You are on page 1of 279

Time of Legends: Caledor

Tom 3 trylogii Rozłam (Sundering)


w trakcie korekty tłumaczenia

redakcja: WUJO PRZEM


(2019)
I wreszcie bracia i siostry z całego świata.

Najbardziej tragiczna opowieść z czasó w legend opowiada o upadku


największych domó w elfó w i losach trzech kró lestw: Nagarythe, Tiranoc i
Caledor.

Kiedyś wszystko było porządkiem, teraz tak odległym, że żadne śmiertelne


stworzenie go nie pamięta. Od niepamiętnych czasó w elfy zamieszkiwały wyspę
Ulthuan. Tutaj poznali tajemnice magii od swoich twó rcó w, tajemniczych Starych.
Pod rządami Everqueenó w zamieszkiwali swą idylliczną wyspę bez skazy.

Kiedy nadejście Chaosu zniszczyło cywilizację Starych, elfy pozostały bez obrony.
Demony Bogó w Chaosu spustoszyły Ulthuan i terroryzowały elfy. Z ciemności tej
udręki wzrosła Aenarion, pierwszy z Kró ló w Feniksa, Obroń ca.

Największym sojusznikiem Aenariona był Caledor, Dragontamer, największy z


magó w Ulthuana. Dragontamer, atakowany przez demony Chaosu, opracował
sposó b na ograbienie niematerialnych stworzeń z ich mocy. Podczas gdy
Aenarion wyciągnął Miecz Khaine'a i prowadził wojnę, Caledor stworzył wir na
Ulthuanie, któ ry przyciągał szalejące wiatry magii; wir, któ ry utrzymuje demony
na dystans. Jednak w tym akcie Caledor, oderwany od pierwszego Kró la Feniksa,
poświęcił się i odtąd kró lestwa Caledora i Nagarythe zostały podzielone.

Tam, gdzie kiedyś panowała harmonia, dochodziło do niezgody. Tam, gdzie


kiedyś panował pokó j, teraz nadeszła zaciekła wojna.

Posłuchajcie teraz opowieści o Rozłamie.

1
2
~ DRAMATIS PERSONAE ~
AERENIS – przyjaciel Carathril, porucznik Straży Lothern, kultysta poświęcony
Erethowi Khialowi. Aerenis zwró cił się do kultu zmarłych, pró bując skontaktować się z
ukochaną dziewczyną (Glaronielle, zabitą podczas nalotu przez Carathril i Aerenis w
„Malekith”). Kiedy Lothern jest oblegany przez druchii, kultyści pró bują powstać w
mieście, a lojalność Aerenisa zostaje ujawniona.

ALITH ANAR – Shadow Shadow of Nagarythe. Alith jest zdeklarowanym wrogiem


druchii, ale także silnym zwolennikiem niepodległości Naggarothi. Jest nieufny wobec
Caledora (kró lestwa i kró la) i odmawia złożenia przysięgi na tron Feniksa. Przyznaje
jednak, że chociaż istnieją druchii, ma dla nich więcej wrogości niż Kró l Feniks i
kilkakrotnie walczy z innymi armiami elfó w.

ATHIELLE – księżniczka Ellyrion, kochanka koni. Jeszcze bardziej zdolna jeźdźca i


wojownika niż jej brat, Finudel, Athielle jest prawdziwym sercem Ellyrian. Podczas gdy
jej brat jest jej całkowicie oddany, stawia dumę i bezpieczeń stwo swoich ludzi nad
Finudel. Często gorliwa, jednak najlepiej rozumie wszystkich książąt i księżniczek, jakie
ofiary należy podjąć, aby powstrzymać Nagarythe i jego sojusznikó w.

BEL SHANAAR – Król Feniksu z Ulthuan, władca Tiranoc. Bel Shanaar został
wybrany ze względu na jego spokó j i mądrość, by zastąpić Aenariona, i staje się
przedmiotem nienawiści Malekitha. Wiedząc, że Naggarothi nigdy nie ugną się przed
nim w kolano, Bel Shanaar pozwala Nagarythe przejść do izolacji, ale jest zaskoczony,
gdy kult przyjemności pojawia się z taką gwałtownością. Ostatecznie płaci cenę za swoje
samozadowolenie, gdy Malekith otruje go przed masakrą w świątyni, choć nie na tyle
wcześnie, by Bel Shanaar wysłał list do Imrika z imieniem księcia generała Caledor z
armii Ulthuanu.

CARATHRIL – pierwotnie kapitan Straży Lothern, teraz zwiastun Kró la Feniksa.


Przed zabó jstwem Carathril zostaje powierzony Bel Shanaarowi, aby nieść wiadomość
Imrikowi, mianując kaledorskiego księcia generałem armii Ulthuanu. Po masakrze
Carathril musi szukać Imrika w dziczy Chrace i przybywa wkró tce po pró bie zabicia
przez zabó jcó w Morathi. Po tym Carathril zrywa służbę dla Kró la Feniksa i wraca do
Lothern, ale kiedy miasto jest oblegane przez druchii, zostaje wciągnięty w walkę.
Uwięziony w mieście Carathril staje twarzą w twarz ze swoim przyjacielem w walce, po
któ rej Carathril jest prawie zepsuty.

CARVALON – książę Yvresse, wnuk księcia Haradrina. Zabity przez Malekitha


podczas bitwy o Maledor.

CHARILL – rządzący książę Chrace. Charill jest jednym z książąt zabitych w Świątyni
Asuryana, pozostawiając Koradrela jako księcia rządzącego. Niesie broń Achilar, któ rej
dwugłowe ostrze trzaskało błyskawicą w dłoniach. Jego syn Lorichar nosi sztandar Tor
Achare; głowa lwa w srebrnej nici na szkarłatnym tle. Obaj, obecni podczas ataku na
Anlec, zginęli w masakrze.

3
DORIEN – młodszy brat Imrika. Arogancki i nietaktowny, Dorien jest za obroną
Caledora i pozostawieniem reszty Ulthuanu swojemu losowi. Walczy w pierwszej bitwie
o Ellyrian Plains, gdzie łamie nogę i na kró tko spotyka Alith Anar.
FINUDEL – książę Ellyrion, mistrz koni. Zazwyczaj beztroski i żądny przygó d, jak jego
ludzie, Finudel jest optymistą z wielką wiarą w swoich kolegó w książąt. Jest najbardziej
zszokowany przemianą Malekitha, któ rego uwielbiał, ale wychodzi z szoku jako jeden z
najbardziej zaciekłych przeciwnikó w Naggarothi, choć trochę pozbawiony mądrości i
uprzedzeń . Całkowicie oddany swojej siostrze, Athielle. Zabity przez Malekitha podczas
bitwy o Maledor.

ILLEANITH – có rka Thyriola, mag Saphery. Illeanith jest skorumpowana przez nauki
ciemnej magii i ucieka z Saphery, aby dołączyć do druchii. Zostaje zabita, gdy udaremnia
się pró ba przeciążenia wiru Malekitha.

IMRIK / CALEDOR – książę Caledor, władca smokó w, wnuk Caledora Dragontamera,


przyszłego Kró la Feniksa. Imrik nie ma magicznych zdolności dziadka, ale ma tę samą
upartą wolę. Nie jest rozmowny, czasami wręcz małomó wny, i ma niezwykle praktyczne
podejście. Imrik odwraca się od innych książąt, gdy Malekith ich zdradza, i bierze imię
dziadka po koronacji na Kró la Feniksa. Po ofiarach, jakie jego rodzina uczyniła, chroniąc
Ulthuan przed demonami, dołoży wszelkich starań , aby chronić wyspę i jej mieszkań có w
przed renegatami. Daje przykład, poświęcając własne przyjemności i przyszłość, aby
stać się wyzywającym przywó dcą wojennym. Jego ojcem jest Menieth, któ ry uczestniczył
w Pierwszej Radzie i zginął walcząc w koloniach na wschodzie. Włada mieczem Lathrain
(Zwiastun Gniewu).

HELLEBRON – młoda, ambitna kapłanka Khaine z sekretnym pragnieniem obalenia


Morathi. Całkowicie bezwzględny i oddany Panu Morderstwa; po „zabiciu” Kró la Cieni
Alith Anar, jest plagą elfó w w Cothique, ale podczas Rozdarcia jest zmuszona do ucieczki
z innymi druchii.

HOTEK – arcykapłan Vaul. Hotek i niektó rzy z jego wyznawcó w są skorumpowani


przez druchii i zaczynają w tajemnicy wytwarzać magiczną broń dla mrocznych elfó w.
Po ich odkryciu Hotek porzuca swoje sługi i ucieka do Nagarythe z Młotem Vaul. Tam
wykuwa Zbroję Pó łnocy, któ ra zmienia Malekitha w Kró la Czarownic.

KORADREL – książę Chrace, kuzyn Imrika. Pragmatyczny i niezwykle lojalny, to


Koradrel i jego łowcy ratują Imrika przed zabó jcami Morathi. Po tym, Koradrel
przekonuje Imrika do zaakceptowania swojego losu, by zostać Kró lem Feniksa z
Ulthuan. Obecny podczas ataku na Anlec. Kiedy Charill i Lorichar zostają zabici, Koradrel
bierze płaszcz (dosłownie – nosi płaszcz lwa Charilla) rządzącego księcia Chrace,
walczącego na pó łnocy Ulthuanu, podczas gdy Caledor koncentruje swoje wysiłki na
południu.

MALEKITH – syn Aenariona, książę Nagarythe, przyjaciel krasnoludó w i generał elfó w


bez poró wnania. Malekith został przekazany na następcę swego ojca jako Kró la Feniksa,
a Bel Shanaar został wybrany na jego miejsce. Z początku wydaje się, że Malekith
pozostaje wierny swojej lojalności wobec Tronu Feniksa, ale w swoim sercu jest pełen
goryczy i rozczarowania. Uważa, że tylko syn Aenariona może zastąpić ojca, i obawia się,
że kró lowie Feniksa nie z jego linii osłabią potęgę Ulthuanu. Czuje, że pozostaje wierny

4
elfom i ich przyszłości, ale w dążeniu do odzyskania tronu ostatecznie zostaje zepsuty
przez Chaos i staje się całkowicie zgorzkniały i mściwy wobec tych, któ rzy go odrzucili.
Pró bując zamachu stanu, Malekith uwięził innych książąt w Świątyni Asuryana, gdy ten
przechodził przez święte płomienie – i został strasznie spalony. Uważa się go za
martwego przez następne dwanaście lat, podczas gdy Morathi został przywró cony do
zdrowia, zanim powró cił jako nieśmiertelny Kró l Czarownic w zbroi Hotka. W swoim
pokręconym umyśle Malekith nadal jest prawdziwym Kró lem Feniksa – w koń cu on nie
przeszedł przez świętych płomieniach i przeżył tak jak jego ojciec, choć prawie zabity
przez doświadczenie.

MAEDRETHNIR – smok Caledora. Po śmierci Aenariona i śmierci Caledora


Dragontamera smoki Caledoru wró ciły do snu, z wyjątkiem kilku, w tym przede
wszystkim smoka Maedrethnira. Maedrethnir początkowo niechętnie uwikłany jest w
nieszczęścia elfó w, ale Imrik przekonuje smoka, by wziął go w bó j. Widząc
niebezpieczeń stwo stwarzane przez druchii i afront czarnych smokó w Naggarothi,
Maedrethnir pobudza innych tego rodzaju ludzi do pomocy smokom książętom
przeciwko Malekithowi. Maedrethnir zostaje ranny przez smoka Malekitha, Sulekha, w
bitwie pod Maledorem, ale przeżywa spotkanie, gdy Imrik zabije Sulekha.

MIANDERIN – arcykapłan Asuryana, któ ry obdarza Imrik Koroną Feniksa i Peleryną i


rzuca mu zaklęcia, gdy Imrik wkroczy w płomień Asuryana.

MORATHI – żona Aenariona, matka Malekitha, głó wnego architekta kultó w


przyjemności. Morathi jest siłą stojącą za Malekithem i podsyca jego ambicje, by
rozwijać ją. Gdy jej udział w kultach przyjemności zostanie ujawniony, rozkoszuje się
swoją sławą, ciesząc się wolnością od skomplikowanych tradycji religijnych i
społecznych elfó w. Jako partner Aenariona niegdyś cieszyła się wielką mocą i zrobi
wszystko, aby ją odzyskać. Jest o wiele bardziej cyniczna niż jej syn i już jest na dobrej
drodze, by stać się skorumpowaną, ale niezwykle potężną czarodziejką. Po masakrze w
świątyni Morathi przejmuje władzę w Nagarythe i uwalnia swoje kulty i armie
przeciwko innym kró lestwom.

TITRAJIN – młody książę Cothique, zmuszony do objęcia władzy po masakrze. Ma do


czynienia ze wzmocnieniami druchii powracającymi z kolonii, dowodzonymi przez
kultystó w chainickich Hellebrona. Zabity przez Malekitha podczas bitwy o Maledor.

Tyrinor – książę Caledor, kuzyn Imrika i Doriena. Slain autorstwa Morathi.

TYRIOL – mag-książę Saphery, jeden z ocalałych z masakry w świątyni. Po masakrze


Thyriol przejmuje większość dyplomatycznych i cywilnych rządó w w Ulthuan,
pozostawiając Caledorowi swobodę skoncentrowania się na wojnie. Kiedy Malekith
uwalnia Rozbicie na Ulthuan, Thyriol oddaje życie, aby pomó c zwró conemu
Dragedamerowi Caledor i innym magom przywró cić wir, łącząc ich w stanie zawieszenia
na Wyspie Umarłych.

URATHION OF ULLAR – książę Nagarythe , czarnoksiężnik. Urathion, jeden z


protegowanych Morathi i Malekitha, uczy się mrocznych sztuk, ale kiedy Malekith w
koń cu ujawnia swó j plan uwolnienia magicznego wiru, ucieka do sanktuarium i ostrzega
przed szalonym planem Kró la Feniksa, zanim zostanie zamordowany.

5
YVRAINE – Everqueen kró lowa elfó w, có rka Aenariona i Astarielle. Chociaż duchowa
obrona elfó w, Yvraine nie może walczyć z czarami druchii, gdy wyznawcy Morathi
stłumią opó r w Chrace i wkroczą do lasó w Avelorn. Wspomagana przez Alith Anar i
duchy Avelorn, Everqueen utrzymuje się, dopó ki kró l Caledor nie uwolni lasó w druchii.
Zdesperowany Morathi osobiście prowadzi ostateczny atak na kró lestwo Everqueen. Jej
siła prawie się wyczerpała, Yvraine i jej wyznawcy wycofują się do Doliny Gaen, a
Everqueen zawala most lądowy łączący Dolinę Gaen z lądem, niszcząc armię Morathi, ale
także na zawsze izolując Dolinę Gaen.

6
CZĘŚĆ PIERWSZA
Scheda po Smokach
Starożytna Rywalizacja
Konflikt w Nagarythe
Samowygnanie Imrika
1.
Duma Caledora
W najciemniejszych latach Ulthuanu dwa największe elfy, które żyły, były na czele wojny
przeciwko demonom Chaosu. Pierwszego Króla Feniksa, Aenariona Obrońcy, wspierał
Caledor Dragontamer, a dwaj władcy Ulthuan trzymali na dystans hordy demonów przez
ponad sto lat.
To właśnie Caledor widział, że ataki demonów nigdy nie ustaną, podczas gdy wieją dzikie
wiatry magii. Dragontamer długo i intensywnie studiował tajemnicze tajemnice Chaosu,
uzyskując wgląd w niematerialne królestwo poza jakimkolwiek innym śmiertelnikiem.
Widząc, że magia wpływająca do świata z Królestwa Chaosu na północy podtrzymywała
demony, Caledor przystąpił do przygotowania potężnego zaklęcia, które stworzy wir energii
na Ulthuanie, aby wyssać wiatry magii. Wiele było argumentów, jakie miał z Aenarionem w
związku z tym postępowaniem; Aenarion obawiał się słusznie, że broń i zbroja elfich
władców zostały wykute przez tę samą magię, która podtrzymywała demony, a bez niej
wyspa, którą władał, byłaby bezbronna.
Obaj nigdy nie doszli do porozumienia w tej sprawie, a kiedy żona Aenariona, Everqueen,
została zabita, zignorował radę Caledora i szukał Miecza Khaine'a, aby zniszczyć demony.
Król Feniks stał się mrocznym, mściwym wojownikiem, założył królestwo Nagarythe na
północy Ulthuanu i rządził z cytadeli Anlec. Dragontamer porzucił sojusz z Aenarionem, a
jego własne królestwo, nazwane na cześć Caledora, skierowało swoje wysiłki na stworzenie
magicznego wiru.
Choć niegdyś przyjaciele, dwa wielkie elfy nigdy więcej nie ufały sobie nawzajem, ale w
chwili największego zagrożenia Caledor i Aenarion odegrali swoją rolę w pokonaniu
demonów. Caledor rozpoczął swoje ostateczne zaklęcie na wyspie w wodach Wewnętrznego
Morza Ulthuan. Widząc, co zamierzał Dragontamer, demony rzuciły swoje armie na Caledora
i jego magów. Aenarion przybył na pomoc Caledorowi i powstrzymał legiony Chaosu, aby
dać magom czas na zakończenie zaklęć.
Obaj mieli się poświęcić. Mimo zwycięstwa Aenarion i jego smok Indraugnir zostali

7
ciężko ranni w bitwie. Zgodnie z przysięgą, którą złożył, Aenarion poleciał na Północ na
Zniszczoną Wyspę, aby zwrócić Miecz Khaine'a na czarny ołtarz; ani król, ani smok nie byli
ponownie widziani. Caledor i jego wyznawcy zostali uwięzieni w oku wiru, zamrożeni w
czasie przez zaklęcie, skazani na niekończącą się egzystencję jako kanały dla magicznej
energii.
W ten sposób ziemie Caledor i Aenarion pozostały bez swoich władców; Caledor w
górach na południu, Nagarythe na ponurej północy. Nieufność, jaka istniała między dwoma
królestwami, nie skończyła się śmiercią ich założycieli, ale wzrosła. Następcy elfich władców
nie podporządkowali się sobie nawzajem i każdy z nich przypisywał sobie zwycięstwo nad
demonami.
Kiedy syn Aenariona, Malekith, chciał odziedziczyć pozycję ojca jako Króla Feniksa,
książęta Caledoru oparli się. Przypominali elfom z innych królestw, że Malekith został
wychowany w miejscu ciemności i rozpaczy oraz że Dragontamer przepowiedział, że
potomkowie Aenariona zostaną na zawsze skażeni przekleństwem Krwawej Ręki Khaina.
Pierwsza Rada Książąt wybrała Bela Szanaara z Tiranoc na Króla Feniksa, zapewniając w
ten sposób, że ani Caledor, ani Nagarythe nie będą posiadać największej władzy w Ulthuan.
Malekith przyjął tę decyzję z godnością, a Kaledorianie również poparli wybór Bel Shanaar.
Pod rządami nowego Króla Feniksa elfy odbudowały swoje miasta i zbadały świat. W
oceanach założono kolonie, a wpływy elfich królestw rozprzestrzeniły się daleko i szeroko.
Nagarythe i Caledor, zawsze nieufni wobec siebie nawzajem i statusu, kontynuowali
rywalizację przez stulecia i chociaż między oboma królestwami panował pokój, pogłębianie
się wzajemnej nieufności, książęta oskarżali się nawzajem o zazdrość, arogancję i
samolubstwo.
Tak więc z pewnym irytacją i niewielkim niepokojem książę Imrik z Caledor usłyszał
wiadomość, że sztandary Naggarothi były zbliżane do jego obozu. Imrik, generał armii
Caledora w Elthin Arvan, ziemiach na wschód od Wielkiego Oceanu, był wnukiem
Dragontamera, młodszego brata króla książąt królestwa, Caledriana.
Przybycie Naggarothi było przedwczesne. Imrik i jego wojownicy spędzili dwanaście dni
ścigając hordę dzikich orków i goblinów przez dzikie ziemie na południu Elthin Arvan, a ten
dzień przyniesie ich wrogów do bitwy.
– Naggarothi starają się ukraść naszą chwałę – powiedział Imrik do swoich towarzyszy,
swojego najmłodszego brata Doriena i kuzyna Thyrinora.
Cała trójka siedziała w pawilonie Imrika, już w zbroi ze złotych płytek i srebrnej skali.
Herold, który przyniósł wiadomość o przybyciu do Naggarothi, nerwowo czekał na rozkaz
swego generała.
– Wierzą, że mogą odnieść zwycięstwo tutaj i przejąć te ziemie dla siebie – powiedział
Dorien. – Odeślijcie ich z ostrzeżeniem, że wkroczą na ziemię kaledorską.
Thyrinor poruszył się niespokojnie na swoim miejscu i podniósł rękę do Doriena z prośbą
o spokój.

8
– Nie byłoby mądrze ich sprowokować – powiedział Thyrinor. Zwrócił się do posłańca. –
Jak myślisz, ilu ich jest?
– Dwanaście tysięcy, mój książę – odpowiedział herold. – Z czego cztery tysiące to
rycerze. Policzyliśmy ich, gdy przepychali rzekę Laithenn.
– Będą tu na długo przed południem – powiedział Imrik. – Maszerowali całą noc.
– Powinniśmy przygotować naszą armię i zaatakować orków, zanim dotrą tu Naggarothi –
powiedział Dorien, wstając. – Nie mogą ubiegać się o uznanie za bitwę, która została
zakończona przed ich przybyciem.
– Jeszcze nie – powiedział Imrik. – Nie będę zmuszony do pochopnej walki.
– Więc co chcesz, żebyśmy zrobili? – Powiedział Dorien. – Dzielić chwałę z tymi
zimnokrwistymi zabójcami?
– Udowodnimy, że jesteśmy więksi – powiedział Imrik. Dał znak heroldowi, by się
zbliżył. – Jedź do Naggarothi i powiedz księciu, żeby przyszedł do mnie.
Posłaniec skłonił się i odszedł szybko, pozostawiając trzech władców Caledoru w
milczeniu. Imrik czekał cierpliwie ze skrzyżowanymi rękami, podczas gdy Dorien krążył tam
iz powrotem. Thyrinor podszedł do stołu i nalał sobie wina zmieszanego z wodą, które popijał
z poruszonym wyrazem twarzy. Po pewnym czasie odwrócił się do Doriena, marszcząc brwi.
– Usiądź, kuzynie, proszę – powiedział ostro Thyrinor. Przełknął łyk wina. – Krążysz jak
lew chracki we piórze.
– Nie podoba mi się to – powiedział Dorien. – Jak Naggarothi dowiedzieli się o naszej
pogoni i jak złapali nas tak szybko? A jeśli moje tempo tak bardzo cię denerwuje, nie krępuj
się wyjść na zewnątrz, kuzynie. A może byłoby to dla ciebie zbyt daleko od wina?
– Przestań się sprzeczać. – Cicha instrukcja Imrika uspokoiła parę. – Dorien, usiądź.
Thyrinor, nie pij więcej. Nasza armia przygotowuje się do bitwy, a ty pokłócisz się jak dzieci.
Czekać.
Dorien zgodził się i usiadł, przesuwając swój długi szkarłatny płaszcz nad jednym
ramieniem krzesła. Thyrinor opróżnił puchar i położył go na stole, po czym wrócił na swoje
miejsce.
– Jak możesz być taki spokojny, kuzynie? – Powiedział Thyrinor. – Czy oczekujesz, że
Naggarothi będą naszymi sprzymierzeńcami?
– Nie – powiedział Imrik, nieruchomo.
– Dajesz im możliwość nas zignorować – powiedział Thyrinor. Podniósł ręce. – Dlaczego
próba ambasady, o której wiesz, że się nie powiedzie, kuzynie?
– Ponieważ tego nie zrobią – powiedział Imrik. – Zachowujemy się godnie.
– Jakby Naggarothi troszczyli się o naszą godność – powiedział Dorien prychając z
szyderstwa. – Będą postrzegać to jako słabość.
– Czy uważasz to za słabość, bracie? – Zapytał Imrik. Jego oczy skupiły się na Dorien.
– Nie – odpowiedział nieco niepewnie Dorien. – Wiem, że nie jesteśmy słabi.
– To wszystko, co się liczy – powiedział Imrik. – Nie dbam o opinie Naggarothi.

9
Znowu elfy ucichły. Na zewnątrz słychać było zgiełk i zgiełk gromadzącej się armii.
Kapitanowie wzywali swoje kompanie do zebrania się, a przeszywające wyjaśnienia
sygnalizowały wezwanie do bitwy.
Imrik spędził czas kontemplując nadchodzącą bitwę. Naggarothi były niepożądaną
rozrywką. Nie stał się najbardziej chwalonym generałem Caledora, pozwalając się
rozproszyć. Książę wiedział, że jego towarzysze uważają go za szorstkiego, nawet o zimnym
sercu; uważał ich za hałaśliwych i gorliwych. Książę był zadowolony ze swojego życia.
Wystarczała okazja, aby udowodnić, że walczy, pokazać swoją wartość jako spadkobiercy
Dragontamer. Nawet niewielka wymiana zdań z bratem i kuzynem wprawiała go w
poruszenie i cieszyła się, że jest daleko od dworu kaledryjskiego. Tutaj, w koloniach, elf
mógłby wyrobić sobie markę uczciwie, z dala od osobowości i polityki Ulthuan.
To ciągłe kłótnie doprowadziły go do Elthina Arvana. Imrik, choć wywodził się z linii
Caledora, miał niewielkie predyspozycje lub pragnienie magicznych zdolności, dlatego
poświęcił się opanowaniu miecza i włóczni oraz dowodzeniu armiami.
Podzielił się nieufnością swego ludu wobec Naggarothi, ale też okazywał im niechętny
szacunek; ich osiągnięcia na wojnie nie były porównywalne z żadnym innym królestwem, w
tym jego własnym.
W szczególności podziwiał ich władcę, księcia Malekitha. Imrik nigdy nie powiedziałby
tyle innemu elfowi, ale osiągnięcia Malekitha były przykładem do naśladowania. Taki podziw
podziwiał także irytacja; gdyby Imrik nie podzielił się swoim życiem z Malekithem, byłby
znany jako największy generał Ulthuan. W tym czasie był sławny w Caledorze i jednym z
kilku miast kolonialnych, które wiedziały o jego wyczynach, ale jego zwycięstwa i podbicia
zostały w inny sposób zagłuszone przez pochwały dla księcia Nagarythe.
Imrik zacisnął wargi w cichym warknięciu, zirytowany, że pomimo jego wysiłków
pozwolił Naggarothi przerwać przygotowania przed bitwą. Dorien i Thyrinor spojrzeli na
dowódcę, zaalarmowani jego irytacją.
– Wezwij armię na zamówienie – powiedział Imrik, wstając.
Podniósł miecz z miejsca, w którym opierał się o bok krzesła, i zapiął złotą pochwę do
pasa; jego ozdobny hełm schował pod pachą. Rąbek jego płaszcza ocierający się o misternie
haftowane dywany na podłodze, Imrik wyprowadził pozostałe dwa elfy z namiotu.
Powietrze było wilgotne, a niebo zachmurzone, cienka mgła zasłaniała wrzosowiska, na
których obozowały elfy. Proporczyki na pawilonach wisiały bezwładnie w nieruchomym
powietrzu, mokre od opadów deszczu w nocy. Małe miasteczko o wesołych kolorach
namiotów tętniło życiem, a ich strażnicy krzątali się, by zająć się potrzebami kapitanów i
rycerzy. Kompanie włóczni maszerowały energicznie do zbierającego się południowo-
wschodniego obozowiska, ich srebrna zbroja i ciemnozielone tarcze pokryte kropelkami
wody.
Imrik odwrócił się na zachód i kroczył tymczasową groblą leżącą po trawie i wrzosie.
Pozłacane uprzęże wysadzane rubinami i szmaragdami zabrzęczały, gdy eskadra rycerzy

10
jechała przez ścieżkę przed nimi, zanurzając lance w salucie, gdy mijali się przed swoimi
ogólnymi, białymi rumakami kroczącymi energicznie. Imrik podniósł rękę w podziękowaniu.
Przechodząc między otwartą zbrojownią a namiotem magazynowym, trzej książęta dotarli
na pole smoka. Trzy z potężnych bestii leniuchowały na skalistym obszarze trawiastym,
wypychając chmury par z nozdrzy. Dwa miały kolor żaru z ciemnoczerwonymi łuskami i
pomarańczowymi podbrzuszami; trzeci miał ciemnoniebieską górną część ciała, a nogi i
dolne części miały kolor łupka. Wszyscy trzej podnieśli potężne głowy na długich szyjach na
wezwanie Imrika.
– Czas na bitwę! – Krzyknął generał.
Smoki podniosły się z warknięciem i parsknięciem, a żółte oczy mrugały powoli.
Największa, jedna z pary w czerwonym kolorze, wyciągnęła skrzydła i ziewnęła szeroko,
opary dymiły się z przełyku.
– Tak szybko? – Powiedział potwór głosem głębokim dudnieniem.
– Jesteś zmęczony, Maedrethnir? – Powiedział Thyrinor. – Może żałujesz, że nie spałeś ze
swoimi krewnymi pod górami Caledor?
– Bezczelny elf – powiedział smok. – Niektórzy z nas muszą pozostać przytomni, aby
uniknąć kłopotów.
– Może wolisz chodzić? – Zasugerował wierzchowca Thyrinora, niebieskiego smoka
zwanego Anaegnir. Zatrzepotała skrzydłami dwa razy, uderzając elfy.
Młode elfy w liberiach domu Imrika wyłoniły się z obozu, niosąc ozdobne trony i broń
smokowych książąt. Kiedy uprzęże zostały założone – operacja wymagająca dużej
współpracy smoków – trzej książęta podciągnęli się na linach do grzbietów swoich
wierzchowców. Zapięli pasy w talii, pozostawiając opancerzone nogi, które zwisały
swobodnie na szyjach bestii. Każdemu z nich podarował lancę; broń kuta ze srebrzystego
ithilmaru, trzy razy dłuższa niż elfka, girlanda z zielonymi i czerwonymi proporczykami.
Książęta wzięli wysokie tarcze i zawiesili je na siodłach.
Kiedy trzymający się wycofali na bezpieczną odległość, Imrik pochylił się do przodu
wzdłuż szyi Maedrethnira i potarł dłoń o jego łuski.
– Na południowy wschód do wojska – powiedział generał.
Maedrethnir rzucił się w powietrze, trawa spłaszczyła się pod grzmotem jego skrzydeł.
Pozostałe dwa smoki podążyły za nim szybko, a wszyscy trzej książęta krążyli coraz wyżej
nad obozem.
Wysokość nadała Imrikowi imponujący widok na zgromadzenie jego armii. Dwa tysiące
rycerzy zgromadziło się w eskadrach setek silnych, a ich sztandary i proporczyki falowały,
przemierzając dziką wrzosowisko. Po lewej stronie powstały kompanie włóczni; bloki
pięciuset wojowników, w sumie dziewięciu, zajęły dziesięć pozycji daleko w tyle za swoimi
standardami. Dwadzieścia wagonów utworzyło kolumnę za włócznikami, każdy ciągnięty
przez cztery konie i niosący dwa miotacze pocisków oraz ich załogi. Łucznicy, jakieś trzy
tysiące kolejnych elfów, czekali w kompaniach obok włóczników.

11
W kolorze zielonym, czerwonym i srebrnym elfi gospodarze rozciągali się na ciemnych
wrzosowiskach. Zwracając wzrok na południowy wschód, Imrik dostrzegł daleki zakręt rzeki,
pędzącej w dół z wysokich gór wystających ponad horyzont. Z góry łatwo było zobaczyć
trasę orków; pas zdeptanej trawy i krzewów wiły się w kierunku rzeki. Dym setek pożarów
zasłaniał szerokie wody znacznie dalej na południu, gdzie rozbili obóz zielonoskórzy.
Gdy Maedrethnir przechylił skrzydło i skoczył w stronę wojska, Imrik usłyszał daleki
krzyk. Obejrzał się przez ramię i zobaczył, jak Dorien macha lancą, by zwrócić na siebie
uwagę. Kiedy zobaczył, że Imrik patrzy, skierował czubek lancy na zachód. Imrik powiedział
Maedrethnirowi, aby skręcił w prawo, aby mógł zobaczyć, co przyciągnęło uwagę Doriena.
Kolumna czerni i fioletu wiła się wzdłuż wąskiego strumienia: Naggarothi. Ich zbroja
lśniła złotem, a rycerze w awangardzie nadawali szybkie tempo, a piechota podążała jak
najszybciej. Imrik zauważył coś innego, kształt nad armią Nagarythe.
– Co to za latanie nad Naggarothi? – Zapytał.
Maedrethnir odwrócił głowę, by spojrzeć, bez wysiłku sunąc powolnym łukiem w stronę
drugiego elfiego gospodarza.
– Gryfon i jeździec – powiedział smok z niesmakiem. – Czy mamy ich uczyć, aby nie
wtrącali się w nasze niebo?
– Zabierz mnie do nich – powiedział Imrik.
Uderzając skrzydłami Maedrethnir wzbił się wyżej i zwrócił w stronę Naggarothi. Patrząc
wstecz, Imrik zobaczył, że Dorien i Thyrinor podążają za nimi. Swoją włócznią generał
zasygnalizował pozostałym dwóm książętom wstąpienie do wojska. Thyrinor natychmiast
przyjął instrukcję i odwrócił się; Dorien zrobił to niechętnie.
Gdy leciały w kierunku Naggarothi, Maedrethnir pochylił swoją długą głowę w kierunku
ziemi.
– Jeździec – powiedział.
Imrik spojrzał i zobaczył samotnego elfa na białym rumaku, galopującego z powrotem w
kierunku obozu kaledorskiego.
– Zabierz nas do niego – powiedział Imrik. – Posłuchajmy odpowiedzi Naggarothi.
Jeździec zatrzymał rumaka, gdy smok i książę schodzili stromo. Koń tupnął szybko, gdy
Maedrethnir wylądował w niewielkiej odległości, a rumak posłańca wydał z siebie ryk
niepokoju. Herold poklepał bestię po ramieniu i przyciągnął swojego wierzchowca bliżej, aby
był słyszalny bez krzyku.
– Generale, książę Naggarothi odrzucił twoje zaproszenie – powiedział posłaniec.
– Czy ten książę ma imię? – Zapytał Imrik.
– On jest Malediarem, mój książę – odpowiedział herold. – Władca Athel Toralien.
– Nigdy o nim nie słyszałem – powiedział Imrik. – Musi być jednym z pierwszych, którzy
Malekith został księciem, zanim zniknął na północnych pustkowiach.
– Rzeczywiście, mój książę – powiedział drugi elf. – Kazał mi powiedzieć, że Naggarothi
nie przyjmują żądań Kaledorian. Przykro mi, mój książę, ale Maldiar poinstruował mnie

12
również, abym kazał ci porzucić atak na orki i twierdzi, że tylko on ma prawo podbić te
ziemie.
– Zobaczymy – powiedział Imrik. – Wróć do wojska i powiedz moim kapitanom, aby byli
gotowi do przodu.
– Jak rozkażesz, mój książę. – Herold odwrócił konia; z wdzięcznością skoczył w galop,
by uciec od Imrika i jego monstrualnego wierzchowca.
– Spotkajmy się z Maldiarem – powiedział Imrik Maedrethnirowi.
Dudnienie wstrząsnęło skrzynią smoka, co mogło być śmiechem, i rzucił się w niebo.
Smok i jeździec zmierzali w kierunku Naggarothi, przemykając przez wrzosowisko tuż nad
wysokością kilku porozrzucanych drzew, które złamały szorstki krajobraz wzgórz.
Jeździec gryfów – Maldiar, jak zakładał Imrik – zauważył zbliżanie się kaledorskiego
księcia i skierował własnego skrzydlatego wierzchowca wprost na Imrika. Gdy drugi książę
podszedł bliżej, Imrik mógł lepiej zrozumieć Maldiara i jego bestię. Książę nosił srebrną i
złotą zbroję inkrustowaną rubinami; orzełowa głowa jego gryfa była upierzona niebieskim,
czarnym i czerwonym, a tylne kończyny były białe i czarne w paski, a pazury miały kolor
krwi.
Gryfon wydał wysoki dźwięk, gdy dwaj książęta zbliżyli się do siebie. Maedrethnir trząsł
się z głębokim warczeniem w odpowiedzi, dym wydostawał się z jego nozdrzy.
– Zmuś ich – powiedział Imrik.
Maedrethnir wspiął się wyżej, wspinając się ponad gryfem, a potem pochylił się ze
zwiniętymi skrzydłami, kierując się prosto do księcia Naggarothi. Szyja prosta, szczęka
otwarta, smok wyglądał, jakby wpadł na gryfa i jeźdźca. W ostatniej chwili otworzył skrzydła
i zatrzymał się w powietrzu, wysyłając podmuch wiatru nad Maldiarem. Gryfon kołysał się i
zanurzał w przeciągu, przewracając się na krótką odległość, zanim się wyprostował.
Wykrzyczane klątwy Maldiara zbliżyły się do Imrika, ale Kaledorczyk zignorował je i
wskazał na ziemię.
Z Maedrethnirem unoszącym się tuż nad i za plecami Maldiar zszedł, kierując gryfem, aby
wylądował na skale wznoszącej się przez morze kolcolistu i trawy. Imrik i jego smok krążyli
wokół nich trzy razy, zanim wylądowali w zasięgu lancy. Gryfon był dużą bestią, trzy razy
większą od konia, ale Maedrethnir krasnoludek pochylił się nad stworzeniem i jeźdźcem z
rozpostartymi skrzydłami, blokując poranne słońce.
– Jak śmiesz! – Zachrypiał Maldiar. – To zniewaga! Jakim prawem ingerujesz w mój
słuszny postęp? ”
– Jestem Imrik z Caledor. Nie masz tutaj żadnych praw. To będą moje ziemie.
– Imrik? Słyszałem o tobie Słyszałem o twojej zazdrości o księcia Malekitha i jest to
bezczelna próba kradzieży ziem, które są jego prawowitym podbojem.
– Ci orkowie mówią inaczej – powiedział Imrik. – Odwróć swoją armię. Nie jesteś tu mile
widziany.
– Nie marnuję czasu na złodziei kaledorskich – powiedział Maldiar. – Krwawą pięścią

13
Khaine'a powinienem cię za to zabić.
– Proszę spróbuj – powiedział Imrik. Maedrethnir wspiął się na plecy i wydał ogłuszający
ryk. Purpurowy grzebień na hełmie Maldiara szaleńczo łopotał, a gryfon podbiegł bliżej,
sycząc i kracząc. Maldiar zmagał się z lejcami wierzchowca i odsunął go.
– Twoje groźby są puste, Imrik – powiedział Maldiar. – Oczyszczę te ziemie z orków i
zajmę ten region dla Nagarythe. Twój król feniks źle pomyślałby o Caledorze, gdybyś miał
zakwestionować takie zwycięstwo na jego dworze.
Imrik nie skomentował i patrzył beznamiętnie, jak Maldiar zmaga się przez chwilę z
wodze gryfa, a potem kieruje go w powietrze. Książę Naggarothi wrócił do swojej armii.
Imrik westchnął. Maldiar miał rację, nie zamierzał atakować innej armii elfów. Jedynym
rozwiązaniem byłoby zniszczenie orków, zanim Naggarothi mógł się zaangażować. Gdy
Maedrethnir znów skierował się w chmurę, książę zauważył, że sprawy nie da się łatwo
rozwiązać. Rycerze Athel Toralien wyprzedzili resztę armii Naggarothi i szybko ruszyli na
obóz orków.
Tak szybko, jak tylko mógł latać, Maedrethnir skierował się z powrotem do armii
Kaledorian. Już maszerowały kolumny, bez wątpienia wydane przez Doriena w oczekiwaniu
na powrót Imrika. Rycerze podzielili się na dwa skrzydła po obu stronach piechoty, trzymając
linię w przeciwieństwie do lekkomyślnego natarcia Naggarothi. W trzech kolumnach łucznicy
i włócznicy maszerowali na południe, dwie zmierzały bezpośrednio do obozu orków i
goblinów, trzecia skierowała się na wschód, odcinając odwrót zielonoskórych od rzeki. Gdy
Naggarothi zbliżają się szybko, orkowie nie będą mieli gdzie uciec.
Imrik szybował nad armią, cień Maedrethnira przeszedł nad szeregami wojowników.
Poranna mgła stopiła się we wzmacniającym słońcu, a chmury nad nimi przerzedziły,
pozostawiając plamy jasnego światła słonecznego na wrzosowiskach. Dorien i Thyrinor
skierowali swoje smoki w kierunku Imrika i zajęli stanowiska po obu stronach generała,
wszystkie trzy smoki z łatwością dotrzymywały kroku maszerującym kolumnom ze stałymi
uderzeniami skrzydeł.
– Powiedziałem, że nie będą słuchać – zawołał Dorien. – Zmarnowaliśmy czas na leczenie
Naggarothi.
Imrik nic nie odpowiedział w odpowiedzi. Mimo całej swojej szybkości rycerze Athel
Toralien zostali niebezpiecznie oddzieleni od wsparcia piechoty i machin wojennych
Naggarothi. Maldiar dogonił szybką awangardę i zanurkował nad kawalerią.
Caledorian general zwrócił uwagę na prawdziwego wroga. Pasma goblinów jeżdżących na
wilkach przecinały wrzosowiska jak pikiety. Smoki były łatwe do zauważenia, a odległe
odgłosy zuchwałych rogów wydawały się ostrzeżeniem przed atakiem. Poprzez smog ognia
Imrik lepiej widział obozowisko orków; był większy, niż się spodziewał, rozciągając się na
pewien odcinek wzdłuż brzegu rzeki. Widział wody zanieczyszczone poniżej zielonoskórych,
resztki brudu zmywające się na południe.
Orki nie potrzebowały namiotów do schronienia, chociaż było kilka prymitywnych

14
palisad, w których znajdowały się stada gigantycznych wilków i stada dużych knurów. Imrik
widział orki i gobliny wbiegające do tych zagród z biczami i robaczkami.
Coś większego przykuło jego uwagę. Niedaleko centrum obozu spłonął największy pożar,
otoczony poszarpanymi sztandarami i prymitywnymi totemami. Z jednej strony łuskowata,
uskrzydlona bestia napięta na łańcuchach przebiega przez pierścienie wbite w ciało, wiążąc ją
z ziemią. Był prawie tak duży jak smok, choć nie miał przednich kończyn, jego łuski miały
kolor głęboko zielony, a głowę otaczały rogi i żółty grzebień.
– Wyvern – warknął Maedrethnir, również widząc potwora. Smok zadrżał ze złości. –
Twisted spawn of the mountains. Zabijemy to.
– I jego pan – dodał Imrik, gdy wielki tłum wyłonił się z tłumu zielonoskórych i zbliżył
się do wiwern.
Orki zbierały się szybko, gromadząc się w grupach plemiennych wokół barbarzyńskich
wzorców czaszek i kości zwieńczonych brzydkimi, wykrzywionymi twarzami wykonanymi z
drewna. Mniejsze gobliny wydawały się niechętnie opuszczać obóz i zebrały się w kilku
tłumach za swoimi większymi kuzynami.
Wrzeszczący krzyk rozdzielił powietrze, a wiwerna wspięła się niezdarnie w powietrze, z
orkiem wodzem na plecach. Dźwięk wiwatów i ryków aprobaty dryfował po wrzosowiskach,
połączony z energicznym uderzeniem bębnów i niezgodnych rogów.
Imrik skierował Maedrethnira w dół, para nurkowała nad armią Kaledorian mniej niż łuk z
góry. Generał zasygnalizował kapitanom, aby przygotował linię bitwy, a następnie wzbił się
wysoko, obserwując wroga. Pod nim rozpostarły się dwie kolumny piechoty, naprzemiennie
dział łuczników i włóczni, a miotacze wyładowywano z wagonów i gromadzili się na bokach
długich rzędów elfich wojowników. Jedno skrzydło kawalerii jechało do rzeki; drugi trzymał
się w rezerwie, gotów nacisnąć na dom przełom lub przeciwstawić się odwróceniu zadanemu
przez orki.
Na zachodzie, po prawej stronie Imrika, kawaleria Naggarothi podzieliła się na eskadry,
każda licząca kilkaset osób, jadąca w szyku ze strzałami, trzepoczącymi sztandarami na
szczycie każdego klina. Wyglądało to tak, jakby planowali zaatakować serce obozu
zielonoskórego; lekkomyślna strategia. Imrik widział orki formujące się, by stawić czoła
szarży rycerzy; masy umięśnionych, umięśnionych wojowników niosących drewniane tarcze i
wszelkiego rodzaju tasaki, miecze, siekiery i mały.
Przez chwilę Imrik stracił z oczu wiwernę. Znalazł go ponownie na ziemi w sercu
gromadzącej się orki i hordy goblinów. Wódz szaleńczo gestykulował, starając się przekazać
szorstki plan bitwy swoim podwładnym. Gromady goblinów jadących razem z wilkami
zbliżały się do siebie, jadąc między rycerzami Naggarothi i piechotą podążając za nimi z tyłu.
Gobliny nękały elfską kawalerię krótkimi łukami, wysyłając poszarpane salwy z grzbietów
wilków. Strzelanie nie miało większego wpływu na silnie opancerzonych rycerzy, ale tu i
ówdzie spadł elfi jeździec lub zabito wierzchowca, pozostawiając cienki ślad zabitych i
rannych po ich szybkim ataku.

15
Orkowie zgromadzili także swoją kawalerię; dwie masy jeźdźców dzików zgromadziły się
na drugim końcu wzmacniającej linii orków, dalej na zachód. Prześladowane przez orki,
gobliny zostały wypędzone na wschód i na północ, w stronę Kaledorian. Plan był prosty i
natychmiast oczywisty dla doświadczonego oka Imrika. Gobliny zajęłyby Kaledorian zajęcie,
podczas gdy trudniejsze, silniejsze elementy armii odpierałyby atak Naggarothi.
Imrik zdecydował, że plan władcy orków mógłby się dobrze sprawdzić. Pragnienie
Maldiara zawstydzenia Imrika przeważyło nad jego osądem. Bez względu na waleczność
rycerzy Naggarothi, było zbyt wielu zielonoskórych, by zmieść je bez wsparcia.
Sytuacja postawiła Imrika przed dylematem. Mógł szybko zmienić własne plany i
wesprzeć atak Naggarothi lub utrzymać pozycję i pozwolić na zniszczenie rycerzy Athel
Toralien.
Uniósł wysoko lancę, co było sygnałem dla Doriena i Thyrinora, by lecieli w zasięgu
słuchu. Zrobili to, tuż za Imrikiem, czubki skrzydeł smoków niemal się stykały.
– Tyrinorze, powiedz armii, by zrobiła ogólny postęp – powiedział Imrik. – Zabij gobliny
i zaatakuj flankę orków.
– Naggarothi nie podziękuje ci za uratowanie ich, bracie – krzyknął Dorien. – Jeśli chcą
rozbić swoje życie na skałach dumy, pozwól im.
– Każdy elf zabity ręką orka jest plamą na cześć całego Ulthuanu – powiedział Imrik. –
Nie mogę na to pozwolić. Chodź za mną!
Ignorując kolejne protesty brata, Imrik wezwał Maedrethnira, aby przechylił się na prawo
i skierował się w stronę Naggarothi. Nie sprawdził, czy Dorien za nim nie poszedł, wiedząc,
że pomimo złych życzeń jego brata wobec Naggarothi, będzie posłuszny rozkazowi swojego
generała.
Smok i książę wspinali się w stronę chmur, powietrze stawało się coraz zimniejsze, im
wyżej latali. Oddech Imrika przyszedł w postaci mgieł, a jego skóra była zimna, zanim dotarli
do Naggarothi. Spojrzał na wschód i zobaczył Thyrinora prowadzącego atak kaledorian.
Łucznicy i miotacze pocisków zbierali ciężkie żniwo wśród zebranych goblinów, gdy
włócznicy zamykali się z przodu, a lewe skrzydło kawalerii kręciło się wzdłuż rzeki.
Spoglądając w dół, zobaczył, że trzecia kolumna piechoty znajdowała się niedaleko rycerzy
Athel Toralien, w niewielkiej odległości przed armią Naggarothi.
Jeźdźcy knurów nie mogli już dłużej zachowywać entuzjazmu i ścigali się z linii orków, z
włóczniami opuszczonymi do szarży. Kawaleria Naggarothi spodziewała się takiego
posunięcia, a eskadry ołowiu rozstąpiły się przed atakiem zielonoskórych, pozostawiając je
następnym kompaniom. Zdezorientowani manewrem orki próbowały powstrzymać szalenie
biegnących wierzchowców i anarchia pochłonęła jeźdźców, próbując przekierować swój
ładunek. Spóźnili się, ponieważ setki lanc zostały opuszczone, a odziani w złoto elfi rycerze
uderzyli w ich flankę.
Ze swojego punktu obserwacyjnego wysoko w powietrzu Imrik docenił precyzję szarży,
trzy punkty włóczni jeźdźców uderzających w jeźdźców knurów na półce; pierwszy ładunek

16
oderwał przód orków od pozostałych, a następne dwa wbiły się w bok tych z tyłu, wtapiając
się w ciemną masę jak złoty trzon jasnego, przenikliwego cienia.
Jeźdźcy, którzy unikali knurów, galopowali dalej, skręcając w lewo, aby zaatakować
punkt linii orków, w którym liczba orków była najmniejsza. Imrik zrozumiał, co zamierzał
Maldiar; aby przedrzeć się przez orki i gobliny, a następnie zaatakować linię od tyłu.
Kaledorian zrewidował swój wcześniejszy osąd generała Maldiara. Była to odważna taktyka,
ale gdyby zadziałała, armia zielonoskórych wpadłaby w chaos, skonfrontowana z grasującymi
rycerzami z tyłu i kilkoma tysiącami piechoty zbliżającymi się z przodu.
Problem polegał na tym, że gdy znajdą się za orkami, rycerze zostaną uwięzieni nad rzeką,
podobnie jak orkowie, i przeszkadza im podmokły teren. Byli zbyt daleko przed swoim
wsparciem, a zielonoskórzy mieli czas, aby się odwrócić i stanąć z nimi przed przybyciem
piechoty.
– Co masz na myśli, bracie? – Zawołał Dorien.
– Aby zabić orki! – Krzyknął Imrik, kierując Maedrethnira na strome nurkowanie.
Dorien podążył za nimi, dwa smoki pędziły na ziemię z niewiarygodną prędkością, wiatr
smagał płaszcze książąt, grożąc wyrwaniem lancy z uścisku Imrika, gdy wyrównał ją do
ataku. Za nim drążki sztandaru siodła tronowego wygięły się szaleńczo, a proporczyki pękły.
Maldiar miał swój pomysł na wsparcie rycerskiej szarży. Gdy jego kawaleria uderzyła w
zielonoskórych, jego gryfon przeskoczył tylne szeregi, tnąc pazury, miecz księcia Naggarothi
blaskiem niebieskiego ognia, który przeciął garść zielonoskórych.
Gdy ziemia zbliżyła się, Maedrethnir wydał przerażający ryk. Orki rozproszyły się po
wrzosowiskach we wszystkich kierunkach, zapominając o szalejących rycerzach. Wielu
zostało zhakowanych podczas ucieczki, inni odwrócili się w desperacji, by walczyć z elfską
kawalerią, ale byli źle przygotowani; rycerze Athel Toralien przecięli ich szeregi równie
łatwo, jak dziób statku przedzielający wodę, pozostawiając plątaninę ciał, gdy kontynuowali
szarżę do obozu.
Dorien i Imrik uderzają jednocześnie w orki, a ich smoki ryczą z ich paszczy ciemny
ogień, pazury wbijają się w moby orków, niczym poszarpane pręgi na zielonym ciele. Lanca
Imrika lśniła bielą od wyrytych w niej run, śladem tańczących drobin pozostawionych w
powietrzu, gdy jej czubek poderżnął gardła i bez przerwy przebijał ciała.
Gdy Maedrethnir wylądował, miażdżąc kolejnych orków pod swoim łuskowatym ciałem,
Imrik sięgnął do tyłu i odczepił tarczę. Smok zmiotł tuzin orków w powietrze ogonem, a
kolejne czarno-czerwone płomienie pochłonęły dwukrotnie tę liczbę.
Mniej niż rzut włócznią Dorien i jego wierzchowiec zadali podobne obrażenia, orki
wrzeszczące wokół niego bezskutecznie wymachują swoim smokiem toporami i tasakami, a
ich ciosy odbijają się nieszkodliwie od potężnych łusek. Imrik słyszał czysty głos brata, który
rozbrzmiewał bojowym wierszem jego ojczyzny.
Kiedy Maedrethnir zacisnął szczęki wokół dwóch orków, gryząc ich na pół, Imrik
rozejrzał się, zastanawiając się, co się stało z lordem i jego wiwerną. Znalazł odpowiedź jako

17
ciemna plama pędząca na Doriena z góry i za księciem.
Generał wykrzyknął ostrzeżenie, ale nie było to potrzebne. Dorien bawił się w niewiedzę,
a gdy wiwerna rzuciła się na atak, smok kaledorskiego księcia wyskoczył z ziemi, rozkładając
skrzydła. Szczęki i pazury wiwerny omijane o mniej niż długość miecza, chociaż wódz orków
przeciął ogon smoka czarnoskórą, wysyłając krew i łuski na ziemię.
Dwa potworne stworzenia biegły w górę, kręcąc się spiralnie i warcząc, każde z nich
chciało się wznieść na drugim. Smok Doriena był silniejszy niż wiwerna, podnosząc się coraz
szybciej z każdym uderzeniem skrzydeł. Gdy wiwerna starała się dotrzymać kroku, smok
skręcił się z zaskakującą zwinnością, pochylił skrzydło, by się zanurzyć, a pazury rozerwały
szyję wiwerny.
Lanca Doriena przebiła się przez prawe skrzydło wiwerny, gdy wódz orków wymierzył
topór w ramię smoka, dziwnie płonące ostrze wbiło się głęboko w ciało. Wiwerna i smok
złączyli się, rozrywając i gryząc; Dorien schował lancę i wyciągnął długi miecz, który lśnił
jak światło księżyca. Książę i władca padali na siebie nawzajem, gdy bestia runęła, ork
szaleńczo uderzył bronią, a miecz Doriena migotał.
Imrik został odciągnięty od pojedynku przez stukot strzał o łuskę i zbroję. Zobaczył, że
otaczające go orki uciekły, a na ich miejscu grupa goblinów nieskutecznie uwolniła strzały o
przekrzywionych szybach z wypełnionego krzakiem dell po swojej lewej stronie.
– Spal je – powiedział Imrik swojemu wierzchowcowi.
Maedrethnir machnął głową i otworzył przepastne usta. Gobliny wydały przenikliwe
wrzaski na chwilę, zanim wgłębienie wypełniło się dymem i ogniem. Imrik skierował swoją
uwagę z powrotem na swojego brata, aby zobaczyć, jak smok Doriena unosi się przed chwilą
wiwern, zanim uderzy o ziemię. Z uszkodzonym skrzydłem i krwią płynącą z dziesiątek ran,
wiwerna nie zdążyła wyprostować się na czas i pogrążyła się na wrzosowisku, zrzucając łuski
w cepie nóg i ogona. Wojownik został wyrzucony z miejsca przez uderzenie, lądując czołowo
w małym strumieniu w pewnej odległości.
Podczas gdy Dorien ponownie zamienił miecz na lancę, jego smok krążył wokół upadłej
wiwerny, kąpiąc go w ogniu. Ugruntowana bestia syknęła i ryknęła niezgrabnie na swoich
dwóch nogach, ogon trzepiąc niezręcznie w płomieniach.
– Wstań” powiedział Imrik. Maedrethnir skoczył w powietrze i wziął generała ponad
bitwę.
Wszystkie pozory dwóch spójnych linii bitewnych zostały utracone. Gobliny złamały się
przed natarciem Kaledorian, uciekając setkami w stronę obozu, podczas gdy rycerze Imrika
rzucili się na nich z kierunku rzeki. Kilka kompanii łuczników oddzieliło się od głównej armii
i wlewało salwy strzał do obozu orków, każdy z nich zakończony magicznym białym
płomieniem.
Za umierającą wiwerną Maldiar i jego gryfon przeszukiwali resztki jeźdźców dzika;
hybrydowy potwór wyrzucił piszczące wieprze w powietrze dziobem i pazurami, podczas gdy
książę Naggarothi rąbał jeźdźcom głowy i kończyny. Piechota Naggarothi dotarła teraz do

18
bitwy, prowadząc jeźdźców wilków goblinów za pomocą włóczni i strzały. Wzdłuż brzegu
rycerze Naggarothi reformowali się, gotowi do ponownego ataku na walkę.
Imrik zauważył orka, który wyskoczył z gąszczu trzcin, wciąż trzymając w ręku topór.
– Niech Maldiar się pokłóci, kiedy będę miał głowę watażki – powiedział Imrik
Maedrethnirowi. Smok wydał z siebie gardłowy pomruk aprobaty i zwrócił się do przywódcy
orków. Maldiar również szpiegował wroga, a jego gryfon szybował nad natarciem
Naggarothi, pędząc w kierunku wodza.
– Głupiec ściga smoka – powiedział Maedrethnir, przecinając wrzosowiska szybkimi
uderzeniami skrzydeł, ziemia biegła tak blisko, że końce skrzydeł smoka musnęły kępy trawy
i krzewów.
Jednak lekceważąca uwaga smoka była przedwczesna; watażka pobiegł w kierunku
Maldiar, krzycząc szaleńczo i machając toporem. Imrik ujrzał błysk magicznego ognia, gdy
Maldiar uniósł miecz wysoko i wezwał gryfa do stromego nurkowania.
Wojownik zwolnił i stanął z krępymi nogami rozłożonymi z siekierą w obu dłoniach,
wpatrzony w zbliżającego się księcia Naggarothi. Imrik usłyszał, jak jego smok warczy, i
poczuł, jak całe ciało bestii drży z wysiłku, gdy Maedrethnir naciągał każde ścięgno, aby
zmniejszyć odległość, zanim Maldiar uderzył.
Imrik wiedział, że będzie za późno. Maldiar już pochylał się w siodle z mieczem
trzymanym poziomo do zabójczego ciosu, cień gryfa pędzącego po pofałdowanej ziemi, który
miał pochłonąć orka.
Obaj książęta byli całkowicie skupieni na zdobyczy. Gdyby Maldiar spudłował, lanca
Imrika odnalazłaby plecy orka, zanim Naggarothi zdążyłby wykonać drugi atak. Caledorian
zacisnął mocniej swoją lancę, a błyskotliwy punkt skierował się w stronę władcy, nawet gdy
gryfon Maldiara rzucił się na śmierć.
Warcząca plama czerwieni smok Doriego uderzył w wierzchowca Maldiara, powodując,
że obaj upadli na ziemię.
Zaskoczony Imrik prawie nie trafił w cel, ale w ostatniej chwili obrócił punkt lancy z
powrotem na cel. Czubek ithilmaru z łatwością prześlizgnął się przez zbroję orka,
wystrzeliwując z jego piersi, gdy Maedrethnir mijał. Uderzenie ciosem niemal wyrwało broń
z uścisku Imrika i uniosło go do uprzęży siodła, ork unosił się w powietrzu na pewną
odległość, gdy smok Imrika przechylił się i wzniósł w kierunku błękitnego nieba.
Zwisające ciało watażki ześlizgnęło się z szybu ithilmar, odrywając proporczyk, trzepotał
jak peleryna, gdy zwłoki toczyły się po skałach i trawie. Maedrethnir ryknął triumfalnie, jego
ryk wstrząsnął całym ciałem Imrika.
Imrik był bardziej zaniepokojony tym, co działo się na ziemi pod nim. Maldiar i Dorien
stanęli naprzeciw siebie z mieczami w ręku, a ich wierzchowce wisiały za każdym księciem.
Generał nie ufał, że nie zatrzyma ręki, i krzyknął do Maedrethnira, by wylądował w pobliżu.
Imrik patrzy, jak dwa elfy gapią się na siebie i wymieniają obelgi, gdy jego smok krąży
mocno, aby zmniejszyć prędkość. Maedrethnir wylądował na czworakach, obok smoka

19
Doriena; Imrik schował już lancę i pociągnął za klamry uprzęży, zanim pazury smoka
dotknęły ziemi.
– Odłóż broń! – Krzyknął Imrik, zeskakując z tronu siodłowego i opadając lekko na
ziemię.
– Nazywa nas złodziejami – zaprotestował Dorien, wpatrując się w Naggarothi.
– Nie przyjmuję poleceń od tchórzliwych Kaledorian – powiedział Maldiar, nie odrywając
wzroku od Doriena.
– Tchórze? – warknął Dorien, robiąc krok. W odpowiedzi Maldiar uniósł miecz nieco
wyżej. – Odetnę ci głowę za taką zniewagę!
– Nie zrobisz tego – warknął Imrik, stając przed bratem. Chwycił ramię Doriena. –
Schowaj ostrze, bracie.
– Słuchaj swojego pana, krzyczącego psa – powiedział Maldiar. – Nie testuj swojego
ostrza przeciwko mojemu.
Imrik odwrócił się w kierunku Naggarothi, a jego ręka natychmiast pochyliła się nad
mieczem.
– Mógłbym jeszcze – powiedział Imrik.
Maldiar zawahał się, czubek miecza chwiał się przez chwilę, nim znów stał mocno, oczy
zwęziły się, zaciskając szczękę.
– Nie myślałem – powiedział Imrik. – Bitwa jeszcze nie wygrała.
– Jestem prawie zwycięski – powiedział Maldiar. – Hełm został rozproszony, to tylko
kwestia czasu, zanim moi wojownicy go dopadną.
– To nie jest twoje zwycięstwo – powiedział Dorien, wyciągając rękę z uścisku Imrika i
przepychając się obok. – Twoi rycerze byliby martwi, tak jak ty, gdybyśmy nie przyszli ci z
pomocą.
– Moja pomoc? – Twarz Maldiara była maską szyderczej nienawiści. – Twoja interwencja
prawie przegrała mnie w tej bitwie.
– Odejdź – powiedział Imrik, odciągając Doriena za ramię. – Zniszcz resztę wroga, bracie.
Dorien spojrzał Imrikowi w oczy, drgając policzkami. Imrik spotkał się z zimnym
spojrzeniem, które jego brat dobrze znał. Rozchylającym się lekceważącym gestem Dorien
wsunął miecz do pochwy i podszedł do smoka.
Imrik zwrócił uwagę na Maldiara, który opuścił ostrze, ale go nie schował.
– Podzielimy łupy – powiedział Imrik.
– Jak to? – odpowiedział książę Naggarothi. Zaśmiał się kwaśno. – Zachowaj ciało. Zajmę
ziemię.
– Nie – powiedział Imrik. – Będziesz miał ziemię na zachód od rzeki, a Caledor region na
wschodzie.
– Dlaczego miałbym się zgodzić na coś takiego? – Maldiar odłożył miecz i wyzywająco
skrzyżował ramiona. – Dlaczego miałbym ci dać połowę moich nowych ziem?
– Niektóre są lepsze niż żadne – powiedział Imrik. – Jeśli Malekith ma skargę, pozwól mi

20
ją przynieść.
– Wiesz dobrze, że nasze uczciwe księcia prowadzą kampanię na północy – powiedział
Maldiar. – Nie postawił stopy w koloniach od prawie pięćdziesięciu lat.
– Brakuje Ci uprawnień do uzgodnienia takiej okazji? – Zapytał Imrik. Maldiar
zesztywniał, zraniony implikacją pytania.
– Jestem księciem Nagarythe; Mówię z pełnym autorytetem księcia Malekitha i królowej
Morathi.
– Królowa Morathi? – Imrik zmarszczył brwi, wspominając o matce Malekitha, wdowie
po Aenarionie. – Morathi nie jest już królową.
– W Nagarythe ona jest – powiedział Maldiar z przebiegłym uśmiechem. – Zgadzam się z
twoimi warunkami. To nie ma znaczenia. Po powrocie Malekith złożymy pełne roszczenie i
nie zostaniemy odrzuceni. Ciesz się swoim dobrobytem podczas jego trwania, Caledorian.
Nagarythe zmęczyło się przelewaniem krwi dla dobra innych. Nie będziesz stawiać takich
wymagań w przyszłości.
Maldiar odwrócił się i wrócił do gryfa. Bestia opadła na ziemię, gdy książę złapał wodze
wysadzane klejnotami. Zanim podciągnął się na siodło, Naggarothi spojrzał na Imrika.
– Powinieneś być mądrzejszy w swoich słowach i czynach, księciu – powiedział Maldiar.
– Khaine zwrócił na ciebie swoje czerwone spojrzenie, Imrik z Caledor. Powinieneś mieć
nadzieję, że nie jest niezadowolony.
Imrik był zaskoczony tą wzmianką o Bogu Krwawych Rękach. Powszechnie wiadomo
było, że Naggarothi byli rażąco oddawani czci Panu Morderstwa i wielu innym mrocznym
bogom cytararzy, ale usłyszenie tak otwartego imienia Khaine'a było szokiem nawet dla
Imrika. Patrzył, jak Maldiar odlatuje, zastanawiając się, co to znaczy zagrożenie.
– Skończmy to – powiedział Imrik do Maedrethnira, odrzucając Naggarothi ze swoich
myśli. Takie niejasne obelgi i groźby były typowe dla jego ludu.
***
Marsz z powrotem do kolonii Caledor był długi, ale armia kaledoriańska była w dobrym
nastroju po zwycięstwie nad hordą orków. Imrik nie podzielał radości swoich żołnierzy,
zaniepokojonych słowami Maldiara i wydarzeniami, których był świadkiem po bitwie. Wielu
Naggarothi zebrało rannych orków i zamiast zabić ich z ręki, gdy Imrik rozkazał swoim
wojownikom, zostali zabrani z powrotem do obozu Naggarothi. Imrik nie wiedział na pewno,
jaki los czeka tych więźniów, ale słysząc, jak Maldiar mówi o Khaine i widział różne
odmiany Runy Krwawej Ręki na niektórych sztandarach i tarczach Naggarothi, miał swoje
podejrzenia.
Wieść o klęsce orków dotarła przed armię, a mury Szarego Miasta, Tor Arlieth i ulice
wewnątrz były wypełnione świętymi elfami. Miasto zostało zbudowane u podnóża gór,
wznosząc się ponad ogromną koroną lasu, która rozciągała się od morza na północny zachód
od miejsca, w którym zginęli orkowie. Siedemnaście jasnoszarych wież wyrosło z

21
zalesionych zboczy, zadaszonych niebieskimi łupkami i unoszących flagi Caledor. Ściana
dziesięciokrotnie wyższa od elfa opasała miasto, a wokół była o połowę wyższa. Pomiędzy
dwiema ścianami znajdowały się obozy i garnizony armii, i tutaj rycerze i milicja paradowali
ku oklaskom swojego ludu. Girlandy kwiatów zapętlały się od dachu do dachu, a liście
rozrzucono na chodnikach. Harfy, rogi i fajki grane z tarasów i balkonów na dachu,
Po przelocie trzykrotnie nad miastem ze swoim bratem i kuzynem, aby wdzięczni ludzie
mogli podnieść głosy w pieśniach i uwielbieniu ich bohaterskich książąt, Imrik zszedł na
wzgórze, na którym zbudowano twierdzę i pałace ze skały góry . Cytadela została zbudowana
jako przedstawienie wielkiego smoka, którego ściany rozciągały się jak skrzydła, aż połączyły
się ze zboczem góry, a główna wieża wznosiła się wysoko ponad dachem ze złota. Z murów
wyfrunęło sto flag, każda należąca do szlachetnego domu Caledora, a ponad nimi sztandar
miasta pękł w górskim powietrzu. Trąby rozbrzmiały w czystym powietrzu, sygnalizując
przybycie książąt i gwardię honorową utworzoną przez ogromne bramy; ciemnoczerwone
drewno portalu wyrzeźbione płaskorzeźbą gór Caledor,
Trzej jeźdźcy smoków wylądowali na nieskazitelnym trawniku, który rozdzielił szeroki
plac otaczający cytadelę. Pozbawione uprzęży i tronów, smoki pożegnały jeźdźców i
poleciały do jaskiń w górach z widokiem na miasto. W towarzystwie Doriena i Thyrinora
Imrik wkroczył przez bramę, gdy kompania strażników uniosła salutując włócznie.
Imrik chciał udać się do swoich komnat, ale został ułożony w długim holu wejściowym
przez kanclerza miasta Hethliana. Ubrany w długą szatę w jasnozielonym i złocisto-żółtym
kolorze starzejący się elf wyłonił się z tłumu służących i wołał Imrik. Kanclerz był ubrany w
pełne ceremonialne regalia; wokół talii Hethliana wisiał pas złota i rubinów, symbol jego
pozycji, w lewej ręce trzymał ozdobne berło, zwieńczone szafirem wielkości pięści, misternie
ukształtowanym jak płatki róży.
– Twój bezpieczny powrót uspokaja nas wszystkich, książęta – powiedział Hethlian,
kłaniając się każdemu z nich. – Z ogromną przyjemnością i dumą składam osobiste gratulacje
z okazji zwycięstwa, a także wdzięczność miasta.
Imrik pomyślał o ponad sześciuset elfach, których ciała zostały przewiezione z powrotem
na kolonię, ale nic nie powiedział. Był pewien, że dostaną swoje honory na czas.
– Rada starszych ogłosiła trzydniowe święto – kontynuował Hethlian. – Będziecie
oczywiście naszymi gośćmi honorowymi.
– Czy my? – powiedział zaskoczony kanclerz Imrik.
– Moi kuzyni i ja bylibyśmy zaszczyceni, mogąc przyjąć twoje miłe zaproszenie –
powiedział Thyrinor, podchodząc do Imrika. – Jednak jesteśmy zmęczeni marszem domu i
chcielibyśmy trochę czasu na powrót do zdrowia, zanim omówimy ustalenia.
Imrik spojrzał na Thyrinor, unosząc brew, i stłumił westchnienie. Twarz kuzyna była
obojętna, z wyjątkiem oczu, które wyglądały na lekko błagalne. Thyrinor spojrzał na
Hethliana i kiwnął głową zachęcająco.
– Tak, weźmiemy udział – powiedział Imrik. Hethlian uśmiechnął się i skłonił ponownie.

22
Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, zamierzając rozpocząć nowy monolog, ale Imrik mu
przerwał. – Czy pojawiły się wieści z Ulthuan?
– Um, tak, kilka karawan przybyło przez Tor Alessi, niosąc pociski i towary – powiedział
Hethlian, szybko odzyskując spokój. – Nic godnego uwagi, powiedziałbym. Handel idzie
dobrze. Kolonie na zachód od Ulthuan nadal rosną, choć nie tak silnie jak tutaj w Elthin
Arvan. Książę Laetan z Cothique na wiosnę został ojcem pięknej córki. Bel Shanaar
uczestniczył w ślubie… Głos Hethliana zamilkł w obliczu bezrozumnego spojrzenia Imrika.
Kanclerz zebrał się z krótkim uśmiechem. – Jak powiedziałem, nic ważnego.
– Co z Nagarythe? – powiedział Imrik. – Czy Malekith?
– Nie dotarły do nas żadne wieści o Malekith – powiedział Hethlian. – Granice Nagarythe
są, o ile mi wiadomo, zamknięte dla handlu i odwiedzających. Otrzymaliśmy jednak kilka
delegacji od Athel Toralien. Wydaje się, że są bardziej podatni na kontakt niż ich krewni z
Ulthuan.
– W mieście są Naggarothi? – Powiedział Dorien.
– Kilku tak – powiedział kanclerz. – Prostych handlowców, zapewniam cię. Wiesz, że
mają znacznie lepsze połączenia z krasnoludami niż my, a zapotrzebowanie miasta na
krasnoludy nigdy nie było wyższe. Przychodzą i odchodzą rzadko. Czy to problem?
– Będzie, jeśli spotkam jednego z nich – warknęła Dorien. – Po prostu trzymaj ich z
daleka od cytadeli, nie chcemy, żeby się tutaj wtrącali i grzebali.
Hethlian nie odpowiedział na to i cztery elfy milczały przez chwilę. Imrik spojrzał na
Doriena niecierpliwie.
– Ufam, że nasze apartamenty są w porządku, a jedzenie i wino dostępne – powiedział
Thyrinor.
– Tak, znajdziesz wszystko dla swojej satysfakcji, książęta – powiedział Hethlian z
wyrazem wdzięczności. – Twoi słudzy czekają na ciebie w twoich komnatach. Pozwól, że już
cię powstrzymam.
Kanclerz skłonił się ponownie i szybko wycofał się korytarzem, rzucając spojrzenie przez
ramię na książąt, po czym zniknął przez zasłonięte przejście. Imrik skierował się w stronę
korytarza prowadzącego do królewskich mieszkań, ale już po dwóch krokach zatrzymał go
wątły sługa.
– Co to jest? – Imrik warknął na przytrzymującego.
– Kanclerz nie wspomniał, że dziś rano przyszedł list od twojego brata, księciu –
powiedział elf. – Został zapieczętowany znakiem księcia Caledriana, więc zostawiłem go
twojemu domowi.
– Dziękuję – powiedział Imrik. – Coś jeszcze?
– Nie, książę – powiedział sługa, wycofując się ze ścieżki Imrika.
Imrik maszerował korytarzem, buty dzwoniły na marmurowych podłogach, a Dorien i
Thyrinor szli za nimi.
– Wydajesz się jeszcze bardziej rozdrażniony niż zwykle, kuzynie – powiedział Thyrinor,

23
spiesząc się, by dotrzymać kroku. – Co cię tak niepokoi?
– Naggarothi – odpowiedział Imrik.
– Wreszcie” powiedział Dorien. – Czy nie ostrzegałem cię długo przed Nagarythe?
Powinniśmy ich wyrzucić z miasta.
– Nie martwię się o to miasto – powiedział Imrik, skręcając w prawo przez spiczasty łuk, a
jego stopy tłumił gruby czerwony dywan haftowany białymi i żółtymi różami.
– Czy to ten list od Caledriana? – Powiedział Thyrinor. – Czy wiesz, co zawiera?
– Nie – powiedział Imrik – ale kiedy otrzymuję osobisty list od władcy Caledoru, a nie
naznaczony jego dworem, obawiam się, że ma złe wieści.
Dotarli do podwójnych drzwi do mieszkania Imrika. Dwaj służący otworzyli blade
drewniane drzwi i skłonili się, gdy Imrik wszedł do środka, nie przerywając kroku.
– Idę do swoich pokoi, aby wydostać się z tej zbroi – powiedział Dorien, kontynuując
wzdłuż wyłożonego portretem korytarza.
Imrik po prostu skinął głową, nie oszczędzając brata ani jednego spojrzenia. Członkowie
domu księcia ustawili się w ścianach foyer. Gdy Imrik przeszedł obok swojej gadżety
Elirithrin, postąpiła naprzód z małą srebrną tacą z białą kopertą na talerzu.
– Chcesz to zobaczyć? – Powiedziała.
– Dziękuję – powiedział Imrik, wyciągając list ze swojego miejsca, gdy przechodził obok.
– Przynieś wino i zimny talerz do mojego gabinetu.
– Skąd wiedziałeś? – Zapytał Thyrinor, zatrzymując się obok Elirithrin. – To znaczy, że
chciałby zobaczyć list.
– Doświadczenie – odpowiedziała chatelaine z wyrazem zaskoczenia. – Służyłem księciu
przez dwieście trzydzieści osiem lat. Znam jego priorytety.
– Oczywiście, że tak – powiedział Thyrinor. Pospieszył za Imrikiem i wszedł do
wykładanego półkami gabinetu, gdy jego kuzyn siedział za ozdobnym biurkiem.
Podczas gdy w biurach innych elfich szlachciców znajdowały się biblioteki prozy i poezji,
traktaty filozoficzne i księgi genealogiczne, Imrik był pusty w porównaniu. Jeden zestaw
półek był wypełniony zwiniętymi pergaminowymi mapami Ulthuana i Elthina Arvana, inny
zawierał związane traktaty dotyczące spraw wojskowych. Pozostałe dwa zestawy półek były
słabo wypełnione różnorodnymi dziwnymi zdobieniami; wśród nich pozłacana czaszka orków
z diamentami na oczy, wybór sztyletów zarówno elfów, jak i krasnoludów, kilka ozdobnych
hełmów ceremonialnych oraz srebrna łuska smoka wielkości rozłożonej dłoni przymocowanej
do płytki – podobno z góry Araarion Indraugnir.
Imrik wstał ponownie, rozpiął płaszcz i położył go ostrożnie na oparciu krzesła, zanim
usiadł. Z szuflady na biurku wyjął pozłacany otwieracz do listów w kształcie miniaturowej
włóczni smoka z szeroką głową w kształcie liścia. Obejrzał pieczęć, upewnił się, że jest
nienaruszona i jednym kopnięciem rozciął kopertę.
Podczas czytania zignorował Thyrinora unoszącego się na końcu biurka, szybko skanując
płynny scenariusz swojego starszego brata. List był krótki i na temat. Caledrian słyszał

24
pogłoski o niepokojach w granicach Nagarythe. Obawiał się, że zamieszki mogą
rozprzestrzenić się na sąsiednie Tiranoc, Ellyrion i Chrace, ale Bel Shanaar odmówił
działania. Poprosił Imrika o powrót do Ulthuan, wraz z Dorienem i Thyrinorem, jeśli chcieli,
aby reprezentować Caledora w radzie króla feniksa.
Imrik bez komentarza podał list Thyrinorowi i odchylił się na krześle z założonymi
rękami. Patrzył, jak zmarszczony czoło pogłębia się na czole kuzyna, gdy Thyrinor czytał.
– Przyjdziesz? – Powiedział Imrik, gdy zobaczył, że Thyrinor skończył.
– Co? – Powiedział Thyrinor, który ponownie czytał części listu. – Nie wiem. Czy to
mądrze, że wszyscy wrócimy? ”
– Zostałem wezwany przez księcia Caledora i muszę odpowiedzieć – powiedział Imrik.
Pochylił się do Thyrinora, opierając dłoń na biurku. – Chciałbym twojej firmy.
– Moja firma? – Powiedział Thyrinor z krótkim śmiechem. – Myślałem, że zawsze wolisz
swoją firmę, kuzynie, choć dziękuję ci za zaproszenie.
– Nie mogę iść sam do Tor Anroc – przyznał Imrik z grymasem. – Życie dworskie
doprowadza mnie do szaleństwa nie do uwierzenia.
– Jak myślisz, dlaczego Caledrian wybiera ciebie? – Zapytał Thyrinor, przenosząc się na
niską kanapę przed sklepem z mapami. – Nie jesteś najbardziej dyplomatyczną osobą do
wysłania.
– Może dlatego” powiedział Imrik, wzruszając ramionami. – Nie wiem, dlaczego
Caledrian nie uczestniczy w sobie. Zapytam go.
– Przygotowanie się do podróży zajmie trochę czasu – powiedział Thyrinor, kładąc list na
ramieniu kanapy. – Poproszę personel o to.
– O czym ty mówisz? – Powiedział Imrik. – Przygotowania?
– Podróż stąd do Tor Alessi; rezerwacja przejazdu statkiem do Ulthuan; organizowanie
transportu z Lothern. To nie dzieje się samo z siebie.
– Nic z tego nie będzie potrzebne – powiedział Imrik, uśmiechając się lekko.
– Nie będzie? – powiedział Thyrinor. Spojrzał uważnie na swojego kuzyna, a jego oczy
rozszerzyły się, gdy zobaczył jego szczęśliwy wyraz twarzy. – Chcesz jechać smokami przez
całą drogę powrotną do Caledor?
– Jest najszybszy – powiedział Imrik. – Nie ma sensu tracić czasu.
– A co z naszymi rzeczami? Służący? Czy zwisają pod nimi?
– Mogą pójść za nimi – powiedział Imrik. Postukał w pulpit wychudzonych palców. – Bel
Shanaar znany jest z luksusu swojego pałacu, będziesz miał wygody.
– Ale jeździsz całą drogę? – Thyrinor błagalnie otworzył ręce Imrikowi. – Dlaczego?
Imrik wstał i założył płaszcz na ramię.
– Jesteśmy smokami – powiedział, stukając palcem w napierśnik. – Po co żeglować, kiedy
można latać?

25
2.
Książę powraca
Podobnie jak smoki, które uczyniły królestwo ich domem, Caledor był spowity dymem i
ogniem. Siarkowe chmury pyłu zasłaniały ciemne szczyty kaledorskich gór, oświetlone od
dołu rumianą poświatą wulkanów. Z kłębącymi się oparami zmieszały się burzowe chmury,
które migotały błyskawicą, a grzmot zlewał się z trzaskiem wybuchów. Strumienie gorącej
lawy spływały po zboczach; tam, gdzie spotkali jeziora i rzeki, wielkie kolumny pary unosiły
się w powietrze. Dziurawiona i popękana skała wulkaniczna wydobywała podziemną furię
przez setki gejzerów i fumaroli, podczas gdy w uśpionych kalderach rosły gęste lasy, bujne z
żyznych minerałów wyrzuconych w przeszłości.
Było to miejsce o ostrym kontraście i surowej urodzie, a nawet twarde serce Imrika
drgnęło na ten widok. Był zmęczony długą podróżą; dwadzieścia dni prawie stałego lotu,
ostatnie jedenaście nad oceanem zrobione bez przerwy. Jego zmęczenie minęło, gdy zobaczył
Tor Caled, jego rodzinne miasto. Miasto, położone na wschodniej flance gór, było potężnym
budynkiem z murów i wież, ukształtowanym z surowego elementu wulkanów dzięki magii
Caledora Dragontamera i jego wyznawców. Wieże jak stalagmity, smukłe i pełne wdzięku,
wznosiły się ze stromych wzgórz na wybrzeżu; mur miasta spływał do krawędzi wody
pofałdowanymi krzywiznami, czarny kamień lśnił czerwonymi żyłami. Fosa lawy chroniła
drugą stronę miasta, poprzecinaną sto łukowymi mostami z granitu, z których każda była
chroniona przez dwie wieże na każdym końcu.
Ani za życia Imrika żaden wróg nie testował stolicy Caledoru, ale w czasach Dragontamer
był to nieustępliwy wał przeciw demonom. W tych okropnych dniach płomienie, które
opasały miasto, wzniosły się tak wysoko, jak wieże, a mosty zostały zburzone. Wiele z nich
stanowiły obrazy i malowidła ścienne zdobiące pałace i domy szlachty, przedstawiające
epickie bitwy toczone o góry.
Poza miastem znajdowały się smocze tereny; rozległy obszar porozrzucanych krzaków i
twardej ziemi zaludniony przez podziemne komnaty, w których mieszkali asystenci z rodzin
szlacheckich Tor Caled. Pozbawione tu uprzęży, smoki pożegnały się z książętami i odleciały
do swoich jaskini w głębi gór.
Miasto w murze było nie mniej ufortyfikowane i imponujące. Choć stulecia pokoju
łagodnie dotknęły blanków i wieżyczek wielkich domów, a wiele murali i mozaik rozjaśniało
twardy kamień, założenie Tora Caleda było wyraźnie widoczne. Układ ulic, niezmieniony od
tysiącleci, wijący się tam iz powrotem po zboczu, spoglądał z góry na każdy poziom powyżej,
aby obrońcy mogli wlać strzały i magię w siłę atakującą. Klify, które oddzielały poziom
miasta nad każdym rzędem budynków, były chronione redutami i strzelnicami, otoczone
gniazdami przypominającymi oszczep włóczni, aby uchronić się przed atakiem z powietrza.
Za każdym zakrętem wielkie bramy bramne można było zamknąć, by zablokować drogę, w

26
sumie dwadzieścia między ścianą a szczytem. Nawet teraz miotacze i wartownicy stali na
straży przy tych wieżach strażniczych.
Ulice były zatłoczone, gdy Imrik, Dorien i Thyrinor jechali konno i jechali krętą ulicą.
Dolne części Tor Caled zostały oddane do handlu, trzy zakręty drogi wypełnione straganami
handlowymi i sklepowymi sklepami rzemieślników. Kolejne cztery poziomy były
rezydencjami zwykłego ludu miasta, choć nawet były to wspaniałe wille z własnymi
ogrodami; Caledor nie był zaludnionym królestwem i zaledwie jedna dziesiąta jego
mieszkańców mieszkała w mieście, inni mieszkali w ufortyfikowanych miasteczkach w
górach i wzdłuż wybrzeża Morza Wewnętrznego. Przed szczytem miasta przybyła dzielnica
rzemieślników, w której powstało wiele wspaniałych i ozdobnych rzeczy, a na wystawie
prezentowane były wyroby krasnoludów.
Thyrinor usprawiedliwił się tutaj, pozostawiając kuzynów, by szukali prezentu dla swojej
żony. Dorien i Imrik jechali dalej, od czasu do czasu zwracając uwagę na jakiś sklep lub
stragan, który został otwarty lub zamknięty w ciągu pięciu lat, kiedy ich nie było. Poza
szczegółami nic nie zmieniło się z miasta, które zapamiętał Imrik, i uspokoiło go poczucie
niezmiennej stabilności.
Kiedy dotarli do pałaców, strzelistego spektaklu wież, wież i balkonów, które zagłębiły się
w zbocze góry, zostali poinformowani, że Caledrian wyjechał z miasta, zajmując się
sprawami biznesowymi. Dorien i Imrik rozstali się i połączyli siły z rodzinami.
Wiadomość o przybyciu Imrika wyprzedziła go, jak się spodziewał, a jego żona Anatheria
powitała go przy wielkim wejściu do pałaców. U jej boku stał młody chłopak, ściskając jej
długą sukienkę, a niesforny szok blond włosów zasłaniał mu twarz. Imrik objął żonę bez
komentarza i kucnął przed synem.
– Wstań teraz – powiedział książę, kładąc dłoń na ramieniu Tythanira. Chłopiec cofnął się,
niebieskie oczy rozszerzyły się ze strachu. Imrik zaśmiał się.
– Czego cię nauczyłem, Tythanir? – Surowo powiedziała Anatheria.
Chłopiec odsunął się na bok i stanął stopami, mocno przyciskając ręce do brzucha.
Spojrzał na Imrika z poważną powagą.
– Witaj w domu, ojcze – powiedział Tythanir, kiwając głową.
– To dobrze – powiedziała Anatheria, mierzwiąc włosy syna smukłymi palcami. Spojrzała
na Imrika. – A co powiesz, mężu?
– Dobrze jest być w domu – powiedział Imrik, przyciągając syna bliżej i obejmując go
ramionami. Złożył buziaka na czole chłopca. – Szybko dorastasz, synu.
Tythanir uśmiechnął się szeroko i owinął ramiona wokół opancerzonej nogi Imrika,
spoglądając na ojca.
– Jeździłeś na smoku? – Powiedział chłopiec.
– Tak, synu, zrobiłem to – odpowiedział Imrik. – Pewnego dnia ty też.
Chociaż Imrik nie sądził, że to możliwe, uśmiech Tythanira stał się jeszcze szerszy, a jego
oczy spojrzały w góry.

27
– Będę najsławniejszym smoczym księciem wszech czasów! – oświadczył chłopiec. – I
poprowadzę armie takie jak ty i wszyscy będą wiedzieć, kim jestem.
– Nie mam wątpliwości – powiedział Imrik, zerkając na Anatherię. – Staniesz się dumą
Caledora.
Wziął chłopca za rękę i wszedł do pałaców, a obok niego jego żona. Tythanir wyrwał się z
jego uścisku i pobiegł naprzód, szczękając do siebie, wskazując na gobeliny wzdłuż
korytarza, z których każdy przedstawiał władców Caledoru na ich smokach.
– Nie zostanę długo – powiedział Imrik do swojej żony.
– Wiem – odpowiedziała. – Caledrian rozmawiał ze mną, zanim wysłał swój list. Myślę,
że to będzie dla nas dobre. Twój brat jest zbyt lekceważący Bel Shanaar, a inne królestwa
znajdują większą przychylność u Króla Feniksa. Ambasadorowie twojego brata przebywają
zbyt długo w Tor Anroc i są oczarowani i wyciszeni jego urokami. Nasz status musi zostać
potwierdzony.
– Bardziej martwię się o Nagarythe – powiedział Imrik, gdy obaj podążyli za Tythanirem
wzdłuż dywanu biegnącego wzdłuż długiej sali. – Ich izolacja w ostatnich dziesięcioleciach
nie wróży dobrze. Nieobecność Malekitha pozwoliła Morathi na samodzielne zdobycie się.
Naggarothi są nie tylko aroganccy, stają się niebezpieczni. Ich przyczepność do kolonii wciąż
się wzmacnia.
– W takim razie musisz przekonać Bela Shanaara i innych książąt, aby osłabili ten uścisk
– powiedziała Anatheria. – Niech zobaczą niebezpieczeństwo.
– Ty i chłopiec zostaniecie tutaj – powiedział Imrik.
– Dlaczego? – Odpowiedziała jego żona, kierując na niego groźne spojrzenie. – Tythanir
spędził już ponad połowę swojego życia z dala od ojca.
– Nie chcę, aby nasz syn wychował się w Tor Anroc – powiedział Imrik. – To ważne lata
w jego życiu i musi poznać tradycje Caledora.
Anatheria nie była uspokojona tym rozumowaniem i przyspieszyła kroku, aby dogonić
syna. Imrik przebiegł kilka kroków i delikatnie złapał ją za ramię. Wyrwała go z jego uścisku,
ale zatrzymała się.
– Wiem, że uważasz swoją rodzinę za uciążliwą, ale jesteś mężem i ojcem i masz
obowiązki – warknęła, cicho mówiąc, rzucając okiem na Tythanir. Był pochłonięty zbroją
smoczej zbroi, przesuwając dłońmi po inkrustowanych klejnotach. – Masz spadkobiercę, jak
chcesz; teraz musisz wypełnić swój obowiązek przez niego.
– Wróciłem – powiedział Imrik, podnosząc głos z irytacją.
– Nie z twojego wyboru – odwróciła się żona. – Zawsze stawiasz Caledor przed rodziną.
– Zrobię dobrze dla ciebie i mojego syna – powiedział Imrik, łagodząc ton. – Dlatego
musisz tu zostać. Tor Anroc nie jest oceanem. Często widuję Tythanir, tu i tam.
Nie wiedział, czy jego żona go słyszała. Wzięła syna za rękę i odeszła, zostawiając księcia
na korytarzu. Sfrustrowany Imrik potrząsnął głową. Chociaż Anatheria nigdy nie zrozumie
wymagań księcia z linii Dragontamera, Tythanir zrozumie, gdy się zestarzeje. Bycie

28
przywódcą elfów było w jego krwi, dziedzictwo jego wspaniałego rodu.
Czując się nagle nieswojo, Imrik zastanawiał się, czy to jego zbroja, czy ciężar czegoś
innego.

Osiem dni po przybyciu do domu Imrikowi powiedziano, że jego brat wraca do Tor Caled
w ciągu najbliższych dwóch dni i że ma go spotkać sąd w Caledorze. Imrik przekazał
wiadomość innym książętom i szlachcie, wysyłając jeźdźców do tych, którzy mieszkali poza
miastem. Była to okazja do jakiejś uwagi, kiedy zgromadzili się panowie Caledoru; nie przez
wieki wszyscy byli zgromadzeni w stolicy.
Miasto było pełne plotek i niejednokrotnie Imrik zgromił członków jego rodziny za
pobłażanie w spekulacjach. Tor Caled roiło się od świty przybywających arystokratów, a
każdej nocy odbywały się uroczyste uroczystości z okazji każdego przybycia. W świetle
czerwonych latarni elfy tańczyły i śpiewały na placach i ulicach, potrzebując jedynie małej
wymówki do świętowania.
Rano przed przybyciem Kaledriana w mieście pojawił się kolejny ważny elf: Hotek,
arcykapłan Vaul. Po wysłuchaniu tych wiadomości Imrik udał się do głównej bramy, aby
osobiście spotkać się z Hotekiem i przeprowadzić go do pałaców z należytą ceremonią. Choć
często nudziły ich funkcje państwowe i niekończące się mieszanie się, które im towarzyszyły,
Imrik szanował najstarsze zwyczaje Caledoru i formalnie powitał Hotka.
Jego szacunek był nie tyle elfem, co jego stanowiskiem, ponieważ był to arcykapłan Vaul,
poprzednik Hotka, który pomógł Caledorowi Dragontamerowi w wykuwaniu wielu broni i
artefaktów podczas wojny z demonami. Taka pomoc nie była pozbawiona ryzyka i
kilkakrotnie sanktuarium na górze Kowadła Vaula zostało zaatakowane przez stwory Chaosu.
Choć zaciągnięty w tysiącleciach, Imrik pozostał wierny długowi, jaki jego krewni byli winni
kapłanom, i powiedział to na powitanie Hotka.
– Oddaję hołd, Imrik – powiedział Hotek, gdy weszli na pokład złotego wagonu z markizą
zielonych i szarych smoczych łusek. Kapłan przystroił surową sylwetkę: jego twarz była
szczupła jak na elfa, wysokie kości policzkowe i ostre brwi, a jego białe włosy odgarnął pas
czarnej skóry wysadzanej rumianym brązem. Najbardziej niezwykłe były jego białe oczy.
Podobnie jak ci, których prowadził w swoim rozkazie, Horek rytualnie zaślepił się, by wziąć
udział w cierpieniach Vaula. Nie wykazywał żadnych oznak dyskomfortu ani
niepełnosprawności z powodu straty, jego inne zmysły, w tym wrodzona mistyczna
świadomość, wzrosły, by zrekompensować jego brak wzroku. Mimo to, Imrik zawsze był
lekko zaniepokojony rozmową z kapłanem Vaul i odwrócił wzrok od twarzy Hotka.
– W tobie i twojej rodzinie honor i siła Dragontamer pozostaje silna” kontynuował Hotek.
– Tak niewielu jest dni, których wezwanie smoki słuchają. Jest to dla ciebie świadectwo, że
liczą cię jako sprzymierzeńca, skoro tak wielu ich rodzajów drzemało przez długie eony.
Gdy cztery konie ruszyły stromą drogą, Hotek ułożył swoje ciężkie niebieskie szaty
wygodniej i oparł się na siedzeniu. Przeciągnął palcami po piersi, każdą cyfrę obciążoną

29
wysadzanym klejnotami pierścieniem, a wokół jego nadgarstków i szyi znajdowało się wiele
delikatnych łańcuchów ze srebra, złota i innych błyszczących metali.
– Czemu zawdzięczam to zaproszenie? – zapytał kapłan, odwracając głowę w stronę
księcia, jakby go widział. – Pismo Caledriana po prostu oznajmiło, że gromadzi cały dwór
Caledoru i że jako arcykapłan Vaul tradycyjnie mam miejsce na tym cenionym zgromadzeniu.
– Nie wiem na pewno – odpowiedział Imrik. – Oddzwonił do mnie z Elthin Arvan, aby
reprezentować Caledora w Tor Anroc, ale od mojego powrotu nie słyszałem więcej. Niepokoi
go ciągłe dziwne zachowanie Naggarothi.
– Naggarothi? – Hotek starał się wyglądać swobodnie, ale Imrik zauważył nagłe napięcie
w ciele i głosie księdza. – Jakie obawy Kaledorian dotyczą spraw Nagarythe?
– Być może żaden – powiedział Imrik. – Nawet w Kowadle Vaula musieliście słyszeć, że
zamknęli swoje granice. Nie uważasz, że to dziwne?
– Świątynie znajdują się poza polityką i granicami poszczególnych królestw – odparł
Hotek, machając lekko ręką, znów zrelaksowany. – Jeśli Naggarothi chcą zachować się dla
siebie, to z zadowoleniem. Tym lepiej dla reszty z nas, aby byli wolni od swoich surowych
min i złośliwych uwag.
– Mówi się, że otwarcie czczą cytary – powiedział Imrik. – Khaine na pewno, a inni
prawdopodobnie najbiedniejsi. W koloniach są bezczelni.
– Nie dyktujemy innym, jak zdecydują się ułagodzić bogów – powiedział Hotek,
wzruszając ramionami. – Wiem, że starają się szerzyć kult cytaraszy w innych królestwach i
miastach, ale ich nawracający słuch wpada w ucho, nie chcąc słuchać w większości. Lepiej je
zignorować i pozwolić metalowi ostygnąć niż hartować go do twardości za pomocą oskarżeń i
prześladowań.
– Twoje sanktuarium, dobrze sobie radzi? – Zapytał Imrik.
– Nasze dni jako książęta dla zbroi minęły na szczęście – powiedział Hotek. – Dzisiaj
tworzymy amulety, a nie miecze, pierścionki, nie tarcze. I dużo czasu poświęcamy na badanie
takich krasnoludzkich artefaktów, które wchodzą w nasze posiadanie. Są to najbardziej
niezwykłe kawałki, w przeciwieństwie do wszystkiego, co zostało zaprojektowane w Ulthuan.
Przyznaję, że czasem nieokrzesany, ale zawiera proste, ale potężne zaklęcia.
Rozmowa trwała podobnie, dopóki nie dotarli do pałaców. Imrik przekazał opiekę
Hotekowi sługom jego starszego brata i po wypełnieniu obowiązków spędził resztę poranka
na zabawie z Tythanirem. W południe, w czasie oczekiwanego przybycia brata, udał się do
wielkiej sali, na której ustawiono obrączkę z wysokim oparciem dla rady, w sumie prawie sto.
Tron Caledriana zwrócony był w stronę wielkich drzwi, jego doradcy już czekali przy nim i
większość obecnych szlachciców.
Imrik zajął swoje miejsce po prawej stronie tronu, Dorien po drugiej stronie, obok
Thyrinor. Sala wkrótce się zapełniła, pozostawiając tylko garstkę szlachty, która nie była w
stanie lub nie chciała wziąć w niej udziału. Stłumione wołanie o wyjaśnienia zabrzmiało ze
ścian cytadeli, oznajmiając przybycie Caledriana. Zebrane elfy stały i czekały na jego wejście,

30
cichy szept odbijając się od pomalowanych ścian hali.
Znaczek stóp poprzedził otwarcie drzwi. Wszystkie oczy zwróciły się na Caledriana, gdy
wszedł. Władca Caledora był ubrany w długą białą szatę, ozdobioną złotą nicią w kręconych
płomieniach, szeroki pas wokół talii i wąski kółeczko na głowie. Wkroczył do sali bez
wielkiej ceremonii, machając ręką na powitanie dla niektórych swoich radnych, zatrzymując
się, aby szybko rozmawiać z innymi. Miał łatwy uśmiech i bez obaw splótł dłonie i ramiona,
ale Imrik pomyślał, że w ruchach brata widzi pewną sztywność, która zdradza pewne
obciążenie, które niesie.
Imrik podszedł do brata, gdy dotarł do tronu. Objął Caledriana, podobnie jak Dorien, i cała
trójka stała przez chwilę.
– Miło tu was widzieć – powiedział Caledrian. Spojrzał obok Doriena i uśmiechnął się do
Thyrinora. – A ty, kuzynie. Chciałbym, aby nasze spotkanie odbyło się w szczęśliwszych
czasach, ale mam ponure wieści. Po naradzie wspólnie ucztujemy i poznamy się na nowo.
Po tym Caledrian zasygnalizował posiedzenie rady, choć pozostał na miejscu. Imrik
zauważył, że kolejny elf dołączył do krótkiej linii dygnitarzy kaledorskich za tronem. Był
nieco grubszy od innych, miał siwe włosy i prawie białą skórę; na pewno nie Caledora. Miał
na sobie purpurową szatę z lekkiego materiału, dzięki czemu spływała z jego rąk i nóg z
najmniejszym przeciągiem. Był zrelaksowany, ale czujny, oczy nigdy nie stały, gdy
przyglądali się szczegółom hali i jej mieszkańców.
– Dziękuję wam wszystkim za przybycie tutaj w tak krótkim czasie – oświadczył
Caledrian, odciągając uwagę Imrika od przybysza. – Było wiele spekulacji na temat moich
ostatnich działań, więc pozwólcie, że uspokoję pogłoski. Niedawno otrzymałem reprezentację
od Bela Shanaara. Machnął ręką w stronę elfa, którego obserwował Imrik. – To jest
Tirathanil, herold Króla Feniksa. Przyniósł mi alarmujące wieści i spędziliśmy dni na
debatach na temat jego znaczenia i życzeń Bel Shanaara. Sprawy są tak ważne, że zgodnie ze
zwyczajem złożę je przed tą radą i przeprowadzę głosowanie, aby poznać życzenia Caledora.
Książę usiadł na tronie i zatrzymał się; radni pochylili się na siedzeniach, pragnąc
usłyszeć, co miał do powiedzenia, a ich oczy utkwiły w Caledrianie.
– Przez lata słyszeliśmy o niepokojącym wzroście otwartego wielbienia cytararzy –
kontynuował. – Każdy z nas zna opowieści z innych królestw o niektórych zepsuciach
związanych z tymi rytuałami i jestem wdzięczny za to, że takie praktyki nie wpłynęły na
Caledor. Podejrzewa się Bela Shanaara i podzielam to, że kulty te są pod kontrolą Nagarythe.
Mówiąc ściślej, że są oni winni lojalność wobec Morathi. Nie jesteśmy zadowoleni, aby ten
stan rzeczy pozostał niezmieniony.
– Jeśli taka jest intencja tej rady, odpowiemy na wezwanie Bela Shanaara, aby przybył na
swój sąd w Tor Anroc, aby omówić, jakie działania zostaną podjęte. Jak wielu z was wie, już
zaplanowałem szlachetnego Imrika, aby działał w moim imieniu, a większa pilność, z jaką się
teraz spotykamy, tylko wzmacnia moją wiarę w tę decyzję.
Caledrian przez chwilę spoglądał na Imrika, a potem wrócił wzrokiem do członków rady.

31
– Imrik nie zabierze ze sobą nie jego woli, ale mojej woli tej rady – powiedział Caledrian.
– Bel Shanaar nie przedstawił żadnej propozycji działania i nic nie słyszałem o pragnieniach
innych książąt. W ten sposób Caledor, podobnie jak w przeszłości, przejmie inicjatywę w tej
sprawie. Z należytym szacunkiem dla mądrości soboru wierzę, że królestwa muszą
zjednoczyć się w celu i broni oraz niszczyć te sekty, gdziekolwiek się znajdują. Są tacy,
którzy nie widzą potrzeby działania, a niektórzy nawet wspierają te sekty potajemnie.
Musimy wykorzenić tych, którzy są niewolnikami, na Morathi i postawić ich przed sądem
Króla Feniksa.
– Po co się tu zatrzymywać? – powiedział Dorien. Z reszty rady rozległy się pomruki
irytacji; przemawianie przed zaproszeniem księcia rządzącego było niewłaściwe. Dorien nie
zwracał uwagi na szepty irytacji. – Sam mówisz, że Nagarythe jest źródłem tego zagrożenia.
Malekith opuścił swoje królestwo i pozwolił popaść w barbarzyństwo i hedonizm. Wszyscy
wiemy, że Morathi nie można ufać. Mówię, że poddajemy Nagarythe rządom Króla Feniksa,
dopóki Malekith nie powróci; jeśli kiedykolwiek to zrobi. Zbyt długo pozwalaliśmy naszym
kuzynom na północy na ich krnąbrne praktyki. Nadszedł czas, aby zostali rozliczeni, a
stabilność przywrócona.
Wielu członków Rady skinęło głową na znak zgody, a kilku członków cicho klaskało lub
klepało dłonią w udo. Imrik zgodził się z sentymentem, ale wiedział, że każda bezpośrednia
akcja przeciwko Nagarythe będzie równoznaczna z inwazją. Był skłonny wierzyć, że
Caledrian nie chciał posunąć się tak daleko i był pewien, że Bel Shanaar nigdy nie poprze
takiej rzeczy, chyba że otrzyma ekstremalną prowokację. Imrik nie widział powodu do
komentowania, wiedząc, że rada podejmie decyzję niezależnie od jego opinii w tej sprawie.
Kilku członków rady wyraziło chęć zabrania głosu, wśród nich Hotek. Kapłan otrzymał
słowo od Kaledriana i wstał z rękami za plecami. Zrobił kilka kroków w kierunku tronu i
zgodnie z konwencją skierował swoje myśli do rządzącego księcia, choć jego słowa dotyczyły
całej rady.
– Obawiam się prześladowań tych kultów – powiedział Hotek głosem łagodnym i
melodyjnym. – Nie dlatego, że ich popieram, ale dlatego, że ryzykujemy eskalacją
odizolowanej przemocy w większą walkę. Ubolewam nad tymi obrzędami podstawowymi tak
samo jak każdy z was i wiem, że dla każdej niepokojącej historii może być popełniony
jeszcze jeden nieuczciwy czyn. Jeśli nie można przedstawić dowodu na to, że sekty te działają
w zgodzie, że ręka Morathi je kontroluje, nierozsądne byłoby podnoszenie broni przeciwko
naszemu ludowi. Moja sekta dała kiedyś Aenarionowi i waszym przodkom broń, aby uwolnić
tę wyspę od śmierci; nie zapewnimy ich użycia przeciwko tym, których przysięgamy chronić.
W przeważającej części są to prości ludzie, nie skorumpowani, ale wprowadzeni w błąd lub
po prostu leniwi i znudzeni. Bel Shanaar pozwolił na powstanie tej okoliczności przez jego
bezczynność, to prawda, ale głupotą byłoby zbytnie reagowanie. Nie jest za późno, by
pozwolić na pokój.
– Wszyscy mamy sentyment – powiedział Caledrian. – Jednak nie możemy pozwolić, by

32
ta deprawacja ducha zaczęła się już rujnować. Tylko dzięki surowym wysiłkom uwolniliśmy
Caledora od skazy kultów; inni nie odnieśli takiego sukcesu. Inne królestwa nie są pewne
swojej siły, nie chcąc robić tego, co konieczne, aby przywrócić Ulthuan z krawędzi
nieporządku. Musimy przejąć inicjatywę tam, gdzie inni uchylali się od swoich obowiązków.
– Może gdybyśmy mogli porozmawiać z Tirathanilem? – Zasugerował Eltaranir, jeden z
najstarszych członków rady, którego Imrik uważał za wuja. Był bliskim przyjacielem ojca
Imrika, Menieth; uczestniczyli razem w Pierwszej Radzie, kiedy Bel Shanaar został wybrany
na następcę Aenariona, i to Eltaranir zabrał ciało Menietha z kolonii, kiedy został zabity w
wojnach podboju.
Caledrian pomachał do herolda Króla Feniksa, by ruszył naprzód. Tirathanil zrobił to z
lekkim wahaniem, zadowolony z nagłej uwagi. Jego pompatyczność osłabła pod kontrolą
Eltaranira.
– Niewiele mogę dodać, że twój książę jeszcze ci nie powiedział – powiedział herold. –
Jednak postaram się odpowiedzieć na wszelkie pytania.
– Czy Bel Shanaar otrzymał jakieś wieści o Malekithie? – Zapytał Hotek. – Wątpliwe jest
dyskutowanie o królestwie innego księcia, gdy nie może on reprezentować siebie.
– Król Feniks nie wie nic więcej o Malekithie niż ktokolwiek z was – powiedział
Tirathanil. – Prawdopodobnie wciąż żyje i kontynuuje eksplorację północnych pustkowi. Jeśli
chodzi o reprezentację, Nagarythe to zerwane powiązania z Tor Anroc, pomimo kilku prób
moich i innych, aby zrobić z nimi ambasadę. Jeśli Morathi nadal rządzi, nie odpowiada na
wezwania Króla Feniksa do sądu.
– Jeśli nadal rządzi? – Thyrinor rzucił się na zmianę. – Dlaczego nie powinna?
– Krąży plotka o walkach między Naggarothi – przyznał Tirathanil. – Nie wiemy, jak
rozległy lub gwałtowny. Według oceny Króla Feniksa, podczas długiej nieobecności
Malekitha, książęta Nagarythe walczą o władzę.
– Być może powinniśmy pomóc każdemu, kto chce obalić Morathi – zasugerował głos
rady.
– Skandaliczna sugestia! – Powiedział Eltaranir. – Wtrącanie się w rządzenie jednego
królestwa jest zapraszaniem sprzeciwu w każdym królestwie. Tylko dzięki naszym paktom o
nieingerencji jesteśmy w stanie rządzić jak przystało na każdą sferę. Musimy uważać na
wszelkie oskarżenia wysuwane w Nagarythe. Wielu książąt jest zazdrosnych o moc
Naggarothi i skorzystałoby z okazji, by ją osłabić. Nie jesteśmy wolni od takiej zazdrości; czy
zechciałbyś, aby wszystkie skandaliczne plotki i oskarżenia wysuwane przeciwko Caledorowi
były pretekstem do wcielenia w nasze życie?
Członek rady, który przemawiał, usiadł z wyrazem rozczarowania. Kilkanaście innych
elfów uniosło ręce, by je poznać, i zaczęło się szeptanie. Caledrian zadzwonił po kolei, aby
zabrać głos, choć niewiele dodali, co miało znaczenie dla dyskusji, która trwała popołudniu.
Imrik słuchał uważnie każdej mowy, starając się umocnić własne uczucia w tej sprawie. Jego
instynkt polegał na szybkim i zdecydowanym działaniu, ale kiedy usłyszał propozycję i

33
sprzeciw, jego pewność się zachwiała.
Gdy niebo za ciemnymi oknami ściemniało, Imrik był gotowy do mówienia. Poruszył się
na krześle i złapał spojrzenie Caledriana. Kiedy pojawiła się kolejna okazja, Caledrian skinął
głową Imrikowi.
Książę stał z kciukami zawieszonymi na szerokim pasie. Najpierw spojrzał na Doriena, a
potem na resztę rady. W sali było cicho, prywatne rozmowy znikały, gdy Imrik zwrócił się do
Caledriana. Ani razu nie zgłoszono sprzeciwu wobec powołania go na ambasadora, a każdy
elf chętnie wysłuchał jego osobistego zdania na ten temat.
– Musimy walczyć – powiedział Imrik. Uniósł dłoń, by się uciszyć, gdy wokół sali
rozległy się protesty. – Nie możemy zaatakować Nagarythe. Żaden książę nie może wysłać
swoich wojowników na ziemie innych bez pozwolenia. Bel Shanaar musi zawrzeć umowę
między królestwami. Każdy zapewni siły królowi Feniksa, który będzie działał wyłącznie pod
jego zwierzchnictwem. Każde królestwo zostanie po kolei oczyszczone. Ci kultyści, którzy
żałują swoich związków z cytharami i pragną łaski, otrzymają to. Ci, którzy sprzeciwiają się
woli książąt, zostaną uwięzieni lub zabici, jeśli oprą się przemocy .
Imrik znów usiadł.
Nastąpiła cisza, gdy każdy elf przetrawiał ten plan. Caledrian był głęboko zamyślony na
tronie, a jego doradcy szeptali do niego.
– Myślisz, że Bel Shanaar się zgodzi? – Zapytał Imrik Tirathanila. Wszystkie oczy
zwróciły się na herolda, czekając na jego odpowiedź.
– Zasadniczo tak – powiedział Tirathanil. Wziął głęboki oddech, zanim kontynuował. –
Myślę, że znajdziesz wsparcie wśród innych książąt. Dzięki wsparciu Caledor będą w stanie
wpływać na opinię osób mniej zaangażowanych.
Caledrian wstał, sygnalizując Tirathanilowi wycofanie się za tron. Książę skrzyżował
ramiona i powoli przeniósł wzrok na krąg elfów.
– Mamy propozycję głosowania złożoną przez Imrika – powiedział Caledrian. – Podaj
swoją decyzję do wiadomości. Zawieszam moje prawo widzenia w tej sprawie. Jeśli rada
zatwierdzi ten sposób działania, będzie on ostateczny.
Kilka elfów wstało natychmiast, wspierając plan Imrika. Nastąpiła rozmowa i szuranie, a
potem pozostali wstali, dopóki nie został tylko Hotek. Kapłan Vaul uśmiechnął się, skinął
głową Imrikowi i wstał.
– Głosowanie jest jednomyślne – oświadczył Caledrian. Samozadowolony szmer
rozbrzmiał wokół pierścienia członków rady. Rządzący książę spojrzał na Imrika. – Tirathanil
wraca jutro do Tor Anroc, bracie. Czy możesz to szybko opuścić?
Imrik rozważył swoje opcje. Nie miał ochoty na negocjacje, których wymagałby jego
plan, i wkrótce był w Tor Caled, starał się pogodzić z Anatherią i lepiej poznać Tythanira.
Zajmie to trochę czasu innym książętom, by odpowiedzieć na wezwanie Bela Shanaara, a
oczekiwanie będzie uciążliwe. Mógł sobie wyobrazić, jak kopie pięty w pałac Króla Feniksa,
zmuszony spędzać czas z arystokratą Tiranocii na niekończących się bankietach i galach.

34
Jednak niewłaściwe byłoby pozostawanie bezczynnie w Tor Caled, gdy miał ważne
obowiązki.
– Nie ma sensu czekać – powiedział. – Wyjdę jutro.

Liczba książąt, szlachty i wysłanników przetestowała pojemność pałacu Króla Feniksa,


który był jednym z największych budynków w Ulthuan. Imrik i Thyrinor, zabierając statek
wzdłuż wybrzeża Morza Wewnętrznego do Ellyrion, a następnie jadąc na zachód do Tor
Anroc przez góry Annulii, odkryli, że miasto tętni życiem; klaustrofobiczny w porównaniu do
kolonii i Tor Caled.
Imrik był cicho wdzięczny za to, że św. Kaledorianin, w skład którego wchodziła garstka
skrybów i sług oprócz książąt, została zakwaterowana w jednym z domów w centrum miasta,
a nie w samym pałacu. To dało Imrikowi trochę samotności, której wymagał, a wydarzenia z
pierwszych kilku dni wizyty posłały księcia w odosobnienie kilka razy.
Było tak wiele osób, które miały się spotkać, tak wiele przedstawień, uroczystości i świąt,
Imrik polegał całkowicie na Thyrinorze, by pamiętać, kim wszyscy byli i gdzie powinien być.
Każdego dnia przybywało więcej delegacji, zwiększając poczucie zdziwienia Imrika. Okazało
się, że wielu z obecnych nie rozumiało powagi okazji i widział zwołanie dworu Króla Feniksa
jako okazję do przedłużenia zwyczajowych uroczystości i polityki. Na niepewnym gruncie
Imrik kilkakrotnie trzymał się za język, doradzając Thyrinorowi, aby zachował cierpliwość i
nikogo nie zrażał; wyczyn, który Imrik uznał za trudny, ponieważ większość elfów uważała
swoją małomówną naturę za graniczącą z obrazą samą w sobie.
Było mniej książąt niż Imrik się spodziewał. Wiele wschodnich królestw wysłało w
zamian ambasadorów; chociaż wyznawali, że mówią i działają z upoważnieniem książąt,
Imrik nie mógł traktować ich tak samo, jak wszelkie zapewnienia, które poczyniłyby,
musiałyby zostać później ratyfikowane przez swoich panów. Oznaczało to, że cała dyskusja
na temat narastających problemów kultystów i sytuacji w Nagarythe popadła w drobne
kłótnie i niekończące się dyskusje na temat dokładnego sformułowania propozycji lub
prawdziwego znaczenia słów innego delegata.
Kilku książąt odbyło tę podróż, a Imrik stwierdził, że mają one ogólnie bardziej
tolerancyjny charakter niż pozostali służący. W szczególności uznał, że Thyriol z Saphery jest
spokojny i mądry wśród zgiełku i cieszył się dużym szacunkiem dla maga, który nauczył się
swoich mistycznych sztuk pod okiem dziadka Imrika. Finudel i Athielle, współwładcy
Ellyrion, również byli miłym towarzystwem. Chociaż obaj wykazywali rozbrajający humor i
bystry dowcip, zawsze byli świadomi znaczenia rady.
Imrik spędził trochę czasu z tymi trzema elfami, słuchając ich opinii na temat Nagarythe i
wyrażając propozycję Caledoru, by stworzyć zjednoczoną armię pod sztandarem Króla
Feniksa. Oprócz przybocznego pozdrowienia, kiedy przybył, Imrik nie spędził czasu na
omawianiu swoich poglądów z Belem Shanaarem, ale szóstego dnia rady miał przemawiać
przed Królem Feniksa.

35
Wcześniej spotkał się z Thyrinorem i Thyriolem i poruszył niepewność wyrażania swoich
planów w sposób, który spotkałby się z przychylnością Króla Feniksa.
– Nie jestem wymowny – przyznał Imrik, gdy trzej książęta pili soki owocowe w
ogrodach adoptowanego domu Imrika. Jesienna chmura i słońce mieszały się nad głową,
kąpiąc nieskazitelny trawnik w okresach ciepła i cienia, podczas gdy ptaki i pszczoły latały
wokół starannie utrzymanych żywopłotów i drzew. – Jestem zbyt gwałtowny. Bel Shanaar
pomyśli, że mówię mu, co ma robić.
– Być może powinieneś sformułować swoje propozycje jako pytania, kuzynie –
powiedział Thyrinor, leżąc na białej kamiennej ławce obok płytkiej kałuży czystej wody.
Bąbelki pękły w stawie, a ryby w łuskowatym kolorze pływały leniwie tuż pod powierzchnią,
a ich ciała lśniły. – Poprowadź Bela Shanaara, aby znalazł odpowiedzi, których od niego
oczekujesz.
– To nie jest prezent, który mam – powiedział Imrik. – Nigdy nie byłem dobrym uczniem
retoryki.
– Nie przejmuj się zbytnio manierami – zapewnił go Thyriol. Ubrany w bogatą żółto-złotą
szatę mag Sapherian siedział w cieniu pod drzewem z zamkniętymi oczami. – Nie znasz
dobrze Bel Shanaara, ale jest on dobrze zorientowany w statkach i nie słucha twoich słów, ale
przesłania. Z osobistą trudnością zebrał radę. Ma krytyków i są tacy, którzy twierdzą, że Król
Feniks jest zbyt słaby, by działać sam.
– Bez wątpienia te szepty powstały na ustach Morathi i jej lokajów – powiedział Thyrinor.
– Nawet w koloniach trwała cicha, ale ciągła kampania przeciwko Bel Shanaar; zawsze przy
założeniu, że Malekith powinien był zostać wybrany zamiast tego.
– Niech narzekają – powiedział Imrik. – Mój ojciec miał tyle samo roszczeń co następca
Dragontamera. Caledor nie kocha Króla Feniksa, ale oddam Bel Shanaarowi szacunek, który
zasłużył.
– Narzekanie może wydawać się dla ciebie nieistotne, ale każda plotka i fragment jest
tutaj cenny – ostrzegł Thyriol, otwierając oczy. – Nawet musicie zdawać sobie sprawę, że tak
niepopularni jak Naggarothi, Kaledorianie nie są zbyt przywiązani do innych królestw. Wasze
smoki straszą ich.
– Tak powinny – powiedział Imrik. – To nie wina Caledora, jeśli mają siłę, gdy inne
królestwa pozwalają sobie na słabość.
– Nie są tak słabi, jak kiedyś – powiedział Thyrinor. – Port Lothern w Eataine staje się
jednym z największych miast w Ulthuan, a jej flota krasnoludzi nasze. Cothique i Yvresse
mają placówki na całym świecie. Nawet delikatne Saphery, królestwo naszego towarzysza,
słynie z umiejętności i mocy swoich magów. Nie możemy polegać na smokach na wieczność.
Pozostaje tylko garstka, którzy nie śpią pod górami, i nie potrwa długo, zanim oni również
postanowią spać.
– Właśnie dlatego tu jesteśmy – powiedział Imrik. – Tylko król feniks może wykorzystać
tę siłę.

36
– Ale czy będzie chętny? – Thyrinor skierował pytanie do maga.
– Bel Shanaar jest zaniepokojony, ale nie zdesperowany – odpowiedział Thyriol. – Twoja
propozycja ma wartość, którą zobaczy, ale jeśli nie jest to pragnieniem innych królestw, nie
da poparcia twemu planowi.
– Twój głos nadałby wagę naszemu argumentowi – powiedział Thyrinor. – Nie tylko jako
książę Saphery, ale także jako ten, który wyniósł Bel Shanaar do Króla Feniksa.
– Jest w tym trochę prawdy – powiedział Thyriol, uśmiechając się lekko. – Bel Shanaar i
ja walczyliśmy z demonami pod Aenarionem, a niewielu zostało, którzy mogliby pochwalić
się takim osiągnięciem.
– Powinniśmy już iść – powiedział Imrik, zerkając na słońce. Zbliżało się południe,
wyznaczona godzina dla jego audiencji u Króla Feniksa. – Nie chciałbym, aby Bel Shanaar
czekał.
Korytarze zewnętrznego pałacu były stosunkowo ciche; ogłoszono, że Król Feniks
poświęcił cały dzień na reprezentacje obecnych książąt, bez żadnych pomniejszych agentów.
Od kilku innych elfów, których spotkali, były łuki i słowa szacunku dla Thyriola, a frazesy
ofiarowano Imrikowi, gdy książęta szli do głównej sali pałacu.
Choć byli wcześnie, szambelan Bel Shanaar, Palthrain, czekał na nich przy drzwiach do
hali.
Palthrain skłonił się na powitanie i zaoferował kilka uprzejmości.
– Czy Bel Shanaar odbiera już publiczność? – Zapytał Imrik.
– Wejdź, kiedy chcesz – powiedział Palthrain. – Król Feniks słucha obecnie Athielle i
Finudela, ale dali do zrozumienia, że możesz dołączyć do dyskusji.
Imrik wziął głęboki oddech i skinął głową Palthrainowi, który dał znak, aby sługa
otworzył drzwi. Hol znajdujący się za nim był ogromny, a jego dach podtrzymywały smukłe
filary ze złotymi runami, a podstępnie pomalowany sufit przedstawiał wiosenne niebo
oświetlone dziesiątkami łukowych okien.
Na drugim końcu Bel Shanaar siedział na tronie wykutym w kształcie feniksa z
rozpostartymi skrzydłami. Długi płaszcz białych piór zwisał z tronu z jego ramion, obszyty
pasmem złotej nici i zawieszony na szafirach. Król Feniks nosił formalne szaty warstwowo
białe i złote, delikatnie haftowane srebrnymi wirami ognia i błyszczących run. Elfy nie
wykazywały śladu wieku, bez względu na to, jak starożytne, a twarz Bela Shanaara była
ledwie widoczna, mimo jego stuleci istnienia. Nie nosił skomplikowanej Korony Feniksa;
zamiast tego jego jasne blond włosy zostały zaczesane do tyłu złotym paskiem ozdobionym
jednym szmaragdem na czole. Jego oczy były jasnoniebieskie, czujne, gdy przemówiła
Athielle, jej głos był cichy, ale perfekcyjnie akustycznie dobierał go do Imrika.
– Są najeźdźcami, czystymi i prostymi – powiedziała księżniczka. – Przychodzą przez
góry i zabierają stada bez opieki. To najgorszy rodzaj kradzieży, aby ukraść konie Ellyrionu.
– Jednak nie oferujecie żadnego dowodu tej kradzieży – powiedział Bel Shanaar. – Wasze
stada giną, a wy jesteście winni Naggarothi, gdy bardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem jest

37
jakiś potworny łowca z Annulii. Może zdziczały hipogryf czy hydra?
– A Nagarythe nie jest biednym królestwem – dodał inny książę. Imrik znał go jako
Elodhira, syna Bel Shanaara. – Jeśli Naggarothi pragną koni, kupią je.
– Nie od nas – powiedział Finudel. – Obawiamy się, że nie traktują dobrze swoich stad.
Ich arogancja stała się apodyktyczna, a ich stosunek do zwierząt graniczy z okrucieństwem.
Palthrain poinformował o przybyciu książąt, gdy Imrik, Thyrinor i Thyriol weszli do sali.
Pozostali przestali rozmawiać i czekali, aż przybyli do nich dołączą. Palthrain dokonał
oficjalnych prezentacji, choć wszystkie elfy były sobie znane.
– To zaszczyt powitać przedstawicieli Caledor w tej komnacie – powiedział Bel Shanaar,
zwalniając Palthrain z przypadkową falą. – Mam nadzieję, że twoje królestwo ma się dobrze,
a także Kaledrian.
– Nasze fortuny są jak zwykle – powiedział Imrik. – Mój brat jest zaniepokojony
wzrostem kultów, które skazą większość Ulthuanu. Caledor pozostaje wolny od tych sekt, ale
nie jest to łatwe zadanie.
– Są też tacy, którzy na próżno pracowali, aby zatrzymać rozwój kultów – powiedziała
Athielle. – Nie z braku czujności kulty te kwitną. Być może Caledor zawdzięcza zarówno
patrolowi naszej wspólnej granicy, jak i czujność swoich przywódców.
– Żadne oskarżenie nie miało na celu – powiedział Imrik. – To, co się stało, nie może
zostać zmienione. To, co robimy dalej, należy podjąć.
– Imrik ma propozycję, którą uważam za wartą usłyszenia – powiedział Thyriol, jego
szaty lśniły w promieniach słońca wpadających przez wysokie okna. Mag odwrócił się do
Imrika i skinął głową.
– Każde królestwo samodzielnie usiłowało powstrzymać rozprzestrzenianie się kultów i
poniosło porażkę – powiedział Imrik. Ofiarował przeprosiny Finudelowi i Athielle. – Wydaje
mi się, że jest to problem dla całej Ulthuan. Tylko ty, król feniks, możesz ubiegać się o
władzę nad całą wyspą. Wykorzystaj swoją pozycję, aby zebrać armię pochodzącą z każdego
królestwa. Powołaj generała lub sam poprowadź armię i po kolei oczyść sekty z każdego
królestwa.
Król Feniks i książęta nic nie powiedzieli, być może czekając, aż Imrik opracuje swój
plan. W tej chwili nie miał nic więcej do zaoferowania i milczał. W końcu Bel Shanaar
poruszył się, pochylając się do przodu na tronie.
– Armię? – Powiedział cicho, ale stanowczo. – To twoje rozwiązanie?
Imrik spojrzał na Thyrinora, ale nie uzyskał pewności z powodu pustej miny kuzyna.
– Kulty są zagrożeniem – powiedział Imrik. – Trzeba się z nimi uporać. Armia może być
niecywilizowana, ale będzie skuteczna.
– Przemoc nigdy nie była lekarstwem na chorych – powiedział Bel Shanaar.
– Orki i bestie Elthina Arvana nie zgadzają się – powiedział Imrik. – Unikanie przemocy
jest godne pochwały; uchylać się od twoich obowiązków jako obrońcy Ulthuanu.
– Uważaj na swoje uwagi – warknął Elodhir. – Zwracasz się do Króla Feniksa! Nie

38
zapominajcie o przysięgach, które złożyliście przed świętym płomieniem Asuryana. Caledor
jest jeszcze częścią Ulthuan i jedną z domen Króla Feniksa.
– Pamiętam moje przysięgi – odparł Imrik, odwracając swe dzikie spojrzenie od Elodhira
do Bel Shanaar. – Czy król feniks? Pamięta najciemniejsze dni naszego ludu. Ciężkie czasy,
które wymagały trudnych odpowiedzi. Kulty za bardzo rujnowały się .
– Taki brak szacunku nie będzie tolerowany – odpowiedział Elodhir, ale Imrik zignorował
go, skupiając uwagę na Królu Feniksa.
– Cisza, mój synu – powiedział Bel Shanaar. – Imrik ma pewne powody do narzekań,
choć woli nie osłodzić gorzkiej wiadomości delikatniejszymi słowami. On ma rację;
Przysięgam, że będę bronił Ulthuan przed wszystkimi wrogami i niebezpieczeństwami. To, że
niebezpieczeństwo to jest spowodowane przez nas samych, nie czyni go lepszym od tych,
które atakują nas spoza naszych granic; pod wieloma względami jest znacznie gorzej .
– Dla wielu kultów wystarczą okazy determinacji – powiedziała Athielle. – Ich
przywódcy, którzy usidlają desperackich i nieostrożnych, muszą być traktowani z pełną siłą
sprawiedliwości. Ci, którzy podążają za nimi, ci, którzy po prostu szukają innego znaczenia
dla swojego istnienia lub zatracają się w bezrozumności, mogą zostać ukarani błędem swoich
działań bez kary .
– Armia zaprasza na opór – powiedział Elodhir. – Groźba przemocy skłoni kultystów do
obrony.
– Już popełnili przemoc – powiedział Thyriol. Smukłe palce maga szarpały rękawy szaty,
gdy mówił. – Ofiary zostały złożone, życie odebrane. Są historie z każdego królestwa kultów,
które wybierają walkę i śmierć zamiast poddania się łasce księcia i jego wojowników.
– I ta przemoc nasili się – powiedział Bel Shanaar. – Kulty są rozproszone,
zdezorganizowane i bardziej duchowe niż fizyczne.
– Nie zgadzam się – powiedział Finudel. – Pomaga im Nagarythe, tego jestem pewien.
– Jasne, ale bez dowodów – powiedział Bel Shanaar. – Chciałbyś, abym wyjęł spod prawa
całe królestwo na podstawie plotek.
– Nie plotek – powiedziała Athielle z gniewnym gniewem. – Znaleźliśmy ciała zabitych
pasterzy. Inni zniknęli bez śladu, a starszyzna z odległych miast została zastraszona i
zamordowana.
– A Naggarothi nie żyją w wyniku tych nalotów? – Powiedział Elodhir. – Znalazłeś ich?
Cisza Athielle i Finudel była jedyną odpowiedzią, jaką mogli udzielić. Elodhir potrząsnął
głową i spojrzał na ojca.
– Wygląda na to, że nie zaoferowano nam lepszego wglądu w problem – powiedział Król
Feniks. – Nie jesteśmy bliżej rozwiązania niż o tej porze wczoraj.
– Konieczne jest działanie – powiedział Imrik. – To bezczynność pozwoliła kwitnąć
kultom.
– Nie podejmę pochopnych decyzji – powiedział Bel Shanaar. – Sytuacja staje się bardziej
niestabilna i nie zaryzykowałbym jej bez uzasadnionego powodu. Rozważę twoją pozycję,

39
Imrik. Proszę, poczęstuj się i dołącz do mnie tego wieczoru.
Imrik miał zamiar przedstawić dalsze argumenty, ale zobaczył, że inni już kłaniają się i
odwracają, akceptując zwolnienie Króla Feniksa. Zrobił to samo, nie ryzykując gniewu Bela
Shanaara, zatrzymując na chwilę swoje ostre słowa.
Kiedy opuścili salę, Thyrinor skinął na Imrika, aby opuścił pozostałych, a para znalazła
niezamieszkaną komnatę niedaleko sali widowni. Malowidła przedstawiające wybrzeże
Tiranoc zdobiły ściany, przechodząc od spokojnych letnich brzegów do zimowych burz, gdy
scena subtelnie zmieniła się, gdy rozejrzano się po okrągłym pokoju.
Były tam wyściełane ławki i stoliki z owocami, winem i wodą. Thyrinor podniósł dzbanek
i nalał złote wino do kryształowego kielicha, a potem przypomniał sobie, by ofiarować to
samo Imrikowi, który odmówił.
– Potrzebuję czystej głowy – powiedział Imrik, zsuwając się na jedną z ławek. Wziął
jabłko z talerza pod ręką i głęboko ugryzł, delektując się świeżością owoców. – Bel Shanaar
jest zbyt ostrożny. Im bardziej go popycham, tym mniej osiągnę.
– To dla twojej siły zostałeś wybrany, kuzynie – powiedział Thyrinor. Wypił łyk wina z
zamkniętymi oczami. Otworzył je po chwili. – To naprawdę dobre wino. W każdym razie to
nie Bel Shanaar musi się na chwilę martwić. Jego troską jest przyjęcie, jakie otrzyma od
innych delegacji. Finudel i Athielle cię poprą, jestem tego pewien. Wydaje mi się, że tyriol,
ponieważ nie zaproponował żadnego przeciwstawienia się naszemu planowi. Musisz
przekonać pozostałych.
– Jak to zrobić? – Zapytał Imrik, kończąc jabłko. – Wydaje mi się, że żadne królestwo nie
chce brać odpowiedzialności.
– Następnie pokaż im brak przywódców w Bel Shanaar – powiedział Thyrinor. –
Dlaczego nie zaoferować dowodzenia armią?
– Nie – powiedział natychmiast Imrik. – Nie chcę tego robić.
"Dlaczego nie? Jesteś naturalnym generałem i szanujesz wielu innych książąt, jeśli nie ich
przyjaźń.
– Nie mogę prowadzić wojowników innych królestw – odpowiedział Imrik. – Nie mogę
im ufać.
– Ale zaufałbyś komuś, kto ich poprowadzi?
Imrik pozostawił pytanie bez odpowiedzi. Jego jedynym zmartwieniem było
bezpieczeństwo Caledora. Oznaczało to uwolnienie reszty Ulthuanu od szkodliwych kultów
cytararzy, tak jak oznaczało to zniszczenie zielonoskórych i leśnych bestii, które zagrażały
koloniom jego królestwa. Nie podobała mu się ta rola, choć wypełniał ją duma. Niepokoiła go
myśl o bezpośredniej odpowiedzialności przed Belem Shanaarem; niepokoiła go perspektywa
ścisłej współpracy z książętami innych królestw.
– Czy przynajmniej porozmawiasz z przedstawicielami innych królestw? – Powiedział
Thyrinor, nalewając sobie drugą lampkę wina. – Jeśli zdobędziesz ich poparcie, Bel Shanaar
nie będzie miał innego wyjścia, jak tylko poprzeć naszą propozycję.

40
– A jak mam to zrobić? – Powiedział Imrik. – Będą widzieć, że Caledor próbuje zdobyć
więcej mocy. Widzą wszystko oczami zabarwionymi zazdrością.
Z ciężkim westchnieniem Thyrinor odłożył puchar na bok i skrzyżował ramiona.
– Czy żałujesz swojej decyzji o przyjęciu tego obowiązku? – powiedział. – Uważam, że
twoja negatywność jest trudna do zniesienia, kuzyn i inni będą się czuli podobnie. Przynosisz
im zgubę zamiast dawać nadzieję. Daj im coś, co da im zaufanie. Jeśli chcesz odnieść sukces,
musisz wspierać Bel Shanaar i sprawić, by inni wierzyli w jego zdolność do kierowania
naszym ludem.
– Wiara, której nie mam – powiedział Imrik. – Chcesz, żebym kłamał?
– Możesz być nie do zniesienia! – Thyrinor wzniósł ręce w górę. – Dlaczego w ogóle tu
jesteś, skoro nie wierzysz, że możemy odnieść sukces?
– To mój obowiązek – odpowiedział Imrik.
"Czy to wszystko? Czy nie boisz się Ulthuanu, w którym dorośnie twój syn?
– Podczas gdy Caledor pozostaje silny, dotknie go złe samopoczucie – powiedział Imrik. –
To moja jedyna troska.
– Caledor nie może wiecznie opierać się reszcie Ulthuanu – powiedział Thyrinor, biorąc
wino i pijąc szybko. – Smoki nie mogą walczyć z szeptami, które drapią ducha naszego ludu.
Góry nie są ostoją przed podstępną naturą melancholii i nudy. Jeśli Caledor ma pozostać
wolny, reszta Ulthuanu musi zostać najpierw uwolniona.
– Rozumiem – powiedział Imrik, zdezorientowany nieudaną frustracją swojego kuzyna. –
Rozumiem co masz na myśli. Dzięki wsparciu Caledora Król Feniks będzie dowodził
autorytetem, na jaki zasługuje.
– Więc porozmawiasz z innymi?
– Tak – powiedział Imrik, wstając. – Ale nie w tym samym czasie. Muszę kolejno
rozmawiać z każdą delegacją. Nie mogę znieść, że mnie wciągną w kłótnie.
– Więc zorganizuję wszystko – powiedział Thyrinor, kończąc swój napój. Zrobił kilka
kroków w kierunku drzwi i zatrzymał się. – Proszę, bądź wobec nich uprzejmy.
Przez całe popołudnie Imrik starał się być jak najbardziej uprzejmy, ignorując
zawoalowane nikczemności skierowane przeciwko Caledorowi i insynuacje rzucone na
delegacje innych królestw. Rozmawiał z każdą grupą przedstawicieli, przedstawiając
kaledorski plan kampanii przeciwko kultom. Thyrinor dużo mówił, zwracając uwagę na
znaczenie każdego królestwa w wielkim planie, upewniając się, że to słuchacze wierzą, że
będą mieli największą kontrolę. Zanim Palthrain znalazł parę późnym popołudniem, co
najmniej pięć innych królestw wyraziło poparcie i obiecało reprezentować Bel Shanaar; nikt
jeszcze nie był skłonny otwarcie wyrazić swojego poparcia.
Tak jak poprzednio, Imrik znalazł Bel Shanaar, Elodhir, Thyriol, Finudel i Athielle w sali
audiencyjnej króla. Wokół było kilka innych elfów, siedzących na wielkim amfiteatrze ławek
otaczających Tron Feniksa. Imrik zignorował ich i podszedł do Bel Shanaar.
– Zdecydowałeś? – Powiedział Imrik.

41
– Byłeś zajęty – odpowiedział Bel Shanaar. – Od naszej ostatniej rozmowy stale
odwiedzali mnie ludzie, proponując ideę armii wywodzącej się ze wszystkich królestw.
– Nie zamierzam oszukiwać – powiedział szybko Imrik, wyczuwając, że został oskarżony
o podstęp.
Bel Shanaar uśmiechnął się, choć nie miał racji, by podzielić się przyczyną swojego
rozbawienia. Skinął głową Thyriolowi, a mag uniósł zwinięty pergamin.
– To pierwszy projekt deklaracji – powiedział Thyriol, wręczając zwój Thyrinorowi. –
Oświadcza, że otwarty kult cytararzy jest niezgodny z prawem i wzywa wszystkie elfy do
porzucenia biednych.
– To wszystko? – Powiedział Imrik. – Co z armią?
– Jedna rzecz na raz – powiedział Elodhir. – Najpierw musimy dojść do porozumienia, że
należy podjąć działania. Gdy zostanie to zabezpieczone, możemy omówić formę, jaką
przybierze to działanie.
– Zima nadejdzie szybko – powiedział Imrik. – Jeśli nie uderzymy teraz, to będzie
następna wiosna, zanim będziemy mogli się ruszyć. Zebranie wojowników z całego Ulthuanu
potrwa wiele dni. Połączenie musi zostać natychmiast wysłane.
– Twoje domniemanie jest niesamowite – powiedział Elodhir. – Nie pozwolimy ci
zastraszyć innych królestw, aby się z tobą zgodziły.
– My? – Imrik spojrzał uważnie na Bela Shanaara. – Tylko jeden elf jest Królem Feniksa.
– A ja także przemawiam jako książę Tiranoc – powiedział Bel Shanaar. – Mój jest
podwójnym ciężarem władzy. Czy chciałbyś, abym wypowiedział wojnę moim poddanym?
Imrik usłyszał hałas wchodzących innych, ale nie zwracał uwagi na przybyszów. Gniew
walczył z rozczarowaniem w jego sercu. Przed powrotem do tej sali myślał, że poczyniono
postępy; w rzeczywistości bardzo niewiele zostanie uzgodnionych w najbliższym czasie.
– Kapitanie Carathril z Lothern, wasza wysokość. – Głos Palthrain rozległ się po
korytarzu.
– Dziękuję, Palthrain – powiedział Bel Shanaar, wciąż nie patrząc na przybyłych.
Imrik obejrzał się przez ramię i zobaczył, że Palthrain kłania się i odchodzi, pozostawiając
w zbroi dwa elfy w barwach Lotherna. Obaj wyglądali na oficerów, ale nie rozpoznał ich z
delegacji Eataine. Odrzucił je ze swoich myśli jako nieistotne.
– Nie możemy okazywać litości – powiedział Imrik potrząsając głową. – Ludzie
potrzebują naszej siły.
– Ale wielu z nich jest ofiarami tak samo jak sprawcami – ostrzegł Bel Shanaar. – Są
przygniatani własnymi przerażeniami, a kapłani i kapłanki bawią się swoimi lękami i
manipulują swoimi nieszczęściami. Rozmawiałem z niektórymi, którzy twierdzą, że nie
zdawali sobie sprawy z tego, jak bardzo zostali poniżeni. Jest w tym mroczna magia, jeszcze
jeden zły cel, którego jeszcze nie widzieliśmy.
– W takim razie musimy znaleźć ich przywódców i przesłuchać ich – zasugerował
Elodhir. Książę pospiesznie poszedł w kierunku ojca. – Nie możemy po prostu pozwolić

42
kultom rozprzestrzeniać się bez kontroli. Jeśli pozwolimy, aby tak się stało, nasze armie
zostaną pochłonięte przez to zagrożenie, a nasz lud pochłonie ich własne pragnienia. Nie!
Chociaż dla niektórych jest to może trudny osąd, musimy ścigać twoje rządy z determinacją i
bezlitosnym celem.
Imrik był zaskoczony nagłą zmianą serca Elodhira. Nie był pewien, w jaką grę gra
Elodhir, i był pewien, że mu się to nie podoba. Przez chwilę wolał sprzeciw drugiego księcia
niż jego poparcie, ale potem zdał sobie sprawę, że to niedojrzałe.
– Wszystko w porządku, Elodhir, ale przeciwko komu musimy to ścigać? – Zapytał
Thyriol. Jak zawsze słowa Thyriola były ciche i znaczące. Kiedy uważnie zastanawiał się nad
kolejnymi słowami, mag przeczesał cienkie palce miedzianymi włosami. Jego ciemnozielone
oczy skierowane były kolejno na każdego z jego towarzyszy. – Wszyscy znamy jego korzeń,
ale nikt z nas nie zna jego nazwy. Nagarythe. Powiedziałem to, a jednak świat się zmienia.
– Opowieści i plotki nie są podstawą polityki – odpowiedział Bel Shanaar. – Być może
nasi goście przynoszą wieści, które pomogą w naszych dyskusjach.
Król Feniks i książęta patrzyli na nowo przybyłych, którzy przez chwilę stali z otwartymi
ustami, zaskoczeni, że tak szybko wciągnęli się w taką dyskusję. Kapitan straży, który został
ogłoszony Carathrilem przez ogłoszenie, odchrząknął i przerwał na chwilę, zanim przemówił.
– Znoszę złe wieści, wasza wysokość – powiedziała cicho Carathril. – Ja i mój towarzysz
jeździliśmy tu z całym pośpiechem, aby przekazać wam wiadomość, że książę Aeltherin z
Lothern nie żyje.
Wiadomość nie wróżyła dobrze, a Imrik skrzywił się. Śmierć pośród rządzących książąt
musiała spowodować jeszcze więcej opóźnień.
– Naszym nieszczęściem jest, że wielki książę spadł z łaski, waszego majestatu –
kontynuował Carathril. – Nie wiem jak, ale książę Aeltherin został członkiem kultów
przyjemności. Jak długo nie wiemy. Wydaje się, że przez jakiś czas książę był w
sprzymierzeńcu z mrocznymi kapłankami Atharti i ze swojej pozycji źle skierował nasze
wysiłki na rzecz odkrycia fabuły kultu. Działo się tylko szansa, imię szeptane przez więźnia
podczas jej snu, zaprowadziło nas na złowrogą ścieżkę prowadzącą do drzwi samej
posiadłości księcia.
– A jak to się dzieje, że książę Aeltherin nie stoi tutaj, aby bronić się przed tymi
oskarżeniami? – Zapytał Elodhir. – Dlaczego nie ma go w areszcie?
– Odebrał sobie życie, wysokość – wyjaśnił Carathril. – Usiłowałem z nim rozmawiać,
błagałem księcia, aby postawił sprawę przed tym sądem, ale ogarnęło go szaleństwo i nie
wyraził zgody. Nie wiem, co spowodowało, że postąpił w ten sposób, i nie odważyłbym się
spekulować.
– Partia rządzącego księcia tych kowbojów zła? – Mruknął Thyriol, zwracając się do
Króla Feniksa. Imrik warknął na tę myśl. Caledrian zasygnalizował taką zdradę, ale
usłyszenie jej o tym potwierdziło Kaledorianowi poważne wieści. Natychmiast jego myśli
trafiły do innych członków sądu i którym, jeśli w ogóle, można zaufać.

43
– Sprawy są jeszcze poważniejsze, niż moglibyśmy się przyznać – powiedział Thyriol. –
Gdy rozejdą się wieści o upadku Aeltherina, nadejdą strach i podejrzenia.
– Nie mam wątpliwości co do intencji architektów tej ciemności – powiedział Bel
Shanaar. – Gdy do władców królestw nie należy już ufać, do kogo zwrócą się nasi obywatele?
Kiedy nie mogą zaufać tym, którzy mają autorytet, tym większy strach budzi umysły naszego
ludu i tym bardziej gromadzą się w kulty.
– A komu możemy zaufać, jeśli nie naszemu? – Zapytał Imrik, wyrażając wątpliwości w
jego umyśle, a jego oczy szukały oznak dwulicowości na twarzach innych.
– Ucieczka księcia Aeltherina rzuca chmurę na każdego księcia – powiedział Bel Shanaar
ze smutnym potrząsaniem głową. – Jeśli chcemy wyprowadzić ludzi z pokus kultów, musimy
się zjednoczyć. Ale jak możemy działać razem, gdy nadal istnieją wątpliwości, że ci, którym
się zwierzamy, mogą działać wbrew naszym interesom? ”
– Pozwolenie się na podział doprowadziłoby do strasznej epoki anarchii – ostrzegł
Thyriol, który zaczął krążyć tam iz powrotem obok tronu króla. – Rządy królestw są wciąż
kruche, a najwięksi z naszych przywódców znajdują się poza tymi brzegami w koloniach za
oceanem.
– Największy z naszych przywódców zasiada na tronie – powiedział Elodhir, a jego oczy
zwęziły się.
– Nie mówiłem o jednej osobie – powiedział Thyriol, podnosząc uspokajająco rękę. –
Chciałbym jednak, żeby książę Malekith był tutaj, choćby po to, aby załatwić sprawę swojego
ludu w Nagarythe. Podczas jego nieobecności niechętnie ścigamy śledztwa w jego królestwie.
– Cóż, Malekitha tu nie ma, podczas gdy my jesteśmy – powiedział ostro Bel Shanaar.
Zatrzymał się na chwilę, przesuwając drżącą dłoń po czole. – To nie ma znaczenia. Tyriolu,
jaka jest rada magów Saphery?
Książę magów przestał krążyć i odwrócił się na pięcie, by stawić czoła Królowi Feniksa.
Złożył ręce, które zniknęły w rękawach obszernej szaty, i zacisnął usta w zamyśleniu.
– Miałeś rację, mówiąc o mrocznej magii, swoim majestacie – powiedział cicho Thyriol. –
Nasze wróżby wyczuwają rosnącą masę złej energii gromadzącej się w wirze. Gromadzi się w
górach Annulii, przyciąganych tutaj przez praktyki kultów. Ofiara nienaturalna karmi chore
wiatry. Czy jest to celem kultów, czy po prostu niezamierzonym rezultatem ich ceremonii, nie
możemy powiedzieć. Ta magia jest potężna, ale niebezpieczna i żaden mag jej nie użyje.
– Nie ma sposobu, aby ta ciemna magia nie mogła być bezpiecznie wydana? – Zapytał
Imrik. Pomyślał o poświęceniu swojego dziadka, uwięzionego na zawsze w oku wiru, aby
taka ciemna magia nie zanieczyściła świata.
– Wir rozprasza część swojej mocy i oczyszcza wiatr we właściwym czasie, gdyby ciemna
magia nie była napędzana dalej – wyjaśnił Thyriol. – Niestety, nic nie możemy zrobić, aby to
przyspieszyć, poza powstrzymaniem kultu przez praktykowanie czarów.
– Wracamy więc do naszego głównego pytania – westchnął Bel Shanaar. – Jak możemy
się pozbyć tych kultów?

44
– Mocne działanie – warknął Imrik. – Zniszczcie książąt; wysłać wezwanie do broni.
Zmiataj tę plagę ostrzem i łukiem.
– To, co sugerujesz, grozi wojną domową – ostrzegł Thyriol.
– Stać bezczynnie grozi równym zniszczeniem – powiedział Elodhir.
– I czy poprowadzisz tę armię, Imrik? – Zapytał Bel Shanaar, obracając tron, by uważnie
wpatrywać się w kaledorskiego księcia.
– Nie zrobiłbym tego – odpowiedział ostro Imrik. – Caledor wciąż pozostaje wolny od tej
skazy i staram się zachować spokój, który mamy.
– Saphery nie ma renomowanych generałów – powiedział Thyriol, wzruszając ramionami.
– Myślę, że inne królestwa niechętnie ryzykują otwartą wojnę.
– Więc kto poprowadzi polowanie? – Błagał Elodhir, z wyraźnym rozdrażnieniem w
głosie.
– Kapitanie Carathril – powiedział Bel Shanaar. Carathril podskoczyła ze zdziwienia.
– Jak mogę ci pomóc, wasza wysokość? – Zapytała Carathril.
– Zwalniam się z waszych obowiązków wobec Gwardii Lothern – powiedział Bel
Shanaar, wstając. – Jesteś lojalny i godny zaufania, oddany naszemu ludowi oraz ciągłemu
pokojowi i sprawiedliwemu panowaniu. Od tego momentu mianuję cię moim heroldem,
ustami Króla Feniksa. Przekażesz słowo książętom czternastu królestw. Zapytam, czy jest
wśród nich ktoś, kto byłby skłonny ścigać zniszczenie tych nietolerowanych kultów. To
niebezpieczeństwo, które nas trapi, to nie mniej niż podział naszego narodu i zniszczenie
naszej cywilizacji. Musimy być silni i dumni, i wypędzić tych niewiernych wyznawców
oszustwa. Wdzięczność naszych ziem i tego urzędu zostanie złożona na księcia, który wybawi
nas z tej ciemności.
Imrik zobaczył brew Thyrinora uniesioną na tę bezprecedensową deklarację.
– Twoja zmiana serca jest mile widziana – powiedział Finudel. – Co spowodowało
zmianę?
– Książę nie żyje – powiedział Bel Shanaar. – Odtąd nie może być ścieżki, która nie
byłaby zasłonięta ciemnością. Ścieżka wydłuży się, jeśli poczekamy, a Imrik ma rację.
Sprawy zbliżają się do szczytu i kto może powiedzieć, jakie nowe zamieszanie w Nagarythe
może rozprzestrzenić się na inne królestwa. Musimy działać szybko, aby więcej nie zagubiło
się w ciemności. Nie możemy dać naszym wrogom zimy, aby ruszyli przeciwko nam.
– Jednak nie masz generała – powiedział Thyriol.
Wszystkie oczy zwróciły się na Imrika.
– Nie – powiedział Kaledorianin. – Są inni, którzy prowadzili wojnę w koloniach, a nawet
kilku książąt, którzy walczyli u boku Aenariona. Będą w stanie poprowadzić twoją armię.
Nie chcąc dalej omawiać tej sprawy, Imrik wyszedł z hali, zadowolony, że osiągnął swój
cel. Thyrinor pospieszył za nim i dogonił go, gdy za nimi zamknęły się drzwi.
– To świetna okazja dla Caledora – powiedział jego kuzyn. – Bądź rozsądny, Imrik.
Wiecie, że książęta wybiorą spośród siebie generała, a stanowisko będzie miało wielki prestiż.

45
Inne szeregi znaczenia zostaną wypełnione, a szacunek dla tego królestwa wzrośnie jeszcze
bardziej. Bel Shanaar zbliża się do końca swojej naturalnej rozpiętości, a są już książęta,
którzy już umieją zdobyć Tron Feniksa.
– Co to ma wspólnego ze mną? – Powiedział Imrik.
– Wyobraź sobie, co mógłby osiągnąć Caledor, gdyby Caledrian został kolejnym Królem
Feniksa?
Imrik zatrzymał się i zwrócił się do Thyrinora.
– A to twoja jedyna myśl? – Warknął. – A może to twój prestiż zajmuje twoje plany?
Caledor nie potrzebuje Korony Feniksa, aby był największym z królestw.
– Wasze oskarżenia są surowe, kuzynie – oświadczył Thyrinor, choć jego zawstydzone
oblicze zdradzało jego winę. – Wzmocnienie Caledora jest korzystne dla wszystkich naszych
książąt, w tym dla was.
– Nie chcę niczego więcej niż mam – powiedział Imrik, kontynuując swój długi krok
korytarzem. – Gdybym chciał więcej chwały, przedstawiłbym się jako generał Bel Shanaar.
– Zachowujesz się samolubnie, aby obrabować swoich braci z tej okazji – powiedział
Thyrinor.
– Tak, jestem – odpowiedział Imrik. – Od mojego dorosłego życia uczyniłem wszystko, o
co mnie proszono bez narzekań. Większość swojego życia spędziłem na zdobywaniu bogactw
i chwały dla Caledora. Teraz chcę mieć czas, by zobaczyć, jak mój syn dorasta i uczy się, a
może nawet dać mu brata lub siostrę.
Zirytowany Thyrinor odwrócił się, pozostawiając Imrikowi, by samotnie opuścił pałace.
Imrik przeszedł przez plac przed pałacami do domu, który został przeznaczony dla
Kaledorian. Szef sług, Lathinorian, spotkał go, gdy przekroczył próg.
– Przybył posłaniec z księcia Caledriana – powiedział Lathinorian. – Czeka na ciebie w
drugiej komnacie.
– Nie muszę wysyłać wiadomości – powiedział Imrik. – Odeślij go do Caledrian z
wiadomością, że nam się udało. Resztę przekażę sam, kiedy wrócę.
– Niedługo wyjeżdżamy, księciu? – Powiedział Lathinorian. – Czy powinniśmy rozpocząć
przygotowania do naszego wyjazdu?
– Wyjeżdżamy jutro – powiedział Imrik. – Mam dość Tor Anroc.
Po tym Imrik skierował się na górę do swoich komnat sypialnych i zostawił pouczenie, że
nie wolno mu przeszkadzać.

Nic nie złamało myśli Imrika; nie słyszał żadnego dźwięku oprócz wiatru świszczącego w
górach. Wyjrzał przez okno i obserwował Anatherię z Tythanirem; chłopiec trzymał
drewniany miecz i tarczę i zgodnie z instrukcją Celebrith uderzał w małego, słomianego
manekina ustawionego na środku trawnika. Chłopiec nalegał, by pozwolono mu trenować z
mieczem. Anatheria martwiła się, że jej syn został wciągnięty w mroczną rozmowę o kultach
i wojnie, która wypełniła korytarze pałacu w ostatnim czasie, ale Imrik nie był w nastroju, by

46
odmówić synowi tego, czego chciał.
Książę wiedział, że spokój tej sceny był dziwny. Tor Caled od dawna gościł heroldów z
tego czy innego królestwa; wielu z nich przybywa, aby poprosić Caledriana lub jednego z
jego książąt o objęcie funkcji generała Króla Feniksa. Wszystko zostało odrzucone. Caledrian
nie pragnął bardziej niż Imrik opuścić swoje królestwo w tych niespokojnych czasach i
zabronił każdemu innemu księciu królestwa odebrania wezwania. Nalegał, przy wsparciu
Imrika, że Caledor nie był uwikłany w politykę nowej armii. Gdy zostanie wyznaczony
odpowiedni kandydat, królestwo wyśle takich wojowników, ile tylko będą mogli, aby
walczyć pod innym elfem.
Thyrinor i Dorien kłócili się inaczej i z jakiegoś powodu. Twierdzili, że głupotą jest
pozwalanie innym królestwom na wybór generała bez Caledora, który miałby coś do
powiedzenia w tej sprawie. Jeśli wojownicy kaledorian mieli walczyć, ich książęta powinni
wiedzieć, za kim pójdą. Caledrian zapytał, czy Imrik wróci do Tora Anroca, aby wziąć udział
w debatach selekcyjnych, ale Imrik stanowczo odmówił.
Po powrocie i odesłaniu Imrik postanowił, że nic nie zakłóci jego pobytu w rodzinie. Jego
relacje z Anatherią znacznie się poprawiły, a Tythanir polubił jego ojca. Imrik nie zamierzał
ryzykować tych wydarzeń, porzucając je ponownie, nawet jeśli tylko na chwilę.
Zaskoczony wybrykami syna, Imrik ledwo usłyszał, jak otwierają się za nim drzwi,
domyślając się, że to sługa. Z zaskoczeniem odwrócił się na dźwięk głosu starszego brata.
– Imrik, muszę z tobą porozmawiać – powiedział Caledrian.
Władca Caledora miał ponury nastrój, a Imrik z wyrazu twarzy brata mógł stwierdzić, że
nie pragnął tej rozmowy.
– Co to jest? – Powiedział Imrik. – Mogłeś po mnie wysłać.
– To nie jest dyskusja między władcą a księciem, ale między braćmi – powiedział
Caledrian, siedząc na kanapie i patrząc przez okno Imrikowi. – Przyjąłem Carathril, zwiastun
Króla Feniksa. W końcu książęta zbierają się w Tor Anroc, aby wybrać generała. Co więcej,
pogłoski rozprzestrzeniają się, że w Nagarythe toczy się wojna między Morathi a innymi,
którzy chcieliby, aby jej panowanie się skończyło.
– Ciężkie wieści, ale należy się tego spodziewać – powiedział Imrik, odwracając się
plecami do okna, by oprzeć się o parapet. – Co z tego?
– Chcę, żebyś pojechał do Tor Anroc. – Caledrian odwrócił wzrok, kiedy to powiedział,
spuszczając oczy w dół.
– Nie – powiedział Imrik. – Idź sam lub wyślij Dorien lub Thyrinor.
– Nie mogę – powiedział Caledrian. – Dorien cofnie wszelkie postępy w swojej
pochopności, a Thyrinor jest zbyt chętny, by pomieścić Bel Shanaar. To ty musisz być.
– Dlaczego nie możesz iść? Inni rządzący książęta będą się tego spodziewać .
– I będą starali się rozwiązać wcześniejsze spory – powiedział Caledrian. – Nie chroniłem
dobrobytu Caledora, obdarzając się innymi władcami. Moja obecność byłaby równie
destrukcyjna jak obecność Doriena.

47
– Powiedziałeś, że przychodzisz jako brat, a nie pan – powiedział Imrik. – To brzmi jak
polecenie.
– Nie jest – powiedział Caledrian. – Nie zmuszę cię, żebyś poszedł.
– Ty też nie możesz – powiedział Imrik.
– To nie będzie tak jak ostatnio – obiecał Caledrian. – Bel Shanaar jest na skraju
pośrednictwa w zawarciu porozumienia między królestwami w sprawie porozumienia z
Nagarythe. To znacznie więcej niż tylko kampania przeciwko kultom. Król Feniks chce
przekonać pozostałych do zjednoczenia i zmuszenia Nagarythe do negocjacji. Jeśli Caledor
nie będzie obecny, Bel Shanaar wierzy, że inni będą narzekać na tę perspektywę.
– Co się stało z twoim ślubowaniem, aby nie ingerować w inne królestwa? – Powiedział
Imrik. – Teraz mówisz o inwazji.
– Pragnę nie perspektywy, ale takiej, która jest na nas narzucona – powiedział Caledrian.
Przeszedł przez pokój i położył dłoń na ramieniu Imrika. – Dzięki ujawnieniu zdrady
Aeltherina inni książęta nie ufają sobie bardziej niż kiedykolwiek. Jednak nikt nie wątpi w
uczciwość Caledor i jej książąt. Wiedzą, że nigdy nie podlegalibyśmy wpływowi Nagarythe.
Co więcej, to ty wzbudzasz ich szacunek, nawet jeśli niewielu chce to przyznać. Bracie,
jesteśmy na krawędzi wojny i potrzebuję twojej pomocy. Wasza obecność uspokoi naszych
sojuszników i krowa tych, którzy chcieliby przeciwstawić się działaniu .
Imrik oderwał rękę i wyjrzał przez okno, obserwując, jak Tythanir niezgrabnie rąbnął
manekina, a Celebrith pomagała mu poprowadzić cios.
– Jaki świat zobaczy twój syn? – powiedział za nim Caledrian. – Nasz dziadek oddał
życie, aby chronić nas przed demonami. Nasz ojciec zaufał Bel Shanaar i poświęcił się dla
pomyślności tego królestwa. To, o co proszę, nie jest tak wielką ceną; tylko trochę twojego
czasu.
Wzmianka o przodkach Imrika przykuła go do porządku, ale nie mógł zaprzeczyć temu,
co powiedział Caledrian. Jaki powód mógł odmówić? Wszystko to brzmiało jak próżne
wymówki; tak naprawdę byli i Imrik gardził sobą za to, że się do nich przywiązali. Pozostał
jednak prosty fakt, że nie chciał być ambasadorem Caledora i miał jeszcze mniejszą
skłonność do angażowania się w wojnę z Naggarothi.
Konfrontacja była nieunikniona. Nawet gdyby Bel Shanaar nie miał odwagi działać
bezpośrednio przeciwko Nagarythe, czystka kultów byłaby ciosem dla szacunku Naggarothi.
Nawet jeśli tylko połowa plotek dotyczących sporów w Nagarythe była prawdziwa, wciąż
było daleko od stabilnego królestwa.
Gdy patrzył, jak Tythanir udaje wojownika, Imrik poczuł moment obrzydzenia.
Oczywiście chciał, żeby jego syn wyrósł na mieczu, włóczni i łuku; ale jakie prawo Imrik
musiał wybrać dla niego? Istniała spora szansa, że Bel Shanaar wycofa się z całkowitego
zaangażowania w wykorzenienie kultów i doprowadzenie Naggarothi do szału. Minęło
pięćdziesiąt lat, odkąd Malekith porzucił swój lud; wszystko może się wydarzyć w ciągu
następnych pięćdziesięciu, jeśli nic się nie zmieni.

48
– Pójdę – powiedział Imrik, a jego kostki były białe, gdy chwycił parapet. – Dzisiejszej
nocy. Żadne opóźnienie nie ułatwi rozstania.
– Kocham cię, bracie, i nie prosiłbym o nic innego – powiedział Caledrian, kładąc rękę na
ramieniu Imrika. – Upewnij się, że Bel Shanaar przejrzy tę kampanię do końca i pomoże
innym książętom wybrać dobrego generała. Kiedy to się stanie, nie będę więcej o was prosić .
Nie było wątpliwości, że Caledrian miał szczery zamiar, ale Imrik wiedział, że taka
obietnica nigdy nie zostanie dotrzymana. Ulthuan miała wkrótce toczyć wojnę i dopóki się nie
zakończy, Imrik ani żaden inny książę nie będzie pokoju.

Atmosfera Tora Anroca była jeszcze gorsza niż podczas ostatniej wizyty Imrika. Zostawił
Doriena i Thyrinora, nie chcąc rozpraszać uwagi. Narzekali gorzko, jak się spodziewał Imrik,
dopóki nie wyjaśnił, że uzna ich obecność za irytację i przeszkodę. Dorien został lekko
ułagodzony prośbą Imrika, by pozostał strażnikiem Anatherii i Tythanira; jak dotąd nie miał
rodziny. Thyrinor był jeszcze bardziej uparty i tylko wtedy, gdy Caledrian nakazał swemu
kuzynowi pozostanie w Tor Caled, sprawa została rozstrzygnięta.
Wiele decyzji zostało już ustalonych przed przybyciem Imrika, za co był mu wdzięczny.
Postanowiwszy ścigać kampanię przeciwko kultystom, wydawało się, że Bel Shanaar był w
pełni zaangażowany, pomimo wątpliwości Imrika i Caledriana w tej kwestii.
Kilku książąt już ogłosiło, który z ich szlacheckich domów przyniesie ich wojowników,
choć Imrik nie miał takich obietnic od swojego brata. Gdyby wszystko poszło dobrze,
książęta Caledoru nie byliby potrzebni; minęło wiele lat, odkąd smoki Caledoru walczyły na
ziemi Ulthuana i wszyscy w królestwie pragnęli, aby coś takiego pozostało w pamięci.
Rozmieszczenie takiej siły było nie tylko niepraktyczne w kampanii przeciwko
rozproszonym, niewielkim kultom, ale bez wątpienia kadziłoby Naggarothi i zmuszało ich
rękę.
Imrik spędził więc czas w sali Bel Shanaar i słuchał, jak szlachcic szlachcica, a książę za
księciem postawił swoich wojowników w sprawie i roszczenia do generała. Większość z nich
dostała krótki dreszcz przez Króla Feniksa i książąt; niesprawdzeni przywódcy, którzy nie
widzieli bitwy. Był to problem dla wszystkich królestw; ich najbardziej wojowniczy lud i
najzdolniejsi dowódcy od dawna opuścili te wybrzeża, aby odważniej budować życie i
pilnować kolonii.
Drugiego dnia po przybyciu Finudel i Athielle przyszli na dwór i obiecali poparcie
Ellyrion. Thyriol złożył przysięgi w imieniu Saphery i zgłosił się na własną rękę do sprawy.
Książęta Yvresse, Chrace i Cothique ofiarowali się w odpowiedzi na wezwanie Bela
Shanaara.
Jednak podczas wszystkich wojennych rozmów i postawy pozostały dwa pytania: kto
poprowadzi armię i dokąd zostanie wysłany? Wydawało się, że między książętami trwa
nieustanna walka, niewypowiedziana, ale nie mniej wytrwała niż jakakolwiek bitwa z
armiami. Nawet w obozach różnych królestw istniał podział: niektórzy, którzy oddali wojska,

49
chcieli odnieść korzyści jako pierwsi, a inni widzieli zysk w przewrocie, który spadł gdzie
indziej.
Raz po raz Imrik odwracał tych, którzy widzieli go wychowanego na generała Króla
Feniksa. Pomysł został zaproponowany ponownie przez Finudela, dwa dni po jego przybyciu.
– Nikt z nas nie jest tak dobrze przygotowany do tego honoru, jak ty – powiedział
ellyryjski książę, kiedy rada zgromadziła się w sali Bel Shanaara. – Być może, z wyjątkiem
wysiłków Malekitha, nikt nie osiągnął większych czynów zbrojeniowych w najnowszej
historii.
– To sprawia, że przyszła kolej na kogoś innego – odpowiedział Imrik.
Śmiał się z tego śmiech, ale grymas Imrika pokazał, że nie zamierzał żartować, i uciszył
ich.
– Może moglibyśmy przywrócić Aerenthis? – Zasugerował Thyriol. – Jako dozorca Athel
Maraya doświadcza go wojna.
– On już odmówił – powiedział Bel Shanaar z długim westchnieniem. – Podobnie jak
Litheriun, Menathuis, Orlandril i Cathellion.
– Zatem jeśli nikt inny nie weźmie tego ciężaru, zrobię to – powiedział Elodhir.
– Szlachetna oferta, ale takiej, której nie mogę przyjąć – powiedział Król Feniks. –
Mówiłem wam już wcześniej, że generał nie może pochodzić z Tiranoc. Jeśli ta armia ma
walczyć pod moim zwierzchnictwem, musi być prowadzona przez księcia innego królestwa,
aby nie można było wysunąć zarzutów, że faworyzuję moje królestwo ponad wszelkie inne.
– Musi być jakiś sposób na rozwiązanie tego problemu – powiedział Finudel. – W
Ellyrion dwadzieścia tysięcy kawalerii i dziesięć tysięcy włóczni czekają na rozkaz generała.
Kto ich poprowadzi?
– Nie ma znaczenia, czy jeźdźcy Ellyrion są gotowi do jazdy – powiedział książę
Bathinair z Yvresse. – Z kim mają się zmierzyć, mój drogi Finudelu? Trudno poprowadzić
szarżę kawalerii przez każdą wioskę i miasto w Ulthuan.
– Być może starasz się zakłócać harmonię między królestwami dla własnych celów –
dodał Caladryan, kolejna szlachta Yvresse. – Nie jest tajemnicą, że ostatnio losy Ellyrion
osłabły. Wojna pasuje do tych, którzy mają niewiele do stracenia, i kosztuje tych, którzy mają
środki. Nasze wysiłki w oceanach przynoszą nam bogactwo i dobra z kolonii; może Ellyrion
jest o to zazdrosny.
Finudel otworzył usta, by coś powiedzieć, z gniewem wyrytym na czole, ale Athielle
szybko położyła rękę na ramieniu brata, by go powstrzymać.
– To prawda, że być może nie prosperowaliśmy tak bardzo, jak niektórzy – powiedziała
cicho księżniczka Ellyrian. – Częściowo dzieje się tak dlatego, że my z Wewnętrznych
Królestw musimy płacić podatki w Lothern, aby przepuścić nasze floty do Oceanu Wielkiego.
Podejrzewam, że gdyby nie te podatki, Zewnętrzne Królestwa miałyby mniej monopolu na
handel.
– Nie możemy ponosić odpowiedzialności za dziwactwa geograficzne – szydził książę

50
Langarel, jeden z krewnych Haradrina z Lothern. – Bramy morskie muszą zostać utrzymane,
a nasza flota wojenna jest zawsze gotowa z korzyścią dla wszystkich. Dlatego dobrze jest, aby
wszystko przyczyniło się do kosztów utrzymania tych mechanizmów obronnych.
– A przed kim nas bronisz? – Warknął Finudel. – Mężczyźni? Mieszkający w chatce
dzicy, którzy ledwo mogą przekroczyć rzekę, a ocean dzieli nas od nich. Krasnoludy? Z
przyjemnością kopią w górach i siedzą w swoich jaskiniach. Niewolnicy Starych? Ich miasta
leżą w ruinach, a ich cywilizacja pochłonięta przez gorące dżungle. Twoja flota nie jest
wymagana, znak pychy Lotherna pozłacanej pracami innych królestw.
– Czy każdy stary drobiazg i szaleństwo musi być codziennie wyciągany przede mną? –
zapytał Bel Shanaar, a jego spokojny głos ostro przebijał się przez podniesione głosy książąt.
– Z tej sprzeczki nie można nic zyskać, a wszystko do stracenia. Podczas gdy spieramy się o
łupy naszych rosnących kolonii, nasze miasta tutaj pod ręką są pożerane dekadencją i
zakazanymi pościgami. Czy chcesz, abyśmy porzucili korzenie i osiedlili się w nowo
wyhodowanych gałęziach naszego królestwa? Świat ma wystarczająco dużo bogactwa dla nas
wszystkich, gdybyśmy mogli odłożyć na bok te nieustające argumenty.
– Moc kultów rośnie, to wszystko jest jasne – powiedział Thyriol, skąd usiadł na jednym z
pierścieni najbardziej wewnętrznych ławek otaczających salę. Wszyscy zwrócili się do maga
w oczekiwaniu.
– Wir powstrzymuje na chwilę wiatry magii, ale ciemna magia gromadzi się w górach.
Dziwne stworzenia można było zobaczyć na najwyższych szczytach, nienaturalne rzeczy
powstały z mocy Chaosu. Nie wszystkie rzeczy ciemności zostały usunięte przez ostrze
Aenariona i wir Caledora. Hybrydowe potwory z mięsa, zmutowane i zdeprawowane, nadal
żyją na pustyni. Ciemna magia karmi je, oświeca, czyni je silniejszymi i bardziej sprytnymi.
Nawet teraz karnety stają się coraz bardziej niebezpieczne w podróży. Co zimą, gdy myśliwi i
żołnierze nie są w stanie powstrzymać rosnącej liczby zwierząt? Czy będziemy mieli mantyki
i hydraty schodzące na niziny, aby atakować farmy i niszczyć wioski? Jeśli pozwolimy
kultom rosnąć bez kontroli, być może nawet sam wir upadnie i raz jeszcze zanurzy świat w
epoce ciemności i demonów. Czy jest tu ktoś, kto chce temu zapobiec?
Zgromadzeni książęta stali w milczeniu, spoglądając na siebie, unikając spojrzenia Króla
Feniksa. Imrik poczuł na ramionach ciężar oczekiwań. Wiedział, że ten moment nadejdzie i
zrobi wszystko, co w jego mocy, aby tego uniknąć.
Zamknął oczy, wyobrażając sobie syna podczas zabawy, stając się kolejnym nałożonym
na niego obowiązkiem. Otworzył usta, by odpowiedzieć.
– Być może jest taki, który ma wolę – zawołał głos, odbijając się echem wzdłuż sali
audiencyjnej od drzwi. Jego barwa była mocna i głęboka, pełna autorytetu.
Fala westchnień i szeptów rozeszła się po boisku, gdy Imrik otworzył oczy i zobaczył
przybysza celowo chodzącego po lakierowanej podłodze, a upadek jego butów brzmiał jak
grzmot bębnów wojennych. Był ubrany w długą spódnicę ze złotej kolczugi, a jego pierś
pokryta była złotym napierśnikiem wyrytym wzorem smoka, zwiniętym i gotowym do ataku.

51
Na ramionach miał płaszcz z czarnego cienia, podtrzymywany zapięciem ozdobionym
czarnym klejnotem w złotą różę. Pod jednym ramieniem niósł wysoki hełm wojenny,
przymocowany dziwnym kółeczkiem z ciemnoszarego metalu, który miał wystające,
przypominające kolce kolce. Złożony pałąk złotych nici odgarnął kruczoczarne włosy, które
opadały mu na ramiona w skręcone warkocze związane z pierścieniami z wyrytej runem
kości. Oczy miał przenikliwe, ciemne, gdy wpatrywał się w nerwowych książąt i dworzan.
Książęta rozstąpili się przed przybyszem jak fale przed dziobem statku, stąpając i
potykając się o szaty i peleryny, chcąc się wycofać. Kilku skłoniło się sztywno lub skinęło
głową bezmyślnie z szacunkiem, gdy mijał obok, by stanąć przed Królem Feniksa, jego lewa
ręka, ubrana w miękką czarną skórę, spoczywała na srebrnej głowicy miecza wiszącego w
hebanowej pochwie w talii.
Imrik poczuł ulgę i złość w nim na widok nowo przybyłego księcia; ulga, że inny był
gotów objąć płaszcz przywództwa, złość, że wcześniej tego nie robił.
– Książę Malekith – powiedział równo Bel Shanaar, gładząc dolną wargę smukłym
palcem. – Gdybym wiedział o twoim przybyciu, zorganizowałbym odpowiednie powitanie.
– Taka ceremonia jest niepotrzebna, wasza wysokość – odparł Malekith ciepłym tonem
głosu, a jego zachowanie było gładkie jak aksamit. – Pomyślałem, że rozsądnie jest przybyć
niezapowiedziany, aby nasi wrogowie nie zostali ostrzeżeni o moim powrocie.
– Nasi wrogowie? – Powiedział Bel Shanaar, rzucając jastrząb na księcia.
– Nawet w oceanach, gdy walczyłem przeciwko nikczemnym bestiom i brutalnym orkom,
słyszałem o nieszczęściach, które nękały nasz dom – wyjaśnił Malekith. Zatrzymał się i
odwrócił twarzą do książąt i ich doradców. – Wraz z krasnoludami, obok ich królów, ja i moi
towarzysze walczyliśmy o bezpieczeństwo naszych nowych ziem. Moi przyjaciele, którzy
oddali życie za ochronę kolonii, i nie chciałbym, aby ich śmierć poszła na marne; że nasze
miasta i wyspa tutaj popadną w ruinę, nawet gdy wznosimy lśniące wieże i potężne fortece na
całej długości i szerokości świata.
– A więc wróciłeś do nas w potrzebie, Malekith? – Powiedział Imrik, stając przed
Malekithem ze skrzyżowanymi rękami. Zbyt dramatyczne wejście księcia Naggarothi
podsumowało wszystko, co Imrik wierzył o synu Aenariona.
– Musiałeś też słyszeć to, co nas najbardziej denerwuje – powiedział cicho Thyriol,
wstając i idąc w kierunku księcia Nagarythe, stając między Malekithem a Imrikiem. –
Chcielibyśmy prowadzić naszą wojnę przeciwko tym podstępnym złu w całym Ulthuan. Cała
Ulthuan.
– Właśnie dlatego wróciłem – odpowiedział Malekith, napotykając przenikliwe spojrzenie
maga swoim przenikliwym spojrzeniem. – Nagarythe ogarnia ta udręka nie mniej niż inne
ziemie; więcej słyszałem przy okazji. Jesteśmy jedną wyspą, jednym królestwem pod
panowaniem Króla Feniksa, a Nagarythe nie będzie stroną powstania, ani nie będziemy
tolerować czarnej magii i zakazanych rytuałów.
– Jesteś naszym największym generałem, naszym najzdolniejszym strategiem, księciem

52
Malekithem – powiedział Finudel, jego głos wahał się z nadzieją. Imrik powstrzymał się od
odpowiedzi na tę nagłą zmianę lojalności. – Jeśli podoba się wszystkim obecnym, wziąłbyś
sztandar Króla Feniksa i poprowadziłbyś walkę z tymi nieszczęsnymi nieszczęśnikami?
– W tobie płynie najszlachetniejsza krew ze wszystkich książąt – wytrysnął Bathinair, a
jego ton był wyjątkowo chory. Imrik potrząsnął głową z odrazą, nie zauważony przez innych,
bo wszystkie oczy skierowane były na Malekitha. – Gdy walczyłeś z ciemnością u boku
swojego ojca, możesz znów przynieść światło z powrotem do Ulthuan!
– Eataine będzie przy tobie – obiecał Haradrin, zaciskając pięść na piersi.
Imrik odsunął się, dystansując się od innych jako chór błagań i podziękowań,
wydobywający się z zebranych arystokratów. Umilkli w chwili, gdy Malekith podniósł rękę,
by ich uspokoić. Książę Naggarothi odwrócił głowę i spojrzał na Bela Shanaara, nic nie
mówiąc. Król Feniks siedział w zamyśleniu, z zaciśniętymi ustami, wsuwając smukłe palce
pod brodę. Bel Shanaar spojrzał na surową minę Imrika, brew uniosła się pytająco na twarz
Króla Feniksa.
– Jeśli taka jest wola Króla Feniksa i tego dworu, to Caledor nie sprzeciwi się
Malekithowi – powiedział powoli Imrik, po czym odwrócił się i odszedł z pokoju.

Z gorzkim sercem Imrik przybył do Tor Caled z wiadomością o powrocie Malekitha. Tak
szczęśliwy był moment, że podejrzewał, że książę Naggarothi jest zaangażowany w
powstanie kultów. Zdaniem Imrika wydarzenia wydawały się teraz zbyt fajne, by zbieg
okoliczności. Romans miał w sobie odór sztuczności; utworzony i zarządzany w celu dalszej
rozbudowy Malekith.
Tyle powiedział Caledrianowi, choć jego brat wyznał pewną ulgę, że Malekith przywróci
porządek Nagarythe. Władca Caledoru zwołał najpotężniejszych arystokratów królestwa, aby
omówić jego reakcję na rozwój.
– Nie musimy się angażować – powiedział Imrik radzie. – Malekith wziął na siebie
obowiązek. Pozwólcie, by znów nałożył swoje rządy na zbuntowany lud .
– Istnieje powód, który sugeruje, że nie powinniśmy pozwolić Malekithowi działać bez
kontrataku – powiedział Thyrinor. – Dzięki mandatowi Bela Shanaara i błogosławieństwom
innych królestw, może obrócić taką moc w psoty. Jeśli Caledor miał reprezentację w armii,
siłę pasującą do weteranów Malekitha, równowaga zostanie zachowana.
– Mądry kurs, ale taki, który założy – powiedział Caledrian.
– Jak to? – Odpowiedział Thyrinor.
– Kto tu będzie walczył o Malekitha? – Caledrian zwrócił się do zgromadzonych książąt i
szlachty.
– Nie zrobię tego – powiedział Imrik; sentyment powtórzony przez innych.
– Nie podniesię ostrza pod sztandarem Naggarothi – powiedział Dorien. – Walka z
wyrzutkami z Północy jest obrazą dla pamięci Dragontamer.
Caledrian uśmiechnął się ponuro do Thyrinora, co miał na myśli.

53
– Czy ty, kuzynie? – Powiedział rządzący książę. Thyrinor zerknął na resztę rady i
potrząsnął głową. – Wtedy sprawa jest rozstrzygnięta. Żaden dom Caledora nie dołączy do
armii Bela Shanaara, a smoki nie będą latać po niebie Ulthuan.
– Wybór należy do ciebie – powiedział Hotek, który milczał od czasu rozpoczęcia
dyskusji. – Jednak Caledor powinien okazać wsparcie dla przedsięwzięcia, aby nasze
królestwo nie zostało oskarżone o zapomnienie o naszych obowiązkach wobec Króla Feniksa.
– Masz sugestię, Hotek? – Powiedział Caledrian.
– Zrób dar broni dla sprawy – powiedział kapłan Vaul. – Jak twój dziadek zrobił dla
Aenariona, niech sztuczka Kowadła Vaula będzie twoją ofiarą dla Bel Shanaara.
Caledrian spojrzał na pozostałych i skinął głową na znak zgody.
– Będzie tak, jak mówisz – powiedział. – Co muszę zrobić?
– Nie musisz nic robić – odpowiedział Hotek. – Zajmę się kuciem i dostawą w twoim
imieniu. Byłoby dobrze, gdybyś udał się ze mną do świątyni, aby złożyć ofiarę kapłanom.
– Oczywiście – powiedział Caledrian. – Cokolwiek zapragniesz, będzie twoje.
– Dla Vaula – powiedział wyraźnie Hotek.
– Tak, dla Vaula” Caledrian szybko się poprawił.
***
Choć nadchodzące czasy były niespokojne, ścieżka wybrana przez książąt Caledoru
wydawała się być najmądrzejsza. Najpierw dotarły do nich niepokojące wieści z północy.
Pierwsza próba przywrócenia władzy Malekitha w Nagarythe zakończyła się
niepowodzeniem. Ten Kaledrian, Imrik i inni książęta usłyszeli od Herolda Carathril, który
jechał u boku Malekitha na niefortunnym przedsięwzięciu.
Chociaż to niepowodzenie wywołało konsternację w Caledorze, szlachta i mądrzy tego
królestwa ponownie postanowili nie ingerować w wojnę. Pierwsze bronie z Kowadła Vaula
zostały ukończone, sześć zaklętych runami mieczy i zostały dostarczone z odpowiednią
ceremonią do Bel Shanaar. Dar został przyjęty łaskawie, choć król Feniks był zasmucony, że
smoczy książę nie podda się bitwie.
Chociaż pierwsza wyprawa Malekitha do Nagarythe prawie zakończyła się katastrofą,
wiele się dowiedział o wrogu. Morathi była rzeczywiście głównym architektem kultów i
uzurpowała jej syna, aby przejął kontrolę nad Nagarythe. Potwierdzeni tym przekonaniem
inni książęta podwoili wysiłki, by podburzyć sekty z ich miast i miasteczek, ogłaszając ich
zakazem. Wysłali więcej żołnierzy do Malekitha, który przygotowywał się do nowej
ofensywy na wiosnę.
Podczas ponurych zimowych dni Imrik mógł zapomnieć o kłopotach północy i spędzić
dużo czasu z Tythanirem. W przeciwieństwie do swoich braci i innych książąt nie troszczył
się o wieści o sprawach Malekitha, wierząc, że jego udział w toczącej się wojnie został
rozstrzygnięty.
Pewnego dnia zabrał syna w góry, na szczyty nad Tor Caled. Pokazał mu widok miasta i

54
opowiedział historię założenia miasta przez pradziadka Tythanira.
– Nasza krew jest w tych skałach – powiedział Imrik, kładąc stopę na oszronionej ziemi. –
Pod nim jest ogień gór i jaskinie smoków. Z kopalń tych szczytów wydobyto pierwszy
ithilmar. Caledor Dragontamer zabrał ten cudowny metal do kowali Vaul i kazał im wykuć
ostrze, tarczę i zbroję dla Aenariona.
– A także inną broń? – Powiedział chłopiec.
– Później tak – powiedział Imrik. – Pierwsze były dla Aenariona, który przeszedł przez
płomień Asuryana i odrodził się. Następnie Caledor udzielił instrukcji dotyczących robienia
swego kija, wykonanego ze złota, srebra i żelaza. Dla jego syna Menietha, mojego ojca, na
kowadle kowala kowala wykuł miecz.
Imrik wyciągnął miecz z pochwy. Ostrze lśniło inkrustowanym ithilmarem, wplecionym
w runy ostrości i śmierci. W dłoni Imrika ważył tylko pióro, a jego krawędź była tak ostra, że
lekko opadający śnieg nie mógł na nim osiąść.
– To zwiastun gniewu, Lathrain – powiedział Imrik. Przykucnął, ujął dłoń Tythanira i
owinął ją wokół zużytej rękojeści, tak że obaj trzymali miecz razem. – Wujowi,
Kaledrianowi, twój dziadek dał królestwo. Twojemu drugiemu wujkowi, Dorien, obdarzył
standard Caledora. Dał mi to ostrze. Umarł z tą bronią w rękach. Jego władanie jest
największym honorem w Caledorze, ale znoszenie go oznacza także honor królestwa.
– Ile demonów zabił dziadek? – Zapytał Tythanir z szeroko otwartymi oczami z
podniecenia.
– Niezliczone – odpowiedział Imrik.
– A co z orkami i zwierzoludzi?
– Ponad liczbę – powiedział Imrik.
Dziecko spojrzało na miecz ze zdumieniem. Wyciągnął palec w kierunku ostrza, ale Imrik
go powstrzymał.
– Krawędź nigdy nie musi być zaostrzona – powiedział książę. – Zegarek.
Imrik wziął miecz w pięść i wstał. Wskazał na skałę pokrytą śniegiem. Bez wysiłku
wymachując, Lathrain oderwał się od szczytu, po czym upadł na zbocze. Tythanir zaśmiał się
z demonstracji.
– Wytnij coś jeszcze! – Krzyknął chłopiec.
– Nie – odpowiedział Imrik, chowając ostrze. – To nie jest zabawka.
Warga Tythanira zadrżała, a oczy wypełniły się łzami.
– Chcę zobaczyć, jak wycinasz coś innego – powiedział, a jego głos łamał się ze smutku.
– Pewnego dnia będzie twój i zrozumiesz, dlaczego to nie jest zabawa – powiedział Imrik,
przyciągając chłopca, by go objąć.
– Ale…” zaczęło dziecko, ale bezlitosne spojrzenie Imrika zakończyło protesty na
początku.
– Nie można się kłócić – powiedział Imrik. – Twoja matka jest zbyt pobłażliwa.
Chłopiec szurał nogami i dąsał się, idąc ramię w ramię z powrotem ścieżką. Serce Imrika

55
poruszyło go, gdy zobaczył, że jego syn jest tak zrozpaczony, ale nie mógł wymyślić niczego,
co by ulżyło dziecinnemu rozczarowaniu Tythanira.
Przypomniało to Imrikowi długie dni jego młodości, kiedy jego ojca nie było. Studiował
się pilnie, chcąc pokazać ojcu, jak wiele się nauczył, gdy Menieth rzadko wracał. Wielkie
były pochwały jego ojca przy takich okazjach, ale zawsze w połączeniu z przypomnieniem
Imrikowi o jego obowiązkach jako księcia Caledora. Imrik pamiętał, jak jego ojciec
powiedziałby mu, że chociaż Caledrian był spadkobiercą, Imrik był najsilniejszym z trzech
braci. Gdy Caledrian rządził, Imrik musiał być obrońcą rodziny.
Takie myśli przyniosły Imrikowi najszczęśliwsze wspomnienie i uśmiechnął się na
wspomnienie. Pociągnął za rękę Tythanira, by zwrócić na siebie uwagę chłopca. Tythanir
spojrzał na niego spode łba, tak głęboko, że mógł należeć do Imrika, a książę nie mógł
powstrzymać śmiechu. To tylko bardziej irytowało Tythanira, ale gdy próbował się wyrwać,
Imrik delikatnie go odciągnął.
– Czy chciałbyś zobaczyć smoki? – Zapytał i otrzymał w odpowiedzi bezgłośny krzyk
podniecenia, wszystkie myśli o magicznych mieczach zniknęły z umysłu chłopca.

3.
Płomienie są wachlowane
Odwiedzanie legowisk smoków nie było prostą wyprawą, a Imrik musiał czekać do
wiosny na gwałtowne instrukcje swojej żony. Tythanir był podekscytowany przez całą zimę,
codziennie pytając ojca, czy zobaczą smoki. Takie było jego oczekiwanie, że chłopiec
zareagował na każdą rozczarowującą odpowiedź z wymuszoną godnością, bojąc się, że oferta
zostanie wycofana, jeśli zrobi za dużo zamieszania.
Chociaż Imrik starał się unikać wszelkich wieści o szerszym Ulthuanie, nie mógł nie
słyszeć o smutkach innych królestw ze strony jego rodziny i innych arystokratów. Kulty
powstały przeciwko książętom, paląc i mordując oraz przynosząc anarchię do wielu miast.
Nawet w Tor Anroc znaleziono sekty, ale królestwo Caledor było wolne od obecności
wyznawców cytary.
Kiedy pierwsze wiosenne słońce w końcu dotknęło Anuluj Caled nad miastem, Imrik
ogłosił, że pogoda była na tyle piękna, aby udać się do jaskiń smoka. Chociaż nie wiedział o
tym, w tym samym czasie wyruszała kolejna wyprawa; Armia księcia Malekitha maszerowała
przez Annulii, skierowana do stolicy Anagaru Naggarothi i konfrontacji z matką.
Dorien i Thyrinor dołączyli do rodziny Imrika w podróży wraz z kilkoma innymi
szlachtami, których synowie jeszcze nie widzieli smoków z ich ojczyzny. Świadectwo o
stworzeniach w ich kryjówkach było prawem pierworodnym i przywilejem znanym tylko
kaledorskiej szlachcie, dlatego nic dziwnego, że wokół tej podróży odbyło się wiele
uroczystości i uroczystości.
56
Karawana zajęła pięć dni, aby wspiąć się na wyższe przełęcze gór; podróż, którą smok
mógł latać w ciągu jednego dnia, pomyślał Imrik, gdy jego powóz zderzył się i przetoczył po
nierównej drodze. Dziesiątki wagonów niosły rodziny i ich sługi, każdy z nich pływał zieloną
i czerwoną flagą Caledor.
Każdego ranka dzieci budziły się o świcie, spoglądając z nadzieją na zachmurzone niebo,
by po raz pierwszy ujrzeć smoka, ale nie można było zobaczyć nic większego niż drapieżny
ptak. Chmury stały się cięższe, połączone oparami i oparami wulkanów. Skały były
ciemnoszare, a karawana przemierzała starożytne przepływy lawy, kierując się jeszcze wyżej.
Późnym popołudniem piątego dnia dotarli do Doliny Drake'a, ponurego wąwozu w
Górach Smoczego Kręgosłupa. Setki wejść do jaskini łamały zbocza niczym rozdziawione
ujścia; z wielu pasma pary i dymu leniwie zwinęły się w dolinę.
Zostawili konie i wozy i ruszyli pieszo. Dorien niósł długi instrument wykonany ze
smoczego rogu, zakończony i otoczony złotem. Książęta i ich młodzi podopieczni zatrzymali
się na martwym kopcu świecącej skały pośrodku doliny.
Dorien uniósł smoczy róg do ust i wydął pojedynczy basowy dźwięk, który rozbrzmiewał
echem przez długi czas.
– Czy przyjdą smoki? – Zapytał Tythanir.
– Cicho – powiedział Thyrinor. – Słuchać.
Wszyscy czekali w milczeniu, a dzieci tak ciężko słyszały, że niektóre stały na palcach.
– Uderz to jeszcze raz, wujku – powiedział Tythanir.
– Cicho – warknął Imrik. – Cierpliwość.
Wydawało się, że podmuch klaksonu nadal odbija się echem od ujścia jaskini, długo po
tym, jak zniknęłyby wszelkie naturalne echa. Jednak zamiast zmniejszać, dźwięk nabrał na
sile. Wszyscy skręcili w lewo i prawo, próbując wskazać źródło hałasu. Wydawało się, że
wydaje się z każdej jaskini naraz.
– Tam! – Syknął Dorien, wskazując za nimi i na lewo.
W smogu, który skradał się z jaskini, słychać było najdelikatniejszy błysk światła. Do
bystych uszu elfów dochodził odgłos drapania, jak potworne szpony skrobiące skałę i łuski
ślizgające się po kamieniu. Odbieranie połączenia z rogiem trwało, zanurzając się i
podnosząc. Skóra Imrika kłębiła się na dźwięk, chociaż znał jego przyczynę; oddech smoka
odbijającego się dziwnie wzdłuż labiryntu tuneli, które przedzierały się przez góry.
Dźwięk był coraz bliżej i coraz jaśniej jaśniał światło. Jaskinie wydawały się sztuczką z
pozbawionego cech charakterystycznych wąwozu, ponieważ Imrik chodził po nich i wiedział,
że niektóre z nich są wystarczająco duże, by przepłynąć przez nie statek.
Z kłębiącymi się oparami coś wielkiego wyskoczyło z wejścia do jaskini; szerokie
skrzydła rozwijające się, by uchwycić termikę własnego ognia, czerwony smok szybował w
niebo. Kilku dzieci krzyczało na ten widok, ale większość stała oszołomiona; Imrik
przypomniał sobie swój cichy podziw i przerażenie, kiedy stał w tym samym miejscu z
ojcem.

57
Gdy smok krążył nad nimi, Imrik od razu wiedział, że jest jego własnym wierzchowcem.
– Masz szczęście – powiedział Tythanirowi i pozostałym. – To Maedrethnir, najstarszy ze
smoków, który nie zasnął. To wielki zaszczyt go poznać. Okazuj odpowiedni szacunek.
Szyje wyciągają się ku górze, aby obserwować smoka, dzieci i dorośli śledzili postęp
Maedrethnira, gdy jego cień przemknął po zboczach gór i zniknął, gdy wzbił się w chmury.
Odetchnęło z rozczarowaniem, ale Imrik uśmiechnął się, wiedząc, czego się spodziewać.
Stary smok się popisywał, tak jak robił to pierwszy raz, gdy Imrik go widział.
Szepty dzieci zamieniły się w westchnienia, gdy chmury nad doliną zaczęły kłębić się po
niebie, oświetlone od wewnątrz plamami pomarańczy. Gdy dymy i opary wirowały, ciemny
kształt zamazywał się w powietrzu w ich sercu. Blask pogłębił się, stając się
krwistoczerwonym, który stawał się coraz intensywniejszy z każdym uderzeniem serca.
Maedrethnir wystrzelił z chmur jak meteor, unosił się w płomieniach i dymie, spadając
prosto na elfy. Początkowo dzieci śmiały się z zachwytu. Przeszywający krzyk rozdzielił
powietrze, nabierając objętości, gdy smok kontynuował nurkowanie. Chichoty umilkły i Imrik
poczuł, że Tythanir wsunął dłoń w dłoń ojca, zaciskając mocniej, gdy smok ryczał coraz
bliżej.
Z najmłodszych dzieci rozległy się lamenty i inne szepczące z niepokojem. W dół
pogrążył się Maedrethnir, płomienie lizały jego ciało i skrzydła, ciągnąc spirale czarnego
smogu. Imrik poczuł, jak jego syn pociąga go za rękę, i usłyszał, jak namawia ojca, aby się
poruszył. Książę przytrzymał Tythanira w miejscu. Ciągnięcie stawało się coraz bardziej
natarczywe z każdą chwilą, Maedrethnir, kometa ognia, łusek i pazurów pędząca w kierunku
jałowego kopca.
W chwili, gdy krzyki dzieci przecinały zimne powietrze, smok otworzył skrzydła,
szybując nad grupą tak nisko, że niemal musnął ziemię.
Podmuch wiatru powalił najmniejszego na ziemię, Tythanir pozostawił dyndając w
uścisku ojca, gdy włosy i płaszcz Imrika wirowały, a powietrze szalało wokół niego,
rozbrzmiewając trzaskiem, gdy smok łopotał skrzydłami i wspinał się.
Imrik poczuł, jak jego syn drży i odwrócił się, pomagając mu wstać. Przez chwilę łzy
błyszczały w oczach Tythanira, całe jego ciało drżało, a jego usta były zakrwawione od
ugryzienia.
Wyzdrowiejąc ze szoku, śmiech dzieci przyszedł ponownie, zabarwiony manią ulgi i
połączony z głębszymi chichotami ich ojców. Powyżej Maedrethnir przechylił skrzydło i
skręcił ostro, schodząc w dół, by wylądować w niewielkiej odległości, a odłamki skał
rozleciały się, gdy jego pazury szurały po kopcu.
– Świetny pokaz! – Zawołał Dorien. Spojrzał na młode elfy, które stały z szeroko
otwartymi oczami z podziwem, wpatrując się w smoka o rzut kamieniem. – Myśleliśmy, że
nadszedł czas, abyś poznał przyszłych władców Caledoru.
Dokonano prezentacji, każde dziecko zostało przyniesione, aby pokłonić się przed
Maedrethnirem. Kiedy się przywitał, oddech smoka potargał włosy, powodując, że niektórzy

58
się śmiali, a inni szybko wycofywali, wciąż przytłoczeni tym doświadczeniem.
Na koniec przedstawiono Tythanir.
– Linia samego Caledora – powiedział Imrik. – Mój syn, Tythanir.
Chłopiec podszedł do smoka i wyzywająco położył ręce na biodrach. Wpatrywał się w
potworną twarz Maedrethnira, a jego groźne oblicze odbijało się w dużych oczach smoka.
– To było bardzo złe – skarcił Tythanir. – Przestraszyłeś wszystkich. Powinieneś
powiedzieć przepraszam!
Maedrethnir cofnął się i spojrzał na Imrika, z zaskoczeniem przechyloną na bok.
– To nie jest sposób na okazanie szacunku – warknął Imrik.
– To stare stworzenie powinno się nam pokłonić – powiedział Tythanir. – Caledor był
Dragontamer. Jesteśmy ich panami.
– Mylisz się, chłopcze – powiedział Dorien. – Chociaż Caledor najpierw oswoił dzikie
smoki, teraz są naszymi zaufanymi sojusznikami. Są źródłem mocy naszego królestwa, a ty
okażesz im szacunek.
– Pokłoń się i powiedz, że ci przykro – powiedział Imrik.
– A jeśli nie? – Odpowiedział Tythanir.
– Zmiażdżę cię – powiedział Maedrethnir, rzucając się na chłopca, jedną szponiastą stopą
trzymaną nad głową Tythanira. Chłopiec wzdrygnął się tylko nieznacznie i pomimo irytacji z
powodu złych manier Tythanira, Imrik poczuł pewien szacunek dla młodego elfa, który stał
na ziemi przeciwko smokowi.
– To byłoby głupie – powiedział Tythanir. – Nie zmiażdżysz mnie.
Maedrethnir zawahał się i ponownie spojrzał na Imrika, niepewny, co zrobić.
– Jeśli nie pokłonicie się, zostaniecie ukarani – powiedział Imrik.
– Ale to niesprawiedliwe – powiedział Tythanir, krzyżując ramiona, gdy odwrócił się do
ojca. – Jestem smokowym księciem!
– Miałeś dobre ostrzeżenie – powiedział Imrik. Skinął głową Maedrethnirowi.
Smok machnął ogonem, czubek trzaskał o tył Tythanira z wystarczającą siłą, by
przewrócić go na ziemię. Płacz wybuchł z chłopca, gdy przycisnął dłonie do obrażonego
miejsca.
– Jego matka to usłyszy – szepnęła Dorien do ucha Imrika. – Nie weźmie tego życzliwie.
– Może przyjąć to, co chce – odpowiedział Imrik. – Chłopiec był niegrzeczny i został
ukarany. Czasami go psuje.
– Nauczyłeś się tej lekcji, młody elfie? – powiedział Maedrethnir, groźnie podnosząc
czubek ogona.
– Tak – szlochał Tythanir, gdy jego ojciec pomógł chłopcu wstać i zwrócił go w stronę
smoka. Szybko ukłonił się. – Przepraszam.
– Przeprosiny przyjęte – powiedział smok, opuszczając ogon.
Chłopiec cofnął się i schronił za ojcem, uważnie obserwując smoka.
– Czy ktoś z twoich krewnych chce do nas dołączyć? – Zapytał Thyrinor. – Jesteśmy

59
zaszczyceni twoją obecnością, ale chcielibyśmy przedstawić młodym innym.
– Nie chcą, żeby im przeszkadzano – odpowiedział Maedrethnir. – Śpią i nie będą budzić
niemowląt, nawet synów największego Caledora.
– Szkoda – powiedział Imrik. – Minęło sporo czasu, odkąd zafundowałeś nam liczbę.
– A może już nigdy nie będziemy – powiedział smok. Niemożliwe było odróżnienie myśli
Maedrethnira od jego gadziej miny, ale Imrik pomyślał, że w jego słowach wyczuł nutkę
rezygnacji. – Przez długi czas zajmowaliśmy się życiem elfów, ale nasze zainteresowanie
maleje. Spokój drzemie mocno.
– Nie będziemy ci dłużej przeszkadzać – powiedział Dorien, kłaniając się
Maedrethnirowi. – Przekaż nasze pozdrowienia swoim krewnym.
Maedrethnir opuścił głowę na długą szyję i spojrzał po kolei na każde z dzieci, obnażając
kły, o ile każde z nich było wysokie.
– Ucz się dobrze swoich lekcji i okazuj szacunek – powiedział smok. – Jeśli tak, pewnego
dnia możesz być godny jeżdżenia na plecach jednego z moich braci lub sióstr.
Chłopcy skinęli głowami i uroczyście obiecali. Z warczeniem zadowolenia Maedrethnir
cofnął się przez kopiec i wystrzelił w powietrze. Przeleciał kilka pętli, dymiąc ogień, po czym
wślizgnął się z powrotem do jaskini, z której wyszedł.
Imrik wysłał Tythanira do pozostałych i gestem nakazał Dorienowi dołączyć.
– Wyglądasz na zaniepokojonego, bracie – powiedział Dorien.
– Myślę, że Maedrethnir skłamał – powiedział Imrik. – Obawiam się, że jest ostatnim z
obudzonych smoków.
– Miejmy nadzieję, że nie – odpowiedział Dorien. – To strach przed smokami chroni
Caledor. Gdyby wiadomo było, że moc gór jest zużyta, dla naszego królestwa
zachorowałoby .
– Tak – powiedział Imrik z ciężkim sercem. – Nic o tym nie mów, nawet Kaledrianowi. W
tej chwili nie potrzebuje żadnych innych zmartwień.
– Jak mówisz, bracie – powiedział Dorien. – Dzień, w którym książęta smoków nie będą
mogli lecieć, będzie dniem upadku królestwa.
– Nie, kiedy żyję – warknął Imrik. Poklepał miecz w pasie. – Smoki nie są naszą jedyną
bronią.

Kilka dni po powrocie do Tor Caled, Imrik został wezwany do wielkiej sali pałacu przez
Caledriana. Przybył, by znaleźć swoich braci i kuzyna, którzy już na niego czekali, wraz z
kilkoma innymi książętami miasta.
Imrik zwrócił uwagę na sokoła siedzącego na tronie brata, spokojnego jak ptak
śpiewający. Caledrian trzymał coś w dłoni, a na siedzeniu tronu leżała mała aksamitna torba.
– Twoja wiadomość wydawała się pilna – powiedział Imrik, idąc korytarzem. – Co tam
masz?
– Pomyślałem, że najlepiej, jeśli zobaczymy to razem – powiedział Caledrian. – Zostało

60
wysłane przez Thyriola z Saphery.
Caledrian otworzył dłoń, by odsłonić lśniący żółty kryształ, małą runę wyrytą na każdej z
jej wielu twarzy. Książę wyciągnął rękę, opierając na niej kryształ, i przeczytał krótkie
zaklęcie z dołączonej do niego notatki. Imrik poczuł trzepot magii w powietrzu,
wydobywający się z kamienia.
Światło kryształu rozjaśniło się, zmieniając się w złoty połysk, który pokrył podłogę,
ściany i sufit hali. Jak światło słoneczne wpadające przez okno, błysk falował i poruszał się,
tworząc w nim ciemniejsze kształty. Imrik wyczuł magię na swoim ciele, nawet gdy światło
dotknęło jego oczu. Zauważył, że światło nie rzuca cienia w komnacie.
Postać zniknęła z przesuwającego się światła, chwiejny obraz Thyriola stojącego z
założonymi rękami i dłońmi schowanymi w rękawach szaty. Szczegóły sceny za nim mogą
być prawie dostrzegalne; maszerujących żołnierzy i wysokiej wieży, która zniknęła w
mglistości. Widmowa postać patrzyła prosto przed siebie, patrząc na nieokreślony odcinek
ściany za Caledrianem.
– Felicjacje, książęta – powiedział obraz, głos zdawał się pochodzić z samego powietrza,
nie pozostawiając echa. – Przyspieszyłem wam te wieści, bo mam ważne wieści z północy.
Książę Malekith zaatakował Anlec i odniósł zwycięstwo. Wziął do niewoli Morathi i
odzyskał rządy Nagarythe.
Objaw zatrzymał się i przez chwilę odwrócił wzrok. Wydawało się, że coś mamrocze, a
potem zwrócił uwagę.
– Trzymamy schwytanie Morathi w tajemnicy, aby jej wyznawcy nie podjęli próby ataku,
by ją uratować – kontynuował mag. – Z małym strażnikiem Malekith eskortuje matkę do Tora
Anroc, aby stanąć przed obliczem sprawiedliwości Króla Feniksa. Biorąc pod uwagę wiele
skarg przeciwko niej, Malekith wystosował zaproszenie do każdego królestwa, aby wysłać
jednego przedstawiciela na dwór Bela Shanaara, aby dowiedział się o wyroku Króla Feniksa.
Jedź szybko.
Obraz zawahał się i zniknął, pozostawiając na chwilę najjaśniejszy blask w krysztale,
zanim zniknął. Caledrian zacisnął pięść.
– Malekith zaprasza nas do Tor Anroc? – Thyrinor pierwszy odezwał się z
niedowierzaniem podnoszącym ton głosu. – Zachowuje się, jakby był Królem Feniksa, a nie
Belem Shanaarem.
– Malekith ma takie same zarzuty, aby odpowiedzieć – powiedział Dorien. – Jego
zaniedbanie królestwa przez pięćdziesiąt lat przyniosło nieszczęście wielu.
– Pójdę – powiedział Imrik.
– Oferujesz? – Powiedział Caledrian, nie mogąc ukryć swojej niespodzianki. – Zakładasz,
że zapytam.
– Zrobiłbyś – powiedział Imrik, wzdychając z nieuchronności. – Zaprzeczać.
Caledrian przez chwilę wyglądał na zawstydzonego, a potem skinął głową.
– Nie mogę – powiedział. – Malekith poprosi o ułaskawienie dla swojej matki. Musisz

61
upewnić się, że Morathi go nie otrzyma.
– Będę – powiedział Imrik. – Na jej rękach jest krew.

Pałac Tor Anroc rozbudowywał się jeszcze w krótkim czasie od ostatniej wizyty Imrika.
Bez wątpienia dzięki darom wdzięcznych książąt Bel Shanaar hojnie urządził swoje komnaty.
Białe flagi inkrustowano na flagach podłogi, a na ścianach sali nad ławkami znajdowało się
nie mniej niż sześćset gobelinów, z których każda wyobrażała scenę z Ulthuan i ziem na
całym świecie. Imrik zirytował się rozpoznaniem wielu z własnych podbojów, wiszących w
pałacu elfa, który nie podniósł miecza, aby zająć przedstawione miejsca. Ze srebrnych
łańcuchów zwisających z sufitu komnatę oświetlały dziesiątki lampionów krasnoludków, z
których każda miała nieco inny odcień bladożółtej barwy.
Bel Shanaar zasiadł na tronie wraz z Bathinairem, Elodhirem, Finudelem i Charillem z
Chrace'a. Niewidoczny, ale pod ręką, Thyriol był gotów odpierać wszelkie zaklęcia rzucone
przez Morathi. Książęta z innych królestw odmówili przyjścia, bojąc się, że pomimo środków
ostrożności Bela Shanaara, Królowa Nagarythe nadal wyda ostatni złośliwy czyn, zamiast
stawić czoła jej osądowi. Imrik stał z innymi książętami, czekając na pojawienie się
Malekitha. Nie było rozmowy i nie wolno było wchodzić na ławki.
Kaledorian czuł niepokój innych, ale nawet jego poważne obawy nie rozciągały się tak
daleko, by sądzić, że jest to jakaś pułapka, by ich usidlić. W ciągu ostatnich dziesięcioleci
Morathi miała wiele okazji, by zobaczyć się z Królem Feniksa, jeśli planowała wobec niego
jakąkolwiek fizyczną złośliwość.
Drzwi się otworzyły i wszyscy spojrzeli w dół korytarza. Malekith wszedł długimi
krokami, wciąż ubrany w złotą zbroję, a zakapturzona postać ubrana na czarno podążała krok
za nim.
– Mój król i książęta – powiedział władca Naggarothi. – Dzisiaj jest ważna okazja,
ponieważ ślubując, przedstawiam wam królową czarownic z Nagarythe, mojej matki,
Morathi.
Morathi zrzuciła płaszcz i stanęła przed sędziami. Była ubrana w płynną niebieską suknię,
włosy związane błyszczącymi szafirami, a powieki pomalowane na lazurowy proszek. W
każdym calu pojawiała się pokonana królowa, przygnębiona, ale skruszona.
– Stajecie przed nami oskarżeni o wszczęcie wojny przeciwko urzędowi Króla Feniksa i
królestwom książąt Ulthuan – powiedział Bel Shanaar.
– To nie ja przeprowadziłem ataki na granicę Nagarythe – odpowiedział spokojnie
Morathi. Jej spojrzenie z kolei spotkało oczy książąt. Imrik przyjrzał się pozostałym:
Bathinair chłodno spotkała swoje spojrzenie, Elodhir wzdrygnęła się, a Finudel i Charill
odwrócili wzrok z dyskomfortem. Imrik odwrócił się, nie próbując ukryć niesmaku. – To nie
Naggarothi starali się walczyć z innymi królestwami.
– Przedstawiłbyś się jako ofiara? – Śmiał się Finudel. – Do nas?
– Żaden władca Nagarythe nie jest ofiarą – odpowiedział Morathi.

62
– Czy zaprzeczacie, że kulty nadmiaru i luksusu, które niszczą nasze królestwo,
zawdzięczają wam swoją lojalność? – Powiedział Bel Shanaar.
– Zawdzięczają swoją lojalność cytarajom – powiedział Morathi. – Nie możesz mnie
oskarżyć o istnienie kultów, tak jak nie możesz sobie wyobrazić, że przyjąłem płaszcz
wybranego przez Asuryana.
– Czy przynajmniej przyznasz się do myśli o zdradzie? – Powiedział Elodhir. – Czy nie
spiskowałeś przeciwko mojemu ojcu i nie próbowałeś go osłabić?
– Nie zajmuję żadnej pozycji w stosunku do króla Feniksa – powiedziała Morathi, nie
odrywając wzroku od Bel Shanaara. – Mówiłem w myślach na Pierwszej Radzie, a inni
postanowili zignorować moją mądrość. Mam lojalność wobec Ulthuan oraz dobrobytu i siły
jej ludu. Nie zmieniam swoich opinii pod wpływem kaprysu, a moje zastrzeżenia nie zostały
rozwiane.
– Jest żmiją – warknęła Imrik, zbuntowana jej rzekomą niewinnością. – Nie można jej
pozwolić żyć.
Morathi zaśmiał się pogardliwym dźwiękiem, który rozbrzmiał groźnie w korytarzu.
– Kto chce być znany jako elf, który zabił królową Aenariona? – Powiedziała kelnerka. –
Który z zebranych tu potężnych książąt uznałby to wyróżnienie?
– Tak zrobię – powiedział Imrik, a jego ręka sięgała do srebrnej rękojeści Lathrain w talii.
– Nie mogę tego zaakceptować – powiedział Malekith, stając ochronnie przed matką.
Imrik spiął się, ale zatrzymał rękę. Uważnie obserwował Malekitha, wyczulony na
wszelkie akty przemocy.
– Przysiągłeś mi w tej samej komnacie, że będziesz gotowy na taki koniec – powiedział
Bel Shanaar. – Teraz składasz przysięgę?
– Nie bardziej niż zrzekam się przysięgi, że okażę miłosierdzie wszystkim, którzy o to
poprosili – powiedział Malekith. – Moja matka nie musi umierać. Jej krew nie miałaby
żadnego sensu, jak tylko zaspokoić mściwe pragnienie Kaledoriana.
– To sprawiedliwość, a nie zemsta – powiedział Imrik. Przypomniała mu się opowieść
Carathril o masowym samobójstwie kultu Aeltherina. – Krew za krew.
– Jeśli żyje, jest zagrożeniem – powiedział Finudel. – Nie można jej ufać.
– Nie mogę się zdecydować – powiedział Malekith, zwracając się do książąt. Potem
zwrócił oczy na Króla Feniksa. – Nie zdecyduję o tym. Niech Bel Shanaar zdecyduje. Wola
Króla Feniksa jest silniejsza niż przysięga księcia. Czy słowo syna Aenariona ma być niczym,
czy też książęta z Ulthuanu mają jeszcze dostateczną szlachetność, by okazać współczucie i
przebaczenie? ”
Bel Shanaar obrzucił Malekith kwaśnym spojrzeniem, wiedząc, że wszystko, co tu minęło,
zostanie zgłoszone mieszkańcom Ulthuanu zarówno w sposób otwarty, jak i tajny. Imrik
pomyślał, że pozwolenie Morathi żyć będzie słabością, ale milczał. Wyraził swoją opinię w
tej sprawie, ale decyzja należała do Króla Feniksa.
– Morathi nie może pozostać bezkarna za swoje zbrodnie – powiedział powoli Bel

63
Shanaar. – Nie ma miejsca, do którego mógłbym ją wygnać, bo wróciłaby bardziej
zgorzkniała i ambitna niż wcześniej. Tak jak zniewoliła innych, tak straci swą wolność.
Zostanie w pokojach w tym pałacu, pod strażą dzień i noc. Nikt nie zobaczy jej poza moim
pozwoleniem.
Król Feniks stał i patrzył na czarodziejkę.
– Wiedz o tym, Morathi – powiedział Bel Shanaar. – Wyrok śmierci nie jest całkowicie
zamieniony. Żyjesz z mojej woli. Jeśli kiedykolwiek mnie przekroczysz lub usiłujesz
skrzywdzić moją zasadę, zostaniesz zabity bez procesu lub reprezentacji. Twoje słowo nie ma
żadnej wartości, dlatego trzymam twoje życie jako zakładnika dobrego zachowania.
Zaakceptuj te warunki lub zaakceptuj swoją śmierć.
Morathi spojrzał na zgromadzonych książąt i zobaczył tylko nienawiść na ich twarzach, z
wyjątkiem malekitha, który był pozbawiony wyrazu. Imrik uśmiechnął się szyderczo, pragnąc
być z dala od jej obecności. Nawet teraz smród magii wisiał wokół byłej królowej.
– Twoje żądania nie są nieuzasadnione, Bel Shanaar z Tiranoc – powiedziała w końcu. –
Zgadzam się być twoim więźniem.

Po uwięzieniu Morathi przywrócono spokój. Gdy Malekith ponownie przejął kontrolę nad
Nagarythe, a wsparcie kultów przyjemności ograniczyło niepokoje i przemoc, które
zniszczyły Ulthuan. Tak jak sobie życzył, Imrik spędził lata w Tor Caled ze swoją żoną i
synem, obserwując, jak Tythanir rośnie, by stać się dumnym i zdolnym młodzieńcem. Czas
nie uleczył rosnącej wyobcowania między Imrikiem i Anatherią; wydawało się, że o ile
karciła męża za jego długie nieobecności, jego ciągła obecność była dla niej równie
wymagająca.
Mimo to Imrik był zadowolony, jeśli nie całkiem szczęśliwy. Po życiu w wojnie i służbie
nie mógł się całkowicie zrelaksować i często odwiedzał Maedrethnir, aby mówić o starych
bitwach i podbojach. Starożytny smok potwierdził, co podejrzewał Imrik; pozostali z jego
rodzaju nie chcieli opuścić swoich kryjówek i wkrótce on również dołączy do nich w długim
śnie.
Imrik znalazł także czas na podróż, aby zobaczyć części Ulthuanu, których nie odwiedził
od dzieciństwa. Thyriol gościł Imrika i jego rodzinę na sezon w pływającym mieście
Saphethion. Przez lato Imrik był gościem księcia Charilla w górzystej miejscowości Chrace,
gdzie ścigał dzikie potwory z Annulii wraz ze swoim dalekim kuzynem, Koradrelem. Oboje
zostali przyjaciółmi, Koradrel był zadowolony z cichej natury Imrika i ze swojej małomównej
postawy.
Przez cały czas Imrik zamierzał oderwać się od długiej przeszłości i zaczął rozumieć, jeśli
nie współczuć, złe samopoczucie, które tak wielu przyciągnęło do kultów najbiedniejszych.
Zastanawiał się nawet nad powrotem do kolonii, ale po wysłaniu listów do swoich
sojuszników w Elthin Arvan dowiedział się, że jedna z jego umiejętności nie pozostawia
większego wyzwania.

64
Po ponad dwóch dekadach harmonia Ulthuana znów została rozbita.

4.
Rada Książąt
– Malekith został usunięty z władzy.
Imrik nie mógł uwierzyć posłannikowi wysłanemu przez Bela Shanaara. Tiranoci stali
cierpliwie w wielkiej sali Tor Caled, zwracając się do Caledriana i jego braci.
– Bel Shanaar wie to jako fakt? – Powiedział Dorien.
– Nawet teraz Malekith uciekł z Nagarythe z ciałem lojalnych wojowników i przyjmuje
sanktuarium w Tor Anroc – powiedział herold. – Niektórzy uważają, że architektem tego
buntu jest Eoloran Anar, dysydent, który mieszka w górach na wschód od Nagarythe.
– Niemożliwe – powiedział Imrik. – Wszyscy powinni znać Eolorana Anara,
standardowego nosiciela Aenariona. Jego lojalność wobec Ulthuana jest niekwestionowana.
Bel Shanaar zna go jako sojusznika.
– Właśnie dlatego Król Feniks nie słucha tych plotek – posłaniec odpowiedział gładko.
– Chociaż jest to niepokojące, nie widzę, jak wiąże się to z moim królestwem –
powiedział Caledrian. – Czy nie byliśmy tu wcześniej i czy Malekith nie rozwiązał sytuacji
dla siebie?
– Wraz z tym zamachem nastąpiło odrodzenie działalności kultów – powiedział herold. –
W miastach w całym Ulthuan trwają zamieszki i płoną. Kilku książąt i pomniejszych
szlachciców zostało zamordowanych lub wziętych do niewoli .
– Spędziły czas – powiedział Imrik. – Czekali, aż pozostali się rozluźnią.
– Wydaje się, że tak – powiedział herold. – Król Feniks pragnie, aby szybko rozwiązać te
odnowione niepokoje. Propozycja utworzenia zjednoczonej armii pod jego sztandarem
zostanie ponownie rozpatrzona. Jednak tym razem nie będzie opóźnień. Wszystkim książętom
polecono zebrać się w Sanktuarium Asuryana na Wyspie Płomienia, aby wyznaczyć dowódcę
tej armii. Wyruszysz natychmiast.
– Nie ja – powiedział Imrik, patrząc na Caledriana. Jego brat otworzył usta, żeby coś
powiedzieć, ale Imrik przemówił przez niego. – Zostałem zaproszony przez Koradrel do
Chrace i pojadę. Zbyt długo unikałeś innych książąt.
Caledrian wyglądał, jakby się kłócił, ale Imrik wpatrywał się w brata, by zapobiec
wszelkim skargom. Władca Caledoru niechętnie skinął głową i zwrócił się do Thyrinora.
– Pójdę na Wyspę Płomienia, aby wziąć udział w tej radzie, a ty weźmiesz udział we mnie
– powiedział.
– Nie mam zastrzeżeń – powiedział Thyrinor. – Nigdy nie widziałem w świątyni
Asuryana. Będzie zaszczytem patrzeć na święty płomień, który pobłogosławił Aenariona.
– Jutro wyjeżdżam – powiedział Imrik. – Możemy jechać razem na wybrzeże. Zabiorę
65
statek na północ, a ty na wschód.
– Prześlemy wieść o postępowaniu – powiedział Caledrian.
– Proszę nie – odpowiedział Imrik. – Nie jestem zainteresowany. Historia po prostu się
powtarza. Będę w górach.
Caledrian zmarszczył brwi na tę wiadomość.
– Ale czy powinienem potrzebować twojej pomocy, co mam zrobić? – Powiedział. –
Żaden posłaniec cię nie znajdzie.
– Taki jest mój zamiar – powiedział Imrik. – Będziesz musiał sobie z tym poradzić, bracie.
Nie mogę ci pomóc.
Uzgodniono z heroldem Bela Shanaara, który odszedł tego wieczora, gdy Caledrian
przyjął jego stanowisko w radzie. Imrik spędził noc ze swoją rodziną, obiecując Tythanirowi
głowę hydry jako prezent po powrocie. Rano opuścił miasto wraz z Caledrianem i
Thyrinorem, zadowolony, że uniknął uwikłania w dalsze intrygi, które go nie dotyczyły.

Gaworzenie wokół podkowy stołów i krzeseł w świątyni było opóźnieniem przybycia Bel
Shanaara i Malekitha. Elodhir przybył z Tora Anroc z wiadomością, że jego ojciec i książę
Nagarythe niedługo nadejdą, ale nawet następca tronu Tiranoc był zaniepokojony ich
nieobecnością.
– Co, jeśli kultyści wiedzą coś o tym, co planują? – Elodhir powiedział do Thyrinora.
Obaj stali przy stole w pobliżu wejścia do piramidalnej świątyni, wielobarwnej kolumny
ognia znanej jako płomień Asuryana płonącego na środku świątyni. Inni książęta i ich
pomocnicy zasiadali w przygotowaniach do soboru, tak jak robili to kilka razy w ciągu
ostatnich kilku dni. Bezpośrednio przed świętymi płomieniami siedział arcykapłan Mianderin,
którego personel pełnił funkcję na kolanach. Inni kapłani krążyli wokół stolików, napełniając
kielichy winem lub wodą oraz oferując owoce i słodycze.
– Nie bałbym się – powiedział Thyrinor tak kojąco, jak to możliwe. – Twój ojciec jest
Królem Feniksa, a książę Malekith, najbardziej utalentowany wojownik w Ulthuan. Opóźnia
je najprawdopodobniej nowa informacja Nagarythe.
– Masz rację – powiedział Elodhir. Już miał wrócić na swoje miejsce, gdy młody kapłan
wszedł do świątyni.
– Statek z flagą Tiranoka wpada do nabrzeża – oznajmił elf, zanim zajął pozycję wraz ze
swoimi towarzyszami wzdłuż białych kamiennych ścian.
Rozległa się dyskusja i Thyrinor dołączył do Caledriana przy siedzeniach i stole
zarezerwowanym dla przedstawicieli Caledorian.
– W samą porę – powiedział Caledrian. – Prawdopodobnie na dobre nie przyszedł Imrik.
Podejrzewam, że te opóźnienia sfrustrowałyby go na skraju przemocy.
– I spodziewam się, że wiele kłótni będzie sprawą następnych kilku dni – odpowiedział
Thyrinor. – Nieobecność mojego kuzyna została kilkakrotnie zauważona. Są tacy, którzy
uważają, że powinien tu być, aby otrzymać nominację na generała.

66
– Wcześniej wyraził swoją opinię na ten temat – powiedział Caledrian. – Jeśli nie chce
mieć związku z tą kampanią, nie mogę go winić i uszanuję jego życzenia. Caledor już wiele
mu odebrał.
– Dorien i ja spędziliśmy prawie tyle samo czasu walcząc w koloniach – powiedział
Thyrinor.
Caledrian uśmiechnął się i pocieszająco poklepał kuzyna po ramieniu.
– I jest zapamiętane – powiedział książę. – A jednak to Imrik, mój ojciec, nazwany
nosicielem miecza Caledora, i to jest ogromny ciężar do poniesienia.
Obaj milczeli, gdy w drzwiach świątyni pojawiły się nowe postacie.
Malekith wszedł i przeszedł za stolik zarezerwowany dla Bela Shanaara, zarabiając się na
brwi od Mianderina i kilku książąt. Thyrinor poczuł, jak zacisk Caledriana zaciska się na jego
ramieniu. Coś było nie tak; Thyrinor czuł to od chwili pojawienia się Malekitha. Książę
Naggarothi był otoczony przez dwóch rycerzy, którzy w rękach trzymali zawinięte wiązki.
Malekith stał oparty na stole z wychudzonymi pięściami i wpatrywał się złowrogo w
zgromadzoną radę.
– Zwycięża słabość – splunął książę Nagarythe. Thyrinor zadrżał na widok jadu w głosie
Malekitha. – Słabość chwyta tę wyspę jak dziecko wyciskające soki z nadmiernie dojrzałych
owoców. Samolubstwo doprowadziło nas do bezczynności, a teraz może minąć czas
działania. Zasady samozadowolenia, do których powinni prowadzić książęta. Pozwoliliście
kwitnąć kultom deprawacji i nic nie zrobiliście. Patrzyłeś na zagraniczne brzegi i liczyłeś
swoje złoto, i pozwoliłeś złodziejom wkraść się do twoich miast i miasteczek, aby ukraść
twoje dzieci. I byłeś zadowolony, że zdrajca może nosić Koronę Feniksa! ”
Z tą ostatnią deklaracją książęta zaczęły dyszeć i krzyczeć z przerażenia. Rycerze
Malekitha otworzyli tobołki i cisnęli zawartość na stół: koronę i pierzasty płaszcz Bel
Shanaara.
Elodhir zerwał się na równe nogi z uniesioną pięścią.
– Gdzie jest mój ojciec? – zapytał.
– Co się stało z Królem Feniksa? – Zawołał Finudel.
– On nie żyje! – Warknął Malekith. – Zabity przez swoją słabość ducha.
Panika dusiła Thyrinora, a jego gardło ścisnęło się z krzykiem przerażenia, który wyszedł
z niego. Spojrzał na Caledriana, którego twarz pobladła, szczęka i pięści ścisnęły się mocno.
– Tak nie może być! – Wykrzyknął Elodhir, a jego głos dusił i przepełniał gniew.
– Tak jest – powiedział Malekith z westchnieniem, a jego zachowanie nagle przybrało
smutek. – Obiecałem wykorzenić tę nikczemność i byłem zszokowany, gdy dowiedziałem się,
że moja matka była jednym z głównych architektów. Od tego momentu zdecydowałem, że
nikt nie będzie ponad wszelką podejrzliwość. Jeśli Nagarythe został tak zanieczyszczony, to
może Tiranoc też. Moje przybycie tutaj zostało opóźnione przez dochodzenia, kiedy
zwrócono mi uwagę, że osoby bliskie Królowi Feniksa mogą być pod kontrolą hedonistów.
Moje zapytania były rozsądne, ale dokładne i wyobraźcie sobie moje rozczarowanie, nie

67
niedowierzanie, kiedy odkryłem dowody, które sugerowały samego Króla Feniksa.
– Jakie dowody? – Zażądał Elodhir.
– Pewne talizmany i fetysze znalezione w komnatach Króla Feniksa – powiedział
spokojnie Malekith. – Uwierz mi, kiedy mówię, że czułem się tak jak ty. Nie mogłem zmusić
się do myślenia, że Bel Shanaar, nasz najmądrzejszy książę wybrany do rządzenia przez
członków tej rady, zostanie tak nisko postawiony. Nie zachowując się pochopnie,
postanowiłem skonfrontować Bel Shanaar z tymi dowodami, mając nadzieję, że wiąże się to z
pewnym nieporozumieniem lub podstępem .
– I oczywiście temu zaprzeczył? – Zapytał Bathinair.
Thyrinor nie mógł zrozumieć tego, co słyszał. Podniósł się, by wstać, ale Caledrian
popchnął go z powrotem na krzesło.
– Patrz na rycerzy – syknął mu do ucha Caledrian.
Thyrinor zwrócił uwagę na odzianych na czarno rycerzy Anlec, którzy cofnęli się i teraz
wypełnili drzwi opancerzonymi formami, ciemne oczy błyszczały od daszków wysokich
hełmów, z rękami skrzyżowanymi na rzeźbionych napierśnikach.
– Przyznał się do winy swoimi czynami – wyjaśnił Malekith. – Wygląda na to, że
niektórzy z mojego towarzystwa zostali skażeni tą dolegliwością i we współpracy z
uzurpatorami Nagarythe. Nawet gdy im się zwierzyłem, ostrzegali Bela Shanaara przed
moimi odkryciami. Tej nocy, nie więcej niż siedem nocy temu, poszedłem do jego komnat,
aby złożyć moje oskarżenia twarzą w twarz. Znalazłem go martwego, jego usta były
poplamione trucizną. Postawił tchórza i zakończył swoje życie, zamiast cierpieć wstyd.
Własną ręką odmówił nam wglądu w plany kultów. W obawie, że nie ukryje ich tajemnic,
zabrał je do grobu.
– Mój ojciec nie zrobiłby czegoś takiego, jest lojalny wobec Ulthuanu i jego
mieszkańców! – Krzyknął Elodhir.
Thyrinor się zgodził, ale spojrzenie jego kuzyna pokazało, że Caledrian nie zwracał uwagi
na Malekitha, jego oczy wędrowały po pozostałych książętach, oceniając ich reakcje.
– Bathinair jest u Malekitha – wyszeptał Caledrian, odsuwając cicho krzesło od stołu.
– Co masz na myśli? – Szepnął Thyrinor, ale nie otrzymał odpowiedzi.
– Przyznaję, że mam z tobą głębokie współczucie, Elodhir – mówił Malekith. – Czy moja
matka nie oszukała mnie? Czy nie czuję takiej samej zdrady i bólu serca, które teraz szczypią
twojego ducha?
– Muszę przyznać, że uważam to również za niepokojące – powiedział Thyriol. – Wydaje
się… wygodne.
– I tak po śmierci Bel Shanaar nadal dzieli nas, tak jak to zamierzał – odparł Malekith. –
Niezgoda i anarchia zapanują, gdy będziemy sprzeczać się w prawach i zła tego, co się
wydarzyło. Podczas gdy prowadzimy debatę bez końca, kulty będą rosły w siłę i zdobędą
wasze ziemie spod waszych nosów, a wszystko stracimy. Są zjednoczeni, a my podzieleni.
Nie ma czasu na kontemplację ani refleksję, jest tylko czas na działanie.

68
– Co byś nam kazał? – Zapytał Chyllion, jeden z książąt Cothique.
– Musimy wybrać nowego Króla Feniksa! – Oświadczył Bathinair, zanim Malekith zdążył
odpowiedzieć.
W świątyni wybuchły głosy, a książęta wstali, gestykulując szaleńczo na siebie. Malekith
obserwował zgiełk bez emocji. Thyrinor podążył za jego wzrokiem utkwionym w świętym
płomieniu.
– Naprawdę chciałbym, żeby Imrik tu był – przyznał Thyrinor.
– Przestań hałasować! – Ryknął Caledrian, wstając. – Bądź spokojny!
Jego krzyk uspokoił świątynię.
– Nie znajdziemy prawdy w tej anarchii – kontynuował Caledrian w cichszych tonach.
– Czy Caledrian wystąpił w obronie Tronu Feniksa? – Powiedział Bathinair.
Książę Caledor był oszołomiony tą sugestią.
– Nie mam takich ambicji – powiedział, patrząc znacząco na Malekitha. – Jednak jeśli są
tu inni, którzy zgodziliby się na takie roszczenie, należy je wyjaśnić i powinniśmy je
rozważyć.
– Czy to twój zamiar? – Zapytał Thyriol, zerkając na pozostałych książąt.
– Jeśli Rada tego chce – powiedział Malekith, wzruszając ramionami.
– Nie możemy teraz wybrać nowego Króla Feniksa – powiedział Elodhir. – Takiej sprawy
nie da się szybko rozwiązać, a nawet gdyby coś takiego było możliwe, nie jesteśmy naszym
pełnym numerem.
– Nagarythe nie będzie czekał – powiedział Malekith, waląc pięścią w stół. – Kulty są
zbyt silne i wiosną będą kontrolować armię Anlec. Moje ziemie przepadną i będą maszerować
na wasze ziemie! ”
– Chciałbyś, żebyśmy wybrali cię, abyś nas prowadził? – Powiedział cicho Thyriol.
– Tak – odpowiedział Malekith bez wahania i zawstydzenia. – Nie ma tu nikogo, kto
byłby skłonny działać aż do mojego powrotu. Jestem synem Aenariona, jego wybranego
spadkobiercy, a jeśli objawienie zdrady Bela Shanaara nie wystarczy, aby przekonać cię o
głupocie wyboru z innej linii, to spójrz na moje inne osiągnięcia. Bel Shanaar wybrał mnie
jako ambasadora krasnoludów, ponieważ byłem bliskim przyjacielem ich Wysokiego Króla.
– Nasza przyszłość leży nie tylko na tych brzegach, ale na całym świecie. Byłem w
koloniach oceanów i walczyłem o ich budowę i ochronę. Chociaż pochodzą z krwi Lotherna,
Tora Elyra lub Tora Anroca, są nowymi ludźmi i to do mnie najpierw patrzą teraz, a nie do
ciebie. Żaden z nich nie jest tak doświadczony na wojnie jak ja. Bel Shanaar był władcą
pogrążonym w mądrości i pokoju, bo wszystko, co w końcu nas zawiódł, ale pokój i mądrość
nie przemogą ciemności i gorliwości .
– Co z Imrikiem? – Zasugerował Finudel. – Jest pod każdym względem generałem i
walczył także w nowym świecie.
– Imrik? – Powiedział Malekith, a jego głos ociekał pogardą. – Gdzie jest teraz Imrik, w
czasach naszej największej potrzeby? Czai się w Chrace ze swoim kuzynem, polując na

69
potwory! Czy Ulthuan rządziłby elf, który ukrywa się w górach jak zepsute, zepsute dziecko?
Kiedy Imrik wezwał do zebrania armii przeciwko Nagarythe, czy posłuchałeś go? Nie!
Dopiero gdy podniosłem sztandar, wpadliście w siebie z entuzjazmem.
Thyrinor był tak oburzony oskarżeniem, że zawiodły go słowa. Zanim zdążył przemówić,
usłyszał głos innego księcia.
– Uważaj na to, co mówisz, twoja arogancja czyni ci przysługę – ostrzegł Haradrin.
– Mówię te rzeczy nie jako zadziory dla twojej dumy – wyjaśnił Malekith, rozluźniając
pięści i siadając. – Mówię im, aby pokazali ci to, co już wiesz; w swoich sercach z
wdzięcznością podążacie za tym, co prowadzę.
– Nadal mówię, że ta rada nie może podjąć tak ważnej decyzji na podstawie kaprysu –
powiedział Elodhir. – Mój ojciec nie żyje, w okolicznościach, które nie zostały jeszcze w
pełni wyjaśnione, a chciałbyś, abyśmy przekazali Ci Koronę Feniksa?
– Ma rację, Malekith – powiedział Haradrin.
– Punkt? – Krzyknął Malekith, gdy zerwał się na równe nogi, przewracając stół i
wysyłając na niego płaszcz i koronę. – Punkt? Wasze roztrzęsienie sprawi, że wszyscy
zostaniecie wygnani, wasze rodziny zniewolone, a wasz lud płonie na dziesięciu tysiącach
stosów! Minęło ponad tysiąc lat, odkąd pochyliłem kolano przed pierwszą, krnąbrną decyzją
tej rady i zobaczyłem, że Bel Shanaar podejmuje to, co obiecał mi Aenarion. Od tysiąca lat
cieszę się, gdy wasze rodziny rosną i rozwijają się, i sprzeczają się między sobą jak dzieci,
podczas gdy ja i moi krewni krwawię na polach bitew po drugiej stronie świata. Ufałem wam
wszystkim, że pamiętacie dziedzictwo mego ojca i zignorowałem krzyki udręki, które
rozbrzmiały w mojej krwi; ponieważ w interesie tego wszystkiego byliśmy zjednoczeni.
Teraz czas zjednoczyć się za mną! Nie okłamuje Cie, Czasami będę surowym władcą, ale
wynagrodzę tych, którzy mi dobrze służą, a gdy pokój zapanuje ponownie, wszyscy będziemy
cieszyć się łupami z naszych bitew. Kto tu ma więcej prawa do tronu niż ja? Kto tu-"
– Malekith! – Warknął Mianderin, wskazując na talię księcia. Podczas tyrady machające
ramiona Malekitha zarzuciły płaszcz na ramię. – Dlaczego nosisz miecz w tym świętym
miejscu? Jest to zabronione w najstarszych prawach tej świątyni. Usuń go od razu.
Thyrinor poczuł, jak Caledrian spina się obok niego. Pamiętając słowa swojego kuzyna,
smok-książę przeniósł wzrok na rycerzy Anlec. Oni także mieli broń na biodrach, z
wyciągniętymi dłońmi na rękojeściach.
Malekith stał nieruchomo w miejscu, prawie komiczny z wyciągniętymi rękami. Spojrzał
na swój pas i schowany w nim miecz w pochwie. Chwycił rękojeść miecza i uwolnił go.
Książę Naggarothi spojrzał na pozostałych ze zmrużonymi oczami, a jego twarz rozjaśnił
magiczny niebieski ogień z ostrza.
– Dość słów! – Splunął.
Thyrinor siedział sztywno, pogrążony w blasku legendarnego Avanuira w pięść
Malekitha. Caledrian przesunął się za krzesło, chwytając plecy w obie dłonie. Thyrinor poczuł
fale magii płynące z ostrza Malekitha, mieszające się z mistycznym przeciągiem, który

70
wylewał się ze świętego płomienia, zabarwionym aurą, która teraz rozprzestrzeniała się z
Thyriola.
– Wcześniej byłeś przeoczony – powiedział mag, wyciągając ręce w uspokajającym
geście. – Ponoszę częściowo odpowiedzialność za ten wybór. Nie róbmy nic pośpiesznie i
ponownie rozważmy nasze pozycje.
– Mam prawo być Królem Feniksa – warknął Malekith. – Nie należy do ciebie dawanie,
więc chętnie to wezmę.
– Zdrajca! – Wrzasnął Elodhir, skacząc przed nim przez stół, rozrzucając kielichy i
talerze. Rozległy się wrzawy, gdy książęta i kapłani krzyczeli i krzyczeli.
Rycerze ruszyli naprzód, a Caledrian skoczył na spotkanie najbliższego, uderzając
krzesłem w hełmu Naggarothi, by rycerz uderzył o ścianę. Instynktownie Thyrinor wstał i
sięgnął do pasa, ale nie było tam miecza, bo wszyscy książęta, z wyjątkiem Malekitha,
przestrzegali nakazów Asuryana.
Elodhir przemknął przez świątynię i znalazł się w połowie drogi do Malekitha, kiedy
Bathinair go przechwycił, powodując, że obaj runęli w kłębek szat i dywaników. Elodhir
uderzył księcia Yvressian, który się cofnął. Z warknięciem Bathinair sięgnął do szaty i
wyciągnął zakrzywione ostrze, nie dłuższe niż palec, i ciął Elodhira. Jego ostrze złapało
księcia za gardło, a jego siła życia spadła na odsłonięte płyty chodnikowe.
Zaatakowany rycerz Caledrian szybko wyzdrowiał, odbijając kolejne uderzenie księcia
podniesioną ręką, po czym pchnął Kaledoriana na stół. Po chwili miecz rycerza znalazł się w
jego dłoni.
Panowało zamieszanie. Gdy Bathinair przykucnął dysząc nad ciałem Elodhira, w przejściu
za Malekithem pojawiły się postacie; więcej czarnych zbroi rycerzy Anlec. Kapłani i książęta,
którzy biegli za łukiem, poślizgnęli się i zderzyli ze sobą w pośpiechu, aby zatrzymać
ucieczkę. Rycerze mieli w rękach splamione krwią ostrza i posuwali się naprzód w złowrogim
celu.
Thyrinor rzucił się na wojownika walczącego z kuzynem, który zwalił go na ziemię.
Rycerz zamachnął się opancerzoną pięścią, uderzając Thyrinora ciosem. Zatoczył się do tyłu,
wizja wirowała, gdy rycerz zerwał się na nogi i wyłonił Caledriana. Za swoim kuzynem
zobaczył maga Thyriola, który zmiażdżył go opancerzoną pięścią, podczas gdy inni książęta
próbowali wyrwać broń rycerzom Naggarothi.
Malekith szedł powoli przez walkę, podczas gdy jego rycerze przecinali i rąbali książąt
wokół niego, jego oczy nigdy nie pozostawiały świętego płomienia na środku komnaty.
Wrzaski i wycie odbijały się echem od ścian. Thyrinor rzucił się niechętnie na najbliższego
rycerza, chwytając ramię miecza podczas schodzenia, próbując uwolnić broń.
Łokieć rycerza uderzył Thyrinora w podbródek, sprawiając, że się rozciągnął. Odwrócenie
uwagi dało Caledrianowi czas na powrót do zdrowia, trzymając przed sobą krzesło jako
tarczę. Miecz rycerza przeciął krzesło przez deszcz drzazg, a Caledrian cofnął się od ciosu.
Z walki wręcz Haradrin podbiegł do Malekitha, schwytanego miecza wzniesionego nad

71
jego głową. Z pogardliwym szyderstwem książę Nagarythe odsunął się od dzikiej huśtawki
Haradrina i wbił swój miecz w jelita Haradrina. Stał tam przez chwilę, książęta wpatrywali się
głęboko w oczy, aż strużka krwi wylała się z ust Haradrina i upadł na podłogę.
Malekith pozwolił, by miecz spadł z jego palców ciałem, zamiast go wyrwać, i podążał w
kierunku świętych płomieni.
– Asuryan cię nie zaakceptuje! – Zawołał Mianderin, padając na kolana przed
Malekithem, z rękami złożonymi w błaganiu. – Przelałeś krew w jego świętej świątyni! Nie
rzuciliśmy odpowiednich zaklęć, aby ochronić cię przed płomieniami. Nie możesz tego
zrobić!
– Więc? – Splunął księciu. – Jestem spadkobiercą Aenariona. Nie potrzebuję twoich
czarów, żeby mnie chronić.
Mianderin chwycił dłoń Malekitha, ale książę wyrwał mu palce z uścisku haruspeksu.
– Nie słucham już protestów kapłanów – powiedział Malekith i odrzucił Mianderina na
bok.
Gdy Thyrinor rzucił się ponownie, rycerz odwrócił się, machając mieczem. Końcówka
ostrza trafiła w pierś i ramię Thyrinora, rozpryskując krew. Zraniony okrzykiem Thyrinor
upadł na ziemię, ściskając zdrową dłoń ranną kończynę. Przez mgłę bólu zobaczył, jak
Caledrian chwyta rycerza od tyłu i owija rękę w gardło.
Rycerz wymachał, ale nie mógł wypędzić kaledorskiego księcia. Thyrinor próbował
wstać, ale nogi mu ustąpiły i osunął się z powrotem na płyty chodnikowe. Drugą ręką
Caledrian wyrwał miecz z uścisku rycerza, a broń uderzyła o podłogę.
Za kuzynem Thyrinora wyłonił się cień. Próbował wykrzyczeć ostrzeżenie, ale było już za
późno.
Krew popłynęła, gdy inny rycerz jednym cięciem miecza oderwał głowę Caledrianowi z
jego ciała. Pierwszy rycerz odzyskał broń i zwrócił się do Thyrinora.
Nie mogąc się obronić, przetoczył się z ciosu, spływając krwią, z ust wydobywał się krzyk
bólu. Zanurkował pod stołem, który chwilę później zadrżał od uderzenia. Między pancernymi
nogami Thyrinor dostrzegł zakrwawione ciała na ziemi. Zachwycony rzezią, odwrócił wzrok i
zobaczył Malekitha.
Wyciągnął ręce, błagalnie unosząc dłonie, książę Naggarothi podszedł i stanął w
płomieniach.
*
Chwila ciszy i spokoju ogarnęła świątynię i każda para oczu zwróciła się do świętego
ognia. Płomień Asuryana płonął coraz jaśniej, przechodząc od ciemnoniebieskiego do
jaskrawej bieli. W jego sercu widać było sylwetkę Malekitha z wyciągniętymi rękami.
Thyrinor usłyszał tępy huk jak grzmot, który powrócił z większą zaciekłością. Podłoga
drżała pod nim, a strużki zaprawy pyłu spływały z sufitu. Kawałki kafelków stukały się o stół
nad nim i rozbijały płyty chodnikowe.
Pług, który rzucił Thyrinor na nogę stołową, ziemia wyprostowała się. Kamienie

72
wybuchały na brukowanej podłodze, ciskając połamanymi fragmentami. Książę, kapłan i
rycerz zostali podrzuceni przez wielki zgiełk. Krzesła przewrócono na podłogę, a stoły
przewróciły się. Tynk pękł na ścianach i spadł z sufitu na duże płyty. Szerokie pęknięcia
przedzierały się przez płytki pod stopami, a szczelina o szerokości trzech kroków otworzyła
się wzdłuż wschodniej ściany, wysyłając chmurę pyłu i kamieni, które dusiły Thyrinor.
Z grzmotliwym klaśnięciem święty płomień zapłonął, wypełniając pokój białym światłem.
Wewnątrz Malekith upadł na kolana i złapał się za twarz. Odrzucił głowę i wrzasnął, gdy
pochłonęły go płomienie; jego wycie udręki rozbrzmiewało wokół świątyni, odbijając się
echem i narastając z każdą chwilą.
Ból tego krzyku przeszył serce Thyrinora, przenikliwy lament agonii, tak obrzydliwy, tak
pełen wściekłości i frustracji, że wykręcił mu żołądek i wgryzł się w jego umysł, gdzie będzie
mieszkał na zawsze. Więdnąca postać, stojąca w płomieniach, powoli podniosła się na nogi i
rzuciła z głębin.
Palące się i zwęglone ciało Malekitha runęło na ziemię, podpalając dywan i wywołując
falujący popiół. Sczerniałe ciało rozpadało się w grudki wśród ochładzających kropel
stopionej zbroi. Wyciągnął rękę na zewnątrz, a potem upadł. Jego ubrania zostały spalone, a
jego mięso zostało miejscami zjedzone do szpiku kości. Jego twarz była maską czerni i
czerwieni, a jego ciemne oczy były pozbawione powiek i wpatrzone. Z pękniętych żył
wydobywała się para, gdy książę Nagarythe zadrżał, a potem znieruchomiał, zniszczony
wyrokiem Asuryana.
Rycerze rzucili się na pomoc księciu, podczas gdy zakrwawieni i zmaltretowani książęta
schronili się, jak mogli, gdy wokół nich wciąż spadały gruzy. Podnosząc ciało swojego pana,
rycerze popchnęli go w kierunku wejścia. Kilku książąt próbowało uniemożliwić ucieczkę i
zostali szybko odcięci, a ich krew przelała się na zakurzone płyty chodnikowe.
Thyrinor zatoczył się spod stołu i zobaczył scenę morderczej rzezi. Ciała i kończyny
książąt i kapłanów zaśmiecały podłogę. Kałuże krwi i stosy krwi były śliskie pod stopami,
gdy tępo krążył po sali świątynnej w poszukiwaniu ocalałych.
– Tak wielu zabitych – mruknął, wpatrując się w martwą twarz za martwą twarzą.
Książęta Ulthuanu zostali zabici. Elita elfiej szlachty leżała rozczłonkowana i rozdarta
wokół Thyrinora i płakał; za to, co się wydarzyło, za to, co zobaczył i czego się obawiał,
nastąpi potem.

73
CZĘŚĆ DRUGA

Wyścig podstępny Malekitha do Chrace


Imrik zostaje królem
Oblężenie Lothern Avelorn płonie
Wojna zbiera żniwo

5.
Wybrany jest król
Wnętrze świątyni było zalane krwią książąt; ściany pęknięte i zniszczone przez trzęsienie
ziemi; podłoga zaśmiecona gruzem i ciałami. Carathril przedzierał się przez ruiny, z
przerażeniem kładąc dłoń na ustach. Ta upiorna scena skąpana była w głębokiej czerwonej
poświacie z płomienia Asuryana, nadając jej jeszcze bardziej niepokojący połysk.
Z jękiem Finudel usiadł, odsuwając na bok opancerzone ciało rycerza Naggarothi. Jego
szlafrok był przecięty na prawym ramieniu, a krew wylewała się z długiej rany, gdy zachwiał
się na nogi. Carathril rzuciła się na bok i pomogła mu wstać. Finudel spojrzał na Carathril,
jego oczy błyszczały i były odległe, a na jego rysach widniało niezrozumienie.
– Był najlepszy z nas – mruknął Finudel. – Jak mógł nas zdradzić?
– Kto? – Zapytał Carathril, podnosząc krzesło wolną ręką i opuszczając na niego księcia. –
Kto nas zdradził?
– Malekith…” wyszeptał Finudel.
Jęk przykuł uwagę Carathril i opuścił Finudela, aby przeszukać chorobliwy stos zwłok, a
krew spływała mu po dłoniach i rękawach, gdy odsuwał ciała. Ręka złapała za rąbek jego
szaty, a Carathril odwróciła się, by zobaczyć Thyriola, a jego twarz była jeszcze bledsza niż
zwykle. Na czole miał rozcięcie, a oczy maga zaschły.
– To jest Carathril – powiedział cicho kapitan. – Jesteś teraz bezpieczny.
– Nie – powiedział Thyriol głosem ochrypłym zgrzytem. – Nikt z nas nie jest bezpieczny.
Malekith uwolni nas wszystkich od ciemności Nagarythe.
– Malekith nie żyje – rozległ się głos z odległego końca świątyni. Carathril podniósł
wzrok i zobaczył Thyrinora, księcia Caledora, gdzie klęczał na podłodze, tuląc bezgłowe ciało
swojego kuzyna, Caledriana.
– Jak to? – Zapytał Thyriol, a jego głos odzyskał dawną siłę i barwę.
– Widziałem, jak wkroczył w święty płomień – powiedział im Thyrinor. – Asuryan ocenił

74
go jako skażonego i spalił go żywcem, po czym oddał nam swoje ciało. Jego rycerze uciekli z
resztkami.
– Widziałem ich – powiedziała Carathril. – I Bathinair również.
– Tak, Bathinair zabił Elodhira ukrytym ostrzem – powiedział Thyrinor. – Kto może
powiedzieć, jak długo był marionetką Nagarythe?
Przetrawili te wieści w milczeniu, dopóki Finudel się nie poruszył i nie wstał. Z wahaniem
podszedł do wejścia do świątyni, jedną ręką ściskając zranione ramię.
– Dziękuję Asuryanowi i wszystkim bogom, że Athielle tu nie było z powodu tej rzezi –
powiedział cicho Ellyrian.
– Jest zbyt mało nieobecnych – powiedział Thyriol. – Ponad połowa rządzących książąt
Ulthuan leży martwych w tej komnacie. Z tych, którzy pozostali, większość to lordowie
Nagarythe. Zdrada Malekitha ugryzła głęboko, zadając ranę, z której możemy nigdy nie
wyzdrowieć.
– Malekith może być martwy, ale Nagarythe pozostaje – powiedział Thyrinor. – Obawiam
się, że Morathi doskonale wie, co zamierzał jej syn, i nawet teraz Nagarythe przygotowuje się
do inwazji na inne królestwa.
– Ciężko poniesie śmierć syna i wyładuje swój smutek i gniew na nas wszystkich –
powiedziała Carathril. – Widzę teraz, że podziały między matką a dzieckiem były udawane i
że w ostatnich miesiącach poprowadzono nas do śmiertelnego tańca oszustwa.
– Ale nie ma już nikogo, kto mógłby przewodzić – warknął Finudel. – Kto zbierze
milicję? Kto wezwie włócznie i łuki na wojnę z Nagarythe, gdy najlepsi z naszych dowódców
leżą martwi w tej komnacie?
– Być może – powiedział Thyriol. – Wielu tu zginęło, ale wciąż żyją ci, którzy mogą
przeciwstawić się Nagarythe.
– Mówisz o Imriku – powiedział Thyrinor.
Na wzmiankę o imieniu księcia kaledorskiego Carathril przypomniał sobie list powierzony
mu przez Bela Shanaara. Uciekł ze świątyni, skacząc zwinnie i bez zastanowienia nad ciałami
i gruzem. Zauważył, że statek Malekitha odpłynął wraz z rycerzami i kultystami, którzy
pośpiesznie opuścili rozładowane zapasy na nabrzeżu. Zmuszony bezimiennymi
zmartwieniami Carathril pędził między pawilonami obozu, które były w burzliwym wrzawie,
gdy słudzy i żołnierze biegali, spanikowani trzęsieniem ziemi. Schylił się pod strumieniami
sztandarów i w pośpiechu przeskoczył liny namiotowe, omijając bez wysiłku tłum ludzi.
Dotarłszy do namiotu, Carathril oderwał drzwi i zagłębił się w swoją paczkę, szukając
zwoju. Wyrywając go z kryjówki, odwrócił się w stronę świątyni. Wojownik w stroju Eataine
rozpoznał go i złapał go za ramię, gdy Carathril przeszła obok.
– Gdzie jest książę? – Zażądał żołnierz.
Carathril zawahała się, zanim odpowiedziała.
– Książę Haradrin nie żyje – powiedział cicho, podnosząc uścisk elfa z zakrwawionego
rękawa. – Zbierz jak najwięcej żołnierzy i poczekaj na mój powrót.

75
Carathril zignorował desperackie pytania elfa i pobiegł do świątyni, pospiesznie
przeskakując nad przewróconymi kolumnami. Wchodząc ponownie, zobaczył, że kilku
kapłanów uciekło z rzezi, a oni nawet teraz opiekują się ciałami, a ich twarze zniszczyły
dewastację, szok i żal. Tyriol i Finudel kąpali i ubierali rany, a Thyrinor przedzierał się przez
upadłych książąt i ich doradców szukających jeszcze żywych. Jego ponura twarz zdradzała
brak nadziei w tym zadaniu.
– Co tam masz? – Zapytał Thyriol, gdy Carathril uniosła zwój.
– Być może ostatnie życzenia prawowitego Króla Feniksa – dyszał Carathril. – Bel
Shanaar powierzył mi tę wiadomość dla księcia Imrika, zanim opuściłem Tor Anroc.
– Otwórz – powiedział Finudel, ale Carathril była niechętna.
– Bel Shanaar był nieugięty, że sam Imrik czytał wszystko, co jest w nim zawarte –
powiedział Carathril. – Miałem to wszystko ukryć przed wami wszystkimi.
– Bel Shanaar został zamordowany, a Imrika tu nie ma – powiedział surowo Thyrinor. –
Myślę, że można śmiało powiedzieć, że nie ma tu także tych, którzy opowiedzieli się po
stronie Nagarythe, i że my, którzy przeżyliśmy, pozostajemy lojalni wobec Ulthuana.
Choć nie był do końca przekonany, Carathril ustąpiła i złamała woskową pieczęć na
zwoju. Przeczytał na głos list Króla Feniksa:

Do szanowanego księcia Imrika z Caledor,

Musisz wybaczyć mi podstęp, który otacza dostarczenie tego listu, ponieważ, jak wiesz,
żyjemy w nieufnych czasach. Wydarzenia w Nagarythe doprowadziły mnie do przekonania, że
sekty i sekty, które tak nękają nasz lud przez wiele lat, są tylko jedną nitką ciemnego gobelinu
utkanego przez rządzących w Nagarythe. Zwrot Morathi w ciemność jest absolutny i nie mogę
zmusić się, by zaufać Malekithowi, choć wydaje się, że najbardziej szczerze stara się
przywrócić pokój Ulthuanowi. Nie mogę powiedzieć, że w Królestwie Północnym są tacy,
którzy pozostają lojalni wobec Tronu Feniksa.
Choć moje serce ma nadzieję, że wojny można jeszcze uniknąć, moja głowa mówi mi coś
innego. Malekith jest zdeterminowany, aby wszcząć kampanię wojskową przeciwko
Naggarothi, i zgadzam się z tym. Różnice między naszymi opiniami dotyczą tego, kto najlepiej
wybierze tę akcję. Nie mogę całkowicie ufać Malekithowi, ponieważ nawet jeśli nie jest on w
jakiś sposób współwinny tych wydarzeń, jest on księciem Nagarythe i synem Morathi i
obawiam się, że jego postanowienie może nie wytrzymać nieszczęścia w walce z tymi, z
którymi musimy się zmierzyć; jego przyjaciele i zaufani rówieśnicy oraz członkowie jego
własnego królestwa.
Z tego powodu zwracam się do ciebie, Imrik, i tylko do ciebie. W przeszłości doradzałeś
mi, by podejmować zdecydowane działania, więc muszę ci powierzyć kierownictwo
zgromadzonych armii Ulthuanu. Nie ma odważniejszego, ani osiągniętego na polu bitwy, jak
ty, aw Caledorze mieszka największa siła naszej wyspy. Podczas gdy Caledor jest

76
zdecydowany i wierny ideałom naszego ludu, Ulthuan przetrwa.
Swoją decyzję skonfrontuję z Malekithem, zanim dotrzemy na Wyspę Płomienia. Nie
sądzę, żeby był co najmniej zadowolony. Będzie się kłócił w radzie o kontrolę, a wśród innych
książąt panuje do niego lojalność. Tylko władca Caledora ma taką samą moc w tej debacie i
mam nadzieję, że mogę się w tej sprawie zwrócić do ciebie i twoich braci.
Jeśli nie będziemy mogli mówić w tej sprawie, każde przesłanie, które dla mnie macie,
można powierzyć mojemu heroldowi, Carathrilowi, który nosi tę misję; albo przez rękawicę
albo słowo mówione. Ma wierną lojalność i najbardziej szlachetny charakter, i gwarantuję
mu go w najwyższy sposób.
Niech bogowie błogosławią nas wszystkich i chronią pokój na naszych ziemiach.

Bel Shanaar, książę Tiranoc, król feniks Ulthuan

Thyriol wziął zwój, by przeczytać go dla siebie, a książęta długo i intensywnie


zastanawiali się nad znaczeniem i znaczeniem słów Bel Shanaara.
– Pozostaje nam trudny wybór – powiedział Thyriol. – Tron Feniksa stoi pusty, a staje
przed nami ogromne zagrożenie. Bel Shanaar mógł zostać obdarzony rzadką przepowiednią w
doborze słów i powierzeniu tego listu swojemu heroldowi. Myślę, że to oczywiste, że Król
Feniks widziałby, jak Imrik zastąpiłby go, gdyby mógł wiedzieć, co się stanie.
– Zgadzam się – powiedział Finudel. – Jednak my, troje tutaj, nie możemy podjąć tej
decyzji samodzielnie. Tak jak to było złe dla Malekitha, próbując przejąć koronę, nie mniej
niż garstka książąt umieściła ją na głowie innego. W tych królestwach, których władcy leżą
teraz martwi na tym piętrze, są spadkobiercy, którzy mają równe prawo do dokonywania tego
wyboru.
– Chociaż kłamstwa Malekitha zostały wprowadzone w błąd, były, jak wszystkie wielkie
iluzje, zakorzenione w jakiejś prawdzie – powiedział Thyriol. – Jest mało prawdopodobne,
aby armia Nagarythe maszerowała przed wiosną, a to przynajmniej da nam trochę czasu na
przygotowanie.
– Obawiam się, że Malekith miał również rację, że nie możemy sobie pozwolić na
wahanie – powiedział Thyrinor. – Gdyby przybył Imrik, być może moglibyśmy poruszać się
szybciej, ale on wciąż jest w górach i zupełnie nie zdaje sobie sprawy z drastycznych
wydarzeń.
– Musimy od razu wysłać mu wiadomość i udać się do tych innych królestw, które teraz
muszą opłakiwać utratę tak wielkiej szlachetnej krwi – powiedział Finudel. – Chociaż
musimy zebrać nową radę, nie sądzę, aby pojawił się sprzeciw wobec Imrika obejmującego
płaszcz Króla Feniksa.
– Może z wyjątkiem samego Imrika – powiedział Thyrinor z rezygnacją. – Kiedy ostatnio
rozmawialiśmy, niechętnie prowadził wojnę przeciwko kultom, kto ma powiedzieć, że nie
poczuje się obowiązkiem dbać o bezpieczeństwo Caledora przede wszystkim teraz, gdy

77
Caledrian nie żyje?
– To prawda, że Caledor jest silny – powiedział Finudel. – Jednak nawet siła Caledora nie
wystarczyłaby, aby oprzeć się całemu Ulthuanowi, gdyby inne królestwa upadły pod władzę
Nagarythe. Imrik będzie walczył, nie mam co do tego wątpliwości.
– A jak możemy sprowadzić Imrika na Wyspę Płomienia? – Zapytał Thyrinor. – Posłańcy
mogli szukać wiele dni i nie mogli go znaleźć. Wyjaśnił, że nie chce zostać znaleziony.
– Nikt nie umknie spojrzeniu heroldów kruków – powiedział Finudel, mówiąc o
starożytnym porządku założonym przez Aenariona. Ta sugestia niepokoiła Thyrinora,
ponieważ heroldami kruków były elfy z Nagarythe. Był wdzięczny, gdy Carathril sprzeciwiła
się.
– Nie! – Powiedział Carathril. – Nie ufam im, ponieważ odegrali swoją rolę w oszustwie
w Ealith. Jak mówisz, widzą wszystko i nie mogę uwierzyć, że zostali tak wprowadzeni w
błąd. Nawet jeśli niektórzy nie są niewolnikami Anlec, nie mamy możliwości odróżnienia
przyjaciela od wroga ani skontaktowania się z tymi, którzy staną po naszej stronie.
– W takim razie musisz iść, Carathril – powiedział Thyrinor.
– Ja? – Sapnęła Carathril. – Nie mam talentu do tego rodzaju wysiłków.
– Bel Shanaar pokładał w tobie wszelkie zaufanie – powiedział Thyriol. – Podzielam jego
pewność siebie. Nie będziesz bez pomocy, magowie Saphery znają zaklęcia, które pomogą ci
zlokalizować Imrika.
– Nie wiedziałbym od czego zacząć – zaprotestował Carathril. W pierwszej chwili
pomyślał o powrocie do Lothern, o zamieszkiwaniu ciała Haradrina w mauzoleum i udziale w
żałobie swego ludu.
– Oczywiście w Chrace – powiedział Finudel, robiąc krok do przodu i kładąc dłoń na
ramieniu Carathril. – Będziesz miał wybór rumaków Ellyriona, aby cię nieść.
– A statek płynie jeszcze szybciej – powiedział Thyrinor. – Wiele jest przy nabrzeżu, a ty
możesz wybrać cokolwiek wybierzesz i załogę.
Thyriol zwinął zwój i trzymał go w wyciągniętej ręce w kierunku kapitana. Carathril
spojrzała na pozostałych książąt i zobaczyła, że są zgodni. Protest poruszył mu pierś, ale na
chwilę go stłumił.
– Z całą pewnością masz błogosławieństwo Asuryana – powiedział mag. – Kto jeszcze
tutaj przeszedł tyle zawirowań i wyszedł bez szwanku?
Carathril szukała argumentu, który był powodem, dla którego nie powinien iść. Marzył o
powrocie do Lothern, który ponownie zatrzęsie się na wieść, że inny z jego władców nie żyje
z powodu przemocy. Bał się, choć nie mógł tego przyznać w tak szlachetnym towarzystwie;
dziczy Chrace były wystarczająco niebezpieczne w normalnych okolicznościach i na
granicach Nagarythe. Będzie musiał przepłynąć obok Wyspy Umarłych i szukać w
zarażonych potworami górach.
Potem przypomniał sobie słowa z listu Bela Shanaara. Duma i obowiązek mieszały się w
Carathrilu, przepalając strach w jego żołądku. Przypomniał sobie wytatuowanych i pokrytych

78
bliznami kultystów i ich zdeprawowane obrzędy, a jego wstręt do tego, co stanie się z
Ulthuan, gdyby zwyciężyli, przeważał nad jego lękiem przed przyszłym zadaniem. Wziął list
od Thyriola.
– Pójdę – powiedziała Carathril. – Nie ma czasu do stracenia.
– Nie jesteśmy tak mocno naciskani, abyś nie mógł poświęcić czasu na przygotowanie się
– powiedział Thyriol. – Nie pójdziesz sam, więc musimy wybrać kompanię żołnierzy, aby cię
strzegli, a jutro będzie służyć nam tak samo, jak dzisiaj. Jest wiele rzeczy, które musimy
przygotować dla ciebie i innych posłańców.

6.
The Hunters Set Forth
Gdy Carathril rozpoczął swoją podróż przez Morze Wewnętrzne, Wyspa Płomienia żyła
aktywnością. Wysłano statki, by zebrały więcej żołnierzy w celu ochrony ocalałych książąt i
innych heroldów wysłanych w celu ostrzeżenia królestw przed tym, co się wydarzyło i przed
planowanym wyborem Imrika. Nieznani osobom w Świątyni Asuryana, Bathinair i rycerze
Anlec nosili ciało Malekitha na zachód. Za pomocą magicznych środków zorganizowali
karawanę na spotkanie z nimi na odosobnionym odcinku wybrzeża Ellyrii i w tajemnicy
minęli równiny i góry.
Udali się do Tor Anroc, kłamając wydarzenia w świątyni kłamstwami, rozpowszechniając
wieści o masakrze. W konsternacji i zamieszaniu Morathi pozwolono odejść wraz z ciałem jej
syna i udali się na północ do Anlec.
Gdy przeszli przez jednego z potężnych zbieraczy miasta, Morathi usiadła na powozie
obok Malekitha. Od czasu opuszczenia Tora Anroca nic nie powiedziała i dusiła się z
wściekłości, która przerosła nawet gniew, jaki odczuła, gdy Bel Shanaar został wybrany na
swojego syna na Króla Feniksa.
– To nie ma znaczenia dla twojej postaci – wyszeptała. – To nie jest zwykła zniewaga. To
atak na Nagarythe i atak na pamięć twojego ojca. Byłem zbyt łagodny wobec tych głupców.
Twoja śmierć zostanie pomszczona.
Położyła dłoń na owiniętym ciele, gdy po policzkach spłynęły łzy ognia. Wyobraziła sobie
Ulthuana płonącego wojną, uzurpatorów i ich małych książąt krzyczących przeprosiny, gdy
jej wojownicy kładą ich na mieczu. Wzniosłaby pomniki swego syna tak wielkie, jak te
poświęcone zmarłemu mężowi, a każdy elf oddałby hołd jego wielkości.
Morathi była tak pochłonięta tymi myślami, że prawie nie zauważyła drgań ruchu pod jej
palcami.
Niepewna, czy to sobie wyobraziła, siedziała nieruchomo przez kilkanaście uderzeń serca,
opierając dłoń na zakrytej piersi Malekitha. Uznała, że to powóz przepycha się po chodniku i
już ma zamiar zabrać rękę.
79
Wrócił, najdelikatniejszy drżenie.
Z westchnieniem radości i ulgi Morathi odsunął całun, by odsłonić zniszczoną twarz
Malekitha. Tam, gdzie kiedyś był tak porywający, taki przystojny, pozostała ruina. Kość i
zwęglone mięso były stopione, a ścięgno odsłonięte.
– Jesteś tak silny jak twój ojciec – wyszeptała, opuszczając usta na poszarpane resztki
ucha syna. Przytuliła jego głowę do policzka i pocałowała spalone ciało Malekitha. – Jesteś
spadkobiercą Aenariona, prawdziwym królem elfów.
W ustach bez warg słychać było grzechotanie.
Gdy zwęglona skóra pękała i łuszczyła się, otworzyło się oko, blada kula w ciemnej
ruinie. Patrzył przed siebie, iskry mistycznej energii tańczyły w źrenicy. Iskry stały się żarem,
stały się maleńkim płomieniem magii. Płomień urósł i pociemniał, a całe oko zamieniło się w
migoczącą dziurę ciemnego ognia. Na jego głębokości pojawił się ślad zaczerwienienia.
Szczęka bez skóry otworzyła się. Zgrzyt uciekł bez słów. Palce drgnęły pod całunem.
– Leż spokojnie, mój dzielny synu – powiedziała Morathi, a jej łzy ulgi opadły jak płynne
perły na twarz Malekitha. – Oszczędzaj swoją siłę. Zaopiekuję się Tobą. Zostaniesz
przywrócony. Przysięgam na własne życie.
Zniszczone ramię przepchnęło się przez krawędź całunu, zrzucając poczernioną skórę,
cienkie strumienie krwi spływające z ręki. Palce niewiele ponad zwęgloną kość owinęły się
wokół głowy Morathi, przyciągając ją bliżej i gładząc po włosach.

Świat był plamą światła i ciemności, hałasu i ciszy, bólu i drętwienia. Bezgłośne wrzaski
odbiły się echem w uszach Malekitha, wrzeszcząc do powolnego bicia jego serca. Wszystko
spłonęło. Każda część jego ciała była ogniem agonii. Nawet jego umysł, jego duch był
nieustannie pochłaniany przez płomienie, płonące w głąb jego istoty.
Przywitał ciemność.
Jednak zapomnienie nie trwało długo. Nie było wytchnienia od udręki, która spadła na
jego ciało; bez przerwy w frustracji i złości, które zjadły jego myśli. Każdy jego oddech
przypominał wzięcie ognia słonecznego do płuc. Każdy najmniejszy przeciąg był podmuchem
brzytew na jego ciele. I szepty nie ustały; głosy na granicy słuchania i śmiechu rechotającego
z jego szaleństwa. Wirowały wokół niego strzępy pyłu, a każda drobnostka wyglądała na
wyniosłą z ostrymi zębami. Ściany mu śpiewały; dźwięczne lamenty, które mówiły o
bezdennej czerni. Światło przez okno, boleśnie jasne, zatańczyło na jego zwiędłej formie,
pozostawiając małe ślady popiołu na piersi.
I tyle bólu. Ból nie do zniesienia. W każdym porie i mięśniu, w każdym strzępie nerwu i
spalonej tętnicy. Żyć było doświadczać niekończącej się agonii.
Ciemność znów przyszła po niego. Powitał go z otwartymi ramionami.
Ożywił się ponownie. Stał na skraju otchłani i patrzył w ciemność wiecznej śmierci. To
było tak zachęcające, aby zrobić jeden krok, wpaść w spokój zakończenia. Jeden krok. Jeden
mały krok i agonia ustanie.

80
– Nie – warknął, jednym słowem wywołując dreszcze świeżego bólu przez jego ciało.

Na brązowym lustrze scena rozgrywa się w rumianej czerni. Statki pływały po wodach
Morza Wewnętrznego, przybywając i kierując się na Wyspę Płomienia. Sama wyspa była
spowita mgłą, zasłonięta widokiem Morathi przez zaklęcia kapłanów. To, co działo się w
murach Świątyni Asuryana, nie było jej znane, ale tak szalona aktywność na pobliskim morzu
powiedziała jej wszystko, co musiała wiedzieć; resztę można założyć.
Morathi machnął ręką, by odrzucić obraz; zostało zastąpione w pełnym lustrze jej
odbiciem. Poświęciła chwilę, by podziwiać to, co zobaczyła, przesuwając dłonią po krzywej
talii i bioder, przesuwając palcem po delikatnej linii policzka i szczęki. Przesuwała smukłymi
palcami po swoich lśniących włosach, drżąc pod wpływem własnego dotyku.
Ta chwila została przerwana. W odbiciu w drzwiach za Morathi pojawiła się postać.
Odwróciła się, by zobaczyć Bathinair.
– Tyriol gromadzi książąt – powiedział. Podniósł zakrwawiony, podarty pergamin. – Nasi
agenci wzięli tę wiadomość od sapheryjskiego herolda. Starają się wynieść Imrika do Tronu
Feniksa, waszego majestatu.
Morathi wyrwał postrzępiony list z ręki Bathinaira i zerknął na niego. Czuła zapach krwi,
atramentu i pachnącego oleju ze skóry Bathinair.
– Oczywisty wybór – powiedziała. – Dlaczego nie został zabity z innymi?
– Nie uczestniczył w radzie – wyjaśnił Bathinair. – Zignorował zaproszenie Bela Shanaara
na polowanie w Chrace ze swoim kuzynem.
– W takim razie nadal mamy okazję siać szkody naszym wrogom – powiedziała Morathi,
a list palił jej czarny płomień. – Idź do arcykapłana Khaine'a i przynieś mi najbardziej
zabójczych zabójców w Anlec.
– Zamordować Imrika, zanim zostanie królem? – Powiedział Bathinair. – Lubię to.
Morathi przeszła przez komnatę i chwyciła księcia za gardło, a jej długie, pomalowane na
czarno paznokcie ściągały krew ze skóry.
– Nie dbam o twoje upodobania – warknęła, pozwalając odrobinie mrocznej magii
przeniknąć do zadrapań. Bathinair syknął i splunął jak wąż, który sam został ugryziony, wijąc
się w nienaturalnie silnym uścisku Morathi. – Przynieś mi zabójców i nie wyrażaj opinii.
Puściła Bathinaira, a on zatoczył się do tyłu, pocierając dłonie ranami na szyi.
– Natychmiast, wasza wysokość – powiedział ze strachem w oczach.
Kiedy książę odszedł, Morathi poszedł do sąsiedniej komnaty. Na leżącym na wielu
prześcieradłach Malekith leżał nieruchomo. Szeptał i szeptał słowa zbyt słabo słyszalne.
Zacisnął pięści i otworzył, a jego głowa lekko drgnęła z boku na bok. Położyła dłoń na jego
czole, dotknięta jego majaczeniem. Nie posiadała żadnej magii, która mogła wyleczyć te rany,
zadane przez boski płomień.
Uśmiechnęła się. Mimo gorączkowego szaleństwa Malekitha wracał do zdrowia. Dzień po
dniu obserwowała go, widząc jak najmniejsze dodatkowe życie wróciło do zrujnowanego

81
ciała. Odtworzenie go zajęłoby lata, gdyby nie było żadnych niepowodzeń; wystarczająco
dużo czasu, aby objąć całe Ulthuan rządami Nagarythe i zabezpieczyć Tron Feniksa na
triumfalny powrót Malekitha.
Obok łóżka stał taboret, a ona usiadła, wciąż trzymając dłoń na jego czole. Rozmawiała z
nim nieustannie i łagodnie, opowiadając te same opowieści, które powiedziała mu, gdy był
dzieckiem: opowieści o Aenarionie, bogach i demonach.
Popołudnie minęło i Morathi pocieszyła swojego rannego syna. Zatrzymała się i wróciła
do głównej komnaty, gdy wykryła obecność ośmiu elfów w korytarzu na zewnątrz,
przeciągając zasłonę przez drzwi, aby ukryć Malekitha przed wścibskimi oczami.
Wszedł Bathinair, a siedmiu innych podążyło za nim przez bramę. Zabójcy wyglądali jak
szczupłe, głodne wilki, o ściśniętych twarzach i napiętych mięśniach. Morathi poczuła dotyk
mrocznej magii jak mglistej mgły kapiącej z ich mieczy i ostrzy, pulsującej z fiolek z trucizną
i wytworzoną przez runę biżuterią. Krew poplamiła ich skórę i oblizała włosy. Małe czaszki i
runy Khaine'a przebiły ich ciało na pierścieniach i ćwiekach.
Spojrzała każdemu w oczy, nie widząc litości, litości, dobroci, tylko zimną śmierć.
– Dobrze – powiedziała do Bathinair, gładząc go po policzku. Książę zadrżał przez
chwilę, zachwycony jej dotykiem. – Możesz powrócić do lekkoatletów i popędzić z nimi,
dopóki cię nie wezwę.
– Dziękuję, wasz majestat – powiedział Bathinair, zerkając na perspektywę uwagi
hedonistycznych kapłanek i kultystów.
Kiedy odszedł, Morathi rozkazał zabójcom uklęknąć. Zrobili to, wokół niej półkolem.
– Imrik musi zostać zabity – powiedziała im. – Znajdziesz go i zabijesz.
– Gdzie go znajdzie? – Zapytał jeden z zabójców, odsłaniając zęby w punktach.
– W Chrace – odpowiedział Morathi.
– Elf może zagubić się na całe życie w tych szczytach – powiedział inny. – Jak znaleźć
Imrika?
– Czy twoje scrying poprowadzi nas do niego? – Zapytał trzeci.
– Wir jest zbyt silny w Annulii – powiedział Morathi. – Żadne zaklęcie nie może przebić
magicznych wiatrów.
– W takim razie masz dla nas jakiś ślad? – Powiedział czwarty.
– Zamknij oczy, a pokażę ci – powiedział Morathi z uśmiechem.
Skandowała, wzywając patronów mrocznych wiatrów, by pobłogosławili jej zaklęcia.
Wymieniła je kolejno i za każdym tytułem magia w komorze gęstniała i wirowała. Morathi
poczuła, jak wiruje wokół niej, ślizgając się po jej ciele, ciepłym i chłodnym, suchym i
śliskim. Wypluła słowa zaklęcia, które przygotowała, każda sylaba jak jęknięcie na języku,
każda z nich ma wyraźną nutę w uszach.
Morathi zgięła palce i wygięła plecy w łuk, gdy ciemna magia wpłynęła do niej i przez
nią. Pulsowała wzdłuż jej nerwów, rozjaśniając każdy zmysł. Dzięki stuleciom praktyki
uspokoiła się, zmuszając magię do licytacji, kształtując ją słowami i myślami.

82
Zabójcy mieli twarze zwrócone do niej z zamkniętymi oczami. Wyciągnęła ręce, a czary
czarnej energii wyskoczyły z opuszków palców w oczy Khainitów. Każdy miotał się i
krzyczał, spadając na podłogę z trzepoczącymi kończynami, gdy magia wlewała się w nie,
wtapiając się w ich ciała.
Kiedy zaklęcie zostało rzucone, Morathi opadła na krzesło, dysząc i wydając. Opuszkiem
palca otarła z czoła kroplę potu, zamknęła oczy i zaparło dech w piersiach. Dotknęła palcem
języka i poczuła na skórze słodką resztkę magii.
Jęcząc, zabójcy wyzdrowiali, każdy trzymał głowę, przeklinając i przeklinając ból.
Morathi otworzyła oczy i wstała. Szła wzdłuż linii na wznak elfów, górując nad nimi
władczo.
– Poznasz taki ból, jaki odczuwam w dalszym życiu Imrika – powiedziała im.
Przeskakując ostatnią, odwróciła linię. – Ból zmniejsza się z każdym krokiem bliżej ofiary i
narasta z każdym krokiem dalej od niego. Położyłem na was swój znak i nie poznacie snu,
pragnienia ani głodu, dopóki Imrik nie umrze. Spójrz na mnie!
Zabójcy podnieśli głowy i spojrzeli na Morathi oczami jak czerwone szkło. Czarna runa
tliła się na czubku każdego z nich, spalona ciałem przez czary. Skrzywiły się i wiły, nie
mogąc uciec od pulsującego bólu w ich głowach.
– Zabij go, a już nie poznasz bólu – powiedział Morathi. Wskazała palcem na drzwi. – Im
szybciej wykonasz swoje zadanie, tym szybciej zaznasz pokoju. Idź teraz do Chrace! Znajdź
Imrik! Zabij go!

7.
Droga do Chrace
Wiatr był świeży ze wschodu, niosąc strugi deszczu na bladą drewnianą taras, rzucając
krople z masztu i płyną na Carathril, gdy stał przy relingu. Wielokrotnie przepływał Morze
Wewnętrzne podczas pełnienia obowiązków w Bel Shanaar, ale nie pogodził się jeszcze ze
śmiercią Króla Feniksa i podczas wszystkich poprzednich podróży nigdy nie czuł tak pilnej
potrzeby i takiej odpowiedzialności.
Niebo było ciężkie od jesiennych chmur, pasujących do ponurego nastroju herolda. Wokół
niego żeglarze poprawiali trójkątne żagle na rozkaz kapitana, wyciskając każdą ostatnią miarę
prędkości ze swojego statku. Do dziobu i rufy oraz przy masztach obserwatorzy obserwowali
statki, bojąc się, że inny statek może być pod wpływem Naggarothi lub kultystów. Na
pokładzie znajdowało się dwieście doświadczonych żołnierzy piechoty morskiej; słynny Straż
Morska rodzinnego miasta Carathril – Lothern.
Przed i na sterburcie pojawiła się wyspa z płytkimi brzegami. Szara mgła wisiała na jego
wybrzeżu, a kolorowe światła tańczyły na niebie powyżej. Carathril przeszła na lewą stronę,
nie chcąc patrzeć na Wyspę Umarłych. Właśnie na tym skrawku ziemi Caledor Dragontamer
83
rzucił zaklęcie wielkiego wiru, na zawsze uwięziony w jego sercu i innych magów.
Dorastając w Lothern, Carathril słyszała wszystkie opowieści żeglarzy. Niektórzy
twierdzili, że magów można postrzegać jako eteryczne postacie z rękami sięgającymi niebios,
zamrożone w czasie w chwili ich triumfu. Mówiono, że ostatnie sylaby tego potężnego
zaklęcia były nadal niszczone na wietrze; że ostatnie słowa Caledora dotrą do elfa, gdy będzie
spał, jeśli jego statek zbytnio zbliży się do brzegu.
Carathril nie miała ochoty sprawdzać prawdziwości opowieści i słyszał, jak żeglarze i
Straż Morska szepczą modlitwy do Mannanina, boga wód, prosząc o bezpieczne przejście i
drogę z dala od Wyspy Umarłych.
Później popłynęli na północ, przecinając łańcuch wysp zakrzywionych przez Morze
Wewnętrzne. Jeszcze przez trzy dni płynęli bez przerwy i od czasu do czasu widzieli tylko
żagiel na horyzoncie.
Wyszli na widok północnych krańców Morza Wewnętrznego. Pokryty lasem brzeg
wyznaczał tę granicę, przełamaną przez ujścia wielu rzek. Ze wszystkich królestw Ulthuanu
Carathril nigdy nie widział. Avelorn, dom Everqueen. Myśl o tym wywołała drżenie
Carathril, podniecenia i spokojnego strachu. Avelorn, kraina bezgranicznego lasu, zawsze
była sercem elfiego społeczeństwa. Tor Anroc był polityczną stolicą Ulthuan, ale to Avelorn
był duchowym centrum elfów. Niektórzy filozofowie twierdzili, że przodkowie każdego elfa
wychowali się pod niekończącą się altaną liści i gałęzi.
W latach służby na Tronie Feniksa Carathril nigdy nie został wysłany na dwór Everqueen
i nigdy nie otrzymał gościa od Avelorn. Everqueen, Yvraine, córka Aenariona i Astarielle, nie
zajmowała się sprawami doczesnymi. Była ponadczasową opieką wyspy i jej mieszkańców
jako całości. Carathril wiedziała jednak, że Everqueen będzie świadomy zgiełku ogarniętego
jej wyspą; inni posłańcy byli na pokładzie, aby odwiedzić jej sąd i poinformować Yvraine o
decyzji wyboru Imrika.
Do jednej z szerokich rzek popłynął statek, wpływając do wód Avelornu, gdy zapadł
zmierzch. Drzewa zatłoczone blisko brzegu z każdej strony, wierzby, które zanurzały długie
liście w wodzie. Chmury nietoperzy wyruszają ze swoich kwater, ciemne połacie
zachodzącego słońca. Rzeczy piszczały, wyły i ryczały w półmroku, a Carathril cieszyła się,
że jest na statku, a nie na brzegu.
Rzeka była szeroka i łatwa w żeglowaniu, więc żeglowali przez noc. Gdy księżyce
wznosiły się, charakter lasu zmienił się ponownie. W srebrzystym świetle Sariour drzewa
zdawały się tańczyć i szeptać na wietrze, a ich tajne przesłania odbijały się echem po wodzie
niczym susurrant. Rzeka tętniła życiem: ryby, żaby i jaszczurki pływały po spokojnych
wodach w plamach światła księżyca, które przedarły się przez chmurę. Wezwanie nocnych
jastrzębi i wycie wilków zabrzmiało ze wszystkich kierunków, a Carathril nie mogła zasnąć.
O świcie dotarli do wielkiego zakrętu rzeki, skręcając na zachód w kierunku szczytów
Annulii, które niemal widać było wznoszących się w oddali nad koroną drzew. W świetle
świtu zwierzęta przybyły nad wodę, aby się napić. Tu i ówdzie drzewa otwierały się na

84
szerokie polany, na których pasły się stada jeleni, a lisy krążyły po wysokiej trawie.
Carathril był przekonany, że widział także inne ruchy, w mroku pod baldachimem lasu.
Nie ptaki ani zwierzęta, ale same drzewa zdawały się przesuwać. Wiedział, że Avelorn żyje, i
od najstarszych opowieści o treemenach, którzy chronili las; zupełnie inaczej było widzieć
takie stworzenia w cieniach, duchy kory i liści, które skrzypiały i jęczały jak drzewa przy
silnym wietrze.
Niedługo po południu dotarli do pomostu. Nie był zrobiony z drewna, ale z masywnych
korzeni drzewa sięgającego rzeki. Kompania opancerzonych wojowniczek-kobiet czekała na
pobliskim brzegu: Dziewica Straż Avelorn. Widząc ich, kapitan skierował statek w stronę
naturalnego nabrzeża i umieścił statek wzdłuż kręconych korzeni.
Kapitan Gwardii Dziewicy przybył na statek z włócznią w ręku i tarczą na drugim
ramieniu, jej złote włosy opadały falami spod zielonozłotego hełmu, oczy miała jasnozielone,
które przeszyły duszę Carathril. Kiedy się odezwała, jej głos był odległy, a jej oczy pozostały
skupione, jakby patrzyła na coś innego. Carathril wyobrażała sobie westchnienie liści i
delikatne bębnienie wody o skały.
– Cały las mówi o twoim przybyciu – powiedziała. – Jestem Althinelle, obrończyni polany
i kapitan Gwardii Dziewicy. Kto jest twoim przywódcą?
Kapitan statku pomachał do Carathril, która z wahaniem ruszyła wzdłuż szyny, by zwrócić
się do Althinelle.
– Jestem Carathril z Lothern, ostatnio z Tor Anroc – zawołał ją. – Mam zwiastunów na
pokładzie Everqueen i przeznaczam górę rzeki w góry Chrace.
– Mamy nadzieję, że przyjedziesz – odpowiedziała Althinelle. – Nasza królowa jest
najbardziej zmartwiona. Czuje ciemność połykającą Ulthuan i znałaby jej przyczynę.
– Bel Shanaar, król feniks, nie żyje – powiedział jej Carathril. – Książę Malekith odważył
się zastąpić go gniewem Asuryana i okazało się, że nie chce. Płomienie pochłonęły go, a
świątynia upadła.
– Ważna wiadomość – powiedziała Althinelle. Skinęła głową. – Ześlij swoich heroldów, a
zabiorę je do królowej Yvraine. Możesz przejść dalej rzeką. W jakim celu podróżujesz do
Chrace?
Gdy żeglarze zrzucili drabinki linowe na nabrzeże, a heroldowie wspięli się na burtę
statku, Carathril zawahała się, by odpowiedzieć; raczej z praktyki niż z podejrzeń. W Avelorn
nie mogło być śladu kultystów ani Naggarothi; Straż Dziewica dopilnuje, by lasy były wolne
od wszelkich skażeń wywołanych przez cytaryny.
– Tam znajduje się książę Imrik z Caledor – powiedział Carathril. – Wielu książąt zostało
zamordowanych przez Naggarothi w świątyni Asuryana, a Imrik zostanie nazwany następcą
Bel Shanaara. Musimy go znaleźć i bezpiecznie eskortować na Wyspę Płomienia.
– Bardzo dobrze – powiedział Dziewiczy Kapitan. W jej głosie była odrobina
rozbawienia. – Wyślemy wiadomość do firm na granicach Chrace, aby pilnowali twojego
powrotu. Everqueen zapewni bezpieczne przejście dla swojego przyszłego męża.

85
Błogosławieństwa Isha spłyną na twoje życie.
– Proszę, przekaż moją wdzięczność i szacunek dla Everqueen – powiedział Carathril.
Althinelle roześmiała się, dźwięk ten poruszał radość w sercu Carathril.
– Zapewniam cię, że Yvraine wie o twojej wdzięczności i szacunku, Carathril z Lothern,
ostatnio z Tor Anroc.
Dziewiczy kapitan cofnął się. Gdy się odwrócił, Carathril zobaczyła coś dziwnego; Oczy
Althinelle były niebieskie, a nie zielone. Potrząsnął głową i odrzucił ten pomysł jako iluzję
dziwnego leśnego światła. Całe to doświadczenie sprawiło, że poczuł się oszołomiony i
przeszedł do swojej kabiny, żeby się położyć.
Nie zamierzał spać, ale ponieważ niewiele odpoczywał od masakry w świątyni, jego
powieki były ciężkie i zapadł w głęboki sen. Kiedy się obudził, zobaczył przez okno kabiny,
że jest późny wieczór.
Czuł się odświeżony i silny i z jakiegoś powodu kabina była wypełniona zapachem
dzikich kwiatów.

Wiatr wiał w porywistym podmuchu w dół doliny, przynosząc wczesny dotyk zimy ze
szczytów. Mnóstwo śniegu kurzu z grzbietów i ramion gór nad nimi, a księżyce były ukryte
przez gruby rząd chmur.
Pomimo mroku Elthanir mógł doskonale widzieć. Podążał krętym szlakiem z pewną stopą
kozła górskiego, skaczącego ze skały na skałę, snującego się między gałęziami zwisających
krzaków i łatwo kierującego obok wychodów, z nogami na krawędzi półki, stromym zboczem
opadającym stromo w dół do jego prawo.
Nie odczuwał zimna, bólu kończyn po wielu dniach podróży ani głodu, który gryzłby
żołądek zwykłego elfa, ani suchego gardła. Zajęło go tylko palenie; ogień za jego oczami,
który pchnął go do przodu.
Pozostali szli w milczeniu. Żadne z nich nie odezwało się, odkąd opuścili pałac Anlec,
pochłonięty przez jego przekleństwo i wewnętrzny ból.
Gdy kolejny powiew wiatru otrzepał płaszcz i kaptur, Elthanir zatrzymał się na zakręcie
na ścieżce, gdzie opadł gwałtownie w kierunku dna doliny. Spojrzał na północ i rozpoznał
Anila Arianniego i Anul Sethisa, bliźniacze szczyty wznoszące się ponad pozostałymi,
połączone ostrym grzbietem.
Znał dobrze góry, ponieważ wyznaczały one granicę Nagarythe. Wpatrywał się w przełęcz
znaną jako Brama Chraciańska i wiedział, że za kilka dni palący ból ustanie.

Grupa wyłoniła się z skraju lasów sosnowych na najwyższe stoki Anul Sarian. Śnieg był
lekki, buty Imrika ledwie zostawiały ślad, gdy wspinał się na zbocze góry, z szeroką głową
włócznią myśliwską ponad ramieniem. Tropiciele zatrzymali się przed schronem w
gromadzie pokrytych śniegiem głazów z łukami w ręku.
– Wygląda na to, że możemy dzisiaj mieć szczęście – powiedziała Koradrel, idąc za

86
Imrikiem. – Być może coś nieco trudniejszego niż jeleń lub niedźwiedź.
– Przy odrobinie szczęścia” odpowiedział Imrik, zerkając przez ramię.
Obaj książęta ubrani byli w myśliwskie skóry i futrzane płaszcze, kaptury podciągnięte
pod zimny wietrzyk. Ich wełniane legginsy były związane stringami, a buty do kolan chroniły
ich stopy. Każdy z nich miał na sobie ciężkie rękawiczki nitowane żelaznymi pierścieniami i
napierśniki na wyściełanej odzieży.
– Jeśli nic z tego nie wyniknie, będziemy musieli rozbić obóz – powiedział Koradrel,
wskazując słońce znikające na zachodzie, a jego oddech parował w powietrzu.
– W pobliżu nie ma żadnych domków? – Powiedział Imrik.
– Pół dnia spaceru na południe – odpowiedział Koradrel. – Na północno-wschodnich
zboczach znajdują się jaskinie, w których jest miejsce dla nas wszystkich.
Grupa składała się w sumie z dwudziestu elfów; dwaj książęta, czterej przewodnicy i
czternaście sług, prowadzących konie niosące namioty i zapasy. Wszyscy byli uzbrojeni w
łuki i włócznie, a myśliwi nosili długie siekiery i zbroje. Na jednym z sań zamontowano mały
miotacz pocisków, mniejszy kuzyn do repeaterów używanych w bitwie. Pozostali byli
zaopatrzeni w żywność, sieci, koce, drewno opałowe, zapasowe ubrania, lampy i pochodnie,
siekiery do ścinania drzew i łopaty do kopania dołów, drut i łańcuchy na wnyki i pułapki oraz
wiązki świeżych włóczni i strzał. W każdym innym królestwie taka grupa może wyglądać,
jakby była gotowa do bitwy, ale w Chrace były po prostu niezbędnymi zapasami na wyprawę
na polowanie.
Imrik uważał bitwę za bezpieczniejszą, a każdy elf w grupie był czujny, obserwując
zachmurzone niebo, wpatrując się w cienie pod sosnami, spoglądając na każdą skałę i krzak.
Podobnie jak Caledor, Chrace było królestwem gór. W Górach Smoczego Kręgosłupa
smoki ścigały każdą wielką bestię, która przybyła na ich terytorium. Na szczytach Chracian
elfy musiały pilnować grasujących potworów. Wir Ulthuana szalał przez te skaliste iglice,
zabarwiając powietrze magią, zabarwiając chmury i śnieg lśniącą na wpół dostrzeżoną tęczą.
Potężne wiatry magii przyciągnęły wszelkiego rodzaju dziwne stworzenia na te ziemie.
Niektóre mogą być hodowane jako wierzchowce, jeśli zostaną złowione młodo, na przykład
pegasi, gryfy i hipogryfy. Inne były zwierzętami czystego Chaosu; manticores i hydras,
bazyliszki i chimery.
Przez stulecia tworzyli gniazda, a przez wieki najważniejszym punktem kalendarza
chrackiego były polowania na potwory. Chracianie udoskonalili swoje umiejętności zabijania
bestii, umiejętności alpinizmu i rzemiosła drzewnego w sztuce wysokiej. Kilka razy podczas
swoich kampanii w Elthin Arvan Imrik korzystał z wiedzy swoich chracich sojuszników, aby
pozbyć się obszaru kłopotliwej bestii.
Książę lubił Chracian jako naród i chociaż mieszkali po przeciwnych stronach Ulthuan,
łączyło ich wiele. Chociaż Chrace brakowało surowej wielkości Caledor i nie miał pretensji
do tak wielkiego założyciela jak Dragontamer, miał swój naturalny majestat. Ludzie byli
mocni w ciele i duchu, przyzwyczajeni do izolacji zimy.

87
To, że byli zaciekłymi wojownikami, nie ulegało wątpliwości. Wielu z nich, takich jak
Koradrel, nosiło futra słynnych białych lwów z Czakonii. Uważano to za dowód na dorosłość
i waleczność polowania na jednego z masywnych kotów, a żadnemu elfowi nie wolno było
nosić futra białego lwa, chyba że zabiłby go własną ręką. Imrik zabił dwie takie bestie
podczas swoich polowań, ale odmówił noszenia płaszcza honoru; podczas jednego polowania
żartobliwie wyznał Koradrel, że obawiał się, że takie zamieszanie zmyli smoki i zostanie
zjedzony jako ofiara po powrocie na Caledor. W rzeczywistości nie czuł prawa nosić na
ramionach takiej odznaki siły. Był tylko gościem na tych ziemiach; prawdziwy łowca
Chracianów żył i oddychał tymi górami każdego dnia.
Dotarli do pozycji zwiadowców i schronili się wśród skał. Ciesząc się, że nie ma wiatru,
Imrik ściągnął kaptur, zdjął opaskę z tyłu włosów i przesunął palcami po głowie.
– Widzisz coś? – Zapytał najbliższego przewodnika, elfa o imieniu Anachius.
Przewodnik skinął głową i wskazał na zbocze. Imrik widział ciemność ujścia jaskini, a
ziemia przed nią była zdeptana i wolna od śniegu.
– Legowisko – powiedział Imrik z uśmiechem. Związał włosy i zwrócił się do Koradrela.
– Co tam jest?
– Chodźmy i dowiedzmy się – odpowiedział Chracian, zabierając włócznię z miejsca, w
którym oparł ją o kamień.
Grupa ostrożnie wyszła z głazów, wydając ledwo słyszalny dźwięk i pozostawiając
jedynie najdelikatniejsze ślady na śniegu. Imrik wziął włócznię w obie dłonie, oddychając
płytko, skupiając wzrok na jaskini przed sobą. Anachius ruszył przed grupą z innym
przewodnikiem, pędząc szybko po nierównym terenie, z płaszczami ze skóry lwa owiniętymi
ciasno wokół ciała.
Łowcy zatrzymali się przed strzałem z łuku od wejścia do jaskini, podczas gdy
przewodnicy kontynuowali naprzód. Dwa elfy okrążyły jaskinię, poruszając się po skałach.
Spędzili trochę czasu badając ziemię, wskazując ścieżki. Nastąpiła krótka rozmowa, a potem
drugi przewodnik skierował się z powrotem w stronę grupy, podczas gdy Anachius ostrożnie
zbliżał się do jaskini.
– Na pewno w środku lub w pobliżu jest stworzenie – powiedział przewodnik, kiedy
wrócił. – Nie widzimy piór, a ślady pazurów pokazują, że jest to duża bestia. Znaleźliśmy
kępki grubego futra na skałach, bez zrzucanych łusek i żadnych śladów spalania. Zapach
padliny pochodzi z jaskini.
– Więc nie gryfon ani hydra – powiedział Koradrel.
– To też nie jest chimera – dodał Imrik. – Takie nie pozostawiłoby mięsa niezjedzonego.
– Wystarczająco prawdziwe – zgodził się przewodnik.
– Więc co my tu mamy? – Zapytał Koradrel.
Odpowiedzi na pytanie udzielił okrzyk Anachiusza.
– Mantikora! – Krzyknął przewodnik, biegnąc z wylotu jaskini.
Bestia eksplodowała z jaskini za nim, zbocze góry rozbrzmiewa dzikim rykiem. Potwór

88
był w szorstkiej formie, podobnie jak ogromny lew, ze skórą ciemnobrązową i naznaczony
ciemnopomarańczowymi łatami. Dwa skrzydła, jak skrzydła ogromnego nietoperza, były
zwinięte na grzbiecie, a szpony jak białe sejmitary ocierały się o skałę, gdy ześlizgnęła się na
zbocze. Jego ogon był podzielony na segmenty jak skorpion, wyginając się nad skrzydłami,
zakończony kolcem tak długim jak włócznia. Najbardziej przerażająca była jego twarz; koci,
ale z niepokojąco podobnymi do elfów rysami, ciemnymi na tle ogromnej grzywy
jasnoczerwonych włosów.
Mantikora ryknęła ponownie, gdy elfy przygotowały broń. Niektórzy pędzili w kierunku
Anachiusza, krzycząc zachęty. Potwór rzucił się, skrzydła się otworzyły, łatwo dogonił
opuszczonego przewodnika.
Anachius odwrócił się w ostatniej chwili, ostrzeżony okrzykiem Koradrela. Uniósł
włócznię, gdy mantora wylądował, a jej wyrzeźbiony runem czubek zranił ranę w policzek
stworzenia. Ogromna łapa oderwała broń i posłała Anachiusa na ziemię, a jego ramię opadło
bezużytecznie.
W mgnieniu oka mantora dotarła do przewodnika, szczęki zacisnęły się wokół jego
tułowia, niemal przecinając nieszczęśliwego elfa na pół.
– Walczyć czy uciekać? – powiedział Imrik.
– Walcz! – Odpowiedział Koradrel. – Mantikora będzie nas ścigać aż do Tor Achare. Kryj
się w skałach! ”
Imrik oderwał wzrok od mantory odrywającej kończynę Anachiusa od kończyny,
opryskującej biały grunt krwią, narządami i drzazgami kości, bas warczący za łowcami, gdy
wycofali się z powrotem do głazów.
Spoglądając przez ramię, gdy biegł, Imrik zobaczył, że potwór nie karmił się, ale po
prostu rozerwał przewodnika z dziką wściekłością, potrząsając częściami ciała w ustach,
zanim je odrzucił. Ciągle tupał i ciął pazurami, zmieniając ciało w czerwone wstążki.
Dotarłszy do skał, Imrik zatrzymał się obok Koradrela. Spoglądając w dół zbocza,
zobaczył wszystkich oprócz dwóch innych łowców pędzących w ich kierunku z gotową
bronią. Pozostali dwaj zatrzymali pociąg i przygotowywali miotacz na saniach.
– Są przerażające, ale bezmyślnie agresywne – powiedział Koradrel. – Musimy zwabić go
w stronę rzucacza śrub. Po ugruntowaniu bestii atakujemy jako grupa. Włócznie i topory,
strzały nie zaszkodzą.
Imrik skinął głową i poprawił chwyt włóczni, opierając jedno ramię o głaz. Mantikora
zakończyła szaleństwo zniszczenia i uniosła głowę, węsząc, obracając głowę w lewo i prawo,
a spiczaste uszy obracały się, by wykryć hałas. Puścił kolejny ryk i skoczył w powietrze.
Trzepotanie mantory nie miało łaski smoka, ale szybko napędzało niebo, skanując ziemię w
poszukiwaniu większej ilości ofiar.
Pochodnie zostały zapalone przez niektórych przewodników i wyruszyli ze skał z
płonącymi markami w ręku, machając, aby przyciągnąć uwagę bestii i odciągnąć ją od
karawany.

89
Mantikora spadła z nieba z wyciągniętymi przednimi łapami. Niosący pochodnie
odepchnęli swoje marki i popędzili z powrotem w stronę skał, a mantora spływała na nich jak
grom czystej furii.
Elfy dotarły do głazów, kiedy mantora spadła na ziemię, warcząc i machając. Imrik poczuł
ciepło oddechu, skażone smrodem zgniłego mięsa i świeżej krwi.
Mantikora zobaczył go i rzucił się. Imrik rzucił się za głaz w mgnieniu oka, zanim pazury
potwora przecięły skałę, wysyłając wióry kamienia w powietrze. Warczał nieustannie i padał
w prawo, parskając i węsząc. Koradrel pojawił się po prawej stronie stwora i cisnął włócznią,
a broń uderzyła w żebra stwora tuż za jego ramieniem. Warknął gniewem i odwrócił się,
uderzając ogonem, ale zbyt wolno, by złapać szybko wycofującego się Chraciana.
Zaciskając potężne mięśnie, bestia wyglądała, jakby znów miała wznieść się w niebo.
Jeden z myśliwych wynurzył się z cienia skał z siekierą w ręku, rycząc wyzwanie. Mantikora
skręcił się i skoczył, by zabić, ale myśliwy przetoczył się pod wyciągniętymi pazurami i
przesunął ostrze topora przez brzuch. Krew spływała po śniegu.
Łowca zerwał się na nogi i rzucił się w stronę skał, ale w przeciwieństwie do Koradrela
był zbyt blisko. Żądło Mantikory rzuciło się w dół, uderzając w plecy elfa, czubek kolca
wystrzelił z ramienia łowcy. Opadł na ziemię, konwulsyjnie szaleńczo, gdy żądło zostało
uwolnione, a krew i piana wypłynęły z jego ust.
Odsuwając się coraz wolniej od ran, Mantikora krążyła wokół głazów, poruszając się po
zboczu, odciągając ogon, zginając skrzydła. Imrik spojrzał mu w oczy i zobaczył żółte kule
nienawiści. Książę zastanawiał się, co może zrodzić bestię o takiej wściekłości.
Przekraczając dwa kroki, Mantikora skoczył, lądując z zaskakującą zwinnością na
największym głazie. Spoglądał w dół na skały, gdy elfy rozproszyły się, a jeden pazur złapał
Koradrela w ramię, gdy mijając go, rzucił go twarzą do ziemi.
Imrik działał instynktownie, skacząc po skale z włócznią w ręku. Ruch odwrócił mantorę
od upadłego księcia, a Imrik uchylił się, gdy żądło rzuciło się w jego stronę, uderzając o
skałę, pozostawiając ślad gęstego jadu. Imrik stanął nad Koradrelem i pchnął włócznią w
górę. Cios pospiesznie poskutkował i postrzępił tylko ślad na ramieniu mantyka. W
odpowiedzi łapa uderzyła w klatkę piersiową Imrika, odrzucając go do tyłu. Jego napierśnik
był wypaczony, a na nim rozcięto dwa znaki, ale uratowało go to od natychmiastowego
wypatroszenia.
Inni myśliwi wlali się do walki, wymachując długimi toporami i dźgając włóczniami.
Mantikora przeskoczył nad głowami na inną okoń, roztrzaskując elfa z nóg ogonem podczas
lądowania. Chracjanie byli nieustępliwi, gdy Imrik odzyskał oddech, a ich broń zmusiła
potwora do wycofania się z rykiem.
Imrik usłyszał odległy trzask i po chwili gardło Mantikora wybuchnęło strumieniem krwi,
wystrzeliwując z boku karabinu. Opadł na boki, runął w dół po skale, machając kończynami,
tnąc ogonem w lewo i prawo. Dobrze ustawiony cios toporem odciął rany, żądło, krew i
truciznę.

90
Mimo to bestia nie zostałaby zabita. Przetoczył się na nogi, skrzydła rozwinęły się, wył
jak szalone. Nie chcąc, by mantora uciekł, Koradrel dołączył do wojowników, skacząc na
grzbiecie potwora i wbijając włócznię w kręgosłup. Bestia ponownie upadła, a Koradrel
skoczył lekko na ziemię, gdy Mantikora uderzyła w skały. Nieostrożny elf stracił nogę w
wyniku okrutnego zamiatania, gdy stwór zaatakował w zaduchu śmierci.
Zadowolony, że umrze bez dalszych działań, Koradrel wezwał swoich łowców na
bezpieczną odległość. Imrik dołączył do swojego kuzyna i obaj oparli się o siebie, ciężko
oddychając. Pęd bitwy wypełnił kaledorskiego księcia, gdy spojrzał na umierającego potwora.
Spoglądając w dół, uświadomił sobie, jak blisko dzielił jego los; ulga połączona z żądzą
bojową, by wysłać przez niego przypływ energii. Imrik zauważył Koradrel i zobaczył tam
błysk. Oboje się śmiali i obejmowali.
Imrik opanował się po chwili i spojrzał na martwą bestię z uniesionymi brwiami.
– Więc to jest manticore – powiedział.

Odkąd Bel Shanaar został heroldem, Carathril wielokrotnie przemierzał Góry Annulii, ale
to nigdy nie przestało na niego oddziaływać. Przechodząc z Avelorn do Chrace, przez jedne z
najwyższych przełęczy w kręgu szczytów, poczuł wir mocniejszy niż kiedykolwiek
wcześniej. Magia sprawiała wrażenie, jakby szarpała go za włosy, przenikała pory skóry i
zaciskała zęby. Chmury pokrywające góry były zabarwione na purpurowo, czerwono i
zielono, a podczas rzadkich przerw dziwne tęcze migotały pod słońcem, a kolory ich
zakrzywionych łuków zniekształcały magiczne pole.
Reputacja Chrace jako domu wielu potwornych niebezpieczeństw była dobrze znana, a
kompania Morskiej Straży Morskiej Carathril była stale czujna na atak. Zima szybko zbliżała
się do tych północnych klimatów, a trzeciego dnia po opuszczeniu rzeki grupa obudziła się,
aby znaleźć ziemię i namioty pokryte lekkim pyłem śniegu. Carathril była już w Chrace i była
dobrze przygotowana z futrzanym płaszczem, kapturem i rękawiczkami z miękkiej skóry.
Straż Morska przyniosła także odzież zimową i ocierała się o zimny wiatr i ulewę lodowatego
deszczu ze śniegiem, a elfy wkroczyły do Chrace.
Straż morska była czujna nie tylko dla potworów. Trasa firmy poprowadziła ich wzdłuż
Przełęczy Phoenix, która przecinała Annulii do Nagarythe. Nawet trzymając się jak
najbardziej na wyżynach, istniała szansa, że wpadną na wojowników Naggarothi
patrolujących granicę.
Chociaż coraz bardziej gorzka pogoda sprawiała, że było coraz bardziej nieswojo,
Carathril zdecydował, że powinni maszerować w nocy i szukać schronienia w ciągu dnia,
lepiej unikać Naggarothi. Nawet wtedy nieustannie go dręczyło uczucie bycia
obserwowanym; ziemie te były tradycyjną nawiedzeniem heroldów kruków. Carathril spełniła
część ich rozkazu i wiedziała, że jeśli chcieliby pozostać niewidoczni, nawet bystre oczy
Straży Morskiej ich nie zauważą.
Zależało mu na tym, by naciskać i wracać do Chrace tak szybko, jak to możliwe, bojąc się,

91
że krukowi heroldowie zauważyliby towarzystwo, gdy tylko opuścili Przełęcz Feniksa. Nawet
teraz jeźdźcy mogą pędzić do Anlec, niosąc wieści. Taka była sytuacja po masakrze w
świątyni, Carathril spodziewał się, że Naggarothi zareaguje gwałtownie na każde wkroczenie
na ich ziemie.
Przez trzy noce maszerowali, często nie idąc wcale śladem przez ponure wzgórza
wschodniego Nagarythe, utrzymując swój zasięg przez porwane księżyca i gwiazd. Przez trzy
dni rozbili obóz w zagłębieniach i jaskiniach, jedząc zimne jedzenie, aby uniknąć rozpalenia
ognia, owinięci kocami, aby nie dopuścić do zimowego powietrza.
Czwartego ranka Carathril nie zatrzymał firmy, ale zamiast tego nalegał, aby
kontynuować przez cały dzień. Przekroczyli lodowatą rzekę, która spływała kaskadą z
Annulii, i tak wpłynęła do Chrace. W dziczy nie mieli nadziei na ulgę ani wsparcie, a gdy
tylko pozwolił na to teren, odwrócili się na wschód od Nagarythe.
Od czasu do czasu Carathril spoglądał przez ramię, gdy maszerował, spodziewając się, że
ujrzy jeźdźca w puchu na odległym wzgórzu lub ścigającą go armię Naggarothi. Za każdym
razem, gdy horyzont był pozbawiony wrogów, tylko szare, zimne niebo na północy Ulthuanu.
Tej nocy rozbili obóz na wielkim skale i odważyli się ponownie rozpalić ognie, aby stopić
śnieg i ugotować zdrowszy posiłek. Neaderin, kapitan Straży Morskiej, dołączył do Carathrilu
w swoim namiocie, gdy wiatr szarpał płótno i wył przez skały.
– Dotarliśmy do Chrace, ale gdzie teraz szukamy Imrika? – Zapytał kapitan.
Carathril nie mogła znaleźć odpowiedzi. Kaledorian książę celowo nie pozostawił słowa,
gdzie można go znaleźć, a cała magia Thyriola nie była w stanie zlokalizować Imrika w
mistycznym wirie wiru.
– Jego kuzyn Koradrel mieszka w stolicy, Tor Achare – powiedział po zastanowieniu
Carathril. – Morai Heg może nas faworyzować i znajdziemy tam Imrika, powróconego z
polowania. Jeśli nie, domostwo Koradrela z pewnością będzie wiedziało, dokąd poszedł ich
pan.
– Więc kierujemy się bezpośrednio na wschód, do Tor Achare? – Powiedział Neaderin. –
Czy podróżujemy po górach i przyjeżdżamy do miasta z północy?
To była trudna decyzja. Carathril odczuwała potrzebę pilnego działania, ale najkrótsza
ścieżka byłaby niewłaściwa, gdyby zbłądzili w górach lub spotkał ich zły los. Przeciwnie,
zmierzył dodatkowy czas marszu wokół gór i pokonania głębokich lasów na północ od Tor
Achare. Była to bardziej pewna trasa, ale nawet biorąc pod uwagę kilkudniowe opóźnienie
przekroczenia gór, zajęłoby to prawie dwa razy więcej.
– Podążymy dłuższą drogą – powiedział herold. – Choć najgorsza zima jeszcze nie
nadeszła, góry nie są dla niedoświadczonych. A jeśli Imrik poluje w górach, będziemy
potrzebować wskazówek, aby go zlokalizować.
– Jesteśmy Strażą Morską, a nie alpinistami – powiedział Neaderin. – Można tego
uniknąć. Powinniśmy przepłynąć Bramą Lothern i wokół Ulthuan na północne wybrzeże
Chrace.

92
– Gdy książę Haradrin nie żyje, Lothern będzie zalany anarchią i podejrzeniami –
powiedział Carathril. – Nie byłem pewien, że bramy morskie zostaną nam otwarte, a nawet
gdyby tak było, podróż przez port ryzykowałaby wiele innych zakłóceń i opóźnień. Przykro
mi, ale tak musiało być.
Neaderin westchnął i odszedł, pozostawiając Carathril zimną i mroczną. Chłód napędzał
jego pesymistyczny nastrój tak samo, jak przed zadaniem. Nawet zimą Eataine było tak ciepłe
jak lato w Chorwacji i tęsknił za słońcem nad białymi domami Lothern i lśniącymi wodami
portu. Nie byłoby łatwego sposobu na znalezienie Imrika, ale Carathril zadowoliła się myślą,
że chociaż potrzeba znalezienia księcia jest nagląca, Naggarothi nie będzie w stanie wykonać
żadnego ruchu przed wiosną. Nawet gdyby mieli jakieś złośliwe zamiary dotyczące
następnego Króla Feniksa, znalezienie go byłoby dla nich równie trudne; w rzeczywistości
byłoby trudniej, bo nie mieliby w Chrace sojuszników, którzy mogliby im pomóc.
Lekko uspokojony tym, Carathril próbował spać, ignorując odrętwienie w palcach rąk i
stóp.
***
Trzask płonących kłód niemal zagłuszył skowyt drwala i jego rodziny. Jego poplamioną
łzami twarz rozjaśniły płomienie płonącej chaty, zmieszane z krwią sączącą się z drobnego
rany na jego czole. Mrugając, by oczyścić oczy, Chracian spojrzał na Elthanira z
zakrwawionymi ustami i złamanymi zębami.
– Nic ci nie powiem – powiedział drwalowi, a z kącika jego zrujnowanych ust wyślizgnęła
się smużka śliny krwi.
Elthanir potrząsnął głową. Wiedział, że był blisko. Ból był teraz tylko bólem z tyłu głowy,
żarem ognia, który wcześniej szalał za jego oczami. Drwal westchnął, gdy Elthanir wyrwał
sztylet z żeber elfa.
– Imrik – warknął Elthanir, prawie zdolny skoncentrować się na słowie przez mgłę bólu. –
Gdzie?
Użył ostrza na ramionach myśliwego, tnąc tam, gdzie ciało było najbardziej wrażliwe.
Przypominało to Elthanirowi rytuały w świątyni Khaine'a, chociaż w tej przesiąkniętej krwią
świątyni nie było sensu spowiedzi.
Drwal skrzywił się i nic nie powiedział, drżąc gwałtownie. Elthanir przerwał tortury,
obawiając się, że jego ofiara zemdleje, a może nawet umrze. Spojrzał przez ramię na
pozostałych i skinął głową. Jeden z nich wystąpił naprzód, ciągnąc młodego męskiego elfa,
który miał nie więcej niż piętnaście lat. W drugiej ręce trzymał nóż z ostrzem rozgrzanym w
płomieniach kabiny, nieświadomy oparzenia własnego ciała. Powietrze falowało z gorąca,
gdy zmusił chłopca do otwarcia ust i przytrzymał ostrze blisko.
Za nim żona myśliwego zawodziła i czaiła się za swoim dzieckiem, ale od kolana została
wypędzona z jelit. Jej córka, nawet młodsza od syna, walczyła w ramionach innego zabójcy,
zalana łzami.

93
Elthanir złapał drwala za długie włosy i przekręcił głowę, by spojrzeć na syna. Chracian
szlochał.
– Imrik. Gdzie? – zapytał zabójca ponownie.

Coś obudziło Carathril. Leżał z zamkniętymi oczami, czując obecność pod ręką. Nic nie
słyszał poza wiatrem, uderzeniami płótna i sznurkiem liny. Niepokoiła go cisza, jakby
brakowało dźwięku, którego spodziewał się usłyszeć.
Otworzył oczy i zobaczył coś ciemniejszego w namiocie. Zanim zdążył otworzyć usta i
krzyczeć, dłoń w czarnej rękawiczce zacisnęła się na jego ustach. Pochylona nad nim twarz
pochyliła się i wyszeptała mu do ucha, słowa ledwie słyszalne westchnienie.
– Nie walcz i nie krzycz.
Głos brzmiał znajomo, ale Carathril nie mogła go położyć. Poczuł, jak coś delikatnie
ociera się o jego twarz, i zdał sobie sprawę, że to dotyk piór z kaptura elfa. Herold kruków!
– Nie grozi ci niebezpieczeństwo, jestem tu, by cię ostrzec – powiedział mroczny elf.
Zamknięta latarnia ujawniła błysk czerwonego światła. Intruz ściągnął kaptur i odsłonił
szmaragdowe oczy i kruczoczarne włosy. Carathril natychmiast położyła głos na twarzy
herolda. To był Elthyrior, który dwadzieścia lat wcześniej jechał z Malekithem i Carathrilem
w ataku na fortecę Ealith.
– Będziesz milczeć? – powiedział herold kruków. Carathril skinął głową, zdając sobie
sprawę, że gdyby Elthyrior chciał go zabić, już by to zrobił. Herold kruków podniósł rękę i
wyprostował się. – Dobry. Cieszę się, że mi ufasz.
– Nie powiedziałbym tego – powiedział Carathril.
Elthyrior uśmiechnął się i usiadł po turecku obok pościeli Carathril. Jego oczy były
iskierkami zieleni w słabym świetle.
– To prawdopodobnie najmądrzejsza pozycja do przyjęcia – powiedział. – Zwiastunowie
kruków są podzieleni; niektóre dla Morathi, niektóre przeciwko. Mam dla ciebie wiadomość,
ale najpierw musisz mi powiedzieć, co sprowadza zwiastuna Króla Feniksa w góry Chrace.
– Mogę prosić o to samo z heroldem z Naggarothi – odpowiedział Carathril, siadając i
przyciągając koc do piersi, żeby się ogrzać. Niepokoiło go, gdy zauważył, że podczas gdy
jego własny oddech napływał drobnymi kłębami pary, od kruka herolda nie było nic, kiedy
mówił.
– Morai Heg poprowadziła mnie tutaj, gdy prowadzi mnie do wszystkich ważnych miejsc
– powiedział Elthyrior. – Wiedz, że słyszałem pogłoski o tym, co wydarzyło się w Świątyni
Asuryana i Tora Anroca. Wierzę, że znasz Alith Anar?
– Spotkaliśmy się – powiedziała Carathril. Wygnany książę Naggarothi przyszedł do
niego po pomoc w zapytaniu o sanktuarium Króla Feniksa.
– Alith wciąż żyje i wrócił do swojej rodziny, i zaczyna na ścieżce, która zaprowadzi go
do najciemniejszych miejsc – powiedział Elthyrior. – Wiem o śmierci Bel Shanaara io wielu
książętach zabitych na Wyspie Płomienia, ale nie znam przyczyny. Morathi opuścił Tor

94
Anroc i wrócił do Anlec z ciałem Malekitha. Widzę i wiem wiele rzeczy, ale wciąż nie wiem,
co sprowadza zwiastuna zmarłego Króla Feniksa do Chrace z ochroniarzem żołnierzy z
Lothern.
– Dlaczego mam ci to powiedzieć? – Powiedział Carathril. To, że Elthyrior wiedział tak
wiele, było niepokojące, a Carathril zastanawiała się, czy żyje tylko po to, by ujawnić cel
swojej misji.
Elthyrior musiał czytać w myślach Carathril. Wyjął nóż z paska, owinął palce Carathril
wokół rękojeści i przyciągnął ostrze do gardła.
– Nawet herold kruków może zostać zabity – powiedział Elthyrior. – Gdy tylko
podejrzewasz mnie o fałsz lub przemoc, możesz zakończyć moje życie prostym cięciem.
Uwolnię cię od dalszych zmartwień, mówiąc ci, jaka jest sytuacja, i możesz mi po prostu
odpowiedzieć, jeśli to, co uważam za prawdziwe lub fałszywe.
Carathril pomyślała o tym i nie widziała nic poza szczerością w oczach kruka herolda.
– Mów dalej – powiedziała Carathril.
– Szukasz księcia Imrika z Caledor – powiedział Elthyrior. Uśmiechnął się. – Widzę z
twojej twarzy, że to prawda. Książę przeszedł tędy jesienią, aby udać się na polowanie ze
swoim kuzynem, Koradrelem. Teraz herold Króla Feniksa maszeruje w pośpiechu na północ z
ciałem żołnierzy. Powiązanie tych dwóch faktów nie jest trudne.
– Dlaczego wślizgnąłeś się do mojego namiotu? – Powiedział Carathril. – Ufałbym ci
bardziej, gdybyś zbliżył się otwarcie i za dnia.
– Nie mogę ryzykować odkrycia – powiedział Elthyrior. – Zdrada jest obecnie najlepszą
bronią, jaką Naggarothi mają w swoim arsenale. Czy poręczysz za wszystkich swoich
żołnierzy? Czy jesteś pewien, że żaden z nich nie jest powiązany z kultami cytararzy? ”
Carathril przyznał sobie, że nie ma takiej pewności siebie, ale nie powiedziałby tego
heroldowi krukom. Straż Morska była lojalna wobec Eataine'a i doszedł do wniosku, że nawet
jeśli jeden lub dwa zostały zepsute, niewiele mogliby zrobić, gdy byli otoczeni przez wrogów.
– Mogę powiedzieć, że mnie rozumiesz – powiedział Elthyrior.
– Morathi i jej zwolennicy zadają śmiertelne ciosy z zdradą i podejrzeniami, dlatego w
dzisiejszych czasach głupotą byłoby ufać każdemu oprócz nas samych.
– Masz rację – Carathril skinął głową. – Szukam Imrika z Caledoru. Kilku książąt
przeżyło masakrę i starało się wybrać nowego Króla Feniksa, aby zastąpić Bela Shanaara.
– Imrik to dobry wybór – powiedział Elthyrior.
– Nie powiedziałem, że Imrik został wybrany – powiedział Carathril.
– Nie, ale to wyjaśniałoby, dlaczego siedmiu zabójców szuka go nie dalej niż dzień stąd –
odpowiedział herold kruków.
– Co? – Carathril prawie zranił Elthyriora w chwili szoku. Wyciągnął sztylet z gardła
drugiego elfa. – Jakich zabójców?
– Khainite, najgroźniejszy rodzaj – powiedział Elthyrior. – Śledziłem ich przez ostatnie
pięć dni, odkąd natknąłem się na ich ślad. Jeśli skręcisz na wschód, będziesz podążał ich

95
śladami. Poruszaj się szybko, obawiam się, że już wiedzą, gdzie znaleźć Imrika.
– Musimy natychmiast wyjść! – Carathril odrzuciła na bok koc i wstała.
– Proszę czekać do świtu – powiedział Elthyrior. – To nie jest daleko. I zachowaj mój
wygląd tutaj w tajemnicy.
– Tak zrobię – powiedziała Carathril. – Czy zanim wyjdziesz, możesz mi powiedzieć, co
dzieje się w Nagarythe? Co planuje Morathi? Wszelkie posiadane wiadomości byłyby
bezcenne.
– Nie cała Nagarythe jest pod kontrolą Morathi – powiedział herold kruków. – Dom Anar
opiera się jej. Podróżowałeś przez ich ziemie, opuszczając Phoenix Pass, choć o tym nie
wiedziałeś. Będą powstrzymywać Morathi tak długo, jak tylko będą mogli, ale nie będą mogli
zatrzymać się na zawsze. Już się boję, że sekty kontrolują Tor Anroc, z tego, czego nauczył
się Alith, zanim uciekł. Podróżowanie tam, ani żaden herold pozostałych książąt, nie byłby
dla ciebie bezpieczny. Pierwsze ciosy nadchodzące wiosną prawdopodobnie spadną na
Ellyrion i Chrace.
– I czy zachowałbyś tę informację dla siebie, gdyby nasze ścieżki nie zostały
skrzyżowane? – Zapytał Carathril, zastanawiając się, ile Elthyrior wiedział o wydarzeniach,
które się rozwijały.
– To dlatego, że przekazuję tę wiadomość, że nasze ścieżki przecięły się – odpowiedział
herold kruków, co nie rozwiało podejrzeń Carathril, ale postanowił nie naciskać na sprawę.
– W którą stronę musimy udać się, aby złapać zabójców? – Zamiast tego zapytał.
– Na wschód od świtu przez pół dnia – odpowiedział Elthyrior, wstając. Pochylił głowę z
szacunkiem. – Obawiam się, że ścieżka zabójców będzie zbyt jasna.
– Ty też będziesz ich przestrzegać?
– Nie – odpowiedział kruk herold potrząsając głową. – Jestem już poza Nagarythe i
sytuacja szybko się zmienia. Teraz, gdy Morai Heg przysłał cię do mnie, wrócę i będę
obserwować Anlec na następny ruch Morathi.
– Dziękuję, że przyszedłeś do mnie – powiedziała Carathril.
Mrok lampy zniknął, pozostawiając namiot w ciemności. Carathril nie usłyszała szelestu
piór ani klap drzwi, ale w mgnieniu oka wiedziała, że zniknął herold kruków. Czekał chwilę,
zbierając myśli, które Elthyrior wysłał w wir. Kiedy był pewien, że kruk zwiastun jest z dala
od obozu, zapalił lampę, naciągnął napierśnik, szelki i pasek miecza.
Opuszczając namiot, zobaczył, że wartownicy wokół obozu się nie poruszyli, a blask
ognia oświetlił zbocze góry na pewną odległość. Carathril podeszła do najbliższej pikiety.
– Coś dziwnego? – Zapytał herold.
– Nic – odpowiedział wartownik. – Nawet ptaki nam nie przeszkadzały.
Kręcąc głową na tajemnicze drogi zwiastunów kruków, Carathril przeniósł się na jeden z
kominków, gdzie siedział, dopóki na wschodzie nie pojawiła się pierwsza świt. Wysłał
jednego ze Strażników Morskich po Neaderin.
– Jest za zimno na tak wczesny start – powiedział kapitan, gdy ogrzał się przy ogniu. – Co

96
może być tak pilne?
Carathril zastanawiała się, jak wytłumaczy swoją zmianę zdania, nie wspominając o
Elthyrior. Nie chciał okłamywać Neaderina, ale nie mógł też zdradzić wizyty herolda kruka.
– Myślę, że zbyt długo potrwa, jeśli będziemy chodzić po górach – powiedziała Carathril.
– Imrik musi zostać koronowany na Króla Feniksa tak szybko, jak to możliwe, zanim
Naggarothi zareagują na wydarzenia na Wyspie Płomienia. Z nadejściem zimy byłoby lepiej,
gdyby Imrik opuścił Chrace'a wcześniej niż później. Udamy się bezpośrednio na wschód.
Neaderin rzucił Carathril ostre spojrzenie, niezadowolony z tej wiadomości. Herold
spodziewał się oporu i zdecydował, że nie ma nastroju na debatę.
– Jestem mianowanym dowódcą wyprawy i podjąłem decyzję – powiedział wstając. –
Chcę, żeby firma zjadła śniadanie i rozbił obóz. Jeśli potrzebujesz czegoś, przygotuję się do
wyjścia.
Po tym Carathril odwrócił się i opuścił zdumionego kapitana Straży Morskiej i wrócił do
namiotu, starając się nie spieszyć.

8.
Nowa legenda
Wiatr ucichł i śnieg opadł, ale późne popołudnie było chłodne, gdy Koradrel poprowadził
grupę myśliwską z powrotem w kierunku drogi do Tor Achare. Na jednym z sań utworzono
przestrzeń dla ciał elfów zabitych przez Mantikora; inny był obciążony skórą, głową i
pazurami bestii, aby artyści robili odpowiednie trofea.
– Wygląda na to, że nie jesteśmy sami – powiedział Imrik, wskazując na zachód.
Na tle zachodzącego słońca widać było cienką kolumnę dymu, która unosiła się nad
zalesionymi zboczami Anul Anrian. Koradrel spojrzał na zachód, marszcząc brwi.
– To duży pożar dla obozu – powiedział, sygnalizując jednemu z przewodników, by do
niego dołączył. Elf podbiegł do swojego księcia. – To może być nic, ale idź i spójrz. Możliwe,
że jakiś potwór spowodował blask.
Zwiadowca pobiegł ze ścieżki, szybko znikając pod sosnami, które stały wzdłuż zbocza po
obu stronach szlaku.
– Jakiego rodzaju bestia mogłaby podpalić taki ogień? – Powiedział Imrik, gdy obaj szli
dalej, karawana sań niedaleko.
– Kto może powiedzieć? – Odpowiedział Koradrel, wzruszając ramionami, co
spowodowało zamach jego lwa. – W górach są wszelkiego rodzaju stworzenia, które są
sprzeczne z definicją; rzeczy wypaczone przez Chaos i podtrzymywane przez wir.
– Jak daleko do obozu? – Zapytał Imrik. Czuł się zmęczony, a jego klatka piersiowa była
posiniaczona po ataku manticore.
– Niedaleko – powiedział Koradrel. Wyciągnął małą glinianą butelkę z woreczka za
97
paskiem i rozpiął ją. Chracian z uśmiechem podał butelkę Imrikowi. – Pozwoli ci to dłużej
ogrzać się.
– Charinai? – Powiedział Imrik, węsząc zawartość butelki. Pociągnął łyk przyprawionego
ducha, który ogrzał usta i gardło, pozostawiając przyjemny smak jesiennych owoców. – Mam
nadzieję, że masz więcej.
– Gdzieś w mojej paczce jest butelka – odpowiedział Koradrel z szerokim uśmiechem. –
Możemy właściwie świętować nasze zabójstwo, gdy dotrzemy na kemping.
Imrik przekazał alkohol swojemu kuzynowi, czując się ożywiony przez napar. Spojrzał
ponownie na zachód i miał nadzieję, że dym był czymś przyziemnym; nie miał ochoty na
kolejne spotkanie z bestialskimi mieszkańcami Chrace'a.

Morska Straż rozpostarła się wokół polany, trzymając włócznie i tarcze w gotowości,
tworząc kordon wokół dymiących ruin kabiny. Carathril zbliżyła się z nieosłoniętym
mieczem, a oczy skanowały otaczającą linię drzew w poszukiwaniu śladów sprawców.
– Tutaj! – Zawołał Neaderin zza mniejszego stosu zwęglonego drewna,
najprawdopodobniej jakiegoś rodzaju wychodka. Dwie wrony odskoczyły od czegoś u stóp
Neaderina, zaskoczone jego krzykiem. Głos kapitana był napięty i odsunął się od
wszystkiego, co znalazł, zgarbił ramiona.
Carathril szybko minęła polanę. Zatrzymał się martwy, gdy jego oczy padły na odkrycie
Neaderina, a jego żołądek skręcił się z wstrętu.
Nie był pewien, ile ciał było w popiele, ale rozmiar niektórych kości oznaczał, że dzieci
zostały zabite. To, co pozostało ze spalonego ciała, zostało zhakowane i wydrążone,
rozproszone w płomieniach. Na śniegu była krew. Dużo krwi. W niewielkiej odległości, tam
gdzie były wrony, ułożono wnętrzności. Ingerencja padliny nie wyparła tak krwawego wzoru,
że nie można go było rozpoznać: runy Khaine'a.
Carathril wzdrygnęła się na wspomnienie miejsc, w których widział taką deprawację; w
kultowych legowiskach Lothern i fortecy Ealith w Nagarythe.
– Naggarothi – powiedział Carathril. – Zabójcy wysłani po Imriku.
– Jak możesz być pewien? – Odpowiedział Neaderin, nie oglądając się za makabryczną
scenę. – To może być dzieło kultystów z Chrac.
– Mało prawdopodobne – powiedział Carathril. – Gdybyśmy znaleźli coś takiego w Tor
Achare, kusiłbym cię, by ci uwierzyć. Tutaj, w dziczy, wydaje się to zbyt dużym zbiegiem
okoliczności. Ci nieszczęśnicy byli torturowani, zanim zostali zabici. To loża ścinkowa.
Biedna rodzina wiedziałaby tylko, gdzie znaleźć najlepsze gaje sosnowe.
– Więc co robimy? – Zapytał Neaderin. – Nic nie pozostawia śladu opuszczającego
polanę. Ktokolwiek to zrobił, zakrył ich ślady.
– Albo nie zostawiłem nikogo – powiedziała Carathril, przypominając sobie dziwne
zwyczaje kruków. Jeśli zabójcy znali takie tajemnice, Imrik był w poważnym
niebezpieczeństwie.

98
W tym momencie zadzwonił jeden ze Strażników Morskich, który wystartował, by
przeszukać linię drzew. Neaderin i Carathril podbiegli, by zobaczyć, co zostało odkryte.
– Twoi zabójcy popełnili błąd – powiedział Neaderin, pochylając się na jedno kolano, gdy
Straż Morska wskazała na płat śniegu osłonięty między korzeniami drzewa. Carathril
zobaczyła kilka kropli czerwieni na białym.
– Kierowali się na północny wschód – powiedział. – Nie ma nic więcej, oddzwoń do
swojej firmy. Musimy się spieszyć, jeśli mamy ostrzec Imrika.
Żołnierze zebrali się na polanę na wezwanie kapitana i ruszyli za zabójcami, zbroja
brzęczała, gdy biegli do lasu.

Słońce prawie zniknęło za górami, a niebo na wschodzie było ciemnoniebieskie, widoczne


były pierwsze gwiazdy, nad horyzontem pojawił się półksiężyc Sariour. Elthanir wiedział, że
jego ofiara jest blisko. Ból w głowie prawie ucichł, pozostawiając jedynie tępy ból, który
dręczył jego myśli. Czuł zapach dymu drzewnego na lekkim wietrze, wydobywającym się z
ognia na północy. Zgadzało się to ze spowiedzią drwala.
Wyczuwając to, pozostali zabójcy rozeszli się, gdy szli przez pnie sosen. Elthanir
rozpoczął szeptaną mantrę, inkantację zaklęcia, które wciągnęło magię wiru. Czary wirowały
wokół niego, pochylając się i przesuwając, wnikając w jego ciało.
Zerkając na innych, zobaczył, że robią to samo. W jednej chwili siedem postaci odzianych
na czarno wkradło się w cień; potem zniknęli.
Krocząc tak lekko, że jego stopy nie pozostawiły śladu na opadłych igłach i ściółce,
Elthanir ruszył na północ. Sowy zahuczały, a małe ssaki przemknęły obok, nie zwracając
uwagi na jego obecność, gdy wślizgiwał się między drzewa, wyciągając krótki łuk z kołczanu
na plecach i szybko sznurkując go, idąc. Przed sobą ujrzał daleki błysk pomarańczy, który był
ogniskiem. Wsunął strzałę na swoje miejsce, a jej czubek lśnił od trucizny wykonanej z
czarnego lotosu. Zabójca poruszył się, by lepiej widzieć ogień. Było tu kilkanaście dużych
namiotów, a po obozie wędrowali myśliwi ubrani w peleryny ze skóry lwa. Oparł się o
drzewo, aby poczekać, aż ofiara się pokaże.
Był śmiech i rozrzucone wersety pieśni. Chracjanie byli w dobrym humorze. Elthanir nie
pamiętał, jak to jest wiedzieć taką radość; jedyną przyjemnością, jaką odczuwał, było
zabijanie i zadawanie bólu.
Ostatnie promienie słońca płynęły przez gałęzie przed sobą, mieszając się z dymem ognia.
Łapa namiotu pękła i wyłonił się wysoki elf, ubrany w zbroję, z mieczem na biodrze. Nie
nosił peleryny lwa, a Elthanir rozpoznał go natychmiast: Kaledorianina! Nienawiść narastała
w mordercy, przypominając sobie agonię, którą poczuł, obraz jego ofiary płonął w jego
umyśle.
Imrik odszedł od ognia, kierując się na prawo od Elthanira. Poruszał się ze swojej pozycji,
przemykając od cienia do cienia, nie przeszkadzając, a ptaki lecące nad głową nie były
świadome jego obecności. Znów zobaczył swój kamieniołom, stojąc na małej polanie i

99
spoglądając w czyste niebo.
Elthanir zauważył księcia, unosząc łuk. Delikatnie odsunął sznurek, ciesząc się napięciem
dłoni, rozkoszując się chwilą śmierci. Z zadowolonym uśmiechem uwolnił strzałę.

Imrik cieszył się dotykiem świeżego powietrza na policzku po upale w obozie. Chmury
zniknęły, a on spojrzał na gwiazdy, przypominając sobie konstelacje, których nauczyła go
jego matka. Kiedy odwrócił wzrok w dół, jego oczy dostrzegły coś blisko krawędzi polany.
Była to linia śladów łap na płytkim śniegu, każda kilkakrotnie większa niż jego ręka. Bez
wątpienia był to ślad białego lwa.
Gdy tylko podniósł wzrok, zobaczył błysk w powietrzu. Reagując bez namysłu, Imrik
rzucił się na bok, ręką wyciągając miecz jednym płynnym gestem, ostrze błysnęło i przecięło
strzałę na pół, gdy przeleciała przez oddech jego ramienia.
Ruch po jego lewej stronie przykuł jego uwagę, a on odwrócił się i znów przesunął, tym
razem sztylet obracał się w cieniu. Imrik odbił go płaskim ostrzem.
– Atak! – Krzyknął, obracając się na pięcie, szukając śladu swoich napastników. Widział
tylko ciemność. – Zabójcy!
Usłyszał łomot stóp i obrócił się, mając gotowy miecz.
Lew, którego ramię było tak wysokie, jak książę wybiegł z lasu, obnażone kły, a jego
jasne futro lśniło w świetle gwiazd. Kaledorian książę spojrzał jej w oczy, patrząc w
ciemnożółte oczy pełne dzikiego głodu. Imrik odskoczył na bok, gdy lew pędził w jego
stronę, dokładnie tak, jak się spodziewał.
Lew zignorował go i pobiegł prosto przez polanę. Po dotarciu do drzew skoczył z
wyciągniętymi łapami. Krew trysnęła na pobliski pień drzewa, choć z tego, czego Imrik nie
widział. Ryk i gryzący lew walczył z czymś, co wydawało się być zrobione z cienia. Kawałki
otworzyły się w białej skórze, dodając lwią krew do bałaganu, ale chwilę później pojawiła się
ręka, z której wystrzeliła obdarta kość. Rozległ się przenikliwy lament i elf ubrany na czarno
zatoczył się na polanę.

Zaalarmowany krzykiem Koradrel chwycił topór i wybiegł z namiotu, który dzielił ze


swoim kuzynem. Usłyszał ryk lwa i ruszył w jego kierunku, obawiając się, że Imrik zostanie
zaatakowany przez jedną z legendarnych bestii o białych futrach. Pozostali łowcy wyskoczyli
z obozu za nim.
Znalazł swojego kuzyna na małej polanie w niewielkiej odległości od obozu, z mieczem w
ręku, ciągle krążącym, a jego ostrze zamiatało i rąbało coś, co wydawało się szalonym ciosem
w cienkie powietrze. Coś trzepotało na granicy wizji Koradrel, zamglona mgła, która
rozdzieliła się i zmieniła w momencie przejścia ostrza.
Gdy zbliżył się do krawędzi drzew, Koradrel pomyślał, że widział coś jeszcze, większą
ciemność w cieniach za Imrikiem. Zdecydowanie nastąpił ruch. Nie wiedząc, w jaki sposób
duchy zaatakowały jego kuzyna, Koradrel zatrzymał się i rzucił siekierą w widmo zbliżające

100
się za Imrikiem. Obrócił się na polanie i uderzył w głębszy cień, zatrzymując się w powietrzu.
Bicie serca później ciało elfa zapadło się w śnieg, niemal rozcięte na dwoje od ramienia do
talii za pomocą ostrza topora.
Rozległy się krzyki innych myśliwych, gdy napotkali w lesie bardziej mrocznych wrogów
i pierścień metalu na metalu. Rozległy się również okrzyki bólu, a strzask i strzały przecięły
powietrze.

Ogłuszające działanie charinai nadal spływało z ciała Imrika, gdy uniósł miecz, aby
odeprzeć kolejny niewyraźny atak w kierunku gardła. Gdy zatoczył się do tyłu, światło
księżyców przedarło się przez chmurę, zalewając polanę srebrzysto-zielonym światłem. W
tym momencie zauważył napastnika, migotanie postaci w blasku księżyca Chaosu, wirujące z
mocą wiru.
Imrik rzucił się bez namysłu, by skierować ostrze w twarz zabójcy. Mroczny napastnik
odsunął się od ataku, a sztylet lśnił w świetle księżyca, uderzając o ostrze Imrika. Nawet gdy
światło księżyca znów przygasło za chmurami, Imrik nacisnął swój atak, tnąc miecz w lewo i
prawo, czując, jak jego czubek łączy się z ciałem. Rozległ się krzyk bólu i Imrik pchnął
wysoko. Krew trysnęła na wytrawione ostrze, a magia Lathrain zapłonęła, a białe ostrza
wybuchły wzdłuż ostrza.
Wciąż pogrążony w cieniu zabójca wymachiwał polaną, a jego ubranie płonęło bladym
płomieniem, tak że pojawił się zamglona sylwetka ciemnej chmury pochłoniętej przez biały
ogień, ciemność i światło wirujące i walczące.
Słysząc za sobą nowe kroki, Imrik odwrócił się z mieczem w pogotowiu. Koradrel wbiegł
na polanę i wyrwał topór z ciała innego zabójcy, gdy z lasu uciekało więcej myśliwych w
lwach. Jeden z Chracian upadł z kolczastą strzałką w ramieniu, krew wylewała się z oczu i
nosa, gdy trucizna szybko zaczęła działać. W ciemności rozjaśniła się jasna plama, a z drzew
odbił się dziki ryk; biały lew wciąż krążył po lesie.
– Ile? – Dyszał Imrik.
– Czterech nie żyje – powiedział Koradrel. – Nie wiem, ilu jeszcze żyje.
– Tam! – Ryknął jeden z myśliwych, wskazując na południe, gdy ciemna postać wypadła
z linii drzew, a słabe światło błysnęło na podniesionym ostrzu.
Trzej łowcy skoczyli na spotkanie zabójcy; pierwszy upadł na ziemię w kolejnym
uderzeniu serca, głowa spadła osobno. Pozostali dwaj machali toporami w górę iw dół, a
trzask łamanych kości przerwał ciszę. Pojawiło się zniekształcone ciało, opadające na ziemię,
zakrzywione, ząbkowane ostrze spadające z martwego uścisku zabójcy.
Cisza odzyskała las.
Koradrel i myśliwi zbliżyli się do Imrika, czekając na topory. Stali na środku polany, jak
najdalej od drzew, wszystkie oczy skierowane były na zewnątrz.
– Powyżej! – Krzyknął Imrik, widząc mgłę przelatującą nad księżycowymi chmurami.
Jego ostrzeżenie nadeszło zbyt późno, gdy zamaskowany napastnik wylądował pośrodku

101
grupy, tryskając krwią, gdy błysnęły podwójne noże. Łowcy nie mogli używać swoich
toporów, bojąc się, że ich szerokie huśtawki uderzą się nawzajem. Zespół rozproszył się,
próbując stworzyć przestrzeń, kolejne dwa spadły z bólem krzyków, gdy poderżnięto im
gardła.
Miecz Imrika nie potrzebował takiego miejsca, a książę skoczył w stronę cienia zabójcy z
wyciągniętą ręką. Punkt uderzył w coś twardego i odbił.
– Kaczka! – Krzyknął Koradrel, a Imrik natychmiast upadł na ziemię.
Chwilę później topór Koradrel przeleciał nad Kaledorianem, mocno łącząc się z zabójcą.
Odcięte ramię wyfrunęło z cienia, a powietrze rozdzieliło przenikliwe wycie bólu. Imrik
zerwał się na równe nogi, wymachując mieczem. Ostrze płonęło, gdy przecinało ranę
zranionej piersi zabójcy, przecinając żebra i serce.
Po fali przemocy pokój znów zapadł.
Mimo to Imrik nie był pewien, czy wszyscy jego napastnicy zostali zabici. Nikt się nie
odezwał, gdy grupa zreformowała się wokół książąt. Każde trzepotanie liścia lub skrzyp
gałęzi zwróciło uwagę elfów, które z szerokimi oczami wpatrywały się w ciemność, szukając
najmniejszego znaku wroga.
Po pewnym czasie Imrik rozluźnił się i schował miecz do pochwy.
– To jest ostatnie – powiedział.
– Jesteś pewien? – Powiedział Koradrel.
– Tak – odpowiedział Imrik, choć jego oczy powiedziały coś innego, gdy migotały w
kierunku konkretnego drzewa na skraju polany, pomiędzy elfami i ich namiotami. Koradrel
zrozumiał jego znaczenie i skinął głową.
– Wróćmy do obozu – powiedział Chracian. – Zbierz zmarłych i opiekuj się rannymi.
Dwaj książęta ruszyli w kierunku drzew z bronią w ręku. Kiedy znajdowali się zaledwie
kilka kroków od cienia, ostatni zabójca uderzył, zeskakując z mroku z wyciągniętym
mieczem. Koradrel spodziewał się ataku i złapał ostrze toporem, odwracając je na bok, gdy
Imrik rąbał mieczem, tnąc w miejscu, gdzie, jak sądził, była szyja zabójcy.
Jego cel był niedaleko; ubrane na czarno ciało, które runęło na ziemię, niemal przecięło
czaszkę. Imrik wykrzywił grymas.
– Nikt tej nocy nie śpi – powiedział.
– Nie sądzę, by ktokolwiek mógł po tym – odpowiedział Koradrel.
W sumie ośmiu myśliwych zginęło w walce, jeszcze trzech zostało rannych, jeden z
gorączką od zatrutego rany i nie spodziewano się, że przeżyje do świtu. Wszystkie elfy
czuwały przez resztę nocy, ogniska wznosiły się wysoko w drewnie, szepcząc modlitwy do
Eretha Khiala, aby czuwał nad duchami zabitych.
Świt był niedaleko, gdy w dolinie słychać było dźwięk dużej grupy żołnierzy. Chracianie
byli czujni, dwóch przewodników ruszyło ścieżką w celu zbadania, podczas gdy reszta stała
na straży w obozie i obsadziła miotacz pocisków.
To był test czekający na Imrika. Walka z mantorem i zamach na jego życie sprawiły, że

102
poczuł się wyczerpany, a ciało osłabione po wysiłku dnia. Wyjął miecz i stanął z innymi,
czekając z niepokojem.
Nie było słychać walki, a po chwili zwiadowcy wrócili z trzecią grupą, która została
wysłana w celu zbadania pożaru. Wraz z nimi przybył kolejny elf, odziany w srebrną zbroję.
– Kto to jest? – zapytał Koradrel.
– Znam go – powiedział Imrik, chowając miecz do pochwy. – To Carathril, zwiastun
Króla Feniksa. Można mu ufać.
Chracianie zrelaksowali się tylko nieznacznie, gdy herold zbliżył się do obozu. Za nim
szła kompania wojowników z tarczami z godłem Straży Morskiej.
– W noc niespodzianek jest to ostatnia rzecz, jakiej się spodziewałem – powiedział
Koradrel. – Co sprowadza zwiastuna Króla Feniksa do dziczy Chrace?
– Grobowe wydarzenia pochłonęły Ulthuan – powiedział Carathril. – Bel Shanaar nie
żyje, a wielu naszych książąt zostało zabitych na Wyspie Płomienia. Malekith próbował
zostać Królem Feniksa i został zabity przez płomienie.
– Caledrian? – powiedział Imrik, z sercem pełnym złych przeczuć, Carathril potrząsnął
głową.
– Twój brat jest wśród umarłych – powiedział herold. – A jednak Thyrinor przeżył.
Imrik przełknął ślinę na wieść. Jego myśli wróciły do chwili, gdy powiedziano mu o
śmierci ojca i przedstawiono mu Lathrain. Pustka pochłonęła jego serce, gdy uświadomił
sobie, że Caledrian został zabity, a przepaść poszerzyła się, gdy zdał sobie sprawę, że teraz
rządzi księciem Caledor.
Carathril skinął na jednego ze Strażników Morskich, który wszedł do obozu z pakietem
owiniętym woskowaną skórą. Herold wziął to i podszedł do Koradrel.
– Są dla ciebie – powiedział z opuszczonymi oczami.
Koradrel wziął pakiet i otworzył go. Wewnątrz był złożony czerwony sztandar z
wyhaftowaną białą twarzą lwa i siekierą, z podwójnie ostrzową głową jak skrzydła srebrnego
motyla wyrytymi widelcami błyskawicy.
– Achilar i sztandar Chrace'a – powiedział Koradrel, dławiąc się słowami. Spojrzał na
Carathril. – Gdzie są mój brat i siostrzeniec?
– Również zabity – powiedziała Carathril. Ukłonił się uroczyście. – Jesteś teraz
rządzącym księciem Chrace.
Były jęki i mamroczenia innych Chracian, a niektóre składały przysięgi na bogów, aby
znaleźć sprawców takiej zbrodni.
– Naggarothi ujawniły swoje prawdziwe kolory – powiedział Carathril w odpowiedzi. –
To rycerze Anlec zabili tak wielu w Świątyni Asuryana, a ja mam dobrą informację, że
Morathi została uwolniona i wróciła do Anlec.
Carathril sięgnął do szaty i wyciągnął złożony pergamin. Wręczył go Imrikowi, który
patrzył tępo na list, nie rozumiejąc jego znaczenia. Odepchnął żal, który się w nim narastał, i
skierował pytające spojrzenie na Carathril.

103
– Bel Shanaar napisał ci to przed śmiercią – wyjaśnił herold.
– Pieczęć jest zepsuta – powiedział Imrik, rozkładając list.
– Thyriol poinstruował mnie, żebym go otworzył – powiedział Carathril. – Najpierw
przeczytaj, a potem usłysz moją wiadomość od niego.
Imrik szybko przejrzał list, nic nie mówiąc. Jego treść nie była zaskoczeniem, choć
wydawała się teraz bardziej prorocza niż być może zamierzano.
– Co jeszcze? – Powiedział Imrik.
– Ci książęta, którzy przeżyli, Thyriol, Finudel i kilku innych, wybrali cię na króla Feniksa
– powiedział Carathril. Spojrzał na Koradrel. – Nie oczekują sprzeciwu wobec nominacji.
– I nic ode mnie nie uzyskają – powiedział Chracian.
– To desperackie czasy – powiedział Carathril. – Sytuacja się zmieniła. Ulthuan nie
potrzebuje cię jako generała, potrzebuje cię jako króla.
– Dlaczego? – Powiedział Imrik.
Carathril była zaskoczona tym pytaniem i poświęciła chwilę na odpowiedź.
– Jesteś najlepszy z książąt i masz wsparcie swoich towarzyszy – powiedział herold. –
Caledor pozostaje silny i będziesz potrzebował tej siły. Masz smoczych książąt, którzy
przybywają na twoje wezwanie.
Imrik skinął głową, akceptując każdy punkt.
– Żaden inny książę, który przeżyje, nie może się z tobą równać, Imrik. Są zabijani,
wszyscy oprócz kilku największych z Ulthuan.
– Tron Feniksa jest pusty, korona nieużywana, a królestwa są w nieładzie.
– Złe – powiedział Imrik. – Bardzo źle.
– Co to oznacza? – Powiedział Koradrel. – Malekith nie żyje, Morathi znów panuje w
Nagarythe, książęta zabici i zabójcy w cieniach?
Imrik spojrzał na pozostałe elfy, widząc w ich twarzach strach i nadzieję. Strach przed
tym, co się stało; mam nadzieję, że ich ochroni. Nie było wyższego powołania, żadnego
większego obowiązku, który mógłby zostać poproszony o wypełnienie.
– Co się z nami stanie? – Powiedział jeden z Chracian. – Co się teraz stanie?
Imrik wziął głęboki oddech i skinął głową na Carathril i Koradrel. Jego twarde spojrzenie
spotkało spojrzenia otaczających go osób i odpowiedział na pytanie, które krążyło we
wszystkich ich umysłach.
"Wojna.”

9.
Z płomieni
Żadna z ceremonii nie towarzyszyła koronacji Bel Shanaar. Świątynia Asuryana była

104
prawie pusta; arcykapłan Mianderin i jego akolici przygotowali zaklęcia, podczas gdy Imrik
czekał wraz z rządzącymi książętami, którzy przeżyli masakrę lub zostali wybrani na
następców tych, którzy tego nie zrobili. Była jedna znacząca nieobecność; żaden
przedstawiciel nie reprezentował Tiranoc. Wysłano wiadomości, ale nie padło żadne słowo o
tym, kto zastąpił Bela Szanaara; Elodhir był spadkobiercą przed śmiercią z rąk Bathinaira.
Koradrel przybył na południe z Imrikiem i Carathrilem w towarzystwie kilkuset Chracian
wezwanych z górskich miasteczek wokół Tor Achare. Imrik, nie ufając innym zadaniom,
wyznaczył obleczonych w lwy wojowników, aby byli jego ochroniarzami w uznaniu ich
walki z zabójcami. Nazywał ich Białymi Lwami z Chrace, a wieści o ich odwadze szybko
rozprzestrzeniły się po kilku tysiącach elfów stojących na Wyspie Płomienia. Obok nich byli
cichi wojownicy Strażników Feniksa. Ich liczba zmalała, wielu padło ofiarą rycerzy
Nagarythe i kultystów, którzy walczyli poza świątynią, podczas gdy w środku miała miejsce
masakra.
Imrik zauważył herb kapitana Gwardii Feniksa pośród żołnierzy stojących przy drzwiach i
zostawił pozostałych książąt.
– Twoje zamówienie zapoznało się z sekretami przechowywanymi w Komnacie Dni –
powiedział Imrik. – Ogień na kamieniu zapisany jest życiem każdego Króla Feniksa.
Kapitan skinął głową, a jego twarz była nieruchoma.
– A czytasz zagładę Bela Shanaara?
Kapitan nie odpowiedział, ale spojrzał na Imrika nieruchomym spojrzeniem.
– Czy moja śmierć jest tam napisana w płomieniach? – Zapytał Kaledorian.
Ponownie kapitan nie wykonał gestu zaprzeczenia ani zgody. Warcząc, Imrik chwycił
kapitana Gwardii Feniksa złotym zapięciem płaszcza.
– Jaki pożytek ma mądrość Asuryana, jeśli trzymasz język? – Warknął Imrik. – Milczycie,
gdy nasi ludzie sami siebie niszczą.
– Nie odpowie ci – zawołał Mianderin z wnętrza świątyni. – Umrze, zanim wypowie
jakieś słowo. Puść go, Imrik, i zachowuj się jak król. Nie do nas należy znajomość woli
Asuryana, ani jej odgadywanie. Los zawsze zwycięży.
Imrik zwolnił uścisk i wrócił do świątyni, zastanawiając się, czy jest jakiś sposób, by
uniknąć losu zapisanego na ścianach Komnaty Dni. Powitał go szereg oczekujących twarzy.
Thyriol uśmiechał się lekko, najwyraźniej rozbawiony wybuchem Imrika.
– Imrik umiera dziś – oznajmił Mianderin, machając grupą, by zebrała się wokół
wiecznego płomienia Asuryana. – Jako Aenarion i Bel Shanaar przed nim, przejdzie on w
płomienie i zostanie zniszczony przez sąd Asuryana, aby odrodzić się ponownie jako Król
Feniks.
– Jeśli mam umrzeć, to moje imię umrze wraz ze mną – powiedział Imrik, zarabiając na
zmarszczeniu arcykapłana za przerwę. Zignorował westchnienie rozdrażnienia Mianderina i
kontynuował. – Imrik nie doprowadzi naszego ludu do zbawienia. Będę Caledorem na cześć
mojego dziadka i królestwa, które mnie wychowało. Imrik wejdzie w płomienie, ale pojawi

105
się Caledor.
– Czy możemy kontynuować? – powiedział Mianderin. Imrik skinął głową na zgodę. –
Dziś koronujemy nowego Króla Feniksa, wybranego przez książąt Ulthuanu jako pierwszego
spośród równych.
– Skończyliśmy? – Powiedział Imrik.
Zaczął iść w stronę płomienia. Mianderin pospieszył za nim, sygnalizując swoim
akolitom, aby zapalili kadzidełka i rozpoczęli ich intonowanie. Arcykapłan chwycił ramię
Imrika dwa kroki od płomienia.
– Jeszcze nie – powiedział Mianderin.
Arcykapłan cofnął się i rozpoczął własną szeptaną inkantację. Imrik stał i patrzył na
płomień Asuryana. Nie było ciepła. Jego skóra kłuła magią i czuł zaklęcia kapłanów, które go
otaczały. Jego kończyny zmarzły, a serce zwolniło.
Dwóch akolitów zbliżyło się i zapięło długi płaszcz piór na swoich naramiennikach.
Biorąc głęboki oddech, Imrik spojrzał na Mianderina, który skinął głową.
Imrik wszedł do ognia.

Płomienie paliły go, dotykając każdej części jego ciała i ducha. Nie było bólu, żadnych
wrażeń. Imrik czuł się jak duch, oprócz śmiertelnego świata.
Nadal słyszał śpiew kapłanów, ale melodia się zmieniła, wysokość głosu wzrosła. Imrik
przysięgał, że teraz śpiewa tysiąc głosów.
Nie widział nic oprócz wielobarwnego ognia. Został z tego zrobiony. Uniósł dłoń przed
twarz i nie zobaczył niczego oprócz tańczących płomieni.
Imrik zastanawiał się, czy nie żyje.
Płaszcz czuł się jak skrzydła, podnosząc go w górę, unoszony wysoko przez płomienie.
Zamknął oczy, ale nic się nie zmieniło; płomienie wciąż wypełniały jego wizję. Delikatna
bryza zdawała się go obmywać, jego dotyk wygładzał skórę, mięso i kości, zmieniając go w
delikatny popiół; wszystko bez cienia dyskomfortu. Imrik pomyślał, że to sobie wyobraził.
Wróciły doznania, ogień ponownie zlewał się w swoją formę, tworząc z ciała esencję,
kończyny, głowę, palce i każdą jego część. Otworzył oczy, odwrócił się i wyszedł z płomieni.

Książęta wiwatowali, podnosząc pięści w geście pozdrowienia dla nowego króla.


– Zdrowaś Caledor, Feniks, król Ulthuanu!
Caledor pokiwał głową z wdzięcznością i dołączył do swoich towarzyszy. Nawet nie
spojrzał na płomienie.
– Co teraz? – Zapytał.
– Tradycją jest podróż do Avelorn i małżeństwo z Everqueen – powiedział Mianderin. –
Ona jest prawdziwym władcą Ulthuanu i musicie szukać jej błogosławieństwa, a także
Asuryana.
Kapłan pochylił się i wyszeptał następne słowa.

106
– Konieczne jest także, abyś spłodził dziedziczkę, aby wziąć płaszcz Everqueen –
powiedział Mianderin.
– Nie ma czasu – powiedział Caledor. Spojrzał na książąt. – Potrzebujemy armii.
Nagarythe wkrótce maszeruje, jeśli jeszcze tego nie zrobi. Nie ma grupy jednego królestwa,
która mogłaby się z nimi równać.
– A co byś zrobił z tą armią? – Zapytał Aerethenis. Elf był młody, ledwie dorosły, i
właśnie odziedziczył Eataine po zabitym wuju Haradrinie. – Które ziemie będziesz chronić za
pomocą tego hosta?
– Chronić? – Powiedział Caledor. – Ulthuan jest za duży, aby go bronić jedna armia.
Najpierw zaatakujemy Nagarythe.
Spowodowało to konsternację, szczególnie wśród nowo wyniesionych książąt. Pojawiły
się słowa niezgody i Tithrain z Cothique wystąpił naprzód, aby wyrazić skargę.
– Mamy niewielu wojowników do powiedzenia – powiedział świeżo koronowany książę.
– Jakie armie mamy do obrony naszych ziem w koloniach. Nie tylko Cothique, ale także
Eataine i Saphery. Yvresse wciąż toczy się po zdradzie Bathinaira.
– Możesz zaoferować swoim domom – powiedział ostro Finudel. – I wy sami. Saphery ma
magów, Eataine the Sea Guard. Wszyscy macie milicję miejską, wychowaną do walki z
kultami.
– I nadal toczą tę bitwę – powiedział Tithrain. – Jeśli maszerujemy na Nagarythe,
porzucamy nasze domy na nieznane niebezpieczeństwo z rąk agentów i zabójców Morathi.
– Wcześniej pozwolą legionom Nagarythe maszerować do twoich domów – powiedziała
Athielle. Spojrzała na Caledora dzikimi oczami, a potem na Koradrel. – Chrace i Ellyrion
graniczą z Nagarythe i poczują pierwszy cios. Tiranoc także, choć obawiam się, że
nieobecność ich nowego księcia mówi mi, że nie powinniśmy oczekiwać pomocy z tej
dzielnicy, bez względu na powód.
– Chrace będzie walczył, już o tym wiesz – powiedział Koradrel. – Ale inni mają rację,
kuzynie. Muszę najpierw wrócić i bronić mego królestwa, zanim będę mógł towarzyszyć
wam w Nagarythe. Kiedy granica będzie bezpieczna, przywiodę do ciebie takich
wojowników, jakie mi pozostały.
Caledor westchnął z frustracją i zwrócił się do Thyriola o wsparcie.
– Wyślę wieści do magów, którzy są w stanie przeciwdziałać magii, aby przybyli tutaj,
abyśmy mogli udaremnić wszelkie czary Morathi i jej sabatu – powiedział książę Sapherian. –
Podobnie jak inni, mam niewiele włóczni i mieczy dla sprawy, a wiele z nich musi być
zatrudnionych, aby chronić się przed wrogiem, który już się czai.
Odgryzając swoje rozczarowanie, Caledor przypomniał sobie, że został wybrany na króla,
który ma przewodzić, a nie być tyranem. Książęta słusznie bali się o bezpieczeństwo swoich
królestw. To nie było tchórzostwo; ich pierwszym i największym obowiązkiem była ochrona
ich ludu.
– Bardzo dobrze – powiedział. – Powróćmy wszyscy do naszych królestw i przygotujmy,

107
co możemy. Wrócimy tu przy pierwszym zimowym księżycu, za czterdzieści trzy dni.
– Bądź czujny na wszelkie niebezpieczeństwa – powiedział Thyriol. – Podczas gdy my
spoglądamy w kierunku Nagarythe, nie pozwólcie, by wróg pod ręką wymknął się wam z
oczu. Czciciele cytararzy wejdą w życie teraz, gdy wszystko zostanie ujawnione. Nie
popełnijcie błędu, teraz jest wojna i musimy zwyciężyć.
– Nie okazuj litości – powiedział Caledor. – Chwila słabości nas wszystkich skaza.

Długi peal wstrząsnął ponurym zboczem góry ze smoczego rogu Doriena, odbijając się od
nagich skał, odbijając się echem od niskiej mgły. Thyrinor zerknął na Imrika – przypomniał
sobie Caledor – i zobaczył oczy nowego Króla Feniksa, skierowane na ujścia jaskini, ledwo
widoczne przez mgłę. Nowy władca Ulthuanu przekazał doniosłą wiadomość o swoim
podniesieniu z ledwie błyskiem emocji; nie więcej uczuć niż gdyby raportował pogodę nad
Morzem Wewnętrznym. Caledor odrzucił wszelkie sugestie dotyczące świętowania i był
jeszcze bardziej zdziwiony niż przedtem.
Szybko jechali do legowiska smoków, Caledor niemal milczał przez całą podróż. Thyrinor
próbował przekazać kilka słów na temat myśli Króla Feniksa, ale mu się nie udało. Caledor
martwił się, że tyle Thyrinor może zobaczyć, a sposób, w jaki czekał, aż smoki odpowiedzą
na wezwanie, nie przyczynił się do złagodzenia obaw Thyrinora. Caledor był spięty, ręce
zaciśnięte w pięści, ręce skrzyżowane na napierśniku, zaciśnięte szczęki.
Nie było żadnego pokazu ostatniej wizyty. Maedrethnir wyłonił się z jaskini po prawej
stronie elfów i spadł na nagie wzgórze.
– Jest w tobie coś innego – powiedział stary smok. Jego nozdrza rozszerzyły się szeroko,
gdy wąchał powietrze, a jego głowa krążyła wokół Caledora. – Magia cię dotyka. Stara
magia.
– Jestem Królem Feniksa – odpowiedział Caledor. – Wyczuwasz płomień Asuryana.
– Król Feniks? – Smok zaskoczył wygiętą szyję. – Bel Shanaar nie żyje?
– Nadchodzi wojna – powiedział Caledor, ignorując pytanie. – Czy smoki będą jeździć z
książętami Caledor?
– Stałeś się jeszcze bardziej gwałtowny, Imrik – powiedział Maedrethnir.
– Przyjąłem imię Caledor – powiedział Król Feniks. – Aby uhonorować te ziemie i elfa,
który najpierw starał się o sojusz smoków.
Maedrethnir prychnął, choć Thyrinor nie umiał stwierdzić, czy jest to rozbawienie, czy
szyderstwo. Niezależnie od tego smok pochylił głowę i rzucił się w powietrze, krążąc z
powrotem do jaskini, z której wyszedł.
Długo czekali. Thyrinor próbował nawiązać kontakt z Dorienem, ale wydawało się, że był
zarażony nastrojem swojego brata i w odpowiedzi powiedziałby tylko kilka słów. W końcu
Thyrinor poddał się i usiadł na skale, pozostawiony własnym mrocznym myślom.
Zbliżał się zmierzch, kiedy wreszcie pojawił się Maedrethnir. Dwa kolejne smoki
podążyły za nim z jaskini: Anaegnir i Nemaerinir. Trzy smoki wylądowały wokół elfów, a

108
skrzydła przecinały wiry w gęstniejącej mgle.
– Nigdy więcej? – Powiedział Caledor.
– Wszyscy trzej nadejdziemy – powiedział Maedrethnir. – Nikt inny nie odbierze
połączenia.
– Trzy smoki wystarczą, by zniszczyć Nagarythe – powiedział Dorien. Zwrócił się do
Nemaerinira, swojego wierzchowca. – Dziękuję za posłuchanie połączenia.
– Spałem tylko lekko – odpowiedział smok w czerwonym kolorze. – Jeszcze rok i być
może nie odpowiedziałbym.
– Maedrethnir mówił o wojnie, a ty wspominasz o Nagarythe – powiedziała Anaegnir, jej
głos był łagodniejszy niż u mężczyzn. – Jakie zło porusza się na północy?
– Zdrada – odpowiedział Thyrinor. – Naggarothi próbują uzurpować władzę, a inne
królestwa nie mają wystarczającej mocy, by odpowiedzieć. Smoki Caledora przejdą długą
drogę do przywrócenia równowagi sił.
– Aby walczyć z elfami? – Powiedział Nemaerinir. Smok zagrzmiał głęboko w jego
gardle. – Nieprzyjemny interes.
– Tak – powiedział Caledor. – A jednak musimy się tym zająć.
– Naggarothi promują kult pod-bogów – powiedział Thyrinor. – Gdyby zwyciężyli,
mieliby całą Ulthuan pod kontrolą Khaina i Eretha Khiala i innych.
– Są gorsze bogowie, którzy mogą być niewolnikami – powiedział Maedrethnir.
– Nasz podział osłabia nas – powiedział Dorien. – Słabość, którą bogowie Chaosu
wyczują i będą działać na ich podstawie. Jeśli elfy upadną, kto uchroni wir przed upadkiem?
Krasnoludy? Ludzie? Orki?
– Dorien ma rację – powiedział Thyrinor. – Musimy walczyć nie tylko o los nas samych,
ale o przyszłość świata. Jeśli Morathi i jej wyznawcy będą rządzić, przyniosą mroczną magię
i czary, a demony przyjdą ponownie.
– Tak nie będzie – warknęła Anaegnir. – Pomożemy Ci.
– Dobrze – powiedział Caledor. – Wracamy do Tor Caled. Spotkaj się z nami w pałacach,
kiedy będziesz gotowy.
– A więc gdzie? – spytał Dorien. – Naggarothi mogą maszerować prosto przez Tiranoc i
być na naszych granicach, zanim się zorientujemy.
– Głupotą byłoby maszerować przed wiosną – odpowiedział Thyrinor. – Mamy czas na
zebranie armii.
– Armia będzie czekać, ale kultyści nie – powiedział Dorien. – Powstaną i utorują drogę
do postępu Naggarothi. Tej zimy będzie śmierć, zapamiętajcie moje słowa.
– Smok nie może polować na kultystów – powiedziała Anaegnir. – Nie, chyba że chcesz
zniszczyć swoje miasta i spalić pola.
– Masz rację – powiedział Caledor. – Zaczekamy na armię Nagarythe. Potem ich
zabijamy.

109
10.
Zaatakowany Lothern
Gdy Carathril otworzyła drzwi do winiarni, na ulice wyleciały kłęby wypełnionego
zapachem dymu. Machnął ręką, żeby Aerenis wyprzedził go w środku, a potem wszedł,
zamykając za sobą drzwi. Było cicho, jak można się było spodziewać w środku dnia, a tylko
kilku patronów zebrało się przy stoliku przy kominku. Carathril rozpoznała ich jako członków
Straży Pałacowej, znowu bez zaskoczenia, ponieważ z tej konkretnej winiarni korzystali
prawie wyłącznie członkowie gwardii książąt. Jeden z nich, Myrthreir, uniósł dłoń na
powitanie i skinął na parę na wyściełaną ławkę, na której siedział.
– Nowa ciemnoczerwona Fierean właśnie skończyła się osiedlać – powiedział inny
żołnierz, Khalinir, kiedy dołączyli do grupy. Podał swój kieliszek Carathrilowi. – Spróbuj,
jest bardzo owocowy.
Carathril przyjęła kryształowy puchar i upiła łyk wina. Był delikatnie pachnący różą i miał
pełniejszy smak niż zwykle lubił, ale nie był nieprzyjemny.
– Smaczne – powiedział Carathril z niejednoznacznym wyrazem twarzy.
Podał kieliszek Aerenisowi.
– Myślę, że pozostanę lojalny wobec mojego Sapherian Gold, dopóki nie nadejdzie
zimowy sezon winogronowy – powiedział, wymachując kielichem.
Służąca z długimi jasnymi włosami związanymi w jeden warkocz na plecach podeszła do
stołu, a Carathril zamówiła butelkę swojego ulubionego wina. Aerenis poprosił o wodę.
– Zeszłej nocy słyszałem rozprawę Hythreira na temat cyników – powiedział Khalinir. –
Występował w Sapphire Plaza. To był sentymentalny dotyk, jeśli mnie zapytasz, ale
wydawało się, że rozbudza to tłum, co z całą tą gadką o Aenarionie i tym podobne. Z drugiej
strony, to Hythreir, zawsze bardziej popularny niż rodowód.
– Bardzo podobały mi się jego Rozmyślania o Lothern Trader – powiedziała Fithuren z
drugiego końca stołu. – Oczywiście to było przed powrotem Malekitha. Jego humor
dramatycznie się zmienił i nie doceniam niektórych ciemniejszych elementów, których teraz
używa w swoich kompozycjach. Wygląda na to, że przez ostatnie lata coraz bardziej łapał się
na własnych nieszczęściach. Można by pomyśleć, że był jedynym elfem w Lothern, który
martwił się i troszczył o to, jak tam stoi i czasem lamentuje na placu Opal.
– Wystarczy, że musimy poradzić sobie z tymi przeklętymi kultami, kiedy jesteśmy na
służbie, nie chcę o nich słuchać bez końca, gdy odkładam włócznię – powiedział Myrthreir. –
Książę wypowiada proklamację po proklamacji, a jednak wciąż są na tyle ślepi, by gromadzić
się przed demagogami i rabusiami. Zaledwie pięć dni temu w Callhan znaleźliśmy gniazdo
sportowców udających gildię hafciarską. Mówię wam, kiedy znaleźliśmy to, co wyobrażali
sobie za pomocą igieł, wywołało dreszcz na moim kręgosłupie. Jeden z nich prawie oderwał
ode mnie swoje paznokcie, jeśli w to wierzysz.

110
– Odesłałeś ich? – Zapytał Aerenis.
– Oczywiście, że tak – odpowiedział Fithuren. – Dopóki książę nie wyda innego
polecenia, wysyłamy ich pod eskortą do Amil Annanian. Słyszałem, że następnego ranka
opuścił inny statek z prawie dwiema zdeprawowanymi duszami na pokładzie. Ponad
pięćdziesięciu jest pielęgnowanych przez kapłanów Ereth Khial.
– Jeśli to oznacza, że nie rozlewamy tyle krwi, ile moglibyśmy, to nie widzę w tym żadnej
szkody – powiedział Aerenis.
– Po schwytaniu wydają się dość oswojone – powiedział Mythreir.
– Większość to normalni ludzie – powiedział Aerenis. – Niektórzy po prostu chcą
odpowiedzi, ucieczki lub współczucia. Ze swojej strony nie widzę szkody w większości tego,
co robią. Słyszałem, że w Nagarythe odbywają się ofiary krwi i wszelkiego rodzaju
bestialskie zachowania, ale tutaj w Lothern większość aresztowanych to nic innego jak
zagubione dusze szukające drogi.
– Ich czyny są zabronione, nawet jeśli nie wyrządzają bezpośredniej krzywdy innym –
powiedział Myrthreir.
– Ale dlaczego są zabronione? – Zapytał cicho Aerenis. Służąca wróciła z napojami, a
Aerenis upił łyk wody, po czym kontynuował. – Książę i jego rada postanawiają, że wiersze i
spektakle Hythreira są dobre, wydając jednocześnie dekrety przeciwko pisarzom takim jak
Elrondhir i Hythryst za bycie kuszącym i niebezpiecznym. Pięć lat temu Elrondhir był
nadwornym poetą księcia Haradrina, teraz jest zbiegiem.
Carathril przyzwyczaił się do ponurych nastrojów Aerenisa, odkąd wrócił do Lothern.
Było to miasto, które, jak stwierdził, zostało nieodwracalnie zmienione przez zdradę księcia
Aeltherina i śmierć księcia Haradrina, ale nawet teraz niektórzy strażnicy i szlachta nie chcieli
zaakceptować niebezpieczeństwa, jakie stwarzają mroczne kulty.
Plotki i szepty utrzymywały, że Haradrin w jakiś sposób uwięził Aeltherina, i to właśnie
do tych konspiracyjnych zarzutów, o których wspomniał teraz Aerenis. Carathril wiele razy
rozmawiał ze swoim przyjacielem o sposobie śmierci Aeltherina i wiedział, że wciąż
nawiedza Aerenisa, podobnie jak śmierć przyjaciółki jego siostry, Glaronielle. Książę spalił
się żywcem wraz ze swymi nieświadomymi wyznawcami, a ohydna scena wciąż
prześladowała wszystkich, którzy byli tego świadkami. Chociaż Aerenis nigdy się do tego nie
przyznał, dla Carathril było jasne, że jego towarzysz żywi uczucia do dziewczyny, o której
wspominał; uczucia, których być może nigdy jej nie wyraził za życia.
Teraz Aerenis nabrał zimnego serca, z upływem lat coraz bardziej skupiony na sobie. Nie
żartował już z humorem i śmiał się tylko z goryczy. Jego towarzystwo było rzadkie, ponieważ
większość wolnego czasu spędzał z własnym radcą; Carathril nigdy nie obraził swojego
przyjaciela, pytając zbyt głęboko o to, gdzie ukrywał się przez kilka dni.
Zagubiony w zadumie Carathril nie zdawał sobie sprawy, że Myrthreir zwraca się do
niego.
– Carathril? – powiedział królewski strażnik.

111
– Przepraszam, moje myśli szybowały gdzie indziej, jak orły w górach – powiedziała
Carathril, zerkając na Aerenisa. Jeśli jego przyjaciel przypomniał sobie tę starą rozmowę, nie
pokazał jej, ale spojrzał w milczeniu na swoją szklankę.
– Zapytałem, czy Sapphire Company jutro bierze udział w tej wyprawie w góry –
powiedział Myrthreir.
– Tak, prowadzę firmę do Hal Mentheon, aby spotkać się z kapitanem Fyrthrilem z Ruby
Company – powiedział Carathril.
– Hal Mentheon? – Zapytał ostro Aerenis. – Nie wspominałeś o tym wcześniej.
– Skąd ta troska? – Powiedział Carathril.
– To miasto, w którym mieszka moja siostra – wyjaśnił Aerenis. – Mam nadzieję, że jest
bezpieczna.
– Gromadzimy się w Hal Mentheon, ale nasza misja zabiera nas w głąb lądu w góry,
gdzieś w pobliżu Enullii Caith na granicy Caledoru – zapewnił swojego przyjaciela Carathril.
– Jestem pewien, że w mieście nie ma nic złego, inaczej moglibyśmy usłyszeć od Fyrthril.
– Tak, prawdopodobnie masz rację – mruknął Aerenis, ponownie spoglądając na wodę.
Carathril dokończył kielich wina i nalał kolejnego, pozwalając, by rozmowa innych
przebiegła nad nim, od czasu do czasu kiwając głową w pewnym momencie lub uśmiechając
się dowcipnie. Aerenis usprawiedliwił się na krótko przed zmierzchem i chociaż Carathril
martwiła się o swojego przyjaciela, cieszył się z poprawy nastroju, który towarzyszył odejściu
jego surowego towarzysza. Jak to często bywało w dzisiejszych czasach, rozmowa ostatecznie
wróciła do tematu Nagarythe.
– Słyszałem od kupca z Chracia, że armia Anarów jest oblegana w cytadeli Cauthis, na
zachód od Przełęczy Gryfonów – powiedział Khalinir.
– To stare wieści – wyśmiał Myrthreir. – Walka Naggarothi z Naggarothi nie może być
dla nas niczym złym. Nie wiem, dlaczego książę tak się martwi. Nagarythe jest najdalej od
Eataine. To nie tak, że mogliby przekraść się przez Tiranoc i Ellyrion, aby zaatakować nas
bez ostrzeżenia, prawda?
Carathril milczała. Poznał Alith Anar i poczuł współczucie dla tych Naggarothi, którzy
wciąż byli lojalni wobec Tronu Feniksa. Bez względu na losy nadchodzącej wojny, Carathril
wiedział w swoim sercu, że Anary zostaną na zawsze złapane między ich lojalnością. Był
wdzięczny, że sprzeciwili się Morathi. Myrthreir miał rację co do jednej rzeczy: Lothern był
tak daleko od walk, jak Carathril najprawdopodobniej uciekłby bez kierowania się do kolonii.
Gromadzono nowych rekrutów i pewnego dnia Carathril wiedziała, że będzie musiał
znowu maszerować pod sztandarem Eataine. W tej chwili był zadowolony z pozostawienia
akcji i zmartwień innym. Podobnie jak wielu jego towarzyszy, jego pierwszą troską było
bezpieczeństwo jego księcia i jego ludu. Będzie walczył po otrzymaniu rozkazu, ale starał się
cieszyć względnym spokojem przez cały czas.
Wiedząc, że następnego dnia wyruszy ze swoim towarzyszem, Carathril usprawiedliwił
się i opuścił winiarnię, podczas gdy jego siła woli i trzeźwość wciąż pozwalały.

112
Wracając do swojej kwatery kamiennymi ulicami Lothern, zastanawiał się nad obszarem
szarości między miłym spędzaniem czasu wolnego a ześlizgiwaniem się w zepsucie kultów.
Całkowite zatracenie się w doznaniach, odłożenie na bok lęków, wątpliwości i udręk
racjonalnego życia było na zawsze pokusą dla elfów. Radości przyjaźni i miłości były
niezrównane, ale Carathril i jego lud tak samo cierpieli z powodu najczarniejszych otchłani
gniewu i biady.
Każdy kroczył niebezpieczną ścieżką pomiędzy agonią i ekstazą, wiecznie walcząc z
niespokojnym duchem obudzonym w jego sercu przez nadejście Aenariona; pragnienie walki
i podboju, wstępowania do szczytów wrażeń, do których zdolny był tylko elfi umysł i ciało.
Carathril sam nie odczuwał takiego pragnienia. Jego życie było wystarczająco pełne
wydarzeń i pragnął przyziemności i przewidywalności, tak jak kultyści szukali stymulacji i
ryzyka. Wygodne, że wciąż mógł oprzeć się przynętom swojego elfiego ducha i usypiony
winem, Carathril zasnął zrelaksowany i spokojny.

Aerenis obudził Carathril niedługo po świcie, przynosząc mu szklankę świeżej wody ze


studni koszarowej i mały bochenek chleba z kawałkiem masła i garnkiem lśniącego miodu.
Porucznik Carathril wydawał się bardziej swobodny niż poprzedniej nocy i kapitan zauważył
to.
– Zobaczę się z moją siostrą, kiedy dotrzemy do Hal Mentheon – wyjaśnił Aerenis. – Nie
widziałem jej od lata ubiegłego roku ani moich kuzynów i siostrzeńców. Pamiętaj, że jestem
urodzonym na wsi, a nie dzieckiem Lotherna takim jak ty.
– Oczywiście – powiedział Carathril. – Nie mam rodziny, za którą tęsknię, ale
przypuszczam, że miasto i jego mieszkańcy są najbliższymi krewnymi.
Kompania została zebrana na marsz do Hal Mentheon i wkrótce zmierzała na zachód z
Lothern, aby spotkać się z żołnierzami z innych części Eataine. Położone między Morzem
Wewnętrznym a zewnętrznym wybrzeżem Ulthuan, królestwo było pięknym obszarem
pagórków i pól uprawnych, stopniowo wznoszącym się na zachód, aż do podnóża Gór
Smoczego Kręgosłupa, które stanowiły granicę z Caledorem.
Sto elfów szło wzdłuż wybrzeża drogą w stałym tempie, łąki i pastwiska po prawej,
płytkie klify po lewej stronie, poprzecinane krętymi ścieżkami i jezdniami prowadzącymi do
wielu zatoczek i plaż. Wiatr wiał z morza, niosąc słone powietrze i mżawkę z pochmurnego
nieba, ale marsz nie był nieprzyjemny podczas częstych przerw, w których świeciło słońce.
Po południu kompania zatrzymała się na odpoczynek, nad małą wioską rybacką położoną
u podnóża białego kredowego klifu, który zakrzywiał się jak gasnący księżyc wokół zatoki o
zielonych wodach. Większość statków była na zewnątrz, a ich białe żagle i kadłuby były
widoczne na tle ciemności morza. Żywność była rozładowywana z wagonów dostawczych
firmy.
Carathril opuścił kompanię i odszedł w niewielkiej odległości, aby oprzeć się o
pomalowaną na biało kamienną ścianę wyznaczającą granicę gospodarstwa. Opierając ręce na

113
ścianie, włócznię i tarczę obok niego, wyjrzał na morze i obserwował ptaki latające wokół
szczytów klifu, a ich ostry krzyk przecinał powietrze nad hukiem fal u stóp klifu pod nim.
Przesunął wzrok dalej w stronę morza i spojrzał na horyzont na południu, ciesząc się
spokojem płaskiej niebieskiej przestrzeni oceanu. Aerenis dołączył do niego, podając
Carathrilowi zawiniętą paczkę chleba i peklowane mięso, po czym oparł się plecami o ścianę.
– Trudno uwierzyć, że w takich dniach jest coś nie tak z Eataine – powiedział Carathril.
– Być może nie ma nic złego – odpowiedział Aerenis. – Ciesz się spokojem tego, czym
jest.
– Gdyby to było takie proste – powiedział Carathril. Westchnął i zamknął oczy, biorąc
głęboki oddech morskiego powietrza i zanurzając się w cieple słońca. – Zbliżają się
wrogowie, niż nam się wydaje. Nie mogę uwierzyć, że Lothern jest całkowicie wolny od
kultów, a reszta Eataine z pewnością zapewnia schronienie dla więcej.
– Czy zastanawiasz się, czy z kultów nie stworzono wrogów, kiedy nie jest to konieczne?
– Powiedział Aerenis.
– Co masz na myśli? – Powiedział Carathril, zwracając się do swojego przyjaciela.
– Było kilku takich jak Chainici, którzy żerowali na niewinnych, ale większość z nich jest
na pewno nieszkodliwa? – Odpowiedział Aerenis. – Co jeśli niektórzy z naszego ludu chcą
czasem zatracić się w przyjemnej fugie lub rozmawiać z duchami zmarłych? Czy to jest warte
cierpienia, które przyniosło prześladowaniu tych ludzi? ”
– To pułapka ducha – powiedział Carathril. – To szkoda, jaką wyrządza naszej kulturze,
naszemu społeczeństwu, sprawia, że uwielbienie cytharai jest złym samopoczuciem.
Widziałeś, co się stało z księciem Aeltherinem. Kulty osłabiają osąd i niszczą moralną istotę
naszego ludu.
– A więc zabiłbyś każdego kultystę? – Powiedział Aerenis. – Czy to jest rozwiązanie?
– Nie wiem – odpowiedział Carathril. – Wydaje się nieuniknione, że rozlew krwi to
załatwi. Naggarothi wzbudzili pochlebców i ich przedstawicieli, a kulty zareagują na nie,
kierując się rządami książąt i Króla Feniksa. Jeśli poddadzą się pokojowo, można tego
uniknąć .
– W tym podejściu wyczuwam nutkę arogancji – powiedział Aerenis. – Dlaczego
wszystkie wymagania stawiane są kultystom? Jakie próby zostały kiedykolwiek podjęte, aby
im pomóc, włączyć ich potrzeby i pragnienia do naszego społeczeństwa? Znani byli jako
obcy, a teraz przestępcy. Zastanawiasz się, dlaczego nie lekceważą autorytetu swoich książąt?
Nie mając odpowiedzi na to pytanie, Carathril wróciła do morza. Aerenis był życzliwy i
wybaczający, i miał rację. Jednak pomimo wszystkich krzywd, które kultywatorzy mogliby
zasadnie twierdzić, zostały im wyrządzone, Carathril nie mógł zapomnieć przerażających
scen, których był świadkiem w Ealith wiele lat wcześniej, ani też nie mógł zapomnieć o
urzekającej mocy, która próbowała obrócić go w służbę cytary.
Jego oko wędrowało po falach bez celu, gdy rozważał słowa Aerenisa. Patrząc na zachód,
zauważył żagiel płynący wokół cypla, większy niż łódź rybacka. Koncentrując się, zobaczył

114
dwu-kadłubowy statek jastrzębia płynący w polu widzenia, oba jego żagle pełne wiatru,
jasnoniebieski proporczyk spływający z jego masztu.
Kolejne nastąpiły i kolejne.
Zaskoczony Carathril patrzyła, jak flotylla zbliża się do zatoki. We wszystkich znajdowało
się jedenaście statków, w tym dwa potężne trzy kadłubowe smoki, z pokładami wyłożonymi
elfami.
– Jaki interes ma flota Tiranocii w Eataine? – Powiedział, zerkając w kierunku Aerenis.
Jego towarzysz wpatrywał się w flotę, a jego twarz wyrażała szok i niedowierzanie.
– Twoje oczy są ostrzejsze niż moje – powiedział Aerenis, osłaniając oczy przed słońcem
niemal bezpośrednio nad głową. – Myślę, że widzę żołnierzy na pokładzie.
Carathril zwrócił uwagę na zbliżające się statki. Przyglądając się bliżej, zdał sobie sprawę,
że Aerenis miał rację. Boki każdego statku były wyłożone elfami w zbroi, niosącymi tarcze i
włócznie. Gdy flotylla wyszła na słońce, Carathril zobaczyła, że wojownicy byli ubrani na
czarno i fioletowo, a nad nimi wisiały takie same sztandary.
– Naggarothi! – Warknął. – Musieli zabrać flotę Tiranoc.
– Naggarothi są tutaj w Eataine? – Reakcja Aerenisa była bardziej zmieszana niż szokiem.
– Musimy wrócić do Lothern – powiedział Carathril, odsuwając się od ściany.
– Muszę ostrzec moją rodzinę. – Aerenis wyglądał, jakby nie słyszał, co powiedziała
Carathril.
Porucznik zaczął biec, krzycząc do innych przy drodze. Carathril ruszył za nim, wzywając
firmę do upadku. Panowała anarchia i sprzeciw. Niektórzy z wojowników, jak Aerenis, mieli
rodzinę poza miastem i chcieli wrócić do swoich domów, aby ostrzec przed atakiem
Naggarothi.
– Spadną na Eataine'a jak chmura gniewu – błagał Aerenis, chwytając Carathril za rękaw
szaty. – Nie możemy pozostawić naszego ludu nieświadomego zagrożenia.
Carathril zauważyła, że przywrócenie porządku nie będzie łatwe. Rzucił okiem w stronę
morza i zobaczył, że pierwszy z jastrzębi szybuje do portu. Suwnice były już odchylane na
bok.
– Ci, którzy powrócą do Lothern, chodźcie ze mną – powiedział szybko, nie spuszczając
wzroku z towarzystwa. – Ci, którzy chcą zadbać o bezpieczeństwo rodzin, udaj się do nich tak
szybko, jak to możliwe i zabierz je do miasta. Jeśli nie możesz tego zrobić, proponuję udać się
do sanktuarium Caledor. Nie sądzę, aby Naggarothi odważyli się na gniew smoczych książąt.
Gdy prawie jedna trzecia kompanii odeszła, kierując się na północ i zachód, Carathril
opóźnił Aerenisa, kładąc dłoń na ramieniu.
– Zabierz swoją rodzinę i przyprowadź ją do Lothern – powiedział były herold. –
Sprowadź jak najwięcej ludzi z Hal Mentheon.
Aerenis skinął głową.
– Upewnij się, że masz dla nas otwarte bramy – powiedział. – Dotarcie do nich i powrót
zajmie im więcej niż dwa dni.

115
– Upewnię się, że książę wyśle wojsko, by zapewniło ci eskortę – obiecał Carathril. –
Muszę teraz iść. Dbaj o siebie, przyjacielu.
– A ty, mój kapitanie – powiedział Aerenis.
Carathril stała przez chwilę i patrzyła, jak Aerenis pospiesznie idzie drogą, goniąc za
malejącą grupą srebra i zieleni, zmierzającą szybko na zachód. Kapitan zawrócił na wschód i
dał znak, żeby powstali pozostali członkowie kompanii. Spojrzał w dół na port i poczuł
ukłucie winy, gdy czarno-srebrne linie wiły się z zadokowanych statków do miasteczka
rybackiego. Jego mała kompania nic nie mogła zrobić przeciwko kilku tysiącom lądujących w
Naggarothi na brzegu. Jego obowiązkiem było ostrzec mieszkańców Lothern i dopilnować, by
bramy morskie były zamknięte.
Wyruszył w energiczny marsz, kompania pozostała w tyle i zablokował pierwsze krzyki i
krzyki, które przyniesiono mu na morskiej bryzie.

Nad wsią przetoczyły się chmury chmur, które otaczały Eataine w ciemności, a światło
księżyców słabo migotało na wschodzie. W mroku płonęły dziesiątki pożarów, ciągnących się
wzdłuż wybrzeża, a miasta i wsie pochłonęły płomienie podpalone przez Naggarothi. Ze
ściany Lothern Carathril widziała także inne światła; marki noszone przez żołnierzy księcia
rozciągające się w długich szeregach w kierunku miasta, prowadzące uchodźców do świątyni.
W ciągu ostatniego półtora dnia było ich niewiele. nie więcej niż kilka tysięcy było w
stanie uciec przed atakiem Naggarothi. Aerenis jeszcze nie zgłosił się do koszar, a Carathril
obawiała się najgorszego dla swojego przyjaciela, choć żywił małą nadzieję, że dotarł do
miasta niewidocznego przez kapitana i był zajęty opieką nad rodziną.
Gong głośno zadzwonił nad miastem i Carathril odwróciła się. Skąpany w bladym blasku
Błyszczącej Wieży Lothern był cichy, opanowany ofensywą Naggarothi. Więcej świateł
gromadziło się między dwiema wielkimi bramami morskimi, świecącymi z lamp na statki
floty Eataine; dziesiątki statków, które szukały bezpiecznej przystani od schwytanych statków
Tiranoc krążących wzdłuż wybrzeża.
Wielu opowiadało się za tym, by książę otworzył bramy morskie i uwolnił gniew floty od
najeźdźców, ale takiej rady odmówiono. Aerethenis, bratanek zabicia Haradrina, nie miał
większego poparcia w nowej pozycji i nie chciał ryzykować statków Lotherna; największa
broń królestwa. Trudno było oddać lud Eataine bezlitosnemu Naggarothi, ale Carathril
zgodził się ze swoim władcą. Nie było sensu ryzykować inwazji na port.
Bramy pod Carathril otworzyły się ponownie, gdy tłum elfów ruszył wzdłuż drogi,
eskortowany przez kompanie rycerzy z jasnozielonymi proporczykami. Uchodźcy wyglądali
na wynędzniałych, nękani na pastwiskach i łąkach, a wielu rycerzy zostało rannych, ich
zbroje były wgniecione, a rany zabandażowane. Carathril zerknęła na twarze elfów
wchodzących do bramy i krzyknęła z ulgi, gdy ujrzał Aerenisa.
Carathril zbiegła po schodach na plac za bramą. Znalazł w tłumie Aerenisa, trzy żeńskie
elfy i dwóch młodych chłopców.

116
– Chwała Asuryanowi, że jesteś bezpieczny – powiedział Carathril.
Aerenis spojrzał na niego ponuro.
– Asuryan nie zasługuje na pochwałę za to, co nas spotkało – powiedział porucznik. – To
płomień Asuryana spalił Malekitha i rozpętał tę wojnę.
Carathril był zszokowany słowami swojego przyjaciela i nie mógł wymyślić żadnej
odpowiedzi. Aerenis nie powiedział nic więcej, prowadząc swoją rodzinę przez plac, do
którego mieszkańcy Lothern czekali z jedzeniem, kocami i leczniczymi nalewkami.
Grzmot kopyt na bruku spowodował, że Carathril cofnęła się, gdy rycerze wrócili przez
bramę. Ich kapitan, jego zielony pióropusz lśniący w świetle Błyszczącej Wieży, zatrzymał
swego wierzchowca przy bramie.
– Zamknij bramę! – Ryknął. – Wróg dotarł do Anir Morien!
– Co z resztą armii? – Zawołał Carathril. – Nie możemy ich porzucić.
Kapitan spojrzał na Carathril z wyrazem zaskoczenia.
– Jakiej armii? – powiedział kapitan z gorzkim śmiechem. – Te pochodnie, które widzisz,
są niesione przez Naggarothi! Kilka firm posiada Tir Athenor, inne uciekły na Morze
Wewnętrzne. Naggarothi będą w mieście przed świtem.
Klatka piersiowa Carathril zacisnęła się, a nogi osłabły na wieść. Słowa kapitana dotarły
do innych na placu. Z okolicznych budynków rozległy się krzyki przerażenia i krzyki paniki.
Anir Morien był najbliższą wieżą strażniczą za murami, a gdyby upadł, Naggarothi
kontrolowałby ważny port na Morzu Wewnętrznym.
Tłum napłynął dalej do miasta, przekazując straszne wieści.
– Obstawiaj mury, pojadę do księcia – powiedział kapitan rycerza.
Nie czekając na odpowiedź, odepchnął konia i zatrzepotał na placu, pozostawiając
Carathril w szoku. Usłyszawszy straszne wieści, wielu żołnierzy opuszczało mur, chcąc
zobaczyć swoje rodziny.
– Wróć do swoich postów! – Ryknął Carathril, nie odsłaniając miecza. – Najlepiej służ
swoim bliskim za włóczniami i tarczami!
Kilku nie posłuchało rozkazu i skierowało się do miasta, ale większość została pochłonięta
słowami Carathril i wróciła z ponurą miną do wież. Były herold zeskoczył z powrotem po
schodach do stróżówki i skierował wzrok na zachód. Migotanie pochodni Naggarothi
przysunęło się bliżej, gdy patrzył, poruszając się po polach i lasach jak węże ognia.
– Włącz alarm – powiedział Carathril, zwracając się do dmuchawy rogów obok niego.
Muzyk zwilżył wargi i podniósł długi biały róg do ust. Puścił grzmot, który rozbrzmiał w
całym mieście. Po kilku chwilach zajęli je inni w pozostałych wieżach, ostrzeżenie odbiło się
echem w Lothern, w odpowiedzi rozległy się dzwonki i gongi.
W oddali noc rozjaśniło się większe światło; płomienie z płonącego dworu na odległym
szczycie wzgórza. Carathril nie widziała nic z Naggarothi poza morzem marek, które zbliżają
się coraz bardziej.
– Łucznicy! – Zawołał Carathril.

117
Wbiegł do jednej z wież wartowniczych i wziął dla siebie łuk i kołczan. Wracając do
ściany, zastał kilkaset elfów gromadzących się po obu stronach bramy, strzały wbiły się w
oczy, oczy skierowane były na noc.
– Zaznacz pożary – powiedział Carathril, ciągnąc szyb.
Naggarothi wciąż znajdowały się w pewnej odległości, daleko od strzelania z łuku. Coś
zaskomlało w ciemności i grad kolczastych trzasków uderzył o kamienną bramę niedaleko
stąd. Ukryte w ciemnościach załogi silników wojennych Naggarothi z łatwością widziały
obrońców na murze i wieżach.
– Wyrzuć latarnie – rozkazał Carathril. – Przekaż słowo, aby zgasić latarnie.
Jak koc przykryty fortyfikacjami, lampy zgasły, ciemność rozprzestrzeniła się na północ i
południe, pozostawiając jedynie delikatny blask księżyca i odbity blask morza na południu.
Miejskie miotacze pocisków zwróciły salwy wroga, wystrzeliwując salwy włóczni
wielkości włóczni w kierunku zbliżającego się blasku armii Naggarothi. Noc była cicha, z
wyjątkiem uderzenia liny o drewno i szelestu pociętych w powietrzu. Nie słychać było nawet
krzyku, choć Carathril była pewna, że załogi miotaczy pocisków znajdą jakiś cel.
W odpowiedzi Naggarothi zgasili swoje marki, ryk płomieni powodujących chłód przez
Carathril, wieś wokół miasta robi się ciemna jak niebo. Okradzione z ich śladów silniki
wojenne obu stron zatrzymały się i zapadł dziwny spokój. Rozległy się szepty i szepty elfów
wokół Carathril, dopóki nie uciszył ich ostrym słowem.
Wszystkie oczy i uszy były napięte z powodu jakichkolwiek oznak Naggarothi. Kamień
drogi był jak blada wstęga, która wiła się między wzgórzami, aż nie było już widać jej z
daleka. Wiatr westchnął na kamieniu i zatrzepotał sztandary na swoich słupach na dachach
wież.
Czas mijał, księżyce tonęły niżej na niebie, zwiększając ciemność.
Potem nadszedł pierwszy hałas Naggarothi; odległe brzęczenie koszulek pocztowych,
stukot kopyt na drodze i wyściełanie tysięcy obuwniczych stóp. Tu i tam Carathril dostrzegła
krótki błysk światła, gdy słaba poświata księżyców odbijała się od hełmu lub czubka włóczni.
Powietrze stawało się coraz zimniejsze. Nienaturalnie, pomyślała Carathril. Czuł w
powietrzu podmuch magii, podobnie jak inni obrońcy. Po ścianie rozległy się szepty czarów i
rozległy się mruczące zaklęcia, które odpędzały mroczną magię.
Wciąż powietrze stawało się coraz zimniejsze, aż oddechy żołnierzy zamieniły się w bladą
poświatę księżyca. Carathril napiął palce na łuku, aby złagodzić ich sztywność, ale ani na
chwilę nie zamierzał zamykać celu. Wpatrywał się uważnie wzdłuż szybu, szukając celu, na
którym mógłby stracić strzałę, ale nie widział nic oprócz niejasnych cieni i migotania.
Zimne powietrze sprawiło, że bolały go stawy, a kamienie szeleściły po ścianach, a flagi
zwisały bezwładnie, a lód wyrywał haftowane sztandary. Łuk zaczął drżeć w uścisku
Carathril, a ramiona bolały go od wysiłku, gdy go trzymał. Wokół niego łucznicy wydawali
ciche wyciski, dmuchając w palce i tupiąc stopami.
Ostre słowa rozdzieliły powietrze na chwilę, zanim ciemna chmura szybów uniosła się z

118
ciemności, a setki ząbkowanych końcówek lśniły, gdy wspinali się w stronę ściany. Obrońcy
rzucili się na wał, gdy deszcz pocisków uderzył o kamień. Tu i tam krzyknął elf, przeszyty
trzonem, gdy kolejna salwa i kolejna szybko podążyły za nim.
Chmura kolczasta wydawała się nie mieć końca, a kusze repeaterów Naggarothi bez trudu
wysyłały grad pocisków przez całą noc. Carathril zacisnął szczękę, nie odważając się
podnieść głowy nad wał, gdy rozpryskiwały się wokół niego kawałki kamienia.
Wśród grzechotu uderzeń i trzasków rozbijających się szyb kapitan słyszał, jak tupot
butów zbliża się coraz bardziej. Naggarothi posuwali się naprzód pod osłoną kusz
wzmacniacza. Wkrótce znajdą się przy murach, jeśli obrońcy pozwolą się zaatakować
podmuchem pocisków przecinających powietrze.
– Przygotuj łuki! – Krzyknął Carathril, podnosząc się do wąskiej strzelnicy. Łucznicy
wokół niego podążyli za nim, używając ściany, by osłonić się przed wciąż opadającymi
szybami. Podnosząc łuk, zobaczył smugę ciemności nie dalej niż dwieście kroków od ściany.
Postępując w bliskiej formacji, z wysokimi tarczami i włóczniami, Naggarothi był łatwym
celem. – Luźny!
Burza białych szybów wskoczyła w mrok, napotykając krzyki bólu i zaskoczenia.
Powtarzające się trzaski silników w wieżach zwiększały hałas, rzucając ich pociskami w
nadciągającego wroga. Dźwięk przebijania poczty i przebijania ciała dochodził ze wszystkich
stron, a po chwili maszyny Naggarothi wracały ogniem, wysyłając deszcze kamiennych
odłamków z parapetów chroniących miotacze pocisków.
Odsłonięci łucznicy ucierpieli podczas następnej salwy Naggarothi, dziesiątki i jeszcze
bardziej zatoczyli się przez ścianę z okrutnymi trzonami broni i ciał. Niektórzy opadali w
miejscu, w którym stali, przebili hełmy i napierśniki.
W słabym świetle Carathril dostrzegła węzeł kilkudziesięciu Naggarothi posuwających się
szybko konno. Przeciągnęli między sobą barana wykonanego z ciemnego metalu, z głową
gryfa wykutego z lśniącego ithilmaru, opartego na ramie wykonanej z grubego drewna i
związanej żelazem. Więcej Naggarothi pobiegło za nimi, gotowych do obsadzenia barana,
gdy tylko znajdzie się przy bramie.
Nie trzeba wydawać żadnego zamówienia. Każdy elf na ścianach wiedział, że Naggarothi
nie można zaatakować bramy. Na jeźdźców spadały strzały, krzyki kawalerii mieszały się z
rykiem rannych rumaków.
Ogromny zgiełk wypełnił plac za Carathrilem i obejrzał się przez ramię, widząc
gromadzących się rycerzy Eataine, spływających po drogach miasta i tworzących kilkaset
eskadr.
Carathril usłyszała polecenie otwarcia bramy. Spoglądając w dół, zobaczył, że Naggarothi
znajdują się niecałe pięćdziesiąt kroków od stróżówki. Jeśli wypadek się nie powiedzie, za
chwilę znajdą się w mieście.
– Rób, co mówią! – Warknął na elfy w wieży bramnej, wiedząc, że należy podjąć ryzyko.
Brama nie była jeszcze odpowiednio podparta i po zniszczeniu nie można jej było wymienić.

119
Ciężary i biegi brzęczały w wieżach, gdy mechanizm bramy został uwolniony. Kiedy
ogromne dębowe drzwi wychylały się do wewnątrz, rycerze zaczęli szarżować. Szereg za
rangą, dziesięciu rycerzy szerokich, galopujących z miasta z przygotowanymi tarczami i
lancami przy pełnym przechyleniu.
Trzask uderzenia uderzył o ściany. Carathril ledwo widziała walkę w ciemności, tylko wir
srebrnych zbroi postaci i bladych koni przeciwko złoto-czarnym rycerzom Anlec. Wojenne
okrzyki i ochrypłe wyzwania powitały szarżę. Metal zadzwonił na metalu.
Carathril zmuszony był uchylić się za parapetem, gdy kolejna salwa powtarzających się
wałków kuszy płynęła w powietrzu. Patrząc przez strzelnicę, widział Naggarothi idącą w
długich szeregach, niosącą wysokie drabiny między swoimi teczkami, chronione przez
podniesione tarcze kolejnych wojowników z każdej strony. Opróżnił kołczan, tracąc strzałę za
strzałą w nadciągającym ataku, ale z niewielkim skutkiem.
Kilka eskadr rycerzy oderwało się od ataku wzdłuż drogi, wtaczając się w flankę
włóczników z drabinami. Rozbili się przez żołnierzy Naggarothi, którzy padli w dziesiątkach
na lancę, miecz i kopytne kopyta. Jednak nie jedna czwarta włóczników została rozgromiona,
gdy usłyszeli róg. Bojąc się, że zostaną złapani zbyt daleko od bramy, klin rycerzy odwrócił
konie i wrócił na drogę, na której wiodące eskadry już jechały przez bramę z powrotem do
bezpiecznego miasta.
Na inne polecenie bramy zostały zamknięte tuż za ostatnim z rycerzy. Pręty wsuwano na
miejsce i blokowano, gdy śruby z Naggarothi uderzały w pradawne drewno drzwi. Carathril
sądziła, że rycerze stracili prawie jedną czwartą ich liczby, ale odziane w ciemności ciała
zaśmiecające drogę i przestrzeń tuż przed ścianami świadczyły o stratach, jakie wyrządzili
podczas krótkiego wypadu.
Dalej na południe wzdłuż muru rozległy się odgłosy walki, gdy kilka kompanii
Naggarothi dotarło do obrony swoimi drabinami. Przez moment wydawało się, że uwaga
Naggarothi została wypędzona ze stróżówki, a Carathril wróciła do pokoju wartowniczego po
kolejne strzały. Wewnątrz znajdowały się dziesiątki rannych elfów, siedzących przy ścianach
lub leżących na materacach nasączonych ich krwią. Wielu nosiło ślady powtarzających się
kłótni, a rannych rycerzy prowadzono po szerokich schodach, aby ich rany opiekowali się
wewnątrz kapłani i kapłanki.
Wyrywając świeżą kołczanę z szybko malejącego stada, Carathril wrócił na swoje miejsce
i spojrzał na południe. Naggarothi szybko zrezygnowali z bezpośredniego ataku i spadali z
powrotem w stronę wzgórz, a szyki obrońców podążały za nimi. Na wschodzie, przez
Lothern, pierwszy rumiany blask świtu dotknął dachów i wież.
I tak minęła pierwsza noc oblężenia Lothern, jednej z wielu, która nawiedzi miasto w
nadchodzących porach roku.

– Kiedy przybędzie Caledor? – Mythreir dał głos na pytanie zadawane wiele razy; tak
wiele razy Carathril zmęczyło się słyszeniem tego pytania.

120
– Być może nigdy – warknął kapitan straży. – Myślisz, że Lothern jest sam w myślach
Króla Feniksa?
– Powinien być najwyższy – odpowiedział drugi elf, gdy obaj szli północnymi murami
miasta, patrząc w dół na Morze Wewnętrzne. Na wschodzie za Bramą Szafirową czekała
flotylla złożona z dziesięciu statków, przyciętych żagli i pokładów wypełnionych Strażą
Morską. – Po oblężeniu Lotherna Naggarothi bez przeszkód atakują Morze Wewnętrzne.
– A dopóki Ellyrion nie będzie bezpieczny, Caledor nie będzie mógł wysłać ulgi do miasta
– powiedziała Carathril, wzdychając ciężko. – Ile razy muszę to wyjaśniać?
– Dopóki nie masz sensu – powiedział Myrthreir. – Strategia Caledora jest zła i książę
powinien lepiej reprezentować. Po dostarczeniu Lotherna możemy kontrolować brzeg
Ellyrion i zaopatrywać jego armię.
Carathril nie zaoferował żadnej odpowiedzi, zirytowany uporem swojego towarzysza.
Caledor nie uwolniłby Lotherna z wrogiem wolnym w Ellyrion, tak jak szermierz odwróciłby
się od uzbrojonego przeciwnika. Miasto utrzymywało i utrzymywało siłę, i tylko to się
liczyło.
Dotarli do celu, odcinka ściany wychodzącego na Morze Wewnętrzne, który zakrzywiał
się od Sapphire Gate. Dalej wzdłuż brzegu okręty Naggarothi zostały wyrzucone na brzeg,
schwytane w północnym Ellyrionie i popłynęły na południe w celu wsparcia oblężenia. Na
północy i południu Cieśniny Lothern były otoczone flotami wroga. Jedyną zbawczą łaską
było to, że Naggarothi nie zrobili żadnych napadów na wschodnich krańcach Eataine, a wielu
mieszkańców ewakuowano w kierunku Saphery.
Były to bramy morskie, których pragnęli Naggarothi i przez dwa długie lata miażdżyli
ściany silnikami wojennymi, podłymi potworami i złymi czarami. To ostatnie stało się mniej
groźne od przybycia Eltreneth ostatniej jesieni, jednego z głównych magów Saphery.
Szybując nad miastem na swym białoskrzydłym pegazie, Sapherian przeciwdziałał zaklęciom
wroga, laska unosiła się w mistycznej mocy, płonąc mieczem.
Teraz wróg przygotował się na nowy atak. Zbudowali wieże i barany ukryte przed
machinami wojennymi Lothern przez ogromne mury ziemi i drewna. Planowali
przeprowadzić ostatni atak wzdłuż drogi Morza Wewnętrznego, to wszystko było jasne, a
książę Aerethenis w końcu ukłonił się tym, którzy pozwolą flocie Lothern uwolnić się.
Bez ceremonii Szafirowa Brama otworzyła się, ryk wody narastał, gdy wielki portal
otworzył się między Cieśninami Lothern i Morzem Wewnętrznym. Tam, gdzie dwa zbiorniki
wodne się spotkały, morze drżało i pieniło się, gdy fala uderzała o falę, po czym powoli
wirowała i umierała, pozostawiając ścieżkę wolną dla flotylli. Wczesne poranne światło
migotało z lśniących pokładów statków, gdy przechodzili przez otwartą bramę, a ich żagle
były jasnymi trójkątami bieli i błękitu.
– Słyszałem dla nich nowe imię – powiedział Mythreir.
– Co to jest? – spytał Carathril, skupiając uwagę na wzgórzach, przez które wiodła droga
do Morza Wewnętrznego w kierunku miasta, ostrzegając przed wrogami, którzy mogliby

121
zaatakować wschodzącą flotyllę z przybrzeżnych klifów. Nie było żadnego ruchu, ale dwustu
łuczników, którzy stali z przygotowanymi łukami przy wale, nie rozluźniło czujności,
ponieważ w przeszłości doświadczyło wielu sztuczek z Naggarothi.
– Naggarothi – powiedział Mythreir. – Nazywają się teraz druchii .
– Druchii? – Carathril nie mogła powstrzymać ponurego uśmiechu. Słowo oznaczało
Ciemnych. To pasowało. Odkąd po raz pierwszy jeździł z księciem Malekithem, Carathril
widziała, że Naggarothi udowodnili, że są zdolni do najgorszych czynów. – To jest Druchii.
Uważajmy jednak na ich podstępy.
Flotylla z Lothern płynęła pełnym wybrzeżem wzdłuż wybrzeża, a piloci znali każdą rafę i
skałę wokół wejścia do portu. W oddali rozbrzmiały rogi, gdy druchii zauważyli nadlatujące
statki, a Carathril mogła po prostu dostrzec przypływ aktywności wzdłuż brzegu, gdy płynęli
w kierunku własnych statków na brzeg.
Nadleciał powiew powietrza i łopatka piór. Carathril podniosła wzrok i ujrzała szybującą
nad głową Eltreneth zawieszoną na jego pegazie. Kostur maga ciągnął iskry czerwonego i
niebieskiego ognia, gdy skrzydlaty koń rzucił się w stronę wierzchołków klifu, gdzie
obozowali druchii.
Piorun czarnej błyskawicy wyskoczył z morza ciemnych pawilonów, aby zostać
odwróconym przez migoczącą kulę złota otaczającą Eltreneth. Przepływały ku niemu strzały
repeaterów, ale i one zostały odwrócone przez jego magiczną tarczę. Nawet z daleka Carathril
wyczuwała przypływ i przypływ magicznej energii, gdy mag i czarownicy pod nim walczyli o
kontrolę nad wiatrami magii. Wielobarwny ogień wyskoczył z laski Eltreneth, przepalając
namiot i zagrodę, rozpalając obóz w płomieniach, gdy w powietrzu wokół niego pojawiły się
ciemne chmury, trzeszczące nienaturalną energią.
Statki znalazły się teraz w zasięgu floty druchii oddalającej się od plaż. Tylko garstka
wrogich statków wypłynęła na morze, gdy kwiaty płonących na biało piorunów i strzały
popłynęły po wodzie, łapiąc żagle i olinowanie, podpalając pokład i maszty. Aby się nie
przewyższyć, druchii wystrzeliły z chmurami czarnych szybów, wzmacniaczy kuszy i
miotaczy, które grabiły pokłady statków Eataine, gdy się zbliżali.
– Raczej ode mnie – powiedział Myrthreir, gdy dwie flotylle poruszały się między sobą,
obracając się i halsując, a ich machiny wojenne przesuwały powietrze między pociskami o
czarnych i srebrnych głowach. – Pozwól mi zmierzyć się ze śmiercią od stóp do głów.
Carathril była skłonna się zgodzić, ale nic nie powiedziała. Wkrótce walki staną się zbyt
osobiste, gdy lekko uzbrojone jastrzębie obu stron manewrują wokół siebie, szukając
możliwości wejścia na pokład. Z tej odległości bitwa morska wyglądała bardziej jak dostojny
taniec niż desperacki pojedynek rozlewu krwi. Eskadry kłębiły się wokół siebie jak partnerzy
ramię w ramię, połączone chmurami strzał zamiast ramion. Tu i tam zeszli się razem, krzyki
wojenne i trzask zagubionych w oddali drzew, tak że wszystko wydawało się spokojne jak
maska.
Dwa statki druchii już tonęły, płonąc od dziobu do rufy, maleńkie postacie skaczące do

122
wody, by się uratować. Inny wymieniony ciężko, żagle poszarpane, maszt spalony, takielunek
na pokładzie tlił się. Flota Eataine nie ucierpiała zbytnio z powodu wymiany, ale jastrząb już
się odwrócił i kuśtykał z powrotem w kierunku Sapphire Gate, ramienia ciągnącego się linami
po stronie portu, ciągnącego się jak kotwica morska. Carathril widziała biel szat załogi, która
krążyła wokół gruzu, tnąc i siekając, by uwolnić się od ciężaru zepsutego masztu.
Po przemówieniu przez pierwszą linię wroga reszta flotylli spadła na statki, które wciąż
lądowały na piaszczystej plaży. Eltreneth krążyła nad nimi, odpędzając Naggarothi, którzy
próbowali wejść na pokład z podmuchami ognia i błyszczącymi srebrnymi chmurami
magicznych ostrzy. Bezbronne statki wyrzucane na brzeg były łatwym celem dla Straży
Morskiej, która wlewała w nie płonące strzały z siatkówki za siatkówką.
Podczas ataku okręty Lothern zbliżyły się w zasięgu baterii miotacza pocisków
zamontowanych na szczycie klifu. Dodawali strzały do wystrzeliwanych z obozu strzał, a
żelazne włócznie przebijały płótno, drewno i ciało, gdy strzelały w pokłady statków.
Umieszczone jeszcze bardziej korzystnie silniki Lotherna uwolniły teraz swoją furię. Z
najwyższych wież na ścianie kapitanowie miotaczy śrub obserwowali teraz pozycje druchii i
rozpętali niszczycielską burzę szybów na wierzchołki klifu. Tu i tam łucznik w pobliżu
Carathril wypuszczał szyb, gdy załogi machin wojennych biegały od deski do deski, a wysoki
mur miasta zapewniał duży dodatkowy zasięg dla swoich łuków Eatainii.
Carathril nie rzucił strzały w łuk, wiedząc, że jego cel nie był tak dobry na tak
ekstremalnym zasięgu. Zawsze był lepszy z mieczem i włócznią. Takie umiejętności zostały
przetestowane kilkanaście razy od pierwszego nocnego ataku, odpierając atak po ataku na
mury miejskie. Czasami stawiał czoła złowrogim legionom Naggarothi, innym razem kultyści
napędzani bestialską nienawiścią i narkotykami wywołującymi szaleństwo. Niejednokrotnie
Naggarothi zdobyli mur i grozili pokonaniem obrońców, ale za każdym razem obrońcy
trzymali się mocno, zmobilizowani przez swoich przywódców, by odeprzeć wroga z Lothern.
To było przesycanie ducha, niekończące się napięcie, ciągłe oczekiwanie na następny
atak. Garnizon miasta i nieliczni obywatele, którzy pozostali, aby się nimi zaopiekować, nie
byli bez zaopatrzenia, z morza i ze wschodu, ale takie było zawsze obecne
niebezpieczeństwo, że miasto zostanie otoczone, że dostarczona żywność starannie
racjonowane. Również woda była zawsze ściśle mierzona, odkąd niektóre ze studni w
południowej dzielnicy zostały zatrute.
To była chyba najgorsza część ze wszystkich; wróg, który ukrył się w środku. Dawno
temu wyznawcy cytharai nie widzieli swoich kryjówek i świątyń w Lothern, a nawet odkrycie
kabały księcia Aeltherina dwie dekady wcześniej ich nie zakończyło. Teraz działali jako
zabójcy i sabotażyści, mroczne zagrożenie, które może zaatakować w dowolnym momencie.
Niektóre zostały odkryte, ale tak wiele elfów uciekło do miasta dwa lata wcześniej, że
niemożliwe było uchronienie się przed atakiem i patrolowanie ulic w tym samym czasie.
Samotni żołnierze wracający z koszar zostali zwolnieni, rodziny zastraszane i porywane i
zabijane, kapitanowie i szlachta szantażowani, kultyści zawsze starali się osłabić siłę i

123
determinację obrońców miasta.
To był jeden problem, którego Carathril nie miała. Miał niewielu przyjaciół i żadnej
rodziny. Walczył o swoje miasto sam i był odpowiedzialny wyłącznie za siebie. Nie policzył
liczby swoich elfów, których zabił, ani czasów, kiedy był tak blisko śmierci. Dwa lata
ogłuszyły go do walki, uśmierzając ból ducha, który groził każdym atakiem.
Nalot morski prawie dobiegł końca. Pół tuzina statków druchii zostało zniszczonych
kosztem trzech statków, a reszta wrogiej flotylli uciekła na północ wzdłuż wybrzeża.
Kompanie Straży Morskiej wylądowały, prawie dwa tysiące, i walczyły przez obóz druchii,
aby sprowadzić silniki oblężnicze i podpalić barany. Dym kłębił się w wodach Morza
Wewnętrznego, a trzask płomieni rozprzestrzeniał się wzdłuż brzegu.
Wzdłuż muru rozległo się wielkie wiwaty, gdy kolejna wieża została rozbita w wyniku
eksplozji drewna, liny i smołowanego płótna. Szybko uciszyło się, gdy rogi oblegały ścianę
dalej na zachód. Wszystkie oczy zwróciły się w tym kierunku.
Główna armia druchii była w ruchu; nie dla miasta, ale dla ulgi jego obozu na lądzie. Na
jego czele rycerze Naggarothi galopowali przed siebie, tysiące ciężko opancerzonych
wojowników jeździło kolumnami po polach i wzgórzach, skupionych na Straży Morskiej.
Ostrzeżeni z miasta zielononiebiescy odziani wojownicy marynarki przerwali atak i objęci
łucznikami i miotaczami statków powrócili na swoje statki, szybko spływając po trapach.
Rycerze ledwo dotarli na obrzeża spustoszonego obozu, zanim statki odpłynęły z brzegu, a
ich żagle podciągnęły się w górę, lecąc przez wiatr i kierując się w stronę Lothern. Nie można
było powiedzieć, ile szkód spowodowało nalot, ale bladość dymu świadczyła o znacznym
sukcesie.
Elfy na ścianach uniosły włócznie i łuki i zaśpiewały pieśni radości, gdy flotylla przeszła
przez Bramę Szafirową. Carathril nie miała ochoty świętować. Spojrzał wzdłuż brzegu Morza
Wewnętrznego, gdzie gromadzili się druchii. To tylko kwestia czasu, zanim znów się
pojawią. Schował łuk i oparł się na wale, wpatrując się w zastęp Nagagothi powoli cofając się
na zachód.
Jak długo Lothern mógł wytrzymać sam przeciwko tak zdeterminowanej nienawiści?
– Kiedy przybędzie Caledor? – Wyszeptała Carathril.

11.
Czarne smoki
Armia Króla Feniksa rozciągała się wzdłuż doliny w krętej linii srebra, czerwieni i zieleni
na tle bladej skały. Tu i ówdzie firmy noszące kolory innych królestw złamały ten plan;
jasnozielone sztandary włóczników z Cothique, fioletowe standardy latające nad łucznikami z
Saphery.
Nie było ich wielu, zaledwie cztery tysiące, w tym pięciuset rycerzy Caledoru, którzy
124
jechali na awangardzie. Jeśli zwiadowcy mieli rację, przynajmniej dwa razy tyle druchii
maszerowało na wschód wzdłuż przełęczy, bezpośrednio w kierunku gospodarza Caledora.
Mimo wszystko szanse nie były na korzyść wroga.
Maedrethnir bez trudu szybował w górę w górę, z gór otaczających przełęcz. Zimne
powietrze uspokajało jego łuski, chłodząc krew i ogień w środku. Para wydobywała się z
pyska smoka i nozdrzy, gdy przechylał się nad armią, wspinając się wysoko na świeżym
podmuchu wiatru, oczy zwęziły się, gdy skanował zbocza gór w poszukiwaniu śladów
zasadzki Naggarothi.
Ledwo poczuł ciężar tronu i Króla Feniksa na plecach i przez pewien czas cieszył się
uczuciem latania, pozwalając, by prądy z nieba poruszały go w lewo i prawo, a końcówki
skrzydeł pozostawiły po sobie cienkie strumienie pary, gdy sunął w dół przez niską chmurę.
Smok poczuł coś innego poza wiatrem; puls magii z wiru elfów. To było jak cienki połysk
oleju na jego ciele, cierpki smak w ustach, odległe echo w uszach. Pamiętał czas, kiedy
przekroczył te góry bez tego mdlącego wrażenia, kiedy Everqueen rządził, a smoki bawiły się
na niebie.
Nawet wtedy Maedrethnir był stary, a jego wspomnienia sięgały jeszcze dalej, daleko od
upadku Starych i nadejścia Chaosu, który zanieczyścił ziemię. Pamiętał, kiedy ta wyspa była
niczym więcej niż łańcuchem wulkanów wystających z oceanu. Niedawno wykluły się
Maedrethnir bawił się z innymi, skacząc z wściekłego szczytu do wściekłego szczytu na
rosnących skrzydłach.
Powietrze było wtedy jaśniejsze, a cały świat zimniejszy, więc ogień w środku był tylko
migotaniem, a nie szalejącym piekłem, które musiał teraz powstrzymywać. Gaworzył
nieświadomie z irytacją, przypominając sobie ten dziwny dzień, wiele tysiącleci wcześniej,
kiedy niebo zostało podzielone wielobarwnymi szczelinami i pojawiły się srebrne gwiezdne
łodzie Starych. Smoki rozproszyły się, przerażone nowymi przybyszami. Wielu uciekło do
najgłębszych jaskiń i oceanów, ale niektórzy pozostali, aby zobaczyć, co zamierzali
nieznajomi.
Słońce stało się większe, a niebo rozgrzało się, a Starzy zbudowali swoje świątynie i
miasta w dżunglach, które kwitły w nowym upale. Wiele smoków wyraziło zaniepokojenie,
wzywając swoich krewnych do walki i wypędzenia najeźdźców. Najstarsi i najmądrzejsi
wiedzieli lepiej i podobnie jak ci przed nimi, schowali się w ciemnych zakątkach świata i
czekali, aby zobaczyć, co minie.
Wśród nich był Indraugnir, ojciec Maedrethnira. Starożytny władca smoków wraz z
wieloma krewnymi i przyjaciółmi szukał schronienia w jaskiniach wulkanów, ale nawet tam
nie znaleźli spokoju. Maedrethnir uśmiechnął się i odwrócił głowę, by spojrzeć na jeźdźca na
plecach. Co Caledor mógł wiedzieć o zakłóceniach spowodowanych przez jego lud? Nie
wiedział nic o tych niepokojących dniach i nocach, kiedy ziemia się huczała, a morza ryczały.
Słudzy Starych, nadęty slann, podnieśli wyspę z dna morskiego, góry wydobywając dym i
płomień. Smoki drżały, gdy jaskinie, w których urządzili swój dom, spadły wokół nich, ale

125
Indraugnir ostrzegł ich, aby pozostali w ukryciu, aby Starzy nie zniszczyli ich całkowicie.
Z czasem ziemie osiedliły się ponownie i przybyły pierwsze elfy. Maedrethnir szpiegował
ich od górskiego stada wraz ze swoim ojcem i matką, chroniąc nowe skupisko jaj
wylęgających się w ciemności pod wulkanami. Wraz ze Starymi przybyła ta pierwsza plama
magii, a wyspa wkrótce została zanurzona w jej obecności, pozostając w każdej chmurze i
każdym źdźble trawy.
Przez całą ingerencję elfy wydawały się dość spokojne, a smoki wróciły do swoich
legowisk i marzyły o długich snach dnia, w którym będą mogły swobodnie wędrować po
niebie, tak jak wcześniej.
Indraugnir zabawiał swoje dzieci i sojuszników starożytnymi opowieściami o wojnie z
kudłatami i smokami, a także ostrzegał przed mrocznym dotykiem Mocy Poza Niebem, który
zepsuł pokręconych kuzynów smoka.
– Spójrz tam! – Krzyk Caledora i wskazująca lanca przerwały maedrethnir.
Smok otrząsnął się z pół-snu, zaniepokojony, że długi sen wciąż go kusi, chociaż leciał na
wietrze. Dreszcz oczekiwań przebiegł przez ciało Maedrethnira, gdy dostrzegł w dolinie
poniżej pokład ciemnych zbroi; awangarda armii druchii.
– Pozdrowimy ich? – Powiedział smok.
Nie potrzebował odpowiedzi i zacisnął mocno skrzydła, by zanurkować w kierunku dna
doliny. Wiatr wiał mu w uszach i pędził przez łuski, usuwając ostatnie senne skutki jego snu
na jawie. Serce biło szybko, Maedrethnir zgiął pazury w oczekiwaniu. Elfy w dole biegały
tam iz powrotem w strachu, gdy smok i jeździec schodzili, a ich panika pobudzała stare
instynkty łowieckie Maedrethnira.
Przepełniała go chęć pochylania się i rwania, gryzienia i gryzienia pazurów w maleńkiej
zdobyczy, która rozproszyła się przed jego zbliżeniem. Złapany drapieżnym podnieceniem
smok pogrążył się w powietrzu, otwierając skrzydła, by spowolnić jego zejście, gdy poczuł,
jak ogień wzbiera w jego wnętrzności, dręcząc go, by uwolnić swoją furię. Wybuchł ryk,
napędzany pierwotnym pragnieniem, dolina odbijała się echem podmuchu hałasu.
Czarne włócznie przyspieszyły z rozsypanych skał i krzaków. Maedrethnir odchylił
skrzydło i skręcił, gdy pociski mijały go. Kolejna salwa wyszła z drugiego repetytora
miotającego strzały strzegącego flanki druchii, łapiącego smoka dwoma długimi szybami.
Metal piszczał, a drewno rozpryskiwało się na twardych łuskach smoka, gdy dwie śruby
odbiły się nieszkodliwie od ramion Maedrethnira. Chmura strzał z dziesiątek powtarzających
się kuszy pochłonęła smoka, tupiąc z jego skóry równie nieszkodliwie jak deszcz, gdy
przedzierał się przez ciemną burzę szybów.
Więcej większych śrub wystrzeliło w górę z silników wojennych Druchii. Obracając się,
Maedrethnir odepchnął dwóch bokiem machnięciem kończyny przedniej, reszta zaginęła lub
odskoczyła od grubej łuski chroniącej ramię smoka.
Z metalicznym wrzaskiem i łamaniem kości Maedrethnir wylądował pośród łuczników,
roztrzaskując pół tuzina druchii na miazgę masą ciała. Płomień wybuchł z gardła smoka,

126
przypalając wszystko w zasięgu ręki, gdy szyja Maedrethnira wiła się w lewo i prawo, a ból z
ognia płonął w jego ustach i jelitach.
Wewnętrzne pożary wyczerpały się na chwilę, wziął głęboki oddech, a dym i para kłębiły
się wokół jego twarzy. Caledor krzyknął coś z grzbietu smoka, ale nie usłyszał ani słowa,
pochłonięty potrzebą zabicia. Pazury wydostały się, przecinając zbroję i ciało jak miecze,
wytrzepując, dekapitując i rozkładając. Odwracając się, Maedrethnir rzucił się i zacisnął
szczęki na ciele uciekającego elfa. Metalowe ogniwa zapięły się między zębami
przypominającymi miecze. Ścięte na dwoje zwłoki elfa opadły na ziemię, a strumienie krwi
spływały po gardle smoka.
Krew bardziej go wkurzyła, wywołując głód, który nie był zaspokojony przez kilka lat.
Odchylając szyję, Maedrethnir znów ryknął, wydmuchując płomienie z nozdrza w szale
polowania. Był ledwo świadomy błyskającego wokół siebie srebra; Lanca Caledora pchnęła i
przecinała kilku łuczników, którzy uniknęli gniewu smoka.
Poczuł ostrość na swojej flance, nagły ból przeszywający czerwoną mgiełkę pożądania,
która zatopiła myśli smoka.
– Miotacze! – Zawołał Caledor. Podniósł lancę na północ, jej wałek był śliski od jasnej
krwi. – Zniszcz miotacze pocisków!
Pachnący przerażeniem i śmiercią, zapach upajający i uzależniający, Maedrethnir odparł
kolejny przypływ dzikiego gniewu. Spojrzał na swoją prawą stronę, skąd wziął się ból, i
zobaczył kolczasty bolec wystający między jego żebrami, tuż pod skrzydłem. Warcząc,
uwolnił szczękę szczęką, pocisk wielkości włóczni rozpadł się na drewniane odłamki.
Ostatnim cięciem ogona, który miażdżył ciała kolejnych druchii, Maedrethnir rzucił się z
ziemi, dysząc, gdy rozwinął skrzydła i podciągał się z każdym kolejnym pociągnięciem.
Łucznicy szybko zniknęli z pola widzenia, gdy smok pędził w kierunku zbocza góry, gdzie
wśród skał ustawiono trzy silniki wojenne. Kolejny grad dużych strzał uderzył w jego skórę,
zrzucając łuski, ale wyrządzając niewiele poważnej szkody. Jedna z załóg szybko pracowała,
aby wymienić magazynek na śruby na silniku, i w kierunku tej pary smok skierował swój lot.
Wojownicy druchii upuścili ciężkie pudło z ich uścisku, gdy odwrócili się, by uciec, a
Maedrethnir uderzył w miotacz pocisków chwilę później pod prysznicem poszarpanych
odłamków, pękającej liny i skręconego metalu. Krzewy i skały nie stanowiły żadnej ochrony
przed płomieniem, który wybuchł z paszczy smoka, niszcząc liść i gałąź, pękając kamień i
zwęglając elfich wojowników w ich stopionej zbroi. Kolejny krzyk Caledora zwrócił uwagę
smoka w lewo, ale za późno. Drugi miotacz pocisków uwolnił salwę z pół tuzina szybów, a
sześć włóczni uderzyło w zad i ogon Maedrethnira. Większość włamała się na jego łuski, ale
dwa uderzyły do domu, ich kolczaste wbite w ciało. Wargi falują z gniewu, smok odwrócił się
i podskoczył, szczęki oderwały głowę od jednego członka załogi,
Zatrzymując się na chwilę, nozdrza Maedrethnira rozszerzyły się, przyciągając zapachy
bitwy: strach i krew, skóra i zmiażdżona trawa. Było coś jeszcze, coś znajomego, ale
nieznanego, najdelikatniejszy dotyk wiatru. Chociaż nie mógł rozpoznać zapachu, poruszał

127
coś w smoku, wbijając się w najbardziej prymitywne części jego mózgu, gdy śruby przebiły
jego skórę.
Błysk ruchu zwrócił uwagę smoka; cień przemykający szybko po skałach zbocza góry.
Maedrethnir oderwał się od instynktu i zauważył skrzydlaty kształt na tle chmur. Caledor też
to widział.
– Co to jest? – Zapytał Król Feniks.
Był zbyt duży, by mógł być mantorem lub gryfem, czarnym na tle bladego nieba.
Maedrethnir ponownie wyczuł zapach, zszokowany świadomością.
– Drake – warknął Maedrethnir. – Zepsuty i nikczemny.
Ignorując wezwanie Caledora do czekania, Maedrethnir rzucił się w przestworza, by
stawić czoła nowemu zagrożeniu. Drugi smok wyczuł, że się zbliża, i obrócił opadające
skrzydło, odsłaniając łuski czarne jak smoła i oczy płonące jak płomień. Opary zielonych
oparów tryskały z zębów stwora, wplatając siebie i jego odzianego w złoto jeźdźca w mętnej
mgle.
– Smok? – Caledor był zalany zmieszaniem i strachem. – Jak to możliwe?
– Dotknęły go Moce Niebios – warknął Maedrethnir. – Nie czujesz tego?
Czarnego smoka otaczała aura ciemności, a gdy dwa potwory zbliżyły się do siebie,
Maedrethnir zobaczył, że jego głowa jest zamknięta w żelaznej uprzęży wysadzanej czarnymi
klejnotami, wodze złotego łańcucha w pięści jeźdźca. Jego ciemne ciało nosiło wiele blizn po
starych ranach, co świadczy o okrutnym wychowaniu.
To była obrzydliwość. Maedrethnir wiedział, że nie wszystkie jaja złożone przez wieki
zostały rozliczone. Smoki wierzyły, że zostały skradzione przez inne drapieżniki, które
odważyły się podzielić swoimi jaskiniami; bulwiaste oczy, jasne rzeczy, które wyrywały się z
resztek zabitych smoków. Teraz wydawało się, że tajemnica została rozwiązana; jaja zostały
zabrane przez Naggarothi, aby wykluły się, wyrosły i skręciły zgodnie z ich przyczyną.
– Musi zostać zniszczony – warknął Maedrethnir, uderzając coraz szybciej skrzydłami,
krew przepływała przez jego ciało.
Poczuł, jak trzon lancy Caledora uderza o jego bok, gdy Król Feniks przygotowuje się do
pierwszej wymiany. Drugi smok pobiegł w dół, a jeździec dzierżył trójząb z kolcami. Od
dawna Maedrethnir nie walczył z innym smokiem o partnera ani terytorium, ale jego stare
instynkty wciąż były przy nim. Drugi miał przewagę wysokości, ale wchodził zbyt stromo w
swoim braku doświadczenia.
Machnięcie ogonem i przesunięcie jego lewego skrzydła sprawiły, że Maedrethnir prawie
się zatrzymał w trakcie lotu. Czarny smok przemknął obok, pazury wymachując dziko na szyi
i twarzy Maedrethnira, trójząb jeźdźca przeleciał nieszkodliwie nad głową. Lanca Caledora
złapała czarnego smoka wzdłuż grzbietu, a jego zaklęta końcówka przebiła krwawą bruzdę
przez ebonowe łuski.
Maedrethnir odwrócił się i rzucił za swoim zstępującym wrogiem, skrzydła przechylały
się i obracały, gdy czarny smok skręcił w lewo i prawo, aby uniknąć pościgu. Mały smok

128
Maedrethnir był szybszy na zakręcie, a gdy szczęki Maedrethnira trzasnęły w jego ogon,
kaczor odwrócił swój kurs i szybkim uderzeniem skrzydeł znów wystrzelił w górę, ponownie
kierując się w stronę chmur.
Bardziej pracochłonnie Maedrethnir zszedł z nurkowania i wspiął się na górę. Każde
uderzenie jego potężniejszych skrzydeł przybliżało go do ofiary, która znikała w gęstniejącej
chmurze. Warcząc z irytacją, Maedrethnir wzbił się w białą mgłę, szeroko otwierając oczy na
wszelkie ślady drugiego smoka.
– Czuwajcie – powiedział Caledorowi.
Obejrzawszy się, Maedrethnir zobaczył Króla Feniksa spoglądającego w lewo i prawo
przez chmurę wirującą przy każdym uderzeniu skrzydeł smoka. Z prawej dobiegł pisk,
stłumiony przez chmurę, a chwilę później czarny smok rzucił się z mroku z wyciągniętymi
pazurami.
Maedrethnir odwrócił się w kierunku ataku, ale nie tak szybko, by mógł uniknąć
nurkującego smoka. Twarde jak diament pazury zapadły się w ciało jego ramienia, gdy
Caledor przerzucił tarczę i odbił dźgający trójząb jeźdźca, a trzy zęby trzaskały magiczną
mocą.
Czarny smok złapał się, pazury wbijały się coraz głębiej; błąd.
Maedrethnir wygiął szyję i zatopił szczęki w prawym skrzydle drugiej bestii, zęby
przecinały skórę i ścięgno, pękając kości. Z krzykiem, który wydobywał kłębiące się kłęby
oparów, czarny smok uwolnił się z uścisku i odepchnął, z uszkodzonego skrzydła trysnęła
krew.
Gazowy oddech kaczora wypełnił nozdrza Maedrethnira, gryzący i płonący, palący gardło
smoka i drapiąc się w jego oczy. Zadławiony oparami i na chwilę oślepiony stary smok
ostrożnie krążył. Caledor miał podobne trudności, kaszlał i wymiotował, podwojony w siodle-
tronie.
Kaczor pojawił się krótko po lewej, nurkując w chmurze, zanim pochłonęła go blada
masa. Maedrethnir również upuścił, opadając gwałtownie po niebie, aż wyskoczył z dna
warstwy chmur na otwarte powietrze. Przetoczył się w lewo, wygiął szyję i spojrzał na mgłę,
szukając cienia czarnego smoka.
– Tam! – Krzyknął Caledor, wskazując w górę i w prawo. Błysk ciemności przemykał tam
iz powrotem, gdy Naggarothi i jego wierzchowiec przeszukiwali chmury w poszukiwaniu
swojego wroga, nieświadomi, że są daleko w dole. – Po nich.
Maedrethnir prychnął na myśl, że należy mu powiedzieć i przyspieszyć szybkimi ruchami
skrzydeł. Rany zaczęły go boleć, ale odepchnął ból i poleciał dalej, wyginając się w łuk, by
zbliżyć się do czarnego smoka z dołu.
Jak wybuchający wulkan, Maedrethnir eksplodował w obłoku, a ogień przeszył jego
przełyk, pochłaniając kaczora i jego jeźdźca. Tocząc się szybko, czarny smok uniknął
najgorszego wybuchu, ale manewr skierował go na czubek lancy Caledora. Wałek ithilmar
wbił się w podbrzusze istoty z błyskiem magicznego płomienia. Czarny smok zawył i skoczył

129
na bok, faworyzując uszkodzone skrzydło.
Maedrethnir przeleciał nad wrogiem, a następnie szybko opadł, a tylne pazury chwyciły
bliznowaty ogon stworzenia. Jeździec próbował wymachiwać trójzębem, by uzyskać
pchnięcie, ale przeszkadzało mu to w tylnej części tronu siodłowego. Bezradny, czarny smok
przewrócił się na ziemię, Maedrethnir na plecach, pazury raniąc wielkie rany, pozostawiając
zakrwawione pręgi na tylnych łapach czarnego smoka.
Daleko poniżej dwie armie starły się ze sobą. Ciemna włócznia rycerzy Naggarothi wbiła
się w białą masę włóczników Caledora, podczas gdy rycerze w srebrnym hełmie Króla
Feniksa otoczyli Naggarothi, kręcąc się wokół wrogiej armii w długich kolumnach. Druchii
przywieźli ze sobą khainitów, plamę czerwonego i nagiego ciała, która raz po raz rzuciła się
w stronę elfów lojalnych wobec Caledora, odpychanych za każdym razem przez chmury
strzał i piorunów wojennych.
Chaotyczna walka wręcz stała się wyraźną linią i kompanią, gdy dwa smoki zbliżały się
coraz bardziej. Ciała zaśmiecały skalistą ziemię przełęczy, odzianą zarówno w czerń, jak i w
biel, martwy stos świadków gorzkiej furii obu armii.
Czarny smok warknął i gwałtownie uderzył skrzydłami, próbując spowolnić zejście,
brudny gaz wylewający się z szeroko otwartych ust. Maedrethnir trzymał się mocno pomimo
wijącego się i walczącego drugiego potwora, pazurami ocierającymi się o kręgosłup czarnego
smoka.
Poszczególne figurki można było wybrać w bitwie; kapitan z czerwonym czubatym
hełmem machający mieczem w kierunku kuszy druchii; oficer Naggarothi podcinający gardło
poległego włócznika; dzicy kultyści rąbający ciała poległych z obu stron, rozdzierający wolne
organy; ściana lanc uderzająca w bok rycerzy Naggarothi podczas szarży Srebrnych Hełmów.
Nie więcej niż strzał z łuku z ziemi, Maedrethnir puścił uchwyt i otworzył skrzydła,
napinając mięśnie, ścięgna były prawie napięte. Czarny smok skręcił się, krew tryskała na
skały, skrzydła wściekle biły, ale bezskutecznie.
Z grzmotliwym uderzeniem kaczor i jeździec uderzyli w skały, rozbijając w równym
stopniu kamień i kość. Uprząż przytrzymująca siodło pękła z głośnym trzaskiem, a tron został
zrzucony z grzbietu smoka, roztrzaskany o ostre głazy.
Maedrethnir znów zanurkował, nie pozostawiając nic przypadkowi. Kiedy czarny smok
usiłował wyprostować się na skręconych nogach, skrzydła złamane i bezużytecznie
trzepotały, Maedrethnir uderzył w smoka. Jego szczęki chwyciły szyję drugiego smoka tuż za
głową, kolce i kły wyrywały się z tytanicznego nacisku. Jego pazury szarpały podbrzusze
czarnego smoka, przecinając łuskę i mięśnie, odsłaniając żebra i narządy.
Machnięciem skrzydeł i falą ciała Maedrethnir przeskoczył nad czarnym smokiem,
skręcając szyję przeciwnika w szczęce głośnym trzaskiem kości. Trzęsąc się w lewo i prawo,
Maedrethnir kilkakrotnie uderzył głową czarnego smoka w skały, rozbijając czaszkę.
Zwolniwszy swój chwyt, czerwony smok odwrócił się i wbił kły w odsłonięte wnętrzności
kaczora, chrupiąc kość i rwąc żołądki.

130
Maedrethnir ucztował, przełykając mięso swojego zabitego rywala. Minęły tysiące lat,
odkąd ostatni raz spróbował smoczego mięsa, a on zjadł ogromne łyki, rozbijając kości, by
połknąć szpik. Krew smoka śpiewała w jego ciele, zagłuszając ból jego ran, zasłaniając
wołania Caledora na jego plecach.
Coś twardego pękło na czubku czaszki Maedrethnira, ogłuszając go na chwilę.
Oszołomiony potknął się o ciało czarnego smoka, szukając źródła ataku.
– Jeździec ucieka – powiedział Caledor, ponownie uderzając smoka ostrzem lancy.
Maedrethnir warknął na bezczelność elfa, żeby go tak zganić. Smok cofnął się o krok w
kierunku zwłok swojego martwego wroga, ale powstrzymały go ostrzejsze słowa Króla
Feniksa. Maedrethnir chciał oderwać się od jeźdźca, aby wyrwać się z uprzęży, która ich
łączyła.
Caledor warknął słowa, które wgryzły się w umysł Maedrethnira; słowa mocy odkryte
przez Dragontamer. Skulony smok osunął się na brzuch i potrząsnął głową, próbując pozbyć
się drętwienia czującego się w jego mózgu. Przez mgłę nieczułości usłyszał spokojny głos
Caledora.
– Twój wróg ucieka – powiedział Król Feniks. – Ścigaj go.
Maedrethnir rozejrzał się i zauważył Naggarothi wspinającą się po skałach w pewnej
odległości, jedną nogą wleczącą się bezwładnie. Z warczeniem smok szybko skoczył nad
głazami, skrzydła na wpół zwinięte. Nadciągnął nad druchii, który odwrócił się i wyciągnął
miecz zza pasa. Ostrze lśniło zamarzniętym światłem, które zraniło oczy Maedrethnira, i
odsunął się, niemal oślepiony.
Nie można odmówić Caledorowi, że jego lanca unosi Naggarothi wysoko w piersi,
przebijając napierśnik i serce. Druchii ciął dziko mieczem, uderzając ostrzem w lancę
ithilmar, pozostawiając strumień mroźnych cząstek w powietrzu. Caledor poruszył ręką,
popychając osłabionego przeciwnika na plecy, przygniatając go do ziemi.
– Wykończ go – powiedział Król Feniks.
Maedrethnir uniósł przednią nogę i tupnął, miażdżąc hełm i głowę pod swoim ciężarem.
Mrugając powidok lodowego ostrza, Maedrethnir odzyskał trochę jasności. Szał myśliwski
ucichł, a ogień w jego wnętrzu ochłodził się w brzuchu. Smok wzdrygnął się, czując nagły ból
odniesiony przez odniesione obrażenia.
Przypomniał sobie czarnego smoka, z obrzydzeniem uświadamiając sobie pokręconą
naturę bestii.
– Muszę wrócić do moich krewnych – powiedział Maedrethnir.
– Po wygranej bitwie” powiedział Caledor.
– Nie! – Smok odpowiedział gwałtownie. – Trzeba im powiedzieć o czarnych smokach.
Muszę przekazać słowo, podnieść mój gatunek ze snu.
– Po wygranej bitwie” powtórzył Caledor.
Szybki jak wąż Maedrethnir odwrócił głowę, kły łatwo przecięły więzy tronu siodłowego.
Wzruszył ramionami i pozwolił, by konstrukcja delikatnie ześlizgnęła się z jego pleców,

131
niesfornie osadzając siodło i Króla Feniksa na skałach.
– Wygraj bitwę, mały elfie – powiedział Maedrethnir. – Wygram twoją wojnę.
Zanim Caledor zdążył odzyskać przytomność i wypowiedzieć oswojone słowa,
Maedrethnir rzucił się w powietrze, szybkim uderzeniem w górę zbocza, kierując się na
południe.

Smog i noc nie stanowiły przeszkody dla bystrego spojrzenia Maedrethnira. Smok
kierował się między wulkanicznymi szczytami tak łatwo, jakby to było południe, a nie
najciemniejsza noc. W blasku lawy i plam światła gwiazd smok wzbił się ponad szczyty
Caledoru, a ciało i umysł żyły z obrzydzeniem na granicy nienawiści.
Szybko zszedł do doliny jaskiń, składając skrzydła i zanurzając się w największy otwór.
Stopy ocierające się o skałę, zmarszczone tysiącami smoczych pazurów, ruszył w
ciemność, ciężko oddychając, odbijając się echem po szerokim tunelu. Jego prawa flanka była
obolała, a mięśnie bolały go od dwóch dni nieustannego lotu, ale wiadomość, którą miał, była
zbyt pilna, by pozwolić mu odpocząć.
Skierował się wprost do najgłębszej komnaty, ignorując wiele innych korytarzy, które
wykręcały się z głównego tunelu. Powietrze ochładzało się, gdy poruszał się coraz bardziej
pod ziemią, a jego gorący oddech nadchodził w wielkich obłokach pary, które skraplały się na
skalnych ścianach gładkich przez łuski smoków wchodzących i wychodzących.
Komnata była ogromna, ogromna dziura na świecie otoczona stalaktytami i stalagmitami
większymi niż wieże elfów, wystającymi niczym kły bestii, które drzemały w środku. Plamy
świetlistego mchu i chmury świetlików wyglądały jak kula gwiaździstej nocy, przyćmiona
zieleń, pomarańcz i żółty odbijały się od kryształowych żył w ścianach i na krawędziach
kątowych geod.
Ogromna jaskinia spadła gwałtownie z wylotu tunelu, a smok otworzył skrzydła i skoczył
w powietrze, bez wysiłku sunąc między stromymi skałami. Gdy zbliżył się do środka
komnaty, można było zobaczyć smoki. Kilku z tych, którzy rozpoczęli długi sen w ciągu
ostatnich kilku stuleci, wciąż poruszało się subtelnie, skrzynie rozszerzały się powoli lub
kurczyły z ogromnymi wydechami i wdechami, a ziemia wokół nich lśniła lodem z
zamarzniętej pary.
Pozostali byli nieruchomi, odróżniali się od otoczenia jedynie subtelnym odcieniem łuski.
Wiele z nich było częścią skały, stalagmity pokrywające ich nieruchome ciała, stapiające
smoki z podłogą. Kolce stały się korzeniami dla ogromnych filarów, które rozciągały się w
kierunku sufitu, kończyny były jak strumienie stwardniałej lawy, pokryte tępo świecącymi
łatami porostów.
Maedrethnir osiadł blisko serca komnaty, otoczony niesamowitym mrokiem. Za
wyjątkiem trzepotu dużych owadów, które gniazdowały ze smokami, nic się nie poruszyło.
Pazury smoka ocierały się o skałę, a kiedy się odwrócił, wznosiły się odłamki kamiennych
odłamków, podnosząc ogon, by uniknąć poszarpanych punktów najmniejszych stalagmitów.

132
Smok uniósł się, chwytając przednią kolumnę kamienną przednią pazurem i wyginając
szyję. Wydał ryk, a hałas wypełnił komnatę, odbijając się echem w przód iw tył, odbijając się
pod każdym kątem. Długi i twardy Maedrethnir ryknął, dopóki kawałki stalaktytu nie
wydostały się z sufitu jaskini, a ich trzaski potęgowały pogłos.
Zamykając usta, smużki ognia tańczące z nozdrzy, smok czekał, aż echa hałasu powoli
zanikają.
Coś poruszyło się w ciemności, trzeszczenie łuski i pazur. Odłamki skał i kryształy lodu
uderzyły o ziemię, gdy smok po jego lewej stronie poruszył swoją masę, strząsając warstwę
stuleci. Żółte oko uchyliło się w półmroku.
Dookoła było więcej ruchu i hałasu, gdy drzemiące smoki uwolniły się od długiego snu,
kaszląc kurz i płomień. Potężna kamienna kolumna zadrżała, a potem roztrzaskała się,
upadając na twardą podłogę jako zielony smok, prawie tak duży, jak Maedrethnir, wyginając
plecy w łuk, powoli podnosząc się na czterech podobnych do tułowia nogach.
– Obudźcie się, moi krewni! – Ryknął Maedrethnir. – Przerażają nas czasy!

Carathril stała na północnej wieży stróżówki, z widokiem na drogę do Lothern. Wokół


niego wszystko było pustkowiem. W ciągu pięciu lat oblężenia druchii powalili każde drzewo
i porzucili odpady na każdym polu, zrównali z ziemią każdą wioskę i gospodarstwo. Z nagiej
ziemi wyrastały poczerniałe ruiny. W powietrzu unosił się smród śmierci. W ruinach oficyny
niedaleko Carathril widziała ciała przewieszone przez gruz, plamy czerwieni na bladych
szatach, kończyny nienaturalnie skręcone. W ciągu ostatnich lat widział wiele takich
widoków, ale każdy niewinny zabójca ponownie podniósł gniew i przypomniał mu, dlaczego
druchii trzeba powstrzymać.
Na plac za nim maszerowała kolumna elfów. Szli znużeni, pracując nad nierównymi
białymi płytami, zmęczonymi w duchu walkami, które stoczyli. Oczami spoglądali na
pustynię, niektórzy płakali, inni niewzruszeni i całkowicie zrozpaczeni, tym bardziej
przerażający, ich oczy były martwe na zadane cierpienia.
– Jest nas za mało – powiedział Eamarilliel, kolejny kapitan straży. – Nie możemy mieć
nadziei na pokonanie Naggarothi.
– Znowu się gromadzą – odpowiedziała tępo Carathril.
Wokół miasta maszerowały kolumny uzbrojonych w czarną zbroję wojowników. Przez
tygodnie przybywały kolejne statki, wypuszczając posiłki dla oblegającej armii. Statki
Lothern raz po raz wypływały, by utrudniać lądowanie, ale udało im się jedynie opóźnić
następny atak, nie zatrzymując go.
Carathril widziała, jak potworne bestie są wpychane do przodu przez zespoły
przewodników; wielogłowe hydraty unosiły się w oparach ich ognistego oddechu. Bębny
brzmiały wołaniem do wojny, odbijając się echem od murów miasta.
– Musimy trzymać się – powiedział były herold, ale jego głos nie był przekonany.
– Jest nas za mało – powtórzył Eamarilliel.

133
– Ostatnim razem było nas za mało – powiedziała Carathril. – A jednak miasto jest nadal
nasze.
Wyczerpani i wyczerpani obrońcy Lothern wspięli się po schodach do ściany i zajęli
miejsca na wale z łukiem i włócznią. Ze swojego punktu obserwacyjnego Carathril widział
kompanie druchii wsiadających na statki na brzegu, aby żeglować po mieście i atakować ze
wschodu i zachodu.
– Myślę, że to będzie ostatnia bitwa o Lothern – powiedział Eamarilliel. – Zbierają każdą
siłę, którą muszą na nas rzucić.
Atak został zapowiedziany przez lawinę płonących pocisków z machin wojennych
Naggarothi. Celowali w wielką bramę, płonące strzały uderzały w gęsty las z dźwiękiem
potwornego gradu. Iskry rozbłysły z wieży i murów, gdy kolejne pociski uderzyły w obronę
miasta, rozpryskując obrońców kawałkami metalu, drewna i kamienia.
Carathril nie wzdrygnęła się, gdy strzała wystrzeliła ze strzelnicy i przemówiła przez trzy
elfy tuż po jego prawej stronie, przebijając je przeciwko sobie. Rozległy się okrzyki, że ranni
zostali zabrani, gdy bębny druchii potoczyły się i ruszył naprzód.
Carathril spojrzał w dół na rozległą armię, rozciągającą się od brzegu do bramy, powoli
wkraczającą warstwę czerni i fioletu. Był zmuszony zgodzić się z oceną Eamarilliel. Wróg
przybył w trzech wielkich falach pod burzą rozpętaną przez silniki wojenne, nie
pozostawiając żadnych rezerw; gdyby obrońcy w jakiś sposób odparli atak, nie było nic, co
powstrzymałoby ich przed zbliżaniem się w pogoni za pokonanymi wrogami.
Były herold zastanawiał się, co spowodowało zmianę strategii. Czy było pewne, że druchii
odniosą zwycięstwo? Czy jakiś inny rozwój zmusił wroga do tak zdecydowanych działań?
Carathril przez chwilę bawiła się tą myślą, uspokojona myślą, że druchii cierpiał gdzie indziej
na odwrót i odczuwał piekło z desperacji.
Las drabin wyrósł z armii druchii, podczas gdy wysokie wieże mknęły naprzód wśród
kompanii włóczni, miotacze pocisków spadały z pocisków z silników oblężniczych, a żelazne
barany kształtowały się na podobieństwo wielu przerażających stworzeń zawieszonych na
łańcuchach między kolcami. Carathril czekała z włócznią w ręku; w mieście nie było
wystarczającej liczby strzał dla każdego wojownika, więc niedoświadczeni strzelcy tacy jak
on nie mieli już łuków do użycia. Mógł jedynie czekać, aż wróg dotrze do ściany.
Wieża pokryta mokrymi skórami i futrami w celu ochrony przed strzałami ognia podeszła
prosto do stróżówki, otoczona dwoma ogromnymi hydami wojennymi w celu ochrony przed
kontratakiem. Uziemiał zmarłych z obu stron pod metalowymi obręczami, ledwo kołysząc
się, gdy konie i inne stworzenia napierały na ślady, aby zbliżyć się do niego coraz bardziej,
biczowane przez bestie z Druchii. Rampa przypominająca szczękę ogromnego potwora z
metalowymi kłami wisiała nad ścianą, gotowa do opuszczenia, by wyplenić wycie chainitów
w wieży.
Wśród kakofonii bitwy Carathril był rozproszony przez inny hałas; krzyczy z tyłu miasta.
Spojrzał przez ramię i zobaczył z przerażającym dymem wydobywającym się z budynków

134
wokół Cieśniny Lothern. Magazyny płonęły i widział, jak na ulicach biegają postacie z
płonącymi markami; kultyści pojawili się w odpowiedzi na atak ich mistrzów Naggarothi, być
może wywołany przez tajne przekazywanie intencji oblężników.
Inni na murze zauważyli zdradę dziejącą się w mieście za nimi i byli rozdarci między
ochroną swoich pozycji a powrotem do miasta, aby stawić czoła nowemu zagrożeniu.
Eskadry rycerzy biegły ulicami, rozpraszając sabotażystów, ale tak szybko, jak zostali
rozproszeni, kultyści znów się zgromadzili, atakując ich niedoszłych prześladowców
kamieniami, ostrzami i ogniem.
Carathril nie wiedziała, co robić. Wieża oblężnicza znajdowała się w odległości mniejszej
niż strzał w łuk, równomiernie rycząc naprzód. Kultyści wchodzili na plac za bramą, bez
wątpienia zamierzając otworzyć drzwi, aby wpuścić druchii do środka. Włócznicy spływali z
wież, aby chronić potężny portal, który wytrzymał wszystko, co rzucili przeciwko nim
druchowie przez ostatnie pięć lat, ale nie miał obrony przed zdrajcami.
– Łucznicy, trzymajcie mur! – Zawołał Carathril. – Włócznicy ze mną!
Gdy odwrócił się w stronę schodów prowadzących w stronę placu, Carathril stanęła
twarzą w twarz z Aerenisem; jego przyjaciel prowadził własną kompanię, awansowaną na
kapitana podczas długiego oblężenia.
– Musimy zobaczyć bramę zabezpieczoną, a potem wrócić do ściany – powiedział
Carathril drugiemu kapitanowi. – Chodź za mną.
Aerenis potrząsnął głową i pozostał tam, gdzie był. Poczucie przerażenia wkradło się na
kręgosłup Carathril, gdy zauważył dziwne miny żołnierzy w towarzystwie Aerenisa.
– Nie mogę na to pozwolić, przyjacielu – powiedział Aerenis.
– Co to za szaleństwo? – Zapytał Carathril, odsuwając włócznika na konfrontację z
Aerenisem.
– Przepraszam, Carathril – powiedział drugi elf z wyrazem prawdziwej krzywdy. –
Powinieneś mnie wysłuchać.
Już zdenerwowany Carathril zareagował zupełnie instynktownie, gdy miecz Aerenisa
poderwał mu gardło. Złapał ostrze za ostrze włóczni, broń niemal wytrąciła się z jego uścisku.
Oszołomiony były herold ledwo zdążył podnieść tarczę, by odeprzeć kolejny cios.
– Oszalałeś? – spytała Carathril, odpychając kolejne machnięcie. – Za chwilę nadciągnie
nas wróg!
– Wróg już tu jest – powiedział Aerenis. – Nie widzisz?
Przerażona Carathril zobaczyła, że reszta kompanii Aerenisa postawiła na włóczników na
ścianie. Zaczęły się walki między dwiema wieżami stróżówki, kompanii przeciwko kompanii,
a wieża oblężnicza zbliżała się coraz bliżej.
– Dlaczego? – spytał Carathril, dźgając ostrzem włóczni zdradzieckiego kapitana.
– Trzymałbyś mnie z dala od pięknej Glaronielle – powiedział Aerenis, przesuwając
ostrzem w kierunku nóg Carathrilu, zmuszając go z powrotem do walki wojowników
walczących za nim. – Ereth Khial dał mi miłość, której zawsze pragnąłem.

135
– Królowa Zaświatów? – Carathril była zszokowana. Nigdy nie podejrzewał czegoś
takiego o swoim przyjacielu, nawet w najbardziej melancholijnym nastroju. – Dlatego
zdradzasz swoje miasto?
– Wraz z kapłanami Nagarythe, którzy nam pomogą, przywrócimy zmarłych, a ja będę z
Glaronielle, jak nie mogłem za życia.
Carathril roześmiał się ostro i wbił włócznię w pierś Aerenisa, atak strzeżony przez
krawędź tarczy drugiego elfa.
– Zostaniesz wysłany do Mirai, aby spotkać się z Glaronielle, to pewne – powiedziała
Carathril. – Kapłani z Nagarythe zaoferują ci Ereth Khial za własne okazje z Mroczną
Królową.
Ta sugestia rozwścieczyła Aerenisa; wyraz jego ponurej rezygnacji zmienił się w dzikie
warczenie, oczy dzikie. Carathril podniósł tarczę i znosił szaleństwo ciosów, z których każde
okrutnie zraniło jego ramię.
– Widzę ponownie Glaronielle! – Rozszalał Aerenis, gdy padał deszcz za ciosem. –
Będziemy razem, będziemy się żenić i mieć dzieci!
– Z pewnością będziecie razem – warknął Carathril, gardząc tym, co zobaczył od swojego
przyjaciela.
Odwrócił następny cios mieczem, przekręcając tarczę, przewracając Aerenisa na bok.
Jednym płynnym ruchem Carathril rzucił się, a jego włócznia przebiła bok przyjaciela pod
pachą. Aerenis wydał z siebie okrzyk bólu i obrócił się na ziemię, a miecz wypadł mu z dłoni.
Carathril nie zawahała się. Uwolnił włócznię i wbił ją w szyję Aerenisa, jadąc z całej siły,
podsycany gniewem z powodu zdrady przyjaciela. Ostrze włóczni zeskoczyło z kamienia
wału, niemal odrywając głowę Aerenisa od jego ciała.
Uwalniając broń, Carathril obejrzała się przez ramię i zobaczyła nadciągający cień wieży
oblężniczej. Zdradzieccy włócznicy mieli znacznie przewagę liczebną i prawie wszyscy
zostali zabici, ale ich obrót rozprzestrzenił się anarchii w bramie. Silnik oblężniczy znajdował
się niecałe dwadzieścia kroków dalej. Carathril widziała, jak łańcuchy podtrzymują drżącą
rampę, gotowe do uwolnienia.
– Na mnie! – Zawołał, stojąc dokładnie naprzeciwko miejsca, w którym nadejdzie atak,
podnosząc włócznię nad głowę, aby zmobilizować wojowników: – Walcz do końca!
Carathril spojrzała gniewnie na okrutną twarz namalowaną na drewnie wieży, wpatrując
się w nią, jakby to była jakaś prawdziwa bestia, którą można by zastraszyć. Postawił tarczę i
włócznię, nogi zesztywniał i czekał, aż rampa spadnie.
Usłyszał grzmiący trzask i podmuch wiatru rzucił go na kamienie. Podejrzewając czary,
Carathril rozejrzała się w poszukiwaniu znaku Eltreneth, choć nie poczuł przypływu magii.
Chwilę później wieża oblężnicza eksplodowała w tysiące drzazg, a zakrwawione ciała
spadały kaskadą z ruin, gdy spadały na ziemię. Smok w kolorze zielonym wyleciał z chmury
gruzów, zwłok i plątanin wraków zwisających z jego ust i pazurów, gdy sunął nad bramą,
zrzucając gruz.

136
Carathril patrzyła z szeroko otwartymi oczami, gdy potworne stworzenie odwróciło się
gwałtownie i zanurkowało na resztki wieży oblężniczej, wyrzucając ogień, spopielając
wszystko, co przeżyło jego niszczycielski ładunek.
– Musi ich być tuzin – mruknął włócznik leżący obok Carathril.
Śmiejąc się z szoku, Carathril wstał i zobaczył, że kolejne smoki zamiatają w szeregi
druchii. Wojny wojenne warczały i pluły ogniem, jak bestie z łuskami czerwieni, zieleni,
błękitu, srebra i złota szaleją w armii Naggarothi, rozbijając silniki wojenne, rozdzierając łupy
i włóczników, zmagając się z zniewolonymi potworami druchii.
Były herold rozpoznał standardowy lot z siodła tronu największej, masywnej czerwonej
bestii; proporczyk króla Caledora. Lanca Króla Feniksa przecięła opancerzonych rycerzy
przez tuzin, podczas gdy jego smok przeciął krwawą ścieżkę przez zamontowanego
Naggarothi.
Carathril upuścił włócznię i tarczę i złapał napierśnik włócznika, ciągnąc go na nogi.
Otoczył ramionami drugiego elfa i przytulił go mocno, gdy łzy spływały mu po policzkach.
– Caledor jest tutaj – płakała Carathril. – Przybył Caledor…”

Nie było większego dreszczyku emocji niż poprowadzenie lotu smoków do bitwy. Dorien
roześmiał się z radości z tego doświadczenia, gdy jego wierzchowiec przeleciał nisko nad
armią Króla Feniksa, Thyrinora, Earethiena i Findeira. Jego smok, Nemaerinir, dudnił echem
swojego śmiechu, dzieląc podniecenie księcia.
Armia maszerowała na północ, zimując w Caledorze. Krótka wyprawa do Eataine
ujawniła tragiczną sytuację w Lothern, ale Królowi Feniksa dowiedział się także o nowej
ofensywie druchii przeciwko Ellyrionowi. Jeźdźcy smoków przylecieli do oblężonego miasta
tak szybko, jak to możliwe, rozbijając siły Naggarothi w ciągu jednego popołudnia, podczas
gdy piechota i kawaleria ruszyły w kierunku Tor Elyr.
Więźniowie schwytani w Lothern ujawnili znacznie większe zagrożenie, niż Dorien mógł
sobie wyobrazić. Wydawało się, że cała Nagarythe bierze udział w marszu, uderzając
jednocześnie w Lotherna, Ellyriona i Chrace'a. Inne królestwa ledwo zmusiły żołnierzy do
stłumienia morderczych kultystów w ich granicach, a Caledor został zmuszony do podzielenia
smoków. Sam Król Feniks poleciał na Wyspę Płomienia, aby zwołać nową radę książąt
wschodnich królestw, pozostawiając Dorien na czele armii.
Dorien poczuł pilność słów brata, gdy Król Feniks wysłał go na północ; zwycięstwo w
Lothern nie miałoby sensu, gdyby Ellyrionowi pozwolono upaść. Dorien ciężko przekonywał,
by wszyscy smoczy książęta polecieli do Ellyrion, ale Caledor odmówił, twierdząc, że zostaną
wysłani do walki przez Ulthuan, aby pokazać, że nie walczyli tylko o jedno królestwo.
Wydawało się to Dorsenowi nonsensownym gestem, ale nie naciskał na swój sprzeciw,
obawiając się, że zbyt duży opór sprawi, że zastąpi go generał Thyrinor lub jeden z
pozostałych książąt.
Pod smokami armia podążyła prostą drogą prowadzącą do przełęczy Eagle, gdzie

137
spodziewany był następny atak druchii. Ostrzeżenie nadeszło od Finudela i Athielle, wraz z
obietnicą marszu z armią Ellyrion. List zakończył się namiętnym błaganiem o pomoc, które
zwiększyło pośpiech Doriena.
Ellyrion była krainą niskich wzgórz i krętych pastwisk, wijących się między Morzem
Wewnętrznym na wschodzie i Annulii na zachodzie. Pola, które przemaszerowała armia, były
puste, a słynne stada Ellyrionu zgromadzono w stolicy armii królestwa. Blizny z poprzednich
bitew można było zobaczyć z powietrza; palili osady i przeczesywali pola, na których
druchowie byli trzymani na dystans przez Ellyrian i armię Caledora.
Elfy maszerowały przez wiele dni i przez większość każdej nocy, odpoczywając tylko
przez chwilę przed każdym świtem. Dorien martwił się opóźnieniami, wiedząc, że jego
smoczy jeźdźcy mogliby przybyć do Eagle Pass kilka dni wcześniej, gdyby nie byli zmuszeni
dotrzymywać kroku piechocie i rycerzom. Każdego ranka bał się przyjąć posłańca od
Ellyrian, który przyniósł wiadomość, że posiłki przybyły za późno; każdego ranka Dorien bał
się patrzeć na północny wschód, w stronę Tor Elyr, na wpół spodziewając się zobaczyć
kolumny dymu z zniszczonego miasta.
Mimo to nie było widać dymu i nie przybył żaden posłaniec, a armia oddalona była o
niecały dzień marsz od wschodniego krańca przełęczy Eagle. Dorien rozkazał, aby smoki
latały naprzód, aby zlokalizować armię druchii, jeśli to możliwe, i sprawdzić, gdzie
przebywają Ellyrianie. Gdyby te dwie siły się połączyły, byłyby czymś więcej niż tylko
jakąkolwiek armią Naggarothi – przynajmniej zdaniem Doriena, chociaż Thyrinor nadal
wypowiadał ostrzeżenia Caledora przed zbytnią pewnością siebie.
Zbliżało się południe, kiedy Dorien po raz pierwszy zauważył ciemność na północnym
horyzoncie; jarząca się chmura burzowa rozciągająca się daleko z zachodu na wschód,
błyskawica tańcząca na czarnym grzmocie.
– To nie jest zwykła burza – powiedział Nemaerinir. – Śmierdzi czarami.
– Tak – odpowiedział Dorien, czując, jak ciemna magia wieje na wiatr z Annulii. – Bez
wątpienia wyczarowanie druchii.
Książę dał znak innym smokom, by podeszli bliżej. Odwrócił się i zobaczył swoją armię
na dole, maszerującą jak najszybciej po drodze. Thyrinor zbliżył się do niego na szczycie
Anaegnir.
– Wygląda na to, że przybyliśmy za późno – powiedział Thyrinor.
– Być może nie – oddzwonił Dorien. – Musimy latać jak najszybciej, aby zobaczyć, co się
stanie.
Wznosząc się wyżej, smoki leciały jeden za drugim, kierując się wprost na burzę. Gdy
ranek stał po południu, zbliżyli się do ciemnej chmury. Mrok nieco przerzedził się i na
sąsiednich łąkach widać było dwie armie. Ciemna armia Naggarothi była jak włócznia
pchnięta między dwiema częściami jasnego ellyryjskiego zastępu.
Mocno opancerzeni rycerze zbliżyli się do szarży przeciwko piechocie ellyryjskiej, która
była odwrócona plecami do krętej rzeki, po drugiej stronie której rozciągał się gęsty las.

138
Ellyryjscy rycerze reavera znajdowali się dalej na wschód, odpływająca i płynąca linia
białych koni i odzianych w srebro jeźdźców, którzy zaatakowali druchii i wycofywali się raz
po raz, jak fale uderzające o skały; jak cofająca się fala, z każdym wycofaniem byli zmuszani
dalej na wschód.
– Co to jest? – Krzyknął Thyrinor, wskazując niemal bezpośrednio poniżej.
Dorien nie mógł do końca uwierzyć w to, co zobaczył. Wydawało się, że inna armia zbliża
się na południową flankę druchii; kolejna armia również ubrana na czarno i srebro i opatrzona
sztandarami w stylu Naggarothi.
– Zdrajcy walczą między sobą! – Śmiał się. – Może powinniśmy je zostawić?
Odpowiedź Thyrinora została zagłuszona przez ryk basu Nemaerinira, który wstrząsnął
całym ciałem smoka, odbijając się od kręgosłupa Doriena.
– Czarny smok – warknął Nemaerinir i przechylił się na wschód.
Rzeczywiście, kaczor w kształcie hebanu zagrażał ellyryjskiej kawalerii, przedzierając się
nisko przez ich szeregi.
– Thyrinor ze mną – zawołał Dorien. – Czarny smok jest nasz! Earethien, Findeir, zniszcz
rycerzy Naggarothi!
Pozostali jeźdźcy podnieśli lance, a smoki podzieliły się na dwie pary, kierując się na
północ i wschód.
Wróg wydawał się nieświadomy przybycia smoków, niewykrywanych wobec chmur
burzowych. Czarny smok i jego jeździec zabijali Ellyrian, każde nurkowanie z kosami
rozdzierało pokłady zabitych i rannych w szeregach kawalerii. Gdy Nemaerinir zanurkował,
Dorien widział cel okrutnych uwag wroga; lśniąca postać bieli i srebra, która zebrała elfy
przeciwko atakowi smoka. Kiedy się zbliżył, książę zobaczył długie kosmyki złotych włosów
i od razu wiedział, że spojrzał na Athielle, rządzącą księżniczkę Ellyrion.
Czarny smok wpadł na swojego ochroniarza, gryząc i tnąc drogę w kierunku wyzywającej
księżniczki. Rycerze-łupieżcy rzucili się na ścieżkę smoka, aby chronić swojego ukochanego
władcę, ale zostali rozerwani na strzępy i zmiażdżeni.
– Jest mój! – Ryknął Dorien, opuszczając lancę, gdy Nemaerinir przechylił się w stronę
czarnego smoka.
– Dorien, czekaj! – Krzyknął w odpowiedzi Thyrinor, a za nim podążał jego
wierzchowiec.
Szczęki czarnego smoka zatrzasnęły się wokół głowy konia, dekapitując go jednym
kęsem. Bicz kolczastego ogona przemówił o trzech kolejnych jeźdźców, zapinających
napierśniki, miażdżące żebra i miażdżące narządy.
Droga była prawie jasna dla Athielle; na ścieżce dowódcy druchii stanęło zaledwie
kilkanaście łupieżców. Dorien wycelował swoją lancę w smoka, sądząc, że jest to większe
zagrożenie niż generał Naggarothi.
Nagle czarny smok zatrzymał się w połowie ataku. Potworne stworzenie wygięło szyję,
rozszerzając nozdrza, a potem zwróciło się w stronę Doriena, gdy podbiegł bliżej. Czarny

139
smok rzucił się w powietrze, tworząc skrzydła, które spowodowały upadek jeźdźców,
przewracając konie na ich boki. Chmury tłustych oparów tworzyły mgłę wokół jeźdźca i
bestii, gdy smok usiłował zdobyć większą wysokość.
Na rozkaz Doriena Nemaerinir przeturlał się w prawo, a następnie ostro skręcił w lewo,
książę dostosował się, by wycelować swoją długą lancę na szyję wierzchowca. Czarny smok
odkręcił się, a lanca przebiła membranę jego prawego skrzydła, rozrywając dużą i poszarpaną
dziurę w łusek skóry. W mgnieniu oka Nemaerinir znalazł się za wrogiem, uderzając ogonem
w boki czarnego smoka, gdy ten przechodził.
Thyrinor skierował swojego wierzchowca wyżej, a Anaegnir złożyła skrzydła w
pochylenie, zbliżając się do wroga z góry. Jeździec druchii skręcił się w siodle i oparł kolbę
magicznej lancy na wierzchowcu, aby pochłonąć uderzenie, kierując punkt w stronę
zbliżającego się smoczego księcia. Czarny smok skoczył nieoczekiwanie w prawo, zranione
skrzydło zawahało się spazmatycznie, odciągając ostrze druchii od Thyrinora.
Dorien krzyknął z irytacji, gdy ostrze Thyrinora trafiło do domu. Jego czubek przeciął
napierśnik Naggarothi w eksplozji magicznego ognia, podnosząc go z tronu siodłowego
zerwaniem pasów i pęknięciem drewna. Łańcuchowe smoki spadły z uścisku martwego
druchii, gdy Thyrinor przekręcił lancę jednym ruchem nadgarstka, co spowodowało, że ciało
opadło spiralnie na ziemię.
Nemaerinir krążył wokół i szarpał pazurami pysk drugiego smoka, niszcząc skórę w
strumieniu gęstych łusek. Czarny smok ryknął i wyrzucił ogromną chmurę trującego gazu.
Pompując skrzydła, krew płynącej z rany, czarny smok odwrócił się i uciekł, kierując się w
stronę Morza Wewnętrznego, podczas gdy Dorien i jego rumak zakrztusili się szkodliwymi
oparami po nim.
Gdy brudna chmura rozproszyła się, Dorien odwrócił Nemaerinira po uciekającym smoku,
ale Thyrinor poleciał przed nim, podnosząc tarczę, aby zwrócić uwagę kuzyna.
– Bitwa jest daleka od zwycięstwa – zawołał Thyrinor. – Mamy pilniejsze sprawy do
załatwienia niż ściganie zranionego wroga.
Dorien spojrzał w dół i zobaczył prawdę. Wspomagani przez smoczych książąt Ellyrianie
przepychali się naprzód z rzeki, ale kawaleria Athielle i Finudel była mocno naciskana przez
masowe kompanie włóczników.
– Masz rację, kuzynie – powiedział Dorien i poczuł, że Nemaerinir warczy z
rozczarowania. – Zdobądźmy jeszcze większą wdzięczność od Ellyrian, ratując ich władców!
Dwa smoki zstąpiły szybko, ale Naggarothi zdążyły się przygotować. Pociski i strzały
poleciały w ich stronę, gdy zanurkowali na piechotę wroga. Dorien krzyknął, gdy pocisk z
czarną falą odbił się od łuski Nemaerinira i rozbił się na prawym udzie. Zaklęcia rzucone w
jego zbroi przez kapłanów Vaula chroniły go przed utratą nogi, ale ból narastał od kolana do
bioder.
– Czy jesteś ranny? – Zapytał Nemaerinir, zwalniając.
– To nic – warknął Dorien w odpowiedzi. – Zabijmy tych nieszczęsnych Naggarothi i

140
skończmy!
Smoki zajęły zaledwie kilka kroków, by rozgromić Naggarothi. Ubrani na czarno rycerze i
żołnierze popłynęli tysiącami w stronę Eagle Pass, nękani przez smoki. Dorien zauważył, że
Ellyryjczycy nie dołączyli do pościgu i przypomniał sobie drugą armię Naggarothi na
południu. Gdy Thyrinor był tuż za nim, poleciał w stronę dużego standardu Ellyrionu,
szpiegując Finudela u jego boku.
Skrzywił się, gdy ból przeszył mu nogę, gdy Nemaerinir wylądował niedaleko księcia
Ellyrion, a wstrząs wywołał skurcze w jego plecach. Odgryzając warknięcie, Dorien zawołał
Finudela.
– Wróg ucieka, dlaczego ich nie ścigasz? Zajmę się pozostałym wrogiem.
– Musimy opiekować się rannymi – krzyknął Ellyrian. – A Naggarothi na południu nie są
wrogami, są naszymi sojusznikami.
– Jak dziwnie – mruknął Dorien. Podniósł głos. – Jestem Dorien, brat Caledora. Nie ma za
co dziś wieczorem w moim obozie.
– Zaproszenie, które chętnie przyjmę – odpowiedział Finudel. – Czy król Feniks nie jest z
tobą?
– Ma inne sprawy, które wymagają jego uwagi.
"Rozumiem. Jesteś wdzięczny wszystkim Ellyrion, Dorien. Upewnij się, że obmyjemy cię
winem i prezentami za to, co dla nas dzisiaj zrobiłeś. Bylibyśmy zniszczeni bez ciebie.
– Tak, zrobiłbyś – odpowiedział Dorien. Uświadomił sobie, że jest niedyskomatyczny i
dodał: – ale twoja odwaga i umiejętności są bez wątpienia.
– Przyjdę do twojego obozu o zmierzchu – powiedział Finudel, ignorując wszelkie
lekceważenia, które mógł wziąć. – Jeszcze raz dziękuję.
Dorien skinął głową i słowem księcia Nemaerinira odleciał. Dorien niecierpliwie patrzył
na zachód, ale Naggarothi byli już przy Eagle Pass. Podążanie za nimi w góry bez wsparcia
byłoby zbyt dużym ryzykiem, a reszta armii nigdy ich nie złapałaby.
– Wróć po trochę zabawy, szumowinie Naggarothi! – Krzyczał do wycofującej się armii.
– Moi przyjaciele i ja będziemy na ciebie czekać!
***
Thyrinor był trochę pijany, ale go to nie obchodziło. Tego dnia zabił dowódcę druchii i
był wielokrotnie opiekany przez swoich ellyryjskich gości. Po raz dwudziesty opisał
pojedynek z jeźdźcem czarnego smoka chętnej publiczności, upewniając się, że przypisuje
Dorienowi równą śmierć w Naggarothi. Z zewnątrz wielki pawilon książąt przyszedł ze
śmiechu i pieśni zwycięskich kaledorian.
Kiedy opowieść się skończyła, poprosił swoich towarzyszy o odejście i poszukał
kolejnego wina. Znalazł się przy stole pełnym jedzenia i zdał sobie sprawę, jak bardzo jest
głodny.
– Musisz być bardzo dumny – powiedział za nim głos.

141
Odwrócił się i znalazł Carathril z Lothern. Pomimo protestów, Caledor przywrócił go na
herolda Króla Feniksa, w nagrodę za udział w wzniesieniu Caledora i bohaterskich czynach
opisanych Caledorowi przez księcia Eataine. Wyraz herolda był obojętny, a nawet ponury.
– Sprawiasz, że zabijanie wroga brzmi jak coś złego – odpowiedział Thyrinor, lokalizując
kryształowy dzban bladego wina. – Słyszałem, że zabiłeś więcej niż swój uczciwy udział.
– I jeden z nich liczyłem na przyjaciela – odpowiedział Carathril. – Nigdy nie powinniśmy
się zakochać w zabijaniu innych elfów.
– Nie, masz rację, przyjacielu – powiedział Thyrinor zawstydzony słowami herolda. – To
miłość do wojny wyróżnia Naggarothi od nas.
– Mam nadzieję, że król też to rozumie – powiedział Carathril. Podniósł wzrok, gdy
kolejna grupa elfów weszła do namiotu, a jego brwi zmarszczyły się. – Są tacy, którzy
obejmują nienawiść tak samo jak druchii.
Thyrinor podążył za niespokojnym wzrokiem Carathril i zobaczył, że do Finudela i
Athielle dołączył kolejny elf; dziwna osoba odziana w ciemne ubrania myśliwskie. Jego blada
skóra i ciemne włosy wyróżniały go jako Naggarothi. Po zgromadzonych Kaledorianach
zapanowała cisza, a przybysz szybko znalazł się w centrum uwagi. Thyrinor zobaczył, jak
Dorien utyka w kierunku przybysza i wyczuł konfrontację.
– Przepraszam, przyjacielu – powiedział Thyrinor, spiesząc się, by przechwycić swojego
kuzyna.
– Co my tu mamy? – spytał Dorien, jego ciemnoniebieskie oczy spoglądały na
nieznajomego z ledwo ukrytą wrogością.
– Jestem Alith Anar, książę Nagarythe.
– Naggarothi? – Odpowiedział Dorien z podejrzaną brwią, lekko się odsuwając.
– Jest naszym sprzymierzeńcem, Dorien – powiedział Finudel. – Gdyby nie działania
Alith, obawiam się, że twój przyjazd znalazłby nas już martwych.
Kaledorianin spojrzał z pogardą na Alith, przechylając głowę na bok. Alith odwzajemniła
spojrzenie z niesmakiem.
– Alith, to jest książę Dorien – powiedział Finudel, przerywając niezręczną ciszę, która
rozlała się po pobliskich elfach. – Jest młodszym bratem króla Caledora.
Książę Naggarothi nie zareagował na to, spotykając spojrzenie Doriena.
– Co z Elthyrior? – Zapytała Athielle, gdy Thyrinor dotarł do grupy. Nigdy nie słyszał o
elfie, o którym mówiła. – Gdzie on jest?
– Nie wiem – odpowiedział Alith potrząsając głową. – To tam prowadzi go Morai Heg.
Krukowi heroldowie zabrali swoich zmarłych i zniknęli w ateńskim toryrze. Możesz go już
nigdy nie zobaczyć.
– Anar? – Zapytał Thyrinor, pamiętając imię, którego użył Naggarothi. Pochodził z domu
Eolorana Anara, jednego z najszlachetniejszych rodów w Ulthuanie, ale wyglądał, jakby całe
życie spędził w wiosce stojącej za wodami. – Słyszałem to imię od więźniów, których
zabraliśmy w Lothern.

142
– A co powiedzieli? – Zapytał Alith.
– Że Anary maszerowały obok Malekitha i oparły się Morathi. – Wyciągnął rękę. – Jestem
Thyrinor i witam cię w naszym obozie, nawet jeśli mój rozpaczliwy kuzyn tego nie zrobi.
Alith szybko uścisnęła podaną dłoń. Dorien prychnął i odwrócił się, wołając o więcej
wina. Gdy maszerował przez tłum, Thyrinor zobaczył, że oczy Naggarothi podążają za nim,
zwężając się, gdy zauważył utykanie Doriena.
– Jest w złym humorze – powiedział Thyrinor. – Myślę, że złamał nogę, ale nie pozwala
uzdrowicielom na to spojrzeć. Po bitwie wciąż jest pełen ognia i krwi. Jutro będzie
spokojniejszy.
– Jesteśmy wdzięczni za pomoc – powiedziała Athielle. – Twoje przybycie to więcej, niż
moglibyśmy się spodziewać.
– Przyniesiono nam wiadomość o marszu druchii cztery dni temu i natychmiast
wyruszyliśmy w drogę – powiedział Thyrinor. – Żałuję, że nie możemy tu zostać, ponieważ
jesteśmy potrzebni w Chrace. Wróg prawie opanował góry, a król płynie ze swoją armią, by
udaremnić ich na granicy z Cothique. Jutro jedziemy dalej na północ, a następnie przez
Avelorn, aby zaatakować druchii z południa. Dzisiaj jest ważne zwycięstwo, a Caledor uznaje
ofiary złożone przez mieszkańców Ellyrion.
Alith odwrócił się i Thyrinor zobaczył, że pięści Naggarothi zaciskają się, a jego ramiona
się kulą.
– Alith? – Powiedziała Athielle, zbliżając się do Naggarothi. Thyrinor zauważyła ból w jej
wyrazie twarzy i podzieliła zaniepokojone spojrzenie Finudel. Ellyryjski książę delikatnie
potrząsnął głową jako ostrzeżenie przed wszelkimi uwagami. Alith odwróciła się do
księżniczki.
– Przepraszam – powiedziała Alith. – Nie mogę się podzielić entuzjazmem dla
dzisiejszego zwycięstwa.
– Myślę, że cieszysz się, że Kheranion nie żyje – powiedział Finudel, dołączając do swojej
siostry. – Czy to nie jest jakaś miara zapłaty dla twojego ojca?
Thyrinor nie zwracał uwagi na trwającą sagę Anarów. Podzielił pogląd Doriena, że
zabaganie Naggarothi przez Naggarothi nie było niczym złym. Zauważył sługę
przechodzącego ze złotą tacą wypełnioną kielichami wina i wytarł świeżą szklankę.
– Nie – powiedział cicho Alith. – Kheranion zmarł szybko.
Athielle i Finudel zamilkli, zszokowani słowami Alith. Thyrinor podszedł do Finudela,
podając puchar Alithowi. Książę Naggarothi niechętnie przyjął to.
– Zwycięstw było dla nas niewiele – powiedział Kaledorian. Wzniósł toast za szklankę do
Alith. – Dziękuję wam za wasze wysiłki i wysiłki waszych wojowników. Gdyby król tu był,
jestem pewien, że zaoferowałby ci to samo.
– Nie walczę o twoją pochwałę – powiedziała Alith.
Thyrinor powstrzymał się od odpowiedzi na chamstwo Naggarothi i pociągnął łyk wina.
– Więc o co walczysz? – Zapytał Thyrinor.

143
Alith nie odpowiedziała natychmiast. Spojrzał na Athielle, a jego twarz nieco się
rozjaśniła.
– Wybacz mi – powiedziała Alith z lekkim uśmiechem. – Jestem zmęczony. Nośniejszy,
niż można sobie wyobrazić. Ellyrion i Caledor walczą o wolność i nie powinienem osądzać
cię za sprawy, za które nie odpowiadasz.
Alith pociągnęła łyk wina i lekko skinęła głową. Uniósł kielich obok Thyrinora i spojrzał
na Kaledorianina.
– Obyś wygrał wszystkie swoje bitwy i zakończył tę wojnę! – Oświadczył Alith. Jego
oczy zamigotały na chwilę, po czym wróciły na zmieszane spojrzenie Thyrinora. Kaledorian
widział w tym spojrzeniu pustkę ducha i był zmuszony odwrócić wzrok, tłumiąc dreszcz.
– Nie powinniśmy cię już narzucać – powiedziała Finudel, odsuwając Athielle, dotykając
jej ramienia. Alith przez chwilę patrzył za nią tęsknie, zanim wrócił spojrzeniem do Thyrinor.
– Czy będziesz walczył do końca, wbrew wszelkiej nadziei? – Zapytał Alith. – Czy twój
król oddaje życie za uwolnienie Ulthuan?
– Będzie – odpowiedział Thyrinor. – Myślisz, że tylko Ty masz wystarczający powód, aby
walczyć z Druchii? Mylisz się, więc bardzo się mylisz.
Obecność Alith była głęboko niepokojąca. Thyrinor odwrócił się i zawołał Doriena,
udając troskę o swojego kuzyna, aby mógł zostawić Naggarothi w spokoju. Dołączył do
Doriena z innymi książętami kaledorskimi na środku pawilonu, wypijając zawartość jego
kielicha.
– Nie wiem o tobie, ale myślę, że wolę, gdy Naggarothi nie są po naszej stronie –
powiedział cicho, obawiając się, że książę Anar go usłyszy.
– Nie ufam mu – powiedział Dorien, wpatrując się przez ramię Thyrinora w miejsce, gdzie
Alith prowadziła głęboką rozmowę z Carathril. – Finudel jest głupcem, sprzymierzając się ze
swoim rodzajem. Uwierz mi, że Anar okaże się zdrajcą i poderżnę sobie gardło, zanim zgodzę
się walczyć u jego boku. To lepsze niż nóż z tyłu.
Thyrinor spojrzał podejrzliwie na Alith Anar, znając prawdę słów jego kuzyna. Martwiły
go nie tylko słowa i zachowanie Naggarothi. Ciemność ducha przenikała rdzeń Alith, a
Thyrinor nie chciał w tym uczestniczyć. Odwrócił się, odepchnął Naggarothi od swoich myśli
i zauważył grupę służących Athielle, patrząc na niego z uznaniem po drugiej stronie
pawilonu.
Zabezpieczając sobie świeżą kielich wina, podszedł do nich z uśmiechem.

12.
Avelorn Withers
Kwiat więdnął. Liście zwisały bezwładnie i żółknęły, łodygi były skręcone,
jasnoniebieskie płatki poszarpane, opadając na ziemię. Yvraine uklękła obok rośliny,
144
wyczuwając źródło jej złego samopoczucia. Cały Ulthuan był obrzydliwy. Płynęła ciemna
magia, niszcząc wszystko, czego dotknęła. Niewymowne obrzędy były odprawiane w imieniu
biednych. Ludzie Everqueen zabijali się nawzajem po wyspie. Harmonia Ulthuana została
zakłócona i wszystko popadło w nieład.
Yvraine dotknęła wysuniętego palca opadającym liściem i uwolniła fragment swojej
mocy. Życie płynęło do kwiatu, który wyprostował się i zabarwił, nasycony magią
Everqueen. To był gest i nic więcej. Nie mogła uleczyć wszystkich ran zadanych Ulthuanowi.
Everqueen uklękła obok kwiatu i wepchnęła palce w ziemię, czując każdą cząsteczkę
ziemi na swojej skórze. Długie włosy opływające jej twarz, zamknęła oczy i wzięła głęboki
oddech, wdychając zapach i wilgoć z gołej ziemi, wdychając siłę życiową Isha.
Pozwoliła umysłowi wędrować ze śmiertelnej skorupy, którą inni znali jako Yvraine, i
przeniknęła do ziemi, powoli rozprzestrzeniając się przez Dolinę Gaen, do Avelorn i dalej,
przez każde źdźbło trawy i kwiat w Ulthuan.
Jej duch rozpłakał się, gdy jej umysł poczuł miażdżący krok armii Naggarothi nad
pastwiskami i łąkami. Cofnęła się na smak krwi w rzekach i strumieniach. Armie obozowały
pod altanami starożytnych drzew i wycinały je, aby nakarmić ogniska.
Everqueen wycofał się z powrotem do Avelorn, przerażony tym, co poczuła. Nienawiść,
chciwość, gorliwość, i to nie tylko z Naggarothi. Zawsze tak było, zło powstaje ze zła, aby się
wyżywić. Brud Chaosu pozostawał w powietrzu, wodzie i ziemi. Jej ludzie nigdy nie będą
wolni od dotyku.
Mimo wszystkich swoich mrocznych myśli wiedziała, że zawsze jest nadzieja. Ze
wspomnień, które podzieliła się z wieloma matkami, wiedziała, że Ulthuan widział wiek
znacznie gorszy niż obecnie. Nie da się tak łatwo zgasić życia. Ból Avelorn wciąż tkwił w jej
sercu od czasu, gdy zostały zranione przez demony. Las odrastał od tego niebezpiecznego
czasu, ale większe szkody zostały wyrządzone. Jej ojciec, Aenarion, zabrał Zabójcę Bogów i
tym samym aktem na zawsze przywitał przemoc w sercach elfów. Nie można winić
Naggarothi za to, kim się stali, ziarno ich zła zostało zasiane pokolenia wcześniej.
Jednak to nasienie ciemności było pielęgnowane przez zły cel. Myśli Everqueen zwróciły
się do architekta tego nowego nieszczęścia: Morathi. To jej złośliwość, zazdrość, chciwość
podsycały tę wojnę. Cała przelana krew spływała z rąk Morathi jak powódź.
Ta powódź dotarła teraz do Avelorn. Opancerzeni wojownicy wędrowali do zachodnich
lasów z gór Chrace, zabijając i paląc. Byli plagą na wszystko, próbując oswoić i podbić samą
naturę. Świadomość Yvraine poruszała się wzdłuż gałęzi i korzeni, szpiegując obozy
Naggarothi. Czuła tupot krwi na trawie pod ołtarzami ofiarnymi, smakowała dym liści z
stosów przez liście, podczas gdy przerażenie zwierząt przebijało się przez jej korzenie przed
uciekającymi stworzeniami leśnymi.
Słońce wschodziło i wschodziło i padało wiele razy, gdy Yvraine obserwowała
Naggarothi, starając się odkryć swój cel. Prowadzili wszystko przed sobą, wilk obok jelenia,
lis obok królika, jastrząb obok gołębicy. Wszyscy zjednoczyli się w strachu przed mroczną

145
rzeźą, która przyszła do Avelorn.
Ogarnięta gniewem Dziewica Straż zebrała się na polanie wokół martwej postaci Yvraine.
W srebrno-złotym blasku Aein Yshain, uprzywilejowanego drzewa Ishy, wojownicy Avelorn
ostrzyli włócznie i zaciągnęli łuki, czekając, aż ich królowa pojawi się na powierzchni. Oni
również poczuli, jak szaleją niezgody w Avelorn, i przybyli na tę świętą polanę, aby usłyszeć,
co można z tym zrobić.
Śmierć była zbyt duża, a przemoc zawsze pokonała się. Jednak las musiał być chroniony,
a jego ludzie i stworzenia bronili się przed złośliwością Morathi i jej żołnierzy.
Yvraine powróciła do swojej śmiertelnej postaci, jej skóra lśniła słabym światłem, gdy jej
duch zajął jej miejsce. Wstała i spojrzała na swoją armię w złotej skali i zielonych płaszczach.
– Mój przyszły mąż nie przychodzi nam z pomocą – powiedziała z rozczarowaniem. –
Okazuje się równie omylny jak inni, krótkowzroczny i samolubny. Nawet jeszcze nie przybył,
by osobiście szukać mego błogosławieństwa, ani nie przyłączać się do mnie, aby panowanie
Wiecznej Królów zostało podtrzymane. Jednak wyczuwam, że nie będziemy sami. Z całej
Ellyrion przybywa armia jego brata. Podejdź do nich i pokaż im ścieżki przez las, które
zaprowadzą ich do naszych wrogów. Wypędź je z polan i głębokiego lasu włócznią i strzałą, a
potem wróć do mnie.
Jej wola została ujawniona, Yvraine wycofała się do jaskiń pod łukowatymi korzeniami
Aein Yshain. Usiadła na tronie zwiniętych korzeni, podczas gdy służący zajęli się tykwami
wody pobranymi ze świętych źródeł, wypełniając baseny otaczające siedzibę Everqueen. W
każdym stawie migotały obrazy przedstawiające Avelorn z zachodu na wschód, z południa na
północ. Podczas gdy czas płynął w świecie na zewnątrz, Yvraine dzieliła życie wielkiego
drzewa Isha, każdego dnia jak jedno bicie serca.
Po kilku chwilach przeszkadzała jej kontemplacja obecnością na świętej polanie.
Wznosząc się z tronu, Yvraine opuściła komnatę, zielono-żółtą suknię przepływającą jak
wodospad gossamer, opuściła komnatę i zastała jednego z treemenów Avelornu czekających
na nią na polanie powyżej.
– Dębowe serce – powiedziała. – Dawno minęło, odkąd po raz pierwszy przyprowadziłeś
mojego brata i mnie do Doliny Gaen i dawno nie rozmawiałeś z Pierwszą Radą. Co
przeszkadza ci przyprowadzić cię na mój dwór?
Treeman poruszał się powoli, gałęzie kończyn rozkładały się, pień wyginał się łagodnie
jak na wietrze, aby pokłonić się przed Everqueen.
– Nadchodzi jeden, który nie powinien przyjść – powiedział Oakheart, prostując się z
drżącymi brązowawymi liśćmi. On także poczuł zanik mocy Avelorn, jesienne zniszczenie,
które powinno być istnieniem wiecznego lata. Jego głos był cichy, jak westchnienie wiatru
przez gałęzie. – Zawarł pakt z wilkami, które prowadzą go do Gaen Vale.
Yvraine pokiwała głową i pozwoliła sobie na chwilę dryfować, szukając tej osoby.
Znalazła go, elfa odzianego tylko w pas miecza, biegnącego z wielką stadem wilków.
– Masz rację, nie może przyjść do Doliny Gaen – powiedziała, odzyskując ciało z

146
drżeniem. – Jednak nie można go odwrócić bez pomocy. Wyczuwam w nim ducha łowcy.
Nadszedł czas, aby dar Isha został przekazany. Niech wilki zabiorą go do Jeziora Księżyca i
zobaczą, czy ma wolę odebrania nagrody Kurnousa dla siebie.
– A jeśli nadal szuka sanktuarium w Gaen Vale? – Westchnął Oakheart.
– Jest dotknięty ciemnością i nie może tu przyjść – odpowiedział Everqueen. – Strzeż
świętości naszego domu i odwróć go, ale nie krzywdź go.
– Jak chce las – powiedział Oakheart.
Gdy treeman opuścił polanę, Yvraine wróciła, by przyjrzeć się elfowi z pola widzenia. Był
młody, ledwie dorosły, a ona patrzyła, jak zaciekle walczy z rycerzem Naggarothi. Był
odważny, ale w sercu dziczy. Tak jak Isha wybrała Yvraine, tak myśliwy Kurnous wybrał
tego elfa. Księżycowy łuk Isha byłby wystarczającą nagrodą za odważne czyny młodego elfa,
broniące Avelorn; ale musiałby użyć go gdzie indziej.
Zło, z którym walczył, było w nim zarówno na zewnątrz, jak i na zewnątrz, a Yvraine nie
mogła ryzykować, że taka osoba znajdzie się w Dolinie Gaen w tym niepewnym czasie.
Pozostawiając dzikiego łowcy na pastwę losu, odsunęła go od myśli i wróciła do sali
tronowej, by być świadkiem bitwy przeciwko Naggarothi.

W lasach Avelorn nie było miejsca dla smoka, a Dorien niestety nie miał innego wyboru,
jak wyprowadzić swoją armię z konia; Thyrinor i pozostali jeźdźcy smoków polecieli dalej na
północ, aby odszukać Naggarothi, gdzie góry Chrace spływały w dół do starożytnego lasu.
Kaledorianin był nerwowy. Niepokoiła go perspektywa bitwy z Naggarothi – rozkoszował
się nadchodzącą walką – ale dziwna natura jego otoczenia i cichych sojuszników. Straż
Dziewica spotkała swoją armię na granicy Ellyrion i Avelorn. W cichy, ale zdecydowany
sposób ich kapitan powiedział Dorienowi, że ma podążać za jej wojownikami przez lasy.
Żaden elf nie miał zamiaru opuścić wyznaczonego szlaku i chociaż nie otrzymano żadnego
ostrzeżenia o tym, co może spotkać takiego wędrowca, takie były opowieści o Avelorn, że
każdy elf pod dowództwem Doriena wiedział, że jest posłuszny edyktowi.
Kręcąc ścieżki, które zdawały się wyskakiwać z lasu w chwili zbliżania się armii, Gwardia
Dziewica poprowadziła Dorien przez głębokie lasy, kierując się coraz bardziej na północ i
zachód. Zapytane o wroga, wojowniczki z Avelornu odpowiedziały tylko, że było ich kilka
tysięcy i że obecnie są w drodze. Marsz trwał kilka dni, a nocą Dorien nie spał w swoim
namiocie, słuchając szmerów drzew, pisków sów i wycia wilków. Każdego ranka, gdy
opuszczał pawilon, był przekonany, że las się zmienił. Ścieżki otworzyły się z polan, które nie
istniały poprzedniego wieczoru, i nawet rzeki zdawały się zmieniać bieg, aby armia mogła
przepłynąć bez przeszkód.
Dorien pochodził z gór i całe dni minęłyby bez widoku nieba za grubym baldachimem,
podsycając jego obawy. Uważał się za dziczy w domu, jak wiele elfów, ale dopiero po
przybyciu do Avelorn uświadomił sobie, jak oswojone pustkowia Ulthuanu stały się pod
wpływem pragnień elfów. Poza Avelorn każde drewno i dolina miały rzeźbioną jakość;

147
ostrożnie zdawali się nieokiełznani, ale w porównaniu z lasem Everqueen byli tak
uporządkowani i bezpieczni jak ogrody grzywiaste.
Wartownicy na nocnej straży szeptali o ciągłym skrzypieniu i jęczeniu lasu; migotania
faerie świateł i dziwnych oczu w świetle księżyca. Gwardia Dziewica zapewniła Doriena, że
nie ma się czego bać, i zasugerowała, że pomimo wszystkich niepokojów, jakie elfy z innych
królestw odczuwały na dziwny sposób Avelorna, było to niczym w porównaniu z
przerażeniem, jakie padło na najeźdźców Naggarothi. Dorien z przyjemnością to usłyszał, ale
nie mógł uzyskać odpowiedzi, gdy nalegał na dodatkowe informacje.
Po siedmiu nerwowych dniach i nocach przemierzających dzikie lasy Dorienowi
powiedziano, że Naggarothi są już blisko. Dym ognia unosił się na wietrze i wydawało się, że
drzewa były jeszcze bardziej aktywne niż przedtem.
– Podczas gdy Gwardia Dziewica jest w domu w takim miejscu, moja armia nie jest
przeznaczona do prowadzenia działań wojennych w tak ścisłych granicach – Dorien poskarżył
się Althinelle, kapitanowi Gwardii Dziewicy.
– Nie trzeba rozpaczać – odpowiedziała. – Twoi rycerze będą mieli równe podłoże do
szarżowania, a twoi łucznicy będą mieli czyste pola, nad którymi będą mogli strzelać.
– Chociaż jestem wdzięczny za zapewnienie, nie widzę, jak zwabimy Naggarothi na ten
otwarty teren, który przygotowaliście – powiedział książę. – Obawiam się, że zostaniemy
wymanewrowani.
– Nasi wrogowie nie znają jeszcze pola bitwy, ale nie będą mieli innego wyjścia, jak się
tam dostać – powiedziała Althinelle. – Avelorn przyniesie ci je. Przygotuj swoją armię i
skieruj się na zachód. Bitwa będzie przed tobą przed południem.
Nie wyjaśniając nic innego, Althinelle pozostawił Doriena swoim zdezorientowanym
myślom. Straż Dziewica opuściła obóz, kierując się na zachód, podczas gdy armia
przygotowywała się do marszu. Dorien dosiadł konia i dołączył do rycerzy Caledoru w
środku armii, podczas gdy łucznicy i włócznicy zostali wysłani do przodu w awangardzie, by
szukać otwartej przestrzeni, o której mówiła Althinelle.
Bez Maiden Guard, która prowadziła, postęp był wolniejszy. Dorien wpatrywał się
nieustannie w liście, by dostrzec wschodzące słońce, bojąc się, że przegapi jakieś spotkanie,
którego czasu i miejsca dokładnie nie znał.
Nie miał powodu do takich obaw. Krótko przed południem zwiadowcy wrócili z
wiadomością, że na zachodzie słychać walki, chociaż nie byli w stanie zlokalizować samej
armii Naggarothi. Podążając za zwiadowcami, armia skierowała się w stronę krzyków i
krzyków odbijających się echem wśród drzew.
Jakby odepchniętą przez jakąś ogromną rękę, las nagle zatrzymał się niedaleko na zachód.
Drzewa rosły na rozległej słonecznej polanie, której podłoga pokryta była grubą trawą i
kwiatami łąkowymi. Dorien był zdumiony tym widokiem, ale jego cud był krótkotrwały; po
drugiej stronie polany maszerowały czarne postacie. Niektórzy pomagali rannym
towarzyszom, a odgłosy walki zbliżały się.

148
Pojawiało się coraz więcej Naggarothi, zataczając się w świetle dziennym, a strzały padały
na nich z ciemności zalesionych okapów na polanie. Kilka tysięcy pospiesznie zebrało się w
szeregi, gdy armia Doriena rozprzestrzeniła się na północ i południe, rycerze na prawym
końcu linii, gotowi do zamiatania wokół wroga.
Za Naggarothi książę widział kształty poruszające się po lesie; przypuszczał, że to Straż
Dziewica po nieustających dźwiękach konfliktów i śmierci rozlegających się po polanie.
Dorien rozkazał muzykom zasygnalizować postęp, a jego armia podążyła w kierunku
Naggarothi z gotowymi włóczniami i łukami. Druchii utworzyli krótką, solidną linię włóczni i
kusz donosicielki, w których sercu zasiadło kilkuset rycerzy. Nie było miejsca do obrony, a
Naggarothi było znacznie mniej liczebnie.
– Są głupcami, aby stać i walczyć – powiedział Laudneril, jadąc na prawo od Doriena,
nosząc domowe standardy księcia.
– Myślę, że wolą z nami ryzykować niż lasy – powiedział Dorien.
– Nie sądzę, żeby mieli w tym wybór! – Laudneril odpowiedział zszokowany, wskazując
na drugą stronę polany.
Drzewa się poruszały. Trudno było dokładnie zobaczyć, jak to zrobić, ale ściana pni i
gałęzi wyznaczających granicę polany zbliżała się do Naggarothi. Ziemia zatrzęsła się
łagodnie, powodując, że konie rycerzy ryczały i tupały.
Strzały przecięły powietrze, gdy łucznicy Doriena znaleźli się w zasięgu. Kusznicy druchii
podeszli bliżej, rzucając podejrzliwe oczy na zbliżające się lasy, i oddali salwy własnymi
pociskami. Chociaż maszerowali co najmniej pięćset kroków na rozległą polanę, Naggarothi
znaleźli teraz drzewa nie więcej niż dwieście kroków od ich pleców. Zewsząd dobiegały
donośne okrzyki i przenikliwe wołania. Na północy i południu lasy również się zbliżyły,
otaczając polanę niemal solidnym pierścieniem drzew.
Nie mogąc się wycofać, Naggarothi nie ustępowali, gdy armia Doriena naciskała na atak.
Rycerze druchii ruszyli na północ, starając się uciec przed kawalerią Doriena, podczas gdy
bloki włóczni manewrowały dla uzyskania przewagi, a pociski i strzały obu stron przeleciały
nad głową.
Gdy obie armie zbiegły się, Dorien przypomniał sobie ostrzeżenia swojego brata. Mimo,
że druchii miało przewagę liczebną, byli weteranami wojennymi, wychowanymi w krwawej
Nagarythe, testowanymi w koloniach. W przeważającej części jego własna armia, z
wyjątkiem trzonu Kaledorian, którzy widzieli bitwę w Elthin Arvan, była w dużej mierze
niesprawdzona. To smoki przełamały oblężenie Lothern i rozgromiły Naggarothi na
równinach Ellyrion; żałował, że nie wiedział, że Avelorn zapewni otwarte pole bitwy i nie
wyśle smoków na północ.
Wyrzucił z siebie takie myśli, gdy dwie kolumny kawalerii zaatakowały się nawzajem.
Rycerze druchii byli opancerzeni od stóp do głów w skrzynce pocztowej i na talerzu, twarze
ukryte za hełmami o wąskiej daszku, a ich konie chronione były przez kamfrony i łusek.
Czarno-fioletowe proporczyki fruwały z opuszczanych czubków lancy, a ziemia grzmiała

149
pod żelaznymi kopytami ich czarnych koni.
Dorien narysował Alantair, pamiątkę po wojnie przeciwko demonom. Lekko zakrzywione
ostrze lśniło runami, a pomarańczowy płomień bił wzdłuż jego krawędzi od rękojeści do
czubka. Kaledorian książę podniósł tarczę i wytypował wroga do ataku, kierując rumakiem
łagodnymi szturchnięciami kolanami. Wybrał druchii odzianą w złotą zbroję, czarny płaszcz
wirował mu na ramionach. Jego hełm był zamaskowany demoniczną twarzą, a kręcone
srebrne rogi zwieńczone były herbem. Jechał obok sztandaru z czerwonego materiału
haftowanego czarną runą Anlec; kapitan, pomyślał Dorien, a może nawet książę Naggarothi.
– Na Caledora! – Ryknął książę, wojenny okrzyk odpowiedział Srebrny Hełm wokół
niego.
Naggarothi śpiewali, gdy szarżowali, przypominając refren w rytm uderzających kopyt ich
wierzchowców. Kolczaste i postrzępione końcówki lancy lśniły w słońcu.
W ostatniej chwili koń Dorie zakołysał się w lewo, lanca Naggarothi uderzyła w tarczę
księcia z trzaskiem energii. Uderzenie omal nie wyrzuciło Doriena z siodła, ale chwycił
mocno nogi i machnął mieczem nad głową konia, gdy dwaj jeźdźcy przeszli, a płonące ostrze
przecięło tarczę wroga, wyrzucając ramię druchii w powietrze.
Dorien nie miał czasu dokończyć Naggarothi; inny wrogi rycerz uderzył w niego, lancą
omijając ramię Kaledoriana na szerokość włosów. Dorien wbił się w tył druchii, gdy
galopował obok.
Impuls obu stron rozproszony przez wzajemny ładunek, dwie siły rycerzy wirowały wokół
siebie w rozprzestrzeniającej się walce wręcz. Druchii porzucili lance i wyciągnęli topory i
miecze, podczas gdy Dorien ciął w lewo i prawo, płonące ostrze Alantair przecinało ciało i
zbroję. Hałas był ogłuszający, metal dzwonił na metalu, krzyki wojowników, pieczęć i ryki
rumaków.
Ciała koni i elfów gromadziły się na pokrytej krwią trawie, gdy obie strony walczyły
bezlitośnie. Rumak Dorie potknął się i wyprostował w krwi, pozostawiając księcia otwartego
na atak z jego prawej strony. Ostrze siekiery uderzyło o bok jego hełmu, a runy ochronne
płonęły magiczną mocą. Mimo to był oszołomiony i mógł niezdarnie odeprzeć kolejny cios
ostrzem Alantaira. Dorien poczuł, jak krew spływa mu po szyi i pulsuje głową. Jakby w
odpowiedzi ból w nodze powrócił. Uzdrowiciele zrobili wszystko, co mogli, ale nie było
czasu na odpowiedni odpoczynek i powrót do zdrowia.
Kolejny rycerz podbiegł między Dorienem i atakującym druchii, jego miecz wbił się w
wizjer drugiego elfa z odrobiną krwi. Naggarothi przewróciły się na bok, upadając na ziemię.
Dorien oddał rycerzowi Caledorian salut podziękowania i kopnął rumaka w prasę kawalerii,
szukając świeżego wroga.
Z wzajemnego pragnienia obie strony powoli się rozdzieliły, szukając wyraźniejszego
gruntu dla kolejnej szarży. Jak się obawiał Dorien, druczi dopasowali swoich rycerzy pomimo
ich mniejszej liczby; na polanie było więcej ciał przyjaciół niż wrogów. Gdy eskadry
zmieniły się kilkaset kroków od siebie, Dorien zwrócił uwagę na piechotę. Tam też pęd ataku

150
został zatrzymany i toczyła się rozległa walka.
Łuki czarnej energii ujawniły obecność czarnoksiężnika. Włócznicy w białych szatach
zostali odrzuceni przez magiczny podmuch, ich zbroja pękła, a skóra płonęła. Biały blask
ochronnych talizmanów ogarnął Theriuna, księcia prowadzącego piechotę, gdy kolejny grad
ciemnej energii migotał wzdłuż linii. Rycerze musieli oskrzydlić druchii, ale nie było na to
sposobu, gdyby wroga kawaleria nadal groziła. Gdyby teraz szarżowali, eskadry Doriena
zostałyby zaatakowane z tyłu. Rzucił pospieszne spojrzenie na rycerzy druchii i zobaczył, że
już się zbliżają.
Dorien czuł, jak ciemna magia unosi się w powietrzu, jak nacisk w tylnej części czaszki.
To uczucie było zabarwione mocą emanującą z Alantair. A jednak coś innego zwróciło uwagę
Doriena na przypływy i odpływy wiatrów magii. Czuł moc przenikającą ziemię, zbierającą się
szybko.
Druchii znów zaatakowały, trzepotały sztandary. Wciąż się reorganizując, srebrne hełmy
Doriena pospiesznie uformowały się, by stawić czoła ponownemu atakowi. Dorien żarliwie
żałował, że nie ma smoka ani dwóch, gdy patrzył, jak blok czerni i złota opada na jego
nieprzygotowanych wojowników.
Wzrosła magia ziemi. Dla Doriena wydawało się, że ziemia się poruszyła, tak gwałtowne
było nagromadzenie mistycznej energii. Pod rumakami druchii wybuchła trawa. Pnącza z
cierniami jak sztylety wystrzeliwane w powietrze, zwinięte i chrapiące, wyrywające druchii z
rumaków, dusiące i potykające się konie. W jednej chwili Naggarothi otoczył potężny
wrzosiec, zaciskając się wokół szyi i kończyn, kolców przebijających kolczugę i ciało.
Wrzask umierających koni i spanikowane wrzaski druchii towarzyszyły przerażającemu
trzeszczeniu i pełzaniu, gdy coraz więcej wąsów wyrywało się z ziemi, biczując gwałtownym
życiem.
Poza zderzającymi się liniami piechoty Dorien zobaczył, że las znów się porusza. Tylko
tym razem z drzew wyłoniły się kształty. Na polanę wkroczyły masywne, stworowate
stworzenia z miąższem drewna i skórą kory. Za nimi pojawiło się mnóstwo mniejszych
stworzeń, które biegały na gałęziach przypominających gałęzie. Skrzydlate duchy z małymi
kokardkami krążyły wokół gałęzi treemen, wystrzeliwując lśniące strzałki w plecy druchii.
Towarzyszyły im gigantyczne niedźwiedzie i stada wilków o czarnych futrach wbiegły na
polanę, warcząc i niewoląc. Z wierzchołków drzew spływały jastrzębie i sowy, prowadząc
stada mniejszych ptaków, które pochłaniały kusze wtórne druchii, dziobiąc twarze, drapiąc
szpony.
Patrząc wstecz na rycerzy Naggarothi, zobaczył, że zginęło prawie kilkudziesięciu. Ci,
którzy przeżyli, wielu bez koni, zhakowali sobie drogę przed magicznym wrzosem. Dorien
rozkazał połowie swoich rycerzy wykończyć kawalerię wroga, a reszta podążyła za nim,
celując mieczem w oblężoną piechotę Naggarothi.
Gdy Srebrni Hełmy zaatakowali, treemeni dotarli do linii żołnierzy druchii. Klubowe
pięści roztrzaskały kość i zapiętą zbroję. Palce pełne mocy zagłębiania korzeni ceniły otwarte

151
hełmy i przebijały napierśniki. Włócznie i miecze druchii rąbały nieszkodliwie treemenów,
którzy byli równie odporni na ciosy jak najpotężniejszy dąb. Druchii, zmiażdżeni i zdeptani,
uwięzieni przeciwko odradzającym się włócznikom z Dorien, zginęli setkami.
Końcowy cios kawalerii księcia był ostatnim ciosem. Gdy niedźwiedzie miażdżyły ciała, a
wilki ciągnęły w dół uciekających druchii, rycerze wbili się w bok Naggarothi, rozcinając je,
rozbijając je na ziemię pod wpływem rumaków. Jego koń wymachuje kopytami w twarz
włócznika, podczas gdy ostrze Doriena ścina kolejnego.
Druchii walczyli do końca, wiedząc, że las nie stanowi schronienia dla odwrotu. Otoczeni
przez elfy i duchy Avelornu, sprzedali swoje życie przeklętymi przekleństwami na ustach,
ślubując zemstę z dołów Mirai. Ramię Doriena bolało od wysiłku zabicia, ponieważ bitwa
trwała długo po południu.
Kiedy to się skończyło, Althinelle przybyła do Dorien. Zbroja Dziewicy Kapitana była
zalana krwią, jej jasne włosy były poplamione krwią, a jej gładki pióro. W jej wyglądzie było
coś dzikiego, a Dorien zastanawiał się nad mocą uwolnioną przez furię Avelorna.
Zsiadając z konia Dorien krótko ukłonił się kapitanowi Gwardii Dziewicy i schował miecz
do pochwy.
– Zastanawiam się, czy Avelorn kiedykolwiek nas tu potrzebował – powiedział.
Althinelle przez chwilę nic nie mówiła. Jej rysy lśniły bladozielonym światłem, a kiedy
spojrzała na Doriena, oczy wyglądały tak pradawnie jak otaczający je las.
– Masz naszą wdzięczność, Dorien z Caledor – powiedziała Althinelle. – Nie moglibyśmy
pokonać tego wroga samemu.
– Mam zaszczyt chronić rodowe ziemie naszego ludu – powiedział Dorien. Czuł ten sam
połysk magii ziemi, co podczas bitwy, choć teraz był subtelniejszy, bardziej rozproszony. –
Bez interwencji Avelorn obawiam się, że nie odnieślibyśmy zwycięstwa.
– Naggarothi przyjdą ponownie – powiedziała Althinelle.
– Opuszczę żołnierzy, którym będę mógł, ale są oni bardzo potrzebni gdzie indziej –
odpowiedział Dorien. – Cothique jest zagrożony, a mój brat będzie potrzebował mojej
pomocy, gdy będzie tam pływał po radzie książąt.
– Prześlij moje pozdrowienia swojemu bratu – powiedziała Althinelle, zaskakując
Doriena. Spojrzał na nią uważniej i zdał sobie sprawę, że nie zwraca się już do kapitana
Gwardii Dziewicy. – Powiedz mu, że nie mogę się doczekać naszego ślubu. I ostrzegaj go, że
nie powinien zbyt długo zwlekać z wizytą w Avelorn; zostało nam kilka cennych chwil.
Dorien padł na jedno kolano i pochylił głowę.
– Everqueen – powiedział. – Wybacz spóźnienie mego brata. Ma na myśli wiele rzeczy i
obawiam się, że twoje błogosławieństwo nie jest jedną z nich.
Althinelle-Yvraine położyła dłoń na ramieniu Doriena i delikatnie podniosła go na nogi.
Odwrócił wzrok, obawiając się, że znów spojrzy w te ciemnozielone oczy.
– Zabierz swoich zmarłych z tego miejsca – powiedział Everqueen. – Zostaniesz
poprowadzony do Chrace, a stamtąd możesz udać się na wschód i spotkać Caledora w

152
Cothique.
– Dziękuję, Everqueen – powiedziała Dorien. – A co z ciałami Druchii? Czy my też
powinniśmy się ich pozbyć?
Althinelle-Yvraine potrząsnęła głową i odwróciła się, by spojrzeć przez ramię.
– Avelorn sobie z nimi poradzi – powiedziała z czymś, co wydawało się smutkiem. – Las
nasyci się ich szczątkami.
Dorien spojrzał w tamtą stronę i zobaczył, że drzewa leśne już otaczają martwych Druchii.
Korzenie zwinęły się w zwłokach, ciągnąc je w dół do ruchomej ziemi. Wydawało się, jakby
krew kapała z liści drzew, gdy pili głęboko zabitych.
– Idź teraz. – Dorien zobaczyła, że Althinelle znowu była sobą. Dzikość w jej oczach
zniknęła, a ona wydawała się równie zmęczona jak on. – Zostawimy ci polanę, żebyś dziś
wieczorem rozbił obóz. O świcie wyruszymy na północ.
Dorien skinął głową i odwrócił się, krzycząc do swoich kapitanów. Im szybciej skończy
legendarny Avelorn, tym bardziej będzie się czuł.

13.
Wiek się kończy
– Sto? – Warknął Caledor. Herold z Yvresse wzdrygnął się, gdy Król Feniks zeskoczył z
krzesła i podszedł do posłańca. – Sto włóczni to wszystko, co książę Carvalon może
oszczędzić?
– Jesteśmy ludem spokojnym – odpowiedział herold przepraszając ukłonem. – Mało kto
jest ochotnikiem dla milicji i tych, większość z nich musi obsadzić nasze miasta przed
atakami kultystów.
Caledor zwrócił się do pozostałych w Świątyni Asuryana, jego przybranej sali tronowej.
Thyriol był z nim, podobnie jak Finudel i Athielle, Dorien, Thyrinor, Koradrel, Tithrain of
Cothique, arcykapłan Mianderin i jego główny herold Carathril. Przedstawiciele Eataine i
Yvresse skulili się, oprócz książąt, uważnie obserwując Króla Feniksa.
– Jak mogę stoczyć wojnę bez armii? – powiedział Caledor. – Przez sześć lat
maszerowaliśmy i walczyliśmy, a druchii odbywały się. Teraz jest czas na atak.
– Nasze straty też były ogromne – powiedział Thyriol. – Każdy Naggarothi trenował przez
dwieście lat do tej wojny, a wielu walczyło o wiele dłużej. Nie możesz oczekiwać, że nasi
nowi rekruci zmierzą się z takimi wrogami z równością. Gdyby nie wasze smoki, Ulthuan
byłby już opanowany. Kontrofensywa nie wchodzi w rachubę.
– Więc musimy po prostu czekać na następny atak Druchii? – powiedział Dorien. –
Pozwalamy im znów zebrać siły, podczas gdy ich kultowi służący każą nam gonić od
królestwa do królestwa? Powinniśmy maszerować do Anlec i dokończyć to.
Tithrain zaśmiał się nerwowo i wszystkie oczy zwróciły się w stronę młodego władcy
153
Cothique.
– Anlec jest nieosiągalny – powiedział książę. – Wszyscy słyszeliśmy opowieści o jego
obronie. Rzeka ognia otacza wysokie mury, a dwadzieścia wież wychodzi na podejścia.
Nawet gdybyśmy mieli przejść przez Nagarythe w nienaruszonym stanie, nie moglibyśmy
wziąć takiej fortecy.
– Mamy tuzin smoków – powiedział Dorien. – Żadna rzeka ognia ich nie powstrzyma.
– Jedenaście – powiedział Koradrel głosem ściszonym. – Książę Aelvian i Kardraghnir
zostali zabici w Chrace podczas bitwy przeciwko Naggarothi. Zeszłej nocy moi kapitanowie
przynieśli mi wieści. Kilkadziesiąt miotaczy pocisków sprowadziło ich z nieba.
Wiadomość tę powitały jęki niektórych i kamienne spojrzenie Caledora. Koradrel
wzruszył ramionami.
– To nie ma znaczenia – powiedział Chracian. – W jakim celu służyłoby schwytanie
Anlec? Malekith odzyskał swoją stolicę i nic mu to nie dało. Świat się zmienił. Naggarothi
nigdy nie zgodzą się na pokój.
– Co mówisz? – Powiedział Thyriol.
– Zagłada – powiedział Caledor.
Mag spojrzał na Króla Feniksa zwężonym spojrzeniem.
– A co z kultystami? – Powiedział Thyriol. – Czy zabijamy także każdego z nich?
– Jeśli musimy – powiedział Caledor, dopasowując wzrok maga. Oświadczenie nie
sprawiało mu przyjemności, ale jeśli Ulthuan miał znów zaznać spokoju, każde zagrożenie
musiało zostać wyeliminowane. – Jesteśmy podzielonym narodem. Dobrobyt i możliwości
zamaskowały te podziały, ale teraz zostały wyjaśnione. Druchii muszą zostać zabici lub
wypędzeni z Ulthuanu i wszyscy, którzy zdecydują się ich przestrzegać.
– Jak powiedziałeś, nie masz armii – powiedział Finudel. – Myślisz, że możesz
zaatakować Nagarythe?
– Nie – powiedział Caledor. – Udało nam się przetrwać tylko dlatego, że wróg podzielił
swoją siłę. Zajmują Tiranoc i jednocześnie zaatakowali Eataine, Ellyrion, Chrace i Avelorn,
szukając szybkiego zwycięstwa. Jeśli zmusimy ich do zebrania się w jednym miejscu i
zbierzemy własną siłę przeciwko nim, ryzykujemy przegraną wojnę za jednym zamachem .
– Dopóki nie będziemy mieli armii, która dorówna druchii, nie będziemy mogli
przetestować się na równych zasadach – powiedział Thyrinor. – Naszą największą nadzieją
jest ich wyciągnięcie i pokonanie kolejno każdej armii.
– Twoje smoki nie mogą być wszędzie naraz – powiedział Thyriol. – Jak zamierzasz
zatrzymać jakieś nowe postępy?
– Nie możemy – powiedział Caledor, siadając ponownie. Spojrzał na każdego z książąt,
oceniając ich determinację. To, co zobaczył, nie uspokoiło go, ale kontynuował. – Musimy
odmówić druchii wielkiego zwycięstwa. Cofamy się przed nimi, paląc pola, niszcząc
magazyny. Nagarythe nie jest urodzajnym królestwem, zależą od tego, co zabierają, aby
wyżywić swoje armie.

154
– Na jak długo? – Powiedział Tithrain z wyrazem przerażenia. – Te ziemie karmią także
naszych ludzi. Głodowalibyśmy także my sami. Być może w sezonie poradzilibyśmy sobie
z…
– Tak długo, jak to zajmie – powiedział Caledor. – Wykrwawimy druchii z głodu i walki.
Musimy być do tego zdecydowani. Nadejdą trudności, ale wraz z nimi zwycięstwo.
– Nie – powiedziała Athielle, zarabiając na siebie gniewnym spojrzeniem Króla Feniksa. –
Pastwiska Ellyrion są zbyt cenne, aby marnować je w ten sposób. Nasze pola i stada były
pielęgnowane od pokoleń, nie możemy odrzucić tego wysiłku. Byłby to triumf dla naszych
wrogów.
Spojrzenie Caledora spoczęło na księżniczce, ale nie drgnęła. Zerkając na Finudela,
Caledor zauważył, że ma dwa umysły, ale wiedział, że poprze swoją siostrę w każdym sporze.
– Co z Chrace? – Powiedział, patrząc na Koradrel.
– Druchii nieustannie rabują większość skromnych plonów, które uprawiamy –
odpowiedział książę Chracian. – Gdy nasi myśliwi na wojnie, potwory w górach stają się
odważniejsze i atakują nasze farmy w większej liczbie. To, co nam zostało, potrzebujemy dla
siebie.
– Wschodnie królestwa muszą zapewniać zasiedlonym na zachodzie – powiedział
Caledor. – Jeśli nie możesz wysłać żołnierzy, musisz wysłać jedzenie.
– Obawiam się, że możemy zaoferować zbyt mało w tym zakresie – powiedział Thyriol. –
Zbyt długo polegaliśmy na zapasach z naszych kolonii. Zapasy te zmalały. Elthin Arvan jest
równie niespokojny jak Ulthuan.
– Jeśli twój lud nie będzie uprawiał ziemi, będzie musiał walczyć – powiedział Caledor. –
Każdy elf, który może nosić włócznię, musi zostać przeszkolony. Jeśli nie, umrą bez broni .
– A kiedy tworzymy dla ciebie nową armię? – Powiedział Tithrain. – Co zrobisz?
– Poczekaj, aż druchii pojawią się ponownie – powiedział Caledor.
***
Każdy świszczący oddech przypominał zardzewiały gwóźdź drapający serce Morathi.
Pochyliła się nad bezwładną postacią Malekitha, widząc, jakim był przystojnym elfem, a nie
zniszczoną, prawie zwłoką leżącą na szerokim łóżku. Jego oczy na chwilę zamigotały i
zobaczyła rozpoznanie. Uschnięta ręka wyciągnęła się do niej i przycisnęła ją do piersi, kiedy
uklękła przy łóżku.
– Jakie wieści? – Wyszeptał książę Nagarythe z popękanych warg.
– Nasi podwładni nas rozczarowują, moja droga – odpowiedział Morathi. – Ulepszony
Caledor odepchnął nasze najnowsze ataki. Odmawia otwartej bitwy, używając swoich
smoków, by uderzyć w nasze armie w marszu, zanim się wycofają.
– On jest tchórzem.
– Nie, on jest sprytny – powiedział Morathi, kładąc dłoń Malekitha obok siebie.
Pogładziła dłoń po jego nagiej skórze głowy, a skóra złuszczała się na białym prześcieradle. –

155
Wie, że nie może nas pokonać, ale stara się zatrzymać nasze zwycięstwo tak długo, jak to
możliwe. Nasi dowódcy zbyt długo grali w jego grę. Zmuszę go do działania.
– A ten drugi? – powiedział Malekith, wstając nieco z łóżka, wpatrując się w matkę.
– Wszystko idzie dobrze, mój synu – powiedziała czarodziejka-królowa. – Udało ci się
przetrwać te lata udręki, ale musisz się dłużej trzymać. Takie dzieło zajmuje dużo czasu, aby
je doskonalić, ale gdy zostanie wykonane, zostanie przywrócone do chwały.
Zniszczona twarz Malekitha zmieniła się w uśmiech.
– Mogę poczekać – powiedział. – Mój powrót będzie triumfalny i nikt nie stanie przede
mną.
– Będzie chwalebnie – powiedział Morathi. – Musimy jednak zachować tajemnicę
twojego przetrwania. Wasze poświęcenie w płomieniach jest symbolem dla naszego ludu i do
czasu waszego zmartwychwstania do pełnej mocy najlepiej pozwolić im kontynuować tę
wiarę. Boli mnie tak samo, jak ty, wiedząc, że odmówiono ci stanowiska władcy Nagarythe,
ale tak jest najlepiej.
Malekith nic nie powiedział i zamknął oczy. Morathi wstał.
– Muszę zająć się jakąś nieprzyjemną sprawą. Odpoczywaj dobrze.
Morathi z rozstającym spojrzeniem opuściła komnatę. Przeciągnęła się przez swoje
pokoje, zbierając po sobie ślad służących i służących. Schodząc po szerokich schodach
pośrodku pałacu Aenariona, usłyszała zawodzenie echem z lochów pod cytadelą.
– Myślałem, że powiedziałem, że wszyscy więźniowie mają mieć zszyte usta –
powiedziała do jednego ze swoich asystentów.
– Zobaczę, jak oprawcy dowiedzą się o błędzie przeoczenia – odpowiedziała służąca, a
oczy błyszczały okrutnym oczekiwaniem.
Entourage podążył za nią przez wielką salę i schodami pałacu na plac na zewnątrz. Pięć
tysięcy Naggarothi stało w cichych szeregach za swoimi kapitanami i sztandarami. Zebrali się
o świcie do wglądu, a teraz słońce pochyliło się nad horyzontem.
Morathi, zwalniając swą kabalę machnięciem w kształcie dłoni, przeszła przez plac
długimi krokami, kierując się prosto w stronę Bathinair, który stał na czele małej armii.
Królowa zatrzymała się przed nim z przymrużonymi oczami.
– Daj mi swój miecz – powiedziała.
Bathinair wyglądał na zdezorientowanego, ale zrobił tak, jak mu kazano, wyciągając
lśniące magiczne ostrze z pochwy. Morathi wziął go od niego i podniósł, badając dobre
wykonanie. Oczy księcia podążyły za Morathi, gdy przeszła obok niego i skinęła na jednego z
kapitanów kompanii.
– Jak masz na imię? – Zażądała.
– Ekheriath, moja królowo – odpowiedział kapitan głębokim ukłonem.
– Czy chciałbyś zostać księciem Ekheriath? – Powiedziała.
– Wszystko, co ci służy, moja królowo – odpowiedział elf krótszym ukłonem. – Byłoby
zaszczytem uczestniczyć w sądzie.

156
Morathi uderzył szybciej niż wąż, miecz Bathinaira wbił się w brzuch kapitana. Upadł ze
zduszonym płaczem, oczy pełne bólu i zdrady. Morathi przekręcił miecz w lewo i prawo,
Ekheriath wiła się i jęczała przy każdym ruchu.
– Książęta mnie nie zawiodą – powiedziała, wyciągając ostrze.
Kopnęła rozłożoną twarz elfa i ruszyła dalej, kiwając na następnego kapitana
zakrwawionym mieczem.
– A twoje imię? – Warknęła.
– Nemienath, wasza wysokość – powiedział z wahaniem żołnierz, wpatrując się w wciąż
jęczącą Ekheriath, która osunęła się na kolana w rozlewającej się kałuży krwi, jedną ręką
przylepiając się do zranionego jelita.
– Czy chciałbyś być księciem?
Nemienath nie odpowiedział, jego oczy rzucały się w lewo i prawo jak uwięzione zwierzę.
– Cóż? – Nagłe pytanie Morathi sprawiło, że kapitan wzdrygnął się.
– Wszyscy, którzy ci służą, chcą być objęci twoimi łaskami – powiedział, nie spoglądając
jej w oczy.
– Zabij Bathinaira – powiedział Morathi, wbijając miecz w rękę Nemienatha. – Możesz go
zastąpić.
Bathinair odwrócił się, słysząc to, a jego oczy były dzikie ze strachu. Morathi uśmiechnęła
się z aprobatą, gdy Nemienath nie okazał niechęci, pędząc przez plac z podniesionym
mieczem do ataku. Bathinair próbował złapać cios w zbroję, ale mistyczne ostrze przecięło się
bez zatrzymania, tnąc tuż pod ramieniem. Z okrzykiem Bathinair upadł na ziemię,
rozpryskując krew. Nemienath zerknął na Morathi, po czym zadał morderczy cios i wbił
miecz w odsłoniętą szyję Bathinaira.
Morathi pomachał Nemienathowi, by podszedł i uklęknął przed nią. Zrobił to, pochylając
się na jedno kolano, z pochyloną głową. Królowa pochyliła się, by ująć dłoń w podbródek,
unosząc głowę, by na nią spojrzeć z uśmiechem na rubinowo czerwonych wargach.
– Jak to jest być księciem? – Zamruczała.
– To zaszczyt, moja królowo – odpowiedział Nemienath. – Przyniosę chwałę Nagarythe w
twoim imieniu.
– Zrobisz to – powiedział słodko Morathi. Nemienath skinął głową, nie spuszczając
wzroku. Uśmiech Morathi zmienił się w warknięcie. – Musiałem dać ci ostrze, aby przynieść
mi honor! Dlaczego tyle razy zawiodłeś mnie?
Magiczna energia trzaskała z jej palców, pochłaniając głowę Nemienatha. Czarna
błyskawica przepłynęła przez jego drżące ciało, paląc i rozszczepiając ciało, rozrywając
naczynia krwionośne. Morathi upuścił palące zwłoki na marmurowe płyty, a miecz Bathinaira
stukotał z martwego uścisku.
Królowa okrążyła zgromadzonych wojowników Naggarothi.
– Żaden z was nie jest godny, aby mi służyć! – Krzyczała. – Jesteś niekompetentny lub
zdrajców, nie wiem, który. Daję ci moc Nagarythe, a ty ją wyrzucisz. Proszę cię o prostą

157
rzecz, taką prostą rzecz, ale nie możesz tego dla mnie zrobić. Chciałem tylko głowy Yvraine.
– Everqueen, jej moce są zbyt wielkie – zawołał jeden z wojowników. – Jak walczyć z
samym Ulthuan?
Morathi miała właśnie odpowiedzieć gniewną odpowiedzią, ale powstrzymała się.
Anonimowy wojownik miał rację, choć nie było usprawiedliwienia dla poniesionych porażek.
Yvraine posiadała moc Everqueen i była to świetna nagroda. Kontrolowanie Avelornu,
wykorzystanie siły Yvraine byłoby lepszym zwycięstwem niż jej zwykła śmierć. Był jeszcze
jeden powód, by ujrzeć upokorzenie Yvraine przed jej śmiercią. Córka Aenariona, jego
pierwszej żony, zmówiła się z książętami na Pierwszej Radzie, aby odmówić Malekithowi
prawa do zostania Królem Feniksa. Błagała o litość u stóp prawdziwego władcy Ulthuanu i
przyznała, że popełniła błąd, sprzeciwiając się swojemu przyrodniemu bratu.
– Potrafię dorównać potędze Everqueenów – oznajmiła Morathi, uśmiechając się
ponownie, zadowolona ze swoich wniosków. – Gdy zabiorę od niej jej magię i zobaczę, jak
przede mną pęka, wszyscy rozpoznają przewagę Naggarothi i prawdziwej królowej elfów.
Połączcie siły, jakie możecie, przyprowadźcie Khainitów i bestie z Annulii. Zbierz armię
godną mojego polecenia!

Niebo zadławiło płonące Avelorn. Kłębek dymu pokrywał ziemię od gór Chrace po Morze
Wewnętrzne. Kierowana przez Morathi armia Nagarythe przeszukała wszystko na swojej
drodze, pozostawiając po sobie ruinę przez królestwo Everqueen. Naciskani przez królową,
przerażeni jej represjami za jakiekolwiek opóźnienie, książęta i dowódcy Naggarothi
zlekceważyli wszelki opór.
Tak jak poprzednio, Yvraine poruszyła las do własnej obrony, ale tym razem Everqueen
walczyła z magią Morathi i jej cabal najpotężniejszych czarowników i czarodziejek.
Przeciwko mrocznym zaklęciom Naggarothi zaklęcia Avelornu zawiodły i jak zaraza
rozprzestrzeniająca się na liściu, postęp druchii kontynuował.
W obawie przed najgorszym Yvraine wysłała wiadomość do Caledora, przypominając mu
o jego obowiązkach wobec Everqueen. Król Feniks nie przybył, ale wysłał Thyrinor i dwóch
innych smoków z armią dziesięciu tysięcy wojowników, w większości świeżo wyszkolonych
żołnierzy błagających ze wschodnich królestw. Na statkach Eataine Thyrinor sprowadził tego
gospodarza przez Morze Wewnętrzne i wylądował na wybrzeżu Avelorn przed
nadciągnięciem druchii. Tutaj spotkał go, podobnie jak przed nim jego kuzyn i Carathril,
Gwardia Dziewica z Everqueen. W tym czasie Yvraine rozmawiała przez swojego wybranego
kapitana, Altharielie.
– Gniewa mnie i zasmuca widok takiej pustki dokonanej w sercu Ulthuan – powiedział
Thyrinor, zsiadając z Anaegnir, aby porozmawiać z Althinelle. – Chciałbym, abyś nas
wcześniej ostrzegł.
– Zewnętrzne lasy nie mają znaczenia – odpowiedziała Everqueen, jej oczy błyszczały
zielonym blaskiem magii. – To dolina Gaen posiada moc Avelorn. Aein Yshain należy

158
chronić za wszelką cenę. Tak blisko świątyni Isha, moje moce są u szczytu. Morathi wierzy,
że ma mnie najlepiej, ale się myli. Przyciągniemy ją, bliżej jej nagrody, a czyniąc to, Morathi
doprowadzi ją do śmierci.
– Ryzykowna strategia – powiedział Thyrinor. – Zezwolenie Druchii na zbliżenie się do
Doliny Gaen nie daje nam miejsca na wycofanie się.
– Mimo to jest to także idealne miejsce do walki – odparła Yvraine-Althinelle. – Wąski
Przesmyk zniweczy niektóre zalety armii druchii i zmusi je do walki na dziobach i
włóczniach.
– Rozumiem – powiedział Thyrinor. – Jeśli taka jest twoja wola, będę posłuszny.
Popłyniemy statkiem wzdłuż wybrzeża i rozbimy obóz w Przesmyku Doliny Gaen.
– Przestrzegaj wskazówek Gwardii Dziewicy – ostrzegł Everqueen. – Nikt nie postawił
stopy na Dolinie Gaen, chyba że na zaproszenie samego Avelorn. Wiedz, że jeśli złamiesz ten
zakaz, będę bezsilny, by chronić intruzów.
Thyrinor zadrżał i skinął głową.
– Uwierz mi, moja królowo, nikt nie zignoruje takich ostrzeżeń – powiedział książę. – Z
twoim urlopem wyruszymy na wschód i za dwa dni ponownie wylądujemy.
– Do tego czasu książę Thyrinor – powiedziała Yvraine-Althinelle. – Wróg będzie blisko
ciebie, nie zwlekaj.
Z głębokim ukłonem Thyrinor wrócił do Anaegnir i wsiadł na siodło tronowe.
– To miejsce jest przesiąknięte magią – powiedziała smok, potrząsając językiem z
niesmakiem. – Samo powietrze przesiąka zanieczyszczeniem Chaosu.
Thyrinor też to odczuł; fale ciemnej magii, które opadały z wiru w Annulii, przyciągane
przez zaklęcia Morathi i jej wyznawców. Gdy dym zanieczyścił niebo, ciemna magia
zanieczyściła ducha. Leżał jak myśli na księciu, a on nie mógł przestać się bać, co się stanie,
jeśli ich obrona się nie powiedzie i Morathi przejmie Aein Yshain.
Mając taką moc w rękach władcy druchii, Ulthuan pogrąży się w wieku tak mrocznym jak
czas demonów. Kulty cytharai będą rządzić kultem niebiańskich bogów, a elfy zostaną
zniszczone przez ich własną dzikość i poświęcenie. Jasny jak krajobraz przed nim, Thyrinor
mógł sobie wyobrazić stosy płonące dzień i noc i usłyszeć krzyki ofiar kapłanów.
Widział, jak takie rzeczy piszą na mniejszą skalę w całym Ulthuanie, gdy kulty siały
przerażenie i niezgodę między ich wrogami. Książę poczuł się niedobrze na wspomnienie
zakrwawionych i zwęglonych szczątków znalezionych w tajnych świątyniach i wokół ołtarzy
opasanych kością.
– Umrę, a nie będę żył, widząc taką nędzę – powiedział sobie, przypinając się do siodła. Z
skrzydłami Anaegnir unosił się w powietrzu, kierując się z powrotem w stronę floty leżącej na
kotwicy tuż przy piaszczystym brzegu.

– Są zdesperowani.
Morathi spojrzała z irytacją na podwładnego, który przerwał jej myśli. Czarodziejka

159
wzdrygnęła się przed jej wzrokiem, gdy w oczach Morathi tańczyły kosmyki energii. Gdyby
była w mniej sprzyjającym nastroju, przerażające spojrzenie byłoby najmniejszą karą
narzuconą zbyt rozmownym stronnikom. Na szczęście dla niego Morathi podzieliła się swoją
oceną, gdy spojrzała na armię rozciągniętą na najwęższym przedmieściu. To byłaby ostatnia,
daremna próba powstrzymania jej.
Za liniami srebra i błękitu, czerwieni i zieleni leżą Doliny Gaen. Morathi mogła poczuć
jego moc, lśniącą jak pole złotych gwiazd na koronie lasu. Ziemia, na której stała, pulsowała
magią, wysyłając dreszcze energii, nawet gdy owijała wokół siebie pasma mrocznej magii,
odpychając czysty dotyk ochronnych zaklęć Everqueen.
– Przygotuj się na atak – oznajmiła, gestem nakazując bestii, by przyprowadziła swojego
wierzchowca.
Elf poprowadził gigantycznego skrzydlaty koń do swojej królowej. Jego skóra była
czarna, a skrzydła przypominały ogromnego nietoperza, żebrowane i żyłkowane. Grzywa
istoty była jak ogień, jasnopomarańczowa i czerwona, a jej oczy były jak ciemne rubiny. Z
jego czoła wystawały trzy spiralne rogi oprawione w złoto, a z jego uszu i nozdrzy wisiały
talizmany wykonane z czarnego żelaza w kształcie ruin chainitów. Ciemny pegaz tupnął i
prychnął, szarpiąc wodze w ręce mistrza bestii, niemal odciągając go od stóp.
Morathi chwyciła wodze jedną ręką, wlewając ciemną magię w mięśnie jej ramienia,
czyniąc je nieruchomymi jak kamień. Ciemny pegaz gwałtownie machnął głową i spróbował
się cofnąć, ale został podniesiony krótko, prawie przewracając się, gdy Morathi stał
nieruchomo, trzymając go w miejscu. Świst i opadł, zginając przednie kończyny, aby Morathi
mogła podciągnąć się do gołych pleców, wtulając się w skórzaste skrzydła.
– Dlaczego jeszcze nie atakujemy? – Zapytała Morathi, widząc, że jej armia się nie
poruszyła.
– Mają trzy smoki, moja królowo – odpowiedział kapitan, wskazując na wypełnione
dymem niebo. Ogromne kształty uderzały o smog, z ust wydobywały się ogniste strzały. –
Jeśli przekroczymy zasięg naszych miotaczy, rozerwą nas na strzępy.
– Rozwal atak” powiedział Morathi. – Nie przejmuj się smokami.
Po tych słowach warknęła słowo polecenia na swojego wierzchowca i została uniesiona do
gęstego dymu nieba.

Przerażenie przepłynęło przez Thyrinor, gdy zobaczył czarny kształt powstający pośród
armii druchii. Wydawało się, jakby ciemna chmura spowijała jeźdźca, drobne przebłyski
światła przebijały się jak odległe nocne niebo. Bardziej niż oczy księcia, jego magiczny zmysł
wywołał niepokój. Jeździec z pegazów był jak dziura w wiatrach magii, zlew, do którego
spływała cała magia, a siła jej akumulacji ciągnęła się w świadomości Thyrinora. Najbliżej
takiego odczucia była obecność Thyriola, ale tam, gdzie mag był jak ciepły blask,
czarodziejka była chłodną pustką, wciągającą w siebie całe życie i energię.
Tylko jeden elf mógł władać taką mocą: Morathi.

160
– Jest tylko jednym stworzeniem – powiedziała Anaegnir, wyczuwając jego strach. –
Krucha rzecz, łatwa do złamania.
– Morathi nie przetrwała tak długo, jak jest krucha – ostrzegł Thyrinor. – Demony nie
mogły jej zniszczyć ani księcia Malekitha.
Smok parsknął i zanurkował, przechylając się, by przechwycić rosnącego pegaza.
Pozostali jeźdźcy smoków upadli za Thyrinorem, na lewo i prawo. Pod nimi armia druchii
ruszyła naprzód, szeregi włóczników i rycerzy zbiegały się w kolumny, by maszerować
wzdłuż wąskiego pasma ziemi. Z tej wysokości Thyrinor mógł zobaczyć Morze Wewnętrzne
po obu stronach, surfować po białej granicy po lewej i prawej stronie ciemnej masy piechoty.
Zanurzając się w ziemię, wiatr szarpiąc go za płaszcz, Thyrinor poczuł, jak w jego duchu
rośnie ciśnienie. Półcienie tańczyły w jego wizji, wykrzywione twarze z gęstego dymu i
powietrza wirowały wokół niego. Czuł się na dnie wielkiego dołu, szybko tonąc, pochłaniany.
Spojrzał w górę, widząc smużkę dymu nad skręceniem, zwiniętą jak morski wąż, miażdżącą z
boku na bok.
– Uwaga! – Krzyknął do Anaegnir. – Idź w lewo!
Smok nie posłuchał go, ale naciskał w kierunku Morathi z otwartymi szczękami i
wyciągniętymi przednimi łapami. Obejrzawszy się, Thyrinor zobaczył ogromną wąs
wirującego dymu spływający w jego kierunku.
– W lewo! – Wrzasnął. – Lewo!
Smok poślizgnął się na boki. Zbyt późno, aby uniknąć opadającej kolumny dymu,
Thyrinor i Anaegnir zostali złapani w wir duszącego smogu. Smukły i zmaltretowany smok i
jeździec wirowały po niebie, a wraz z nimi unosił się dym, który z każdą chwilą stawał się
coraz gęstszy.
Thyrinor ciął lancą, nie napotykając żadnego oporu, ale mgła opadła na jego ramiona jak
kamień i zwężała się wokół jego gardła i klatki piersiowej jak uścisk giganta. Anaegnir
również walczyła, odbijając płomień, a głowa uderzała z boku na bok, a łuski wybrzuszały
się, a kości skrzypiały.
Z odgłosami łzawiącego metalu napierśnik Thyrinora wślizgnął się, miażdżąc klatkę
piersiową. Żeberka rozpadły się, gdy jego hełm ustąpił pod naciskiem, odłamkami
przebijających kości płuc i serca. Anaegnir piszczał, skrzydełka pękały, kości pękały, gdy
smok i jeździec byli ściskani przez tytaniczną siłę mrocznej magii. Szkarłatny trysnął z oczu,
uszu, nosa i ust Thyrinora, mocząc szatę, którą nosił pod zbroją. Tonąc we własnej krwi,
książę opadł na bok w uprzęży, całe powietrze wydalone z jego ciała, narządów i naczyń
krwionośnych zapadło się.

Rozległ się okrzyk armii Naggarothi, gdy zdewastowane resztki Kaledoriana i jego smoka
uderzyły w las. Morathi śmiała się z nimi, przepełniona odurzeniem zaklęcia i radością z
powodu zniszczenia jej wroga. Pozostałe dwa smoki rozstąpiły się i odeszły, na razie
ostrożne. Morathi skierowała swojego wierzchowca za tym, który zmierzał na północ, smoka

161
z łuskami jadeitu, kolcami i szponami czerni. Morathi, wyciągając zakotwiczone ostrze,
uniosła miecz w wyzwaniu, gdy pegaz zbliżył się do potwora na górze.
Książę na szczycie smoka wyciągnął własne ostrze, błysk czerwieni na czerń dymu i
chmury. Dwaj jeźdźcy szybko się zamknęli, kierując się ku sobie, z mieczami podniesionymi
gotowymi do ataku.
Kiedy już mieli się spotkać, Morathi mocno szarpnęła wodze, kierując pegazem w prawo,
podczas gdy ona zamiatała mieczem łukiem w stronę Kaledoriana. Czarna błyskawica
splunęła z ostrza, uziemiając się w zbroi smoczego jeźdźca i tańcząc wzdłuż jego
podniesionego miecza. Warcząc, Morathi wyszeptała modlitwy do swoich demonicznych
sprzymierzeńców, czerpiąc więcej mrocznej magii, gdy krążyła wokół smoka, a energia
przesuwała się z księcia na jego wierzchowca. Łuski eksplodowały, a kolce zadrżały, gdy
ciemna magia przebiła się przez olbrzymie ciało smoka. Warknął czarodziejkę i ryknął
ogniem.
Chmura ciemności, która otaczała Morathi, zestaliła się, odwracając płomienie, otaczając
ją wirującą kulą mocy. Zniewolona atakiem, skierowała swojego wierzchowca za smokiem,
który rzucił ziemne totemy, próbując uciec, jego ruchy były ciężkie, a smród zwęglonego
ciała dryfował za nim.
Pegaz drgnął i skręcił, by dopasować się do panicznego zejścia smoka, bardziej zwinna
bestia szybko się zamyka, gdy smok powoli obraca się w lewo i prawo. Widząc, że nie może
uciec, smok przechylił się tak ostro, jak to możliwe, tnąc ogonem w kierunku Morathi.
Pochyliła się, opancerzony kręgosłup ogona przesuwał się nie dalej niż szerokość dłoni od jej
głowy. Morathi tnąc ostrzem wyrzeźbiła postrzępioną ranę u podstawy ogona smoka,
wlewając mroczną magię w ciężkie rany szarpane, tak że odsłonięte ciało i mięśnie gotowały
się i bulgotały, a krew parowała na niebie. Z dziwnie przeszywającym lamentem smok
przetoczył się na bok, uderzając tylnymi nogami. Pazur złapał pegaza na flance,
pozostawiając ranę tak szeroką jak pięść Morathi.
Królowa Nagarythe przywołała całą swoją pogardę, ignorując przenikliwe okrzyki pegaza
i zanurzyła czubek ostrza w odsłoniętej dolnej części smoka. Z dzikim rykiem skierowała
mroczną magię ze swojego ducha do ostrza, wlewając każdą ohydną klątwę i klątwę, którą
znała, w brzuch smoka. Gdy jej pegaz odwrócił się bezwładnie, a krew płynęła z rany na
boku, patrzyła, jak wyskakująca z wnętrza łuska smoka wybucha. Rozpad wypłynął z rany w
jelitach, rozprzestrzeniając się szybko, łuski więdną i złuszczają się, ciało zamienia się w pył,
kości się kruszą.
Stworzenie, które żyło przez tysiąclecia, zostało pochłonięte przez gnicie wieczności,
części ciała odpadały, ciało opadało w grudki inkrustowane pleśnią, zamieniając się w strzępy
na wietrze.
Wyczerpany magią przepływającą przez nią Morathi pozwolił mrocznemu pegazowi
powrócić na ziemię. Ześlizgnęła się z jego pleców, prawie upadła, z trudem łapiąc powietrze,
gdy demoniczne głosy szeptały jej do ucha, a płomień Chaosu trzepotał w jej umyśle. Przez

162
chwilę chmura, która za nią podążała, zwarła się ciasno, tworząc pierścień małych wirujących
postaci, z których każda malutka twarz z kołnierzem śmiała się i szydziła z niej.
Wyprostowawszy się, Morathi schowała ostrze i przecięła drugą rękę przez wirującą mgłę,
rozrywając pierścień. Wzięła oddech i warknęła.
"Nie. Czas na twoją płatność jeszcze nie nadszedł. Zostaw mnie w spokoju, ty brudu z
innych światów.
Działając zgodnie ze swoją wolą, zebrała się w macki mrocznej magii, która uciekała,
zamykając je w swoim umyśle, szepcząc zaklęcie kontroli i spokoju. Chmura opadła, zdawała
się dryfować w jej ciało, wciągnęła wszystkie pory, pozostawiając blade ciało Morathi lśniące
nieziemskim światłem.
Gdy miała Aeina Yshaina, nie potrzebowałaby tak niebezpiecznych paktów. Cała moc
Ulthuan i cała magia wiru byłyby pod jej dowództwem.

Drżenie strachu przeszło przez armię broniącą Doliny Gaen, gdy drugi smok spadł z
nieba. Yvraine poczuła, jak przerażenie obmywa ją jak zimny wiatr. Teraz nie był czas na
słabe serca. Everqueen uklękła na trawie, a jej zielona szata zdawała się łączyć z ziemią.
Wsunęła palce w ziemię, zamknęła oczy i pozwoliła sobie zjednoczyć się z Avelornem.
Dyszała z bólu, czując ścięte drzewa jak skaleczenia, spalone polany jak oparzenia na
skórze. Plama, która była obecnością Morathi, wypaliła się w niej, jej bieżnik niszczył ziemię
pod stopami. Walcząc z agonią, Yvraine dotknęła węzła Aein Yshain. Dar Isha, bogini-matki,
świętego drzewa pulsującego energią życia i światłem miłości i harmonii. Everqueen uderzyła
w ten złoty strumień, lecząc rany na jej duchu spowodowane zniszczeniem lasu. Pozwoliła
promieniom ciepła płynąć z jej palców, rozprzestrzeniając się na żyznej ziemi.
Wokół Everqueen krzewy i kwiaty rozkwitły. Energia życiowa rozpłynęła się w kręgu w
armii elfów, niosąc ze sobą zapach wiosny i ciepło lata. Poczuła, jak moc Ishy dotyka serc i
umysłów jej obrońców, pozostawiając ślad na każdym z nich, napełniając jej armię
odnowioną wiarą i determinacją.
Trąby rozbrzmiewały buntem, zagłuszając bębny i rogi druchii. W śpiewie pojawiły się
czyste głosy, hymny zgromadzonych królestw rozbrzmiewały w rozwijającej się harmonii,
uciszając przekleństwa i wojenne okrzyki Naggarothi.
Yvraine sięgnął dalej, do brzegów przesmyku, próbując soli Morza Wewnętrznego i
zapachu chwastów pod wodą. Płynęła po falach, bezcielesna i wolna, poza plamą dymu, gdzie
słońce świeciło jasno nad wodą. Pociągnięta słońcem Yvraine tańczyła między chmurami,
eterycznymi dłońmi przywoływała wiatry, wirowała i krążyła wokół jej kaprysu.
Bryza była z początku lekka, tylko cicha wisienka w koronach drzew. Yvraine
skoncentrowała się, przyciągając żywioły, nakłaniając prądy powietrza, by podążyły za nią.
Wiatr wzmógł się, trzepotanie sztandarów i latanie herbów. Silniejszy i silniejszy wiał,
zginając gałęzie lasu, szarpiąc płaszcze i szaty, spłaszczając trawę. Mimo to Yvraine wezwała
wiatr na więcej. Przebijając się przez baldachim lasu, zamieniło się w wichurę, pnie

163
skrzypiały od napięcia, powalone gałęzie i liście poderwał wiatr, obracając się dookoła, coraz
szybciej.
Pieśni elfów ucichły, a ostatnie sylaby porwał wycie wycie. Yvraine sięgnęła głębiej i
głębiej, trzymając się przy ciele najbardziej smukłych srebrnych nici, prawie zagubiona w
rzuconym przez siebie zaklęciu.
Wiatr uderzył w Naggarothi jak solidną ścianę, zrzucając elfy z nóg, uderzając w siebie
końmi, odrywając standardy od ich biegunów i biegunów od chwytów trzymających ich.
Podrzucono miotacze pocisków, rozrzucając ich pociski, i przewrócili się przez mur
przesmyku. Potworne stworzenia ryczały, oczy wbiły się w huragan, podczas gdy druchii
wpadały na siebie, łamały się włócznie, leciały tarcze.
Potem nastąpiła eksplozja mrocznej magii od Morathi. Niczym czarny ogień jej
przeciwzaklęcie szaleje wśród wiatrów, spalając ich energię. Wiatr i ogień zakwestionowały,
a na ich spotkaniu umysł Yvraine dotknął myśli jej wroga.
Everqueen i czarodziejka odsunęły się od siebie, umysły rozdzieliły się na skutek
kontaktu. Yvraine została wyrwana z bezruchu i upadła na ziemię; Morathi opadła na kolana.
Ta chwila była tak przemijająca, że prawie nigdy się nie wydarzyła, ale Yvraine czuła się
skażona przez całe jej istnienie. Ciemność Morathi wniknęła w nią; Morathi poczuła mdłości
w dotyku Everqueen, światło jej natury przypominało ogień w jej umyśle.
Dwie królowe wspólnie wydały się na pomoc swoich wyznawców; Morathi zatoczyła się
do swojej kabały, Yvraine do Gwardii Dziewicy. Kiedy wyzdrowiały, obie armie
maszerowały na siebie.

Dziesięć lat gorzkiej wojny nie pozostawiło miejsca na litość. Elfy z Everqueen i
Naggarothi rzuciły się do walki z bezlitosną furią. Repeaterowe kusze dzikie przeciwników.
Powietrze było gęste od pocisków miotaczy po obu stronach. Ocalały smok szalał wśród
rycerzy Nagarythe, podczas gdy hydraty, bazyliszki i inne chaotyczne stworzenia
sprowadzone z zagród pod Anlec spustoszyły zdobycz pazurami, ugryzieniami i
przerażającym spojrzeniem.
Kiedy elfy z Everqueen zyskały przewagę, druchii musieli tylko pomyśleć o cenie
niepowodzenia w podwojeniu wysiłków. Kiedy Naggarothi nacisnęli na przewagę, obrońcy
Avelorna spojrzeli na Yvraine, szukając siły, wiedząc, że być może walczyli o przyszłość
całej rasy.
Krwawe walki trwały przez większość dnia, żadna ze stron nie zyskała żadnej znaczącej
przewagi. Czarodziejki Morathi cisnęły ciemne pociski magii, podczas gdy magowie Saphery
rzucali na swoje oddziały migoczące tarcze, aby odpierać pociski wroga. Duchy lasów
walczyły u boku elfów, treemenów i driad, siejąc spustoszenie wśród piechoty Naggarothi
otoczonej pasmami nadrzewnej magii. Książęta Naggarothi osadzeni na na wpół oswojonych
mantykach leżących wokół Srebrnych Hełmów Cothique z płonącymi mieczami, ich
bestialskie wierzchowce ryczą i gryzą, żądło ogonów przebija napierśniki i bard.

164
Zmiażdżone cienkim pasmem przesmyku pole bitwy było zatkane umarłymi i
umierającymi. Jęk i krzyki rannych były głośniejsze niż dzikie okrzyki bojowe tych, którzy
wciąż byli w stanie walczyć.
Morathi zaśmiała się z rzezi i syknęła groźby do swoich dowódców, zachęcając ich, by
wykończyli strażników Avelorna. Yvraine zapłakała podczas rzezi, krew elfów zatruła jej
ziemie, skażając aurę Isha, która strzegła Doliny Gaen.
Zbliżał się zmierzch, gdy nadszedł przełom.
Ścigając eskadrę uciekających rycerzy, książę Melthiarin i jego smok zbytnio zbliżyli się
do zmasowanych miotaczy druchii. Czarne szyby wypełniały niebo, pochłaniając smoka i
jeźdźca, przebijając skórę potwora w wielu miejscach. Widząc, że ich przeciwnik jest
uziemiony, uciekający rycerze zgromadzili się i zaatakowali, wykańczając Kaledoriana i jego
monstrualnego wierzchowca włócznią i mieczem; choć wiele osób padło na księcia i smoka,
zanim zostali zabici.
Walki ucichły i obie armie rozstały się na krótko, przywódcy obu stron uznali, że ich los
zostanie wkrótce ujawniony.
Siła prawie wyczerpana, druchii wiedzieli, że ich ostatnia szansa na zwycięstwo jest już
blisko. Morathi zabrała rumak jednego ze swoich dowódców i dołączyła do swoich żołnierzy,
machając do przodu mieczem, a powietrze krystalizowało się z mistycznym lodem wokół
zaklętego ostrza. Wokół niej druchii zebrały się, by zaatakować, nawet ranni podnieśli się na
nogi, żeby nie zostali uznani za tchórzliwych za to, że nie walczą do końca.
Linia elfów skierowana przeciwko nim była cienka, srebrna, złota i niebieska na linii
grzbietu Doliny Gaen. Clarions zabrzmiały wiec i zebrali się wokół swoich standardów,
usuwając stosy zmarłych, aby mogli uformować się za ścianami tarczy i zaroślami włóczni.
W miarę postępu druchii z szeregów obrońców wyłoniła się samotna postać. Yvraine
podeszła do nich z zieloną i żółtą suknią wleczoną na wietrze, z długimi kosmykami włosów i
rozpostartymi ramionami.
– Dolina Gaen nigdy nie będzie twoja! – Krzyknęła Everqueen, a po policzkach spłynęły
jej łzy.
– Nie możesz mnie powstrzymać! – Wrzasnął Morathi. – Wszystko, co muszę zrobić, to
wyciągnąć rękę i wziąć to.
– Nie można na to pozwolić – odpowiedział Yvraine.
Ziemia zaczęła drżeć, a światło w Yvraine stało się jaśniejsze, lśniące z jej oczu,
cząsteczki energii płynące z rozrzuconych palców w ziemię.
Althinelle rzuciła się do Everqueen.
– Możemy wygrać! – Krzyknął kapitan Gwardii Dziewicy. – Nie rób tego!
Yvraine odwróciła głowę, a światło lśniło w jej ustach.
– Jest za późno – powiedział Everqueen. – Ulthuan jest ranny, ale dolina Gaen musi
przetrwać.
– Ale twoja moc…” Althinelle rzuciła włócznię i wyciągnęła błagalną rękę w kierunku

165
swojej królowej.
– Lepiej, żeby zniknęło, niż zostało skradzione w złym celu – odpowiedział Yvraine. –
Nie można nam już ufać.
– Co robisz? – Wrzasnęła Morathi, popychając konia do galopu i wyrywając miecz z
pochwy.
Ziemia podniosła się, zrzucając obie armie na ziemię, przez co Morathi przewróciła się z
wierzchowca. Pozostała tylko Yvraine, tak nieruchoma jak sam Aein Yshain, wieczna część
Avelorn. Za nią, w sercu Doliny Gaen, złoty blask wypełnił niebo, wypalając chmury
późnego popołudnia, uciszając wiatr.
– Uciekaj – powiedziała Yvraine. – Uciekaj póki możesz.
Podnosząc się, Morathi usłyszała te słowa i spojrzała gniewnie na Yvraine. Już miała
wypluć retortę, gdy ziemia znów się poruszyła, a wąwozy rozrywały przesmyk od brzegu do
brzegu. Ściana spienionej wody roztrzaskała się o prądy na ziemi w Avelorn, opadając na
obie armie.
Elfy nie potrzebowały zachęty. Resztki Naggarothi uciekły z powrotem do zmarnowanego
Avelornu, podczas gdy obrońcy skierowali się do swoich łodzi na skraju Doliny Gaen.
Morathi, złapana w środku zniszczenia, spojrzała w lewo, w prawo i za nią, i zobaczyła, że
woda będzie na niej, zanim dotrze na wyższy poziom.
– Duchy Anaekhiana, posłuchajcie waszej mrocznej kochanki! – Krzyknęła, odkładając
miecz na bok, aby podnieść ręce. – Czas odegrać swoją rolę w naszym cholernym kontrakcie!
Tysiące czarnych ćm eksplodowało z ciała Morathi, ich skrzydła były oznaczone
czerwonymi runami Chaosu. Pochłonęły czarodziejkę, stając się jej częścią, obracając jej
ciało w cień, gdy nudziły ją w górę, nawet gdy dwie ściany rwącego morza rozpadły się pod
nią.
Wody wirowały wokół Yvraine, niosąc ją również, spiralna rynna niosąca Everqueen
delikatnie z powrotem do Doliny Gaen, gdy przesmyk zatonął pod falami. Wielu z obu stron
było zbyt powolnych i zostało zmiecionych, wśród nich Althinelle; ciała zmarłych pokrywały
wirujące, pieniące się morze, wyrzucane w tę i tamtą przez zgiełk fal.
Usiadłszy na brzegu Doliny Gaen, gdy statki innych elfów zostały wypchnięte przez
pieniące się prądy nowej cieśniny, Yvraine spojrzała na armię druchii wycofującą się z
odległego brzegu. Westchnęła, czując się pusta i wyczerpana. Gaen Vale i Ulthuan nie były
już ze sobą połączone, przełamanie przesmyku symbolicznego dla magicznej renty, jaką
Everqueen dokonała między jej świątynią a Ulthuan.
Odwróciła się od osiadłych wód i weszła do lasu, kierując się do swoich komnat pod Aein
Yshain. Chroniła świętą polanę, ale kosztem wiecznego zmniejszania jej mocy. Drzewa
rozstąpiły się, otwierając szeroką aleję na Polanę Wieczności. Przed nimi lśniące drzewo Isha
przygasło, jego liście tracą lśniący blask, a kora nie jest już jasna od złotej energii.
Everqueen nadal rządził Avelorn, ale prawdziwa potęga Ulthuanu będzie teraz spoczywała
na Królu Feniksa.

166
167
CZĘŚĆ TRZECIA

The Bloody-Handed God


The Witch King Rides
A Attack on the Eastern Kingdoms
The Battle of Maledor
The Sundering

14.
Rzeki krwi
Rzeź w Avelorn i dramatyczne działania Everqueen zaprzestały otwartych walk. Brak
plądrujących armii Naggarothi zmniejszył presję na Caledor, chociaż zebranie siły do
Avelornu zubożyło garnizony we wschodnich królestwach, a kultyści zwiększyli ofiary i
morderstwa.
Ulthuan zapanował względny pokój, gdy obie strony przegrupowały się i zastanowiły nad
kolejnymi strategiami. W ostatnich dniach jesieni książęta zostali ponownie wezwani na
Wyspę Płomienia na radę i, jak poprzednio, zostali podzieleni na najlepszy sposób działania.
Caledor niewiele mówił i pozwolił książętom kłócić się między sobą.
– Naggarothi nie mogą dojść do siebie po swojej ostatniej porażce – nalegał Dorien,
zwracając się do rady w pełnej zbroi. – Teraz nadszedł czas, aby przeprowadzić atak na
Nagarythe.
– My też bardzo ucierpieliśmy – powiedział Tithrain. – Jakie wojska, które udało mi się
zebrać, zostały prawie zabite w Avelorn. Czciciele cytararzy wpadają w amok przez
Cothique. Wysłanie resztek mojej armii byłoby teraz porzuceniem mojego ludu.
– Tithrain ma rację – powiedział Carvalon, władca Yvresse. – Po pokonaniu Naggarothi
powinniśmy podjąć wysiłki, aby zabezpieczyć nasze domy przed atakiem od wewnątrz.
– Naggarothi nie zostali pobici – powiedział Finudel, klepiąc rękawicę po stole, przy
którym siedział. – W północnej Ellyrion wciąż jest ich wielu. Powinniśmy tam zebrać siły i
poprowadzić ich z powrotem przez góry.
– Nie zapomnij o Tiranoc – powiedział Thyriol. Mag stuknął palcami z podniecenia, a
oczy ciągle poruszały się między pozostałymi książętami. – Błędem byłoby myśleć, że druczi
uciekli z powrotem do Nagarythe. Nadal trzymają kilka przełęczy w górach i grożą
Caledorowi, Ellyrionowi, Chrace'owi, a nawet Eataine. Nie możemy bronić wszystkich tych
miejsc jednocześnie.

168
– Czy były jakieś wieści od Anarów? – Zapytała Athielle. – Czy nadal toczą wojnę w
Nagarythe?
– Alith Anar nie żyje – odpowiedział Caledor.
Athielle dyszała z przerażenia, a inni książęta szeptali z niepokojem.
– Druchii już od tego czasu się piją – wyjaśnił ksiądz Mianderin. – Najwyraźniej złapali
go zabójcy Morathi. Nie możemy oczekiwać pomocy od Nagarythe.
– Ostatnim razem, gdy czekaliśmy na działanie Naggarothi, Avelorn został prawie
całkowicie zniszczony – warknął Dorien. – Które królestwo zostanie następnie poświęcone?
– Druchii nie ruszą się ponownie do wiosny – oświadczył Caledor. – Wykorzystaj zimę,
aby wykorzenić kultystów, którzy trwają w twoich królestwach. Smoki będą patrolować góry,
a my ustawimy garnizony do pilnowania przełęczy. Zbierzemy siły, jakie możemy, w
Ellyrion, Caledor i Chrace, gdy sezon znów się zmieni.
Tak jak rozkazał Król Feniks, tak też było. Wojownicy Chrace'a i Caledora, których
królestwa zostały uwolnione od kultystycznego zagrożenia, podążyli za Królem Feniksa przez
czystkę przez Eataine i Yvresse. Postępy były powolne, ponieważ kultyści byli wprawni w
chowaniu się na widoku, a kiedy zostali odkryci, walczyli na śmierć, wiedząc, że nie mogą
dłużej oczekiwać litości. Zanim zima minęła, Lothern i Tor Yvresse zostali zabezpieczeni, a
wszystkie przejścia do i z miast były uważnie obserwowane, aby uniemożliwić powrót
kultystów.
Wiosną zabezpieczenie Yvresse zajęło Króla Feniksa. To zadanie okazało się jeszcze
trudniejsze, niż się obawiał; wiele wysp leżących wzdłuż wybrzeża królestwa zapewniało
setki ukrytych sanktuariów dla tych, którzy chcieli podważyć panowanie Króla Feniksa i
uderzyć na tych, którzy za nim poszli.
Statki i Straż Morska Eataine zostały oddane do dyspozycji Caledora w zamian za dwa
smoki wysłane w celu ochrony Lotherna przed możliwym atakiem morskim druchii. Nawet
najbardziej doświadczeni piloci statków uważali cieśninę i kanały Yvresse za kłopotliwą
perspektywę, ponieważ małe flotylle krążyły wzdłuż wybrzeża, próbując przechwycić grupy
kultystów, które wypływały na ląd na swoje naloty.
Caledor był sfrustrowany każdym opóźnieniem, ale nie był przywódcą, który porzucił
obietnicę tylko dlatego, że okazało się to trudne. Dzień po dniu konsultował się z kapitanami i
kartografami, planował szlaki patrolowe i organizował wyprawy na większe wyspy, aby
zlikwidować wszelkie obozy kultu. Król Feniks czasami dołączał do tych morskich wypraw
na Maedrethnir, lecąc nad okrytymi mgłą wyspami, szukając charakterystycznych znaków
kultowych mieszkańców. Kilka niewinnych statków rybackich i wiosek było przerażonych
przybyciem Króla Feniksa i jego monstrualnego wierzchowca, który wyleciał z nieba gotowy
do bitwy.
W końcu, gdy wiosna stała się latem, Caledor przygotował się do przejścia do Cothique z
mniejszą armią, po tym jak wysłał wielu wojowników i swoich smoków książąt po Morzu
Wewnętrznym, aby pomóc w obronie Ellyrion i Chrace. Druchii przeprowadzili zaledwie

169
kilka nalotów od jesieni, a Król Feniks podejrzewał, że Morathi planuje nową ofensywę.
Zawsze ostrożny przed okupacją Tiranoc w sąsiedztwie swojego rodzinnego królestwa,
Caledor mianował Doriena na naczelnika, skutecznie oddając swojemu bratu władzę, podczas
gdy on zanurzał się w obowiązki króla Feniksa. Dorien był niezadowolony z tego rozwoju,
myśląc, że odesłanie z powrotem do Tora Caleda było jakąś karą za jego szczere poglądy na
temat walki z Nagarythe. Pomimo zapewnień Króla Feniksa, że jest inaczej, i podkreślając
zaufanie, jakie mu pokładał, Dorien często wysyłał wiadomości od Caledora, żądając, aby
pozwolił mu poprowadzić armię do uwolnienia Tiranoc.
Martwiąc się, że jego brat zrobi coś pochopnego, Caledor zatrzymał się przed Cothique,
myśląc o powrocie do królestwa, by uspokoić ducha Doriena. Rano miał lecieć na południe,
przybył jastrząb posłańca z kryształem od Thyriola. Ptak poleciał bezpośrednio do namiotu
Caledora, zaskakując Króla Feniksa i jego strażników z Chracia.
– Zostaw to – powiedział król, gdy jeden z Białych Lwów podszedł do drapieżnego ptaka.
Caledor porzucił mapy, które studiował, i wziął sakiewkę przywiązaną do nogi ptaka.
Kilka razy Thyriol wysłał w ten sposób wiadomość, ale gdy Caledor wyjął kryształ z torby i
postawił go na niskim stoliku, poczuł, że pośpieszne przybycie ptaka zapowiada ważną
wiadomość.
On miał rację.
Migoczący obraz Thyriola pojawił się na środku pawilonu, chodząc tam iz powrotem po
dywanach. Mag wiercił się jeszcze bardziej niż zwykle, poruszając palcami i potrząsając
głową.
– Królu Caledorze, obawiam się, że moje oczy zbyt długo były odsunięte od Saphery –
powiedział mag. – Podczas gdy pomagałem wam szpiegować kultystów z innych królestw,
ciemność zapanowała w moim królestwie. Chociaż starałem się je stłumić, agenci Morathi od
dawna próbują przekonać niektórych moich wyznawców na ciemną ścieżkę. Myślałem, że
nauczyłem ich szaleństwa szukania mocy magii, ale moje ostrzeżenia padły na ich głuchych.
Dopiero tego dnia odkryłem praktykę magii w moim pałacu. Mój wnuk Anamedion nie żyje,
a moja córka Illeanith uciekła z mrocznymi magami.
Thyriol zatrzymał się, krocząc, unosząc na chwilę rękę do czoła, z pochyloną głową.
Wyprostował się i wznowił tempo.
– Nie ma to bezpośredniego wpływu. Pałac jest zabezpieczony i przeniosłem go w
bezpieczne miejsce w górach. Jeśli chcesz zwrócić mi wiadomość, jastrząb mnie znajdzie.
Czarownicy mogą siać wszelkie zniszczenia, jakie mogą. Zepsuły niektórych moich uczniów i
nie mogę przecenić szkody, jaką mogą jeszcze wyrządzić.
Mag zatrzymał się i wyciągnął rękę w stronę kryształu, na wpół błagając, na wpół
przepraszając.
– Żałuję, że dopóki to zagrożenie nie zostało rozwiązane, moi magowie muszą wrócić do
swojego królestwa i poszukać tych mrocznych praktykujących, wiem, że pozostawia to
niewiele obrony przed czarami Morathi, ale trzeba to zrobić. Wieże Saphery kryją wiele

170
cennych tajemnic, które nie mogą wpaść w ręce druchii. Wiem też, że możesz oszczędzić
kilka żołnierzy, aby pomóc nam w tym czasie, ale każdy, który wyślesz do Saphery, będzie
bezcenny. Nawet bardziej niż Cothique czy Yvresse nie jesteśmy królestwem gotowym na
wojnę. A jednak przyszło do nas i wiem, że nadchodzące bitwy będą straszne.
Thyriol skłonił się pozornie.
– Muszę iść i przygotować się na nadchodzące bitwy, mój królu. Wyślę ponownie, gdy
będę wiedział więcej.
Obraz migotał i zniknął. Caledor zmarszczył brwi, patrząc na kryształ, zirytowany, że nie
może natychmiast zareagować. Zamiast tego wezwał skrybę, by wziął list i napisał krótką
wiadomość dla Thyriola, obiecując jego natychmiastowe wsparcie. Wezwano kolejnego
herolda, by udał się do Dorien, mówiąc bratu króla, że Caledor nie wróci. Po tym, Król Feniks
wezwał swoich książąt i dowódców, aby omówić ich następny ruch.
Wiadomość o zawirowaniach Saphery'ego rozeszła się po obozie. Kilku kapitanów z
Eataine i Yvresse, graniczących z Saphery, szukało pozwolenia na powrót do swoich książąt,
aby ich królestwa mogły być chronione przed wszelkim zagrożeniem wynikającym z
nieuchronnej wojny magów i czarowników.
Caledor stanowczo odrzucił wszystkie takie prośby i ogłosił, że armia wyruszy do
Saphery, aby pomóc księciu Thyriolowi. W umyśle Króla Feniksa zbliżałoby to jego siły do
Morza Wewnętrznego, gdyby Naggarothi wykonał jakiś świeży ruch na zachodzie.
Następnego dnia, gdy armia formowała się w kolumnie, by maszerować przez góry do
Saphery, grupa jeźdźców pospiesznie weszła do obozu w kolorach księcia Tithrain.
Wyczerpani heroldowie odmówili wszelkiej orzeźwienia i nalegali, aby natychmiast zostali
przyjęci w obecności Caledora. Król Feniks spotkał ich na otwartym polu, gdy służący rozbili
pawilon gotowy do marszu.
– Co to jest? – Powiedział Król Feniks, bojąc się, że niedoświadczony władca Cothique
rozprasza go drobnymi obawami lub wyobrażonymi obawami. To nie byłby pierwszy raz.
– Naggarothi powrócili – powiedział naczelny herold, zmiatając hełm z głowy i kłaniając
się nisko. – Cothique jest atakowana!
– Jak? – zapytał Caledor. – Jak oni tak szybko przeszli przez Chrace?
– Nie zrobili tego, mój królu – powiedział herold. – Przybyli ogromną flotą i wylądowali
na wybrzeżu nie więcej niż sześć dni temu. Armia co najmniej trzydzieści tysięcy silnych
marszów w głąb lądu przez Anul Annurii. Książę Tithrain nie może ich powstrzymać za
pomocą kilku tysięcy żołnierzy, których ma.
Przez chwilę Caledor był oszołomiony. Jak do tej pory druchii powstrzymywali taką
armię? A skąd mieli tyle statków do ich przewozu? Odpowiedź dotarła do niego dość szybko.
– Elthin Arvan – powiedział.
– Przykro mi, królu, nie rozumiem – powiedział herold.
– Druchii porzucili Athel Toralien – powiedział król. – Przywieźli wszystkich swoich
wojowników z kolonii, aby rozpocząć nowy atak.

171
– Jak mówisz – powiedział herold. – Jakim przesłaniem wrócimy do naszego księcia?
Caledor nie odpowiadał przez jakiś czas. Mógł natychmiast maszerować na północ, ale
jego armia i smoki rozproszyły się po Ulthuan. Konfrontacja wroga z gospodarzem, który ma
do dyspozycji, byłaby bezcelowa. Musiał odciągnąć jak najwięcej żołnierzy z zachodu, choć
obawiał się pozostawienia Ellyriona i Chrace'a niestrzeżonych.
– Powiedz Tithrainowi, żeby się ukrył – powiedział w końcu. Deklaracja spotkała się z
oszołomionymi minami posłańców. Zirytowany Caledor rozwinął swoje instrukcje. – Musi za
wszelką cenę uniknąć bitwy i zachować jak najwięcej wojowników na moje przybycie.
– A co z ludem Cothique? – Zapytał przerażony herold. – Co zrobią, gdy nasz książę się
ukryje? Jak możesz je porzucić?
– Oni też muszą się ukryć – powiedział Caledor, zatwardzając swoje serce do decyzji. –
Albo umrą.

Jęk więźniów i wrzaski umierających na ołtarzach były symfonią w uszach Hellebrona;


aranżacja bólu, cierpienia i śmierci, która wydawała się hymnem samego Khaine'a. Podniosła
głos ku chwale Boga Krwawej Ręki, gdy patrzyła, jak inny Cothan ciągnie do ołtarza
Khaine'a, daremny w próbach wyrwania się z uścisku kultystów, gdy rzucili ją na
zakrwawiony kamienny stół.
Stos szalał w pewnej odległości, więc gorący Hellebron wyczuwał płomienie na jej
skórze, choć był więcej niż strzałem w łuk. Kolumna dymu i ognia sięgała wysoko do niebios,
zabierając duchy ofiary do Pana Morderstwa. Hellebron poczuła dreszcz podniecenia, gdy
spojrzała na ogromny stos i pomyślała o setkach, które już zostały zabite. Tysiące przybędzie,
dopóki cała Cothique nie spadnie pod ostrza Khainitów.
Królestwo było sporą nagrodą za zabicie tak zwanego Króla Cieni. Była to rekompensata
za śmierć jej siostry z rąk księcia Anar. Co więcej, było to uznanie za jej czyny w kulcie
Khaine i pochodziło z pochwały z ust Morathi. Hellebron rozkoszował się każdym
pochlebstwem, pławiąc się w uwielbieniu zgromadzonych dowódców i książąt, gdy Morathi
wymieniła osiągnięcia Hellebrona jako przykład dla nich wszystkich.
Wróciła do czekającej floty tak szybko, jak tylko mógł ją zabrać statek, towarzysząc ojcu
księciu Alandrianowi. Z nazwy armia należała do niego, wywłaszczonego gospodarza Athel
Toralien, ale Hellebron wiedział, że należą do niej duchowo. Przez długie lata oblężenia, jakie
przeżyło jej rodzinne miasto w koloniach, wpuściła lud na drogę Khaine. Gdy siły ustawione
przeciwko nim rosły, lud Athel Toralien objął Krwawą Rękę.
Inne elfy z kolonii wykazywały słabość ducha i raz po raz padały na mury miasta, ich
ciała odzyskiwały się, aby mogły być ofiarowane Panu Morderstwa w podziękowaniu za Jego
ochronę Athel Toralien. Ci napastnicy, którzy dotarli do murów, zostali wzięci do niewoli, a
ich długie krzyki sprawiały, że oblegający nie spali w nocy, podczas gdy elfy w mieście
celebrowały w imię ich krwiożerczego bóstwa.
Początkowo Hellebron był zrozpaczony, kiedy Alandrian poinformował ją i Lileath, że

172
mają oddać Athel Toralien swoim wrogom. Dopiero gdy dowiedziała się, że miasto ma zostać
zrównane z ziemią, a cały lud powrócił do Ulthuanu, Hellebron był zadowolony. Athel
Toraliens udowodnili, że są jeszcze silniejsi niż Nagarythe, a teraz wrócili do rodzinnego
domu, aby pomóc książętom i kapitanom, którzy kiedyś na nich patrzyli z góry.
Uśmiechając się ze wspomnień, Hellebron dołączyła do swojej osobistej straży. Ich
kapitanem był Liannin, niegdyś służąca Hellebron, teraz najsilniejsza z jej wyznawców.
Trzysta wojowników-kobiet Hellebron, zwanych Pannami Khaine, było pierwszymi z
okrętów, spadając na Cothique jak krwawa burza.
Umiejętność w najbardziej śmiercionośnej sztuce Khaine'a, strażnik Hellebrona był nagi, z
wyjątkiem kilku kawałków materiału i metalu, unikając zbroi na rzecz szybkości, ufając, że
zabije zanim zostanie zabity, demonstrując swoją wiarę w ochronę Khaine'a. Ich włosy były
ozdobione misternymi kolcami i warkoczami, utrzymywanymi w miejscu za pomocą
zmatowionej krwi. Ich blade ciało było wytatuowane i oznakowane runami oddania dla
Khaine'a, a ich usta były zaczerwienione od krwi do picia. Wielu miało przeszklone oczy,
żujące narkotyczne liście, które czyniły je odpornymi na ból, i wszyscy z dumą pokazywali
swoje blizny po bitwie, ich stare rany pomalowane skomplikowanymi wzorami, aby
przyciągnąć uwagę. Podczas bitwy brali inne narkotyki, aby wpaść w szał, i korzystając z
sekretów, których nauczyła ich Hellebron i jej zmarła siostra, pokryli ostrza śmiertelnymi
truciznami. W Athel Toralien byli plagą atakujących, walczących tam, gdzie bitwa była
najostrzejsza. W Cothique musieli się jeszcze sprawdzić, co ich podnieciło.
– Kiedy zmierzymy się z wartościowym wrogiem? – Zapytał Liannin. Położyła dłonie na
bliźniaczych mieczach pochwanych w talii i oblizała usta, rozkoszując się rozlaną na nich
krwią. – Khaine jest zmuszony żywić się wieśniakami.
– Kiedy pożary Khaine'a będą widoczne z sali tronowej Caledora, Król Feniks będzie
zmuszony przyjść – odpowiedział Hellebron. – Kiedy w świątyni Asuryana rozlegną się
krzyki ofiar Khaine'a, Caledor będzie musiał stawić nam czoła.
– Do tego czasu? – Powiedział Liannin.
– Do tego czasu Khaine będzie zbierał takie strzępy, jak tylko będziemy mogli Go
wyrzucić – powiedział Hellebron. – Widziano uchodźców ukrywających się w jaskiniach, na
wzgórzach na zachodzie. Kilkaset z nich. Zabierz ich żywych, jeśli możesz. Jeśli nie, zabij ich
z imieniem Khaine na twoich ustach.

15.
Młot z Vaul
Z namiotu dobiegł stłumiony dźwięk płaczu; w pawilonie smutek i gniew tych, którzy
uciekli przed Cothique, były znacznie głośniejsze. Garstka książąt i szlachciców uciekła z
królestwa wraz z domostwami, zanim Druchii odcięli drogi wyjścia z królestwa. Łzy
173
popłynęły po twarzy Tithraina, gdy słuchał namiętnych próśb wywłaszczonych, podczas gdy
Caledor patrzył obojętnie, zatrzymując swoje myśli dla siebie. Tithrain postąpił właściwie i
wykonał polecenie Króla Feniksa, sprowadzając trzy tysiące rycerzy i piechoty na południe
do Yvresse, aby dołączyć do armii Caledora. Więcej żołnierzy przybyło z dalszej części,
powiększając obóz zajmujący obszar między zalesionymi wzgórzami Annulii a Wielkim
Oceanem.
– Nie możemy wrócić – Tithrain odpowiedział tym, którzy błagali księcia o uratowanie
tych uwięzionych w Cothique. – Powinniśmy także umrzeć w tej próbie, a nasza sprawa nie
byłaby dla niego lepsza.
– Wysłaliśmy wojowników do innych królestw – spierał się jeden ze szlachciców, jego
spojrzenie na Tithrain, ale jego słowa skierowane były do Caledora. – Gdzie jest teraz pakt,
który zawarliśmy, aby wspólnie walczyć?
– Cothique zostanie wyzwolona – powiedział Tithrain. Spojrzał na Caledora i skinął
głową. – Masz na to moją przysięgę. Wkrótce dołączy do nas Straż Morska Lothern z dużą
częścią floty Eataine. Kolejna armia zbiera się na brzegu Ellyrii, gotowa do marszu do
Lothern.
– To potrwa zbyt długo – powiedział inny elf, a jego piękne szaty poszarpane
pospiesznym odwrotem. – Minęło prawie pół roku od przybycia druchii. Dlaczego te posiłki
nie mogą płynąć przez Morze Wewnętrzne?
– Saphery nie jest już bezpieczne – powiedział Tithrain. – Druchii wszędzie mają
szpiegów i byłoby najlepiej, gdyby nie zdawali sobie sprawy, że osłabiamy naszą straż na
zachodzie.
– Nasi ludzie krwawią i umierają, a ty nic nie robisz! – To przenikliwe oskarżenie
pochodziło od starzejącej się elfki, która wskazała palcem na Caledora. – Po prostu usiądź i
nic nie rób.
Król Feniks słyszał wystarczająco dużo skarg, aby przetrwać całe życie.
– Kto nie zrobił nic, gdy pierwszy raz wezwałem pomoc? – Warknął Caledor, wstając z
krzesła. – Mówiłem ci, żebyś dał mi armię i powiedziano mi, że nie ma nikogo, kto mógłby
walczyć. Nie obwiniaj mnie za konsekwencje własnej bezczynności.
Dama została uciszona przez wybuch, ale szlachetny, który pierwszy powiedział, zajął się
jej sprawą.
– Z czym będziemy walczyć? – powiedział. – Czary i widelce? Obiecano nam broń,
zbroję. Gdzie oni są?
Caledor zmarszczył brwi, zaskoczony pytaniem.
– Kuźnie Vaul palą się dzień i noc, aby wyposażyć nasze armie – powiedział Król Feniks.
– Przesyłki wychodzą do każdego królestwa z każdym nowiu.
Odpowiedział na to szereg pytań i zaprzeczeń.
– Żadne przesyłki nie dotarły przez ponad trzy lata – powiedział Tithrain, machając ręką,
aby jego ludzie uciszyli się. – Myśleliśmy może, że poszli do innych królestw.

174
– To nie w porządku – powiedział Caledor, kręcąc głową. – Hotek zapewnił mnie, że
wszyscy, którzy tego pragną, otrzymają hełm i tarczę, włócznię i łuskę.
– Być może zostali pokonani przez wroga? – Zasugerował Tithrain. – Ramiona nie dotarły
do Cothique.
– Przez trzy lata? – Powiedział jeden ze szlachciców z szyderczym parsknięciem. – To
była pusta obietnica, przyznaj się!
– Zostaw mnie – powiedział król, siadając z podbródkiem w dłoni.
Odbyło się kilka cichych protestów, szybko powstrzymanych przez Tithrain. Książę
wyprowadził swój lud z namiotu, rzucając zmartwione spojrzenie na Króla Feniksa przy
drzwiach.
– Co to znaczy? – Zapytał młody książę.
– Nic dobrego – odpowiedział Caledor.
Kiedy był sam, Król Feniks wezwał Carathril i podyktował list do Hotka, instruując
arcykapłana Vaula, aby spotkał się z nim w Tor Caled, aby wyjaśnić rozbieżności. Kolejny
list wysłał do Doriena, informując brata, że wkrótce wróci i oczekuje przybycia Hotka.
Postanowił nie przekazywać wiadomości o brakujących przesyłkach, obawiając się, że jego
brat zareaguje na coś gorszego.
Zanim mógł odejść, Caledor musiał upewnić się, że Yvresse jest wolna od zagrożenia.
Granica z Cothique była wąska, otoczona górami i morzem. Teren pozwolił druchii
stosunkowo szybko opanować królestwo, ale sprawił, że droga do sąsiedniego królestwa była
przewidywalna i łatwa do strzeżenia. Tak długo, jak Thyriol panował nad Saphery, a flota
Lothern chroniła ruchome wyspy, które rozciągały się od wybrzeża Yvressian, druchii nie
mógł przeprowadzić ataku z zaskoczenia.
Nie żeby Caledor wkrótce oczekiwał dalszego przestępstwa. Z doniesień szczęśliwych
nielicznych, którzy przekroczyli granicę od czasu nowej inwazji, druchii bardziej martwili się
o ujarzmienie tych, którzy byli już w Cothique.
Król Feniks spędził sporo czasu ze swoimi dowódcami, dokonując szczegółowych
dyspozycji armii. Smoki były jego największą bronią, choć nie były wszechpotężne, jak
wykazano, i to książęta Caledoru utworzyliby silną rezerwę z siedzibą w Yvresse. Gdyby
druchii próbowali przedostać się do Yvresse, jeźdźcy smoków zareagowaliby z siłą, podczas
gdy reszta lojalnych sił zebrała się, by stawić czoła zagrożeniu.
Przekonany, że może wrócić do swojego królestwa, aby rozwiązać problem uzbrojenia,
Caledor poleciał na Maedrethnir. W drodze do Caledor król feniksów spotkał się z Thyriolem
w Saphery i księciem Aerethenis w Lothern. Wszystko było tak, jak można było się
spodziewać. Mroczni magowie spustoszyli wiele Saphery swoimi czarami, ale zostali
wypędzeni w góry przez lojalnych wobec Thyriola. Aerethenis zapewnił go, że jego flota
trzyma Morze Wewnętrzne przed każdą ingerencją z północnego Ellyrionu lub
zdewastowanym Avelornem.
Niewiele wieści z zachodu niepokoiło Króla Feniksa, ale w tej chwili był przekonany, że

175
druchii skupił się na Cothique. Odwracając się do Tor Elyr przez kilka dni, Caledor
rozmawiał z Finudelem i Athielle, którzy czuwali nad fortecami znajdującymi się na północy
i strażnikami górskich przełęczy. Nie było zbyt wiele do zgłoszenia i wydawało się, że w tej
chwili wojna w całości przeszła na wschód.
Co niepokojące, wszyscy książęta mówili o otrzymywaniu mniejszej ilości broni, niż
obiecano, i żadnej przez pewien czas. Caledor miał nadzieję, że Hotek zaoferuje rozsądne
wyjaśnienie braków – być może brak rudy – ale obawiał się, że działają siły bardziej
złowrogie, choć nie widział, w jaki sposób. Gdyby we flocie Caledorian istnieli zdrajcy,
pomyślałby, że ich zdrada zostałaby już ujawniona; Druchii bardzo potrzebowali statków, aby
walczyć ze statkami Lothern.
W końcu przybywając do Tor Caled, Król Feniks został powitany z niewielką ceremonią.
Tacy wojownicy, którzy mogliby być strażnikami honoru, byli lepiej zarabiani patrolując
granicę z Tiranoc. Dorien spotkał go z garstką sług domowych i obaj udali się do sali
tronowej.
– Czuję się jak zwierzę w klatce – powiedział Dorien, gdy Caledor zasiadł na tronie.
Pojawili się sługi z jedzeniem i winem, ale Caledor machnął ręką, zaniepokojony postawą
brata.
– Nie mogę zostać królem, jeśli nie wiem, że Caledor jest bezpieczny – odpowiedział. –
Powierzyłem ci swoją opiekę, ponieważ wiem, że będziesz chronić nasze ziemie przed
wszystkimi innymi sprawami.
– Tu nie ma wojny – narzekał Dorien. – Nie ma szeptu bitwy od Tiranoc, a ja siedzę
bezczynnie. Finudel nie potrzebuje mojej pomocy i nie ma sekt, które można by wypędzić.
Jestem zmarnowany tutaj, Imrik, kiedy mogłem walczyć w Cothique.
– Kiedy będę gotowy wypędzić druchii z Cothique, wezwie cię – powiedział król,
ignorując użycie przez brata jego starego imienia. – Jesteś pierwszym, z którym będę walczył
obok mnie.
– Więc dlaczego tu jesteś i nie prowadzisz swojej armii do Cothique? – Powiedział
Dorien, nalewając sobie wina.
– Czy Hotek jeszcze nie przybył? – Powiedział Król Feniks.
– Nie widziałem go od ponad roku – odpowiedział Dorien. Zauważył ponury wyraz
twarzy brata i podzielił brwi. – Czy coś jest nie tak?
– Nie wiem – powiedział Caledor. – Zapasy broni zmalały. Wezwałem Hotka na spotkanie
ze mną. Powinien już przyjechać.
– Być może zajmują go jego prace – powiedział Dorien. – Mówił mi o swoim pragnieniu
stworzenia największych sztuczek od czasów wojny z demonami. Wykuł kilka magicznych
ostrzy dla książąt Caledor.
– Cokolwiek to jest, może poczekać chwilę – powiedział Caledor. – Jutro pójdziemy do
świątyni. Dziś spędzę z rodziną.
I tak to było. Anatheria i Tythanir spotkali Króla Feniksa w swoich mieszkaniach. Ku jego

176
zdziwieniu powitanie jego żony było szczerze przywiązane, choć jego syn nosił się z
uprzejmą powagą.
Po posiłku cała trójka siedziała na balkonie z widokiem na Tor Caled. Po raz pierwszy od
ponad trzech lat Caledor nosił szaty zamiast zbroi. Rozkoszował się winem z kryształowego
kielicha – rocznika sprzed wojny – i cieszył się krótką chwilą zadowolenia, zanim szersze
sprawy znów zatłocziły jego myśli.
– Kiedy uczę się słów oswajania smoków? – Zapytał Tythanir.
– Kiedy jesteś wystarczająco dorosły – odpowiedział Caledor.
– Dojdę do dojrzałości za dwa lata – powiedział jego syn. – Dorien nie chce mnie ich
uczyć. Jak będę gotowy dołączyć do wojny, gdy dorosnę, jeśli nie wiem, jak zostać
smokowym księciem? ”
– Dorien ma rację – powiedziała Anatheria. – Jesteś za młody, aby myśleć o takich
rzeczach.
– Kiedy będę dorosły, będziesz musiał mnie nauczyć – powiedział Tythanir.
– Jestem Królem Feniksa – powiedział Caledor, uśmiechając się ponuro. – Nie muszę nic
robić.
– A ja jestem twoim spadkobiercą – odpowiedział Tythanir. – Pewnego dnia zostanę
Królem Feniksa. Uczę się miecza, włóczni i łuku, a jako książę Caledoru mam prawo poznać
tajemnice smoków! Czy wolałbyś, żeby twój następca nie wiedział nic o wojnie?
– Inni książęta wybiorą następnego Króla Feniksa – powiedział Caledor. Jego uśmiech
zniknął. – Mógłbym umrzeć w następnej bitwie i na pewno nie zostałbyś wybrany. Jeśli
zostaniesz królem, witaj. Nie oczekuj ani nie pragnij tego. Spójrz na głupotę Malekitha, jeśli
uważasz inaczej.
– Niemniej jednak pewnego dnia będę rządził Caledorem i byłoby wstydem, gdybym nie
był pełnym jeźdźcem smoków.
– Nadal musisz opanować swoją broń – powiedział Caledor. – Nie myśl, że jesteś gotowy
do walki.
– Będę jednym z największych wojowników w Ulthuanie – oświadczył młody książę. –
Lider robi to przez przykład.
– Podobnie ojciec – powiedział Caledor. – Kiedy osiągniesz odpowiedni wiek, nauczę cię
sekretów smoków, ale nie wcześniej.
Zirytowany Tythanir usprawiedliwił się i opuścił króla i jego żonę rozglądając się po
mieście.
– Jest dumny, że jest synem Króla Feniksa – powiedziała Anatheria.
– Powinien być dumny z bycia księciem Caledora ponad wszystko – odpowiedział król. –
Nie ma pożytku z szukania wysokiego stanowiska.
– Nie powstrzymuj go swoją niechęcią do rządzenia – odpowiedziała jego żona. –
Ambicja nie zawsze jest taka sama jak chciwość.
– Nie ma to większego znaczenia – powiedział Caledor. – Dążę do zwycięstwa, ale nie

177
jest blisko. Za rok, kto może powiedzieć, jaki będzie świat? Nie widzę jutra, a przyszłość
Tythanira jest daleka.
– Nie zniechęcaj się – powiedziała Anatheria. Odsunęła się od krzesła i usiadła na kanapie
obok Caledora, kładąc dłoń na jego kolanie. – Rozmawiałem z Carathrilem, a on powiedział
mi o tym, co dzieje się w Cothique. To nie twoja wina, że ludzie cierpią. Postąpiłeś właściwie.
– Wiem o tym – powiedział Caledor. – Nie żałuję swojej decyzji.
– A jeśli Athel Toralien upadnie, możesz spodziewać się posiłków z kolonii.
– Jeszcze nie przybyli – powiedział Caledor. – Jedyną przyczyną opóźnienia może być
niechęć. Obawiam się, że wraz z wygnaniem Naggarothi z Elthin Arvan przywódcy innych
miast nie przejmują się tak bardzo losem Ulthuanu.
– Jako król musisz się tym przejmować – powiedziała Anatheria.
Caledor pokiwał głową bez przekonania.
– Zobaczymy – powiedział król. – Zobaczmy, co przyniesie jutro.

Jutro przyniósł zachmurzone niebo i zimny wiatr, gdy Dorien i Caledor poleciał na
południe do Kowadła Vaula, największego sanktuarium okaleczonego Smitha, elfa. Wieczór
szybko się uspokoił, gdy Caledor ujrzał w oddali jasny ogień. Usytuowany na samym końcu
pasma Smoczego Kręgosłupa, oddzielony szeroką doliną od reszty gór, samotny szczyt rzucał
cień na krawędź wody, spowity chmurą i oparami. Na północny stok smoki zawróciły, gdzie
stopnie wykute były w czarnej skale, wijąc się tam iz powrotem po stromym zboczu,
prowadzącym do rzeźbionego otworu otoczonego dwoma gigantycznymi filarami. Na
kolumnach stały posągi wygiętego nogi Vaula; po lewej bóg rzemieślników pracował nad
kowadłem z młotem piorunów w ręku; po prawej był związany łańcuchami, płacząc nad
mieczem Khaine'a, który wykuł.
Zanim te filary wylądowały smoki. Ich przybycie nie pozostało niezauważone, a akolici
ubrani w ciężkie fartuchy i grube rękawiczki wyszli z otworu świątyni, aby pomóc smokom
książętom zsiąść.
– Twoje przybycie jest nieoczekiwane – powiedział jeden z młodych elfów, jego
nieuszkodzone oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. – Czy to Hotek, którego szukasz?
– Jest – powiedział Caledor. – Zabierz nas do niego.
– W tej chwili jest zajęty – odpowiedział akolita. – On i główni kowale ciężko pracowali
w wewnętrznym sanktuarium. Wyślę słowo, że tu jesteś.
Caledor pozwolił, by on i Dorien zostali wprowadzeni do jaskiń świątyni. Zabrano ich do
bocznej komnaty, której gładkie kamienne ściany pokryte były grubymi gobelinami
ukazującymi różne prace Vaula i jego kapłanów wykuwających broń dla Aenariona. Dźwięk
młotków rozległ się po nagich korytarzach, a zapach siarki skaził każdy oddech.
Dwaj książęta czekali przez jakiś czas, nie zwracając uwagi na swoje myśli, aż obudziło
ich echo podniesionych głosów. Nie można było rozpoznać słów poprzez zniekształcenie
labiryntu świątynnego w komnatach i tunelach, ale ton był gniewny.

178
– Hotek wydaje się niezadowolony z gości – powiedział z uśmiechem Dorien.
– To coś więcej – powiedział Caledor, wstając.
Gdy król wstał, przez świątynię rozległ się krzyk bólu, a po nim spanikowane okrzyki.
Caledor rzucił się z komnaty, wyciągając miecz zza pasa, Dorien tuż za nim.
Po niedługim czasie natrafili na inny pokój, wyłożony beczkami. Zaskoczony akolit
powitał ich szeroko otwartymi oczami.
– Gdzie jest Hotek? – zapytał Caledor.
Akolita głupio wskazał na jedne z dwojga drzwi prowadzących z drugiej strony pokoju, a
Król Feniksa biegł dalej, gdy z głębi świątyni dobiegały kolejne krzyki.
Wyszli do szerokiej jaskini, przedzielonej rzeką ognia, nad którą wyskoczył wąski most.
Po drugiej stronie skrzyżowania pojawiły się kolejne posągi Vaula, a każdy z nich trzymał
piorun w uniesionej pięści. Po drugiej stronie otchłani, przez ogień i mgłę rzeki lawy, elfy
ubrane w szaty i akcesoria księży walczyły ze sobą.
Caledor przemknął przez most z Dorienem na piętach. Osiągając wysokość przęsła,
zobaczył dwie ogromne brązowe drzwi otwarte w ścianie po drugiej stronie komory. Dalej
migotało światło pieców i poczuł strużkę magii wyciekającą z otwartego portalu.
Zbiegając po drugiej stronie mostu, Caledor nie był pewien, co się dzieje. Walczyło
prawie tuzin kapłanów, niektórzy z młotami kuźni, inni z nożami lub mieczami wyrwanymi
ze zbrojowni. Kilku walczyło gołymi rękami, próbując przyciągnąć przeciwników do
przepaści ognia. Cztery ciała leżały między dwiema stronami, krew spływała na nagą skałę.
Caledor nie wiedział, z którą grupą stanąć. Pięciu kapłanów trzymało ścieżkę do
otwartych drzwi, a pozostali próbowali przejść obok. Nie wiedział, czy zdrajcy próbują
przejąć wewnętrzną świątynię, czy też to oni powstrzymają jakąkolwiek ingerencję.
– Zrób miejsce dla Króla Feniksa – ryknął Dorien, mijając Caledora z mieczem w ręku,
odpowiadając na pytanie za niego. Kapłani próbujący dostać się do kuźni sanctum rozstali się;
inni zamknęli szeregi przeciwko kaledorskiemu księciu.
Dorien pochylił się pod młotem i wbił ostrze miecza w brzuch dzierżącego. Caledor dotarł
do niego, szarżując ramię w ramię na innego zdrajcę kapłana, po czym upadł na ziemię.
Miecz odnalazł pierś kapłana, otwierając żebra i mostek smugą ognia.
Za nim zgromadzili się inni kapłani, rzucając się na elfy trzymające drzwi z dzikimi
okrzykami. Powietrze trzeszczało z magiczną energią, gdy zderzały się wytrawione runami
ostrza i młoty. Caledor odrąbał nogę innemu wrogowi i skoczył nad nim, gdy upadł. Nie
spoglądając na pozostałych, pobiegł do wewnętrznego sanktuarium.
Kapliczka była wielką jaskinią z widokiem na główny krater Kowadła Vaula. Morze ognia
gotowało się, trzymane z dala przez magiczne totemy, przekierowane do pieców wyłożonych
jedną stroną kuźni świątynnej. Było kilka kowadeł i stołów warsztatowych, ale na środku
pokoju znajdowało się główne ołtarz-kowadło. Pozłacane i rzeźbione runami, jarzyło się
mistyczną mocą, która powstrzymywała Caledora. Kilku akolitów wybiegło z bocznego
wejścia, niosąc coś, co wyglądało na kawałki czarnej zbroi.

179
Caledor oszczędził im tylko spojrzenia. Za kowadłem ołtarza stał Hotek.
Był ubrany w ceremonialne szaty, gołe ramiona pokryte zaklętymi ranami i bransoletami,
a na szyi miał żelazny kołnierz. W lewej ręce trzymał miecz, którego ostrze przypomina
kawałek północy, czarną smugę w powietrzu. Po prawej stronie podniósł Młot Vaula,
używany do wykuwania największych artefaktów elfów, a jego złota głowa wyryta była
błyskawicą.
– Poddaj się! – Krzyknął Caledor, robiąc krok.
– Zostań tam, gdzie jesteś – ostrzegł Hotek, podnosząc Młot Vaula nad głowę.
– Co zrobiłeś? – Powiedział Król Feniksa, krążąc powoli po jego prawej stronie, próbując
dostać się między Hotekiem a tunelem, którym uciekli akolici.
– Kto okaleczył naszego boga? – powiedział kapłan, oszalały na punkcie jego głosu. – Kto
był tym, co związało go z kowadłem, aby pracował nad najbardziej śmiercionośną bronią?
– Khaine – odpowiedział Caledor, dobrze znając mit.
– A kim jesteś, aby zrobić to samo dla mnie? – Powiedział Hotek. – Po co pracować sługi,
skoro można pracować dla mistrza?
– Jesteś w sojuszu z druchii – powiedział Caledor, robiąc kilka kroków bliżej kapłana.
– Mroczni”? Śmiał się Hotek. – Jakie to proste! Jesteś zaślepiony przez swoje wołanie do
imienia. Służą one większemu celowi i przywrócą nasz lud do wielkości .
– Jaki cel? – Zapytał Caledor, zbliżając się jeszcze bardziej.
– Oczywiście rządzić światem – powiedział Hotek.
– Co zaoferował ci Morathi? – Caledor był już prawie w zasięgu kapłana, skok i cięcie
mieczem od zakończenia tego. Wahał się, chcąc usłyszeć odpowiedź. Usłyszał w drzwiach
krzyk Doriena i odwrócił się na chwilę, żeby go pomachać. – Czego może pragnąć sługa
Vaula?
– Tajemnice krasnoludów – odpowiedział Hotek. – Przez jakiś czas starałem się
zrozumieć działanie ich run, ale oni mi się przeciwstawiają. Ale mocą prawdziwej magii, siłą
magii doceniłem te sekrety krasnoludów. Moc będzie moja, a wraz z nią przekroczę nawet
Dragontamera w moich osiągnięciach dla Vaula.
– Jesteś skorumpowany – powiedział Caledor. – Wszystko, co stworzyłeś, jest skażone.
Król Feniks napiął się, gotów do rzutu.
– Jestem ślepy, ale wciąż widzę twoje zamiary – wrzasnął Hotek. – Ostrzegałem cię!
Kapłan z całej siły opuścił młot na kowadło. Jaskinia wypełniła się eksplozją światła i
ciepła. Świątynia rozbrzmiewała potężnym trzaskiem, jakby w centrum burzowej chmury,
podłoga i ściany trzęsły się od detonacji. Widły energii rozbłysły z kowadła, oślepiając
Caledora. Pocisk uderzył go w ramię, powodując, że obrócił się na ziemię, a miecz spadł z
jego odrętwiałego uścisku.
Caledor ujrzał Hotek bez szwanku, biegnącego do bocznego tunelu. Oszołomiony falą
mocy, która go uderzyła, Król Feniks potknął się i upadł, gdy próbował wstać. Uniósł
rękawicę do górnej wargi i zobaczył krew na palcu z nosa. W uszach zabrzmiały echa

180
uderzenia młota, a na jego wizji płynęły plamy bieli.
Przewracając się, by zobaczyć, jak radzi sobie Dorien, zobaczył brata leżącego przy
jednych z otwartych drzwi, skierowanego na bok. Przez chwilę Król Feniks obawiał się, że
jego brat nie żyje, szyja pękła, ale Dorien jęknął słabo i podniósł rękę do hełmu.
Do pokoju wpadli ocalali kapłani i akolici. Ich wołania były odległe, ciche wrzaski, a
Caledor nie mógł zrozumieć słowa, które zostało mu powiedziane. Pozwolił się podnieść na
nogi, kręcąc głową. Machnął kapłanami w stronę tunelu, z którego uciekł Hotek, ale
gwałtownie potrząsnęli głowami, a ich argumenty zginęły w pośpiechu w uszach Caledora i
waliło mu w serce.

Dokładne przeszukanie komnat Hotka ujawniło serię czasopism i szereg dziwnych


artefaktów, które kapłani zidentyfikowali jako prymitywne eksperymenty w kuźni runicznej.
Brakowało najnowszych manuskryptów, prawdopodobnie usuniętych przez wyznawców
Hotka, ale Caledor usiadł wraz z innymi i spędził noc na ich czytaniu, podczas gdy Dorien
poszedł z kapłanami w poszukiwaniu labiryntu tunelowego, który przecinał skałę
wulkaniczną, w której znajduje się świątynia został wyrzeźbiony.
Wrócili wkrótce po świcie, zgłaszając niepowodzenie.
– Nikt nie zna tuneli lepiej niż Hotek – powiedział jeden z kapłanów. – Spędził wieki,
badając je. Obawiam się, że miał zaplanowaną ucieczkę, a nawet armia go nie znajdzie, a my
mamy tylko dwa tuziny do przeszukania.
– Jak myślisz, dokąd on pójdzie? – Powiedział Dorien.
– Do swoich panów i kochanki w Nagarythe – powiedział Caledor, podnosząc dziennik.
Morathi usidlił go dumą i ciekawością na długo przed wybuchem wojny. Dała mu skarby
krasnoludów do zbadania, zagadkę, o której wiedziała, że nie może go rozwiązać. Kiedy
zgłosił niepowodzenie, wysłała jedną ze swoich czarodziejek, aby mu pomogły. Za pomocą
mrocznej magii odkryli niektóre tajemnice wykuwania runów, a Hotek został uwięziony na
ścieżce zdrajcy.
– Spędził wiele lat na tajnej pracy – powiedział ksiądz, przeglądając jeden z oprawionych
w skórę tomów. – Zachował skrupulatne notatki, ale nie mogę ich rozszyfrować; odnoszą się
do praktyk czarnej magii i poświęceń, których nie rozumiem.
– Robi zbroję – powiedział Caledor. – Widziałem, jak jego naśladowcy uciekali wraz z
nim, a jego dziennik mówi o takim przedsięwzięciu, które rozpoczęło się wraz z
rozpoczęciem wojny z Naggarothi. W jakim celu nie nagrywał. Inni księża pod jego kontrolą
używali kuźni do zaopatrywania druchii w zaklętą broń i kierowali dostawy broni do
Nagarythe.
– To długa zdrada – powiedział Dorien – a przy tym krzywdząca.
– Wziął Młot Vaula – dodał kapłan. – Bez tego nasza kucie jest znacznie mniejsze. Hotek
był najbardziej doświadczony z nas, a teraz utracono największe zaklęcia, bez wątpienia
zwrócony przeciwko nam przez druchii.

181
– To naprawdę kwaśny rok – powiedział Dorien. – Wygląda na to, że siły skierowane
przeciwko nam nadal rosną, a my mamy dość siły.
– Tak – powiedział Caledor, kiwając głową ze smutkiem.
– Musimy znaleźć sposób na odzyskanie równowagi, nawet równowagi – powiedział
Dorien.
Po raz pierwszy od zostania Królem Feniksa Caledor uznał, że to zadanie jest niemożliwe.
Za każdym zwycięstwem, które wygrał, wróg pojawiał się ponownie. Każda korzyść, jaką,
jak sądził, posiadał – smoki, magowie Saphery, moc Everqueen, sztuczki Vaula – zostały mu
odebrane. Nie w ciągu trzynastu lat wojny rozważał porażkę, ale teraz nie widział, jak można
osiągnąć zwycięstwo.
Spojrzał na Doriena, zobaczył wiarę i determinację zapisane w wyrazie brata. Kapłani
Vaulu czekali wyczekująco, być może z desperacją, na odpowiedź Króla Feniksa. Nie miał
dla nich odpowiedzi. Nie było żadnej wielkiej strategii, która zmieniłaby obecną sytuację.
Czuł się bezradny i beznadziejny, a ciężar obowiązku ciążył na nim bardziej niż kiedykolwiek
wcześniej.
– Walczymy dalej – powiedział, słowa brzmiały pusto w jego głowie, ale zachęcały
innych.

Palenie się nie skończy. Szaleje w umyśle Malekitha długo po tym, jak jego ciało było
martwe z powodu bólu płomieni. Czy jego ojciec tak się czuł? Czy to właśnie doprowadziło
go do Miecza Khaine'a, by uciec przed dotykiem błogosławieństwa Asuryana?
Ta myśl uspokoiła księcia Nagarythe. Tak jak przetrwał jego ojciec, on też. Jaka była jego
udręka, ale kolejna szansa na udowodnienie swojej wyższości? Kiedy następnie stanął przed
książętami i oświadczył, że ma prawo zostać Królem Feniksa, żaden z nich nie będzie się
kłócił. Łatwo byłoby zobaczyć siłę jego charakteru. Któż z nich mógłby zaprzeczyć, że zdał
test Asuryana? Uśmiechnął się na tę myśl, a popękane ciało marszczyło się na resztkach
twarzy.
Ich opór był napędzany zazdrością. Uzurpator, Bel Shanaar, opiekował Imrika jak ogiera z
nagrodami, choć tak naprawdę był niczym więcej niż tylko mułem. Pozostali książęta zostali
oślepieni prawdą przez szepty Bel Shanaara. Gdy przedstawione zostaną dowody przyjęcia
Malekitha przez Asuryana, przejrzą kłamstwa tkane przez Kaledoriana i jego zwolenników.
Być może nawet Imrik ugiąłby kolano, jak Malekith tak łaskawie zrobił u stóp Bel Shanaar.
Zasłona wokół łóżka poruszyła się i Morathi pochylił się nad nim. Malekith próbował
wstać, by pocałować ją w policzek, ale jego ciało zawiodło go. Skurcz bólu wzdłuż
kręgosłupa uwięził go pod kołdrą, jak gdyby nałożono na niego wielki ciężar. Jego usta
wykrzywiły się w warczeniu udręki.
– Uspokój się, mój piękny synu – powiedział Morathi, kładąc dłoń na czole. – Mam
kogoś, kogo powinieneś przywitać.
Wychudzony elf podszedł do matki Malekitha, twarz prawie biała, oczy blade i

182
niewidzące, choć wpatrywały się w księcia.
– Pozdrowienia, wasza wysokość – powiedział. – Jestem Hotek.
Wspomnienie tego imienia pojawiło się w płomieniach umysłu Malekitha. Kapłan Vaul.
Ten, który go przywróci. Jeśli był tutaj, oznaczało to…
– Jest gotowy? – Powiedział Malekith głosem trzeszczącym z radości. – Już czas?
– Jeszcze nie – powiedział Morathi. – Caledor przepędził Hotka ze świątyni i przybył do
Anlec, aby dokończyć swoją pracę.
– Przerwa, utrata świątyni, to chyba tylko rok pracy – powiedział ksiądz. – Tak, jestem
pewien. Jeszcze cztery lata i praca zostanie wykonana.
Cztery lata? Ta perspektywa sprawiła, że płomienie szaleją w myślach Malekitha. Jeszcze
cztery lata uwięziony w tej łusce ciała. Jeszcze cztery lata mogły doprowadzić do zniszczenia
jego armii i obalenia królestwa. Dlaczego męki musiały być kontynuowane?
W komnatach poniżej elfy kręcące się po pałacu zatrzymały się, gdy przeszywający
okrzyk agonii i biadania rozległ się po pokojach i korytarzach. Wzruszając ramionami,
myśląc, że Morathi dręczy świeżą ofiarę dla celu lub przyjemności, kontynuowali swoją pracę
bez namysłu.
***
Patrząc na czubki palców, Illeanith zastanawiała się, czy czarna plama rozprzestrzeniła się
od poprzedniego dnia. Paznokcie miała zupełnie czarne, a opuszki palców ciemniejące, szare,
bezdotykowe, gdy delikatnie stukała je o płaską powierzchnię cienkiego ostrza sztyletu.
Niepokoiły ją nie tylko jej palce – coś siedziało w jamie brzucha, złośliwa obecność, która
zdawała się ją karmić, pozbawiając ją siły i ducha. Tylko mroczna magia powstrzymywała ją
i tylko ciemna magia powstrzymywała nekrotyzm pełzający po jej palcach.
Zakneblowana ofiara spojrzała na nią szerokimi oczami pełnymi łez, a ich błękit był
zawsze tak jasny w świetle świec. Przestał walczyć z żelaznymi łańcuchami, które
przywiązały go do kamiennego ołtarza, i teraz uważnie obserwował Illeanith, wciąż wracając
oczami do rzeźbionego w rurze noża w jej rękach.
– Twoja śmierć będzie miała większy cel niż życie – powiedziała jeńcowi. Pamiętał, że
był krawcem. Kiedyś zaprojektował jedwabny płaszcz dla jej ojca, Thyriola. Spojrzała na jego
ręce, tak smukłe i zwinne, jak dzierżyły nić i igłę. – Te śliczne palce, gdy drżą ostatnie,
przywrócą moje życie.
Był nagi, a jego skóra była już przygotowana z pigmentami i runami, których nauczyła się
od grimoire. Dokładnie przestudiowała jego strony w tajemnicy i znała wiele zaklęć na
pamięć. Ten był trudniejszy, obejmując nie tylko elfickie słowa, ale także zwroty i odgłosy z
Ciemnego Języka, języka demonów i bestii Chaosu.
Illeanith czytała na głos, przesuwając ostrze noża do gardła więźnia. Zatrzymała się,
rozproszona, próbując sobie przypomnieć imię nieszczęśnika. To nie ma znaczenia.
Odepchnęła na bok tę myśl i zaczęła od nowa, tym razem mocniej, koncentrując się na każdej

183
sylabie.
Gdy mówiła, znaki i blizny na ciele więźnia zaczęły płakać cienkim strumieniem krwi.
Chrząknął z bólu, zacisnął zęby, falując w klatce piersiowej, Illeanith zignorowała go,
skupiając się na wymowie każdego wiersza, upewniając się, że mówi każde słowo dokładnie i
poprawnie. Czuła, jak w komnacie gromadzi się ciemna magia, która sączy się z niższych
poziomów wieży niczym drzewo czerpiące pokarm z jej korzeni.
Cewki ciemnej energii zmieszały się z krwią, zmieniając ją w głębszą czerwień. Więzień
dyszał ciężko, oczy wędrowały po pokoju, gdy kruche kształty zgromadziły się wokół
pomalowanych na biało krokwi i cieni zwiniętych na nagich jasnych kamieniach ścian.
Kończąc zaklęcie, Illeanith delikatnie wsunęła sztylet w gardło jeńca. Gulgotał i umarł,
osuwając się na płytę bez zbędnego zamieszania. Krew bulgotała z rany, gdy czarodziejka
położyła sztylet z boku. Illeanith zanurzyła palce w szkarłatnym strumieniu i szybko
narysowała runę na każdym policzku gęstym płynem. Krwawe runy na ciele świeciły teraz, a
ich blask objaśniała niepokojąca ciemność, płynące razem, tworząc zmieniającą się aurę
mocy.
"Kochanka!”
Illeanith odwróciła się, krzywiąc się, gdy jeden z jej akolitów wpadł do komnaty.
Pstryknęła go, żeby się wydostał, i zwróciła uwagę na ceremonię.
– Coś zbliża się z północy, kochanie – powiedział akolita. – Dziwna chmura, która nie
porusza się wraz z wiatrem.
Illeanith zatrzymała się, gdy zanurzała palce w blasku magicznej energii otaczającej ciało.
Odetchnęła głęboko, ignorując obawy, które nagle wypełniły jej myśli, i oplotła palcami
pieczęć. Tam, gdzie przechodzili, jej ręce pozostawiły ślady migoczącej ciemności.
Zatrzymała się, wypowiedziała kilka ostatnich słów i wciągnęła w siebie magiczną
energię.
– To Saphethion, kochanie.
Illeanith już to wiedziała. Teraz nie był czas na rozproszenie uwagi. Zadrżała, niski
miauczek uciekł z jej ust, gdy siła życiowa martwego elfa napłynęła do jej ciała. Stwór
czujący się w jej żołądku opadł i uniosła ręce, patrząc, jak szarość ustępuje. Nadal miała
delikatną ciemność na jej skórze i paznokciach, zepsucie nie zostało całkowicie zniszczone
przez zaklęcie.
Odwróciła się do akolity, podnosząc nóż. Widziała, jak inni stłoczą się w drzwiach.
– Powiedziałem, że nie wolno mi przeszkadzać – powiedziała mu Illeanith.
– Ale kochanka, Saphethion…”
Illeanith wbił sztylet pod żebra akolity, przebijając płuca. Upadł z trudem na kamienną
podłogę. Czarodziejka spojrzała na pozostałych w kabale.
– Żadnych zakłóceń – warknęła. – Czy chcesz zostać rozdarty przez demony, czy
ciągnięty do Królestwa Chaosu?
– Musimy stąd wyjść – powiedział Andurial. – Pływające miasto będzie tu przed

184
zmierzchem.
– Nie – powiedziała Illeanith. – Przygotowaliśmy. Już nie biegamy.
– Nie możemy zmierzyć się z potęgą Saphethiona – powiedział czarownik. – To głupota.
Nie otrzymaliśmy wiadomości od innych. Możemy być ostatnim z naszych krewnych, którzy
pozostaną w Saphery.
– A jeśli odejdziemy, nigdy nie wrócimy – powiedziała Illeanith. Wyszła z komnaty,
Andurial i adepci upadli za nią, gdy szła do schodów, które kręciły się spiralnie aż do dachu
wieży. – Pokażemy im, że jeszcze nie jesteśmy pokonani. Morathi obiecała wsparcie i nie
zawiedziemy jej.
Z płaskiego dachu wieży Illeanith widziała dolinę rozciągającą się na północ. Stoki
pokryte były śniegiem, jednolitym kocem bieli, który leżał na zamarzniętych strumieniach i
ciemnych głazach, pokrywał jodłowe lasy i ukrywał jaskinie i loże, które pokrywały góry.
Na szarym niebie widniała jaśniejsza plama chmury, zabarwiona złotym blaskiem, która
nie miała nic wspólnego ze słońcem zanurzającym się pod szczytami na zachodzie. Illeanith
obserwowała to przez chwilę, a jej wyznawcy w milczeniu stali za nią.
– Wychowaj wszystkich więźniów, których opuściliśmy – powiedziała, patrząc na swoich
akolitów. – Wiesz co robić.
– Nadal możemy uciec – powiedział Andurial. – Tunele pod wieżą prowadzą na południe.
Po co pozostać uwięzionym jak szczury?
– Zabili mojego syna! – Warknęła Illeanith. – Zabił mojego syna, swojego wnuka.
Sprawię, że zapłaci krwią za takie przestępstwo. Przestań tchórzliwe wątpliwości i rozpocznij
przygotowania.
*
Ze swojego szczytu w sercu Saphethion Thyriol spojrzał na południe w kierunku cytadeli
wystającej z zalesionego zbocza Anul Tinrainnith. Czuł mroczną magię, która nawiedzała to
miejsce, i wiedział, że poprawnie odgadł kryjówkę Illeanith. Była ostatnią z czarodziejek i
czarodziejek, które zwróciły się przeciwko niemu. I przybyła tutaj, do wieży, w której się
urodziła. To było tak przewidywalne, że Thyriol był trochę rozczarowany.
W dolinie poniżej, pokrytej cieniem pływającego miasta, cztery tysiące łuczników i
włóczników maszerowało w kierunku wieży. Thyriol podejrzewała, że Illeanith ma własnych
zwolenników, którzy będą walczyć – kultystów i agentów biednych, przyjaciół, którzy
pozostali lojalni po jej zdradzie, miejscowi oczarowali lub zagrozili służbą. Mimo wszystko
władca Saphery wiedział, że o tej bitwie raczej nie zadecyduje strzała lub włócznia. Magia
była bronią stosowaną przez obie strony i to magia zniszczyła tak wiele jego królestwa.
Mimo że była to jego córka, Thyriol nie myślał o litości dla czarodziejki, z którą miał się
zmierzyć. Nękała ją głód władzy i niezliczone były życia, które podjęto w celu opanowania
mrocznych sztuk. Thyriol mógł wykryć skażenie poświęcenia krwi w wiatrach magii.
Gdy słońce już prawie zachodziło, na zachodzie niebo stało się głęboko czerwone i
fioletowe, Saphethion dotarł do wieży. Tysiące magicznych latarni błyszczały z okien miasta,

185
tworząc sztuczne pole wielokolorowych gwiazd nad doliną.
Wieża też świeciła światłem o nienaturalnym żółtym odcieniu i zabarwiającej czerwieni.
Rumiany blask oblepiał pokryte śniegiem drzewa i odbijał się od lodowatych stoków
powyżej.
W komnatach pod pałacem zgromadzili się magowie Thyriola, aby rozpocząć pracę. Teraz
mógł je sobie wyobrazić, zebrane w krąg wokół gigantycznego kryształu pośrodku
Saphethiona, odziane w białe szaty, obciążone urokami i bransoletami, koronami i
pierścionkami; intonowanie byłoby spokojne i ciche, powoli wciągając magię świata do
lśniącego diamentowego serca miasta.
W przeciwieństwie do zbocza góry i dziedzińca wieży rozbrzmiały bolesne krzyki i
przenikliwe zaklęcia. Thyriol poczuł pod sobą mroczną magię, gdy jego wyznawcy zbliżyli
Saphethiona do cytadeli. Bestie z gór zataczały się i wyły, gdy pozwalano im biegać w amoku
w dolinie. Chrapliwe okrzyki ogłosiły pojawienie się kolumny bramy w czarnych zbrojach u
bram wieży, a ich postrzępione ostrza włóczni lśniły w migoczącym świetle pochodni.
Pozwolił swemu umysłowi dotknąć myśli Menreira, który prowadził ceremonię w
głębinach miasta. Wszystko było gotowe i rozkazał swoim wyznawcom uwolnić moc serca
Saphethiona.
Magia trzaskała po mieście, skacząc z iskier i pocisków ze szczytów wież, trzaskając
wzdłuż siatki z kryształu wplecionej w strukturę każdego budynku na skalistym fundamencie
Saphethiona. Miasto świeciło przez chwilę jak gwiazda, gdy magia płonęła wzdłuż ulic i
dachów.
Kryształowe węzły w skale miejskiej zabłysły życiem, zalewając wieżę poniżej białym
światłem. Tyriol wydał rozkaz, a magowie rozpętali furię Saphery.
Niebieska błyskawica spadła na wieżę, widelce magicznej energii płynęły ze spodu
Saphethionu. Cegły eksplodowały, dachówki roztrzaskały się, kamienie rozpadły się, a płyty
chodnikowe rozerwały się pod atakiem. Magiczna burza szalała po ścianach i wieżach,
rozpalając się intensywnie, zanim przygasła, a następnie rozpaliła się ponownie. Bramy
zawaliły się, ich grube drzwi zmieniły się w popiół, a wały wyrzuciły w powietrze.
A jednak środkowa iglica pozostała nietknięta, otoczona przez miazgę kręconej czarnej
energii, która wypłukała moc magicznego ataku. Illeanith dobrze znała moc Saphethiona,
nauczyła się zaklęć, które zasilały miasto, i wymyśliła kontr-zaklęcia, aby chronić swoją
kabałę.
Co więcej, znała także słabości miasta.
Thyriol poczuł przypływ mrocznej magii i omal nie poczuł, że dokonano dziesiątek ofiar,
a ich krwawe, przerażające śmierci wysyłały puls szkodliwej energii przez wiatry magii.
Kule ognia wybuchły z wież Illeanitha i rzuciły się w górę na kolumny ciemnej energii
zasilanej krwią zabitych. Uderzyli w skałę Saphethion, rozbijając kryształy, rozbijając geody i
kanały łączące magiczną sieć miasta.
Przez długi czas obie strony walczyły, wymieniając błyskawice i ogień, który stopił śnieg

186
i rozpalił ogień w lesie na zboczu nad wieżą. Odgłosy walki dobiegały z doliny, w której
żołnierze Thyriola spotkali wyznawców Illeanitha.
Saphethion ześliznął się po wieży jak zaćmienie w odwrotnej kolejności, zasłaniając
cytadelę z widoku Thyriola. Miasto zadrżało od uderzenia każdej magicznej błyskawicy i
mruczało mocą dużej magii. Wokół niego magowie walczyli o kontrolę nad wiatrami magii,
walcząc z wyznawcami Illeanith na dole, z których każdy próbował przyciągnąć więcej mocy
niż drugi. Tyriol miał swoich magów i kryształowe serce Saphethiona; Illeanith miała swoją
kabałę z ich krwawymi nożami i pozornie niekończącym się strumieniem ofiar do
poświęcenia.
Powoli Thyriol wygrał pojedynek, wir szalał i wirował wokół pływającego miasta, gdy
walczył o kontrolę. Pożary z wieży zmniejszyły się, a następnie całkowicie zgasły, a mimo to
ciemna tarcza wokół centralnej broni się przed ponowną burzą Saphethionu.
Thyriol wezwał do przerwania ataku i opuścił swoją wieżę na dziedziniec. Tutaj słudzy
czekali ze swoim pegazem. Wspinając się do uskrzydlonego rumaka, książę Sapherian
poleciał wysoko nad Saphethion, do którego przyłączyły się dziesiątki mniejszych magów na
grzbietach wielkich orłów i więcej pegazów.
Z płonącą laską w ręku dał znak, by zeszli na wieżę.
*
Illeanith patrzyła, jak magowie spływają w kierunku miasta, trzymając w ręku lśniącą
laskę i płonący miecz.
Przeliczyła się.
– Odwróć ich – rzuciła w stronę swoich zwolenników. Machnęła sztyletem na pozostałe
ofiary, pozostało nie więcej niż tuzin wśród rzezi na szczycie wieży. – Wykorzystaj je
wszystkie.
Pospiesznie zbiegła po schodach do swoich komnat, gdy trzask magicznej błyskawicy i
krzyk ofiar wytrysnęły z dachu wieży. Owinęła gruby płaszcz ramionami i pośpiesznie
napełniła torbę książkami i czarodziejami. Dźwięki jej adeptów zabrzmiały z góry, a ona
przyspieszyła kroku, zbiegając po schodach w kierunku katakumb. Wieża znów zadrżała,
wysyłając gipsowy pył z sufitu. Szczątki wypełniały schody i przejścia i dwukrotnie musiała
użyć swoich mocy, aby oczyścić trasę, przebijając się przez przeszkody surowymi
magicznymi pociskami.
Gdy Illeanith schodziła, odpływ i wzrost magii wzrastały. Kamienie wieży wibrowały
energią, a powietrze było gęste, a ciemna moc przenikała ze skał poniżej. Płomienie trzaskały
i z góry dobiegały nienaturalne zawodzenia.
Usłyszała, jak ojciec krzyczy jej imię, a jego głos odbija się echem po galeriach i
schodach. Illeanith nie zawahała się w swoim locie, zatrzaskując kratkę za nią machnięciem
ręki, gdy wpadła do grubo wykutej komnaty pod cytadelą. Kilkoma przygotowanymi słowami
wymamrotała zaklęcie, biegnąc. Kamienne ściany pulsowały mocą, a ziemia dudniła kilka
uderzeń serca. Z ogłuszającym pęknięciem sufit za nią zawalił się, zamykając sklepienie.

187
Przed ciemnymi tunelami rozciągającymi się pod górami. Wyciągnęła różdżkę z paska, a
jej czubek lśnił mocą, światło odbijało się od wilgotnych ścian i nierównej, zaśmieconej
podłogi. Wszędzie kapała woda.
To nie był koniec, którego się spodziewała, ale jeszcze nie umarła. Illeanith nie była tak
dumna, że nie mogła przyznać się do porażki. Pewnego dnia zemści się na ojcu.
Gdy dotarła do rozwidlenia w tunelach, poczuła przypływ magii i usłyszała walenie w
skałę, którą stworzyła. Jej prześladowcy nie byli daleko w tyle i do Nagarythe była długa
droga.

16.
Nowa moc
Tak jak poprzednio wojna doprowadziła do impasu. Wciąż zachwiał się po szoku po
zdradzie Hotka, Caledorowi pokrzepiły wieści z Saphery. Thyriol i jego magowie
zatryumfowali nad druchii i wypędzili ich z królestwa, chociaż wiele Saphery zostało
zdewastowanych przez magiczne bitwy, które szalały, i większość ciemnych praktykujących,
w tym jego córka, przeżyła, by zepsuć świat swoim złem magia. Czarownicy i czarodzieje
uciekli, prawdopodobnie do Nagarythe, a książę szybko zaprosił Caledora na nową radę w
jego pałacach, aby omówić ich następny ruch.
Książęta zebrali się na wezwanie Caledora i podziwiali pływającą cytadelę Thyriol. Choć
jego białe wieże nosiły blizny po gorzkiej walce, ogromny szybowiec budził podziw, gdy
wznosił się z ziemi, zgromadzeni książęta na balkonach pałacu wraz z orszakami patrzyli, jak
świat spada pod nimi.
Gdy zamek dryfował nad wzgórzami Saphery, Thyriol zwołał radę razem. Obecni byli
przedstawiciele wszystkich królestw z wyjątkiem Nagarythe i Tiranoc; nawet Yvraine raczyła
wysłać delegację, aby przemawiała w jej imieniu, choć w większości rozmawiali tylko po to,
aby powiedzieć, że Everqueen nie może zrobić nic więcej, aby pomóc w wojnie, a cała jej
uwaga skupiła się na odrodzeniu Avelorn. Zrobiła to już wcześniej, po wojnie demonów i
wydawała się zadowolona, że wojna może wybuchać w Ulthuan bez dalszej ingerencji.
Obietnice zostały odnowione przez Caledora i książąt. Ofiara Cothique była ciężkim
ciosem dla książąt, którzy obawiali się, że ich własne królestwa spotka podobny los. Zgodnie
ze swoim słowem Caledor nie dopuścił do rozprzestrzenienia się druchii poza Cothique, a
dzięki zabezpieczeniu Saphery panowała ogólna zgoda co do tego, że wojna we wschodnich
królestwach osiągnęła płaskowyż. To nie podobało się Tithrainowi.
– Mówisz tak, jakbyśmy byli spokojni – powiedział książę Cothique. – Mój lud wciąż
cierpi nędzę i mękę z rąk hordy chainitów, która ich rozpętała. Nie popełniaj tych samych
błędów co my i uważaj, że zagrożenie minęło. Pewnego dnia, może nie przez wiele lat, ale tak
pewne, jak wschodzi słońce, druchii znudzą się sportem, jaki uprawiają z moim ludem.
188
Przybędą po ciebie i gdzie w takim razie mam udzielić wsparcia?
– Masz rację – powiedział Finudel. – Z przyjemnością poprowadzę armię Ellyrion przez
Morze Wewnętrzne i zaatakuję Saphery. Gdyby inni uderzyli z Yvresse, uwięzilibyśmy
między sobą druchii i dopilnowali, aby ich zniszczenie na dobre.
– Godny plan – powiedział Carvalon. – Jako sąsiadka Cothique Yvresse nie śpi spokojnie,
wiedząc, że druchii mogą być zawsze u naszych drzwi. Daj mi rok, a zgromadzę jak najwięcej
firm. Wyciągnę z kolonii żołnierzy, których można oszczędzić.
– Rok? – Zawołał Tithrain. – Jeszcze rok tortur i poświęceń dla tych, których
przysięgałem chronić!
– Rok – powtórzył Carvalon. Spojrzał na innych książąt, skinął głową i wreszcie zwrócił
się do Caledora. – Jeśli król feniks oczywiście tego chce.
Caledor spojrzał na twarze tych, którzy siedzieli w sali tronowej Thyriola. Zobaczył
determinację, wyraz twarzy przybrał na sile, odkąd po raz pierwszy spojrzał na wielu z nich
ponad dekadę wcześniej. Potem na początku wojny zagrożenie wydawało się odległe, a może
nawet wyobrażone. Teraz wszyscy widzieli zagrożenie ze strony druchii. Gromadzenie się
armii przybierało na sile, ponieważ zwykli ludzie z każdego królestwa codziennie cierpieli
opowieści o nieszczęściu wywołane przez Naggarothi. Ci, którzy od dawna wyznawali miłość
do pokoju, teraz pogodzili się z rozlewem krwi.
– Zgadzam się – powiedział Caledor. – Za rok królestwa połączą się, tak jak powinniśmy
to zrobić dawno temu. Wypędzimy wroga z Cothique. Kiedy to się stanie, odwrócimy oczy na
zachód i uwolnimy Tiranoc od jego władców. Nagarythe będzie odizolowany.
Minął rok bez wielkich incydentów. Krążyły plotki o walkach w Nagarythe, a Caledor
słyszał historie, że wyznawcy Alith Anar odnowili wojnę z wojskami Morathi. Gdy książęta
pożyczyli swoje pełne poparcie Caledorowi i wykorzystali całą swoją polityczną moc i
umiejętności, statki elfów wróciły przez Ocean Wielki, z Elthin Arvan i dalej, gotowi służyć
Królowi Feniksa. Większość stanowili koloniści drugiej i trzeciej generacji, którzy po raz
pierwszy postawili stopę na Ulthuan. Przynieśli dziwny nastrój optymizmu, wizje swojej
ojczyzny zabarwione nostalgią, wolne od skażenia wojennej rzeczywistości.
Druchii nie byli całkowicie bezczynni. Kontynuowali wyprawy do Chrace, starając się
zdobyć królestwo i połączyć Cothique z Nagarythe drogą lądową; flota Eataine wciąż rządziła
morzami i często przechwytywała statki zabierające zapasy do królestwa Naggarothi z
okupowanych ziem wschodnich.
Od uwolnionych podczas tych akcji naśladowcy zwolennicy Króla Feniksa dowiedzieli się
o przerażeniach wywołanych przez Cothique. Druchami rządziła dzika chainicka kapłanka
Hellebron, która była dzieckiem kolonii. Lud został zniewolony, zmuszony do pracy na
polach i kopalniach z batami na plecach, aby zapewnić Nagarythe jedzenie i rudę. Cały opór
został złamany. Każdy elf, który tak źle spojrzał na nadzorców druchii, został zaciągnięty do
świątyń Khaine, które powstały w całym królestwie.
Strach rządził Cothique, a niewolnicy wierzyli, że zostali porzuceni. Bez nadziei na

189
pomoc wielu zwróciło się na drogę druchii, obejmując mroczne uwielbienie cytharai, i tak
zwróciło się do rodziny i przyjaciół.
To właśnie ta wiadomość najbardziej niepokoiła Caledora. Nie można było pozwolić na
najmniejszą wskazówkę, że współpraca z druchii jest możliwa. Sojusz między królestwami
był kruchy. Świeża porażka zniszczyłaby wszystko, co zostało zbudowane, wspólna sprawa
podzielona przez samolubne zainteresowanie.
Caledor nie spał dobrze przez ten rok. Oczekiwał usłyszeć o nowym ataku Druchii w
dowolnym momencie, a od czasu epizodu w Kowadle Vaula od czasu do czasu cierpiał na
ataki umysłu i ciała wywołane następstwami wybuchu Młota Vaula. Tęsknił za przyjazną radą
Thyrinora i tęsknił za samotnością, którą kiedyś lubił. Raz wrócił do Tor Caled, ale nie mógł
znaleźć wytchnienia od swoich zmartwień; Dorien i reszta jego rodziny byli nieustannym
źródłem rozproszenia i zakłóceń, a po kilku krótkich dniach Caledor wyjechał do sanktuarium
na Wyspie Płomienia.
Służby Mianderina i jego kapłanów niewiele zrobiły, by poprawić usposobienie Króla
Feniksa, ale przynajmniej Świątynia Asuryana była cicha. Cicha Straż Feniksa kontynuowała
czuwanie, ale ich obecność i niechęć do mówienia o jego losie przyczyniły się do frustracji
Caledora. Przez długi czas stał na brzegu, spoglądając przez spokojne wody Morza
Wewnętrznego, szukając źródła stabilności, iskierki nadziei.
Mianderin znalazł go tam pewnego dnia, wpatrując się w zachód słońca.
– Nawet Aenarion nie znał takich problemów jak ty – powiedział arcykapłan.
– Znasz go? – zdziwił się Caledor.
– Nie – powiedział Mianderin z krzywym uśmiechem. – Mówiłem w przenośni.
Król Feniks prychnął z rozczarowaniem i wrócił do patrzenia na pomarańczowe fale.
– Wróg był czysty dla Aenariona – kontynuował kapłan, ignorując odmowę Caledora. –
Kiedy sami walczymy, kiedy wiemy, że odnieśliśmy zwycięstwo?
Caledor nic nie powiedział, ale przestał mówić kapłanowi, żeby zostawił go w spokoju.
– To, z czym walczysz, jest skażeniem, złym samopoczuciem ducha – powiedział
Mianderin, stając obok Króla Feniksa. – To nie jest coś, co można przebić włócznią lub
przeciąć mieczem. Aenarion odniósł zwycięstwo nie dzięki broni, którą dzierżył, ale dzięki
symbolowi, którym się stał. Nie mógł pokonać demonów sam, ale walczył i to zainspirowało
innych. Zainwestowali go swoimi nadziejami, a to sprawiło, że stały się rzeczywistością.
– Masz rację? – Warknął Caledor.
– Pytanie – odpowiedział ksiądz. – Dlaczego Król Feniks ukrywa się tutaj, z dala od
swoich poddanych?
Caledor odwrócił się i zaczął iść wzdłuż białej plaży, plecami do Mianderina. Nie miał
czasu na bezsensowną filozofię.
– Pomyśl o tym – zawołał za nim najwyższy kapłan. – Gdy poznasz odpowiedź na to
pytanie, będziesz wiedział, co robić!
*

190
Caledor wrócił do Yvresse, aby znaleźć zastęp wojowników czekających na niego.
Zgodnie z przysięgą książęta starali się zapewnić mu armię godną Króla Feniksa. Prawie
trzydzieści tysięcy elfów czekało na jego rozkaz; dziesięć tysięcy było z Thyriolem i
Finudelem w Saphery, gotowych maszerować przez góry i atakować z zachodu.
Plany bitewne zostały złożone, a jastrzębie posłańców latały tam iz powrotem między
armiami, gdy Caledor finalizował swoją strategię. Jego armia uderzyłaby szybko wzdłuż
wybrzeża, dostarczana przez flotę Lothern. Odcięte od swoich statków, druchii zostaną
złapane między siłami Caledora a armią przybywającą z Saphery. W ostateczności Koradrel
został wysłany z powrotem do Chrace, aby wzmocnić obronę swojego królestwa, aby druchii
nie rozpoczęli ofensywy z Nagarythe, aby połączyć się ze swoją armią w Cothique.
Wyznaczony dzień nadszedł wczesnym latem. Caledor poczuł coś ze swojej dawnej
dumy, gdy wsiadł na Maedrethnir i obserwował kolumnę poruszającą się wzdłuż wybrzeża.
Lata reakcji i bezczynności osłabiły jego wolę, ale tego ranka znów poczuł kontrolę nad
swoim przeznaczeniem. Gdyby kampania przebiegła dobrze, jego armia byłaby przygotowana
do przemarszu przez Chrace i podjęcia walki do Nagarythe.
Dwa smoki zostały wysłane do Chrace i dwa kolejne do Saphery. Reszta smoczych
jeźdźców wzbiła się w powietrze wraz z królem, Dorien pośród nich, i po raz pierwszy od
wielu lat Caledor został powitany okrzykami elfów na dole.
Król Feniks spojrzał w dół na krętą srebrno-białą rzekę płynącą między głębokim błękitem
morza a bujną zielenią zalesionych wzgórz Yvresse. Z wysoka przypomniał sobie piękno
armii podczas marszu; przez chwilę był szczęśliwy. Uczucie minęło, gdy przypomniał sobie,
że maszerował nie przeciwko dzikim zwierzoludziom lub prymitywnym orkom, ale
przeciwko swoim towarzyszom. Ta myśl go nie zasmuciła, ale wzbudziła w nim głęboką
niechęć. Ambicja Naggarothi zmieniła go w zabójcę krewnych i za to nigdy nie mógł im
wybaczyć.
Armia wkroczyła do Cothique bez sprzeciwu. To, co znaleźli, było bardziej
przygnębiające niż jakakolwiek armia przygotowana do walki z nimi. Wioski leżały
zrujnowane, włamały się drzwi domów i farm, a mieszkańcy zostali wyciągnięci z domów.
Świeże ciała zaśmiecały drogi i pola. Ogromne stada wron i innych padlinożerców krążyły w
przestworzach, podczas gdy osady, na które natknęły się elfy, były prawie opanowane przez
chmary szczurów, które były zbierane podczas uczty pozostawionej przez druchii.
Rzeź nie wydawała się sensowna. Pola nie zostały zrównane z ziemią, a magazyny nie
zostały splądrowane. Niektórzy z umarłych wykazywali oznaki rytualnego poświęcenia,
rozłożoną klatkę piersiową, narządy usunięte i stosy spalonych kości, ale większość z nich
została po prostu zabita i pozostawiona do gnicia, poderżnięte gardła i otwarte wnętrzności.
Gdy przenieśli się dalej do królestwa, obecność kultu Khaine'a stała się bardziej widoczna.
Zwolennicy Caledora natknęli się na świątynie ozdobione kośćmi i wnętrznościami, kamienie
ołtarzowe nacinane były wieloma uderzeniami noży ofiarnych. Tutaj stosy płonęły wysoko, a
sterty poczerniałych kości rozsypały się po okolicy. Wszystkie wiwaty na myśl o odzyskaniu

191
Cothique odpłynęły i elfy maszerowały w bezruchu; niektórzy zostali pokonani przez to,
czego byli świadkami i załamali się we łzach, niezdolni do kontynuowania marszu.
W większych miastach rzeź była jeszcze gorsza. Kwadraty i place były duszone przez
umarłych, od noworodka do starszego. Bruk był poplamiony krwią, ściany pokryte krwią w
kształcie run Khaine'a. Caledor wysłał Carathril i kilku innych posłańców z powrotem do
Yvresse, aby szukali kapłanów i kapłanek Ereth Khial, którzy przybyli i odpowiednio
przygotowali umarłych. Caledor nie zazdrościł im tego zadania i wiedział, że przez wiele lat
ocalali z Cothique nadal będą grzebać zmarłych.
Przez kilka dni maszerowali i nie napotkali oporu. Tu i tam natknęli się na oszołomionych
ocalałych, którzy schowali się w jaskiniach i lasach. Niektórzy zakopali się pod kopcami
zmarłych, aby uniknąć morderczej uwagi druchii. Opisali orgie rozlewu krwi, które
przetoczyły się po królestwie od wiosny. Całe wioski zostały wycięte, gdy druchii szalały w
lasach i na polach.
Było to bezsensowne, nawet w przypadku okrucieństw Chainitów; zabijanie dla samego
siebie.
W miarę upływu dni stało się jasne, że druchii od dawna nie porzucili Cothique. Dalej na
północ było więcej uchodźców, najpierw ich dziesiątki, a potem setki, schodzące z wysokich
gór. Gospodarz Caledora przyłączył się do armii Finudela i Thyriola, którzy przywieźli ze
sobą ponad trzy tysiące elfów, którzy uciekli przed masakrą.
– Zostali odwołani do Nagarythe – powiedział Thyriol. – W jakim celu nie wiem.
– Dlaczego taka rzeź? – Spytała Athielle, która mimo surowych twarzy pozostała surowa.
– Wściekłość – odpowiedział Thyriol. – Khainici uderzyli w ślepy gniew, być może
rozgniewany wezwaniem do Nagarythe. Wiedząc, że zamierzają odejść, postanowili zabić jak
najwięcej, zanim wyruszyli.
Ponure wiadomości nie ustały. Przybyli do stolicy Anirain i znaleźli spaloną łuskę, ściany
zostały zburzone, a każdy budynek zrównany z ziemią. Splątana masa ciał w każdym domu i
sklepie, każdej wieży i pałacu świadczyła o tym, co się wydarzyło; zamknięci w środku przez
Khainitów, ponad dziesięć tysięcy elfów zostało spalonych żywcem, gdy ich miasto zostało
pochowane. Tak śmierdział smród, że armia była zmuszona się odsunąć; dezercje wśród
kompanii znacznie wzrosły, gdy zrozpaczone elfy uciekły z powrotem do swoich domów w
setkach.
Nastrój Caledora pasował do otaczającej go dewastacji. Osiem dni wcześniej odnalazł
przebłysk optymizmu, ziarno nadziei, które może być pielęgnowane do zwycięstwa. Takie
myśli były dalekie od jego umysłu, gdy obserwował żołnierzy z chustami owiniętymi na
twarzach, niosących zmarłych z ruin; poród, który wydawał się, że zajmie to wiek.
Jego gniew został wyczerpany. Nie było już gniewu dla tych, którzy dokonali takiej rzezi,
jego skala jest zbyt rozległa, aby ją zrozumieć, a zło zbyt ciemne, by ją kontemplować.
Caledor odsunął się od wojska i wraz z Maedrethnirem poleciał w góry. Prosząc smoka o
opuszczenie, znalazł spokojne górskie jezioro i usiadł na jego brzegu, wpatrując się w swoje

192
odbicie.
Płakał przez całą noc. Od zachodu do wschodu słońca Caledor wyrażał żal, który narastał
w nim przez trzynaście lat. Wylewał łzy za zmarłych, za swojego kuzyna Thyrinora i tysiące
innych, których zginęło życie. Płakał za swoim synem, bo świat, w którym wyrósłby,
pozwalał na przemijanie takich rzeczy. I w końcu król elfów Feniksa rozpłakał się z litości,
słabości i rozpaczy.
Gdy wstało słońce, zebrał myśli i wrócił do swojej armii. Świat się nie skończył, a druchii
jeszcze nie wygrał. Wycofanie armii z Cothique wyraźnie sygnalizowało nową zmianę w
wojnie; taki, na który postanowiono przygotować Caledor.

Lament więźniów odbił się od szorstkich kamiennych ścian, jęków i zawodzenia,


wzmocnionych przez wielkie lochy, w których byli przykuci. Kilka elfów w czarnych szatach
stało nad jeńcami z zakrzywionymi sztyletami w ręku, a ostrza lśniły ponurymi runami.
W jednej ścianie w celi znajdował się piec, a jego węgle utrzymywały ciepło przy pomocy
mieszka pracującego przez dwóch niewolników popartych bliznami. Obok kuźni stał Hotek w
pełnej krasie, w ręku Młot Vaula, w drugiej snop pergaminów. Przestudiował swoje notatki,
gdy Morathi weszła do pokoju, a za nim trzy czarodziejki. Za nimi szło więcej niewolników,
ich oczy były zgaszone, aby nie mogli zobaczyć ciężaru, który dźwigali.
Na rzepie przywiązanej do wygiętych grzbietów elfów jechał Malekith. Jego zmarnowana
postać była oparta na jedwabnych poduszkach, pokrytych krwią prześcieradłem, aby ukryć
jego zniszczone ciało. Jego oczy wpatrywały się w maskę sczerniałego ciała, a zawodzenie
więźniów wzrosło na widok ohydnego widoku. Na rozkaz Morathi niewolnicy opuścili
siedzibę księcia na środku komnaty, zanim zostali wypędzeni z lochu przez rzęsy ich
nadzorcy.
– Będzie musiał wstać – powiedział Hotek, spoglądając martwymi oczami na leżącego
księcia.
– Nie mogę – szepnął Malekith. – Płomienie odebrały mi siłę.
– Nie na długo – powiedział kapłan Vaula z przebiegłym uśmiechem. – Wkrótce będziesz
silniejszy niż kiedykolwiek.
– Dam ci siłę – powiedział Morathi.
Podeszła do jednego z więźniów i złapała ją za długie włosy, ciągnąc zmaltretowanego
elfa na nogi. Drugą ręką Morathi wskazała akolita obok niej i przyjęła sztylet adepta.
Czarodziejka-królowa rozpoczęła zaklęcie, słowa szorstkie, splunęły z zaczerwienionych
ust jak przekleństwo. Więzień słabo wił się w jej objęciach, a oczy wędrowały po lochach, by
uciec. Szybkim gestem Morathi przeciągnęła sztyletem do gardła jeńca i wróciła do akolity.
Trzymając opadające zwłoki za włosy, ujęła wolną rękę i napełniła ją krwią tryskającą z rany.
Przełknęła ślinę, smarując twarz szkarłatem.
Krucha istota zbiegła się wokół martwej dziewczyny, węże cienia wiły się wokół niej,
badając otwartą ranę w gardle. Morathi zaciągnął ciało do Malekith, pozostawiając ślad krwi

193
na gołej kamiennej podłodze. Stwór cienia podążył za nim, a jego macki dryfowały, szukając
życiowego płynu, którego pragnęła.
– Pij – powiedziała Morathi, ponownie łapiąc krew za krew, trzymając ją w ustach bez
warg Malekitha. Uderzył czerwoną cieczą jak zwierzę, boleśnie przełykając ją.
Cień prześliznął się po ramieniu Morathi, zabarwiony kroplami krwi, przesuwając się po
jej ramionach, by stanąć obok Malekitha. Bezkształtna istota zawahała się przez chwilę,
ocierając bezcielesne kończyny krwią na bezcielesnym podbródku księcia. Kiedy te krople
zniknęły, kurczyły się, wsuwając do jego otwartych ust.
Malekith wciągnął powietrze i zadrżał, kołysząc się w lewo i prawo na brzegu. Jego oczy
bez powiek wpatrywały się w matkę, gdy zaciśnięte pięści biły u jego boku. Z kolejnym
grzechotającym sykiem książę opadł do tyłu, palce drgnęły. Przez chwilę leżał bez ruchu.
Cichy śmiech Malekitha uciszył żałosne odgłosy więźniów, chłodząc ich serca. Ostrożnie
książę usiadł, odsuwając zakrwawiony prześcieradło.
– Życie z życia – powiedział, a część barwy wróciła do jego głosu.
– Jest ulotne – ostrzegł Morathi, biorąc ofiarę za rękę syna.
Oderwał jedną nogę od kozła, a potem drugą. Przy wsparciu matki Malekith stał, kołysząc
się niepewnie. Morathi zwolniła uścisk i cofnęła się. Książę zrobił chwiejny krok, a potem
kolejny, a jego nawiedzony chichot odbijał się echem od ścian. Kiedy wrócił jego siła,
wyprostował się i odwrócił do Hotka.
"Jestem gotowy.
Kapłan skinął głową i dał znak swoim asystentom. Każdy z nich niósł kawałek
poczerniałego metalu, zakrzywionego i inkrustowanego runami. Niektóre były
rozpoznawalne: napierśnik, vambraces, gorget, rękawice. Inni wydawali się zupełnie obcy,
dziwnie ukształtowani, wleczone kartki czarnej poczty lub przymocowane dziwnie
odchylonymi zawiasami.
Pierwszy kawałek umieszczono w piecu. Niewolnicy byli biczowani, aby zwiększyć swoją
pracę w miechach. Mamrocząc modlitwy do Vaula, Hotek rozpalał płomienie magią, aż
rozpaliły się na biało. Sięgając gołą ręką do ognia, wydobył zbroję. Niewrażliwy na upał
zaniósł go Malekithowi, który obserwował przebieg procesu z resztkami brwi skupionymi w
koncentracji.
– Spłonie – powiedział Hotek.
Odpowiedź Malekitha była przenikliwym śmiechem zabarwionym szaleństwem.
– Nie mogę więcej palić – szepnął książę. – Zrób to!
Akolit przyniósł sztyft do palenia. Hotek i jego asystent przykucnęli, a ksiądz z sykiem
oparł gorący kawałek metalu o ciało Malekitha. Malekith zachichotał.
– Teraz – powiedział Hotek.
Akolit wepchnął nit na swoje miejsce. Z kilkoma szeptanymi słowami zaklęcia Hotek
uderzył lekko Młotem Vaula, stukając gorącym nitem przez przygotowaną dziurę w kość
Malekitha.

194
Książę warknął z bólu i zachwiał się przez chwilę. Żałował, że nie może zamknąć oczu.
Zamiast tego odsunął się na bok, udając się do miejsca, które sam dla siebie stworzył, w
zimnych głębinach swoich myśli.
Wyobraził sobie siebie na złotym tronie w zbroi ojca. Książę za księciem szedł naprzód,
klęcząc, by ucałować swoje butki, podczas gdy chór dziewcząt śpiewał chwały Malekitha.
Słońce świeciło podczas ceremonii, rzucając surowe cienie. W pobliskiej klatce wbiło się coś
niematerialnego; cień Bel Shanaar przyniósł z Mirai, by być świadkiem koronacji
prawdziwego Króla Feniksa.
Z początku Malekith został przywrócony do rzeczywistości. Dwa ciała leżały u jego stóp.
Jego ciało płonęło świeżym ogniem, ale nie było to więcej, niż przywykł. Akolici krążyli
wokół niego, malując krew z ofiar w ruinach wyrzeźbionych na ułożonych elementach zbroi,
podążając za każdym lokiem i linią szczotkami wykonanymi z elfich włosów.
Jego dolne nogi i stopy były ubrane w dymiące czarne żelazo. Nie pamiętał podnoszenia
stóp, ale zdał sobie sprawę, że musiał to zrobić. Czuł, jak nity wbijają się w piętę i palce u
nogi i śmiał się na myśl, że jest obity jak koń bojowy.
Było intonowanie. Matka patrzyła w milczeniu, ale słowa jej adeptów krążyły po
komnacie, wersety zachodziły na siebie, tworząc arytmiczną harmonię magii. Kolejne nity
wbijano w chude ciało jego ud, a łączniki nitowano na boki jego kolan.
Ból znów stawał się zbyt intensywny, gdy coraz więcej gorącego metalu przyłożyło się do
jego ciała. To był fizyczny ból, niczym rozdzierająca duszę agonia błogosławieństwa
Asuryana, ale mimo wszystko był to ból i wycofał się z niego.
Tysiąc białych gołębic wleciało w błękitne niebo, aby uczcić jego wstąpienie do władzy,
podczas gdy tysiąc hołdów rozbrzmiało w jego hołdzie.
Gdy następnie wyraźnie zauważył, co się dzieje, był odziany od stóp do głów w zbroi.
Każda jego część drżała. Czuł, jak energia ducha, którą pochłonął, znika.
– Za wcześnie – mruknął. – Spadam.
Morathi pospiesznie skinął na adepta, który poświęcił kolejnego jeńca i przyniósł krew
Malekithowi w kielichu starożytnego srebra. Malekith wziął kubek i zatrzymał się.
Uświadomił sobie, że nie trzymał niczego od ponad dekady. Obejrzał palce swojej nowej
dłoni, z których każda była idealnie wyprostowana. Rozpoznał dzieło krasnoluda, które
zainspirowało projekt i uśmiechnął się do siebie. Nawet teraz jego wielkie przygody z
przeszłości wciąż przynosiły owoce.
Pijąc krew, ciesząc się napinaniem zbroi, jakby to było jego własne ciało, zapadł w
przyjemną pamięć; dzieląc kielich wina ze swoim dobrym przyjacielem, Najwyższym Królem
Snorri Białobrodym.
Przypomniał sobie zmieszany wyraz starego krasnoluda. Smak elfiego wina nie
przypominał warzenia krasnoludów. Snorri przełknął szklankę jednym pociągnięciem.
Malekith nalał mu jeszcze jednego i powiedział, żeby spróbował, żeby potoczył się po języku
i zwilżył policzki. Zawsze gotowy do wypróbowania czegoś nowego, Wielki Król zrobił to,

195
co zostało zasugerowane, robiąc wielką demonstrację połykania płynu z jego policzków.
Odrzucił głowę i płukał gardło, rozśmieszając Malekitha z zaskoczenia.
Uderzając w usta, Snorri…
Snorri nie żył.
Wspomnienie zmieniło się i serce Malekitha zamarło. Wiedział, że ta część jego zmarła z
tym szlachetnym krasnoludem. Od tego czasu Malekith nie pozwolił sobie nikomu zaufać, tak
jak zaufał Snorri; odkąd nigdy nie pozwolił sobie poznać słabości przyjaźni. To było zbyt
bolesne, ból serca spowodowany utratą, a Malekith pogrążył się w żalu.
Pożary rozbłysły na nowo i Malekith został przywrócony do teraźniejszości. Czerwony
film zakrył jego wizję. Uświadomił sobie, że ma własną krew.
Mrugnął.
Prosty ruch sprawił mu niezmierzoną radość. Najcieńsze taśmy z czarnego metalu zostały
uformowane w powieki. Malekith ponownie zamrugał, a potem zamknął oczy. Cieszył się
ciemnością i więcej czasu minęło.

– Zrobione – ogłosił Hotek.


Malekith zgiął ramiona i zgiął nogi, wypróbowując swoje nowe ciało. Czuł się jak jego
własne ciało, chociaż pieczenie nie osłabło. U jego stóp leżało pół tuzina martwych elfów,
poderżnięte gardła, ich krew namaszczona na jego wykutą postać. Czuł, jak ich duchy ślizgają
się wokół niego, uwięzione w runach zbroi.
– Nie skończone – powiedział. – Moja korona.
Hotek wyglądał na zmieszanego i zwrócił się do Morathi o wyjaśnienie. Wezwała akolita,
który przyniósł aksamitną poduszkę, na której umieszczono kółeczko z matowego, szarego
metalu, z kolcami wystającymi pod dziwnymi kątami, jak korona wymyślona przez szaleńca.
Morathi wyciągnęła do niej rękę, ale Malekith złapała ją za nadgarstek. Wyła z bólu i
wyrwała się z jego uścisku, cofając się. Na jej ciele były oparzenia.
– Nie możesz tego dotknąć – powiedział Malekith. – To nie jest twoje, to moje.
Podjął diadem z żelaza. W jego dotyku było lodowato zimno. Podczas gdy Morathi kręciła
się nad oparzonym nadgarstkiem, Malekith uniósł dziwną koronę do głowy i położył ją na
czole.
– Spawaj to – powiedział książę. – Zrób z tego kawałek hełmu.
Hotek zrobił to, co mu kazano, uderzając w nit Malekitha więcej nitów, zanim
zabezpieczył krążek stopionym metalem. Malekith wyciągnął rękę i pociągnął za kółko,
upewniając się, że nie da się go usunąć.
Zadowolony ponownie zamknął oczy. Uwolnił swoje myśli od ciała, próbując mrocznej
magii kipiącej w komnacie lochu. Poczuł podbicie mocy i jechał falą energii, przebijając się
przez dach komnaty, przechodząc przez wiele pięter pałacu ojca, jak meteor zawracany do
gwiazd. Anlec skulił się pod nim i przeniósł się z płaszczyzny śmiertelników do królestwa
czystej magii.

196
Kiedy po raz pierwszy nosił kółeczko, spojrzał na Królestwo Chaosu, domenę Bogów
Chaosu. Przy tej okazji nie bał się. Zmaterializował się w swojej zbroi, rozpalając się na biało,
a jego obecność płonęła nad królestwami Bogów Chaosu jako wyzwanie.
Wzbudziły się zdania nieuznawane przez śmiertelników. Malekith poczuł, jak ich uwaga
powoli się do niego zwraca.
– Jestem Malekith! – Oświadczył. Płonący miecz pojawił się w jego dłoni. – Syn
Aenariona, zmora demonów. Usłysz moje imię i poznaj mnie, prawowity królu elfów! ”
Jako kometa mocy zanurzył się z powrotem w ciele. Runy jego zbroi eksplodowały
ciemnymi płomieniami, gdy ponownie wszedł do swojej sztucznej postaci. Otworzył
metalowe powieki, odsłaniając kule czarnego ognia.
Spojrzał na otaczające go elfy. Wydawały się małe i nieistotne. Jego głos dziwnie odbijał
się echem od maski hełmu, wypełniając pokój.
– Wróciłem – oświadczył. – Oddaj mi hołd.
Wszyscy obecni padli na kolana, natychmiast posłuszni jego słowom; oprócz jednego,
który utwierdził go w wyrazie całkowitego szczęścia.
– Witaj Malekith! – Zawołała Morathi, a złote łzy spływały jej po twarzy. – Witaj Króla
Czarownic z Ulthuan!

17.
Więcej krwi na równinach
Nie można było uwierzyć, że ambicje Morathi i druchii zostały w końcu pokrzyżowane,
choć wśród książąt, którzy wierzyli, że tak było, zrezygnowano z Cothique. Carvalon i
Tithrain byli głównymi orędownikami tego poglądu, argumentując, że armia druchii z
pewnością została wycofana, aby wzmocnić obronę swojego rodzinnego królestwa. Posunęli
się nawet do zasugerowania, aby ambasady zostały wysłane do Nagarythe w celu
zainicjowania dyskusji w celu osiągnięcia porozumienia.
Caledor daleki był od przekonania tym argumentem i ostrzegł, że dopóki Morathi nie
zostanie zabity, a druchii padną na kolana, nigdy nie rozważą jakiegokolwiek pokoju. To była
trudna debata, tym trudniejsza dla Króla Feniksa, że pragnął zakończyć wojnę.
– Łatwo byłoby uwierzyć, że jesteśmy na krawędzi zwycięstwa – zwierzył się Thyriolowi
pewnego wieczoru.
Oboje wypili dzban wina na balkonie pływającego pałacu maga, spoglądając w dół na
oświetlone księżycem Morze Wewnętrzne. Scena była tak spokojna, że prawie można było
zapomnieć o nieszczęściach ostatnich trzynastu lat. Prawie, ale nie do końca. Caledor nie
mógł się pozbyć rzeczy, które widział, zwłaszcza rzezi, której był świadkiem w Cothique.
Thyriol również wydawał się bardzo zmieniony przez swoje osobiste bitwy. Jego córka i
wnuk zwrócili się przeciwko niemu, a on zabił tego ostatniego. Kilku magów, których Thyriol
197
liczył kiedyś bliskich sojuszników, a nawet przyjaciół, zostało skorumpowanych przez czar
magii, a smutek spoczywał ciężko na sapheryjskim władcy, gdy stał przy Caledorze przy
relingu, z opadającymi ramionami, zgięty do tyłu, jak zmęczony ciężarem .
– Muszę się zgodzić z twoją oceną – powiedział Thyriol. Wydał z siebie westchnienie i
wirował winem w kielichu, wpatrując się w dal. – Stajemy wobec wroga tak samo
irracjonalnego i zdeterminowanego jak demony. Nie skapitulują i nie zaakceptują łatwego
pokoju. Część mnie uważa, że powinieneś zezwolić ambasadzie, choćby po to, aby jej
niepowodzenie ograniczyło fałszywe nadzieje, które osłabią determinację naszych
sojuszników.
– To byłoby nierozsądne – powiedział Caledor. – Druchii pochwycą wszelkie oznaki
słabości. I taka prośba po prostu da im możliwość manipulacji. Wolałbym, żeby niektórzy
książęta mieli wątpliwości, niż dać naszym wrogom środki, by nas jeszcze bardziej podzielić.
– Masz rację, źle myślę – powiedział Thyriol.
Starożytny mag zamilkł i dla odmiany Caledor poczuł potrzebę mówienia, wypełnienia
ciszy, aby uniknąć towarzystwa własnych ponurych myśli.
– Nic nie osiągnęliśmy – powiedział Król Feniks. – Tyle śmierci, tyle dewastacji i bez
żadnej korzyści ze strony. Znów muszę czekać, bojąc się tego, co druchii spróbują w
następnej kolejności. Jak to się dzieje, że jedno królestwo może się równać z resztą Ulthuan?

– Chciwość i przerażenie – odpowiedział Thyriol. – Druchii dzielą się na dwie grupy. Są
tacy, którzy służą osobistej chciwości, pragnieniu władzy i panowania. Jest jeszcze inna
część, która boi się swoich władców, przede wszystkim Morathi, i wie, że zepsucie i walka to
lepszy los niż ten, który na nich czeka, jeśli się nie posłuchają. Takie są korzyści z tyranii.
Caledor przełknął wino. Był trochę pijany i bardziej melancholijny niż kiedykolwiek.
Pochylił się nad relingiem i spojrzał w dół, mijając krawędź unoszącej się cytadeli, i zobaczył,
jak księżycowe fale delikatnie trzepoczą na wybrzeżu Sapherian.
– Nie żałuję naszej decyzji – powiedział Thyriol.
– Jaką decyzję? – Powiedział Caledor, nie odrywając oczu od brzegu.
– Aby uczynić cię Królem Feniksa – powiedział mag. – Jesteś najlepszy z nas, Caledorze.
– Byłem najlepszym wyborem – zgodził się Król Feniks. – Zastanawiam się, czy można
temu zapobiec, gdybym działał wcześniej.
– Nikt z nas nie mógł przewidzieć szaleństwa Malekitha – powiedział Thyriol. – Ze
wszystkich książąt najbardziej niechętnie pozwalałeś Naggarothi planować i spiskować.
– Ale nie działałem – powiedział Caledor. – Gdybym zgodził się zostać generałem Bel
Shanaara, być może tej wojny można by uniknąć.
– Nie zgadzam się – powiedział Thyriol. – To był samolubny akt, ale nie bardziej
samolubny niż wiele innych, które zostały wówczas podjęte.
Mag-książę wziął kubek Caledora i podszedł do niskiego stołu, napełniając oba kieliszki
ostatnim winem. Odwrócił się i podał drinka Królowi Feniksa.

198
– Nie masz skłonności do żałowania – powiedział Thyriol. – Nie należy ci się teraz je
nosić. Kiedy przyszłość wydaje się tak mroczna, kuszące jest cofnięcie się do przeszłości i
ponowne przeżycie naszych błędów zamiast stawienia czoła teraźniejszości. Czuję, że nie
leży to w twojej naturze.
– Nie – powiedział Caledor. – W moim życiu nie żałowałam i mam na to mniej czasu niż
większość. Jeśli są lekcje do nauczenia, nauczyłem się ich.
Biorąc głęboki oddech, Caledor uniósł szklankę i skierował krzywy uśmiech na swojego
towarzysza.
– Toast” powiedział Król Feniks. – Do głuchych uszu i nieuzasadnionego uporu.
Mag zmarszczył brwi, zmieszany propozycją.
– Dlaczego miałbyś pochwalić takie rzeczy? – Powiedział Thyriol.
– Mogą okazać się moimi najlepszymi cechami – śmiał się Caledor.

Następny sezon nie przyniósł świeżego ataku, dodając paliwa do ognia spekulacji wśród
książąt lojalnych wobec Caledora. Ci, którzy stanęli po stronie Króla Feniksa, byli podzieleni
w kwestii tego, gdzie nastąpi następny atak: Chrace, Ellyrion, a może nawet Caledor. Ci,
którzy wierzyli, że Naggarothi spędzili swoją siłę, bardziej niż kiedykolwiek opowiadali się
za jakąś formą walki z wrogiem. Te wezwania były dla Caledora trudne do odrzucenia bez
pozorowania podżegacza wojennego, ale odmówił im.
Rada została wezwana do sanktuarium Asuryana, gdy lato stało się jesienią. Tithrain był
zauważalny przez jego nieobecność, chociaż było to zrozumiałe, biorąc pod uwagę tragiczne
okoliczności w jego królestwie. Odbudowa Cothique była pierwszym tematem poruszonym w
radzie.
– Yvresse zapewni niezbędne zapasy – obiecał Carvalon. – Słaba Cothique stanowi
zagrożenie dla mojego królestwa. Mieliśmy szczęście, że uniknęliśmy najgorszych zniszczeń
wojennych.
– Pomoc, jaką możemy oszczędzić, wyślemy do Cothique – powiedział Aerethenis z
Eataine. – Obawiam się, że moje królestwo nie w pełni odzyskało siły po inwazji w
Naggarothi, ale flota jest do dyspozycji tej rady jak zawsze.
– Saphery może zaoferować niewielką pomoc – przyznał Thyriol. – Nasze pola zostały
zdewastowane przez czary druchii i to, co niewiele mamy, musi najpierw trafić do naszego
ludu.
Caledor pozwolił książętom kontynuować, zadowolony, że pozwolą im zorganizować
flotę pomocniczą, która zostanie wysłana do Cothique. Niewiele mógł zrobić jako Król
Feniks i nie mógł zaoferować dodatkowego jedzenia jako książę górzystego Caledoru. Po
uzgodnieniu ustaleń rozmowa dotyczyła kwestii kultów.
– Rzadko morderstwo lub ofiara zostały popełnione w Saphery od czasu ucieczki
czarowników – powiedział Thyriol.
– Od czasu czystki Eataine nie sprawiało żadnych problemów – donosi Aerethenis.

199
– To samo dotyczy Yvresse – powiedział Carvalon. – W ubiegłym roku nie odkryto
żadnego kultysty.
– To nie jest dobre – powiedział Caledor.
– Jak to możliwe? – Powiedział Finudel. – Z pewnością jest to powód do świętowania.
Być może jeszcze nie pokonaliśmy druchii, ale ich agenci i sympatycy zostali wygnani z
naszych królestw.
– Boję się inaczej – powiedział Król Feniks. – Wylądowali na ziemi, ale to nie znaczy, że
całkowicie zniknęli.
– Czekają na swój czas? – Powiedział Thyriol.
– Może nie – powiedział Carvalon. – Jestem skłonny zgodzić się z Finudel. Nawet jeśli
nie wykorzeniliśmy każdego ostatniego kultysty, widzą, że fala odwróciła się przeciwko nim.
Ich mistrzowie Naggarothi ich porzucili.
– Nie popadajmy w samozadowolenie – powiedział Aerethenis. – Podczas oblężenia
Lothern zdrajcy byli zadowoleni, że mogą pozostać w ukryciu, gdy atak nie powiódł się. Te
stworzenia są przebiegłe, znając czas na uderzenie, kiedy spowoduje najwięcej konfliktów i
zniszczenia.
– To prawda – powiedział Caledor. – Nie pojawią się ponownie, dopóki nasza uwaga nie
zostanie przyciągnięta gdzie indziej. Czekają na nową ofensywę Naggarothi, by oderwać od
nich wzrok.
– Niewiele możemy zrobić, aby z tym walczyć – powiedział Thyriol. – Jeśli zdecydują się
ukryć, wyciągnięcie ich na otwartą przestrzeń będzie prawie niemożliwe.
– Mamy bardziej subtelną broń niż smoki i włócznie – powiedział Mianderin, który
wydawał się spać na krześle, ale najwyraźniej uważnie słuchał wymiany zdań. – Daleko
byłoby kapłanowi światła Asuryana zasugerować kłamstwo, ale moim zdaniem mądry ruch
dałby kultystom fałszywą nadzieję. Jeśli chcemy, aby sekty się pokazały, powinniśmy
wyglądać na słabszych niż my.
– Klasyczny manewr – powiedział Finudel. – Zwód, swego rodzaju. Być może ci szpiedzy
wierzą nawet Nagarythe i skłaniają do nierozważnego posunięcia.
– Jaka będzie przynęta? – Powiedział Thyriol.
– Atak na Tiranoc – powiedział Caledor, szybko rodzi się pomysł. – Zbierzemy armię w
Ellyrion, ale tak naprawdę wzmocnimy garnizony, pilnując kultystów.
– Niezależnie od tego armię trzeba będzie rozproszyć na zimę – powiedziała Athielle. –
Nie ma jednego królestwa, które mogłoby teraz karmić tak wiele żołnierzy podczas sezonu
lodowego. Rozeszła się pogłoska o tym, że armia przeniosła się do Ellyrion, flota Lothern
może to wyglądać przez niektóre przeprawy przez Morze Wewnętrzne, podczas gdy my
wysyłamy kompanie z powrotem do ich koszar.
– Co jeśli uda nam się wprowadzić w błąd, a druchii zdecydują się na atak? – Powiedział
Koradrel. – Chrace nie może stać samotnie, podobnie jak Ellyrion.
– Wróg ma zbyt mało czasu, aby zająć wystarczająco dużo ziemi, zanim nadejdą śniegi –

200
powiedział Caledor. – Nagarythe to trudna kraina, a wróg będzie miał jeszcze trudniejsze
problemy z zaopatrzeniem niż my. Jeśli będą chcieli działać w jakikolwiek sposób, nastąpi to
dzięki kultom. Jeśli są na tyle głupi, by zapuścić się na wolność, nie znajdą dla nich
wystarczającej ilości środków.
– A na wiosnę? – Powiedział Thyriol. – Niezależnie od tego, czy sekty zostaną
wyciągnięte, czy nie, ich zniszczenie nie zmusi poddania się wroga.
– Podwójny blef – powiedział Caledor z uśmiechem. – Dajemy do zrozumienia, że plan
ataku to podstęp. W rzeczywistości sprowadzimy armię do Ellyrion jak najszybciej i
zaatakujemy Tiranoc. Jestem pewien, że w królestwie wciąż jest wielu, którzy chętnie
powiększaliby nasze szeregi.
– Atak? – Powiedział Carvalon. – Czy jesteśmy tak pewni swojej siły, że
zaryzykowalibyśmy ją?
– Jestem pewien, że opóźnienie nie uczyni nas silniejszymi – powiedział Caledor.
Plan został uruchomiony. Posłańcy zostali wysłani otwarcie do garnizonów, informując
ich o proponowanym oszustwie w nadziei, że rozkazy zostaną przechwycone i przekazane
druchii. Tymczasem książęta wrócili do swoich królestw z prawdziwymi planami, pod ścisłą
instrukcją, aby nie powierzać ich innym. Wiosną Caledor wyśle wiadomość o zebraniu armii
do Thyriola, który z kolei poinformuje książąt za pomocą swoich kryształów wiadomości.
Zanim druchii usłyszą o armii gromadzącej się w Ellyrionie, będzie już za późno, by
zareagowali.
Po raz pierwszy od wielu lat Caledor opuścił radę z niewielką pewnością siebie.
Obawiając się optymizmu, który został podważony przez odbieranie Cothique, Król Feniks
nie dał zbyt wiele nadziei, ale mimo to był zadowolony z ponownego podjęcia pozytywnych
działań. Zimę spędził w Tor Caled ze swoją rodziną, której towarzystwo lepiej tolerował niż
podczas swojej ostatniej wizyty.
Zima kaledoriańska była szczególnie ciężka. Silne wiatry i ulewne deszcze uderzały w
góry przez cały sezon i żaden elf nie zapuścił się, chyba że pojawiła się inna opcja. Smoki
szukały schronienia w swoich jaskiniach, a Caledor spędził dużo czasu przy oknach pałacu,
wpatrując się w północ, zastanawiając się, czy gwałtowna pogoda jest jakaś wyczarowaniem
jego wrogów.
W ostatnich dniach zimy gradobicie pochłonęło Tor Caled, kulki lodu wielkości pięści
wbijające się w dachy pokryte dachówką i uderzające o brukowane ulice. Lód otoczył okapy
domów i pałaców, a wartownicy na ścianach szukali schronienia w swoich pokojach
wartowniczych, ogrzewając się przy ogniu magicznych palenisk.
Wśród ulewy pojawiła się samotna postać, mocno oparta o atak z nieba. Podjechał do
bram miasta i zażądał wejścia, ujawniając się jako Carathril, główny herold Króla Feniksa.
Wiedząc, że tylko najpilniejsze wieści przyniosą posłańca przy tak przerażającej pogodzie,
strażnicy przenieśli Carathril do pałacu tak szybko, jak mogli, podczas gdy wiadomości były
wysyłane z wyprzedzeniem, aby ostrzec Caledora o jego przybyciu.

201
Herold był oszołomionym widokiem, gdy przybył do Caledora w swoim pokoju
tronowym. Pozbył się swoich najcięższych futer i peleryny, ale jego długie włosy wisiały na
mokrych szatach, a koc był rzucony na ramiona przez służących Króla Feniksa. Król kazał
przynieść gorącego wina swojemu heroldowi, pomachał mu do jednego z miejsc otaczających
tron i usiadł obok Carathril.
– Marsz druchii – powiedział herold między szczękami zębów. Jego twarz była blada i
rysowana, zmęczenie przygasało w oczach, usta bezkrwawe. – Wiadomość dotarła na wyspę
płomienia z Finudel. Twierdzy północnego Ellyrionu zostały opróżnione, ich garnizony
zniknęły. Przyszedł orzeł, ostrzegając, że ciemna armia maszeruje na południe wzdłuż
Annulii, kierując się na Eagle Pass. Finudel i Athielle zgromadzą armię, jaką mogą, ale
poprosą o przywołanie gospodarza, by mógł zaatakować.
Uczestnicy pojawili się z jedzeniem i piciem. Caledor rozkazał Carathrilowi odpocząć i
zregenerować siły, podczas gdy rozważał wiadomości, które przyniósł. Król Feniks spotkał
Doriena w swoich komnatach i powiedział bratu o tym, co się dzieje.
– Jadę do jaskiń smoka – powiedział Dorien. – Kiedy budzę smoków z ich hibernacji,
musisz zabrać jak najwięcej żołnierzy na pomoc Ellyrianom.
– Wyślij swoich najszybszych jeźdźców do Lothern i niech Straż Morska pospieszy na
wybrzeże Ellyrion – powiedział Caledor. – Wyślę Carathril z powrotem na Wyspę Płomienia,
aby odebrał wiadomość, że maszerujemy. Przynieś smoki Torowi Elyrowi, a książęta będą ze
mną jechać.
– Druchii oszaleli na marszu w zimie – powiedział Dorien. – W Nagarythe śniegi musiały
mieć swoje żniwo.
– Coś ich do tego doprowadziło – powiedział Caledor. – Chyba że kontrolują żywioły.
Być może nasza sztuczka, aby ich wywabić, zakończyła się sukcesem lepiej, niż się
spodziewałem.
– Uda się to tylko wtedy, gdy uda nam się pokonać tę armię – powiedział Dorien. – Ten
uprzedzający napad zaskoczył nas.
– To niepokojące – zgodził się Król Feniks. – Obawiam się, że nasze tajemnice nie zostały
zachowane, a druchii wiedzą coś o tym, co zamierzałem. Jakie jest inne wytłumaczenie takiej
pochopnej kampanii? ”
– Nie zastanawiaj się zbyt długo, bracie – powiedział Dorien, otwierając skrzynię, w
której była przechowywana jego zbroja. – Druchii nie myślą racjonalnie, a próba ich
zrozumienia oznacza podzielenie się ich szaleństwem.
Caledor zaoferował swojemu bratu bezpieczną podróż i wrócił do sali tronowej. Carathril
wyglądał na nieco przywróconego z zimowej próby i przybrał zrezygnowany wyraz twarzy,
gdy Caledor wyjaśnił, że następnego dnia będzie musiał wyjść, aby przekazać wiadomości
innym królestwom.
– Chciałbym, żebyś dłużej cieszył się gościnnością mojego królestwa – powiedział
Caledor, kładąc dłoń na ramieniu drugiego elfa. – Nikt nie dał więcej energii naszej sprawie

202
niż ty.
– Wygląda na to, że Morai Heg wybrała dla mnie życie w siodle – powiedział herold. –
Mój statek czeka na mój natychmiastowy powrót. Nie ma sensu zwlekać, dziś znów będę
jeździł.
Caledor skinął głową w podziękowaniu i jeszcze mocniej ścisnął ramię Carathril.
– Bel Shanaar popełnił wiele błędów, ale wybór herolda nie był jednym – powiedział Król
Feniks.
Carathril uśmiechnęła się, przyciskając dłonie do parującego kubka grzanego wina.
Caledor opuścił herolda i poszedł do żony i syna, aby wyjaśnić, że niedługo odejdzie.

Marsz na północ był nieprzyjemny, zimowe sztormy nie osłabły w ich przemocy, gdy
armia Caledoru przepychała się przez wiatr i deszcz. Drogi górskie przypominały raczej
płytkie strumienie, a lawiny błotne i spadające głazy często blokowały im drogę, czyniąc
postęp jeszcze wolniejszym.
Gdy schodzili w dół między Caledor i Ellyrion, pogoda złagodniała, choć w żadnym
wypadku nie sprzyjała szybkiemu marszowi. Armia podróżowała bez zapasów i sprzętu,
wagony bagażowe pozostawione w Tor Caled z powodu trudnych warunków. Ellyryjska
armia byłaby podobnie pozbawiona machin wojennych – takie silniki nie pasowałyby do ich
szybko poruszających się kolumn rycerzy-rabusiów – dlatego Caledor opracował strategię
dostosowaną do sił, które miałby do dyspozycji. Próba powstrzymania druchii w Eagle Pass
byłaby lekkomyślna i musiałby przekonać Finudela i Athielle, aby wpuścili ich na równiny,
na których smoki i kawaleria Króla Feniksa miałyby największy wpływ.
Pogoda poprawiała się stopniowo, gdy wkraczali do Ellyrion. Burze stały się ulewne i
ostatecznie ustąpiły, gdy na horyzoncie pojawiły się iglice Tor Elyr. Caledor z ulgą zobaczył
ogromną liczbę pawilonów i stad w stolicy Ellyrii; armia królestwa jeszcze się nie rozpoczęła.
Jego pewność siebie uległa dalszej poprawie, gdy zobaczył sześć smoków na niebie powyżej,
pilnując każdego zbliżającego się wroga.
Spotkanie z Finudelem i Athielle było krótkie. Zgodzili się na jego plan i wysłali eskadry
ich lekko opancerzonej kawalerii do Eagle Pass, aby patrzyli na przybycie druchii, dwóch
smoków wysłanych jako eskorta, aby upewnić się, że nie zostaną pokonani. Połączona armia
została przeniesiona na zachód na dwa dni, tym lepiej, aby chronić Tor Elyr przed atakiem.
To było pełne napięcia oczekiwanie. Nikt nie znał pełnego zasięgu gospodarza Naggarothi
i Caledor zawsze myślał, że atak był dywersją, stworzoną, aby zwrócić jego uwagę na inny
cel. Wysłał jednego ze swoich smoczych książąt na północ, aby ostrzec Koradrela w Chrace,
że druchii mogą podjąć próbę nowego ataku na jego królestwo, zapewniając swojego kuzyna,
że pomaszeruje mu na pomoc tak szybko, jak to możliwe, jeśli okaże się to prawdą.
Strzelcy wysłani w celu obserwowania wroga wrócili trzy dni później, potwierdzając, że
duża część druchii wyszła z Eagle Pass i zmierza w kierunku Tor Elyr. Czarny smok przybył
z armią, wraz z kilkoma jeźdźcami na gryfonach i manticores. Nie dotyczyły one nadmiernie

203
Króla Feniksa; jego smoki będą pasowały do bestii Druchii.
Za zgodą Finudela i Athielle Caledor rozkazał armii maszerować. Im szybciej druchii
zostaną skonfrontowani i zniszczeni, tym szczęśliwszy będzie Król Feniks. Po tym ostatnim
ataku cofniętym, będzie mógł odpowiedzieć na kolejną ofensywę lub, jak miał nadzieję, być
w stanie zmobilizować swoją armię do ataku na Tiranoc wczesną wiosną.
Niebo było zachmurzone, gdy armie Caledor i Ellyrion ruszyły w stronę Eagle Pass. Zima
nie zrezygnowała całkowicie z uścisku, a powiew zimnego deszczu zmiotł równiny,
sprowadzone z gór.
Zwiadowcy poinformowali, że wróg rozbił obóz u podnóża Annulii. Wyglądało na to, że
zamierzali strzec wejścia do Eagle Pass, potwierdzając podejrzenie Caledora, że zostali
wysłani, by powstrzymać każdą próbę złamania Tiranoc. W świetle tego pośpieszny marsz
druchii na południe miał więcej sensu i wskazywał na zmianę strategii z wcześniejszych lat.
– Być może Carvalon i Tithrain mieli rację – zasugerował Finudel, gdy gościł Caledora w
pawilonie, który dzielił ze swoją siostrą. Armia znajdowała się dwa dni od obozu druchii, a
Caledor zwołał książąt i kapitanów razem na ostateczną radę przed bitwą. – Druchii wydali
swoją energię i nie mogą już oszczędzać żołnierzy za napady na inne królestwa.
– Nie – powiedział Caledor. – Dlaczego nie bronić zachodniego krańca przełęczy?
Jedynym powodem, by przyjść na wschód, jest Tor Elyr.
– Co to za różnica? – Powiedział Dorien. – Wróg popełnił błąd i powinniśmy
kapitalizować.
– Zgadzam się – powiedział Król Feniks. – Atakujemy zgodnie z planem. Ellyryjska
kawaleria utworzy południowe skrzydło armii i okrąży obóz wroga na zachodzie, odcinając
drogę do Eagle Pass. Reszta armii naciska na atak.
Następnie opracowano bardziej szczegółowe plany, wykorzystując dyspozycje wroga
sprowadzone przez eskadry zwiadowcze. Druchii zajmowali linię wzgórz biegnących z
południowego wschodu na północny zachód, chronionych od wschodu przez jezioro. Zbiornik
wodny nie był przeszkodą dla smoków, a Caledor skorzystał z nadzoru, prowadząc smoki
przez jezioro, aby zaatakować odsłoniętą flankę wroga, podczas gdy piechota atakowała z
południa.
Po ustaleniu planu książęta i kapitanowie wrócili do swoich kompanii. Caledor pozostał z
Finudel i Athielle.
– Jeśli popełniłem błąd w moich planach, powiedz to teraz – powiedział im Król Feniks,
wykrywając cień niechęci księcia i księżniczki.
– Plan jest dobry – powiedział Finudel, ale wymienił spojrzenie ze swoją siostrą.
– Jednak jeśli zawiedzie, droga do Tor Elyr będzie szeroko otwarta – powiedziała
Athielle. – Jeśli nie odniesiemy zwycięstwa, zostaniemy zepchnięci na południe i zachód, z
dala od miasta.
– Lepiej, żebyśmy nie zawiedli – powiedział Caledor. – Żadna bitwa nie jest pewna, ale
nie możemy pozwolić druchii umocnić się na wschód od gór. Porzucenie północnego

204
Ellyrionu i przeniesienie się na południe sugeruje, że druchii mogą wykorzystać twoje
królestwo jako krok do inwazji na Caledor.
– Nie być surowym, ale czy byłoby to takie złe? – Powiedział Finudel. – Caledor niewiele
ucierpiał, a jego obrona jest silna.
– Będą musieli zniszczyć Tora Elyra – powiedziała Athielle. – Nie można pozostawić
zagrożenia dla ich obozu.
Finudel był przerażony tą myślą.
– Wracamy do naszej wcześniejszej troski – powiedział książę. – Być może druchowie
mają kolejną armię w przełęczy, czekającą, aż odsłonimy naszą flankę atakiem na
obozowisko.
– Jeśli widzisz inny sposób postępowania, powiedz mi teraz – powiedział Caledor. – Jeśli
nie, atakujemy za dwa dni.
Władcy Ellyrion nie przedstawili lepszego planu, dlatego Caledor wrócił do swojego
namiotu. Zwolnił swoich sług i usiadł głęboko w myślach, próbując dostrzec cel wkroczenia
druchii. Bez względu na to, w jaki sposób spojrzał na sytuację, najbardziej prawdopodobnym
powodem była dywersja lub pierwsza próba w kierunku Caledora.
Niezależnie od podstępu druchii, Caledor postanowił zniszczyć ich armię i poradzić sobie
z wszelkimi konsekwencjami. Zatracenie się w odgadywaniu zamiarów fanatycznego
Naggarothi było bezcelowym ćwiczeniem, jak ostrzegał Dorien.

Odświeżający wiatr przyniósł chłód z gór, a niskie chmury były jednolitym szarym
prześcieradłem na niebie. Awangarda strażników Finudela stoczyła krótką potyczkę z
udziałem druchii w środku dnia, wypędzając pikiety z powrotem do obozu. Armia Caledora
ustawiła się na linii bitwy, gdy w obozowisku wroga rozległy się ostrzegawcze rogi, a obok
namiotów ustawiły się rzędy włóczników i kuszników.
Barykada zaostrzonych kołków broniła podejścia z południa. Krótka próba eskadry
rycerzy ujawniła, że wykopano również rowy, co uniemożliwiło szarżę kawalerii. Nie było to
objawieniem dla Caledora, który nie planował popełnić swoich rycerzy w ataku frontalnym.
Gdy kilka tysięcy druchii zebrało się do bitwy, był przekonany, że jego plan zadziała. Wróg
nie zastanawiał się nad atakiem powietrznym przez jezioro.
Wśród czerni i fioletu Naggarothi było kilka czerwonych sztandarów ozdobionych
symbolami chainitów. Ich widok wywołał falę gniewu w armii Caledora, gdy przypomniano
sobie okrucieństwa Cothique. Król Feniks wysłał surowe słowa do swoich kapitanów, że nie
pozwalają, aby zemsta wpływała na ich osąd. Będą postępować zgodnie z planem, jak to
nakreślono, i nie będą starali się zemścić się przeciwko Khainitom, jeśli oznaczałoby to
jakiekolwiek odchylenie.
Otrzymując zapewnienie, że wszystko pójdzie zgodnie z żądaniami Króla Feniksa,
Caledor wzniósł się w przestworza na szczycie Maedrethniru. Smok był w opryskliwym
nastroju.

205
– Mokry dzień bitwy – dudniło bestia. – Zabierasz mnie z wygody mojej kryjówki dla tej
motłochu?
– Spójrz tam, na zachód od obozu – odpowiedział Caledor.
Na szczycie skalnej skały czarny smok napiął skrzydła. Z tej odległości Caledor nie mógł
dostrzec żadnego szczegółu jeźdźca, który wydawał się dziwnie ustawiony, by wspierać
swoje wojska. Dwóch jeźdźców z Mantikory i para gryfów podskoczyło w powietrze nad
obozem, ale jeździec smoka nie poruszył się. Stworzenie, którym jeździł, było ogromne,
górowało nad pawilonami druchii. Nie miał wątpliwości, że taki wierzchowiec należałby do
wysokiej rangi księcia druchii.
W armii były inne stworzenia, ustawione na pozycję przez bestie druchii. Chmury pary i
dymu unosiły się nad potworami, gdy przedzierały się przez szczeliny pozostawione przez
piechotę.
Lecąc nisko, Caledor zasygnalizował swoim kapitanom, aby usłyszeli postęp. Trąby
rozbrzmiewały wzdłuż linii srebra i bieli i jako jedna armia Króla Feniksa ruszyła naprzód.
Finudel i jego rycerze-łupieżcy skręcili w lewo, kierując się na zachód, podczas gdy Athielle i
jej kawaleria przetoczyli się bardziej na północ, stawiając się między bratem a wrogiem, aby
odeprzeć wszelki kontratak.
Nie chcąc zbyt wcześnie ujawniać swoich zamiarów, Caledor krążył nad swoimi
żołnierzami wraz z innymi smokami. Gdy wróg znalazł się w zasięgu łuku, kierowali się na
wschód i zbliżali się do wroga zza jeziora.
Ze swojego punktu obserwacyjnego zbadał układ obozu druchii. To było jak kilka, które
widział wcześniej, ułożone w uporządkowanych liniach, choć zauważył kilka grup namiotów
rozrzuconych wzdłuż obrzeży na południu i wschodzie. Wydawało się to dość duże w
porównaniu z liczbą utworzonych żołnierzy, co dało królowi Feniksa chwilową przerwę na
przemyślenie. Uznał, że potwierdziło to jego podejrzenie, że obozowisko było przeznaczone
jako miejsce postoju i był przygotowany na przyjęcie większej liczby żołnierzy w przyszłości,
gdy budowane będą fortyfikacje.
Niektórzy kultyści nie byli w stanie utrzymać swoich pozycji i zostali zwolnieni z linii
druchii. Ich krzyki i krzyki były słyszalne, gdy Maedrethnir sunął wzdłuż linii armii Caledora.
Kompanie włóczni nie zatrzymały się z wyprzedzeniem, pozostawiając Khainitów do
czynienia z łucznikami, którzy zatrzymywali się w długich kolejkach, kłaniając się gotowi.
Gdy pierwsze strzały zostały uwolnione, Khainici rozpoczęli szarżę, kierując się w stronę
centrum armii Caledora. Ogarnęła ich chmura strzał, które zostały zdyscyplinowane przez
zdyscyplinowane salwy, pozostawiając po sobie ślad półnagich ciał. Bez względu na ofiary
kultyści nacierali dalej, kierując się w stronę łuczników.
Żaden kultysta nie dotarł na linię, ale ich samobójczy atak złamał spójność armii
Caledora. Kompanie włóczni zbliżały się do zasięgu kuszy wzmacniacza wroga, nie wsparte
przez ich łuczników. Gdyby czekali, aż łucznicy się do nich przyłączą, cierpieliby z powodu
ostrzału rakietowego wroga; jeśli będą naciskać, ryzykują kontratak.

206
– Idź z włóczniami! – Caledor zawołał Doriena, machając lancą w kierunku wroga. –
Zabierz ze sobą Anatherion!
Jego brat zasygnalizował jego zrozumienie i dwa smoki zanurkowały, szybko dogoniwszy
kompanie włóczni. Wróg skoncentrował swoją linię, aby sprostać temu atakowi, dodatkowo
osłabiając flankę, wciąż ufając ochronie oferowanej przez jezioro. Caledor dał znak
pozostałym smoczym książętom, by poszli za nim, gdy kierował się na wschód w stronę
wody.
Dorien i Anatherion sunęli wzdłuż linii druchii, a ich smoki tchnęły ogniem w kuszniki
donosicieli, gdy włócznicy Caledora walczyli przez rowy obronne. Mantiki i gryfy
przemknęły przez obóz, a wkrótce skomplikowana walka powietrzna wznosiła się i opadała
ponad dwie linie piechoty, mniejsze bestie próbowały oddzielić dwa smoki i skoncentrować
swoją liczbę na jednym z nich. Dorien i jego towarzysz byli świadomi ryzyka i wspięli się
wyżej, niemal od czubka skrzydła do czubka skrzydła, zostawiając za sobą mantikiery i gryfy.
Po krótkiej dyskusji zstąpili ponownie, oba smoki włóczyły się w stronę manticores z
płomieniem i pazurami.
Caledor pilnował głównej bitwy, gdy Maedrethnir wyskoczył nad jezioro, a jego skrzydła
biły, powodując fale na spokojnych wodach. Włócznicy prawie dotarli do druchii, a łucznicy
szybkim krokiem wspięli się; Kawaleria Athielle dotarła do wzgórz na zachód od obozu i
skręciła na północ, by zaatakować wroga od tyłu; za chwilę Caledor i jego smoki dotrą do
wschodniego krańca obozu, a druchii zostaną otoczone.
Fala ruchu w obozowisku przyciągnęła wzrok Króla Feniksa. Dziesiątki namiotów zostały
szybko zrzucone, odsłaniając zmasowane akumulatory miotaczy powtarzaczy. Zaraz po ich
ujawnieniu machiny wojenne rozpoczęły śmiertelne strzały. Włócznicy zostali skazani przez
wynik przez pierwszą niszczycielską salwę, gdy nawigowali przez ściany palików.
Caledor leciał w chmurę żelaznych włóczni, a każdy trzon lśnił śmiercionośną runą.
Maedrethnir dołożył wszelkich starań, aby ominąć ostrzał, ale strzały stuknęły i rozerwały
jego bok, gdy skręcił na północ. Wał rozerwał mu skrzydło, pozostawiając płonącą dziurę, a
smok pozwolił, by stracił warczenie bólu.
Za Caledorem Imrithir i jego wierzchowiec nie mieli tyle szczęścia. Złowiony przez
błyskawicę książę opadł na siodło, a wałek przeszył mu pierś; jego smok wymachiwał dwoma
piorunami przeszywającymi jego gardło i spadł do jeziora z ogromną erupcją wody.
W obliczu takiego ciężaru ognia kompanie włóczni walczyły o jakikolwiek postęp. Ci,
którym udało się wynegocjować stawki i pociski, byli łatwym celem dla kuszników-
wzmacniaczy i zginęli setkami. Caledor przyspieszył na północ, poza zasięg miotaczy
pocisków, szukając innej drogi do obozowiska, ale zobaczył, że pierścień silników otacza całe
wzgórze.
Bitwa zmieniła się za chwilę. Athielle była zmuszona powstrzymać szarżę, pozostawiając
piechotę bez wsparcia wspierając się w zęby wroga. Hydry i chimery wpadły do walki,
miażdżąc i gryząc, dna ognia i skamieniałego gazu, które odbiły się na ciężkim żniwie.

207
Powyżej obozu Dorien i Anatherion starali się zagrażać silnikom wojennym druchii, ale
wielokrotnie odpychali je nurkowe ataki manticores i gryfów. Ryzykując zestrzelenie, dwóch
książąt wypędzono dalej i dalej na północ, z dala od bitwy piechoty.
Teraz, gdy ujawniono miotacze pocisków, Caledor zobaczył geniusz, z jakim zostały
umieszczone. Każdy smok lądujący w celu zniszczenia baterii byłby łatwym celem dla co
najmniej dwóch innych. Leciał wysoko przez obóz, szukając szczeliny w obronie do
wykorzystania, ale nic nie znalazł. W obliczu zmasowanych machin wojennych kapitanowie
piechoty zabrzmili wycofaniem, wycofując linię z powrotem do rowów, gdzie przynajmniej
była pewna osłona przed nieustającymi salwami machin wojennych. Było to jednak tylko
chwilowe wytchnienie; w pewnym momencie będą musieli awansować lub wycofać się ze
swojej pozycji i zostaną wtedy odcięci.
Caledor musiał szybko myśleć. Piechota druchii reformowała się po walce w zwarciu,
gotowa wykorzystać przewagę. Sytuacja była zła, ale zdecydowany ruch mógł teraz cofnąć
łaskę bitwy w stronę sił Króla Feniksa.
Zauważył, że jeździec smoka Naggarothi się nie poruszył. Być może książę nieufnie
podjął się walki lub po prostu zostawił otwarte opcje. Tak czy inaczej, Caledor nie byłby
pewny zwycięstwa, gdyby nie mógł wyciągnąć czarnego smoka, najlepiej odciągając go od
ochrony miotaczy pocisków.
Kiedy Maedrethnir znów krążył, zbyt wysoko, by mogły go zabić druchii, Caledor widział
więcej ruchu w obozie wroga. Z wysokości nie można było niczego dostrzec wyraźnie, ale
spojrzał na króla, jakby plamy cienia biegły od namiotu do namiotu.
– Co widzisz? – Zapytał Maedrethnira, którego oczy były nawet bystrzejsze niż Króla
Feniksa.
Smok odwrócił wzrok w ziemię i zatrzymał się w powietrzu, powoli bijąc skrzydłami, by
utrzymać pozycję. Z piersi Maedrethnira rozległ się dziwny pogłos, drakoński dźwięk
zaskoczenia.
– Wygląda jak cienie, które chodzą – powiedział Maedrethnir. – Nie widzę postaci, które
je rzucają.
Patrząc, Caledor zobaczył kałuże ciemności zbieżne na jednym z akumulatorów miotacza
pocisków. Wydawało się, że istnieje jakaś walka, a załoga wyciąga miecze przeciwko
wrogowi, którego Caledor nie mógł dostrzec. Cokolwiek zaatakowało, nie zajęło dużo czasu,
aby przytłoczyć załogi wojennych silników. Akumulator zamilkł, a ciemność rozproszyła się,
przemierzając obóz, po czym połączyła się obok kolejnej linii miotaczy.
– Atak! – Zawołał Caledor, wykorzystując szansę. – Na wschód!
Maedrethnir nie zawahał się. Smok złożył skrzydła i zanurkował. Poczuł dreszcz
przebiegający przez ciało smoka, gdy znalazły się w zasięgu miotaczy pocisków. Żadna salwa
nie została wystrzelona, a para spadła dalej. Zamykając szybko, Caledor zobaczył mroczne
elfy walczące z załogami silników wojennych. Nie wiedział, co się dzieje, ale wiedział, że nie
ma czasu do stracenia.

208
Spojrzenie powyżej pokazało, że inni jeźdźcy smoków zauważyli bezpieczne zejście ich
króla, a wraz z rykami i rykiem ognia pogrążyli się, chcąc dokonać zemsty na druchii, która
ich dręczyła. Widząc atak smoków, piechota ruszyła naprzód z trąbami rozdzierającymi atak,
podczas gdy Athielle i Finudel wreszcie byli w stanie zasygnalizować szarżę kawalerii.
Caledor zerknął na czarnego smoka i zobaczył, że jego jeździec nie wykonał żadnego
ruchu w odpowiedzi na zwrot fali bitwy. Bardziej bezpośrednie zagrożenie pojawiło się jako
Mantikora, a jego jeździec wystrzelił z linii druchii, kierując się prosto na Króla Feniksa.
– Uważaj na żądło – powiedział Caledor.
– To nie pierwszy mantor, który zabiłem – odpowiedział Maedrethnir ze śmiechem. –
Zajmij się jeźdźcem, a pokażę ci, jak to się robi.
Druchii siedzieli okrakiem na bestii, która dzierżyła włócznię zawleczoną trzaskającą
energią. Caledor wziął trafienie na swoją tarczę, magia płonęła jasno z ochronnego zaklęcia
związanego z ithilmar. Lanca Króla Feniksa znalazła udo jeźdźca Mantikory, przebijając
zbroję i kość, by wślizgnąć się w bok potwora. Wył z bólu i uderzył go w dolną stronę
Maedrethnira. Smok złapał ciskający wyrostek w jeden z tylnych pazurów, a drugi chwycił
mantorę za gardło.
Potężnymi ruchami skrzydeł Maedrethnir skierował się w górę, ciągnąc za sobą mantorę.
Jeździec nie był jeszcze martwy i machnął włócznią w gardło smoka, ale jego punkt został
odtrącony przez zanurzoną lancę Caledora. Odwracając się, smok nieznacznie zmienił
uchwyt, przesuwając ogon manticore z tylnego pazura na przód. Jednym ugryzieniem
Maedrethnir odciął ogon, a żądło opadło, gdy manticore szalał, wykręcał się i warczał w
nieruchomym uścisku smoka.
– A teraz koniec – oświadczył Maedrethnir.
Jego szczęka znów pękła, zaciskając się na jeźdźcu i przecinając kręgosłup Mantikory.
Kręgi roztrzaskały się, gdy smok zacisnął szczęki, a krew przelała się pod prysznicami do
obozu daleko w dole. Z ostatnim wysiłkiem Maedrethnir zgiął ciało i nogi, rozrywając
mantorę na pół. Pozwolił, by resztki krwi wylewały się z jego uścisku, zdeformowane zwłoki
jeźdźca opadły, a resztki mantory wirowały w ziemi.
Gdy tylko spojrzał na piechotę Druchii, Caledor wiedział, że bitwa została wygrana. Wróg
płynął z powrotem przez obóz w setkach, porzucając swoje pozycje w masowej trasie. Nie
byłoby ucieczki przed Finudelem i Athielle zamiatającymi z drugiej strony obozowiska.
Wielu druchii rzuciło broń, prosząc o litość. Ich prośby padły na głuche uszy, gdy rycerze i
włócznicy zebrali się, zabijając każdego wroga na swojej drodze.
Zarówno gryfy, jak i ich jeźdźcy zostali zabici przez innych smoków, a pozostała przy
życiu mantykora skierowała się na zachód, jeździec uznał, że należy wycofać się w
odpowiednim czasie. Caledor ponownie spojrzał na czarnego smoka. Było coś niepokojącego
w sposobie, w jaki jeździec był zadowolony z oglądania masakry. Zastanawiał się, czy to
może jakaś iluzja wyczarowana przez druchii, i powiedział Maedrethnirowi, by podszedł do
niego. Gdy tylko król i jego smok ruszyli w jego stronę, smok wzniósł się w powietrze,

209
masywne skrzydła rzucały ogromny cień na obóz.
Mimo to jeździec przetoczył się przez eskadrę rycerzy rabusiów Athielle, niszcząc
dziesiątki jeźdźców i koni, kłęby chmur trujących oparów jeszcze bardziej zatruwających
smoka. Leniwym obrotem potwór o czarnym łusku skręcił na zachód. Caledor zobaczył krótki
błysk lśniącego niebieskiego, płonącego miecza uniesionego w szyderczym pozdrowieniu, a
potem smok podniósł się w stronę chmur. Miał zbyt dużą przewagę, by zacząć łapać i wkrótce
zniknął w chmurach nad górami.
Zniepokojony tym pokazem, niepewny, co to znaczy, Caledor skierował Maedrethnira na
ląd. Większość obozu została już opanowana. Jedyny opór zdawał się pochodzić od grupy
elfów w czarnych płaszczach, którzy schronili się w małym zagajniku drzew na północnym
zboczu wzgórza.
– Wypalę je – powiedział Dorien, omijając smoka.
Był poza zasięgiem słuchu, zanim Caledor zdążył odpowiedzieć, wznosząc się coraz
wyżej, przygotowując się do zamachu. Caledor podążył za bratem wzrokiem, podnosząc
głowę, gdy książę i smok wspinali się w chmury.
Krzyk z lewej strony przyciągnął jego uwagę.
– Odwołaj atak! – Zawołał Finudel, galopując ciężko przez zdeptane namioty, a jego
rycerze starali się dotrzymać kroku.
– Oni są sojusznikami! – Krzyknęła Athielle, jadąc równie mocno z zachodu.
Książę i księżniczka trzymali rumaki obok Caledora, przerażenie zapisane w ich minach.
– Naggarothi w lesie nie są wrogami – powiedział Finudel. – Rozpoznaję ich.
– To Cienie Anarów! – Sapnęła Athielle. – Nie krzywdź ich.
Przeklinając, Caledor zaszczekał na Maedrethnira, by rzucić się na siebie. Ruszyli w
stronę drzew, gdy Dorien zaczął strome zejście, dym i ogień płynęły z paszczy smoka.
Caledor wiedział, że nie ma sensu krzyczeć; jego brat nic nie usłyszałby z ryku wiatru.
– Stań przed nimi – powiedział Maedrethnirowi. – Szybko!
Smok pędził w stronę drzew, a skrzydła biły rozrzucone po elfach potężnymi podmuchami
wiatru. Caledor pochylił się nisko i uniósł tarczę, aby skierować pędzące powietrze nad
głową, aby jego siła nie spadła na siodło.
Dorien nie zwolnił, prawdopodobnie sądząc, że Caledor dołączył do ataku. W obliczu
chwiejnego wiatru jedyne, co mógł zrobić król, to ścisnąć lancę i tarczę, spoglądając przed
siebie przez spuszczone oczy.
Maedrethnir ryknął, a całe jego ciało trzęsło się z wysiłku. Ogłuszający ryk uderzył w
umysł Caledora; przez chwilę ogarnął go pierwotny strach i prawie puścił lancę. Było to
wyzwanie, krzyk myśliwski, roszczenie o terytorium, którego nie mogło się równać żadne
inne stworzenie.
Smok Doriena zareagował instynktownie, odwracając się od lasu, by rzucić się prosto na
Maedrethnira, rycząc swoją odpowiedź. Niemal wyrzucony ze swego tronu siodłowego przez
zmianę kierunku, Dorien zgubił tarczę, która spadła na drzewa, gdy Maedrethnir i drugi smok

210
pospieszyli ku sobie.
Caledor zdał sobie sprawę, że wypowiadając wyzwanie, Maedrethnir powrócił do swojego
najbardziej dzikiego stanu. Szczeknął zaklęcia Dragontamera, próbując oderwać smoka od
jego instynktownego zachowania; domyślał się, że Dorien zrobiłby to samo.
Maedrethnir wydał dziwny okrzyk bólu, odrywając się od furii. Złożył skrzydła, opadając
jak wielki kamień, tak że drugi smok przeszedł nad głową. Mógł tylko otworzyć je do
połowy, zanim uderzy o ziemię, z rozłożonymi nogami, aby zmniejszyć siłę uderzenia. Pnie
eksplodowały w drzazgi, a gałęzie porozrzucane, gdy smok wbijał się w las. W potopie
zieleni i brązu smok i jeździec ześlizgnęli się po płytkim zboczu, pazury Maedrethnira wyryły
głębokie bruzdy w ziemi, gdy zwalniał.
Zatrzymali się i smok opadł na brzuch, ciężko dysząc. Szyja Caledora zapłonęła bólem i
zdał sobie sprawę, że jego zęby były zaciśnięte tak mocno, że mięśnie jego szczęki się
zablokowały. Z trudem otworzył usta, a ból przebiegł po bokach szyi.
Maedrethnir potrząsnął głową, wydmuchując dym, gdy odzyskał zmysły.
– Wszystko w porządku? – Zapytał smok, odchylając głowę, by spojrzeć na Caledora.
Król Feniks chrząknął i skinął głową najlepiej jak potrafił, nie mogąc mówić. Opuścił
tarczę i lancę na ziemię i wyrwał ozdobny hełm i rękawice. Pocierając szyję w dłoniach,
wyciągnął plecy, bojąc się, że złamał mu kręgosłup. Nie było bólu, a on się rozluźnił,
pochylając się, by poklepać smoka po ramieniu.
– Nie jesteśmy sami – powiedział Maedrethnir.
Caledor rozejrzał się i znalazł się w otoczeniu kilkudziesięciu elfów w czarnych
płaszczach, z łukami wygiętymi w strzały skierowane wprost na niego. Jeden z nich podszedł
bliżej, z łukiem w dłoni pięknym srebrno-białym przedmiotem, którego sznur nie był grubszy
niż włosy panienki elfa. Ciemne oczy spojrzały Caledorowi chłodno spod kaptura elfa.
Powoli opuścił łuk, a inne mroczne elfy zrobiły to samo.
– Musisz być Królem Feniksa – powiedział ich przywódca, ściągając kaptur, odsłaniając
smukłą srebrną koronę. – Ten, który nazywa siebie Caledorem.
– Musisz być Alith Anar – odpowiedział Caledor. – Ten, który nazywa siebie Królem
Cienia.

Ellyrianie szukali w lesie Caledora. Król Feniks usłyszał, jak Finudel woła jego imię.
Kolejny, lżejszy głos wzywał Alith: Athielle. Na dźwięk głosu księżniczki nastąpiła zmiana w
zachowaniu Alith. Skinął na Caledora, by zsiadł z konia i rozproszył swoich wojowników
szybkim rozkazem.
Maedrethnir osiadł, pozwalając Caledorowi odpiąć uprząż i zrzucić na porośnięte
gałęziami ziemię. Stojąc obok Króla Cieni, Caledor stwierdził, że Alith jest o wiele niższa niż
się spodziewał, a także o wiele młodsza. Prawdopodobnie nie miał nawet stu lat, ale z jego
wyczynów Caledor uważał go za weterana wojny.
– Malekith żyje – powiedział Alith.

211
Z początku Król Feniks myślał, że źle usłyszał.
– Co powiedziałeś? – Powiedział Caledor.
– Malekith, książę Nagarythe, wciąż żyje – powiedział Alith.
– Mylisz się – powiedział Caledor, kręcąc głową. – Został spalony przez płomień
Asuryana. Rozmawiałem z tymi, którzy to widzieli.
– Rozmawiałem z nim niedawno – odpowiedział Alith z lekkim uśmieszkiem. – Które z
nas się myli?
– Jak to możliwe? – Pomysł był nie do zrozumienia dla Caledora. Świadectwo Thyrinora,
Carathril i Finudel mówiło o ruinach, które zostały przyniesione ze świątyni Asuryana.
– Czarnoksięstwo – powiedziała Alith. – Nosi zaklętą zbroję w kolorze północy, choć
wciąż płonie ciepłem jej kucia. Poprosił mnie, abym do niego dołączył.
– Co zrobił? – Każde objawienie było bardziej niewiarygodne niż poprzednie. Caledor
przyjrzał się Alith uważnie, próbując wykryć cień podstępu. Nic nie widział i nie mógł
wymyślić żadnego powodu, dla którego ostatni z Anarów sfabrykował tak absurdalną
opowieść.
– Malekith żyje dalej, podtrzymywany przez swoją magię, a teraz nazywa siebie Królem
Wiedźmy – wyjaśniła Alith. – Widziałeś go dzisiaj.
– Jeździec smoków? – Powiedział Caledor.
– Tak, to był Król Czarownic – powiedział Alith. – Kiedy przyszedł do mnie w ruinach
Elanardris, zaoferował mi miejsce u swojego boku. Powiedziałem nie.
– Mam tylko twoje prawdziwe słowo – powiedział Caledor. – Jak to możliwe, że
przeżyłeś?
– Biegnąc” odpowiedział Alith z krzywym uśmiechem. – Działa bardzo szybko. Ścigali
nas w góry, ale znamy szczyty i przełęcze lepiej niż jakikolwiek inny i uciekliśmy. Poszedłem
za Malekithem na południe i dowiedziałem się o jego planach tutaj.
– Dziękuję za udział, choć nie było to konieczne – powiedział Caledor.
– Niepotrzebne? – Śmiech Alith był pełen pogardy. – Twoja armia była niszczona.
– Już miałem rozkazać moim smokom, aby jednocześnie atakowały miotacze pocisków –
powiedział Caledor, krzyżując ramiona. – Zlikwidowalibyśmy połowę machin wojennych w
jednej chwili. Bitwa była daleka od przegranej.
– Nie walczyłem o twoje podziękowania – powiedziała Alith, cofając się o krok. – Jak
powiedziałem twojemu bratu i kuzynowi, walczę o Nagarythe i to wszystko.
– Udowodnij mi, że nie jesteś winien lojalności wobec Malekitha – powiedział Caledor. –
Przysięgnij wierność tronowi Feniksa.
– Nigdy – splunął Alith, jego dłoń przesunęła się na łeb miecza w talii. – Nie składam
przysięgi żadnemu królowi. Nagarythe nie należy do ciebie, to moja.
– Mój ojciec był tam, kiedy Malekith pochylił kolano przed Belem Shanaarem i przysiągł
lojalność – warknął Caledor. – Kim jesteś dla mnie mniej?
– Jestem Królem Cienia – powiedział Alith, dotykając dłonią kółeczka na czole. – To

212
korona Nagarythe, noszona przez samego Aenariona. Mój dziadek był ostatnim z wielkich
książąt, równym twojemu przodkowi. Nie myślcie, że ponieważ noszę cienie na płaszcz,
porzuciłem swój rodowód.
– Nie będę oferować ochrony tym, którzy nie przysięgną posłuszeństwa – powiedział
Caledor.
– Nie potrzebuję twojej ochrony, Nagarythe nie potrzebuje twojej władzy – powiedział
Alith.
Potomek Anarów obejrzał się przez ramię Caledora i znów wyraz jego twarzy się zmienił;
jego gniew zniknął, zastąpiony ponurym spojrzeniem. Król Cieni przemówił szybko.
– Nie myśl, że widziałeś najgorsze z tej wojny, Caledorze. Morathi przez cały czas
wiedział, że Malekith żyje i pielęgnuje dla niego armię. Są najgroźniejszymi z Naggarothi,
rycerzami Anlec w ich sercu. Zostały ukryte, nawet przede mną, na Zniszczonej Wyspie,
studiując najbardziej śmiercionośne umiejętności Khaina przy Jego cholernym ołtarzu. Nic, z
czym się spotkałeś, nie jest takie jak oni. Nie widziałeś jeszcze połowy siły Nagarythe.
Przygotujcie się na atak.
– W Nagarythe nie może być takiej siły – powiedział Caledor. – Druchii ponieśli wiele
porażek w ostatnich latach. Co z dzisiejszą armią zniszczoną?
Alith zaśmiał się gorzko, złowrogim dźwiękiem, który uderzył w ducha Caledora.
– Dziś zabiłeś przerażonego Tiranocii – powiedział Król Cieni. – Są przerażeni Królem
Czarownic i walczą jak poborowi w jego armii. Woleliby raczej umrzeć na mieczach twoich
wojowników niż stawić czoła Khainitom, których Malekith ma do dyspozycji. Wiadomości o
losie Cothique rozprzestrzeniły się naprawdę daleko.
Odgłosy poszukiwań zbliżały się; zniszczeń pozostawionych przez upadek Maedrethnira
nie będzie trudno znaleźć. Dyskomfort Alitha wzrósł i rzucił okiem na Caledora. Nagle znów
wyglądał, jakby był młodym księciem Caledorem, który pierwszy raz widział go pod ręką,
zmartwionego i samotnego.
– Wielu uważało mnie za zabitego i nie bez powodu – powiedział Król Cieni. – Powiedz
Finudelowi, że wciąż żyję; Pozostawiam mu, czy Athielle powinna wiedzieć. Wolałbym, żeby
mnie nie widziała.
– Wolałbyś jej nie widzieć – powiedział Caledor, czytając wyraz twarzy Alith.
– Nie mogę, utraciłem to życie, kiedy zostałem Królem Cieni.
– Jesteś dziwną osobą, Alith Anar – powiedział Caledor. – Nie podoba mi się to, że
nazywasz siebie królem, ale jeśli potrzebujesz mojej pomocy, wyślij wiadomość.
– Elf, który bierze imię dziadka i ma smoka dla swojego najlepszego przyjaciela, nazywa
mnie dziwnym? – Alith ze śmiechem powiedziała. Stał się poważny. – Nie jestem psem
myśliwskim, który można nazwać, kiedy wybierzesz. Jestem wilkiem i poluję na swój własny
sposób. Będę walczył z druchii, ale nie na twój rozkaz. Powtarzam wam, Nagarythe nie jest
wasza, jest moja. Nie zbliżaj się.
Alith odwrócił się i rzucił w ciemność lasu, szybko znikając w cieniu. Chwilę później

213
Finudel zawołał zza Caledora i Król Feniks odwrócił się.
– Kto to był? – Zapytał ellyryjski książę.
– Omówimy to później – powiedział Caledor, a jego myśli były pełne strasznych ostrzeżeń
Alith.

18.
Odrodzenie Feniksa
Równiny poza murami Anlec wciąż były twarde od mrozu, powietrze parowało oddechem
tysięcy wojowników. Ciemna zbroja na białej ziemi, czekali w szeregu po szeregu na
polecenie swojego króla. Malekith spojrzał na swoją armię ze wschodniej bramy, w cieniu
Sulekha, smoka Czarnoksiężnika. Potwór o czarnej łusce wyłaniał się nad bramą z
rozpostartymi skrzydłami, jej skóra była pokryta bliznami i pokryta bliznami po wielu
walkach z potomstwem. Nikt nie był w stanie jej oswoić aż do Malekitha, a teraz, gdy złamała
go jego wola, czarny smok był jego ochroniarzem i rumakiem.
Pierścień pięt na kamiennych stopniach wieży bramnej oznajmił przybycie Morathi.
Czarodziejka-królowa weszła na wał i stanęła obok syna, by przyjrzeć się zastępowi Anlec.
– Są świetnym prezentem koronacyjnym – powiedział Malekith, płonąc oczami w
stosunku do zgromadzonych poniżej firm. – Mądrze było zachować je dla mnie.
– Wiedziałem, że któregoś dnia do nas wrócisz – odpowiedział Morathi. – Wszystko, co
pozostaje, to wykorzystać swój dar, aby przejąć tron Ulthuan.
– Sprawdzimy żołnierzy – ogłosił Król Czarownic.
Wyciągnął prawą rękę, a płomienie grające w jego zbroję zgasły, pozostawiając smugi
dymu w powietrzu. Morathi położyła dłoń na złożonym ramieniu i oboje zeszli z wieży i
wyszli z miasta.
– Spotkałeś już Hellebrona – powiedział Morathi, machając ręką w kierunku wysokiej
kapłanki Khainitów. Jej włosy były bielone i stały w kolcach, a maska zaschniętej krwi
pokrywała jej twarz.
– Witaj Królu Czarownic, synu Khaine'a! – Wrzasnęła, unosząc podwójne ostrza ponad
głowę. Chainici wydali okrzyki uwielbienia, wyli i krzyczeli, rozkwitając swoją bronią.
Witch King i czarodziejka przeszli obok zawodzących kultystów, gdzie czekało tuzin
książąt i dowódców, a ich grupy włóczni i kusz donosicielki stały w sztywnych liniach, gdy
zimny wiatr przeszedł przez otwartą równinę. Załogi stu miotaczy pocisków stały gotowe
przy swoich maszynach, otoczone przez pięć tysięcy ciężko opancerzonych rycerzy na
czarnych rumakach.
– Gospodarz Anlec – powiedział Morathi.
Malekith skinął głową i na krzyk rozkazu tysiące Naggarothi uderzyły włóczniami i
mieczami w tarcze i poderwały stopy.
214
– Witaj Króla Wiedźm! – Ryknęli, podnosząc broń w geście pozdrowienia.
Dalej na północ znajdowały się zagrody dla bestii, gdzie leniwiły się czarne smoki,
otoczone mgłą szkodliwego gazu.
Manticores krążyły po żelaznych klatkach i ryczały z frustracji. Gryfy i hydraty napięły
łańcuchy, ich chrapliwe warczenie i syki umarły, by uciszyć się, gdy zbliżył się Król
Czarownic. Nawet mantyczki wydawały się być obłąkane obecnością Malekitha, z
szacunkiem osiadając na tylnych łapach, uległe kwilenie odbijało się echem od ich klatek.
Byli też inni wojownicy; lekko opancerzeni zwiadowcy i rycerze, którzy nosili długie
płaszcze z poczty i wysokie czubaty hełmy. Kilkunastu czarowników i czarodziejek Morathi
opadło na kolana, gdy Malekith się zbliżył. Zabójcy oznakowani i wytatuowani śladami
Khaine'a upokorzyli się, przedstawiając zatrute sztylety czarnego kryształu jako znak
posłuszeństwa.
– Jaki masz plan? – Zapytał Morathi, gdy matka i syn zawrócili w stronę bramy miasta.
– Chrace musi upaść – ogłosił Król Czarownic. – Tor Achare musi zostać wzięty, jeśli
mamy przeprowadzić kampanię przeciwko wschodnim królestwom.
– To zabierze nas na terytorium Anarów – powiedział Morathi. – Wiele armii nie wróciło
z tych gór.
– To moje terytorium! – Warknął Malekith, odrywając rękę od matki. Płomienie falowały
wzdłuż jego zbroi, płonąc ciemnoniebiesko, wnętrze hełmu lśniło tym samym odcieniem. –
Zmiażdżę Anary, tak jak powinieneś to zrobić dziesięć lat temu.
– Głupstwem jest próba podboju gór – odrzucił Morathi. – Wiele z moich
niekompetentnych stworów straciło życie, próbując tego dokonać.
– Nie powiedziałem, że podbiję Elanardris – powiedział Malekith – powiedziałem, że
rozbiję Anary. Marsz do Chrace będzie zbyt kuszącym celem, a kiedy zaatakują, złapię ich w
pułapkę i zabiję ostatni spawn Eolorana. Bez Alith ich opór rozpadnie się.
– Przez wiele lat uważaliśmy go za martwego – powiedział Morathi. – Jest chytry.
– Znam go – powiedział Malekith. – Widziałem go. On jest niczym więcej niż chłopcem.
Nie przechytrzy mnie.
Minęli bramę, gdy dowódcy odprawili armię z powrotem do swoich obozów. Ogromne
żelazne kraty opadły, a bramy zamknęły się, gdy para wyłoniła się w późnym zimowym
słońcu, które świeciło na placu w ścianach.
– Powiedziałeś, że weźmiesz Tor Achare – podpowiedział Morathi.
– Gdy Tiranoc i Chrace są w moim posiadaniu, Ellyrion wkrótce upadnie. Avelorn to
wydana siła, którą należy zakończyć w wolnym czasie. Cothique leży zrujnowana, więc
Saphery będzie kolejnym celem. Tyriol nie może się równać z żadnym z nas i razem możemy
zniszczyć jego grupę magów i obrabować Caledora z ich zaklęć.
– Wygląda na to, że wszystko przemyślałeś – powiedział Morathi, gdy obaj przeszli przez
plac w kierunku drogi prowadzącej do pałacu Aenariona.
– Długo zastanawiałem się nad moimi planami – odpowiedział Witch King. – Kiedy ból

215
nie był zbyt wielki, zastanawiałem się nad tym, co zrobię. Wyizoluję Imrika, zabiorę mu
każdą przewagę i sojusznika, a kiedy zostanie sam, dam mu szansę przekazania tronu
Ulthuan.
– Nigdy by się nie zgodził – powiedział Morathi. – Jest zbyt uparty, by przyznać się do
porażki.
– Nie chcę, żeby się zgodził – powiedział Malekith. Wyciągnął płomienną rękę. – Kiedy
odmówi, złapię go za gardło i spłonie. Nie zniesie setnej bólu, który znałem, ale nadal będzie
to bolesna śmierć. Zamorduję jego lud i zrzucę Tor Caled. Smoki zostaną rozbite i zwrócą się
ku naszej sprawie, a kiedy to wszystko się stanie, kiedy Imrik dowie się, że jestem panem
elfów, spalę go na śmierć.
Malekith wzdrygnął się z zachwytu, gdy wyobraził sobie tę chwalebną chwilę. W jego
snach wyprzedził wizję koronacji. Czuł na palcach zwęglenie ciała uzurpatora i słyszał jego
zduszony okrzyk miłosierdzia. Malekith dobrze znał smród spalonego ciała, ale zapach
unieruchomienia Imrika byłby słodszy niż najdelikatniejsze kadzidło Cothique. Skóra pęka, a
jego oczy topnieją. Ciało pęka, a kość zamienia się w popiół.
– Mam jego miarę – powiedział Król Czarownic, uwalniając się z marzeń. – Mój wypad
do Ellyrion udowodnił, że jestem przełożonym generalnym. Jest winny skrajności, skręca
między ostrożną obroną a entuzjastycznym atakiem. Nigdy nie był dla mnie równy.
– A jednak pobił cię w Ellyrion – powiedział Morathi, rzucając okiem na zamaskowaną
twarz jej syna.
– Nie chciałem go pokonać – odparł Malekith, utrzymując panowanie nad sobą pomimo
oskarżenia w głosie matki. – Poborowi Tiranoci nigdy nie byliby armią godną mojego
dowództwa. I nauczyłem Imrika lekcji, która sprawi, że będzie zdenerwowany ponownym
atakiem na moją armię. Wykorzystam tę niepewność na swoją korzyść, kiedy uderzę w Tor
Achare.
– Co z Tiranoc? – Powiedział Morathi.
Dotarli na plac przed pałacami. Sulekh przetoczyła się nad miastem, a jej masywny cień
przesłaniał słońce z placu, gdy leciała na żerdź na szczycie jednej ze starożytnych wież
pałacu, kamienie i płytki rozpadały się w pył, gdy znalazła zakup za pomocą pazurów.
Malekith spojrzała na smoka, rozbawiona jej zachowaniem, równie lojalnym i zależnym
jak pies myśliwski.
– Tiranoc? – Powiedział, przypominając sobie pytanie. – To jest bezpieczne. Imrik nie ma
odwagi rozpocząć ofensywy, gdy jego sojusznicy są atakowani. Będzie musiał bronić
Chrace'a lub stracić lojalność swoich zwolenników. To jest jego słabość. Dba o to, co myślą
jego poddani.
– To nie jest dla ciebie problem – powiedział Morathi, wspinając się po schodach do drzwi
pałacu. – Nasi ludzie cię uwielbiają.
– Mogą mnie nienawidzić za wszystko, o co dbam o ich opinię – odpowiedział Malekith.
– Tak długo, jak się mnie boją.

216
Choć nie chciał opuszczać swojej armii, Caledor został zmuszony do zwołania nowej rady
na Wyspie Płomienia, aby można było omówić kwestię powrotu Malekitha. Dla Króla
Feniksa jedyną rzeczą, która się zmieniła, była jakość jego przeciwnika. Jako władca
Nagarythe Morathi miał skłonność do aktów złośliwości i nie był naturalnym przywódcą
wojskowym. Malekith był znacznie bardziej niepokojącą propozycją. To nie szczęście, że
podbił znaczną część Elthina Arvana.
Opuszczając Maedrethnira, by odzyskał zdrowie po ranach w Tor Elyr, Caledor
podróżował z Finudelem i Athielle, podczas gdy Dorien pozostał jako generał połączonych
armii Caledor i Ellyrion. Zabrali statek do sanktuarium Asuryana i spotkali się z nimi
delegacje innych królestw, pospiesznie zebrane na konferencję.
Pierwszego dnia sprawdzono cierpliwość Króla Feniksa, ponieważ każdy książę
przedstawił swoje własne teorie o tym, jak przetrwało Malekith. Niektórzy kwestionowali
prawdziwość raportu, ale Athielle była przekonana o wiarygodności Alith Anar w tej sprawie,
która była w ponurym nastroju od momentu poznania własnego zmartwychwstania Króla
Cieni. Caledor zakończył sesję wcześnie, zdając sobie sprawę, że nie zrobi się żadnego
prawdziwego interesu, gdy książęta nadal będą zaskoczeni objawieniem powrotu Malekitha.
Drugiego dnia czuł się trochę lepiej; rada wydawała się zdeterminowana, by
przedyskutować swoje własne nieszczęścia i ich wpływ na obietnice, które złożyli na
poprzednim posiedzeniu. Caledor wykrył niewielką ilość wstecznego śledzenia z
uzgodnionego planu i wezwano do debaty nad nowym kierunkiem działania.
Król Feniks odszedł nagle, gdy Finudel wygłosił przemówienie, chodząc ze świątyni w
paskudnym temperamencie. Mianderin dogonił go na marmurowej drodze prowadzącej do
nabrzeży, gdzie cumował statek króla.
– Twoje odejście jest pośpieszne – zawołał kapłan, podnosząc rękę, by powstrzymać
króla.
– Puste przysięgi – rzucił Król Feniks, odwracając się do arcykapłana Asuryana, gdy
pospieszył po białej grobli, trzepocząc szatami. – Obietnice zostały złożone, a teraz
argumentują w najbardziej wymowny sposób, by się z nich wywiązać.
– Oni się boją – powiedział Mianderin.
– Z czego? – Odpowiedział Caledor.
– O Malekith – powiedział ksiądz.
Król Feniks nie wiedział, co powiedzieć. Mianderin zmarszczył brwi zmieszany jako znak
gniewu.
– Nie bądźcie dla nich tacy surowi – powiedział kapłan, biorąc ramię Króla Feniksa, by
poprowadził go do krętej ławki na nieskazitelnym trawniku przy drodze. – Niektórzy z nich
widzieli, jak Malekith wyłania się z płomieni, i nawet gdyby nie to niezwykłe przetrwanie,
jego reputacji nie można zignorować.
– On mnie też przeraża – przyznał Caledor, odsuwając płaszcz z piór, aby usiąść. –

217
Dlatego musimy się zjednoczyć i najpierw uderzyć.
– Twój strach popycha cię do działania – powiedział Mianderin, siadając obok Króla
Feniksa, trzymając ręce starannie na kolanach. – Ich strach czyni ich ostrożnymi. Coś, co
kiedyś uważali za prawdziwe, okazało się fałszywe, a każda inna wątpliwość, którą mają, jest
powiększona.
Caledor potarł brodę i zastanowił się nad tym. Nie przyszło mu do głowy, że pozostali
książęta zareagują w ten sposób.
– Musisz rozwiać ich obawy i rozwiać ich wątpliwości – powiedział Mianderin. – Będą za
tobą podążać, pokazali to, ale nie możesz ich ciągnąć ze sobą.
– Kiedy mówimy, druchii mogą być w marszu – powiedział Caledor. – Nie mamy czasu
na niekończącą się debatę.
– I pokazujesz im swój strach. – Mianderin odwrócił głowę i spojrzał na świątynię. – Nie
możesz ich zastraszyć, jak dowiedział się Malekith. Bez względu na to, jak słabym ich
zdaniem są, są książętami Ulthuanu, władcami ich królestw i mają swoją dumę.
"Próżność.
– Być może, ale nie więcej niż twoje – powiedział arcykapłan. – Co innego niż próżność
sprawi, że uwierzysz, że pójdą za tobą bez pytania?
– Konieczność – odpowiedział Caledor.
– Oni postrzegają świat inaczej. Patrzą tylko na to, co muszą stracić, a ty widzisz, co
można zyskać. Właśnie dlatego wybrali cię, aby zapewnić im wizję, której im brakuje.
– Nie jestem takim przywódcą – powiedział Caledor. – Nie wygłaszam przemówień ani
nie marnuję słów.
– I nie musisz – powiedział Mianderin. – Ale twoje działania mogą być źle
interpretowane. Co w tej chwili myśli rada? Opuściłeś je? Nie znają twoich myśli.
Caledor spojrzał na lśniącą piramidę świątyni, jakby była fortecą do oblężenia, a jego
serce było ciężkie. Wziął głęboki oddech i wstał, zerkając na Mianderina.
– Niech znają moje myśli? – Powiedział Król Feniks.
Kapłan skinął głową z uśmiechem zachęty.
– Mogę to zrobić – powiedział Caledor.
Wrócił do świątyni, a Straż Feniksa przy drzwiach rozdzieliła ich halabardy, aby
umożliwić mu wejście. Król Feniks zatrzymał się i spojrzał na dwóch cichych wojowników.
– Wezwij kapitana, zaraz z nim porozmawiam – powiedział król. Strażnicy skinęli
głowami i Caledor wszedł do świątyni.
Wrócił do krzesła, ale nie usiadł. Rozmowa książąt umarła i wszyscy uważnie go
obserwowali. Król Feniks zdjął skrzydlaty hełm i umieścił go na tronie. Następnie otworzył
zapięcie ceremonialnego płaszcza i rzucił masę piór na plecy tronu. Caledor odwrócił się
twarzą do pozostałych ze skrzyżowanymi rękami.
– Znowu jestem Imrik – powiedział. – Zapomnij o płaszczu i koronie. Zapomnij o Królu
Feniksa. Posłuchaj Imrika, smoczego księcia Caledora, do którego wszyscy zwróciliście się w

218
czasie desperacji.
Przeszedł celowo przez świątynię, zbrojone buty głośno dzwoniły na kafelkach,
wypełniając ciszę. Stał przed stołem, przy którym Thyriol siedział i pochylał się do przodu z
pięściami na drewnianej powierzchni.
– Czy wybrałeś mnie na swojego króla? – powiedział Caledor.
– Tak – Thyriol odpowiedział skinieniem głowy.
"Dlaczego?
Mag spojrzał na pozostałych, zanim odpowiedział.
– Byłeś do tego najlepiej przystosowany – powiedział Thyriol. – Twoje umiejętności
wojownika i generała, determinacja i zasady uczyniły cię najlepszym ze wszystkich książąt.
– Czy jest coś, co teraz przewyższa mnie pod tym względem? – Oczy Caledora zanurzyły
się w oczach maga, gdy czekał na odpowiedź.
– Nie – powiedział Thyriol.
Caledor wyprostował się i spojrzał na pozostałych książąt.
– Jeśli ktokolwiek z was nie zgadza się z Thyriolem, który jako jedyny z nas wybrał
dwóch królów, wypowiedzcie się teraz.
Żaden z książąt nie odezwał się. Kilka wymienionych spojrzeń. Finudel uśmiechnął się i
skinął głową, a Koradrel uniósł pięść w geście pozdrowienia. Król Feniks wrócił na tron i
nałożył płaszcz i hełm wojenny, zanim usiadł.
– Jestem Caledor, Król Feniks, wasz władca – powiedział pochylając się do przodu, z
pięściami na ramionach tronu. – Gdy żyję, nie zostaniemy pokonani. To moja przysięga.
Zachwycona tą śmiałą deklaracją rada zgodziła się przerwać dyskusje do następnego dnia,
kiedy usłyszą propozycję Króla Feniksa. Gdy książęta opuścili główną komnatę świątyni,
wszedł wysoki wojownik, jego srebrna zbroja lśniła z halabardą w dłoni, płynącej białej
peleryny ozdobionej haftowanymi płomieniami czerwieni i złota: kapitan Straży Feniksa,
Elentyrion.
Caledor usiadł i pomachał, by zbliżył się główny obrońca świątyni.
– Jesteś zaprzysiężony do ochrony płomienia Asuryana – powiedział Król Feniks. –
Malekith ugasi ten płomień, jeśli będzie taka szansa. Nie będzie cierpiał, aby przez to przejść.
Czy rozumiesz?
Kapitan skinął głową, nie odrywając wzroku od Caledora.
– Twoja obrona świątyni Asuryana nie może rozpoczynać się i kończyć na Wyspie
Płomienia – kontynuował król. – Gdybym zawiódł, gdybyśmy wszyscy zawiedli, Ulthuan
zostanie opanowany, łącznie z tym sanktuarium. Straż Feniksa musi walczyć u boku Króla
Feniksa, jeśli ma wykonywać swój obowiązek.
Dowódca Gwardii Feniksa zastanawiał się przez jakiś czas, jego twarz była pozbawiona
wyrazu. Caledor myślał, że bierna reakcja wojownika była odmową, ale ostatecznie skłonił
się na jedno kolano i skinął głową, kładąc halabardę u stóp Króla Feniksa. Caledor podniósł
broń – ważyła prawie nic, wykuł ithilmar – i kazał Elentyrionowi wstać. Caledor wręczył

219
kapitanowi halabardę i pozwolił sobie na krótki uśmiech. Malekith mógł ukryć armię w
tajemnicy, ale jak poradziliby sobie przeciwko świętym wojownikom Asuryana?

Rada została zwołana wcześnie następnego dnia. Caledor chciał powiedzieć, co chciał,
zanim książęta zdążyli rozpocząć własne dyskusje. Jako ustępstwo wobec pory dnia
Mianderin przyniósł jedzenie do świątyni, a atmosfera Caledora była przyjemnym
śniadaniem.
– Nie możemy lekceważyć Malekitha – powiedział Król Feniks. – Nie możemy jednak
przeceniać go i jego armii. Były czasy, kiedy wszystko wydawało się stracone. Pamiętajcie o
tych pierwszych latach, kiedy smoki spały, a Lothern był oblegany. Pamiętaj o
niebezpieczeństwie, które wszyscy odczuwaliśmy, gdy Avelorn płonął. Pamiętajcie o strachu
przed Cothique, który pozostawił swoje przeznaczenie. Możemy pamiętać te rzeczy,
ponieważ je przeżyliśmy.
– Powrót Malekitha jest niczym, z czym się zetknęliśmy wcześniej – powiedział Carvalon.
Wytarł okruchy z wargi jedwabną serwetką.
– Malekith nie może być wszędzie – odpowiedział Caledor.
Książęta wyglądali na zmieszanych.
– Nie możesz być wszędzie – powiedział Tithrain. – Ani smoki. Wydaje mi się, że
wróciliśmy do miejsca, w którym zaczęliśmy, czekając, aż miecz spadnie, abyśmy mogli go
odłożyć na bok, jeśli to możliwe.
– Nie – powiedział Caledor. – To nie zadziała. Nie wiem, czy dam radę pokonać
Malekitha.
Ogłoszenie to spotkało się z niepokojem ze strony książąt. Caledor podniósł rękę, by ich
uciszyć, ale protesty trwały.
– Wczoraj obiecałeś nam zwycięstwo – powiedziała Athielle. – Dziś mówisz nam, że nie
możemy wygrać.
– Nie powiedziałem tego”. Król Feniks wstał z tronu i zaczął obchodzić świątynię, patrząc
po kolei na każdego z książąt. – Nie musimy pokonać Malekitha. Musimy pokonać druchii.
Zabierz jego armię, a on będzie samotnym wojownikiem. Potężny, tak, i także obdarzony
czarami, ale tylko jeden elf.
– Nie z tego, co widziałem na równinach ellyryjskich – powiedział Finudel. – Jeździ na
największym smoku, jaki kiedykolwiek widziałem, a po tym, co przeżył, nie jestem już
pewien, czy jest już śmiertelny.
– Przetestujemy jego nieśmiertelność – powiedział Caledor. – Nie może pokonać wroga,
który nie stanie przed nim.
– Powiedziałeś to samo wcześniej, a Avelorn został prawie zniszczony – powiedziała
Athielle. – A co z Cothique?
– Ta wojna będzie trudna, ale nie może trwać wiecznie – zapewnił ich Caledor, a jego
pewność siebie rosła w miarę mówienia. – Avelorn nie został zniszczony. Cothique jest ranna,

220
ale przeżywa. Ulthuan jest silniejszy niż Nagarythe. Jesteśmy silniejsi niż Morathi i Malekith.
Kieruje nimi ich chciwość i nienawiść. Nasz obowiązek i lojalność muszą być równie silne.
– Co proponujesz? – Zapytał Thyriol, który zajadle zjadł śniadanie, podczas gdy inni
mówili, i wcześniej nie mówił. Odepchnął resztki posiłku i położył ręce na stole. – Jak
izolujemy Malekitha?
– Musimy stawić opór tam, gdzie się rozwija, ale nie angażować się w otwartą bitwę –
powiedział Caledor, kontynuując tempo. – Podczas gdy druchii atakują w jednym miejscu,
atakujemy ich w innym. Anarowie mieli rację. Nie możemy ryzykować rozstrzygnięcia tej
wojny w pojedynczej bitwie. Malekith nie da nam drugiej szansy.
– Chrace poniesie ciężar walki – powiedział Koradrel. Na ramionach leżał biały płaszcz
lwa, książę Chrace wydawał się krasnoludować pozostałych w pokoju, gdy stał. Spojrzał na
Finudela i Athielle. – Podobnie jak Ellyrion. W Chrace wiemy bardzo dobrze, jak polować.
Wróg nie przebije przepustek bez wypadku.
– My, Ellyryjczycy, nie jesteśmy tak dobrze zaznajomieni z walkami górskimi –
powiedział Finudel. – Możemy jednak prowadzić wojnę w ruchu, a także dowolne polowania
narackie. Malekith nie będzie nas łatwo złapać.
– I dam wrogowi kolejny problem – powiedział Caledor. – Nadal mam zamiar przejąć
Tiranoc. Zbierzę armię w Caledorze i uderzę na północ dla Tor Anroc.
– Nie oczekuj, że będzie to szybkie – ostrzegł Thyriol. – Twój plan zajmie lata, aby
zrealizować.
– Aenarion nie zniszczył demonów w ciągu jednego dnia – powiedział Carvalon ze
śmiechem.
– Aenarion nie zniszczył demonów – poprawił książę, siedząc na tronie. – Mój dziadek to
zrobił.
– W naszych historiach twoje imię z łatwością będzie się znajdować obok jego imienia –
powiedział Tithrain. Wstał i podniósł kielich soku owocowego. – Jest za wcześnie na wino,
ale pozdrawiam was wszystkim, co mam. Cothique ucierpiała, ale będziemy z tobą walczyć.
Pozostali książęta również stali, oferując zgodę. Kątem oka Caledor dostrzegł Mianderina
stojącego przy drzwiach bocznej komnaty. Arcykapłan skinął głową z zadowolonym
uśmiechem na twarzy.

Deszcz grzechotał z łuski Sulekha i syknął w parę, gdy uderzył w zbroję Króla Czarownic.
Rzeki spływały kaskadowo po zboczach gór, pęczniejąc i rwąc od potopu wiosennego. Niskie
chmury przylgnęły do szczytów jak całun, pokrywając przełęcz gęstą mgłą. Armia Malekitha
schodziła po zboczu usianym głazami i powalonymi drzewami, krętą kolumną czerni, która
zniknęła w szarej mgle.
Zamykając oczy, Król Czarownic poczuł, jak bulgotane wiatry magii oblewają Annulii. Za
pomocą kółka widział wszystkie smukłe pasma, najmniejsze przypływy i wiry mistycznej
energii. Szukał zakłóceń ukrytych w normalnych oczach, szukając charakterystycznego

221
wzrostu i wiru żywych stworzeń. Olbrzymie orły zagnieżdżone na wysokościach szczytów;
kozy górskie krążyły po zboczach w dużych stadach, obżerając się trawą ujawnioną przez
ostatnią odwilż; niedźwiedź wyskoczył z jaskini szukając pożywienia; drzewa były
delikatnymi kawałkami życia zagłębionymi głęboko w ziemi.
Było coś jeszcze.
W dalszej części przełęczy Malekith wykrył blask ognia, przyciągając do niego magię
płomieni. Oboz. Kilka obozów. Wokół nich zauważył srebrzysty błysk elfich duchów.
Zwrócił się do gromadki posłańców, którzy siedzieli okrakiem na swoich czarnych koniach w
niewielkiej odległości od Sulekh, a ich mrugające wierzchowce drżały ze strachu.
– Ostrzeż awangardę – powiedział Malekith. – Na północnym zboczu są Chracjanie, gdzie
most przecina rzekę. To może być zasadzka.
Jeden z jeźdźców skinął głową i ruszył w dół zbocza, jego rumak galopował ciężko,
wdzięczny, że oddalił się od obecności Króla Czarownic i jego smoka.
To prawie zniewaga, pomyślał Malekith. Czy Caledor tak go oceniał, że myślał, że Króla
Czarownic złapie tak prosta pułapka? Odwracając zbroję, Malekith skierował swe
nienaturalne spojrzenie z powrotem na zachód, gdzie jego armia wciąż przekraczała ostatnie
ramię góry. Będzie południe, zanim wszyscy znajdą się w dolinie. To nie miało znaczenia, nie
spieszył się. Chciał, aby jego wrogowie wiedzieli, gdzie jest.
Malekith podniósł wzrok, a deszcz uderzył w maskę hełmu. Kropelki tańczyły i pluły na
gorącą zbroję. Próbował sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz pił wodę. Nie mógł. Pożary,
które w nim płonęły, sprawiły, że poczuł pragnienie, ale nie mógł go ugasić. Tak samo było z
jedzeniem. Ani jeden kęs nie przeszedł mu przez usta, odkąd został zamknięty w zbroi. Tylko
czary utrzymywały go przy życiu; magia podtrzymywana przez ofiary związane w płytkach
jego sztucznej skóry. W pewnym sensie było to smutne, w innych wyzwalające. Nie czuł
smaku popiołu z własnej zagłady, ale ledwie mógł sobie przypomnieć słodycz miodu,
bogactwo wina.
Proste przyjemności odebrane mu przez tchórzy i zdrajców. Zazdrosni kapłani Asuryana
przeklęli płomienie, aby go nie przyjęli. Jednak ich oszustwo się nie udało. Wyłonił się z
płomieni z błogosławieństwem pana bogów. Wrzucił ich w ogień, który skazili na podstęp, i
dał im znać, jak się czuje sąd ich boga.
Ziemia zadrżała. Malekith wyczuł to poprzez zmianę magicznych wiatrów, turbulencję,
która płynęła na południe wzdłuż wiru. Zniszczone uszy niewiele słyszały z powodu ciągłego
trzaskania płomieni, ale magiczne wyczucie Króla Czarownic było znacznie dokładniejsze.
Głazy i kłody spadały ze stoku z obozów przy moście. Usłyszał krzyki wojowników, którzy
przeszli, by zaatakować Chracian, i poczuł, jak ich ciała zostały zmiażdżone przez lawinę
uwolnioną przez mieszkańców gór. Duch każdego umierającego elfa zamigotał krótko,
szczypta ciemności, która została pochłonięta przez nieustannie zmieniające się fale magii.
Rozległy się okrzyki i odgłosy walki. Kolumna marszu nie była formacją do bitwy, a
awangarda pozwoliła się otoczyć, pomimo ostrzeżenia Malekitha. Warcząc, szarpnął

222
żelaznymi wodzami Sulekha, a potworna bestia rzuciła się ze skały, zanurzając się w dolinie
w kłębach chmur.
Zbliżając się do dolnej części przełęczy, Malekith zobaczył kilkuset Chracian walczących
ze swoimi wojownikami. Zobaczył mnóstwo gruzu blokującego most, przez który przeszła
awangarda, odcinając wszelkie wzmocnienie. Wojownicy Naggarothi wezwali do
podniesienia toporów i prętów, aby można było usunąć blokadę.
– Odsuń się! – Ryknął Malekith, gdy Sulekh wylądował na pobliskim brzegu rzeki, a
szponiaste stopy zapadły się w miękkie błoto brzegu.
Czekał, aż zaskoczeni żołnierze pospiesznie wrócą z mostu. Kiedy byli już daleko od
przejścia, Wiedźma wyciągnęła rękę, wciągając nitki magii, które niewidocznie zwijają
dolinę, miażdżąc je czystą energią swoją siłą woli. Czuł lodowaty dotyk kółka w swoim
umyśle, gdy kształtował magię, gromadę rozwidlenia wyskakującą z jego pięści, która
uderzyła w głazy i ociosane pnie drzew. Odłamki kamienia i drewna eksplodowały w górę,
przecinając łuki przez mgłę, po czym opadły na pieniącą się wodę rzeki.
– Czy to jest bezpieczne? – Zawołał jeden z kapitanów. Most przeżył wybuch, a jego
kamienna ściana zawaliła się na pół długości z jednej strony.
– Nie o to mi chodzi – powiedział Malekith. – Chodź za mną!
Sulekh skoczyła przez rzekę i jednym machnięciem jej rozległych skrzydeł zaniosła
Malekitha w dalszą górę, do miejsca, gdzie jego żołnierze w bitwie byli otoczeni przez
Chracian dzierżących topory i włócznie. Niektórzy nosili cenne białe lwy, z których słynęło
ich królestwo, futra ciężkie od wilgoci od deszczu.
Gdy tylko zobaczyli zbliżającego się Malekitha, Chracianie rozpierzchli się, przerywając
atak, by pobiec z powrotem do lasu. Nie wszyscy osiągnęli bezpieczeństwo okapu; Malekith
odsłonił swój miecz, Avanuir, i wystrzelił falę ognistych niebieskich pocisków w
wycofujących się wojowników, zabijając garść przy każdej detonacji. Król Wiedźmy
wciągnął więcej magii i krzykiem rozpętał ją szeroką falą. Tam, gdzie uderzyły, drzewa
eksplodowały w czarny płomień, ogień szybko szalał po zboczu, pochłaniając jeszcze więcej
łowców Chraców. Sap eksplodował, a liście zmieniły się w popiół, gdy fala ognia ciągnęła się
wzdłuż zbocza góry, pochłaniając namioty i wozy obozów Chracian.
Utrzymanie magicznego ognia wymagało skupienia Malekitha; gdy machał swoją
metalową ręką w tę iz powrotem, ogień rozprzestrzeniał się coraz bardziej, ciepło płomieni
rozpraszało mgłę, gdy pochłaniały zbocze góry. Przepływająca przez niego fala ciemnej
energii rezonowała z runami jego zbroi, zapalając martwe zakończenia nerwowe, powodując
dreszcz na metalowych płytach, jakby to była jego skóra.
Z trudem Król Czarownic przerwał przepływ mrocznej magii, odsuwając się od krawędzi
zatrucia. Mistyczne płomienie tryskały i gasły, odsłaniając poczerniałe kikuty i kości
zaśmiecone na górze. Trzask zbroi przyciągnął jego uwagę i odwrócił się, by zobaczyć
eskadrę rycerzy galopującą przez most.
– Kapitanie, chodź do mnie – powiedział Malekith, kiwając na elfa, który dowodził

223
awangardą.
Kapitan podszedł do przodu z zakrwawionym mieczem w dłoni, napiętym napierśnikiem
od topora z Chracian. Opadł na jedno kolano, odwrócił oczy.
– Przepraszam, królu – powiedział żołnierz.
Ukląkł drżąc z pochyloną głową, gdy Malekith poprowadził Sulekha, aby się nad nim
pochylił. Grzbiet hełmu kapitana trzepotał przy każdym oddechu smoka, z nozdrzy kłębiły się
trujące opary. Król Wiedźm czuł strach elfa kapiącą z drżącego ciała.
– Nie zawiedź mnie więcej – powiedział Król Czarownic. Kapitan podniósł wzrok,
zaskoczony i zachwycony. – Kontynuuj marsz!
Oficer skłonił się i pospieszył z obawy, że jego pan może nagle zmienić zdanie. Prawdę
mówiąc, kapitan został rozkazany przez Malekitha na pułapkę i nie można go winić. W takiej
sytuacji jego matka mogła wydawać egzekucje w trybie doraźnym, ale jej akty złośliwości
były marnotrawstwem. Wiedźmin nie odczuwał złudzeń co do swoich przeciwników i
wiedział, że będzie potrzebował każdego żołnierza, jeśli ma domagać się Ulthuana.
Malekith powiedział sobie, że niepewność ostrzega żołnierzy. Nie chciałby być
przewidywalny.

Podczas gdy armia Malekitha pokonywała trudne przejścia do Chrace, gospodarz


Caledora był gotów zejść z gór Smoczego Kręgosłupa do południowego Tiranoc. Granica
była silnie ufortyfikowana, zwiadowcy Króla Feniksa donieśli, że od początku okupacji
druchii wzniesiono kilkanaście cytadeli. Caledor musiałby oblegać każdego z nich, gdyby
miał awansować na Tor Anroc.
Zachodnie wiatry przyniosły świeżość morza, a wiosenne słońce było jasne, gdy Caledor
wyprowadzał swoją armię z gór. U podnóża doliny znajdowały się bliźniacze zamki,
usytuowane w najwęższym miejscu, między nimi masywna żelazna brama. Latając nad swoją
armią, Król Feniks widział, że na zboczach gór wbudowano więcej wałów. Baterie miotaczy
pocisków zostały ustawione, aby stworzyć pole śmierci przed bramą.
Dał znak Dorienowi, by poszedł za nim i poinstruował Maedrethnira, aby wylądował na
skale tuż poza zasięgiem silników bojowych. Na ścianach twierdzy panowała szalona
aktywność, masa żołnierzy gotowała się do murów obronnych z ich koszar.
– Trudna propozycja – powiedział Dorien, gdy jego wierzchowiec usadowił się nieco
poniżej okoni Maedrethnira. – To może być cholernie.
– Tak, może – odpowiedział Król Feniks, analizując obronę pilnującą przełęczy.
Fortyfikacje chroniące miotacze pocisków były niewiele więcej niż szczelinami w skale,
nie pozwalając smokowi wylądować. Można byłoby napełnić ich ogniem, ale każdy smok,
który to zrobi, musiałby lecić powoli w zęby ognia machin wojennych. Nawet gdyby obrona
zewnętrzna została zneutralizowana, same twierdze były solidnie zbudowane i zapewniłyby
mnóstwo ochrony przed ogniem smoka i lancą. Budowa silników oblężniczych, które
mogłyby złamać bramę, zajęłaby trochę czasu.

224
– Jak atakujemy? – Zapytał Dorien, okazując niewielki entuzjazm, gdy patrzył na
zakazaną fortecę.
– From Lothern – odpowiedział Caledor.

Choć zmarnowany marsz bolał Króla Feniksa, zdał sobie sprawę, że o wiele lepiej byłoby
zaatakować Tiranoc z morza. Gdy armia skierowała się na wschód, Dorien skonfrontował go
pewnego dnia w swoim namiocie.
– Dlaczego od samego początku nie popłynęliśmy do Tiranoc? – zapytał jego brat. –
Zanim wrócimy, wiosna będzie prawie latem.
– Musiałem rzucić okiem – odpowiedział Caledor. – Jeśli atakujemy statkiem, musimy
odzyskać Tor Anroc. Odwrót do floty będzie bardzo niebezpieczny. Gdybyśmy zostali
odcięci, przejścia Annulii stoją między nami a sanktuarium w Ellyrion. Trudne wycofanie.
– A kiedy weźmiemy Tor Anroc, co wtedy? – Powiedział Dorien. – W całym Tiranoc są
placówki druchii. Będziemy wyspą na morzu wrogów.
– Nie zostaniemy – powiedział Caledor. – Musimy utrzymać miasto wystarczająco długo,
aby Malekith mógł odpowiedzieć. Kiedy to zrobi, odejdziemy i popłyniemy do Chrace, aby
stamtąd zagrozić.
– Dlaczego nie zrezygnować z całej tej gry aktorskiej i po prostu wylądować na wybrzeżu
Nagarythe? – Powiedział Dorien, który nie był w radzie i wyznał pewne wątpliwości co do
zamiarów brata, kiedy został o tym poinformowany.
– Dosyć! – Warknął Caledor. – Nie oswajasz smoka, wkładając głowę między jego kły.
Malekith zawsze odniósł zwycięstwo. Kiedy mu odmówię, stanie się sfrustrowany i popełnia
błędy. To wtedy uderzamy, a nie wcześniej .
Dorien nie wydawał się usatysfakcjonowany wyjaśnieniami Caledora, ale nie podniósł tej
kwestii ponownie podczas marszu przez Caledor i Eataine. Zanim gospodarz przybył do
Lothern, flota miasta czekała na nich. Zaokrętowanie armii na osiemdziesiąt okrętów zajęło
kilka dni, ale wiatry odbywały się sprawiedliwie podczas podróży po zachodnim wybrzeżu
Ulthuan.
Od czasu zniszczenia schwytanych statków Tiranocii podczas oblężenia Lothern
największą wadą druchii był brak statków. Choć po powrocie floty kolonialnej cieszyli się
krótkim morskim awansem, kilka bitew wzdłuż wybrzeży Cothique i Yvresse przywróciło
przewagę siłom Caledora.
Tak więc z uzasadnioną pewnością kapitanowie Eataine popłynęli swoimi statkami na
wybrzeże Tiranoc, spodziewając się niewielkiego oporu. Z pomocą pilotów znających wody z
tego odcinka wybrzeża Caledor wybrał cztery miejsca lądowania; izolowane zatoki i małe
porty, których nie można było obronić. Nawet jeśli Naggarothi opuścili swój port w Galthyr
w chwili zauważenia floty, nadal zajęłoby im cztery dni ciężkiej żeglugi pod panującymi
wiatrami, by dotrzeć do najbliższego lądowania. Do tego czasu Caledor był przy ścianach Tor
Anroc.

225
Tak jak się spodziewał Król Feniksa, lądowania pozostały bez sprzeciwu. Pięć tysięcy
rycerzy i czterokrotnie więcej piechoty maszerowało na wschód wzdłuż zaniedbanych dróg
Tiranoc, gromadząc się w stolicy od zachodu i południa. Napotkali kilka małych garnizonów,
z których większość próbowała uciec, widząc zbliżającą się armię, ale została ścigana przez
jeźdźców smoków.
Mieszkańcy Tiranoc byli w radosnym nastroju, stłocząc drogi i wioski, aby powitać
swoich wyzwolicieli. W przeciwieństwie do Cothique, Khainici nie zostali uwolnieni, a
królestwo było w większości zamożne. Nie znaczy to, że okupanci druchii byli łagodni lub
subtelni w swojej dominacji; Caledor usłyszał wiele żałosnych opowieści o ich ucisku, gdy
przechodził przez miasta i osady pełne tłumów i wiwatów.
Chcąc kontynuować, nie miał czasu na obchody, które zostały wydane na jego cześć, a
jeszcze mniej na lokalnych dygnitarzy, którzy je rzucili. Każde opóźnienie męczyło
cierpliwość Króla Feniksa. Wdzięczne Tiranocii wypełniły drogi i spowolniły marsz i minęło
pięć dni, zanim armia zauważyła Tor Anroc.
Niepewny siły wroga Caledor spędził dzień na przeszukiwaniu miasta i okolic od strony
Maedrethniru. Inne smoki, które wysłał na północ i wschód, by szukały armii druchii w
marszu, wraz z Thyriolem i Finreirem na pegazach oraz księciem Yvresse, Namillon, który
jeździł na białym pióropuszu. Latające patrole nie zauważyły siły druchii większej od
kompanii, a inspekcja Caledora w zakresie obrony miasta została ograniczona przez grad
pocisków z wież, gdy Maedrethnir przetoczył się nad miastem.
Mimo że nie była jedną z wielkich fortec Ulthuan, takich jak Anlec, Tor Achare czy Tor
Caled, Tor Anroc był nadal imponującym miastem. Stolica Tiranoc, niegdyś siedziba Króla
Feniksa, została zbudowana na szczycie białego, kamienistego wzgórza, otoczonego
stromymi klifami skierowanymi na zachód w kierunku zbliżającej się armii. U podnóża góry
znajdowały się białe budynki z czerwonymi dachówkami, niektóre z nich porzucone i na wpół
zrujnowane. Usadowili się wśród źle utrzymanych pól usianych drewnianymi szopami, które
nie zostały zbudowane podczas ostatniej wizyty Caledora. Smród i roje much ujawniły cel
tych przytułków: rzeźni, w których mięso wciąż wisiało na hakach, niedawno opustoszałe.
Do miasta było tylko jedno podejście od wschodu. Caledor podzielił swoją armię i
okrążyli północ i południe wokół Tor Anroc. Wiedząc, że przez skałę kopca istniały
prawdopodobnie tajne tunele, Król Feniks opuścił kilka kompanii obozujących obok skał, na
tyle daleko, że znajdował się poza zasięgiem miotaczy pocisków, ale na tyle blisko, by
obserwować boki klifu.
Od wschodu miasto wyglądało jeszcze bardziej spektakularnie, choć jego białe ściany
były popękane pęknięciami i warstwami niemalowanego tynku i świeżego kamienia. Caledor
wyraził ubolewanie z powodu nieudanej próby wejścia z gór, sądząc, że obronę pochłonęło
ostrzeżenie, że wyprawa dała druchii. Odrzucił swoje obawy; nic nie mógł zrobić, aby
zmienić przeszłość.
Przecinając krajobraz od gór na wschód, droga do szczelinowych sześciokątnych płytek

226
biegła do zamkniętej bramy. Wystarczająco szerokie, by pomieścić pięć rydwanów,
odsłonięto drewno i żelazo masywnego portalu, złote płyty, które kiedyś lśniły w słońcu
skradzionym przez najeźdźców z miasta. Wielki budynek bramny blokował wejście do
miasta, bastion na ścianie dwa razy większej niż elf, który wygiął się w łuk w samą górę,
wszystkie wyrzeźbione z nagiej skały. Dwie blade wieże otaczały jezdnię, pozbawione
otworów, z wyjątkiem wysokich szczelin strzał, które spoglądały na każde podejście. Na
każdym z płaskich wierzchołków wieży stał miotacz śrub, zamontowany na zespole prętów i
cienkich lin, aby można je było łatwo obracać w dowolnym kierunku.
Za bramą droga rozchodziła się i kręciła w kierunku wschodnim i zachodnim w kierunku
właściwego miasta. Z wysokich murów czarno-fioletowe flagi Nagarythe leciały na tyczkach,
a wiosenny wiatr dławi długie proporczyki. Były też inne przerażające dekoracje; głowy
elfów zwisające z łańcuchów i nabite na szczycie włóczni oraz szkielety i na wpół zepsute
zwłoki zamknięte w szubienicach, które poruszały się na wietrze. Wieże i cytadele
wyrzeźbione z białej skały łamały się nad zakrzywionymi crenellacjami ściany osłonowej, ale
te z kolei zostały przyćmione przez iglicę centralną, która przebiła poranne niebo jak lśniąca
igła.
Kiedyś wieża płonęła niebieskim płomieniem, sygnalizując okupację Króla Feniksa. Teraz
pałac Bel Shanaar popadł w ruinę. Nawet spoza miasta Caledor widział wybite okna,
opadające dachówki i rozpadające się balkony. Chociaż nie okazywał głębokiego
przywiązania do Bela Shanaara, widok dziedzictwa miasta, które zbudował tak zawstydzony,
wyniósł gniew Króla Feniksa na powierzchnię i wydał rozkaz dowódcom, aby rozbili obóz po
obu stronach drogi.
Elfy wznosiły swoje pawilony w ruinach otoczonych murami sadów, gdzie kwitły rzędy
jabłoni i wiśni, dziwnie jasne i wesołe zjawisko pośród aury mroku, która zdawała się
emanować z okupowanego miasta. Domostwo Caledora rozłożyło namiot na terenie farmy
chronionej wysokimi ścianami z białego kamienia porośniętego pełzającymi roślinami, puste
bramy, srebrno-złote bramy, które kiedyś stały wzdłuż drogi pokrytej jak Tor Anroc.
Niewiele zostało z letnich dworów szlachty Tiranoka. Wiele białych wież, które stały na
otaczających je wzgórzach, upadło lub poczerniało sadzą. Caledor wysłał kompanie, by
zbadało każdą z nich, na wypadek gdyby miały one wrogów, którzy mogliby przeprowadzać
naloty zza linii oblężniczej.
Caledor wysłał także dużą kompanię na zalesione wzgórza na północ od miasta; Chraccy
leśnicy i rzemieślnicy z Lothern. Mieli powalić drewno i zbudować silniki oblężnicze, które
byłyby potrzebne do ataku na miasto.
Gdy rzędy czerwonych, biało-niebieskich namiotów wznosiły się w drugim mieście wokół
Tor Anroc, Caledor wezwał swoich książąt i kapitanów, aby omówić swoje plany pierwszego
ataku.

Daleko na północy druchii ruszyli w kierunku Tor Achare. Wioski i miasteczka spadły do

227
przodu, a kolejna już miała. Groty włóczni uderzyły nieszkodliwie w żelazną skórę
Malekitha, gdy dziesiątki Chracian próbowało otoczyć Króla Czarownic. Przeciągał swój
płonący miecz od lewej do prawej, dzieląc włócznie, przecinając tarcze i przecinając zbroję i
ciało. Krocząc nad płonącymi ciałami martwych wojowników, Wiedźma wbiła miecz w
tarczę i skrzynię innego wroga. Sulekh przeleciała w tę iz powrotem, a chmury zielonej pary
kłębiły się z jej paszczy podczas polowania wąskimi uliczkami miasta. Czarny smok
wylądował na szeregu domów, a dachy ugięły się pod jej ciężarem.
Inna grupa Chracjan rzuciła się z bocznej ulicy, machając toporami. Malekith zablokował
ich ciosy potężną tarczą, a runa Khaine'a na jego powierzchni płonęła złowrogą energią. Z
warczeniem roztrzaskał miecz przez garstkę napastników, oddzielając kończyny i głowy
jednym ciosem. Gdy wojownicy Króla Czarownic posuwali się w górę ulicy, Chracianie
wycofali się, znikając w warnach ogrodów i zaułków.
Krocząc za nimi, Wiedźma zauważyła elfa wpełzającego w cień zawalonej ściany.
Schował Avanuira do pochwy i stłumił płomienie swojej zbroi, po czym sięgnął i chwycił
Chraciana za kostkę. Przeciągając nieszczęśliwego elfa przez gruz, Malekith puścił jego nogę
i chwycił napierśnik, unosząc go z ziemi.
– Gdzie się ukrywają? – Warknął Król Czarownic.
Chracianin nic nie powiedział, a jego twarz była maską buntu. Elf nawet nie próbował się
zmagać, ale wisiał bezwładnie w uścisku Malekitha, a krew wylewała się z rany na jego
ramieniu. Metal napierśnika Chraciana załamał się i podarł, gdy Król Wiedźmy mocniej
chwycił go.
– Gdzie jest Imrik?
– Król Caledor będzie z tobą walczył, kiedy zechce – odpowiedział Chracian. – Ma
ważniejsze sprawy do załatwienia.
Z warknięciem Malekith cisnął elfa o zawaloną ścianę. Złamane ciało Chraciana zwaliło
się na ziemię, a szyja pękła.
– Zabij wszystkich, zniszcz wszystko – ryknął Król Czarownic.
Odwrócił się od walk, starając się uspokoić i opanować frustrację, która się w nim wrzała.
Przez całą wiosnę walczył w górach. Każda dolina i szczyt stanowiły walkę dla jego armii.
Nigdy nie gromadząc się w jednym miejscu, Chracjanie gryzli swoją armię jak szczury,
wynurzając się z dziur, by skubać żołnierzy, po czym wrócili do swoich kryjówek. Nie miało
znaczenia, ile miast spłonął, ile wiosek przyłożył do miecza, jego wrogowie nie chcieli go
spotkać w prawdziwej bitwie.
Dopiero dzień wcześniej otrzymał wiadomość, że Anary napadają na karawany dostawcze
na zachód. Firmy wysłane na pastwę do lasu wróciły zakrwawione od zasadzek. Przełamali
mosty przez szalejące rzeki i zablokowali drogi powalonymi drzewami. Żadne z ich działań
nie powstrzymało jego awansu, a nawet poniesione przez nich straty były do przyjęcia, ale
zakłócenia i opóźnienia były źródłem ciągłego irytacji.
Kiedy patrzył, jak Sulekh rozdziera wieżę szlacheckiej posiadłości, Malekith odparł gniew

228
i przejrzał sytuację. Mimo taktyki Chracianów był mniej niż pięć dni marszu od Tor Achare.
Równiny północnej Chrace były przed nim otwarte. Caledor nie miałby innego wyjścia, jak
tylko go tam spotkać. Alternatywą było pozwolić Torowi Achare upaść, dając Malekithowi
fortecę, z której można przeprowadzać kolejne ataki w Wewnętrzne Królestwa i na wschód;
nawet Caledor widział szaleństwo pozwalające wrogowi na taką fortecę.
Dziwny szept odwrócił uwagę Króla Czarownic. Wyczuł dziwny przepływ na wietrze
magii: demoniczną obecność. Odwrócił się w prawo i zobaczył płomienie płonącej chaty
świecące na czerwono i fioletowo. Gdy patrzył, pożary zlewały się w maleńką postać.
Zeskoczył ze stosu płonących belek, niezgrabny i koślawe, krótkie skrzydełka wyskakujące
zza iskier. Jego twarz była dziobem, chociaż rysy demona stale się zmieniały, a liczba oczu i
ust zmieniała się z chwili na chwilę w tańczących płomieniach.
Pędził naprzód, chwiejące się ramiona kołysały się jak gałęzie na wietrze, z jego ognistego
ciała bulgotał różowy dym, a na płytach ulicy pozostały ślady popiołu. Zatrzymując się tuż
przed Malekithem, przykucnął i spojrzał na Czarnoksiężnika z grymasem na twarzy.
– Postarałem się przekazać ci wiadomość – powiedział stwór, jego irytacja była oczywista.
– Więc dostarcz to – powiedział Malekith.
– Chwalebna Morathi, królowa elfów, kochanka czarnych sfer, wysyła ostrzeżenie –
powiedział demon, słowa wypowiedziane znudzonym monotonnym tonem. – Zdradziecki
Imrik i jego zwolennicy oblegli Tor Anroc. Ona z Tysiąca i Jednego Mrocznego
Błogosławieństwa prosi cię, abyś pospieszył do zniesienia oblężenia, aby nie zagrozić
południowej granicy Nagaryt.
Demon wstał i odwrócił się.
– Zaczekaj! – Warknął Malekith. – Mam dla ciebie odpowiedź do Anlec.
– Nigdy nie zgodziłem się na odpowiedź – powiedział demon, nie oglądając się za siebie.
– Weź to sam.
Z warczeniem Malekith wyciągnął rękę i rozłożył palce. Magia zakręciła się, tworząc sieć
kolczastej ciemności otaczającą demona. Piszczał i próbował uciec do płomieni, które go
zrodziły, ale Malekith cofnął rękę, ciągnąc piekielne stworzenie po drugiej stronie drogi.
– Nawet jedna z nieistotnych postaci, takich jak ty, może cierpieć wiele męki – powiedział
Malekith stworzeniu. Demon zawył i wiercił się, gdy ciemna sieć zacisnęła się i uniosła w
powietrze, kierowana gestem Czarnoksiężnika. Malekith zamknął palce na ułamek sekundy, a
demon wrzasnął, gdy czarne ciernie wbiły się w jego płonące ciało. – Wszystko, co muszę
zrobić, to zamknąć pięść.
– W porządku! – Zawył demon. – Jaka jest wiadomość? Zabiorę to do Anlec.
– Do czarodziejki Morathi, dostarczonej jej samemu, moje słowa dokładnie – powiedział
Malekith.
– Oczywiście – odpowiedział demon ognia. – Twoje dokładne słowa. Przysięgam.
– Powiedz Morathi, że otrzymałem jej wiadomość – powiedział Król Czarownic. – Ma
wysłać dziesięć kompanii z garnizonu Anlec do fortec na Naganar. Nie zrobi nic więcej bez

229
mojego polecenia.
– Nie ufasz jej, że nie zacznie szarżować? – Roześmiał się demon.
Malekith zacisnął palce, a demon wydał przeszywający pisk.
– Nie prosiłem o twoją opinię – powiedział Król Czarownic. – Dostarcz moją wiadomość i
wróć do królestwa, które cię zrodziło.
"Obiecuje!
Malekith wypuścił zaklęcie, a demon poleciał na drogę jak płonący liść. Zrzędząc i
mamrocząc, wrócił do płonącego budynku i wspiął się w płomienie. Zwrócił się do Malekitha
i wykonał ofensywny gest pogardy, po czym wtulił się w ogień z rechotem.
Król Czarownic wpatrywał się w płomienie długo po zniknięciu demona, rozważając
dostępne opcje. Imrik uprawiał hazard, wierząc, że Malekith nie będzie skłonny oddać Tora
Anroca za Tor Achare. Aby to zadziałało, uzurpator musiałby przekonać Malekitha, że był
gotów użyć Tiranoc do bezpośredniego ataku na Nagarythe. Król Wiedźm wątpił, by Imrik
miał ochotę na taki atak. Rozsądnym rozwiązaniem byłoby przechwycenie Tora Achare i
wywołanie blefu Imrika.
Jednak cień wątpliwości przyszedł do głowy Malekitha. Uchwycenie Tora Achare było
prostą sprawą, utrzymanie go było czymś innym. Był podatny na atak Avelorn, Ellyrion,
Cothique i Saphery, nie mówiąc już o możliwym lądowaniu na wybrzeżu. Być może Imrik
naprawdę chciał poświęcić Chrace'a, wiedząc, że okupacja królestwa osłabi obronę
Nagarythe. Pozwolił Cothique spaść pod ostrza Khainitów, co pokazało bezwzględną naturę,
którą Malekith mógł podziwiać.
Zmarnował swój mózg, szukając trzeciej alternatywy, która zmusiłaby Imrika do bitwy.
Wyspa Płomienia pojawiła się w umyśle Króla Czarownic, ale szybko została oddalona; nie
miał prawie wystarczającej liczby statków na wyprawę przez Morze Wewnętrzne. Lothern
była równie cenioną nagrodą, ale była zbyt daleka od Nagarythe na dłuższą kampanię bez
posiadania Tiranoc.
Tor Achare czy Tor Anroc? Pytanie dręczyło Malekitha, gdy wysłał wiadomość, aby
przybyli do niego jego dowódcy. Czy udać się do stolicy Chrace i ujarzmić wschód,
ryzykując inwazję na Nagarythe? Kolejny czynnik wpłynął na jego myśli: Morathi. Nie mógł
całkowicie ufać jej, że będzie posłuszna jego życzeniom. Schwytanie Tora Achare zajęłoby
trochę czasu, a jego matka stworzyła własne plany. Uznałaby to za osobistą obrazę, że Imrik
zagroził Nagarythe i odpowiedziała. Taka reakcja byłaby lekkomyślna, zobowiązując
Malekitha do wojny zarówno w Chrace, jak i Tiranoc.
Runy zbroi Króla Czarownic lśniły bielą, gdy wrócił jego gniew, ogłuszony tchórzliwymi
planami Imrika i własną niepewnością. Podwładni Malekitha zbiegli się na centralnym placu
miasta, gdy budynki płonęły, a walki trwały. Trzymali się z daleka, oczy zwęziły się w
płomienne spojrzenie ich pana.
Z głębokim rykiem irytacji Malekith podjął decyzję. Nie mógł pozwolić Imrikowi na
odzyskanie Tora Anroca, ale nie było powodu, by wracać okrężną drogą przez Nagarythe.

230
– Zbierz armię – powiedział swoim dowódcom. – Jedziemy na południe, do Ellyrion.

Ulice Tor Anroc rozbrzmiały w bitwie. W zadymionych tunelowych drogach miasta było
pełno włóczników z obu stron, a wokół pałacu smoki Caledor zniszczyły obrońców cytadeli
pazurami, kłami i płomieniem. Wielkie drzwi pałacu były zasłonięte, ale iglica Tora Anroca
nie została zaprojektowana jako bastion wojenny. Wojownicy Druchii na wielopoziomowych
balkonach strzelali salwami ze swoich kusz repeaterów, podczas gdy magowie Króla Feniksa
rzucali błyskawice i kule ognia przez wysokie okna do sal wewnątrz. Witraże zostały rozbite,
palone gobeliny i zasłony.
Ubrani na czarno żołnierze wybiegli z jednego z tuneli prowadzących na plac pałacowy,
ścigani przez cichą Straż Feniksa, a ich halabardowe ostrza lały się krwią. Po nich przyszli
uprzywilejowani Biali Lwy Caledora, którzy przedarli się do szlachetnych domów
otaczających plac, szybko ufortyfikowanych przez obrońców druchii. Za nimi poszła
włócznia i łucznicy, pchając się w kierunku drzwi pałacu.
Maedrethnir osiadł na dachu wieży z widokiem na ogrody zachodnie, gdzie miotacze
wyrzucili grad włóczni zza ozdobnych żywopłotów i pod kwitnącymi drzewami owocowymi.
Pazury ocierają się o poplamione kamienie, smok rzucił się na akumulator silników
umieszczony za pomalowaną na biało ścianą. Zamiatając nad głową, kąpał trawnik
płomieniem, podpalając górskie róże i płatki słońca, paląc trawę, którą niegdyś starannie
pielęgnowała niewielka armia ogrodników. Chowając lancę i odpinając uprząż, Caledor
zeskoczył z tyłu wierzchowca, lądując pewnie przy płytkim basenie, który delikatnie parował,
a martwe ryby unosiły się na powierzchni. Ogarnął go cień, gdy smok Dorie leciał obok,
kąpiąc ogień w dachu wielkiej sali.
Król Feniks wyciągnął miecz i podbiegł do oszklonych drzwi, które ciągnęły się wzdłuż
jednej ze ścian sali biesiadnej. Niewyraźnie pamiętał jedzenie w długiej komnacie, gdy jego
opancerzony but uderzył o zamek i drzwi wypadły z zawiasów. Wchodząc do środka, znalazł
zepsute meble barykadujące drzwi do reszty pałacu. Lathrain z łatwością przeciął
przewrócone stoły i krzesła, a po chwili Caledor przeszedł przez drzwi do odpowiednich
korytarzy pałacu.
Skierował się na północ w stronę wielkich schodów prowadzących na górne poziomy.
Galeria była pusta, odgłosy bitwy na zewnątrz stłumione, gdy jego buty zabrzmiały na
marmurowej podłodze. Popiersia książąt Tiranocii siedziało we wnękach po obu stronach,
każde złamane i zniszczone przez druchii.
Gdy dotarł do komnaty wejściowej, natknął się na grupę druchii pilnujących głównych
drzwi. Obrócili się na jego podejście, unosząc miecze i tarcze. Lathrain płonął, gdy Caledor je
ściął, nawet gdy ogłuszający huk dobiegł z drzwi. Ogromny portal wstrząsnął dwa razy.
Trzecie drzwi dębowe eksplodowały do środka, wypełniając hol wejściowy odłamkami, które
grzechotały ze zbroi Króla Feniksa. W dymie i kurzu Caledor zobaczył zbliżającą się szczupłą
postać.

231
To był Thyriol, jego podniesiona laska lśniła mocą. Oczy maga świeciły złotą energią, a
jego skóra była magiczna. Jasne włosy otaczały mu głowę niczym nimbus, płynące własnym
życiem.
– Myślałem, że grzecznie jest pukać – powiedział uśmiechnięty książę Sapherian.
Kiedy mag przekroczył próg, więcej zwolenników Caledora wylało się po schodach, a ich
wojenne okrzyki odbijały się echem po dużej sali. Caledor poprowadził ich wschodnimi
schodami, kierując się do królewskich mieszkań, w których kiedyś mieszkał Bel Shanaar i
jego rodzina.
Stłumione przez grube dywany kroki, Król Feniks i jego wojownicy przemieszczali się z
komnaty do komnaty, szukając wrogów. Znaleźli wiele dowodów deprawacji druchii: trofea
zabrane przez ofiary, mnóstwo złych modlitw, fetysze cytara zdobiły każde mieszkanie.
Idąc do komnat byłego Króla Feniksa Caledor otworzył drzwi z mieczem w dłoni.
Mieszkanie było puste od żywych, ale w pobliżu okna leżały dwa ciała. Elfy, jedna samiec i
jedna kobieta, były ubrane w najlepsze szaty i biżuterię. Opadli na niską kanapę, ich twarze
były pomalowane na blado, oczy otoczone ciemnym kohlem, usta czarne. Połamana
krystaliczna fiolka leżała na podłodze w pobliżu, a Caledor mógł wyczuć charakterystyczny
zapach czarnego lotosu.
– Tchórze – powiedział szyderczo Król Feniksa.
W kracie był ogień, książki i pergaminy używane jako paliwo. Przechodząc przez
komnatę, Caledor zobaczył kałużę krwi wyciekającą z drzwi prowadzących do sypialni.
Przygotowując się, otworzył drzwi.
Na zakrwawionym łóżku leżało troje dzieci, najstarsze nie więcej niż piętnaście lat. Oni
także byli ubrani w bogate szaty i klejnoty. Na podłodze wokół łóżka stały ciała pięciu
kolejnych elfów, odzianych jak słudzy, z poderżniętymi gardłami. Zniesmaczony Caledor
odwrócił się, zatrzaskując drzwi.
Czując się niedobrze, rzucił Lathrain na stół i opadł na wyściełane krzesło. Miasto było
jego, zdobycie pałacu z pewnością. Mógł pozwolić innym na chwilę walczyć. Wyczerpanie
wyczerpało jego umysł i ciało. Zamknął oczy i zapadł w lekki sen.
Obudził się, widząc Doriena stojącego nad nim z ponurym uśmiechem na ustach brata.
– Jesteśmy zwycięzcami – powiedział Dorien. – Wszyscy druchii zostali zabici.
– Dobrze – powiedział Caledor.
Podniósł się, podniósł miecz i podszedł do jednego z okien wychodzących na królewski
balkon. Dorien poszedł za nim na biały parapet, z którego roztaczał się wspaniały widok na
miasto. Stąd, wysoko w pałacu, wyrwy w murze wyglądały na małe. Ciała zaśmiecające plac
poniżej zlewały się ze sobą, druchii i lojalista zginęli obok siebie w śmierci. Ognie płonęły w
mieście, a kolumna elfów spływała po drogach i z roztrzaskanej bramy.
– Przepraszam widok – powiedział Dorien. – Dziedzictwo Bel Shanaara zostało
upokorzone.
– Lepszy Tor Anroc niż Tor Caled – powiedział Caledor, opierając się o balustradę.

232
– To prawda – odpowiedział jego brat. – Jestem pewien, że Bel Shanaar zrozumie.
Miejmy nadzieję, że Tor Achare nie spotkał podobnego losu.
Król Feniks nie odpowiedział, zwracając uwagę na kształt na tle chmur na wschodzie.
Gdy zbliżył się do miasta, zamienił się w pegaza i jeźdźca. To był Anamatheir, jeden z
adeptów Thyriola. Mag poleciał prosto do pałacu.
– Taki pośpiech nie może przynieść dobrych wiadomości – powiedział Dorien, podążając
za spojrzeniem brata.

Kierowani przez ich nieustępliwego mistrza, druchii ruszyli na południe przez Avelorn do
Ellyrionu. Dzień i noc maszerowała armia; wijący się wąż czerni i złota w słońcu; widmowa
linia pochodni i lampy w świetle księżyca.
Armia nie spłonęła, nie dokonała rzezi. Ellyrion nie był celem Króla Czarownic, choć
stanął przed trudną decyzją, gdy zbliżył się do Eagle Pass. Dwa dni na wschód leżał Tor Elyr.
Był to łatwy cel, bez murów i twierdz, bez bastionów i wież. Z tego powodu był także
bezwartościowym celem. Zniszczenie miasta zajęłoby kilka dni bez nagrody, gdyby nie nędza
Finudela i Athielle. Tor Elyr nie był stolicą jak Anlec czy Lothern; Ellyryjczycy spędzili
większość roku ze stadami, a nawet szlachta spędziła całą zimę poza obozami na równinach.
Mimo że marsz wydłużyłby tylko sześć dni, zniszczenie miasta byłoby rozproszeniem uwagi,
które mogłoby pozwolić Imrikowi na ucieczkę.
Decyzja Malekitha nie sprzyjała jego dowódcom, którzy spędzili bezowocną wiosnę
ścigając Chracian i wpadając w zasadzkę. Ich protesty nie zostały wypowiedziane, ale Król
Czarownic po ich ponurym zachowaniu mógł stwierdzić, że nie akceptują. Nie obchodziło go
to ani trochę. Każdy, kto przemówiłby przeciwko niemu, otwarcie lub potajemnie, zdradziłby
ich brak lojalności i zostałby odpowiednio potraktowany.
Armia skręciła na zachód i pomaszerowała do Eagle Pass i Tor Anroc.
***
Ta wiosna zapowiadała przebieg kolejnego etapu wojny domowej. Malekith
przemaszerował swoją armię przez Tiranoc, by znaleźć stolicę opuszczoną przez Caledora i
jego wojska, starożytne miasto opuszczone z wyjątkiem robactwa. Armia Króla Feniksa
podróżowała na północ flotą Lothern, atakując Galthyr w środku lata, zanim ruszyli na
wschód i wylądowali w Chrace, aby wzmocnić Tor Achare.
Zamiast ścigać swojego nieuchwytnego wroga, Wiedźma postanowiła odbudować
fortyfikacje Tora Anroc. Stąd mógł łatwo ruszyć na północ, aby przeciwdziałać inwazji na
Nagarythe, jednocześnie grożąc Caledorowi i Ellyrionowi. Morathi dołączyła do syna, gdy
lato stało się jesienią, jadąc na południe z karawaną kultów i innych dziwnych elfów.
Malekith nie była w nastroju, by powitać ją w ekstrawaganckim stylu i odmówiła jej
tysiącletniej świcie wstępu do miasta.
Wściekła Morathi udała się do pałacu Bel Shanaar, gdzie Malekith utworzył swoją nową

233
kwaterę główną. Cytadela była w połowie zrujnowana; ruina z okupacji druchii i zniszczenia
spowodowane przez siły Caledora pozostawiły całe skrzydła jako kupy gruzu lub wypalonych
pocisków. Gdy Morathi weszła do środka, przez wybite okna zachodzące słońce przesuwało
poszarpane cienie po podłodze sali tronowej.
– Dlaczego mój lud musi żyć jak bydło na polach? – zapytała, krocząc po popękanych
płytach.
– W mieście jest za mało miejsca dla mojej armii – odpowiedział Malekith. Usiadł na
połamanych pozostałościach tronu Bela Shanaara, drewno poczerniałe od jego zbroi. – Jeśli
nie znajdą warunków, które im się podobają, mogą wrócić do Nagarythe.
– To irytacja, że muszę tu w ogóle przybyć – powiedziała czarodziejka. – Dlaczego się
tutaj spotykasz, skoro maszerujesz na południe do Caledor?
– Nie myśl, że doradzasz mi w sprawie strategii, mamo – powiedział Król Czarownic, a
jego hełm lśni bladym płomieniem.
– A jednak uważam, że muszę to zrobić – powiedział Morathi. Poszukiwała wśród
połamanych i spalonych mebli nienaruszonego siedzenia i w końcu znalazła ławkę. Prostując
to, usiadła ze skrzyżowanymi nogami i nie odrywając oczu od syna. – Dlaczego marnujesz
czas w tej szopie?
– Nie mogę zaatakować Caledora – powiedział Malekith, opierając ociężałe ręce na
kolanach. – Mieliśmy szczęście, że więcej smoków się nie obudziło. Jeśli Sulekh i jej spawn
pojawią się w górach, jestem pewien, że inne smoki by się nimi obudziły. Jest inny powód.
Gdy tylko wejdę do Caledoru, Imrik z pewnością wyruszy z Tor Achare, by zabrać Anlec.
Czy chcesz, żebym zamienił pałac mojego ojca na Dragontamer?
Morathi zmarszczyła grymas, ale nie miała szybkiej odpowiedzi na drwiące pytanie
Malekitha. Postukała w pomalowane na czarno paznokcie na bladej powierzchni ławki, a
małe iskry ciemnej magii migotały między jej opuszkami palców, aby same się uziemiły w
drewnie.
– Co zamierzasz? – Powiedziała w końcu. – Na pewno masz plan?
– Mam strategię, ale nie będzie ona szybka – powiedział Witch King. – Podczas gdy Imrik
ma swoją flotę, może poruszać się znacznie szybciej, wzdłuż wybrzeża lub przez Morze
Wewnętrzne. Jeśli pomaszeruję na Chrace przez Ellyrion, wróci do Tiranoc. Jeśli przejdę
przez Tiranoc i Nagarythe, przybędzie na południe przez Avelorn do Ellyrion lub Saphery.
Malekith podniósł palec i narysował krąg dymu i ognia w powietrzu.
– Mógłbym spędzić wieczność ścigając Imrika po Ulthuan i nigdy go nie złapać.
– Zatem jesteśmy w impasie – powiedział Morathi, mówiąc, jakby słowa ją bolały. –
Imrik jest gotów opuścić każde królestwo dla naszego miłosierdzia i nie możemy mieć
miejsca, w którym byłby zakładnikiem, aby zmusić go do walki. Jednak nie będzie walczył z
nami bezpośrednio, więc żadna ze stron nie może osiągnąć trwałego zwycięstwa.
– To pojedynek – powiedział Malekith. Zaśmiał się ostrym metalicznym dźwiękiem, który
rozbrzmiewał chłodno wokół pustej sali. – Zwód i ciąg, parowanie i kontratak. Pierwszy,

234
który wzdrygnie się, mrugnie, popełni błąd, straci.
– Słyszę, że dużo mówisz, ale nie jestem mądrzejszy co do twoich planów – powiedział
Morathi. – Jak przełamiesz impas?
Król Czarownic wstał i zbliżył się do matki, przyciemniając płomienie swojej zbroi, aby
mógł stanąć nad nią. Opuścił rękę i łaskawie pomógł Morathi wstać.
– Co to za słabość? – Zapytała. – Co widziałeś? Może jeden z książąt? Ktoś, kogo można
zwrócić na naszą sprawę?
– Nie, wszyscy są lojalni wobec Imrika – powiedział Malekith. – Imrik jest słabym
ogniwem w łańcuchu.
– Mylisz się – powiedział Morathi. – Niektórzy uważają go za prawie równego sobie.
Bzdury, oczywiście, ale nie jest pozbawiony inteligencji i umiejętności.
– Nie mam wątpliwości, że ostatecznie udowodnię, że jestem lepszy, ale świat może
minąć wiek, zanim to nastąpi – powiedział Malekith. Podszedł do drzwi, Morathi spieszyła
się, by nadążyć za długim krokiem jej syna. – Jest najlepszym z książąt w walce i jako
przywódca. Właśnie dlatego nasi wrogowie patrzą na niego, dlatego idą za nim. To będzie ich
zguba .
– Nasi wrogowie mają jedną słabość, jedną szparkę w zbroi do wykorzystania –
powiedział Morathi, zyskując zrozumienie intencji Malekitha. – Polegają na Imriku. To jego
upór i odwaga sprawiają, że walczą .
– Dokładnie – powiedział Król Czarownic. Zatrzymał się i podniósł bryłę kamienia, która
spadła ze sklepionego sufitu. Gdy zamknął pięść, zamienił się w proszek. – Bez niego opór
rozpadnie się. Imrik wie, że nie może mnie pokonać i stara się zniszczyć moją armię kawałek
po kawałku. Wiem, że nie mogę zniszczyć jego armii, jeśli nie będę w stanie jej złapać. Będę
więc maszerować tam iz powrotem, nie odrywając ode mnie oczu, testując determinację
sojuszników. Jego determinacja do unikania otwartej bitwy będzie jego słabością. Nie jestem
tak dumny, że musi umrzeć z mojej ręki. Istnieje wiele sposobów na zabicie wroga.
Morathi uśmiechnęła się, gdy Malekith pchnął drzwi do sali i wszedł do przedpokoju.
Głos Króla Czarownic wypełnił pokój.
– Zabij Imrika, a my wygramy wojnę!

19.
Deadly Dance
Tak jak przewidział Caledor, druchii brakowało siły do całkowitego ataku na Ulthuan.
Odrzucając bitwę, której Malekith potrzebował do zwycięstwa, Król Feniks i książęta z nim
sprzymierzeni byli w stanie powstrzymać ofensywy druchii przy jednoczesnym
zminimalizowaniu strat. Czasami Caledor przejmował inicjatywę, badając przełęcze między
Nagarythe i Ellyrion, wysyłając wyprawy w celu wspólnych nalotów z Anarami przez granicę
235
z Chrace. Zawsze Caledor próbował nakłonić wroga do pochopnego posunięcia, ale Król
Czarownic był zbyt sprytnym generałem, aby rozdzielić swoje siły lub przekroczyć swoje
postępy.
Ten pojedynek armii trwał przez kilka lat, gdy druchii testowali determinację Króla
Feniksa i jego wyznawców. Miasta zostały spalone, a ludność wypędzona, ale gdy tylko
armia Nagarythe zostanie przyciągnięta gdzie indziej, Caledor odwiedzi zdewastowane
regiony, pokazując jedność z ludem, którym rządził.
Król Feniks przypomniał sobie zadane mu przez Mianderina pytanie i wiedział, że bał się
zostać w pełni władcą Ulthuanu. Unikał swoich obowiązków i postanowił skupić się na
słabościach sojuszników, a nie na własnych słabościach jako króla.
Chociaż Caledor wciąż nie był wściekły i zuchwały, starał się nie tylko dawać przykład,
ale także zachęcać otaczających go ludzi. W bitwie był nieubłagany, uderzał mocno z tyłu
Maedrethniru, zawsze na czele walki. W czasach, gdy konieczne było wycofanie się, był tam
również, jego obecność wzmacniała determinację tych, których domy zostaną spalone,
pokazując swój sprzeciw dla wszystkich.
Ponieważ Caledor był inspiracją dla obrońców Ulthuan, Malekith był siłą napędową
Naggarothi. Nikt nie mógł się z nim równać w bitwie o siłę lub czary. Czasami jechał z
Morathi i zamiatali wszystkich przed sobą; Malekith ze swoimi zdyscyplinowanymi
weteranami, Morathi z jej dzikimi kultystami. Sam Król Czarownic był wart dziesięciu
kompanii włóczni, a kiedy jechał Sulekhem do bitwy, nie było armii, która by go dorównała.
Cztery lata po powrocie Malekitha lato było długie i suche. Armia Nagarythe została
rozbita na brzegach rzeki Ilientath, która graniczyła z Chrace i Avelorn, i wyglądała na
przygotowaną do ponownego uderzenia w Cothique. Tiranoc był pod kontrolą druchii, jego
obrona znacznie się poprawiła pod rządami Króla Czarownic. Caledor zebrał swoją armię w
Saphery, mając nadzieję zwabić Króla Czarownic do królestwa magów, gotów przepłynąć
przez Morze Wewnętrzne do Avelornu, by zbliżyć się do Malekitha z tyłu. Przez całe lato
obie armie obozowały, rozdzielone nie dłuższym niż dziesięć dni marszem; przez całe lato ani
Witch King, ani Phoenix Phoenix nie byli gotowi wykazać się swoimi prawdziwymi
zamiarami.
Jak uzgodniono w pakcie między Caledorem i jego książętami, Koradrel opuścił Chrace,
gdy druchii rozpoczęli ostatni atak. Żaden książę nie mógł pozostać w królestwie
atakowanym, aby nie polegli w bitwie lub, co gorsza, nie zostali wzięci do niewoli i nie
zwrócili się przeciwko sojusznikom. Choć wielu nigdy nie spodziewało się, że zostanie
władcą, pod wodzą Caledora książęta Ulthuanu nawiązali ze sobą ścisłą więź, a drobna
rywalizacja z przeszłości została zapomniana, przyćmiona wspólnym zagrożeniem ze strony
Naggarothi.
Caledor spędził gorące popołudnie relaksując się samotnie w swoim pawilonie,
zapraszając swojego chrackiego kuzyna na kolację z nim tego wieczoru. Jeźdźcy i smoki
patrolowali północne krainy Saphery, gotowi przekazać wieści o każdym ruchu wroga, a Król

236
Feniks był zadowolony, że wszystko jest w porządku. W obawie przed samozadowoleniem
spędził poranek, oceniając usposobienie swoich sił, ale nie mógł znaleźć słabości, którą
mógłby wykorzystać Czarownica.
Upał lata i długa, napięta bitwa woli odcisnęły piętno na wytrzymałości Caledora. Po
zdjęciu zbroi drzemał na tronie ubrany tylko w luźną białą szatę, haftowaną fenickimi
płomieniami Asuryana. Na wpół usłyszał krzyki kapitanów, którzy wiercili swoje kompanie
na placu apelowym w centrum obozu. Były stukot talerzy i kielichów, gdy jego słudzy
przygotowywali sąsiednią komorę na wieczorny posiłek.
Nadal czując się senny, Król Feniks obudził się po przybyciu Koradrela i kilku swoich
chrackich książąt. Weszli służący z tacami dzbanków i kielichów do wina, choć Caledor kazał
mu przynieść wodę, bojąc się, że jego pragnienie sprawi, że za dużo wypije.
Grupa przeniosła się na bankiet, który składał się z najlepszej oferty, jaką Saphery miał do
zaoferowania. Caledor nie brał udziału w bezczynnej rozmowie, zadowolony z tego, że
Chracianie mogli wymieniać znoszone historie z polowań i plotkować z Tor Achare.
Popłynęło więcej wina i wybuchła gorąca debata, gdy książęta spierali się o to, kto zabił
najwięcej wrogów.
Wieczór zaczął ochładzać powietrze, a Caledor zasugerował, aby impreza wyszła na
zewnątrz. Jak zwykle mało jadł, ale jego goście wydawali się niezainteresowani tą sugestią.
Ich wcześniejsze animacje zmalały, a Król Feniks zauważył, że Koradrel i pozostali byli
powolni, a ich mowa niewyraźna. Acharion, jeden z siostrzeńców Koradrela, spróbował
wznieść toast, ale potknął się, gdy wstał, ostatecznie upadając na ziemię, z twarzą
zaczerwienioną i spuchniętą.
– Trucizna! – Syknął Caledor, strzepując kielich z dłoni Koradrela, gdy uniósł ją do ust.
Chracki władca zareagował powoli, odwracając głowę z dezorientacją.
– Rozlałeś mojego drinka, kuzynie – powiedział, czoło miał związane, z dłonią wciąż w
połowie drogi do ust.
– Wino zostało skażone – powiedział Caledor.
Król Feniks zwrócił się do trzech sług, którzy stali na drugim końcu stołu.
– Zabierz uzdrowicieli – zażądał. – Kto przyniósł wino?
Żaden ze służących nie odpowiedział. Z początku Caledor myślał, że przekradli próbkę
beczki swojego mistrza, ale pojęcie to zostało rozwiane, gdy wszyscy trzej sięgnęli do szat i
wyciągnęli zakrzywione sztylety. Król Feniks zobaczył czerwony błysk ruin chainitów i
połysk trucizny na ostrzach, gdy trzej ruszyli, dwie po jego lewej i jedna po prawej.
– Zabójcy! – Ryknął Caledor, chwytając nóż rzeźniczy z tuszy drobiu.
Ten z prawej był pierwszy, ostrze błysnęło w gardle Caledora. Król Feniks uchylił się i
rzucił, a jego broń przeszła nieszkodliwie po piersi zabójcy, gdy elf cofnął się. Caledor upadł i
przeturlał się w prawo, aby uniknąć ataku z lewej strony, posyłając stolik obciążony
owocami, gdy podnosił się na nogi, a nóż rzeźbiarski uderzał w sztylet wycelowany w jego
brzuch.

237
Z bijącym sercem Caledor wskoczył na stół, rozrzucając naczynia i talerze, odłamki
połamanych naczyń wbiły się w jego stopy przez cienkie buty. Zabójcy rozpadli się, szybko
otaczając go. Szybko skręcając w lewo, a potem w prawo, starając się nie patrzeć na całą
trójkę, Caledor podszedł do podnóża stołu w kierunku drzwi.
Koradrel wstał niechętnie na nogi, machając pięścią w stronę najbliższego zabójcy. Cios
związany z ramieniem elfa, sprawiając, że zatoczył się na bok pawilonu. Rozproszony
napastnik próbujący okrążyć Caledora był zbyt wolny, gdy Król Feniksa zawirował na pięcie
i wbił stopę w twarz zabójcy. Zabójca warknął, krew ciekła mu z warg i zeskoczyła na stół.
Nóż do rzeźby trafił w pierś zabójcy, przebijając żebra do płuc. Pęd zabójcy zaniósł go do
Caledora, ostrze noża wbiło się w podbródek Króla Feniksa, gdy ciężar umierającego elfa
wbił go z trzaskiem w naczynia do serwowania.
Ból rozległ się wzdłuż szczęki Caledora. Rana była niewielka, ale trucizna na ostrzu
szybko się rozprzestrzeniła, chwytając język i gardło króla. Z trudem łapał oddech, gdy
odepchnął od siebie ciało zabójcy i potoczył się ze stołu na chwilę przed kolejnym sztyletem
wbijającym się w drewno.
W drzwiach rozległy się krzyki, gdy Caledor zatoczył się do niego. Nóż do rzeźbienia
wciąż znajdował się w skrzyni zabitego zabójcy i był nieuzbrojony. Bezradnie patrzył, jak
atakujący, którego dopłynął Koradrel, zerwał się na równe nogi i wbił nóż w oko księcia
chrackiego. Koradrel nie wydał żadnego dźwięku, przewracając się do tyłu, odbijając głowę
od krawędzi krzesła.
Król Feniks miał wrażenie, że tonie. Machając ręką wyciągnął lampę z łańcucha i cisnął
nią najbliższego zabójcę, wysyłając płonący olej rozpryskujący się na ramię napastnika. Jego
klatka piersiowa stawała się coraz ściślejsza, a gardło surowe. Zawroty głowy sprawiły, że
pawilon zaczął się obracać, a on ledwie zdawał sobie sprawę z przemykających kształtów.
Wyglądali jak bestie z Annulii, białe futro z ogromnymi srebrnymi pazurami. Z każdym
oddechem zdyszany Caledorowi udało się zatoczyć do głównej części pawilonu, w której
wpadało coraz więcej jasnych stworzeń. Upadł na kolana, krztusząc się, smakując krew.
Ręce złapały go i uniosły cielesnie na tron. Pojawił się inny kształt i Caledor usłyszał
uspokajający szept, choć nie zrozumiał wypowiedzianych słów. Czuł dłonie na twarzy i
ciepło zastępujące chłód w kończynach. Było złote światło. Wyciągnął do niej rękę i poczuł
miękką skórę.
– Odpocznij” powiedział cichy głos.
Caledor niejasno uznał, że należy do Thyriola. Zapadł w sen, marząc o jasnych łąkach,
choć niebo nad nimi było skażone przez burzowe chmury.
***
Próba życia Caledora spowodowała zamieszanie armii. Podczas gdy Król Feniksa wpadł
w głęboką gorączkę, Thyriol przejął dowodzenie, organizując dokładne przeszukanie obozu.
Ciała trzech służących znaleziono w skrytce wśród drzew niedaleko rzeki, gdzie armia

238
pobierała wodę. Co gorsza, kiedy zabójcy zostali zbadani, wydawali się identyczni z zabitymi
elfami. Thyriol rozwiał zaklęcie, które zostało na nich rzucone, a ich twarze powróciły do
swoich, odsłaniając blade, surowe rysy Naggarothi, pocięte runami przebrania.
Panowała nieufność i paranoja, panika. Wszyscy w obozie byli potencjalnymi
podejrzanymi i opracowano nowe rotacje zegarków. Żołnierze byli zamieniani między
kompaniami i wszyscy mieli rozkaz pełnienia obowiązków w grupach co najmniej dziesięciu.
Tyriol wprowadził godzinę policyjną między zmierzchem a świtem, z wyjątkiem patroli
wartowniczych, które zostały wzmocnione do trzydziestu silnych oddziałów wywodzących
się z Białych Lwów i Gwardii Feniksa, których uznano za najbardziej lojalnych wojowników
ze wszystkich.
Harcerze wrócili następnego dnia, informując, że druchii rozbili obóz. Bez wątpienia
oczekując, że zabójstwo się powiedzie, Malekith wykonał swój ruch. Gdy Caledor był
obezwładniony, a armia w strachu, książęta szybko zgodzili się, że odwrót jest jedyną opcją.
Zdecydowani, że pośpieszna trasa nie przyniesie żadnej korzyści, książęta zorganizowali
uporządkowane rozbicie obozu i wycofanie się na południe do brzegu Morza Wewnętrznego.
Thyriol wysłał jastrzębie posłańców do floty Lothern, prosząc o natychmiastową pomoc.
Pod opieką uzdrowicieli i Thyriola gorączka Caledora pękła szóstego dnia, ale wciąż był
słaby od trucizny. Był spójny tylko w krótkich urywkach, ale był w stanie dodać swoje
poparcie dla planu odwrotu książąt. Naggarothi przybyli na wschód przez ruiny Avelorn,
maszerując ciężko w kierunku Saphery.
Książęta nie mieli wyboru, musieli rozdzielić armię; czekać na wystarczającą liczbę
statków do ewakuacji wszystkich wojowników króla, ryzykując, że zostaną złapani przez
szybko posuwającą się armię Malekith. Tyriol zabrał Caledora i jedną czwartą żołnierzy na
wschód, wzywając miasto Saphethion, by zapewnić schronienie. Połowa armii ruszyła dalej
na południe, zanim przekroczyła góry w Yvresse. Pozostała siła, działająca jako strażnik,
oczekiwała przybycia floty z Lothern.
Przybyło zbyt mało statków, aby zabrać wszystkie pozostawione przez siebie wojska.
Tithrain, który zgłosił się na ochotnika, by pozostać dowódcą rearguardu, nakazał losowanie,
aby dowiedzieć się, kto może wejść na pokład. Trzeba przyznać, że każdy elf z małej armii
odmówił, a ich dowódcy przekazali wiadomość, że wszyscy będą żyć razem lub umrą razem.
Pamiętając o dekrecie Caledora, że żaden książę nie zostanie zabity ani schwytany, Tithrain
zastanawiał się, czy pozostać ze swoimi żołnierzami, czy odejść ze statkami.
Tithrain postanowił zostać, zdecydowany, że nie opuści swojego ludu ponownie. Armia
spędziła czas na wzmocnieniu linii brzegowej. Ze statków sprowadzono repetytoryczne
miotacze pocisków, aby stworzyć baterie obronne, a każdą wolną deskę, maszt i drzewec
wykorzystano do budowy wałów wzdłuż trawiastych wydm wzdłuż plaż. Wykopano okopy i
napełniono olejem z latarni i magazynów statków, gotowe do podpalenia.
Kiedy zwiadowcy poinformowali, że druchii dzieli od nich tylko jeden dzień, Tithrain
zamówił ucztę poświęconą Asuryanowi. Całe jedzenie pozostawione armii zostało ugotowane

239
i przygotowane, a stoły ugięły się pod ciężarem, wyniesione pod słońce na bankiet. Książę
Cothique śmiał się i żartował, mówiąc, że wolałby takie wspaniałe jedzenie nie pozostawione
Naggarothi, którego podniebienie nie mogło docenić jego jakości.
Pod wesołością płynął strach. Uśmiechy były napięte, a rozmowa celowo beztroska.
Jednak w miarę upływu dnia w armii było wielu, którzy postanowili komponować swoje
wiersze o śmierci lub śpiewać żałobne pieśni przy akompaniamencie mrocznych fajek i lir.
Gdy żołnierze usiedli, by spać ostatni raz, Tithrain spacerował po obozie. Panowała
atmosfera spokoju, armia pogodziła się ze swoim losem. Podszedł do brzegu i wpatrywał się
w ciemną przestrzeń wody, gwiazdy na czystym niebie odbijały się w falujących wodach.
Już miał wyjść i wrócić do swojego pawilonu, gdy zobaczył światło daleko od brzegu. Z
początku uznał to za spadającą gwiazdę, ponieważ światło zdawało się poruszać po niebie.
Potem pojawił się inny, następny, lśniący biało-czerwono-niebiesko i coraz jaśniejący, gdy
patrzył.
Wkrótce pojawiła się fala kołyszących się gwiazd każdego koloru tęczy. Tithrain
zastanawiał się, czy śpi i śni. Uwagę przywołał okrzyk okrętów wojennych na kotwicy
niedaleko plaży.
– Płyń na zachód! – Okrzyk wziął się z każdego mastheada.
W świetle księżyca i blasku swoich lamp flotylla małych statków zbliżała się do brzegu. Z
ciemności wyłoniły się łodzie rybackie i kupcy, przybrzeżne barki i wioślarek. Było ich
dziesiątki, a jeszcze więcej świateł zbliżało się.
Coś przesłoniło gwiazdy powyżej i Tithrain złapał charakterystyczny trzask smoczych
skrzydeł. Potwór opadł na plażę, a jego lądowanie wywołało burzę piaskową. Tithrain
wpatrywał się ze zdziwieniem w złotą zbroję na plecach.
– Przestań się gapić i podnieś żołnierzy – krzyknął Król Feniksa do oszołomionego
księcia. – Nie ma czasu do stracenia.
Gdy wiadomość rozeszła się po obozie, a małe statki wyrzucały na brzeg, aby wziąć na
siebie jak najwięcej wojowników, ich załogi wyjaśniły, że Caledor ścigał się w górę i w dół
wybrzeża Sapherian, błagając każdą wioskę i miasto, aby postawić każdy statek, na który
mógłby się ubiegać. woda. Większe statki ciągnęły małe łódki, niektóre z nich trzymały tylko
pół tuzina elfów, i sprowadzanie ich na plażę, która nie była wystarczająco duża, aby
wszystkie łodzie mogły jednocześnie wylądować, było powolne.
Świt zabarwił horyzont i słychać było ryczenie rogów Druchii. Na wojnę było jeszcze
prawie dwa tysiące wojowników. Naedrein, kapitan Cothique, który przeżył czystki Khainite,
zbliżył się do Tithrain i Caledor.
– Moja firma obsłuży miotacze śrub – powiedział. – Powstrzymamy druchii i damy innym
czas na ucieczkę.
– Nie przeżyjesz – odpowiedział Caledor. – Czy na pewno chcesz to zrobić?
– Jesteśmy do tego przysięgani – powiedział Naedrein. – Wszyscy straciliśmy bliskich z
szumowiny druchii. Uważamy, że wynik wymaga ustalenia.

240
– To zaszczyt mieć takich wojowników walczących ze mną – powiedział Tithrain. –
Trzymaj je tak długo, jak możesz, i uważaj na Malekitha. Niedługo zrobi obronę, jeśli
pozwolisz mu się zbliżyć.
– Jeśli będziemy mieli szczęście, możemy nawet zabić jego przeklętego smoka –
powiedział kapitan.
Uniósł miecz w geście pozdrowienia, gest ten powrócił książę i król i odszedł.
– Zabij jak najwięcej! – Zawołał za nim Caledor.
Naedrein i jego wojownicy byli tak dobrzy, jak ich słowo. Podczas gdy słońce wciąż
wschodziło, dźwięk miotaczy był przenoszony wzdłuż brzegu.
– Może powinniśmy im pomóc – powiedział Maedrethnir do Caledora. – Te elfy nie będą
długo powstrzymywać Malekitha.
– Jeśli walczymy z Królem Czarownic, umrzemy – odpowiedział Caledor. – To nie może
się zdarzyć.
– Uważasz się za zbyt ważnego, aby ryzykować bitwę? – Powiedział smok z nutą
dezaprobaty w jego głębokim głosie.
– To jeden powód – powiedział Caledor.
– A ten drugi? – Zapytał Maedrethnir.
– Nie chcę umrzeć – przyznał Król Feniks. – Nie bez dobrego celu.
Smok bełkotał ze śmiechu i wzniósł się w powietrze, niosąc Caledora do miejsca, w
którym widział postępujących druchii i własnych wyznawców. Ostatni z małych statków
odpływały, a pozostałe wojska były przewożone statkami do okrętów wojennych. Było jasne,
że ostatni z nich znajdą się na pokładzie, zanim druchii dotrą do brzegu, ale Morze
Wewnętrzne nie stanowiło bariery dla Króla Czarownic i jego wierzchowca. Nadal można
było ponieść znaczne szkody.
Patrząc na armię wroga, Król Feniks zdał sobie sprawę, że jego obawy zostały wysunięte.
Malekith powstrzymał się, ciemny kształt jego smoka wyłaniał się zza szeregu piechoty, który
zbliżał się na plażę, nieufny wobec miotaczy pocisków.
– Nie tylko ja chcę żyć – zauważył Caledor.
***
Próba zabójstwa, a następnie odwrót, wstrząsnęły pewnością książąt, a Caledor musiał
ciężko pracować, aby przysięgli zgodnie ze swoją strategią. Utrata Koradrela była również
gorzkim, osobistym ciosem. Do tej pory druchii domagali się brata Caledora i dwóch jego
kuzynów, a także wielu innych rodzin z Caledor i innych królestw. Odbył się pomnik
zmarłego księcia chrackiego, a jego ciało pochowano w mauzoleum w Lothern, dopóki
Chrace nie mógł zostać ponownie zabezpieczony.
Acharon nie miał żadnego oczywistego następcy, a Caledor obawiał się, że konflikty o
władzę nad Chrace przyniosą więcej zamieszania. Z pewnym zaskoczeniem odwiedził go
najpotężniejszy pretendent, wszyscy trzej kuzyni Króla Feniksa. Przedstawili Caledorowi

241
porozumienie, które wszyscy podpisali, wraz z wieloma innymi arystokratami z Chrace,
nominując Caledora do nadania tytułu regenta w przypadku braku wyraźnego roszczenia.
Król Feniks należycie przyjął i równie szybko wybrał Thuriantisa, najstarszego kuzyna, na
swojego przedstawiciela w Tor Achare.
– Gdybyśmy wszyscy mogli być tacy pragmatyczni – zauważył Thyriol, gdy Caledor
opowiedział to spotkanie magowi na następnym zebraniu rady.

Atak w Saphery był tylko pierwszym z kilku takich incydentów w kolejnych latach.
Podczas podróży między królestwami złożono ambusy, aby zabić Caledora, a próbowano go
otruć. Pomimo wszelkich środków ostrożności podstęp zabójców chainitów i determinacja
Malekitha, by zabić Króla Feniksa, oznaczały, że był w ciągłym niebezpieczeństwie. Kulty,
choć znacznie zmniejszone pod względem wielkości i mocy, nadal miały swoich agentów i
sieci, a jedynym miejscem, w którym Caledor czuł się naprawdę bezpiecznie, było plecy
Maedrethnira lub podczas jego rzadkich powrotów do Tor Caled.
Kolejny przywódca mógł zostać zastraszony przez nieustanne zagrożenie, narastające
paranoikiem. Caledor odmówił, aby wróg dyktował jego ruchy i działania, i chociaż zawsze
czujny na kolejną próbę swojego życia, Król Feniks nie zostanie zmuszony do ukrycia się ani
nie powierzy swojego bezpośredniego dowództwa armii innemu.
Nie tylko ataki fizyczne zagroziły Caledorowi. Przez całą zimę nękały go koszmary i bóle
głowy. W obawie przed czarami wezwał Thyriola, który potwierdził, że na Feniksa została
przeklęta klątwa. Mag tkał kontr-zaklęcia i wyprowadzał talizmany ze skarbców Saphethiona,
aby chronić Caledora przed tymi heksami.
Były też mniej subtelne magiczne ataki. Podczas przeprawy z Ellyrion do Saphery statek
Caledora został pochłonięty przez niszczycielską burzę. Niebo gotowało się w czerni, a
błyskawica rozdzielała ciemność. Morze Wewnętrzne rozpętało się jak szalone, fale tak
wysokie, jak domy rozbijające się o dziób jastrzębia, który był wyrzucany przez wycie wiatru.
Dziesiątki załogi zostały zmyte, ale sternicy związali się z kierownicą, a kapitan przywiązał
się do nich, kierując rękami.
Przez kilka dni burza trwała, rozbijając maszt i rozrywając pokład. Marynarze pracowali
niestrudzenie, odcinając gruz i łatając dziury w kadłubie, ledwo utrzymując statek na wodzie.
W końcu burza osłabła, wybuchła furia, a statek pokuśtykał do Lothern. Załoga ratowała
dzień i noc, aby powstrzymać statek przed zatonięciem, a nawet Caledor odwrócił się,
wykorzystując legendarny hełm wojenny Króla Feniksa jako wiadro.
Każde uderzenie śmierci służyło tylko zwiększeniu determinacji Caledora. Inni zauważyli,
że po rozdrażnieniu pociera bliznę pozostawioną na brodzie przez ostrze zabójcy i wiedzieli,
że nie będą w tym czasie więcej argumentować przeciwko swojemu królowi. Najgorętsze dni
lata czasami doprowadzały króla na skraj gorączki, a skutki trucizny nigdy nie zostały
całkowicie wyeliminowane.
Pomimo tych częstych rozproszeń Caledor zawsze zwracał uwagę na każdy szczegół

242
wojny. Każda sztuczka i podstęp, każdy atak, zwód i kontratak Malekitha kończyły się
niepowodzeniem. Dziesięć lat i więcej od pierwszego ataku Króla Czarownic zwycięstwo nie
było bliżej żadnej ze stron.
Przez te lata losy zarówno Malekitha, jak i Caledora wygasły, ale, jak przewidział Król
Feniks, im dłużej wojna trwa, tym bardziej obróci się przeciwko druchii. Wróg nie miał
wystarczającej liczby, aby utrzymać jakąkolwiek ziemię, którą zajęli, aw Nagarythe trwająca
wojna cieni Alith Anar zbierała powolne, ale stałe żniwo. Tiranoc stał się ulubionym polem
bitewnym obu stron, zakwestionowanym regionem, który działał jako bariera między
Nagarythe a Caledor. Powoli, z każdą ostrożną kampanią, armie Króla Feniksa odcinały się
od sił druchii. Przełęcz Orła została odzyskana, a budowle zbudowane przez druchii zostały
obsadzone przez wojska lojalne wobec Caledora. Przepustka Griffon przeszła w ręce Króla
Feniksa w następnym roku, a Przepustka Jednorożca w następnym.
Caledor prawie posunął się za daleko, próbując zdobyć Dragon Pass; szybki i zabójczy
kontratak Malekitha prawie złapał armię Króla Feniksa, który został ścigany w połowie
Avelornu, zanim Król Wiedźmy ustąpił, obawiając się, że zostanie zwabiony z Nagarythe w
ramach jakiegoś większego planu.
W dwudziestym piątym roku panowania, po dwóch i pół dekadzie wojny, Caledor
ponownie zwołał swą radę na Wyspę Płomienia. Książęta byli pełni obaw, gdy wkroczył Król
Feniksa; minęło kilka lat, odkąd przyniósł ich wszystkich do tego miejsca.
– Wygrywamy wojnę – oznajmił Król Feniks, siedząc na tronie, choć jego wyraz twarzy
był raczej ponury niż radosny. Członkowie rady wymienili zmieszane spojrzenia, niepewni,
co to znaczy. – Nasze armie są zakrwawione, a nasza taktyka dobrze przetestowana. Druchii
są zmęczeni, pracując ze strachu przed swoimi władcami. Teraz uderzamy.
– For Anlec? – Zapytał Dorien, nie próbując ukryć swojej radości.
– Dla Anlec – odpowiedział Caledor.

Plan Caledora był prosty, który uważał za najlepszy. Późną wiosną rozpoczął kolejny atak
na Tiranoc, odbierając Tor Anroc od druchii. Przy tej okazji nie pozostał w mieście, ale
pojechał na północ, prowadząc przed nim druchii. W środku lata dotarł do Naganar, szybko
płynącej rzeki, która oddzielała Tiranoc od Nagarythe. Tutaj pokazał się świetnie, obozując
swoją armią, maszerując na wschód i zachód, jakby szukał odpowiedniej przeprawy. Na
przeciwległym brzegu Naggarothi śledził jego ruchy, gotów zakwestionować każde przejście,
jakie mógł wykonać.
Manewry były podstępem. Podczas gdy druchowie wycofali się, Caledor wysłał części
swojej armii na wschód, zastępując ich w obozie świeżymi rekrutami, a nawet elfami za
młodymi lub starymi, by walczyć, ubranymi w sztuczną zbroję i pospiesznie wykonanymi
włóczniami. Dorien przejął dowodzenie tą siłą – z każdej odległości dwóch odzianych w złoto
jeźdźców na czerwonych smokach było nie do odróżnienia i Caledor latał potajemnie po
górach. To był niesamowity hazard, jedyny, jaki Caledor kiedykolwiek podjął. Gdyby

243
Malekith miał jakąkolwiek wskazówkę oszukiwania, byłby w stanie przedrzeć się przez
Naganar i zniszczyć fałszywą armię i kontynuować podróż na południe do Caledor.
Prawdziwa armia zebrała się w północnym Ellyrionie, każdy żołnierz i rycerz z każdego z
sojuszniczych królestw maszerował i płynął do granicy z Avelorn. Zebrali się pod ich
sztandarami. Włócznicy i łucznicy, rycerze Srebrnego Hełma wraz z łupieżcami z Ellyrion,
magowie i książęta; Strażnik Feniksa z Asuryanu przybył z Wyspy Płomienia, a Białe Lwy
poprowadziły chracianską armię. Widok zgromadzonej armii napełnił Caledora niepokojem.
Cała jego siła została tu sprowadzona, wystarczająco licząc, aby zaskoczyć Króla Czarownic i
zniszczyć jego armię, ale jeśli nie ostatnia siła Ulthuana zostanie wydana.
Jeśli odniesie zwycięstwo, droga do Anlec będzie otwarta. Gdyby źle ocenił, w Ulthuan
nie byłoby siły, która powstrzymałaby Króla Czarownic. Po raz pierwszy od wejścia do
świętych płomieni Król Feniks odmówił modlitwę do Asuryana. Kiedy skończył, dał sygnał
armii do maszerowania w kierunku Phoenix Pass. Miał nadzieję, że nazwa ta była dobrym
omenem.
Na dobre lub na złe, byłaby to ostatnia bitwa wojny.

– Pozostawiłbyś Anlec bezbronną. Ostry protest Morathi wstrząsnął nerwami Malekitha. –


Armia obozuje na naszej granicy, a nasi żołnierze po prostu ich opuszczą.
– To podstęp – powiedział Malekith.
Machnął ręką i przed jego wielkim tronem pojawił się migoczący obraz północnego
Ulthuanu. To było coś więcej niż mapa, było to zdjęcie regionu, każda rzeka lśniła jak cienka
linia, każda droga i pole, dom wiejski i rów odtworzony w najdrobniejszych szczegółach.
– Gdyby Imrik zamierzał zaatakować, nie zatrzymałby się w Naganar, ale przecisnąłby się
prosto, gdy obrona była najsłabsza – wyjaśnił Król Czarownic.
– Dlaczego jesteś tak pewien, że atakuje ze wschodu? – Powiedział Morathi, wtykając
palec w unoszącą się w powietrzu postać Nagarythe. – Dlaczego Phoenix Pass?
– Masz mało pamięci, mamo – odpowiedział spokojnie Malekith. – Nie pamiętasz, kiedy
wziąłem Anlec?
Jedyną odpowiedzią Morathi była klątwa plująca.
– Myliłeś się wtedy, a ja zwyciężyłem – powiedział Malekith, ciesząc się z oburzenia
matki. Jego humor osłabł, gdy pomyślał o zuchwalstwie Imrika. – Początkujący myśli, że
może mnie oszukać dzięki opracowanej przeze mnie strategii? Nie, tak się nie stanie.
Przypomnę mu o jego szaleństwie, gdy błaga o moje przebaczenie .
– Więc co zamierzasz zrobić? – Morathi spojrzała na delikatnie dryfujący obraz. –
Zawołaj armię z powrotem do Anlec. To najlepszy sposób działania.
– Znów to ci tak dobrze służyło – śmiał się Malekith.
– Zdradzieckie Anary były jedynym powodem, dla którego zabrałeś mi Anlec – warknął
Morathi.
– Kto może powiedzieć, że już tego nie zrobią? – Powiedział Król Czarownic. Jego głos

244
stał się szorstki. – Czyż moja korona na głowie Alith Anar nie została skradziona z tego
pałacu, gdy na nią patrzysz? Wasi kultyści są bezwartościowi jako wojownicy, a jeszcze
mniej warti jako strażnicy.
Morathi oddalił się, włosy i suknia falowały jak burzowa chmura.
– Tutaj – szepnął Malekith do siebie, wskazując płonącą postać na odcinku jałowej ziemi
między Anlec a Przełęczą Feniksa. To było idealne. Bagna ograniczały ją na północ, podczas
gdy każda armia próbująca uciec na południe napotkała zimne wody rzeki Lianarrin. – Tutaj
będę na ciebie czekał, Imrik. W Maledor.

20.
Fateful Clash
To Dorien wyraził zaniepokojenie w głowach wszystkich książąt. Zebrali się przed
pawilonem Caledora, ubrani w pełną zbroję, peleryny wirujące we wzmacniającym wietrze.
– Czy możemy wygrać? – zapytał książę Kaledorian. To Dorien pierwszy widział ciemną
plamę na horyzoncie z tyłu swojego smoka i donosił o armii druchii czekającej na zachód. –
Przez lata unikaliśmy tego starcia, dzięki waszemu pragnieniu i rozkazowi.
– Musimy wygrać – odpowiedział Caledor. – Jeśli nie teraz, to nigdy. Odwrót oznaczałby
przyznanie się do porażki i zniszczenie morale armii.
Ta armia zbierała się na nierównym wrzosowisku Maledor. Każde królestwo lojalne
wobec Caledora było reprezentowane. Włócznicy i łucznicy z każdego królestwa
zgromadzeni poniżej standardów ukazują kolory i runy swoich książąt. Wśród nich
znajdowały się zwarte kompanie Straży Morskiej Lothern, odziani w zbroję lśniącą jak rybie
łuski, uzbrojeni zarówno w włócznię, jak i łuk, ich szaty i sztandary morskiej zieleni i turkusu
wybierali ich spośród przestrzeni odzianych w biel żołnierzy.
Rycerze Caledor i Eataine uformowali się w długie eskadry, ich lance ozdobione były
jasnymi proporczykami, a srebrne hełmy ozdobione bajecznymi grzebieniami piór.
Wzniesiono akumulatory miotaczy pocisków, chroniąc boki gospodarza.
Nad głową przeleciał pegaz Saphery, magowie Thyriola wplatali ochronne zaklęcia nad
armią za pomocą migających drążków i lśniących różdżek. Wśród pułków królestwa było ich
więcej, dzierżąc miecze ognia, osłaniając żołnierzy złotymi łukami mocy.
Centrum linii zajmowali Chracjanie. Otoczone przez kompanie włóczni i łuku Białe Lwy,
wybrani wojownicy Caledora, czekali z długimi włosami. Po lewej stronie stały ciche szeregi
Straży Feniksa, ich peleryny lśniły w słońcu, a halabardowe głowy lśniły.
Na południu, na lewym końcu linii, gdzie ziemia pokrywała krzaki, zarośnięci rycerze
Ellyrion czekali na powrót Finudela i Athielle. Ich pióropusze z włosia końskiego rzucały się
na wiatr, co niosło ich śmiech i rozmowę do reszty armii.
Ostatnie były smoki. Osiem przeżyło długą wojnę. Otoczeni smogiem oparów, dudniły i
245
warknęły do siebie w swoim własnym języku, Maedrethnir stał dumny w swoim centrum z
rozpostartymi skrzydłami.
– Możemy wygrać – powiedział Caledor. – Bądź odważny i bądź silny.
Plan bitwy został uzgodniony i książęta wrócili do swoich żołnierzy. Kaledorianie
dosiadali swoich smoków i wzbili się w powietrze, podczas gdy Athielle i Finudel dołączyli
do łupieżców. Tithrain jechał na czele małej grupy rycerzy Cothique, a Carvalon dosiadł
gryfa, który był pielęgnowany przez księcia od jego pierwszego wyklucia. Pegaz Thyriola
wspiął się ku chmurom, gdy książę magów poleciał do swoich akolitów.
Trąby zostały podniesione, a ich czyste nuty rozległy się po równinie. Krzyki kapitanów
powtórzyły rozkaz i jako jeden z nich posunął się Caledor. Na zachodzie zbliżała się
rozlewająca się ciemność.

Gdy smoki Caledoru szybowały w niebo, Sulekh wydał ogłuszający pisk z wygiętą szyją.
Jej troje dzieci ryknęło w odpowiedzi, przerażający dźwięk przetoczył się przez zbliżającą się
armię Nagarythe.
Na czele armii znajdowali się Hellebron i jej chainici, wspierani przez jej ojca księcia
Alandriana z siłą rycerzy z Athel Toralien. Obaj byli w jaskrawym kontraście; niemal nagie
narzeczone Khaine wyły i zawodziły, oczy szerokie i dzikie od leków wywołujących
szaleństwo, włosy pokryte krwią ofiary, obnażone ciało blade w słońcu pod ikoną Khaine'a
wykonaną z kości i owiniętą wnętrznościami; rycerze opancerzeni od stóp do głów w płycie i
kolczugach, ich czarne rumaki chronione ciężkimi kaprysami złotej łuski, sztandar Athel
Toralien dumnie latający nad nimi.
Po obu stronach rozciągały się legiony Nagarythe, szereg za włóczniami i kuszami
repeaterów. Normy czerwieni, czerni i purpury trzepotały na wietrze, a słońce świeciło z
dwudziestu tysięcy kolczastych włóczni. Runy Ereth Khial i Atharti, Khaine i Anath Raema
zdobiły ich tarcze. Bębny elfiej skóry brzmiały rytm marszu, a pozłacane kości rogi
rozbrzmiewały wezwaniem do wojny.
Powietrze nad armią wiło się z ciemną energią. Jak czarny kumpel, demoniczne siły
drgnęły, powstrzymywane przez zaklęcia akolitów Morathi. Malekith widział je wyraźniej za
pomocą kółeczka; rogate i walczące potwory, które uciekały i warknęły, gdy drapały niebo,
szukając wejścia do świata śmiertelników.
Władcy bestii sprowadzili każde stworzenie z gór: hydras i manticores, hipogryfy i
chimery. Stada dzikich psów z kolczastymi kołnierzami i żelaznymi kłami i pazurami wyły i
naciągnęły żelazne smycze. Baty pękały, a robaczki wrzucano do łusek, by popchnąć bestie w
stronę wroga, a płomienie i dym unosiły się naprzód. Skrzydlate potwory wzbiły się w
powietrze w masie piór, futra i skórzastych skrzydeł.
Tuż przed Wiedźmim Królem wysunęła się duma Malekitha, jego rycerzy Anlec. Po
drugiej stronie Elthin Arvan zmiażdżyli armie orków i goblinów, zabili zastępy leśnych bestii;
przez Ulthuan ich podopieczni rozproszyli elfy Króla Feniksa i zabili ich podczas ucieczki.

246
Ich włócznie lśniły magiczną mocą, stworzoną przez Hotka i jego kowali-kapłanów. Runy na
ich tarczach i zbroi płonęły mocą, gdy wiał magiczny wiatr, mistyczna energia, która
przetoczyła się przez Ulthuan, uderzyła w burzę w nadchodzącej bitwie.
Malekith czuł wokół siebie magię. Ogarnął go ogień i krew, zaprzęgły je złoto i srebro,
ogarnął go strach i nadzieja, ukształtowało je życie i śmierć. Przez diadem doświadczał
ciągłego przepływu powietrza i ziemi w każdym grocie strzały i sercu.
Gdy stupstarty zostaną zmiażdżone, na świecie nie będzie mocy większej niż Witch King.
Podboje przeszłości bledną w porównaniu z imperium, które zbuduje. Doprowadził elfów na
skraj zniszczenia, ale to z popiołów tej wojny powstali silniejsi niż kiedykolwiek. Kiedy był
Królem Feniksa, prowadził swój lud na jeszcze większe wyżyny chwały i mocy.
Ze swego tronu na plecach Sulekha Malekith zwrócił się do swojej matki, która siedziała
po jego prawej stronie okrakiem na świeżo oswojonym kruka w odcieniu kruka.
– W końcu będę miał bitwę – powiedział Król Czarownic. – Imrik źle ocenił krok i czas
zakończyć tę niekończącą się wojnę.
– Zobaczysz go upokorzonego – odpowiedział Morathi. – Uzurpator ugnie kolano, gdy
zmuszono cię do ukłonu przed Belem Shanaarem. Będzie płakał z twoich rąk, błagając o
przebaczenie za objęcie tronu. Ostrza i kwasy Khainitów wydobędą każdą kroplę agonii z
jego nieszczęsnego ciała. Moje czary nawiedzą go każdego koszmaru, jaki kiedykolwiek
wymyślono.
Malekith spojrzał na matkę płonącymi oczami, oszołomiony jej gwałtownością i
melodramatem. Nie marzył już o złamanym Imriku błagającym o życie; jego wizje
wypełniała czysta radość stania nad zwłokami uzurpatora. Przez dwanaście lat był to tylko
sen. Przez dwanaście lat cierpiał upokorzenie i męki, których myśl bolała tak samo jak ból
jego wciąż płonącego ciała.
– Wolałbym, żeby właśnie umarł – powiedział Król Czarownic. Na tę myśl wydał z siebie
jęk radości. – Im szybciej tym lepiej.
Szarpnął łańcuchy Sulekha z nienaturalną siłą, sygnalizując jej, by rzuciła się w powietrze.
Pozostałe czarne smoki podążyły za nim, gdy Malekith kierował swoim wierzchowcem nad
swoją armią. Trzymając wodze Sulekha w dłoni tarczy, Król Czarownic wyciągnął Avanuira.
Magiczne ostrze wybuchło niebieskim płomieniem, a głos Malekitha ryknął jego proste
polecenie.
"Atak! Zabij Imrika! ”

Trzymając mocno tarczę i włócznię, Carathril ruszyła na czoło kompanii włóczników z


Eataine. Jego skóra była tłusta i śliska od mrocznej magii i nerwowo wpatrywał się w
konwulsyjną chmurę ciemności gromadzącą się nad wrzosowiskiem. Na granicy słyszenia
szeptano, okrutnie i uwodzicielsko, oczarowując i grożąc. Wypędził je ze swoich myśli,
skupiając się na wrogu przed sobą.
Strzały i strzały leciały w chmurach z obu armii. Płacz konających i rannych był już

247
głośny. Grad szybów przypominających włócznie uderzył w towarzystwo elfów po prawej
stronie Carathril, rozdzierając dziurę w ich szeregach. Pociski trzaskały z płaszczy tarcz i
łusek, gdy pociski druchii wpadały w nadciągające elfy Króla Feniksa.
Carathril niewiele mogła zrobić, ale ufać losowi i wierzyć, że Morai Heg nie była tak
okrutna z humoru, że przeprowadziła go do tej pory przez tę wojnę, tylko po to, by wypluł go
na piorun lub został przekłuty przez kłótnie.
Ohydna bestia, bezbożna hybryda jaszczurki, psa i lwa, wielkości konia, przemknęła po
gąbczastej ziemi w kierunku kompanii Eataine. Grube miazmaty otoczyły stworzenie,
bladożółte, a siarkowy odór przenosił się na Carathril. Za nimi mistrzowie bestii napełnili go
długimi zębami trójzębami i rzęsami, okaleczonymi okrutnymi haczykami, twarze druchii
spowijały chusty.
– Bazyliszek! – Krzyknął ostrzegawczo Carathril.
Gdy bestia się zbliżyła, Carathril miał nadzieję, że jedna z załóg miotaczy pocisków
zobaczy bestię i ją zabije, ale kiedy bazyliszek rzucił się do biegu, obnażając kły jak czarne
noże, wiedział, że nadzieja jest pusta.
Kompania zatrzymała się, by przyjąć szarżę potwora, tarcze podniesione, a włócznie
opuszczone. Carathril przełknął strach, a usta miał suche.
Bazyliszek wbił się w całą kompanię włóczni, rycząc i tnąc. Tarcze były rozrywane przez
pazury, a łuski strzępów niszczone przez zęby. Włócznie strzeliły w grubą skórę, gdy elfy
uderzyły do tyłu, choć nie wszystkie zostały odwrócone na bok, a krwawe rany otworzyły się
na skalowanych bokach bazyliszka.
Tam, gdzie przelała się jego krew, przelała się również brudna mgła. Jego dotyk był żrący,
łuszczył metal i topił skórę. Elfy, które były na tyle niefortunne, że mogły wdychać toksyczną
mgłę, cofnęły się z ochrypłym krzykiem, rzucając włóczniami, by pazur płonąć w gardle.
Najmniejszy dotyk śmiercionośnego oparów skamieniałego ciała, zmieniając oczy i ręce w
szorstką, szarą, podobną do kamienia substancję.
Wznawiając się od początkowego szoku po ataku bazyliszka, włócznicy zamknęli szeregi,
używając tarcz do odpędzenia jadowitej mgły. Z zamkniętymi oczami rzucają ślepo w
potwora, ufając instynktowi i elfim zmysłom, które poprowadzą ich ciosy.
Więcej spadło na zęby i pazury, ale w końcu dziury i nacięcia na skórze bazyliszka były
zbyt duże. Ichor i krew sączyły się z dziesiątek ran, gdy się zapadły, wysyłając więcej
nieprzyjemnych oparów. Opiekunowie stworzenia uciekli, gdy włócznicy rozeszli się wokół
szybko gnijącego ciała bazyliszka.
Carathril z trudem łapała powietrze. Przez piekące oczy widział włóczników druchii
zbliżających się do linii. Gorzki zapach bazyliszka przylgnął do szat Carathril, a jego twarz
swędziała od wydalania oparów.
Te rozproszenia zniknęły, gdy spojrzał na szydercze, krzyczące twarze wroga. Pomyślał,
że książę Aeltherin płonie żywcem. Pamiętał ciężkie dni jazdy w tę iz powrotem po Bel
Shanaar. Przypomniał sobie cholerny bałagan Ealith i uwodzicielskie podstępy Drutheiry.

248
Rzeź w świątyni Asuryana wciąż go prześladowała. Dwadzieścia sześć lat wojny napłynęło
mu do głowy; oblężenie śmierci Lotherna i Aerenisa przez jego rękę przede wszystkim wśród
wielu okropnych rzeczy, których był świadkiem i czego dokonał.
Nienawiść nie leżała w jego naturze, ale w tym momencie był pełen nienawiści do elfów,
które się do niego zbliżały. Nie miało znaczenia, czy byli tak przestraszeni jak on. Nie miało
znaczenia, że wielu będzie miało rodziny. Niektórych mógł nawet walczyć u boku zdrady
Malekitha. Wszystkie takie rozważania były nieistotne. Byli druchii, mroczne elfy i zabiliby
lub zniewolili wszystkie elfy, gdyby odnieśli zwycięstwo.
– Dla Caledora! – Krzyknął Carathril, unosząc włócznię, a wołanie rozległo się echem
wśród otaczających go osób. Chociaż nie wydano żadnego rozkazu, firma rzuciła się do
ucieczki, kierując się prosto na nadjeżdżających druchii. Carathril odprężył się, wiedząc, że
gdyby umarł, zaznałby spokoju. Wróg rzucił się w odpowiedzi, a Carathril krzyknęła
ponownie.
– Dla Ulthuan!

Pierwsze starcie armii rozbiło się na wrzosowisku. Lecąc wysoko nad bitwą, Thyriol
obserwował pofalowane linie czerni i bieli, jako pierwsze z jednej strony, a potem z drugiej,
naciskały do przodu i opadały. Atak Witch Kinga koncentrował się na zniszczeniu Caledora, a
jego armia jechała naprzód na wąskim froncie. Król Feniks przewidział to i odpowiednio
opracował swoje plany. Używając siebie jako przynęty, Caledor postawił się w centrum armii,
kamień węgielny furii druchii.
Białe Lwy i Straż Feniksa poniosły ciężar pierwszego ataku, podczas gdy łucznicy
wlewali strzały do zbliżających się rycerzy druchii. Falanga włóczni Caledora pchnęła do
przodu tak daleko, jak to możliwe, tworząc efekt lejka, który dodatkowo zachęcał wroga do
ataku na najlepszych wojowników Króla Feniksa. Smoki, gryfy i mantikole wirowały wokół
nieba, zmuszone wysoko przez zmasowane miotacze pocisków po obu stronach, jeźdźcy
każdej armii walczący o dominację w powietrzu.
Podczas gdy włócznia i miecz, topór i lanca rywalizowały w bitwie na ziemi, w powietrzu
toczyła się o wiele bardziej ezoteryczna, ale nie mniej śmiertelna walka. Wiatry magii
wirowały, rozdzierały tę i tędy, gdy czarodzieje Morathi i magowie Thyriola walczyli ze sobą.
Demoniczna chmura, która unosiła się nad polem bitwy, wypełniła umysł księcia Sapherian,
siedząc ciężko w myślach jak skoagulowana masa ciemności.
Błyskawica rozdzieliła powietrze od czubków personelu i kul ognia krzyczących po
chmurach. Grad drżących kryształowych włóczni przecinał druchii, podczas gdy całe
kompanie żołnierzy Caledora zostały połknięte przez wielkie paszcze, które otworzyły się w
ziemi pod nimi.
Powietrze było gęste od czarów i przeciw-czarów, tworząc błyszczący krajobraz nie mniej
realny niż wrzosowiska poniżej. Nieludzkie istoty piszczały, gdy wybuchały z Królestwa
Chaosu, wyrywając rycerzy z siodeł i pożerając konie. Ogniste orły szybowały nad głowami

249
żołnierzy Króla Feniksa, a ich płonące skrzydła spaliły chmury pocisków i strzał
wystrzelonych na nich przez wroga. Kaskady białej energii spadły z miecza Thyriola, gdy
jego pegaz opadł nisko, magiczne iskry podpaliły zestaw miotaczy pocisków, gdy książę
magów minął ich.
Nagły nacisk, narastająca ciemna magia, zwrócił jego uwagę na północ. Poczuł falę
demonicznej energii rozrywającą tkaninę rzeczywistości. Ziemia wybuchła, a pod pułkiem
łuczników wybuchł ogromny wąż z rozwartą paszczą i dziesiątkami wijących się języków.
Biczowanie macek usidliło bezradnych wojowników, wyrzucając ich ciała w powietrze i
wciągając ich w paskudne usta stworzenia.
Słysząc słowa do swojego wierzchowca, Thyriol zwrócił się w stronę demonicznego
objawienia, z myślą o wygnaniu. Gdy stworzenie pożerało więcej elfów, mag zanurkował w
jego stronę, intonując zaklęcie niewiążące. Przywołany potwór otoczył złoty blask,
zmieniając ciało w krosty w lśniący pył. Demon rzucił się, wydając nieziemski lament, falując
wyrostki, a skupione czarne oczy wpatrywały się w Thyriola. Mag poprowadził wiatry magii
przez laskę, a mag rzucił białą błyskawicę w paszczy stwora, zapalając w nim biały płomień.
Wrzask wciąż lecący na wietrze, demon został pochłonięty, płonąc w niczym.
Zajęty wygnaniem demona Thyriol nie zauważył zbliżającego się do siebie
czarnoskrzydłego kształtu, pozostającego po nim śladu czarnych płomieni. Za późno poczuł
obecność czarodziejki i podniósł wzrok. Zobaczył wypełnioną nienawiścią twarz otoczoną
aureolą czarnych włosów i poczuł przypływ ciemnej magii z czubka czaszki w jej dłoniach.
Rzucił srebrną tarczę, aby skontrować zaklęcie, ale fala ciemnej magii odrzuciła go na
bok, zmieniając w spadające magiczne drzazgi. Thyriol zebrał się w sobie, jego amulety lśniły
ochronnie, ale następne zaklęcie nie było skierowane na niego.
Jego pegaz wydał z siebie duszący kaszel i spryskany krwią, przelewającą się z tysięcy
małych skaleczeń, które pojawiły się w jego ciele. Pióra fruwały ze skrzydeł, gdy spadały.
Mag czuł, jak kości łamią się w ciele pegaza, jakby miażdżyła go gigantyczna ręka. Z
ostatnim jękiem przerażenia pegaz umarł, a Thyriol runął na ziemię.

Morathi zaśmiał się na widok spadającego maga. Jego szata zatrzepotała, a laska wypadła
mu z uścisku, gdy gorączkowo machał rękami, być może próbując naśladować ptaka. Jej
śmiech ucichł, gdy para niematerialnych srebrnych skrzydeł migotała z ramion maga, niosąc
go lekko na ziemię. Gdy czarodziejka krążyła wokół kolejnego ataku, mag otarł szaty i
wyciągnął rękę, a laska wyskoczyła mu z rąk, skąd spadła.
Z mieczem w jednej ręce, z czubkiem czaszki w drugiej, Morathi rzuciła się w stronę
bezczelnego maga. Kiedy się zbliżyła, poznała władcę Saphery'ego i gorzko przypomniała
sobie rolę maga w zniewagach i nieszczęściach, które na nią spadły. Przemawiał na Pierwszej
Radzie i to jego podopieczni uwięzili ją w pałacu Bel Shanaara.
Thyriol odwróciła się, wyczuwając swoje podejście. Z jego oczu wytrysnął trzon
niebieskiej energii. Morathi odparowała zaklęcie z warkniętym zaklęciem, cień odskoczył od

250
czubka jej laski, by spotkać kolumnę światła. Dwa zaklęcia zderzyły się z eksplozją energii,
która sprawiła, że Morathi zatoczyła się na swoim wierzchowcu i cisnęła maga na plecy.
Morathi wyprostowała się, gdy wylądował jej pegaz, i wycelowała mieczem w
wznoszącego czar. Energia migotała wokół jej ostrza, łącząc się w lodowy kolec, który
poleciał w stronę klatki maga, dzieląc się na tysiące odłamków. W ostatniej chwili mag uniósł
laskę, a przed nim pojawiła się złota tarcza. Lodowa burza odbiła się od magicznej bariery,
zmieniając się w chmurę mgły.
Sapherian podniósł się na nogi i podniósł otwartą rękę w kierunku Morathi. Szepcząc
rozproszenie, patrzyła, jak gołębica pojawia się w dłoni maga. Wystartował i okrążył głowę
maga, gruchając delikatnie. Morathi znów się zaśmiał. To była tania pieśń używana do
rozrywki dla dzieci, nic więcej. Przywołała więcej mrocznej magii, a jej umysł sięgnął do
demonicznej chmury, by wykorzystać surową moc Chaosu.
Gdy przygotowywała się do kolejnego ataku, gołąb zaczął krążyć szybciej, a łuk jego lotu
stawał się coraz szerszy. Jego oczy lśniły jak kryształ, hipnotyzujące, gdy zanurzały się i
unosiły, tkając wokół maga złożoną serię krzywych i kątów.
Morathi odwróciła wzrok, akurat na czas, by powstrzymać ciemną moc, która się w niej
gromadziła. Jej skóra pełzła przez chwilę z nadmiarem magii, zęby brzęczały, a nerwy
tańczyły. Gołąb urósł, jego pióra zmieniały się na każdy kolor tęczy, a skrzydła stawały się
opalizującymi smugami ognia.
Feniks rzucił się w kierunku Morathi, a jego ostry krzyk zabrzmiał w jej uszach, wbijając
się w rdzeń jej umysłu. Zacisnęła szczękę i mocniej chwyciła laskę, gdy mroczna magia
waliła się w niej, próbując uciec. Zaklęcie feniksa uderzyło ją z pełną mocą, podpalając włosy
i wyrzucając ją z tyłu wierzchowca.
Upadając na ziemię, Morathi z trudem łapała powietrze, a wąskie gardła energii uciekały
jej z gardła. Zacisnęła zęby i zerwała się na równe nogi, pchając mieczem w stronę maga.
Półksiężycowe ostrza czarnego żelaza pojawiły się w powietrzu, wirując w kierunku
Sapheriana. Mag ponownie przywołał swoją złotą tarczę, ale Morathi oczekiwał tyle samo.
Kosy ostrza zamieniły się w drobne igły, każdy mały kawałek czystej magii. Uderzyli w
tarczę maga. Większość została zatrzymana, ale niektóre przebiły się, redukując tarczę do
złotych odłamków, zanim pochłonął maga. Szaty Sapheriana zostały w jednej chwili
zredukowane do strzępów, a jego ciało było masą zadrapań i zadrapań.
Rozszerzając więcej mocy, Morathi podążyła ścieżką zaklęcia za pomocą klątwy
splunięcia, mroczna magia wiła się wzdłuż kursu, a następnie piorun, wnikając w otwarte
rany w ciele maga. Każde maleńkie skaleczenie zaczynało ropieć, pęcherząc się na zewnątrz
małymi eksplozjami ropy i krwi. Mag krzyknął z bólu, padając na kolana. Morathi
podchodziła bliżej, wlewając coraz więcej magii w zaklęcie, wpychając infekcję coraz głębiej
w Sapherian.
Z wyzywającym krzykiem mag wyciągnął ręce. Biały ogień wybuchł z jego skóry,
wypalając magiczną zarazę. Zatoczył się na równe nogi, gdy płomienie nadal szalały, jego

251
oczy oślepiały kule, a włosy tańczyły dziko w mistycznym ogniu. Z widocznym wysiłkiem
Sapherian zbliżył ręce, wciąż trzymając się laski. Płomienie wybuchły wzdłuż jego ramion i z
laski, pochłaniając Morathi.
Z desperacji czarodziejka rzuciła się na ziemię, przyciskając ręce do piersi i zamieniając
skórę w kamień. Płomienie zalały ją, dotykając, ale nie płonąc. Długo szalały, podczas gdy
ona była otulona własnym ciałem. Morathi walczyła z mroczną magią, która przepływała
przez jej naczynia krwionośne i powodowała bicie jej serca.
W końcu pożary rozproszyły się. Morathi odwróciła zaklęcie, ale transformacja
przebiegała powoli. Jak przebudzony posąg, jej kończyny zwróciły się do ciała i
wyprostowała się. Pył odpłynął jej z twarzy, gdy otworzyła oczy.
Mag uciekł, unosząc się w powietrzu na magicznych skrzydłach, które uratowały go przed
upadkiem. Przez chwilę zastanawiała się, czy go nie ścigać, ale krzykliwy krzyk z góry
przyciągnął jej uwagę.
Z chmur spadł gryfon, z wyciągniętymi pazurami, a pochylone czerwone i czarne skrzydła
powstrzymały się. Na plecach jechał książę odziany w złotą kolczugę i niebieskie szaty, z
mieczem szafiru w pięści. Jego długa tarcza nosiła symbol Yvresse na tle gwiazd o północy.

Malekith też zauważył atak Carvalona. Z satysfakcją obserwował przebieg bitwy. Jego
rycerze przedarli się do silników wojennych Caledora i siali spustoszenie wśród załóg
miotaczy pocisków. Linia włóczni Króla Feniksa została zatrzymana i powoli się odsuwała.
Wszędzie, gdzie spojrzał, Malekith widział zwężający się pierścień czerni i srebra zbliżający
się do Caledora.
Sulekh rzucił się na księcia Yvresse, gdy Carvalon zanurkował w kierunku Morathi.
Czarodziejka rzuciła rękę w stronę gryfa, a z jej palców wyskoczyła czarna błyskawica. Futro
i pióra płonęły, a potwór wycofał się z nurkowania, skręcając, aby uniknąć trzaskającej
energii.
Czarny smok uderzył jak piorun, a pazury przebiły tlące się skrzydła gryfa. Malekith
zobaczył, jak oczy księcia rozszerzają się z szoku w daszku, gdy Król Czarownic rozbił
Avanuir na tarczy Carvalona, dzieląc ją na dwie części.
Gryfon kraczał i krzyczał w agonii, gdy Sulekh wyrwała krwawe kawałki mięsa swoimi
potężnymi szczękami, rozchodząc mięśnie i ścięgna, pękając kości. Carvalon zeskoczył z
grzbietu umierającej bestii i wylądował na ramieniu Sulekha. Zaskoczony Malekith
zareagował powoli, gdy książę Yvressian uderzył mieczem szafirowego miecza w pierś Króla
Czarownic.
Iskry wyfrunęły z rany, a stopiony metal trysnął jak krew z rany na napierśniku Malekitha.
Spojrzał w dół, zaskoczony, a potem poczuł ból.
Chwytając jeden z grzbietów Sulekha, Carvalon uniósł miecz, by zadać mu kolejny cios.
Rozwścieczony Król Czarownic uderzył, wbijając Avanuira w pierś księcia. Zaklęta
zbroja zapięła się, a potem pękła, gdy ostrze wybuchło z pleców księcia, migocząc niebieski

252
płomień rozpalając szaty i włosy Carvalona. Malekith wyciągnął rękę i chwycił księcia, gdy
miał się przewrócić. Płonące palce przebiły pozłacane boki i zapadły się w ciało.
Z warknięciem Malekith przywołał Avanuira, przecinając kręgosłup i żebra, rozdzielając
Carvalona jak pieczony wieprz. Krew trysnęła na Króla Czarownic i syknęła w nicość na jego
gorącą zbroję. Czując jedynie pogardę, Malekith puścił rozdwojone ciało księcia i powalił
Avanuira, uderzając go w głowę, gdy zwłoki spadały z Sulekh.
Chowając miecz, Malekith dotknął dłonią rany na piersi. Metal, który uwolnił się od
pęcherzyków, już się ochłodził, tworząc spoinę na wyrwie w jego zbroi. Ból ustąpił, ale była
to pożyteczna lekcja: nie był nieśmiertelny.
Patrząc w dół na toczącą się bitwę, Król Czarownic zobaczył plamę bladej skóry i
czerwieni przebijającą się przez linię armii Imrika, jak włócznię wycelowaną bezpośrednio w
uzurpatora.
Malekith uśmiechnął się. Być może Khainici zabiliby dla niego Imrika.

Schylając się pod ostrzem siekiery, Hellebron przecięła mieczem prawą dłoń przez biały
płaszcz Chraciana przed sobą, odcinając mu ramię, jednocześnie wbijając ostrze w jej lewe
oko. Odskakując na bok spadającego ciała, przeskoczyła nad huśtającym się toporem,
grzebiąc oba ostrza w hełmie władającego nim elfa.
Dookoła niej narzeczone Khaine'a wychwalały Krwawego Boga, walcząc z ochroniarzami
z Chrac. Uchylili się i uniknęli tnących głów toporów swoich wrogów, zatrute ostrza liżą jak
języki węża i znajdują odsłonięte ciało. Po prawej stronie Hellebrona Oblubienica została
rozłupana od ramienia do jelit, rozpryskując krwią kapłankę Khainitów. Hellebron oblizała
usta, rozkoszując się smakiem.
Chracian przeszedł nad okaleczonym zwłokami i machnął toporem w szyję Hellebrona.
Opadła na czworakach ze skrzyżowanymi nogami, ostrze gwizdało nad jej głową. W jednej
chwili znów zerwała się, tnąc oba ostrza w gardło Chraciana. Cofnął się, a krew tętnicza
pokrywa Hellebron jak błogosławieństwo samego Khaine'a. Z bijącym sercem przeskoczyła
nad zmiętym trupem, wbijając miecz w plecy innego wojownika.
Ponad walczącym w zwarciu Hellebron widział potężną postać smoka uzurpatora,
przeklętego Kaledoriana na grzbiecie. Odsunęła się od drugiego topora, nie odrywając wzroku
od Imrika i odciąła ręce, które go trzymały. Bez chwili przeciągnęła ostrzem po twarzy
wojownika. Rzeź ta zachwyciła ją, podsycając jej ciało, wyostrzając umysł. Hellebron kroczył
krwią, święty napar Khaine przepływał przez nią. Krążąc krwią i waląc w jej serce, metalowy
pierścień pochłonął Hellebron, symfonię zniszczenia, która dała głos darowi Khaine'a…
Zmysły wzmagały się w ponadnaturalny sposób przez narkotyczne liście, które połknęła,
Wybrany Khaine wymknął się każdemu ciosowi skierowanemu w jej stronę, podczas gdy jej
ostrza były stałym migotaniem srebra, pozostawiając martwych i rozczłonkowanych wrogów.
Walczyła bez zastanowienia, reagując na najmniejszy ruch, a miecze poruszały się tak, jakby
miały własne życie.

253
Nowy dźwięk przeszył mgłę śmierci: wyraźny dźwięk trąby. Ziemia drżała pod stopami.
Hellebron odwrócił się w kierunku dźwięku, odwracając kolejnego Chracianina ukośnym
tyłem. Ponad głowami narzeczonych widziała ścianę białych koni i odzianych w srebro
jeźdźców.

W fali strumieni pióropuszy z końskiego włosia i zielonych proporczyków Ellyrianie


uderzyli w Khainitów z opuszczonymi włóczniami. W dłoni Finudela płonęła starożytna
włócznia Mirialith. Dziesiątki spadły na ładunek, złapały się za szpony i zmiażdżyły pod
galopującymi kopytami. Finudel uderzał w lewo i prawo, gdy jego koń pędził przez tłum
wrogów, a każdy pchnięcie zabijał Khainitę.
Płonąc z gniewu na wspomnienia okrucieństw, które widział w Cothique, książę ellyryjski
spadł na Chainitów z bezlitosną okrucieństwem. Obok niego Athielle wycięła ścieżkę przez
wroga srebrnym mieczem, a jej długie włosy opadały jak płaszcz za nią.
Książę i księżniczka wjechali w samo serce Chainitów, pchając się w stronę
przerażającego standardu, a ich łupieżcy podążali za nimi. Oczy Finudel spotkały się z dziką
wiedźmą, twarz miała pokrytą krwią, włosy dziwnie spiczaste i splecione. Książę opuścił
Mirialith w jej wyzwaniu i ponaglił konia.
Gdy impet szarży Ellyryjczyków osłabł, Khainici okrążyli ich. Finudel na chwilę stracił z
oczu przywódcę chainitów, gdy otaczały go tłumy wrzeszczących twarzy i zatrutych ostrzy.
Ciął swoją magiczną włócznią, odrzucając dzikich napastników.
Khainite wiedźma pojawiła się po jego lewej stronie, przewracając się na grzbiet konia, a
jej ostrza pozostawiły czerwoną ranę na piersi jeźdźca. Z niewiarygodną zręcznością i
równowagą skakała od konia do drugiego, przecinając głowę drugiemu rycerzowi, po czym
ponownie skoczyła, skacząc z jednego wierzchowca na drugi, pozostawiając za sobą ślad
spadających ciał.
W walce wręcz Finudel i Athielle zostali rozdzieleni. Spojrzał przez ramię, z ulgą widząc,
że jego siostra wciąż walczy, a jej miecz unosi się i opada w lśniących półksiężycach, gdy
przecina drogę Khainitom. Kopiąc stopą w twarz chainitów, która skoczyła w jego stronę,
skierował rumaka na kapłankę, która zabijała tak wielu swoich wojowników.
Wydawała się opętana, nie zwracając uwagi na wiele znaków i skaleczeń na ciele. Stojący
w kręgu ciał przywódca chainitów wirował i skakał, odcinając nogi od koni i odcinając
jeźdźców. Walczyła z dziwnie dziką gracją, ciągle się poruszając, a każdy ruch przyniósł
idealny moment śmierci.
Khainite był nieświadomy Finudela, kiedy uwolnił się od prasy i opuścił włócznię.
Wyszeptał swojemu koniowi polecenie, które załamało się galopem i wycelował Mirialith w
jej nagie plecy.
Nagły chłód uderzył księcia, gdy pochłonął go cień. Pachniał okropnym smrodem, a jego
koń skulił się, wstając z przerażenia. Odwrócił się, gdy monstrualny czarny pazur zamknął się
wokół jego ciała.

254
Dźwięki wrzeszczącego metalu i krzyki umierającego ellyryjskiego księcia zagłuszyły ryk
Sulekha. Malekith spuścił miecz, a płomień wystrzelił z ostrza, by pochłonąć rycerzy. Ogon
Sulekha obalił dziesiątki jeźdźców, miażdżąc ciała, włócząc je po kościstych kolcach.
Chmura trujących gazów bulgotała z jej ust, dusząc się i korodując, oślepiając i dusząc się.
Rycerze wokół Króla Czarownic uciekli z przerażenia, ich spanikowane okrzyki brzmiały
stłumione w jego zniszczonych uszach. Rzucił za nimi bardziej magiczny ogień, spopielając
rumaki i gotując jeźdźców w zbroi.
Kiedy Sulekh rzucił się za uciekającymi Ellyrianami, Malekith zauważył, że kilkuset
jeźdźców nie uciekło. Na ich czele była złotowłosa księżniczka, jej twarz była maską
nienawiści. Uniosła miecz i zasygnalizowała szarżę.
Szarpiąc za wodze, Czarownica Król poprowadził Sulekha w kierunku zbliżających się
łupieżców. Włócznie roztrzaskały się, gdy rycerze ruszyli do domu. Sulekh machnęła
przednimi pazurami, ścinając głowy i odsuwając dziesiątki Ellyrian. Ich księżniczka uniknęła
tnącego pazura, a jej ostrze wyrzeźbiło krwawą bruzdę na przednich łapach Sulekha, gdy
jechała pod ciałem smoka.
Malekith zakręcił się, szukając Athielle, która wyłoniłaby się spod masy smoka. Sulekh
syknął z bólu i zatoczył się w prawo, odsłaniając księżniczkę z zakrwawionym mieczem,
którego krew rozlewała się z rany na spodzie czarnego smoka.
Ogon Sulekha uderzył, uderzając w konia Athielle, zamieniając go w miąższ krwi i
połamanych kości. Księżniczka została wyrzucona w powietrze i wylądowała ciężko, lewa
noga wykręciła się pod nią. Malekith skierował mroczną magię, gotów rozpalić kolejny blask
ognia, aby wykończyć Ellyrian. Jego uwagę przykuł ruch, szybko zbliżający się kleks na
chmurach. Podniósł wzrok i zobaczył masywnego czerwonego smoka, który leciał w jego
stronę, ze złotą zbroją na plecach.
– Wreszcie – powiedział Król Czarownic, wszystkie myśli o Athielle zostały zapomniane.
Podniósł głos wzywając, a jego słowa były metalicznym rykiem, który przenosił zgiełk bitwy.
– Chodź do mnie, Imrik! Chodź do mnie!

Kompanie Białych Lwów i Gwardii Feniksa ruszyły naprzód do Naggarothi poniżej,


podczas gdy czarny smok Malekitha skoczył na spotkanie z Królem Feniksa. Maedrethnir
spadł z chmur, wydając ryk wyzwanie. Szok uderzenia smoków niemal wyrzucił Caledora z
tronu siodłowego, dwóch tytanicznych bestii walących się ze sobą w dzikim szpadzie
pazurów i kłów. Król Feniks pomyślał, że słyszy drwiący śmiech z Króla Czarownic, gdy
Maedrethnir kąpał drugiego smoka ogniem.
Dwie bestie rozstąpiły się i okrążyły, rany wylewały krew z obu smoków. Caledor
wycelował lancę do następnego podania, celując w pierś Malekitha. Runa na tarczy Króla
Czarownic płonęła w jego umyśle, wijąc się i przesuwając. Krwistoczerwony symbol,
Prawdziwe Imię Khaine'a, zbombardował Caledora kakofonią wojenną i smakiem krwi

255
wypełnił jego usta.
Potrząsając głową, by usunąć skutki przerażającej runy, Caledor zauważył, że Malekith
już prawie nadszedł. Machnął lancą, gdy Maedrethnir przetoczył się w prawo, a lśniąca
końcówka broni zadała ranę na boku czarnego smoka, gdy przechodziła nad głową.
Czarny smok odwrócił się szybko, prawie chwytając ogon Maedrethnira w szczękę. Smok
zanurzył się w powietrzu, aby uniknąć ataku, wystawiając Caledora na grabienie pazurów
bestii. Odwrócił się i uniósł tarczę w samą porę, pazury twarde jak diament rozdzierały jego
powierzchnię, gdy płonęły ochronne energie.
Szybując w kierunku ziemi, dwa smoki znów się zamknęły, warcząc i rycząc. Ogień
wyskoczył z miecza Malekitha, otaczając Caledora z trzaskiem. Zaklęcia jego zbroi chroniły
Króla Feniksa przed krzywdą, a niebieskie płomienie przechodziły wokół niego
nieszkodliwie. Maedrethnir zmagał się z czarnym smokiem, ich długie szyje kołysały się, gdy
każdy próbował zatopić kły w drugim. Pazury rąbały się w przód iw tył, wysyłając łuski i
krew przelewającą się na ziemię.
Smocząc i skręcając, smoki opadły, zamknięte szczęką i pazurami. Caledor pozwolił, by
jego lanca wypadła mu z uścisku, i uwolnił Lathrain, gdy Król Witch uderzył Avanuira. Dwa
miecze spotkały się z eksplozją błyskawicy i niebieskiego ognia. Szok odrętwiał ramię
Caledora i to z przypływem woli sparował następny atak, odwracając bok Malekitha, gdy ten
krzyczał w stronę głowy Króla Feniksa.
Smoki nie zastanawiały się nad swoimi jeźdźcami, gdy się nawzajem okiełznali. Caledor
był rzucany w lewo i prawo, gdy Maedrethnir walczył z wrogiem, trzepotał skrzydłami i
biczował ogonem. Malekith przywarł do żelaznych wodze dłonią tarczy, a jego zbroja unosiła
się para i dym.
Spojrzenie Króla Feniksa spotkało się z Królem Czarownic. Były jak doły bezdenne
wypełnione czarnym ogniem, odciągające od niego życie. Sapheryjskie wdzięki wiszące na
zbroi Caledora świeciły, gdy odpychały czary Czarnoksiężnika. Znów odwrócił uderzenie
Avanuira, gdy dwa smoki zbliżyły się wystarczająco blisko, by Malekith mógł zaatakować.
Bitwa trwała wokół nich. W swoim szale, smoki deptały po przyjacielu i wrogu bez
różnicy, Khainici i Ellyrianie, Białe Lwy i Naggarothi szarpały i deptały dwa behemoty.
Caledor skupił się na Królu Wiedźm, szukając okazji do ataku. Kiedy czarny smok cofnął
się po ataku Maedrethnira, Król Feniks zobaczył swoją okazję. Jego miecz wbił się w ramię
Króla Czarownic, gryząc głęboko wrzaskiem rozdzierającego metalu. Fala energii pulsowała
w ramieniu Caledora, powodując agonię strzelającą w każdą część jego ciała.
Maedrethnir zawył z trudem, gdy pazury czarnego smoka znalazły zakup na jego szyi.
Szczękając szczęką, wierzchowiec Caledora chwycił skrzydło wroga, gryząc kości i ścięgna,
aż czarny smok uwolnił się z bólu. Krew tryskała z szyi Maedrethnira. Czerwony smok
potknął się, pozostawiając strumień szkarłatu na zniszczonej ziemi.
Kiedy Król Wiedźmy szarpnął łańcuch lejni czarnego smoka, bestia rzuciła się na
Caledora. Zacisnęła szczęki na jego ramieniu, zęby trzeszczały o uwięziony ithilmar. Ramię

256
Królów Feniksa było już zdrętwiałe z bólu, a Lathrain upadł z jego uścisku. Pasy uprzęży
Króla Feniksa rozdzieliły się, gdy czarny smok potrząsnął głową, wyciągając Caledora z
tronu siodłowego i rzucając go na ziemię.
Z trudem łapiąc oddech, Caledor podniósł się, szukając Lathrain. Zobaczył blask metalu w
kępce niedaleko i ruszył w jego stronę z wyciągniętą ręką.
Ogromny cios uderzył go w plecy, podnosząc w powietrze. Król Feniks rozbił się wśród
ciał zabitych Ellyrian, stając twarzą w twarz z martwym obliczem Finudela.
Leżąc na piersi Caledor poczuł, jak ziemia drży. Przetoczył się na plecy, spodziewając się,
że pojawi się nad nim czarny smok. Nie było. Malekith zmagał się z wodzami bestii, próbując
skierować ją w stronę Caledora. Czarny smok szarpał się, chętny do ścigania Maedrethnira,
który wycofał się, kulejąc, mając flanki z dziesiątkami poszarpanych ran. Czarny smok
poradził sobie niewiele lepiej, jej skrzydła były poszarpane, twarz i szyję naznaczone
pazurami i kłami.
Wola Króla Czarownic zwyciężyła, a głowa smoka skierowana była w stronę upadłego
Króla Feniksa. Trzepocząc poszarpanymi skrzydłami, czarny smok pchnął do przodu, szeroko
otwierając szczęki, ociekając krwią ślinę.
Caledor spojrzał w szkliste oczy smoka, widząc siebie odbijającego się w czarnych
kulach. Nie było tam nic do czytania, tylko gadzi chłód. Usłyszał triumfalny śmiech
Malekitha.

Podmuch kopyt ogarnął Caledora. Eskadra rycerzy galopowała obok, a niektóre rumaki
przeskakiwały nad podatnym Królem Feniksa podczas szarży. Lance uderzyło w łuski smoka,
podczas gdy ogień ryczał od miecza Malekitha.
Kiedy ostatni z rycerzy minął, Caledor zobaczył, że latają w kolorach Tithrain. Odrzucając
połamane lance, wyciągnęli lśniące miecze i okrążyli czarnego smoka, rąbiąc go w ciało.
Smok uderzył do tyłu, wbijając pazurami stopę w jednego z rycerzy, miażdżąc jeźdźca i
konia, a szczęki pochłonęły drugiego.
Caledor próbował wstać, ale ból przeszył mu plecy z prawej nogi. Upadł na bok, dłonie
zapadły się w splamione krwią błoto. Patrząc w dół, zobaczył, że jego noga jest wykręcona,
zbroja zgięła się i pękła. Odsuwając ból, usiadł ponownie, próbując zobaczyć, co się dzieje.
Bitwa wciąż trwała. Smoki i mantikury rozrywały się nawzajem. Rozbłysły zaklęcia
zniszczenia i ochrony, a ryk pocisków i strzał rozerwał powietrze. Nadal ciemna, kłębiąca się
chmura demonów rozciągała się po niebie, bulgocząc i płonąc piekielnymi energiami.
Kompanie włóczni starły się, ryki ich bitewnych okrzyków łączyły się z metalowym
pierścieniem, ziemia drżała pod kopytami szarżujących koni i butami tysięcy wojowników.
Caledor przeciągnął się po krwawej trawie i oparł o ciało konia Finudela. Spojrzał na
Malekitha i czarnego smoka i zobaczył, że ponad połowa rycerzy Tithrain została zabita, a
bestia i jej pan żyli.
Na jego widok Tithrain został zdjęty z siodła w szczękach smoka. Książę ze swoim

257
mieczem padał deszczem w twarz, otwierając ściągacze w łuskach. Potem szczęki zamknęły
się całkowicie i Tithrain został zabity, a jego bezwładne ciało zwisało z kłów czarnego
smoka, gdy otwierał pysk, uwalniając kolejną chmurę szkodliwych oparów.
Wraz ze śmiercią księcia złamał się nerw rycerzy. Gdy uciekali, Malekith ponownie
próbował skierować swojego wierzchowca w stronę Caledora, podczas gdy chciał ścigać
wycofujących się jeźdźców. Pod namową Króla Czarownic smok zbliżył się o trzy kroki do
Caledora, krew płynęła z dziesiątek ran. Tym razem Caledor spojrzał na Króla Czarownic,
którego płonące oczy płonęły czerwienią. Król Wiedźmy uniósł rękę, Avanuir wskazał na
niebo.
Król Feniks poczuł, jak ogarnia go dziwne ciepło. Jego wzrok tańczył, na wpół zaślepiony
słońcem za Malekith. Wydawało mu się, że zobaczył postać w promieniach słońca, zwinnego
elfa z włosami bluszczu i oczami kwiatów. Postać dryfowała w jego stronę otoczona aurą
złota i zieleni, a zapach trawy i drzew pojawił się w jego nozdrzach.
– Zwycięstwo będzie twoje, Caledorze – powiedziało objawienie. – Musisz tylko
wyciągnąć rękę i wziąć to.
Król Feniks spojrzał na Malekitha, spodziewając się śmiertelnego ciosu w każdej chwili.
Król Wiedźmy wydawał się zamrożony, podobnie jak reszta bitwy. Nie było żadnego
dźwięku oprócz westchnienia wiatru przez liście i skrzypienia kołyszących się gałęzi.
Dziewczyna spojrzała w dół po prawej stronie Caledora i uśmiechnęła się. Wyraz twarzy
posłał falę siły przez ciało Króla Feniksa, odpędzając zmęczenie i ból.
Z grzmiącym trzaskiem powracającego hałasu wizja minęła. Smukły oddech smoka
przeleciał nad Caledorem, powodując, że jego skóra zaczęła kłębić się. Nie wiedząc, co
zrobił, wyciągnął prawą rękę do miejsca, gdzie wyglądało zjawisko, wciąż wpatrując się w
Króla Czarownic.
Jego wychudzone palce zacisnęły się na ostrzu włóczni, a jego dotyk był ciepły z magią w
zasięgu ręki.
Czarny smok cofnął głowę, gotowy do rzucenia się i wziął głęboki oddech. Caledor
spojrzał na popękane i zakrwawione kły i zobaczył potworny rozwidlony język smakujący
powietrze.
Z całej siły wysunął rękę do przodu, ciskając włócznią Finudela.

Mirialith lśniła, gdy błyskała w kierunku otwartej paszczy smoka. Włócznia przebiła dach
smoka i trafiła w czaszkę stworzenia.
Sulekh ryknęła i wychowała się, a całe jej ciało biło gwałtownie. Żelazne ogniwa
rozstąpiły się, a łańcuchy jej uprzęży pękły. Malekith został odrzucony do tyłu i na lewo,
spadając z grzbietu czarnego smoka. Uderzył o ziemię z hukiem metalu, płomieni i pary,
która trysnęła z jego zbroi.
Wciąż wstrząśnięty uderzeniem Malekith uniósł się na jedno kolano, odrzucił tarczę, by
uwolnić rękę. Obok niego Sulekh nadal wił się i drżał, głośno krzycząc. Król Czarownic

258
utkwił swoje złowrogie spojrzenie w Imriku, który leżał osunięty na ciele konia. Uzurpator
spojrzał na niego z wyzywającym spojrzeniem.
Chwilę później ciało Sulekha uderzyło w Malekitha, przygniatając go do ziemi. Przybity
jej ogromnym ciężarem, uderzył ją w masę, próbując się uwolnić, wydając z siebie ryk
frustracji. Upuścił Avanuir na ziemię, aby móc obiema rękami pchnąć potężne zwłoki leżące
na jego nogach i talii.
Przez Malekith zadrżał dreszcz; dotyk magii. Odwrócił głowę w lewo, szukając źródła.
Fala białego ognia lała się w jego stronę. To było piękne, błyszczące jak światło księżyca
na morzu, nakrapiane złotem i srebrem. Rozpoznał płomienie. Stał w nich, by otrzymać
błogosławieństwo Asuryana. Teraz pan bogów przybył ponownie, by pomóc Malekithowi,
podobnie jak Aenarion.
Z przypływem mocy Malekith uwolnił ciało Sulekha. Wstał i stanął w obliczu
nadciągającego ognia, rozpostarłszy ramiona, by otrzymać błogosławieństwo Asuryana. Białe
płomienie trzaskały coraz bliżej, zimny wiatr na rozpalonej do czerwoności zbroi. Zamknął
oczy, gdy ogarnął go ogień, czekając na uwolnienie się od agonii, która była jego
towarzyszem przez ponad dwie dekady.
Świeży ból przeszył jego klatkę piersiową i ramiona. Malekith krzyknął i otworzył oczy.
Nie otaczał go płomień Asuryana, ale halabardy Straży Feniksa. Każde ostrze płonęło
białymi ogniami Asuryana, każde uderzenie, które trafiło w Króla Czarownic, rozpalając
płomień, który został zapalony w jego ciele przez pana bogów.
Ból fizyczny był niczym w porównaniu z bólem zdrady. Kiedy jego żelazne ciało zostało
rozdarte i rozerwane przez kołyszące się halabardy Strażnika Feniksa, Malekith zdał sobie
sprawę, że nie otrzymał błogosławieństwa Asuryana. Jego ojciec nie doznał agonii, którą
przeżył.
Złudzenie Czarnoksiężnika zniknęło i zobaczył swoją karę za to, co to było. Asuryan
unikał go, przeklinał wieczną męką. Wstrząs spowodował, że Malekith upadł na kolana, gdy
spadły na niego kolejne ciosy, rzeźbiąc bruzdy w czarnej zbroi.
Chwila nieszczęścia minęła, szybko zastąpiona gniewem; głęboko zakorzeniona
wściekłość podsycana przez piekło, które kipiało w Królu Czarownic. Jego zbroja
eksplodowała ogniem, odrzucając Straż Feniksa, ich ciało uschło, topnienie zbroi, włosy i
peleryny w płomieniach.
Nie mając żadnej broni, Malekith zajął się sługami swojego oprawcy płonącymi
pięściami, żelazne ręce przebiły napierśniki i oderwały kończyny. Górując nad Strażą
Feniksa, przywołał ciemną magię, karmiąc uciekającą siłę życiową swoich wrogów,
przekręcając ją do własnych celów.
Próbował wciągnąć w siebie magię, by uleczyć czynsz w swojej zbroi. Ciemna magia
zakręciła się i wiła, nie mogąc kupić w swoim ciele. Tam, gdzie go oznaczyły ostrza
Strażnika Feniksa, płonęły maleńkie złote płomienie, powstrzymując mroczną magię.
Strach wypełnił serce Malekitha. Nie mogąc wyleczyć ran, które spływały strumieniem

259
stopionego metalu jak krew, zdał sobie sprawę, że zaraz umrze.
– Nigdy! – Ryknął.
Podciągnął się na pełną wysokość. Ciemna magia, którą wezwał, by wyleczyć rany,
wirowała wokół niego, tworząc ostrza sczerniałego żelaza, które przecięło Straż Feniksa.
Ostatnim impulsem mrocznej magii wysadził w powietrze las magicznych mieczy,
odpychając ich z powrotem.
Wyciekając metal, ogień i krew, Malekith odwrócił się i pobiegł, pozostawiając spalone
odciski na zakrwawionej trawie. Nie umarłby jeszcze; nie tutaj, na tym ponurym
wrzosowisku, z uzurpatorem, który się śmieje. Król Wiedźm czerpał moc ze swojego
kółeczka, sięgając w wiatry magii, chwytając całą moc, jaką mógł. Otoczyła go oleista czarna
chmura, migocząca błyskawicą, zasłaniająca go przed prześladowcami. Rozprzestrzeniał się
coraz bardziej, ubijająca się, żywa masa, która porwała Strażnika Feniksa, który podążył za
nim, wykręcając ich ciała i łamiąc kości.
Tak więc Malekith, Wiedźma, uciekł z pola Maledor i wrócił do Anlec, złamany i gorzki,
a jego ambicje zniszczyły to krwawe wrzosowisko.
***
Morathi widziała ucieczkę syna i wiedziała, że bitwa została przegrana. Nie była jednak
jeszcze przekonana, że wojny nie da się wygrać. Długo ona i jej syn mówili o ich najbardziej
genialnym planie, który gwarantowałby zwycięstwo. Zostawiając armię, by walczyła sama,
wysłała rozkaz do czarodziejek, by się wycofały, i skierowała pegaza na zachód.

Utrata Króla Czarownic była ciosem, z którego armia druchii nie mogła się zregenerować.
Widok uciekającego pana i generała złamał ducha jego naśladowców. Tacy książęta i rycerze,
którzy mogli uciec, podążyli za swoim panem i uciekli na zachód do Anlec. Tu i tam
kompanie Naggarothi zdołały się uwolnić i wycofać na południe w kierunku strażników
Naganar, Hellebron i pozostałych Khainitów.
Caledor nie był w stanie dowodzić armią i Dorien poprowadził pościg. Armia Króla
Feniksa przesunęła się na zachód, wbijając pozostałe druchii w bagna na północ od pola
bitwy. Wielu druchii utonęło w tym błocie, ciągniętym przez zbroję, ale zdradziecka ziemia
przerwała pościg, z wyjątkiem trzech smoków, które przetrwały i samotnego Sapheriana na
jego pegazie.
Gdy zapadła noc, Dorien musiał wrócić do wojska, a pozostali wrogowie zniknęli w
ciemności, bojąc się o dobro swego brata. Odleciał z powrotem do Króla Feniksa i znalazł go
opiekującego się uzdrowicielami. Białe Lwy stały opiekuńczo wokół Caledora, w pobliżu
cichych szeregów Strażników Feniksa.
Wojownicy armii nie mieli poczucia zwycięstwa ani radości. Książęta trzech królestw
upadli na Króla Czarownic, a ich armie były pełne smutku. Elfy płakały nad stratami; wiele
tysięcy nigdy nie wróci do swoich domów. Siła Nagarythe została złamana, ale ogromnym

260
kosztem.
Gdy noc się pogłębiła, Caledor był odrętwiały w ciele i umyśle. Nie chciał opuścić pola
bitwy, dopóki wszyscy inni ranni nie byli obecni, siedząc naprzeciw rumaka Finudela, gdzie
zabił czarnego smoka Malekitha.
Ogniska były zapalone, z dala od miejsca, gdzie toczyły się walki, bo nikt nie chciał
patrzeć na stosy zmarłych; makabryczne zadanie, które czekało do następnego dnia. W końcu
Caledor pozwolił się podnieść na kozioł. Już miał zostać zabrany z powrotem do swojego
pawilonu, gdy krzyk wyzwania przerwał ciemność.
W migotliwym blasku ognia można było zobaczyć niewyraźne postacie. Z kapturem i
płaszczami unosili się na krawędzi pola widzenia. Caledor usłyszał szept jednego z niosących
go elfów.
– Duchy druchii! – Syknął kapitan. – Nawet po śmierci nas nienawidzą.
– Nie tak – powiedział głos z ciemności.
Białe Lwy podniosły topory, gdy z cienia wyłoniła się odziana na czarno postać. Zdjął
kaptur, ujawniając się, że jest Alith Anar.
– Tej nocy w Maledorze wciąż żyje jakiś Naggarothi – powiedział Król Cieni.
– Spóźniłeś się – powiedział Caledor.
– Do twojej bitwy? – spytał Alith głosem zabarwionym pogardą. – Powiedziałem ci, że
nie walczę o Króla Feniksa.
– Czego chcesz? – Powiedział Caledor, zbyt zmęczony i obolały, by się kłócić.
– Chcę, żebyś opuścił Nagarythe – powiedziała Alith. – Nie jesteś mile widziany na moich
ziemiach.
– Twoje ziemie? – warknął Dorien, jego ręka przesunęła się do rękojeści miecza.
Alith poruszył się szybko, tak szybko, że wydawało się, że w jednej chwili stał ze
skrzyżowanymi rękami, w następnej miał srebrny łuk w dłoni, strzałę skierowaną w gardło
Doriena.
– Moje ziemie – powiedział Król Cieni. Rozmawiał z Caledorem, ale jego oczy nie
odwróciły się od Doriena. – Trzy tysiące moich wojowników otacza twój obóz. Jeśli któryś z
twoich żołnierzy podniesie broń przeciwko mnie, cię cię powalą.
Caledor spojrzał Alithowi w oczy i stwierdził, że to nie jest puste zagrożenie. Machnął do
Doriena, żeby się odstąpił.
– Malekith przeżył, podobnie Morathi – powiedział Król Feniks. – Muszę jechać do
Anlec, aby to zakończyć.
– Wykonałeś swoją część – powiedział Alith. – Pozostaje sprawa Nagarythe i żadnego
innego królestwa.
– Potrzebujesz mojej pomocy – powiedział Caledor.
– Nigdy nie potrzebowałem twojej pomocy – odpowiedział Alith. – Nie życzę ci krzywdy,
ale jeśli spróbujesz maszerować na Anlec, będę zmuszony cię zatrzymać. Nie wtrącaj się już
w sprawy Naggarothi. Kiedy zajmą się Malekith i Morathi, usłyszysz ode mnie.

261
Patrząc na młodego Króla Cieni, Caledor widział tylko determinację i szczerość. Król
Feniks wiedział, że armia cieni nie mogła go powstrzymać, i Alith też musiała o tym
wiedzieć. To nie sprawiło, że perspektywa stoczenia nowej bitwy stała się bardziej
zachęcająca. Druchii od ponad dwudziestu lat próbował pokonać Anarów, jaką miał szansę?
– Masz moją zgodę – powiedział Caledor. – Na chwilę. Nie możesz pozwolić
Malekithowi na przegrupowanie. Wrócę do Nagarythe na wiosnę z moją armią, aby to
zakończyć, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście.
– Otrzymasz rozkazy od tego szczenięcia Naggarothi? – Warknął Dorien, robiąc krok.
– Zamknij się, Dorien! – Warknął Caledor.
– Słuchaj swojego brata, Dorien – powiedziała Alith. – Twój język będzie twoją śmiercią i
śmiercią wielu innych.
Warcząc bez słowa, Dorien oddalił się, machając lekceważąco ręką na Alith, gdy
odchodził. Król Cieni opuścił łuk, chociaż strzała pozostała wbita w sznurek.
– Dziękuję – powiedziała Alith. – Teraz odejdę, ale bądźmy pewni, że będziemy
obserwować: Kiedy zatroszczysz się o swoich zmarłych, maszeruj na wschód.
Caledor nic nie powiedział. Król Cieni wycofał się w ciemność, wtapiając się w noc.
Caledor odczekał chwilę, aż z obozu wróciły wieści o zniknięciu armii cieni.
W głębi serca wiedział, że nie może zaufać Alith Anar, że dotrzyma obietnicy. Nawet
gdyby armia Nagarythe była prawie całkowicie zniszczona, Anlec nie byłby łatwym
zwycięstwem. Malekith i Morathi nie poddadzą się, dopóki nie wyczerpią się ich siły.
Teraz nie był czas na kolejną walkę. Król Feniks dał Alithowi szansę na próbę porażki i
powrócił wiosną ze swoją armią, aby zakończyć wojnę na dobre. Jeśli cokolwiek, armia cieni
zniszczy ostatni opór, co ułatwi Caledorowi ostatnie zadanie.
Gdy zasypiał, Caledor poczuł ulgę. Walki jeszcze się nie zakończyły, ale wojna prawie się
skończyła. Armie Nagarythe nie wyzdrowiełyby szybko po swojej porażce, jeśli w ogóle.
Król czarownic nie mógł już nic zrobić, jego ostatni gambit się nie powiódł.

21.
Rozłam
Sala tronowa w sercu pałacu Aenariona była spowita ciemnością. Jedyne światło padało z
blasku zbroi Króla Czarownic, rzucając migoczące cienie na dwanaście stojących przed nim
postaci.
Upokorzenie bolało bardziej niż jego rany, choć były ciężkie; ciosy Straży Feniksa
ponownie roznieciły ogień Asuryana, który został rozpalony w jego ciele. Malekith nie
wycofał się z bólu, tak jak wcześniej. Objął to. Pielęgnował to. Ból w jego ciele podsycał
gniew w jego duchu.
– Nie odmówię – warknął Malekith.
262
– Jesteśmy pokonani, mistrzu – powiedział Urathion, władca-czarodziej, który rządził
cytadelą Ullar. – Nie ma wystarczającej liczby żołnierzy do obrony murów, a armia
przeklętych Anarów z pewnością wkrótce nadejdzie.
– Cisza! – Krzyk Malekitha rozbrzmiał w korytarzu, odbijając się echem od odległych
ścian. – Nie będzie kapitulacji.
– Jak możemy się oprzeć, gdy nasze armie są rozproszone? – Zapytał Illeanith.
Czarodziejka, córka Thyriola, zadała to pytanie szeptem, głosem pełnym strachu. –
Wycofanie garnizonów do miasta potrwa zbyt długo.
– Będziemy mieli nową armię, której Imrik i jego płaczące sługi nigdy nie pokonają –
powiedział Malekith.
Król Czarownic wstał, opierając stopy o kamienną podłogę, gdy zrobił kilka kroków bliżej
pierścienia czarodziejów. Wyciągnął palącą rękę i przeciął powietrze palcem. Pojawiła się
linia, wybrzuszona energią; w rzeczywistości potok bezkształtnych kolorów i hałasu krzyczał
ze łzy. Linia rozszerzyła się do szczeliny, rozerwanej pazurami dłoni, odsłaniając
wykrzywione demoniczne twarze. Łuska wyciągnęła rękę.
Szczelina do Krainy Chaosu zawahała się. Ramię wycofało się, gdy czynsz się
zapieczętował, znikając wraz z dźwiękiem rozdzieranego metalu. Trwało to kilka chwil, ale
nie pozostawiło po sobie śladu.
– Demony? – Powiedział Urathion.
– Niekończąca się armia do dowodzenia – powiedziała Morathi, wchodząc w krąg,
trzymając w ręku laskę czaszki. – Nieśmiertelny i nieprzepuszczalny. Jaki lepszy gospodarz
mógłby służyć panu Nagarythe?
– Potrzeba całej naszej mocy, aby przywołać garść demonów – powiedział Drutheira,
niegdyś akolita Morathi, obecnie w pełni sprawna czarodziejka. Jej ciemne włosy były
splecione ze srebra, a blada skóra pomalowana runami. – Istnieją jeszcze sztuczki Vaula,
które mogą zniszczyć formę demona; wystarczająco dużo broni, aby pokonać każdego
gospodarza, który możemy wyczarować.
– Nie musimy ich wzywać – powiedział Malekith. – Musimy tylko przełamać kraty, które
utrzymują ich w więzieniu w Królestwie Chaosu.
Nastała cisza, kiedy kabała zastanawiał się, co to znaczy. Urathion przerwał ciszę.
– Masz na myśli wir Caledora? – powiedział czarodziej.
– Nie da się tego zrobić – powiedział Drutheira. – Wir napędzany jest przez kamienie z
Ulthuan. Musielibyśmy je zniszczyć, a większość znajduje się na ziemiach naszych wrogów.
– Można to zrobić – powiedział Morathi. – Nie przez niszczenie kamieni, ale przez ich
przeciążenie.
– Ofiara – powiedział Malekith. – Razem stworzymy falę mrocznej magii, wystarczającą,
by zakłócić harmonię wiru. Jego własna moc zrobi resztę, wciągając podmuch energii do
swojego serca.
– Czy to mądre? – Zapytał Urathion. – Bez wiru Królestwo Chaosu zostanie uwolnione od

263
wiatrów magii. Nawet razem nie możemy kontrolować tej mocy.
– Nie trzeba go kontrolować, po prostu kierować – powiedział Malekith. Uniósł tlący się
palec do krążka ustawionego w hełmie. – Z tą mocą skierowaną na nasze cele, mam środki,
by skupić jej energie. Nasi wrogowie zostaną zmieceni przez falę demonów. Tylko ci, których
upodobałem, przetrwają. Będę miał jednocześnie zwycięstwo i zemstę.
Cabal spojrzał na siebie. Niektórzy wydawali się chętni, inni bardziej zaniepokojeni.
– Jaki mamy inny wybór? – Zapytał Auderion, przeciągając gwoździami czarne włosy
przez swoje białe włosy. Jego spojrzenie nerwowo migotało od jednego członka kabały do
drugiego, nigdy się nie zatrzymując. – Nie możemy trwać wiecznie, a nasze życie przepadnie.
– Nasze duchy już są zatracone – szepnęła Illeanith. – Dokonane przez nas okazje i
obietnice krwi nie zostały dotrzymane. Nie pójdę łatwo do tego losu.
– Wyobraź sobie ich przerażenie – powiedział Drutheira. – Wyobraźcie sobie horror
wywołany na tych, którzy nas gardzili, porzucili. Uwolnimy świat ze spuścizny
Dragontamera, odwrócimy pomyłkę, którą popełnił, i wymazamy zniewagę na legendzie
Aenariona.
Niektóre z cabalów milczały, nie odważając się mówić, choć ich niepokój był równie
wyczuwalny jak ciepło zbroi Malekitha. Zmartwione oczy lśniły w mroku.
Urathion skłonił głowę Malekithowi.
– Wybacz moje obiekcje, mistrzu – powiedział, padając na jedno kolano. – Co musimy
zrobić?
– Powróćcie do swoich zamków i zbierzcie takich akolitów i niewolników, jakich jeszcze
macie. Morathi przekaże ci szczegóły rytuału, który musisz podjąć. O wyznaczonej godzinie,
o północy za dziesięć dni, zaczniemy. Krew z naszych ofiar przyciągnie mroczną magię, a
nasze zaklęcia wyślą ją jak burzę w wir.
– A co z Sapherianami? – Powiedział Illeanith. – Mój ojciec i jego magowie spróbują nas
zatrzymać.
– Jak mogą? – Powiedział Morathi. – Zanim dowiedzą się, co się dzieje, będzie już za
późno na interwencję.
– Nawet jeśli tak, to nie mają siły nas zatrzymać – powiedział Malekith. – Wir został
wykonany przez Caledora Dragontamera u szczytu jego siły. Nawet twój ojciec nie może
walczyć z takim zaklęciem.
Nie było dalszych pytań ani zastrzeżeń. Czarownicy i czarodziejki skłonili się i odeszli,
pozostawiając Malekith samego z Morathi.
– Jeśli się mylisz? – Powiedział Morathi. – Jeśli nie możemy wykorzystać wiru?
– Demony szaleją na całym świecie i wszystko zostanie zniszczone – powiedział
Malekith.
– Jesteś pewien, że chcesz zaryzykować taki koniec? – Powiedział Morathi.
– Zaryzykować? – Malekith odpowiedział szorstkim śmiechem. – Przyjmuję to! Jeśli
Ulthuan nie będzie mój, nikt nie będzie rządził. Wolałbym, żeby nasz lud zginął, niż widzieć,

264
jak kładzie go ktoś inny. Lepiej jest widzieć świat rozdarty na strzępy niż cierpieć wieczne
męki.

Gdy przysiągł Alith Anar, Caledor wycofał swoją armię przez Annulii z powrotem do
Avelorn. Wielu jego wojowników odesłał z powrotem do ich królestw; niektórzy uroczyście
noszą ciała zabitych książąt. Dorien został wysłany do Caledoru, aby przekazać wieści o
zwycięstwie Króla Feniksa, podczas gdy Carathril został wysłany do ruin Avelorn, aby
przekazać to samo Everqueenowi.
Tyriol pozostał w armii, zaniepokojony ranami Króla Feniksa. Chociaż publicznie wyznał,
że odzyskuje siły, Caledor wyznał na osobności, że jest słaby. Nie czuł się gotowy na powrót
na Wyspę Płomienia, dlatego pozostał w Avelorn z armią, gotowy odpowiedzieć, gdyby
armia cieni poszła źle, próbując obalić rządy Anlec.
Dni się skracały, a Caledor spędzał większość czasu w swoim pawilonie, odpoczywając i
zastanawiając się, co będzie dalej. Pewnego wieczoru, dwanaście dni po bitwie pod
Maledorem, poprosił Thyriola, by do niego dołączył.
– Musisz znaleźć innego Króla Feniksa – powiedział Caledor.
– Co jest nie tak? – Zapytał zszokowany mag, pośpiesznie w stronę Króla Feniksa. – Czy
twoje rany się nie goją?
– To nie moje ciało jest słabe, to moje serce – odpowiedział Caledor. – Wojna wkrótce się
skończy. Czas króla powinien się z tym skończyć.
Wciąż zaniepokojony panika opuściła maga i usiadł obok tronu króla, chowając ręce w
obszerne rękawy szaty.
– Myślisz, że nie będziesz dobrym przywódcą pokoju? – Zapytał Thyriol.
– Wiem o tym – powiedział Caledor. – Ty też to wiesz. Nie jestem stworzony dla
publiczności i rad. Będziesz potrzebował lepszego przywódcy niż ja, aby odbudować Ulthuan
i zacząć od nowa w koloniach.
– Książęta są szczupli na gruncie – powiedział Thyriol ze smutnym uśmiechem. – Myślę,
że nie ma innego, kto mógłby nosić koronę.
– Mógłbyś – powiedział Caledor. – Masz niezbędną mądrość i doświadczenie. Widzisz
serca naszego ludu lepiej niż ja.
– Proszę, nie mów nic o tym innym. Przynajmniej zapewnijmy, że druchii zostaną
naprawdę pokonani, zanim zwrócimy ich uwagę na to, co stanie się później. Morathi jest jak
Mantikora, ze złośliwym żądłem, kiedy zostaje osaczony. Rozmowa o pokoju jest
przedwczesna.
– Być może masz rację – powiedział Caledor. Oparł się na tronie, bolały go kości. – To
wyda się dziwny świat.
– Myślę, że będziesz mile zaskoczony – powiedział Thyriol. – Życie wymaga pewnej
harmonii i dąży do tego stanu. Za kilka lat w swoim życiu zobaczysz, że świat powrócił do
poprzedniego stanu. Miasta można odbudować, a dzieci będą nadal dorastać. Podobnie jak

265
twój ojciec, będziesz się cieszył, że pokolenia od teraz będą prosperować wolne od zarazy
wojennej. To będzie twoje dziedzictwo.
Ta myśl trochę pocieszyła Króla Feniksa. Oparł swoje zmęczone ciało, zamknął oczy i
próbował wyobrazić sobie Ulthuana. Nie mógł. Gdziekolwiek spojrzał okiem umysłu, czy to
na Cothique, Lothern, Avelorn czy Chrace, widział śmierć i zniszczenie spowodowane wojną.
Uniósł dłoń do brody, do małej blizny, w której nóż zabójcy skaleczył się w jego ciało, i
zastanawiał się, czy druchii na zawsze zatruli Ulthuan. Czy zło, które uwolnili, i przemoc,
którą popełnił, aby ich powstrzymać, zostaną kiedykolwiek wymazani z serc elfów?
Usłyszał, jak Thyriol się porusza, szmer niepokoju wydobywający się z ust maga. Kilka
chwil później Caledor poczuł to, co przeszkodziło magowi. W wiatrach magii panował nurt,
mroczny wir mocy.
Otworzył oczy i zastanowił się przez chwilę, że jest atakowany. Latarnie w pawilonie
zdawały się przygasać, a cienie pogłębiały się. Uświadomił sobie, że nie wyobraża sobie
gęstniejącego mroku; lampy same się gasiły.
Thyriol wstał, czubek jego laski lśnił.
– Czarnoksięstwo – szepnął mag. – Nie ruszaj się.
Pawilon był teraz całkowicie ciemny, z wyjątkiem małego kręgu światła, który otaczał
Króla Feniksa i maga. Nadszedł hałas, szum płynącej wody i wycie wiatru nad skałami.
Ciemność przesunęła się, bladąc miejscami, kształty zlewały się, tworząc obraz.
– Magii jednak nie ma – mruknął Thyriol. – Zaklęcie zostało rzucone gdzie indziej.
Widmo elfa pojawiło się w mroku, zakapturzone i owinięte w czerń. Odsunął kaptur,
odsłaniając mizerną twarz, włosy opadające mu na ramiona. Zapadnięte oczy najpierw
spojrzały na Caledora, a potem na Thyriola. Objawienie zwróciło się do maga.
– Jestem Urathion z Ullar – powiedział elf. – Nie mam długo i nie dotrę do ciebie
osobiście. Malekith wysłał za mną heroldów kruków. Wysłuchaj mojego ostrzeżenia, Tyriolu
i przygotuj się.
– Przygotuj się na co? – Powiedział Caledor.
– Wir – powiedział Urathion, a jego cień wciąż spoglądał na Thyriola. – Malekith i inni
czarnoksiężnicy próbują rozwiązać swoje moce, uwalniając Królestwo Chaosu.
– Szaleństwo! – Wykrzyknął Thyriol. – Ulthuan zostanie zniszczony.
– Tak, to szaleństwo – powiedział Urathion. – Robiłem złe rzeczy i nie żałuję ich. Moc,
którą władałem, i rzeczy, które widziałem, były wystarczającą nagrodą. Jednak nawet widzę,
że nie można na to pozwolić. Malekith wolałby, aby świat został zniszczony, niż żyć w
porażce.
– Jak on to zrobi? – zapytał Thyriol. – Powiedz mi o zaklęciu, a ja je pokręcę.
– Planowana jest ogromna ofiara – powiedział Urathion. – Malekith i Morathi napełnią
wir ciemną magią i uwolnią od was zastępy Chaosu. Jest już za późno, aby zapobiec
ceremonii, musisz chronić…
Zjawisko Urathiona westchnęło z trudem i zesztywniało. Gdy cienie się rozjaśniły,

266
Caledor zobaczył, jak czarownik spada na jego twarz, wystrzeliwując spomiędzy ramion.
Dalej była sylwetka zamaskowanego jeźdźca z kuszą w ręku. Światło lamp powróciło, aby
zaciemnić obraz, niosąc ze sobą poczucie nierzeczywistości.
Caledor spojrzał na Thyriola. Czoło maga zmarszczyło się w myślach, a jego palce
nerwowo stukały się po lasce.
– Czy uważasz, że to podstęp? – Powiedział Król Feniks. – Być może Malekith chce cię
zwabić w czarodziejską pułapkę.
– To ryzyko, które muszę podjąć – odpowiedział Thyriol. – Jeśli to prawda, Malekith musi
zostać powstrzymany. Urathion nie przesadził. Jeśli wir zostanie zniszczony, jesteśmy skazani
na zagładę. Nawet jeśli Ulthuan przetrwa utratę wiru, demoniczne hordy powrócą. Ty i ja nie
jesteśmy Aenarionem i waszym dziadkiem, nie możemy powstrzymać takiej inwazji. Nasz
lud zostanie zabity i zniewolony przez moce Chaosu. Muszę już iść.
– Dokąd? – Powiedział Caledor. – Czy to zaklęcie można zatrzymać?
– Wyspa umarłych – powiedział Thyriol, odpowiadając na pierwsze pytanie i unikając
drugiego. – Środek wiru.
Intonując zaklęcie, mag narysował łuk w powietrzu czubkiem swojej laski. Powietrze
rozstąpiło się tam, gdzie przechodził laska, tworząc łuk złotej energii. W obrębie swojej linii
Caledor widział widmowe zjawiska; elfy w szatach nieruchome jak posągi, zamrożone w
migoczącej aurze.
– Twoja bitwa została wygrana, teraz muszę wygrać swoją – powiedział Thyriol.
Mag wszedł przez magiczne drzwi, które zniknęły z deszczem spadających iskier. Caledor
pozostał na tronie, ściskając ramiona białymi dłońmi. Otrząsając się z szoku, podniósł się i
wyszedł na zewnątrz na słabych nogach.
Niebo było czyste, gwiazdy jasne na niebie. Caledor spojrzał na zachód, na Annulii, gdzie
wir wirował wokół szczytów.
– Asuryanie, panie niebios – wyszeptał. – Nie odpowiedziałeś na modlitwy Aenariona i
nie oczekuję, że będziesz mnie słuchał. Mimo wszystko jestem waszym królem i panuję w
waszym imieniu, a na mnie wasze błogosławieństwo zostało złożone. Jeśli kochacie mojego
ludu, nie pozwólcie, aby zostali zniszczeni.
Po krótkiej modlitwie Caledor wiedział, że nic więcej nie może zrobić. Pozostał tam,
gdzie był, wpatrzony w Annulii i przyciągnął Lathrain. Jeśli demony przybędą ponownie, nie
umrze bez walki.

Sala była zalana krwią. Poruszał się własnym, powolnym życiem, sycząc i skwiercząc u
stóp Malekitha, ocierając się o pokręcone ciała swoich ofiar. Morathi intonowała, laska
unosiła się nad jej głową, inkantacja wzywająca wszystkie demony i moce, z którymi zawarła
pakty podczas swojego długiego życia. Powietrze kipiało ciemną energią, płynącej od ścian
do sufitu, sprawiając, że symbole i runy pomalowane krwią na kamieniu lśnią rumianą mocą.
Przez diadem Witch King mógł poczuć przypływ mrocznej magii w Nagarythe. W

267
zamkach i wieżach w jałowym królestwie jego wyznawcy złożyli ofiary i wykorzystali swoją
śmierć, by czerpać z wiatrów magii, mistyczne siły zjednoczyły się pod czarodziejskim
wpływem Naggarothi.
Zaklęcie Morathi zbliżało się do crescendo. Jej głos był płaczem, jej ciało drżało, a cewki
ciemnej magii gęstniały i wzmacniały się, gdy wirowały wokół sali tronowej.
Wyciągając ręce, Malekith poczuł delikatny dotyk magii na żelaznej skórze. Kółko
błysnęło na jego czole i wypełniło jego umysł lodem, gdy Wiedźma chwycił wolną energię i
manipulował nią, kształtując ją, zamieniając zawiłe fale w rytmicznie pulsującą chmurę.
– Teraz! – Wrzasnęła Morathi, jej laska płonęła.
Malekith rzucił mroczną magię, ożywiając energie przez pałac Aenarion. Czuł, jak inne
kolumny mocy wybuchają w jego królestwie, a słupy czystej magicznej energii ryczą w
niebo.
***
Magia syknęła jak wąż, rzucając cewkami mocy wokół komory lochu, rzucając się dziko.
Illeanith zacisnęła zęby i wypluła słowa kontroli, niemal błagając mroczną energię, by była jej
posłuszna. Zatoczyła się do tyłu, gdy pojawiła się kolejna fala magii, która wytrysnęła z jej
otwartych ust.
Z szeroko otwartymi oczami czarodziejka wydobywała z siebie każde słowo zaklęcia,
wypowiadając je w kółko, nakłaniając i grożąc stworzeniom, które istniały po drugiej stronie
zasłony rzeczywistości. Rozpływała się czerń, która skaziła jej skórę. Jej ręce były już
całkowicie ebonowe, a zepsucie wytrysnęło przez jej ciemniejące żyły, powodując, że
wyskoczyły ze skóry jej obnażonych ramion.
Usta i dziąsła Illeanith pulsowały magią, a jej oczy bolały mocą. Jej długie włosy wiły się
jak hodowla węży, iskry lecące z rozżarzonych końcówek. Cała wieża zatrzęsła się, a ciosane
kamieniami jęczały i miażdżyły razem.
Drugi świat, Królestwo Chaosu, zaczął wkraczać przez wir magii. Illeanith na wpół
dostrzegła irytujące widoki drzew palców i chmur, które padały na roztopione srebro. Pisk i
wrzaski, ryki i wycie demonów wypełniły komnatę, odbijając się echem od ścian,
jednocześnie zanikając w oddali.
Coś zgarbionego i rumianego, z bulwiastą głową wydłużoną, kuliste oczy białe, wpadło do
pokoju. Kręciło się wokół, orientując się w otoczeniu, z napiętymi kończynami napiętymi, z
brązowym mieczem w rękach ociekającym gęstą krwią.
Illeanith wrzasnęła i odsunęła się od stworzenia, które utkwiło w niej martwe spojrzenie.
Z przerażenia czarodziejka potknęła się i upadła, jedną ręką przesuwając symbol soli, którą
położyła na podłodze.
Po złamaniu mistycznego znaku pieczęć została uwolniona. Szaleje wokół Illeanith,
roztrzaskując ściany, rozrywając płytki podłogowe, szturchając ją i tnąc, ciągnąc włosy i
szarpiąc zęby. Więcej demonów uformowało się w chaosie, warcząc i drapieżnie, które

268
natychmiast zaatakowały pierwszego z rozwartymi paszczami i tnącymi ogonami. Illeanith
wstała, płacząc krwią. Gruba substancja przypominająca smołę wyciekła z jej ust, dusząc ją,
gdy chwyciła się za gardło. Czarodziejka wydała z siebie okrzyk agonii, gdy pękły jej żyły,
magia gotowała się jak szlam z pękniętych naczyń krwionośnych.
Kości pękały i pękały, wydając kolejne mokre krzyki z Illeanith. Skuliła się, upadając
twarzą w twarz, a jej ramię trzasnęło pod nią, próbując powstrzymać uderzanie głową o płyty.
Demony krążyły wokół niej, a ich kły w kształcie kłów gryzły i szarpały zarówno jej ducha,
jak i ciało.
Jej ostatni płacz ucichł, ale szkody zostały wyrządzone. Ciemna magia wypłynęła z
wyłomu w runie, zagrzebując się w kamieniach, rozbijając bloki cienkimi, cienkimi włóknami
mocy. Formy demonów straciły spójność i odparowały do miazmy, która nadal wirowała i
wirowała, szukając ucieczki.
Z grzmotającą detonacją, która rzuciła kamień i ziemię wysoko w powietrze, ciemna
magia eksplodowała z lochu, przewracając wieżę. Krążyła spiralnie i wirowała, bulgotając
przez Nagarythe w kierunku Annulii, dołączając do innych strumieni ciemnej mocy
przecinających zimną noc.
***
Caledor poczuł, że ziemia drży. Było słabo, ale na tyle silnie, że wkrótce elfy z obozu
opuszczały namioty, zadawano przerażające pytania. Król Feniks zignorował ich i nadal
wpatrywał się w blask nad górami.
Gwiazdy jedna po drugiej zdawały się mrugać z istnienia. Aura wiru wzmocniła się, stając
się czymś więcej niż tylko wskazówką na brzegu wzroku. Caledor widział wirującą energię,
dostrzegał pasma magii spływające kaskadami po szczytach, wirujące w kałużach w dolinach.
Spojrzał w górę i zobaczył rozprzestrzeniającą się ciemność, wypłukiwającą światło
gwiazd. Powietrze stawało się coraz zimniejsze, gdy ciemna magia spływała w wir, ciągnąc
się w kierunku Wyspy Umarłych w centrum Morza Wewnętrznego. Widelce energii biegły
wzdłuż świecących wstążek magii. Zwracając się na wschód, zobaczył, jak magia spada jak
tornado, z każdą chwilą bicia serca coraz gęstsza i jaśniejsza.

Malekith podszedł do żelaznego balkonu przylegającego do komnaty, a Morathi pobiegła


za nim. Odwrócił swoje płomienne spojrzenie na wschód i zobaczył porywającą energię
gromadzącą się na szczytach gór.
– Zrobione – powiedział Morathi.
Wskazała wysoko w niebo, na północ. Światła płonęły na niebie, kształtując horyzont
tęczą kolorów, które nieustannie się przesuwały. Magiczna zorza polarna zamigotała,
wyrzucając pociski energii na ziemię i w kierunku znikających gwiazd.
Malekith widział anarchię kształtu i koloru. Wysokie iglice kryształu i rzeki krwi; klify z
krzyczącymi twarzami przypominającymi czaszki i lasy falujących macek; zamki z brązu i

269
ogromny zniszczony dwór; równiny pokryte rozłupanymi kośćmi i białe plaże pomarszczone
fioletowymi wodami; chmury much i miniaturowych słońc błyszczące cyklopowymi oczami.
I usłyszał ryk i wycie, krzyki i warczenie. Maszerując i ślizgając się, nurkując i skacząc,
wylało się mnóstwo demonów.
– Kraina chaosu otwiera się – zachichotał, czując triumf. – Moje legiony się obudzą!

Zataczając się przeciw potrząsaniu magicznej wichury, Thyriol popchnął się w kierunku
odległych postaci Caledor Dragontamer i innych magów. Całe jego ciało płonęło magią, w
równym stopniu radosne i bolesne.
Czuł kontrataki swoich towarzyszy, pospiesznie ostrzeganych przez ich księcia.
Przeciwprądy i wirujące syfony biegały wokół wiru, gdy magowie Saphery próbowali
odzyskać uwolnioną moc.
Tyriol widział, że ich próby byłyby daremne; to było jak próba opróżnienia Morza
Wewnętrznego naparstkiem. Wir nad głową stawał się coraz silniejszy, a jego ciężar na
ramionach sprawiał, że każdy krok był prawie niemożliwym wysiłkiem, każdy oddech był
nierównym jękiem życia.
Usłyszał zawodzenie demonów, zanim je zobaczył. Z początku były to nic innego jak
strzępy energii rzucane przez wir; krótkie przebłyski twarzy i ostrych szponów, które wkrótce
zostały połknięte przez masę mocy. Gdy szedł dalej, demony żywiły się magią, tworząc ciała
czystej energii, tańcząc i kręcąc się wokół krążących prądów mistycznej mocy.
Ich szepty dotarły do jego uszu, grożąc wszelkimi okrutnymi mękami.
Tyriol wypędził wszystkie inne rzeczy z jego umysłu, koncentrując się na swoim celu, nie
zastanawiając się nad żadnym innym pragnieniem ani potrzebą, które mogłyby zostać
wypaczone przez demony. Jego laska pękła, a potem eksplodowała w deszczu odłamków,
niezdolna do powstrzymania przepływającej przez nią magii. Uroki na jego bransoletach,
amulety na szyi, splunęły i syknęły z mocą, wirując wokół, jakby złapały ją wichury.
Naciskał dalej.

– Do broni! – Ryknął Caledor. – Chrońcie się!


Szybsze niż jakikolwiek śmiertelny zastęp, demony wylewały się z gór, unosząc się na
falach magii. Bestia o ślimakowatym ciele i wygiętej paszczie otoczonej wijącymi się
mackami zmaterializowanymi przed Królem Feniksa.
Wszystkie myśli o bólu i słabości zniknęły. Caledor przeciął Lathrain przez stworzenie,
dzieląc je na ogień i magiczne iskry. Bełkotanie, nieszczęsne rzeczy spadały z nieba na
skrzydła ciemności, na spotkanie z lśniącym ostrzem wykutym dla Caledor Dragontamer.
Wokół Króla Feniksa elfy z jego armii starały się walczyć. Ich strzały i włócznie nie
zaszkodziły niematerialnym stworzeniom, które je zaatakowały. Kilku władców rodowych po
ostatniej demonicznej inwazji, włócznie, miecze i topory wykute w Kowadle Vaula, teraz
zwróciło się do pierwotnego celu.

270
Ziemia była gęsta od magii, a niebo wypełnione było chmurą burzową czystej energii.
Caledor podniósł wzrok, gdy wydawało mu się, że słyszy głęboki dudniący śmiech, przez
chwilę widząc potworną rzecz o żadnej szczególnej formie, ale niewyobrażalnie przerażającą.
Walczył bez namysłu, rąbiąc i pchając każdą demoniczną rzecz znajdującą się w zasięgu.
Przez wieki elfy przetrwały, budując imperium i myśląc, że pokój jest wieczny. Gdy
demony chrzęściły i wrzeszczały wokół niego, Caledor zdał sobie sprawę, jak zmienne było
to istnienie. Płakał podczas walki, myśląc, jak okrutny jest świat, że największe dziedzictwo
jego dziadka zostało zniszczone.

Oślepiony i ogłuszony, a całe jego ciało płonęło strumieniem ekstazy i bólu, Thyriol
szarpał się po zniszczonej ziemi. Kierował się jedynie swoim wewnętrznym magicznym
zmysłem, czując swoją drogę przez anarchię serca wiru. Z każdym ciężkim biciem serca czuł,
że wir słabnie, kamienie lodowe nie były w stanie poradzić sobie z magią druchii i mocą
demonów. Wkrótce całkowicie się zawali i wszystko przepadnie.
Mag czuł się jak drobina pyłu w huraganie, fizycznie i w swoim duchu, ale trzymał się
każdej cząstki siły woli, aby zachować poczucie własnej wartości i celu.
Jakby przechodząc w przepaść między rzeczywistością, Thyriol poczuł, że wszystko
znika. Hałas, zamieszanie, ból zniknęły, pozostawiając poczucie spokoju. Dotarł do oka wiru,
samego centrum magicznej burzy.
Nie wiedział, czy jego plan się sprawdzi, ale całe życie poświęcił studiowaniu dzieła
Caledora Dragontamera i zasad wiru. Gdyby się mylił, przyspieszyłoby to załamanie wiru.
Nie miał nic do stracenia.
Podnosząc się do pozycji klęczącej, Thyriol skłonił głowę i złożył ręce na kolanach. Nie
było pod nim ziemi ani nieba nad nim. Był całkowicie odizolowany, unosił się w nicości. Nie
był nawet pewien, czy jego ciało przeżyło. W tym miejscu, w najmniejszym kawałku między
rzeczywistościami, szara krawędź między światłem a ciemnością, skupisko życia i śmierci,
takie rzeczy jak nieśmiertelne i śmiertelne, ciało i duch, były nieistotne.
W splecionych dłoniach uwolnił maleńką cząstkę magii, którą przyniósł ze sobą. To było
prawie wszystko, być może wystarczające, aby dać życie najmniejszemu owadowi. Otworzył
ręce i maleńka cząsteczka magii uniosła się w górę, minutę migocząc w nicości.
Uwolniwszy się od magii, pozwolił jej oddziaływać z pustką.
Magia eksplodowała, zmieniając się w nieskończone słońce, wypełniając szczelinę
między światami. Bariery między rzeczywistością a niematerialnością opadły, zrywając
ostatnie więzi, które utrzymywały Królestwo Chaosu w ryzach.
Wir był kompletny, solidny wir magii, którego zasięg rozciągał się na cały świat. Daleko
na wschodzie krasnoludzcy rudzi zatrzymali się w swojej pracy, zastanawiając się, dlaczego
runy, nad którymi pracowali, wypatroszyły i umarły. W swoich starożytnych, pożeranych
przez dżunglę miastach na zachodzie, nieśmiertelni słudzy Starych zatrzymali się w
obliczeniach i kontemplacjach. Obce inteligencje zwróciły swoją uwagę na nagłą zmianę

271
świata, chłodno oceniając jego znaczenie.
Otwierając oczy, Thyriol wciąż znalazł się na Wyspie Umarłych.
– Rozumiem – powiedział za nim głos.
Thyriol odwrócił się twarzą w twarz ze starszym elfem o szczupłej twarzy i srebrnych
włosach. Mag rozpoznał go natychmiast, ze stu posągów i tysiąca obrazów: Caledor
Dragontamer.
Napływ magii przerwał zastój, tak jak Thyriol miał nadzieję.
Największy mag elfów wydawał się spokojny, nawet gdy wir szalał wokół niego. Inni
magowie pojawili się z anarchicznej burzy, szaty trzepotały w nienaturalnym wietrze, z
kijami w ręku.
Utworzyli krąg wokół Thyriola, z oczami skierowanymi do góry. Książę Saphery dołączył
do nich i zobaczył przypływ nocy pośród magii, najkrótszy przebłysk gwiazdy.
– To się nie skończy dobrze – powiedział Dragontamer – ale nie można na to poradzić.
Zgromadzeni magowie podnieśli swoje kijki i zaczęli intonować. Na początku nic się nie
wydarzyło, a Tyriol nie mógł określić ich celu. Na początku powoli, niezauważalnie wir
zwalniał. Wokół kręgu magów rozpoczął się kolejny wir, biegnący w przeciwnym kierunku.
Zebranie mocy w ten drugi wir stworzyło fale podczas magicznej burzy. Rósł coraz
większy, karmiąc się magią, nabierając tempa, nawet gdy główny wir zwalniał. Thyriol
patrzył zdziwiony, jak Caledor Dragontamer obraca wir przeciwko sobie. Tam, gdzie kiedyś
magia była odprowadzana ze śmiertelnego królestwa, teraz była kierowana z Królestwa
Chaosu. Szybciej i szybciej wir wirowy wirował, wybuchając rozbłyskami ciemności pośród
światła, bulgocząc chmurami czystej energii, płynącej od wirujących wiatrów magii.
Dwa sprzeczne wiry osiągnęły równość, a świat zamarł.

Miecz przecinający gardło kolejnego, pokrwawionego demona, Caledor poczuł, jak ziemia
się trzęsie, niemal wyrzucając go z nóg. Jako jedna, demoniczna horda zamarła i milczała,
jeszcze bardziej denerwująca niż ich krzyki i krzyki. Zwrócili nienaturalne oczy w kierunku
wiru, gdy ziemia znów się zboczyła.
Światło eksplodowało na wschodzie, wzbijając się przez lejek wiru. Na chwilę przed tym,
jak go oślepił, Caledor zobaczył demonicznego gospodarza rozpalającego się w płomieniach,
a żar ich ciał zamienił się w krystaliczny pył.
Kolejny konwulsja ziemi obaliła Króla Feniksa, który ciężko upadł na jego stronę.
Usłyszał i poczuł głęboki huk dochodzący z trzewi świata. Spoglądając do góry przez
zmrużone oczy, zobaczył kołyszące się szczyty górskie, wir wirujący i pulsujący. Lawiny
spadły ze szczytów, a skały spadły, staczając się po zboczach.
Tyriol zawiódł, pomyślał. Tak kończy się świat.

– Nie! – Krzyczał Morathi.


Malekith też to poczuł, obecności, której nie znał od ponad tysiąca lat. Dragontamer

272
powrócił. Czarownica Król nie wiedział jak, ale nie dałby się tak łatwo pokonać. Wylał całą
swoją pogardę i nienawiść, chcąc przejąć kontrolę nad wirami elfa, który zdradził ojca.
Morathi wyczuła, co robi, i dodała jej własne czary, starając się pokonać zaklęcie
Dragontamera.
Dwie fale magii zderzyły się w wirie, wybuchając blaskiem wielokolorowego światła,
które zmieciło burzę, przekształcając zarówno wysoką, jak i ciemną magię w wielką
detonację. Malekith czuł to jako falę uderzeniową, która pulsowała po Ulthuanie, spłaszczając
drzewa i przewracając się wieże. Wyczuł, jak góry wirują, gdy wir wiruje ponownie.
Czuł też coś innego, jakby świat przechylał się wokół własnej osi. Rozpętana magia
wstrząsnęła Ulthuan, rozrywając ziemię i niebo swoją mocą. W murze miasta Anlec pojawiło
się pęknięcie, gdy w ziemi na północy otworzyła się ogromna szczelina. Dachy zawaliły się, a
ściany przewróciły, gdy Anlec drgnął. Wszędzie w Nagarythe uziemiła się ciemna magia,
potężne iglice skał wybuchały z ziemi, podczas gdy spadały ogromne doły i szczeliny.
– Co to za hałas? – Powiedział Morathi, patrząc na północ.

W jednej z najbardziej wysuniętych na północ wież Nagarythe Drutheira śmiał się wesoło
z toczącej się magicznej bitwy. Rozkoszowała się zderzeniem i łączeniem energii,
podziwiając wzory światła i ciemności utkane na gwiazdach.
Jej śmiech ucichł, gdy poczuła pierwsze wstrząsy trzęsienia ziemi. Wokół jej wysokich
świeczników spadły na płyty chodnikowe, a lampy elfiego tłuszczu wysypały się z ich
kinkietów. Zatoczyła się na lewo, gdy świat zatoczył się, a belki podtrzymujące sufit
trzeszczały niepokojąco. Chmura moździerza opadła na Drutheirę, gdy starała się pozostać
wyprostowana.
Cała wieża kołysała się i pękała jak drzewo w wichurze. Jej ruch sprawił, że zatoczyła się
w ścianę obok jednego z wąskich okien. Chwyciwszy parapet, wyjrzała na zewnątrz i
zobaczyła gwiazdy wirujące nad głową. W świetle szalonych tańczących księżyców widziała
skały wybrzeża.
Brzeg rozciągał się w noc, daleko dalej niż jakikolwiek naturalny przypływ. Widziała ryby
opadające na suchy ląd i pluskające się w małych kałużach pozostawionych między skałami.
Tak było, gdyby bóg zstąpił i zabrał z morza tytaniczny ciąg, pozostawiając błoto i mokry
piasek pokrywający ogromną przestrzeń na północy i zachodzie.
Wtedy usłyszała dudnienie i ujrzała pierwszy promyk fal w oddali. Od razu wiedziała, co
to znaczy, i szybko wróciła do pentagramu wypełnionego krwią na środku komnaty.
Magia była dzikim, walącym ogierem, który odmówił złamania jej woli, poślizgnął się i
wyskoczył z jej uścisku, gdy szaleńczo intonowała, próbując sięgnąć do wiru energii, aby
uzyskać moc potrzebną do rzucenia jej zaklęcia.
W końcu uchwyciła się zbłąkanej aury mrocznej magii. Przecinając piersi sztyletem
ofiarnym, ofiarowała własną krew, by przypieczętować zaklęcie. Ciemna magia rzuciła się na
nią, gdy morze rzuciło się, by wypełnić lukę, która powstała wzdłuż brzegu.

273
Drutheira zanurzyła ducha w fundamentach wieży, niosąc ze sobą bezkształtną chmurę
ciemnej energii. Pozwoliła sobie przeniknąć do skał i tuneli, na których stała wieża,
uwalniając je od warstw ziemi poniżej. Dalej i dalej rozciągała swoje zaklęcie, otwierając
ogromne pęknięcia wokół zewnętrznej ściany cytadeli, podnosząc całą konstrukcję ze skały
skalnej.
Wróciła do swojego ciała, wyjrzała przez okno i zobaczyła, że rzuciła zaklęcie w samą
porę.

Malekith odwrócił się, mocno ściskając balustradę balkonu, gdy pałac kołysał się na
fundamentach, wieżyczki i wieże spadały na budynki poniżej w potoku połamanego kamienia
i płytek.
Na północy znajdowała się biała ściana. Z początku wyglądało jak mgła, chmura chmur
szybko zbliżająca się z północnego zachodu. Wydał dziwny syk, który pogłębił się, gdy
chmura zbliżyła się.
Malekith poczuł chwilę przerażenia, gdy zdał sobie sprawę, że nie zbliża się chmura, ale
ściana wody.
Jakby ocean wzniósł się w proteście, fala rozlała się po horyzoncie, lśniąc w świetle
księżyca, tak wysokim jak najwyższa wieża Anlec.

Fala pochowała Nagarythe podczas tytanicznego szturmu i uderzyła przez Naganar w


Tiranoc. Zamiatając wszystko przed sobą, nadciągający ocean miażdżył miasta, spłaszczał
lasy i burzył mury miejskie.

W Elanardris Alith Anar z przerażeniem patrzył na królestwo, które, jak twierdził, było
zatopione. Woda płynęła po górskich dolinach, zmywając resztki dworu Anarów. Pieniący
przypływ podjechał dolinami rzeki, niszcząc wszystko na swojej drodze.
Krzycząc ostrzeżeniami dla swoich naśladowców, Król Cienia poprowadził ich wyżej po
zboczach, porzucając ich niegrzeczne chaty i mieszkania w jaskiniach na nadciągające morze.
Wielu na niższych stokach nie miało czasu na ucieczkę. Namioty i ogniska pochłonęła
spieniająca się masa, która pochłonęła setki elfów, młodych i starych, ciągnąc ich na śmierć i
rozbijając ich ciała wykorzenionymi drzewami i miażdżącymi głazami.

Ruiny Tor Anroc utonęły. Woda płynęła starożytnymi tunelowymi ulicami miasta i
przelewała się przez strzaskane pozostałości pałacu. Wielkie białe klify rozpadły się, a sady
wiśni i jabłek zostały zatarte. Sala tronowa Bela Shanaara wypełniona wodą, ławki i tron
unosiły się z wodą, wirowały i rozbijały się razem przez potok szalejący przez wybite okna.
Aleje i przejścia zamieniły się w wirujące rzeki, podnoszące się morze przebijało drzwi,
wypełniając podziemne warsztaty i magazyny, ściany i budynki szlacheckiego dworu
sproszkowane przez potop. Wielkie wieże przy bramie zostały zrzucone, krusząc kamień po

274
kamieniu w wszechogarniającą powódź.
W końcu wielki szczyt Tor Anroc upadł. Magia rozbłysła, gdy struktura przypominająca
igłę opadła, przez krótką chwilę niebieski ogień Króla Feniksa ponownie płonął, zanim on
również utonął w napływających wodach.

Daleko na południu Dorien obudził się z głębokiego snu, podczas którego marzył o armii
demonów oblegających Tora Caleda. Wyrwany ze snu usiadł na łóżku, nawiedzony dziwnymi
głosami, które pozostały po przeminięciu snu.
Poczuł, jak pierwsze wstrząsy wstrząsają łóżkiem i był pełen złych przeczuć. Zerwał się
na równe nogi i został zrzucony z ziemi, gdy cały pałac wzniósł się i upadł w jednej chwili, a
potem roztrzaskał się ucho.
W całym mieście rozległy się dzwonki alarmowe i gongi. Książę pogrzebał w drodze do
wielkich okien prowadzących na balkon z widokiem na Tor Caled. Otworzył drzwi, podszedł
do relingu i odwrócił się, by spojrzeć na góry, które wznosiły się nad miastem.
Wybuch ognia ze szczytu Anul Caled. Płomień i dym unosiły się na szczycie góry, a
płonące skały szybowały wysoko w niebo. Na zboczu góry otwierały się pęknięcia,
uwalniające płomień i parę, strumienie lawy zaczęły wylewać się z wyłomów.
Z miasta poniżej rozległy się krzyki i krzyki. Dorien spojrzał w dół na poziomy Tor Caled
i zobaczył pochodnie i lampy poruszające się w ciemności, gdy elfy uciekały z domów.
Fortyfikacje runęły, a budynki zawaliły się, gdy Tor Caled nadal burzył się i falował wraz z
erupcjami wulkanów.
Fosa lawy falowała i szalała na magicznych totemach, które ją trzymały w ryzach. Mosty
przez ognistą rzekę kołysały się i opadały, a ich kamienie znikały w czerwonych głębinach.
Dorien patrzył ze zgrozą, że ci, którzy próbują uciec z miasta, pogrążyli się w płomieniach.
Byli uwięzieni w mieście.
Chmura gorącego popiołu spłynęła z Anul Caled, falująca mgiełka ciemności i śmierci,
która pochłonęła miasto w kilka chwil. Dorien walczył o oddech w przegrzanym powietrzu,
dusząc się z oparów i gorąca chmury. Wraz z tysiącami tych, nad którymi był opiekunem,
książę szybko pochłonął popiół, jego ubrania i włosy płonęły, a skóra złuszczała się, gdy jego
ciało skamieniało.

Na wschodzie, przez wielką przestrzeń Morza Wewnętrznego, magowie Saphery


przeznaczali swój ciężar na pojedynek w celu kontroli wiru. W pałacu Saphethion Menreir i
grupa magów intonowali i kierowali się, starając się zapobiec katastrofie, która dotknęła ich
wyspę.
Oni również poczuli pojawienie się Caledora Dragontamera i zatrzymali się w swoich
zaklęciach, zastanawiając się nad znaczeniem wydarzenia. Gdy patrzyli, jak przeciw-wir
zaczyna nabierać kształtu, krystaliczny układ nerwowy Saphethion zaczął rezonować z nową
falą magii zalewającą świat. Diamentowe serce miasta zadrżało i zatrzęsło się w złotym

275
gnieździe, wibrując w zgodzie z wirującą burzą magii i antymagii szalejącą w wirze.
Po detonacji, która rozbrzmiewała w umysłach magów, kryształowe serce roztrzaskało się,
kołysząc miasto od wewnątrz. Magia eksplodowała wzdłuż kryształowych korytarzy,
rozbijając skały z deszczem ognia i błyskawic.
Saphethion wydawał się zwisać w powietrzu.
Przerażeni magowie nie mogli nic zrobić, gdy pływające miasto schodziło w stronę
podnóża Annulii. Ulice przed pałacem szybko wypełniły się elfami, krzyczącymi i
krzyczącymi, podczas gdy orły i pegasi biegały ze stajni, zabierając jeźdźców w bezpieczne
miejsce.
Menreir i pozostali zrobili, co mogli, aby spowolnić upadek miasta, ale było to zbyt mało.
Wieże i budynki zostały spłaszczone, gdy Saphethion uderzył w zbocze wzgórza, dachy się
zapadały, wypełniając ulice gruzem, miażdżąc setki elfów spadającymi kamieniami i belkami.
Drugorzędne magiczne detonacje wstrząsnęły miastem, powodując rozprzestrzenienie się
płomieni w niektórych dzielnicach, gdy garbarnie i warsztaty zapłonęły. Sam pałac był
przepełniony magiczną energią, błyskawice rozwidlające się od szczytów wież do ścian,
podczas gdy w budynku wiele magicznych artefaktów i urządzeń Sapheryjczyków płonęło i
świeciło, syknęło i plunęło większą magią niż świat widział od wieków.

W Nagarythe czarodziejscy zwolennicy Malekitha patrzyli z przerażeniem, jak fala


przypływowa ogarnia ich ziemie. Wykorzystali ostatnią ze swoich mrocznych mocy, aby
chronić swoje cytadele, rzucając zaklęcia, które roztrzaskały fundamenty ich wież,
umożliwiając ich podniesienie przez falę jak ogromne statki.
W Anlec Morathi otoczyła pałac Aenarion swoją magią, choć nie była w stanie ochronić
reszty miasta. Woda uderzyła o górski szczyt, rozbijając kamień i cegłę. Wzywając
demonicznych sprzymierzeńców, czarodziejka wyrwała olbrzymi pałac z miasta, woda
wrząca i pieniła się pod nim, gdy potężny gmach unosił się nad falami, a Anlec runęła w
ruinę.

276
EPILOG

Tysiące zostało zabitych przez katastrofę. Niezależnie od tego, czy zginęli podczas
krótkiej, ale śmiertelnej demonicznej inwazji, utopieni przez falę przypływową czy
zmiażdżeni przez trzęsienia ziemi, wszyscy Ulthuan cierpieli gniew detonacji wirów. Caledor
natychmiast udał się na Wyspę Płomienia, wiedząc, że przybyli książęta do Świątyni
Asuryana.
Z czasem to zrobili, przynosząc opowieści o nieszczęściu i stracie ze swoich królestw.
Tyriol jednak nie przybył i Caledor wysłał wyprawę, by go szukać. Wrócili z Wyspy
Umarłych z ponurą wiadomością, że znaleźli księcia Sapherian, zamkniętego w zastoju w
otoczeniu Caledora Dragontamera i innych starych magów.
Druchii nie było śladu.
Wiadomość została wysłana do Alith Anar, która odesłała Carathril z gorzką wiadomością
pełną żalu i nienawiści. Zachodnia Nagarythe została zniszczona, a wschód zniszczony przez
mściwą falę. Teraz była to martwa ziemia, zniszczona przez pychę Malekitha. Tor Anroc i
otaczająca je okolica była teraz łańcuchem wysp, otoczonym przez zdradzieckie wody, które
wciąż roiły się i gotowały.
Czarownicy Druchii, którym udało się uciec, skierowali swe wieże na północ, w stronę
oceanu.
– A jeśli chodzi o Malekitha i Morathi, Król Cieni wierzy, że nadal żyją – podsumował
Carathril. – Anlec jest ruiną, ale nie ma śladu pałacu Aenariona. Jak myślisz, co to oznacza?
Odpowiedź Caledora była prosta. – Wojna się nie skończyła. Nigdy nie poznamy pokoju.

Zburzone burzami morza uderzyły o surowy brzeg skalnych szczytów, pieniąc się
szaleńczo. Niebo było niespokojne, sczerniałe ciemną magią. Ciemne, masywne kształty
płynęły po morzach przez deszcz i deszcz; strzeliste budowle blanków i murów.
Zamki Nagarythe podążyły za największą pływającą cytadelą, na której najwyższej wieży
stał Malekith. Uderzający deszcz parował z jego zbroi, gdy odwrócił się na dźwięk głosu
Morathi dobiegającego zza bramy.
– Tu właśnie uciekamy? – Powiedziała z gniewnym błyskiem w oczach. – Ta zimna,
ponura kraina?
– Nie pójdą za nami tutaj – odpowiedział Król Czarownic. – Jesteśmy Naggarothi,
urodziliśmy się na północy, a na północy narodzimy się ponownie. Ta ziemia, choć ponura,
będzie nasza. Naggaroth.
– Zbudować nowe królestwo? – Wyśmiał Morathi. – Przyjąć swoją porażkę i zacząć od
nowa, jakby Nagarythe nigdy nie istniał?
– Nie – odpowiedział Malekith, płomienie wyskakują z jego żelaznego ciała. – Nigdy nie
zapomnimy tego, co zostało nam odebrane. Ulthuan należy do mnie. Jeśli zajmie to tysiąc lat,

277
dziesięć tysięcy lat, zdobędę należne mi miejsce jako król. Jestem synem Aenariona. To moje
przeznaczenie.

278

You might also like