You are on page 1of 437

1

Brook Meljean

Żelazny Książę.

Opowieść z Żelaznych Mórz

Gdy Rhys Trahaearn, zwany Żelaznym Księciem, uwolnił


Anglię od Ordy, został narodowym bohaterem. W wolnej
ojczyźnie zbudował handlowe imperium oparte na legendzie
swojego imienia i… strachu. Kiedy w pełen niebezpieczeństw świat
Rhysa wkracza inspektor Mina Wentworth, która prowadzi
śledztwo w sprawie ciała porzuconego na progu jego domu,
Żelazny Książę postanawia, że Mina będzie jego kolejną zdobyczą.
Jednak Mina nie może ulec urokowi Rhysa. W jej żyłach płynie
krew Ordy i mimo nanotechnologii ulepszającej jej ciało, żyjąc w
nieprzyjaźnie nastawionym londyńskim społeczeństwie, ledwo
wiąże koniec z końcem. Ten romans zrujnowałby jej karierę i
rodzinę, ale prowadząc śledztwo, nie może Żelaznego Księcia
unikać… a jego upór w dążeniu do celu sprawia, że trudno mu się
oprzeć. Kiedy Minie udaje się ustalić tożsamość ofiary, odkrywa
spisek, który zagraża całej Anglii. Żeby uratować swój kraj, Mina
i Rhys muszą przemierzyć ziemie, na których roi się od zombi,
oraz zdradzieckie wody oceanów. Ale niebezpieczeństwo zagraża
nie tylko jej rodakom, gdy Mina poczuje pokusę zrezygnowania ze
wszystkiego dla Żelaznego Księcia.

2
Rozdział 1

Mina nie przewidziała, że to cukier będzie przyczyną klęski balu


wyprawionego przez markizę Hartington; sądziła, że będzie nią taniec.
Jednak dzięki dobremu humorowi gospodyni udało się jej przetrwać
odkrycie, że mniej niż czterdziestu gości zna kroki, i przeżyć
pierwszego kadryla. Jednak, gdy w sali zaczęło robić się cieplej,
śmiechy stawały się głośniejsze, a gwar rozmów coraz bardziej
ożywiony, za sprawą stołu z przekąskami Pierwszy Doroczny Bal
Zwycięstwa obrał kurs ku katastrofie.
To oznaczało, że Mina bawiła się znacznie lepiej, niż się spo-
dziewała.
Nie świadczyło to bynajmniej, że przyjęcie nie było tak wytworne,
jak wszyscy przewidywali; renowacja Devonshire House sporo
kosztowała Hartingtonów i to było widać. Ciężkie od świeczek
żyrandole ukazywały od najlepszej strony wszystkich zebranych w
wielkiej sali balowej. Dyskretne światło lamp gazowych oświetlało
ogromne obrazy ozdabiające ściany, a dym nie zdążył jeszcze
pozostawić brudnych smug na jedwabnej tapecie. Na galerii grali
prawdziwi muzycy, dźwięki ich skrzypiec były bardziej urokliwe niż
mechanicznych instrumentów, do których przywykła Mina - i znacznie
bardziej urokliwe niż suche pokasływania czterdziestu spośród gości;
tych, którzy byli rejterami.
Dwieście lat temu, kiedy większość mieszkańców Europy uciekła
przed machinami wojennymi Ordy, część Anglików poszła w ich
ślady. Ale przeprawa przez Atlantyk nie była tanim przedsięwzięciem i
choć nie wszystkie rodziny, które porzuciły

3
Anglię dla Nowego Świata, miały arystokratyczne korzenie, niemal
wszystkie dysponowały pokaźnymi majątkami. Kiedy Żelazny Książę
uwolnił wyspy od Ordy, wiele z tych rodzin powróciło, obnosząc się ze
swymi tytułami i bogactwem. Teraz, dziewięć lat po zwycięstwie
Anglii nad ciemiężycielem, wysoko urodzeni rejterzy zdecydowali się
wydać bal w celu uczczenia niedawno odzyskanej wolności, mimo że
nie przelali za nią ani kropli krwi. Wspaniałomyślnie zaprosili również
tych spośród równych stanem, którzy nie mogli się poszczycić niczym
poza tytułem.
Mina z łatwością dostrzegała drobne różnice między gośćmi.
Akcent rejterów był bardziej płaski, a ich kobiety pokazywały mniej
ciała w okolicy dekoltu i ramion, choć wszyscy przyodziani byli
według najnowszej mody Nowego Świata. Mina podejrzewała, że nie
mają nawet cienia pojęcia, jak bogate wydawały się ich stroje reszcie
zgromadzonego na balu towarzystwa.
I zapewne nie byli też w stanie przewidzieć, jak uparta będzie reszta
gości, pomimo pragnienia i głodu.
Mina wraz z przyjaciółką siedziała w pobliżu południowej ściany
sali balowej i czekała, aż rozpocznie się zabawa. Wziąwszy pod uwagę
stan Felicity, szybko mogła ona stać się tym, kto tej zabawy dostarczy.
Suknia z jasnoniebieskiej satyny skrywała jej ogromny ciążowy
brzuch. Mina zastanawiała się, jakim cudem przyjaciółka, zmuszona
go napełniać, nie walczyła nieustannie z wilczym głodem, pochłaniając
wszystko, co stanęło jej na drodze. O ile szybko nie dostanie jakiegoś
niezawierającego cukru ciasta, może zechcieć skosztować któregoś z
rejterów.
- Jeśli to zajmuje Richmondowi tyle czasu, oznacza to, że nic nie
znalazł. - Oczy Felicity, niemal niewidoczne pod blond włosami
utrefionymi w misterne loki, na których widok Mina wcześniej tego
wieczora wybuchła śmiechem, przeczesywały tłum w poszukiwaniu
męża. Kobieta westchnęła i przyjrzała się uważnie przyjaciółce. - Och,
Mino. Jesteś tym przesadnie rozbawiona. Wątpię, by ktokolwiek uciekł
się do rękoczynów.

4
- A powinni.
- Sądzisz, że to afront serwować słodzoną i mocną lemoniadę?
Podawać ciastka ułożone w wysokie stosy? - Felicity pogłaskała
brzuch i popatrzyła tęsknie na słodycze. Mina domyślała się, że
zgodnie z zamysłem gospodarzy ciastka powinny już dawno zniknąć
jako symbol zwycięstwa Anglii nad Ordą, ale ułożone z nich stosy
wciąż górowały nad stołem. -Z pewnością nie zdawali sobie sprawy,
jak silne są nasze przekonania w tej kwestii.
- Albo zdawali sobie sprawę, ale uważali, że trzeba nam, jak
dzieciom, pokazać, że możemy jeść importowany cukier i nie zostać
zniewoleni.
Dwa stulecia wcześniej Orda ukryła swoje nanity w herbacie i
cukrze jak uśpionego wirusa i zaczęła sprzedawać je po przystępnych
cenach. Handel trwał kilka lat i mieszkańcy Anglii oraz uciekinierzy z
Europy wierzyli, że są bezpieczni gdyż Orda nie posiadała floty, a
dostępu do Brytanii broniło morze i potężna marynarka wojenna.
Dopóki Orda nie aktywowała nanitów.
Teraz nikt urodzony w Królestwie nie miał zaufania do cukru, który
nie pochodził z buraków cukrowych wyhodowanych na brytyjskiej
ziemi i nie został przetworzony w jednej z niedawno wybudowanych
rafinerii. A po dwustu latach płacenia najeźdźcy rujnujących podatków
i tak nikt nie mógł sobie pozwolić na luksus, jakim był cukier. Burak
cukrowy był dla Anglików nowością tak samo cenną jak złoto dla
Francuzów oraz technologie Ordy dla przemytników na Oceanie
Indyjskim i Morzach Południowych.
-Zbyt surowo ich oceniasz, Mino. Samo wyprawienie tego balu to
gest dobrej woli. To musiało kosztować fortunę. - Felicity rozejrzała
się niemal z desperacją, jakby myśl o tym, ile pieniędzy wydano na
przyjęcie, sprawiała jej ból.
- Hartington najwyraźniej może sobie na to pozwolić. Spójrz tylko,
ile tu świec. - Mina uniosła podbródek, wskazując żyrandole.

5
- Nawet twoja matka używa świec.
To nie to samo. Gaz prawie nic nie kosztował; natomiast świece,
zwłaszcza woskowe i dobrej jakości, były takim samym zbytkiem jak
cukier. Matka Miny używała świec podczas spotkań Ligi, ale tylko
dlatego, że przyćmione światło kryło największe zniszczenia.
Długotrwałe szorowanie usunęło wprawdzie ze ścian smugi dymu,
który przeniknął do każdego londyńskiego domu, ale równocześnie
sprawiło, że w tapetach powstały dziury. Dywany były wytarte od
chodzenia. Kanapy nie były wymieniane od czasu najazdu Ordy. W
Devonshire House dyskretny blask świec skrywał to, co ujawniłoby
ostrzejsze światło lamp gazowych.
- Moja matka zadbałaby także, by każdy z jej gości czuł się
komfortowo. - W każdym razie fizycznie. Mina przypuszczała, że jej
matka nic nie mogła poradzić na to, że i ona, i jej córka wywoływały w
gościach uczucie psychicznego dyskomfortu. -Dobra wola nie powinna
rozdrapywać ran, Felicity. Przejawem dobrej woli byłoby podanie
deseru przygotowanego na bazie cukru z buraków cukrowych lub
miodu.
- Być może - odpowiedziała przyjaciółka, wyraźnie nieskłonna do
podzielenia tak niskiej opinii o rejterach, ale przyznając, że mogli
sprawić się lepiej. Ponownie spojrzała na stosy ciastek. - Na moim
byłby mus.
- Na twoim czym byłby mus?
- Na moim stole, gdybym wyprawiała bal. Nie śmiej się, Mino.
Niewykluczone, że kiedyś się to zdarzy.
Mina nie mogła sobie wyobrazić, by jej przyjaciółka, nawet mając
mnóstwo pieniędzy, pozwoliła sobie na taką rozrzutność jak zapłacenie
za cokolwiek, co choć w ogólnym zarysie przypominałoby bal. Ale
tęskny wyraz na twarzy Felicity zupełnie ją zaskoczył. Powstrzymała
się od wybuchnięcia śmiechem i kiwnęła głową.
Uznając to za zachętę, przyjaciółka powiedziała:
- Słyszałam, że na Antylach mają mus czekoladowy tak lekki, że
unosi się jak sterowiec, i eklery wypełnione kremem. W Lusi-tanii
pieką massa sovada tak...

6
Mina potrząsnęła głową, by odgonić wizję obłoczków musu
czekoladowego unoszących się nad przywiązanymi do nich eklerami.
- Massa co?
- Portugalski słodki chleb. - Oczy Felicity rozszerzyły się nie-
winnie. - „Latarnik" ma nowy dział o deserach z Nowego Świata.
Zamieszczają go po opowieściach przygodowych. Z pewnością
zajrzałaś do przepisów po przeczytaniu ostatniej przygody
Archi-medesa Foksa?
Na policzki Miny wystąpiły rumieńce, miała nadzieję, że blask
świec to ukryje. Jej rodzinę stać było - ledwo ledwo - na zatrudnianie
dwóch pokojówek i kucharza. Inne rodziny same zajmowały się
prowadzeniem domu, jednak gdyby Mina lub jej rodzice musieliby
przejąć obowiązki służby, najprawdopodobniej skonaliby z głodu w
walącym im się na głowę domu.
Odezwała się, próbując zatuszować swoje zmieszanie.
- Tak więc twój stół z przekąskami przypominałby kontynent
północnoamerykański. Wysepki musu jako Antyle, półwysep ze
słodkiego chleba z Lusitanii, a nad nim...? - Co się jada w dzikiej
Kastylii? Nie miała pojęcia, a rejtera przecież nie zapyta. Po tym, jak
stracili niemal całe to terytorium oraz większość tamtejszych szlaków
handlowych na rzecz Hiszpanów, mówili o Kastylijczykach tak, jakby
ci jadali na kolację ludzkie serca.
- Budyń - podpowiedziała Felicity. Znowu pogłaskała się po
brzuchu. - Cytrynowe lody z miasta Manhattan i duńskie ciasteczka z
Johanneslandu.
I tran wieloryba od tubylców mieszkających dalej na północ. Mina
patrzyła na przyjaciółkę ze zdumieniem. -Zaczynam myśleć, że nie
jesteś przy nadziei. Po prostu przytyłaś od czytania zbyt wielu
przepisów kulinarnych.
- Gdyby można było przytyć od samego czytania, na pewno by tak
było. - Felicity spojrzała z ukosa na Minę. - Nie udawaj, że cię nie
kuszą.
Mina potrafiła doskonale udawać. Miała w tym sporą wprawę.

7
- Przynajmniej teraz wiem, dlaczego wszyscy rejterzy mają takie
okropne zęby. I dlaczego jestem w stanie odróżnić przyjezdnego od
nanitera po zajrzeniu mu do ust.
Felicity zakryła buzię dłonią i Mina poczuła nagle ulgę, że
naniterzy nie odczuwają dolegliwości takich jak poranne nudności. Jej
przyjaciółka miała delikatny żołądek, nawet kiedy jeszcze nie
spodziewała się dziecka.
- Mina, obiecałaś! Przez jeden wieczór miało nie być rozmów
o trupach.
- Nie powiedziałam słowa „trup". - Jednakże to właśnie miała na
myśli. Właściwie to było bez znaczenia; różnica była niewielka. - Zęby
psują się również żyjącym.
- Cśś. - Felicity stłumiła śmiech i rozejrzała się, upewniając, że nikt
ich nie słyszał. - Zawsze szukasz we wszystkich tego, co najgorsze,
Mino.
- Nie byłabym dobra w swojej pracy, gdybym tego nie robiła. -
Najgorsze w człowieku jest właśnie to, co popycha go do morderstwa.
-Lubisz doszukiwać się najgorszych cech w rejterach. Ale przecież
nie można ich winić za to, że ich przodkowie nas opuścili, tak jak nas
nie można winić za kupowanie od Ordy cukru i herbaty. Wydaje mi się,
że winą możnaby obarczyć ludzi po obu stronach oceanu... i że
powinno dać się temu spokój.
Nie, rejterów nie można było obwiniać za opuszczenie Anglii, i
gdyby Mina żywiła do nich urazę tylko o tę jedną rzecz, byłaby w
stanie zapomnieć o uprzedzeniach. Ale nie potrafiła wyjaśnić swoich
uczuć, a Felicity miała o rejterach zbyt dobre mniemanie i była zbyt
zafascynowana Nowym Światem.
Rejterzy stanowili część tej fascynacji, tak samo jak część Nowego
Świata; nieważne, że sami uważali się za Anglików i byli nazywani
Brytyjczykami przez wszystkich z wyjątkiem ludzi urodzonych na
Wyspach Brytyjskich.
Ci ludzie, niech ich piekło pochłonie, prawdopodobnie nie mieli
pojęcia, jaka jest różnica między Anglią a Brytanią.

8
Niezależnie od tego, za kogo uważali się rejterzy, nie byli tacy jak
rodziny Miny lub Felicity albo ci z niższych klas, którzy zostali
zmodyfikowani i zniewoleni do pracy. Rejterzy nie urodzili się pod
rządami Ordy. I Minie nie podobało się, że wrócili z przekonaniem, że
lepiej niż naniterzy wiedzą, jak żyć. Ten bal - poza świętowaniem
zwycięstwa nad najeźdźcą - odzwierciedlał to wszystko, czym według
rejterów powinno być społeczeństwo: w Manhattanie mieli swój sezon
przyjęć i byli zdecydowani kontynuować tę tradycję w Londynie,
pomimo że większość szlachty urodzonej w Królestwie nie mogła
nawet marzyć o zorganizowaniu tego typu przyjęcia. I chociaż bal do-
starczał przyjemnej rozrywki, naniterzy mieli znacznie ważniejsze
sprawy, którymi musieli się martwić i zajmować - takie jak te, czy stać
ich, by zapewnić rodzinie kolejny posiłek, i jak na niego zarobić.
Rejterzy nie mieli podobnych zmartwień. Wrócili z głowami
pełnymi wspaniałych pomysłów oraz dobrych intencji i zamierzali
narzucić je reszcie Anglików.
Wszakże te intencje nie oznaczały, że wrócili dla dobra potomków
swoich przodków. Zdecydowanie nie. W Manhattanie wręcz
niemożliwym było zapewnienie sobie dobrych warunków życia, na
wąskiej Wyspie Księcia Jerzego brakowało już miejsca, a Holendrzy
nie mieli najmniejszego zamiaru rezygnować z jakiegokolwiek
terytorium na kontynencie. Dlatego też arystokraci powrócili, by
zażądać zwrotu swoich posiadłości i miejsc w Parlamencie, a kupcy,
by kupić to, co nie należało do arystokratów; wszyscy zaś po to, by
patrzeć z góry na biednych naniterów urodzonych pod jarzmem Ordy.
Albo doznawać przez nich szoku. Mina poszukała wzrokiem matki.
Nawet w tłumie łatwo było ją odnaleźć: drobna kobieta z blond
włosami tak jasnymi, że niemal białymi, ubrana w szkarłatną atłasową
suknię. Jej pociągłą twarz zdobiły okulary o przyciemnianych szkłach.
Szerokie bransolety w kształcie krakena wykonane z mosiądzu opinały
jej ramię schowane w rękawiczce.

9
Demonstrowała właśnie mechanizm otwierający trzem innym
damom - samym rejterkom. Kiedy jasnowłosa kobieta przekręciła
bulwiastą głowę krakena, macki owijające się wokół jej nadgarstka
odskoczyły na sprężynie, uwalniając rękę. Zgromadzone wokół niej
panie zaklaskały, wyraźnie zachwycone, i chociaż Mina tego nie
słyszała, zgadywała, że pytają ją, gdzie nabyła tę niezwykłą
bransoletkę. Tego typu urządzenia oparte na mechanizmach
sprężynowych były cenione i jako nowinki techniczne, i jako biżuteria,
a co za tym idzie - były również kosztowne. Mina wątpiła, czy matka
wyjawiła, że bransolety są jej własnym dziełem wykonanym w
przerażająco wyziębionym warsztacie na strychu ich domu.
W każdym razie nowatorska biżuteria nie odwróciła uwagi dam od
tego, co je naprawdę interesowało. Nawet gdy się odzywały,
spoglądały ukradkiem na oczy jasnowłosej kobiety. Jedna z nich
pochyliła się, niby to chcąc lepiej przyjrzeć się bransolecie, i zyskała
lepszy widok tego, co kryło się za przyciemnionymi szkłami. Ze
zdziwienia otworzyła usta.
Rzadko kiedy ktoś zdołał ukryć zaskoczenie, gdy zobaczył
błyszczące gałki oczne skrywane przez ciemne okulary. Niektórzy
gapili się otwarcie, jakby sztuczne oczy były ślepe, a nie widziały
równie przenikliwe jak teleskop i mikroskop w jednym. Ta konkretna
dama nie stanowiła wyjątku. Cały czas się przypatrywała, a na jej
twarzy malowała się fascynacja połączona z odrazą. Prawdopodobnie
spodziewałaby się zobaczyć tego typu modyfikację u górnika z kopalni
węgla, ale nie u hrabiny Rockingham.
Jeśli lustrzane oczy wciąż szokowały tę kobietę, najprawdo-
podobniej nigdy nie widziała górnika. A jeśli słyszała opowieść
związaną z oczami jasnowłosej damy, za chwilę zacznie szukać
wzrokiem Miny.
Felicity musiała zobaczyć, co zainteresowało przyjaciółkę.
- Jaki cel przyświeca dziś twojej matce? - zapytała. - Znalezienie ci
męża czy nowych członków Ligi Reformacji Kobiet?

10
Felicity zdecydowanie nie doceniała efektywności działań matki
Miny. - Oba.
Pomimo jednak tej efektywności znalezienie nowych członków
Ligi miało większe szanse powodzenia. Znalezienie męża dla córki
było równie prawdopodobne jak to, że król Edward czytelnie się
podpisze. Mina miała prawie trzydzieści lat i do tej pory ani razu nie
zainteresował się nią odpowiedni mężczyzna. Zwracali na nią uwagę
tylko rejterzy chcący zasmakować zakazanego owocu lub Anglicy
szukający zemsty za potworności mongolskiej okupacji - Mina
przypominała ludzi, na których chcieli jej dokonać.
Obok nich rozległo się głośne suche kaszlnięcie i Mina odwróciła
głowę. Rejter, czerwony na twarzy, opuścił trzymaną przy ustach
chusteczkę. Zerknął na Minę i natychmiast odwrócił wzrok.
Kobieta spojrzała na przyjaciółkę, unosząc brwi i czekając na jakiś
komentarz.
Felicity obserwowała, jak mężczyzna odchodzi.
- Podejrzewam, że to i tak nie ma znaczenia. Niedługo zrejterują na
wieś lub z powrotem do Nowego Świata.
Tak, wkrótce uciekną. Sukces odniesiony w Ameryce sprawił, że
stali się zbyt pewni siebie. Zbudowali tam nowe życie na dzikim lądzie,
ujarzmiając go, tak by odpowiadał ich potrzebom. A teraz myśleli, że
mogą wrócić i zmienić Londyn - ale zamiast tego Londyn zmieniał ich.
Jedyny sposób na pozostanie przy życiu w tym mieście to dać się
zarazić nanocząstkami, przed którymi dwieście lat wcześniej uciekli
ich przodkowie. Bez nanitów ich płuca szybko stałyby się równie
czarne jak komin.
Niektórzy rejterzy w końcu ulegli i pozwolili sobie wstrzyknąć
zainfekowaną krew. Lecz nawet mając w sobie te same mikroskopijne
maszyny, wciąż w niczym nie przypominali naniterów urodzonych w
Anglii. Wciąż myśleli jak rejterzy, mówili jak rejterzy i mieli rejterskie
zainteresowania. Nanity nie były w stanie tego zmienić.

11
Tuż obok Miny ktoś znacząco odchrząknął. Odwróciła się.
Rudowłosa pokojówka w czarnym stroju dygnęła. Mina zauważyła, że
służący z Nowego Świata zazwyczaj spuszczają wzrok, jednakże ta
dziewczyna chyba nie mogła się powstrzymać. Patrzyła na twarz Miny,
równocześnie zafascynowana i nieufna. Szlaki handlowe Ordy nigdy
nie dotarły przez Atlantyk do Ameryki, a bardzo niewielu Mongołów
zostało w Anglii. Być może dziewczyna nigdy żadnego nie widziała -
albo kogoś, kto, tak jak Mina, miał w sobie domieszkę ich krwi.
Mina uniosła brwi.
Służąca oblała się rumieńcem i skłoniła głowę.
- Pewien dżentelmen prosi panią o rozmowę, milady.
- Och, żadna z niej milady - zaprzeczyła energicznie Felicity. - To
inspektor śledczy.
Udawana powaga, z jaką wypowiedziała te słowa, wprawiła
pokojówkę w zakłopotanie. Zarumieniła się jeszcze bardziej i
nerwowo przestąpiła z nogi na nogę. Być może zastanawiała się, czy
„inspektor" to jakaś naniterska obelga.
- Kto taki? - Zapytała Mina.
- Posterunkowy Newberry, milady. Ma dla pani wiadomość. Mina
zmarszczyła brwi i wstała, ale zatrzymała ją wypowiedziana z
oburzeniem uwaga Felicity.
- Mino, powiedz, że nie zrobiłaś tego!
Inspektor potrafiła określić motywy umysłu odurzonego opium,
jednak nie zawsze udawało jej się nadążyć za tokiem rozumowania
przyjaciółki.
- Czego nie zrobiłam?
- Nie wysłałaś kagramu swojemu asystentowi, żeby móc stąd
czmychnąć.
Och, powinna była tak zrobić. To byłoby takie proste; wszystkie
odrestaurowane przez rejterów rezydencje były podłączone do sieci
kablograficznej.
- Ty podejrzliwa krowo! Oczywiście, że nie. - Zniżyła głos i dodała:
- Zrobię tak na następnym balu, skoro już podsunęłaś

12
mi ten pomysł. - Kiedy Felicity tłumiła chichot, zasłaniając usta
dłonią, Mina rzuciła jeszcze: - Poinformujesz moich rodziców, że
musiałam wyjść?
- Wyjść? To tylko wiadomość.
Newberry nie przybyłby osobiście, gdyby to była tylko wiadomość.
-Nie.
- Och. - Na twarzy przyjaciółki pojawiło się zrozumienie, za-
stępując wcześniejsze rozbawienie. - W takim razie nie każ na siebie
czekać temu biedakowi.
Pokojówka wytrzeszczyła oczy, po czym odwróciła się, by wy-
prowadzić Minę z sali bankietowej. Mina nie wiedziała, co dziewczyna
sobie pomyślała, ale to nie Newberry był tym biedakiem.
Był nim ten, kto został zamordowany.
***
Newberry został zaprowadzony do gabinetu we wschodnim
skrzydle - prawdopodobnie po to, by nie zdenerwował gości swoją
przytłaczającą posturą lub mundurem posterunkowego. Stał na środku
pokoju, trzymając w wielkich dłoniach policyjny melonik. Mina
podziwiała jego hart ducha. Na półkach stały w rzędach małe maszyny.
Gdyby ona czekała tu dłużej niż kilka sekund, nie oparłaby się pokusie
nakręcenia ich i sprawdzenia jak działają. Rozpoznała kilka z mniej
wyszukanych dzieł swojej matki, które zostały sprzedane za
pośrednictwem sklepu Mistrza Kowalskiego: pies, który machał
ogonem i podskakiwał, śpiewający mechaniczny słowik. Jej
nastawienie do gospodarzy stało się bardziej przychylne. Być może nie
zapewnili odpowiedniego deseru, ale nieświadomie sprawili, że
rodzina Miny miała co włożyć do garnka.
Oczy Newberry'ego rozszerzyły się na chwilę ze zdziwienia, kiedy
ją zobaczył. Nigdy jeszcze w jego obecności nie miała na sobie
sukienki, a już na pewno nie żółtej atłasowej sukni, która odsłaniała
obojczyki oraz kilka cali skóry między rękawkiem a długimi, białymi
rękawiczkami.

13
Ale musiał wiedzieć, że nie będzie w swoim codziennym stroju, i
najwyraźniej wstąpił wcześniej do jej domu. Przez ramię miał
przerzucone jej płaszcz, zbroję i broń. Nie miała wątpliwości, że muszą
wyruszyć bezzwłocznie: Newberry wyszedł w takim pośpiechu, że nie
zdążył się ogolić. Wieczorny zarost pokrywał jego szczękę, łącząc
opadające po obu stronach ust rude wąsy z bokobrodami. Broda
sprawiała, że wyglądał na znacznie starszego niż dwadzieścia dwa lata
i przywoływał skojarzenie z ogromnym, opiekuńczym psem - całkiem
trafne. Posterunkowy przypominał wielkiego wilczarza irlandzkiego:
przyjacielski i lojalny, dopóki ktoś nie zaczynał stanowić zagrożenia.
Wtedy obnażał zęby.
Nie każdy rejter, który wrócił, miał tytuł i wypchaną sakiewkę.
Newberry wrócił, by jego młoda żona cierpiąca na suchoty została
zainfekowana nanitami i wyleczona.
- Raport, Newberry. - Wzięła podaną przez niego dopasowaną
czarną metalową kolczugę bez rękawów, która okrywała ją od gardła
do bioder. Zazwyczaj nosiła ją pod ubraniem, ale teraz to nie
wchodziło w rachubę. Wciągnęła kolczugę przez głowę i zaczęła
zapinać znajdujące się z przodu klamry.
- Mamy się udać na Wyspę Psów, pani inspektor. Superintendent
Hale specjalnie wyznaczyła panią do tego zadania.
-Ach tak? - Możliwe, że to morderstwo było powiązane z innym
śledztwem Miny. Portowe doki we wschodniej części Londynu nie
były już tak niebezpiecznym miejscem jak dawniej, ale policja wciąż
odwiedzała je regularnie. - Kto tym razem?
- Książę Anglesey, pani inspektor.
Co? Uniosła wzrok znak klamry i jeszcze raz spojrzała w poważną
twarz Newberry'ego.
- Żelazny Książę został zabity?
Nigdy nie spotkała ani nie widziała tego człowieka, jednak poczuła
bolesny ucisk w okolicy serca. Rhys Trahaearn, niegdyś kapitan na
pirackim statku, niedawno obdarowany tytułem księcia Anglesey i po
tym, jak zniszczył wieżę Ordy - najbardziej wielbiony angielski
bohater.

14
- Nie, pani inspektor. Ofiarą nie jest Jego Wysokość. On tylko
poinformował o morderstwie.
W głosie posterunkowego pobrzmiewał przepraszający ton. Być
może domyślał się, że Mina nie darzy Żelaznego Księcia takim
szacunkiem jak reszta królestwa. I rzeczywiście tak było, choć jej
przyspieszony puls świadczył o tym, że jednak wzięła sobie opowieści
o księciu do serca. W gazetach przedstawiano go jako dzielnego i
oszałamiającego mężczyznę, idealizując jego przeszłość, ale Mina
podejrzewała, że całkiem zwyczajnie był oportunistą, który znalazł się
we właściwym miejscu we właściwym czasie.
- Zatem to on kogoś zabił? - To nie byłby pierwszy raz.
- Nie wiem, pani inspektor. Wiem tylko, że w pobliżu jego domu
zostało odnalezione ciało.
Kobieta zmarszczyła brwi. Zważywszy na rozległość ogrodów
otaczających jego dom, to mogło oznaczać cokolwiek.
Skończyła zapinać przylegającą do ciała zbroję, sznurowanie sukni
wbijało się boleśnie w jej kręgosłup. Zapięła pas z bronią na biodrach;
jeden pistolet był naładowany zwykłymi kulami, drugi strzałkami z
opium, które zdecydowanie lepiej sprawdzały się przeciwko
ogarniętym szałem naniterom. Mina zawahała się, gdy Newberry podał
jej pochwę z nożem. Zazwyczaj nosiła spodnie i przypasywała nóż do
uda. Jeśli teraz przywiąże broń w tym samym miejscu, nie będzie w
stanie w razie potrzeby szybko wyciągnąć ostrza, ale zapuszczanie się
po zmierzchu do wschodniej części Londynu bez tylu sztuk broni, ile to
tylko możliwe, było wysoce nierozważne. Będzie musiała przywiązać
nóż do łydki.
Przyklękła na jedno kolano i podwinęła suknię. Posterunkowy
obrócił się na pięcie - bez wątpienia oblewając się rumieńcem. Dobry
człowiek z tego Newberry'ego. Zawsze taki poprawny. Czasami Minie
było go szkoda: został do niej przydzielony niemal natychmiast po
zejściu ze statku, którym przyleciał z Manhattanu.

15
W innych okolicznościach sądziłaby, że działa to na jego korzyść.
W czasie ostatnich dwóch wieków Brytyjczycy, którzy uciekli do
Nowego Świata, zmienili się we wstydliwych świętoszków. Zapewne
dlatego, że Cromwell i jego Separatyści osiedlili się tam całe dekady
przed tym, jak kolejni Anglicy opuścili swój kraj, a poza tym
mieszkańcy Manhattanu nie zostali poddani działaniom Ordy, która
usunęła niemal wszystkie przejawy religijności. Parę klątw i kilka
tradycji - tyle pozostało w Anglii. I niewiele więcej.
Mina zacisnęła pasek przytrzymujący nóż pod kolanem i skrzywiła
się na widok swoich balowych pantofelków. Posterunkowy nie
przyniósł jej butów ani czapki, ale to akurat dobrze się składało. Nie
była przekonana, czy zdołałaby ją założyć na włosy splecione przez
pokojówkę w misterny kok z czarnych loków. Mina wzięła ciężki
płaszcz i ruszyła do drzwi, tłumiąc jęk, gdyż przy każdym kroku nogi
plątały jej się w żółtą spódnicę.
Na zewnątrz inspektor śledczy, a pod spodem dama. Miała
nadzieję, że Felicity nie zobaczy jej tak ubranej. Żartom nigdy nie
byłoby końca.
Dwuosobowy powóz Newberry'ego czekał u podnóża schodów
przed frontowym wejściem; turkotał, z sykiem wypuszczał parę z
bagażnika i przyciągał spojrzenia służących. Wnosząc z tego, jakie
pojazdy stały zaparkowane na podjeździe, służba była przyzwyczajona
do większych, lśniących powozów z mosiężnymi ozdobami i
welurowymi siedzeniami. Policyjny wóz miał cztery koła i silnik, który
jeszcze nie wybuchł, i to najlepsze, co można było o nim powiedzieć.
Jako że nie padało, płócienny dach był złożony, dzięki temu kabina
była odsłonięta. Na ławce po stronie pasażera stał kubeł z węglem,
jakby Newberry dorzucał go w czasie jazdy.
Posterunkowy zmieszał się i wymamrotał coś pod nosem, ze-
stawiając kubeł na podłogę powozu. Mina walczyła ze spódnicą,
usiłując zmieścić się z nią na ławce, gdy Newberry obchodził

16
pojazd od przodu. W końcu podniosła materiał aż do kolan, przez
co policzki posterunkowego znowu oblały się krwistoczerwonym
rumieńcem, gdy wskakiwał na swoje miejsce. Powóz przechylił się, a
ławka jęknęła pod jego ciężarem. Mimo że Newberry nie był gruby,
ledwo mieścił się w wozie, dotykając brzuchem kierownicy.
Zamknął zawór pary. Syk ustał i wóz wolno potoczył się naprzód.
Mina westchnęła. Chociaż odgłosy miasta nigdy nie cichły, dobre
maniery wymagały, by w pobliżu prywatnych rezydencji nie włączać
silnika i jego rykiem nie ogłuszać mieszkańców. Jak zwykle uprzejmy
Newberry zamierzał poczekać, aż opuszczą podjazd, zanim w pełni
odpali silnik.
- Spieszy nam się, posterunkowy - upomniała go.
- Tak, pani inspektor.
Odciągnął drążek sterujący. Zęby Miny uderzyły o siebie, gdy wóz
szarpnął do przodu. Z tyłu buchnęła czarna, gęsta chmura,
przysłaniając wszystko, co znajdowało się za nimi. Szkoda. Bardzo
chciała zobaczyć miny służących, kiedy silnik zionął im w twarz, lecz
ona i posterunkowy byli już za bramą, gdy dym się rozwiał.
Szeroka i równa ulica Piccadilly była niemal pusta. Kiedy minęli
Haymarket, droga stała się bardziej wyboista. Kamienice mieszkalne
tworzyły tu znacznie gęstszą zabudowę i znajdowały się bliżej ulicy, a
szyby w oknach drżały od hałasu. Noc ukrywała przed wzrokiem szary
osad z sadzy pokrywający wszystkie budynki w Londynie, maskowała
też opary tworzące widoczny w ciągu dnia, unoszący się nad miastem
smog, zagęszczony dodatkowo przez pożar, który szalał w slumsach w
Southwark. Mimo że największe ogniska pożogi po drugiej stronie
Tamizy już wygasły, w niektórych miejscach wciąż tlił się ogień. Jeżeli
dzisiejszej nocy opadnie mgła, lampy gazowe umieszczone wzdłuż
ulic okażą się bezużyteczne. Podobnie jak latarnie wiszące nad
przednimi kołami ich wozu.
Turkotanie powozu i ryk silnika sprawiały, że ciężko było
cokolwiek usłyszeć, a prowadzenie rozmowy stało się prawie

17
niemożliwe, kiedy Newberry skręcił w aleję Zwyciemstfa, drogę
handlową prowadzącą z wieży do doków, którą zbudowała Orda. Ulica
ta została kiedyś nazwana na cześć londyńskiego dargi, ale dziewięć
lat temu, kiedy maszerowali nią rewolucjoniści, tabliczki z nazwiskiem
mongolskiego gubernatora zostały zniszczone, a w to miejsce ktoś
wpisał „Zwyciemstfa" i szlak zachował tę nazwę. W ciągu kilku
ostatnich lat podniszczone znaki zostały zastąpione nowymi,
oficjalnymi tabliczkami, ale zachowano oryginalne błędy w pisowni.
Pomimo że nie były to najruchliwsze godziny dnia, na drodze cały
czas panował tłok. Newberry zwolnił, kiedy przed nimi pojawił się
pająkocykl. Stopy kierowcy uderzały szybko w hydrauliczne tłoki,
które poruszały składającymi się z kilku segmentów nogami. Pojazd
pełzł po nierównej drodze jak krab. Jego pasażer pobielałymi z wysiłku
dłońmi ściskał krawędzie wózka, kiedy pająkocykl skręcił w lewo,
ledwo unikając kolizji z wózkiem spacerowym, którym pedałowały
dwie kobiety. Jadący z prawej strony wielki pojazd wymusił
pierwszeństwo na środkowym pasie, tył miał załadowany klatkami z
beczącymi owcami.
- Ten furgon właśnie nas wyprzedził! - Mina przekrzykiwała hałas.
- Nic dziwnego, ma komin rozmiarów tyłka kastylijskiej królowej!
- Im głośniej krzyczał posterunkowy, tym mniej był poprawny.
Mina lubiła z nim jeździć.
-Przy odpowiedniej odległości między kabiną a silnikiem kierowca
nie upiecze się, pędząc z taką szybkością!
Mina nie miałaby nic przeciwko lekkiemu podgrzaniu temperatury.
Jej atłasowa suknia doskonale sprawdzała się na balu. Lecz teraz
wilgotne zimne powietrze przenikało jej kości nawet mimo wełnianego
płaszcza. Suknia, kupiona z powodu nalegań matki za pieniądze, które
mogły zostać wykorzystane na tysiące lepszych sposobów, była
zupełnie jak świece w saloniku matki: tylko na pokaz. Pod nią kryła się
pocerowana i poprzecierana bielizna.

18
- Przynajmniej zrobiłoby się trochę cieplej.
Newberry spojrzał na nią pytająco. Musiał widzieć, że coś mówiła,
ale nie dosłyszał słów.
- Przewiało mnie aż do pantalonów!
Nawet w ciemności rumieniec posterunkowego był wyraźnie
widoczny.
Im dalej na wschód, tym ruch był większy. Na obrzeżach
Whitechapel, wzdłuż chodników stały dzieci sprzedające ubrania i
świecidełka. Wewnątrz tej dzielnicy, oddzielonej od reszty świata
grubymi kamiennymi murami, wiele dzieci wciąż żyło w Ochronce.
Utworzyły własne społeczeństwo i wyrabiały dobra na sprzedaż -
radziły sobie lepiej niż niejedna zwyczajna rodzina. Mina obserwowała
dwóch kilkunastoletnich chłopców uzbrojonych w długie pałki, którzy
zatrzymali się, by porozmawiać z kilkorgiem młodszych, zajmujących
się sprzedażą towarów. Dzieci patrolowały swoje terytorium i
podejrzane indywidua nie miały czego szukać w Ochronce. Mina
nauczyła się już rozpoznawać na ciałach dorosłych ślady po pałkach,
którymi dzieci wymierzyły sprawiedliwość zgodnie ze swoim prawem.
Nie dziwiło jej też, że kiedy je przesłuchiwała, nigdy żadne nie
zauważyło niczego związanego ze sprawą.
- Czy poznała już pani Jego Wysokość?
Mina spojrzała na podwładnego, kiedy wykrzykiwał to pytanie.
Często przed przyjazdem na miejsce przestępstwa wyciągał z niej
informacje na temat charakterów osób, które tam spotka. Jednakże tym
razem Mina nie mogła mu żadnych dostarczyć.
-Nie.
Jadła za to makaron ryżowy u stóp Trahaearna. Niedaleko komendy
przy ulicy Whitehall, na środku placu Anglesey został wzniesiony z
żelaza pomnik księcia. Wysoki na dwadzieścia stóp monument nie
pozwalał dobrze przyjrzeć się rysom twarzy. Ale wiedziała z karykatur
w gazetach, że miał kwadratową szczękę, jastrzębi nos i gęste brwi,
które sprawiały, że jego przenikliwe spojrzenie wydawało się
zagniewane. Wszystko to razem pozwalało

19
sądzić, że książę jest silnym i przystojnym mężczyzną, aczkolwiek
Mina podejrzewała, że artyści starają się przedstawić Zbawcę Anglii w
podobnym świetle, co świece jej matki salonik dla gości.
Być może wszystko, co go dotyczy, było tak przedstawiane. Gazety
spekulowały, że jego rodzice byli posiadaczami ziemskimi z Walii, z
którymi został rozdzielony jako małe dziecko, ale tak naprawdę
niewiele wiedziano o jego rodzinie. Całkiem możliwe, że jego ojciec
miał zamiast nóg pneumłoty, a matka wiertła w miejscu ramion oraz że
urodził się w kopalni węgla dziewięć miesięcy po rankorze i został
wrzucony do kosza na śmieci tuż przed tym, jak jego matka wróciła do
pracy.
Jego imię po raz pierwszy pojawiło się dwadzieścia lat temu,
zapisane przez kapitana Baxtera w dzienniku pokładowym „Nie-
ustraszonego". Trahaearn, szesnastolatek, znalazł się na pokładzie
statku przewożącego niewolników do Nowego Świata i został, tak jak
reszta załogi, przymusowo wcielony do marynarki królewskiej. Nim
upłynęły dwa lata, przeniesiono go z „Nieustraszonego" na inny
angielski okręt, „Zgodę", fregatę piątej rangi patrolującą szlaki
handlowe na Morzach Południowych. Zanim dotarli do Australii,
Trahaearn stanął na czele buntu i przejął okręt, zmieniwszy nazwę
fregaty na „Trwoga Marca".
Dowodząc „Trwogą", przez osiem lat siał postrach jako pirat: żaden
szlak handlowy, żaden kupiec i żaden naród nie był w stanie się przed
nim obronić. Nawet w Londynie, gdzie Orda nie dopuszczała żadnych
wieści świadczących o jakichkolwiek słabościach jej armii, można
było usłyszeć opowieści o pirackich wyczynach Trahaearaa. Gazety
kilka razy zamieszczały informacje o schwytaniu go przez Ordę. Dwa
razy ogłoszono jego śmierć.
Niewykluczone, że właśnie dlatego mongolski najeźdźca nie
przewidział tego, że pirat wpłynie „Trwogą Marca" w Tamizę i
wysadzi ich wieżę.
- Czy on jest ulepszony?

20
Mina niemal się uśmiechnęła. Nawet krzycząc, Newberry nie
rozluźnił się na tyle, by użyć słowa „naniter". „Ulepszony" stało się
neutralną nazwą kogoś, kto ma w swoim ciele miliony mi-
kroskopijnych maszyn. Słowo „naniter" niegdyś stanowiło obelgę, a w
Manhattanie wciąż nią było. Wydawało się jednak, że dbają o to tylko
rejterzy. Żaden ze znanych Minie naniterów nie obrażał się, gdy go tak
nazwano.
Oczywiście, gdyby Newberry nazwał ją określeniem, którego
używała Orda - zum bi, bezduszna - wybiłaby mu wszystkie jego
ulepszone zęby.
- Tak - potwierdziła.
-Jak tego dokonał? - Posterunkowy, widząc, że inspektor
zmarszczyła się, pewna, że nie dosłyszała części pytania, wyjaśnił
krzykiem: - Chodzi mi o wieżę!
Nie on pierwszy o to pytał. Orda otoczyła swoją wieżę sygnałem
radiowym o niewielkim zasięgu, który powstrzymywał naniterów
przed zbliżeniem się do niej. Trahaearn został zakażony nanitami, ale
nie został sparaliżowany, kiedy wszedł w zasięg sygnału. Ojciec Miny
teoretyzował, że częstotliwość zmieniła się od czasu, kiedy książę
mieszkał jako chłopiec w Walii, i dlatego sygnał nie przejął nad nim
kontroli, gdy wrócił na Wyspy. Słyszała, jak tę samą teorię powtarzają
inni naniterzy, ale rejterzy woleli myśleć, że nie został zakażony
nanocząstkami, wbrew zapewnieniu samego Trahaearna, który
potwierdził, że od dziecka ma w swoim ciele nanity.
Teoria jej ojca wdawała się równie dobra jak każda inna.
- Częstotliwości!
Newberry nie wyglądał na przekonanego, ale kiwnął głową.
Częstotliwości czy coś innego - to nie miało znaczenia dla Miny i
wszystkich innych naniterów. Dzięki Żelaznemu Księciu nanocząstki
już nie kontrolowały ich ciał, tylko wspomagały ich funkcjonowanie.
Orda nie tłumiła już ich emocji, gniewu, żądzy czy ambicji, czy też -
jak wtedy, gdy chciała, żeby się rozmnażali - nie wprawiała ich w
rankor, w szał spółkowania.

21
Po dziewięciu latach wielu z tych, którzy dorastali pod rządami
Ordy, wciąż uczyło się kontroli nad silnymi emocjami, zwalczania
gwałtownych odruchów. Nie każdemu się to udawało i wtedy właśnie
wkraczała Mina.
Jeśli fortuna im sprzyja, to morderstwo będzie podobne: nie-
powstrzymany impuls, łatwy do wyśledzenia, i morderca, którego
nietrudno będzie pociągnąć do odpowiedzialności.
Kolejnym uśmiechem fortuny byłoby odkrycie, że mordercą nie
jest Żelazny Książę. W odmiennym wypadku nikogo nie udałoby się
ukarać za zabójstwo. On był zbyt uwielbiany -uwielbiany dostatecznie
mocno, by cała Anglia puściła w niepamięć historie o dokonanych
przez niego gwałtach, kradzieżach i morderstwach. Nawet gdyby
wszystkie dowody wskazywały na Trahaearna, to by go nie zniszczyły.
Ale zniszczyłyby oficera śledczego, który by go aresztował,
zniszczyłyby Minę.

22
Rozdział 2

Kiedy Mina i Newberry dotarli do Wyspy Psów, wieczorne


powietrze stało się naprawdę mroźne. Miejsce to nie było wcale wyspą,
jak wskazywałaby jego nazwa: rzeka wiła się tu zakolami, otaczając je
z trzech stron. Orda osuszyła położone tu bagna i stworzyła na tym
terenie ośrodek handlu, gdzie można było wymienić i zakupić różnego
rodzaju towary - w czasie rewolucji został on splądrowany i spalony.
Po jej zakończeniu Korona przyznała Trahaearnowi te tereny razem z
tytułem, a książę odbudował doki, które teraz służyły jego statkom
handlowym i kupcom, którzy płacili za ich udostępnienie. Na środku,
w pobliżu doków Marshwall, Żelazny Książę zrównał z ziemią znaj-
dujące się tam resztki posiadłości należących do Ordy i na ich
popiołach zbudował swoją twierdzę.
Wysoki płot z kutego żelaza otaczający należące do niego ogrody
sprawił, że nadano mu przydomek Żelazny Książę - żelazo stanowiło
gwarancję, że reszta Londynu pozostanie na zewnątrz, a wszelkie
ukryte bogactwa w środku. Ostre szpice, którymi było zwieńczone
ogrodzenie, powstrzymywały mieszkańców okolicznych slumsów
przed próbami sforsowania go, a do domu Trahaearna nikt nie był
zapraszany. Przynajmniej nikt z kręgu, w którym obracała się Mina lub
jej matka.
Nigdy nie była pewna, czy ich krąg był zbyt wysoko, czy zbyt nisko
postawiony.
Newberry stanął przed bramą. Kiedy w małym okienku stróżówki
pojawiła się czyjaś twarz, posterunkowy zakrzyknął:

23
-Inspektor śledczy Wentworth w sprawie służbowej! Proszę
otworzyć!
Pojawił się strażnik, mężczyzna z włosami przyprószonymi siwizną
i z długą, szarą brodą. Przy każdym jego ciężkim kroku rozlegał się
metaliczny brzęk świadczący o protezie. Były pirat, jak przypuszczała
Mina. Mimo że Korona twierdziła, że Traha-earn i jego ludzie byli
korsarzami działającymi zgodnie z rozkazami króla, tylko naiwne
dzieci dawały się na to nabrać. Reszta zdawała sobie sprawę, że ta
wersja wydarzeń miała po rewolucji podbudowywać wiarę w króla i
jego ministrów. Nadanie szlacheckiego tytułu Trahaearnowi było
jednym z ostatnich rozsądnych działań króla Edwarda. Załoga
otrzymała stopnie wojskowe, a „Trwoga Marca" została włączona do
floty Królewskiej Marynarki Wojennej... do której okręt rzekomo cały
czas należał.
Żelazny Książę oddał „Trwogę Marca" i morską żeglugę za tytuł i
twierdzę pośrodku slumsów. Mina zastanawiała się, czy jego zdaniem
dobrze wyszedł na tej wymianie.
Strażnik spojrzał na nią.
- A ta lałunia?
Posterunkowy cały się zjeżył.
- Tb jest lady Wilhelmina Wentworth, inspektor śledczy.
Och, Newberry. W Manhattanie tytuł wciąż jeszcze coś znaczył. W
Anglii oznaczało to tylko tyle, że jej rodziny nie dotknęły potworności,
które musiały wycierpieć niższe klasy pod rządami Ordy. A kiedy
strażnik znowu na nią spojrzał, wiedziała, co zobaczył - i nie była to
lady. Nie były to też epolety wskazujące jej stopień ani czerwona
opaska przyszyta do rękawa, oznaczająca, że w czasie rewolucji
przelała mongolską krew.
Nie, zobaczył jej twarz, szybko obliczył, ile może mieć lat, i
zrozumiał, że została poczęta podczas rankom. I że ze względu na
pozycję rodziny, jej matka i ojciec mogli ją zatrzymać, zamiast oddać
ją Ordzie, która umieściłaby ją w ochronce.
Strażnik spojrzał na wielkiego mężczyznę.
- Więc kim pan jest?

24
- Posterunkowy Newberry.
Drapiąc się po głowie, starzec z towarzyszeniem metalicznych
zgrzytów ruszył z powrotem do stróżówki.
- Dobrze. W takim razie wyślę kagram do kapitana.
Wciąż nazywał Żelaznego Księcia kapitanem? Mina nie wiedziała,
czy zdradzało to opinię Trahaearna o jego nowej pozycji społecznej,
czy opinię strażnika. Jednakże jakiekolwiek było zdanie jego
podwładnych o nadanym mu tytule, książę najwyraźniej nie zmuszał
ich, by się w ten sposób do niego zwracali.
Strażnik już się nie pojawił. Były pirat czy nie, musiał być
piśmienny, jeśli potrafił napisać kagram i odczytać odpowiedź
przysłaną z rezydencji, która nadeszła szybko. Policjanci nie czekali
dłużej niż minutę, aż brama otworzy się bezszelestnie na dobrze
naoliwionych zawiasach.
Ogrody otaczające dom były niezwykle rozległe. Zielone trawniki
rozciągały się daleko w ciemność. Wzdłuż ogrodzenia chodziły,
węsząc czujnie, psy trzymane na smyczach przez ciepło opatulonych
mężczyzn. Gdyby ktoś wdarł się na teren posesji, nie znalazłby zbyt
wielu miejsc, w których mógłby się ukryć. Krzewy i drzewa nie
zdążyły jeszcze się rozrosnąć, jako że zostały zasadzone już po
przekazaniu tych terenów Trahaearnowi.
Dom mógłby rywalizować z Chesterfield, zanim ten piękny
budynek został spalony podczas rewolucji. Wybudowana z szarego
kamienia rezydencja miała dwa boczne skrzydła, które były
skierowane do przodu i tworzyły w ten sposób ogromny dziedziniec.
Surowy kamienny front budynku urozmaicały tylko okienne szyby
poprzecinane szprosami i balustrada ciągnąca się wzdłuż dachu. Na
środku dziedzińca stała tryskająca wodą fontanna. Za nią widać było
prowadzące do wejścia kręte schody.
W połowie schodów leżało białe prześcieradło, pod którym
rysowało się wybrzuszenie w kształcie ludzkiego ciała. Na tkaninie nie
było widać krwi. Na szczycie schodów czekał jakiś mężczyzna, jego
szczupła sylwetka była wyprostowana jak struna, przez

25
chwilę Mina nie mogła skojarzyć, co jej to przypomina. Potem to
do niej dotarło: marynarka. Prawdopodobnie kolejny pirat, tylko ten
najpierw był żeglarzem - może nawet oficerem.
Dom tych rozmiarów wymaga całej armii służących, a ona i
Newberry będą musieli przesłuchać wszystkich. Niedługo dowie się
dokładnie, ilu spośród piratów służących pod Trahaearnem zeszło
razem z nim na ląd.
Kiedy dotarli do fontanny, Mina odwróciła się do posterunkowego.
- Zatrzymajcie się tutaj. Ustawcie aparat obok ciała. Zróbcie zdjęcia
wszystkiego, zanim je ruszymy.
Newberry zaparkował i wysiadł. Inspektor nie czekała, aż
podwładny zbierze swój sprzęt. Zdecydowanym krokiem ruszyła w
stronę wejścia. Mężczyzna zszedł po schodach, by ją powitać, i była
zmuszona zrewidować swoje wcześniejsze wnioski. Jego postawa nie
wynikała z wdrożonej mu surowej dyscypliny, była raczej przejawem
ogromnej siły i energii ukrytej w tym szczupłym ciele. Jego czarne
włosy były zaczesane do tyłu, a na pociągłej twarzy pojawiły się
wypieki. W odróżnieniu od mężczyzny pilnującego bramy, ten był
elegancko ubrany, i widać było, że niemal rozsadza go chęć pomocy.
- Inspektor Wentworth. - Wskazał ręką ciało, zapraszając ją do
oględzin. Jego palce były poplamione tuszem.
Jednak Minie się nie spieszyło. Trup nigdzie nie ucieknie. -Pan...?
- St. John. - Wymówił to jak rejter, w wydaniu kogoś urodzonego w
Anglii byłyby to dwie krótkie sylaby. - Zarządca majątku Jego
Wysokości.
- Tej posiadłości czy majątku w Walii? - Którego, z tego co było jej
wiadomo, Trahaearn nie odwiedzał zbyt często.
- Jego majątku w Anglesey, pani inspektor.
Obok nich przeszedł Newberry, niosąc ciężki sprzęt fotograficzny.
St. John zrobił gest, jakby chciał zaoferować pomoc, po czym spojrzał
na Minę, gdy ta zapytała:

26
- Kiedy przybył pan tu z Walii, panie St. John?
- Wczoraj.
- Czy był pan świadkiem tego, co tu się wydarzyło? Pokręcił głową.
- Byłem w gabinecie, kiedy usłyszałem jak lokaj, Chesley, in-
formuje gosposię, że ktoś spadł. Pani Lavery przekazała wiadomość
Jego Wysokości.
Mina zmarszczyła brwi. Czyżby została tu wezwana, ponieważ ktoś
okazał się wyjątkowym niezdarą?
- Ktoś potknął się na schodach?
- Nie, pani inspektor. Spadł. - Wykonał gest obrazujący skok.
Ponownie zerknęła na ciało, a potem na balustradę wokół dachu.
- Czy wie pan, kim jest nieboszczyk? -Nie.
Nie była tym zaskoczona. Jeśli zarządzał posiadłością w Walii, nie
mógł zbyt dobrze znać londyńskiej służby.
- Kto przykrył trupa prześcieradłem?
- Ja, po tym, jak Jego Wysokość odesłał służbę do domu. Czyli
wyszli popatrzeć.
- Czy ktoś go zidentyfikował, gdy byli na zewnątrz?
- Nie.
Możliwe też, że ktoś go poznał, ale po prostu się nie przyznał.
- Gdzie teraz przebywa służba?
- Zebrali się w głównym salonie.
Gdzie podzielili się wrażeniami i teraz z pewnością wszyscy są
przekonani, że osobiście widzieli zdarzenie. Psiakrew. Mina zacisnęła
usta.
- Lokaj jest natomiast sam w gabinecie - dodał St. John, jakby
odgadując powód jej frustracji. - Jego Wysokość polecił mu tam
pozostać. Nie rozmawiał z nikim, od kiedy pani Lavery powiedziała
Jego Wysokości o tym zdarzeniu.
Lokaja odprowadzono do osobnego pokoju i o nic nie pytano?
- Jak rozumiem, rozmawiał z księciem?

27
- Zgadza się, pani inspektor - odpowiedź dobiegła zza jej pleców,
została wypowiedziana głosem, który, gdy wydawał komendy, był
słyszalny na drugim końcu okrętu.
Odwróciła się, oczekując mężczyzny równie silnego jak ten głos.
Niech diabli porwą gazety. Nie były uprzejme w stosunku do niego -
były uprzejme w stosunku do czytelników; łagodziły wrażenie, jakie
robił ten człowiek. Poczuła zimny dotyk strachu, zupełnie jak wtedy,
gdy pierwszy raz natknęła się w zaułku na szczurołapa o metalowych
pazurach; ta sama instynktowna wiedza, że ma do czynienia z czymś
niebezpiecznym, czego do końca nie pojmuje.
Nie znaczyło to, że jego wygląd był dziwny, czy też że był
zmutowany jak szczurołapy. Był równie silny i przystojny, jak to
przedstawiały ilustracje - mroczny i nieprzystępny; ze spojrzeniem
równie ostrym i nieprzeniknionym jak ogrodzenie, od którego
pochodził jego przydomek. Żelazny Książę nie był tak wysoki jak jego
pomnik, wszakże i tak wyższy niż jakikolwiek człowiek miał prawo
być, i tak szeroki w ramionach jak Newberry, ale bez grama tłuszczu.
Ale to nie jego postura sprawiła, że stała się czujna. Zrozumiała
teraz, dlaczego załoga podążała za nim przez pełne krakenów wody lub
terytoria opanowane przez Ordę, a potem zeszła za nim na ląd i tam
została. Gdy zmierzył ich tym zimnym, pozbawionym emocji
spojrzeniem, jakby nie dbał o to, czy zaraz nie padną trupem u jego
stóp, byli zbyt przerażeni, by zrobić cokolwiek innego niż to, co im
rozkazał. W tej chwili mierzył nim Minę i jego intencje nie mogłyby
być czytelniejsze.
Nie chciał jej tutaj.
Z powodu jej pochodzenia czy zawodu? Nie była w stanie
stwierdzić. A poza tym nie miało to znaczenia - już tu była.
Spojrzała na mężczyznę stojącego u boku księcia: wysoki, brązowe
włosy, znudzony wyraz twarzy. Mina nie wiedziała, kim jest. Podobnie
jak książę, był ubrany w surdut, bryczesy i długie buty z cholewami.
Czerwona kamizelka opinała się jak zbroja na

28
białej koszuli z prostym kołnierzem jakby skopiowanym z tuniki
noszonej przez ludzi Ordy. Być może rejter, a jeśli tak, najpewniej
arystokrata - i prawdopodobnie oczekiwał, że tak właśnie będzie
traktowany. Wielka mi rzecz.
Inspektor przeniosła wzrok z powrotem na Trahaearna. Choć nigdy
nie spotkała kogoś o tak wysokiej pozycji, widziała jak superintendent
Hale witała się z markizem. Jej zachowanie w najmniejszym stopniu
nie wskazywało wtedy, że szlachcic stoi wyżej w hierarchii. Mina
postanowiła wziąć przykład z przełożonej i lekko skinęła głową, zanim
zwróciła się do księcia.
- Wasza Wysokość, rozumiem, że nie był pan świadkiem śmierci
tego człowieka.
-Nie.
- A pana towarzysz...?
- Również niczego nie widział - dokończył drugi mężczyzna. Miała
rację, jego akcent wskazywał na rejtera. Jednak musiała
zmienić zdanie o nim. Nie był znudzony śmiercią, tylko zbyt dobrze
z nią obeznany, by ekscytować się jej kolejną ofiarą. Mina tego nie
rozumiała. Im więcej przypadków nagłej śmierci widziała, tym
bardziej dotykała ją jej jawna niesprawiedliwość.
- Jak brzmi pańskie nazwisko?
Jego uśmiech dzieliła od głośnego śmiechu bardzo cienka granica.
- Smith.
Żartowniś. Cudownie.
Wydawało jej się, że na twarzy księcia mignęła irytacja. Ale gdy
nie podał prawdziwego nazwiska towarzysza, inspektor postanowiła
nie naciskać. Podaje ktoś ze służby.
- Pan St. John powiedział mi, że nikt nie zidentyfikował ciała i że
tylko pański lokaj widział upadek.
- Tak.
- Czy lokaj podał panu jakieś inne szczegóły?
- Tylko to, że nieboszczyk nie krzyczał.

29
Nie krzyczał? W takim razie był pijany, nieprzytomny lub martwy.
Mina niedługo się dowie, o którą z tych możliwości chodzi.
- Proszę o wybaczenie. - Skłoniła głowę i odeszła w stronę
schodów, gdzie Newberry ustawiał termitowy flesz aparatu. Słyszała,
że Żelazny Książę i jego towarzysz idą za nią. Jeśli nie będą dotykać
ciała lub nie spróbują jej pomóc w badaniu, nie dbała o to.
Mina spojrzała na swoje dłonie. Ona będzie dotykała trupa, a
Newberry nie przywiózł jej praktycznych wełnianych rękawic, by
zastąpić nimi jej białe wieczorowe rękawiczki. To był zwykły atłas -
ani majsterkowanie matki, ani pensja inspektora nie pozwalała na
zakup zamszowych - ale i tak kosztowały zbyt wiele, by mogła
pozwolić im się zniszczyć.
Chciała je ściągnąć, ale marszczenie na nadgarstku uniemożliwiało
ich zdjęcie. Daremnie próbowała przecisnąć malutkie guziki przez
równie małe atłasowe pętelki. Szycia na czubkach palców czyniły je
zbyt niezgrabnymi, a materiał był śliski. Rozejrzała się za swoim
podwładnym, ale zobaczyła, że pobrudził już dłonie ciemnym
proszkiem z ferrotypu. Niech to. Odgryzie te guziki, jeśli będzie
musiała. Nawet przeklęte zadanie przyszycia ich z powrotem powinno
być łatwiejsze niż...
- Proszę mi podać rękę, pani inspektor.
Mina zjeżyła się, słysząc tę komendę. Uniosła wzrok, by spojrzeć w
twarz Trahaearna. Usłyszała odgłos wydany przez jego towarzysza,
ciche parsknięcie śmiechem, jakby książę nie zaliczył jakiegoś testu.
Wyraz twarzy Trahaearna nie złagodniał, ale jego słowa tak.
- Skończy pani szybciej, jeśli pomogę. Pozwoli mi pani?
Nie, pomyślała. Nie dotykaj mnie, nie zbliżaj się. Ale ciało leżące na
schodach nie pozwalało jej udzielić takiej odpowiedzi.
- Tak. Dziękuję.
Wyciągnęła rękę, obserwując, jak mężczyzna zdejmuje własne
rękawiczki. Zamszowe, podszewka z sobolego futra. Sama myśl

30
o takim luksusie i ich miękkim dotyku sprawiła, że zrobiło jej się
cieplej.
Mina nie byłaby zdziwiona, gdyby obecność Trahaearna miała na
nią podobny wpływ. Samo to, że stał tak blisko, powodowało, że czuła
gorąco. Jego dłonie były duże, palce długie, a paznokcie kwadratowe.
Kiedy prawą ręką ujął jej nadgarstek, zgrubiała skóra słyszalnie otarła
się o materiał. Twarz księcia pociemniała. Inspektor nie była pewna,
czy z gniewu, czy z zażenowania.
Jednakże bez względu na to, jak szorstką miał skórę, jego palce
były zwinne. Zręcznie rozpiął pierwszy guzik, a po nim następny.
- Nie tak zaplanowała pani ten wieczór.
- Nie.
Nie powiedziała, że wolała to od balu na cześć zwycięstwa, ule
chyba usłyszał to w jej głosie. Ku jej zdumieniu błysnął zębami w
uśmiechu, po czym jego twarz natychmiast przybrała poprzedni
surowy wyraz, jakby uśmiech jego też zaskoczył. Znowu pochylił
głowę nad jej ręką i Mina nagle odkryła, że wpatruje się w jego krótkie
rzęsy, tak gęste i czarne, że zdawało się, iż jego powieki są
pomalowane cieniem. Odwróciła wzrok, ale złote błyski wśród
czarnych włosów znowu przyciągnęły jej uwagę.
Po trzy złote kółka zdobiły górne części jego uszu. Płatki małżowin
też były przekłute, ale nie było w nich żadnej biżuterii.
A jednak gazety zmieniły nieco jego wygląd. Gęste rzęsy
i kolczyki na rysunku nadałyby mu zniewieściałego charakteru. Ale
nie tak to wyglądało z bliska i na żywo. Z bliska wywoływały
wrażenie... pierwotności.
Mina, poruszona, wbiła wzrok w nadgarstek. Jeszcze tylko dwa
guziki i będzie mogła pracować. 'Teraz też powinna. Czy psy
patrolowały teren, zanim odkryto ciało? Nie. Teraz szukają miejsca,
przez które się włamano. Mina przywołała w myśli obraz żelaznego
płotu. Dziecko być może dałoby radę prześlizgnąć się między
metalowymi prętami,

31
dorosły człowiek na pewno nie. Ale może ten ktoś został tu
wpuszczony...?
- Rozmawiał pan z mężczyzną pilnującym bramy?
- Z Willsem?
Nie spytała strażnika, jak się nazywa.
- Jeśli Wills ma protezę zamiast lewej nogi i często przechowuje w
brodzie resztki kolacji na później, to mówimy o tej samej osobie.
- To Wills - obrzucił ją swoim nieprzeniknionym spojrzeniem. - On
nie wpuściłby nikogo.
Bez mojego pozwolenia, dokończyła w myślach. I być może nie
mylił się, choć oczywiście będzie musiała to potwierdzić w rozmowie
ze strażnikiem i zapytać gosposię o dostawy. Ktoś mógł się ukryć
wśród dostarczanych do domu zapasów.
Trahaearn przeniósł spojrzenie na jej rękawiczkę.
- Gotowe - powiedział. - Teraz tylko...
Zabrała dłoń w tym samym momencie, w którym on złapał za
atłasowe końcówki palców. Pociągnął. Atłas zaczął ześlizgiwać się z
jej łokcia i przedramienia, pieszcząc skórę delikatnym dotykiem.
Spłoniła się.
- Wasza Wysokość...
Wyraz jego twarzy zmienił się, gdy ściągał rękawiczkę. Najpierw
na jego obliczu odmalowało się zaskoczenie, jakby nie spodziewał się,
że rękawiczka jest taka długa. Potem, gdy materiał ześlizgiwał się z
ramienia, jego twarz stała się surowa i skupiona. Wreszcie cała
rękawiczka znalazła się w jego dłoni, a Minie wydało się to tak
intymne, jakby trzymał jej pończochę.
Rękawki sukni przykrywały jej ramiona, ale poczuła się zbytnio
odkryta. Obnażona. Z całą godnością, na jaką mogła się zdobyć,
wyciągnęła rękę po rękawiczkę.
- Dziękuję panu. Z drugą już sobie poradzę. - Schowała rękawiczkę
do kieszeni. Szybko poradziła sobie z rozpięciem guzików na drugim
nadgarstku.

32
Podniosła wzrok i zobaczyła, że Trahaearn ją obserwuje. Jego
policzki pociemniały, a spojrzenie było rozpalone.
Umiała rozpoznać pożądanie. Jednak po raz pierwszy nie dos-
trzegła kryjącej się pod nim odrazy lub nienawiści.
- Dziękuję panu - powtórzyła, zdumiona spokojem swego głosu,
podczas gdy w środku cała drżała.
- Pani inspektor. - Skłonił lekko głowę, a potem spojrzał ponad jej
ramieniem na schody.
Odwróciła się i drżenie ustało. Jej kroki, kiedy pokonywała kolejne
stopnie, były pewne, a umysł skoncentrowany.
- Powiedz mi, kapitanie, miałeś zamiar jej pomóc, czy ją rozebrać? -
Do uszu Miny dobiegło pytanie jego towarzysza. Trahaearn nie
odpowiedział, a ona się nie obejrzała.
Nawet czar Żelaznego Księcia nie był silniejszy niż urok śmierci.
***
Mina nauczyła się rozpoznawać ścieżki, którymi kroczyła śmierć -
kiedy zbrodnię dyktował chłodny umysł, a kiedy poryw emocji; kiedy
była dziełem przypadku, a kiedy zadano ją z rozmysłem. Mimo to, gdy
pochyliła się nad ciałem leżącym na schodach prowadzących do
rezydencji księcia Anglesey, nie potrafiła wskazać żadnej z tych
ścieżek.
Nagi mężczyzna o brązowych włosach leżał twarzą do ziemi, jego
lewa ręka znajdowała się pod nim, nogi były szeroko rozsunięte.
Zwłok nie znaczyły żadne rany.
Ale ten ktoś umarł jakiś czas temu. Skóra zdążyła już ściemnieć,
była też szokująco zimna, znacznie zimniejsza od temperatury
powietrza. Tkanka nie była napuchnięta, ale uderzenie o schody mogło
sprawić, że gazy uleciały jak powietrze z balonu. Schody splamiła
niewielka ilość krwi, gęstej i zakrzepniętej.
Inspektor ostrożnie odwróciła głowę nieboszczyka. Twarz by-lu
całkowicie zmiażdżona. Identyfikacja będzie trudna. Mina otworzyła
rozbitą szczękę. Połamane zęby, a język... Marszcząc brwi, sięgnęła
głębiej do ust. Mięsień za językiem wydawał się

33
twardy i zimny jak lód. Chociaż teraz odtajało, ciało tego męż-
czyzny zostało w którymś momencie zamrożone.
Spojrzała przez ramię na Newberry'ego.
- Skończyłeś robienie zdjęć? Chcę go obrócić na plecy.
Posterunkowy przytaknął, więc wsunęła ręce pod łopatki i biodra
zmarłego i przewróciła go. Tors pozostał twardy, natomiast nogi
klapnęły o ziemię, jak na wpół ugotowany pudding w osłonce z jelita.
Stojący za plecami Miny Newberry poczuł mdłości, ale się
opanował. St. John nie. Również towarzysz Żelaznego Księcia
wymamrotał coś i odszedł.
Mina przełknęła z trudem ślinę, ale kontynuowała oględziny. Kości
najwyraźniej roztrzaskały się, gdy ciało uderzyło o ziemię, ale nie
znalazła innych ran, powstałych przed upadkiem. Możliwe, że bito go
w twarz i ślady były teraz niewidoczne.
Inspektor uniosła lewe ramię ofiary, które pozostało sztywne, jakby
wciąż w pełni sprawne. Niezwykle dziwne. Inaczej niż w przypadku
nóg i prawej ręki, kości nie zostały połamane. Lekko przejechała
paznokciem po szarej skórze, nie pozostawiając śladu.
Prawdopodobnie mechaniczna proteza.
Jeśli to prawda, ktoś będzie szukał tego człowieka. Mechaniczne
protezy nie były tanie.
Będzie jednak musiała skończyć badanie na komendzie. Ponownie
przykryła zwłoki, akurat w chwili, gdy ktoś otworzył drzwi wejściowe.
Wyszła przez nie korpulentna kobieta z kręconymi włosami; do
szerokiej talii miała przypięte klucze.
-Proszę o wybaczenie, Wasza Wysokość, ale właśnie przyszedł
kagram od pana Willsa. Policyjny furgon przyjechał po ciało.
Gospodyni mówiła niepewnym tonem. Mina zastanawiała się, czy
kobieta spodziewa się, że książę odmówi wozowi wjazdu na posesję.
Trahaearn sprawiał zresztą wrażenie, jakby pomysł zabrania zwłok mu
się nie podobał; zacisnął usta, wyraźnie powstrzymując się przed
odruchową odpowiedzią.

34
Spojrzał inspektor w oczy. Minęła chwila, zanim wreszcie po-
wiedział:
- Wpuśćcie ich.
Jego towarzysz pokręcił głową. Wyglądał, jakby było mu nie-
dobrze. Popatrzył w stronę schodów.
- Mam zamiar pić, dopóki nie będę w stanie sobie wyobrazić, że ta
noga jest sztywna.
Mina wstała, zanim książę miał szansę do niego dołączyć.
- Za pana pozwoleniem, chciałabym obejrzeć dach. St. John zrobił
krok do przodu.
- Naturalnie, pani inspektor. Ja...
- Zostaniesz z posterunkowym, podczas gdy ja pokażę dach pani
inspektor - dokończył za niego Trahaearn.
Zarządca oblał się rumieńcem. Mina zerknęła na Newberry'ego, a
ten kiwnął głową. Nie musiała wydać mu rozkazu na głos. Wiedział, że
musi przypilnować ciała, dopóki nie zostanie załadowane do furgonu.
Mina weszła za księciem do domu. Hall był ogromny. Lampy
gazowe oświetlały wejście, ciemna lamperia na ścianach wywoływała
wrażenie, że wchodzi się do jaskini. Nie miała okazji, by zobaczyć coś
więcej. Trahaearn skręcił w lewo do pierwszego nieoświetlonego
salonu i podszedł do ściany, gdzie znajdowała się metalowa krata
zasłaniająca jakieś przejście. Odsunął kratę i oczom Miny ukazała się
mała winda. Mężczyzna wszedł do kabiny i, kiedy tylko inspektor
stanęła obok niego, pociągnął za dźwignię. Z głośnym turkotem winda
ruszyła w górę. Mina przycisnęła plecy do ściany dźwigu. Żelazny
Książę patrzył na nią tak, jak ktoś inny obserwowałby robaka. Dzieliło
ich zaledwie kilka cali i jej wyobraźnia, tak przydatna, gdy trzeba było
odkryć motyw morderstwa, nie okazała się pomocna, gdy Mina
znalazła się w małym zamkniętym pomieszczeniu w towarzystwie
pirata. Gazety mogły się rozpisywać o tym, że nigdy nikogo nie
zgwałcił, ale przecież nazywały go też korsarzem.
Zapanowała nad nerwami i z trudem zebrała myśli.

35
- Czy ktoś jeszcze używa tej windy?
- Nie.
- Czy na dach da się wejść schodami? -Tak.
Wypyta służbę, czy widzieli, żeby ktoś korzystał z tych schodów.
Podejrzewała jednak, że nieboszczyk nie spadł z dachu, tylko z
większej wysokości.
Ku jej uldze winda zatrzymała się po chwili. Jeszcze zanim
Trahaearn otworzył kratę, dostrzegła, że dach został zbudowany przede
wszystkim z myślą o obronie. Wzdłuż balustrady, jak wzdłuż burty
statku, stały armaty i działka. Rozległe trawniki otaczające budynek
nie zapewniały żadnej ochrony tym, którzy usiłowaliby zbliżyć się
przez ogrody do domu. Za ogrodzeniem rozciągały się doki i składy
zbudowane ciasno wzdłuż brzegu rzeki, za nimi widać było latarnie
statków i barek przepływających Tamizą. W okolicy nie wybudowano
żadnych innych domów, nie było też słychać odgłosów ulicy, noc była
więc cicha. Zaskakująco cicha.
Mina prawie powiedziała to na głos, nim nie spojrzała na Żelaznego
Księcia i nie odkryła, że mężczyzna jej się przygląda.
Wyprowadzona z równowagi tym świdrującym spojrzeniem,
uniosła wzrok. Sterowcom nie wolno było latać nad miastem, chyba że
otrzymały specjalne pozwolenie, lecz jakiś statek mógł spróbować
ukryć się w chmurach i smogu. Jeśli tylko załoga nie odpaliłaby
silników, mógł cicho przelecieć nad Londynem, nie zwracając niczyjej
uwagi.
Inspektor odwróciła się twarzą do księcia.
- Czy był pan na zewnątrz, gdy zdarzył się ten wypadek?
- Nie. Jadłem kolację.
Jeśli mu przerwano, zajrzenie do jadalni potwierdzi jego słowa.
- Czy przypomina pan sobie jakieś nietypowe hałasy podczas
kolacji? Może odgłos silnika?
-Nie.

36
- A po tym, jak odkryto ciało?
Widziała, że Trahaearn przez moment się zastanawia.
- Nie - odpowiedział.
- Czy otrzymał pan jakieś groźby? - Ta kwestia będzie naj-
ważniejsza dla superintendent Hale oraz każdego, przed kim od-
powiada Mina. Bezpieczeństwo Żelaznego Księcia jest sprawą
najwyższej wagi.
- Tak. - Odpowiedzi towarzyszył przelotny uśmiech. Naturalnie, że
tak.
- Groźby od kogoś, kto odważyłby się wprowadzić je w życie?
-Nie.
Mina podejrzewała, że gdyby jednak ktoś się do tego posunął, ona i
tak nigdy nie zostałaby wezwana. On sam stanowi dla siebie prawo, z
pewnością ukryłby dowody. Właściwie była zaskoczona, że nie zataił
tej zbrodni albo nie wziął sprawy we własne ręce. Co czyniło kolejne
pytanie oczywistym.
- Z jakiego powodu skontaktował się pan z komendą policji? Kiedy
nie odpowiedział, domyśliła się prawdy.
- Nie zrobił pan tego. W takim razie kto?
Jego spojrzenie wyostrzyło się, jakby teraz to ona go zaskoczyła.
Mimo to wciąż się nie odzywał. Chroni swoich ludzi? Nie była w stanie
stwierdzić.
- Proszę mi powiedzieć, Wasza Wysokość, jak długo pan St. John
służy u pana?
Tym razem zareagował.
- Trzy dni.
Zdaje się, że nowy zarządca nie był jeszcze dostatecznie zo-
rientowany w sytuacji i powiadomił policję, zamiast pozwolić
Trahaearnowi po swojemu zająć się sprawą.
- Czy jeśli za kolejne trzy dni zechcę ponownie go przesłuchać,
wciąż znajdę go pośród pańskiej służby?
- To zależy, pani inspektor. Jeśli odkryje pani, że znał mężczyznę,
którego ciało leży teraz na schodach przykryte prześcieradłem, to nie.

37
Czyżby właśnie obiecał zabić St. Johna, gdyby ten okazał się
powiązany z nieboszczykiem? Powoli zaczął w niej wzbierać gniew.
- A jeśli go nie znał?
- W takim wypadku St. John wciąż tu będzie.
Jednak mniej chętny do rozmowy, jak podejrzała Mina. W takim
razie musi z nim porozmawiać teraz.
- Skończyłam tutaj. Jeśli udostępni mi pan jakiś pokój, chciałabym
porozmawiać ze służbą.
Obrzucił ją badawczym spojrzeniem, a potem kiwnął głową.
Weszła za nim do małej windy, choć ta z pewnością nie wydawałaby
się tak ciasna, gdyby Żelazny Książę nie zajmował tyle miejsca. Gdy
dzieliła ich tak mała odległość, Mina czuła każdy jego oddech i ruch
oraz delikatny zapach dymu i drzewa cedrowego, którym był
przesiąknięty jego surdut. Przysunęła się do ściany tak bardzo, jak
tylko było to możliwe, skupiła spojrzenie na punkcie ponad ramieniem
mężczyzny i starała się zignorować skrępowanie, które drażniło jej
nerwy.
Trahaearn przesunął dźwignię do przodu i winda zaczęła zjeżdżać,
gładko i powoli.
- Zatem został zrzucony ze sterowca.
- Ten wniosek jest przedwczesny. Nie widzieliśmy żadnego
dowodu, który świadczyłby o obecności statku, przypuszczamy tylko,
że tu był.
Książę zmarszczył brwi.
- Jego kości są strzaskane, a mimo to musi pani zobaczyć
ste-rowiec, by wiedzieć, co spotkało tego człowieka?
- Muszę zobaczyć dowód obecności sterowca - powtórzyła Mina,
tłumiąc irytację. - Najprawdopodobniej dostarczą go zwłoki. Ale
muszę dokładnie przebadać ciało, zanim będę mogła ostatecznie
potwierdzić, że mężczyzna został zrzucony ze sterowca, ponieważ
widziałam ciała podobnie uszkodzone przez pneumłoty. Jeśli zacznę
zbyt pospiesznie wyciągać wnioski, ryzykuję przeoczenie informacji
mogących wskazać mordercę lub

38
poczynienie założeń, które doprowadzą mnie do niewłaściwej
osoby. Nie zaaprobuję czegoś, co doprowadzi do takich rezultatów.
Żelazny Książę uważnie obserwował jej twarz. W końcu kiwnął
lekko głową - jakby potrzebowała jego pozwolenia, by kontynuować!
Bez wątpienia miał o sobie wysokie mniemanie. Na nieszczęście
wszyscy w Anglii podzielali tę opinię.
Ale poza jego arogancją, Mina nie mogła go rozszyfrować.
- Zostałam tu ściągnięta z balu, który został wydany po części na
pańską cześć - powiedziała, spojrzawszy mu w oczy.
Uśmiechnął się lekko. -Tak.
I to wszystko, co miał do powiedzenia? To prawie niczego nie
zdradzało. Podjęła kolejną próbę, tym razem mając nadzieję go
zirytować.
-Nie zdecydował się pan zaszczycić go swoją obecnością, Wasza
Wysokość? Czy też nie otrzymał pan zaproszenia?
- Otrzymałem ich kilka.
W jego oczach pojawiły się wesołe iskierki. A więc raczej go to
rozbawiło, niż obraziło, choć nie była pewna, czy śmiał się z pytania,
czy z niej.
Winda dotarła do parteru, zatrzymując się z metalicznym
szczękiem i szarpnięciem. Książę patrzył przez chwilę na Minę zanim
odsunął kratę. Przecisnęła się obok niego i weszła do salonu, myśląc na
głos.
- Jest pan powszechnie uwielbiany w tym mieście, a jednak na
progu pańskiego domu lądują czyjeś zwłoki. - Odwróciła się, by
spojrzeć mu w twarz. - Może to nie groźba, może ktoś próbuje zwrócić
pańską uwagę.
- Powinien był wybrać inną metodę.
Teraz już nawet nie rozbawienie, tylko znowu ta sama obojętność.
Mina zmarszczyła brwi.
- Nie obchodzi pana, że zginął człowiek, Wasza Wysokość?
Pominąwszy domniemaną groźbę, zamierzoną zniewagę lub też

39
inny motyw, jaki miało to morderstwo, nie obchodzi pana, że ten
mężczyzna stracił życie? Popatrzył jej prosto w oczy.
- Nie znam go, podobnie jak Kastylijczyka zastawiającego sidła na
zwierzęta w amerykańskiej puszczy albo mieszkańca Indii
zniewolonego przez Ordę. Czy płacze pani nad losem wszystkich
nieznanych jej ludzi?
Nie płakała nad losem tego człowieka, ale czuła niesprawiedliwość
tego, co go spotkało.
- Nie znam jego imienia, ale nie jest już dla mnie kimś obcym,
jakimś anonimowym człowiekiem żyjącym po drugiej stronie globu.
Dla pana też nie jest już kimś takim, a są spore szanse, że znalazł się
tutaj, ponieważ jest w jakiś sposób z panem związany.
Trahaearn zmrużył oczy i choć znowu pojawiła się w nich iskierka
rozbawienia, był to chłodny i niebezpieczny błysk. Mina zwalczyła
pokusę cofnięcia się i sięgnięcia po broń.
- W takim razie proszę odkryć, kim on jest i dlaczego znalazł się na
progu mego domu... a ja postaram się, żeby ten, kto jest za to
odpowiedzialny, pożałował, że ściągnął na siebie moją uwagę.
Nie miała cienia wątpliwości, że książę tak właśnie postąpi. Mina
zamierzała rozwiązać zagadkę tożsamości tego mężczyzny i jego
śmierci, teraz wszakże miała dodatkowy powód, by dołożyć starań i
sprostać temu zadaniu.
Nie chciała być tą, która ściągnie na siebie uwagę Żelaznego
Księcia.
***
Według Rhysa mogło być wiele powodów, by popełnić mor-
derstwo, lecz tylko strach mógł powstrzymywać sprawcę przed
stawieniem czoła konsekwencjom swego czynu. Ktokolwiek zabił tego
człowieka, był przeklętym tchórzem.
A on pogardzał tchórzami, zwłaszcza tymi, którzy uciekali. Czy
naprawdę myśleli, że on nie ruszy w pogoń?

40
Lepiej, żeby inspektor szybko odnalazła jakieś tropy. Wcześniej nie
zamierzał pozwolić jej na prowadzenie dochodzenia w sprawie tego
człowieka, jednakże nie zgodziłby się, żeby zabrała ciało, gdyby nie
wierzył, że odniesie sukces. Do diaska, gdyby nie jej oględziny, być
może nie zorientowałby się, że nieboszczyk został zrzucony ze
sterowca.
Sterowiec. Idioci. Gdyby ten tchórz - albo ci tchórze - po prostu
zakradliby się na teren jego posiadłości, rozprawiłby się z nimi po
cichu. Ale oni zdecydowali się zaatakować go ze sterowca... zatem
jego odpowiedź będzie utrzymana w tym samym tonie.
Gdy tylko dowie się, kto jest za to odpowiedzialny.
Trzymając frustrację na wodzy, Rhys wyszedł z domu i spacerował
po ogrodach, dopóki nie ochłonął. Minęła prawie godzina, zanim
wrócił; znalazł Scarsdale'a w bibliotece, już porządnie zaprawionego.
Trahaearn nalał sobie brandy, rozglądając się po ogromnym pokoju.
Nie cierpiał jego rozległości. Kiedy budował ten dom, wypełnił go
olbrzymimi pomieszczeniami, sądząc, że będą sprawiać mu
przyjemność po latach spania w ciasnych kabinach i wiecznego
schylania się pod podkładem. Zamiast tego był nieustannie zirytowany.
Scarsdale nie miał tego problemu. Rejter wyciągnął się na sofie i
leżał z zamkniętymi oczami.
- Cyklop Cushing poprzysiągł ci zemstę po tym, jak zwinąłeś mu
spod siedzenia jego „Cerbera", aczkolwiek nie zrobił na mnie wrażenia
dostatecznie głupiego, by zrzucić na twój dom ciało jakiegoś
mężczyzny.
Mówił niewyraźnie. Nawet trzymany ma muszce, Scarsdale nie
wdrapałby się wyżej niż pierwsza reja głównego masztu. A jeśli
domyślił się, że trup został zrzucony ze statku powietrznego, dziw, że
był jeszcze przytomny.
Niemniej jednak, choć mocne trunki rozwiązywały nawigatorowi
język, nigdy nie osłabiały jego zdrowego rozsądku. Rhys nie mógł tego
samego powiedzieć o sobie. Odstawił nietkniętą brandy na biurko.

41
Scarsdale z trudem uniósł się do na wpół siedzącej pozycji. Zasłonił
lewe oko pustą szklanką, a otworzył drugie.
- Jednak słyszałem też, że Cyklop zaraził się syfilisem od ho-
lenderskiej ladacznicy i nie miał na tyle rozumu, by wstrzyknąć sobie
nanity. Jak już weneria dotrze z klejnotów do umysłu, może
dostatecznie mocno ogłupić człowieka.
- Nawet z syfilisem, Cushing by się na to nie odważył.
Poza tym większość wrogów Rhysa nie zamordowałaby nie-
znanego mu mężczyzny, tylko zrobiłaby z tego sprawę osobistą. Nie
zrzuciliby nieznajomego ze statku, jakby pozbywali się śmieci.
- A Czarna Gwardia? - zasugerował Scarsdale. - Może wyśledzili w
jaki sposób odkryłeś i zniszczyłeś ich przemytniczy szlak z Walii?
Niewykluczone. Nawet jeśli Czarna Gwardia odkryła, że to on
zapłacił za okręt podwodny, który terroryzował statki przewożące
niewolników, aż w końcu tylko najbardziej zdesperowani najemnicy
zgadzali się wypływać na tamte wody, Rhys nie podejrzewał, że będzie
chciała brać na nim odwet. Kimkolwiek byli członkowie Gwardii,
utrzymywali w tajemnicy swoje działania i cele, a grożenie mu byłoby
niczym machanie czerwoną flagą przed nosem byka. Jeśli nie zmienili
taktyki, nie zechcą zwracać na siebie uwagi. Nie, zwyczajnie znajdą
nowy przemytniczy szlak i będą dalej handlować niewolnikami,
zbierając fundusze na swoje stowarzyszenie.
- Oczywiście Szalony Machen zabił im czternastu ludzi i nigdy go
za to nie ścigali ani nie zrzucili mu trupa na statek. -Scarsdale machnął
ręką, po czym ponownie położył głowę na oparciu sofy. - Może ta
groźba nie była wymierzona w ciebie. Może ktoś dowiedział się, że ja
tu jestem.
Tak. Większość członków załogi Rhysa dorobiła się wrogów.
Inspektor może właśnie się o tym dowiaduje. Nawet jeśli nikt jej o tym
nie powie, ma piekielnie bystry umysł. Inspektor Wilhelmina
Wentworth z łatwością doda dwa do dwóch.

42
Niech szlag trafi St. Johna za sprowadzenie jej tutaj.
I niech szlag trafi jego arogancję za to, że nie wyrzucił inspektor i
jej posterunkowego za drzwi w chwili, w której przyjechali. Ale Rhys
był taki pewny, że potrafi przewidzieć, jak przebiegnie ta wizyta: że
inspektor będzie służalczym psem z zapałem wykonującym jego
polecania. On zdecyduje, czy na coś mu się przyda, teraz lub w
przyszłości, a potem ją odeśle i sam będzie kontynuował poszukiwania
tchórza, który ośmielił się wtargnąć do jego domu.
Wciąż nie był w stanie stwierdzić, w którym momencie zbiła go z
tropu. Może wtedy, gdy pierwszy raz na niego spojrzała, z wypisanymi
na twarzy inteligencją i determinacją, które nosiła jak ochronną maskę.
A może wtedy, gdy zobaczył żar tlący się w jej oczach, kiedy
zdejmował jej rękawiczkę.
I, do diabła, nie spodziewał się wybuchu pożądania, które poczuł -
nie do inspektor z zimnym, nieodgadnionym spojrzeniem. .. i
rękawiczką należącą do damy.
Wentworth. Nie kojarzył tego nazwiska. Rzadko miał styczność z
arystokratami urodzonymi pod rządami Ordy; nie mieli pieniędzy, by
inwestować, ani towarów na wymianę. Jeśli była wysoko urodzona,
możliwe, że jej matka była ladacznicą pokładającą się z ludźmi Ordy.
Jednak większość z nich uciekła po rewolucji do Ameryki, podobnie
jak większość urodzonych przez nie bękartów mieszanej krwi.
Dlaczego inspektor została w Londynie?
- Kim ona jest?
Scarsdale uniósł głowę. Zerknął na twarz Rhysa i znowu przymknął
oczy.
- Znam to spojrzenie. Na horyzoncie pojawił się piękny statek, a ty
chcesz tego, co ma w ładowni. Temu pozwól odpłynąć, kapitanie.
Trahaearn pokręcił głową. Nawigator źle zrozumiał jego intencje.
Nie chciał jej niczego skraść. Spotkał bardzo niewielu oficerów
rozmaitych formacji, których nie dało się kupić, i wątpił, by

43
Wilhelmina Wentworth do nich należała. Chciał po prostu poznać
jej cenę.
Skrzypnięcie drzwi powstrzymało go przed odpowiedzią. Chwilę
później pani Lavery zapowiedziała Minę.
Inspektor wmaszerowała do środka z wyprostowanymi plecami i
ramionami. Drobna, ale nie słaba. Ciemne oczy omiotły jego sylwetkę,
jej spojrzenie było zimne i oceniające. Nie dostrzegał tego żaru,
którego przebłysk zobaczył wcześniej, ale wiedział, że tam jest. Co
musi zrobić, żeby znowu go zobaczyć?
W hallu czekał rudowłosy olbrzym, obserwując ją. Wyraźnie chciał
ją chronić, ale nie tak jak mężczyzna pragnie ochraniać swoją kobietę.
To nie powinno aż tak ucieszyć Rhysa. Nie miał zamiaru jej
posiąść. Jednakże gdy tylko na nią spojrzał, poczuł pożądanie: nie
cielesną żądzę, lecz silną potrzebę posiadania. Może Scarsdale znał go
lepiej, niż Trahaearn by się spodziewał.
Nieważne jednak, jaki wywierała na niego wpływ, Rhys nie
pozwoli znowu zbić się z pantałyku.
- Skończyła pani?
- Tak. Nikt nie widział upadku ani nie rozpoznał nieboszczyka -
powiedziała. Jak na tak drobną kobietę mówiącą z akcentem z
wyższych sfer, miała głęboki, mocny głos. Żadnej niepewności, żadnej
miękkości. - Jednak kiedy ustalimy jego tożsamość, możemy mieć
więcej pytań, możliwe też, że wtedy poznamy motyw.
- Będzie mi pani wysyłała raporty z wynikami dochodzenia. Jej
miękkie usta zacisnęły się, ale kiwnęła głową.
- Poinformuję superintendent Hale o pańskiej prośbie.
Oboje wiedzieli, że to nie była prośba i że będzie dostawał raporty.
Pozwolił jej na to małe zwycięstwo polegające na nie-przekazywaniu
mu ich osobiście.
Zerknęła na Scarsdale'a, po czym rozejrzała się po bibliotece, a
Rhys zdał sobie sprawę, że po raz pierwszy od wejścia do pokoju
oderwała od niego wzrok.

44
Ostrożność czy ciekawość? Ani jedno, ani drugie go nie sa-
tysfakcjonowało.
Jej spojrzenie zatrzymało się na replice okrętu stojącej na biurku.
- Czy to „Trwoga Marca"?
Dawno temu, na żądanie Wielkiego Chana Złotej Ordy, papież
wysłał grupę uczonych, naukowców i misjonarzy jedwabnym szlakiem
do stolicy Ordy w Xanadu. Wyprawę prowadzili odkrywcy z Wenecji:
bracia Polo i młody Marco Polo. Po dwóch dekadach Marco powrócił
sam; majaczył jak szaleniec o misjonarzach, którzy zostali zgładzeni, i
naukowcach zmuszonych do pracy nad wynalezieniem machin
wojennych. Jego tyrady i nocne lęki stały się legendarnym żartem, ale
dwieście lat później, gdy machiny wojenne Ordy wytoczyły się z Azji,
Europa przekonała się, że powinna była posłuchać Marca. Jako kapitan
„Trwogi Marca" Rhys Trahaearn upewnił się, że Orda, kupcy i
handlarze niewolników go słuchali.
Ale teraz nie miał wiele do powiedzenia.
Jego odpowiedź była bardzo prosta.
-Tak.
Scarsdale usiadł i sięgnął po butelkę z absyntem stojącą na stoliku
przy sofie.
- Trwoga siedmiu mórz! Morski koszmar! - Nalał niewielką ilość
zielonego trunku do swojej szklanki i znowu się położył. -A teraz jesteś
Jego Łajdackością.
Rhys powinien był ograniczyć ilość pochłoniętego przez na-
wigatora alkoholu do momentu odjazdu inspektor.
Na jej ustach pojawił się cień uśmiechu, kiedy podeszła bliżej, by
obejrzeć replikę okrętu.
- Mój młodszy brat jest na pokładzie tego okrętu - powiedziała.
- Szkoli się w korpusie dyplomatycznym? - To pewnie jeden z tych
rozpieszczanych młokosów, którzy traktują „Trwogę" jak statek
wycieczkowy kursujący między Anglią a Karaibami.
- Nie. Andrew jest midszypmenem.

45
A więc nie rozpieszczany. Nawet na okręcie przeznaczonym do
misji dyplomatycznych chłopiec będzie ciężko pracował i uczył się na
oficera, zaczynając od samego dołu hierarchii.
- Niełatwe stanowisko.
- To prawda. - Cicha odpowiedź, zabarwiona rezygnacją i troską,
która zdradziła mu, że inspektor tęskni za bratem. Po chwili,
zerknąwszy na księcia i uśmiechnąwszy się lekko, kontynuowała
poprzednim tonem. - Pan go inspiruje. Pragnie w przyszłości zostać
kapitanem... najlepiej „Trwogi Marca".
Jeśli ten młodzieniec ma szczęście, nie przebędzie tej samej drogi
co Rhys. Jednak zamiast odpowiedzieć, Trahaearn wskazał na
najniższy pokład, gdzie znajdował się kubryk midszypmenów, w
którym trzymali kufry i mieli swoje hamaki.
- Jeśli nie ma akurat wachty, sypia tutaj.
Inspektor przyjrzała się, jakby próbowała wyobrazić sobie to
miejsce, a potem spojrzała na niego.
- Dziękuję.
I naprawdę sprawiała wrażenie wdzięcznej. Nic dziwnego, że
Scarsdale zachował milczenie podczas tej wymiany zdań. Rhys polegał
na nim w kwestii rozmów z arystokratami, przyjaciel miał łagodzić
jego bezceremonialne wypowiedzi, lecz tym razem rejter musiał uznać,
że książę radzi sobie dostatecznie dobrze.
Mina spojrzała na nawigatora.
- Czy jeśli zajdzie potrzeba, bym uwzględniła pana w tych do-
datkowych przesłuchaniach, lordzie Scarsdale, zastanę tu pana?
Rejter uniósł kieliszek, salutując jej.
- Przejrzano mnie! Jako żywo oczywistym zdaje się, że jest biegła
w odkrywaniu tożsamości, więc nasz rozgnieciony na miazgę
przyjaciel jest w dobrych rękach, kapitanie.
Rhys przeniósł spojrzenie na jej dłonie. Były drobne i bardzo
zgrabne, ale inspektor splatała nerwowo palce. Nagle zamarły w
bezruchu. Kiedy z powrotem uniósł wzrok do jej twarzy, zobaczył
lekki rumieniec wypływający na jej policzki.
Scarsdale wychylił kieliszek i sięgnął po kolejny.

46
- Tak, tak, doskonale się pani spisała, lady Wilhelmino, córko
hrabiego Rockinghama.
Patrzyła na niego z ironicznym uśmiechem.
- Ma pan nade mną przewagę, lordzie.
- Gdyż wszyscy słyszeli o pani wyjątkowej urodzie? Jestem
zdruzgotany. Łudziłem się, że wszyscy słyszeli również o moim
nieodpartym uroku.
Czyżby Scarsdale z nią flirtował? Rhys nie był w stanie tego ocenić,
ale nie podobała mu się ta myśl. Nie znał zbyt wielu urodzonych w
Anglii arystokratów, ale Rockingham - tak, to nazwisko poznał.
Regularnie co tydzień, jak z zegarkiem w ręku, hrabina wysyłała mu
list z prośbą o poparcie.
- Pani matka przewodzi Lidze Reformacji Kobiet? Inspektor ze
zdziwieniem uniosła brwi.
-Tak.
Trahaearn obrzucił rozmówczynię uważnym spojrzeniem. Liga
nawoływała do wycofania kobiet z fabryk oraz kopalni i powrotu do
sytuacji, w której zajmowały się domem, w celu naprawienia szkód
wyrządzonych angielskim rodzinom przez Ordę. Stowarzyszenie
chciało, by Korona nagradzała małżeństwa zawierane przez
przedstawicieli niższych klas i wychowywanie dzieci w rodzinnych
domach, zamiast oddawania ich do ochronek. A mimo to, stała oto
przed nim córka damy, która robiła co mogła, by kobiety nie trudziły
się pracą zawodową: detektyw śledczy w płaszczu i zbroi.
Niemal roześmiał się głośno.
- Musi nie cierpieć patrzeć na panią.
Twarz Miny skamieniała, jej spojrzenie zlodowaciało, a uśmiech
stał się cierpki.
- Od wielu lat już nie. Życzę miłego wieczoru, Wasza Wysokość.
Jej suknia zafurkotała, gdy odwróciła się na pięcie i
wymaszerowała z pokoju. Patrzył za nią, zastanawiając się, które z je-
go słów tak ją oburzyły. Do diabła z tym wszystkim. Powinien

47
był zostawić rozmowy z inspektor Scarsdale'owi. Zerknął na
przyjaciela i zauważył, że ten badawczo mu się przygląda.
- Gramy nieczysto, kapitanie?
Rhys zacisnął szczękę. Nieczysta gra to zastraszanie kobiet.
Nieczysta gra to polowanie na niewolników na Walijskim wybrzeżu i
sprzedawanie ich na drugim końcu świata. On nigdy nie znajdował
przyjemności w graniu nieczysto.
Na twarzy nawigatora odmalowało się niedowierzanie.
-Nie wiesz, kim ona jest? - Gdy Rhys nie odpowiedział, stwierdził:
- Wiedziałeś, że jej matka to lady Rockingham.
-Tak.
- Zatem wiedziałeś, kim jest hrabina, ale nie wiesz, co zrobiła? Na
rany Chrystusa, Trahaearn. Wszyscy znają tę historię.
Rhys nie. W odróżnieniu do przyjaciela, nie interesowały go plotki,
czy to przekazywane w rozmowie, czy też drukowane w gazetach.
- Opowiedz mi.
- Trzydzieści lat temu darga Ordy zorganizował oficjalne przyjęcie.
Kazano się stawić wszystkim arystokratom. Żaden z nich nie wiedział,
że Orda zaplanowała na ten wieczór rankor.
To miało wpływ na wszystkich naniterów. Ale na Mongołów nie.
- Jej matka spółkowała z jednym z nich?
- Albo z kilkoma. Kto to wie? Hrabina nie pamiętała albo nie
chciała pamiętać, co wtedy zaszło. Dopóki nie pokazali jej urodzonego
przez nią dziecka. - Scarsdale wykrzywił usta. - Lady Rockingham
spojrzała na swoją córkę... i wydrapała sobie oczy.

48
Rozdział 3

Mina zbyt często bywała obrażana, by rozwodzić się nad uwagą


Żelaznego Księcia, a poza tym nawet Jego Łajdackość przestawał się
liczyć, gdy w małym laboratorium na trzecim piętrze komendy policji
przy ulicy Whitehall stanęła nad stołem, pochylając się nad otwartą
klatką piersiową trupa. Rozsunęła rozmrażające się wnętrzności, ostre
krawędzie nierozpuszczonych jeszcze kryształów lodu były doskonale
widoczne przez szkła jej powiększających gogli.
Każdej zimy na londyńskich ulicach znajdowano ludzi, którzy
umarli z zimna, ponieważ byli zbyt biedni lub zbyt pechowi, by znaleźć
schronienie przed mrozem. Ale teraz dopiero co nastała jesień i noce
były za ciepłe, by zabić nanitera, nie wspominając już o zamrożeniu
jego ciała. Mina musiała więc założyć, że ten człowiek nie zamarzł na
śmierć, o ile oczywiście nie odkryje, że wyprawił się daleko na północ
Stojący po drugiej stronie stołu Newberry przez dłuższą chwilę nie
oddychał przez usta, co zdradziło Minie, że powstrzymuje się od
wygłoszenia jakiejś uwagi, bojąc się zakłócić koncentrację
przełożonej. Mogła tylko mieć nadzieję, że któregoś dnia poste-
runkowy pojmie wreszcie, że kobieta jest w stanie równocześnie badać
ciało i rozmawiać.
- O co chodzi, posterunkowy? - zapytała, nie podnosząc wzroku.
Odchrząknął.
-Proszę o wybaczenie, pani inspektor... Zastanawiałem się, czy jest
pani w stanie określić, jak długo ten mężczyzna był zamrożony.

49
O, dobrze. Nareszcie zapytał. Od samego początku Newber-ry nie
lubił uczestniczyć w obdukcjach. Mina zakładała, że jest po prostu
przesadnie wrażliwy, dopóki nie dowiedziała się, że prawie każdy
rejter, podobnie jak wielu innych mieszkańców Nowego Świata, z
obrzydzeniem myśli o sekcjach zwłok w przekonaniu, że takie badanie
dowodzi braku szacunku w stosunku do zmarłych. Zdaniem Miny
brakiem szacunku byłoby nie przeanalizowanie każdego szczegółu
mogącego doprowadzić do mordercy tego człowieka.
Przez krótki czas, po tym, jak Newberry został do niej przy-
dzielony, z powodu tej jego niechęci inspektor nie miała o nim
wysokiego mniemania - dopóki nie przekonała się, że jego pragnienie
rozwiązania zagadki morderstwa jest równie silne jak jej. Teraz była
zdania, że to jak i gdzie się wychowała daje jej przewagę nad
posterunkowym. Konieczność zmusiła jej ojca do zostania lekarzem i
chirurgiem, a ponieważ nie stać go było na zatrudnienie asystenta,
Mina często występowała w tej roli. I choć przeprowadzanie operacji
na żywych ludziach ogromnie różniło się od otwarcia klatki piersiowej
trupa, metoda dedukcji pozostawała dość podobna. Jej ojciec
obserwował działanie organizmu, by ustalić przyczynę choroby, Minie
wydawało się więc zupełnie naturalne, że powinna zbadać ciało w celu
odszukania dowodów świadczących o przyczynie śmierci. Miała na-
dzieję, że z czasem Newberry również zacznie tak myśleć i że to
pytanie wskazywało, iż zaczął doceniać wagę badania zwłok, nawet
jeśli jego niechęć jeszcze nie zniknęła.
- Nie mam pewności jak długo był zamrożony - powiedziała -
jednak dekompozycja ciała wskazuje, że nie zostało zamrożone od razu
po zgonie.
- Zatem morderca dopiero później się na to zdecydował.
- Na to wygląda. Albo nie zamierzał go zabić i trochę czasu zajęło
mu zdobycie lodu. - Czy zrzucenie zwłok na próg domu Żelaznego
Księcia też było wynikiem późniejszej decyzji?
- Jaki był tego cel?

50
- Może chodziło o zapach. - Mina wsunęła rękę pod prawe płuco.
Palce bolały ją z powodu lodowatego zimna, ale pewnie trzymały
skalpel. - Jeśli zabójca czekał na odpowiednią okazję do zrzucenia
ciała, musiał trzymać je w ukryciu aż do jej nadejścia.
- A jeśli czekałby zbyt długo, ktoś mógłby zwrócić uwagę na odór -
dokończył Newberry.
- Właśnie. Ale możliwe też, że chciał powstrzymać rozkład, by
upewnić się, że nieboszczyk zostanie rozpoznany. - Co mogło być
nietrudne przed uderzeniem ciała w schody, które zmasakrowało
twarz. Mina zakończyła badanie płuca i rozpoczęła oględziny jamy
nosowej. - Na pewno wiemy tylko to, że ten człowiek nie zginął w
Londynie.
Posterunkowy nachylił się, zaglądając w otwartą klatkę.
- Jak możemy być tego pewni?
- Płuca są czyste, a w jego przewodach nosowych nie ma śladów
dymu. - Mina wyprostowała się i przesunęła gogle na tył głowy,
ponuro przyglądając się zwłokom. Mimo że nanity nieustannie
oczyszczały narządy oddechowe, zawsze pozostawał w nich osad. Ten
mężczyzna albo nie mieszkał w Londynie, albo dość długo przebywał
poza miastem. Z pewnością nie zaczerpnął tu swojego ostatniego
oddechu.
Poza tym, chociaż jego sztuczne ramię oznaczało, że miał w swoim
ciele nanocząstki, nie musiał być wcale Anglikiem. Mógł być rejterem,
który przybył do Anglii, by dać sobie wstrzyknąć nanity i odzyskać
utraconą kończynę, mógł też pochodzić z każdego europejskiego
narodu zamieszkującego obecnie Nowy Świat.
- Ma szczęście, że wylądował na progu Żelaznego Księcia
-stwierdziła.
Newberry spojrzał jej w twarz.
- Szczęście?
- Gdyby wylądował gdzie indziej, spocząłby w bezimiennym
grobie. - Nie umarł w Londynie, więc Hale nie autoryzowałaby

51
wydatków na odkrycie jego tożsamości. Dano by informację do
gazet w nadziei, że ktoś mógłby dostarczyć jakichś wiadomości na
temat nieboszczyka, ale bardzo rzadko ktokolwiek rzeczywiście się
zgłaszał. - Skoro dowiedzenie się, kim był ten człowiek, pozwoli nam
ustalić, czy Żelaznemu Księciu zagraża realne niebezpieczeństwo,
superintendent Hale zapłaci za wizytę u Mistrza.
Newberry głośno przełknął ślinę.
- Mistrza Kowalskiego? -Tak.
Było wielu kowali, którzy zajmowali się maszynami od
paro-powozów do parowozów, urządzeniami opartymi na mechani-
zmach sprężynowych i sztucznymi kończynami. Ale tylko jeden
potrafił stworzyć mechaniczne ciało - i był tylko jeden Mistrz
Kowalski.
- Nawet jeśli nie będzie wiedział, do kogo należało to ramię, może
przebadać nanity z mózgu i obejrzeć to, co ten mężczyzna widział
przed śmiercią. Zabierzemy więc obie te rzeczy do jego warsztatu.
- Jakie obie rzeczy, pani inspektor? Mina wzięła do ręki piłę.
- Mózg i rękę.
Twarz posterunkowego pobladła, po czym odmalował się na niej
wyraz ulgi, kiedy dało się słyszeć pukanie do drzwi laboratorium.
Pospiesznie ruszył otworzyć, a Mina się zaśmiała.
Zatem był jednak również nieco zbyt wrażliwy.
Wrócił chwilę później, usiłując nie patrzeć w stronę ciała.
- To była sekretarka z nocnej zmiany. Superintendent oczekuje na
panią w swoim gabinecie.
Gdzie Mina zda sprawozdanie. Przyłożyła piłę do ramienia
zmarłego i zauważyła jak z twarzy podwładnego znikają wszystkie
kolory.
- Zaraz się u niej stawię. Newberry?
- Tak, pani inspektor?

52
- Przynieście więcej lodu.
Posterunkowy wycofał się za drzwi z prędkością wystrzelonego
pocisku.
- Tak jest.
Mina zdjęła zaplamiony krwią fartuch przed wyjściem z labo-
ratorium. Z powrotem przywdziała pancerz i, zapinając klamry, zeszła
na dół po wąskich, skrzypiących schodach. Przemierzyła pogrążony w
półmroku korytarz drugiego piętra. Jej dłonie były wolniejsze od stóp.
Zatrzymała się na chwilę przed gabinetem Hale, by dopiąć kolczugę, i
zerknęła w lewo, gdzie przez spore okno podzielone na mniejsze
kwatery widać było Tamizę... i dalej, w dole rzeki, niemal przesłoniętą
przez dym, wieżę Ordy.
Wstrzymała oddech, a palce zapinające klamrę zadrżały. Nawet po
dziewięciu latach rzut oka na tę złowrogą budowlę powodował bolesny
ucisk w piersi... po którym nadchodziło silne uczucie ulgi, gdy na wpół
dostrzegalny cień nabierał konkretnych kształtów i zniszczenia stawały
się widoczne. Ładunki wybuchowe podłożone przez Żelaznego
Księcia poważnie naruszyły konstrukcję giganta i wieża pochylała się
teraz nad Tamizą jak konający człowiek, a od czasu do czasu na
północny brzeg rzeki spadał kolejny kamień. Rejterzy często
sugerowali zburzenie wieży i wybudowanie w jej miejsce pomnika
upamiętniającego odzyskanie wolności. Przez kilka pierwszych
miesięcy po rewolucji Mina z radością rozebrałaby ją kamień po
kamieniu gołymi rękami. Ale teraz widok ruin był dla niej symbolem
zwycięstwa nad strachem i kontrolą Ordy, dlatego wolała rozwalone
mury niż pomnik.
Rada Regencyjna musiała mieć podobne odczucia. Tymczasem
zostawiła ruiny wieży w spokoju. Być może dziedzic króla Edwarda
zburzy je, gdy osiągnie pełnoletność i zajmie miejsce rady jako regent.
Podobnie jak Andrew, książę miał tylko pięć lat, gdy sygnał radiowy
nadawany przez Ordę nagle się urwał. Dla kogoś tak młodego
mongolska okupacja oraz radość z nagle

53
i niespodziewanie odzyskanej wolności jest bardziej historią niż
wspomnieniem. Kiedy wstąpi na tron, będzie być może wolał zobaczyć
w tym miejscu tablicę pamiątkową, na której zostanie zapisana historia
okupacji, niż zawaloną wieżę.
Być może do tego czasu Mina będzie gotowa zaakceptować
błyszczący monument w miejscu ruin.
Zapięła ostatnią klamrę i przeniosła wzrok na drugą stronę rzeki.
Smog nad Southwark miał słaby pomarańczowy odcień z powodu
ognia, który strawił położone tam kolonie i wciąż jeszcze
gdzieniegdzie się tlił.
Biedaczyska. Nikt nie pragnął powrotu mongolskiej wieży, ale nie
każdy był w stanie znieść zalew emocji, który przyniosło wyzwolenie.
Przyjemność, nienawiść, strach nie prześlizgiwały się już po
powierzchni świadomości, podobnie jak ból. Kiedy intensywność
uczuć stawała się nie do zniesienia, wielu naniterów szukało
zapomnienia w mrokach tamtej dzielnicy, nie dbając o to, że
wymieniają jednego niewolącego ich pana na drugiego: Ordę na fajkę z
opium. Nikt jeszcze nie wiedział, ilu z tych fajczarzy zginęło podczas
pożarów. Nawet gdy któryś z nich zdawał sobie sprawę, że budynki
zajmują się ogniem, mógł być zbyt otumaniony, by wydostać się na
zewnątrz. Mina miała nadzieję, że nie czuli, jak trawią ich płomienie - i
że ci, którzy przeżyli, wyleczą się z uzależnienia i przystosują do
nowych warunków życia. Przed bólem i silnymi emocjami nie da się
uciec, ale mogliby po prostu... spróbować ich nie odczuwać.
Ona tak właśnie robiła. Zakładała, że tak też właśnie postępowała
większość naniterów wychowanych w czasie mongolskiej okupacji.
W tej chwili musiała odsunąć na bok żal i się skupić. Odwróciła się
od okna i zastukała do drzwi Hale. Kiedy superintendent od-
powiedziała, Mina wyprostowała plecy i spróbowała zapomnieć, że ma
na sobie absurdalną żółtą suknię z malutkimi rękawkami
i gołe ramiona. Od pierwszego dnia szkolenia przełożona kładła
nacisk na niezbędny dla inspektora - zwłaszcza kobiety – odpo-

54
wiedni wygląd, który sugeruje pewność siebie i podkreśla autorytet.
Mina musiała teraz wyrazić swoim zachowaniem to, czemu przeczył j
ej strój.
Kiedy weszła, gabinet oświetlała tylko jedna lampa, rzucając ciepłe
światło na wiszącą na ścianie mapę Londynu. Superintendent Hale,
wysoka kobieta o pociągłej bladej twarzy, siedziała za biurkiem,
przeglądając plik kagramów. Pomimo późnej godziny, przełożona
wyglądała, jakby w ogóle nie wyszła z pracy: jej siwiejące kasztanowe
włosy były upięte w kok z tyłu głowy, żakiet miała zapięty pod szyję.
Mina nie była zdziwiona, że na krześle naprzeciwko Hale siedzi
Douglas Sheffield; słyszała, że niedawno wrócił z Manhattanu. Jego
ubranie było wygniecione, a kamizelka krzywo zapięta. Wyglądał,
jakby wstał z łóżka i ubrał się w pośpiechu, by towarzyszyć Hale.
Nawet superintendent policji nie mogła w środku nocy samotnie
wędrować przez miasto, a przemysłowiec zawsze dbał o swoje
interesy. Mina nie wiedziała, co cenił wyżej: wdowę Hale czy
sterówce, które w Manhattanie zapewniły jego rodzinie fortunę. Jednak
jego oddanie dla obudwu było niekwestionowane.
Uniósł się, kiedy inspektor weszła, po czym z powrotem opadł
ciężko na krzesło, wykasłując powitanie w chusteczkę.
Superintendent obrzuciła podwładną spojrzeniem, na chwilę
zatrzymując wzrok na żółtej spódnicy.
- Widzę, że pojęliście pilną naturę tej sprawy.
-Tak, pani superintendent. Pojechaliśmy na wyspę prosto z,
Devonshire House.
Hale wskazała kablograf zajmujący powierzchnię podłużnego stołu
stojącego pod ścianą.
- Otrzymałam już depesze od szefa policji i burmistrza. Spo-
dziewam się, że rano nadejdzie też kagram od rady królewskiej.
Powiedzcie mi coś, co sprawi, że nie zjawią się tu osobiście albo nie
wezwą mnie do siebie.
Nie byli bynajmniej zainteresowani zmarłym. Sheffield też nie. W
jego oczach błyszczała ciekawość i chociaż Mina wolałaby

55
złożyć raport tylko przed Hale, przełożona dała jej jasno do zro-
zumienia ponad półtora roku temu, że może mówić otwarcie w jego
obecności. Mina podejrzewała, że superintendent miała szczęście
znaleźć zaufanego mężczyznę, z którym mogła dzielić łoże - jednakże
z powodu zawodowych powiązań Sheffield, mówiąc w przenośni,
sypiał w wielu innych łóżkach.
Mina tylko raz podniosła tę kwestię. Zbyt wysoko ceniła swoją
pracę, by uczynić to ponownie.
- Żelazny Książę jest cały i zdrowy - powiedziała. - Nie sądzę, by w
najbliższym czasie zagrażało mu niebezpieczeństwo.
-Rozsyłając wiadomości, pominę określenie „w najbliższym
czasie", inaczej ryzykowałabym bombardowanie kagramami z
pytaniem, jakie niebezpieczeństwo może zagrażać mu później. - Hale
wykrzywiła usta i odchyliła się na krześle. -Przywieźliście ciało? Kim
jest zmarły?
- Nie udało mi się jeszcze ustalić jego tożsamości.
- W takim razie powiedzcie, co już wiecie.
Żałośnie mało, co stało się jeszcze wyraźniejsze, gdy Mina
raportowała swoje ustalenia, włączając w to podejrzenia dotyczące
sterowca i potrzeby konsultacji z Mistrzem Kowalskim.
Hale skrzywiła się na ten wydatek, ale zaaprobowała go.
- Czy waszym zdaniem Anglesey jest w jakiś sposób zamieszany w
sprawę? - zapytała, przyglądając się uważnie podwładnej.
Inspektor zastanowiła się nad odpowiedzią. Sugestia, że Żelazny
Książę może być odpowiedzialny za śmierć innego człowieka,
musiałaby być przekazana delikatnie. Na szczęście mogła zupełnie
szczerze odpowiedzieć:
- W tej chwili jedyne, co łączy księcia i ofiarę, to miejsce od-
nalezienia zwłok. Nie zaobserwowałam nic, co sugerowałoby jego
osobisty udział w śmierci tego mężczyzny.
- Czy jest w to zamieszany? - wtrącił się Sheffield, zaśmiawszy się z
niedowierzaniem. - Oczywiście, że tak. Być może Anglesey go nie
zabił, ale ten niegodziwiec z pewnością miał w tym

56
swój udział. Zapewne wysłał tego mężczyznę, by rozprawił się z
którymś z jego wrogów lub by wymusił coś na innym kupcu i tak się to
skończyło.
Mina miała podobne przemyślenia. Ten, kto zrzucił trupa ze statku,
chciał przekazać konkretną wiadomość, ale było prawdopodobne, że to
odpowiedź na wcześniejszą groźbę Żelaznego Księcia.
Jednak nie sądziła, że Trahaearn zataiłby tego typu sprawę -nie po
tym, jak otwarcie ostrzegł ją, że St. John straci życie, jeśli jest
powiązany z tą sprawą, i nie po złożeniu obietnicy, że morderca
pożałuje ściągnięcia na siebie jego uwagi. Jeśli Żelazny Książę
wiedziałby, kim był ten człowiek, nie wpuściłby policji za bramę i nie
pozwoliłby jej przesłuchać służby. Nie, już planowałby zemstę.
- Że też ktoś taki otrzymał godność księcia. - Sheffield opuścił
chusteczkę i wykrzywił usta z niesmakiem. - To obraza tego tytułu. On
nie wie, co to honor i obowiązek. Tylko bałwochwalcza cześć, którą
jest otoczony, ratuje go przed stryczkiem i nawet to morderstwo
zostanie mu wybaczone.
Mina się zjeżyła. Choć sama miała o Trahaearnie podobne zdanie,
rejter nie miał prawa oceniać uczynków Żelaznego Księcia ani osądzać
naniterów, którzy cenili go wyżej od każdego innego człowieka łub
tytułu.
Hale obrzuciła Sheffilda surowym spojrzeniem.
- Jeśli jego wina polega tylko na tym, że przysporzył sobie wroga,
to nie zrobił nic, co wymagałoby wybaczenia.
Nie była to odpowiedź, jaką wygłosiłaby Mina, ale doceniała ją.
Hale była rejterką, ale zniszczenie wieży jej także przyniosło wolność,
może dzięki temu lepiej rozumiała, dlaczego Żelaznego Księcia
otaczano czcią. W Manhattanie Hale była zastępcą swojego zmarłego
męża, głównego inspektora. Kiedy umarł, nie pozwolono jej go
zastąpić ani dalej pracować na tym samym stanowisku, mimo że miała
doskonałe kwalifikacje. Była jedną z pierwszych osób, które wróciły z
Nowego Świata i wstąpiła

57
w szeregi świeżo powołanej do życia i dramatycznie potrzebującej
ludzi Metropolitalnej Policji Londynu.
Sheffield znów zakasłał. Wyraz twarzy Hale złagodniał,
zmarszczyła brwi, być może zastanawiając się, czy mężczyzna w
końcu ulegnie i odwiedzi kowala lub lekarza, który wstrzyknie mu
krew zainfekowaną nanocząstkami. Słysząc jego kaszlnięcia, Mina też
się nad tym zastanawiała. Musiałby otrzymać specjalną zgodę na
powrót do Manhattanu po otrzymaniu zastrzyku, ale miał dostatecznie
dużo pieniędzy na łapówki i dostatecznie dużo władzy, by nawet strach
Nowoświatowców przed nanitami nie wpłynął na jego interesy i
pozycję.
Jednakże zapewne to sam Sheffield musiał pokonać strach przed
zakażeniem nanitami.
Hale ponownie spojrzała na Minę.
-Poinformuję szefa policji, że potwierdzamy tożsamość denata i
motyw zbrodni... oraz że przewidujemy rychłe ujęcie sprawcy.
Mina powstrzymała uśmiech.
- Tak jest, pani superintendent.
- Panie Sheffield, czy mógłby pan, proszę, nakręcić maszynę. - Hale
wybrała karty literowe ze stosu na biurku, układając je tak, by
utworzyły wiadomość. Przy kablogramie Sheffield zaczął kręcić korbą
maszyny elektrostatycznej, podnosząc napięcie w butelkach
lejdejskich. Nagle, jakby przypominając sobie o obecności Miny, Hale
podniosła wzrok i głos, by przekrzyczeć maszynę. - Możecie odejść,
pani inspektor. Wysyłajcie mi kagramy informujące ze szczegółami o
każdym postępie w śledztwie, począwszy od relacji z porannego
spotkania z kowalem.
Żeby Hale mogła przekazywać informacje swoim przełożonym.
Mina kiwnęła głową.
- Tak jest. Dobrej nocy, pani superintendent. - Spojrzała na
mężczyznę. - Panie Sheffield.
Skinął jej głową, zanim odwrócił się na krześle.
- Milady.

58
„Pani inspektor". Mina niemal go poprawiła, ale ugryzła się w
język.
Kiedy się odwracała, zauważyła, jak Hale zaciska usta i rzuca
Sheffieldowi karcące spojrzenie. Superintendent nie uznawała
stawiania tytułu nad rangą.
Sheffield nie był taki zły, ale musiałby wyprostować kilka spraw,
zanim Hale zgodziłaby się zamienić któryś ze swoich tytułów na
stanowisko jego żony.

59
Rozdział 4

Kiedy Mina zeszła na śniadanie, jej rodzice siedzieli już przy


jednym końcu stołu, ubrani w dostateczną ilość warstw, by ochronić
się sprzed chłodem panującym w pokoju. Bladoszare światło
wczesnego poranka przesączające się przez okna sugerowało raczej
mżawkę niż promienie słońca i wszystko, na co padło, sprawiało
wrażenie zmoczonego kroplami deszczu.
W tym oświetleniu nawet włosy jej matki wydawały się matowe.
Hrabina odezwała się bez odrywania wzroku od gazety czytanej przez
męża, rozpiętej na specjalnej maszynie.
- Zapomniałaś nakręcić zegarek, Mino.
Mina nie sądziła, że będzie jej potrzebny. Noc była bezsenna... z
wyjątkiem pory, o której powinna była wstać.
- Tak.
- W takim razie wychodzisz już?
- Jeszcze nie. Newberry przyjedzie po mnie dopiero za kwadrans.
Mina nałożyła sobie gotowane jajko i cienko pokrojony tost. Proste
danie, ale tosty ich kucharza nie miały sobie równych, nawet jej matka
nie wynalazła jeszcze maszyny, która mogłaby je podrobić. Ku
zaskoczeniu Miny, zostały jeszcze kiełbaski, które ojciec dostał od
rzeźnika jako zapłatę za wstrzyknięcie na-nitów jego
nowonarodzonemu dziecku. Gdyby jej bracia Henry i Andrew wciąż tu
mieszkali, nie zostałby po nich nawet tłusty ślad. Czując nagły
przypływ tęsknoty, nałożyła sobie kiełbaskę i usiadła naprzeciwko
matki.

60
Nalała sobie taniej libereńskiej kawy i udawała, że nie widzi, jak
siedzący po lewej stronie ojciec podnosi wzrok znad gazety i poddaje
ją uważnemu badaniu: wiedziała, że szuka siniaków lub sztywności w
jej ruchach. Przez pierwsze lata po rewolucji próbowała je ukrywać,
dla niepoznaki bijąc się z braćmi. Nie było to zbyt mądre, ponieważ jej
ojciec i tak nie dawał się nabrać, lecz nie mogła znieść gniewu i
bezradności w jego oczach za każdym razem, gdy wracała do domu ze
spuchniętą wargą lub siniakiem na policzku. Bójki z braćmi pozwalały
mu przynajmniej coś zrobić, nawet jeśli była to tylko reprymenda
udzielona synom.
Na szczęście ostatnio nie musiała ukrywać żadnych obrażeń -a
dokładniej, od kiedy Newberry został do niej przydzielony.
Towarzyszący jej na każdym kroku kolos skutecznie odwodził
wszystkich od atakowania jej, nieważne jak bardzo nienawidzili Ordy.
Gdyby nie posterunkowy, jej bracia nigdyby nie pomyśleli, że
mogą bez wyrzutów sumienia opuścić rodzinny dom. Najpierw
praktyczny Henry wyjechał do Northampton, by się przekonać, czy jest
w stanie doprowadzić do porządku i uzyskać jakiś dochód z
posiadłości, której nikt z ich rodziny nie widział od dwustu lat. Potem
Andrew zrobił pierwszy krok w kierunku kariery w marynarce. Jej
wzrok padł na puste krzesło młodszego brata. „Trwoga Marca"
powinna była już dopłynąć do Karaibów, a zatem jego listy dotrą tu z
Antyli Francuskich w ciągu kilku tygodni. Była ciekawa, czy napisze,
jak bardzo nienawidzi okrętu, czy jak bardzo go uwielbia.
Dziwne, że nie była w stanie tego odgadnąć. Inaczej niż u
Henry'ego, którego żelazny zdrowy rozsądek mógł rywalizować z
rozsądkiem ojca, charaktery Andrew i Miny były połączeniem cech
obojga rodziców, choć żadne nie było tak wrażliwe jak matka, której
emocji nie była w stanie stłumić nawet Orda. Zazwyczaj odczucia i
reakcje Andrew były takie same jak Miny, ale nie była w stanie
przewidzieć, czy jej spodobałoby się życie

61
na statku. Czy brat będzie sarkał na rygor na pokładzie „Trwogi",
czy cieszył się wolnością, jaką daje pływanie po otwartych wodach, i
każdym nowym widokiem, którego dostarczy mu podróż? A jeśli i to, i
to, które uczucie okaże się silniejsze?
Ale bez względu na to, jakie były jego odczucia, jedno wiedziała na
pewno: że będzie wdzięczny za okazję do przekonania się o tym,
zamiast zastanawiania się nad tym. Podobnie Mina będzie za to
dozgonnie wdzięczna Hale - i za znalezienie pracy, która tak idealnie
jej odpowiadała.
Ojciec zakończył milczące badanie i wrócił do czytania gazety,
wciskając przycisk obracający stronę. Mimo że szybciej byłoby
przełożyć kartę ręcznie, każdy, kto mieszkał z hrabiną, szybko uczył
się prostej przyjemności płynącej z obserwowania działania dobrze
zaprojektowanej maszyny. Rylec z gumową kulką na końcu powoli
przewrócił stronę, ukazując oczom Miny karykaturę urzędnika Ordy:
szczurza twarz, oczy będące tylko poprzecznymi kreskami
narysowanymi mocnymi pociągnięciami ołówka, cienki wąsik nad
bulwiastymi wargami.
Spojrzała w talerz. Czytanie historii, która towarzyszyła rysunkowi,
nie było konieczne: powtarzała się wielokrotnie w ciągu ostatnich
kilku miesięcy. Kilku mongolskich oficjeli, którzy nie uciekli lub nie
zostali zabici podczas rewolucji, zostało uwięzionych w Newgate,
spędzili tam ostatnie dziewięć lat. Teraz byli sądzeni za zbrodnie
dokonane podczas okupacji. Jak do tej pory wszyscy zostali uznani za
winnych i skazani na powieszenie. Bez wątpienia ten sam los spotkał i
tego urzędnika.
Kiedy strona skończyła się obracać, Mina znowu uniosła wzrok. Jej
matka czytała razem z ojcem, gazeta była malutkim, odwróconym do
góry nogami obrazem odbijającym się w jej srebrnych oczach.
Inspektor nie miała szans odczytać drobnego druku z tej samej
odległości, nie mówiąc o czytaniu odwróconego tekstu. Krótko po tym,
jak Mistrz Kowalski przeszczepił jej mechaniczne oczy, matka
próbowała wytłumaczyć im, jak postrzega przez nie wszystko dookoła.
Wspominała o teleskopach,

62
goglach powiększających i blasku ognia, a potem się poddała,
sfrustrowana niemożnością opisania tego, co widzi. Sprawa była
jednak jasna: wzrok hrabiny był nie tylko ostrzejszy, był zupełnie inny.
Widziała nie tylko kolory i kształty, ale także temperaturę. Potykała się
o sprzęty przez niemal rok - dużo częściej niż kiedy była kompletnie
niewidoma - zanim wreszcie nauczyła się interpretować obrazy
przekazywane jej przez nowe oczy.
Mina nigdy nie zapytała, jaką cenę wyznaczył Mistrz za oczy jej
matki, ale po sześciu latach dług wciąż nie został spłacony. Automaty
hrabiny sprzedawały się w jego sklepach po zawrotnych cenach, lecz
po tym, jak kowal zabierał swoją część, dla nich zostawał psi grosz.
Ramię trupa musiało sporo kosztować. Być może on albo jego
rodzina mieli pieniądze - jednak jeśli wciąż był zadłużony, Mistrz
będzie miał informacje dotyczące ostatniego miejsca pobytu zabitego.
Wieść głosiła, że jeśli ktoś nie zapłacił raty, Mistrz zawsze go
odnajdywał.
Informacje o tym, gdzie mógł przebywać ten człowiek, mogły się
przydać. Lecz wszystko, czego Mina potrzebowała, to nazwisko.
Maszyna do czytania znowu kliknęła. Kiedy rylec wolno
przewracał stronę, odezwał się ojciec.
- Dopóki twoja matka nie zobaczyła krwi na sukni, była pewna, że
przekupiłaś młodego Newberry'ego, żeby pomógł ci uciec z balu.
Mina zaśmiała się i zobaczyła uśmiech pojawiający się na chwilę
również na ustach matki. Nikt nie mógł zarzucić jej ojcu niskiej
wydajności. W jednym zdaniu potrafił zażartować z nich obu.
Brązowa broda skrywała większość uśmiechu hrabiego, ale kąciki
wąsów uniosły się, gdy kontynuował.
- Tymczasem ja podejrzewałem, że pobrudziłaś ją specjalnie, by
przekonać matkę. Krew nie była świeża.
Ojciec najprawdopodobniej dokładnie obejrzał materiał, by
przekonać się, czy krew nie należy do Miny.

63
- To prawda. Nieboszczyk był przez jakiś czas zamrożony.
-Spojrzała na hrabinę. - Czy suknia jest zniszczona?
- Prawdopodobnie. - W jej głosie nie było przygany, tylko
zrezygnowanie i akceptacja. Wydawała się mocno przybita.
-Zobaczymy, co Sally uda się uratować z materiału.
- Niestety Newberry nie pomyślał o przywiezieniu mi ubrań. - Mina
spojrzała na swoje czarne spodnie i wysokie buty z szeroką cholewką.
Powinna była w ten sposób ubrać się na bal. Ludzie równie dobrze
mogli ją zobaczyć w jej prawdziwym wcieleniu... chociaż to pewnie
nie miało znaczenia. Mogła przespacerować się nago po Oxford, a i tak
wszyscy dostrzegliby jedynie jej mongolskie rysy
- Udało ci się porozmawiać z panem Mouttenem? - Mina spojrzała
na ojca.
Pacjenci hrabiego byli często w jeszcze gorszej sytuacji finansowej
niż jego rodzina i rzadko otrzymywał zapłatę w pieniądzach.
Przyjmował wszystko - kurczaki, jedzenie, usługi, ale najchętniej witał
zepsute maszyny, które służyły potem jego żonie do budowy
konstrukcji sprzedawanych w warsztacie Mistrza Kowalskiego. Pensja
Miny wystarczała tylko na bieżące wydatki. Po zapłaceniu podatków,
które były niemal równie wysokie jak za czasów Ordy, i opłaceniu
kucharza i dwóch pokojówek -zdecydowanie zbyt małej ilości służby
niż wymagał tego ich dom, nawet wziąwszy pod uwagę, że większość
pokoi była wyłączona z użytku - to, co im zostawało, ledwo
wystarczało na życie.
Hrabiego doszły wieści, że osobisty lekarz tego rejtera uciekł z
powrotem do Nowego Świata. Aby zdobyć trochę dodatkowej
gotówki, ojciec Miny zamierzał zaproponować swoje usługi temu
dżentelmenowi.
- Jestem - powiedział teraz, nadymając się w parodii rejtera i
przedrzeźniając jego płaski akcent - niezwykle miłym człowiekiem, że
oferuję taką przysługę.
Przysługę? To nie brzmiało obiecująco.

64
- W zamian za co?
- Jego szacunek? Referencje? - Hrabia pokręcił głową, wy-
puszczając powietrze z płuc. - Ciężko powiedzieć. Ale najwyraźniej
zapłata nie przyszła Mouttenowi do głowy.
Czyżby zakładali, że praca była hobby jej ojca? Niech diabli porwą
tych ograniczonych umysłowo rejterów. Co do diaska jadali w
Manhattanie? Powietrze? Może jedzenie spadało im z nieba i samo
układało się przed nimi na złotych talerzach.
A może uważali, że usługi lekarza wyszkolonego przez Ordę nie
były nic warte. Aroganccy bigoci z tych rejterów - z nich wszystkich.
-Może to i dobrze... - ciągnął spokojnym głosem hrabia, Mina nie
rozumiała, jak może być tak opanowany, kiedy ona kipi ze złości, a z
uszu niemal bucha jej para. - Doradziłbym im wszystkim, żeby dali
sobie wstrzyknąć nanity, a żaden z nich nie chce o tym słyszeć.
Matka uniosła głowę i wskazała gazetę.
-1 tak nie będą mogli tego zrobić, kiedy już Partia Wolności dopnie
swego.
W odróżnieniu od wszystkich innych nacji Nowego Świata, Anglia
nie zakazała wstrzykiwania ludziom krwi zainfekowanej nanitami.
Każdy lekarz lub kowal mógł podać taki zastrzyk. Z zabiegiem nie
wiązało się żadne ryzyko: niektórzy ludzie w ciągu kilku pierwszy
godzin dostawali niegroźnej odmiany nanitowej gorączki, ale Mina
nigdy nie słyszała, by ktoś zmarł od zastrzyku, a jej ojciec zaaplikował
zarażoną krew tysiącom, w większości dzieciom.
Jednak zagadnieniac zdrowia obchodziły Partię Wolności znacznie
mniej niż same nanocząstki, które stały się główną sporną kwestią
nadchodzących wyborów powszechnych. Nie powinny nią być, ale
teraz, kiedy rejterzy odzyskiwali miejsca w parlamencie, a kupcy
wykorzystywali swoje wpływy w małych miasteczkach, by zapewnić
sobie korzystne wyniki w swojej okolicy, Partia Wolności sprawiła,
że sami naniterzy

65
występowali przeciwko własnym interesom. Polityczni oponenci
dyskutowali, czy naniter powinien sprawować funkcje publiczne lub je
dziedziczyć, powołując się na niebezpieczeństwo płynące z tego, że na
decyzję sędziego lub ustawodawcy można by wpływać za pomocą
sygnału radiowego. Zwracanie uwagi na fakt, że Orda nie kontrolowała
myśli, nie pomagało zbyt wiele, ponieważ Orda uczyniła przecież z
króla Edwarda marionetkę i pociągała za sznurki tak mocno i tak
często, że stracił rozum.
Strach przed byciem kontrolowanym był spuścizną Ordy i Partia
Wolności nie robiła nic, by rozwiać te obawy. Paranoja stała się tak
powszechnym zjawiskiem, że Mina słyszała opowieści o Czarnej
Gwardii - tajnych agentach Ordy, którzy pod osłoną nocy zakradali się
do domów naniterów, unieruchamiając ich nanocząstki i czyniąc ich
bezbronnymi albo zabierając, by sprzedać ich jako niewolników.
Mina nie wiedziała jak wiele listów napisał jej ojciec do arysto-
kratów i wpływowych kupców, wskazując, że zdrowy rozsądek
powinien wygrać ze strachem, ale poświęcał temu niemal każdy dzień.
Kiedy Parlament rozpocznie obrady, ojciec będzie w ciągu dnia zajęty
kwestiami poruszanymi na posiedzeniach Izby Lordów - i będzie mógł
zająć się mniejszą ilością pacjentów.
Znowu będą musieli zacisnąć pasa.
- Zrobię, co będę w stanie, kochanie. Być może przekonamy więcej
ludzi przed wyborami.
Hrabina westchnęła i kiwnęła głową.
-1 mimo wszystkich moich wysiłków, nie spodziewam się żadnych
nowych członkiń na wieczornym spotkaniu Ligi. Mino, proszę,
powiedz nam, że tobie udało się zdziałać więcej niż twoim rodzicom.
Nie udało się: nie wiedziała nawet kto został zamordowany. Ale
była zdecydowana to zmienić.
- Poznałam Żelaznego Księcia i spędziłam kilka godzin w jego
domu - oznajmiła i, choć nie podniosła wzroku, poczuła nagły

66
wzrost zainteresowania ze strony rodziców. - Wiedział, kim jesteś,
matko. Wspomniał o twojej Lidze.
Hrabina gwałtownie wciągnęła powietrze i złapała się za serce.
Kilka razy otworzyła i zamknęła usta, zanim wyszeptała:
- Nie kłamiesz.
Matka Miny była w stanie rozpoznać, gdy ktoś kłamał w rozmowie
z nią, wykrywała zmianę temperatury ciała i mimowolne ruchy mięśni
twarzy. Możliwe, że to był kolejny powód jej dzisiejszej melancholii.
Jak wiele kłamstw powiedziano jej wczoraj prosto w twarz?
Teraz uśmiech rozpogodził jej delikatne rysy.
- Tylko popatrz, kochanie - odezwał się jej mąż. - Dotarłaś do
większej ilości ludzi, niż sądzisz.
- To dzięki duplikatorowi listów. Nigdy nie miałabym dość czasu,
by napisać ich tak wiele, gdyby maszyna nie rejestrowała ruchów
mojego pióra. - Zaśmiała się niespodziewanie. - Jeśli dalej będę co
tydzień wysyłała mu listy, może dołączy do Ligi tylko po to, by
powstrzymać ich dalszy napływ.
Mina się uśmiechnęła. Najprawdopodobniej jej matka właśnie tak
postąpi. Podniosła wzrok i napotkała wbite w nią spojrzenie srebrnych
oczu.
- A jakie wrażenie on zrobił na tobie?
-Jest onieśmielający; zarówno jego potężna sylwetka, jak i sposób
zachowania wzbudzają strach. - I sprawił, że płonęła i z zażenowania, i
z gniewu. - Nietrudno zrozumieć, dlaczego tak wielu kapitanów
poddało mu swoje statki bez jednego strzału. Ja też bym tak zrobiła.
- Nie, Mino - zaprotestował hrabia. - Ty byś odpowiedziała ogniem.
Żelazny Książę zaatakował ją uwagą o matce, a jednak Mina nie
odpowiedziała atakiem na atak. Wycofała się. Jego wypowiedź była
albo bezmyślna, albo okrutna, a Trahaearn nie zrobił na niej wrażenia
człowieka, który rzuca nieprzemyślane uwagi.

67
Zatem było to okrucieństwo, a tego zaznała już dość w swoim
życiu. Ale pozwolenie sobie na wybuch gniewu w jego obecności
byłoby nierozsądne; wycofanie się było mądrzejszym rozwiązaniem.
Zabawił się jej kosztem, a teraz, kiedy zniknęła mu z oczu, zapomni o
niej.
- Nie zrobiłabym tego, gdyby dysponował większą siłą ognia -
stwierdziła.
Jej rodzice wymienili spojrzenia. Matka lekko wykrzywiła usta.
- Tak, domyślam się, że ma całkiem spore działo - powiedziała,
nabijając kiełbaskę na widelec.
Kaszel ojca brzmiał jak tłumiony śmiech.
O, niech to. Co też rozpętała, wspominając o księciu? Mogła winić
tylko siebie, skoro sprawiła, że matka odzyskała dobry humor.
- Być może. Ale jestem pewna, że gdyby przyjrzał się zawartości
ładowni, od razu straciłby zainteresowanie.
- Czy jest tak przystojny, jak to przedstawiają rysunki w gazetach? -
dopytywała dalej hrabina.
Mina dała za wygraną.
- Tak. Przystojny i uczynny. Uratował moją rękawiczkę przed
pewnym zniszczeniem.
- Dzięki niebiosom, że go mamy. - W głosie matki nie było cienia
sarkazmu.
Kąciki wąsów hrabiego się uniosły.
- Wciąż jest prawdziwym bohaterem. Mina zmarszczyła brwi. To
prawda. Kto zatem był odmiennego zdania?
***
Budynek na Narrow należący do Mistrza Kowalskiego stał tak
blisko Tamizy, jak to tylko było możliwe bez ryzykowania osunięcia
się do rzeki - fragmenty innych domów w pobliżu kuźni rzeczywiście
często wpadały do wody. Położona na południowym końcu Limehouse
Narrow była kiedyś ulicą. Teraz tylko ją

68
przypominała, zamieniwszy się w krętą ścieżkę między niszcze-
jącymi budynkami, z których na brukowany chodnik sypał się gruz.
Mina poinstruowała Newberry'ego, aby podjechał tak blisko
warsztatu Mistrza, jak tylko pozwalały na to rumowiska. Poste-
runkowy zatrzymał wóz przed strawionym ogniem browarem, za
paropowozem, na którego koźle siedział mężczyzna o wyglądzie na
tyle groźnym, by odstraszyć potencjalnych złodziei... o ile sam nie
ukradnie ich wozu.
Podczas gdy Newberry blokował koła, Mina wysiadła i spojrzała w
dół ulicy, oddychając przez usta. Smród dolatujący z rzeźni po drugiej
stronie rzeki i garbarni położonych dalej na wschód wisiał w
powietrzu, pokonując nawet zapach dymu i rzeki. Niewielkie grupki
robotników, którzy nie znaleźli pracy w jednej z odlewni lub przy
naprawie statków w stoczni, stały na chodniku, mając nadzieję, że ktoś
da im zajęcie na ten dzień. Obok Miny przebiegł posłaniec -
prawdopodobnie chłopiec z Ochronki. Był czysty i miał różowe
policzki, z takim wyglądem zupełnie nie pasował do tego miejsca.
Robotnicy nie patrzyli na niego równie podejrzliwie i z nienawiścią
w oczach jak na Minę. Jednak ona niemal nie zwracała na nich uwagi,
mijając ich. Nie będą jej niepokoić, nie ze względu na szacunek dla jej
munduru lub strach przed idącym za nią Newberrym. To Mistrz był tu
jedyną władzą. A jeśli ktoś zjawiał się na Narrow, prawdopodobnie
miał do niego sprawę, a nikt nie ważył się ingerować w interesy
Mistrza.
Mina zerknęła przez ramię na posterunkowego, widząc, że spiął się,
zrozumiawszy, że to nie jego obecność odstrasza robotników.
Przewidziała jego zdenerwowanie i zadbała, by miał zajęte ręce: niósł
drewnianą skrzynię pełną lodu, w której znajdowały się mechaniczne
ramię i mózg. Jeśli policjant pochodzący z Manhattanu wchodził na
Narrow z dłonią na broni, było spore ryzyko, że nie obejmie go
ochrona Mistrza.
Newberry rozglądał się ciekawie.

69
- Który to, pani inspektor?
Mina wskazała trzypiętrowy, zbudowany z cegieł magazyn. Robił
wrażenie obskurnego i nadgryzionego zębem czasu, ale konstrukcja
budynku była nienaruszona, a we wszystkich oknach widać było
szyby. Z wysokich kominów nieprzerwanie wydobywały się chmury
pary i czarnego dymu.
- Nie ma żadnego znaku nad wejściem. Jak ludzie odnajdują to
miejsce?
Mina zakładała, że mówiąc „ludzie", podwładny ma na myśli
rejterów. Wszyscy inni wiedzieli, jak tu trafić. Kuźnia była kiedyś
warsztatem, w którym Orda dokonywała modyfikacji, jedynym
miejscem bardziej przerażającym niż wieża.
- Jeśli naprawdę potrzebują tego, co oferuje Mistrz, znajdują je.
Choć niektórzy, gdy już je znaleźli, nie byli w stanie wejść do
środka. Dla tych była gospoda Młot i Łańcuch leżąca tylko trzydzieści
kroków dalej w dół ulicy - tam odnajdywali odwagę na dnie kufla. Inni
udawali się tam dla taniego jedzenia - albo bójki. Bez względu na to,
czego szukali, wchodząc do Młota i Łańcucha, klienci równie dobrze
mogli zostać wyrzuceni, co wyjść o własnych siłach.
Ale nikt nie odważyłby się wyrzucić czarnowłosego olbrzyma,
który wyszedł teraz przez drzwi i stanął jej na drodze.
Trahaearn.
Mina poczuła takie samo ukłucie strachu jak wtedy, gdy spojrzała
na wieżę. Zmusiła się, by nie zwolnić kroku i nie złapać za broń.
Na gwiaździste niebo, nie będzie się tak czuła.
Odetchnęła głęboko, starając się uspokoić. Z pewnością to, co
czuła, to nie strach, pomimo tego jak przytłaczające robił wrażenie
oraz pomimo jej absolutnej pewności, że aby trafić tak idealnie z
wyjściem, musiał się tu czaić, czekając na nią.
Z pewnością to nie był strach. Niechęć była dużo bardziej
prawdopodobna.

70
Gdy Mina się zatrzymała, chłopiec z różowymi policzkami, którego
widziała wcześniej, wyskoczył zza Trahaearna, a w jego małej dłoni
błysnęła złota moneta, zanim schował ją do kieszeni. A więc nie
posłaniec, tylko mały szpieg. Więc książę faktycznie na nią czekał.
Patrzył teraz na nią, przyglądając się jej badawczo ciemnymi oczami.
Przybrała obojętny wyraz twarzy, by nic nie mógł z niej wyczytać -
jedyne co zobaczył, to uniesioną pytająco prawą brew.
Zmrużył oczy, jakby nie podobało mu się jej zachowanie. Czyżby
oczekiwał, że mu się ukłoni? Zemdleje? Wciąż milczał. Może
zapomniał, że jego pozycja i czyny wymagały, by odezwał się
pierwszy. Teraz, już niemal rozbawiona, uniosła także lewą brew.
- Pani inspektor Wentworth - powiedział w końcu i, mimo że nie
mówił głośno, jego głos poniósł się daleko.
Kilka głów obróciło się w ich stronę. Każdy robotnik z grupki
stojącej najbliżej spojrzał na niego, na ich twarzach malowały się
równocześnie nieufność i nadzieja, jakby myśleli, że może przyszedł
tu, bo ma dla nich pracę. Jednakże nie wyglądali na zaskoczonych, co
zdradziło Minie, że Trahaearn często bywał na Narrow.
Skłoniła głowę.
- Wasza Wysokość.
- Jeszcze go pani nie zidentyfikowała.
To nie było pytanie i nie miała żadnych wątpliwości, że był
doskonale poinformowany o wszystkim - i że dalej będzie infor-
mowany. Gdy już Żelazny Książę pozna tożsamość zmarłego,
wyprzedzanie go o krok stanie się problemem. W takim razie chyba
dobrze się składa, że się tu pojawił - dzięki temu Mina zobaczy, w
jakim kierunku podąży.
- To prawda - odpowiedziała. - A panu się to udało? -Nie.
-1 zamierza pan tropić jak pies każdy mój krok, dopóki nie
ustalimy, kim był ten człowiek?

71
Uśmiechnął się przelotnie i na myśl przyszedł jej nie pies, ale wilk,
którego widziała na rysunku w jednej z książek ojca, gotowy do skoku
głodny drapieżnik.
- Tak - potwierdził.
Nagła złość zastąpiła rozbawienie.
- Wie pan, że nie mogę go powstrzymać.
- Tak. - Żadnego napawania się, zwykłe stwierdzenie faktu.
- W takim razie proszę, by nie ingerował pan w moje działania.
Spojrzał nad jej ramieniem na siedzibę Mistrza.
- Moja ingerencja oszczędzi pani czekania. I pieniędzy. Czyżby
znał Mistrza Kowalskiego? A może po prostu sądził,
że jego reputacja zapewni mu szczególne względy?
To i tak nie miało znaczenia. Nie to miała na myśli. Pokręciła
głową.
- Jeśli odkryję coś, co się panu nie spodoba...
- Prosi mnie pani, bym nikogo nie zabijał. Nie obiecam tego.
Mina zacisnęła zęby. Jak mogłaby przekonać pirata o znaczeniu
prawa i porządku? Równie dobrze może zacząć walić głową o bruk.
- Dobrze więc. - Minęła go, kierując się stronę kuźni. - Zatem
zobaczymy, kto pierwszy dopadnie mordercę: ja, by go aresztować,
czy pan, by wymierzyć swoją sprawiedliwość.
- Nie sprawiedliwość. To mnie nie interesuje. - Trahaearn ruszył za
nią, zmuszając Newberry'ego, by został z tyłu. - Ale zawsze bronię
tego, co moje.
I nie zawaha się zniszczyć wszystkiego, co stanie mu na drodze.
- A jeśli ten człowiek nie był pańskim podwładnym?
- W takim razie oddam sprawę pani.
Mimo że dokładnie to chciała usłyszeć, Mina zmarszczyła brwi.
Niepokoiła ją determinacja w jego głosie, jakby książę zamierzał
obserwować rozwój tego śledztwa aż do jego zakończenia, nawet
gdyby nieboszczyk nie okazał się z nim w żaden

72
sposób związany. Nieufnie zerknęła przez ramię i odkryła, że
Trahaearn znów się jej przygląda.
- Jednakże nie przyszedłem tylko po to, by poznać tożsamość tego
mężczyzny. Scarsdale powiedział mi, że moja ostatnia uwaga
skierowana do pani była... nieprzemyślana. - Pauza wskazywała, że
„nieprzemyślana" było faktycznie słowem, którego użył towarzysz
księcia. - Sprawiła pani przykrość. Przepraszam.
Możliwe, że cała ta wypowiedź była podsunięta przed Scarsdale’a.
Żelazny Książę nie sprawiał wrażenia kogoś, kto często przeprasza.
Spojrzała na niego podejrzliwie.
- Przeprasza pan?
Zacisnął zęby, zanim odpowiedział. -Tak.
Powiedzenie tego sprawiło mu wyraźną trudność. Mina nie
zamierzała mu tego ułatwiać.
- Obraził pan honor mojej matki, nie mój. Jej reakcja po moim
urodzeniu nie dotyczyła mnie, tylko tego, co zrobiła jej Orda. Jeśli
naprawdę pan tego żałuje, proszę jej to wynagrodzić i poprzeć starania
jej Ligi Reformacji Kobiet.
Zmarszczył brwi.
- Ta Liga nie rozwiąże zbyt wielu problemów.
- Zgadzam się - powiedziała Mina, obserwując, jak na jego twarzy
pojawia się zaskoczenie. - Ale też nikogo nie krzywdzi. Moja matka
nawołuje do odpowiedzialności i stabilizacji. Ci, którzy odnajdą te
wartości w małżeństwie, prawdopodobnie i tak tego pragną.
- A pani nie?
- Moja sytuacja nigdy nie była podobna do sytuacji innych kobiet. -
Mina spojrzała na grupę robotników, pośród których było wiele kobiet.
Istniało spore prawdopodobieństwo, że mieszkały razem i że w ich
domu mieszkała kobieta, która opiekowała rodzonymi przez nie
dziećmi. Kobiety teraz rzadko już oddawały swoje potomstwo do
ochronek, ale tylko nieliczne były w stanie utrzymać rodzinę i
samotnie wychowywać dziecko.

73
Jeszcze mniej rozważało małżeństwo - Orda właściwie zniszczyła
tę instytucję wśród niższych klas, wydając zakaz zawierania
małżeństw, który obowiązywał przez dwa stulecia. Po obaleniu rządów
mongolskiego najeźdźcy znacznie częściej zdarzało się, że nie kobieta i
mężczyzna, ale kilka kobiet zamieszkiwało razem, by dzielić się
obowiązkami i stworzyć coś na kształt rodziny.
- Moja matka pragnie zwrócić im możliwość, którą odebrała Orda,
ale w przeciwieństwie do najeźdźcy nie będzie nikogo zmuszać. Jeśli
zwyczajnie wspomni pan o Lidze odpowiednim ludziom, a pana
przyjaciel Scarsdale będzie wiedział którzy to, pańskie poparcie
zaprowadzi ją dalej niż tysiąc listów. Albo mógłby pan pojawić się na
jednym ze spotkań Ligi. Jedno z nich odbywa się dziś wieczorem, jeśli
życzy pan sobie przyjść.
Być może Mina tylko sobie wyobraziła, że na jego twarzy na chwilę
odmalowało się uczucie sugerujące, że wilk wpadł w sidła, wszakże po
tym, jak musiała przetrwać więcej spotkań Ligi, niż mogła zliczyć,
niepomiernie podniosło ją to na duchu.
Dotarli do budynku zajmowanego przez Mistrza Kowalskiego.
Mina minęła frontowe wejście do sklepu, gdzie sprzedawcy oferowali
maszyny tym, którzy mogli sobie pozwolić na taki wydatek. Niewielu
było takich na Narrow. Sklep Mistrza na Strand był znacznie okazalszy
i cieszył się wśród rejterów dużą popularnością. Zaciekawiona Mina
zwolniła, obserwując księcia. Nie zatrzymał się przed sklepem, ale
pewnym krokiem szedł w stronę ukrytego za rogiem wejścia do kuźni.
W porządku. Musi założyć, że Trahaearn zna Mistrza - co nasuwało
oczywiste pytanie: dlaczego czekał?
- Dlaczego zadał pan sobie trud? Spojrzał na nią, marszcząc brwi.
- Jaki trud?
- Przepraszania - powiedziała. - Przepraszał pan rodziny ludzi,
których pan zgładził, kobiety, których cześć pan naruszył? Każdego
kupca i rząd, których pan okradł? A jednak teraz przeprasza

74
pan za zwykłą zniewagę. W jakim celu? Mógł pan uzyskać po-
trzebne mu informacje i bez przeprosin.
Żelazny Książę zastąpił jej drogę i stanął z nią twarzą w twarz.
Mina odskoczyła pod ścianę z cegieł, unikając wpadnięcia na niego,
ale potykając się o gruz. Co u diabła? Poczuła gniew. Otworzyła usta,
spojrzała na niego i zamarła, przyciśnięta plecami do ściany, patrząc
mu w oczy, pewna, że jeśli odwróci wzrok, on pokona dzielącą ich
odległość.
Nie wydawał się rozgniewany. Jego twarz pozostała obojętna i
nieprzenikniona. A jednak niemal czuła kontrolę, którą sobie narzucił -
i którą narzucił jej, a także, że w każdej chwili może tę kontrolę stracić.
Chyba nie powinna była wyliczać jego zbrodni. Złagodzenie
oskarżeń poprzez nazwanie morderstwa i gwałtu „zgładzeniem kogoś"
i „naruszeniem czci" prawdopodobnie niczego z jego punktu widzenia
nie zmieniało.
Usłyszała ciężkie kroki Newberry'ego i zaniepokojenie w jego
głosie.
- Pani inspektor?
Spojrzenie, które Trahaearn posłał posterunkowemu, sprawiło, że
ten zatrzymał się w pół kroku, wciąż ze skrzynią w ramionach.
Niepewnie spojrzał na Minę. Pokręciła głową, przekazując mu, by
pozostał na swoim miejscu, po czym znowu spojrzała w
nieprzeniknione oczy księcia.
- Czy ma pani swojego mężczyznę, pani inspektor? - zapytał cicho.
- Mężczyznę? - powtórzyła, bojąc się, że dobrze usłyszała. Zaczaił
się na nią i przepraszał z tego powodu? Roześmiała się, jej strach się
ulotnił. Czy naprawdę sądził, że obelga i kochanek to będą jej jedyne
obiekcje? Och, naprawdę miała nadzieję, że źle go zrozumiała. -
Mężczyznę jak posterunkowy Newberry?
- Nie. Mężczyznę, z którym dzieli pani łóżko.
Dobrze go zrozumiała. Niech diabli porwą jego arogancję.

75
- Jedyny mężczyzna, który mnie interesuje, to ten, którego ramię i
mózg niesie Newberry. Nie będę marnować pańskiego czasu, udając,
że jest inaczej, Wasza Wysokość. Proszę też, żeby pan nie marnował
mojego.
- Nie śmiałbym. Proszę mi więc powiedzieć, czy ma pani swojego
mężczyznę.
Jakby to miało dla niego jakieś znaczenie.
- A jeśli mam?
- Dowiem się, co pani daje. I zaoferuję więcej.
Ach, powinna się była domyślić; to miał być układ biznesowy.
Wczoraj wieczorem, kiedy zdejmował jej rękawiczkę, czuła jego
pożądanie. Ale teraz go nie dostrzegała - i to sprawiło, że odrzucenie
propozycji księcia przyszło jej zaskakująco łatwo, mimo posiadanej
przez niego władzy i mimo problemów, których mógł jej przysporzyć.
-Nie mam mężczyzny. - Kiedy zobaczyła tryumf w jego oczach,
dodała: - Ale pan nie ma mi nic do zaoferowania, Wasza Wysokość.
Nie muszę się nikomu tłumaczyć. Nie muszę dla nikogo znajdować
czasu. Może pan zaoferować coś więcej niż absolutna wolność?
- Córka naniterskiego hrabiego nigdy nie mogłaby mieć czegoś
takiego.
Coż, to była prawda. Jednakże teraz była bliżej wolności, niż
mogłaby być kiedykolwiek po zostaniu jego kochanką.
- A pan jest księciem, więc ma do zaoferowania jeszcze mniej
swobody, nieważne, jak wiele ma pan pieniędzy.
Jego twarz stężała jak rozgrzana stal wrzucona do lodowatej wody.
Mina napięła mięśnie, zastanawiając się, czy nie pozwoliła sobie na
zbyt wiele, ale Trahaearn odwrócił wzrok.
To było tak, jakby ktoś otworzył drzwi klatki, w której została
uwięziona. Odetchnęła cicho i ruszyła dalej. Gdy dotarła do wejścia do
kuźni, przeszła przez ścianę gorąca i hałasu. Tu nie było czuć zapachu
garbarni czy rzeźni, tylko dym, pot i olej. Palacze w skórzanych
fartuchach i rękawicach wrzucali łopatami węgiel

76
do pieców stojących wzdłuż ściany. Z kotłów ogromnych roz-
miarów z sykiem unosiła się para, a odgłos uderzania metalem
o metal dochodził z niemal każdego zakątka kuźni.
Mina ruszyła do drzwi po drugiej stronie pomieszczenia, prze-
chodząc obok stanowisk naprawczych i renowacyjnych. Stojący
między dwoma ceglanymi kolumnami kowal gestem zachęcił jakąś
kobietę, żeby się przeszła. Kobieta podwinęła spódnicę podniszczonej
sukni, tak że było widać szkielet protetycznych nóg,
i zrobiła krok. Prawa metalowa pięta ciągnęła się po ziemi, głośno
zgrzytając na kamiennej podłodze. Przy następnym stole czeladnik
wpatrywał się w pneumatyczne cylindry sterczące z ramion dokera
niczym para karłowatych skrzydeł - rutynowy przegląd protez, który
był mniej kosztowny niż czekanie, aż coś się zepsuje. Obok niego
kobieta kowal sprawdzała palce nowej protezy starszej kobiety. Łzy
lśniły na pomarszczonych policzkach staruszki; do piersi przyciskała
przeszczepione jej przez Ordę zardzewiałe ramię z aparatem do szycia i
szczypcami. Choć mogli sprzedać stare kończyny, większość ludzi
zabierała je do domu. Pomimo pamięci o tym, co zrobiła im Orda,
trudno było im rozstać się z częścią siebie - a ta kobieta
prawdopodobnie nosiła sztuczne ramię z szydłem i szczypcami,
jeszcze zanim Mina przyszła na świat.
Kowal pracująca nad ręką staruszki podniosła wzrok. Krzyknęła
coś do czeladniczki stojącej za jej plecami i przyglądającej się pracy, a
potem wskazała głową Minę.
Dziewczynka podbiegła do niej, odsuwając na czubek głowy
okulary spawalnicze. Otworzyła usta, kiedy zobaczyła Minę; Mina
również rozchyliła wargi ze zdziwienia. Dziewczynka miała w sobie
mongolską krew. Czeladniczka uważnie zmierzyła kobietę wzrokiem
od stóp do głów, a potem spojrzała jej w twarz.
Mina też gapiła się na dziewczynkę. Miała umazane smarem ręce,
ale jej czarne włosy i ubranie były czyste. Prawdopodobnie zabrano ją
z Ochronki, nie mogła mieć więcej niż dziesięć lat, ale miała już
wytatuowany łańcuch czeladnika wokół nadgarstka.

77
Kiedy zostanie kowalem, nad łańcuszkiem zostanie dodany młotek,
uzupełniając znak gildii.
Dziewczyna oderwała wzrok od Miny, skupiając się na mężczyźnie
za nią.
- Mistrz powiedział, żeby pan wszedł na górę, jak tylko pan
przybędzie, kapitanie.
Kapitanie? Nawet tutaj? Mina nie obejrzała się. Skierowała się w
stronę schodów, ale dziewczynka pokręciła głową.
- Szybszą drogą - powiedziała, wskazując na tył pomieszczenia.
Mina poszła za nią, zauważając, że czeladniczka obserwuje ją kątem
oka. Inspektor nieco lepiej ukrywała swoje zainteresowanie dzieckiem.
- Co to znaczy? - Mała wskazała epolety na ramionach Miny.
- Detektyw inspektor policji.
Na drobnej twarzy dziewczynki pojawił się wyraz zamyślenia.
- Tak panią nazywają?
- Nie, tylko „inspektor". - Co było zdecydowanie lepsze niż
większość wyzwisk, którymi Mina była stale obrzucana. To dziecko
pewnie słyszało je wszystkie. - To prawie tak samo dobre jak „kowal".
-Tak?
-Kowal może pójść, gdzie tylko zechce. Inspektor tylko tam, gdzie
są martwi ludzie.
- Ale u nas nie ma dziś żadnych martwych ludzi.
Mina wskazała wzrokiem skrzynię niesioną przez Newberry'ego.
- Dlatego przyniosłam jednego ze sobą.
Doszli do windy. Szyb wznosił się pomiędzy dwoma gigan-
tycznymi wiatrakami zainstalowanymi pod sufitem i znikał na
następnym piętrze budynku.
- Kowal jest na trzecim piętrze, cały czas prosto do wschodniej
ściany! - zawołała, przekrzykując hałas wentylatorów.
Mina kiwnęła głową, ale nie wsiadła do winy.
- Jak ci na imię, czeladniczko?

78
Dziewczynka otworzyła szeroko oczy.
- Anne.
- Zatem będziesz Anne Kowal. To miano będzie ci dobrze służyło. -
A tatuaż gildii Mistrza Kowalskiego zapewni jej bezpieczeństwo. -
Jeśli nie, znajdziesz mnie w komendzie policji na Whitehall. Pytaj o
Wentworth.
Anne kiwnęła głową, a na jej okrągłych policzkach pojawiły się
dołeczki, kiedy uśmiechnęła się szeroko. Mina weszła do windy, stając
z boku, by zrobić miejsce Trahaearnowi i Newberry'emu. Żelazny
Książę wsiadł i zamknął za sobą kratę. Posterunkowy zatrzymał się
gwałtownie, patrząc na nich przez pręty.
- Byłoby za ciasno i przekroczylibyśmy udźwig, posterunkowy.
Ześlę panu windę, jak wysiądziemy.
Inspektor patrzyła na niego z niedowierzaniem. Chociaż w windzie
było ciasno, jej podwładny by się zmieścił. Ale potem książę spojrzał
na nią z tą zimną obojętnością, której zaczynała nienawidzić, i Mina
zrozumiała.
Odrzuciła jego propozycję i uznała to za koniec sprawy. Lecz
Żelazny Książę jeszcze nie skończył.
Poczuła, jak gniew dławi ją w gardle. Przełknęła i spojrzała przez
kratę na Newberry'ego.
- Spotkamy się na górze, posterunkowy. Anne, mogłabyś pokazać
posterunkowemu Newberry'emu drogę do schodów?
Jak tylko policjant i dziewczynka się odwrócili, Trahaearn
uruchomił windę. Metal zaskrzeczał, kiedy przesunął dźwignię do
przodu. Mina wpatrywała się w gładkie metalowe drzwi windy, a
wściekłość niemal ją oślepiała.
A zatem tak to ma wyglądać? Kiedy piraci zajmowali statek,
zazwyczaj dawali załodze wybór: zachowanie stanowiska i służenie
nowemu kapitanowi albo śmierć. Jaki ona otrzyma wybór?
Zaakceptuje jego propozycję albo on zrujnuje jej rodzinę? A może po
prostują tu zgwałci?
Szum wentylatorów ogłuszał ją, ale przycichł, gdy dotarli do
poziomu drugiego piętra. W odróżnieniu od kuźni, to piętro zostało

79
podzielone na mniejsze pomieszczenia. Pusty korytarz prowadził z
windy do pokoi, gdzie Mistrz przeszczepiał mechaniczne ciało na żywą
tkankę i gdzie operowani czekali, znosząc nieprawdopodobny ból
zrastania się ciała. Matka Miny leżała w jednym z tych pokoi, ale nie
pozwoliła córce i synom sobie towarzyszyć. Za to jej ojciec na każdym
etapie trzymał żonę za rękę, każdego wieczora zanosił ją do domu i
każdego ranka musiał od nowa ją przekonywać, by wróciła do kuźni i
dokończyła proces. Kiedy ten tydzień minął, hrabia był równie blady i
zmizerniały jak jego żona.
To wspomnienie sprawiło, że gniew Miny zmienił się w deter-
minację. Co takiego mógł im zrobić Trahaearn, czego nie zrobiła już
Orda? Nic. A jej rodzina zawsze walczyła, zawsze potrafiła przetrwać.
Książę mógł jedynie zagrozić samej Minie i jej karierze, ale nieważne,
jakich dokona zniszczeń, ona i tak to przetrwa.
Uniosła głowę. Dach windy niemal dosięgnąl już następnego piętra.
Żelazny Książę się nie odezwał. Jej napięcie zaczęło ustępować. Może
pomyliła się co do jego intencji? Może po prostu nie chciał się tłoczyć.
Zgrzytnął metal i dźwig zatrzymał się z ostrym szarpnięciem. Mina
potknęła się i poleciała do przodu, zanim zdążyła odzyskać
równowagę, i zdała sobie sprawę, że idealnie wymierzył czas.
Zatrzymał się między piętrami. Dach windy zasłaniał ich od góry, a
gdyby ktokolwiek wyszedł na korytarz poniżej, drzwi zasłaniały
wnętrze.
Przeklęty. Niech będzie przeklęty.
Mina nie wyszłaby żywa z Narrow, gdyby go zastrzeliła, ale nie
mógł wiedzieć, czy ona nie jest dostatecznie szalona, by tego jednak
nie zrobić. Odchyliła płaszcz, żeby wyeksponować broń.
Książę się nie poruszył i tylko gapił się na nią, jego uważny wzrok
błądził po jej twarzy. Czekał, aż zacznie protestować, czy po prostu
starał się ją zastraszyć?
Naprawdę się bała. Nie jego ani tego co mógł jej zrobić. Jej nanity
wyleczą siniaki i skaleczenia i osuszą łzy - w środku i na

80
zewnątrz. Ale zniewalając ją, odbierając jej możliwość wyboru,
odbierze jej wszystko, co jej podarował, kiedy zniszczył wieżę
nadawczą Ordy.
Mina nigdy na to nie pozwoli. I po zastanowieniu - może była
dostatecznie szalona. Ręce ześlizgnęły się jej z bioder na kabury
pistoletów. Jego wzrok opadł i zatrzymał się przez chwilę na jej broni -
albo jej udach. Zdusiła nagłą potrzebę zakrycia się płaszczem.
Trahaearn podniósł wzrok, znowu patrząc jej w oczy.
Leniwy uśmiech zmiękczył jego ostre rysy.
- Przyjdzie pani do mojego łóżka. I nie będzie pani uważała, że
marnuje czas.
- Teraz go pan marnuje. Proszę uruchomić windę.
- Kowal zarabia więcej niż inspektor, ale nie powiedziała pani tego
tej dziewczynce. Ceni sobie pani możliwość swobodnego
przemieszczania się wyżej niż pieniądze. - Kiedy mówił, miejsce
obojętności zajęła kalkulacja. - Mogę zaoferować pani dość, żeby była
pani w stanie udać się, gdzie tylko zechce.
Złość, którą czuła, zmieszała się z zaskoczeniem. Przysłuchiwał się
jej rozmowie z Anne? Będzie musiała uważać, żeby nigdy już nie
ujawniać niczego co jej dotyczy w jego obecności, a przynajmniej
niczego, co mógłby wykorzystać przeciwko niej.
- Dobrze mi tu, gdzie jestem. Z wyjątkiem tego, że wolałabym
jechać w górę.
Zaśmiał się krótko, a ona poczuła ucisk w żołądku i zacisnęła palce
na broni. Książę pokonał szerokość windy dwoma krokami,
sprawiając, że dźwig zadrżał. Mina się nie ruszyła. Zatrzymał się tylko
kilka cali od niej - i, niech to szlag, jego monstrualny wzrost sprawiał,
że czubek jej głowy ledwo sięgał jego ramion.
Co zamierzał jej udowodnić, podchodząc tak blisko? Chciał, aby
odchyliła głowę, jakby była gotowa go pocałować? Uparcie patrzyła
przed siebie na małe mosiężne klamry jego kamizelki -choć nagle
zdała sobie sprawę, że nie podnosząc wzroku, sprawia wrażenie
przestraszonej.

81
Nieważne jaki był jego cel, nie mogła z nim wygrać.
Zesztywniała, gdy jego dłoń objęła jej kark. Silne palce podniosły
jej brodę do góry i Trahaearn się nachylił. Mina gwałtownym ruchem
odwróciła głowę w bok. Poczuła jego gorący śmiech na szyi i delikatny
dotyk ust na swoim gardle. Ręką mocniej złapał ją włosy,
przytrzymując, i odetchnął głęboko, jakby smakując jej zapach.
Gdzieś nisko, w brzuchu poczuła dreszcze. Strach rozpoznała.
Gniew przywitała z radością. Ale nie to pieczenie pod skórą, tak
podobne do tego, co poczuła, gdy zdejmował jej rękawiczkę.
Podniósł głowę, ale jej nie puścił. Dotknął kciukiem jej dolnej
wargi.
- Przyjmie mnie pani. Od teraz będę wiedział, że to pani, nawet jeśli
przyjdzie pani do mnie w ciemności.
Będzie wiedział? Arogancki, nieznośny cham. Nic o niej nie
wiedział.
Nawet nie potrzebowała pistoletów, by się go pozbyć. Nie, skoro
okazał się tak głupi, by podejść tak blisko.
Błyskawicznie wyciągnęła rękę do jego bryczesów i, rozca-
pierzając palce, złapała go za genitalia. Zamarł. Jakby sprawdzając,
zważyła zawartość dłoni. Ciężkie, ale tak bardzo delikatne.
Obnażyła zęby.
- Nawet w ciemnościach będę wiedziała, że odrywam właściwe
klejnoty.
Trahaearn zmrużył oczy i gorące zainteresowanie, które Mina w
nich dostrzegła, sprawiło, że przeszedł ją dreszcz. To już nie był tylko
interes. Zacisnęła dłoń.
- Proszę się odsunąć, Wasza Wysokość.
Nagle uśmiechnął się szeroko. Poczuła, jak jego męskość zaczyna
twardnieć. Cofnęła rękę.
Żelazny Książę zrobił krok w tył - ale nie poddał się, pomyślała
Mina. Wyglądał na zbyt rozbawionego i zadowolonego z siebie. Z
nieufnością obserwowała, jak wraca w drugi kąt kabiny i przesuwa
dźwignię.

82
- Zaoferowałbym pani pracę. Mina mrugnęła zaskoczona.
- Słucham?
-Proszę to dobrze zrozumieć, pani inspektor: zamierzam mieć panią
pod sobą, w ten czy inny sposób. To nie musiało być moje łóżko, choć
ta możliwość najbardziej by mi odpowiadała. W przypadku odmowy
planowałem zaproponować pani stanowisko wśród moich ludzi, z
pensją, którą odrzuciłby tylko głupiec.
Chociaż Mina kochała swoją pracę, nie była głupia. I zniosłaby pięć
lat zatrudnienia u nieznośnego chama - czas potrzebny, by jej matka
spłaciła Mistrza, Henry popracował nad uzyskaniem jakiegoś pożytku
z ich posiadłości w Northampton, a Andrew kupił patent oficerski.
Kiedy ona i jej rodzina mieliby zapewnione wygodne życie i nie
musiałaby już liczyć każdego grosza, umarli wciąż czekaliby na Minę,
która mogłaby wtedy wrócić do pracy.
- Jakie stanowisko?
- Prowadzę interesy na sześciu kontynentach. Znaleźlibyśmy coś,
co pasowałoby do pani uzdolnień. - Wzruszył ramionami. -Ale to już
nie ma znaczenia, pani inspektor. Teraz zadowoli mnie tylko pani
łóżko.
Do diaska i niech to piekło pochłonie. Mina zacisnęła szczęki i
wbiła wzrok w kratę. Dlaczego dalej miał zamiar ją zdobyć? Popełniła
jakiś fatalny błąd. Skąd mogła przypuszczać, że zagrożenie
mężczyźnie utratą genitaliów tylko go zachęci, jednak... Na niebiosa.
Odpowiedziała atakiem na atak. On dysponował większą siłą ognia,
a jednak wyzwała Żelaznego Księcia.
Zatem była głupcem. Od teraz będzie schodzić mu z drogi -będzie
uciekać, jeśli zajdzie taka konieczność - dopóki on nie zapomni o całej
sprawie.
Szykowała się do otwarcia drzwi, gdy Trahaearn zatrzymał windę
na trzecim piętrze. Złapał za stalowy pręt, zanim mogła odsunąć kratę.

83
Jego głos był niski.
- Ostrzegam, pani inspektor. Następnym razem, gdy zostaniemy
sami, będę panią miał. Co najmniej pani usta... lub więcej, jeśli mi to
pani ofiaruje.
Nie zrobi tego.
- Obydwoje przeżyliśmy wiele lat w Londynie i nasze ścieżki nigdy
dotąd się nie skrzyżowały. Po dzisiejszym dniu, nie wyobrażam sobie,
byśmy mieli jeszcze się spotkać lub mieli jakiś powód, by zostać sam
na sam.
- Bywa pani tam, gdzie pojawiają się zwłoki. - Puścił kratę. -Mogę
się postarać, żeby kilka zostało znalezionych.
Mina zdusiła śmiech. Był jak jej matka: wysyłałby listy, dopóki
odbiorca by nie uległ. Skoro tak, miała nadzieję, że jego wiadomości
będą trupami - z każdym odnalezionym ciałem jej postanowienie
będzie mocniejsze.
Przesunąwszy kratę, wyszła z windy i trafiła na Newberry'ego
stojącego pośrodku dużego pokoju, czerwieniącego się szaleńczo i
starającego się nie spojrzeć w oczy przełożonej. Mina zmarszczyła
brwi, rozejrzała się i zrozumiała dlaczego.
Urządzenia zgromadzone w tym pokoju nie były dostępne w
sklepach, a tylko na specjalne zamówienia. Na niskim krześle
zamontowano gumowego fallusa na tłoku, który miał się poruszać,
kiedy użytkownik naciśnie na pedał. Obok stało podobne urządzenie
zaprojektowane dla kobiety przyjmującej pozycję stojącą. Inne, liczne i
różnorodne maszyny najwyraźniej zostały przeznaczone do użytku
dwojga ludzi - miały podejrzane wybrzuszenia i tłoki napędzane
skomplikowanymi mechanizmami zębatkowymi.
Trahaearn zatrzymał się za Miną i omiótł wzrokiem, znowu
zimnym i niezainteresowanym, znajdujące się w pomieszczeniu
sprzęty. Inspektor naprawdę, naprawdę nienawidziła tego spojrzenia.
- Może ta maszyna zaspokoi pańskie potrzeby, Wasza Wysokość -
powiedziała. Newberry gwałtownie wciągnął powietrze,

84
co zabrzmiało jak skwierczący na ogniu węgorz, kiedy wskazała na
urządzenie w kształcie gumowej waginy i bioder naturalnych
rozmiarów, które obracały się rytmicznie. Mimo że Mina współczuła
posterunkowemu, nie mogła się powstrzymać i wskazała na kolejny
przyrząd. - Ale sugeruję, by nie wypróbowywał pan tamtego. Pewien
mężczyzna powiesił się na podobnym automacie w zeszłym roku. Jego
matka podejrzewała, że żona go zabiła, ale on po prostu był zbyt
gorliwy i przypiął się, nim wróciła z rynku. To znaczy nim wróciła
żona, nie matka.
Książę odwrócił się, jego twarz była pozbawiona wyrazu.
- Laboratoria Mistrza są tam.
Czy to możliwe, by mężczyzna, który zuchwale składał kobiecie
nieprzyzwoite propozycje, mógł nagle stać się pruderyjny?
Zmarszczyła brwi, patrząc za nim, ale kolejny odgłos, który wydał z
siebie nieszczęśliwy posterunkowy, sprawił, że obróciła się na pięcie,
by sprawdzić, co z nim.
- Oddychajcie, Newberry. Jeśli stracicie przytomność w labo-
ratorium Mistrza Kowalskiego, tylko gwiazdy na niebie wiedzą,
co może być przyszyte do waszego ciała, gdy się obudzicie.
***
Mina nie wiedziała, kiedy Mistrz przybył do Anglii. Kilka lat przed
rewolucją zaczęły krążyć plotki, że jest w Londynie człowiek, który
potrafi wykorzystywać zaawansowaną technologię Ordy, dzięki której
powstają nanocząstki, i tworzyć z nich mechaniczne ciało -
technologię, której używanie było zakazane poza Xanadu, stolicą
Ordy. Być może jednak te plotki były jedynie pobożnymi życzeniami,
tak jak opowieści o rebelii mającej zniszczyć mongolskie imperium od
środka.
Wieści o wewnętrznym ruchu oporu w Ordzie okazały się fałszywe,
ale Mistrz mógł być źródłem pozostałych plotek. Zanim jeszcze zgasły
ognie wzniecone przez rewolucję, on już zajął swoje obecne terytorium
na Narrow i zaciekle go bronił.
Ale rzadko musiał się o nie bić. Jego bronią były raczej nie-
wyobrażalne ilości pieniędzy zarabiane przez jego sklepy

85
z których znaczna część zasilała działalność ochronek i gildii
przemysłowych - i niezachwiana lojalność ludzi, którą zdobył, oferując
naprawy i wymiany części protetycznych za mniej niż większość
pozostałych kowali. Tym robotnikom, których nie było stać nawet na
płacenie jego rat, proponował swoją pomoc w zamian za przysługi.
Niewiele osób mogło przejść przez sklep Mistrza z poczuciem, że nie
są mu nic winni, nawet jeśli spłacili już swój dług lub wykonali
zadanie, które im powierzył.
A wśród tych, którzy nie dzielili tego poczucia lojalności, i tych,
którzy nie byli mu nic winni, zawsze znajdowali się tacy, którzy się go
lękali.
Mina słyszała, jak Newberry potknął się i zwolnił, gdy Mistrz
wyszedł z laboratorium na korytarz. Inspektor usiłowała przygotować
posterunkowego, opisując mu wygląd kowala, ale podejrzewała, że tak
naprawdę nie można było nikogo przygotować na spotkanie z nim - tak
samo jak ludzie, którzy zostali poinformowani o oczach jej matki, i tak
reagowali szokiem, spotykając ją.
Mistrz Kowalski miał takie same srebrzyste oczy, ale jego
modyfikacje się na tym nie kończyły. Każdy cal skóry wystający spod
rękawów koszuli i brązowych spodni miał kolor bladej szarości
znamionującej mechaniczne ciało, uformowane, by wiernie oddawać
kształt prawdziwego ludzkiego ciała. Całość, Mina musiała to
przyznać, robiła niesamowite wrażenie. W przypadku stalowych
protez różnica między prawdziwą kończyną a maszyną była oczywista.
Protezy wykonane z mechanicznej tkanki, ukształtowane tak, by
odwzorowywały naturalne kształty danej osoby w wszystkim prócz
koloru, na pierwszy rzut oka nie wywoływały dreszczu niepokoju. Ale
kiedy to była twarz - cała twarz - wydawało się, że coś jest nie w
porządku, coś więcej niż tylko to, że ta głowa była szara i łysa, chociaż
Mina nie była w stanie wskazać ani jednego elementu, który nie
wyglądał lub nie ruszał się tak, jak powinien. Być może chodziło po
prostu o to, że nie można było stwierdzić, czy ta twarz naprawdę do

86
niego należała. Czy wzorował szerokie czoło i wysokie kości
policzkowe na swoich pierwotnych rysach, czy też były zupełnie od
nich inne?
Niepokojący efekt potęgowało jeszcze to, że jego wygląd nie
pozwalał w żaden sposób określić jego pochodzenia; zdaniem Miny to
właśnie najbardziej zbijało z tropu każdego, kto widział go po raz
pierwszy. Mógł być rdzennym mieszkańcem Nowego Świata albo
Mongołem, albo urodzić się na którejś z wysp na Morzach
Południowych. Mógł mieć w sobie libereńską krew i pochodzić od
Afrykanów, którym udało się uciec przed Ordą na francuskich
statkach, zmieszaną z krwią europejską albo któregoś z nielicznych
Rosjan, którzy uciekli do Nowego Świata, zamiast na północ, do
krajów skandynawskich.
Ale mimo że rodowód Mistrza był nie do odgadnięcia, to kraj, w
którym się wychował, dało się określić. Mina spotkała kiedyś
człowieka pochodzącego z Australii - japońskiego dystryktu na
północy, nie z południowych terenów, na których roiło się od
przemytników - i sądziła, że akcent tamtego mężczyzny przypominał
akcent Mistrza.
Ku jej zaskoczeniu, on i książę uścisnęli się na powitanie, jakby nie
dzieliły ich żadne bariery. To wrażenie jeszcze się spotęgowało, gdy
kowal na powitanie powiedział po prostu:
- Trahaearn.
-Mistrzu - odpowiedział Żelazny Książę, rozwiewając nadzieje
Miny, że pozna prawdziwe nazwisko kowala.
Może nie miał żadnego. Wiele dzieci, które wychowywały się w
ochronkach Ordy, nie miało nazwisk. Większość sama nadawała sobie
imiona, tak jak zapewne zrobił to Trahaearn, lub przyjmowało nazwę
zawodu jako swoje nazwisko. Może „mistrz kowalski" było jego
jedyną tożsamością.
- Pani inspektor. - Kowal spojrzał na Minę, zanim spojrzenie jego
lustrzanych oczu spoczęło na Newberrym. - Macie te same
nunocząstki.
- Mojego ojca - wyjaśniła. - Zainfekował nas oboje.

87
- Tak, poznaję je. Asystował mi podczas operacji pani matki. To
zdolny lekarz.
Mina zanotowała w pamięci, by powtórzyć to potem ojcu. -Tak.
Kowal kiwnął głową, podszedł do Newberry'ego i zabrał mu
ciężkie pudło. Nanity wszystkich czyniły silnymi; nawet Mina
mogłaby nieść tę skrzynię, trzymając ją w obu rękach. Mistrz włożył ją
sobie pod ramię, jakby ważyła tyle co poduszka.
Poprowadził ich do swojego biura, nie do laboratorium, co lekko
rozczarowało Minę. Jednakże i tak miała sporo do oglądania, gdy
stawiał skrzynię na stole. W kącie stał pancerz mniej toporny niż
stalopancerze Królewskiej Marynarki Wojennej, zbyt mały by pasował
na Mistrza i prawdopodobnie też zbyt ciężki, by można się było w nim
poruszać bez kotła parowego do operowania kończynami. Jakieś
ciekawe urządzenie stało na półce: cienki, długi na stopę szpikulec na
masywnej podstawce w kształcie sześcianu. Nie wydawało się, by
miało jakiekolwiek ruchome części, ale mogło to być pudełko, które
rozkładało się i zmieniało kształ po naciśnięciu odpowiednich miejsc.
Obok niego leżał zbudowany do połowy model krakena, jego macki
zostały wykonane z mechanicznej tkanki -i miały matowoszary kolor,
który oznaczał, że brakowało im elektrycznego impulsu.
U ludzi ten impuls pochodził z układu nerwowego i był dostarczany
przez nanocząstki. Bez elektrycznych impulsów, które ją zasilały,
mechaniczna tkanka pozostawała równie martwa co kawałek metalu.
Kowal wyjął mechaniczne ramię ze skrzyni. Na gładkiej, szarej
skórze wokół jego ust pojawił się grymas.
- Nanity są martwe.
- On też - powiedział Trahaearn.
- Tak. Ale powinno dać się zaobserwować jakąś szczątkową
aktywność. - Mistrz sięgnął po baterię z butelek lejdejskich i podłączył
wtyczki do poszarpanego ramienia, w miejscu,

88
w którym przewody wtapiały się w ciało. Między punktami styku
przeskoczyła iskra. Mocniej zmarszczył brwi. - Od jak dawna nie żyje?
Wyjął mózg z lodu i przez chwilę trzymał go w dłoniach. In-
tensywne skupienie jego srebrnych oczu przypominało Minie jej matkę
- ten wzrok widzący to, co bardzo niewielu ludzi miało szansę
kiedykolwiek zobaczyć. Nanocząstki były tak małe, że inspektor nigdy
nie mogłaby ich dostrzec, nawet pod mikroskopem.
Ale Mistrz widział nawet więcej niż jej matka. Potrafił wyśledzić i
odczytać sygnały elektryczne, które nanity otrzymywały z części
mózgu odpowiedzialnej za odbiór wrażeń wzrokowych, i zobaczyć
ostatnią rzecz, którą widział zmarły.
Jednak Mina sądziła, że teraz niczego nie dostrzegł. Między jego
brwiami pojawiła się zmarszczka, jakby wprawiło go to w zdumienie.
Spojrzała na inspektor.
- W jakim stanie było ciało?
-Zamrożone, ale właściwie nieuszkodzone. Kilka obrażeń
powstałych w wyniku zrzucenia ciała ze sterowca. Jeśli przed śmiercią
został ranny, to siła uderzenia zniszczyła wszystkie śla-
Pokręciwszy głową, kowal odłożył mózg z powrotem do skrzyni z
lodem.
- Nanity są martwe - powtórzył. Mina nie rozumiała.
- Jak wyczerpane baterie?
-Nie. Nawet kompletnie osuszone z energii, powinny zareagować
na impuls elektryczny. Nie zareagowały.
Zostały całkowicie zniszczone? - Nie wiedziała nawet, jak
wyglądały nanocząstki; nie bardzo mogła sobie więc wyobrazić, juk
można było je zepsuć. - Roztrzaskały się w wyniku upadku?
Nie zostały fizycznie zniszczone. Wszystkie ich części są na
miejscu, ale po prostu przestały działać. Są nieczynne.

89
Dobrze. Przyjęła to do wiadomości i dociekała dalej.
- Czy to zabiłoby nosiciela?
- Tak. Natychmiast, jeśli wszystkie zostałyby wyłączone. Jeśli tylko
część zostałaby zniszczona, mógłby to przeżyć, ale martwe
nanocząstki zadziałałyby jak trucizna. Prawdopodobnie dostałby
nanitowej gorączki, gdy pozostałe nanity próbowałyby go wyleczyć.
To najprawdopodobniej spowodowałoby jego śmierć. -Mistrz zamilkł
na chwilę, ponownie oglądając mózg i ramię. -Ale wszystkie nanity
tego mężczyzny są martwe.
- Co może zabić nanocząstki? Jakiś sygnał, który spowodował ich
wyłączenie... tak jak odłączenie przewodu? - Mina wskazała na butelki
lejdejskie.
Kowal spojrzał na inspektor i zobaczyła, że w jego oczach maluje
się taki sam niepokój, jak ten, który sama czuła.
- Nie. Nie ma żadnego wyłącznika. Przynajmniej dopóki żyje
nosiciel.
Trahaearn zbliżył się do stołu.
- Wiesz, co mogło wywołać taką reakcję? -Nie.
W takim razie koniecznie musieli się dowiedzieć, skąd wziął się ten
nieboszczyk.
- Wiesz, kim on jest?
- Tak. - Mistrz spojrzał księciu w oczy, a ten zamarł, jakby właśnie
przekazali sobie jakąś wiadomość.
Twarz Trahaearna przybrała surowszy wyraz.
- Kto to?
Kowal zerknął na Minę. Książę odczytał znaczenie i tego
spojrzenia.
- Możesz jej powiedzieć - stwierdził.
Lepiej, żebyś mi powiedział, do diabła. Inspektor z trudem
powstrzymała się od komentarza.
- To wnuk Baxtera.
Baxter? Mina popatrzyła na Mistrza pytającym wzrokiem. To
nazwisko coś jej mówiło. Tylko co?

90
Mówiło też coś Żelaznemu Księciu. Przez chwilę trwał w ab-
solutnym bezruchu, po czym odwrócił się i szybkim krokiem ruszył do
drzwi.
Szlag. To czego się dowiedział - cokolwiek to było - oznaczało, że
rusza w pościg.
Mina pośpiesznie wyszła na korytarz.
-Newberry, zabierzcie proszę dowody i dołączcie do nas!
-krzyknęła przez ramię.
Trahaern nie zwolnił. Biegnąc, Mina w końcu dogoniła go na
schodach.
- Wasza Wysokość? Co to nazwisko dla pana oznacza? Zaczął
schodzić po schodach, nawet na nią nie spojrzawszy.
Klnąc, inspektor ruszyła za nim. Musiała niemal biec, by dotrzymać
mu kroku, kiedy dotarł na parter i wyszedł na ulicę. Równocześnie
desperacko usiłowała sobie przypomnieć, dlaczego to nazwisko
wydawało jej się znajome. Baxter, Baxter...
Na niebiosa. Kapitan, który wcielił Żelaznego Księcia, wtedy
załoganta statku niewolniczego, do marynarki, miał na nazwisko
Baxter. Teraz był admirałem... a jego wnuk Roger Haynes był
kapitanem najsłynniejszego okrętu Królewskiej Marynarki Wojennej,
„Trwogi Marca".
Serce niemal wyskoczyło jej z piersi. Zakręciło się jej w głowie i
zwolniła oszołomiona.
Na tym okręcie był Andrew.
A jej jedyna szansa na dowiedzenie się, co się z nim stało, oddalała
się w szybkim tempie. Ponownie dogoniła Trahaearna, kiedy mijał
Młot i Łańcuch.
- Czy to był Roger Haynes? Czy ten człowiek trafił tu z pokładu
„Trwogi Marca"?
Nie zatrzymał się. Niech go diabli. Mina złapała za rękaw jego
surduta, po czym, gdy nie zwrócił na to uwagi, pociągnęła mocno.
Trahaearn! Czy to był Haynes?
Książę przystanął i spojrzał na nią. Spokojnym ruchem złapał ją za
ramiona, przycisnął jej plecy do ceglanej ściany pubu

91
i przytrzymał tak przez dłuższą chwilę. Po czym, jakby usatys-
fakcjonowany, puścił ją i ruszył przed siebie.
Mina pokręciła głową z niedowierzaniem. Naprawdę myślał, że ona
tu zostanie, jak gdyby przyklejona do budynku?
Kawałek dalej na Narrow kierowca paropowozu zszedł ze swojej
ławeczki i otworzył drzwi pojazdu. Wóz Newberry'ego nigdy by go nie
dogonił, ale Mina wskoczy na tył i przytrzyma się budy, jeśli zajdzie
taka potrzeba. Czekała, aż minie ją potykający się o własne nogi pijak,
który właśnie opuścił pub, gotowa podbiec do powozu.
Zignorowała słowa „skundlona kurwa" wymamrotane przez pijaka,
ale zareagowała na chrapliwy, nieprzyjemny odgłos. Odskoczyła w
ostatniej chwili. Ślina przeleciała obok jej policzka i rozbryzgała się na
ścianie.
Niemal nieprzytomna z wściekłości zacisnęła pięści i spojrzała
gniewnie na pijanego mężczyznę. Miał czerwone policzki i nieco
zamglony, ale pełen nienawiści wzrok. Doker, jego protetyczne
ramiona i barki zostały wzmocnione pneumatycznymi tłokami. Silne,
ale powolne - pewnie dlatego jej nie uderzył.
I z przyjemnością zbiłaby go na kwaśne jabłko, ale nie miała na to
czasu. Paropowóz Trahaearna odpalił już silnik...
Jej pole widzenia nagle przesłoniła ciemna sylwetka poruszająca
się szybko i gwałtownie. Pijak został rzucony na ścianę z cegieł,
Żelazny Książę ściskał klapy jego marynarki. Stopy dokera dyndały
piętnaście centymetrów nad ziemią.
Zniknęła cała obojętność doprowadzająca Minę do szaleństwa.
Twarz Trahaearna pobladła z furii, a jego rysy się wyostrzyły, jakby
wyciosano je z kamienia.
Pijak wrzasnął, a potem nagle zamilkł, rozpoznając z kim ma do
czynienia - albo po prostu zdając sobie sprawę z powagi sytuacji, w
której się znalazł.
- Zapłacisz za to - powiedział cicho Trahaearn.
Groźba sprawiła, że Minę przeszedł dreszcz. Chociaż sama czuła
gniew, nie mogła pozwolić księciu na pobicie tego mężczyzny.

92
A poza tym mieli ważniejsze sprawy na głowie. Ten pijak się nie
liczy. Liczy się Andrew.
- Wystarczą przeprosiny - powiedziała.
Doker wytrzeszczył oczy, patrząc najpierw na nią, a potem na
Trahaearna.
- To pańska kobieta?
Książę zmierzył inspektor wzrokiem, zatrzymując się na jej twarzy.
-Tak.
Nie, pomyślała Mina, czując bolesne ukłucie w sercu. Jak szybko ta
odpowiedź rozniesie się po okolicy? Ale teraz nie warto było o to
walczyć. Liczy się tylko Andrew.
-Przepraszam, Wasza Wysokość. Nie zdawałem sobie sprawy. -
Usta dokera zadrżały, a potem rozciągnęły się w uśmiechu.
Zachichotał. - Rozumiem. Wciąż odpłaca pan Ordzie pięknym za
nadobne, eee...
Pijacki chichot urwał się, gdy Trahaearn z pociemniałą twarzą
znowu spojrzał na mężczyznę.
- Przeproś ją.
Rozbawienie zniknęło z oblicza pijaka.
- Będzie pan musiał mnie zabić, Wasza Wysokość.
Na ognie piekielne. Zrobiłby to? Mina złapała księcia za ramię,
zaciskając palce wokół jego przypominającego stal bicepsa. Nie była w
stanie go zmusić, by się cofnął.
I widziała, że zbliża się Newberry: szedł Narrow, trzymając w
dłoniach skrzynię pełną lodu. Nie mogła jednak kazać poste-
runkowemu, żeby siłą odciągnął księcia. Musiała natychmiast położyć
kres tej sytuacji.
- Trahaearn, proszę. - Poczuła, jak mężczyzna napina mięśnie i
miała nadzieję, że to oznacza, że ją usłyszał albo zareagował na jej
dotyk, a nie, że przygotowuje się do zabicia tego człowieka. -Mamy
ważniejsze sprawy, którymi trzeba się zająć.
Zacisnął szczękę. Protezy pijaka ze zgrzytem otarły się o cegły, gdy
Trahaearn z powrotem postawił go na ziemi.

93
- Spadaj.
Nie czekał, żeby zobaczyć, czy pijak go posłuchał. Odwrócił się do
Miny. Uniósł dłonią jej podbródek, jakby szukał na jej twarzy
siniaków.
- Baxter - przypomniała mu. - Będzie w siedzibie Admiralicji w
mieście czy w stoczni w Chatham?
- Chatham. - Puścił jej brodę i ruszył w kierunku paropowozu.
- Udaje się pan tam teraz?
- Tak.
W porządku. Rzuciła okiem na Newberry'ego, który właśnie stanął
obok niej.
- Dajcie skrzynię kierowcy księcia, a potem wróćcie do Mistrza
Kowalskiego. Użyjcie jego kablografu, by powiadomić Hale, że
zidentyfikowaliśmy nieboszczyka jako Rogera Haynesa, kapitana
„Trwogi Marca". Ruszam do Chatham, żeby porozmawiać z
admirałem Baxterem.
Na twarzy posterunkowego pojawił się cień wstydu i rozcza-
rowania, ale jego głos, gdy mówił „Tak jest, pani inspektor", był
równie opanowany co zawsze.
Mina odwróciła się w stronę paropowozu. Trahaearn siedział już w
nim, ale kierowca stał przy drzwiach i przytrzymywał je -wyraźnie na
nią czekając.
Idący obok niej Newberry powiedział:
-Przepraszam, że mnie przy pani nie było, pani inspektor, gdy ten
łajdak panią zaczepił...
- Wykonywaliście moje rozkazy, Newberry. Nie macie za co
przepraszać. - Zatrzymała się przy powozie i spojrzała na pod-
władnego. Niedokarmiony szczeniak wyglądałby mniej żałośnie niż
on. - Pospieszcie się, posterunkowy... i dołączcie do nas na stacji
Charing Cross. Istnieje spora szansa, że pociąg odjedzie z opóźnieniem
i zdążycie na niego.
Newberry poweselał.
- Tak jest, pani inspektor. - Zajrzał do wnętrza powozu, po czym
dodał. - Dziękuję, Wasza Wysokość.

94
Książę odpowiedział lekkim skinieniem głowy. Mina wdrapała się
do środka i usiadła na ławeczce naprzeciwko niego... i natychmiast
pożałowała tego, gdy skierował na nią swój wzrok i już go nie
odwrócił.
Uśmiechnął się lekko. Skupił się na jej ustach.
- Jesteśmy sami, pani inspektor - powiedział miękko.
Minie wydało się nagle, że ławka, na której siedzi, zniknęła. W
jakiś sposób weszła w sam środek tej sytuacji, jednakże nie zamierzała
pozwolić mu zrealizować groźby i dać się pocałować.
- Pański kierowca jest na zewnątrz.
- No właśnie, na zewnątrz. To oznacza, że jesteśmy sami. Do diabła
z nim.
- Jeśli spróbuje pan czegoś, strzelę do pana nabojem z opium w
dawce wystarczającej do uśpienia wołu.
- Obudzi mnie pani, gdy dotrzemy do Chatham?
- Zostawię pana w rynsztoku obok stacji.
-W takim razie zaczekam, aż wsiądziemy do pociągu. -Uśmiechnął
się. - Zawsze wynajmuję oddzielny wagon.
- A ja zawsze mam przy sobie broń.
Jego śmiech był niski i gardłowy. Rozsiadając się wygodniej,
wyciągnął nogi i skrzyżował je w kostkach. Bryczesy opięły ciaśniej
jego uda. Spojrzenie wciąż miał skupione na jej twarzy.
Zmusiła się, by też nie odwracać wzroku i nie wiercić się pod tym
przeszywającym wzrokiem.
Musieli tylko przejechać przez miasto do Charing Cross, u potem
na wschód do Chatham. To niedaleko, jeśli się weźmie pod uwagę
odległość w milach... ale Mina podejrzewała, że to będzie bardzo długa
podróż.

95
Rozdział 5

Rhys nie był zawiedziony, że Newberry'emu udało się ich dogonić,


chociaż to oznaczało, że nie zostanie z inspektor sam na sam - i że
może to nie nastąpić przez dłuższy czas. Ktoś przejął „Trwogę Marca".
To, gdzie Rhys uda się po wizycie u Baxtera, zależało od tego, czego
dowie się od admirała. Jeśli celem jego podróży nie będzie Londyn,
posterunkowy ochroni przełożoną w drodze do domu.
Niezmiernie żałował też, że, do diabła, wcześniej się nie zo-
rientował, dlaczego rudowłosy olbrzym zawsze jej towarzyszy. Rhys
już nigdy nie zostawi jej bez opieki - a niedługo będzie chroniło ją coś
więcej niż tylko siła posterunkowego. Kiedy uczyni powszechnie
wiadomym, że Wilhelmina Wentworth jest jego kobietą, powiązanie z
nim obroni ją lepiej niż piętnastu posterunkowych. Nikt nie odważy się
jej tknąć.
Nikt poza nim.
Siedział naprzeciwko niej, kiedy rozległ się głośny gwizd lo-
komotywy. Wagon zatrząsł się, a potem powoli zaczął wytaczać ze
stacji. Nienawidził podróżować w ten sposób. Nie można było nigdzie
uciec przed stukotem, przed silnikiem głośno wypuszczającym kłęby
dymu, wibrowaniem podłogi i przyprawiającym o mdłości uczuciem
wywoływanym przez zbyt szybko przesuwający się za oknem
krajobraz.
Zamiast o tym myśleć, skupił się na inspektor, choć ona nie chciała,
żeby się jej przyglądał. Jednakże Rhysowi podobało się to, jak na niego
patrzyła, zwłaszcza kiedy wyraz jej twarzy mówił, że wolałaby
przyłożyć mu pistolet do skroni niż siedzieć

96
naprzeciwko niego w prywatnym wagonie. Podobał mu się prosty,
opadający na kark kok, w jaki spięte były jej czarne włosy, i to, że takie
uczesanie nie zasłaniało twarzy. Podobała mu się kreska, która
pojawiała się między jej czarnymi brwiami, kiedy obrzucała go
gniewnym spojrzeniem. Podobało mu się, jak z irytacją zaciska usta w
wąską linię, i oczekiwanie, aż znowu złagodnieją i staną się pełne.
Podobały mu się jej drobne dłonie i to, że nie zawahała się, by zrobić z
nich pożytek, żeby obronić się wtedy w windzie -a jeszcze bardziej
podobało mu się to, jak jej dłoń zacisnęła się na jego penisie. Podobało
mu się to, jak jej spodnie napinały się, gdy siedziała, sposób, w jaki
przylegały do smukłych nóg, które mogłyby opleść go w pasie,
przytrzymując go wewnątrz niej.
Tak więc Rhys obserwował ją i wyobrażał sobie, jak inspektor
ujeżdża go całą drogę do Chatham.
Albo robiłby to, gdyby nie przerywała jego fantazji pytaniami,
jakby wciąż jeszcze była częścią tej sprawy, jakby jej śledztwo nadal
się liczyło.
Nie liczyło się. Ktoś przejął „Trwogę". Ten, kto zabił Haynesa,
odpowie przed nim. Ale i tak udzielił odpowiedzi na jej pytania,
ponieważ lubił dźwięk jej głosu, jego moc.
Czy znał Haynesa? „Tak". Dlaczego go nie rozpoznał? „Jego twarz
była zmasakrowana". Gdzie był jego okręt? „Powinien znajdować się
na Karaibach". Co mogło spotkać załogę? „To zależy od tego, kto
przejął okręt".
W tym momencie Rhys wrócił myślami do posuwania jej -mocno i
ostro. Jeśli będzie rozwodził się nad tym, że ktoś przejął „Trwogę", a
porządnego kapitana zrzucił jak śmieci na teren jego posiadłości, nie
będzie w stanie zapanować nad furią, która się w nim gotowała: była
zbyt intensywna i zbyt świeża. Jednak potrzeba, by posiąść siedzącą
przed nim kobietę, też była intensywna i świeża, dlatego też bez
żadnych zahamowań wykorzystał ją, by zwalczyć swoją wściekłość.
Byli już blisko Chatham, kiedy przypomniał sobie, że na pokładzie
okrętu znajdował się brat inspektor.

97
Myśli o „Trwodze" i posuwaniu zeszły na dalszy plan. Po raz
pierwszy od momentu, w którym Mistrz powiedział mu, kto wy-
lądował na progu jego domu, Rhys naprawdę się jej przyjrzał -i nic nie
zobaczył. Żadnego niepokoju ani strachu. Jednak pamiętał ton jej
głosu, kiedy mówiła o tym chłopcu... o Andrew. Pamiętał tę łagodność
i troskę, i to, jak był przekonany, że inspektor tęskni za bratem.
Musi być przerażona. Zrozpaczona. Ale całkowicie ukryła te
uczucia, dokładnie tak jak on trzymał na wodzy swoją furię.
Chociaż w tej chwili nie była już tak intensywna; nagle powodował
nim nie tylko gniew. Jakaś jego część zaczęła skupiać się na
złagodzeniu jej obaw. Nie chodziło już tylko o odzyskanie „Trwogi
Marca", nie tylko o to, by ktoś za to zapłacił. Inspektor także czegoś
potrzebowała - musiała się dowiedzieć, co stało się z jej bratem. Rhys
mógł jej to zapewnić.
A więc wciąż jednak była częścią tej sprawy - a on miał pretekst, by
trzymać ją blisko siebie.
Ze zgrzytem hamulców i kolejnym wstrząsem, który poczuł we
wszystkich kościach, wjechali na stację w Chatham. Rhys obserwował
twarz inspektor, gdy wysiadała z pociągu, i zobaczył, że najpierw
spojrzała tam, gdzie wszyscy ludzie opuszczający Londyn: w górę,
gdzie wysoko na przejrzystym, niebieskim niebie świeciło jasne
słońce, zamiast wyglądać jak matowa moneta znaleziona w brzuchu
rekina. Kobieta lekko rozchyliła usta, jej rysy złagodniały, a Rhys
poprzysiągł sobie, że jeszcze zobaczy u niej ten wyraz twarzy.
Najlepiej kiedy będzie patrzyła na niego i najlepiej wtedy, kiedy
będzie leżała pod nim.
Potem przeniosła wzrok na coś innego i spojrzał w to samo miejsce,
na sterówce przycumowane nad rzeką. Blisko pięćdziesiąt, w
większości toporne drednoty Królewskiej Marynarki -zbyt wolne i zbyt
ciężko uzbrojone, by mieć dostatecznie dobrą manewrowość, a ich
silniki były zbyt głośne, by któryś z nich mógł niezauważony
przelecieć nad Londynem. Ale były też inne,

98
które mogły to zrobić, niebośmigi, które przewoziły niewielką
liczbę pasażerów lub lekkie ładunki na niewielkie odległości.
Jednakże Rhys znał wszystkich kapitanów tych niebośmigów i
wszyscy odmówiliby przyjęcia zlecenia, które mogłoby sprowadzić
Żelaznego Księcia na pokład ich statku. Wszyscy z wyjątkiem jednego.
„Lady Korsarz" unosiła się po drugiej stronie rzeki Medway.
Yasmeen miała tupet, żeby cumować swój statek w dokach należących
do marynarki. A jeśli ilość otrzymanego złota byłaby odpowiednio
duża, mogłaby zrzucić nieboszczyka na posiadłość Rhysa.
A potem zeszłaby po drabinie, napiła się ze Scarsdale'em i po-
wiedziała im obu, kto był na tyle głupi, żeby zapłacić jej z góry.
W takim razie to nie Yasmeen. Mogła jednak słyszeć coś
przydatnego.
- Poznaje pan któryś z nich?
Spojrzał na inspektor, która wciąż patrzyła na rząd statków.
- Wszystkie. Ale tylko jeden mnie interesuje. Porozmawiamy z jego
kapitanem po wizycie u Baxtera.
Usta kobiety zadrżały, jakby nie chciała się uśmiechnąć, ale nie
mogła się powstrzymać.
- Podejrzewam, że pańskie towarzystwo jest w porcie bardzo
przydatne, Wasza Wysokość.
Tak było.
- Była już pani w Chatham?
- Nigdy nie byłam dalej niż w Dartford, a i tam tylko raz. -Na jej
policzki wystąpił lekki rumieniec, kiedy książę zmierzył ją
zdziwionym spojrzeniem, a Newberry otworzył usta. Ruszyła w
kierunku wyjścia z peronu. - Co oznacza, że będzie pan musiał
prowadzić.
Chryste. Nie dalej niż Dartford. Nie było to tak niezwykłe w
przypadku mieszkańców Londynu, Rhys o tym wiedział. Większość z
nich nie opuszczała miasta, nawet raz w życiu. Ale ta informacja
rzuciła nowe światło na rozmowę inspektor z małą

99
czeladniczką. Kowal może pójść, gdzie tylko zechce... a inspektor
nigdy nigdzie nie była.
Zatem ponowi swoją ofertę. A kiedy ona ją przyjmie, zabierze ją
znacznie dalej niż do stoczniowego miasta w hrabstwie Kent.
Chociaż Chatham nie było złym początkiem. Przez ostatnie pięć lat,
od kiedy Królewska Marynarka Wojenna zaczęła odbudowywać
angielskie stocznie, miasto się rozrosło i zaczynało się niemal tuż za
terenem stacji. Między zatłoczoną stacją a postojem dorożek wyrosło
miasteczko złożone z namiotów - w połowie targ, w połowie park
rozrywki. Powstało, gdy miejscowi zaczęli wykorzystywać fakt, że
przejeżdżają tędy marynarze, a potem do korzystających z tutejszych
rozrywek dołączyli londyńczycy, którzy uciekali z miasta tak daleko,
jak tylko pozwoliły im ich sakiewki. Sprzedawano tu muzykę i usługi
seksualne, mechanizmy zegarowe i grillowane mięso. Inspektor
widziała lepsze - i gorsze - rzeczy w Londynie, ale nie pod niebieskim
niebem, nie bez hałasu silników i powozów. Każdy kolor wydawał się
tu intensywniejszy, jaśniejszy. Każdy dźwięk czysty i prawdziwy. Do
diabła, Rhysowi też się tu podobało, więc wybrał dłuższą drogę.
Kowale naprawiali mechaniczne śpiewające ptaki i paropowozy
obok straganu, na którym sprzedawano żywe kurczaki. Stara kobieta w
podartej chuście stała na drewnianym pieńku, prorokując, że zbliża się
koniec świata, a zagłada przybędzie na grzbietach napędzanych parą
koni. Za nią górnik tańczył na pneumłotach przeszczepionych w
miejsce nóg. Jego widownia śmiała się i rzucała mu pensy, kiedy
uruchamiał młoty, które wibrowały, gdy tańczył i śpiewał.
Stojący przed namiotami naganiacze zachwalali swoje atrakcje,
zachęcając przechodniów krzykiem, by zajrzeli do środka i obejrzeli
Ludzką Małpę, rezultat hodowlanych eksperymentów Ordy, starego
człowieka, który otwierał swoją klatkę piersiową i pokazywał sztuczne
serce napędzane mechanizmem zegarowym albo zaginione szkice
wielkiego Leonarda da Vinci. Nawet

100
stoicko spokojny Newberry roześmiał się, słysząc tę ostatnią
propozycję - gdyby ktoś miał oryginalny szkic da Vinci, nie wy-
stawiałby takiego skarbu w namiocie w Chatham za kilka pensów.
Rhys odwrócił się, by zobaczyć reakcję inspektor, i zauważył, że
przystanęła przed jednym z namiotów i przechyliła głowę, nasłuchując.
Do znaku postawionego przed wejściem przypięto prymitywny
rysunek człowieka z nierównymi, połamanymi zębami i o palcach
zakończonych pazurami. Książę podszedł bliżej. Zniekształcony syk,
który dobiegał z wnętrza namiotu, sprawił, że włosy zjeżyły mu się na
karku.
Znał ten dźwięk aż za dobrze.
Inspektor potarła dłońmi przedramiona, jakby dostała gęsiej skórki.
- Upiorny dźwięk.
I diabelnie podobny do prawdziwego.
- Zajrzyjmy do środka - powiedział Rhys.
Wyglądająca na zmęczoną, chuda, jasnowłosa naganiaczka stojąca
przed wejściem do namiotu ożywiła się, gdy odwrócił się w jej stronę.
Kiedy ruszyli za nim inspektor i posterunkowy, na twarzy naganiaczki
pojawił się niepokój, szybko zamaskowany przez brawurę. Otworzyła
szeroko oczy i wygięła się przesadnie, przyjmując pozę kogoś, kto
zamarł ze strachu.
-Są głodni - wyszeptała chrapliwym głosem. - Obgryzą twoje kości
z mięsa i wypiją szpik. Bezduszni zombi polują nawet na Ordę i nie
zobaczycie kolejnego nigdzie w Anglii ani w Nowym Świecie. ..jeśli
macie szczęście.
Rhys go nie miał.
-Ile?
Blondynka się wyprostowała. - Denar od każdego.
Nie angielskie pieniądze, ale waluta francuska, która rządziła na
szlakach handlowych w Starym i Nowym Świecie. Inspektor zawahała
się i spojrzała na posterunkowego, który pokręcił

101
przecząco głową. Prawdopodobnie żadne z nich nie miało przy
sobie więcej niż kilka pensów. Każda wyższa kwota to na ulicach
Londynu zaproszenie dla kieszonkowców.
Na szczęście Rhysowi od lat nie ukradziono sakiewki. Zapłacił
kobiecie, która teatralnym gestem odsunęła zasłonę.
Kiedy wchodzili do środka, towarzyszył im jej pełen dramatyzmu
szept:
- Jeśli cenicie sobie swoje życie, nie wychodźcie poza lampy.
Trahaearn musiał się pochylić, by zmieścić się pod niskim
płóciennym dachem. Na ziemi stały dwie lampy gazowe, dalej niż
na odległość ramienia od małej klatki ustawionej na tyłach namiotu,
rzucające jasne światło na żelazne karty i sylwetkę skuloną na brudnej
słomie. Naga, ze splątanymi i skołtunionymi włosami w strąkach, nie
była tak brudna jak większość zombi, których widział. Może
naganiaczka raz na tydzień oblewała ją wiadrem wody.
Sykliwy bulgot zombi przeszedł w niski pomruk. Zniszczone wargi
odsłoniły ostre zęby. Jego usta pokrywała gruba warstwa śliny i
zakrzepłej krwi.
Rhys usłyszał, jak Newberry tłumi przekleństwo.
- Odwróćcie wzrok, posterunkowy - rozkazała inspektor, po czym
wyszła przed księcia.
- To była kobieta - wymamrotała.
Trahaearn nie potrafił rozszyfrować jej uczuć. Fascynacja?
Odraza? Jego reakcja była za to jednoznaczna: zabić to.
Będzie musiał użyć jej broni. Kiedy przebywał w Anglii, nosił ze
sobą tylko dwa sztylety ukryte w bucie, które były bezużyteczne
przeciwko zombi, chyba że użyłby ich, by odpiłować mu głowę. Ale i
tak nie ryzykowałby podejścia do tego czegoś.
Zombi uderzył barkiem w kraty. Klatka się zatrzęsła. Z wark-
nięciem zacisnął dłoń, pełne głodu czarne oczy skupiły się na nich.
Inspektor odwróciła się i spojrzała na naganiaczkę czekającą przy
wejściu do namiotu.

102
- Przywożenie ich do Anglii jest nielegalne.
- Ja tego nie przywiozłam, jasne? Gruby handlarz towarem z
odzysku przywiózł to coś z Europy w swojej łodzi.
Wydawało się, że ten argument nie zrobił żadnego wrażenia na
inspektor. Buntownicza poza naganiaczki zniknęła bez śladu.
- Ja i moja siostra mamy siedem maluchów pod opieką. Pieniądze,
które tu zarabiamy, ledwo wystarczają, byśmy nie wylądowały na
ulicy... albo w przytułku.
Inspektor znowu spojrzała na klatkę. Przechyliła głowę, jakby
chciała lepiej się przyjrzeć.
- Często się zastanawiałam, czy gdzieś w środku jest jeszcze
człowiek.
Jeśli tak, doświadczał piekielnych męczarni. Większość zombi w
Europie była pierwotnie ludźmi, którzy zostali po tym, jak wszystkie
narody uciekły za ocean przed nadciągającymi maszynami wojennymi
Ordy. Ale Orda nie chciała zająć wyłącznie ziemi; pragnęła zasobów.
Ich maszyny żniwiarskie wytropiły tych nieszczęśników i najeźdźca
zaraził ich nanocząstkami, by powstrzymać narody, które uciekły,
przed powrotem i walką o odzyskanie swoich terytoriów.
Ale nanity w ciałach zombi nie były takie jak te naniterów
i nie były kontrolowane przez wieżę. Działały jak choroba, prze-
nosiły się przez ugryzienie. Ciała, w których się zagnieździły, pragnęły
tylko pożywiać się i polować, nie umierały, dopóki nie został
zniszczony ich mózg. Ten zombi mógł mieć nawet dwieście
pięćdziesiąt lat, kobiecy umysł uwięziony przez roznoszące chorobę
nanocząstki.
- Nawet podczas rankorów czy kiedy Orda wyłączała nas, pa-
raliżując nasze ciała... byliśmy świadomi. Wiedzieliśmy, że nas
kontroluje. - Przerwała. - Ale podejrzewam, że pamięta pan jak lo było.
Scarsdale sugerował, że jej matka nie pamiętała. Ale Rhys nie
wspomniał o tym teraz.
- Nie - powiedział po prostu.

103
Inspektor spojrzała na niego.
- Czy nie wychował się pan w ochronce?
- Tak. W Caerwys. - Kiedy spojrzała na niego nierozumiejącym
wzrokiem, dodał: - Hrabstwo Clwyd. Mieszkałem tam, dopóki w
wieku ośmiu lat nie zostałem wywieziony z Walii.
Przeszmuglowany i sprzedany na Targu Kości Słoniowej, gdzie
widział pierwszych zombi, sprzedanych za kilka złotych solidów.
Niemal wszystko można było kupić lub sprzedać na afrykańskim
Zachodnim Wybrzeżu. Zarówno zombi, jak i młody chłopak
znajdowali się na samym dole cennika.
- Och. - Inspektor zamrugała. Badawczo przyglądała się jego
twarzy, jakby próbowała czegoś się o nim dowiedzieć.
Dobrze. Chciał, żeby była ciekawa.
- W takim razie był pan chyba zbyt młody, by wpłynął na pana
rankor.
I tak by na niego nie wpłynął. Nanity nigdy nie miały nad nim
kontroli. Ale wiedział, jak to jest być kontrolowanym, i nigdy mu się to
nie podobało.
Inspektor podeszła bliżej klatki i stanęła między dwoma lampami.
Rhys powstrzymał się przed odciągnięciem jej do tyłu. Zombi rzucił
się na kraty, sycząc, warcząc i gryząc z furią metalowe pręty.
Nachylając się lekko, jakby chciała zajrzeć w oczy zombi, inspektor
odezwała się:
- Niektórzy wierzą, że nanocząstki zabijają człowieka i używają
ciała. Że zombi jest jak paropowóz napędzany przez powodujące
chorobę nanity. Nie myśli, nie czuje.
- Jeśli ma szczęście.
- Tak. Słyszałam też, że naukowcy z Nowego Świata próbują
wynaleźć lekarstwo.
-Niektórzy. Inni mają nadzieję odkryć tajemnicę ich nie-
śmiertelności, a potem ją sprzedać. Spojrzała na niego przez ramię.
- Zna pan te badania?

104
- Opłacałem badania i ekspedycje.
- Odkryli coś? Jakieś lekarstwo?
- Jeszcze nie.
- W takim razie, przykro mi z powodu tego tu.
Zrobiła krok w tył, wyciągnęła broń i wymierzyła w klatkę.
Zaskoczenie wbiło Rhysa w ziemię. Jeszcze przed chwilą był pewien,
że inspektor wkrótce zacznie płakać nad tragedią, która spotkała
zombi, i zastanawiał się, czy powinien wrócić później i go zabić,
oszczędzając jej smutku wywołanego patrzeniem na śmierć tego
czegoś. Zadziwiająca kobieta. Pragnął zamknąć ją w ramionach i
całować do utraty tchu. Zamiast tego jednak przesunął się, by zrobić jej
więcej miejsca.
- Nie! - Naganiaczka przebiegła obok niego i stanęła na linii strzału.
Rozłożyła ręce, jakby chciała powstrzymać inspektor przed próbą
strzelenia obok niej. - Nie!
- Odsuń się - powiedziała inspektor. - Wystarczy jeden błąd, ktoś
podejdzie zbyt blisko lub klatka okaże się zbyt słaba, a dzieci twoje i
twojej siostry będą martwe. Podobnie jak cała Anglia.
Naganiaczka z przerażeniem wytrzeszczyła oczy.
- Jesteśmy ostrożne.
- Odsuń się.
- Ona nie jest prawdziwa! To kobieta niespełna rozumu, którą
znalazłyśmy na ulicy. Sika pod siebie. W ten sposób zarabiamy.
- W takim razie podejdź do klatki. Naganiaczka się zawahała.
- Podejdź do klatki, na tyle blisko, by mogła cię ugryźć. Albo się
odsuń.
Z oczu kobiety trysnęły łzy.
- Nic więcej nie mamy. Jeśli nie zarobię tutaj pieniędzy, nie
przyniosę nic do domu.
- Liczę do trzech.
- Proszę, nie... -Raz.
- Nie może pani...

105
- Podejdź do klatki - powtórzyła inspektor - albo się odsuń. Dwa.
- Proszę, potrzebujemy...
- Trzy.
Naganiaczka z cienkim piskiem odskoczyła w bok, upadając na
kolana obok jednej z lamp. Inspektor strzeliła. W zapadłej piersi
eksplodowała ciemna dziura.
Zombi w konwulsji naparł wściekle na kraty, plując krwią. Rhys
podszedł do inspektor. Położył rękę na jej dłoni i naprowadził ją na cel.
- W głowę - powiedział. - Zawsze w głowę. Skinęła i dokończyła
sprawę.
-1 co teraz, ty mongolska pizdo? - Zawyła naganiaczka, wyrywając
sobie włosy z głowy. - Zapracowałyśmy na tego zombi, ty przeklęta,
pieprzona, skundlona kurwo! Ja i moja siostra rozłożyłyśmy nogi przed
tym starym, grubym handlarzem i zapracowałyśmy na to.
Inspektor schowała broń do kabury.
- Zatem odnajdźcie tego handlarza i jego wsadźcie do klatki.
Dobrze na tym zarobicie: grubi, starzy mężczyźni są w Anglii niemal
równie rzadko spotykani co zombi. - Rzuciła do Newberry'ego. -
Przypilnujecie, by spalono ciało. Potem dołączcie do nas u Baxtera.
Posterunkowy z pewnym niepokojem popatrzył na księcia, który
uspokoił go spojrzeniem, zanim ruszył na zewnątrz za inspektor. O tak,
będzie jej pilnował.
I nie pozwoli jej odejść.
***
Na rozgwieżdżone niebiosa, to coś nie mogło być człowiekiem.
Mina wyszła z namiotu, unosząc dłoń, by osłonić oczy przed
oślepiającym słońcem. Powietrze wydawało się rzadkie i bez smaku.
Głęboki oddech sprawił, że poczuła zawroty głowy i zrobiło jej się
niedobrze.

106
Krzyki naganiaczki dochodzące z wnętrza namiotu stały się
bardziej piskliwe i Mina czuła, że przewiercają jej głowę na wylot.
Ruszyła ścieżką, oddalając się od nich. Trahaearn szybko ją dogoni,
pewnie wystarczą jego dwa absurdalnie długie kroki i niech ją diabli,
jeśli pozwoli mu zobaczyć, że lamenty tej kobiety wstrząsnęły nią do
głębi.
I dość już tej zwłoki. Za tymi wszystkimi namiotami i stoiskami
znajduje się postój i każdy kierowca wart choć funta będzie wiedział,
gdzie znaleźć admirała.
Nie odnajdując przyjemności w myśli o tłoczeniu się na wąskiej
ławeczce z księciem, minęła tani pająkocykl i zatrzymała się przy
parodorożce z opuszczonym dachem. Na ławeczce kierowcy siedział
dość młody mężczyzna z opadającymi na twarz rudymi włosami.
Mina wyciągnęła sakiewkę.
- Zawiezie mnie pan do posiadłości admirała Baxtera?
Kierowca zmrużył oczy, patrząc na nią, a jego usta wykrzywił
złośliwy uśmieszek. Przez chwilę myślała, że odmówi. Potem jego
wzrok powędrował za jej plecy i pojawiło się w nim coś na kształt
podziwu. Kiwnął głową.
Były takie dni, kiedy z trudnością przychodziło jej nie nienawidzić
wszystkich mieszkańców Anglii. Mina wyrzuciła z siebie
podziękowanie i wsiadła do powozu, żałując, że nie może porządnie
przyłożyć mężczyźnie swoją policyjną pałką.
I żałowała, że nie ma tu Andrew. Zawsze potrafił ją rozśmieszyć i
rozproszyć jej ponury nastrój. Ale tylko gwiazdy na niebie wiedziały,
gdzie teraz jest jej brat, a zamiast niego miała towarzystwo przeklętego
Żelaznego Księcia i rozklekotaną dorożkę, która przechyliła się i
zaskrzeczała niepokojąco, gdy wszedł do środka, jakby wsiadło do niej
czterech mężczyzn, a nie jeden. Usadowił się obok niej i znowu zaczął
się jej przyglądać - pan i władca na przeklętych włościach - zajmował
więcej miejsca, niż ktokolwiek miał prawo. Nawet Newberry nie
naruszał w ten sposób jej przestrzeni, a był cięższy od księcia o jakieś
dwa kamienie.

107
No cóż, mógł się na nią gapić, ile tylko chciał. Ona będzie
wpatrywała się w ryżą głowę, którą z przyjemnością by rozbiła.
Jego głos zabrzmiał gardłowo i alarmująco blisko jej ucha.
-Dziękuję, pani inspektor, za oszczędzenie mi konieczności zabicia
tego zombi nożem.
Rzuciła mu surowe spojrzenie. Miał za plecami słońce, więc jego
twarz skrywał cień, ale się uśmiechał. Może nawet śmiał. Ciężko
powiedzieć, skoro wszystko zagłuszał stukot silnika.
- Czego by pan użył? - zapytała, podnosząc głos.
- Pani pistoletów. Maczety, gdybym pomyślał o zabraniu jej dziś
rano do Mistrza. - Uśmiechnął się. - Potrzebuję zwracać się do pani
jakoś inaczej niż „pani inspektor".
- Nie, Wasza Wysokość. Nie potrzebuje pan.
Kiedy pokręcił głową, malutkie złote kółka zdobiące jego uszy
błysnęły na tle czarnych włosów. Co za dziwne miejsce na ozdoby.
Podejrzewała jednak, że istnieje wiele dziwnych miejsc, w których
można nosić kolczyki, jeśli się chce.
Żelazny Książę pewnie nosił. Prymitywny drań.
- Ależ potrzebuję - sprzeciwił się. - I znam pani pełne nazwisko:
Wilhelmina Elizabeth Wentworth. Żadne z tych imion nie pasuje. Jak
nazywają panią przyjaciele?
- Uparciuch. - Odwróciła wzrok, gdy na jego twarzy znowu pojawił
się uśmiech. - Może pan dalej mówić do mnie pani inspektor.
- A pani może nazywać mnie Rhys.
- Nie będę.
- Nawet gdy będę leżał w pani łóżku? Mina położyła dłoń na
jednym z pistoletów.
- Przyznaję, to było zbyt śmiałe. - Nachylił się do niej, zajmując tak
wiele miejsca, że ledwo mogła oddychać. - Powinienem był
powiedzieć w moim łóżku?
Kręcąc głową, ponownie wbiła wzrok w tył głowy kierowcy. Nie
była już jednak tak żądna krwi. Nadal chętnie by go stłukła, ale
rozniesienie go na strzępy już nie wydawało się jej tak pilne.

108
Można w takim razie przejść do innych zagadnień: na przykład, czy
gdy dotrą do domu admirała, dojdzie do rękoczynów.
- Jakie są pana stosunki z admirałem?
- Od lat jest moim przyjacielem.
-Nie. - Z niedowierzaniem przyglądała się mu, szukając oznak
kłamstwa, ale ich nie znalazła. - Przecież siłą wcielił pana do
marynarki.
- Nie siłą. Znajdowałem się na statku niewolniczym zmierzającym
do lusitańskich kopalni węgla. Nawet Królewska Marynarka Wojenna
jest lepsza niż szyby kopalni.
-Był pan niewolnikiem? Niemożliwe. Gazety podawały, że należał
pan do załogi. To były pańskie słowa.
- Te brukowce przedstawiły moje słowa tak, jak im pasowało. Nie
chcieli historii o zniewolonym chłopcu. Więc zasugerowali, że to on
zniewalał.
Mina wpatrywała się w niego. -1 to pana nie obchodzi? Wzruszył
ramionami.
- To pożyteczne kłamstwo. Alternatywą jest dostarczenie tym,
którzy pragną mnie zniszczyć, obrazu słabego chłopca zakutego w
kajdany.
- Kłamstwo dla pańskich wrogów. - Pokręciła głową. - Przychodzi
mi na myśl wiele osób, które nie są pańskimi wrogami
i które zainspirowałaby wizja słabego chłopca, któremu udało się
wyzwolić z kajdanów, by nas uratować.
- Uratować was? - Wyraz jego twarzy stał się surowszy. - To
kłamstwo, którego nigdy pani ode mnie nie usłyszy, pani inspektor.
Niewidzącym wzrokiem spojrzała w bok. Poczuła nagły ból, jakby
coś ścisnęło ją w środku. I zapomniała, dlaczego zaczęli rozmawiać o
tych... kłamstwach.
- Dlaczego teraz powiedział mi pan prawdę?
- Ponieważ pani spytała.
Mina nie była pewna, czy chce go jeszcze o cokolwiek zapytać.

109
- W porządku. Zatem Baxter jest pańskim przyjacielem. Jaki to
człowiek?
- Dobry, pani inspektor.
Czyli będzie musiała powiedzieć dobremu człowiekowi, że jego
wnuk nie żyje.
-Jest wiele rodzajów dobrych ludzi. Czy jest delikatnym i
uprzejmym człowiekiem, który łatwo ulega emocjom? Hojnym? O
mocnych zasadach moralnych? Chciałabym wiedzieć, jakiej reakcji
możemy się spodziewać.
Książę kiwnął głową i wydawało się, że zastanawia się nad
odpowiedzią przez chwilę, jakby nie miał w zwyczaju ujmować cech
swoich przyjaciół w słowa.
-Nie podejmuje pochopnych decyzji. Decyduje szybko, ale
rozważnie. I nie wymaga od nikogo więcej, niż by wymagał od siebie,
nie oczekuje, że ktoś będzie pracował ciężej niż on. I daje człowiekowi
drugą szansę. Ale nie trzecią.
Czy tak Trahaearn wyobrażał sobie dobrego człowieka czy dobrego
kapitana? Być może dla niego to było jedno i to samo.
- Jest więc innym człowiekiem niż kapitan, przeciwko któremu się
pan zbuntował, gdy przejął pan „Trwogę Marca"?
- Adams nie był wart prześcieradła, na którym go zostawiłem, by
się wykrwawił. Ale nie wiedziałbym tego, gdybym najpierw nie służył
pod Baxterem.
Mina w to wątpiła. Według każdej relacji o buncie, którą czytała,
Adams był brutalnym zbrodniczym tyranem. Bunt był nie do
uniknięcia. Jeśli nie zrobiłby tego Trahaearn, ktoś inny poprowadziłby
załogę przeciwko niemu.
Uśmiechnęła się lekko.
- A więc mam swoją odpowiedź. Baxter jest człowiekiem, który
zainspirował młodego człowieka do buntu na okręcie dowodzonym
przez kogoś innego.
Książę uśmiechnął się szeroko.
- Tak, niech pani obarczy odpowiedzialnością za to Baxtera. Ja
wciąż to robię.

110
Nie, nie robi tego. Nie tak naprawdę. Mina nie była zachwycona
czynami Trahaearna, jednakże nigdy dotąd nie widziała, by winą za
swoje działania obarczał kogoś innego. Brał odpowiedzialność za
podjęte przez siebie decyzje i ich konsekwencje.
Dlaczego miałby postępować inaczej? W końcu zapewniły mu tytuł
książęcy.
- Czy ostatnio kontaktował się pan z admirałem?
- Nie, ostatnio nie.
- Zatem zamordowanie Haynesa prawdopodobnie wynika nie z
pana powiązań z Baxterem, a z pana powiązań z okrętem.
- Zapewne.
-Dlaczego więc nie zaatakowano bezpośrednio pana? Dlaczego
ktoś użył „Trwogi Marca"? Oddał ją pan marynarce. Już do pana nie
należy.
Poczuła, jak mężczyzna się spiął.
- Proszę to dobrze zrozumieć, pani inspektor. Należy do mnie. Jego
głos przepełniały zawziętość i pasja. Tego Mina się nie
spodziewała.
- W takim razie dlaczego przekazał ją pan marynarce? Nie
odpowiedział.
W porządku. Może to było niewłaściwe pytanie. Każdy, kto nie znał
go dobrze, pomyślałby to samo, co ona: oddanie okrętu sugerowało, że
nie był do niego przywiązany.
- Kto jeszcze wie, że wciąż uważa pan „Trwogę Marca" za swoją
własność?
Popatrzył na nią, a potem wolno kiwnął głową.
- Niewielu. To powinno zawęzić krąg podejrzanych. Dobrze.
Odetchnęła głęboko, chcąc się uspokoić, ale zamiast
tego znowu poczuła lekki zawrót głowy. Parodorożka podskoczyła
na wyboju i Mina wpadła na ciepłe, umięśnione ciało, twarde jak stal.
Szybko się wyprostowała, ale mimo że nie widziała, by się poruszył,
była pewna, że Trahaearn zajmuje teraz jeszcze więcej miejsca niż
wcześniej.

111
Upewniła się, że wciąż dzieli ich cal pustej ławki. Niestety nie
wiedziała, jak długo jeszcze będą jechali, zanim dotrą do miejsca
pobytu Baxtera. Wydawało się, że pokonali już kilka mil.
Jednak jeśli miała jeszcze kilka minut, mogła zadać kilka do-
datkowych pytań.
- Ci, do których możemy zawęzić ten krąg, w jaki sposób potraktują
załogę? Zabili kapitana, ale co z resztą?
- Pani inspektor. - Choć jego głos był cichy, usłyszała go mimo
warkotu silnika. Kiedy uniosła głowę i spojrzała mu w oczy,
powiedział: - Chce pani poznać wszystkie możliwości, czy tylko te, w
których pani brat wyjdzie z tego żywy?
Nie sądziła, że będzie pamiętał.
- Martwy to martwy. Proszę mi powiedzieć, jak mogę sprowadzić
go żywego do domu.
- Większość porywaczy zatrzymałaby okręt, zamiast go zatopić. A
jeśli nie masz załogi, to nie masz „Trwogi". Zabiją oficerów i żołnierzy
piechoty morskiej, ale nie pozostałych, jeśli się podporządkują. Pani
brat musi tylko pozostać na pokładzie, dopóki nie odnajdę okrętu.
Potworny ucisk wokół jej serca zelżał. Andrew był inteligentnym
chłopcem. Zostanie przy życiu, nie będzie się wychylał i będzie
wykonywał rozkazy.
- Poza tym na pokładzie „Trwogi Marca" znajduje się ośmiu
młodzieńców, niewiele starszych od chłopców, którzy szkolą się do
korpusu dyplomatycznego. Każdy z nich pochodzi z kupieckiej
rodziny z Manhattanu lub Londynu.
Serce Miny zatrzepotało.
- Sądzi pan, że zostanie wyznaczony okup?
- Ten, kto przejął okręt, byłby głupcem, gdyby zrezygnował z tych
pieniędzy. Wyznaczą okup za każdego, kto ma jakieś znajomości, w
tym za młodego syna hrabiego.
Bicie jej serca powoli wróciło do normalnego tempa. Nawet gdyby
jej rodzina sprzedała wszystko, co mają, czy to by wystarczyło?

112
- Ile mogliby zażądać?
- To nie ma znaczenia. Zapłacę za panią.
Jej śmiech był krótki i głuchy. Oczywiście, że to zrobi. -Za jaką
cenę? Spojrzał na nią uważnie.
- Czy pani brat nie jest tego wart?
Mężczyzna wychowany w ochronce mógł nie rozumieć, jak wiele
dla Miny znaczy jej rodzina. Dlatego też wybaczy mu to pytanie, ale
tylko ten jeden raz.
Lecz nie mogła zapanować nad tym, że do jej głosu wkradła się
gorycz.
- Tak, Wasza Wysokość, jest. Co oznacza, że bardzo długo będę
świadczyć panu usługi, ponieważ wartość Andrew jest sto tysięcy razy
wyższa niż mężczyzny, który wykorzystuje to, że życie mego brata jest
zagrożone, by zmusić mnie do oddania się mu.
Surową linię ust księcia złagodziło rozbawienie.
- Korzystam z okazji, które daje mi los, pani inspektor.
***
Kiedy dojechali do rezydencji admirała, Mina wciąż czuła w gardle
gorycz. Niedawno wybudowany w mniej ostentacyjnej wersji stylu
gotyckiego, który tak lubili rejterzy zarówno w swoich domach, jak i w
kościołach, dom Baxtera miał strzelisty dach i wąskie okna
zakończone ostrołukami. Mina spodziewała się ciemnego i
odstręczającego wnętrza, ale kamerdyner poprowadził ich przez jasne,
przestronne pokoje do gabinetu, którego okna wychodziły na mały
ogród i rzekę.
Na pierwszy rzut oka człowiek, który miał tak ogromny wpływ na
Żelaznego Księcia, nie robił nawet w połowie tak onieśmielającego
wrażenia. Czekał na nich, stojąc przy oknie z rękami splecionymi za
plecami, szczupły, siwowłosy, w ciemnej marynarce, znacznie wyższy
od Miny. Odwrócił się, kiedy weszli. Krótka broda łagodziła jego
surowe rysy, ale nie mogła ukryć siły i ogromnego zdrowego rozsądku,
które Mina zobaczyła w jego oczach, ani czającego się w nich
utajonego smutku.

113
- Anglesey. - Admirał zmierzył księcia zmartwionym spojrzeniem.
- Dopiero co otrzymałem kagram, a jednak już tu jesteś. Musiałeś więc
słyszeć, że zaginęła i że zawiodłem, gdyż nie udało mi się zadbać o jej
bezpieczeństwo, tak jak ci obiecałem.
„Otrzymałem kagram"? Mina usiłowała ukryć konsternację.
Najwyraźniej raporty Hale dotarły do Chatham przed nimi -przekazane
admirałowi przez jakiegoś bezmyślnego głupca.
Kagram to najgorszy sposób przekazywania takich wieści.
Trahaearn spojrzał z ukosa.
- Musisz wiedzieć, że nie przyjechałem, by cię winić.
- Tylko dlatego, że nie słyszałeś jeszcze najgorszego. - Z ponurym
uśmiechem Baxter podszedł do swojego biurka i nalał do kieliszka
bursztynowego płynu. - Nie tylko nie udało mi się zadbać o jej
bezpieczeństwo, ale sam posłałem ją w sam jego środek. A razem z nią
mojego wnuka. Niech Bóg ma go w swojej opiece, gdziekolwiek teraz
jest.
Książę zmarszczył brwi. Rzucił okiem na Minę, równie zmieszany
jak ona. „Gdziekolwiek teraz jest"? Czy nie przekazano mu, w jaki
sposób dowiedzieli się, że „Trwoga Marca" została przejęta?
Przez twarz Trahaearna przemknęło zrozumienie i ponownie
spojrzał na Baxtera. Jednak nie odezwał się. Być możne ciężko mu
było znaleźć odpowiednie słowa.
Mina mogła mu to ułatwić - a co ważniejsze - ułatwić to ad-
mirałowi.
- Sir. - Zrobiła krok do przodu. - Jest moim przykrym obowiązkiem
poinformować pana, że pana wnuk, Roger Haynes, został wczoraj
wieczorem znaleziony martwy w Londynie.
- W Londynie! - Baxter otworzył usta ze zdziwienia i zerknął na
księcia, jakby szukając potwierdzenia. Kiedy Trahaearn kiwnął głową,
admirał opadł ciężko na krzesło za biurkiem.
Mina domyślała się, że niewiele rzeczy było w stanie zszokować
tego człowieka - i że informacja o śmierci Haynesa go nie

114
zaskoczyła. Ale miejsce znalezienia ciała, tak. Inspektor usiadła
naprzeciwko Baxtera.
- Sir, pana wnuk miał być w drodze na Karaiby. Jednakże zeszłej
nocy jego ciało zostało dostarczone do posiadłości Jego Wysokości.
Ma pan jakieś podejrzenia, dlaczego tak się stało?
Mężczyzna spojrzał na księcia, który zajął krzesło obok Miny.
- Dostarczone?
- Zrzucone.
Trahaearn nie złagodził tej wiadomości, może nie musiał.
Wydawało się, że admirał otrząsnął się z szoku.
- Z „Bontemps"? - Baxter zmrużył oczy.
„Bontemps". Okryty niesławą statek powietrzny dowodzony przez
Madame Piłozębną, piratkę o reputacji niemal równie złowrogiej jak
księcia. Gazety spekulowały, że albo nie żyła, albo się ukrywała - nie
zaatakowała żadnego statku kupieckiego ani pasażerskiego od niemal
dekady. Od kiedy Żelazny Książę zniszczył wieżę.
Trahaearn zmarszczył brwi.
- Madame nienawidzi mnie dostatecznie mocno, ale od lat się nie
wychylała. Dlaczego sądzisz, że porwała „Trwogę"?
- To zostało przysłane z Admiralicji. - Przesunął w ich stronę kartkę
z wiadomością z kablografu. Książę pochylił się i podniósł ją. -
Nazwiska Rogera nie było na liście z innymi i już wiedziałem.
Lista zakładników, za których wyznaczono okup. Dech zamarł jej w
piersi i Mina wstała, by spojrzeć Trahaearnowi przez ramię. Nie
przeczytała wstępu, ale przebiegła wzrokiem stronę zapisaną toporną
maszynową czcionką, szukając jednego nazwiska. Potem raz jeszcze
przebiegła ją wzrokiem, mając nadzieję, że po prostu je przeoczyła, ale
siłą woli nie mogła sprawić, by pożądane słowa pojawiły się na
papierze.
Nie było Rockinghama. Nie było Wentwortha. Nie było Andrew.
Czując ból w sercu, spojrzała na górę kartki i zaczęła wolno czytać.
Kiedy dotarła do końca, jej paniczny strach przeszedł

115
w tępy ból, który zepchnęła na tyły umysłu. Dowie się, co się stało z
Andrew, i upewni się, że jest bezpieczny. Ale teraz nie mogła tego
wiedzieć, nieważne, jak bardzo tego pragnęła. Jednakże morderca
Haynesa wciąż pozostawał na wolności i tym mogła się zająć.
Wróciła na swoje miejsce. Według wiadomości, którą otrzymał
Baxter, żądanie okupu zostało przekazane ze stacji kablograficznej w
Dover do siedziby Admiralicji w Londynie niemal w tym samym
czasie, gdy Mina wsiadała do pociągu do Chatham. W ciągu dwóch dni
okup miał zostać zebrany i wysłany statkiem przez Kanał Angielski do
Calais, i tam zostawiony na plaży. Kiedy porywacze sprawdzą, czy
kwota się zgadza, chłopcy zostaną odesłani do Anglii.
Trahaearn oddał kartę Baxterowi.
- Te żądania pisał jakiś idiota.
- Dlaczego idiota? - Mina spojrzała na księcia, a potem na admirała.
- Wydają się całkiem jasne.
- Byłyby takie, gdyby nie to, że Madame Piłozębna mieszkała w
Calais przez ostatnie osiem lat. Nigdy nie żaprosiłaby marynarki na
próg własnego domu. - Trahaearn pokręcił głową. - Nie jest tak głupia.
- Kagram potwierdza, że „Bontemps" był widziany w pobliżu
Dover - zwróciła im uwagę Mina.
- Za sterem najprawdopodobniej stał ktoś inny. A jeśli ten ktoś
spartaczył to żądanie okupu, Madame nie zostanie zbyt długo w Calais.
- Książę spojrzał Minie w oczy i uśmiechnął się lekko. - Zatem udamy
się tam i zapytamy ją, gdzie jest teraz „Trwoga Marca".
Do Calais? W całej Europie roiło się od zombi, wybrzeże, które
niegdyś należało do Francji, nie było wyjątkiem.
Serce Miny zabiło szybciej, a po plecach przeszedł jej dreszcz
strachu, ale kiwnęła głową. Baxter obserwował ją zza biurka, milcząco
i z ciekawością, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, że ona też
znajduje się w gabinecie, i nie wiedział, jak rozumieć

116
jej obecność w centrum tej sprawy. Jednak wydawało się, że nawet
gdy ją obserwował, jego wzrok powoli traci ostrość, a zmarszczki na
jego twarzy pogłębiają żal i zmartwienie -a może poczucie winy.
Mina przypomniała sobie jego wcześniejsze wyznanie o posłaniu
okrętu w środek niebezpieczeństwa. Ale admirał Królewskiej
Marynarki Wojennej nie musiał niczego tłumaczyć inspektorowi
policji lub usprawiedliwiać przed nią ani wyjaśniać jej żadnych
wydanych przez siebie rozkazów.
Dlatego też kolejne pytanie skierowała do księcia.
-Chciałabym także wiedzieć, gdzie „Trwoga" powinna się
znajdować.
Skinąwszy głową, Trahaearn spojrzał na Baxtera.
- Powiedz mi.
Admirał nalał sobie kolejnego drinka i zaproponował poczęstunek
gościom. Kiedy odmówili, westchnął i usiadł głębiej w fotelu.
- Wysłałem ją, by dołączyła do eskadry Złotego Wybrzeża. Wyraz
twarzy Trahaerna się nie zmienił, ale zacisnął on pięści.
- Na Targ Kości Słoniowej? Dlaczego?
Baxter przyglądał mu się przez dłuższą chwilę, po czym odwrócił
się do Miny.
- Pani inspektor... córka Rockinghama, prawda?
Poczuła ukłucie zawodu. Jakiekolwiek były powody działań
admirała, Mina nie dowie się o nich z pierwszej ręki. Nie widział w niej
przedstawiciela prawa, tylko damę.
- Tak, sir. Zna pan mojego ojca?
- Tylko ze słyszenia. Pisze poruszające listy.
Baxter wstał. Nie mając za bardzo wyboru, Mina zrobiła to samo.
Krzesło Trahaearna zaskrzypiało i po chwili książę również stał.
- Nie jadła od dzisiejszego poranka - powiedział.
- Zaradzimy temu. - Admirał uśmiechnął się i odprowadził ją do
drzwi. -1 obiecuję, że nie zostawimy pani zbyt długo samej.

117
***
Krótko po rewolucji, gdy Mina wciąż zmagała się z emocjami,
które zdawały się nieustannie nasilać i wymykać spod kontroli, jej
matka poradziła, by nie marnowała gniewu na rzeczy, których nie jest
w stanie zmienić. Mina oczywiście próbowała. Problem polegał na
tym, by wiedzieć, których spraw nie da się zmienić. Dwieście lat
wcześniej Angielka nie mogła mieć nadziei na zostanie inspektorem
policji, jeśli takie stanowisko w ogóle wtedy istniało. Mina czytała
kiedyś, że nikt nie mógł uciec przed czarną śmiercią, a jednak gdy pół
wieku temu plaga przeszła przez tereny zajęte przez Ordę,
dziesiątkując mongolskie oddziały okupujące Europę, nie zachorował
ani jeden naniter. Nawet śmierć nie była już pewna, choć mógł istnieć
jakiś lepszy sposób niż zostanie zombi.
Dlatego też Mina uważała, że buntowanie się przeciwko sytuacjom,
na które nie miała wpływu, mogło okazać się nieco bardziej efektywne
niż uważała jej matka. Ponieważ jednak nie mogła wymyślić, w jaki
sposób zmienić niechętne nastawienie admirała do opowiadania o
sprawach związanych z marynarką w obecności zwykłego inspektora
policji, posłuchała rady matki i zapanowała nad niepokojem i
frustracją.
Suto zastawiona taca z jedzeniem przyniesiona przez służbę
admirała bardzo poprawiła jej nastrój.
Baxter dotrzymał słowa, że nie zostawią jej samej zbyt długo. Nie
minęło wiele czasu, a Trahaearn pojawił się w drzwiach salonu. Zimna
obojętność przykrywała jego twarz jak maska.
Cudownie. Dokładnie to chciała zobaczyć. Musi pamiętać, by
później podziękować za to admirałowi.
Wzdychając, Mina schowała pomarańczę, którą zostawiła dla
Newberry'ego, do kieszeni płaszcza - pomarańczę, którą podano jako
część zwykłego posiłku; ledwo mogła objąć to rozumem -i dołączyła
do księcia na korytarzu.
Kiedy się z nim zrównała, Trahaearn nie wyglądał już na tak
obojętnego, tym mniej, im dłużej na nią patrzył. Wolałaby, żeby
przestał, ale wyczuwała, że jeśli jest na Ziemi jedna jedyna

118
rzecz, której nie może zmienić, nieważne jak bardzo będzie się
buntowała, to jest nią Żelazny Książę.
- Wszystko zostało ustalone, jak mniemam? - zapytała i zmusiła się,
by dalej nie dociekać. Co powiedział mu Baxter? Oparła się pokusie
zadawania pytań i ruszyła w kierunku wyjścia.
Pokojówka prowadziła następnego gościa do gabinetu admirała,
łagodnego z wyglądu mężczyznę o włosach koloru piasku i niebieskich
oczach. Miał w ręku torbę lekarską, co sprawiło, że Mina od razu
poczuła do niego odrobinę sympatii - dopóki ich nie minął, posyłając
jej uśmiech, mówiący „akceptuję cię", z rodzaju tych, którym często
towarzyszył lekki ukłon i pozdrowienie w języku Ordy.
Nie cierpiała takich uśmiechów bardziej niż jawnej nienawiści.
Protekcjonalny, żółtozębny, nie mający o niczym pojęcia rejter. Ona
żyje w tym przeklętym kraju dłużej niż on.
Jej cierpliwość nagle zniknęła, odczekała tylko do momentu, w
którym zamknęły się za nimi drzwi. Odwróciła się na pięcie do
Trahaearna i zapytała stanowczo:
- Co on...
Jej język zamarł. Panika i przerażenie eksplodowały w jej sercu,
przebiły serce jak ostrze. W uszach słyszała tętnienie krwi, ale nie
mogła się poruszyć, nie mogła krzyknąć. Jej mięśnie odmówiły
posłuszeństwa i prawie spadła ze schodów - spadłaby, gdyby książę nie
doskoczył do niej i nie złapał jej sztywnego ciała, wołając „Pani
inspektor!" i krzycząc, by powiedziała mu, co się stało, ale Mina
myślała tylko: Wieża wróciła, na rozgwieżdżone niebiosa - nie, nie,
nie, tylko nie znowu Orda i wieża.
Z wnętrza budynku dobiegł ich odgłos wystrzału.
Trahaearn gwałtownie odwrócił głowę. Przez ułamek sekundy
gapił się na drzwi domu admirała, po czym delikatnie położył Minę na
szycie schodów. Wstał i rzucił się do wejścia. Słyszała donośny odgłos
jego kroków, gdy biegł korytarzem, krzyk - nie księcia - a potem
głośny trzask.
Siła, która więziła ciało Miny, zniknęła.

119
Oddychając ciężko, zerwała się na nogi. Za drzwiami kamerdyner
powoli podnosił się z podłogi. Pokojówka leżała w korytarzu,
szlochając. Mina przebiegła obok nich, wyciągając broń, i wpadała do
gabinetu.
Baxter leżał na ziemi, jego oczy były otwarte, ale już nic nie
widziały. Na drewnianej podłodze pod jego głową powiększała się
kałuża krwi. Obok stała torba lekarska i metalowe pudełko z długim na
stopę szpicem. Zrozumienie przeszyło ją jak ostrze, zimne,
wywołujące mdłości, nie mogła jednak zatrzymać się i zbadać
urządzenia. Szyba w oknie wychodzącym na ogród była rozbita, jakby
ktoś przez nie wyskoczył. Mina podbiegła, by to sprawdzić, i przed
oczami mignął jej surdut Trahaearna, zanim ten zniknął za ogrodowym
płotem... goniąc zamachowca.
Na niebiosa. Ten głupi pirat ścigał mężczyznę uzbrojonego w broń
palną... a miał jedynie sztylet.
Odwróciła się i wybiegła z gabinetu, w korytarzu prawie wpadając
na śmiertelnie bladego kamerdynera. Potknęła się, odzyskała
równowagę i przed wybiegnięciem na zewnątrz krzyknęła jeszcze:
- Nie wpuszczaj nikogo do tego pokoju!
Kolejny strzał wskazał jej kierunek i sprawił, że serce niemal
wyskoczyło jej z piersi. Nie daj się zabić, Trahaearn, nie daj się zabici
Przeskoczyła przez niski murek, lądując na mokrej trawie, i pobiegła
na tyły budynku. Odgłos następnego wystrzału przeciął powietrze.
Dwadzieścia stóp dalej rejter upadł na ziemię, ręka z pistoletem,
który przyłożył sobie do głowy, opadła bezwładnie. Za nim książę,
wciąż w pełnym biegu, krzyknął z frustracji i wściekłości. Złapał
martwego mężczyznę za poły marynarki i przycisnął go do ziemi.
Uniósł pięść.
- Trahaearn! - Mina obiema rękami złapała go za nadgarstek.
Spojrzał na nią, w jego oczach płonęła furia.
- Nie w twarz - udało jej się wydyszeć. - Nie, dopóki go nie
zidentyfikujemy.

120
Puściła rękę księcia i cofnęła się, łapiąc oddech. Obłęd. Ten
człowiek wolał się zabić niż dać się złapać.
Trahaearn opuścił zaciśniętą dłoń. Wciąż klęczał nad przeciw-
nikiem, ale najwyraźniej stracił ochotę na maltretowanie ciała
mordercy.
Jego oddech był tak samo nierówny jak Miny, a jego głos ochrypły,
gdy zapytał:
- Baxter?
- Niestety - odpowiedziała cicho. - Przykro mi.
Kiwnął głową i odwrócił się do niej. Mina poczuła, że uginają się
pod nią nogi. Został postrzelony. Po lewej stronie jego głowy płynęła
krew. Kula rozorała mu skroń, na tyle głęboko, że kawałek skóry wisiał
mu nad uchem.
Na ognie piekielne. Mina zebrała się w sobie.
- Pańska głowa. Dobrze się pan czuje?
- Tak. - Dotknął rany, spojrzał na krew na swoim ręku. -Mam
twardą czaszkę.
Nie wątpiła w to, ale wyglądało na to, że księciu niespecjalnie
spieszy się do wstania. Hałas za plecami sprawił, że się odwróciła. Przy
ścianie domu stała pokojówka, wytrzeszczając oczy.
- Ty tam! - zawołała Mina. - Przynieś bandaże dla księcia Anglesey.
Pospiesz się!
Pokojówka pobiegła do domu. Inspektor wyciągnęła z kieszeni
chusteczkę i nachyliła się nad Trahaearnem. Miał zamknięte oczy, jego
zaciśnięte dłonie spoczywały na udach.
- Proszę się teraz nie ruszać. - Zaczęła wycierać krew, a kiedy się
nie odsunął, zapytała cicho: - Poznaje go pan?
-Nie. Szlag.
- Powiedział coś, zanim się zabił?
- Nie. - Uderzył pięścią w swoje udo. - Przeszedł obok mnie. Tuż
obok mnie.
- Obok mnie też. - Uniósł lekko głowę, jakby próbował na nią
spojrzeć.

121
Kontynuowała oczyszczanie rany, krzywiąc się, gdy lekki nacisk
spowodował, że brzegi rozcięcia się rozeszły, ukazując jego szarą
czaszkę...
Mina zamarła. Szarą. Nie białą kość, ale ciemnoszarą.
W kolorze żelaza.
Przełknęła ślinę i przycisnęła chustkę do jego głowy, przytrzymując
oderwany fragment skóry. Krwawienie już zaczynało ustawać dzięki
działaniu nanitów. Będzie zupełnie uleczony nim dojadą do Londynu.
Usłyszała, że ktoś biegnie w ich stronę, kroki były tak ciężkie, że
domyśliła się, że to Newberry. Chwilę później posterunkowy stanął
koło niej, buchając parą jak silnik.
Pobladł, kiedy zobaczył Trahaearna. Mina wiedziała, że nie z
powodu krwi. Żelazny Książę został postrzelony, kiedy go pilnowała.
Będzie miała szczęście, jeśli wywinie się z tego tylko z naganą.
- Wejdźcie do środka, Newberry. Zabezpieczcie gabinet. Jeśli
służba nie wezwała jeszcze przedstawiciela tutejszej policji, wyślijcie
kogoś po posterunkowego.
- Tak jest. - Newberry natychmiast odwrócił się, by odejść, ale
zatrzymał się, gdy odezwał się książę.
- Niech pan zabierze urządzenie unieruchamiające. Nie zostawimy
go lokalnym władzom.
Zatem on też rozpoznał to urządzenie. Mina patrzyła na niego przez
chwilę, potem kiwnęła głową.
-Jest tam torba lekarska - powiedziała posterunkowemu -i
metalowe pudełko z iglicą. - Mała wieża. Paraliżujący dreszcz
przebiegł jej po plecach. Siłą woli odepchnęła od siebie przerażenie. -
Obchodźcie się z nim ostrożnie, posterunkowy. Jak tylko
zabezpieczycie gabinet, przynieście je tutaj.
- Tak jest, pani inspektor. - Odbiegł truchtem.
Służba admirała zaczęła gromadzić się na trawniku, obserwując
ich. Mina wybrała długi kawałek płótna i odwróciła się do Trahaearna.

122
- Proszę przytrzymać chusteczkę w tym miejscu. Krwawienie
niemal ustało, ale owinę pańską głowę bandażem, by przytrzymać
oderwany płat skóry, dopóki się nie zagoi.
Książę położył rękę na chustce. Mina wysłała pokojówkę po
ręczniki, gorącą wodę i czystą koszulę, chociaż szansa, że znajdzie coś
w odpowiednim rozmiarze, była zerowa.
Mina zaczęła owijać mu głowę bandażem. Wokół skóry, pod którą
kryła się metalowa czaszka. W ciągu wielu lat asystowania ojcu przy
operacjach i badania zwłok nigdy czegoś takiego nie widziała.
Widziała metalowe protezy. Mechaniczną tkankę. Ale nie zwykłą
tkankę i skórę, które pokrywały metal, jakby to była kość.
I nie tylko to było w nim inne. Dowodem na to, że w jego ciele
znajdowały się nanity, była szybko gojąca się rana. Jednak urządzenie
nie miało na niego żadnego wpływu.
- Ja zostałam unieruchomiona - powiedziała cicho. - Podobnie
kamerdyner, pokojówka... i skoro nie słyszeliśmy krzyku admirała ani
odgłosów walki, prawdopodobnie on również. Dlaczego pan nie?
Trahaearn spojrzał na nią.
-Urządzenie było nastawione na nieodpowiednią częstotliwość.
Mina wątpiła, by była to prawda, ale nic nie powiedziała.
Intensywność jego spojrzenia się pogłębiła.
- Czy z panią wszystko w porządku?
- Tak. - Wciąż była wstrząśnięta, ale dopóki nie myślała
o tym, jak urządzenie odebrało jej wolę i kontrolę nad własnym
ciałem, mogła funkcjonować. - Przykro mi, że admirał nie żyje.
- Mnie też. - Jego głos był ponury. - Ale niech będę przeklęty, jeśli
wiem, dlaczego go zabito.
- Być może ktoś z Chatham będzie w stanie go zidentyfikować. -
Spojrzała ponad głową księcia na martwego zamachowca
i pewna myśl przyszła jej do głowy. - Czy to może być jeden z ludzi
Madame Piłozębnej?

123
- Nie. W tym chodzi o coś innego. - O co?
- Jeszcze nie wiem. - Trahaearn wstał, kiedy Mina skończyła
wiązać bandaż. - Ale o niego też zapytamy Madame, żeby mieć
pewność. Jak długo będzie tu pani potrzebna?
Najpewniej zdąży przyjrzeć się martwemu rejterowi, zanim zjawi
się miejscowa policja, a za nią władze marynarki. I jedni i drudzy
odsuną ją od sprawy, a ona nie chciała z nimi o to walczyć. Kiedy
ustalą tożsamość nieboszczyka i okaże się, że to morderstwo jest
powiązane z jej dochodzeniem, Mina znowu wkroczy - mając za sobą
całą potęgę londyńskiej policji i Żelaznego Księcia, jeśli zajdzie taka
potrzeba.
- Przez godzinę - stwierdziła. - Będziemy musieli odpowiedzieć na
ich pytania.
- Tylko przez godzinę. - Jego ton wyraźnie sugerował, że jeśli
miejscowa policja nie skończy z nimi do tego czasu, on i tak wyjedzie.
- Tak. - Spojrzała na Newberry'ego, który wrócił, niosąc torbę
lekarską. Mina podała mu pomarańczę, odbierając torbę. Poczuła
ciężar znajdującego się w środku urządzenia i uciszyła okrzyk
wdzięczności posterunkowego. - Odnajdźcie stację kablograficzną i
wyślijcie raport do Hale. Admirał został zamordowany. Na obecnym
etapie jeszcze nie wiemy, czy ma to jakiś związek z naszym
śledztwem. Ruszamy w pościg za Madame Piłozębną, która może mieć
informacje dotyczące zamordowania kapitana Haynesa.
- Tak, jest, pani... Trahaearn mu przerwał.
- Kiedy już pan tam będzie, proszę wysłać gońca do „Lady
Korsarz". Niech pan powie, żeby oczekiwali nas za godzinę i byli
gotowi do odlotu.
Niesławny najemny statek? Mina zmarszczył brwi.
- Nie możemy polecieć innym? Z pewnością teraz, kiedy wiadomo,
że „Trwoga Marca" została porwana, marynarka może...

124
- „Lady" jest szybsza od nich wszystkich i nie ma lepszego lotnika
niż jej kapitan.
W porządku. Jeśli on za to zapłaci, Mina nie będzie się tym
przejmowała. Zwróciła się do posterunkowego.
- Spotkacie się z nami przy sterowcu za godzinę. Poinformujcie
Hale, że lecimy przez Kanał Angielski na pokładzie „Lady Korsarz",
ale nie czekajcie na jej odpowiedź.
Newberry uniósł brew.
- Pani inspektor?
- Rozkaże nam nie wsiadać na pokład - wyjaśniła Mina. - Ale jeśli
nie otrzymamy jej odpowiedzi, nie będziemy musieli sprzeciwić się
rozkazom.
- Tak jest, pani inspektor.
Mina westchnęła, kiedy podwładny odszedł. Biedak.
- Wyglądał, jakby miał zemdleć, prawda? -Tak.
Czy w głosie księcia słychać było rozbawienie? Nie była w stanie
tego stwierdzić. Jednak poczuła się w obowiązku bronić swojego
asystenta.
- To odważny człowiek. -Tak.
Wciąż ani śladu kpiny, chociaż z doświadczenia Miny wynikało, że
niemoralni łajdacy pokroju Żelaznego Księcia patrzyli na dobrych
ludzi, takich jak admirał lub Newberry, z wielką pogardą. Nie widziała,
co o tym myśleć.
Zmieszana, zajęła się leżącym na trawie ciałem rejtera. Miejmy
nadzieję, że już niedługo dowie się, kim jest i skąd się tu wziął. Jednak
nawet jeśli nie znajdzie na jego ciele czegoś, co zdradzi jej te
informacje, coś już o nim wiedziała: nie był odważnym człowiekiem.
Był tchórzem.

125
Rozdział 6

W przeciwieństwie do ogromnych, mających kształt pocisków


drednotów, które Sheffield budował dla oddziałów powietrznych
marynarki, „Lady Korsarz" miała długi, biały jak chmura balon nad
drewnianym kadłubem przypominającym brązową fokę -niezgrabną,
gdy jest na brzegu, ale elegancką i zwinną w swoim żywiole. Po
bokach statku noki rei, które powinny być rozłożone jak wiosła, czyli
przygotowane do podróży, były złożone wzdłuż kadłuba, a żagle
zwinięte. Śmigło na rufie sterowca kręciło się powoli poruszane
wiatrem i Mina nie słyszała cichego pomruku, który zawsze
towarzyszył pracującemu na wolnych obrotach silnikowi. Pomimo
wiadomości księcia „Lady Korsarz" nie była gotowa do odlotu.
Pod zakrwawionym bandażem, który wciąż osłaniał głowę
Trahaearna, nie pojawił się wyraz zaskoczenia ani gniewu. Rzucił
okiem na Minę, która obserwowała go ostrożnie, czekając na jego
wybuch.
- Nigdy nie lubiła, kiedy mówiono jej, co ma robić - powiedział i
zanim inspektor mogła zapytać „kto?", przed jej twarzą śmignęła
sznurowa drabinka. Zaskoczona cofnęła się i spojrzała w górę.
Serce podeszło jej do gardła. Po drabinie spuszczała się w dół
kobieta, zbyt szybko, jakby nie udało jej się dobrze złapać ani
zatrzymać na którymkolwiek ze szczebli. Mina zacisnęła pięści,
bezgłośnie nawołując kobietę, by czegoś się złapała, i czekając na jej
nieunikniony upadek.

126
A potem kobieta odbiła się i obróciła do góry nogami. Jak akrobata
na festynie, dwa razy okręciła się w powietrzu i wylądowała w
przyklęku tuż obok Trahaearna.
Mina nie była pewna, czy bić brawo, czy wyciągnąć broń. Bez
wątpienia ta kobieta była kapitanem najemnego statku i nosiła to samo
imię, co jej statek: Lady Korsarz. Gdy się wyprostowała, okazało się,
że jest wyższa od Miny o głowę i uzbrojona w kordelas przymocowany
na plecach, pistolety przypasane na biodrach i sztylety zatknięte za
cholewy wysokich skórzanych butów. Na głowie nosiła purpurową
jedwabną chustę zawiązaną na karku, której luźne końce splatały się z
czarnymi warkoczykami. Miała szerokie kości policzkowe i spiczasty
podbródek. Miała też intensywnie zielone oczy, w tej chwili zwężone
do cienkich szparek. W oczywisty sposób była naprawdę wkurzona -
całą furię skierowała na Trahaearna.
- „Przygotujcie się na mój przyjazd"? - Każdy jej mięsień był
napięty jak struna, a jej głos chrapliwy, z akcentem, którego Mina nie
rozpoznała. Lady Korsarz rozłożyła ramiona, poły jej krótkiej kurtki
pilotki rozchyliły się i ukazały jeszcze więcej noży zatkniętych za
szeroki szkarłatny pas. - Rozejrzyj się Trahaearn. Tu aż roi się od
dupowłazów, a każdy z nich ma swój okręt. Idź i znajdź sobie jakiegoś.
Niewzruszony książę powiedział po prostu:
- Chcę „Lady Korsarz".
-1 dlatego ja, ot tak, mam wziąć cię na pokład? - Jej usta wykrzywił
grymas, ukazując zęby, które wydawały się zbyt ostre. -Za późno,
kapitanie. Mam kontrakt, zgodnie z którym jutro wypływam, połowę
zapłacono z góry. Nie zerwę go.
- Do północy będziemy z powrotem. Musimy tylko przelecieć przez
Kanał do Calais.
Na twarzy kobiety mignęła ciekawość. Spojrzała na bandaże na
głowie księcia, a potem zmierzyła wzrokiem Minę i Newberry'ego.
- Z ładunkiem londyńskich gliniarzy? To niewarte mojego czasu.
Znajdź sobie inny statek, Trahaearn.

127
Złapała za drabinkę.
- Dwadzieścia pięć liwrów - rzucił książę.
Mina otworzyła usta ze zdziwienia. Równowartość tej kwoty w
angielskich funtach pokryłaby koszty życia jej rodziny przez pięć lat:
pensje służących, jedzenie, podatki; i jeszcze zostałoby dość, by na
nowo umeblować ich miejską siedzibę.
Lady Korsarz odwróciła się z uśmiechem do Trahaearna.
- Witam na pokładzie, kapitanie.
***
Mina nie zdawała sobie sprawy, jak zimno robi się na pokładzie
sterowca po tym, jak już wystartuje. Drżąc, zapięła płaszcz i próbowała
nie wchodzić w drogę lotnikom, którzy biegali w tę i z powrotem,
przytrzymując się lin. W końcu znalazła sobie miejsce w dziobowej
części okrętu, na drewnianej skrzyni, której nikt nie używał, na tyle
wysokiej, że, siedząc na niej, mogła wyglądać przez burtę. W dole
widziała rzekę Medway, lśniącą wstążkę przecinającą żółte pola.
Słońce świeciło Minie w oczy, ale cały czas się rozglądała,
oszołomiona błękitem nieba. Nawet chmury były niezwykłe - delikatne
smugi na niebieskim tle, niewiarygodnie białe. Nigdy nie widziała tak
absolutnej bieli, nawet kości nie miały takiego koloru.
Poczuła pod nogami wibracje. Obejrzała się i zobaczyła, że śmigło
zaczyna kręcić się coraz szybciej, poczuła szarpnięcie, kiedy sterowiec
nabierał szybkości. Lady Korsarz stała na pokładzie rufowym,
zapinając pasek gogli. Mina znowu spojrzała w przód. Lodowaty wiatr
wyciskał jej łzy z oczu, jego ryk był niemal ogłuszający. Opatuliła się
szczelniej płaszczem, podnosząc do góry kołnierz - nie będzie w stanie
zostać tutaj zbyt długo. Będzie musiała dołączyć do Newberry'ego w
kubryku i zadowolić się wyglądaniem przez iluminatory.
Nagle przed jej twarzą zadyndały gogle. Mina podniosła wzrok.
Obok niej stał Trahaearn z drugą parą gogli i brązowym wełnianym
szalem w ręku. Wdzięczna wzięła obie rzeczy, założyła gogle, zapięła
klamrę i owinęła szyję szalem.

128
Drewniana skrzynia, którą wybrała, na nieszczęście okazała się
dostatecznie szeroka, by zmieściły się na niej dwie osoby -choć ledwo.
Kiedy książę usiadł, jego twarde udo naparło na jej nogi. Zdjął bandaże
i zmył krew, jego ciemne włosy były mokre i odgarnięte za ucho,
dzięki czemu złote kolczyki były doskonale widoczne.
Przyciągały wzrok Miny jak magnes, niemal równie silnie jak
błękit nieba. Wolałaby, żeby Trahaearn je zakrył.
Ścisnęło ją w żołądku, gdy pochylił się, by coś powiedzieć -jego
usta znalazły się tylko o cal od jej policzka. Alternatywą było
przekrzykiwanie szumu wiatru, ale chrypa i dzwonienie w uszach
wydawały się lepszym rozwiązaniem niż niepokojąca bliskość księcia.
- Baxter wysłał Haynesa na Złote Wybrzeże jako posłańca z
wiadomością.
Inspektor odsunęła się, marszcząc brwi.
- Dlaczego?
Gestem pokazał, żeby się przybliżyła.
- Proszę się nie odsuwać. Powiem pani wszystko, co od niego
usłyszałem.
Jego oddech ogrzewał powietrze między nimi i miała ochotę znów
się odsunąć, ale to skończy się szybciej, jeśli książę od razu przekaże
jej wszystkie informacje od admirała. Kiwnęła głową.
- Sześć miesięcy temu przyjaciel Baxtera, admirał nie podał mi
nazwiska, poprosił go o spotkanie w Port Fallow. Zna pani to miasto?
Tylko ze słyszenia. Niesławne, ogrodzone murami miasto wy-
budowane na ruinach Amsterdamu, które okazało się bezpiecznym
schronieniem dla każdego, kto przed czymś uciekał - włączając w to
przestępców i piratów. Ten, z kim spotkał się admirał,
prawdopodobnie miał powód, by nie przyjeżdżać do Anglii, a Baxter z
pewnością nie zawinął do portu z admiralską flagą na maszcie.
Mina przechyliła głowę tak, że ich policzki niemal się stykały, by
Trahaearn lepiej słyszał jej słowa.

129
- Zatem nie był pan jedynym typem spod ciemnej gwiazdy, z
którym Baxter się przyjaźnił.
Jego zaskoczony śmiech rozległ się tuż przy jej uchu.
- Nie. Nie byłem.
Usłyszała żal, który niespodziewanie zabarwił ostatnie słowo,
jakby rozbawienie było pęknięciem, przez które wydostały się emocje.
Książę zacisnął zęby i odwrócił głowę. Zimne powietrze omiotło ich
twarze.
Po krótkiej przerwie Trahaearn znowu nachylił się nad Miną i
mówił dalej:
- Ten przyjaciel powiedział Baxterowi, że otrzymał zaproszenie od
Jean-Pierre'a Colberta na aukcję na Złotym Wybrzeżu. A jedyny
powód, by aukcja na Targu Kości Słoniowej była dostępna tylko za
zaproszeniami, to pragnienie, by informacja o niej nie dotarła do
niewłaściwych uszu.
Jak uszy admirała Królewskiej Marynarki Wojennej, domyśliła się
inspektor. Ale nazwisko Francuza brzmiało znajomo.
- Colbert?
- Kamienna Wyspa - rzucił książę.
Ten Colbert? Mina pokręciła głową z niedowierzaniem. Leżąca w
archipelagu Antyli Kamienna Wyspa miała inną, oficjalną nazwę, ale
po wojnie francusko-libereńskiej, w czasie której na wyspie stworzono
obóz dla jeńców wojennych, była już znana tylko pod nazwą nadaną jej
przez tysiące więźniów, którzy wiele tam wycierpieli. Colbert -
fajczarz, komendant obozu, krewny francuskiego monarchy, choć z
nieprawego łoża - wynajął najemników do pilnowania jeńców.
Najemnicy przywłaszczyli sobie pieniądze na jedzenie oraz leki i nie
zapewnili więźniom najskromniejszej opieki. Opowieści o konaniu z
głodu i od zarazy przekazane przez tych, którym udało się przeżyć,
były więcej niż potworne.
- Sądziłam, że Colbert został powieszony.
-Nie. Został po cichu ułaskawiony i przewieziony statkiem na Targ
Kości Słoniowej. Prowadzi teraz dom aukcyjny. Jeśli wchodzi w
posiadanie jakichś wyjątkowo cennych przedmiotów,

130
upewnia się, że jego rodzina się o nich dowiedziała, oraz urządza
zamknięte aukcje takie jak ta... zazwyczaj rozsyłając zaproszenia
stronom, które nie dysponują dostatecznymi funduszami, by przebić
koronę francuską.
Ustawia aukcje tak, by wygrała jego rodzina - prawdopodobnie by
odzyskać ich względy.
- Czy zaproszenie określało, co będzie przedmiotem aukcji?
- Broń. Jednorazowa, potężna, ale nie ujawniono żadnych innych
szczegółów. Jednak nikt nie wyłożyłby pieniędzy na niesprawdzoną
broń, więc Colbert zaplanował pokaz, podczas którego zainteresowani
kupnem mieli ustalić datę aukcji.
Pokaz możliwości broni, której można użyć tylko raz? Mina
zmarszczyła brwi, ale, jakby przewidując jej pytanie, Trahaearn
pokręcił głową.
- Baxter nie wiedział, czego zamierzali użyć podczas tego pokazu.
Jego przyjaciel zamierzał go obejrzeć i miał przekazać opis broni
Haynesowi razem z planowanymi datą i miejscem aukcji.
- A więc „Trwoga Marca" miała popłynąć na Złote Wybrzeże i
odebrać te informacje?
-Tak.
-1 na miejscu miała dołączyć do eskadry Złotego Wybrzeża.
- Tak. Eskadra ma niedługo wrócić do Anglii i odeskortowałaby
„Trwogę" do domu.
-Zatem albo Haynes nie odnalazł floty, albo Madame Piło-zębna
przejęła okręt, nim dotarł do wybrzeża. - Uderzyła ją kolejna myśl. -
Albo też po tym, jak otrzymał wiadomość, Haynes nie mógł czekać na
eskadrę i usiłował wrócić bez eskorty. Kiedy miał odbyć się pokaz?
- Sześć dni temu. Jednak gdyby Haynes otrzymał informacje
wymagające natychmiastowej odpowiedzi, udałby się z tym do
dowódcy eskadry.
Natychmiastowej odpowiedzi... na przykład takie, że broń stanowi
bezpośrednie zagrożenie dla Anglii.
- Czy eskadra nawiązała kontakt?

131
- Nie. Ale Baxter nie spodziewa się raportu jeszcze przez tydzień.
Minę ścisnęło w gardle. Baxter nie spodziewał się żadnego raportu.
Trahaearn też chyba zdał sobie sprawę ze swego przejęzyczenia.
Zamilkł.
Inspektor odchyliła się i wyjrzała przez burtę. Na końcu języka
miała tysiące pytań, tłoczyły się tam jak lemingi przygotowujące się do
skoku. Ale dotyczyły przede wszystkim Żelaznego Księcia, nie
kapitana zabitego niewiadomą metodą, nie zaginionego okrętu ani
kobiety, która go porwała.
Jednak zamiast tych wybrała inne pytanie. Odwróciła się, by
spojrzeć księciu w twarz, i natychmiast tego pożałowała. Niektórzy
mężczyźni w goglach wyglądali śmiesznie. Niektórzy oszałamiająco.
Ze złotymi kolczykami w uchu i jednodniowym zarostem
pokrywającym ostro zarysowaną szczękę, Żelazny Książę wyglądał po
prostu zawadiacko.
I przyglądał się jej, nawet teraz. Pociąg, parodorożka, pokład
statku. Nie mogła przed nim uciec.
Westchnęła, gestem zachęcając go, żeby się przybliżył, i nachyliła
się, chcąc coś powiedzieć. Pochylił głowę, jego policzek otarł się o jej.
Zrobił to specjalnie, była pewna. Zacisnęła dłonie na udach i odsunęła
od niego twarz, patrząc prosto na jego ucho - i poczuła nagłą, silną
potrzebę polizania go tam, przyłożenia ust do tych złotych kółek,
dowiedzenia się, czy są chłodne od wiatru czy rozgrzane ciepłem jego
ciała. Ugryzienia go, wciągnięcia w nozdrza jego ciepłego zapachu i
zanurzenia dłoni w jego włosach, kiedy będzie jeździła językiem po
jego uchu.
Czysty obłęd.
Owładnięta dziwnym pragnieniem, Mina się otrząsnęła. O co
zamierzała zapytać?
Po chwili przypomniała sobie.
- W biurze Mistrza Kowalskiego widziałam coś, co wyglądało
dokładnie tak jak to urządzenie unieruchamiające. Oczywiście on ich
nie konstruuje?

132
Mina mogła sobie wyobrazić, że Mistrz jest zdolny do wielu rzeczy,
ale nie tego; nie dlatego, że urządzenie nadawało sygnał radiowy i w
związku z tym było w Anglii nielegalne. Po prostu nie uwierzyłaby, że
ktoś mógłby budować i sprzedawać maszyny, za pomocą których
można przejąć nad nim kontrolę.
- Nie - potwierdził Trahaearn. - To urządzenie dostarczył jeden z
moich ludzi, Szalony Machen, który zabrał je z pokładu statku
niewolniczego przejętego w pobliżu Anglesey. Wysłał je do Londynu,
mając nadzieję, że Mistrz dowie się, gdzie zostało zbudowane.
- To rzecz jasna wynalazek Ordy - powiedziała Mina. -Tak, ale ci
ludzie nie byli częścią Ordy. Człowiek, który
miał ze sobą to urządzenie, nazywał się członkiem Czarnej
Gwardii.
Mina odsunęła się i zmarszczyła brwi. Czarna Gwardia? Plotki o
niej należały do tej samej kategorii, co historie o krakenie grasującym
na walijskim wybrzeżu, co obawy, że naniterskiemu urzędnikowi
można wyprać mózg albo przekonanie Nowoświa-towców, że każdy
naniter po śmierci zamienia się w zombi. Karmiące się paranoją
szeptane plotki o Czarnej Gwardii powstały w slumsach i przybierały
na sile i popularności zawsze, kiedy ktoś niespodziewanie znikał.
Jednak Mina widziała zbyt wiele niezidentyfikowanych ciał
odnajdywanych na ulicach, by wierzyć, że jest choć ziarno prawdy w
opowieściach o naniterach unieruchomionych w nocy we własnych
łóżkach i porwanych przez Czarną Gwardię.
Unieruchomionych we własnych łóżkach. Na niebiosa.
Trahaearn musiał dostrzec odmalowujące się na jej twarzy
zrozumienie. Kiwnął głową i przyciągnął ją do siebie.
- Szalony Machen natknął się na czternastu członków Czarnej
(iwardii na tych niewolniczych statkach. Za każdym razem woleli się
zabić niż dać się złapać, albo też on był zmuszony ich zabić, więc
wciąż nie wiemy, czego chcą.
- Ani dlaczego pragnęli śmierci pańskiego przyjaciela.

133
- Tak. Nigdy wcześniej nie widziałem, żeby działali w taki sposób.
Uciekają, ukrywają się i porywają niewolników pod osłoną nocy... ale
nie mordują ludzi w biały dzień.
- Co nie znaczy, że to się wcześniej nie zdarzało. Po prostu nie
złapano mordercy... ani nie zapędzono go pod ścianę ogrodu.
- Śmierdzący tchórz. - Głos Trahaearna stał się surowy. - Nie ma na
tym świecie miejsca dla ludzi niepotrafiących zmierzyć się z
konsekwencjami własnych czynów.
Mina niemal prychnęła. Usłyszeć coś takiego z ust pirata, który
otrzymał godność księcia? Ponieważ jednak zgadzała się z nim,
pozostawiła to stwierdzenie bez komentarza.
- W takim razie co z Madame Piłozębną? - zastanawiała się
inspektor. - Czy ona także należy do Czarnej Gwardii?
Książę niespodziewanie się uśmiechnął, przecząco kręcąc głową.
- Madame nigdy nie działała po cichu i nigdy nie przyłączyłaby się
do organizacji, która wymagałaby od niej, by się zabiła, zamiast zrobić
scenę.
- Dobrze ją pan zna?
- Od dnia, w którym przejąłem „Trwogę" od Adamsa, aż do dnia,
kiedy zniszczyłem wieżę, nie było chwili, żeby Madame nie próbowała
mnie zabić. Po niemal dekadzie trzymania jej na oku znam ją dość
dobrze.
Dekada poświęcona na pościg za nim? Nawet Orda nie włożyła w
polowanie na niego tyle wysiłku. Mina potrafiła wyobrazić sobie tylko
jeden powód do ścigania kogoś tak długo: zemsta.
- Za co tak bardzo pana nienawidzi?
- Była kobietą Adamsa.
A Trahaearn powiedział, że zostawił Adamsa paskudzącego pod
siebie, wykrwawiającego się na śmierć.
- Była świadkiem buntu?
- Nie. W tym czasie występowała na scenie w Port-au-Prince.
- Aktorka? Przytaknął.

134
- Kiedy usłyszała, co się stało, kupiła „Bontemps" i ruszyła w
pościg za mną.
- Tylko po to, by pana zabić? W takim razie, po co teraz porwała
„Trwogę Marca"? Dlaczego zamiast trupa nie zrzuciła na dom bomby
zapalającej?
- Zawsze chodziło o „Trwogę". Sądzi, że gdyby mnie zabiła, gdyby
sprowadziła okręt z powrotem do Manhattanu, oczyściłaby imię
Adamsa.
Ale on nie stracił dobrej opinii razem z okrętem; jego reputacja
legła w gruzach, ponieważ jedna czwarta jego załogi umarła z głodu,
została powieszona lub wybatożona na śmierć.
Książę musiał dostrzec na twarzy Miny niedowierzanie.
- Porzuciłem na lądzie oficerów i członków załogi, którzy nie
chcieli się do mnie przyłączyć. Kiedy wrócili do Manhattanu na sąd
wojskowy, połowa z nich powiedziała prawdę o tym, co działo się pod
komendą Adamsa... Madame uwierzyła pozostałym. Wciąż pragnie
oczyścić jego nazwisko.
Mina pokręciła głową.
-Zatem, żeby przywrócić mu dobrą sławę, zajęła się piractwem,
kradzieżą i mordowaniem?
- Żeby jakoś finansować swój pościg. Musiała z czegoś płacić
załodze.
Niewiarygodne.
-1 nigdy nie próbował jej pan zabić?
-Dlaczego miałbym to zrobić? Od czasu do czasu czymś mnie
zaskakiwała, ale nigdy się do mnie nie zbliżyła.
Jednak, po zniszczeniu wieży, książę nie był już nieustannie w
ruchu. Zaczął budować swoją posiadłość na Wyspie Psów. Stał się
wtedy łatwym celem dla Madame... och!
- Oddał pan „Trwogę Marca", by związać jej ręce - powiedziała
cicho Mina. - Dzięki temu nie musiał jej pan zabijać.
Wyczuła, że Trahaearn się spiął, i zrozumiała, że nie spodziewał
się, iż ona skojarzy te dwa fakty. Może nie chciał, żeby je skojarzyła.

135
Czyżby współczuł tej kobiecie? Mina by nie potrafiła.
- A jeśli to ona zamordowała Haynesa?
W głosie księcia słychać było żelazną determinację.
- To za to zapłaci.
Inspektor westchnęła. Nie podejrzewała, by miał na myśli
aresztowanie i proces. A to oznacza, że kiedy nadejdzie właściwy czas,
Mina będzie musiała działać za jego plecami... albo zaaresztować
Żelaznego Księcia za morderstwo.
Ponieważ jednak nie miała ochoty spędzić reszty lotu na roz-
ważaniu unicestwienia swojej kariery, zapytała:
- Czym od tamtej pory zajmowała się Madame?
- Skumała się z Jasperem Evansem...
- Wynalazcą stalopancerzy? - Rej ter, którego oszustwem po-
zbawiono szansy na fortunę, gdy Cornelius Morgan ukradł mu patent
na konstruowanie stalopanerzy. Kiedy marynarka nie poparła skargi
Evansa, bo oferta Morgana była o połowę tańsza, mężczyzna postradał
rozum. - Słyszałam, że nie żyje. Że utopił się w jednym ze swoich
stalopancerzy, skacząc ze statku wywożącego go z Manhattanu.
- Nie ma lepszego sposobu, żeby Królewska Marynarka przestała
kogoś szukać.
- A więc nie jest szalony?
- Jest. - Trahaearn błysnął zębami w uśmiechu. - I dostatecznie
wściekły, by zaszyć się w Calais, aby nikt już nigdy nie ukradł efektów
jego pracy. Teraz mieszka z nim Madame, była tam z nim przez
ostatnie osiem lat.
Prawdopodobnie dusząc się od swojej urazy i nienawiści.
- Skoro siedzi w kryjówce, skąd pan o tym wie?
- Regularnie pływają do Port Fallow uzupełnić zapasy i spędzić
kilka nocy w tawernach. Oboje piją zbyt dużo, a mówią jeszcze więcej.
Mina zaśmiała się cicho, kręcąc głową. Za nimi odezwał się dzwon,
głośne uderzenie słyszalne ponad warkotem silnika i szumem wiatru.
Książę rozejrzał się i wstał.

136
- Yasmeen ma coś dla nas.
Lady Korsarz ma na imię Yasmeen? To pomagało zlokalizować jej
akcent. Albo uciekła z krajów Orientu wciąż okupowanych przez Ordę,
albo dorastała w jednym z arabskich plemion, które osiedliły się
wzdłuż południowego wybrzeża Ameryki Południowej.
Dołączyli do Lady Korsarz na pokładzie rufowym. Stała za grubą,
półokrągłą szybą, która osłaniała ster przed wiatrem. W ręku trzymała
cygaretkę, a gogle odsunęła na tył głowy. Wypuściła z ust dym,
posyłając go w górę ponad szybą. Kapitan sterowca miała kosztowne
gusta - ale jeśli zarabiała dwadzieścia pięć liwrów dziennie, Mina
podejrzewała, że ją na to stać.
- Wiatr nam sprzyja, kapitanie. Dowiozę was do fortu Madame w
mniej niż godzinę. - Mimo że za szybą było ciszej, Lady Korsarz i tak
musiała przekrzykiwać ryk silnika. - A gdzie twój strachliwy
przyjaciel? Scarsdale nie podziękuje ci za utraconą okazję do
ponownego spotkania z Madame... ja za to żałuję, że nie zobaczę, jak
po raz kolejny pozbawiasz go przytomności, by go tu zaciągnąć.
Inspektor nie potrafiła rozszyfrować miny, która pojawiła się na
twarzy księcia. W połowie niepokój, w połowie irytacja.
- Wciąż jeszcze leżał w łóżku - powiedział.
- Kac? - Yasmeen lekko pokręciła głową, po czym zlustrowała
Minę spojrzeniem. - Zastąpiłeś go dziwnym towarzystwem, kapitanie.
Nie jestem pewna, co gorsze: to, że zadałeś się z Ordą, czy to, że
zadałeś się z londyńskim gliniarzem.
Mina zacisnęła usta.
- Yasmeen. - W głosie mężczyzny słychać było ostrzeżenie. Lady
Korsarz uśmiechnęła się, a jej zielone oczy niespodziewanie rozbłysły
wesołością.
- Mnie to nie przeszkadza - odezwała się do Miny. - Dziwi mnie
tylko to, że Trahaearnowi też nie. Pamiętam, kiedy jego jedynym
celem było zniszczenie Ordy, a razem z nią każdego nowoświatowego
rządu i instytucji, w tym policji. A niech pani

137
popatrzy na niego teraz: książę, który większość swoich interesów
prowadzi legalnie i płaci Koronie podatki. Między Bogiem a prawdą,
ten widok łamie mi serce. Zapali pani?
Po tyradzie wycelowanej w Trahaearna, chwilę trwało, zanim
propozycja Yasmeen dotarła do Miny. Zaciekawiona inspektor
kiwnęła głową. Lady Korsarz wyjęła zza pasa małe srebrne pudełko
oraz zapalniczkę i podała swoją cygaretkę Minie, by ją potrzymała,
gdy zapalała kolejną. Wymieniły się i inspektor obserwowała, jak
Yasmeen się zaciąga, zanim sama przyłożyła cygaretkę do ust.
- Lusitańczycy zarabiają na nich fortunę - powiedziała Lady
Korsarz. Rzuciła okiem na księcia. - Ty też?
- Przewożąc je, owszem. - Jego spojrzenie zatrzymało się na
wargach Miny, kiedy zaciągała się mocno. Yasmeen wybuchnęła
głośnym, gardłowym śmiechem, któremu towarzyszyło kręcenie
głową.
-Powinnam panią ostrzec, pani... inspektor, zgadza się? Płytkie
wdechy. Naprawdę to pani poczuje.
Mina już poczuła - oszołomienie i zawroty głowy.
-1 będzie pani chciała jeszcze - dodał Trahaearn, nie aż tak
ubawiony jak Lady Korsarz, ale uśmiechnięty.
Inspektor nie była tego pewna. Smak nie był nieprzyjemny, ale nie
był też dobry. I z pewnością nie był wart swojej ceny.
- Dlaczego?
Książę wzruszył ramionami.
- Niech pani poprosi Yasmeen, by to był jej ostatni i żeby już nigdy
nie paliła. Nie będzie w stanie. Być może wytrzyma do jutra, ale nie
dłużej.
- Mogłabym - zaprzeczyła Lady Korsarz. - Ale nie chcę. Mina
zerknęła na cygaretkę w dłoni i pomyślała o fajczarzach
odurzających się opium w slumsach. Spojrzała na Trahaearna.
- Skąd pan to wie?
-Kiedy zdałem sobie sprawę, jak bardzo ich potrzebuję, chciałem je
rzucić. Ale udało mi się to dopiero wtedy, kiedy

138
skończyły mi się na pełnym morzu sześć tygodni drogi od jakie-
gokolwiek portu.
- Przestałeś palić, ponieważ tego potrzebowałeś? - Yasmeen,
śmiejąc się, pokręciła głową z niedowierzaniem. - Przestałeś też jeść?
To rozstrzygało sprawę. Mina uwielbiała jeść, a jeśli zbytnio
polubiłaby te cygaretki, nie miałaby na jedzenie. Delikatnie zgasiła
tlący się koniec i oddała cygaretkę Lady Korsarz.
- Dziękuję.
Yasmeen schowała ją do cygaretniczki.
- Co za maniery. I nie mówi pani jak dziecko z ochronki.
- Nie, nie mówię.
Kobieta zmrużyła oczy, przyglądając się inspektor, a potem
obejrzała się, gdy rozległ się dzwonek. Jeden z załogantów wskazał
niewyraźną niebieską linię na horyzoncie. Serce Miny podskoczyło.
Złapała się osłony, wyglądając przez grube szkło. To musiał być Kanał
Angielski - pierwszy w jej życiu widok morza.
- Jesteśmy już niemal w Dover - powiedziała Yasmeen, od-
wróciwszy się do Miny i Trahaearna. - Zmierzacie dostać się do fortu
Evansa tylko we dwoje?
-1 posterunkowy - rzucił książę.
-Ten rudy olbrzym? - Zasznurowała usta. - Tak, tak, to z pewnością
wszystko zmienia. Chcę zapłatę z góry, kapitanie.
Śmiejąc się, mężczyzna pokręcił głową.
Mina spojrzała na niego gniewnie, a potem zwróciła się do Lady
Korsarz.
- Dlaczego sądzi pani, że nie wrócimy? Madame ma nadzieję na
okup. Nie zechce poczekać, żeby się przekonać, czy został zapłacony?
- Jeśli dostanie okup, wypuści zakładników zgodnie z umową, ale
dorwanie Trahaearna to całkiem inna sprawa. - Yasmeen zmierzyła
inspektor od stóp do głów. - Oczywiste jest, że pani nie jest w stanie mi
zapłacić, a pani pracodawca nie zechce.
Nie, Mina nie mogła zapłacić - ani jej, ani okupu.

139
- A jeśli chłopcy są tutaj? - zapytała księcia. - Zapłaci pan za ich
uwolnienie?
Lady Korsarz prychnęła.
-1 znowu odegrasz bohatera? Jeśli to zrobisz, nagroda nie będzie
mogła się równać z tą, którą otrzymałeś ostatnio. Tytuł księcia dostaje
się tylko za wieżę.
Trahaearn zacisnął usta i ten okropny wyraz obojętności znów
pojawił się na jego twarzy.
-Nie.
Mina zapatrzyła się na niego.
-Nie?
- Nie są w niebezpieczeństwie. Ich rodziny zapłacą, więc Madame
nie zaryzykuje skrzywdzenia ich.
- Owszem, ale jeśli to ona zabiła Haynesa, zamierzam ją
aresztować. Jeśli tych chłopców nie ma w forcie, jak ich znajdziemy?
Jednak jeśli najpierw zapłacimy okup i dowiemy się, gdzie są
przetrzymywani, wymierzenie sprawiedliwości mordercy Haynesa nie
odbędzie się kosztem ich śmierci.
Osłupiała Yasmeen gapiła się na Minę przez chwilę, zanim
zwróciła się do Trahaearna.
- Jest gorzej niż myślałam. Nie tylko Orda, nie tylko policja;
przebywasz w towarzystwie kogoś z zasadami.
- Niestety - powiedział.
Dobrze więc. Inspektor mogła przywołać kilka innych powodów,
dla których nie powinno zostawiać się zakładników, by gnili w
niewoli.
- Jeśli Madame skłamie na temat tego, gdzie jest „Trwoga Marca",
ci młodzieńcy prawdopodobnie wiedzą, kto ją ma i na jakim jest kursie.
W najgorszym razie mogą powiedzieć, gdzie okręt został przejęty. Jeśli
ich życie nie jest warte tych pieniędzy, to z pewnością są ich warte
informacje, które mają.
Książę zmarszczył brwi i oczekiwał chyba, że Mina zatrzęsie się z
przerażenia lub ucieknie. Zamiast tego zwróciła się do Yasmeen.

140
- Czego możemy spodziewać się w forcie, kapitan Korsarz?
-Zombi, załogi Madame paradującej w stalopancerzach Evansa,
dysponującej wszystkimi szalonymi wynalazkami, które zbudował
przez ostatnie piętnaście lat. No i jest sama Madame. Piłozębna to nie
tylko przydomek, ale rola, którą postanowiła grać do samego,
samiuteńkiego końca. - Lady Korsarz wykonała teatralny gest ręką, w
której trzymała cygaretkę, a potem spojrzała na Trahaearna. -
Naprawdę sądzę, że powinieneś zapłacić mi z góry.

141
Rozdział 7

Kiedy sterowiec minął klify w Dover i uniósł się nad zapierającym


dech w piersi ogromem ciemnoniebieskiej wody, Mina wróciła na
dziób. Chmury nie były już długimi smugami, tylko małymi
obłoczkami tłoczącymi się na niebie jak zbite w stada owieczki. Tuziny
statków pływały po szlakach wodnych, białe płócienne żagle były
rozpostarte na wietrze, a maszty sterczały dumnie nad wodą. Aż serce
ją zabolało, takie to było piękne. Andrew bardzo by się spodobał ten
widok.
Na rozgwieżdżone niebiosa, miała nadzieję, że jest cały i zdrów.
W oddali czekało francuskie wybrzeże, płaski ciemnozielony
pasek, który rozdzielał szafirową wodę i lazurowe niebo.
Uwagę Miny przyciągnęły ruchy załogi i chwilę później została
zmuszona do opuszczenia drewnianej skrzyni, kiedy lotnik o
czerwonej twarzy powiedział jej, że siedzi na jego broni. W
przeciwieństwie do statku morskiego, sterowiec nie był wyposażony w
ciężką artylerię, ale w działa szynowe - zasilane elektrycznie, które
strzelały amunicją o mniejszym kalibrze, ale z większą prędkością niż
tradycyjne. Chociaż miały większą siłę rażenia i celność, tylko
najbardziej zdesperowani kapitanowie statków morskich decydowali
się je odpalić: napędzane elektrycznie, wymagały użycia silników
parowych, a ich wibracje przyciągały potwory morskie, które Orda
zmodyfikowała i wyhodowała dla sobie tylko wiadomych,
niewyobrażalnych celów. Szczęśliwie megalodony i trakeny nie
zamieszkiwały Kanału Angielskiego, ale żyły tu rekiny dostatecznie
wielkie, by zniszczyć

142
płetwę sterową, i gigantyczne węgorze generujące elektryczne
wyładowania na tyle silne, że mogły zabić człowieka lub wypalić
dziurę w drewnianym kadłubie. Sterowiec jednak nie musiał się
niczego takiego obawiać i mógł używać silników, by się
przemieszczać i by się bronić.
Mina patrzyła z niepokojem, jak załoga przygotowuje furty
działowe i osadza kartaczownice, których liczne lufy mogły wystrzelić
prawie dwieście naboi na minutę. Kiedy Trahaearn stanął koło niej,
omiótł wymagającym spojrzeniem każde ze stanowisk z bronią, ale
najwyraźniej nie znalazł nic, co można by skrytykować. Kiwnąwszy
głową, spojrzał na Minę.
Skrzywił lekko wargi i nachylił się do jej ucha.
- Nawet szybki sterowiec nie jest wart dwudziestu pięciu liwrów -
powiedział. - Ale żadna marynarka na świecie nie może pochwalić się
tak dobrymi osiągami czy tak lojalną załogą. I dlatego „Lady Korsarz"
jest warta każdego denara.
Mina musiała uwierzyć mu na słowo. Nigdy wcześniej nie
postawiła nogi ani na sterowcu, ani nawet na zwykłym statku.
Wskazała swoje pistolety.
- Sądzi pan, że będziemy ich potrzebować?
- Sądzę, że potrzebujemy być przygotowani na ich użycie.
Powiedział to mężczyzna, który miał ze sobą tylko sztylet.
Niepewność ścisnęła ją w żołądku. Mina zdała sobie sprawę, że
pomimo opowieści o zombi i szalonych wynalazkach obecność księcia
sprawiała, że nie była aż tak przerażona, jak można się było
spodziewać. Niemal dekada czytania w gazetach pochwał na jego
temat musiała sprawić, że przeniknęły ją głęboko, aż do kości - i czuła
się bezpieczna, dopóki był przy niej, wiedząc, że nikt w Anglii nie
odważy się tknąć Żelaznego Księcia.
Ale tutaj było inaczej. Nie byli już w Anglii... i zmierzali ku
konfrontacji z wrogiem, który by się odważył. Spojrzenie Trahaearna
stało się ostrzejsze.
- O co chodzi? Czego się pani boi?

143
Pokręciła głową. Jego twarz pociemniała i ujął ją za podbródek,
zmuszając, by spojrzała mu w oczy.
- Proszę mi natychmiast powiedzieć, pani inspektor, albo... Rozległ
się dzwon, a po nim krzyk Yasmeen dobiegający
z pokładu rufowego. Książę spojrzał za siebie. Wziął Minę za rękę
i, choć chciała się wyrwać, nie puścił jej dłoni, dopóki nie dotarli do
steru.
Lady Korsarz podała mu teleskopową lunetę.
- Czyjś ojciec pociągnął za sznurki Królewskiej Marynarki. Idioci.
Trahaearn spojrzał. Jego twarz miała ponury wyraz, kiedy
przekazał lunetę Minie. Wskazał na horyzont na prawo od burty.
- Tam, widzi pani? Pięć okrętów pod pełnymi żaglami, w tym dwa
liniowe.
Największe i najciężej uzbrojone z okrętów artyleryjskich. In-
spektor odnalazła je wzrokiem, szybciej niż się spodziewała.
Większość statków przepływała przez Kanał i kierowała się do ujścia
Tamizy albo z niego właśnie wypływała. Tylko eskadra pięciu okrętów
płynęła na południe prosto przez Kanał - i była już w połowie drogi.
Mina opuściła lunetę.
- Dotrzemy do fortu przed nimi?
- Tak. Yasmeen poleci na pełnej mocy silników, z tym wiatrem
osiągniemy prędkość sześćdziesięciu węzłów, a oni tylko piętnastu.
Trahaearn jeszcze mówił, gdy Lady Korsarz już wydawała rozkazy,
które jeden z lotników przekazywał, krzycząc do metalowych rur
biegnących przez pokład. Przy poręczach zadzwoniły dzwonki.
-1 my dolecimy bezpośrednio nad fort - dodał książę. - Oni będą
musieli stanąć na kotwicy i popłynąć do brzegu łodziami. Sumując,
powinniśmy mieć nad nimi godzinę przewagi.
Mina kiwnęła głową.
- Dlaczego kapitan nazwała ich idiotami?

144
Wciąż z ustami przy jej uchu, Trahaearn przesunął się za nią, tak by
patrzeć w to samo miejsce co ona. Jego prawa dłoń otarła się o jej bok i
Mina nawet przez kurtkę i zbroję poczuła, jak ogromna jest jego ręka.
- Proszę raz jeszcze spojrzeć przez lunetę i spojrzeć na pierwszy
okręt liniowy.
Przełknąwszy, Mina zrobiła to, o co prosił. Szukała przez chwilę i
w końcu znalazła kwadratową rufę i wysokie maszty okrętu; obraz
widziany przez teleskop chwiał się z powodu wibracji okrętu i drżenia
jej rąk.
- Z głównego pokładu unosi się dym. Widzi to pani? Ledwo. Gdyby
nie powiedział jej, czego szukać, nie dostrzegłaby ciemnej smugi.
-Tak.
-To stalopancerze. Odpalają silniki manewrowe i czekają w
formacji bojowej na pokładach.
Na ognie piekielne. To nie wróżyło najlepiej zakładnikom.
Porwanie było brutalnym aktem, ale gdy zapłacono okup, bardzo
niewiele przetrzymywanych osób spotykała krzywda. Tego typu
praktyki stały się tak częste wśród piratów, że bogacze i przed-
stawiciele wyższych klas podróżujący przez morze niemal spodziewali
się, że zostaną wzięci w niewolę - i traktowali wykup jak zwykłą
transakcję biznesową.
Jednak kiedy krewni odmawiali zapłacenia okupu i zamiast tego
decydowali się zaatakować porywaczy, zazwyczaj kończyło się to
śmiercią porwanego.
- Przygotowują stalopancerze jako groźbę? Czy naprawdę za-
mierzają zaatakować fort?
-Czy to ważne? Tak czy siak, Madame zorientuje się, że okup nie
wchodzi w grę. Gdy zobaczy, że się zbliżają, podetnie chłopcom gardła
i ucieknie. A my nie zdobędziemy żadnych informacji o „Trwodze",
nie będzie żadnego aresztowania ani żywych zakładników, których
można uratować. - Wziął lunetę. - Jakiś głupi kupiec przycisnął kogo
trzeba, zażądał ratowania

145
syna i teraz flota płynie zaatakować fort. Po dwustu latach bronienia
nie narodu, a szlaków handlowych, marynarka przyzwyczaiła się do
ulegania woli kupców, a cała reszta ma przerąbane.
Gorycz w jego głosie zaskoczyła Minę. Kiedyś był wściekły z tego
powodu, pomyślała. Ale teraz było w nim więcej rezygnacji niż
gniewu.
I najprawdopodobniej miał rację. Kiedy Orda okupowała Anglię,
Królewska Marynarka Wojenna stała się siłą broniącą interesów
kupców w Manhattanie. Lecz wcale nie musiało tak zostać.
- To powinno się teraz zmienić, kiedy działania marynarki znowu
finansuje Korona. - Przynajmniej taką miała nadzieję. Wyciskane z
niej podatki muszą służyć jakimś pozytywnym celom; a czy to dobrze,
czy źle, lojalność zazwyczaj idzie za pieniędzmi. Nawet jeśli na
własnej skórze odczuwała przykre skutki takiej sytuacji, Mina wolała,
by marynarka była na utrzymaniu Korony, a nie kupców. - Interesy
państwa powinny być przedkładane nad interesy kupców, tak musi
dziać się już teraz. Nie każdy dowódca siedzi w kupieckiej kieszeni.
- Nie, nie każdy. Ale teraz jest o jednego mniej. Baxter, zrozumiała
inspektor.
- Wkrótce będzie więcej takich jak on.
- Dzisiaj nam to nie pomoże. - Trahaearn opuścił lunetę. Objął talię
Miny ramieniem. - Ma pani kolczugę. A pani posterunkowy?
Pamiętała, żeby oddychać.
- On też.
- W porządku. - Książę przybliżył usta do jej ucha, choć wcześniej
też nikt by go nie usłyszał. - Ochronię panią, pani inspektor.
Jak? Był dla niej zagrożeniem, po prostu dlatego, że był sobą.
Wysunęła się z jego uścisku.
- Sama to zrobię, Wasza Wysokość.

146
Kapitan wyłączyła silniki „Lady Korsarz" milę od brzegu i po-
zwoliła, by resztę drogi przelecieli na żaglach. Otoczona nagłą ciszą
Mina wyglądała przez burtę, oczarowana widokiem wąskiego, żółtego
pasa piasku i zarośniętych bagien otaczających ruiny Calais; teraz było
to niewiele więcej niż rumowisko kamieni. Za nimi, aż po horyzont
rozciągał się las. Nigdy nie widziała tak wielu drzew, skarlałych i
powykręcanych tam, gdzie kończył się piasek, i coraz wyższych i
bardziej zielonych im dalej od plaży.
Między tymi drzewami mogli ukrywać się zombi. Ale jak mógł się
tam ukryć sterowiec?
Inspektor spojrzała na stojącego obok niej Trahaearna.
- Gdzie jest „Bontemps"?
Wskazał na zachodnią część ruin Calais, blisko granicy bagna,
gdzie drzewa nie rosły tak gęsto.
- Stary fort jest tam. Konserwują ściany, by zombi nie miały do nich
dostępu.
Przez lunetę ledwo widziała pozostałości murów; zniszczone i
popękane, ale nie zburzone. Kamienne mury otaczały ruiny jakichś
podłużnych budowli wspartych na kruszących się łukach. Może dawne
akwedukty. Kiedy podlecieli bliżej, Mina zauważyła kilka owiec
pasących się na dziedzińcu i małe, drewniane szopy, w których pewnie
trzymano kury, ale nie wiedziała nic, co mogło służyć za schronienie
dla ludzi.
- Gdzie mieszkają?
- Pod ziemią - odpowiedział książę. - Evans zamieszkał tutaj,
ponieważ chciał wykopać tunel pod Kanałem prowadzący od fortu do
Dover...
Inspektor roześmiała się w głos. Z pewnością źle usłyszała.
- Co wykopać? Uśmiechnął się.
- Tunel pod Kanałem.
- Naprawdę próbował?
- Tak. Ale tunel wypełnił się wodą, jeszcze zanim Evans dotarł do
brzegu morza. Winą obarczał bagna.

147
Nie. Minie ze śmiechu trzęsły się ramiona, zasłoniła usta dłonią i
śmiała się cicho. Kiedy rozbolał ją brzuch i nie mogła złapać oddechu,
zsunęła gogle na czoło i wytarła oczy.
- O tak. Jest szalony.
- Ale genialny - powiedział Trahaearn. - Kiedy pomysł z tunelem
okazał się chybiony, Evans kopał dalej. Teren pod fortem to teraz
labirynt podziemnych komnat. Generatory zasilają elektryczne
oświetlenie i pompują przesączającą się do korytarzy wodę do silników
parowych, więc wszystko, co musi robić, to dbać, by piec zawsze był
załadowany węglem.
Mina spojrzała na fort szeroko otwartymi oczami.
- Jest pan pewien, że to nie tylko pijackie przechwałki?
- Trzy lata temu jeden z lotników Madame zamówił u Mistrza
Kowalskiego nową nogę. Scarsdale dowiedział się o tym i pogadał z
nim w Młocie i Łańcuchu.
A więc kolejna pijacka historia, tyle że z innego źródła.
- Skąd Evans bierze dostatecznie wiele paliwa? Tyle węgla
musiałoby... och. - Nagle zrozumiała. - Drzewa. Ale jak radzi sobie z
zombi?
- Zbudował żniwiarkę, opancerzony pojazd, który ścina drzewa i
zaciąga je do fortu.
Plotki głosiły, że podobnie robi Orda w innych częściach Europy.
Gigantyczne maszyny zbierały plony i składowały w odgrodzonych
murami osadach, dopóki nie załadowano ich na statki i nie wywieziono
na wschód.
- Pani inspektor. - Trahaearn zmrużył oczy, patrząc na fort. -Luneta.
Mina podała mu ją i obserwowała jego twarz, kiedy patrzył przez
teleskop. Cokolwiek zobaczył, nie ucieszyło go to.
- O co chodzi?
- Nie jestem pewien. - Pokręcił głową. - Nikt nie pilnuje murów.
Powinno być przynajmniej dwóch obserwatorów, jeden pilnujący lasu,
drugi morza.

148
Zaniepokojona inspektor spojrzała na fort, szukając jakichkolwiek
śladów ludzi - lub zombi - ale nie zobaczyła niczego, kiedy podlatywali
bliżej.
Właśnie przelatywali nad murem fortu, kiedy na głównym
pokładzie pojawił się Newberry, niosąc dwa kordelasy, pas z kaburami
oraz garłacza z szeroką lufą. Podał wszystko Trahaearnowi.
- Kapitan Korsarz powiedziała, że to dla pana.
Książę skinął głową i zdjął płaszcz, a potem surdut i kamizelkę.
Biała batystowa koszula przylegała do jego szerokich pleców,
niespecjalnie osłaniając potężne muskuły... a jednak Mina chętnie
zobaczyłaby je bez niczego. Odwróciła się, łapiąc się poręczy.
Newberry zrobił to samo, czerwony jak burak.
Odchrząknął.
- Nie widzę sterowca, pani inspektor.
Zapinając pas na biodrach, Trahaearn spojrzał za burtę i wskazał
ruchem głowy.
- Jest tam, na głównym dziedzińcu.
Zaintrygowana Mina zaczęła wpatrywać się w to miejsce, zanim
zdała sobie sprawę, że rozległą, prostokątną część dziedzińca otacza
ogrodzenie chroniące ją przed owcami. Pokryta dziwacznymi plamami
powierzchnia była zapadnięta... jakby pomalowane płótno zakrywało
wielką dziurę w ziemi.
Niewiarygodne. Jeśli sterowiec był tam zacumowany, Mina ledwo
mogła sobie wyobrazić, jak ogromna musiała być ta podziemna
komnata.
-Yasmeen będzie na nas czekała przy południowej ścianie fortu -
powiedział książę, wkładając kordelasy w skórzane szlufki na obu
bokach. - Zjedziemy w dół platformą do załadunku towarów, zamiast
pojedynczo schodzić po drabinie. Ściany powinny ochronić nas przed
zombi, ale jeśli któryś się przedostanie, zastrzelcie go od razu. Celujcie
w głowę. Biegniemy prosto do dachu nad „Bontemps", stamtąd
zaatakujemy Madame.

149
Przewiesił sobie przez ramię zwój liny. Mina obejrzała się na
morze. Fort był oddalony od plaży o jakieś pięćset jardów, a okręty
marynarki szybko się zbliżały.
- Ile mamy czasu?
- Wiatr się wzmógł - stwierdził Trahaearn. - Za dwadzieścia minut
będą gotowi, by rzucić kotwicę, ale jeszcze trochę czasu zajmie im
podpłynięcie do brzegu w łodziach i przejście przez bagna. Musimy się
uwinąć w czterdzieści minut. Gotowi?
Skinąwszy głową, inspektor ruszyła za nim na śródokręcie, gdzie
dwóch lotników czekało przy dźwigni kontrolującej platformę
załadunkową. Z łoskotem łańcuchów platforma podjechała do
poziomu pokładu. Łapiąc się górnej krawędzi nadburcia, Trahaearn
przeskoczył przez nią na platformę i pomógł przejść Minie, gdy
Newberry gramolił się przez burtę.
Inspektor obejrzała się na sterowiec i zamrugała. Wzdłuż całego
drewnianego boku otworzyły się małe furty działowe. Przy każdej stał
lotnik obserwujący teren pod nimi.
Trahaearn musiał zauważyć jej zdziwienie.
- Warta każdego denara - rzucił. Najwyraźniej.
Mina zaparła się nogami, kiedy platforma zaczęła zjeżdżać w dół.
Książę w lewej ręce swobodnie trzymał garłacza, lufą do dołu.
Inspektor słyszała, jak za jej plecami Newberry wciąga kilka
głębokich, uspokajających oddechów.
Platforma dotknęła ziemi i Mina poczuła pod stopami wibracje.
Spojrzała na Trahaearna.
- Generatory? Kiwnął głową.
- Ruszajmy.
Jedna z owiec zabeczała, kiedy przebiegali przez dziedziniec. Serce
Miny biło głośno, ale nie słyszała żadnych krzyków ani strzałów.
Trahaearn dobiegł do ogrodzenia i przeniósł przez nie inspektor zanim
zdążyła zaprotestować. Trzy stopy od ogrodzenia pomalowane płótno
zostało rozciągnięte na metalowej ramie

150
za pomocą haczyków. Mina szybko odpięła jeden róg, podnosząc
trójkąt materiału. Zajrzała do komnaty.
Biały balon „Bontemps" niemal sięgał płóciennego dachu i
zasłaniał prawie wszystko w środku. Mrużąc oczy, Mina dostrzegła
kilka dużych skrzynek stojących na podłodze w rogu. Żadnego ruchu,
żadnych świateł.
Obok niej przykucnął Trahaearn ze zwiniętą liną w ręku; zobaczyła,
że jeden koniec przywiązał do grubego słupka ogrodzenia. Spuścił linę
do komnaty.
- Idę pierwszy. Dam wam znać, gdy zabezpieczę teren.
Serce podskoczyło jej do gardła, kiedy cofnął się o krok i skoczył -
nie zjeżdżając w dół po linie, ale używając jej, by złagodzić upadek.
Opadając na kolana, Mina zacisnęła ręce na krawędzi i spojrzała w dół;
dostrzegła, jak Trahaearn ląduje obok drewnianych skrzyń. Lina
zwisała swobodnie. Widziała jego białą koszulę, kiedy szedł wzdłuż
ściany komnaty, dopóki nie zniknął jej z oczu za balonem sterowca.
Obejrzała się na Newberry'ego. Posterunkowy najwyraźniej
opanował nerwy. Z bronią w pogotowiu stał przy ogrodzeniu, w
milczeniu przeczesując wzrokiem dziedziniec. Dobry człowiek.
Znowu zajrzała do komnaty, gdzie na widoku pojawił się książę.
Złapała linę, kiedy gestem nakazał jej schodzić.
- Idźcie za mną, jak tylko dotrę na dół, Newberry.
Kiwnął głową i Mina przerzuciła nogi przez krawędź. Mimo że
nanocząstki czyniły ją na tyle silną, by bez problemu utrzymała swój
ciężar, nie mogły ochronić jej przed otarciami. Owinęła sobie linę
wokół podeszwy i kostki chronionej przez skórzany but i powoli
zjechała w dół. Z przeciwnej strony komnaty wlewało się do niej słabe
światło i gdy Mina minęła balon „Bontemps", zobaczyła, że pada ono z
korytarza prowadzącego na wschód. Trahaearn stał przy
nieoświetlonym korytarzu w ścianie po ich stronie.
Kiedy stanęła na ziemi, Trahaearn odezwał się cicho:

151
- Nie słyszę żadnych dobiegających stamtąd hałasów.
W takim razie pójdą w przeciwnym kierunku. Rozejrzała się
dookoła, podczas gdy Newberry opuszczał się do środka. W powietrzu
czuło się wilgoć, a na ścianach dostrzegła wodę, ale nie było zapachu
stęchlizny czy pleśni. Było ciepło, jakby komnata była podgrzewana -
jeśli tak, źródło ciepła musiało znajdować się w przeciwległym
korytarzu.
Newberry pokonał ostatnie kilka stóp dzielących go od kamiennej
podłogi. Mina popatrzyła na księcia i wskazała oświetlony korytarz.
Trahaearn kiwnął głową i jako pierwszy ruszył do środka.
W przeciwieństwie do prostych, pionowych ścian komnaty,
korytarze były półokrągłe, jakby wydrążył je w kamieniu gigantyczny
świder, a podłogi zostały wyrównane później. Wzdłuż sufitu ciągnął
się kabel, do którego podczepione były małe żarówki, które brzęczały i
migotały, świecąc żółtym światłem. Niesamowite. Mina już wcześniej
widziała lampy elektryczne, ale zawsze jako nowinki, a nie użyte w
praktycznym celu - to znaczy, jeśli spalanie kilku drzew dziennie, by
oświetlić podziemny labirynt korytarzy i komnat, może zostać uznane
za praktyczne.
W połowie przejścia zwróciła uwagę na zapach. Słodki, gryzący i
znajomy jak zapach opium. Ktoś się tu zatrzymał, by zapalić.
- Czy Evans jest fajczarzem? Trahaearn pokręcił przecząco głową.
- Madame też nie i szybciej trafiłby ją szlag, niż pozwoliłaby palić
swojej załodze. Nie mogliby pracować, gdyby byli odurzeni.
Zapach rozproszył się, kiedy zbliżyli się do kolejnej dużej komnaty,
tym razem z sufitem. Był to albo warsztat Evansa, albo jego magazyn,
znajdowało się tu pełno maszynerii. Wśród stosów postrzępionego
metalu stały stalopancerze. Pod ścianą leżały wiatrakowce, a obok nich
wirniki z łopatami śmigieł, wyglądające jak stalowe stokrotki.
Dwuosobowy balon, z którego

152
czaszy spuszczono powietrze, leżał na ogromnym cylindrycznym
pojeździe, który mógł być łodzią podwodną. Z komnaty wychodziły
dwa kolejne oświetlone korytarze: jeden prowadził na wprost, drugi w
prawo. Mina przeszła za Trahaearnem przez środek komnaty, omijając
maszyny. Była przyzwyczajona do pedantycznie zorganizowanego
strychu matki, to miejsce wydawało jej się katastrofalnie - i
niebezpiecznie - zabałaganione.
Z korytarza przed nimi dobiegł ich słabo słyszalny krzyk. Książę
przystanął. Inspektor zrobiła to samo, nasłuchując, gdy wołanie nie
ucichło. Męski, młody głos, nie rozgniewany lub spanikowany; te
krzyki miały wyraźnie znudzony i bezczelny ton.
- To krzyki kogoś, kto zamierza zmienić życie swojego strażnika w
piekło, pani inspektor - odezwał się za plecami Miny Newberry. - Ale
kto tak naprawdę nie sądzi, że zostanie dzięki temu wypuszczony.
Kiwnęła głowa, czując, jak jej puls przyspiesza. Andrew nie było na
liście chłopców, za których wyznaczono okup... ale może po prostu go
na niej nie umieszczono.
Musiała mieć nadzieję.
Trahaearn zwolnił przed wejściem do korytarza. Odwrócił się,
rzucił garłacz Newberry'emu i wyciągnął kordelas.
-Proszę się cofnąć, posterunkowy - powiedział cicho. -Niech pan
obserwuje koniec korytarza i rozwali każdego, kto będzie chciał wejść.
Mięśnie na karku Miny się napięły. Kiedy weszła w przejście,
powitał ją kolejny zapach, bardziej znajomy niż opium i przybierający
na sile, gdy zbliżali się do kolejnej komnaty.
Byli tu zmarli.
Książę zatrzymał się przed wejściem do komnaty.
- Pani inspektor.
Podeszła do niego, oddychając przez usta, bo odór stał się nie do
zniesienia, i zajrzała do środka. Och... na niebiosa. To, co kiedyś było
chyba kaplicą, teraz stało się kostnicą. Cztery drewniane ławy

153
zostały odsunięte pod ściany, a na podłodze w trzech rzędach leżały
owinięte w płótno ciała - razem było ich piętnaście.
- Proszę mnie osłaniać - powiedziała Mina cicho. Przykucnęła przy
pierwszym z ciał. Wymacała końcówkę
lnianego prześcieradła pod głową trupa i odsłoniła jego twarz. Nie
mógł być martwy dłużej niż kilka dni. Odciągnęła kołnierzyk. Skóra na
szyi była pokryta wysypką, okrągłe krosty ze szkarłatną obwódką.
Spuchnięty język był ciemnoczerwony, naczynia krwionośne w
gałkach ocznych popękały jak wybuchająca szkarłatna gwiazda.
Nietypowe, ale Mina już to widziała. Przykryła ciało i spojrzała na
Trahaearna.
- Nanitowa gorączka.
- A pozostali?
Zapewne nie gorączka. Nie była zaraźliwa - i zazwyczaj wy-
stępowała tylko wtedy, kiedy obrażenia okazywały się zbyt poważne,
by nanocząstki mogły je uleczyć, co sprawiało, że nanity zaczynały się
zbyt szybko replikować.
Inspektor podniosła kolejne prześcieradło. Zimny dreszcz przeszedł
jej po plecach.
- Ten też. -Jak?
-Nie wiem. Może wszyscy ucierpieli wskutek eksplozji lub zostali
ranni w tym samym czasie.
Ściągnęła prześcieradło, szukając krwi, siniaków, czegokolwiek
niezwykłego. Nie znalazła żadnego powodu rozwinięcia się gorączki,
na kolejnym ciele też nie.
- Na ciele Haynesa też nie znalazłam żadnych dowodów obrażeń -
przypomniała sobie.
- Haynes zmarł od gorączki?
- Nie. W żadnym razie. - Pokręciła głową i spojrzała na księcia. -
Nawet po zamrożeniu zostałyby jakieś ślady choroby.
Z ustami zaciśniętymi w wąską linię Trahaearn skinął głową.
Odsłonił twarze wszystkich zmarłych, sprawdzając każde ciało.
Kilkoro wyglądało, jakby umarli ledwie parę godzin temu.

154
- Evansa i Madame Piłozębnej tu nie ma - powiedział. -
Pięt-naścioro mężczyzn i kobiet... to musi być cała ich załoga.
I nic już nie można było dla nich zrobić. Mina wstała.
- Idźmy dalej.
W kolejnej komnacie, która służyła najwyraźniej jako jadalnia i
salon, książę znalazł krótki korytarz kończący się drewnianymi
drzwiami z zakratowanym oknem. Za kratami pokazała się czyjaś
twarz. Chwilę później rozległy się okrzyki radości i triumfu. Mina
gestem nakazała ciszę, ale bez efektu.
Do diaska i niech to piekło pochłonie. Newberry osłaniał wejście do
korytarza, a Mina podeszła do drzwi celi i zajrzała przez okno. Mimo
że wyglądali na zmęczonych i głodnych, chłopcy w pośpiechu
zakładali buty i koszule, rzucali się sobie w objęcia i wciąż krzyczeli.
Żaden nie wyglądał na rannego. Żaden nie był na tyle młody, by być
Andrew.
Trzech chłopców tłoczyło się pod oknem, łapiąc palcami za karty i
wyglądając na zewnątrz. Mina pociągnęła za drzwi. Zamknięte.
- Kto ma klucz?
- Madame - odpowiedział jeden z chłopców. - Nosi go na szyi.
Cudownie. Mina złapała za kraty i pociągnęła. Drzwi zgrzytnęły,
ale nie ustąpiły. Jeden z zakładników prychnął niedowierzająco.
- Myśli pani, że tego nie próbowaliśmy?
Niewdzięczna kanalia. Oparła się pokusie obnażenia zębów w
gniewnym grymasie i wytknięcia mu, że jako rejterzy naj-
prawdopodobniej nie zostali zarażeni, co oznaczało, że ona miała dwa
razy więcej siły od nich.
-Pani inspektor. - Poczuła rękę Trahaearna na swojej talii, lekko
odsuwającą ją na bok. Rzucił okiem na chłopców. - Lepiej się
cofnijcie.
Mina czekała z bijącym sercem. Zapierając się nogami, książę
pochylił się i z całej siły naparł ramieniem na drzwi. Drewno
skrzypnęło głośno i z ościeżnicy posypały się drzazgi. Mężczyzna

155
cofnął się i potężną nogą kopnął poniżej zamka. Drzwi ustąpiły z
jękiem, prowokując jeszcze głośniejsze wiwaty. Ośmiu chłopców
wypadło z celi, ściskali dłoń Trahaearna i hałaśliwie okazywali radość.
Mina syknęła, żeby zamilkli. Połowa posłuchała. Inspektor
zacisnęła zęby i spojrzała na księcia.
- Uciszcie się! - Jego cichy rozkaz był jak trzaśnięcie bicza.
Natychmiast zapadła cisza. Niektórzy chłopcy patrzyli na niego z
szeroko otwartymi oczami, inni jakby dopiero zaczynali rozumieć, co
się stało. Mina zrobiła krok do przodu, zanim mogli zacząć rzucać
Żelaznemu Księciu gniewne spojrzenia lub szydzić z Jego
Łajdackości. Z rejterami nigdy nie było wiadomo, czego się
spodziewać.
- Czy Madame i Evans wciąż żyją?
Kiwnięcia głowami. W porządku. Zatem ona i Trahaearn jeszcze
nie wychodzili, ale ci młodzieńcy tak.
Wskazała na Newberry'ego i odezwała się na tyle głośno, by ją
usłyszał.
-Posterunkowy zaprowadzi was na nasz sterowiec. Nie będziecie
hałasowali. Bez wahania wykonacie każde jego polecenie. Żeby się
stąd wydostać, musicie użyć liny. Rozkazuję mu wspiąć się po niej w
pierwszej kolejności, by mógł was wciągnąć na górę. Nie zostawi was
tutaj. Zrozumiano?
Kolejne skinięcia. Dobrze.
Poprowadziła ich korytarzem. Wciąż trzymając garłacza w
gotowości, Newberry spojrzał na nią. Widziała jego wahanie -nie z
powodu wyprowadzenia zakładników, ale z powodu zostawienia
przełożonej. Posłała mu uspokajające spojrzenie.
- Gotowy, posterunkowy?
- Tak jest, pani inspektor.
- W takim razie spotkamy się na „Lady Korsarz". Zalecam, abyście
ruszyli truchtem.
Obserwowała jego plecy, dopóki ostatni z chłopców nie zniknął w
kaplicy, potem się rozejrzała. Długi stół po jednej stronie

156
komnaty mógł pomieścić całą załogę Madame. Po przeciwnej
stronie stały przodem do siebie dwa prążkowane fotele, a przed nimi
stół do gier otoczony krzesłami. Unosił się słaby zapach opium, ktoś tu
ostatnio palił - prawdopodobnie chorzy dręczeni gorączką próbowali
ulżyć sobie w cierpieniu.
Trahaearn z przechyloną głową nasłuchiwał przy jednym z
wychodzących z sali korytarzy. Kiedy Mina do niego dołączyła,
poczuła mocniejszy zapach opium i choroby. Podobnie jak poprzedni
korytarz z celą, ten też nie prowadził do następnego pomieszczenia, ale
kończył się drzwiami, po bokach znajdowało się kilka kolejnych par
drzwi.
- Tędy do sypialni - szepnął książę.
Ledwo zrobili krok do przodu, gdy jedne z bocznych drzwi
otworzyły się ze skrzypnięciem. Trahaearn zasłonił Minę swoim
ciałem. Prawie nie oddychała, gdy czekali z bronią wycelowaną w
stronę korytarza.
Potykając się, wyszła z niego kobieta, w bezwładnej dłoni trzymała
pistolet. Mina wytrzeszczyła oczy. Nieznajoma miała na sobie tylko
koszulę nocną, a na twarz spadały jej splątane brązowe włosy - to
musiała być Madame Piłozębna. Szeroki uśmiech odsłonił ostro
zakończone, ząbkowate ostrza w jej ustach.
-Trahaearn, nareszcie. - Nazwisko wypowiedziała pełnym triumfu
szeptem, który wyrwał się spomiędzy ostrzy. - To musi być niebo.
Próbowała unieść broń, ale się zachwiała. Zatoczyła się na ścianę i
oparła o nią plecami. Na jej szyi i ramionach widać było wysypkę.
Zaśmiała się gardłowo. Przekrwionymi oczami spojrzała na Minę.
- Niebo. Więc dlaczego jest tu ta lalunia? Osunęła się na ziemię.
- Chryste - powiedział książę. Podszedł szybko i kopniakiem
odsunął broń od ręki Madame. Przyklęknął.
- Złap ją za nogi - zwrócił się do Miny. - I uważaj na jej zęby.

157
Zapach opium otaczał piratkę jak chmura. Pod palcami inspektor
poczuła, że skóra Madame jest rozpalona od gorączki. Mina i książę
ruszyli w kierunku sofy, niosąc nieprzytomną kobietę.
- Marguerite?
Mina puściła nogi Madame i odwróciła się na pięcie, unosząc broń.
Gapił się na nią wysoki, żylasty mężczyzna z kubełkiem na lód w ręku,
na jego twarzy widać było wycieńczenie. Błyszcząca łysina i resztki
czarnych włosów rosnące wokół uszu sprawiały, że jego głowa w
porównaniu z cienką szyją wydawała się ogromna.
- Jasper Evans? - domyśliła się inspektor.
- Tak. - Jego oczy były jasnoniebieskie i niespokojne jak ptasie.
Przeskoczyły z Trahaearna na korytarz prowadzący tam, gdzie
przetrzymywani byli chłopcy, i z powrotem na Minę. -A więc
przybyliście ją aresztować?
- Musimy utrzymać ją przy życiu, żeby być w stanie to zrobić.
Niech pan przyniesie lód. - Odwróciła się do sofy, gdzie książę ułożył
Madame na prążkowanych poduszkach. - Mamy sterowiec. Jeśli uda
nam się cały czas obniżać jej temperaturę, przeżyje podróż przez
Kanał. Zabierzemy ją do medyka... albo Mistrza Kowalskiego.
Oddychając płytko, Madame otworzyła oczy. Każde słowo
wypowiadała z wysiłkiem.
- Ten łajdak... mnie... zabije.
Trahaearn czy Mistrz? Mina nie zapytała. Evans przyklęknął obok
sofy, delikatnie gładząc twarz piratki. Uśmiechnęła się do niego słabo.
Inspektor sięgnęła po lód.
- Co przydarzyło się pani i pani ludziom?
-Wielki spektakl - wyszeptała Madame. Oczy uciekły jej w tył. -
Pora się ukłonić.
Evans przytknął swoje czoło do jej czoła.
- Olśniewający spektakl, Marguerite.

158
I odgrywali scenę, która sprawiła, że Mina poczuła ucisk w gardle.
Zawinęła trochę lodu w chusteczkę i pochyliła się, by przyłożyć go do
szyi chorej.
Madame szarpnęła głową i kłapnęła ostrymi zębami cal od palców
Miny. Inspektor gwałtownie cofnęła rękę, patrząc z zaskoczeniem.
Piratka zaśmiała się chrapliwie. Zamknęła oczy i ponownie oparła
głowę o poduszki.
Mina podała chusteczkę Evansowi.
- Co więc przydarzyło się twoim ludziom? - Trahaearn powtórzył
pytanie inspektor. - Co się stało z „Trwogą Marca"?
Kiedy Madame nie chciała - lub nie mogła - odpowiedzieć, Evans
spojrzał na księcia, jego oczy błyszczały od łez. Mina nie widziała w
tym spojrzeniu zawiści. Albo wynalazca nie nienawidził Trahaearna
jak Madame, albo jej stan uczynił go obojętnym na wszystko inne.
- Colbert powiedział, że jeśli okręt będzie się trzymał na dystans,
wybuch nie będzie miał na nich wpływu.
Wyraz twarzy księcia stał się niebezpiecznie beznamiętny.
- Wybuch na moim okręcie?
- Nie. My byliśmy na pokładzie „Trwogi", oglądając wybuch.
- Evans potarł policzek, zostawiając na nim smugę smaru i oleju.
- To była demonstracja. Pokaz dla kupców. Colbert miał małą i
potrzebował tylko generatora. Zapłon wymaga dopływu prądu.
Małe co?
- Małą broń?
- Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Nawet mi się o czymś takim
nie śniło. - Wynalazcy trzęsły się ręce. - Odpłynęli z Haynesem
szalupą, wiosłujący nie byli zainfekowani nanitami. I zabrali tę małą ze
sobą. Mila, powiedzieli, to bezpieczny dystans, więc ci w łódce
odpłynęli na półtorej mili. Włączyli generator, w ich stronę zaczęły
płynąć rekiny, włożyli tę małą do wody i... -Wyrzucił ręce do góry,
naśladując gestem wybuch. - My wszyscy na „Trwodze" to
poczuliśmy, barn, uderzenie w pierś. To nie był duży wybuch.
Podobny do wystrzału z armaty, strzał do wody. Ale

159
wszystko wokół szalupy zginęło. Gigantyczne rekiny wypłynęły
brzuchami do góry. Ci z szalupy przypłynęli z powrotem, ale kapitan
był martwy. Na jego ciele nie było żadnego śladu. Trahaearn
przykucnął.
- Zatem zaatakowaliście „Trwogę" i przejęliście ją. Wysłaliście
Haynesa na łódce z bombą. To go zabiło, a wszyscy na pokładzie
„Trwogi", którzy poczuli uderzenie, dostali nanitowej gorączki. Z
wyjątkiem ciebie.
Niespokojne błękitne oczy spojrzały na księcia spokojnie.
- Nie jestem zainfekowany, kapitanie. Ja rządzę maszynami. One
nie rządzą mną.
Mina zaczęła zwilżać nocną koszulę Madame lodowatą wodą,
usiłując przełknąć gorzką grudę, która stanęła jej w gardle. Andrew był
zarażony nanocząstkami i był na pokładzie „Trwogi Marca". Ale jeśli
zapadłby na gorączkę, wiedziałby, że musi obniżać temperaturę ciała...
jeśli tylko było to możliwe na gorącym zachodnim wybrzeżu Afryki.
Jakoś by sobie poradził. Zamknęła oczy. Pragnienie, żeby tak było, nie
mogło uczynić tego prawdą, ale i tak będzie próbowała.
Trahaearn położył jej rękę na plecach, jakby chciał ją uspokoić.
Mina wzięła się w garść. Podniosła wzrok i zapytała:
- Broń zabija wszystkie nanity w zasięgu mili?
- Ta mała. Ta, którą sprzedają na aukcji, ma zabić wszystkich zombi
i Ordę w promieniu dwustu mil.
Inspektor otworzyła usta. Słodkie niebiosa. Kto by tego nie chciał?
To mógłby być miażdżący cios dla Ordy i duży krok w kierunku
odzyskania Europy albo Afryki.
- Ktoś przeszmuglował tę broń z terytorium Ordy? - zapytał książę.
- Z tego co wiem, tak. Ktokolwiek to zrobił, ryzyko mu się opłaci.
Cena wywoławcza to dwadzieścia pięć tysięcy liwrów.
Dwadzieścia pięć tysięcy? Zaszokowana Mina gapiła się na Evansa.
Kto mógłby aż tyle zapłacić? Z pewnością nie pojedynczy człowiek.
Może Lusitania. Może Francuzi, chociaż oni niemal

160
zbankrutowali podczas wojny z Libereńczykami. Arabskie
plemiona, jeśli połączyłyby siły.
Nawet książę wyglądał na zaskoczonego. Otworzył usta, ale nic nie
powiedział.
Mina wreszcie odzyskała głos.
- Dlaczego akurat „Trwoga"?
- Colbert był winien Marguerite przysługę. Kiedy dowiedział się, że
„Trwoga" płynie do Złotego Wybrzeża, złożył jej propozycję: da jej
„Trwogę Marca", a ona dostarczy mu człowieka na demonstrację.
Haynesa.
- Skąd wiedział, gdzie zmierza „Trwoga"? Evan pokręcił głową.
- Nie wiem.
- Kiedy przejmowaliście okręt, ilu ludzi zginęło?
- Trzech naszych. Z ich załogi wszyscy stalopancerni i oficerowie.
Wszyscy żołnierze piechoty morskiej i oficerowie zostali straceni.
- A młodzi chłopcy, czternastoletni?
- Nie. - Evans zaprzeczył stanowczym ruchem głowy. - Nie. Kilku
członków załogi zostało rannych. Ale żaden z tych, których
wyrzuciliśmy za burtę, nie był tak młody. Marguerite by na to nie
pozwoliła.
Mina spojrzała na Trahaearna, szukając potwierdzenia. Kiwnął
głową.
Ucisk w klatce piersiowej stał się mniej dotkliwy. Wiedząc o
nanitowej gorączce, nie mogła w pełni się rozluźnić. Ale świadomość,
że żaden chłopiec w tym wieku nie został zabity, nieco pomogła.
- Kto teraz ma „Trwogę"?
Madame uśmiechnęła się, zupełnie jakby głos księcia ją obudził.
- Hunt - powiedziała sennie. - Hunt ją ma.

161
Kimkolwiek był Hunt, Madame najwyraźniej nie mogła zadać
Trahaearnowi dotkliwszego ciosu. Jego twarz aż pobielała z furii.
Zacisnął dłoń na rękojeści kordelasa.
O nie. Mina złapała go za nadgarstek, próbując go powstrzymać,
rozproszyć go.
- Kto zawiózł Haynesa do Londynu?
- Ja, dla niej. Była już chora i chciała to skończyć. - Twarz Evansa
jakby się skurczyła. - Zużyliśmy na niego niemal cały lód.
- Zdobędziemy więcej - obiecała Mina. - Zabierzemy ją...
Ogłuszający huk przerwał jej, zwalając ją z nóg. Ból przeszył
jej łokcie. Zaparło jej dech, jakby ktoś uderzył ją w brzuch. Światła
na chwilę przygasły.
Do komnaty buchnął dym, gorący i gryzący. Poczuła rękę księcia i
odwróciła głowę, szukając go wzrokiem.
Klęczał obok niej i poprzez dzwonienie w uszach usłyszała, jak do
niej woła. Ledwo rozpoznała słowa: bomba zapalająca.
Czy to strzał z jednego ze okrętów marynarki? Usiłowała zrozu-
mieć, co się dzieje. Czemu marynarka miałaby ich bombardować?
Mina zobaczyła, że Evans rozgląda się wokół z szaleństwem w
oczach, przykrywszy Madame własnym ciałem. Zaczęła wstawać, ale
jak się okazało niedostatecznie szybko. Trahaearn pociągnął ją do
góry. Odzyskiwała słuch, dzwonienie w uszach osłabło do szumu.
- ... w porządku? - pytał książę.
Oszołomiona, ale nie ranna. Kiwnęła głową. A potem serce stanęło
jej w piersi.
- Newberry!
Rzuciła się do korytarza. Trahaearn dogonił ją w kaplicy, w samym
środku smrodu gnijących ciał, dymu i śmierci. Wyrwała mu się. Złapał
ją za płaszcz i odwrócił twarzą do siebie, przyciskając plecami do
ściany.
- Nie może pani! - krzyknął. - Jeśli bomba trafi „Bontemps", balon
wypełniony wodorem wybuchnie! I nie sprawi pani w żaden sposób, że
szybciej wciągnie tych chłopców na górę!

162
Nie. Ale mogła mu rozkazać, żeby ich zostawił i uciekał. Jak gdyby
wyczytał to z jej twarzy, książę pokręcił głową.
- Nie ucieknie. Ponieważ to by oznaczało, że musiałby tu panią
zostawić. Jedyną nadzieją jest to, że zdążył już dotrzeć na „Lady
Korsarz". Musimy wrócić. Evans pokaże nam inne wyjście, które nie
będzie prowadziło obok balonu...
Kolejny wybuch wstrząsnął komnatą. Trahaearn pochylił się nad
Miną, osłaniając ją, gdy spadł na nich deszcz odpadków. Ten nie był
taki silny, pomyślała inspektor, ale potem zaszumiało jej w uszach, a
powietrze nagle się przerzedziło, jak wyssane przez korytarz
gigantycznym miechem.
Twarz księcia skamieniała.
- Cholera - wyszeptał ochryple.
Złapał Minę i razem z nią skoczył w kąt pokoju, zrywając jej z
ramion płaszcz. Posadził ją na ziemi, przyklękając nad nią, a nad ich
głowami rozpostarł płaszcz jak namiot.
Kula ognia wybuchła w korytarzu, widoczna spod luźno wiszącego
rąbka płaszcza. Gwałtownie wciągając powietrze, inspektor
przycisnęła tkaninę do ściany, szczelniej otulając ich materiałem.
Pomarańczowe światło i gorąco promieniowały przez grubą wełnę,
tlącą się ze zjełczałym smrodem. Płomienie zamigotały między ich
nogami, polizały ich buty. Mimo huku usłyszała, jak Trahaearn ze
świstem wciąga powietrze w płuca, wiedziała, że materiał zapalił się na
jego plecach, więc nie krzyczała, że jej stopy gotują się w butach.
A potem wszystko ustało, a książę odrzucił płaszcz. Mina
spodziewała się, że w twarz uderzy ją zimne powietrze, ale było gorące
i rzadkie. Zamrugała, przyzwyczajając się do półmroku. Elektryczne
żarówki powybuchały, ale gdzieniegdzie , na drewnianych ławach i
prześcieradłach przykrywających ciała, pojawiły się płomienie.
Trahaearn badawczo przyjrzał się jej twarzy.
- Wszystko w porządku? Kiwnęła głową.

163
- A pan?
- Przeżyję. Proszę iść ze mną.
Postawił ją na nogi. Pobiegli z powrotem do salonu, każdy krok
Mina okupywała bólem. Pomimo że ogień wypalił się, zanim dotarł do
komnaty, wszystkie światła zgasły. Zamilkł szum generatora.
Mina zawołała, ale nie było odpowiedzi. Wciąż trzymając się
Trahaearna, po omacku odszukała drogę do sofy. Evans i Madame
zniknęli.
Ogłupiała, gapiła się w ciemność. Książę zaśmiał się krótko,
szorstko, z rozbawieniem i poczuła przypływ sympatii do niego, ale
zaraz pomieszczeniem zatrząsł kolejny wybuch i upadła na kolana,
kaszląc, z nim obok, także krztuszącym się dymem. Odgłosy zniszczeń
dochodziły z kaplicy; drewno roztrzaskiwane o skałę, zgrzyt metalu.
To nie kolejna bomba. Podziemia zaczynały się zapadać.
- Dobrze - powiedział Trahaearn chwilę później. - Evans nie jest
naniterem. Niesie kobietę dwa razy cięższą od niego. Nie ucieknie
daleko.
- Niesie kobietę, która potrzebuje więcej lodu - dodała Mina. -
Wcześniej przyniósł lód z korytarza obok stołu.
- W takim razie tam się skierujemy.
Pomógł jej wstać. W ciągu minuty dotarli do przejścia i pobiegli,
trzymając się ściany, by nie zgubić drogi.
Przed wyjściem z korytarza Trahaearn zatrzymał się, a potem
pociągnął inspektor w lewo.
- Tam widać jakieś słabe światło, widzi pani?
Słabe światło i znajomy dźwięk silnika parowego. Pobiegli w tamtą
stronę. Szybkie tempo wycisnęło Minie łzy z oczu, ale kiedy wbiegli
do kolejnej komnaty oświetlonej pojedynczą lampą, ból w jej stopach
przekroczył granicę rozdzierającego, więc nie musiała już go czuć, nie
mogła go czuć.
A potem się zatrzymali, jej szczęka opadła na widok terkoczącej,
syczącej maszyny przed nimi. Ogromny opancerzony pojazd musiał
być żniwiarką drzew. Dwa razy wyższy od Miny

164
i połowy długości lokomotywy, wyglądał jak gigantyczny czarny
skorpion z parą wyposażonych w piły kleszczy i długą zsuwnią
wyłożoną szatkującymi drewno ostrzami jako ogonem.
- Evans! - wrzasnął Trahaearn.
Inspektor zauważyła dwie poziome szpary z przodu i tyłu pojazdu,
przez które wydostawało się migotliwe światło. Wynalazca spojrzał na
nich i pokręcił głową. Machina ruszyła, tocząc się na metalowych
gąsienicach.
- Niech go szlag! - wrzasnął Trahaearn i ruszył w kierunku
żniwiarki, ale potknął się, gdy kolejna eksplozja gdzieś głęboko
wewnątrz labiryntu wstrząsnęła komnatą. Z sufitu oderwała się długa
belka. Mina krzyknęła, żeby uważał. Książę zakrył głowę, a fragment
skały spadł na ziemię mniej niż dwa jardy od niego, roztrzaskując się
na tysiąc ostrych kawałków.
Mina zasłoniła usta ręką. Książę gapił się na odłamki, zszokowany,
zanim przeniósł wzrok na inspektor.
- Musimy się stąd wydostać. Skinął głową.
- Pójdziemy za nim pieszo.
Podniosła lampę gazową. Żniwiarka była już sporo przed nimi,
tocząc się szybko korytarzem na tyle szerokim, by maszyna mogła się
w nim swobodnie zmieścić.
Trahaearn wziął od Miny lampę i zmusił ją do biegu.
- Generatory wysiadły, ale piec pewnie wciąż jeszcze pracuje. Jeśli
ten kocioł wybuchnie, to będzie gorsze od każdej bomby.
Na niebiosa. Przyspieszyła. Uda zaczęły ją palić, kiedy korytarz
zaczął się wznosić. Przed nimi dostrzegła światło dnia i to było...
straszne.
- Żniwiarka nie rozwala ścian fortu za każdym razem, kiedy jej
używają! - przekrzyczała odgłos ich stóp. - Ta droga prawdopodobnie
prowadzi na zewnątrz fortu!
Trahaearn znowu się zaśmiał. Wiedziała, że to nie zaprzeczenie,
raczej: „i co jeszcze?". Jednak wiedział, co robić. Odrzucił lampę,
puścił dłoń Miny i wyciągnął kordelasy.

165
Zwolnili, gdy dotarli do wyjścia - stalowych drzwi, które pewnie
pozostawały zamknięte z wyjątkiem momentu wyjazdu żniwiarki.
Teraz były otwarte na oścież, za nimi rozciągał się las. Wśród gałęzi
rozlegało się wesołe świergotanie ptaków, jakby pod drzewami, na
ziemi, nie grasowali zombi.
Niedorzeczne stworzonka.
Inspektor sprawdziła broń.
- Błagam, niech mi pan powie, że ogień i wybuchy odstraszyły
zombi.
Rzucił jej spojrzenie, którego nie mogła rozszyfrować; jak gdyby
się zastanawiał, czy nie skłamać. W końcu pokręcił głową.
- Nie. Hałas je przyciąga.
- Cudownie - powiedziała i westchnęła. - Minęliśmy południową
ścianę fortu. Sądzi pan, że „Lady Korsarz" będzie na nas tam czekała?
- Nie. Nie w zasięgu bomb zapalających. Mina zmarszczyła brwi.
- Wydaje się, że przestali strzelać.
- Bo wysłali stalopancernych. Niech pani posłucha.
Wytężyła słuch, starając się usłyszeć coś przez świergot ptaków i
odległy huk zawalającego się podziemnego labiryntu. Wyłowiła
regularny rytm, ciężkie kroki poruszające się w tym samym tempie.
Ten odgłos sprawił, że przeszedł ją dreszcz.
Trahaearn zakręcił ramieniem, najwyraźniej rozluźniając sztywne
mięśnie.
- Idę sprawdzić, gdzie odleciała Yasmeen. Proszę się stąd nie
ruszać.
Poruszając się niezwykle cicho, jak na tak wielkiego mężczyznę,
zniknął za stalowymi drzwiami. Po chwili wrócił, jego twarz była
spięta.
- Jest nad lasem. Niedaleko. Mamy do przebiegnięcia jakieś
dwieście jardów.
Przez las. Mina przełknęła z trudem i potaknęła.

166
-1, pani inspektor... - Podszedł do niej i popatrzył na nią surowym
wzrokiem. - Proszę biec ile sił w nogach. Ponieważ nie zamierzam spać
z zombi.
Mina otworzyła usta, a on nachylił się, jakby chciał ją pocałować.
Przyłożyła mu lufę pistoletu do podbródka. Książę uśmiechnął się
szeroko.
I cofnął.
- Będę tuż za panią. Nie może się pani zatrzymać z żadnego
powodu.
Nie zatrzymywać się. Odetchnęła głęboko. I jeszcze raz. Wskazała
ręką, by upewnić się co do kierunku, zobaczyła, że Trahaearn potakuje.
Ruszyła.
Natychmiast zobaczyła balon, jasny i biały, prześwitywał przez
liście. Biegnąc w jego stronę, mijała drzewa, które zlewały się w jedno,
a ona wyobrażała sobie, że każde z nich to zombi z rozcapierzonymi
szponiastymi rękami, dopóki nie zaczynała wyraźnie widzieć pni i
gałęzi. Wszystko było głośne: bicie jej serca, silnik sterowca,
uderzenia jej stóp o ziemię porośniętą trawą i pokrytą korzeniami
krzaków, oddech Żelaznego Księcia biegnącego za nią. Czy zombi
będą syczeć i warczeć? Czy w ogóle ich usłyszy, zanim zaczną
rozrywać ją na strzępy? Paliło ją w płucach, gdy przebiegła przez małą
polanę, gdzie sięgające do kolan suche trawy owijały się jej wokół
kostek. Mimo że nogi odpadały jej z bólu, była wdzięczna za swoje
wysokie buty, ponieważ po tym, jak Orda zmieniła tak wiele z
morskich stworzeń w potwory, jedynie gwiazdy na niebie wiedziały, w
co przemieniła zwierzęta lądowe. Chyba że zombi pożarli je wszystkie.
Kiedy nie było już ludzi, których mogli zabić, musieli coś jeść.
Przy odrobinie szczęścia, może zaczęli pożerać się nawzajem.
Kolejne gęsto rosnące drzewa i kolejna polana, i platforma
załadunkowa czekająca dziesięć stóp nad ziemią. Usłyszała krzyk
dobiegający z góry i winda z brzękiem opadła na trawę. Mina
wskoczyła na nią, dysząc ciężko.

167
Silnik sterowca buchnął parą i gwizdnął. Platforma zaczęła się
wznosić. Krzyk inspektor: „Jeszcze nie!" zginął w ogólnym hałasie.
Odwróciła się, szukając wzrokiem księcia.
Lodowate szpony strachu chwyciły ją za gardło. Sprintem biegł
przez polanę, dwóch zombi zachodziło go z boków, ich pokryte krwią,
głodne twarze były niewyobrażalnie potworne. Trahaearn spojrzał
inspektor w oczy... i rzucił kordelasy.
Pomimo szoku i przerażenia Mina zrozumiała. Nie mógł skoczyć i
przytrzymać się platformy, trzymając w dłoniach broń. A jeśli
zatrzyma się, by zabić zombi, i poczeka, aż dźwig znowu zjedzie,
pojawi się ich więcej. Widziała je już wśród drzew, zbliżały się bardzo
szybko.
Mina rozstawiła nogi dla lepszej równowagi. On nie mógł ich
powstrzymać.
Więc ona to zrobi.
***
Rhys zobaczył, jak inspektor wyciąga broń, i miał nadzieję, że ma
dobre oko, bo inaczej niedługo będzie musiała wpakować kulkę także
w jego mózg. Strzeliła raz, drugi. Dźwig uniósł ją już niemal powyżej
jego głowy.
Skoczył, łapiąc za łańcuch. Uderzył brzuchem o brzeg platformy,
zawisając na jej krawędzi. Walcząc z przenikliwym bólem, który
niemal odebrał mu zdolność widzenia, Rhys podciągnął nogi i wdrapał
się na platformę. Spojrzał w dół. Zombi wstrząsani drgawkami leżeli
na ziemi.
Opadł na plecy i zaśmiał się, co zabolało jak diabli - ale przy-
najmniej nie skończył jako zombi.
Inspektor popatrzyła na niego.
- Oszalał pan!
Może i tak. Nigdy wcześniej nie porzucił broni i bardzo rzadko
składał swoje życie w cudze ręce.
-Porównałem prawdopodobieństwo tego, że pani nie trafi, z szansą
na to, że Yasmeen mnie tu zostawi. Dobrze wybrałem... i cieszę się, że
pani nie spudłowała.

168
Uśmiechnęła się lekko, a on lubił obserwować uroczy kształt jej
wygiętych w uśmiechu warg. Jeśli nie całował jej ust, to patrzenie na
nie było najlepszą możliwą alternatywą.
- Ale jeśli by pana zostawiła, nie zapłaciłby jej pan. Wstał.
- Już mnie nie potrzebuje. Ma na pokładzie ośmiu chłopców, za
których mogłaby dostać okup.
Inspektor wybuchła śmiechem. Rhys znowu poczuł ból, ale z
powodu pożądania, potrzeby posiadania i głębokich uczuć, które
zrodziły się w ciemnych komnatach fortu. Jednym z nich był podziw.
Ta kobieta miała jaja ze stali. Ale było coś jeszcze -i on chciał tego
wszystkiego. Potrzebował wszystkiego, i jej, całej. Ale teraz mógł
tylko patrzeć, więc korzystał z tego do woli.
Z czarnego koka spiętego na karku gdzieś pomiędzy pierwszym a
trzecim wybuchem wypadły spinki i splątane włosy opadły do talii.
Bez zasłony długiego wełnianego płaszcza widział przyszyte z tyłu
spodni warstwy koronkowego materiału, które miały skromnie
zasłonić kształty inspektor, jakby kawałek materiału mógł ukryć ten
idealny tyłeczek. Jej krótka kurtka zapięta pod szyją i opinająca wąską
talię sugerowała, że pod nią i pancerzem nie kryły się piersi, o których
warto by wspominać, ale Rhysowi wystarczy pierś mieszcząca się w
jego ustach, jej sutki pod jego językiem - jak tylko rozepnie te
wszystkie klamry.
Przy pierwszej okazji, która się nadarzy, będzie się z nią kochał do
utraty tchu.
To nie nastąpi niestety teraz. Platforma dotarła na górny pokład.
Rhys pomógł inspektor przejść przez poręcz. Mina wciąż trochę się
trzęsła. Chryste, był zdumiony, że nie krzyczała i nie zanosiła się
łkaniem. Widział u niej tylko kilka siniaków i zadrapań, ale sam czuł
się tak, jakby ktoś go skopał; ona pewnie czuła się równie podle.
Yasmeen zdążyła już nabrać prędkości, lecąc na zachód - trzymając
się poza zasięgiem strzału okrętów marynarki. Odlecieli na

169
tyle daleko, że las zasłonił im widok fortu, jednakże unoszący się
nad nim dym wyraźnie wskazywał jego położenie.
Rhys nie puszczał dłoni inspektor i poprowadził ją za sobą na rufę.
Jeszcze nieskłonny, by ją puścić, zignorował to, że wyrywa rękę - ale
nie mógł zignorować tego, jak się rozgląda spanikowanym,
rozbieganym wzrokiem.
W takim razie on musi sprawić, żeby ten strach zniknął.
Lady Korsarz odwróciła się do niego. Zanim pozwolił jej wy-
krzyczeć wściekłość, którą widział w jej oczach, musiał zapytać:
- Czy posterunkowy dotarł na pokład?
Inspektor znieruchomiała w oczekiwaniu i zamknęła z ulgą oczy,
gdy Yasmeen odpowiedziała.
- Co? Tak, wszyscy są pod pokładem. Ci głupi wojskowi nad-
gorliwcy zaczęli do mnie strzelać bez żadnego pieprzonego sygnału
ostrzegawczego!
Rhys zmarszczył brwi i spojrzał w stronę okrętów. Dziesięć lat
temu do niego i „Trwogi Marca" też otworzyliby ogień bez ostrzeżenia.
Jednak mimo że Yasmeen była powszechnie znaną najemniczką i
miała reputację bezwzględnej, nie była piratką. Nie złamała
angielskiego prawa. Dopóki pierwsza nie zacznie strzelać albo nie
zagrozi im bezpośrednio w inny sposób, „Lady Korsarz" powinna
zostać potraktowana tak jak każdy inny statek cywilny lub kupiecki:
otrzymać ostrzeżenie i możliwość poddania się.
Ze zmarszczonym czołem inspektor pokręciła głową.
- Z jakiego powodu mieliby strzelać do sterowca lub fortu? Musieli
wiedzieć o żądaniu okupu i prawdopodobieństwie, że zakładnicy są tu
przetrzymywani.
Rhys mógł wymyślić tylko jeden powód.
- Chyba że wiedzieli o broni wystawionej na aukcji - powiedział. -
Jeśli mieli dostatecznie dużo informacji, by powiązać „Trwogę" z
aukcją, a Madame z „Trwogą", mogli pomyśleć, że broń, która jest w
stanie zabić każdego nanitera w promieniu dwustu mil, znajduje się
jedynie o trzydzieści mil od angielskiego wybrzeża.

170
- Nawet jeśli Madame jej nie miała?
- Nie mogli ryzykować sprawdzania. Ale teraz pożałują, że tego nie
zrobili.
W obliczu takiego zagrożenia życie ośmiu chłopców było ak-
ceptowalnym kosztem. By ugłaskać rodziny kupieckie, ich śmierć
zostałaby przedstawiona jako szlachetne poświęcenie, a wina
przypisana załodze Madame - i nikt nigdy by się nie dowiedział, że
broni tak naprawdę nie było w forcie.
Ale uratowanie chłopców zmieniło sytuację. I zarówno ich rodziny,
jak i opinia publiczna będzie widziała ich uwolnienie niejako ucieczkę
od piratki, ale jako uratowanie się o włos przed przesadną reakcją
Królewskiej Marynarki Wojennej.
Wyglądało na to, że inspektor doszła do podobnych wniosków.
- Bez względu na to, jakie mieli intencje, ta sytuacja nie ukaże ich w
dobrym świetle. Ostrzelali fort, wiedząc, że chłopcy mogą być w
środku, i że pan tam jest. Niewielu Anglików zaakceptuje to, że
zamierzali poświęcić Żelaznego Księcia, nieważne jak wielkie było
zagrożenie.
Yasmeen uniosła pytająco brwi. Popatrzyła na księcia, spo-
dziewając się wyjaśnienia, a on odpowiedział spojrzeniem, które
mówiło, że niedługo wszystko jej wyjaśni - zwłaszcza że znów będzie
potrzebował jej usług.
Kiwnęła głową i zapytała inspektor:
- Skąd wiedzieli, że Trahaearn jest na moim statku?
- Newberry wysłał raport do Hale z Chatham. Z pewnością
przekazała go do admiralicji.
- Mogli wysłać te okręty z Dover zanim otrzymali raport. Lady
Korsarz miała rację: te dwa wydarzenia były bardzo
zbliżone w czasie. Jednak po takiej fuszerce, marynarka będzie
usiłowała to zatuszować - a Rhys nie miał ochoty zostać kozłem
ofiarnym, kiedy wojskowi się tym zajmą. Zwłaszcza że jego inspektor i
„Lady Korsarz" poszłyby na dno razem z nim.
- Omiń ich - powiedział do Yasmeen - a potem leć na północ do
Londynu.

171
-1 daj się zestrzelić nad miastem? Nie mamy pewności, czy wiedzą,
że mam cię na pokładzie... a teraz mogą jeszcze podejrzewać, że wiozę
jakąś broń z fortu do Londynu.
Nawet jeśli w to nie wierzyli, to byłby doskonały sposób za-
tuszowania gafy.
- Zatrzymaj się przy stacji kablograficznej w Ashford. Wyślemy
kagramy do rodziców, komendy głównej policji i gazet, że „Lady
Korsarz" wiezie ich dzieci.
-1 pana - dodała inspektor. Przytaknął ruchem głowy.
-Zacumujesz przy nabrzeżu w pobliżu Pałacu Westminsterskiego i
powiadomimy ich, by nas tam oczekiwali.
Od strony rufy zadźwięczał dzwonek. W chwili, w której Rhys i
Yasmeen zaczęli się rozglądać, sterowcem zatrzęsło i potężny grzmot
zagłuszył na chwilę ryk silnika.
Książę spojrzał na inspektor, która otworzyła usta, gdy ogromna
czarna chmura uniosła się nad fortem, na tyle wysoka, by było ją widać
w Dover.
Inspektor przełknęła i pobladła.
- Kocioł?
- Tak. - Do diabła, nie kazałaby jej biec przez las pełen zombi z
innego powodu. - Czy teraz powie mi pani, jak ją nazywać?
Zamrugała zmieszana, ale jej spojrzenie szybko się wyostrzyło, a
usta wygięły w uśmiechu.
- Co pan powie na „wdzięczna"?
Jej uśmiech miał nad nim władzę, sprawiał, że był gotowy jeść jej z
ręki. To nie było komfortowe uczucie, ale ograniczające, krępujące.
Zaakceptuje to - ale tylko wtedy, gdy on też zdobędzie władzę nad nią.
- To mi nie wystarczy - powiedział.
- Zatem będzie pan musiał zadowolić się mówieniem do mnie „pani
inspektor".
To go nie zadowalało, jednak odsunął od siebie frustrację. Już
wkrótce będzie wiedział o niej więcej. Będzie znał ją całą.

172
Kiwnąwszy lekko głową, odwrócił się do drabiny prowadzącej pod
podkład.
- W takim razie znajdźmy pani posterunkowego.
***
Newberry czekał przed drzwiami mesy oficerskiej, jakby stał na
straży chłopców spożywających w środku posiłek - co oznaczało, że
nie miał o nich zbyt dobrego zdania. Gdyby odpowiadało mu ich
towarzystwo, stałby po drugiej stronie drzwi.
Jego spokój ulotnił się, kiedy zobaczył Minę. Wczoraj wieczorem
suknia, dzisiaj rozpuszczone włosy i brak płaszcza. Jego świat musiał
zadrżeć w posadach.
Zatrzymała się przed nim. Na jego policzku dostrzegła siniaka, a
dolna warga była spuchnięta. To nie były ślady spowodowane
wybuchem. To były ślady pięści... i powód, dla którego nie czekał
wewnątrz mesy?
Jeśli tak, sama rzuci tych młokosów zombi na pożarcie. Jednak
zanim dopuści do głosu gniew, musi się dowiedzieć, jak powstały te
siniaki.
- Bez problemu dotarliście na pokład?
- Tak, pani inspektor. - Newberry przytaknął, odzyskując opa-
nowanie. - Lotnicy musieli obserwować wydarzenia ze sterowca. Jak
tylko wciągnąłem pierwszego z chłopców, Lady Korsarz wysłała
człowieka z drabinką linową. To przyspieszyło procedurę i
znaleźliśmy się na pokładzie zanim marynarka strzeliła po raz
pierwszy.
- Dlaczego więc macie spuchniętą wargę, posterunkowy? Patrzył
prosto przed siebie - czyli wysoko ponad głową Miny.
- Kiedy już odstawiłem zakładników na pokład, próbowałem
wrócić do podziemi, pani inspektor. Lady Korsarz mnie powstrzymała.
Po tym, jak zaczęli strzelać kulami zapalającymi? Rozwaliłoby go
na kawałki. Mimo że trudno było spojrzeć w twarz mężczyźnie, który
był od niej wyższy o stopę, Minie się to udało. Kiedy jego stoickie
spojrzenie napotkało jej wzrok, powiedziała ostro:

173
- Próbowaliście wrócić wbrew moim rozkazom, posterunkowy?
Kazałam wam czekać tutaj.
- Tak, pani inspektor. Kazała mi pani. Przepraszam za moją nie-
subordynację.
Te przeprosiny były wyraźnie nieszczere. Zmrużyła oczy, ale
postanowiła odpuścić.
- Wasze przeprosiny zostały odnotowane i zostaną wzięte pod
uwagę.
- Tak jest, pani inspektor - przerwał na chwilę. - Dopiero sześciu jej
ludzi zdołało mnie zatrzymać.
Duma wypełniła jej serce. Dobry człowiek. Odwróciła się, by nie
zobaczył jej reakcji, i okazało się, że patrzy prosto w ciemne, spokojne
oczy Trahaearna. Niech go szlag. Dlaczego zawsze sprawia wrażenie,
że usiłuje przejrzeć ją na wylot?
Nie pokaże mu, jak bardzo wytrącało ją to z równowagi. Znała jego
zamiary. Chciał mieć ją w swoim łóżku. Ale jeśli ona ceniła swoją
rodzinę, jeśli ceniła samą siebie, to znalezienie się w jego łóżku nigdy
nie będzie wchodziło w grę.
Mina zerknęła na drzwi mesy.
- W jakiej kondycji są młodzi dżentelmeni, posterunkowy?
- Są przede wszystkim głodni, pani inspektor. Wydaje się oczy-
wiste, że Evans zaniedbywał ich na rzecz chorej załogi i Madame.
-Jakie wywarli na was wrażenie, Newberry? - Kiedy rzucił okiem
na Żelaznego Księcia, Mina dodała: - Mówcie otwarcie, proszę.
Mocno wątpię, by Jego Wysokość pobiegł naskarżyć ich ojcom.
- Wydaje się, że nie do końca wyrośli jeszcze z czasów szkolnych,
pani inspektor. Nie chodzi tylko o ich wiek czy o to, że uważają pana
Wrighta za swojego przywódcę. Naśladują jego zachowanie. -
Przerwał, jakby się namyślał. - Wydaje się, że trzej z nich nie są tacy
źli.
Zatem ponad połowa to rozpuszczone bachory. To przynajmniej
wyjaśniało, dlaczego Newberry stał na zewnątrz - i o ile nie mają coś
interesującego do powiedzenia o Andrew albo o „Trwodze",

174
ona też długo tam nie zabawi. Wszystko, czego chciała, to coś do
picia i miejsce, gdzie mogłaby zdjąć buty i pozwolić wyleczyć się
otarciom i bąblom.
- Dziękuję, posterunkowy. Możecie wyjść na pokład, jeśli chcecie.
Wracamy do Londynu. Dwie godziny, które dzielą nas od celu, macie
dla siebie.
Otworzyła drzwi i w oczy natychmiast rzucił jej się podział, który
zauważył Newberry. Kiedy weszła, wszyscy chłopcy unieśli głowy i
popatrzyli na nią - a potem czterech z nich spojrzało na przystojnego
czarnowłosego młodzieńca siedzącego najbliżej wejścia. Pan Wright,
jak się domyśliła. Trzech młodzieńców po drugiej stronie stołu
przeniosło wzrok za jej plecy, co oznaczało, że przez próg przeszedł
Trahaearn. Stanął obok niej i czuła jego obecność, wielką i
imponującą, ale nie obejrzała się na niego.
- Panowie - zaczęła. - Jestem inspektor Wentworth z Metropo-
litalnej Policji Londynu. Widzę, że przyniesiono wam coś co jedzenia.
Czy potrzebujecie jeszcze czegoś? Czy któryś z panów jest ranny i
wymaga opatrzenia?
- Nic nam nie jest - wypowiedział się w imieniu wszystkich Wright
i spojrzał na księcia.
- Czy ci łajdacy zostali zabici?
- Większość zmarła na nanitową gorączkę - odpowiedziała Mina.
Nie ma powodu wspominać teraz, że Evans uciekł z Madame
żniwiarką. - Sądzimy, że Madame wkrótce spotka ten sam los.
Wright zacisnął szczęki. To go nie zadowalało; inspektor nie mogła
mieć mu tego za złe. Na jego miejscu też chciałaby usłyszeć, że jej
porywacze zostali zastrzeleni lub zginęli od bomby, a nie że zostali
pokonani przez chorobę.
Może usatysfakcjonowałaby go informacja, że nanitowa gorączka
to zdecydowanie gorszy rodzaj śmierci.
- Czy Królewska Marynarka Wojenna strzelała do nas? - odezwał
się chłopak siedzący na drugim końcu stołu.
- Sądzimy, że zostali źle poinformowani co do okoliczności wa-
szego porwania. Powiedzcie mi, co pamiętacie z tego wydarzenia?

175
Opowiedzieli - ale właściwie nie usłyszała niczego, czego by już
nie wiedziała. Piraci z „Bontemps" dokonali abordażu na „Trwogę
Marca" sześć dni temu przed świtem i większość chłopców przespała
walkę, która się potem wywiązała. Następnie piraci zabrali ich na
pokład „Bontemps" i zakładnicy zostali zamknięci w kabinie, gdy
odbywała się demonstracja. Haynes nie spotkał się z angielską flotą,
chłopcy nie znali dokładnej lokalizacji „Trwogi" podczas ataku i nie
wiedzieli, na jakim teraz była kursie.
Mina powstrzymała się od westchnięcia i wymieniła z Trahaearnem
sfrustrowane spojrzenie. To nie była wina tych chłopców, ale miała
nadzieję, że dowie się więcej.
- Evans powiedział, że poczuł uderzenie w pierś podczas wybuchu -
powiedziała. - Czy któryś z panów też to czuł?
Wszyscy kiwnęli głowami.
Nie do końca udało jej się ukryć zdziwienie.
- Czy któryś z panów jest zainfekowany?
Kilku wyglądało na przerażonych pytaniem. Wszyscy zaprzeczyli
ruchem głowy. Usiłowała nie dopuścić do siebie rozczarowania. Nie
spodziewała się niczego innego.
- Czy na pokładzie „Trwogi" byli z wami inni marynarze lub
oficerowie? Może ktoś, kto po drodze zapadł na nanitową gorączkę?
Znowu odpowiedzią było nie. Szlag by to... Ale może któryś z nich
coś wiedział.
- Na pokładzie „Trwogi" był chłopiec, syn hrabiego Rockinghama,
Andrew Wentworth. Czy któryś z panów go poznał?
Spojrzeli po sobie. Ich zaskoczenie było oczywiste.
- Nie - powiedział Wright.
- Czternaście lat, blond włosy. - Wskazała na chłopaka siedzącego
naprzeciwko Wrighta. - Pańskiego wzrostu. Był midszypmenem.
Najpierw pełna szoku cisza... a potem liczne wybuchy śmiechu.
Wright pokręcił głową.

176
- Syn hrabiego midszypmenem? Nabiera nas pani.
- Nie, nie! Ona! - Inny chłopak uderzył ręką w stół i wskazał na
Minę z wytrzeszczonymi oczami. - To o niej wam opowiadałem. Jej
matka to ślepa hrabina, która wydrapała sobie oczy, kiedy...
-Zobaczyła swojego mongolskiego bękarta! Więc midszyp-men to
syn hrabiego rogacza? - zapiał Wright, śmiejąc się i kręcąc głową z
niedowierzaniem. Przyłożył palce do kącików oczu i rozciągnął je,
zmieniając w wąskie szparki. - Nie widzieliśmy nikogo, kto wyglądał
jak...
Przerwał nagle, a jego twarz pobladła. Pozostali nie śmiali się ani
nie patrzyli już na Minę, ale na mężczyznę za nią.
- Proszę wyjść z kabiny, pani inspektor.
Wypowiedziane cichym głosem polecenie Trahaearna wywołało u
Miny lodowate ciarki na plecach. Nagle wybuchły liczne głosy,
odbijając się echem po mesie. Błagalne „Nie!" i „Proszę zaczekać!".
Krzesła zgrzytnęły po podłodze, gdy połowa młodzieńców zerwała się
z miejsc, wznosząc ręce - w geście przeprosin lub poddania się.
- Jeszcze tu nie skończyłam, Wasza Wysokość. - Nie spojrzała
jednak na niego. Paliła ją twarz. Serce waliło jak młotem. -Czy któryś z
was widział mojego brata? Czternaście lat. Blondyn. - Skupiła się na
najbliżej stojącym chłopcu. - Pan?
Jego skóra pokryła się szkarłatem.
- Nie. A jeśli widziałem, nie zwróciłem uwagi.
- Ktoś inny?
Zastygli z przerażenia z oczami wbitymi w księcia, tylko połowa
zaprzeczyła ruchem głowy.
- Ktoś inny? - warknął Trahaearn.
Tym razem odpowiedzią było chóralne „nie" i energiczne kręcenie
głową jak u marionetek na sznurach. Mina kiwnęła.
- Dziękuję panom.
Próbowała uciec, ale on dogonił ją na korytarzu, kładąc rękę na
grodzi przed nią i blokując jej drogę. Patrzyła na przejście

177
pod jego ramieniem. Bolały ją nogi. Chciała usiąść. Nie chciała
robić tego.
Ale była jedna rzecz, którą musiała powiedzieć.
- Dziękuję za bronienie honoru mojej rodziny, Wasza Wysokość.
Bardzo delikatnie odgarnął jej włosy z twarzy. Usłyszała jego
ciężkie westchnienie.
- Czego pani potrzeba, pani inspektor?
Może mu dać listę? Ale w tej chwili nie byłaby nawet w stanie jej
sklecić. Lepsze pytanie: co mogła teraz dostać?
-Kabiny, gdzie mogłabym zostać sama - powiedziała. -Miednicy,
zimnej wody i spinek do włosów.
- Dopilnuję, żeby pani to dostała. - Ale jeszcze jej nie zostawił. -
Dlaczego pani brat nie został zabrany na „Bontemps"? Musiał
wiedzieć, że jeśli powie Madame, kim jest, ona zabierze go dla okupu.
Tak, wiedział. I jej ojciec kazał Andrew skorzystać z tej
możliwości, jeśli zajdzie taka potrzeba - ale to nie powinno było się
wydarzyć. „Trwoga Marca" miała być najbezpieczniejszym okrętem
Królewskiej Marynarki Wojennej, zawsze otoczona przez eskadrę,
nigdy niewyprawiająca się na nieznane wody. Mina nie miała pojęcia,
jak wiele listów napisał jej ojciec ani
o ile przysług poprosił, by upewnić się, że Andrew trafi na ten
okręt. Jednak to wszystko na nic, a ten głupi, głupi chłopak nie odezwał
się i nie powiedział, kim jest.
- Wiedział, że nie moglibyśmy zapłacić okupu. I wiedział, co
byśmy zrobili, by zdobyć pieniądze.
- Czyli co?
-Wszystko, co byłoby trzeba. Najskuteczniejszy sposób to zerwanie
przez moją matkę kontraktu z Mistrzem Kowalskim
i sprzedaż jej automatów bezpośrednio zamiast przez jego sklepy.
Andrew o tym wiedział. I wiedział też, że kowal zabrałby jej oczy,
gdybyśmy to zrobili.
Trahaearn nie odpowiadał przez dłuższą chwilę.

178
- Czy pani rodzina nie pomyślałaby o poproszeniu Mistrza o
zawieszenie umowy na jakiś czas?
Czy on żartował? Zerknęła na niego. Zmarszczył brwi, a jego
ciemne spojrzenie było poważne. Nie wierzyła w to, co słyszy.
-1 ostrzec go, co zamierzamy zrobić? Dlaczego od razu nie wyrwać
jej oczu i nie oddać mu ich?
Książę zmrużył oczy.
- Zbyt długo żyliście pod rządami Ordy.
Mina się zaśmiała. Może w innym świecie łatwo było uwierzyć, że
ktoś ich nie skrzywdzi, mając taką możliwość. Może łatwo było być
komuś dłużnym, pomimo świadomości, że ich życie zależy od tego
długu.
- Ma pan skłonność do niedomówień. Uśmiechając się, Trahaearn
cofnął rękę.
- Znajdę pani kabinę i spinki.
Odwrócił się, by odejść. Zatrzymała go pytaniem. –Kim jest Hunt?
Zesztywniał. Przez cały ten czas, mimo że rozmawiali niemal
wyłącznie o „Trwodze Marca" i okolicznościach, w których została
przejęta, książę ani razu nie wspomniał o Huncie, jakby unikał tego
tematu. Niemal bała się dowiedzieć dlaczego, ale musiała zapytać.
- Kim on jest i co to oznacza dla załogi?
- Był pierwszym oficerem Adamsa przed buntem. - Zacisnął rękę w
pięść. - Po tym jak zabiłem Adamsa, zostawiłem go na lądzie razem z
pozostałymi oficerami... ale jego też powinienem był zabić.
- Dlaczego?
Nie odpowiedział.
- Statek potrzebuje załogi - powiedział zamiast tego. - Hunt
zatrzyma tych, którzy będą dla niego użyteczni.
To dobrze wróżyło Andrew. Dlaczego więc Trahaearn nie patrzył
na nią?
- Czy midszypmen nie jest użyteczny?

179
- Jest. W ten czy inny sposób. Przerażenie złapało ją za gardło.
- Co to znaczy?
-To znaczy, że na Targu Kości Słoniowej czternastoletni chłopiec
zawsze jest użyteczny. - Obejrzał się przez ramię i zobaczyła jego
gniew, jego nienawiść, które zamaskował wyrazem zimnej
obojętności. - Zależy tylko, co Hunt uzna za najbardziej opłacalne.

180
Rozdział 8

Chociaż Mina spodziewała się, że książę nie da jej spokoju po tym,


jak dostała kabinę do prywatnego użytku, zostawił ją samą. Siedziała
bez butów na wąskiej koi, próbując nie pozwolić, by przygniotła ją
wywołująca mdłości obawa o brata, dopóki niebieskie niebo i białe
chmury widziane przez iluminator nie zmieniły się w monotonną,
ponurą szarość.
Wyszła na pokład, zadowolona, że jej kurtka jest tak wygładzona,
jak to tylko możliwe, że zmyła sadzę z twarzy i wyszorowała buty, aż
odzyskały matowy połysk, że nawet huragan nie byłby w stanie
wyszarpać ani jednego kosmyka włosów zwiniętych w kok na karku.
Bez płaszcza natychmiast zaczęła drżeć z zimna na wietrze. Ale niech
ją szlag, jeśli to po sobie pokaże. Kiwnęła głową księciu i Lady
Korsarz stojącym na rufie i dołączyła do Newberry'ego, który pilnował
grupki chłopców stojącej obok platformy załadunkowej i którego
wielka sylwetka dostarczała dostatecznej ochrony przed wiatrem.
Jak zawsze na Tamizie pełno było barek i łodzi, a mosty były
zatłoczone. Z tego miejsca było widać, że slumsy w Southwark
zamieniły się w dymiące ruiny, wśród których zostało tylko kilka
nadających się do zamieszkania budynków. Wieża Ordy wydawała się
mała i zrujnowana, a stary Pałac Westminsterski wyglądał niewiele
lepiej. Nabrzeże robiło odpychające wrażenie. Zgodnie z planem Ordy,
wzdłuż północnego brzegu Tamizy miała powstać nowa droga, ale
rewolucja przerwała prace, zanim mniej niż połowa projektu została
zrealizowana. W rozpoczętych wykopach widać było dźwigary i
rozporki, brzeg

181
pokrywały stosy gruzu i błota. Ale nie cała praca poszła na marne.
Pas, który w zamierzeniu miał być nawierzchnią drogi, służył teraz
jako żwirowy chodnik, wzdłuż którego posadzono drzewa, by
złagodzić brzydotę okolicy. Kilka miejsc zostało przeznaczonych na
ogrody, tam pojawiły się trawniki oraz zadbane kwietniki - przyjemna,
prowadząca nieco naokoło trasa, którą Mina chodziła, gdy miała
powód, by iść w tamtym kierunku.
Bolały ją mięśnie karku od powstrzymywania drżenia z zimna, a
jednak jeszcze bardziej je napięła, gdy obok niej pojawił się Trahaearn.
Ciepło jego oddechu tylko wzmogło zimno odczuwane w całym ciele.
- Mamy szczęście, że nie ma mgły - powiedział. - Yasmeen równie
dobrze mogłaby nas zrzucić do rzeki, zamiast do parku.
Park był wypełniony czekającymi na nich ludźmi. Jeśli jednym z
nich nie będzie superintendent Hale, Mina nie zamierzała tam
zostawać. Zamierzała przecisnąć się między nimi tak szybko, jak to
tylko możliwe.
- Tak, Wasza Wysokość - rzuciła i, mimo że czuła na sobie jego
wzrok, nie spojrzała na niego. Na platformie nie pozwoliła mu podejść
bliżej, tylko przeszła za plecami Newberry'ego, by stanąć po jego
drugiej stronie.
Dźwig powoli zjechał w dół, delikatnie dotykając trawy. Uratowani
młodzieńcy padli w objęcia ojców, blokując przejście. Westchnąwszy,
Mina zerknęła zza posterunkowego na Trahaearna, który nie wyglądał,
jakby było mu śpieszno do odejścia - ale choć raz nie gapił się na nią.
Spojrzała w górę.
Lady Korsarz ześlizgnęła się po łańcuchach platformy, zatrzymując
się dwadzieścia stóp nad ziemią. Wisiała niemal do góry nogami, jej
warkocze bujały się na wietrze, gdy posłała pocałunek komuś na ziemi.
Jakiś mężczyzna podszedł do Żelaznego Księcia i patrzył na nią,
śmiejąc się, z ręką przyłożoną do serca.
- Kocham cię, Yasmeen!
Najemni czka uśmiechnęła się szeroko.
- Więc ożenisz się ze mną?

182
- A zejdziesz z nieba?
- Dla kogoś takiego jak ty? Nigdy.
Scarsdale zaśmiał się i wreszcie spojrzał na Trahaearna. Mimo że
książę nie mówił głośno, Mina wyraźnie usłyszała jego słowa.
- Hunt ma „Trwogę".
Wyraz, który pojawił się na twarzy Scarsdale'a, całkowicie
wymazał z niej jego normalną beztroskę, a zostawił chłodną dra-
pieżność. Która zniknęła, kiedy znowu spojrzał na Yasmeen.
- A więc widzimy się jutro? Wygląda na to, że mamy statek do
odbicia.
- Jeśli macie dostatecznie dużo złota, to zobaczymy. -
Na-jemniczka zaczęła wspinać się z powrotem. - Lepiej, żeby was nie
było na platformie, kiedy wrócę na pokład mojej damy.
Zatem wyruszają jutro na poszukiwania „Trwogi". Ta jedyna dobra
wiadomość pomoże Minie przetrwać resztę dnia, który z pewnością
będzie koszmarny. Odwróciła się, by odejść.
- Nigdzie pani nie pójdzie, pani inspektor.
Nie mogąc zignorować tego głosu, zatrzymała się i spojrzała na
Trahaearna.
- Ależ tak, Wasza Wysokość, pójdę. Muszę się zameldować u
mojego dowódcy. Dziękuję za pańską dzisiejszą pomoc. Życzę
powodzenia w planowanej podróży.
Jego twarz pociemniała. Scarsdale zerknął na niego, na Minę i
kopnął w łańcuch platformy.
- Jeśli mogę, kapitanie, Yasmeen zaraz cię zrzuci. Książę
zmarszczył brwi. Spojrzał gniewnie na towarzysza. Ten ruchem głowy
wskazał tłum i kontynuował:
- Spójrz tam. Ten gruby kutwa w musztardowym surducie to stary
Munro, który pogardził twoimi transportami do Australii i wysyła
swoją bawełnę łódkami Harbora. Skoro właśnie uratowałeś jego
wnuka, proponuję, abyśmy pozwolili, by jego wdzięczność uczyniła
nas obu bogatszymi. Nie można zmarnować takiej okazji.

183
Trahaearn nie marnował okazji, to Mina pamiętała.
- Zatem zostawię panów. - Szybko skinęła im głową, odwróciła się i
zaczęła przeciskać się przez tłum, unikając każdego, kto wyglądał choć
trochę nieporządnie, każdego, kto miał dociekliwe i wygłodniałe
spojrzenie reportera. Gdyby Trahaearn ruszył za nią, nie miałaby
szansy ich uniknąć... ale choć jej serce biło jak oszalałe, jedynym
olbrzymem, który za nią szedł, był Newberry.
***
- Ten stary kutwa nie marnuje okazji, prawda?
Bełkotliwa uwaga Scarsdale'a nie wymagała odpowiedzi. Będąc na
najlepszej drodze do nietrzeźwości, wdrapał się niezgrabnie na ławkę
paropowozu, wciąż świętując - i przygotowując się do jutrzejszego
poranka. Rejter od lat nie wszedł przytomny na pokład sterowca, ale
wiedząc, że ściga Hunta, mógł spróbować. Przytomny, ale i tak
potrzebował być zalany w pestkę. Jednak osiągnięcie tego stanu zajmie
mu jeszcze dłuższą chwilę... podczas gdy Rhys usiłował otrząsnąć się z
wpływu, jaki miała na niego jedna szklaneczka brandy wypita po
wzniesieniu toastu na jego cześć.
Co gorsza, zmarnował na Munro zbyt wiele godzin. „Trwogą"
często wypływał z portu w jednej chwili. Jednakże choć miał pod sobą
kompetentną załogę, nie mógł teraz zrobić podobnie. Będzie musiał
pracować całą noc, by przygotować wszystko na swój wyjazd, a
umowa z Munro dodała kolejny punkt do listy.
Wyjrzał przez okno na zatłoczoną ulicę, gdy powóz znów się
zatrzymał. Nawet nie minęli jeszcze Banqueting House. W tym tempie
dotarcie na wyspę zajmie im kolejne dwie albo trzy godziny. W
porządku. Mógł wykorzystać ten czas, by zacząć układać listę rzeczy
do załatwienia, albo odchylić głowę i wyobrażać sobie, jak inspektor
okaże swoją wdzięczność, kiedy Rhys wróci z jej bratem.
Właśnie skończyła rozpinać jego spodnie, kiedy odezwał się
Scarsdale.

184
- Admiralicja będzie chciała twojej głowy.
Książę westchnął i otworzył oczy, marząc, by rejter po prostu
bredził po pijaku. Wtedy mógłby go zignorować i kontynuować to, co
zaczął. Jednak nawet zalany, Scarsdale miał umysł ostry jak brzytwa.
- Zawsze chcieli mojej krwi - stwierdził Rhys. I mieli powód.
Nieważne jak fatalnym kapitanem był Adams, buntu nie można było
tolerować. Niemożność odzyskania okrętu była dla nich kolejnym
ciosem, podobnie jak każdy ładunek, który Rhys zabrał z angielskiego
statku, dowodząc „Trwogą". Nikt nie był bardziej wściekły z powodu
jego ułaskawienia i nadania mu szlacheckiego tytułu niż Rada
Admiralicji.
- Ale nigdy dotąd nie musieli udawać, że zawarli z tobą sojusz i nie
polegali na twoim milczeniu, by utrzymać pozory.
Rhys musiał się uśmiechnąć, słysząc to. Dowiedzieli się od Munro,
że jeszcze zanim „Lady Korsarz" dotarła do Londynu, marynarka już
zaczęła rozpowszechniać historię o tym, że atak na fort Madame
Piłozębnej był wynikiem współpracy Królewskiej Marynarki
Wojennej i Żelaznego Księcia. Rhys dowodził akcją ratunkową, a
wojskowi ostrzelali fort, by zniszczyć broń.
Nie zaprzeczył tej historii. Nigdy wcześniej marynarka nie miała u
niego długu wdzięczności i nie zdecydował jeszcze, jak mu za to
zapłacą. Na razie zwyczajnie cieszył się, że będzie miał taką okazję,
kiedy zechce z niej skorzystać.
Scarsdale uniósł swoją butelkę i skrzywił się, widząc jak mało
płynu w niej zostało. Wyjrzał przez okno i jęknął.
-Zdążę wytrzeźwieć, zanim... - urwał, mrużąc oczy. -A niech mnie,
czy to nie podwładny inspektor?
Rhys spojrzał. W świetle gazowych lamp oświetlających ulice
rozpoznał charakterystyczną zwalistą sylwetkę Newberry'ego siedzącą
na ławce rozklekotanego wozu zaparkowanego przy chodniku,
niedaleko policyjnej komendy głównej, ale silnik nawet nie był
włączony. Żadnego dymu unoszącego się z komina. W takim razie
czekał.

185
Na inspektor? Było już dobrze po ósmej. Powinna dawno być w
domu. Marszcząc czoło, Rhys zastukał w dach powozu. Wyskoczenie
na zatłoczoną ulicę było tylko odrobinę mniejszą udręką niż bieg przez
las pełen zombi, ale udało mu się dobiec do policyjnego wozu w
jednym kawałku.
Posterunkowy wyprostował się, kiedy zobaczył księcia. Zdawało
się, że nadzieja rozjaśniła jego twarz.
Dlaczego, do diabła, potrzebował nadziei?
Rhys rzucił okiem na siedzibę komendy.
- Czy inspektor wciąż tam jest?
- Tak, Wasza Wysokość.
- To dlaczego pan jest tutaj?
- Rozkazano mi iść do domu. Ale według wcześniejszych rozkazów
nie mogę pozwolić jej wracać do domu bez eskorty. Dlatego jadę do
domu. Zatrzymałem się po prostu, żeby zaczerpnąć trochę świeżego
powietrza.
I zaczekać, aż pojawi się inspektor, zrozumiał Rhys.
- Dlaczego jej nie odesłano do domu?
Była posiniaczona i poraniona. Nanity ją wyleczą, ale jej ciało i tak
musi zapłacić za ucieczkę z fortu. Do diabła, on wciąż płacił.
- Wciąż debatują, czy zdegradować ją za niesubordynację i
ingerowanie w wojskową operację, czy zwolnić ze służby.
Książę zamarł. Poczuł uderzenie furii, zimnej i ostrej. Przez chwilę
patrzył posterunkowemu w oczy.
-Niech pan idzie do domu, Newberry. Dopilnuję, by miała eskortę.
Policjant kiwnął głową i przez chwilę Rhys widział wściekłość na
poczciwej, wiernej twarzy.
- Dziękuję, Wasza Wysokość.
- Pozwoliła pani, żeby człowiek będący w posiadaniu nielegalnej
mongolskiej technologii przeszedł obok pani i dokonał zamachu na
życie admirała Królewskiej Marynarki Wojennej.

186
Weszła pani na pokład sterowca powszechnie znanej najemniczki.
Opuściła pani angielskie wybrzeże i swoją jurysdykcję bez czekania na
zgodę przełożonych. Zignorowała pani oczywiste oznaki tego, że trwa
operacja marynarki. Okazała pani rażącą niesubordynację skutkującą
kompletną porażką na wszystkich frontach, pani inspektor, i nie jest
pani w stanie przedstawić satysfakcjonującego mnie wyjaśnienia
swoich działań. Przyznaje pani, że nie udało się jej pojmać Jaspera
Evansa i Marguerite Bonet i pozwoliła im uciec w maszynie wojennej?
Anglia, zdecydowała Mina, miałaby się lepiej, gdyby było w niej
mniej przeklętych książąt zmuszających ją do patrzenia w ich twarze i
domagających się od niej odpowiedzi. Ale ten nie miał nad nią
większej władzy niż Trahaearn. Książę Dorchester był Wysokiem
Lordem Admirałem, ale nie był jej przełożonym i nie on będzie
decydował, czy powinna zostać zwolniona ze służby lub ukarana
naganą. Ta decyzja należała do superintendent Hale i szefa policji sir
Johna Broylesa -obydwoje słyszeli już jej raport. Więcej niż raz. A
teraz Wysoki Lord Admirał zjawił się w biurze szefa policji i zażądał
przedstawienia go ponownie.
- Tak, Wasza Wysokość. Evans uciekł skonstruowaną przez siebie
żniwiarką drzew i choć jej nie widziałam, sądzę, że była z nim również
Bonet.
Włosy Dorchestera były białe, a jego ciemnoniebieskie oczy
wydawały się twarde jak stal. Cały wydawał się być ze stali -szczupły i
o ostrych krawędziach jak ostrze długiego miecza.
- Razem z bronią zakupioną na aukcji na Targu Kości Słoniowej.
-Nie miał broni...
-Widziała pani wnętrze tego opancerzonego wozu, pani inspektor?
-Nie, Wasza Wysokość. Wybuch bomby zapalającej wystrzelonej z
okrętu uszkodził sufit komnaty i nie byłam w stanie zbliżyć się do
maszyny.

187
Prawdopodobnie nie powinna była wspominać o okrętach i
bombach. Twarz Dorchestera stała się czerwona i zaczął kaszleć, co,
jak się wydawało, jeszcze bardziej go rozwścieczyło.
Wydatne policzki Broylesa i krzaczaste ciemne brwi zawsze
nadawały jego twarzy gniewny wyraz, ale teraz widać było po obliczu
szefa policji, że cierpliwie znosi niedogodności. Odezwał się w końcu.
-Wasza Wysokość, inspektor otrzymała od tego biura pozwolenie
na prowadzenie śledztwa w tej sprawie wszelkimi dostępnymi
środkami, ale nie zachęcamy naszych oficerów do narażania się na
niepotrzebne ryzyko. Nawet uzbrojona, nie miała szansy zatrzymać tej
maszyny bez wystawienia się na ekstremalne niebezpieczeństwo.
Dorchester uczepił się jednego tematu. Nie spuszczając wzroku z
Miny, powiedział:
- Musi się pan zgodzić, że pozwoliła sobie na zbyt wiele swobody.
-Nie. Zgodnie z rozkazem wysyłała regularne raporty. Me-
tropolitalna Policja Londynu nie ma zastrzeżeń do podjętych przez nią
kroków w trakcie prowadzenia tego śledztwa.
Wysoki Lord Admirał zmrużył oczy.
- Poinformowała pani przełożonych o zauważeniu eskadry
zmierzającej do Calais?
-Wysłanie kagramu z pokładu sterowca nie było możliwe, Wasza
Wysokość...
- W takim razie powinna była pani zawrócić i czekać na instrukcje!
Odpowiedź, która padła zza pleców Miny, została wypowiedziana
głosem równocześnie znajomym jej i nieoczekiwanym.
- Nie miała władzy nad statkiem. Ja ją miałem. O nie.
Kiedy zjawił się tu Żelazny Książę? Mina miała ochotę zamknąć
oczy. Być może Trahaearn pragnął pomóc, ale nie mógł powiedzieć nic
gorszego.

188
Stalowoniebieskie oczy na chwilę oderwały się od jej twarzy i
odmalowało się w nich zaskoczenie, zanim znowu nie nabrały
twardego wyrazu. Trahaearn musiał dopiero wejść do pokoju i
Dorchester też dopiero go zauważył.
- Dziękuję za pański wkład, Anglesey. Skoro to pan dowodził, to
staje się jasne, że inspektor straciła kontrolę nad śledztwem.
Na to nie mogła się zgodzić.
- Nie, Wasza Wysokość. Sadzę, że książę Anglesey miał na myśli
to, że on zapłacił za wynajęcie „Lady Korsarz". Polecono mi użyć
wszelkich dostępnych mi sposobów, by zidentyfikować mordercę
Haynesa i zatrzymać go, jeśli to będzie możliwe. Przez cały czas mój
cel pokrywał się z celem księcia i prowadziłam pościg za Madame
Piłozębną, dopóki stał się on fizycznie niemożliwy. W żadnym
momencie nie straciłam kontroli nad dochodzeniem.
Dorchester uniósł brwi.
- Czy to prawda, Anglesey? Pozwolił pan tej inspektor mówić panu,
co ma pan robić?
Pełne złości, gorące napięcie ścisnęło wnętrzności Miny. Łajdak.
Zupełnie nie to powiedział Trahaearn i Wysoki Lord Admirał
doskonale zdawał sobie z tego sprawę. A człowiek tak arogancki jak
Żelazny Książę nie pozwoli, by myślano, że...
-To prawda. - Odpowiedź Trahaearna była wypełniona
rozbawieniem... i, jak zobaczyła Mina, doprowadziła do szału
Dorchestera. Na twarzy zaczął mu drgać mięsień. - Po zaobser-
wowaniu jej doskonałej umiejętności prowadzenia śledztwa i
szybkości, z jaką zidentyfikowała Haynesa, ufałem, że inspektor
Wentworth wie, co robi. Zrobiłbym wszystko, o co by mnie poprosiła.
O słodkie niebiosa. Dla Miny to ostatnie stwierdzenie nie mogło
zabrzmieć bardziej sugestywnie. Może tylko dla niej. Nie odważyła się
zerknąć na Hale.
Nie pozwalając Trahaearnowi zbić się z pantałyku, Dorchester
ponownie wbił spojrzenie w Minę.

189
- Zatem mogła pani rozkazać, by sterowiec zawrócił, pani in-
spektor.
Doprowadzona do tego punktu, Mina nigdy nie położyłaby uszu po
sobie.
- Nie, Wasza Wysokość. Ważniejszy od obowiązku odkrycia
mordercy Haynesa jest mój obowiązek chronienia obywateli Anglii.
Wiedziałam, że Madame prawdopodobnie przetrzymuje w swoim
forcie ośmiu młodzieńców. Kiedy zobaczyliśmy okręty i
stalopancernych, nabrałam przekonania, że marynarka zamierza
przejąć fort w celu uwolnienia zakładników. Otrzymałam też in-
formacje od księcia Anglesey, które pozwoliły mi wierzyć, że jeśli
takie działania zostaną podjęte, ci młodzieńcy zginą z rozkazu
Madame.
- Założyła pani, że rozkazałem eskadrze odbić zakładników? -
Zmrużenie niebieskich oczu. - Rozumiem. Nie założyła pani, że po
tym, jak Admiralicja dowiedziała się, że nanity Haynesa zostały
zniszczone, mogliśmy powiązać to z aukcją broni na czarnym rynku.
Albo, że żądanie okupu wystosowane przez Madame Piłozębną
potwierdziło, że to ona przejęła „Trwogę Marca" i mieliśmy powody
przypuszczać, że to ona kupiła wystawioną na aukcji broń, przywożąc
ją na odległość splunięcia od wybrzeża naszego kraju. I nie założyła
pani, że wysłaliśmy okręty Królewskiej Marynarki Wojennej. Pani
pomyślała, że zaatakowaliśmy jak psy poszczute przez kupców.
Cichy gniew widoczny w spojrzeniu Dorchestera wydawał się
szczery i Mina musiała przyznać, że się pomyliła. Baxter nie był
jedynym admirałem, który przedkładał interes Anglii nad interes
kupców.
Jednakże choć myślała dokładnie to, co jej zarzucał, czasami
roztropnie jest skłamać.
- Nie, Wasza Wysokość. Założyłam, że pański cel jest taki sam jak
mój: ochrona angielskich obywateli. To prawda, że brak mi było
informacji dotyczących tej broni, informacji, którą najwyraźniej
dysponowała Admiralicja, dlatego też źle pojęłam cel

190
działań eskadry. Teraz, kiedy wiem, że pańskie rozkazy dotyczyły
nie ratowania zakładników, ale zniszczenia broni i fortu, przyznaję, że
moje założenia były błędne. Ale nie mogę żałować decyzji
kontynuowania podróży do fortu i próby uratowania życia ośmiu
angielskich obywateli.
Twarz Dorchestera pobladła ze złości, a nozdrza ściągnęły się w
grymasie niezadowolenia.
- Pani zarozumiałe działania dowodzą niebezpiecznego braku
umiaru i zdrowego rozsądku, pani inspektor. Naraziła pani życie
szlachcica i posterunkowego podlegającego pani rozkazom. Sir
Broylesie, stanowczo doradzam, by wobec inspektor podjęto
najsurowsze kroki dyscyplinarne.
Szef policji skinął głową.
- Pańska sugestia zostanie wzięta pod rozwagę. Proszę przyjąć
zapewnienie, że działania inspektor Wentworth zostaną poddane
rygorystycznej inspekcji.
- Doskonale. - Obdarzywszy Minę kolejnym surowym spojrzeniem,
Wysoki Lord Admirał przeniósł swoją uwagę na Trahaearna.
-Pozwolę sobie przypomnieć panu, Anglesey, że „Trwoga Marca"
to okręt Jego Królewskiej Mości. Pańskie zainteresowanie jego
sytuacją jest niczym nieuzasadnione i niepożądane.
Mina otworzyła usta. Bez pozwolenia, by opuścić miejsce przed
biurkiem Broylesa, nie mogła obejrzeć się i zobaczyć reakcji
Żelaznego Księcia na te słowa - ale reakcja Hale powiedziała jej
dostatecznie wiele. Zaalarmowanie i wahanie superintendent było
jasne - jakby dwa byki zamierzały na jej oczach zderzyć się rogami, a
ona nie była pewna, czy wejść między nie, czy też zejść im z drogi.
Ale Trahaearn powiedział tylko:
- Ja także wezmę pańską sugestię pod rozwagę, Dorchester.
Jeśli Wysoki Lord Admirał zamierzał odpowiedzieć, to prze-
szkodził mu kaszel. Jego chrapliwe pokasływanie trwało, dopóki Mina
nie usłyszała zamykających się za nim drzwi.

191
Broyles pokręcił głową.
- Cholerni szarogęszący się rejterzy. Hale uniosła brwi.
-Sir?
- Bez obrazy, Hale.
Krzywym, suchym uśmiechem superintendent dała do zrozu-
mienia, że nie poczuła się urażona, ale równocześnie zdołała zganić
szefa policji za jego komentarz. Usta Broylesa zadrgały, zanim spojrzał
na Minę.
- Inspektor Wentworth, pani działania zostaną poddane inspekcji, a
oświadczenia zebrane od wszystkich związanych ze sprawą. Ale
opierając się na pierwszych otrzymanych już raportach superintendent
Hale, policji Chatham, Admiralicji, posterunkowego Newberry,
przedstawicieli kilku wpływowych rodzin i słowach Jego Wysokości -
wskazał głową na Trahaearna - nie jesteśmy niezadowoleni z tego, jak
wykonywała pani dziś swoje obowiązki, pani inspektor.
Mina poczuła, że jej gardło się zaciska, a z mięśni uchodzi część
napięcia.
- Dziękuję, sir.
Odchylając się na krześle, złożył razem palce.
-1 nie podoba mi się, że Admiralicja usiłuje zachować twarz
kosztem jednego z moich oficerów. Z pani słów wynika, że za-
trzymałaby pani Evansa i Madame Piłozębną, gdyby fort nie zaczął
walić się wam na głowę.
- Ja też tak uważam - odezwał się za jej plecami Trahaearn. -Niemal
już przekonała Evansa, że Madame da się uratować z pomocą lekarza.
Gdyby inspektor miała kilka minut więcej, namówiłaby go, żeby sam
zaniósł Madame na pokład sterowca.
- Dziękuję panu. - Broyles skinął głową, zanim ponownie spojrzał
na Minę. - Ponadto, gdyby nie pani obecność w rezydencji admirała w
Chatham, sądzę, że morderca nie tylko pozostałby nierozpoznany, ale
też uciekłby, a nie popełnił samobójstwo. Szczerze mówiąc, pani
inspektor, martwy morderca, którego nikt nie może

192
zidentyfikować, jest lepszy niż morderca, który nierozpoznany
chodzi spokojnie po angielskich ulicach.
- Podziękowania za to należą się księciu, sir.
- Proszę przyjąć te, które pani otrzymuje, ponieważ nic więcej pani
nie dostanie. Jeszcze pani o tym nie słyszała, ale oficjalna wersja Rady
Admiralicji jest taka, że dowodził panią Żelazny Książę, który działał
we współpracy z Królewską Marynarką. -Teraz Broyles był zły. Jego
policzki zatrzęsły się, kiedy zacisnął szczękę. - A to biuro
zadecydowało, że nie warto psuć krwi między naszymi instytucjami,
domagając się ujawnienia prawdy.
Mina poczuła młodości i spojrzała na Hale, szukając potwierdzenia.
Superintendent kiwnęła głową.
W porządku. I tak nie rozkoszowała się myślą o publicznym
uznaniu zasług. Znaczenie miało tylko to, czy jej przełożeni znają
prawdę.
- Rozumiem, sir. Broyles się pochylił.
- Wszyscy w służbach będą wiedzieli, kto sprowadził do domu tych
chłopców, pani inspektor. Będą wiedzieli, dlaczego Madame Piłozębną
i Evans nie znajdują się w tej chwili w celach Newgate. Nie będziemy
robić z tego sprawy. Ale będziemy wiedzieć.
-Dziękuję, sir - przełknęła ślinę, a potem dodała: - Sir, w sprawie
zamordowania admirała Baxtera, czuję się w obowiązku zauważyć, że
„niezidentyfikowany i martwy" niedostatecznie oddaje sytuację.
Urządzenie, którego użył morderca, sugeruje, że działał z czyjegoś
rozkazu, i mimo że to on pociągnął za spust, to nie on jest prawdziwym
zabójcą admirała. Jeśli ta sprawa zostanie zamknięta, obawiam się, że
ta osoba, czy też ta grupa, pozostanie w dalszym ciągu nierozpoznana i
wolna, by chodzić spokojnie po angielskich ulicach.
- Podzielam pani obawę. Ale bez mocnych dowodów łączących
mordercę Baxtera z Haynesem nie mamy uzasadnienia do przejęcia
śledztwa od policji w Chatham. Jednak teraz, skoro

193
mamy już dowód w postaci urządzenia unieruchamiającego,
przyjrzymy się bliżej plotkom o Czarnej Gwardii.
Mówiąc to, Broyles spojrzał wprost na Żelaznego Księcia, ale Mina
nie potrafiła stwierdzić, czy Trahaearn zarejestrował nie-
wypowiedzianą głośno naganę za to, że miał jedno z tych urządzeń i
nie ujawnił tego policji.
Po chwili uwaga szefa policji skupiła się znów na Minie.
- Pani brat służy na „Trwodze Marca", zgadza się? Ten młody. Nie
Henry.
Tym razem ucisk w gardle niemal ją udusił.
- Andrew. Tak, sir.
- W takim razie podejrzewam, że stawienie czoła Dorcheste-rowi
było łatwiejsze niż zadanie, które ma pani przed sobą. -Westchnąwszy
ciężko, usiadł nieco głębiej w fotelu. - Proszę iść do domu i
poinformować o sytuacji rodziców, pani inspektor.
Kiedy Żelazny Książę dogonił ją na parterze, Mina układała
właśnie w myślach, jak najlepiej podziękować mu i się go pozbyć za
jednym zamachem. Powstrzymał ją, mówiąc:
- Obiecałem Newberry'emu, że odeskortuję panią do domu.
A więc znalazła się w pułapce. Równie dobrze może to wyko-
rzystać i dowiedzieć się, czy książę nadal planuje ruszyć w pogoń za
„Trwogą".
- Czy ostrzeżenie Wysokiego Lorda Admiralicji odwiodło pana od
wyruszenia jutro na poszukiwania?
Głośny śmiech był jego jedyną odpowiedzią - i tą, którą miała
nadzieję usłyszeć. Śmiał się jeszcze, kiedy wyszli z budynku. Po
przeciwnej stronie zatłoczonej Whitehall, w siedzibie Admiralicji
wciąż w kilku oknach paliły się światła. Zazwyczaj o tej porze
wszystkie były już ciemne. Mina ruszyła w kierunku znajomego
paropowozu czekającego przy krawężniku.
- Dorchester był na mnie wściekły - powiedziała. - Ale tylko z
powodu śledztwa. Jego gniew przeciwko panu miał podłoże osobiste.
Spotkaliście się już?

194
- Nigdy wcześniej go nie widziałem, ale bunt jest dostatecznym
powodem, by mnie nienawidził. Poza tym niezliczona ilość oficerów
marynarki została przeze mnie porzucona na lądzie, po tym jak,
odebrałem złoto i towar kupcom, których eskortowali, i zrobiłem z
nich głupców...
- Porzucona i zabita?
- Kiedy okręt marynarki atakował mnie z zamiarem zatopienia
„Trwogi" albo pojmania i powieszenia mojej załogi, odpowiadałem
ogniem. Ludzie ginęli po obu stronach. - Przerwał, kiedy kierowca
zeskoczył z kozła i otworzył drzwi powozu. -W przeciwieństwie do
Broylesa nie paraliżuje mnie strach przed złą krwią między mną a
Admiralicją. I jeśli pragnie pani, by publicznie uznano jej zasługi,
mogę do tego doprowadzić.
I prawdopodobnie sprawiłoby mu to przyjemność.
- Po prawdzie wolałabym nie znaleźć się w centrum całej tej
sprawy.
Trahaearn uśmiechnął się lekko i kiwnął głową.
- Zatem wymienię milczenie za „Trwogę".
Zamierzał szantażować Admiralicję? I prawdopodobnie mu się to
uda, pomyślała Mina. Historyjka przedstawiona przez marynarkę
zależała od tego, czy Żelazny Książę jej nie zaprzeczy, co dawało mu
doskonałą okazję do odzyskania statku.
A jednak zrezygnowałby z tej możliwości, gdyby chciała uznania
swoich zasług.
W jej piersi pojawił się dziwny delikatny ból. Nie wiedząc, jak na to
odpowiedzieć, uciekła przed spojrzeniem ciemnych oczu, odwracając
się, by wsiąść. Kiedy stanęła na stopniu, siedzący w środku Scarsdale
pochylił się i podał jej rękę, sadzając ją na ławce naprzeciwko siebie,
tyłem do kierunku jazdy.
-Przepraszam, że nie odstępuje lepszego miejsca, pani inspektor.
Jeśli usiądę tyłem, to zwymiotuję.
Sądząc po pustej butelce leżącej obok niego, byłaby to ogromna
ilość alkoholu. Wsiadł Trahaearn, spojrzał na miejsce obok swojego
przyjaciela, po czym rozsądnie wybrał miejsce obok Miny.

195
- Leicester Square, Fitzhop! - krzyknął Scarsdale przez okno, a
potem spojrzał na siedzącą naprzeciw kobietę. - Numer osiem?
Uniosła brwi.
- Tak - potwierdziła, a kiedy nawigator skończył wykrzykiwać
instrukcje kierowcy, dodała: - Jest pan dobrze poinformowany, lordzie
Scarsdale.
- To mi daje jakiś cel, teraz kiedy kapitan nie ma ze mnie żadnego
innego pożytku. - Spojrzał na Minę, potem na księcia i wrócił
wzrokiem do Miny. - Zatem jedzie pani z nami odnaleźć „Trwogę"?
I zobaczyć na własne oczy, że Andrew jest bezpieczny? Tęsknota
przeszyła ją na wskroś, ale inspektor pokręciła głową. -To niemożliwe.
Zresztą gdyby nawet było, nie wiem nic
o Targu Kości Słoniowej ani o tym, jak zlokalizować statek na
pełnym morzu. Nie mogłabym służyć panom żadną pomocą.
- Pomocą nie. Ale okazałoby się to niezwykle zabawne.
Być może, ale jej rodzina nie wyżyje z zabawy. Hale mogłaby dać
Minie urlop, by odnalazła brata, ale nie towarzyszyłaby mu pensja.
Jednakże gdyby pieniądze nie były przeszkodą, pojechałaby.
- Domyślam się, że tak.
Scarsdale zmarszczył brwi, spoglądając to na nią, to na butelkę. Ze
zbolałym wyrazem twarzy zamknął oczy. Świadoma, że książę znowu
na nią patrzy, inspektor wyjrzała przez okno. Zaczęli jechać szybciej,
gdy po pokonaniu Anglesey Square ruch uliczny stał się mniejszy.
Niedługo dojadą do jej domu
i z każdą ulicą, którą mijali, jej żołądek zaciskał się coraz boleśniej.
- Nie wiem wiele na temat rodziców - powiedział nagle Trahaearn. -
Ale jeśli to ma być gorsze niż rozmowa z Dorchesterem, może chce
pani, bym razem z nią przekazał im wieści?
Mina nie wiedziała, kogo jego propozycja zaskoczyła bardziej -
Scarsdale'a czy ją. Kiedy się obejrzała, zobaczyła, że nawigator
otwiera szeroko oczy, a na jego obliczu pojawia się wyraz

196
bliski przerażeniu. Pomimo że zamierzała odmówić, powstrzymało
ją uświadomienie sobie jednej rzeczy.
Jego obecność nie ułatwi jej zadania. Nic nie mogło go ułatwić.
Jednak jeśli książę potwierdzi, że rusza odbić „Trwogę", jej rodzicom
łatwiej będzie uwierzyć, że Andrew wróci do domu.
- Tak - odpowiedziała. - Dziękuję.
Trahaearn kiwnął głową. Z zaciśniętym gardłem Mina znowu
wyjrzała przez okno. Przejeżdżali właśnie przez Dorset. Dwieście lat
temu przy tej ulicy stały eleganckie rezydencje. Teraz wiele z nich
zostało zamienionych w kamienice czynszowe albo opuszczonych i
pozostawionych na łaskę żyjących na ulicy dzieci i skradających się,
błyskających stalowym pancerzem i czerwonymi oczami...
Szczurołapów.
Na ognie piekielne. Mina złapała za drzwi.
- Stać! Kierowco, stać!
Fitzhop musiał posłuchać, ale Mina nie czekała - wyskoczyła z
powozu i zaczęła biec. Słyszała za plecami zgrzyt hamulców, ciężkie
kroki, które musiały oznaczać, że biegnie za nią Żelazny Książę.
Jednak ona skupiła się wyłącznie na krzykach dobiegających zza
wybitego okna opuszczonej rezydencji. Spróchniałe deski podłogowe
groziły zarwaniem, kiedy wylądowała na nich, przyklękając na
kolanie. Wołania rozlegały się gdzieś z wnętrza domu. Mina
wrzasnęła, biegnąc po zapadających się schodach, modląc się, żeby
hałas odstraszył szczurołapa - choć nigdy nie odstraszał.
Pięćdziesiąt lat temu, kiedy zaraza niemal zmiotła Ordę z po-
wierzchni ziemi, najeźdźcy zmodyfikowali zwykłe dachówce,
zmieniając je w wielkie, wredne szczurołapy. Kiedy zaraza się
skończyła, koty wielkości ogarów teoretycznie miały wyzdychać.
Mina nie wiedziała, co bardziej przerażało ludzi: to, że szczurołapy
mogły zaatakować każdego z najbłahszego powodu, czy to, że były w
stanie się rozmnażać. U pierwszego pokolenia zęby i pazury zostały
wszczepione - teraz szczurołapy się z nimi

197
rodziły. W jakiś sposób nanocząstki tych kotów zastąpiły kość
metalem, a ich zwinne, szybkie ciała były chronione pancerzem.
Za Miną rozległ się dźwięk pękających desek, jakby szarżujący byk
uderzył w ścianę budynku. Nie odważyła się obejrzeć. Widziała przez
wybebeszoną ścianę kuchni dwa wijące się na podłodze ciała: jedno
krzyczące dziecięcym głosem, próbujące osłaniać twarz i brzuch;
drugie syczące i warczące. Pięcioro ulicznych dzieciaków tłoczących
się wokół nich, atakujących szczurołapa wszystkim, czym tylko mogli
- kawałkami rur, wyrwanymi deskami, gołymi pięściami.
Jej strzałki z opium nie były w stanie przebić pancerza, a w
pistolecie nie miała naboi. Mina wyciągnęła sztylet i skoczyła w tamtą
stronę. Ból przeszył jej ramię, gdy jeden z uliczników zamierzył się na
szczurołapa, ale zamiast niego uderzył ją. Usiłowała złapać syczącego
potwora i odciągnąć go od leżącego chłopca. Zwierze było wielkie,
jego grzbiet sięgał powyżej jej kolan, i z pewnością przewyższało ją
wagą. Ciepły metalowy pancerz wyślizgiwał się jej z rąk. Sztyletem
nie mogła trafić w żadne nieosłonięte miejsce. Kopała szczurołapa w
boki, w łapy. Potwór nie chciał puścić chłopca i skupić się na niej.
Kolejny donośny zgrzyt ostrzegł ją, jeszcze zanim Trahaearn
krzyknął.
- Odsuńcie się!
Mina złapała dwójkę dzieciaków i usunęła się z drogi. Książę
kopnął w opancerzony bok zwierzęcia. Szczurołap ze skowytem
przeleciał przez pokój i z łoskotem uderzył w ścianę - nietknięty.
Stanął na nogi, sycząc wściekle i skupiając wzrok na Żelaznym
Księciu.
Trahaearn ruszył w stronę potwora.
- Proszę zabrać chłopca, pani inspektor.
Mina zdążyła już wziąć na ręce krwawiące dziecko, jego krzyki
przerodziły się w łkania, gdy wtuliło buzię w jej szyję. Poznała go,
nazywał się Trowel. Nie miał więcej niż dwanaście lat, a przez pół
życia dowodził tą handlującą knotami grupką.

198
Jego przedramiona były poszarpane, a głębokie szramy na plecach i
ramionach krwawiły zbyt mocno, by nanity mogły je uleczyć. Z
chłopcem w ramionach inspektor przebiegła przez dom.
Scarsdale przełaził przez okno, Fitzhop był tuż za nim. Obaj
przystanęli, zobaczywszy Minę. Pobiegła w ich stronę i niemal wpadła
w wielką dziurę w podłodzie, której przed momentem tam nie było.
Wepchnęła dziecko w ramiona nawigatora.
- Do mojego ojca! - wydyszała. - Zabierzcie go do mojego ojca,
pospieszcie się!
Scarsdale kiwnął głową. Jak na pijanego biegł zadziwiająco
szybko. Mina patrzyła przez okno przez chwilę wystarczającą do
zaczerpnięcia tchu. Zachęcające do walki krzyki uliczników,
przekleństwa i warczenie powiedziały jej, że szczurołap jeszcze nie
uciekł.
Potem usłyszała głośny skowyt i głuchy trzask, po którym zapadła
cisza. Inspektor weszła do kuchni i zobaczyła rozdziawione dziecięce
buzie. Pod ścianą Trahaearn podniósł nogę z tego, co zostało z głowy
szczurołapa.
Mina zagapiła się na niego. Nadepnął na stalową czaszkę i
zmiażdżył ją. W głowie jej się zakręciło, a przed oczami przeleciały jej
kolejne obrazy: niezatłoczonej, ale maksymalnie obciążonej windy,
powozu przechylającego się z głośnym zgrzytem, dziury
niespodziewanie pojawiającej się w gnijących deskach... i żelaza tam,
gdzie powinna być kość. Nagle inspektor zaczęła podejrzewać, że
wszystkie kości kapitana są z żelaza.
Przełykając ślinę, by zwilżyć wyschnięte gardło, spojrzała mu w
oczy.
- Ile dokładnie pan waży?
- Więcej niż dość. - Uśmiechnął się, a ona poczuła, jakby jej
wnętrzności wywróciły się na nice. - Ale proszę się nie martwić, nie
zmiażdżę pani.
Och. No cóż, ona nie chciała... Nie.
Kręcąc głową, Mina spojrzała na najstarsze z dzieci. Molly,
przypomniała sobie. Ze stopami owiniętymi szmatami i ubrana

199
w to, co udało jej się połatać lub ukraść, wyglądała na młodszą niż
była w rzeczywistości. Wszystkie te dzieciaki tak wyglądały.
- Znajomy zabrał Trowela do mojego ojca. Wiecie, gdzie to jest? -
Kiedy przytaknęły, kontynuowała: - Jego gabinet medyczny jest na
tyłach naszego domu. Wejdźcie przez tylne podwórko. Dopilnuję, by
kucharz dał wam to, co zostało z kolacji, gdy będziecie czekać.
Mając obiecane jedzenie, być może nie ukradną jej rodzinie
kurczaków. Patrzyła, jak pospiesznie odbiegają, zanim odwróciła się
do księcia - który stał bliżej niż myślała i patrzył na nią z góry.
Instynktownie zrobiła krok w tył.
- O co chodzi?
- Niech pani nigdy więcej tego nie robi.
I właśnie dlatego wolała jeździć do domu z Newberrym.
Prawdopodobnie przyprawiała go o zawał za każdym razem, kiedy
wyskakiwała z wozu, ale nigdy nie kwestionował jej zachowania.
- Czego nie robić? Nie ratować dziecku życia? Gniew wyostrzył
rysy księcia.
- Niech pani wyśle mnie. Ja się tym zajmę.
- Odmówił pan zapłacenia okupu za porwanych chłopców. Na
jakiej podstawie miałabym przypuszczać, że zaryzykuje pan skórę dla
dziecka?
Zacisnął szczęki. Nie, nie mógł temu zaprzeczyć... lecz inspektor
musiała przyznać, że nie zagrała fair. W przeciwieństwie do Trowela
tamci chłopcy byliby bezpieczni, nawet gdyby Żelazny Książę nie
zapłacił okupu. Kiedy natomiast stało się jasne, że obecność okrętów
marynarki zagraża ich życiu, w żaden sposób nie sprzeciwił się ich
uratowaniu z rąk Madame - mimo że zapłacił za ten ratunek z własnej
kieszeni. Mina westchnęła.
- To i tak nie ma znaczenia. Nie będzie żadnego powodu, byśmy
jeszcze kiedykolwiek razem gdzieś jechali. - Rzuciła okiem na
szczurołapa, zanim znowu spojrzała Trahaearnowi w twarz.
-Wysłałam Scarsdale przodem. Mamy przed sobą dłuższy spacer.

200
- Nie - ruszył w jej stronę. - Ja mam panią. Samą.
O nie. Z walącym sercem Mina cofnęła się chwiejnie i trafiła na
ścianę. On wciąż napierał.
- Wasza Wysokość, nie...
Jego ogromne dłonie wylądowały na jej biodrach... i jej pistoletach.
Mina zbyt wolno sięgnęła po broń i zamiast niej dotknęła palców
księcia.
Do diaska. Niech to piekło pochłonie i do diaska. Spojrzała na
niego nieufnie.
Jego wzrok zatrzymał się na jej wargach.
- Była już pani całowana, pani inspektor?
- Dlaczego pan pyta? - Jeśli pragnął dziewiczych ust, ona będzie
twierdzić, że obcałowała całą armię.
- Jeśli to pani pierwszy, zrobię to inaczej.
- W ogóle pan tego nie zrobi.
- Ależ tak.
Pochylił się. Lewe kolano oparł o ścianę między jej udami. Objął jej
ramiona prawą ręką, więżąc ją między szeroką piersią a żelaznym
kończynami.
Jego dłoń na jej ramieniu... Mina szybko sięgnęła po broń, ale
kabura okazała się pusta. Zablokował jej rękę, napierając na nią udami,
twardym ciałem przyciskając ją do ściany. Mina zacisnęła zęby, wbiła
palce w jego umięśnione ramię. Ciepło jego ciała wydawało się
przepalać jej ubranie, jej pancerz, rozpalając skórę i ogień w dolnej
części brzucha.
Trahaearn ujął ją pod brodę lewą ręką, przechylając jej twarz w
stronę swojej. Mina zamarła w bezruchu. Szorstkim kciukiem musnął
jej dolną wargę i chyba sprawiło mu przyjemność, gdy poczuł, że jej
oddech stał się urywany.
- Zatem spróbuje pani cygaretki, ale nie spróbuje, jak smakuję ja? -
Jego ciemne oczy wpatrywały się w jej twarz. - Nie jest pani ciekawa,
pani inspektor? Pocałunek. I tylko pocałunek.
Tylko pocałunek... kogoś, kto jej pragnął. Przeniknął ją dreszcz
pożądania, budząc nadzieje, które powinny pozostać

201
uśpione. Tak, Mina chciała wiedzieć. Ale nie mogła sobie na to
pozwolić.
- Nie - powiedziała. Książę się uśmiechnął.
- Kłamczucha.
-Pozbawi mnie pan wszystkiego. Zrujnuje mnie. - Zagotowała się z
frustracji. Próbowała się uwolnić, ale nie mogła go odsunąć. Złość
sprawiła, że jej głos stał się ostry, głośny. - Widział pan, jak to jest!
Skundlona kurwa, spluń na nią, nie pozwól wynająć swojej dorożki. A
pan to jeszcze pogorszy...
-Nikt nie ośmieli się pani tknąć! - Ściągnął gniewnie brwi i zbliżył
do niej twarz. Zza zaciśniętych zębów powtórzył wściekle:-Nikt!
Mina zamknęła oczy. On nie mógł tego zrozumieć. Jakże mogłaby
mu to wyjaśnić? Wszędzie, gdzie się pojawiła, ludzie widzieli tylko
jego. Żelaznego Księcia. W przypadku Miny, widzieli tylko Ordę.
Głosem nagle łagodnym, z ustami przy jej ustach, powiedział:
-1 nie będę tylko brał. Dam pani wszystko, o co pani poprosi.
- Trahaearn...
Jego wargi przykryły jej - surowe usta, a tak zaskakująco miękkie.
Szok sprawił, że zamarła. Przez chwilę chłonęła uczucia wywołane
przez pocałunek, jego szorstką dłoń na swojej brodzie, ciężar jego ciała
przyciskający ją do ściany, jego twardy brzuch ocierający się o nią.
Powrócił rozsądek. Otworzyła oczy.
- Nie. - Panika przyspieszyła jej oddech, sprawiła, że jej protest
zabrzmiał słabo. Spróbowała jeszcze raz. - Proszę. Ktoś może nas
zobaczyć.
Zanurzył palce w jej włosach.
-1 dowiedzieć się, że jest pani moja.
Jego rozchylone wargi dotknęły jej warg. Oblizał jej zamknięte
usta, jakby ją namawiając, żeby je otworzyła. Mina ponownie

202
zamknęła oczy, próbując nie czuć gorąca, delikatnego nacisku i
niespodziewanej, obezwładniającej przyjemności.
Nie zrozumiał. Myślał, że to, że ktoś ich zobaczy, to jedyna
przeszkoda, coś, co można oddalić jednym machnięciem jego
wszechwładnej dłoni - ale to była przeszkoda nie do pokonania.
Uniósł głowę. Mina otworzyła usta, by zaprotestować, a on znowu
się pochylił, tak szybko - i poczuła jego smak, smak, którego nie znała,
ale który wydawał się właściwy i podziałał na nią jak cios w splot
słoneczny - nie skończył się po uderzeniu, ale trwał, trzymając ją w
potrzasku.
Niech go szlag. Niech go szlag. Nie mogła tego mieć. I w niczym
nie przypominało to cygaretki, której smak nie był wart ceny. Ten
smak - to uczucie - były warte więcej.
Jednak ona nie była w stanie zapłacić tej ceny. Nie odważyłaby się.
Gdyby to zrobiła, i ona, i jej rodzina płaciliby i płacili, bez końca.
Poczuła ból, ból i strach - mogła je zwalczyć. Więc to zrobiła,
razem ze wszystkim innym.
Jakby wyczuwając jej wycofanie, Trahaearn oderwał usta od jej
warg.
- Dlaczego...
- Proszę mnie puścić - powiedziała ochryple. Patrzył na nią przez
dłuższą chwilę, a potem się cofnął. Z zaciśniętym gardłem, Mina się
odwróciła.
- No i jak, skończył pan już?
Odpowiedź, którą usłyszała, brzmiała tak, jak Mina się obawiała.
-Nie.
***
Gdyby po prostu była zła, Rhys nie pozwoliłby jej odejść. Ale ona
się bała. A on chciał uwolnić ją od tego strachu, jednak nie mógł tego
zrobić siłą. Teraz nie wierzyła, że Rhys może ją ochronić - albo że
naprawdę to zrobi. Będzie musiał to zmienić.

203
Ale niech go szlag, jeśli wiedział, kiedy będzie miał szansę. Krótki
spacer po londyńskich ulicach niczego nie udowodni, nie dzisiaj. Poza
tym, kiedy indziej go do tego nie potrzebowała. Miała Newberry'ego.
Zatem był drugi po rudym olbrzymie. Nie, nie drugi. Rhys nawet
nie pojawiał się na jej liście. Bywały krótkie momenty, kiedy zdawała
się myśleć, że on ma jakąś wartość, oferowała uśmiech lub się śmiała. I
czuł, jak jej ciało odpowiada na niego, zanim strach wszystko zmienił.
I, na Boga, fascynowała go. Diabelnie ją podziwiał. Jednak
wiedział, że ten podziw nie był odwzajemniony. Cokolwiek w nim
widziała, nie było to dość przekonujące, by pokonać strach. Jedyne, do
czego go potrzebowała, jedyne, czym była zainteresowana, i jedyne, co
mógł jej zaoferować, to „Trwoga" i możliwość odnalezienia brata.
Nie potrzebowała go do niczego innego. Choć to zraniło jego dumę,
Rhys nie mógł jej winić. Też kiedyś był człowiekiem, który miał w
życiu cel - ale przez ostatnie dziewięć lat nie miał żadnego. Nic, co
mogłoby zainteresować kobietę, której nie można kupić.
Teraz jednak miał dwa cele: odnalezienie „Trwogi" i uwolnienie
inspektor od strachu.
Wiedział, jak przystąpić do realizacji pierwszego. Miał nadzieję, że
wizyta w domu inspektor da mu lepsze pojęcie o tym, jak zrealizować
ten drugi.
Leicester Square zdecydowanie najlepsze dni miał za sobą, ale
wyglądało na to, że zdeterminowani mieszkańcy robią wszystko, by
tutejsze rezydencje nie zaczęły wyglądać jak dom, w którym Rhys i
Mina walczyli ze szczurołapem. Niektórzy próbowali zdrapać sadzę i
pomalować ściany budynków na jasne kolory. Niemal wszystkie okna
miały szyby. Przez płot ogradzający zieleniec na środku placu
wystawało kilka różowych kwiatków.
Dom pod numerem ósmym miał pięć kondygnacji, wszystkie szyby
w oknach na trzecim i czwartym piętrze były uszkodzone.

204
Nad głównym wejściem widać było nieozdobione okno, a blady
obrys na żółtym kamieniu sugerował, że kiedyś znajdował się tam
fronton i kolumny, które najprawdopodobniej uległy zniszczeniu lub
zostały sprzedane.
Kiedy Mina i Rhys dotarli na miejsce, spod wejścia odjeżdżał
paropowóz. Scarsdale czekał na nich na schodach i wskazał na
odjeżdżający pojazd.
- Obawiam się, że kilka z pań już wyszło. Okazuje się, że zalany w
trupa rejter wpadający przez frontowe drzwi i niosący krwawiącego
ulicznika to szczyt nieprzyzwoitości.
- O szlag! - Inspektor uderzyła ręką w czoło i spojrzała na księcia
szeroko otwartymi oczami. - Zapomniałam o spotkaniu Ligi. Być może
nie powinien był pan...
- Poza tym zabiłem waszego kamerdynera. - Przerwał jej ponurym
wyznaniem Scarsdale. Kiedy i Rhys i inspektor gapili się na niego,
dodał szybko: - Jego wina, zapewniam panią! Nie podszedł do drzwi
dostatecznie szybko i zaskoczyłem go, gdy otworzyłem je kopnięciem.
Upadł i jego głowa rozsypała się na kawałki.
- Cudownie. Po prostu cudownie. - Mina z konsternacją pokręciła
głową i ruszyła do wejścia. - A matka tak ciężko nad nim pracowała.
Rhys wreszcie zrozumiał.
- Automat?
- Raczej dzieło sztuki. - Nawigator spojrzał na krew pokrywającą
jego kamizelkę. - Zaczekam na ciebie tutaj.
Chryste. Trahaearn nienawidził zgromadzeń wszelkiego rodzaju,
ale zgromadzenie dam wydawało się czystą torturą.
- Dlaczego?
- Nie jestem odpowiednim towarzystwem - Scarsdale zniżył głos. -
Ty zostaniesz im przedstawiony. Nie musisz odzywać się pierwszy.
Miejmy nadzieję, że w ogóle nie będzie musiał się odzywać. Co
niby miałby im powiedzieć?

205
Dołączył do inspektor w holu, gdzie pokojówka z blond włosami
klęczała na podłodze, zbierając mechaniczne części ze sterty, która
mogła kiedyś przypominać człowieka. Rozdziawiła usta, gdy
zobaczyła Rhysa.
Inspektor się uśmiechnęła, było to zaledwie lekkie wykrzywienie
ust.
- Sally, pozwól, że przedstawię ci powód, dla którego spędziłaś cały
dzisiejszy dzień na spieraniu krwi z moich spódnic.
- Cieszę się, że pomogłam, pani inspektor. Milady. - Dygnęła,
gapiąc się na księcia, ale nie odważając się do niego odezwać. -To nic
takiego.
Nic takiego. Gówno prawda. Kiedy Rhys wchodził na pokład
statku, mógł natychmiast ocenić, po dokonanych naprawach i
sposobie, w jaki dbano o czystość, czy załogi było za mało, czy po
prostu była zbyt leniwa. Dom pod tym względem niczym się nie różnił
od statku - a ten cierpiał na poważny niedobór służby. Każda z prac
została bardzo porządnie wykonana; po prostu ludzi było za mało, by
mogli zająć się wszystkim. Dodanie czyszczenia sukni z krwi do
codziennych obowiązków tej kobiety nie było „niczym takim". To było
brzemię i to prawdopodobnie ciężkie.
Rhys spojrzał na kurtkę inspektor przesiąkniętą krwią.
- Obawiam się, że dziś wieczorem czeka cię jeszcze więcej pracy.
To też moja wina, ponieważ nie udało mi się dobiec do tego chłopca
przed inspektor.
-Nie mogę się doczekać, Wasza Wysokość. - Pokojówka wydała z
siebie krótki dźwięk, który zakończył się cichym pi-śnięciem. - Ale nie
wiem, jak może to być pańską winą, Wasza Wysokość. Jest okropnie
szybka. Czasami za szybka.
- To prawda. - Dwa razy go przegoniła.
Inspektor spojrzała na niego. Wyczytał w jej wzroku wdzięczność,
zanim ruszyła korytarzem. Sprytna kobieta. Nie mogła dać pokojówce
kogoś do pomocy, ale mogła dać jej uznanie Żelaznego Księcia.

206
Jednak, mimo że rano namawiała go na przyjście na spotkanie
organizowane przez jej matkę, z ociąganiem zaprowadziła go do
saloniku. Zawahała się przed drzwiami, wyprostowała się i odetchnęła
głęboko, jakby przygotowywała się na wejście do środka.
Rozmowy przycichły, kiedy inspektor przestąpiła próg, a potem
zupełnie ustały, gdy on wszedł za nią.
W salonie siedziało siedem dam i wszystkie patrzyły na niego. W
jego umyśle pojawiły się liczne obrazy, wspomnienia kobiet, które
patrzyły na niego, niektóre z podnieceniem i pożądliwie, inne z
rozbawieniem i pogardą, jednak wszystkie spodziewały się go dotknąć.
Odepchnął od siebie te wizje. Tych kobiet tu nie było. Damy w tym
saloniku były ciekawe i podekscytowane, ale żadna nie odważy się do
niego podejść, a co dopiero dotknąć go.
Poza jedną. Białowłosa kobieta w przyciemnianych okularach
szybkim krokiem ruszyła przez pokój - ale nie do niego, jak zdał sobie
sprawę Rhys. Z przerażeniem przyglądała się strojowi inspektor,
usiłując się upewnić, że krew na ubraniu nie należy do niej.
- Dobre nieba, Mino! Wszystko w porządku?
Mina. Poczuł nagły triumf. Tak, to do niej pasowało. Tego imienia
będzie używał - ale nie tutaj. Jeszcze nie.
Nie od razu odpowiedziała jasnowłosej kobiecie. Z wahaniem
spojrzała na pozostałe osoby, zanim rzuciła po prostu:
- Wszystko dobrze, matko. To nie jest moja krew.
Zatem ta kobieta była jej matką, lady Rockingham. Rhys zrozumiał,
że Mina nie przekaże jej tu wiadomości o bracie. Nie, dopóki pozostałe
damy nie wyjdą. Przy odrobinie szczęścia nastąpi to niebawem.
Hrabina zrobiła krok w tył, spoglądając na kobietę w ciąży siedzącą
na brzegu niebieskiego fotela.
- Felicity, moja droga, odprowadzisz Minę do pokoju?
Mina wyglądała, jakby miała zaprotestować. Matka popatrzyła na
nią i inspektor zamknęła usta.

207
- Tak, matko.
Ciężarna - Felicity - podeszła do nich; jakimś cudem ominęła
meble, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z twarzy księcia. Kiedy
dotarła do dwóch dam, spojrzawszy znacząco na Minę, wskazała
hrabinę, a potem Rhysa. Kiedy inspektor zmarszczyła czoło, Felicity
pochyliła się i wysyczała jej coś do ucha.
Moment później Mina uniosła brwi i oblała rumieńcem. Z za-
kłopotaniem ujęła matkę za rękę i podeszła z nią do księcia.
- Wasza Wysokość, przedstawiam panu moją matkę, hrabinę
Rockingham.
Nienawidził tych zasad. Najwyraźniej Mina też, skoro zapomniała
ich sobie przedstawić, i nawet teraz lekko się skrzywiła, jakby zdała
sobie sprawę, że powiedziała coś nie tak. Rhys mógłby jej powiedzieć,
że i tak nie pamięta właściwej odpowiedzi - Scarsdale zawsze
przemawiał długo, wylewnie oraz w sposób niewarty zapamiętania -
ale skłonienie głowy i „Miło panią poznać, milady" chyba wystarczyło.
Promienny uśmiech rozjaśnił drobną twarz hrabiny.
- Pańska obecność bardzo nas cieszy, Wasza Wysokość. Mogę
przedstawić pana swoim znajomym?
Szlag. Felicity odciągnęła Minę, wyprowadzając ją z salonu.
Wolałby iść za nią na górę i zobaczyć, jak się przebiera, ale zrozumiał,
że znalazł się w pułapce.
Ponownie skinąwszy głową, podszedł z hrabiną do pierwszej
kanapy i niemal potknął się o stolik, który nagle pojawił się na jego
drodze. Chryste, cały pokój był ich pełen. Wyładowane orzechowymi
ciasteczkami i kawą, napędzane najcichszymi mechanizmami
sprężynowymi, jakie kiedykolwiek widział, poruszały się, kołysząc, po
szerokiej elipsie, okrążając pokój i docierając do każdej kanapy i
krzesła, pozostając w zasięgu każdej z kobiet pragnącej coś przekąsić.
Genialne i całkowicie bezsensowne. Nawet damy mogą podnieść
tyłki i podejść do stołu.

208
-Proszę wybaczyć kelnerom, Wasza Wysokość. - Hrabina
uśmiechnęła się słodko. - Dostarczają nieco rozrywki, dzięki czemu
nasze spotkania nie są do reszty ponure i drętwe.
Ach, tak. Reforma małżeńska. Boże dopomóż. Każda z dam, które
mu przedstawiono, wydawała się sympatyczna i inteligentna, ale
natychmiast poczuł się otoczony i zbombardowany ich badawczymi
spojrzeniami i uprzejmymi pozdrowieniami. Przeklęty Scarsdale.
Potem wróciła Mina i Rhys przestał przeklinać przyjaciela i zamiast
tego zagapił się na nią. Miała na sobie coś w rodzaju jasnoniebieskiego
surduta, a ponieważ jej włosy były wciąż upięte na karku, widać było
jej szyję i część obojczyka.
Żadnej zbroi. Żadnych klamer. Tylko kilka warstw bawełny i
dziesięć stóp salonu dzieliło jego usta od jej piersi. Nie patrząc mu w
oczy, usiadła na i tak zatłoczonej kanapie i wzięła z tacki kołyszącego
się kelnera orzechowe ciasteczko. Ciężarna przyjaciółka zajęła
najsolidniejszy fotel w pokoju, co sprawiło, że Rhys musiał zostać przy
kominku, stojąc obok matki Miny -która go obserwowała.
Co zobaczyła na jego twarzy, kiedy jej córka weszła do pokoju?
Bóg tylko wiedział. Mistrz umiał wyczuć, kiedy ktoś kłamie. Może jej
matka widziała tak samo wiele zza tych ciemnych szkieł.
Chociaż nie chciał nawet zacząć zgłębiać, co matka mogłaby
pomyśleć o jego reakcji. Tego typu relacje były mu obce. Jednak
odczytanie znaczenia jej zaciśniętych z determinacją ust było całkiem
łatwe; usta Miny wyglądały dokładnie tak samo.
I usłyszał pytanie, którego się obawiał - takie, na które nie mógł
odpowiedzieć jednym słowem. Hrabina odwróciła się do niego i
zapytała:
- Popiera pan reformę małżeńską, Wasza Wysokość?
Co za przeklęte utrapienie, nie wiedzieć, czy może jej skłamać.
Zdecydował się na prawdę.
- Nie wiem zbyt wiele na temat małżeństw czy rodzin, więc
rozważania o reformie nie zajmują mi wiele czasu. - To nie

209
wystarczy, wiedział o tym. Będą chciały dowiedzieć się wszyst-
kiego, o czym pomyślał. Być może mógłby tego uniknąć, oferując im
poglądy w formie, którą prawdopodobnie już znały. -Jednak po
rozmowie z inspektor Wentworth dziś rano, znajduję, że moja opinia
jest bardzo zbliżona do jej.
Spojrzenia wszystkich w pokoju padły na Minę, która popatrzyła na
Rhysa z przerażeniem. Hrabina zacisnęła usta, po czym powiedziała:
- Moja córka znana jest z niechęci do ujawniania swoich poglądów.
Mina westchnęła.
- Jesteś doświadczona w sprawach małżeństwa, matko. Ja nie. I
bardzo prawdopodobne, że nigdy nie będę. Cokolwiek zostanie tu
zdecydowane i umieszczone w projekcie ustawy, nie będzie się do
mnie odnosić, zatem zostawiam to w rękach tych, których ta sprawa
będzie dotyczyć.
Rozbawiony Rhys pokręcił głową. Rano nie była tak niechętna do
wyjawienia swojej opinii. I nie poprzestała tylko na stwierdzeniu
dotyczącym jej własnych szans na małżeństwo, ale skupiła się na
robotnicach, na kobietach, które ze względu na swój zawód
prawdopodobnie spotykała znacznie częściej niż zgromadzone tu
damy.
A skoro on miał się znaleźć na świeczniku, to wciągnie ją ze sobą.
- Pani lepiej zna kobiety, których najbardziej dotyczy ta ustawa, a
mimo to nie ma pani swojego poglądu na sprawę?
Zgrzytnęła zębami. Po krótkiej ciszy jej ciężarna przyjaciółka
pospieszyła na odsiecz.
- Mina jest inspiratorką powstania kilku z najważniejszych klauzul,
Wasza Wysokość.
Spojrzał na Felicity. Jest jak Newberry, pomyślał, ale działa nie na
ulicach, a na salonach. Zatem tę rolę także będzie musiał pełnić dla
Miny.
Albo jeszcze lepiej: trzymać ich oboje z dala od salonów.

210
Jednak teraz był wdzięczny, że przyjaciółka stanęła w jej obronie -
zwłaszcza że to dawało mu lepszy wgląd za pancerz Miny. -Jak to?
- Angielskie prawo ustanowione przed okupacją nie chroniło
kobiet. Nawet Orda zapewniała lepszą ochronę. A mimo to przy-
wrócono stare prawa, jakby nie minęło dwieście lat. - Felicity pokręciła
głową. - Mina przynosi z pracy szokujące historie
0 kobietach, które są maltretowane i wykorzystywane przez swoich
mężów. A jeszcze bardziej szokujące jest to, że zgodnie z prawem nic
nie można na to poradzić. Mamy nadzieję dać im więcej praw, które
będą je ochraniać.
Jego podziw jeszcze wzrósł. Umieścił Minę w centrum zainte-
resowania i wyszła z tego obronną ręką. Jemu by się to nie udało.
Ale rano nie wydawała się zadowolona z dotychczas podjętych
kroków. Zaintrygowany, zapytał:
- Ale te prawa ochronne pani nie wystarczają, pani inspektor? Z
kolejnym westchnieniem, spojrzała na matkę.
- Nie - powiedziała cicho.
Jak widać, ona też nie mogła kłamać. Była w pułapce tak samo jak
on. Dobrze.
- W takim razie może powie nam pani, co należałoby zmienić?
Inspektor znowu zgrzytnęła zębami.
- Mino? - zagadnęła hrabina po krótkiej ciszy.
Gniew wypełnił spojrzenie, które Mina mu posłała, gorące
1 ostre jak pogrzebacz.
-Powinna być klauzula ułatwiająca kobietom rozwiedzenie się z
mężem.
-Mino! - rzuciła gwałtownie hrabina, a inne kobiety zareagowały
podobnie. Wszystkie patrzyły na inspektor ze zgrozą.
Niech to piekło pochłonie. Niech będą przeklęte jego usta i
Scarsdale za to, że zostawił go samego, by wszystko spartaczyć. On ją
w to wpakował. Szukał zapłaty za swój dyskomfort i dopiero w tym
momencie zdał sobie sprawę, że cena nie była dla nich obojga taka
sama.

211
On jedynie czuł się skrępowany koniecznością dzielenia się swoimi
opiniami. Mina może naprawdę ucierpieć przez jego słowa. Nawet jej
przyjaciółka wyglądała na zaskoczoną.
- Zalecałabyś umieszczenie klauzuli o rozwodzie w projekcie
ustawy promującej małżeństwo?
-Zalecałabym umożliwienie wyboru. - Z wyprostowanymi plecami
patrzyła gdzieś ponad ramieniem Rhysa. - Moja matka jest zaślepiona
posiadaniem przywileju, którego nie posiada większość ludzi.
Hrabina złapała się za pierś, jakby chciała zakryć ziejącą tam ranę.
- Mino, jak mogłaś tak kompletnie mnie nie zrozumieć? - zapytała
cienkim, napiętym głosem - Małżeństwo nie jest przywilejem
wyższych klas. Właśnie to staramy się zmienić.
Kręcąc przecząco głową, Mina spojrzała matce w oczy i Rhys
zrozumiał, że zapomniano o nim. Inspektor nie była już zła, ale pełna
żarliwości... jakby rana hrabiny stała się jej własną i pragnęła ją
zamknąć.
- Nie, matko. Przywilej, który masz, to fakt, że ty i ojciec się
kochacie, całkowicie i bezwarunkowo. Dobro partnera leży wam na
sercu i razem pokonacie każdą przeszkodę. - Odetchnęła głęboko. - Ale
nie wszyscy są tak obdarzeni. Niektórzy zawierają małżeństwo z
wygody albo miłości, która nie przetrwa próby czasu. Kiedy zamężna
kobieta dowiaduje się, że jej dobro jest nieistotne, kiedy potrzeby jej
męża kompletnie przyćmiewają jej własne, to jest jak Orda
lekceważąca nasze uczucia i myśli. Tyle że jej uczucia i myśli są
lekceważone przez męża, po prostu dlatego, że on ma władzę. Kiedy
tak się dzieje, kobieta powinna walczyć o wolność... ale to nie powinno
być tak trudne i rujnujące.
Rysy hrabiny złagodziło zrozumienie. Odezwała się cicho:
- Być może. Ale nikt nie będzie tego postrzegał jako wybór, Mino.
Taka klauzula całkowicie zniszczyłaby zamierzoną reformę.
- Dlatego też nigdy tego nie zaproponowałam. - Inpektor nagle
wstała. Spojrzała na pozostałe panie, omijając wzrokiem

212
Rhysa. - Proszę mi wybaczyć. Naprawdę wierzę, że wasza reforma
coś zmieni i tym, którzy pragną małżeństwa, zmiany w prawie ułatwią
życie. A teraz, z pań pozwoleniem, oddalę się.
Skłoniwszy się, szybko wyszła. W ciszy, która zapadła, Rhys
patrzył miejsce, gdzie przed chwilą była.
- Wasza Wysokość.
Odwrócił się. Blade policzki hrabiny zarumieniły się. Zanim mogła
przeprosić za scenę, którą on sprowokował, książę się odezwał:
- Uczynię wiadomym, że ma pani moje pełne poparcie, lady
Rockingham. - Ruszył za inspektor, ale zatrzymał się na chwilę. - Być
może jednak powinna pani jeszcze rozważyć słowa córki.
Skłoniła głowę.
- Oczywiście, Wasza Wysokość.
Zapytał Sally, gdzie zniknęła Mina, i pokojówka zaprowadziła go
na tyły rezydencji. Gabinet Rockinghama przypominał bibliotekę, z
wyjątkiem metalowego stołu do badań stojącego przy ścianie w
pobliżu wejścia. Stała przy nim Mina, plecami do drzwi. Niewiele
wyższy od córki, hrabia wycierał krew ze stołu, zmartwione spojrzenie
utkwił w twarzy inspektor. Mówił, kiedy Rhys wszedł do pokoju.
- ...jestem pewien, że twoja matka to przeżyje, Mino. - Podniósł
wzrok i zauważył Rhysa, obrzucając go nieodgadnionym, wnikliwym
spojrzeniem. Nie było wątpliwości, po kim jego córka je
odziedziczyła. - Przykro mi, że wcześniej nie mogłem pana przywitać,
Wasza Wysokość.
Książę patrzył, jak Mina się usztywnia.
- Miał pan ważniejsze sprawy. Jak się czuje chłopiec?
- Kilka szwów pomogło tam, gdzie nanocząstki nie zdołały.
-Spojrzał z powrotem na Minę, która obejrzała się na Rhysa. -Ale to nie
wszystko, prawda?
Pokręciła głową.
- Muszę ci coś powiedzieć, ojcze. „Trwoga Marca"... została
przejęta.

213
- Przejęta? - Hrabia zmarszczył brwi.
- Przez piratów. - Gdy z twarzy ojca odpłynęła krew, Mina szybko
dopowiedziała resztę. - Za Andrew nie wyznaczono okupu, ale
zatrzymają okręt i załogę. Midszypmen jest użyteczny. Będzie im
potrzebny.
- Tak, oczywiście - wymamrotał ojciec, ale jego szok nie minął.
Złapał córkę za ręce, jego kłykcie pobielały, gdy spojrzał na Rhysa,
szukając potwierdzenia.
Choć te zapewnienia mogły później okazać się kłamstwem, to
jednak Rhys skinął głową.
- To prawda.
- Żelazny Książę rusza jutro w pościg za okrętem - dodała Mina. -
Przywiezie Andrew do domu.
Starszy mężczyzna skinął głową. Wydawało się, że ma problemy z
przełykaniem, ale w końcu powiedział:
- Dziękuję, Wasza Wysokość. Bardzo panu dziękuję.
Rhys nie chciał podziękowań. Nic jeszcze nie zrobił. Kiwnął
jednakże głową i przyjął je, ponieważ nic innego nie mógł zrobić. Poza
dodaniem:
- To ja powinienem być wdzięczny. Pana córka uratowała mi dzisiaj
życie.
Hrabia mrugnął dwukrotnie, jakby nie do końca zrozumiał. Potem
spojrzał na Minę, unosząc brwi.
- Ach tak?
- Przed zombi. - Uśmiechnęła się, kiedy szok sprawił, że ojciec
znowu zaniemówił. - Opowiem tobie i mamie za jednym razem.
-Twoja matka - powiedział zdławionym głosem. - Powiedziałaś jej?
- Jeszcze nie. Nie mogłam.
- Powiemy jej razem. - Wciąż trzymając Minę za rękę, ruszył do
drzwi. - Zobaczmy, czy uda mi się przyspieszyć wyjście dam.
Do tego nie potrzebował córki.
- Czy mogę pomówić tu z inspektor?

214
Hrabia spojrzał na Minę. Kiwnęła głową. Wzdychając, pocałował
ją w czoło i jeszcze raz poklepał po ręku. Wychodząc, zostawił szeroko
otwarte drzwi.
Rhys musiał ją ostrzec.
- Pani brata może nie być na pokładzie.
Nieznacznym skinieniem głowy potwierdziła, że wiedziała o rym i
się tego obawia.
- Wiem. Przygotuję ich na to.
- Co pani zrobi, jeśli go nie będzie?
- Jeśli znajdzie pan „Trwogę", a jego nie będzie na pokładzie, mój
brat Henry i ja wybierzemy się na Targ Kości Słoniowej.
Bez pieniędzy i nikogo, kto mógłby być ich przewodnikiem.
- Zginiecie. Skinęła głową.
- Prawdopodobnie.
Rhys nie mógł do tego dopuścić. Teraz już widział, dlaczego nie ma
nic, co mogłoby ją zainteresować. Była otoczona ludźmi, którzy
oddaliby życie, żeby ją ochronić, a ona oddałaby swoje za nich. Chciał
być jednym z nich. Ale musiał zabrać ją z dala od innych, żeby móc jej
pokazać, że może być jednym z nich.
Poza tym żeglował teraz po nieznanych wodach, pragnąc czegoś,
czego nie mógł sobie przywłaszczyć ani kupić. Jego jedyną kartą
przetargową była „Trwoga" i brat miny.
- Niech pani przyjmie moją ofertę i dzieli ze mną łóżko, a zabiorę
panią ze sobą na poszukiwania brata - powiedział. - Nie wrócimy,
dopóki nie odkryjemy, gdzie jest, nieważne czy jest na pokładzie
„Trwogi", czy nie. Ale tylko jeśli pojedzie pani ze mną.
Rozchyliła usta, gapiąc się na niego. Potem szok zniknął, a roz-
goryczenie i pogarda, które pojawiły się w jej oczach, były dla Rhysa
niczym nóż wbity w pierś.
Ale to była jedyna przewaga, którą miał. I niech go diabli, jeśli jej
nie wykorzysta.
- Wyruszamy o świcie, więc proszę szybko podjąć decyzję - rzucił i
ruszył do drzwi. - Będę czekał do północy na kagram.

215
***
Rhys znalazł Scarsdale stojącego obok paropowozu, flirtującego z
pokojówką sąsiadów. Cholernie dobry człowiek. Mimo wszystko na
coś się jednak przydał.
Książę zaczekał, aż nawigator wsiądzie do powozu.
- Poplotkowałeś sobie z pokojówką? -Tak.
- Opowiedz mi o nich.
- Szaleni, wszyscy co do jednego. Jak francuska rodzina żywcem
wyjęta z przedwojennej powieści salonowej.
Rhysowi nic to nie mówiło.
- To znaczy?
- Tytuł to dla nich nie tylko przywileje. Nie, wbili sobie do głowy,
że jedynym obowiązkiem arystokracji jest chronić tych, którym mniej
dopisała fortuna, choć nie znajdziesz wielu arystokratów mających
mniej szczęścia niż Wentworthowie. Nie stać ich na ich kucharza ani
pokojówki, ale zatrudniają tak wielu służących, ilu tylko mogą, i płacą
pensje, nawet jeśli to oznacza, że dla nich nie zostanie nic. Służba w
rewanżu wypruwa sobie flaki.
Dokładnie tak jak myślał Rhys.
- Dom pełen ludzi z zasadami.
- Tak. - Scarsdale wyjrzał przez okno. - Mówiłem ci, żebyś
pozwolił temu statkowi odpłynąć. Zrujnujesz ich.
Marszcząc czoło, Rhys pokręcił głową. Zazwyczaj uznawał rady
Scarsdale'a za cenne. Tym razem gadał bzdury.
- Ochronię ją. Nikt nie odważy się jej tknąć. I zniszczę każdego, kto
to zrobi.
- Nie. Nie zaatakują jej w ten sposób. Nie pięściami ani pistoletami,
ani nawet armatami. Nawet ty nie będziesz w stanie zejść na tyle nisko,
by do nich dotrzeć.
Bzdury.
- Nie tkną jej. Pojedzie z nami. Nawigator rozchmurzył się i kiwnął
głową.

216
- Dobre posunięcie, kapitanie. Sterowiec to jedyne możliwe
miejsce. Z pewnością nie tutaj.
Rhys jeszcze bardziej się skrzywił. Nie to miał na myśli.
Wzdychając, Scarsdale oparł się mocniej.
- Jak ci się to udało?
- Odkryłem jej cenę. -Jaką?
- Jej brat.
Nawigator ucisnął nasadę nosa.
- Dobry Boże.
- Nieczyste zagranie? - Rhys nie musiał pytać. I nie chciał jej
zdobyć w ten sposób. Chciał, żeby przyszła do niego z własnej woli.
Teraz będzie go nienawidziła za to, że ją zmusił, ale opierała mu się z
taką determinacją. A on potrzebował choć trochę przeklętego czasu.
- Trzeba było po prostu przyłożyć jej pistolet do głowy. Wiedział
to. Niech go szlag, wiedział.
- Mówisz, że sterowiec to jedyne miejsce?
- Może „Trwoga" w drodze powrotnej.
Kilka tygodni. Dość czasu, żeby Rhys przekonał ją do konty-
nuowania związku po powrocie do Anglii.
- Kto mógłby sprawić, żeby z nami pojechała, bez przemocy i bez
zrujnowania jej?
- Znam kogoś takiego. Ale on zażąda wysokiej ceny. I wątpię, żeby
to były pieniądze.
To nie miało znaczenia.
- Odwiedź go. Zapłacę.
***
Hrabina Rockingham nie mogła fizycznie ronić łez. Wszakże wciąż
mogła płakać i kiedy była zrozpaczona, łkała bezgłośnie. A kiedy Mina
i jej ojciec usiedli z nią w głównym salonie i powiedzieli jej o
„Trwodze", płakała cicho z twarzą ukrytą w dłoniach, dopóki Mina nie
poczuła się tak, jakby jej gardło rozorały ostrza żyletek.

217
Po dłuższym czasie jej matka uniosła głowę.
- Mówisz, że on wciąż jest na pokładzie okrętu? Hrabia kiwnął
głową.
-Tak.
- Na pewno?
Szlag. Mina nie mogła jej skłamać. I chociaż chciała spróbować, jej
matka odczytała wyraz jej twarzy, zanim z ust padły jakiekolwiek
słowa. Hrabina zacisnęła usta z determinacją.
- W takim razie naprawię kamerdynera. Dostaniecie za niego dość
pieniędzy. - Spojrzała na męża. - Ty i Henry pojedziecie do...
- Nie, matko. - Mina pokręciła głową. - Henry i ja.
Ale wiedziała, że tak się nie stanie. Musiała po prostu przyznać się
do tego przed samą sobą.
Twarz matki pokryła się zmarszczkami.
- Mam stracić was wszystkich?
Inspektor nie potrafiła na to odpowiedzieć, ale została wybawiona
od odpowiedzi przez pukanie do frontowych drzwi. Wszyscy czekali w
ciszy, słuchając głosu Sally i niewyraźnego pomruku nieznajomego za
drzwiami. Kilka minut później pokojówka weszła do salonu, niosąc
grubą kopertę.
- Posłaniec od księcia Anglesey, milordzie. Poprosiłam, żeby
poczekał na odpowiedź.
Unosząc brew, hrabia wziął kopertę do ręki. Zajrzał do środka i
mrugnął bardzo powoli, jakby spodziewał się, że zawartość zniknie,
gdy zamknie powieki. Przełknął z trudem i wyjął niewielki bilecik.
- To od hrabiego Scarsdale'a. Zapłata za kamerdynera - powiedział.
- Z przeprosinami.
Mina zamknęła oczy. Nie. To po to, by nie miała powodu, by
zostać. Powiedziała im, że nie może żyć z rozrywki... a kwota, na
widok której jej ojciec mrugnął w ten sposób, musiała znacznie
przekraczać ilość pieniędzy, które Mina straciłaby w czasie podróży,
nie pracując i tym samym nie zarabiając.

218
Na twarzy matki pojawiło się zaskoczenie, niemal natychmiast
ustępując przerażeniu.
- Czy zatem mam napisać do Henry'ego? Mam stracić was
wszystkich?
-Nie. - Mina wstała. - Uratowałam dziś księciu życie. Sądzę...
sądzę, że pozwoli mi sobie towarzyszyć, jeśli go poproszę, i pomoże
mi odszukać Andrew.
Jej rodzice popatrzyli na siebie. Widziała ich niezdecydowanie,
nadzieję, strach.
- On ochroni mnie przed niebezpieczeństwem - powiedziała
inspektor. - Wiem, że tak.
Poza granicami Anglii prawdopodobnie będzie mógł. Wierzyła w
to i jej rodzice też uwierzą.
Hrabia spojrzał jej badawczo w twarz.
- Chcesz z nim jechać?
- Chcę znaleźć Andrew. Ponad wszystko na świecie, chcę zo-
baczyć, że jest bezpieczny.
Kiwnął głową i spojrzał na żonę. Znowu łkała, ale tym razem łkania
były słyszalne. Teraz nie była już tylko przerażona. Miała nadzieję.
- Napiszę wiadomość dla posłańca - powiedziała Mina.
I zrobiła to, szybko, ponieważ musiała napisać tylko dwa słowa.
Potem poszła się spakować.

219
Rozdział 9

Posłaniec musiał dostarczyć jej liścik dobrze przed północą, ale


kiedy Mina wstała tuż przed świtem, Trahaearn jeszcze się nie zjawił.
Czekała w swoim pokoju, spodziewając się lada chwila władczego
pukania do drzwi, oczekiwała, że sterowiec zawiśnie w powietrzu nad
jej domem. Nic nie usłyszała.
Minęły dwie godziny i zdała sobie sprawę, że książę najwyraźniej
wycofał swoją propozycję - obawiała się, że zna powód, dla którego to
zrobił.
Zostawiła spakowaną walizę w pokoju i zeszła na śniadanie. Jej
rodzice siedzieli przy stole, rozmawiając cicho. Na stole nie leżała tym
razem rozłożona gazeta. Mina spojrzała na kominek. Czas, który
spędzali każdego ranka w tym pokoju, był zbyt krótki, żeby opłacało
się go ogrzewać, a jednak w palenisku leżał popiół.
W milczeniu nałożyła sobie jedzenie i usiadła. Mimo że od-
powiedziała na ich powitanie, nie odzywała się, dopóki nie była pewna,
że jej głos nie zabrzmi skrzekliwie.
W końcu była w stanie zadać pytanie.
- Czy karykatura była aż tak okropna? Jej matka zmusiła się do
uśmiechu.
- Zapracowałaś na swoje epolety.
- Co tam było?
- Nic, co warto zobaczyć - uciął temat jej ojciec. - Po prostu rysunek
wymyślony przez idiotów.
Rysunek, który zobaczą wszyscy znajomi. Nie mogła nic przełknąć.
Nawet spodziewając się, że jej podobizna pojawi się

220
w gazecie, nie wiedziała, że to aż tak zaboli. Żałowała, że Andrew
nie siedzi naprzeciwko. Rozśmieszyłby ją. Sprawiłby, że łatwiej
byłoby jej to znieść. Hrabia podniósł wzrok.
- Mino, zabraniam ci na to patrzeć. Jeśli ktoś pokaże ci tego
szmatławca, zamkniesz oczy.
Kiwnęła głową bez słowa.
Ojciec uderzył pięścią w stół, aż talerze się zatrzęsły.
- Zamkniesz oczy!
Nigdy nie podnosił głosu. Teraz jego krzyk sprawił, że matka
zasłoniła twarz, a Minie serce podskoczyło do gardła i nie mogła
oddychać. Zwalczyła łzy.
- Tak, ojcze. - To był ochrypły szept.
Hrabina westchnęła roztrzęsiona i ponownie spróbowała się
uśmiechnąć.
- Nie możesz codziennie ratować ośmiu bogatych chłopców i
Żelaznego Księcia. Zatem to będzie tylko ten jeden raz.
Jeśli naprawdę wycofał swoją ofertę, to tak - to będzie tylko ten
jeden raz.
Ojciec kiwnął głową.
-1 do twojego powrotu wszyscy o tym zapomną. Kiedy wyruszacie,
Mino?
-Nie wiem. Możliwe, że nie otrzymał mojej wiadomości.
-Pogrzebała w jajkach na swoim talerzu. - Powiedział, że odlatują o
świcie.
Spojrzała na matkę, która z przerażeniem wciągnęła powietrze.
- A Andrew?
Hrabia wziął żonę za rękę.
- Nie wpadaj w panikę, moja miłości. Mieliśmy całą noc, by to
przemyśleć. Jeśli Andrew wciąż jest na „Trwodze", to wróci z
Żelaznym Księciem. Jeśli nie, wtedy się zastanowimy, co robić dalej.
- Może wszyscy wyruszymy go szukać. - Matka zaśmiała się,
wysokim i cienkim głosem. - Uciekniemy przed Mistrzem

221
Kowalskim prosto na Targ Kości Słoniowej. To będzie jak jedna z
przygód Archimedesa Foksa.
- Matko...
Hrabina uciszyła ją ruchem dłoni.
- Nie wpadam w histerię, Mino. Cieszę się na nasze wakacje. Ojciec
uśmiechnął się i zwrócił do córki.
- Idziesz dziś do pracy?
- Oczywiście - odpowiedziała, akurat kiedy rozległo się pukanie do
drzwi, sprawiając, że jej serce znowu podskoczyło. Nie pozwalając
sobie na nadzieję, Mina odsunęła krzesło. - A oto i Newberry.
Na progu nie stał Newberry. Z zaróżowionymi policzkami i blond
włosami w nieładzie, Felicity wpadła do holu, niosąc czarny płaszcz.
- Och, Mino - powiedziała. Inspektor ją powstrzymała.
- Jeśli masz ze sobą gazetę, nie pokazuj mi. Nie wolno mi jej
oglądać.
- Nie mam. Mam tylko to. - Podała przyjaciółce płaszcz. Po-
przedniego dnia, kiedy przyjaciółka pomagała jej się przebrać, Mina
streściła Felicity ostatnie wydarzenia. Zaraz po pytaniu o Żelaznego
Księcia, Felicity chciała się dowiedzieć, dlaczego nie miała na sobie
kompletnego munduru. - Jest za duży, ale w odpowiednim kolorze.
Używaj go, dopóki nie dostaniesz nowego.
- Dziękuję - Mina założyła płaszcz i niemal utonęła w wełnianym
materiale. Spojrzała na Felicity, która obserwowała ją z troską. - Było
aż tak źle?
-No cóż. Tak. To portret, pewnego rodzaju... ale nie gorszy niż inne,
które widziałyśmy i z których się śmiałyśmy.
- Ja się nie śmiałam. - Zawsze kiedy w gazecie pojawiał się rysunek
urzędnika Ordy, starała się nawet na niego nie patrzeć.
Felicity uniosła brwi.
- Raz narysowałaś rejtera bez pięciu zębów.

222
Minę zapiekły policzki. To prawda. Jednak nigdy nie narysowałaby
w ten sposób Hale czy Newberry'ego. Teraz nie narysowałaby tak
żadnego rejtera. Felicity też się zarumieniła.
- Może to nie to samo. To takie okropne, bo cię znam. To musiał
być druzgocący cios dla twoich rodziców.
A więc rysunek był aż tak poniżający i paskudny, jak Mina sobie
wyobrażała - ale było to takie straszne tylko dlatego, że dotyczyło jej.
- A artykuł był niewiele lepszy, wychwalał działania Żelaznego
Księcia, a nie twoje, a jeszcze bardziej działania marynarki.
Inspektor westchnęła.
- Tak.
- Spodziewałaś się tego? -Tak.
- Och. - Podenerwowana Felicity zrobiła krok w tył. - Zapomniałam
ci powiedzieć: twój Newberry czeka na zewnątrz.
Mina uśmiechnęła się z ulgą.
- Dziękuję.
Nagle poważniejąc, przyjaciółka ją zatrzymała.
- Mino. Wiem, że nie postrzegam świata tak jak ty. Więc nie mogę
sobie wyobrazić... mogę ci tylko powiedzieć, że cokolwiek się stanie,
twoja rodzina będzie tutaj. A ja jestem w sąsiednim domu. Zawsze
czeka cię coś dobrego, do czego możesz wrócić.
Mina to wiedziała. I dziękowała za nich błogosławionym
gwiazdom. Ścisnęła dłoń Felicity, pogłaskała jej wielki brzuch i
ruszyła na ulicę.
Było tak samo jak co dzień. Kilka dodatkowych spojrzeń mi-
jających ją służących, szepcących z nieco większym ożywieniem,
jednak to wszystko. Wsiadła do rozklekotanego wozu.
- Dzień dobry, pani inspektor - powiedział Newberry.
- Dzień dobry, posterunkowy. Sprawdźmy czy uda nam się dziś
uniknąć zarówno zombi, jak i rozpuszczonych dzieciaków, hm?

223
Skinąwszy głową, podwładny przesunął do przodu dźwignię.
- Tak jest.
Oficerowie w komendzie należeli do porządnych ludzi. Kilku
przewróciło oczami i wydęło wargi, ale wyłącznie po to, by za-
demonstrować, jak idiotyczny był rysunek. Większość była zła, że
umniejszono jej udział w sprawie. To, co mogło zostać ukazane jako
zasługa sił policyjnych, zostało skradzione przez marynarkę i
policjanci odebrali to jako atak na jednego z nich.
Aż do dzisiaj Mina nie wiedziała, że ją uważają za jedną z nich.
Dlatego też, kiedy została wezwana do gabinetu Hale, Mina
wchodziła po schodach z lekkim sercem. Nawet zmartwienie malujące
się w oczach superintendent nie mogło zakłócić jej dobrego
samopoczucia wywołanego reakcją współpracowników.
- Jesteście dziś kimś w rodzaju sławy, pani inspektor.
- Niestety, pani superintendent.
- Tak. - Hale westchnęła. - Znalazłam się w trudnej sytuacji i
musicie mi powiedzieć prawdę: jaki jest stopień waszego zaan-
gażowania w znajomość z księciem Anglesey?
Mina spodziewała się tego pytania. I, dzięki niebiosom, nie musiała
kłamać.
- Wczorajszy dzień był najwyższym stopniem zaangażowania w tę
znajomość. Zamknięcie śledztwa zakończy, jak sądzę, nasze kontakty.
Hale skinęła głową, nie wyglądała na całkowicie przekonaną, a
zmartwienie nie zniknęło z jej twarzy.
- Posterunkowi i inspektorzy teraz was popierają. Ale jeśli ta
sytuacja będzie trwać, a oni będą niekorzystnie przestawiani w
gazetach i w broszurach po prostu dlatego, że też tu służycie, przestaną
być tak przyjaźnie nastawieni. Będą mieli pretensje, że są kojarzeni z
kimś, kto zawsze jest przedstawiany jako głupiec, nieważne, że
niesłusznie.
-Rozumiem. - Szczerze mówiąc, takiej reakcji spodziewała się już
dzisiaj.

224
- Jesteście moim najlepszym funkcjonariuszem, ale jeśli zde-
cydujecie się rozwinąć... pogłębić znajomość z księciem, będę musiała
was zwolnić.
-Wiem, pani superintendent. Dziękuję. Jednak nie spodziewam się,
by nasza znajomość miała kontynuację. - Przerwała, przypominając
sobie, że przełożona wymieniła nie tylko gazety. - Broszury, pani
superintendent? Polityczne broszury?
-Tak.
- Była jakaś? - Jej serce przestało na chwilę bić, kiedy Hale
zawahała się i dopiero potem kiwnęła głową. Mina obiecała, że nie
będzie oglądała gazety. Jednak broszury polityczne będą wycelowane
w jej matkę lub ojca. - Mogę zobaczyć?
- Pani inspektor...
- Proszę.
Z wyraźnym ociąganiem superintendent położyła na biurku
pojedynczą kartkę i przesunęła ją w stronę Miny. Podwładna wbiła
wzrok w rysunek.
- Ja... Cóż. Pomylili skalę. Gdybym stała przy pomniku Trahaearna,
nie sięgałabym nawet kolan, nie mówiąc już o sięganiu ustami jego...
-Tak.
Zrobiło jej się niedobrze. Nie mogła się pozbyć tego uczucia.
-1 żeby trzymać w ten sposób transparent, musiałabym naprawdę
mocno zacisnąć pośladki, tak przynajmniej sądzę, albo napis „Reforma
małżeńska dam" byłby zbyt trudny do odczytania. I nie jestem pewna,
czy dałoby się to zrobić ze spódnicą podciągniętą tak...
- Pani inspektor! - Twarz Hale pokryła się ciemnym szkarłatem.
- Przepraszam, pani superintendent. Potrzebuję po prostu jakoś
obrócić to...
W żart. Nie mogła się z tego śmiać. Gdyby tylko był tutaj Andrew -
ale nikt nie wiedział, gdzie on jest. Poczuła szczypanie pod powiekami.

225
Głos Hale złagodniał. -Tak.
Wyciągnęła rękę po broszurę, ale Mina nie mogła się powstrzymać
od patrzenia, nawet kiedy rysunek rozmazał się i spadły na niego łzy.
To była najobrzydliwsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziała. I
dotyczyła jej.
- Mino. - Hale wymówiła jej imię delikatnie i ostrożnie. -Nie
pytałam pani o to wcześniej, ale długo się nad tym zastanawiałam: nie
ma jakiegoś miejsca, do którego mogłaby pani pojechać? Gdzieś, gdzie
nie potrzebuje pani olbrzyma, który będzie za panią chodził, żeby nie
została pani pobita... albo jeszcze gorzej.
Mina odetchnęła i wytarła łzy z twarzy wierzchem dłoni. Straszne,
płakać w obecności Hale. Ale to i tak lepsze niż płakać w domu.
Spróbowała odzyskać panowanie nad sobą.
- Być może nie byłabym celem ataków, ale nawet w Nowym
Świecie też by się gapili. Nic nie mogą na to poradzić, tak samo jak
ludzie zawsze gapią się na oczy mojej matki albo jak ci z Manhattanu
gapią się na protezy dokerów. - Spojrzała Hale w oczy. - U tych z
Anglii to zazwyczaj nienawiść. Ale wszyscy się patrzą i na początku
widzą tylko Ordę. To się zmienia, kiedy zaczynają mnie poznawać,
jednak do tego czasu, nawet jeśli nie ma nienawiści, pozostaje
ciekawość, fascynacja. Patrzą na mnie jak na insekta za szkłem,
szukają różnic. Wie pani, że taka jest prawda. Pani też tak patrzyła. I
szybko odwracała wzrok, kiedy insekt odwzajemniał spojrzenie.
Superintendent oblała się rumieńcem.
- Nie zdawałam sobie sprawy, że pani to zauważyła.
- Zauważyłam. Ale pani ciekawość mnie nie bolała. Chodzi mi
tylko o to, że nie istnieje miejsce, w którym będę całkowicie
akceptowana. Nie mogę wyjechać gdzieś, gdzie nie będę przyciągać
spojrzeń, z wyjątkiem pozostania wśród ludzi, którzy mnie znają. A
skoro ludzie i tak będą się na mnie gapić, równie dobrze mogę być
blisko domu.

226
- Rozumiem. - Hale uśmiechnęła się słabo. - W takim razie
podejrzewam, że na pani miejscu też bym nie wyjechała.
Skrzypnięcie drzwi, a po nim głos sekretarki:
- Książę Anglesey do pani, pani superintendent.
Co? Mina wcisnęła broszurę do kieszeni płaszcza i pospiesznie
otarła oczy. Przełożona czekała.
- W porządku, pani inspektor? -Tak jest.
- W taki razie możecie odejść. - Podniosłą głos i zawołała, by
sekretarka wpuściła księcia.
Z głośno walącym sercem Mina podeszła do drzwi. Otworzyły się
zanim sięgnęła do klamki i Trahaearn wmaszerował do środka.
Zatrzymał się, by na nią nie wpaść.
- Wasza Wysokość.
Nie spojrzał jej w oczy. Jego zimna obojętność zmroziła ją aż do
kości.
- Pani inspektor. Niemal nie oddychała.
- Otrzymał pan moją wiadomość, Wasza Wysokość?
- Nie. - Przeszedł obok niej.
Zbyt zszokowana i ogłupiała, żeby odpowiedzieć, Mina wyszła z
biura Hale, zamykając za sobą drzwi. Podniosła wzrok i napotkała
spojrzenie Scarsdale'a. Stał oparty o przeciwległą ścianę.
- Mam nadzieję, że zechce pani tu ze mną poczekać, pani inspektor.
Wracamy właśnie z pani domu. Muszę zauważyć, że pani matka to
urocza kobieta.
- Słucham?
- Była bardzo wyrozumiała w kwestii kamerdynera. Prawdo-
podobnie bardziej niż na to zasługiwało moje niezdarne wejście.
Tego było za wiele. Mina nie wytrzymała.
- Niech mi pan powie! Scarsdale zamrugał.

227
- Ach, tak. Za radą Jego Wysokości księcia Shrewsbury i naj-
bardziej przenikliwego z Lordów Regentów, Królewska Rada
Regencyjna uczyniła Trahaearna specjalnym śledczym w sprawie
broni wystawionej na aukcji i pozwoliła mu wybrać pomocników. Z
powodu zademonstrowanej przez panią wczoraj inteligencji oraz
zaradności została pani powołana do tej grupy. Nie ma pani wyjścia i
musi towarzyszyć nam w podróży na Targ Kości Słoniowej, gdzie
mamy ustalić, czy to tam morderca Baxtera nabył urządzenie użyte do
unieruchomienia pani i innych w Chatham, oraz jaki jest status broni.
Ponadto ma pani ustalić, czy Czarna Gwardia to zwykła plotka, czy też
jest czymś bardziej... groźnym.
Poruszył brwiami, wymawiając ostatnie słowo. Węzeł, w który
zacisnęły się wnętrzności Miny, zaczął się rozluźniać.
- Mam z wami jechać.
- Z rozkazu Lordów Regentów - potwierdził. - „Lady Korsarz"
czeka na zewnątrz. Mogę panią prosić o przysługę?
Zrobiłaby teraz dla niego wszystko. -Tak.
- Ma pani pod ręką jakieś opium?
Po strzeleniu do Scarsdale strzałką z opium Mina zostawiła go pod
ścianą, po której się osunął, i pobiegła na dół znaleźć Newberry'ego.
Oddychając ciężko, zaciągnęła posterunkowego w pusty kąt pokoju i
zmusiła, by się do niej nachylił.
-Nie ma zbyt wiele czasu — wyszeptała naglącym tonem. —
Wyruszam do Afryki, nie mogę więcej powiedzieć. Niedługo
wszystkiego się dowiecie i musicie zrobić to dla mnie, jak mnie nie
będzie.
- Co zrobić, pani inspektor?
- Kagramy, Newberry. I urządzenie unieruchamiające. I na-nity
Haynesa. - Biedny człowiek. Zbytnio się spieszyła. Mina zaczęła od
początku. - Wczoraj Dorchester powiedział, że zaczęli szukać broni po
tym, jak się dowiedzieli, że nanocząstki

228
Haynesa zostały zniszczone. Jednak strzelając do Scarsdale'a,
zdałam sobie sprawę, że nie umieściłam tego w swoich raportach. A
wy?
- Nie. Nigdy nie wskazałem, co zabiło kapitana.
-1 po co zabijać Baxtera w tym momencie? To nie ma sensu. Chyba
że Baxter wiedział, dlaczego „Trwoga" została wysłana na Targ Kości
Słoniowej. Sądzę, że ktoś próbował powstrzymać admirała przed
powiedzeniem nam o aukcji. Wiedzieli, że Trahaearn będzie próbował
odzyskać „Trwogę". Ale nikt nie wiedział, że Madame zrzuci zwłoki
Haynesa na dom Żelaznego Księcia, nie mieli też powodu
podejrzewać, że będzie wiedział, że okręt został przejęty. Dlatego po
tym, jak zidentyfikowaliśmy Haynesa i wysłaliśmy raport, próbowali
dotrzeć do Baxtera przed nami, co oznacza, że ktoś musiał wysłać
kagram z Londynu do Chatham, żeby powiadomić zabójcę. A w
Chatham jest tylko jedna stacja kablograficzna. Urzędnik albo
posłaniec muszą coś wiedzieć.
Na twarzy Newberry'ego pojawiło się zrozumienie.
- Chce pani, bym dowiedział się, kto wysłał kagram?
- Nie wiem, czy będziemy mieli tyle szczęścia, żeby dowiedzieć się
kto. Ale skąd został wysłany? Tak. Ale bądźcie ostrożni,
posterunkowy. Ktoś powiedział Admiralicji, że nanity Haynesa zostały
zniszczone, zanim wysłali te okręty z Dover. Ten ktoś jest
prawdopodobnie powiązany z Czarną Gwardią.
Posterunkowy lekko zbladł.
- Mistrz?
- Nie wiem. Może ktoś w Admiralicji wiedział już, co się stało
podczas pokazu broni. Ale tak, to mógł być Mistrz. - Patrzyła mu w
oczy. - I dlatego musicie uważać i pytać tylko na stacji w Chatham, nie
wzbudzając podejrzeń w Londynie. Dowiedzcie się, kto wysłał
kagram. Po cichu i ostrożnie. A potem monitorujcie tę kwestię, dopóki
nie wrócę.
- Tak jest, pani inspektor.

229
Yasmeen przydzieliła Rhysowi kabinę po przeciwnej stronie
korytarza niż Minie i upewniła go w przekonaniu, że jej sterowiec jest
wart każdego wydanego liwra. Ze sporym ciężarem na ramieniu w
postaci Scarsdale'a wszedł do małej kabiny, spędzając tam tylko tyle
czasu, ile zajęło zrzucenie rejtera na pierwszą wolną koję. Kiedy
wyszedł, drzwi Miny były uchylone.
Okazja, której Rhys nie mógł się oprzeć. Pchnął drzwi. W
niewielkiej kabinie było miejsce na łóżko, niewielką szafę na ubrania i
malutkie biurko, które służyło również jako umywalnia i toaletka.
Stojąc nad otwartą walizką leżącą na koi, Mina spojrzała na niego i
uniosła brwi.
- W co wpakował się Scarsdale?
- Postrzeliłam go strzałką z opium - spojrzała za jego plecy.
-Dzielicie panowie kabinę?
- Yasmeen miała już inny kontrakt, a cel tamtego podróżnika nie
koliduje z naszym. On zajmie kabinę dla gości. - Wskazał na koniec
korytarza, w stronę największej, po kapitańskiej, kabiny na sterowcu,
znajdującej się bezpośrednio nad nimi.
- Ach tak. Kontrakt, który był już w połowie opłacony. Pan musi
zapłacić jej więcej. A mimo to nie udostępniła najlepszej kabiny
księciu Anglesey?
- Nie przeszkadza mi to. Nie jestem tutaj, żeby wylegiwać się w
łóżku. - Chyba, że to będzie łóżko Miny.
Nie wyglądała na przekonaną. Z powrotem pochyliła się nad
walizką i powiedziała:
- A któż to liczy się bardziej niż pan?
- Archimedes Fox.
Śmiejąc się, znowu na niego spojrzała.
- Ten poszukiwacz przygód?
Ten oszust najprawdopodobniej. Rhys niewiele o nim słyszał, ale
nawet to brzmiało niedorzecznie i mało wiarygodnie.
- Czytała pani jego opowiadania?
- Kto nie czytał? Andrew zarabiał po pensie za czytanie ich
robotnikom w dokach.

230
Zaradny chłopak.
- A więc nie byłem jego jedyną inspiracją.
-Nie. - Uśmiechnęła się. - Rywalizował pan także z Mistrzem.
- Ale wygrałem. - Patrzył, jak wyjmuje z walizki stos ubrań. Drzwi
kabiny blokowały dostęp do szafy. Świetnie. Zamknął drzwi
kopniakiem i wszedł w głąb pomieszczenia. Musiała się
0 niego otrzeć, by dotrzeć do szafy, a potem zmarszczyła brwi,
kiedy nie mogła jej otworzyć.
Przysuwając się, Rhys pokazał jej, jak podnieść drzwiczki przed ich
otworzeniem.
- To po to, żeby się same nie otwierały.
- Dziękuję. - Odetchnęła głęboko. - Nie jestem w swoim żywiole.
-Nie.
Powiesiła koszulę na wieszaku i wygładziła kołnierzyk.
-Zdaję sobie sprawę, że wyświadczył mi pan... przysługę. Ale
zamierzam wypełnić swoje obowiązki zgodnie z zaleceniami.
- Spodziewała się pani, że będzie musiała zrobić coś innego?
Oczywiście, że tak. W kieszeni jego marynarki leżała złożona
1 schowana prosta wiadomość: „Zgadzam się. W.W.".
Gdyby wiedziała, że on ma ten list, z pewnością czułaby się w
obowiązku dotrzymać swojej części umowy. Nie chciał zdobyć jej w
ten sposób. Ale pomimo że powinien pozbyć się tej wiadomości,
wiedział, że zatrzyma ją, dopóki Mina go nie przyjmie. Może nawet
dłużej.
Już raz zgodziła się mu oddać. Ten mały kawałek papieru dawał mu
nadzieję, że zgodzi się jeszcze raz - już bez przymusu.
- Nie. - Potrafiła kłamać. Ani śladu rumieńca na policzkach.
-Powinniśmy skonfrontować naszą wiedzę o Czarnej Gwardii.
Będziemy mieli jakieś miejsce do pracy?
- Mesę oficerską, albo poproszę Yasmeen o użyczenie nam jej
kabiny.

231
- Nada się którekolwiek z tych miejsc. - Przerwała. - Dlaczego mesa
oficerska? To prywatny statek.
- Dopiero od jakiegoś czasu.
- Och. - Stanęła przy łóżku. - To był sterowiec marynarki? -Nie
brytyjskiej. - Te zazwyczaj były cięższe. - To był francuski okręt.
Zdobyła go podczas wojny libereńskiej.
- Rozumiem. - Zmarszczyła brwi i wyjęła z walizki małą zamykaną
szkatułkę. - Ja tego nie spakowałam.
- Pani matka przyniosła nam pani bagaż.
Ustawiła szyfr i z kliknięciem mechanizmu stalowe pudełko
otworzyło się, ukazując srebrny krzyż. Mimo woli westchnęła cicho.
- Pamiętam, jak moja babka wyciągała go, żeby na niego popatrzeć.
Mówiła, że jej matka nosiła go, chociaż Orda zakazała noszenia tych
starych symboli religijnych. Dla nich miały jakieś głębsze znaczenie.
Myślę, że moja matka ogląda go, wspominając moją babkę. -
Zamknęła pudełko, kręcąc głową. - Chyba chce, żebym to sprzedała.
- Dostanie pani dobrą cenę. - Kiedy na niego spojrzała, powiedział:
- Szmuglowałem kiedyś tego typu rzeczy na terytoria Ordy. Czasami
do samego imperium.
Otworzyła szeroko oczy.
- Wszędzie ich zakazali?
- Z powodu podatków i dla utrzymania pokoju.
- Jak to?
- Kiedyś, gdy Orda podbiła jakiś kraj, pozwalała jego mieszkańcom
wyznawać ich religię i nie nakładano podatków na duchownych. Ale
potem bogaci ludzie zaczęli zostawać duchownymi i ukrywać swoje
pieniądze. W innych regionach dar-ga sprzeczali się o różnice
wyznaniowe. Dlatego Orda wytępiła wszystkie religie.
- Skąd pan to wie?
- Na niektórych terenach wciąż jeszcze ukrywają się grupy
wyznawców dawnych religii. Im zawoziłem takie rzeczy.

232
- W imperium? - Kiedy skinął głową, zapytała: - Jak tam jest?
-Bezpiecznie. Panuje ład i porządek. Chan chwali się, że stara
kobieta z torbą pełną złota mogłaby bezpiecznie przejść z jednego
końca imperium na drugi. I z tego, co widziałem, to prawda. Mogłaby
pani żyć tam w spokoju. Ja mógłbym żyć tam w spokoju.
-Ale?
Musiał się uśmiechnąć. Oczywiście, że nie mogło być idealnie.
- Ale jeśli kiedykolwiek powie pani coś złego o darga lub chanie,
zniknie pani bez śladu.
- Cudownie. - Zajrzała do walizki i jęknęła z konsternacją. -Mamo.
Rhys sięgnął do środka. Otulone w koszulę nocną, leżały tam małe,
pięknie wykonane automaty: śpiewające ptaki, skaczące żaby,
wyposażone w mechanizm sprężynowy bransolety w kształcie
krakena... i malutki motylek. Zaintrygowany książę spojrzał na Minę,
zastanawiając się, czy ona wie, co to jest. Nóżki motyla były
zaprojektowane tak, by delikatnie osiadł na łechtaczce. Kiedy się go
nakręciło, skrzydła trzepotały, a wibracje doprowadzały kobietę do
orgazmu.
Delikatne, malutkie urządzenie - w niczym niepodobne do
wynalazków Mistrza. Używane do dawania przyjemności, a nie
zadawania cierpienia lub poniżania.
Położył sobie motylka na dłoni.
- Mówi pani, że pani matka je zrobiła?
Mina ledwie spojrzała na automaty, zamiast tego wpatrując się ze
zmarszczonymi brwiami w grubą kopertę na spodzie walizki.
- Niech diabli porwą to wszystko. Mogli z nich korzystać pod moją
nieobecność. Te drobiazgi pokryłyby koszty wszystkiego, czego
mogłabym potrzebować.
Rhys rozpoznał kopertę z pieniędzmi, które przesłał jako zapłatę za
kamerdynera.

233
- Musimy zatrzymać się w Chatham. Prześlę stamtąd instrukcje
mojemu zarządcy, a on wyśle ponownie taką samą kwotę pani
rodzicom.
- Dziękuję. - Podała mu kopertę. Schował ją do kieszeni i spojrzał
na automaty. -1 kupię to wszystko od pani.
- Och. - Objęła wzrokiem urządzenia. - Dwa liwry.
Rozbój w biały dzień, ale mógł sobie pozwolić na bycie wy-
korzystanym.
- Zgoda. A potem pokaże mi pani, jak się używa motyla. Zarówno
jej słaby uśmiech, jak i zaróżowione policzki sprawiły mu
przyjemność.
- Nie mogłabym go użyć. Moja matka go zrobiła. -No i?
Zamrugała, a potem zasznurowała usta.
- Trudno to wytłumaczyć komuś wychowanemu w ochronce.
Pozwoli pan, że ujmę to tak: jeśli miałby pan córkę, chciałby pan, żeby
używała podobnego urządzenia, które pan zrobił i jej dał?
Niespodziewanie i instynktownie gwałtownie się wzdrygnął.
- No właśnie. - Kiwnąwszy głową, zamknęła pustą walizkę. -Czy w
takim razie możemy przenieść się do mesy i zacząć pracować?
- Za chwilę. - Zablokował jej dostęp do drzwi. - Pytała pani, czy
dostałem jej wiadomość. Co w niej było?
Nie wiedział, dlaczego zadał to pytanie. Teraz nie patrzyła na niego
z rozgoryczeniem i pogardą ani z gniewem, i nie powinien ryzykować,
że znowu to zrobi. Ale musiał wiedzieć, jak ona to wyjaśni, i miał
nadzieję, że jej kłamstwo ujawni tyle samo co prawda.
- Och. Tylko „dziękuję" za kamerdynera. To nie dotyczyło...
pańskiej oferty.
- Poprosiłem o zbyt wiele?
- Nie zbyt wiele w zamian za Andrew. Ale zapowiadało się, że to
będzie bardzo wysoka cena. Wyższa niż się spodziewałam. -

234
Po jej twarzy przemknął cień, jakby już musiała zapłacić jej część.
Uniósł jej brodę.
- Powinienem był poprosić o mniej? Jestem przyzwyczajony do
brania wszystkiego co zechcę, ale przypuszczam, że dżentelmen
powinien brać po kawałku. Co byłoby akceptowalną zapłatą?
- Sądzę, że dżentelmen nie bierze niczego.
-Nie powiedziałem, że byłbym prawdziwym dżentelmenem. -
Kiedy się uśmiechnęła, powiedział: - W takim razie pocałunek.
Powinienem był zaproponować, że zabiorę panią ze sobą za cenę
pocałunku. Zapłaciłaby ją pani?
- Tak. Ale zrobiłam to już po incydencie ze szczurołapem. To
prawda.
- A za otwarcie drzwi kabiny?
Zaśmiała się. I chociaż położyła dłonie na pistoletach, stanęła na
palcach. Rhys pochylił głowę i jej usta przylgnęły do jego warg, słodko
i mocno.
Zwyczajne. Nic takiego. Jednak wzbudziło w nim nagłe pożądanie,
twarde i gorące. Niech ją szlag. Chciał się tylko z nią po-droczyć. Ale
zabawa przejęła nad nim kontrolę. A nad nią nie. Dlaczego? Czy wciąż
się go bała?
Mina nagle się cofnęła, odwracając spojrzenie, jakby coś wprawiło
ją w zażenowanie.
I nie mógł teraz się z nią bawić czy droczyć.
- Chcę nie tylko tego. To nie będzie dość. Zamknęła oczy.
- Dlaczego w ogóle pan tego chce?
Nie wiedział. Nie potrafił tego wyjaśnić. Frustracja wzięła górę,
sprawiła, że przypadł do niej. Ujął jej twarz w dłonie.
- Pragnę panią posiąść. A kiedy czegoś chcę, znajduje sposób, żeby
to dostać.
- Rozumiem.
Zacisnął szczęki. Nie rozumiała. On też nie.

235
- Po raz pierwszy jest to kobieta.
Zamrugała. Rhys pochylił głowę. Mina zesztywniała i nie
otworzyła ust, ale posmakował słodkiego smaku jej warg, stanowczo
zaciśniętej linii między nimi. Objął ją w pasie i podniósł, przytulając.
Poczuł coś jakby szarpnięcie, jakby próbowała złapać oddech i jej usta
stały się miękkie. Zanurzyła palce we włosy na jego karku.
Nareszcie. Z bijącym mocno sercem sięgnął głębiej. Ciepło jej ust
oszołomiło go, pierwsze muśnięcie językiem jej zębów, niepewny
dotyk jej języka. Zadrżała i odsunęła się, gwałtownie nabierając tchu.
- Nie chcę tego. Gówno prawda.
- Nie podoba się to pani? Proszę mnie okłamać, jeśli tak będzie pani
łatwiej.
- Nie chcę, żeby mi się podobało. Dla mnie to jest to samo. Zatem
pragnęła go. Tylko nie chciała pragnąć. To już coś. I to
mu wystarczy - na razie.
- Proszę mnie postawić.
Zrobił to. Chwiejnie opadła na koję, z dłońmi na pistoletach.
- Tylko tutaj - powiedział. - To wszystko, czego chcę.
- Słucham?
- Pani. Ja. Dopóki nie wrócimy do Londynu. To nie zrujnuje ani
pani, ani rodziny. Będę panią całował, aż straci pani oddech. Rozbiorę
panią i spróbuję każdego kawałeczka jej ciała. Potem będę panią brał
aż do utraty zmysłów. I nasycimy się sobą nawzajem.
Patrzyła na niego z otwartymi ustami. Minęła dłuższa chwila,
zanim pokręciła głową.
- Nie chcę się niczym nasycać.
Rhys przyjrzał się jej uważnie. Zarumieniła się. Jej oddech jeszcze
się nie wyrównał.
- Jest pani tego pewna, pani inspektor?
- Tak. - Wstała. - Idźmy już, Wasza Wysokość.

236
***
Mina wchodziła na główny pokład, wciąż czując na języku smak
Trahaearna. Próby zignorowania tego wrażenia sprawiły tylko, że stała
się bardziej świadoma wszystkiego innego: swojej cienkiej halki, która
dziś wydawała się nieużyteczna i wcale nie chroniła brodawek jej
piersi przed ocieraniem się o ciasny pancerz. Wibracje wywoływane
przez pracę silnika nie pozwalały, by choć na chwilę przestała czuć
swoje ciało; była nieustannie świadoma swoich stóp na pokładzie,
swojej pupy na siedzisku. Zimny pęd powietrza na policzkach
powinien ostudzić wspomnienie gorących ust księcia. Miała ochotę
wytrzeć wargi wnętrzem dłoni, ale nie chciała, by to zobaczył. A więc
zwlekała, ponieważ wszystko, co mogła zrobić, to poczekać aż jego
zapach zniknie, a mrowienie skóry ustanie.
Zatrzymała się na dziobie, by wyjrzeć przez burtę, przyciągnięta
widokiem biało-niebieskiego nieba. Sterowiec leciał w kierunku
szarości, ale nawet deszczowe chmury były lepsze niż smog, pełne
przeróżnych kształtów i odcieni. Pod nimi plamy słonecznego światła
tworzyły złote pola na pokrytej cieniem chmur ziemi, a lekki wiatr
sprawiał, że trawy falowały jak morze.
Trahaearn stanął obok niej.
- Jesteśmy już prawie w Chatham. Poczekamy, aż Fox się za-
okrętuje, zanim znowu zejdziemy pod pokład.
- Dlaczego? - Mimo że łowca przygód wzbudzał ciekawość Miny,
książę raczej nie był pod wrażeniem. - Jednak chce go pan poznać?
Pokręcił głową.
- To nie mój statek. Ale wolę znać wszystkich na pokładzie.
- Rozumiem. - Nie jego statek, ale cały czas kapitan, w każdym
calu. - A czego dowie się pan, patrząc na niego? Jest pan aż tak dobrym
znawcą ludzkich charakterów?
To go rozbawiło.
- Nie. Nie potrafię stwierdzić, czy ktoś jest moim wrogiem, dopóki
nie ruszy na mnie z nożem.

237
- Naprawdę? Myślę, że to oczywiste, kiedy ktoś nas nienawidzi.
- Nienawiść - tak. Ale skąd można wiedzieć, czy ktoś zamierza
zrobić ci krzywdę? Spotkałem ludzi, którzy woleliby narobić mi na
talerz niż zjeść ze mną obiad, ale mimo to i tak siadali przy stole, żeby
zawrzeć umowę, która napełni ich kieszenie. - Wzruszył ramionami. -
W związku z tym traktuję wszystkich tak, jakby chcieli wbić mi nóż w
plecy, dopóki ich lepiej nie poznam.
Tak samo jak Mina. Niemal się roześmiała. Zmrużył oczy.
- O co chodzi?
- Nie lubię nikogo, zanim go bliżej nie poznam. - A potem musiała
przyznać: - Niektórych wciąż nie lubię, nawet po tym, jak już ich
poznam.
- Nie dbam o sympatie i antypatie. Znaczenie ma tylko to, czy ktoś
jest dla mnie użyteczny.
- Czy jest użyteczny? - Chociaż kręciła głową, Mina nie była
zaskoczona. Słyszała to słowo z jego ust zbyt wiele razy. - Sprawia
pan, że łatwo mi kontynuować nielubienie, kiedy już raz zaczęłam.
Ściągnął ciemne brwi. Czyżby go to ubodło? Przyglądał się jej
twarzy, jakby próbując stwierdzić, czy Mina mówi poważnie.
Obchodzi go to, czy ona go lubi? Nie była pewna.
-Może nie każdego oceniam ze względu na użyteczność
-powiedział w końcu. - Scarsdale'a nazwałbym przyjacielem.
Inspektor nie mogła sobie wyobrazić, że ktoś mógłby nie lubić
rejtera.
-1 tylko jego?
Spojrzał jej w oczy.
-Nie.
Sugestia była oczywista. Co nie znaczy, że Mina uwierzyła.
- Och, ale jest pan również piratem i kłamcą i uważa, że będę mu
użyteczna w łóżku. Nie wierzę, że mnie pan lubi.
Trahaearn uśmiechnął się szeroko.

238
- A pani odpowiedź jest powodem, dla którego tak właśnie jest.
Uśmiech, który mu posłała, wydawał się poszerzać niezależnie od
jej woli. Lubiła go... czasami. Kiedy nie był kompletnym chamem.
Niedługo znaleźli się nad rzeką Medway i po chwili w porcie
Chatham, gdzie Lady Korsarz kazała wyłączyć silniki i doleciała na
żaglach nad budynek dokujący dla sterowców. Z powiewającymi nad
ramionami czerwonymi frędzlami chusty zeszła z pokładu rufowego i
podeszła do księcia i Miny z marsem na czole.
- Gdzie jest Scarsdale?
- Prześpi cały dzień - odpowiedział Trahaearn.
- Szlag. Tylko on potrafi znieść głupców pokroju Foksa. -Spojrzała
na księcia spod przymkniętych powiek. - Znosi jednego codziennie.
Książę zaśmiał się krótko.
- Powiedział mi, że czytasz opowieści w czasopismach.
- Owszem. - Yasmeen uśmiechnęła się i zapaliła cygaretkę. -Ten
rejter dał mi do przeczytania pierwszą przygodę. Dalej czytam tylko po
to, by się dowiedzieć, kiedy Fox zostanie zabity.
- Jeśli tym razem zginie, nie dostaniesz drugiej części zapłaty.
- Wtedy może ja zacznę pisać. Płaci mi tyle, że musi być coś w
opowiadaniu tych niedorzecznych historii. - Odwróciła głowę i
zawołała: - Obniżajcie platformę powoli, panie Washbourne! Nie
wierzę, że nasz pasażer będzie miał dość rozumu, by usunąć się jej z
drogi.
Serio? Mina niezbyt dobrze znała tę kobietę, ale potrafiła rozpoznać
brawurę. I chociaż nie postawiłaby swojego życia na to, że kapitan
umiera z nerwów, Lady Korsarz wyglądała prawie jak twardsza,
ostrzejsza wersja Sally w obecności Żelaznego Księcia.
Kiedy łańcuchy zazgrzytały i platforma zaczęła wjeżdżać na górę,
inspektor zerknęła na Trahaearna i zobaczyła, że mężczyzna mruży
oczy. Być może też starał się zrozumieć dziwne zachowanie Yasmeen.

239
Lady Korsarz westchnęła i zgasiła cygaretkę.
- W takim razie ja muszę się nim zająć. Jest niewielu mężczyzn,
którzy nie próbują ze mną walczyć lub odebrać mi mojego statku.
Powinnam być wdzięczna, że ten bufon ma dostatecznie dużo
pieniędzy, by podróżować na pokładzie mojej damy.
Platforma wróciła na swoje miejsce. Mina nie wiedziała, czy
Archimedes Fox jest bufonem, ale z pewnością był ekscentry-kiem.
Stał obok dużego kufra, do pleców miał przywiązany jakiś służący
najwyraźniej do szybowania wynalazek ze skrzydłami, ubrany był w
jasnozielone bryczesy i zieloną marynarkę. Jego zmierzwione brązowe
włosy rozjaśnione złotymi pasemkami opadały mu na gogle. Był
wysoki i wysportowany, miał szerokie ramiona, wąskie biodra i mocną
opaleniznę - Mina z łatwością mogła uwierzyć, że jest łowcą przygód.
Zakładała, że jest mniej więcej w jej wieku, ale kiedy przesunął gogle
na tył głowy, zaczął przyglądać się Yasmeen z otwartym
zainteresowaniem przywodzącym na myśl znacznie młodszego
mężczyznę.
Już było jej trudno go nie lubić.
Stojący obok niej Trahaearn zamarł.
- Kapitan Korsarz!
Lady Korsarz odwróciła się i zmarszczyła brwi, gdy zobaczyła jego
twarz. Zaczęła wolno iść w jego stronę i książę spotkał się z nią w pół
drogi. Zaciekawiona Mina ruszyła za nim i zauważyła zmianę, która
nastąpiła w Foksie, kiedy zobaczył Żelaznego Księcia. Całą młodość i
zapał zastąpiło nagle wrażenie surowości i niebezpieczeństwa.
- To nie jest Archimedes Fox - powiedział cicho Trahaearn do
Yasmeen. - To Wolfram Gunther-Baptiste.
Lady Korsarz wykrzywiła usta - i już jej nie było. Mina sapnęła.
Nigdy nie widziała, żeby ktoś tak szybko się ruszał. W mgnieniu oka
najemniczka znalazła się na platformie, jedną ręką trzymając
klęczącego Foksa za włosy, drugą przykładając mu nóż do gardła.
Mężczyzna rozłożył szeroko ręce w geście poddania.

240
Książę złapał nadgarstek Miny, kiedy zrobiła krok na przód, by
interweniować. Pokręcił lekko głową.
-Nie tutaj, pani inspektor - powiedział cicho. - Nie na jej statku.
Ale wciąż byli na angielskiej ziemi. Nie mogła się bezczynnie
przyglądać. Wolną rękę położyła na pistolecie z opium i obserwowała
sytuację, gotowa ich powstrzymać, jeśli zajdzie potrzeba.
-Jest pan tutaj, żeby mnie zabić? - wysyczała Yasmeen w twarz
Foksa.
- Nie. W żadnym wypadku.
- Zabiłam pana ojca.
-1 będę pani za to wdzięczny aż do śmierci. Nie był zbyt dobrym
ojcem. - Nagle uśmiechnął się szeroko, odsłaniając białe zęby. - A
wręcz na tyle kiepskim, że zmieniłem nazwisko.
- Na Fox? -Tak.
- Kłamca. Won z mojego statku - warknęła Yasmeen, kopnęła go w
pierś i odwróciła się, by odejść. Fox przewrócił się, twardo lądując na
platformie i, najwyraźniej, na swojej sakiewce. Rozległ się cichy
brzęk.
Lady Korsarz zmrużyła oczy. Odwróciła się. -Fox?
Obserwował ją uważnie.
- Dźwięk miły dla ucha, nieprawdaż?
- Ja nie zmieniłam swojego nazwiska. Specjalnie zabiegał pan o
przelot moim statkiem.
- Chciałem zobaczyć, jakiego pokroju kobieta go zniszczyła. Nie
jestem zawiedziony. - Wolno wstał, wyraz beztroski znowu zniknął z
jego twarzy. - Mamy kontrakt, pani kapitan. Wzięła pani moje
pieniądze, jest mi pani winna podróż. Niech pani nie podejmuje
decyzji, której będzie potem żałowała.
- Nie żałuję niczego, panie Fox. - Yasmeen schowała nóż do
pochwy, znowu do niego podchodząc, ale dla Miny to uczyniło

241
ją wręcz bardziej nieprzewidywalną i groźną. - W chwili, w której
zejdzie pan z tej platformy i postawi nogę na pokładzie mojego statku,
niech pan nigdy nie sugeruje, że chce mi grozić. Ponieważ wyrzucę
pana przez burtę i nawet się nie obejrzę.
- Bywałem tak traktowany z błahszych powodów. - Znowu pojawił
się jego chłopięcy uśmiech i Fox spojrzał na Trahaearna. - Prawda,
kapitanie? Chociaż słyszałem, że niedawnymi czasy miałeś nieco
wyższe cele. Wysadziłeś ostatnio jakieś wieże?
- Nie. A ty i Bilson?
-Bilson nie żyje - powiedział bez najmniejszej zmiany w
uprzejmym wyrazie ,twarzy. - Poza tym zmieniłem zdanie... w więcej
niż jednej sprawie.
Wrócił spojrzeniem do Lady Korsarz. Odpowiedziała, oceniając go
wzrokiem, jej zielone oczy były pełne chłodu.
- W porządku, panie Gunther...
- Fox.
- Baptiste - ciągnęła, jakby w ogóle się nie odezwał. - Peggy
zaprowadzi pana do kabiny. Może pan swobodnie poruszać się po
„Lady Korsarz", ale wolałbym oglądać pana tak rzadko, jak to tylko
możliwe.
Zacisnął zęby. Patrzył, jak odchodzi na rufę, zanim odwrócił się do
Trahaearna i Miny. Na jego twarzy pojawiło się lekkie zdziwienie.
- Pani musi być inspektor Wentworth. Dziś rano czytałem relację
dotyczącą pani niesubordynacji.
- Jaką relację? - Książę zmarszczył brwi.
- W gazetach. Przedstawili wersję Wysokiego Lorda Admiralicji -
wyjaśniła Mina, czując ulgę. Skoro nie widział artykułu, nie widział też
karykatury.
Za to Fox najwyraźniej widział. Przyglądał się jej twarzy.
- Tak, zdaje się, że pomylili sporo faktów. Może opowie mi pani
przy kolacji, jak było naprawdę?
- Wątpię - powiedział Trahaearn.
Fox, uśmiechając się, podniósł swój kufer.

242
- Więc do zobaczenia przy kolacji, pani inspektor.
Flirciarz. Mina obserwowała, jak poszukiwacz przygód schodzi za
Peggym po drabinie pod pokład. Ale flirciarz, który zgrabnie się
poruszał i niósł ciężki bagaż bez żadnego trudu.
Spojrzała na księcia.
- Wyrzucił go pan za burtę z powodu błahszego niż groźba?
Dlaczego?
- On i Bilson dostarczyli materiały wybuchowe, których użyłem, by
wysadzić wieżę, ale kiedy znaleźli się na pokładzie „Trwogi", Fox
zażądał wyjawienia mu moich planów dotyczących tych materiałów.
Nie znałem go dostatecznie dobrze, by postawić na to, że nie wbije mi
noża w plecy, i nie mogłem pozwolić, żeby zdradził komuś moje plany.
- Rozumiem. A więc?
- Wyrzuciłem go za burtę. - Kiedy gapiła się na niego, dodał: - Nie
byliśmy daleko od brzegu.
- Którego brzegu?
- Galicji, na północnym wybrzeżu starej Hiszpanii.
Które roiło się od zombi tak samo jak wybrzeże francuskie. Mina
pokręciła głową, ale stwierdziła, że bardzo trudno jej krytykować go za
jakiekolwiek działania, które doprowadziły do zniszczenia wieży. A
poza tym...
- Ta historia brzmi znajomo - zauważyła. Wyrzucony z pokładu
pirackiego statku przez złowrogiego kapitana i zmuszony do
przedzierania się przez zdradliwy las, żeby powstrzymać pirata przed
użyciem materiałów wybuchowych do zniszczenia ostatniej
średniowiecznej katedry w Hiszpanii. To było znajome: to pierwszy
odcinek serii przygód, Archimedes Fox i bluźnierczy grabieżca.
Na niebiosa. Ramiona Miny zaczęły się trząść. Piracki kapitan
został ostatecznie zgładzony, po tym, jak Fox podstępem zwabił go do
ciemnej groty, gdzie został rozszarpany przez odyńca-zombi.
- Jaka historia?

243
Jednak Mina mogła tylko potrząsnąć głową. I minęło jeszcze
dwadzieścia minut, zanim zdołała uspokoić się na tyle, by mu
odpowiedzieć.

244
Rozdział 10

Kiedy Mina opuściła swoją kabinę, by dołączyć do pozostałych, w


korytarzu czekał na nią Scarsdale. Ofiarował jej urocze powitanie i
ramię, co przyjęła z uśmiechem. Zerknięcie przez otwarte drzwi
kabiny, którą dzielił z Trahaearnem, nie zdradziło jej, gdzie jest
książę... ale Mina nie zamierzała pytać.
- Kabina Yasmeen jest tylko o pokład wyżej. - Scarsdale patrzył
prosto przed siebie, kiedy ruszyli. - Jeśli nie widzę iluminatorów i
udaję, że nie słyszę silników, mogę niemal nabrać sam siebie, że jestem
na prawdziwym statku.
- Następnym razem mogę panu zawiązać przepaskę na oczach.
Zaśmiał się krótko.
- Już tego próbowałem.
Yasmeen musiała wiedzieć o jego fobii. Wszystkie okna w jej
kabinie zostały zasłonięte. Mina weszła z nawigatorem i tylko to, że on
szedł dalej, powstrzymało ją przed zatrzymaniem się i gapieniem. Ten
pokój mógł zostać w całości przeniesiony z obrazu przedstawiającego
seraj. Na ścianach udrapowano czerwone kotary. Mała fontanna
bulgotała w rogu, a w wiszącej klatce świergotały żółte kanarki.
Pośrodku pokoju, na grubym tkanym dywanie stał okrągły stół z
drewna tekowego, jego blat unosił się tylko kilka cali nad podłogą. Stół
był otoczony niskimi pikowanymi otomanami i gigantycznymi
poduszkami w poszewkach z szafirowego i szmaragdowego jedwabiu.
W koszuli z bufiastymi rękawami i niebieskiej chuście na głowie
Lady Korsarz rozpierała się nonszalancko za stołem, z jej ust
wydobywał się dym. Obok niej siedział Archimedes Fox.

245
Poszukiwacz przygód zamienił zieloną marynarkę na ciemniejszą,
zielononiebieską i obserwował najemniczkę spod przymkniętych oczu
i z zaciśniętą szczęką. Cokolwiek sobie powiedzieli, zanim weszli
Mina i Scarsdale, najwyraźniej nie było to nic miłego.
Służąca wzięła płaszcz od inspektor i Mina usiadła na poduszkach
naprzeciwko Yasmeen, z nawigatorem po prawej, a Foksem po lewej
stronie.
Scarsdale rozpływał się w grzecznościach.
- Gunther-Baptiste! Co za przyjemność widzieć cię tutaj.
- Teraz nazywa się Archimedes Fox - powiedziała Lady Korsarz,
wykrzywiając usta.
- Fox? Nie.
-Tak - potwierdził łowca przygód, rozchmurzając się, gdy
Scarsdale zaśmiewał się do łez. Fox spojrzał na Yasmeen, która skinęła
głową służącym, by zaczęły rozkładać jedzenie na niskim stole. -
Jednak dama nie jest zadowolona.
-Niewielu mężczyzn mnie zadowala. - Najemniczka uśmiechnęła
się do nawigatora. - Gdzie Trahaearn?
Scarsdale wzruszył ramionami.
- Znasz kapitana. Wolałby zjeść własną rękę niż siedzieć, gawędząc
z... i jak się okazuje, nie mam racji.
Mina spojrzała przez ramię. Książę wkroczył dumnie do kabiny,
obrzucając pomieszczenie spojrzeniem ciemnych oczu. Bez słowa
nawigator przesunął się bliżej Yasmeen, a Trahaearn zajął całą
poduszkę obok Miny i połowę tej, na której ona siedziała. Zerknęła na
niego gniewnie. Wytrzymywał jej spojrzenie z półuśmiechem, dopóki
nie uderzyła jej absurdalność sytuacji i nie odwróciła wzroku.
Służąca napełniła jej szklankę ciemnoczerwonym winem. Zanim
Mina powiedziała choć słowo, Yasmeen poinformowała:
- Może być pani pewna, że nie zaopatruję się w wina, które zostały
zrobione na bazie cukru.
Wdzięczna, że nie musi o to pytać, Mina wypiła łyk. Zamknęła
oczy z rozkoszy. Wyrazisty smak w niczym nie przypomniał

246
rozcieńczonych miodowych win, które jej rodzina czasami ku-
powała na święta noworoczne. To wino ciepło rozlało się po jej ciele,
smakowało przyprawami, wydawało się, że może zastąpić posiłek.
Wypiła większy łyk i próbowała ukryć zadowolenie, kiedy jedna ze
służących napełniła kieliszek niemal w tym samym momencie, w
którym Mina postawiła go na stole.
Ciężar rozmowy wzięli na siebie Scarsdale i Fox, od czasu do czasu
Yasmeen wtrącała jakąś uwagę. Mina skupiła się na jedzeniu i winie,
smakując każde nietypowe danie, które stawiały przed nią służące:
jogurt z ogórkiem, jakaś jasnobrązowa czosnkowa pasta i puszyste,
okrągłe kromki białego chleba. Ale nade wszystko rozkoszowała się
ryżem. Żółty i aromatyczny, był niepodobny do ryżu, który Mina
jadała w domu, ale i tak ucieszyła się na jego widok. Od kiedy
mongolskie statki z zaopatrzeniem przestały przypływać do Londynu,
ryż stał się zbyt drogi i kupowało się go tylko na specjalne okazje. Jej
rodzina po rewolucji odrzuciła wiele ze zwyczajów Ordy, lecz jedzenie
nie było jedną z nich.
Mina czuła się pełna i senna i było jej ciepło, kiedy wreszcie oparła
się o poduszki z kieliszkiem wciąż pełnym wina w ręku. Nie mogła
powstrzymać się od zadowolonego westchnięcia, które spowodowało,
że Fox zamilkł w pół słowa. Ze śmiechem odwrócił się, by na nią
spojrzeć.
- Zakłada pani pancerz na każdą kolację, lady Wilhelmino?
- Pani inspektor. - Skoro on mógł domagać się, by mówiono do
niego per „Fox", ona też mogła domagać się tytułu, który bardziej jej
odpowiadał. Kiedy kiwnął głową, powiedziała. -Oczywiście, że mam
na sobie pancerz. Siedzę przy stole z piratem, najemniczką, łowcą
przygód i rejterem. Jeśli dziś nie padnie ani jeden strzał, to stwierdzam,
że wasza reputacja jest oparta na samych kłamstwach.
Oczywiście to nie była zbyt mądra uwaga. Jej pancerz nie
powstrzymałby kuli z tak bliskiej odległości. Zdawało się jej, że ich
śmiech przetoczył się przez nią, pozostawiając ją dziwnie

247
oszołomioną. Odważyła się zerknąć na Trahaearna, który się nie
śmiał, ale obserwował ją z gorącą intensywnością, co było naprawdę
całkiem pociągające. Jego złote kolczyki mrugały do niej jak zuchwałe
małe dranie... a jego muskularne uda wyglądały jak idealne miejsce,
żeby położyć na nich głowę i się zdrzemnąć.
Mrugając szybko, żeby oczyścić umysł, Mina znowu się napiła.
Musiała za dużo zjeść. Nigdy wcześniej po posiłku nie była aż tak
śpiąca i nie miała tak zmąconych myśli.
Kiedy śmiechy ucichły, Scarsdale uniósł swój kieliszek, przepijając
do Miny, zanim spojrzał na Yasmeen.
- Gdzie my zmierzamy? Lecimy na południe, południowy zachód.
Targ jest bardziej na zachód.
- Chwalipięta - stwierdziła Lady Korsarz. Zatrzepotał rzęsami.
-1 jeszcze przystojny.
Przystojny, tak. Ale Mina zmarszczyła brwi, usiłując zrozumieć,
dlaczego nawigator jest chwalipiętą.
Tuż przy swoim uchu usłyszała cichy głos Trahaearna:
- Można nim zakręcić we mgle i z opaską na oczach, a on i tak
będzie wiedział, w którą stronę stoi twarzą.
Och!
- To rzeczywiście niezła sztuczka.
-1 użyteczna na statku - odpowiedź księcia zabarwiło rozbawienie.
- W Londynie też - dorzucił Scarsdale. - Ale wciąż się zastanawiam,
dlaczego zbaczamy z kursu.
- Po twoich deklaracjach dozgonnej miłości, teraz tak ci spieszno,
żeby zejść z mojego statku? - Yasmeen szturchnęła go czubkiem buta
w udo. - Najpierw zabieramy pana Foksa do Wenecji.
- Zatem przeżyje kolejną przygodę, o której zapewne niedługo
przeczytamy w czasopismach. Co najprawdopodobniej jest najlepszym
sposobem ich poznawania. Boli mnie, że muszę to powiedzieć, Fox,
ale jesteś znacznie bardziej błyskotliwy kiedy piszesz, niż kiedy
mówisz.

248
- To moja siostra je pisze. - Poszukiwacz przygód spojrzał na Minę,
która zdała sobie sprawę, że rozdziawiła usta. - Ja zajmuję się
odnajdywaniem różnych rzeczy, a nie pisaniem opowiadań. Ale jeśli
przekształcanie mojej pracy w popularne opowieści przygodowe
pozwala jej uzyskać niezależność, może używać mojego nazwiska tak
długo, jak chce.
-Rozumiem. - Głos Miny zabrzmiał gardłowo. Po drugiej stronie
stołu Yasmeen zmrużonymi oczami obserwowała Foksa i inspektor
pomyślała, że może jednak nie będzie potrzebowała swojego pancerza.
- To bardzo miło z pana strony.
- Robię, co mogę. - Wzrok łowcy przygód prześlizgnął się po
Trahaearnie. - A więc wy lecicie na Targ Kości Słoniowej. Wiem, że
Haynes nie żyje. Zamierzacie odnaleźć „Trwogę"?
-Tak.
- Czytałem o tym tylko w gazetach. Masz jakąś inną wersję do
opowiedzenia, kapitanie?
- Nie znam ich wersji. Nie czytam ich. Scarsdale uniósł wzrok.
- Opowiem ci, co się stało.
Wydmuchując dym, Yasmeen przewróciła oczami.
- Nie było cię tam.
- Zatem uczynię opowieść tylko bardziej ekscytującą. Ale najpierw
się napijmy. - Uniósł kieliszek. - Za Baxtera. Cholernie porządny
człowiek. Nikogo z nas nie byłoby tutaj, gdyby nie on.
Jakie to prawdziwe. Mina najpewniej wciąż byłaby w domu, gdyby
admirał nie został zabity. Wypiła spory łyk wina i zauważyła, że choć
kieliszek Trahaearna pozostał nietknięty przez cały posiłek, książę
wypił teraz toast za przyjaciela.
Nie pił ani nie mówił zbyt wiele. Lubiła jego spokój. Inni cały czas
śmiali się, ruszali i gestykulowali, a on siedział, pewny, silny i cichy.
Gdyby nie było tu poduszek, mogłaby się na nim oprzeć, nie martwiąc
się, że będzie potrącana i szturchana.
Scarsdale znowu uniósł kieliszek.

249
-1 za „Bontemps". Dobry sterowiec nigdy nie powinien był wpaść
w ręce tej szalonej kobiety ani znaleźć się w zasięgu strzałów
Królewskiej Marynarki.
Yasmeen prychnęła, ale wypiła. Twarz księcia była bardziej
poważna, kiedy spełnił toast.
- Porządny statek - powiedział.
-1 jeszcze jeden toast za naszą uroczą inspektor, za jej szybki i
cudowny umysł... i jej pistolet z opium.
Tym razem Trahaearn uśmiechnął się, gdy pił, spoglądając jej w
oczy znad kieliszka. Mina uśmiechnęła się do niego szeroko, nagle
bardzo zadowolona, że przekupił Lordów Regentów.
Fox postawił swój kieliszek z powrotem na stole.
- Jest pani zamężna, pani inspektor?
Zaśmiała się. Naprawdę, to było absurdalne pytanie.
- Nie. I nigdy nie będę.
Mars na jego czole zniknął i poszukiwacz przygód pokręcił głową.
- Zapomniałem, że Anglicy to nie Brytyjczycy. Na Manhattanie
niezamężna dama nigdy nie podróżowałaby bez przyzwoitki.
O tak. Rejterskie dziewczyny były warte tylko tyle co ich cnota. Nic
dziwnego, że wszystkie były pruderyjne. Wystarczyło, że suknia
odsłoni ich łydki i już były zrujnowane towarzysko.
- Dla nas to nie ma znaczenia - rzuciła Mina. - I tak wszystkie
zostałyśmy już skompromitowane.
- Przez rankory?
- Tak - powiedział Trahaearn i surowa nuta w jego głosie sprawiła,
że inspektor spojrzała na niego. On odwzajemnił spojrzenie, na skroni
drgała mu żyła, co oznaczało, że siłą trzyma się w ryzach. Dlaczego?
- Tak - powtórzyła jak echo.
Za jej plecami zaćwierkały ptaki. Mina zmarszczyła brwi. Cisza,
która zapadła, była ciężka i niezręczna. Spojrzała na Foksa, na
Yasmeen, a potem na Scarsdale, zanim zrozumiała dlaczego. Wszyscy
wiedzieli, że rankor miał miejsce na kilka miesięcy

250
przed zburzeniem wieży. A dziesięć lat temu była dostatecznie
dojrzała, by miał na nią wpływ.
Inspektor przeniosła wzrok na księcia i coś w sposobie, w jaki na
nią patrzył, sprawiło, że poczuła gorąco w brzuchu. Spojrzała w swój
kieliszek. Był bezdenny. Prawdziwie, zadziwiająco bezdenny. A jeśli
Mina wypije dostatecznie dużo, to wino zagasi ten ogień w jej
wnętrznościach.
- Nie pamięta pani, prawda? - zapytał ją cicho książę. Uniosła brwi
ze zdziwieniem. Dlaczego tak myślał?
- Ależ pamiętam - zapewniła go.
- Dobry Boże, zapytałeś. - Scarsdale ścisnął nasadę nosa. -Właśnie
dlatego nie odważamy się przyjmować zaproszeń na uroczyste kolacje.
Ale Mina to doceniała. Trahaearn nie udawał. Nie prowadził
błahych pogawędek. To, co mówił, nie zawsze jej się podobało, ale
lubiła wiedzieć, co się dzieje w jego głowie.
Książę zerknął przelotnie na nawigatora.
- On powiedział mi, że pani matka nie pamięta rankom, podczas
którego została pani poczęta.
- Cóż. Moja matka jest bardzo dobra w niepamiętaniu tego, czego
nie chce pamiętać.
- Ale pani pamięta.
O, tak, pamiętała. Utratę kontroli, nieodpartą potrzebę -i
przerażenie spowodowane wiedzą, że płynie ona nie z niej, ale z woli
Ordy.
- Pamiętam - powiedziała i westchnęła. - I moje doświadczenie było
mniej potworne niż to, co przeszła większość naniterów, tak sądzę.
Przynajmniej ja nie zaszłam w ciążę i to było z kimś, kogo znałam.
Twarz Trahaearna pociemniała.
- Z kim? Scarsdale jęknął.
- Pani inspektor, pozwolę sobie wtrącić, że jeśli to nie jest coś, o
czym chce pani mówić...

251
- Z moją przyjaciółką Felicity.
- Och. - Rejter nachylił się ku niej. - W takim razie błagam, proszę
opowiadać.
Yasmeen rzuciła w niego oliwką. Napięcie i cisza wokół stołu
rozpłynęły się wśród śmiechu, a Mina śmiała się razem z nimi, ciesząc
się, że jest w stanie. Ciesząc się, że może udawać, że to nie miało
znaczenia.
Dopóki nie spojrzała w oczy księcia. Mówiły, że jego nie nabrała.
- Nie dlatego tu jestem - odezwała się do niego. Głośno. Mina nie
wiedziała nawet co właściwie ma na myśli, ale on skinął głową i
popatrzył na Foksa.
- Słyszałeś cokolwiek o Czarnej Gwardii? Mina zasłoniła usta
dłonią.
- Nie może pan go pytać - syknęła. - A co, jeśli jest jednym z nich?
Trahaearn wzruszył ramionami.
- Wtedy zabiję go, po tym, jak już nam wszystko opowie. Yasmeen
pokręciła przecząco głową, wyjmując kolejną cygaretkę.
- Nie, dopóki mi nie zapłaci za resztę umowy.
- Zostanie to pani zrekompensowane, pani kapitan. - Fox nachylił
się do niej, trzymając zapalniczkę. Gapiła się na niego, kiedy zapalał
koniec jej cygaretki, a także kiedy się odchylił i zapalił własną. Rzucił
okiem na księcia. - Nie należę do Czarnej Gwardii. Ale wpadłem raz na
jednego z ich ludzi.
- W którym opowiadaniu to było?
- Nie pozwoliłem o tym napisać. Z tego typu ludźmi nie należy
ryzykować, że rozpoznają się w opowieści, a ty nieumyślnie naślesz
ich na swoją siostrę.
Mina bardzo go za te słowa polubiła.
- Co się stało?
- To było trzy lata temu. Zazwyczaj zajmuję się odszukiwaniem
różnych rzeczy, ale od czasu do czasu bywam też zatrudniany jako

252
przewodnik. Najczęściej przez badaczy lub naukowców. Czasami
przez ludzi, którzy mają zbyt dużo pieniędzy, a zbyt mało rozumu. Ten
akurat mówił, że jest historykiem i że trafił na dokument wskazujący
lokalizację mechanicznej armii Leonarda da Vinci.
Scarsdale prychnął.
- Uwierzyłeś mu? Ta legenda jest tak stara i nieprawdziwa jak zęby
mojej matki.
-Nie uwierzyłem. Ale miał dość pieniędzy, żeby zapłacić stawkę,
której zażądaliśmy, Bilson i ja, i opłacić sterowiec. Ale...
- Który sterowiec?
Fox zerknął na Yasmeen.
- „Mary Katherine".
Najemniczka pokręciła głową. Popatrzyła na Scarsdale'a, który
zdawał się studiować jej twarz, zanim objął ją ręką w talii i wciągnął ją
sobie na kolana. Oparła się o jego pierś z uśmiechem.
Dziwne i... intymne. Mina odwróciła od nich wzrok. Fox też
wydawał się zaskoczony i zdawało się, że z pewnym trudem podjął
swoją historię.
- Jednak kiedy już znaleźliśmy się na sterowcu, wystarczyło, że
spędziliśmy z tym człowiekiem jakieś pięć minut, by się zorientować,
że nie był historykiem. Wyedukowany, ale nie był specjalistą.
Powiedziałem mu, że lokalizacja, którą podał, jest dalej na wschód niż
Mur Habsburgów i dla niego to nic nie znaczyło.
Dla Miny to także nic nie znaczyło. Wiedziała, że Mur Habsburgów
przez niemal pięćdziesiąt lat był najlepszą ochroną przed najeżdżającą
Europę Ordą, ale powód, dla którego lokalizacja na wschód od muru
coś oznaczała, cały czas jej umykał.
- Co powinno było oznaczać?
- Da Vinci zaprojektował mechanicznego rycerza po tym, jak mur
został wzniesiony. Wszystkie terytoria na wschód od Austrii były
zajęte przez Ordę. Nawet jeśli ta legenda jest prawdziwa

253
zerknął na Scarsdale'a, po czym szybko odwrócił wzrok - armia
zostałaby skonstruowana po tej stronie muru. Ale Pope nalegał,
żebyśmy pomimo to zabrali go w tamto miejsce. No więc polecieliśmy
tam.
Mina nachyliła się nad stołem.
- Co znaleźliście?
Fox uśmiechnął się lekko, sięgając po wino.
- Najpierw, pozwólcie, że opowiem o samej podróży. To był
dwudniowy lot, a Bilson i ja uciekliśmy przed towarzystwem Pope'a
tylko na jakieś trzydzieści minut. Drugiego dnia zamknąłbym się w
ubikacji, gdybym tylko mógł.
- Był aż tak nieprzyjemny? - Członek Czarnej Gwardii, który zabił
Baxtera, nie był, na pierwszy rzut oka.
-Nie jego maniery. Nie jego wygląd. - Łowca przygód zmarszczył
brwi, zaciągając się cygaretką. W końcu pokręcił głową. - Nie mam
takiego talentu do opowiadania jak moja siostra. Po prostu po każdej
rozmowie z nim czułem się brudny; a jestem człowiekiem, który nieraz
przez miesiąc przedziera się przez mokradła w ubraniach
przesiąkniętych błotem i krwią zombi, zanim uda mu się umyć. W jakiś
sposób on zawsze nawiązywał do nanocząstek. A w szczególności do
kontroli Ordy nad naniterami i do jakich czynów byli zmuszani. Bez
przekraczania tego, co moja babcia nazywała granicami przyzwoitości,
udawało mu się sugerować perwersje, które były... były...
Mina podążyła za jego spojrzeniem i niemal upuściła kieliszek.
Scarsdale nachylił głowę nad szyją Yasmeen i wodził wolno językiem
po jej gardle. Najemniczka wygięła się w łuk i mruczała głośno. Fox
zagapił się na nich, a potem spojrzał w swój kieliszek, zanim wlał w
siebie jego zawartość.
Trahaearn zdawał się nie zauważać przedstawienia.
- Jakie perwersje?
- Kazirodztwo podczas rankorów. Ludzie spółkujący ze
zwierzętami i potomstwo tych zbliżeń. Eksperymenty były... -

254
Przerwał, kręcąc głową. - Słyszeliście tego typu opowieści. Ja też je
wcześniej słyszałem. Rozmawiałem na ten temat, rozważałem, czy
cokolwiek z tego jest możliwe, i nie powodowało to u mnie skurczu
żołądka tak jak Pope. I miał obsesję na punkcie zwierząt. Jezu.
- Lubię zwierzęta. - Śmiejąc się, Scarsdale zerknął znad gardła
Yasmeen, a potem krzyknął, kiedy wbiła mu paznokcie w udo. Złapał
jej rękę i polizał wnętrze nadgarstka. - Też cię lubię, skarbie.
- A kiedy dotarliśmy na miejsce... - Głos Foksa był nieco zbyt
głośny, ale dzięki temu ponownie zwrócił na niego uwagę Miny. -
Znaleźliśmy instalacje Ordy. Laboratorium, gdzie czekała na niego
przesyłka.
- Przemytnicy ruchu oporu? Poszukiwacz przygód spojrzał na
Trahaearna.
- Tak. Ja też to poznałem. Więc zapytałem, co zamierza z tym
zrobić.
Książę wykrzywił usta.
- Oczywiście, że zapytałeś. Mina zgubiła wątek.
- Jacy przemytnicy?
- Mongolskiego ruchu oporu - wyjaśnił Trahaearn. - Finansują
rebelię, szmuglując technologię i broń Ordy do Nowego Świata. W ten
sam sposób odbierałem tuziny innych przesyłek.
- Ale to nie była technologia - powiedział Fox. - To była broń,
rodzaj... zarazy.
-Co? - Serce Miny zamarło. Nawet Scarsdale i Yasmeen podnieśli
głowy znad poduszek.
- Zmodyfikowana z odmiany, która zabiła tak wielu ludzi Ordy
pięćdziesiąt lat temu. Okazuje się, że próbowali dowiedzieć się, jak
nanity ją zwalczyły, dopóki nie znaleźli odmiany, która może zadziałać
na naniterów. Nie zamierzali jej użyć. Chcieli po prostu wiedzieć. Ale
ruch oporu dostał ją w swoje ręce i sprzedał ją. Odwrotnie niż Orda,
Pope zamierzał jej użyć.

255
To było znacznie więcej, niż kiedykolwiek dowiedzieliby się od
mordercy z Chatham. -1 powiedział panu to wszystko? Uśmiech Foksa
był ostry i niebezpieczny.
- Potrafię być przekonujący.
- Co jeszcze powiedział? - zapytał Trahaearn.
- Że nawet jeśli go zabiję, Czarna Gwardia przetrwa. I że nigdy nie
zostanie pokonana. - Łowca przygód potrząsnął głową. -To brzmiało
jak przemowa, którą się słyszy tuż przed tym, jak ktoś skacze w
przepaść. I za chwilę wybiegł na zewnątrz, nawołując zombi, więc go
zastrzeliłem.
- To lepsze niż zombi - wtrącił Scarsdale. Yasmeen obserwowała
Foksa zmrużonymi oczami.
- Z wyjątkiem tego, że on nie zasługiwał na litość. Może i nie. Ale
ważniejsze było:
- A co z plagą?
- Bilson i ja zniszczyliśmy ją i polecieliśmy do domu. - Fox
odwrócił wzrok od nawigatora i najemniczki. - Nie spotkałem innych. I
podejrzewam, że Pope był tylko płotką. Ale miał zaplecze finansowe, a
ktoś musiał mieć kontakty wewnątrz Ordy.
- Chcieli zabić naniterów - powiedział Trahaearn.
- Tak. - Fox raz jeszcze rzucił okiem na drugą stronę stołu.
Niespodziewanie wstał. - Wybaczcie. Juto rano muszę wcześnie wstać.
Dobrej nocy, pani inspektor, Scarsdale, pani kapitan.
Ukłoniwszy się sztywno, wyszedł.
Mina mrugnęła zdziwiona tą nagłą zmianą, a potem zdała sobie
sprawę, że Yasmeen właśnie odrywa usta od warg nawigatora.
Najemniczka z westchnieniem położyła się na poduszce obok niego.
- Dziękuję ci, James. Dotknął jej włosów.
- Musisz przestać się ukrywać.
- Przestanę, kiedy ty przestaniesz. Scarsdale zaśmiał się i spojrzał
na księcia.

256
-Wątpię, żebym kiedykolwiek to zrobił, szczególnie teraz, gdy
kapitan wszystko zmienił.
-Taki zdeterminowany, żeby zniszczyć wszystko na swojej drodze.
- Choć Yasmeen przekręciła głowę, by popatrzeć na Trahaearna, wciąż
mówiła do nawigatora. - Co za pech, że przestał, zanim dobrał się do
ciebie.
- To prawda. - Scarsdale zaśmiał się krótko i podniósł swój
kieliszek. - Wypijemy jeszcze za Baxtera?
Trahaearn rzucił im gniewne spojrzenie, a potem pokręcił głową.
- Za dużo już wypiłem.
Wstał. I tak samo niespodziewanie jak Fox wyszedł.
Mina ruszyła za nim. Zza stołu usłyszała kolejny pomruk, a po nim
cichy śmiech. Nie chciała już tu być.
Po kilku próbach podniesienia się, nareszcie udało jej się wstać i
pójść za księciem.
***
Sterowiec się bujał, sprawiając, że trudno było iść korytarzem bez
wpadania na grodzie po obu stronach. Niepewna czy szuka świeżego
powietrza, czy Trahaearna, Mina wydostała się po drabinie na główny
pokład i przeszła na dziób. Ostry wiatr uderzył w jej rozgrzane
policzki. Drogę oświetlały jej gazowe latarnie, w ich świetle słupki i
kabestany rzucały głębokie cienie. Przy dziobie potknęła się o zwój
liny i niemal przewróciła. Czyjaś ciepła dłoń ją podtrzymała.
Trahaearn wstał ze swojego miejsca na drewnianej skrzyni -jej
drewnianej skrzyni! - i jakimś cudem zdołał spleść swoje i jej palce.
Jego szorstka skóra drapała wnętrze jej dłoni, kiedy złączył ich ręce.
- Wydaje się, że radzi sobie pani z wypitym winem równie dobrze
jak ja - zagrzmiał jej do ucha.
Jej śmiech przeszedł w szczękanie zębami. Zapomniała płaszcza -
ale książę miał swój. Przyciągnął ją do siebie, opierając jej plecy o
swoją pierś, otulił ją połami płaszcza i objął. Jego potężne

257
ciało było jak piec i nagle zrobiło się jej cudownie ciepło. Zaczęła
się rozluźniać, ale potem jej oczy zarejestrowały widok przed nimi i
wyprostowała się, gwałtownie łapiąc powietrze.
- Na niebiosa! Co to jest?
W oddali światło księżyca padało na białe szczyty i postrzępione,
czarne skalne ściany. A nad nimi świecił księżyc... Serce podskoczyło
jej do gardła i zagapiła się w górę na małe jasne punkty białego, białego
światła, czując, że ma ochotę równocześnie śmiać się i płakać.
Jak pięknie. Gwiazdy naprawdę muszą być błogosławione.
- To Alpy.
Jej wzrok wrócił na ziemię. Pasmo gór. Wiedziała, że leżą w
Europie, znała je jako trójkąty zaznaczone na mapie. Jednak nigdy
dotąd nie myślała o górach. Myślała tylko o miastach i ludziach, którzy
musieli uciekać przed Ordą. Nigdy się nie zastanawiała, że taki widok
był równie cenny jak budynki i pola, które zostawili, uciekając.
Patrzyła na gwiazdy i na wzgórza, a Trahaearn zaczął powoli
działać. Jego usta dotknęły jej włosów, potem ucha. Nie powinna mu
na to pozwalać, ale nie miała dość siły woli, by go powstrzymać. A
potem jego usta znalazły jej szyję i poczuła jego język na skórze, aż
chciała wygiąć plecy i zamruczeć. Dokładnie jak Yasmeen i Scarsdale
- mimo że Mina nie była pewna, czy jakakolwiek inna kobieta jest w
stanie wydać z siebie taki dźwięk jak najemniczka.
Walczyła, by pozbyć się wirowania w głowie.
- Co tam się wydarzyło?
- Orda zabrała wszystko.
- Nie. Nie w górach. W kabinie. Scarsdale i Lady Korsarz nie są...
nie byli... a jednak on...?
- Yasmeen lubi być dotykana, ale tylko kilku osobom ufa na tyle, by
mogły to zrobić. Scarsdale jest taki sam.
- Och. - Mina usiłowała to zrozumieć. - Pan jest kimś, komu ufa?

258
- Nie wiem. Nawet gdybym był, nie zrobiłbym tego. Nie lubię
nikogo dotykać. Ani być dotykanym.
Więc dlaczego teraz tu był? Czuła go wokół siebie. Nie skórę na
skórze, jednak wciąż dotyk. -Ale...
- Zrobiłem wyjątek.
Och. Jej oddech stał się nierówny. Przyłożył rozchylone usta do jej
szyi i ugryzł ją delikatnie. Nisko w dole brzucha poczuła gorące
pragnienie. Przestąpiła z nogi na nogę, zanim stanęła bez ruchu, z
rękami po bokach.
O czym rozmawiali? Desperacko usiłowała sobie przypomnieć,
dopóki nie znalazła.
- Wszystko zmieniło się po wyjściu Foksa.
- No cóż. Byli ostentacyjni, ponieważ ona chciała, żeby wyszedł.
- Dlaczego?
- Zrobił z niej głupca. Nie wiedziała, kim jest, zanim nie wsiadł na
statek. I wprawiał ją w zakłopotanie. Obserwował ją przez całą kolację.
- Skąd pan wie? Pan obserwował mnie.
Zaśmiał się z głową w zgięciu między jej szyją a ramieniem.
- Tak. I z tego samego powodu. Ale ona chciała się go pozbyć, a
pani... pani przyszła do mnie.
Mina nie chciała o tym myśleć.
- Ona i Scarsdale grali już w tę grę.
- Łączy ich porozumienie, które jest dla obojga korzystne.
- Z powodu tego, co mają do ukrycia?
- To pani jest inspektorem. Musi się pani sama domyślić. Ja pani nie
powiem.
Śmiejąc się, pokręciła głową. Czuła jego uśmiech na swojej szyi i
jego dłonie prześlizgujące się po jej brzuchu. Zmieszana spojrzała w
dół. Odkryła z szokiem, że jej kurtka jest rozpięta aż do piersi, tworząc
odwróconą literę „V", którą Trahaearn powoli coraz bardziej poszerza.

259
Wydała z siebie cichy dźwięk i jego ręce zatrzymały się, tylko ją do
niego przytulając. Między nogami poczuła gorąco, jej oddech stał się
urywany.
- Mino. - Jego głęboki głos zamienił jej imię w rozkaz.
- Nie. - Zadrżała. - Nie dałam panu pozwolenia na używanie
mojego imienia.
- A ty czekałaś na pozwolenie Hale, by przekroczyć Kanał? Dbasz o
pozwolenie tylko wtedy, kiedy ci to pasuje. Nie, Mino. -Pokręcił
głową. Jego palce dotknęły czerwonej opaski na jej rękawie. - Kłam,
jeśli musisz się chronić. Ale nie bądź hipokrytką. Nie znoszę
hipokrytów.
Zatem powinna wymienić wszystkie przejawy swojej hipokryzji.
Jednak dotyk jego palców na jej ramieniu był znaczący i zranił jej
dumę.
- Sądzi pan, że ta opaska jest kłamstwem?
- Byłem w Londynie podczas rewolucji. Widziałem, co spotkało
każdego z mongolską krwią, kto wyszedł na ulice. Gdybyś była tam i
walczyła, nie obchodziłoby ich, kim są twoi rodzice. Zginęłabyś.
Tak. Zginęłaby. A on musiał widzieć to, o czym teraz nie wspo-
minał żaden mieszkaniec Anglii: morderstwa i gwałty, które nie miały
nic wspólnego z Ordą, i niekontrolowane emocje naniterów po
wyzwoleniu. Przez kilka dni byli zupełnie jak zwierzęta.
To był powód zbiorowego wstydu. Większość ludzi spoza Anglii
nie wiedziała o niczym. Rewolucja była czymś, z czego można być
dumnym - ale nie wszystko, co się wtedy wydarzyło.
Książę zesztywniał.
- Nie byłaś tam, prawda?
- Nie. Ojciec zamknął mnie na strychu, w warsztacie matki.
- Więc co się stało?
Nie o tym chciała rozmawiać. A jednak drżące słowa wypłynęły z
jej ust.
- Usłyszałam krzyk matki. A potem strzał. Użyłam szydełka, żeby
otworzyć zamek.

260
I wciąż je miała, kiedy zbiegła na dół. Na zewnątrz całe miasto
krzyczało i paliło się, a jej własne przerażenie przestraszyło ją jeszcze
bardziej. Niekontrolowany strach sam się sobą karmił, dopóki
kompletnie jej nie opanował.
Teraz wszystko wydawało się snem. Pamiętała, że czuła strach. Ale
nie potrafiła stwierdzić jak wielki i od tamtej pory nie czuła czegoś
podobnego.
- To byli bracia - powiedziała. - Od kilku lat mieszkali w narożnej
rezydencji na placu. Raz o mnie prosili. Nie o małżeństwo, ale na
konkubinę, i mój ojciec odrzucił ich ofertę. Tej nocy załatwili sobie
sterowiec i odlatywali, ponieważ wszyscy z krwi Ordy byli
mordowani... i sądzę, że chcieli mnie uratować. Zabrać ze sobą gdzieś,
gdzie byłabym bezpieczna.
Trahaearn objął ją mocniej. Zaczerpnęła tchu.
- Przyszli po mnie. Postrzelili Henry'ego. A moja matka, był rankor,
ona i mój ojciec... była przy nadziei. Tego wieczoru potknęła się albo
jeden z nich ją popchnął i pojawiła się krew, mój ojciec usiłował
pomóc im obojgu, a Andrew krzyczał i próbował przegonić intruzów.
Potem ja zbiegłam z góry i bracia chcieli wyprowadzić mnie z domu.
Próbowali zabrać mnie od mojej rodziny. Nie myślałam. Wciąż
trzymałam szydełko. I... wbiłam je. I jeszcze raz i jeszcze wiele razy,
dopóki mnie nie puścili.
Nawet teraz zaciskała pięści. Książę milczał.
-1 ma pan rację: używam opaski, żeby się chronić. Kiedy na-niterzy
ją widzą, czasami zostawiają mnie w spokoju. Ale to nie jest kłamstwo.
Przelałam krew Ordy. Jedynym kłamstwem jest to, że to miało być
świętowanie. - A nie pamiątka najpotworniejszego momentu w jej
życiu.
Przycisnął usta do jej skroni.
-Przykro mi.
Wzdrygnęła się, usiłując odegnać to wspomnienie, wrócić do tu i
teraz i do świadomości, że powinna go odepchnąć.
-Yasmeen powiedziała, że chciał pan wszystko zniszczyć, a pan
powiedział mi, że nie chciał nas uratować, wysadzając

261
wieżę. Ale czy to, co nas spotkało, było pańskim celem? Wiedział
pan, że staniemy się jak zwierzęta? Jak zombi?
- W niczym nie przypominaliście zombi.
- Tak to czuliśmy. Tyle że zamiast głodu były przemoc i strach.
Wiedział pan, że to się stanie? Czy to zamierzał pan osiągnąć?
- Nie. - Jego głos był cichy i zachrypnięty. - Nie tego chciałem.
- W takim razie dlaczego... - Urwała, kiedy nagle odwrócił ją twarzą
do siebie. - Niech pan przestanie.
- Wykorzystuję okazję. - Opuścił głowę tak, że jego usta były tuż
obok jej. - Zanim ty wykorzystasz mnie.
Kręciło się jej w głowie.
- Wykorzystam? Jak?
- Ciągnąc to przesłuchanie.
Jego usta przykryły jej. Och, smakował winem i przyprawami. Jęk
uwiązł jej w gardle, zacisnęła mu ręce na ramionach. Z prymitywnym
warknięciem żądzy podniósł ją i przycisnął do balustrady. Jego palce
odnalazły ciasno spięty kok na jej karku. Z koka wypadły szpilki, a
włosy rozwiał wiatr.
Wciągnęła powietrze, gdy książę uniósł głowę.
- Co pan zamierzał?
Z uśmiechem wsunął swoje wielkie ręce pod jej kurtkę. Jego dłonie
prześlizgnęły się pod jej koszulą i pancerzem i przykryły piersi.
Kciukami musnął jej sutki.
- Ssać je. A potem zamierzam lizać cię między nogami, dopóki nie
dojdziesz w moich ustach.
Kolana się pod nią ugięły. Mina zacisnęła mocno uda, czując, że
zaczyna robić się wilgotna... z powodu jednego pocałunku i kilku słów.
Przechyliła się w jego stronę i - niech rozgwieżdżone nieba mają ją
w swojej opiece - zbliżyła twarz do jego twarzy.
- Niech mi pan opowie o wieży. Co pan zamierzał? Zacisnął szczęki
i pomyślała, że odmówi odpowiedzi. Ale
schylił głowę i przyłożył usta do jej ucha.

262
- Nie myślałem o naniterach. Nie myślałem o nikim. Myślałem
tylko o zadaniu Ordzie tak mocnego ciosu, jak to tylko możliwe. Ale
tak, gdybym zatrzymał się, żeby pomyśleć, chciałbym, żeby wszystko
stanęło w ogniu. Chciałem zniszczyć wszystko. Ale nie zdawałem
sobie sprawy, co to oznacza. Nie, dopóki nie zobaczyłem, co zrobiłem.
Wciąż jeszcze za to płacę.
Co? Pojęła większość z tego, co powiedział, ale nie rozumiała, co
znaczyła ta ostatnia część.
- Jak pan za to płaci? Dlaczego?
Całował ją, dopóki nie wczepiła się w niego i nie straciła tchu.
Wsunął jej ręce pod pupę i podniósł, przyciskając do siebie. Poczuła
twardy nacisk jego erekcji i pragnienie rozlewające się między udami.
Wszystkimi siłami powstrzymywała się przez objęciem go nogami i
ujeżdżeniem jego grubej męskości.
Trahaearn jęknął w jej kark.
- Zaproś mnie do swojej kabiny, Mino. -Nie.
- Nie musisz się niczego bać. Nie na sterowcu. Bądź ze mną. -
Podniósł głowę i spojrzał jej w oczy. - Myślałaś o tym?
Tak. Nieustannie.
- Nie muszę. Moja odpowiedź zawsze będzie taka sama. Ponieważ
to jedyna rozsądna odpowiedź.
Zamknął oczy i pozwolił jej ześlizgnąć się po jego ciele, jej stopy
dotknęły pokładu.
- W takim razie chodźmy. Odprowadzę cię do kabiny.
Podniósł jedną z latarni, zszedł pierwszy po drabinie i przytrzymał
ją dla Miny, kiedy schodziła. Szedł za nią korytarzem prowadzącym do
jej pokoju. Słaba poświata księżyca wpadająca przez iluminatory nie
wystarczyła do orientacji w jej kabinie i jedyne światło dawała latarnia
Trahaearna. Mina odwróciła się do niego.
- Muszę znaleźć zapalniczkę, żeby zapalić lampę.
Książę kiwnął głową. Szybko przeszukała biureczko, szukając
zguby. W kabinie zrobiło się jaśniej, a drzwi się zamknęły.

263
Płomień zamigotał, kiedy Trahaearn postawił latarnię na stoliku.
Mina zamarła.
- Wszedł pan, żeby pomóc mi szukać? - Nie spojrzała na niego.
- Nie. - Objął ją w talii. - Korzystam z okazji, żeby cię przekonać do
zmiany zdania.
Zatem ona przekona się, jak długo jest się w stanie opierać. Niezbyt
długo. On jej pragnął. I, na rozgwieżdżone niebo, ona pragnęła jego.
Z rozmysłem odwróciła się twarzą do księcia, kiedy przyciągnął ją
do siebie. Uniósł ją, przyciskając do twardej ściany swojej piersi, i
zawładnął jej ustami kolejnym pocałunkiem, wygłodniałym, wil-
gotnym i gorącym. Tak gorącym. Poddała się tej nawałnicy, łapiąc go
za ramiona i próbując sięgnąć dalej, wciągnąć go dalej w głąb siebie.
Oplotła nogi wokół jego bioder.
Z gardłowym jękiem Trahaearn podniósł głowę. Wbił rozpalone
spojrzenie w jej oczy, oddychając urywanie.
- Nie chcę się z tobą pieprzyć - obiecał. - Nie, kiedy oboje jesteśmy
pijani. Nie zrobię tego. Chcę tylko poznać twój smak.
Smak, tak. Nachylił się nad nią, obsypując jej gardło gorącymi
pocałunkami. Złapała go za włosy i z powrotem przyciągnęła jego usta
do swoich. Jego mięśnie napięły się między jej nogami, kiedy uniósł ją
i zrobił krok. Uderzyła plecami o ścianę obok iluminatora. Wybuchł w
niej ogień, kiedy jego sztywny penis naparł na jej uda. Przerwała
pocałunek, wyginając się w łuk i gwałtownie łapiąc powietrze.
A potem znowu przywarła do jego ust, chcąc jeszcze raz poczuć
jego smak. Na niebiosa, tak bardzo tego pragnęła. Zsunęła surdut z
jego szerokich ramion. Książę rozpiął jej kurtkę i odkrył ramiona,
zaśmiał się, kiedy zobaczył jej koszulę i pancerz. Ona też próbowała
się roześmiać, ale była głodna smaku jego warg, jego szyi. Odmówił jej
obu, łapiąc za brzeg jej koszuli. Przeciągnął jej materiał przez głowę,
klamry szybko ustąpiły jego palcom i kolczuga opadła na podłogę z
głuchym grzechotem. Ściągając w dół szeroki dekolt jej halki, obnażył
jej piersi,

264
ukazując je swoim oczom. Oddychając ciężko, Mina patrzyła, jak
jego twarz ciemnieje z żądzy.
Jego pożądanie nie może być tak silne jak jej. Nie dostrzegała w
nim żadnego strachu, a jej własny narastał i przerażał.
- Mino - wychrypiał. Przesunął ręce na jej biodra i zakwiliła, kiedy
przesunął swój członek tam, gdzie była taka mokra, taka gorąca i
nabrzmiała.
- Wypełniłbym cię tutaj. Tak głęboko.
Och, jak ona tego pragnęła. Odrzuciła głowę do tyłu, opierając ją o
ścianę.
- Ale nie teraz. - Nachylił się. - Teraz nareszcie poznam twój smak.
Rozchyliwszy wargi, patrzyła jak przesuwa językiem po jej sutku.
Zazwyczaj miękkie, teraz jej piersi sterczały twarde jak naboje.
Krzyknęła, gdy włożył sobie sztywny wierzchołek do ust, ciągnąc i
ssąc. Ogarnęła ją niekontrolowana żądza. Zakołysała biodrami.
Trahaearn zacisnął dłonie na jej pośladkach, przytrzymując ją mocno
nad swoją nabrzmiałą męskością.
Podniecenie zaróżowiło jego policzki, kiedy uniósł głowę. Wydał z
siebie chrapliwy dźwięk, jakby widok jej naprężonych i stojących
sutków pobudzonych ssaniem sprawił mu przyjemność. Przeniósł
uwagę na prawą pierś, ssąc i ciągnąc, a Mina znowu niemal się w tym
zatraciła, zatapiając palce w jego włosach, nic nie mogąc poradzić na
wydobywające się z jej gardła jęki pożądania i przyjemności.
Wrócił do jej ust po kolejny mocny i namiętny pocałunek.
Doskonałej jakości wełna jego kamizelki ocierała się o jej wilgotne
sutki. Wciąż była na wpół ubrana, mimo że była tylko w spodniach i
halce, która niczego nie ukrywała. A jej spodnie miały rozpięte guziki,
choć nie wiedziała, kiedy albo jak to się stało, ani nawet czy sama to
zrobiła.
- Potrzebuję więcej. - Spojrzał w jej oczy pełnym pożądania
wzrokiem. - Chcę poznać smak całej ciebie, Mino. Chcę się ciebie
napić. Jesteś dostatecznie wilgotna?

265
Zadrżała. „Zamierzam lizać cię między nogami, dopóki nie
dojdziesz w moich ustach". A ona była taka mokra, tak bardzo
pragnęła, tak bardzo potrzebowała.
- Tak. - Jej oddech był urywany. - Tak.
Zaczął całować jej gardło, powoli przesuwając się w dół. Między
jej piersiami. Jej stopy dotknęły podłogi i oparła się ramionami o
ścianę, patrząc, jak Trahaearn opada przed nią na jedno kolano.
Przycisnął usta do jej brzucha. Złapał za pas jej spodni. „Lizać cię
między nogami".
Poczuła obezwładniającą potrzebę, większą niż wszystko, co
kiedykolwiek czuła - z wyjątkiem jednego razu. Jak on to robił? Nagle
poczuła, że nie może oddychać. Strach ścisnął ją za gardło i szybko
przerodził się w przerażenie. Zanurzyła palce w jego włosach, by go
zatrzymać.
- Już nie, Trahaearn. Proszę. Proszę.
To słowo ledwo przedarło się przez tłumiący wszystko inne szum w
jego głowie. Boże, pożądał jej. Nie spodziewał się, że zawładnie nim
takie podniecenie, rozpalając go bardziej niż wypite wino. Nie
wiedział, że pożądanie może aż tak nim zawładnąć.
Ale tylko z jej powodu. Tylko Miny.
- Proszę - powtórzyła, i tym razem usłyszał strach w jej głosie.
Da jej to, o co prosi. I pokaże jej, że może o nią zadbać, że nie ma
powodu, by się bała. Ściągnął jej spodnie z bioder i gładkich ud i
ścisnęło go w piersi. Nawet w przytłumionym świetle latarni jej krótkie
pantalony wyglądały na pocerowane i znoszone. Poczuł ból, gdy
pociągnęła go za włosy. Pocałował ją przez wytartą bawełnę, próbując
ukoić jej strach. Niedługo podaruje jej jedwabie i koronki. Pociągnął w
dół jej pantalony i jęknął.
- O nie, nie. Proszę. - Znowu pociągnęła go za włosy. - To za bardzo
przypomina rankor. Za bardzo tego pragnę.

266
Widział to. Kępka czarnych włosów pokrywająca jej kobiecość nie
była żadną barierą dla jego spojrzenia, była wilgotna, różowa i
zarumieniona z podniecenia. Znowu pociągnęła go za włosy, więc
przycisnął jej ręce do ściany, bo podrapała go do krwi. Nie trzeba go
poganiać. Ona pragnie, a on jej to da. Nie mógł się doczekać, żeby jej
to dać. Jej piżmowy zapach zagrażał Rhysowi utratą zmysłów, bardziej
oszałamiający niż jakiekolwiek perfumy, jakiekolwiek wino.
Mina zakwiliła spanikowana. Rozumiał jej strach. Pierwszy raz tak
obnażona. Pierwszy raz tak bezbronna. Jednak on jej nie skrzywdzi.
- Nie bój się.
- Proszę, Trahaearn. Już nie. Nie mogę tyle czuć, nie mogę... Ale
mogła. Przykrył ustami jej kobiecość i jej smak rozlał się
na jego języku. Jęknął, słysząc jej cienki krzyk, jej elektryzującą
reakcję. Szarpnęła biodrami. Zacisnęła dłonie, wbiła paznokcie w jego
ręce. Mimo że przycisnął jej nadgarstki do ściany, a spuszczone
spodnie krępowały ją w udach, udało jej się wygiąć. Rhys podążył za
nią, odszukując każdą kroplę, liżąc ja między miękkimi wargami.
Krzyknęła, kiedy zaczął ssać nabrzmiałą łechtaczkę. Mina wygięła się
w łuk i znowu była taka wilgotna, mógł ją lizać i smakować.
Napierał nieustępliwie, rozkoszując się każdym stłumionym
krzykiem, każdym płaczliwym jękiem. Próbowała go odepchnąć,
jakby tej przyjemności było zbyt wiele, ale trzymał ją mocno, dopóki
nie zesztywniała i nie zadrżała, a jej ciało nie zapulsowało pod jego
językiem.
Triumfując, delikatnie lizał, dopóki jej dreszcze nie ustały. I mimo
że jego penis aż bolał, Rhys nie zaniesie jej do łóżka. Niech go piekło
pochłonie, nie wiedział nawet, czy będzie w stanie wstać, teraz kiedy
wino przeniknęło do krwi i zmąciło mu myśli, wino i uzależniający
smak Miny. Aż kręciło mu się od niego w głowie. Zrobiłby wszystko w
zamian za kolejny kęs. A ona tak bardzo go pragnęła. Może przyjmie
więcej.

267
Podniósł oczy i jego serce zamarło.
Na jej twarzy nie było pożądania. Żadnej ekstazy, żadnego
zadowolenia. Tylko łzy. Wstrząs.
O, Chryste, nie. Nagle jak cios w brzuch uderzyło go zrozumienie.
Jej protesty nie były tym, czym mu się wydawały. A to nie było
kochanie się z nią.
- Mino. - Jego głos był ochrypły. - Myślałem...
- Puść mnie.
Jej głos wypełniała furia. Natychmiast opuścił ręce, uwalniając jej
nadgarstki. Zanurkowała po broń. Nie widział, który z pistoletów
złapała. Mógłby ją powstrzymać.
Ale teraz musiał zapłacić za zbyt wiele.
Przyłożyła lufę do jego szyi i pociągnęła za spust.
***
Oszołomiona Mina patrzyła, jak Trahaearn pada nieprzytomny na
podłogę. Osunęła się na podłogę obok niego, oparta plecami o ścianę.
Nie mogła zacząć szlochać. Nie mogła sobie pozwolić, by czuć
cokolwiek.
Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Pokój zawirował. Nie mogła jasno
myśleć. On też nie myślał. Jego szok, kiedy na nią spojrzał, był
szczery. „Oboje jesteśmy pijani". I, na jasne gwiazdy, była taka głupia.
Schowała twarz w dłoniach. Rozcieńczone miodowe wino jej na to nie
przygotowało.
Nie mogła zostać tu, na podłodze. Wstała i naciągnęła spodnie na
ciało, które wciąż było gorące, mokre i wrażliwe. Drżały jej palce,
kiedy wkładała halkę w spodnie i zapinała pancerz. Musiała wyciągnąć
swoją koszulę spod kolana Trahaearna, prostując się, niemal się
przewróciła. Czując zawroty głowy, oparła ręce o łóżko i zastanawiała
się, czy za chwilę nie zwymiotuje, ale tak się nie stało.
Spojrzała na nieprzytomnego mężczyznę, zajmującego niemal całą
wąską podłogę. Pokład został wypolerowany piaskiem. Może da radę
zaciągnąć go do jego kabiny. Przykucnąwszy, wsunęła ręce pod jego
ramiona i spróbowała go podnieść. Nawet

268
napinając wszystkie mięśnie, ledwo mogła go ruszyć i szybko
znowu zrobiło jej się niedobrze i zakręciło w głowie.
Poddała się i przykryła go kocem. Ledwo mogła uchylić drzwi bez
uderzenia go w głowę. Przecisnęła się bokiem i przeszła na drugą
stronę korytarza.
Kabina księcia była pusta - Scarsdale musiał jeszcze być z Lady
Korsarz. Poznała czerwoną kamizelkę rzuconą w nogach jednej z koi.
Trahaearn miał ją wcześniej na sobie. Podeszła i położyła się w łóżku
Żelaznego Księcia.
Prawdopodobnie on nie tak to sobie wyobrażał.
Ona też nie tak to sobie wyobrażała.
Nagle wyczerpana zamknęła oczy. Pod powiekami pojawił się
obraz jego ust na jej kobiecości. Wcisnęła dłoń między nogi, próbując
odegnać wspomnienie jego ust i języka. Jej przerażenie wydawało się
teraz niemal snem, zostawiając tylko żądzę... i życzenie
bycia kimś innym, kimś, kto mógł pozwolić sobie na uczucia.
***
Obudziły ją czyjeś kroki i światło lampy. Czując suchość w ustach i
ból głowy, Mina otworzyła oczy i zmrużyła je z powodu blasku.
Scarsdale, wciąż mając na sobie spodnie, stał po drugiej stronie kabiny,
plecami do niej. Ściągnął koszulę. Minie zaparło dech.
Plecy miał pokryte starymi bliznami. Białe, wypukłe blizny
przecinały jego skórę, układając się w łatwo rozpoznawalny wzór
sznurów i supłów dziewięciorzemiennego bata.
Z szeroko otwartymi oczami inspektor uniosła się na łokciu.
Scarsdale zerknął przez ramię - a potem jeszcze raz, odwracając się i
zasłaniając pierś koszulą jak zawstydzona matrona.
- Pani inspektor!
Musiała zmusić swój umysł i język do pracy. -Tak.
Szybko z powrotem wciągnął koszulę.
- Dlaczego nie jest pani u siebie? Gdzie kapitan?
- Na podłodze w mojej kabinie. Nie mogłam go ruszyć.

269
- On nigdy tyle nie pije. Powinienem był... Chryste. - Na jego
twarzy pojawiły się troska i nieufność. - Czy on...?
- Nie. Strzeliłam do niego. Niepokój zastąpił troskę.
- Czym?
- Opium.
- No to jest udupiony. - Nawigator westchnął i przeciągnął dłonią
po włosach. - Będzie nieprzytomny przez większość poranka.
Wspólnie może bylibyśmy w stanie go tu przyciągnąć, ale nie damy
rady położyć go do łóżka. Zostawimy go tam?
- Ja już to zrobiłam - odpowiedziała. Niespodziewanie się zaśmiał.
-Najwyraźniej. I proszę mi wybaczyć, że to mówię, ale wygląda
pani potwornie. Nie sądzę, żeby mogła pani wstać, a co dopiero
ciągnąć kogoś gdziekolwiek.
Podejrzewała, że lepiej wiedział, co można, a czego nie można
robić po alkoholowej libacji.
- Podzielam pana zdanie.
Z kolejnym westchnieniem usiadł na swoim łóżku.
- Normalnie zaproponowałbym, że będę spał w pani kabinie. Ale
myślę sobie, że zostawiła pani odsłonięty iluminator?
-Tak.
Scarsdale kiwnął głową.
- Nie będzie pani przeszkadzała moja obecność?
- Nie. Będę udawać, że jest pan moim bratem. Jego zęby mignęły w
uśmiechu, kiedy się kładł.
- Ma pani jeszcze jedną strzałkę z opium?
- Na biurku w mojej kabinie. Obok iluminatora.
- Szlag. W takim razie nie warto.
Patrzyła na niego. Odwrócił się, by zgasić lampę, i zobaczył, że go
obserwuje. Na jego twarzy odmalował się ironiczny wyraz, zanim w
pokoju zapadła ciemność.
- Może mnie pani zapytać, co się stało z moimi plecami - po-
wiedział.

270
Niech to.
- To było aż tak oczywiste?
- Tak. Ale zawsze jest. A potem ludzie zazwyczaj rzucają jakąś
dowcipną uwagę o tym, jak trafny jest mój tytuł grzecznościowy.
Scarsdale, Dolina Blizn. A jednak nie wydawało się to aż tak
dowcipne, kiedy usłyszałem to po raz trzeci. - Usłyszała, jak trzeszczy
jego koja, gdy z powrotem się kładł. - To był mój pierwszy rok na
stanowisku nawigatora na „Trwodze". Kapitan kazał mnie wychłostać.
- Trahaearn to zrobił? - Poczuła mdłości. - Dlaczego?
- Chciałem popłynąć na Antyle. Kapitan wyznaczył kurs na
libereńskie wybrzeże i nie zamierzał zmienić planów. Więc podałem
sternikowi zły kurs.
- Ukradł pan jego statek! - rzuciła osłupiała.
- Tak. Dość szybko to odkrył. Zapytał mnie dlaczego, a ja mu
powiedziałem. Potem kazał mnie wychłostać na oczach całej załogi.
Powinien się cieszyć, że został tylko wychłostany. Trahaearn
powiedział jej, że dobry kapitan daje drugą szansę, ale próba odebrania
mu statku to zupełnie inna sprawa. Nawigator miał szczęście, że nie
został powieszony.
- Dlaczego pan tak ryzykował?
- Usłyszałem, że Hunt jest na Antigui. A kiedy wreszcie byłem w
stanie wyjść z okrętowej izby chorych, dowiedziałem się, że kapitan
jednak popłynął na tę wyspę. Ale Hunt już opuścił port.
Mina zapatrzyła się w ciemność. Trahaearn niemal zamordował
Madame, gdy ta powiedziała, że oddała „Trwogę" Huntowi. A
Scarsdale ryzykował życiem, próbując go wytropić. Jaki człowiek
mógł wywołać tak ogromną nienawiść? Jaki człowiek trzymał teraz w
rękach życie Andrew?
- Dlaczego pan go ścigał?
Nawigator się nie odezwał i jedynym dźwiękiem w kabinie był
odległy syk pary w silnikach.

271
W końcu powiedział:
- Będzie lepiej, jeśli poczeka pani z wysłuchaniem tej historii, aż
uspokoi się pani żołądek.

272
Rozdział 11

Kiedy Mina ponownie się obudziła, Scarsdale jeszcze spał. Przeszła


przez korytarz, przygotowując się na możliwość, że Trahaearn leży w
środku, ale jej kabina była pusta.
Czując ulgę, umyła się i ubrała, a potem wyszła na pokład. Słońce
było już wysoko, a na pokład padał cień balonu. Nie widziała nigdzie
księcia. Fox stał samotnie w pobliżu platformy załadunkowej, z
przypiętym do pleców skrzydlatym wynalazkiem. Mina wyjrzała przez
burtę. Lecieli nad mokradłami, które wzdłuż i w poprzek przecinały
muliste kanały. Zielona roślinność niemal zupełnie pokrywała
rozpadające się kamienne ruiny. To pewnie Wenecja - a raczej to, co z
niej zostało.
Rozległ się dzwonek. Mina rozejrzała się, a Lady Korsarz gestem
przywołała ją na rufę. Gdy tylko Mina dotarła do osłony przed
wiatrem, Yasmeen powiedziała jej:
- Przerzuca węgiel.
Mina zmarszczyła brwi, zastanawiając się, czy źle usłyszała z
powodu szumu wiatru i silników. -Co?
- Zastanawiała się pani, gdzie jest kapitan. Przerzuca węgiel w
maszynowni.
Och. Ale...
- Dlaczego?
- Ponieważ nie ma gdzie pójść. - I jakby to była wystarczająca
odpowiedź, Yasmeen odwróciła wzrok. Zmrużyła oczy, widząc Foksa
idącego w ich stronę.

273
W czarnej koszuli, bryczesach, ze skórzanymi ochraniaczami na
ramionach i szyi, łowca przygód zamienił kolor na rzecz broni. W ręku
miał łuk, dwie maczety były zatknięte za skrzydła. Miał przypięte
kabury na biodrach i na plecach. Do ud przywiązał noże, a cztery inne
miał schowane w butach. A kiedy wiatr odchylił jego rękaw, Mina
zobaczyła, że na przedramionach miał przywiązane mechanizmy
wyrzucające długie na stopę ostrza.
Przywitał Minę, zanim skinął głową Yasmeen.
- Trzy tygodnie, pani kapitan. Będę stał na szczycie tej ruiny w
południe.
Inspektor spojrzała w miejsce, które wskazał ręką. Kupa gruzu była
najwyższym punktem w okolicy. Łatwo będzie zobaczyć go z
powietrza... i z ziemi.
- O rany. - Unosząc brew, Mina odwróciła się do niego. -Życzę
panu powodzenia.
Fox zaśmiał się i ukłonił, posyłając jej swój beztroski uśmiech.
- Dziękuję, pani inspektor. - Wciąż się uśmiechając, zwrócił się do
Lady Korsarz. - Niech się pani nie spóźni. Zombi szybko się wspinają.
Yasmeen przyjrzała mu się leniwie, jakby decydowała się, czy
obrazić się za sugestię, że może nie przybyć na czas. Musiała
zdecydować, że nie.
Kiwnęła głową.
- Będę tutaj. I ja także życzę panu powodzenia.
Chociaż było to wyraźne pożegnanie, Fox nie odszedł. Wahając się,
spojrzał najpierw na Minę, a potem na Yasmeen.
- Kapitan Korsarz, musi mi pani pozwolić wyjaśnić...
- Nie! - Najemniczka uciszyła go. Machnęła ręką, jej oczy
pociemniały z gniewu. - Będę tu za trzy tygodnie. Zabiorę pana z
powrotem do Anglii. Zapłaci mi pan resztę umówionej sumy.
Pieniądze to jedyne, czym się wymienimy, panie Fox, gdyż nie mam
ochoty usłyszeć już ani jednego pańskiego słowa.

274
Zacisnął szczękę, skłonił się sztywno i odmaszerował szybkim
krokiem. Ogłuszona nagłą zmianą w ich zachowaniu, Mina patrzyła
jak łowca przygód zawiesza sobie wokół talii mały chlebak, wskakuje
na górną część nadburcia i wyskakuje ze sterowca.
Yasmeen odetchnęła nierówno i zawołała:
- Proszę odpalić działo, panie Siegel!
Z wytrzeszczonymi oczami Mina spojrzała na dziób, gdzie w
górnej części nadburcia zostało osadzone działo szynowe. Silniki
buchnęły i upiorny jęk rozdarł powietrze, gdy generator elektryczny się
ładował.
Nie mogła powstrzymać przerażenia.
- Strzela pani do Foksa?
- Co? - Yasmeen odwróciła się na pięcie. Zmarszczyła brwi i przez
dłuższą chwilę gapiła się na inspektor, po czym wybuch-nęła
śmiechem. Pokręciła głową. - To część naszej umowy. Robię hałas...
Wybuch dobiegający z dołu przerwał jej w pół słowa. Lotnicy
zebrani przy burcie zaczęli wiwatować, śmiejąc się i klepiąc po
plecach. Rozległ się kolejny wybuch i załoga rzuciła się do skrzyń z
bronią, wyjmując strzelby. Działo szynowe strzelało raz po raz,
bezgłośnie, słychać było tylko jęk generatora i wybuchy w dole.
-Robimy hałas, by odciągnąć zombi! - krzyknęła Yasmeen między
wybuchami. - Fox poszybuje tak daleko jak zdoła, podczas gdy zombi
będą biec tutaj, więc kiedy wyląduje, będzie miał do czynienia z
mniejszą ich liczbą. No i daje to mojej załodze tłum zombi, by
poćwiczyć strzelanie... i mniej ich zostanie w Europie!
Aha. Mina oblała się rumieńcem, a Lady Korsarz znów się ro-
ześmiała. Podeszła do skrzyni, wyjęła z niej strzelbę i rzuciła Minie.
Uśmiechnęła się.
- Jeśli trafi pani pięciu, zamiast Trahaearnowi, kabinę gościnną
oddam pani.

275
***
Kabina gościnna nie była tak duża jak kapitańska, jednak znalazło
się w niej dość miejsca na normalne biurko i łóżko, szafę i umywalkę -
i prywatną ubikację. Przeniesie swoich rzeczy zajęło Minie tylko kilka
minut. Wsuwała swoją walizkę pod łóżko, kiedy ciężkie kroki
sprawiły, że odwróciła się do drzwi.
W wejściu stał Trahaearn, jego spojrzenie przeniosło się z walizki
na otwartą szafę. Pył węglowy pokrywał jego skórę i zakasane rękawy
koszuli. Jego oczy był ciemne od emocji i gorące jak piekło.
- A więc wprowadziła się pani do mojej kabiny?
Z bijącym sercem Mina pokręciła głową. Niemal nie mogła mówić
z powodu ucisku, który czuła w piersi, więc odpowiedź wypowiedziała
cienkim, wysokim głosem.
- Kapitan mi ją oddała. Ogień w jego oczach przygasł.
- Rozumiem.
Tylko tyle powiedział. Mina czekała, aż wepchnie się do kabiny jak
zawsze, ale nie wszedł do środka. Nie wykorzystał otwartych drzwi.
Cisza trwała coraz dłużej i inspektor nie mogła jej znieść.
- Wasza Wysokość?
- Straciłem wczoraj głowę. - Jego poważne spojrzenie przykuło jej.
- Przysięgam pani, że już nigdy nie będę pił. Dopóki
zyję.
Wino tak ją ogłupiło, że ona też już nie powinna. Ale to nie alkohol
sprawił, że go pragnęła. To nie z powodu alkoholu ogarnął ją strach. I
to nie z powodu wina nie mogła go teraz zaprosić.
Próbowała nie żałować, że nie jest inaczej. Nic dobrego nie
przychodzi z walczenia z czymś, czego nie jest się w stanie zmienić - a
jej przeszłość jest jedną z tych rzeczy. Nie mogła usunąć rankorów ani
paniki, którą wywołała w niej żądza.
Wzięła się w garść.

276
- Przez całe życie? - powiedział energicznie. - Jestem pewna, że nie
ma takiej konieczności. Po znalezieniu „Trwogi" wrócimy do Londynu
i nie...
- To jest konieczne. - Jego głos był cichy i zacięty. - Nigdy nie
chciałem pani zranić czy przestraszyć. Nie myślałem jasno i nie
zdawałem sobie sprawy, że to robię. Przepraszam za to.
Chciała się roześmiać, ale nie potrafiła.
- Tylko za to?
- Nie żałuję, że zasmakowałem pani. - Jego wzrok padł na łóżko.
Ponury uśmiech przemknął przez jego usta. - Choć może powinienem.
Mina też nie żałowała. Jednak nie powiedziała tego. Książę znowu
spojrzał jej w oczy. Po kolejnej niekończącej się chwili cicho wyszedł.
***
Wody Morza Śródziemnego miały kolor bardziej zielony niż
Kanału Angielskiego. Mina obserwowała barki Ordy przepływające
daleko w dole, wiozące zbiory z Europy do portów w Oriencie, gdzie
miały zostać załadowane na statki, by popłynąć na wschód, do serca
imperium. Słońce zachodziło, kiedy zbliżali się do północnego
wybrzeża Afryki i barki zostały zastąpione przez sterówce kursujące
między otoczonymi niedostępnymi murami miastami Egipt i Maroko,
wciąż pod okupacją Ordy. Minie serce podchodziło do gardła, kiedy
dostrzegała każdy nowy statek, jednak „Lady Korsarz" przeleciała nad
morzem i wybrzeżem nie niepokojona. Inspektor podziwiała widoki,
dopóki nie zapadła noc, uniemożliwiając dalsze obserwacje.
Książę niemal się nie odzywał podczas kolacji. Może spędził ten
czas, obserwując ją; Mina nie była pewna. Skoncentrowała się na
swoim talerzu, planując uciec z kabiny kapitan tak szybko jak tylko się
da. Dlatego też, kiedy skończyła kolację, z pewnym niepokojem
przyjęła słowa Scarsdale'a.
- Jest pani gotowa posłuchać o Huncie?

277
Podniosła wzrok. Trahaearn rzeczywiście się jej przyglądał, ale
teraz odwrócił się, by gniewnie spojrzeć na przyjaciela. Yasmeen
jęknęła.
-Znowu? Opowiadasz tę historię zawsze jak jesteś zalany w pestkę,
a teraz ci do tego daleko.
- Zatem sprawię, że będziesz mruczała, kiedy będę opowiadał. -
Scarsdale przyciągnął do siebie najemniczkę. Zauważywszy minę
księcia, dodał: - Inspektor widziała blizny, kiedy spała wczoraj w
twojej koi. Powiedziałem jej, skąd je mam, i obiecałem opowiedzieć
resztę.
Na ustach Trahaearna znowu na chwilę pojawił się znajomy ponury
uśmiech.
- Rozumiem - stwierdził i sięgnął przez stół po srebrną cyga-retnicę
Yasmeen i zapalniczkę.
Lady Korsarz obserwowała go ze złośliwym uśmieszkiem.
- Tym razem nie będziesz ich potrzebował?
- Jestem pewien, że będę. - Wyciągając się na otomanie, wy-
prostował lewą nogę i oparł łokieć na zgiętym prawym kolanie.
Przyjrzał się Minie przez kłąb dymu i wyraz jego twarzy stał się
chłodny i obojętny. - Ale zamienię jedną potrzebę na inną.
Z trudem odwzajemniła jego spojrzenie bez ujawniania bólu, który
ścisnął ją w piersi. Co za głupota, tak się czuć. Nie chciała jego uwagi.
Choć podejrzewała, że nikt nie chciałby się dowiedzieć, że może
zostać zastąpiony tytoniem zawiniętym w papier.
Spojrzała z powrotem na Scarsdale'a i tylko jej zdeterminowanie,
by nie ujawniać swoich uczuć, pozwoliło jej ukryć szok. Leżał na boku
z Yasmeen rozciągniętą przed nim na plecach, z głową na poduszce i
zaciągającą się leniwie cygaretką. Gładził ręką jej brzuch pod luźną
koszulą. Na oczach Miny i Trahaearna.
Jej szok zamienił się w dyskomfort. Nie była pruderyjną panienką z
Manhattanu, ale nie przywykła też do takiej ostentacji, nawet tej, której
celem wydawała się po prostu fizyczna, nie seksualna, przyjemność.
Mina podniosła szklankę z zimną wodą

278
cytrynową, żałując, że to nie wino. Wczoraj czuła się tak swo-
bodnie. Nigdy nie mogłaby czuć się bardziej nie na miejscu niż dzisiaj,
wśród tych ludzi, dla których pławienie się w luksusie i oddawanie
seksualnym rozkoszom było równie naturalne co oddychanie.
Nie mogła się rozluźnić nawet na tyle, by oprzeć o poduszkę.
- Hunt? - podpowiedziała, siedząc prosto i sztywno.
- Od czego by tu zacząć? - Wzrok Scarsdale'a stał się nieobecny. -
Ach, tak. Po tym, jak kapitan się zbuntował i pozwolił Huntowi uciec z
„Trwogi"...
- Porzuciłem go - przerwał Trahaearn. - Gdybym wiedział, jaki
naprawdę jest, zabiłbym go. Ale zawsze znajdzie się jakiś tchórz
gotowy wykonać wszystkie rozkazy przełożonego, nieważne jak one
brzmią. Myślałem, że taki właśnie był: tchórzliwy. Nie wiedziałem, że
jest równie zły jak Adams.
- Gorszy niż Adams, ponieważ jest śliskim typem, który ma
dostatecznie dużo bogatych przyjaciół winnych mu przysługę, żeby
zawsze wykpić się od stryczka lub więzienia. Właśnie to zrobił po
sądzie wojennym. - Roztargnionym ruchem Scarsdale objął Yasmeen
w talii, przesuwając koszulę i odsłaniając kilka cali oliwkowej skóry.
Mina zajrzała do swojej szklanki. - Ale wtedy nie wiedziałem o buncie.
Nie, byłem daleko, pomagając Liberé walczyć z przeklętymi
Francuzami.
- Lubię Francuzów - powiedziała Yasmeen.
- Lubisz ich pieniądze.
- O, tak.
Nawigator roześmiał się, po czym ciągnął dalej.
- Wylądowałem we francuskim więzieniu na Antylach. Hunt
również, ale jako jeden z grupy najemników, których Colbert wynajął
do nadzorowania tego miejsca.
Mina podniosła wzrok.
- Na Kamiennej Wyspie?
Kiwnął głową. Yasmeen przekręciła się, kładąc mu głowę ramieniu
i głaszcząc go po piersi.

279
- Wszystko, co pani słyszała o tym więzieniu... było sto razy gorzej.
Pieniądze, które Colbert dawał najedzenie, ubrania i leki, trafiały
prosto do kieszeni Hunta. - Wykrzywił usta i sięgnął po swojego
drinka. - Więzienie było przeludnione. Dwadzieścia tysięcy ludzi w
miejscu zaprojektowanym, by pomieścić pięć tysięcy. Rzeki fekaliów i
rosnące stosy gnijących trupów. Najmniejsze zadrapanie mogło zostać
zainfekowane i...
- Pomiń robaki i wszystko, co jedliście - przerwała Yasmeen. -
Dopiero co zjedliśmy kolację.
Scarsdale kiwnął głową i pociągnął spory łyk z kieliszka. Milczał
przez długą chwilę po przełknięciu płynu, patrząc w kieliszek. - Hunt
zarabiał także w inny sposób. Przewoził więźniów statkiem przez
Atlantyk na Santa Luzię, jedną z Wysp Zielonego Przylądka,
położonych na zachód od afrykańskiego wybrzeża i dostatecznie
daleko od Złotego Wybrzeża, żeby nikogo to nie obchodziło.
Niepewna, co to miało znaczyć, Mina potrząsnęła głową.
- Nikogo to nie obchodziło?
- Nawet Złote Wybrzeże ma swoje zasady - wyjaśnił Traha-earn. -
Prawa, które są znane, nawet jeśli nie zostały nigdy spisane. Nie
dopuszczają do umieszczania więźniów i zombi razem na jednej
wyspie i pobierania pieniędzy od bogaczy, którzy płacą, żeby na nich
polować.
Barbarzyństwo.
- Co za ludzie mogliby robić coś takiego?
- Ci, którzy nie uważają, że zabijają ludzi - powiedział Scarsdale. -
Więc Hunt dał im Libereńczyków i nielicznych nanite-rów, którzy
mieli pecha wylądować w tym więzieniu. Tych lubił. Naniterzy są
silniejsi, więc dłużej wytrzymywali.
-1 dlatego wysłał tam pana? - Nie naniter, ale zainfekowany rejter
był równie silny.
Nawigator uśmiechnął się lekko.
- Wtedy jeszcze nie byłem zainfekowany. Wysłał mnie z innego
powodu.

280
-Ale... musiał wiedzieć, że odziedziczy pan tytuł Halifaksa. Kiedy
najstarszy syn markiza znika bez śladu, to nie przechodzi
niezauważone.
- Mogło. Ostatnie, co powiedział mi ojciec, to że jestem idiotą,
ryzykując życie na wojnie za półludzi. - Pokręcił głową. -Ale wracając
do opowieści... Hunt nie wysłał mnie tam, dlatego że byłem
zainfekowany. Nie, byłem dostatecznie głupi, by dać się przyłapać na
całowaniu kapitana marynarki.
Naprawdę? Mina sądziła, że oddziały marynarki składają się tylko
z mężczyzn... Och.
Zaskoczona, spojrzała na Trahaearna. Obserwował ją z chłodnym
rozbawieniem, jakby potwierdzał wnioski, do których doszła.
Ale...? Z pewnością nie mogła mieć racji. Nawet teraz Scarsdale
pocierał kciukiem piersi Yasmeen... chociaż oboje wydawali się nie
zauważać, że to robi. Po prostu patrzyli na siebie, z tym samym
uśmiechem, który mówił o długiej przyjaźni, zanim najemniczka nie
odwróciła się na brzuch, a on nie zaczął głaskać jej pleców.
Przyjaźń. I porozumienie, ponieważ Scarsdale miał coś do ukrycia.
Mina stłumiła ukłucie zazdrości. Jakież miał szczęście, że mógł to
ukryć. Że mógł żyć w społeczeństwie jak każdy, zamiast być
znienawidzonym po pierwszym spojrzeniu. Oddałaby niemal
wszystko, by móc zrobić to samo.
- Rozumiem - powiedziała miękko. - I kiedy was nakryto, Hunt
stwierdził, że jest pan czymś gorszym niż człowiek i wysłał pana na
wyspę. Kapitana marynarki też?
- Tak. Umieścili nas w labiryncie, a bogacze, którzy płacili
Huntowi, dostali stalopancerze i strzelby. Polowali na nas, zombi też...
ale jako dodatkową zachętę myśliwi otrzymywali zwrot kosztów, jeśli
zabili wszystkich więźniów, zanim zrobili to zombi. - Jego głos stał się
twardszy. - Thomas dostał kulkę w głowę na moich oczach.
Yasmeen ścisnęła jego rękę.
- Lepsze to niż zombi.

281
- Lepsze to niż zombi. - Stłumione echo, a po nim kolejny spory łyk.
- Jak udało się panu uciec? Scarsdale poklepał bok swojej głowy.
-Nie mogę zgubić się w labiryncie, zwłaszcza takim, który
widziałem z góry, kiedy tam lecieliśmy. Stalopancerze spowalniają
ruchy. Podszedłem jednego z nich od tyłu, zabrałem mu broń i
rozwaliłem strażników pilnujących wyjścia z labiryntu. Schowałem się
na wyspie, poczekałem do zmroku, znalazłem łódź i dopłynąłem do
Złotego Wybrzeża. Gdy tylko opowiedziałem, co się tam dzieje, Targ
Kości Słoniowej zajął się wyspą.
- I Hunt został aresztowany?
- Nie. - Trahaearn sięgnął po kolejną cygaretkę. - Na targu nie ma
policji. Nie ma aresztowań. Władze targu zniszczyły wyspę. Spaliły ją.
- A Hunt znowu się wymknął - powiedział Scarsdale. - Wróciłem na
wyspę, ale zaniedbania Colberta już się wydały, bulwersując opinię
publiczną Nowego Świata, a Francuzi próbowali zachować twarz.
Niedługo później poznałem kapitana i, zakładając, że wcześniej czy
później usłyszę, gdzie jest Hunt, zaciągnąłem się na „Trwogę" jako
nawigator.
- Nie zaciągnąłeś się. Grałeś w gry salonowe z zasłoniętymi
oczami, pijany w sztok, i zabrałem cię po prostu, bo chciałem cię mieć
na swoim statku.
Scarsdale uniósł kieliszek w toaście.
-1 wciąż mnie masz, kapitanie. Twoja najwspanialsza zdobycz.
Przez krótką chwilę oczy księcia zabłysły szczerym rozbawieniem.
- Tylko dopóki nie odzyskam „Trwogi".
Zdobycz, której zaproponował pracę, a nie miejsce w swoim łożu.
To samo na początku chciał zaoferować Minie.
Jednak zmienił zdanie. I nieważne, z jaką determinacją Trahaearn
walczył o wszystko, co chciał mieć, najwyraźniej nie dbał

282
o zatrzymanie swoich zdobyczy. Oddał okręt, żeby nie musieć
zabijać Madame. Mina została wymieniona na cygaretkę. Dobrze się
składa: najwyraźniej nie dbał o to, co miał.
- Po tym, jak Scarsdale powiedział panu, co zrobił mu Hunt,
i tak kazał go pan wychłostać?
Rozbawienie zniknęło z oczu księcia. -Tak.
- Ja bym go zabiła - powiedziała Yasmeen.
- Powinienem był zaciągnąć się na twój okręt - stwierdził na-
wigator. - W tamtych czasach śmierć wydawała się niezłym wyborem i
nie liczyło się dla mnie, czy to będzie śmierć Hunta, czy moja.
Pływanie na statku, którego kapitan chciał zniszczyć świat, wydawało
się najlepszym wyjściem.
- W takim razie zawiodłem cię. - Trahaearn uśmiechnął się blado.
- Jeszcze nie. Ale zacząłem tracić nadzieję. - Scarsdale ponownie
spojrzał na Minę. - Nie zobaczyliśmy ponownie Hunta aż do czasu na
krótko przed zniszczeniem wieży, kiedy zrzucił zombi z „Josephine"
na pokład rufowy „Trwogi".
Mina rozdziawiła usta.
- Kiedy na pokładzie była załoga? Kiedy wy tam byliście?
Scarsdale kiwnął głową i zaczął bawić się włosami Yasmeen,
owijając sobie wokół palca jeden z jej cieniutkich warkoczyków.
- Prosto na kapitana, który go zabił. Po tym wysadzenie wieży
wydawało się lepszym sposobem na zakończenie żywota. - Zaśmiał się
krótko i zerknął na przyjaciela. - Tylko ty mogłeś samobójczo porwać
się na coś takiego po ugryzieniu przez zombi i skończyć jako książę.
Zimne spojrzenie Trahaearna napotkało osłupiały wzrok Miny.
- Tak - potwierdził.
Gapiła się na niego, próbując to zrozumieć. Został ugryziony.
Zdrowy naniter nie umarłby natychmiast po ugryzieniu; to trwało kilka
dni. Wszakże jeśli został ugryziony, musiał być zainfekowany, kiedy
wykonał ten samobójczy atak na wieżę

283
i kiedy ją wysadzał, zamierzał dokończyć to, co zaczęły martwe
nanocząstki. Zatem dlaczego nie umarł?
- Nie uszy!
Wściekły syk zmusił Minę do oderwania wzroku od księcia. Po
drugiej stronie stołu Yasmeen usiadła gwałtownie i poprawiała
niebieską chustę. Inspektor dostrzegła postrzępiony czubek, zanim
jedwab przykrył górną część małżowiny.
- Przepraszam, skarbie. Byłem rozkojarzony. Udobruchana
najemniczka położyła się na brzuchu i Scarsdale
zaczął gładzić jej plecy. Były to niemal hipnotyczne, powolne koła
- i już nie tak szokujące. Teraz Mina cieszyła się, że mają siebie.
Łączące ich uczucie był pełne ciepła i oczywiste... a jako ludzie, którzy
mieli coś do ukrycia i którzy prawdopodobnie mieli równie małe
szanse na akceptację u innych co Mina, przynajmniej nie musieli
niczego ukrywać przed sobą nawzajem.
Jednak inspektor wciąż nie mogła się rozluźnić i teraz czuła się jak
podglądacz: patrząc i życząc sobie czegoś, co nigdy nie mogło być jej
udziałem. Musiała stąd wyjść. Ale nie mogła jeszcze się do tego
zmusić.
Szelest z boku sprawił, że spojrzała na Trahaearna. Przysunął się i
przyglądał się jej spod przymkniętych powiek.
- Chce pani tego? - powiedział miękko.
A więc widział, jak ona patrzy na Scarsdale'a i Yasmeen. Znowu na
nich spojrzała, ponieważ nie chciała, by wyczytał odpowiedź z jej
oczu. Czy chciała kogoś, kto będzie jej dotykał, nie tylko po to, by ją
podniecić, ale też ukoić? Ponieważ mu zależało i pragnął ją
uszczęśliwić? Nie tylko kochanek. Przyjaciel. Ktoś, kto potrzebował
jej z tych samych powodów, co ona jego. Taki mężczyzna, jakiego by
poślubiła, gdyby miała taką szansę.
Dawno temu zaakceptowała to, że dla niej nie będzie takiej szansy.
Ale czy tego chciała?
- Nie - skłamała i nareszcie znalazła w sobie dość siły woli, by
wyjść.

284
Rozdział 12

Na długo przed świtem Mina obudziła się w dusznej kabinie z


nocną koszulą owiniętą wokół talii, mrugając, by odgonić
wspomnienie snu, w którym Trahaearn brał ją na poduchach w kabinie
kapitańskiej, a Lady Korsarz i Scarsdale patrzyli na nich i śmiali się.
Wzburzona, mokra od potu i z podniecenia, podeszła chwiejnie do
toaletki i ochlapała twarz wodą.
Ubrała się przy wtórze niekończącego się sapania, dyszenia i
stukotania silnika, upewniając się, że klamry jej pancerza i kurtka są
dokładnie zapięte i starannie wygładzone. Mokre włosy nie dały się
ułożyć w gładki kok na karku, dopóki nie zużyła podwójnej ilości
spinek i nie spięła włosów tak mocno, że aż ciągnęły skórę na
skroniach. Na pokładzie było tak samo gorąco, ale przynajmniej suchy
wiatr chłodził twarz. Siedziała na dziobie przez większość dnia,
obserwując mijane krajobrazy. Pustynia to nie był po prostu piasek, jak
sobie zawsze wyobrażała. Były tam też skalne płaskowyże, klify i
spore obszary gołej, spalonej ziemi. Wszystko było żółte i brązowe, z
wyjątkiem plam zieleni w miejscach, gdzie płynęła woda lub gdzie
tworzyła rozlewiska. Mina przestała się wreszcie zalewać potem, gdy
pustynia zmieniła się w tereny porośnięte trawą, które zdawały się
łączyć w jedno niekończące się pole. Nie widziała żadnych zombi ani
ludzi, a nieliczne drzewa wznoszące się ponad trawami do
słońca-wyglądały na bardzo samotne.
I na przekór nazwie, którą nadano jej w Nowym Świecie i Anglii,
Mina nie mogła sobie wyobrazić, że ktokolwiek, kto odwiedził Afrykę,
mógł naprawdę nazwać ją Czarnym Lądem.

285
Dzień wlókł się powoli, a wszystko stawało się coraz jaśniejsze i
jaśniejsze, bolało nawet patrzenie na błękitne niebo.
Bolało też patrzenie gdzie indziej. Trahaearn spędził dzień, stojąc
na rufie w samej koszuli, w dłoni cały czas trzymał cygaretkę i za
każdym razem, kiedy Mina się obejrzała, wyraz jego twarzy stawał się
bardziej obojętny. Dlatego przestała się odwracać.
Męczył ją ciągły stukot silnika. Miała uczucie, że jest bardzo daleko
od domu, a jeszcze dalej od Andrew. Bardzo tęskniła za rodziną i tylko
siłą woli powstrzymywała się od płaczu. Nareszcie zbliżał się zachód
słońca i miała powód, by wrócić do swojej kabiny.
Kiedy chłodziła twarz wodą, odkryła, że jej skóra jest wrażliwa,
jakby poparzona. Nie był to powód do zmartwienia - nanity się tym
zajmą. Ale nie mogły sprawić, żeby Mina czuła się mniej zmęczona,
albo poprawić jej apetytu, kiedy zjawiła się służąca z tacą pełną
kawałków melona, sera i karafką wody cytrynowej z lodem.
- Kapitan Korsarz powiedziała, że pewnie będzie pani zbyt gorąco
w jej kabinie. Pomyślała, że będzie się pani lepiej czuła tutaj.
Inspektor podziękowała dziewczynie i poprosiła o przekazanie
podziękowań kapitan. Powolnymi ruchami przebrała się w koszulę
nocną, otworzyła iluminatory i położyła do łóżka. Silniki sapały i
dyszały. Patrzyła na pomarańczowe niebo, rozgrzana i zmęczona, nie
mogąc usnąć.
Kiedy na zewnątrz zapadła noc, Mina wreszcie zamknęła oczy.
***
Obudziła ją cisza. Usiadła, nasłuchując. Sterowiec się nie poruszał.
Sięgnęła po lampę.
- Żadnych świateł - z ciemności napłynął cichy głos Traha-earna.
Widziała tylko jego cień stojący obok łóżka, położył jej palec na
ustach. - Żadnego mówienia na głos. Tylko szept.

286
Kiedy kiwnęła głową, odsunął się. Wstała z łóżka z dziko bijącym
sercem.
- Co się dzieje?
Wziął ją za rękę. Dał jej chwilę, by się okryła, a potem poprowadził
ją korytarzem na główny pokład, pod bosymi stopami czuła ciepłe
deski. Wszystkie latarnie zostały zgaszone. Żagle zwinięte. Yasmeen
czekała na rufie w luźnej koszuli i z rozpuszczonymi włosami, ale
czubki jej uszu nadal zakrywała chustka. Blask księżyca ukazywał
tylko ciemność pod nimi, tam gdzie rozciągały się trawy.
- Czy to jakiś inny sterowiec? - Wyszeptała Mina, kiedy ona i
książę dotarli na rufę. - Piraci?
- Gorzej. - Podał jej lunetę i wskazał na wschód, gdzie świecił
księżyc w pełni. - Wyznawcy.
Nie widziała dokładnie kształtu rysującego się na ciemnym niebie.
Wyglądał jak kiść winogron położonych na talerzu.
-William Bushke nazywa je Nowym Edenem, to miasto stworzone
z połączonych sterowców. Jeśli zobaczy „Lady Korsarz", dołączy ją do
miasta. Nas też. A stamtąd nie można się wykupić.
Mrużąc oczy, Yasmeen przyglądała się unoszącemu w sporej
odległości miastu.
- Co Bushke robi tak daleko na zachód?
- Nie mam pojęcia.
- Gdzie lata zazwyczaj? - Mina opuściła lunetę.
- Twierdzi, że cały Ocean Indyjski to jego terytorium - powiedział
Trahaearn. - Krąży między Australią a terytorium Ordy na północy,
czasami lata na zachód aż do Madagaskaru. I przejmuje każdy
sterowiec, na który się natknie.
- Dlaczego?
- Dodaje je do swojego miasta. Górne pokłady służą im za ogrody,
niższe do mieszkania. Obiecuje raj, wszyscy mieszkańcy uczestniczą w
mszach, uprawiają ziemię i żyją w pokoju, a Bushke nie pozwala im
odejść.

287
Niemal jak Orda.
- Jak można pokojowo przejąć statek?
- To wyjątek od jego „pokoju". Są tacy, którzy zostali zmuszeni do
dołączenia do niego, ale ma też swoich oddanych zwolenników. No i
ma napędzane parą latawce, by zapewnić sobie większą siłę
przekonywania. Wylatują, okrążają sterowiec jak stado wilków i
zatrzymują w miejscu, dopóki nie nadleci miasto. Jedyny wybór jaki
zostaje, to opuścić statek lub zostać wziętym w niewolę.
Gdyby przed Miną postawiono taki wybór, bez wątpienia
opuściłaby statek.
- Skoro nikt stamtąd nie może uciec, skąd pan wie, jak wygląda
miasto wewnątrz?
Uśmiechnął się lekko.
-Ponieważ obiecał mi kiedyś fortunę za przeszmuglowanie relikwii
z Italii. Scarsdale i ja polecieliśmy wiatrakowcem, żeby je dostarczyć.
A Bushke nie pozwolił nam odejść.
Popatrzyła na niego z powątpiewaniem.
- Ale jest pan tutaj.
- No cóż, jest jedna droga ucieczki: można skoczyć. Między
modleniem się a plewieniem chwastów zbudowaliśmy szybowiec ze
szmelcu, który znaleźliśmy w mieście.
Yasmeen wysunęła cygaretkę ze swojej cygaretnicy, a potem
ściągnęła brwi, zirytowana, że nie może jej zapalić.
-1 to był ostatni raz, kiedy Scarsdale był w stanie wspiąć się wyżej
niż może podskoczyć bez uprzedniego opróżnienia butelki.
- Aha. - To dlatego. Mina zagryzła wargi ze współczuciem. -Został
ranny?
- Nie. Szybowiec zaczął się rozpadać w połowie drogi na dół, ale
dotarliśmy do brzegu - odpowiedział Trahaearn. - Wystarczyło mu
patrzenie, jak w czasie lotu odpadają kawałki skrzydeł. Ja byłem
natomiast zadowolony, że dotarliśmy do lądu. W wodzie idę na dno jak
kamień.

288
Mina podobnie, ale tylko dlatego, że nie potrafiła pływać. Nie miała
żelaza zamiast kości.
- A jednak był pan kapitanem pirackiego statku?
- Dopóki „Trwoga" unosi się na wodzie, ja nie muszę.
Jego szeroki uśmiech sprawił, że poczuła ucisk w żołądku, i zmusił
ją, by sama też się uśmiechnęła. Gdzie się podziała jego obojętność?
Teraz jej nie było - a Mina nie czuła się już zmęczona, chora i samotna.
Może jedno nie miało nic wspólnego z drugim. Nie wiedziała. Ale nie
chciała jeszcze wracać do kabiny.
Yasmeen jeszcze raz spojrzała przez lunetę, zanim ją opuściła.
- Leci na wschód, ale poczekamy do wschodu słońca, zanim
ponownie odpalimy silniki. Smuga spalin z naszego silnika byłaby
zbyt widoczna w blasku księżyca.
Mina spojrzała na biały balon.
- A balon nie?
-Gdybyśmy byli na południe od niego lub między nim a księżycem,
łatwo byłoby mu nas zobaczyć. Ale jest trochę chmur, więc
powinniśmy być bezpieczni.
Mimo tego zapewnienia, najemniczka najwyraźniej niczego nie
zostawiała przypadkowi.
- Jestem wykończona - powiedziała do Trahaearna. - Popilnujesz
jej?
Kiwnął głową.
- Zaopiekuję się nią.
- Trzech członków załogi trzyma wartę, dwóch z nich obserwuje
Nowy Eden. - Wskazała lotników stojących przy burcie. -Jakby co,
będą alarmować. Ale jeśli przymkną oczy na dłużej niż trwa
mrugnięcie, wywal ich za burtę. Część załogi śpi na dole obok silnika.
Jeśli Bushke zmieni kurs, krzyknij przez rury, żeby ich obudzić, zanim
obudzisz mnie. A potem spróbuj uciec latawcom.
- Tak jest, kapitanie.
Jej śmiech zakończył się ziewnięciem.
- W takim razie idę.

289
Trahaearn też odszedł, robiąc obchód i rozmawiając ze wszystkimi
lotnikami na warcie - i sprawdzając uzbrojenie, jak zauważyła Mina.
Usiadła na skrzyni przy burcie. Po raz pierwszy nie potrzebowała
gogli. Noc była ciepła i na unoszącym się w ciemności sterowcu wiał
tylko słaby wietrzyk.
Słuchała szeptów lotników, cichego głosu księcia. Ciężkie kroki
zapowiedziały, że się zbliża. Mina nie odwykła do słyszenia
czegokolwiek poza hałasem silników i szumem wiatru. Teraz słyszała
tylko kroki i bicie własnego serca.
Trahaearn zatrzymał się koło skrzyni, na której siedziała, jego twarz
skrywał cień.
- Przy kolacji służąca Yasmeen powiedziała, że ma pani udar
słoneczny.
Udar słoneczny. Nigdy o czymś takim nie słyszała, ale faktycznie
musiała go mieć.
- Teraz już wszystko w porządku.
- Tak. Ale przecież obserwowałem panią cały przeklęty dzień.
Powinienem był...
- Czuję się dobrze. - Dziwne, że musiała go uspokajać. Ale to
robiła.
Kiwnął głową i usiadł obok niej. Skierowała wzrok tam gdzie on,
na miasto sterowców. Bez lunety wydawało się jedynie ciemniejszą
plamką na tle nieba.
- Co się stanie, jeśli po nas przylecą? Użyjemy szybowców
ratunkowych? - Widziała je na całym statku, zwinięte i schowane przy
grodziach.
- Yasmeen nie porzuciłaby statku - powiedział. - Najpierw
wysadziłaby go w diabły. I jesteśmy nad bagnami wokół rzeki Niger.
Jeśli skorzystamy z szybowców, po lądowaniu pożyjemy jakieś dwie
minuty.
Minę przeszył dreszcz.
- Zombi?
- Nie aż tak źle jak w dolinie Konga, ale mimo to roi się tam od nich
jak od much. Dalej na zachód i na południe...

290
przynajmniej części ludzi udało się dostać na statki ratunkowe
zmierzające do Ameryki Południowej. Ale nie tutaj. - Na chwilę
zamilkł. A potem dodał: - Jeśli Bushke przyleci po nas, ochronię panią.
I tym razem zbuduję lepszy szybowiec, żebyśmy zdołali uciec.
- W takim razie będę się trzymać blisko pana. - Odchyliła głowę do
tyłu i spojrzała na czaszę balonu. - Jeśli po nas przylecą, dlaczego po
prostu nie przebijemy ich balonów?
- W Nowym Edenie żyją trzy tysiące ludzi. Dzieci, kobiety. -Och. -
I wszyscy by zginęli, gdyby miasto się rozbiło. -
Tak. Lepiej zbudować szybowiec.
- Tak. - Obok niej Trahaearn poruszył się, wyciągając z kieszeni na
piersi złożony kawałek papieru. Wcisnął jej kartkę do ręki. -
Chciałbym, żeby pani to wzięła.
Nawet zanim ją rozłożyła, Mina wiedziała co to jest. Jej własne
pismo kłuło ją w oczy. „Zgadzam się. W.W."
Przełknęła z trudem ślinę, czując bolesny ucisk w gardle.
- Skłamał pan, że go nie dostał.
- A pani skłamała, że go nie wysłała.
- A teraz co? Nie... nie odegrałam swojej roli, tak jak pan chciał,
więc znowu tak postawi pan kwestię odnalezienia mojego brata? Co
powinnam zrobić najpierw, Wasza Wysokość? Powinnam uklęknąć?
Objął jej twarz dłońmi i zmusił, by na niego spojrzała.
- Nie. Oddałem to pani, by pani wiedziała, że tego nie chcę. Nie
zrobiłbym tego. Mogłem pozwolić, żeby ta umowa i pani zgoda była
aktualna. Ale nie chciałbym dostać pani w ten sposób. Nie siłą. I nie
zamierzałem pani zmuszać dwie noce temu. Teraz też tego nie zrobię.
Jej serce biło jak oszalałe, słyszała dudnienie w uszach.
- Wiem, że nie.
- Dwie noce temu pragnęła mnie pani. - Mocniej objął jej twarz. -
Zniszczyłem to?

291
Nie. Zamknęła oczy, ale musiał wyczytać to z jej twarzy. Zalała go
ulga. Jego głos stał się miękki.
- Czy to aż tak przypominało rankor?
- Tak - powiedziała, jednak równocześnie pomyślała: pragnął jej.
Pomyślała, że nie chce wracać do kabiny sama. Że nie chce wracać do
Londynu bez dowiedzenia się, bez spróbowania pokonania strachu,
który zaszczepiła w niej wieża Ordy. I że nie chce ciągle się bać.
Dlatego przyznała: - Ale nie wszystko. Tylko pod koniec.
-Mino... - Wpatrywał się w jej twarz. - Powiedz mi to wprost.
Żeby nie musiał niczego zakładać. Odetchnęła głęboko.
-Powiedział pan, że możemy być razem na sterowcu i na „Trwodze".
Chcę tego. Chcę przynajmniej spróbować.
- Spróbować mnie. - Pogładził kciukiem jej policzek. - Przestanę,
kiedy zaczniesz się bać.
-Tak.
- Dobrze. - Pocałował ją, mocno i krótko. Zanim Mina mogła
zareagować, podniósł ją i posadził sobie na kolanach, a potem oparł
ramiona na poręczy. - Ty kontrolujesz sytuację.
Teraz? Tutaj? -Ale...
- Powiedziałem lotnikom, żeby nie patrzyli w tę stronę, albo wypalę
im oczy. Pocałuj mnie, Mino. Przytrzymaj mnie, każ mi zapłacić za
przemoc. Zaczniemy to jako równi.
Musiała się zaśmiać.
- To raczej nie kara.
Mroczny cień, który przemknął po jego twarzy, zgasił jej śmiech.
- Jeśli będę kontrolowany, zostanę ukarany.
Mina nie wiedziała, czy tego chciała. Ale chciała jego.
Wstała, podciągnęła koszulę i usiadła na nim okrakiem, z kolanami
na drewnianej skrzyni i jego twardymi udami między nogami. Położył
jej dłonie na biodrach i oparł głowę o poręcz,

292
oferując jej swoje usta... albo swoje gardło. Mina schyliła głowę.
Jego wargi zmiękły pod jej dotykiem i otworzyła je językiem.
Jęknął jej do wtóru, zaciskając palce, i pogłębiła pocałunek. Minęły
tylko dwa dni, a jednak tęskniła za tym. Gorące uderzenie jego języka.
Jego smak. Pokryta zarostem szczęka drapała ją w policzek i w usta,
gdy całowała linię między kącikiem jego usta a uchem. Zanurzyła
palce w jego włosach, odsłaniając małe okrągłe kolczyki.
Zadrżał, kiedy dotknęła ich językiem, i zaśmiał się cicho, jakby
zdziwiony własną reakcją.
Odsunęła się.
- Dlaczego nosisz te kolczyki? Trahaearn zawahał się, zanim
odpowiedział.
-Nie podobało mi się to, gdzie były umieszczone. Dlatego
zamocowałem je tam, gdzie chciałem je mieć.
Wzrok Miny padł na niewyraźne blizny na płatkach jego uszu.
Niewyraźne... i postrzępione.
- Wyrwałeś je? Czy zrobił to ktoś inny?
- Sam to zrobiłem. Sześć kolczyków.
- Gdzie jeszcze były?
Nie odrywając wzroku od jej twarzy, położył jej ręce na swojej
piersi. Sutki, zrozumiała i skuliła się instynktownie.
- Wyrwałeś je stąd? Zostały dwa.
- Gdzie jeszcze?
Owinął palce wokół jej dłoni i złączył je między nimi. Potem
pociągnął je w dół, aż poprzez materiał spodni dotknęły jego na-
brzmiałego penisa i przejechał jej kciukiem po żołędzi. Popatrzyła na
niego ze zgrozą. Książę uniósł kącik ust.
- Albo kłamałem, żebyś objęła dłońmi mój członek.
Ledwo powstrzymała się, żeby nie roześmiać się w głos. Opa-
nowawszy się, wyszeptała.

293
- A tak naprawdę?
Kiwnął głową, kładąc sobie jej dłonie na ramionach. Potem
przeciągnął dłońmi wzdłuż jej boków, zatrzymując się na biodrach.
- Zapłaciłem za te kolczyki. Ale nie podobało mi się, gdzie je
umieszczono.
Taki chłodny ton. Jej serce zwolniło rytm, ale z każdym uderzeniem
wydawało się jej, że coraz mocniej uderza o żebra. Tra-haearn
powiedział wcześniej, że na Targu Kości Słoniowej czternastoletni
chłopiec zawsze jest użyteczny - i widziała w Londynie zbyt wiele
skrzywdzonych dzieci, żeby nie domyślić się, że ośmioletni chłopiec
również jest użyteczny. Ale zaledwie osiem lat później sprzedali go do
Ameryki, skazując na kopalnię węgla. Delikatnie dotknęła palcami
jego twarzy. Mimo że był taki przystojny.
- Musiałeś być nie do poskromienia, skoro cię sprzedali. Już wtedy
byłeś z żelaza? I taki silny?
Bez względu na to, jaki rodzaj nanocząstek miał w swoim ciele,
robiły coś więcej, niż tylko wspomagały przeszczepy protez, jak to
robiły u większości naniterów. Mina nie była nawet w stanie go
podnieść. Jednak nanity sprawiły, że był dostatecznie silny, by się
poruszać, biegać, skakać - mimo ogromnego ciężaru kości.
- Zawsze byłem z żelaza. Siła rosła wraz ze mną.
Ale nie dostatecznie szybko, pomyślała. Nie ma potrzeby łamać
chłopcu kości, skoro ma ciało. Dostateczna ilość bólu lub groźba i
mogli go kontrolować. Nie osiągnął pełni siły, dopóki nie stał się
dorosły. A jednak siła, którą miał w wieku szesnastu lat, musiała być
tak duża, że nie warta ryzyka zatrzymywania go.
Kiedy to powiedziała na głos, kiwnął głową.
- Zdecydowali, że jestem zbyt niebezpieczny, by mnie używać. Ale
byłem więcej wart żywy niż martwy.
Zbyt niebezpieczny, by go używać.
- Zabiłeś kogoś. Niektórych z tych, którzy cię wykorzystywali.

294
- Czasami kiedy mnie wykorzystywali. - Wykrzywił usta. -Potem
okazywało się, że dzięki temu moja cena rośnie.
Ponieważ niebezpieczeństwo było ekscytujące. Podniecenie
wywołane zdobywaniem władzy nad czymś tak silnym, a potem
braniem go. Tak. Rozumiała, dlaczego płacili za to wysoką cenę. I
zrozumiała coś jeszcze.
-1 dlatego teraz nie zmuszasz kobiet. - Jakieś uczucie rosło w jej
piersi, lekkie i beztroskie, sprawiając, że niemal poczuła zawroty
głowy. - A gdyby Hunt sprzedał Andrew, nie zostawiłbyś tego tak.
Znalazłbyś go, nawet gdyby nie został na „Trwodze".
- Tak jak każdego innego chłopca sprzedanego z mojego statku. -
Zacisnął dłonie na jej biodrach. - Ale nie zrozum tego opacznie, Mino.
Nie prowadzę krucjaty z powodu zasad. Po prostu chronię to, co moje.
Byli na „Trwodze", więc są moi. A kiedy znalazłbym Andrew,
oczekiwałbym twojej wdzięczności.
- Będę wdzięczna. Ale nie dlatego to robię. To robię dla siebie.
Rzucił jej wyzywające spojrzenie.
- Nie robisz zbyt wiele.
Uśmiechając się, pocałowała go jeszcze raz. Owiał ich ciepły wiatr,
plącząc jej włosy, unosząc kołnierzyk jego koszuli i chłodząc jej twarz
i szyję. Mina uniosła koszulę księcia i wsunęła pod nią ręce. Mięśnie
zadrgały pod jej dotykiem, gdy przejechała dłonią po twardym brzuchu
i kędzierzawych włosach. Zesztywniał, kiedy jej palce musnęły małe
twarde sutki.
Zamarła.
- Czy to wciąż boli? -Nie.
Dobrze. Wspomnienie jego ust na jej piersiach sprawiło, że poczuła
pożądanie. Też go tam polizała. -Takjakumnie?
- Podoba mi się. Ale to nie to samo. Och.

295
- Mnie niesamowicie podobał się dotyk twoich ust na moich.
Pożądanie wybuchło w jego oczach.
- W takim razie pozwól mi znów cię spróbować.
Drżąc, uniosła się i ściągnęła w dół dekolt koszuli, odsłaniając
jedną pierś. Powoli, delikatnie Trahaearn okrążył ją językiem, a potem
przykrył ustami. Mina wsunęła palce w jego włosy. Z jękiem zmienił
pozycję i zamiast siedzieć okrakiem na jego udach, objęła nogami jego
biodra. Przycisnął ją do siebie, a jego nabrzmiały członek naciskał
mocno na jej rozpaloną kobiecość.
Zakołysała biodrami i musiała zagryźć wargę, dławiąc potrzebę
zakwilenia, krzyczenia na głos. Pragnąc go, potrzebując go w środku,
pocałowała go namiętnie, a potem znowu się uniosła, w górę i w dół,
ocierając się o twardą wypukłość. Jego twarz pociemniała, policzki się
zarumieniły. Urywany oddech księcia zachęcał ją, by nie przestawała,
jego dłonie pomagały jej się poruszać.
To było dla niej zbyt wiele. Zbyt wiele. Żądza, która rodziła się w
niej powoli, teraz zaczęła gwałtownie i niekontrolowanie wzrastać.
Łapiąc oddech, Mina usiadła z powrotem na udach Trahaearna,
uciszając jęk protestu pocałunkiem. Jej usta badały jego wargi i
szczękę. Przesunęła dłońmi po jego umięśnionej klatce w dół do
brzucha, dopóki nie trafiła na pas spodni. Jej policzki płonęły. Materiał
opinający jego penisa był mokry od jej pożądania.
Całkiem mokry. Trahaearn ledwo jej dotknął, a jednak pragnęła go i
pożądała. Bała się, że jak tylko jej dotknie, to straci nad sobą kontrolę.
Ale mogła ją stracić i bez tego.
Zastanawiał się, czy on też. Sięgnęła do rozporka jego spodni.
Złapał jej dłoń, gdy rozpinała pierwszy guzik.
- Mino. To dla ciebie.
- To było zbyt wiele. Więc po prostu... pozwól mi. - Zatrzymała się.
- Chyba że ci się to nie podoba?
Zaśmiał się krótko i dotknął nabrzmiałym członkiem jej dłoni.
- Zatem pozwól mi.

296
Puścił ją, kładąc zaciśnięte w pięści dłonie obok jej kolan;
spojrzenie utkwił w ciemności za nimi, kiedy rozpinała jego spodnie i
rozwiązywała pasek kalesonów. Choć ledwo co widziała, czuła go.
Gorący, twardy i tak gruby, że jej palce się nie spotkały, kiedy objęła
członek dłonią.
Gdy go dotknęła, książę z sykiem wciągnął oddech. Przy
pierwszym ruchu wyprostował się gwałtownie, naciskając na jej dłoń.
Zachwycona jego reakcją, złapała obiema rękami i przesunęła nimi
wzdłuż członka.
- Mino. Boże!
Odchylił głowę do tyłu, ścięgna na jego szyi były naprężone. Pod
wpływem impulsu Mina pochyliła się i przyłożyła usta do jego gardła,
ssąc i liżąc. Trahaearn znowu się szarpnął, a ona przesunęła dłonią po
mokrym czubku penisa, ścierając śliską kroplę, która ułatwiła jej ruch
w dół. Jęknął chrapliwie. Wygiął plecy, a Mina zdała sobie sprawę, że
wilgoć sprawiła, że odczucie było o wiele intensywniejsze. Nie było jej
jednak dość dużo.
- Pomóż mi - wydyszała w jego kark. - Pomóż mi sprawić, że
dojdziesz.
Oddychając ciężko, podniósł do ust jej ręce i polizał wnętrze dłoni,
pieszcząc delikatne miejsce między palcami. Zadrżała.
- Myliłem się, Mino. - Jego rozpalone spojrzenie odnalazło jej
wzrok, kiedy znów położyła dłonie na jego członku. - Nie mogłabyś
ukarać mnie ograniczeniami. Tylko tym, że przestała byś.
Zapłacił, kiedy do niego strzeliła. Zapłacił swoim przerażeniem,
kiedy zdał sobie sprawę, co zrobił, swoim żalem i przeprosinami. Nie
musiał już za to płacić.
Objęła go - wilgoć szybko zniknęła. Sięgnął po jej dłoń, ale jej ciało
było mokre. Tak bardzo mokre. Przesunęła się do przodu i otarła o
niego.
Zachłysnął się z gardłowym jękiem. Z szybko bijącym sercem
Mina złapała się poręczy i trzymała się jej, jeżdżąc po jego nabrzmiałej
męskości, z każdym długim uderzeniem węzeł w jej

297
wzgórku Wenery zaciskał się coraz bardziej i bardziej, każde
pchnięcie wzmagało bolesne pragnienie w jej wnętrzu. Potrzeba i
panika zaczęły krzyczeć w niej równocześnie, jednak chciała zobaczyć
go, jak dojdzie, jak rozsypie się na kawałki. Chciała zobaczyć, co to
znaczy mieć orgazm, któremu nie towarzyszy strach.
Nagle złapał ją za biodra, zmuszając, by przestała. Jego mięśnie
zmieniły się w stal, zadrżał gwałtownie i Mina poczuła pulsowanie
jego męskości, wytrysk na swoim brzuchu. Wciągnęła powietrze w
płuca i nie ruszała się, obserwując, jak orgazm zmienia jego rysy, jak
bardzo podobny jest do bólu, ale to była ekstaza, rozkosz - jej własna
była tak silna, że Mina znalazła się na brzegu przepaści i najmniejszy
ruch mógł zepchnąć ją w otchłań grozy, na której dnie by się
roztrzaskała.
A potem skończył, z jego ciała zniknęło napięcie, mięśnie się
rozluźniły. Wstrząsnął nią gwałtowny dreszcz, kiedy opadła, opierając
się o burtę. Trahaearn otworzył oczy - i zamarł, wpatrując się w jej
twarz.
- Mino?
Musiała odpowiedzieć.
- To wszystko, co mogę zrobić - wyszeptała.
- Mino. Boże. - Zakwiliła, kiedy zacisnął dłonie na jej biodrach. -
Jesteś tak blisko. Zrób to sama. Palcami, tak jak ja językiem.
Drżąc, pokręciła przecząco głową.
Trzymał ją, nie ruszając się; czekał, póki jej pożądanie nie osłabło i
mógł przytulić ją do piersi. I trzymał ją dalej, aż zaczęła ziewać.
- Do łóżka, Mino - powiedział miękko. - A ty?
- Ja muszę tu zostać do świtu. Pozwól mi potem do siebie przyjść.
Położyć się obok ciebie.
- Żeby mnie wykorzystać, kiedy się obudzę?
- Nie. - Poczuła jego śmiech w swoich włosach. - Zacznę kiedy
jeszcze będziesz spała.

298
***
Rhys zawahał się, stając obok łóżka. Mina leżała na środku wśród
białych prześcieradeł, cienka koszula nocna owinęła się wokół nóg, jej
skóra błyszczała od potu. Zakłóci jej sen, kiedy się położy - biorąc pod
uwagę jego ogromny ciężar, materac na pewno się pod nim zapadnie, a
zdarzyło mu się też połamać wiele łóżek. Jeśli ją obudzi, niepokój
może nie pozwolić jej zasnąć. Chociaż zgodziła się dzielić z nim łóżko
do powrotu do Londynu, to wciąż było dla niej nowe.
Dla niego też. Jednakże nabrał już pewności, że czas na sterowcu i
„Trwodze" nie wystarczą. Dlaczego mu zaufała, kiedy powiedział, że
to będzie dość? Wiedziała przecież, że jest piratem i kłamcą - ale może
naprawdę mu uwierzyła, że z nią skończy, zanim dotrą do Londynu.
Może ona właśnie tego chciała.
Poczeka do momentu, w którym ją posiądzie. Wtedy ona zmieni
zdanie.
Włączyły się silniki, przerywając ciszę, która trwała całą noc. Mina
się obróciła. Otworzyła oczy, szerzej, gdy go zobaczyła. Przyjrzał się
jej twarzy, szukając oznak strachu, kiedy zdała sobie sprawę, że on ma
na sobie tylko bieliznę. Nic nie zobaczył.
No dobrze. Łóżko zatrzeszczało, kiedy się położył. Zaskoczona
Mina przetoczyła się ze śmiechem, zatrzymując się obok niego. Rhys
podniósł ją i położył na sobie, obejmując ją w talii. Chryste, była
naprawdę drobna. Jej ramiona były szerokości połowy jego. Czuł jej
palce stóp na swoich goleniach, a czubek jej głowy znajdował się pod
jego brodą.
Palcami prawej ręki musnęła jego pierś, jakby wahając się, czy go
dotknąć, badając jego reakcję. Leżał nieruchomo i w końcu położyła
rękę na jego ciele.
- Nienawidzę tego piekielnego silnika - powiedziała sennie. Rhys
też go nie cierpiał. Wolał spokój „Trwogi", chociaż nie
wiedział, czy ona też uznałaby to za spokój. Zawsze było skrzy-
pienie, krzyk ptaków, huk fal, głosy i kroki załogi.
- Londyn jest głośny - stwierdził.

299
- Ale to różne hałasy. Nie jeden. Myślałam, że jeden łatwiej będzie
zignorować, ale on wydaje się coraz głośniejszy. Dominuje nad
wszystkim.
Uderzyło go, że to samo pomyślał, kiedy pierwszy raz leciał
sterowcem - że hałas silnika doprowadzi do go szaleństwa. Jednak po
kilku dniach przestał zwracać na niego uwagę.
- Niedługo będzie lepiej. Z upałem też.
Poczuł, że Mina kiwa głową. Potem się odezwała:
- Niedługo będzie za gorąco, by tak spać.
- Obchodzi cię to? - Jego nie obchodziło. Wydawało się, że przez
chwilę Mina się namyśla. -Nie.
Dobrze. Zamknął oczy.
***
Kiedy Rhys się obudził, siedziała po turecku w głowach łóżka,
przyglądając się mu. Materiał nocnej koszuli był naciągnięty między
jej kolanami i zasłaniał mu widok. Będzie się musiał dostać pod tę
koszulę. Ale najpierw chciał jeszcze popatrzeć.
Jej czarne włosy opadały gładko po obu stronach twarzy. Szalenie
ładnej twarzy, zauważył z pewnym zdziwieniem. Powodowany
pragnieniem zdobycia jej, nie myślał zbyt wiele o tym, jak współgrają
ze sobą jej rysy - wszystkie mu się podobały. Jednak teraz, kiedy jego
żądza wciąż była niezaspokojona, ale złagodzona obietnicą rozkoszy w
najbliższym czasie, mógł naprawdę jej się przyjrzeć. I nie była po
prostu ładna. Jej twarz miała w sobie wszystko. Jej rysy mogły być
delikatne i surowe, chłodne i namiętne. Odzwierciedlały jej śmiech i
gniew, jej przenikliwość i niepewność.
Teraz obserwowała go swoim przenikliwym spojrzeniem in-
spektora, cierpliwym i ostrym jak brzytwa, jakby szykowała się, by
pociąć go na kawałki.
W porządku. Ale tylko jeśli on też będzie mógł sobie wziąć kawałek
jej.
Przekręcił się na bok.

300
- Zdejmij koszulę - powiedział. Otworzyła szeroko oczy.
- Dlaczego?
- Ponieważ masz małe piersi i duże sutki. - I jedno, i drugie pasujące
idealnie do jego ust. - Chcę ich teraz.
Nie otrząsnęła się z zaskoczenia i zmieszania. Spojrzała na
promienie słońca wpadające do kabiny przez iluminatory. -Teraz?
Ale...
Szybkim ruchem przewrócił się na brzuch, wspierając łokcie obok
jej kolan, a dłońmi obejmując biodra. Musiał tylko podciągnąć jej
koszulę i pochylić głowę i już mógł zanurzyć głowę w zagłębieniu
między jej udami. Materiał przesiąkł jej zapachem; ciepłym i
rozkosznym, piżmowym aromatem potu i kobiety. Jego członek zaczął
boleśnie pulsować. By rozładować napięcie, zakołysał biodrami.
-Zamierzasz mnie przepytywać. Będę odpowiadał. Ale w trakcie
zamierzam ssać twoje sutki. - Spuścił wzrok niżej. -A kiedy już
skończysz, rozłożę ci nogi i przelecę cię językiem.
- Ojej - sapnęła i odsunęła się.
Złapał ją za kolano prawą ręką, a lewą przejechał w górę po
wewnętrznej stronie uda. Mina zadrżała i obejrzała się przez ramię.
Pod palcami Rhys poczuł wilgoć, gorąco. Nie była mokra. Jeszcze
nie. Rozsunął jej wargi sromowe i okrążył palcem łechtaczkę. Zagryzła
wargę. Pochyliła głowę.
- Przestań.
Nie zrobił tego. Poczuł jak pęcznieje pod jego dotykiem, robi się
twarda i śliska.
- Bo na zewnątrz jest dzień? Bo tak trudniej mnie przesłuchiwać?
Czy dlatego, że się boisz?
Przestanie z powodu tego ostatniego. Tylko ostatniego.
- Bo nie mogę myśleć.
Dobrze. Podciągnął ją i położył pod sobą na plecach. Nocna
koszula podjechała jej do talii. Przesunął się w dół między jej

301
rozłożone uda, unosząc się na łokciach, ale opierając swoje biodra
na jej. Pozwalając jej poczuć go przez kalesony. Teraz była gorąca - i
tak mokra, że wilgoć przesiąkała przez len do jego członka.
- Teraz pytaj, o co chcesz - powiedział, podnosząc dłoń do ust.
Zszokowana rozchyliła wargi, gdy zlizywał jej aromat z palców.
-Ja... on... Scarsdale. - Zamknęła oczy. Przełknęła i ciągnęła wolno
i z namysłem. - Scarsdale powiedział, że Hunt zrzucił zombi ze
sterowca na „Trwogę" i że zombi cię ugryzł.
- Tak. - Obrócił przedramię, żeby pokazać jej bliznę. - Odgryzł
spory kawał.
To, że czuł ją pod sobą, bardzo pomagało zapanować nad tym
wspomnieniem. Ale jej nie. W jej oczach pojawiło się przerażenie,
jakby właśnie to sobie wyobrażała. I wciąż nie rozumiała.
- To dlaczego...?
- Wciąż żyję? - Pokręcił głową. - Nie wiem.
Ściągnęła brwi, patrząc na niego gniewnie. Pocałunkami zmazał
grymas z jej ust, ale musiał przyznać, że długo tak nie wytrzyma. A
Mina wyglądała na zdeterminowaną.
Zatem pozwoli, by dama postawiła na swoim.
Stoczył się z niej i wstał, zadowolony, że odwiedził ubikację, zanim
poszedł spać, i teraz nie musiał. Jego erekcja była tak potężna, że albo
złamałby sobie penisa, usiłując go zgiąć, albo nasikałby sobie na twarz.
Służąca już była. Kawa, winogrona i melon czekały na małym
stoliku, obok misek z jogurtem i miodem, który Yasmeen tak lubiła.
Lotnicy to szczęśliwe dranie. Podróżowali krótko i zatrzymywali się na
tyle często, że mogli załadować świeże jedzenie i potrzebne zapasy.
Nigdy nie są skazani na suchary, z których trzeba wydłubywać robaki.
Z filiżanką kawy w ręku Rhys zerknął na Minę. Jej spojrzenie nie
było utkwione w jego twarzy, ale gdzieś w okolicy jego piersi i brzucha
- i było wygłodniałe, jakby ona też chciała go

302
ugryźć. Oparł się pokusie znalezienia spodni i koszuli. Jeśli lubiła
patrzeć, to jej pozwoli.
Chociaż z pewnością nie miał bladego pojęcia dlaczego, podobnie
jak nie rozumiał Scarsdale'a, albo tego, co jakakolwiek kobieta
widziała w mężczyźnie, kiedy ten był nagi. Na targu dbali o to, żeby
zawsze był ogolony i naoliwiony, gdy już osiągnął wiek dojrzewania.
Pewnie mieli dobry powód. Dwadzieścia lat później cały był pokryty
włosami. Owłosiona klatka. Owłosione nogi. Szczęka, która
pokrywała się szorstkim zarostem w pięć godzin po tym, jak przejechał
po niej żyletką. Jednak nawet gdyby wszystkie włosy zniknęły,
zostawały same ostre kąty i twarde mięśnie. Ręce szorstkie i zgrubiałe.
Sterczący pod jego kalesonami członek był absurdalny, a nagi był tylko
brzydkim narzędziem. Ale Mina... Boże, wystarczy na nią spojrzeć.
Pomimo że chuda, miała miękkie i zaokrąglone w odpowiednich
miejscach ciało, każda jego część jakby była stworzona, by idealnie
pasować do jego dłoni i ust.
Ale wciąż chuda. Zmarszczył brwi i spojrzał na talerz. Było tu dość
jedzenia dla dwojga, ale znał się na tyle dobrze, by wiedzieć, że
mógłby zjeść to wszystko w mgnieniu oka. Ona też. Podczas kolacji
jadła skoncentrowana i chociaż nigdy nie poprosiła o dokładkę, nigdy
też nie zostawiła ani okruszka.
On też tak robił. Zbyt wiele pamiętał talerzy, które nie były pełne,
by marnować to, co przed nim postawią. Odsunął krzesło.
- Chodź tutaj i zjedz ze mną.
Zrobiła, jak powiedział. Niezdolna odmówić posiłku, nawet kiedy
rozkazywał jej jak członkowi swojej załogi. Chryste, to go zabolało.
Zarzuciła na koszulę nocną niebieski peniuar i usiadła.
- Musisz mieć jakieś podejrzenia, dlaczego przeżyłeś - powiedziała,
podnosząc filiżankę kawy.
- Moje nanity są inne.
Powiedział to bez zastanowienia i natychmiast tego pożałował.
Możliwe, że ją odstraszył, zanim nawet dotarli do Targu Kości
Słoniowej. Oczywiście, z jej bystrym umysłem, mogła się

303
już tego domyślić. Nie widział na jej twarzy zaskoczenia. Zamiast
tego włożyła sobie winogrono do ust i uniosła brwi, czekając, aż powie
coś więcej.
- Ale nie wiem, czy to jest powód. Może nim być to, że zaraz po
ugryzieniu włożyłem rękę do garnka z wrzącą wodą. Może to zabiło
roznoszące chorobę nanity. -1 bolało tak, że prawie zabiło jego. - Może
po prostu mam aż tyle szczęścia. Bez względu na powód, nie czekam z
utęsknieniem na kolejne ugryzienie.
- Zwierzęta nie zmieniają się w zombi. Rhys wykrzywił usta.
- Nie jestem zwierzęciem.
Chociaż niektórzy powiedzieliby, że nie jest też do końca
człowiekiem - jeszcze mniej ludzki niż większość naniterów. Szlag,
gdyby wiedzieli, niektórzy naniterzy też by tak uważali.
-Nie o to mi chodziło... tylko że szczurołapy... - Zarumieniła się
lekko i zacisnęła wargi. - Orda próbowała kontrolować je za pomocą
wieży. Zamknąć je, unieruchomić ich nanocząstki. Nie byli w stanie.
Te pierwsze, te, które stworzyli, tak. Ale nie te z drugiego pokolenia.
Czyli się domyśliła.
- Musieli użyć nieodpowiedniej częstotliwości. Mina gapiła się na
niego. Może szukając różnic.
-Czy twoi rodzice też urodzili się z nanitami? - zapytała ostrożnie.
- Nie wiem. Wątpię. Dziewięć miesięcy przed tym, jak zostałem
zaniesiony do ochronki, był rankor.
- Zatem wieża mogła ich kontrolować. -Tak.
- A kiedy będziesz miał dzieci?
- Nie wiem. I nie wiem, czy kiedyś się dowiem. - To zależy od tego,
czy ona będzie chciała mieć dzieci z mężczyzną, który urodził się z
kośćmi z żelaza i nanocząstkami, które się nie replikowały jak inne, ale
stały się czymś nowym. I nie zapyta Miny teraz. Poczeka, aż wrócą do
Londynu, ale zdał sobie sprawę,

304
że skoro dzieli z nią łóżko, powinien ją uprzedzić: - Będę używał
kondomów, kiedy będę w tobie.
Obserwował jej reakcję, jednak nie dostrzegł ulgi, której się
spodziewał. Zamiast tego zobaczył zrozumienie. Wykrzywiając
smutno usta, wbiła wzrok w talerz.
- Ja też nie wiem, czy będę miała dzieci - stwierdziła cicho.
-Chciałabym. Ale moje dzieci byłyby... Miałby ciężkie życie. I nie
wiem, czy byłabym w stanie na to patrzeć.
Zmarszczył się gniewnie. Powody jej niepewności były zupełnie
inne niż jego. I, na Boga, musiała myśleć o dzieciach z innym
mężczyzną. Ich wspólne dzieci nigdy nie byłyby zostawione bez
opieki, podobnie jak nigdy nie pozwoliłby skrzywdzić Miny. Ale
pocieszenie jej teraz, oznaczało poproszenie już teraz, by rodziła jego
dzieci.
Jednak po jej wyznaniu Rhys nie miał wątpliwości, że będą mieli
dzieci, nawet jeśli nie spłodzone przez niego. Więzy krwi nic dla niego
nie znaczyły. To, co uznawał za swoje, było jego, a jeśli Mina chciała
być matką, on upewni się, że nią zostanie -w ten czy inny sposób.
- Zawsze są przecież dzieci z ochronek.
Gwałtownie uniosła głowę. Patrzyła na niego, a jej twarz powoli
nabierała blasku. Uśmiechnęła się, a potem zaśmiała ze zdziwieniem.
- Tak. Nie wiem dlaczego ja nie... Tak. To idealne rozwiązanie.
Dobrze. Nie miał bladego pojęcia o rodzinach, ale niech go,
własną zbuduje tak, jak należy.
Kontynuowała śniadanie z łagodnym wyrazem twarzy, lekko
rozkojarzona. Być może myślała o przyszłych dzieciach. Dość szybko
jednak jej uwaga wróciła do Rhysa i w jej oczach pojawił się ten
przenikliwy błysk.
- Zatem nie wiedziałeś, że ugryzienie zombi cię nie zabije.
- Nie, nie wiedziałem.
-1 sądziłeś, że już po tobie. Więc załadowałeś „Trwogę" ma-
teriałami wybuchowymi i ruszyłeś zniszczyć wieżę.

305
-Tak.
- Dlaczego?
Ważne pytanie zawarte w jednym małym słowie. Jednak od-
powiedź była całkiem prosta.
-Umieranie mnie wkurzyło. A jeszcze gorzej, że miałem wrócić
jako zombi.
- Więc zaatakowałeś Ordę za to, że je stworzyła? Kiwnął głową.
- Nie mogłem zniszczyć Hunta. Więc zniszczyłem wieżę. Była tak
słabo strzeżona, że równie dobrze mogli mnie zaprosić.
- Ponieważ sygnał radiowy nie pozwalał nikomu z nas się do niej
zbliżyć. - Przyglądała się mu, lekko marszcząc brwi. Zrozumiał, że
wciąż nie do końca jest zadowolona z jego odpowiedzi, nawet zanim
zapytała. - I tyle? Zrobiłeś to nie dlatego, że chciałeś zniszczyć rząd i
każdą rządową instytucję?... I dlaczego tego chciałeś?
Z tego samego powodu.
- Bo byłem wkurzony. Wyglądała na zbitą z tropu.
- Na co?
- Na to, jak diabelnie są bezużyteczni. - Spojrzał na nią ze złością. -
Dlaczego wy się o to nie wkurzaliście?
Mina zamrugała. Jej zaskoczenie zmieniło się w skrzywiony
uśmiech.
- Orda nie pozwalała nam odczuwać gniewu. To była prawda. Ale
Rhys nie to miał na myśli.
- Nie. Chodziło mi o późniejsze czasy. Ja i kilku członków mojej
załogi niezainfekowanych nanitami bez trudu dostaliśmy się do wieży i
zburzyliśmy ją. Po dwustu latach Manhattan pełen był ludzi
niemających w swoich ciałach nanocząstek. W marynarce też. To oni
powinni byli was uratować. Przeklęci, pieprzeni tchórze.
Coś zamigotało w jej oczach. Złość, tak. Ale też rezygnacja. -Po
pierwsze: uważali, że nie zasługujemy na ratunek. Po drugie: nanity i
Orda ich przerażały. Po trzecie: sądzili, że nie są

306
w stanie pokonać Ordy. Czy ty wiedziałeś, że będziesz w stanie
dotrzeć do wieży? Kiedy służyłeś pod Baxterem, czy powiedziałeś mu,
że powinien popłynąć Tamizą, żebyś mógł się tam dostać? Wiedziałeś,
że ta jedna wieża tak wiele zmieni?
Zacisnął szczęki, ale musiał przyznać:
-Nie.
- Czy Baxter był tchórzem? Czy był bezużyteczny? Jego inspektor
była bezlitosna.
- Nie był tchórzem. - Powiedział Rhys bezbarwnym tonem. - Ale
nieużyteczny? Tak. Zanim wieża się rozsypała, taki właśnie był.
Wszyscy byli. Chan, który nie mógł powstrzymać swoich dargów
przed zarabianiem na boku sprzedażą ośmioletnich chłopców na targu
żywym towarem. Lusitański parlament, który zabrania naniterom
przekraczania granicy swojego kraju, ale nie robi nic, by powstrzymać
kopalnie, do których trafiają całe statki niewolników z pnuemłotami i
świdrami wszczepionymi w ciała. Mógłbym wymieniać przykłady
przez godzinę. Od chwili, w której zostałem przykuty w ładowni statku
zmierzającego na Targ Kości Słoniowej, zacząłem tworzyć listę
wszystkich rządów i organizacji, które są bezużyteczne albo rządzone
przez hipokrytów, i od momentu, w którym zabiłem Adamsa i
odebrałem mu „Trwogę", cały pieprzony świat miał zacząć płacić.
Przyjrzała mu się w milczeniu. Usiłował wyczytać coś z jej twarzy,
ale schowała się za tym świdrującym, nieodgadnionym spojrzeniem.
Chryste. Nie wiedział, co o tym wszystkim myśli. Nie mógł zmienić
swojej przeszłości, nie zamierzał się jej wstydzić, nie potrzebował jej
bronić. I nie żałował żadnego ze swoich czynów. Ale opinia Miny
miała dla niego znaczenie.
Po dłuższym milczeniu stwierdziła tylko:
- Naprawdę byłeś zły.
-No cóż. - Wzruszył ramionami. - Byłem młody. Potem z tego
wyrosłem.
- Rewolucja?

307
- Tak. W swoim czasie widziałem gorsze rzeczy. Ale to nie ja je
powodowałem. I nigdy nie byłem tak nieostrożny, by zniszczyć więcej
niż zamierzałem.
- My nie żałujemy.
- Wiem. - Uśmiechnął się lekko. - Ale wszyscy Anglicy są szaleni.
Jej oczy zalśniły humorem.
- Coś takiego z ust Walijczyka?
- To, że urodziłem się w Caerwys, nie czyni mnie Walijczykiem.
Inspektor wydawała się gotowa do kłótni, ale po chwili pokręciła
głową.
- A czym cię czyni?
- Co ty byś powiedziała? Zasznurowała usta.
- Mówisz jak marynarz: Francuz, Lusitanin i doker, wszystko w
jednym. Z domieszką rejtera.
Ktoś, kto nie należy nigdzie z wyjątkiem pokładu własnego statku.
- Mniej więcej się zgadza.
- Nawet z tytułem? On wiąże cię i z Anglią, i z Walią.
- Tak. Ale w tym chodzi o coś innego.
- Tak płacisz za rewolucję?
Zatem pamiętała ich rozmowę na pokładzie dwie noce temu, mimo
że była wtedy zalana w sztok.
- Tak - powiedział. -1 za to mogę podziękować Baxterowi.
- Nie królowi albo radzie?
Nie odpuszczała. Powstrzymując się od śmiechu, Rhys dokończył
kawę. Zazwyczaj nie lubił przerywać sobie jedzenia rozmową, ale
bardzo mu się podobało śniadanie z inspektor. Każda jej odpowiedź go
fascynowała, podobnie jak wyzwanie, jakim była próba przewidzenia
jej kolejnego pytania i kierunku, w jakim pójdą jej myśli. Łatwo mógł
sobie wyobrazić, że będzie' zaczynał tak każdy dzień - i każdy będzie
się tak kończył. Może

308
nawet zacznie czytać gazety, tylko po to, żeby poznać jej reakcję na
każdy artykuł. Ale teraz czekała, by usłyszeć jego odpowiedź.
- Tytuł nic dla mnie nie znaczył, oprócz tego, że reprezentował coś,
czego nienawidziłem przez niemal dwadzieścia lat. I odszedłbym,
gdyby Baxter nie uświadomił mi, co on oznacza. Miałem ludzi i
włości, którymi musiałem się zająć, które teraz należały do mnie.
- A ty chronisz to , co twoje - mruknęła. - Ale w jaki sposób jest to
płacenie za coś?
- To nie zapłata. To to, czym się zajmuję. Ale książę? - Pokręcił
głową. - Baxter powiedział, że to mi się należało. Za moją arogancję,
za lekkomyślność i samolubny anarchizm.
- Jego słowa?
Rhys musiał się zaśmiać.
- Tak, jego słowa. Ale nie mylił się. Dlatego zgodziłem się zapłacić,
wziąć na siebie odpowiedzialność związaną z tytułem i zbudować tyle,
ile zdołam.
-I?
-1 to nie różni się od dowodzenia statkiem. Zmrużyła oczy i
powtórzyła wolno:
- „Nie różni się od dowodzenia statkiem"?
-Tak. Zamiast załogi mam służbę, dzierżawców, doki, floty
handlowe... - Zbyt wiele, żeby wszystko wymienić, szczególnie teraz,
kiedy czuł, że Minę ogarnia złość. Mając nadzieję, że jeszcze bardziej
ją rozzłości i dowie się, jakie jest źródło tego gniewu, podsumował: -
Zasadniczo, dużo większy statek. I dbam o niego.
- Duży statek. - Odchylając się na krześle, Mina patrzyła na niego z
niedowierzaniem. - I czujesz się zobowiązany tylko wobec ludzi na
tym statku?
Rhys zmarszczył brwi.
- To spora liczba ludzi.
- Ale masz obowiązki nie tylko względem swoich ludzi.

309
- W takim razie wobec kogo jeszcze?
-Nas wszystkich. O, tak, wiem... - Machnęła ręką, jakby zbywała
wyimaginowaną odpowiedz. - Nie obchodzi cię to. Nie dbasz o nikogo,
prócz tych, których uznałeś za swoich po zburzeniu wieży. Zatem
dobrze. Nie rób nic z tego powodu. Zrób to, ponieważ jeśli zadbasz o
wszystkich, twoi ludzie będą szczęśliwi i bezpieczni. Sądzisz, że tytuł i
miejsce w parlamencie to dla mojego ojca tylko obowiązki? Wszystko,
co robi, każdy list, który pisze, ma na celu to, byśmy wszyscy byli
szczęśliwi i bezpieczni. Ponieważ to może się zdarzyć tylko wtedy,
gdy zadba o ludzi wokół nas, nieważne, czy są jego dzierżawcami lub
służbą, czy nie.
Rhys nigdy by nie pomyślał, że Mina jest idealistką. I zdecy-
dowanie przeceniała skalę jego władzy.
- Nieważne co zrobię, życie nigdy nie może być idealne dla
wszystkich.
- Nie. Ale może być lepsze. W Leeds znajduje się wytwórnia lin, w
której właściciele postanowili obciąć płace. Powiedzieli, że naniterzy
wkładają w pracę mniej wysiłku, ponieważ są silniejsi niż ludzie
niezainfekowani, a także dlatego, że Orda zainstalowała bardziej
wydajne maszyny niż te w fabrykach w Nowym Świecie. Naniterzy
ledwo przeżywali za poprzednią pensję, ale nie mogą znaleźć pracy
gdzie indziej, więc nie mają wyboru i muszą tam zostać, pracując dwa
razy dłużej za połowę pieniędzy. Co o tym myślisz?
Myślał, że właściciel wytwórni to prymitywny wyzyskiwacz. A
Mina być może byłaby zadowolona, wiedząc, że poczuł gniew. Ale
chciał jeszcze bardziej ją rozgniewać i zobaczyć, do czego to
doprowadzi.
- Zdaje się, że naniterzy powinni powiesić pieprzonego właściciela.
Zatrzepotała rzęsami.
-1 zginąć? Inni właściciele fabryk, rejterzy i naniterzy robią te same
oszczędności, podają te same powody. To oburzające. I powiem ci,
dlaczego powinno cię to obchodzić. Te towary, które

310
sprowadzasz. Naniterów na nie nie stać. Zarabiasz mniej pieniędzy.
A ludzie na twoich ziemiach? Naniterzy nie są w stanie kupić tego, co
produkują. Twoje statki płacą tyle samo za liny, których produkcja jest
o połowę tańsza, a cały zysk idzie do kieszeni tego drania, który nie
chce uczciwie płacić robotnikom. Naniterzy są zmęczeni i głodni i
zaczynają popełniać błędy przy produkcji twoich lin, więc stracisz
żagiel albo cały statek, a z nimi znaczną sumę pieniędzy, kiedy zatonie
ładunek. I zanim się obejrzysz, Anglia znowu upadnie, bo właściciel
fabryki nie zapłacił swoim pracownikom tyle, na ile zasługują.
Rhys gapił się na nią. Była wspaniała. Olśniewająca. Ale nie miał
jeszcze pewności, do czego zmierza.
- O co mnie prosisz?
-To twój obowiązek! Dbać o swoich ludzi. Dbać o nas wszystkich.
Masz głos dostatecznie donośny, by go usłyszano w Izbie Lordów. A
jednak siedzisz w domu, licząc swoje pieniądze, floty i dzierżawy.
O to jej chodziło. Parlament.
- Zatrudniam ludzi, którzy liczą za mnie pieniądze - powiedział. -1
będę w Izbie Lordów na posiedzeniu po wyborach.
Zamrugała. -Co?
Z szerokim uśmiechem Rhys wstał z krzesła i podniósł ją,
przytulając do piersi.
- Taki zawarłem układ z Lordami Regentami. Żeby zabrać cię ze
sobą bez przemocy, bez niszczenia twojej kariery oraz reputacji,
zgodziłem się zająć miejsce w izbie.
Rozchyliła usta. Nie był pewien, co bardziej ją zszokowało: jego
zgoda, czy to, dlaczego się zgodził. Położył Minę na łóżku.
Kiedy materac ugiął się pod jego ciężarem, zmrużyła oczy, patrząc
na niego uważnie.
- Nie popierasz Partii Wolności, prawda?
- Nie. Skłaniam się ku Lug. A teraz zdejmij koszulę nocną.
Zamierzam skończyć posiłek.

311
Chociaż jej policzki się zarumieniły, a oddech stał się nierówny,
zagryzła wargę, jakby niepewna.
- Nie wezmę cię. Nie dzisiaj. Nie zabrałem ze sobą kondomów, ale
nie wyjdę z tej kabiny, dopóki wieczorem nie dolecimy na targ. -
Odsunął jej włosy z ramienia i pochylił głowę, by je pocałować. - Ale
spróbuję doprowadzić cię do orgazmu, Mino. Przestanę, kiedy strach
będzie zbyt duży... a potem spróbuję jeszcze raz. Będę próbował, aż
będziesz w stanie odczuwać pożądanie bez myślenia o rankorze. Nawet
jeśli to zajmie cały dzień. Nawet jeśli to zajmie kilka tygodni.
Ponieważ nie chcę, żebyś się bała, kiedy w końcu będę w tobie.
- Nie chcę się bać. - Zawahała się. - Zajęło ci to dużo czasu. .. po
targu?
-Nie. Bo nikogo nie chciałem. Nawet nie próbowałem. Całkowicie
skupiłem się na „Trwodze". - Na chwilę zamarł z ustami na jej gardle.
Uniósł głowę i spojrzał na Minę z ironicznym uśmiechem. - Może to
znaczy, że jednak zajęło mi to dużo czasu.
Uśmiechnęła się lekko.
- A po „Trwodze"?
Po „Trwodze"? Miał mnóstwo okazji, ale tylko z kilku skorzystał.
Nie miał wielu kobiet - i wciąż nie lubił być dotykany. Za każdym
razem nie chodziło o to, że ich pragnął, tylko o udowodnienie sobie, że
Targ Kości Słoniowej go nie złamał. Kiedy chciał po prostu
rozładować fizyczne napięcie, wystarczały jego wyobraźnia i ręka.
Ale potem zjawiła się Mina i ogień żądzy, który w nim wybuchł,
kiedy zdejmował jej rękawiczkę. Rzadko czuł coś takiego... a nigdy
niczego takiego jak pożądanie, które nim teraz kierowało. Nawet jego
fantazje były lepsze, od kiedy występowała w nich Mina.
- Skupiłem wszystkie wysiłki na byciu księciem - odpowiedział w
końcu. - Siedzenie w moim pałacu i liczenie pieniędzy to sporo pracy.

312
Jej śmiech był miękki i beztroski, bez cienia strachu. Dobrze.
Ponieważ od tego momentu Rhys wszystkie swoje wysiłki skupił na
niej.

313
Rozdział 13

Wyłączenie silników „Lady Korsarz" poprzedniej nocy opóźniło


ich przyjazd. Zbliżała się północ, kiedy Mina weszła po drabinie na
górny pokład, niecierpliwie oczekując widoku targu, rozsądnie
zostawiając służbową kurtkę w kabinie na rzecz mniej rzucającego się
w oczy czarnego płaszcza zapiętego ciasno na koszuli i pancerzu.
Trahaearn stał już obok Yasmeen na rufie i inspektor wiedziała, że
dyskutują o tym, czy czekać do rana przed podjęciem próby
znalezienia Colberta. Ta decyzja została jednak podjęta za nich, gdy
okryty złą sławą skrawek ziemi pojawił się w polu widzenia jako
niemożliwa do pomylenia z czymkolwiek pomarańczowa łuna na
ciemnym niebie.
Targ Kości Słoniowej stał w ogniu.
Przez lunetę Mina widziała tylko płomienie i szary dym.
- Co się stało?
Stojący obok niej Trahaearn pokręcił tylko głową.
Wydawało się, że minęła wieczność, zanim „Lady Korsarz"
zbliżyła się do Targu, a z większej odległości rozmiary pożaru były
niemożliwe do określenia. Ponury wyraz twarzy księcia odzwierciedlał
odczucia kapitana i załogi; wszyscy czekali ze wzrokiem wbitym w
horyzont.
Podawali sobie lunetę, pomarańczowa poświata powoli nabierała
wyraźniejszych kształtów. Mina patrzyła oszołomiona rozmiarem tego
miejsca. Wyobrażała sobie większą wersję parku rozrywki obok
Chatham, a nie wielkie miasto ciągnące się wzdłuż wybrzeża. Widziała
oświetlony pomarańczowym blaskiem właściwy targ: ogromną
zbieraninę kolorowych namiotów

314
i stoisk tworzących szeroki pas w środku miasta. Po jego bokach
znajdowały się duże budynki z kamienia i drewna, miejsca za-
budowane szałasami i prowizorycznymi chatami oraz slumsy, o
których Trahaearn powiedział, że są równie niebezpieczne jak
najgorsze z tych londyńskich. Nie wszystko się paliło. Książę znowu
przyłożył lunetę do oka.
- Ogień opanował ćwiartkę francuską.
Gdzie znajdowały się rezydencja i dom aukcyjny Colberta. Pomimo
że Targ składał się z więcej niż czterech oddzielnych części, każda z
nich nazywana była ćwiartką - włączając w to ćwiartkę Ordy,
zamieszkaną przez uchodźców z imperium. Jak tylko Trahaearn jej to
powiedział, Mina skierowała lunetę na dachy szeregowych domów z
mimowolną fascynacją. Jak by to było chodzić tymi ulicami?
Wyglądać jak wszyscy? Nie mogła sobie tego wyobrazić.
- W porcie stoi osiem okrętów - ciągnął książę. - Nie ma wśród nich
„Trwogi". Dwadzieścia, może dwadzieścia pięć sterowców.
- „Josephine"? - Yasmeen zapytała o niebośmig Hunta.
- Nie widzę jej. Albo Hunt się jej pozbył, albo leci z „Trwogą".
- Okrążę port, żeby się upewnić. Trahaearn pokręcił głową.
- Najpierw zabierz nas do ćwiartki francuskiej. Dom aukcyjny jest z
kamienia, więc bezpieczny. Nie minie wiele czasu, a zaczną się
grabieże, jeśli już się nie zaczęły, Colbert ucieknie do niego przed
pożarem. Tam go znajdziemy.
Kiwnąwszy głową, Yasmeen spojrzała na miasto.
- Wyślę na dół grupę gońców. Rozpytają się, dowiedzą, co się tam
stało. Mam pięciu ludzi, których mogę z wami wysłać, a ja wrócę do
francuskiej ćwiartki, jak tylko rzucę okiem na port.
- A Scarsdale? - zastanawiała się głośno Mina. - Będzie w stanie
zjechać razem z nami platformą?
Książę spojrzał na nią, a w jego oczach błysnął ślad rozbawienia.
-Tak.

315
Ale nie o własnych siłach. Blady i trzęsący się Scarsdale dał radę
wyjść na pokład. Jedno spojrzenie przez burtę sprawiło, że cofnął się
chwiejnie do drabiny, czując mdłości ze strachu. Tra-haearn stanął mu
na drodze, krzyknął do niego. Nawigator zatrzymał się. Stając pewniej,
odwrócił się do księcia. Trahaearn walnął go pięścią i Scarsdale osunął
się na pokład.
Wzdychając, książę podniósł ogłuszonego przyjaciela, przerzucił
sobie przez ramię i dołączył do Miny na platformie.
Na dole panował chaos. Wozy gnały uliczkami, podskakując z
łoskotem na wybojach w popękanej ziemi. Jakiś mężczyzna prowadził
dwa konie, które rżały i stawały dęba, wyginając szyje i podrzucając
łby do góry. Ulicami uciekały rodziny z dziećmi, obładowane
ubraniami, uskakując przed iskrami i gorącymi popiołami. Niektórzy
dostrzegli zjeżdżającą w dół platformę i ruszyli w jej stronę, krzycząc i
machając rękami. Jeden z załogantów Yasmeen złapał za łańcuch i
zatrzymał platformę osiem stóp nad ulicą. Mina zeskoczyła i zeszła z
drogi Trahaearnowi. Poczuła lekki wstrząs pod stopami, kiedy
wylądował.
Powietrze drgało z gorąca. Cofając się pod kamienną ścianę, Mina
pomogła położyć Scarsdale'a na ziemi i ocuciła go, a książę ich
pilnował. Jak tylko nawigator się ocknął, Trahaearn złapał go za surdut
i postawił na nogi.
- Gotowy?
Wzrok Scarsdale'a szybko się wyostrzył i mężczyzna kiwnął głową.
Książę wcisnął mu do ręki szelki z bronią w kaburach i złapał Minę za
rękę.
Prowadzeni przez nawigatora, z ludźmi Yasmeen za plecami,
pobiegli ulicą, mijając długi powóz, który człapał na dwunastu
cienkich nogach jak stonoga: siedzenia pełne były dzieci, a wozu
pilnowały zakonnice o twardych spojrzeniach uzbrojone w bułaty.
Inspektor miała tylko sekundę, żeby się im przyjrzeć, zanim skręcili za
róg. Odgłosy tłuczonego szkła i pękającego drewna dobiegały ze
wszystkich stron. Nie tylko wskutek pożaru, jak

316
zorientowała się Mina. Przed nimi trzech mężczyzn wybiło szybę,
rzucając w nią krzesłem, i zaczęło przez wybite okno wchodzić do
budynku. Gdzieś niedaleko ktoś strzelił z garłacza. Obrabowana
kobieta płakała na siedzeniu porzuconej rikszy, piszcząc i zasłaniając
uszy. Scarsdale zwolnił, wskazując na wyrwę w ścianie solidnego
kamiennego budynku. Mina wytrzeszczyła oczy.
Zbombardowana. Ćwiartka francuska został zbombardowana.
Nie zatrzymali się, żeby obejrzeć zniszczenia. Skręcili w wąską
alejkę i Scarsdale poprowadził ich do dużych żelaznych wrót w
wysokim murze z białego kamienia. Otaczał ozdobioną kolumnami
marmurową budowlę z kopułą z pilastrami. Za wrotami dwóch
mężczyzn uzbrojonych w strzelby zrobiło krok do przodu - szybko
podnieśli broń, gdy Trahaearn sięgnął do kieszeni surduta.
Ich ostrzegawcze okrzyki ucichły, kiedy książę wyjął sakiewkę.
Trudno się dziwić, że zakładał, że wszyscy są na sprzedaż,
pomyślała Mina kilka chwil później, przebiegając przez bramę i
kierując się do wejścia do budynku. Większość ludzi, których spotykał
była - i tym razem musiała to docenić. Zapłacenie tym strażnikom było
łatwiejsze niż wywalczenie sobie przejścia.
Scarsdale uśmiechał się szeroko, kiedy zatrzymali się przy
drzwiach, a Trahaearn pochylił nad zamkiem.
- Gdyby Colbert zapłacił tym ludziom tyle, ile należy, mielibyśmy
już w sobie po kilka dziur.
- Gdyby zainwestował w zasuwę na te drzwi, musielibyśmy wspiąć
się na kopułę - stwierdził książę, otwierając drzwi. - Ale tego nie zrobił.
Chronione grubymi ścianami wnętrze było zimne i ciemne. Dwie
różowe kanapy z adamaszku stały w małym salonie na lewo od sporego
holu - być może poczekalni. Po prawej szerokie marmurowe schody
prowadziły do kopuły. Trahaearn powiedział Minie, że aukcje
odbywały się na górze. Jednak towar znajdował się w podziemiach i na
parterze, a na aukcje dostarczano go

317
windą. Zaczęli nasłuchiwać. Z góry nie dochodził żaden dźwięk.
Jeden z ludzi Yasmeen wbiegł po schodach i potwierdził, że górne
piętro jest puste. W takim razie - na tyły.
Zamknięte drzwi po drugiej stronie holu otwierały się na wąski
korytarz. Gdzieś z wnętrza budynku dobiegał syk hydraulicznych
urządzeń, grzechotanie łańcuchów i pisk metalu obciążonego za
mocno. Trahaearn wysunął się na prowadzenie, za nim szedł Scarsdale
i Mina z pistoletem w pogotowiu. Opium nie zatrzyma
niezainfekowanego tak szybko jak nanitera. Minęli kilka pustych
pokoi, zatrzymując się, by sprawdzić każdy z nich. Kiedy książę
wszedł do następnego pokoju, w ciemności po lewej błysnął metal.
Inspektor otworzyła usta, by go ostrzec, ale Trahaearn zdążył się
już odwrócić i zaatakować. Po krótkiej szamotaninie rozległo się
głuche uderzenie i stukot upadającego na ziemię ostrza. Książę
wyszedł z ciemności, ciągnąc ze sobą jakieś mężczyznę, którego
trzymał za gardło.
- Do Colberta w tę stronę?
Mężczyzna pokręcił głową, charcząc i łapiąc za nadgarstek
Trahaearna. Książę napiął mięśnie. Jego głos był bezduszny, zimny i
zabójczy.
- Jesteś pewien?
Wytrzeszczając oczy, mężczyzna wskazał korytarz.
- Bardzo dobrze - powiedział książę. Zacisnął dłoń. Mężczyzna
szarpnął się i osłabł, oczy uciekły mu w tył głowy. Trahaearn opuścił
go na ziemię: tylko nieprzytomny, zauważyła Mina z ulgą. Nie
martwy. Nie chciałaby myśleć, że książę zabiłby obezwładnionego,
nieuzbrojonego człowieka.
Scarsdale musiał wyczytać to z jej twarzy. Kiedy ruszyli za
księciem, powiedział cicho:
-Ten mężczyzna to tylko załogant. A nie zabijasz załogi, chyba że
stanowi dla ciebie bezpośrednie zagrożenie.
Mina rozumiała. To nie był statek. Ale skoro w tym miejscu nie
było żadnych reguł, stosowali prawa, które znali.

318
To oznaczało także, że w stosunku do Colberta, który nie był
załogantem, zostanie zastosowany inny zestaw zasad.
Surowszych zasad, jak zgadywała inspektor. Colbert w oczywisty
sposób nie dbał dobrze o swoją własność. Tamten mężczyzna był
jedynym strażnikiem, jakiego spotkali, a zabezpieczenia magazynu
szybko ustąpiły. W środku, w stalowych klatkach trzymano syczących
zombi. W innych więziono lwa, małego szarego słonia i antylopę o
smutnym spojrzeniu, delikatnym pysku i smukłych nogach. Blisko
tuzin mężczyzn obsługiwał dźwignię windy i pakował towar do
skrzyń. Wszyscy byli zajęci, nikt nie pilnował drzwi. Kiedy Trahaearn
i Scarsdale weszli do magazynu z wyciągniętą bronią i wspierani przez
ludzi Yasmeen, nikt nie był gotowy, by się przed nimi obronić.
- Colbert! - Na dźwięk głosu Trahaearna wszyscy zamarli. Chociaż
Minie łatwo było zgadnąć, kto jest Libereńczykiem
albo pochodzi ze Złotego Wybrzeża, nie wiedziała, ilu z mężczyzn
o jaśniejszej skórze było Francuzami. Jednak rozpoznanie Colberta nie
było trudne. Jego jasnożółte spodnie i biała koszula były brudne i
mokre od potu, jednak widać było ich wyszukany krój i drogi materiał.
Jego brązowa broda nie ukrywała do końca delikatnej linii szczęki. A
jego palce zdobiły grube złote pierścienie wysadzane rubinami.
Powolnym ruchem Colbert oparł zawinięty w sukno obraz o
skrzynię. Odwrócił się do drzwi.
- Trahaearn. Przybyłeś, żeby znaleźć „Trwogę"? -Tak.
Wytarł czoło chusteczką i spojrzał na stojącego najbliżej męż-
czyznę.
- Dokończcie z tymi skrzyniami. Mają być gotowe do załadunku na
sterowiec za dwadzieścia minut. Szabrownicy - wyjaśnił Colbert,
podchodząc do drzwi. Jego bladoniebieskie oczy przeniosły się z
niepokojem z broni księcia na pistolety Scarsdale'a. - Najlepiej
przeczekać to szaleństwo na górze. Nie potrzebuje pan broni, Wasza
Wysokość. Powiem panu od razu: „Trwogi" tutaj nie ma.

319
Trahaearn nie schował pistoletów.
- Wiem. Hunt ją ma. Gdzie popłynął?
- Na południe. Podnieśli kotwicę dwa dni temu.
- Miał „Trwogę" od dziesięciu dni, a niedaleko jest angielska
eskadra. Dlaczego ryzykował, zostając tu tak długo?
- Kilku członków załogi zachorowało. Trochę mu zajęło, zanim
znalazł zastępstwo.
Minie serce podskoczyło w piersi. Tylko kilku?
- Jaka choroba? Nanitowa gorączka?
- Nie wiem jaka. - Wzrok Colberta przeniósł się na nią, zdawał się
oceniać i mierzyć. Ciekawa była, jaką ustalił cenę. Jego uwaga wróciła
do księcia, kiedy ten zapytał:
- Sprzedał za twoim pośrednictwem jakichś chłopców? -Nie.
Minę zalała fala ulgi. To oznaczało, że Andrew prawdopodobnie
wciąż był na „Trwodze". Może chory. Lecz nie sprzedany. Ale jej ulga
była krótkotrwała.
- Ludzie ustawiają się w porcie w kolejkach, szukając pracy
-powiedział Trahaearn. - Dlaczego tak dużo czasu zajęło mu
kompletowanie załogi?
- Może jego reputacja nareszcie go dogoniła - zasugerował
Scarsdale spokojnie.
-Nie. - Colbert wskazał ręką klatki. Wykrzywił usta z niesmakiem. -
Kupił zombi i zabrał ich na pokład, zawozi je do Australii, do nowej
gry, którą organizuje. Paskudny biznes.
Inspektor patrzyła na niego. Zombi na pokładzie okrętu z Andrew.
Wystarczy jeden wadliwy zamek, jedno małe potknięcie i cała załoga
może zginąć - a nanitowa gorączka była błogosławieństwem w
porównaniu z tym.
- Sprzedałeś mu zombi? - Twarz Scarsdale zmieniła się w gładką,
groźną maskę.
Spojrzenie księcia było surowe i zimne, lodowate ostrze, które
zraniłoby Minę aż do kości. Colbert wydawał się na nie odporny.

320
- Ja tylko dostarczyłem towar. Nie mówię, jak ma go użyć. Nie
jestem tyranem. - Wyglądając na zadowolonego ze swojej
przebiegłości, otarł pot z karku i brwi. - I nie ma wielkiego znaczenia,
co kupił, skoro pan go ściga. Zdaje się, że Hunt nareszcie dostanie to,
na co zasługuje, nieprawdaż?
Odrażające. To, że Colbert nienawidził Hunta, było oczywiste,
podobnie jak jego niechęć do rozprawienia się z nim samemu. Ale z
radością pośle za nim Trahaearna, żeby się tym zajął. Tchórz.
Trudno jej było stwierdzić, czy książę jest równie zdegustowany
jak ona. Na razie i tak nic z tym nie zrobi. Muszą dowiedzieć się
więcej.
- Broń, której pokaz urządzono - rzucił książę. - Czy aukcja już się
odbyła?
Colbert zaśmiał się i uniósł ręce.
- A to bombardowanie? To mój niezadowolony klient.
- Sprzedałeś bomby zapalające?
- Nie, nie. To Bushke. Chciał broni Ordy, by wywalczyć sobie
miejsce na ziemi, rozumiecie? Ale wczoraj podczas aukcji został
przelicytowany. I tak gniew Nowego Edenu spada na nas z nieba.
Trahaearn zmarszczył brwi.
- Bushke to zrobił?
- Tak. Oskarżył mnie o oszustwo, o ustawienie aukcji na korzyść
mojej rodziny. Ale nawet oni zostali przelicytowani.
- Więc kto kupił broń?
Colbert zaśmiał się, znowu wycierając czoło.
-Mam ryzykować więcej tego? Nie. Bushke to dla mnie dość. Teraz
zagrozi mi pan, że mnie zabije, ale, jeśli mnie pan zabije, i tak się pan
nie dowie. Zatem niech pan sobie już idzie, Wasza Wysokość. Proszę
odnaleźć swój okręt i zostawić nas w spokoju.
Handlarz za bardzo się bał, żeby powiedzieć im, kto kupił broń? Bał
się tak bardzo nie Trahaearna, zrozumiała Mina, tylko tego, że kupiec
dowie się, że go wydał. Kto ma aż tyle władzy?

321
Ktokolwiek to był, Colbert źle wybrał. Jego triumf, gdy książę
schował broń do kabur, zmienił się w paraliżujące przerażenie, kiedy
zobaczył wyraz twarzy Trahaearna. Jednym szybkim krokiem książę
pokonał dzielącą ich przestrzeń, złapał handlarza za włosy i pociągnął
go za sobą dalej, w głąb magazynu.
Krzycząc po francusku, Colbert próbował zaprzeć się piętami.
Trahaearn był nieugięty, ciągnął go w kierunku klatek. Wszyscy
robotnicy podnieśli wzrok znad skrzynek i ładowanego towaru. Żaden
z nich nie sięgnął po broń, mimo że Colbert wciąż wrzeszczał - każąc
im sobie pomóc, jak się domyślała Mina, sądząc po wysokim,
zdesperowanym tonie, choć nie rozumiała ani jednego słowa.
Trahaearn zaciągnął handlarza do klatki zombi. W środku stwór
rzucił się wściekle i sięgnął przez kraty, brudne palce znalazły się tylko
o cale od gardła Colberta.
- Kto kupił broń?
Handlarz wrzasnął i zaczął bełkotać, ale najwyraźniej nie podał
odpowiedzi. Książę pchnął go bliżej pazurów zombi. Na karku
Colberta pokazały się długie, krwawe rysy.
- Kto ją kupił?
Tym razem w szaleńczym bełkocie handlarza pojawiła się błagalna
nuta. Mina nie zrozumiała, co powiedział, ale reakcja Scarsdale'a
mówiła wszystko.
- Kurwa - syknął.
Trahaearn napiął mięśnie i inspektor domyśliła się, że zastanawia
się, czy i tak nie rzucić Colberta bliżej klatki. Nie mogła mu na to
pozwolić. Może i na to zasługiwał, ale zarażony zagrażałby wszystkim.
Po ciągnącej się w nieskończoność sekundzie książę odciągnął
handlarza od zombi i wyciągnął rewolwer. Cicho i po francusku zadał
kolejne pytanie. Colbert odpowiedział, łkając. Trahaearn kiwnął głową
i Mina niemal wyskoczyła ze skóry, gdy nagle strzelił do zombi. Potem
do kolejnego i kolejnego, dopóki w klatkach nie zostały już tylko
zwierzęta, przerażone hałasem.

322
Książę zerknął na Scarsdale'a.
- Chcesz go?
- Żeby zapłacił za Kamienną Wyspę? - Nawigator zaprzeczył
ruchem głowy. - Jest zbyt żałosny. Poczekam na Hunta.
To usatysfakcjonowało księcia. Pchnął Colberta na kolana,
kopniakiem zagonił do pustej klatki i zamknął ją. Spojrzał na ro-
botników obserwujących ich pustym wzrokiem.
- Więcej dostaniecie, sprzedając te towary, niż kiedykolwiek
zarobicie u niego, a on jest zbyt wielkim tchórzem, by się za to mścić.
Robotnicy spojrzeli po sobie. Kiedy Trahaearn wyszedł na
korytarz, zabierali już towary, roztrzaskując skrzynie. Colbert, klęcząc
w klatce, zaczął krzyczeć. Nikt się nie zatrzymał.
Mina cieszyła się, że drzwi zamknęły się za nimi.
- Wypuszczą go?
- Ci ludzie chętniej wypuszczą zwierzęta - powiedział książę. - Ale
w końcu zostanie znaleziony.
Na twarzy Scarsdale'a odmalowała się satysfakcja. -1 wszyscy będą
wiedzieli, że jest tchórzem. Nigdy już nie będzie w stanie niczego
zdobyć. Trahaearn kiwnął głową.
- Zapłaci.
Na zewnątrz ćwiartka wciąż płonęła. Mieli kilka chwil względnego
spokoju, zanim dotrą do bramy.
- Kto kupił broń? Książę zacisnął zęby.
- Czarna Gwardia.
Szok sprawił, że milczała, dopóki nie dotarli do bramy. Jasper
Evans powiedział, że cena wywoławcza broni wynosiła dwadzieścia
pięć tysięcy liwrów. Taka kwota nie mogła pochodzić tylko z handlu
niewolnikami. Musieli mieć inne źródła. Wiełe innych źródeł, każde
dostarczające ogromnych ilości pieniędzy... a Czarna Gwardia musi
być większa i bardziej potężna, niż Mina sobie wyobrażała.

323
- Wiedział, gdzie ją zabrali?
- Jest na statku. To jest statek, „Próba", stary angielski węglo-wiec.
Silniki i generatory elektryczne, których potrzebuje broń, były zbyt
ciężkie na sterowiec i zbyt duże, by przetransportować je na innym
statku. Więc sprzedał cały przeklęty statek.
- Gdzie płynie? - Choć Mina obawiała się, że już wie. Przynajmniej
jeden członek Czarnej Gwardii chciał zabić wszystkich naniterów. I
kupili broń stworzoną do niszczenia nanocząstek. Wywołująca mdłości
zgroza ścisnęła ją za gardło. - Do Anglii?
Książę spojrzał jej w oczy. Wyraz jego twarzy był ponury. -Tak.
***
Mina strzeliła do Scarsdale'a strzałką z opium, kiedy wszedł na
platformę. Pomogła Trahaearnowi zanieść nieprzytomnego rejtera do
jego kabiny, a potem wrócili we dwoje na pokład, by spotkać się z
Yasmeen.
- Czy w porcie jest angielska eskadra? Musimy im powiedzieć o
statku.
Najemniczka przeniosła wzrok z Miny na księcia. Kiedy kiwnął
głową, Yasmeen zaprzeczyła: - Eskadry nie ma. Moi gońcy
zaraportowali mi, że wczoraj podnieśli kotwice.
Tak jak kazał im Baxter. Eskadra miała wrócić do Anglii. Ale nie
będzie trudno ich dogonić.
„Lady Korsarz" odpaliła silniki. Yasmeen uniosła pytająco brwi,
patrząc na księcia.
- Dokąd, kapitanie?
- Na południe - powiedział Trahaearn. - Niech mnie szlag, jeśli
Hunt doczeka kolejnego zachodu słońca na „Trwodze".
Na południe... podczas gdy Czarna Gwardia zabrała urządzenie do
Anglii.
- Nie - zaprotestowała Mina. - Nie możemy. Musimy lecieć na
północ.
Yasmeen zamarła z cygaretką w połowie drogi do ust, z otwartymi
ustami. Zerknęła na księcia.

324
Na jego obliczu malował się sprzeciw. Wziął Minę za rękę i
zaprowadził na dziób. Powinna się cieszyć, że nie zaciągnął jej za
włosy? Zostanie wychłostana za sprzeciwianie się mu? Była zbyt
przybita, by się tym przejmować.
Jednak jego dotyk był delikatny, gdy dłońmi objął jej twarz.
- A twój brat?
- Nie pytaj mnie o to. - Walczyła, by głos się je nie załamał. Andrew
może wciąż jeszcze żyje. Ale jeśli ta broń dotrze do Anglii, jej rodzina
zginie. - Proszę nie. To zabije wszystkich w promieniu dwustu mil. To
przyjdzie im z taką łatwością. Popłyną Tamizą. I Londyn zniknie. I
prawie cała Anglia. Nie obchodzi cię to?
Dbał o to? Czy dbał tylko o „Trwogę"? O swoją własność.
- Obchodzi mnie.
-1 nie kłamiesz? - Nie wiedziała. A nadzieja, że powiedział prawdę,
nie sprawi, że tak jest.
- Nie. Zaufaj mi. - Musnął kciukiem jej policzek. - Jednak nawet
jeśli mi nie wierzysz, Mino, moi ludzie też są w Londynie. Wierzysz,
że oni mnie obchodzą? Że zadbam o nich?
Przełykając z trudem przez ściśnięte bólem gardło, Mina kiwnęła
głową.
- W porządku. Posłuchaj mnie. Jeśli Hunt wypłynął dwa dni temu,
„Lady Korsarz" dogoni go w jeden dzień. A „Trwoga Marca" to
wspaniały żaglowiec. Szybki. Znajdziemy ją, ruszymy na północ i
przejmiemy „Próbę".
- Wciąż będziemy mieli cztery dni zwłoki.
- Dogonię ich. Złapię, zanim dotrą do Europy, a za nimi płynie
eskadra, która zapewni potrzebną nam siłę ognia. Jak tylko znajdziemy
„Trwogę", Yasmeen może udać się na zwiad i znaleźć „Próbę", a
potem polecieć dalej na północ i ostrzec eskadrę. Ale najpierw
znajdziemy „Trwogę" i twojego brata.
Nie mogąc się zdecydować, walczyła ze sobą, czując, że ta walka
rozerwie ją na pół. Chciała wierzyć, że wszystko może potoczyć się
tak, jak powiedział. Och, jak bardzo tego chciała. Ale ryzykować tak
wiele? Nie była pewna.

325
- Zaufaj mi, Mino. Znam te wody. Znam swój statek. Wiem, jaką
prędkość może rozwinąć stary węglowiec, taki jak „Próba". Jest
wielka, ciężka i ma rejowe ożaglowanie. O tej porze roku wiatry ze
wschodu będą sprzyjały statkom o ożaglowaniu skośnym, a żagle
„Trwogi" są tak dobrane, by była jak najszybsza. Dogonimy ich.
Zaufaj mi.
Czy mu ufa? Musi. Oddychając nierówno, kiwnęła głową.
- Zatem dobrze - powiedziała. - Południe.
Pocałował ją. I jakby to był sygnał dla Yasmeen, wokół nich
rozdzwoniły się dzwony. Śmigła zaczęły się obracać, popychając
sterowiec naprzód.
Trahaearn uniósł głowę.
- Jutro przeszukamy wody i znajdziemy ich, Mino. A teraz chodź ze
mną, chodź spać. Nie możemy szukać, jeśli oczy same nam się
zamykają.
***
Sen nie nadchodził. Mina leżała przytulona do piersi Traha-earna.
Słuchała wolnego, mocnego bicia jego serca. Wróciła do kabiny dla
gości, czując się zupełnie inaczej, niż gdy ją opuszczała. Wtedy czuła
zadowolenie, ciepło. Dzień, który spędzili razem, był przerywany
strachem, gdy niemal doprowadzał ją do orgazmu, ciągle od nowa - ale
nie było w tym frustracji. Tylko pożądanie i śmiech, a potem drzemała
w jego ramionach podczas upalnego popołudnia.
Teraz było prawie tak samo gorąco i nie mogła zasnąć. Zamiast
zadowolenia, w pobliżu czaiło się przerażenie. Mogła myśleć tylko
o Andrew na okręcie z zombi i okrutnym kapitanem w osobie
Hunta. Mogła myśleć tylko o „Próbie" niosącej śmierć coraz bliżej
i bliżej wszystkiego, co Mina kochała i przysięgała chronić.
- A co jeśli miniemy „Trwogę" w nocy? - odezwała się w ciemność.
- Yasmeen do tego nie dopuści.
Trahaearn wydawał się tego taki pewny. Gdyby inspektor stała nad
martwym ciałem, być może mówiłaby z tak dużym

326
przekonaniem. Znała się na swojej pracy. Musi teraz zaufać, że on
zna się na swojej. „Zaufaj mi."
Miał rację, wiele dni temu, kiedy powiedział, że zbyt długo żyła
pod rządami Ordy. Trudno było zaufać, że ktoś mający możliwość ją
skrzywdzić zdecyduje się tego nie robić.
Ale przecież byli też ci, którym ufała: jej rodzina i przyjaciele,
których poznała. Czyjego znała dostatecznie dobrze?
Teraz ją przytulał. I chociaż zdawał sobie sprawę, że jej emocje
szalały, nie wykorzystywał jej, tylko się nią opiekował. Nie potrafiła
zrozumieć wszystkich motywów jego działania, ale jedno wiedziała na
pewno: dbał o to, co uważał za swoje.
Ona była jego. Może nie na zawsze. Ale teraz tak. Dlatego zwróciła
się do niego o wsparcie.
Odpoczywając, Trahaearn zamknął oczy, ale otworzył je, kiedy
Mina się poruszyła. Jego spokojne spojrzenie napotkało jej wzrok -
cierpliwe, ale nie obojętne. Płonął w nim głód, głód mężczyzny, który
czekał na spróbowanie tego, czego chciał... ale cieszył się na każdy
kęs.
Mina przełożyła nogę przez jego brzuch i położyła się na nim
okrakiem. Uniósł głowę, gdy go całowała, pozwalając jej kontrolować
sytuację, ale nie puszczając jej, zanurzył ręce w jej włosach. Poczuła
przepływające przez nią fale gorąca. Odsunęła się, zanim stały się zbyt
wzburzone.
Trahaearn dalej na nią patrzył, jego rysy wyostrzyło pożądanie.
Kiedy wstała z łóżka, usiadł, napinając brzuch.
- Mino...
- Gdzie są kondomy?
Podeszła do sekretarzyka. Jego rzeczy zostały tu przyniesione z
kabiny, którą dzielił ze Scarsdale'em, ale nie miała pojęcia, gdzie coś
takiego mogło zostać schowane.
Po chwili ciszy odpowiedź została wypowiedziana głosem niskim i
ochrypłym.
- W szafie. Na półce.

327
Nerwy sprawiły, że nie mogła sobie poradzić z otworzeniem drzwi
szafy, ale wreszcie jej się udało. Nie można było pomylić
przeznaczenia małego hebanowego pudełka wsuniętego za jej
pantalony i pończochy; czarne drewno było inkrustowane rzeźbionymi
w kości słoniowej obrazkami, które wywołałyby rumieńce na
policzkach niezamężnej panienki z Manhattanu. Mocno ściskając
pudełko, żeby ukryć drżenie rąk, Mina przyniosła je do łóżka. Ubrany
tylko w kalesony Trahaearn siedział z głową opartą o wezgłowie. Nie
zrobił żadnego ruchu w jej kierunku.
Pozwala jej przejąć kontrolę, zrozumiała Mina. Robił tak już
wcześniej tego dnia - namawiał, by sama się dotykała, by przejęła
kontrolę nad swoim pożądaniem, by była jego źródłem. Jednak to
byłoby przejęcie kontroli nad nim. Czy to byłoby dla niego trudne? Ile
kobiet siedziało na nim okrakiem, wykorzystując go? Mina nie chciała
być jedną z nich. Nie po to, by coś udowodnić.
Nie umknęło mu jej wahanie.
- O czym myślisz?
Jeśli mu powie, on stwierdzi, że to nie ma znaczenia. Że to na niego
nie wpłynie. A ona nie wiedziałaby czy to kłamstwo, czy nie - ale i tak
nie chciała go wykorzystać. Więc zamiast prawdy podała mu motyw.
-Wcześniej dzisiaj, kiedy my... nie chciałam panikować. Dlatego
kiedy czułam zbyt wiele, próbowałam przestać czuć cokolwiek.
-1 to się nie sprawdziło. - Rozbawienie pogłębiło jego ton. -Nie,
kiedy mój język był w tobie.
Paliły ją policzki. Nie, nie sprawdziło się. Czuła to. Wciąż to czuła,
wspomnienie przeszyło ją jak płynny żar.
- Pomyślałam, że teraz po prostu wejdziesz we mnie. Ponieważ tego
chcę. Kiedy mnie pieścisz, czuję palącą potrzebę. I pomyślałam, że
mogę mieć cię w sobie, zanim zacznę czuć zbyt wiele, zanim zacznę
pożądać... i zanim zacznę się bać.

328
- Możesz mieć mnie w ten sposób, Mino. Ale nie będziesz czuła
przyjemności z tego, że jestem w środku, jeśli nie będziesz tego
pragnęła.
- Tak. Wiem. - Pomimo paniki, tak wiele rozkoszy płynęło z tego
palącego bólu, tej żądzy. Bez tego może równie dobrze usiąść na
swojej policyjnej pałce albo użyć jednego z wynalazków
sprzedawanych przez Mistrza. Czując się zagubiona, popatrzyła na
Trahaearna, wodząc palcami po zdobieniach na pudełku. - Nie mogłam
wtedy walczyć z Ordą. Próbowałam więc walczyć z uczuciami, do
których mnie zmuszali. I wciąż to robię, tylko że teraz zamiast z nimi,
walczę ze sobą. Nie chcę tego.
Jego ciemne oczy obserwowały jej twarz.
- W takim razie walcz ze mną.
- Słucham?
-Nie mogłaś walczyć z Ordą, więc walczyłaś z tym, co ci zrobili. - Z
drapieżnym uśmiechem wstał z łóżka. Podszedł do niej wolno. - Ale
teraz to ja wywołuję w tobie te uczucia. Więc zamiast ze sobą, walcz ze
mną. Bij mnie, odpychaj. Ale nie powstrzymuj się przed odczuwaniem.
Pozwól sobie na to.
Mina niepewnie cofnęła się o krok.
- Nie chcę z tobą walczyć.
- Ale i tak to robisz, ponieważ jesteś uwięziona w pułapce walki z
samą sobą. I dlatego panikujesz i odpychasz mnie. Tym razem
będziesz kontrolowała wszystko od samego początku.
-1 natychmiast poniosę klęskę. Nie będziesz mnie zmuszał. Jak
tylko cię uderzę, przestaniesz.
- Nie. Często wymieniam jedną potrzebę na inną. Boisz się, bo nie
mogłaś walczyć podczas rankom. Może rozdzielisz te dwa uczucia,
pozbędziesz się strachu, walcząc ze mną. Jeśli możesz to zrobić, Mino,
przyjmę wszystko, co mi zrobisz. Ponieważ ja chcę cię mieć, ale
jeszcze bardziej chcę wiedzieć, że się nie boisz. Przestanę tylko wtedy,
kiedy naprawdę będziesz się bała.

329
Miał rację. To nie będzie przemoc, nieważne jak mocno będzie go
odpychała.
- Jeśli będę z tobą walczyć, skąd będziesz wiedział, że naprawdę się
boję?
- Użyj języka Ordy.
Gniewnym grymasem wyraziła swoje niezadowolenie.
- Nigdy go nie używam.
- Dlatego będę wiedział, że to prawda.
Prawda. Prawdziwe i nie do uniknięcia, te emocje. Mina patrzyła
na Trahaearna, przyciskając hebanowe pudełko do serca jak tarczę.
- Od samego początku wiedziałam, że jesteś dla mnie zagrożeniem.
Powinnam była uciec.
- Złapałbym cię. - Zrobił to teraz, podnosząc ją i pozwalając, by go
poczuła, potężnego i twardego, na swoim brzuchu. Kiedy gwałtownie
zaczerpnęła tchu, dodał: - Ciągle mogę po prostu w ciebie wejść.
Śmiejąc się, pokręciła głową. Już dawno na to za późno. Już go
pragnęła, gorące pożądanie rozpaliło się jeszcze większym
płomieniem, kiedy położył usta na jej wargach. Wysunął język i
zajęczała, pogłębiając pocałunek. Trahaearn zacisnął ramiona wokół
jej talii. Nie podnosząc głowy, zaniósł ją do brzegu łóżka i postawił na
podłodze. Sprawnymi ruchami ściągnął jej koszulę nocną w dół przez
biodra.
Wziął hebanowe pudełko i rzucił je na materac.
- Połóż się i rozłóż nogi.
Rozchyliła wargi. Oczekiwanie przepłynęło przez jej ciało jak
strumienie ognia. Opadła na materac i rozchyliła szeroko kolana.
Jego wzrok był gorący i rozbawiony.
- To nie walka ze mną.
- Wiem - zaśmiała się, czując się lekko i bez tchu; a strach był
bardzo, bardzo daleko. Nie wiedziała dlaczego. Może dlatego, że mu
ufała. Możliwe też, że wiedząc, że może z nim walczyć, nie

330
potrzebowała tego robić. Nie była pewna. Ale nie zamierzała
walczyć z tym, jak łatwo było jej teraz mu się oddać.
- To dobrze. - Oparł ręce obok jej bioder i nachylił głowę nad jej
nogami. - Ponieważ pragnę tego.
Przykrył ustami cały jej srom naraz: rozchylonymi, głodnymi
wargami. Mina krzyknęła, zamierając, i pozwoliła sobie poczuć to całą
sobą. Każde gorące liźnięcie. Każde otarcie jego szczęki o wewnętrzną
stronę ud i jego ochrypłe jęki przyjemności. Jego dłoń na jej kolanie,
kiedy rozchylił szerzej jej nogi, jego place zaciskające się mocniej, gdy
smakował jej ciało. Jej biodra wiły się pod jego dotykiem. Szybki ruch
jego języka wprawił ją w szał podobny do rankoru i krzyknęła, szarpiąc
prześcieradło, pozwalając, by ją ogarnął.
Kiedy jej emocje nieco opadły i spojrzała w dół, Trahaearn
przyglądał się jej ze zdumieniem, którego miejsce powoli zajęły
podniecenie i zamiar.
Przesunął się w górę, pocałował jej brzuch, sutki i szczękę. Położył
się obok niej, wsunął rękę między jej uda, a potem środkowy palec
między jej wargi sromowe. Patrząc jej w twarz, wsunął palec głębiej.
Większy, grubszy niż jego język - i nieustępliwy. Mina zagryzła wargę,
poruszając się pod nim, próbując złagodzić ból spowodowany jego
wtargnięciem.
Trahaearn zamknął oczy.
- Jesteś taka ciasna. Sprawię ci ból.
Tak. Ale nie mogła tego uniknąć. A jeśli zrobią to odpowiednio,
będzie ją bolało tylko raz. Odetchnęła głęboko, usiłując skupić się na
czymś innym niż pożądanie. Nie wypierając się go. Próbując oddzielić
je od nadchodzącego bólu.
- Mino, czuję to... jesteś jeszcze dziewicą.
- Nie. - Była przecież z Felicity. - Ale wciąż jestem jak nietknięta i
jeśli zerwiesz teraz moją błonę, to będzie dla mnie łatwiejsze, niż kiedy
wejdziesz we mnie. Ale będziemy musieli poczekać, ponieważ inaczej
nanity uleczą mnie i zerwiesz ją ponownie, kiedy cię przyjmę.

331
Nie wiedziała, czy jej beznamiętne przemówienie go zaskoczyło.
Patrzył na nią przez dłuższą chwilę, zanim kiwnął głową. Mina
przygotowała się, próbując nie zadrżeć, kiedy wsunął w nią palce.
Szybko je rozsunął. Spięła się, gdy poczuła gwałtowny ból,
powstrzymując się przed płaczem. Wymruczał przeprosiny i pocałował
jej skroń, po czym oparł swoje czoło o jej, jego palce wciąż w jej
środku.
Ból osłabł, zmieniając się w słabe pieczenie i uczucie wywoływane
przez jego palce zmieniło się z wtargnięcia w wypełniający ją
intrygujący dotyk. Chciała poruszyć się, zacisnąć się wokół niego, ale
zmusiła się, by zaczekać. Przeszukała umysł w poszukiwaniu czegoś,
co rozproszy jej myśli.
- Kiedyś asystowałam mojemu ojcu podczas operacji kobiety,
której mąż kończył tak szybko, że zawsze potem nanity ją leczyły.
Próbowała zerwać błonę świecznikiem i poczekać, żeby nie zrywała
się za każdym razem. Ale świecznik był z metalu, chyba ze stopu cyny
z ołowiem, i nanocząstki potraktowały go jak protetyczne narzędzie.
Kiedy zaczęła krwawić, zaczęły przeszczepiać świecznik i nie mogła
go wyjąć.
Wielkie ciało Trahaearna zatrzęsło się. Kąciki jego ust były
ściągnięte, jakby walczył, żeby się nie roześmiać. Uniósł głowę.
- O tym myślisz, gdy jesteś ze mną?
Uśmiechnął się szeroko, a potem pochylił się i nakrył ustami jej
sutek. Wygięła się, gwałtownie wciągając powietrze. Na niebiosa.
Zagryzła wargę, zacisnęła dłonie na prześcieradle i odwróciła głowę na
bok. Pudełko kondomów leżało obok niej, na wieczku był rysunek
kobiety klęczącej przed mężczyzną.
Bez trudu przyszło jej wyobrażenie sobie, jak robi to z
Traha-earnem.
- Chciałabyś, żebym ci tak zrobiła?
Wypuszczając z ust jej sutek, przesunął się do jej prawej piersi.
- To znaczy co?
- Jak na tym rysunku, mogłabym zadowolić cię ustami. Uniósł
głowę i, mrużąc oczy, spojrzał na obrazek.

332
- Tak. Później.
Zadowolona, odwróciła pudełko i musiała mu powiedzieć:
- A ten pokazuje kobietę z dwoma mężczyznami. Moglibyśmy
później zaprosić Scarsdale'a.
- Zły pomysł. Nie chciałbym go zabić za to, że cię ignoruje.
- O, a na tym są dwie kobiety... na pudełku z kondomami dla
mężczyzn. - Zmarszczyła brwi. - Jakie to dziwne. Jaki miałyby pożytek
z kondomu?
Śmiejąc się w jej kark, Trahaearn nie mógł - albo nie chciał
-odpowiedzieć.
- Mogłabym poprosić Yasmeen, żeby do mnie dołączyła - za-
sugerowała Mina. - Ale podejrzewam, że ona gryzie.
Z niespodziewanym pomrukiem książę zabrał jej pudełko, wyjął z
niego garść płaskich, kwadratowych, pergaminowych opakowań i
odrzucił je na bok.
- To pudełko podsuwa ci zbyt wiele pomysłów, które mnie nie
dotyczą. - Rzucił kondomy na łóżko. Jego spojrzenie wróciło do jej
twarzy i delikatnie poruszył palcami w jej wnętrzu w górę i w dół. Jej
śmiech przeszedł w dyszenie. Żadnego bólu. Tylko przyjemność, tylko
pożądanie. - Wszystko w porządku?
Z cichym jękiem uniosła biodra i naparła na jego rękę. Schylił się i
pocałował ją, rozchylonymi wargami, namiętnie, wsuwając język do
jej ust, a palce głęboko w nią, aż stała się mokra i przepełniona żądzą, a
jej oddech płytki i urywany. Przerwał pocałunek i pokręciła głową,
próbując przyciągnąć z powrotem jego usta do swoich. Opierając się,
usiadł na piętach, z rozstawionymi kolanami zapadającymi się głęboko
w materac.
Opuścił dłonie do swojej talii i zaczął rozwiązywać pasek ka-
lesonów. Jego spojrzenie przeniosło się z jej twarzy na leżące obok
kondomy.
- Chcesz mi go założyć?
Chciała. Z bijącym sercem Mina podniosła zawinięty pergamin i
złamała czerwoną woskową pieczęć. Kondom z jagnięcej skóry był
cienki i giętki - i śliski, nasączony olejkiem.

333
A jego członek w niczym nie przypominał policyjnej pałki. Chociaż
był gruby i zaokrąglony na końcu, jego gładka, rozgrzana skóra była
delikatna w dotyku. Nakierował ją, pokazał, jak działa kondom,
wydając z siebie jęk, kiedy go naciągała. Małe sznureczki
zabezpieczały kondom u podstawy jego członka. Kłykcie Miny
nacisnęły na ciężką mosznę, kiedy zawiązywała sznureczki, podniosła
wzrok, kiedy syknął, wciągając oddech.
- Za ciasno?
- Nie - powiedział przez zaciśnięte zęby. - Chodź tu. Położył ręce na
jej pośladkach, podniósł ją i posadził sobie na
piersi, tak że siedziała na nim okrakiem, z nogami owiniętymi
wokół jego tułowia niemal w linii prostej. Jej uda obejmowały go,
czuła twarde mięśnie na jego żebrach. Ramionami objęła go za szyję,
jej twarz znajdowała się tuż nad jego. Jego pocałunek był delikatny i
zmysłowy, kiedy zsuwał ją w dół, dopóki czubek jego penisa nie
znalazł się przed wejściem do jej wnętrza. Drżąc, przerwała pocałunek.
- Teraz. Proszę, teraz.
Trahaearn nie potrzebował się ruszać. Powoli puścił Minę, czuła w
środku coraz większy nacisk. Zakwiliła i próbowała poruszyć
biodrami, próbowała zmniejszyć ten napór. Ale on rósł, wchodząc
głębiej i głębiej. Zaczerpnęła tchu i spojrzała w dół. W niej. Był w niej.
Ale tylko do połowy. Chciała go całego.
Trzymał teraz ręce na jej plecach, tylko ją przytrzymywał, nie
unosił jej. Jej ciężar nie wystarczył. A nie miała o co się zaprzeć.
Pocałowała jego usta i szczękę.
- Pomóż mi. Pomóż mi wziąć cię całego.
- Mino. - Wypowiedział jej imię głosem pełnym napięcia i
szorstkim. Położył swoje duże ręce na jej biodrach i pociągnął ją w dół.
Dziki krzyk wyrwał się z jej gardła. Schowała twarz w jego szyi, nie
czując nic poza jego członkiem głęboko w niej, poza swoimi szeroko
rozłożonymi udami i gorącym palem między nimi. Umrze, jeśli się
ruszy.
Umrze, jeśli tego nie zrobi.

334
Po skórze przebiegł jej dreszcz, kiedy Trahaearn przesunął dłońmi
po jej kręgosłupie. Zacisnął ramię wokół jej talii. Z gardłowym jękiem
poruszył biodrami, poczuła to pchnięcie całą sobą. Odrzuciła głowę do
tyłu i nagle zaczęła się ruszać, ocierając to rozpalone miejsce między
nogami o jego szorstki brzuch, aż jego porośnięta włosami skóra był
równie mokra i śliska jak jej. Spojrzała w dół, między nich, na jego
członek poruszający się w niej - dwie części maszyny, które nie
powinny do siebie pasować, ale idealnie razem pracowały.
A teraz zwiększały jeszcze obroty, pożądanie było tak ogromne, że
aż przerażające, ale tym razem nie czuła trwogi. Tylko Trahaearna -
Rhysa - jego siłę i nieustające pchnięcia. Obserwującego ją, wiedziała,
w poszukiwaniu jakiejkolwiek oznaki strachu. Odkładał na bok swoje
potrzeby, dopóki ona nie zadrżała, krzycząc, a jej mięśnie nie zacisnęły
się wokół jego penisa.
Gardłowy jęk wyrwał się z jego piersi i pchnął mocno, głęboko - a
potem zamarł w całkowitym bezruchu. Niemal łkając z rozkoszy, Mina
poczuła pulsowanie jego członka i odpowiedź swojego ciała, kiedy jej
mięśnie go objęły.
Oddychając ciężko, oparła głowę na jego ramieniu. Wciąż w niej,
Rhys położył ją na plecach i położył się na niej, opierając się na
łokciach i kolanach. Zakołysał lekko biodrami, obserwując jej twarz.
- Jeszcze raz, Mino.
Myślała, że już skończyła. Ale z każdym powolnym, miękkim,
delikatnym pchnięciem była coraz bardziej podniecona, dopóki nie
wstrząsnął nią orgazm. Rhys pocałował ją na zakończenie, a potem
wstał i zdjął kondom.
Kiedy wrócił i położył się, Mina przetoczyła się do jego boku,
czując lekkie zawroty głowy - była niemal pijana triumfem, rozkoszą,
zaspokojeniem.
- Nie walczyłaś ze mną - powiedział, głaszcząc jej włosy.
- Nie musiałam. - Chociaż nie wiedziała dlaczego. Może to było
zaufanie. Może coś więcej.

335
Jednak myśl o tym „więcej" była zbyt straszna, by się na niej
zatrzymywać. Prowadziła do bólu serca. Prowadziła do Londynu.
- Zainspirowałeś mnie - powiedziała zamiast tego. - Nie musiałeś
walczyć, kiedy zniszczyłeś dominację Ordy. Postanowiłam więc
wysadzić twoją wieżę.
Ręka głaszcząca jej włosy znieruchomiała. Wyglądał, jakby nie
mógł znaleźć słów, potem zaśmiał się i przyciągnął ją, kładąc ją na
swojej szerokiej piersi.
I wtedy zasnęli.

336
Rozdział 14

Cichy trzask pergaminu zakłócił jej drzemkę. Mina poruszyła się,


unosząc do połowy ciężkie powieki. Przyćmione światło zapowiadało
zbliżający się świt. Zbyt wcześnie, by wstawać, i było jej zbyt dobrze,
gdy tak leżała na boku, z Rhysem za plecami, w kraterze, który w
materacu wyżłobiło jego ciało. Zamknęła oczy, próbując zasnąć, ale z
przyjemnością witając szorstkie ręce głaszczące jej bok i pupę,
unoszące jej nogę i kładące ją na twardym udzie.
- Dobrze się czujesz, Mino? Czy nie jesteś obolała?
- Mmm. - To było wszystko, na co mogła się zdobyć.
Wciąż była tylko na wpół rozbudzona, kiedy w nią wszedł.
Gwałtownie łapiąc oddech, otworzyła oczy - i została obrócona na
brzuch. Rhys pochylił się nad nią, klęcząc między jej szeroko
rozstawionymi nogami. Chwyciwszy ją mocno za biodra, uniósł ją do
góry; oparła się na kolanach i klatce piersiowej, z pupą wypiętą do
góry. Położył płasko dłonie za jej ramionami na materacu.
Jego głos w jej uchu był niski i ochrypły.
- Byłem dżentelmenem. Wziąłem malutko.
Nie malutko, choć tylko czubek jego penisa był w niej; był jak mała
pięść. Drżąc, Mina zacisnęła ręce na prześcieradle. Zrozumiała.
Wcześniej był dżentelmenem, pozwalając jej wziąć go.
Teraz on brał ją.
- Czekam. - Potarł zarośniętą szczęką o jej kark, a potem nagle i
szybko ugryzł. - Jak tylko staniesz się mokra... Boże, Mino.

337
Jednym zdecydowanym ruchem wszedł w nią do końca. Dru-
zgocąca przyjemność wybuchła pod jej skórą i mina krzyknęła,
chowając twarz w pościeli. Wypełnił ją całkowicie, jego klejnoty
ocierały się o jej najdelikatniejsze miejsca. Złapała jego przedramiona,
naprężające się po obu stronach jej głowy, zamykające ją jak w klatce i
chroniące ją przed wyskakiwaniem do przodu przy każdym potężnym
pchnięciu. Jego moszna uderzała w jej łechtaczkę z każdym
niszczącym uderzeniem, dopóki nie zaczęła wić się i krzyczeć z
rozkoszy, a on wciąż nacierał na nią. Położył dłoń na jej sromie,
atakując go szorstkimi palcami i rozsypała się pod naporem rozkoszy,
czując gorące łzy na policzkach. Rhys wykrzyczał jej imię szorstkim,
triumfującym tonem. Złapał jej biodra i mocno szarpnął do przodu,
jakby wyciskając swój znak na jej ciele.
Minę ponownie przeszedł dreszcz, kiedy doszedł, ale jego orgazm
nie sprawił, że ją puścił. Nie. Miał ją. Splądrował ją i zniszczył jej mury
obronne.
Nie dżentelmen, ale piracki kapitan, Jego Łajdackość, Żelazny
Książę. Nieważne który.
Doskonale wiedział, czego chce, i wziął to.
***
Nie wyglądało na to, że Mina żałuje bycia z nim. Kiedy Rhys się
obudził, pewien, że będzie próbował się odsunąć, owładnęła nim
potrzeba wzięcia jej po raz drugi. Ale nie był w stanie potraktować jej
delikatnie. I zerżnął ją tak ostro, że oczekiwał wahania, niepewności...
ale nie zobaczył nic takiego. Przy śniadaniu wypytała go o
zapatrywania polityczne w sposób, który powiedział mu równie wiele
o jej poglądach; fascynowało go każde wypowiedziane przez nią
słowo, aż musiał znowu ją posiąść, rozkoszując się jej ciałem na
małym stoliku.
Nigdy nie potrzebował niczego tak bardzo, jak potrzebował jej.
Instynkt samozachowawczy ostrzegał go, kazał ją odepchnąć. Nie
mógł znieść myśli o tym, chciał mieć ją jeszcze bliżej. Jednak jeśli ona
również nie zacznie tak go potrzebować, to

338
nie miało znaczenia, czy będzie daleko czy blisko - i to, i to go
zniszczy.
Nie żałowała spania z nim, ale nie sądził, że go potrzebuje.
Przynajmniej zaczęła go trochę lubić.
Siedzieli na dziobie, wymieniając się lunetą, i przeszukiwali wody
w poszukiwaniu „Trwogi". Wiatr sprawił, że trudno było rozmawiać,
ale jemu to nie przeszkadzało. Kiedy nie patrzyła na niego, lubił
podziwiać linię jej policzka i cienki pasek skóry między pancerzem a
szczęką. Kilka kosmyków jej czarnych włosów uwolniło się z
surowego koka i paska gogli i trzepotało wokół jej szyi i twarzy.
Wczoraj w nocy i dziś rano jej włosy były rozpuszczone i rozsypane na
ciele: na jego dłoniach, kiedy trzymał ją w talii, patrząc, jak rozdzielają
się nad ramionami, gdy w nią wchodził. Dzisiaj będą na „Trwodze". W
jego kabinie nigdy nie było żadnej kobiety, ale nie miał wątpliwości, że
miejsce Miny jest przy nim - i kiedy nie patrzył przez lunetę na nie-
kończący się błękit, wyobrażał sobie wszystkie sposoby, na które ją
posiądzie.
Niedługo po nastaniu południa zobaczył, że zesztywniała z lunetą
przy oku, nie przeczesując dalej horyzontu. Bez słowa wziął od niej
teleskop. Poczuł gorące ukłucie triumfu. Jest. „Trwoga Marca". Widać
było tylko maszty, ale znał ich kształt. Mógł stać na molo z
zawiązanymi oczami i rozpoznać ją po dźwięku, jaki wydaje,
przepływając obok.
Mina patrzyła mu w twarz, czekając na potwierdzenie. Kiedy skinął
głową, zamachała do Yasmeen. Rozległ się dzwonek, ale Rhys nie
odwrócił głowy, obserwując maszty przez lunetę.
Żagle „Trwogi" były zwinięte. Przy tak słabym wietrze i spo-
kojnym morzu, musieliby iść na pełnych żaglach, żeby w ogóle się
poruszać. Czyżby rzucili kotwicę? Nie mieli powodu na tych wodach,
chyba że byłby do nich przycumowany sterowiec.
Zmarszczył brwi, przeszukując niebo w poszukiwaniu „Josephine".
Ani śladu niebośmiga wśród nielicznych chmur, które nie były
dostatecznie gęste, by ukryć sterowiec. Obejrzał się na

339
Yasmeen, gestem nakazując jej wyłączyć silniki. Podlecą cicho, na
żaglach. „Lady Korsarz" nie potrzebowała śmigieł, żeby dogonić
zakotwiczony okręt.
Zobaczył, że Yasmeen krzywi się, opuszczając lunetę, i pokręcił
głową, kiedy rzuciła mu pytające spojrzenie. Nie potrafił wyjaśnić,
dlaczego „Trwoga" nie płynie na pełnych żaglach. I nie chciał
wspominać o tym Minie, żeby jeszcze jej nie martwić.
Wkrótce nie musiał już nic mówić. W polu widzenia pojawiła się
„Josephine", jej biały balon, niemal całkowicie pusty, unosił się na
wodzie obok „Trwogi". Była zacumowana do okrętu i coś ściągnęło ją
w dół. Drewniane szczątki dryfowały nieopodal, ale większość
niebośmiga wciąż znajdowała się pod balonem. Mina otworzyła usta.
- Czy to sterowiec? -Tak.
-Ale jak...?
- Nie wiem.
-Dlaczego „Trwoga" wciąż jest do niego przycumowana i się nie
przemieszcza? - Chyba zdała sobie sprawę ze znaczenia zwiniętych
żagli. - Zatrzymali się, by ratować mienie ze sterow-ca?
Rhys pokręcił głową.
- Widzielibyśmy załogę.
- Opuszczony. - Mina wciągnęła powietrze, wbijając wzrok w pusty
pokład „Trwogi". - Zupełnie jak fort Madame.
- Zombi też nie widać - powiedział. - Niedługo zobaczymy czy
wydostali się z klatek. Hunt nie trzymałby ich w ładowni.' Chciałby ich
mieć na oku cały czas.
I chciałby cały czas widzieć, jakie wrażenie wywierają na załodze.
- Gdyby wyrwały się z zamknięcia, czy załoga miałaby się gdzie
schować?
- W ładowni. Kadłub „Trwogi" jest wzmocniony stalowymi
płytami i filarami. - W przeciwieństwie do krakena, którego

340
macki niszczyły drewniany kadłub i potrafiły przechylić statek tak
mocno, że przewracał się do góry dnem, megalodony uderzały swoimi
opancerzonymi cielskami w kadłub i rozszarpywały ster i poszycie
masywnymi szczękami. - I dodatkowo wzmocniłem ładownię, żeby
zabezpieczyć przewożony ładunek. Załoga mogłaby tam czekać na
ratunek.
- Jak długo? Nie mieliby wody ani jedzenia. Niedługo, ale tym
razem to nie miało znaczenia.
- W najgorszym przypadku siedzieli tam dzień. Kiwnąwszy głową,
podała mu lunetę. Skierował ją na pokład.
Niech to szlag.
- Na dziobie stoją trzy klatki. Jedna jest otwarta.
Mina potarła ramiona, jakby przeszedł ją zimny dreszcz. Spojrzała
na unoszący się na wodzie wrak.
- Czy zombi mógł się dostać na sterowiec?
- Nie byłby w stanie przebić balonu. - Szczelną czaszę balonu
wzmacniała metalowa siatka. Nawet ktoś uzbrojony w ostry nóż
miałby problem z przebiciem jej; pazury zombi przejechałyby tylko po
powierzchni.
Musiał zostać przebity, ogień sprawiłby, że całość by wybuchła.
Jednak takie uszkodzenie zazwyczaj nie wywoływało tak wielkich
szkód, chyba że w balonie powstałaby wielka dziura. Zazwyczaj
przebicie powłoki oznaczało powolny wyciek, który nie zmieniał
sterowca we wrak. Rhys mógłby wspiąć się po balonie „Lady Korsarz"
z harpunem w ręku i przebić go, a minęłyby całe godziny, zanim
sterowiec powoli osiadłby na wodzie.
Domyślał się, że „Josephine" została zniszczona, gdy była
przycumowana do „Trwogi" - i w wywołanym tym zamieszaniu klatka
zombi przewróciła się i zamek puścił. Ale nabierze pewności dopiero
po zejściu na pokład swojego statku.
Wstał, zakładając szelki na broń. Obok niego Mina zaczęła
sprawdzać swoje pistolety.
- Ty nie - powiedział. -Ale...

341
- Nie. Osłaniaj mnie ze strzelbą, jeśli chcesz. Ale nie zejdziesz na
dół. Nie zaryzykuję tego.
Zacisnęła usta i zęby, jakby chciała się kłócić. Musiała zorientować
się, że to nic nie da. Rhys szybciej kazałby lotnikom Yasmeen zamknąć
ją w ładowni „Lady Korsarz", niż pozwoliłby Minie postawić stopę na
swoim statku, zanim go zabezpieczy.
W końcu kiwnęła głową.
- Będę was osłaniała.
***
Scarsdale wyszedł z kabiny śmiertelnie blady, ale walczył ze
strachem. Rhys wiedział, że coś takiego nie zdarzy się ponownie, ale
tym razem chodziło o Hunta.
Czekał, aż rejter zapnie szelki z bronią. Nawigator wolał szable od
maczet, ale obaj uzbroili się też w pistolety, które zakończą każdą
walkę.
- Gotowy?
Gdy Scarsdale kiwnął głową, lotnicy przerzucili przez burtę dwie
liny, które zawisły nad pokładem rufowym „Trwogi". Rhys mocno
pocałował Minę i skoczył, zwalniając tylko na tyle, by nie uderzyć o
pokład. Nawigator wylądował lekko obok niego.
Książę nasłuchiwał, trzymając maczety w pogotowiu. Poza sykiem
i zwierzęcymi warknięciami zombi w klatkach słyszał tylko ciche
skrzypienie statku bujanego łagodną falą i wodę uderzającą o burty.
Poza tym panowała cisza.
Boże, to było wspaniałe uczucie, znowu mieć pod nogami te deski.
- Dbali o nią - powiedział Scarsdale.
Prawie. Widać było trochę niedawnej niechlujnej roboty, ale mieli
za mało załogi - teraz może nawet jeszcze mniej. Rhys miał nadzieję,
że zostało dostatecznie dużo ludzi, by wrócić, inaczej znowu będę
musieli zatrzymać się na Targu Kości Słoniowej.
Wciąż panowała cisza, gdy szedł na dziób - ale to się szybko
zmieni. Wyciągnął rewolwer i zastrzelił zombi w klatkach. Tylko

342
jeden uciekł, ale to nie znaczy, że tylko jeden został. Trochę trwało,
zanim ich ugryzienie zabijało nanitera, ale nie wszyscy członkowie
załogi mieli nanocząstki. A jak tylko naniter umrze, zamieni się w
zombi. Zombi rozrywający człowiekowi szyję wybitnie przyspieszał tę
śmierć.
Wystrzał sprowokował więcej hałasu. Zniekształcone syki.
Odgłosy czyichś pospiesznych kroków. Pięciu lub sześciu osób,
wszystkie pod pokładem. Zatem zagonili tam załogę, ale praw-
dopodobnie nie mieli dość rozumu, by znaleźć drogę z powrotem na
górę.
Wrócił na środek okrętu i zatrzymał przy prowadzącej w dół
drabinie.
- Latarnia?
Scarsdale zdążył już zdjąć jedną ze słupa i zapalić. Rhys nie tracił
czasu na schodzenie po drabinie. Wskoczył przez właz, lądując ciężko
na kolejnym pokładzie. Nic go nie zaatakowało, wyskakując z
pogrążonych w półmroku korytarzy lub zza szalup. Kabina kapitańska
była na rufie. Scarsdale ruszył za nim z latarnią, ale Rhys nie
potrzebował jej do oświetlenia kabiny. Światło słoneczne wpadało tam
przez wąskie okno.
Marynarka zatrzymała jego biurko i stół. Reszta była nowa -i w
nieładzie. Chryste. Hunt to brudna świnia. Ubrania piętrzące się na
skrzyniach, mokre i podarte papiery porozrzucane na całym biurku.
Szybciej spali to pieprzone łóżko niż zaprosi do niego Minę.
Krzyknął, czekając na jakąś odpowiedź. Nic. Skierował się do
korytarza.
Za sobą usłyszał roztrzaskiwane drewno. Okręcił się na pięcie z
maczetami w pogotowiu. Przez sekundę widział Hunta, z wy-
trzeszczonymi oczami, nagiego, z pistoletem w dłoni. Scarsdale strzelił
z garłacza. W piersi Hunta otworzyła się ziejąca rana. Potknął się i
upadł.
- Chował się w przeklętej ubikacji - Nawigator pokręcił głową i
ponownie naładował broń. - Żałuję, że tam go nie zabiłem.

343
Gdyby Scarsdale tego nie zrobił, zrobiłyby to roznoszące chorobę
nanocząstki. Rhys spojrzał na zadrapania na twarzy Hunta, ranę na
ramieniu po wyrwanym kawale mięśnia.
- Zdążył się przemienić?
Hunt otworzył oczy. Usiadł. Książę uskoczył z linii strzału
Scarsdale'owi. Rejter strzelił jeszcze raz, odrywając czubek głowy tego
bękarta.
Słysząc dzwonienie w uszach, Rhys patrzył, jak Hunt z powrotem
opada na ziemię.
- Jeśli spotkamy ich więcej, strzelaj w głowę za pierwszym razem.
Nawigator wyszczerzył zęby.
- Ale w ten sposób zabiłem go dwa razy. Prawdopodobnie nie tyle
razy, na ile zasługiwał. Sprawdzili
resztę pokładu i ruszyli dalej. Na stołach obok kambuzu w cyno-
wych talerzach wciąż stały resztki śniadania podanego tego dnia rano.
- Spieszyli się. Nigdy nie widziałem marynarza, który odbiegłby od
stołu bez złapania chleba do zjedzenia po drodze. -Scarsdale sprawdził
kubki. - Albo dopicia swojego grogu. I podejrzewam, że po tym całym
strzelaniu twoja inspektor pewnie szaleje z niepokoju.
Jego inspektor.
- W takim razie pospieszmy się.
***
Później Rhys wymyśli lepszą historię niż to, że Scarsdale stał na
drabinie i uderzał o siebie dwoma garnkami, a on strzelał do zombi, jak
tylko pojawiali się na pokładzie. Powie, że kilku goniło go ciemnymi
korytarzami, że kilku wyskoczyło na niego ze składu. Ale po prawdzie
dzień, w którym uciekł z pokładu „Trwogi", był dniem, w którym
oddał ją Dorchesterowi i Admiralicji. Zarówno załoga uwięziona w
ładowni, jak i sam okręt zasługiwali na lepszego kapitana, niż taki,
który ze strachu chowa się w ubikacji - czy gdziekolwiek indziej na
statku.

344
Wyczyściwszy pokład, Rhys i Scarsdale zeszli na dół. Załoga
zablokowała od środka wejście do ładowni. Książę załomotał w drzwi
i, podnosząc głos, nakazał je otworzyć. Posłuchali. Zobaczył
zszokowane twarze niedowierzającej załogi -a spojrzenie w głąb
pomieszczenia upewniło go, że większość ludzi przeżyła.
Zaczęły się okrzyki radości, stu dwudziestu ludzi podskakiwało ze
szczęścia. W zimniejszych wodach coś takiego stworzyłoby ryzyko
przyciągnięcia megalodona lub krakena, ale pozwolił im na to.
Przyjrzał się ludziom, doliczając się ośmiu chłopców, którzy pasowali
do opisu brata Miny.
- Andrew Wentworth! Jesteście obecni? - Zawołał, przekrzykując
hałas.
Tam. Zapadła cisza, kiedy jasnowłosy, wysoki i chudy chłopak
zamarł. Otwierając szeroko oczy, zawołał:
- Tak, kapitanie.
- Dołączycie do mnie na rufie, panie Wentworth. Unoszone ze
zdziwienia brwi. Zwracające się ku niemu głowy. Różowy po czubki
uszu chłopak odpowiedział:
- Tak jest, sir.
Rhys kiwnął głową i spojrzał na pozostałych.
- Każdy zdolny do służby ma stawić się na pokładzie, który ma być
wyczyszczony, a „Trwoga" gotowa do drogi za godzinę. Ci zombi,
którzy należeli do załogi, mają zostać przygotowani do pogrzebu.
Pozostali, w tym Hunt, wyrzuceni za burtę, zanim dotrę na pokład.
Starsi podoficerowie i maci, radzę być gotowym do raportu na temat
załogi i stanu statku w mesie oficerskiej za pół godziny. - Chciał
wiedzieć, co do diabła zaszło na tym okręcie i na „Josephine". -
Podnieść banderę.
Mężczyźni zaczęli wychodzić z ładowni. Niektórzy z marynarki,
niektórzy nowi. Rhys rozpoznał więcej niż kilku członków swojej
załogi.
Zatrzymał jednego z nich. Starszy mechanik był z nim podczas
buntu, wtedy jeszcze jako kowal. Niemal dwadzieścia lat na

345
„Trwodze", o czym świadczyła ogorzała twarz i protetyczne,
stalowe ramię.
- Wciąż z nią jesteście, panie Smiegel? Jak jej silnik?
Stary mężczyzna wyprostował ramiona, które były trwale
przygarbione od schylania się pod pokładem.
- Wciąż ma najlepszy silnik, który nigdy nie został odpalony.
- Dobrze się nią zajmowaliście.
- To prawda, a ona w zamian dobrze zajmowała się nami. -Jego
wzrok zalśnił od emocji. - I wiedzieliśmy, że pan nas znajdzie, sir.
Nawet ci chłopcy z marynarki to wiedzieli.
Słysząc to, książę musiał szeroko się uśmiechnąć. To wciąż jego
statek, nawet w oczach załogi marynarki. I jak tylko wrócą do
Londynu, będzie jego także w oczach prawa. Nie ma szansy, żeby
Królewska Marynarka Wojenna mogła go zatrzymać.
Smiegel się zawahał. Poznając, że mężczyzna nie chce odzywać się
nieproszony, Rhys zachęcił go ruchem głowy, by mówił otwarcie.
- Jeśli wszedł pan na pokład, to musiał pan... Czy kraken odpłynął,
sir?
- Kraken? - Echo słów mechanika dobiegło za pleców księcia.
Scarsdale gapił się na starca z pobladłą twarzą. Rhys poczuł jak krew
odpływa i z jego twarzy, a groza ściska mu wnętrzności.
- Nie w tych wodach.
Nie, nie w tych wodach. Rhys nigdy czegoś takiego nie widział. I
morze wokół „Trwogi" było czyste. Ale coś ściągnęło w dół ten
sterowiec... i mogło kryć się pod nim, używając balonu jako osłony.
Boże.
Odwrócił się i rzucił do drabiny.
***
Zbyt wiele czasu minęło od ostatnich strzałów. Co najmniej kilka
minut.
Zaciskając dłonie na strzelbie, Mina patrzyła w dół poprzez sieć
krzyżujących się ze sobą lin i drewnianych belek, mając nadzieję,

346
że Rhys wróci. Górny pokład statku pozostał pusty. Panowała cisza,
dopóki gdzieś nie rozległ się głęboki dudniący hałas, jakby setka koni
przebiegła po drewnianym moście.
Co to było? Spojrzała na lotników, zobaczyła ich zaskoczone
twarze. Marszcząc brwi, Yasmeen zeszła z pokładu rufowego i
podeszła do burty.
Mina zerknęła w dół, potem na „Josephine", kiedy jej wzrok
przyciągnął ruch pod przebitym balonem. Stojący obok niej lotnik
zawołał:
- Kapitanie!
Lady Korsarz dołączyła do nich i spojrzała w dół. Pomiędzy
„Trwogą" a wrakiem sterowca ciemny cień przemknął głęboko pod
wodą. Olbrzymi ciemny cień. Yasmeen otworzyła usta, a jej twarz
skamieniała. Groza, pomyślała Mina.
- Pani kapitan? - zapytała z bijącym sercem.
- Powinno być zbyt ciepło - wymamrotała Yasmeen. - Musiał tu
przypłynąć z zimnym południowym prądem, który opływa wybrzeże,
może trafił na sztorm... - Pokręciła głową. - Nigdy nie widziałam
żadnego tak daleko na północ.
Na niebiosa. Było powszechnie wiadomo, że gigantyczne,
opancerzone morskie potwory stworzone przez Ordę zamieszkują
zimniej sze wody: megalodony i na południu, i na północy, krakeny na
południu. Ale nie tak blisko równika.
Cień nabrał kształtów, bulwiasta głowa i grube macki, monstrualny
pokryty pancerzem z żelaza głowonóg. Dwie ciągnące się za nim
macki były dłuższe niż kadłub „Trwogi".
- Nie - wyszeptała inspektor. Jednak zaprzeczanie nie zmieni
rzeczywistości.
-Muszą tylko być cicho i odpłynąć stąd - powiedziała Yasmeen.
Wyjrzała przez reling. - Panie Pessinger, proszę odpalić silnik i
generator.
Do działa szynowego, zrozumiała Mina.
- Możemy opuścić platformę? Najemniczka wskazała na wrak
sterowca.

347
- Prawdopodobnie oni właśnie to zrobili. Z włączonymi silnikami.
Podobnie jak silniki „Lady Korsarz" muszą być włączone, by
uruchomić działo. A hałas przyciągnąłby krakena... co prawdo-
podobnie było powodem zniszczenia niebośmiga.
Zdumiona Mina zagapiła się na balon „Jospehine". Jak potwór
mógł ściągnąć go z nieba?
- Mają taki wielki zasięg?
- Z pewnością spory. Jeśli oplotą macki wokół platformy, mogą
ściągnąć w dół cały statek.
Silniki „Lady Korsarz" odpaliły z szarpnięciem, posapując i
puszczając parę. Generator zaczął się ładować. Poniżej opancerzony
grzbiet pojawił się nad powierzchnią wody i zanurkował pod
„Trwogę". Zbyt szybko.
- Panie Pessinger, czy możecie strzelić?
- Nie, pani kapitan. Nie bez trafienia „Trwogi".
- Szlag - Yasmeen zaklęła pod nosem, a potem krzyknęła: - Panie
Peggy, panie Washbourne, do kartaczownicy! Puśćcie serię tam w
wodę. Może dacie radę go odciągnąć. Reszta, wyjmować harpuny! -
Nawet wykrzykując rozkazy, kręciła głową. Napotkawszy spojrzenie
Miny, wyjaśniła: - Krakeny to nie zombi, sprawdzający każdy nowy
dźwięk. One skupiają się na jednym celu.
Hałas sprawił, że obie spojrzały w dół. Po pokładzie „Trwogi"
biegali jacyś ludzie. Był wśród nich Rhys, biegnący do burty i
wyglądający przez reling. Odwrócił się. Mina nie słyszała, co krzyczał,
z powodu pracujących silników, ale wiedziała, że wydaje rozkazy.
- Wezmą topory - powiedziała Yasmeen, wskazując palcem kilku
mężczyzn biegnących po broń. Potem głową pokazała mężczyzn
wspinających się po takielunku. - Rozwiną żagle.
I odpłyną. Lina cumująca „Josephine" do rufy „Trwogi" została już
odcięta. Wszyscy coś robili, poza... Serce Miny zamarło. Jasnowłosy
chłopiec stał na pokładzie rufowym z toporem w dłoni - Andrew.

348
Dziób „Trwogi" przechylił się na bok. Owinęły się wokół niego
grube macki, tuż pod wystającym z przodu bukszprytem i figurą
dziobową unoszącą głowę ku niebu. Uzbrojeni w topory mężczyźni
stłoczyli się na dziobie. Macki były zbyt nisko, by mogli ich dosięgnąć.
Nieprzytomna z obawy Mina nie mogła oderwać od nich wzroku.
- Mogą go zabić?
- Nie w tym pancerzu. Chyba że będą mieli dostatecznie dużo
szczęścia i trafią w oko. Mają nadzieję, że zranią go tak mocno, żeby
go zniechęcić.
- Czy my możemy do niego strzelić?
- To niemożliwe pod tym kątem, ani z żadnego miejsca wyżej niż
dziesięć, dwadzieścia stóp ponad powierzchnią. Poza tym nawet jeśli
kraken wypłynie na otwartą wodę, działo szynowe nie penetruje wody
zbyt głęboko. Najlepszą szansę daje użycie harpuna. - Kapitan
wskazała na swoich ludzi stojących wzdłuż burty „Lady Korsarz",
każdy z kuszą na harpuny. - Będą czekali na tę szansę.
Mina spojrzała na trzymaną strzelbę. Yasmeen wskazała na dziób.
- Znajdzie pani harpun w mojej skrzyni z bronią.
Nawet biegnąc najszybciej, jak potrafiła, nie była dość szybka.
Mina wróciła do relingu z gotową do strzału kuszą - ale nie widziała
nic, w co mogłaby wycelować. Macki pełzły w górę kadłuba „Trwogi"
jak gigantyczna, monstrualna ręka łapiąca statek od spodu.
Yasmeen miała rację. Nie mieli szans trafić. Nie mieli szansy trafić
z żadnej strony, nie z tej wysokości. Dlatego czekali - na dobry lub zły
rozwój sytuacji. Zły oznaczał zrzucenie lin i próbę ratowania, kogo się
da.
Albo zrzucenie liny teraz. Inspektor odwróciła się do najem-niczki.
- A może opuścić kogoś na linie obok „Trwogi"? On miałaby dobrą
pozycję do strzału.

349
-Nie płacę moim ludziom dość, żeby któryś popełnił samobójstwo.
- W takim razie ja - powiedziała Mina. - Jeśli kraken złapie linę,
możecie ją odciąć. Nie pociągnie was w dół.
-Nie jestem zainteresowana również pani samobójstwem, a
Trahaearn by mnie zabił. - Zerknęła na harpun trzymany przez
inspektor. - Proszę próbować trafić tym, jeśli musi pani coś robić. Ale
nie zejdzie pani na dół.
I Yasmeen by ją zatrzymała, gdyby zaszła taka potrzeba. Mina
pamiętała Newberry'ego i sześciu lotników, którzy go powstrzymali.
Wystarczyłoby trzech z nich, by ją zatrzymać... chyba że nie da im po
temu okazji.
Determinacja zastąpiła strach, kiedy Mina stanęła przy relingu,
obok lin, których użyli Rhys i Scarsdale, zeskakując na pokład
„Trwogi". Znowu zostały zwinięte, ale końce wciąż były przywiązane
do metalowych pętli cumowniczych zamontowanych na pokładzie
„Lady Korsarz". Bezpośrednio poniżej znajdował się niebieski pasek
wody rozdzielający „Trwogę" i balon niebośmiga.
Mocno trzymała harpun. Pod nimi statek zaczął huśtać się na boki,
maszty nie strzelały już prosto w niebo, ale nachylały się nad wodą pod
przerażającym kątem. Kraken zaciskał macki wokół „Trwogi"... a jego
wielkie cielsko uczepione dna statku zacznie powoli wyłaniać się nad
powierzchnię, gdy okręt będzie się wywracał. Zatem nie ma wyboru.
Mina złapała linę i skoczyła za burtę, ześlizgując się gwałtownie w
dół na jednej ręce. Tarcie raniło jej dłoń. Żołądek zdawał się opadać
szybciej niż reszta, a pęd powietrza wycisnął łzy z oczu. Na górze
rozległy się krzyki - a potem na dole. Znamienny głos Rhysa,
ryczącego rozkaz, by się zatrzymała.
Przykro mi, Wasza Wysokość. Teraz już za późno.
Zatrzymała się dziesięć stóp na wodą, niemal na końcu liny. Bok
„Trwogi" unosił się i była zbyt nisko, by zobaczyć pokład, kąt był zbyt
duży. Falujące, zaciskające się macki były

350
ciemnoszare i gładkie, a w miejscu, w którym łączyły się z ciałem,
grube jak wagon pociągu. Ich spody były pokryte przyssawkami
wielkości talerzy; różowe ciało, które pulsowało i ściskało drewniany
kadłub „Trwogi" w sposób równie ohydny, co napawający zgrozą.
Blisko podstawy bulwiastego, opancerzonego cielska
nieposiadające powieki czarne oko, dostatecznie wielkie, by przeje-
chać przez nie wozem, gapiło się na Minę spod jasnej wody. Widziało
ją? Nie wiedziała. I nie mogła czekać.
Otarła ramieniem łzy z twarzy. Odetchnęła głęboko. Trzymając się
liny poranioną i krwawiącą ręką, owinęła wiszący koniec wokół stopy,
tworząc podporę, która ją utrzyma i zabezpieczy ją, unieruchamiając
koniec liny pomiędzy podeszwą a kostką. Ma tylko jeden strzał i musi
pozostać niemchoma. Musi pamiętać, że woda zmienia kąt.
Wycelowała i strzeliła.
Harpun przebił oko nieco poniżej środka. Trysnęła czarna posoka.
Macki zacisnęły się konwulsyjnie i kadłub zatrzeszczał pod ich
naporem, a potem „Trwoga" przechyliła się w stronę Miny, statek z
hukiem znowu się zanurzył. Macki uderzyły
o wodę. Mina sięgnęła w górę, gotowa wspiąć się z powrotem, ale
coś uderzyło w linę i zabujało nią, wyrywając ją z poranionej dłoni
Miny.
Poleciała w dół - i gwałtownie zatrzymała, czując rozdzierający ból
w kolanie. Krzyknęła, upuszczając harpun. Wisząc do góry nogami z
głową dwie stopy nad powierzchnią wody, gapiła się na linę przez
mgłę niedowierzania, bólu i łez.
Na błogosławione gwiazdy. Napięła mięśnie brzucha i powoli
zaczęła się podciągać.
- Mino!
Wołanie Rhysa przebiło się przez wszystkie inne odgłosy
i sprawiło, że zerknęła w jego stronę. „Trwoga" była coraz bliżej -
Yasmeen musiała podlatywać sterowcem do burty statku. Mężczyźni
wychylali się przez burtę statku z osękami w rękach,

351
próbując złapać linę i wciągnąć inspektor na pokład. Przeszyła ją
ulga, która zamieniła się w grozę, kiedy dotarło do niej charak-
terystyczne odczucie buta ześlizgującego się ze stopy. Psiakrew.
Spadła, z pluskiem wpadając do wody. Ze wszystkich stron
otoczyło ją szokujące ciepło i dziwna, wirująca cisza. Ciemna sylwetka
krakena rysowała się głębiej w wodzie, potwór już się nie ruszał. W
górze świeciło słońce. Mina usiłowała się odwrócić, machając
ramionami. Nie umiała pływać. Ale to przecież nie może być takie
trudne. To tylko chlapanie rękami i kopanie nogami.
Zapiekły ją oczy. Przeorała palcami wodę, machała nogami, choć
jej kolano krzyczało z bólu. Jej płuca krzyczały z bólu. Słońce
wydawało się być jakoś dalej, cień sterowca migotał jej przed oczami.
Musiała tylko kopać mocniej.
Nie mogła. Nie mogła.
Ciemny kształt wpadł do wody jak torpeda. Rhys - który szedł na
dno jak kamień. Złapał ją i przyciągnął do siebie, a moc jego uścisku
bolała bardziej niż brak powietrza. Teraz oboje pójdą na dno. Nie
powinien był po nią skakać.
Ale zostali pociągnięci w górę. Jej głowa uniosła się nad
powierzchnią i inspektor zakaszlała, wypluwając wodę i gwałtownie
łapiąc powietrze. Obok nich unosiła się platforma załadunkowa.
Książę położył na niej Minę, a potem sam się wciągnął, chlapiąc wodą
na wszystkie strony. Wokół pasa był obwiązany grubą liną, której
koniec trzymała chyba z połowa załogi „Trwogi". Platforma uniosła się
z turkotem i powoli podjechała do burty statku unoszącego się na
falach.
Mina znowu zakaszlała. Kiedy weszła na pokład, poślizgnęła się na
deskach na mokrej skarpetce i kolano się pod nią ugięło. Rhys ją złapał.
Dookoła nich stali wiwatujący ludzie. Ale nie książę. Jego twarz była
ponura i nieprzystępna. Nad nimi stero-wiec wyłączył silniki. Nagle
zapadła cisza, a Rhys rozkazał zacumować „Lady Korsarz" do
„Trwogi".

352
Wziął Minę na ręce, zaniósł ją na pokład rufowy i postawił tam.
Przenosząc ciężar ciała na zdrową nogę i przytrzymując się poręczy,
powiedziała:
- Nie pozwól kapitan Korsarz się do mnie zbliżyć. Może mnie
zabić.
- Ja też mogę - powiedział srogo Rhys, ale tego nie zrobił; spojrzał
na kogoś za jej plecami i kiwnął głową.
A potem zjawił się Andrew. Chudy, ale w pełni sił. Nie chory. Objął
ją. Przytuliła go mocno.
- Będziesz miała szczęście, jeśli to oni cię zabiją - stwierdził. -
Ponieważ to nic w porównaniu z tym, co zrobi matka, kiedy się dowie,
że straciłaś porządny but.

353
Rozdział 15

Mina nie została zabita, nawet jeśli tylko z powodu tego, że obaj
kapitanowie mieli zbyt wiele pracy, by marnować na to czas. Nie
wchodziła im w drogę, gdy zombi byli wyrzucani przez burtę, a po nich
rzeczy Hunta i kapitańskie łóżko. Zapiekły ją policzki, kiedy materac z
pokoju gościnnego i jej walizka pojawiły się na platformie
załadunkowej. A ponieważ wolała sama powiedzieć Andrew, że będzie
dzielić łoże z Żelaznym Księciem, niż żeby dowiedział się tego od
którego z marynarzy, pokuśtykała przez pokład dziobowy poprosić
Rhysa, by jej brat pomógł jej się rozpakować i posprzątać kajutę
kapitańską.
- Jeśli pomoże ci brat, sprawisz, że chłopiec kabinowy będzie miał
do niego żal - odpowiedział bez odwracania wzroku od ludzi
wspinających się po takielunku.
Och. Tak, możliwe, że mężczyźni podchodzą aż tak terytorialnie do
swoich obowiązków.
- W takim razie możesz go poprosić, żeby pomógł mi zejść po
drabinie... i może napisać list do matki, żeby moja rodzina wiedziała,
że zaspokajam potrzeby seksualne kapitana?
Przeniósł spojrzenie na jej twarz, unosząc brwi. Zrozumienie i
rozbawienie odmalowało się na jego obliczu.
- Rozumiem. Zatem zejdź z nim pod pokład i powiedz mu.
-Dziękuję.
Zmierzył ją wzrokiem.
- Potrzebujesz jednej ze służących Yasmeen?
- Tak. - Jej ubrania były przemoczone i nie wiedziała, czy bez
czyjejś asysty w ogóle zdoła zdjąć drugi but. - Ten jeden

354
raz. Potem powinnam poradzić sobie sama, kiedy już się wysuszę.
Czy pozwolisz mi przejrzeć dziennik Hunta? Może znajdę jakieś
informacje dotyczące jego podróży i tego, gdzie chciał zabrać
„Trwogę". Kiwnął głową.
-1 w tym pomoże ci brat, w przejrzeniu dziennika i odnalezieniu
zawierających te informacje cylindrów. Dopóki twoje kolano się nie
wyleczy, masz tylko siedzieć.
Minie to idealnie pasowało. Po tym, jak skończyła z nią służąca
Yasmeen, z radością zwinęłaby się w kłębek i przespała całe
popołudnie, ale zamiast tego usiadła przy biurku kapitana. Do
mahoniowego blatu został zamontowany fonograf, wysokość, na jakiej
umieszczono tubę w kształcie tulipana, była dopasowana do wzrostu
kapitana, którego miejsce zajmowała teraz Mina. Dołączył do niej
Andrew, niosąc naręcze woskowych cylindrów znalezionych przez
chłopca kabinowego w różnych miejscach na pokładzie. Odsunął
krzesło od stołu, jego chuda buzia była poważna i zmartwiona.
Nachylając głowę do siostry, zapytał cicho:
- Czy tak musiałaś zapłacić, żeby po mnie przylecieć?
- Nie. - Mina widziała, że go to nie przekonało. - Przylecenie po
ciebie dało mi taką możliwość. Nie mogłabym z niej skorzystać
nigdzie indziej... i to nie będzie trwało po powrocie do Londynu -
dodała, żeby się upewnić, że nie będzie niczego oczekiwał z powodu
związku siostry i Żelaznego Księcia.
Jego bladość wynikająca z troski ustąpiła rumieńcom na po-
liczkach.
- Spodziewałaś się, że się zgorszę?
- Nie. Chciałam cię przygotować. Rozmowy załogi mogą być dla
ciebie nieprzyjemne. Twoja siostra jest kapitańską skundloną ku...
- Przestań. - Oparł się na krześle. - Uratowałaś nas, Mino. Załoga
jest gotowa całować cię po stopach, jeśli tylko im na to pozwolisz. -
Uśmiech sprawił, że jego chude policzki się zaokrągliły.

355
- Po prawdzie mogą okazać kapitanowi swoje niezadowolenie za to,
że nie będzie z tobą dłużej po powrocie do Londynu, bo nie zrozumieją
dlaczego.
Ale Andrew rozumiał. I ta świadomość przebiła jej serce jak nóż -
to, że mając tylko czternaście lat, wiedział, dlaczego ona nie może
zostać z księciem, znał cenę jej krwi. Już wcześniej czasami ją płacił.
Płaciłby ją i teraz, gdyby Mina nie zabiła krakena. Być może z
początku byłyby to tylko lekkie kuksańce, ale z każdym dniem
zaczepki stawałyby się coraz bardziej zuchwałe i nieważne, czy by z
nimi walczył, czy by je ignorował, nie mógłby wygrać.
- Chciałabyś, żeby było inaczej?
- Nie pytaj mnie. - Z nagle ściśniętym gardłem pokręciła głową. -
To nigdy nie było częścią układu.
- A więc będziesz musiała z tego zrezygnować. - Westchnąwszy,
wyjrzał przez okno kabiny na błękitne morze i niebo nad nim. - Sądzę,
że rozumiem.
Może i rozumiał. Ona w wieku czternastu lat nie była tak wy-
czulona. Jednak nieograniczany kontrolą Ordy Andrew mógł.
Bezbrzeżne morze mogło być równie dobrze ilustracją jego serca.
Odsunęła na bok własne zmartwienia i skupiła się na bracie. Jego
płaska czapka midszypmena i niebieska służbowa marynarka pasowały
mu, choć mimo wszystko wisiały nieco na jego zbyt chudej i długiej
sylwetce. Opalił się przez ostatnie kilka miesięcy, a na jego nosie
pojawiły się piegi. Później się z nim podrażni z tego powodu.
Podniosła jeden z cylindrów i spojrzała na koniec, sprawdzając
datę. Zbyt wcześnie.
- To jak, podoba ci się tutaj?
- Tak. Choć trudno jest udowodnić, że jestem na pokładzie nie tylko
dlatego, że jestem synem hrabiego.
- Jesteś na pokładzie, bo jesteś synem hrabiego.
Poczuł się urażony. Uniósł brwi, a jego policzki zarumieniły się z
gniewu. Jednak, jak to u Andrew, złość szybko zastąpiły przyznanie
racji i dowcip.

356
-W ten sposób otrzymałem stanowisko. Ale muszę pracować dwa
razy ciężej, żeby inni uznali, że jestem go wart.
-Do czasu kiedy zostaniesz oficerem lub kapitanem, będą mieli o
tobie podwójnie dobre zdanie. Będą wiedzieli, że nie jesteś tu
wyłącznie z powodu koneksji, ale że na to zapracowałeś. I zyskasz ich
zaufanie. - Rzuciła mu kpiące spojrzenie. - Oczywiście będziesz musiał
na nie zapracowywać na każdym nowym statku i u każdej kolejnej
załogi.
Jego udręczony jęk sprawił, że się zaśmiała. Wzięła do ręki inny
cylinder i wskazała głową bęben i tubę fonografu.
- Jest nastawiony na nagrywanie. A my będziemy musieli od-
tworzyć nagrania z cylindrów.
Andrew nachylił się nad maszyną, by ją przestawić.
- Musiałaś pracować dwa razy ciężej niż inni dla Hale?
- Dwa razy ciężej? Jestem kobietą, a w moich żyłach płynie krew
Ordy. Więc pomnóż to jeszcze przez dwa. - I teraz też powinna trochę
popracować. - Co się stało, kiedy Madame przejęła „Trwogę"?
Odpowiedział jej, powtarzając niemal tę samą historię co chłopcy
zatrzymani dla okupu, tyle że większość załogi została zamknięta w
ładowni podczas demonstracji broni. Podniosła głowę znad cylindrów,
gdy opisywał jak członkowie załogi, którzy zostali na pokładzie,
zapadli na nanitową gorączkę - i wszyscy zmarli - podczas gdy
pozostali odczuwali tylko drobne dolegliwości. Nie poczuli też
uderzenia w pierś, ale coś, co jej brat opisał jako wzrost ciśnienia w
uszach, co szybko minęło.
Zostali ochronieni, pomyślała Mina. Czy to dlatego, że byli pod
poziomem wody, czy też dlatego, że znajdowali się w wyłożonej stalą
ładowni - nie wiedziała, ale broń nie podziałała na nich tak mocno.
Andrew zawahał się, zanim dodał:
- Na „Bontemps" stali ludzie, którzy się przyglądali. Widzieliśmy
ich, zanim zaprowadzono nas do ładowni.
Potencjalni kupcy oglądający pokaz broni. Mina kiwnęła głową.

357
-Tak.
- Poznałem jednego z nich, mężczyznę Hale, tego od sterow-ców,
który buduje dla marynarki te duże drednoty. Sheffield.
Sheffield? Nie. Serce Miny na chwilę przestało bić. Była
przekonana, że przedsiębiorca kocha superintendent Hale. Z pewnością
by jej nie zdradził.
- Jesteś pewien? -Tak.
Nie chciała w to uwierzyć. Jej pierwszą reakcją było stwierdzenie,
że to niemożliwe - widziała go tej nocy, kiedy ciało Haynesa zostało
zrzucone na dom Rhysa, właśnie przyleciał ste-rowcem z Manhattanu.
Jednak to mogło być kłamstwo; mógł właśnie wrócić z pokazu na
Złotym Wybrzeżu. I chociaż jego obecność w Londynie oznaczała, że
Sheffield nie mógł osobiście wziąć udziału w aukcji, to członek
Czarnej Gwardii mógł występować z jego upoważnienia na targu.
Poza tym nie wiedział, że inspektor prowadziła śledztwo w sprawie
śmierci Haynesa - jednak czy był z Hale, kiedy ta dostała jej kagram z
raportem, w którym identyfikowała zabitego? Czy to on skontaktował
się z zabójcą w Chatham, czy to on powiedział Dorchesterowi, że
nanity Haynesa zostały zniszczone? Dzięki kontraktowi na budowę
drednotów dla marynarki przedsiębiorca miał znajomości w
Admiralicji, a jeśli był członkiem Czarnej Gwardii, miał też powody,
by ukrywać informacje o aukcji, dopóki dla wszystkich mieszkańców
Anglii nie będzie za późno.
Poczuła, jak jej wnętrzności skręcają się boleśnie. Nie było zbyt
późno, by dogonić „Próbę" i zniszczyć broń, ale wciąż znajdowali się o
cztery tygodnie drogi od Anglii. Cztery tygodnie, nim będzie mogła
ostrzec Hale. Cztery tygodnie, w czasie których Sheffield zdąży uciec
do Manhattanu.
Natomiast „Lady Korsarz" zabierze Foksa z Wenecji i wróci do
Chatham w niewiele ponad dwa tygodnie. Mina mogła polecieć z
lotnikami... ale to by skróciło jej związek z Rhysem. Czy przekazanie
wiadomości do Hale wystarczy?

358
Mina wiedziała, że nie. Ból we wnętrznościach się pogłębił.
Naciskając nogą na pedał, Andrew zaczął nakręcać mechanizm
sprężynowy.
-To powinno... - przerwał mu zgrzyt zębatek. Ściągnąwszy brwi,
zajrzał do podstawy fonografu. - Szlag. Mechaniczny kołowrót wypadł
ze swojego miejsca.
Prawdopodobnie kiedy Hunt zdzierał z siebie ubrania i przewracał
rzeczy w kabinie.
- Możesz to naprawić?
Podobnie jak ich matka, Andrew miał smykałkę do urządzeń
mechanicznych. Mina tylko pogorszyłaby awarię. Zawahał się, zanim
powoli kiwnął głową.
- Będę potrzebował dostępu do maszynowni. Aha.
- Poproszę kapitana, żeby ci go zapewnił.
- Dobrze.
Za wiele specjalnych zadań i przydziałów może być postrzegane
jako faworyzowanie przez kapitana. Dla każdego innego chłopca to
byłby problem łatwy do rozwiązania. Ale nie dla syna hrabiego, który
próbuje się dopasować do pozostałych midszypmenów.
- Nie sądzę, żebyśmy byli w stanie często się tak spotykać. -Nie.
Gdybym był już oficerem... - Westchnął, wzruszając
ramionami. - Ale nie jestem.
- Nie martw się tym. - Ona to rozumiała. Może nawet zbyt dobrze.
***
W dziesięć dni Madame Piłozębna i Hunt sprawili, że powrót na
pokład „Trwogi" stał się tak bolesny jak to tylko możliwe bez
faktycznego zniszczenia statku lub zgładzenia załogi. Racje ży-
wieniowe marynarki zostały sprzedane na Targu Kości Słoniowej i
zastąpione nadjedzonymi przez szczury odpadkami. Chociaż Rhys
miał niemal komplet majtków i starszych podoficerów, nawigator i
dwóch starszych matów umarło na nanitową

359
gorączkę. Ponieważ nie było też oficerów, nie zostawał nikt, kto
mógłby dowodzić podczas nocnej wachty.
Wyszedł z mesy oficerskiej i ruszył do swojej kabiny, żałując, że
nie może jeszcze raz zabić Hunta. Jedzenie mógł uzupełnić szybko.
Wszystkie zapasy „Lady Korsarz", oprócz jednodniowych racji,
zostaną przeniesione na „Trwogę", a sterowiec Rhys wyśle na północ
na targ, by zapełnił ładownię i przyleciał z zapasami wystarczającymi
na podróż powrotną „Trwogi" do Anglii.
Scarsdale będzie musiał wziąć kilka wacht. Spędził dostatecznie
dużo czasu na pokładzie dziobowym, by wiedzieć o co w tym chodzi, i
będzie doskonale wiedział, czy nie zbaczają z kursu. Jednakże choć
rejter był szalenie dobrym nawigatorem, Rhys nie byłby w stanie
zostawić statku w jego rękach zbyt długo. „Trwoga" potrzebowała
czegoś więcej niż kogoś, kto wskaże, w którym kierunku ma płynąć;
potrzebowała kogoś, kto znał kształt każdego żagla, każdego miejsca,
kto rozumiał rolę każdego z członków załogi, kto przewidywał jej
reakcję na każdą falę czy podmuch wiatru. Żeby dogonić „Próbę", żeby
dowieźć ich do domu, okręt musiał być prowadzony pewną i silną
ręką... i Rhys nie mógł dać mu mniej, niż to, czego się domagał,
pomimo że to oznaczało poświęcanie Minie mniej czasu, niżby chciał.
A i tak nie poświęci „Trwodze" tak wiele, jak o mały włos po-
święciłaby ona.
Chryste. Nawet zombi wgryzający się w jego ramię nie przeraził go
tak bardzo jak patrzenie, jak ona spuszcza się po linie z harpunem w
ręku. A nawet to było niczym w porównaniu z grozą wywołaną
widokiem tego, jak Mina spada do wody. Oddałby wszystkich swoich
ludzi i statek za jej życie. Oddałby własne. Ale nie mógł tego zrobić -
mógł tylko bezsilnie patrzeć, jak spada.
Minęły całe dekady od kiedy czuł cokolwiek, co przypominało
bezsilność. Nie podobało mu się to ani trochę bardziej niż wtedy.

360
Zanim dotarł do kabiny, chłopak - Andrew - wyszedł z niej na
korytarz, wytrzeszczając oczy, kiedy zobaczył Rhysa. Szybko uniósł
dłoń, by zasalutować.
-Sir.
- Panie Wentworth.
Jego odpowiedź sprawiła, że dzieciak zamarł, czekając na rozkazy.
Książę zmierzył chłopca wzrokiem - chłopca, dla którego Mina
zaryzykowała wszystko. Co sprawiało, że była z nim aż tak związana?
Nie tylko więzy krwi. Scarsdale nienawidził swojej rodziny. Jednak
coś w tym dzieciaku sprawiało, że kochała go tak bardzo, że
zeskoczyła ze sterowca. Rhys też tego pragnął.
Ale chciał ją też udusić za to, że skoczyła, nieważne, że uratowała
ich wszystkich. I udusi ją, jeśli kiedykolwiek zaryzykuje dla niego
swoje życie.
Niech to piekło pochłonie. Sprawiła, że stał się bezsilny, irra-
cjonalny - i zazdrosny o chłopca.
Chłopca, który zaczynał się czerwienić i czuć coraz bardziej
niekomfortowo pod badawczym spojrzeniem Rhysa. Nic dziwnego, do
diabła. Mundury mogły się sprawdzać dalej na północ albo na
południe, ale w tropikach stawały się niepraktyczne, było w nich
gorąco i krępowały ruchy.
- To nie jest okręt marynarki, panie Wentworth. Nie musicie mi
salutować ani nosić tego munduru.
- Tak jest, sir. Rozumiem, że teraz jesteśmy statkiem pirackim. Jego
żarliwość sprawiła, że książę niemal roześmiał się
w głos. Jakie opowieści przekazywali sobie ci chłopcy? Znalezienie
się na statku pirackim powinno wywoływać strach, nie podniecenie.
- Nie. „Trwoga" należy do mojej floty, co czyni ją statkiem
handlowym.
Rozczarowanie chłopaka zdradziło takie samo skrzywienie ust jak
u Miny.
- Oczywiście, sir. Rhys ruszył korytarzem.

361
- Nie depczcie zbyt szybko swojej czapki, panie Wentworth. Za
cztery tygodnie wrócimy do Anglii. Jeśli wasza praca nie będzie
spełniać standardów albo nie będziecie uczyć się dostatecznie szybko,
wykopie was z mojego statku i będziecie szukać innego w Chatham.
- Tak jest, sir - zawołał za nim Andrew. - Dam z siebie wszystko,
sir.
- Możecie odejść.
W środku Mina siedziała przy jego biurku, porządkując cylindry.
Jej włosy były rozpuszczone i wysuszone. Wciąż ociekające wodą
kurtka i spodnie wisiały na drzwiach szafy. Przebrała się w niebieską
sukienkę, spod brzegu spódnicy widać było jej kostki, gołe stopy
schowała pod krzesłem.
Obraz tego, jak spada do wody, mignął Rhysowi przed oczami, jej
szok i strach, kiedy stopa wyślizgnęła się z buta. Chciał ją podnieść,
przytulić. Zamiast tego, bojąc się, że ją zmiażdży, podszedł do okna i
narzucił sobie surową kontrolę.
Na zewnątrz morze było spokojne. „Trwoga" niedługo będzie
gładko przecinać te wody.
-Za chwilę podniesiemy kotwicę. Chcesz wyjść na pokład i
zobaczyć, jak ruszamy?
- Tak. Dziękuję. - Odpowiedź równie łagodna jak fale.
Obserwował, jak, pieniąc się, wzbiera kolejna niewielka fala. -1 nigdy
nie zrobisz już czegoś tak głupiego.
-Nie strzelę krakenowi w oko? Nie, nie wyobrażam sobie, dlaczego
miałabym to robić. Odwrócił się gwałtownie.
- Nie. Nie zaryzykuj więcej swoim życiem. Spojrzała mu prosto w
oczy.
- Musisz mnie mylić z kimś innym. Ja nie mogłabym patrzeć i nic
nie zrobić, podczas gdy umieraliby wszyscy ludzie na tym statku.
Zacisnął szczęki. Jak może jej mówić, jak powinna się zacho-
wywać? Nie jest członkiem jego załogi, żeby mógł jej rozkazywać.

362
I nie było go przy niej, żeby ją powstrzymać, żeby ją ochronić.
Mógł albo zakuć ją w kajdany, albo to zaakceptować.
Jak mógł to zaakceptować? Kiedy ryzykowała swoje życie,
odbierała mu jego.
- Mimo zombi ty zaryzykowałeś zejście na pokład statku.
- To nie to samo. - Książę zmarszczył brwi.
- Dlaczego?
- Mój statek. Moja odpowiedzialność.
Wydawało się, że z tym Mina nie jest stanie dyskutować. Ale
jeszcze nie skończyła.
- Idziesz na dno, a jednak skoczyłeś do wody, żeby mnie złapać.
- Miałem linę. - Chociaż skoczyłby i bez niej, gdyby zaszła taka
potrzeba.
- Ja też, na początku - powiedziała, uniosła lekko brwi, a na jej
ustach pojawił się uśmiech i Rhys był zgubiony. Kłócenie się z nią
stało się niemożliwe.
- Skłamałem wtedy - stwierdził zamiast tego. - To nie wystarczy.
Nie mogę mieć cię tylko do powrotu do Anglii. Nie znudzi mi się
spanie z tobą.
Jego słowa sprawiły, że Mina zamarła, jej uśmiech zniknął,
zamknęła oczy i potrząsnęła głową. Nigdy nie widział, by kobieta
pozostawała w takim bezruchu, przekazując odmowę, która w tak
oczywisty sposób poruszała ją do głębi.
To nim wstrząsnęło, zagroziło zerwaniem wszystkich trzymających
go cum. Chciał ją posiąść, przygnieść swoim ciałem. Nalegać, by
została. Jednak zapanował nad sobą. Była w jego kajucie. Nie musiała
tu być. Znaleźli jej brata i teraz Rhys nie miał nic, czym mógłby ją do
siebie przywiązać. Mogła zostać na „Lady Korsarz". Nikt nie zmusiłby
jej do wejścia na pokład któregokolwiek ze statków.
Ale przyszła tutaj, chociaż każdy człowiek na tym statku -załoga
sześć razy liczniejsza niż na sterowcu Yasmeen - będzie wiedział, że
spała w jego łóżku. Ale on miał jeszcze cztery tygodnie, by ją
przekonać do zostania.

363
Zatem miał jeszcze czas. Ta świadomość nieco go uspokoiła. Teraz
jego jedyną potrzebą było rozładowanie tego napięcia, które wywołała
jego deklaracja, tego strachu, który ścisnął jej usta i usztywnił ramiona.
- W porządku - powiedział ze spokojem, jaki przychodzi z
kłamstwem. - W takim razie będę cię brał tak często, że to nie będzie
konieczne.
Kiwnąwszy głową, Mina wstała. Rozchyliła usta. Najwyraźniej
zdając sobie sprawę, że nic nie oddziela jej nagich stóp od desek
podłogi, spojrzała na palce wystające spod jej sukni, jakby nigdy
wcześniej ich nie widziała.
- To nie będzie miało znaczenia - odezwał się Rhys. - Większość
załogi chodzi boso. To pozwala im lepiej wyczuwać pokład i liny.
- Aha. Czyja też będę musiała? Prawdopodobnie nie.
- Poprosiłem Yasmeen, żeby przywiozła ci nowe buty z Targu.
Podziękowała mu i zrobiła krok do przodu, ukazując jego
oczom gołą stopę, całą, z wyjątkiem pięty - ale mógł ją sobie
doskonale wyobrazić, schowaną pod krzesłem; twarda wypukłość w
kształcie delikatnego łuku. Mógł sobie wyobrazić jej pięty wbijające
się w jego plecy, w jego pośladki.
Dwoma długimi krokami pokonał dzielącą ich przestrzeń i ją
podniósł. Nie wydawała się zaskoczona, może myślała, że niesie ją ze
względu na jej gołe stopy lub uszkodzone kolano, ale kiedy skręcił w
stronę łóżka, zaczęła się śmiać.
- Nie podnosimy kotwicy?
- Mamy jeszcze kilka minut. - Niecierpliwie jak człowiek konający
z głodu, zadarł jej spódnicę do pasa. - Dość czasu na to.
Cztery tygodnie to nigdy nie będzie dość.
***
Po pierwszym dniu i nocy na „Trwodze" Mina nie dziwiła się, że
uważał, że miesiąc nie wystarczy. Na sterowcu mogli spędzić cały
dzień w łóżku. Tutaj ukradzenie więcej niż kilku minut

364
w ciągu dnia było właściwie niemożliwe. Załoga zmieniała wachty
kilka razy, jednak Rhys pilnował wszystkiego od świtu do północy,
albo i dłużej. Wyrywał się, by zjeść kolację z Miną i Scarsdale'em, ale
nawet wtedy pracował, opisując nawigatorowi rozciągające się przed
nimi wody, opowiadając, co załoga ma zrobić podczas kolejnych
wacht oraz ślęcząc nad mapami i dziennikiem pokładowym.
Jego oddanie było więcej niż godne podziwu. Być może nie
powinna była oceniać go tak surowo za porównanie zarządzania
posiadłościami ziemskimi do dowodzenia statkiem. Jeśli Rhys wkładał
choć połowę tego wysiłku w utrzymanie swoich posiadłości i
prowadzenie interesów handlowych, to i tak pracował ciężej - i
wpływał na losy większej liczby ludzi - niż jakikolwiek znany jej
szlachcic. Zajęcie miejsca w Izbie Lordów będzie kolejnym niełatwym
obowiązkiem.
Musiał to wiedzieć. A jednak zgodził się je zająć, by zdobyć Minę.
Teraz, kiedy już ją miał, twierdził, że skończy z nią w kilka tygodni.
Parlament wydawał się bardzo wysoką ceną za tak niewiele -ale
jeśli dowiedziała się czegoś o Żelaznym Księciu, to tego, że zawsze
domagał się w zamian za to, co oddał, czegoś o równej wartości. Zatem
prawdopodobnie nie zamierzał pozwolić jej odejść po powrocie do
Londynu.
Mina nie pozwalała sobie nawet marzyć o zostaniu z nim. Co-
kolwiek on zamierzał, ona miała czas tylko na „Trwodze".
Dlatego spędzała niemal cały czas na pokładzie, znosząc gorąco i
wszechobecną słoną wodę, tylko po to, by z nim być. Każdej nocy
zasypiała zanim przyszedł do kabiny, ale gorliwie odwracała się do
niego, kiedy przychodził, i wtulała się w niego. I każdej nocy brał ją,
każdy pocałunek był gorący i namiętny, każda pieszczota zdawała się
trwać w nieskończoność, jakby Rhys nie pozwalał, by dzień odcisnął
na nim swoje piętno, dopóki nie posiadł Miny. A ona potrzebowała
każdej chwili z nim, boleśnie świadoma, że cztery tygodnie nie
wystarczą.
Wkrótce zostały już tylko trzy.

365
***
Chociaż dzień był ciepły, ulewa zmusiła Minę do zejścia pod
pokład. Przygnębiające szare chmury i krople bębniące o pokład
sprawiały, że kabina wydawał się mniejsza, odizolowana od po-
zostałych dźwięków statku. Z pewnym ociąganiem inspektor usiadła
obok zapomnianego fonografu. Płynęli już od kilku dni, nim Andrew
znalazł czas, żeby naprawić odtwarzacz, a Mina spędzała każdą wolną
chwilę z Rhysem.
Obaj ze Scarsdale'em znali drednoty Sheffielda lepiej niż samego
człowieka, więc mieli do zaoferowania tylko wrażenia - a że „Próba"
była przed nimi, a przedsiębiorca odległy o całe tygodnie, nie spędzali
zbyt wiele czasu na dyskutowaniu o nim.
Mina usiłowała odepchnąć od siebie myśli o Sheffieldzie, ale setki
razy układała w głowie raport dla Hale, przeformułowując go i
zmieniając słowa z nadzieją, że złagodzi wiadomość o zdradzie.
Gdyby przesłuchała cylindry nagrane przez Haynesa wcześniej,
mogłaby sobie oszczędzić tego wysiłku. W zwięzłych raportach
kapitan opisał swoje ostatnie dni na „Trwodze".
A potem, w znacznie dłuższym nagraniu, ostatni poranek.
Ulewa skończyła się do momentu, w którym Mina ruszyła z
powrotem na pokład dziobowy. Niebo zdążyło się już rozjaśnić do
głębokiego błękitu, chmury uformowały się w niewyraźne smugi na
wschodzie. W mokrych deskach odbijało się słońce. Wolała patrzeć na
profil Rhysa, zamiast mrużyć oczy w oślepiającym świetle.
- Madame zamknęła Haynesa w jego kabinie zanim został zabrany
łódką na pokaz broni - powiedziała. - Spędził większość tego czasu,
nagrywając wiadomości na fonograf. Sheffield nie należy do Czarnej
Gwardii. To on spotkał się z Baxterem w Port Fallow i poinformował
go o aukcji.
Rhys zmarszczył brwi i spoglądał w dal, za burtę, jakby po-
rządkował myśli.

366
- Dlaczego w Port Fallow? To nietypowe miejsce dla Sheffielda.
- Podejrzewam, że dlatego postanowili się tam spotkać. Sheffield
miał zaproszenie od Colberta, ale nie zamierzał go użyć, dopóki nie
zgłosiła się do niego Czarna Gwardia, która nie otrzymała zaproszenia.
-Prawdopodobnie usłyszeli o broni od swoich kontaktów w ruchu
oporu Ordy - stwierdził spokojnie Rhys. - Czyli za-szantażowali
Sheffielda? Jak?
- Haynes nie powiedział. Jednak z tego, co wiem o tym człowieku,
musieli zagrozić jego kieszeni lub Hale.
- Jego kieszeni... jego kontraktom na drednoty dla marynarki? -Tak.
Wzrok kapitana się wyostrzył.
- Każdy mógł zagrozić Hale. Ale żeby Sheffield potraktował to
poważnie, musiałby być to ktoś, kto rzeczywiście mógł zagrozić tym
kontraktom.
-Ajeśli był to ktoś posiadający władzę w Królewskiej Marynarce
Wojennej, to byłby powód, dla którego on i Baxter spotykali się w
sekrecie.
- Tak. - Książę wpatrywał się w jej twarz. - Masz mi do po-
wiedzenia coś więcej.
- Sheffield przybył na demonstrację. - I chociaż nie wiedział, że
Haynes zostanie zabity, to patrzył na to i nie pisnął o tym słowem po
przyjeździe do Londynu. Czyli Czarna Gwardia wciąż miała go w
garści. - Ale nie był sam. Haynes rozpoznał człowieka, który mu
towarzyszył: admirała Burnetta, z eskadry Złotego Wybrzeża.
Zaciśnięte usta Rhysa aż pobielały - z zaskoczenia, przerażenia lub
gniewu, nie była pewna. Ona czuła to wszystko naraz, kiedy Haynes
wymienił nazwisko admirała.
- Ścigamy tę eskadrę. Yasmeen poleciała przodem, żeby się z nimi
skontaktować. Czy on dowodzi?
- Tak. - Odetchnąwszy głęboko, ciągnęła: - Eskadra opuściła targ
niemal w tym samym czasie co „Próba".

367
- Admirał należący do Czarnej Gwardii chroni broń podczas
przewożenia jej do Anglii. Chryste. - Jego twarz była posępna, śmiech
krótki i gorzki. - Okazuje się, że broń znajduje się w rękach jednego z
admirałów Dorchestera. Zamiast ostrzeliwać fort Madame, powinien
był bronić Anglii przed własnymi ludźmi.
- Nie przed wszystkimi - rzuciła Mina. - Nie mogą siedzieć w tym
wszyscy.
-Nie. Ale większość odpali działo, kiedy admirał im każe.
Mógłbym pokonać dwa okręty. Może trzy. Ale eskadra ma nade mną
przewagę trzydzieści dział do jednego.
I tak muszą spróbować. Złapała Rhysa za rękaw.
- To nie musi być kolejny samobójczy atak.
-Mam nadzieję, że masz rację - odpowiedział, ale ponuro
zaciśnięte usta zdradzały jego wątpliwości.
***
„Lady Korsarz" nie zwolniła, podlatując do „Trwogi" później tego
samego popołudnia. Kiedy sterowiec przelatywał nad statkiem,
Yasmeen po prostu wskoczyła na reling i zjechała w dół po linach. Do
pleców przywiązała sobie skórzaną tubę zawierającą zwinięte mapy i
karty z danymi. Rozłożyła je na kapitańskim stole, wokół którego stali
Mina, Rhys i Scarsdale.
Nachyliła się nad pierwszą mapą przedstawiającą wybrzeże
Monako.
- „Próba" nie płynie za eskadrą. Jest...
- Z eskadrą - przerwał jej Rhys. - Wiemy. Yasmeen uniosła brwi i
cofnęła się o krok.
- Ach tak. Skoro mnie nie potrzebujecie, po prostu... Scarsdale
uśmiechnął się szeroko i przyciągnął ją z powrotem
do stołu.
- Pokaż nam.
Mina spojrzała ze zdziwieniem na ilość informacji zebranych przez
Lady Korsarz. Nie tylko mapy, ale nazwa każdego okrętu i ilość dział,
ich kurs i prędkość, formacja, w jakiej płynęły.

368
- Eskadra składa się z dwunastu okrętów, nie licząc „Próby"
-zaczęła Yasmeen. - Plus dwa drednoty i niebośmig. Sześć to okręty
liniowe, w tym dwa piątej rangi. Reszta to brygi bojowe i kutry.
Eskadra jest wyposażona w bomby zapalające.
Rhys skinął głową.
- Gdzie jest okręt admiralski?
- Jego flaga jest wywieszona na pierwszorangowcu w środku
eskadry: sto dwadzieścia osiem dział na trzech pokładach. „ Próba"
płynie najbliżej niego. I są dość powolni, dogonisz ich w tydzień.
- Ale kiedy to nastąpi... - Scarsdale pokręcił głową. - Chryste.
Książę zacisnął szczęki i patrzył skupiony na rysunek formacji, jakby
chciał ją zmusić do zmienienia się na papierze.
Mina zmarszczyła brwi.
- Planujesz zaatakować eskadrę? Dlaczego? Jesteśmy na an-
gielskim statku...
-Nie.
Powinna była przewidzieć taką odpowiedź Żelaznego Księcia.
Odpowiedź, która kompletnie omijała sedno sprawy.
- Oni uważają nas za angielski statek. Sławny statek. A ty z rozkazu
Rady Regencyjnej króla Edwarda prowadzisz śledztwo w sprawie tej
broni.
Mina patrzyła w oszołomieniu, jak pozostała trójka zamrugała ze
zdziwieniem i spojrzała na siebie nawzajem. Na niebiosa.
- Zapomniałeś o tym?
Rhys nie odpowiedział - albo nie mógł odpowiedzieć. Oparł ręce na
stole, jego ramiona się trzęsły, a usta były zaciśnięte w wąską linię.
Scarsdale zaczął się śmiać.
-Jak sądzę, kapitan powiedziałby, że to nie zostało zapomniane, ale
że nigdy nie istniało. Nigdy nie działał z rozkazu Korony, tylko z
własnego. Ten kawałek o śledztwie z ramienia rady służył temu, żeby
mogła pani z nami polecieć.

369
- W takim razie... - Mina zarumieniła się mocno. - Wciągnijcie
flagę... czy co tam wy marynarze robicie.
Odzyskując kontrolę nad sobą, książę wyprostował się i ponownie
przestudiował formację eskadry.
- Burnett może podejrzewać, że został przyłapany, kiedy zobaczy
„Trwogę". Jeśli będzie postępował tak jak inni członkowie Czarnej
Gwardii, zabije tak wielu, jak tylko zdoła, a potem popełni
samobójstwo. A tym razem ma okręt liniowy pierwszej rangi jako
broń... i eskadrę.
- To nieczyste zagranie, kiedy okręt liniowy strzela do fregaty takiej
jak „Trwoga" - powiedział Scarsdale. - Nie zrobi tego, straciłby twarz.
Yasmeen rzuciła mu powątpiewające spojrzenie.
- Jesteś pewien, że będzie się tym przejmował?
- Jeśli będzie wyglądało na to, że zamierza zaatakować, zrzucimy
banderę i wywiesimy białą flagę. - Rhys wskazał palcem na mapę. -
Ale miejmy nadzieję, że unikniemy go, kontaktując się najpierw z
tylną strażą eskadry. Która jednostka jest okrętem dowodzącym?
Yasmeen wskazała na jeden z symboli.
- Drugorangowiec „Bellerofont" miał wywieszoną flagę kontr-
admirała.
- W porządku. Zbierz załogę. Sprawdź, czy któryś nich służył pod
Burnettem na „Bellerofoncie". Chcę wiedzieć, co to za okręty.
Jeśli wszystko pójdzie dobrze, admirał nie zareaguje pochopnie,
kiedy ich zobaczy. Jednak był jeszcze jeden statek, który trzeba było
brać pod uwagę. Członkowie Czarnej Gwardii raczej popełnią
samobójstwo niż dadzą się złapać. Bez wątpienia zechcą zabrać ze
sobą tak wielu, jak tylko zdołają.
- A co jeśli „Próba" nas zobaczy i otworzy ogień nim zdążymy
porozumieć się z eskadrą? - zapytała Mina.
- Wtedy odpowiemy ogniem i spróbujemy naszych sił w walce z
działami eskadry. - Rhys spojrzał jej w oczy. - Ta broń

370
może zabić wszystkie nanocząstki w promieniu dwustu mil. Jeśli
zostanie zdetonowana, i tak będziemy martwi.
***
Rhys nigdy nie wyobrażał sobie, że będzie czuł odrazę do własnego
statku. Ale kiedy mijał kolejny tydzień i potrzeby „Trwogi"
uniemożliwiały mu spędzanie każdej nocy z Miną w łóżku, jego
frustracja narastała. Inspektor pozostawała u jego boku w ciągu dnia,
jednak jej bliskość jedynie wzmagała jego pożądanie. W końcu kazał
Scarsdale'owi jadać posiłki z podoficerami i zostawał z nią sam na sam,
czekał, aż zje posiłek, po czym rzucał ją na łóżko i kończył swój.
Potem mu towarzyszyła na początku pierwszej wachty, stojąc obok
niego na dziobie w swojej służbowej kurtce i spodniach, a latarnie
rzucały delikatny blask na jej twarz.
Jutro spotkają się z eskadrą. Po tysiąckroć Rhys rozważał, czy
rozkazać Minie przenieść się na pokład sterowca Yasmeen, ale jeśli
zostaną zaatakowani, na „Lady Korsarz" nie będzie bezpieczniej niż na
„Trwodze". I pragnął Miny tam, gdzie była przez ostatnie dwa
tygodnie - przy swoim boku. Przez blisko dekadę samotnie dowodził
tym statkiem. Teraz ledwo mógł sobie wyobrazić, że stoi na jego
pokładzie bez niej.
Zwiększył liczbę marynarzy na wachcie o połowę, a i tak wszyscy
uwijali się jak w ukropie, przygotowując statek, sprawdzając każdą
dostępną broń. Obserwowała ich w milczeniu.
- To wymaga więcej pracy, niż kiedykolwiek sobie wyobrażałam. -
Spojrzała na niego. - Jesteś zmęczony.
Śmiertelnie. Ale czekała go praca, która musiała zostać wykonana.
- Czy to ma znaczenie?
- Chyba nie. - Westchnęła, co nauczył się rozpoznawać jako sygnał,
że niedługo pójdzie się położyć, i powiedziała: - Dziś, kiedy
przyjdziesz do kabiny... po prostu idź spać.
- Nie mogę. Muszę cię mieć - rzucił z ogniem w oku. Nawet przy
gazowym świetle lamp widział rumieniec na policzkach i jej nagłą
decyzję.

371
- W takim razie ja wezmę ciebie. Ty będziesz odpoczywał. Długo
po północy zrobiła to, kładąc go na plecach i siadając
na nim - ale nie było odpoczynku. Badała jego ciało ustami i
pokonała go gorącem swoich warg i pociągnięciami języka.
Pocałunkami rozpaliła jego pożądanie, aż obydwoje zesztywnieli i
dyszeli z żądzy. A kiedy nałożyła kondom na jego członek, kiedy
rozchyliła nad nim uda i wprowadziła do swojego mokrego wnętrza,
ciasny uścisk i jej ruchy trzymały go w odbierającym zmysły objęciu.
Był ogłuszony rozkoszą, ale nie zaznał odpoczynku, o nie - kołysała się
na nim i odpowiedział mocnymi pchnięciami, szukając zapomnienia w
jej gorącym środku. Ale była tylko wspaniała świadomość każdego jej
westchnienia i jęku, kiedy go ujeżdżała. Ciepła i delikatnego ciała, jej
rąk i ust. Miny biorącej go całego, całującej, gryzącej i tracącej
kontrolę, kiedy wreszcie doszedł głęboko w niej. Sztywniejąc,
wydyszała jego imię i zadrżała, a potem powtórzyła je jeszcze raz,
krzycząc ochryple.
Rhys. Nie był nim dla nikogo. Tylko dla niej. Podczas gdy ona była
Miną dla wielu, a inspektor dla jeszcze większej liczby osób.
Nieważne jednak, jakim imieniem się do niej zwracano, należała
tylko do niego. Rhys tulił ją, kiedy leżała z policzkiem na jego piersi.
- Kolejne dwa tygodnie nie wystarczą - rzucił w ciemność. Poza
zatrzymanym na chwilę oddechem, odpowiedziała mu
tylko cisza. A po dłuższej chwili przeczący ruch głowy.
- Muszą.

372
Rozdział 16

Następnego ranka Mina wcześnie wyszła na górny pokład, jej


służbowa kurtka została starannie wyczyszczona, a nowe buty
wypolerowane na wysoki połysk. Czuła napięcie wśród mężczyzn
ubranych w marynarki i czapki, ale też wśród zwykłych marynarzy
nienoszących mundurów. Po raz pierwszy w czasie tych dwóch
tygodni kapitan założył na koszulę niebieskie kamizelkę i marynarkę
oraz chustę zawiązaną pod szyją tak ciasno, że wyglądał, jakby miała
go udusić. Na maszcie powiewała biała bandera ogłaszająca, że
„Trwoga" jest okrętem Królewskiej Marynarki Wojennej. Z wyjątkiem
flagi Jej Królewskiej Mości, Mina nie rozpoznawała pozostałych flag
zawieszonych pod banderą, ale miała nadzieję, że wszystko zmienią.
Eskadra była już w zasięgu wzroku, straż tylna widoczna nawet bez
lunety. Patrząc przez nią, Mina niemal przestała oddychać. Rufa
„Bellerofonta" wydawała się olbrzymia, dwa razy szersza od rufy
„Trwogi" i z trzema więcej pokładami nad powierzchnią wody. Część
żagli była zwinięta - eskadra zwalniała, by lepiej przyjrzeć się
„Trwodze", jak powiedział Rhys - ale Mina wyobrażała sobie, że
muszą się na nie składać całe akry płótna.
Osłupiała spojrzała na księcia.
- „Witruwianin" Burnetta jest większy niż ten okręt?
-Tak.
Przyglądała się, jednak wciąż nie widziała nic poza masztem
-widok zasłaniał jej okręt z tylnej straży. Wysoko nad nimi jak wielkie,
grube żuki unosiły się drednoty. Mimo że kiedy wyszła

373
na pokład niebośmig leciał przed eskadrą, teraz zawrócił i ruszył na
południe.
- Kiedy będziemy dostatecznie blisko, by nadać wiadomość?
- Już to robimy - Wskazał głową na flagi sygnałowe na fale.
-Informują ich, że jesteśmy tutaj z rozkazu króla i że prosimy o
rozmowę z eskadrą. Teraz, kiedy jesteśmy na tyle blisko, by mogli je
odczytać, powinniśmy niedługo otrzymać odpowiedź.
Czekali w nieskończoność. Z mocno bijącym sercem Mina
obserwowała drugi okręt. Dlaczego nie odpowiadają?
- Jak myślisz, co się dzieje?
- Przekazują naszą wiadomość Burnettowi do centrum eskadry.
I najwyraźniej nadeszła odpowiedź. Drednoty zmieniły kurs, jakby
zamierzały zawrócić szerokim, powolnym łukiem. Inspektor
zauważyła mignięcie kolorowych flag na „Bellerofoncie".
- Zostaliśmy poproszeni o utrzymanie pozycji, podczas gdy oni
zweryfikują nasze dokumenty. - Rhys opuścił lunetę. - Leci do nas
niebośmig.
Ale nie tak szybko jak leciałaby „Lady Korsarz". Rhys kazał
załodze przygotować się do zacumowania sterowca. Pospiesznie
zrzucili żagle i zakotwiczyli, a potem czekali w gotowości przez
nieskończoność. W końcu młody kapitan zszedł na dół z niewielką
eskortą, wszyscy w niebieskich marynarkach i białych bryczesach,
osłaniani przez żołnierzy piechoty morskiej. Stali na platformie
załadunkowej, dopóki Rhys nie zaprosił ich na pokład; żołnierze
zostali na pokładzie, widoczni dla pozostałych okrętów, podczas gdy
Mina poszła za księciem i lotnikami do kabiny.
Nieco pulchny, z czerwoną twarzą i krótką blond brodą, kapitan
Seymour wyglądał na człowieka, który usiłuje być srogi, ale którego
przyjacielskie usposobienie niweczy te wysiłki. Przeczytał dekret Rady
Regencyjnej i uważnie przyjrzał się pieczęci, po czym z poważnym
wyrazem twarzy kiwnął głową.
- Papiery wydają się być w porządku - oświadczył z płaskim
rejterskim akcentem. - Jednakże muszę zauważyć, Wasza

374
Wysokość, że to wyjątkowo nietypowa sytuacja. Gdzie jest kapitan
Haynes?
- Został zamordowany, a jego ciało zrzucone na teren mojej
posiadłości.
Mina zauważyła konsternację kapitana marynarki. Nie tylko
zaskoczenie, ale szczery smutek.
- Haynes był pana znajomym? - zapytała.
- Tak. - Wciąż wstrząśnięty, rejter spojrzał na Rhysa. - Co się stało,
sir?
- Haynes zmierzał na Złote Wybrzeże spotkać się z eskadrą. Jednak
pierwsza spotkała go Madame Piłozębna i zademonstrowała na nim
działanie nowej broni. Po tym, jak jego ciało zostało dostarczone do
Londynu, „Lady Korsarz" zabrała nas na Złote Wybrzeże na
poszukiwania „Trwogi Marca".
- Przebyłem właśnie tę samą drogę, w obu kierunkach - wy-
mamrotał Seymour, jakby próbując się uspokoić i zebrać myśli.
Ponownie przeczytał dokumenty Rady Regencyjnej. - Został zabity
bronią, o której wspomina się w tym dekrecie?
- Tym samym typem broni. Krótko potem zginął admirał Baxter, w
zamachu dokonanym przez kogoś innego. Konkretnie przez Czarną
Gwardię, którą ścigamy. - Rhys przerwał. - Opowie o tym panu sam
Haynes.
Seymour zachował kamienny spokój podczas słuchania nagrania,
upewnił się tylko, że głos należy do Haynesa - jednak kiedy usłyszał
nazwiska Sheffielda i admirała Burnetta na jego twarzy odmalowały
się groza i niedowierzanie, podobnie jak na twarzach jego oficerów.
Widząc, że brakuje mu słów, Mina powiedziała:
- „Próba" jest tą sprzedaną na aukcji bronią. I zmierza w kierunku
Anglii, gdzie zgładzi wszystkich zainfekowanych nanita-mi.
Seymour pokręcił głową.
- Burnett zawsze żarliwie ochraniał Anglię, czasami w sposób
wręcz fanatyczny. - Jego oficerowie przytaknęli, jakby również

375
doświadczyli żarliwości admirała na własnej skórze. - Nie zrobiłby
tego. Kapitan Haynes musiał się mylić.
- My także możemy się mylić - powiedział Rhys. - Dlatego musimy
z nim pomówić.
Rejter ukłonił się powściągliwie i gwałtownie skinął głową.
- Tak, cóż - powiedział. - Tutaj wszystko jest w porządku.
Powiadomię eskadrę.
Zanim zdążył odwrócić się i odejść, Mina zapytała:
-Kapitanie Seymour, pański ostatni przelot z Londynu na Targ
Kości Słoniowej - czy wieźliście cywilnego pasażera? Być może był to
pan Sheffield?
Seymour nie odpowiedział. Z pobladłą twarzą ukłonił się sztywno i
wyszedł z kabiny. Mina wymieniła spojrzenia z Rhy-sem; on też
uważał, że brak odpowiedzi ze strony kapitana marynarki był
wystarczającym potwierdzeniem. I nietrudno było zgadnąć, że to
admirał Burnett nakazał niebośmigowi odwieźć przedsiębiorcę do
Anglii.
Towarzyszyli lotnikom w drodze na pokład, gdzie Seymour
zatrzymał się obok Scarsdale'a na pokładzie dziobowym i obaj wyjrzeli
przez burtę.
- Okręt admiralski zawraca. - Kapitan marynarki zmarszczył brwi i
zerknął na Rhysa. - Być może niepokoją się, sporo czasu zajęło mi
słuchanie nagrań Haynesa. Zmienię pozycję, sir.
Tak, zrób to, pomyślała Mina, obserwując „Witruwianina". Wiatr
zmusił okręt, by zamiast podpłynąć prosto do „Trwogi", zatoczył łuk;
ze sporą prędkością ciął spokojne fale i prezentował odbierający
animusz widok olbrzymich pokładów i furty działowe okrętu. Na ognie
piekielne, „Trwoga" nie miała z nim szans - Mina miałaby pewnie
więcej szczęścia w walce wręcz z Żelaznym Księciem.
- Ustawiają się w pozycji do strzału - powiedział Scarsdale. Rhys
spojrzał na sterowiec Seymoura.
-Przekazuje wiadomość... mówi Burnettowi, że wszystko jest w
porządku.

376
To zupełnie nie uspokoiło Miny.
- To dlaczego otwierają furty działowe?
-Sir! Zachowajcie spokój! Ponownie nadajemy wiadomość! -
Krzyknął Seymour, wychylając się przez burtę sterowca.
Książę kiwnął głową, ale najwyraźniej niespecjalnie wierzył, że ta
wiadomość coś zmieni.
- Panie Smiegel, czy w piecu jest napalone? - zawołał do starszego
mężczyzny stojącego na śródokręciu.
- Tak, jest, sir. Tylko trochę, tak jak pan mówił.
-No to rozpalcie mocniej. Bądźcie gotowi do uruchomienia
silników na mój sygnał.
- Tak jest, sir. - Ale zatrzymał się, jakby niepewny, czy dobrze
usłyszał. - Uruchomienia, sir?
-Tak.
- Tak jest, sir. - Smiegel skłonił sztywno głową i zniknął, schodząc
po drabinie.
Rys spojrzał Minie w oczy.
- Jest zbyt ciepło na krakeny czy megalodony - powiedział, jakby
chciał ją uspokoić.
- Na Złotym Wybrzeżu też było - mruknął pod nosem Scarsdale, tak
by nie usłyszał tego nikt poza nimi. - A rekiny w tych wodach są
naprawdę spore.
- Tak. Jednak musimy podjąć ryzyko. - Rhys zacisnął usta, śledząc
działania „Witruwianina". Spienione morze ustępowało pod naporem
jego ciężkiego dziobu. - Panie Charles!
Dowódca artylerii, który przybiegł na rufę, nie mógł mieć wiele
więcej niż osiemnaście lat, ale jego skóra była już ogorzała od lat
spędzonych na słońcu.
-Sir?
- Jak szybko wasi ludzie mogą obsadzić wszystkie działa?
Dowódca wypiął pierś.
- Będą gotowe do strzału w czterdzieści pięć sekund, sir.
Ten wynik musiał być powodem oczywistej dumy mężczyzny.
Rhys uśmiechnął się lekko i kiwnął głową.

377
- W porządku. Niech wasi ludzie będą gotowi i czekają na moje
rozkazy. Czterdzieści pięć sekund później kadłub „Witruwianina" tuż
nad linią wody ma wyglądać jak sito.
- Tak jest, sir.
Charles opuścił pokład dziobowy. Mina usiłowała złapać oddech.
Działa szynowe miały większy zasięg niż tradycyjne, ale zazwyczaj
używano ich tylko w ostateczności. Jednak jeśli Rhys zamierzał
strzelać z nich do „Witruwianina", by zatrzymać wielki okręt zanim ten
zdąży ich ostrzelać, użycie dział szynowych musi być ich jedyną
szansą.
Scarsdale wyglądał na zaniepokojonego.
- Jeśli strzelisz pierwszy, kapitanie, to cała eskadra nie będzie miała
wyboru i...
- Wiem. - Spojrzał przez lunetę. - Ustawia się burtą do nas. By
strzelić do „Trwogi" z ponad sześćdziesięciu dział. Mina
zacisnęła pięści, kiedy Rhys wykrzykiwał rozkazy do mężczyzn
przy takielunku. Dwa żagle opadły i napełniły się wiatrem, a statek
zaczął obracać się na kotwicy, utrzymując pozycję dziobem w stronę
„Wirtuwianina" i uniemożliwiając im wzięcie na cel burty „Trwogi".
Patrząc na liczbę furt działowych, Mina wątpiła, czy to ma jakieś
znaczenie. Czy ostrzelają burtę, czy dziób, i tak rozwalą ich na
kawałki.
Wbiła paznokcie we wnętrze dłoni, kiedy poczuła, jak pod jej
stopami „Trwoga" zaczyna kołysać się na boki, zamiast w przód i w
tył, do czego zdążyła się przyzwyczaić przez ostatnie dwa tygodnie,
łagodne fale zaczęły rozbijać się o burty zamiast o dziób.
Jeśli fale byłyby choć trochę wyższe, ich obecne ustawienie
groziłoby wywróceniem. Jednak nawet lekkie bujnięcia stresowały
załogę. Kapitana też.
„Witruwianin" z odległości wydawał się ogromny. Kiedy się
zbliżył, stał się po prostu przerażający.
- Czy okręt admiralski nadał jakąkolwiek wiadomość?
-Nie.
Na co w takim razie czekał?

378
Mina wpatrywała się w okręt, usiłując wyobrazić sobie, co się
dzieje na jego pokładzie. Nie miała w myślach żadnego obrazu tego
człowieka, nie wiedziała, czy Burnett stoi na rufie „Witruwianina",
oczekując ich końca ze złośliwą satysfakcją, ponurą determinacją i
poczuciem obowiązku, czy w ogóle bez żadnych emocji, jakby byli
niczym więcej niż robakami. Co myślał człowiek tego pokroju, kiedy
zbliżał się do nich, zamierzając ich zniszczyć?
Wreszcie kolorowe flagi pojawiły się na dziobie „Wirtuwianina" -
zaczął nadawać wiadomość. Jednak powaga malująca się na twarzy
Rhysa powiedziała Minie, że to nie była odpowiedź, na którą liczyli.
- Co to znaczy?
Niemal zagłuszony przez niespodziewany gwizd silnika sterowca,
Scarsdale krzyknął:
- Rozkazał Seymourowi otworzyć do nas ogień!
Kroki Rhysa odbiły się głośnym echem po pokładzie, kiedy
popędził na rufę, gdzie trzydzieści jardów nad nimi unosił się
niebośmig.
-Niech się pan wycofa, Seymour! - wrzasnął, przekrzykując hałas.
Mina zasłoniła usta ręką. Kapitan marynarki osobiście stanął za
działem szynowym. Opuścił długą lufę, celując w „Trwogę".
Inspektor została zbita z nóg, kiedy Scarsdale pchnął ją gwałtownie,
pochylając się nad nią i osłaniając ją własnym ciałem. Po prawej
trzasnęła drewniana poręcz rozerwana wybuchem. Nawigator rozluźnił
uścisk. Mina spojrzała w górę, usłyszała w jego głosie niedowierzanie.
- Ledwie nas drasnął. Spudłował. Niemożliwe z tej odległości.
- Ocalił nam tyłki. - Rhys szybkim krokiem pokonał pokład i
pomógł Minie wstać. - Zostaliśmy ostrzelani. Mamy prawo
odpowiedzieć ogniem. Panie Smiegel! Panie Charles! Teraz!
Ledwo jego krzyk przebrzmiał, stukot silników wstrząsnął
pokładem. Generatory z wyciem obudziły się do życia. Ludzie rzucili
się do dział.

379
Nie było żadnego odrzutu, żadnego dźwięku, Mina nie potrafiłaby
powiedzieć, kiedy działa wystrzeliły - gdyby nie implozje w kadłubie
„Witruwianina". Pociski z dział wyrwały liczne dziury w poszyciu tuż
nad linią wody, roztrzaskane w drzazgi drewno wpadało do morza.
Dym buchnął z dział pierwszoran-gowca. Gejzery wody trysnęły
między „Trwogą" a okrętem admiralskim, kiedy kule armatnie spadły
do wody, nie dolatując do celu. „Witruwianin" zachwiał się, nabierając
wody przez poszarpany kadłub, i powoli zaczął się przechylać na
prawą burtę.
- Kolejna seria w silniki! - rozkazał Rhys.
Mina spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. Czy to
naprawdę konieczne? Los okrętu admiralskiego był już przesądzony.
Scarsdale musiał odczytać wątpliwości z jej twarzy.
- Będzie wolno tonąć. Kapitan nie może pozwolić, żeby mieli czas
odpalić własne działa szynowe. Dlatego je zniszczy. Zostanie im tylko
porzucenie okrętu.
- Rekiny od rufy! - Doleciał ich krzyk z bocianiego gniazda.
Mina odwróciła się na pięcie, a jej serce zamarło. Trzy opan-
cerzone, ostro zakończone płetwy przecinały powierzchnię wody,
każda wysokości połowy wzrostu Rhysa. Pod powierzchnią gładkie
cienie płynęły prosto na „Trwogę" z alarmującą prędkością.
Książę się nie obejrzał.
- Jak duże?
- Trzydzieści pięć stóp! Pokręcił głową.
- „Trwoga" to wytrzyma. Kolejna seria w silniki, panie Charles!
Jeszcze więcej roztrzaskanego drewna - i to musiało wystarczyć.
Rhys kazał wyłączyć silnik. „Witruwianin" tonął, woda sięgała
drugiego pokładu. Załoga ewakuowała się do szalup ratunkowych.
Niebośmig Seymoura odpalił śmigło i spuścił platformę i liny,
zbliżając się do ludzi opuszczających tonący okręt.

380
- Zrzucić banderę! - krzyknął Rhys. - Reszta floty będzie wiedziała,
że skończyliśmy.
Mina obejrzała się, szukając wzrokiem rekinów. Jakieś dwieście
jardów za nimi zabarwiona na czerwono woda zdawała się gotować - i
teraz było tam znacznie więcej rekinów niż trzy.
-Yasmeen rozwaliła jednego swoim działem szynowym -odezwał
się Scarsdale stojący za plecami Miny.
A jego krew wywołała szał. Inspektor patrzyła z pełną grozy
fascynacją, dopóki krzyk z bocianiego gniazda nie sprawił, że
przeszedł ją lodowaty dreszcz.
- „Próba" odpala silniki, sir! - Jeden z załogantów wskazywał
smugę dymu unoszącą się znad statku w centrum eskadry. Mina
odwróciła się w tamtą stronę, cała drżała w środku. Żadnego wycia
generatorów, jeszcze nie.
- Jest poza naszym zasięgiem - powiedział Scarsdale.
- Ale nie ich. - Rhys szybkim krokiem podszedł do poręczy,
wykrzykując polecenia. - Łapcie za flagi i dajcie znać Seymourowi! I
rozkażcie eskadrze, by zmiotła „Próbę" z powierzchni wody.
***
Mina chciałaby zobaczyć na własne oczy, jak drednoty niszczą
węglowiec, ale Żelazny Książę kazał wszystkim naniterom na
„Trwodze" - w tym jej i Scarsdale'owi - czekać w wyłożonej stalowymi
płytami ładowni. Czekali tam, dopóki Rhys nie zszedł, by im
powiedzieć, że z „Próby" zostało tylko kilka pływających na wodzie
desek ledwo widocznych przez kłęby dymu unoszące się po strzałach.
Inspektor siedziała obok Andrew, więc najpierw zarzuciła mu ręce
na szyję, a dopiero potem podbiegła do Rhysa, pozwalając mu
wycisnąć na swoich ustach słodki pocałunek zwycięstwa.
Przyprawiająca o zawrót głowy ulga przetrwała niekończące się
pytania kontradmirała z „Bellerofonta" i wiceadmirała z przedniej
straży, którzy weszli na pokład „Trwogi". „Witruwianin" zatonął i
chociaż większość jego załogi została uratowana, Mina

381
nie zdziwiła się, dowiedziawszy, że Burnett poszedł na dno z
okrętem. Nawet ktoś z dekretem Rady Regencyjnej w ręku nie może
zostać uwolniony od odpowiedzialności za śmierć admirała bez
drobiazgowego przebadania sprawy. Kiedy admirałowie chcieli
kontynuować przesłuchanie na „Bellerofon-cie", Rhys odleciał razem
z nimi sterowcem Seymoura. Inspektor spędziła resztę popołudnia na
pisaniu długiego raportu dla Hale. Po zachodzie słońca Yasmeen i
Scarsdale dołączyli do niej podczas kolacji przy kapitańskim stole -i
ponieważ od razu zaczęli celebrowanie zwycięstwa suto zakrapiając
alkoholem, Mina była mocno rozbawiona, gdy nadeszła północ i Rhys
nareszcie wrócił.
Razem z nim przybył kapitan Seymour oraz kilku oficerów i
podoficerów mających objąć stanowiska ludzi straconych przez
Madame. Oficerowie oddalili się, by odnaleźć swoje kwatery, a Rhys i
Seymour weszli do kabiny. Yasmeen przywitała się z kapitanem
marynarki i przeciągnęła leniwie, wyginając w łuk. Seymour
odpowiedział na jej pozdrowienie z twarzą czerwieńszą niż normalnie.
Lady Korsarz uśmiechnęła się szeroko i spojrzała na Minę.
- Rano odlatuję do Wenecji. Mogę zawieźć panią do Anglii w pięć
dni.
Świadoma przenikliwego spojrzenia Rhysa, inspektor odpo-
wiedziała:
- Zostanę na pokładzie „Trwogi" przez resztę podróży. Jednak czy
mogłaby pani dostarczyć raport dla superintendent Hale i wiadomość
dla moich rodziców? Uspokoiliby się, wiedząc, że mój brat został
odnaleziony.
Yasmeen kiwnęła głową, ale odezwał się Seymour.
- Mogę dostarczyć listy w dwa dni. Ruszam przodem, by zawieźć
raport wiceadmirała radzie admiralicji i by poinformować, że
straciliśmy „Witruwianina".
Dwa dni to nawet lepiej, a najemniczka nie wyglądała na urażoną
odrzuceniem jej kandydatury na kuriera. Oszołomiona ulgą

382
i radością, Mina przekazała koperty z wiadomościami. Uśmiech-
nęła się i skinęła głową, gdy wszyscy wychodzili, i odwróciła się na
pięcie do Rhysa, jak tylko zostali sami. ' Stał pośrodku kabiny,
obserwując ją z leniwym uśmiechem.
- Zatem zostaniesz?
- Tak - odpowiedziała i zaśmiała się, gdy chwycił ją w ramiona i
uniósł, tak że ich oczy się spotkały.
- Dwa tygodnie tobie też nie wystarczą.
Nagły smutek zdusił jej śmiech. Miał rację. Ale to nie miało
znaczenia.
- Muszą wystarczyć - stwierdziła.
-Dlaczego? Jak mogę zrujnować ciebie, twoją rodzinę?
-Zmarszczył ciemne brwi, patrząc na nią badawczo. - Ochronię was. A
powiązanie ze mną może tylko podnieść wasz status: polityczny,
socjalny, finansowy.
Rozbolało ją serce.
- Nie. Nie podniesie.
Gwałtownie postawił ją na ziemi i odsunął się, wyglądając przez
okno.
- Dlaczego nie chcesz spróbować?
-Zawsze przyciągasz uwagę gazet i opinii publicznej. Jeśli będę z
tobą, ja też będę w centrum zainteresowania i właśnie to nas zrujnuje.
- Już to mówiłaś. - Zacisnął szczękę z frustracją. - Dlaczego
zakładasz, że tak będzie?
- Ponieważ już widziałam przykład, jak to się może skończyć. -1
nie chciała tego pokazywać jemu. Ale, zebrawszy siły, wyjęła broszurę
z dna swojej walizki.
Zmarszczył brwi, kiedy mu ją podała.
- Co to za bzdury? -To ja.
- Gówno prawda!
Podniósł wzrok, jego oczy zapłonęły od nagłej furii. Łzy zapiekły ją
pod powiekami. Odwróciła się, zanim popłynęły.

383
Mogła sobie wyobrazić wiele reakcji, widziała je wszystkie: od
śmiechu przez przerażenie do zbywającego wzruszenia ramionami,
jakby rysunek nie miał żadnego znaczenia. Jednakże reagując
gniewem, nie usiłował złagodzić albo zlekceważyć jej uczuć, jak
gdyby padła ofiarą bezmyślnego żartu. Jego gniew pokazywał, że
została skrzywdzona.
I kochała go za to.
Ale jego wściekłość oznaczała również, że ktoś musi zapłacić... i że
on nie rozumiał, że nie było jednej osoby, która mogłaby to zrobić.
Sądził, że krzywda może zostać naprawiona machnięciem jego
wszechwładnej żelaznej dłoni. I że nie rozumiał, że jej nie można przed
tym ochronić - ani dlaczego, nieważne, jak bardzo pragnęła z nim
zostać po powrocie do Londynu, nie mogła tego zrobić.
Jego głos dobiegający zza jej pleców był niski i niebezpieczny.
- Kto to zrobił? Mina uniosła ręce.
-Najprawdopodobniej jedna z dam na spotkaniu. Zapewne nie to
miała na celu. Ale prawdopodobnie wspomniała swojemu mężowi albo
bratu, że towarzyszyłeś mi w drodze do domu, on wspomniał o tym
innym mężczyznom w klubie, a rano te broszury były rozdawane na
ulicach.
- Kto je rozdawał?
- Dzieciaki mieszkające na ulicach. Chcesz wiedzieć, kto to
narysował? Nie wiem. Chcesz wiedzieć, kto zlecił narysowanie tego
rysunku? Nie wiem. Chcesz znać nazwisko właściciela prasy
drukarskiej? Tego też nie wiem. A nawet gdybym wiedziała? Spaliłbyś
drukarnię? Zrujnowałbyś każdego człowieka, który przyłożył się do
stworzenia tej broszury?
- Zrobiłbym znacznie więcej, do diabła. Wierzyła mu. Jednak on
wciąż nie rozumiał.
- Gazety też?
Jak ostrze noża, furia znowu przecięła jego rysy.

384
- To było w gazetach?
- Nie to. Ale była inna karykatura. Pojawiały się niemal codziennie.
- Nie. Nie pojawiałyby się. - Deklaracja pełna determinacji,
wypowiedziana przez zaciśnięte zęby.
-Jak ich zmusisz, żeby przestali? Będziesz kontrolował bzdury,
które piszą, to, co opisują? Jeśli to zrobisz, twoja władza nad nimi
zniknie, podobnie jak moc twojego imienia. Ponieważ stosując wobec
nich przemoc, cenzurując ich, staniesz się nie lepszy od Ordy.
Najwyraźniej nie mógł z tym dyskutować. Dlatego spróbował innej
taktyki.
- Skoro to bzdury, dlaczego się nimi przejmujesz? Nieustannie
drukują bzdury na mój temat.
- Tobie łatwo się nie przejmować! Moi przyjaciele będą oburzeni.
Ale to nie ocali mojej pracy. Nie ochroni mojej rodziny. Ludzie, którzy
nas znają, najpierw będą głośno protestować, ale potem będą już tylko
zawstydzeni. W końcu nie będą chcieli utrzymywać z nami stosunków.
Nie z kimś, kto jest tym.
Wskazała ręką broszurę. Rhys zgniótł ją, a jego twarz pociemniała.
- Nie jesteś tym. Nigdy tak nie mów.
- Wiem! Ale nikt inny nie będzie wiedział. To będzie wszystko, co
zobaczą, kiedy spojrzą na mnie. Będą myśleli, że mnie znają. A
wszystko, co będą znali, to ta odrażająca... rzecz.
Przycisnął dłonie do skroni, jakby walcząc o kontrolę nad sobą, po
czym opuścił ręce.
-1 dlatego nie zostaniesz ze mną? -Tak.
- Zatem boisz się ludzi, którzy nic dla ciebie nie znaczą. Martwisz
się o to, co pomyślą inni, nawet jeśli odwrócą się od ciebie z powodu
tych bzdur. Uciekasz ze strachu przed głupotą ludzi niewartych twojej
uwagi. - Zbliżył surową twarz do jej twarzy. -Jesteś tchórzem.

385
Tchórz. To słowo było jak splunięcie. Patrzyła na niego z za-
ciśniętym gardłem i sercem przeszytym zimnym ostrzem.
- Nie mówisz nikomu, że urodziłeś się z nanocząstkami.
- Bo to nie ich sprawa! I nie boję się ich reakcji.
- A to ich sprawa, że Orda zgwałciła moją matkę? Ale wszyscy
widzą tego dowód. Każdy ma zdanie na ten temat, każdy nas z tego
powodu osądza. W przeciwieństwie do ciebie nie mam możliwości
ukrycia tego, czego wszyscy się boją i czego nienawidzą. Dlatego
przez całe życie na mój temat będą opowiadać te bzdury. A jeśli będę z
tobą, to będzie powtarzane każdego dnia, praktycznie przez wszystkich
w całej Anglii!
- Nie pozwolę, by...
- Nie jesteś w stanie! Nie możesz kontrolować tego, co ludzie
myślą! - Niemal krzyczała. Oddychając ciężko, walczyła z furią, bólem
i frustracją. Spróbowała raz jeszcze, mimo że nie uspokoiła się do
końca. Usiłowała powiedzieć to w sposób, który on zrozumie. - Jeśli
zostanę z tobą, Wasza Wysokość, będziesz miał swoją własność. Ale to
ja będę za to płacić.
Ale dziś nie mogła zapłacić już więcej. Patrzył na nią, a ona
odwróciła się do niego plecami i wyszła z kajuty - i dotarła do drabiny,
zanim zaczęła płakać.
***
Rhys usiadł z impetem na koi Scarsdale'a i podsunął mu pod nos
broszurę.
- Co to jest? - zapytał groźnym tonem.
Scardale uniósł się do pozycji siedzącej. Kiedy skupił wzrok na
kawałku papieru, z odrazą i rezygnacją z powrotem zamknął oczy.
- Skąd to masz?
- Od Miny. Ukazała się tego ranka, którego opuściliśmy Londyn.
Nawigator przyłożył dłoń do głowy.
- Dobry Boże, są szybsi od gazet.
- Widziałeś gazetę?

386
- Wszyscy widzieli.
Wszyscy z wyjątkiem Rhysa. Jezu. Przez ten cały czas, każdy miał
w umyśle ten obrzydliwy wizerunek Miny, a on o tym nie wiedział i nie
mógł wybić im go z głów.
- Jak to powstrzymać?
Scardale zmarszczył brwi i pokręcił głową.
- Co proszę?
- Komu mam zapłacić? Kogo zabić? Rejter gapił się na niego.
- Każdego nanitera w Anglii? Zbyt szybko zniszczyliśmy dziś
„Próbę".
Chryste. Rhys przejechał dłońmi po włosach. Uderzył dłońmi
o gródź. Nic nie pomogło.
- Kapitanie, mógłbyś poślubić kobietę z brodą z cyrkowego
namiotu. Mógłbyś wziąć sobie kurtyzanę z burdelu z brodawkami na
twarzy i tyłku. Liberenkę, Lusitankę, mnie. A w gazetach
i tak wyglądałoby to pięknie. Ale nie inspektor. Będą widzieli tylko
Ordę i skundloną kurwę. Do diabła, nawet przyklasną ci, że ją
posuwasz, ponieważ to oznacza, że wciąż dymasz Ordę. Jednak jeśli
ona jest nikim...
- Córka hrabiego nie jest nikim.
Mina nie jest nikim. Urodzona w ochronce, też nie byłaby nikim.
Była wszystkim.
- Jest prawie nikim. Londyńskie społeczeństwo nie jest podobne do
manhattańskiego. Jeśli nie jest kimś ważnym, może przetrwać, a
radzenie sobie z tym, co przynosi jej każdy dzień, to z pewnością
więcej niż ktokolwiek powinien znosić.
Każdy dzień. Wiedział o tym. A mimo to nazwał ją tchórzem. Nie
mógł odpowiedzieć. Nie mógł myśleć. Jeśli jednak szybko czegoś nie
wymyśli, straci ją. Spojrzawszy jeszcze raz na broszurę, Scarsdale
westchnął.
- Ale to... To nie spotykało jej tylko ze strony ludzi, z którymi się
styka. A tych może przynajmniej do siebie przekonać. Poznają ją lub
mijają i zapominają o niej. Ale tych, których nie

387
spotka, nie może zmienić, a ci ludzie będą oglądali ją codziennie i
będą widzieli to. I wkrótce jej rodzina i wszystko na co pracują stanie
się pośmiewiskiem.
I to ją zniszczy.
Rhys zamknął oczy.
- Nic nie da się zrobić?
- Może uzna, że jesteś tego wart. Kocha cię?
Nie. Ale odgonił ponurą prawdę wspomnieniem tego, jak
przychodziła do niego. Jak spała, przytulając się.
- Potrzebuje mnie.
- Ach, tak. Ponieważ nie przeżyła ostatnich trzydziestu lat otoczona
rodziną i przyjaciółmi, którzy ją uwielbiają... i za których oddałaby
życie. - Kręcąc głową, Scarsdale oddał broszurę przyjacielowi. - Nawet
jeśli to prawda i ona cię potrzebuje, chcesz zeby płaciła za to taką
cenę?
Rhys spojrzał na papier, ale nie widział rysunku. Widział tusz
rozmazany wyschniętymi już łzami. To ją zabolało. Nie miało
znaczenia, że rysunek był gówno wart. I tak sprawił jej ból.
Nie mógł pozwolić, by to się powtórzyło. Ani w broszurze, ani
wśród ludzi, których codziennie spotykała.
-Powiedziała, że nie mogę kontrolować tego, co myślą A więc to
zmienię.
Scarsdale odchylił głowę w zamyśleniu, jakby Rhys tylko wysunął
sugestię, a nie powiedział, co zrobi. Kiwnął wolno głową.
- Kiedy wspomnienie o Ordzie zniknie. A twój głos się liczy
Mógłbyś ich przekonać, że taki sposób przedstawiania kogokolwiek,
me tylko tych z krwią Ordy, jest nie do zaakceptowania, bez
wskazywania konkretnie na nią.
- Ile to zajmie czasu?
Westchnienie nawigatora powiedziało mu, że zbyt wiele. Zatem
Rhys nie mógł mieć jej teraz. Nie podda się, dopóki to się nie zmieni.
Jednak teraz musi pozwolić jej odejść.
- Każę wysłać sygnał do Yasmeen. - Otworzył drzwi. - Zabierze
Minę na pokład swojego sterowca.

388
-Niech mnie, kapitanie - powiedział zaskoczony rejter. -Przecież
nie musisz odsyłać jej już teraz. - Muszę. - Inaczej nie będzie w stanie.
Już w tej chwili powstrzymywanie się od błagania jej, by została,
wymagało całej jego samokontroli.
***
Słona mgiełka unoszona podmuchem od dziobu chłodziła twarz
Miny, zmywała szkody, które poczynił sztorm łez. Czuła pustkę w
środku, patrzyła na morze przed okrętem, obserwując srebrną
księżycową ścieżkę, niewidząc samego księżyca.
Tak bardzo tego pragnęła. Niemal znienawidziła go za to, że dzięki
niemu znalazło się to w jej zasięgu. Za poproszenie, żeby z tego
skorzystała. Nie - za rozkazanie jej, żeby z tego skorzystała, podczas
gdy ona nigdy nie pozwoliła sobie marzyć, że będzie go miała.
Teraz, marzenie było wszystkim, co mogła robić.
Reakcja opinii publicznej byłaby straszliwym ciosem dla jej
rodziców. A musieli już znieść tak wiele. Jednak jeśli Mina zdecyduje
się zostać z Rhysem, będą walczyć z każdym szeptem, każdą
karykaturą, wszystkim, co sprawi jej ból. Razem z nią stawialiby czoła
wszystkiemu i robiliby to mężnie, ponieważ ją kochają. .. i ponieważ
ona kocha jego.
Każdy dzień byłby trudny. Ale jeśli Rhys ją kochał, oni też mogliby
walczyć razem. To wszystko, co by zyskała, warte byłoby tego bólu.
Jednak jeśli była tylko kolejną zdobyczą, tylko kimś, z kim
uwielbiał sypiać...
Tego nie mogła po prostu odgadnąć. Musiała się dowiedzieć.
Z drżącym oddechem wytarła oczy i wstała. Na drugim końcu
pokładu załoga pracowała przy świetle latarni, cumując „Lady
Korsarz" do rufy „Trwogi". Mina zeszła po drabinie, z każdym
krokiem przygotowując się na spotkanie - więc była prawie przy-
gotowana, kiedy pchnęła drzwi kabiny kapitańskiej i zobaczyła swoją
walizkę na łóżku, już spakowaną. Rhysa, wyjmującego

389
cygaretkę ze srebrnej cygaretnicy. Na jego twarzy malował się ten
okropny wyraz obojętności.
Mina miała mnóstwo doświadczenia w odsuwaniu od siebie bólu.
Ale nie wiedziała, że może stać się tak wielki, że przyćmi wszystko
inne. Nie było miejsca na żal. Nie było miejsca na zaprzeczenie. Nie
było miejsca na nic. Ból był tak wielki, że ją ogłuszył.
Zastanawiała się, jak wiele czasu minie, zanim ustąpi. A kiedy to
się stanie, jak duże cierpienie sprawią jej pozostałe uczucia. Podnosząc
wzrok znad walizki, odezwała się:
- A więc mam wrócić na „Lady Korsarz"?
-Tak. Skończyłem z tobą. - Jego spojrzenie przemknęło po niej,
zatrzymując się na jej twarzy. Niech będą dzięki rozgwieżdżonym
niebiosom za to, że nic nie czuła; dzięki temu nie zdradzi swoich
uczuć. - Tak jak powiedziałaś, kontynuowanie tego w Londynie nie
będzie warte swej ceny. Zatem skończymy to teraz.
- Rozumiem. - Zmusiła się do przepchnięcia tego słowa przez
bolące gardło.
Skończył z nią. Niezmuszony do rozstania z nią przez coś, z czym
nie mogła walczyć, coś, czego nawet Żelazny Książę nie mógł
pokonać. Nie odchodziła od niego, posiadając tę słodką, niesamowitą
wiedzę, że on wciąż jej pragnie. Po prostu... skończył z nią.
Przymknął oczy i dmuchnął kłębem dymu, który sprawił, że jego
głos był głuchy i szorstki.
- Chyba że zmieniłaś zdanie?
Była tego tak bliska, choć to skrzywdziłoby tak wielu kochanych
przez nią ludzi - to jedna z najtrudniejszych decyzji w jej życiu. Dla
niego jednakże nie była trudna. Musiał po prostu zastąpić jedną
potrzebę inną i pozbywał się jej... i wyglądał, jakby go nie obchodziło,
czy będzie żyła, czy umrze.
Zatem miała swoją odpowiedź.
Niezdolna się odezwać, tylko pokręciła głową i podniosła walizkę.
Kiedy opuszczała kabinę, słyszała za plecami jego ciężkie kroki.
Cieszyła się, że on jest za nią. Ból się nie zmniejszał. Zaczęły
wypełniać ją także inne emocje, przelewając się przez poszarpane
brzegi, jakby została rozdarta na pół. Gdyby spojrzał na jej twarz,
zobaczyłby to.

390
Szła z opuszczoną głową, nie zatrzymując się; minęła Scars-dale'a,
doszła na rufę. Kroki Rhysa ucichły, gdy dotarł do pokładu rufowego.
Nawet nie odprowadził jej do platformy. Z daleka tylko patrzył, jak
odchodzi.
Obejrzała się, słysząc szybkie kroki kogoś, kto biegł za nią. Nie
dość ciężkie, by były jego.
- Mina! Bevins powiedział, że ty... - Andrew przerwał, kiedy
zobaczył jej twarz. - Mina? Wszystko w...
- Nie pytaj. - Sama ledwo słyszała własny ochrypły szept. Mimo że
jego twarz rozmazywała się jej przed oczami, zobaczyła szeroki
uśmiech.
- No dobrze, nieznośna jędzo! Wracaj do domu, tam gdzie twoje
miejsce, ródź dzieci i śpiewaj pochwały reformy małżeńskiej!
Mina się zadławiła. Nie śmiechem, nie szlochem. I tym, i tym.
Weszła na platformę.
- Właśnie tak! Nie potrzebujemy tutaj takich jak ty. Każda porządna
lalunia miałaby na sobie spódnicę... żeby załoga miała na co popatrzeć,
gdy platforma ruszy w górę.
Mina tym razem zdołała się uśmiechnąć, kręcąc głową. Jej uśmiech
przetrwał tylko tak długo, jak długo platforma pozostawała na
„Trwodze". Lady Korsarz podeszła do Miny na pokładzie sterowca,
marszcząc brwi.
Przyglądała się inspektor przez ciągnącą się w nieskończoność
sekundę, a potem westchnęła.
- Tak się dzieje, jak człowiek robi się za miękki. Chce pani opium
czy wino?
Nie miękki, pomyślała Mina. Miejsce jej serca zajął kamień o
ostrych krawędziach. I nie chciała go czuć. Nie chciała nic czuć przez
całą podróż do Londynu.
- Wino - powiedziała.

391
***
Rhys widział, jak się śmieje, widział jej uśmiech. Odejście od niego
jej nie dotknęło - albo ulga, że nie musiała z nim zostać, po tym, jak
wrócą do Londynu, była silniejsza niż żal. Platforma się uniosła.
Chłopiec odwrócił się, na jego twarzy malował się ból, który odczuwał
Rhys. Andrew spojrzał w jego stronę. Książę rozpoznał gniew i
nienawiść. Jej brat miał ochotę zabić go za to, że odleciała wcześniej.
Za późno. Zmuszając ją do odejścia, Rhys już odebrał sobie życie.
Wzrok Scarsdałe'a śledził unoszącą się platformę.
- Piekielnie mi przykro, kapitanie.
Jemu też. Nie mógł patrzeć, jak odchodzi. Pokręciwszy głową,
wyrzucił cygaretkę. To w żaden sposób nie mogło jej zastąpić. Teraz
jedyne, na czym mu zależało, to odzyskać ją - i zrobi to, niszcząc
strach, z którym musiała się mierzyć każdego dnia.
- Kiedy wrócimy, chcę znać imię każdego członka parlamentu.
Chcę wiedzieć, jakie są jego przekonania i dlaczego. Dziennikarzy też.
- Będziesz jej miał. - Scarsdale przerwał, gdy wśród nocy rozległ
się dźwięk wjeżdżającej na swoje miejsce platformy. - To może zająć
ci całe życie.
To się nie liczyło. Bez niej i tak go nie miał.

392
Rozdział 17

Mina wciąż tkwiła w ciepłym, pachnącym przyprawami za-


mroczeniu, kiedy trzy dni później zatrzymali się w Wenecji, unosząc
się w powietrzu nad wysokimi ruinami. Nadeszło południe.
Fox się nie pojawił.
W pobliżu miejsca na dziobie, gdzie siedziała Mina, Yasmeen
wyglądała przez burtę, bębniąc palcami w barierkę... choć jej palce
wyglądały bardziej jak szpony, kiedy wyginała je w ten sposób.
Mijały minuty. Inspektor napiła się z butelki. Po, jak się wydawało,
dłuższej chwili, odezwał się Peggy:
- Jakie rozkazy, pani kapitan?
- Czekamy! - warknęła Yasmeen. - Po prostu się spóźnia. I jest mi
zbyt wiele winien, by go zostawić.
Co za parszywa kłamczucha, pomyślała Mina i odstawiła butelkę.
To nie pomagało. Nie jest Yasmeen. Nie chciała udawać, że czuje coś
innego - i nie chciała już tłumić swoich emocji.
Przez całe popołudnie Lady Korsarz przemierzała pokład, paląc.
Zapadła noc, skrywając przyciągniętych światłami latarń zombi i ich
upiorne pomruki. Mina odmówiła wina przy kolacji. Yasmeen
wydawała się być w dobrym nastroju, a spędziły ostatnio dość czasu w
swoim towarzystwie, by zapadająca od czasu do czasu cisza nie
stawała się krępująca. Po skończonej kolacji najemniczka wyjęła
zniszczone czasopismo i rozsiadła się na poduszkach, by poczytać.
Zauważyła spojrzenie Miny.

393
- Jeśli przeżył wśród przeklętych zombi w egipskich grobowcach,
przeżyje i w Wenecji.
- Bez wątpienia. - Choć po przekonaniu się, jak wielu zombi
stłoczyło się pod nimi, inspektor nie była taka pewna. - Widziała pani
grobowce?
- Nie te pod ziemią, ale kilka razy przelatywałam nad piramidami.
Nowoświatowcy zapłacą prawie każdą cenę, by je zobaczyć. Jedyna
bardziej opłacalna trasa to szmuglowanie pielgrzymów do Mekki. -
Zmrużyła oczy, patrząc na Minę, i położyła czasopismo na piersi. -
Gdzie by się pani udała, gdyby mogła pojechać gdziekolwiek?
Z powrotem na „Trwogę". Lecz jeśli nie przestanie wyobrażać
sobie siebie z nim, ból nigdy nie minie.
-Na Targ Kości Słoniowej - powiedziała inspektor. - Do ćwiartki
Ordy. Żebym mogła się przekonać jak to jest, kiedy idziesz ulicami i
nikt się na ciebie nie gapi.
-1 tak by się gapili. Taka mała i ładniutka, a mimo to wygląda pani
jak inspektor policji, nawet gdy nie ma na sobie munduru. -Yasmeen
zasznurowała usta. - Nie chcę wracać na targ, ale znam inne miasto,
gdzie ludzi nie będzie obchodziło, kim pani jest. Po tym jak
zabierzemy stąd Foksa, co pani powie na tydzień w Port Fallow?
Tydzień w miejscu, gdzie nikogo nie obchodziło, kim jest -przed
powrotem do Londynu, gdzie ludzi obchodziło to tak bardzo, że nie
mogła mieć tego, czego najbardziej pragnęła.
- Nie mogłabym zapłacić... Yasmeen machnęła ręką.
- Trahaearn zapłacił dość.
Dwadzieścia pięć liwrów za dzień i to tylko za przelot do Calais.
Mina nie mogła sobie wyobrazić, ile Lady Korsarz zarobiła na tej
podróży.
- Ile płaci pani Fox?
- Pięć liwrów. - Jej srogie spojrzenie wyzywało inspektor, by
ośmieliła się coś powiedzieć.
Mina tego rozsądnie nie zrobiła.
***
Burnett nie mógł wysłać kagramu do Chatham.
Mina obudziła się i patrzyła w sufit wąskiej kabiny. Od przy-
prawiającej o zawrót głowy radości przez załamanie do oszołomienia
winem - teraz po raz pierwszy od kilku dni myślała jasno.

394
I bezspornie była idiotką.
Przez iluminator słyszała warczenie i syki dobiegające z dołu. Fox
wciąż nie zjawił się ani nie skontaktował ze statkiem. Narzuciła
płaszcz na koszulę nocną i zapięła go, wychodząc z kabiny.
Sheffield nie należał do Czarnej Gwardii. Nie wysłał rozkazu
zamachowcowi. Burnett nie mógł tego zrobić - był na okręcie
znajdującym się w pobliżu Targu Kości Słoniowej. Kogoś przegapiła.
Dotarła do kabiny kapitańskiej i cicho zapukała. Yasmeen
otworzyła drzwi w szkarłatnym jedwabnym peniuarze, który opinał się
jej na piersiach. Miała odsłonięte włosy. Spod cienkich warkoczyków
wystawały jej uszy, ukazując czarne, nierówne czubki.
Słodkiego, mdławego zapachu wylewającego się z pomieszczenia
na korytarz nie można było pomylić z niczym.
Yasmeen obrzuciła Minę spojrzeniem oczu o rozszerzonych od
opium źrenicach. Uśmiechnęła się lekko i zamruczała:
- Tak, pani inspektor?
-Burnett nie zlecił zabójstwa Baxtera. Musimy wrócić do Londynu,
żebym mogła wyśledzić, kto to zrobił.
- Tak, podejrzewam, że powinna pani. Ma pani pięć liwrów?
Oczywiście, że nie.
-Nie.
Yasmeen zatrzasnęła jej drzwi przed nosem.
***
Kiedy tydzień później na pokładzie podniosły się krzyki lotników,
Mina przemierzała kabinę w tę i z powrotem, bliska szaleństwa,
usiłując przekonać samą siebie, że nie będzie miała

395
większej szansy na powrót do domu, jeśli wyskoczy ze sterowca i
spróbuje szczęścia z zombi grasującymi po całej Europie.
Wspięła się po drabinie na oświetlony latarniami pokład. Stojąca
przy burcie Yasmeen wydała rozkaz zrzucenia drabiny sznurowej.
Rozlegały się odgłosy wystrzałów, kiedy lotnicy strzelali w ciemności
do zombi na dole.
Fox wspiął się na pokład po górnej części nadburcia; jego kurtkę
pokrywał zaskorupiały brud, ubrania zwisały z jego wychudzonej
sylwetki, a szczękę porastał miesięczny zarost, całkowicie skrywając
usta. Postawił na pokładzie swój szybowiec -teraz zwinięty i
przekonstruowany w jakieś inne urządzenie, jak oceniła Mina - i
spojrzał na Yasmeen. Na jego twarzy nie było śladu tego zapału, który
okazywał, kiedy pierwszy raz postawił nogę na sterowcu. Jej wyraz był
surowy i niebezpieczny.
- Proszę mnie zabrać na Targ Kości Słoniowej - powiedział. Mina
nie widziała twarzy kapitan, ale otaczający ich lotnicy
nagle zamarli.
- Nasza umowa przewidywała, że zabiorę pana z powrotem do
Chatham, panie Fox. - Ton głosu Yasmeen był uprzejmy.
- Zmieniam ją. - Wyjął ciężką sakiewką zza pasa i rzucił jej pod
nogi. - Targ. Teraz.
- Po przystanku w Chatham. Mam jeszcze jednego pasażera, panie
Fox. Nie mogę jej porwać.
Zacisnął szczęki i wyciągnął rewolwer, celując w kapitan. Mina
położyła dłoń na broni, ale zastanawiała się, czy strzelenie do niego
będzie konieczne. Pod determinacją widać był jego oczywiste i
ogromne wyczerpanie. Mógł zwyczajnie sam upaść, jeśli postoi
jeszcze przez moment.
Yasmeen położyła dłonie na biodrach. Jej głos zmienił się w miękki
pomruk.
- Proszę w tej chwili odłożyć broń, panie Fox, a potem oboje
będziemy udawać, że cztery tygodnie uciekania przed zombi zmąciło
panu rozum. Pójdzie pan spać... i obudzi się żywy. Ale tylko, jeśli
natychmiast odłoży pan broń.

396
Nie opuszczając broni, zerknął na jednego z lotników.
-Wyznaczcie kurs na... - urwał, przeszukując wzrokiem miejsce, w
którym przed sekundą była Yasmeen. Odwrócił głowę.
Zaszła go od tyłu, jakby przekradła się po zewnętrznej stronie
kadłuba. Jej ramię zacisnęło się wokół jego gardła i szarpnięciem
przeciągnęła go przez poręcz. Oboje zniknęli.
Z bijącym szybko sercem Mina wyrwała do przodu. Zanim dotarła
do burty, Lady Korsarz wskoczyła z powrotem i przycupnęła na
barierce.
Ostrożnie zeskoczyła na pokład.
-Wciągnijcie drabinę, panie Peggy. Panie Khouri, odpalcie silniki.
Zabierzcie nas stąd w diabły. Na niebiosa. - A Fox?
Czubkiem buta Yasmeen podrzuciła sakiewkę łowcy przygód i
złapała ją ręką.
- Wyrzuciłam go przez burtę - ciągnęła. - Aresztuje mnie pani, pani
inspektor?
Nie. Próbował siłą przejąć jej statek. Nawet nad angielską ziemią
Mina by jej nie aresztowała. Jednak była wstrząśnięta gwałtownością
zajścia - i zasmucona idiotyzmem całej sytuacji. Nie znała Foksa
długo, ale na tyle, na ile zdążyła go poznać, lubiła go-
Patrzyła, jak kapitan zeskakuje przez właz na niższy pokład, i
podeszła do barierki. Pod nimi była wyłącznie ciemność. Tylko syki i
pomruki zombi. Fox stanie się teraz jednym z nich.
Co go opętało, żeby zrobić coś tak głupiego? Jaki mógł mieć
powód, by natychmiast udać się na targ? Nie mogło to być tylko
wyczerpanie albo szaleństwo.
***
Mina znalazła Yasmeen w jej kabinie, wlewającą w siebie absynt.
W powietrzu latały pióra - podarła poduszki na strzępy. Spojrzała na
Minę, jakby nie zdarzyło się nic nadzwyczajnego.

397
- Co to takiego?
Inspektor podniosła szybowiec.
- Przekształca się w usztywniany pojemnik. -O! A na co?
Przyklękła przy niskim stoliku w kupie piór i podartego jedwabiu,
po czym otworzyła pojemnik. Najemniczka głośno wciągnęła
powietrze.
Między starannie złożonymi szklanymi płytkami leżał mały szkic,
papier był żółty i delikatny, atrament zdążył zbrązowieć. Rysunek
uskrzydlonego szkieletu zestawiony z mechanicznym odpowiednikiem
stworzonym z drewnianej ramy poruszanej przez bloki i linki - być
może szkic szybowca.
Yasmeen zatrzymała dłoń tuż nad szkłem, jakby bała się dotknąć
nawet jego.
- Jest autentyczny?
Mina spojrzała na eleganckie lustrzane pismo. Mimo że nie mogła
go odczytać, charakter pisma Leonarda da Vinci był Minie znany
równie dobrze jak jej własny - podobnie jak każdemu mieszkańcowi
Anglii i Nowego Świata. Jeśli szkic był autentyczny, mógł być wart
tysiące liwrów. Dziesiątki tysięcy.
I ponieważ mógł być oryginalny, delikatnie zamknęła pojemnik.
- Znajdę jego siostrę - stwierdziła Yasmeen.
- Żeby jej to oddać?
- Nie. - Najemniczka uśmiechnęła się. - Żeby jej powiedzieć, że go
zabiłam. Jeśli jej to dam, nie będzie miała powodu, by pisać.
-1 tak nie będzie miała o czym pisać.
- Podejrzewam, że nie. Durny drań. Dlaczego zawsze usiłują
wszystko kontrolować? Dlaczego po prostu nie zostawią nas w
spokoju?
Mężczyźni? Mina pokręciła głową. Jej doświadczenia w oczywisty
sposób były inne niż Yasmeen.
- Nie wiem - powiedziała.

398
Lady Korsarz westchnęła, zanim zerknęła na nią z cieniem ironii w
oczach. - Zatem do Anglii?
***
Do Anglii i z powrotem do szarości. Chmury okrywały Londyn jak
koc - nie żółta mgła, która często pojawiała się w nocy -jednak mimo to
wiszące dostatecznie nisko, by Yasmeen mogła wlecieć po południu do
miasta bez zwracania na siebie zbytniej uwagi. Mina powiedziała, żeby
wysadziła ją w Chatham, ale najemniczka tylko popatrzyła na nią i
inspektor zdecydowała się nie kłócić. Kiedy się zbliżali, lecąc nad
Tamizą, była zadowolona z uporu Yasmeen.
Londyn miejscami płonął.
Po drugiej stronie rzeki od Wyspy Psów doki marynarki stały w
ogniu. Omijając kolumny gęstego dymu, Lady Korsarz przeleciała nad
wyspą - doki Żelaznego Księcia były nietknięte. Ból zatrzymał Minie
oddech w piersi, kiedy poznała „Trwogę", ze zwiniętymi żaglami i
pustym pokładem. Choć usiłowała nie patrzeć w tamtą stronę, jej
wzrok powędrował do jego posiadłości. Czy Rhys był teraz w domu?
Jak dawno przypłynęli? Czy próbował się z nią skontaktować - i co
pomyślał, kiedy się dowiedział, że „Lady Korsarz" nie wróciła jeszcze
do Anglii?
Sterowiec leciał dalej i musiałaby przejść na rufę z lunetą przy oku,
by dalej przypatrywać się posiadłości. Mina musiała pozwolić, by z
oczu zniknął jej ten mały kawałek księcia. Z bólem w sercu spojrzała
przed siebie. Przelecieli nad wieżą i jej zawalonymi murami oraz
terenami, na których od dziesięciu lat nikt niczego nie budował.
- Pani inspektor - Yasmeen podeszła do barierki. - Proszę spojrzeć.
Moi ludzie zauważyli stalopancernych. Mówią, że stoją w pobliżu
więzienia.
W mieście? Odraza wykręciła jej wnętrzności. Być może byli
potrzebni na okrętach marynarki dla ochrony na morzu i poza
granicami kraju, lecz w Londynie nic nie wymagało lub

399
usprawiedliwiało użycia takiej siły. Gdyby nie szczurołapy, policja
nie nosiłaby nawet pistoletów z ostrą amunicją, tylko te z opium.
Namierzyła stalopancernych przez lunetę, całe tuziny. Żołnierze
piechoty morskiej w wielkich, ciężkich pancerzach utworzyli ciasny
szereg przed więzieniem Newgate, najwyraźniej chroniący wejście
przed...
- Zebrał się tłum! - Zdziwiona wytężyła wzrok. - Wypełnia ulice od
Ludgate aż do targu mięsnego!
Na wielkie niebiosa. Co się wydarzyło? Czy policja poprosiła
0 pomoc stalopancernych, by pomogli opanować sytuację? Mina po
prostu nie mogła sobie wyobrazić, żeby Broyles zrobił coś takiego.
Spojrzał w górę rzeki w stronę komendy głównej i zamarła. Skąd
wznosi się ten słup dymu?
- Czy Scotland Yard płonie?
Yasmeen przekazała sygnał do swoich ludzi.
- Niedługo zobaczymy.
W ciągu kilku minut źródło dymu pojawiło się w zasięgu wzroku -
nie komenda, ale siedziba Admiralicji po drugiej stronie ulicy.
Yasmeen rozkazała zrzucić żagle i razem z Miną zeszła po drabinie
sznurowej. Pomimo ognia ulica była niemal pusta. Dwóch
posterunkowych wybiegło z komendy, kiedy podeszły do wejścia, nie
zatrzymując się nawet, żeby obrzucić zdziwionym wzrokiem wysokie
buty Yasmeen, jej koszulę czy pistolety
i liczne noże.
- Posterunkowi! - Zatrzymali się, słysząc głos Miny. - Co się tu
stało?
- Żelazny Książę został aresztowany, pani inspektor! Ma zostać
powieszony o zachodzie słońca!
Nie mogła zrozumieć tego co słyszała.
- Aresztowany przez kogo?
-Wysokiego Lorda Admiralicji, pani inspektor, jak tylko „Trwoga
Marca" zacumowała w doku dziś rano. Książę jest teraz

400
w Newgate, a nam wydano rozkaz, by się tam udać. - Nie czekając
na pozwolenie, ruszyli szybkim krokiem. - Pani podwładny jest z
superintendent Hale, pani inspektor. Idą do Newgate zaraz po nas.
Pierwsze piętro było tak samo puste jak ulica. Mina wbiegła po
schodach, a za nią Yasmeen. Niemal zderzyła się z Newber-rym na
półpiętrze.
- Pani inspektor? - Cofnął się, szeroko otwierając oczy z za-
skoczenia i ulgi. - Dzięki Bogu, pani inspektor! Myśleliśmy, że była
pani na statku... i że teraz jest pani w Newgate razem z pozostałymi.
- Cala załoga została aresztowana? - Czy wszyscy w Londynie
kompletnie zwariowali? - Dlaczego?
- Dlatego, że Żelazny Książę zniszczył broń Czarnej Gwardii. - Na
korytarzu pojawiła się Hale. Spojrzała na Yasmeen. - Kapitan Korsarz.
Dziękuję za przywiezienie jej do domu.
Najemniczka uśmiechnęła się, ukazując ostre zęby.
- Odprawia mnie pani?
- Nie, jeśli Żelazny Książę jest pani przyjacielem. - Superintendent
przeniosła wzrok z powrotem na podwładną. - Dostałam wasz raport.
I opis udziału ShefFielda w tej sprawie.
- Pani superintendent, tak mi przy... Hale powstrzymała ją gestem.
- Pan Sheffield wyznał mi wszystko w dniu, w którym wyje-
chaliście, włączając w to fakt, że to książę Dorchester poprosił go o
zaproszenie na aukcję w zamian za moje bezpieczeństwo.
Na ognie piekielne. Ten sam człowiek, który aresztował Rhysa.
- Wysoki Lord Admiralicji?
- Tak. Jak możecie sobie wyobrazić, to postawiło mnie w trudnej
sytuacji. Mój związek, mój były związek z panem Sheffieldem sprawił,
że prowadzenie przeze mnie śledztwa w sprawie działań Dorchestera
stało się... problematyczne i każdy uznałby

401
wyznanie Sheffielda za podejrzane. Nie miałam żadnych dowodów.
Wasz Newberry dostarczył mi pierwszego.
- Ten kagram został wysłany z biura Dorchestera - powiedział
posterunkowy.
Ale nie mogli zaaresztować najwyższego rangą oficera Królewskiej
Marynarki Wojennej, mając tak słabe dowody: słowo Sheffielda i
pamięć urzędnika z Chatham.
-Jednak dzięki waszemu raportowi wiedziałam, że muszę tylko
poczekać na powrót „Trwogi" i będę miała nagrania Haynesa i
zeznania załogi „Trwogi" i eskadry.
- Żadne nie wskazuje Dorchestera, pani superintendent.
- Jeszcze nie - powiedziała Hale. - Ale mielibyśmy dość, a to
prowadziłoby dalej i w końcu zacisnęlibyśmy pętlę. Ale Dorchester
pierwszy dopadł „Trwogę".
I uwięził Rhysa i załogę.
- Ale dlaczego Żelazny Książę jest w Newgate?
- Dorchester czekał dziś rano w jego dokach z odziałem
sta-lopancernych i na mocy prawa marynarki wojennej oskarżył go o
piractwo, zdradę i morderstwo. - Hale pokręciła głową. -Oczywiście
nie docenił reakcji ludzi. Poszedł w zaparte i przejął Newgate. Jego
stalopancerni pilnują szubienicy przed wejściem, gdzie, jak się upiera,
odbędzie się egzekucja.
Mina nie czuła nawet krztyny strachu. Do egzekucji po prostu nie
dojdzie. Jeśli Dorchester wprowadzi Żelaznego Księcia na rusztowania
szubienicy, tłum przypuści szturm, nieważne czy ma stalopancernych.
- Czy on zwariował?
- Nie wiem, co sobie myśli. Ale nie zakładałabym, że jest szalony. -
Superintendent spojrzała podwładnej w oczy. - Cała załoga jest w
Newgate, oskarżona o piractwo. Pani matka i ojciec wyruszyli
wcześniej do więzienia, będą postulowali o wypuszczenie pani brata.
Nie wiem, czy wrócili, zanim zebrał się tłum.
Nic im nie będzie. Zadbają o siebie nawzajem.
- Jak możemy powstrzymać tłum?

402
- Nie chcę ich powstrzymywać, chcę tylko, żeby zostali pod
Newgate i nie spalili reszty miasta. Ale jeśli nie uda nam się po-
wstrzymać tej egzekucji, to, na Boga, mam nadzieję, że oni to zrobią.
- Zatem ruszamy do Newgate. - Mina odwróciła się do Yasmeen. -
A pani?
-Nie mogę się pokazywać z londyńskimi gliniarzami. -Uśmiechnęła
się, lecz jej wzrok był poważny. - Odwiedzę Mistrza Kowalskiego.
Jeśli go ładnie poproszę, dostarczy czegoś lepszego przeciwko tym
stalopancerzom niż wasze strzałki z opium. Być może już się szykuje.
Inspektor zmarszczyła brwi.
- To znaczy?
- Niech pani da spokój. Nie sądzi pani chyba, że budował dotąd
tylko te mechaniczne kurwy?
Mina spojrzała na Hale. Po okupacji Ordy, większość obywateli
Londynu uważała, że noszenie przez policję broni jest już
dostatecznym złem. Gdyby Metropolitalna Policja Londynu kie-
dykolwiek użyła czegoś podobnego do stalopancerzy, krzyki oburzenia
byłyby bardzo głośne, a ich echa rozbrzmiewałyby jeszcze długo.
Panowała zbyt wielka obawa, że jeśli w jednym ręku zgromadzi się za
dużo władzy, może ona zostać użyta do ograniczenia wolności
mieszkańców Londynu.
Mistrza Kowalskiego postrzegano jednak inaczej. I nawet ci, którzy
bali się jego wyglądu, nie obawiali się nigdy, że ich zniszczy, nie
bardziej niż obawialiby się tego ze strony Żelaznego Księcia.
- Przyjmiemy każdą dostępną pomoc, zwłaszcza jeśli to
oznacza, że zginie mniej ludzi - powiedziała Hale i odwróciła
się, by przyjrzeć się Yasmeen. - Zabierze mnie pani do niego?
***
- Muszę przyznać, że kiedy budowali to nowe więzienie, nie
spodziewałem się, że warunki pobytu będą tak luksusowe. O wiele
lepsze niż w ostatnim więzieniu, w którym byłem, to na pewno.

403
Scarsdale musiał podnieść głos, by przekrzyczeć syk kotła pa-
rowego stalopancerza. Siedzący na krześle obok Rhysa rejter miał na
nadgarstkach kajdany; z powodu łańcucha łączącego kajdany ze
stalowymi uchwytami wmurowanymi w podłogę musiał pochylić się i
oparzeć łokcie na kolanach.
Odpowiedź naczelnika więzienia była równie głośna, ale mniej
radosna.
-Dziękuję, hrabio - powiedział przepraszającym tonem. -Usiłujemy
zadbać o to, by nasi najbardziej poważani goście mieli zapewniony
względny komfort. Bez wątpienia jesteście panowie naszymi, jak do tej
pory, najbardziej poważanymi gośćmi. - Po chwili dodał: - Wasza
Wysokość, jest pan pewien, że nie chce, by moi ludzie znaleźli panu
ławę?
Rhys, który przykucnął na kamiennej podłodze, spojrzał na niego
znad identycznych łańcuchów i stalowego uchwytu. Nogi jego krzesła
poszły w drzazgi, kiedy jego i Scarsdale'a wprowadzono do biura
naczelnika jakieś dziesięć minut temu, ale nie przeszkadzało mu
siedzenie na podłodze. Będzie miał większe pole do popisu, kiedy
wreszcie zdecyduje się wstać.
- Nie - powiedział.
Pocąc się, naczelnik spojrzał ponad ramieniem księcia na
sta-lopancernego pilnującego drzwi. Jego rysy na chwilę zabarwił
gniew, lecz naczelnik pozostał za biurkiem.
Dobry człowiek. Była odwaga i była też głupota. Nieuzbrojony
człowiek atakujący stalopancernego kwalifikował się do drugiej z tych
kategorii. Rhys podjął podobną decyzję, kiedy dopłynęli do doków i
okazało się, że czeka tam na nich Dorchester z oddziałem
stalopancernych. Mógł rozkazać swoim ludziom, by wywalczyli drogę
do wolności, ale poświęcenie ich życia byłoby zbyt wysoką ceną.
Dorchester nie był wart, by z jego powodu umierać. Pokonają go i
wydostaną się z tego więzienia w inny sposób - nie z krwią naczelnika
na rękach.
Naczelnika łub jego załogi.

404
- Gdzie są moi ludzie?
-Na dziedzińcu, Wasza Wysokość. Nie było dość miejsca w celach.
Zatem musi się spodziewać, że nie zostaną tu zbyt długo. Rhys też
się tego nie spodziewał.
Jakby cisza go krępowała, naczelnik odchrząknął.
- Czy jest coś, co mogę panom przynieść, podczas gdy czekamy na
Wysokiego Lorda Admirała? Jadamy tu skromnie, ale...
- Absynt? - Zapytał z nadzieją Scarsdale.
- Nie sądzę, lordzie. Nic mocniejszego niż wino.
- Wino wystarczy.
- A dla pana, Wasza Wysokość?
- Woda - rzucił Rhys.
-Tak, tak. - Książę słyszał w głosie przyjaciela, że ten się uśmiecha.
- Spory kubek wody. Mężczyznę jego rozmiarów trapi ogromne
pragnienie, potrzebuje naprawdę dużo wody, by je ugasić.
Wyglądając na wdzięcznego, że może się na coś przydać, naczelnik
podszedł do drzwi i poprosił o przyniesie tacy. Wracając do biurka,
zatrzymał się przy oknie. Rhys nie potrzebował przez nie wyglądać,
żeby wiedzieć, co się dzieje.
Scarsdale też nie. Odezwał się cicho:
- Tłum stał się teraz dość hałaśliwy, prawda? -Tak.
- Sądzisz, że twoja inspektor jest tam z innymi?
Lepiej, żeby Miny tam nie było. Na razie tłum skupiał się na nim,
lecz kiedy Newgate pozostanie zamknięte i ludzie zaczną popadać we
frustrację, mogą zwrócić się przeciwko sobie. Ona byłaby pierwszym
celem.
Musi więc szybko stąd uciec.
Drzwi się otworzyły i sekretarka wniosła napoje. Rhys postawił
wodę przed sobą. Łańcuch Scarsdale'a nie pozwolił mu na podniesienie
kieliszka do ust. Westchnął ciężko.
-Naczelniku, mógłby pan odpiąć moje łańcuchy od tego uchwytu?

405
Naczelnik zawahał się, oglądając na drzwi.
Jakby zapomniał, że stalopancerny tam stoi, Scarsdale odwrócił się
tak bardzo, jak zdołał. Pokręcił głową i ponownie spojrzał na
naczelnika.
-Rany, człowieku. Wciąż będę w kajdanach i łańcuchach, a poza
tym i tak nie ma się mnie co obawiać. Jestem tylko nawigatorem, a do
tego pijakiem. - Machnął łańcuchem w stronę Rhysa. - To jego musicie
się obawiać. A zobaczcie, on może podnieść kubek do ust bez
pochylania się tak nisko, że ogląda własny zadek. Jego nie musicie
uwalniać.
- W porządku. Z kluczami w dłoni naczelnik obszedł biurko,
mrucząc: - Nie może pan zrobić zbyt wiele, gdy pilnuje pana ta kupa
złomu.
- Słusznie - zgodził się Scarsdale.
Wkrótce ciężkie kroki kolejnej kupy złomu rozległy się na
korytarzu, jednak tamten stalopancerny nie wszedł do środka, tylko
stanął po zewnętrznej stronie drzwi. W takim razie eskorta. Zatem
lżejsze kroki należą pewnie do Dorchestera.
Najwyższy czas, do diabła.
***
Nawet z Newberrym i jego potężnym ciałem jako taranem, minęła
godzina, zanim Minie udało się przecisnąć przez tłum dostatecznie
blisko, by w ogóle zobaczyć więzienie na rogu Old Bailey i Newgate.
Kilka okien, które umieszczono w szarym kamieniu, nie sprawiło
bynajmniej, że imponująca sylwetka budynku wydawała się mniej
przytłaczająca, lecz ujawniało jedynie grubość muru. Kiedy inspektor
wspięła się na palce, widziała podstawę szubienicy i grube, okrągłe
hełmy stalopancernych. Za nimi, poprzez dym unoszący się z ich
kotłów parowych, widać było łukowatą bramę więzienia z kratą.
Okrzyki tłumu stały się głośniejsze i bardziej uporządkowane -
przeszły niemal we wspólną mantrę. Nastąpił jakiś nagły ruch i tłum
zafalował w pobliżu południowo-wschodniego narożnika więzienia.
Rozległy się wystrzały z broni stalopancernych.

406
Po nich krzyki, a potem głośne wrzaski, kakofoniczne i ogłu-
szające.
Jej ojciec będzie właśnie tam - w pobliżu szeregu stalopance-rych
na Old Bailey, tam gdzie będą najciężej ranni. Mina krzyknęła do
Newberry'ego, żeby zaczął przedzierać się wzdłuż budynków
otoczonych przez tłum. Okrążenie więzienia i znalezienie wąskiej
przestrzeni, przez którą można się przecisnąć, będzie łatwiejsze niż
walczenie o przejście przez nieprawdopodobny ścisk przed bramą.
Podążała za posterunkowym przez piętnaście minut, w najgorszych
momentach niemal przyciśnięta do jego pleców. Wokół nich ludzie
powchodzili na schody, parapety, na dorożki i powozy w nadziei na
lepszy widok. Każda skrzynka została odwrócona i stało na niej co
najmniej dwóch ludzi.
Mina się zatrzymała. Drobna dziewczyna w ochronnych goglach i
hełmie trzymała się latarni ulicznej i patrzyła w tłum. Wokół szyi miała
tatuaż czeladniczki.
- Anne! - Krzyk Miny zatrzymał Newberry'ego, ale mała jej nie
słyszała. - Czeladniczka Anne!
Dziewczyna rozejrzała się, przesuwając gogle na czoło. Wy-
trzeszczyła oczy. Na niebiosa.
- Newberry! Przyprowadźcie tu tę dziewczynkę.
Nie musiał. Anne zeskoczyła z latarni i, wijąc się jak węgorz,
przemknęła między nogami ludzi. Inspektor zabrała ją za opuszczony
wóz, na którym stało ze trzydzieścioro mężczyzn i kobiet. Niemal
równie wielu uliczników było stłoczonych pod nim.
Hałas wokół zmuszał Minę do krzyku.
- Co ty sobie myślisz, dziewczyno? To nie miejsce dla ciebie!
Uśmiech małej przygasł.
- Mistrz nadchodzi, pani inspektor! Chciałam zobaczyć, jak jego
piechur stanie przeciwko starym pancerzom!
Mina też. Ale pokręciła głową.

407
- Musisz stąd odejść, Anne. Jeśli ten tłum wyrwie się spod kontroli,
ty pierwsza ucierpisz. Rozumiesz? Niektórych będzie obchodzić, że
jesteś dziewczynką i że jesteś młoda. Ale wielu się tym nie przejmie!
-Pani tu jest.
- Bo na tym polega moja praca. Idź do domu, Anne, żebym
wiedziała, że jesteś bezpieczna!
Za nią rozległo się przepraszające kaszlnięcie.
- Sama tymi ulicami, pani inspektor?
Mina spojrzała na posterunkowego. Niech to szlag. Miał rację,
sama na ulicy nie będzie bezpieczniejsza niż tutaj. W porządku.
-Newberry, odwróćcie się plecami. Rozepnijcie płaszcz i rozłóżcie
go.
Gdy tylko to zrobił, Mina ściągnęła płaszcz oraz kurtkę, wyjęła
koszulę i rozpięła swój pancerz. Był za duży na dziewczynkę, ale
spełni swoje zadanie. Po chwili mała była ubrana, a Mina z powrotem
zapięta.
Newberry, niech Bóg ma go w swojej opiece, przeżył to do-
świadczenie.
Jeszcze raz nachyliła się nad dziewczynką.
- Teraz trzymaj się nas, a zwłaszcza Newberry'ego. Jeśli zo-
staniemy rozdzieleni, jeśli tłum cię zaatakuje, uciekaj. A jeśli nie
będziesz mogła uciekać, to schowaj się pod czymś, na przykład pod
takim furgonem. Zwiń się w kłębek i chroń głowę i brzuch.
Rozumiesz?
Z pobladłą twarzą mała przytaknęła.
- Dobrze. - Mina uśmiechnęła się, żeby ją uspokoić, potem
wyprostowała gwałtownie, gdy jakiś dźwięk zaczął przebijać się przez
jazgot wokół.
Wielcy jak stalopancerni, ale nie idący w formacji. Nieregularne
donośne huki, którym towarzyszyły wstrząsy.
Tłum przycichł. Wciąż było głośno, ale wielu ludzi zaczęło się
rozglądać i dziwić, zamiast dalej krzyczeć. Inspektor spojrzała

408
na podwładnego. Jako znacznie wyższy, lepiej widział nad gło-
wami tłumu.
- Co się dzieje? Pokręcił głową.
- Jeszcze nic nie widzę.
- Pani inspektor. - Anne pociągnęła ją za rękaw. - To Mistrz.
***
Chociaż oskarżył Rhysa o piractwo, zdradę i morderstwo -pomimo
że działał na rozkaz Rady Regencyjnej - Dorchester nie postradał
zmysłów. Żelazny Książę przez moment rozważał w dokach taką
możliwość, ale emocje żarzące się w oczach tego człowieka to nie było
szaleństwo. Dorchester był wściekły.
Rhys mógł to zrozumieć - dlatego też pozwalał na to wszystko.
Zabił admirała i posłał na dno pierwszorangowca na podstawie, jak
mogło się wydawać, nielicznych dowodów, że Burnett należał do
Czarnej Gwardii. A dowód, jakim była „Próba", również został
zatopiony.
Zadał Królewskiej Marynarce Wojennej i Wysokiemu Lordowi
Admirałowi potężny cios. Dorchester najwyraźniej zamierzał się
zemścić, zamykając tutaj Żelaznego Księcia i jego załogę, lecz Rhysa
nie bardzo obchodziło, ile czasu spędzi w więzieniu.
Obchodziło go za to, że Mina prawdopodobnie jest na zewnątrz - i
że ludzie w tłumie mogą ucierpieć z jego powodu, tylko dlatego, że
jakiś człowiek nie zapanował nad swoim gniewem.
Albo swoją arogancją. Dorchester wszedł, niosąc jedno z urządzeń
unieruchamiających Ordy, ale poza tym nie był uzbrojony. Musiał czuć
się bezpieczny, widząc Rhysa skulonego w kajdanach na podłodze,
praktycznie na kolanach.
Rhys pamiętał wielu mężczyzn, którzy uważali, że taka pozycja
daje im nad nim władzę. Zapominali, że miał zęby.
Z pijackim uśmiechem Scarsdale obnażył swoje.
- Ładne buty, Wasza Wysokość. Musi pan być wściekły, że
zatopiliśmy pański okręt. Sporo kosztują, prawda? I że pański

409
admirał z Czarnej Gwardii poszedł na dno razem z nim, ale Anglia
będzie się miała lepiej bez niego. Zatem może pan nas już wypuścić.
- Będzie miała się lepiej? - Wydawało się, że Dorchester spiął się,
słysząc te słowa. - Nie.
-No cóż, z pewnością Królewska Marynarka Wojenna nie czuje się
najlepiej, z jednym ze swoich pierwszorangowców na dnie oceanu.
Jednakże w Anglii, tak, wszyscy mają się lepiej, skoro nie zostali
zabici. Zdaje pan sobie sprawę, co „Próba" i Burnett mogli uczynić?
- Nie wszyscy - odpowiedział Dorchester. - Tylko zainfekowani.
Kurwa. Rhys nawet nie zerknął na Scarsdale'a, ale wiedział, że
nagłe ucichnięcie rejtera oznacza, że doszedł do tych samych
wniosków co on: Dorchester nie był tylko wściekły. Był członkiem
Czarnej Gwardii.
Czy Mina wiedziała? Bez wątpienia. Wróciła do Londynu ponad
tydzień temu, po odebraniu Foksa, zajęła się śledztwem, sprawdziła
wszystkie luźne tropy... z pewnością powiązała je z Wysokim Lordem
Admirałem.
Zatem wiedziała już, kto teraz ich przetrzymuje. Nie po prostu
rozgniewany człowiek, ale taki, który zabiłby siebie i wszystkich
dookoła, żeby uniknąć zdemaskowania. No cóż, Dorchester równie
dobrze mógł się otwarcie przyznać. Dlatego Rhys podejrzewał, że
planował wkrótce wykonać następny ruch.
To mu odpowiadało. Dałoby Minie niepodważalny powód do
aresztowania.
Wysoki Lord Admirał musiał zorientować się, że cisza oznacza, iż
Żelazny Książę i Scarsdale domyślili się prawdy.
- Nie zastanawia się pan dlaczego?
Chciał, żeby powiedzieli to głośno? Żeby okazali strach? Nieładnie.
- On prawdopodobnie zastanawia się tylko nad tym, jakie są
poglądy polityczne pana syna - odezwał się nawigator. -

410
Spodziewam się, że chłopak niedługo zajmie pana miejsce w
parlamencie.
Jak tylko jego ojciec zginie. Rhys stłumił uśmiech. I wiedział, że
uwaga Scarsdale'a miała zwiększyć furię Dorchestera, rozwścieczyć go
tak, żeby przestał uważać na to, co mówi; jednak gniew admirała stał
się zimny i nieprzejednany.
- Parlament jest sednem problemu. Walczą ze sobą, kłócą się,
mówią, że podejmują decyzje dla dobra Anglii. Zastanawiają się, czy
zainfekowani powinni dziedziczyć, czy mogą być sędziami. Jednak
ignorują to, że zainfekowanie samo w sobie jest niebezpieczeństwem i
spowoduje nasz upadek.
- Doprawdy? - Scarsdale dopił wino. Trzęsącymi się dłońmi
naczelnik ponownie napełnił jego kieliszek.
-Można was kontrolować. Wystarczy, że jeden z naszych wrogów
nada odpowiedni sygnał i cały kraj stanie w ogniu. Słyszałem, co
działo się podczas rewolucji i jakie szkody zostały wyrządzone, gdy
zainfekowanych nikt nie kontrolował. Kontrolowani przez naszych
wrogów, zainfekowani mogą zniszczyć nasz kraj ot tak. - Strzelił
palcami. - Dlatego też Czarna Gwardia walczy o bezpieczeństwo
Anglii, i osiągniemy to, czego politycy nie mają woli i odwagi zrobić.
- Zabijecie wszystkich! - Nawigator kiwnął głową i uniósł szklankę,
jakby wznosił toast. - Słusznie.
- Ochronimy Anglię, wypleniając zarazę.
- Tak, tak! Ochraniacie Anglię, zabijając Anglików! Brzmi
logicznie, Wasza Wysokość.
- Zainfekowani nie są Anglikami. Są czymś, co stworzyła Or-da. Są
kontrolowalni. Są uśpioną chorobą, czekają, aż coś innego przejmie
nad nimi kontrolę. Anglia nie może pozwolić sobie na ryzyko
trzymania tego typu tworów na ojczystej ziemi.
Twarz naczelnika poczerwieniała.
- Sir, muszę zaprotestować przeciwko...
Dorchester dotknął urządzenia unieruchamiającego, przerywając
wypowiedź naczelnika. Scarsdale zastygł z winem wlewającym się

411
do jego ust - i wylewającym się na marynarkę. Rhys się nie po-
ruszał.
Kolejnym dotknięciem admirał ich uwolnił. Naczelnik odetchnął
ciężko i głęboko, wstrząs odmalował się w jego rysach. Scarsdale
mrugnął.
- Niech mnie, czyżbym rozlał wino? Przepraszam za ten bałagan,
naczelniku.
Nie odpowiedział mu. Patrzył na Wysokiego Lorda Admirała -
nienawidząc go, Rhys to widział, każdą komórką swojego ciała. Tak
samo jak nienawidziłaby go Mina. Tak samo jak nienawidziłby każdy,
kto żył pod rządami Ordy.
- Nie jesteście ludźmi - powiedział Dorchester. - Jesteście jak
zdalnie sterowane kukiełki. Automaty. Ludzie używają maszyn. Wy
jesteście maszynami. A niektórzy z zainfekowanych są jeszcze gorsi,
to nie maszyny, a zwierzęta. Nie pozwolimy, żeby ta zaraza rozniosła
się po kraju. A poza tym jest jeszcze kolejna groźba - tego, że się
rozmnażacie. Czy dzieci mają się rodzić z żelaznym pancerzem i
ostrzami zamiast zębów? Nie, to nie może mieć miejsca.
Policzki Dorchestera zarumieniły się z emocji. Scarsdale niedbale
wycierał marynarkę chusteczką.
- To raczej marnotrawstwo - stwierdził. - Za kilka pokoleń to może
być kraj pełen silnych ludzi z kośćmi z żelaza i nanitami, których nie
można kontrolować. Czy to nie kazałoby Ordzie i wszystkim innym
zastanowić się dwa razy, zanim znowu spróbowaliby nas zniszczyć?
- Byliby potworami, które niszczą prawdziwych ludzi. Cały świat
byłby pełen tych potworów depczących wszystko, co ludzkie.
-Mniemam, że tacy ludzie woleliby raczej zdeptać admirałów,
którzy przekraczają swoje uprawnienia. - Scarsdale przerwał i podniósł
wzrok: wciąż wesoły, lecz ani trochę nie pijany. Zatem dlaczego
zamierza nas pan powiesić?
Dorchester spojrzał na Rhysa.

412
- Przede wszystkim on: symbol wyzwolenia Anglii od reżimu Ordy.
Ale nie było żadnego wyzwolenia. Kraj wciąż jest skażony, wciąż
zagraża mu Orda. Zniszczę więc tę iluzję. Poddam kwarantannie
zainfekowanych i dam im wybór: Europa albo likwidacja, a ci, którzy
się nam sprzeciwią, zostaną zgładzeni. I nareszcie Czarna Gwardia
wyrwie Anglię z rąk Ordy.
- A pan ocali swoje życie. - Rhys odezwał się po raz pierwszy, od
kiedy Dorchester wszedł do biura naczelnika, wprawiając admirała w
zdziwienie.
- Co takiego?
- Kupił pan broń za ponad dwadzieścia pięć tysięcy liwrów. Czarna
Gwardia nie mogła mieć tyle w swoim skarbcu, nie ze sprzedaży
niewolników. Pozostali członkowie Gwardii musieli powierzyć panu
ogromne kwoty ze swoich prywatnych zasobów. - Rhys obserwował,
jak Dorchester zaciska szczęki. Dobrze nad sobą panował, ale strach
czyhał tuż pod powierzchnią. - Musiał pan obiecać wyniki, zapewnić
ich o niewątpliwym sukcesie... a jednak stracił pan broń.
I teraz admirałem powodował nie tylko gniew. Nie tylko jego wiara
w sprawę. Uciekł się do tak radykalnego i autodestrukcyj-nego planu,
że Rhys podejrzewał, że u jego podstaw leży ogromna desperacja -
bardzo podobna do tej, z którą kapitan fregaty obserwujący
nacierającego pierwszorangowca rozkazuje swojej załodze uruchomić
silnik.
Lecz Dorchester był właściwie skończony. A Rhys chciał wiedzieć,
kogo dorwać w następnej kolejności.
- W tej chwili do tych ludzi muszą dochodzić wieści o zatopieniu
broni. Do ludzi, którym obiecał pan Anglię wolną od na-niterów.
Dlatego wciąż próbuje pan do tego doprowadzić, bo każą panu
zapłacić, jeśli znowu ich pan zawiedzie. Kim oni są?
Pobladłszy, admirał pokręcił głową. Dając znak stalopancer-nemu
stojącemu za Rhysem, powiedział:
- Już czas odprowadzić Jego Wysokość na zewnątrz. Naczelniku,
proszę odpiąć jego łańcuch z uchwytu.

413
Z hydraulicznym sykiem i mechanicznym chrzęstem
stalo-pancerny poruszył się. Scarsdale prychnął ze współczuciem i na-
chylił się do przyjaciela, wyciągając w jego stronę kieliszek, z
brzękiem łańcuchów skuwających mu nadgarstki.
-Ostatni łyczek czegoś dobrego, kapitanie? - Kiedy Rhys pokręcił
głową, nawigator podniósł kubek. - W takim razie może wody?
-Nie.
Scarsdale westchnął i odsunął się, z kieliszkiem i kubkiem w
rękach.
- Opór na nic się nie zda, kapitanie - powiedział. - Te stalo-pancerze
nie są szybkie, ale powalą cię jednym uderzeniem.
- Tak słyszałem - rzucił Rhys.
- Naczelniku? - Dorchester zaczął tracić cierpliwość.
Kiedy naczelnik zaczął niechętnie podnosić się zza biurka,
nawigator paplał dalej:
- Kiedyś piłem z Jasperem Evansem w Port Fallow, aż zsunął się
pod stół. Okropny rozmówca. Mówił wciąż tylko o kontrakcie na
stalopancerze, który ukradł mu Morgan. Te Evansa były nieco szybsze,
wie pan? Morgan zmodyfikował kocioł parowy i dodał różne
poprawki, by udowodnić, że nie ukradł projektu Evansa, ale to
wszystko złożyło się na zmniejszenie szybkości pancerza.
Naczelnik z kluczami w drżącej dłoni nachylił się nad Rhysem.
Książę złapał za łańcuch i spojrzał mu w oczy. Naczelnik otworzył
szeroko oczy, a potem zmrużył je z satysfakcją. Cofnął się.
Gwałtownie, z mocnym szarpnięciem Rhys wstał. Metalowy
uchwyt wyskoczył z kamienia, dookoła posypały się kawałki zaprawy.
Za swoimi plecami książę usłyszał głośny syk i bulgotanie. Dorchester
gapił się na nich osłupiały.
- Powiedział mi również - ciągnął Scarsdale - o wadzie kon-
strukcyjnej w projekcie Morgana, o tym, że zostawił tubę wydechową
kotła parowego bez żadnej osłony, by można było łatwo ładować
węgiel. Tak łatwo, że jedna szklanka wody załatwia sprawę. I, jak
sądzę, to pański żołnierz jest uwięziony w tej

414
metalowej puszce, zgadza się? Kolejny członek Czarnej Gwardii,
jak mniemam, skoro powierzył mu pan zadanie pilnowania nas. -
Zapukał w opancerzoną pierś i pokręcił głową, kiedy odezwało się
głuche dudnienie. - Marynarka powinna była zapłacić więcej za projekt
Evansa. „Zawsze płać człowiekowi tyle, ile jest wart", jak powtarza
kapi...
Dorchester sięgnął do urządzenia Ordy, zamrażając Scarsdale^ w
połowie puknięcia. Z łańcuchami wiszącymi z nadgarstków Rhys
zrobił krok do przodu i stanął nad admirałem, znacznie górując nad
nim wzrostem.
Po twarzy Dorchestera przemknęła rezygnacja, zastąpiona
niezłomną determinacją. Uniósł podbródek.
- Może mnie pan zabić, ale nigdy nie powstrzyma pan Czarnej
Gwar...
- Proszę się przymknąć, admirale!
Chryste. Rhys potrafił znieść wysłuchiwanie nonsensów - do
diabła, Scarsdale go na to uodpornił - ale nie mógł tolerować tych
bzdur, które wypluwał z siebie Dorchester. Zrzucił urządzenie Ordy na
kamienną podłogę. Iglica pękła. Scarsdale zapukał w stalowy pancerz.
Naczelnik podszedł do nich, w jego ruchach i na jego twarzy była
widoczna ulga.
- Czy mam zdjąć pańskie kajdany, Wasza Wysokość?
Mina powiedziała kiedyś Rhysowi, że ludzi może zainspirować taki
widok - a on musi wyjść do tych wszystkich ludzi na zewnątrz. Był im
to winien, był winien to tym wszystkim, którzy przyszli do niego. Być
może on nie uznał, że oni należą do niego, ale najwyraźniej oni uznali,
że Rhys należy do nich. Dlatego zobaczy, jak stąd odchodzą, i postara
się zapewnić bezpieczeństwo tak wielu z nich, jak to tylko możliwe, by
nie ucierpieli za to, że przyszli mu pomóc.
- Nie - powiedział naczelnikowi. - Ale niech pan zdejmie kajdany
Scarsdale'owi i założy je admirałowi. Za plecami, tak żeby nie było mu
łatwo się zabić.

415
Gdy tylko naczelnik spełnił tę prośbę, Rhys złapał Dorcheste-ra za
włosy i zaczął ciągnąć go w stronę wyjścia.
- Niech mnie, dobrze się składa, że rzadko masz za przeciwników
łysych mężczyzn. Bóg jeden wie, co gnieździ się we włosach, za które
musiałbyś ich prowadzić. - Scarsdale nasłuchiwał przy drzwiach i
wskazał w stronę stalopancernego czekającego na zewnątrz.
- Co teraz?
- Damy tłumowi to, czego chce. - A jego inspektor dokona
spektakularnego aresztowania.
Rhys wyszedł na korytarz. Stalopancerny podniósł strzelbę -i rzucił
ją, gdy tylko książę wykręcił głowę admirała, grożąc mu w oczywisty
sposób. Nawigator podniósł broń i ruszyli dalej. Dołączył do nich
naczelnik, a po chwili też strażnicy więzienni.
-Na zewnątrz będzie więcej stalopancernych - powiedział
Scarsdale. - Z pewnością nie wszyscy należą do Czarnej Gwardii, ale
podlegają jego rozkazom.
-1 admirał rozkaże im się wycofać.
- Nigdy - rzucił Dorchester.
Rhys wyjrzał przez okno, gdy odległy wstrząs zakołysał podłogą
więzienia, a potem spojrzał na przyjaciela. Rejter uśmiechnął się
szeroko.
- Może jednak wcale nie będzie musiał.
Stanąwszy na kole wozu, Mina spojrzała ponad tłumem. Anne
wspięła się jak pająk na dach pojazdu i wcisnęła w wąską szparę
między dwoma stojącymi tam mężczyznami.
Tłum na ulicy Newgate zafalował, odpychani na boki ludzie
rozstąpili się, powtarzając imię Mistrza Kowalskiego, niosące się przez
tłum aż do Old Bailey i uszu Miny.
W polu widzenia ukazali się idący gęsiego stalopancerni. W
pancerzach lżejszych niż toporne stalopancerze piechoty morskiej,
poruszali się sprawniej, a para i dym wydobywały się z ich kotłów
parowych wąskimi smugami zamiast gęstych chmur.

416
Jednak jak mieliby pomóc? Mina pokręciła głową.
- Jego stalopancerni nie mają żadnej broni.
- Nazywa ich metaludźmi, nie stalopancernymi. I nie muszą nosić
broni - wyjaśniła Anne. - Broń jest wbudowana w ramiona. Muszą
tylko zrobić tak... - czeladniczka uniosła dłoń jakby strzelała z pistoletu
i wygięła nadgarstek - i wysuwa się mechanizm z bronią. Albo tak -
przesunęła łokieć do tyłu, a potem wyciągnęła ramię do przodu, z
wnętrzem dłoni skierowanym do dołu - żeby trysnąć płomieniem
ognia.
Osłupiała Mina jeszcze raz im się przyjrzała. Tłum się cofnął i
metaludzie ustawili się naprzeciwko stalopancernych. Żołnierze nie
ruszyli się z miejsca.
- Skoro to są metaludzie, czym jest piechur?
Anne wskazała ręką. Dookoła nich rozlegały się liczne, głośne
okrzyki. Nie przerażenia, ale zdumienia, podobnego do wcze-
śniejszego zaskoczenia Miny, kiedy maszyna ukazała się ich oczom.
Piechur. O tak. Kroczył na gigantycznych stalowych nogach
skonstruowanych z pneumatycznych tłoków i przekładni i był niemal
tak wysoki jak ściana więzienia. Para unosiła się znad kotła parowego,
gigantycznego cylindra, który tworzył ciało piechura. Od spodu,
piętnaście stóp nad ziemią, na siedzeniu pilota siedział Mistrz, jego
skóra błyszczała w łagodnym popołudniowym słońcu. Za jego
siedzeniem stała Hale, która jedną ręką trzymała się metalowego
drążka, a drugą przyciskała do głowy kapelusz.
Mistrz sięgnął po coś obok swojego siedzenia - po tubę na-
głaśniającą, zaprojektowaną, by wzmacniać dźwięki - i podał ją
superintendent. Przyłożyła ją do ust.
-ŻOŁNIERZE... - Jej głos eksplodował nad tłumem, a zaskoczeni
ludzie zamilkli. Hale opuściła tubę, patrząc na Mistrza. Gestem
zachęcił ją do kontynuowania. - Żołnierze piechoty morskiej, w
imieniu Metropolitalnej Policji Londynu, rozkazuję wam się wycofać!
Wasze oblężenie tego więzienia jest bezprawne i bezpodstawne.

417
Newberry pokręcił głową.
- Nie zrobią tego. Nie na jej rozkaz.
Hale też musiała to zrozumieć. Zamiast tego zwróciła się do
zebranych ludzi.
-Proszę oczyścić drogę do bramy więzienia, w uporządkowany
sposób!
Reakcja nie była natychmiastowa. Potem wielka maszyna buchnęła
parą i jedna z nóg zrobiła krok do przodu. Wąska ścieżka, która
powstała po przejściu metaludzi, nagle się poszerzyła, wydawało się,
że tłum przemieścił się na zewnątrz, kurcząc się z jednej, a rozszerzając
z drugiej strony.
Mina zeskoczyła na ziemię.
- Newberry, musimy podejść bliżej.
Posterunkowy spojrzał na nią wzrokiem pełnym wątpliwości.
- Nie wiem, jak...
Wokół nich rozległy się krzyki. Dało się słyszeć okrzyki „W
bramie!" i „Żelazny Książę!".
Serce Miny zacisnęło się boleśnie. Dorchester odważył się
wyprowadzić Rhysa na egzekucję? Naprawdę?
- Co się dzieje, posterunkowy? Pokręcił głową.
- Nie widzę bramy, pani inspektor.
- Newberry, proszę!
Ludzie stojący na wozie zaczęli podskakiwać i wrzeszczeć, aż
pojazd zakołysał się na boki. Anne zeszła na dół. Mina wzięła ją za
rękę, kiedy Newberry przepychał się przez tłum, tocząc batalię o każdy
cal. Inspektor walczyła z rozpaczą. Dotarcie do bramy będzie
niemożliwe.
Dobiegły ich wiwaty z wozu za nimi - i z przodu z tłumu. Mina nie
widziała nic poza plecami podwładnego. Zaczerwieniony Newberry
odwrócił się do niej.
- Proszę spróbować tak, pani inspektor.
Chwyciwszy ją wielkimi łapskami w talii, podniósł ją i posadził na
swoim szerokim ramieniu. Mina zdławiła okrzyk zaskoczenia

418
i skupiła wzrok na szubienicy, usiłując zrozumieć, co się tam dzieje.
Rhys był w samej koszuli, z jego rąk zwisały kajdany. Przed nim
stał Dorchester z uniesioną wysoko głową - i w kajdanach. Pomimo
wiwatów, Mina usłyszała polecenie Żelaznego Księcia.
- Wysoki Lordzie Admirale, proszę rozkazać swoim ludziom, by
opuścili broń. - Szereg stalopancernych załamał się, gdy kilku
żołnierzy odwróciło się, by popatrzeć. - To już koniec, Dorchester.
Wkrótce zostaniesz aresztowany za spiskowanie z Czarną Gwardią.
Niech ci żołnierze nie płacą za twoje zbrodnie przeciwko Anglii.
Tak. Mina zacisnęła pięści, czując ochotę, by przyłączyć się do
wiwatujących. Lecz musiała się skupić na dotarciu do tej szubienicy i
dokonaniu aresztowania. Tłum był żądny krwi Dorchestera, chcieli,
żeby zawisnął zamiast Żelaznego Księcia, jednak Rhys powiedział im,
że wystarczy aresztowanie. Dlatego potrzebowali przynajmniej tego.
Spojrzała na piechura Mistrza. Hale była bliżej bramy, ale raczej
nie będzie w stanie specjalnie szybko zeskoczyć z tej maszyny.
Zatem Mina musiała się tam dostać. Ale jak to zro...
Coś uderzyło ją w głowę. Mina instynktownie się uchyliła, niemal
wytrącając Newberry'ego z równowagi. Wściekła, złapała to coś, co
wciąż jej dotykało... i w jej dłoni znalazła się lina. Spojrzała w górę.
„Lady Korsarz" wisiała nad nimi cicho, jej silniki były wyłączone.
Yasmeen wyjrzała przez burtę i uniosła ręce w wyraźnym „Na co
czekasz?"
- Pilnujcie Anne! - zawołała Mina do Newberry'ego i złapała
linę.
Yasmeen nie czekała, aż inspektor wespnie się wyżej niż kilka stóp.
Mina poczuła dziwną lekkość w brzuchu, kiedy sterowiec poleciał
naprzód. Trzymając się liny, przeleciała nad tłumem do rusztowania.

419
Jej spojrzenie napotkało wzrok Żelaznego Księcia i miała wrażenie,
że prowadzi ją do celu. Rhys. Ból spowodowany tym, jak ją odesłał,
zniknął. W tym momencie pozostała tylko czysta ulga, że jest cały i
zdrowy. Zeskoczyła lekko na podest szubienicy i był tam, by ją
przytrzymać, pewną ręką łapiąc jej dłoń. Całym ciałem odczuła stratę,
gdy ją puścił.
- Pani inspektor Wentworth.
- Wasza Wysokość. - Ponieważ wydawało jej się to stosowne,
ukłoniła się lekko.
To go rozbawiło.
-Wysoki Lord Admirał przyznał się do przynależności do Czarnej
Gwardii i uczestniczenia w spisku mającym na celu zabicie wszystkich
naniterów w Anglii... co oznacza również króla.
Mina skinęła głową i odwróciła się do Dorchestera.
- Wasza Wysokość, aresztuję pana za zdradę, spisek mający na celu
masowe morderstwo i za nakazanie zabójstwa admirała Baxtera. - To
było dla tłumu; formalne zarzuty zostaną mu postawione później, tego
Mina była pewna. Spojrzała na najbliżej stojących ludzi i dostrzegła
policyjny melonik.
-Posterunkowy! Proszę przejąć tego człowieka. I przygotować do
zabrania go do komendy na przesłuchanie.
Żałowała, że to nie był Newberry. Później mu to jakoś wynagrodzi.
Posterunkowy wyglądał na dość niepewnego siebie, gdy podszedł
do szeregów uformowanych przez metaludzi i stalopancer-nych,
jednak minął ich bez problemu. Niemal wszyscy żołnierze piechoty
patrzyli teraz na szubienicę. Przez szpary na oczy w ich hełmach Mina
widziała konsternację, złość, niedowierzanie.
Dorchester czekał, dumnie wyprostowany. Jego pierś uniosła się,
gdy zaczerpnął tchu.
- Żołnierze! - krzyknął. - Zastrzelić Żelaznego Księcia!
Minie krew zastygła w żyłach. Jednakże, choć wszyscy pozostali
stalopancerni odwrócili się przodem do nich, żaden nie uniósł broni.

420
- Strzelać! Jeśli kochacie Anglię, strzelać!
Kilku pokręciło głowami, odkładając broń. Mina zaczęła kiwać
głową z satysfakcją - ale kątem oka zobaczyła, że jedna z luf się unosi...
Członek Czarnej Gwardii - albo po prostu ktoś, kto zawsze
wykonuje rozkazy, nieważne jaki człowiek je wydał.
Rhys też to zobaczył. Zaczął się odwracać.
Ale nie był tak szybki jak ona.
***
Mina przypadła do jego piersi. Trzymając ją mocno, Rhys obrócił
się, by przyjąć kulę na plecy. Obijający się echem huk wystrzału
ucichł. Książę zaśmiał się z niedowierzaniem.
Nie zostali trafieni. Choć oddalony o ledwie kilka jardów, ten idiota
spudłował. Rhysa doszedł zza pleców ryk, kiedy me-taludzie i
stalopancerni powalili sprawcę. Coś zapiekło go w żebra,
prawdopodobnie ukłuła go jakaś ostra część munduru Miny, kiedy się
rzuciła, by go zasłonić. Poczuł jej ulgę, jak napięcie powoli uchodzi z
jej naprężonego ciała, pozostawiając ją rozluźnioną.
Zbyt rozluźnioną. Niemal wysunęła się z jego objęć. Rhys
podciągnął ją do góry, usiłując pojąć, dlaczego ma zamknięte oczy i
bezwładne ciało. Skąd się wzięła krew, którą nasiąkała jego koszula.
A jednak został postrzelony; kula trafiła w żebro. I... Postrzelony
przez ciało Miny. Nie. Potrząsnął nią.
- Mino?
Jej głowa opadła do tyłu. Odsunął jej pierś od swojej. Po jej ciele
spływała krew.
- Mino? Nie. Mino\ - Wrzeszcząc jej imię, z powrotem ją przytulił.
Dłońmi wyczuł na krew na jej plecach. Nie, nie. Upadł na kolana i
położył ją, zerwał z siebie koszulę i przycisnął do jej klatki piersiowej.
Pod nią zaczęła zbierać się kałuża krwi.
- Pomóżcie mi! O Boże. Pomóżcie mi!

421
Odpowiedziały mu tylko syki pary z kotłów, tłum ucichł. Odgłos
kroków na drewnianych deskach podestu. Scarsdale przykląkł obok
niego, ściągając koszulę. Rhys podłożył ją pod plecy Miny, usiłując
powstrzymać krwawienie.
Boże pomóż - bo nie wiedział, czy sam jest w stanie.
Chrapliwie wołając jej imię, uniósł ją do pozycji półsiedzącej.
Oparł ją między swoimi nogami, przytrzymując prowizoryczne
opatrunki i mocno przycisnął jej plecy do swojego uda. Wzdrygnęła się
konwulsyjnie, kaszląc krwią.
- Nie, Mino. Nie, nie. - Rhys trzymał ją mocno. Nachylił się do jej
twarzy. - Proszę. Proszę!
Uniósł głowę, gdy ktoś położył mu rękę na ramieniu. Zbolałym
wzrokiem patrzył na pobladłego mężczyznę, który przykląkł obok
niego. Nagle zrozumiał.
Ojciec. Chirurg.
- Niech pan jej pomoże - wyszeptał Rhys urywanym głosem.
- Niech pan jej pomoże.
Hrabia kiwnął głową, pochylając się. Kobieta w błękitnej sukni
opadła na kolana obok niego. Rhys rozpoznał jasne włosy,
zmierzwione i opadające na ramiona, przydymione szkła.
Matka.
- Williamie? - Rozpacz malowała się na jej delikatnej twarzy.
- Williamie? Możesz...
- Trahaearn, niech pan przyciska tu i tu. - Ojciec położył ręce na
dłoniach Rhysa. - Jeśli ceni pan jej życie, niech pan nie puszcza.
Rhys przyciskał mocno. Nie sądził, żeby była w stanie zaczerpnąć
tchu, tak mocno przyciskał.
Ale i tak nie podejrzewał, żeby mogła oddychać. Ojciec spojrzał na
matkę.
- Nanity pomagają, Cecily, ale same nie dadzą rady. Potrzebuję
serca. Pompy, jak ta, którą zrobiłaś dla Beatrice Addle. Pamiętasz?
Kobieta spojrzała na swoje puste dłonie.

422
-Ale ja nie...
- Poszukaj, Cecily. Poszukaj.
Zacisnęła usta z determinacją. Kiwnęła głową i wstała, wzrokiem
przeczesując tłum. Wskazała kogoś.
- Pan! Proszę tu podejść. Pan! I pan! Chodźcie tu wszyscy. Pan!
Doker! Wy dwaj stalopancerni. Reszta z was, przepuśćcie ich. I
biegiem, niech was diabli! - Odwróciła się, złapała Scarsdale^. - Pan mi
pomoże. Przytrzymamy ich i wyrwiemy potrzebne części, jeśli
będziemy musieli.
Ruszyli, ale Rhys nie patrzył, gdzie poszli. Tylko na Minę. Ojciec
wyjął jej pistolet na opium i strzelił jej w szyję. Rhys trzymał ją, ledwie
świadomy pomruków tłumu, krzyków matki, kojącego głosu
Scarsdale'a. Ledwo świadomy, że hrabina zbiera części protez i składa
je razem.
- Pospiesz się, Cecily!
Kolejne konwulsje wstrząsnęły drobnym ciałem Miny. Odchodziła
i zabierała ze sobą życie Rhysa. Schował twarz w jej włosach,
nieustannie szepcąc jej imię. Usiłując dać jej linę, której mogłaby się
trzymać. Usiłując dać jej kotwicę.
Jednak wymykała mu się z rąk i jej imię nie było już szeptem, lecz
wyciem przez zaciśnięte zęby.
Przybiegła jej matka, nakręcając pompę zrobioną z tłoków
wewnątrz cynowego kanistra. Cienkie gumowe rurki zakończone
stalowymi zaworami wystawały z obu stron.
- Jest brudne. Nie mogłam...
- To bez znaczenia - powiedział stanowczo ojciec. - Nanity je
oczyszczą.
- A ona wyrwie je z piersi. W chwili, w której się obudzi. Nie
chciałaby tego.
-Pozwólmy jej dokonać tego wyboru, Cecily! Teraz, która rurka to
wlot...? - Głos mu się rwał. Żona włożyła mu do ręki właściwą rurkę i
zacisnęła na niej jego palce. Dłonie przestały mu drżeć. - Tak. Dziękuję
ci, moja miłości. Bądź teraz moimi oczami. Niech pan ją przytrzyma,
Trahaearn.

423
Odsunął rękę Rhysa z piersi Miny. Rodzice pochylili się nad nią.
Musiał odwrócić wzrok, kiedy zobaczył sztylet Miny w ręku jej ojca.
Obawiał się, że gdyby zobaczył, co ojciec jej robi, mógłby zabić
jedynego człowieka, który mógł ją uratować. Nawet Mistrz Kowalski
nie mógł szybciej wszczepić sztucznego serca.
Uratować ją... Wyobraził sobie mechanizm, który teraz będzie jej
sercem - prosta pompa. Słyszał o innych, którzy zostali w ten sposób
uratowani. Mechaniczna pompa miała tylko jedną prędkość i
niebezpiecznie było zbyt się ekscytować. Zbyt niebezpiecznie było
poruszać się po mieście. Nawet wchodzenie po schodach mogło
przeciążyć sztuczne serce. Mina będzie skazana na pozostanie w
jednym pokoju. Uwięziona przez resztę życia.
Jednak tylko jeśli przeżyje. Po takim urazie nanitowa gorączka była
więcej niż pewna.
Matka zachłysnęła się powietrzem.
- Wszczepiają je - powiedziała.
-Nanity przeszczepiają jej nowe serce! - Rozległ się krzyk
Scarsdale'a.
Radosne wiwaty i przytupywania zagłuszyły syk stalopance-rzy i
mechaniczne klikanie serca Miny. Rhys patrzył, jak krew płynie przez
rurki. Przycisnął usta do jej czarnych włosów, tuż nad jej uchem, i
wyszeptał słowa, które musiał powiedzieć. Słowa, które powtórzy jej
w chwili, gdy otworzy oczy.
Spojrzał w górę, deski ugięły się pod czyimiś ciężkimi krokami.
Mistrz przykucnął obok ojca Miny, oglądając sztuczne serce.
- Dobrze się pani spisała.
Matka zacisnęła dłonie i powiedziała żarliwie:
- Zapłacimy panu każdą cenę. Każdą.
Rhys spojrzał Mistrzowi w oczy. Nie będzie żadnej zapłaty od nich.
Nigdy.
- Ona zapłaciła już dość - powiedział Mistrz. - Niech pan zabierze ją
do domu, Rockingham i zapewni jej ciszę i spokój. Jeśli

424
przeżyje nanitową gorączkę, przyjdę do was. Ma pan dość lodu i
opium?
Po policzkach ojca popłynęły łzy.
- Mam trochę. Będę potrzebował więcej.
- Dopilnuję, żeby je pan dostał.
Mistrz cofnął się, robiąc miejsce dwóm strażnikom więziennym z
noszami. Przywołał gestem kogoś w górze - Yasmeen, zdał sobie
sprawę Rhys, kiedy platforma załadunkowa zjechała na podest.
Pomimo że prawie go to zabiło, położył Minę na noszach. Serce
leżało na jej piersi, lekko się kołysząc, gdy szczękało i pompowało.
Strażnicy podnieśli ją ostrożnie i zanieśli na platformę. Jej matka
poszła za nimi.
Ojciec powstrzymał Rhysa od pójścia za nimi.
- Wasza Wysokość. Dziękuję za pańską pomoc. Jednak teraz nic nie
może pan już zrobić i muszę nalegać, by pozwolił pan jej wracać do
zdrowia w odosobnieniu i zaciszu domowym, otoczonej ludźmi,
których kocha.
To odnosiło się również do niego. Czując się rozdarty, jakby to jego
serce krwawiło, odpowiedział:
- Zasłoniła mnie. Uratowała mi życie.
Choć nagłe współczucie złagodziło spojrzenie hrabiego, Roc-
kingham pokręcił głową.
- Moja Mina zrobiłaby to dla każdego. Jeśli zależy panu na niej,
niech pan na razie zostawi ją w spokoju. Musi unikać stresu i
ekscytacji, a jedno i drugie zdaje się panu towarzyszyć.
Mina zrobiłaby to dla każdego.
To prawda. Dotknięty, Rhys patrzył na starszego mężczyznę. Ale
cofnął się. Spojrzał na nieruchomą twarz Miny i stał tam, dopóki nie
zniknęła mu z oczu. Będzie czekał. Jeśli go kocha, przyjdzie do niego.
Może i tak do niego przyjdzie. Jego inspektor szła wszędzie tam,
gdzie byli umarli. Bez niej, tym właśnie będzie Rhys.
A do tego czasu musiał się upewnić, że kiedy wreszcie do niego
przyjdzie, będzie mogła zostać. Spojrzał na tłum. Wszyscy

425
wiwatowali na jej cześć. Nie widzieli Ordy, tylko kobietę, która
zaryzykowała wszystko, by uratować kogoś, kto do nich należał -
Żelaznego Księcia. Nie mógł pozwolić, żeby wrócili do swoich
wcześniejszych uprzedzeń. Dlatego da im Minę.

426
Rozdział 18

Śnieg spadł dwa tygodnie przed Nowym Rokiem, płatki były


puszyste i jasnoszare. Opatulona płaszczem Mina siedziała skulona
pod pomnikiem na placu Anglesey, patrząc, jak śnieżynki spływają w
dół i kleją się do mokrego chodnika, zanim się rozpuszczą. Do
wieczora może zrobi się dostatecznie zimno, żeby pokryły ziemię.
Mina miała nadzieję, że nie. Śnieg był uroczy, lecz mróz zawsze
oznaczał więcej śmierci - a Londyn dał jej już ich dosyć. Nie ma
potrzeby dodawać do tego jeszcze tych z zimna. Wokół placu ruch
uliczny natychmiast się zatrzymał, jakby płatki uderzające w wozy i
paropowozy były armatnimi kulami. Kierowca zablokowanego
paropowozu podniósł się z ławki i wygrażał pięścią komuś na
pająkocyklu. Kierowcy, którzy zainstalowali klaksony, używali ich bez
opamiętania. Wojna na krzyki wywiązała się między dwoma
kierowcami furgonów, przyciągając równie wiele spojrzeń ludzi
przechodzących przez zatłoczony plac co Mina. Kilkoro mężczyzn i
kobiet spoglądało na niebo ze strachem, jakby spodziewając się, że
szarości rozstąpią się i przygniecie ich tona śniegu.
Jednak inni cieszyli się tym. Tróje dzieci, które grało w kości na
schodach, kiedy Mina jadła makaron, teraz biegało z otwartymi ustami,
łapiąc płatki na języki. Jedno z nich zatrzymało się, zagapiwszy na coś
za pomnikiem.
Mina podążyła za pełnym respektu wzrokiem dziecka i ścisnęło ją
w gardle. Rhys. Szedł szybkim krokiem przez plac

427
szedł w jej stronę. Rondo jego cylindra zasłaniało oczy, ale nie
zaciśniętą z determinacją szczękę.
Na ulicy za nim stał jego paropowóz z otwartymi drzwiami i
kierowcą spoglądającym za księciem ze zdziwieniem.
Zacisnęła ręce na misce z jedzeniem. Zobaczył ją. Wyskoczył z
powozu z zamiarem porozmawiania z nią.
Minęły trzy miesiące, od kiedy została postrzelona, i ani razu się w
tym czasie nie spotkali. Nie miała pojęcia, co mógł jej teraz chcieć
powiedzieć. Co ona mogła powiedzieć.
Zatrzymał się przed nią, zdejmując kapelusz. Wbił palące
spojrzenie w jej oczy i odezwał głosem chrapliwym jak zgrzytnięcie po
metalu.
- Dobrze się czujesz, Mino?
- Tak, Wasza Wysokość. - Zaczęła wstawać, ale książę gwałtownie
zrobił krok do przodu, wyciągając ręce.
-Nie. Skończ, to co... - Wskazał na miskę. Opuścił ręce i tym razem
przesunął po niej wzrokiem, czułym i badawczym, jak wtedy, kiedy
pierwszy raz ją pocałował; poczuła tamten pocałunek, tak samo
intensywnie.
Walcząc o oddech, tylko skinęła głową. Minęły trzy miesiące, lecz
wciąż bolało ją, kiedy na niego patrzyła.
Bolało ją, kiedy nie patrzyła, więc napawała się jego widokiem.
Ostry zarys jego szczęki, błysk złota na uchu. Gęste rzęsy, które
sprawiały, że jego oczy stawały się jeszcze ciemniejsze, przenikliwość
jego spojrzenia.
Jednakże to, co zobaczył, nie ucieszyło go. Zmarszczył brwi.
- Jesteś chudsza. No cóż.
- Nie jest to najprzyjemniejsze doświadczenie, gdy najpierw
przeszczepiają ci sztuczne serce, a potem zastępują je sercem
zrobionym z mechanicznej tkanki.
Zbladł. Zacisnął dłoń, miażdżąc rondo kapelusza.
- Ale jesteś zdrowa?
- Tak. - Silniejsza, szybsza i nadzwyczajnie wytrzymała.

428
-1 wróciłaś do pracy. - Spojrzał na epolety przyszyte do ramion jej
nowego płaszcza. - Widziałem wzmianki o tym w gazetach.
Tak, było wiele takich wzmianek. A towarzyszące im rysunki
musiały być wykonywane na podstawie ferrotypowych fotografii
Newberry'ego, każdy rys jej twarzy odpowiadał rzeczywistości. Nie
próbowali jej nawet upiększyć, zaokrąglając oczy czy wydłużając
buzię.
- Były przychylne - powiedziała. - Podziękowania za to należą się
tobie.
Jej śledztwo w sprawie morderstwa Haynesa i wszystko, co
wydarzyło się później, zostało szczegółowo opisane przez
dziennikarzy. I chociaż mieli wiele źródeł, dzięki którym opisywali te
wydarzenia, Mina wiedziała, że Rhys był jednym z najważniejszych -
razem ze Scarsdale'em.
- Nie. Ja tylko powiedziałem prawdę o tym, co się wydarzyło.
Resztę widzieli na własne oczy pod Newgate. Za to podziękowania
należą się tobie.
Uśmiechnęła się.
- W takim razie sądzę, że wyrównaliśmy rachunki.
- Nie. Nawet nie zbliżyliśmy się do ich wyrównania - powiedział, a
jego srogi wzrok wwiercał się w nią, dopóki nie kiwnęła głową.
Rozpogodził się i też kiwnął głową, jakby to go usatysfakcjonowało. -
Słyszałem wczoraj, jak chłopiec z Ochronki czytał robotnikom na
Narrow opowieść o krakenie.
Mina musiała się uśmiechnąć.
- Sądzę, że lubią przedrukowywać tę historię i tę o Newgate tylko
po to, żeby zamieszczać rysunki mnie uwieszonej na linie.
Jego oczy stały się puste.
- Lepsze to niż ilustracje tego, co stało się potem.
- Tak. - Słyszała wiele opowieści o tych przerażających kilku
minutach na podeście szubienicy. Dały jej dokładny obraz sytuacji.
Potrząsnęła głową, by się pozbyć tej wizji, i przyjrzała się jego
ubraniom, cylindrowi. - Wracasz właśnie z parlamentu? Jak go
znajdujesz?

429
- To bardzo podobne do piractwa. Mówisz swoim wrogom, że jeśli
się nie podporządkują, zostawisz ich na pewną śmierć. -Zmrużył oczy i
spojrzał na jej uśmiech. - Ale sama doskonale wiesz.
Zaśmiała się. Rzeczywiście, wiedziała. Nie tylko z opowieści ojca,
ale też z prasy i politycznych broszur. Każdy znajomy Miny był
poruszony, kiedy Żelazny Książę ogłosił, że zasiądzie w Izbie Lordów,
lecz kiedy minęło kilka pierwszych dni, a książę siedział w milczeniu,
tylko słuchając i obserwując przebieg posiedzeń, przy stole w jej
rodzinnym domu zapanowała atmosfera rozczarowania. Do czasu,
kiedy podczas przemowy przewodniczącego Partii Wolności Rhys
wstał i stwierdził, że w słowach przemawiającego jest więcej gówna
niż w wodach Tamizy.
Od tamtej pory ich posiłki stały się całkiem ożywione.
- Tak - przyznała. -I?
Kolejny śmiech wyrwał się z jej piersi, razem z białym obłoczkiem
pary z ust. Tak, dobrze ją znał.
-1 nie mogę uwierzyć, że już mówisz o oddaniu części władzy
zwykłym ludziom! Najpierw musisz...
-Ukrócić nieuczciwe pozyskiwanie głosów w prowincjonalnych
miasteczkach, tak. Pamiętam.
Jego głos stał się głębszy. „Pamiętam". Mina też pamiętała, każdą z
rozmów, które prowadzili przy śniadaniach, i przyprawiało ją to o ból
serca. Bardzo dziwne, że mogła czuć ból w narządzie zrobionym z
nanocząstek i metalu.
Nie mogła się już śmiać.
- Gdzie jest Newberry, Mino? Wpatrywał się w pustą miskę.
- Czeka na mój powrót w komendzie. Zostawiłam mu ciało do
zbadania. Powinnam wrócić i sprawdzić, jak sobie poradził.
- Ale dlaczego nie jest z tobą?
- Ach. - Spojrzała na jego zmarszczone z dezaprobatą brwi i
uśmiechnęła się bez przekonania. Wkrótce będzie musiała

430
wstać i odejść. - Od Newgate i artykułów w gazetach... jest inaczej.
Nie tak źle. Jego oczy zapłonęły.
- Co to znaczy?
To znaczyło, że była nazywana „skundloną kurwą" tylko kilka razy
dziennie - i że ludzie, których nie znała, gniewnie ganili mówiącego za
to, że ją obraził. Że w ciągu tego miesiąca, od kiedy wyszła z domu ze
swoim nowym sercem, tylko raz została opluta. Że nikt nie próbował
jej uderzyć.
- Jest lepiej - stwierdziła.
- Już? - Przez jego oblicze przemknął cień smutku. - Jednak nie
przyszłaś do mnie.
- Nie przyszłam do ciebie? - Wpatrywała się w niego, próbując
wyczytać coś z jego twarzy. Smutek szybko zmieniał się w obojętność.
- Po co?
Gorzki uśmiech błąkał się po jego ustach.
- Żebym mógł ponownie złożyć ci moją ofertę. Moje łóżko i
będziesz miała wszystko, czego chcesz. Zabiorę cię wszędzie, gdzie
zapragniesz.
Dopóki znowu z nią nie skończy.
- Nie - powiedziała.
Zacisnął szczęki. Spoglądając w stronę placu, zapytał:
- Masz innego mężczyznę?
Innego mężczyznę? To oznaczało założenie, że na początku
jakiegoś miała. -Nie.
Dziko rozżarzonym wzrokiem znowu spojrzał w jej oczy.
- Czy w takim razie skłamałaś i wie jesteś całkowicie zdrowa?
Zaskoczona pokręciła głową.
- Jestem.
- W takim razie dlaczego... - Nagle przykucnął przed nią, jego
spojrzenie badało jej twarz. - Nie. Nie.
Niespodziewanie złapał ją w pasie, przyciągnął ją do siebie. Miska
wypadła jej z ręki i roztrzaskała się na schodach.

431
Wokół nich rozległy się krzyki zaskoczenia.
- Rhys! - Mina szarpnęła się, ale szybko ją podniósł, biorąc w
ramiona. - Postaw mnie!
Nikt nie próbował go powstrzymać, kiedy szedł przez plac. Zaczął
iść w stronę swojego powozu... ale skręcił gwałtownie w lewo i wszedł
do najbliższego budynku. Jakiegoś biura. Kopniakiem otworzył drzwi.
Trzech skrybów podniosło wzrok, rozdziawiając usta ze zdziwienia.
- Wynocha! - wrzasnął Rhys.
Kiedy wybiegli, zatrzasnął drzwi i przycisnął do nich Minę. Jedną
rękę przytrzymał jej ręce nad głową, drugą sięgnął do jej spodni i broni.
Zaczął rozpinać guziki.
-Rhys...
- Powiedz, żebym przestał, Mino. Powinna. Nie mogła.
- Uwolnij moje ręce - rzuciła z mocno bijącym sercem.
- Nie. - Jego odmowa była ochrypła. - Nie mogę uwolnić żadnej
części ciebie. Nie kiedy cię zobaczyłem. Nie kiedy znowu żyję.
Ściągnął jej spodnie i pantalony w dół, dopóki nie zatrzymały się na
cholewkach butów. Rozpiął swoje bryczesy. Wyprostował się,
rozchylając jej uda tak szeroko, jak na to pozwoliły jej spodnie i Mina
krzyknęła, kiedy nagle znalazł się w niej, wypełniając ją. Unosząc ją do
góry, wszedł głębiej i mocniej.
Odchylił pierś do tyłu. Przyszpilona do drzwi jego penisem,
trzymana w miejscu przez jego rękę podtrzymującą ją w pasie, Mina
wykrzyczała jego imię, oddychając urywanie. Zachłannymi,
gwałtownymi ruchami rozpiął jej kurtkę, rozdarł koszulę, rozpiął
pancerz. Przejechał palcami po brzegach bladej blizny wielkości dłoni
między jej piersiami.
- Jest uleczone - powiedziała, dysząc.
- Całkowicie? - Znowu spojrzał jej w twarz. -Tak!
- To dobrze. - Przesunął rękę na jej tyłek, łapiąc za pośladek, gdy
jego członek wysunął się z niej. - Teraz cię wezmę.

432
Spodziewała się - czekała na - mocne pchnięcie wbijające się w nią
głęboko. Zamiast tego wchodził w nią boleśnie wolno, odbierając jej
dech, sprawiając, że skręcała się z pragnienia. Jeszcze raz. Jeszcze,
dopóki ekstaza i frustracja nie zmusiły jej do wyłkania jego imienia.
-Dobrze, Mino. Przynajmniej mamy to. - Schował twarz w jej szyi.
- Przynajmniej kochasz to.
Puścił jej dłonie i przez straszną, druzgoczącą chwilę sądziła, że
Rhys ją tak zostawi. Jednak złapał jej pupę obiema rękami i zaczął
wchodzić w nią mocnymi, odbierającymi zmysły pchnięciami.
Chwyciła jego włosy, zaciskając dłonie w pięści. Jego usta odnalazły
jej wargi i pocałował ją, namiętnie i głęboko, badając wnętrze jej ust
językiem i dusząc jej krzyki, gdy osiągała orgazm, drżąc i się
wyginając.
Z pełnym udręki jękiem wyszedł z niej.
Nie ma kondomu, zrozumiała Mina. Sięgnęła w dół, zamierzając
pomóc mu dojść, ale on posadził ją na podłodze i odsunął się,
przysiadając na biurku. Siedział tak przez chwilę, patrząc na nią i
oddychając ciężko. Potem jego spojrzenie złagodniało. Przeszyta
rozdzierającym bólem, Mina zerwała się z podłogi, zasłaniając się
płaszczem, gdy podciągała spodnie.
Rhys wstał i zapiął bryczesy. Odezwał się swoim obojętnym
głosem.
- Będziemy więc razem tak, jak byliśmy na „Trwodze".
Co? Nie będzie tak. I Mina nie wyjdzie, dopóki on tego nie pojmie.
Zdjęła rękę z klamki i spojrzała mu w twarz.
- Nie - rzuciła stanowczo.
- Dlaczego? Uwielbiasz się ze mną kochać. Jedyną przeszkodą,
którą widziałaś, była publiczna nienawiść, z która musiałabyś się
zmierzyć. Teraz nie ma takiej obawy.
- Powiedziałeś, że ze mną skończyłeś - przypomniała mu.
- Jestem piratem i kłamcą. Nie można ufać mojemu słowu.
Zaczniemy tam, gdzie skończyliśmy, ty w moim łóżku, albo ja w
twoim.

433
Mina patrzyła na niego. Jak śmiał znowu jej to proponować? Kiedy
ze wszystkich sił starała się przetrwać każdy dzień bez marzenia o tym.
- Niech cię diabli - wyszeptała. - Nie. Zsiadł z biurka, podszedł do
niej.
- Dlaczego? Dlaczego? Nic nas teraz nie dzieli...
- Do następnego razu, kiedy ze mną skończysz!
- Nigdy z tobą nie skończę! - Uderzył dłońmi o drzwi po obu
stronach jej głowy. Z zaciśniętymi zębami przysunął swoją twarz do jej
twarzy. - Nigdy z tobą ...
Przerwał, otwierając szerzej oczy. Przyjrzał się jej uważnie,
zapatrzył na jej drżące usta.
- Dlaczego to miałoby cię obchodzić, Mino? - zapytał miękko. -
Dlaczego miałoby cię obchodzić, czy z tobą skończę? Dlaczego to cię
przeraża?
Zamknęła oczy. Objął jej twarz dłońmi. Wiedziała, że Rhys czuje,
że ona drży.
- Zostaw mnie.
- Nie mogę. - Ciepłe usta pieściły jej skroń. - Nie mogę.
- Wcześniej to zrobiłeś.
- Nie. Nawet wtedy nie. Czekałem tylko, żeby cię odzyskać.
-Odsunął się i wiedziała, że znowu przygląda się jej twarzy, obserwuje
ją. Czując się jak tchórz, otworzyła oczy i napotkała jego
niedowierzające spojrzenie. - Jednak teraz obawiasz się, że cię
zostawię. Co się zmieniło, Mino? Te trzy miesiące, czy zrozumiałaś...
czy zaczęło ci na mnie zależeć?
Jego twarz rozmazała się jej przed oczami. Czule głaskał kciukiem
jej policzek.
- Zamieszkaj ze mną, Mino. Kochaj mnie. I pozwól mi...
- Nie mogę. - Wybuchnęła, zanosząc się płaczem. - Kiedy ze mną
skończyłeś... Nie chcę jeszcze raz przeżywać tego bólu.
Zamarł. Pobladł, patrząc na nią.
-Nie. - Jego głos był urywany. - Mino, nie. Nie pomyślałaś... kiedy
cię odesłałem? Nie.

434
Nie była w stanie odpowiedzieć. Zalała ją fala tamtego cierpienia.
Schowała twarz w dłoniach, czując na skórze swoje gorące łzy i łkania.
Objął ją, przytulając, nachylił usta do jej ucha.
- Nie chciałem cię skrzywdzić, Mino - powiedział żarliwie, kiedy
jej szloch ucichł. - Nigdy bym cię nie skrzywdził. Ale nie wiedziałem,
że ci na mnie zależy. Do diabła, nie marzyłem nawet, że tak jest. -
Zaśmiał się szorstko. - To właśnie robiłem od tamtej pory. Wcześniej
wyobrażałem sobie, że się z tobą kocham. Ale od kiedy opuściłaś
„Trwogę", marzyłem tylko, by znów cię zobaczyć. Że przyjdziesz do
mojego domu. Że spotkam cię na ulicy. Że spojrzę, a ty tam będziesz i
będziesz zdrowa...
i powiem ci, że cię kocham.
To też jej dawał? Tak bardzo tego pragnęła. Musiała tylko zaufać,
że to prawda.
- Mino? - Tak wiele emocji wypełniło jej imię, że musiała
odpowiedzieć.
- Nie pozwalałam sobie nawet o tym marzyć. - Złapała za poły jego
marynarki. Przyłożyła policzek do jego serca i trwała tak, przytulona.
Jej oddech był urywany. - Nie pozwalałam sobie mieć nadziei. Teraz
ledwo mogę w to uwierzyć.
- Możesz - stwierdził, jakby wypowiedzenie tego czyniło to prawdą,
i musiała się roześmiać.
Objął jej twarz dłońmi, spojrzał jej w oczy.
- Słyszałem, jak mówiłaś, że kiedy dwoje ludzi się kocha, to walczą
ze wszystkim razem - powiedział poważnie. - Z każdą wątpliwością,
każdym wyzwaniem, każdym bólem. Walcz razem ze mną, Mino.
Proszę. Jesteś dla mnie tą jedyną, na całe życie. 1 jeśli mnie kochasz,
walcz razem ze mną.
Jej serce wypełniło się uczuciem. Poruszona do głębi, znowu
walczyła ze łzami. -Tak.
- Powiedz to.
- Kocham cię.

435
Pocałował ją mocno, do głębi, przypieczętowując łączące ich
przyrzeczenie - więź równie silną jak jego kości. Uniósł głowę.
- Czy pragniesz małżeństwa?
Wiedziała, że przysięga, którą przed chwilą wypowiedział, jest dla
niego tym samym. I dla niej też - lecz jeśli miała go mieć, pragnęła go
całego.
- Tak - powiedziała.
- Tak więc będzie. Jednak jeśli przegłosujemy projekt ustawy o
małżeństwie, nawet sobie nie wyobrażaj, że będziesz potrzebowała tej
rozwodowej klauzuli. Rozniosę pół Anglii, zanim ci na to pozwolę.
-Nie będę jej potrzebowała. - Uśmiechnęła się do niego. -Ale
muszę ci coś powiedzieć: jest ze mną dziewczynka.
- Dziewczynka? - Zdumienie wypełniło twarz Rhysa, jakby był
rozdarty między strachem a radością. Opadł na kolana i pocałował jej
brzuch. - Moje dziecko?
- Nie. - Znowu o mało nie zalawszy się łzami, zanurzyła dłonie w
jego włosach i przytuliła go. Będą je mieli, pewnego dnia. -
Dziewczynka, Anne. Czeladniczka kowala. Dałam jej mój pancerz pod
Newgate...
Gwałtownie odchylił głowę, w jego oczach zatlił się płomień.
- To i tak nic by nie zmieniło! - zapewniła go pospiesznie. -Ten
pancerz sprawdza się przeciwko nożom, nie kulom, i strzał padł z tak
bliskiej odległości, że kula i tak by go przebiła. Ale Anne czuła się
winna i przyszła tej nocy pod mój dom i spała tam, dopóki moja matka
nie zabrała jej do środka. I od tamtej pory jest z nami. Ze mną. Chociaż
wciąż jest czeladniczką i kontynuuje szkolenie na kowala.
- Zatem będzie i moja.
- Dziękuję. - Czując ulgę, przyciągnęła go do siebie i pocałowała. -
Naprawdę cię kocham.
- A nasze własne dzieci?
- Kiedyś.

436
Kiwnął głową.
- Kiedy już uczynimy to miejsce lepszym dla nich. I kiedy będziesz
na stanowisku Hale, za biurkiem. Nie pozwolę, żebyś wieszała się na
linach, kiedy będziesz w ciąży. Rysunki byłyby...
Przerwała mu, wybuchając śmiechem, i znowu ją pocałował. A
kiedy skończył ją całować, obiecał:
- Zrobimy to. Możesz w to uwierzyć, Mino. Orda wdarła się między
nas, więc zniszczyłem ją, ale zbudujemy z tego coś lepszego.
Przysięgam ci.
Ze łzami w oczach, kiwnęła głową.
- Zrobimy to.
- A zawsze, kiedy poczujemy, że musimy od tego odpocząć, zabiorę
cię, gdziekolwiek zechcesz.
Przycisnął usta do jej warg, by przypieczętować obietnicę, ale nie
będzie trudno jej dotrzymać. Musi tylko wziąć ją w ramiona i Mina
będzie dokładnie tam, gdzie pragnęła się znaleźć.
Tutaj.

437

You might also like