Professional Documents
Culture Documents
Ognisty Krzyż
Część Pierwsza
In medias res
Mount Helicon
Obudziło mnie bębnienie kropli deszczu o płócienny dach i pocałunek mojego pierwszego męża na
wargach. Zdezorientowana, zamrugałam powiekami i odruchowo położyłam palec na ustach. By
zatrzymać to uczucie, czy może by je ukryć?
Jamie, pogrążony w głębokim śnie przy moim boku, poruszył się i coś mruknął. Jego ruch wzbudził
falę świeżego zapachu cedrowych gałęzi, na których ułożone było nasze posłanie. Może to jakiś
przelatujący obok duch zakłócił mu sen. Wpatrzyłam się gniewnym wzrokiem w pustą przestrzeń poza
naszym namiotem.
Na zewnątrz było jeszcze ciemno, ale mgła, która uniosła się z mokrej ziemi, nabrała już koloru
perlistej szarości, zwiastując nieodległe nadejście świtu. Wszędzie panował kompletny bezruch, a
we mnie zrodziło się paradoksalne poczucie radości, która umiejscowiła się tuż na powierzchni
mojej skóry jak najlżejszy dotyk.
Nie potrafiłam powiedzieć, czy te słowa same uformowały się w mojej głowie, czy też może były -
jak pocałunek - produktem mojej wyobraźni. Zapadłam w sen z głową przepełnioną przygotowaniami
do wesela i nic dziwnego, że obudziłam się, pamiętając, że śniłam o dniu ślubu.
I o nocy poślubnej.
Wygładziłam zmięty perkal koszuli, która nieprzyjemnie zwinęła mi się wokół talii. Nie pamiętałam
niczego konkretnego z sennych marzeń, które mnie zbudziły, tylko bezładną mieszaninę wyobrażeń i
odczuć. Pomyślałam, że może to i dobrze.
Nie spał. Nie otwierając oczu, uśmiechnął się lekko, a jego wielka dłoń wolno przesunęła się w dół
moich pleców i spoczęła w mocnym uścisku na pośladku.
Wydał z siebie lekkie westchnienie i znowu odpłynął w sen, nie zabierając ręki.
Pełna otuchy, przytuliłam się mocniej. Bezpośrednia fizyczna bliskość Jamiego wystarczyła aż nadto,
by przegnać uporczywe sny. I Frank - jeśli to istotnie był Frank - miał rację, przynajmniej jak dotąd.
Byłam przekonana, że gdyby to było możliwe, Bree chciałaby widzieć obu ojców na swoim ślubie.
Zdążyłam się już całkiem rozbudzić, ale było mi zbyt wygodnie, żeby się ruszać. Na zewnątrz padał
deszcz; lekki deszcz, ale w powietrzu wisiał chłód i wilgoć, przez co przytulne gniazdko posłania
wydawało się o wiele bardziej nęcące niż odległa perspektywa gorącej kawy. Szczególnie od kiedy
wypicie kawy wymagało udania się na wyprawę po wodę do strumienia i rozpalenia ogniska - o
Boże, drewno na pewno nasiąkło wilgocią, nawet jeśli ogień nie zdążył całkowicie wygasnąć - a
następnie stłuczenia ziaren w kamiennym moździerzu i zaparzenia jej, podczas gdy mokre liście
przyklejały się do kostek, a krople wody ze zwisających nad głową gałęzi pełzły po szyi.
Drżąc na samą myśl o tym, podciągnęłam przykrycie wyżej, na nagie ramiona, i wróciłam myślą do
wyliczania przygotowań, podczas którego zasnęłam wczorajszego wieczoru.
Jedzenie, napitki... szczęśliwie nie musiałam sobie tym zawracać głowy. Wszystko wzięła na siebie
Jocasta, ciotka Jamiego, albo raczej jej czarnoskóry kamerdyner Ulisses. Z weselnymi gośćmi także
nie powinno być żadnych problemów. Trwał przecież właśnie największy zlot górali szkockich w
koloniach, a jedzenie i picie zostały zapewnione. Pisemne zaproszenia nie były konieczne
-9-
Bree miała dostać nową suknię - także prezent od Jocasty. Z ciemnoniebieskiej wełenki, bo jedwab
był i za drogi, i zbyt niepraktyczny dla kogoś, kto miał żyć na odludziu. Trochę mi było żal białego
atłasu i kwiatu pomarańczy, w których kiedyś widziałam ją oczyma wyobraźni na weselu - ale
przecież to nie były takie zaślubiny, jakich można by się spodziewać w roku tysiąc dziewięćset
sześćdziesiątym.
Zastanawiałam się, co też Frank mógłby pomyśleć o mężu Brianny. Przypuszczalnie zaakceptowałby
go bez zastrzeżeń, bo Roger - podobnie jak Frank - był historykiem, przynajmniej kiedyś był. Poza
tym był inteligentnym, obdarzonym poczuciem humoru, utalentowanym muzycznie, delikatnym
mężczyzną, całkowicie oddanym Briannie i małemu Jemmy'emu.
„Więc przyznajesz to sama, prawda?" Te słowa uformowały się w moim wewnętrznym uchu, jakby to
on je wymówił; ironicznym, kpiącym tonem, jakby drwił z siebie i ze mnie.
Jamie zmarszczył brwi i zacisnął mocniej dłoń na moim pośladku, posapując przez sen.
„Wiesz, że tak", odpowiedziałam w duchu. I ty świetnie o tym wiesz, więc odpieprz się ode mnie,
zgoda?!
syna. Dla Jamiego sprawa była prosta - człowiek honoru nie mógł postąpić inaczej. Wiedziałam
jednak, że miał pewne wątpliwości, czy Roger da sobie radę z utrzymaniem i zapewnieniem
bezpieczeństwa rodzinie na
odludnych terenach Karoliny Północnej. Roger był postawny, dobrze zbudowany i zdolny - ale
„czapka, pas i mieczyk" były dla niego tylko treścią jego pieśni, podczas gdy dla Jamiego stanowiły
podstawowe narzędzia
pracy.
- Teraz już nie - odparł. Ręka opadła gdzieś niżej, a Jamie przeciągnął
się, postękując. Spod drugiego końca przykrycia wyjrzały jego nagie stopy z szeroko rozpostartymi
paluchami.
-10-
- Och, nie rób sobie wyrzutów. - Chrząknął, przejechał palcami po rudawych rzedniejących włosach
i zamrugał. - Miałem diabelski sen, jak zawsze, kiedy mi zimno. - Podniósł głowę i wpatrzył się w
swoje stopy. Z wyraźną przykrością poruszył gołymi palcami. - Czemu nie włożyłem na noc
pończoch? - zastanowił się.
- Konie - odparł.
- O Boże, to było naprawdę straszne. - Potarł oczy pięściami i potrząsnął głową, jakby chciał się
pozbyć resztek zjawy. - Miało to związek z irlandzkimi królami. Pamiętasz, co MacKenzie opowiadał
wieczorem przy ognisku?
Tak, pamiętam!
Roger, dumny z powodu świeżych zaręczyn, uraczył zebrane przy ognisku towarzystwo pieśniami,
poematami i historycznymi anegdotkami -
jedna z nich mówiła o obrzędach, których rzekomo musieli dopełnić dawni królowie Irlandii przed
koronacją. I tak na przykład szczęśliwy kandydat musiał pokryć białą klacz w obecności
zgromadzonych wielmożów, przypuszczalnie, by dowieść swojej męskości - choć moim zdaniem
dowodziło to raczej zimnej niż gorącej krwi dżentelmena.
- Miałem przygotować klacz - opowiadał Jamie. - I dosłownie wszystko szło na opak! Mężczyzna
okazał się za niski, więc musiałem znaleźć coś, na czym mógłby stanąć. Znalazłem jakiś kamień, ale
nie zdołałem go
podnieść. Potem przyniosłem taboret, ale jedna noga ułamała mi się w ręku. Następnie próbowałem
ułożyć cegły, żeby zrobić z nich podest, ale rozsypały się w proch. W końcu panowie orzekli, że
trudno, w takim razie trzeba obciąć nogi tej nieszczęsnej kobyle, więc próbowałem ich od tego
odwieść, a ten gość, który miał zostać królem, szarpał się ze spodniami i narzekał, że nie może
porozpinać guzików, aż wreszcie ktoś zauważył, że ta klacz jest czarna, więc w ogóle nie ma o czym
mówić.
Parsknęłam i schowałam twarz w fałdach jego koszuli, bojąc się, że obudzę biwakujących obok nas.
- Nie. Nie wiem dlaczego, poczułem się strasznie urażony ich decyzją.
i każdy wie, że białe konie mają słaby wzrok i ich potomstwo może być
-11-
ślepe. A oni na to, że nie, nie... bo czarny koń oznacza pecha, ale ja się upierałem, że skąd i... -
przerwał, żeby odchrząknąć.
-I...?
żę, jak to się robi. Chwyciłem zad tej klaczy, żeby przestała się wiercić,
i zacząłem się szykować do... no... do wykreowania siebie na króla Irlandii. Właśnie wtedy się
obudziłem.
Dusiłam się ze śmiechu, czując, jak bok Jamiego wibruje od tłumionego chichotu.
oczy rogiem przykrycia. - Jestem pewna, że to była wielka strata dla Irlandczyków. Chociaż z drugiej
strony zastanawiam się, co na temat tej szczególnej ceremonii sądziły królowe Irlandii...
- Myślę, że porównanie nie wypadało na niekorzyść pań. Chociaż słyszałem, że niektórzy mężczyźni
woleli...
o względy higieniczne, jak chcesz wiedzieć. Przedkładać powóz nad konia to zupełnie co innego niż
przedkładać konia nad królową...
-Ale... Och! - Już wcześniej był zarumieniony z uciechy, ale teraz jego skóra pociemniała jeszcze
bardziej. - Mów sobie, co chcesz, o Irlandczykach, Angliszko, ale ja wierzę, że oni czasem się myją.
Król może nawet byłby skłonny uznać, że odrobina mydła przyda mu się w... w...
- Nie. Nie wszyscy możemy być wykształceni. I nigdy nie miałam czasu dla Arystotelesa po tym, jak
usłyszałam, że w swojej klasyfikacji świata przyrody umieścił kobiety gdzieś poniżej robaków.
- Widocznie nie był żonaty - ręka Jamiego przesunęła się powoli w górę moich pleców, dotykając
przez materiał koszuli kości kręgosłupa. - Bo z pewnością zauważyłby, że kobieta ma kości.
Wtedy spostrzegłam, że niebo na zewnątrz rozświetliło się świtem; dojrzałam zaledwie zarys głowy
Jamiego na jasnym płótnie naszego schro-
-12-
nienia, ale jego rysy widziałam całkiem wyraźnie. I przypomniało mi się dokładnie, dlaczego
poprzedniego wieczoru zdjął pończochy. Niestety,
wyjaśniają zarówno stan mojej koszuli, jak i sny, z których się ocknęłam.
W tejże chwili poczułam, jak chłodny prąd przesuwa się pod przykryciem,
i cała zadrżałam. Frank i Jamie należeli do całkowicie różnych typów mężczyzn i w związku z tym
nie miałam żadnej wątpliwości, kto całował mnie, zanim otworzyłam oczy.
- Pocałuj mnie - zwróciłam się nagle do Jamiego. Żadne z nas nie umy
ło wczoraj zębów, ale posłusznie prześlizgnął się ustami po moich wargach, a gdy złapałam go za tył
głowy i przyciągnęłam bliżej, oparł ciężar ciała na jednym ręku, żeby wygładzić pościel splątaną
wokół dolnych partii naszych ciał.
oczy zmniejszyły się przy tym do rozmiarów dwóch trójkątów połyskujących w półmroku. - No cóż,
dla pewności, Angliszko, najpierw muszę na chwilę wymknąć się na zewnątrz.
Odrzucił przykrycie i wstał. Z mojego miejsca na poziomie gruntu mia
łam dość niezwykły widok - wystarczyło rzucić okiem pod brzeg jego długiej lnianej koszuli. Miałam
tylko nadzieję, że to, co ujrzałam, nie było przedłużonym efektem jego nocnych koszmarów, ale
uznałam, że lepiej
nie pytać.
- Lepiej się pośpiesz - ponagliłam go. - Robi się widno; ludzie zaraz
Kilka ptaków zapiszczało gdzieś w oddali, ale była już jesień i nawet pełnia światła nie była w
stanie sprowokować natarczywego chóru, jaki rozlegał się wiosną czy latem. Góry i liczne
obozowiska znajdujące się na ich zboczach leżały jeszcze pogrążone we śnie, ale do moich uszu
wciąż docierały ledwo słyszalne odgłosy.
a potem przekręciłam się, żeby poszukać butelki z wodą. Po plecach przeleciał mi chłodny powiew,
więc zerknęłam przez ramię; świt już nadszedł, a mgła rozpłynęła się bez śladu. Powietrze na
zewnątrz było szare i nieruchome.
Dotknęłam obrączki na mojej lewej ręce; wróciła do mnie wczoraj wieczór i jeszcze nie
przyzwyczaiłam się do niej po tak długiej przerwie. Może
-13-
to właśnie przez tę obrączkę Frank zjawił się w moim śnie. Może dziś wieczór podczas ceremonii
zaślubin dotknę jej jeszcze raz, z rozmysłem i z nadzieją, że on w jakiś sposób będzie mógł zobaczyć
moimi oczyma szczę
Słaby dźwięk, nie głośniejszy niż odległe nawoływania ptaków, przypłynął do mnie w powietrzu;
krótki płacz budzącego się ze snu niemowlęcia.
nie powinno się znajdować więcej niż dwoje ludzi. Dalej tak uważam. Niemowlę trudniej jednak
stamtąd wygnać niż ducha poprzedniej miłości.
- Lepiej wstań i ubierz się, Claire - powiedział. - Żołnierze podjeżdżają właśnie do strumienia.
Gdzie moje pończochy?
Usiadłam wyprostowana jak struna. Gdzieś w oddali u podstawy zbocza rozległo się warczenie
bębnów.
chmura osiadła na szczycie Mount Helicon jak spragniona potomstwa kura wysiadująca swoje jedyne
jajo, a powietrze było wręcz gęste od nadmiaru wilgoci. Zamrugałam nieprzytomnymi jeszcze od snu
oczyma, spoglądając w poprzek kawałka łąki porośniętej zmierzwioną trawą, w kierunku strumienia,
gdzie w pełnym rynsztunku, z biciem w bębny
Siódmy Regiment Górali Szkockich, nie zważając na padający coraz mocniej deszcz.
Czułam, jak robi mi się zimno i ogarnia mnie prawdziwa złość. Poszłam
na pożywne śniadanie, po którym odbędą się dwa wesela, potrójne chrzciny, dwie ekstrakcje zęba,
usunięcie zainfekowanego paznokcia dużego palca u nogi oraz inne rozrywki, które niesie życie
społeczne i które wymagają dużej ilości whisky.
miłosnego flirtu, a następnie wyciągnięta na zimną mżawkę, in medias cholernej res, po to tylko, by
wysłuchać jakiejś proklamacji. I w dodatku nikt dotąd nie wspomniał o kawie.
-14-
Zanim górale zdołali się pobudzić w swoich obozach i potykając się, zeszli w dół zbocza, trębacz
zdążył już nieźle poczerwienieć na twarzy; w końcu wydał z siebie finałowe zadęcie zakończone
nieporządnym kiksem. Echo pobrzmiewało jeszcze wśród gór, gdy porucznik Archibald Hayes
wysunął się przed swój oddział.
znajdowali się dalej na zboczu góry, zapewne niewiele słyszeli. My staliśmy u podstawy
wzniesienia, zaledwie kilkanaście kroków od porucznika, więc docierało do mnie każde słowo,
mimo że szczękałam zębami z zimna.
-W imieniu Jego Ekscelencji, Wielmożnego Pana Williama Tryona,
krzyku, żeby przebić się przez podmuchy wiatru i szum wody oraz złowróżbny pomruk tłumu.
Wilgoć okrywała drzewa i głazy całunem mokrej mgły, z chmur co chwila siąpił marznący deszcz, a
porywy wiatru jeszcze obniżały temperaturę powietrza. Moja lewa goleń, szczególnie wrażliwa na
zimno, zaczęła mnie
rwać tam, gdzie była złamana dwa lata temu. Gdybym lubowała się w porównaniach i metaforach,
powiedziałabym, że pogoda jest jak proklamacja gubernatora - mrożąca krew w żyłach i złowróżbna.
papieru nieprzychylne spojrzenia na tłum - iż dotarły do mnie wieści, jakoby wielka ciżba
niespokojnych i niepokornych osób zgromadziła się w awanturniczych celach w mieście
Hillsborough w dniach dwudziestym
czwartym i dwudziestym piątym minionego miesiąca, podczas posiedzenia Sądu Najwyższego dla
tegoż okręgu, i wystąpiła otwarcie i bezecnie przeciwko Prawom swego Kraju, dopuszczając się
ataku na Sędziego podczas sprawowania Jego Urzędu, a także w barbarzyński sposób poturbowała
wielu ludzi w trakcie posiedzenia rzeczonego Sądu oraz dopuściła się wielu jeszcze występków
przeciwko Rządowi Jego Królewskiej Mości,
czynów mogli stanąć przed obliczem Sprawiedliwości, za wiedzą i zgodą Rady Królewskiej
ogłaszam niniejszą Proklamację, zachęcając i nakazując wszystkim Sędziom Pokoju w tym Rządzie,
aby wnikliwie osądzili
-15-
wymienione występki, pilnie spisując zeznania wszelkich osób mogących cokolwiek wiedzieć na ten
temat, i aby przekazali rzeczone zeznania mnie,
w celu przedłożenia ich na Zgromadzeniu Generalnemu w New Bern, trzydziestego dnia najbliższego
listopada, kiedy to Zgromadzenie to będzie właśnie zwołane. - Jeszcze jeden głęboki wdech; twarz
Hayesa była już fioletowa niczym twarz dudziarza. - Podpisane przeze mnie osobiście i
przypieczętowane Wielką Pieczęcią Prowincji w New Bern, osiemnastego dnia października,
dziesiątego roku miłościwego panowania Jego Królewskiej
że cała ta mowa składała się z jednego zdania, nie licząc zakończenia. Zadziwiające, nawet jak na
polityka.
To był zlot górali szkockich, z których wielu zostało zesłanych do kolonii w wyniku powstania
Stuartów, i niechby Archie Hayes powtórzył w oficjalnym przemówieniu to, co zostało powiedziane
wczoraj wieczór przy ognisku nad szklaneczkami piwa i whisky... ale towarzyszyło mu przecież tylko
czterdziestu żołnierzy i cokolwiek myślał o polityce króla Jerzego, przezornie zachował to dla siebie.
Jakieś cztery setki górali, przyzwanych biciem bębnów, otoczyły maleńki przyczółek Hayesa na
brzegu strumienia. Mężczyźni i kobiety chronili się wśród drzew ponad polaną, odziani w kraciaste
ubrania i zbici w ciasną gromadę w obronie przed wzmagającym się wiatrem. Sądząc po
mógł być, rzecz jasna, skutkiem zarówno zimna, jak i naturalnej ostrożności; mnie także zdrętwiały
policzki i straciłam czucie w czubku nosa, i od świtu nie czułam własnych stóp.
- Każda osoba, która chciałaby złożyć oświadczenie dotyczące tych niezwykle poważnych spraw,
może powierzyć je mnie - oznajmił Hayes, a jego okrągła twarz była urzędowo pozbawiona
jakiegokolwiek wyrazu. -
-16-
Drżąc z zimna, wsunęłam rękę w rozcięcie peleryny Jamiego i dalej pod pachę, rozgrzewając
zgrabiałe palce ciepłem jego ciała. Jamie przycisnął
łokieć do boku, żeby dać mi poznać, że wie, o co chodzi, ale nawet nie odwrócił głowy w moim
kierunku. Przyglądał się odwrotowi Archiego Hayesa ze zmrużonymi od kłującego wiatru oczyma.
Porucznik, nieduży i mocno zbudowany, o niezbyt imponującym wzro
ście, lecz o zwracającej uwagę prezencji, poruszał się z ogromnym namaszczeniem, jakby niepomny
tłumu stojącego na zboczu. Zniknął w namiocie, pozostawiając jedną klapę podwiązaną, co miało
zachęcać do wejścia.
Nie po raz pierwszy podziwiałam, acz niechętnie, polityczny zmysł gubernatora Tryona. Jego
proklamacja najwyraźniej została odczytana we wszystkich miasteczkach i wsiach kolonii; mógł
zlecić lokalnemu urzędnikowi lub szeryfowi, żeby przedstawił uczestnikom zlotu oficjalną wieść o
jego wściekłości, a jednak zadał sobie trud, by wysłać Hayesa.
Archibald Hayes zdobywał bojowe szlify u boku swojego ojca na polach Culloden, gdy miał
zaledwie dwanaście lat. Został w tej walce ranny, schwytany i zesłany na południe. Postawiony
przed wyborem zesłania lub
służby w armii, wybrał królewski żołd i zrobił z niego dobry użytek. Został podniesiony do godności
oficera w wieku trzydziestu kilku lat, w czasie gdy większość nominacji zdobywano raczej
pieniędzmi niż zasługami, co najlepiej świadczyło o jego zdolnościach.
Ujmujący w sposobie bycia, żołnierz w każdym calu, zaproszony do naszego stołu i ognia, spędził
pół wieczoru na rozmowie z Jamiem, a drugie pół - chodząc od ogniska do ogniska, prowadzony
przez mojego mę
Czyj to mógł być pomysł? Zastanawiałam się, zerkając na Jamiego. Jego długi, prosty nos był
zaczerwieniony od zimna, oczy częściowo zakryte dla ochrony przed wiatrem, ale jego twarz nie
zdradzała, o czym akurat
współpracę. Ale Hayes i jego górale, postawni w swoich szkockich pledach. .. Nie umknął mojej
uwadze fakt, że Hayes kazał rozbić swój namiot tuż pod gęstym sosnowym zagajnikiem; tym
sposobem każdy, kto chciałby w tajemnicy porozmawiać z porucznikiem, mógł zbiżyć się tam
niezauważony.
-17-
- Czy Hayes naprawdę spodziewa się, że ktoś wyskoczy z tłumu, popędzi do jego namiotu i odda się
w jego ręce? - mruknęłam do Jamiego.
Wśród mężczyzn obecnych tu osobiście znałam co najmniej kilkunastu takich, którzy brali udział w
rozruchach w Hillsborough; trzech stało obok nas na wyciągnięcie ręki.
Jamie przykrył moją dłoń swoją, lekko ją ściskając, aby w ten milczący
przypadkiem wydam któregoś z nich? W odpowiedzi uśmiechnął się nieznacznie i rzucił mi jedno z
tych denerwujących mężowskich spojrzeń, które mówią wyraźniej niż słowa: „Znam cię na wylot,
Angliszko. Każdy,
twarz była wyrazista jak lustro, ale z całą pewnością nie wzbudzała w tłumie żadnych komentarzy.
Nawet się nie skrzywił, a jego uśmiech stał się jeszcze szerszy. Wsunął rękę pod moją pelerynę i
przyciągnął mnie bliżej,
kard's Creek, położonego jakieś piętnaście mil od miejsca naszego zamieszkania - Fraser's Ridge.
Hugh Fowles był zięciem Joego Hobsona, dość jeszcze młodym - miał nie więcej niż dwadzieścia
lat. Robił co mógł, żeby zachować zimną krew, ale gdy czytano proklamację, jego twarz najpierw
zbladła, a potem pokryła się kropelkami potu.
Bez wątpienia główny sędzia Henderson tak sobie wziął do serca te objawy obywatelskiego
nieposłuszeństwa, że wyskoczył przez okno i uciekł
jak niepyszny z miasta, w ten sposób skutecznie zapobiegając posiedzeniu sądu. Było oczywiste, że
gubernator był naprawdę zdenerwowany tym, co się wydarzyło w Hillsborough.
Joe Hobson zerknął na Jamiego, a potem odwrócił wzrok. Obecność porucznika Hayesa przy naszym
ognisku poprzedniego wieczoru nie przeszła niezauważona. Jamie pochylił ku mnie głowę.
-18-
- Nie sądzę, by Hayes się spodziewał, że ktoś przyjdzie oddać się w jego ręce. Zbieranie informacji
to jego obowiązek; dziękuję Bogu, że moim nie jest udzielanie ich. - Jamie nie mówił zbyt głośno, ale
na tyle głośno,
Był to ostatni dzień zlotu; dziś wieczór odbędą się uroczystości zaślubin i chrzcin, oficjalne
błogosławieństwo dla miłości i jej hałaśliwych owoców, które w ciągu ostatniego roku narodziły się
z lędźwi tej nieuczęszczającej do kościoła rzeszy. Potem odśpiewane zostaną ostatnie pieśni,
wygłoszone ostatnie opowieści i odbędą się tańce wśród migotliwych płomieni ognisk - deszcz czy
nie deszcz. A kiedy nadejdzie poranek, Szkoci i ich rodziny rozproszą się w drodze do swoich
domostw, rozrzuconych
Poruszyłam palcami u stóp wewnątrz moich wilgotnych butów i zaczęłam się z niepokojem
zastanawiać, kto spośród przybyłego tłumu mógł
sądzić, że jego obowiązkiem jest przyjąć zaproszenie Hayesa do przyznania się lub obciążenia
innych. Jamie na pewno nie, ale inni? W ciągu minionego tygodnia podczas trwania zlotu było
mnóstwo okazji, by przechwalać się swoimi czynami w Hillsborough, a wcale nie wszyscy słuchacze
byli skłonni uważać rebeliantów za bohaterów.
Mogłam tak samo czuć jak i słyszeć pomruki rozmów, które towarzyszyły początkom proklamacji;
głowy zwracały się ku sobie, rodziny zbija
wystąpienia Hayesa przekazywana była coraz wyżej i wyżej i powtarzana tym, którzy stali zbyt
daleko, by cokolwiek usłyszeć.
- Ulisses? A czy przywiózł swoją perukę? - Uśmiechnęłam się na samą myśl. Soghan to człowiek,
który na szkockim weselu zajmował się rozlewaniem trunków i napojów odświeżających; samo
określenie w zasadzie oznaczało kogoś w rodzaju „serdecznego i wesołego kompana".
-19-
- Jeśli tak, to pewnie będzie ją miał na głowie przez cały wieczór - Jamie rzucił okiem na wiszące
coraz niżej chmury i pokręcił głową. - Szczęśliwa narzeczona, na którą padną promienie słońca -
zacytował. - Szczęśliwe zwłoki, które pokropi deszcz.
odzywka na każdą okazję. Żebyś mi się nie ważył powiedzieć czegoś podobnego przy Bree!
- Za kogo ty mnie masz, Angliszko? - spytał poważnie. - Jestem przecież jej ojcem, nie?
- Bez wątpienia - zdusiłam w sobie myśl o drugim ojcu Brianny i zerknęłam przez ramię, czy ona
przypadkiem nas nie słyszy.
Nigdzie w pobliżu nie było śladu płomiennej strzechy jej włosów. Jako
nieodrodna córeczka tatusia nawet bez butów miała sześć stóp wzrostu
Leodem.
- Zrobię to, co wyda mi się w danej chwili bardziej skuteczne. Jeśli nic
innego nie da się zrobić, mogę przypadkiem nadepnąć na jego lancet i złamać go; to chyba jedyny
sposób, żeby przestał okaleczać ludzi. W każdym razie chodźmy już, bo zaraz zamarznę!
Archie zamierza potrzymać tu swoich chłopców, dopóki ludzie się nie rozejdą; do tego czasu pewnie
trochę posinieją.
się nieco rozluźniony; nadal imponujący, ale już nie tak groźny. Mali chłopcy i parę dziewczynek
biegało wśród nich, bezczelnie pociągając wojaków za brzegi kiltów albo wciskając się śmiało, by
dotknąć lśniących muszkietów, zwisających manierek z wodą albo rękojeści szpad i mieczy.
-20-
- Abel, a charaid! - zawołał Jamie na widok jednego z ostatnich pozostałych jeszcze mężczyzn z
Drunkard's Creek. - Zjesz coś z nami?
ło. Tłum dookoła nas zdążył się już rozproszyć, ale on stał bezmyślnie
w miejscu, dzierżąc w ręku końce czerwonej flanelowej chusty rozciągniętej nad łysiejącą głową dla
ochrony przed deszczem. Przypuszczalnie w nadziei, że ktoś zaprosi go na śniadanie, pomyślałam
cynicznie.
sądziłam, żeby zwykły brak pożywienia mógł powstrzymać jakiegokolwiek Szkota od zaoferowania
komuś gościny - a z pewnością nie Jamiego, który zapraszał MacLennana, by się do nas przyłączył,
podczas gdy ja
Abel MacLennan przyjrzał mi się uważnie. Uśmiechnęłam się do niego promiennie i z trudem się
pohamowałam, by znów nie kopnąć Jamiego.
wziął mnie pod rękę, żeby pomóc mi przejść przez kamienie, i schylił się
do mojego ucha.
- Co za diabeł cię podkusił, Angliszko, żeby nie włożyć halki? - syknął. - Przecież nie masz niczego
pod tą spódnicą! Zaziębisz się na śmierć.
- I tu się nie mylisz - odparłam, drżąc pomimo peleryny. Prawdę mówiąc, pod suknią miałam lnianą
koszulę, cienką i postrzępioną, odpowiednią na surowe warunki obozowania latem, lecz zupełnie
niewystarczającą jako osłona przed lodowatym wichrem, który przewiewał na wskroś moją
spódnicę, jakby była z cienkiego muślinu.
- Germain!
-21-
zbocza. Dwuletni Germain wykorzystał okazję, że jego matka była zajęta nowo narodzoną siostrą;
wymknął się spod matczynej opieki i rzucił się
na łeb na szyję do żołnierzy. Unikając zręcznie pogoni, pędził w dół z szybkością toczącego się
kamyka.
- Fergus! - wrzasnęła Marsali. Ojciec Germaina, słysząc swoje imię, przerwał konwersację i
odwrócił się w sam raz, by zobaczyć, jak jego syn potyka się o głaz i leci w dół. Jak urodzony
akrobata mały chłopczyk nie zrobił nic, żeby się ratować, lecz zgrabnie upadł na jedno ramię,
zwijając się w kłębek jak jeż. Przetoczył się jak kula armatnia przez szereg żołnierzy,
Rozległ się ogólny jęk i kilka osób rzuciło się na ratunek, ale jeden z żołnierzy, uklęknąwszy zahaczył
końcówką bagnetu o unoszące się na powierzchni wody ubranko i przyciągnął nasiąknięty tobołek do
siebie.
W tej samej chwili Fergus wtargnął do lodowatej kąpieli i porwał w ramiona swojego
przemoczonego do suchej nitki synka.
- Merci, mon ami. Mille merci beaucoup - powiedział do młodego żołnierza. - E toi, toto - dodał w
kierunku prychającego potomka, lekko nim potrząsając. - Comment ca va, ty mały durlaku?
Żołnierz stał zdumiony, nie wiadomo, czy z powodu niezwykłego żargonu, jakim posługiwał się
Fergus, czy na widok błyszczącego haka w miejscu jego lewej dłoni.
Drobna twarz rozjaśniła się smutnym uśmiechem, który objął naszą trójkę, po czym Marsali odeszła
pośpiesznie w stronę swoich przemoczonych i drżących z zimna mężczyzn.
-22-
Jamie skrzyżował ręce na piersi, żeby osłonić się przed wiatrem, i uśmiechając się, wymienił ze mną
porozumiewawcze spojrzenie.
nago nawet na lodowej krze i stopiłbyś ją. Co zrobiłeś ze swoim surdutem i pledem?
Nie miał na sobie nic poza kiltem, długą koszulą, butami i pończochami. Jego wydatne kości
policzkowe zaczerwieniły się od chłodu, podobnie jak końce uszu; kiedy jednak wsunęłam mu dłoń
pod pachę, okazało się, że jego ciało jest ciepłe jak zwykle.
- Zaczekaj - oderwałam się od niego. Jemmy nie miał ochoty dzielić objęć matki z jakimś intruzem,
więc wył i wykręcał się na wszystkie strony, a jego mała okrągła buźka poczerwieniała ze złości pod
niebieską wełnianą czapeczką. Wyciągnęłam ręce i wzięłam go od Brianny, a on wiercił się i
marudził.
łam się, mówiąc to, bo ciągle nie mogłam się przyzwyczaić do mieszaniny uczuć zdumienia i radości,
że naprawdę mogę być czyjąś babcią. Poznawszy mnie, Jemmy przestał kaprysić i szybko przywarł
do mnie jak małż do kamienia, pulchną piąstką chwytając pukiel moich włosów. Wyplątując je z
małych paluszków, zerknęłam ponad jego główką w dół, ale tam wszystko chyba było już pod
kontrolą.
sali zerwała z siebie arisaidę i owinęła nią synka, a jej rozpuszczone włosy, wymykające się spod
chustki, powiewały na wietrze jak pajęcze nici.
jak ślimak ze skorupy. Popatrzył w górę i napotkał moje spojrzenie; pomachałam mu ręką i
odwróciwszy się, poszłam za swoją rodziną w kierunku naszego obozowiska.
-23-
Jamie powiedział coś po gaelicku do Brianny, kiedy pomagał jej iść po kamienistej ścieżce parę
kroków przede mną.
- Pożyczyłem go twojemu mężowi - odparł. - Nie chcemy przecież, żeby wyglądał na waszym weselu
jak żebrak, co?
się zza osłony skał. Wiatr szalał na otwartej przestrzeni, siekąc nas deszczem zmieszanym ze
śniegiem i kawałkami kłującego żwiru, więc naciągnęłam zrobioną na drutach czapeczkę głębiej na
uszy Jemmy'ego, a potem okryłam mu głowę kocykiem.
- Uff! - Brianna przygarbiła się, żeby osłonić przed lodowatymi podmuchami owinięte w pieluszki
niemowlę, które niosła. - Roger właśnie się golił, kiedy odezwały się bębny. O mały włos nie
podciął sobie gardła.
- Na pewno jest cały i zdrowy - zapewnił ją. - Powiedziałem mu, żeby poszedł porozmawiać z
księdzem Donahue, kiedy Hayes miał właśnie zacząć przemówienie - spojrzał na nią ostro. - Mogłaś
mnie uprzedzić, że
- Jeśli chcesz w ten osobliwy sposób wyrazić, że ta sprawa nie jest w ogóle dla ciebie istotna... -
zaczął Jamie z wyraźną urazą w głosie, ale przerwało mu pojawienie się Rogera, ubranego wręcz
olśniewająco: w kilt w zielono-białą kratę MacKenziech z pasującym do niego pledem udra-
powanym starannie na surducie Jamiego. Surdut leżał na nim całkiem
przyzwoicie - byli podobnej budowy, z długimi rękoma i szerokimi ramionami, choć Jamie trochę
wyższy niż Roger. Szara wełna równie dobrze pasowała do ciemnych włosów i oliwkowej skóry
Rogera, jak i do ciemno-rudej kolorystyki Jamiego.
- Pięknie wyglądasz, Roger! - zawołałam. - W którym miejscu się zaciąłeś? Twarz Rogera była
wyraźnie zaróżowiona - zwykła reakcja nie-przyzwyczajonej do golenia skóry - ale poza tym nie
zauważyłam na niej
żadnych śladów.
Zacięcie zdążyło już ładnie przyschnąć; ciemna linia długości paru cali biegła od szczęki w bok.
Delikatnie dotknęłam okolicy skaleczenia. Nie wyglądało źle; ostrze powierzchownie rozcięło skórę,
tak że nie wymaga
- Denerwujesz się trochę, co? - zaczęłam mu dokuczać. - Nie próbowałeś się jeszcze raz zastanowić?
zjawiając się koło mnie. - Pomijając inne sprawy, jest przecież dziecko, które potrzebuje nazwiska.
Na te słowa na policzkach Brianny pojawił się słaby rumieniec. Uśmiechnęła się, patrząc na Rogera,
a on pochylił się i złożył na jej czole pocałunek, jednocześnie wyjmując opatulone dziecko z jej
ramion. Nagle na jego twarzy pojawił się szok, kiedy poczuł niewielki ciężar zawiniątka, więc
zaniepokojony, zerknął w dół.
- Dzięki Bogu - odparł, trzymając tobołek z daleko większą ostrożnością. - Już się przestraszyłem, że
nasz mały wyparował czy co - uniósł
lalki.
Jamie wziął ode mnie Jemmy'ego i wsadził go sobie zgrabnie pod pachę jak piłkę futbolową, jedną
ręką przytrzymując jego główkę.
mu się sceptycznie.
-25-
- Tak - odparł krótko Roger, odwzajemniając zarówno ton pytania, jak i spojrzenie. - Był całkiem
usatysfakcjonowany, kiedy się dowiedział, że
nie jestem antychrystem. I jeśli jestem skłonny ochrzcić chłopaka w wierze katolickiej, nie widzi
przeszkód do udzielenia ślubu. Powiedziałem, że zgadzam się na chrzest.
który nie wykazywał przecież żadnych religijnych uprzedzeń - utrzymywał stosunki handlowe,
walczył i dowodził wieloma mężczyznami wszystkich możliwych wyznań - gdy odkrył, że jego zięć
jest prezbiterianinem, i w dodatku nie ma zamiaru zmieniać tego stanu rzeczy, nie zdołał się
powstrzymać od wygłoszenia kilku drobnych uwag.
niej cicho, by nie usłyszał Jamie. Mężczyźni szli tuż przed nami, ciągle wobec siebie dość sztywni,
choć tę sztywność burzyły dzieci, które nieśli.
Jemmy nagle wydał z siebie jakiś skrzek, ale dziadek ukołysał go, nie
zmieniając tempa marszu; w końcu ucichł, wpatrując się w nas okrągłymi oczkami ponad ramieniem
Jamiego, schowany pod kocykiem okrywającym główkę. Zaczęłam stroić pocieszne miny i w końcu
na małej buzi pojawił się wielki bezzębny uśmiech.
- Roger chciał poruszyć ten temat, ale poradziłam mu, żeby lepiej siedział cicho - Bree wysunęła
język i pokręciła nim w kierunku Jemmy'ego, a potem spojrzała z oddaniem na plecy Rogera. -
Wiedziałam, że najlepiej będzie powiedzieć tacie tuż przed weselem.
Moją uwagę zwróciła zarówno jej wnikliwa ocena ojca, jak i beztroskie
tylko w tak oczywistych rzeczach jak wygląd i kolor włosów, odziedziczyła także jego talent do
oceniania ludzi i giętkość języka. Po mojej głowie ciągle tłukła się jednak jakaś uporczywa myśl;
coś, co wiązało się z osobą Rogera i z religią...
nie dać się zagłuszyć porywom wiatru. - Chciał wyciągnąć jakieś informacje o rebeliantach.
- Ach tak? - Roger zdawał się być w tym samym stopniu zainteresowany co i nieufny. - Duncan Innes
na pewno chętnie się o tym dowie. Był
-26-
- Nie - w głosie Jamiego zabrzmiało coś więcej niż tylko zwykłe zainteresowanie. - Ledwie
zdążyłem zamienić z nim dwa słowa w ciągu tego tygodnia. Może zapytam go o to po weselu...
oczywiście o ile je przeżyje.
Duncan miał dziś poślubić ciotkę Jamiego, Jocastę Cameron, i w związku z tym był na granicy
załamania nerwowego.
Roger odwrócił się tak, aby osłonić małą Joan od wiatru, i zwrócił się
do Brianny.
- Brr! - Bree skuliła ramiona, a jej ciało przeszył dreszcz. - Dzięki Bogu! To nie jest odpowiednia
pogoda na ślub pod gołym niebem.
Roger nie należał do osób, które łatwo oblewają się rumieńcem, a jego
uszy i tak już były czerwone z zimna. Otworzył usta, jakby chciał coś odpowiedzieć, ale pod
świdrującym spojrzeniem Jamiego zamknął je. Był zakłopotany, ale niezaprzeczalnie szczęśliwy.
- Panie Fraser!
Odwróciłam się i ujrzałam jednego z żołnierzy wspinającego się po zboczu w naszą stronę.
czym skłonił głowę. - Pan porucznik przesyła wyrazy uszanowania i pyta, czy byłby pan uprzejmy
zajrzeć do jego namiotu? - Zauważył mnie kątem oka i skłonił się ponownie. - Pani Fraser, witam
serdecznie, madam.
na niego ostro. MacNair był młody, ale nie był zielony; przez jego ciemną
chodzi. Pokazanie się w okolicach namiotu Hayesa wkrótce po odczytaniu proklamacji było ostatnią
rzeczą, jakiej życzyłby sobie ktokolwiek z tu obecnych.
-27-
- Ach, tak - powiedział sucho. Więc Hayes powziął zamiar skonsultowania się z najważniejszymi
osobami mieszkającymi na tym terenie. Farquard Campbell i Andrew MacNeill byli wielkimi
posiadaczami ziemskimi i lokalnymi urzędnikami; Gerald Forbes dał się poznać jako wybitny
prawnik z Cross Creek, a poza tym był sędzią pokoju; Lillywhite również
pracował jako sędzia pokoju w sądzie okręgowym; Duncan Innes zaś miał
nie należał ani do bogaczy, ani nie był urzędnikiem w służbie Korony, ale
jednak posiadał olbrzymi, choć w dużej mierze niezasiedlony obszar ziemi na odległych krańcach
kolonii.
ubranie.
- Ano cóż. W takim razie proszę powiedzieć porucznikowi, że odwiedzę go, jak tylko nadejdzie
właściwy czas.
i zebrałam nitkę śliny z bródki Jemmy'ego, zanim zdążyła zmoczyć koszulę dziadka. - Wyrzyna ci się
nowy ząbek, co?
- Mam mnóstwo zębów - zapewnił mnie Jamie. - Tak samo jak ty, o ile
zdążyłem się zorientować. Wracając do tego, czego może chcieć ode mnie
się tym wcześniej, niż będę musiał. - Nastroszył rudawą brew, aż parsknęłam śmiechem.
- Nie powiedziałem, że ma to być czas właściwy z jego punktu widzenia - zwrócił mi uwagę Jamie. -
A teraz, Angliszko, porozmawiajmy na temat twojej halki. Dlaczego włóczysz się po lesie z gołą
pupą? Duncan,
Duncan przetoczył się jakoś przez powalony pień, co przy braku lewej
nas, strząsając kropelki wody z włosów. Miał już na sobie weselny przyodziewek - czystą
marszczoną koszulę, nad kiltem wykrochmalony lniany pas i ciemnoczerwony surdut z gęsto tkanej
wełny, obrębiony złotą
-28-
lamówką; pusty rękaw przypięty był ozdobną broszą. Nigdy dotąd nie widziałam Duncana tak
eleganckiego i nie omieszkałam mu tego powiedzieć.
komplement, jak i krople deszczu, a potem starannie oczyścił surdut z zeschniętych igieł i kawałków
kory, które przyczepiły się do materiału, gdy przeciskał się między sosnami.
- Brrr! Ależ makabryczna pogoda, Mac Dubh. - Spojrzał w niebo i pokręcił głową. - Szczęśliwa
narzeczona, na którą padną promienie słońca; szczęśliwe zwłoki, które pokropi deszcz.
- Zastanawiam się, w jaki sposób pogoda, twoim zdaniem, może uszczęśliwić nieboszczyka -
powiedziałam z przekąsem. - Ale Jocasta z pewno
ścią będzie szczęśliwa bez względu na wszystko - dorzuciłam pośpiesznie, widząc wyraz
zdezorientowania na jego twarzy. - Ty oczywiście także!
tę wiewióreczkę - przerwał na chwilę, żeby wręczyć mi Jemmy'ego, który postanowił właśnie wziąć
bardziej aktywny udział w uroczystościach; próbował wspinać się po dziadku, wbijając w niego
paluszki stóp, i wydawał z siebie głośne burknięcia. Ta niespodziewana nadaktywność nie była
jednak głównym powodem, dla którego Jamie chciał pozbyć się cię
Jemmy zamknął oczka, zrobił się czerwony na buzi jak burak i wydał
-29-
- Ups! - zawołałam i pośpiesznie odwinęłam pieluszkę, jak się okazało w samą porę. - Czym cię ta
matka karmi?
Zachwycony uwolnieniem z krępujących ruchy kocyków, Jemmy młócił z całych sił nóżkami, a z
pieluszki zaczęła się sączyć jakaś paskudna żółtawa substancja.
się zakolami w dół zbocza, myśląc, że chociaż obywam się bez takich udogodnień jak kanalizacja i
samochody, to jednak czasem bardzo brakuje mi rajstop. A zwłaszcza papieru toaletowego.
Znalazłam odpowiednie miejsce nad brzegiem strumyczka, pokryte grubym dywanem zeschłych liści.
Uklęknąwszy, rozesłałam pelerynę i postawiłam na niej Jemmy'ego na czworaka, a następnie
ściągnęłam mu z pupy mokrą pieluszkę, nie zawracając sobie głowy rozpinaniem jej.
- Uiii! - jęknął, gdy owionął go strumień zimnego powietrza. Zacisnął mocno tłuściutkie pośladki i
wygiął plecki jak mała różowiutka ro-puszka.
- Ha! - powiedziałam do niego. - Jeśli myślisz, że zimny wiatr na pupie jest taki zły, to poczekaj
chwilkę.
Podniosłam oczy i ujrzałam Jamiego opierającego się o drzewo po drugiej stronie strumyczka.
Jaskrawe kolory kraty na jego ubraniu i biel lnianej koszuli odbijały się od przyćmionych barw
jesieni; z brązoworuda-wego kolorytu twarzy i czupryny przypominał nieco duszka rezydującego
w tutejszych lasach. W podmuchach wiatru luźne pasma jego włosów tańczyły podobnie jak
czerwone liście klonu nad jego głową.
żyłam, kończąc pracę i wyrzucając ostatnią garść zabrudzonych liści. - Poza tym... no cóż, nie miałam
wiele do czynienia z niemowlętami płci męskiej, ale czy twoim zdaniem on nie jest nadmiernie
rozwinięty?
-30-
Jeden kącik ust Jamiego uniósł się zagadkowo, kiedy zobaczył, co ukrywałam pod dłonią. Mały
atrybut męskości sterczał sztywno, podobnie jak mój kciuk, i był mniej więcej podobnych rozmiarów.
- Ach, nie! - odparł. - Widziałem to już u wielu małych chłopców, kiedy byli nago. Wszystkim zdarza
się to od czasu do czasu - wzruszył ramionami i uśmiechnął się szerzej. - Nie potrafię jednak
stwierdzić z całą pewnością, czy dotyczy to tylko szkockich chłopców...
-To naturalny talent, który rozwija się z wiekiem, pozwolę sobie zauważyć - odparłam chłodno i
rzuciłam w poprzek strumienia zabrudzoną pieluszkę. Wylądowała u stóp Jamiego z głuchym
klaśnięciem. - Wyjmij zapinki i wypłucz ją, dobrze?
Jego długi prosty nos zmarszczył się nieznacznie, ale ukląkł bez sprzeciwów i ostrożnie podniósł
dwoma palcami brudną szmatkę.
Otworzyłam dużą torebkę, którą nosiłam zawsze przytroczoną w pasie, i wyciągnęłam z niej czysty,
złożony we czworo kawałek materiału.
Nie surowy lniany łaszek, jak ten, który Jamie trzymał w ręku, lecz gruby, miękki, sprany kawałek
wełnianej flaneli, ufarbowany na czerwono sokiem z czarnych porzeczek.
- Z trojgiem dzieci siusiających w pieluchy i w taką pogodę, że nie sposób niczego wysuszyć, zapasy
czystych szmatek szybko się kończą.
Wszystkie krzaki dookoła polany, gdzie rozbiliśmy nasze rodzinne obozowisko, były przystrojone
łopoczącym na wietrze praniem, którego większość ciągle nie chciała wyschnąć.
- Proszę! - Jamie wyciągnął rękę nad strumyczkiem sączącym się między kamieniami i podał mi
zapinki wyjęte z brudnej pieluszki. Wzię
łam ostrożnie, by nie upuścić ich do wody. Moje palce zdrętwiały z zimna, ale zapinki były zbyt
cenne, by je stracić. Bree zrobiła je osobiście z rozgrzanego drutu, a Roger wyrzeźbił drewniane
nasadki zgodnie z jej
instrukcjami. Były to naprawdę bezpieczne zapinki, może jedynie trochę większe i bardziej
prymitywne niż te używane współcześnie. Ich jedyną wadą był klej, który zastosowano do połączenia
drewnianych główek z drutem; wygotowany z mleka i końskich kopyt, nie był całkowicie
wodoodporny, więc co jakiś czas główki trzeba było przytwierdzać na
nowo.
-31-
zapince widniała mała komiczna żabka z szeroko rozdziawionym w bezzębnym uśmiechu pyskiem.
- No, chodź tu, żabko, wszystko w porządku.
- Poradziłem mu, żeby jeszcze się tam nie pokazywał. On był w Hillsborough w czasie zamieszek i
dlatego powinien trochę poczekać. Potem, je
i uśmiechnął się, ale nie był to pogodny uśmiech. - Bo o zmroku nie będzie.
z wody. Blizny na lewej dłoni zwykle były niewidoczne, ale teraz rzuca
ły się w oczy na tle poczerwieniałej z zimna skóry. Cała ta sprawa zaczynała mnie lekko niepokoić,
choć wydawało się, że nie ma bezpośredniego związku z nami.
Zwykle myślałam o gubernatorze Tryonie z pewną dozą nerwowej irytacji; bądź co bądź zaszył się
bezpiecznie gdzieś daleko w swoim pięknym nowym pałacu w New Bern, oddzielonym od naszej
małej osady na Fraser's Ridge trzystoma milami nadbrzeżnych miast, plantacji, sosnowych
Uważałam, że skoro ma na głowie tyle innych spraw, o które musi się martwić, na przykład tych - jak
się nazywali - Regulatorów, którzy stali się postrachem Hillsborough, czy skorumpowani szeryfowie
i sędziowie, którzy ich sprowokowali, to z pewnością brak mu czasu na myślenie o nas. Przynajmniej
taką miałam nadzieję.
prawo własności olbrzymich obszarów w górach Karoliny Północnej, przyznane przez gubernatora
Tryona, on z kolei trzymał w zanadrzu jedną, ale bardzo istotną informację: że Jamie był katolikiem, a
królewskie nadania ziemi w świetle prawa mogli otrzymać wyłącznie protestanci.
Ze względu na nikłą liczbę katolików w kolonii i brak jakiejkolwiek zrzeszającej ich organizacji
rzadko kto zastanawiał się nad kwestią wyznania.
Nie istniały katolickie kościoły, nie mieszkali tu katoliccy duchowni - ksiądz
Ciotka Jamiego, Jocasta, i jej ostatni mąż Hector Cameron należeli do najbardziej wpływowych osób
w społeczności miejscowych Szkotów od tak
dawna, że nikomu nawet nie przyszło do głowy pytać o ich przynależność religijną. Pomyślałam, że
to całkiem prawdopodobne, iż tylko nieliczni spośród tych, z którymi święciliśmy ostatni tydzień,
wiedzą, że jesteśmy papistami.
W każdym bądź razie niedługo wszyscy będą o tym wiedzieć. Bree i Roger, którzy zaręczyli się rok
temu, mieli dziś wieczorem wziąć ślub z rąk księdza, podobnie jak dwie inne katolickie pary z
Bremerton - i jak Jocasta z Duncanem Innesem.
z wody.
- Nie pytałem go o to - odparł. - Ale nie wydaje mi się. To znaczy, jego ojciec nie był. Byłbym raczej
zaskoczony, gdyby jednak był... tak samo jak tym, że został oficerem.
-jakobitą; zdumiewające, że Hayes, nawet nie będąc papistą, zdołał przezwyciężyć wszystkie
przeszkody i osiągnąć obecną pozycję.
i opanowany jak zwykle, z lekkim uśmiechem zawsze czającym się w kącikach ust. Ale znałam go
zbyt dobrze; zeszłego wieczoru widziałam, jak dwoma sztywnymi palcami prawej ręki -
uszkodzonymi w angielskim więzieniu - stukał nerwowo w bok nogi, gdy opowiadali sobie z
Hayesem dowcipy i historyjki. Nawet teraz mogłam dostrzec cienką linię, która zawsze tworzyła mu
się między brwiami, gdy coś go dręczyło; czyżby jego niepokój był związany z proklamacją?
Dlaczego, skoro nikt z naszej rodziny nie był wplątany w wydarzenia w Hillsborough?
skonkretyzowało się.
- Wiedziałeś o tym! - zawołałam. - Wiedziałeś, że Roger nie jest katolikiem. Widziałeś, jak chrzcił
tamto dziecko w Snaketown, kiedy... kiedy zabieraliśmy go od Indian.
Za późno, zobaczyłam cień na jego twarzy i ugryzłam się w język. Zabieraliśmy Rogera -
zostawialiśmy ukochanego siostrzeńca Jamiego Iana.
o Ianie.
-33-
-Ale Bree...
- Ona poślubiłaby tego chłopaka, nawet gdyby był Hotentotem - przerwał mi Jamie. - To było jasne.
A ja muszę powiedzieć, że nie miałbym nic przeciwko małemu Rogerowi, nawet gdyby był
Hotentotem - dodał po
- Naprawdę?
i złego słowa nie powiedział matce. Tak powinien postąpić każdy mężczyzna... ale wiem, że nie
każdy by tak postąpił.
Mimo woli spojrzałam na Jemmy'ego, spoczywającego wygodnie w moich ramionach. Starałam się o
tym nie myśleć, ale nic na to nie mogłam poradzić, że zaczęłam szukać w milutkiej buzi czegoś, co
mogłoby wskazać, kto naprawdę był jego ojcem.
Brianna zaręczyła się z Rogerem, spała z nim - a dwa dni później została zgwałcona przez Stephena
Bonneta. Nie było sposobu, by stwierdzić na pewno, który z nich został ojcem malucha, a Jemmy w
najmniejszym
stopniu nie przypominał ani jednego, ani drugiego. Właśnie obgryzał sobie piąstkę, okrutnie
nachmurzony; z delikatnym rudawozłotym meszkiem na główce wyglądał zupełnie jak Jamie.
Jego usta były miękkie i bardzo ciepłe. Poczułam smak masła i chleba
W lesie dookoła panował całkowity bezruch, taki, jaki zdarza się tylko
w lesie. Nie było głosów ptaków ani zwierząt, tylko szelest liści nad naszymi głowami, a w dole
szum strumyka. Nieustający ruch, nieustający dźwięk - a w środku tego wszystkiego doskonały
spokój. W górach było
-34-
przecież tyle ludzi; większość niezbyt daleko - ale tutaj i teraz byliśmy tak samotni, jakbyśmy
znajdowali się na Jowiszu.
Otworzyłam oczy i westchnęłam, czując smak miodu. Jamie uśmiechnął się do mnie i wyczesał z
moich włosów jakiś zeschły liść. Niemowlę leżało w moich ramionach - ciepły, ciężki tłumoczek,
centrum wszech
świata.
Żadne z nas nie odzywało się, żeby nie przerywać tej ciszy. To przypominało przebywanie na czubku
jakiejś obracającej się przestrzeni, pomyślałam - tuż obok kręcił się wir zdarzeń i ludzi podążających
we wszystkich kierunkach; jeden krok w którąkolwiek stronę wprzągłby nas z powrotem w to
szaleństwo, ale tu, w samym środku, panował jedynie
nieskończony spokój.
nasion. Chwycił moją dłoń i z gwałtownością, która mnie zaskoczyła, podniósł ją do ust. Jego usta
nadal były czułe; czubek języka delikatnie pie
ścił mięsisty wzgórek u podstawy mojego kciuka - wzgórek Wenery, jak
widniała zadawniona blizna, biała jak kość. Litera „J" wycięta na skórze -
Położył rękę na moim policzku, a ja przycisnęłam ją swoją, tak że mogłam czuć wyblakłe „C", które
nosił na dłoni, gorące w zetknięciu z chłodem mojej skóry. Żadne z nas nie odezwało się słowem, ale
przysięga została złożona; tak samo jak kiedyś, w świętym miejscu, kiedy nasze stopy dotykały
skrawka ziemi, w obliczu nadciągającej wojny.
Teraz nie była blisko; jeszcze nie. Ale słyszałam jej zew w dźwiękach
Chłód zniknął; w moim ręku pulsowało teraz gorąco, jakby chciało rozerwać zagojoną dawno bliznę
i jeszcze raz dla niego przelać krew mojego serca. Ta chwila z pewnością nadejdzie, a ja nie będę w
stanie jej powstrzymać.
-35-
obozowiska. Jeszcze raz przeliczałam sobie wszystko w myślach, dopasowując plany śniadaniowe
do ostatnich rewelacji, które usłyszałam od Jamiego - że dodatkowo przybędą na posiłek jeszcze
dwie rodziny.
łych osadniczych chatynek rozsianych po całym Ridge. Szkoccy górale potrafili, jeśli zachodziła taka
konieczność, mieszkać po dziesięciu w jednej izbie, ja jednak, z mniej rozwiniętym poczuciem
angielskiej gościnności,
- Och, to dobrze.
Więc na śniadaniu będzie jeszcze czternaście osób, plus ja i Jamie, Roger i Bree, Marsali z
Fergusem, Lizzie i jej ojciec, Abel MacLennan - nie wolno mi o nim zapomnieć - och, i jeszcze ten
żołnierz, który wyratował
żył chyba na mojej twarzy narastające zwątpienie, bo uśmiechnął się szeroko i wyciągnął ręce po
dziecko. - Daj mi tego malucha. Pójdziemy trochę w odwiedziny, a ty będziesz miała wolne ręce do
gotowania.
poczucie ulgi. Nareszcie sama, nawet jeśli miałoby to trwać tylko kilka
Uwielbiałam zloty i inne towarzyskie okazje, ale musiałam uczciwie przyznać, że te nieustanne
spotkania trwające całe dnie w końcu zaczynały mi działać na nerwy. Po tygodniu wizyt, ploteczek,
codziennych konsultacji
medycznych i niewielkich, lecz zdarzających się bez przerwy spięć, które były nieodłącznym
elementem życia w trudnych warunkach w gronie
-36-
licznie zgromadzonej rodziny, byłam gotowa wykopać sobie gdzieś pod drzewem małą norkę i skryć
się w niej, by choć przez kwadrans rozkoszować się samotnością.
dochodziły krzyki, nawoływania, urywki gry na fujarce; wracał zakłócony przez proklamację
gubernatora rytm życia. Każdy śpieszył z powrotem do rodzinnego ogniska, na polany, gdzie
odbywały się zawody, do zagród z żywym inwentarzem za strumieniem albo do wozów, gdzie
sprzedawano wszystko: od wstążek i maślnic po moździerze i świeże - no, względnie świeże cytryny.
Nikomu na razie nie byłam potrzebna.
Zanosiło się na to, że ten dzień będzie aż do końca wypełniony zajęciami, i to mogła być jedyna
szansa na chwilę samotności na cały tydzień, albo i dłużej - podróż powrotna zajmie co najmniej
drugi tydzień, bo w du
się wolno. Większość nowych dzierżawców nie miała ani koni, ani mułów
Potrzebowałam tej chwili, żeby zebrać siły i skupić myśli. To, na czym
chciałam się skoncentrować, nie miało jednak nic wspólnego ze śniadaniem ani przygotowaniami do
wesela, ani nawet ze zbliżającymi się godzinami przyjęć. Myślami sięgałam dalej w przyszłość, poza
czekającą nas podróż, i oddałam się całkowicie tęsknocie za domem.
Fraser's Ridge leżało wysoko w zachodniej części gór - z dala od jakiegokolwiek miasta i nawet od
ubitych dróg. Odległe i wyizolowane, tak że goście zaglądali tam rzadko. Niewielu też było
mieszkańców, choć ich
liczba stale rosła. Ponad trzydzieści rodzin przybyło, by założyć gospodarstwa rolne na gruntach
Jamiego i pod jego patronatem. Większość z nich stanowili ludzie, których poznał w więzieniu w
Ardsmuir. Pomyślałam, że Chisholm i McGillivray pewnie także musieli być eks-więźniami.
zaczęłam się zastanawiać, czy ten oznaczał dla nas coś dobrego, czy wręcz
przeciwnie. W taką pogodę ptaki pojawiały się rzadko - a więc ten musiał stanowić jakąś szczególną
wróżbę.
-37-
Zresztą może to naprawdę coś oznaczało. Wiedziałam, że dookoła mnie w górach było pełno ludzi, a
ja poczułam się naraz całkiem osamotniona,
odgrodzona od nich zasłoną z deszczu i mgły. Powietrze nadal było zimne, ale ja już nie. Krew
krążyła mi żywiej tuż pod powierzchnią skóry i czułam, jak rozgrzewają się moje dłonie.
Wyciągnęłam rękę w kierunku
sosny stojącej tuż obok mnie - na każdej z jej igiełek drżały krople wody,
kroplom wody dotknąć mojej skóry, zimnej jak opary mgły. Wokół mnie
w całkowitej ciszy słychać było tylko szum padającego deszczu, który nawilżał mi ubranie, aż
zaczęło przylegać do mnie miękko, jak obłoki otulające szczyty gór.
Jamie powiedział kiedyś, że on po prostu musi mieszkać w górach, i teraz wiedziałam już dlaczego -
choć nie umiałabym przełożyć tej wiedzy na słowa. Rozproszone myśli odpłynęły ode mnie, kiedy
nasłuchiwałam
głosów skał i drzew - i słyszałam, jak gdzieś głęboko pod moimi stopami
Mogłam stać w takim oczarowaniu jeszcze przez jakiś czas, zapomniawszy całkowicie o śniadaniu,
lecz nagle odgłosy skał i drzew zaczę
- Pani Fraser.
szpadą przy boku pomimo deszczowej pogody. Nie okazał zdziwienia, widząc mnie samą na ścieżce,
ale pochylił głowę w uprzejmym ukłonie.
-Poruczniku - oddałam ukłon, czując, jak moje policzki zalewa rumieniec, jakby przyłapał mnie w
kąpieli.
- Czy pani mąż zjawi się tu wkrótce, madam? - zapytał obojętnym tonem. Pomimo zakłopotania
poczułam ukłucie nieufności. Kapral MacNair przybył z poleceniem sprowadzenia Jamiego i nie
wypełnił misji. Jeżeli
góra przychodziła teraz do Mahometa, to znaczyło, że sprawa nie jest błaha. Czyżby Hayes zamierzał
wciągnąć Jamiego w jakieś polowanie na czarownice przeciwko Regulatorom?
- Tak sądzę. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, gdzie teraz może być -
odparłam, celowo nie patrząc w górę zbocza, gdzie widać było płócienny
- Ach, przypuszczałem, że będzie bardzo zajęty - powiedział uspokajająco. - To wielki dzień dla
człowieka takiego jak on, a w dodatku ostatni dzień zlotu.
-38-
Rozmowa utknęła w martwym punkcie, a mnie zaczęło ogarniać poczucie wzrastającego dyskomfortu.
Zaczęłam się zastanawiać, jak, do diabła, mogłabym się wymknąć, nie zapraszając porucznika na
śniadanie. Nawet Angielka nie mogła się zdobyć na taką niegrzeczność, by w podobnej sytuacji nie
zaoferować posiłku bez jakieś niezwykłej wymówki.
- Cholera jasna - mruknęłam pod nosem i poszłam zakrzątnąć się wokół śniadania.
2. Chleby i ryby
z tego zadowolona.
biedy, czy też może z humanitaryzmu. Większość jego oddziału stanowili młodzi chłopcy, oderwani
od domów i rodzin; byli szczęśliwi, że nadarzyła się okazja, by znowu słyszeć szkocką mowę, usiąść
przy skromnym ognisku, jeść płatki zbożowe i parritch, i wygrzewać się w swojskim cieple.
-39-
Kiedy wyszłam z lasu, zobaczyłam, jak Marsali i Lizzie kręcą się wokół nieśmiałego żołnierzyka,
który wyłowił Germaina z rzeki. Fergus stał
jedyną ręką główkę Germaina. Hakiem, który miał zamiast drugiej dłoni, otoczył ramiona chłopczyka,
by utrzymać go w miejscu. Jasna główka chwiała się w przód i w tył, ale na buzi Germaina malował
się zupełny spokój, jakby przekleństwa ojca nie robiły na nim żadnego wrażenia.
Nigdzie nie dostrzegłam Brianny ani Rogera, ale zaniepokoił mnie widok Abla MacLennana
siedzącego na odległym skraju polany i skubiącego kawałek opieczonego chleba nabitego na kij.
Jamie zdążył już wrócić z pożyczonymi zapasami i właśnie rozpakowywał je na trawie w pobliżu
ogniska. Marszczył brwi, rozmyślając nad czymś, ale ten wyraz natychmiast zmienił się w uśmiech,
gdy tylko mnie zauważył.
- No wreszcie jesteś, Angliszko! - zawołał, zrywając się na równe nogi. - Czemu tak długo cię nie
było?
- Tak, ale.... hmm - odchrząknęłam i uniosłam brew, przenosząc spojrzenie od Abla MacLennana na
młodego żołnierza. Jamie ze swoim pojęciem gościnności na pewno nie byłby rad, gdyby ktoś zabrał
siłą spod jego dachu jednego z zaproszonych, i miałam podstawy przypuszczać, że te same zasady
odnosiły się do naszego obozowiska. Młody żołnierzyk
czułby się może nieswojo, gdyby musiał aresztować MacLennana, lecz porucznik z pewnością nie
zastanawiałby się ani chwili.
Jamie robił wrażenie nieco rozbawionego. Ujął mnie za rękę i poprowadził w stronę młodzieńca w
mundurze.
- Moja droga - odezwał się uroczyście. - Pozwól, że ci przedstawię szeregowego Andrew Ogilvie,
ostatnio mieszkającego w wiosce Kilburnie.
Szeregowy Ogilvie, chłopak o rudawej cerze i ciemnych kręconych włosach, zarumienił się po uszy i
skłonił głęboko.
- Do usług, madam.
-40-
- Szeregowy Ogilvie właśnie mówił mi, że jego regiment ma wyruszyć do Portsmouth w Wirginii i
tam zaokrętować się na statek płynący do Szkocji. Na pewno jesteś szczęśliwy, że zobaczysz wkrótce
rodzinne strony, prawda, chłopcze?
- Och, tak, sir! - odparł żarliwie chłopak. - Regiment zostanie rozwiązany w Aberdeen, a potem
wyruszę do domu, najszybciej jak nogi zdo
- Więc regiment zostanie rozwiązany? - zainteresował się Fergus, podchodząc do nas z ręcznikiem na
szyi i z Germainem na ręku.
-Tak, sir. Teraz, kiedy Francuzi się uspokoili... och, proszę o wybaczenie, sir... i kiedy nie ma
niebezpieczeństwa ze strony Indian, nie mamy tu nic do roboty, a Korona nie będzie nam płacić za
siedzenie w kwaterach - powiedział smutno. - Pokój jest może sam w sobie dobrą rzeczą i jestem
zadowolony, że tak się dzieje, to jasne. Ale z drugiej strony nie
- Prawie tak ciężki jak wojna? - spytał sucho Jamie. Chłopiec zaczerwienił się jeszcze mocniej. Był
tak młody, że nie mógł na własne oczy widzieć, jak wygląda prawdziwa walka. Wojna siedmioletnia
skończyła się prawie dziesięć lat temu - a w tym czasie szeregowy Ogilvie prawdopodobnie biegał
jeszcze na bosaka po wiosce Kilburnie.
-Chłopak twierdzi, że Sześćdziesiąty Siódmy będzie ostatnim regimentem, który pozostanie na terenie
kolonii.
- Nie, pani, ostatnim oddziałem najemnym wojsk Korony. Tu i ówdzie zostaną jeszcze garnizony, tak
sądzę, ale stałe regimenty zostają odwołane do Anglii lub Szkocji. My jesteśmy już ostatni - i tak
zresztą
dość opóźnieni. Mieliśmy wypłynąć z Charlestonu, ale sprawy nie układały się tam pomyślnie, więc
skierowano nas do Portsmouth, mamy tam dotrzeć możliwie najszybciej. Jest już dość późna pora
roku, ale porucznik ma przyobiecany statek, który zaryzykuje i zabierze nas. Jeśli nie... - wzruszył
ramionami z filozoficznym wyrazem twarzy - ...to
się da.
- Więc Anglia zamierza zostawić nas całkiem bez obrony? - Marsali wydawała się zszokowana tą
myślą.
- Och, nie powinna pani myśleć, że grozi wam jakieś niebezpieczeństwo, madam - zapewnił ją
szeregowy Ogilvie. - Z Francuzami uporali
śmy się na dobre, a Indianie nie będą się za bardzo ruszać, jeśli żabojady
-41-
nie namieszają. Wygląda na to, że zapanował tu spokój i bez wątpienia tak już zostanie.
Mruknęłam coś pod nosem, ale Jamie ścisnął lekko moją rękę.
- A nie zastanawiał się pan nad pozostaniem tutaj? - Lizzie obierała
połyskujących białych skrawków nad ogniskiem i zaczęła smarować tłuszczem blachę. - Miałam na
myśli pozostanie w kolonii. Tu ciągle jeszcze jest mnóstwo ziemi do zasiedlenia, na terenach
zachodnich.
- Och - szeregowy Ogilvie spojrzał na nią, na jej białą chustę, skromnie pochyloną nad robotą, i jego
policzki znowu oblały się rumieńcem. -
No cóż, mogę tylko powiedzieć, że słyszałem już gorsze propozycje, panienko. Ale obawiam się, że,
niestety, muszę wyruszyć razem ze swoim regimentem.
garnka. Jej twarz, zwykle blada jak świeżo odwirowany twaróg, teraz nabrała koloru, który był
słabym odbiciem rumieńca na policzkach szeregowego.
- Ach tak. No cóż, to doprawdy wielka szkoda, że musi pan tak szybko stąd odjechać - odparła. Jej
jasne rzęsy zatrzepotały o policzki. - W każdym razie na pewno nie wypuścimy pana z pustym
żołądkiem.
Lizzie zerknęła nieśmiało i zaróżowiła się mocniej. Jamie zakasłał lekko i przeprosiwszy
towarzystwo, odciągnął mnie od ogniska.
usłyszeć. - Ona chyba dopiero wczoraj stała się kobietą! Czy udzielałaś jej
święcić swoją halkę. Lizzie naturalnie nie miała ze sobą żadnych potrzebnych rzeczy, a nie chciałam,
by była zmuszona zużywać dziecięce pieluszki.
- Hmm... Chyba najlepiej zrobię, jak zacznę się rozglądać za jakimś mę
- Ach, tak? - popatrzył na Marsali, która troskliwie wycierała ręcznikiem włosy Fergusa, potem na
Lizzie i jej żołnierza, aż w końcu uśmiechnął się wymownie, unosząc brew.
-42-
- Ach, tak - powiedziałam z lekką urazą. - W porządku, Marsali rzeczywiście miała piętnaście lat,
gdy wychodziła za Fergusa, ale to nie znaczy...
że regiment wyjeżdża jutro do Portsmouth. Nie będą mieli zatem ani czasu, ani ochoty, żeby
zajmować się wydarzeniami w Hillsborough. To już zmartwienie Tryona.
- Och, jeśli ktokolwiek coś mu powie. Jestem pewien, że wyśle zeznania do New Bern - ale nie
wyobrażam sobie, żeby bardzo się przejął, gdyby nawet Regulatorzy ostrzelali pałac gubernatora,
chyba żeby to miało opóźnić jego wypłynięcie.
Westchnęłam głęboko, znów uspokojona. Jeśli Jamie miał rację, to aresztowanie kogokolwiek było
ostatnią rzeczą, którą Hayes zawracałby sobie głowę, bez względu na dowody, jakie wpadną mu w
ręce. Wobec tego
- Ale w takim razie, jak sądzisz, czego Hayes mógł chcieć od ciebie i innych? - spytałam, grzebiąc w
koszu z żywnością w poszukiwaniu jeszcze jednego bochenka chleba. - On cię szuka, i to osobiście.
może ukazać się między krzakami ostrokrzewu. Widząc, że zasłona z kłujących gałązek stoi
nieporuszona, odwrócił się w moją stronę i zmarszczył
lekko brwi.
wszystko pod uwagę, jestem przekonany, że dla Archiego Hayesa rebelianci to zaledwie obowiązek
służbowy.
A jeśli chodzi o to, czego on może chcieć ode mnie... - Jamie pochylił
się ponad moim ramieniem i przejechał palcem dookoła brzegu garnuszka z miodem - ... to nie mam
zamiaru zawracać sobie tym głowy, dopóki nie będę musiał. Zostały mi jeszcze trzy małe beczułki
whisky i zamierzam
je dzisiejszego wieczoru zamienić na pług, kosę, trzy siekiery, dziesięć funtów cukru, konia i
astrolabium. Jaka więc magiczna sztuczka mogłaby odwrócić moją uwagę od tak ważnych spraw?-
delikatnie przeciągnął lepiącym się koniuszkiem palca po moich wargach, a potem odwrócił moją
głowę i schylił się, by mnie pocałować.
- Astrolabium? Po co? - spytałam, czując na ustach smak miodu. Oddałam Jamiemu pocałunek.
-43-
- A zaraz potem chcę wracać do domu - wyszeptał, ignorując moje pytanie. Przycisnął czoło do
mojego, a jego oczy wydawały się z bliska intensywnie błękitne.
resztę dnia, zastanawiając się nad tym, co z tobą zrobię, kiedy już się tam
znajdziesz. Więc, jak widzisz, mały Archie może sobie iść do diabła i pograć w kulki własnymi
jajami.
-czarny tartan, ale kiedy Jamie wyprostował się i obrócił dookoła swej osi,
spostrzegłam, że to nie porucznik Hayes, lecz John Quincy Myers - paradował z wojskowym pledem
owiniętym wokół talii, a końce materiału powiewały wesoło na wietrze.
To dodało Myersowi nowego uroku, choć i tak odznaczał się niezwykłą elegancją. Bardzo wysoki, na
głowie miał płaski kapelusz z piórem indyka, przytrzymany kilkoma szpilkami, dwa bażancie pióra
wetknięte w długie czarne włosy, na wyszywanej koralikami koszuli kamizelkę z farbowanej skóry
jeżozwierzą, szeroki pas z materiału okręcony wokół bioder i getry owinięte sznurami małych
dzwoneczków. Ten człowiek gór stanowił malowniczy widok, którego nie sposób było nie
zauważyć.
- Przyjacielu Jamesie! - uśmiechnął się szeroko na widok Jamiego i przy
- Do pani usług, madam, jestem wielce zobowiązany. Może później skorzystam z zaproszenia, bo
teraz przyszedłem zabrać pana Frasera. Jest potrzebny, i to pilnie.
- Robbiemu McGillivrayowi, ten człowiek powiedział, że tak się nazywa. Znasz go?
- Taak... - To, co Jamie wiedział o McGillivrayu, sprawiło, że zaraz zaczął grzebać W skrzyneczce z
pistoletami. - W czym kłopot?
-44-
Właściwie to jego żona prosiła, żebym cię odszukał, a ona nie posługuje się tym, co nazywamy dobrą
angielszczyzną, więc skutkiem tego mogę trochę namieszać. Ale jak mi się wydaje, mówiła coś, że
trafił do nich łowca złodziei, który schwytał jej syna, twierdząc, że to jeden ze zbójów,
w New Bern. Robbie powiedział tylko, że nikt nigdzie nie zabierze jego
syna i... no cóż, po tym wszystkim biedna kobieta tak się zdenerwowa
tę sprawę.
ludźmi.
- Qui, papa - malec wykrzywił się dziko i złapał mocno kij, ustawiając
- Ee... - odezwał się. - Może ja... może powinienem pójść poszukać porucznika, jak pani myśli,
madam? Gdyby miały być jakieś kłopoty...
-Nie, nie! - zawołałam pośpiesznie. Ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebowaliśmy, było pojawienie
się Archiego Hayesa wraz z jego oddziałem. Pomyślałam, że z tego typu sytuacji najłatwiej wyjść
obronną ręką, załatwiając ją nieoficjalnie.
obawiać.
-45-
Mówiąc, przesuwałam się wokół ogniska do miejsca, gdzie leżały moje zapasy medykamentów,
osłonięte od wilgoci płóciennym przykryciem.
zatrzymałam się, żeby ustalić, dokąd poszli. Do moich uszu dobiegł słaby
odgłos dzwoneczków, niesiony przez mokry wiatr; odwróciłam się w kierunku, skąd dochodził
dźwięk, i puściłam się pędem.
Biegłam spory kawałek; byłam zupełnie bez tchu i spocona jak koń na wy
ścigach, zanim dogoniłam ich w pobliżu miejsca, gdzie odbywały się zawody. Impreza już trwała;
docierało do mnie brzęczenie pomieszanych męskich głosów, ale jak dotąd nie słyszałam ani
okrzyków zachęty, ani jęków rozczarowań. Kilku krzepkich osobników rozebranych do pasa chodziło
w przód i w tył i wymachiwało ramionami, żeby się rozgrzać przed walką; miejscowe osiłki z kilku
różnych siedlisk.
Deszcz znowu zaczął siąpić; wilgoć połyskiwała na wypukłych ramionach i kręconych włosach
porastających blade piersi i przedramiona. Niestety, nie miałam czasu na podziwianie widowiska;
John Quincy przepychał się zręcznie przez tłum gapiów i zawodników, machając ręką do mijanych tu
i ówdzie znajomych. W odległym krańcu tłumu jakiś niedu
-46-
- Tak - odparł zapytany. - Albo chodziło.
z medycznym ekwipunkiem.
- On nie - odpowiedział zagadkowo McGillivray i dał nura pod zwisający konar kasztanowca,
opleciony jasnoczerwonym pnączem.
pnączem w ślad za Jamiem, zwróciła się ku nam jakaś duża kobieta w prostym odzieniu domowej
roboty. Pochyliła ramiona, podnosząc ułamaną gałąź, którą ściskała w jednym ręku; gdy zobaczyła
McGillwraya, trochę
się odprężyła.
spod pnącza wylazł John Quincy i wtedy kobieta opuściła kij, a w jej przystojnej twarzy o grubych
rysach dostrzegłam jeszcze większą ulgę.
Fergusa.
Pani McGillivray opadła nisko w głębokim dygu, ale oczy utkwiła w pokrytym wyraźnymi plamami
krwi przodzie surduta Jamiego - a raczej Rogera.
stu lat, który czaił się za jej plecami. Był tak podobny do swojego niedu
wątpliwości.
-47-
- Ee... do usług, sir - chłopak, niepewny, co powinien zrobić, wyciągnął rękę na powitanie.
-To prawdziwa przyjemność poznać pana - zapewnił go Jamie, potrząsając nią energicznie.
Dopełniwszy obowiązujących uprzejmości, rozejrzał się szybko dookoła i zmarszczył brew.
złodziei. Czy mam rozumieć, że problem został już rozwiązany? - przeniósł pytający wzrok z
McGillivraya juniora na McGillivraya seniora.
Jamiego.
- Ist kein problem - powiedziała. - Ich haf den kupe gówna szchowacz bezpiecznie. Chcemy tylko się
dowiedzieć, jak najlepiej schować den
Koerper?
- Ja? - McGillivray wyglądał na zaszokowanego samą sugestią. - Na litość boską, Mac Dubh, za kogo
ty mnie bierzesz?!
Jamie uniósł brew; najwidoczniej myśl, że McGillivray mógłby popełnić jakiś akt przemocy, nie
mieściła mu się w głowie. McGillivray uprzejmie zrobił speszoną minę.
- Ano - potwierdził Jamie. - Ale co powiesz o tej sprawie z łowcą złodziei, co? Gdzie on jest?
stronę; całkiem niepotrzebnie, bo wszystkie wyglądały jak młodsza wersja matki. - Hilda, Inga und
Senga.
-48-
Dziewczęta zachichotały i kiwnęły w odpowiedzi główkami, ale nie podniosły się z miejsc, co
wydało mi się nieco dziwne. Zaraz potem zauwa
uniosła rąbek sukni, spod której wyjrzała przerażona twarz, przepołowiona ciemną szmatą obwiązaną
wokół ust.
- To właśnie on - powiedział Robbie, który najwyraźniej dzielił ze swoją żoną talent do stwierdzania
rzeczy oczywistych.
pnia; jego zgięte ręce i nogi związane były czymś, co na pierwszy rzut oka
- No cóź, nie ma tu zbyt wiele do oglądania - stwierdził kpiąco, spoglądając spod oka na
uwięzionego, jakby oceniał kiepskiej jakości skórę bobra. - Moim zdaniem tym łowcom złodziei nie
płacą tak dobrze, jak jesteście skłonni przypuszczać.
zwróciła się z wdziękiem do Jamiego. - A więc, mein Herr? Jaki będzie najlepszy sposób, żeby go
zabić?
Oczy łowcy złodziei wyszły z orbit; zaczął wić się w uścisku Myersa.
odgłosy tłumione przez knebel. Jamie obejrzał go od stóp do głów, pocierając w zamyśleniu kostkami
dłoni skórę dookoła ust, a potem zerknął na Robbiego, który wzruszył lekko ramionami, rzucając przy
tym na żonę
-49-
dam?
Ute rozpromieniła się, widząc takie zrozumienie dla własnych zamiarów, i wyciągnęła zza paska
długi sztylet.
-Myślałam, że może tak jak u rzeźnika, wie ein Schwein, ja? Ale widzi
pan... - szturchęła delikatnie pod żebra więźnia; zza knebla wydobył się
- Za dużo Blut - wyjaśniła z grymasem rozczarowania, po czym machnęła ręką ku zwartej ścianie
drzew, za którą w najlepsze trwały zawody w dźwiganiu kamieni. - Die Leute zwonchajom.
znaczyć to obce mi słowo. W odpowiedzi zakasłał i potarł palcami pod nosem. - Ach, wyczują! -
zawołałam olśniona. - Tak, tak, myślę, że mogą wyczuć.
czyjejś uwagi.
- Tak mówisz? - zamyślił się Fergus. - Ja bym użył noża. Jeśli dziabniesz go w odpowiednie miejsce,
wcale nie będzie tak dużo krwi. Na przykład w nerkę, tuż poniżej żeber... co?
Sądząc po odgłosach wydobywających się zza knebla, więzień zdawał
go też udusić. Ale jeśli bierzemy pod uwagę kwestię zapachu, on na pewno zesra się w gacie... nawet
jeśli zmiażdżymy mu czaszkę. Powiedz mi, Robbie, jak on tutaj trafił?
polany, żeby wyjaśnić, o co mu chodzi. Nigdzie nie było nawet śladu ogniska; prawdę mówiąc, nikt
nie zamieszkał po tej stronie strumienia. A mimo to wszyscy McGillivrayowie znaleźli się właśnie
tutaj.
tylko po to, żeby się trochę pogapić na zawody - wskazał głową miejsce
się go jak rzep psiego ogona, i uparł się, że go zabierze. - Rzucił niechęt-
-50-
ne spojrzenie na łowcę złodziei. Zauważyłam, że mężczyzna ma dookoła pasa owinięty zwój sznura,
a w pobliżu na ziemi leżą metalowe kajdanki, pokryte już tu i ówdzie nalotem rdzy od nadmiaru
wilgoci.
my złapaliśmy jego i wepchnęliśmy go tutaj, gdzie nikt nie może nas widzieć. Kiedy powiedział, że
ma zamiar zabrać naszego brata do szeryfa, ja i moje siostry powaliłyśmy go na ziemię i usiadłyśmy
na nim, a mama też
- One są gut, szylne Maedchen, meine dżewczynki - powiedziała Jamiemu. - Wy komm hier zobaczycz
die Wettkaempfer, może wypradź menża dla Inga albo Senga. Hilda hat einen Mann zarenczony -
dodała z wyraźną satysfakcją. Otwarcie przyjrzała się Jamiemu, z aprobatą oceniając jego wzrost,
szerokość ramion i ogólnie dobry wygląd. - On jeszt całkiem dobry, duży, ten twój Mann - zwróciła
się do mnie. - Macze może szynów?
Ee... Fergus jest mężem córki mojego męża - dodałam, widząc, jak przenosi na niego taksujące
spojrzenie.
Łowca złodziei najwyraźniej poczuł, że rozmowa kieruje się na inne tory, więc wydał z siebie pełen
oburzenia pisk, by znów ściągnąć naszą uwagę. Jego twarz zbladła jak płótno podczas dyskusji na
temat sposobu pozbawienia go życia, ale teraz była znowu czerwona, a włosy lepiły mu się do czoła.
Oczy Robbiego zwęziły się w dwie szparki, gdy to usłyszał, ale niechętnie kiwnął głową. Zawody
trwały w najlepsze i co chwila z tamtej strony dochodziły głośne wrzaski; nikt nie zwróciłby uwagi
na jakiś pojedynczy krzyk.
- Niech pan nie pozwoli im mnie zabić, sir! Pan wie, że to nie w porządku! - ochrypnięty od
niedawnej gehenny więzień skierował swój apel do Jamiego, gdy tylko usunięto knebel. - Robię tylko
to, co należy do moich obowiązków, to znaczy dostarczam przestępców wymiarowi
sprawiedliwości!
-51-
sił: „Ruhe!", który to okrzyk tak zaskoczył ich wszystkich, że momentalnie zapadła cisza. Po chwili
McGillivrayowie zaczęli rzucać przez ramię zawstydzone spojrzenia w stronę pola, gdzie odbywały
się zawody.
tego dżentelmena, jeśli możesz. Rob, Fergus, chodźcie też. Bitte, madam? -
- Będzie próbował - zerknęłam na dziewczęta stłoczone za plecami matki. - Wiecie, czy wasz brat
rzeczywiście był w Hillsborough?
- Cóż, ja, był tam wtedy - odparła nieco buntowniczo. - Ale nie przy
Zauważyłam szybką wymianę spojrzeń między Sengą a Hildą i przyszło mi do głowy, że chyba to
niecała prawda. Mimo to nie do mnie należało osądzanie tego, co się wydarzyło, dzięki Bogu.
w pewnym oddaleniu. Łowca złodziei został częściowo oswobodzony, tylko ręce miał nadal
związane. Stał oparty plecami o pień drzewa i wyglądał jak szczur zapędzony w kąt, a górne kły
błyskały mu jak u dzikiego zwierza. Jamie i Myers stali we dwóch pochyleni nad nim, podczas gdy
-Jestem przekonana, że Jamie będzie w stanie... ee... coś zrobić - powiedziałam niepewnie, mając
niepłonną nadzieję, że nie będzie to wymagało użycia nadmiernej przemocy. Mimo woli przyszło mi
do głowy, że malutki łowca złodziei bez trudu zmieściłby się do jednego z pustych
koszów po zapasach.
-52-
nawet gdyby ten człowiek zabrał twojego syna, to przecież mogłabyś pojechać do szeryfa i
wyjaśnić...
ła się Hilda.
- Nein, madam. Rozumie pani, nie byłoby w tym nic złego, gdyby ten
i skinęła w stronę pola, skąd dobiegł właśnie przytłumiony huk i ryk podziwu, który ukoronował
czyjś udany wysiłek.
Oczywiście miał także rodzinę - rodziców, wujków, ciotki, kuzynów; wszyscy oni odznaczali się
niezwykle prawym charakterem i - jak zdążyłam się zorientować - niemałą skłonnością do osądzania
innych.
Gdyby Manfred został ujęty przez łowcę złodziei przy ludziach - a wśród
tłumu znajdowali się liczni krewni Daveya Morrisona - wieść o tym rozniosłaby się lotem
błyskawicy i taki skandal mógłby poskutkować nagłym zerwaniem zaręczyn. Widocznie dla Ute
McGillivray ta perspektywa by
-Ja też tak uważam - mruknęłam, zastanawiając się, czy Davey Morrison ma jakiekolwiek pojęcie o
tym, w co się pakuje. - Ale ty...
- Chcze wszystkie meine dżewczenta topsze wydacz za monż - powiedziała stanowczo, dla
wzmocnienia efektu kilkakrotnie kiwając głową. -
Znalazłam gut monż fuer sie, duży fajny menczyzna, mit ziemia, mit pie-niondz. - Objęła ramieniem
Sengę i mocno przytuliła. - Nicht wahr, mein
Liebchen?
słuchał pilnie tego, co z wyraźną nieufnością klarował mu Jamie. Zerknął na nas, potem na Robina
McGillivraya, który powiedział coś do niego
-53-
i dobitnie skinął głową. Łowca złodziei cały czas poruszał szczękami, jakby przeżuwał jakąś myśl.
Jamie sięgnął do saczka i wyciągnął stamtąd jakiś przedmiot, który podsunął pod nos łowcy złodziei,
jakby zapraszał go do powąchania tego czegoś. Z tej odległości nie mogłam rozpoznać co to takiego,
ale na twarzy więźnia w miejsce ostrożności pojawił się wyraz niepokoju i wstrętu.
-Ja, tylko popatszecz - pani McGillivray patrzyła w inną stronę; pogłaskała jeszcze raz Sengę i
uwolniła ją z objęć. - Teraz jedżemy do Salem, gdzie jeszt meine Familie. Mosze tam tesz żnajdżemy
dobry Mann.
Myers odstąpił na krok od więźnia i rozluźnił ramiona; następnie wsadził palec za brzeg pasa
okręconego wokół bioder i z zadowoloną miną podrapał się po tyłku. Po chwili zaczął się rozglądać
wkoło, najwyraźniej
była prawda. Między trzema mężczyznami panowało już całkowite porozumienie, a Jamie wręczył z
powrotem łowcy złodziei jego kajdanki.
w Ardsmuir.
- Gott sei Banki - westchnęła z głębi piersi pani McGillivray; jej masywna postać wydala się mniej
imponująca, gdy wyrzuciła z siebie to westchnienie.
Łowca złodziei właśnie odchodził w kierunku strumienia, byle jak najdalej od nas. Pomiędzy
wrzaskami dobiegającymi z miejsca zawodów docierało do nas delikatne pobrzękiwanie metalu, gdy
zawieszone przy jego pasie kajdanki obijały się o siebie. Jamie i Rob McGillivray wciąż stali blisko
siebie, dyskutując o czymś zawzięcie, podczas gdy Fergus ze zmarszczonym lekko czołem
obserwował odchodzącego.
- Ach, no cóż - człowiek gór obdarzył mnie szerokim, nieco szczerbatym uśmiechem. - Jamie Roy
powiedział mu całkiem serio - nawiasem mówiąc, on nazywa się Bobie, Harley Bobie - że miał
naprawdę dużo
szczęścia, że przyszliśmy akurat wtedy, kiedy przyszliśmy. Dał mu do zrozumienia, że gdyby się tak
nie stało, ta dama... - tu skłonił się Ute -
-54-
.. .prawdopodobnie zabrałaby go do domu w swoim wozie i tam, już bez świadków, zaszlachtowała
jak wieprza.
i zachichotał.
ona chciała go tylko postraszyć tym nożem. Ale wtedy Jamie Roy pochylił
myślał, tyle tylko, że dużo słyszał o pani McGillivray jako sławnym w swym
fachu masarzu, a nawet miał zaszczyt jeść niektóre z jej kiełbas dziś rano
na śniadanie. Wtedy Bobie zrobił się biały jak prześcieradło, a kiedy Jamie
- O Boże - jęknęłam, bo przypomniałam sobie jako żywo, jak śmierdziała ta kiełbasa. Kupiłam ją
poprzedniego dnia w górach od przygodnego sprzedawcy tylko po to, żeby się przekonać, że źle jest
zrobiona; po odkrojeniu plasterka wydzielała tak nieprzyjemny zapach zgnilizny, że
przy kolacji nikt nie był w stanie przełknąć ani kęsa. Jamie zawinął resztę w chustkę i włożył do
saczka, żeby albo odzyskać nasze pieniądze, albo wepchnąć ją do gardła człowiekowi, który nią
handlował. - Teraz już rozumiem.
urodzonym łgarzem. Wtrącał bez przerwy swoje trzy grosze i wszystkiemu przytakiwał z uroczystą
miną, to znów kręcił głową i opowiadał, jak musiał przerywać swoją pracę, żeby ustrzelić dla pani
wystarczająco du
żo zwierzyny.
Myers w zabawny sposób wzruszył ramionami, kiedy Jamie i Rob ruszyli ku nam po mokrej trawie.
- No więc Jamie dał mu słowo dżentelmena, że uchroni go przed panią, madam, a Bobie z kolei dał
słowo... no, takie swoje słowo honoru, że odczepi się od naszego młodego Manfreda.
-55-
Pfuj! Ratzfleisch! - Odsunęła go od siebie z obrzydzeniem i odwróciła się do męża, mówiąc łagodnie
coś po niemiecku.
Potem wzięła głęboki oddech i znowu jej sylwetka powróciła do poprzednich imponujących
rozmiarów. Jak kura zbierająca kurczaki przygarnęła do szerokiej piersi wszystkie swoje dzieci i
przynagliła je, by po
- Gern geschehen - skłonił się w jej stronę. - Euer ergebener Diener, Frau Ute.
ducha, podczas gdy Jamie odwrócił się, by powiedzieć jeszcze coś do Roba.
- Taki fajny, duszy menczyzna - mruknęła; lekko kręcąc głową, oglądała Jamiego od stóp do głów.
Potem odwróciła się i spostrzegła, jak przenoszę wzrok z Jamiego na Roba - rusznikarz był co
prawda przystojny, z krótko przyciętymi ciemnymi kręconymi włosami i o rzeźbionych rysach, lecz
jednocześnie przez swoją drobnokościstą budowę wyglądał jak wróbel; sporo niższy od swojej
krzepkiej żony, sięgał jej zaledwie do ramion. Nie mogłam się temu nadziwić, biorąc pod uwagę jej
wyraźne upodobanie do potężnie zbudowanych mężczyzn.
łoszcz.
Zabrzmiało to tak, jakby miłość była jakimś niefortunnym przeznaczeniem. Zerknęłam na Jamiego,
który właśnie pieczołowicie zawijał w szmatkę kawałek śmierdzącej kiełbasy.
się dziś wydarzyć. Mieliśmy przed sobą mnóstwo czasu - słońce zaledwie
zdążyło wychylić się zza drzew, i tak prawie niewidoczne zza przesuwających się ociężale,
nasączonych deszczem chmur.
Po chwili, z uczuciem przyjemnie wypełnionego żołądka i z trzecią filiżanką kawy w ręku, podeszłam
do miejsca, gdzie przechowywałam to,
-56-
przykrycie. Nadszedł czas, by powoli zacząć się przygotowywać do czekających mnie operacji;
musiałam rzucić okiem na słoiki z materiałem do szycia, uzupełnić zapas ziół, napełnić dużą butlę z
alkoholem i zaparzyć
ły się nieco, ale udało mi się uzupełnić je dzięki uprzejmości Myersa, który podarował mi kilka
rzadkich i przydatnych specyfików zdobytych w indiańskich wioskach na północy, oraz dzięki
rozsądnie prowadzonej wymianie handlowej z Murrayem McLeodem, młodym i ambitnym
aptekarzem, który zatrzymał się u nas w podróży w głąb lądu i założył sklep w Cross Creek.
Na myśl o młodym Murrayu aż ugryzłam się w policzek; MacLeod należał do wyznawców pewnych
okropnych poglądów w dziedzinie medycyny, które w dzisiejszych czasach należą już do przeszłości
- i nie wahał się wypowiadać kategorycznie na temat wyższości takich naukowych metod jak
puszczanie krwi czy przekłuwanie pęcherzy nad staromodnym
leczeniem ziołami, co tylko takie niedouczone staruchy jak ja były skłonne praktykować!
Mimo wszystko był jednak Szkotem, a to znaczy, że miał silnie rozwinięty zmysł pragmatyzmu. Na
pierwszy rzut oka ocenił silną sylwetkę Jamiego i pośpiesznie przełknął najbardziej obraźliwe ze
swoich opinii. Mia
niż do niego i że spora część tych, który wypełnili moje polecenia, uzyskiwała poprawę zdrowia.
Jeśli miałam jakieś sekrety, to także chciał je poznać, a ja byłam szczęśliwa, że mogę wyświadczyć
mu tę przysługę.
łam się chwilę, patrząc na rząd buteleczek ustawionych na górnym poziomie mojego kuferka. Miałam
w swoich zapasach kilka silnych środków hamujących krwawienie - między innymi sporysz i miętę
polejową - ale
Zerknęłam w stronę ogniska, gdzie Lizzie wpychała właśnie resztki truskawkowych powideł w
szeregowego Ogilvie, który zdawał się dzielić
-57-
swoją uwagę między Lizzie, Jamiego i swój tost, przy czym tost zdecydowanie miał pierwszeństwo.
Na dodatek ruta znana była również jako medykament zwalczający pasożyty przewodu pokarmowego.
Nie miałam pojęcia, czy Lizzie cierpi z powodu robaków, ale ponieważ dolegliwość ta występowała
u sporej
i jemu po cichu nie dolać tego specyfiku do kawy. Pomimo swojej atletycznej budowy ciała miał
niezdrową, anemiczną cerę kogoś, kto cierpi na schorzenia pasożytnicze przewodu pokarmowego,
choć być może niepokój na jego twarzy miał związek przede wszystkim z obecnością łowcy złodziei
w niedalekiej okolicy.
ła pod swoją arisaidę, odpięła górę sukni i przystawiła Joan do piersi; widziałam, jak przy tym w
strachu zagryza wargi. Skrzywiła się i z bólu aż wstrzymała oddech, a po chwili wyraźnie się
rozluźniła, gdy mleko zaczęło wypływać.
moich zapasów. Czy zabrałam ze sobą jakąś maść owczą? Cholera, nie. Ze
względu na małą Joan nie chciałam używać wyciągu z niedźwiedziego sadła; może lepszy byłby olej
słonecznikowy...
- Może trochę kawy, moja droga? - MacLennan, który dotąd obserwował Marsali z zatroskanym
współczuciem, wyciągnął w jej stronę napełnioną przed chwilą filiżankę. - Moja żona zwykła była
mawiać, że gorąca kawa zmniejsza dolegliwości przy karmieniu. Z whisky byłaby lepsza... - jego
obwisłe policzki uniosły się nieco - ...tym niemniej...
- Taing - Marsali wzięła kubeczek i uśmiechnęła się z wdzięcznością. -
blady rumieniec.
uprzejmie, oddając mu puste naczynie. - Czy może jedzie pan dalej z panem Hobsonem do New
Bern?
- Tak mówiła pani Fowles - odpowiedziała pośpiesznie Marsali. - Powiedziała mi o tym, kiedy
poszłam pożyczyć suchą koszulkę dla Germaina, bo jej syn jest podobnego wzrostu. Bardzo martwi
się o Hugha - to zna-
-58-
czy o męża - bo jej ojciec, czyli pan Hobson, chce żeby jechał razem z nim, a on się boi.
- Dlaczego Joe Hobson wybiera się do New Bern? - spytałam, podnosząc wzrok znad kuferka z
medykamentami.
w tym uśmiechu krył się widoczny smutek. - Nie, panienko. Nie wiem,
dokąd się udam, jeśli mam być szczery. Na pewno jednak nie będzie
to New Bern.
ła na niego z troską.
Pogładził jej dłoń, nie podnosząc wzroku. Drobniutkie kropelki deszczu połyskiwały w jego
przerzedzonych włosach; za ogromnym czerwonym uchem spływała powoli w dół strużka wody, ale
MacLennan nie wykonał najmniejszego ruchu, by ją wytrzeć.
Zadając pytania Marsali, Jamie poderwał się z miejsca, teraz usiadł ponownie na pniu obok
MacLennana i delikatnie położył mu rękę na plecach.
- Nie - MacLennan patrzył szklanym wzrokiem w przezroczyste płomienie. - Ja... no cóż, prawda
wygląda tak, że nikomu o tym nie mówi
łem. Aż dotąd.
Wymieniłam spojrzenia z Jamiem. W Drunkard's Creek znalazło schronienie nie więcej niż dwa
tuziny dusz, mieszkających w chatynkach rozrzuconych wzdłuż brzegów strumienia. Dotychczas ani
Hobsonowie, ani Fowlesowie nie wspomnieli nic o nieszczęściu Abla, więc najwyraźniej
rzeczywiście nikomu o tym nie mówił.
- Jak to się stało, panie Abel? - Marsali nie zwalniała uścisku, choć jego ręce, z dłońmi
skierowanymi do dołu, leżały nieruchomo na czerwonej chustce.
ściwie nie tak znów wiele. Abby, Abigail, moja żona - umarła z gorączki.
-59-
Lennana i włożył w nią naczynie, przytrzymując jego palce w miejscu swoich, dopóki tamten ich nie
zacisnął.
Wszyscy w milczeniu patrzyli, jak MacLennan posłusznie próbuje zawartości kubeczka i upija
porządny łyk whisky, a potem jeszcze jeden.
Szeregowy Ogilvie poruszył się niepewnie na swoim siedzisku z kamienia. Wyglądało na to, że
chciałby już wrócić do swojego regimentu, ale mimo wszystko został, jakby się bał, że zbyt
obcesowe odejście może w jakiś sposób jeszcze bardziej zranić MacLennana.
i zmroziła wszystkie rozmowy. Moja ręka zawisła niepewnie nad kuferkiem z medykamentami,
niestety, nie było w nim lekarstwa na smutek.
znad kubka i rozejrzał się wokoło, jakby czekał, kto zechce mu się przeciwstawić. - A wszystko przez
te podatki. To nie był tak dobry rok, jak mógłby być, ale ja się starałem. Odłożyłem dziesięć buszli
kukurydzy i cztery całkiem niezłe skóry jelenia, warte więcej niż te sześć szylingów podatku.
Ale podatki musiały być płacone w twardej walucie, nie - tak jak robili między sobą interesy
miejscowi farmerzy w kukurydzy, skórach czy indygo. Barter był najpopularniejszą formą handlu,
wiedziałam o tym aż
nadto dobrze, bo miałam w torbie pełno rozmaitych dziwnych przedmiotów, które ludzie przynosili
mi jako zapłatę za moje zioła i lekarstwa.
Jedyna trudność leżała, rzecz jasna, w tym, żeby zamienić dziesięć buszli kukurydzy na sześć
szylingów podatku. W Drunkard's Creek znaleźliby się tacy, którzy mogli kupić ziarno od Abla, i w
dodatku chętnie by to zrobili, ale nie było wśród nich nikogo, kto miałby pieniądze. Nie, kukurydza
musiała trafić na rynek w Salem, bo to najbliższe miejsce, gdzie można było uzyskać za nią brzęczące
monety, tyle że Salem leży prawie czterdzieści mil od Drunkard's Creek, a to oznaczało tygodniową
podróż tam i z powrotem.
-60-
Abel cały czas miał jednak nadzieję, że jakoś uda mu się wyskrobać potrzebne pieniądze bez
uciążliwej podróży do Salem, więc zwlekał z wyjazdem - i zwlekał za długo.
- Szeryfem jest u nas niejaki Howard Travers - powiedział i odruchowo wytarł wierzchem dłoni
kroplę wilgoci, która wisiała mu na koniuszku nosa. - Przyjechał do nas z jakimś papierem i
powiedział, że musimy się wynosić z chałupy, bo nie zapłaciliśmy podatków.
Przymuszony koniecznością, Abel pozostawił żonę w chacie i pośpieszył czym prędzej do Salem. Ale
gdy wrócił z sześcioma szylingami, okazało się, że jego własność została już zajęta i sprzedana -
nawiasem mówiąc, teściowi Howarda Traversa - i jego chatę zamieszkują obcy, a żona odeszła.
dzieci.
I rzeczywiście znalazł ją właśnie tam, owiniętą w stary koc i drżącą z zimna pod rozległym
świerkiem rosnącym na wzgórzu, które kryło groby czworga małych MacLennanów, zmarłych w
pierwszym roku życia. Pomimo jego błagań Abigail nie chciała zejść na dół, do chaty, która była ich
domem, ani prosić pomocy od tych, którzy ją wydziedziczyli. Nie potrafił powiedzieć, czy to było
szaleństwo z gorączki, która ją chwyciła, czy może tylko zwykły upór, ale przywarła do gałęzi
drzewa z jakąś obłąkańczą
Kubeczek po whisky był już opróżniony. Abel postawił go pieczołowicie na ziemi obok swoich stóp,
nie zwracając uwagi na gest Jamiego, który skinął w stronę butelki.
a w nim rzeczy na własny pogrzeb. Pamiętam ją, jak siedzi przy kołowrotku dzień po naszym weselu i
tka całun dla siebie. Z jednej strony wyhaftowała na brzegu malutkie kwiatki. Miała dobrą rękę do
igły.
-61-
z zamiarem - jak myślał - opowiedzenia Hobsonom o tym, co się zdarzyło.
przyszedł z wizytą Travers; chciał zebrać podatki, ale oni nie mieli pieniędzy. Wtedy Travers
uśmiechnął się szeroko jak małpa i oświadczył, że jemu jest wszystko jedno, a dziesięć dni później
zjawił się tam z jakimś
Hobson wyskrobał pieniądze na swoje podatki i rodzina Fowlesów stłoczyła się bezpiecznie z resztą
familii, ale Joe Hobson pienił się z wściekło
-Joe wygłaszał właśnie tyradę i bluzgał na czym świat stoi. Janet Hobson zaprosiła mnie, żebym
usiadł, i poczęstowała mnie kolacją, ale Joe wykrzykiwał, że obedrze ze skóry Howarda Traversa,
żeby wydusić z niego pieniądze za ziemię. Z kolei Hugh zachowywał się jak zbity pies, jego żona
mamrotała jakieś słowa powitania, maluchy piszczały nad swoimi miskami jak stado prosiąt, i... no
cóż, najpierw myślałem, żeby im powiedzieć, ale potem... - potrząsnął głową, jakby na nowo poczuł
tamto skrępowanie.
a nim owładnęło poczucie jakiejś nierealności. Ścisk panujący w jednoizbowej chacie Hobsonów
wydał mu się nierzeczywisty, równie nierzeczywista była więc cisza panująca na wzgórzu i świeży
grób pod rozło
żystym świerkiem.
Spał pod stołem i zbudziwszy się przed świtem, przekonał się, że wra
żenie nierealności nie znikło. Wszystko wokół wyglądało jak sen na jawie.
myło się, jadło, przytakiwało i rozmawiało bez udziału świadomości. Żaden element świata
zewnętrznego już nie istniał. A potem zdarzyło się, że Joe Hobson wstał i oznajmił, że wraz z zięciem
pójdą do Hillsborough szukać zadośćuczynienia przed sądem, i Abel MacLennan stwierdził ze
zdumieniem, że oto maszeruje drogą obok nich, kiwa głową i mówi, gdy ktoś go zagaduje, choć jego
wola była jak wola nieboszczyka.
- Gdy wędrowaliśmy tamtą drogą, poczułem się tak, jakbyśmy wszyscy byli już martwi - powiedział
sennie. - Ja i Joe, i Hugh, i wszyscy pozostali. Mogłem śmiało powiedzieć, że wszystko mi jedno,
gdzie jestem.
-62-
To było zaledwie poruszanie się, aż do chwili, gdy nadejdzie mój czas i moje kości spoczną obok
Abby. Nie miałem nic przeciwko temu.
Kiedy dotarli do Hillsborough, nie zawracał sobie głowy tym, co zamierzał Joe; szedł za nim,
posłusznie i bez zastanowienia. Szedł za nim przez błotniste ulice błyszczące od okruchów
potłuczonego szkła z rozbitych okien, widział blask pochodni i szalejący motłoch, słyszał krzyki i
przekleństwa - ale wszystko to w postaci prawie nieruchomych obrazów.
- Czy tak jest naprawdę? Czy ty także jesteś martwy? - bezwładna, naznaczona odciskami dłoń
popłynęła w powietrzu ponad czerwoną chustką i spoczęła delikatnie na policzku mojego męża.
Jamie nie cofnął się przed tym dotykiem, tylko wziął dłoń MacLennana między swoje dłonie i mocno
przytrzymał.
chwilę siedział bez słowa, wygładzając czerwoną chustkę. Cały czas kiwał
my'ego.
-63-
Powiedziała, że jedli z Rogerem śniadacie u Jocasty. Jemmy zasnął w ramionach Jocasty, a ponieważ
obie strony zdawały się nie mieć nic przeciw temu, zostawiła go tam i wróciła do naszego
obozowiska, żeby pomóc mi przy przyjmowaniu porannych pacjentów.
siedzisko wysokiego stołka, którego używałam do zabiegów medycznych. - Lizzie co prawda czuje
się lepiej, ale nie sądzę, by była w stanie zajmować się ropiejącymi stopami i bolącymi żołądkami.
Poczułam, jak na samą myśl o tym zdarzeniu robi mi się niedobrze, więc
- Nie, ja też myślę, że nie - zgodziłam się niechętnie. - Ale chyba twoja
suknia nie jest jeszcze skończona, prawda? Może powinnaś tam pójść i...
Ustąpiłam bez dalszych protestów, choć dziwiła mnie nieco jej gotowość. Bree nie była
przewrażliwiona, jeśli chodziło o czynności związane z normalnym życiem, jak na przykład
obdzieranie ze skóry zwierzyny czy
czyszczenie ryb, ale konieczność bliskiego przebywania z ludźmi okaleczonymi lub w widoczny
sposób chorymi męczyła ją, choć robiła wszystko, by to ukryć. Te odczucia nie wynikały ze wstrętu,
były raczej skutkiem wyniszczającej ją empatii.
Podniosłam czajnik i nalałam świeżo zagotowanej wody do dużego słoja, napełnionego w połowie
destylowanym alkoholem; aż musiałam zmru
obojętności podczas pracy w szpitalach polowych, kiedy takie rzeczy należały do rzadko spotykanych
nowinek. Wiedziałam dobrze, co to znaczy konieczność i ile jest ona warta.
-64-
Gdybym pozwoliła dojść do głosu uczuciom, nie byłabym w stanie nikomu pomóc. A musiałam
pomagać. To było oczywiste; lecz Brianna nie miała podobnej wiedzy, której mogłaby użyć jak tarczy
ochronnej. Jeszcze nie.
Bree skończyła usuwać stołki, skrzynki i inne przedmioty, które przeszkadzałyby tylko w zabiegach, i
wyprostowała się lekko, marszcząc brwi.
dobra zająć się tym? - wskazałam składany stoliczek, który uparcie nie
łem. - Zrobiłaś wspaniale, mówiąc jej, by postarała się nie mieć więcej
płótna na bandaże. Materiał ciągle jeszcze był wilgotny, ale nic nie mog
łam na to poradzić.
chłopczyk trzymał się kurczowo jej spódnicy. Miał charakterystyczny „siodełkowaty nos" z
zapadniętą górną krawędzią, a jego szczęki były tak zdeformowane, że nie zdziwiło mnie jego
niedożywienie - z trudem radził sobie z przeżuwaniem. Nie potrafiłam jednoznacznie stwierdzić, na
ile ewidentne opóźnienie w jego rozwoju miało związek z uszkodzeniami mózgu i w jakim stopniu
rozwinęła się u niego głuchota, bo najwyraźniej chłopczyk cierpiał na obie przypadłości. Nie
badałam, jak bardzo były one posunięte, bo nie mogłam zrobić nic, by temu zaradzić. Poradziłam
tylko matce, żeby dawała mu dużo płynów, co powinno trochę pomóc w kłopotach z karmieniem, ale
niewiele więcej można było zrobić dla tej biednej kruszynki.
- Nie widuję tego tutaj tak często jak w Paryżu czy w Edynburgu, gdzie
-65-
Ale czemu o to pytasz? Chyba nie sądzisz, że Roger choruje na syfilis, co?
Parsknęła, rozdrażniona.
Albo przynajmniej miałam taki zamiar, zanim zaczęłaś streszczać Przewodnik medyczny po
chorobach wenerycznych.
skończył właśnie pół roku - tym niemniej dalej należy do raczej dobrych
metod.
łam przygryźć dolną wargę, żeby się nie roześmiać. - A właściwie co jest
skuteczne?
- Najbardziej rozpowszechnioną metodą jest utworzenie jakiejś bariery. Kawałek jedwabiu albo
gąbki, nasączony czymkolwiek, od octu aż po brandy... choć jeżeli masz olejek z wrotycza albo olejek
cedrowy, to one
- No tak, ja też tak sądzę. Zresztą olejek z wrotycza wcale nie jest takim
wystarczy.
Raczej wyczułam, niż zobaczyłam, jak Brianna sztywnieje, i znowu zagryzłam wargi - tyle że tym
razem z rozgoryczeniem. Raz rzeczywiście
-66-
wystarczył, tylko nie mieliśmy pojęcia, który raz... Brianna skuliła ramiona, a potem powoli je
rozluźniła, z rozmysłem odrzucając wszystkie bolesne wspomnienia, które obudziła moja bezmyślna
uwaga.
a następnie podniosłam z ziemi mój kuferek, trzymając za skórzaną rączkę, którą zrobił Jamie.
na grupce młodych mężczyzn, widocznych między gałęziami drzew, którzy kolejno rzucali kamieniem
w poprzek strumienia.
Rozejrzałam się po naszej polance. Coś jeszcze? Nie martwiłam się tym,
że zostawiam płonące ognisko, nawet jeśli Lizzie zasnęła; przy takiej pogodzie w górach nic nie
mogło się zapalić. Nawet podpałka i gotowe drewno, które zostało złożone dzień wcześniej na końcu
jednego z naszych namiotów zdążyło nasiąknąć wilgocią. Coś mi umknęło... ale co? Och, tak.
do noszenia mojego małego amuletu, kiedy wyruszałam na lekarską praktykę, że prawie przestałam
już zauważać śmieszność tego rytuału. Bree przyglądała mi się z dziwnym wyrazem twarzy, ale nie
powiedziała ani słowa.
chwila kolejną ulewę, a opary mokrej mgły unosiły się z powalonych pni
Zastanawiałam się, dlaczego Bree zaczęła nagle martwić się antykoncepcją. Nie żebym uważała to za
nierozsądne, ale dlaczego akurat teraz?
Może miało to coś wspólnego ze zbliżającą się uroczystością zaślubin z Rogerem. Nawet jeśli żyli ze
sobą jak mąż i żona przez ostatnich kilka miesięcy - a tak właśnie było - to przysięga złożona w
obliczu Boga i ludzi sprawiała, że nawet najbardziej lekkomyślni młodzi ludzie zaczynali podchodzić
z powagą do swojego związku, a ani Bree, ani Roger nie należeli do lekkoduchów.
-67-
mnie pleców, kiedy schodziła w dół śliską ścieżką. - Do tej pory u nikogo
jej nie stosowałam, więc nie potrafię ocenić, czy jest skuteczna. Na-
medyczny amulet, wspomniała kiedyś, że istnieją „zioła dla kobiet". Różne mieszanki na różne
przypadłości, ale jedno z ziół ma właśnie takie wła
mnie głowę.
dla mężczyzny albo się mu nie poddaje, to kobieta nie pocznie dziecka.
Jeśli więc taka kobieta pragnie urodzić, a nie może zajść w ciążę, to szaman będzie raczej leczył albo
jej męża albo oboje, a nie tylko ją.
Bree wydała z siebie zduszony gardłowy dźwięk, który po części wynikał z rozbawienia - ale tylko
po części.
- Nie jestem pewna - przyznałam. - A raczej nie jestem pewna, jak się
nazywa. Ta Indianka pokazywała mi zarówno roślinę, jak i suszone nasiona, i jestem przekonana, że
rozpoznałabym je, choć nie wiedziałabym, jak się nazywa po angielsku. To chyba było coś z rodziny
Umbelliferae -
dodałam na pocieszenie.
Spojrzała na mnie surowo, czym znów przypomniała mi Jamiego, a potem odsunęła się na bok, żeby
przepuścić grupkę kobiet Campbellów, które minęły nas w drodze do strumienia, pobrzękując
pustymi czajnikami i wiadrami, przy czym na nasz widok każda kiwnęła głową lub ukłoniła
się grzecznie.
quarda Campbella. - Czy pani mąż jest gdzieś niedaleko? Mój ojciec chciałby zamienić z nim
słówko.
- Niestety, gdzieś poszedł - machnęłam ręką w nieokreślonym kierunku, bo Jamie mógł być wszędzie.
- Powiem mu, jak tylko go zobaczę.
Skinęła głową i ruszyła dalej. Każda z dziewcząt idących za nią zatrzymywała się na krótko koło
Brianny, żeby złożyć jej życzenia z okazji ślubu, a ich wełniane spódnice i peleryny strząsały krople
wody z małych
-68-
waszym małżeństwem?
prostu pomyślałam o czymś... - głos jej zamarł, a na jej policzkach pojawił się rumieniec.
- Tak? - próbowałam ją zachęcić, choć czułam, jak ogarnia mnie niepokój. - O czym pomyślałaś?
śli ja także zostałam zarażona? Nie przez niego, nie przez Rogera... ale
Jej twarz płonęła ogniem, dziwiło mnie, że krople deszczu, stykając się
z jej skórą, nie zamieniają się w parę; moja z kolei była zimna jak lód, a serce ściskało mi się
boleśnie. Taka możliwość przyszła mi już kiedyś do głowy - jak żywa - ale nie chciałam poruszać tej
kwestii, jeśli Brianna o niej nie pomyślała. Pamiętałam, jak potajemnie obeserwowałam ją pod
kątem
widać żadnych symptomów wczesnego stadium choroby. Szczęśliwe narodziny Jemmy'ego przyniosły
mi ulgę pod wieloma względami.
się dobrze, ale pomyślałam... pomyślałam, że u kobiet nie zawsze występują objawy.
- Nie zawsze - przyznałam. - Ale u mężczyzn raczej tak. Gdyby Roger
Jej twarz wcześniej nieco przygasła, ale na te słowa znowu pojawił się
na niej rumieniec. Zakasłała, a jej oddech znowu uleciał w górę w postaci obłoczka pary.
-69-
-Absolutnie - zapewniłam ją. Zaraz po urodzeniu, tak na wszelki wypadek, zapuściłam mu do oczu
krople azotanu srebra - uzyskane dużym nakładem kosztów i wysiłku - więc moja pewność była
uzasadniona. Pomijając brak jakichkolwiek specyficznych objawów, Jemmy odznaczał się naprawdę
znakomitym zdrowiem, tak więc myśl o zakażeniu wydawała
się całkowicie nieprawdopodobna. Wręcz rozpierała go doskonała kondycja, tak jak garnek pełen
gulaszu roztacza wokół smakowity zapach.
- Czy dlatego właśnie interesowałaś się antykoncepcją? - spytałam, machając ręką na powitanie, gdy
mijaliśmy obóz rodziny MacRaes. - Denerwowałaś się na myśl o dzieciach, na wypadek gdyby...
-Och, nie. To znaczy... ja nawet nie pomyślałam o chorobie wenerycznej, dopóki ty nie wspomniałaś
o syfilisie... a potem uderzyła mnie straszna myśl, że właściwie jest to możliwe, że on przecież
mógł... - urwa
moich rozmyślań.
Wcale nie uważałam, że młoda narzeczona nie powinna w ogóle zawracać sobie głowy takimi
sprawami jak antykoncepcja - ale biorąc pod uwagę okoliczności... Zastanawiałam się, co się za tym
kryło. Obawa o siebie samą czy o zdrowie następnego dziecka? Urodzenie dziecka bywało czasami
niebezpieczne; ktokolwiek widział osoby uczestniczące w moich
zabiegach medycznych czy słyszał rozmowy kobiet prowadzone wieczorami przy ogniskach, nie mógł
mieć wątpliwości co do zagrożeń czyhających na noworodki i małe dzieci. Rzadko spotykało się
rodzinę, która nie straciła przynajmniej jednego niemowlęcia na skutek gorączki, zapalenia
gardła czy „rozmiękczenia jelit", czyli niemożliwej do powstrzymania biegunki. Wiele kobiet traciło
troje, a nawet czworo dzieci. Przypomniałam sobie opowieść Abla MacLennana i po grzbiecie
przebiegł mi dreszcz.
Brianna należała jednak do osób obdarzonych żelaznym zdrowiem, więc
mimo że brakowało nam tak istotnych rzeczy jak antybiotyki czy skomplikowane urządzenia
medyczne, powiedziałam jej, by doceniała siłę natury, którą daje nam zwykłe przestrzeganie higieny i
zdrowe odżywianie się.
nasz ciężki ekwipunek, by przenieść go przez zapętlony korzeń, który zagradzał nam drogę. To nie o
to chodziło. Może rzeczywiście miała jakiś powód do zmartwienia, ale zasadniczo Brianna nie była
osobą bojaźliwą.
Roger? Patrząc na sprawę pod tym kątem, zdawało się, że najlepsze, co Bree mogła zrobić, to znów
zajść w ciążę i urodzić dziecko, które z całą
-70-
swojego syna. Ale człowiek zawsze jest tylko człowiekiem i mimo że byłam
zupełnie pewna, iż Roger nigdy nie opuści ani nie zaniedba Jemmy'ego,
nie było wykluczone, że odnosiłby się inaczej - zupełnie inaczej - do dziecka, którego pochodzenie
nie budziłoby w nim żadnych wątpliwości. Czy Bree zechce zaryzykować coś podobnego?
Po dokładnym zastanowieniu się doszłam do wniosku, że Brianna robiła mądrze, chcąc zaczekać -
jeśli tylko się uda - żeby dać Rogerowi czas na nawiązanie więzi z Jemmym, zanim sytuacja rodzinna
skomplikuje się
przez następne dziecko. Tak, to było sensowne, a Brianna z pewnością zaliczała się do wybitnie
rozsądnych osób.
Nim przybyłyśmy na polanę, gdzie odbywały się poranne przyjęcia pacjentów, żadna inna możliwość
nie przyszła mi do głowy.
i uwolnili mnie i Briannę od ciężarów, a następnie, proszeni, zaczęli rozkładać stoły, przynieśli
świeżą wodę, rozniecili ogień i w ogóle starali się być jak najbardziej użyteczni. Nie mieli więcej
niż osiem i dziesięć lat,
Otworzyłam swój kuferek i powoli zaczęłam wyjmować przybory niezbędne do dzisiejszej pracy:
nożyczki, zgłębnik, szczypce, skalpel, banda
ści parę lat, gdy Jemmy stanie się całkowicie niezależny. Jeśli nie będzie
już wymagał jej opieki - ona i Roger prawdopodobnie będą mogli wrócić. Wrócić do jej własnego
czasu, do bezpieczeństwa - do niezmąconego niczym życia, które należało się jej z urodzenia.
Ale będzie to możliwe tylko wówczas, jeśli Bree nie będzie miała więcej dzieci, których potrzeby
trzymałyby ją tutaj.
-71-
Przede mną stał nieduży dżentelmen w średnim wieku, pierwszy z grona dzisiejszych pacjentów. Miał
mniej więcej tygodniowy zarost, ale był
niezdrowo blady, cały pokryty zimnym potem, z zaczerwienionymi od dymu i whisky oczami, przez
co bez trudu rozpoznałam, na co ten człowiek cierpi. Kac był powszechną przypadłością w czasie
rannych przyjęć.
- Coś mnie ściska w dołku, madam - poskarżył się z nieszczęśliwą miną. - Czy ma pani może coś, co
przyniosłoby mi ulgę?
- Tylko jedna rzecz może panu pomóc - zapewniłam go, sięgając po kubek. - Surowe jajko i suszony
korzeń wymiotnicy. Będzie pan rzygał jak kot, ale potem poczuje się pan jak nowo narodzony.
Przyjęcia pacjentów odbywały się na skraju wielkiej polany u stóp wzgórza, na którym w czasie
zlotu nocami płonął wielki ogień. W wilgotnym powietrzu unosiła się woń sadzy i ostry zapach
mokrych popiołów, ale
czerniejąca na ziemi plama o szerokości przynajmniej dziesięciu stóp zaczęła już znikać pod
przykryciem ze świeżych gałęzi i drewna na rozpałkę. Pomyślałam, że jeśli nie przestanie mżyć, to
rozniecenie tego ogniska zajmie wieczorem trochę więcej czasu niż zwykle.
Skacowany dżentelmen zdążył się już ulotnić; nastała krótka chwila wytchnienia, więc mogłam
zwrócić uwagę na to, co robi Murray MacLeod, który rozłożył swój interes w pobliżu.
uprawiał swój proceder, ale nawet stąd bez trudu widziałam w przy
- On ma chorą wątrobę - powiedziałam do Brianny, nie zawracając sobie głowy ściszaniem głosu. -
Widzisz, stąd te zażółcone białka, prawda?
Nieduży, ciemny i nienagannie ubrany Murray nie sprawiał imponującego wrażenia, tym bardziej
więc lubił wypowiadać się zdecydowanie.
-72-
-To marskość wątroby na skutek nadużywania alkoholu, jak przypuszczam - wyjaśniłam, podchodząc
bliżej i przyglądając się obojętnie pacjentowi.
flegmy - Murray patrzył na mnie wilkiem. Najwyraźniej uważał, że zamierzam podważyć jego
autorytet, a być może nawet odebrać mu pacjenta.
Zignorowałam go i pochyliłam się, żeby zbadać siedzącego na stołku
- Czuje pan coś twardego pod żebrami po prawej stronie, zgadza się? -
spytałam uprzejmie. - Pański mocz jest ciemny, a kiedy oddaje pan stolec, jest on czarny i zmieszany
z krwią? Czy mam rację?
Zatrzymałam się i zagryzłam wargi. Bree miała rację. W swoim dążeniu do popisywania się i
postawienia właściwej diagnozy - a przy okazji by powstrzymać Murraya przed użyciem
poplamionego i zardzewiałego
lancetu - przeoczyłam tę drobnostkę, że nie jestem w stanie zaproponować temu człowiekowi żadnej
alternatywnej kuracji.
- Pan MacLeod ma rację - wycedziłam przez zęby. - Cierpi pan na schorzenie wątroby spowodowane
nadmiarem żółci.
Przypuszczam, że alkohol także można by uznać za pewien rodzaj żółci, choć ci, którzy popijali
wczoraj wieczór whisky Jamiego, z pewnością uznaliby ten pomysł za niesłychanie zabawny.
z walki, pojawił się na niej wyraz niezrozumienia połączony z zaskoczeniem, co razem wyglądało
naprawdę komicznie. Brianna wysunęła się przede mnie, żeby wykorzystać ten moment.
uroczo. - On... ee... dzięki niemu można naostrzyć lancet i poprawić przepływ żółci. Proszę
pozwolić, że panu pokażę.
ła się do naszego małego ogniska, gdzie z trójnoga zwisał garnek z wrzącą wodą.
-73-
zaintonowała. Miałam nadzieję, że wzywanie na próżno imienia świętego Michała nie było
bluźnierstwem, a nawet jeśli tak, to święty Michał nie sprzeciwiałby się wykorzystaniu go w słusznej
sprawie. Mężczyźni układający polana na ognisku przerwali pracę i zaczęli się nam przyglądać,
podobnie zresztą jak parę osób, które przyszły po poradę.
krzyża, spoglądając przy tym na boki, żeby upewnić się, czy wszyscy zdą
żyli już zwrócić na nią uwagę. Udało jej się to bez trudu - ludzie patrzyli na nią z przejęciem.
Wznosząc się nad tłumem gapiów, z przymrużonymi w skupieniu błękitnymi oczyma, bardzo
przypominała Jamiego w czasie jego niektórych brawurowych występów. Mogłam tylko mieć
nadzieję, że będzie w tym równie dobra jak on.
-Pobłogosław to ostrze, aby przyniosło uzdrowienie twojemu słudze... - mówiła tymczasem Brianna,
wznosząc oczy ku niebu i trzymając lancet nad ogniem tak, jak ksiądz trzyma w czasie mszy hostię.
Woda w garnku zaczęła musować, ale nie osiągnęła jeszcze temperatury wrzenia.
która ma... eee... wypuścić truciznę z ciała twego najpokorniejszego wyznawcy, który błaga cię o
pomoc. Pobłogosław to ostrze... błogosław to ostrze... błogosław to ostrze w ręku twego uniżonego
sługi... Niech Bogu będą dzięki za ten błyszczący metal...
Bogu niech będą dzięki za to, że Szkoci mają zwyczaj powtarzać w kółko modlitwy, pomyślałam.
Chrystusa - wydeklamowała.
Zanurzyła metalową część lancetu głębiej i trzymała ją tam, dopóki palce nie poczerwieniały jej od
gorąca; wtedy wyciągnęła lancet z wrzątku i pośpiesznie przełożyła go do drugiej ręki, unosząc ją
wysoko w powietrze, podczas gdy tą oparzoną ukradkiem wymachiwała za plecami.
- Niech błogosławieństwo świętego Michała, który nas broni przed demonami, pozostanie na tym
ostrzu i na ręku tego, który będzie je dzier
-74-
tów, rzucił mi spojrzenie pełne żywej podejrzliwości pomieszanej z niechętnym podziwem dla
aktorskich zdolności mojej córki.
ły obrządek za każdym razem, gdy będzie pan chciał używać lancetu. Tylko proszę zwrócić uwagę, że
woda musi się gotować.
Skinął krótko głową Briannie i odwrócił się do swojego pacjenta, ja zaś powróciłam do swojego -
młodej dziewczyny obsypanej czerwoną wysypką.
Brianna poszła za mną; wycierała ręce w rąbek spódnicy, a jej mina świadczyła, jak bardzo jest z
siebie zadowolona. Za plecami słyszałam ciche pochrząkiwanie pacjenta i podzwanianie strumienia
krwi o metalową miskę.
miała rację - w tych okolicznościach nie można było nic absolutnie dla
niego zrobić. Troskliwa stała opieka w połączeniu z wartościową dietą i całkowitą abstynencją
mogła przedłużyć mu życie, ale szanse na spełnienie dwóch pierwszych warunków były nikłe, a
trzeciego - żadne.
łam zrobić nic więcej. Najważniejsza jednak zasada, jaką przyswoiłam sobie, pracując jako
pielęgniarka na polach bitew we Francji, brzmiała: zajmuj się tym pacjentem, którego masz właśnie
przed sobą.
4. Ślubne prezenty
Nie wypogodziło się, ale na chwilę przestało padać. Ogniska dymiły jak
okopcone garnki, a ludzie korzystali z tej przerwy, żeby uzupełnić pieczołowicie gromadzone zapasy
węgla albo wkładali wilgotne drewno w ledwo tlące się płomienie, żeby wysuszyć mokre ubrania i
koce. Wiatr jednak ciągle nie ustawał, a kłęby dymu snuły się między drzewami jak smętne duchy.
-75-
Jeden z takich pióropuszy wyrósł nagle w poprzek ścieżki, więc Roger skręcił w bok, żeby go
ominąć; wędrował teraz przez kępki mokrej trawy, która moczyła mu pończochy, a zwisające konary
sosen zostawiały czarne plamy wilgoci na ramionach jego surduta, lecz on zdawał się nie
załatwić.
zastanawiał się. Coś z biżuterii czy raczej ozdobna wstążka? Miał niezbyt
składać przysięgę, lecz ona upierała się, że wystarczy owalny rubin, nale
żący wcześniej do jej dziadka. Pasował na jej palec jak ulał, więc uważa
Coś praktycznego, a jednocześnie ozdobnego... może malowany nocnik? Uśmiechnął się sam do
siebie z tego pomysłu, ale poczucie, że musi to być coś praktycznego, dręczyło go nadal, dodatkowo
zabarwione teraz
wątpliwościami.
duchownego i oświadczyła, że właśnie zabiła swojego męża, i co powinna teraz zrobić. Wielebny
pozostawił panią Ambercrombie pod tymczasową opieką swojej gosposi, podczas gdy sam z
Rogerem, wówczas jeszcze nastolatkiem, pośpieszył do domu państwa Ambercrombie, by zobaczyć,
co się stało.
rany na głowie, zadanej nowym elektrycznym żelazkiem na parę, które sprezentował swojej małżonce
z okazji dwudziestej trzeciej rocznicy ich ślubu.
- A przecież skarżyła się, że stare żelazko przypala jej kuchenne ścierki! - powtarzał żałośnie pan
Ambercrombie, gdy wielebny zgrabnie zaklejał mu głowę plastrem, a Roger sprzątał kuchnię.
-76-
śmierć ich nie rozłączy. On wolał być romantyczny - tak romantyczny, jak tylko można za szylinga i
trzy pensy.
co na pierwszy rzut oka przypominało kardynała. Jednak to coś było większe od przeciętnego ptaka,
więc Roger zatrzymał się, żeby zerknąć przez prześwit między gałęziami.
miał na sobie szkarłatny tartan Cameronów, ale zdążył już gdzieś porzucić swój elegancki surdut; za
to wygodnie owinął się pledem jak szalem, tak jak nosili się dawni szkoccy górale.
- Ano. Idę właśnie do Cyganów, może przejdziesz się ze mną? - wrócił z powrotem na ścieżkę, teraz
już wolną od dymu, i poszli dalej ramię w ramię w kierunku przeciwnego zbocza góry.
Roger milczał, grzecznie czekając, aż Duncan wybierze jakiś temat rozmowy. Duncan należał do osób
nieśmiałych i pozbawionych temperamentu, ale był również spostrzegawczy, wnikliwy i uparty, choć
w bardzo łagodny sposób. Jeśli miał coś do powiedzenia, z pewnością to powie, tylko trzeba dać mu
trochę czasu. Wreszcie Duncan wziął oddech i zaczął.
- Mac Dubh powiedział mi, że podobno twój tata był duchownym, zgadza się? To prawda?
Jeszcze zanim skończył, Roger zdziwił się, dlaczego uważał tak dokładne
wyjaśnienia za konieczne. Przez większą część swojego życia myślał i mówił o wielebnym jako o
swoim ojcu i z pewnością dla Duncana nie miało to znaczenia.
- Ale ty jesteś prezbiterianinem, co? Słyszałem, jak Mac Dubh mówił coś
o tym.
- Musiałeś słyszeć - odparł oschłym tonem Roger. Byłby szczerze zdziwiony, gdyby ktokolwiek z
uczestników zlotu nie słyszał, jak Mac Dubh o tym rozprawia.
-77-
- Nie. Mój dziadek ze strony matki był zwolennikiem Konwentu Narodowego wprowadzającego
prezbiterianizm, i to bardzo zagorzałym. -
Duncan uśmiechnął się nieśmiało. - Wszystko to jednak zdążyło przygasnąć, zanim się urodziłem.
Moja mama była bardzo bogobojna, ale tata nie czuł się szczególnie związany z Kościołem, podobnie
zresztą jak ja. A kiedy spotkałem Mac Dubha... cóż, chyba nie przypadkiem poprosił mnie, żebym
poszedł z nim na niedzielną mszę.
także protestanci rozmaitych odłamów - i że większość z nich wolała prawdopodobnie milczeć na ten
temat, widząc liczebną przewagę katolików.
Duncan skinął głową i zassał kącik ust, przygryzając brzeg postrzępionych wąsów.
ścieżce.
Roger doszedł do wniosku, że oczywiście opinia Jamiego liczyła się tutaj bardziej niż zdanie pani
Cameron. Sprawa niezgodności wyznań najwidoczniej nie miała żadnego znaczenia dla Duncana, a
Rogerowi nigdy nie obiło się o uszy, by Jocasta należała do grona dewotek, lecz Duncan
- Mac Dubh mówił, że rozmawiałeś z księdzem - Duncan zerknął na Rogera spod oka. - Czy on... -
odchrząknął i zaczął się czerwienić - ...czy on zobowiązał cię do tego, żebyś... żebyś się ochrzcił w
obrządku katolickim?
Dla pobożnego protestanta byłaby to straszna perspektywa i najwidoczniej nawet dla Duncana
oznaczała pewien dyskomfort. Roger doszedł
do wniosku, że on również poczułby się niezręcznie. Czy zrobiłby to, gdyby musiał, żeby poślubić
Bree? Przypuszczał, że w końcu tak, ale w głębi duszy przyznał, że poczuł wielką ulgę, gdy kapłan
nie zażądał formalnej
zmiany wyznania.
- Ach... nie - odparł Roger i zaczął kasłać, kiedy przed nim pojawił się
-78-
przecież nie mogą cię ochrzcić ponownie, jeśli już raz zostałeś ochrzczony. A ty przecież zostałeś,
co?
- Ależ tak - Duncan zdawał się podniesiony na duchu tym, co usłyszał. - Tak, kiedy ja... to jest... -
cień przemknął mu po twarzy, ale zaraz potem Duncan wzruszył ramionami, żeby odpędzić jakąś
natrętną myśl. -
Tak.
Wozy Cyganów znajdowały się już w zasięgu wzroku, stłoczone jak stado wołów. Wyłożone towary
poprzykrywane były płótnem i kocami dla ochrony przed deszczem. Duncan zatrzymał się -
najwyraźniej chciał zakończyć tę rozmowę, zanim przejdą do innych spraw.
nie będzie msza, tylko ślubny obrządek, w każdym obrządku taki sam.
Czy bierzesz sobie tę kobietę, czy bierzesz sobie tego mężczyznę, na dobre, na złe i tak dalej.
- Tak, też bym tak to ujął - powiedział. - Chociaż nad tym na dobre
Powiedział to bez ironii, tak jakby stwierdzał oczywisty fakt, gdy więc
rzucił przelotne spojrzenie na twarz Rogera, zdumiał go jej wyraz - reakcja na tę uwagę.
- Nic nie szkodzi. - Roger machnął niecierpliwie ręką. Jego głos brzmiał
Duncan miał jednak rację, chociaż do tej pory Rogerowi udawało się
jakoś tego nie zauważać. Teraz dopiero stwierdził z przytłaczającą świadomością, że znalazł się w
takiej samej sytuacji - oto mężczyzna bez majątku miał poślubić bogatą lub potencjalnie bogatą
kobietę.
Jamie nie należał do grona zamożnych - na razie. Ale fakt pozostawał faktem - Jamie miał tysiące
akrów ziemi i nawet jeśli większość była pustkowiem, to nie znaczyło, że tak będzie zawsze. Na jego
ziemiach już osiedlali się dzierżawcy, a wkrótce będzie ich coraz więcej. A kiedy ci dzierżawcy
zaczną płacić tantiemy, kiedy ruszą tartaki i młyny nad strumieniami, kiedy powstaną osiedla, sklepy i
tawerny, kiedy garstka krów, świń i koni pod troskliwym gospodarskim okiem Jamiego rozmnoży się
w obfite stada...
-79-
Wówczas Jamie Fraser naprawdę stanie się bogatym człowiekiem, Brian-na zaś jest przecież jego
jedynym dzieckiem.
Poza tym pozostawała jeszcze Jocasta Cameron, ogromnie majętna niewiasta, która potwierdziła już,
że ma zamiar uczynić Briannę swoją dziedziczką. Co prawda Bree pośpiesznie odmówiła przyjęcia
tego zapisu, ale Jocasta podobnie jak jej siostrzenica była również obdarzona wrodzonym
Nie tylko myśl, że rzeczywiście poślubiał osobę, której nie dorównywał majątkiem ani pozycją, lecz
świadomość, że wszyscy mieszkańcy kolonii wiedzieli o tym już od dłuższego czasu i
prawdopodobnie w cyniczny sposób oceniali jego postępowanie. Pewnie w krążących za jego
plecami plotkach zyskał miano wyjątkowego szczęściarza, a może wręcz jawnego awanturnika.
- Tak, pewnie tak. Więc jak uważasz, czy to będzie w porządku, no, z tą
religią? Nie chciałbym, żeby miss Jo albo Mac Dubh pomyśleli, że chciałem ich urazić, ukrywając
prawdę. Ale też nie chcę robić zamieszania z tego
- Nie, oczywiście, że nie - zgodził się Roger. Odetchnął głęboko i odsunął z twarzy kosmyk mokrych
włosów. - Nie, naprawdę uważam, że to jest w porządku. Kiedy rozmawiałem z... no, z księdzem,
postawił mi jedyny warunek: że muszę się zgodzić, aby wszystkie dzieci zostały ochrzczone w
obrządku katolickim. A ponieważ tego rodzaju czynniki nie
- Och, nie - zawołał i roześmiał się nerwowo. - Nie, naprawdę nie sądzę, bym musiał zawracać
sobie tym głowę.
- Cóż, w takim razie masz szczęście - Roger uśmiechnął się z przymusem i klepnął Duncana po
plecach.
- Ty także, a Smeoraich.
ale on ciągle szedł wzdłuż rzędu wozów w ślad za Rogerem i ze zmarszczonym czołem przyglądał się
wystawionym tam towarom.
-80-
Po tygodniu targowania i wymiany towarów cygańskie wozy były ciągle tak pełne, jakby handel
dopiero miał się rozpocząć, a może wybór był
i wełną, beczułki z jabłecznikiem, torby pełne jabłek, stosy skór zwierzęcych i innych rzeczy
przeznaczonych na sprzedaż. Jedynie zapasy ozdobnych drobiazgów zmniejszyły się znacznie, ale i
tak pozostało ich sporo, a najlepiej świadczył o tym tłum kłębiący się dookoła, gęsty jak mszyce
na różanym krzaku.
Roger był na szczęście wystarczająco wysoki, by zerkać ponad głowami większości klientów;
przesuwał się wolnym krokiem wzdłuż rzędu wozów, przyglądał się po drodze temu i owemu, i starał
się przewidzieć reakcję Brianny.
Bree była przepiękną kobietą, ale nie miała skłonności do robienia szumu dookoła własnego
wyglądu. Prawdę mówiąc, pewnego dnia w ostatniej chwili udało mu się powstrzymać ją przed
obcięciem krótko swoich bujnych kasztanowych loków tylko dlatego, że zniecierpliwiło ją to, że
włosy dyndają jej nad sosem i że Jemmy ciągle za nie szarpie. Być może wstążka okazałaby się
praktycznym prezentem. Albo ozdobny grzebień? Albo raczej kajdanki dla małego.
Przystanął przy sprzedawcy towarów tekstylnych i schylił się, by zajrzeć pod przykrycie, gdzie
bezpiecznie ukryte przed wilgocią wisiały czepeczki i jaskrawe wstążki, poruszające się w
przyćmionym świetle jak macki olśniewającej meduzy. Duncan, z pledem zarzuconym na uszy, by
uchronić je przed podmuchami porywistego wiatru, zbliżył się, chcąc zobaczyć, czemu przygląda się
Roger.
- Owszem - odezwał się niespodziewanie Duncan. - Chcę kupić kawałek aksamitu. Czy ma pani coś
w tym stylu? Koniecznie dobrej jakości, kolor obojętny.
stroju Duncan nie wyglądał na dandysa - ale bez słowa komentarza odwróciła się i zaczęła
przeglądać swoje uszczuplone zapasy.
- Jak myślisz, czy pani Claire zostało jeszcze trochę lawendy? - spytał
-81-
- Przyszła mi do głowy pewna myśl - wyjaśnił. - Miss Jo cierpi na częste migreny i powiada, że nie
może wtedy dobrze spać. Przypomniałem sobie, że moja matka miała poduszkę napełnioną lawendą i
- jak opowiadała - wystarczyło, że przyłożyła do niej głowę, i już spała jak niemowlę. No więc
pomyślałem, że kupię kawałek aksamitu - żeby mogła trzymać na tym policzek, co? I że może
poproszę panią Lizzie, żeby mi go
zeszyła...
W zdrowiu i w chorobie...
Roger pokiwał głową z aprobatą; był poruszony - i lekko zawstydzony - troskliwością Duncana.
Wcześniej odnosił wrażenie, że małżeństwo Duncana i Jocasty Cameron było czysto pragmatyczne -
może zresztą tak
było. Ale szalona miłość nie jest przecież konieczna, by okazywać sobie
Duncan dobił targu i odszedł, chowając starannie pod pledem zakupiony aksamit. Zostawił Rogera,
który wolno obchodził pozostałych handlarzy, w myślach wybierając, ważąc i odrzucając rozmaite
pomysły, aż od myślenia o tym, co z tych tysięcy rzeczy najbardziej uradowałoby jego narzeczoną,
poczuł kompletną pustkę w głowie. Kolczyki? Nie, dziecko będzie za nie ciągnąć. To samo z
naszyjnikiem, a nawet wstążką do włosów, jak teraz pomyślał.
Ciągle jednak wracał myślami do biżuterii. Na co dzień Bree prawie jej
nie nosiła. Ale jednak wkładała pierścień z rubinem należący do jej ojca -
ten, który podarował mu Jamie, a który on oddał jej, kiedy przyjęła jego
Oczyma wyobraźni widział błysk złota i głęboką czerwień owalnego rubinu na jej jasnym palcu.
Pierścień jej ojca. Oczywiście, dlaczego nie widział tego wcześniej?
Prawda, Jamie dał ten pierścień jemu, ale przez to nie stał się on z kolei jego własnością. A teraz
zapragnął, nieoczekiwanie i bardzo mocno, dać Briannie coś, co naprawdę należy do niego.
już z daleka połyskiwały i iskrzyły się metalicznym blaskiem, nawet podczas deszczu. Wiedział już,
że serdeczny palec Brianny jest dokładnie taki jak jego mały.
tani - zrobiony ze splecionych warkoczy miedzi i brązu, przez co bez wątpienia w ciągu kilku minut
pozostawi na palcu Bree zielony ślad. Tym le-
-82-
piej, pomyślał, wręczając pieniądze. Czy będzie go nosiła, czy nie, pozostanie znak, że ona należy do
niego.
I dlatego kobieta opuści dom swojego ojca, i pozostanie wierna swojemu mężowi, i we dwoje będę
jednym ciałem.
5. Incydent
zlotu i ludzie, którzy dotąd znosili jakoś ból zęba czy swędzącą wysypkę,
nagle dochodzili do wniosku, że jednak muszą wykorzystać szansę uzyskania fachowej porady.
Odprawiłam właśnie jakąś młodą kobietę z tworzącym się na szyi wolem, napominając ją, żeby
próbowała jakoś zdobywać pokaźne ilości suszonej ryby - jako że mieszkała zbyt daleko w głębi
lądu, by móc dostać świeżą - i by jadła ją codziennie ze względu na zawartość jodu.
Tłum rozstąpił się jak wody Morza Czerwonego i moim oczom ukazał
się mały starszawy mężczyzna, tak chudy, że wyglądał jak chodzący szkielet, ubrany w szmaty i
niosący na rękach kłąb futra. Kiedy powłócząc nogami, zbliżał się do mnie między ustępującymi mu z
drogi ludźmi, zrozumiałam, dlaczego wszyscy okazywali mu taki szacunek - ten człowiek śmierdział
jak martwy szop pracz.
szop - u moich stóp leżała już niewielka kupka futer i skór, ale moi pacjenci zwykle zadawali sobie
trud, by oddzielić skórę od pierwotnych wła
ścicieli, zanim podarowali ją mnie - ale wówczas futro poruszyło się i spod
stole, odsuwając na bok moje instrumenty, i wskazał na postrzępioną dziurę w boku zwierzęcia. -
Pani go obejrzy.
-83-
- Co mu się stało? - przesunęłam chwiejącą się miskę z wodą w bezpieczne miejsce i schyliłam się,
by wygrzebać słoik ze sterylnymi nićmi.
- Hmm - powiedziałam, badając podejrzliwie zwierzę. Biorąc pod uwagę jego niepewne
pochodzenie i ewidentnie przyjazny stosunek do świata, pomyślałam, że pewnie zbliżył się do samicy
ze zwykłej pożądliwości, nie zaś w złych zamiarach. Jakby na potwierdzenie tego wrażenia zwierzak
wysunął w moim kierunku spory kawałek swojego różowego, wilgotnego organu reprodukcyjnego.
wydawało mi się, że starszemu panu wcale się nie podobam; zupełnie ignorował moją osobę, a
zasępiony wzrok utkwił w polanie poniżej nas, gdzie oddział wojska odbywał właśnie musztrę.
łam, że nie widać tam opuchlizny ani żadnych oznak wskazujących na rozwijającą się infekcję. Na
skaleczeniu zdążył się już pojawić skrzep - najwyraźniej od urazu upłynęło już trochę czasu.
Zastanawiałam się, czy ta niemiła przygoda zdarzyła się psu akurat w górach. Osobiście nawet z
widzenia nie znałam tego mężczyzny, a jego sposób mówienia nie wskazywał
Pies zachowywał się co prawda przyjaźnie, ale to nie oznaczało jeszcze, że nie rzuci się na mnie z
zębami, kiedy wbiję mu igłę w bok. Wła
- Proszę, a bhalaich - odezwał się obok mnie czyjś łagodny głos. Obejrzałam się zdumiona i
zobaczyłam, jak pies obwąchuje ze zdziwieniem kostki dłoni Murraya MacLeoda. Widząc moje
zdziwienie, wzruszył ramionami, uśmiechnął się i pochylił nad stołem, chwytając zaskoczonego psa
za kark.
Złapałam mocno zwierzę za nogę i zaczęłam robić to, co do mnie należało. Pies zareagował
dokładnie tak, jak zrobiłaby to większość ludzi
-84-
w podobnych okolicznościach - wykręcał się jak szalony i drapał pazurami o powierzchnię stołu,
próbując uciekać. W którymś momencie uda
prawdę mówiąc, w czasie walki wylądował nam pod nogami, choć, niestety, nie udało się go złamać
- i w końcu zsunęłam kolana z boku psa, ziając przy tym prawie tak ciężko jak on.
Skłoniłam się, lekko oszołomiona, i obiema rękoma odgarnęłam z twarzy zmierzwione włosy. Murray
znajdował się w podobnym stanie - warkocz mu się rozplótł, a w dodatku w pokrytym błotem
surducie widniała wielka dziura. Pochylił się, chwycił zwierzaka pod brzuch, poderwał z łap
Stary człowiek odwrócił się, położył rękę na psim łbie i zmarszczył brwi,
- Kim oni są? - zapytał, najwyraźniej głęboko zaintrygowany, i nie czekając na odpowiedź, wzruszył
ramionami, odwrócił się i odszedł. Pies natychmiast zeskoczył ze stołu i ze zwieszonym językiem
potruchtał za swoim panem w poszukiwaniu nowej przygody.
Podniosła głowę i prawie niezauważalnym ruchem podbródka wskazała coś za moimi plecami.
Odwróciłam się, by zobaczyć, o kim mówi.
Moim następnym pacjentem okazał się pewien dżentelmen. Prawdziwy dżentelmen, sądząc po
ubiorze i manierach, znacznie bardziej wytwornych niż to, z czym mieliśmy do czynienia na co dzień.
Zauważyłam, że od pewnego czasu kręcił się po obrzeżach polany, popatrując to na mnie,
to na Murraya, jakby nie mógł się zdecydować, któremu z medyków
-85-
powinien przypaść przywilej zajęcia się jego osobą. Widocznie pies trapera przeważył szalę na moją
korzyść.
Dżentelmenem okazał się niejaki pan Goodwin z Hillsborough, a przyszedł głównie po to, by
poradzić się w sprawie bolącego ramienia. Zauważyłam, że chyba nie był to jego jedyny kłopot: po
jego policzku z góry w dół biegła świeżo zagojona rana, a w kąciku oka widniało zasinienie, które
powodowało okrutnego zeza. Niewielkie przebarwienie powyżej szczęki wskazywało miejsce, gdzie
został mocno uderzony jakimś ciężkim przedmiotem, i w ogóle, sądząc po napuchniętych i
obrzmiałych rysach twarzy, mój pacjent musiał zostać nieźle pobity w niezbyt odległej przeszłości.
śli tylko zostali odpowiednio sprowokowani, ale ten pan zdawał się być
już w zbyt zaawansowanym wieku na takie rozrywki. Wyglądał na pięćdziesiąt kilka lat, a pod
kamizelką zapinaną na srebrne guziki krył się obfity brzuch. Może został napadnięty i obrabowany,
pomyślałam. Na pewno jednak nie stało się to w drodze na zlot, bo te uszkodzenia miały
przynajmniej kilka tygodni.
Poprosiłam pacjenta, by lekko uniósł kończynę i spróbował nią poruszać, podczas gdy ja dokładnie
obmacywałam chore ramię i bark, zadając przy tym zwięzłe pytania. Przyczyna dyskomfortu
wydawała się oczywista - miał przemieszczony łokieć, ale choć to przemieszczenie szczęśliwie samo
się cofnęło, ścięgno musiało ulec zerwaniu i dostać się pomiędzy wyrostek łokciowy i główkę kości
łokciowej. Właśnie z tej przyczyny poruszanie chorą ręką wzmagało dolegliwości.
Ale to jeszcze nie koniec: przesuwając palce w dół uszkodzonej kończyny, natknęłam się na nie mniej
niż trzy w połowie zagojone pęknięcia kości przedramienia. Uszkodzenia nie dotyczyły wyłącznie
wnętrza ciała;
bez trudu zauważyłam zanikające już pozostałości dwóch olbrzymich siniaków ponad miejscami
pęknięć. Każdy z nich wyglądał jak nieregularna żółtozielona plama z czerwonoczarnym środkiem w
miejscu, gdzie doszło do podskórnego wylewu. To z pewnością były rany odniesione w obronie
własnej, pomyślałam, albo jestem chińskim mandarynem.
-86-
-Bree, bądź tak dobra i znajdź mi przyzwoity łubek - poprosiłam.
Brianna w milczeniu skinęła głową i zniknęła, mnie pozostawiając nasmarowanie maścią mirtową
drobniejszych skaleczeń pana Goodwina.
- Gdzie pan odniósł te obrażenia, panie Goodwin? - zapytałam obojętnym tonem, wyciągając kłębek
lnianych bandaży. - Bo wydaje mi się, że uczestniczył pan w jakiejś walce. Mam tylko nadzieję, że
pana przeciwnik wygląda jeszcze gorzej.
prostu znalazłem się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie, można by powiedzieć. Mimo
to...
Odruchowo przymknął zasinione oko, gdy dotknęłam blizny. Ktokolwiek ją zszywał, nie przyłożył się
zanadto, ale rana się zagoiła.
Burknął coś pod nosem, ale odniosłam wrażenie, że odpowiedź na moje pytanie nie sprawi mu
przykrości.
- Z pewnością słyszała pani dziś rano tego oficera. Tego, który odczytywał słowa gubernatora o
bestialskim postępowaniu buntowników?
- Raczej nie wydaje mi się, żeby słowa gubernatora umknęły dziś czyjejkolwiek uwadze -
mruknęłam, delikatnie pociągając skórę czubkami palców. - Więc był pan w Hillsborough, to chciał
pan powiedzieć?
zabiegi nie sprawiają mu bólu. - W rzeczy samej, ja mieszkam w Hillsborough. I gdybym spokojnie
pozostał wtedy w domu, jak błagała mnie o to moja dobra żona... - uśmiechnął się ze smutkiem -
...bez wątpienia uda
trzonowy został wybity w całości, ale drugi ułamał się tuż przy korzeniu.
czerwieni dziąseł.
-87-
Brianna, która właśnie w tym momencie wróciła z łubkiem, wydała z siebie taki dźwięk, jakby się
zakrztusiła. Inne zęby pana Goodwina, aczkolwiek całe, były mocno zanieczyszczone złogami żółtego
kamienia i pokryte brązowymi plamami od tytoniu.
- Och, wydaje mi się, że jednak będę w stanie trochę pomóc - zapewniłam go, nie zwracając uwagi
na zachowanie Bree. - Gryzienie tą stroną sprawia panu ból, prawda? Nie mogę naprawić tych
zębów, ale mogę wyciągnąć resztki korzenia i podleczyć trochę dziąsło, żeby zapobiec infekcji.
Nawiasem mówiąc, kto panu tak przyłożył?
Wzruszył ramionami i patrzył z niejaką obawą, jak wyjmuję lśniące obcęgi i skalpel o prostym
ostrzu, służący do zabiegów dentystycznych.
partii z Wirginii... - wyjaśnił, a na jego czole na samą myśl o tym pojawiła się pionowa zmarszczka -
...i musiałem dołączyć do pozwu pewne dokumenty, które wsparłyby tę sprawę. Nie mogłem jednak
tego zrobić,
bo na ulicy przed sądem panował nieopisany ścisk. Kłębił się tam tłum
Widząc ten motłoch, zamierzał się wycofać, ale właśnie wtedy ktoś wyrzucił kamień z okna sądu.
Brzęk szkła podziałał na tłum jak sygnał do boju i ludzie ruszyli do ataku, rozbijając drzwi i
wykrzykując pogróżki.
jednym uchem, zastanawiając się, jak się zabrać do ekstrakcji, ale rozpoznałam to nazwisko.
Farquard Campbell wspomniał o Fanningu, kiedy opowiadał Jamiemu szczegóły krwawych
zamieszek w następstwie wprowadzenia przed kilkoma laty ustawy stemplowej. Fanning został
wówczas mianowany naczelnikim poczty w kolonii; była to lukratywna posada i przypuszczalnie
zapłacił ładny grosz, by ją uzyskać, choć z pewnością jeszcze więcej kosztowało go jej zniesienie w
obliczu użycia siły. Najwyraźniej w ciągu ostatnich pięciu lat zła sława pana Fanninga jeszcze się
pogłębiła.
Pan Goodwin zacisnął wargi w wąską kreskę, aby wyrazić dobitniej swoją dezaprobatę.
- Tak, madam, to prawdziwy dżentelmen. I mimo wszelkich skandalicznych plotek, jakie o nim krążą,
wobec mnie zawsze zachowywał się jak przyjaciel; kiedy więc usłyszałem tak ciężkie obelgi miotane
pod jego
-88-
szlachetnego zamiaru.
Nie udało mi się jednak zajść daleko. Zaledwie postawiłem nogę na schodach, kiedy wewnątrz
budynku rozległ się wielki krzyk i tłum runął
Edmunda Fanninga wywleczono przez główne wejście do sądu; zaraz potem jego przyjaciel został
obalony na ziemię i ściągnięty za nogi ze schodów, tak że jego głowa stukała o stopnie.
Słyszałem ten dźwięk ponad wrzaskami tłumu, zupełnie jakby ze szczytu schodów ktoś zrzucił melon,
a on spadał, dudniąc głucho.
powrócił do tematu. - Stało się tak wyłącznie dlatego, że wpadli na pomysł, żeby dobrać się do skóry
przewodniczącemu ławy sędziowskiej, zostawili więc na ziemi nieprzytomnego Fanninga i wbiegli
co prędzej do środka budynku. Inny jego przyjaciel i ja podbiegliśmy, by dźwignąć biedaka i
przenieść go w bezpieczne miejsce, kiedy nagle za naszymi plecami zrobiło się jakieś zamieszanie i
ze wszystkich stron zostaliśmy zaatakowani przez ten wściekły motłoch. Właśnie wtedy stało się to...
- podniósł
tego gościa, który mnie uderzył, to z całą pewnością nie fatygowałbym się,
Wolno zacisnął pięści i spojrzał na mnie wściekłym wzrokiem, jakby przypuszczał, że chowam tego
łajdaka gdzieś pod stołem. Brianna niepewnie
-89-
przysunęła się do mnie. Bez wątpienia myślała w tej chwili, podobnie jak ja, o Hobsonie i Fowlesie.
Abel MacLennan zostałby pewnie uznany
borough.
Wymruczałam jakieś niezobowiązujące słowa współczucia i wyjęłam butelkę czystej whisky, której
używałam do dezynfekcji i nieskomplikowanych znieczuleń. Na ten widok pan Goodwin wyraźnie się
ożywił.
-Troszeczkę tego specyfiku... ee... podniesie pana na duchu - zasugerowałam, nalewając sporą
szklankę. Przy okazji chciałam w ten sposób zniszczyć ewentualne skupiska chorobotwórczych
bakterii. - Proszę to zatrzymać przez chwilę w ustach, zanim pan połknie. To pomoże nam znieczulić
ząb.
w usta potężny łyk dobroczynnego płynu i siedział z wydętymi policzkami, jak żaba, która właśnie
szykuje się do kumkania. Ciągle jeszcze był
nieco bladawy, ale nie byłam pewna, czy tak wzburzyła go historia, którą
na początek ścieżki, więc sama także spojrzałam w tamtym kierunku i zobaczyłam Rogera czającego
się pod krzakiem, z oczami utkwionymi w narzeczonej. Zobaczyłam, jak jej twarz rozpromieniła się,
gdy odwracała się ku niemu, aż mnie samej także zrobiło się ciepło na sercu. Tak, oni stanowczo do
siebie pasowali.
- Teraz, panie Goodwin, proszę sobie pociągnąć jeszcze kropelkę i zaraz będziemy mieć tę sprawę z
głowy - zwróciłam się z uśmiechem do mojego pacjenta i podniosłam obcęgi.
Roger czekał na skraju polany i przyglądał się Bree, jak stała u boku Claire,
krusząc zioła, odmierzając w małych buteleczkach jakieś płyny i drąc płótno na bandaże. Pomimo
dotkliwego zimna podwinęła rękawy, a wysiłek,
-90-
jaki wkładała w rozdarcie sztywnego płótna, sprawił, że mięśnie na jej nagich, upstrzonych
rudawymi piegami przedramionach napięły się i nabrzmiały jak postronki.
wspomnienie Estelli z Wielkich nadziei Dickensa. Bree w ogóle była solidnej budowy; wiatr opinał
długą spódnicę wokół mocno zarysowanej wypukłości jej pośladków, a gdy się odwracała, jej długie
uda rysowały się przez krótką chwilę pod materiałem, gładkie i krągłe jak pień brzozy.
Zresztą nie tylko on zwrócił na nią uwagę. Połowa oczekujących na swoją kolejkę do jednego lub
drugiego medyka przyglądała się Briannie; niektórzy - głównie kobiety - z pewną dozą frustracji; inni
- przede wszystkim mężczyźni - z ukrytym podziwem zabarwionym nieco bardziej przyziemnymi
uczuciami, tak że Roger zapragnął wyjść na polanę i pokazać wszystkim, że to on ma prawa do Bree.
go kątem oka, odwróciła ku niemu głowę. Lekki mars na jej czole natychmiast się rozpłynął, a cała
twarz rozświetliła się uśmiechem. Odwzajemnił ten uśmiech, a potem zdecydowanym ruchem głowy
nakazał, by do niego przyszła, i nie czekając na jej reakcję, ruszył w dół ścieżki.
To, czym zajmowała się przed chwilą, zostało na polanie, ale jednak coś
ze sobą przyniosła - małą paczuszkę, owiniętą w papier i przewiązaną nitką. Roger wyciągnął rękę i
poprowadził ją ze szlaku w stronę niewielkiego zagajnika, gdzie zasłona z czerwonych i żółtych
klonowych liści dawała jakie takie poczucie prywatności.
smutną miną.
- Nic nie szkodzi - pośpieszył z zapewnieniem. - Akurat nie takich zalet szukam u żony.
-91-
Żyjąc tutaj, może będziesz potrzebował żony, która potrafiłaby usunąć ci ząb,
gdy się zepsuje, i przyszyć palce, gdy je sobie odetniesz, rąbiąc drzewo.
Szarość dnia zdawała się oddziaływać silnie na stan jej ducha - albo
może był to skutek tego, czym niedawno się zajmowała. Nawet krótki rzut
oka na tłum oczekujący w kolejce do Claire mógł wpędzić w depresję każdego - z wyjątkiem Claire,
oczywiście - takie to było nagromadzenie deformacji, okaleczeń, ran i straszliwych chorób.
Może przynajmniej to, co miał jej do powiedzenia, zdoła trochę oderwać jej myśli od tych
makabrycznych szczegółów osiemnastowiecznego życia. Ujął w dłoń jej policzek i zimnym kciukiem
wygładził gęstą czerwonawą brew. Jej twarz była chłodna w dotyku, ale skóra za uchem, poniżej linii
włosów, promieniowała ciepłem - przypuszczalnie tak samo jak inne ukryte części jej ciała.
niej oddaliły.
odparła. - Mama tak właśnie nazywa tatusia, ale tylko wtedy, kiedy jest
na niego zła.
się wyraźniejsze.
- Och, o to się nie martw; tata co prawda nie uczył mnie żadnych brzydkich słów po celtycku, ale za
to dzięki Marsali poznałam naprawdę paskudne określenia francuskie. Wiesz na przykład, co to jest
un soulard? Un grande gueule?
- Qui, ma petite chou... To oczywiście wcale nie znaczy, że widziałem kiedyś główkę kapusty z takim
czerwonym nosem! - usiłował pstryknąć palcem w jej nos, ale zdążyła się uchylić.
- Maudit chien!
Wziął ją za rękę i pociągnął w stronę najbliższego głazu; po chwili znowu zauważył, że Bree trzyma
w ręku małe zawiniątko.
- Co to jest?
-92-
- Dostałam ślubny prezent - wyjaśniła i podała mu paczuszkę, trzymając ją dwoma palcami, jakby to
była zdechła mysz.
Wziął ostrożnie, ale przez papier nie wyczuł niczego groźnego. Podrzucił
- To jest jedwab do haftowania - odparła, widząc nieme pytanie w jego oczach. - Od pani Buchanan.
Między jej brwiami znowu pojawiła się pionowa zmarszczka, a w oczach
Roger ujrzał... zaniepokojenie? Me, coś innego, ale za nic nie potrafił odgadnąć, co to takiego.
Wzięła od niego paczuszkę i włożyła ją do kieszonki, którą nosiła przywiązaną pod halką. Patrzyła w
dół, poprawiając spódnicę, ale Roger bez trudu mógł dostrzec, jak mocno zaciska usta.
tkać materiał na własny całun - Brianna wycedziła te słowa przez zaciśnięte zęby. - W ten sposób
może zdążę go utkać i wyhaftować, nim umrę przy porodzie. A jeśli będę pracować dość szybko, to
może zdążę zrobić
całun także dla ciebie... w przeciwnym razie musi go skończyć twoja następna żona.
Roger z pewnością zacząłby się śmiać, gdyby nie to, że Bree wyraźnie
ujmując dłonie Brianny. - Nie powinnaś pozwolić, by cię denerwowała takimi głupotami.
stwierdziła bez ogródek. - Ale akurat w tej sprawie się nie myli.
-93-
jest żywotna. Widziałem te jej dzieciaki; mają głowy w kształcie rzepy, ale
Za odpowiedź musiał mu starczyć tylko niechętny grymas, ale nie dawał za wygraną.
- Sama więc widzisz, że nie powinnaś się niczego obawiać. Przecież Jem-
może następnym razem sam spróbujesz, co? - parsknęła, ale jeden kącik
jej ust uniósł się leciutko w górę. Pociągnęła go za rękę, ale kiedy ją przytrzymał, nie stawiała oporu.
co ci nagadała pani Buchanan? - celowo mówił to lekkim tonem, ale jednocześnie przyciągnął ją
bliżej i trzymał mocno, kryjąc twarz w jej włosach, ze strachu, by nie zauważyła, jak wielkie
znaczenie ma dla niego to pytanie.
Ale Brianna nie dała się oszukać. Odsunęła się o krok, a jej oczy, niebieskie jak źródlana woda,
poszukały jego oczu.
Marsali.
Istnienie malutkiej Joan było wystarczającym świadectwem, jak nieskuteczna potrafi być ta metoda
kontroli urodzeń. Jednak...
- Muszą być inne sposoby, jak sądzę - odparł. - Jeśli jednak chcesz celibatu, będziesz go miała.
Bree zaczęła się śmiać, bo dłoń Rogera zacisnęła się pożądliwie na jej
pośladku, gdy jego usta wyrzekały się kontaktów cielesnych; potem śmiech
- Tak - odparł szczerze, choć sama myśl o tym kładła się nieznośnym
Westchnęła. Pogładziła go po policzku i zsunęła rękę w dół, przesuwając palcami po jego szyi aż do
miejsca, gdzie widniało głębokie zacięcie.
Przycisnęła kciukiem pulsującą mocno tętnicę, aż poczuł uderzenia własnego serca, zwielokrotnione
przez krążącą krew.
Naprawdę myślał o tym, ale pochylił głowę i wessał się w jej usta prawie bez tchu, jakby musiał
zaczerpnąć powietrza z jej oddechu. Ogarnę-
-94-
ło go przy tym nagłe pragnienie, aby się z nią zespolić, i to na wszystkie możliwe sposoby - rękoma,
oddechem, ustami, ramionami. Jego uda wcisnęły się między jej nogi, rozsuwając je szeroko. Ręka
Bree spoczęła na jego piersi, jakby miała zamiar go odepchnąć, a potem zacisnęła się konwulsyjnie,
chwytając jednocześnie i jego koszulę, i ciało. Jej palce zaryły
dysząc ciężko i zaciskając zęby, aby oprzeć się ogarniającemu ich pożądaniu.
A potem jej ręka wślizgnęła się pod jego kilt; poczuł chłodny, pewny
Z tymi słowami osunęła się na kolana na dywan z żółtych, wilgotnych liści, pociągając Rogera za
sobą.
Znowu zaczęto padać; włosy Bree zwisały bezwładnie wokół jej głowy,
pozlepiane w wilgotne strąki. Leżała z zamkniętymi oczyma, z twarzą
dwa strumienie łez. Prawdę mówiąc, sama nie wiedziała, czy powinna się
Roger leżał tuż obok, częściowo spoczywając na niej, a ciepło jego cia
ła dodawało jej pewności i otuchy. Ich splątane nagie nogi okrywał kilt,
chroniący przed deszczem. Stuloną dłonią Bree podtrzymywała głowę Rogera i gładziła jego włosy,
mokre i lśniące jak futro czarnej foki.
Po chwili poruszył się, wydając z siebie jęk jak ranny niedźwiedź i zaczął się podnosić. Strumień
zimnego powietrza owionął jej odsłonięte teraz ciało, wilgotne i gorące w miejscach, gdzie stykało
się z ciałem Rogera.
powinienem był.
Uniosła leciutko jedną powiekę; klęczał nad nią, kołysząc całym ciałem,
którą nosił owiniętą wokół szyi, i zacięcie pod szczęką znowu zaczęło krwawić. Jego koszula została
rozdarta w miłosnym szale, a kamizelka wisiała luźno, pozbawiona połowy guzików. Cały pokryty
był smugami błota
-95-
zmieszanego z krwią, a w jego skręcone czarne włosy wplątały się kawałki zeschłych liści i żołędzi.
w lepszym stanie; jej piersi nabrzmiały od nadmiaru pokarmu, a duże wilgotne plamy znaczyły
miejsca, gdzie mleko przesiąkło przez koszulę i materiał sukni, nieprzyjemnie lepiąc się do skóry.
Roger zauważył to, podniósł
- Przepraszam - powtórzył i wyciągnął rękę, żeby odgarnąć z jej twarzy splątane włosy. W zetknięciu
z jej rozpalonym policzkiem jego ręka była zimna jak lód.
- Naprawdę wszystko jest okay - oznajmiła, starając się pozbierać rozproszone fragmenty samej
siebie, które zdawały się toczyć po maleńkiej polanie jak paciorki rtęci. - Minęło dopiero sześć
miesięcy, a poza tym ca
Tylko jak długo jeszcze, pomyślała? Jej ciałem ciągle wstrząsały dreszcze pożądania, pomieszane z
igiełkami strachu.
Nagle poczuła, że musi go dotknąć. Podniosła więc róg peleryny i przycisnęła go do sączącej się rany
tuż poniżej szczęki. Celibat? Jak w ogóle mogła myśleć o czymś takim, kiedy sam dotyk ukochanego
ciała, sam zapach, wspomnienie ostatnich dziesięciu minut sprawiały, że miała ochotę przewrócić
Rogera na posłanie z liści i zrobić to jeszcze raz? Kiedy czułość
dla niego wzbierała w niej tak samo spontanicznie jak mleko, które wciąż
Jego twarz miała dziwny wyraz. Zwykle malowała się na niej pełna pogody rezerwa, może nawet
powaga - teraz jego nastrój zmieniał się bezustannie, od oczywistego zadowolenia do całkiem
jawnego niepokoju.
- O co chodzi Roger?
Rzucił na nią pośpieszne spojrzenie, a potem odwrócił głowę, a na jego policzki wypłynął lekki
rumieniec.
-96-
Popatrzyła na Rogera i gdzieś z głębi jej brzucha wydobył się bulgoczący chichot.
bijatyce, sądząc po tym, jak wyglądasz. Ale chciałem powiedzieć, że jesteśmy od roku zaręczeni - a
to jest prawnie wiążące, przynajmniej w Szkocji. Ale rok i jeden dzień to trochę za dużo... a aż do
dzisiejszego wieczoru nie jesteśmy legalnym małżeństwem.
że wszystko jest świetnie... ale gdzieś w głębi mojej duszy mieszka stary
szkocki kalwin, który mruczy po cichu, że to trochę nie w porządku poczynać sobie w ten sposób z
kobietą, która jeszcze nie jest moją prawowitą żoną.
Nie podniósł na nią oczu; przez cały czas wpatrywał się w ziemię. Krople wody wisiały na jego
mocno zarysowanych ciemnych brwiach i rzęsach, i połyskiwały srebrem na policzkach. Wziął
głęboki oddech, a potem powoli wypuścił powietrze z płuc.
że myślałem o tym, co właśnie robiliśmy, i jakie to było cudowne... i nagle dotarło do mnie, że być
może... nie, na pewno będę ryzykował twoim życiem, jeśli nie przestanę tego robić. Ale za żadne
skarby nie chciałbym przestać!
Drobniutkie niteczki strachu połączyły się w jeden lodowaty strumień, który jak wąż popełzł w dół
jej kręgosłupa i owinął się wokół pasa,
-97-
łącznie tego, co właśnie przeżyli... czegoś nawet tak potężnego i niesamowitego. Czyż wiedząc,
czego on chce - i dlaczego - mogła w ogóle się zastanawiać, czy mu to dać?
ławej chmurki. - No cóż, moim zdaniem, to trochę za późno, żeby się nad
silnych ramionach i cieple promieniującym z jego ciała odnajdując ukojenie i ucieczkę od nękających
ją obaw.
przed wszystkim, co mogłoby wam zagrażać... zawsze. I to coś strasznego... myśleć, że to właśnie ja
mogę być dla ciebie zagrożeniem, że mogę cię zabić przez moją miłość... Ale to, niestety, prawda.
Tuż przy swoim uchu słyszała bicie jego serca, mocne i równomierne.
Czuła, jak ciepło powraca do jej rąk, ciasno oplecionych wokół jego pleców, ale to ciepło
przenikało jeszcze głębiej, roztapiając w jej duszy sople strachu.
ukojenie, którego on nie zdołał w pełni jej dać. - Zobaczysz, wszystko się
stworzona.
Przesunęła ręką po krągłej wypukłości, a on uśmiechając się, poszedł
za jej ruchem.
Po chwili pochylił się nad nią i złożył na jej ustach delikatny pocałunek. Deszcz nie ustawał,
grzechocząc cicho o pokrywę z zeschłych liści.
- Chcesz mieć dziecko, prawda? - zapytała miękko. - Dziecko, o którym byś wiedział, że na pewno
jest twoje?
Przez moment nie podnosił głowy, ale w końcu popatrzył na nią, a jego spojrzenie starczyło za całą
odpowiedź. Kryła się w nim wielka tęsknota, zmieszana z pełną niepokoju obawą.
jego ustach.
I rozumiała - prawie. Podobnie jak on była jedynym dzieckiem i wiedziała, co to znaczy tęsknić za
bliskością i towarzystwem - ale jej pragnienia
-98-
zostały zaspokojone, w przeciwieństwie do jego potrzeb. Miała kochającego ojca, i to nie jednego,
lecz dwóch. Miała matkę, która kochała ją ponad granicami czasu i przestrzeni. Poza tym byli jeszcze
Murrayowie z Lallybroch, ten niespodziewany dar rodziny. No i przede wszystkim był
jeszcze jej syn, owoc jej ciała i jej krwi, który tak mocno wiązał ją z wszech
światem.
Roger był sierotą, od tak dawna sam na świecie. Jego rodzice odeszli, zanim zdążył ich poznać, stary
wujek także już nie żył - nie miał nikogo, kto przyznawałby się do niego, kto kochałby go tylko ze
względu na niego samego. Nie musiała się długo zastanawiać nad tym, czy pragnął zaznać w jej
ramionach takiej pewności, jakiej doświadczało karmione przez nią dziecko.
Nagle odchrząknął.
- Ja... ach, ja miałem zamiar dać ci to dziś wieczór... Ale może lepiej...
no cóż. - Sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza i podał jej miękkie zawiniątko, zapakowane
pieczołowicie w chustkę. - To taki rodzaj ślubnego prezentu. - W jego wzroku czaiła się niepewność.
Odwinęła chustkę i spod przykrycia wyjrzała para czarnych oczu zrobionych z guzików. Lalka miała
na sobie bezkształtną sukienkę z zielonego perkalu, a na czubku głowy włosy z czerwonej przędzy.
Serce Bree zabiło mocniej, a jej gardło ścisnęło wzruszenie.
-Pomyślałem sobie, że może spodoba się małemu... na przykład będzie mógł ją sobie pożuć.
ją dreszcz. Bała się, to prawda, ale były sprawy ważniejsze niż jej strach.
Deszcz padał coraz mocniej; dopiero teraz zaczynała się prawdziwa ulewa. Roger kciukiem odgarnął
z oczu mokre włosy i otrzepał się jak pies, a z grubego wełnianego surduta i pledu posypały się na
ziemię krople wody. Na szarym materiale dokładnie było widać rozmazaną smugę błota; próbował ją
wyczesać, ale bez skutku.
- Chryste, przecież nie mogę iść do ślubu w takim stanie - jęknął, żeby złagodzić choć trochę wiszące
w powietrzu napięcie. - Wyglądam jak żebrak.
-99-
- No wiesz, jeszcze nie jest za późno... - odparła. Uśmiechnęła się, jakby chciała się z nim drażnić,
ale robiła to z pewną obawą. - Jeszcze mo
- Dla mnie jest za późno od dnia, kiedy cię ujrzałem. A poza tym twój
- Tak. To znaczy nie - teraz śmiała się już na całego, a tego właśnie życzył sobie z całego serca. - Nie
chcę, żeby cię wypatroszył, ale miło wiedzieć, że byłby w stanie to zrobić. Ojciec powinien być
opiekuńczy. -
Uśmiechnęła się i leciutko musnęła go dłonią. - Tak jak pan, panie Mac-
Kenzie - dorzuciła.
To sprawiło, że Roger poczuł w piersi jakiś dziwny ucisk, zupełnie jakby kamizelka nagle zrobiła się
za ciasna; po chwili przeszył go zimny dreszcz, kiedy przypomniał sobie, co musiał jej powiedzieć.
Ojcowie i ich
pojęcie opiekuńczości różnili się znacznie, a on nie był pewien, jak Brian-
Wziął ją pod ramię i pociągnął za sobą z deszczu do bezpiecznego schronienia pod kępą świerków,
gdzie pod stopami chrzęściły pokłady suchych, pachnących igieł, a nad głową rozpościerał się dach z
rozłożystych gałęzi.
- Cóż, niech pani posiedzi tu ze mną chwilę, pani Mac. To nie jest nic
tobie.
Ciepła dłoń Bree spoczywała w jego dłoni; jednak w miarę jak słucha
ła, jej palce sztywniały, a między brwiami pojawiła się głęboka bruzda.
Posłusznie wyrecytował treść listu, tak jak ją zapamiętał, słowo po słowie. Tak samo jak
poprzedniego wieczoru przed Jamiem Fraserem.
-100-
-Więc ten kamień nagrobny w Szkocji z nazwiskiem ojca jest fałszywy? - z zadziwienia podniosła
nieco głos. - Więc tata... czyli Frank... kazał wielebnemu go zrobić i postawić tam, na cmentarzu w
St. Kilda, ale nie jest... to znaczy nie został tam pochowany?
- Tak, to on kazał tak zrobić, i nie, nie został tam pochowany - odparł Roger, akcentując słowo „on". -
Moim zdaniem on, czyli Frank Randall, kazał
postawić ten kamień jako rodzaj dowodu uznania. Widocznie uważał, że jest
- Ale przecież nie mógł wiedzieć, że kiedyś się o tym dowiemy, mama i ja!
- Wcale nie jestem pewien, czy chciał, żebyście się dowiedziały - powiedział Roger. - Może nawet
sam tego nie wiedział. Ale czuł, że musi wykonać taki gest. Poza tym - dodał, tknięty jakimś
wspomnieniem - czy
Claire nigdy ci nie mówiła, że on pragnął sprowadzić cię do Anglii niedługo przedtem, zanim został
zabity? Może chciał cię tam zabrać, upewnić się, że się dowiedziałaś, a potem zostawić wam
podjęcie decyzji.
- Nie przez egoizm? - Była wstrząśnięta, ale nie zła. Widział, że stara
dłonią wilgotną korę zwalonego pnia. - Kochał twoją matkę i nie chciał
ryzykować, że ją znów straci. Przecież ona najpierw była jego żoną, tak?
I nikt nie może obwiniać go za to, że nie chciał jej oddać innemu mężczyźnie. Ale to jeszcze nie
wszystko.
- A co jeszcze? - jej głos był zupełnie pozbawiony emocji, a błękitne
przez kamienie.
- Musiała dokonać wyboru - powiedziała łagodnie, nie odrywając wzroku od jego twarzy. - Musiała
się zdecydować, czy zostać z nami, czy iść do niego. Do Jamiego.
-101-
- Zostawić ciebie albo zostać i żyć dalej jak dotąd, wiedząc, że jej Jamie ocalał i być może kontakt z
nim jest możliwy, lecz poza granicami jej możliwości. Mogła złamać przyrzeczenie - tym razem
świadomie - i opuścić swoje dziecko albo żyć w tęsknocie... Nie sądzę, żeby to dobrze wpłynę
ło na waszą rodzinę.
- Rozumiem - westchnęła, a mały obłoczek, który narodził się z jej oddechu, rozpłynął się w zimnym
powietrzu jak duch.
- A może Frank bał się dać jej możliwość wyboru - zauważył Roger -
ale przez to uchronił i ją, i ciebie przed bólem, jaki to by wam sprawiło.
Przynajmniej wtedy.
- Zastanawiam się, jaki byłby ten wybór, gdyby jej wtedy powiedział -
oznajmiła z nieco posępną miną. Roger położył rękę na jej dłoni i lekko
uścisnął.
- Na pewno by została - stwierdził z niezachwianą pewnością. - Przecież raz już wybrała, prawda?
Jamie odesłał ją ze względu na ciebie, a ona odeszła. Wiedziała, że on sobie tego życzył, i zostałaby
z tobą tak długo,
jak długo byś jej potrzebowała. Nie wróciłaby, gdybyś ty nie nalegała.
mnie?" Lecz czy jakikolwiek mężczyzna mógł się posunąć do tego, żeby
zmuszać kobietę, którą kochał, do dokonania takiego wyboru, nawet czysto hipotetycznie? Czy to
przez wzgląd na nią, czy na siebie... nie mógł
o to pytać.
- Ale jednak postawił tam ten nagrobek. Dlaczego to zrobił? - Zmarszczka między brwiami Bree była
ciągle głęboka, ale już nie tak prosta. Nagły niepokój sprawił, że jej linia się załamała.
Roger nie znał co prawda Franka Randalla, ale potrafił do pewnego stopnia wczuć się w sytuację
tego człowieka, nie żywił więc dla niego tylko bezinteresownego współczucia. Przedtem nie w pełni
uświadamiał sobie,
dlaczego musi powiedzieć Briannie o tym liście, i to przed ślubem, ale w tej
niepokojące.
Jamiego czy twojej matki, lecz wobec ciebie. Jeśli to... - nagle urwał i mocno ścisnął jej rękę. -
Weźmy przykład małego Jemmy'ego. On jest mój,
-102-
tak samo jak ty, i zawsze będzie - odetchnął głęboko. - Ale gdybym to ja był tym innym mężczyzną...
Jej palce zacisnęły się konwulsyjnie na jego dłoni, a oczy nagle pociemniały.
- Nie wolno ci tego powiedzieć! Roger, na Boga, przyrzeknij mi, że nigdy mu o tym nie powiesz!
Patrzył na nią zdumiony. Jej paznokcie wbijały się boleśnie w jego rękę, ale nie zrobił najmniejszego
ruchu, żeby się uwolnić.
czasu na rozmowy!
ła ślinę i chwyciła obie jego ręce. - Przyrzeknij mi, Roger. Jeśli naprawdę
- Celibat nie jest moim powołaniem, jak wiesz. Więc wszystko może się
zdarzyć - przełknęła ślinę. - A jeśli tak się stanie... przyrzeknij mi, Roger.
- Jestem pewna!
łem tylko powiedzieć, że gdybym to ja był na miejscu Bonneta, to na pewno chciałbym wiedzieć i...
Nie chciała usiąść, więc Roger wziął ją mocno pod ramię i zmusił, by szła obok niego; powędrowali
więc przez strugi deszczu, między rozrzuconymi głazami, obok pośpiesznie płynącego strumienia i
wśród kołyszących się drzew. Szli dopóty, dopóki ruch nie uspokoił jej na tyle, by mog
dniach w River Run, gdzie była więźniem w czasie własnej ciąży; o lordzie Johnie Greyu,
przyjacielu ojca i jej; i o tym, jak powierzyła lordowi wszystkie swoje obawy i wewnętrzne rozterki.
- Bałam się, że już nie żyjesz. Że wszyscy już nie żyjecie - mama, tata,
ty...
Kaptur zsunął się z jej głowy, ale nie zadała sobie trudu, by włożyć go
- Ostatnie słowa, które tata mi powiedział, nie powiedział, lecz napisał... musiał napisać, bo nie
chciałabym z nim rozmawiać - przełknęła ślinę i przesunęła dłonią pod nosem, usuwając wiszącą tam
kroplę. - Więc powiedział, że... że muszę znaleźć jakiś sposób, żeby mu wybaczyć. Bonnetowi.
- Co zrobić?!
Odsunęła się i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że trzyma jej ramię
ła głową, że rozumie.
burza uczuć była widoczna jak na dłoni. - Wiesz przecież, co z nim było
w Wentworth.
co zrobiono tam Jamiemu Fraserowi, ale też nie sądził, by chciał wiedzieć
więcej niż do tej pory. Widział jednak blizny na plecach Jamiego, a z tego, co mówiła Claire,
wynikało, że są to najlżejsze obrażenia, jakie stamtąd wyniósł.
Dłoń Brianny cały czas spoczywała w jego dłoni; trzymał ją tak mocno,
że czuł drobne kosteczki. Nic mu dotąd nie mówiła, a on nie pytał. Nigdy
- I tak zrobiłaś... - odezwał się szorstko i urwał, żeby pozbyć się jakiejś
-104-
Odsunęła z twarzy pasmo mokrych włosów i skinęła głową. Grey przyszedł wtedy do niej i oznajmił,
że Bonnet został schwytany i skazany. Na razie siedział w piwnicy pod magazynem Crowna w Cross
Creek w oczekiwaniu na transport do Wilmington i egzekucję. To właśnie tam poszła do niego, niosąc
mu to, co - jak miała nadzieję - było rozgrzeszeniem i dla
brzuch w zaawansowanej ciąży. - Powiedziałam mu, że to dziecko jest jego. On miał niebawem
umrzeć, więc pomyślałam, że może będzie to dla niego pewną pociechą, że coś... że coś po nim
pozostanie.
mną? Jeśli jutro umrę - a przecież tak może się zdarzyć, dziewczyno, bo
życie jest tak samo niepewne dla mnie, jak i dla ciebie - co pozostanie po
Nie powinien zadawać takiego pytania, wiedział o tym doskonale. Przyrzekł przecież nigdy nie
dopuszczać do siebie myśli, że Jemmy może nie być jego synem. Między nim a Brianną istniał
autentyczny związek, który miał zostać przypieczętowany małżeństwem, więc Jemmy był ich
dzieckiem, bez względu na okoliczności swojego urodzenia. Mimo to jednak czuł, że słowa same
wyrywają się mu z gardła, piekące jak kwas.
- Ach tak. Ale tak mu powiedziałaś - nie powiedziałaś mu, że nie masz
pewności.
spowiadać mu się ze swojego życia! Nic mu do tego, do ciebie, do naszego ślubu czy... niech cię
diabli porwą, Roger! - Kopnęła go z wściekłością w łydkę.
nie uciekła.
na co najwyraźniej miała ochotę. - Przepraszam. Masz rację, to nie była jego sprawa... a ja także nie
powinienem przypominać ci o tym wszystkim.
Wciągnęła powietrze przez nos, jak smok, który szykuje się, by spalić coś
-105-
choć na policzkach ciągle płonął krwisty rumieniec. Uwolniła rękę z jego uścisku, ale nie odeszła.
- Tak jest - odparła zwięźle i popatrzyła na niego ponuro. - Powiedziałeś, że nie powinniśmy mieć
przed sobą tajemnic, i miałeś rację. Tylko czasem, kiedy mówisz o jednej sprawie, tuż za nią czai się
druga... Czy nie tak?
i szmer rozmowy. Z mgły wynurzyli się czterej mężczyźni, gawędzący sobie od niechcenia w
szkockim dialekcie. Nieśli zaostrzone kije i sieci; wszyscy byli boso, a nogi mieli mokre aż do kolan.
Sznury świeżo złowionych ryb połyskiwały słabo w pochmurnym świetle deszczowego dnia.
- Ach, nie! - zawołał trzeci, wycierając kroplę wiszącą mu u nosa i wpatrując się w Briannę tak
natarczywie, że mocniej otuliła się peleryną. - On na pewno czeka, aż zaśpiewają mu tę króciutką
weselną pieśń, prawda?
-Ja też znam słowa tej pieśni - odparł jego towarzysz. Uśmiechał się
teraz jeszcze szerzej, tak że było widać brak trzonowego zęba. - A w dodatku śpiewam ją coraz
piękniej!
Policzki Brianny znowu pokrył rumieniec; nie mówiła w szkockim narzeczu tak płynnie jak jej
przyszły mąż, ale z pewnością była w stanie pojąć sens tych nietaktownych żartów. Roger wysunął
się, zasłaniając ją sobą. Przybysze nie chcieli jednak wyrządzić im przykrości - mrugali tylko
znacząco i uśmiechali się z uznaniem, ale nie pozwalali sobie na żadne
dalsze komentarze. Ten, który odezwał się pierwszy, zdjął kapelusz i uderzył nim o udo, strząsając na
ziemię krople deszczu, a potem przystąpił
do sedna sprawy.
- Dobrze się składa, że cię tu spotkałem, a Oranaiche. Moja matka słyszała, jak śpiewałeś zeszłego
wieczoru przy ognisku, i powiedziała ciotkom i kuzynom, że przez twoją muzykę jej stopy same
ruszyły do tańca.
I teraz oni nie chcą słyszeć o niczym innym, tylko mówią, że musisz przyjść
-106-
i zaśpiewać na zabawie w Spring Creek. To ma być ślub mojego najmłodszego kuzyna, a jego
narzeczona jest jedynym dzieckiem mojego wuja, właściciela młyna.
w tym gronie.
- Och, więc to będzie wesele? - odezwał się Roger. Mówił wolno, starannie dobierając słowa. -
Więc dostaniemy dodatkowego śledzia.
Dwaj starsi mężczyźni wybuchnęli śmiechem, słysząc ten dowcip, ale
Mężczyzna drgnął, zaskoczony czystym celtyckim dialektem. Chwilę gapił się na Briannę jak
urzeczony, a potem wyraz jego twarzy się zmienił, gdy odpowiadał jej na pytanie.
- W Skye - powiedział miękko. - Skeabost, u podnóża Cuillins. Nazywam się Angus MacLeod, a
Skye było ziemią moich dziadów i pradziadów. Ale moi synowie urodzili się już tutaj.
Mówił spokojnym głosem, ale w jego tonie było coś, co stłumiło weso
Briannę z zainteresowaniem.
- Ach! - ucieszył się MacLeod. - Więc dlatego znasz tyle naszych, pieśni.
- Nie wszystkie - przyznał Roger z uśmiechem. - Ale rzeczywiście sporo, a nauczę się jeszcze
więcej.
- Zrób tak - MacLeod wolno skinął głową. - Zrób tak koniecznie, śpiewaku... i naucz potem swoich
synów. - Jego wzrok spoczął na Briannie, a usta ułożyły się w coś na kształt uśmiechu. - I niech je
śpiewają dla moich synów, żeby poznali kraj, z którego się wywodzą, choć nigdy nie będą mieli
okazji go zobaczyć.
Jeden z chłopców wystąpił naprzód, wstydliwie wyciągnął przed siebie sznurek z rybami i wręczył
go Briannie.
Roger ujrzał, jak jeden kącik ust Bree zaczyna leciutko drgać. Po chwili Brianna wyciągnęła rękę i
wzięła ociekające wodą ryby z pełną powagi
-107-
godnością. Jedną ręką uniosła nieco brzeg peleryny i złożyła przed nimi głęboki ukłon.
brzmiącym akcentem. Nie mogę powiedzieć nic ponad to, że wam dziękuję.
żeby mąż panią uczył... a potem niech pani uczy Gaidhlig swoich synów.
Oby ich pani miała wielu! - Zerwał z głowy kapelusz i ukłonił się jej przesadnie nisko, a jego bose
stopy zachlupotały w błocie, kiedy starał się zachować równowagę.
nie śmiał spojrzeć na Briannę. Stali w milczeniu o krok lub dwa od siebie,
gdy mężczyźni ruszyli w swoją stronę, co chwila rzucając przez ramię pełne ciekawości spojrzenia.
Brianna ze skrzyżowanymi na piersi rękoma wpatrywała się w błoto i trawę, na której stali. Palące
uczucie przykrości
nie znikło jeszcze zupełnie z serca Rogera, ale już miał chęć przytulić
pogorszyć sprawę.
jego ramieniu, a jej wilgotne włosy muskały świeżą ranę na jego szyi. Jej
piersi, ogromne i twarde jak kamienie, wciskały się w jego ciało, odpychając go jednocześnie.
Słowa uwięzły mu w gardle; poczuł się rozdarty między chęcią przepraszania a złością. Dopiero
teraz dotarło do niego, jak bolesne było my
ślenie o Jemmym jak o należącym do kogoś innego - nie do niego, lecz
do Bonneta.
- Ja też go potrzebuję - odpowiedział w końcu tym samym tonem i pocałował ją w czoło; potem ujął
jej rękę i poszli w poprzek łąki. Góry le
żały ponad nimi, otulone w całun mgły, zupełnie niewidoczne, ale okrzyki i pomruki, strzępy rozmów
i odgłosy muzyki spływały w dół jak echo z Olimpu.
-108-
7. Szrapnel
Około południa mżawka ustała zupełnie i zza chmur zaczęły się ukazywać niewielkie strzępki
bladoniebieskiego nieba, co napełniło mnie nadzieją, że może do wieczora całkiem się rozpogodzi.
Odsuwając na bok przysłowia i wróżby, ze względu na Briannę nie chciałam, żeby ceremonia odbyła
się przy fatalnej pogodzie. I tak nie będzie ona przypominała ślubu w kościele Świętego Jakuba z
obrzucaniem ryżem i z suknią z bia
Zaczęłam masować prawą rękę, żeby rozprowadzić skurcz, który złapał mnie od ściskania kleszczy.
Złamany ząb pana Goodwina przysporzył mi więcej kłopotów, niż się spodziewałam, ale w końcu
udało mi się wyciągnąć go, razem z korzeniem; na odchodnym zaopatrzyłam pana
Goodwina w buteleczkę czystej whisky, polecając mu, by co godzina przepłukiwał nią usta w celu
uniknięcia zakażenia. Połykanie lekarstwa po dezynfekcji uznałam za dopuszczalne, aczkolwiek nie
obowiązkowe.
Wyprostowałam się, czując, jak przyczepiona pod spódnicą kieszonka obija się o moje udo; przed
chwilą włożyłam do niej niewielką, lecz zupełnie satysfakcjonującą mnie sumkę. Tak jak się
spodziewałam, pan
Goodwin zapłacił za moje usługi żywą gotówką. Zaczęłam się zastanawiać, czy te pieniądze
wystarczą na zakup astrolabium i czemu właściwie Jamie pragnął posiadać taki instrument? Te
rozważania przerwało nagle ciche, lecz urzędowo brzmiące pokasływanie za moimi plecami.
- No cóż, może i tak, pani Fraser - odparł, patrząc gdzieś poza mnie
kawałek zwykłego metalu nie będzie zbyt wielkim wyzywaniem dla tak
zdolnego chirurga?
padaczki i przypadkowo stało się tak, że atak nagle minął, akurat gdy
-109-
położyłam rękę na jego piersi, żeby go zbadać. Na próżno starałam się wytłumaczyć, w czym rzecz -
moja sława rozniosła się po górach lotem
błyskawicy.
Nawet teraz niewielka grupka niewolników przykucnęła na skraju polany i zabawiała się grą w
kostki, w oczekiwaniu aż inni pacjenci zostaną obsłużeni. Na wszelki wypadek rzuciłam na nich
badawcze spojrzenie; gdyby przypadkiem któryś z nich był umierający albo chorował na coś
groźnego, na pewno nie zadaliby sobie trudu, by mnie o tym poinformować - zarówno przez szacunek
dla moich białych pacjentów, jak i z absolutnego przekonania, że nawet jeśli coś strasznego się
stanie, gdy
wyglądało na to, żeby coś komuś groziło. Odwróciłam się więc do Hayesa,
-No cóż... najpierw muszę obejrzeć ten kawałek metalu, a potem zobaczymy, co się da zrobić.
Hayes bez sprzeciwu zdjął czapkę, surdut, kamizelkę, sztywny kołnierzyk i koszulę razem ze
srebrnym pancerzem. Całą garderobę wręczył ordynansowi i usiadł na moim stołku. Jego pełna
spokoju godność wydawała się niezmącona, mimo że siedział przede mną po części nagi,
pełen respektu pomruk zaskoczenia, który na ten widok rozległ się w grupie niewolników.
Jego tors był prawie pozbawiony owłosienia, a pokryta łojotokowymi
wypryskami skóra miała bladawy odcień, wskazujący na to że całymi latami nie była wystawiana na
słońce; ten kolor kontrastował silnie ze spieczonymi na brąz dłońmi, twarzą i kolanami. Te kontrasty
sięgały jednak głębiej, pomyślałam.
- A Dhia, tha e tionndadh dubh! - powtórzył jakiś inny głos nieco głośniej.
Hayes zdawał się nie słyszeć tych uwag; usiadł z powrotem, żebym
-110-
barwienie nie jest naturalną pigmentacją ciała, lecz powstało wskutek obecności niezliczonych
czarnych drobinek wbitych w skórę. Lewy sutek zniknął na dobre - zastąpiła go połyskująca biaława
blizna wielkości sześciopensówki.
łam się ostatecznie, że mam rację, gdy palcami wyczułam maleńkie grudki - ciemne strzępki czegoś,
co porucznik miał na sobie w chwili, gdy został postrzelony.
- Rozerwał się? To cud, że żaden kawałek nie uszkodził serca ani nie
się wydaje, ponieważ kula weszła w pierś, jak pani widzi - a czuję ją pod
skórą na plecach.
rację. Udało mi się nie tylko wyczuć ją w postaci małego guzka tuż pod
że raczej słownictwa.
łam skalpel i szybkim ruchem głęboko nacięłam skórę. Hayes siedział całkiem spokojnie; ostatecznie
był żołnierzem i Szkotem, a sądząc po śladach na jego piersi, znosił już w życiu gorsze rzeczy.
-111-
Dwoma palcami nacisnęłam z obu stron nacięcie; brzegi rany nabrzmiały i nagle na powierzchnię
wyskoczył ciemny, poszczerbiony kawałek metalu, zupełnie jak znienacka wysunięty język. Był na
tyle blisko, że mogłam go uchwycić szczypcami i wyciągnąć. Z okrzykiem tryumfu
upuściłam kawałek szrapnela na wyciągniętą dłoń Hayesa i szybko przytknęłam nasączony alkoholem
tampon do nacięcia.
przez ramię.
- Dziękuję, pani Fraser. Ten kamrat towarzyszył mi już od pewnego czasu, ale skłamałbym, gdybym
powiedział, że rozstaję się z nim z wielkim żalem - otworzył pobrudzoną krwią dłoń i z
zainteresowaniem zaczął się
szrapnel rzeczywiście przeszedł na wylot przez ciało Hayesa, choć z pozoru na to wyglądało.
Bardziej prawdopodobne wydaje się, pomyślałam, że pocisk pozostał gdzieś w pobliżu pierwotnej
rany i z czasem przemie
ścił się dookoła tułowia, przepychany ruchami ciała między skórą a mię
pozbawionej czucia plamy znajdującej się w miejscu, które kiedyś należało do bardziej wrażliwych
regionów jego ciała. - To stało się pod Culloden.
Mówił obojętnym tonem, ale na dźwięk tej nazwy moje ramiona pokryły się gęsią skórką. Ponad
dwadzieścia lat... Właściwie dwadzieścia pięć.
Kiedy...
- Przecież nie mógł pan wówczas mieć więcej niż dwanaście lat! - wykrzyknęłam.
żałam dotąd, że nic, co wydarzyło się w przeszłości, nie może mnie już
kula znajdowała się tuż pod powierzchnią. Boże, nawet nie muszę tego
zaszywać. Przycisnęłam do rany czysty tampon i przeszłam dookoła, żeby założyć lniany bandaż,
który miał przytrzymać opatrunek na miejscu.
-112-
Hayesa przemknął błysk satysfakcji. Ogarnął mnie nagły niepokój, bo przypomniałam sobie, co
wczoraj wieczór powiedział o nim Jamie. „Nasz ma
ły Archie myśli o wiele więcej, niż mówi - a mówi dość dużo. Bądź z nim
- Widzę, że zna pani to nazwisko - stwierdził Hayes uprzejmie. - Słyszałem jeszcze w Anglii, że
sierżant Murchison z Dwudziestego Szóstego Regimentu został wysłany do Karoliny Północnej. Ale
kiedy my dotarli
śmy do Cross Creek, garnizonu już tam nie było... tam strawił go pożar,
czy tak?
- Ee... tak - odpowiedziałam, choć ta wzmianka trochę mnie zdenerwowała. Byłam zadowolona, że
Bree już sobie poszła; tylko dwie osoby wiedziały, co się stało, kiedy magazyn Crowna w Cross
Creek stanął w płomieniach, a ona była jedną z nich. Co do drugiej... no cóż, było mało
prawdopodobne, by drogi porucznika i Stephena Bonneta skrzyżowały się w najbliższej przyszłości,
o ile Bonnet w ogóle jeszcze żyje.
- A żołnierze, którzy tam stacjonowali, Murchison i pozostali? Wie pani, dokąd się udali?
- Sierżant Murchison nie żyje - odezwał się za moimi plecami czyjś głęboki, miękki głos. - Niestety!
- A Sheumais ruaidh - powiedział. - Tak myślałem, że wcześniej czy później przyjdziesz do żony.
Szukałem cię przez cały ranek.
Zaskoczyło mnie, jak Hayes zwrócił się do mojego męża; Jamiego też -
na jego twarzy pojawił się wyraz zdziwienia, ale szybko zniknął, ustępując miejsca nieufności. Od
czasów powstania nikt nie nazwał go Czerwonym Jamiem.
grzebał w nim chwilę i w końcu wyjął złożony na czworo papier, zabezpieczony czerwoną pieczęcią
i opatrzony herbem, który od razu pozna
-113-
Hayes odwrócił list, pieczołowicie sprawdził, czy na pewno jest przeznaczony dla Jamiego, a
następnie wręczył go adresatowi. Ku mojemu zdziwieniu Jamie nie otworzył go od razu, lecz dalej
siedział, wpatrując
- Ach, obowiązek, bez wątpienia - odparł porucznik, unosząc niewinnie brwi. - Czyż żołnierzem
może kierować coś innego?
- Obowiązek... - powtórzył Jamie i postukał złożonym pismem o nogę. - No cóż. Obowiązek mógł
zaprowadzić cię z Charlestonu do Wirginii, gdzie można się dostać nawet szybciej.
Hayes chciał wzruszyć ramionami, ale zrezygnował, gdy ruch podrażnił okolicę, którą właśnie
bandażowałam.
- To prawda - zgodził się Hayes - ale czemu nie miałem oddać mu tej
-Ano... Czy on cię o to poprosił, czy to była twoja inicjatywa? - spytał Jamie z lekką nutką ironii.
z wyrzutem porucznik.
- Tylko dzięki temu udało mi się dożyć tak sędziwego wieku - uśmiechnął się Jamie. Przez chwilę
milczał, przypatrując się Hayesowi. - Więc mówisz, że ten człowiek, który postrzelił cię pod
Drumossie, nazywał się Murchison?
przeszywa mnie dreszcz niepokoju. Prawda wyglądała tak, że Jamie nie pamiętał prawie niczego z
ostatniego dnia klanów, z tej okropnej rzezi, po której na polu zostało w deszczu tyle zakrwawionych
ofiar, a wśród nich on.
Wiedziałam, że urwane sceny tamtych wydarzeń powracają do niego od czasu do czasu we śnie w
postaci nocnych koszmarów, ale czy to na skutek zbyt dramatycznych przeżyć, odniesionych ran, a
może po prostu zwykłej siły woli bitwa pod Culloden nie istniała w jego pamięci - przynajmniej do
dzisiaj.
pamiętać.
-114-
dynansa. - Czy nigdy nie opowiadał pani, czego dokonał tamtego dnia?
- W czasie tej bitwy widziałem wiele przykładów niezwykłej waleczności - mruknął Jamie z głową
pochyloną nad listem. - I równie wiele tchórzostwa.
- Owszem, tak było - zgodził się Hayes. - A czy nie wydawałoby ci się
i położyłam mu rękę na ramieniu. Hayes wziął z rąk ordynansa koszulę i powoli zaczął ją wkładać, a
z jego ust nie schodził dziwny, czujny uśmieszek.
- Naprawdę nie pamiętasz, jak zdzieliłeś w łeb Murchisona, kiedy właśnie zamierzał przyszpilić
mnie do ziemi bagnetem? I jak mnie podniosłeś i zabrałeś z pola walki, i taszczyłeś do szałasu dobry
kawałek dalej? Jeden
z dowódców leżał tam na trawie, a jego ludzie obmywali mu wodą pokrwawioną głowę, ale ja od
razu zauważyłem, że on nie żyje, bo zupełnie się nie ruszał. A potem ktoś zajął się mną; mówili, żebyś
ty także został,
Hayes włożył pancerz i dopasował srebrny półksiężyc pod podbródkiem. Bez sztywnego kołnierzyka
jego szyja wydawała się naga i całkiem bezbronna.
- Wyglądałeś jak oszalały, krew spływała ci po twarzy, a włosy rozwiewał wiatr. Wcześniej
schowałeś miecz do pochwy, żeby móc mnie nieść, ale wtedy wyciągnąłeś go znowu, odwróciłeś się
i odszedłeś. Nie sądzi
łem wówczas, że cię jeszcze kiedyś zobaczę, bo nigdy przedtem nie widziałem człowieka tak
gotowego na spotkanie własnej śmierci...
Rigde - lecz Czerwonego Jamiego, który wrócił na pole walki nie dlatego, że był waleczny, lecz po
to, by oddać tam życie, które stało się dla niego zbyt wielkim ciężarem - ponieważ utracił mnie.
Czułam, jak bardzo jest spięty; drżał pod moją ręką jak naciągnięta struna. Na małej tętnicy poniżej
ucha widziałam, jak gwałtownie przyśpiesza mu puls. O wielu sprawach Jamie mógł zapomnieć, ale
o tym nie. Podobnie zresztą jak ja.
-115-
Hayes pochylił głowę, żeby ordynans mógł zapiąć kołnierzyk, a potem wyprostował się i skłonił
przede mną.
-A więc Murchison nie żyje... - powiedział tak, jakby mówił do siebie. - Słyszałem też... - gmerał
przez chwilę pakami przy zapięciu broszki - .. .że było dwóch braci o tym nazwisku, podobnych do
siebie jak dwie krople wody.
- Ach tak... - Hayes stał chwilę bez ruchu, najwyraźniej nad czymś rozmyślając, a potem złożył
Jamiemu oficjalny ukłon, przyciskając cło piersi czako.
cię w swej opiece. - Szybko uchylił czaka przede mną, a potem wsadził je
nim.
, Przez polanę przemknął gwałtowny powiew wiatru, niosąc ze sobą zimną falę deszczu, podobną do
lodowatej kwietniowej ulewy pod Culloden.
Siedzący obok mnie Jamie zadrżał tak silnie, że niechcący zgniótł papier,
- Co właściwie pamiętasz? - spytałam, patrząc, jak Hayes podąża w swoją stronę po przesiąkniętej
krwią ziemi.
a jego oczy były ciemne jak zachmurzone niebo nad naszymi głowami. -
Wręczył mi pognieciony list. Deszcz tu i ówdzie poplamił papier i rozpuścił atrament, ale ciągle
jeszcze można było odczytać treść. W przeciwieństwie do proklamacji list zawierał dwa zdania - ale
dzięki temu dodatkowemu zdaniu cios nie był słabszy.
-116-
Jako że Pokój i Sprawiedliwość, jakie wprowadził obecny Rząd, zostały ostatnimi czasy
pogwałcone, a udziałem wielu Mieszkańców naszej Prowincji sta
ła się okrutna Krzywda, tak cielesna, jak i majątkowa, dokonana przez Bandę Przestępców, którzy
nazwali się Regulatorami, więc idąc za głosem Rady jego Wysokości, zwracam się bezpośrednio do
Ciebie, abyś powołał Oddział
w takiej liczbie ludzi, jaką uznasz za stosowne, zdolnych do służenia w Regimencie Milicji, i abyś
tak szybko, jak tylko to będzie możliwe, złożył mi Raport co do liczby ochotników, który chętni są do
stawienia się na wezwanie w Służbie swojego Króla i Ojczyzny, a także ilu zdolnych do służby
mężczyzn
należy do twego Regimentu i którzy mogą stawić się na rozkaz w razie Nagłych Zdarzeń albo w razie
gdyby Rebelianci usiłowali popełnić kolejne gwałty. Pilne i posłuszne wypełnienie niniejszych
Rozkazów zostanie należycie ocenione.
William Tryon
drżą mi ręce. Jamie wziął go ode mnie i trzymał między kciukiem a palcem wskazującym, jakby to
było jakieś obrzydlistwo - co w istocie odpowiadało prawdzie. Kiedy napotkał mój wzrok, jego usta
wykrzywił drwiący uśmiech.
8. Rządca
ruszył wolnym krokiem w górę ścieżki, w stronę ich obozowiska. Po drodze wymieniał pozdrowienia
i przyjmował życzenia od spotykanych przypadkowo ludzi, lecz z trudem docierało do niego, co
mówili.
-117-
„Następny raz", powiedziała. Uczepił się kurczowo tych słów, obracając je w myślach na wszystkie
sposoby, jak garść monet, które trzymał
w kieszeni. Bree nie powiedziała tego ot tak sobie. Naprawdę tak myśla
ła; te słowa były obietnicą, która w tej chwili znaczyła dla niego o wiele
krokami. Zerknął w dół i musiał przyznać, że Bree ani trochę nie przesadziła z dosadnym określeniem
jego wyglądu. Niech to diabli, w dodatku to był surdut Jamiego!
ścieżki powyżej miejsca, gdzie się znajdował, dobiegły go słowa powitania. Podniósł wzrok i ujrzał
Duncana Innesa, który schodził ostrożnie w dół
stromego zbocza, starając się utrzymać równowagę mimo braku jednej ręki. Miał na sobie swój
najlepszy surdut, jasnoczerwony z niebieskimi wypustkami i złotymi guzikami, a jego włosy,
schowane pod stylowym czarnym kapeluszem, były starannie zaplecione. Przemiana szkockiego
rybaka w zamożnego posiadacza ziemskiego była zaskakująca; nawet zachowanie Duncana uległo
zmianie - był teraz o wiele bardziej pewny siebie.
schludnie, choć jego odzienie nosiło już znamiona zużycia. Rzadkie białe
Na skutek braku zębów miał zapadnięte usta, w których było jednak coś,
co świadczyło o poczuciu humoru. Jasne niebieskie oczy spoglądały pogodnie z pociągłej twarzy, a
skóra na kościach policzkowych była tak naciągnięta, że wokół oczu nie tworzyły się prawie żadne
widoczne
zmarszczki, choć czoło i usta nieznajomego przecinały już głębokie bruzdy. Z długim zakrzywionym
nosem i w nieco postrzępionym rdzawym ubraniu, przypominał przyjaznego sępa.
jesteś przerażony zbliżającym się nieuchronnie ślubem? - dodał, spoglądając na poplamiony surdut
Rogera i na resztki zeschłych liści w jego włosach.
- Ależ skąd - Roger zakasłał, a potem udał, że wcale nie otrzepuje surduta, tylko uderza się w pierś,
by ułatwić sobie odkrztuszanie flegmy. -
się nieco nerwowo. - No cóż, pozostaje mieć nadzieję, że nie umrzemy z powodu zapalenia opłucnej,
zanim zdążymy się ożenić, prawda, chłopcze?
-118-
- Świetnie wyglądasz, Duncan - zauważył Roger, w nadziei, że tym żartem odwróci uwagę od
opłakanego stanu, w jakim sam się znajdował. -
Pod opadającymi wąsami twarz Duncana pokryła się nieznacznym rumieńcem; żeby ukryć
zakłopotanie, zaczął kręcić jednym ze złoconych guzików.
' Zakasłał i gwałtownie odwrócił się w stronę swojego towarzysza, jakby to słowo przypomniało mu
o jego istnieniu.
-Panie Bug, oto właśnie jest przyszły zięć naszego Jamiego, Roger
Mac, o którym ci opowiadałem. - Ponownie odwrócił się do Rogera i nieznacznie skinął ręką w
stronę kompana, który wysunął się do przodu, wyciągając rękę z nieco sztywnym, lecz serdecznym
ukłonem. - A to jest Arch Bug, a Smeoraich.
zaskoczył go fakt, że w ogromnej kościstej ręce, która ściskała właśnie jego dłoń, brakowało dwóch
palców.
szczerze odwzajemniał okazywane mu względy. Być może zamierzał rozwinąć ten temat, ale kiedy
otworzył usta, ku zdumieniu Rogera nieoczekiwanie rozległ się piskliwy damski głosik, nieco
zniszczony już przez wiek.
jest dla nas błogosławieństwem; dla nas, którzy nie wiemy, skąd wziąć następny kęs strawy ani jak
zapewnić sobie dach nad głowami! Powiedzia
ubraniu jak jej mąż, choć podobnie jak on schludna, wychyliła się zza pleców pana Buga, ani na
chwilę nie przestając trajkotać. Roger nie zauwa
-119-
- To pani Bug - wyjaśnił szeptem Duncan, choć doprawdy było to zupełnie niepotrzebne.
Arch Bug uśmiechnął się ponad głową żony, a ona urwała nagle w pół
słowa; jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia, gdy spostrzegła, w jakim stanie znajduje się odzienie
Rogera.
- Ależ spójrzcie tylko na to! Gdzieś ty był, chłopcze? Miałeś jakiś wypadek? Wyglądasz, jakby ktoś
przewrócił cię na ziemię i przeciągnął za nogi przez kupę gnoju!
czuł się, jakby niechcący dostał się w tryby jakiejś maszyny. Zerknął na
Duncana, w nadziei, że ten go wyratuje.
-Jamie Roy zaprosił pana Buga, żeby przyjechał do Ridge i został tam
- Rządcą? - na dźwięk tego słowa Roger wstrząsnął się gwałtownie, jakby ktoś zdzielił go pięścią
pod żebra.
- Tak, na wypadek gdyby musiał wyjechać albo zająć się innymi sprawami. To święta prawda, że pól
i dzierżawców trzeba ciągle pilnować.
- ...i potem zdarzyła się taka wspaniała rzecz, taki uśmiech losu, a ja
właśnie wczoraj mówiłam Archiemu, że dla nas byłoby najlepsze znaleźć pracę w Edenton albo w
Cross Creek. Arch może zaczepiłby się na łódkach, tylko że to strasznie niebezpieczne zajęcie,
prawda? Wilgoć i te
wszystkie malaryczne gorączki, jak upiory unoszące się z bagien, powietrze ciężkie od zatrutych
wyziewów, tak że wprost trudno oddychać... a ja może zatrudniłabym się w pralni na czas, kiedy on
by wyjeżdżał, chociaż na dłuższą metę nie zniosłabym chyba takiego życia, bo my od chwili ślubu nie
rozstaliśmy się nawet na jedną noc, prawda, kochanie?
-120-
jest głuchy, pomyślał Roger? Albo może pobrali się dopiero przed tygodniem?
-Myśleliśmy o tym, żeby najpierw spróbować w Edynburgu... - odezwał się starszawy dżentelmen.
Mówił powoli, starannie dobierając słowa, z lekką melodyjną intonacją charakterystyczną dla
szkockich górali.
umiejętności...
-.. .powinni być szczęśliwi, że mogą go mieć! Ale nie, są takimi głupcami, że im to nie przyszło do
głowy, więc musieliśmy wyjechać i próbować...
wąsami, podczas gdy państwo Bug, przerywając sobie nawzajem, opowiadali o swoich
nieszczęściach. Roger odpowiedział mu tym samym, choć właśnie starał się odsunąć od siebie
męczące uczucie zakłopotania.
Rządca. Ktoś, kto miał pilnować, by wszystko w Ridge układało się jak
Dopiero w tej chwili jednak Roger doszedł do wniosku, że podświadomie spodziewał się, iż to
właśnie on będzie prawą ręką Jamiego w za
wieści. Brak ręki znacznie ograniczał jednak jego fizyczne możliwości, poza tym Fergus nie nadawał
się do papierkowej roboty i rachunków. Jenny
-121-
Murray nauczyła co prawda tego francuskiego sierotę, adoptowanego przez jej brata, jako tako
czytać, ale zupełnie zawiodła w nauce liczenia.
teraz czule na pulchnym ramieniu małżonki. Była to szeroka, spracowana ręka, która wyglądała na
silną pomimo okaleczenia; tyle że pozostałe palce były wykręcone przez artretyzm, a stawy,
poznaczone guzkami, najwyraźniej obolałe.
Mąż jedynej córki powinien być uważany za syna, drugą osobę po głowie rodziny, której należą się
szacunek i posłuszeństwo. No, chyba że by
rękaw, cmokając przy tym z dezaprobatą na widok zeschłych liści i drobnych gałązek zaplątanych w
jego włosy.
toszony! Biłeś się z kimś czy co? No cóż, mam nadzieję, że tamten wygląda jeszcze gorzej... To
wszystko, co mogę powiedzieć.
-122-
zabawę we fryzjera; podniosła w górę lśniące pasemko i zaczęła przyglądać mu się podejrzliwie,
jakby szukała w nim jakiegoś pasożyta.
- Owszem, ale nie z powodu koloru jego uroczych loków - wtrącił Dun-
że pięknie śpiewa. On jest jak słowik o złotym gardziołku, ten nasz Roger Mac.
to właśnie ciebie słyszeliśmy wczoraj? Jak śpiewałeś Ceann-rara i Loch Ru-adhainn? I grałeś przy
tym na bodhranie?
- Cóż, to chyba rzeczywiście byłem ja - przyznał skromnie Roger. Podziw okazywany przez kobietę -
i to tak ostentacyjny - niezmiernie mu pochlebił i sprawił, że poczuł zawstydzenie z powodu niechęci,
jaką powziął do jej męża. Poza wszystkim, pomyślał, spoglądając na jej znoszony, wielokrotnie
łatany fartuch i pooraną zmarszczkami twarz, widać by
ło, że ci starzy ludzie przeżywali ostatnio ciężki okres i być może Jamie
Ta myśl sprawiła, że poczuł się znacznie lepiej i mógł serdecznie podziękować pani Bug za jej
pomoc.
pytające spojrzenie na pana Buga. - Chyba nie mieliście dotąd okazji poznać pani Fraser, czy...
Przerwał mu hałas przypominający syrenę wozu strażackiego, który dobiegał co prawda z dużej
odległości, ale najwyraźniej zbliżał się z każdą chwilą. W tym dźwięku było coś niepokojąco
znajomego, więc Roger nie
zdziwił się zbytnio, ujrzawszy swojego teścia; Jamie pojawił się na jednej
śpiesznie dziecko ojcu. Roger wziął malucha i - z braku lepszego pomysłu na uspokojenie go -
wsadził mu w szeroko otwartą buzię własny kciuk.
ła gruchać do małego, a Jamie, zupełnie już odprężony, zwrócił się z powitaniem do pana Buga i
Duncana.
-123-
poczerwieniała jak burak, a na policzkach odznaczały się ślady po niedawnych łzach; Jemmy zajadle
ssał kciuk, a oczka miał zamknięte, jakby chciał ukryć się przed nieprzyjaznym światem. Zlepione
potem rzadkie
włoski sterczały jak kolce albo zwijały się jak ślimaczki, a do tego zdołał
zaniedbana latryna.
- Bóg jeden raczy wiedzieć, a nie zechciał nam tego wyjawić - wyjaśnił
Jamie. - Szukałem jej od chwili, gdy mały się obudził u mnie na ręku i doszedł do wniosku, że moje
towarzystwo nie bardzo mu odpowiada - podejrzliwie powąchał rękę, którą niedawno trzymał pod
pupą wnuka, i starannie wytarł ją w poły surduta.
Jem wgryzał się w kciuk, wydając z siebie pełne frustracji popiskiwania, a ślina spływała mu po
bródce i moczyła nadgarstek Rogera.
spodobałoby się, że ktoś inny karmi jej synka, ale innego wyjścia po prostu nie było. Rozejrzał się po
najbliższej okolicy, z nadzieją, że ujrzy gdzieś w pobliżu jakąś karmiącą matkę, która mogłaby
ulitować się nad głodnym
Rozpoznawszy osobę z autorytetem, Jemmy natychmiast przestał narzekać, a gdy tylko spojrzał na
panią Bug, w jego oczkach pojawił się wyraz podziwu. Ona zaś usiadła i posadziwszy sobie malucha
na kolanach, zajęła się nim tak samo zdecydowanie i sprawnie, jak przed chwilą jego ojcem. Na ten
widok Roger pomyślał, że chyba Jamie zatrudnił niewłaściwą połówkę małżeństwa Bug do
wypełniania zadań rządcy.
Arch wykazał się jednak zarówno nieprzeciętną inteligencją, jak i wiedzą, kiedy zadawał Jamiemu
sensowne pytania dotyczące żywego inwentarza, plonów, dzierżawców i tak dalej. Ale ja też
mógłbym to robić, pomyślał Roger, przysłuchując się uważnie ich rozmowie. No, może nie
-124-
Może Jamie miał rację, że chciał zatrudnić kogoś znającego się na rzeczy...
w ciasny kokon. Grubym paluchem pogłaskała okrąglutkie policzki dziecka, a potem zerknęła na
Rogera. - Aj, aj, oczka mamy zupełnie jak tatuś, prawda?
my'ego po główce.
kształtne, szerokie ramionka! - skinęła z aprobatą w stronę Rogera i cmoknęła niemowlę w czółko. - I
wiesz, wcale bym się nie zdziwiła, gdyby kolor oczu zmienił mu się w końcu na zielony. Wspomnisz
moje słowa, chłopcze, gdy urośnie, będzie wyglądał jak skóra zdarta z ciebie. Prawda, mały
człowieczku? - przytuliła Jemmy'ego. - Będziesz dużym, dzielnym chłopcem, jak twój tatuś?
absurdalnej radości, która go ogarnęła, gdy usłyszał słowa pani Bug. A stare kobiety zawsze
sugerują, że dziecko jest podobne do tego czy tamtego".
naprawdę może być jego synem - bal się, ponieważ tak bardzo tego pragnął. Stanowczo powiedział
sobie w duchu, że to nie ma żadnego znaczenia, czy chłopiec jest z jego krwi, czy nie - i tak będzie go
kochał i dbał
złagodziła jego niepokój. Nie zdążył jednak nawet otworzyć ust, bo poczuł na swoim ramieniu uścisk
ręki Jamiego.
-125-
- Roger Mac jest moim krewnym ze strony matki - powiedział swobodnym tonem. - To jest rodzina
MacKenziech z Leoch, zgadza się?
- A tak? - Arch Bug zdawał się być pod wrażeniem. - Przybywasz więc
- Nie bardziej niż pan, sir, albo ktokolwiek inny tutaj, jeśli już o to chodzi - Roger wskazał w stronę
zbocza góry, skąd dobiegały odgłosy okrzyków w narzeczu gaelickim, a w wilgotnym powietrzu
szybowały dalekie dźwięki dud.
Jemmy'ego opartego na ramieniu. - Arch miał co innego na myśli - wyjaśniła. - Chciał powiedzieć, że
dużo cię dzieli od tych innych.
wątek rozmowy.
łudnie od starego zamku. Kiedy wyjechał właściciel tamtych ziem i pierwsze grupy uchodźców, oni
zostali, ale teraz postanowili także jechać i do
Calluma?
Hamisha, syna Columa, przetłumaczył sobie w myślach Roger i na tym
poprzestał. Albo raczej o Hamisha mac Dougala - ale na całym świecie jest
tylko pięć osób, które o tym wiedzą. A teraz może już tylko cztery.
Jamie najwyraźniej potrafił sobie radzić z osobami typu pani Bug; przerywał jej bez litości, ale udało
mu się wydobyć z niej całą historię szybciej, niż zdaniem Rogera było to możliwe. Zamek Leoch
został zniszczony przez Anglików podczas czystki, do której doszło po bitwie pod Culloden. To
Jamie wiedział już wcześniej, ale po uwięzieniu nie słyszał
- Nie miałem serca pytać - powiedział smutno, pochylając głowę. Państwo Bug popatrzyli po sobie i
westchnęli unisono, a w ich spojrzeniu pojawiła się taka sama nutka melancholii, jaka brzmiała w
głosie Jamiego.
-126-
-Ale jeżeli Hamish mac Callum jeszcze żyje... - Jamie wciąż trzymał
To by była nowina, która raduje serce, co? - Spojrzał na Rogera tak radośnie, że ten poczuł, jak w
odpowiedzi nieoczekiwany uśmiech szczęścia rozświetla mu twarz.
Fakt, że nie znał osobiście Hamisha mac Calluma nie miał żadnego znaczenia; ten człowiek był z nim
spokrewniony przez więzy krwi i to wystarczało, by się z tego cieszył.
- Do Acadii, do Kanady - stwierdzili zgodnie państwo Bug. - Do Nowej Szkocji? Do Maine? Nie -
zdecydowali po zawiłej konferencji. - Albo może to było...
Fraser?
mu dłoń. Roger przyjrzał się jej badawczo, po czym podniósł wzrok znad
- Trudno powiedzieć, ale zapewne szybciej, niż ktokolwiek z nas by sobie życzył. - Popatrzył na
Rogera i uśmiechnął się blado. - Słyszałeś, o czym ludzie gadają przy ogniskach?
-127-
Roger poważnie skinął głową. Słyszał wczoraj to i owo w przerwach między śpiewaniem,
przeciskając się po obrzeżach tłumu zgromadzonego na zawodach w rzucaniu kamieniami, mijając
mężczyzn popijających w małych grupkach w cieniu drzew. W czasie pojedynku w ciskaniu belkami
doszło do walki na pięści - co prawda została ona szybko zażegnana i nikomu nic się nie stało - ale w
powietrzu wisiał gniew i zatruwał atmosferę zlotu jak uciążliwy smród.
podmuchami wiatru.
- Więc chodźmy, kapitanie MacKenzie - powiedział, a w jego głosie zabrzmiała lekko kpiąca nuta. -
Musimy trochę popracować, zanim się ożenisz.
9. Zarzewie buntu
Czy to właśnie był początek? Czy może tylko jeden z wielu drobnych
-128-
wszystkie trzynaście kolonii miało pogrążyć się w wojnie, choć w każdej walka rozpoczynała się
inaczej. Mieszkałam długo w Bostonie i dzięki temu dowiedziałam się z podręczników szkolnych
Bree, jak ten proces przebiegał - albo jak miał przebiegać - w Massachusetts. Cła, masakra
bostońska, blokada portu, John Hancock, Adams, „herbatka" bostońska, i tak dalej. Ale Karolina
Północna? Jak do tego doszło - albo jak miało dojść -
tutaj?
różnica zdań. Tak zwani Regulatorzy wywodzili się głównie z drugiej grupy, podczas gdy pierwsi
całym sercem opowiadali się po stronie gubernatora Tryona, a ściśle mówiąc - po stronie Korony
Brytyjskiej.
i zrezygnowanego.
Nigdy dotąd nie słyszałam o Regulatorach, ale oni istnieli - a ja widziałam dotąd wystarczająco
dużo, żeby wiedzieć, ile ważnych wydarzeń pominięto w książkach do historii. Czyżby zarzewie
rewolucji zaczęło się
głęboko w jego nozdrze i zgrabnym ruchem odcięłam sterczący polip. Miejsce nacięcia zaczęło od
razu mocno krwawić i ciepły strumień wytrysnął
Żelazo do wypalania miało kształt malutkiej szpady; na końcu smukłego pręta przymocowany był
spłaszczony kwadracik. Ten kwardracik opalał się właśnie w ogniu, a jego brzegi stawały się coraz
bardziej czerwone.
Przycisnęłam mocno serwetkę do nosa, żeby go osuszyć, potem szybko cofnęłam rękę i w ciągu kilku
sekund, zanim krew zdążyła wytrysnąć na nowo, przycisnęłam rozpalone żelazo do przegrody
nosowej, wbrew wszelkiej nadziei ufając, że udało mi się trafić we właściwe miejsce.
Służący wydał z siebie głuchy bulgot, ale nie poruszył się, choć łzy ciek
krew już nie popłynęła. Przechyliłam więc w tył głowę pacjenta i zmru
żywszy oczy, zajrzałam w głąb jego nosa; ucieszyłam się, widząc na śluzówce czysty, niewielki znak.
Miejsce to z pewnością było krwistoczerwone, ale ponieważ znajdowało się poza zasięgiem światła,
wyglądało jak mały czarny strupek, podobny do kleszcza ukrytego między włosami porastającymi
nozdrze.
- Wkrótce powinien dojść do siebie. Proszę mu powiedzieć, żeby w żadnym wypadku nie próbował
odrywać tego strupa. Jeśli pojawi się opuchlizna, ropa albo gorączka... - urwałam, bo następne
słowa powinny brzmieć: „proszę natychmiast udać się do swojego lekarza", a taka możliwość nie
wchodziła w grę.
- ...to koniecznie pójdźcie z tym do waszej pani - dokończyłam z niechęcią. - Albo najlepiej znajdźcie
jakąś zielarkę.
Obecna pani Campbell była młoda i raczej mało rozgarnięta, tak przynajmniej słyszałam.
Właścicielka plantacji powinna jednak posiadać pewną wiedzę oraz środki, żeby leczyć gorączkę.
Ale jeśli ze zwykłej infekcji rozwinie się posocznica... no cóż, wtedy już nikt nie będzie w stanie
pomóc.
Infekcja. To było odpowiednie słowo. Na pozór wydawało się, że wszędzie panował spokój -
ostatecznie Korona zdecydowała się na wycofanie stąd wszystkich swoich żołnierzy! Dziesiątki,
setki, tysiące drobnych zarzewi buntu tliły się jednak tu i ówdzie, stanowiąc potencjalne źródło
konfliktu, który mógł ogarnąć wszystkie kolonie. Regulatorzy byli tylko jednym z nich.
Małe wiaderko z destylowanym alkoholem stało koło moich nóg, żebym mogła bez przeszkód
dezynfekować narzędzia. Zanurzyłam w nim głęboko żelazo do wypalania, a następnie wrzuciłam je z
powrotem w żarzące się węgle. Opary alkoholu zapaliły się na chwilę z krótkim, urwanym paf.
właśnie dziurę w saczku Jamiego, była podobnym płomieniem, dotykającym zaledwie jednego z
miliona niewielkich zapalników. Niektóre drob-
-130-
ne pożary bez trudu będzie można ugasić, inne zgasną same - ale pewna ich liczba będzie tliła się
nadal, rozpalała coraz mocniej i niszczyła kolejne domy i rodziny. Na końcu tego procesu
pozbędziemy się ropiejącego wrzodu, ale wcześniej, zanim jeszcze rozpalone żelazo wypali do cna
otwartą ranę, popłynie rzeka krwi.
Czy nam, Jamiemu i mnie, nigdy nie będzie dane żyć w pokoju?
policzków. Zamrugał kilkakrotnie, by odzyskać ostrość widzenia, i otrzepał się jak pies, rozpryskując
dookoła wilgoć, która skropliła się w jego włosach.
- Jest spokrewniony ze starym Rabbiem Cochrane - mówił dalej, wskazując pióropusz dymu,
zaznaczający obozowisko MacLeoda. - Rabbie nie przyjechał na zlot - choruje na puchlinę wodną,
jak słyszałem - ale ma
że tu przyjechał, a potem powiedz, żeby wysłał parę słów Rabbiemu. Powtórz mu, że zbieramy się
we Fraser's Ridge za dwa tygodnie.
Zastanowił się nad czymś, ale ciągle nie zdejmował ręki z ramienia Rogera, jakby się bał, że ten
nieoczekiwanie odejdzie. Zmrużonymi oczyma wpatrywał się w mgiełkę, rozważając w myślach
różne możliwości. Dotąd odwiedzili razem trzy obozowiska i od czterech mężczyzn uzyskali
obietnicę, że się stawią. Ilu takich jeszcze uda się znaleźć na zlocie?
- Potem idź prosto do zagrody z owcami. Powinien tam być Angus Og...
Wiesz który?
gusa. W ostatnim tygodniu spotkał przynajmniej czterech mężczyzn o takim imieniu, ale tylko za
jednym dreptał posłusznie pies i tylko jeden cuchnął surową wełną.
Sam nie będzie walczył, ale dopilnuje, żeby poszli jego siostrzeńcy, a poza tym może rozesłać wieści
po wszystkich osadach położonych w pobli
-131-
- Będziesz musiał, Ian Mhor w ogóle nie mówi. Ponadto ona ma jeszcze dwóch braci i dwóch synów
w odpowiednim wieku. Dopilnuje, żeby się stawili.
przerzedziły się na tyle, że widać było zza nich słoneczny krążek - zamazany opłatek wisiał jeszcze
wysoko na niebie, ale lada chwila zacznie się obniżać. Zostały może jeszcze dwie godziny względnie
dobrego światła.
- Tak, tak trzeba zrobić - zdecydował, wycierając jeszcze raz nos w rękaw. - Jak skończysz już ze
starą Joan, wracaj prosto do obozowiska, to zdążymy zjeść jeszcze jakąś niedużą kolacyjkę przed
twoimi zaślubinami,
dobrze?
Spojrzał na Rogera z lekkim uśmiechem, unosząc przy tym brew, i odwrócił się, by odejść. Zanim
jednak Roger zdążył wykonać najlżejszy ruch, Jamie znów spojrzał prosto na niego.
Znowu się odwrócił i odszedł spokojnym krokiem, by samemu poszukać najbardziej opornych z tych,
których miał na liście.
w tamtym kierunku, powtarzając sobie pod nosem jak mantrę: Duncan Mac
nauczyć, fakty, o których przeczytał w książce, czy też wskazówki dotyczące postępowania z
ewentualnymi kandydatami do oddziału milicji.
Rozumiał, że jest to najlepszy moment, by znaleźć możliwie dużo chętnych do służby w milicji, zanim
mieszkańcy odległych zakątków powrócą na swoje farmy i do samotnych chat. Odwagi dodawał mu
fakt, że mężczyźni, do których dotąd zwrócił się Fraser, przyjęli jego wezwanie do oddziału, co
prawda bez entuzjazmu, ale pogodzeni z losem.
Kapitan MacKenzie na samą myśl o tym czuł pewne zakłopotanie pomieszane z dumą, choć od czasu
do czasu Fraser zwracał się do niego w ten sposób.
-132-
Zarazem musiał jednak przyznać, że czuje coś w rodzaju ekscytacji. Wiadomo, wszystko mogło się
sprowadzić do zwykłego udawania żołnierzy -
Lexington. Mężczyźni, którzy z początku tak samo nie byli zaprawionymi w boju żołnierzami jak ci, z
którymi rozmawiał dzisiaj - podobnie zresztą jak on sam. Gdy sobie to uświadomił, przez jego ciało
przebiegł dreszcz, a na myśl o znaczeniu nadchodzących wydarzeń poczuł dziwny ciężar
w okolicach żołądka.
Campbella zabrało więcej czasu, niż się spodziewał. Stary wyga siedział
na dupie wśród swoich owiec i nie miał ochoty na żadne pogawędki. „Kapitan MacKenzie" nie
zrobił na nim najmniejszego wrażenia i dopiero wspomnienie nazwiska pułkownika Frasera - do tego
wypowiedziane nieco groźnym tonem - wywarło pożądany efekt. Angus Og zassał długą górną wargę,
co świadczyło, że mimo złego nastroju stara się skoncentrować, a potem skinął niechętnie głową i
wrócił do swoich zajęć, burcząc: „No
- Więc w końcu poszli po rozum do głowy, co? - odparła w odpowiedzi na jego krótkie wyjaśnienia,
co tutaj robi. - Zastanawiałam się nad tym, gdy tylko usłyszałam dziś rano, co miał nam do
powiedzenia ten
chłopczyk w mundurze.
dingu.
- Mam ciotkę, która mieszka w Hillsborough, rozumiesz? Zajmuje pokój w King's House,
naprzeciwko domu Edmunda Fanninga... albo raczej tego, co z niego zostało - zaśmiała się krótko,
bez wesołości.
-133-
- Pisała mi o tym. Rozgorączkowany tłum przelewał się ulicą, wymachując widłami jak stado
demonów. Zaczęli rozwalać dom Fanninga od wejścia i na jej oczach zniszczyli go do cna. A teraz
my mamy posyłać naszych chłopców, żeby ratowali pana Fanninga z opresji, co?
Roger postanowił być ostrożny; słyszał mnóstwo rzeczy na temat Edmunda Fanninga, który był
postacią wyjątkowo niepopularną.
- Nie mogę powiedzieć tego na pewno, miss Findlay - odparł. - Ale gubernator...
- Gubernator! - prychnęła i splunęła w ogień. - Raczej przyjaciele gubernatora. Więc biedni ludzie
znowu muszą przelewać krew za złoto bogatych i tak już zawsze będzie, co?
Odwróciła się do dwóch małych dziewczynek, które bezszelestnie pojawiły się za nią, milczące jak
dwa otulone szalami duszki.
- Annie, przyprowadź tu swoich braci. Joanie, zamieszaj w garnku. Tylko zacznij od samego dna,
żeby się nie przypaliło - wręczyła łyżkę najmniejszej dziewczynce i skinęła na Rogera, żeby poszedł
za nią.
Na jego widok Roger doznał szoku, ale jakoś zdołał się opanować na tyle, by nic po sobie nie
okazać.
mieszkał; a jak tę chorobę określano tu i teraz? Być może wcale nie okre
Rzeczywiście, nie mówił, a w dodatku nie był w stanie normalnie się poruszać. Jego członki były
wychudłe, a ciało nieprawdopodobnie pokrzywione i powyginane. Leżał przykryty wystrzępioną
kołdrą, ale konwulsyjne drgawki sprawiały, że jego posłanie znajdowało się w zupełnym nieładzie -
górna część ciała pozostawała odsłonięta. Znoszona koszula także była zgnieciona i wysoko zadarta.
Blada skóra na wychudzonych ramionach i wystających żebrach miała niebieskawy odcień, zapewne
z powodu zimna.
Joan Findlay ujęła policzek leżącego i odwróciła jego głowę tak, by mógł
widzieć Rogera.
- To jest mój brat Ian, panie MacKenzie - powiedziała ostrym, wyzywającym tonem.
-134-
Twarz chorego także była zniekształcona, usta pokrzywione i zlepione cieknącą śliną, ale z tej ruiny
spoglądały na Rogera przepiękne i pełne inteligencji piwne oczy. Roger siłą woli opanował kłębiące
się w nim uczucia i własną mimikę i wyciągnął rękę, żeby ująć szponiastą dłoń leżącego.
Wrażenie okazało się straszliwie nieprzyjemne; kruche i ostre kości pokrywała skóra szorstka i
zimna, jakby trzymał w ręku dłoń trupa.
- Ian Mhor - powiedział łagodnie. - Znam twoje imię. Jamie Fraser przesyła wyrazy uszanowania.
Powieki opadły z gracją na znak, że wszystko zostało zrozumiane, a potem uniosły się i Roger znów
napotkał jasne i spokojne spojrzenie.
- Kapitan przybył do nas w poszukiwaniu ochotników do oddziału milicji - wyjaśniła Joan zza
pleców Rogera. - Gubernator przysłał rozkazy, tak? Zdaje się, że ma już dosyć rozruchów i
nieporządku, więc powiedział
Oczy Iana Mhora podążyły ku twarzy siostry; jego usta poruszyły się,
Wychrypiał kilka oderwanych sylab, śliniąc się przy tym obficie, i opadł
na Rogerze.
lecz dotąd nie otrzymał wiążącej odpowiedzi. Roger bez trudu wyczuwał
-Nie wiem. Jak dotąd nic nie zostało ogłoszone... może się okazać,
że tak.
Wypłata żołdu zależała od odpowiedzi, z jaką spotka się wezwanie gubernatora; jeśli zwykły rozkaz
nie przyniesie wystarczających efektów, być może gubernator zechce zachęcić potencjalnych
rekrutów, odpowiadając
Każdy dodatkowy dochód byłby mile widziany, ale tak naprawdę nikt go
tu nie oczekiwał.
-135-
- No cóż... - w głosie Joan zabrzmiała ta sama rezygnacja. Roger wyczuł, że wycofała się i odsunęła
się na bok, ale nie odwrócił głowy, bo wciąż nie mógł się oderwać od pięknych piwnych oczu o
długich rzęsach. Spoglądały prosto na niego, niewzruszone i pełne zaciekawienia.
Roger zawahał się, niepewny, czy może tak po prostu odejść. Chciał
-Czy mogę...?
Piwne oczy zamknęły się na chwilę, a potem otworzyły na znak przyzwolenia, więc Roger zabrał się
do porządkowania posłania. Ciało Iana Mhora było wychudzone, ale zaskakująco ciężkie, i
podniesienie go nie
W sumie jednak po kilku chwilach kaleki mężczyzna leżał przyzwoicie przykryty i przynajmniej było
mu cieplej. Roger znowu napotkał jego wzrok; uśmiechnął się, skinął niezdarnie głową i wycofał się
z wyło
żonego sianem gniazda bez słowa, jakby był tak samo niemy jak Ian
Mhor.
W tym czasie zdążyli już nadejść synowie Joan Findlay; dwaj dorodni
młodzieńcy w wieku szesnastu i siedemnastu lat stali u boku matki, spoglądając na Rogera z pełną
rezerwy ciekawością.
-To jest Hugh - powiedziała Joan, kładąc rękę na ramieniu pierwszego. - A to Ian Og - dodała,
przenosząc dłoń na ramię drugiego.
tłumiąc uśmiech.
- A więc, kapitanie MacKenzie - Joan twardo zaakcentowała to słowo. -
Jeśli przyślę panu moich synów, czy obieca mi pan, że wrócą bezpiecznie
do domu?
Piwne oczy tej kobiety były tak samo przenikliwe i inteligentne jak oczy
jej brata - i tak samo niewzruszone. Zapanował nad sobą i nie odwrócił
spojrzenia.
- O ile to będzie w mojej mocy, madam... Postaram się, żeby nic im się
nie stało.
Kąciki jej ust uniosły się nieznacznie; dobrze wiedziała, co było w jego
-136-
jej zaufania.
Zamknęłam wieko kuferka i wzięłam go pod pachę. Murray zaofiarował się uprzejmie, że przyniesie
mi do obozu resztę wyposażenia - w zamian za woreczek suszonych liści senesu i moją zapasową
deseczkę do wyrabiania pigułek. Na razie ciągle jeszcze zajmował się swoją ostatnią
pacjentką; ze zmarszczonym czołem badał brzuch malutkiej starszej damy w czepku i szalu.
Pomachałam mu na do widzenia, a on skinął z roztargnieniem głową, sięgając jednocześnie po
skalpel. Przynajmniej pamiętał, by zanurzyć go w naczyniu z gotującą się wodą. Widziałam, jak jego
wargi poruszają się, gdy pod nosem wypowiadał słowa zaklęcia, którego nauczyła go Brianna.
Stopy zdrętwiały mi zupełnie od stania na zimnej ziemi, plecy i ramiona bolały jak diabli, ale w
gruncie rzeczy wcale nie czułam się zmęczona.
ból ustąpi; inni będą wracać do zdrowia, gdyż ich rany zostały opatrzone, a kończyny naprostowane.
Kilku osobom mogłam uczciwie powiedzieć, że moja interwencja uratowała ich od ryzyka poważnej
infekcji, a może nawet śmierci.
i higieny.
- Błogosławieni, którzy jedzą zielone warzywa, albowiem oni zachowają zdrowe zęby - mruczałam
do drzewa czerwonego cedru. Przerwa
łam na chwilę, żeby zerwać kilka pachnących jagód. Zgniotłam jedną i zaczęłam się napawać
gorzkim, orzeźwiającym zapachem.
-137-
Obóz był już w zasięgu wzroku, a razem z nim pojawiła się kusząca wizja kubka gorącej herbaty.
obłoczka pary, który unosił się nad czajnikiem zawieszonym nad naszym
- Pani Fraser, ciociu! - w moje marzenia wdarł się jakiś piszczący głosik. Spojrzałam w dół i
zobaczyłam Eglantine Bacon, lat siedem, i jej młodszą siostrę Pansy - dwie okrągłe buźki z szopą
złocistych włosów i mnóstwem piegów.
Sądząc po ich wyglądzie, miały się całkiem dobrze; chore dziecko można
kwitnąco.
- Bardzo dobrze, dziękujemy cioci uprzejmie - Eglantine dygnęła i potem dała kuksańca Pansy, aby
też się ukłoniła. Te grzeczności znały z obserwacji - Baconowie pochodzili z miasta, z Edenton, i
wychowywali dziewczynki w poszanowaniu dla dobrych manier. Eglantine sięgnęła do
ła przyjechać w tym roku na zlot, ale powiedziała, że mamy cioci to oddać i podziękować w jej
imieniu za lekarstwa, które ciocia przysłała na jej... reu... ma... tyzm - ostatnie słowo wymówiła
szczególnie starannie,
z ogromnym skupieniem, a potem wyraźnie odprężyła się. Jej buzia promieniała dumą, że tak dobrze
sobie poradziła.
go należycie podziwiać, choć w głębi duszy myślałam na temat babci Bacon zupełnie co innego.
i okropną matkę. Pani Bacon była prawie tak wiekowa jak starsza pani
-138-
opinii było wysoce niewłaściwe dla kobiety w moim wieku, a szczególnie naganne u żony kogoś
zajmującego taką pozycję jak mój mąż. Co więcej,
według niej tylko dziewki z prowincji i kobiety pospolite nosiły luźno rozpuszczone włosy.
Roześmiałam się, ignorując jej opinie, i podarowałam jej butelkę drugiego gatunku whisky ze
zbiorów Jamiego, z zaleceniem, aby
- Czy ciocia tego nie włoży? - Eglantine i Pansy patrzyły na mnie z ufno
ścią. - Babcia kazała nam zobaczyć, czy ciocia go włożyła i czy dobrze leżał.
- Ach, doprawdy?
cenia, zwinęłam jedną ręką włosy i wciągnęłam go na głowę. Natychmiast opadł mi na czoło i
prawie sięgnął do nasady nosa. Opatuliłam policzki wstążkami, tak że poczułam się jak wiewiórka
ziemna wyglądająca z norki.
Eglantine i Pansy zaczęły klaskać w dłonie z wielkiej uciechy; wydawało mi się, że zza moich
pleców dobiegają jakieś przytłumione chichoty, ale nie odwróciłam się, by sprawdzić czyje.
ich matka jest w pobliżu - i prawdopodobnie była tam przez cały czas,
opadające nakrycie głowy. Jednym palcem przytrzymałam miękkie koronki, które zasłaniały mi oczy,
by móc lepiej widzieć. - Pani Bacon! Nie zauważyłam pani.
wąską kreskę, a oczy, spoglądające spod obramowania jej nienagannie dopasowanego czepka,
biegały niespokojnie w różne strony.
- Dziewczynki chciały same dać pani ten czepek - powiedziała, taktownie odwracając wzrok od
mojej głowy - ale teściowa przysyła jeszcze jeden drobny upominek. Pomyślałam, że najlepiej sama
go pani przyniosę.
Wcale nie byłam pewna, czy życzę sobie jeszcze dostawać jakieś upominki od babci Bacon, ale
wzięłam podaną mi paczuszkę z takim wdziękiem, na jaki tylko mogłam się zdobyć. Był to nieduży
woreczek z za-
-139-
tłuszczonego jedwabiu, dobrze czymś wypchany, a wokół niego unosił się słaby zapach, słodkawy i
nieco przypominający jakieś zioła.
prymitywny rysunek rośliny o prostej łodydze, zakończonej czymś przypominającym kwiatostan. Coś
mi to przypominało, ale nie potrafiłam odnaleźć w pamięci nazwy. Pośpiesznie rozwiązałam
sznureczek i wysypa
- Naprawdę była szamanką? - Poczułam nagły przypływ zainteresowania. Nic dziwnego, że ten
rysunek wydał mi się znajomy; to musiała być ta sama roślina, którą pokazywała mi Nayawenne.
Kobiece zioło. Mimo wszystko spytałam, żeby się upewnić.
ła się po polanie, by sprawdzić, czy nikt nas nie słyszy, a potem pochyli
Napotkałam jej spojrzenie. Gdzieś na dnie oczu Polly widziałam iskierki rozbawienia, ale widniała
w nich też powaga.
pomagasz kobietom. A jeśli chodzi o problemy z donoszeniem ciąży, urodzenie martwego dziecka,
gorączkę połogową, nie wspominając już o nieszczęściu utraty żywego niemowlęcia, to szczypta
ostrożności jest więcej warta niż nadmiar leczenia.
dzieci; ona urodziła tylko te dwie dziewczynki i nie było po niej widać
zawsze powtarzała, że to są czary tylko dla kobiet, więc żebyś nie wspominała o tym żadnemu
mężczyźnie.
-140-
Spojrzałam w zamyśleniu w poprzek polany, gdzie stał Jamie pogrążony w rozmowie z Archiem
Hayesem, a Jemmy mrużył senne oczka, kołysząc się w jego ramionach. Tak, niewątpliwie niektórzy
panowie mogli stanowić wyjątek od reguły starej babci Bacon. Tylko czy do ich grona należał
Roger?
Uważałam ten podarunek za bardziej wartościowy niż niewielką kupkę króliczych skórek, które udało
mi się dotąd zgromadzić, choć były one całkiem mile widziane. Ciekawe, gdzie też mogłam je
wetknąć? Rozejrza
łam się po bałaganie naszego obozowiska, jednym uchem nasłuchując rozmowy, która toczyła się za
moimi plecami. Znalazłam skórki w kącie namiotu i wsadziłam wszystkie do pustego kosza po
zapasach, by w ten sposób w dobrym stanie dowieźć je do domu.
- .. .Stephen Bonnet...
się po obozie, ale ani Brianny, ani Rogera nie było na tyle blisko, by mogli coś usłyszeć. Jamie stał
odwrócony do mnie plecami, ale to właśnie z jego ust padły te słowa.
Ściągnęłam z głowy czepek, powiesiłam go pieczołowicie na gałęzi derenia i poszłam, by dołączyć
do Jamiego.
Nieważne, jaki był temat rozmowy; panowie, gdy tylko spostrzegli, że się
zbliżam, przerwali konwersację. Porucznik Hayes raz jeszcze w uprzejmych słowach podziękował za
medyczną pomoc, jaką ode mnie otrzymał, i odszedł, a z jego bezbarwnej twarzy nie udało mi się
niczego wyczytać.
- Co ze Stephenem Bonnetem? - spytałam, gdy tylko porucznik oddalił się na bezpieczną odległość i
miałam pewność, że nas nie słyszy.
- Właśnie tego usiłuję się dowiedzieć, Angliszko. Czy herbata już się zaparzyła? - Jamie ruszył w
stronę ogniska, ale zatrzymałam go, kładąc rękę na jego ramieniu.
-141-
Nie próbował udawać, że nie rozumie, o co mi chodzi. Poczułam w piersi ukłucie zimnego strachu.
rozprostowałam palce, a on wysunął się spod mojej ręki - bez złości, ale
łam się mówić półgłosem i wciąż rozglądałam się dookoła, by się upewnić, że ani Bree, ani Roger
nas nie słyszą. Rogera nigdzie nie było widać, Brianna zaś stała w pobliżu ogniska, pogrążona w
rozmowie z państwem
Uczucie zimnego strachu wróciło, i to z taką mocą, że miałam wrażenie, jakby ktoś przekłuwał mi
płuco soplem lodu.
dowiedzieć, gdzie on jest, bo jesteś gotów zrobić wszystko, żeby przypadkiem tam nie pojechać,
prawda?
to, że przypadkiem natkniemy się na Stephena Bonneta były mniej więcej takie jak na to, że
wychodząc przez frontowe drzwi, nadepniemy na meduzę, i Jamie cholernie dobrze o tym wiedział.
Obserwowałam go spod przymrużonych powiek. Przygryzł kącik swoich wydatnych ust, ale zaraz go
wypuścił, a w oczach na nowo pojawiła się powaga. Był tylko jeden jedyny powód, dla którego
Jamie mógł chcieć
-142-
się dowiedzieć, gdzie aktualnie przebywa Stephen Bonnet - i ja doskonale wiedziałam jaki.
Nakrył swoją dłonią moją i uścisnął ją, ale ten gest nie przyniósł mi ulgi.
- Nie obawiaj się, Angliszko. Pytałem o niego ciągle podczas zlotu, przez
cały tydzień. Pytałem ludzi, którzy mieszkają od Halifaksu aż po Charleston i nikt go nigdzie nie
widział.
I tak będziemy mieć wystarczająco dużo kłopotów; wcale nie trzeba nam
więcej.
Stanął przy mnie blisko, chyba po to, by łatwiej mi przerwać. Gdy mnie
dotknął, poczułam emanującą z niego siłę; jego uda ocierały się o moje. Moc
ciała w połączeniu z umysłem pełnym ognia i stalową wolą czyniły z niego śmiertelnie
niebezpiecznego przeciwnika, który nigdy nie zbaczał z raz obranej drogi.
- Przecież to także twoja sprawa. - W jego oczach widziałam opanowanie, a ich intensywny błękit
wydawał się bledszy w świetle jesiennego dnia. - Wiem, że to przede wszystkim dotyczy mnie, ale
przecież jesteś ze
mną, prawda?
Krew ścięła mi się w żyłach. Niech go diabli! Naprawdę tak myślał. Był
Obróciłam się na pięcie, pociągając go z sobą, i staliśmy tak, ciasno przytuleni do siebie, spleceni
ramionami, spoglądając w ogień. Brianna, Marsali i małżeństwo Bugów z napięciem słuchali tego,
co opowiadał im Fergus, a jego twarz aż poczerwieniała od zimna i śmiechu. Tylko Jemmy spoglądał
na nas znad ramienia swojej matki okrągłymi i pełnymi ciekawości oczkami.
ochrypłym szeptem, a mój głos drżał z wysiłku. - Mnie także. Czy Stephen Bonnet nie wyrządził już
dość krzywdy im i nam?
- O tak, aż za dość!
Przyciągnął mnie jeszcze bliżej; czułam przez ubranie gorąco bijące z jego ciała, ale jego głos był
zimny jak jesienny deszcz. Fergus rzucił na nas okiem, uśmiechnął się do mnie ciepło i wrócił do
swojego opowiadania.
-143-
Dla niego bez wątpienia wyglądaliśmy jak para zakochanych w chwili czu
łości.
- Pozwoliłem mu odejść i wyszło z tego samo zło - powiedział spokojnie Jamie. - Czy mogę
dopuścić, żeby przebywał na wolności, wiedząc, gdzie on jest, i że uwolniłem go, żeby dalej siał
zniszczenie? To tak, jakbym wypuścił wściekłego psa, Angliszko... a tego z pewnością byś nie
chciała.
- Może rzeczywiście nie moja wina, że jest wolny - zgodził się ze mną. -
w moje źrenice.
całkowicie z walki.
- Dużo ryzykujesz, próbując go schwytać, Jamie - odezwałam się łagodnym tonem. - Wiesz o tym
doskonale.
Jego uścisk zelżał, ale ciągle obejmował moją twarz, jednocześnie przesuwając kciukiem dookoła
zarysu ust.
policzek. - Nie będę długo bawił się w myśliwego, Claire. Na pewno nie
parsknął ubawiony.
- Nic mi się nie stanie - stwierdził stanowczo i przygarnął mnie mocno, tłumiąc wszelkie dalsze
sprzeciwy pocałunkiem. Z okolic ogniska dotarły do nas odgłosy braw.
- Nie! - powiedziałam, gdy tylko Jamie mnie uwolnił. Mówiłam szeptem, ale mój gwałtowny
sprzeciw dotyczył całej naszej rozmowy. - Żad-
-144-
nego encore. Nie chcę już nigdy więcej słyszeć imienia Stephena Bonneta!
11. Duma
Roger nie oglądał się do tyłu, ale myśl o Findlayach towarzyszyła mu przez
cały czas, kiedy schodził z ich obozu w dół zbocza między krzakami i kępami zeschniętej trawy.
Obaj chłopcy byli jasnowłosi, dość urodziwi, ale niscy - choć i tak przewyższali wzrostem matkę - i
krępej budowy. Dwójka młodszych dzieci mia
ła ciemne włosy, była wysoka i szczupła, a ich oczy były piwne tak samo
jak oczy Joan. Biorąc pod uwagę różnicę wieku między chłopcami a ich rodzeństwem, Roger doszedł
do wniosku, że pani Findlay prawdopodobnie miała dwóch mężów. Wyglądało na to, że teraz znowu
była wdową.
kobiety śmiertelnego zagrożenia. A może lepiej będzie zostawić w spokoju ten temat, by emocje
nieco opadły.
W dodatku oprócz myśli o Joan i jej dzieciach prześladowało go wspomnienie łagodnych, jasnych
oczu Iana Mhora. Ileż on mógł mieć lat? - zastanawiał się Roger, chwytając ociekającą wodą gałąź
sosny, aby nie ześlizgnąć się w dół po drobnych kamyczkach zalegających na ścieżce. Nie sposób
ocenić z wyglądu. Bladą, powykrzywianą i zmęczoną twarz pokrywała sieć zmarszczek - ale był to
raczej rezultat ciągłej walki z bólem niż znamię upływu czasu. Jego wzrost odpowiadał wzrostowi
mniej więcej dwunastoletniego chłopca, choć Ian Mhor był z pewnością starszy niż jego imiennik - a
Ian Og skończył szesnaście lat.
się gościa przed oblicze głowy rodziny, więc Ian Mhor mógł być tylko nieznacznie od niej młodszy -
miał może trzydziestkę lub niewiele więcej.
Chryste, pomyślał, jak taki człowiek mógł przeżyć tak długo w obecnych
wślizgnęła się od tyłu do jego namiotu, popychając przed sobą misę z mlecz-
-145-
nym puddingiem, i usiadła przy głowie wuja z łyżka w ręku. Tak, Ian Mhor miał wystarczająco dużo
rąk i palców - bo miał przy sobie rodzinę.
Na tę myśl Roger poczuł dziwny ucisk w piersi, coś między bólem i zadowoleniem, a te uczucia
jeszcze się spotęgowały, gdy przywołał w pamięci ostatnie słowa Joan Findlay.
Czy wrócą bezpiecznie do domu? A jeśli to się nie uda, Joan zostanie
gadali o Regulatorach. Sprawa nie okazała się na tyle ważna, żeby jakaś
wzmianka o niej znalazła się w książkach historycznych, tak więc Rogerowi wydawało się mało
prawdopodobne, by miało dojść do zbrojnej konfrontacji, w której uczestniczyłby oddział milicji. A
gdyby mimo wszystko tak się stało, Roger poprzysiągł sobie, że znajdzie jakiś sposób, by trzymać
Iana Oga i Hugha Findlayów z dala od niebezpieczeństwa. Poza
tym, jeśli rzeczywiście będzie wypłacany żołd, on już dopilnuje, by chłopcy dostali swoją część.
Tymczasem... Nagle zastanowił się, bo minął właśnie obóz Jocasty Cameron, składający się z kilku
namiotów, wozów i przybudówek. Panowa
a jak się potem okazało, do podwójnej uroczystości - Jocasta zabrała prawie całą służbę domową, a
nawet sporą część niewolników pracujących zwykle w polu. Oprócz żywego inwentarza, tytoniu i
innych towarów
przeznaczonych na sprzedaż przywiozła kufry pełne ubiorów, pościel, naczynia, stoły, podpórki,
olbrzymie napełnione galony i góry jedzenia na ucztę weselną. Właśnie tego ranka razem z Bree jedli
śniadanie w namiocie pani Cameron, na jej porcelanie malowanej w różyczki - płaty soczystej szynki
nadziewanej goździkami, owsiankę ze śmietaną i cukrem, kompot z suszonych owoców, świeże
bułeczki kukurydziane z miodem, kawę z Jamajki... na wspomnienie tych pyszności aż zaburczało mu
w żołądku.
Kontrast pomiędzy tym przepychem a nędzą Findlayów był zbyt uderzający, by mógł przejść na tym
do porządku dziennego. Pod wpływem nagłego impulsu odwrócił się i ruszył z powrotem w górę, do
obozu Jocasty.
Jocasta była w domu, jeśli można tak powiedzieć, bo przed jej namiotem stały zabłocone buty.
Pomimo swojej ślepoty często odważała się wychodzić na niezapowiedziane spotkania z
przyjaciółmi pod eskortą Duncana lub czarnoskórego lokaja, Ulissesa. Znacznie częściej jednak
uczestnicy zlotu przychodzili do niej, i wówczas przez cały dzień w jej na-
-146-
miocie było tłoczno od gości; całe szkockie towarzystwo z Cape Fear i z kolonii odwiedzało Jocastę,
by nacieszyć się jej słynną gościnnością.
W tej chwili na szczęście była sama. Dzięki temu, że zasłona przy wej
wpół leżała w swoim ulubionym fotelu z siedziskiem z trzciny, a na stopach miała domowe pantofle.
Jej osobista służąca Fedra siedziała na sto
i gdy tylko Roger dotknął zasłony, odwróciła się gwałtownie. Fedra podniosła głowę z opóźnieniem,
raczej reagując na ruch swojej pani niż na obecność kogoś obcego.
- Pan MacKenzie. To nasz drozd, mam rację? - pani Cameron uśmiechnęła się i gestem zaprosiła
Rogera do środka.
- Absolutną. Ale jak pani mnie poznała, pani Cameron? Przecież nawet
się nie odezwałem, nie mówiąc już o śpiewaniu. Czy może oddycham w jakiś melodyjny sposób?
Brianna wspominała mu co prawda, że jej ciotka jakoś przedziwnie zrekompensowała sobie utraconą
zdolność widzenia wyostrzeniem pozosta
- Usłyszałam twoje kroki i poczułam zapach krwi - stwierdziła bez ogródek. - Ta rana na szyi znowu
zaczęła krwawić, prawda? Wejdź, chłopcze, i usiądź. Czy chcesz coś przekąsić, czy wolisz samą
herbatę? A może kieliszeczek czegoś mocniejszego? Fedro, bądź tak dobra i przynieś nam kawałek
czystego materiału.
miała rację. Rana znowu krwawiła, pozostawiając na skórze brzydkie brązowawe plamy i brudząc
kołnierzyk koszuli.
które stały na małym stoliku przy fotelu Jocasty. Roger pomyślał, że gdyby nie miał pod nogami gołej
ziemi porośniętej trawą, mógłby ulec złudzeniu, że siedzi właśnie w salonie domu pani Cameron w
River Run. Jocasta była owinięta w wełnianą arisaidę, ale nawet tutaj, w polowych warunkach,
przypięła do niej piękną broszkę z ciemnym kwarcem.
- To nic takiego - powiedział ze skrępowaniem, ale Jocasta wzięła szmatkę z rąk pokojówki i
upierała się, ża sama wyczyści krwawe plamy. Jej długie palce były zimne, ale zdumiewająco
zręczne.
-147-
Pachniała dymem z ogniska, podobnie zresztą jak każdy mieszkaniec gór, i herbatą, którą właśnie
piła; Roger nie czuł od niej stęchłego zapachu lekko
przesuwając palcami po sztywnym materiale. - Może ci ją wyprać? Chociaż nie wiem, czy zechcesz
ją włożyć, jeśli będzie wilgotna, bo na pewno nie wyschnie do rana.
- Och, nie, madam! Dziękuję bardzo, ale mam jeszcze jedną. To znaczy,
odłożoną na wesele.
- No to dobrze.
Fedra przyniosła nieduży garnuszek z jakąś leczniczą maścią; po zapachu lawendy rozpoznał jeden ze
specyfików Claire. Jocasta nabrała kciukiem maści i starannie rozprowadziła ją po ranie,
przytrzymując pewnie palcami jego podbródek.
Jej miękka skóra nosiła znamiona starannej pielęgnacji, ale widać było
po niej nie tylko oznaki starzenia, ale i wpływ surowego klimatu. Na policzkach widniały
czerwonawe plamki - siateczki drobnych popękanych żyłek - które z pewnej odległości łatwo było
wziąć za symptom świetnej
bianych - Jocasta pochodziła przecież z rodziny słynącej z dobrego zdrowia, a poza tym przez całe
życie poza domem nosiła rękawiczki - ale stawy były już nieco zniekształcone, a na wewnętrznej
stronie dłoni zauważył
w jakich żyła.
Skończywszy nakładanie maści przesunęła lekko ręką po policzkach i włosach Rogera, usunęła
stamtąd jakiś zeschły liść, a potem ku jego zaskoczeniu przetarła mu twarz wilgotnym ręcznikiem.
Następnie upuściła ręcznik na ziemię i wziąwszy jego dłoń w swoją, oplotła palcami jego palce.
- No, nareszcie! Prezentujesz się jak należy i teraz możesz się pokazać
ale Jocasta ciągle trzymała w uścisku jego lewą dłoń. Czuł się w związku
z tym trochę dziwnie, ale pomyślał, że ta nieoczekiwana atmosfera pewnej intymności może ułatwić
mu zadanie.
-148-
Jocasta słuchała uważnie, a między jej brwiami pojawiła się pionowa bruzda. Roger spodziewał się,
że starsza pani będzie chciała zastanowić
się przez chwilę, gdy on już skończy, ale ku jego zaskoczeniu odpowiedziała od razu.
- Ach, ja przecież znam Joanie Findlay i jej brata! Jej mąż chorował na
gruźlicę i już dwa lata minęły, odkąd nie żyje. Jamie Roy rozmawiał ze
Jocasta skinęła głową. Oparła się o tył fotela i wydęła usta, najwyraźniej nad czymś rozmyślając.
- To nie chodzi o to, czy zaofiarować jej pomoc, czy nie, jak wiesz - wyjaśniła w końcu. - Ja z chęcią
bym jej pomogła, ale Joan Findlay jest dumną kobietą i z pewnością nie przyjmie jałmużny.
W jej głosie zabrzmiała lekka nagana, jakby Roger powinien był sam to
zauważyć.
Może i powinienem, pomyślał. Ale przecież działał pod wpływem impulsu, poruszony do głębi
przeraźliwą biedą Findlayów. Nie przyszło mu do głowy, że jeśli Joan Findlay nie miała nic, to tym
więcej znaczyła dla
Jocasta przechyliła nieznacznie głowę na jedną stronę, potem na drugą, i ten ruch wydał się
Rogerowi jakoś dziwnie znajomy. No tak, Bree czasem zachowywała się tak samo - gdy głęboko się
nad czymś zastanawiała.
- Może jest - odezwała się. - Dzisiejsze święto... z okazji zaślubin, rozumiesz? Findlayowie byli,
rzecz jasna, zaproszeni, a jedzenia będzie pod dostatkiem. Ulisses z pewnością nie poczuje się
urażony, jeśli każę mu
Na jej twarzy pojawił się na chwilę szelmowski uśmiech, ale zaraz wrócił wyraz skupienia.
do swojej pani.
- Miss Jo?
-149-
- Poszukaj coś w naszych kufrach, dziewczyno - poleciła jej Jocasta, lekko dotykając ramienia
pokojówki. - Znajdź jakieś koce, czepeczki, parę fartuchów, spodnie, koszule... Stajenni na pewno
mają kilka sztuk w zapasie.
łe stópki dziewczynek.
że to dla Joan Findlay, ale żeby przypadkiem nie zdradził od kogo. On już
chwilę, żeby zwinąć starannie niebieską tkaninę, którą przed chwilą szy
białe piersi Bree ponad linią materiału w kolorze indygo i przez chwilę
miał kłopot z ponownym skoncentrowaniem się na rozmowie.
- Przepraszam, madam...
- Mówiłam o tym, czy myślisz, że to się uda? - Jocasta spojrzała na niego z mądrym uśmiechem,
jakby wiedziała, o czym przed chwilą myślał.
Jej oczy były tak samo błękitne jak oczy Jamiego i Bree, tylko nie tak ciemne. Patrzyły wprost na
niego, albo przynajmniej zwracały się w jego stronę. Wiedział, że Jocasta nie odróżnia jego twarzy, a
jednak miał niesamowite wrażenie, że jakimś sposobem widzi go na wylot.
Podwinął pod siebie nogi, żeby wstać i odejść; sądził, że Jocasta puści
zaczekać, aż zostaniesz mężem Brianny... no, ale skoro już tu jesteś i w dodatku sam... - pochyliła się
w jego stronę. - Czy moja siostrzenica powiedziała ci, chłopcze, że zamierzałam uczynić ją moją
spadkobierczynią?
- Owszem, powiedziała.
-150-
co o tym myśli. Roger przygotował się w duchu, żeby powtórzyć jej obiekcje, choć nieco bardziej
taktownie. Odchrząknął więc i zaczął:
- Jestem pewien, madam, że moja żona zdaje sobie sprawę z zaszczytu, jaki ją spotkał, ale...
- Naprawdę? - przerwała mu Jocasta. - Nigdy bym nie pomyślała, słysząc, co mówiła, choć bez
wątpienia znasz ją lepiej niż ja. To nieważne.
mocy którego River Run i wszystko, co się tam znajduje, odziedziczy Je-
remiah.
- Kto?! - w pierwszej chwili nie mógł pojąć, o kim ona mówi. - Mały
Jemmy?
Jocasta siedziała dotąd lekko pochylona w przód, jakby dzięki temu lepiej mogła czytać z jego
twarzy. Teraz znów oparła się wygodnie i skinę
dlaczego - ponieważ nie była w stanie widzieć jego reakcji, chciała odczytywać ją przez dotyk.
Proszę, niech sobie odczytuje co zechce, pomyślał. Był zbyt oszołomiony tym, co przed chwilą
usłyszał, żeby jakoś zareagować. Chryste, co powie na to Bree?!
łatwienia, a poza tym nie mam ochoty angażować prawników, gdy nie jest
to absolutnie konieczne. Zawsze uważałam uciekanie się do pomocy prawa za błąd. Zgadza się pan
ze mną, panie MacKenzie?
łem obrażony. I nie była to tylko obraza, lecz również ostrzeżenie. Oto
Jocasta powzięła pewne podejrzenie i podjęła stosowne kroki, by temu zapobiec. Najwidoczniej
przypuszczała, że on zainteresował się Brianną z powodu ewentualnego spadku, a teraz uprzedzała
go, żeby nie próbował
uraza na chwilę odebrały mu mowę, ale zaraz udało mu się zebrać myśli.
a nie przyszło pani do głowy, że ja też mam swój honor? Pani Cameron,
jak pani śmie sugerować mi...
-151-
- Jesteś przystojnym chłopcem, droździku - przerwała mu, mocno trzymając jego rękę. - Czuję, jak
wygląda twoja twarz. I w dodatku nosisz nazwisko MacKenzie, które z pewnością należy do dobrych
nazwisk. Ale wśród szkockich górali jest mnóstwo MacKenziech, prawda? Jedni wiedzą, co to
honor, a inni nie. Jamie Roy nazywa cię krewniakiem... ale mo
że dlatego, że jesteś zaręczony z jego córką. Nie wydaje mi się, żebym zna
ła twoją rodzinę.
Roger zaczął nerwowo chichotać, to był dla niego wstrząs. Nie zna jego rodziny? Zapewne! Czy
powinien teraz tłumaczyć jej, że jest wnukiem jej własnego brata Dougala? I że po prawdzie był nie
tylko siostrzeńcem
Jamiego, ale również jej, gdyby ktoś zadał sobie trud, aby dotrzeć w głąb
drzewa genealogicznego?
- Nikt, z kim rozmawiałam podczas zlotu, nie słyszał też nigdy o tobie -
przyczyn nie udało się jej trafić na nikogo, kto znałby jego przodków. To
Zaczął się zastanawiać, czy w jej oczach był tylko bezczelnym naciągaczem, któremu udało się
oszukać Jamiego, czy może raczej uważała, że miał jakieś niecne plany związane wprost z osobą
przyszłego teścia? Nie,
Zanim jednak zdołał wymyślić jakąś pełną godności ripostę, Jocasta pogłaskała go po ręku, cały czas
się uśmiechając.
nie schodził jej z ust, a niewidzące oczy ciągle były utkwione w Rogerze.
Odepchnął swój stołek, ale ona ciągle trzymała kurczowo jego dłoń. Pomimo zaawansowanego
wieku dysponowała niezłą siłą fizyczną.
-152-
wi przytrafiło się jakieś nieszczęście, wszystko otrzyma mój siostrzeniec Hamish - jej twarz była
teraz zupełnie poważna. - Ty zaś nie zobaczysz
nawet pensa.
Wykręcił pałce i teraz on ścisnął jej rękę, poczuł, jak jej kostki napierają na siebie. Z trudem złapała
powietrze, ale Roger nie puszczał.
- Czy chce mi pani dać do zrozumienia, że według pani mógłbym pragnąć zrobić jakąś krzywdę temu
dziecku? - jego głos zabrzmiał ochryple nawet w jego własnych uszach.
Zbladła, ale z godnością siedziała dalej, z zaciśniętymi zębami i wysoko uniesionym podbródkiem.
-Powiedziała pani wystarczająco dużo... a to, czego pani nie powiedziała, dotarło do mnie wyraźniej
niż pani słowa. Jak pani śmie podejrzewać mnie o coś podobnego?!
sta wolno zaczęła rozcierać zaczerwienioną dłoń, wydymając w zamyśleniu wargi. Ściany namiotu
unosiły się nieco wraz z podmuchami wiatru i uderzały z trzaskiem o ziemię.
wiedział, co myślę.
nie porwać ze stołu porcelanowego talerza z ciasteczkami i na do widzenia nie grzmotnąć nim o
ziemię.
w gardle. Czuł, jak twarz zaczyna go palić, a w uszach słyszał głuche dudnienie przepływającej krwi.
mężczyzna może nie być dobrze usposobiony względem dziecka, które jego żona urodziła innemu
mężczyźnie.
-153-
Postąpił krok do przodu i mocno chwycił ją za ramiona; ten ruch zupełnie ją zaskoczył. Szarpnęła się,
mrugając przy tym szybko oczyma, a płomień świecy zatańczył w broszce z ciemnego kwarcu.
- Madam - odezwał się łagodnie prosto w jej twarz. - Nie chcę pani
pieniędzy. Moja żona także ich nie chce, a mój syn ich od pani nie przyjmie. Może je sobie pani w
dupę wsadzić.
12. Moc
jednego ogniska do drugiego, tak jak każdego dnia o tej porze; dziś jednak nastrój tych spotkań był
zupełnie inny niż zwykle.
Wszechobecny smutek częściowo wynikał ze zbliżającego się rozstania -
starzy przyjaciele mieli się znów rozstać, nowo nawiązane sympatie rozdzielić i jak zwykle tym
pożegnaniom towarzyszyła myśl, że niektórzy z dziś obecnych widzą się po raz ostatni. Po części
nastrój chwili wynikał z oczekiwania na ewentualne przyjemności i niebezpieczeństwa drogi
powrotnej, jak również z tęsknoty za domem. Wreszcie w znacznej mierze doszło dziś do głosu
zwykłe zmęczenie - podczas zlotu dzieci szalały bardziej niż zwykle, mężczyźni czuli się udręczeni
nadmiarem odpowiedzialności,
a siły kobiet wyczerpywała niekończąca się praca, której wymagało gotowanie jedzenia na otwartym
ogniu, utrzymanie w porządku garderoby, czuwanie nad zdrowiem rodziny i zaspokajanie jej apetytu
zapasami przywiezionymi w sakwach i koszach na grzbietach mułów.
Wszystkie te uczucia stały się także moim udziałem. Poza czystą uciechą wynikającą ze spotkania
nowych osób i słuchania nowin miałam też przyjemność - bo bez wątpienia pomimo różnych
przykrych aspektów
-154-
w powietrzu unosił się zapach świeżo ściętych pokrzyw, a nad głową wisiały pęczki suszonej
lawendy, i gdzie złotawy pył tańczył w promieniach popołudniowego słońca... I moje wypełnione
pierzem posłanie, miękkie
Zamknęłam na chwilę oczy, przywołując wizję tej rozkosznej przystani, a potem wróciłam do
rzeczywistości: do przybrudzonego gorsetu, czarnego od pokrywających go resztek przypalonego
owsianego ciasteczka, przemoczonych butów i lodowatych stóp, wilgotnego odzienia obsypanego
żwirkiem i piachem oraz koszów z żywnością, których obfita zawartość skurczyła się do jednego
bochenka chleba - dobrze nagryzione-go przez myszy - dziesięciu jabłek i kawałeczka sera; do trojga
piszczących
ostatnimi czasy zdarzająca się, dzięki Bogu, rzadziej niż raz na miesiąc -
Rzuciłam głośno jakieś soczyste francuskie przekleństwo -jedno z tych przydatnych powiedzonek,
których nauczyłam się w L'Hopital des Anges, gdzie niewyparzony język bywał często najlepszym
dostępnym lekarstwem.
małą Joan, która właśnie zaczęła krzyczeć. - To i tak lepsze niż powiedzonka,
których celowo uczy go jego własny ojciec. Masz jakąś suchą szmatkę?
-155-
rękę ciągle wpadały mi mokre pieluszki albo wilgotne pończochy. O nowy czajnik było jednak
trudno, nie miałam więc zamiaru zrezygnować z ratowania starego. Owinęłam dłoń brzegiem
spódnicy, ujęłam mocno
rączkę i gwałtownie poderwałam czajnik z płomieni. Gorąco jak błyskawica przeniknęło przez
mokrą tkaninę, więc upuściłam go równie szybko.
Nie miał zamiaru mnie posłuchać. Zaczął piszczeć do wtóru z małą Jo-
an; Lizzie, która miała właśnie nawrót złego nastroju z powodu odejścia
Drobne kruszynki lodu tańczyły po trawie i boleśnie uderzały mnie w nieosłoniętą głowę. Czym
prędzej ściągnęłam więc z gałęzi czepek i włoży
Gradobicie nie potrwało długo. Kiedy podmuchy wiatru i stukot lodowych drobinek zmniejszyły się,
usłyszałam trzeszczący odgłos zbliżających się ciężkich kroków. Na ścieżce pojawił się Jamie z
księdzem Donahue; na
mylił.
- Czy to ty, Angliszko? - spytał, udając, że chce się schylić i zajrzeć pod
spojrzeniem.
-156-
wiązankę. Ksiądz Donahue poróżowiał z wysiłku, udając, że zupełnie nie rozumie francuskiego.
- Tais toi, cretin - powiedział Jamie i sięgnął do swojego saczka. Powiedział to przyjaznym tonem,
ale tak, by nie było wątpliwości, kto tu jest osobą przywykłą do tego, że inni wypełniają jej
polecenia. Germain nagle zamilkł i zatrzymał się z otwartą ze zdumienia buzią, a Jamie po
śpiesznie włożył w nią cukierka. Dzieciak natychmiast zapomniał o śpiewaniu i skoncentrował się na
rozkoszach podniebienia.
Sięgnęłam po leżący na ziemi czajnik, a zamiast szmatki użyłam brzegu własnej spódnicy. Jamie
schylił się, podniósł jakąś gałąź i zgrabnym ruchem zahaczył rączkę czajnika, wyjmując mi go z ręki.
- Merci - odparłam, ale w moim tonie nie było ani krzty wdzięczności.
strumyczka, trzymając przed sobą jak lancę długi kij z dymiącym czajnikiem.
kamieni, rzuciłam czajnik w sam środek wody, a następnie zerwałam z głowy czepek, cisnęłam go na
kępkę turzycy i z całej siły wdepnęłam weń, zostawiając na płótnie odcisk zabłoconego buta.
- Chyba nie chcesz mi wmówić, że ładnie w nim wyglądałam. - Rzuciłam mu zimne spojrzenie.
- Nie. Wyglądałaś jak olbrzymi trujący muchomor. Bez niego jest znacznie lepiej - stwierdził.
- Wiedz, że doceniam twoje chęci - odezwałam się takim tonem, że zatrzymał się dosłownie o kilka
cali od moich warg. - Ale uważaj, żebym ci nie odgryzła twoich ponętnych usteczek.
Poruszył się ostrożnie, jak człowiek, który spostrzegł, że kamień, który
przypadkowo podniósł, jest w istocie gniazdem wściekłych os. Wyprostował się i bardzo, bardzo
powoli zabrał rękę z mojej talii.
Bez wątpienia miał rację - byłam bliska płaczu. Wziął mnie delikatnie
trochę.
-157-
Posłusznie usiadłam, zamknęłam oczy i opuściłam bezwładnie ramiona. Po chwili odgłosy chlapania
i metaliczny brzęk oznajmiły mi, że Jamie wziął się do szorowania czajnika. Następnie napełnił go
wodą i postawił
przede mną, a sam usiadł obok na pokrytej liśćmi ziemi. Słyszałam, jak
oddycha, od czasu do czasu pociąga nosem, a niekiedy do moich uszu dobiegał szelest materiału, gdy
wycierał nos rękawem.
- Za co, Angliszko? Przecież nie odmówiłaś pójścia ze mną do łóżka, albo przynajmniej mam
nadzieję, że jeszcze do tego nie doszło.
Myśl o uprawianiu miłości była mi teraz jak najbardziej obca, ale odwzajemniłam jego uśmiech.
- Nie - odparłam ze smutkiem. - Po dwóch tygodniach spania na ziemi nie odmówiłabym pójścia do
czyjegokolwiek łóżka.
- Nie przejmuj się - dodałam. - Jestem dziś po prostu... no, trochę zdenerwowana.
Nagle poczułam skręcający ból w dole brzucha. Skrzywiłam się i przycisnęłam dłonie do bolącego
miejsca.
potrwa.
nasiliły.
niedużą srebrną flaszkę. - Spróbuj lepiej tego specyfiku. Zamiast zawracać sobie głowy gotowaniem.
stopę.
Pociągnęłam z flaszki potężny łyk i zatrzymałam go w ustach, by ściekał powoli po tylnej ścianie
gardła. Palący płyn przenikał przez moją śluzówkę i spływał do żołądka, aż wreszcie uniósł się w
postaci kojących oparów w kolorze bursztynu, które wypełniły wszystkie zakamarki mojego ciała i
ciepłą falą ogarnęły miejsce, gdzie rodził się ból.
- Ooo... - westchnęłam z ulgą i napiłam się znowu. Przymknęłam powieki, żeby w pełni rozkoszować
się doskonałym smakiem. Kiedyś jeden
-158-
ze znajomych Szkotów zapewniał mnie, że dobra whisky nawet umarłego pobudzi do życia, i teraz
byłam skłonna przyznać mu rację.
Skąd ją masz?
Jeśli cokolwiek znałam się na tym, to ta whisky musiała mieć co najmniej dwadzieścia jeden lat i
dość daleko odbiegała od mało wyrafinowanych napojów alkoholowych, które Jamie pędził na
zboczu tuż za naszym domem.
Siedzieliśmy obok siebie w przyjaznym milczeniu; ja popijałam drobnymi łyczkami z flaszki, a chęć,
by wpaść w szał i dać do wiwatu każdemu, kto nawinie się po rękę, łagodniała we mnie, w miarę jak
ubywało dobroczynnego płynu.
gryzący i bardziej przenikliwy niż ciężka woń gnijących liści, dym z tlących się ognisk czy wilgoć
nasączonych deszczem ubrań.
- Ostatni raz miałaś okres trzy miesiące temu - rzucił Jamie jakby od
i mężem. Dokładnie znał ginekologiczne problemy każdej samicy ze swojego stada i wiedział, kiedy
jej wypada okres rui; przypuszczałam więc, że nie zrobi wyjątku w stosunku do mnie tylko dlatego,
że było mało
prawdopodobne, bym mogła zajść w ciążę lub jeszcze kiedyś mieć płodny okres.
nieregularnie, aż w końcu ustaje, ale nigdy nie masz stuprocentowej pewności, kiedy to nastąpi.
- Ach tak.
- Może i tak - odparłam po chwili. - Kiedyś ci powiem, czy miałeś słuszność, zgoda?
-159-
Uśmiechnął się blado, ale okazał się na tyle przenikliwy, by nie drążyć dalej tego tematu;
niewątpliwie usłyszał w moim głosie napięcie.
Pociągnęłam jeszcze jeden łyk whisky. Ostry krzyk dzięcioła - chyba tego, którego Jamie nazywa
zielonym - poniósł się echem po lesie, a zaraz potem zapadła cisza. Przy takiej pogodzie niewiele
ptaków krążyło w powietrzu; większość siedziała w bezpiecznych schronieniach, które udało im się
znaleźć. Tylko z dołu strumienia dobiegało towarzyskie pokwaki-wanie niewielkiego stada
wędrownych kaczek - najwidoczniej im deszcz
nie przeszkadzał.
-Angliszko...
- Nie wiem, czy postąpiłem bardzo źle, czy nie, ale jeśli tak, to muszę
- Oczywiście - odparłam nieco niepewnie. Co takiego miałam wybaczyć? Raczej nie cudzołóstwo, a
może napad czy podpalenie, rabunek lub bluźnierstwo. Boże, miałam tylko nadzieję, że to w żaden
sposób nie dotyczyło Stephena Bonneta!
- Coś ty zrobił?!
dałki.
Josiaha Beardsleya, właściciela najbardziej zaropiałych migdałków, jakie zdarzyło mi się w życiu
oglądać, widziałam nie dalej niż wczoraj. By
zrobiło się niedobrze i musiała biedaczka oddać swój drugi ziemniak Ger-
pomóc. Nie spodziewałam się jednak, że Jamie tak szybko zrobi użytek
z tego, co usłyszał.
-160-
- Ty? Po co?
Josiah miał dopiero czternaście lat, albo przynajmniej tak mu się wydawało; w gruncie rzeczy wcale
nie był tego pewien, bo oboje jego rodzice od dawna już nie żyli i nikt nie mógł tego stwierdzić na
pewno. Był
- Tak? Wydaje mi się, że jak na razie masz więcej chętnych, niż możesz
przyjąć.
Właściwie wcale mi się nie wydawało; wiedziałam to na pewno. Nie mieliśmy zupełnie pieniędzy,
chociaż transakcje, których udało się Jamiemu dokonać w czasie zlotu, prawie - aczkolwiek
niezupełnie - wyczyściły nasze konto u kupców w Cross Creek, od których braliśmy na kredyt
artykuły żelazne, ryż, narzędzia, sól i masę innych drobiazgów. Mieliśmy ogromnie du
finansowych, aby wesprzeć osadników lub ludzi, którzy chcieli ten grunt
o komplikacjach.
- Hmm - mruknęłam z powątpiewaniem. Prawda, że ten chłopiec robił wrażenie twardziela - i chyba
to miał na myśli Jamie, mówiąc „obiecujący"; sam fakt, że przeżył tak długo, będąc zdanym tylko na
siebie, najdobitniej o tym świadczył. - Może i tak, ale przecież jest mnóstwo innych.
- Bo ma czternaście lat.
Popatrzyłam na Jamiego, unosząc brew w niemym zapytaniu; w odpowiedzi na jego ustach pojawił
się drwiący uśmieszek.
- Pewnie nie wiesz, że każdy mężczyzna pomiędzy szesnastym a sześćdziesiątym rokiem życia będzie
musiał odbyć służbę w milicji, Angliszko.
-161-
- Muszę - odrzekł wprost. - Tryon trzyma mnie za jaja i nie chcę się
Malowniczy opis Jamiego, niestety, odpowiadał prawdzie. Szukając kiedyś lojalnego i kompetentego
człowieka, chętnego do podjęcia wyzwania, jakim było zasiedlenie olbrzymiego bezludnego obszaru,
Tryon przyznał
że to całkiem uczciwa propozycja, choć zważywszy na trudności, z jakimi wiązało się osadnictwo w
górach, nie była aż tak wspaniała, jak mogło się wydawać na pierwszy rzut oka.
Pułapka tkwiła w napomknieniu, że posiadacze podobnych nadań muszą być białymi protestantami o
nienagannej opinii, w wieku ponad trzydziestu lat. Jamie spełniał wszystkie warunki poza jednym -
Tryon wiedział, że Jamie jest katolikiem.
był wytrawnym politykiem i wiedział, że niewygodne sprawy należy zbywać milczeniem. Jednakże
nawet najmniejszy sprzeciw wobec jego woli oznaczał, że z New Bern może nadejść jeden zwykły
list, który pozbawi
- Hmm... więc uważasz, że naprawdę musisz powołać wszystkich mężczyzn z Fraser's Ridge, nie
możesz zostawić nawet kilku?
zostawić Fergusa ze względu na jego rękę, no i pana Wemyssa, żeby doglądał naszego domu. On nie
jest wolny, a jak wiadomo, tylko wolni obywatele są zobowiązani do służby w milicji.
-Przypuszczalnie kobiety same świetnie dałyby sobie radę - stwierdziłam. - W końcu idzie zima, nie
będą musiały zajmować się żadnymi uprawami; a z Indianami nie powinno być już kłopotów.
-162-
Wstążka, którą miałam związane włosy, rozluźniła się, gdy zrzucałam czepek; włosy wymykały się
teraz we wszystkie strony z warkocza i wilgotne, skręcone pasma oblepiały mi szyję. Ściągnęłam
wstążkę i starałam się rozczesać włosy palcami.
- Więc czemu tak ci zależy akurat na Josiahu Breadsleyu? - spytałam. -
Przywiózł na zlot prawie dwieście skór wilków, jeleni i bobrów; jak mówił, wszystkie upolował
sam. Ja nie zrobiłbym tego lepiej.
Skóry stanowiły w górach główne - a prawdę mówiąc, jedyne wartościowe źródło dochodów
podczas zimowych miesięcy. Nie mieliśmy pieniędzy; nawet papierowych, wartych tak naprawdę
ułamek szterlinga; a bez zwierzęcych skór do sprzedania na wiosnę mielibyśmy trudności ze
zdobyciem ziarna kukurydzy i pszenicy oraz innych potrzebnych rzeczy. A je
śli wszyscy nasi mężczyźni mieli spędzić większą część zimy, włócząc się
ale prawie żadna nie miała na koncie łowieckich sukcesów, ponieważ potrzeby dzieci trzymały je
stale w pobliżu domów. Nawet Bree, która umia
ła naprawdę celnie strzelać, nie mogła się oddalić na dłużej niż pół dnia
Jamie popatrzył na mnie z uśmiechem. Nie odpowiedział od razu, tylko wstał, stanął za mną, pewną
ręką zebrał fruwające pasma włosów i zaplótł je tuż nad karkiem w ciasny, porządny warkocz, po
czym zawiązał
go starannie wstążką.
- Bo będzie.
włos nie umarł z powodu ropnia w gardle, więc teraz nie chciał ryzykować.
- Jesteś jedynym chirurgiem na północ od Cross Creek - zauważył Jamie. - No bo kto poza tobą
mógłby się tego podjąć?
- Więc złożyłem temu chłopcu propozycję - przerwał Jamie. - Dostanie kawałek ziemi, a Roger i ja
pomożemy mu sklecić jakąś chatę, a on w zamian podzieli się ze mną po połowie tym, co uda mu się
dostać za
-163-
skóry w ciągu następnych trzech zim. Chętnie przystał na taki układ, zwłaszcza kiedy dodałem, że w
ramach umowy usuniesz mu migdałki.
- A dlaczego akurat dzisiaj?! Przecież nie mogę usuwać migdałków w takich warunkach! - wskazałam
na ociekający deszczem las.
- Dlaczego nie? - Jamie uniósł brew. - Czy nie mówiłaś wczoraj wieczór, że to drobnostka? Kilka
drobnych nacięć najmniejszym skalpelem?
i krwawa operacja, jak na przykład amputacja nogi, ale i nie banalny zabieg!
Z lekarskiego punktu widzenia rzeczywiście była to jedna z najprostszych operacji. Zawsze istniało
jednak ryzyko infekcji po zabiegu i stąd wynikała potrzeba starannej pielęgnacji - co miało choć w
części zastąpić
- Nie mogę tak po prostu wyrwać mu migdałków i zaraz potem powiedzieć do widzenia. Może kiedy
wrócimy do Fraser's Ridge...
- Dlaczego?
w odpowiedzi.
- Cały zlot mówi o tobie, Angliszko. Prawdę mówiąc, dziś rano przyszła mi do głowy biblijna
przypowieść, gdy zobaczyłem ten tłum cisnący się do ciebie.
- Biblijna przypowieść? - Po mojej minie widać było zapewne, że zupełnie nie rozumiem, o co mu
chodzi, bo uśmiech na twarzy Jamiego stał
-164-
- ...I cała mnogość ludu szukała sposobności, jak by dotknąć jego szaty - przypomniał. - Bowiem
przez dotyk jego moc spływała na nich i wszyscy zostali uzdrowieni.
pasemka włosów, które spływały na ramiona niczym wstążki czystego brązu - jak na pomniku
jakiegoś bohatera, połyskującym na deszczu w miejskim parku.
Stopy wreszcie zaczęły mi rozmarzać, mimo że były zupełnie przemoczone, i po chwili ogarnęło mnie
uczucie ciepła i towarzyszące mu rozleniwienie. W brzuchu ciągle czułam przykry ciężar, jakbym
połknę
bardzo.
-Wiesz... zastanawiam się nad czymś, Angliszko - usłyszałam głos Ja-
miego.
-Tak?
do Sary i oznajmił jej, że za rok urodzi syna, ona zaśmiała się i odrzekła,
- Większość kobiet w jej sytuacji nie uznałaby tego pomysłu za szczególnie zabawny - zapewniłam
go. - Często myślę, że Bóg odznacza się doprawdy szczególnym poczuciem humoru.
Patrzył w dół na klonowy liść, który miętosił między kciukiem a palcem wskazującym, ale mimo to
spostrzegłam, że usta lekko mu zadrżały.
- Też tak sobie czasem myślę - odrzekł cierpkim tonem. - Ale mów, co
-165-
- Przynajmniej tak mówi Biblia, a ja nie zamierzam twierdzić że Księga Rodzaju kłamie.
Zaczęłam się zastanawiać, czy będzie to mądre, jeśli jeszcze się napiję,
Jaśnie pan zerknął przez ramię w tamtym kierunku i skrzywił się trochę, ale nie wykonał
najmniejszego ruchu świadczącego o tym, że zamierza odpowiedzieć na wezwanie. Odchrząknął
niepewnie i zauważyłam, jak po jego szyi pełznie w górę słaby rumieniec.
-No cóż, chodzi mi o to... - zaczął, starannie unikając mojego spojrzenia - ...że o ile wiem, jeśli nie
masz na imię Maria i w sprawę nie włączy się Duch Święty, jest tylko jeden sposób, żeby mieć
dziecko. Mam rację?
czkawkę.
dopiero wówczas z opóźnieniem pojęłam cel tej religijnej dysputy. Wyciągnęłam nogę i dużym
palcem delikatnie trąciłam go w bok.
jestem na wpół przemoknięta i ubłocona aż do kolan, a ten, kto cię szuka, za chwilę przedrze się
przez krzaki prowadzony przez sforę psów świętego Huberta - powiedziałam dość ostro. - Czy w tej
sytuacji naprawdę masz zamiar zaproponować mi miłosne igraszki, i to w dodatku na kupie
- Nie, nie, ależ skąd - przerwał mi pośpiesznie. - Wcale nie miałem zamiaru robić tego teraz. Tylko
miałem na myśli... to znaczy, zastanawiałem się, czy... - koniuszki jego uszu przypominały już kolorem
buraki. Nagle
zerwał się z ziemi i z przesadną siłą zaczął otrząsać liście, które przyczepiły mu się do kiltu.
-Jamesie Fraser... - odezwałam się wyważonym tonem. - Gdybyś teraz wpędził mnie w dziecko,
zwłaszcza w świetle tego, co nas czeka, to
-166-
chyba zrobiłabym ci z klejnotów en brochette - zakołysałam się w tył i podniosłam na niego wzrok. -
A jeśli chodzi o pójście z tobą do łóżka...
mojej twarzy.
nie odmówię.
zastanawiałem, no wiesz...
W gęstwinie krzaków rozległ się nagle głośny szelest zapowiadający pojawienie się pana Wemyssa i
po chwili wyjrzała stamtąd jego chuda, pełna niepokoju twarz.
Pan Wemyss chwilę zwlekał z odpowiedzią, bo tak zaplątał się w zarośla, że musiałam wstać i
pomóc mu się uwolnić. Jako niegdysiejszy buchalter, przez nieszczęśliwy zbieg okoliczności
zmuszony do sprzedania samego siebie na czasową służbę, pan Wemyss absolutnie nie nadawał się
do życia na odludziu.
czerwieniąc się. Szarpał przy tym nerwowo ciernistą gałązkę, która wczepiła mu się w targane
wiatrem kosmyki włosów.
pan Wemyss porozumiewał się z otoczeniem, więc tylko westchnął, sięgnął po flaszkę, odkorkował
ją, pociągnął potężny, krzepiący łyk, i dopiero uczyniwszy to, wbił w pana Wemyssa świdrujące
spojrzenie.
To nie były dobre wieści. Rosamund Lindsay naprawdę miała siekierę; piekła właśnie kilka świń nad
dołem koło strumienia, używając jako opału drewna orzesznika. Rosamund ważyła na oko chyba ze
sto funtów i zwykle dopisywał jej humor; ale gdy ktoś wyprowadził ją
-167-
z równowagi, okazywało się, że ma godny uwagi temperament. Ronnie Sinclair z kolei znany był z
tego, że potrafi doprowadzić do furii nawet
w czasie deszczu.
- Mech pan tam wraca, panie Wemyss, i powie im, że już idę.
Na chudej twarzy pana Wemyssa odmalowała się żywa obawa wywołana myślą, że mógłby znaleźć
się w zasięgu siekiery Rosamund Lindsay, lecz cześć, jaką żywił dla Jamiego, nie pozwoliła mu
wykręcić się od
wykonania polecenia.
zbliża się Marsali z małą Joan na ręku. Po drodze odsunęła gałązkę z rękawa płaszcza pana Wemyssa
i ostrożnie go ominęła.
został aresztowany.
szeryfem hrabstwa, przyszedł z dwoma innymi. Zapytali, kto tu jest księdzem, a kiedy ksiądz Kenneth
odpowiedział, że on, chwycili go pod ręce i wywlekli siłą, bez pardonu!
Najwidoczniej było to pytanie retoryczne, ale zanim Marsali zdążyła cokolwiek powiedzieć, z
przeciwnej strony rozległ się odgłos czyichś po
- O... Geordie Chisholm mówi, że jeden z żołnierzy ukradł mu szynkę, która piekła się nad ogniskiem,
i kazał cię spytać, czy pójdziesz w tej sprawie do porucznika Hayesa?
gęstwiny. Doleciał nas tylko tupot jego nóg, gdy biegł, by czym prędzej
wypełnić polecenia.
Krótkie spojrzenie na minę Jamiego upewniło obie dziewczyny, że szybka ucieczka jest dziś
najlepszym rozwiązaniem, i w ciągu kilku sekund
-168-
znów zostaliśmy sami. Jamie wziął głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze przez zaciśnięte
zęby.
bliżej; mimo chłodu i wilgoci czułam przez pled gorąco bijące od jego
ciała.
się wyczerpie?
- To - powiedział.
Odwrócił się i odmaszerował w dół zbocza, a jego serce prawdopodobnie na nowo przepełniała
moc.
chwilowo nikogo tam nie ma. Jednak z pobliża dobiegały śmiechy i odgłosy rozmów, więc
domyśliłam się że Lizzie, Marsali i pani Bug - przypuszczalnie ciągnąc ze sobą dzieciaki - poszły
właśnie do damskiej wygódki, czyli rowu wykopanego specjalnie w tym celu w pewnej odległości
od namiotów, za zasłoną z gęstych krzaków jałowca. Powiesiłam nad ogniskiem napełniony wodą
czajnik, a potem przez chwilę stałam bez ruchu, zastanawiając się, dokąd powinnam się teraz
skierować.
najgorsza, ale akurat tam moja obecność prawdopodobnie nie była nikomu potrzebna. Byłam
lekarzem - a Rosamund Lindsay miała siekierę. Przygładziłam więc dłonią wilgotne włosy,
pośpiesznie doprowadziłam do jakiego takiego porządku garderobę, po czym ruszyłam w dół zbocza,
w kierunku strumienia, pozostawiając czepek własnemu losowi.
Jamie doszedł chyba do takiego samego wniosku, rozpatrzywszy stopień ewentualnego zagrożenia,
jakie niosła każda z przekazywanych mu spraw. Kiedy przedarłam się przez wierzbowy gąszcz
porastający brzegi
strumienia, ujrzałam go, jak stał nad dołem, w którym piekło się mięsiwo,
-169-
rękami albo utłuc go szynką - ani jedno, ani drugie nie było zupełnie wykluczone - to moja medyczna
interwencja ostatecznie mogła okazać się niepotrzebna.
Jednakże widok dołu był znacznie mniej apetyczny. Kłęby białego dymu wzbijały się z wilgotnego
drewna, na wpół zakrywając rząd nieruchomych kształtów leżących na tlących się stosach - wiele z
nich przez tę lekką mgiełkę przerażająco przypominało kształty ludzkie. To ożywiło
sposób palono zwłoki niewolników, którzy nie przetrwali morderczej przeprawy przez Atlantyk; z
trudem przełknęłam ślinę, starając się odsunąć od siebie wspomnienie odoru przypalanych ciał, który
unosił się nad tamtymi stosami.
ła niej leżało jeszcze pięć gigantycznych zwierzęcych ciał owiniętych w wilgotny materiał, a nad
nimi unosiły się smugi aromatycznego dymu, zanikające w leciutkiej mżawce.
- To jest trucizna, mówię wam - odezwał się za moimi plecami zapalczywy głos Sinclaira. - Ona
wszystko zepsuje! To mięso w ogóle nie będzie przypominać świniny!
gdzie skwierczący tłuszcz skapywał kroplami na czarne węgielki z drewna orzesznika. - Ja osobiście
nie sądzę, żebyś ty był w stanie zrobić coś takiego ze świńską tuszą - rzecz jasna w kuchni - co
nieodwołalnie zepsu
-170-
- To prawda - wtrąciłam z uśmiechem, by pomóc Jamiemu. - Wędzony bekon, grillowane kotlety,
pieczona polędwica, pieczona szynka, ozorki, kiełbasy, wątróbka, kaszanka... ktoś kiedyś powiedział,
że potrafisz wykorzystać każdą część świni prócz jej kwiku.
zupełnie ignorując mój nieśmiały żarcik. - A każdy wie, że do pieczonego wieprza dodaje się sosu z
octem - i to jest odpowiedni sposób przyprawiania! Tak czy owak, nie przyszłoby wam chyba do
głowy dodawać żwiru do kiełbasy, co? Albo gotować bekon w kurzych odchodach wymiecionych z
kurnika? Tfu!
Gwałtownym ruchem podbródka wskazał na gliniany garnek, który Rosamund trzymała pod pachą,
dając tym samym do zrozumienia, że jego zawartość stanowi równie niejadalne świństwo.
razie mogłam z niego wywnioskować, że sos Rosamund składa się z pomidorów, cebuli, czerwonego
pieprzu i takiej ilości cukru, by na powierzchni mięsa powstała gruba przypieczona skórka. W
powietrzu unosiła się intensywna woń karmelu.
czując, jak pod koronkowym gorsetem mój żołądek skręca się z głodu.
- Ach, poza tym to są wspaniałe, tłuste sztuki - dorzucił przymilnie Jamie, gdy Rosamund podniosła
wzrok, patrząc na nas wilkiem. Do kolan była umazana czymś czarnym, a jej kwadratowe policzki
przecinały strugi deszczu i potu zmieszanego z sadzą. - Czy to dzikie świnie, madam, czy hodowlane?
- Dzikie - odpowiedziała z pewną dozą dumy, prostując się i odgarniając z brwi kosmyk wilgotnych,
siwiejących włosów. - Tuczyły się na żo
drwinę i pogardę.
- No tak, smak jest tak doskonały, że musisz go ukryć pod tym obrzydliwym sosem ze smalcu i
cebuli/który nadaje mięsu taki wygląd, jakby nie zdążyło się zapiec i ciągle ociekało krwią.
ża sama myśl o krwi, co Ronnie najwyraźniej wziął do siebie. Jamie zręcznie wślizgnął się między
nich, odgradzając obojgu dostęp do siekiery.
-171-
- Długo przed świtem, panie Fraser - odpowiedziała czcigodna dama i na jej obliczu ukazał się
uśmiech satysfakcji. - Jeśli chce się zrobić porządne barbecue, trzeba zacząć przynajmniej dzień
wcześniej i doglądać go przez całą noc. Ja krzątam się przy tych wieprzach od wczorajszego
popołudnia.
polewacie wszystkie potrawy. Dobrze, że udało mi się przynajmniej oduczyć Kenny'ego dodawania
go do chleba kukurydzianego i porannej owsianki.
Jamie podniósł głos, by przebić się przez wściekłą odpowiedź Ronniego na ten stek kalumni.
w Szkocji, nie?
zbocza, gdzie jej mąż - na oko o połowę mniejszy od niej - oddawał się
Ronnie nie odznaczał się szczególną spostrzegawczością, więc nie dotarł do niego sens tej aluzji.
- Mac Dubh, w tym sosie są pomidory - zasyczał, ciągnąc Jamiego za rękaw i wskazując na pokryte
czerwonawą skorupą naczynie. - To diabelskie jabłka! Ona nas wszystkich otruje!
- Och, wcale tak nie uważam, Ronnie - Jamie złapał go mocno za rękę
pani sprzedać to mięso, pani Lindsay? Według mnie tylko marny kupiec
skromnie Rosamund, a następnie odwróciła na drugą stronę kolejne przykrycie z juty i schyliła się,
żeby przy użyciu drewnianej łyżki polać sosem dymiący udziec. - I zawsze wszyscy chwalili smak
moich pieczeni - dodała - mimo że to danie rodem z Bostonu, skąd się wywodzę.
-172-
I gdzie ludzie mają więcej oleju w głowach - dawał do zrozumienia jej ton.
Pociągnął za rękaw, żeby uwolnić się z uchwytu Jamiego, ale bez rezultatu. - Opowiadał mi, że
wcinał fasolę na śniadanie, a ostrygi na kolację, i tak dzień w dzień od dziecka. To cud, że się nie
rozpękł jak świński pęcherz.
- „Fasola, fasola, jedz pękate strąki - zanuciłam wesoło, korzystając z okazji - a jak zjesz za dużo,
będziesz puszczać bąki. Im więcej ich puszczasz, tym lepiej się czujesz; a więc jedz fasolę, a nie
pożałujesz".
Ronnie z wrażenia oniemiał; tak samo pani Lindsay. Jamie zaczął się
- Ja także mieszkałam przez pewien czas w Bostonie - wtrąciłam mimochodem, gdy wesołość nieco
przygasła. - Pani Lindsay, to pachnie wręcz wspaniale!
- No cóż, nie będę się z panią spierać, madam, ja też tak uważam - pochyliła się lekko w moją stronę
i ściszając swój donośny jak dzwon głos, dodała. - To mój własny przepis - pogładziła czule glinianą
miskę. - Dzięki niemu moje pieczenie mają taki smak, rozumie pani?
Ronnie już otworzył usta, ale wydobył się z nich krótki skowyt - rezultat działania Jamiego, który w
jednej chwili zacisnął dłoń na bicepsie Sinclaira. Rosamund całkowicie zignorowała ten incydent i
wdała się z Jamiem w przyjacielską dyskusję na temat zarezerwowania całej tuszy na
w Edenton, zaczynałam wątpić, czy dzisiejszego wieczoru w ogóle odbędzie się jakikolwiek ślub.
Z drugiej strony wiedziałam przecież, że nie należy nie doceniać Jamiego. Wyraziwszy ostatnie
słowa uznania pani Lindsay, odciągnął Ronniego, a po drodze wcisnął mi do rąk siekierę.
w swoim zeszyciku.
-173-
Odwrócił się i po przyjacielsku objął ramieniem Ronniego Sinclaira, który najwyraźniej próbował
się wymknąć, by wrócić nad dół z barbecue.
- Chodź ze mną, Ronnie - powiedział. - Muszę zamienić słowo z porucznikiem. Chyba ma zamiar
kupić szynkę od pani Lindsay - dodał, puszczając do mnie oko. Potem znów zwrócił się do Ronniego.
- Ale wiem, że chętnie posłucha, co możesz mu powiedzieć o ojcu. Byłeś bardzo zaprzyjaźniony ze
starym Gavinem Hayesem, prawda?
- Ach - powiedział Ronnie, a jego nachmurzona mina nieco się rozjaśniła. - Ano tak. Gavin to był
porządny chłop. To hańba, co się stało -
pokręcił głową, najwyraźniej mając na myśli śmierć Gavina przed kilkoma laty. Spojrzał na Jamiego
i wydął wargi. - Czy ten chłopak wie, co się stało?
To była dość delikatna kwestia. Prawdę mówiąc, Gavin został powieszony w Charlestonie za
kradzież - i wszyscy uważali to za haniebny koniec.
Coś jakby uśmiech przemknęło przez jego twarz, gdy patrzył na Ronniego, a ja spostrzegłam, jak w
odpowiedzi rysy Sinclaira łagodnieją.
opadła; we dwóch ruszyli w górę zbocza, ramię w ramię, nie myśląc o subtelnościach sztuki
grillowania.
tego jednego krótkiego zdania. Kilka słów, które przywołały dawną bliskość, wykutą przez dni,
miesiące i lata wspólnej niedoli; braterstwo znane doskonale każdemu, kto miał za sobą podobną
przeszłość. Jamie rzadko wspominał Ardsmuir; tak jak i inni, którzy wyszli stamtąd i zaczęli nowe
życie tutaj, w Nowym Świecie.
Z górskich kotlin zaczęła się podnosić mgła i w ciągu kilku chwil wchłonęła ich sylwetki. Z
mglistego lasu spłynął dźwięk męskich głosów, zjednoczonych w przyjacielskim unisono: Fasola,
fasola, jedz pękate strąki...
z misji zleconej mu przez Jamiego. Zatroskany, stał koło ogniska i rozmawiał z Brianną.
-174-
- Nie martw się - powiedziałam i sięgnęłam po bulgoczący czajnik za nim. - Jestem przekonana, że
Jamie jakoś to załatwi. Właśnie po to poszedł.
dowiedział?
- Tak. Na pewno wszystko będzie dobrze. Jak tylko uda mu się znaleźć
szeryfa.
dzień, a według wszelkich znaków czekał nas także długi wieczór. Niecierpliwie wyglądałam chwili,
gdy wreszcie będę mogła napić się świeżo zaparzonej herbaty i zjeść kawałek ciasta owocowego,
które dostałam od
Delikatny rumieniec wypełzł na jego policzki, ale zanim zdążył otworzyć usta, Brianna wypaliła:
niebawem ma zostać moją krewną. Właśnie pytałem Briannę, czy jej zdaniem powinienem pójść i
jeszcze przed ślubem przeprosić panią Cameron za moje zachowanie.
dlatego, żeby uniknąć przykrej atmosfery dziś wieczór. Widzisz, nie chciałbym popsuć wesela Bree.
-175-
- Wesela Bree? Więc według ciebie biorę ślub sama ze sobą? - spytała, marszcząc gęste kasztanowe
brwi.
ją po policzku. - Będę dzielnie stał obok, możesz być pewna. Ja bym tam
Teraz już całkowicie owładnęła mną chęć, by się dowiedzieć, co takiego zaszło między Rogerem a
Jocastą, lecz pomyślałam, że lepiej będzie, je
śli powiem im wprost, jaka jest sytuacja - że być może wcale nie będzie
miemu zadanie.
Ciemne brwi Rogera uniosły się nieco, a potem ściągnęły się w wyrazie zaniepokojenia.
owocowym.
- Nie, szeryfa.
- Szedł tamtędy - Roger wskazał ręką w dół zbocza, w stronę strumienia... i w kierunku, gdzie stał
namiot porucznika Hayesa. Właśnie w tej chwili usłyszeliśmy chlupoczący odgłos czyichś kroków i
za chwilę na polanie pojawił się Jamie, najwyraźniej zmęczony, zaniepokojony i w najwyższym
stopniu zirytowany. Było oczywiste, że nie udało mu się odnaleźć księdza.
uśmiechu.
-176-
- Nie wiem, czy aby na pewno tego właśnie człowieka szukasz. To był
Jamie zakrztusił się i zaczął kaszleć, wypluwając przy tym w ogień okruchy ciasta.
Bree spoglądała niepewnie na Rogera. Ani ona, ani on nie byli obecni
przy śniadaniu, kiedy Abel opowiadał nam swoją historię, ale oboje wiedzieli, kto to jest.
mu łzami i po chwili znów zaniósł się kaszlem, jakby miał się udusić.
Herbata jeszcze nie zdążyła naciągnąć, więc znalazłam do połowy pełną kamionkową butelkę piwa i
wręczyłam ją Jamiemu.
-Och, to dobrze - westchnęłam z ulgą. Farquard Campbell był porządnym człowiekiem; mimo że był
przywiązany do nakazów prawa, to
-177-
lepiej będzie zrobić to jeszcze przed weselem - Jamie odwrócił się do Rogera. - Pójdziesz do niej,
MacKenzie? Bo ja muszę znaleźć księdza Kennetha, jeśli w ogóle ma się odbyć jakiś ślub.
Roger miał w tej chwili taką minę, jakby i jemu utkwił w przełyku kawał ciasta.
- Eee... to znaczy... - powiedział z ociąganiem. - Chyba nie jestem osobą, która powinna prosić teraz
panią Cameron o cokolwiek.
- Dlaczego?
treść swojej rozmowy z Jocastą, ściszając na końcu głos do ledwie słyszalnego szeptu.
Mimo to słyszeliśmy go doskonale. Jamie popatrzył na mnie i kąciki jego ust zadrgały, a potem
zaczęły mu się trzęść ramiona. Ja, też czułam, jak śmiech zaczyna mi bulgotać gdzieś między żebrami,
ale to było nic w porównaniu z atakiem wesołości Jamiego. Śmiał się prawie bezgłośnie, ale tak
gwałtownie, że łzy napłynęły mu do oczu.
Gestem pokazał mu, żeby się pośpieszył, i Roger - ciągle jeszcze zaczerwieniony ze wstydu, ale
pełen sztywnej godności - ruszył natychmiast.
Bree pobiegła za nim, rzucając na ojca spojrzenia pełne nagany, co wywarło taki jedynie skutek, że
Jamie znowu zaczął pokwikiwać z radości.
-178-
ne skowronki, ale przebiegli jak lisy". Niezależnie od tego, czy Jocasta naprawdę miała wątpliwości
co do motywów kierujących Rogerem w kwestii małżeństwa, czy chciała tylko zapobiec plotkom
szerzącym się po Ca-pe Fear, jej metoda okazała się skuteczna. Prawdopodobnie teraz skakała
pod sufit swojego namiotu i chichotała z radości, że okazała się tak mądra, i czekała, aż rozejdzie się
wieść o odpowiedzi Rogera na jej ofertę spadkową.
z westchnieniem ulgi.
- Trudno powiedzieć. Byłoby jednak lepiej, żeby wbił to sobie do głowy, zanim na świecie zjawi się
kolejne dziecko... żeby nie miał żadnych wątpliwości, że to jego syn.
Pomyślałam o porannej rozmowie z Brianną, ale zdecydowałam, że będzie mądrzej o tym nie
wspominać - przynajmniej na razie. Poza wszystkim była to sprawa Bree i Rogera. Bez słowa
skinęłam więc głową i zabrałam się do uprzątania naczyń po herbacie.
płynące z gorącego napitku. Roger przysiągł traktować Jemmy'ego jak własne dziecko, bez względu
na to, kto naprawdę był jego ojcem, i jako człowiek honoru tak właśnie myślał. Głos serca jest
jednak bardziej donośny niż jakakolwiek przysięga, którą wypowiadają wargi.
nadal będzie mnie traktował jak żonę, mające się narodzić dziecko będzie
uważał za własne i że będzie mnie kochał tak samo jak przedtem. Z ca
łych sił starał się dotrzymać wszystkiego, lecz w końcu wyszło na jaw, że
jego serce potwierdziło tylko jedno przyrzeczenie - Brianna stała się jego
Co by się jednak zdarzyło, gdyby wówczas pojawiło się drugie dziecko? - zastanawiałam się usilnie.
Co prawda nigdy nie było takiej możliwości - ale gdyby jednak była? Wolnym ruchem wytarłam
dzbanek po herbacie i owinęłam go w ściereczkę, cały czas mając przed oczyma wizję
-179-
nigdy tak się nie stało i już nie miało się stać. Delikatnie, jakbym tuliła śpiące niemowlę,
przycisnęłam do piersi owinięty dzbanek.
- Czy pomyślałem kiedyś, żeby ci podziękować, Angliszko? - spytał nieco ochrypniętym głosem.
- Za co? - spytałam zaskoczona. W odpowiedzi wziął mnie za rękę i delikatnie przyciągnął do siebie.
Poczułam jego zapach, ale z przymieszką woni wilgotnej wełny, naznaczony nutką aromatu ciasta
owocowego.
-Panie Traser, panie Fraser! - odwróciłam głowę akurat na czas, by zobaczyć, jak mały chłopiec,
ślizgając się co chwila, zbiega ze stromego zbocza z szeroko rozłożonymi rękami dla zachowania
równowagi. Jego buzia poczerwieniała z zimna i wysiłku.
kilka kroków zjechał w dół już zupełnie bez kontroli. Podniósł go w górę
- Tak, Rabbie, co się stało? Czy twój tata chce, żebym przyszedł i zabrał
pana MacLennana?
Rabbie energicznie pokręcił główką, a zmierzwione włoski fruwały dookoła jak sierść owczarka
biegającego po pastwisku.
- Nie, sir - wysapał, z trudem łapiąc powietrze. Nadął się jak żaba i za
wszelką cenę próbował oddychać i mówić jednocześnie. - Nie, sir. Mój tata powiada, że słyszał,
gdzie trzymają księdza, i mam pokazać panu drogę. Pójdzie pan, sir?
nóżkach.
- Jaki ten Farquard przezorny - mruknęłam pod nosem, wskazując Rabbiego, który wysforował się do
przodu i co chwila przez ramię sprawdzał,
-180-
czy nadążamy za nim. Nikt nie zwrócił uwagi na małego chłopca wśród mnóstwa innych dzieci
kręcących się po górach, natomiast z pewnością
każdy spostrzegłby, gdyby Farquard pofatygował się osobiście albo przysłał do nas jednego ze swych
dorosłych synów.
jakimi darzy moją ciotkę. Jeśli jednak przysłał do mnie chłopaka, to znaczy, że wie, kto się za tym
kryje, ale nie zamierza angażować się po mojej stronie przeciw niemu - popatrzył na słońce chylące
się ku zachodowi, a potem rzucił mi spojrzenie pełne smutku. - Mówiłem, że muszę znaleźć księdza
Kennetha przed zmierzchem, ale chyba dziś nie będzie
grzbiety gór, ale ciągle było na tyle wysoko, żeby oświetlić zbocza ciepłym
godzinie ludzie gromadzili się dookoła swych ognisk, myśląc już o kolacji, i wśród tej krzątaniny nikt
nawet nie rzucił okiem w naszą stronę.
W końcu Rabbie zatrzymał się na początku dobrze oznakowanej ścieżki, która prowadziła w górę i w
prawo. W ciągu minionego tygodnia przecinałam parokrotnie wzdłuż i wszerz zbocze tej góry, ale
nigdy nie zapu
ściłam się tak wysoko. Zastanawiałam się teraz, kto mógł uwięzić księdza
Na ten widok Jamie wydał z siebie charakterystyczny dla Szkotów głęboki gardłowy dźwięk.
- Nieważne jakie, ważne czyje. - Namiot był olbrzymią płachtą woskowanego brązowego płótna,
połyskującego blado w świetle zmierzchu.
- To obóz pana Lillywhite'a z Hillsborough - stwierdził Jamie i nastroszył brwi, rozmyślając nad
czymś głęboko. Pogłaskał po główce Rabbiego, a potem wręczył mu pensa wygrzebanego z saczka.
-181-
- Och, rzeczywiście - obrzuciłam namiot nieufnym spojrzeniem. To wyjaśniało parę spraw, choć
oczywiście nie wszystkie. Pan Lillywhite był sędzią pokoju z Hillsborough, ale nie wiedziałam o nim
nic poza tym, jak wygląda. Mignął mi raz czy dwa w czasie zlotu - wysoka, dość przygarbiona
postać, wyróżniająca się z tłumu ciemnozielonym surdutem ze srebrnymi guzikami - ale nigdy nie
zostaliśmy sobie formalnie przedstawieni.
psotne ogniki.
- Jesteś gotowa?
- Tak myślę, o ile nie masz zamiaru kazać mi walnąć pana Lillywhite'a
Zaśmiał się na te słowa, a potem obrzucił namiot spojrzeniem, w którym zauważyłam coś w rodzaju
tęsknoty.
pod wpływem wiatru płóciennym ściankom. - Popatrz tylko na ten namiot; w środku nie może być
więcej niż dwóch albo trzech ludzi, oczywiście nie licząc księdza. Mógłbym poczekać, aż zapadnie
ciemność, a potem wziąć paru chłopców i...
- No dobrze, ale co w takim razie ja mam robić? - wtrąciłam, bo przyszło mi na myśl, że te plany
stanowczo zbyt mocno pachną kryminałem.
-Ach... - przerwał swoje knowania i obrzucił mnie uważnym spojrzeniem, najwyraźniej taksując mój
wygląd. Zdążyłam już zdjąć poplamiony krwią fartuch, którego używałam w czasie porannych
przyjęć, szpilkami
upięłam starannie włosy i ogólnie rzecz biorąc, wyglądałam niezwykle szacownie, jeśli nie liczyć
trochę ubłoconego brzegu sukni.
- Nie masz przypadkiem przy sobie czegoś ze swojego ekwipunku medycznego? - spytał. - Na
przykład butelki z płynem do dezynfekcji albo jakiegoś skalpela?
-182-
- Mam butelkę płynu dezynfekującego. Ale... och, zaczekaj chwilkę! Jest jeszcze coś - grzebiąc w
kieszonce przywiązanej w pasie, natknęłam się
flaszkę z whisky.
- Tak, świetnie. Weź jeszcze to. - Wręczył mi butelkę dla lepszego efektu. Pójdziesz do namiotu,
Angliszko, i powiesz temu, kto pilnuje księdza, że on jest cierpiący.
- Kto? Strażnik?
- Ksiądz! - zawołał, rzucając mi niecierpliwe spojrzenie. - Wszyscy tutaj zdążyli cię poznać jako
znakomitego lekarza i wiedzą, jak wyglądasz.
i że musisz natychmiast dać mu lekarstwo, bo jego stan może się pogorszyć, a nawet choroba może
zagrozić życiu. Nie przypuszczam, żeby tego chcieli... i nie będą się ciebie bać.
ich czujność.
Zrozumiałam, że Jamie nie wyrzekł się całkowicie pomysłu zaatakowania fortecy pana Lillywhite'a,
gdyby uzyskane odpowiedzi okazały się nie-satysfakcjonujące. Spojrzałam w stronę namiotu,
wzięłam głęboki wdech
w środku?
- Pójdę i przyprowadzę dzieciaki - odparł i uścisnął mi rękę, życząc powodzenia, a potem ruszył w
dół ścieżki.
Zastanawiając się, co właściwie Jamie mógł mieć na myśli - jakie „dzieciaki" i po co? - podeszłam
do otwartego boku namiotu. Tu wszelkie domysły okazały się zbędne, gdyż zobaczyłam dżentelmena,
którego aparycja tak dokładnie odpowiadała opisowi Marsali, że nie miałam żadnych trudności z
jego identyfikacją. Niewysoki, podobny do ropuchy, z prze-
-183-
rzedzającymi się włosami i z brzuszyskiem, które rozpychało zapięcie poplamionej jedzeniem lnianej
kamizelki, a do tego małe, paciorkowate oczka, które wpatrywały się we mnie w taki sposób, jakby
ich właściciel
w grzecznym ukłonie.
dygnięciem. Uważałam, że nadmiar uprzejmości nigdy nie szkodzi, przynajmniej na początku. - O ile
się nie mylę, to właśnie pan jest szeryfem, prawda? Obawiam się, że nie miałam przyjemności być
panu oficjalnie
Ridge.
- David Anstruther, szeryf hrabstwa Orange, do usług, madam - odpowiedział i znów się ukłonił,
choć widać było, że moja obecność nie sprawia mu przyjemności. Na dźwięk nazwiska Jamiego nie
okazał zdziwienia, więc albo rzeczywiście nie znał mojego męża - raczej mało prawdopodobne -
albo też spodziewał się tego najścia.
W tej sytuacji dalsze zwlekanie z wyjawieniem celu mojej wizyty wydało mi się bezcelowe.
- Pani Fraser? - wyrzekł, unosząc brew i kłaniając się sztywno. - Powiedziała pani, że chce się
widzieć z aresztowanym?
on takiego zrobił?!
Nie byłam tego nieświadoma, ale wiedziałam także, że to prawo rzadko było egzekwowane, jako że
na początku w kolonii przebywało zaledwie kilku duchownych innych wyznań i nikt nie zawracał
sobie głowy pi-
-184-
- Boże drogi! - zawołałam, możliwie najlepiej udając najwyższe zdumienie. - Nie, nie miałam o tym
pojęcia! Na litość, jakie to dziwne!
prawie udało mi się osiągnąć cel, to znaczy odegrać rolę dobrze wychowanej damy, która właśnie
przeżyła największe w życiu zaskoczenie. Odchrząknęłam więc i wyciągnęłam z zanadrza srebrną
flaszkę i pudełeczko z igłami.
- No cóż, pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że wszelkie trudności zostaną wkrótce rozwiązane, tym
niemniej powinnam choć na chwilę zobaczyć księdza Donahue. Jak już wspominałam, jestem jego
lekarzem. On cierpi
Czy mogę pójść do niego i zaaplikować mu lekarstwa? Ja... jakby to powiedzieć... nie chciałabym,
aby przez zaniedbanie z mojej strony stała mu się jakaś krzywda - mówiąc to, uśmiechnęłam się
najpiękniej jak umiałam.
Szeryf schował szyję w głąb kołnierza surduta i spoglądał z zimną wrogością, lecz na szczęście pan
Lillywhite zdawał się być czulszy na damskie uśmiechy. Zaczął się nad czymś zastanawiać,
jednocześnie lustrując mnie
od góry do dołu.
- Cóż, nie jestem pewien, czy... - zaczął akurat wtedy, gdy na ścieżce
za moimi plecami rozległ się chlupoczący odgłos czyichś kroków. Odwróciłam się, na poły
spodziewając się, że to Jamie, ale zamiast niego ujrzałam mojego niedawnego pacjenta, pana
Goodwina; jeden policzek miał
ciągle napuchnięty na skutek medycznych zabiegów, ale ręka na temblaku wyglądała bez zarzutu.
-185-
- George, mój drogi - przywitał go wylewnie pan Lillywhite - więc znasz tę czarującą damę?
- Och, tak, tak, znam, sir! - pan Goodwin zwrócił w moją stronę promieniujące radością oblicze. -
Och, pani Fraser wyświadczyła mi dziś rano wielką przysługę, naprawdę wielką! Spójrz tylko! -
zaczął wymachiwać obwiązaną i usztywnioną kończyną, która najwyraźniej, ku mojej uciesze, nie
sprawiała mu żadnych dolegliwości, co być może w większym
stopniu było skutkiem zaaplikowania sobie nadmiernych ilości znieczulającego płynu niż moich
zabiegów.
- Prawie wyleczyła mi rękę, i to zaledwie dotykając jej tu i tam - zachwycał się - i wyciągnęła mi
złamany ząb tak sprawnie, że ledwo poczułem!
Popukał się palcem w policzek i odciągnął nieco skórę, prezentując pokryty krwią opatrunek
wystający z zębodołu i porządny, czarną nicią wykonany szew na dziąśle.
- Ale cóż panią tu sprowadza, pani Fraser? - Pan Goodwin znowu zwrócił do mnie swoje promienne
oblicze. - I to o tak późnej porze... Czy zechce mi pani zrobić zaszczyt i przyjąć zaproszenie na
kolację przy moim ognisku?
- Och, dziękuję bardzo, ale naprawdę nie mogę - uśmiechnęłam się czarująco. - Przyszłam tutaj
odwiedzić innego pacjenta... to jest...
go zaskoczyło.
- Papista - dodał z mocą pan Lillywhite, z obrzydzeniem wykrzywiając wargi przy tym nienawistnym
słowie. - Doniesiono mi, że wśród zgromadzonych tutaj ludzi ukrywa się katolicki ksiądz, który
zamierza odprawić mszę podczas dzisiejszych wieczornych uroczystości. Oczywiście natychmiast
posłałem pana Anstruthera, żeby go aresztował.
zabrzmiało to mocno i zdecydowanie. - I wcale się nie ukrywał, lecz przyjechał zupełnie jawnie, jako
gość pani Cameron. Poza tym on jest chory i wymaga leczenia. Przyszłam tutaj specjalnie po to, by
zaaplikować mu
lekarstwa.
-186-
-Więc to pani przyjaciel? Czy pani jest katoliczką, pani Fraser? - Pan Goodwin wyglądał na lekko
zaskoczonego; najwidoczniej nie przyszło mu
do głowy, że był leczony przez dentystkę wyznania katolickiego, i teraz,
stanowi według pana Lillywhite'a wykroczenia. Najwyraźniej się nie myliłam. Pan Goodwin dał
panu Lillywhite'owi lekkiego kuksańca.
casty Cameron...
Pan Lillywhite wydął wargi i myślał przez chwilę, po czym odsunął się
- Ja też nie sądzę, żeby stało się coś niedobrego, jeśli pozwolę pani odwiedzić... pani przyjaciela -
powiedział z ociąganiem. - Proszę, niech pani wejdzie, madam.
Zachód słońca był tuż- tuż i wewnątrz namiotu panował półmrok, choć
urządzonego. Znajdowało się tam przenośne łóżko i kilka mebli, a w powietrzu unosił się nie tylko
zapach wilgotnego płótna i mokrej wełny, lecz także aromat cejlońskiej herbaty, drogiego wina i
migdałowych ciasteczek.
się sylwetka księdza Donahue - siedział na taborecie za małym, składanym stolikiem, na którym leżał
porządnie ułożony stos kartek papieru, ka
krzesania iskier, a potem ujrzałam słaby odblask światła. Po chwili przybrało ono na sile, a mały
czarny chłopiec - służący pana Lillywhite'a, jak sądzę - wślizgnął się do wnętrza namiotu i bez słowa
postawił na stole
niedużą lampę.
Teraz, gdy mogłam lepiej widzieć, aura męczennika wokół księdza sta
ła się jeszcze bardziej wyrazista. Wyglądał jak święty Szczepan po pierwszych ciosach kamieniami -
na brodzie wyrósł mu siniak, a jedno oko miał
-187-
podbite, tak że cała część twarzy od łuku brwiowego aż do policzka była czerwona i spuchnięta.
Uniosłam przy tym brwi i poruszyłam nimi z lekka, by dać mu do zrozumienia, żeby razem ze mną
grał tę komedię. Chwilę patrzył na mnie zafascynowany, a potem pojął, o co mi chodzi. Zakasłał, a
kiedy z aprobatą skinęłam głową, zakasłał jeszcze raz, z o wiele większym zapałem.
- Dobrze się ksiądz czuje? - spytałam cicho, gdy pochyliłam się, by podać mu alkohol. - Twarz...
bardziej zauważalny. - To dlatego, że popełniłem błąd i usiłowałem stawiać opór, gdy szeryf chciał
mnie aresztować. I chyba pod wpływem szoku uszkodziłem trochę temu nieszczęsnemu człowiekowi
klejnoty, choć biedak przecież wykonywał tylko swoje obowiązki. Oby dobry Bóg zechciał mi
wybaczyć!
Przy tych słowach ksiądz Kenneth wzniósł pobożnie oczy ku niebu, ale
wrażenie szczerego żalu nieco popsuł mi szelmowski uśmieszek błąkający się na jego wargach.
Ksiądz Kenneth był średniego wzrostu; na skutek wielu ciężkich lat spędzonych w siodle wyglądał na
więcej, niż wynikałoby z jego metryki. Chyba jednak miał nie więcej niż trzydzieści pięć lat; pod
znoszonym czarnym habitem i postrzępioną bielizną rysowała się jego szczupła sylwetka, mocna i
giętka jak koński bicz. Powoli zaczynałam pojmować, dlaczego
...pan Lillywhite złożył mi wyrazy szczerego ubolewania z powodu moich cielesnych obrażeń.
Skinął głową w kierunku stolika i wtedy spostrzegłam, że między przyborami do pisania stoi otwarta
butelka wina i cynowy kieliszek. Kieliszek był ciągle pełny, a poziom wina w butelce wskazywał, że
ksiądz nawet go
nie tknął.
-188-
Podaną przeze mnie whisky podniósł jednak do ust i opróżnił naczynie jednym haustem, zamykając
przy tym z błogością oczy.
- Chyba nigdy dotąd nie miałem w ustach lepszego lekarstwa - odezwał się, otwierając powieki. -
Ogromnie dziękuję, pani Fraser. Czuję, że to przywróciło mi siły i teraz chyba mógłbym nawet
chodzić po wodzie.
Znów uśmiechnął się do mnie, ale w tym uśmiechu kryła się wyraźna
drwina.
łam ponownie na wejście do namiotu, ale nikogo tam nie było, za to gdzieś
z zewnątrz dobiegł moich uszu szmer rozmowy. Najwyraźniej Jamie miał
-Za odprawianie mszy świętej - odparł w ten sam sposób. - Przynajmniej tak twierdzą, choć to
ohydne kłamstwo. Nie odprawiałem mszy od niedzieli, a wtedy byłem jeszcze w Wirginii.
Zmarszczyłam brwi, myśląc intensywnie, podczas gdy ksiądz wolno sączył whisky. O co mogło
chodzić panu Lillywhite'owi i jego kompanii?
fakt sprawowania liturgii, nie było co prawda trudne, ale jaki cel mógł
wyjechać? Ksiądz Kenneth przyjechał z Baltimore i miał tam wrócić; na zlocie pojawił się tylko
dlatego, by wyświadczyć grzeczność Jocaście Cameron.
- Och! - powiedziałam nagle i ksiądz Kenneth popatrzył na mnie pytająco znad brzegu szklaneczki.
- Coś przyszło mi do głowy - gestem wskazałam mu, by sobie nie przeszkadzał. - Może ksiądz
przypadkiem wie, czy pan Lillywhite zna osobi
-189-
Nie wiedziałam co prawda, jaki powód mógł mieć pan Lillywhite, by wyrządzać jej tak osobliwy
afront, ale...
- Owszem, znam panią Cameron - odezwał się za mną głos gospodarza. - Niestety, nie mogę
twierdzić, że jestem z nią blisko zaprzyjaźniony.
Odwróciłam się i ujrzałam pana Lillywhite'a stojącego w wejściu do namiotu, a za nim szeryfa
Anstruthera, pana Goodwina i na końcu wychylającego się zza ich pleców Jamiego, który mrugnął do
mnie i zaraz przybrał uroczyście zaangażowaną minę.
- Właśnie wyjaśniałem pani mężowi, madam, że jedynie szacunek, jakim darzę panią Cameron,
skłonił mnie do próby uregulowania sytuacji prawnej pana Donahue, tak by mógł bez przeszkód
pozostać na terenie
- Oni chcieli, żebym złożył pisemną przysięgę, sir! - wykrzyknął, wskazując papier i przybory do
pisania. - Żebym potwierdził, że w swoim sumieniu nie wierzę, że w komunii przyjmujemy ciało i
krew Pańską.
- Ach tak - ton Jamiego nie zdradzał nic poza uprzejmym zainteresowaniem, ale ja od razu
zrozumiałam, co ksiądz miał na myśli, mówiąc o sumieniu.
- No cóż, ksiądz nie może tego zrobić, prawda? - odezwałam się do otaczającego mnie grona
mężczyzn. - Katolicy... to znaczy, chciałam powiedzieć my... - podkreśliłam z mocą, spoglądając na
pana Goodwina -.. .wierzymy w to cudowne przeistoczenie. Prawda? - Z tymi słowami odwróciłam
się do księdza, który w odpowiedzi uśmiechnął się tylko i pochylił głowę.
- Strasznie mi przykro, pani Fraser, ale takie jest prawo. Duchowny, który nie należy do oficjalnego
Kościoła, może legalnie przebywać na terenie kolonii tylko wtedy, jeśli podpisze takie
zobowiązanie. I wielu księży je
-190-
- No cóż, ksiądz Donahue tego nie podpisze. Jak w takiej sytuacji zamierza pan postąpić? Wrzucić
biedaka do lochu? Nie może pan tego zrobić, on jest naprawdę chory!
Na tę delikatną sugestię ksiądz Kenneth posłusznie zakasłał.
pana, panie Fraser, i na pańską ciotkę nie zrobię tego. Ksiądz musi jednak
mierny.
tak się stanie, sir, bo gdybym przypadkiem dowiedział się, że księdzu sta
Napotkał spojrzenie szeryfa, który przysłuchiwał się tej rozmowie z kamienną twarzą, i nie spuszczał
z niego oczu, dopóki pan Lillywhite nie odchrząknął, znacząco marszcząc przy tym brwi.
- O nic więcej nie mogę prosić. Może... byłoby jednak możliwe, żeby
w pańskie ręce.
Pan Lillywhite wydął wargi i zdawał się zastanawiać nad pytaniem, lecz
był dość kiepskim aktorem. Od razu zauważyłam, że przewidział tego typu żądanie i z góry
przygotował sobie odmowną odpowiedź.
- Nie, sir - odezwał się niechętnym tonem. - Żałuję, ale nie mogę zadośćuczynić pańskiej prośbie.
Jeśli jednak ksiądz zechce napisać listy do swoich znajomych - tu wskazał na piętrzący się na stoliku
stos papierów -
-191-
- Pańskiej spowiedzi?
Lillywhite wydawał się niebywale zakoczony, szeryf zaś zaczął wydawać z siebie jakieś dźwięki,
które przy dużej dozie wyrozumiałości można by nazwać chichotem.
Uśmiechnął się złośliwie, pan Goodwin zaś, najwyraźniej zaszokowany jego zachowaniem, burczał
coś pod nosem. Jamie zignorował ich obu, całą uwagę skupiając na panu Lillywhicie.
- Tak, sir. Minęło już sporo czasu od chwili, gdy ostatni raz się spowiadałem, a nie wiadomo kiedy
znowu nadarzy się okazja. A jeśli o to chodzi... - w tym miejscu nasze spojrzenia skrzyżowały się i
Jamie lekko, aczkolwiek wyraźnie skinął głową w kierunku wyjścia. - Zechcą panowie darować nam
chwilę?
Nie czekając na odpowiedź, wziął mnie pod rękę i pośpiesznie wyprowadził na zewnątrz.
ucha, gdy tylko znaleźliśmy się poza namiotem. - Upewnij się, że Lillywhite i ten skurczybyk szeryf
poszli sobie na dobre, i wprowadź je do środka.
Zostawił mnie, oniemiałą ze zdumienia, i dał nura z powrotem do namiotu.
o których mężczyzna nie powinien wspominać, zanim jego żona... rozumiemy się, prawda?
Rozległo się zgodne męskie pomrukiwanie, a potem do moich uszu dobiegło słowo „spowiedź",
powtórzone przez pana Lillywhite'a tonem pełnym zwątpienia. W odpowiedzi Jamie zniżył głos do
poufałego szeptu; po chwili rozległo się donośne „Co?!", które wyrwało się szeryfowi, a potem
nieznoszące sprzeciwu „Sza" pana Goodwina.
sosnowych gałęzi, kiedy poła zakrywająca wejście uniosła się, a z głębi namiotu wynurzyło się
trzech protestantów. Słońce zupełnie skryło się już za horyzontem, lecz na niebie płonęły jeszcze
resztki odchodzącego dnia
-192-
i kiedy trzej panowie podeszli bliżej, w zanikającym świetle bez trudu spostrzegłam na ich twarzach
wyraźne zakłopotanie.
Zeszli parę kroków w dół ścieżki; tam zatrzymali się, nie dalej jak kilka jardów od mojego
schronienia, i zaczęli nad czymś naradzać, rzucając co chwila spojrzenia w stronę namiotu, skąd
dobiegał teraz głos księdza Kennetha, wypowiadającego po łacinie słowa błogosławieństwa.
Nagle lampa wewnątrz namiotu zgasła, a cienie Jamiego i księdza, rysujące się dotąd niewyraźnie na
płóciennej ścianie, zniknęły w tajemniczej ciemności.
Ujrzałam, jak pan Goodwin prostuje ramiona, a następnie unosi je w górę w wymownym geście.
- Owszem - odpowiedział urzędnik. - Chodzi o to, że gdy kapłan w czasie odprawiania mszy
wymawia określone słowa, chleb i wino podobno zmieniają się w prawdziwe ciało i krew
Zbawiciela.
- Co? - Anstruther wydawał się szczerze zmieszany. - Jak ktokolwiek
czary!
- Pyta pan, czy kiedykolwiek brałem udział w katolickiej mszy? Oczywiście, że nie! - pan Lillywhite
wyprostował się i w gęstniejącym mroku dostrzegłam ostry zarys jego sylwetki. - Za kogo pan mnie
uważa, sir?!
czy zna pan kogoś, kto widział na własne oczy te obrządki i ewentualnie
-193-
- Nie, nie, oczywiście, że nie! - Miałam wrażenie, że przysadzista sylwetka szeryfa zaraz rozpłaszczy
się od nadmiaru służalczości. - Ale jeśli się nie mylę, to papiści... no... ee... spożywają to... to
przeisto-coś-tam,
prawda?
swoje hokus-pokus, moglibyśmy złapać ich na gorącym uczynku i zgarnąć od razu całą bandę!
Z piersi pana Goodwina wyrwał się cichy jęk. Wydawało mi się, że zaczął masować sobie policzek;
bez wątpienia usunięty ząb dawał mu się we znaki.
- Nie - powiedział spokojnie. - Obawiam się, że to niemożliwe, szeryfie. Dostałem instrukcje, żeby
nie zezwalać księżom na odprawianie jakichkolwiek obrządków i żeby uniemożliwić im
przyjmowanie wizyt.
struther, wskazując na znikający w ciemnościach namiot, skąd właśnie zaczął dobiegać głos Jamiego,
ledwo słyszalny i pełen wahania. Pomyślałam, że chyba Jamie stara się mówić po łacinie.
- To co innego - odparł z irytacją Lillywhite. - Pan Fraser jest dżentelmenem. A zakaz dotyczący
wizyt został wprawadzony po to, by uniemożliwić zawieranie sekretnych małżeństw. Pana Frasera to
nie dotyczy.
- Pobłogosław mnie, ojcze, bo zgrzeszyłem - Jamie przemówił znacznie głośniej, tym razem po
angielsku. W odpowiedzi ksiądz Kenneth wymruczał jakieś pytanie.
- Ach tak - równie głośno odparł ksiądz Kenneth, a w jego głosie zabrzmiało prawdziwe
zainteresowanie. - Co do tych grzechów nieczysto
- Ano cóż, przyglądałem się z pożądliwością wielu kobietom... A ile razy? Och, przynajmniej ze sto
od chwili, gdy ostatni raz byłem u spowie-
-194-
dzi. Czy chce ksiądz wiedzieć, które to były kobiety, czy wystarczy jeśli powiem, co z nimi w
myślach robiłem?
W tonie księdza zabrzmiał szczery smutek, jakby się już domyślał, jakie to lubieżne czyny można
popełniać przy użyciu maślnicy.
- Och nie, ojcze. To była taka beczułka do ubijania masła. Leży na boku i obraca się nią za pomocą
małego uchwytu. No cóż, to było tak: ta kobieta pracowała z zapałem zdradzającym wielką energię.
Wstążki u jej gorsetu były rozsznurowane, apetyczne piersi kołysały się, a mokra od potu suknia
przywarła do ciała. Beczułka była dość spora, okrągła, więc przyszło mi do głowy, że wystarczy
przechylić tę kobietę na beczułkę, podnieść spódnicę z tyłu i...
Ze zdumienia aż otworzyłam usta. To mój gorset Jamie opisywał, moje piersi i moją beczułkę do
ubijania masła, nie mówiąc już o spódnicy!
Doskonale pamiętałam to wydarzenie... no cóż, zaczęło się od nieskromnych myśli, ale na nich się nie
skończyło.
Szelesty i pomruki dobiegające ze ścieżki znów skierowały moją uwagę ku grupce stojących tam
mężczyzn. Pan Lillywhite chwycił za rękę szeryfa - który pochylał się gorliwie w stronę namiotu, z
uszami czerwonymi z nadmiaru niezdrowych emocji - wysyczał coś po cichu i pociągnął
go pośpiesznie w dół ścieżki. Pan Goodwin poszedł w ich ślady, aczkolwiek niechętnie i z
ociąganiem.
rozległ się trzask łamanych gałązek i szelest liści zwiastujący nadejście Brian-
ny i Marsali. Na rękach niosły zawinięte ciasno w pieluszki niemowlęta,
Germain zaś trzymał się kurczowo pleców matki jak mała małpka.
ponad moim ramieniem w stronę, w którą poszli trzej panowie. - Czy droga wolna?
- Tak, chodźcie.
- Ou nous allees, grand-mere? - dopytywał się sennym głosikiem, ocierając się jasną główką o moją
szyję.
-195-
- Ciii... zaraz zobaczysz grand-pere i księdza Kennetha - szepnęłam mu do uszka. - Tylko musimy
zachowywać się bardzo cichutko.
Gdy tylko Jamie usłyszał ruch przy wejściu, szybko zakończył wyznawanie win.
i zerwał się na równe nogi, odbierając ode mnie Germaina, zanim jeszcze
ksiądz zdążył wypowiedzieć sakramentalne ego te absolvo.
Moje oczy powoli przyzwyczajały się do ciemności; mogłam już odróżnić obfite kształty dziewcząt i
zarys wysokiej sylwetki mojego męża.
- Proszę się śpieszyć - ponaglił go. - Nie mamy zbyt wiele czasu.
- Nie mamy także wody - zauważył przytomnie ksiądz. - Chyba że panie pomyślały, żeby ją ze sobą
przynieść.
Mówiąc te słowa, wziął do ręki krzemień i usiłował zapalić knot w lampie, a Brianna z Marsali
wymieniły spojrzenia i jak na komendę pokręci
ły głowami.
- Nie traćmy ducha - powiedział Jamie uspokajającym tonem. Zobaczyłam, jak sięga ręką po coś, co
stało na stole, potem usłyszałam skrzyp wyciąganego korka i gorąca, rześka woń whisky wypełniła
namiot. W tej
-196-
- Tak, ze względu na okoliczności... - powtórzył jak echo. - Cóż może być właściwsze niż woda
życia?
stole. - Niech będą dzięki Najświętszej Matce, że miałem go na sobie, kiedy szeryf odbierał mi
skrzyneczkę z naczyniami liturgicznymi.
- Ogień, olejek, woda... no pewnego rodzaju woda, no i dziecko - wyliczył. - No dobrze. Rozumiem,
że pani, madam, i pani mąż będziecie rodzicami chrzestnymi?
- Dla nich wszystkich, proszę księdza - odpowiedziałam i mocno chwyciłam Germaina, który
najwidoczniej miał ochotę zeskoczyć ze stołu. - Poczekaj, skarbie, jeszcze chwilka.
Nagle usłyszałam za sobą charakterystyczny dźwięk, jakby tarcie metalu o naoliwioną skórę.
Obejrzałam się na Jamiego; w przyćmionym świetle ujrzałam przy wejściu jego niewyraźną sylwetkę
ze szpadą w dłoni. Ze strachu poczułam, jak kurczy mi się żołądek; usłyszałam, że obok mnie
- Jamie, mój synu - odezwał się ksiądz Kenneth tonem łagodnego wyrzutu.
- Ano. Ale jeśli kogoś zabijesz, mam nadzieję, że zdążę cię jeszcze raz
rozgrzeszyć, zanim nas obu powieszą - mruknął, sięgając po olejek. - Gdybyś przypadkiem mógł
wybierać, to najpierw dziabnij szeryfa, dobrze, mój drogi?
Następnie, wymawiając łacińskie słowa, odgarnął burzę jasnych włosków Germaina i zgrabnym
ruchem nakreślił znak krzyża na czole, ustach i - sięgnąwszy pod koszulę, co poskutkowało
natychmiastowym chichotem - na sercu chłopca.
spraw jego? - spytał szybko; z trudem uświadomiłam sobie, że ksiądz Kenneth znów mówi po
angielsku, i ledwie zdążyłam z odpowiedzią.
-197-
Nerwy miałam napięte jak struny. Cały czas nasłuchiwałam odgłosów, które mogłyby zwiastować
powrót pana Lillywhite'a i szeryfa, a oczyma
panowie zastaną księdza Kennetha w czasie czegoś, co z pewnością uznają za nielegalny obrządek.
Obejrzałam się na Jamiego. Popatrzył na mnie i uśmiechnął się blado,
zapewne starając się dodać mi otuchy. Jeśli rzeczywiście taki miał zamiar,
to pomylił się całkowicie; zbyt dobrze go znałam. Postanowił ochrzcić swoje wnuki; chciał
wiedzieć, że ich dusze zostały oddane pod opiekę Najwyższego, i był gotów za to umrzeć albo skazać
nas wszystkich na uwięzienie - Briannę, Marsali, a nawet dzieciaki. Tak właśnie postępowali
męczennicy, a ich rodziny musiały się z tym pogodzić.
- Czy wierzycie w Boga w Trójcy Świętej jedynego, Ojca i Syna, i Ducha Świętego?
się od ucha do ucha, a ja odwróciłam się, przynaglona przez jego zdecydowane „Wierzymy". Czy to
odgłos czyichś kroków rozległ się na ścieżce, czy tylko podmuch wieczornego wiatru sprawił, że
gałęzie nagle zatrzeszczały?
z uśmiechem. W drgającym niespokojnie świetle lampki jego twarz przypominała oblicze gargulca.
trojgu dzieciach, prawda, madam? - mrugnął do mnie porozumiewawczo. - Jakie imię ma otrzymać
ten słodki chłopczyk?
Nie przerywając obrządku, wziął flaszkę z whisky i ostrożnie wylał kilka kropli na główkę malca,
powtarzając uroczyście:
bursztynowy płyn zaczął spływać mu po grzbiecie noska i skapywać z koniuszka, wysunął język, żeby
spróbować, co to takiego, i skrzywił się okrutnie.
- Pss! - syknęła Marsali, a ksiądz Kenneth o mały włos znowu się nie
Brianna uniosła Jemmy'ego nad stołem i kołysała na wyciągniętych rękach, jakby to małe ciałko było
przyniesioną przez nią ofiarą. Choć skupiona na twarzyczce niemowlęcia, odwróciła jednak głowę,
gdy jej uwa-
-198-
go mocno za kołnierz, ale w tej samej chwili poczułam, jak Bree trąca mnie
lekko w bok.
Jemmym.
w nocnym powietrzu rozległ się wysoki chichot, po którym poznałam pana Goodwina, a po nim
odezwał się przeciągający samogłoski głos pana Lillywhite'a.
Tym razem ośmieliłam się spojrzeć na Jamiego. Ciągle stał przy wejściu
z obnażoną szpadą w dłoni, ale zdążył już opuścić rękę i rozluźnić nieco
Tymczasem Jemmy obudził się, choć było widać, że nadal jest senny.
Nie sprzeciwiał się namaszczeniu olejkiem, ale zaskoczył go chłodny dotyk whisky na czółku,
otworzył więc szeroko oczka i rozrzucił ramiona.
Na znak protestu wydał z siebie jakiś wysoki pisk, ale kiedy Brianna po
Brianna gładziła go po pleckach i mruczała do uszka coś uspokajającego. W końcu Jemmy zadowolił
się ssaniem kciuka i tylko rozglądał się podejrzliwie po zgromadzonych, a w tym czasie ksiądz
Kenneth polewał już whisky główkę śpiącej w ramionach Marsali Joan.
- Ja ciebie chrzczę, Joan Laoghaire Claire Fraser - powtarzał za Marsali. Spojrzałam na nią ze
zdziwieniem. Wiedziałam, że mała otrzymała imię Joan po młodszej siostrze swojej matki, ale nie
miałam pojęcia, że ma tak
że dostać na chrzcie inne imiona. Patrząc na pochyloną głowę Marsali, otuloną szalem, poczułam
ucisk w gardle. Zarówno jej siostra jak i matka, Laoghaire, pozostały w Szkocji; szanse na to, by
kiedykolwiek miały zobaczyć swoją imienniczkę, praktycznie równały się zeru.
-199-
Nagle Joan otworzyła szeroko oczka i buzię, wydając z siebie przeszywający wrzask. Jak na
komendę wszyscy rzucili się do ucieczki, zupełnie jakby między nami wybuchła bomba.
łować go w czoło.
stołem, a przed nim znowu leżał stos pustych kartek. Podniósł wzrok i obdarzył mnie łagodnym
uśmiechem; z jego twarzy emanował całkowity spokój, a ciemne oczy połyskiwały w świetle lampy.
i Marsali wyprzedzały nas o parę kroków; szły wolno ze względu na dzieci i mimo że były dość
blisko, ledwie widziałam na tle krzaków ich przysadziste, otulone szalami sylwetki.
złapać!
ło po chrzcie! Już nie mogli sprawić, by ksiądz go odwołał, prawda? - Zachichotała, ubawiona
samym pomysłem, a potem nagle zmieniła ton. -
-200-
-Co to znaczy „musiałam"! Zostaw, Jem, to moje włosy. Auu! Zostaw, mówię ci!
Jemmy zdążył się już obudzić na dobre i teraz wszystko dookoła zdawało się go interesować; sądząc
z powtarzających się okrzyków „Aj", przerywanych od czasu do czasu przez „Hej", starał się zbadać
wszystko osobiście.
- Musiałam, bo ona spała! - broniła się Marsali. - Nie zbudziła się, gdy
mnie! Thig air ais a seo! - a przecież wiesz, że to źle wróży dziecku, jeśli nie zapłacze w czasie
chrztu, kiedy opuszcza je grzech pierworodny! Nie mog
Teraz usłyszałam odgłosy pocałunków i gruchanie Joan, po chwili zagłuszone przez Germaina, który
znów zaczął coś podśpiewywać.
- No, ale to są przecież chłopcy - Marsali mówiła teraz głośniej, by przekrzyczeć jazgot. - Wszyscy
wiedzą, że chłopcy mają diabła pod skórą; przypuszczam, że trzeba zużyć o wiele więcej święconej
wody, by utopić go całkowicie, nawet jeśli w tej wodzie było dziewięćdziesiąt procent alkoholu!
Germain, gdzieś ty się nauczył takich świńskich piosenek?!
mnie Jamie zaczął cichutko rechotać. Oddaliliśmy się już od miejsca przestępstwa i nie musieliśmy
się pilnować, by ktoś nas nie usłyszał, zwłaszcza że w gęstniejącej ciemności spomiędzy drzew ze
wszystkich stron dobiegały urywki piosenek, dźwięki skrzypiec i wybuchy śmiechu.
Większość zadań przewidzianych na dzisiejszy dzień została wykonana i ludzie zasiadali teraz przy
ogniskach do wieczornego posiłku, zanim rozpocznie się kolejna tura odwiedzin. W zimnym
powietrzu unosiły się
zwodnicze zapachy dymu i jedzenia, na co mój żołądek zareagował energicznym burczeniem. Miałam
nadzieję, że Lizzie zdążyła tymczasem odzyskać siły i zabrać się do gotowania.
-201-
Westchnął, najwyraźniej szczerze zadowolony z tego, czego udało się mu dokonać dzisiejszego
popołudnia.
zręczność; przez chwilę myślałem, że już nam się nie uda. Czy to Fergus
i mały Roger?
- Tak, to oni. A jeśli już o tym mówimy, mój mały kartofelku... - uję
łam go mocno za ramię i zmusiłam, by trochę zwolnił - ...to co chciałeś
Moje policzki pokryły się krwistym rumieńcem, choć nie byłam pewna, czy jest to skutek
wspomnienia spowiedzi Jamiego, czy też samego wydarzenia, o którym opowiadał. Na samą myśl w
moim wnętrzu wezbrała fala gorąca; resztki skurczu spowodowanego miesiączką ustąpiły, a pod
wpływem wewnętrznego żaru moja macica zaczęła się przyjemnie
zaciskać i rozluźniać. To nie był odpowiedni czas ani miejsce na takie sprawy, ale być może później,
wieczorem, kiedy uda się nam znaleźć trochę czasu na czułe sam na sam... Na razie pośpiesznie
odsunęłam od siebie
tę myśl.
żeństwem.
Angliszko - zauważył. W ciemności nie mogłam co prawda dostrzec uśmiechu na twarzy Jamiego, ale
słyszałam go doskonale w jego głosie; zapewne tak samo jak on w moim.
- Musiałem coś wymyślić, by wypłoszyć Lillywhite'a, a przecież nie mog
łem się przyznać do kradzieży czy rozboju. Może któregoś dnia będę musiał załatwiać z tym
człowiekiem jakiś interes.
- Ach, więc sądziłeś, że sodomia wystraszy go na dobre, a twoje seksualne ekscesy z kobietami w
mokrych sukniach uzna tylko za słabość charakteru?
Przez materiał koszuli czułam ciepło promieniujące z jego ciała. Dotknęłam spodniej strony jego
przegubu, tego czułego miejsca pokrytego
-202-
nieowłosioną skórą, i pogładziłam pulsującą żyłkę, która niknęła w rękawie koszuli, zdążając w
stronę serca.
- Mów ciszej, na litość boską - mruknął, dotykając mojej ręki. - Nie chcę,
myśli wszystkich kobiet. Tylko te, które mają apetyczne, okrągłe tyłeczki.
Puścił moją rękę i poufale pogładził pośladki, z zadziwiającą dokładnością trafiając w ciemności
tam gdzie trzeba.
pośladek, gniotąc mi niemiłosiernie spódnicę - ...może on jest protestantem, ale jednak przede
wszystkim jest mężczyzną.
- Nigdy nie sądziłem, że to może się wykluczać - usłyszałam głos Rogera dobiegający gdzieś z bliska.
Jamie cofnął rękę tak gwałtownie, jakby nagle moja pupa stanęła
w ogniu. Jednak nie można było zaprzeczyć, że udało mu się - skutecznie - zaprószyć iskrę w
drewnie, i to mimo panującej wokół wilgoci, choć od pójścia do łóżka dzieliły nas jeszcze długie
godziny.
anatomii i delikatnie ścisnęłam, co sprawiło, że Jamie wstrzymał na chwilę oddech, a potem jak
gdyby nigdy nic odwróciłam się w stronę Rogera.
głośne pochrząkiwania - lecz raczej Jemmy, który z zapałem obgryzał kostki dłoni swojego taty.
Nagle w jakiejś plamie światła ujrzałam małą różową piąstkę, mocno zaciśniętą, która zaraz
zniknęła, a następnie z głuchym łoskotem uderzyła w żebra Rogera.
Jamie parsknął z rozbawieniem; nie wydawał się w najmniejszym stopniu strapiony tym, że ktoś
podsłuchał jego opinię o protestantach.
- To są nawet fajne chłopaki - stwierdził w prostym szkockim narzeczu. - Tylko dlaczego mają takie
paskudne żony?
rzadkiego używania. Mężczyzna, który wtyka swój... hmm nos w grzechy bliźniego, nie ma czasu, by
zająć się własnymi.
-203-
- Ale niektórzy dzięki ciągłym ćwiczeniom stają się jeszcze większymi kutasami - zakończył dyskusję
Roger. - Przyszedłem ci podziękować... no,
Zauważyłam chwilę wahania; Roger ciągle jeszcze nie znalazł odpowiedniego słowa, którym mógłby
się zwracać do Jamiego. Jamie zaś mówił o nim „mały Roger" albo „Roger Mac", czy też
„MacKenzie"; rzadziej używał gaelickiego przydomka a Smeoraich, to znaczy Śpiewający Drozd,
chrzest zakończyłby się wielką wpadką - odparł Jamie z uśmiechem pełnym ciepła
- Ależ skąd - odparł nieco szorstko. - Czy z księdzem wszystko w porządku? Brianna mówiła, że nie
potraktowano go zbyt uprzejmie. Mam nadzieję, że teraz, kiedy stąd wyjeżdża, będą się z nim lepiej
obchodzić.
może lepiej zachować pieniądze i ograniczyć się do gróźb, a Jamie najwyraźniej podzielał moje
poglądy.
ziemskiego i żona niezmiernie bogatego plantatora, Jocasta Cameron przywykła robić to, na co miała
ochotę.
Roger roześmiał się, a w jego śmiechu usłyszałam coś na kształt współczucia. Przesunął sobie
Jemmy'ego - który ciągle wydawał dzikie pomruki - pod pachę, jak piłkę futbolową, i ruszył obok nas
w dół ścieżki.
odłożone?
-204-
Nie widziałam miny Jamiego, ale poczułam, jak z powątpiewaniem kręci głową.
- Obawiam się, że tak. Nie chcieli mi wydać księdza, chociaż dałem słowo, że rano osobiście go
przyprowadzę. Może moglibyśmy uprowadzić go siłą, ale nawet wówczas...
ksiądz Kenneth udziela wam ślubu - powiedziałam na zakończenie. - Nawet gdybyście go porwali, z
pewnością zaczęliby przeczesywać góry, przewracać do góry nogami nasze namioty, no i w końcu
wybuchłyby zamieszki.
Szeryf Anstruther bez trudu znalazłby pomocników; Jamie i jego ciotka cieszyli się co prawda
poważaniem wśród szkockiej społeczności, lecz katolicy, a zwłaszcza księża, nie mogli liczyć na
podobne względy.
to jakaś dziwna sprawa. Szeryf otrzymywał polecenia od Lillywhite'a, który był jego zwierzchnikiem.
Ale kto wydawał polecenia urzędnikowi?
-Jest tutaj jeszcze jeden urzędnik i kilku sędziów pokoju, lecz z pewnością... - Roger pokręcił głową
i pogrążył się w myślach.
Nagle w te rozważania wdarł się głośny skrzek. Roger spojrzał w tamtą stronę; blask pobliskiego
ogniska zalśnił na koniuszku jego nosa i uwidocznił ciepły uśmiech, z którym ojciec zwrócił się do
swojej pociechy.
- No co? Czy mój chłopczyk już troszeczkę zgłodniał? Nie martw się,
- A gdzie jest mamusia? - Wpatrzyłam się w poruszający się przed nami tłum cieni. Zerwał się lekki
wiatr i nagie gałęzie dębu zagrzechotały o kasztana nad naszymi głowami jak obnażone miecze.
Jemmy cały czas
narzekał tak głośno, że Brianna z pewnością mogła go usłyszeć. Z przodu doleciał do mnie
niewyraźny dźwięk głosu Marsali, która omawiała z Germainem i Fergusem sprawy kolacji, ale
nigdzie nie było słychać niskiego, chrapliwego głosu z bostońskim akcentem, głosu Bree.
- Dlaczego? - spytał Rogera Jamie głośno, by nie dać się zagłuszyć wiatrowi.
-205-
Coś zalśniło w ręku Rogera; potem to coś nagle znikło, a marudzenie Jemmy'ego zastąpiły odgłosy
głośnego cmokania, przerywanego od czasu do czasu siorbaniem.
połknie?
- Dlaczego ktoś miałby nie chcieć, żebyś ty się ożenił? - spytał spokojnie Jamie, całkowicie
ignorując niebezpieczeństwo, w jakim znalazł się układ trawienny jego wnuka.
- Ja? - Roger wydawał się szczerze zdumiony. - Nie sądzę, żeby kogokolwiek mogło to obchodzić,
czy jestem żonaty, czy nie. Oczywiście z wyjątkiem mnie i może jeszcze... - dodał z iskierką humoru.
- Wydaje mi się, że chcielibyście, żeby mały w końcu jakoś się nazywał. A jeśli jeste
śmy już przy tym temacie... - odwrócił się do mnie. Wiatr rozwiewał jego długie czarne włosy i z
profilu Roger przypominał teraz jakąś krwio
żerczą bestię. - .. .jakie imię w końcu otrzymał mój syn? Oczywiście mam
na myśli chrzest.
imiona, powiedziałem Bree, żeby wybrała według własnej woli. Nie mogła
się zdecydować, czy lepszy będzie John, na cześć Johna Greya, czy może...
który prowadził mnie pod rękę, lekko zesztywniał. Jego siostrzeniec, Ian,
- No cóż, jeśli nie chodzi o ciebie ani o moją córkę, to o kogo? - badał
-206-
Jamie puścił moją dłoń, obszedł dookoła kałużę, a potem wyciągnął ręce, złapał mnie w talii i uniósł
w górę; spódnica i halka zaszeleściły. Stając na ziemi, poślizgnęłam się na mokrych liściach, ale w
porę złapałam Jamiego za ramię i odzyskałam równowagę.
- Nie - podjął wątek Jamie. - Lillywhite i Anstruther nie kochają katolików, ale jednak nie rozumiem,
czemu zrobili zamieszanie akurat teraz, kiedy ksiądz i tak miał wyjechać? Może uważali, że zdoła
przeciągnąć na
swoją stronę wszystkich bogobojnych ludzi w górach i dlatego woleli przytrzymać go do rana pod
strażą?
- Nie, nie sądzę. Czy ksiądz miałby dziś wieczór czas, by zajmować się
- No, może jeszcze mógłby wyspowiadać parę osób - zauważyłam kąśliwie, szczypiąc Jamiego. - Nic
innego nie przychodzi mi do głowy.
Czyżbym ją zgubiła?
- Nie wydaje mi się, żeby chcieli w ten sposób zapobiec czyjejś spowiedzi. Zresztą czyjej? - W
głosie Rogera zabrzmiało zwątpienie, ale Jamie podchwycił tę myśl i zaczął ją rozważać poważnie.
- Nie mieli nic przeciwko mojej spowiedzi. Poza tym nie sądzę, żeby
ich obchodziło, czy któryś z katolików żyje w stanie grzechu śmiertelnego, bo według nich i tak
wszyscy będziemy potępieni. Jeśli jednak wiedzieli, że ktoś rozpaczliwie pragnie spowiedzi, a oni
mogą coś dzięki temu uzyskać...
Jamie prychnął, a jego oddech utworzył mały obłoczek pary, przypominający dym, który unosi się nad
świecą; temperatura najwyraźniej spadała.
-207-
- Zapewne - powiedział oschle. - Gdyby jednak Lillywhite'owi rzeczywiście wpadło do głowy, żeby
brać pieniądze za dopuszczanie ludzi do spowiedzi, to zabrałby się do tego trochę wcześniej. A może
nie chodziło o niedopuszczenie kogoś do sakramentu, lecz o zapewnienie sobie możliwości
podsłuchiwania?
zdobyte w Oksfordzie wykształcenie nie zdołało zmienić szkockiego sposobu myślenia. Nagle pod
ramieniem Rogera coś się zakotłowało, a zaraz potem rozległo się żałosne zawodzenie Jemmy'ego.
Roger spojrzał pod
nogi.
Podciągnął dziecko wyżej na ramię, jak tobołek brudnej bielizny, i kucnął, spoglądając na ziemię w
poszukiwaniu łańcuszka, który Jemmy najwidoczniej cisnął gdzieś w ciemności na drogę.
- Naprawdę sądzicie, że mogło chodzić o szantaż? Moim zdaniem wyciągacie stanowczo zbyt daleko
idące wnioski - sprzeciwiłam się i wytar
łam wierzchem dłoni kropelkę, która wisiała mi pod nosem. - Według was
podejrzewali, że dajmy na to Farquard Campbell popełnił jakąś straszliwą zbrodnię i chcieli tą drogą
dowiedzieć się o tym, by móc go aresztować? Czy to nie jest przypadkiem zbyt przebiegłe? Jeśli
znajdziesz tam jakąś szpilkę, Roger, to mi ją daj.
odrzekł Jamie z sarkazmem, co przyprawiło Rogera o atak śmiechu. - Według mnie przebiegłość i
dwulicowość to bardzo charakterystyczne cechy tej nacji. Prawda, Angliszko?
- Ale nie było tam nic, czym mogliby mnie szantażować - zauważył Jamie, choć dla mnie było już
oczywiste, że sprzecza się ze mną dla samej przyjemności postawienia na swoim.
-Nawet jeśli tak... - zaczęłam, ale Jemmy nie dał mi dokończyć zdania. Zniecierpliwiony do
ostateczności, zaczął ciskać się w przód i w tył, co pewien czas wydając przeraźliwe wrzaski. Roger
mruknął coś pod nosem, podniósł ostrożnie z ziemi jakiś przedmiot i trzymając go między palcami,
podał mi.
śladu.
-208-
- Ktoś na pewno znajdzie go rano - podniosłam głos, by był słyszany mimo narastającego ryku. -
Może lepiej ja go wezmę.
Wyciągnęłam ręce, a Roger ochoczo przekazał mi swój ciężar; zrozumiałam dlaczego, natychmiast
gdy powąchałam pieluszkę Jemmy'ego.
- Znowu? - odezwałam się do malca. Jemmy chyba za bardzo wziął sobie ten wyrzut do serca, bo
zamknął oczka i zaczął wyć jak syrena przeciwlotnicza.
- Gdzie jest Bree? - zawołałam głośno; starałam się ukołysać niemowlę, ale trzymając je w
bezpiecznej odległości od swojego ubrania. - Auu! -
ku niemu twarz. Padające z boku światło oświetlało przez chwilę jego profil i ujrzałam, jak mój
małżonek marszczy podejrzliwie gęste, rudawe brwi.
Poblask ognia odbił się na jego długim, prostym nosie, kiedy on zwrócił się
w moją stronę z niemym zapytaniem. Najwidoczniej zwęszył jakąś zmowę. Popatrzył na mnie i uniósł
nieco brew. „Wiesz, o co chodzi?" - pytał
jego wzrok.
w suchą pieluszkę, a także pozwoliła skorzystać z ustronnego miejsca, żebym mogła doprowadzić do
porządku własną bieliznę. Po pomyślnym za
tajemniczych poczynań Bree i Rogera nasze góry wydawały się dzisiejszego wieczoru siedliskiem
konspiracji.
prawdę mówiąc, aż się zdziwiłam, że tak bardzo mnie to obeszło - ale zarazem musiałam przyznać,
że odłożenie wesela Bree sprawiło mi spory zawód. Co prawda Brianna nic o tym nie mówiła, ale ja
dobrze wiedzia
łam, jak niecierpliwie i ona, i Roger czekali chwili, gdy ich związek zostanie usankcjonowany.
Odblask ogniska zamigotał oskarżycielsko na złotej obrączce, którą nosiłam na lewej ręce, a moje
myśli popłynęły w stronę
Franka.
-209-
„I czego teraz ode mnie oczekujesz?", spytałam w głębi duszy, na pozór zajęta tym, co Georgiana
opowiadała o sposobach leczenia robaków u dzieci.
się przewinąć Jemmy'ego, przerwała naszą rozmowę, pokazując jakiś długi, błyszczący przedmiot,
który trzymała ostrożnie, przewieszony między palcami. - Znalazłam tę ozdóbkę w pieluszce małego i
pomyślałam, że to
- Wielki Boże! - Byłam zdumiona, że łańcuszek znalazł się w pieluszce Jemmy'ego, ale od razu
uświadomiłam sobie, że to niemożliwe, żeby maluch połknął swoją zabawkę. Wędrówka twardego
przedmiotu przez
- Pokaż to, córeczko - pan MacAllister zauważył nas kątem oka; wyciągnął rękę i krzywiąc się lekko,
wziął łańcuszek. Wyjął zza paska ogromną chustkę do nosa i przysunąwszy się do ognia starannie
wyczyścił srebrne ogniwa i małą dewizkę, przypominającą pewien rodzaj pieczęci.
- Ależ oczywiście! Jestem tego pewna! Widziałam go w niedzielę, kiedy wielebny Caldwell
wygłaszał kazanie. Właśnie wtedy złapał mnie pierwszy skurcz i musiałam wyjść, zanim skończył -
wyjaśniła, spojrzawszy na mnie. - Zauważył, jak się wymykam, i chyba musiał pomyśleć, że za długo
mówi, bo wyjął z kieszeni zegarek, żeby sprawdzić, która godzina, no i wtedy zobaczyłam błysk tego
małego okrągłego czegoś na końcu łańcuszka.
otwartą księgę, dzwon i drzewo, umieszczone ponad głową ryby trzymającej w pysku obrączkę.
-210-
- To jest emblemat uniwersytetu w Glasgow, którego absolwentem jest pan Caldwell - oznajmił, a w
jego błękitnych oczach błysnął prawdziwy
razem z końcem świata. Zrobił się przy tym czerwony jak burak i myśla
MacLeod jest rodzajem heretyka. Należy do ruchu Nowe Światło... - wyjaśnił mi - ...a pani Fraser z
kolei jest papistką, pomijając fakt, że wtedy była zajęta tobą i niemowlakami.
Pochylił się i czule pogłaskał główkę jednego z bliźniąt, ale dziecko nie
- Hmm... pan Caldwell mógłby nawet rozerwać się na strzępy, nic mnie
to wtedy nie obchodziło - szczerze wyznała Georgiana. Poprawiła podwójny ciężar który dźwigała w
ramionach i usadowiła się wygodniej. -
Jeśli o mnie chodzi, to nieważne, czy mój poród odbiera Indianka, czy Angielka... och, strasznie
panią przepraszam, pani Fraser... jeśli wie, jak ma wyjąć dziecko i powstrzymać krwawienie.
ne... jest wspaniały, jeśli chodzi o grzechy, ale ma już swoje lata i głos trochę odmawia mu
posłuszeństwa, więc trzeba siedzieć tuż przed nim...
a to, jak wiadomo, może być niebezpieczne, kiedy tłum się ruszy... Ci
w sposobie bycia, no, ale w końcu jest Anglikiem, nie?... można na nim
polegać, jeśli chodzi o odprawianie nabożeństw, mimo że od lat prześladuje go pech. Albo młody
pan Campbell z Kościoła barbecue...
-211-
był cały czerwony na buzi i strasznie zawodził. - Czy mogę mu dać trochę kaszki?
-Tak, bardzo dziękuję. A wracając do pana Caldwella... czy on przypadkiem nie jest prezbiteriańskim
duchownym?
- Ależ tak, jest! Musiała pani gdzieś o nim słyszeć, pani Fraser.
- Chyba jest znajomym mojego zięcia - zauważyłam z nutką ironii.
łańcuszka. To zmieniało postać rzeczy; jeśli Jemmy grzebał w kieszeni pana Caldwella, to zdarzyło
się to z pewnością, zanim jeszcze Jamie zdołał
Mieli mnóstwo czasu na poczynienie innych planów, podczas gdy ja i Jamie zajmowaliśmy się
Rosamundą, Ronniem i pozostałymi niecierpiący-mi zwłoki sprawami. Zdążyli pójść i porozmawiać
z panem Caldwellem,
boku.
No cóż, jeśli ksiądz Kenneth życzył sobie porozmawiać z prezbiteriańskim narzeczonym przed
udzieleniem mu katolickiego ślubu, to dlaczego pan Caldwell miałby postąpić inaczej z narzeczoną
wychowaną w wierze
papistów?
nie mogliśmy jeszcze wyjść. Tak będzie najlepiej, pomyślałam. Niech Brianna sama powie ojcu, że
jej ślub jednak się dziś odbędzie; co to za różnica, ten kapłan czy tamten.
Rozpostarłam spódnicę, by wysuszyć jej brzegi; poblask ognia odbił się
-212-
- Czy mogę to wziąć? - spytałam pana MacAllistera, wskazując głową łańcuszek od zegarka. - Mam
przeczucie, że niedługo będę się widziała
z panem Caldwellem.
promienie księżyca
chmurami ukazał się srebrny księżyc i spowił swoim światłem zbocze góry. Pomyślałam, że jego
blask będzie odpowiednią oprawą dla rodzinnej uroczystości.
Davida Caldwella miałam już okazję poznać, ale dopóki go nie ujrza
łam, nie mogłam sobie przypomnieć, jak wygląda: zobaczyłam niewysokiego, ale niezwykle
przystojnego dżentelmena, ubranego z niezwykłą starannością, mimo że okrągły tydzień spędził w
polowych warunkach. Jamie także go znał i darzył szacunkiem. Co prawda, gdy duchowny pojawił
się
przy naszym ognisku, ściskając w ręku zniszczoną książkę do nabożeństwa, mój małżonek lekko
zesztywniał, ale wystarczyło, że szturchnęłam go w bok, a natychmiast przybrał jedną ze swych
nieodgadnionych min.
do Bree. Zdawało mi się, że kąciki jego ust uniosły się w skrywanym uśmiechu, ale może była to
tylko gra cieni. Na ten widok Jamie wypuścił ze świstem powietrze przez nos, więc na wszelki
wypadek znów dałam mu kuksańca.
- Teraz lepiej? - spytał i rozciągnął usta w przyjaznym uśmiechu. Zobaczyłam, jak Duncan Innes
spogląda na nas zdziwiony, a potem odwraca
-213-
się i szepcze coś do ucha Jocasty, która stała w pobliżu ogniska; jej białe włosy połyskiwały w
blasku płomieni, a niewidzące oczy osłonięte były
że w ciemności mogłam dostrzec tylko jego pozornie niezwiązaną z tułowiem głowę. Kiedy tak
patrzyłam na niego, głowa zaczęła kiwać się na boki, a potem pochyliła się w naszą stronę i wtedy
ujrzałam połyskujące
Caldwella.
- To jest pastor, kochanie. Ciocia Bree i wujek Roger będą brać ślub.
- Ou qu'on va pastor?
-To nieprawda, kochanie. Grand-pere zażartował... albo chciał zażartować. Prezbiterianie są...
- Och! - Germain natychmiast zmałpował to, co zobaczył, swoją ruchliwą buźką dokładnie naśladując
minę Jamiego; uśmiechnął się najszerzej jak potrafił, zacisnął zęby i wybałuszył oczy. - Jak ja teraz?
Usta Fergusa zadrgały, kiedy przenosił spojrzenie ze swego syna na Jamiego i z powrotem. Przez
chwilę przyglądał im się pustym wzrokiem, a potem, dostrajając się do ogółu, wyszczerzył zęby w
sztucznym uśmie-
-214-
chu. Marsali kopnęła go w łydkę; skrzywił się, ale nie zmienił wyrazu twarzy.
naradę przedślubną. Brianna odwróciła się na chwilę, by przygładzić niesforne kosmyki wymykające
się z gładkiego uczesania; kiedy ujrzała przed sobą rząd uśmiechniętych od ucha do ucha twarzy,
otworzyła usta
wzruszyłam ramionami. Zobaczyłam, jak zaciska wargi, ale kąciki ust niepowstrzymanie wędrują w
górę. Po chwili jej ramiona trzęsły się od hamowanego śmiechu, a ja poczułam, jak stojący obok
Jamie także zaczyna drżeć.
Wielebny Caldwell wysunął się kilka kroków w przód, palcem zaznaczając właściwe miejsce w
swojej książce. Włożył okulary i obrzucił
Czułam, jak z Jamiego powoli opada napięcie; słowa, które usłyszał, nie
były może całkiem swojskie, ale nie brzmiały też szczególnie osobliwie.
Briannę i Rogera, którzy stali zwróceni do siebie ze splecionymi ciasno rękoma. Bez wątpienia
stanowili atrakcyjną parę - mniej więcej podobnego wzrostu, ona jasna, on ciemny, jak fotografia i
jej negatyw. Ich twarze nie
były podobne, ale oboje mieli wystające kości policzkowe i regularne rysy, które potwierdzały ich
przynależność do klanu MacKenziech.
były teraz w stronę pastora i widać było, że słucha w skupieniu jego słów.
Zobaczyłam, jak unosi powoli rękę i opiera ją na ramieniu Duncana, delikatnie zaciskając palce.
Wielebny Caldwell zaofiarował się, że udzieli ślubu także tej parze, ale Jocasta odmówiła. Wolała
poczekać na katolicką ceremonię.
-215-
- Nie musimy się przecież śpieszyć, prawda, mój drogi? - zwróciła się do narzeczonego, by okazać
mu szacunek, choć tak naprawdę nikt przy
zdrowych zmysłach nie dał się na to nabrać. Według mnie Duncan bynajmniej nie wyglądał na
rozczarowanego.
Duncan z zadziwiającą czułością objął ramieniem Jocastę. Ich małżeństwo nie miało być związkiem z
miłości, pomyślałam, raczej z wzajemnego szacunku... Tak, na pewno tak.
- W obliczu Boga, który zna tajemnice ludzkich serc, wzywam was oboje, jeśli są jakieś przyczyny,
dla których nie możecie zostać połączeni świętym węzłem małżeńskim, byście wyznali je teraz.
Bądźcie bowiem pewni, że jeśli ktokolwiek łączy się inaczej, niż dopuszcza Słowo Boże, jego
związek nie zostanie pobłogosławiony przez Najwyższego...
nę i na Rogera. Roger poszukał wzrokiem oczu Bree i nieznacznie pokręcił głową. W odpowiedzi
uśmiechnęła się lekko, a wielebny odchrząknął
ogniska, zniknęła teraz bez śladu; poza głosem pastora i trzeszczeniem polan dorzucanych do ognia
nie było słychać żadnego dźwięku.
- Rogerze Jeremiahu, czy bierzesz sobie tę oto kobietę za żonę i przyrzekasz, że będziesz ją kochać i
szanować, pomagać jej w obowiązkach dnia codziennego, że będziesz dla niej wiernym i czułym
mężem i że będziesz
z nią żył w świętym związku małżeńskim, tak jak nam nakazuje nasz Pan?
Marsali opiera głowę na ramieniu Fergusa, a na jej twarzy pojawia się wyraz rozmarzenia. Fergus
odwrócił głowę i musnął wargami jej czoło, a potem przytulił swoją ciemną czuprynę do białej
chusty na jej włosach.
-216-
Ja też czułam ucisk w gardle, kiedy młodzi wypowiadali słowa przysięgi, bo przypomniało mi to
okoliczności obu moich ślubów. A jak odbiera to Jocasta, pomyślałam? Była zamężna trzykrotnie; czy
wróciły dziś do niej echa przeszłości?
na krok swojej córki, skłonił głowę i przymknął powieki, a mieszanina radości i smutku na jego
twarzy świadczyła, że właśnie wspomina zmarłą wiele lat temu żonę.
- .. .w biedzie i w dostatku...
misterium, które rozgrywało się tuż przed nią. Kiedy nadejdzie jej kolej, aby
Jamie wyciągnął rękę i zamknął w niej moją dłoń, mocno splatając swoje palce z moimi. Spojrzałam
w górę i zobaczyłam, jak jego oczy składają mi przysięgę, a mój wzrok mówił to samo jemu.
Na ognisku buzował wielki ogień, a wilgotne polana strzelały głośno, jakby to były strzały z pistoletu
słyszane z dużej odległości - chociaż w ogólnej wrzawie pewnie nikt nie zwróciłby na nie uwagi.
Jocasta, mimo że odrzuciła ofertę wielebnego Caldwella i odłożyła własne zaślubiny, zdecydowała
się jednak wydać wspaniałe przyjęcie weselne dla Brianny i Rogera. Wino, ale i whisky lały się
strumieniami ze szczodrej ręki Ulissesa. Jego wielka biała peruka huśtała się to tu, to tam nad
-217-
głowami rozbawionego tłumu, okrążając nasze ognisko na podobieństwo ogromnej ćmy kręcącej się
wokół świecy.
chmur, które znowu zaczęły gromadzić się na niebie, przynajmniej połowa uczestników zlotu
zdecydowała się przyjść na wesele. Ludziska tańczyli zapamiętale przy dźwiękach skrzypiec i
ustnych organek, rzucali się jak szarańcza na stoły uginające się od przysmaków i pili na umór
zdrowie państwa młodych - i tych, którzy w końcu także mieli zostać sobie poślubieni - a robili to z
takim entuzjazmem, że gdyby ich życzenia mia
ły się spełnić, Roger i Bree, Jocasta i Duncan powinni żyć przynajmniej tysiąc lat.
ło tego. Nie czułam bólu; nie czułam nic poza wszechobecnym poczuciem
śpiewał dla Brianny jakąś serenadę, otoczony garstką skupionych słuchaczy. Bliżej widziałam
Jamiego; siedział na zwalonym pniu razem z Duncanem i swoją ciotką, pogrążony w rozmowie z
przyjaciółmi.
- Madam? - nieoczekiwanie u mego boku zjawił się Ulisses, z tacą w ręku, oszałamiająco uroczysty
w swojej liberii. Zachowywał się, jakbyśmy się znajdowali w wytwornym salonie w River Run, a
nie na rozmiękłym
górskim zboczu.
kubka, doszłam do wniosku, że mimo panującej dokoła wesołości po takiej dawce alkoholu zasnę jak
suseł.
wstał i wyciągnął do mnie rękę. Jego gest trochę mnie zaskoczył, ale po
śpiesznie odstawiłam kubek na tacę Ulissesa, przygładziłam włosy, poprawiłam chustę i poderwałam
się, by stanąć u jego boku.
- Thig a seo, a bhean uasa - powiedział z uśmiechem. Chodź, moja damo. Podniósł wysoko głowę,
wzywając innych, by poszli w jego ślady. Roger odłożył gitarę, przykrywając ją troskliwie
płóciennym pokrowcem, i podał dłoń Briannie.
-218-
Jamie stał bez ruchu, jakby na coś czekając. Powoli, jeden za drugim, go
ście także zaczęli się podnosić, strzepując z ubrań sosnowe igły i ziarenka piasku, najwyraźniej
zaintrygowani zachowaniem gospodarza. Nawet tancerze przerwali pląsy i podeszli bliżej, by
zobaczyć, co się dzieje. Po chwili dźwięki skrzypiec umilkły, zagłuszone narastającym pomrukiem
zaciekawienia.
Jamie poprowadził mnie mroczną ścieżką w stronę olbrzymiego ogniska, a pozostali poszli w nasze
ślady. Przy końcu polany zatrzymał się.
Ciemne postaci przemykały w cieniu drzew, a na tle buzującego ognia dostrzegłam sylwetkę
mężczyzny z uniesioną wysoko ręką.
- Oto ród Menziech! - zawołał ten ktoś i wrzucił w płomienie ogromną gałąź. Wśród zgromadzonych
na polanie członków jego rodziny i dalszych krewnych rozległy się skąpe wiwaty.
Wkrótce następny gość - MacBean - zajął jego miejsce, a po nim kolejny - Ogilvie. Potem nadeszła
nasza kolej.
Jamie wystąpił naprzód, sam, i wszedł w krąg światła skaczących płomieni. Na ognisku płonęły
głownie z drewna dębowego i sosnowe pnie -
języki ognia strzelały wysoko, żółtawe i tak przezroczyste, że na tle czerniejącego nieba zdawały się
zupełnie białe. Ich poblask padał na uniesioną twarz Jamiego, na jego głowę i ramiona, a długi cień
jego sylwetki sięgał połowy polany.
- Wszyscy w drodze tutaj wiele wycierpieliśmy - powiedziawszy to, odwrócił się i wolno przesuwał
spojrzenie po twarzach zebranych. Było wśród nich wielu, którzy przeżyli Ardsmuir: bracia
Lindsayowie, z wyglądu przypominający trio ropuch; Ronnie Sinclair, z lisimi oczkami i włosami
koloru kasztana, sterczącymi jak rogi; Robin McGillivray, o rzeźbionych, prawdziwie rzymskich
rysach. Wszyscy spoglądali na mnie błyszczącymi oczyma z mroku, spoza kręgu światła, a na każdej
twarzy
łam za ich plecami szeregi duchów - krewnych i przyjaciół, którzy pozostali na szkockiej ziemi...
albo spoczywali już w niej na wieki.
ślady pozostawione przez czas i trudy walki, jak na najtwardszym kamieniu ślady działania wiatru i
wody.
-219-
-Wielu z nas zginęło w bitwach - powiedział, a jego głos był ledwo słyszalny w Szumie płomieni. -
Wielu padło ofiarą ognia. Wielu umarło
może szuka tam twarzy Abla MacLennana; potem podniósł wysoko swój
- Slainte! - powtórzył jak echo, a potem przechylił kubek tak gwałtownie, że kilka kropli brandy
spadło w ogień; natychmiast wyparowały z sykiem, barwiąc płomienie na niebiesko.
Jamie opuścił rękę i stał przez chwilę ze schyloną nisko głową; potem
spojrzał na nas i wyciągnął kubek w kierunku Archiego Hayesa, który zajął miejsce dokładnie po
drugiej stronie ogniska. Jego okrągła twarz nie zdradzała żadnych uczuć, a języki ognia odbijały się
na jego srebrzystym
- Opłakując utratę tych, którzy zginęli, musimy jednocześnie złożyć wyrazy uznania tobie, który
walczyłeś i cierpiałeś tak samo mężnie... i któremu udało się przetrwać.
męskich głosów.
Jamie na sekundę zamknął oczy, potem je otworzył i poszukał wzrokiem Brianny, która stała razem z
Lizzie i Marsali, kołysząc w ramionach Jemmy'ego. Surowość i siła Jamiego kontrastowała z
niewinnością krąg-lutkich dziecięcych twarzyczek, z delikatnością młodych matek... choć teraz blask
ognia wydobywał z ich rysów granitową moc, wynikającą ze szkockiego pochodzenia.
i Marsali. Potem odwrócił się ku mnie, a na jego ustach pojawiło się coś
na kształt uśmiechu - .. .za to, że są naszą siłą. Bo to dzięki pełnym kołyskom zdołamy wziąć pomstę
na naszych wrogach. Slainte!
serce.
-220-
Choć nogi mi się plątały i potykałam się o własne stopy, posłusznie podążyłam do niego i podałam
mu dłoń; palce Jamiego były zimne jak lód, ale jego mocny uścisk dodał mi odwagi.
Spostrzegłam, że znów odwraca głowę; czyżby szukał Bree? Nie... Wyciągnął drugą rękę do Rogera.
- Seas ri mo lamh, Roger an t'oranaiche, mac Jeremiah MacChoinneich! - Stań u mego boku, Rogerze
śpiewaku, synu Jeremiaha MacKenziego.
powoli, jak lunatyk, ruszył ku niemu. Wśród zgromadzonych nadal panowało podniecenie, ale teraz
wszelkie rozmowy umilkły; wszyscy wyciągali szyje, by lepiej słyszeć słowa Jamiego.
patrząc cały czas na Rogera; mówił wolno i wyraźnie, aby mieć pewność,
Napięcie na twarzy Rogera nagle zaczęło się rozpływać, jakby ktoś rzucił kamień na wizerunek
odbity na powierzchni wody. Potem jego rysy ponownie stwardniały i Roger, uchwyciwszy dłoń
Jamiego, uścisnął ją z ca
łej siły.
A Jamie znów odwrócił się ku zebranym i rozpoczął wywoływanie. Widziałam już kiedyś, jak to
robił, dawno temu, jeszcze w Szkocji. Oficjalne zaproszenie i prezentacja wasali przez właściciela
ziemskiego często przybierała formę małej uroczystości, która odbywała się w dzień kwartalnych
wypłat albo po zakończeniu żniw. Tu i ówdzie twarze rozpromieniły się
na wspomnienie tamtych chwil, bo wielu szkockich górali znało ten obyczaj, choć nie miało dotąd
okazji widzieć go tutaj, na nowej ziemi.
the Red!
saya z Glen!
- Chodź i stań u mego boku, Josephie Wemyss, synu Donalda, synu Roberta!
stronę z uniesioną dumnie głową i włosami rozwianymi przez prąd gorącego powietrza bijący od
ogromnego ogniska.
Więc Josiah Beardsley także był tutaj? Tak; niewielka ciemna figurka
-221-
Jamiego. Pochwyciłam jego spojrzenie i uśmiechem starałam się dodać mu otuchy. Pośpiesznie
odwrócił wzrok, ale do jego warg przywarł pełen zakłopotania nieświadomy uśmieszek.
tłum - prawie czterdziestu mężczyzn, stojących ramię przy ramieniu, zarumienionych z dumy, jak i od
wypitej wcześniej whisky. Zauważyłam, jak spojrzenie Rogera napotyka wzrok Brianny, która stała
po przeciwnej
stronie ogniska i promieniała, patrząc na męża. Bree pochyliła głowę i wyszeptała coś do Jemmy'ego,
ale na wpół śpiący maluch zanurzył się jeszcze głębiej w jej ramiona. Matka wyciągnęła wówczas
spod kocyka malutką łapkę i pomachała nią, a Roger zaczął się śmiać.
Rozproszyłam się, przez co umknęły mi ostatnie słowa Jamiego. Cokolwiek jednak powiedział,
spotkało się to z gorącym przyjęciem; wśród otaczających nas mężczyzn rozległy się uroczyste
pomruki, pełne aprobaty, a potem zapadła cisza.
Wtedy Jamie wypuścił moją dłoń, schylił się i podniósł z ziemi sporą
gałąź. Zanurzył ją na chwilę w ogniu, a gdy zapłonęła, rzucił wysoko w powietrze. Gałąź obróciła się
kilkakrotnie wokół własnej osi, aż wreszcie spad
głośnymi wiwatami.
Kiedy wracaliśmy w górę zbocza, by na nowo podjąć przerwaną zabawę, spostrzegłam, że obok
mnie idzie Roger. Pod nosem mruczał jakieś radosne przyśpiewki. Pociągnęłam go za rękaw, a on
popatrzył w dół
i uśmiechnął się. Odpowiedziałam mu uśmiechem.
Zrównaliśmy tempo marszu i przez chwilę szliśmy obok siebie w milczeniu. Nagle Roger odezwał
się zupełnie innym tonem.
Nie miałam pojęcia, czy Roger ma na myśli historyczny aspekt spotkania, czy mówi raczej o
sprawach osobistych; tak czy owak, musiałam przyznać mu rację, więc skinęłam głową.
-222-
i drzew smugę. W tonie, jakim mi odpowiedział, było coś dziwnego. Po chwili odchrząknął i zaczął
wyjaśniać.
Jamie, przyrzekł nam, swojej rodzinie i dzierżawcom, że będzie nas wspierał i chronił, i tak dalej.
- No cóż... - milczał chwilę, szukając właściwych słów. - To chodzi raczej o słowo honoru niż
przysięgę. Earbsachd zostało niegdyś użyte dla oddania cech rodu MacCrimmonów ze Skye. Ogólnie
rzecz biorąc, można to wyjaśnić w ten sposób: raz dana obietnica musi być dotrzymana, bez
względu na cenę, którą trzeba za to zapłacić. Jeśli któryś z MacCrimmonów oświadczył, że coś zrobi
- tu Roger przerwał dla zaczerpnięcia oddechu - to tak się stanie, nawet gdyby miał przez to zginąć.
ślisko.
16. Tej nocy, kiedy wypełnią się
nasze śluby
szarym tle zachmurzonego nieba ze środka widział tylko jej sylwetkę i długie włosy, unoszone przez
wilgotny wiatr. Do ślubu miała rozpuszczone, tak jak dziewczyny, choć miała już dziecko.
Ta noc była przenikliwie zimna, tak różna od ich pierwszej nocy... gorącej i wspaniałej, która
zakończyła się gniewem i zdradą. Wiele miesięcy dzieliło te dwie wspólne noce - spędzone w
osamotnieniu lub przepełnionych radością. Ale jego serce biło dziś tak samo szybko jak tamtego
wieczoru po pierwszych zaślubinach.
ła na jego ramieniu, a długie włosy łaskotały go po twarzy. Otoczył ramionami jej kibić i pochylił
się, z czułością muskając wargami wygięcie ucha.
-223-
- Nieważne co... - wyszeptał - ...ani gdzie. Nieważne, czy jesteś tam, by mnie słuchać - zawsze
śpiewam dla ciebie.
wargi odnalazły jego usta, pachnące jeszcze grillowanym mięsem i przyprawionym korzeniami
winem.
późnej jesieni kłębił się po ziemi dookoła ich stóp. Za pierwszym razem w powietrzu unosiła się
woń chmielu i gliny, a ich posłanie z liści pachniało świeżo skoszoną trawą i oślą sierścią. Teraz
wszystko wypełniał przenikliwy zapach sosen i jałowca, zmieszany z dymem tlących się tu i ówdzie
ognisk... i ze słabym, słodkawym zapachem niemowlęcej
kupki.
I oto znowu ona znalazła się w jego ramionach, milcząca, lecz promienna, z ukrytą głęboko twarzą,
przepełniona wewnętrzną jasnością.
Wtedy jej ciało było wilgotne i gorące od lata; teraz przypominało raczej
zimny marmur i wstrzemięźliwie reagowało na jego dotyk... ale wspomnienie tamtego lata wciąż było
żywe na jego dłoniach, kochających i zwinnych, dojrzałych dzięki tajemnicom namiętnej, ciemnej
nocy. To dobrze, pomyślał, że nasze wzajemne przysięgi, podobnie jak za pierwszym razem, zostały
złożone na świeżym powietrzu, że stały się częścią wiatru
zębami jej wargę, zbyt poruszony, by móc tak po prostu odpowiedzieć jej
słowami.
Tamtego wieczoru mówili do siebie tak samo jak dzisiaj. Słowa były te
same i znaczyły dla niego nie mniej niż dzisiaj. Mimo to coś było inaczej.
Boga; a Bóg okazał się dyskretny, unosił się gdzieś wysoko i odwracał z za
Dzisiejszej nocy wypowiadał je w blasku ognia, w obliczu zarówno Boga, jak i świata, jego i jej
rodziny. Jego serce zostało ofiarowane jej, podobnie jak wszystko, co posiadał - i teraz nie było już
wątpliwości, co należy do niego, a co do niej. Przysięga została złożona, jego pierścień lśnił
Jedna ręka z czterech należących do ich wspólnego organizmu nacisnęła zbyt mocno pierś i z jednego
gardła wyrwał się stłumiony okrzyk bólu. Ona odsunęła się nieco, a on raczej poczuł, niż zobaczył
grymas, który pojawił się na jej twarzy. Między ich ciała wdarł się strumień zimnego
-224-
powietrza; nagle ogarnęło go nieprzyjemne wrażenie, jakby ktoś rozdzielił ich brutalnie nożem.
namiotu. Jego mały brzuszek przypominał napięty bębenek. Dla ich intymności było to wręcz
wymarzone - bo wydawało się wielce prawdopodobne, że mały żarłok nie obudzi się aż do rana -
ceną tego komfortu było jednak bolesne obrzmienie piersi na skutek nadmiaru mleka.
matką, wie, jak ważne jest regularne opróżnianie piersi. Piersi żyją własnym życiem. Zmieniają
rozmiary z godziny na godzinę, z normalnych miękkich kul przeistaczając się w ogromne twarde
balony - jakby przy
I czasem eksplodują, albo przynajmniej tak się wydaje. Miękkie ciało zaczyna się wydymać jak
rosnące na drożdżach ciasto i wolno, ale nieustępliwie, wypycha gorset Brianny. Potem na materiale
pojawia się duża mokra plama, jakby ktoś niewidzialny cisnął śnieżką. Może nawet dwiema
śnieżkami - bo za przykładem jednej piersi zaraz idzie jej towarzyszka.
Czasami Jemmy opróżniał jedną pierś i nie licząc się z potrzebami drugiej, zapadał w sen, nim zdążył
ją obsłużyć. Wtedy matka zaciskała zęby, ostrożnie ujmowała w dłoń obrzękłą kulę i przyciskała do
sutka brzeg cynowego kubeczka, aby upuścić trochę mleka i zmniejszyć bolesne napięcie.
ramiona dla ochrony przed chłodem. Mąż słyszał tylko syczenie strumyka mleka i delikatne
dzwonienie metalu.
Dość niechętnie postanowił zagłuszyć ten dźwięk - według niego niezwykle erotyczny - niemniej
podniósł gitarę i kciukiem delikatnie trącał
ani nie uderzał akordów, lecz grał pojedyncze nuty, jakby echo jego głosu, monotonny podkład dla
linii melodycznej.
-225-
Zamknął oczy, w wyobraźni widząc to, co skrywały mroki nocy. Sutki Bree miały kolor dojrzałych
śliwek, a twardość czereśni i Roger żywo wyobraził sobie, jak by to było poczuć ich smak w swoich
ustach. Kiedyś miał okazję je ssać... dawno, dawno temu, jeszcze przed urodzeniem
Nigdy go nie prosiła, by tego nie robił, ani nie odwracała się tyłem...
ale sądząc po tym, jak wstrzymywała oddech, był przekonany, że siłą woli zmuszała się do
zachowania spokoju, gdy próbował dotknąć jej piersi.
Czy chodziło tylko o wrażliwość, zastanawiał się. Czy nie ufała, że będzie wystarczająco delikatny?
Odpędził od siebie tę myśl, pokrywając ją kaskadą srebrzystych dźwięków, płynących wartko jak
woda w górskim wodospadzie.
Wynoś się, do cholery, powiedział do tego głosu, zaznaczając każde słowo ostrym uderzeniem w
struny. Dla Stephena Bonneta nie ma miejsca w ich weselnym łożu. Nie ma.
z ramion, zaczął od początku, tym razem po angielsku. Zaśpiewa jej specjalną pieśń... tylko dla nich
dwojga. Nie wiedział, czy ktoś inny przypadkiem ich nie słyszy, ale nie miało to teraz znaczenia. Ona
stała przed nim, zsuwając z ramion koszulę, podczas gdy jego palce rozpoczęły spokojny wstęp do
Yesterday Beatlesów.
Usłyszał jej śmiech, potem ciche westchnienie, a następnie szelest płótna o jej skórę.
Całkiem naga, podeszła do niego od tyłu jak uosobienie delikatnej melancholii, stęsknionej za pieśnią
wypełniającą mroki nocy. Pogładziła dłonią jego włosy i zebrała je ciasno na karku. Potem
zakołysała się i Roger poczuł, jak przywiera do jego pleców miękkimi teraz piersiami, obdarzając go
ciepłem swojego ciała, i jak jej oddech łaskocze go po uchu. Jej ręka spoczęła na jego ramieniu, a
potem wślizgnęła się pod koszulę. Czuł
twarde gorąco rozgrzanego pierścienia; nagły przypływ namiętności wypełnił jego wnętrze jak łyk
dobrej whisky, a fala ciepła ogarnęła całe ciało.
nami i śpiewał, dopóki wszystkie myśli nie odeszły i nie pozostało już nic, tylko jego i jej ciało. Sam
nie wiedział dokładnie, kiedy jej dłoń zamknę
ła się na jego dłoni spoczywającej na progach gitary - wtedy wstał i odwrócił się ku niej, ciągle
wypełniony po brzegi muzyką i miłością; pełną czułości, mocną i czystą w ogarniającej ich czerni.
Leżała w ciemności bez ruchu, słuchając powolnych uderzeń własnego serca, które rozbrzmiewały w
jej uszach niczym grzmoty. Czuła, jak jego rytm odbija się echem w pulsującej tętnicy na jej szyi, w
jej nadgarstkach, piersiach i w głębi łona. Utraciła zupełnie świadomość własnej odrębności; teraz
powoli wracało poczucie przestrzeni, a kończyny i palce, głowa i tułów znów
należały do niej. Poruszyła palcem tkwiącym między nogami, a gdy wysuwała go z powrotem,
jeszcze jeden dreszcz rozkoszy spłynął w dół jej ud.
nie obudził się. Musiała być bardzo ostrożna, więc starała się poruszać zaledwie koniuszkami
palców, ale ostatni skurcz orgazmu okazał się tak silny, że szarpnęła biodrami, a cały jej brzuch
zatrząsł się i zadrżał konwulsyjnie; pięty wbijały się w posłanie, szeleszcząc słomą, na której leżeli.
Miała za sobą długi dzień - podobnie zresztą jak wszyscy. Jeszcze teraz
Ona była w tej chwili jak kałuża płynnej rtęci - miękka i ciężka, i skrząca się wraz z każdym
uderzeniem serca. Niezdolna się teraz poruszyć -
przykrycie i teraz patrzyła na jego plecy, nagie i gładkie, ciemne na tle bia
łej pościeli. Oaza ciepła dookoła niej stanowiła przytulne schronienie, ale
duchów; widziała wyraźnie, jak na policzkach śpiącego osiadają połyskujące kropelki wilgoci.
Sprawdziła więc ponownie stan swoich mięśni i kości, przekonała się, czy
neuronowe przekaźniki działają prawidłowo, i wydała im rozkaz. Wziąwszy się w garść, przekręciła
się na bok i delikatnie naciągnęła przykrycie na
-227-
ramiona męża. W odpowiedzi poruszył się i coś niewyraźnie mruknął; pogładziła jego opadające
czarne włosy, a on uśmiechnął się lekko, na wpół
otwierając oczy, jak ktoś, kto widzi na jawie swoje sny. Zaraz potem powieki znów mu opadły; wziął
długi, głęboki oddech i po chwili znowu spał jak kamień.
sprawił, że drobne włoski na jej rękach zjeżyły się, więc schowała się pod
Dotykanie ich nie stanowiło dla niej nowości, lecz za każdym razem na
włosków. Słabe echo niedawno przeżytej w pojedynkę rozkoszy wzbudziło w niej ochotę, by zrobić
to jeszcze raz, więc wsunęła wolną rękę między uda, ale od dalszej penetracji powstrzymało ją
zwykłe zmęczenie. Bezwładne palce objęły nabrzmiałą łechtaczkę i tylko jeden z nich leniwie
wślizgnął się głębiej.
będzie przy nich Jemmy'ego, który mógłby się w każdej chwili obudzić,
że jeśli będą mieć dla siebie nieograniczoną ilość czasu, a w sobie świeże
I tak oto jeszcze raz leżała obok śpiącego smacznie kochanka, a wspomnienia każdej chwili
niedawno przeżytej wspólnie rozkoszy obudziły się w niej na nowo... i w końcu zaczęła im ulegać.
odczuwała, gdy on bez reszty zatracał się w rozkoszy, chwytając haustami powietrze i jęcząc w jej
objęciach, była o wiele większa niż zwykła fizyczna rozkosz orgazmu. Ale było jeszcze coś głębiej
ukrytego - osobliwe poczucie tryumfu, jakby zwyciężyła w pewnego rodzaju zawodach, które
bezwiednie rozgrywali między sobą.
ukochanego, wciągając z lubością w nozdrza jego zapach - mocną i przenikliwą woń piżma.
-228-
sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Na szczęście tak - kawałek gąbki nasączonej olejkiem
wrotyczu był na właściwym miejscu, swoją cierpką obecnością strzegąc wejścia do jej macicy.
Przysunęła się bliżej, a on odruchowo przytulił się do niej, w półobrocie dopasowując się do jej
kształtów. Ciepło jego ciała otuliło ją miękko i sprawiło, że ogarnęło ją poczucie niezwykłego
komfortu. Jego ręka błądziła po omacku jak ptak miotający się w ciemności, prześlizgując się po jej
biodrze i miękkim podbrzuszu w poszukiwaniu najlepszego miejsca do
Jego palce splotły się z jej palcami; ucałowała jeden z nich, szorstki i potężny, a wtedy on westchnął
głęboko i rozluźnił uścisk.
Deszcz znów zaczął padać i bębnił coraz głośniej o płócienny dach, a szarawa mgła dotknęła jej
twarzy swoimi zimnymi, wilgotnymi mackami.
Woń mokrego płótna sprawiła, że wróciła myślami do podróży, jakie odbywała w dzieciństwie ze
swoim ojcem; do mieszaniny uczucia ekscytacji i poczucia bezpieczeństwa, która jej wówczas
towarzyszyła. Wtulała się
1 7. Watra
Z miejsca, gdzie leżeli, bez trudu mógł dostrzec przez szczelinę między
nim ogniska. Z wielkiego ognia pozostał już tylko żar i blask niewyraźnych wspomnień o
płomiennych deklaracjach, ale ten mniejszy palił się równomiernie, jak gwiazda zawieszona na
zimnym niebie. Od czasu do
czasu pojawiała się jakaś ciemna, przyodziana w kilt postać i dorzuciwszy drew, stała chwilę bez
ruchu na tle jasności, po czym znikała w mroku.
-229-
Ledwo zdawał sobie sprawę, że po niebie galopują chmury, które już zdążyły przysłonić nieco
księżyc, że płócienny dach łopocze ciężko tuż
nad jego głową, że po zboczu przesuwają się czarne cienie - nie widział
niczego poza ogniskiem poniżej i białą plamą stojącego tuż za nim namiotu, który w ciemności
wyglądał jak bezkształtny duch.
Zwolnił nieco oddech i rozluźnił mięśnie: ramion, klatki piersiowej, pleców, pośladków i nóg. Nie
dlatego, by chciał zasnąć; sen był daleko, a on nie miał zamiaru go szukać.
Nie zamierzał też oszukiwać Claire; znała doskonale jego ciało i jego
Zresztą mało kto w górach spał tej nocy, pomyślał. Pogwizdywanie wiatru maskowało co prawda
szmer rozmów i odgłosy kroków, ale zmysły doświadczonego myśliwego rejestrowały setki drobnych
szelestów, rozpoznawały ich źródło i bez trudu identyfikowały poruszające się cienie.
Szuranie skórzanych podeszew o kamienie i łopot odsuwanej zasłony. To
Boją się zostać do rana, żeby ktoś w ciągu nocy ich nie zdradził.
muzyki - skrzypiec i harmonii. Najwyraźniej niewolnicy Jocasty nie mieli zamiaru przepuścić tak
rzadkiej okazji do zabawy i poddać się potrzebie snu ani też zrezygnować z przyjemności z powodu
kiepskiej pogody.
Gdzieś daleko rozległo się zawodzenie dziecka. Czy to Jemmy? Nie, jeszcze gdzieś dalej. W takim
razie to musi być mała Joan. Po chwili do jej płaczu dołączył głos Marsali, niski i przyjemny dla
ucha, śpiewający coś po francusku.
odległej kamiennej ścieżce, stanowiącej granicę jego rodzinnego sanktuarium. Ten ktoś szedł lekko i
szybko, kierując się w dół zbocza. Czekał
opadła.
Więc stało się tak, jak przewidywał; uczucia kierowały się przeciw buntownikom. Nie było to
traktowane jako zdrada przyjaciół, lecz raczej jako
-230-
konieczność pozbycia się przestępców dla dobra tych, którzy zdecydowali się żyć zgodnie z prawem.
Być może robiono to niechętnie - wszak świadek czekał, aż zapadnie noc - lecz z pewnością nie
potajemnie.
Nieraz się zastanawiał, dlaczego piosenki śpiewane dzieciom zawierają tyle okrucieństwa, a nie ma
w nich ani słowa o miłości, którą maleństwa wysysają z mlekiem matki. Melodia tych piosenek
stanowiła dla niego jedynie bezkształtną masę dźwiękową, może dlatego, że zwracał uwagę głównie
na ich treść.
Nawet Brianna, która przyszła na świat w okresie może największego
zapewne miała Najświętsza Dziewica, karmiąc małego Jezusa. Na przykład ta o córce górnika, która
utonęła wśród swoich kaczuszek...
Przewrotnie zaczął się zastanawiać, jakie to okropności mogła wyśpiewywać nad kołyską
Najświętsza Matka. Według Biblii Ziemia Święta nie była w tamtym czasie oazą spokoju.
- Czy twoim zdaniem oni nie mieli racji? - gdzieś poniżej jego brody
- Kto? - schylił się i musnął wargami miękkie loki. Jej włosy pachnia
łowca.
- Ci z Hillsborough.
- Któż to może wiedzieć? No cóż, gdyby to mnie oszukano i nie miałbym żadnych nadziei na
zadośćuczynienie, starałbym się dostać człowieka, który był temu winien. Ale sama słyszałaś, co tam
się stało. Burzono i podpalano domy, wyciągano na ulicę ludzi i bito tylko dlatego, że reprezentowali
jakieś urzędy... Nie, Angliszko. Trudno mi powiedzieć, co bym zrobił w takiej sytuacji, ale na pewno
nie to.
na które padał słaby poblask, i napięcie mięśni w okolicach ucha, świadczące o tym, że Claire się
uśmiecha.
- Wcale nie twierdzę, że byłbyś do tego zdolny. Trudno mi sobie wyobrazić ciebie wśród motłochu.
-231-
Pocałował jej ucho, żeby uniknąć, odpowiedzi wprost. W przeciwieństwie do niej mógł sobie
wyobrazić siebie jako uczestnika rozruchów, i to bez najmniejszego trudu. To właśnie przerażało go
najbardziej. Zbyt dobrze wiedział, jaka to siła.
wrażenie nieśmiertelności - bo nawet jeśli padniesz, to i tak tłum cię poniesie, a twój duch będzie
krzyczał ustami tych, którzy biegli obok ciebie.
- A gdyby to nie był jeden człowiek, tylko na przykład Korona albo sąd?
Dobrze wiedział, do czego Claire zmierza. Zacieśnił uścisk wokół jej ramion, tak że jej oddech
ogrzewał kostki jego palców zwiniętych tuż pod jej podbródkiem.
ludzi; ceną za te zbrodnie mogła być krew, ale nie ta przelana na wojnie -
jeszcze nie.
Kawałek papieru spoczywał ukryty bezpiecznie w jego podróżnej sakwie, a zawarte w nim przeklęte
wezwanie zostało chwilowo zatajone. Będzie musiał jakoś załatwić tę sprawę, i to wkrótce, ale
dzisiaj chciał udawać, że ona nie istnieje. Wiedział, że dla niego to ostatnia noc spędzona w pokoju,
z żoną spoczywającą w jego ramionach i w otoczeniu rodziny.
Motłoch mógł przez chwilę upajać się poczuciem władzy, ale za to, co
się stało, mieli zapłacić konkretni ludzie. Ceną było zniszczenie zaufania,
Deszcz przybrał na sile; lekkie pukanie pojedynczych kropli o dach namiotu zmieniło się w stały
pomruk, a powietrze ożywiło się dzięki stru-
-232-
mieniom lejącej się z nieba wody. Rozpoczęła się prawdziwa zimowa burza; żadna błyskawica nie
rozświetlała ciężkich chmur, a góry za ścianą deszczu stały się całkiem niewidoczne.
gniazdku utworzonym przez jego złączone uda. Czuł, jak powoli opada
z niej napięcie i jak zaczyna roztapiać się w jego ramionach, łącząc się
Z początku działo się tak tylko wtedy, gdy ją brał, i to tylko w finale.
Potem coraz prędzej i prędzej, aż jej ręka oparta na nim stawała się zarówno zaproszeniem, jak i
dopełnieniem, przyjętą i zaakceptowaną zapowiedzią uległości. Od czasu do czasu się opierał,
właściwie tylko po to, by się przekonać, czy go na to stać, bo zaczynał się nagle obawiać, że mo
że utracił zdolność samokontroli. Uważał to za zdradliwą namiętność, podobnie jak tę, która zbijała
ludzi w bezmyślny, ogarnięty ślepą furią mo-tłoch.
Teraz jednak uważał, że wszystko jest tak, jak być powinno. W Biblii
wszystkie strony, oświetlając bladawy materiał migotliwym blaskiem, pulsującym jak uderzenia
serca. Nie obawiał się umrzeć razem z nią, od ognia czy w jakiś inny sposób - bał się tylko dalszego
życia bez niej.
Wiatr zmienił kierunek i przyniósł ze sobą odgłos stłumionego śmiechu, dobiegający z maleńkiego
namiociku, gdzie spali - albo nie spali -
nowożeńcy. Słysząc to, uśmiechnął się do siebie. Miał nadzieję, że jego córka znajdzie w
małżeństwie taką radość, jaka stała się jego udziałem. Jak dotąd wszystko zapowiadało się jak
najlepiej - ilekroć młody człowiek patrzył na swoją żonę, jego twarz promieniała.
To właściwie nie była odpowiedź, ale na inną nie mógł się zdobyć.
Powtarzał sobie, że poza ograniczoną przestrzenią tego namiotu nie istnieje żaden inny świat. Szkocja
należała już do przeszłości, Kolonie żyły własnym życiem... a biorąc pod uwagę to, co mówiła
Brianna, przyszłość
-233-
trzymał w ramionach; jego dzieci i wnuki; dzierżawcy i służący - oni byli darem, który zesłał mu Bóg,
aby się nimi opiekował i strzegł ich.
W górach panował mrok i spokój, ale czuł, jak oni wszyscy gromadzą
się wokół niego, w nadziei, że zapewni im bezpieczeństwo. Jeśli Bóg zechciał obdarzyć go takim
zaufaniem, to z pewnością da mu również siły, aby mógł sprostać zadaniu.
Jak zwykle przy bliskim kontakcie cielesnym stawał się coraz bardziej
pobudzony, a jego prężący się członek znalazł się w niewygodnej dla siebie pozycji. Pragnął jej ciała
i to pragnienie nie dawało mu spokoju od wielu dni, ale odsuwał je od siebie, zajęty codzienną
krzątaniną. Tępy ból w pulsujących jądrach zapewne był odzwierciedleniem tego bólu, który rodził
przyjęciami pacjentów, kiedy oboje pragnęli siebie tak mocno, że nie mogli czekać ani chwili dłużej.
Uważał taką miłość w pośpiechu za niechlujną i krępującą, ale było w tym także coś niezwykle
podniecającego - coś, co
ści. Rzecz jasna, to nie był odpowiedni czas ani miejsce, ale wspomnienia
przynajmniej nie do końca. Ani pragnieniem, by mieć przy sobie bliską duszę. Chodziło raczej o to,
by pokryć ją własnym ciałem, by ją posiąść - bo wówczas sam sobie mógłby dowieść, że uczynił
wszystko, by zapewnić jej
bezpieczeństwo; tak jakby łącząc się z nią w jedno ciało, mógł ją ochronić.
Właśnie tak to odczuwał, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że to zupełnie irracjonalne.
- Nie pozwolę, żeby przytrafiło ci się coś złego, dopóki ja żyję, a nig-
Wiem o tym - wyszeptała. Po chwili jej ciało rozluźniło się, oddech zwolnił, a krągła wypukłość jej
brzuszka wezbrała pod jego dotknięciem, gdy zapadała z powrotem w sen. Jej ręka dalej spoczywała
na nim, jakby Claire
chciała go okryć swoją małą dłonią. Leżał bez ruchu, z otwartymi szeroko oczyma jeszcze długo po
tym, jak deszcz na dobre ugasił watrę.
CZĘŚĆ
DRUGA
Wezwanie przywódcy
Gideon wysunął nagle łeb jak wąż, który atakuje zdobycz, bezbłędnie kierując się w stronę nogi
najbliższego jeźdźca.
podróżnych tak szybko, że niesforny zwierz nie miał żadnych szans, aby
ugryźć kogokolwiek, zdeptać kręcącą się młodzież czy w jakiś inny sposób narobić swemu panu
kłopotów. Po tygodniu podróży Jamie znał na pamięć wszystkie złe nawyki swego ogiera.
Nieśpiesznym truchtem w po
łowie kolumny minął Briannę i Marsali, lecz gdy wyprzedzał Rogera, który jechał na przedzie razem
z Claire, pędził już tak szybko, że ledwie zdą
- A mhic an dhiobhail! - nakrył z powrotem głowę i pochylił się nisko nad końskim karkiem. - Masz
stanowczo za duży temperament nawet jak dla
siebie, nie mówiąc o mnie. Może sprawdzimy, jak długo wytrzymasz, co?
Skręcił ostro w lewo i pomknął w dół zbocza, depcząc suchą trawę i wykopując z ziemi bezlistne
krzaczki derenia, czemu towarzyszył trzask łamanych suchych gałązek przypominający wystrzały z
pistoletu. W gruncie rzeczy tylko na kawałku płaskiej powierzchni tego sukinsyna do siódmej potęgi
można było pognać tak, by wycisnąć z drania siódme poty; Jamie musiał jednak wymyślić coś innego,
jako że nigdzie w promieniu dwudziestu mil nie było równego terenu.
Ujął więc mocno w dłoń lejce, cmoknął, wbił obcasy w żebra konia i rzucił się w dół krzaczastego
zbocza, jakby go ktoś wystrzelił z armaty.
wicher; zresztą właśnie dlatego Jamie zdecydował się go kupić. Przy tym
-236-
miał pysk twardy jak stał i odznaczał się wręcz oślim uporem, dzięki czemu cena nie była zbyt
wysoka; ale i tak Jamie zapłacił za niego więcej, niż mógł sobie pozwolić.
Kiedy przedostali się przez mały strumień, przeskoczyli przez powalony pień drzewa i popędzili w
górę niemal pionowego wzniesienia porośniętego siewkami dębu i śliwy daktylowej, Jamie
zastanawiał się, czy chodzi mu o wygranie jakiegoś cholernego zakładu, czy też może zamierza w ten
wyrafinowany sposób popełnić samobójstwo. To była ostatnia spójna myśl, jaka zagościła w jego
głowie, po czym Gideon nieoczekiwanie skręcił w bok, miażdżąc nogę jeźdźca o drzewo, a potem
jakby nigdy nic
Po półgodzinie uchylania się przed nisko zwisającymi gałęziami, przedzierania się przez strumienie i
galopowania po stromych pagórkach, na które udało się Jamiemu skierować opornego rumaka,
Gideon był jeśli nie
dało się go poskromić. Jamie zaś - mokry do kolan, posiniaczony - krwawił z kilku zadrapań i dyszał
prawie tak samo ciężko jak koń, ale jednak ciągle siedział w siodle i był górą.
nie oddalili się od ubitego traktu na tyle, by się zgubić. Jamie skierował
- Chryste, chłopie... Chyba nie wydaje ci się, że jesteś Mojżeszem - powiedział półgłosem.
Koń był cały pokryty pianą, więc kiedy wyjechali zza drzew na otwartą przestrzeń, Jamie zatrzymał
się na chwilę odpoczynku - rozluźnił nieco cugle, choć nadal trzymał je na tyle mocno, by zniechęcić
obrzydliwe stworzenie do psikusów. Stali we dwóch w brzozowym gaju, na brzegu
-237-
niewielkiego skalistego uskoku, głębokiego na czterdzieści stóp; Jamie pomyślał że jego koń z
pewnością ceni się na tyle wysoko, by nie brać pod uwagę możliwości samozniszczenia, ale
postanowił jednak zachować daleko posuniętą ostrożność, na wypadek gdyby zwierz wpadł na
pomysł
Z zachodu wiała lekka bryza. Jamie podniósł głowę i przez chwilę rozkoszował się chłodnym
powiewem, który omiatał jego rozpaloną skórę.
mgłę w zagłębieniach terenu, jak żar ogniska rozświetla unoszący się tuż
nad nim dym. Ten widok napełnił go ogromnym spokojem, więc odprę
opuścił ręce na koński kark, a wielki zwierz dalej stał spokojnie, z uszami
wyciągniętymi w przód. Ach, westchnął w myśli, i nagle ogarnęło go poczucie, że to właśnie jest
jedno z Miejsc.
święte, gdyby nie to, że ich istnienie nie miało nic wspólnego z żadną religią. Zwykle był to
niewyróżniający się niczym kawałek ziemi, do którego on w jakiś sposób należał - i to wystarczało,
chociaż przy kolejnym odkryciu zawsze wolał być sam. Zwolnił lejce, które opadły na szyję
wierzchowca, gdyż czuł, że nawet takie bezmyślne stworzenie jak Gideon nie sprawi mu teraz
kłopotów.
ciemnego kłębu unosiła się para. Nie mogli dłużej zwlekać z odjazdem, ale
Jamie był doprawdy rad z tej chwili wytchnienia - nie dlatego, że zmęczy
Szybko nauczył się, jak żyć oddzielnie, będąc cały czas w tłumie, jak zachować prywatność myśli,
gdy ciało było jej pozbawione; z urodzenia należał do ludzi gór i wcześnie nauczył się też doceniać
uroki samotności i uzdrawiającą moc odludnych zakątków.
Nagle oczyma duszy zobaczył swoją matkę; był to jeden z tych żywych
portretów, które zapadają w zakamarki umysłu i pojawiają się nieoczekiwanie jako odpowiedź na
coś - na dźwięk, zapach czy też jako przelotny kaprys pamięci.
-238-
mu do pleców. Szedł właśnie w kierunku niewielkiego zagajnika, żeby wypocząć trochę w cieniu
drzew. Jego matka też tam była: siedziała w zielonym cieniu na ziemi, tuż obok maleńkiego źródełka.
Siedziała bez ruchu, co było zupełnie do niej niepodobne, z rękoma złożonymi na podołku.
Uśmiechnęła się do niego bez słów, a on podbiegł, także nic nie mówiąc,
znajduje się w centrum wszechświata. Miał wówczas pięć, może sześć lat.
Ta wizja zniknęła równie nagle, jak się pojawiła, jak żwawy pstrąg znika w ciemnych głębinach, ale
pozostawiła w nim to samo wrażenie głębokiego spokoju, jakby... jakby ktoś przez chwilę objął go
mocno albo jakby czyjaś delikatna dłoń musnęła jego włosy.
Zeskoczył z siodła, ogarnięty nagłym pragnieniem, by poczuć pod stopami sosnowe igliwie i choć
przez chwilę nawiązać fizyczny kontakt z tym miejscem. Przezornie przywiązał lejce do pnia sosny,
chociaż Gideon wydawał się całkowicie spokojny i z opuszczonym nisko łbem próbował skubać
kępki zeschłej trawy. Jamie stał chwilę bez ruchu, a potem odwrócił
się ostrożnie w prawo, kierując twarz ku północy.
Nie pamiętał już, kto go tego nauczył - matka, ojciec czy może stary
John, ojciec Iana. Odwracając się zgodnie z ruchem słońca ku każdej kolejnej stronie, mruczał pod
nosem słowa krótkiej modlitwy, aż zakończył, spoglądając ku zachodowi. Nadstawił puste ręce, a
one wypełniły się świat
Wiedziony instynktem starszym niż ta modlitwa, wyjął zza paska flaszkę, odkorkował ją i uronił kilka
kropli na ziemię.
drogę przez gęste zarośla. Kawalkada była blisko, po drugiej stronie wąwozu, i wolno posuwała się
dookoła przeciwległego zbocza. Jeśli chciał do nich dołączyć, nim dotrą do Ridge, powinien już
ruszać.
Mimo to ociągał się, bo nie chciał zakłócać uroku miejsca. Kątem oka
dojrzał jakiś nieznaczny ruch, więc schylił się i zajrzał w gęsty cień pod
krzakiem ostrokrzewu.
-239-
Zwierzątko siedziało nieruchomo, zupełnie stapiając się z mrocznym podłożem. Gdyby nie był
doświadczonym myśliwym i nie zauważył poruszenia, nigdy by go nie zobaczył. Maleńki kociak, o
szarym futerku, napuszonym jak dojrzały dmuchawiec, patrzył szeroko otwartymi ogromnymi oczyma,
prawie bezbarwny w mroku panującym pod krzakiem.
Bez wątpienia był to zdziczały kot; urodzony przez dziką matkę, uciekł
z chaty jakiegoś osadnika, ogarnięty pragnieniem uwolnienia się z pułapki,
jaką było dla niego życie w domu. Jamie podrapał kosmate futerko, a wtedy zwierzak nieoczekiwanie
zatopił maleńkie ząbki w jego kciuku.
się w miejscu ukłucia. Chwilę spoglądał spode łba na kociaka, ale zwierzątko patrzyło spokojnie, nie
wykonując najmniejszego ruchu świadczącego o zamiarze ucieczki. Jamie pomyślał i podjął decyzję.
Strząsnął kroplę krwi na pokrywające ziemię zeschłe liście jako uzupełnienie złożonej wcześniej
ofiary - jako dar dla duchów zamieszkujących Miejsce - które
Bardzo powoli zgiął jeden palec, później drugi, potem kolejny i następny,
i jeszcze następny; i powtórzył jeszcze raz wszystko od początku, spokojnym ruchem podobnym do
falowania morskich glonów w przejrzystej wodzie. Ogromne blade ślepia obserwowały jego
działania jak zahipnotyzowane; Jamie spostrzegł, jak miniaturowy ogonek zaczyna leciutko drgać to
w jedną, to w drugą stronę, i mimowolnie uśmiechnął się na ten widok.
Wreszcie gwizdnął cichutko przez zaciśnięte zęby, a ten odgłos przypominał trochę ptasie trele
słyszane z dużej odległości. Kociak gapił się zafascynowany, podczas gdy kołysząca się delikatnie
dłoń powoli zbliża
ła się do niego, i kiedy wreszcie człowiek ponownie dotknął zmierzwionego futerka, zwierzątko
nawet nie próbowało się bronić. Jeden palec wślizgnął się pod brzuszek, a pozostałe wcisnęły się
pod zimne, wilgotne
Przez chwilę Jamie trzymał go przy piersi, jednym palcem gładząc jedwabiste szczęki i mięciutkie
uszka. Kociak zamknął ślepia i zaczął mruczeć z rozkoszy, a to mruczenie dudniło jak odległy odgłos
grzmotu.
-240-
Kociak nie wyraził sprzeciwu, więc Jamie rozpiął kołnierzyk i wsadził go sobie pod koszulę, gdzie
stworzenie przez chwilę wierciło się i szturchało
łość ogiera ulotniła się bez śladu, może dlatego, że pokonanie ostatniego
Bynajmniej nie z powodu spadzistej ścieżki - Gideon po prostu organicznie nie znosił chodzenia za
innym koniem. Nieważne, czy Jamie życzy sobie, czy nie prowadzić orszak do domu - gdyby to
zależało od
Gideona, nie tylko jechaliby z przodu, lecz wyprzedzaliby wszystkich o dobrych kilka jardów.
Kolumna rozciągnęła się teraz na ponad pół mili, bo każda rodzina jechała we własnym tempie -
Fraserowie, MacKenzie, Chisholmowie, MacLeodowie i familia Aberfeldych. Na każdej otwartej
przestrzeni i wszędzie tam, gdzie ścieżka choć trochę się rozszerzała, Gideon bez pardonu wyrywał
się do przodu, rozpychając na boki juczne muły, owce, klacze
świń, które wolno wlokło się za babcią Chisholm. Kiedy zaszarżował prosto na nie, świnie z
przeraźliwym kwikiem pierzchły w zarośla.
Jamie mimo wszystko czuł do swego rumaka większą sympatię niż niechęć; on także niecierpliwie
czekał na spotkanie z domem i złościło go wszystko, co mogło to spotkanie opóźnić. W tej chwili
największą przeszkodą okazała się Claire, która - a niech ją licho - wstrzymała swoją klacz tuż przed
nim i zeskoczyła z siodła, aby zebrać jakieś chwasty rosnące na
skraju ścieżki. Jakby cały dom nie był już pełen zielska od progu aż po
łeb i uszczypnął czekającą spokojnie klacz w zad. Klacz bryknęła, zapiszczała i pomknęła jak wicher
w górę ścieżki, a Gideon prychnął z nieukrywaną satysfakcją i z kopyta ruszył za nią, ale
bezceremonialne szarpnięcie za lejce osadziło go w miejscu.
-241-
- No wstawaj, kobieto - powiedział w końcu szorstko, wskazując głową za siebie. - Chcę wreszcie
zjeść kolację.
Zaśmiała się i zaczęła się gramolić, zbierając plączące się spódnice. Gi-
żonę, utykając spódnice pod jej uda, a jej rękoma opasując się wokół pasa.
Claire jechała bez pończoch i butów, a jej wysmukłe białe łydki odznaczały
się wyraźnie na ciemnym tle końskiego boku. Zebrał w garść lejce i uderzył
cofnął się, skręcił i próbował wepchnąć ich oboje pod zwisające gałęzie
o wiele głośniejszy wrzask człowieka. Jamie szarpnął lejcami, tak że koński łeb wykręcił się nagle o
czterdzieści pięć stopni, i klnąc na czym świat stoi, wbił obcas w lewy zad zwierzęcia.
Gideon nie zamierzał jednak łatwo dać za wygraną i wykonał jakiś dziki skok. Jamie zdążył usłyszeć
tylko głośne „ooch!" i nagle poczuł, że za jego plecami nie ma już nikogo, bo Claire jak worek mąki
spadła w pobliskie zarośla. Koń nagle nie wytrzymał ciągnięcia w pysku i pomknął
ścieżką w odwrotnym kierunku; pędził na oślep przez gęstą zasłonę z krzaków dzikich róż, aż w
końcu poślizgnął się i o mały włos nie upadł na zad w fontannie zeschłych liści i rozpryskującego się
błota. Zaraz potem wyciągnął się jak wąż, potrząsnął łbem i potruchtał beztrosko w stronę stojącego
na skraju polany nad strumieniem konia Rogera, by wymienić z nim końskie uprzejmości. Wyglądał
przy tym na tak samo zdezorientowanego jak jego wysadzony z siodła jeździec.
- Czy wszystko w porządku? - odezwał się Roger, unosząc pytająco jedną brew.
-242-
- Oczywiście - Jamie łapał ciężko oddech i starał się mimo wszystko zachować resztki godności. - A
co z tobą?
- W porządku.
MacKenziemu, nie troszcząc się ani trochę o to, czy tamten zdoła je pochwycić i pobiegł w dół
ścieżki. - Claire! Gdzie jesteś?
łęzi, z włosami pełnymi liści i lekko utykając. Na szczęście chyba nie odniosła poważniejszych
obrażeń. - A co z tobą? - spytała przekornie.
się jej nie stało. Claire oddychała ciężko, ale najwyraźniej czuła się całkiem
- Poczekaj z tym, aż dostaniemy się do domu. Wcale mi się nie uśmiecha maszerować boso jeszcze
parę mil.
Jamie odwrócił się od żony i ujrzał, jak Roger wyrywa pęk jakichś zmię-
- To dla Bree - wyjaśnił i wyciągnął przed siebie bukiet, by mogła przyjrzeć mu się z bliska. - Czy
znalazłem to, co trzeba?
Według Jamiego to zielsko wyglądało jak pożółkła i gotowa do wydania nasion nać marchewki, którą
ktoś za długo trzymał w ziemi, ale Claire pomacała wyliniałe listki i z aprobatą kiwnęła głową.
ruszać, o ile nie chcą, by wkrótce dogoniła ich Bree i wlokące się w ogonie plemię Chisholmów.
miało złagodzić jego zły nastrój. - Nie złość się, już się zbieramy.
- Mmhmm - zamruczał w odpowiedzi i schylił się, by podeprzeć jej stopę. Wsadzając ją z powrotem
na siodło, rzucił Gideonowi ostrzegawcze spojrzenie i wskoczył tuż za nią.
Rogerowi i nie interesując się tym, jaką dostanie odpowiedź, ściągnął lejce i skierował Gideona na
ścieżkę.
-243-
późnej pory roku liście trzymały się jeszcze tu i ówdzie na gałęziach, a ich
deszczem, wplątując się w końską grzywę i osiadając na luźno puszczonych, gęstych lokach Claire.
Upięte wcześniej w węzeł, rozsypały się przy upadku, a ona nie zadała już sobie trudu, by spiąć je
ponownie.
Spokój powrócił w serce Jamiego wraz z poczuciem, że oto znowu każdy krok przybliża go do
domowych pieleszy, a ostatecznie poprawiło mu humor odnalezienie utraconego kapelusza, który
wisiał sobie na dębie tuż
przy ścieżce, jakby zawiesiła go tam czyjaś życzliwa dłoń. Ciągle jednak
nurtowała go jakaś niepewność, przez którą nie mógł odzyskać całkowitej pogody ducha, chociaż z
otaczających go gór emanował boski spokój, a w przesyconym niebieskawą mgiełką powietrzu unosił
się zapach wilgotnych drzew i wiecznie zielonych krzewów.
próżna nadzieja. Cienie wydłużały się, a oni znajdowali się teraz na głównej drodze, skąd zaczęli się
przedzierać przez las.
w siodle.
Ostatecznie był to dziki kot, chociaż jeszcze mały. Na pewno da sobie radę.
a Jamie zorientował się, że nieświadomie ściągnął mocno lejce, więc poluzował je. Uwolnił ze
swych objęć Claire, a ona odetchnęła głęboko.
Chyba nigdy nie uda mu się wrócić do domu po krótkiej nawet nieobecności bez tego dławiącego
poczucia strachu. Przez wiele lat po powstaniu żył w skalnej grocie, rzadko zbliżał się do swego
siedliska - zawsze po zmroku i z największą ostrożnością - i nigdy nie był pewien, co tam zastanie.
Niejeden szkocki góral, wróciwszy do domu, przekonał się,
że z jego chaty zostały sczerniałe zgliszcza, a rodzina odeszła w nieznane. Albo, co gorzej, ciągle tam
była...
-244-
Starał się wymazać z wyobraźni horrory; tyle tylko, że to nie była wyobraźnia - lecz pamięć.
Koń dzielnie parł do przodu, mocno zapierając się tylnymi nogami. Nie
różne niebezpieczeństwa. Co prawda jeśli angielscy żołnierze opuścili góry, ale kręcili się tu różni
bandyci. Ci, którzy byli zbyt bezradni, by zakorzenić się na stałe, zapuszczali się w odludne rejony,
żeby tam napadać i rabować kogo się dało. Poza tym zawsze istniało niebezpieczeństwo ataku Indian.
Albo dzikich zwierząt. Albo ognia. Właśnie ognia...
Wysłał przodem Bugów i Fergusa jako ich przewodnika, by zaoszczędzić Claire zamieszania
związanego z przyjazdem i koniecznością pełnienia obowiązków gospodyni. Chisholmowie,
MacLeodowie i Billy Aberfeldy z żoną i maleńką córeczką mieli tymczasowo zamieszkać z nimi
przez dzieci czy żywy inwentarz, powinni byli dotrzeć do Ridge przed
dwoma dniami. Nikt nie zjawił się z powrotem, żeby powiedzieć, że coś
jest nie tak, więc pewnie wszystko było w porządku. Ciągle jednak...
bryza przyniosła intensywną woń płonącego drewna orzesznika. Na pewno nie był to odór pożogi,
który nosił w pamięci, lecz zapach domu - obietnica ciepła i obfitego posiłku. Najwyraźniej pani Bug
wzięła sobie do serca jego polecenie.
Minęli ostatni zakręt i wówczas ich oczom ukazał się wysoki komin
z kamienia, wznoszący się dumnie ponad linią drzew; gęsty obłok dymu
Odetchnął z prawdziwą ulgą i dopiero teraz zaczął rejestrować inne zapachy właściwe
gospodarstwu: ledwo wyczuwalny odór gnoju dochodzący ze stajni, woń wędzonego mięsa
wiszącego w spiżarce i oddech pobliskiego lasu - wilgotny i przepojony zapachem gnijących liści,
skał
polanę, na której stał ich dom, przytulny i solidny, z oknami połyskującymi złotem w ostatnich
promieniach zachodzącego słońca.
-245-
Był to skromny drewniany budynek, z pobielonymi ścianami i dachem krytym gontem, prosty w
formie, ale porządnie zbudowany, imponujący
- Ktoś rozpalił także ogień dla Rogera i Bree - zauważyła Claire, wskazując głową w tamtym
kierunku.
- To dobrze - odparł.
dwóch koni pętających się po wybiegu. Klacz Claire stała tuż przy płocie, nie-
Gdzieś z góry dobiegł głęboki, radosny ryk - to muł Clarence usłyszał hałasy dobiegające z
gospodarstwa i wyrażał swoją radość z powrotu do domu.
Bug, okrąglutka i czerwona na twarzy jak dojrzały pomidor. Jamie uśmiechnął się na jej widok i nie
ruszając się z siodła, podał rękę Claire, by mogła bezpiecznie zsunąć się na ziemię.
Bug, zanim jeszcze zdołał dotknąć stopami ziemi. - Jak się pan miewa? -
W jednym ręku dzierżyła cynowy kubek, w drugim ściereczkę, i nie przerywając polerowania,
nadstawiła mu pomarszczony policzek do pocałunku.
- Och, jak to dobrze, że jest już pani w domu, madam, a także pan. Zrobiłam już kolację, tak że o nic
nie musi się pani martwić, tylko proszę wejść i zdjąć z siebie to zakurzone ubranie; zaraz poślę
starego Archiego do masarni po trochę świeżonki, a my tymczasem... - trzepiąc jak nakręcony młynek
ciągnęła Claire w stronę domu, podczas gdy jej tłuste palce obracały zgrabnie ściereczkę wewnątrz
kubka. Claire rzuciła przez ramię bezradne spojrzenie, a Jamie uśmiechnął się, gdy znikała w
drzwiach domu.
Zanim zdążył rozsiodłać Gideona i klacz Claire, wytrzeć je i zaprowadzić do żłobu, Claire zdołała
się wymknąć z opiekuńczych objęć pani Bug; wracając z padoku, ujrzał, jak drzwi domu otwierają
się i Claire wyślizguje
-246-
Ciekawe, dokąd się wybierała? Najwyraźniej go nie zauważyła; odwróciła się i szeleszcząc
spódnicą, pobiegła w stronę najdalszego rogu domu. Zaciekawiony, pośpieszył za nią.
Ach tak... Pewnie nie mogła się już doczekać, aż znowu zabierze się do
się zupełnie ciemno, co się dzieje w jej ogródku. Mignęła mu jeszcze w górnej części ścieżki za
domem, kiedy ostatnie promienie słońca zalśniły w jej włosach jak na delikatnej pajęczynie. W
ogrodzie pewnie wszystko było
po staremu - zostało tam kilka odpornych na przymrozki ziół i różne zimujące na grządkach warzywa,
jak marchew, cebula czy rzepa; ale Claire i tak zawsze biegła zobaczyć, co się tam dzieje - czy
wracała do domu po
przypominając mu tym samym, że te sprawy niebawem także będą wymagały jego interwencji. Na
szczęście zaraz potem przypomniał sobie o przybyciu nowych dzierżawców i odetchnął z ulgą -
zrobienie nowego
sholmów.
Ten wykopał własnoręcznie razem z łanem, kiedy po raz pierwszy przybyli do Ridge. Boże, jakże
tęsknił za tym chłopcem!
Dość lubił MacKenziego, ale gdyby miał jakiś wybór, nigdy nie wymieniłby Iana na tego chłopaka.
To Ian tak zdecydował, nie on; i bez jego udziału.
Odpychając od siebie bolesną myśl o Ianie, skręcił za najbliższe drzewo, rozpiął spodnie i ulżył
pęcherzowi. Gdyby Claire mogła go teraz zobaczyć, bez wątpienia skwitowałaby to żartobliwą
uwagą na temat psów czy wilków, które znaczą swój teren, kiedy wracają do domu. Nic z tych
kawałek pod górę, żeby jeszcze pogorszyć stan przybytku? Poza tym - to
przecież była jego ziemia, i jeśli akurat miał ochotę na nią nasikać... Zupełnie już uspokojony i
pewien swoich racji, zaczął doprowadzać do porządku ubranie.
z ogródka, a jej fartuch ugina się pod ciężarem marchewek i rzep. Gwałtowny powiew wiatru
strząsnął z kępy orzechów resztki pożółkłych liści, które zatańczyły wokół niej, migocząc jak iskry w
promieniach słońca.
-247-
Pod wpływem nagłego impulsu cofnął się głębiej w gęstwinę drzew i zaczął się rozglądać.
Zwykle zwracał uwagę tylko na takie rośliny, które były dobre do jedzenia dla człowieka czy konia,
takie, które nadawały się na deski lub drewno budulcowe, lub takie, które mogły przeszkadzać przy
przechodzeniu. Kiedy wreszcie przyjrzał się im pod względem estetycznym, zaskoczyło go bogactwo
gatunków.
Kłosy na wpół dojrzałego jęczmienia, ziarna ułożone w równych rządkach jak w kobiecym
warkoczu... Uschnięty, kruchy chwast, który przypominał delikatną koronkę na brzegu wytwornej
chusteczki... Świerkowa gałązka, nieziemsko zielona i lekka na tle zeschłych patyków, która
pozostawiła na jego dłoni kropelki wonnego soku, kiedy zerwał ją z drzewa... Lśniące liście suchego
dębu, mieniące się złotem, brązem i szarością, które przypomniały mu jej włosy... Kawałek
szkarłatnego pnącza, zerwanego dla jego barwy...
zdziwienie.
i gałązek.
na niego, a kąciki jej ust zadrgały, jakby chciała roześmiać się albo zapłakać. Wyciągnęła rękę i
wzięła podarunek, chłodnymi palcami muskając jego dłoń.
Chciał więcej, ale ona wbiegła pośpiesznie do domu, przyciskając do piersi bukiecik, jakby był ze
złota.
się do niej odezwał. W domowej scenerii zabrzmiało to zapewne niecodziennie, słusznie więc była
zdziwiona. Było to gaelickie brzmienie jej imienia, ale nigdy dotąd tak się do niej nie zwracał. Lubił
jej odrębność, jej an-gielskość. To była Claire, jego Angliszka.
I tylko na chwilę, gdy przechodziła obok, stała się Shorcha. A to znaczyło nie tylko „Claire", lecz
również „światłość".
-248-
Odetchnął pełną piersią, rad z siebie.
Nagle poczuł głód - jedzenia i jej, ale nawet się nie ruszył, by wejść do
Na ścieżce rozległy się uderzenia kopyt i gwar głosów; to reszta podróżnych nareszcie dotarła na
miejsce. Zapragnął nagle przedłużyć tę pełną spokoju samotność, ale było już za późno - w ciągu
kilku sekund
łów, karmienie ich i pojenie... Ale on poruszał się tak, jakby był tutaj
Stał tak chwilę bezczynnie, zacierając ręce, i podziwiał wygląd swojego gospodarstwa. Przysadzista
stodoła i porządne szopy, stajnia i naprawiony wybieg dla koni, staranne palisadowe ogrodzenie
wokół skromnego ogródka Claire dla ochrony przed jeleniami. W dopiero co zapadłej ciemności
majaczyły pobielone ściany domu, jak dobry duch strzegący tego skrawka ziemi. Światło wylewało
się z każdego okna, a z wnętrza dobiegały głośne śmiechy.
Spojrzeli na siebie z uśmiechem, a potem ona pochyliła się i przypatrzyła mu się z bliska. Odwróciła
go przodem do światła, a między jej brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka.
- A to co takiego? - spytała i strzepnęła coś z jego surduta. Na ziemię sfrunął błyszczący czerwonawy
liść, a jej brwi uniosły się na ten widok.
-249-
- Lepiej idź do domu i porządnie się umyj, tato - poradziła mu. - Wlaz
- Mogłaś mi o tym powiedzieć, Angliszko - Jamie spojrzał z ukosa na stolik przy oknie w sypialni, na
którym postawiłam jego bukiecik. Jaskrawa, plamista czerwień trującego bluszczu lśniła nawet w
przyćmionym świetle paleniska. - I mogłaś to wyrzucić. Chciałaś ze mnie zakpić czy co?
łam go zatrzymać.
rozebrać się z surduta i koszuli i połysk ognia lśnił teraz na pochyłości jego nagich ramion. Podrapał
się po wewnętrznej stronie nadgarstka, choć moim zdaniem była to reakcja nerwowa, bo nie
zauważyłam żadnej wysypki.
zauważyłam. - A na pewno nieraz się z nim zetknąłeś, spędzając tyle czasu w lesie i na polach.
Według mnie musisz być na niego uodporniony.
- Naprawdę? - wydawał się zainteresowany tym, co usłyszał, ale mimo to dalej się drapał. - Czy to
tak jak z tobą i Brianną, że nie łapiecie żadnych chorób?
że gorsetu.
łodze. Nie miałam zamiaru iść do łóżka, nie zmywszy z siebie brudów podróży, ale nie chciałam
również robić z własnych ablucji publicznego pokazu.
-250-
Woda migotała w odblaskach ognia, a na ścianach garnka zaczęły się osadzać małe bąbelki.
Ostrożnie włożyłam palec do środka, żeby sprawdzić temperaturę - była przyjemnie ciepła. Nalałam
więc trochę do umywalki i odstawiłam resztę na kominek, żeby nie wystygła.
Niektórych chorób, jak na przykład ospy, ja, Bree czy Roger nie złapiemy
tyfus, nie powinniśmy zachorować, ale przed nimi szczepienia nie dają
Schyliłam się, żeby pogrzebać w podręcznych torbach, które Jamie przyniósł i rzucił na podłogę.
Podczas zlotu ktoś podarował mi gąbkę - prawdziwą, sprowadzoną z Indii - jako zapłatę za usunięcie
zropiałego zęba.
- Nie, biedaczka przez całe życie będzie ją miała. Ja mogę tylko zmniejszyć siłę ataków i starać się,
żeby zdarzały się jak najrzadziej. Rozumiesz, ona ma to z urodzenia.
- Nic z tego nie rozumiem - podniósł się, by rozwiązać spodnie. - Mówiłaś kiedyś, że jeśli ktoś
nabawi się odry i przeżyje, to nigdy nie zachoruje na nią po raz drugi, bo ta choroba zostaje na
zawsze w jego krwi. I że ja nie mogę się zarazić ospą ani odrą, ponieważ przechodziłem je jako
żytnicze, wydawało się wyzwaniem ponad moje siły, mocno nadwyrężone całodzienną jazdą na
końskim grzbiecie.
-251-
ło wszystko jedno. - W każdym razie chciałam spytać, co masz zamiar zrobić z Gideonem?
- Och - Jamie upuścił spodnie w kałużę wody na podłodze i wyprostował się, głęboko nad czymś
rozmyślając. - Cóż, chyba nie mogę go tak po prostu zastrzelić. A poza wszystkim to dość dzielny
koń. Myślę, że na
- Przyciąć? Ach, masz na myśli kastrację? Tak, może to nieco drastyczna terapia, ale chyba powinna
podziałać. I co, pewnie chcesz, żebym ja to zrobiła? - dorzuciłam.
Patrzył na mnie ze zdumieniem, jakby nie wiedział, o czym mówię, a potem wybuchnął głośnym
śmiechem.
Bardzo mnie to ucieszyło. Cały czas wierciłam kciukiem dziurkę w miejscu, gdzie gąbka wydawała
się dziwnie twarda; po chwili jej zwarta struktura rozluźniła się nieco i z dużego pora wyskoczyła
nagle malutka muszelka w kształcie doskonale uformowanej spirali. Powoli opadała na dno, na
przemian mieniąc się kolorami różu i fioletu.
palcem ostrożnie dotknął muszelki spoczywającej na dnie umywalki. - Bardzo jestem ciekaw, jak ona
się znalazła wewnątrz twojej gąbki?
jedzenia.
- Ach, to dlatego Bree nazywa swojego synka małą gąbką... - uśmiechnął się pod wąsem na samą
myśl o Jemmym.
ła aż do talii. Ogień ogrzał już nieco powietrze w pokoju, ale mimo wszystko było na tyle chłodno, że
moje piersi i ramiona natychmiast pokryły się gęsią skórką.
-252-
kę, którą postawił na naszym maleńkim biureczku. Popatrzył na nią jeszcze raz, podniósł ją i rzucił mi
pytające spojrzenie.
tyle osób razem z należącymi do nich bagażami, że wszystkie nasze torby, węzełki i rzeczy nabyte w
czasie zlotu zostały przyniesione na górę i złożone na podłodze. Ten nieporządny stos rzucał na ścianę
cień; w mrugającym poblasku ognia nadawał on naszej sypialni dziwaczny wygląd groty pokrytej
nierównymi, poszarpanymi głazami.
patrząc, jak się krząta, nagi i zupełnie tym niespeszony. Wchłaniał w siebie wszystko i zdawał się
radzić sobie z każdym problemem, jaki napotkał. Szalone ogiery, uprowadzeni księża, służące gotowe
do zamęścia, uparte córki czy zięciowie innowiercy... Wszystko, czego nie mógł zwalczyć,
przechytrzyć lub zmienić, po prostu akceptował - zupełnie jak gąbka, która przyjęła do swego
wnętrza muszelkę.
Szukając dalszych analogii, mnie można było porównać do takiej muszelki. Wyrwana ze spokojnego
zakątka przez niespodziewanie silny prąd, zostałam przygarnięta i otoczona ze wszystkich stron przez
Jamiego i jego życie; schwytana raz na zawsze przez obcy dla mnie bieg zdarzeń, który tętnił w tym
dziwacznym świecie.
ruchu na dnie umywalki - delikatna, piękna... lecz pusta. Powoli podniosłam do szyi gąbkę i
ścisnęłam; poczułam, jak ciepłe krople wody łaskoczą moją skórę, spływając od karku w dół
pleców.
będę tutaj; co więcej, chciałam tu być. Ale od czasu do czasu jakieś drobiazgi, ot choćby dzisiejsza
rozmowa na temat odporności, uświadamiały mi, jak wiele utraciłam - z tego, co miałam, i z tego,
kim byłam. Niezaprzeczalnie jakaś część mojej osobowości przepadła na zawsze, i na myśl o tym
poczułam się tak, jakbym tu i ówdzie była dziurawa, jak szwajcarski ser.
Jamie zgiął się wpół, żeby pogrzebać w którejś z naszych sakw, a widok jego nagich pośladków
zwróconych ku mnie w całej ich niewinności sprawił, że poczucie dyskomfortu znikło bez śladu.
Patrzyłam z podziwem
mięśni, pokryte uroczym czerwonozłotym puszkiem, na którym igrał poblask świecy i ognia.
Wysmukłe, jasne kolumny ud okalały cieniem mosznę, ciemniejszą i ledwo widoczną między nimi.
-253-
W końcu Jamie znalazł jakąś szklaneczkę i napełnił ją do połowy, a następnie odwrócił się, żeby mi
ją wręczyć. Podniósł wzrok i dopiero wtedy spostrzegł wlepione w siebie moje spojrzenie.
rąk szklaneczkę i uśmiechnęłam się, unosząc ją nieco w geście podziękowania. - Tylko myślałam
sobie o tym i owym.
- Tak? Lepiej nie myśl za dużo o tak późnej godzinie, Angliszko. Mogą
ci się potem przyśnić koszmary.
- Święte słowa - pociągnęłam łyk ze szklaneczki; okazało się, że to wino, i to bardzo dobre. - Skąd je
masz?
nie sprawili na mnie wrażenia przedstawicieli cywilizowanych sił porządkowych, ale raczej bandy
opryszków, których złe nastawienie do księdza zostało chwilowo powściągnięte przez strach przed
Jamiem.
- Mam nadzieję, że tak - odparł z nutą niepokoju. - Uprzedziłem szeryfa, że jeśli księdzu stanie się
jakaś krzywda, on i jego ludzie odpowiedzą za to.
Orange.
podziwu.
- Chyba troszkę przytyłaś - oświadczył, ignorując moją niechęć i obchodząc mnie w kółko, żeby się
lepiej przypatrzeć. - To było dobre, obfite lato, co?
-254-
- Nawet się nie zorientowałem, jak ładnie się zaokrągliłaś, Angliszko, bo przez ostatnie tygodnie
wciąż widziałem cię owiniętą jak tobołek. Chyba co najmniej z miesiąc nie miałem okazji ujrzeć cię
bez ubrania.
jakiś czas.
Mówiąc to, podciągnęłam gwałtownie górę koszulki, żeby zakryć niezaprzeczalnie pełne teraz piersi.
Uśmiechnął się; oczyma przesuwał po całej mojej sylwetce, jednocześnie nieświadomie pocierając
gąbką o klatkę piersiową. Jego sutki zmarszczyły się nieco pod wpływem zimna, ciemne i sztywne na
tle czerwonawych kręconych włosów, a skóra połyskiwała od wilgoci.
się miękko. - Jesteś teraz pulchna i soczysta jak mała kokoszka. Właśnie
Mogłam potraktować jego słowa jako zwykłą próbę wybrnięcia z niezręcznej sytuacji, gdyby nie
drobny fakt, że nadzy mężczyźni zostali wyposażeni przez naturę w skuteczny wykrywacz erotycznych
kłamstewek.
- Ja... hmm... skończę się myć, dobrze? - Odwróciłam się do niego plecami i postawiłam stopę na
stołku. Za sobą słyszałam pełne uznania pomruki. Uśmiechnęłam się do siebie i zajęłam się myciem.
W sypialni robiło się coraz cieplej; kiedy kończyłam ablucje, moja skóra była już różowa i gładka, a
chłód pozostał tylko na koniuszkach palców u rąk i nóg.
- A czy ty się już umyłeś? - spytałam. - Wiem, że to nie twoje zmartwienie, ale jeśli na twojej skórze
pozostała choć odrobina olejku z trującego bluszczu, to możesz ją przenieść na wszystko czego się
dotkniesz, a ja nie jestem odporna na to świństwo.
-255-
śmy nim deski podłóg i żelazne garnki. Nic dziwnego, że Jamie był podrapany; dla skóry nasz
specyfik nie był najprzyjemniejszy i ręce mojego męża były teraz szorstkie i popękane.
do małej skrzyneczki z moimi skarbami i wyjęłam słoiczek balsamu. Zrobiłam go z olejku orzecha
włoskiego, wosku pszczelego i oczyszczonej lanoliny z wygotowanej owczej wełny; przyjemnie
wygładzał podrażnioną skórę i pachniał rumiankiem, żywokostem, krwawnikiem i kwiatem czarnego
bzu.
pokrytą odciskami skórę. Czułam, jak powoli opuszcza go napięcie; ja tymczasem prostowałam każdy
palec po kolei i pracowicie wcierałam maść w drobne zadrapania, zacięcia i otarcia od skórzanych
lejców.
błahostki i raczej nie należał do osób, które potrafią dostrzec wartość jakiejś rośliny, której nie da
się zjeść, wykorzystać jako lekarstwa czy uwarzyć z niej piwa.
no cóż, miałem dla ciebie taki jeden drobiazg, ale po drodze go zgubiłem,
a poza tym miałem wrażenie, że podobało ci się, kiedy mały Roger zerwał
tych parę stokrotek dla Brianny, więc ja... - urwał, a potem mruknął pod
chichotem, uniosłam jego dłoń i leciutko musnęłam ją wargami. Jamie wydawał się nieco
zakłopotany moją reakcją, choć niewątpliwie także uradowany. Kciukiem przesunął po na wpół
zaleczonym pęcherzu, który pozostał mi po oparzeniu gorącym czajnikiem.
tym zajmę - pochylił się i nabrał na palec trochę zielonkawej maści. Moja dłoń całkiem utonęła w
jego wielkiej, śliskiej jeszcze dłoni.
-256-
Po chwili oporu pozwoliłam mu wziąć moją rękę i masować ją wolnymi okrężnymi ruchami; miałam
chęć zamknąć oczy i roztopić się z rozkoszy. Westchnęłam lekko i chyba powieki mi opadły, bo nie
zauważyłam, kiedy się przysunął, żeby mnie pocałować; poczułam tylko lekki dotyk jego ust na
wargach.
Leniwym ruchem podniosłam także drugą rękę; wziął ją i zaczął gładzić. Nasze palce splotły się,
kciuki stoczyły niewielką bitwę, a poduszeczki dłoni zaczęły się nawzajem masować. Jamie stał tak
blisko, że czułam ciepło bijące z jego ciała i delikatne tarcie spalonych słońcem włosków, kiedy
sięgał poza moje pośladki, by nabrać więcej maści.
przez powierzchnię wody znajdującej się wysoko ponad naszymi głowami. Przez chwilę miałam
wrażenie, że jesteśmy sami, tylko my dwoje, gdzieś na samym dnie morza.
Jamie spojrzał na mnie, nie rozumiejąc, i znowu ujął moją dłoń. Nasze
-Tak?
-Bo wiesz... Bree pytała mnie, jak można zapobiegać ciąży, a ja powiedziałam jej, jakie stosuje się
teraz metody kontroli urodzeń, choć szczerze mówiąc, nie są one najskuteczniejsze. No cóż, lepsze
takie niż żadne.
Ale ostatnio stara babcia Bacon podarowała mi pewne zioła, o których mówiła, że Indianki używały
ich w celach antykoncepcyjnych. Wygląda na to, że naprawdę działają!
-Hmm...
Palce Jamiego poruszały się coraz wolniej, a na jego czole pojawiła się
dezaprobacie. Po chwili znów podjął masowanie moich dłoni, teraz bardziej energicznie, co
sprawiło, że znów mu się poddałam.
Milczał, pracowicie wcierając maść w moje palce, i tak się rozpędził, jakby smarował uprząż, a nie
ręce ukochanej żony. Poruszyłam się nieznacznie, a on zatrzymał się, marszcząc brwi, uścisnął mnie
lekko i wyraźnie się
-257-
odprężył. Podniósł moje dłonie do ust, ucałował je i podjął przerwany masaż, już wolniej i
delikatniej.
-Tak?
- Hmm... No wiesz, chodzi mi o to, czy nie wydaje ci się to nieco dziwne, Angliszko? Pomyśl tylko,
czy młoda kobieta, która właśnie wyszła za mąż, powinna zaprzątać sobie głowę takimi sprawami?
- Moim zdaniem nie ma w tym nic dziwnego - odparłam cierpkim tonem. - To całkiem rozsądne. Poza
tym oni nie są typowymi nowożeńcami. .. Mają już jedno dziecko.
- To raczej ona ma dziecko - zauważył. - Tak uważam, Angliszko. I moim zdaniem dziewczyna, która
wychodzi za mąż za właściwego człowieka, nie powinna przede wszystkim zastanawiać się, jak nie
urodzić mu dziecka. Jesteś pewna, że między nimi wszystko układa się jak należy?
brwi.
- Tak sądzę - odezwałam się w końcu, wolno cedząc wyrazy. - Pamiętaj, Jamie, że Bree pochodzi z
czasów, kiedy kobieta mogła decydować, czy i kiedy chce mieć dzieci, i uważała to za coś
naturalnego. Bree czuje,
że ma do tego prawo.
myślach. Widziałam, jak stacza walkę z tym, co usłyszał; z poglądem zupełnie sprzecznym ze
wszystkim, czego dotąd doświadczył.
- Więc to jest właśnie wyjście? - spytał w końcu. - Kobieta może powiedzieć „chcę" albo „nie chcę",
a mężczyzna nie ma tu nic do gadania?
Zaśmiałam się.
wpadki, a poza tym weź pod uwagę, że istnieje coś takiego jak niewiedza
ten temat myślą ich mężczyźni... Przypuszczam, że jeśli się nad tym zastanowisz, przyznasz mi rację.
- Rzeczywiście.
Zmarszczka na czole Jamiego nie zniknęła, ale znacznie się wygładziła.
-258-
Robiło się późno, a dochodzące z dołu przytłumione odgłosy rozmów i śmiechów zaczęły zamierać.
Zapadającą ciszę nagle przeszył rozdzierający płacz dziecka. Oboje stanęliśmy bez ruchu, ale po
chwili przez zamknięte drzwi dotarł do nas uspokajający szmer głosu matki.
- Nawiasem mówiąc, nie ma w tym nic niezwykłego, kiedy młoda kobieta pyta o takie sprawy.
Marsali też przyszła z tym do mnie, zanim po
ślubiła Fergusa.
- No cóż, to znaczy, że twoje rady nie na wiele się jej zdały, co? - Kącik jego ust uniósł się w
kpiącym uśmiechu; Marsali urodziła Germaina mniej więcej w dziesięć miesięcy po ślubie, wkrótce
po odstawieniu go od
- Nic nie daje stuprocentowego zabezpieczenia, nawet nowoczesne metody. A co do Marsali... żaden
środek nie podziała, jeśli nie będzie się go stosować.
Marsali chciała stosować antykoncepcję nie dlatego, by nie mieć dziecka, ale dlatego, że ewentualna
ciąża mogłaby zakłócić jej pożycie z mę
żem. „Skoro już o tym mowa, chcę, żeby było tak jak lubię" - to były jej
słowa, wypowiedziane przy pewnej pamiętnej okazji. Na samo ich wspomnienie usta same ułożyły
mi się do uśmiechu.
Jedna ręka Jamiego cały czas splatała się z moją, podczas gdy druga pozostawiła w spokoju moje
palce i sięgnęła gdzieś dalej...
- Pigułki, powiadasz - jego twarz była blisko mojej, a w oczach malowało się zamyślenie. - Więc tak
to się robi?
-Mmhmm... Tak.
- Bo... cóż... szczerze mówiąc... myślałam... trzeba przyjmować je stale, a nie mogłam wziąć aż tyle.
Jest jednak sposób, żeby załatwić to raz na zawsze... Taka niewielka operacja... To całkiem proste, a
dzięki temu jest
Mając przed sobą pespektywę powrotu do przeszłości, w istocie rozważałam ewentualność zajścia
w ciążę. Myślałam co prawda, że zwa
-259-
- Na miłość boską, Claire - odezwał się w końcu przytłumionym głosem. - Powiedz, czy to zrobiłaś.
Przez cały czas trzymał mnie mocno za rękę; potem otoczył wolnym ramieniem moje plecy i mocno
przytulił. Poczułam, jak emanujące z niego ciepło zaczyna rozgrzewać moje ciało. Staliśmy tak bez
ruchu, spleceni
w uścisku, przez kilka minut. Potem Jamie westchnął głęboko, aż jego pierś
- Mam już wystarczająco dużo dzieci - powiedział spokojnie. - Ale w życiu spotkałem tylko jedną
miłość... właśnie ciebie, mo chridhe.
Podniosłam rękę i pogładziłam go po policzku; na skutek zmęczenia jego twarz była poorana
bruzdami i szorstka od zarostu - Jamie nie golił się od wielu dni.
Szczerze mówiąc, myślałam o tym całkiem poważnie. Byłam już prawie zdecydowana poprosić
zaprzyjaźnionego chirurga, żeby mnie wysterylizował. Zdrowy rozsądek nakazywał podjęcie takiej
decyzji; nie by
ło sensu dalej ryzykować. Jednak... Nigdzie nie było powiedziane, że
mniejsze.
Jednakże - nawet odszedłszy od niego tak daleko, nie wiedząc, czy kiedykolwiek zdołam go odnaleźć
- nie potrafiłam zmusić się do zniszczenia własnej płodności. Osobiście nie miałam zamiaru mieć
więcej dzieci, ale
i ukrył twarz w moich włosach, przyciskając mnie jeszcze mocniej. W naszej fizycznej miłości kryło
się zarówno niebezpieczeństwo, jak i słodka obietnica - on, kładąc się ze mną, miał w swoich rękach
moje życie, ja zaś
kości. To była prawda, i zawsze będzie, czy poczną się z niej dzieci, czy nie.
-260-
Jego ręka uniosła się, jakby wiedziona własnym instynktem, i koniuszkami palców musnęła moją
pierś, pozostawiając na niej skrzący się ślad wonnej maści. W odpowiedzi otoczyłam go wilgotnymi,
pachnącymi od
- Nie martw się o Bree - szepnęłam, kiedy stanął nade mną, ciemny na
tle blasku ognia. - Roger zebrał dla niej te zioła. Dobrze wie, czego ona
chce.
się w jego gardle, gdy zbliżał się do mnie, i przeszło w jęk rozkoszy, kiedy wsunął się między moje
uda, namaszczone olejkiem, oczekujące.
Gdzieś około świtu zaczęły mnie nawiedzać senne marzenia - przyjemne bezkształtne wrażenia
dotyku i koloru. Malutkie łapki dotykały moich włosów, gładziły mnie po twarzy; na wpół przytomna,
odwróciłam się na bok, jakbym karmiła dziecko. Drobne, miękkie paluszki miętosiły moją pierś,
więc odruchowo ugięłam dłoń, by podtrzymać główkę niemowlęcia. A ono mnie ugryzło.
Wrzasnęłam z przerażenia i usiadłam na łóżku, wyprostowana jak struna; zobaczyłam, jak mały szary
kształt pomyka po kołdrze i znika pod łóżkiem, więc krzyknęłam jeszcze raz, głośniej.
Jamie wyskoczył jak oparzony, zwalił się na podłogę i natychmiast poderwał, gotów do walki, z
naprężonymi ramionami i zaciśniętymi pięściami.
- Co jest? - zawołał, rozglądając się wokół dzikim wzrokiem w poszukiwaniu napastnika. - Kto? Co
się stało?
Przyjrzałam się z bliska skaleczonej piersi. Nie było nawet kropelki krwi,
-261-
- Nie ruszaj się, Angliszko, zaraz się tym zajmę. - Jamie wziął pogrzebacz z paleniska i pochylony,
zbliżył się ostrożnie do nóg łóżka. Między deską łóżka a ścianą była szpara o szerokości najwyżej
kilku cali. Szczur
musiał teraz być w pułapce, chyba że zdołał się wymknąć w ciągu kilku
podniósł pogrzebacz, wyciągnął wolną rękę i odrzucił przykrycie. Zamachnął się pogrzebaczem - i w
ostatniej chwili skierował jego cios w ścianę.
- Co jest? - spytałam.
Rzucił pogrzebacz, przykucnął i powolutku sięgnął w szparę między łóżkiem a ścianą, wydając przez
zaciśnięte zęby jakieś świszczące dźwięki.
podpełznąć na kolanach do nóg łóżka, ale Jamie powstrzymał mnie ruchem głowy, nie przestając
świstać.
jakieś niewielkie futerkowe stworzenie; zwierzątko trzymane za kark, wisiało między jego palcami
jak mała sakiewka.
- To jest twój szczurek, Angliszko - powiedział i ostrożnie położył kulkę futra na przykryciu.
Ogromne ślepia w kolorze jasnego szmaragdu spoglądały na mnie nieruchomo.
nie poruszył. Delikatnie dotknęłam malutkiej jedwabistej mordki, a wtedy malec zaczął się ocierać o
moją dłoń. Zielone spodki zniknęły, ich miejsce zajęły dwie szparki, a z miniaturowego ciałka
wydobył się zaskakująco niski pomruk.
-262-
Każda łapa była mniej więcej wielkości miedzianego pensa, ale i tak wydawała się olbrzymia w
porównaniu z drobniutkim tułowiem. Dotknęłam maleńkich poduszeczek, dziewiczo różowych w
gąszczu szarego futerka,
Nagle rozległo się dyskretne pukanie. Naciągnęłam na piersi przykrycie, a drzwi uchyliły się,
ukazując zaspane oblicze pana Wemyssa, z włosami sterczącymi jak źdźbła pszenicznej słomy.
- Eee... czy wszystko w porządku, sir? - zapytał, mrugając krótkowzrocznymi oczyma. - Córka
obudziła mnie i powiedziała, że na górze był przed chwilą straszny rumor, a zaraz potem usłyszeliśmy
jakiś huk,
jakby...
- Nic się nie stało, Joseph - upewnił go Jamie. - To tylko mały kotek.
łóżka, a na widok szarego kłębka na jego pociągłej twarzy pojawiło się coś
- Tak. A jeśli już jesteśmy przy kuchni... czy twoja córka mogłaby przynieść tu miseczkę śmietanki?
Pan Wemyss skinął głową i zniknął, rzuciwszy jeszcze na kotka dobroduszne spojrzenie.
Jamie przeciągnął się, ziewnął i przejechał palcami po włosach, bardziej
mamut, tak?
żyć, bo w każdej chwili może tu wejść Lizzie. Lepiej włóż koszulę albo
wejdź do łóżka.
-263-
Na podeście dały się słyszeć kroki, więc Jamie dał nura pod przykrycie, a kociak aż podskoczył z
przerażenia. Okazało się, że to pan Wemyss znów pofatygował się do nas, żeby oszczędzić córce
ewentualnego widoku Jego Wysokości bez odzienia.
Ze względu na niezłą pogodę pozostawiliśmy otwarte na noc okiennice. Niebo przybrało już kolor
świeżych ostryg, zmieszany z wilgocią i per
łową szarością. Pan Wemyss zerknął na to, co się działo za oknem, zamrugał i skinieniem głowy
przyjął podziękowania Jamiego, po czym wycofał się do siebie, żeby wykorzystać jeszcze pół
godziny snu, które mu
pozostało do świtu.
Wyplątałam kociaka, który szukał schronienia w moich włosach, i postawiłam go na podłodze obok
miseczki ze śmietaną. Mimo że nigdy w życiu nie widział czegoś podobnego, wystarczył sam zapach
- po paru chwilach zwierzak był już unurzany pod wąsy i chłeptał bez opamiętania.
- On jest naprawdę uroczy. Skąd go wziąłeś? - Wtuliłam się w zagłębienie ciała Jamiego,
rozkoszując się promieniującym z niego ciepłem.
W ciągu nocy ogień zdążył wygasnąć i w pokoju panował chłód, a w powietrzu wisiała cierpka woń
popiołu.
- Znalazłem go w lesie.
Jamie ziewnął szeroko i oparł głowę o moje ramię, żeby móc lepiej widzieć kotka, który tymczasem z
zapałem oddawał się rozkoszom podniebienia.
w ciepłym gniazdku naszego łóżka, podczas gdy niebo jaśniało coraz bardziej, z minuty na minutę, a
powietrze ożywiło się głosami budzących się ptaków. Dom także budził się do życia - z dołu
dobiegło nas zawodzenie
też powinniśmy już wstawać, bo było mnóstwo roboty, ale żadne nawet
się nie poruszyło; ani ja, ani Jamie nie mieliśmy ochoty burzyć spokoju
naszego sanktuarium. Wreszcie z piersi Jamiego wyrwało się westchnienie, a jego gorący oddech na
chwilę ogrzał moje nagie ramię.
- Tak. Muszę najpierw dopilnować spraw tutaj, no i porozmawiać z mężczyznami z Ridge. Potem
mam tydzień, żeby przejść obszar między linią
-264-
graniczną a Drunkard's Creek i pozbierać ludzi. Przyprowadzę ich tutaj, żeby odbyć z nimi szkolenie.
A jeśli Tryon wezwie oddział milicji, wtedy...
- Naprawdę chcesz? - spytał. - Bo według mnie nie będzie to konieczne. Ani ty, ani Brianna nie
wiecie nic na temat jakichkolwiek walk w tym rejonie.
- To znaczy, że nawet jeśli coś się wydarzy, nie będzie to żadna poważna
bitwa - odparłam. - Kolonie zajmują spory obszar, Jamie.. Po upływie dwustu lat niewiele wiadomo
o lokalnych konfliktach, zwłaszcza tych, które wydarzyły się gdzie indziej. Teraz w Bostonie... -
westchnęłam i ścisnę
o wydarzeniach w Bostonie; ona tam się wychowała i w szkole miała sporo zajęć z historii, zarówno
regionu, jak i kraju. Słyszałam, jak opowiada
jednak, żeby coś miało z tego wyniknąć. Moim zdaniem Tryon chce tylko
Pewnie tak właśnie było. Niemniej, pamiętałam pewne stare porzekadło: Człowiek strzela, a Pan
Bóg kule nosi - i czy był to Bóg, czy William Tryon, tylko niebiosa wiedziały, co ostatecznie miało
się wydarzyć.
Westchnął i wyprostował nogi, a ramieniem ciaśniej opasał mnie w talii. - I to, i to - przyznał. -
Głównie mam nadzieję. No i modlę się. Ale też naprawdę tak myślę.
z napęczniałym brzuszkiem, powoli potoczył się w kierunku łóżka. Wskoczył na przykrycie, umościł
sobie obok mnie przytulne gniazdko i natychmiast zapadł w sen. A raczej w półsen, bo przez
przykrycie czułam słabą wibrację jego mruczenia.
- Jak twoim zdaniem powinnam go nazwać? - spytałam. - Mruczek?
Puszek? Toffi?
-265-
- Głupie imiona - odparł Jamie pobłażliwym tonem. - Czy w Bostonie tak wołaliście na kotki? A
może to angielskie zwyczaje?
- Nie. Zresztą nigdy dotąd nie miałam kota - przyznałam. - Frank miał
na nie alergię, od razu kichał. A według ciebie jak nazywa się kota w Szkocji? Diarmuid?
MacGillivray?
łam już wiele dziwacznych szkockich imion, ale to słyszę po raz pierwszy.
Jamie oparł wygodnie podbródek o moje ramię i przyglądał się śpiącemu kociakowi.
- Moja matka miała kotka, który tak się nazywał. Był cały szary i całkiem podobny do tego.
raczej nie miał wielkiego pożytku - uśmiechnął się na samo wspomnienie. - Może dlatego, że Jenny
przebierała go w lalczyne sukienki i karmi
ła sucharami, a ja wrzuciłem go kiedyś do stawu koło młyna, żeby się przekonać, czy umie pływać.
Nawiasem mówiąc, pamiętam, że nieźle sobie radził w wodzie, ale zdecydowanie mu się to nie
podobało.
- Trudno mu się dziwić - stwierdziłam rozbawiona. - A właściwie czemu nazywał się Adso? Czy to
imię jakiegoś świętego?
francuski i niemiecki. Potem w Lallybroch nie miała rzecz jasna zbyt wielu okazji do czytania, ale
ojciec zadawał sobie trud i sprowadzał dla niej książki z Edynburga i z Paryża.
Przechylił się przeze mnie, żeby pogłaskać jedwabiste, na wpół przezroczyste ucho; kociak w
odpowiedzi zmarszczył nos, jakby miał za chwilę kichnąć, ale nawet nie otworzył oczu. Mruczenie
nie słabło ani na chwilę.
- Jedną z jej ulubionych książek napisał jakiś Austriak pochodzący z miasta Melk, a ona uznała, że to
będzie odpowiednie imię dla kota.
Adso z Milk.
-266-
Jedno oko otworzyło się, jakby w reakcji na imię, na chwilę zamieniając się w zieloną szparkę;
potem zamknęło się i znów słychać było głębokie mruczenie.
- No cóż, jeśli on nie ma nic przeciwko temu, to ja chyba też nie - oznajmiłam z rezygnacją. - Niech
się nazywa Adso.
Tydzień później my - to znaczy kobiety - byłyśmy zajęte niezwykle uciążliwą dla naszych pleców
pracą, to znaczy praniem, kiedy Clarence, nasz muł, wydał z siebie ryk, którym zwykle oznajmiał
zbliżanie się jakiegoś towarzystwa. Malutka pani Aberfeldy podskoczyła, jakby użądliła ją pszczoła,
upuszczając przy tym naręcze mokrych koszul na niezbyt czyste podwórko. Zobaczyłam, jak pani Bug
i pani Chisholm otwierają usta, żeby powiedzieć biedaczce, co o niej sądzą, więc czym prędzej
wytarłam ręce w fartuch i po
Rzeczywiście, zza drzew wynurzył się gniady muł, a tuż za nim tłusta
brązowa klacz, uwiązana do niego lejcami. Muł zastrzygł uszami i odpowiedział na pozdrowienie
Clarence'a entuzjastycznym rykiem, więc zatkałam sobie uszy i mrużąc oczy w promieniach
popołudniowego słońca, usiłowałam wypatrzeć, kto siedzi na grzbiecie hałaśliwego zwierzęcia.
jechał wiele godzin, i mrucząc coś pod nosem, usiłował się wyprostować.
Pan Husband był kwakrem i nigdy nie używał brzydkich słów, przynajmniej przy ludziach.
- Przed chwilą widziałam, jak szedł w stronę stajni. Zaraz pójdę go poszukać! - zawołałam, starając
się przekrzyczeć ryk mułów. Zabrałam z rąk gościa kapelusz i wskazałam drogę do domu. - Zajmę się
pańskimi zwierzętami!
- 267 -
kurz i plamy błota. Kiedy pan Husband przechodził koło mnie, poczułam
ale artyście udało się zadziwiająco trafnie oddać jadowicie ropuszą fizjonomię szeryfa. Ciekawe,
pomyślałam, czyżby pan Husband rozwoził te materiały po osadach?
ganku i zaczęłam się wspinać na pagórek, gdzie znajdowała się nasza stajnia - była to płytka
pieczara, którą Jamie otoczył solidną palisadą. Odkąd głównymi lokatorami stały się tu ciężarne
klacze, krowy czy maciory, Brianna nazywała to miejsce oddziałem położniczym.
Po drodze zastanawiałam się, z czym przyjechał Hermon Husband i jakie wynikną z tego
konsekwencje. Był on właścicielem farmy i niedużego młyna w odległości mniej więcej dwóch dni
jazdy od Ridge; z pewnością
nie pokonuje się takiej drogi dla samej przyjemności zobaczenia sąsiadów.
przekleństw. Często się nimi posługiwał, głównie zresztą po gaelicku; nawiasem mówiąc, w jego
wykonaniu więcej w nich było poezji niż wulgarności.
skręciły jak wąż, a wnętrzności wylazły na wierzch przez skórę! Żeby cię
-268-
słomy.
Wielka biała świnia, odznaczająca się zadziwiającą zdolnością do reprodukcji, była stworzeniem
niebywale sprytnym i do tego dość trudnym do schwytania. Do tej pory dwukrotnie udało jej się
uciec z zagrody - raz zaszarżowała na Lizzie, która z niezwykłą przytomnością umysłu wrzasnęła w
niebogłosy i uskoczyła jej z drogi, a drugi raz, gorliwie podkopawszy jedną ze ścianek kojca,
cierpliwie poczekała, aż drzwi stajni się otworzą, i w pogoni za wolnością bezpardonowo powaliła
mnie na
ziemię.
Tym razem nie zawracała sobie głowy jakąś wyszukaną strategią, lecz
z hitlerowskiego obozu.
- Czy ja wiem? Za dzień, a może za parę dni. Jeśli się oprosi w lesie, to
niej dobra nauczka. - Z wściekłością kopnął kupę świeżej ziemi z podkopu i rzucił w głąb dziury
nowy stek przekleństw. - Kto przyjechał? Słyszałem ryk Clarence'a.
- Hermon Husband.
-269-
- Ja też się zastanawiam. Najwyraźniej jeździ już od jakiegoś czasu, pewnie rozwozi swoje pisemka.
Musiałam prawie biec, żeby nadążyć za Jamiem; szedł pośpiesznym krokiem w dół zbocza, w stronę
domu, po drodze przygładzając zmierzwioną czuprynę. Dogoniłam go w ostatniej chwili, żeby
otrzepać mu z ramion resztki słomy, zanim zdąży wejść na podwórze.
W przelocie skinął głową pani Chisholm i pani MacLeod, które drewnianymi szczypcami wyciągały
z olbrzymiego kotła kłęby parujących ubrań i rozwieszały je na pobliskich krzakach. Podążając
drobnymi kroczkami za Jamiem, starałam się udawać, że nie dostrzegam ich pełnych wyrzutu spojrzeń
i że mam teraz na głowie sprawy o wiele ważniejsze niż jakieś pranie.
stole stał talerz z napoczętą kromką chleba z masłem i do połowy opróżniony kubek z maślanką. Pan
Husband skorzystał z chwili wytchnienia -
unosiły się w górę jak czułki jakiegoś ogromnego owada. Już wyciągał łapę w kierunku otwartych ust
Husbanda, kiedy Jamie chwycił go za kark i ostrożnie włożył mi w ręce.
Husband chrapnął jeszcze raz, zamrugał, a potem gwałtownie wyprostował się, omal nie wywracając
kubka z maślanką. Wybałuszył oczy na mnie i na Adso, jakby próbował sobie przypomnieć, co tu
robi, a potem
Byłem...
Jamie ruchem ręki przerwał te wyjaśnienia i usiadł naprzeciwko, od niechcenia biorąc z talerza
kromkę chleba z masłem.
- Czy mogę w czymś panu pomóc, panie Husband? - zapytał oficjalnym tonem.
-270-
podpuchnięte i nabiegłe krwią oczy oraz skołtunione siwiejące włosy i brodę. Wiedziałam, że ma
dopiero pięćdziesiąt parę lat, ale wyglądał przynajmniej o dziesięć lat starzej. Z widocznym
wysiłkiem wygładził wygnieciony surdut, a potem skłonił się jeszcze raz - najpierw mnie, a potem
Jamiemu.
- Dziękuję za gościnę, pani Fraser. I panu także, panie Fraser. Przyjechałem tu prosić o
wyświadczenie mi przysługi, jeśli można.
- Oczywiście, że można - odparł uprzejmie Jamie. Ugryzł kawałek chleba z masłem i czekał z
uniesionymi w niemym pytaniu brwiami.
Brwi Jamiego nawet nie drgnęły. Powoli przeżuwał odgryziony kęs, wyraźnie nad czymś się
zastanawiając, aż wreszcie go przełknął.
bandowi udać się do Salem albo do High Point, jeśli nie chciało mu się jechać do Cross Creek. Nikt
przy zdrowych zmysłach nie wybrałby się tak daleko i w takie odludzie jak Ridge po to, by sprzedać
konia. Postawiłam
łu milicji.
- Na miłość boską! - Jamie o mało nie wypuścił z rąk chleba. - Przypuszczasz, że gubernator dał mi
pieniądze na konie dla mojego regimentu? - Uśmiechając się pod wąsem, ugryzł następny kęs.
Kąciki ust Husbanda uniosły się na znak, że zrozumiał żarcik. Pułkownik milicji musiał sam
wyposażyć swój oddział i co najwyżej mógł liczyć na zwrot poniesionych kosztów, jeśli
Zgromadzenie wyrazi na to zgodę.
Z tego właśnie powodu do tej funkcji wybierano tylko zamożnych obywateli i głównie dlatego nie
uważano takiego awansu za szczególne wyróżnienie.
- Gdyby tak zrobił, z przyjemnością sam bym coś dla siebie uszczknął.
przyglądając się Jamiemu spod gęstych siwiejących brwi. W końcu pokręcił głową.
żone na mnie przez sąd, bo jeśli nie posprzedaję tego, co się jeszcze nadaje do sprzedaży, może mi to
zostać odebrane. W dodatku wtedy pewnie
-271-
będę musiał wynieść się z kolonii i zamieszkać z rodziną Bóg raczy wiedzieć gdzie; a jeśli do tego
dojdzie, trzeba będzie pozbyć się wszystkiego, czego nie da się zabrać, i to za taką cenę, jaką mi
podyktują.
mon, gdybym tylko mógł. Chyba mi wierzysz. Ale mam tylko dwa szylingi w bilonie, nawet nie
papierowe, nie mówiąc już o szterlingach... Gdybym jednak miał coś innego, co mogłoby ci się
przydać...
-Ach, przyjacielu... Najbardziej przydadzą mi się twoja przyjaźń i poczucie honoru. A co do reszty...
Znów oparł się o krzesło i poszukał czegoś w małym worku, który postawił obok. Po chwili
wyciągnął stamtąd cienki list, na którym widniała solidna woskowa pieczęć. Rozpoznałam ją od razu
i serce ścisnęło mi się
ze strachu.
Jamie zmarszczył brwi i skupił uwagę na kawałku papieru, który trzymał w ręku. Przysunęłam się i
zajrzałam mu przez ramię.
la, aby zaraz poszedł ich śladem wraz podległym sobie oddziałem milicji, w nadziei, że uda mu się
rozproszyć to nielegalne zgromadzenie. Pańskim zadaniem jest zebranie tylu ludzi, ilu uzna pan za
konieczne do stworzenia regimentu milicji, i udanie się wraz z nim do Salisbury możliwie
najszybciej, aby dołączyć do żołnierzy generała przed piętnastym grudnia, w którym to
dniu zamierza on ruszyć na Salisbury. O ile to możliwe, proszę zabrać ze sobą zapas mąki i
zaopatrzenie wystarczające do utrzymania pańskich ludzi przez okres dwóch tygodni.
William Tryon
-272-
kie, ostre odzywki praczek oraz ich pełne wysiłku postękiwania; przez otwarte okna wpadał do
środka zapach ługu, zmieszany z wonią pieczonego chleba i gotującego się gulaszu.
ścią w interesie gubernatora nie leżało trzymanie tych informacji w sekrecie. Z jego punktu widzenia
im więcej osób wiedziało, że generał
Waddell idzie w kierunku Salisbury z dużym oddziałem milicji, tym lepiej. Dlatego też podał w liście
konkretną datę. Każdy mądry żołnierz wolałby raczej zastraszyć wroga niż z nim walczyć - a
zważywszy, że Tryon nie dysponował regularnym wojskiem, dyskrecja byłaby bardziej wskazana.
- Jeśli twoi ludzie się zbierają, to pewnie w jakimś celu - zauważył Jamie z lekkim sarkazmem,
którym Husband nie poczuł się urażony.
celu... chodzi tylko o to, by zaprostestować przeciwko nadużywaniu władzy, co stało się normą w
dzisiejszych czasach - przeciw nakładaniu nielegalnych podatków, przeciw zajmowaniu mienia bez
nakazu...
ustami.
- Tryon nie ukrywa swoich planów, ale ty możesz. Regulatorom nie wyjdzie na dobre, jeśli ich
zamiary staną się ogólnie znane.
-Rozumiem, że chcesz wiedzieć, dlaczego przywiozłem ci ten papier. .. - ruchem głowy wskazał
otwarty list, leżący na stole - .. .skoro mogłem go wsadzić w kieszeń i milczeć?
-273-
którzy ich nie znają i są do nich wrogo nastawieni? Czy nie lepiej będzie
ich poglądy?
Jamiego.
-Jednym z wielu, przyjacielu Jamesie, jednym z wielu... Ostatnie dziesięć dni spędziłem na koniu, bo
sprzedawałem inwentarz i odwiedzałem różne domy tu i tam, w całej zachodniej części kolonii.
Regulatorzy nie są dla nikogo zagrożeniem, nie zamierzają doprowadzić do destrukcji własności;
my chcemy tylko, żeby nasze skargi zostały wysłuchane i żeby dotarły tam
muszę wypełnić związane z tym obowiązki, czy mi się to podoba, czy nie.
myśl.
jeśli do czegoś dojdzie, choć modlę się, żeby ten czas nigdy nie nadszedł. -
Przechylił się ku nam przez stół. - Ale rzeczywiście chcę cię prosić o przysługę. Moja żona, dzieci...
Jeśli się zdarzy, że będę musiał w pośpiechu stąd wyjechać...
- Wtedy przyślij ich tutaj. Na pewno będą bezpieczni.
głęboki oddech, a potem uniósł powieki i oparł ręce o blat, jakby zamierzał wstać.
-274-
- Dziękuję ci. A co do klaczy... zatrzymaj ją. Jeśli będzie potrzebna mojej rodzinie, to ktoś się po nią
zgłosi. Jeśli nie... to wiedz, że stokroć wolę, żebyś na niej jeździł ty niż jakiś przekupny szeryf.
- Będziemy się nią dobrze opiekować - oświadczyłam z uśmiechem, patrząc prosto w oczy gościa. - I
twoją rodziną także, jeśli zajdzie taka potrzeba. Powiedz, jak ona ma na imię?
- Moja klacz? - Husband wstał, a jego twarz rozjaśniła się nagle uśmiechem, który złagodził jego
surowe rysy. - Nazywa się Jerusha, ale moja żona woła na nią Panna Świnka. Boję się tylko, że ona
potrafi naprawdę
dużo zjeść - dodał przepraszającym tonem, spoglądając na Jamiego, który zesztywniał na dźwięk
słowa „świnka".
wszelką myśl o świniach. Wstał także i spojrzał w okno, przez które wpadały do środka promienie
popołudniowego słońca, zmieniając wypolerowane sosnowe drewno na parapetach i podłogach w
roztopione złoto. -
Robi się późno, Hermon. Może zjesz z nami kolację i zostaniesz na noc?
Uparłam się, żeby chociaż zaczekał, aż przygotuję dla niego paczkę z zapasem jedzenia; kiedy
wyszedł razem z Jamiem, żeby osiodłać muła, czym prędzej pobiegłam do kuchni. Słyszałam, jak
rozmawiali spokojnie o czymś,
wracając z padoku, ale mówili tak cicho, że nie udało mi się rozróżnić słów.
Kiedy jednak wyszłam na ganek z paczuszką sandwiczów i piwem, usłyszałam, jak Jamie zwraca się
do gościa tonem pełnym niepokoju.
- Czy jesteś pewien, Hermon, że to, co robisz, jest mądre? Albo konieczne?
- Jestem podobny do Jamesa Naylera - oświadczył, ujmując uzdę. - Wiecie, kto to jest?
-275-
na terenie Anglii. James Nayler miał niezwykłą siłę przekonywania... posługiwał się nią w sposób
tylko jemu właściwy. Kiedyś przemaszerował
nago po śniegu, przeklinając Bristol. Później George Fox spytał go: „Jesteś
że właśnie tak. Podobnie jest ze mną, przyjacielu Jamesie. Niech Bóg zachowa w swej pieczy ciebie
i twoją rodzinę.
dom zdążył już zniknąć na dobre za zasłoną z tysięcy pożółkłych orzechowych liści, a w jej uszach
wciąż dźwięczał płacz pozostawionego tam dziecka.
Roger zauważył te ukradkowe spojrzenia i nastroszył się nieco, ale kiedy się odezwał, w jego głosie
nie czuło się najmniejszego nawet napięcia.
- Lizzie rozpuści go jak cygański bicz - przyznała Bree, a mówiąc to, poczuła dziwne ukłucie w głębi
serca. Bez trudu mogła sobie wyobrazić, jak Lizzie nosi Jemmy'ego na ręku przez cały dzień, bawi
się z nim, stroi do
poświęca mu tyle uwagi. Przypomniawszy sobie małe różowe paluszki stópek Jemmy'ego, poczuła,
że stanowią one jej własność. Z nienawiścią my
Nienawidziła się z nim rozstawać, nawet na krótko. Przeraźliwe wrzaski, które wydawał malec, gdy
odrywała jego piąstki od koszuli, ciągle pobrzmiewały echem w jej mózgu, wzmacniane przez
poczucie winy, a pełne łez i oburzenia spojrzenie nie schodziło z jej pamięci.
mogła się wręcz doczekać, kiedy oderwie od siebie lepkie, zaciśnięte kurczowo łapki i popędzi w
dal, we wschodzące światło poranka, wolna jak jedna z dzikich gęsi, które kierując się na południe,
donośnym krzykiem
-276-
Niechętnie przyznawała sama przed sobą, że może nie czułaby się tak winna, odchodząc na pewien
czas od Jemmy'ego, gdyby w głębi duszy
na tak długo.
- Hmm - Roger mruknął pod nosem coś, co mogło zostać odczytane jako wyraz współczucia. Jego
twarz mówiła jednak wyraźnie, że myślał
dziecko.
nic nie powiedzieć. Ona mogła więc także zdobyć się na ten wysiłek; nie
uważała za słuszne wszczynać kłótni tylko z powodu subiektywnego wra
słodko.
Czujny wyraz jego twarzy ulotnił się bez śladu; obdarzył ją pełnym czu
łości spojrzeniem zielonych oczu, głębokim i świeżym jak mech pokrywający grubym dywanem
korzenie drzew, pod którymi przechodzili.
z domu, prawda?
skinęła głową na znak zgody i podniosła twarz ku ożywczemu wietrzykowi, który wędrował między
świerkowymi zagajnikami, gdzieniegdzie po-przerastanymi przez jodły. Wir rdzawych liści sfrunął z
brzozy i przylgnął
- Zaczekaj chwilę.
buty razem z pończochami i wcisnęła je do swojego plecaka. Przez chwilę stała z zamkniętymi
oczyma, przebierając gołymi palcami stóp w grubym podkładzie wilgotnego mchu.
Zdziwiony, odstawił jednak posłusznie broń - wziął ją kiedy wychodzili z domu, a ona pozwoliła na
to, mimo przekonania, że własną strzelbę powinna nosić sama - rozwiązał buty i z wielką
ostrożnością wsunął
w mech swoją długą stopę. Mimowolnie zamknął powieki, a z jego piersi wyrwał się bezgłośny
okrzyk zachwytu.
-277-
Odruchowo pochyliła się, żeby go pocałować. Roger otworzył oczy, zaskoczony jej ruchem, ale
zareagował błyskawicznie. Otoczył jej kibić ramieniem i z wielkim zapałem oddał pocałunek. Jak na
późną jesień dzień był wyjątkowo ciepły i Roger nie miał na sobie surduta, lecz tylko my
śliwską koszulę. Jego pierś, okryta wełnianą tkaniną, znajdowała się tak
blisko, że Bree czuła pod dłonią, jak miękkie dotąd sutki zaczynają twardnieć.
Bóg wie, co zdarzyłoby się za chwilę, gdyby wiatr nie zmienił nagle kierunku, przynosząc ze sobą
słaby krzyk, który doleciał zza morza opadających żółtych liści. Mógł to być płacz dziecka albo tylko
echo odległego krakania, ale głowa Bree zwróciła się w tamtym kierunku jak igła kompasu
wskazująca północ.
- Nie. Ale jednak odejdźmy trochę dalej od domu. Nie chcemy przecież, żeby niepokoiły ich jakieś
hałasy, prawda? Mam na myśli odgłosy strzałów.
Uśmiechnął się od ucha do ucha, a Bree poczuła, jak gorąca krew zalewa jej policzki. Nie, nie
potrafiła udawać, że nie domyśla się, iż ich dzisiejsza wyprawa miała na celu coś więcej niż tylko
polowanie.
- Nie, oczywiście, że nie - odparł, schylając się po swoje buty i pończochy. - No więc chodźmy.
nie strzelał z tego typu broni. Lubiła po prostu czuć jej ciężar i towarzyszące mu poczucie
bezpieczeństwa, nawet jeśli broń nie była załadowana.
Był to muszkiet o długości ponad pięciu stóp, ważący co najmniej dziesięć funtów, ale rękojeść z
wypolerowanego orzechowego drewna dobrze mieściła się w jej dłoni, a kolba doskonale
wpasowywała się w zagłębienie na jej ramieniu.
- Masz zamiar iść boso? - Roger rzucił zdumione spojrzenie na jej nagie stopy, a następnie na zbocze
góry, gdzie niewyraźna ścieżka wiła się między krzakami jeżyn i leżącymi na ziemi połamanymi
gałęziami.
- Jeszcze tylko chwilę - zapewniła. - Kiedy byłam mała, ganiałam boso prawie cały czas. Tata... to
znaczy Frank, każdego lata zabierał nas w góry Adirondack - albo White Mountains. Po tygodniu
podeszwy moich stóp robiły się twarde jak niewyprawiona skóra. Mogłam chodzić po rozżarzonych
węglach i niczego nie czuć.
-278-
- Tak, mnie też się to zdarzało - uśmiechnął się i także ściągnął buty. -
między kępkami ostrej trawy a wystającymi z ziemi granitowymi skałami - ...że marsz wzdłuż rzeki
Ness albo po kamienistym morskim nadbrzeżu wydawał mi się jednak nieco łatwiejszy.
- Właśnie - marszcząc brwi, popatrzyła na jego stopy. - Czy byłeś ostatnio szczepiony przeciw
tężcowi? Pytam tak na wszelki wypadek, gdybyś wszedł na coś ostrego i skaleczył się?
Tyfus, cholerę, gorączkę Denga i wiele innych. Jestem pewien, że tężec też.
- Gorączkę Denga? Myślałam, że ja też zostałam zaszczepiona na wszelkie możliwe choroby, ale na
to akurat nie - dogoniła go kilkoma dłuższymi krokami, depcząc po zimnym podkładzie martwej
trawy.
Ścieżka zakręcała powoli dookoła urwistej skarpy porośniętej żółtawymi drzewami papai i niknęła
pod zielono-czarnym nawisem świerczyny.
Roger uniósł ciężkie gałęzie, a Bree dała nura w gryzący mrok, trzymając
strzelbę w poprzek.
- Nie wiedziałem, dokąd będę się musiał udać - dobiegł ją z tyłu głos
męża, zdawkowy i obojętnie brzmiący w wilgotnym powietrzu pod koronami drzew. - Mogło to być
któreś z miast nadbrzeżnych albo Indie Zachodnie, gdzie były... to znaczy są... - poprawił się
odruchowo -
wszystko.
W trudnym terenie poczuła się zwolniona od odpowiedzi; była trochę zażenowana - choć zarazem, ku
swemu wstydowi, rada - że odkryła, do jakiego stopnia mu zależało, by pójść jej śladem i w końcu ją
odnaleźć.
ściółka była tak przesycona wilgocią, że igły pod jej stopami nie łamały
się i nie kłuły. Uginały się jak chłodna, miła w dotyku gąbka; pomyślała,
-Auu!
Roger nie miał tyle szczęścia; nadepnął na zmurszałą resztkę pnia per-
-279-
złapał gałąź ostrokrzewu, który bez wahania wbił w jego skórę igiełki swoich kolczastych liści.
Bree roześmiała się, ale jej serce ogarnął nagły niepokój. Co będzie, gdy
Jemmy zacznie chodzić i będzie boso wdrapywać się na zbocza? Obserwowała dzieci MacLeodów i
Chisholmów - nie mówiąc o Germainie -
go przed paleniskiem, czyściła i opatrywała ranę. Z kołyski wyjrzała wówczas zaciekawiona buźka
Jemmy'ego, więc dziadek z uśmiechem wygrzebał go z pościeli i posadził sobie na kolanach.
-Hejże ha, rach, ciach, ciach... - śpiewał, podrzucając delikatnie zachwyconego chłopczyka w górę -
...mój koń zły jest, że aż strach. Ugryzł
Z tej sceny w pamięci Bree zapisał się nie wdzięczny obraz dwóch rudawych głów i roześmianych
twarzy zbliżających się ku sobie, lecz poblask ognia, zabarwiający na różowo delikatną, idealnie
gładką skórę jej syna i połyskujący srebrem na sieci blizn pokrywających plecy jej ojca,
ranny lub zachoruje, żołądek zwijał się jej w kłębek, a po twarzy spływa
Pomimo tych zapewnień Bree chwyciła jego rękę i ucałowała skaleczony palec.
- Będę - odparł całkiem serio, trochę zdziwiony jej żarliwością, a potem wskazał muszkiet. - Nie
martw się; może dotąd nie miałem okazji posługiwać się bronią, ale wiem o niej co nieco. Na pewno
nie odstrzelę sobie palców. A może zrobimy sobie małą lekcję, co?
-280-
Właśnie wyszli na rozległe wrzosowisko - ogromną połać pokrytą gęstą trawą, z której tu i ówdzie
sterczały kępy rododendronów. W odleg
łym jej końcu rosła kępa brzóz, a na ich białawych gałęziach trzepotały
ostatnie strzępki złota zmieszanego z karmazynem. W dole bulgotał niewidoczny strumyk, a nad ich
głowami krążył jastrząb. Słońce stało wysoko i miłym ciepłem ogrzewało ramiona wędrowców;
Bree zauważyła, że całkiem niedaleko znajduje się przyjemna trawiasta skarpa.
- Widzisz? - powiedziała, jednym płynnym ruchem unosząc broń w górę. - Tutaj jest środek
ciężkości; połóż lewą rękę tutaj, prawą złap za kolbę tuż przy spuście i przyciśnij strzelbę do
ramienia. Dopasuj i trzymaj bardzo mocno, bo trochę kopie.
ramienia, okrytego kurtką ze skóry koziołka, żeby pokazać, o co jej chodzi, po czym opuściła broń i
wręczyła ją Rogerowi, okazując więcej czu
łej ostrożności niż przy podawaniu mu swojego nowo narodzonego dziecka, jak zauważył złośliwie.
Z drugiej jednak strony, o ile zdołał się przekonać, Jemmy był o wiele mniej podatny na uszkodzenia
niż jakakolwiek strzelba.
Jej ręce były prawie tej samej długości co jego, choć o wiele delikatniejszej budowy; poczynała
sobie ze strzelbą tak pewnie, jak inne kobiety posługują się igłą czy miotłą. Miała dziś na sobie
uszyte domowym sposobem spodnie i Roger łatwo mógł dostrzec, jak pod cienkim materiałem prężą
się mięśnie jej wysmukłych ud, ilekroć przykucała obok niego, by
-281-
- Zapakowałaś dla nas jakiś lunch? - zażartował. - Myślałem, że zjemy to, co upolujemy.
Bree zignorowała jego niewinny dowcip. Wyciągnęła skądś postrzępioną chustkę do nosa, której
chciała użyć jako celu, i właśnie starannie ją strzepywała. Roger zawsze uważał, że Brianna roztacza
wokół siebie
Patrzył, jak odchodziła - na jej rude włosy zebrane ciasno z tyłu głowy, na kurtkę ze skóry koziołka,
która okrywała ją od ramion aż po uda -
i zdumiewał się, do jakiego stopnia Bree przypomina czasem swojego ojca. Mimo wszystko jednak
nie sposób ich nie odróżniać. W spodniach czy bez, Jamie Fraser z pewnością nigdy w życiu nie miał
takiego tyłeczka. Roger spoglądał na nią pożądliwie, gratulując sobie w duchu wyboru instruktora.
i drzew na pustych polach po kukurydzy. Roger uważał jednak, że co innego wiedzieć, że jest się
niedoświadczonym strzelcem, a co innego demonstrować to pod chłodnym spojrzeniem błękitnych
oczu i w milczeniu znosić upokorzenie.
Abstrahując od wstydu, Roger miał też inne powody, żeby prosić Brian-
nę, by wyszła z nim postrzelać. Chyba nie były one tajemnicą, bo gdy
i wydawała się tak ubawiona własnymi podejrzeniami, że Brianna zmarszczyła czoło i zawołała
oskarżycielsko: „Mamo!"
Nie licząc zbyt krótkich godzin nocy poślubnej podczas zlotu, była to
pierwsza i jedyna okazja, by mieć Briannę tylko dla siebie i choć na chwilę uwolnić się od
denerwujących kaprysów dziecka.
Kiedy opuszczała rękę, kątem oka zauważył w słońcu błysk metalu i z radością stwierdził, że ciągle
nosi jego bransoletkę. Podarował ją jej tamtego dnia, gdy prosił, by została jego żoną... całe wieki
temu, w marznącej mgle pewnej zimowej nocy w Inverness. Było to zwyczajne srebrne kółko, z
wygrawerowanymi francuskimi słowami.
-282-
Je t'aime. Głosił napis. Kocham cię. Un peu, beaucoup, passionnement, pas du tout. Trochę, bardzo,
namiętnie - ależ skąd.
Musiał próbować dziesiątki razy, zanim udało mu się trafić w biały kwadrat chustki, ale radość,
jakiej doznał na widok ciemnej plamy która nagle pojawiła się blisko krawędzi materiału, sprawiła,
że sięgnął po następny nabój, zanim dym rozwiał się w przejrzystym powietrzu. W tym stanie
podniecenia oddał następnych kilkanaście strzałów, nie rejestrując niczego poza szarpnięciami
strzelby, błyskiem prochu i zapierającym dech w piersiach uczuciem spełnienia, gdy od czasu do
czasu udało mu się trafić.
Wkrótce z chustki pozostały smętne strzępy, a nad łąką unosiły się bia
ławe obłoczki. Jastrząb ulotnił się na pierwszy huk wystrzału, a wraz z nim
całe okoliczne ptactwo, ale Rogerowi dzwoniło w uszach, jakby słyszał dobiegający z oddali
świergot chóru sikorek.
Odebrała z jego rąk strzelbę, wręczając mu czystą chusteczkę. Posłusznie zaczął ścierać sadzę z
twarzy, obserwując, jak Brianna zgrabnymi ruchami czyści lufę i ładuje broń. Nagle wyprostowała
się i podniosła głowę, a jej wzrok powędrował w stronę olbrzymiego dębu rosnącego po drugiej
stronie łąki.
wystrzałów, ale rozglądając się dookoła, kątem oka zauważył jakieś poruszenie; wysoko na sośnie,
przynajmniej trzydzieści stóp nad ziemią, balansowała ciemnoszara wiewiórka.
Brianna bez wahania uniosła strzelbę do ramienia i prawie nie celując,
-283-
Roger popędził ile sił w nogach w tamtą stronę, ale ten pośpiech okazał
- Świetny strzał... - pogratulował i podniósł z ziemi martwe ciałko, kiedy Brianna podeszła, by
obejrzeć rezultat polowania - ...ale nie ma śladu po kuli. Musiałaś przestraszyć biedaczkę na śmierć.
wyrzutem. - Trzymałbyś teraz w ręku miazgę z wiewiórki. Nigdy nie strzela się bezpośrednio do celu
tej wielkości; celujesz tuż poniżej, żeby zbić go z nóg. To się nazywa strącaniem zwierzyny -
wyjaśniła cierpliwie jak przedszkolanka tłumacząca najprostsze rzeczy mało rozgarniętemu dziecku.
- Tak? - zdławił w sobie lekką irytację. - Czy to ojciec cię tego nauczył?
- Nie. Ian.
W odpowiedzi mruknął tylko coś pod nosem, Ian był drażliwym tematem w rodzinie Fraserów.
Kuzyna Brianny wszyscy kochali i Roger świetnie wiedział, że za nim tęsknią. Z delikatności unikali
jednak w jego
nocy w Snaketown, lecz nadal czuł fizycznie jej echa; nagły przypływ przerażenia rozlał się jak rtęć
po jego żołądku, a przez przedramiona przebieg
ło drżenie, jak wtedy, gdy cisnął z całej siły ułamany drewniany pal w cień,
który wyskoczył tuż przed nim z krzyczącej ciemności. Bardzo duży cień...
Brianna przeszła na ukos przez łąkę, żeby umieścić tam następny cel -
trzy różnej wielkości kawałki drewna ustawione na pniu rozmiarów stolika. Roger bez komentarzy
wytarł w spodnie spocone dłonie i usiłował
nie chciał opuścić jego myśli. Widział tego chłopca tylko przez chwilę, ale
jego wygląd dokładnie zapisał się w jego pamięci: już nie dziecko, ale jeszcze nie młodzieniec,
wysoki i chudy, o prostej, lecz ujmującej twarzy. Pamiętał świeże tatuaże, pokryte strupami, ciągnące
się dokoła policzków i wzdłuż nosa chłopca. Jego twarz zbrązowiała od słońca, lecz skóra na
-284-
a pocisk poszybował gdzieś w dal. Chyba tym razem wypadł jeszcze gorzej niż poprzednio. Na
dwanaście prób ani razu nie udało mu się trafić w drewniane klocki.
Opuścił strzelbę i odwrócił się do Bree. Patrzyła na niego ze zmarszczonymi brwiami, zdziwiona i
zaniepokojona.
- Co jest? - spytała.
ubrudzi go sadzą.
- Och. - Położyła dłoń na jego ręku i przysunęła się bliżej, tak że czuł
emanujące z niej ciepło, a potem westchnęła i oparła głowę na jego ramieniu. - No cóż - podjęła po
dłuższej chwili. - Mnie też jest przykro...
ale nie jesteś wcale bardziej winien niż ja czy tata... albo Ian, szczerze mówiąc. - Prychnęła, jakby
próbując się roześmiać. - Jeśli ktoś tu zawinił, to Lizzie... a jej właśnie nikt nie oskarża.
- No tak, rozumiem - powiedział z krzywym uśmieszkiem i objął dłonią chłodną gładkość jej
warkocza. - Masz rację. Ale jest jeszcze coś, Bree...
Ja zabiłem człowieka.
- Nigdy mi o tym nie wspomniałeś - podniosła wreszcie głowę i spojrzała mu w oczy. W jej głosie
usłyszał niepewność, jakby nie mogła się zdecydować, czy powinna dalej drążyć temat. Wiatr
przykleił jej do twarzy pasemko włosów, ale nie zrobiła ruchu, by je odsunąć.
- Ja... no cóż, jeśli mam być szczery, to bałem się śmiertelnie nawet o tym
myśleć.
- To stało się w nocy, w czasie walk we wsi... Uciekałem, trzymając w ręku ułamany pal, a kiedy
nagle ktoś wynurzył się z ciemności...
-285-
- Nie wiem na pewno, czy go zabiłem - wyszeptał, patrząc na mechanizm zapłonu. - Nawet nie
widziałem jego twarzy... Ciągle nie mam pojęcia, kto to był, ale to musiał być ktoś znajomy...
Snaketown nie było du
że jego mowa musiała się jej wydać co najmniej dziwna. Nie używał obcych wyrażeń tak jak inni -
niepewnie i ostrożnie - lecz raczej tak jak jej ojciec, kiedy przypadkiem mieszał słowa szkockie z
celtyckimi, szukając
Wpatrywał się w trzymaną w ręku broń, jakby widział ją po raz pierwszy. Nie patrzył na Bree, ale
instynktownie czuł, że przysunęła się, ciągle niepewna, lecz daleka od niechęci.
Tak, żałuję, że to się w ogóle zdarzyło... ale nie żałuję, że tak postąpiłem.
Mówił, nie zastanawiając się nad doborem słów, i zdziwił się, poczuł
nie zabił przecież celowo, lecz działał w obronie własnej. Zważywszy okoliczności, bez wahania
postąpiłby tak samo.
Jednakże gdzieś w głębi duszy czuł się winny - dlatego, że tak łatwo
śni i opowiadali przy ogniskach legendy o swoich bohaterach, i przez pokolenia czcili ich pamięć, i
wspominali uczynki; tak samo jak szkoccy górale. Nagle przyszedł na myśl mu Jamie Fraser i jego
twarz rozświetlona przez wielki ogień zlotu, kiedy wywoływał swoich ludzi po imieniu,
wspominając rodowód każdego z nich. „Stań przy moim boku, Rogerze Śpiewaku, synu Jeremiaha
MacKenzie".
Mimo wszystko jednak Roger czuł się niewyraźnie, jakby pozbawił tamtego nieznanego mężczyznę
imienia, tak samo jak pozbawił go życia, próbując wymazać go z pamięci przez zapomnienie;
zachowywał się tak, jakby ta śmierć nigdy się nie zdarzyła, by chronić siebie przed ciężarem
świadomości. A to akurat uważał za niewłaściwe i złe.
Twarz Bree była nieruchoma, lecz nie zimna, a w jej spojrzeniu dostrzegł
coś na kształt współczucia. Znów odwrócił wzrok i skierował go na strzelbę, której lufę ściskał w
dłoni. Jego poplamione sadzą palce pozostawiały na gładkim metalu owalne czarne ślady. Bree
wyciągnęła rękę, wzięła broń
Przyjął to bez sprzeciwu i on też odruchowo wytarł brudne palce o nogawki spodni.
- Czy... czy nie wydaje ci się, że jeśli musisz zabić człowieka, powinna
Nie odpowiedziała, tylko wydęła lekko wargi, ale po chwili się rozluźniła.
- I jeśli będziesz musiał kogoś zastrzelić, Roger, chcę, żebyś miał na uwadze to, co powiedziałam.
ćwiczyć dalej, ale ona spostrzegła, że zawsze gdy unosi broń, mięśnie na
jego przedramionach drżą z wysiłku i że nie jest w stanie nad nimi zapanować. Poza tym na skutek
zmęczenia coraz częściej chybiał, dalsze ćwiczenie nie przyniosłoby mu więc żadnego pożytku.
Jej zresztą też. Piersi zaczęły jej pękać z bólu i powinna coś z tym zrobić.
- Chodźmy już coś zjeść - powiedziała z uśmiechem, zabierając muszkiet. - Umieram z głodu.
Od wysiłku, jaki oboje wkładali w strzelanie, ładowanie i zawieszanie celów, zrobiło się im ciepło.
Zima zbliżała się jednak wielkimi krokami i w powietrzu wisiał już chłód. Stanowczo jest zbyt
zimno, pomyślała z żalem, żeby leżeć nago wśród zeschłych paproci. Na szczęście słońce wciąż
jeszcze dość mocno przygrzewało, a ona okazała się na tyle przewidująca, by oprócz
-287-
On ciągle milczał, ale najwyraźniej było mu z tym dobrze. Obserwowała, jak odcinał plasterki z
kawałka twardego sera; z zachwyten patrzy
ła na jego długie rzęsy, kształtne ramiona, zgrabne i zwinne palce, na delikatnie wykrojone usta
zaciśnięte teraz lekko, gdy koncentrował się na tym, co miał do zrobienia, i nawet na kropelkę potu
spływającą po brązowawej wypukłości policzka.
Ciągle nie była pewna, jak powinna odnieść się do tego, co niedawno
usłyszała. Mimo wszystko chyba dobrze się stało, że zdobył się na powiedzenie jej prawdy, nawet
jeśli nie lubiła słuchać czy nawet myśleć o tamtych czasach, które spędził w plemieniu Mohawków.
Ten okres nie nale
wątpliwości, czy on bądź jej rodzice kiedykolwiek wrócą - zresztą dla niego także były to ciężkie
miesiące. Wyciągnęła rękę, żeby wziąć kawałek sera, i pod wpływem impulsu musnęła palcami dłoń
ukochanego, a następnie pochyliła się ku niemu, by mógł ją pocałować.
Zrobił to i znów usiadł prosto, a spojrzenie jego zielonych oczu złagodniało, niczym teraz
niezmącone.
- Pizza - powiedział.
mieć. Przecież to, co warzy Lizzie, wcale nie jest gorsze od dobrego lage-
włożyła go do ust. - Jest za ostry. Ale sądzę, że... - przerwała, żeby prze
będzie się nadawał? Tata kupił trochę, kiedy ostatni raz był w Salem. Poproszę, żeby mi dał kawałek,
i zobaczę, jak się będzie topić.
Mrużąc oczy przed jasnym słońcem, zaczęła się pilnie nad czymś zastanawiać.
-288-
bez niego obejść. A teraz spód... - machnęła lekceważąco ręką. - Mąka, woda i smalec, nic trudnego.
Roześmiał się i podał jej biskwita z szynką, z sosem piccalilli, dzieło pani Bug.
z cydrem, jakby chciał wznieść toast. - Ludzie dociekają, skąd się biorą
Mówił żartobliwym tonem, ale w jego głosie pojawiło się coś dziwnego; nie spuszczał z niej
badawczego spojrzenia.
- Może rzeczywiście wiemy - odparła po chwili. - Powiedz, czy kiedykolwiek zadawałeś sobie
pytanie „dlaczego". Dlaczego tutaj jesteśmy?
Skinęła głową i ugryzła biskwita; sos piccalilli rozlał się we wnętrzu jej
ust gryzącą słodkością. Każde z nich nieraz się nad tym zastanawiało. I ona,
o wojnie, ale nawet z tych skąpych informacji - a przede wszystkim z tego, co udało jej się przeczytać
- zdołała się zorientować, jak przypadkowe i bezsensowne czasami potrafiły być takie zdarzenia.
Czasami powstawał cień, a bezimienna śmierć spoczywała w mroku.
i teraz z zadziwiającą dokładnością wybierała najmniejsze nawet okruszki, trajkocząc przy tym bez
przerwy. Wyprostował się, wzdychając, i po
Poczuła, jak serce zaczyna jej drżeć; miała wrażenie, że nie było już ono
a jego uderzenia przenikały teraz na wskroś przez jej ciało, szczypiąc jej
sutki jak drobne elektryczne impulsy. Nie odważyła się nawet pomyśleć
o Jemmym, bo najlżejsze muśnięcie tej struny mogło zapoczątkować niepohamowany wytrysk mleka.
Roger wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczyma, a jego spojrzenie było miękkie i błyszczące
jak mech pod ich stopami. Rozsupłała lniany
-289-
pasek, a chłodny dotyk wiatru zaczął pieścić jej nagie piersi. Zamknęła je w skulonych dłoniach,
czując, jak z każdą chwilą robią się cięższe.
Słońce świeciło między nagimi gałęziami drzew tuż nad ich głowami;
przez zamknięte powieki docierało do jej źrenic mnóstwo czarnych drgających fal, jakby spoglądała
w głąb ciemnoczerwonego morza i brodząc w wodzie ciepłej od krwi, widziała czarny wulkaniczny
piasek, który
Czy on też nie śpi? Nie odwróciła głowy ani nie otworzyła oczu, lecz
jej pierś i spływają wzdłuż ramienia. Wyobraziła sobie impulsy, które podążają razem z jej krwią w
dół, do przedramienia i dalej, do dłoni i palców, a w końcu ledwo odczuwalnym dotknięciem
docierają do jego skóry.
Z początku nic się nie wydarzyło. Słyszała jego oddech, wolny i równomierny, współbrzmiący z
westchnieniami wysokich traw i wiatru, który igrał wśród drzew, podobny morskiej pianie
oblewającej piaszczysty brzeg.
Zaczęła sobie wyobrażać, że oto jest meduzą, a on drugą. Widziała całkiem wyraźnie ich
przezroczyste ciała, połyskliwe jak księżyc, i welony pulsujące w hipnotycznym rytmie to w jedną, to
w drugą stronę... Widziała, jak każda kolejna fala popycha ich ku sobie i jak wlokące się za nimi
czułki zaczynają się powoli splatać...
Jego palce musnęły wnętrze jej dłoni tak delikatnie, jakby to było muśnięcie płetwy albo pióra.
Jestem tutaj, mówił bez słów. A ty? W odpowiedzi jej dłoń zacisnęła się na jego dłoni; po chwili
odwrócił się ku niej.
Przy końcu roku, tak jak teraz, szybko zapadał zmierzch. Do zimowego
-290-
już o zbocze Black Mountain, a gdy wracali na wschód, w kierunku domu, ich cienie na drodze były
nieprawdopodobnie długie.
Sama niosła strzelbę; na dzisiaj lekcje już się skończyły i mimo że właściwie nie polowali, na
wszelki wypadek wolała ją mieć przy sobie. Zabita wcześniej wiewiórka została oprawiona i
schowana do plecaka, ale tak małe zwierzątko mogło jedynie poprawić smak duszonych warzyw.
Przydałoby się ustrzelić jeszcze kilka sztuk. Albo może oposa, pomyślała z rozmarzeniem.
Nie znając dobrze zwyczajów oposów, nie wiedziała, czy nie zapadają
one w sen zimowy, a jeśli tak, to może już śpią. Niedźwiedzie ciągle były
aktywne; znalazła na ścieżce ich na wpół zaschnięte odchody, a potem zauważyła na korze sosny
ociekające żywicą świeże zadrapania. O niedźwiedzia warto by się pokusić, ale nie miała zamiaru
ani go szukać, ani tym bardziej strzelać, jeśli nie zaatakuje, co wydawało się mało prawdopodobne.
Zostaw niedźwiedzia w spokoju, a on najczęściej odpłaci ci się tym samym - tego uczyli ją obaj
ojcowie, i uważała, że to bardzo mądra zasada.
- One też nadają się do jedzenia, prawda? - Roger pokazał głową znikający w oddali szaro-biały tył
ostatniego ptaka. On też się przestraszył, ale nie tak jak ona, co zauważyła z odrobiną złości.
śpieszyła nieco kroku. Z przykrością odsunęła od siebie świeże wspomnienie ostrego zapachu
zgniecionych suchych paproci, połysku słońca na spalonych na brąz nagich ramionach Rogera, i jej
mleka rozlewającego się drobnymi kropelkami po jego piersi między ich splecionymi ciałami.
Westchnęła ciężko; za sobą usłyszała niski, gardłowy śmiech Rogera.
ło sobie istnienia między nimi siły ciążenia, która pchała jedno ku drugiemu. Teraz ich cienie
połączyły się i na ścieżce pojawił się jakiś dziwaczny, czworonożny stwór, który kroczył jak pająk, a
jego dwie głowy co chwila się spotykały.
Otoczył ramieniem jej talię; nagle jedna z głów zniknęła, a obok drugiej pojawiło się bulwiaste
wybrzuszenie.
- To był naprawdę miły dzień, prawda? - spytał miękko.
-291-
- O, tak - zgodziła się z uśmiechem. Może chciała jeszcze coś dodać, ale nieoczekiwanie ponad
grzechotaniem pustych gałęzi do jej uszu doleciał jakiś dźwięk. Odsunęła się gwałtownie.
- Co... - zaczął, ale ona przyłożyła palec do ust, nakazując mu milczenie, i kiwnęła, aby wślizgnął się
za nią w zagajnik czerwonych dębów.
sobie w ziemi u podnóża rozłożystego drzewa, poszukując larw zimujących w podkładzie z uschłych
liści i opadłych żołędzi. Popołudniowe słońce zeszło już nisko i miękkim blaskiem oświetlało
połyskliwe pióra na piersi ptaków; przy każdym poruszeniu ich czarne, smętne upierzenie mieniło się
tysiącem malutkich tęcz.
przycupnął obok, skupiony jak pies gończy, który złapał trop. Trąciła go
futbolowej.
Roger zawahał się, ale Bree widziała w jego oczach pragnienie, by spróbować swych sił. Wepchnęła
mu więc strzelbę w dłonie i zdecydowanym ruchem głowy wskazała dziurę między krzewami.
widoczność. Nie uczyła go jeszcze strzelania z przysiadu i Roger rozsądnie nawet tego nie próbował;
wstał, choć oznaczało to celowanie w dół.
Przesuwał lufę od jednego ptaka do drugiego, najwyraźniej zastanawiając się nad wyborem
najbardziej okazałej sztuki. Bree zaciskała pięści, marząc, by skorygować jego ustawienie i
pociągnąć za spust.
się fontanna zeschłych liści, a piętnaście indyków oszalało ze strachu i popędziło w kierunku
zagajnika, wrzeszcząc histerycznie.
Dobiegły do krzaków, zobaczyły Rogera i uniosły się w powietrze, gorączkowo młócąc skrzydłami.
Roger schylił się gwałtownie, by uniknąć zderzenia z ptakiem, który przeleciał dosłownie o cal nad
jego głową, a sekundę później inny uderzył go w sam środek klatki piersiowej. Zatoczył
-292-
Strzelba poszybowała w powietrze. Brianna chwyciła ją, wyszarpnęła nabój z kieszonki przy pasku,
załadowała i przybiła stemplem, podczas
Brianna obróciła się wokół własnej osi i złożyła się do strzału, w chwili gdy indyk startował do lotu.
Złapała w celowniku czarną plamę, odbijającą się na tle rozświetlonego nieba, i bez wahania
wypaliła w ogon unoszącego się ptaka. Indyk opadł ciężko jak worek węgla i z głośnym hukiem
uderzył o ziemię czterdzieści jardów od nich.
się jej zaciśnięte na kolbie ręce i jak serce zaczyna uderzać w przyśpieszonym rytmie, z opóźnieniem
reagując na to, co się wydarzyło.
-Wielki Boże! - jęknął. - To chyba nie był zwykły łut szczęścia, co?
przyznała.
Roger poszedł po zdobycz, podczas gdy ona znów czyściła strzelbę; wrócił, niosąc
dziesięciofuntowego ptaka ze zwisającą bezwładnie głową, z którego krew ciekła jak z dziurawego
bukłaka.
- Ale piękna sztuka - powiedział z podziwem. Trzymał martwego indyka na długość ramienia i z
zainteresowaniem oglądał żywoczerwono-
-niebieskawą, pokrytą brodawkami główkę i zwisające podgardle. - Chyba w życiu nie widziałem z
bliska takiego ptaszyska, nie licząc oczywiście tych na talerzu, z orzechową polewą i pieczonymi
kartofelkami.
bąknęła jednak krótkie „dziękuję". Skierowali się w stronę domu. Roger niósł
Nie miała ochoty przyznać się, żeby nie obniżać jego podziwu dla swojej zręczności, ale w końcu
zaśmiała się, wzruszyła ramionami i powiedziała prawdę.
-293-
-Co?!
Znał się na tym - zapewniła pośpiesznie w odpowiedzi na zdziwienie Rogera. - W czasie drugiej
wojny światowej służył w wojsku. Ale sam nie strzelał zbyt często; pokazał mi, jak się to robi, i
potem obserwował. Prawdę mówiąc, nawet nie miał własnej strzelby.
- To dziwne.
- Prawda?
Celowo przysunęła się bliżej, trącając jego ramię, tak że ich cienie znowu zlały się w jeden. Teraz
przypominali dwugłowego ogra, ze strzelbą przewieszoną przez ramię, podczas gdy trzymana w ręku
trzecia głowa
zwisała mu bezwładnie.
-Zastanawiałam się nad tym - oświadczyła pozornie obojętnym tonem. - Po tym, jak mi
powiedziałeś... O tamtym liście i innych sprawach.
Odetchnęła głęboko, czując, jak lniane sznurówki wpijają się w jej piersi.
- Nad tym, dlaczego człowiek, który nie jeździ konno ani nie strzela,
zadaje sobie tyle trudu, żeby jego córka opanowała obie te umiejętności.
Według mnie dziewczęta raczej rzadko uczyły się podobnych rzeczy - próbowała zaśmiać się
beztrosko. - Przynajmniej w Bostonie.
Przez chwilę było słychać tylko trzeszczenie suchych liści pod podeszwami ich butów.
-294-
ku sobie.
Nieważne, co Frank wiedział - ważne, czego chciał. A chciał, żebyś była bezpieczna. Tak samo jak ty
chcesz, żebym ja był bezpieczny. Czyż nie?
nią spokój. Nigdy, przez wszystkie lata swojego dzieciństwa, nie wątpiła,
koszuli ze skóry koziołka ukazała się niewielka mokra plama. - Jem zaraz
Objęci wpół powędrowali w dół zbocza, w morze złotawych liści orzechów, patrząc, jak ich cienie
biegną tuż przed nimi.
- Jak myślisz, czy... - zaczęła i zawahała się. Głowa jednego z cieni pochyliła się ku drugiej,
nasłuchując.
- Czy uważasz, że Ian jest szczęśliwy?
- Przytrzymaj to przy prawym oku i przeczytaj najdrobniejszy napis, który zdołasz przeczytać.
i zmrużył lewe, koncentrując się na kartce papieru, przypiętej do kuchennych drzwi. Stał w korytarzu
tuż przy wejściu, jako że było to jedyne
-295-
stóp.
- „Et tu, Brute" - przeczytał, a potem opuścił łyżkę i spojrzał na mnie pytająco. - Nigdy nie spotkałem
się z tym, żeby taka tablica zawierała cytaty z literatury.
Przełożył łyżkę do lewej ręki, mrużąc prawe oko, przyjrzał się pięciu
trzecią od góry.
z Brianną stali na ganku, tuż za plecami Rogera, i z zainteresowaniem obserwowali to, co się działo
w środku. Bree, wyraźnie zaniepokojona, pochylała się w stronę męża, jakby w ten sposób chciała
mu dopomóc.
Wyraz twarzy Jamiego świadczył zaś o zaskoczeniu i o tym, że trochę
mu żal Rogera, ale dostrzegłam tam również odcień tryumfu. On nie miał
najmniejszych trudności z odcyfrowaniem piątej linijki: „...czczę go". „Juliusza Cezara". „O ile był
waleczny, o tyle czczę go, o ile był dumny, o tyle nie miałem dlań litości"*.
Poczuł, że się mu przyglądam, i w mgniemiu oka włożył na twarz dobrze mi znany kostium - pogodny
i tajemniczy. Rzuciłam mu spojrzenie, które mówiło że nie uda mu się mnie oszukać, a on odwrócił
wzrok; mia
bliżej Rogera, jakby przyciągała ją do niego jakaś niewidzialna siła. Wpatrywała się w kawałek
papieru, a potem odwróciła się do męża, starając się dodać mu odwagi. Najwidoczniej jej dolne
linijki także nie sprawiały kłopotu.
się, żebym sprawdziła jego wzrok. Nerwowo pukał łyżką w otwartą dłoń,
-296-
Położyłam mu rękę na ramieniu i pociągnęłam lekko w stronę swojej pracowni, rzucając twarde
spojrzenie Jamiemu i Briannie.
Skinęła głową i obrzuciwszy Rogera zatroskanym spojrzeniem, wyszła. Jamie, skruszony, poszedł w
jej ślady.
żyłam zamknąć drzwi. - Widzę całkiem nieźle, tylko nie potrafię jeszcze
W końcu usiadł, aczkolwiek niechętnie. Z braku latarki musiałam posłużyć się zwykłą świecą.
Przysunęłam jak najbliżej źródło światła, żeby sprawdzić, jak rozszerzają się źrenice. Jego tęczówki
miały najpiękniejszy kolor, jaki zdarzyło mi się oglądać; nie były piwne, lecz przejrzyście
ciemnozielone. Tak ciemne, że w półmroku wydawały się prawie czarne, lecz przy dobrym
oświetleniu nabierały zaskakująco szmaragdowego odcienia. Był to niepokojący widok dla każdego,
kto znał Geilie Duncan i doświadczył, jak z tej głębi
Zamrugał, zakrywając na chwilę tęczówki długimi rzęsami, i wspomnienie o Geilie rozwiało się bez
śladu. Te oczy były naprawdę prześliczne -
Przesuwałam mu świecę tuż przed nosem - w górę, w dół, potem w prawo i w lewo, prosząc, by nie
spuszczał oka z płomienia, i śledziłam ruch jego źrenic. Nie wymagałam żadnych odpowiedzi, więc
Roger stopniowo
zaczął się rozluźniać; już po chwili jego dłonie, dotąd zaciśnięte w pięści,
całkiem nieźle... Czy możesz popatrzeć teraz w górę? A teraz w dół i w stronę okna? Mmhm, tak... A
teraz spójrz na mnie. Widzisz mój palec? Dobrze, to zamknij lewe oko i powiedz, czy teraz poruszam
palcem. Mmhmm...
-297-
okularów. A jeśli już przy tym jesteśmy... Mówiłeś, że nigdy nie widzia
pojawił się słaby uśmiech - ...miałem kilka par okularów. Dwie albo trzy.
Miałem wtedy siedem czy osiem lat, jak sądzę. To było prawdziwe utrapienie! Cierpiałem na
straszne bóle głowy, więc chętnie zostawiałem je w autobusie, w szkole albo na skałach przy rzece...
Nie pamiętam, żebym
choć raz miał je na nosie dłużej niż przez godzinę. Kiedy zgubiłem trzecią parę, ojciec dał sobie
spokój. Prawdę mówiąc, nigdy nie uważałem, że są mi naprawdę potrzebne.
- Co jest?
Zaczął się śmiać, aż w kącikach jego oczu pojawiły się drobne zmarszczki.
-Tenis? W szkole podstawowej w Inverness? To sport dla południowych mięczaków, jak mówiliśmy,
dla mamisynków. Ale rozumiem, o co ci chodzi... masz rację, rzeczywiście byłem dobry w futbolu,
ale kiepski
łam. - Można było to poprawić, gdyby ktoś zauważył wadę, kiedy byłeś
kiedy miałeś siedem czy osiem lat było już za późno - dodałam pośpiesznie, widząc, jak twarz
Rogera blednie. - Taka kuracja może przynieść efekty, nim dziecko skończy pięć lat.
-298-
-Więc ja... nie widzę dobrze odległości? Inaczej niż wszyscy?... Ale moje oczy działają prawidłowo,
prawda? - Robił wrażenie nieco zdezorientowanego. Patrzył w dół na własną dłoń, przymykając na
zmianę to jedno, to drugie oko, jakby tam mógł znaleźć odpowiedź na dręczące go
pytanie.
łają razem. To dosyć częsta przypadłość, a wiele osób nawet nie wie, że ją
-No cóż, nie mam tutaj specjalistycznego sprzętu do badań okulistycznych. .. - wskazałam wypaloną
świecę, drewnianą łyżkę, rysunki własnej roboty i kilka patyków, których używałam do badań - ...ani
nie odbyłam praktyki w tym kierunku. Ale jestem prawie pewna swojej diagnozy.
- Twoje widzenie nie przeszkodzi ci w niczym, co będziesz chciał robić - zapewniłam go. - I chyba
zdołasz nauczyć się dobrze strzelać; większość ludzi i tak przymyka jedno oko przy celowaniu. Ale ty
możesz mieć problemy z trafieniem do celu będącego w ruchu... Widzisz dobrze, w co
celujesz. Ale przy braku koordynacji możesz nie ocenić precyzyjnie, gdzie
używa się tu tylko wtedy, gdy zamierzasz kogoś zabić... a wtedy lepiej
Roger roześmiał się krótko, ale nic nie powiedział. Siedział w milczeniu, zastanawiając się nad tym,
co ode mnie usłyszał, a ja usiłowałam uporządkować gabinet po całym dniu pracy. Słyszałam
dobiegające z kuchni hałasy i brzęk naczyń; skwierczenie tłuszczu mieszało się z zapachem sma
-299-
Ten posiłek był przygotowywany w pośpiechu, bo pani Bug cały dzień była zajęta gromadzeniem
zapasów dla oddziału milicji. Jednakże wszystkie potrawy pani Bug były warte spróbowania.
Zza ściany dobiegły przytłumione głosy - nagły płacz Jemmy'ego, jakiś krótki okrzyk Brianny, na który
odpowiedziała Lizzie, a potem głęboki głos Jamiego, uspokajający rozdrażnione niemowlę, podczas
gdy Bree i Lizzie nakrywały do stołu.
upolowała. Świetnie się składa - dorzucił ze smutkiem - ...bo ja najwyraźniej nie będę w stanie
dostarczać mięsa na nasz stół.
mnóstwo kurcząt, gęsi i świń. Gdyby ci się jeszcze udało złapać tę przeklętą białą maciorę, zostałbyś
uznany za bohatera.
udziału świń - uśmiechnął się sarkastycznie. - Najgorsze jest to, że trzeba będzie powiedzieć prawdę
naszym mistrzom - wskazał głową za ścianę. - Na pewno będą dla mnie bardzo mili, jak dla kogoś,
kto na przykład nie ma stopy.
- Bree martwi się o ciebie z powodu ewentualnych kłopotów z Regulatorami. A Jamie z pewnością
uzna, że to w ogóle nie ma znaczenia; prawdopodobieństwo, że będziesz musiał do kogoś strzelać,
jest znikome. Nawiasem mówiąc, drapieżne ptaki też nie widzą trójwymiarowo -
- To znaczy, że ta wada jest dziedziczna, tak? - spytał, z trudem dobierając słowa. - Mój ojciec służył
w RAF, z pewnością więc nie mógł źle oceniać odległości, ale moja matka przez całe życie nosiła
okulary. Pamiętam,
-300-
jak dyndały na łańcuszku zawieszonym na jej szyi i jak się nimi bawiłem.
Ale również możliwe, że nie. Po prostu nie wiem. Martwisz się o Jem-
my'ego, tak?
Wyraz lekkiego rozczarowania przemknął przez twarz Rogera. Popatrzył na mnie z wyraźną
przykrością i otworzył szeroko drzwi, żeby mnie przepuścić.
jeśli to jest dziedziczne i okazałoby się, że nasz mały także to ma, to wtedy. .. Wtedy miałbym
pewność.
oczu z Rogera.
Tylko proszę cię, nie mów o tym Bree - dodał, przełknąwszy ślinę.
jej to przyjemność.
Leodowie... wszyscy oni zniknęli nam z oczu, nim wzeszło słońce. Zostawili po sobie jedynie resztki
jedzonego w pośpiechu śniadania i ślady zabłoconych butów na progu domu.
Jamie poruszał się tak cicho, że prawie nic nie słyszałam, kiedy tuż przed
świtem ubierał się w naszej sypialni. Jak zwykle pochylił się, by pocałować
-301-
słów i odszedł, pozwalając, bym zabrała w sen wspomnienie jego dotyku i zapach jego ciała.
Chisholmom i MacLeodom, którzy tuż po wschodzie słońca urządzili sobie pod moimi oknami
zaciekłą bijatykę.
że znajduję się w szpitalu na izbie przyjęć. Zaraz potem wciągnęłam głęboko powietrze i zamiast
etanolu poczułam zapach dymu z palącego się drewna. Potrząsnęłam głową, mrugając ze zdziwieniem
na widok zmiętego niebiesko-żółtego przykrycia, porządnie wiszących na wieszakach ubrań i
strumienia bladego światła, sączącego się przez na wpół otwarte
Drzwi na parterze otworzyły się z hukiem i hałas nagle ustał, przekształciwszy się w stłumione
chichoty.
- No! - usłyszałam głos pani Bug; zabrzmiała w nim ponura satysfakcja, że samo jej pojawienie się
przyniosło taki skutek. Drzwi znów się zamknęły, a rąbanie drewna i szczęk metalu dobiegający z
parteru oznajmiły mi, że puls codziennego dnia ruszył na dobre.
kaszki i narzekaniem, które miało ścisły związek z odjazdem naszych panów. Jak się wkrótce
okazało, bynajmniej nie chodziło tu o pozostawiony nieporządek - bo czegóż innego można się
spodziewać po mężczyznach -
lecz raczej o to, że Jamie nie obudził jej, by zdążyła przygotować im porządny posiłek.
- I jak wielmożny pan sam sobie z tym poradził, co? - pytała z wyrzutem, wymachując mi przy tym
przed nosem widelcem. - Taki potężny mężczyzna... Jak mógł napełnić sobie brzuch talerzykiem
mlecznej zupki
i czerstwym żytnim placuszkiem?
jego wielmożność razem z towarzyszami pochłonął przynajmniej dwa tuziny kukurydzianych mufinek
i cały bochenek chleba, a także funt świe
żego masła, słoik miodu, misę rodzynek i całe mleko z rannego udoju.
- Na pewno nie umrze z głodu - mruknęłam, wilgotnym kciukiem zbierając okruchy. - Czy kawa już
gotowa?
-302-
o tej godzinie młodzież dawno była już na nogach i zapewne biegała gdzieś po podwórku, na
podłodze zaś piętrzył się nieporządny stos porzuconych
okryć. Gdy zapach jedzenia rozszedł się po całym domu, zza ścian i ze schodów zaczęły dobiegać
pomruki i odgłosy poruszeń. To kobiety ubierały się, doglądały dzieci i przewijały niemowlęta; po
chwili w oknie pojawiły się
drobne buzie, które łakomym wzrokiem śledziły to, co działo się w kuchni.
W ciągu kilku chwil wszystkie ławki i stołki były zajęte. W kuchni zjawiały się kolejno panie
Chisholm, MacLeod i Aberfeldy, ziewając i zbierając swoje potomstwo. Każda z nich kiwała nam
głową i mruczała coś pod nosem na powitanie, prostując przy tym fałdy sukni i poślinionym
Pani Bug najwyraźniej była w swoim żywiole, widząc przed sobą dwanaście par głodnych oczu,
miotała się jak szalona między paleniskiem a sto
przystanęła na chwilę, żeby dolać kawy, dzierżąc w drugim ręku ogromny kawał surowej kiełbasy.
chustce. - Nie miałam pojęcia, że już wyjeżdżają. Słyszałam przed świtem, jak mój starszy chłopak
wstawał, ale pomyślałam, że widocznie musi iść do ustępu. On nie lubi używać nocnika, bo robi dużo
hałasu i wie, że mi to przeszkadza. Nie wrócił jednak, a kiedy się obudziłam o zwykłej
Kątem oka zauważyła jakiś ruch, więc odwróciła się szybko i sprawnie
- A może pojechali na polowanie? - nieśmiało zasugerowała pani Aberfeldy, która właśnie wpychała
kaszkę w siedzącą jej na kolanach malutką dziewczynkę. Zaledwie dziewiętnastoletnia, rzadko
śmiała się odzywać
pani MacLeod uniosła w ramionach niemowlę i delikatnie pogładziła jego plecki, a potem odsunęła z
twarzy pasemko siwiejących włosów i spojrzała na mnie z cierpkim uśmiechem. - Nie znaczy to, że
nie doceniam
-303-
pani gościnności, pani Fraser, ale wolałabym nie siedzieć na pani łasce przez całą zimę. Geordie!
Zostaw warkocz siostry, bo pożałujesz!
Nie byłam w najlepszej formie o tak wczesnej porze dnia, więc uśmiechnęłam się tylko i bąknęłam
coś uprzejmego. Ja także wolałabym nie mieć na głowie przez całą zimę pięciu czy dziesięciu
dodatkowych osób, ale
z tym na budowę domów zostało naprawdę niewiele czasu. Miałam jednak nadzieję, że Jamie
wymyśli coś, co pozwoli rozładować ten nieznośny tłok. Nasz nowy kotek, Adso, prawie na stałe
zamieszkał w dużej szafie w moim gabinecie; to, co działo się w kuchni, przypominało dantejskie
sceny z obrazu Hieronima Boscha.
W tym natłoku ciał przynajmniej nie czuć było porannego chłodu; teraz w pomieszczeniu panował
przyjemny gwar i ciepło. W tym ścisku nie od razu spostrzegłam, że w środku siedzą cztery młode
matki, nie zaś trzy
- Skąd ty się tu wzięłaś? - zwróciłam się do córki, skulonej gdzieś w kąciku ławki.
Bree zamrugała sennie i uniosła Jemmy'ego, który - obojętny na kłębiących się wokół ludzi - z
lubością napełniał sobie brzuszek.
- W środku nocy przyjechali Muellerowie i zaczęli dobijać się do naszych drzwi - ziewnęła
rozdzierająco. - Osiem osób. Nie mówią dobrze po angielsku, ale wydaje mi się, że to tata po nich
posłał.
- Mmhmm... Dziękuję, mamo - wyciągnęła rękę po ciasto, które jej podałam. - Tak. Tata przyszedł i
wyciągnął Rogera z łóżka jeszcze przed świtem, ale zostawił Muellerów. A kiedy Roger poszedł, ten
wielki, stary dziad podniósł się z podłogi, powiedział: „Bitte, Maedle", i uwalił się obok mnie... -
delikatny rumieniec oblał jej policzki - ...więc pomyślałam, że
-304-
ptaki. A jeden, zupełnie biały, Gerhard przyniósł do mnie - owinięty w kawałek lnu, poplamiony
krwią". Nie, on nie był niegroźny, pomyślałam.
- Groźni czy nie, z pewnością są głodni - odezwała się praktyczna pani Chisholm. Schyliła się i
zgarnęła z podłogi lalkę zrobioną z kolby kukurydzy, przemoczoną pieluchę i wiercącego się
niemowlaka; jakimś cudem udało się jej jeszcze wziąć w drugą rękę kubek z kawą. - Najlepiej
zwolnimy miejsce, zanim Niemcy zwąchają jedzenie i zaczną się tutaj dobijać.
- A zostało coś dla nich? - spytałam, usiłując sobie przypomnieć, ile szynek wisiało jeszcze w
wędzarni. Po dwóch tygodniach żywienia czeredy gości z naszych zapasów pozostały nędzne resztki.
- Jasne, że zostało - odpowiedziała żwawo pani Bug, która kroiła właśnie kiełbasę na plasterki i
wrzucała je na skwierczącą blachę. - Skończę tylko to, co robię, i zaraz może ich pani przysyłać na
śniadanie. Ty, a muirninn - popukała łopatką po główce mniej więcej ośmioletniej dziewczynki -
przebiegnij się do ziemianki i przynieś mi fartuszek kartofli. Niemcy lubią kartofle.
pani Bug z nieubłaganą stanowczością wygarniała już z kątów miotłą kręcące się tam dzieci i resztki
jedzenia, żeby i jedne, i drugie wyrzucić przez tylne drzwi na podwórko. Jednocześnie wydawała
nieprzerwany strumień
poleceń Lizzie i pani Aberfeldy - chyba było jej na imię Ruth - które zostały jej podkuchennymi.
- Nie ma mowy, pani Fraser - wykrzyknęła. - Pani i tak ma dość roboty, jestem pewna! A teraz proszę
iść i nie brudzić mojej pięknej, czyściutkiej kuchni tymi zabłoconymi buciorami. No już, już, a
następnym razem proszę wytrzeć nogi, zanim pani tu wejdzie!
-305-
Chcąc uniknąć kręcącego się po domu tłumu, umyłam się przy źródle,
sytuacja nie jest tak tragiczna, jak się obawiałam; mieliśmy dość jedzenia,
by przy rozsądnym gospodarowaniu przetrwać zimę, choć zapewne będę musiała nieco ograniczyć
szczodrobliwość pani Bug.
względnie świeżej tuszy. Spojrzawszy w górę, zobaczyłam niskie belki stropu, czarne od sadzy,
zawieszone pękami wędzonych suchych ryb, starannie podzielonych i powiązanych ze sobą jak płatki
jakichś olbrzymich odrażających kwiatów. Stało tam również dziesięć beczułek solonych ryb i cztery
solonego wieprzowego mięsiwa. Kamienny garniec ze smalcem i trochę mniejszy ze szlachetniejszym
tłuszczem z wieprzowych nerek, i jeszcze jeden z głowizną... Ona właśnie wzbudzała moje
największe wątpliwości.
przez Jamiego, ale nigdy nie widziałam, jak wygląda głowizna, i nie mia
łam pojęcia, czy powinna wyglądać tak właśnie. Podniosłam nieco pokrywę i powąchałam
podejrzliwie, ale poczułam tylko woń czosnku zmieszanego z pieprzem; i ani śladu odoru zepsucia.
Może jeszcze tym razem uda się nam uniknąć śmierci spowodowanej zatruciem ptomainami, ale
zapisa
oburzała się Marsali kilka miesięcy temu, kiedy Gerhard razem z jednym
ze swych synów przycwałowali do Ridge. Słyszała od Fergusa historię indiańskich kobiet i teraz
spoglądała na Niemców z pełnym przerażenia obrzydzeniem.
tonem Jamie, z łyżką zawieszoną w pół drogi nad talerzem. - Mam pozabijać Muellerów -
wszystkich, bo jeśli zabiję Gerharda, to będę musiał
wił się nieznacznie. - Boję się, że mogłoby to skutecznie zniechęcić naszą krowę do dawania mleka,
a już z pewnością mnie do jej dojenia.
Wymieniłam spojrzenie z Jamiem i wzruszyłam nieznacznie ramionami. Mój mąż zatrzymał się na
chwilę, nad czymś się zastanawiając, a potem zamieszał resztę zupy na talerzu, odłożył łyżkę i
popatrzył poważnie na Marsali.
- Czyny Gerharda są okropne - powiedział zwyczajnie. - Ale dla niego to był rodzaj zemsty, a na ile
znam jego sposób myślenia, nie mógł postąpić inaczej. Czy moje sprawy wyglądałyby lepiej, gdybym
ja z kolei zemścił się na nim?
- No cóż, może niektórzy Francuzi - mruknęłam pod nosem, przypomniawszy sobie hrabiego St.
Germain.
- Hmm... - nie ustępowała Marsali. - Więc to nie były twoje sprawy, tak? -
brnęła dalej. - Mówię o kobietach, które zostały zabite. A co by było, gdyby należały do twojej
rodziny? Gdybym to była ja i Lizzie, i Brianna?
- To już moja rzecz - odparł Jamie niewzruszony. - Tamta sprawa dotyczyła rodziny Gerharda. -
Odsunął ławę i wstał, zostawiając na wpół
łam, jak na jego długiej zbrązowiałej szyi porusza się jabłko Adama.
Podniosłam ciężki garnek z głowizną i ustawiłam przy wejściu do wędzarni, żeby o nim nie
zapomnieć, kiedy będę wracać do domu. Zastanawiałam się, czy syn Gerharda Frederick też z nim
przyjechał? Chyba tak -
-307-
chłopak nie miał jeszcze dwudziestu lat, a to nie jest wiek, w którym rezygnuje się z czegokolwiek,
co obiecuje rozrywkę. To właśnie młoda żona Fredericka, Petronella, i ich niemowlę zmarli - na
zwykłą odrę, a Gerhard uważał, że ta choroba była owocem klątwy rzuconej na jego rodzinę przez
plemię Tuscaroran.
Ciekawe, czy Frederick znalazł już następną żonę? Pewnie tak. A jeśli
nie... Wśród naszych nowych dzierżawców były dwie nastoletnie dziewczyny. Może Jamie planował,
że szybko znajdzie im mężów? A poza tym jest jeszcze Lizzie.
rósł jak na drożdżach, ale być może nie dość szybko - na razie udało mu
zaledwie osiem worków. We młynie mogło jej być więcej, więc zapisałam
masło orzechowe i orzechy włoskie... Stosy suszonych kabaczków, jutowy worek mąki owsianej i
kukurydzianej, galony cydru i octu winnego...
słoje wosku pszczelego - zdobytego z wielkim trudem z moich uli - który ma być przerobiony na
świece. Wszystko to zostało bezpiecznie ukryte w pieczarze służącej nam także jako stajnia, dla
ochrony przed niedźwiedziami. Miód nie był jednak należycie zabezpieczony przed dziećmi, które
często wysyłano tam z poleceniem nakarmienia krów albo świń. Do
tej pory nie zauważyłam co prawda podejrzanie lepkich palców albo kle-
jących się buź, ale może powinnam podjąć jakieś kroki zapobiegawcze,
mleczarnia, tej zimy nikt nie powinien umrzeć z głodu. Mój niepokój nieco zelżał, choć dalej
martwiłam się, jak uzupełnić sezonowe niedobory witamin. Spojrzałam na orzechowy zagajnik i
nagie gałęzie rosnących tam drzew. Nie wcześniej niż za dobre cztery miesiące ujrzymy znów świeżą
-308-
a nad nim górowała intensywna woń czosnku i cebuli oraz zdrowy, choć
dość pospolity zapach rzepy. Z tyłu stały dwie spore beczułki z jabłkami -
i właśnie do nich, jak natychmiast zauważyłam, prowadziło mnóstwo śladów dziecięcych stóp.
chwili doszłam do wniosku, że z góry nie da się tego przewidzieć - to zależało przede wszystkim od
tego, ilu mężczyzn się zaciągnie i jakie zapasy z sobą przywiozą. Jamie został mianowany
pułkownikiem, więc sprawa aprowizacji spoczywała przede wszystkim na jego głowie i mógł liczyć
jedynie na to, że wydatki, jakie poniesie, zostaną mu zrekompensowane
Nie po raz pierwszy życzyłam sobie z całego serca wiedzieć więcej. Jak
- Rura - zaczęła bez zbędnych wstępów. - Czy ludzie w obecnych czasach wytwarzają metalowe
rury? Wiem, że robili to już Rzymianie, ale...
wszystkie wyroby żelazne były importowane z Anglii, podobnie jak przedmioty wytwarzane z innych
metali - miedzi, brązu czy ołowiu.
żyła oczy, przyglądając się uważnie, jaka jest różnica poziomów między
źródłem a domem, a potem pokręciła głową i westchnęła głęboko. - Wydaje mi się, że potrafiłabym
zrobić pompę. Ale jak sprowadzić wodę do domu? - Ziewnęła szeroko i zamrugała łzawiącymi od
słońca oczyma. -
Boże, jaka jestem zmęczona. Nie mogę nawet logicznie myśleć. Jemmy
-309-
skrzeczał całą noc, a kiedy wreszcie padł, przyjechali Muellerowie. Nie zmrużyłam oka nawet na
chwilę.
- Tak, tak, pamiętam, jak to jest - uśmiechnęłam się.
- Bardzo - przyznałam i odwróciłam się w stronę domu. - A gdzie podziałaś swoją pociechę?
-Został z...
Przed nami stał krzyż. Dość duży, zrobiony z suchych sosnowych konarów odartych z mniejszych
gałązek i związany sznurem. Osadzono go mocno w ziemi na samym początku pola wiodącego do
domu, w pobliżu
były smukłe i mocne. Był zgrabny i nie rzucał się w oczy - a jednak jego
tabernakulum dominuje nad resztą kościoła. Jednocześnie nie czułam jednak, żeby w jakiś sposób
miał nas chronić albo wzbudzał naszą cześć. Prawdę mówiąc, odniosłam wrażenie, że był czymś
złowróżbnym i budził grozę.
Brianna skrzywiła się w udanym uśmiechu, starając się obrócić całą sprawę w żart; ja jednak czułam,
że ten krzyż obudził w niej niepokój, tak samo jak we mnie.
Obeszłam krzyż wolno dookoła i obejrzałam od stóp do głów. Bez wątpienia był dziełem Jamiego -
mogłam to stwierdzić z całym przekonaniem, patrząc na doskonałą jakość rzemieślniczej roboty.
Ramiona były idealnie
a podstawa starannie osadzona w pozycji pionowej. Lina wiążąca ramiona z podstawą została
zapętlona tak dokładnie, że nawet żeglarz nie zrobiłby tego lepiej.
- Może tata chce założyć jakąś sektę - zastanawiała się Brianna; ona też
Zza rogu domu wyszła nagle pani Bug, niosąc miskę z ziarnem dla kurcząt. Na nasz widok stanęła jak
wryta i otworzyła usta. Instynktownie
-310-
Lizzie, że...
Zapomniawszy o krzyżu, biegłam już w stronę domu, a pani Bug deptała mi po piętach, nie milknąc
ani na chwilę.
- Przyłapałam te dwie małe bestie, jak sobie grały w kulki w pani pokoju. Wzięły do zabawy te
panine piękne niebieskie buteleczki i jabłko.
No, ale już je wytargałam za uszy, pewnie jeszcze nie przestały beczeć, te
gabinetu, gdzie zastałam kompletny bałagan. Na biurku miałam eksperymentalne próbki penicyliny,
nad którymi ostatnio pracowałam; teraz znik
Wzięłam głęboki oddech i zacisnęłam pięści, żeby nie udusić naszej gospodyni, po czym zamknęłam
drzwi gabinetu, by nie patrzeć na pusty blat.
- Pani Bug... - odwróciłam się w stronę drobniutkiej Szkotki. Ze wszystkich sił starałam się nie
podnosić głosu. - Wie pani, jak bardzo cenię sobie pani pomoc, ale stanowczo żądam, żeby...
-Proszę, pani Bug, jestem pewna, że oni nie mieli zamiaru... - moja
wszystkich trojga Chisholmów, z których bez wątpienia najgłośniej krzyczała pani Chisholm.
-311-
- A kimże ty jesteś, żeby wyzywać moje dzieci od złodziei, ty pieprz-nięta stara żebraczko! -
Dotknięta do żywego matka wymachiwała miot
łą, starając się dosięgnąć pani Bug. Zaczęłam skakać razem z nią w przód
- Pani Chisholm! - zawołałam i podniosłam rękę. - Margaret! Naprawdę, jestem przekonana, że...
- Kim ja jestem? - Pani Bug zdawała się rosnąć w oczach jak bułka w piekarniku. - Kim? Ja? A kim
ty jesteś, co? I kto ci dał prawo, żeby się tak odzywać do starszych i lepszych od ciebie, kiedy ty i
twoja zafajdana rodzina przyszliście tu w łachmanach, a za cały dobytek mieliście nocnik do
szczania?!
- Pani Bug! - wykrzyknęłam, kręcąc się wokół niej jak ćma. - Nie wolno pani...
Pani Chisholm nawet nie zadała sobie trudu, żeby znaleźć jakąś replikę, lecz rzuciła się naprzód z
wyciągniętą bojowo miotłą. Rozłożyłam szeroko ręce, żeby ją powstrzymać; kiedy się zorientowała,
że nie ma szans przedrzeć się i pacnąć przeciwniczkę, zaczęła wściekle szturchać miotłą
z moich pleców, skakała jak piłeczka pingpongowa, a jej twarz poczerwieniała z wściekłości
pomieszanej z uczuciem tryumfu.
- Żebracy! - wrzeszczała ile sił w płucach. - Szmaciarze! Cygany!
- Pani Chisholm! Pani Bug! - wołałam błagalnym głosem, ale nikt nie
Przenikliwe okrzyki pani Bug tuż za moimi plecami ucichły nagle, a kiedy się odwróciłam, ujrzałam
Briannę, która najwyraźniej zdążyła obiec dookoła dom i teraz wtargnęła do środka przez kuchenne
drzwi. Złapała maleńką panią Bug jedną ręką, unosząc ją jak piórko z podłogi, a drugą mocno
przycisnęła do jej ust. Drobne stópki pani Bug wściekle młóciły powietrze,
a oczy wyszły z orbit, jakby miała się za chwilę udusić. Bree zerknęła na
-312-
Odwróciłam się, chcąc zakończyć sprawę z panią Chisholm, ale szara samodziałowa spódnica
zniknęła właśnie za progiem, a ryk jej latorośli
brzmiał jak oddalająca się syrena. Porzucona miotła leżała u moich stóp.
łam pięść i z całej siły walnęłam w blat, a potem jeszcze raz, i jeszcze, ale
solidny dębowy mebel tłumił wszelkie odgłosy, więc w końcu dałam sobie spokój i tylko dyszałam
ciężko.
łać aż takiej reakcji. Podobnie jak kłótliwość pani Chisholm; ona i jej ma
łe bestie wyprowadzą się stąd wcześniej czy później. Pozostawało mi tylko mieć nadzieję, że raczej
wcześniej.
zielenią i błękitem, ale też wszystkie zostały odstawione na właściwe miejsce, z nalepkami
zwróconymi na zewnątrz. Kruche wiązki suszonych ziół
piła do amputacji, pojemnik z nićmi chirurgicznymi, pudełko plastrów, paczuszka z pajęczą nicią -
wszystko ułożone z wojskową dokładnością i ustawione w równiutkich rzędach jak rekruci, ćwiczący
musztrę pod
Jedyną rzeczą w szafie, której najwyraźniej nie odważyła się tknąć, był
szamankę z plemienia Tuscaroran. Leżał spokojnie na swoim miejscu w kąciku. Ciekawe, że pani
Bug zabrakło odwagi, by go dotknąć, pomyślałam.
Nigdy nie zdradziłam jej, co to jest, choć już z daleka wyglądało na coś indiańskiego, z wystającymi
z zawiniątka piórami kruka i dzięcioła. Pani Bug, która przebywała prawie rok w koloniach, a w
głuszy mieszkała od niedawna,
odnosiła się do wszystkich indiańskich darów z nieufną podejrzliwością.
-313-
W powietrzu wisiał odór ługu, przykry jak duch wszędobylskiej gospodyni. Doszłam do wniosku, że
właściwie nie powinnam mieć do niej pretensji; spleśniały chleb, zepsuty melon i nadgniłe kawałki
jabłka - dla
mnie przedmiot studiów - dla niej były obrazą poczucia ładu i porządku.
Westchnęłam więc tylko i zamknęłam szafę, starając się przedtem zapachem suszonej lawendy i
przenikliwą nutką mięty stłumić wszędobylską woń ługu zmieszaną z odorem psujących się jabłek.
Nieraz traciłam już różne próbki, a te akurat nie stanowiły części jakiejś większej całości
mi zająć nie więcej jak pół godziny - wystarczyło parę skrawków świe
żego chleba i resztki owoców. Nie śpieszyłam się z tym jednak, bo zdałam
to i tak - skoro wkrótce wyjedziemy - nie zdążę tego zebrać, osuszyć i oczy
moje życie wciąż jeszcze było z góry ułożone i przewidywalne. Jakby nic
Na pozór spokój w domu został przywrócony, lecz przykra atmosfera pozostała. Kobiety chodziły
spięte, z ciasno zasznurowanymi ustami. Nawet na zewnątrz powietrze zdawało się iskrzyć, jakby
zbierało się na burzę.
Kursując między naszymi szopami a domem, co chwila rzucałam przez
lada chwila pętlę błyskawicy - ale niebo było ciągle bladoniebieskie, jak
klaczy.
Byłam dziś strasznie rozproszona i niezdolna do koncentracji. Rozpoczynałam jakąś pracę i po chwili
zostawiałam ją nieukończoną; w spiżarce leżał porzucony, na wpół spleciony warkocz cebuli, na
schodach stała
-314-
miska do połowy napełniona wyłuskaną fasolą, a na stołeczku leżała spokojnie para podartych spodni
z dyndającą na nitce igłą. A ja wciąż krą
zarejski, król żydowski", lecz z wyjaśnieniem. Nic takiego się jednak nie
zdarzyło. Krzyż cały czas stał na swoim miejscu - dwa proste sosnowe
drążki, dokładnie związane sznurem. Nic więcej. Gdyby nie to, że każdy
Bug, całkiem rozstrojona starciem z panią Chisholm, nie przygotowała lunchu i pod pozorem
strasznego bólu głowy schroniła się u siebie, kategorycznie odmawiając przyjęcia pomocy
medycznej. Lizzie - doskonała kucharka - przypaliła gulasz i teraz obłoki czarnego dymu kłębiły się
nad paleniskiem, brudząc belki drewnianego stropu.
Przywieźli ze sobą sporą beczułkę piwa i zaraz po śniadaniu udali się z powrotem do chaty Brianny,
gdzie chyba całkiem miło spędzali czas we własnym gronie, racząc się tym szlachetnym trunkiem.
Chleb w żaden sposób nie chciał rosnąć. Jemmy'emu zaczął się wyrzy-
nać nowy ząbek, w związku z czym ryczał bez przerwy. Zamierzałam powiedzieć Briannie, żeby
zabrała go gdzieś daleko od naszych uszu, ale nie mogłam się na to zdobyć, zauważywszy ciemne
sińce pod jej oczami i napięcie na twarzy. Dla pani Chisholm, zmordowanej wieczną walką z
własnym potomstwem, takie skrupuły były zupełnie obce.
- Na litość boską, może byś poszła z małym do swojej chaty, co? - prych-
- Coś mi się zdaje, że w mojej chacie siedzą twoi dwaj synowie i w najlepsze popijają z Niemcami -
wysyczała. - Za nic w świecie nie chciałabym im w tym przeszkadzać.
Twarz pani Chisholm poczerwieniała jak burak, ale zanim zdążyła wykrztusić słowo, podskoczyłam i
wyrwałam niemowlę z rąk Bree.
A ty w tym czasie idź na górę i odpocznij sobie na moim łóżku. Chyba jesteś trochę zmęczona.
-315-
Pani Chisholm rzuciła jakąś wielce nieuprzejmą uwagę, lecz napotkawszy mój wzrok, udała, że
dopadł ją atak kaszlu, a potem zawołała swoje trzyletnie bliźnięta, które właśnie pracowicie
demolowały mój koszyczek
z przyborami do szycia.
się nieco, choć ciągle jeszcze kaprysił i piszczał. Ocierał mokrą, gorącą buźkę
o moją szyję i zajadle gryzł brzeg szala, produkując przy tym potoki śliny.
łam uspokajająco.
Marsali, Lizzie, a nawet panią Bug - musiałam przyznać, że w grupie zdecydowanie wolę mężczyzn.
Nie wiem, czy był to efekt mojego raczej nie-ortodoksyjnego wychowania - bo głównie zajmował się
tym wuj Lamb i jego perski służący Firouz - czy skutek wojennych doświadczeń, czy też po prostu
cecha mojej niekonwencjonalnej osobowości, ale zawsze uważałam,
Przez chłodne, przejrzyste powietrze doleciało do mnie słabe echo wysokich, pełnych napięcia
kobiecych głosów i odgłosy uderzeń.
Choć perspektywa rychłego wyjazdu po tak niedawnym powrocie wzbudzała we mnie niechęć - tak
samo jak to, że Jamie mógłby się wplątać w jakiś zbrojny konflikt - to jednak w tej chwili myśl o
spędzeniu tygodnia czy dwóch w towarzystwie dwudziestu lub trzydziestu nieogolonych i
niedomytych mężczyzn miała w sobie nieodparty urok. Jeśli w dodatku miało to oznaczać sypianie na
gołej ziemi...
łam z westchnieniem do Jemmy'ego. - Ale chyba właśnie się tego dowiadujesz, prawda, biedna
kruszynko?
-316-
- Gggg... - odparł i zwinął się w kulkę, by choć na chwilę uciec przed rozdzierającym bólem,
nieprzyjemnie kopiąc mnie przy tym w bok. Posadziłam go sobie na biodrze w wygodnej pozycji i
dałam do gryzienia własny kciuk. Małe dziąsełka były twarde i guzkowate; bez trudu mogłam wyczuć
palcem gorące i nabrzmiałe miejsce, w którym miał się pojawić nowy ząb. Z domu dobiegł
przenikliwy wrzask, a potem okrzyki i tupot czyichś
stóp.
Wyciągnęłam palec z małej buzi, przytuliłam mocniej malucha i przemknęłam pod krzyżem w cień
wielkiego czerwonego świerka; jak się okazało, w samą porę, bo frontowe drzwi domu otworzyły się
z hukiem, a ostry głosik pani Bug przeszył chłodne powietrze jak dźwięk trąbki.
Do polany, na której znajdowały się nasze zapasy whisky, był spory kawałek drogi, ale to nic. W
lesie panowała błogosławiona cisza, a Jemmy, ukołysany monotonnym ruchem, w końcu zawisł
bezwładnie w moich ramionach jak woreczek w piaskiem.
ście, stały już nagie i puste; ścieżka zasypana była kruchym dywanem,
klonu, co chwila ocierając się skrzydełkami o moją spódnicę. Gdzieś wysoko nad nami przeleciał
kruk; jego chrapliwy, natarczywy krzyk sprawił, że dziecko drgnęło niespokojnie.
chorobę. Próbowałam przestać myśleć w ten sposób, ale Nayawenne wmówiła mi, że kruk jest moim
pobratymcem, moim duchowym przewodnikiem w zwierzęcym świecie. Od tamtej pory widok
ogromnego czarnego cienia nad moją głową zawsze przeszywał mnie przenikliwym dreszczem.
Jemmy poruszył się, wydał z siebie krótki pisk i po chwili znów znieruchomiał. Pogłaskałam go i
zaczęłam wolno wspinać się dalej, zastanawiając się, jakie zwierzę mogło zostać przypisane
Jemmy'emu?
Według Nayawenne to duch zwierzęcia wybiera sobie konkretnego człowieka, nie zaś odwrotnie. Ty
musisz tylko zwracać baczną uwagę na jakiś
-317-
sygnał i czekać, aż twoje zwierzę da ci znak. Zwierzęciem Iana był wilk, Jamiego - niedźwiedź, tak
przynajmniej twierdzili Tuscarora. Pamiętam, że
wówczas zastanawiałam się, co ma zrobić ktoś, kto został wybrany przez ry-
jówkę albo przez gnojaka, ale nie chciałam zadawać niestosownych pytań.
Tym razem kruk zjawił się w pojedynkę. Choć zniknął mi już z oczu,
ciągle słyszałam jego krzyk, ale zza jodeł za moimi plecami nie odpowiadało mu żadne echo.
Zapowiedź zmiany.
Wspinałam się powoli, wsłuchując się w pomruki wiatru i coraz cięższy własny oddech. O tej porze
roku zmiany wisiały w powietrzu; lekka bryza niosła ze sobą woń dojrzałości i zapowiedź umierania,
a w chłodnych podmuchach czuło się pierwszy powiew zimy. Jednakże ten rytm ziemi przynosił z
sobą przemianę oczekiwaną i w pewien sposób uświęconą; znaną zarówno umysłowi, jak i ciału, i
przyjmowaną bez sprzeciwu. Zmiana, na jaką wkrótce zanosiło się w moim życiu, miała zupełnie
inny charakter i znamionowała niepokój duszy.
Odwróciłam się, by spojrzeć na dom. Z tej wysokości widać było jedynie załom dachu i unoszący się
z komina dym.
- I jak myślisz? - odezwałam się łagodnie do Jemmy'ego, który wtulał okrytą wełnianym kapturkiem
główkę pod mój podbródek. - Czy to kiedyś będzie twoje? Czy będziesz tutaj żył, a po tobie przejmą
to twoje dzieci?
Ale nie zrobiła tego i los małego chłopca na zawsze został związany z obecnymi czasami. Ciekawe,
czy wzięła to pod uwagę? Czy pomyślała, że decyduje o przyszłości nie tylko swojej, ale i synka? Że
wybiera nieustanną walkę i wszechobecną ciemnotę, chorobę i niebezpieczeństwo, a ryzykuje ze
względu na jego ojca - na Rogera. Nie byłam w pełni przekonana, czy dokonała właściwego wyboru,
ale nie do mnie należała ocena.
W końcu naszła mnie refleksja, że nikt nie jest w stanie wcześniej wyobrazić sobie, co oznacza
posiadanie dziecka. Żadna siła umysłu nie mo
-I skądinąd dobrze... - wyznałam Jemmy'emu - że nikt przy zdrowych zmysłach nawet się nie stara...
ukojone przez wiatr i spokój emanujący z bezlistnych drzew. „Alkoholowa polanka", jak ją
nazywaliśmy, nie była widoczna ze szlaku. Jamie spędził kiedyś kilka ładnych dni, przeczesując
zbocza ponad Ridge, zanim trafił na miejsce całkowicie odpowiadające jego wymaganiom.
-318-
Powinnam raczej powiedzieć - miejsca. Produkcja słodu odbywała się bowiem na drewnianej
podłodze w zagłębieniu terenu, destylatornia zaś
można było dostrzec miejsca, gdzie wytwarzano słód, ale dostanie się tam
Trudno odmówić mu racji; nawet teraz, kiedy w szopie nie było fermentującego ziarna, a platforma
do wypalania także świeciła pustkami, w powietrzu ciągle unosiła się soczysta, ciężka woń. Gdy
ziarno „pracowa
ło" stęchły, gryzący zapach czuć było z daleka; kiedy jednak kiełkujący jęczmień prażył się na
platformie, pod którą tliło się niewielkie ognisko, a nad całą polanką wisiał obłoczek przejrzystego
dymu, zapach stawał się tak intensywny, że przy sprzyjającym wietrze dolatywał aż do chaty Fergusa.
Teraz, rzecz jasna, na platformie nie zastałam żywego ducha. Gdy przybywała nowa dostawa ziarna,
Marsali albo Fergus stałe się tam kręcili, by jej doglądać; chwilowo jednak zadaszona drewniana
podłoga była pusta,
a gładkie deski szarzały na skutek używania i od pogody. Obok platformy znajdował się starannie
ułożony stos drewna, gotowy do użytku.
Podeszłam bliżej, by sprawdzić, jaki to rodzaj. Fergus lubił drewno
jakiego dzięki niemu nabierało prażone ziarno. Jamie zaś, niezwykle tradycyjny we wszystkim, co
dotyczy produkcji whisky, zdecydowanie wolał dąb.
Dotknęłam leżącej z brzegu szczapki i uśmiechnęłam się; szeroki układ słojów, niewielka waga i
cienka kora wskazywały, że to Jamie ostatnio tutaj zaglądał.
żeby miała pod ręką coś, co mogłaby mu dać - zdecydował Jamie. - I tak
wiadomo, czym się tu zajmujemy, niech więc nikt nie próbuje siłą skłonić
Nie był to najlepszy trunek - nalewano tam najmłodszy, całkiem jeszcze surowy produkt - lecz z
pewnością mógł zaspokoić potrzeby niespodziewanego gościa lub pomóc ząbkującemu dziecku.
-319-
Rozejrzałam się badawczo dookoła, ale nie znalazłam nawet śladu beczułki ani na zwykłym miejscu
za workami z jęczmieniem, ani wewnątrz przygotowanego do spalenia stosu drewna. Może została
zabrana do napełnienia albo po prostu ktoś ją ukradł. Niewielka strata, cokolwiek się stało.
Zwróciłam się ku północy; mijając platformę, przeszłam dziesięć kroków i odwróciłam się w prawo.
Przed sobą miałam wystającą z ziemi skalę - solidny granitowy blok, sterczący z gęstych niewysokich
krzaczków.
Blok nie był jednolitą całością; składał się z dwóch wspartych o siebie płyt,
Teraz, u progu zimy, biały pobłysk na skale lśnił z daleka przez nagie ga
łązki karłowatych brzóz i jesionów górskich. Jamie znalazł gdzieś spory ciemny kamień i przetoczył
do ujścia źródełka, a potem wyrył na nim krzyż i odmówił modlitwę, uświęcając w ten sposób
tryskającą ze skały wodę, aby dobrze służyła naszym potrzebom. Pomyślałam, że przyrównanie
whisky do wody
Kenneth - ale wcale nie byłam pewna, czy Jamie też uznałby to za dowcip.
się między głazami, a w końcu okrążała nagą skałę i dochodziła do polanki ze źródłem. Marsz
rozgrzał mnie, ale powietrze musiało być zimne, bo koniuszki palców, którymi ściskałam brzeg szala,
zupełnie mi zdrętwiały.
Stanęłam jak wryta; przed jego wzrokiem osłaniał mnie gąszcz zimozielonych krzewów.
Zaskoczył mnie nie tyle niekompletny strój mojego męża, lecz raczej
coś w wyrazie jego twarzy. Wyglądał na zmęczonego, ale to mnie nie dziwiło, zważywszy, że wstał
dziś i wyjechał wcześnie rano.
na ziemi, a pas i pozostałe rzeczy - obok, starannie zwinięte. Kątem oka zauważyłam jakąś ciemną
kolorową plamę, na wpół ukrytą w wysokiej tra-
-320-
Nagle Jamie ściągnął koszulę i upuścił ją, a potem - nagi jak go Pan Bóg
stworzył - ukląkł przy źródle i opryskał sobie zimną wodą twarz i ramiona.
Jego ubranie było poplamione błotem od konnej jazdy, ale ciało nie by
ło brudne. Zwykłe obmycie twarzy i rąk z pewnością by wystarczyło, pomyślałam, a poza tym można
to było zrobić w o wiele lepszych warunkach, przy kuchennym palenisku.
Po chwili wstał, wziął wiaderko stojące obok źródła, napełnił je zimną wodą i polał nią całe ciało;
widziałam, jak zamknął oczy i zacisnął zęby, gdy lodowaty strumień spływał mu po piersi i po
nogach. Jego jądra skurczyły się, jakby chciały uciec gdzieś przed zimnem, a krople wody szukały
drogi przez
poruszył się lekko we śnie i wykrzywił buźkę, ale najwyraźniej nie zauważył niczego niezwykłego w
zachowaniu swego przodka.
Wiedziałam, że Jamie nie jest zupełnie nieczuły na zimno; nawet z mojego schronienia widać było,
jak chwyta otwartymi ustami powietrze i jak jego ciało przeszywa dreszcz. Sama też zadrżałam w
nagłym przypływie
Wziął głęboki, urywany oddech i oblał się lodowatą wodą po raz drugi.
Kiedy się schylił, by napełnić wiaderko po raz trzeci, zaczęłam coś rozumieć.
Chirurg, nim przystąpi do operacji, jak wiadomo, szoruje ręce ze względów higienicznych, ale nie
jest to jedyny powód. Rytuał wielokrotnego mydlenia i spłukiwania dłoni jest zarówno czynnością
fizyczną, jak i mentalną. Akt upartego obmywania własnego ciała służy skupieniu umysłu i
przygotowuje psychikę do czekającego nas zadania; zmywa zaabsorbowanie zewnetrznością pozwala
wyzbyć się tego, co nas rozprasza, równie skutecznie, jak usuwa zarazki i martwy naskórek z rąk.
Sama poddawałam się temu nieraz, toteż bez cienia wątpliwości rozpoznałam ten rytuał. Jamie nie
tylko się mył - on się oczyszczał, używając zimnej wody nie tylko jako środka usuwającego brud,
lecz także jako czegoś, co służy umacnianiu woli. Najwyraźniej przygotowywał się do ważnego
zadania; kiedy sobie to uświadomiłam, poczułam, jak zimny prąd spływa mi wzdłuż kręgosłupa,
jakby ktoś polał moje plecy lodowatą wodą.
Z pewnością się nie myliłam; polawszy się po raz trzeci, Jamie odstawił
-321-
głowę koszulę i zwrócił się ku zachodowi, ku słońcu stojącemu nisko nad górami. Przez dłuższą
chwilę stał bez ruchu, jakby zamienił się w posąg.
ły tak oślepiające, że z miejsca, gdzie stałam, mogłam dostrzec teraz jedynie sylwetkę mojego męża -
światło przenikało jego mokrą lnianą koszulę, ukazując ciemny zarys ciała. Jamie stał z uniesioną
głową i wyprostowanymi ramionami, jak człowiek, który pilnie czegoś nasłuchuje.
Czego? Starałam się oddychać jak najciszej; przycisnęłam delikatnie niemowlęcą główkę do
ramienia i także zaczęłam wsłuchiwać się w odgłosy gór.
Do moich uszu docierał tylko szum drzew i ciche westchnienia ocierających się o siebie igieł i
gałęzi. Łagodne pogwizdywania wiatru w gęstwinie mieszały się z szemraniem pobliskiego źródełka,
sączącego się między kamieniami i korzeniami drzew. Wyraźnie słyszałam bicie własnego serca i
oddech Jemmy'ego na mojej szyi; nagle ogarnął mnie strach, że te dźwięki są zbyt głośne i że mogą
sprowadzić na nas jakieś niebezpieczeństwo.
Zamarłam. Starałam się nie poruszać i nie oddychać, jak królik przyczajony pod krzakiem, próbując
wtopić się bez reszty w otaczający las. Na skórze czułam spokojny puls Jemmy'ego; delikatna
niebieska żyłka przebiega
Nagle Jamie powiedział coś głośno po gaelicku. Zabrzmiało to tak, jakby rzucał komuś wyzwanie lub
jakby kogoś witał. Wydawało mi się, że znam te słowa... ale w pobliżu nie było żywej duszy. Polanka
była pusta.
niebo nadal było przejrzyste. Jemmy drgnął nagle w moich objęciach, więc
bez śladu. Jamie cały czas stał tak jak przedtem, teraz jednak opuściło go
napięcie i ramiona wyraźnie się rozluźniły. Poruszył się lekko, a zachodzące słońce otoczyło złotym
nimbem jego koszulę i zalśniło ognistym blaskiem w gęstwinie kasztanowych włosów.
Pochylił się, podniósł z ziemi szpadę, wyjął ją z pochwy i bez namysłu
przejechał ostrzem po prawej dłoni. Widziałam wyraźnie, jak na opuszkach jego palców pojawia się
ciemna linia i z wrażenia aż zagryzłam wargi. Zaczekał chwilę, aż krew napłynie do rany, a potem
potrząsnął mocno ręką. Czerwone krople poleciały w dół, na kamień u podstawy źródła.
-322-
Nieraz miałam okazję widzieć, jak mój mąż się modli, ale zawsze odbywało się to w publicznym
miejscu albo gdy wiedział, że jestem w pobliżu. Teraz najwyraźniej sądził, że rozmawia z Bogiem
sam na sam, i kiedy tak patrzyłam, jak klęczy, poplamiony własną krwią i z otwartym sercem,
ogarnęła mnie nieprzyjemna świadomość, że podglądam go
Powinnam była się poruszyć lub przemówić, lecz zakłócenie tego aktu wydało mi się
świętokradztwem. Trwałam więc w ciszy, choć ze zdumieniem stwierdziłam, że nie jestem już tylko
biernym obserwatorem; gdzieś w głębi mnie niespodziewanie zrodziła się modlitwa.
O Panie, słowa formowały się w myślach bez udziału świadomości. - Powierzam ci duszę twego
wiernego sługi, Jamiego. Proszę cię, dopomóż mu, Panie Boże Wszechmogący. A potem mignęła mi
przelotna myśl, że właściwie nie wiem, w czym Pan Bóg miałby mu pomagać.
Zobaczyłam, że Jamie się żegna i podnosi z kolan. Czas znowu zaczął się
przesuwać, choć nawet nie zauważyłam, kiedy się zatrzymał. Teraz szłam ku
Jamiemu, w dół zbocza, a szorstka trawa drapała brzeg mojej sukni, choć zupełnie nie
uzmysławiałam sobie chwili, w której postawiłam pierwszy krok.
Nie wiedziałam także, kiedy on ruszył w moją stronę, ale zobaczyłam, że idzie
do nas, rozpromieniony na nasz widok, jakby się spodziewał nas tam ujrzeć.
broda drapała mnie nieprzyjemnie, ale skórę na policzkach miał ciągle chłodną od wody i świeżą w
dotyku.
Ku mojemu zdumieniu okazało się, że Jemmy już nie śpi. Ślinił się nadal
buzi. Zły humor ulotnił się bez śladu. Wychylił się i wyciągnął rączki do
Jamiego, a on wysupłał go delikatnie z moich objęć i zaczął kołysać, poprawiając wełniany kapturek.
nie czuł się najlepiej, więc pomyślałam, że może odrobina whisky na dzią-
- Ach tak. Ale wydaje mi się, że możemy temu zaradzić. W mojej flaszce powinno jeszcze coś być.
Z dzieckiem na ręku podszedł do swoich rzeczy i zaczął w nich grzebać. Po chwili wyprostował się i
podniósł w górę wgniecioną nieco buteleczkę, którą zawsze nosił przy pasku, a potem usiadł na skale
i trzymając Jemmy'ego na kolanach, podał mi ją.
-323-
-Byliśmy też w naszej destylatorni... - powiedziałam, wyciągając korek, który wyskoczył ze słabym
„puff" - ...ale beczułka gdzieś zniknęła.
- Tak, wiem, Fergus ją zabrał. Daj mi to, proszę. Mam czyste ręce.
- A jeśli już o tym mówimy... - zaczęłam i ujęłam jego prawą rękę. Przeniósł Jemmy'ego na drugie
ramię i bez sprzeciwu pozwolił odwrócić dłoń spodem ku górze.
Zacięcie było dość płytkie i tylko na czubkach pierwszych trzech palców - tych, którymi się żegnał.
Krew zdążyła już zastygnąć, ale na wszelki wypadek polałam ranę kilkoma kroplami whisky i starłam
chusteczką zaschnięte resztki.
zmarszczka między brwiami, którą zauważyłam kilka dni temu, zupełnie się
- Tak. Czy... czy to ma coś wspólnego z tym krzyżem, który stoi na naszym polu?
się w końcu.
Skinął głową, a w jego oczach błysnęło wspomnienie tamtej dawno minionej nocy.
wojnę. - Przerwał, aby zebrać myśli. - Czasem zdarzały się napady. Ale
to było coś zupełnie innego, często z nadmiaru fantazji Dougala albo Ru-
-324-
perta... Może z nagłej chęci, by się napić, albo ze zwykłej nudy... Wypadali niewielką bandą, żeby
złupić bydło albo zboże. Lecz żeby zebrać ca
zdarzało się o wiele rzadziej. Osobiście tylko raz byłem świadkiem takiego wydarzenia i nigdy tego
nie zapomnę.
Sosnowy krzyż ujrzał po raz pierwszy pewnego ranka, gdy obudziwszy się, przemierzał zamkowy
dziedziniec. Mieszkańcy Leoch byli już od dawna na nogach i jak zwykle oddawali się codziennym
zajęciom, ale nikt
nie patrzył na krzyż ani nie mówił o nim. Mimo to Jamie czuł, że wśród
zamek, poza tym wiedzieli, kim był mój ojciec, i ojciec mojego ojca tak
- Nie miałem pojęcia, co się święci, ale coś wisiało w powietrzu; dostawałem gęsiej skórki, kiedy
napotykałem czyjś wzrok.
W końcu poszedł do stajni i spotkał tam Starego Aleca, który u Columa był stajennym. Staruszek
bardzo lubił matkę Jamiego Ellen MacKenzie i ze względu na nią był wobec niego uprzejmy.
To był stary, jak powiadał, stajenny, od wielu stuleci istniejący obyczaj, tak
dawny, że nikt nie wiedział, gdzie się narodził ani kto go wymyślił i dlaczego.
-Kiedy przywódca Hielanów zwołuje swoich ludzi na wojnę... - tłumaczył staruszek, zręcznie
przeczesując sękatą ręką splątaną końską grzywę - ...stawia krzyż. Podkłada pod niego ogień i zaraz
go gasi, krwią albo wodą, ale on ciągle nosi miano ognistego krzyża... A potem niosą go po dolinach
i zagrodach jako znak, że mężczyźni powinni chwycić za broń i stawić się w umówione miejsce,
gotowi do walki.
I tak się stało, chociaż jeszcze nie tej nocy - opowiadał dalej Jamie. - Gdy
zapadł zmrok, Dougal podpalił krzyż i zwołał klan. Potem oblał płonące
-325-
drewno owczą krwią i dwóch jeźdźców ruszyło z ognistym krzyżem, by przenieść go przez góry.
Cztery dni później na dziedzińcu stało trzystu wojowników uzbrojonych w miecze, pistolety i
szpady... a piątego dnia, kiedy tylko wstało słońce, wyruszyliśmy na wojnę z rodem Grantów.
Jamie ciągle trzymał palec w buzi dziecka, ale jego oczy patrzyły gdzieś
- Wtedy pierwszy raz skierowałem swój miecz przeciwko innemu człowiekowi - powiedział. -
Pamiętam to doskonale.
- A więc ten krzyż na polu przed naszym domem... - zaczęłam ostrożnie, nie odrywając oczu od
dziecka. - To ma związek z oddziałem milicji, prawda?
- Ano - przyznał. - Kiedyś mógłbym posłać wezwanie, a ludzie odpowiedzieliby na nie bez
wahania... tylko dlatego, że byli moi. Byli z mojej krwi, z mojej ziemi.
Jego oczy były teraz pochmurne, jakby patrzył na wskroś przez górskie
zbocze, które wyrosło między nami. Pomyślałam, że chyba w tej chwili Jamie ma w oczach nie
zalesione, odludne pustkowia Karoliny, lecz nagie wzgórza i kamieniste poletka Lallybroch.
Położyłam wolną rękę na jego nadgarstku; pozornie był chłodny w dotyku, lecz czułam, jak
promieniuje z niego żar ukryty tuż pod powierzchnią skóry, jak rosnąca nieubłaganie gorączka.
-Oni przyszliby dla ciebie... ale ty przecież poszedłeś wtedy dla nich,
Jamie. Poszedłeś dla nich pod Culloden. Poprowadziłeś ich tam, ale też dzięki tobie wrócili.
Większość mężczyzn, którzy stawili się wówczas na wezwanie Jamiego, dalej - o ironio! - mieszkała
spokojnie we własnych domach w Szkocji. Co prawda, wojna nie ominęła żadnej części szkockich
gór, ale Lallybroch i jego mieszkańcy przeważnie wyszli z niej obronną ręką - właśnie dzięki
Jamiemu.
- No tak, racja - odwrócił się ku mnie i coś na kształt smutnego uśmiechu przemknęło po jego
wargach.
Nie są Fraserami, a ja nie urodziłem się jako ich pan czy przywódca. Jeśli
stawią się do walki na moje wezwanie, będzie to ich własna wolna wola.
-326-
Musiałam przyznać mu rację. Tryon ani nie wiedział, ani nie troszczył
się o to, kogo Jamie mu przyprowadzi. Interesowało go wyłącznie to, żeby stawił się z dostatecznie
dużą liczbą ochotników, gotów wykonać za gubernatora brudną robotę.
Rozważałam słowa Jamiego, wycierając jednocześnie pupę malucha rąbkiem własnej spódnicy.
Wszystko, co wiedziałam o rewolucji amerykańskiej, pochodziło z drugiej ręki - ze szkolnych
podręczników Brianny, a ja wiedziałam, jak bardzo prawdziwa historia może się różnić od tego, co
o niej napisano.
ścią a kobiecością - odrzekłam. - Ale naprawdę to jest miejsce w pobliżu Bostonu. Oczywiście tak
zostało nazwane na cześć pewnego hrabstwa w Anglii.
Angliszko... Ale...
- Milicja - podniosłam Jemmy'ego, wił się jak rybka w sieci, protestując z całych sił przeciwko
pieluszce.
swoich myśli.
czasów. Są tam wsie i farmy, a farmy nie leżą daleko od wsi. Ludzie mieszkają tam od wielu lat,
więc wszyscy się znają.
-327-
Jamie cierpliwie kiwał głową, w nadziei, że w końcu dowie się, do czego zmierzam. A jak się
okazało, zmierzałam do tego samego co on.
-Więc kiedy ktoś zbiera tam oddział milicji... - powiedziałam, zrozumiawszy nagle, co Jamie cały
czas chciał mi powiedzieć - ...to ludzie idą, bo po pierwsze, są przyzwyczajeni do tego, by walczyć
razem w obronie
swoich siedzib, a po drugie, nikt nie chce być posądzony przez sąsiadów
Tutaj w promieniu stu mil nie było żadnej osady, która by zasługiwała
Słońce zdążyło się już schować za pochyłością zbocza, ale jego blask ciągle rzucał złotą poświatę na
otaczające nas drzewa i skały i barwił na niebiesko i fioletowo odległe szczyty gór. W tej chłodnej,
olśniewającej krainie mieszkały żywe istoty; wiedziałam, że niedaleko znajdują się tętniące życiem
ludzkie domostwa, ale jak okiem sięgnąć, panował całkowity bezruch.
Mieszkańcy gór bez pytania pośpieszyliby na pomoc sąsiadowi, ponieważ w każdej chwili sami też
mogli potrzebować pomocy; pominąwszy inne względy, do kogo mieliby się zwrócić w razie
potrzeby?
Ale ci ludzie nigdy nie walczyli dla wspólnego celu, nie mieli wspólnych wszystkim dóbr, których
należałoby bronić. Dlaczego więc mieliby opuścić swoje siedliska i pozostawiać na łasce losu
rodziny, po to tylko,
zwykłej ciekawości lub po to, by przeżyć przygodę; inni liczyliby po cichu na jakiś zysk - lecz
większość przyszłaby wyłącznie wtedy, gdyby wezwał ich ktoś, kogo darzyli szacunkiem i komu
ufali.
- Nie urodziłem się jako ich pan czy przywódca - powiedział Jamie.
Zgoda, może się nie urodził jako przywódca, ale bez wątpienia miał wrodzone predyspozycje i gdyby
tylko chciał, z pewnością mógł nim zostać.
-328-
Nie było to w pełni zgodne z prawdą; każdy, kto z armią szkockich górali maszerował do Nairn,
musiał mieć świadomość, że zmierza na spotkanie klęski. Jednak... może rzeczywiście w pewnym
stopniu zdołałam im pomóc; sprawić, że mieszkańcy Lallybroch przygotowali się nie tylko do bitwy,
lecz także do tego, co nastąpi później. Niejasne poczucie winy, które dręczyło mnie zawsze, ilekroć
myślałam o powstaniu, nieco straciło na ciężarze.
i jeśli złamię ją podczas wojny, zostanę uznany za zdrajcę. Mój kraj będzie wówczas zgubiony... i
moje życie, i wszyscy ci, którzy pójdą za mną, aby dzielić moje przeznaczenie. Prawda?
ku mnie i ujrzałam w jego oczach blask, w którym kryła się nieugięta wola.
- Tym razem jednak Korona nie będzie górą. Powiedziałaś. Jeśli król zostanie obalony, co z moją
przysięgą? Jeśli wówczas pozostanę jej wierny, stanę się zdrajcą dla buntowników.
mną władzę... ale nie mam pojęcia, kiedy to nastąpi. Kiedyś buntownicy
przejmą władzę, lecz także nie wiem kiedy. A tymczasem... - mówiąc te
rozsądnym wyjściem. Lecz później, kto wie... Dla Jamiego występowanie w początkowej fazie
rewolucji w dalszym ciągu w charakterze „człowieka gubernatora" oznaczało opowiedzenie się po
stronie lojalistów, co na dłuższą metę mogło przynieść opłakane skutki. Jednakże w bliskiej
-329-
- No cóż, Angliszko, nie pierwszy raz muszę wejść między dwa ognie.
Może wyjdę z opalonymi skrzydłami, ale cały nie spłonę. - Parsknął, jakby go coś bawiło. - Mam to
we krwi, czyż nie?
- Jeśli masz na myśli krew dziadka... - Ja także się roześmiałam. - Przyznaję, że był w tym niezły. W
końcu udało ci się dorównać mu, prawda?
dwuznacznie.
-Ano, może... Ale czy nie wydaje ci się, że wszystko przyjęło jednak
Ostatni lord Lovat był znany z przebiegłości, choć ja nie mogłam się
czego dokonał - wypchnął na wojnę Młodego Simona, a sam został w domu. Ale który z nich zapłacił
za to w Tower Hill?
Wolno skinęłam głową, bo zaczęłam rozumieć, do czego Jamie zmierzał. Młody Simon, mniej więcej
w wieku Jamiego, nie ucierpiał fizycznie za swój udział w powstaniu - całkiem jawny. Nie został
uwięziony ani
wygnany, jak wielu jakobitów, i mimo że utracił sporą część swych ziem,
to jednak większość zdołał odzyskać przez nieustanne i uporczywe wytaczanie procesów Koronie.
na szafocie - ale nie zrobił tego. No cóż, moim zdaniem nawet taki gad
jak Simon mógł się wzdragać przed oddaniem pod topór swego jedynego syna i dziedzica.
Jamie przytaknął.
- A czy ty zgodziłabyś się pójść pod topór zamiast Brianny, gdybyś musiała dokonać wyboru?
myśl, że Stary Simon mógł być obdarzony cnotą uczuć rodzinnych, choć
Jemmy zrezygnował z zaoferowanego mu palca na rzecz szpady, której rękojeść obgryzał teraz z
zapałem; Jamie zabezpieczył dłonią ostrze, lecz nie odsunął go.
-330-
-Ja też - uśmiechnął się lekko. - Choć mam nadzieję, że do tego nie dojdzie.
- Nie sądzę, żeby w armii... żeby zaczęto ścinać ludziom głowy - stwierdziłam. Oczywiście
pozostawało całe mnóstwo innych nieprzyjemnych możliwości - lecz Jamie wiedział o tym co
najmniej równie dobrze jak ja.
żała się wielkimi krokami, ale wcale nie musiała nas wchłonąć - jeszcze nie
Światło dnia zaczęło już zamierać na dobre; mroczny cień ogarnął stopy Jamiego i większą część
nóg, lecz ostatnie blaski zachodzącego słońca padały wciąż na jego twarz, zmieniając jej rysy w
płaskorzeźbę. Na czole
widniała czerwonawa smuga - ślad po znaku krzyża uczynionym serdeczną krwią. Może powinnam ją
wytrzeć, pomyślałam, ale nie poruszy
-Jeśli uda mi się uratować tych ludzi... jeśli uda mi się przeprowadzić
ich bez szwanku przez niebezpieczeństwa, to już zawsze będą szli bez pytania pod moją komendę.
Najważniejsze zaczyna się właśnie teraz, kiedy nie gramy jeszcze o najwyższą stawkę.
- Zimno ci, Angliszko? Weź małego i wracaj do domu. Ja zaraz przyjdę, tylko się ubiorę.
Wręczył mi Jemmy'ego razem ze szpadą, od której mały na razie nie dawał się oddzielić, i wstał.
Podniósł z ziemi swój kraciasty kilt i dokładnie strzepał, by rozprostować zagniecenia, ale ja nie
ruszyłam się z miejsca.
- Poczekam na ciebie.
Zaczął się więc ubierać, szybko, ale starannie. Mimo dręczących mnie
kiltu w karmazynowo-czarną kratę, lecz ten, który wkładał zwykle na polowanie. Nie zamierzał
imponować ludziom gór swoim bogactwem, lecz samą osobliwością stroju dawał im do zrozumienia,
że jest jednym z nich;
-331-
jednocześnie dzięki niemu mógł wzbudzić zainteresowanie niemieckich osadników. Kilt spiął zwykłą
rogową broszą, przy pasie wisiała pochwa,
pojechali, by zebrać ochotników wśród tych, którzy mieszkali nie dalej jak
dzień jazdy od Ridge. Dziś wieczorem zapłonie ognisty krzyż, Jamie wezwie do swego boku
pierwszych towarzyszy, a ich umowa zostanie przypieczętowana whisky.
Powiedziała, że może zamierzasz założyć własną sektę... To znaczy, powiedziała tak, kiedy zobaczyła
krzyż.
Podniosłam się, żeby pójść za nim. Słowa, których nie zdołałam wypowiedzieć - nie mogłam
wypowiedzieć - kłębiły się w moim gardle jak węgorze. Bałam się, że w końcu któreś z nich wyrwie
się na wolność, więc szybko wyrzuciłam z siebie coś całkiem innego.
pomoc?
bitwy pod Culloden... Umarł z wbitą w gardło szpadą należącą do mojego męża... Przełknęłam
głośno ślinę i odruchowo skierowałam wzrok na pochwę u pasa Jamiego.
zauważywszy moje spojrzenie. Delikatnym ruchem pogładził połyskującą złotem rękojeść broni,
która niegdyś stanowiła własność Hectora Camerona. - Był moim dowódcą... Wiedział, że zrobiłem
to, co musia
łem zrobić... dla moich ludzi i dla ciebie... i że teraz postąpiłbym tak
samo.
Uświadomiłam sobie nagle, że znam słowa, które padły z jego ust, kiedy stał z twarzą zwróconą ku
zachodowi... bo właśnie w tamtym kierunku odlatują do domu dusze zmarłych. Pamiętałam dokładnie,
choć ostat-
-332-
ni raz słyszałam je wiele lat temu. Jamie zawołał „Tulach Ard!" - był to okrzyk bojowy rodu
MacKenziech.
- Jeśli tylko będzie mógł - powiedział całkiem serio. - Wiele razy walczyliśmy ramię w ramię, on i
ja... A poza wszystkim krew jest krwią, Angliszko.
Mechanicznie skinęłam głową i oparłam Jemmy'ego na ramieniu. Niebo było teraz białe jak śnieg, a
cienie wypełniały już całą polanę. Kamień spoczywający u wezgłowia źródełka wystawał z ziemi,
podobny do bladego ducha, który unosi się ponad ciemnym lustrem wody.
2 3 . Bard
Było już zupełnie ciemno, kiedy Roger dotarł wreszcie do swojej chaty;
przemarznięty i potwornie głodny, więc na ten widok ogarnęła go niezmierna wdzięczność dla losu za
to, że obdarzył go rodziną, pogłębiona jeszcze przez świadomość, że już jutro przyjdzie mu opuścić
przytulne
gniazdo.
- Przez dziesięć godzin jeździłem po dolinach, szukając mitycznej rodziny Holendrów - powiedział,
biorąc od niej kłąb i rzucając go na łóżko. - Może byś tu przyszła i pocałowała mnie jak należy, co?
Posłusznie objęła go w pasie wolną ręką i przez dłuższą chwilę nie odrywała się od jego warg;
pomimo głodu przyszło mu na myśl, że kolacja właściwie może jeszcze zaczekać. Niestety, okazało
się, że niemowlę ma
-333-
inne plany na ten wieczór; głośny lament sprawił, że Brianna w pośpiechu zostawiła męża, żeby zająć
się maluchem.
niętą od płaczu buzię potomka, umazaną smarkami i błyszczącą od łez pomieszanych ze śliną.
Wręczyła wiercącego się dzieciaka ojcu i zaczęła szarpać gorset; na zielonym lnianym materiale
wyraźnie odznaczały się wilgotne plamy. Wyciągnęła pierś i pośpiesznie wzięła z powrotem
Jemmy'ego, sadowiąc się z nim na krzesełku w pobliżu komina.
- Marudził dziś przez cały dzień - pokręciła głową, bo maluch nie przestawał wiercić się i narzekać,
płaczliwie odrzucając oferowany mu posi
łek. - Nie chciał jeść dłużej niż przez kilka minut. Wył i wrzeszczał, nie dając się ani wziąć na ręce,
ani posadzić - zmęczonym ruchem przeczesała palcami włosy. - Czuję się, jakbym stoczyła walkę ze
stadem aligatorów.
- Mmm... to fatalnie. - Roger potarł dyskretnie bolące miejsce u dołu pleców. Podbródkiem wskazał
leżący na łóżku kłąb. - Co ten tartan tu robi?
surduta i nogawka w okolicach kolana była wymazana błotem, a w dodatku pod koszulą czuł resztki
zeschłych liści.
Zrzucił surdut i odwrócił się do Bree plecami, żeby nalać wody do miski. Opryskując twarz, słuchał
pisków malucha i w myślach zastanawiał
się, jakie ma szanse, żeby pokochać się z Brianną, zanim jutro będzie musiał wyjechać. Biorąc pod
uwagę ząbkowanie Jemmy'ego i plany jego dziadka, okoliczności wydawały się dalece
niesprzyjające, ale nadzieja go
nie opuszczała.
Wytarł twarz czystym ręcznikiem i ukradkiem zaczął się rozglądać w poszukiwaniu czegoś do
jedzenia. Zarówno stół, jak i blacha nad paleniskiem świeciły pustkami, ale w powietrzu unosił się
mocny zapach jakiegoś kwasu.
-334-
Muellerowie przywieźli?
stały kamionkowe garnce. - Jeden jest dla nas. Jadłeś coś po drodze?
-Nie.
Z brzucha Rogera dobiegło głośne burczenie - najwyraźniej jego żołądek rozważał możliwość
pochłonięcia zimnej kapusty, na wypadek gdyby okazała się jedynym dostępnym daniem. Być może
jednak w domu teściów
ściągnął powalane błotem spodnie, po czym zajął się niezbyt miłą czynnością układania tartanu w
porządne plisy, tak aby można było go owinąć wokół bioder.
Jemmy uciszył się trochę i teraz tylko od czasu do czasu pojękiwał ża
ze zmarszczonym czołem przyglądał się leżącemu na łóżku odzieniu. Kiedyś miał już na sobie coś
takiego, ale wtedy ktoś pomagał mu się ubrać. -
Brianna. - Chyba nie masz zamiaru iść do rodziców w samej koszuli, co?
Natrafił co prawda na miejsce, które według niego odpowiadało opisowi Boiling Creek, i przejechał
wzdłuż brzegu kilka ładnych mil, smagany zwisającymi konarami drzew, omijając kępy jeżyn i
leszczyny, ale nie znalazł żadnej żywej istoty poza lisem, który przeciął mu drogę i zniknął
No, może nie tak kompletnym; Jamie powiedział: „Znajdź ich, jeśli zdo
łasz". A gdyby ich nawet odnalazł, mogli przecież nie zrozumieć ani słowa z tego, co miał im do
powiedzenia. Roger opanował podstawy holenderskiego w czasie wakacyjnego pobytu w
Amsterdamie w tysiąc
-335-
dziewięćset sześćdziesiątym roku, lecz świetnie zdawał sobie sprawę, jak niewiele potrafi
powiedzieć. Poza tym mogli po prostu nie mieć ochoty na
przyjazd do Ridge. Fiasko jego misji nie dawało mu jednak spokoju, jak
Zerknął na Briannę, która patrzyła na niego z pełnym napięcia oczekiwaniem, a uśmiech na jej ustach
stawał się coraz szerszy.
talii. Jamie potrafił to robić na stojąco, ale miał za sobą lata praktyki.
chichotem Brianny, który miał jednak zbawienny wpływ na rozkapryszonego dotąd malca. Gdy Roger
kończył drapować i upinać fałdy, matka i dziecko byli zaróżowieni od śmiechu i szczęśliwi.
Roger ciągle był zmęczony, obolały i głodny, ale teraz wydawało się to
- Może potrzebujesz zmiany otoczenia? Jeśli mały jest najedzony i przewinięty, wezmę go z sobą do
rodziców, żebyś miała chwilę, by doprowadzić się do porządku.
No, już cichutko, a bhalaich. Masz dziś już dość mamusi, a mamusia z pewnością ma dość ciebie.
Chodź, pójdziemy do dziadków.
- Tylko nie zapomnij wziąć bodhranu! - zawołała za nim Brianna, kiedy już podchodził do drzwi.
Spojrzał na nią ze zdumieniem.
- Co takiego?
- Tata chce, żebyś trochę pośpiewał. Czekaj, mam tu gdzieś listę piosenek.
-336-
choć rzadko się do tego przyznawał - że Jamie Fraser z takim lekceważeniem odnosi się do jego
największego talentu.
przez ojca tytuły. - Więc tak. Chciał Ho Ro! i Birniebouzle, i The Great Silkie.
Możesz też śpiewać inne, ale koniecznie muszą być te trzy. Z piosenek
Killiecrankie. Tata prosił też, żebyś nie śpiewał niczego z czterdziestego piątego roku z wyjątkiem
Johnnie Cope... Tę życzył sobie na pewno, ale jakoś tak pod koniec... I jeszcze...
tyłu.
- Bo nie ma. To znaczy nie ma ulubionych piosenek. Tata jest kompletnie głuchy, jeśli chodzi o
muzykę. Mama twierdzi, że ma świetne poczucie rytmu, ale zupełnie nie odróżnia wysokości
dźwięków.
- No cóż. On nie potrafi może słuchać muzyki, ale z pewnością potrafi słuchać. I jest bystrym
obserwatorem. Wie doskonale, jak ludzie reagują, co czują, słuchając twojego śpiewu.
jeśli nie był w stanie docenić go osobiście. - Ach... więc chce, żebym najpierw trochę ułagodził
ludzi, tak? Żebym wytworzył odpowiedni nastrój, zanim on zacznie mówić?
Uwolnione z uwięzi piersi kołysały się swobodnie, a ich krągłość zarysowała się wyraźnie pod
cieniutkim perkalem.
Na ten widok Roger uniósł się nieco, przy czym rozluźniły się starannie ułożone fałdy jego okrycia.
Bree kątem oka zauważyła ten ruch i spojrzała na męża, a potem wolno podniosła ręce i ujęła w nie
jędrne piersi; patrzyła przy tym Rogerowi w oczy, a na jej ustach pojawił się lekki
-337-
- Czy wiesz, co on właściwie zamierza zrobić? - spytała nieco przytłumionym głosem z głębi szafy. -
Czy zrobił ten krzyż, nim wyjechałeś?
pod górę. Roger wsadził sobie malucha pod pachę i obejmując jego tłu
na polu?
i prztyknął kilka razy palcami, żeby sprawdzić, czy membrana jest odpowiednio napięta;
jednocześnie w krótkich słowach wyjaśnił Briannie, na czym polega tradycja ognistego krzyża.
- W dzisiejszych czasach to rzadkość - zakończył i usunął bębenek z zasięgu rączek Jemmy'ego. - Nie
wydaje mi się, żeby po powstaniu ktoś zapalił w górach ognisty krzyż. Zresztą nawet twój ojciec
mówił, że tylko raz widział coś takiego... To naprawdę niezwykła rzecz, być tutaj świadkiem takiego
wydarzenia.
Uniesiony zapałem, nie zauważył, że Brianna odnosi się do całej sprawy z o wiele mniejszym
entuzjazmem.
W odpowiedzi wzruszyła tylko ramionami i zaczęła ściągać przez głowę pomiętą koszulę.
- Nie wiem. Może dlatego, że nieraz widywałam płonące krzyże... W telewizji. No wiesz, KKK...
Wiesz, o czym mówię? A może w Anglii nie nadają - to znaczy nie nadawali - takich wiadomości?
- Chodzi ci o Ku-Klux-Klan? - Roger był zdecydowanie mniej zainteresowany tymi fanatykami niż
nagimi piersiami Brianny, niemniej zdobył się na ten niesłychany wysiłek, by skupić się na rozmowie.
-
Tak, słyszałem o nich. Według ciebie od kogo mogli przejąć ten zwyczaj?
po szkockich emigrantach, od których zresztą się wywodzą, nawiasem mówiąc. Chyba dlatego mają
w nazwie słowo „klan". Pomyśl tylko... - dodał
-338-
noc będzie stanowić pewnego rodzaju więź między pokoleniami... Ten zwyczaj zostanie przeniesiony
ze Starego Świata do Nowego. Czy to nic
nie znaczy?
Zazwyczaj nie wiemy, gdzie ani jak i... Czy to naprawdę nic nie znaczy,
- To wspaniale - odparła oschle, wkładając gorset i sięgając po sznurówki. - Więc może nasz
prawnuk będzie mógł zakończyć karierę jako Wielki Smok.
- Ńo, może i tak - roześmiał się Roger. - Ale dziś wieczór tę rolę odegra twój ojciec.
Nie był wcale pewien, czego tak naprawdę się spodziewał. Może widowiska w rodzaju wielkiego
ognia na zlocie. Przygotowania były właściwie takie same, polegały na zastawieniu stołów
jedzeniem i napitkami. Z boku podwórka na dwóch deskach stała ogromna beczka piwa i nieco
mniejsza whisky, a olbrzymia świńska tusza skwierczała na rożnie, obracając się powoli nad
czarnymi węgielkami z drewna orzesznika. W chłodnym wieczornym powietrzu unosił się
aromatyczny dym, który sprawiał, że ślinka sama napływała do ust.
hran. Żołądek burczał mu głośno, ale ten dźwięk zginął w chórze hałaśliwych głosów śpiewających
refren Killiecrankie.
-339-
Doszedł do wniosku, że uczciwie zarobi na kolację, zanim wreszcie dostanie coś do jedzenia. Grał i
śpiewał już ponad godzinę; tymczasem księ
życ zdążył wzejść nad urwiskiem Black Mountain. Podczas refrenu zamilkł na chwilę, korzystając z
tego, że wszyscy wrzeszczeli jak opętani; szybko sięgnął pod stołek, gdzie stała szklaneczka z ale,
żeby nieco zwil
Śpiewając, obrzucał słuchaczy uśmiechem zawodowca; spoglądał w każdą twarz i w każdą parę
utkwionych w nim oczu, oceniając efekty występu. Chyba udało mu się wprowadzić ich w
odpowiedni nastrój - oczywiście z pomocą zawartości uzupełnianych co chwila szklaneczek -
i rozlegających się tu i ówdzie pomruków zorientował się jednak, że wszyscy zdążyli go zauważyć.
światła. Roger dostrzegł jego wysoką sylwetkę w cieniu olbrzymiego czerwonego świerka, który rósł
tuż koło domu. Fraser konsekwentnie realizował dziś wieczorem swój plan: przystawał to przy
jednej, to przy drugiej grupce, wymieniając serdeczności, od czasu do czasu rzucał jakiś dowcip albo
zatrzymywał się, żeby wysłuchać jakiejś historii czy opowie
ści o czyichś kłopotach. Teraz jednak był sam; najwyraźniej zbliżała się pora działania.
a on nieco odetchnąć, po czym rozpoczął pieśń Johnnie Cope - gwałtownie, ostro i z fantazją.
Kilka razy zdarzyło mu się wykonywać ten utwór w czasie zlotu, więc
-340-
nad wojskami Johnniego Cope'a, toteż z radością powitali pieśń przypominającą tamte chwalebne
chwile. A ci, których tam zabrakło, wiele wiedzieli o tej słynnej bitwie. Nawet Muellerowie, którzy
prawdopodobnie nigdy nie słyszeli nazwiska Karola Stuarta i przypuszczalnie rozumieli jedno słowo
z dziesięciu, gdzieś w tle zaczęli improwizować własną wersję chórku i - rozchlapując cenny trunek
- bez przerwy trącali się kubkami.
Hej, Johnnie Cope, czy jeszcze masz siłę iść?
Uderzył z mocą ostatni akord i skłonił głowę, gdy rozległy się gromkie
brawa. To naprawdę zostało zagrane z sercem; nadszedł czas, by na scenę wkroczył główny aktor
dzisiejszego przedstawienia. Kłaniając się na wszystkie strony, Roger wstał i rozpłynął się w mroku
obok pokrojonych
Bree już tam na niego czekała. Jemmy, ukryty bezpiecznie w jej ramionach, nie spał i przyglądał się
wszystkiemu okrągłymi ze zdumienia oczkami. Pochyliła się w stronę męża i obdarzyła go gorącym
pocałunkiem; jednocześnie podała mu dziecko, a wzięła od niego bodhran.
- Byłeś wspaniały! - szepnęła z uczuciem. - Potrzymaj go, a ja przyniosę ci piwo i coś do jedzenia.
Jem zwykle wolał siedzieć na ręku matki, ale teraz był tak oszołomiony hałasem i blaskiem
migotliwych płomieni, że nawet nie zaprotestował.
Roger był spocony z wysiłku, serce wciąż waliło mu jak młotem od nadmiaru adrenaliny, ale z dala
od ogniska wieczorne powietrze przyjemnym chłodem obmywało jego rozgrzaną twarz. Dziecko
spoczywało w jego ramionach, ale ten niewielki i promieniujący ciepłem ciężar nie sprawiał mu
przykrości. Występ się udał, Roger był tego pewien; miał nadzieję, że tę
-341-
zawiązany pled. Niewątpliwie prezentował się wspaniale, a jego zachowanie cechowała niezwykła
wręcz powaga i skupienie. Imponująca postać zwracała powszechną uwagę i Jamie zdawał się
świetnie o tym wiedzieć.
W ciągu kilku sekund tłum zaczął się uciszać. Mężczyźni trącali łokciami bardziej gadatliwych
sąsiadów, żeby się uspokoili.
- Chyba dobrze wiecie, dlaczego tutaj jesteśmy, prawda? - rozpoczął Jamie bez zbędnych wstępów.
Podniósł wysoko rękę, w której trzymał rozporządzenie gubernatora, tak aby z daleka widać było
rozmazaną czerwoną pieczęć. W odpowiedzi rozległ się pomruk aprobaty; zebranym ciągle
towarzyszył radosny nastrój, a krew i whisky szybko krążyła w żyłach.
- Zostaliśmy wezwani w imię obowiązku; przypadł nam w udziale zaszczyt służenia prawu... i
naszemu gubernatorowi.
-Ja! Lang lebe gubernator! - wykrzyknął z entuzjazmem, a tłum zareagował wybuchami wesołości i
kilkoma identycznymi okrzykami po angielsku i po celtycku.
rozpoznawał każdego z obecnych i do każdego zwracał się osobno. Wreszcie uniósł rękę w stronę
krzyża, którego surowa ciemna sylwetka rysowała się na tle nocnego nieba tuż za jego plecami.
-W górach Szkocji, gdy przywódca zamierzał wyprawić się na wojnę... - zaczął od niechcenia, choć
starał się mówić podniesionym głosem, by słyszeli go także ci, którzy stali daleko - ...zapalał ognisty
krzyż i wysyłał go przez swoje ziemie jako znak dla mężczyzn należących do jego rodu. Ten krzyż był
sygnałem, by gromadzili broń i stawiali się w umówionym miejscu, gotowi do walki.
ło, a kilku nawet widziało to, o czym Jamie mówił. Pozostali unosili głowy, otwierając usta ze
zdziwienia.
- Ale teraz mieszkamy w nowym kraju i jesteśmy przyjaciółmi - w tym
-342-
Ależ jesteś, pomyślał Roger, lub tak czy inaczej nim zostaniesz. Prze
łknął ostatni potężny łyk zimnego piwa i odstawił na bok kubek razem
ła już zabrać dziecko, ale Roger zauważył, że ciągle trzyma pod pachą jego bodhran, wyciągnął więc
po niego rękę. Spojrzała z uśmiechem i znów skupiła całą uwagę na tym, co mówił ojciec.
chwilę trzymał je wysoko, a blask ognia oświetlał jego szerokie czoło i surowe rysy.
- Niech Bóg będzie świadkiem naszej gotowości i niech Jego moc wesprze nasze siły - zatrzymał się,
aby dać Niemcom czas na zrozumienie jego słów. - Niechaj ten ognisty krzyż stanie się świadectwem
naszego honoru i prośbą do Najwyższego, by ochraniał nasze rodziny, dopóki bezpiecznie nie
wrócimy w domowe pielesze.
Odwrócił się i dotknął płomieniem krzyża. W powietrzu dały się słyszeć tylko poruszenia i
westchnienia dobiegające z tłumu, które powtarzał
wiatr krążący po otaczającej nas głuszy. Przez dłuższą chwilę widać było
w każdej chwili zgasić. Nie rozległ się ryk ani trzask pożogi. Roger czuł,
napięcie.
płomień wspiął się w górę. Krzyż był mocny i solidny, będzie się więc palił wolno; przez pół nocy
mężczyźni będą gromadzić się pod nim, rozmawiać, jeść i pić, aż między nimi zacznie rodzić się to, o
czym niedawno mówił Jamie Fraser - przyjaźń, poczucie sąsiedzkiej wspólnoty i braterstwo broni.
Pod jego dowództwem.
Fraser stał jeszcze chwilę, żeby się upewnić, czy płomień nie zgaśnie,
- Nie wiemy, co nas na tej drodze spotka. Bóg napełni nas odwagą -
dodał jeszcze. - Bóg obdarzy nas mądrością. Bóg da nam pokój, jeśli taka
Po tych słowach wyszedł z kręgu światła i zaczął wzrokiem szukać Rogera. Znalazł go i skinął na
niego znacząco. Roger pośpiesznie przełknął
-343-
ślinę, by nawilżyć gardło, i siedząc w ciemności łagodnym głosem rozpoczął pieśń, którą Jamie
życzył sobie zakończyć uroczystość - Kwiaty Szkocji.
Walczymy i umieramy
O tej pieśni Bree z pewnością nie powiedziałby, że budzi ducha bojowego; była uroczysta i
przepojona melancholią, choć z pewnością niena-znaczona żałobną nutą. Było tam wspominanie i
duma, i determinacja.
ją stworzył - w jego czasach. Jamie usłyszał ją od Rogera, a znając historię Stirlinga i Bannockburna,
głęboko przejął się jej przesłaniem.
mu Brianna, gdy przez kilka krótkich chwil oboje byli jeszcze względnie
któregoś dnia uda im się spotkać twarzą w twarz kogoś takiego jak Jefferson czy Washington; ta
perspektywa wydawała się ekscytująca, a w dodatku nie była zupełnie nierealna. Bree przypomniała
Johna Adamsa i zacytowała słowa, które Jefferson rzekomo wypowiedział - a przynajmniej tak
powszechnie uważano - w czasie rewolucji: „Będę żołnierzem, aby
-344-
To już nie była armia Edwarda, lecz Jerzego, choć jej poczucie dumy nie
było ani trochę mniejsze. Roger kątem oka zauważył Claire, która stała na
uboczu z grupą innych kobiet, na samym obrzeżu padającego od ognia światła. Jej twarz nie wyrażała
żadnych uczuć, a w pogodnych zwykle oczach czaił się jakiś cień. Stała bez ruchu, z rozpuszczonymi
luźno włosami, całą
uwagę skupiając na swoim mężu, który w milczeniu trwał przy jej boku.
To była ta sama dumna armia, z którą niegdyś walczyła; ta sama, w której zginął jego ojciec. Roger
poczuł, jak w gardle rośnie mu kłąb waty, więc wziął głęboki oddech i zaczął mocniej podpierać
dźwięk. „Będę żołnierzem, aby mój syn mógł zostać kupcem, jego zaś syn - poetą". Ani Adams, ani
Jefferson nie walczyli osobiście; zresztą Jefferson nie miał syna. Był poetą, a jego słowa przetrwały
w ludzkiej pamięci przez całe lata, wznieca
Może to te włosy, pomyślał z pewną dozą ironii Roger, patrząc na rudawy połysk towarzyszący
każdemu ruchowi Jamiego, który krążył wśród zebranych, dyskretnie sprawdzając, jaki efekt
przyniosło dzisiejsze spotkanie. A może domieszka krwi wikingów, która przydała temu wysokiemu
mężczyźnie zdolności podrywania innych do walki.
. .Walczymy i umieramy
Tak było, i tak będzie znowu. Bo czy nie dlatego mężczyźni od wieków
ziem przywódcy, to wkrótce będzie się musiał postarać, by z równym powodzeniem odegrać rolę
wojownika - kiedy przyjdzie na to czas. Dla swojego syna i tych, którzy przyjdą po nim.
-345-
Mimo że było dość późno, bez słowa zaczęliśmy się kochać, gdyż każde z nas pragnęło znaleźć
ucieczkę i ukojenie w ramionach drugiego.
chwilę.
Kiedy skończyliśmy, Jamie nie wypuścił mnie z objęć, lecz ukrył twarz
w moich włosach i trzymał mnie kurczowo, jakby moje ciało było jakimś
cudownym talizmanem.
łam jego wilgotne od potu włosy. Wyczułam, że wszystkie mięśnie u nasady szyi są twarde jak stal,
więc z całej siły wbiłam w nie palce i zaczę
łam masaż.
Przez jakiś czas leżał bez ruchu, pozwalając mi działać, aż napięcie stopniowo zaczęło ustępować, za
to ja miałam wrażenie, że jego ciało robi się coraz cięższe. Wreszcie zauważył chyba, że oddycham z
trudem, bo przetoczył się na bok.
liśmy śmiechem.
coś przynieść.
Wiedziałam, że Jamie rzadko jada „przedtem" - przed walką, przed dyskusją na niemiłe tematy czy
jakąkolwiek inną stresującą sytuacją - ale nie
-346-
przyszło mi do głowy, że nie będzie miał okazji zjeść, gdy zakończy już publiczne wystąpienie.
Wtedy okazało się bowiem, że każdy prosi go „tylko o jedno małe słówko na osobności".
- Wiem, że miałaś sporo ważniejszych rzeczy na głowie, Angliszko -
- Na pewno? - wystawiłam jedną nogę z łóżka. - Na dole zostało mnóstwo jedzenia. Jeśli nie chcesz
się tam pokazywać, ja mogę zejść i...
- Nie - powiedział nieznoszącym sprzeciwu tonem. - Nie wiem, kiedy będę miał następną okazję
spać w łóżku. Chcę więc w nim zostać...
z tobą.
- Jak sobie życzysz - posłusznie wtuliłam się pod jego brodę i oparłam
całym ciężarem, szczęśliwa z takiego obrotu sprawy. Rozumiałam, że tutaj nikt nie będzie zakłócał
nam spokoju, o ile nie przydarzy się coś niespodziewanego, a samo pojawienie się na dole któregoś z
nas sprowokowałoby od razu lawinę cudzych potrzeb, próśb, nieproszonych rad czy niewczesnych
żądań... Tak, o wiele lepiej zostać tutaj, we dwoje, w tym
Zgasiłam wcześniej świecę, a ogień powoli się dopalał. Niech wypali się
Przeciągnęłam się, w pełni świadomie rozkoszując się miękkością wypełnionego pierzem przykrycia,
gładkością czystych prześcieradeł i unoszącym się z nich lekkim zapachem rozmarynu zmieszanego z
wonią czarnego bzu. Czy zapakowałam dość pościeli?
- Na litość boską, przecież Bree i Jemmy poszli już spać ładnych kilka
-347-
- Może maluch tak, ale dziewczyna ciągle się tu kręci. Przed chwilą słyszałem jej głos.
- Naprawdę? - wytężyłam słuch, lecz nie słyszałam niczego poza przytłumionymi oklaskami, które
zakończyły kolejny występ Rogera. - Na pewno chciała z nim zostać możliwie najdłużej. Nawiasem
mówiąc, ci ludzie będą jutro rano porządnie zmęczeni... nie mówiąc o kacu.
- Jeśli tylko zdołają utrzymać się w siodle, nie mam nic przeciwko
Jamie.
Wtuliłam się głębiej, naciągając na ramiona przykrycie. Słyszałam jeszcze dudnienie głosu Rogera -
śmiał się, ale stanowczo odmawiał dalszego śpiewania. Powoli hałasy dobiegające z podwórka
zaczynały cichnąć, choć od czasu do czasu rozlegały się uderzenia i grzechotanie, kiedy ktoś
Nagle rozległ się donośny huk, gdy opróżniona beczka z impetem uderzyła o ziemię.
W domu ciągle jeszcze słychać było różne hałasy - zawodzenie obudzonego niemowlęcia, to znów
kroki dobiegające z kuchni, potem zaspane pomiaukiwanie starszych dzieci, a w końcu pełen protestu
kobiecy głos i czyjeś słowa pocieszenia.
Szyja i ramiona bolały mnie jak diabli, a stopy piekły po długim marszu do destylatorni z Jemmym na
ręku. Mimo to potrzeba snu gdzieś się ulotniła; nie byłam w stanie wyłączyć się z odgłosów
zewnętrznego świata, choć odgrodziłam się od jego widoku dzięki szczelnie zamkniętym okiennicom.
na tym, że każde z nas starało się przypomnieć sobie wszystko, co w ciągu minionego dnia robiło,
widziało, słyszało bądź jadło - od chwili obudzenia się aż do udania się na spoczynek. Przypominało
to trochę pisanie pamiętnika; wysiłek, jaki wkładaliśmy w przeżywanie wszystkiego jeszcze raz,
oczyszczał i niwelował napięcia dnia codziennego. Poza tym
poznawanie doświadczeń drugiej strony stanowiło dla nas niezłą rozrywkę. Uwielbiałam słuchać
sprawozdań Jamiego - ważnych czy zwyczajnych - lecz dziś mój mąż najwyraźniej nie był w nastroju
do zwierzeń.
sypialni - oświadczył, poufale ściskając mój pośladek. - No, może udałoby mi się odtworzyć jakieś
jedno lub dwa zdarzenia.
-348-
łam go, a potem podgięłam paluchy i zaczęłam nimi gładzić wierzch stóp
Jamiego.
Przestaliśmy rozmawiać i już wkrótce poczułam, że zaczynam odpływać w sen; odgłosy rozmów
dobiegające z dołu były coraz cichsze, bo w coraz większym stopniu zastępowało je donośne
pochrapywanie.
mimo zmęczenia ciała, umysł stanowczo wolał dalej czuwać. Kiedy tylko
zamykałam powieki, przed oczami zaczynały mi przelatywać strzępki minionego dnia - pani Bug ze
swoją miotłą, zabłocone buty Gerharda Muellera, objedzone kiście winogron, okrąglutkie i różowe
pośladki Jemmy'ego,
tuziny młodych Chisholmów w amoku... Powinnam zmusić mój niesforny umysł do większej
dyscypliny i raczej zająć się sprawdzaniem, czy na pewno wszystko przygotowałam do drogi...
Niestety, ten pomysł okazał się kompletnym niewypałem - w ciągu kilku sekund oprzytomniałam na
dobre, owładnięta niepokojem, wyobrażając sobie zupełną destrukcję moich medycznych
doświadczeń. Ujrzałam, jak Brianna, Marsali i dzieciaki padają ofiarami jakiejś podstępnej
epidemii, a zaraz potem panią Bug, która wznieca rozruchy w całym Ridge, co skutkuje rozlewem
krwi.
żał w swojej zwykłej pozycji - na plecach, ze splecionymi na brzuchu rękoma, podobny do rzeźby na
sarkofagu. W blasku dogasającego ognia jego rysy wydawały się idealnie harmonijne i czyste w
formie. Miał
ust.
- Bijesz się z myślami, że aż tu cię słychać - powiedziałam od niechcenia. - A może tylko liczysz
barany?
- Liczę świnie - poinformował mnie, uśmiechając się przy tym niewesoło. - I całkiem nieźle mi szło.
Tylko co chwila kątem oka widziałem tę białą kreaturę, która skakała, nie dając się złapać. Zupełnie
jakby sobie ze
mnie drwiła.
wzdychając głęboko.
i czuję się, jakby mnie ktoś obił, a przecież wstałam dziś później niż ty.
-349-
-Ten krzyż... chyba od niego nie zapali się dom, co? - spytałam po chwili, kiedy nawiedziła mnie
kolejna niepokojąca myśl.
drugi bok i przez dłuższą chwilę przyglądałam się im, starając się wyrzucić z głowy wszystkie myśli.
Frank powiedział potem, że nie był pewien, czy to miało świadczyć o naszej pobożności, czy
pomagać w zasypianiu, czy też stanowiło jedyną dopuszczoną przez Kościół metodę regulacji
urodzeń.
- Możemy spróbować, jeśli sobie życzysz, Angliszko - powiedział. - Tylko że będziesz musiała sama
liczyć zdrowaśki, bo przygniotłaś mi rękę i czuję, że zdrętwiały mi palce.
- Och tak, mnóstwo - podniósł rękę i wolno rozprostowywał palce, czekając, aż znowu napłynie do
nich krew. W panującej ciemności ten spokojny ruch przypomniał mi, jak Jamie wabi schowane pod
kamieniami pstrągi.
W domu panowała już całkowita cisza, jeśli nie liczyć trzasków i pojękiwań drewnianych krokwi.
Przez chwilę wydawało mi się, że na zewnątrz ktoś coś mówi podniesionym głosem, ale równie
dobrze mogło to być zderzanie się gałęzi w coraz gwałtowniejszych podmuchach wiatru.
- Mam! - odezwał się wreszcie Jamie. - Już prawie całkiem ją zapomniałem. Nauczyłem się jej od
ojca, na krótko przed jego śmiercią. Mówił, że kiedyś może mi się przydać.
-350-
Zaczął z pewnym skrępowaniem, zastanawiając się czasem nad doborem słów, ale w miarę jak
mówił, zakłopotanie znikało. Teraz był już pewien tego, co chciał wyrazić; nie zwracał się już do
mnie, chociaż jego ramię spoczywało całym ciężarem na mojej talii.
po włosach.
Jego skulona dłoń spoczywała cały czas pod moim policzkiem. Obję
-Och, tak... „Niech anieli strzegą mego snu". Kiedy Bree była mała,
za moimi plecami, Rafael przede mną - a nade mną czuwaj Ty, o Panie
Boże".
W odpowiedzi w milczeniu uścisnął moją dłoń. Jakiś węgielek z głośnym sykiem wypadł z paleniska
na dno, iskry poleciały w górę i na ułamek sekundy rozproszyły mrok panujący w sypialni.
- Och, nic takiego - wyszeptał. - Muszę napisać krótki liścik. Śpij spokojnie, a nighean donn. Zaraz
do ciebie wrócę.
-351-
Piszę do Pana w nadziei, że wszystkie sprawy układają się dla Pana pomyślnie, tak samo jeśli chodzi
o pańskie Posiadłości jak i ich Mieszkańców.
Mam zaszczyt dodać, że w moim Domu nadal dzieje się dobrze - i o ile
mi wiadomo - w River Run rzeczy mają się tak samo. Choć planowane z dawna Zaślubiny zarówno
mojej Córki, jak i mojej Ciotki nie doszły do skutku,, albowiem przeszkodziły temu pewne
niespodziewane Okoliczności (głównie
za sprawą Pana Randalla Lillywhite'a, które to imię wspominam na przypadek, gdyby się Pan z nim
zetknął), to jednak szczęśliwym zrządzeniem Opatrzności Wnuki moje zostały ochrzczone; i podczas
gdy Małżeńskie Śluby mojej Ciotki musiały zostać odłożone na późniejszą Porę, Związek mojej
Córki z Panem MacKenzie został uświęcony dzięki Uprzejmości Wielebnego Pana Caldwella, który
jest wielce Czcigodnym Dżentelmenem, choć Prezbiterianinem.
Młody Jeremiah Alexander Ian MacKenzie („Ian" oznacza w języku Szkotów imię John - to Wyraz
Czci, jaką moja Córka darzy zarówno Przyjaciela, jak i Krewniaka) przetrzymał i Uroczystość
własnego Chrztu, i Drogę powrotną do Domu w dobrym Nastroju. Jego Matka prosi o przekazanie, że
Pański Imiennik posiada już komplet nie mniej niż czterech Zębów; jest to wielce przerażające
Osiągnięcie, albowiem czyni go niebezpiecznym dla nieświadomych zagrożenia Dusz, które
omamione słodyczą jego Oblicza, z pełną Ufnością wydają własne palce na lup zgubnego dla nich
Uścisku. To Dziecię bowiem gryzie równie mocno jak Krokodyl.
podczas Letnich Miesięcy i pobłogosławił nas obfitością Ziarna Kukurydzy i zebranego z łąk Siana,
jak również sporą ilością Bydląt, dla których będzie ono paszą. Szacuję, że liczba Wieprzy żyjących
na wolności w moich Lasach jest
obecnie nie mniejsza niż sztuk Czterdzieści; ponadto dwie Krowy mają Cielęta, a dodatkowo
zakupiłem nowego Konia. Charakter owego Zwierzęcia budzi moje poważne Wątpliwości, choć do
jego Chyżości nie mogę mieć Zastrzeżeń.
-352-
o Grupie Obywateli, która zwie się Regulatorami... Może nie, jako że wiele
innych Spraw przykuwało wówczas Pańską Uwagę. (Moja żona była szczerze uradowana, słysząc o
poprawie Pańskiego Zdrowia; załącza więc Paczkę z Lekarstwami i Instrukcją Zażywania, na
wypadek, gdyby Bóle Głowy dręczyły Pana nadal).
powiesić. Nie chcę przez to dać Panu do zrozumienia, że uważam ich Skargi
za pozbawione Podstaw, jednakże wydaje mi się nieprawdopodobne, aby takimi Sposobami udało
się im uzyskać od Korony żądane Zadośćuczynienie - raczej tylko sprowokują obie Strony do
dalszych Ekscesów, które zaowocują jedynie kolejnymi Aktami Przemocy.
Rozruchów, w których poprzez Celowe Działania zniszczeniu uległa poważna ilość Mienia, a Gwałt
został zadany - po części słusznie, po części nie -
którego zarzewie tli się obecnie jedynie wokół domowych Palenisk i w rozrzuconych po okolicy
Siedliskach. Kiedy jednak nadejdzie pierwszy Zwiastun wiosny, uleci ono jak paskudny Odór
uwolniony z zamknięcia i zatruje czyste dotąd Powietrze.
Tryon należy do ludzi obdarzonych licznymi Talentami, ale nie jest Farmerem; gdyby był, nie
pomyślałby nawet o rozpoczynaniu Działań Wojennych w okresie Zimy. Mimo wszystko może chodzi
mu jedynie o Pokaz Siły właśnie teraz - kiedy wielce prawdopodobne się zdaje, że nie będzie
zmuszony do jej użycia - w celu zastraszenia różnych Łajdaków, co może wyeliminować konieczność
Zbrojnych Wystąpień w późniejszym czasie. Należy pamiętać, że Tryon jest Wojownikiem.
-353-
jak nieprzewidywalne Zło i jak straszna Katastrofa mogą wyniknąć z całkiem niewinnych Początków.
Nikt z nas nie jest w stanie poznać Szczegółów własnego Końca - zakładając, że do tego dojdzie. A
zatem poczyniłem pewne kroki w celu zabezpieczenia bytu mojej Rodziny.
W tym miejscu pozwolę sobie wyliczyć Osoby, jako że nie zna Pan ich
wszystkich: Claire Fraser, moja ukochana Zona; moja Córka Brianna i jej Mąż,
Roger MacKenzie oraz ich Dziecko, Jeremiah MacKenzie. Także moja Córka
Marsali i jej Małżonek, Fergus Fraser (mój adoptowany Syn) - oraz ich ma
mogę z uwagi na brak czasu zapoznać Pana dokładnie z Sytuacją, lecz jestem
i przez to troszczyć się o jej Dobro, podobnie jak o los jej Matki, niejakiej Laoghaire MacKenzie.
Zaklinam Pana na wszystkie Świętości, tak ze względu na naszą długoletnią Przyjaźń, jak i
Poważanie, jakie żywi Pan dla mojej Żony i Córek -jeśli w czasie powierzonej mi Misji przytrafi mi
się Nieszczęście, aby zatroszczył
uprzejme Zainteresowanie tą Sprawą - choć tak jak Pan podejrzewał, nie zachwiało to moimi
postanowieniami.
Post-Postscriptum: Kopie mojej Woli i Testamentu oraz wszelkie Dokumenty
związane z moim Majątkiem, zarówno tutejszym, jak i znajdującym się na terenie Szkocji, znajdują
się w posiadaniu Farquarda Campbella z Greenoaks koło Cross Creek.
CZĘŚĆ
TRZECIA
Rwetes
Pogoda nam sprzyjała; było chłodno, ale nie padało. Z Fraser's Ridge wyruszyliśmy w sile prawie
czterdziestu ludzi, licząc Muellerów i mieszkańców okolicznych osiedli - a także mnie.
Fergus, aczkolwiek nie służył, pojechał z nami z zadaniem prowadzenia dalszego naboru, ponieważ
on najlepiej znał okolicznych osadników.
- Nie mamy czasu, żeby wyćwiczyć ich jak Pan Bóg przykazał - oświadczył Rogerowi pierwszego
wieczoru, gdy siedzieli przy ognisku. - Trzeba by ładnych kilku tygodni, żeby nauczyli się biec pod
ostrzałem.
Roger niepewnie skinął głową, przypuszczalnie myśląc o własnym niezbyt bogatym doświadczeniu i
o tym, jak by się zachował, gdyby się znalazł na linii ognia.
popiele blasze piekłam placki kukurydziane. Podniosłam głowę, zerknęłam na Jamiego i przekonałam
się, że on także patrzy na mnie, a w kącikach jego ust czai się uśmiech. On nie tylko znał młodych
żołnierzy; sam kiedyś był jednym z nich. Zakasłał i schyliwszy się, zaczął grzebać
piekły.
nie? Cała sztuka szkolenia kadetów polega na tym, żeby ich przyzwyczaić do słuchania głosu oficera
nawet podczas bitewnej wrzawy i wykonywania jego rozkazów bez względu na ewentualne ryzyko.
-To mi przypomina tresowanie koni, żeby nie ponosiły, kiedy przestraszy je jakiś hałas - zauważył
zgryźliwie Roger.
-356-
- Owszem, to coś takiego - przytaknął Jamie całkiem serio. - Różnica polega na tym, że treser musi
przekonać konia, że wie lepiej niż on, czego się bać, natomiast oficer musi tylko wrzeszczeć
dostatecznie głośno, żeby było go słychać.
- Kiedy we Francji zaciągnąłem się do wojska, najpierw musiałem maszerować tam i z powrotem,
pod górę i na dół, i zdążyłem zedrzeć buty, zanim dali mi wreszcie do ręki proch i pozwolili
załadować broń. Pod koniec dnia musztry byłem tak zmachany, że mogli mi strzelać nad uchem z
armaty, a i tak nie zrobiłoby to na mnie najmniejszego wrażenia.
- Ale na takie szkolenie nie mamy czasu. Połowa naszych mężczyzn coś
tam wie o wojaczce, więc jeśli dojdzie do walki, musimy na nich polegać,
łych.
żam, że powinniśmy się przygotować, jeśli tylko znajdziemy odpowiednio ukryte miejsce. Nauczymy
ich walczyć tak, jak robią to Szkoci, zbierać się albo rozpraszać na jedno moje słowo, albo wręcz
przeciwnie - usuwać
się możliwie najszybciej. Tylko połowa z nich była kiedyś żołnierzami, ale
wszyscy potrafią polować - podbródkiem wskazał grupę rekrutów, z których kilku zabawiało się dziś
po drodze, polując na drobną zwierzynę. To bracia Lindsayowie ustrzelili przepiórki, które właśnie
jedliśmy.
Roger skinął głową i pochylił się, żeby wygrzebać z ogniska czerniejące gliniane kule, ukrywając
przy tym starannie twarz. Znalazł prawie wszystkie. Od powrotu do Ridge prawie codziennie
wychodził na polowanie, ale nie udało mu się ustrzelić nawet głupiego oposa. Jamie poszedł
kiedyś z nim, po czym wyraził opinię, że Roger osiągnąłby lepsze rezultaty, waląc ewentualną
zdobycz w głowę muszkietem, zamiast z niego strzelać.
Nastroszyłam się i spojrzałam groźnym wzrokiem na Jamiego; w odpowiedzi uniósł brwi z wyrazem
zdziwienia. Roger musi sam uporać się ze swoimi kompleksami, mówiło wyraźnie jego spojrzenie.
Wstałam.
usiadłam obok Jamiego, podając mu świeżo upieczony placek kukurydziany. - Zwłaszcza ta.
-357-
i z rozkoszą przymknął oczy, kiedy do jego nozdrzy dotarła gorąca, pachnąca przyprawami para.
Po trzecie, wcale nie musisz ich zabijać; masz tylko przestraszyć ich tak,
żeby się wycofali albo poddali. A po czwarte... - w tym miejscu uśmiechnęłam się do Rogera - ...na
polowaniu chodzi o to, żeby zabić, a na wojnie raczej o to, żeby cało wrócić do domu.
nie polowanie. Zwykle zwierzyna, na którą polujesz, nie próbuje zabić ciebie. Posłuchaj mnie
uważnie... - zwrócił się do Rogera surowo. - Jeśli chodzi o całą resztę, ona nie ma racji. Bo wojna
przede wszystkim polega jednak na zabijaniu. To wszystko. I jeśli zaczniesz zaprzątać sobie głowę
jakimiś głupstwami - myśleć o wykonywaniu rozkazów pół na pół, o strachu, a nade wszystko o tym,
jak ocalić własną skórę - to, na Boga, będziesz martwy pierwszego dnia jeszcze przed zachodem
słońca.
Przez chwilę siedziałam bez ruchu, zmrożona tym, co usłyszałam, dopóki placek nie zaczął mnie
parzyć w rękę, mimo że trzymałam go przez chusteczkę. Prędko położyłam go na pniu z głośnym
„Auu", aż Roger
czas skierowany był w stronę naszych koni - tam, gdzie oddalił się
Jamie.
- Na pewno Jamie ma doświadczenie i wie, o czym mówi... - powiedziałam - ...ale wydaje mi się, że
jednak trochę przesadził.
-358-
uwagami teścia.
- Owszem. Wiemy przecież doskonale, że cokolwiek się zdarzy z Regulatorami, na pewno nie dojdzie
do otwartej bitwy, a bardzo prawdopodobne, że w ogóle do niczego nie dojdzie.
uśmieszkiem.
wiem na temat tego, co się zdarzy w najbliższej przyszłości, więc mu powiedziałem. Bree
wspomniała potem, że ją także wypytywał i że też mu powiedziała.
ście nie o jakichś drobiazgach, ale chyba wymieniłem mu wszystkie ważniejsze bitwy... I mówiłem,
jaka to będzie długa, wyczerpująca i krwawa wojna. - Chwilę siedział w milczeniu, a potem
podniósł na mnie wzrok
i w jego oczach błysnęła najczystsza zieleń. - Chyba można powiedzieć,
że odpłacił mi pięknym za nadobne. Co prawda, z nim nigdy nic nie wiadomo, ale myślę, że wtedy
napędziłem mu trochę strachu... Więc dziś po prostu mi się odwzajemnił.
i pył popiołu.
sera opowiadaniem o wojnie, to dzień, w którym piekło pokryje się lodem - oświadczyłam.
- Może rzeczywiście ja go wtedy nie przestraszyłem, chociaż nagle popadł w dziwne milczenie. Ale
coś ci powiem... - oznajmił poważnym tonem, choć znów dostrzegłam w jego oku znajomy błysk -
...on dziś wystraszył mnie!
Popatrzyłam w stronę, gdzie stały nasze konie. Księżyc jeszcze się nie
pokazał, więc widziałam tylko zarysy sporych, ruszających się bez przerwy sylwetek. Czasami w
blasku płomieni błysnęło jakieś oko albo uda
-359-
wiedziałam, że gdzieś tam musi być, bo konie przesuwały się delikatnie i parskały, jak zwykle
reagują na pojawienie się kogoś, kogo dobrze znają.
- Jamie nie był zwykłym żołnierzem - powiedziałam w końcu ściszonym głosem, choć Jamie
znajdował się zbyt daleko, by nas słyszeć. - On był oficerem.
już ledwo ciepły, więc wzięłam go do ręki, ale nie zaczęłam jeść.
Roger pochylił ciemną głowę, wyrażając w ten sposób prawdziwe zainteresowanie. Gra cieni na
jego twarzy podkreślała kontrast pomiędzy gęstymi brwiami i mocno zarysowanymi kośćmi
policzkowymi a delikatnym wykrojem ust.
oficerowie, którzy w nocy nie mogli zmrużyć oka. - Bezwiednie przesuwałam kciukiem po nierównej
powierzchni kukurydzianego placka, tłu-stawego od smalcu. - Kiedyś, tuż po bitwie pod Preston,
byłam obok Jamiego, gdy trzymał w ramionach rannego chłopca ze swojego oddziału.
nadszedł ten czas... ale kiedy przyjdzie, obiecaj, że będziesz na siebie uwa
żał, dobrze?
- Obiecuję - powiedział wreszcie Roger przytłumionym głosem, a potem wstał i oddalił się. Echo
jego kroków ucichło szybko na wilgotnej ziemi.
W miarę jak zapadała noc, pozostałe ogniska rozpalały się coraz jaśniej.
a każda grupka skupiła się dookoła swojego ognia. Wiedziałam, że w miarę upływu czasu nasi
rekruci zaczną się jednoczyć; za kilka dni w obozowisku będzie płonął jeden olbrzymi ogień i
wszyscy zgromadzą się w kręgu padającego odeń światła.
Jamiego nie przeraziło to, co usłyszał od Rogera, lecz raczej to, czego
doświadczył już wcześniej. Dla dobrego oficera istniały tylko dwie możliwości - pozwolić, by
poczucie odpowiedzialności zatruło mu życie, albo stać się twardym jak głaz. Jamie świetnie o tym
wiedział.
-360-
A co do mnie... Ja też zdążyłam się dowiedzieć paru rzeczy. Byłam żoną dwóch wojskowych...
Mówiąc dokładnie dwóch oficerów - bo Frank także był jednym z nich - a poza tym pracowałam jako
sanitariuszka i lekarz na polach bitewnych dwóch wojen.
Wiedziałam już, gdzie i kiedy odbędą się najważniejsze starcia. Pamiętałam dobrze zapach krwi,
wymiotów i rozprutych jelit... W szpitalu polowym na porządku dziennym jest widok pogruchotanych
kończyn, wypływających na wierzch wnętrzności i wystających z ran połamanych kości... Jednak
spotyka się tam również mężczyzn, którzy nigdy w życiu
nie mieli do czynienia z bronią, ale i tak umierali - z gorączki, brudu, choroby i zwątpienia.
światowych; wiedziałam, że setki i setki tysięcy padną ofiarą zakażeń i chorób. I teraz miało być tak
samo - w ciągu najbliższych czterech lat.
więcej w odległości mili od osiedla Lucklow. Kilku mężczyzn chciało jechać dalej, by dotrzeć do
Brownsville. Brownsville było najdalszym punktem naszej wędrówki przed ponownym skrętem na
Salisbury; poza tym istniała możliwość, że dostaniemy tam domowe jedzenie albo przynajmniej
prześpimy się w ludzkich warunkach. Jamie zdecydował jednak, że lepiej będzie zaczekać.
uzbrojonego oddziału - wyjaśnił Rogerowi. - O wiele lepiej będzie pojechać tam rano, oznajmić, w
czym rzecz, i dać im dzień - albo nawet i noc -
na przygotowania do wyjazdu.
Nie podobał mi się wygląd Jamiego ani jego głos. Miał ziemistą cerę,
-361-
tyczny napar z mięty pieprzowej; wiedziałam jednak, że wcześniej trzeba by go zakuć w dyby albo
zaangażować kilku dorodnych osiłków, by zawlekli go tam siłą, więc musiałam się zadowolić
wyłowieniem chochlą
Już była zimna noc. Mężczyźni stali tak blisko ognia, że brzegi ich płaszczy prawie się przypalały, a
noski butów - oczywiście jeśli któryś miał buty - zaczęły śmierdzieć rozgrzaną skórą. Ja poparzyłam
sobie kolana i uda z przodu, bo musiałam stać tuż przy żarze, żeby nakładać wszystkim gulasz, ale z
tyłu moje nogi były zimne jak lód, mimo że pod spódnicą mia
łam dodatkową halkę i stare bryczesy, które chroniły mnie też od nadmiernego tarcia udami o koński
grzbiet. Odludne ostępy Karoliny Północnej z pewnością nie są odpowiednim miejscem do jazdy po
kobiecemu.
Gulasz był gorący, a ja głodna jak wilk. To oraz fakt, że nie gotowałam
go osobiście, sprawiło, że mój entuzjazm wydawał się całkiem szczery i Robertson odszedł w pełni
usatysfakcjonowany.
Jadłam powoli, rozkoszując się zarówno ciepłem miski, która rozgrzewała moje zmarznięte dłonie,
jak i falą gorąca rozchodzącą się po żołądku. Kakofonia kichania i odgłosów rąbania drewna, która
rozlegała się za moimi plecami, nie była w stanie zakłócić chwilowego zadowolenia, jakie
dawał posiłek i perspektywa rychłego wypoczynku po całym dniu męczącego tłuczenia się w siodle.
Nie przeszkadzał mi nawet widok otaczającego nas lasu, lodowato zimnego i czerniejącego pod
coraz jaśniejszym blaskiem gwiazd.
Zaczęło mi lecieć z nosa, ale miałam nadzieję, że to tylko skutek zjedzenia gorącego gulaszu. Na
wszelki wypadek przełknęłam ślinę, ale nie zauważyłam żadnych objawów infekcji gardła ani
choroby dróg oddechowych. Za to Jamiemu grało w piersiach na potęgę; właśnie skończył
-362-
kichnął potężnie trzy razy pod rząd. Wręczył mi opróżniony talerz, żeby
wyczyścić porządnie nos, co udało mu się wreszcie zrobić przy akompaniamencie donośnego
trąbienia. Na widok jego obrzmiałych i zaczerwienionych nozdrzy skrzywiłam się lekko. Miałam co
prawda w jukach trochę niedźwiedziego sadła, ale szczerze wątpiłam, czy Jamie pozwoli się nim
natrzeć na oczach ludzi.
Natychmiast zorientował się, o czym myślę. Schował przemoczoną chusteczkę głęboko w rękawie i
uśmiechnął się do mnie.
kory. W jednym z przybyszów rozpoznałam Jacka Parkera; drugim był nowo przybyły z okolic
Glasgow imigrant - sądząc z akcentu - którego imienia nie znałam.
- Wszędzie spokojnie, sir - oznajmił Parker i dotknął czapki na znak powitania. - Choć, prawdę
powiedziawszy, zimno jak czort.
gdzieś po drodze.
Przed chwilą chciałem się wysikać, ale nie mogłem znaleźć małego.
-363-
Wśród gromkiego śmiechu odwrócił się i poszedł sprawdzić, czy z końmi wszystko w porządku,
zabierając z sobą do połowy zjedzoną dokładkę gulaszu.
W tym czasie mężczyźni rozkładali już na ziemi koce, spierając się zawzięcie, czy lepiej spać z
głową czy z nogami przy ognisku.
zniszczony bucior, owinięty mocnym sznurkiem, żeby wierzch i spód trzymały się razem. Skórzane
podeszwy i obcasy bywały czasami zszywane, ale o wiele częściej łączono je kołkami z drewna lub
twardej skóry i spajano sosnowym lub innym klejem. Sosnowy klej był łatwopalny; nieraz
widziałam, jak iskry strzelają z podeszew butów mężczyzn śpiących zbyt
blisko płomieni.
się szeroko do starszego brata i ściągnął robiony na drutach kaptur, ukazując światu łysiejącą -
podobnie jak u braci - czaszkę.
- Jasne, że trzeba spać z głową przy ogniu - zgodził się Murdo. - Chyba nie chciałbyś odmrozić sobie
czerepa, co? Stamtąd świństwo szybko ze-szłoby ci na wątrobę i już po tobie, chłopie!
zobaczyć bez wełnianego kaptura albo osobliwego obramowanego futerkiem skunksa kapelusza ze
skóry oposa. Z nieukrywaną zazdrością zerknął na Rogera, który właśnie wiązał w kitkę bujne czarne
włosy.
- No, MacKenzie to nie ma się czym martwić; jest włochaty jak niedźwiedź!
W odpowiedzi Roger tylko się uśmiechnął. Tak samo jak pozostali przestał się golić zaraz po
wyjeździe z Ridge i teraz, po ośmiu dniach, bujny i ciemny zarost sprawiał, że naprawdę wyglądał
jak niedźwiedź. Pomy
ślałam, że to nie jest wyłącznie sprawa wygody; w takie noce jak dzisiejsza gęsta broda bez
wątpienia zatrzymywała sporą ilość ciepła. Czym prędzej wsunęłam więc mój nagi i pozbawiony
naturalnej osłony podbródek w przytulne fałdy szala.
- A jakie jest twoje zdanie, Mac Dubh? Głowy czy końcówki? - spytał Evan.
Jamie wytarł usta w rękaw i uśmiechnął się lekko. Owłosiony jak reszta, wyglądał na prawdziwego
wikinga, płomienie ognia iskrzyły się czerwienią, złotem i srebrem na jego brodzie i rozpuszczonych
luźno włosach.
-364-
- Wiecie co, panowie - oznajmił - mnie będzie ciepło, niezależnie od tego, jak będę leżał.
Mówiąc to, pochylił znacząco głowę w moją stronę, na co chłopcy zareagowali zdławionym
śmiechem i kilkoma sprośnymi uwagami po szkocku i po gaelicku.
Kilku nowych rekrutów obrzuciło mnie krótkimi, acz wiele mówiącymi spojrzeniami, ale
zrezygnowali, kiedy tylko przyjrzeli się wysokiej sylwetce Jamiego i jego szerokim ramionom.
Napotkałam wzrok jednego z tych chłopców i uśmiechnęłam się; wyglądał na zaskoczonego, ale po
Jak Jamie to robił? Jeden mały dosadny żart i już udało mu się publicznie
zaznaczyć swoje prawa; w ten sposób uwolnił mnie od ewentualnych niepożądanych zalotów i
zarazem podkreślił swoją pozycję wodza.
- Zupełnie jakbyśmy byli członkami jakiegoś cholernego stada pawianów - mruknęłam pod nosem. - I
pomyśleć tylko, że sypiam z naczelnym pawianem!
- Pawiany to takie małpy bez ogonów? - spytał nieoczekiwanie, odwracając się ku mnie po krótkiej
wymianie zdań z Evanem na temat koni.
- Świetnie wiesz, że tak - napotkałam jego wzrok i po chwili jeden kącik ust uniósł mu się w górę.
Wiedziałam, o czym myśli, a on wiedział, że ja wiem; uśmiechnął się szerzej.
kolorowe zady.
przekonana, że intensywny kolor, jaki przybrała twarz mojego męża, wynikał zarówno z nadmiaru
ciepła bijącego od ogniska, jak i ze zduszonego ataku wesołości.
-365-
-Tak.
- To zdejmij je natychmiast.
ogniska zastąpił chłód jego ciała. Po chwili wsunął ręce pod moje pachy
- Co „znalazłeś"? Zgubiłaś coś? - powracający od koni Roger przystanął koło nas. Pod jedną pachą
trzymał zwinięte byle jak koce, a w drugim ręku dzierżył swój bodhran.
osłoną szala jego ręka wślizgnęła się pod pasek mojej spódnicy. - Czy będziesz dziś śpiewać dla
nas?
chciałem się czegoś nauczyć. Evan obiecał, że zaśpiewa mi pewną piosenkę, którą kiedyś poznał
dzięki swojej babci.
- Oj, coś mi się zdaje, że znam tę piosenkę. Nie chcę przez to powiedzieć, że potrafiłbym ją
zaśpiewać - wyjaśnił, widząc nasze zdumienie. -
Ale znam dość dobrze słowa, bo Evan wciąż ją powtarzał, kiedy siedzieliśmy w więzieniu w
Ardsmuir. Prawdę mówiąc, jest trochę nieprzyzwoita - dodał po chwili tonem udawanej niewinności.
zupełnie i osunęły na ziemię. Lodowaty powiew natychmiast utorował sobie drogę pod spódnicę i
uderzył w niczym nieosłonięte dolne partie mojego ciała. Z wrażenia na chwilę wstrzymałam oddech.
- Zimno, co? - Roger skulił ramiona i zaczał się przesadnie trząść, żeby zamanifestować swoje
współczucie dla mnie.
- O tak... - zauważyłam. - Aż się jaja ścinają w kostki
-366-
Kiedy czujki zostały wystawione, a konie uwiązane i nakarmione, dla nas także nadszedł czas, żeby
udać się na spoczynek, w dyskretnej odległości
od kręgu światła padającego od ogniska. Wcześniej już znalazłam odpowiednie miejsce; wyrzuciłam
stamtąd co większe kamienie i gałęzie, nacięłam świerczyny i ułożyłam na niej koce, podczas gdy
Jamie robił ostatni obchód obozowiska. Ciepło ognia i niedawnego posiłku już się ulotniło, ale nie
zdążyłam jeszcze naprawdę zmarznąć, kiedy Jamie mnie dotknął.
Chciałam od razu wejść pod koce, lecz nie zwalniał uścisku. Obejmował ciasno moją kibić i stał bez
ruchu, wpatrując się w ciemność, jakby czegoś nasłuchiwał. Dookoła nas panował całkowity mrok;
w lesie nie by
ło widać niczego, tylko poblask ognia odbity od pni kilku rosnących najbliżej drzew. Ostatnie cienie
zmierzchu zdążyły już zgasnąć i nieprzenikniona czerń objęła wszystko w posiadanie.
- Nie mam pojęcia. Ale coś tam jest, Angliszko - badawczo podniósł
głowę, jak zaniepokojony wilk, który odczytuje niesione wiatrem zapachy, lecz poza grzechotaniem
bezlistnych gałęzi nie dotarł do nas żaden dźwięk.
- Może to nie nosorożec, ale stanowczo coś się tam czai - powiedział
Poszedł zamienić kilka słów z naszymi mężczyznami; kiedy zabrakło jego fizycznej obecności, zimny
wiatr natychmiast owionął mnie lodowatym podmuchem.
niebezpieczeństwem. Jamie zbyt długo był zarówno myśliwym, jak i zwierzyną łowną, by dostrzec
cienką granicę między jednym a drugim, czy by
wystawić dziś dwóch strażników i że obaj muszą trzymać broń w pogotowiu. Ale już wszystko w
porządku - powtórzył z większym przekonaniem.
Odwrócił głowę, a w kącikach jego ust pojawił się cień uśmieszku. W zestawieniu ze sztywnym,
czerwonawym zarostem jego wargi wydawały się miękkie, wrażliwe i bezbronne.
-367-
- Nawet nie wiem na pewno, czy to coś rzeczywiście tam było, An-
ale mógł to być jakiś przypadkowy wilk czy sowa... Ale cokolwiek to by
który właśnie uczył się nowej pieśni; powtarzał melodię śpiewaną przez
Jamie wślizgnął się pod koce tuż obok mnie, więc odwróciłam się, zimnymi rękoma szukając jego
ciała, by odwzajemnić się za uprzejmość, którą on wyświadczył mi wcześniej.
żał za mną, obejmując mnie ciasnym uściskiem, a sekretne fragmenty naszych ciał połączyły się w
cieple pod przykryciem. Zwrócona twarzą ku otaczającej nas ciemności lasu, obserwowałam, jak
odblask ognia tańczy
między drzewami; poczułam, jak Jamie zaczął się poruszać - za mną, pomiędzy, w środku mnie -
ciepły i duży, tak wolno, że żadna z gałęzi wy
ściełających nasze posłanie nawet nie zaszeleściła. Pełen słodyczy głos Rogera wznosił się coraz
mocniej ponad szemraniem męskich rozmów, aż w końcu przestałam drżeć z zimna.
Obudziłam się później pod niebieskoczarnym niebem; język miałam wyschnięty na wiór, a w uchu
dudnił mi chrapliwy oddech Jamiego. Śniło mi się coś dziwnego; był to jeden z tych bezkształtnych
snów, które znikają
uczucie suchości w gardle i zamęt w głowie. Czułam pragnienie, jak i napór na pęcherz, więc
wykręciłam się ostrożnie spod ramienia Jamiego i wysunęłam spod stosu koców. Jamie poruszył się,
cicho jęknął i pociągnął nosem, ale nie otworzył oczu.
Chłodne, ani śladu gorączki. Może więc rzeczywiście było to tylko paskudne przeziębienie.
Wyprostowałam się, z niechęcią myśląc o opuszczeniu naszego przytulnego gniazdka, ale nie miałam
wyjścia. Na pewno nie mogłam czekać do rana.
Pieśni już wybrzmiały; ogień był znacznie mniejszy, choć cały czas palił się jasnym płomieniem,
podtrzymywany przez pełniącego służbę wartownika. Teraz był to Murdo Lindsay - bez trudu mogłam
dostrzec jego
-368-
w drugim końcu polany z muszkietem na kolanach. Na mój widok pochylił się w ukłonie; nie
widziałam jego twarzy, przysłoniętej przez rondo przyklapniętego kapelusza. Biała czapa także
spojrzała w stronę, skąd dochodził odgłos kroków. Pomachałam ręką, a Murdo kiwnął mi głową,
między nimi, poczułam, jak moje serce ogarnia nagły niepokój. Byłam
widok milczących, leżących bez ruchu jeden przy drugim kształtów przejął mnie nieprzyjemnym
dreszczem. Tak układano martwe ciała w Amiens.
Dlaczego musiałam się zbudzić i wymknąć z objęć mojej miłości, by rozmyślać o wojnie i szeregach
mężczyzn śpiących snem wiecznym? Zastanawiałam się, ostrożnie stawiając kroki między
nieruchomymi ciałami. No cóż, odpowiedź była dość prosta, zważywszy na to, jaką misję mieliśmy
chwili spod przykrycia wyłoniła się czyjaś wielka stopa, w owiniętym sznurem bucie, w którym
rozpoznałam własność Evana Lindsaya. Na widok tego namacalnego dowodu życia, dowodu czyjejś
odrębności, poczułam,
bezimienne ofiary odzyskują swoje nazwiska, wyryte na nagrobkach i pomnikach ku czci poległych,
odzyskują także tożsamość, którą utracili jako żołnierze, i zajmują należne im miejsce w żałobnej
pamięci bliskich jako
nas pokój... Zbrojny konflikt zbliżał się jednak nieuchronnie i świat miał
jakbym przechodziła przez jakiś koszmarny sen, nie obudziwszy się z niego zupełnie.
Podniosłam baniak, który stał na ziemi w pobliżu naszych sakw, i pociągnęłam z niego potężny łyk.
Woda była przeraźliwie zimna i może dlatego moje ponure myśli zaczęły się rozpraszać, spłukane
przez jej
-369-
słodkawy, czysty smak. Zatrzymałam się na chwilę, żeby złapać oddech i wytrzeć usta.
Chyba najlepiej będzie, jeśli zabiorę resztę wody dla Jamiego. Nawet
będę wracać. Wiedziałam, że on także będzie miał usta suche jak pieprz,
Pod drzewami panował straszny ziąb, ale powietrze było tu nieruchome i krystalicznie czyste. Cienie,
które widziane od strony ogniska zdawały się być czymś złowróżbnym, teraz stały się dziwnie
przyjazne i dodające otuchy. Odwróciłam się plecami do ogniska i dochodzących stamtąd trzasków
płonących polan, a moje oczy wkrótce zaczęły przyzwyczajać się
do ciemności. Gdzieś w pobliżu w suchej trawie szeleściło jakieś małe stworzenie, a z daleka
dobiegło do mnie pohukiwanie sowy.
nie czaiło - wcześniej, teraz w tym lesie nie kryło się nic złowrogiego.
Chyba moje myśli ściągnęły go tutaj, bo nagle usłyszałam odgłos ostrożnych kroków i wolny,
chrapliwy oddech. Po chwili rozległo się stłumione, charczące pokasływanie - i ten dźwięk wcale mi
się nie podobał.
Pokasływanie zmieniło się w pełne przerażenia rzężenie, a potem usłyszałam trzask miażdżonych
liści i nagłe zamieszanie. Ujrzałam, jak Murdo podrywa się od ogniska z muszkietem w ręku, a potem
nagle jakaś
- Hej! - wrzasnęłam, raczej zdumiona niż przerażona. Nieznany osobnik potknął się, ja zaś z
niezwykłą przytomnością umysłu zsunęłam z ramienia baniak, zakręciłam nim mocno i z całej siły
walnęłam w czyjeś plecy. Rozległo się głuche „łup", a ten człowiek - z pewnością nie był to Jamie -
łogów jak diabełki z pudełek, wrzeszcząc coś bez ładu i składu. Przybysz
z Glasgow przeskoczył przez kilka gramolących się z ziemi ciał i z uniesionym do strzału muszkietem
wtargnął między drzewa, rycząc jak opętany. Na oślep zaatakował pierwszą napotkaną istotę, a tak
się złożyło, że byłam to właśnie ja. Jak długa poleciałam głową naprzód w zeschnięte li
ście, gdzie wylądowałam w mało eleganckiej pozie, bez tchu i rozpłaszczona jak żaba, a przybysz z
Glasgow wbił kolana w mój żołądek.
-370-
Padając, musiałam wydać z siebie dość kobieco brzmiący okrzyk, bo mój napastnik zawahał się i w
ostatniej chwili powstrzymał od przyłożenia mi
pałką w łeb.
- Ee? - Opuścił wolną rękę i ostrożnie pomacał, a gdy poczuł pod palcami coś, co niewątpliwie było
damską piersią, szarpnął się w tył jak oparzony i powoli zsunął się ze mnie.
- Uff! - odparłam możliwie najłagodniej. Świecące przez bezlistne konary drzew gwiazdy wirowały
mi przed oczyma. Przybysz z Glasgow zniknął, mrucząc coś z zażenowaniem po szkocku. Po mojej
lewej stronie rozlegały
się wciąż nawoływania i trzaski deptanych gałęzi, ale chwilowo nie zwraca
łam na nic uwagi, zajęta wyłącznie tym, by jak najszybciej odzyskać oddech.
Kiedy wreszcie udało mi się stanąć na nogach, okazało się, że intruz został schwytany i zawleczony
w krąg światła padającego od ogniska.
pionowej, a kiedy starał się nabrać powietrza, twarz czerwieniała mu z wysiłku. Żyły na jego skroni
nabrzmiały jak postronki, a kiedy oddychał - albo przynajmniej próbował oddychać - z jego piersi
wydobywało się okropne świszczenie.
- Co ty, u diabła, tutaj robisz? - spytał chrapliwie Jamie, a potem solidarnie także zaczął kasłać.
wykrztusić słowa. Przed nami stał Josiah Beardsley, mój niedoszły pacjent;
jeszcze coś zostało, a jeśli ta kawa parzyła się od kolacji, to musiała być
dzbanka.
Szybko przytknęłam do warg chłopca kubek z mocnym naparem, czarnym jak smoła, rozrzedzonym
tylko odrobiną zimnej wody, by nie oparzyć mu ust.
- Wypuść powietrze, licząc do czterech, wciągnij, licząc do dwóch, potem znowu wypuść i napij się
- poleciłam. Dookoła tęczówek chłopca
-371-
pokazały się białka, a w kącikach ust zebrała się ślina. Zacisnęłam dłoń na jego ramieniu, by
przypomnieć mu, że ma odetchnąć, liczyć i znowu odetchnąć - i po chwili rozpaczliwe napięcie nieco
ustąpiło.
Łyk, oddech, łyk, oddech... Kiedy cała kawa znalazła się w żołądku Jo-
ści naszych mężczyzn. Przy każdym oddechu z płuc Beardsleya wydobywał się gwizd, ale teraz
przynajmniej mógł samodzielnie oddychać, co uznałam za znaczącą poprawę.
nas z zainteresowaniem, ale ponieważ było zimno, późno, a całe podekscytowanie związane z
pojmaniem więźnia zdążyło się już ulotnić, wkrótce zaczęli bez żenady ziewać i siadać gdzie
popadnie. Napastnikiem okazał się dzieciak, w dodatku wychudzony i najwyraźniej chory. Gdy tylko
Jamie pozwolił im odejść, dość chętnie zakopali się z powrotem w swoich
nieoczekiwanym gościem.
z kamforą, przyniosłam jeszcze jeden kubek kawy i dopiero wtedy pozwoliłam Jamiemu stawiać mu
pytania. Chłopak wydawał się srodze za
w ziemię, ale nie potrafiłam odgadnąć, czy po prostu był niezwyczajny takiej troski, czy może
sprawiała to obecność Jamiego, który stał nad nim z rękoma skrzyżowanymi na piersi.
Jak na czternaście lat był nieduży i tak szczupły, że sprawiał wrażenie
chorobliwie wychudzonego. Bez trudu mogłam policzyć żebra, kiedy rozpięłam mu koszulę, by
posłuchać serca. Poza tym nie było w nim śladu urody - krótko obcięte ciemne włosy sterczały we
wszystkie strony, ciężkie od brudu, tłuszczu i potu. Przypominał zapchloną małpę z wielkimi czarnymi
oczyma, spoglądającymi na nas z twarzy naznaczonej strachem
i podejrzliwością.
-Ee... właściwie to nie... - Josiah obracał w dłoniach drewniany kubek, cały czas patrząc w ziemię. -
Ja... no... przejeżdżałem tędy, bo mam tu załatwić pewien interes, to wszystko.
-372-
- Hmm... Ale przyjechał pan dużo wcześniej, prawda? Był pan w lesie
- Owszem, był pan - Jamie wciąż mówił przyjacielskim tonem, ale tak
że niezwykle stanowczo. Wyciągnął rękę i złapał Josiaha za przód koszuli, w ten sposób zmuszając
go, by spojrzał na niego.
Josiah obejrzał się w tył. W jego spojrzeniu dostrzegłam obawę i ostrożność, ale jednocześnie
zauważyłam tam pewnego rodzaju panowanie nad sobą, którego należałoby się spodziewać u kogoś
znacznie starszego. Nie
starał się odwrócić od nas wzroku, a w mądrych czarnych oczach pojawiła się chłodna kalkulacja.
zamiar tak zrobić. To, czym zajmuję się teraz, to wyłącznie moja sprawa.
Jamie uniósł wysoko brwi, ale powoli skinął głową i rozluźnił uchwyt.
- Może moglibyśmy jakoś panu pomóc? Może przynajmniej pojechałby pan z nami?
- Nie. Jestem wielce zobowiązany, sir, ale to są tego typu sprawy, które
Roger cały czas siedział z tyłu za Jamiem i obserwował ich w milczeniu. Teraz pochylił się nieco w
przód i wbił w chłopca spojrzenie zielonych oczu.
-373-
Kubek uderzył o ziemię, a gorąca kawa ochlapała mi twarz i przód gorsetu. Josiah wyskoczył spod
koców i zanim zdążyłam mrugnąć okiem, był
już w połowie polany, ale wówczas Jamie zerwał się na równe nogi i popędził za nim. Chłopak
okrążył ognisko, a Jamie po prostu je przeskoczył; następnie obaj zniknęli wśród drzew, podobni do
lisa i ścigającego go ogara. Oboje z Rogerem gapiliśmy się na nich z otwartymi ustami.
Po raz drugi tej nocy mężczyźni zerwali się ze swych posłań, chwytając za broń. Przyszło mi do
głowy, że gubernator powinien być zadowolony ze swojej milicji, bo chłopcy najwyraźniej byli w
stanie ruszyć do akcji dosłownie w ciągu kilku sekund.
kawę z brwi.
- Co? Co się stało? - Murdo Lindsay toczył wściekłym wzrokiem, mierząc z muszkietu w stronę kępy
ciemnych drzew.
- Nikt. Nic się nie stało. To znaczy. Naprawdę wszystko jest w porządku! - zawołałam.
który był większy i mógł krzyczeć znacznie głośniej, w końcu zdołał uciszyć wszystkich i wyjaśnić
całą sprawę - przynajmniej na tyle, na ile by
się do snu.
- Ten znak? Jestem całkiem pewien, że to było piętno złodzieja. Zauważyłem je, kiedy podawałaś mu
kawę.
Żołądek ścisnął mi się boleśnie. Dobrze wiedziałam, co to oznacza; widziałam już napiętnowanych w
ten sposób ludzi.
w oczy.
-374-
- Me sądzę. Ale nie o to mi chodzi, tylko o to, że zaczął uciekać, kiedy zauważyłeś... Obawiam się, że
on jest uciekinierem... A Jamie powołał go
- No tak. Earbsachd. Jamie będzie uważał, że ma wobec niego jakieś zobowiązania, tak?
- Właśnie.
na długo po tym, jak zamarło poczucie wspólnoty w klanach, historia, obyczaje to za mało, by się
przekonać, jak silne potrafiły być więzi pomiędzy panem a jego dzierżawcą, pomiędzy przywódcą a
członkiem klanu. Bardzo możliwe, że również Josiah nie miał pojęcia o tym, jak ważne jest słowo
earbsachd - oznaczało ono złożone sobie wzajemnie obietnice i obowiązki podjęte przez obie strony.
Tylko Jamie w pełni rozumiał jego treść.
- Och, pewnie już mu się udało. Nie może przecież ścigać go w tych
ciemku wpadł w jakąś przepaść albo potknął się o kamień i złamał nogę,
lub spotkał rysia albo niedźwiedzia... wolałam jednak o tym nie myśleć.
w miejscu, gdzie zniknął Jamie i jego ofiara. Josiah był co prawda znakomitym myśliwym,
przyzwyczajonym do życia w leśnej głuszy, ale Jamie prócz tego miał o wiele większe
doświadczenie. Josiah był nieduży, szybki i gnał go strach; Jamie górował nad nim wzrostem, siłą
fizyczną i umiejętnością zachowania zimnej krwi.
- Bardzo długo ich nie ma. Jeśli Jamie rzeczywiście schwytał chłopaka,
na samą myśl o tym zagryzając wargi. - Jamie nie znosi, gdy ktoś chce go
okłamać.
- W jaki sposób?
Nieraz widziałam, jak Jamie najpierw odwołuje się do rozsądku podejrzanego, następnie próbuje
osiągnąć cel sprytem, potem wdziękiem, wreszcze posuwa się do gróźb, a czasem nawet do brutalnej
siły. Miałam
doszło do ostateczności.
-375-
dzbanek do kawy i napełnić go świeżą wodą; powiesiłam go nad ogniskiem i usiadłam, by dalej
czekać.
- Powinieneś się przespać - odezwałam się po kilku minutach do Rogera. W odpowiedzi uśmiechnął
się tylko, wytarł nos i zanurzył głębiej w płaszcz.
- Ty też - odparł.
ło bardzo późno i ziąb usadowił się na dobre w zagłębieniach terenu, pokrywając ziemię mokrym,
ciężkim całunem. Przykrycia mężczyzn zrobiły się ciężkie od skroplonej wilgoci, a ja czułam, jak
intensywny chłód zaczyna przenikać przez fałdy mojej spódnicy. Pomyślałam o zdjętych niedawno
bryczesach, ale nie mogłam wykrzesać z siebie energii, żeby pójść ich poszukać. Podniecenie
spowodowane pojawieniem się Josiaha i jego
ucieczką wyraźnie opadło, a zimno w połączeniu z potwornym zmęczeniem sprawiło, że zaczęła mnie
ogarniać senność.
spódnicę i wetknęłam pod pośladki, a potem owinęłam się peleryną i szalem, chowając dłonie w
fałdy materiału. Z dzbanka na kawę unosiła się para, a padające od czasu do czasu na żar krople
syczały, przerywając monotonne pochrapywanie śpiących.
Nie widziałam owiniętych w koce kształtów ani nie słyszałam zawodzenia czarnych sosen. W uszach
miałam skrzypienie zeschłych liści w dębowym lesie w Szkocji, na wzgórzach powyżej Carryarrick.
Na dwa dni przed Prestonpans rozbiliśmy tam obóz wraz z trzydziestoma mężczyznami z Lallybroch.
Byliśmy w drodze do armii Karola Stuarta. Nagle z ciemności wynurzył się młody chłopak; w
świetle ogniska błysnął nóż...
Inne miejsce, inny czas. Potrząsnęłam głową, starając się odsunąć od siebie te wspomnienia. Drobna,
zbielała ze strachu twarz i chłopięce oczy, szeroko otwarte z bólu i przerażenia... Ostrze szpady, na
zmianę ciemniejące i błyszczące w żarze ogniska... Smród prochu, potu i przypalonego ciała.
Wtedy było wtedy, a teraz jest teraz, powtarzałam sobie. Lecz wiedzia
Roger siedział w milczeniu, obserwując taniec płomieni i ciemny las rozciągający się poza kręgiem
światła. Jego oczy osłaniał kaptur, a ja zaczę
-376-
Któryś ze śpiących poruszył się, mrucząc coś pod nosem, a my na chwilę przerwaliśmy rozmowę.
Kawa była już gotowa; słyszałam delikatne pomruki wrzącego płynu dobiegające z dzbanka.
cały ten czas rozmawiać z Josiahem Beardsleyem. Bo albo szybko wyciągnął z niego to, na czym mu
zależało, albo pozwolił chłopakowi odejść.
dotyczyła Jamiego, o ile w grę nie wchodziło to, co kryło się w słowie
earbsachd.
patrząc weń, przywoływałam w pamięci wielki ogień zlotu, i zarysy ciemnych sylwetek dookoła, i
odległy dźwięk skrzypiec...
Roger.
wcześniej niż mój mąż. Martwiłam się o niego, ale niczego nie można by
sobie drogę: czy Josiah miał nóż? Z pewnością. Ale nawet jeśli był na tyle zdesperowany, by
próbować go użyć, czy potrafiłby zaskoczyć Jamiego? Odsunęłam na bok te rozważania i
nasłuchiwałam pokasływań mężczyzn leżących wokół ogniska.
sprawił, że jego ramiona zadrżały jak w ataku febry. Czy on też martwił
się o Bree i Jemmy'ego? A może zastanawiał się, czy Bree niepokoi się
potrzebowali pewności, że ich dom jest zupełnie bezpieczny; to przekonanie napełniało otuchą ich
serca i to dzięki niemu mieli siłę maszerować
-377-
i znosić wszelkie trudy. Inne motywy sprawiały, że stawali do walki, ale walka jest tylko drobną
częścią wojennego rzemiosła...
ale na krótko. Roger ułożył mnie na ziemi, z połowy szala zrobił prowizoryczną poduszkę, a resztą
okrył mi ramiona. Przez chwilę widziałam na tle ognia jego sylwetkę, czarną, w grubym surducie
przypominającą niedźwiedzia, a potem świadomość opuściła mnie na dobre.
Nie mam pojęcia, jak długo spałam. Obudziło mnie siarczyste kichnięcie.
Jamie siedział o kilka kroków ode mnie, trzymając w jednej ręce przegub
jeszcze dwa razy, niecierpliwym ruchem wytarł nos w rękaw i rzucił szpadę w żar ognia.
Poczułam zapach rozgrzanego metalu i uniosłam się gwałtownie, opierając na łokciu. Zanim jednak
zdołałam powiedzieć czy zrobić cokolwiek, coś przy moim boku drgnęło i poruszyło się. Spojrzałam
w dół, potem
Przykryty moją peleryną i zwinięty w kłębek tuż obok mnie, leżał młody chłopak, pochrapując przez
sen. Ujrzałam czarne włosy i pociągłą twarz, bladą, aczkolwiek brudną i podrapaną. Potem
usłyszałam nagle głośne syczenie dobiegające od ogniska; odwróciłam wzrok i zobaczyłam, jak
Jamie przyciska kciuk Josiaha do rozgrzanego do czerwoności ostrza szpady.
wymownie i wydął wargi, w ten sposób nakazując mi, bym się nie rusza
ła. Twarz Josiaha wykrzywił ból; chłopak zagryzł usta, ale nawet nie jęknął. Z drugiej strony ogniska
całą scenę obserwował Kenny Lindsay, nieruchomy i niemy jak pień.
W przekonaniu lub w nadziei, że jeszcze śpię, dotknęłam dłonią leżącego obok mnie chłopca.
Poruszył się znowu, a ja, czując pod palcami twarde ciało, natychmiast się ocknęłam. Zacisnęłam
dłoń na jego ramieniu, a on otworzył szeroko przerażone oczy.
Szarpnął się do tyłu, niezgrabnie próbując wstać, i wtedy zauważył swojego brata - bo najwyraźniej
Josiah był jego bratem - więc zatrzymał się
-378-
i dzikim wzrokiem rozejrzał się po polanie, po otaczającej nas grupie mężczyzn, aż w końcu
przesunął spojrzenie przez Jamiego i Rogera na mnie.
Josiah wstał, lekceważąc zupełnie nieznośny ból, jaki musiała mu sprawiać oparzona ręka, szybkim
krokiem podszedł do brata i ujął go pod ramię.
Zawahał się przez chwilę, ale podał mi prawą rękę. To była naprawdę
rana przypalona rozgrzanym do czerwoności metalem. W miejscu hańbiącego znaku widniał teraz
czerwonoczarny owalny strup.
Zanim skończyłam, był z powrotem. W ręku trzymał niewielką porcję jedzenia owiniętą w płócienną
serwetkę, a pod pachą jeden z naszych zapasowych koców. Przez ramię przewiesił ciepłe bryczesy,
które jeszcze niedawno miałam na sobie.
migały blado spod obszycia nogawek spodni, gdy szedł w głąb lasu w ślad
za bratem.
Jamie skinął głową w stronę Kenny'ego i usiadł z powrotem przy ognisku, przygarbiony z wielkiego
zmęczenia. Nalałam mu kawy; wziął z moich
-379-
rąk kubek i wykrzywił usta, próbując się uśmiechnąć, lecz dopadł go ciężki atak kaszlu.
Złapałam kubek, zanim kawa zdążyła się rozlać. Ponad ramieniem Ja-
Tak samo jak ja chciał wiedzieć, co się wydarzyło i dlaczego. Pośpiech był
a nasi mężczyźni - przyzwyczajeni do zrywania się o pierwszym brzasku - na pewno szybko zaczną
odzyskiwać jasność umysłu.
- Proszę - szepnęłam, podając mu kubek. - Wypij i połóż się. Powinieneś jeszcze trochę pospać.
- Nie warto. - Pokręcił głową i podniósł do ust gorący płyn. Skinął w kierunku wschodu, gdzie kępki
sosen czerniały już na tle szarzejącego nieba. - Muszę się zastanowić, co, u diabła, powinniśmy teraz
zrobić.
jedli śniadanie, zwijali obozowisko - irytująco wolno - i wsiadali na konie. W końcu i ja znalazłam
się na końskim grzbiecie. Powietrze było chłodne i rześkie.
-No dobrze - powiedziałam, kiedy moja klacz zrównała się z wierzchowcem Jamiego. - Mów.
kawy - wyraźnie go ożywiło. Pomimo nieprzespanej nocy czułam się zaskakująco żwawa i pełna
życia; krew krążyła mi tuż pod powierzchnią skóry, oblewając rumieńcami policzki.
Nie było mowy, żeby udało nam się zmieścić we trójkę obok siebie. Tylko dzięki temu, że
gdzieniegdzie po osunięciu zbocza na ścieżce pozosta
ły szersze usypiska żwiru, mogliśmy przez pewien czas jechać łeb w łeb,
-380-
a nasze słowa nie docierały do uszu pozostałych jeźdźców. Szturchnęłam klacz i zbliżyłam się do
Jamiego, tak że moje kolana znalazły się w obłoku pary wydobywającej się z nozdrzy jego konia.
Jamie przetarł dłońmi twarz i wzdrygnął się, jakby chciał strząsnąć z siebie znużenie.
fragment zbocza się osunął, tak że widać było małą zatoczkę w zagłębieniu poniżej nas - jedną z tych
naturalnych przerw w leśnej głuszy, gdzie drzewa ustąpiły miejsca strumieniowi i łące. Z kępy drzew
na obrzeżu polanki w nieruchomym, przejrzystym powietrzu unosiła się smużka dymu, jak
wyciągnięty ku niebu palec.
Zmrużywszy oczy, dostrzegłam coś, co wyglądało na małą farmę, z dwoma chylącymi się ku ziemi
budynkami gospodarczymi. Gdy tak patrzy
łam, z głębi domu wynurzyła się mała figurka i skierowała ku jednej z szop.
ponuro. - Chociaż może najpierw pomyślą, że poszedł w ustronne miejsce albo do szopy wydoić
kozy.
Nie zadałam sobie trudu, by spytać, skąd wie, że tamci trzymają kozy.
- Czy to jest ich dom? Josiaha i jego brata?
Biegł po omacku za Josiahem, naprowadzany na ślad przez gorączkowe rzężenie chłopca, aż osaczył
go w kamienistym zagłębieniu i tam wreszcie dopadł. Owinął zamarzającego dzieciaka we własny
pled, usadowił
popartą kilkoma łykami whisky z piersiówki - wyciągnął z niego w końcu całą historię.
- Pochodzi z rodziny imigrantów... ojciec, matka i sześcioro dzieciaków, ale tylko bliźniakom udało
się przeżyć podróż. Inni zginęli od różnych chorób w czasie przeprawy przez morze. Nie mieli tutaj
żadnych
-381-
krewnych - nikogo, kto by ich oczekiwał - więc kapitan po prostu ich sprzedał. Jednakże cena nie
pokrywała kosztów przejazdu, więc obaj
Mówił rzeczowym tonem; takie historie w koloniach się zdarzają. Wiedziałam o tym, byłam jednak o
wiele mniej skłonna przyjmować je bez komentarza.
łąk nogi. Nikt nie troszczył się więc zbytnio o zapewnienie im godziwych
- Josiah nie ma pojęcia, kim byli jego rodzice, skąd pochodzili, ani nawet jak się nazywali. Wiedział,
jak ma na imię i jak ma na imię jego brat -
ich na służbę. Chłopcy nie mają pojęcia, czy są Szkotami, Anglikami czy
chwilę przysłonił farmę leżącą u naszych stóp. - Więc Josiah uciekł... Przypuszczam, że ma to coś
wspólnego z tym znakiem wypalonym na jego kciuku.
Jamie skinął głową, nie odrywając wzroku od drogi, podczas gdy jego
koń zsuwał się powoli w dół zbocza. Wypełniony żwirem teren po obu
brat Josiaha, ale... - tu Jamie ściągnął brwi. - Może Josiah w tej sprawie
nie był tak szczery, jak mi się wydawało. W każdym razie jeden z chłopców przywłaszczył sobie ser.
Beardsley złapał ich i odstawił prosto do szeryfa, więc Josiah wziął na siebie winę... i karę.
Zaraz po tym incydencie, to znaczy mniej więcej dwa lata temu, uciekł
-382-
- Wyobraź sobie jego zdziwienie, gdy znalazł na tym zboczu nasz obóz -
podsumował Jamie i kichnął potężnie. Wytarł nos, a oczy zaszły mu łzami. - Zaczaił się w pobliżu,
żeby zdecydować, co dalej... Czekał, aż odejdziemy, czy może zjedziemy do farmy. Wówczas w
zamieszaniu łatwo mógłby się tam wślizgnąć i wykraść brata.
szeroki uśmiech. - Przypomniały mi się nasze wyprawy z Dougalem i jego ludźmi na ziemie Grantów,
kiedy byłem jeszcze chłopcem. Skradali
śmy się w ciemnościach, a potem po cichu okradaliśmy stodoły... Chryste, musiałem się siłą
powstrzymywać, żeby nie zabrać im jakiejś krowy...
dobro. Z pewnością starasz się nie łamać prawa, jeśli nie masz powodu.
machnął kapeluszem do Rogera, który jechał w pewnej odległości na wyższym odcinku ścieżki.
Roger odpowiedział w ten sam sposób, a następnie skierował konia w naszą stronę.
co to za ludzie ci Beardsleyowie.
Uśmiechnął się, przygładził otwartą dłonią włosy, po czym włożył kapelusz. Rozpuszczone, chroniły
przed chłodem kark i uszy, i w świetle poranka połyskiwały jak roztopiona miedź.
-383-
- Tak właśnie myślałem. Tylko uważaj na wyraz swojej twarzy - powiedział na wpół kpiąco. - Nie
otwieraj buzi, a sami wspomną o zaginionym parobku.
dobre sobie! Czy Josiah mówił ci, że ci ludzie źle ich traktowali? - Zaczę
z serem.
-Nie pytałem o to, a on nic nie mówił... Ale pomyśl, Angliszko. Czy
spać na liściach i jeść larwy czy świerszcze, zanim nauczysz się polować?
- Ale jeśli wiodło im się tutaj tak źle, że Josiah zdecydował się uciec, to
Josiah mówił, że nie urodził się taki, lecz stracił słuch na skutek urazu,
któremu uległ w wieku około pięciu lat. Keziah potrafi mówić, lecz nie słyszy nawet największego
hałasu; nie odróżnia szmeru spadających liści od szurania czyichś kroków, nie byłby więc w stanie
ani polować, ani uniknąć ewentualnej pogoni.
a Josiah wspinał się po drabinie na strych. Nie usłyszałem żadnego dźwięku, ale w ciągu minuty obaj
byli na podłodze koło mnie.
dawało mi spokoju.
się na nich jedna z domowych kotek, więc nie chciał jej niepokoić.
żąc wokół Jamiego, a w tym czasie decydowano, kto gdzie jedzie, ustalano, gdzie się mamy spotkać, i
wymieniano słowa pożegnania. Wreszcie
-384-
Roger - najwyraźniej lekko skrępowany - zagwizdał przez zęby i machnął kapeluszem, żeby dać znak
do odjazdu. Patrzyłam w ślad za nim i spostrzegłam, że w pewnej chwili odwrócił się w siodle, ale
zaraz spojrzał
- Wcale nie jest pewien, czy chłopcy chętnie pojadą za nim - zauważył
Jamie. Pokręcił głową z dezaprobatą, a potem wzruszył ramionami. - No
- Cieszę się, że tak sądzisz, Angliszko. No to jedźmy. Cmoknął i ściągnął mocniej lejce.
- Jeśli nie jesteś pewien, czy Roger sobie poradzi, to czemu go wysła
w tej chwili farmy. - Może trzeba było trzymać oddział razem i samemu
odprowadzić go do Brownsville?
- Po pierwsze, Roger nigdy się nie nauczy, jeśli nie dam mu szansy. A po
drugie... - urwał i odwrócił się w siodle, by spojrzeć na mnie. - Po drugie, nie chciałem jechać całą
kupą do Beardsleyów i być może wysłuchiwać ich żalów, że uciekł im parobek. Wczoraj cały obóz
widział Josiaha, tak? Gdyby tobie zwiał służący, a potem usłyszałabyś, że chłopak kręci się
wnioski, prawda?
- Jeśli ten Beardsley nie jest stary albo niedołężny, to może przyłączy
-385-
- Nie - mówił dalej Jamie, zręcznie zarzucając lejce dookoła ogromnego głazu. - Beardsley nie jest
niedołężnym staruszkiem. Josiah mówił, że prowadził handel z Indianami - przerzucał towary przez
linię graniczną
śli jednak jest, to... - wciągnął głęboki oddech i zaniósł się kaszlem, kiedy zimne powietrze dotarło
do jego płuc.
- To jeszcze jeden powód, dla którego wysłałem przodem naszych mężczyzn. Jak przypuszczam, nie
dołączymy do nich przed jutrzejszym dniem, będą więc mieć całą noc w Brownsville, żeby się razem
napić i nawiązać
Najwyraźniej Jamie liczył więc na to, że Beardsleyowie okażą się gościnni i zaproszą nas na noc.
Całkiem rozsądnie. Słuchając, jak kaszle, postanowiłam dziś wieczór usiąść mu na piersi, jeśli to
okaże się konieczne, i zmusić go, żeby pozwolił natrzeć się kamforą, czy mu się to podoba, czy nie.
wprost przed nami dom. Był mniejszy, niż oczekiwałam, i dość nędzny,
ze złamanym stopniem, zapadającym się gankiem i olbrzymią połacią dachu bez gontu. No cóż,
sypiałam już w gorszych miejscach, i pewnie jeszcze nieraz będę.
Drzwi do niewielkiej obórki stały otworem, ale nigdzie nie było widać
zbyt precyzyjnie. On naprawdę był na wskroś uczciwy i przestrzegał prawa - zakładając, że prawo
było po jego myśli. Ten drobiazg, że obowiązujące w tym kraju prawo zostało ustanowione przez
Koronę, nie był -
jak świetnie wiedziałam - wystarczającym argumentem na rzecz jego szanowania. Pewnie jednak
chętnie oddałby życie w obronie innych praw, tych niepisanych.
znaczyło mniej niż dla innych, to jednak nie uszło mojej uwadze - a pewnie także uwadze Jamiego -
że oto miał zamiar skorzystać z gościnności i odwołać się do poczucia obowiązku człowieka, którego
dopiero co pozbawił jego własności. Wiedziałam, że tego typu umowa między farmerem a jego
parobkiem nie budzi w Jamiem sprzeciwu; zazwyczaj szanował takie roszczenia. To jednak nie
oznaczało, że nie dostrzegał wyższych wartości, którymi czasem się kierował - ale nie miałam
pojęcia, czy była
-386-
to przyjaźń, litość, obowiązki związane z earbsachd, czy może jeszcze coś innego. Jamie zatrzymał
się, żeby na mnie poczekać.
- Dlaczego zdecydowałeś się pomóc Josiahowi? - zapytałam bez ogródek, gdy jechaliśmy przez
nędzne poletko kukurydzy przed domem. Suche łodygi trzaskały pod naporem końskich kopyt, a
kryształki lodu po
Jamie zdjął kapelusz, ułożył go przed sobą na siodle, a potem starannie związał na karku włosy,
najwyraźniej przygotowując się na spotkanie.
będzie. Ale jeśli zamierza przyjechać do Ridge - sam czy też z bratem -
to musimy się pozbyć tego znaku na kciuku, bo inaczej ludzie zaczną gadać, a takie gadanie może w
końcu dotrzeć do Beardsleya.
Nabrał w płuca powietrza i wypuścił przez nos, a dookoła jego głowy utworzył się biały obłoczek
pary. Potem odwrócił się i spojrzał na mnie poważnie.
- Chłopak nie wahał się nawet przez chwilę, był przecież napiętnowany;
wiedział, jak to jest. Coś ci powiem, Angliszko... człowiek może czasem zrobić coś rozpaczliwego z
miłości lub z odwagi... Ale jeśli już raz zrobisz coś takiego, to cholernie dobrze wiesz, jak to jest, i
nie masz ochoty zrobić tego jeszcze raz.
No tak, pomyślałam. Tak jak odbicie twarzy na powierzchni wody przypomina prawdziwe rysy, tak
serce jednego mężczyzny podobne jest do serca drugiego. A odwaga była prawem, którym Jamie
kierował się całe
swoje życie.
***
starości, a całe podwórko zaścielały resztki tarcicy i rozrzucone tu i ówdzie gwoździe, jakby ktoś
kiedyś zamierzał naprawić uszkodzenia. Zwłoka musiała już trwać dłuższy czas, pomyślałam, bo
gwoździe były zardzewiałe, a nowo przycięte deski zdążyły się wypaczyć.
- Hej! Jest tam kto?! - zawołał Jamie, stojąc przed wejściem, bo tak należało się zachować, zbliżając
się do obcego domostwa. Większość ludzi
-387-
zamieszkujących góry cechowała nadzwyczajna gościnność, lecz niektórzy nieufnie odnosili się do
nieznajomych; ci skłonni byli witać przybyłych, trzymając ich na muszce, dopóki nie przekonali się o
ich dobrych zamiarach.
myśląc przy tym, jakie to dziwne, że wszyscy uważają kobiety za bezbronne i z natury nieszkodliwe.
A przecież gdybym czuła taką potrzebę, mogłabym napadać na domostwa i mordować nieszczęsne
rodziny.
Szczęśliwie nie mam takich skłonności, choć czasem myślę, że przysięga Hipokratesa i jej nakaz „Po
pierwsze nie szkodzić" odnosi się może nie tylko do zabiegów medycznych. Nieraz miałam ochotę
przyłożyć polanem
Jamie ruszył w stronę obórki, bez skutku nawołując głośno co kilka kroków. Rozejrzałam się uważnie
dookoła, ale nigdzie nie spostrzegłam świe
żych śladów, z wyjątkiem naszych własnych. Obok częściowo porąbanego polana leżało kilka
rozrzuconych grudek zwierzęcych odchodów, ale wyraźnie leżały tu od pewnego czasu.
na nogach. Beardsleyowie - kimkolwiek byli i w jak licznym gronie - prawdopodobnie ciągle tkwili
w chałupie.
Ale co tam robili? Było co prawda dość wcześnie, ale nie tak wcześnie,
by mieszkańcy farmy od dawna nie krzątali się przy pracy. Zresztą przecież widziałam z daleka
czyjąś postać. Cofnęłam się o krok i przysłoniwszy dłonią oczy dla ochrony przed słońcem, zaczęłam
szukać jakichś oznak życia. Byłam co najmniej ciekawa, jacy są ci Beardsleyowie... i - zwa
Odwróciłam się znów do drzwi i wtedy dostrzegłam na nich serię dziwacznych nacięć. Były nieduże,
lecz bardzo liczne; biegły przez całą długość framugi po jednej stronie i mniej więcej do połowy po
drugiej. Podeszłam bliżej. Były zgrupowane po siedem, a każdą grupę oddzielał od następnej
kawałek gładkiego drewna, zupełnie jakby więzień liczył upływające tygodnie.
Jamie wynurzył się z obórki, a za nim poleciało słabe meczenie. Oczywiście, przecież wspominał o
kozach. Zaczęłam się zastanawiać, czy do-
-388-
jenie kóz należało do obowiązków Keziaha - jeśli tak, to jego nieobecność szybko zostanie wykryta,
o ile już nie została.
i znów zawołał. Żadnej odpowiedzi. Zaczekał parę chwil, a potem wzruszył ramionami, wszedł na
ganek i rękojeścią szpady łomotał w drzwi. Ha
ze strachu i rzuciły się do ucieczki, ale z głębi domu nadal nie było znaku życia.
żywy inwentarz.
- Może.
Odszedł na bok i pochylił się, żeby zajrzeć do środka przez okno. Dawno temu było ono oszklone,
lecz większości szybek brakowało, a dziury zostały zasłonięte kawałkami nędznego muślinu
przybitymi do ramy. Zobaczyłam, jak Jamie marszczy brwi z pogardą, jak dobry rzemieślnik na widok
spartaczonej roboty.
Meczenie rozległo się znowu, ale tym razem bez wątpienia dochodziło
z głębi domu. Jamie położył rękę na klamce, lecz drzwi nie ustąpiły.
- Zamknięte - stwierdził krótko i odwrócił się znów do okna. Wyciągnął rękę i ostrożnie odsunął
zwisający luźno kawałek materiału.
mieszał się z zapachem pieczonego chleba i duszącego się mięsa, zaprawionego delikatną nutką
grzybów i pleśni, lecz to, co wydostało się z domostwa Beardsleyów, przekraczało wszelkie granice
mojego doświadczenia.
- Albo ci ludzie trzymają w domu świnie... - oświadczyłam, zerknąwszy na obórkę - ...albo cała ich
gromada siedzi w środku bez przerwy od zeszłej wiosny.
okna, krzywiąc niemiłosiernie, i wrzasnął z całej siły: Thig a mach! Wychodź, Beardsley, albo ja
wejdę!
-389-
Wychyliłam się ciekawie zza jego ramienia. Pokój był spory, lecz tak zagracony, że spod
zgromadzonych rzeczy ledwo było widać kawałek brudnej drewnianej podłogi. Wciągnęłam
ostrożnie powietrze i doszłam do wniosku, że w beczułkach znajdują się - między innymi - zapasy
solonej
ryby, smoła, jabłka, piwo i kiszona kapusta. Powiązane w tobołki wełniane koce ufarbowane
koszenilową czerwienią i indygo, pojemniki z czarnym prochem i na wpół wygarbowane skóry,
cuchnące psimi odchodami, osobliwie zabarwiały ten bukiet woni. Najwyraźniej mieliśmy przed
sobą
mebli leżące na kupie wyglądały jak uboga wersja jaskini Ali Baby.
Gdzieś z tyłu domu dobiegł do nas znowu ten sam dźwięk, tylko nieco głośniejszy - coś pośredniego
między piskiem a warknięciem. Cofnę
- Niedźwiedź - zasugerowałam półżartem. - Ludzie się wynieśli i teraz w środku buszuje niedźwiedź.
- Niedźwiedź czy nie, coś tu jest nie tak, jak być powinno - odparł
z ganku, we wnętrzu domu rozległo się szuranie, więc stanęłam w miejscu jak wryta. Jamie chwycił
szpadę, lecz gdy zerknął do środka, jego dłoń zaciśnięta na rękojeści rozluźniła się. Pochyliłam się
nad jego ręką, żeby
zobaczyć, co to takiego.
się dookoła podejrzliwie, jak szczur wychylający się z nory. Z wyglądu raczej nie przypominała
szczura - przysadzista o falujących włosach - lecz mrugała zupełnie jak gryzoń, który stara się ocenić
niebezpieczeństwo.
- Witam panią serdecznie, madam - zaczął Jamie. - Jestem James Fraser z...
- Nie mam zamiaru! - ostro odparł Jamie. - Muszę zamienić parę słów
Na okrągłej twarzyczce pojawił się szczególny wyraz - obawa i głęboki namysł, i coś, co można by
zrozumieć jako rozbawienie.
- Naprawdę musisz? - spytała. Zauważyłam, że sepleni, „musisz" zabrzmiało raczej jak „muszisz". -
Kto mówi, że muszisz?
-390-
...i odpowiadam za powołanie oddziału milicji. Wszyscy mężczyźni zdatni do noszenia broni
pomiędzy szesnastym a sześćdziesiątym rokiem życia są zobowiązani do podjęcia służby, więc czy
będzie pani tak uprzejma i poprosi tu pana Beardsleya?
macze walczycz?
ramy okiennej i potrząsnął nią na próbę. Liche sosnowe drewno, już wypaczone. Gdyby tylko chciał,
bez trudu mógł ją wyrwać i wejść przez okno.
Hmm... Ale u nasz nie ma nikogo takiego. Chłopak sztajenny znowu przepadł, ale on i tak sze nie
nadaje. Jeszt głuchy jak pień i w dodatku durny - kiwnęła głową w stronę drzwi. - Jak sze wam chcze
go szukać, to możecze go szobie żabracz.
nąłam z ulgą.
- A czy pan Beardsley jest w domu? - nalegał. - Chcę się z nim zobaczyć.
znów zabrzmiała ta dziwaczna nuta. Była w nim nieufność, teraz połączona z jakąś jakby ekscytacją.
- Czy jest chory? - Wychyliłam się zza pleców Jamiego. - Może będę
Przysunęła się, szurając nogami, i przyjrzała mi się uważnie, spod masy falujących brązowych
włosów. Była młodsza, niż z początku myślałam.
Przy lepszym świetle od razu zauważyłam, że na jej twarzy nie ma zmarszczek ani śladów
świadczących o zwiotczeniu skóry.
-Doktorem?
Coś dziwnego było w tej kobiecie i teraz, gdy na nią patrzyłam, zdałam
była czysta i miała na sobie czystą suknię. Również jej włosy robiły wra
żenie świeżo umytych i puszystych, a to należało do rzadkości o tej porze roku, kiedy ludzie
generalnie unikali kąpieli z powodu zimna.
- Kim pani jest? - spytałam prosto z mostu. - Czy pani jest panią, czy
rysowały się fałdki tłuszczu, a biodra miała szersze od beczek, między którymi stała. Najwyraźniej
handel z plemieniem Czerokezów przynosił wystarczające zyski, by zapewnić rodzinie Beardsleyów
odpowiednią ilość pożywienia, mimo że brakowało go dla służących. Przyglądałam się jej
Strach zniknął z jej oczu. Wydęła wargi i na przemian zasysała je i wypychała, obrzucając mnie
taksującym spojrzeniem. Jamie napiął ramię, a futryna okna zatrzeszczała ostrzegawczo.
Ciągle słyszałam w jej głosie ten dziwny ton, na poły pełen sprzeciwu,
framugę.
przez krótką chwilę widziałam, jak się porusza, ale to wystarczyło, by zauważyć, że kobieta kuleje.
Pociągała jedną nogą, szurając przy tym butem po drewnianej podłodze.
Najwyraźniej było to bardzo dawno. Słyszałam, jak Jamie prycha i zanosi się kaszlem, więc
postarałam się odetchnąć przez usta i dopiero wtedy weszłam do środka. Mimo wszystko fetor był
tak nieznośny, że zwaliłby z nóg nawet fretkę. Oprócz odoru butwiejących towarów czułam smród
odchodów i psującej się żywności, ale to jeszcze nie wszystko.
-392-
Zatrzasnęła za nami drzwi, a ja poczułam przypływ klaustrofobii. Powietrze wewnątrz było ciężkie
zarówno od smrodu, jak i z braku światła.
w garści pelerynę.
wąskim przejściem między stosami zgromadzonych towarów. Jamie zerknął na mnie, wydał
charakterystyczny dla Szkotów gardłowy dźwięk oznaczający dezaprobatę i zanurkował pod
wystające z boków maszty namiotów, żeby nadążyć za nią. Ostrożnie poszłam w jego ślady, starając
się nie myśleć o tym, że od czasu do czasu moja stopa nadeptuje jakąś nieprzyjemną miękkość.
Ciekawe, co to było? Zgniłe jabłka? Martwe szczury? Zacisnęłam nos i na wszelki wypadek
postanowiłam nie patrzeć w dół.
Wszystko robiło wrażenie nieskazitelnej czystości - drewniany stół i kamienne palenisko były
starannie wyszorowane, a na półce połyskiwało kilka cynowych naczyń. Jedno okno było odsłonięte,
a przez nieskażoną niczym szybę wpadał do wnętrza blask słońca. W pokoju było cicho,
- On jeszt na górze - poinformowała nas pani Beardsley. Niepotrzebnie się fatygowała, bo Jamie był
już w połowie drogi.
Pani Beardsley stała jak posąg, z rękoma ukrytymi w fałdach szala. Najwyraźniej nie zamierzała
zadawać sobie trudu i szukać świeczki. Mocno
-393-
zaciskała wargi, a na jej pulchnych policzkach wykwitły krwiste rumieńce. Przecisnęłam się obok
niej, złapałam częściowo wypaloną świecę stojącą na półce i zapaliwszy ją w palenisku
pośpieszyłam na strych.
- Tutaj, Angliszko.
błysk w ciemności, więc wyciągnęłam przed siebie świeczkę, chcąc sprawdzić, co to takiego.
Jamie wciągnął gwałtownie powietrze. To, co ujrzeliśmy, zaszokowało
Ciało mężczyzny było ogromne - przynajmniej kiedyś. W głębokim cieniu jego brzuch przypominał
potężnego wieloryba, a ręka, bezwładnie spoczywająca na podłogowych deskach tuż obok mojej
stopy, bez trudu objęłaby kulę armatnią. Mięśnie na ramionach wyraźnie jednak zwiotczały, masywna
pierś zapadła się, a to, co kiedyś było byczym karkiem, zmieni
Opadłam na kolana. Po chwili przez materiał mojej spódnicy przesączyła się jakaś ciecz. Ten
człowiek leżał we własnych odchodach, i to od dłuższego czasu. Całą podłogę pokrywała warstwa
śluzu i wilgoci. Mężczyzna był nagi, przykryty jedynie lnianym prześcieradłem; kiedy je odrzuciłam,
zobaczyłam, że jego unurzane w ekskrementach ciało pokrywają ropiejące wrzody.
Oczywiste było, na co cierpi pan Beardsley; jedną połowę twarzy wykrzywił mu groteskowy grymas,
powieka opadła bezwładnie. Ręka i noga spoczywały martwo na podłodze, guzkowate stawy
sterczały wśród sflaczałych mięśni. Pociągał nosem, pobekiwał i wysuwał język, daremnie
-Ciii... - odezwałam się do niego. - Proszę nic nie mówić, proszę się
nie obawiać.
-394-
Mówiłam uspokajającym tonem, choć cały czas zastanawiałam się, jakiego rodzaju pomoc byłaby
możliwa. No cóż, przynajmniej zapewnienie czystości i ciepła; na strychu było prawie tak zimno jak
na dworze, a skórę chorego pokrywała gęsia skórka.
- A skąd się tu wziął? - dociekał Jamie. - Jeśli go pani nie ruszała, jak
tu się dostał?
kilka narzędzi i jakieś zbędne graty. W końcu światło padło na panią Beardsley, zmieniając jej
jasnoniebieskie oczy w dwa kawałki lodu.
a on wdrapał sze na górę, a potem... potem upadł. I... nie mógł już
wsztacz - wzruszyła ramionami.
poniżej linii dziąseł. Przez górną wargę biegła niewielka blizna, druga przecinała bielą ciemną brew.
ści pisk, który brzmiał jak protest. Pani Beardsley wzdrygnęła się i zacisnęła powieki.
-395-
- Mmm... - mruknął Jamie, spoglądając to na nią, to na niego. - No cóż... Niech pani przyniesie tu
trochę wody, madam... Aha, jeszcze jedną świeczkę i jakieś szmaty - zawołał, kiedy pośpieszyła ku
drabinie, najwyraźniej szczęśliwa, że może odejść.
Popatrz.
pełen chleba, czerstwego i niebieskiego od pleśni; dokoła walały się okruchy na wpół przeżutego
pożywienia. Ona go karmiła... tak, żeby utrzymać go przy życiu. Jeszcze widziałam przed sobą
ogromne ilości jedzenia zgromadzone w pokoju... i innego dobra.
gotał i wydał z siebie głuchy warkot; jego otwarte oko spoglądało na nas
się bańki glutów. Burczał i chrząkał, ze złością wyginał ciało i opadał ciężko z powrotem.
- On cię chyba zrozumiał. Tak? - zwróciłam się do leżącego, a on charczał i ślinił się, usiłując dać
znak, że coś pojmuje. - A co do twojego pytania. - Gestem ręki zwróciłam uwagę Jamiego na nogi
Beardsleya i wolno przesunęłam nad nimi świecę. Niektóre rany z pewnością powstały na skutek
długotrwałego leżenia bez ruchu, ale nie wszystkie. Na masywnych udach widać było równoległe
cięcia, najwyraźniej noża, czarne i zakrzepłe. Na goleni ujrzałam coś, co na pierwszy rzut oka
wyglądało na wrzody - jednakowe czerwone rany z ciemną obwódką i z sączącą się
Na ten widok Jamie przełknął głośno ślinę i rzucił przez ramię spojrzenie w kierunku drabiny. Z dołu
dobiegł do nas odgłos otwieranych drzwi; lodowaty podmuch wpadł na strych, a płomień świecy
zatańczył
-396-
- Chyba mógłbym zmontować coś, żeby go zdjąć -Jamie podniósł świecznik i obrzucił belki stropu
taksującym spojrzeniem. - Może jakieś nosidło z liną przerzuconą dookoła dźwigara... Czy twoim
zdaniem można go ruszać?
stykałam się z tym często, ale raz wystarczy, bo wgryzający się w nozdrza
wprost, żeby nie zaalarmować Beardsleya - zakładając, że był w stanie pojąć, o czym mówię - więc
pogłaskałam go uspokajająco i podniosłam się, żeby wziąć świecę od Jamiego i lepiej się przyjrzeć.
- Nie - odpowiedziałam równie cicho. - To znaczy nie, jeśli chodzi o apopleksję. Mogę tylko
podleczyć te rany i dawać mu zioła na gorączkę. To wszystko.
Chwilę stał w milczeniu, spoglądając na bezwładne ciało, które przestało walczyć. Potrząsnął głową,
zmarszczył czoło i szybko zszedł po drabinie, żeby rozejrzeć się za jakimiś środkami transportu. Miał
mi też przynieść kuferek z medykamentami.
Ten widok zupełnie mnie zbulwersował - nie tylko dlatego, że wyobraziłam sobie, co musiało się
dziać przedtem, ale z powodu samego czynu. Światło zafalowało, bo ręce drżały mi jak w febrze,
bynajmniej nie z zimna. Byłam przerażona nie tylko tym, co się tu wydarzyło, lecz także
samo oczywiste jak to, że nie mógł pozostać pod opieką żony. W okolicy
nie było żadnych sąsiadów, którzy mogliby tu zaglądać, a na farmie nikogo, kto byłby w stanie się nim
opiekować. Chyba dalibyśmy radę przetransportować go do Brownsville, bo w obórce pewnie
znalazłby się jakiś wóz, tylko co dalej?
-397-
żało od tego, czy uda mi się poradzić sobie z gangreną. Na samą myśl
o tym znów zaczęłam się denerwować. Będę musiała przeprowadzić amputację, to była jedyna
szansa. Odjęcie palców nie było trudne, ale może palce to za mało. Jeśli zajdzie konieczność
amputowania całej stopy lub
Czy on będzie to czuł? Czasami ofiary udarów zachowują czucie w porażonej kończynie, choć nie
mogą nią poruszać; czasem zaś mogą poruszać, choć nic nie czują; w pewnych sytuacjach obie te
funkcje zanikają.
od twarzy chorego.
Zdrowe oko Beardsleya było otwarte i błądziło gdzieś po podtrzymujących dach legarach. Nie
odwrócił wzroku w moją stronę ani nie wydał
z siebie żadnego dźwięku. Chyba więc nic nie czuje. Była to dla mnie prawdziwa ulga - przynajmniej
nie będzie cierpiał podczas operacji. Pomyśla
łam, że nie czuł też, gdy okaleczano jego porażoną nogę. Ciekawe, czy jego żona zdawała sobie z
tego sprawę. Może zdecydowała się zaatakować tę stronę jego ciała, bo zdrową nogą mógłby się
bronić?
Za moimi plecami rozległ się cichy szelest. Pani Beardsley wróciła. Postawiła na podłodze wiadro z
wodą i rzuciła obok kłąb czystych szmat, a potem stanęła z boku i przyglądała się bez słowa, jak
zabieram się do
sprzątania.
- Czy może go pani wyleczycz? - spytała w końcu. Jej głos był spokojny i obojętny, jakby mówiła o
kimś zupełnie obcym.
Głowa chorego przechyliła się w tył, a jego zdrowe oko spoczęło na mnie.
Zupełnie wytrąciło mnie z równowagi, kiedy pan Beardsley nieumyślnie oddał mocz. Jego żona
wybuchnęła głośnym śmiechem; on wydał z siebie ryk, od którego ręce pokryły mi się gęsią skórką.
Wytarłam krople z jego ud i wróciłam do sprzątania, starając się nie zwracać uwagi na tę parę.
-398-
- Nikogo - odparła. Zabrał ją z domu ojca w Maryland i przywiózł tutaj. „Tutaj" wymówiła tak, jakby
to miejsce było piątym kręgiem piekieł; zresztą pewnie do pewnego stopnia było.
powrót Jamiego. Usłyszałam lekki brzęk, gdy stawiał na stole mój kuferek, więc gwałtownie
poderwałam się na równe nogi, szczęśliwa, że mogę stąd uciec choć na chwilę.
jest sznur, który udało mu się znaleźć. Słysząc czyjeś kroki, spojrzał w górę i na mój widok wyraźnie
się odprężył.
się zmontować.
Sięgnęłam po kuferek, ale zatrzymałam się na widok pistoletów Jamiego, leżących obok na stole,
woreczka z prochem i pudełka z nabojami.
Zmarszczka między jego brwiami pogłębiła się, ale zanim zdążył odpowiedzieć, na strychu wybuchła
straszliwa wrzawa; głuche odgłosy uderzeń mieszały się z nieludzkim charkotem, jaki mógłby
wydawać słoń topiący się w błotnistym bagnie.
jak strzała. Wygramoliwszy się na górę, ujrzałam, jak mocuje się z panią
Beardsley.
Uderzyła go łokciem w twarz, trafiając dokładnie w nos. Jamie zapomniał o zasadach właściwego
zachowania względem dam - szarpnął ją tak, by znalazła się z nim twarzą w twarz, a potem przyłożył
jej na odlew
-399-
nosa, żeby zatamować krew, to jednak dała się w nim wyczuć wyjątkowa
szczerość.
Pan Beardsley rzucał się po podłodze jak wyciągnięta z wody ryba, rzę
żąc i gulgocząc. Podniosłam świecę i zauważyłam, że zdrową ręką próbuje szarpać lnianą chusteczkę
zwiniętą jak sznurek i ciasno zapętloną wokół jego szyi; twarz mu poczerniała, a zdrowe oko
wychodziło na wierzch.
- O mały włos nie wyzionąłem ducha. - Jamie opuścił zakrwawioną rękę i ostrożnie obmacał nos. -
Chryste, myślałem, że mi złamała kinol!
wciąż przytomna, choć głowa jej się chwiała, a oczy zachodziły łzami. -
- O Chryste... - szepnęłam i przetarłam rękoma twarz. Był dopiero późny ranek, a ja czułam się tak,
jakby ten dzień trwał już dobrych kilka tygodni. - To moja wina. To ja powiedziałam jej, że chyba
będę w stanie mu pomóc. Pomyślała, że uratuję mu życie, a być może w ogóle go wyleczę.
- Ty szmierdżoncza besztio! - Podczołgała się na kolanach, złapała zeschniętą bułkę i rzuciła nią w
leżącego. Bułka odbiła się od jego głowy. -
-400-
Parsknęła z oburzeniem, kiedy kładliśmy wielkie, przelewające się cielsko na czystym kuchennym
stole, ale Jamie spojrzał na nią tak, że usiadła z powrotem z ustami zaciśniętymi w wąską białą linię.
sleya zaczął kręcić głową. Nie winiłam go za to; nawet umyty, ciepło okryty i nakarmiony kilkoma
łyżkami kleiku, chory był w straszliwym stanie.
Przy świetle padającym z okna zbadałam go ponownie, tym razem znacznie dokładniej. Nie miałam
żadnych wątpliwości co do fatalnego stanu palców - odór gangreny był zbyt oczywisty, a grzbiet
stopy pokrywał zielonkawy nalot.
Będę musiała odjąć więcej niż tylko palce... Zmarszczyłam brwi i delikatnie obmacałam gnijące
miejsce, zastanawiając się, czy lepiej będzie ciąć śródstopie czy całą stopę wprost przy kostce. Ta
druga koncepcja była znacznie prostsza. W normalnych okolicznościach starałabym się
przeprowadzić oszczędzającą operację, ale w tej sytuacji to nie miało znaczenia - wszystko
wskazywało na to, że Beardsley już nigdy nie będzie chodzić.
nogach i pośladkach sączyła się ropa. Jaka była szansa, że Beardsley dojdzie do siebie po amputacji
i nie umrze na skutek infekcji?
- Palce pani męża zaatakowała gangrena - oświadczyłam prosto z mostu, bo nie było sensu ukrywać
dłużej prawdy przed chorym. - Będę więc musiała amputować mu stopę.
Pani Beardsley wolnym krokiem okrążyła stół i zatrzymała się przy nogach męża. Jej twarz nie
wyrażała żadnych emocji, ale w kącikach ust co chwila pojawiał się niewielki uśmieszek. Pojawiał
się i znikał, a ja miałam
wrażenie, że zainteresowana nie zdaje sobie sprawy z jego obecności. Długo patrzyła na poczerniałe
palce, aż wreszcie pokręciła głową.
Teraz wyjaśniło się, czy Beardsley rozumie to, o czym się mówi. Jego
zdrowe oko nabiegło krwią, a z piersi wyrwał się ryk wściekłości. Zaczął
ciskać ciałem o blat, jakby usiłując dosięgnąć żony, aż znalazł się niebez-
-401-
piecznie blisko krawędzi. Jamie chwycił go mocno i przesunął masywne cielsko z powrotem na
środek stołu. Wreszcie Beardsley uspokoił się; chwytał tylko głośno powietrze i wydawał jakieś
miauczące odgłosy. Jamie wyprostował się, dysząc z wysiłku, i rzucił na panią Beardsley spojrzenie
pełne odrazy.
Skuliła ramiona i otuliła się ciaśniej szalem, ale nie cofnęła się ani nie
może umrzecz!
-Z pewnością umrze, jeśli tego nie zrobię - przerwałam jej. - W dodatku to będzie paskudna śmierć.
Pani...
zacisnął palce.
- Ale...
Twarz Jamiego była pełna ponurej powagi, ale w jego wzroku dostrzegłam coś, co sprawiło, że cała
pokryłam się zimnym potem. Zerknęłam na stół, gdzie obok mojego kuferka leżały jego pistolety, a
potem spojrzałam
mu prosto w oczy.
- Bez namysłu uśpiłbym psa, gdyby tak bardzo cierpiał - odparł. - Czy
Zabrał rękę z mojego ramienia, obszedł dookoła stół i zatrzymał się przy
głowie Beardsleya.
Zapadła cisza. Podbiegłe krwią oko Beardsleya spoczęło na twarzy Jamiego, a jego spojrzenie było
całkiem świadome; powieka powoli opadła, po czym podniosła się znowu.
- Nie - zawołałam. Spojrzałam na Beardsleya, przełknęłam głośno ślinę i pokręciłam głową. - Nie...
- powtórzyłam niepewnie. - Ja... Ty... Ty musisz mieć świadka.
-402-
panią Beardsley. Stała nieruchomo jak posąg, splótłszy ręce, i tylko jej niespokojne oczy krążyły
pomiędzy mężem, Jamiem i mną. Jamie w milczeniu pokręcił głową, a potem pochylił się i zwrócił
do sparaliżowanego mężczyzny.
Mrugnięcie.
Ze skrzywionych ust wyrwało się ciężkie westchnienie. To nie była żadna nowość. Mrugnięcie.
- Twoja stopa zaczęła gnić. Jeśli nie zostanie odjęta, będziesz gnić dalej,
Brak odpowiedzi. Nagle nozdrza chorego zafalowały, wilgotne, pytające, a potem wydobyło się z
nich prychnięcie. On także czuł tę okropną woń zgnilizny; być może nawet podejrzewał, że źródłem
tego odoru jest
jego własne ciało - choć nie miał pewności. Aż do tej chwili. Powieka znów
Spokojna litania trwała nadal. Stwierdzenia i pytania, a każde z nich pogłębiało otchłań beznadziei i
każde kończyło się nieuchronnym „rozumiesz?".
Moje ręce, stopy i twarz były zupełnie odrętwiałe. Czułam się, jakbym
była w kościele i uczestniczyła w jakimś rytuale, który prowadził do uroczystego, z góry wiadomego
zakończenia.
-403-
O tak, doskonale.
Jamie schylił się nad stołem, trzymając rękę na ramieniu Beardsleya, jak
- Czy życzysz sobie, żeby moja żona odjęła ci stopę i opatrzyła rany?
Kącik ust Beardsleya uniósł się w ironicznym uśmiechu. „A co mi zostało z życia", mówiło wyraźnie
jego milczenie. Powieka sprawnego oka opadła - i tak pozostała.
Jamie zamknął oczy i zadrżał, a potem otrząsnął się, jak człowiek który wyszedł z lodowatej wody, i
odwrócił się w bok, tam gdzie leżały jego pistolety.
Szybkim krokiem przemierzyłam kuchnię i położyłam mu dłoń na ramieniu. Nawet nie spojrzał na
mnie, całkowicie pochłonięty nabijaniem broni. Jego twarz była biała jak kreda, ale ręce pewne i
mocne.
Popatrzyłam jeszcze raz na Beardsleya. Nie był już moim pacjentem. Jego ciało nie potrzebowało już
zabiegów medycznych ani mojej opieki. Podeszłam do pani Beardsley, ujęłam ją mocno za ramię i
pociągnęłam w kierunku drzwi. Nie opierała się. Szła jak automat, ani razu nie obejrzawszy się za
siebie.
Zalany słońcem świat na zewnątrz wydawał się całkowicie nierzeczywisty. Pani Beardsley uwolniła
się z mojego uścisku i pośpiesznie ruszyła w stronę stodoły. Nagle zerknęła przez ramię na dom i
rzuciła się do ucieczki, jakby ścigały ją wszystkie demony piekieł. Dopadła otwartych wrót obory.
Mnie również udzielił się jej przestrach i o mały włos nie pobiegłam
podwórza i czekałam. Serce waliło mi jak młotem. Jego głuchy łoskot odbijał się echem w moich
uszach.
-404-
Strzał nie był zbyt głośny - płaski dźwięk, prawie niesłyszalny wśród łagodnego meczenia kóz i
szeleszczących odgłosów, które wydawały grzebiące w ziemi kurczaki. Ciekawe - w głowę czy w
serce, pomyślałam.
wzbijając tumany kurzu i źdźbła słomy. Stałam w miejscu i czekałam. Przyszło mi na myśl, że pewnie
Jamie zatrzymał się na chwilę, żeby odmówić krótką modlitwę za duszę Beardsleya. Minęła jeszcze
minuta, może dwie,
wyprostował się jak gdyby nigdy nic, wytarł usta i ruszył na ukos przez
W najmniejszym stopniu nie darzyłam Beardsleya sympatią, ale szczerze angażowałam się w walkę o
zachowanie go przy życiu i ulżenie jego cierpieniom. Na rękach ciągle czułam jeszcze ciepło jego
bezwładnego,
i przyzwoicie przygotowane do pogrzebu. Robiłam już takie rzeczy, mimo to czułam wewnętrzny
opór na myśl, że znów muszę tam wejść.
tutaj. Śmierć zawsze jednak pozostaje śmiercią, nawet jeśli stanowi pożądane i upragnione
uwolnienie... Jamie uwolnił Beardsleya od więzienia, jakim było dotknięte niemocą ciało. Czy dusza
nieszczęśnika snuje się jeszcze po domu?
ale nie posunęłam się w stronę drzwi. Beardsleyowi nie mogłam już pomóc, a Jamie mnie nie
potrzebował; był tu jednak ktoś, komu mogłam się przydać. Odwróciłam się i ruszyłam do obory.
zauważyłam pusty boks dla konia; pod drugą ścianą stał stojak do dojenia, a chybotliwy płotek
oddzielał zagrodę dla kóz. Właśnie tam siedzia
oczy.
-405-
młode koźlę i głaszcząc małą jedwabistą główkę. - Czy dobrze się pani
wygodniej.
Czekałam na dalsze słowa, ale już się nie poruszyła ani nie odezwała.
Przy zachodniej ścianie stał na wpół wydrążony pień drzewa, który słu
żył niegdyś jako poidło dla koni. Teraz był pusty. Zadowolona, że znalaz
łam jakieś zajęcie, dzięki któremu mogłam odsunąć chwilę wejścia do domu, zaczęłam wyciągać ze
studni wiadro za wiadrem i napełniać poidło.
kolejnego zajęcia, ale nie znalazłam niczego. Nie mam wyboru, pomyśla
napełniać tykwę służącą do przenoszenia wody pitnej, stojącą na ocembrowaniu studni; potem ujęłam
ją ostrożnie i poniosłam dookoła domu, koncentrując się na tym, by nie uronić ani kropli, bo dzięki
temu odsuwałam od siebie myśl o czekającym mnie zadaniu.
Wyciągnęłam szyję, by zajrzeć przez kuchenne okno, ale kiedy podeszłam, usłyszałam odgłosy
przesypywania ziemi. Obeszłam więc narożnik i znalazłam Jamiego, który kopał dół pod drzewem
jarzębiny rosnącym samotnie na polu w niewielkiej odległości od domu. Pracował
-406-
należy pokonać. Kątem oka zauważył mnie przy ścianie domu, więc szybko przesunął poplamionym
krwią rękawem po twarzy, jakby miał zamiar zetrzeć pot spływający po skroni.
Z trudem łapał powietrze, a jego rzężący oddech słyszałam nawet z takiej odległości. Podeszłam bez
słowa i podałam mu tykwę z wodą i czystą chusteczkę. Nie spojrzał mi w oczy, lecz zaczął łapczywie
pić, potem zakasłał, znowu się napił, oddał mi tykwę i spróbował ostrożnie wydmuchać nos. Wciąż
jeszcze był spuchnięty, ale przynajmniej nie krwawił.
Pokręcił głową.
- O Boże, oczywiście, że nie - odparł ochrypłym głosem. Jego twarz pokrywały czerwone plamy, a
oczy podbiegły krwią, ale Jamie trzymał emocje na wodzy. - Tylko dopilnujemy, żeby został godnie
pochowany, i zaraz jedziemy. Może znów będziemy nocować w lesie, ale lepiej tam niż tutaj.
Całym sercem zgadzałam się z nim, choć jedna sprawa nie dawała mi
spokoju.
są otwarte.
spojrzenie.
Przez chwilę Jamie kopał w równym tempie, a ostrze szpadla wchodziło głęboko w ziemię. Tutejsza
gleba składała się głównie z iłów i spleśniałych liści. W końcu, nie przerywając pracy, przemówił
do mnie.
- Brianna opowiedziała mi historię, którą kiedyś przeczytała. Nie pamiętam dokładnie, o co tam
chodziło, ale popełniono morderstwo. Ofiarą był człowiek, którego okrucieństwo przywiodło kogoś
do zbrodni. Przy końcu, gdy zapytano opowiadającego, jak powinna zakończyć się ta sprawa, ten
odrzekł: „Zostawmy to w rękach Pana Boga".
Skinęłam potakująco głową. Generalnie zgadzałam się z tym, co powiedział, choć musiało być to
trudne dla kogoś, kto sam siebie obrał za narzędzie sprawiedliwości.
- A jak sądzisz, co było w tym przypadku? Zrządzenie Opatrzności?
-407-
jak i miarowy rytm pracy wpływały na mnie kojąco. Wreszcie poruszyłam się, bo w końcu musiałam
zmierzyć się z czekającym mnie zadaniem.
tego, co zrobiła.
- Nie, zaczekaj, Angliszko - powiedział Jamie i przerwał kopanie. Zerknął w kierunku domu, a w
jego wzroku pojawiła się podejrzliwość. - Pójdę z tobą za chwilę. A teraz... - wskazał podbródkiem
kraj lasu - ...czy możesz poszukać kamieni, na nagrobek?
lesie niewątpliwie roiło się od wilków; sama przed dwoma dniami widzia
łam na ścieżce ich odchody. Dzięki Jamiemu mogłam też honorowo zrezygnować z natychmiastowej
konieczności wejścia do domu, w którym spoczywał nieboszczyk... Taszczenie kamieni zdawało się
pożądaną alternatywą.
Wyciągnęłam z sakw solidny płócienny fartuch, którego używałam w czasie lekarskich wizyt, i
zaczęłam krążyć jak mrówka mozolnie gromadząca okruchy. Po półgodzinie myśl o wejściu do domu
nie wydawała się aż tak
kamienie.
Wreszcie przystanęłam, dysząc ciężko, i wysypałam obok coraz głębszego grobu jeszcze jeden
ładunek. Cienie na podwórku robiły się coraz dłuższe, a w powietrzu wisiał już taki chłód, że palce
mi skostniały.
- Wyglądasz okropnie - zauważyłam, odgarniając z twarzy lepiące się
Pokręcił głową, ale zanim zdołał wykrztusić słowo, musiał uspokoić oddech.
- Nie - zachrypiał tak, że ledwo go było słychać. - Ciągle siedzi z kozami. Tam chyba jest dość
ciepło.
mimo chłodu przesiąknięta potem, a na twarzy wykwitły krwiste rumieńce. Pocieszałam się, że to
skutek intensywnej pracy, a nie rosnącej gorączki.
grobu. - Przestań już Jamie i zmień koszulę. Jesteś spocony jak mysz. Naprawdę się rozchorujesz.
Nie spierając się ze mną, wyrównał szpadlem brzegi nasypu, by ani jedna grudka ziemi nie osunęła
się do środka.
-408-
Cienie pod sosnami wyraźnie zgęstniały. Kurczęta dawno już usiadły na grzędzie - pierzaste kulki
przylgnęły do gałęzi jak kępki brązowej jemioły. Leśne ptaki także zamilkły, a cień domu wydłużył
się i dosięgnął
poderwałam się. Wydostał się z dziury i stał chwilę bez ruchu, z zamkniętymi oczyma, chwiejąc się
ze zmęczenia. Wreszcie uniósł powieki i uśmiechnął się smutno.
Nie wiem, czy dlatego, że drzwi były otwarte i duch nieszczęśnika zdołał
ulecieć w przestworza, czy może dlatego, że Jamie był ze mną, teraz nie
ła zimna i ciemna, ale nie miałam wrażenia, że w środku czai się coś złego. Dom był po prostu...
pusty.
domu, dopóki leży tam ciało jej męża, więc to ja wymiotłam palenisko i rozpaliłam nowy ogień,
podczas gdy Jamie sprzątał na strychu. Kiedy zszedł wreszcie na dół, ja mogłam się zabrać do
czekającego mnie zasadniczego zadania.
żenie niż za życia; Jamie owinął mu głowę lnianym ręcznikiem, choć kiedy zerknęłam pod materiał,
ujrzałam, że twarz nie została zmasakrowana.
Jamie strzelił mu w porażone oko, ale kula nie rozsadziła czaszki. Zdrowe
oko pozostało zamknięte, a w miejcu drugiego ziała czarna dziura. Ostrożnie przykryłam twarz, która
po śmierci odzyskała coś z własnej symetrii.
- Idź się umyć - powiedziałam, wskazując na mały czajnik z wodą, który zawiesiłam nad paleniskiem.
- Ja dam sobie radę.
Skinął głową, ściągnął przepoconą, brudną koszulę i wrzucił ją w płomienie. Zaczął się myć, a ja
nasłuchiwałam znajomych odgłosów pluskania, które przypominały mi dom. Od czasu do czasu
kasłał, ale miałam wra
- Zawsze myślałem, że apopleksja zabija człowieka od razu - powiedział zza moich pleców.
-409-
- Czasem tak, czasem nie - odparłam z roztargnieniem, skoncentrowana na swojej pracy. - Częściej
bywa tak jak z nim.
- Nigdy nie pomyślałem, żeby zapytać Dougala czy Ruperta. Albo Jenny. Czy mój ojciec... - urwał
gwałtownie, jakby reszta tego pytania ugrzęz
ła mu w gardle.
Ach! Poczułam się, jakby ktoś uderzył mnie w splot słoneczny, bo nagle dotarło do mnie, w czym
rzecz. Więc o to chodziło. Jamie kiedyś mi o tym opowiadał... Dawno temu, wkrótce po tym jak się
pobraliśmy. Jego ojciec widział, jak Jamie został wychłostany w Forcie Williama - pod wpływem
wstrząsu doznał ataku apopleksji i umarł. Potem Jamie, ranny
i chory, uciekł z Fortu i udał się na wygnanie. O śmierci ojca dowiedział
się dopiero po kilku tygodniach - nie miał szans, by się z nim pożegnać,
Co, jeśli Brian Fraser umierał śmiercią tak haniebną jak ta, skurczony
moczu? Może czekała dni albo tygodnie, nagle pozbawiona zarówno ojca jak i brata? Pozostawiona
samej sobie, patrzyła w oblicze zbliżającej się nieuchronnie śmierci... Mimo to Jenny Fraser
pozostała silną kobietą, która darzyła brata czułą miłością. Może chciała go ochronić, zarówno przed
wiedzą, jak i poczuciem winy.
Odwróciłam się, by spojrzeć mu w oczy. Stał na wpół nagi, czysty, trzymając w dłoniach świeżą
koszulę, którą właśnie wyciągnął z sakwy. Patrzył na mnie, lecz zauważyłam, że jego wzrok wybiega
gdzieś dalej. Jak zauroczony patrzył na martwe ciało...
- Być może.
tylko ten dom został nawiedzony przez śmierć Beardsleya, chociaż to Jenny trzymała w ręku klucz
jedynych drzwi, które jeszcze pozostawały dla Jamiego zamknięte.
starań, by przygotować dla Beardsleya godne miejsce pochówku. Nie z szoku czy nadmiaru
miłosierdzia - jak też nie ze względów należnych każ-
-410-
demu zmarłemu - lecz z powodu Briana Frasera. Z powodu ojca, którego nie pochował ani nie miał
okazji należycie opłakać.
Beardsleya, od głowy aż do stóp, tak że powstał porządny, zupełnie bezosobowy pakunek. Jamie miał
teraz czterdzieści dziewięć lat - tyle, ile jego ojciec w chwili śmierci. Rzuciłam na niego ukradkowe
spojrzenie, gdy kończył się ubierać. Jeśli jego ojciec był taki sam jak on... Poczułam nagłe
ciało, ale zamiast podsunąć ręce pod plecy zmarłego, sięgnął w poprzek
- Przyrzeknij mi, Claire - wyszeptał. Był tak schrypnięty, że prawie stracił głos, i musiałam pochylić
się ku niemu, by cokolwiek zrozumieć. - Jeśli któregoś dnia los obejdzie się ze mną tak jak z moim
ojcem... przyrzeknij
28. Brownsville
Było już dobrze po południu, kiedy Roger i jego oddział dotarli do Browns-
ville, bo zgubili drogę i ładnych kilka godzin wędrowali wśród okolicznych pagórków, zanim
spotkali dwóch Indian z plemienia Czerokezów, którzy wskazali im drogę.
między chwastami. W pobliżu drogi - o ile wąska koleina wypełniona błotem zasługiwała na to
miano - stały dwie chatynki wsparte na trochę większym i nieco solidniej wyglądającym budynku,
podobne do dwóch pijaków wspierających się wygodnie o trzeźwego kompana. Jak na ironię, to
-411-
ten większy dom na pierwszy rzut oka wyglądał na sklep połączony z miejscowym wyszynkiem, jak
można było wywnioskować z beczułek z piwem i prochem strzelniczym oraz ze stosów
wyprawionych zwierzęcych skór,
które leżały na zabłoconym podwórku, choć - zdaniem Rogera - nazwanie podwórkiem tego
obskurnego placu także było grubą przesadą.
Mimo wszystko było jasne, że od tego miejsca należy rozpocząć - choćby tylko z powodu towarzyszy
Rogera, bo chłopcy na widok pełnych baryłek zaczęli się trząść jak opiłki żelaza w pobliżu magnesu.
Intensywna woń drożdży płynęła w powietrzu jak nieme zaproszenie. On sam też nie
zimno, a od śniadania upłynęło już sporo czasu. W tym przybytku prawdopodobnie nie mieli niczego
poza chlebem i gulaszem, ale dopóki danie było gorące i można je było spłukać odpowiednią ilością
alkoholu, nie należało się skarżyć.
Rogera, ale jego wzrok skierowany był gdzieś dalej. - Nie ruszaj się.
-Jakiś gość - a raczej dwóch - trzyma nas na muszce. Są tam, w tamtym oknie.
- Ach tak.
Bardzo wolno uniósł ręce nad głowę i ruchem podbródka nakazał Fer-
gusowi, by zrobił to samo. Fergus niechętnie usłuchał - hak zastępujący
-Hej! Jest tam kto? - krzyknął z taką pewnością siebie, na jaką tylko
Ridge!
W rezultacie tego wystąpienia jedna z luf skierowała się prosto na niego i mógł teraz patrzeć w
okrągły, czarny otwór. Drugi strzelec celował
-412-
gdzieś ponad jego prawym ramieniem, w stronę mężczyzn, którzy ciągle siedzieli na koniach, unosząc
się nieco w siodłach i niepewnie mrucząc
Wspaniale, tylko co dalej? Chłopcy najwyraźniej czekali, że on coś zrobi. Powoli opuścił ręce i
właśnie nabierał powietrza, żeby krzyknąć jeszcze raz, kiedy zza zakrywającej okno skóry jelenia
odezwał się jakiś ochryp
ły skrzek.
Teraz pierwsza strzelba skierowała się ku temu samemu celowi, do którego od początku mierzyła
druga - przypuszczalnie w stronę Isaiaha Mortona, rekruta z Granite Falls.
a zaraz potem obie strzelby wypaliły i rozpętało się prawdziwe piekło. Konie stanęły dęba, jeźdźcy
wrzeszczeli i klęli na czym świat stoi, a obłoczki gryzącego dymu unosiły się z okna.
łów umilkło, poderwał się na równe nogi, wytarł z twarzy błoto i rzucił
się do wejścia. Ku swemu zdziwieniu stwierdził, że jest w stanie myśleć
wać i przybić broń, a ci łachmaniarze na pewno nie są w stanie zrobić tego szybciej. Doszedł do
wniosku, że zostało mu jeszcze co najmniej dziesięć sekund, i miał zamiar zrobić z nich użytek.
Uderzył bokiem w drzwi tak mocno, że otwarły się z hukiem, wpadł jak
zahaczył ramieniem o krawędź komina, co na chwilę odebrało mu czucie w ręce; odbił się, ale cudem
zdołał ustać na nogach, choć zataczał się jak pijany.
Kilku obecnych w izbie gapiło się na niego w osłupieniu; po chwili odzyskał ostrość widzenia na
tyle, by zauważyć, że tylko dwaj mają broń.
Nabrał więc powietrza w płuca i natarł na tego, który stał bliżej - kościstego jegomościa ze
zmierzwioną brodą. Złapał go za przód koszuli, na
śladując pewnego budzącego szczególną grozę nauczyciela gramatyki, który uczył go w trzeciej
klasie.
- Co ty wyrabiasz, cholerny gnoju? - ryknął, unosząc faceta w górę i stawiając na czubkach palców.
Pan Sanderson byłby zachwycony, bo kościsty jegomość wił się jak piskorz i pochlipywał, bez
powodzenia próbując uwolnić koszulę z uścisku Rogera.
Mężczyzna w ręku Rogera upuścił pistolet i woreczek z prochem - ciemny pył rozsypał się po
podłodze. Drugi zdołał tymczasem zarepetować
-413-
broń i teraz usiłował skierować ją w stronę Rogera, ale jego wysiłki niweczyło zachowanie trzech
dam, także obecnych w pomieszczeniu. Dwie, trajkocząc jak najęte, usiłowały wyrwać mu strzelbę,
trzecia zaś zarzuciła
W tej chwili do domu wkroczył Fergus i skierował swój pistolet w stronę uzbrojonego osobnika.
- Bądź tak uprzejmy i odłóż to cacko - odezwał się podniesionym głosem, aby przekrzyczeć hałas. - A
czy pani, madam, może łaskawie wylać trochę zimnej wody na tę młodą damę? Albo przynajmniej
dać jej klapsa? - Hakiem wskazał zawodzącą dziewoję.
Roger doznał ogromnej ulgi. Wziął głęboki oddech i czując, jak drżą
mu kolana, wolno opuścił na podłogę swoją ofiarę i rozluźnił uścisk. Mężczyzna cofnął się o kilka
kroków i zaczął wygładzać zmięte ubranie, mierząc przy tym swojego prześladowcę pełnym urazy
spojrzeniem.
- A kto ty jesteś, u diabła?! - drugi mężczyzna, opuściwszy broń, spoglądał na Fergusa niepewnie.
Fergus machnął ręką ze zniecierpliwieniem - Roger zauważył, że kobiety zafascynował widok haka u
jego ręki.
- To akurat nie ma najmniejszego znaczenia - powiedział, unosząc w górę swój arystokratyczny nos. -
Żądam... to znaczy, żądamy... - poprawił
jesteście.
Mieszkańcy chaty spoglądali po sobie speszeni, jakby rzeczywiście zastanawiali się, kim mogą być.
Po dłuższej chwili jeden z mężczyzn zdecydował się na odpowiedź.
-Ja nazywam się Brown, sir - zaczął. - Richard Brown. To jest mój brat
Lionel, moja żona Meg i córka Alicia... - najwyraźniej miał na myśli młodą dziewczynę, która stała z
boku cała we łzach, pochlipując od czasu do czasu - ... a to moja siostra Thomasina.
-Do sług państwa. Madame... Mademoiselles... - Fergus złożył obecnym elegancki ukłon, przezornie
jednak dalej trzymając pistolet wymierzony w czoło gospodarza. - Proszę o wybaczenie tego najścia.
go oszołomił. W tym czasie panna Thomasina - wysoka kobieta o surowym wyrazie twarzy -
przenosiła wzrok od Rogera na Fergusa i z po-
-414-
wrotem z taką miną, jakby porównywała ropuchę ze stonogą i zastanawiała się, którą ma zdeptać w
pierwszej kolejności.
Fergus, któremu udało się zamienić zbrojny konflikt na atmosferę paryskiego salonu, wyglądał na
szczerze zadowolonego. Zerknął na Rogera i skinął mu głową, dając w ten sposób jasno do
zrozumienia, by przejął
pałeczkę.
- No dobrze. - Roger miał na sobie luźną wełnianą koszulę, ale czuł się
tak, jakby pętał go kaftan bezpieczeństwa. - Więc tak... Jak już wspomniałem, jestem... eee... kapitan
MacKenzie. Dostaliśmy rozkaz od gubernatora Tryona, żeby utworzyć oddział milicji, więc
przybyliśmy tu, żeby powiadomić was o obowiązku dostarczenia nam ludzi i zapasów.
Richard Brown wydawał się zupełnie zaskoczony tym, co usłyszał, a jego brat dalej patrzył wilkiem;
zanim jednak zdążyli zgłosić jakiś sprzeciw, Fergus przysunął się do Rogera.
Fergusa.
spieprzał, jakby mu kto ogon przypalił, ale kiedy go widziałem ostatni raz,
całkiem dziarsko ruszał kopytami - rozległ się od drzwi nosowy głos przybysza z Glasgow. Roger
zerknął w tamtą stronę i ujrzał kilka głów zaglądających z zaciekawieniem do chaty, a wśród nich
szczeciniastą gębę Henry'ego Galleghera. Kątem oka dostrzegł też parę gotowych do strzału
Rodzina Brownów natychmiast przestała się interesować Rogerem; teraz wszyscy gapili się ze
szczerym zdumieniem na Galleghera.
- O czym on gada? - spytała szeptem szwagierkę pani Brown. Stara dama potrząsnęła głową,
sznurując usta.
- Pan Morton ciągle żyje i ma się dobrze - przetłumaczył uprzejmie Roger i zaniósł się kaszlem. - Na
szczęście dla was - dodał, spoglądając złowrogo na męską część rodzinki, po czym odwrócił się do
Galleghera. Ten zdążył się już wślizgnąć do środka i teraz, wesolutki, opierał się o futrynę
wejściowych drzwi, trzymając na wszelki wypadek muszkiet w pogotowiu.
-415-
- Ten wypierdek mamuta nikogo nie podziurawił, ale za to twoja torba, sir, wygląda, jakby ją
obfajdały jakieś cholerne ptaszydła - dorzucił, a spod zmierzwionej brody błysnęły w uśmiechu białe
zęby.
- A bodaj to diabli - Gallegher przewrócił oczyma z udanym przerażeniem, a potem uśmiechnął się
pokrzepiająco. - Nie, ta druga.
Ta filozoficzna uwaga wywołała wybuchy śmiechu i radości wśród stłoczonych przy wejściu
mężczyzn, co tak podniosło na duchu Rogera, że znowu zwrócił się do mniejszego z panów
Brownów.
- On zhańbił moją córkę - odparł pan Brown, odzyskując pewność siebie. Spojrzał ze złością na
Rogera i szarpnął wściekle brodę. - Powiedzia
łem mu, że rzucę jego ścierwo do jej stóp, jeśli kiedykolwiek ośmieli się
krew zaleje, kiedy zobaczyłem na własne oczy, że ten gad miał czelność
- Czy chciał pan powiedzieć, że żaden z nas nie trafił tego gnoja?
mąż poderwali do góry pistolety, kierując je w pierś pana Browna. Kobiety znów podniosły lament, a
pan Brown powolnym ruchem odłożył
broń na podłogę.
Roger zerknął na Fergusa, ale ten nieznacznie wzruszył ramionami. Rób
a panie stłoczyły się za nimi, pociągając nosami i mrucząc coś między sobą. Ci członkowie oddziału,
którzy zostali na zewnątrz, zaglądali teraz zaciekawieni przez okna i gapiąc się na kapitana, czekali
na jakieś rozkazy.
sądził Roger - mógł sobie rościć prawo do ochrony. Nie mógł tak po prostu oddać go Brownom, bez
względu na to, co chłopak zrobił. Zresztą zawsze istniała możliwość, że pokrzywdzeni i tak kiedyś go
złapią. Z dru-
-416-
giej jednak strony Roger przybył tu z rozkazem, żeby wciągnąć do oddziału Browna i resztę zdolnych
do służby tutejszych mężczyzn oraz zdobyć od nich zaopatrzenie przynajmniej na tydzień. Niestety,
gospodarze nie sprawiali wrażenia zadowolonych z takiego obrotu sprawy. Przytłaczała go też
świadomość, że Jamie Fraser z pewnością umiałby znaleźć jakieś dyplomatyczne rozwiązanie, a on
nie miał pojęcia, co powinien przedsięwziąć. W końcu zdecydował, że najlepiej będzie stosować
taktykę opóźniania decyzji. Wzdychając ciężko, opuścił pistolet i sięgnął do saczka przytroczonego u
pasa.
panie Brown, będzie łaskaw odsprzedać mi trochę żywności i beczułkę piwa, żeby moi ludzie mogli
trochę odpocząć.
- Kolacja może poczekać - oznajmił Jamie ponuro i dźwignął sakwy, żeby przerzucić je ponad
grzbietem klaczy. - Jestem głodny jak wilk, ale chyba tu nie mógłbym niczego przełknąć - dodał,
zerkając przez ramię na dom.
dom stał milczący i pusty. - Nie mogę się doczekać, kiedy stąd ruszymy.
Słońce zdążyło się już schować za korony drzew, a chłodny niebieskawy cień objął w posiadanie
dolinkę, w której mieściła się farma. Świeża ziemia na grobie Beardsleya połyskiwała ciemną
wilgocią - wyniosły kopczyk pod nagimi gałęziami jarzębiny. Patrząc nań, nie można się było oprzeć
myślom o ciężarze mokrego piachu, o wiecznym bezruchu i obracaniu się w proch...
-417-
żytek. .. a jeśli nie jemu, to z pewnością mnie. Owinęłam się ciaśniej szalem i wypuściłam z płuc
całe powietrze; następnie wzięłam głęboki oddech, mając nadzieję, że zimna, czysta woń sosnowych
igieł zatrze
Konie przestępowały niecierpliwie z nogi na nogę i potrząsały grzywami, jakby też nie mogły się
doczekać, kiedy stąd odjadą. Nie miałam im tego za złe. Nie zdołałam się powstrzymać i raz jeszcze
odwróciłam się
miejsce, ale jeszcze trudniej przyszło mi pomyśleć, że ktoś może zostać tutaj sam.
właśnie chwili wyszła z szopy z koźlęciem na ręku i oznajmiła, że odjeżdża z nami. I zabiera kozy.
Wręczyła mi maleństwo i znów zniknęła w głębi obórki.
Koźlę było ciężkie i na wpół uśpione; po chwili małe ciałko zwinęło się
który stojąc w ciemności za moimi plecami, wydawał z siebie pomruki niezadowolenia. - Ktoś musi
je doić, a poza tym chyba to nie jest jakaś bardzo długa droga, prawda?
- Nigdy nie mierzyłam im czasu - odparłam niechętnie. - Ale nie wydaje mi się, żeby szły wolniej niż
konie, zwłaszcza że będziemy jechać po ciemku.
dokąd jedziemy, mój chłopcze, mam zamiar natrzeć cię gęsim smalcem.
pojawiła się pani Beardsley, prowadząc sześć kóz idących chwiejnym kro-
-418-
mnie, potem na przysadzistą postać gospodyni, a następnie zmierzył wzrokiem moją drobną klaczkę,
niewiele większą od kucyka, i zakasłał.
Po chwili zastanowienia wsadził jednak na Pannę Świnkę panią Beardsley i ułożył przed nią śpiące
koźlę. Ja miałam jechać z nim na Gideonie i siedzieć jako pierwsza, co przynajmniej teoretycznie
miało zapobiec
wszelkim próbom zrzucenia mnie w krzaki przez upartego zwierzaka. Następnie Jamie założył sznur
na szyję kozy i przyczepił go luźno do siodła klaczki.
- Niech matka zostanie przy koźlęciu, a inne pójdą za nią - zdecydował. - Kozy to towarzyskie
zwierzęta i nie będą chciały uciekać, zwłaszcza w tych ciemnościach. No, poszła won! - mruknął i
odsunął badawczy nos, który dotknął jego twarzy, gdy sprawdzał popręgi. - Moim zdaniem
świnie są gorsze pod tym względem. Zawsze chadzają własnymi ścieżkami. Wyprostował się i
bezwiednie pogładził futrzasty łeb.
- Gdyby coś było nie w porządku, niech pani natychmiast odczepi ten
tuż obok jej ręki. - Bo jeśli koń poniesie, to pani ulubienica skręci kark.
Przygarbiona postać przytaknęła w milczeniu, a potem podniosła głowę i spojrzała jeszcze raz na
dom.
drgnął i odwrócił się, by spojrzeć na ciemny zarys chaty. Ogień zdążył już
trupa.
W jej tonie nie wyczułam żadnej emocji, zupełnie jakbym słuchała głosu lunatyczki.
- Co za ostatnia? - nalegałam.
-419-
Jamie odwrócił twarz w moją stronę. W ciemności nie mogłam dostrzec jego miny, ale nie było takiej
potrzeby. Chrząknęłam, żeby oczyścić gardło.
Jamie przeszedł przez podwórko, trzasnął drzwiami, może trochę za mocno, i wrócił dość żwawym
krokiem, po czym wskoczył za mnie na siodło.
wschodzącego księżyca.
na trawy i chaszcze, przez które się przedzieraliśmy, i zastanawiałam się, czy widzę je tak dobrze, bo
moje oczy zdążyły się już przyzwyczaić do
do moich uszu docierało pobekiwanie kóz, a otuchy dodawała mi obecność Jamiego i jego mocne
ramię, opasujące moją kibić. Nie byłam jednak przekonana, czy wystarczyłoby mi odwagi, by się
odwrócić i spojrzeć za
- To nie jest jesion, prawda? - dobiegł mnie zza pleców cichy głos Jamiego.
- Nie - odparłam, odzyskując spokój pod dotknięciem silnego ramienia. - To jarzębina. Bardzo
podobna do jesionu.
Górale szkoccy często sadzili jarzębinę koło domów, gdyż jej ciemno-
Doszłam do wniosku, że dociekliwość Jamiego nie wynikała z chęci dzielenia włosa na czworo, lecz
raczej z wątpliwości, czy jarzębina ma tę samą zdolność odstraszania złych mocy i czarów. Nie
pogrzebał przecież Beardsleya pod tym drzewem tylko z powodów estetycznych czy dla wygody...
-420-
Na szczycie ścieżki odwróciłam się raz jeszcze, lecz nie dostrzegłam niczego poza słabym połyskiem
wilgotnych gontów domu. Jarzębina nie-
Gideon zachowywał się niezwykle przyzwoicie; od czasu do czasu wydawał tylko głośne
parsknięcia, by zaprotestować przeciwko podwójnemu ciężarowi, który przyszło mu dźwigać. On
chyba też był zadowolony, że mógł wreszcie opuścić tę przeklętą farmę. Powiedziałam to głośno, ale
Jamie tylko kichnął i wyraził obawę, że dzika bestia na pewno planuje jakieś wybryki.
Kozy najwyraźniej traktowały tę nocną wędrówkę jako przyjemną wycieczkę; szły wolno,
obserwując otoczenie i przeżuwając uszczkniętą po drodze suchą trawę; co chwila wpadały jedna na
drugą albo uderzały
w koński zad i, ogólnie rzecz biorąc, robiły tyle zamieszania co stado słoni, które wydostało się na
wolność.
Kiedy sosny ostatecznie przesłoniły dolinkę, w której stała farma, oderwałam myśli od ponurych
wydarzeń mijającego dnia i zaczęłam się zastanawiać, co może nas czekać w Brownsville.
- Mam nadzieję, że Roger dobrze sobie radzi - mruknęłam, wzdychając lekko i opierając się o pierś
Jamiego.
-Mhmm...
Z doświadczenia wiedziałam, że taki przeciągły nosowy dźwięk oznacza, że Jamie ogólnie zgadza się
z moją opinią, choć w gruncie rzeczy nie ma wyrobionego zdania na dany temat.
- Mam nadzieję, że znalazł tam coś w rodzaju gospody - brnęłam dalej, chcąc wzbudzić w nim
więcej zainteresowania. - Marzę o gorącym posiłku i wygodnym łóżku.
-Mhmm...
- Wydaje się, że kozy doskonale sobie poradzą z tak długą drogą - zaczęłam z innej beczki i czekałam
niecierpliwie.
- Mhmm...
-421-
Walnęłam tyłem głowy o pierś Jamiego z taką siłą, że wszystkie gwiazdy stanęły mi przed oczyma.
Jamie gwałtownie ściągnął jedną ręką lejce, wyciskając ze mnie resztki powietrza, i zaczął
wrzeszczeć.
Nie rozumiałam słów, ani nawet nie wiedziałam, czy są angielskie, czy
celtyckie. Koń parskał, cofając się i uderzając kopytami o ziemię, ja zaś usi
się poruszyć, nie widząc nic prócz kilku świecących tuż nade mną gwiazd.
Jamie ciągle krzyczał, ale w tonie jego głosu słyszałam teraz wściekłą
wszystkie? Nie słyszałam też żadnych krzyków pani Beardsley, może zagłuszały je konie, które wciąż
waliły kopytami i rżały ze strachu.
Serce dudniło mi w piersi, a po policzkach spływały strugi zimnego potu. Niewiele trzeba, żeby
wywołać atak paniki na myśl, że oto można zwyczajnie zostać pożartym, więc z całej duszy
współczułam biednym kozom.
imię.
- Tutaj! - wychrypiałam. Nie miałam ochoty opuszczać schronienia, dopóki nie będę wiedzieć na
pewno, gdzie jest pantera - albo przynajmniej, że nie czai się tuż obok. Konie przestały rżeć, ale
wciąż parskały głośno,
mogłam się więc zorientować, że żaden nie padł łupem drapieżnika ani
nie uciekł.
-422-
Tuż koło mojego ucha rozległ się donośny trzask. Jamie przedarł się przez ciemność, przykucnął i po
chwili poczułam, jak jego dłoń zaciska
śpieszną inwentaryzację szkód. Kilka stłuczeń, bolesne otarcie łokcia i jakieś kłucie w miejscu, gdzie
gałąź uderzyła mnie w policzek. Wyglądało, że nie odniosłam poważniejszych obrażeń.
- Kogo?!
- Kozła, oczywiście.
Mój wzrok zdążył się już przystosować do ciemności; bez trudu odróżniłam zarys olbrzymiej
sylwetki Gideona i drobną postać klaczki - sta
ły pod bezlistną topolą, z grzywami i ogonami ciągle nastroszonymi. Mniejszy kształt, w którym
domyśliłam się pani Beardsley, przycupnął obok nad czymś, co spoczywało na ziemi.
wyciągnęłam rękę i ostrożnie pogładziłam szorstkie, ciepłe futro. Pod moim dotykiem kozioł szarpnął
się z głośnym meczeniem. Może był ranny, ale z pewnością nie umierał - przynajmniej na razie.
Ciało, którego dotykałam, było mocne i pełne życia, a mięśnie napięte.
obmacałam żebra i boki zwierzęcia. Kozioł protestował przeciw tym zabiegom z całych sił, miotając
się jak oszalały pod moimi rękoma.
- Uciekło - odparł Jamie. Przykucnął obok mnie i położył dłoń na głowie kozła. - Już dobrze, a
bhalaich. Już wszystko dobrze. Seas, mo charaid.
Nie mogłam nigdzie znaleźć otwartej rany, ale wyraźnie czułam zapach
krwi; gorącą, metaliczną woń, która zakłóciła nocną świeżość lasu. Konie
-423-
Usłyszałem skrzek i pisk, a potem chyba mały kopnął tego rozbójnika. Według mnie ma złamaną nogę.
ści udowej. Skóra nie była naruszona, ale kość pękła i teraz czułam, jak
pod moimi palcami przemieszczają się ostre krawędzie. Kozioł drżał i usi
- Nie wiem.
Kozioł ciągle walczył, ale przypływy ożywienia stawały się coraz słabsze. Zagryzłam wargi i
starałam się odnaleźć puls w zgięciu między kończyną a tułowiem. Uszkodzenia same w sobie nie
stanowiły wielkiego zagrożenia, o wiele bardziej niebezpieczny mógł się okazać przeżyty szok.
Widziałam wiele zwierząt - a także i ludzi - umierających wkrótce po traumatycznym wypadku, choć
ich obrażenia nie były śmiertelne.
- Nie wiem - powtórzyłam. W końcu udało mi się odnaleźć puls; uderzał słabo i nieregularnie.
Próbowałam wymyślić na poczekaniu jakąś kurację, ale bez powodzenia.
- On i tak może umrzeć, Jamie, nawet jeśli uda mi się złożyć nogę. Nie
sądzisz, że lepiej byłoby go dobić? O wiele łatwiej będzie wieźć mięso niż
żywego zwierzaka.
- To byłaby wielka hańba, gdybyśmy się w ten sposób obeszli z tak waleczną istotą.
- On nazywa sze Hiram - oznajmiła, wychodząc z ciemności tuż za plecami Jamiego. - To dobry
zwierzak.
- Hiram... - powtórzył Jamie, nie przestając głaskać koziołka. - No dobrze, Hiram, Courage, mon
brave. Na pewno ci się uda. Masz jaja wielkie jak melony.
- Raczej jak daktyle - zauważyłam, bo podczas badania dotknęłam rzeczonego narządu. - Choć
oczywiście są zupełnie przyzwoitych rozmiarów - dodałam, łapiąc płytki oddech. Gruczoły Hirama
pracowały pełną parą i zapach piżma tłumił nawet ostrą woń krwi.
dwa proste gładkie patyki mniej więcej długości stopy i przynieś z sakw
-424-
kawałek sznurka. Potem mi go przytrzymasz - dorzuciłam, bo koziołek miotał się jak oszalały. -
Hiram najwyraźniej cię lubi. Chyba rozpoznał pokrewną duszę.
Jamie roześmiał się, a ten niski gardłowy dźwięk, który rozległ się tuż
uszy Hirama i wstał. Usłyszałam szelest jego kroków, a po chwili był już
z powrotem.
nieść, ale noga zostanie usztywniona i unikniemy dalszych uszkodzeń. Pomóż mi przewrócić go na
bok.
dwie różne rzeczy - cały czas usiłował się podnieść, nie zważając na fizyczne obrażenia. Próbował
zaprzeć się kopytkami w miękkiej ziemi, ale po chwili zrezygnował i tylko dyszał ciężko.
Pani Beardsley wisiała uczepiona mojego ramienia, trzymając w ramionach koźlę. Maleństwo
wydało z siebie słabe beczenie, jakby nagle ocknęło się z nocnego koszmaru, a Hiram odpowiedział
mu donośnie.
Maleństwo zaskrzeczało i wepchnęło nos w futrzasty ojcowski bok, a długi oślizgły język wysunął
się i zaczął szukać małego łebka, opryskując mi rękę śliną.
- Pospiesz się, Angliszko - powiedział Jamie.
Ponaglenia nie były mi potrzebne. Hiram uspokoił się i postękiwał tylko, natomiast koźlę wciąż
donośnie beczało.
o macierzyństwie, by zdać sobie sprawę, że tylko śmierć mogła powstrzymać kozią mamę od
zareagowania na tak rozpaczliwe wezwanie.
koza.
Ciemne sylwetki wpadały na siebie i rozpychały się, skubały mnie i deptały. Nie odpędzałam jednak
kóz, bo bliskość haremu przywracała Haramowi chęć życia.
łubki. Tuż przy uchu Hirama znalazłam miejsce, gdzie dobrze czułam puls
-425-
i teraz mogłam kontrolować sytuację, trzymając na kolanach łeb zwierzęcia. Kiedy pozostałe kozy nie
przestawały się tłoczyć dookoła, łasić i tęsknie zawodzić, Hiram poderwał głowę i przewrócił się na
brzuch, niezgrabnym ruchem wysuwając przed siebie chorą kończynę.
Przez chwilę chwiał się w przód i w tył, jak pijany człowiek, a potem
natychmiast opadł ciężko na ziemię, ale ta próba rozbawiła nas wszystkich. Nawet pani Beardsley
wydała z siebie pisk zachwytu.
Odwrócił się wyczekująco, ale ona w odpowiedzi tylko pokręciła głową. Zaczęło mi świtać, że
przecież oddaliliśmy się od szlaku, który zresztą był jedynie wijącą się między drzewami wąską
ścieżynką, wydeptaną przez jelenie.
się w mrok, jakby oczekując, że jakiś oświetlony znak wskaże mi, gdzie
znajduje się ścieżka. Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia, gdzie to mogłoby być.
wcześniej czy później. Ale z takim ogonem nie mam zamiaru pałętać się
nocą po lesie.
dobrze.
Kichnął i zniknął wśród drzew, zostawiając pod moją opieką całe towarzystwo, łącznie z rannymi.
i ranił serce. Pod nieobecność Jamiego pani Beardsley wyraźnie się ożywiła; widocznie czuła przed
nim respekt. Przyprowadziła jedną z samic
-426-
i nakłoniła ją, by stanęła bez ruchu i własnym mlekiem nakarmiła sierotkę. Koźlę opierało się trochę,
ale głód i potrzeba ciepła okazały się silniejsze i po chwili ssało łapczywie, wymachując ogonkiem.
dobrze byłoby mieć pod ręką kogoś, kto zaopiekowałby się mną. Ale na
- Czy pani myszli, że ona może tu wróczycz? - pani Beardsley przysunęła się, starannie otulając
szalem szerokie ramiona. Mówiła szeptem, jakby się obawiała, że ktoś może nas podsłuchiwać.
w ciemnościach. Hiram, który dotąd wbijał się barkiem w moje udo, prych-
lecz zmęczenie. Zamrugałam, wpatrując się w ciemność, bo powoli zaczęłam zapadać w letarg. - No
cóż, moim zdaniem pokaźna koza powinna wystarczyć dla dwóch. A poza tym... - ziewnęłam szeroko,
aż zatrzeszczała mi szczęka - ...konie dadzą nam znać.
Gideon i Panna Świnka stały pod topolą i trącały się przyjacielsko nosami, nie okazując
najmniejszych oznak niepokoju. To chyba uspokoiło panią Beardsley - usiadła ciężko na ziemi i
opuściła ramiona, jakby nagle
- Jak się pani czuje? - spytałam, bardziej dla podtrzymania konwersacji niż z prawdziwej
ciekawości.
szczerze.
jak duża mogła być ta osada, ale z rozmów kilku mężczyzn z naszego oddziału wnioskowałam, że
była jak spora wieś.
-427-
głowę, by spojrzeć na gwiazdy i pełen spokoju księżyc. - Ja... ja nigdy dotąd nie byłam w
Brownszville - dodała nieśmiało.
zachęta, by zaczęła opowiadać mi swoją historię, z namysłem, ale i ochoczo. Beardsley kupił ją od
ojca i przywiózł do swojego domu, razem z innymi dobrami materialnymi, które nabył w Baltimore.
Trzymał ją tam jak w więzieniu, zabraniając opuszczać gospodarstwo czy nawet pokazywać
się komukolwiek, kto mógł pojawić się w okolicy. Zajmowała się pracą na
- Dwa lata temu - odparła cicho. - Dwa lata, trzy mieszącze i piencz dni...
Przypomniały mi się znaki na framudze drzwi. Zaczęłam się zastanawiać, kiedy zaczęła liczyć dni
niewoli. Czy od samego początku? Wyprostowałam przygarbione plecy, poruszając łeb Hirama, który
zareagował
niechętnym burknięciem.
- Franszesz - odpowiedziała, a potem spróbowała jeszcze raz, choć najwyraźniej sprawiało jej to
trudność. - Francess... - w końcówce słowa powietrze, sycząc, przedostało się przez wybite zęby.
Pani Beardsley wzruszyła ramionami i zachichotała nieśmiało.
- Fanny - dodała. - Matka wołała na mnie Fanny.
- Będże... będże mi miło. - Wciągnęła powietrze, chcąc jeszcze coś dorzucić, ale powstrzymała się.
Najwyraźniej wstydziła się szczerze powiedzieć, co jej leży na sercu. Teraz, kiedy jej mąż nie żył,
wydawała się całkowicie bierna, jakby zniknęła bez śladu siła, która wcześniej dodawała jej
żywotności.
bardzo przepraszam...
-428-
Prychnęła lekceważąco. Pod osłoną nocy i dzięki poczuciu pewnej bliskości, która się między nami
wytworzyła - a może wiedziona potrzebą porozmawiania z kimś po tak długim odosobnieniu -
zaczęła opowiadać
o matce, która zmarła, gdy Fanny miała zaledwie dwanaście lat; o ojcu,
głowami. Zaświtała mi myśl, że porośnięte lasem wzgórza Karoliny Północnej były schronieniem i
ucieczką dla Szkota takiego jak Jamie, ale dla kogoś przywykłego do rozległych brzegów Chesapeake
mogły się wydawać obce i przerażające.
- Jak uważasz, wrócisz tam jeszcze? - spytałam.
pan Beardsley umiera. Nie zastanawiałaś się nad tym, co będziesz robić
w przyszłości?
Przyszło mi do głowy, że może zbyt swobodnie zachowuję się w towarzystwie tej kobiety, w
ciemnościach i tylko w towarzystwie kóz. Może by
ła bezbronną ofiarą Beardsleya... albo może tak utrzymywała, żeby uzyskać naszą pomoc.
Przypomniały mi się spalone palce u stóp Beardsleya i budzący grozę stan strychu... Wyprostowałam
się i poszukałam palcami
- Co mówiłaś?
-Mówiłam, że Mary Ann nie powiedżała mi, czo mam robicz... Czo
- Mary Ann - powtórzyłam ostrożnie. - Ach tak... To była pierwsza pani Beardsley, tak?
-429-
- Cz... Czwarta?
- Ona tam sztaje o wschodzę kszenżycza. Kiedy zobaczyłam ją pierwszy raż, myszlałam, że to
normalna, żywa kobieta. Bałam sze, żeby jej czo nie zrobił, jak ją zauważy, więcz wykradłam sze z
domu, żeby ją osztrzecz.
- Rozumiem.
w stopie.
- Mogę je pokażacz - powiedziała spokojnym, pewnym głosem. - Mary Ann powiedżała mi, gdzie
one szą... nasze poprzedniczki... i ja je znalazłam. Mogę żaprowadżicz do ich grobów.
- Och, jestem pewna, że nie będzie takiej potrzeby. - Poruszyłam palcami u stóp, by przywrócić
krążenie krwi. Jeśli ona rzuci się na mnie, postanowiłam, pchnę jej pod nogi kozę, przetoczę się na
bok i umknę na czworakach, wołając głośno Jamiego. A nawiasem mówiąc, gdzie on się
przyszło mi do głowy, że nawet nie wiem, jak on miał na imię, ale może
nie wiedział?!
z przepracowania. Może nawet nie było tajemnicą, że Beardsley stracił cztery żony... ale nikt nie
zastanawiał się, jak do tego doszło.
- Tak. - W jej głosie usłyszałam spokój. Chwała Bogu. - Mnie też by zabił, ale Mary Ann mu
przeszkodzi.
ziemi. Usłyszałam słabe, zaspane beczenie, to znaczy, że ona znowu trzyma na kolanach koźlę, więc
puściłam nóż.
Zawsze - jak twierdziła - wymykała się z domu, kiedy księżyc stał wysoko na niebie, by
porozmawiać z Mary Ann. Duch tamtej kobiety poja-
-430-
wiał się pod drzewem jarzębiny w połowie fazy wzrostu i ubywania - nigdy w czasie pełni albo
podczas nowiu.
Tak działo się przez parę miesięcy. Mary Ann wyjawiła Fanny Beard-
sley, kim jest, opowiedziała o losie jej poprzedniczek i okolicznościach własnej śmierci.
Pewnej nocy kilka tygodni później była pewna, że ten czas właśnie nadszedł.
Ze zdenerwowania tak trzęsły się jej ręce, że upuściła tacę z kolacją dla
Miała nadzieję, że jest zbyt pijany, by wejść na drabinę. Tak też było.
zastukał do drzwi. Ryknął, pytając, kto to, ale nikt się nie odezwał, tylko
rozległo się ponowne pukanie. Fanny podpełzła do krawędzi włazu i zobaczyła zwróconą ku górze
czerwoną z wściekłości twarz męża. Pukanie rozległo się po raz trzeci. Beardsley pogroził jej
palcem i powlókł się w stronę drzwi. Otworzył je jednym szarpnęciem, wyjrzał na zewnątrz i -
wrzasnął.
łożył jak długi, ale zaraz wstał, postawił drabinę i omijając część szczebli,
zaczął piąć się w górę, cały czas na przemian wrzeszcząc i wzywając pomocy.
Wreszcie udało mu się wspiąć na sam szczyt, ale nim postawił nogę na
strychu, nagle oczy uciekły mu gdzieś w tył głowy, zachwiał się upadł bez
-431-
- Dość długo. - Podszedł bliżej i ukląkł obok, opierając dłoń na moim ramieniu. - A co tam było, za
tymi drzwiami? - zwrócił się do pani Beardsley. W jego głosie słychać było zaledwie uprzejme
zainteresowanie,
ale ręka na moim ramieniu zacisnęła się jak imadło. Nieprzyjemny dreszcz
przeleciał mi wzdłuż kręgosłupa. Doprawdy, ciekawe, co tam mogło być?
Zapadła cisza. W końcu Jamie przetarł rękoma twarz, westchnął i podniósł się.
Było to wgłębienie w bocznej ścianie rozpadającego się glinianego nasypu, zakryte nawisem
winorośli i wysłane poplątaną trawą. Dawno temu musiał tędy przepływać strumień i woda wymyła
potężny kawał gruntu, zostawiając wiszącą półkę. Potem coś odwróciło bieg strumienia, a krągłe
kamienie, spoczywające niegdyś w wartkim nurcie, teraz leżały
się prosto pod moje stopy; upadłam na jedno kolano, uderzając się boleśnie o jakieś diabelstwo.
Z Hiramem na ramionach stał na zboczu tuż nad moją głową. Z dołu jego sylwetka na tle nocnego
nieba wyglądała i groteskowo, i groźnie; wysoka, przygarbiona postać z rogami, o monstrualnie
szerokich ramionach.
Wyglądało na to, że zmęczył się znacznie bardziej niż ja. Ostrożnie opadł
-432-
- Wiem, gdzie ona jest... - zaczął i znów zaniósł się kaszlem. - Ale nie
dam rady iść dalej, Angliszko - powiedział cicho, jakby zawstydzony tym
wyznaniem. - Jestem półżywy.
Atak kaszlu przybrał na sile; widziałam, jak Jamie napina wszystkie mięśnie, starając się go
powstrzymać. Kiedy się uspokoił, delikatnie położyłam mu rękę na plecach i poczułam, jak przez
całe jego ciało przebiegają słabe, lecz powtarzające się dreszcze. To nie były oznaki przeziębienia,
lecz reakcja mięśni, zmuszonych do wysiłku ponad siły.
Zapanowało pewne zamieszanie i niepokój, lecz po półgodzinnej krzątaninie wszyscy byli mniej
więcej usadowieni, konie spętane, a małe ognisko paliło się w najlepsze.
Przyklęknęłam obok głównego pacjenta, który leżał spokojnie na brzuchu, wyciągając przed siebie
usztywioną łubkami nogę. Na mój widok Hiram własnym ciałem zasłonił swój harem stłoczony
bezpiecznie pod nawisem skarpy, wydał z siebie energiczne meczenie i zamierzył się rogami.
Jamie zaczął się śmiać, ale śmiech po chwili zmienił się w nowy atak
powiedzieć, że wcale nie żartowałam z tym gęsim smalcem. Odepnij pelerynę, podnieś koszulę i
zaraz się tym zajmiemy.
Spojrzał na mnie, mrużąc oczy i ukradkiem rzucił pośpieszne spojrzenie w stronę pani Beardsley.
Zagryzłam wargi, żeby nie pokazać, jak bardzo rozbawiło mnie jego poczucie skromności, ale dałam
Fanny mały czajnik, który zawsze woziłam w jukach, i poleciłam przynieść wodę oraz uzupełnić
zapas drewna i dopiero wtedy zaczęłam przeglądać torbę w poszukiwaniu mojego specyfiku.
Wygląd Jamiego poważnie mnie zaniepokoił. Mój mąż był chorobliwie blady, usta i nozdrza miał
zupełnie białe, otoczone czerwonawymi obwódkami, a oczy podkrążone ze zmęczenia. Sprawiał
wrażenie kogoś
poważnie chorego, ale jeszcze bardziej niepokojący był jego rzężący oddech.
-433-
że i ty nie umrzesz kiedy jestem obok - zażartowałam, nabierając na palec wonnej maści.
- Nie mam najmniejszego zamiaru - odparł buńczucznie. - Jestem tylko trochę zmęczony. Rano na
pewno będę się czuł świetnie. O, Chryste, jak ja tego nienawidzę!
Jego pierś była nieco ciepława, ale raczej nie miał gorączki. Nie mogłam
Szarpnął się, wydał z siebie jakiś przeraźliwie wysoki pisk i zaczął się
wiercić, jakby oblazły go mrówki. Nie miałam wyjścia - jedną ręką przytrzymałam go mocno za kark,
wbiłam mu kolano w żołądek i wróciłam do pracy, nie zważając na protesty. W końcu dał za wygraną
i poddał się
Po paru minutach leżał na ziemi, łapiąc ciężko oddech; skóra na piersiach i na szyi poczerwieniała
mu od nacierania i lśniła od tłuszczu. W powietrzu wisiał ciężki zapach mięty pieprzowej zmieszany
z wonią kamfory. Położyłam na piersi Jamiego kawałek grubej flaneli, opuściłam koszulę, owinęłam
go starannie peleryną i opatuliłam kocem po szyję.
szmatkę. - Jak tylko woda się zagotuje, wypijemy jeszcze herbatkę z szanty.
- Wypijemy?
Jęknął i zamknął oko. Przez chwilę oddychał ciężko, charcząc jak zepsuty miech, a potem uniósł
nieco głowę i popatrzył na mnie.
-Tak.
Nie odpowiedziałam od razu; przez chwilę gorliwie czyściłam paznokcie z resztek tłuszczu, który tam
pozostał.
-434-
lepiej trzymaj swój mały nóż w pogotowiu, Angliszko, i raczej nie odwracaj
się do niej plecami. Będziemy trzymać wartę i obserwować ją. Obudź mnie
za godzinę.
Poruszyłam się i oparłam plecami o pochyłość stanowiącą ścianę naszego schronienia. Mimo
ostrzeżeń Jamiego wydawało mi się, że nie ma sensu czuwać cały czas z powodu pani Beardsley. Po
powrocie posłusznie
w kłębek i - jak każda cielesna istota wyczerpana wydarzeniami minionego dnia - zapadła w
kamienny sen. Słyszałam, jak posapuje, leżąc po drugiej stronie ogniska, a dźwięki, które wydaje,
mieszają się z pochrzą-
kiwaniem i pobekiwaniem jej towarzyszek.
kącik ust Jamiego uniósł się, jakby pod wpływem doznania nieoczekiwanej słodyczy.
zdumieniu. Najwyraźniej spał nadal. Jego oddech był chrapliwy, ale równy, a długie rzęsy w różnych
odcieniach kasztana okrywały głębokim cieniem policzki. Po chwili znów leciutko pogładziłam
włosy śpiącego.
To wystarczyło; uśmiech przemknął przez jego wargi i zgasł. Jamie westchnął ciężko, przygarnął się
mocniej do mnie, a potem zupełnie się rozluźnił. Jego bezwładne ciało spoczywało całym ciężarem
na moim.
-435-
ły mi piekące łzy.
Minęły lata od chwili, gdy ostatni raz widziałam, jak uśmiechał się we
śnie. Nie zdarzyło się to ani razu od wczesnych dni naszego małżeństwa,
a dokładnie od Lallybroch.
Moje palce zaplątały się w miękkie, grube włoski pokrywające jego kark.
die Chisholm i jego dwóch starszych synów, tłok panujący w wielkim domu wyraźnie się zmniejszył.
To jeszcze za mało, pomyślała Brianna, wspomniawszy o pani Chisholm, która nie zamierzała nigdzie
się ruszać.
Problemem nie była zresztą obecność pani Chisholm, tylko jej pięciorga najmłodszych dzieci -
samych chłopców - które pani Bug ochrzciła wspólnym mianem „diabelskiego nasienia"; pani
Chisholm, co zrozumia
łe, protestowała ze wszystkich sił. Wśród pozostałych mieszkańców panowała w tej kwestii
niespotykana jednomyślność. Trzyletnie bliźniaki w pełni potwierdzają zasadność tego miana,
pomyślała Brianna, spoglądając z pewną trwogą na Jemmy'ego.
W tej chwili nie było po nim widać żadnych oznak przyszłych skłonności niszczycielskich, bo
drzemał sobie spokojnie na szmacianym dywaniku w gabinecie Jamiego, dokąd Brianna schroniła się
w nadziei, że znajdzie tu piętnaście minut względnego spokoju, które mogłaby poświęcić na pisanie.
Respekt, jakim darzono tutaj Jamiego, trzymał grono małych
thony'ego i pięcioletniego Toby'ego Chisholmów, że pani Fraser jest wielką czarownicą - Białą
Damą - która w każdej chwili może zmienić ich
-436-
w obrzydliwe ropuchy - zresztą bez zbytniej szkody dla społeczeństwa, jak dała im jasno do
zrozumienia - jeśli cokolwiek złego stanie się w jej
Kałamarz Jamiego stał na stole w zasięgu ręki; była to płytka tykwa, starannie zatkana olbrzymim
żołędziem, a obok znajdował się gliniany słój pełen zaostrzonych indyczych piór. Macierzyństwo
nauczyło Briannę, że
i otworzyła mały dzienniczek, w którym zapisywała to, co według niej stanowiło jej osobiste
przemyślenia.
Wczorajszej nocy śniło mi się, że robię mydło. Co prawda jeszcze nigdy nie
robiłam, ale wczoraj szorowałam podłogę i zapach mydła był na moich rękach,
łem, z okropną domieszką wieprzowego łoju, który śmierdzi, jak stara padlina.
jakimś cudem wystarczyło, bo w trakcie nalewania ług robił się sam. Z sagana unosiły się chmury
trujących oparów; one były żółte, to znaczy te opary.
Tata przyniósł olbrzymią miednicę pełną łoju, żebym go wymieszała z ługiem, a w tym łoju były
paluszki niemowlęcia. Nie przypominam sobie, żebym widziała w tym coś niezwykłego,
przynajmniej wtedy.
Z całych sił starała się nie zwracać uwagi na trzaski dobiegające z góry,
coś jakby odgłosy dzikich skoków kilku osób po łóżku. Trzaski nagle umilk
ły i do uszu Brianny dobiegł przeraźliwy wrzask, po czym rozległ się odgłos potężnego klapsa i
dalsze krzyki o różnym natężeniu i wysokości.
Wzdrygnęła się i zacisnęła mocno powieki. Za chwilę ktoś zwalił się z hukiem ze schodów. Brianna
zerknęła pośpiesznie na Jemmy'ego, który otworzył oczy, ale nie wydawał się wcale wystraszony
hałasem. Boże, już zaczął się przyzwyczajać, pomyślała i z ciężkim westchnieniem odłożyła pióro.
Pan Bug został, żeby zajmować się gospodarstwem i żywym inwentarzem, a także odstraszać
ewentualnych napastników; do obowiązków pana Wemyssa należało rąbanie drewna, ciągnięcie
wody ze studni i ogólny nadzór nad domem. Ponieważ jednak pan Bug był niepoprawnym milcz-kiem,
a pan Wemyss bał się własnego cienia, opiekę nad domownikami
zlecił Jamie jej. To ona miała być sądem apelacyjnym i arbitrem we wszelkiego rodzaju konfliktach.
Jej Wysokość - do usług.
kłębiący się na zewnątrz tłum. Pani Bug, czerwona na twarzy jak burak -
-437-
jak zwykle zresztą - miotała stek słusznych oskarżeń; podobnie pani Chisholm - pełna
macierzyńskiego oburzenia; malutka pani Aberfeldy, fioletowa jak bakłażan, przyciskała z całej siły
do łona swoją dwuletnią córeczkę Ruthie; Tony i Toby Chisholmowie, zasmarkam, tonęli we łzach.
Na policzku Toby'ego widniał sinawy odcisk czyjejś dłoni, a włoski małej Ruthie z jednej strony
główki były wyraźnie krótsze niż z drugiej. Na widok Brianny wszyscy zaczęli się wzajemnie
przekrzykiwać.
- Wściekłe dzikusy!
- To ona zaczęła!
- Eeee!
- ...a ten mały szatan wyrwał ogromną dziurę w mojej puchowej pierzynie!
- Łaaa!
stronie rozległ się płacz Jemmy'ego, ale chwilowo nie zwracała na niego
uwagi.
do głowy lepszy pomysł. Nie mogła znieść myśli o nieuchronnej awanturze, która wynikłaby
niewątpliwie, gdyby zdecydowała się stawić czoło całej grupie. Trzeba było je podzielić i pokonać
każdą z osobna.
Pani Aberfeldy zdawała się być pod wrażeniem, pani Chisholm wyglądała na lekko urażoną, a pani
Bug na zaskoczoną.
drzwi, jakby nie widziała trzech par wytrzeszczonych na siebie oczu. Dopiero w środku oparła się
plecami o drzwi, zamknęła oczy i odetchnęła głęboko, uwalniając powietrze, które podświadomie
zatrzymywała dotąd
w płucach.
Na zewnątrz zapadła cisza, a potem rozległy się odgłosy kroków - jedne kierowały się w górę
schodów, inne podążały w stronę kuchni, a naj-
-438-
cięższe zmierzały przez hol do gabinetu pani domu. Tupot drobnych stóp na zewnątrz budynku
oznajmił, że Toby i Tony zdołali wyrwać się na wolność.
i Bug. Brianna opadła na krzesło obok małego stolika, który służył ojcu jako biurko. A może pani
Chisholm się przyczaiła w nadziei, że ją przyłapie i wyleje przed nią swoje żale jak tylko
przeciwniczki znikną z horyzontu?
dodała.
Jemmy przytaknął z zapałem i zaczął wpychać sobie rozmiękłe pozostałości sucharka do noska.
Odruchowo pochyliła się, żeby interweniować, ale się powstrzymała. Nie była w nastroju do
kolejnej sprzeczki.
miała nieszczęście znaleźć się w krzyżowym ogniu między obiema damami, a maleńka Ruthie
prawdopodobnie będzie łysa jak kolano, zanim następny tydzień dobiegnie końca.
Ojciec zapewne poradziłby sobie z nimi raz dwa za pomocą wyćwiczonego wdzięku połączonego z
męskim autorytetem. Brianna na samą myśl o tym parsknęła śmiechem.
-439-
obie panie, żeby rozstrzygnęły spór między sobą. Uwadze Brianny nie umknął widok ulgi na twarzy
matki, gdy siadała na grzbiecie swojej klaczy, ani przepraszające spojrzenie, jakim na odjezdnym
obrzuciła córkę.
Żadne takie rozwiązanie nie wchodziło w grę, choć pragnienie, żeby zabrać Jemmy'ego i odejść w
góry, nawiedzało ją coraz częściej.
Po raz setny, odkąd mężczyźni wyjechali, pomyślała, że dałaby wszystko, aby być teraz z nimi.
Wyobraziła sobie, jak jej uda ocierają się o koński tułów i jak wciąga do płuc rześkie, chłodne
powietrze; Roger jedzie u jej boku, promienie słońca błyszczą w jego kruczoczarnych włosach,
Tęsknota za mężem sprawiała jej ogromny ból, jakby całe jej ciało pokryte było siniakami. Na jak
długo wyjechał, jeśli rzeczywiście dojdzie do walki? Odsunęła od siebie to pytanie, bo bała się
odpowiedzi; może Roger wróci chory lub ranny.
- Nie, na pewno nic takiego się nie wydarzy - powiedziała głośno i zdecydowanie. - Będą tu z
powrotem za tydzień lub dwa.
i otuliła się ciaśniej szalem; schyliła się do Jemmy'ego, żeby sprawdzić, czy
nie jest mu zimno. Koszulka zwinęła mu się gdzieś w okolicy pępka, pieluszka była mokra, a mała
różowa stópka bosa. Zresztą Jemmy chyba wcale tego nie zauważył, pochłonięty gaworzeniem do
własnych paluszków.
Popatrzyła na niego podejrzliwie, ale wyglądał na zupełnie zadowolonego z życia; poza tym stojący
w kącie koksowy piecyk dawał trochę ciepła.
- Pomyśl logicznie - powiedziała do Jemmy'ego, prostując plecy i kierując w jego stronę pióro. -
Musi być jakieś logiczne rozwiązanie. To tak, jakbyś dostał zadanie, żeby bezpiecznie przewieźć na
drugą stronę rzeki
Odłożyła pióro i już miała zamknąć księgę, kiedy coś przyciągnęło jej uwagę. Widok
charakterystycznego, nieporządnego pisma Jamiego zawsze trochę ją rozczulał, bo pamiętała, kiedy
zobaczyła je po raz pierwszy - na starym akcie przeniesienia własności ziemi, na którym atrament
zdążył
-440-
farmie.
16 lipca - Dostałem od pastora Gottfrieda sześć odstawionych już od maciory prosiąt w zamian za
dwie butelki muszkatelu i półokrągłą siekierę. Umie
ściłem je w oborze, dopóki nie będą wystarczająco duże, żeby jeść normalną
paszę.
do obory. Na szczęście moja żona zdążyła je schwytać i wsadzić do pustej bańki na mleko. Powiada,
że Ronnie Sinclair musi jej zrobić nową.
w sprawie tartaku w Grinder Creek. Odpisałem to samo co przedtem, że w ciągu miesiąca przyjadę,
żeby na miejscu sprawdzić, jak wygląda sytuacja. Odpowiedź wysłałem przez Ronniego Sinclaira,
który wyjechał do Cross Creek z ładunkiem dwudziestu dwóch beczułek; mam z nich otrzymać
połowę jego
zarobku tytułem spłaty długu za narzędzia szewskie. Z tych pieniędzy muszę odliczyć koszt nowej
bańki na mleko.
opowiadały. Brianna poczuła, jak napięcie między łopatkami zaczyna ustępować, a jej umysł odpręża
się, gotowy do szukania wyjścia z dręczących ją kłopotów.
20 lipca - jęczmień na dolnym polu jest tak wysoki, że sięga mi do skraju pończoch. Po północy
naszej czerwonej krówce urodziło się zdrowe cielę.
śniadanie.
22 lipca - Mój wnuk dostał dziś jakiejś wysypki, ale żona twierdzi, że to
do lasu. Nie mogę się zdecydować, czy ją ścigać, czy też wyrazić współczucie
przypomina mi nieco obecny nastrój mojej córki; trzeba przyznać, że córka nie spała zbyt dobrze
przez kilka ostatnich nocy...
-441-
. ..bo jej niemowlę krzyczało bez przerwy, co zdaniem mojej żony było skutkiem ataków kolki, a
kolka wcześniej czy później minie. Mam nadzieję, że żona się nie myli. Na razie umieściłem Briannę
razem z dzieckiem w starej chacie; to nam wszystkim przyniosło ulgę, oczywiście z wyjątkiem mojej
biednej córki. Tymczasem biała maciora zeżarła czworo swoich prosiąt, zanim zdąży
o której była mowa, i nie uważała, żeby to porównanie przynosiło jej zaszczyt. Zaniepokojony jej
tonem Jemmy przestał gaworzyć, wypuścił
i delikatnie zakołysała. - Ciii... Wszystko w porządku. Mamusia tylko powiedziała coś do dziadka.
Nie słyszałeś tego, prawda?
Jemmy pocieszył się trochę; wydając nieufne pomruki wysunął się z jej
schyliła się i podniosła rozmiękły sucharek, przyglądając się mu z niesmakiem - był nie tylko
obśliniony i mokry, ale w dodatku przyczepiło się do niego coś, co wyglądało na koci włos.
Naprawdę chciał i tylko po dłuższych namowach raczył zainteresować się ciężkim żelaznym kółkiem,
którego używano do prowadzenia byków za nos - jak zauważyła z pewną ironią Brianna. Skubnął je
raz
uraził.
ły mógł już swobodnie siedzieć sam, choć wydawało się nieprawdopodobne, że szyjka o grubości
igły jest w stanie utrzymać główkę wielkości małej kopuły. W zamyśleniu popatrzyła na leżącą przed
nią księgę.
- To jest myśl! - oznajmiła Jemmy'emu. -Jeśli przeniosę tę starą su...,
hmm... Pani Aberfeldy i Ruthie mogą mieszkać z Lizzie i jej ojcem, jeśli
-442-
zyskają wreszcie trochę prywatności i może pani Bug przestanie wreszcie zachowywać się jak
wściekła stara wiedźma... ee... no tak. A ty i ja możemy na razie spać tam gdzie mama i tata,
przynajmniej dopóki nie
wrócą.
dom, jej przystań i miejsce dla jej rodziny. W każdej chwili mogła tam
jej i Rogera; porzucić ją, nawet czasowo, znaczyło dopuścić do siebie myśl,
Nie, stanowczo nie chciała oddać swojej chaty. Ale to był dobry pomysł,
i całkiem logiczny. Tylko czy pani Chisholm się zgodzi? W chacie panowały o wiele surowsze
warunki niż w wielkim domu, brakowało wielu udogodnień.
Mimo wszystko była przekonana, że się zgodzi. Jeśli ktoś, to ona wyznaje zasadę, że lepiej królować
w piekle, niż służyć w niebie...
Zamknęła księgę i chciała odłożyć ją na miejsce. Ale nie mogła jej
utrzymać jedną ręką - na drugiej miała Jemmy'ego - tak że księga wysunęła się i z hukiem spadła z
powrotem na blat stołu. Kilka luźnych kartek wypadło zza okładki, więc pozbierała je najstaranniej i
włożyła z powrotem.
łości woskowej pieczęci. Kątem oka spostrzegła podobiznę uśmiechniętego półksiężyca i zatrzymała
się. To była pieczęć lorda Johna Greya. Bez wątpienia miała przed sobą list, który wysiał we
wrześniu i w którym opisywał przygody w czasie polowania na jelenie na Dismal Swamp. Ojciec
kilkakrotnie odczytywał go na forum rodziny, bo listy lorda Johna odznaczały się niezwykłym
poczuciem humoru, a owo polowanie obfitowa
żony na dwoje papier, chcąc się przekonać, czy rzeczywiście trzyma w ręku tamten list, czy może
zupełnie inny.
-443-
Drogi Jamie,
Tego ranka obudził mnie szum deszczu padającego tu nieustannie od tygodnia, a także ciche
popiskiwanie kurcząt, które obsiadły moje łóżko. Wsta
iż rzeka tak bardzo wystąpiła z brzegów pod wpływem ostatnich ciągłych opadów, że podmyła nie
tylko naszą wygódkę, ale także kurnik. Zawartość tego drugiego ocalił William (mój syn, jeśli go
jeszcze pamiętasz) wraz z dwoma
Nie mam pojęcia, kto wpadł na pomysł, by zgromadzić pierzaste ofiary żywiołu w mojej sypialni, nie
ukrywam jednak, że żywię w tej kwestii dość konkretne podejrzenia.
Skorzystawszy z nocnika (wielce żałuję, iż moi niespodziewani goście najwyraźniej nie opanowali
tej trudnej sztuki), ubrałem się i poszedłem sprawdzić, co jeszcze da się ocalić. Z kurnika zostało
trochę desek i kryty gontem dach, ale moja wygódka przeszła całkowicie i nieodwracalnie we
władanie króla Neptuna lub jakiegoś pomniejszego bóstwa rządzącego naszą rzeką.
czemu nie musimy się lękać nawet poważnych powodzi. (Wygódka była już
wiekowa i niezbyt wygodna, a że jakoś do tej pory nie mogliśmy się zdobyć
na to, by ją zburzyć i postawić nową, w tym akurat przypadku niszczycielska siła żywiołu okazała się
naszym sprzymierzeńcem).
Brianna uniosła oczy w górę, ale uśmiechnęła się mimo wszystko. Jem-
wiem, gdzie teraz przebywa i co robi. Otóż owszem, spotkałem go kiedyś, lecz, niestety, nic z tego
spotkania nie pamiętam, nawet tego, jak wygląda, choć jak zapewne wiesz, jako pamiątka po owym
spotkaniu pozostała mi mała dziurka w głowie. (Uspokój swą Małżonkę, że szybko wracam do
zdrowia, i że jedynymi przykrymi objawami, z jakimi muszę się jeszcze borykać, są okazjo-
-444-
nalne bóle głowy. Oprócz tego srebrna płytka, której użyto dla uzupełnienia ubytku w czaszce, szybko
przemarza podczas chłodów, co z kolei powoduje
łzawienie oka i mocny wysięk z nosa, ale na szczęście nie ma to najmniejszego znaczenia).
Tak więc, jako że podzielam Twoje zainteresowanie panem Bonnetem i jego poczynaniami, już
dawno temu zasięgnąłem języka wśród znajomych na wybrzeżu, ponieważ na podstawie opisów jego
wcześniejszych dokonań mam
podstawy podejrzewać, iż tam właśnie najłacniej można go spotkać (to bardzo pocieszający wniosek,
zaważywszy na znaczną odległość dzielącą wybrzeże od waszej Eyrie). Ponieważ nasza jest
żeglowna aż do samego morza, pomy
ślałem sobie, że może kapitanowie pływających po niej statków, którzy od czasu do czasu goszczą
przy moim stole, będą mogli powiedzieć mi cokolwiek na jego temat.
się zdobyć. Nie ma ich zbyt wiele: nikczemnik najwyraźniej dobrze zdaje sobie sprawę ze swojej
nieciekawej sytuacji, co skłania go do zachowania szczególnej ostrożności.
Słyszałem o nim tylko tyle, że wyruszył do Francji, co z pewnością można by uznać za dobrą nowinę,
lecz jakieś dwa tygodnie temu miałem gościa, niejakiego kapitana Listona (przy czym tytuł „kapitan"
należy traktować wy
że służy w Marynarce Królewskiej, ja jednak jestem gotów postawić belę mego najprzedniejszego
tytoniu - którego porcję, mam nadzieję, znajdziesz w za
łączeniu do tego listu, a gdyby tak się nie stało, koniecznie daj mi znać, jako że nie do końca ufam
niewolnikowi, którego wysyłam jako posłańca -że w życiu nawet nie postawił stopy na pokładzie
pełnomorskiej jednostki), który przedstawił mi najświeższe, wielce bulwersujące doniesienia na
temat tego
człowieka.
-445-
władze, które nie mogły się pogodzić ani z uprawianym przez niego procederem, ani tym bardziej z
faktem, że miasta Wilmington, Edenton i New Bern niemal całkowicie uzależniły się od jego dostaw.
Liston przestał interesować się Bonnetem aż do chwili, kiedy wybuchło zamieszanie związane z
nieporozumieniami co do rozstrzygnięcia jednej z walk.
Padły ostre słowa, aż wreszcie spór osiągnął takie natężenie, iż zakończyć go mógł jedynie
pojedynek. Obserwatorzy tego zdarzenia, o ironio, natychmiast
poczęli czynić między sobą zakłady o wynik walki, w której dla odmiany zamiast kogutów mieli
stanąć naprzeciwko siebie ludzie.
natychmiast i bez wahania przystał. Większość stawiała na zwycięstwo Marsdena, kierując się jego
reputacją, szybko jednak stało się jasne, iż w osobie Bonneta trafił na godnego przeciwnika. Bonnet
potrzebował zaledwie kilku
chwil, by rozbroić adwersarza i zadać mu głęboką ranę w udo. Marsden osunął się na kolana i
niezwłoczenie uznał się za pokonanego, co było tyleż rozsądne, co oczywiste.
Bonnet jednak nie uznał tego poddania, tylko dopuścił się czynu tak okrutnego, iż trudno było w to
uwierzyć wszystkim tym, którzy byli tego świadkami. Otóż z niesłychanym spokojem i opanowaniem
przesunął czubkiem szpady po oczach Marsdena, nie tylko po to, by go oślepić, ale by zadać mu jak
największy ból i uczynić go obiektem współczucia i przerażenia.
Przytaczam tę historię zarówno po to, by donieść Ci o ostatnich poczynaniach Bonneta, jak również
po to, by ostrzec przed jego naturą i umiejętno
słowa znalazły dla siebie miejsce w Twoim sercu, przepełnionym niezbyt życzliwymi uczuciami
wobec tego człowieka, błagam jednak, byś mimo wszystko zechciał wziąć pod uwagę relację Listona
z niegodnych czynów Bonneta.
-446-
W chwili kiedy go spotkałem, był skazańcem, i mocno wątpię, czy od tego czasu zasłużył sobie na
oficjalne ułaskawienie. Skoro całkiem otwarcie paraduje po Charlestonie - gdzie przecież zaledwie
kilka lat temu mało nie zawisnął na stryczku - najwyraźniej nie obawia się o swoje bezpieczeństwo,
co mo
Jeśli pragniesz go zniszczyć, musisz się ich strzec i spróbować ich najpierw
zdemaskować.
Będę kontynuował moje poszukiwania i oczywiście nie omieszkam poinformować Cię o wszystkim,
czego uda mi się dowiedzieć. Tymczasem miewaj się dobrze i pomyśl sobie od czasu do czasu o
swoim przemokniętym i drżącym krewnym w Wirginii. Przekaż również, proszę, moje najlepsze
życzenia Żonie, Córce i całej Rodzinie.
Wirginia
31. Sierotka
głowę Jamiego. Śniło mi się coś okropnego, jak zwykle kiedy jest zimno
czy igła wyrzeźbione były starannie jak figurki z kości słoniowej i ostre
jak kryształ. W powietrzu między drzewami unosiły się żółtawe oczy kóz,
Obudziłam się nagle, ale echo tego płaczu ciągle brzmiało mi w uszach.
Leżałam na stosie koców i peleryn, ręce i nogi Jamiego splątały się z moimi. Przez konary sosen
padały na nas drobne, zimne płatki śniegu.
Lodowe kuleczki oblepiły mi rzęsy i brwi, a twarz miałam zimną i mokrą od topniejącego szybko
puchu. Zupełnie zdezorientowana, odruchowo wyciągnęłam rękę do Jamiego; pod moim dotykiem
poruszył się i zakasłał ciężko, wstrząsając ramionami. Ten dźwięk przypomniał mi wydarzenia
poprzedniego dnia - Josiaha i jego bliźniaczego brata, farmę
-447-
A potem przez szelest padającego śniegu przedarł się cichy płacz; usiad
łam gwałtownie, odrzucając koce, z których posypała się na ziemię kaskada zamarzniętych kropelek.
To nie był głos kozy. Na pewno.
Obudzony tak brutalnie, Jamie instynktownie przeturlał się na bok, żeby wyswobodzić się ze
zgniecionych okryć, i przykucnął, tocząc dokoła dzikim wzrokiem w poszukiwaniu ewentualnego
zagrożenia.
- Co jest? - wyszeptał ochrypłym głosem. Sięgnął po nóż, który spoczywał tuż obok na ziemi, ale
powstrzymałam go gestem.
Uniósł głowę i nastawił uszu, a ja zobaczyłam, jak jego grdyka poruszyła się boleśnie, gdy z trudem
przełykał ślinę. Nie docierało do mnie nic poza szemraniem śniegu i nie widziałam niczego prócz
ociekających wodą sosen, ale Jamie najwyraźniej coś usłyszał - albo zauważył - bo jego twarz
zmieniła się w mgnieniu oka.
przypominało nieduży stos szmat. Płacz rozległ się ponownie, tym razem
całkiem wyraźny.
łam zawiniątko i zaczęłam pośpiesznie rozrywać kolejne warstwy materiału. Z pewnością było to coś
żywego - słyszałam przecież płacz - i lekkiego jak piórko, co spoczywało teraz bezwładnie w moich
ramionach.
Maleńka twarzyczka i bezwłosa czaszka miały sinobiały odcień, a drobne rysy były ściągnięte jak
zeschnięta śliwka. Przyłożyłam dłoń do noska i usteczek i poczułam, jak moją skórę muska słaby
podmuch wilgotnego
ciepła.
ła ta kobieta?
nie czas był o tym myśleć. Niemowlę było zawinięte, ale rączki miało zimne jak lód, a na skutek
wychłodzenia na skórze pojawiły się niebieskawo-
-czerwone plamy.
- Nieważne, gdzie się podziała. Możesz mi podać szal, Jamie? To biedactwo prawie już zamarzło.
-448-
walam stanik i wstążki od koszuli i przycisnęłam malutką na wpół zmarzniętą istotkę do nagich,
rozgrzanych jeszcze snem piersi. Poczułam kłujące lodowe igiełki na odsłoniętej skórze karku i
ramiona. Szybko opuści
twarz i podbiegłe krwią oczy, ale jego stan wydawał się stabilny.
Odeszła, to jasne. Kozy stały pod osłoną skarpy, zbite w ciasną gromadkę. Kilka par żółtych oczu
spoglądało na nas z zaciekawieniem, zupełnie jak w moim śnie.
Miejsce, gdzie wcześniej leżała pani Beardsley, świeciło pustkami. Musiała odejść spory kawał i
tam odbyć poród, bo nigdzie w pobliżu ogniska nie zauważyłam żadnych śladów.
W szemrzącym śniegu sosny stały czarne i milczące; jeśli Fanny Beardsley rzeczywiście uciekła w
las, na miękkim podłożu z igieł nie został żaden ślad. Lodowe kryształki przylegały do pni drzew, ale
warstwa okrywająca ziemię nie była jeszcze na tyle obfita, by zachowały się na niej odciski stóp.
a przy każdym oddechu unosiły się wokół nich obłoki pary. Gideon, widząc, że wstaliśmy i
zaczynamy się ruszać, walnął kopytami i zarżał donośnie, ukazując wielkie żółte zębiska na znak, że
należy mu się jedzenie.
- Już, już, ty stara pierdoło, już idę - Jamie uwolnił mnie z uścisku. -
Nie mogła wziąć konia, jeśli chciała oddalić się potajemnie. Gdyby wzię
ła jednego, drugi narobiłby hałasu i z pewnością bym się obudził. - Delikatnie położył rękę na
wybrzuszeniu pod szalem. - Muszę im dać jeść.
- Zaczął powoli rozmarzać - zapewniłam. - Ale on... lub ona... chce jeść.
-449-
Dziecko zaczęło wiercić się coraz mocniej; wyginało się jak wyziębiony robak, szukając po omacku
usteczkami. Było to coś tak doskonale mi znanego. Moje sutki odpowiedziały odruchowo, a po
piersiach zaczęło przebiegać mrowienie jak drobne elektryczne impulsy. Małe usteczka wreszcie
znalazły to, czego szukały, i z całych sił przyssały się do brodawki.
Odruchowo krzyknęłam.
Jamie spojrzał w stronę kóz, które wylegiwały się jeszcze w swoim przytulnym schronieniu, ale już
zaczynały się budzić, od czasu do czasu wydając senne pomrukiwania.
Z farmy Beardsleyów zabraliśmy zapas siana; Jamie otworzył teraz jeden worek i rozrzucił paszę
koniom i kozom, a potem wrócił do mnie.
Wyciągnął jakąś pelerynę ze stosu wilgotnych okryć, owinął nią moje ramiona, po czym znalazł w
bagażach drewniany kubeczek i poszedł z nim do kóz.
.. .ale obawiam się, że nie jestem twoją prawdziwą matką, rozumiesz? Bardzo mi przykro.
jeszcze raz wokół siebie, ale nigdzie nie dostrzegłam śladów Fanny Beards-
ley. Dlaczego znikła? Dlaczego nic nie powiedziała? Co się tu w ogóle wydarzyło? Pani Beardsley
mogła - jak też zrobiła - ukryć zaawansowaną ciążę pod fałdami tłuszczu i ubrań, ale w imię czego?
- Ciekawe, czemu nam o tobie nie powiedziała? - mruknęłam w czubek dziecięcej główki. Może
obawiała się, że Jamie nie zechce jej zabrać, jeśli się dowie prawdy. Nie mogłam jej winić za to, że
nie chciała pozostać na farmie.
chwilę dopuściłam myśl, że ktoś albo coś - na wspomnienie pantery zimny dreszcz przeleciał mi po
grzbiecie - porwało tę kobietę od naszego ogniska, ale zdrowy rozsądek kazał mi odrzucić tę
koncepcję.
Jeśli zaś za zniknięciem Fanny Beardsley kryło się ludzkie działanie, dlaczego pozostawiono
noworodka? Albo przyniesiono go tutaj?
-450-
dobrze znałam towarzyszący mu zapach. Dziecko w moich objęciach wydzielało znaną woń, ale
wiatr nie niósł z sobą żadnych śladów krwi czy wód płodowych.
- No dobrze - powiedziałam na glos, huśtając maleństwo. - Więc musiała odejść daleko od ogniska,
żeby tam urodzić. Czy odeszła z własnej woli, czy ktoś ją do tego zmusił. Ale jeśli została
uprowadzona, czemu napastnik się pofatygował, żeby przynieść cię tutaj? Łatwiej było cię zabrać,
zabić lub zostawić na pastwę śmierci... Och, przepraszam. Nie chciałam
Niemowlę zrezygnowało już z bezskutecznego ssania mojej piersi i teraz z podziwu godną siłą
prężyło się i zawodziło. Wreszcie Jamie wrócił
z kubeczkiem pełnym parującego jeszcze koziego mleka, zwinął względnie czystą ściereczkę w
prowizoryczny smoczek, zanurzył w kubku i wło
-Ach, tak jest o wiele lepiej. Seas, a bhalaich, seas - pomrukiwał Jamie do malucha. Spojrzałam na
malutką buźkę, jeszcze nie umytą, ale już nie
- Widocznie miała jakiś powód, choć jeden Bóg i wszyscy święci raczą
bez niej.
- Jesteśmy dość blisko od linii granicznej. To oczywiście może być sprawka Indian... lecz jeśli tak,
czemu nie porwali także nas? Albo nas wszystkich nie pozabijali? - pytał całkiem logicznie. - Poza
tym Indianie wzięliby konie. Nie, sądzę, że odeszła sama. A dlaczego...? - pokręcił głową i znów
zanurzył szmatkę w mleku.
że kobieta zniknęła pod wpływem jakichś czarów, pozostawiając na swoim miejscu maleńki
substytut. Przypomniały mi się szkockie opowieści o podmianie dzieci; wróżki zostawiały swoje
potomstwo na miejscu ludzkich niemowląt, nie mogłam jednak pojąć, jaka wróżka zechciałaby się
zamienić z Fanny Beardsley.
-451-
łam uważnym spojrzeniem najbliższą okolicę. I nic. Gliniany brzeg majaczył niewyraźnie nad
naszymi głowami, przyozdobiony grzywką z uschniętej, przykurzonej śniegiem trawy. Z niedużej
odległości dobiegało kapanie niewielkiego strumyczka, a drzewa szumiały i wzdychały w
podmuchach wiatru. Na wilgotnej, gąbczastej podściółce z igieł
nie było znać śladu stopy ani podkowy, tak samo zresztą na ścieżce. Las
nie stał już w milczeniu, lecz kołysał się razem z wiatrem, ciemny i głęboki.
- Musimy jechać jeszcze tyle mil, zanim położymy się do łóżka - westchnęłam.
- Co? Do Brownsville jest niewiele ponad godzinę jazdy - zapewnił Jamie. - No, najwyżej dwie -
poprawił się, spoglądając na zasnute białym muślinem niebo, z którego śnieg sypał się coraz
szybciej. - Teraz, kiedy
Przez chwilę zmagał się z kolejnym atakiem kaszlu, potem wyprostował się i wręczył mi kubeczek ze
smoczkiem.
w tym coś dziwnego. Cóż, jeśli Fanny twierdziła, że ma kontakty z duchami, to może jeden z nich
przyszedł po nią? Zadrżałam i mocniej przytuliłam dzieciątko.
- Czy jest tu w pobliżu jakaś inna osada oprócz Brownsville? Jakakolwiek, do której mogła się udać
pani Beardsley?
zmarszczka.
i przyniósł prawie pełne wiaderko na śniadanie dla nas. Wolałabym filiżankę gorącej pachnącej
herbaty - palce zdrętwiały mi zupełnie od ciągłego nasączania prowizorycznego smoczka - ale
kremowe ciepłe
brzuszka.
Niemowlę przestało ssać i obficie się zsiusiało - co ogólnie rzecz biorąc, było dowodem dobrego
zdrowia - ale w tej chwili raczej przysporzyło nam kłopotów, ponieważ zarówno spowijająca je
szmatka, jak i przód mojego gorsetu zostały kompletnie przemoczone.
-452-
Jamie znów musiał szybko przekopać się przez nasze bagaże, tym razem w poszukiwaniu zastępczej
pieluszki i suchego ubrania dla mnie. Na szczęście na grzbiecie Panny Świnki znajdowała się torba z
pociętymi lnianymi prześcieradłami i bawełnianymi wacikami, przygotowanymi do opatrywania ran.
Jamie zaczerpnął pełną garść wacików i wziął ode mnie dziecko, a ja w tym czasie wykonywałam
cyrkowe akrobacje, żeby zmienić koszulę i gorset bez ściągania sukni i peleryny.
- Czuję się świetnie - wyrzęził. - Świetnie - powtórzył z naciskiem, a potem zamarł w bezruchu.
szalem, podczas gdy drugą zręcznie wsunął czystą lnianą szmatkę pod jej
pupkę.
-Jej ojciec nie żyje, a matka uciekła. Nie ma braci ani sióstr, a w domu
od wiatru, szybko podniósł okrycie i zgrabnie wytarł brudny osad z jej intymnych miejsc.
Dziewczynka wydawała się zdrowa, choć raczej malutka jak na donoszonego noworodka; była
rozmiarów mniej więcej dużej lalki, z brzuszkiem nadętym od wypitego przed chwilą mleka. Tak
mała i prawie bez osłonnej warstwy tłuszczu, szybko może umrzeć z wychłodzenia, jeśli nie
- Nie pozwól jej tylko zmarznąć - włożyłam ręce pod pachy, żeby ogrzać
-453-
- Nie śpiesz się tak, Angliszko. Najpierw muszę wytrzeć ten słodki, pachnący tyłeczek... - Nagle
zatrzymał się i zmarszczył brwi. - Co to
jest, Angliszko? Czy ona się uderzyła? Może to głupie babsko ją upuściło,
co? Schyliłam się, żeby się lepiej przyjrzeć. Tuż powyżej malutkich pośladków widniała ciemna,
niebieskawa plamka podobna do siniaka.
- Co takiego?
pół-Murzynką.
-Wcale nie - oświadczył. - Jest tak samo biała jak ty, Angliszko.
- Czarne dzieci niekoniecznie rodzą się czarne - powiedziałam. - Prawdę mówiąc, często są jasne.
Dopiero po kilku tygodniach zaczyna się rozwijać pigmentacja skóry. Często jednak rodzą się z taką
plamką u podstawy kręgosłupa... To jest mongolska plama.
Przeciągnął ręką po twarzy i zamrugał, żeby otrzepać płatki śniegu, które przykleiły się mu do rzęs.
Ja też tak uważałam. Nieżyjący pan Beardsley - kimkolwiek był - z pewnością nie był Murzynem, a
ojciec dziecka z pewnością tak. Fanny Beardsley, wiedząc - albo tylko obawiając się - że dziecko,
które nosi w łonie, zdradzi jej cudzołóstwo, pomyślała, że lepiej porzucić je i uciec, zanim
prawda wyjdzie na jaw. Zaczęłam się zastanawiać, kim mógł być ów tajemniczy ojciec i czy miał coś
wspólnego z tym, co przydarzyło się panu Beardsleyowi.
jest ojcem jej dziecka? - myślałam głośno. Jamie jednym palcem pogładził
różu. - A może ona w ogóle nie widziała tego dziecka? Urodziła przecież
-Może. Ale nie wiedziała. Jak sądzisz, kim może być ojciec tej małej?
oprócz Indian, którzy przyjeżdżali w celach handlowych. Ciekawe, czy indiańskie dzieci też mają
mongolską plamę, pomyślałam?
-454-
dziecko.
- Nie mam pojęcia, Angliszko. Ale to chyba nie będzie trudne do ustalenia, kiedy już znajdziemy się
w Brownsville. No to ruszajmy.
Jamie niechętnie zdecydował się zostawić na razie kozy, ale musieliśmy
resztkę siana. - Kozy nie zostawią starego kumpla na łasce losu, a ty, a bhalaich, chyba nigdzie się nie
ruszysz, co? - zwrócił się do Hirama.
zmienił się z białego pudru w wielkie mokre płatki, które lepiły się do
przytulonym do brzucha w prowizorycznym nosidełku, nie marzłam wcale, choć płatki śniegu siekły
mi twarz i osiadały na rzęsach. Jamie od czasu do czasu pokasływał, lecz ogólnie wyglądał teraz
dużo lepiej; widocznie awaryjna sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy, podziałała na niego bodźcowo.
Pomyślałam, że każdy szanujący się drapieżnik - zwłaszcza ten, który niedawno napełnił sobie brzuch
kozim mięsem - taki dzień jak dziś spędza pewnie zwinięty w kłębek w legowisku. Mimo wszystko
dobrze było wiedzieć, że Jamie jest tak blisko; czułam się zupełnie bezbronna, jedną ręką trzymając
lejce, a drugą obejmując niewielkie wybrzuszenie ukryte pod
peleryną.
Niemowlę spało, lecz niespokojnie; przeciągało się i wyginało powolnym, leniwym ruchem, jak ktoś,
kto nie zdążył się jeszcze przyzwyczaić do wolności.
-455-
- Pewnie dlatego, że jestem ciężarna, tylko ciężar mam nie w brzuchu, lecz na brzuchu. W dodatku nie
mój.
mojego brzucha był jednak niepokojąco podobny do odczuć, jakie pamiętałam z okresu ciąży.
Jamie szturchnął Gideona, jakby coś ciągnęło go do wypukłości ukrytej pod moją peleryną.
Wierzchowiec parsknął i wyrzucił łeb w górę, gotów do galopu, lecz Jamie powstrzymał go i wielki
koń poddał się, dysząc ciężko.
Nie musiał mówić, o kogo chodzi. Przytaknęłam. Gdzie ona mogła być,
do jakiejś dziury, żeby tam umrzeć jak ranny dziki zwierz? Czy może, dą
oczami szerokie wody zatoki Chesapeake, otwarte niebo i minione szczęśliwe czasy?
- Ona dokonała wyboru, Angliszko - powiedział łagodnie. - A nam powierzyła swoje potomstwo.
Musimy dopilnować, żeby tej dziewczynce nie stała się krzywda; to wszystko, co możemy zrobić dla
tej kobiety.
Nie mogłam obrócić ręki, żeby uścisnąć jego dłoń, więc tylko skinęłam
Kiedy wreszcie ujrzeliśmy w dali Brownsville, troskę o los Fanny Beardsley zastąpił niepokój o jej
córkę, która obudziła się i wrzeszczała wniebogłosy.
padającego śniegu. Jak dużą osadą mogło być Brownsville? Nie udało mi
się dojrzeć niczego poza linią dachu pojedynczej chałupy, która wygląda
pokaźną wioską, ale co to znaczyło w odległych ostępach leśnych Karoliny Północnej? I jakie były
szanse, że przynajmniej jedna kobieta w Brownsville będzie akurat karmić własne niemowlę?
Jamie opróżnił jeden z pojemników na wodę i napełnił go kozim mlekiem, ale moim zdaniem lepiej
by było, gdyby nam się udało dotrzeć do jakiegoś ciepłego schronienia, zanim spróbujemy znów
nakarmić maleństwo. Oczywiście byłoby najlepiej, gdybyśmy znaleźli tam matkę, która
-456-
będzie mogła zaofiarować własne mleko - jeśli jednak nie, kozie mleko bezwzględnie wymagało
podgrzania.
zapachy domu - a także innych koni. Wyrzuciła w górę łeb i przenikliwie zarżała. Gideon ochoczo się
przyłączył, a kiedy hałas ucichł, ułysza-
- Oni tam są - zawołałam z ulgą, otoczona obłokiem pary. - Nasza milicja! Udało się im!
- No cóż, miałem taką nadzieję, Angliszko. - Jamie ściągnął mocno lejce, żeby Gideon nie poniósł. -
Gdyby mały Roger nie potrafił znaleźć wioski na końcu prostego szlaku, doszedłbym do wniosku, że
dowcip ma równie kiepski jak wzrok - dodał z uśmiechem.
Kiedy minęliśmy zakręt, ujrzałam, że Brownsville to rzeczywiście wioska. Kłęby szarawego dymu
unosiły się z kilkunastu chat rozrzuconych na wzgórzu po prawej stronie, a przy drodze stało obok
siebie kilka innych
zbudowali prowizoryczne schronienie dla koni, od góry nakryte sosnowymi konarami i z jednej
strony osłonięte gałęziami przed wiatrem. Konie należące do oddziału stały stłoczone, rżąc dziarsko,
otulone obłokami pary unoszącej się z ich nozdrzy.
ło. Jego głowa wyglądała w tym jak czubek torpedy - ponuro i groźnie. - Czy wszystko w porządku?
Myślałem już, że może spotkało was coś złego.
- Och - Jamie machnął ręką w kierunku wybrzuszenia na mojej pelerynie. - To właściwie nic złego,
tylko...
-457-
Znów skinął głową, chwycił Pannę Świnkę za uzdę i skierował się w stronę osady.
drodze. Jamie z pewnością miał rację; zwykła troska o nasze samopoczucie nie skłoniłaby go do
sterczenia w taką pogodę.
-No... Mamy drobne kłopoty, milordzie... - Fergus opisał nam z detalami wypadki z zeszłego
popołudnia, na zakończenie wzdychając z iście stoickim spokojem - .. .i tak monsieur Morton musiał
salwować się ucieczką... - Tu wskazał na prowizoryczne schronienie dla koni - ... a my
skorzystaliśmy z hospitalite Brownsville.
Jamie wyraźnie się skrzywił; bez wątpienia pomyślał, ile taka hospitali-
Wiadomość o tym przyszła tuż przed naszym wyjazdem z Ridge; gubernator zaofiarował czterdzieści
szylingów każdemu, kto zaciągnie się do milicji. Była to suma nie do pogardzenia, zwłaszcza dla
świeżo upieczonego gospodarza, który musi jakoś przetrwać ponury okres zimy.
bo ci z pewnością będą chcieli zabić Mortona. Nie mógł też wypłacić Mor-
tonowi przyrzeczonych pieniędzy z własnej kieszeni. W tej chwili wyglądał więc, jakby miał ochotę
osobiście zamordować tego gnojka, ale to chyba nie byłoby rozsądne.
-458-
głową.
nieprzyjaciel wejdzie na twoje terytorium, to ty i twoi krewni nie możecie pozwolić mu uciec;
powinniście go dopaść i zabić.
- Chyba mieli zamiar tak postąpić - oznajmił Fergus. - Le petit Roger odwrócił jednak ich uwagę.
- Zaczął im śpiewać - nutka rozbawienia brzmiała już całkiem wyraźnie. - Śpiewał długo wieczorem
i grał na bodhranie. Cała wioska się zeszła, żeby go posłuchać... Było tam sześciu mężczyzn w wieku
poborowym i, jak już wspomniałem, dwie kobiety avec lait.
- A więc tak: nasza dziewczynka musi dostać jeść, a Brownowie nie mogą się zorientować, że
Morton ciągle kręci się w pobliżu. Znajdź go więc i powiedz, że przyjdę, żeby z nim porozmawiać,
jak tylko będę mógł.
szła za nim.
Nasz przyjazd z dzieckiem wywołał w Brownsville taką sensację, że wszyscy porzucili swoje
normalne zajęcia. Na widok Jamiego przez twarz Rogera przemknął wyraz prawdziwej ulgi, lecz
zaraz został stłumiony i jego miejsce zajęły symptomy niezwykłej pewności siebie. Schyliłam głowę,
żeby ukryć uśmiech, i zerknęłam na Jamiego. Uporczywie unikał mojego spojrzenia, co znaczyło, że i
on zauważył tę zabawną przemianę.
-459-
Potem przywitał się z pozostałymi członkami oddziału i pozwolił przedstawić naszym gospodarzom
mimo woli.
Młoda panna Beardsley narobiła trochę szumu - czym prędzej ściągnięto jedną z karmiących matek, a
ta bezzwłocznie przystawiła kwilące niemowlę do piersi, wręczając mi uprzednio własne dziecko,
trzymiesięcznego chłopczyka o spokojnym usposobieniu, który przyjrzał mi się z lekką konsternacją,
ale bez protestu.
Wywiązała się dyskusja, padały pytania i hipotezy, lecz opowieść Ja-
zwięźlejsza - położyła temu kres. Nawet młoda panna o zaczerwienionych oczach, w której, dzięki
wyjaśnieniom Fergusa, rozpoznałam nieszczęsną kochankę Isaiaha Mortona, zapomniała o swoim
żalu i słuchała z otwartymi ustami.
Mówiąc to, rzuciła na ojca mroczne spojrzenie, z którego dało się odczytać, że sieroctwo też ma
swoje zalety.
- Och, kochanie, przecież nie damy jej skrzywdzić. Będzie jej u nas dobrze - powiedział jej mąż,
gładząc ją po ramieniu, a jednocześnie wymieniając pośpieszne spojrzenie z bratem. Jamie skrzywił
się i otworzył usta, jakby zamierzał coś powiedzieć, ale wzruszył tylko ramionami i zaczął
rozmawiać z Fergusem i Gallegherem, delikatnie stukając dwoma palcami w udo.
Starsza panna Brown schyliła się ku mnie, chcąc mnie o coś spytać, lecz
unosząc skóry zwierząt zawieszone nad oknami i zasypując podłogę tumanami białego puchu. Panna
Brown z okrzykiem przestrachu podskoczyła, żeby przytrzymać zasłony, a reszta towarzystwa
przerwała dyskusję i pośpieszyła zamykać okiennice.
Burza zaczęła się już na dobre; śnieg padał gęsto i wkrótce czarne koleiny na drodze znikły pod grubą
białą pokrywą. Stało się oczywiste, że oddział pułkownika Frasera nigdzie dziś nie wyruszy. Pan
Richard Brown,
wyraźnie rozczarowany takim obrotem spraw, mimo wszystko zaofiarował nam gościnę na jeszcze
jedną noc i chłopcy ochoczo zasiedli obok miejscowych gospodarzy.
-460-
kobiety podniosły się z miejsc, by stawić czoło wyzwaniu, jakim było przygotowanie posiłku dla
czterdziestu niespodziewanych gości.
Julia - to znaczy młodsza panna Brown - rozczulała się nad sobą w jakimś kącie, kategorycznie
odmówiwszy pomocy. Za to troskliwie zajęła się niemowlęciem; kołysała je i gruchała jeszcze długo
po tym, kiedy głęboko
usnęło.
zniętym do bród i brwi. Kozy - mokre i ośnieżone, z wymionami czerwonymi od stania na mrozie i
nabrzmiałymi od nadmiaru mleka - chwia
z nieukrywanym zachwytem, czemu dały wyraz, pomekując między sobą w radosnym podnieceniu.
domu, żeby je tam wydoić, zostawiając mnie na straży garnka z gotującym się gulaszem oraz Hirama,
który został umieszczony obok paleniska w prowizorycznym kojcu zmontowanym z odwróconego
stołu, dwóch
stołków i skrzyni.
Cała chata składała się w zasadzie z jednego pełnego przeciągów pomieszczenia z zamkniętym
strychem i malutką komórką dobudowaną z ty
możliwości zatłoczone stołami, ławami, stołkami, beczułkami z piwem i pękami wyprawionych skór;
w jednym kącie stał mały warsztat tkacki, a w drugim pokaźna bieliźniarka, a na niej najbardziej
absurdalny zegar z kurantem, jaki zdarzyło mi się kiedykolwiek widzieć. Znajdowało się tam również
łóżko oparte wezgłowiem o ścianę, nad kominkiem wisiał muszkiet i dwie
strzelby, a na wieszakach sterta przeróżnych fartuchów i peleryn. W tej sytuacji obecność chorego
kozła wydawała się zupełnym drobiazgiem.
w mokry kołtun.
-461-
- Oto twoja wdzięczność - powiedziałam karcącym tonem. - Gdyby nie Jamie, piekłbyś się teraz nad
tym ogniem, zamiast wygrzewać przy nim
Wyglądał na zziębniętego, zmęczonego i głodnego. Jego harem był chwilowo nieobecny i nie musiał
nikomu imponować, więc łaskawie pozwolił
do kojca, a ja mogłam sprawdzić, czy chora noga nie wysunęła się z łubków. Ja także byłam
zmęczona i głodna - nie miałam niczego w ustach od świtu, kiedy to wypiłam trochę koziego mleka.
Wdychając zapach gotującego się gulaszu i patrząc na migotanie świec, poczułam się tak, jakbym
była bezcielesną istotą i unosiła się parę stóp nad podłogą.
- Czy on umiera?
Zaskoczona, podniosłam oczy. Zupełnie zapomniałam o młodszej pannie Brown, która stała obok
paleniska za wysokim oparciem drewnianego krzesła. Na ręku trzymała ciągle niemowlę pani
Beardsley i spogląda
Nie była dużo starsza niż Julia; mogła mieć najwyżej piętnaście lat, a mo
że i to nie. Sprawiała wrażenie dziecka, choć jej blada buzia zdążyła już
- W porządku - odparła apatycznie. Chwilę przyglądała się koziołkowi, a potem nagle jej oczy
wezbrały łzami.
-462-
kie kobiety zajmowały się dojeniem albo przyrządzaniem posiłku, a mężczyźni doglądali zwierząt.
Jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia, a po chwili zwęziły tak, że widoczne były tylko dwie szparki, i
na nowo wytrysnęły z nich potoki łez.
Zachłystywała się i chlipała, ale gdy na zewnątrz odezwał się jakiś męski głos, zaczęła gorączkowo
wycierać twarz rękawem.
z należną powagą. Zresztą przecież to jej krewni starali się zabić Morto-
łam dać odpocząć opuchniętym stopom. Bolał mnie każdy mięsień i każde ścięgno - tak zareagował
mój organizm na stres przeżyty poprzedniego dnia. Bez wątpienia oboje z Jamiem spędzimy tę noc na
czyjejś podłodze, owinięci naszymi kocami; ogarnęłam spojrzeniem brudne deski, po których pełzał
blask płomieni, i ogarnęło mnie uczucie, że oto oczekuje mnie coś naprawdę przyjemnego.
W wielkim pokoju panowała absurdalna cisza; jedynie zza okna dobiegało szemranie padającego
śniegu, a na palenisku wesoło bulgotał garnek z gulaszem, rozsiewając wokół zmieszane zapachy
cebuli, dziczyzny i rzepy. Spoczywające na mojej piersi uśpione niemowlę emanowało pełnym
pokoju zaufaniem. Najchętniej bym usiadła, trzymała je dalej na ręku i nie myślała o niczym, ale
obowiązki wzywały.
oznajmiłam spokojnie. - Nie wiem, kim jest jego żona, wiem tylko, że
Pogłaskałam drobniutkie plecki; niemowlę beknęło lekko i musnęło oddechem moje ucho. Kobiety
umyły malutką i natarły jej skórę olejem, więc pachniała teraz jak świeży pączek. Zerkałam to na
drzwi, to na Alicie
-463-
- Chciałabym już nie żyć - wyszeptała po chwili z taką gwałtownością, że spojrzałam na nią ze
zdziwieniem. Siedziała skulona, z włosami wymykającymi się w nieładzie spod czepeczka, z
zaciśniętymi pięściami i rękoma skrzyżowanymi na brzuchu, jakby chciała go ochronić przed
nieprzyjaznym światem.
jeśli...
Moim zdaniem szantaż nie jest najlepszą drogą do mariażu, ale uzna
Odwróciłam głowę ku drzwiom i zaczęłam nasłuchiwać. Z daleka, niesione wiatrem, dobiegały głosy
zbliżających się mężczyzn. Alicia też je słyszała; chwyciła z zadziwiającą siłą moją rękę, a jej
brązowe oczy spoglądały spod gęstych rzęs błagalnie i natarczywie zarazem.
Bez ceremonii wcisnęłam jej dziecko w ręce i wstałam. Kiedy drzwi się
otworzyły, wpuszczając do środka tuman śniegu, niesiony przez wiatr, i pokaźną gromadę mężczyzn,
stałam już przy palenisku, z drewnianą łyżką w dłoni i oczami wbitymi w garnek; w moim umyśle
wrzało tak samo jak w nim.
pomogła pozbyć się kłopotu. Jak mogła, zastanawiałam się. Jak normalna
-464-
ścią, że jej kochanek okazał się niewierny. Jej ciąża na razie była zupełnie
niewidoczna, jeśli więc Alicia nie czuła ruchów własnego maleństwa, nic
Nic więc dziwnego, że zachowywała się jak szalona i rozpaczliwie szukała jakiegoś wyjścia. Trzeba
jej dać trochę czasu, żeby ochłonęła, myśla
Obok mnie nagle pojawił się Jamie; stojąc przy ogniu, rozcierał poczerwieniałe od mrozu ręce, a
topniejący śnieg skapywał wielkimi kroplami z fałd jego płaszcza. Wyglądał na niezwykle
zadowolonego - mimo zaziębienia, komplikacji związanych z życiem uczuciowym Isaiaha Mortona i
burzy śnieżnej, która trwała w najlepsze.
-Jak się masz, Angliszko? - spytał i nie czekając na odpowiedź, odebrał mi łyżkę, otoczył silnym,
lodowato zimnym ramieniem i pociągnąwszy ku sobie obdarzył gorącym pocałunkiem. Odczucia
miałam zupełnie niezwykłe, jako że szczeciniastą bródkę Jamiego pokrywała gruba warstwa
zamarzniętego śniegu.
- Co się stało? - Ku wielkiemu zdziwieniu ujrzałam, że w środku wiwatującej grupki stoi Joseph
Wemyss. Nos miał czerwony z zimna i ledwie trzymał się na nogach, a nasi panowie z uznaniem
klepali go po plecach. - O co chodzi?
Atrament rozpłynął się i zatarł pod wpływem wilgoci, ale dało się odczytać pojedyncze słowa. Na
wieść o zamierzonym nadejściu generała Wal-della Regulatorzy doszli do wniosku, że
najważniejszym przejawem męstwa jest zdrowy rozsądek. Postanowili się rozejść. W związku z tym
rozkaz gubernatora Tryona brzmiał - milicja wraca do domu.
- O Boże, jak dobrze! - zawołałam i oplatając Jamiego ramionami, oddałam mu pocałunek, nie
zważając na śnieg i lód.
-465-
Zachwyceni takim obrotem sprawy chłopcy, wykorzystując złą pogodę, postanowili godnie uczcić
rychły powrót w domowe pielesze. Panowie Brown, równie zadowoleni, że nie będą musieli
zaciągnąć się do oddziału, dołączyli
Alicia Brown nie miała już okazji porozmawiać ze mną - zresztą mnie
również nie udało się zamienić nawet kilku słów z jej matką czy ciotką.
krzesełku przy zagrodzie Hirama i karmiła go okruchami kukurydzianego chleba, który został po
kolacji.
Na prośbę zebranych Roger śpiewał miękkim, przyjemnym głosem francuskie ballady. Przed oczyma
ujrzałam nagle jakąś młodą kobiecą twarz, z uniesionymi pytająco brwiami. Kobieta coś
powiedziała, ale jej słowa zagłuszył gwar, i wyciągnęła ręce po dziecko.
karmić jeszcze jedno dziecko. Wstałam, żeby zrobić dla niej miejsce na ławie, a ona przystawiła
małą do piersi.
sutka, mrucząc przy tym coś pieszczotliwie. Była zarówno czuła, jak i niezwykle profesjonalna, co
moim zdaniem stanowiło doskonałe połączenie.
stara dama schylała się do kominka, żeby zapalić od ognia swoją glinianą
fajeczkę.
bezwarunkowej miłości.
-466-
jak cały pokój zaczyna wirować dookoła mnie w wolnym, leniwym tempie...
Jeśli nawet tak, to z pewnością nie byłam w tym gronie jedyną nietrzeźwą osobą. Uradowani
perspektywą rychłego powrotu do domów, członkowie oddziału milicji wchłonęli większą część
trunków znajdujących się w Brownsville, a teraz gorliwie starali się uporać z resztą. Impreza jednak
wyraźnie zmierzała ku końcowi; mężczyźni zaczęli wytaczać się na zewnątrz w lodowatą noc, żeby
dotrzeć do zimnych posłań rozłożonych w szopach i stodołach, a nieliczni szczęśliwcy zawijali się w
koce i układali dookoła paleniska.
i podniósł się z miejsca, aby strząsnąć odrętwienie spowodowane nadmiarem alkoholu i jedzenia, po
czym rzucił okiem w stronę komina i spostrzegł mnie. Był zmęczony nie mniej niż ja, ale najwyraźniej
również bardzo ukontentowany, co zauważyłam, kiedy zaczął się przeciągać.
- Idę zajrzeć do koni - odezwał się do mnie łamiącym się głosem, zachrypniętym od przeziębienia i
nadmiaru mówienia. - Masz może ochotę na małą przechadzkę w świetle księżyca, Angliszko?
Śnieg przestał padać i przez przejrzystą zasłonę z chmur przebijał się słaby blask księżyca. Bardzo
zimne, ale orzeźwiająco świeże i niespokojne po niedawnej burzy powietrze podziałało zbawiennie
na moją skołataną
głowę.
Cieszyłam się jak dziecko, że mogę pierwsza postawić stopy na dziewiczo czystym śniegu, więc
stąpałam ostrożnie, wysoko unosząc nogi, i co chwila odwracałam się, by podziwiać swoje dzieło.
Linia odcisków nie by
- Jesteś w stanie wyrecytować alfabet od tyłu? - spytałam Jamiego, którego buty pozostawiały równie
niesymetryczne ślady.
hebrajski?
- Wszystko jedno - uczepiłam się mocniej jego ramienia. - Jeśli pamiętasz wszystkie trzy od
początku, to i tak jesteś w lepszej kondycji niż ja.
-467-
że moja głowa podskakuje na sznurku jak wielki balon. Zresztą skąd wiesz,
- Lubię cię obserwować, Angliszko. Zwłaszcza kiedy jesteś w towarzystwie. Uśmiechasz się wtedy
najpiękniej na świecie. No i pięknie błyszczą ci zęby.
- Pochlebca - odparłam, choć ta uwaga naprawdę sprawiła mi przyjemność. Wziąwszy pod uwagę,
że w ciągu ostatnich dni rzadko miałam okazję, by umyć twarz - nie wspominając o kąpieli czy
zmianie ubrania -
zęby rzeczywiście były jedyną częścią mojego ciała, która mogła budzić
podziw. Mimo wszystko świadomość, że mój mąż ciągle się mną zachwyca,
Leżący na ziemi śnieg był suchy i pod naciskiem naszych stóp pękał
zmianę pogody; jest jeszcze chłodno, ale śnieg zacznie się topić raz dwa,
Może, ale na razie było zimno jak diabli. Szopa dla koni została wzmocniona świeżymi gałęziami
sosen i świerczyną i przypominała teraz mały, nierówny pagórek wystający z ziemi, z wierzchu
pokryty grubą warstwą
śnieg stopniał, ogrzany końskimi oddechami; tam też wznosiły się ledwo
widoczne smużki pary. Wszędzie panował niezmącony spokój i atmosfera sennego zadowolenia.
- Nie sądzę. Jak tylko przyjechał pan Wemyss, wysłałem do niego Fergusa z wiadomością, że milicja
zostaje rozwiązana.
- Pewnie byś ruszyła, gdyby cała męska część rodu Brownów z Browns-
- Isaiah!
ujął mnie pod rękę i skierował się w stronę domu. Śnieg nie był już nieskazitelnie biały; zdeptały go i
pobrudziły odciski dziesiątków stóp, kiedy członkowie oddziału milicji szli na spoczynek. Roger
przestał już śpiewać,
wszyscy wyszli.
Nie mieliśmy ochoty od razu wracać do zadymionego i głośnego pomieszczenia, więc bez słowa
zgodnie ruszyliśmy dookoła domu i stajni, ciesząc się spokojem ośnieżonego lasu i wzajemną
bliskością. Kiedy wracaliśmy, spostrzegłam, że drzwi do przybudówki na tyłach domu są uchylone i
skrzypią za każdym podmuchem wiatru.
Jamie włożył głowę do środka, żeby zobaczyć, czy wszystko w porządku, ale zamiast się cofnąć,
złapał mnie za rękę i wciągnął za sobą.
oświadczył.
Zimne powietrze mnie otrzeźwiło. Wiedziałam, że zasnę jak zabita, kiedy tylko przyłożę głowę do
poduszki, lecz w tej chwili wypełniało mnie uczucie przyjemnej lekkości, uświadomiłam sobie
bowiem, że nasz wysi
dzień i noc, i kolejny długi dzień, ale misja została wypełniona, a my byliśmy wreszcie wolni.
-Kogo?
-469-
Adoptować?
Jego pytanie wcale mnie nie zaskoczyło, a pomysł od razu wydał się
znajomy.
łam szans na karmienie - ale mogła to robić Brianna albo Marsali. Albo
Nagle uświadomiłam sobie, że odruchowo obejmuję dłonią pierś i Jamie to zauważył. Przysunął się
bliżej i objął mnie ramieniem. Oparłam na nim głowę, czując, jak zimny materiał koszuli łaskocze
mój policzek.
-Mam duży dom, Angliszko - odezwał się w końcu, wzruszając ramionami. - Wystarczająco duży.
- Hmm... - odparłam.
To nie była entuzjastyczna zgoda - ale przecież zgoda. W Paryżu zdobył w ten sposób Fergusa - po
trzyminutowej znajomości. Jeśli Jamie zdecyduje się wziąć małą, będzie ją traktować jak córkę. Ale
czy na pewno kochać? Nikt nie mógł zaręczyć... Ani on, ani ja.
- Patrzyłem, jak z nią jechałaś, Angliszko. Ty zawsze masz w sobie wielką czułość, ale kiedy cię
widziałem właśnie taką, z maleństwem ukrytym pod peleryną, przypomniałem sobie, jak to było
wtedy... Jak wyglądałaś,
Wstrzymałam oddech. Słyszeć, jak Jamie wypowiada w tych okolicznościach imię naszej pierwszej
córki, było rzeczą niezwykłą. Rzadko rozmawialiśmy o niej; umarła tak dawno, że samo jej istnienie
wydawało nam się czymś niemal nierzeczywistym, a mimo to jej utrata wciąż bolała nas
Czułam jej bliskość zawsze, gdy dotykałam niemowlęcia, a z tym maleństwem, tą bezimienną
sierotką, tak kruchą i delikatną, że przez jej przezroczystą skórę bez trudu mogłam dostrzec
niebieskawe żyły... Wrażenie obecności Faith odbierałam szczególnie silnie. Jednak mimo wszystko
ta
mała nie była moim rodzonym dzieckiem. Ale mogła nim zostać... I to
właśnie powiedział mi Jamie.
Czy była darem zesłanym nam przez niebiosa? Albo przynajmniej powierzonym naszej opiece?
-470-
spory majątek.
- Ależ nie jest. Na razie nikt o tym nie wie poza tobą i mną, ale jej ojciec...
-Jej ojcem był Aaron Beardsley, przynajmniej w świetle prawa - poinformował mnie. - Według
prawa angielskiego dziecko urodzone w czasie trwania małżeństwa jest dzieckiem legalnym... i
dziedziczy po mężu matki, nawet jeśli powszechnie wiadomo, że popełniła ona cudzołóstwo. A ta
kobieta mówiła ci, że Beardsley był jej mężem, tak?
William. Jego syn, poczęty w Anglii i jak wiedzieli tam wszyscy - z wyjątkiem lorda Johna Greya -
przypuszczalnie dziewiąty hrabia Ellesmere.
Zgodnie ze słowami Jamiego według prawa chłopcu należał się ten tytuł,
niezależnie od tego czy ósmy hrabia był jego ojcem, czy też nie. Prawo
-Rozumiem... - powiedziałam wolno. - Więc ta mała sierotka odziedziczy majątek Beardsleya, nawet
kiedy stanie się jasne, że nie mógł on być jej biologicznym ojcem. To... pocieszające.
Spojrzenie Jamiego skrzyżowało się z moim, a potem osunęło się w dół.
Sąd przyzna cały majątek Beardsleya, kozy i wszystko inne... - uśmiechnął się szeroko - ...temu, kto
będzie jej opiekunem, żeby użył go dla jej dobra.
się spojrzenie, jakie Richard Brown wymienił ze swoim bratem, kiedy mówił żonie, że „będzie jej u
nas dobrze". Potarłam dłonią zziębnięty nos.
-471-
mnie coś na kształt paniki, jakby czyjaś niewidzialna ręka popchnęła mnie
na sam kraj przepaści. I nie miałam pojęcia, czy za krawędzią kryje się
niebezpieczne urwisko, czy może znajdzie się tam bezpieczne oparcie dla
moich stóp.
łam, żeby dać sobie czas. - Czy oni mogą rościć sobie do niej jakieś prawa?
Jamie pokręcił tylko głową.
-Co?! Och...
- Ale przecież nikt nie wie, jak umarł Aaron Beardsley - przypomnia
żony apopleksją i umarł, skromnie pominąwszy swoją rolę jako anioła wyzwoliciela.
i oskarży mnie o zamordowanie męża? Trudno będzie odeprzeć taki zarzut, zwłaszcza gdybym wziął
dziecko.
Powstrzymałam się od pytania, dlaczego pani Beardsley miałaby coś podobnego uczynić; w świetle
jej wcześniejszych postępków było dość oczywiste, że Fanny Beardsley nie jest w stanie w niczym
nam zaszkodzić.
- Ona już nie wróci - stwierdziłam. Może w pozostałych kwestiach dręczyły mnie jakieś
wątpliwości, ale co do tego miałam pewność. Wszystko jedno, dokąd uciekła Fanny Beardsley i
dlaczego - byłam przekonana, że
siebie wizję padającego śniegu w pustym lesie i zawiniątka leżącego w pobliżu wygasłego ogniska -
.. .to pamiętaj, że ja też tam byłam. Też mogę zaświadczyć, co się wydarzyło.
-472-
- Jeśli będziesz miała możliwość - zauważył Jamie. - A wiesz, że nie będziesz miała. Jesteś zamężną
kobietą, Angliszko; nie mogłabyś świadczyć w sądzie, nawet gdybyś nie była akurat moją żoną.
ści przepisami prawa, ale byłam świadoma ich istnienia. Jamie miał rację.
Jako mężatka w ogóle nie miałam żadnych praw. Jak na ironię - Fanny
twarzą ku sobie.
nadejdzie.
Ojciec tej małej na pewno nie był biały. Co to może dla niej oznaczać?
Wiedziałam, co to mogło oznaczać w Bostonie w roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym, ale to było
inne miejsce; tutejsza społeczność była bardziej sztywna i zdecydowanie mniej oświecona niż w
czasach, z których przybyłam, lecz w niektórych sprawach wykazywała o wiele większą tolerancję.
Jamie wnikliwie rozważał moje słowa, stukając sztywnymi palcami prawej dłoni o przykrywkę
beczki.
- Myślę, że to nie zaważy na jej życiu - powiedział wreszcie. - Na pewno nie wchodzi w grę status
niewolnicy. Nawet jeśli zostanie dowiedzione, że jej ojciec był niewolnikiem - a jak dotąd wcale nie
ma na to dowodów - to i tak dziecko dziedziczy pozycję matki. Dziecko wolnej kobiety jest wolne;
dziecko niewolnicy automatycznie staje się niewolnikiem.
-473-
- Nie sądzę, żeby było jej źle - oświadczył. - Nie tutaj. W Charlestonie mogłoby to mieć znaczenie,
zwłaszcza gdyby to była panna z towarzystwa. Ale tu, na głębokiej prowincji?
Znacznie rzadziej widywało się na naszym odludziu potomstwo ze związku białego mężczyzny z
Murzynką, ale na wybrzeżu wcale nie należało to do rzadkości. Większość z nich należała do kasty
niewolników, ale nie
wszyscy.
Mała panna Beardsley na pewno nie należała to „towarzystwa" - z pewnością nie groziło jej to, jeśli
zostanie w rodzinie Brownów. Tutaj jej potencjalny majątek znaczył o wiele więcej niż kolor skóry.
U nas mogło to wyglądać całkiem inaczej, dlatego że Jamie był dżentelmenem - zawsze,
- To pytanie nie było jednak ostatnie. A ostatnie jest takie: Dlaczego rozważasz ten pomysł?
-Ach... No cóż, pomyślałem tylko... - odwrócił ode mnie wzrok. - Pamiętasz, co powiedziałaś, kiedy
wróciliśmy ze zlotu do domu? Że mogłaś się wysterylizować dla bezpieczeństwa - ale nie zrobiłaś
tego - ze względu na mnie. Pomyślałem więc... - urwał nagle i przejechał kostkami dłoni po grzbiecie
nosa. Odetchnął głęboko i spróbował jeszcze raz. - Ze względu na mnie - powtórzył zdecydowanie,
jakby stał przed jakimś niewidzialnym trybunałem. - Nie chciałem, żebyś nosiła jeszcze jedno
dziecko, Angliszko. Za nic w świecie nie zaryzykowałbym utraty ciebie. - Jego głos nagle zabrzmiał
chrapliwie. - Nawet za tuzin dzieci. Mam już córki
łym moim życiem, Claire. - Przełknął ślinę i nie odwracając wzroku, mówił dalej. - Pomyślałem
sobie... że jeśli naprawdę pragniesz dziecka...
Nagły potok łez przesłonił mi wzrok. W przybudówce było zimno i palce nam zdrętwiały, ale
poszukałam w ciemności jego dłoni i mocno ją ścisnęłam.
Kiedy rozmawialiśmy, mój mózg pracował, przewidując wszystkie
możliwe scenariusze, ewentualne trudności i pozytywne skutki. Nie musiałam się zbytnio wysilać, bo
decyzja już zapadła. Dziecko było radością zarówno ciała, jak i duszy; poznałam błogosławieństwo
tej jedności, jak
-474-
dy dziecko zaczyna stawać na własnych nogach. Przekroczyłam już pewną subtelną granicę. Czy
dlatego, że urodziłam się z pewną tajemną zdolnością skrytą głęboko w moim ciele, czy moja
wyłączna uwaga należała się teraz komuś innemu... Teraz byłam już pewna. Poczułam wewnętrzną
lekkość, wynikającą z przekonania, że jako matka wykonałam powierzone mi zadanie. Moja misja
dobiegła końca. Oparłam rozgorączkowane czoło o pierś Jamiego tuż nad jego sercem.
- Nie - wyszeptałam w szorstki materiał koszuli. - Ale Jamie... Tak bardzo cię kocham.
głosów zza ściany; milczeliśmy, delektując się spowijającą nas ciszą. Byli
śmy zbyt wyczerpani, by zdobyć się na wysiłek powrotu; myśl o opuszczeniu tego przytulnego
schronienia budziła w nas niechęć.
to zaraz się przewrócimy i rano znajdą nas tu, jak sobie spokojnie leżymy
obok szynek.
Isaiah Morton nie wyglądał na rasowego uwodziciela, ale bywają różne gusta. Trochę niższy ode
mnie, szeroki w ramionach, o beczkowatym korpusie i lekko wykrzywionych nogach, miał jednak
przepiękne oczy i burzę falujących włosów, choć w przyćmionym świetle przybudówki trudno mi
było określić ich kolor. Wyglądał na dwadzieścia kilka lat.
- Pułkowniku... - odezwał się szeptem. - Madam... - ukłonił się z szacunkiem. - Nie chciałem pani
przestraszyć. Usłyszałem głos pułkownika i pomyślałem, że muszę skorzystać z okazji i zamienić z
nim kilka słów.
- Tak, sir. Nie wiedziałem, jak dać znać Ally, żeby wyszła na zewnątrz,
- Morton - Jamie mówił cicho, ale w jego tonie dźwięczał lód. - Dlaczego nie odjechałeś? Czy
Fergus ci nie przekazał, że milicja wraca do domu?
-475-
-Tak, sir, przekazał. - Morton znów się ukłonił, a na jego twarzy pojawił się lęk. - Ale nie mogłem
odjechać... Muszę się zobaczyć z Ally.
ku mnie głową.
żonę - wypalił bez ogródek. - Więc nawet jeśli jej ojciec przypadkiem cię
nie zastrzeli, to ona może dziabnąć cię nożem prosto w serce. A jeśli żadnemu z nich się nie
powiedzie... - ciągnął dalej złowieszczym tonem -
...to ja sam dokończę dzieła, i to gołymi rękami. Co z ciebie za mężczyzna, wykorzystać dziewczynę i
zostawić ją z dzieckiem, które w dodatku nie ma żadnych praw do nazwiska ojca?
panującym w komórce.
-Z dzieckiem...?
- W ciąży - jak echo powtórzył za mną Jamie. - Więc teraz, ty gówniany bigamisto, zjeżdżaj stąd czym
prędzej, zanim...
Urwał nagle na widok ręki Isaiaha, która wynurzyła się spod peleryny
i podsypana.
- Proszę o wybaczenie, sir - odezwał się przepraszająco. Nerwowo oblizywał wargi, rzucając
niepewne spojrzenia to na mnie, to na Jamiego. -
Nie mam zamiaru wyrządzić panu krzywdy, ani pańskiej szanownej żonie. Ale ja po prostu muszę
zobaczyć się z Ally.
Jego nalana twarz ściągnęła się nieco, a usta zaczęły drżeć. Mimo to
- Madam... - zwrócił się do mnie. - Czy byłaby pani tak łaskawa pójść
tutaj.
Nie miałam czasu, żeby zacząć się bać. Prawdę mówiąc, teraz też się nie
Jamie zamknął oczy, jakby modlił się, żeby Bóg dodał mu sił; potem
-476-
Isaiah zagryzł usta i położył palec na spuście, a ja z wrażenia aż wstrzymałam oddech. Jamie patrzył
mu prosto w oczy, a w jego spojrzeniu litość mieszała się z potępieniem. W końcu zobaczyłam, jak
palec przytrzymujący spust drży, a zaraz potem lufa pistoletu powędrowała ku ziemi, podobnie jak
spojrzenie Isaiaha.
podnosząc oczu.
Wciągnęłam głęboko powietrze i pytająco spojrzałam na Jamiego. Rozważał coś przez chwilę w
myślach, a potem skinął przyzwalająco głową.
Na podłodze wewnątrz tłoczno było od śpiących - leżeli jak komu wypadło, owinięci ciasno kocami;
kilku mężczyzn wciąż siedziało dookoła paleniska i gadało o czymś zawzięcie, podając sobie z rąk
do rąk dzbanek
Przeszłam przez pokój ostrożnie, stąpając między i ponad ciałami, i zajrzałam do łóżka, które stało
przy ścianie. Richard Brown i jego żona chrapali w najlepsze, szlafmyce naciągnęli głęboko na
imponujących rozmiarów uszy, choć w domu było zupełnie ciepło, choćby z powodu panującego
tłoku.
Było jeszcze jedno miejsce, gdzie mogła przebywać Alicia Brown; możliwie najciszej otworzyłam
drzwi prowadzące na strych. Ostrożność okaza
mnie uwagi. Zdaje się, że któryś z panów próbował skłonić Hirama, żeby
sukcesem.
Na strychu dla odmiany było bardzo zimno. Przez małe okienko, otwarte na oścież, wpadał do środka
porywisty wiatr. Alicia Brown leżała całkiem nago w niedużej śnieżnej zaspie, która zdążyła się już
uformować pod
-A-ale j-jeśli zamar-rznę, t-to nie będę musiała r-ronić - odparła całkiem logicznie; niemniej otuliła
się, szczękając zębami.
żesz zrobić tego teraz, bo pan Morton czeka na ciebie w przybudówce i powiada, że nie odjedzie,
dopóki nie zejdziesz z nim porozmawiać, więc lepiej wstań i włóż coś na siebie.
ścią by upadła, gdybym jej nie podtrzymała. Ubierała się w milczeniu tak
ciepłą pelerynę.
wyjść. Usłyszałam, jak drzwi na dole zamknęły się, ale stąd nie mogłam
zamiaru zadać mu ciosu nożem w serce, ale Bóg jeden wie, co każde z nich
pragnęło uczynić.
Chmury już się rozeszły i przed moimi oczyma rozciągał się pokryty
lodem krajobraz, połyskliwy i nieziemski w blasku zachodzącego księżyca. Po drugiej stronie drogi
widziałam ciemny zarys szopy dla koni, pokryty tu i ówdzie płatami osuwającego się śniegu. W
powietrzu wyczuwało się wyraźną zmianę, tak jak przepowiedział Jamie; ogrzewany końskimi
oddechami śnieg topniał i spadał na ziemię.
Mimo irytacji, jaką wzbudzali we mnie młodzi kochankowie, i komizmu całej sytuacji zrodziło się
we mnie coś na kształt współczucia. Byli tak szczerzy w swych uczuciach i tak skupieni jedno na
drugim...
-478-
Skuliłam ramiona i zadrżałam pomimo ciepłej peleryny. Nie powinnam akceptować takiego
zachowania - i nie akceptowałam - ale w gruncie rzeczy nikt poza zainteresowanymi nie znał prawdy
o ich małżeństwie. A ja zbyt dobrze wiedziałam, jak żyje się w nieudanym związku, żeby rzucać
jak krople z topniejącego śniegu, jak one zostawiając po sobie małe czarne kropki, podobne do plam
na jasnej tarczy księżyca.
stało się moim udziałem, nawet próbowałam z tym walczyć, choć właściwie nie miałam wyboru.
Zawsze jednak mamy możliwość manewru.
Wszystko, co zdarzyło się potem, wynikło z podjętej przeze mnie wówczas decyzji.
w przyszłości... Wszyscy oni znaleźli się tutaj, ponieważ tamtego odległego w czasie dnia, na Craigh
na Dun, podjęłam taką, a nie inną decyzję.
z dezaprobatą, by dać mi do zrozumienia, że robię coś, czego według niego robić nie powinnam.
Czasami jednak powtarzał te słowa z życzliwo
ścią, co oznaczało, że chciał mi pomóc dźwigać ciężar.
łam w pamięci czegoś, co mogłoby mi przynieść ulgę. Każdy w końcu podejmuje jakieś decyzje, nie
wiedząc, co ostatecznie z nich wyniknie, i je
śli nawet mogłam się o coś obwiniać, to na pewno nie o wszystko. Zresztą
„Dopóki śmierć nas nie rozłączy". Wielu ludzi powtarza słowa tej przysięgi, a potem o nich
zapomina lub nimi pogardza. Nagle przyszło mi do głowy, że ani śmierć, ani świadoma decyzja nie
niweczą pewnych zobowiązań. Ja kochałam dwóch mężczyzn, na dobre i na złe, i jakaś cząstka
każdego z nich pozostała ze mną na zawsze.
Najprzykrzejsze było jednak to, jak sądzę, że choć czułam głęboki, bolesny żal za takie czy inne
własne uczynki, nie towarzyszyło mu poczucie winy. I teraz, kiedy od tamtych decyzji minęło tak
wiele czasu, poczucie winy zaczęło dawać o sobie znać.
Tysiące razy usprawiedliwiałam się przed Frankiem, ale nigdy nie prosiłam go o wybaczenie.
Nieoczekiwanie pomyślałam, że on mimo wszystko mi wybaczył - najlepiej jak potrafił. Na strychu
panował mrok - jeśli
-479-
nie liczyć drobnych smużek światła, które sączyło się przez nieszczelne deski podłogi - ale poczucie
osamotnienia zniknęło.
ły się w stronę szopy dla koni. Tam na chwilę przystanęły, po czym zniknęły w jej wnętrzu.
Oparłam się o parapet, nie zważając na śnieżne kryształki, które wbijały mi się w dłonie. Słyszałam
dobiegające z szopy odgłosy świadczące o tym, że konie się pobudziły; w czystym powietrzu
doleciało mnie rżenie i uderzenia kopyt o ziemię. Z kolei dźwięki dobiegające z dołu stawały się
coraz słabsze, aż w końcu przez deski podłogi przedarło się donośne
przez hałasy na drodze. Gdzie się podział Jamie? Wychyliłam się mocniej -
wiatr wydymał kaptur mojej peleryny i siekł mnie po twarzy lodowatym
pyłem.
Teraz go zobaczyłam... Wysoka ciemna postać brnęła w śniegu w kierunku szopy, ale posuwała się
dziwnie wolno, z każdym krokiem kopnięciem wzniecając tumany białego pyłu. Co on robił? Dopiero
po dłuższej chwili zorientowałam się, że Jamie idzie śladem pary kochanków i zaciera tropy, żeby
ich nie zdradziły...
Nagle w ścianie szopy pojawiła się dziura, jakby ktoś od środka wypchnął kilka gałęzi w osłonie od
wiatru. W powietrze poszybował kłąb białej pary, a zaraz potem z wnętrza wynurzył się koń z
dwojgiem jeźdźców na grzbiecie i skierował się na zachód; jego krok stawał się coraz szybszy, aż
wreszcie ruszył galopem. Śnieżna pokrywa nie była głęboka - trzy, może cztery cale - więc końskie
kopyta zostawiły na niej wyraźny ciemny ślad, wiodący w dół szlaku.
się z koców; ci, którym się to udało, sięgali po broń. Tymczasem Jamie
gdzieś zniknął.
z szopy i puścił się w ślad za kolegami, uciekając przed biczem, który bezlitośnie chłostał go po
zadzie.
-480-
Jamie odrzucił bat i zanurkował w ciemność szopy, a tymczasem drzwi domu otworzyły się z hukiem
i żółtawe, blade światło zalało drogę.
uwagi. Wszyscy zdążyli już wybiec na zewnątrz; nawet pani Brown w swojej szlafmycy,
zostawiwszy na łóżku porzucone w nieładzie przykrycie.
Hiram, od którego zalatywała intensywna woń piwa, chwiał się na nogach i meczał donośnie, gdy go
mijałam, a w jego żółtych wypukłych oczach błyszczała niezwykła serdeczność.
Cała droga przed domem wypełniona była na wpół przyodzianymi
i podobne.
Po kilku minutach jałowych dyskusji zebrani doszli do wniosku, że przypuszczalnie konie wrócą do
zagrody same, bo połowa z nich była spętana i nie mogła odejść daleko. Z drzew spadał całun
śnieżnych płatków, a wiatr wciskał swoje lodowate palce w każdą szczelinę w ubraniu.
- A czy ty zostałbyś na dworze w taką noc jak dziś? - usłyszałam pytanie Rogera, zresztą
niepozbawione słuszności. Wyrażono ogólną opinię, że nie postąpiłby tak żaden człowiek przy
zdrowych zmysłach - a konie
Poganiając ostatnich maruderów, Jamie odwrócił się i zobaczył, że stoję na ganku. Jego rozpuszczone
włosy lśniły w padającym z otwartych drzwi świetle jak pochodnia. Napotkawszy moje spojrzenie,
wzniósł oczy
łusa.
CZĘŚĆ
CZWARTA
syta smakowitości z kuchni pani Bug, i teraz, po godzinie intymności z żoną, czuł się śpiący i nieco
oderwany od rzeczywistości.
Roger ziewnął jak hipopotam i ułożył się wygodniej, a wypełniony łuskami kukurydzy siennik
zaszeleścił pod jego ciężarem. Przyszło mu na myśl, że chyba cały dom musiał słyszeć odgłosy ich
miłosnych igraszek,
umyła włosy, żeby uczcić jego powrót do domu, i teraz jedwabiste fale
Było zaledwie późne popołudnie, ale przy szczelnie zamkniętych okiennicach oboje mieli wrażenie,
że znajdują się w jakiejś niedużej, przytulnej jaskini.
- Nie wiem. Pewnie to samo co twój ojciec, no, bo co innego? Ależ twoje włosy pachną. - Owinął
sobie lśniący lok dookoła palca i podziwiał jego gładkość.
- Dzięki. Wzięłam trochę tego mazidła, które mama robi z oleju orzechowego i nagietka. A co w
takim razie z tą biedną żoną Isaiaha, która została w Granite Falls?
- Z nią? Nie mam pojęcia. Jamie nie mógł przecież zmusić Mortona, żeby wrócił do niej, do domu...
Zakładając, że zechciałaby go przyjąć - dodał
rozsądnie. - A ta dziewczyna, Alicia, była bardziej niż chętna; twój ojciec nie
mógł podnieść alarmu, że Morton z nią ucieka, o ile nie chciał, żeby chłopak
-484-
łożył niesforny lok za ucho Bree i uniósł kciukiem jej głowę na tyle, by złożyć pocałunek pomiędzy
bujnymi brwiami. Oczami wyobraźni widział
to miejsce przez tyle dni, ten gładki fragment białej skóry między mocno
zarysowanymi łukami. Przypominał mu niewielką oazę ciszy pośród niepokoju, który krył się w
rysach Brianny. Błysk w jej oku i zdecydowany kształt noska o wiele bardziej przyciągały uwagę, nie
wspominając o ruchliwych brwiach i wydatnych ustach, lecz brak w nich było wyciszenia, a po
trzech tygodniach spędzonych poza domem tego właśnie potrzebował
najbardziej.
Z powrotem zapadł w miękkość poduszek, jednym palcem przesuwając czule po włoskach brwi.
- Moim zdaniem w tej sytuacji nie mógł postąpić lepiej - dał młodym
trochę czasu, żeby mogli bezpiecznie odjechać - oświadczył. - I tak zresztą zrobili. Rano śnieg był już
wymieszany z błotem i tak zdeptany, jakby przemaszerował tamtędy cały regiment niedźwiedzi, więc
nikt nie rozpoznałby ich śladów.
Rano przyszła odwilż, więc chłopcy wracali do domu co prawda w dobrych humorach, lecz w błocie
po uszy.
się mu z zainteresowaniem.
Mył się co prawda, ale w pośpiechu, bo nie mógł się doczekać, kiedy
- Nie. Lubię patrzeć, jak dostajesz gęsiej skórki. Włoski na klatce piersiowej stają ci wtedy dęba.
Sutki też.
jak nowa fala dreszczy przechodzi przez jego pierś. Roger odruchowo wygiął plecy w łuk, ale zaraz
się odprężył. Nie, będzie musiał zaraz zejść na dół, żeby zająć się wieczornymi pracami w domu;
słyszał zresztą, że Jamie już wychodził ze swojego pokoju.
- To prawdziwa uczta - powiedział, przesuwając dłonią wzdłuż pleców Brianny. Jej ramiona i plecy
pokrywała kaskada jasnego złota, które
-485-
wydobywało z włosów padające od tyłu światło świec. - A z jakiej to okazji? Naszego powrotu?
Podniosła głowę i popatrzyła na niego w szczególny sposób, który w głębi duszy nazywał
ostrzeżeniem.
- Co? - gapił się na nią bezmyślnie, usiłując w pamięci policzyć dni, ale
się ku jego piersi i szepnęła coś czule, a potem wstała z łóżka; pościel zaszeleściła, a Roger nagle
został pozbawiony błogiego ciepełka i wystawiony na przeciągi. - Nie zauważyłeś ozdób z zieleni,
kiedy wszedłeś do domu? Udało nam się zmusić te małe diabły Chisholmów, żeby poszły z nami
naciąć gałęzi ostrokrzewu i przez trzy dni plotłyśmy z Lizzie wieńce i girlandy.
Ostatnie słowa Bree trochę się zatarły, bo właśnie wkładała przez głowę koszulę, ale Roger
pomyślał, że więcej było w jej tonie niedowierzania niż gniewu. Przynajmniej taką miał nadzieję.
Usiadł na łóżku i spuścił nogi na podłogę. Podkulił paluchy, kiedy dotknęły lodowato zimnych desek.
W ich chacie przed łóżkiem leżał pleciony dywanik... ale tam kłębiła się teraz rodzinka Chisholmów,
albo przynajmniej tak mu powiedziano. Przeczesał palcami czuprynę, gorączkowo szukając jakiegoś
wytłumaczenia, i nagłe spłynęło na niego natchnienie.
strategią. Głowa Bree ukazała się w rozcięciu koszuli; jej oczy spoglądały
-486-
- Tak... Mogłabyś sobie oprawić w nią książkę. Albo zrobić buciki dla Jema.
Miał za sobą długą drogę. Konie i jeźdźcy dzielnie radzili sobie z trudami podróży, chcąc jak
najprędzej dotrzeć do domu, ale za to teraz czuł
się zupełnie poobijany. Osobiście nie życzył sobie żadnego innego prezentu poza tym, żeby mógł iść z
Bree do łóżka, rozkoszować się bijącym od niej ciepłem i wreszcie zanurzyć się w głęboki, czarny
sen, w którym
czekałyby na niego miłosne marzenia. Jednak obowiązki wzywały; ziewnął szeroko, zamrugał i
zaczął się ubierać.
- Więc jak, czy te gęsi są na dzisiejszą kolację? - przykucnąwszy, grzebał w stosie porzuconej na
podłodze i powalanej błotem garderoby. Powinien jeszcze mieć jakąś czystą koszulę... Kiedy jednak
w ich chacie buszowali Chisholmowie, a oni czasowo znaleźli się w pokoju pana Wemyssa, nie miał
pojęcia, gdzie się podziały jego rzeczy. Zresztą nie było sensu
wkładać świeżego ubrania do sprzątania gnoju z obory i wykładania paszy dla koni. Zdąży się ogolić
i przebrać przed posiłkiem.
świąteczną kolację. Te gęsi ustrzeliłam wczoraj, a ona zdecydowała, źe musi je przyrządzić, póki są
świeże. Wszyscy tu mieli nadzieję, że zdążycie wrócić na czas.
Popatrzyła na niego z niewyraźną miną. - Nie cieszysz się, że będą gęsi? - spytał.
- Nigdy jeszcze nie jadłam gęsi - odparła. - Roger...
-Tak?
- Wiesz, zastanawiam się nad czymś. Chciałam cię zapytać, czy może
wiesz...
-Co takiego...?
ładnej mieszaninie ubrań swoich pończoch i spodni. Odruchowo strzepnął spodnie i deszcz
zaschniętej gliny zabębnił o drewnianą podłogę.
w locie.
-487-
Cokolwiek się miało zdarzyć, lepiej było stawić temu czoło w spodniach
- Posłuchaj, naprawdę jest mi przykro, że zapomniałem na śmierć o świętach! To jest... no, tam była
masa ważnych spraw, które koniecznie trzeba było załatwić. I w końcu się zagubiłem. Wynagrodzę ci
to. Może kiedy pojedziemy do Cross Creek na wesele twojej ciotki. Mógłbym wtedy...
- Do diabła ze świętami!
- Co takiego?!
Ostatnie słowa podkreśliła wymownym ruchem ręki, po którym drewniana podstawka na mydło
poszybowała w powietrze, gwizdnęła mu ko
- Co to za pieprzone awantury?!
- Bo ty...
- Raczej ty i te twoje ważne sprawy! - Palce Bree zacisnęły się na wielkim porcelanowym dzbanie i
Roger zamarł, gotów w każdej chwili się uchylić, ale Brianna nagle rozluźniła dłoń. - Siedziałam tu
po uszy zagrzebana w brudnej bieliźnie i kupach dziecka i musiałam sobie radzić ze skrzeczącymi
wiecznie babami i całą bandą rozwydrzonych dzieciaków, podczas gdy ty zajmowałeś się ważnymi
sprawami. Wszedłeś sobie jak gdyby nigdy nic, cały w kurzu i błocie, depcząc po czystych
podłogach, i nawet nie zwróciłeś uwagi na to, że są czyste! Czy ty masz pojęcie, jaka to praca
skrobać te dechy pazurami, na kolanach?! W dodatku tym cholernym ługiem?!
nimi tuż przed nosem, zbyt szybko jednak, by mógł zauważyć, czy są pokryte ropiejącymi wrzodami,
otarte do krwi, czy może zaledwie zaczerwienione.
- Nawet nie rzuciłeś okiem na swojego syna ani o niego nie zapytałeś!
ale ciebie interesowało tylko jedno - żeby jak najszybciej wskoczyć do łóżka. I nawet nie wpadłeś na
to, żeby się wcześniej ogolić!
-488-
Roger poczuł się tak, jakby znalazł się nagle na łopatkach olbrzymiego, wirującego gwałtownie
wentylatora. Z miną winowajcy podrapał się po
- Bo chciałam! - Tupnęła z całej siły i z podłogi uniósł się mały obłoczek szarawego pyłu. - To nie
ma nic do rzeczy!
- No dobrze. - Schylił się po koszulę, na wszelki wypadek nie spuszczając z niej oka. - Więc jesteś
zła, że nie zauważyłem, że umyłaś podłogę, tak?
-Nie!
-Nie!
- To co, wściekasz się, że chciałem się z tobą kochać, chociaż sama też
tego chciałaś?!
Kusiło go, żeby zastosować się do elegancko wyrażonej prośby, ale uparta potrzeba, by zgłębić
problem, nie dawała mu spokoju.
Obróciła się na pięcie i podeszła do stojącego pod oknem kufra. Jednym szarpnięciem otworzyła
wieko i zaczęła przerzucać jego zawartość, wydając przy tym groźne pomruki i pochrząkiwania.
Roger otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale zaraz je zamknął i szybko wciągnął przez głowę
brudną koszulę. Czuł się jednocześnie winny i poirytowany, a nie było to dobre połączenie. Kończył
się ubierać w nabrzmiałym oskarżeniami milczeniu, rozważając - i odrzucając - wszelkie sugestie i
uwagi, które tylko mogłyby jeszcze bardziej zaognić sytuację.
indziej - ale nie mógł się zmusić, żeby ją zostawić samą w sytuacji, kiedy
coś - wszystko jedno co - było nie w porządku. Ciągle czuł bliskość, jaka
ich połączyła nie dalej niż kwadrans temu, i nie wierzył, że mogła tak po
-489-
Wolnym krokiem podszedł do Bree, stanął za jej plecami i położył jej ręce na ramionach. Nie
odwróciła się i miał wrażenie, że chętnie nadepnęłaby mu na odcisk albo powaliła na kolana, mimo
to zaryzykował i musnął jej kark delikatnym pocałunkiem.
Wzięła głęboki oddech, westchnęła ciężko i oparła się o jego pierś. Najwyraźniej jej złość minęła
równie szybko, jak się pojawiła, co wprawiło go w zdumienie, ale i uszczęśliwiło. Otoczył
ramionami jej kibić i przyciągnął
do siebie.
- Och! No i co?
swojej córeczki, a nie tym, co robi. No, bo kto daje czarne jagody do ma-
- A nie można?
- Nie mam pojęcia. Widocznie pani Bug uważa, że nie. No, a zaraz potem Billy MacLeod zleciał ze
schodów, a my nie mogłyśmy nigdzie znaleźć jego matki. Okazało się, że poszła do wygódki i tam
utknęła, i...
-Co?!
Pani MacLeod, mała i przysadzista, miała imponujących rozmiarów siedzenie - jej pośladki
przypominały dwie armatnie kule, włożone w worek. Roger bez trudu wyobraził sobie tę kłopotliwą
sytuację i zaczął się dusić ze śmiechu. - Nie ma się z czego śmiać - upomniała go Brianna. -
znalazła w końcu panią MacLeod, więc też zaczęła wrzeszczeć... No i wtedy na niebie pojawił się
klucz gęsi. Pani Bug spojrzała w górę, ryknęła tak, że wszyscy zamilkli, i popędziła do gabinetu taty
po strzelbę. W sekundę
było całe mnóstwo - to znaczy gęsi - i nawoływały się tak głośno, że słychać je było chyba w całych
górach.
-490-
On też je widział. Ciemne klucze w kształcie litery V, które wyciągały się wysoko ponad jego głową,
torując sobie drogę przez zimowe, zasnute chmurami niebo. Ich tęskne nawoływania sprawiły, że
ogarnęło go dziwne poczucie osamotnienia, pamiętał, jak bardzo pragnął, by Bree była gdzieś blisko.
łe diabły Chisholmów i ich na wpół dzikie dwa psy rozsypały się po lesie, krzycząc i poszczekując z
podniecenia, żeby odszukać martwe ptaki, a Brianna w tym czasie na zmianę strzelała i ładowała
broń, najszybciej
jak potrafiła.
pies go dziabnął i Toby zaczął biegać po podwórku, wrzeszcząc wniebogłosy, że ta bestia odgryzła
mu palec. Cały był wymazany krwią, ale nikomu nie udało się go złapać, żeby sprawdzić, co się
stało, no a mama w tym czasie była z wami, a pani Chisholm akurat poszła w bliźniakami
nad strumień...
Znowu się usztywniła; Roger spostrzegł, że gorąca krew zalewa jej policzki, więc szybko objął ją w
talii.
Przez chwilę milczała, a potem wzięła głęboki oddech, zerknęła na niego przez ramię, a krwiste
rumieńce zaczęły znikać z jej twarzy.
- Nie. Nawet gnojka nie drasnął. To była krew gęsi.
-No cóż... Ale widzisz, jak świetnie sobie poradziłaś? Spiżarka pełna,
Myślał, że ona potraktuje tę uwagę jako żart, i zdziwił się, kiedy usłyszał ciężkie westchnienie.
- Tak... - powiedziała z nieukrywaną satysfakcją. - Udało mi się. Wszyscy cali i zdrowi, i do tego
jeszcze z pełnymi brzuchami. W dodatku przy minimalnym rozlewie krwi - dodała.
- Nie, wcale nie musisz się golić - wysunęła się z objęć Rogera i czubkiem kciuka przesunęła po jego
szczęce. - Ja bardzo lubię taką bródkę.
- Oczywiście.
-491-
sobie dała radę? Z pewnością zasłużyła na pochwałę. Świetnie wiedział, że podczas jego
nieobecności nie siedziała cały czas przy Jemmym, śpiewając mu kołysanki - ale ona najwyraźniej
pragnęła, by uzmysłowił sobie, ile ją to kosztowało.
Czuł dookoła zapach jej włosów i woń ciała, ale gdy wciągnął głębiej
powietrze, przekonał się, że cały pokój pachnie jagodami jałowca i olejkiem balsamicznym,
zmieszanym ze słodkawym zapachem rozgrzanego wosku świecy. I to nie jednej - w lichtarzach paliły
się trzy. Normalnie
Bree zapaliłaby łojówki, żeby oszczędzać kosztowny wosk, ale teraz cała
żenia i że w pamięci pozostała mu gra brązowożółtych barw, które okrywały ciało Bree na
podobieństwo lwiej skóry; ten blask uwydatnił intensywną czerwień jej intymnych miejsc i kontrast
między jasnością jej cery a jego własną ciemną karnacją. Oczami wyobraźni ujrzał ją i siebie na tle
Podłoga rzeczywiście lśniła czystością, a przynajmniej jeszcze niedawno tak było. Sosnowe deski
były wyszorowane do białości, a w kątach rozsypano suszony rozmaryn. Ponad głową Bree spoglądał
na skłębioną po
ściel na łóżku i dopiero teraz uświadomił sobie, że jest nowa. Bree zadała
oczekując na zachwyty tylko dlatego, że wrócił cały i zdrowy... Był głuchy i ślepy na wszystko poza
gwałtownym pragnieniem, by dotknąć wreszcie Brianny i poczuć pod sobą jej ciało.
- Hej... - wyszeptał jej prosto do ucha. - Może jestem skończonym kretynem, ale naprawdę cię
kocham.
Westchnęła, a jej piersi wyprężyły się i lekko musnęły jego nagą skórę;
nawet przez gorset i materiał sukni poczuł bijące z nich ciepło. Były twarde, pełne mleka, choć
jeszcze nie nabrzmiałe.
łeś do domu.
Zaśmiał się i wypuścił ją z objęć. Nad ramą okna tkwiła gałązka jałowca, ciężka od
niebieskawozielonych jagód. Wyciągnął rękę i odłamał jej część, a potem włożył w rozcięcie sukni
Bree, pomiędzy jej piersi - jako
Położyła rękę na jałowcu, a na jej ustach pojawił się lekki uśmiech. Pojawił się i zniknął.
-492-
z trudem torująca sobie drogę ponad linią targanych wichrem drzew. Rysunek był piękny, ale
pozostawił w jego sercu to samo dziwne uczucie, jakie obudziło w nim nawoływanie lecących
ptaków - pół smutek, pół radość.
Mówił szczerą prawdę; pochylił się i ucałował ją, gorąco i czule, jakby
się następna.
Bree była naprawdę dobra. Tak dobra, że aż uczuł nagły chłód na dnie
mocnych odcieniach czerni, szarości i bieli. W pierwszym Bree chciała przekazać dzikość
wzburzonego nieba - tęsknotę i odwagę, wysiłek i pustkę otwartej przestrzeni. Na drugim Roger
ujrzał bezruch.
Martwa gęś wisiała za nogi z na wpół rozpostartymi skrzydłami. Bezwładna szyja i uchylony dziób
sprawiały wrażenie, jakby nawet po śmierci chciała wzywać swoich towarzyszy, by znowu znaleźć
się u ich boku.
Jej kształty były niezwykle proporcjonalne, a zarys piór, dzioba i nieruchomych oczu wręcz
doskonały. Roger jeszcze nigdy nie widział niczego tak pięknego i jednocześnie wyrażającego takie
opuszczenie.
łen ludzi, aż w końcu pomimo chłodu wyszła na zewnątrz, aby tam, w zimnych ciemnościach, szukać
samotności i ukojenia. W wędzarni, w świetle dogasających węgielków dostrzegła martwego ptaka i
uderzyło ją piękno
sobie, jak siedzi samotnie przy świecy i do późnej nocy szkicuje martwą
-493-
gęś. Pomyślał, że chciałby być wtedy przy niej, żeby wziąć ją w ramiona, i chciał jej to powiedzieć,
ale ona odwróciła się i pomaszerowała w stronę okna, gdzie źle zabezpieczone okiennice zaczęły
łomotać o futrynę.
Odwilż wyraźnie miała się ku końcowi; lodowaty wiatr odzierał gałęzie drzew z resztek suchych
liści i bębnił o dach żołędziami i łupinami orzechów. Roger poszedł za Brianną, sięgnął ponad jej
ramieniem i zmagając się z mocnymi podmuchami, umocował zaczepy.
- Kiedy byłam... kiedy czekałam na Jemmy'ego, tata opowiadał mi różne historie. Właściwie nie
słuchałam ich uważnie... - jeden kącik ust wykrzywił jej się w lekko drwiącym uśmiechu - .. .ale
czasem to i owo wpad
ło mi w ucho.
- Któregoś dnia powiedział mi, że jeśli myśliwy ustrzeli szarą gęś, musi zaczekać przy jej ciele, bo
szare gęsi łączą się w pary na całe życie i je
śli któraś zginie, to jej partner umrze ze zgryzoty... Więc trzeba czekać,
Jej oczy wypełniała ciemność, ale blask świec wydobywał z ich głębi
niebieskawe błyski.
- I myślałam... Zaczęłam się zastanawiać, że chyba tak jest ze wszystkimi gęsiami? Nie tylko z
szarymi, prawda? - skinęła w stronę rysunku.
-Nie. Tylko... Nie mogę przestać o tym myśleć... O tym, jak lecą dalej, same. Ty wyjechałeś... I ja
wciąż myślałam... To znaczy, wiedziałam, że jesteś cały i zdrów, przynajmniej tym razem... Ale
kiedyś... Kiedyś mo
żesz nie wrócić... Och, zresztą dajmy temu spokój. To tylko głupie myśli,
Wyprostowała się i chciała przejść obok niego, ale objął ją mocnym uściskiem i trzymał tak blisko,
że nie widziała jego twarzy.
Świetnie wiedział, że nie jest jej absolutnie niezbędny do życia - na pewno nie po to, żeby kosić
trawę, orać czy polować. Gdyby zaistniała taka potrzeba, mogła to robić sama albo znaleźć innego
mężczyznę. Ale... ten szkic dzikiej gęsi powiedział mu wyraźnie, że Bree potrzebowała właśnie jego
-
-494-
-A co do gęsi... - odezwał się w końcu przytłumionym głosem, zanurzając usta w jej włosach. - Kiedy
byłem małym chłopcem, moi sąsiedzi trzymali stadko gęsi - wielkich białych ptaszydeł, gęgających
od wschodu do zachodu słońca. Ta banda liczyła sześć sztuk i zawsze trzymała się razem,
terroryzując okoliczne psy, dzieci i każdego, kto ośmielił się przechodzić ulicą.
- Och, tak! Bez przerwy. Kiedy bawiliśmy się na ulicy, wypadały na nas,
ogródka na tyłach domu, żeby tam spotkać się z kumplem, pani Graham
podwórko. A potem któregoś dnia przyjechał mleczarz, akurat wtedy, kiedy gęsi przechadzały się po
frontowym ogródku. Rzuciły się na niego, a on zaczął uciekać w stronę wozu. Jego koń tak się
przestraszył ich syczenia
i gęgania, że zaczął na oślep walić kopytami, no i dwie gęsi zostały na chodniku, płaskie jak
naleśniki. Wszystkie dzieciaki z ulicy były zachwycone.
- I co było dalej?
- Pani Graham zabrała je, oskubała i zrobiła pasztet, który jedliśmy chyba przez tydzień - dokończył
rzeczowo, a potem uśmiechnął się do Bree.
drzwi.
- Teraz idę pomóc twojemu tacie w obejściu, ale kiedy wrócę, chcę zobaczyć, jak mój syn raczkuje.
34. Czary
Dotknęłam czubkiem kciuka lśniącej białej powierzchni, a potem z zadowoleniem roztarłam maść
między palcami.
-495-
- To najlepszy sposób na ciasto, żeby się ładnie przyrumieniło - przytaknęła pani Bug. Stała na
palcach i zazdrośnie obserwowała, jak nabieram chochlą miękką białawą substancję i rozdzielam ją
między dwa kamienne garnce - jeden przeznaczony na potrzeby kuchni, a drugi do mojej pracowni.
- Pięknie - mruknęłam. Moje plany co do gęsiego smalcu były znacznie prostsze - chciałam go użyć
do zrobienia maści z korzenia dzikiej lilii i słodko-gorza na oparzenia i otarcia, miętowego
smarowidła na zapchane nosy i do wcierania w klatkę piersiową oraz czegoś łagodnego o
przyjemnym zapachu do leczenia rumienią pieluszkowego - może z dodatkiem lawendy i soku z
niecierpka.
Zerknęłam w dół w poszukiwaniu Jemmy'ego; zaczął raczkować zaledwie przed kilkoma dniami, ale
już potrafił rozwinąć zadziwiającą prędkość, zwłaszcza gdy nikt go nie pilnował. Tym razem jednak
siedział spokojnie w kąciku i pracowicie obgryzał drewnianego konika, którego dostał
na Gwiazdkę od Jamiego.
Przygotowałyśmy olbrzymi gar melasy o smaku toffi i w święta obdzielałyśmy nią szczodrze
wszystkie dzieci, które przypadkiem znalazły się w pobliżu. Co prawda rujnowało im to zęby, ale
szczęśliwie na bardzo
mogli w święta zaznać nieco spokoju. Nawet wrzaski Germaina udało się
Sylwester miał zupełnie inny charakter. Bóg jeden wie, z jak pogańskich
-496-
naszej gorzelni i tam zastanawiał się teraz, która beczułka whisky jest wystarczająco dojrzała, żeby
nie potruć biesiadników.
łu z drobnymi kawałkami skóry i strzępami mięsa. Widziałam, jak pożądliwie zerka na niego pani
Bug - pewnie w jej głowie już narodziła się koncepcja zawiesistego, pożywnego sosu.
- Połowa dla pani - oświadczyłam poważnym tonem, sięgając po słój.
na szyjce słoja kawałek perkału, żeby przecedzić wywar. - Tłuszcz to rozumiem, jest doskonały do
leczniczych maści. Rosół może pomóc, jak ktoś ma gorączkę albo kłopoty z żołądkiem... Ale przecież
pani wie, że rosołu
nie da się przechować - spojrzała ostrzegawczo, na wypadek gdybym jednak nie wiedziała. - Jak go
pani zostawi na dzień albo dwa, zaraz będzie niebieski od pleśni.
powiększyła i że niebawem będę zabierać wszystko, co tylko zostanie wyprodukowane w kuchni. Jej
podejrzliwe spojrzenie krążyło między brytfanną z pasztetem a moją skromną osobą. Odwróciłam
twarz, żeby ukryć uśmiech, i zauważyłam, jak nasz kociak Adso balansuje na tylnych łapach,
przednimi wspierając się o blat stołu, podczas gdy jego zielone ślepia śledzą pożądliwie każdy ruch
chochli.
- Co, też masz ochotę spróbować? - Sięgnęłam po stojącą na półce miseczkę i szczodrą ręką nalałam
ciemnego rosołu ze smakowitymi kawałkami mięsa i żółtymi kuleczkami tłuszczu. - To z mojej
połowy - zapewniłam panią Bug, ale ona z zapałem pokręciła głową.
- Nie ma mowy, pani Fraser! - zawołała. - Ten dzielny mały kiciuś złowił tu przez ostatnie dwa dni aż
sześć myszy! - Popatrzyła z uczuciem na Adsa, który właśnie żłopał zawartość miseczki, przy czym
mały różowy
języczek migał jak błyskawica. - Pani kociak może wziąć z mojej kuchni
-497-
wzdłuż listew przypodłogowych pomykały małe szare cienie; nawet w ciągu dnia potrafiły śmignąć
nagle przez pokój lub wyskoczyć znienacka z otwieranej szafki, powodując niegroźne ataki serca i
siejąc zniszczenie
materiale gruby, tłusty osad. Wybrałam go łyżką i dorzuciłam do miseczki Adsa, a następnie dolałam
do słoja czystego wywaru.
W jej tonie nie było sarkazmu, co bardzo mnie zdziwiło. Przez chwilę
- Kiedy mieszkaliśmy w Auchterlonie - bo Arch i ja mieliśmy tam kiedyś dom - żył tam pewien
człowiek... To był wiedźmin, ten Johnnie Howlat, i ludzie odnosili się do niego bardzo nieufnie, ale
radzili się go w różnych sprawach. Jedni bywali tam za dnia, po zioła albo korzonki, a inni nocą,
żeby kupować czary. Wie pani, co to za ludzie, prawda?
pani Bug - lecz także czymś w rodzaju magii; sprzedawali eliksiry miłosne i tajemnicze napoje na
poprawienie płodności... a także rzucali uroki.
Laoghaire. Nabyła to świństwo u czarownicy Geillis Duncan. Czarownicy takiej jak ja.
Czy o to chodziło pani Bug? Nie byłam pewna, kto to jest „wiedźmin",
ale chyba ktoś parający się czarami albo czymś zbliżonym do czarów. Pani Bug patrzyła na mnie w
skupieniu, a jej normalne ożywienie gdzieś znikło.
lat. Nie miał żadnej kobiety, która by o niego dbała, i w jego chacie okrop-
-498-
nie śmierdziało. On też zresztą nie pachniał. - Pomimo ognia płonącego na palenisku tuż za naszymi
plecami wstrząsnął nią dreszcz. - Czasem widywało się go w lesie albo na moczarach, jak grzebał w
ziemi... Chyba szukał tam martwych zwierząt, zabierał ich skóry, łapy, kości i zęby, żeby
starym chałacie i widywałam, jak szedł ścieżką z czymś dużym, wypychającym mu ubranie, a krew i
jeszcze coś przesiąkało przez materiał.
ciemne oczy patrzyły na mnie nieruchomo, podczas gdy ręka powoli przeszukiwała zawartość
kieszeni. - Z początku nie wiedziałam, że Johnnie trzyma u siebie cmentarną ziemię i proch z kości, i
kurzą krew, i takie inne rzeczy... Ale pani jest zupełnie inna - dodała z przekonaniem, skłoniwszy
przede mną głowę, aż biała chusta zalśniła w blasku płomieni. -
uniosły się w uśmiechu. - I ten pogański amulet, który pani trzyma w szafie. Ale mam rację, prawda?
Pani jest czarownicą, tak jak Johnnie?
jakiej bym sobie życzyła, było rozsiewanie przez panią Bug plotek, że jestem żeńską odmianą jej
„wiedźmina"... Zresztą ktoś już nazwał mnie czarownicą. Nie bałam się, że z tego powodu zostanę
osądzona i skazana -
roślin. No i leczenia. Ale nie znam się na czarach... ani na rzucaniu uroków.
rozproszyć.
dźwięk, jaki wydaje rozżarzona patelnia polana zimną wodą, a potem przeciągły pisk. Jemmy znudził
się zabawką, więc ją porzucił i podpełzł do miseczki Adsa, próbując sprawdzić, co jest w środku.
Kociak nie miał zamiaru dzielić się z nikim jej zawartością, więc wyprężył się i zasyczał, co
przestraszyło dzieciaka; z kolei wrzask Jemmy'ego tak przeraził Adsa, że skrył
-499-
się pod ławą i teraz z cienia wystawał tylko kawałeczek różowego nosa i ruszające się ze wzburzenia
wąsiki.
z gęsi ułożone na półmisku i wybrała kość udową, zakończoną smakowitą białą chrząstką.
razu złapał kość i wsadził ją do buzi. Pani Bug wybrała jeszcze jedną -
mniejszą, ze skrzydła, ale niedokładnie obraną z mięsa, i włożyła ją do miseczki Adsa. - A to dla
ciebie, maluchu - powiedziała w ciemność pod ławą. - Tylko zostaw sobie trochę miejsca na myszki,
dobrze? - Odwróciła się do stołu i zaczęła układać resztki gęsi na płytkiej brytfannie.
od pracy, a potem tym samym tonem dodała: - Ja też raz u niego byłam...
roku. Nigdy by się pani nie domyśliła, patrząc dziś na mnie, jaka wtedy
byłam chuda; miałam żółtą cerę i piersi małe jak rodzynki. - Zdecydowanym ruchem postawiła
brytfankę na ogniu i nakryła ją pokrywką.
do Johnniego Howlata. On wziął pieniądze i nalał wody do naczynia. Potem posadził mnie z jednej
strony, a sam usiadł z drugiej... I tak siedzieliśmy dłuższy czas; on wpatrywał się w wodę, a ja w
niego. W końcu otrząsnął się, wstał i poszedł gdzieś na tył chaty. Było dość ciemno, więc nie
widziałam go, ale słyszałam, jak grzebie w swoich rzeczach, mrucząc coś
pod nosem; wreszcie wrócił i wręczył mi amulet. - Pani Bug wyprostowała się i rozejrzała
podejrzliwie dookoła; w końcu podeszła do mnie i pieszczotliwie pogładziła jedwabistą główkę
Jemmy'ego.
czas narodzin. Ale jest coś, co zobaczył w wodzie, a o czym koniecznie powinnam wiedzieć... Jeśli
urodzę żywe niemowlę, powiedział, mój mąż wkrótce umrze. Więc daje mi ten amulet i stosowną
modlitwę, ale to ja
muszę wybrać... Kto powiedziałby mi to tak uczciwie? - Jej tłuste, zniszczone od ciężkiej pracy palce
gładziły policzek Jemmy'ego. Zajęty nową zabawką, nie zwracał na to uwagi. - Nosiłam ten amulet w
kieszeni przez
-500-
Pani Bug chwilę stała bez ruchu, aż w końcu cofnęła dłoń i włożyła ją do
mnie na stole.
spoglądając na amulet beznamiętnym wzrokiem. - W końcu dałam za niego trzy srebrne pensy.
Zresztą, jak pani widzi, jest niewielki i bez trudu mogłam go zabrać, kiedy opuszczaliśmy Szkocję.
Przede mną leżał niewielki kamyk, bladoróżowy, poprzecinany szarymi żyłkami, zniszczony przez
wpływ czynników atmosferycznych. Został
Delikatnie dotknęłam kamiennej postaci, myśląc przy tym, że kimkolwiek był Johnnie Howlat i
cokolwiek zobaczył w swoim naczyniu z wodą, bez wątpienia okazał się na tyle przenikliwy, by
zauważyć, jak wielka miłość łączyła Archiego i Murdinę Bug. Czy łatwiej było kobiecie
zrezygnować z marzeń o dziecku, w przekonaniu, że robi to ze szlachetnych pobudek i ze względu na
ukochanego męża, niż cierpieć rozgoryczenie
pani na jakąś dziewczynę, której przyda się mój amulet. Szkoda, żeby się
zmarnował, prawda?
35. Sylwester
Ostatnia noc roku była zimna i przejrzysta, a mały błyszczący księżyc stał
-501-
Mężczyźni uprzątnęli nową stodołę wygrabili siano z podłogi i przygotowali miejsce do zabawy. Tu
zebrani mieli hasać w szkockich tańcach, takich jak giga, reel i inne, których nazw nawet nie znałam,
w świetle olejowych latarni, przy wtórze skrzypków Evana Lindsaya, fujarki jego brata Murdo i
bodhranu, na którym grał Kenny.
Wygrywana na sopranowej piszczałce melodia czasami zgadzała się z wersją Lindsayów, a czasami
nie, ale ogólny efekt był satysfakcjonujący, a ponieważ dla podtrzymania uroczystego nastroju whisky
i piwo lały się strumieniami, nikt nie miał im za złe tych drobnych nieczystości.
bez udziału alkoholu, dostawało się zawrotów głowy; kiedy zaś puściłam
się w taniec, będąc już nieco pod wpływem whisky, miałam wrażenie, że
krew w moim sercu wiruje jak woda w pralce. Pod koniec ledwo trzyma
rękach dwie wypełnione po brzegi szklaneczki. Byłam zgrzana i spragniona, i było mi wszystko
jedno, co to jest, byleby było mokre. Na szczę
kpiąco, po czym tak samo szybko opróżnił własną szklaneczkę. Był cały
czerwony i spocony od tańca, ale jego oczy lśniły, kiedy uśmiechał się do
mnie.
ostatni raz - oparł się plecami o słup tuż przy mnie i z wielkim zadowoleniem obserwował kręcący
się w tańcu tłum. - Cały czas ktoś wchodzi i wychodzi, więc nie mam pewności. No i nie liczyłem
dzieci - dodał, usuwając się z drogi, żeby uniknąć kolizji, kiedy trio małych chłopców przemknęło
obok nas, chichocząc głośno.
skulone ciałka uśpionych dzieci, zbyt małych jeszcze, by brać udział w zabawie - jak gromadki
śpiących kociaków. Migoczące światło latarni zalśniło nagle na jedwabistej, kasztanowozłotej
główce - Jemmy spał smacz-
-502-
łas. Zobaczyłam, jak Bree wychodzi z kręgu tancerzy i kładzie dłoń na jego główce, sprawdzając, czy
wszystko w porządku. Roger wyciągnął do niej rękę i Brianna, śmiejąc się radośnie, razem z nim na
powrót wmieszała się w wirujący tłum.
Ludzie wciąż wchodzili i wychodzili - głównie nieduże grupki młodzieży i zakochane pary. Na
zewnątrz było zimno i skrzypiał mróz, lecz przez to tym przyjemniej było przytulić się do rozgrzanego
ciała. Obok
nas przeszedł któryś ze starszych synów MacLeodów, obejmując ramieniem znacznie młodszą od
siebie dziewczynkę - chyba którąś z wnuczek pana Guthriego. Jamie powiedział do nich coś po
gaelicku, co sprawiło,
- Co im powiedziałeś?
- Och, to się nie nadaje do tłumaczenia - odparł, kładąc mi dłoń na karku. Czułam pulsujące od niego
ciepło i zapach whisky, i rozpierającą go energię; widok ożywienia na twarzy Jamiego napawał mnie
radością. Zauważył, że mu się przyglądam, więc uśmiechnął się; żar jego dłoni docierał do mnie
nawet przez materiał sukienki.
- Może masz ochotę wyjść trochę na dwór? - spytał niskim, sugestywnym tonem, który dobrze znałam.
- No, owszem - odparłam. - Ale może jednak nie w tej chwili.
Spojrzałam znacząco ponad jego ramieniem; odwrócił się i zobaczył grupkę starszych pań, które
przycupnęły na ławie pod ścianą i wpatrywały się w nas jak stado wścibskich wron. Jamie kiwnął im
ręką, co wywołało rumieńce i falę chichotów, a potem westchnął ciężko i zwrócił się do mnie.
Pierwsza tura tańców dobiegła końca i teraz tancerze podążyli w stronę stojącej w odległym krańcu
stodoły kadzi z cydrem, nad którą pieczę sprawował pan Wemyss. Skupili się wokół niego jak
gromada chciwych
os, i tylko co chwila migał mi czubek jego głowy, który w świetle latarni
Na ten widok przypomniałam sobie o Lizzie, więc rozejrzałam się dookoła, żeby sprawdzić, czy
dobrze się bawi. Najwyraźniej tak; siedziała na beli słomy, otoczona czterema czy pięcioma
podrostkami, a ich zachowanie żywo przypominało to, co działo się w pobliżu kadzi.
- Kto to jest, ten mocno zbudowany chłopak? - spytałam Jamiego, wskazując ich podbródkiem. - Nie
mogę sobie przypomnieć, czy go znam.
-503-
- Och, to musi być Jacob Schnell - powiedział lekko. - Jest z Salem, przyjechał z jakimś przyjacielem
do Muellerów, a z nimi do nas.
- Ach tak.
Od Salem dzielił nas ładny kawał drogi, chyba ze trzydzieści mil. Zaczęłam się zastanawiać, czy to
wyłącznie atrakcje zabawy skłoniły go do podjęcia takiego wysiłku. Rozejrzałam się w poszukiwaniu
Toma Muellera, którego w głębi ducha uważałam za najodpowiedniejszego partnera
spojrzeniem. Był trochę starszy niż kawalerowie kręcący się wokół Lizzie
i dość wysoki. Nie odznaczał się może szczególną urodą, ale wyglądał poczciwie; był potężnie
zbudowany, a pewna wypukłość w pasie świadczy
jego słowa. Chyba w końcu jej się udało, bo nagle wybuchnęła śmiechem.
- Nie podoba mi się to - Jamie pokręcił głową z dezaprobatą. - To protestancka rodzina; nigdy nie
zgodzą się, żeby syn ożenił się z katoliczką...
A poza tym to złamałoby serce Josepha, gdyby jedyna córka wyjechała tak
daleko.
Jamie spoglądał na mnie, jakby nie rozumiejąc, aż w końcu z ociąganiem skinął głową.
- Chodź, a Sheumais ruaidh, pokaż mu, jak się to robi! - To Evan wołał
-504-
Teraz trwała przerwa w tańcach, żeby muzycy też mogli odpocząć i napić się czegoś, więc kilku
mężczyzn skracało sobie czas, próbując tańca z mieczami, który wykonywało się tylko przy
akompaniamencie piszczałki lub bębna.
Początkowo nie zwracałam na nich uwagi, tylko od czasu do czasu dobiegały mnie okrzyki zachęty
lub pokpiwania. Panom nie szło to zbyt sprawnie. Ostatni, który próbował tej sztuki, nadepnął na
jeden z mieczy i wyło
żył się jak długi. Właśnie przyjaciele pomagali mu się podnieść; był czerwony
-Mac Dubh, Mac Dubh - wrzeszczeli Kenny i Murdo, lecz Jamie tylko
-Mac Dubh, Mac Dubh, Mac Dubh! - Kenny uderzał rytmicznie w swój
land zmierzali już w naszym kierunku. Odsunęłam się na bok, a oni złapali Jamiego pod ręce i nie
zważając na jego protesty, wypchnęli na środek stodoły.
odmierzając czas między kolejnymi uderzeniami, aby w ten sposób stopniować napięcie. Tłum
widzów zafalował i rozległy się pomruki zniecierpliwienia. Jamie, tylko w koszuli, kilcie i
pończochach, Jamie złożył wymyślny ukłon kolejno w cztery strony świata zgodnie z ruchem
wskazówek zegara, po czym wyprostował się i stanął nad skrzyżowanymi mieczami. Uniósł
nad głowę ręce i rozcapierzył sztywno palce.
Tuż obok znów rozległy się oklaski; kątem oka zauważyłam, jak Brian-
na wkłada do ust dwa palce, a zaraz potem do moich uszu dotarł przeraźliwy gwizd, tak głośny, że
najbliżsi sąsiedzi podskoczyli przerażeni.
Jamie odwrócił się do niej z uśmiechem na ustach, po czym znów poszukał moich oczu. Uśmiech
pozostał na jego wargach, ale w wyrazie twarzy pojawiło się coś nowego - coś na kształt smutku.
Uderzenia w bodhran stawały się coraz szybsze.
-505-
Szkocki taniec z mieczami pełnił trzy funkcje: wykonywano go dla rozrywki - tak jak teraz Jamie -
jako pokaz współzawodnictwa - tak jak młodzi mężczyźni podczas zlotu - ale pierwotnie służył
przepowiadaniu przyszłości. W przedzień bitwy wróżył wojownikom sukces lub porażkę, zależnie od
umiejętności tancerza. Młodzi wojownicy tańczyli go w noc
przed Prestonpans, przed Falkirk... Ale nie przed Culloden. Tamtego wieczoru nie płonęły obozowe
ogniska, nie było czasu dla bardów ani na wojenne pieśni. Zresztą wówczas nikt nie chciał wiedzieć,
co przyniesie jutro.
Tutaj, w Nowym Świecie, taniec z mieczami nigdy już nie miał być traktowany z należytą powagą,
jako znak i jako błaganie o przychylność bogów wojny i krwi.
zatupały o ubitą ziemię, kolejno ku północy i południowi, wschodowi i zachodowi, zręcznie śmigając
między mieczami.
Tańczył pewnie, bez wahania, a na ścianie za nim tańczył jego cień, wydłużony, ze wzniesionymi w
górę rękami. Jego twarz ciągle zwrócona by
ła w moją stronę, ale byłam pewna, że już mnie nie widzi.
Mięśnie jego nóg napięły się jak mięśnie rączego jelenia; tańczył z zaangażowaniem właściwym
wojownikowi, którym był niegdyś, którym był
i teraz. Pomyślałam, że robi to przez pamięć dla dawnych czasów, aby tym,
którzy na niego patrzą, niełatwo przyszło o nich zapomnieć. Gdy tak tańczył, pot spływał mu z czoła,
a w oczach pojawił się niewypowiedziany smutek.
Ludzie cały czas gadali o tym, kiedy wracaliśmy do domu tuż przed północą, żeby zjeść coś gorącego
i napić się piwa albo cydru, zanim pojawi się pierwszy w Nowym Roku gość.
-506-
Pani Bug wyniosła koszyk z jabłkami i wszystkie niezamężne dziewczęta zebrały się w kącie kuchni,
gdzie wśród chichotów i rzucania powłóczystych spojrzeń w kierunku młodych mężczyzn zaczęły
obierać owoce, starając się, by obierzyna się nie przerwała. Każda rzucała potem skórkę za siebie, a
pozostałe przysiadały nad nią jak stadko wróbli i wśród okrzyków rozstrzygały, jaką literę
przypomina.
Skórka obrana z jabłka układa się zazwyczaj okrężnie, więc dominowały litery „C", „G" i „O" - co
stanowiło pomyślną wiadomość dla Char-leya Chisholma i młodego Geordiego Sutherlanda.
Wywiązała się przy tym
gorąca dyskusja, czy „O" może oznaczać Angusa Oga czy też nie, bo An-
gus Og MacLeod należał do miejscowych przystojniaków, podczas gdy jedyny Owen był
podstarzałym wdowcem o wzroście mniej więcej pięciu stóp i z wielką brodawką na nosie.
na dół, akurat na czas, żeby zobaczyć, jak Lizzie rzuca swoją obierkę.
„C" - orzekły dwie panny Guthrie, które pochyliły się tak szybko, że
Wezwana jako ekspert pani Bug schyliła się nad czerwonawą wstążką
- Roger jest już gotów do wyjścia, ale nie możemy nigdzie znaleźć soli. W spiżarce jej nie ma.
Zabrałaś ją może do pracowni?
Goście wypełniali szczelnie wszystkie zakątki - stali pod ścianami szerokiego korytarza, wylewali
się z kuchni i gabinetu Jamiego. Prowadzili przy tym ciekawe rozmowy, popijali i jedli, podczas gdy
ja usiłowałam
przecisnąć się w tym tłoku w stronę mojej pracowni, po drodze wymieniając uprzejmości, uchylając
się przed kubkami pełnymi cydru i depcząc po leżących na podłodze resztkach jedzenia.
-507-
Moje królestwo sprawiało wrażenie prawie całkiem opuszczonego, bo ludzie starali się go unikać,
czy to z przesądów, bolesnych skojarzeń, czy
nie zostawiałam nigdy światła ani palącego się ognia. Teraz paliła się tu
jedna jedyna świeczka, a w pokoju był tylko Roger, który szukał czegoś
Na mój widok podniósł głowę i uśmiechnął się. Choć jeszcze lekko zaróżowiony od tańca, zdążył już
jednak włożyć surdut i owinąć szyję wełnianym szalikiem; na krześle za nim spoczywała peleryna.
Według zwyczaju najbardziej pożądanym gościem w sylwestra był wysoki i przystojny mężczyzna o
ciemnych włosach; jeśli przekroczył próg czyjegoś domu zaraz po północy, wróżył w nowym roku
pomyślność dla całego gospodarstwa.
Jamie został więc zesłany do swojego gabinetu pod hałaśliwą strażą braci Lindsayów, którzy mieli za
zadanie zatrzymać go tam, aż minie północ.
Co prawda, najbliższy zegar znajdował się chyba w Cross Creek, ale stary
niż on sam. To właśnie ów cenny sprzęt miał nam oznajmić magiczną chwilę, w której stary rok
ustąpi miejsca nowemu; znając jego skłonność do ciągłego zatrzymywania się, wątpiłam, czy ma to
jakiekolwiek znaczenie
podarunki dla domu: jajko, kawałek drewna, trochę soli... no i jakąś flaszkę whisky, żeby w danym
domu nie zabrakło w nadchodzącym roku niczego, co niezbędne do życia.
-508-
-No tak. Gdzież ja mogłam... O Jezu! - Otworzywszy nagle drzwiczki szafy, stanęłam oko w oko z
parą gorejących ślepiów, które spoglądały na mnie ze złością.
- Niech cię gęś kopnie! - Serce waliło mi jak młotem, więc przycisnę
łam rękę do piersi, a drugą machnęłam uspokajająco w stronę Rogera, który poderwał się na równe
nogi, gotów śpieszyć mi z pomocą. - Nic się nie stało. To tylko ten cholerny kot.
Adso także wymknął się z imprezy i przyniósł sobie tutaj do towarzystwa resztki świeżo upolowanej
myszy. Na mój widok mruknął ostrzegawczo, najwyraźniej uważając, że zamierzam odebrać mu
cenną zdobycz, ale ja bez ceregieli odsunęłam go na bok i za jego puchatym zadkiem znalazłam
wreszcie woreczek z solą.
Zamknęłam starannie drzwiczki, pozostawiając Adsa sam na sam z jego przysmakiem, i wręczyłam
sól Rogerowi. Wziął ją, ale przedtem odło
- Bardzo stare. Te, które widziałem w muzeach, miały więcej niż tysiąc
łam, że tylko pochyliła się nad stołem, ale nie wyciągnęła po niego ręki.
co ono znaczy - pragnął, żeby Brianna dotknęła amuletu, chciał tego równie mocno, jak ja nie
chciałam.
Pod wpływem impulsu wyciągnęłam rękę, wzięłam ze stołu figurkę i wsunęłam do kieszeni.
i wziął Briannę za rękę. Po chwili już ich nie było, a drzwi mojego laboratorium zamknęły się
bezgłośnie.
się, z niechęcią myśląc, że zaraz znów wejdę w chaos świątecznych zabaw. Cały dom tętnił życiem,
napierał na mnie ze wszystkich stron, a przez szparę pod drzwiami wlewało się światło. Tylko tutaj
panował niezmącony spokój. Czułam ciężar amuletu w kieszeni; z całej siły przycisnęłam
grudkowatą, nierówną powierzchnię do nogi.
zimy, albo w dzień wiosennego zrównania dnia z nocą, kiedy świat znajduje się dokładnie między
siłami ciemności i światła. A teraz stałam w ciemności, nasłuchując mlaskania dobiegającego z szafy,
i czułam siłę promieniującą z poruszającej się pod moimi stopami ziemi, podczas gdy rok -
czy też coś innego - szykował się do zmiany. W pobliżu panował gwar
Najdziwniejsze zdawało się jednak to, że nie było w tym nic niezwyk
łego. Nie przyszło do mnie z zewnątrz, lecz było czymś, co od dawna tkwi
Północ zbliżała się w zawrotnym tempie. Ciągle nie mogłam się otrząsnąć,
czasomierz pana Guthriego, i mężczyźni, rozpychając się na wszystkie strony, wysypali się z gabinetu
Jamiego, zwracając pełne oczekiwania twarze ku wejściu.
Nic się jednak nie wydarzyło. Czyżby Roger zdecydował się podejść do
tylnych drzwi, żeby uniknąć zderzenia z tłumem kłębiącym się w kuchni? Odwróciłam się, żeby
rzucić tam okiem, ale nie - przejście do kuchni także zapchane było gośćmi, którzy spoglądali na mnie
w napięciu.
Ciągle nikt nie pukał, więc w holu rozległy się pomruki zniecierpliwienia, a potem wszelkie
rozmowy ucichły i zapadła niezręczna cisza, w której każdy bał się coś powiedzieć, by nie zwrócić
na siebie uwagi.
do frontowych drzwi - raz, potem drugi i trzeci. Jamie jako gospodarz wy-
-510-
stąpił naprzód i otworzył je na oścież, żeby powitać godnie pierwszego gościa. Stałam wystarczająco
blisko, by dostrzec jego zdumienie, więc szybko wychyliłam się, chcąc zobaczyć, kto przyszedł.
Zamiast Rogera i Brianny na ganku stały dwie małe figurki. Wychudzone i przemoczone, ale
zdecydowanie czarnowłose; na zapraszający gest Jamiego wślizgnęły się do środka.
basem Josiah Beardsley, a potem skłonił się mnie, cały czas trzymając przy
sobie ramię brata. - Ano to jesteśmy.
i wróżą co najmniej dwa razy tyle szczęścia co pojedynczy gość. Roger i Bree -
którzy spotkali braci na podwórku, kiedy ci zastanawiali się, co robić - wysłali ich do nas, a sami
udali się do pozostałych gospodarstw w Ridge, żeby jak najlepiej wypełnić zadanie. Brianna miała
surowo przykazane, że nie wolno jej wejść do niczyjego domu, zanim Roger nie przejdzie przez
próg.
Szczęśliwie albo i nie - pojawienie się Beardsleyów wywołało liczne komentarze. Wszyscy już
słyszeli o śmierci Aarona Beardsleya - oczywiście oficjalną wersję, według której padł on ofiarą
apopleksji - i tajemniczym
niedawne wydarzenia i wywołała nową falę plotek. Nikt nie miał pojęcia,
co chłopcy porabiali między spotkaniem z oddziałem milicji a Nowym Rokiem - Josiah wychrypiał
tylko „chodziliśmy tu i tam", a Keziah nic nie powiedział, więc domysłom nie było końca, aż
wreszcie temat się wyczerpał i ludzie zaczęli mówić o czymś innym.
gości rozeszła się już, a ci, którzy nie mieli zamiaru żegnać się przed nadejściem poranka, podzielili
się na kilka grup. Młodsi wrócili do stodoły, by dalej tańczyć - albo poszukać odosobnienia między
belami słomy -
a starsi zasiedli przy palenisku i wspominali dawne czasy. Ci, którzy przesadzili z tańcem albo z
ilością whisky, zwinęli się w mniej lub bardziej przytulnych kącikach, żeby się przespać.
Znalazłam Jamiego w jego gabinecie - siedział wygodnie w fotelu, z zamkniętymi oczami, a na stole
przed nim leżał jakiś rysunek. Nie spał i na dźwięk moich kroków natychmiast podniósł głowę.
-511-
i potu.
życ już dawno zaszedł, a gwiazdy migotały słabym blaskiem na lodowatym niebie. Ciemne pole za
oknem świeciło pustkami.
Ziewnął szeroko i zamrugał, a potem próbował przygładzić kilka nieposłusznych włosów na czubku
głowy, które uparcie sterczały.
przez jego ramię na rysunek, który na pierwszy rzut oka wyglądał na jakiś plan budynku, z
obliczeniami zapisanymi na marginesie.
- Nie dla niej - uśmiechnął się i wygładził leżący przed nim papier. -
Dla Chisholmów.
Jamie - rozejrzał się między nowymi osadnikami w Rigde i zaaranżował pewną umowę pomiędzy
Ronnie Sinclairem i Geordiem Chisholmem.
będzie syty i owca cała - uścisnęłam z radością jego rękę. - Co za wspaniały pomysł!
-512-
- Tak się mówi, kiedy chcemy wyrazić, że wszystkie zaangażowane w jakąś sprawę strony wyjdą na
swoje - wyjaśniłam. - Czy to ty robiłeś ten plan?
- Ano. Geordie nie jest stolarzem i nie chciałem, żeby coś popsuł. - Mru
żąc oczy, spojrzał na rysunek, sięgnął po pióro, otworzył kałamarz i naniósł jeszcze jakieś drobne
poprawki.
masować mu ramiona. Wyciągnął się wygodnie, głowę przytulił do mojego brzucha i przymknął oczy,
wzdychając z rozkoszy.
czole.
- Tak, trochę. Och, jakie to przyjemne. - Przesunął moje dłonie na głowę i przycisnął do skroni.
W domu już się uciszyło, choć z kuchni ciągle dobiegało dudnienie czyichś głosów, a ponad nimi w
zimną, nieruchomą noc płynął słodki dźwięk skrzypiec.
moimi palcami.
- To dziwne, że nie masz słuchu muzycznego - zauważyłam. Opuszkami palców gładziłam
kasztanowe, pięknie zarysowane brwi, naciskając mocniej przy końcach łuku. - Nie wiem dlaczego,
ale zdolności matematyczne często łączą się z uzdolnieniami muzycznymi. Bree ma i jedne, i drugie.
- Co miałeś?
- Jedne i drugie. - Westchnął i oparł się łokciami o stół, naprężając mocno kark. - Och tak, tak!
Proszę...
łeś śpiewać?
W rodzinnym dowcipie Jamie, który pięknie władał głosem, przemawiając, z powodu braku słuchu
piosenkami ogłuszał niemowlęta, zamiast kołysać je do snu.
- No może niezupełnie - słyszałam w jego głosie uśmiech, nieco przytłumiony przez obfitość włosów,
które zakrywały mu twarz. - Potrafiłem
-513-
odróżnić jedną melodię od drugiej albo stwierdzić, czy dana piosenka brzmi poprawnie... Ale teraz
odróżniam tylko wrzask od skrzeku - wzruszył ramionami.
mówiąc, tuż przedtem - podniósł rękę i sięgnął w kierunku potylicy. - Pamiętasz, wtedy, we Francji?
Wracałem właśnie z Dougalem MacKenziem i jego ludźmi, kiedy Murtagh zastąpił ci drogę...
Mówił to lekko, ale moje palce odnalazły już szramę ukrytą pod włosami. Teraz była to zaledwie
wąska kreska - wspomnienie po ranie, która zagoiła się, prawie nie pozostawiając śladu. Ale była to
rana długości ośmiu
włos go nie zabiła. Przez osiem miesięcy leżał we francuskim opactwie bliski śmierci, a bóle głowy
dokuczały mu jeszcze przez długie lata.
łeś ranny?
Prawie niezauważalnie wzruszył ramionami.
- Nie słyszę melodii, tylko warkot bębnów - wyjaśnił. - Odróżniam podkład rytmiczny, wysokość
dźwięku gdzieś mi umyka.
więc Jamie odwrócił się z uśmiechem, najwyraźniej pragnąc, bym potraktowała jego słowa jako żart.
- Nie martw się, Angliszko. Nie ma czym. Nie śpiewałem pięknie, nawet
- Dougal? Więc myślisz, że to Dougal? - Zaskoczyła mnie pewność tego stwierdzenia. Wtedy Jamie
uważał, że być może to jego wuj Dougal dokonał morderczego ataku, a zaskoczony przez własnych
ludzi, zanim
ło jednak dowodów, że właśnie tak było. Teraz twarz mu się zmieniła, gdy
Ujrzałam w pamięci tamtą scenę na poddaszu w Culloden House tak wyraźnie, jakby rozgrywała się
w tej chwili przed moimi oczami. Kawałki rozbitych mebli i potłuczonych podczas walki sprzętów
walały się po podłodze - a u moich stóp Jamie zmagał się ze spoczywającym na nim całym ciężarem
bezwładnym ciałem Dougala... Krew i powietrze uchodziły bą-
-514-
belkami w miejscu, gdzie szpada Jamiego przebiła mu gardło, a pokryta cętkami twarz bladła coraz
bardziej, w miarę jak razem z krwią uciekało z niego życie. Spojrzenie jego przenikliwych czarnych
jak węgiel oczu wprost przeszywało Jamiego, a usta poruszały się prawie bezgłośnie, cedząc jakieś
gaelickie słowa... Jamie, tak samo blady jak jego ofiara, nie spuszczał wzroku z warg umierającego,
starając się zrozumieć to ostatnie wyznanie...
- „Choć jesteś synem mojej siostry, powinienem był cię zabić wtedy na
W gabinecie było bardzo cicho. Głosy w kuchni ucichły do ledwie słyszalnego pomruku, jakby duchy
przeszłości zgromadziły się tam, żeby powspominać dawne czasy.
wyszeptałam.
miał rację. Rzeczywiście, tak czy inaczej - albo on, albo ja.
obciąża. Ale Dougal się nie mylił; zbyt wiele ich dzieliło i gdyby nie doszło
Jamie ścisnął mocniej moje ręce i trzymając je, odwrócił się w fotelu.
W całym domu panowała cisza - doskonały czas dla moich eksperymentów. Pan Bug pojechał do
Woolam's Mill, zabierając ze sobą braci Beardsleyów, Lizzie i pan Wemyss pomagali Marsali tłuc
paszę dla świń, a pani
-515-
Bug, pozostawiwszy na kuchennym stole garnek z kaszą i talerz z tostami, uganiała się po pobliskich
krzakach za półzdziczałym stadkiem kur.
Wygarniała je po kolei i wsadzała do pięknej nowej klatki dla drobiu, którą zmontował jej mąż.
Roger i Bree od czasu do czasu przychodzili do
Delektując się niczym niezakłóconym spokojem, postawiłam na tacy kubek, dzbanek z herbatą,
śmietankę i cukier, zamierzając zabrać to wszystko do pracowni razem z przygotowanymi do badań
próbkami. Blask wczesnego poranka, wlewający się przez okna do wnętrza domu strumieniem
czystego złota, zdawał się absolutnie doskonały. Wyjęłam z szafy kilka buteleczek z przezroczystego
szkła i wyszłam na zewnątrz.
ło nieco cieplejszą aurę w późniejszej porze dnia; w tej chwili jednak powietrze było tak zimne, że
otuliłam się szczelniej ciepłym szalem, a gdy się pochyliłam nad poidłem dla koni, zauważyłam na
powierzchni delikatną
skorupkę lodu. Pomyślałam, że mimo wszystko niska temperatura nie powinna zaszkodzić
mikroorganizmom. Podłużne nitki alg, pokrywające grubą warstwą ściany poidła, poruszyły się
lekko, kiedy skruszyłam warstewkę lodu i zamąciłam wodę, aby zdrapać mulisty osad do jednej z
buteleczek.
Mikroskop stał przy oknie, gdzie ustawiłam go poprzedniego dnia; słońce odbijało się w zestawie
luster i połyskiwało na mosiężnej konstrukcji.
okular.
Owalny świetlisty kształt wybrzuszył się, zmniejszył, aż w końcu zniknął zupełnie. Wytężyłam wzrok,
wolniutko obracając pokrętło, i wreszcie... mam! W lusterku odbił się obraz doskonałego w swej
prostocie okręgu, który był bramą do nieznanego dotąd świata.
pantofelka, ścigające jakąś niewidzialną ofiarę. W całym polu widzenia panował nieustanny ruch,
kiedy kropla wody na szkiełku unosiła się w mikroskopijnej fali. Czekałam jeszcze przez chwilę, w
nadziei, że zauważę zwinną i elegancką euglenę, a może nawet hydrę, ale szczęście mi nie
sprzyjało - przed moimi oczami przesuwała się tylko jakaś tajemnicza czar-
-516-
łam nic godnego uwagi. Miałam zresztą mnóstwo innych rzeczy do oglądania. Przetarłam prostokątną
szybkę alkoholem, poczekałam, aż wyschnie, a potem zanurzyłam szklaną szpatułkę w jednym z
naczyń ustawionych
płytce.
Prawidłowe złożenie mikroskopu zajęło mi sporo czasu. Nie przypominał nowoczesnych urządzeń,
zwłaszcza rozłożony na części w pokaźnej skrzynce doktora Rawlingsa. Soczewki były jednak w
porządku i zaczynając od nich, udało mi się w końcu zamontować na statywie części optyczne.
Uzyskanie odpowiedniego światła okazało się znacznie trudniejsze, byłam więc zachwycona, kiedy
w końcu okazało się, że mikroskop działa.
sta w ręku.
- Tak? Na przykład co? - zainteresował się. - Mam nadzieję, że nie żadne duchy. Ostatnio mam ich
dość.
- Chodź popatrzeć. - Odsunęłam się od mikroskopu. Zaciekawiony, pochylił się i zerknął przez
okular, mrużąc drugie oko.
zachwytu.
małe stworzonka, a jak się wiją i przepychają jedno przez drugie. I ile ich
tu jest!
Przyglądał się jeszcze kilka sekund, mrucząc coś pod nosem, a potem
- Nigdy dotąd nie widziałem czegoś podobnego, Angliszko. Opowiadałaś mi o zarazkach, ale nie
sądziłem, że one tak wyglądają. Myślałem, że zobaczę jakieś malutkie ząbki, a tu nie... No i nie
przypuszczałem, że
łam go, żeby zajrzeć w okular. - Ale te małe bestie to nie są zarazki... To
plemniki.
-517-
Myślałem, że Jamie się udusi. Otworzył usta jak wyrzucona z wody ryba, a jego szlachetne oblicze
mocno poróżowiało.
równowagę, zignorował mój gest; patrzył jak zahipnotyzowany w mikroskop, jakby się bał, że coś
stamtąd wyskoczy i zacznie się wić po pod
mogłyby być?
sidłach.
Opuścił rękę, a na jego policzkach pojawił się krwisty rumieniec, świadczący o głębokim
zawstydzeniu. Gwałtownym ruchem uniósł kubeczek z herbatą i opróżnił go jednym haustem, nie
bacząc na temperaturę płynu.
poinformowałam go rzeczowo. - Ale jeśli je przed tym uchronisz... - wskazałam wymownym gestem
zamkniętą zlewkę z niewielką ilością białawej substancji - ...przetrwają kilka godzin. W swoim
naturalnym środowisku
Przypomniał sobie o toście, który przez cały czas trzymał w ręku, odgryzł kawałek i zaczął żuć, nad
czymś się zastanawiając.
- O czym? Jak wygląda plemnik? Prawie na pewno. Mikroskopów zaczęto używać ponad sto lat
temu, a z pewnością każdy, kto ma do czynienia z mikroskopem, przede wszystkim przygląda się
temu, co ma pod
-518-
ręką. Zakładam, że wynalazca mikroskopu był mężczyzną, więc wydaje mi się, że... Nie sądzisz...?
o dumie brzmiącej w jego głosie. - Mają przed sobą ciężką drogę, a u jej
kresu czeka je wyczerpująca walka. Jak wiesz, zwycięzcą może być tylko
jeden.
starożytną, ale z medycyną nie miał nic wspólnego. Nawet żyjący współcześnie przyrodnicy, choć
wiedzieli, że plemnik jest oddzielnym organizmem, a nie jednorodną substancją, niekoniecznie
rozumieli, w jaki sposób dochodzi do zapłodnienia.
- A jak sądziłeś, skąd się biorą dzieci? - spytałam po dłuższym wywodzie na temat komórek
jajowych, plemników, zygot i tak dalej, gdy spostrzegłam w oczach Jamiego wyraźny popłoch.
Owszem, wiem doskonale, skąd się biorą. Tylko nie miałem pojęcia, że...
w brzuchu kobiety i że ono... że ono po prostu tam rośnie. Tak jak rzepa,
przypomniał sobie o toście, włożył go do ust, a potem jeszcze raz pochylił się nad mikroskopem.
-519-
- One się różnią, prawda? To znaczy nasienie jednego mężczyzny od nasienia drugiego?
-No... Wyglądem raczej nie. - Podniosłam kubeczek z herbatą i popijałam drobnymi łykami,
delektując się aromatem. - Choć oczywiście w istocie różnią się, i to bardzo. Przenoszą pewne cechy,
które mężczyzna przekazuje swojemu potomstwu.
- Ale tych różnic nie można dostrzec gołym okiem, nawet pod mikroskopem - dorzuciłam.
- Żeby móc łatwiej postawić diagnozę. Jeśli na przykład obejrzę próbkę kału i zobaczę tam pasożyty,
będę wiedziała, jakie lekarstwa powinnam zaaplikować choremu.
Jamie miał taką minę, jakby chciał powiedzieć, że woli nie słuchać o podobnych rzeczach zaraz po
śniadaniu, ale skinął głową ze zrozumieniem.
-Tak?
- Mam je. - Wyprostowałam zesztywniałe plecy i przyglądając się rzędowi preparatów, wolno
pocierałam dłonią kark.
ciemną substancją, z kodem wypisanym na brzegu woskiem z resztki świecy. Kawałki pleśni zebranej
z wilgotnego chleba kukurydzianego, z zepsu-
-520-
tego biskwita i ze skórki świątecznego pasztetu. Na skórce jak dotąd wyrosła najładniejsza pleśń -
bez wątpienia była to zasługa gęsiego tłuszczu.
się wyhodować pleśń, która zawierała największe ilości Penicillium - albo czegoś, co prawie na
pewno było Penicillium. Było też mnóstwo różnych
śni, które miałam przed sobą, należały do gatunków produkujących największe ilości penicyliny i że
nie wprowadziłam niechcący żadnych złośliwych bakterii do mieszaniny mięsa i rosołu, i jeszcze
że... No cóż, zbyt często musiałam uciekać się do nadziei, lecz doszłam już do punktu, w którym
wiarę zastępuje ufność w zwykły traf, los.
Rząd napełnionych rosołem naczyń stał na końcu blatu, każde przykryte starannie kawałkiem czystego
perkalu, żeby zapobiec zabrudzeniu przez owady, cząsteczki różnych substancji obecnych w
powietrzu czy mysimi odchodami. Najpierw przecedziłam rosół i zagotowałam, potem dokładnie
wypłukałam wrzątkiem naczynia i dopiero wtedy napełniłam je parującą brązową cieczą. To był
najlepszy sposób uzyskania względnej ste-rylności, jaki mogłam wymyślić.
rozwijały.
intruzy - pleśń, bakterie lub może algi - lecz nie cenne Penicillium.
i z rozkoszą wychłeptał zawiesistą kałużę, nie bacząc na jej skład. Najwyraźniej w tym naczyniu nie
było nic trującego, bo kociak zwinął się w plamie słońca i spał w najlepsze.
-521-
o czystą substancję wytwarzaną przez pleśń jako zabezpieczenie przed ewentualnym atakiem bakterii.
Właśnie ta substancja była penicyliną.
jak przelewałam rosół przez czystą gazę, żeby oddzielić płyn od żywych
kultur bakteryjnych.
zapytał w końcu.
- Możesz to tak nazwać, jeśli chcesz - spojrzałam na niego surowo. Od-
- Naprawdę?
czytaniem kilku poprzednich stron, zapisanych przez dawnego właściciela dziennika, doktora Daniela
Rawlingsa.
- Może doktor Rawlings używał, ja nie - ręce miałam zajęte, więc podbródkiem wskazałam otwarty
dziennik. - I do czego je stosował?
palcem wzdłuż linii zapełnionych schludnym pismem mojego poprzednika. - Weź dwie Główki
Czosnku, zmiażdż z sześcioma Rzodkiewkami, następnie dodaj Balsamu Peruwiańskiego i dziesięć
kropli Mirry i wymieszaj tę Substancję z Wodą pochodzącą z Niemowlęcia Płci Męskiej, tak by
łatwo dało się ją pić".
-Jeśli pominąć ostatni składnik, wygląda jak przepis na jakąś przyprawę - uśmiechnęłam się. -
Ciekawe, do czego by się nadawała? Do zająca w marynacie? Albo może do ragout z cielęciny?
wargi. - Raczej byłbym za gulaszem z baraniny. Baranina wszystko zniesie. A dlaczego akurat
„niemowlę płci męskiej"? - spytał po chwili zastanowienia. - Spotkałem się już z takimi
wzmiankami. Na przykład w pismach przyrodniczych Arystotelesa.
- No cóż, znacznie łatwiej zebrać mocz od chłopczyka niż dziewczynki. Spróbuj kiedyś, to się
przekonasz. Poza tym może wydaje ci się to dziwne, ale uryna niemowlęcia płci męskiej jest bardzo
czysta, jeśli nie sterylna. Może już starożytni zwrócili uwagę, że stosując ją, uzyskują lepsze
-522-
rezultaty, była bowiem znacznie czyściejsza niż woda do picia, pochodząca z publicznych
akweduktów czy studni.
- Czy słowo „sterylny" oznacza, że nie ma tam zarazków, czy że nie można ich wyhodować? -Jamie
obrzucił mój mikroskop nieufnym spojrzeniem.
Wręczyłam ją Jamiemu razem ze zrobionym domowym sposobem palnikiem - była to zwykła butelka
po atramencie, zatkana korkiem, przez który przeciągnęłam knot z woskowanego lnianego sznurka.
- W kuchni. Piją na umór. - Jamie zmarszczył brwi, całą uwagę skupiając na wykonywanej czynności.
- A czy mocz małej dziewczynki jest mniej wartościowy, czy tylko trudniej go uzyskać?
jest tak prosta jak u chłopców. Mocz może się zanieczyścić bakteriami i substancjami znajdującymi
się w fałdach skóry - spojrzałam na Jamiego przez ramię i uśmiechnęłam się. - Ale to nie znaczy, że
masz się z tej okazji wywyższać.
tak by schował się pod gorsetem, i zdjęłam z haka przy drzwiach ciężki
-523-
była trudna operacja; wykonywałam podobne już wiele razy, ale nigdy na
kimś, kto siedział przede mną w pełni świadomy tego, co się dzieje... Na
miało nadejść.
Z korytarza dobiegały odgłosy kroków i nerwowe chichoty przemieszane z głębokim głosem Jamiego.
Odwróciłam się z uśmiechem na ustach, by powitać moich pacjentów.
całkowicie odmieniły braci Beardsleyów. Dalej byli mali jak na swój wiek
i chudzi, a ich nogi przypominały pałąki, ale zapadnięte policzki już się
nieco zaokrągliły, ciemne włosy układały się miękko, w spojrzeniach prawie nie widziało się dawnej
nieufności.
w pewnej chwili Lizzie musiała chwycić Keziaha za rękę, aby się nie potknął o stołek, a Jamie
trzymał w mocnym uścisku ramię Josiaha. Tak nim sterował, że chłopak w jednej chwili znalazł się
tuż przede mną, a on postawił na podłodze miednicę, którą trzymał pod pachą.
-Jesteś pewna, że chcesz zostać, Lizzie? - spytałam z powątpiewaniem. - Myślę, że świetnie damy
sobie radę sami.
Jamie był już przyzwyczajony do widoku krwi i tego, co dzieje się w czasie operacji, ale Lizzie - jak
mi się wydawało - miała do tej pory styczność jedynie ze zwykłymi chorobami i może raz czy dwa
zdarzyło jej się pomagać przy porodzie.
-524-
infekcji.
Rzecz jasna nie było sposobu, by stwierdzić, ile antybiotyku znajduje się
czynny. W dodatku wydawało się całkiem prawdopodobne, że reszta pozostanie zdatna do użytku co
najmniej jeszcze kilka następnych dni.
Zresztą zaraz po zakończeniu operacji mogłam nastawić następną hodowlę i przy odrobinie szczęścia
przez trzy czy cztery kolejne dni mieć co podawać ozdrowieńcom, a to - jeśli los będzie mi sprzyjał -
powinno wystarczyć dla uniknięcia infekcji.
- A więc jednak to świństwo nadaje się do picia - zauważył z przekąsem Jamie, zerkając na mnie
ponad ramieniem Josiaha. Kilka lat temu, kiedy odniósł ranę postrzałową, podałam mu penicylinę w
postaci zastrzyku; teraz najwyraźniej pomyślał, że zrobiłam tak z okrucieństwa.
- Owszem, to można pić, ale penicylina wstrzyknięta działa o wiele skuteczniej. Ten wywar podałam
chłopcom, żeby zapobiec komplikacjom, nie żeby leczyć. No więc, jeśli wszyscy są gotowi...
Chciałam, żeby Jamie trzymał pacjenta w czasie operacji, ale oboje z Liz-
zie upierali się, że nie będzie to konieczne. Josiah na pewno nawet nie
drgnie, żeby nie wiem co. Lizzie, jeszcze bledsza niż on, zacisnęła palce
teraz wystarczyły tylko pobieżne oględziny przy użyciu jesionowego patyczka do przytrzymywania
języka. Pokazałam Jamiemu, jak ma blokować pacjentowi język, żeby nie zasłaniał mi pola
operacyjnego, a potem wzięłam szczypce i skalpel i nabrałam głęboko powietrza.
-525-
Z przyciśniętym językiem już nie mógł mówić, więc tylko wydał z siebie jakieś nieokreślone
chrząknięcie, co odczytałam jako potwierdzenie.
Musiałam działać bardzo szybko. Przygotowania zabrały mi wiele godzin - operacja nie więcej niż
kilka chwil. Chwyciłam szczypcami gąbczasty, przekrwiony migdał, pociągnęłam ku sobie i
wykonałam kilka precyzyjnych cięć skalpelem, zręcznie oddzielając chore tkanki od podłoża.
drugiego; powtórzyłam wszystkie czynności, tyle że nieco wolniej, bo musiałam pracować lewą ręką.
Cały zabieg trwał w sumie nie dłużej niż minutę. Wyciągnęłam instrumenty z ust Josiaha, a on
wytrzeszczył na mnie zdumione oczy. Zakasłał, zakrztusił się czymś i pochyliwszy się, wypluł jeszcze
jeden fragment odciętych tkanek, który wpadł do naczynia z głośnym „plask", a za nim popłynął
strumień jasnoczerwonej krwi.
i wepchnęłam do gardła kłąb bawełnianych wacików, które miały wchłonąć nadmiar krwi i
umożliwić mi dalszą pracę. Następnie wzięłam z kok-sownika mały pręt i zajęłam się przypalaniem
większych naczyń krwiono
Z oczu Josiaha płynął nieprzerwany strumień łez, a dłonie ściskały kurczowo brzeg miednicy, ale
zgodnie z przyrzeczeniem chłopak nie poruszył się ani nawet nie jęknął. Żywo miałam w pamięci
jego mężne zachowanie tego wieczoru, gdy Jamie usuwał mu znak wypalony na opuszku kciuka, więc
nie spodziewałam się niczego innego. Lizzie stała
z zamkniętymi oczami, zaciskając dłonie na ramionach chłopaka, więc Jamie delikatnie popukał ją w
łokieć, a ona aż podskoczyła z przestrachu.
dobrze?
Josiah stanowczo się jednak temu sprzeciwił. Chwilowo nie był w stanie mówić - podobnie jak brat
- więc gwałtownie zaczął kręcić głową, a potem opadł na stołek i siedział z pobladłą twarzą,
kołysząc się we
Lizzie miotała się od jednego chłopca do drugiego, ale Jo, napotkawszy jej spojrzenie,
zdecydowanym ruchem podbródka wskazał na brata, który nie okazując najmniejszego strachu, zajął
właśnie stołek przezna-
-526-
czony dla pacjenta. Lizzie pogłaskała więc Jo po głowie i podeszła do Keziaha, a on odwrócił głowę
i spojrzał na nią z niewypowiedzianą słodyczą, po czym schylił głowę i pocałował jej rękę. Potem
usiadł przodem do mnie, zamknął oczy i szeroko otworzył usta; wyglądał trochę jak pisklak,
przez chronicznie nawracające infekcje. Poza tym Keziah znacznie mocniej krwawił - ręcznik jak i
mój fartuch były całe w plamach. Skończyłam przypalać naczynia krwionośne i spojrzałam uważnie
na mojego pacjenta, który zbladł, przypominając leżący za oknem śnieg, i patrzył przed siebie
szklistym, niewidzącym wzrokiem.
skinąć głową, ale nagle oczy uciekły mu do tyłu i osunął się do moich stóp.
Przez chwilę myślałam, że Lizzie także zemdleje, bo krew była dosłownie wszędzie. Zachwiała się,
ale na moje polecenie usiadła posłusznie obok Josiaha. Jo ścisnął mocno jej rękę, my zaś zajęliśmy
się Keziahem.
krwi chłopca, który wyglądał jak ofiara jakiejś strasznej zbrodni. Josiah wstał
- Wszystko będzie dobrze - pocieszył go Jamie, a w jego tonie nie było najmniejszej wątpliwości. -
Mówię ci, moja żona jest znakomitą uzdrowicielką.
Teraz miałam jednak do dyspozycji penicylinę. I wszystko będzie dobrze, pomyślałam znów, gasząc
płomyczek lampki alkoholowej. Czułam
-527-
to w czasie operacji, kiedy dotykałam ciał chłopców. Przy takich środkach zapobiegawczych, jakie
zastosowałam, nie groziło im zakażenie bakteryjne ani żadna inna infekcja. W praktyce lekarskiej
zawsze jest potrzebna odrobina szczęścia - i dziś wszystko wskazywało na to, że powinnam odnieść
sukces.
bezszelestnie wskoczył na blat i teraz pracowicie wylizywał puste naczynie po rosole. - Wszystko
będzie dobrze, wszystko nam się uda.
Jamie. Zaczęłam przewracać kartki, aż znalazłam miejsce, w którym zapisywałam postępy w moich
doświadczeniach, i wzięłam do ręki pióro. Później, po kolacji, przyjdzie czas na uwiecznienie
szczegółów dzisiejszej operacji, ale w tej chwili... Po namyśle napisałam na dole strony: „Eureka!"
37. Listy
lutego wyprawił się więc w kolejną. Przywiózł stamtąd sól, igły, indygo,
i wiele innych drobiazgów, bez których trudno się obejść, oraz torbę pełną listów. Przyjechał późnym
popołudniem i tak mu się śpieszyło do Marsali, że wypił tylko kufel piwa i zostawił stos pakunków,
żebyśmy je z Brian-
Był tam gruby pakiet gazet z Wilmington i New Bern; kilka także z Filadelfii i Bostonu, które
przyjaciele z północy przesyłali Jocaście Cameron - a od niej trafiały do nas. Pośpiesznie
przerzuciłam parę egzemplarzy; najbardziej aktualna nosiła datę sprzed trzech miesięcy. Nie miało to
znaczenia - gazety były równie cennym nabytkiem jak książki, zważywszy, że przebywaliśmy w
miejscu, gdzie słowo pisane zdarzało się widzieć nie częściej niż złoto.
jedną z nich, i uniosła brwi w zdumieniu. - Doprawdy, to jest coś, co każdy powinien umieć zrobić.
-528-
-Lepiej poczytaj sobie ostatnią stronę - poradziłam jej. - Dowiesz się, jak uniknąć zakażenia
rzeżączką albo co zrobić, jeśli twój mąż przypadkiem zaczął łysieć.
- Jeśli mój mąż zarazi mnie gonokokami, to chyba będzie musiał sam
zająć się swoją czupryną - oświadczyła. Przerzuciła kilka następnych kartek, a jej brwi wygięły się
jeszcze bardziej. - „Ostrogi Wenus. Oto zestaw sprawdzonych Środków na Niemoc Męskiego
Członka".
- Wielkie nieba! „Weź tuzin Ostryg, przez noc nasączaj w Winie zmieszanym z Mlekiem, a potem
upiecz na Kruchym Cieście razem ze zmielonymi Migdałami i mięsem Homara. Podawaj
przyprawione Pieprzem".
- Nic nie szkodzi - zapewniła, nie odrywając wzroku od gazety. - Według mnie ostrygi wyglądają jak
wielkie kupy smarków.
- Surowe; jak się je ugotuje, od biedy można zjeść. A jeśli już mowa
ła do czytania.
- O, tu jest coś, co mogłybyśmy zrobić. „Do Jąder pozyskanych od Zwierzęcia Płci Męskiej... - tak
jakby można było pozyskać je od samicy -... dodaj sześć dorodnych Grzybów i gotuj w kwaśnym Ale,
aż zmiękną; następnie pokrój zarówno Jądra jak i Grzyby w cienkie Plastry, dobrze popieprz i
dopraw Solą, spryskaj Octem i opiecz nad Ogniem, aż zrobią
- Nie. Ale jestem pewna, że jeśli masz ochotę wypróbować ten przepis,
-Ja... Wydaje mi się, że jeszcze nie musimy uciekać się do takich metod - odparła.
-529-
się zawiodłam. Był list od Iana, który pisał do nas z żelazną konsekwencją
raz na miesiąc, a od Jenny ani słowa. Nie odezwała się przez ostatnie pół
ści, nie mogłam mieć Jenny za złe jej postępowania... ale ja też tam byłam
chociaż przyjął na siebie pełną odpowiedzialność. Młody Ian sam postanowił, że chce zostać w
plemieniu Mohawków. Był przecież mężczyzną, choć jeszcze bardzo młodym, i to on podjął decyzję.
Lecz z drugiej strony,
Wiedziałam jednak, ile bólu sprawiało Jamiemu jej milczenie. Nie przestawał słać do niej listów -
tak jak zawsze robił - uparcie dopisując wieczorami coraz to nowe ustępy i oczekując, że ktoś będzie
jechał przez góry do Cross Creek albo Wilmington. Nigdy nie okazywał nurtujących go uczuć, ale
widziałam błysk w jego oku, kiedy przeglądał każdą nową pocztę w poszukiwaniu wieści od niej, i
prawie niezauważalne zaciśnięcie kącików ust, kiedy ich nie znajdował.
by rzucić okiem.
ło już za późno. Wstała, nie spuszczając ze mnie wzroku, jedną rękę opar
-530-
- Nie potrafisz kłamać, mamo - stwierdziła wyrozumiale i bez namysłu przełamała pieczęć.
- Tak, tak, tamten też był do taty - powiedziała i pochyliła się nad roz
Portsmouth, Wirginia
Sir,
Piszę, aby poinformować Pana, że jesteśmy obecnie w Portsmouth i wszystko wskazuje na to, że
zostaniemy tu aż do Wiosny, jeśli zna Pan jakiegoś Kapitana Statku, chętnego do przewiezienia do
Perth czterdziestu Mężczyzn w zamian za obietnicę Rekompensaty od Armii, gdy dotrzemy do Celu,
byłbym niezmiernie wdzięczny, gdyby mi Pan dał o tym znać przy najbliższej Okazji.
Musieliśmy się imać różnych Zajęć, żeby móc się utrzymać w czasie tych
o takie Zajęcie jest tutaj najłatwiej. Ja sam zatrudniłem się jako Kucharz
żyje.
Właśnie w tym Celu dwa dni temu wybrałem się do jednej z Kwater. W czasie Rozmowy któryś z
moich Ludzi - chyba był to Szeregowy Ogihie, którego Państwo znacie, jak mi się wydaje -
napomknął o konwersacji, którą przypadkiem podsłuchał w Stoczni. Dotyczyła ona niejakiego
Stephena Bonneta; przypomniałem sobie wówczas, że Pan interesował się Osobnikiem o tym
Nazwisku, więc przekazuję niniejszym, czego się dowiedziałem.
-531-
Powiązania okazuję się całkiem niezwykłe. Chcę przez to powiedzieć, że pewne Magazyny Towarów
na Wybrzeżu Karoliny od czasu do czasu dysponują Dobrami, których zwykle próżno by tam szukać, i
że Przypadkiem zbiega się
Szeregowy Ogilvie nie bardzo potrafił przypomnieć sobie zasłyszane Nazwiska, jako że nie wiedział,
że Osoba Bonneta może Kogoś interesować, i o ca
łej Sprawie wspomniał jedynie jako o pewnego rodzaju Ciekawostce. Jak mówił, jedno z
wymienionych Nazwisk brzmiało „Butler", ale nie był pewien, czy Człowiek ów miał coś wspólnego
z Bonnetem. Szeregowy Ogihie usłyszał także Słowo „Karen", lecz nie jest pewien, czy odnosiło się
Ono do Kobiety, czy może była to Nazwa Statku.
Okazało się, że Budynek ów stanowi Własność dwóch Wspólników: niejakiego Ronalda Priestly'ego
i niejakiego Phillipa Wyliego. Na razie nie udało mi się zebrać żadnych Informacji o Nich, lecz mam
zamiar kontynuować Śledztwo, o ile czas mi na to pozwoli.
Dyskusję na Temat Bonneta w kilku pobliskich Barach, ale bez Rezultatu. Odniosłem Wrażenie, że
jego Nazwisko nie jest obce tutejszym Ludziom, lecz nie chcą o nim rozmawiać.
Górali Szkockich
Dookoła nas rozlegał się zwykły domowy gwar, lecz mnie się wydało,
że obie z Bree nagle znalazłyśmy się w maleńkiej bańce ciszy, gdzie czas
się zatrzymał.
Z niechęcią pomyślałam, że muszę zaraz odłożyć ten list, bo to oznaczało, że czas znów ruszy z
miejsca i trzeba będzie podjąć jakieś decyzje.
-532-
Wsunęłam list na miejsce i przejrzałam pozostałe rzeczy - resztę poczty ułożyłam na brzegu stołu,
gazety i czasopisma zgromadziłam na osobnym stosie i wreszcie rozsupłałam sznurek, którym
przewiązana była paczka. Tak jak sądziłam, przede mną leżała książka - Wyprawa Onufrego Clinkera
Tobiasa Smolletta. Zwinęłam sznurek i wsunęłam do kieszeni, a w głowie
w pół drogi między błogim snem a irytującym powrotem do rzeczywistości. Biedny maluch.
natychmiast ustały, a ja pożałowałam, że nie jestem w stanie pomóc własnej córce równie szybko i
skutecznie. Brianna była blada jak płótno, ale opanowana.
Jamiego. Wiem, że nie chciał cię w to wciągać. Nie chciał, żebyś się martwiła.
- Nic nie szkodzi. I tak wiedziałam - sięgnęła ręką ponad blatem stołu
przypuszczeniach nie sądziłam, że jest tak zręczny. Zawsze wolałam, żeby niebezpieczni przestępcy
okazywali się nieudacznikami.
grzecznościowe pytania taty, ale potem doszłam do wniosku, że chyba jednak nie. I co o tym myślisz?
- spytała.
Jej ton był spokojny i zupełnie obojętny, jakby chciała zasięgnąć mojej
uważnie.
-533-
- Och, na przykład o cenach chińskiej herbaty - prychnęłam z irytacją. - Jeśli chcesz, możemy
porozmawiać na temat Stephena Bonneta.
Przygryzła dolną wargę i wpatrzyła się w podłogę, a potem lekko pokręciła głową.
- Nie chcę niczego o nim słyszeć ani nawet o nim myśleć - powiedzia
ła spokojnie. - Jeśli jeszcze kiedykolwiek go spotkam, to... - Zadrżała i podniosła wzrok. Jej
spojrzenie przeszyło mnie na wylot.
Zaciśniętą pięścią uderzyła się w udo, a Jemmy, zaskoczony jej gwałtownym ruchem, wypuścił pierś
i rozdarł się na cały głos.
- Masz na myśli ojca, nie Bonneta?
spódnicy.
- Dlaczego tata nie może zostawić Bonneta w spokoju? - Musiała podnieść głos, by było ją słychać
ponad zawodzeniem Jemmy'ego.
W ich słowniku nie istnieje coś takiego jak „żyj i pozwól żyć".
- Chcesz powiedzieć, że będzie próbował go zabić - zerknęła na list lorda Johna. - A co się stanie,
jeśli...
Odniosłam wrażenie, że ta uwaga wcale nie pocieszyła Brianny. Szczerze mówiąc, mnie także nie.
Słuszne pytanie. Jemmy parskał i z wściekłością tarł buźką o moje ramię, ale przestał płakać.
- Ja też miałam nadzieję, że Stephen Bonnet wykaże się rozsądkiem i przeniesie swój niecny
proceder do Chin albo Indii Zachodnich, ale on chyba ma tu już wyrobione kontakty i nie chce z nich
rezygnować - wzruszyłam ramionami i pogłaskałam główkę malucha, który wił się teraz jak piskorz.
ła ręce do dziecka.
znowu zagryzła wargę. Byłam zła, że przeze mnie będzie się jeszcze bardziej denerwować, ale
pewnych rzeczy nie dało się przemilczeć.
Lord John jest bardzo dyskretny... Szeregowy Ogilvie, niestety, nie. Jeśli
go z kryjówki. Albo może celowo chce ściągnąć na siebie jego uwagę i sprawić, żeby on poszukał
nas. Na myśl o tym kolana dosłownie ugięły się pode mną i opadłam ciężko na stołek.
Brianna wciągnęła głęboko powietrze, wolno wypuściła przez nos i znowu przystawiła dziecko do
piersi.
- Czy Roger wie? Czy on... też bierze udział w tej cholernej wendecie?
- Nie wydaje mi się. To znaczy, jestem pewna, że nie. Poza tym chyba-
by ci powiedział, prawda?
Napięcie na jej twarzy nieco zelżało, choć w oczach pozostał cień wątpliwości.
- Nie zniosłabym myśli, że mógł coś takiego trzymać przede mną w tajemnicy. Choć z drugiej strony...
- dodała oskarżycielskim tonem - ...ty właśnie tak zrobiłaś.
Odwróciłam wzrok przed burzą uczuć, które nią miotały. - No więc... Ja...
-535-
- Posłuchaj mnie uważnie - powiedziałam, prostując się i patrząc na Briannę z powagą. - Moim
zdaniem pościg za Bonnetem nie jest dobrym
się na krześle.
Spojrzałam na nią i zamyśliłam się. Jeżeli ktokolwiek dysponował wystarczającą siłą charakteru i
uporem, by zawrócić Jamiego z raz obranej drogi, to tym kimś niewątpliwie była jego córka. Wcale
nie byłam jednak
ło i teraz znów była w pełni sobą, a w jej rysach dostrzegałam chłód i opanowanie. - Czy ja nie mam
prawa powiedzieć, czego sobie życzę? I czy sobie życzę?
- Owszem - potwierdziłam, choć gdzieś w głębi serca poczułam ukłucie niepokoju. Ojcowie zwykle
są skłonni sądzić, że także mają rację. Tak samo mężowie. Pomyślałam jednak, że może rozsądniej
będzie nie mówić
tego głośno.
umarł?
Popatrzyła na mnie, a potem odwróciła wzrok w stronę okna, odruchowo gładząc Jemmy'ego po
pleckach. Nawet nie mrugnęła. Po chwili zamknęła oczy, a kiedy je otworzyła, napotkała moje
spojrzenie.
nie pomyślę o niczym innym, bo tak bardzo będę tego pragnąć... A źle by
się stało, gdybym pozwoliła - i to właśnie jemu - zrujnować w ten sposób moje życie.
Jemmy'emu odbiło się głośno i ulał odrobinę mleka. Bree zgrabnie wytarła mu buzię starym
ręcznikiem, który miała przewieszony przez ramię.
czymś, co znajdowało się za plecami matki. Idąc za spojrzeniem jego jasnych, błękitnych oczu,
zobaczyłam wysoko w kącie okna cień pajęczej
-536-
sieci. Powiew wiatru wstrząsnął drewnianą ramą i maleńki ciemny punkcik znajdujący się w samym
środku lekko się zachybotał.
Ale jeszcze bardziej chciałabym, żeby tata i Roger zostali przy życiu.
na znak, że zauważył powrót zięcia, ale zaraz wrócił do pracy i ze zmarszczonymi brwiami mozolił
się dalej nad układaniem kolejnego listu.
mieściła się cała biblioteka Fraser's Ridge. Na najwyższym poziomie umieszczono poważne dzieła -
tom wierszy łacińskich, Wojna galijska Juliusza Cezara, Rozmyślania Marka Aureliusza, kilka innych
klasycznych dzieł, Natural History of North Carolina doktora Brickella - wypożyczona od
Na środkowej półce stała literatura nieco lżejszego kalibru; był tu niewielki wybór powieści,
zniszczonych na skutek ciągłego czytania - między innymi Robinson Kruzoe, Tom Jones w siedmiu
oprawnych w skórę tomikach, wydane w czterech woluminach Niezwykle przygody Rodericka
Randoma oraz dwa opasłe tomiszcza w dużym formacie Pameli Samuela Richardsona. W pierwszym
tomie było mnóstwo różnego rodzaju zakładek, od zasuszonych liści klonu do starannie złożonych
szmatek do osuszania atramentu, które wskazywały do jakiego punktu udało się dotrzeć rozmaitym
czytelnikom, zanim dali za wygraną - jedni chwilowo, inni
ostatecznie. Stał tam również Don Kichot po hiszpańsku; jego stan nie był
kwitnący, ale zdecydowanie lepszy niż pozostałych książek, może dlatego, że tylko Jamie mógł go
czytać.
-537-
Na najniższej półce znalazły się: egzemplarz Słownika doktora Samuela Johnsona, dzienniki i księgi
rachunkowe Jamiego oraz kilka szkicowników
stanowiących własność Brianny; oprócz tego Roger trzymał też tam niewielkich rozmiarów notatnik
w twardej płóciennej oprawie, w którym zapisywał słowa nieznanych pieśni i wierszy, zasłyszanych
gdzieś przy ognisku albo w czasie wieczornych gawęd.
i starannie zaostrzył pióro. Starał się pisać wyraźnie, żeby dało się bez trudu odczytać każdy wyraz.
Jeszcze w czasach szkolnych nauczono go szanować słowo pisane, więc nie zastanawiał się komu i
do czego przyda się taki zbiorek. Może robił to tylko dla siebie, dla własnej satysfakcji, lecz
Kiedy po kwadransie skończył, czuł w głowie zupełną pustkę; wyprostował przygarbione plecy i
rozluźnił bolące ramiona. Musiał teraz odczekać kilka chwil, żeby atrament zdążył wyschnąć, zanim
będzie mógł
odłożyć notatnik na miejsce, więc podszedł do regału i wyciągnął z dolnej półki szkicownik Brianny.
Nie miała nic przeciw temu, żeby oglądał jej prace - wręcz przeciwnie.
Przewracał kartki z poczuciem ciekawości i respektu, które zawsze towarzyszą podglądaniu cudzych
tajemnic.
W tym akurat zeszycie odnalazł mnóstwo portretów niemowlęcych, ujętych w cykl; zatrzymał się przy
jednym z mniejszych rysunków, bo coś mu się przypomniało.
Ten szkic przedstawiał Jemmy'ego, który spał odwrócony plecami, zwinięty jak przecinek. Tuż przy
nim - w takiej samej pozycji - leżał Adso, z podbródkiem opartym o tłustą stópkę dziecka, a jego
przymknięte rozkosznie ślepia przypominały dwie szparki. Roger doskonale pamiętał tamten dzień.
-538-
Bree często rysowała Jemmy'ego - prawie codziennie - lecz rzadko z odsłoniętą buzią.
- Wiesz, dzieci właściwie nie mają twarzy - powiedziała kiedyś, spoglądając krytycznie na swojego
potomka, który właśnie obgryzał skórzany pasek od woreczka, w którym Jamie nosił proch.
- Tak? No to jak się nazywa to, co jest z przodu główki? - Roger leżał na
- Wygląda więc na to, że tylko bystry ojciec jest w stanie poznać własne
jak cień zasnuwa jej oczy. Co prawda cień zniknął zaraz bez śladu, jak ma
kości policzkowych... Łatwo to zauważyć. A to właśnie, te kości nadają twarzy indywidualny kształt;
bez nich nie bardzo jest się na czym oprzeć.
Tak czy inaczej, Bree miała niewątpliwy dar wychwytywania i przekazywania niuansów mimiki.
Roger uśmiechnął się na widok kolejnego rysunku - na mordce Jemmy'ego widniał pełen skupienia
wyraz, który jasno mówił, ile trudu kosztuje wyprodukowanie ładunku do wypełnienia pieluszki.
ścią przerzucił parę stron; nie był to pamiętnik w ścisłym tego słowa znaczeniu, raczej zapis kilku
snów, które szczególnie zapadły jej w pamięć.
Roger uśmiechnął się, tak błaha wydała mu się ta uwaga, lecz przypomniał sobie, jak długie i piękne
łydki ma jego żona, więc czytał dalej.
kiedy to odkryje, ale wcale mnie to nie zmartwiło. Pamiętam, że krem do golenia był w białym
pojemniku z czerwonym napisem „Old Spice" na pasku.
Nie wiem, czy już gdzieś widziałam ten krem, ale tata zawsze pachniał wodą
- 539 -
kolońską „Old Spice" i dymem papierosów. On co prawda nie pali, ale pracuje w gronie palaczy, a
zapach jego marynarki kojarzy mi się z zaduchem panującym w pokoju po zakończeniu spotkania
towarzyskiego.
woń świeżych wypieków i herbaty, środka do polerowania mebli i amoniaku. W czasie spotkań
śmietanki towarzyskiej w salonie domu jego rodziców nie było nawet mowy o paleniu - a mimo to
marynarka jego ojca także wydzielała zapach papierosów.
a przedtem nie zdążyła ogolić nóg. Cały wieczór musiała czuwać, by nie po
łożył ręki na jej kolanie, w obawie, że natrafi na ostrą szczecinę. Potem przypominałam sobie tę
opowieść przy każdym goleniu nóg; ostrożnie przesuwa
łam palcami po udach, żeby się przekonać, czy wyczuję coś pod opuszkami
Roger widział je tylko wówczas, gdy stawała przed nim naga, a słońce oblewało złocistym blaskiem
jej kształty, otaczając ciało delikatną mgiełką tajemnicy. Myśl, że nikt poza nim nie może oglądać
tego piękna, napełnia
i każdego miedziaka, jeśli tej sekretnej fortunie nie zagraża żaden rabuś.
Przewrócił stronę; czuł się jak ostatni intruz, ale nie mógł się oprzeć pragnieniu, by wejść w świat jej
osobistych wynurzeń, poznać marzenia, które wypełniają jej godziny snu.
Kolejne zapiski nie były oznaczone datami, lecz wszystkie zaczynały się
Wczorajszej nocy śniło mi się, że padał deszcz. Wcale mnie to nie zaskoczyło, bo deszcz
rzeczywiście padał, i to od dwóch dni. Kiedy rano wychodzi
łam do wygódki, musiałam przeskoczyć przez wielką kałużę tuż przy drzwiach,
naszego ciepłego łóżeczka i przytulić do Rogera. Krople deszczu wpadały przez komin na palenisko i
z sykiem zamieniały się w parę, a my opowiadaliśmy sobie nawzajem różne historie z naszej
młodości i może stąd wziął się ten sen, ze wspominania dawno minionych czasów.
-540-
spod kół olbrzymie fontanny wody, a uszy wypełniał mi szum i odgłosy tarcia opon o mokrą
nawierzchnię. Obudziłam się, ale ciągle słyszałam ten dźwięk. Był tak wyraźny, że podniosłam się z
łóżka i wyjrzałam na zewnątrz,
Wszystko dokoła było tak soczyście zielone, bujne i obfite, jakbym znalazła
się nagle w dżungli albo na jakiejś obcej planecie... W miejscu, w którym nigdy dotąd nie byłam i
gdzie niczego nie poznawałam, choć naprawdę patrzy
Potem przez cały dzień towarzyszył mi cichy szum opon na mokrej jezdni, dobiegający gdzieś zza
moich pleców.
Wczorajszej nocy śniło mi się, że prowadzę samochód. Siedziałam w moim niebieskim mustangu i
jechałam szybko krętą drogą, wijącą się ostro między górami... Naszymi górami. Nigdy dotąd nie
zdarzyło mi się tamtędy jechać, choć nieraz podróżowałam przez górzyste leśne tereny północnej
części stanu Nowy Jork. Wiedziałam jednak, że jestem tutaj; po prostu przeczuwa
łam, że to Ridge.
Wszystko wydawało się takie realne; czułam, jak wiatr rozwiewa mi włosy, jak ściskam w dłoniach
kółko kierownicy, słyszałam wibracje pracującego silnika i tarcie opon o asfalt... Ale to wrażenie -
podobnie jak samochód - by
znów do życia...
To kolejna niezwykła sprawa. Nikt tutaj nie ma pojęcia, co to jest synapsa, z wyjątkiem mnie, mamy i
Rogera. Cóż to za dziwne uczucie - jakbyśmy we trójkę dzielili wszystkie możliwe tajemnice.
do znanej mi sytuacji. A co ze snami - tak samo żywymi i tak samo realnymi - o tym, czego nigdy nie
znałam na jawie? Czyżby niektóre sny były zapisem czegoś, co jeszcze się nie wydarzyło?
-541-
Roger właśnie miał zamknąć notes, bo czuł się jak ostatni intruz. Rosło
ale w całym domu panowała cisza. Kobiety kręciły się po kuchni, nikt jednak nie zbliżał się do
gabinetu.
To było coś wspaniałego. Chociaż raz o niczym nie myślałam i nie przyglądałam się z boku, jak to
mam w zwyczaju. Prawdę powiedziawszy, przez długi czas nie uświadamiałam sobie nawet, że to
chodzi o mnie. To było takie. .. dzikie, bardzo podniecające; ja stanowiłam część tego szaleństwa i
Roger również, tyle że nie było tam żadnego „ja" ani „on", tylko po prostu „my".
Najzabawniejsze, że to był Roger, ale ja nie myślałam tak o nim. Nie z imienia... nie z tego imienia.
Zupełnie jakby istniało jeszcze inne - sekretne, lecz prawdziwe - i ja wiedziałam, jak ono brzmi.
imienia, którego nie da się określić słowem. Wiem, kim jestem - i kto to jest.
To nie jest „Brianna". To jestem ja, to wszystko. „Ja" wyraża mnie doskonale, lecz jak zapisać w ten
sposób sekretne imię innej osoby?) A jednak w jakiś sposób znałam to prawdziwe imię Rogera i
wydawało się,
że dlatego wszystko się nam udaje. A naprawdę nam się udawało. Nie zastanawiałam się nad tym, ani
się nie niepokoiłam, tylko zmierzałam naprzód, do końca. Hej, to naprawdę się dzieje!
A potem się stało, i wszystko wokół nas rozpłynęło się, zadrżało i zaczęło
pulsować...
Od tego miejsca aż do końca linijki słowa były zamazane, tylko na marginesie widniała krótka uwaga
drobnym maczkiem.
zakrył usta ręką i rozejrzał się w popłochu, sprawdzając, czy nadal jest
sam. Z kuchni dalej dobiegały jakieś hałasy, ale w korytarzu nie było słychać niczyich kroków, jego
spojrzenie powędrowało więc znów ku zapisanym kartom, przyciągane niewidzialną siłą, jak
drobinki żelaza magnesem.
-542-
Leżałam z zamkniętymi oczyma - oczywiście w moim śnie - i czułam, jak przez ciało przebiegają mi
jakby małe elektrowstrząsy, a potem podniosłam powieki i zobaczyłam, że to jest Stephen Bonnet.
krzyczeć - gardło wyschło mi na wiór - ale nie mogłam, bo Roger i mały spali. Było mi gorąco, tak że
pot mnie oblewał - ale jednocześnie drżałam z zimna, a serce mi waliło. Minęło sporo czasu, zanim
wszystko się uspokoiło i zasnęłam. .. dzięki ptakom.
Ptaki w końcu sprawiły, że zapadłam w sen. Tata - i tatuś także, jak sobie przypominam - zawsze
powtarzał, że kiedy zbliża się niebezpieczeństwo sójki i wrony podnoszą alarm, a ptaki śpiewające
milkną, więc kiedy jesteś
Strona nie była zapisana do końca. Roger przewrócił kartkę, dłonie miał
Brianna pisała dalej. Wcześniej jej pismo było niewyraźne, jakby się śpieszyła; spłaszczone rządki
liter mknęły byle jak w poprzek strony... Tutaj znów starała się pisać starannie i okrągło, jakby minął
pierwszy szok po
Chciałam jak najprędzej o tym zapomnieć, ale się nie udawało. Ten sen ciągle wracał i wracał, więc
w końcu wyszłam, popracować w szopie z ziołami.
Kiedy tam idę, mama zostaje z Jemmym, bo on wszystko bierze do buzi; wiedziałam więc, że będę
sama. Usiadłam na środku szopy pośród zwisających pęków suszących się ziół, zamknęłam oczy i
próbowałam przypomnieć sobie
każdy szczegół, przemyśleć wszystko z różnych stron, „To było" albo „To tylko sen". Stephen Bonnet
przeraził mnie śmiertelnie i zbierało mi się na wymioty, ilekroć pomyślałam o zakończeniu; ale
miałam ochotę coś zachować w pamięci. Chciałam zapamiętać, co odczuwałam i co robiłam, żeby
może kiedyś powtórzyć to z Rogerem.
Ale ciągle nie mogę pozbyć się wrażenia, że mi się to nie uda, o ile nie przypomnę sobie sekretnego
imienia Rogera.
Na tym zapis się kończył. Na dalszych stronach Brianna opisywała następne sny, ale Roger już nie
czytał. Ostrożnie zamknął zeszyt i wsunął
czas wpatrywał się w przestrzeń za oknem, odruchowo wycierając spocone dłonie o spodnie.
-543-
CZĘŚĆ
PIĄTA
niż gorzeć
Jamie nie podniósł głosu, ale nie starał się też mówić ciszej. Na szczę
Ninian Bell Hamilton wpatrywał się w nas bezceremonialnie. Uśmiechnęłam się promiennie i
pomachałam starszemu Szkotowi na powitanie zło
- Co w tym nieprzyzwoitego? Będą małżeństwem, oboje są dawno pełnoletni - dodał, szczerząc zęby
do Niniana, który zarumienił się z tłumionej wesołości. Nie wiedziałam, ile łat ma Duncan Innes, ale
domyślałam się,
że dobrze po pięćdziesiątce. Jocasta, ciotka Jamiego, była zapewne co najmniej o dziesięć lat
starsza.
Właśnie dostrzegłam Jocastę nad głowami tłumu. Z godnością witała przyjaciół i sąsiadów na drugim
końcu tarasu. Wysoka, w sukni z rdzawej wełny, stała między dwoma kamiennymi wazami, w które
wstawiono suche ga
łęzie nawłoci. Ulisses, czarny majordomus, stał dostojnie u jej boku, w peruce
Duncan był nieco niższy od Jocasty, ale i tak powinien być widoczny.
w którym wyglądał wspaniale, chociaż czuł się wyraźnie nieswojo. Wyciągnęłam szyję, kładąc dłoń
na ramieniu Jamiego, by nie stracić równowagi. Chwycił mnie za łokieć i podtrzymał.
Na pierwszy rzut oka trudno było zauważyć, że Jocasta jest niewidoma - że stoi między wazami, aby
nie stracić orientacji, albo że Ulisses jest
-546-
obok, by szeptać jej do ucha imiona zbliżających się gości. Widziałam, jak jej lewa dłoń unosi się w
bok, trafia w powietrze i opada. Wyraz jej twarzy nie zmienił się jednak. Po chwili uśmiechnęła się i
skinęła głową, mówiąc coś do sędziego Hendersona.
- Może uciekł przed nocą poślubną? - zasugerował Ninian. Uniósł głowę i usiłował zobaczyć coś
ponad tłumem, nie stając na palcach. - Chyba sam trochę bym się niepokoił taką perspektywą. Twoja
ciotka to przystojna kobieta, Fraser, ale zapędziłaby w kozi róg nawet japońskiego cesarza.
w pewnym przybytku.
To mnie niepomiernie zdziwiło. Duncan cierpiał na chroniczne zaparcie. Przywiozłam mu nawet
paczuszkę liści senesu i korzenie krzewu kawowego, nie zważając na grubiańskie uwagi Jamiego na
temat prezentów ślubnych. Duncan był chyba bardziej zdenerwowany, niż myślałam.
miała przed nim trzech mężów - odpowiedział Jamie na jakąś cichą uwagę Hamiltona. - Ale Duncan
żeni się po raz pierwszy. To wielki wstrząs dla mężczyzny. Pamiętam własną noc poślubną. -
Uśmiechnął się do mnie,
a ja poczułam, jak policzki zaczynają mnie palić. Ja też ją pamiętałam, bardzo dokładnie.
twarz.
W rzeczywistości było dość chłodno, chociaż w rogach kamiennego tarasu rozstawiono żeliwne misy
pełne gorących węgli, które rozsiewały słodki zapach jabłoniowego dymu. Wiosna już się zaczęła,
trawniki były
świeże i zielone, tak samo jak drzewa nad rzeką, ale poranne powietrze
już przebijały.
W ten jasny marcowy dzień dom, taras, trawnik i ogród pełne były wystrojonych gości weselnych,
którzy przypominali stado zabłąkanych w niewłaściwej porze roku motyli. Ślub Jocasty miał być
najważniejszym wydarzeniem roku, przynajmniej dla towarzystwa z Cape Fear - zebrało się tu ze
dwieście osób, nawet z tak odległych miejsc jak Halifax i Edenton.
-547-
Ninian powiedział coś do Jamiego cicho po gaelicku, rzucając mi spojrzenie z ukosa. Jamie
odpowiedział uwagą o wielce eleganckiej kompozycji i niezwykle grubiańskiej treści, patrząc mi
niewinnie w oczy, a jego rozmówca krztusił się ze śmiechu.
Teraz już całkiem dobrze rozumiałam język gaelicki, ale czasami lepiej
nim twarz. Prawda, posługiwanie się wachlarzem z prawdziwym wdziękiem wymaga wprawy, był on
jednak bardzo użytecznym narzędziem towarzyskim dla kogoś, kto jak ja został pokarany niezwykle
wyrazistą twarzą. Niestety, nawet wachlarze nie załatwiały wszystkiego.
- Fedro! Widziałaś dzisiaj pana Innesa? - Pokojówka Jocasty przebiegała właśnie obok z naręczem
obrusów, ale zatrzymała się gwałtownie, gdy ją zawołałam.
- Czy wyglądał zdrowo? Jadł coś? - Śniadanie trwało kilka godzin, a domownicy sami sobie
nakładali i jedli, kiedy mieli ochotę. Było bardziej prawdopodobne, że trzewia Duncana cierpią z
powodu zdenerwowania
niż zatrucia, ale widziałam na stołach kiełbasę, która wydała mi się wysoce podejrzana.
- Nie, pani, prawie nic. - Fedra zmarszczyła gładkie czoło. Bardzo lubiła Duncana. - Kucharz
próbował go skusić gotowanym jajkiem, ale on tylko pokręcił głową. Nie wyglądał najlepiej. Wypił
jednak kubek rumowego ponczu - dodała pocieszająco.
Fedra dygnęła i pobiegła w stronę stołów, które rozstawiano pod drzewami, powiewając
krochmalonym fartuszkiem. Chłodny wiosenny wietrzyk przyniósł wyraźny zapach pieczonej
wieprzowiny, a chmura dymu z orzesznika uniosła się z okolic kuźni, gdzie na rożnach obracały się
dziesiątki udźców dziczyzny, baraniny i jagnięciny. Mój żołądek zaburczał niecierpliwie pomimo
mocno zasznurowanego gorsetu.
Ani Jamie, ani Ninian tego nie zauważyli, ale ja cofnęłam się dyskretnie i odwróciłam, by się
rozejrzeć między tarasem a brzegiem rzeki. Nie byłam przekonana do dobroczynnego działania rumu,
zwłaszcza wypite-
-548-
go na pusty żołądek. Prawda, że Duncan nie byłby pierwszym panem młodym, który stanął przed
ołtarzem, mając wyraźnie w czubie, ale...
Brianna, wspaniała w swojej wełnianej sukni o barwie wiosennego nieba, stała obok jednego z
marmurowych posągów zdobiących trawnik, z Jemmym na biodrze. Rozmawiała z Geraldem
Forbesem, prawnikiem.
Ona także miała wachlarz, ale znalazł on inne i dużo lepsze zastosowanie - Jemmy zdołał go złapać i
obgryzał właśnie rączkę z kości słoniowej z wyrazem wielkiego skupienia na małej różowej buzi.
po Jamiem zdolność do ukrywania wszelkich myśli za maską uprzejmej obojętności. Miała ją teraz na
twarzy, a to powiedziało mi, co myśli o panu For-besie. Zastanawiałam się, gdzie się podział Roger.
Niedawno był przy niej.
mężów, i odkryłam, że on też padł jej ofiarą. Ninian Hamilton oddalił się,
by porozmawiać z kimś innym, a miejsce przy moim boku zajmowali teraz dwaj niewolnicy,
uginający się pod ciężarem nowej baryłki brandy, którą nieśli w stronę stołów z napojami. Szybko
zeszłam im z drogi i zaczęłam wypatrywać Jamiego.
tarasie i ogrodzie, ale nie było po nim śladu. Zmarszczyłam brwi, gdy słońce zaświeciło mi w twarz,
i osłoniłam oczy dłonią.
góral z domieszką krwi potężnych wikingów, przewyższał większość mężczyzn co najmniej o głowę,
a jego włosy lśniły w słońcu jak wypolerowany brąz. Do tego jeszcze wystroił się na ślub Jocasty jak
nigdy - miał
- Pan MacLennan! - Odwrócił się. Był zaskoczony, ale po chwili kordialny uśmiech wypłynął na
twarz o grubych rysach.
- Pani Fraser!
pan miewa? - Wyglądał dużo lepiej niż wtedy, kiedy widziałam go po raz
ostatni, czysty i schludny w ciemnym stroju i kapeluszu bez ozdób. Policzki miał jednak zapadłe, a w
oczach pozostał cień, nawet kiedy na ustach gościł uśmiech.
-549-
niejsze pytanie niż „Dlaczego nie jest pan w więzieniu?" Nie był głupi, więc odpowiedział na oba
pytania, wypowiedziane i pozostające w domyśle.
- Cóż, pani mąż był tak dobry, że napisał do pana Niniana - ruchem
głowy wskazał smukłą postać Niniana Bella Hamiltona, pogrążonego właśnie w jakimś gorącym
sporze. - Opowiedział mu o moich kłopotach. Pan Ninian jest wielkim przyjacielem Regulacji... i
wielkim przyjacielem sędziego Hendersona. - Pokręcił głową ze zdziwieniem. - Nie umiem
powiedzieć, jak to się stało, ale pan Ninian przyjechał i zabrał mnie z więzienia, po czym przyjął do
własnego domu. I tu teraz pozostaję. To była wielka łaska.
Mówił z pewnością szczerze, ale z niejakim roztargnieniem. Potem zamilkł. Patrzył na mnie, ale jego
oczy były puste. Szukałam w myślach, co mogłabym powiedzieć, z nadzieją, że sprowadzę go z
powrotem do rzeczywistości, ale okrzyk Niniana wyrwał go z transu. Abel przeprosił
Szłam przez trawnik, dając znajomym znaki powitalne wachlarzem. Cieszyłam się, że spotkałam Abla
i że przynajmniej fizycznie ma się dobrze.
Ale jego widok zmroził mi też serce. Odniosłam wrażenie, że dla Abla
MacLennana niewielkie znaczenie ma to, gdzie znajduje się jego ciało. Jego serce wciąż leżało w
grobie obok żony.
na ślubach.
Słońce było już dość wysoko i ogrzało powietrze, ale ja zadrżałam. Ból
MacLennana przypomniał mi dni po Culloden, kiedy wróciłam do własnego czasu, będąc przekonana,
że Jamie nie żyje. Nazbyt dobrze znałam tę martwotę serca, kiedy w dzień chodzi się jak we śnie, a w
nocy leży
i miała właśnie pojąć czwartego. Była ślepa, ale w jej oczach nie było martwoty. Czy to znaczyło, że
w jej związkach nie było głębokiej więzi? Czy może tylko to, że była kobietą o wielkiej sile, która
potrafiła pokonać rozpacz nie raz, ale kilka razy?
Ja też raz tego dokonałam - ze względu na Briannę. Ale Jocasta nie mia
ła dzieci, przynajmniej teraz nie miała. Czy miała je kiedyś i zdołała przemóc ból złamanego serca,
by żyć dla dziecka?
-550-
Potrząsnęłam głową, usiłując rozproszyć smętne myśli. Była to przecież radosna okazja i takiż dzień.
W zagajniku kwitły derenie, błękitniki i kardynały w zalotach uwijały się wokół nich niczym żywe
konfetti.
Ale patrząc na nich, nikt by nie przypuścił. Przecież ledwo czasami na siebie spoglądają! No... to
znaczy... Jasne, że ona nie może spoglądać na niego, skoro jest ślepa, ale można by pomyśleć...
Z rozbawieniem pomyślałam, że ptaki nie były osamotnione. Wszystkim zebranym krew szybciej
krążyła w żyłach. Spojrzałam na taras, gdzie młode kobiety zbierały się w małe stadka, paplając i
plotkując niczym kury, podczas gdy mężczyźni z nonszalancją przechadzali się przed nimi tam i z
powrotem, pusząc się jak pawie w swoich paradnych strojach. Nie zdziwiłabym się, gdyby dzisiejsze
przyjęcie przyniosło kilka zaręczyn, a mo
że nawet kilka ciąż. Seks unosił się w powietrzu i czułam go pod silnym
miego.
Przeszłam jednym brzegiem trawnika i wróciłam drugim, ale nie dostrzegłam ani śladu jego
obecności między głównym budynkiem plantacji a przystanią, gdzie niewolnicy w liberiach wciąż
oczekiwali na spóźnionych gości przybywających drogą wodną. Był wśród nich - bardzo już
spóźniony - ksiądz, mający celebrować ślub.
Ojciec LeClerc był jezuitą, wysłanym z Nowego Orleanu do misji w pobliżu Quebecu, ale
sprowadzonym z drogi najściślej przestrzeganego obowiązku za pomocą sowitej daniny wpłaconej
przez Jocastę Towarzystwu Jezusowemu. Pieniądze może i szczęścia nie kupią, pomyślałam, ale
jednak okazują się przydatne.
nie miałam teraz ochoty na rozmowę z nim. Nie znalazłam Jamiego, ale właśnie dostrzegłam
prawdopodobny powód jego nagłego zniknięcia. Ojciec Ronniego, Farquard Campbell, szedł
trawnikiem od strony przystani w towarzystwie człowieka w czerwonych i płowych barwach armii
Jego Królewskiej Mości i drugiego, w mundurze marynarki - porucznika Wolffa.
Ten widok był dla mnie niemiłym zaskoczeniem. Porucznik Wolff nie
należał do moich ulubieńców. Wśród innych, którzy mieli okazję go poznać, też nie cieszył się
szczególną popularnością.
-551-
Uznałam, że pewnie rozsądne było zaproszenie go, skoro głównym kupcem na drewno, smołę i
terpentynę produkowane w River Run była Marynarka Królewska, a porucznik Wolff reprezentował
ją w takich okazjach.
sprawić jej satysfakcję. Wątpiłam natomiast, czy zrozumie to Duncan, mający o wiele mniejszą
skłonność do podobnych manipulacji.
sobą siły zbrojne. Rozłożyłam wachlarz i wprowadziłam do wyrazu twarzy poprawki niezbędne do
uprzejmej konwersacji. Ku mojej wielkiej uldze porucznik zauważył jednak na drugim brzegu tarasu
służącego z tacą
usunął się stąd ostatni szkocki regiment, czerwone mundury dość rzadko
- Do usług, pani Fraser. - Farquard ukłonił się elegancko w odpowiedzi. Pan Campbell, starszy
zasuszony mężczyzna, wyglądał w czarnym sukiennym okryciu jak zwykle nobliwie. Jedynym
ustępstwem na rzecz
Major MacDonald był dalej przystojnym, mimo orlego nosa, dżentelmenem dobiegającym
czterdziestki. Miał ogorzałą cerę i wyprostowaną
-552-
w sprzeczności z buńczucznym spojrzeniem niebieskich oczu, o takim odcieniu jak suknia Brianny.
- Tak. Czy poznał już pan panią... hmm... Innes? - Zerknęłam na odległy kraniec tarasu. Nadal ani
śladu Duncana, podobnie jak Rogera i Jamiego. A niech to, gdzie się wszyscy podzieli? Urządzili
sobie naradę
w owym przybytku?
- Nie, ale niecierpliwie oczekuję tej chwili. Nieodżałowany pan Cameron był znajomym mojego
ojca, Roberta MacDonalda ze Stornoway. -
Z szacunkiem pochylił o kilka cali okrytą peruką głowę w stronę niewielkiego budyneczku z białego
marmuru na krańcu trawnika - mauzoleum kryjącego ziemskie szczątki Hectora Camerona. - Czy pani
męża łączy coś
Jęknęłam w duchu, widząc, że rozsnuwa się szkocka pajęczyna. Spotkanie dwóch Szkotów
nieodmiennie zaczyna się od łańcuszka pytań i dociekań, dopóki nie znajdzie się tyle nitek
pokrewieństwa i znajomości, by powstała użyteczna sieć. Ja łatwo zaplątywałam się w lepkie nici
klanów
Za to Jamie przez wiele lat radził sobie wśród intryg francuskiej i szkockiej polityki właśnie dzięki
takiej wiedzy - prześlizgując się ryzykownie wśród ukrytych nici takich sieci, trzymając się z dala od
lepkich pułapek
lojalności i zdrady, które unicestwiły tylu innych. Skupiłam się na rozmowie, usiłując umiejscowić
MacDonalda wśród tysiąca jemu podobnych.
-553-
Farquard Campbell, który sam był niezły w tych grach, obserwował nas z wyraźną przyjemnością.
Jego ciemne oczy z rozbawieniem przesuwały
się ode mnie do majora i z powrotem. Rozbawienie zmieniło się w zdziwienie, gdy dokończyłam
dość mętny wywód o pochodzeniu Jamiego w odpowiedzi na fachową listę majora.
o tym wie.
zrehabilitowanym jakobitą, a jakże, ale Jocasta najwyraźniej nie wspomniała o jego bliskim
pokrewieństwie ze Starym Lisem, którego skazano na śmierć jako zdrajcę podczas powstania
Stuartów. W tym konflikcie
Campbellowie na ogół walczyli po stronie rządu.
- Tak - powiedział MacDonald, ignorując reakcje Campbella. W skupieniu zmarszczył lekko czoło. -
Mam zaszczyt być dalekim znajomym obecnego lorda Lovata. Jak rozumiem, tytuł przywrócono? -
Ciągnął, zwracając się wyjaśniająco do Campbella. - Czyli Młody Simon, który zorganizował
regiment, by walczyć z Francuzami w... pięćdziesiątym ósmym? Nie, pięćdziesiątym siódmym. Tak,
pięćdziesiątym siódmym. Wyborny żołnierz, znakomity w walce. Czyli on byłby dla pani męża...
bratankiem? Nie, stryjem.
pan...
Major, jak zrozumiałam, nie był w służbie czynnej - jak wielu innych, przeszedł teraz w stan
spoczynku z połową żołdu. Czy i kiedy Korona będzie potrzebowała jego dalszych usług? Musiał
kręcić się po koloniach, szukając zajęcia. Pokój to trudny czas dla zawodowych wojskowych.
554-
Kątem oka dostrzegłam błysk tartanu i odwróciłam się w tamtą stronę, ale nie był to ani Jamie, ani
Duncan. Wyjaśniła się jednak inna tajemnica - to był Roger, ciemnowłosy i przystojny w swoim
tartanie. Jego twarz rozjaśniła się na widok Brianny, ruszył szybszym krokiem. Odwróciła głowę,
jakby wyczuwając jego obecność, i w odpowiedzi jej twarz też się rozjaśniła.
Dotarł do jej boku i ignorując zupełnie dżentelmena, z którym rozmawiała, objął ją i pocałował w
usta. Kiedy odsunęli się od siebie, sięgnął po Jemmy'ego i pocałował go w czubek rudej główki.
Wróciłam do swojej konwersacji, zbyt późno stwierdzając, że Farquard
osoby.
- A, tak, słyszałem o nim. - Mięsień zadrgał w kąciku jego ust, a ja z pewnym niepokojem
zastanawiałam się, co właściwie słyszał. Gorzelnia Jamiego była w naszej okolicy tajemnicą
poliszynela - kilka beczułek whisky, ślubny prezent dla ciotki i Duncana, leżało na widoku
publicznym przy stajniach. Miałam jednak nadzieję, że tajemnica nie jest aż tak powszechnie znana,
by już o niej słyszał wojskowy, dopiero co przybyły do kolonii.
się na głęboką wodę. - Czy w państwa okolicy zdarza się dużo... rozłamów?
strój Hermona Husbanda odznaczał się ciemną plamą na tle białego marmuru. Był to bardzo oględny
sposób mówienia o działalności takich ludzi jak Husband czy James Hunter - Regulatorów.
-555-
W grudniu powołana przez gubernatora milicja ukróciła brutalne demonstracje, ale Regulacja wciąż
wrzała pod ciężką przykrywą. W lutym Husband został aresztowany i na krótko uwięziony za
posiadanie broszur,
ale to doświadczenie w żaden sposób nie złagodziło jego postawy ani języka, jakiego używał. Para
mogła buchnąć w każdej chwili.
roku takie szczęście do pogody. Czy podróż z Charlestonu nie była zbyt
- W rzeczy samej, madam. Mieliśmy drobne trudności, ale nie większe niż...
ścionki na palcach. Znałam takie spojrzenia - nie było w nich śladu zmysłowości czy zalotności. Po
prostu oceniał moją pozycję społeczną oraz zamożność i wpływy mojego męża.
także ciężki złoty sygnet na prawej ręce nie pozostawiał wątpliwości. Osobiście jednak nie był
zamożny - jego mundur był przetarty na szwach, a buty mocno porysowane, chociaż starannie
wyglansowane.
jego twarz była ściągnięta po niedawnej chorobie, a białka oczu miały żółtawy odcień, często
spotykany wśród nowo przybyłych, którzy zazwyczaj łapali wszystko, od malarii po febrę, w
wylęgarni chorób, jaką były nadmorskie miasta.
- To obraza nie tylko dla mnie, ale dla każdego człowieka honoru!
Gdy ogólny szum rozmów przycichł na chwilę, dał się słyszeć wysoki
w tamtą stronę.
Stał twarzą w twarz z Robertem Barlowem, którego mi przedstawiono
wcześniej tego poranka. Przypominałam sobie niejasno, że był to jakiś kupiec - z Edenton? A może z
New Bern. Mocno zbudowany, nie wyglądał
przedrzeźniał Hamiltona.
mają honoru.
-556-
- Tak mówię, bo taka jest prawda i będę jej bronić! - starszy dżentelmen wyprostował się, szukając
dłonią gardy szpady. Na szczęście dla uroczystości nie miał jej jednak przy sobie - żaden z obecnych
mężczyzn nie miał, ze względu na okoliczności spotkania.
Ale roześmiał się pogardliwie i odwrócił od Hamiltona, chcąc odejść. Starszy Szkot, rozwścieczony,
kopnął go w pośladki.
niepodzieleni poglądami politycznymi - wybuchnęli śmiechem. Zachęcony w ten sposób Ninian nadął
się niczym kogut i obszedł przewróconego przeciwnika, by rozmówić się z nim twarzą w twarz.
Obaj tarzali się w trawie, tworząc kłąb wymachujących pięści i rozwianych pół, przy zachęcających
okrzykach widzów. Goście zbiegli się z trawnika i tarasu, by zobaczyć, co się dzieje. Abel
MacLennan przepchnął się przez tłum, najwyraźniej zamierzając wesprzeć swojego patrona. Richard
i pozbawił równowagi.
James Hunter z satysfakcją podstawił Caswellowi nogę i ten, oszołomiony, usiadł na trawie. Jego syn
George ryknął z oburzenia i zdzielił Huntera w okolice nerek. Hunter obrócił się i przyłożył
George'owi w nos.
Kilka dam krzyczało - bynajmniej nie wszystkie ze strachu. Jedna czy
George Caswell padł zaskoczony, trzymając się za nos, z którego na koszulę kapała mu krew.
DeWayne Buchanan, jeden z zięciów Hamiltona, z wyraźną determinacją przepychał się przez tłum.
Nie wiedziałam, czy
- A niech to diabli - mruknęłam pod nosem. - Proszę potrzymać. - Podałam wachlarz majorowi
MacDonaldowi i podkasałam spódnicę, by wejść
-557-
Major, który z zainteresowaniem oglądał widowisko, wydawał się rozczarowany tym pomysłem, ale
gotów był wykonać swój obowiązek. Gdy, dość zaskoczona, skinęłam głową, sięgnął po pistolet,
wycelował go w niebo i wystrzelił w powietrze.
band.
ostentacyjnie, prowadząc w stronę domu, chociaż było aż nadto widoczne, że każdy z nich byłby w
stanie po prostu go tam zanieść.
najwyraźniej nie miał zamiaru z nikim się bić. Otrzepywał suche źdźbła
- Pani wachlarz, pani Fraser? - Oderwałam się od obserwacji końca konfliktu i zobaczyłam, że major
uprzejmie podaje mi mój wachlarz. Wydawał się całkiem zadowolony z siebie.
- Proszę mi powiedzieć, pani Fraser, kim jest ten źle ogolony osobnik?
Wydaje się odważnym mężczyzną, pomimo niedostatku manier. Czy teraz sam chwyci za szpadę w
obronie swojej sprawy, jak pani uważa?
wem, który zdążył wstać. Okrągły czarny kapelusz miał nasunięty nisko
-558-
nie marszczył czoło, zdecydowany nie ustąpić, ale słuchał Husbanda z rękami splecionymi na piersi.
- Hermon Husband jest kwakrem - powiedziałam z odcieniem nagany w głosie. - Nie, nie ucieknie
się do przemocy. Tylko do słów.
Sporej liczby słów. Barlow wciąż usiłował wtrącić własne opinie, ale Husband ignorował je,
broniąc swojego stanowiska z takim zapałem, że z kącików jego ust tryskały kropelki śliny.
- ...straszliwe naruszenie sprawiedliwości! Szeryfowie, jak zwą się sa-
mozwańczo, gdyż nie zostali powołani przez żadne oficjalne instancje, lecz
Barlow opuścił ręce i zaczął się wycofywać, by uciec. Kiedy jednak Husband urwał na chwilę, by
zaczerpnąć tchu, skorzystał z okazji, pochylił się i groźnie wbił mu palec w pierś.
- Nie domagam się! Ale czy człek ubogi musi paść ofiarą tych, co nie
mają skrupułów, czy jego cierpienie musi pozostać niezauważone? Powiadam ci, panie, Bóg nie
będzie miał litości nad tymi, co dręczą ubogich i...
Husbanda nie można już liczyć na dalsze rękoczyny i straciła zainteresowanie, oddalając się w stronę
stołów lub gorących węgli na tarasie. Hunter i kilku innych Regulatorów pozostało, by wspierać
Husbanda moralnie, ale większość gości stanowili plantatorzy i kupcy. W teorii mogli zgadzać się z
Barlowem, ale w praktyce nie mieli ochoty marnować rzadko zdarzającej się uroczystości na
kłócenie się z Hermonem Husbandem o prawa płacącej podatki biedoty.
Ja też nie miałam specjalnej ochoty na szczegółowe roztrząsanie retoryki Regulacji, ale zrobiłam, co
mogłam, by przedstawić majorowi zarys całej sprawy.
z tym uporać, ale Regulatorzy ustąpili - zakończyłam. - Bynajmniej jednak nie odstąpili od swoich
żądań.
-559-
przy stole pod wiązami w towarzystwie kilku podobnie usposobionych przyjaciół, którzy co jakiś
czas rzucali Husbandowi pełne dezaprobaty
spojrzenia.
Campbell wspominał coś o buntowniczych ruchach. A pani mówi, że gubernator powołał milicję, by
opanować sytuację, i może to zrobić znowu.
Hugh Waddell. Ale nad większością sił komendę objął osobiście gubernator, sam był kiedyś
żołnierzem.
mówi, że pani mąż otrzymał znaczne dobra w górach. Czy łączy go z gubernatorem zażyłość?
nie wolno było posiadać w koloniach królewskich nadań ziemi. Nie wiedziałam, czy major
MacDonald jest tego świadom, ale wyraźnie zdawał
sobie sprawę z tego, że Jamie, ze swoją rodzinną historią, jest najprawdopodobniej katolikiem.
mu chodzi.
Zawodowy żołnierz w czasach pokoju znajdował się w bardzo niekorzystnej pozycji pod względem
zajęcia i dochodu. Regulacja mogła sobie być burzą w szklance wody, ale z drugiej strony, jeśli była
jakakolwiek perspektywa działań zbrojnych... W końcu Tryon nie miał zawodowych oddziałów,
mógłby więc przyjąć - i opłacić - doświadczonego oficera, na wypadek gdyby ponownie było trzeba
sformować milicję.
Niespokojnie spojrzałam w stronę trawnika. Husband i jego przyjaciele oddalili się nieco i byli teraz
zatopieni w rozmowie w pobliżu jednego z nowych posągów Jocasty. O ile bójka, do której omal nie
doszło przed
chwilą, mogła być jakimś wskazaniem, Regulacja bynajmniej nie straciła
impetu.
- To jest możliwe - powiedziałam ostrożnie. Nie widziałam żadnej przyczyny, dla której Jamie
miałby odmówić napisania listu uwierzytelniającego do Tryona. Poza tym rzeczywiście byłam
majorowi winna przysługę za zapobieżenie solidnej bijatyce.
-560-
-Będziesz, panie, musiał oczywiście zapytać o to mojego męża, ale ja chętnie się za panem wstawię.
- Zdobędzie pani moją dozgonną wdzięczność. - Schował pistolet i pochylił się nad moją dłonią.
Prostując się, zerknął za moje ramię. - Myślę, że będę musiał teraz panią opuścić, pani Fraser, ale
mam nadzieję, że
innych.
-Pani Fraser, muszę błagać o przekazanie pani Innes moich najserdeczniejszych życzeń i wyrazów
ubolewania - oznajmił bez wstępów. -
- Och, musi nas pan opuścić tak prędko? - Zawahałam się. Z jednej
strony chciałam prosić, by został, z drugiej - przeczuwałam dalsze kłopoty spowodowane jego
obecnością. Przyjaciele Barlowa nie spuszczali go z oka od czasu przerwanej bójki.
Czytał w moich myślach i z powagą skinął głową. Jego twarz nie była
-Tak będzie lepiej. Jocasta Cameron była dobrą przyjaciółką dla mnie
i moich ludzi. Nie będzie godziwie, jeśli odpłacę za jej dobroć, wszczynając burdy na jej ceremonii
ślubnej. Nie jest to rodzaj pożegnania, którego bym pragnął... ale nie mogę z czystym sumieniem
zachować milczenia,
gdy słyszę tak złośliwe opinie, jakie mnie tutaj dobiegły. - Rzucił spojrzenie pełne lodowatej
wzgardy grupce Barlowa, gdzie zostało ono odwzajemnione.
- A poza tym - dodał, odwracając się lekceważąco plecami do grupy
głową, ale nie powiedział nic więcej. Jednakże gdy oddalał się, a jego towarzysze za nim, James
Hunter zatrzymał się przy mnie.
- Regulatorzy się zbierają - powiedział półgłosem. - Jest duży obóz niedaleko Salisbury. Może
zechcesz, pani, powtórzyć to mężowi.
Skinął głową, dotknął ronda kapelusza i odszedł, nie czekając na odpowiedź. Jego ciemny surdut
zniknął w tłumie jak jaskółka w stadzie pawi.
-561-
Ze swojego punktu widokowego na brzegu tarasu widziałam całe przyjęcie, tłum gości
przechadzający się między domem a rzeką i kręgi w nim, widoczne gołym okiem.
urywki rozmów i żyzne podłoże dla spekulacji. Z tego, co udało mi się zasłyszeć, wynikało, że
głównym tematem rozmów są domysły na temat życia seksualnego gospodyni, drugie miejsce
zajmowała jednak polityka.
pojawił się major. Przystanął, trzymając w każdej ręce kubek cydru - dostrzegł Briannę.
Uśmiechnęłam się, obserwując go.
Mężczyźni często zatrzymywali się na widok Brianny, chociaż nie zawsze wyłącznie z podziwu.
Odziedziczyła po Jamiem różne cechy - ukośne błękitne oczy i płomieniste włosy, długi, prosty nos i
szerokie, twarde usta, śmiałe rysy twarzy, pochodzące od jakiegoś starożytnego Skandy-nawa.
Oprócz tych niezwykłych rysów odziedziczyła także jego wzrost.
W czasach gdy kobiety średnio miały ledwo pięć stóp wzrostu, Brianna
osiągnęła sześć. Ludzie zazwyczaj się za nią oglądali.
Major MacDonald patrzył na nią, zapominając o cydrze. Roger to zauważył - uśmiechnął się i skinął
mu głową, ale stanął krok bliżej Brianny, co mówiło wyraźnie: „Ona jest moja, przyjacielu".
Obserwując majora podczas rozmowy, zauważyłam, jak blady i niepozorny wydaje się obok Rogera,
który niemal dorównywał wzrostem Jamiemu. Miał szerokie ramiona i śniadą cerę, a jego włosy
lśniły w wiosennym słońcu czernią kruczych skrzydeł. Może odziedziczył je po jakimś starożytnym
hiszpańskim najeźdźcy. Musiałam przyznać, że nie było dostrzegalnego podobieństwa między nim a
małym Jemmym, który był rudy jak nowy brązowy świecznik. Dostrzegłam błysk bieli, gdy Roger się
uśmiechnął. Major ściągał wargi, gdy się uśmiechał, jak większość ludzi
ło uniknąć. Pomyślałam, że powodem może być stres związany z zawodem majora, a może tylko złe
odżywianie. W tych czasach pochodzenie z dobrej rodziny nie znaczyło, że dziecko było należycie
odżywiane.
Lekko przesunęłam czubkiem języka po własnych zębach, sprawdzając ich brzegi. Proste i mocne, a
musiałam się bardzo starać, żeby takie pozostały, biorąc pod uwagę aktualny stan sztuki
dentystycznej.
się i zobaczyłam przy moim boku Phillipa Wyliego. - Ależ moja droga pa-
-562-
moją dłoń i zniżył głos, odsłaniając własne, wcale nie najgorsze zęby w sugestywnym uśmiechu.
żył mi ukłon, znowu chwytając moją dłoń. - Czy spotka mnie później zaszczyt zatańczenia z panią,
pani Fraser?
- Pani życzenie jest dla mnie rozkazem. - Puścił moją rękę, ale dopiero po delikatnym ucałowaniu jej
grzbietu. Powstrzymałam chęć otarcia ręki o spódnicę.
jego surdutowi; był aksamitny, różowy, miał sześciocalowe mankiety z jedwabiu w odcieniu
najbledszego różu i guziki obciągnięte materiałem haftowanym w szkarłatne peonie. - Chociaż nie
dziwię się, że sprawiło ci to trudność. Musiał cię oślepiać blask twojej kamizelki.
Był z nim jak zwykle Lloyd Stanhope, nie mniej zamożny, ale dużo
zamożnego kupca z okolic wybrzeża, który klepnął Wyliego w ramię. Skorzystałam z okazji,
rozłożyłam wachlarz i dałam nura w tłum.
-563-
Pozostawiona chwilowo sama sobie, swobodnym krokiem zeszłam z tarasu na trawnik. Wciąż
wypatrywałam Jamiego lub Duncana, ale miałam też pierwszą okazję zbadania najnowszych
nabytków Jocasty, które prowokowały sporo komentarzy ze strony weselnych gości. Były to dwa
posągi z białego marmuru, ustawione po jednym na środku każdego trawnika.
Ten bliżej mnie przedstawiał naturalnych rozmiarów greckiego wojownika - spartańskiego, uznałam,
sadząc z faktu, że co bardziej frywol-ne i ozdobne części jego stroju zostały pominięte, przez co
dżentelmen
ów był ubrany jedynie w solidnie wyglądający hełm i miecz, który trzymał w ręku. U jego stóp
znajdowała się duża tarcza umiejscowiona strategicznie, by przykryć co bardziej widoczne braki w
jego garderobie.
Na prawym trawniku stał drugi posąg z kompletu, przedstawiający Dianę łowczynię. Dama owa była
odziana raczej skąpo, a jej kształtne, białe, marmurowe piersi i pośladki przyciągały sporo pełnych
podziwu spojrzeń
obecnych panów, chociaż fascynacja, jaką wzbudzała, nie mogła się równać tej, której sprawcą był
jej towarzysz. Uśmiechnęłam się za wachlarzem, widząc pana i panią Sherston, którzy przeszli obok
posągu, nawet nie spoglądając w jego stronę. Ich zadarte w górę nosy i znudzone spojrzenia rzucane
sobie nawzajem miały mówić, że podobne dzieła sztuki nie były w Europie niczym niezwykłym.
Tylko nieokrzesani mieszkańcy kolonii, pozbawieni zarówno doświadczenia, jak i wykształcenia,
mogli uznawać coś takiego za rzecz godną uwagi.
łam, że to, co brałam za leżący obok tarczy kamień, było w rzeczywistości odciętą głową gorgony.
Połowa węży stała słupka z zaskoczonymi minami.
Wyraźny kunszt, z jakim przedstawiono owe gady, dla sporej liczby dam
stanowił znakomity pretekst, by zbadać posąg z bliska. Ze światowymi minami sznurowały wargi i z
podziwem rozprawiały o talencie rzeźbiarza, który tak wyraźnie oddał każdą łuskę. Co chwila któraś
pozwalała swoim
Parujący kubek tego napoju, zapraszająco podstawiony mi pod nos, oderwał moją uwagę od
Perseusza.
- Proszę się uraczyć, pani Fraser - był to przyjazny głos Lloyda Stan-
-564-
Dzień robił się coraz cieplejszy i niebezpieczeństwo było raczej niewielkie, ale przyjęłam kubek,
rozkoszując się parującym z niego zapachem cynamonu i miodu.
Przechyliłam się na bok, wypatrując Jamiego, ale nadal nie było go nigdzie widać. Grupka
dżentelmenów zebrana u boku Perseusza rozprawiała o zaletach uprawy tytoniu wirginijskiego w
porównaniu z indygo. Z tyłu
posągu stały teraz trzy młode dziewczyny, przyglądając mu się zza wachlarzy, zarumienione i
rozchichotane.
-... niespotykane - mówił do kogoś Phillip Wylie. Znowu znalazł się u mojego boku. - Naprawdę
niespotykane! Czarne perły, tak je zwą. Pójdę o zakład, że nigdy państwo nie widzieliście czegoś
podobnego. - Rozejrzał się wokół i dostrzegłszy mnie, lekko dotknął mojego łokcia. - Rozumiem, że
spędziła pani pewien czas we Francji, pani Fraser. Może tam je pani widziała?
- Czarne perły? - spytałam, usiłując zorientować się w temacie rozmowy. - Cóż, owszem, widziałam
kilka. O ile pamiętam, arcybiskup Rouen miał małego mauretańskiego pazia, który nosił bardzo dużą
w nosie.
hope poddał się atakowi wesołości. Wylie wyciągnął koronkową chusteczkę i delikatnie musnął
kąciki oczu, by łzy śmiechu nie splamiły mu pudru.
- Naprawdę, pani Fraser, nie widziała pani moich skarbów? - Ujął mnie
głównie z mężczyzn - zebrał się przy padoku, gdzie stajenny Jocasty rzucał siano stadku koni.
Było ich pięć - dwie klacze, dwa dwulatki i ogier. Wszystkie pięć czarne jak węgiel, z sierścią
lśniącą w słabym wiosennym słońcu, chociaż mia
Te kare konie miały niezwykle długie grzywy - niemal jak kobiece włosy - które wznosiły się i
opadały wraz z ich ruchami. Wtórowały im wdzięcznie opadające długie i gęste ogony. Ponadto
pęciny zdobiły delikatne, długie
-565-
kroku. W porównaniu z grubo ciosanymi końmi pod siodło lub potężnymi zwierzętami pociągowymi
te zwierzęta wydawały się niemal czarodziejskie. Sądząc po pełnych podziwu komentarzach widzów,
mogły pochodzić równie dobrze z krainy baśni, jak i z plantacji Phillipa Wyliego w Edenton.
- Tak - potwierdził, a jego zwykła afektacja znikła pod wpływem prostej dumy. - Są moje. To konie
fryzyjskie. Najstarsza spośród gorącokrwi-stych ras - ich rodowód sięga stuleci. A co do tego, gdzie
je zdobyłem... -
pochylił się przez płot, wyciągając odwróconą do góry dłoń i zapraszająco przebierając palcami w
stronę koni. - Od lat je hoduję. Te przywiozłem na prośbę pani Cameron, może pragnie zakupić jedną
z moich klaczy; sugerowała też, że ktoś spośród sąsiadów również może być zainteresowany. Ale
Lucas - ogier podszedł bliżej, poznając swojego pana, i z wdziękiem pochylił głowę, by go
pogłaskano po czole - nie jest na sprzedaż.
- Ach, tu jesteś, Angliszko. - W moim uchu nagle rozległ się głos Ja-
- Czyżby? - spytałam, odwracając się od padoku. Na jego widok zrobiło mi się nagle ciepło w
okolicach serca. - A gdzie ty się podziewałeś?
- O, tu i tam - stwierdził Jamie, wcale nieprzejęty moim oskarżyciel-
skim tonem. Rzeczywiście niezwykły koń, panie Wylie. - Uprzejmie skinął głową, po czym wziął
mnie pod ramię i poprowadził z powrotem w stronę trawnika, zanim Wylie zdążył dokończyć „Do
usług, sir".
- Co ty tu robisz z małym Phillipkiem Wyliem? - spytał Jamie, przeciskając się przez tłum
niewolników, którzy nieśli z budynku kuchni półmiski potraw, parujących kusząco pod białymi
serwetkami.
-566-
zajął posterunek w pobliżu stołów. Nie można było nie rozpoznać jego
- Pewnie nie mogła się oprzeć, żeby mu nie zagrać na nosie - stwierdził.
- Ja też tak myślałam. Ale jest tu dopiero jakieś pół godziny. I jeśli nadal
w dłoni porucznika - to zanim zacznie się ślub, znajdzie się pod stołem.
powyżej owłosionych kolan, gdy niezbyt zręcznie gramolił się na przystań z pomocą wioślarza.
Ulisses biegł już, by go powitać.
- I dobrze - stwierdził Jamie z satysfakcją. - Mamy księdza i pannę młodą. Dwoje z trójki, to już
postęp. Zaczekaj chwilę, Angliszko, włosy ci się rozplatają. - Posłusznie opuściłam szal z ramion, a
Jamie z wprawą starego praktyka upiął opadający mi na plecy lok, po czym delikatnie pocałował
mnie w kark, aż zadrżałam. On też nie był odporny na wszechwładną wiosnę.
- Chyba muszę ruszać na poszukiwanie Duncana - powiedział z odcieniem żalu. Jego palce wciąż
dotykały moich pleców, kciuk delikatnie przesuwał się po kręgosłupie. - Ale kiedy już go znajdę...
musi tu być jakieś miejsce na odrobinę samotności.
kilka wierzb płaczących osłaniało kamienną ławeczkę - całkiem odosobnione i romantyczne miejsce,
zwłaszcza nocą. Wierzby miały gęste gałęzie, ale między nimi dostrzegłam błysk szkarłatu.
- Nie szkodzi - zapewnił mnie. Powiódł wzrokiem za moim spojrzeniem i wyprostował się
zdecydowanie.
-567-
- Pójdę go wyciągnąć. Idź do dworu, Angliszko, i miej baczenie na ciotkę i księdza. Nie daj im uciec,
dopóki akt ślubu się nie dokona.
Jamie pokonał szerokość trawnika, kierując się w stronę wierzb, z roztargnieniem odpowiadając po
drodze na powitania przyjaciół i znajomych.
Ogólnie rzecz biorąc, był świadom, że jej uroda jest dla niego błogosławieństwem. Nawet kiedy była
w swojej zwykłej samodziałowej sukni, po kolana ubrudzona błotem z ogrodu, albo też z rękami
umazanymi krwią
Uśmiechnął się do siebie na samą myśl, po czym przyszło mu do głowy, że rzeczywiście jest lekko
wstawiony. Na przyjęciu alkohol płynął strumieniami, jak woda. O mauzoleum Hectora już opierało
się paru mężczyzn o mętnych oczach. A za mauzoleum zauważył kogoś, kto musiał
sobie ulżyć w krzakach. Pokręcił głową. Zanim zapadnie noc, pod każdym
przeciął ten tok myśli, kłaniając się przy tym uprzejmie pani Alderdyce,
matce sędziego.
- Do usług, madam.
- Dzień dobry, młody człowieku, dzień dobry. - Starsza pani królewskim gestem skinęła głową i
minęła go, wsparta na ramieniu swojej towarzyszki, dość udręczonej młodej kobiety, która obdarzyła
Jamiego słabym uśmiechem w odpowiedzi na jego pozdrowienie.
- Panie? - Pojawiła się obok niego jedna z pokojówek z tacą pełną kubków. Wziął jeden, uśmiechnął
się w odpowiedzi i duszkiem wypił część zawartości.
W tłumie na tarasie dostrzegł tylko czubek jej głowy - oczywiście nie chcia
-568-
jakąś głupotę, kawałek koronki z pękiem wstążek i pączkami róży. To też go rozśmieszało. Zwrócił
się z powrotem w stronę wierzb, uśmiechając się
pod nosem.
To przez to, że zobaczył ją w tej nowej sukni. Dawno nie widział jej
wystrojonej jak dama, z cienką talią, w jedwabiach, z nisko wyciętym stanikiem, w którym jej krągłe
białe piersi prezentowały się jak dwie smakowite gruszki w koszyku. Jakby stała się nagle inną
kobietą - intymnie znajomą, a zarazem ekscytująco obcą.
Poczuł łaskotanie w palcach na wspomnienie tego jednego nieposłusznego loka, który opadł na jej
kark, przypomniał mu się dotyk jej smukłej szyi i pulchny, ciepły tyłek pod spódnicami przyciśnięty
do jego nogi. Nie
miał jej od ponad tygodnia, gdyż wciąż otaczał ich tłum ludzi, i zaczynał
musi się czasem robić w jego jądrach. Wiedział, że nie grozi im rozerwanie ani eksplozja - ale nie
mógł nie myśleć o przepychance, jaka musiała się tam odbywać.
Uwięzienie w kłębiącej się masie, bez szans na ucieczkę, było jedną z jego
wizji piekła. Zatrzymał się na chwilę przed parawanem z gałęzi wierzb, żeby ścisnąć się przelotnie
uspokajająco. Miał nadzieję, że to je trochę uspokoi.
Dopilnuje, by Duncan bezpiecznie się ożenił, ale potem musi się zająć
własnymi sprawami. Jeśli do wieczora nie znajdzie nic lepszego niż krzak,
pod nią.
mężczyzny, który odwrócił się w jego stronę, z nie mniejszym zaskoczeniem. Mężczyzny w mundurze
królewskiej armii.
Zaskoczenie znikło z twarzy mężczyzny niemal równie szybko jak z twarzy Jamiego. To musiał być
MacDonald, żołnierz z połową żołdu, o którym wspominał mu Farquard Campbell. Najwyraźniej
Farquard opisał tak
Wypił spokojnie, odstawił kubek na kamienną ławkę i otarł wargi wierzchem dłoni.
-569-
ramieniem Jamiego. Za nimi na brzegu rzeki słychać było chichoty i pełne podniecenia okrzyki
bardzo młodych kobiet, do których zalecali się bardzo młodzi mężczyźni. - Na osobności.
Jamie z ponurym rozbawieniem odnotował użycie jego wojskowego tytułu, ale skinął głową i
odstawił swój kubek, wciąż do połowy pełny.
Pytająco przechylił głowę w stronę domu. MacDonald przytaknął i wyszedł za nim spod wierzb.
Głośny szum i piski poinformowały ich, że ławka i skrywające ją drzewa stały się teraz własnością
młodszych. Życzył im w myślach dobrej zabawy, jednocześnie zapamiętując to miejsce do
ewentualnego wykorzystania po zmroku.
Dzień był chłodny, ale spokojny i słoneczny. Spora liczba gości, przeważnie mężczyzn, którym
cywilizowana atmosfera wnętrza wydawała się zbyt przytłaczająca, stała w rozdyskutowanych
grupkach w kątach tarasu
mogli spokojnie pykać swoje fajki. Jamie ocenił to ostatnie miejsce jako
- Czy widział pan fryzy pana Wyliego? - spytał major, gdy minęli dom,
- Tak. Ogier to niespotykana bestia, prawda? - Oczy Jamiego automatycznie zwróciły się w stronę
padoku i stajni. Ogier próbował zielska przy korycie, podczas gdy dwie klacze wzajemnie
przeczesywały sobie sierść.
- Tak? Może i racja. - Major spojrzał w stronę padoku, przymykając jedno oko z powątpiewaniem. -
Przyznam, że nie jest zły. Pierś bez zarzutu.
Ale ta cała grzywa... niemożliwa u konia kawaleryjskiego, chociaż gdyby
że ogolone kobiety. Wciąż miał przed oczyma ten niesforny lok opadający na biały kark. Może stajnie
lepiej by się nadały... Odsunął od siebie tę myśl, na razie.
- Miałeś pan jakąś sprawę, która cię nurtuje? - spytał bardziej wprost,
niż zamierzał.
- Prawdę mówiąc, to nie mnie nurtuje - odpowiedział spokojnie major. - Powiedziano mi, że
interesuje cię, panie, miejsce pobytu dżentelmena nazwiskiem Stephen Bonnet. Czy dobrze mnie
poinformowano?
-570-
Słysząc to imię, Jamie poczuł, jakby zadano mu cios w pierś. Na chwilę stracił dech. Bez udziału
rozumu jego dłoń zacisnęła się wokół rękoje
ści sztyletu.
wiem, gdzie był. Rozumiem, że nasz Stephen nie jest wzorem do naśladowania? - spytał nieco
żartobliwie.
chciał dotknąć ramienia Jamiego, ale zaraz ją opuścił. Podszedł kilka kroków, marszcząc czoło w
zamyśleniu.
się Jamie uprzejmie. MacDonald spojrzał na niego i najwyraźniej zrozumiał, że Jamie zamierza
wydobyć od niego te informacje, czy to w rozmowie, czy uciekając się do innych środków, choćby
jego zamiarem nie było mu ich udzielić.
- Nie spotkałem go osobiście - odparł łagodnie. - Tego, co wiem, dowiedziałem się w zeszłym
miesiącu na przyjęciu w New Bern.
Był to wieczór spędzony na grze w wista u Davisa Howella, zamożnego armatora i członka Rady
Królewskiej przy gubernatorze. Goście byli nieliczni, ale starannie dobrani, przyjęcie rozpoczęło się
wyśmienitą kolacją, po czym towarzystwo przeszło do kart i konwersacji, urozmaicanych ponczem
rumowym i brandy.
Gdy godzina zrobiła się późna, a w powietrzu unosił się gęsty dym cygar, konwersacja stała się
bardziej swobodna i pojawiły się żartobliwe aluzje do niedawnej odmiany szczęścia pana Butlera i
niezbyt zawoalowane spekulacje co do źródła jego nowych bogactw. Jeden z dżentelmenów
powiedział z zazdrością: „Jeśli ktoś ma w kieszeni kogoś takiego, jak Stephen Bonnet..." - po czym
zamilkł z powodu kuksańca w bok od przyjaciela,
- Czy pan Butler był wśród obecnych? - spytał ostro Jamie. Nazwisko
nie było mu znane, ale jeśli Butler był znany członkom Rady Królewskiej...
cóż, w koloniach kręgi władzy były niewielkie. Ktoś z nich musiał być znany jego ciotce albo
Farquardowi Campbellowi.
-571-
- Nie, nie było go. - Dotarli do padoku. MacDonald wsparłszy ręce na ogrodzeniu, wpatrywał się w
ogiera. - O ile mi wiadomo, zamieszkuje
w Edenton.
Tak samo jak Phillip Wylie. Ogier - nazywał się chyba Lucas - zbliżył
się do nich, rozdymając ciekawie miękkie czarne chrapy. Jamie mechanicznie wyciągnął rękę i
widząc przyjazne nastawienie konia, pogładził
go po pysku. Fryz był piękny, ale Jamie ledwo go zauważał - jego myśli
- Grywa pan w wista, pułkowniku Fraser? - MacDonald zerknął na niego pytająco. - Gorąco polecam
tę grę. Ma pewne zalety szachów, gdyż pozwala zrozumieć sposób myślenia przeciwnika, ma tę
przewagę, że można w nią grać w większym gronie. - Jego twarde rysy odprężyły się na chwilę w
lekkim uśmiechu. - A jeszcze większą zaletą jest to, że można
obowiązków, ani regimentu. Nie było niczym niezwykłym, by podobni ludzie zasilali bardzo skromną
pensyjkę, zdobywając okruchy informacji, które można było sprzedać lub wymienić. Nie było mowy
o cenie - na razie - ale to nie znaczyło, że długu nie trzeba będzie kiedyś spłacić. Jamie skinął krótko
głową, na znak, że rozumie sytuację, a MacDonald odpowiedział podobnym skinięciem, zadowolony.
W odpowiednim czasie powie, czego chce.
Towarzysze MacDonalda zachowali jednak ostrożność i nie zdołał dowiedzieć się niczego więcej o
tajemniczym Bonnecie - tylko o wrażeniu, jakie wywierał na ludziach, którzy go poznali.
- Przyznasz, panie, że często można się dowiedzieć równie dużo z tego, czego ludzie powiedzieć nie
chcą, jak z tego, co mówią. Albo z tego, jak to mówią. - Nie czekając, aż Jamie przytaknie, ciągnął
dalej. - Przy
grze było nas ośmiu. Trzech otwarcie snuło domysły, ale widziałem, że
o panu Bonnecie wiedzą nie więcej niż ja sam. Dwóch następnych nie wy-
-572-
dawało się wiedzieć o czymkolwiek, ani się czymkolwiek interesować. Ale dwóch ostatnich... -
pokręcił głową. - Stali się, panie, bardzo milczący. Jak
ci, co nie chcą mówić o diable ze strachu, że go przywołają.
- Kupcy?
interesy w Bostonie - dodał MacDonald po namyśle. - Ale nie wiem, jakiej natury. Ach... Wright jest
też bankierem.
Jamie skinął głową. Gdy szedł, ręce miał schowane pod połami surduta. Nikt nie mógł widzieć jego
mocno zaciśniętych pięści.
- Chyba słyszałem o panu Wrighcie - stwierdził. - Phillip Wylie wspominał, że dżentelmen o tym
nazwisku posiada plantację niedaleko jego własnej.
MacDonald przytaknął. Koniec jego nosa poczerwieniał mocno, a w policzkach można było
zauważyć niewielkie popękane żyłki, pozostałość po latach kampanii.
koneksjach?
wzrok.
- Otóż to.
Przez kilka chwil szli w milczeniu, każdy zajęty własnymi kalkulacjami - i każdy świadom myśli
drugiego.
komplikują sprawę. Nie żeby to miało Jamiego powstrzymać - MacDonald najwyraźniej to widział -
ale rzecz na pewno wymaga przemyślenia.
Sam MacDonald był sporą komplikacją. Wspólnicy w interesach Bonneta byliby zainteresowani
informacją, że ktoś zamierza pozbawić ich źródła zysku i pewnie podjęliby działania, by temu
zapobiec. Byliby także gotowi dobrze zapłacić za informację o niebezpieczeństwie grożącym ich
kurze znoszącej złote jaja, a MacDonald z pewnością zdołałby to docenić.
-573-
Nie było jednak żadnego sposobu, by zamknąć usta MacDonaldowi. Jamie nie miał czym go
przekupić, a zresztą to nigdy nie było dobrym wyj
ściem. Człowiek, którego udało się kupić raz, był zawsze na sprzedaż.
Zerknął na MacDonalda, który spojrzał mu w oczy, uśmiechnął się lekko, po czym odwrócił głowę.
Nie, zastraszyć też się go nie da, nawet gdyby chciał zastraszać kogoś, kto wyrządził mu przysługę.
No więc co? Przecież nie mógł walnąć go w głowę tylko dlatego, żeby nie wygadał się Wrightowi,
Priestly'emu czy Butlerowi.
Cóż, skoro nie zadziała przekupstwo ani siła, jedyną metodą uciszenia
go pozostawał szantaż. Co też nie było proste, gdyż jak dotąd nie wiedział
nic, co mogłoby zagrozić reputacji MacDonalda. Człowiek, prowadzący takie życie jak major, z
pewnością miał jakieś słabe punkty, ale znalezienie ich... ile mógł mieć czasu?
- Słyszałem to z wielu różnych źródeł, panie, od tawern do sądów. Obawiam się, że twe
zainteresowanie jest powszechnie znane. Ale - dodał dyskretnie, spoglądając na niego z ukosa - nie
jego powód.
Jamie mruknął pod nosem. Wydawało się, że nie ma żadnej broni. Zarzucił sieci i złowił rybki - ale
bez wątpienia spowodował też fale, które mogły odstraszyć wieloryba. Jeśli całe wybrzeże
wiedziało, że szukał Bonneta, to wiedział i sam Bonnet.
Może to było źle, a może nie. Gdyby Brianna miała się o tym dowiedzieć - wyraźnie mówiła mu, by
zostawił Bonneta własnemu losowi. To by
ła oczywiście bzdura, ale nie kłócił się z nią. Słuchał tylko i udawał, że rozumie. Nie musiała
przecież wiedzieć o niczym, dopóki tamten nie będzie martwy. Ale gdyby jakieś nieostrożne słowo
dotarło do niej wcześniej... Dopiero zaczął rozważać tę możliwość, gdy MacDonald znowu się
odezwał.
chwilę wargi.
Ja też mam córkę - oznajmił gwałtownie, zatrzymując się i zwracając twarzą do Jamiego.
- Tak? - Jamie nie słyszał, że MacDonald jest żonaty. Może nie był. -
Rozumiem, że w Szkocji?
-574-
- W Anglii. Jej matka jest Angielką. - Chłód wywołał kolorowe rumieńce na osmaganej wiatrem
twarzy żołnierza. Teraz stały się jeszcze wyraźniejsze, a jasnobłękitne oczy, o tej samej barwie co
niebo za nim, wpatrywały się prosto w Jamiego.
nald niemal niedostrzegalnie skinął głową. Obaj odwrócili się bez słowa i ruszyli w stronę domu,
rozmawiając obojętnie na temat ceny indygo, ostatnich wieści z Massachusetts i zaskakująco dobrej
pogody o tej porze roku.
wobec konfliktu, który zagrażał tak niedawno, ktoś o moim doświadczeniu mógłby zapewnić...
Rozumiesz, panie?
Jamie rozumiał wszystko. I chociaż wątpił, by Claire powiedziała coś
się i oddalił, mijając Duncana Innesa, który nadchodził właśnie z tamtego kierunku. Wydawał się
zmęczony i słaby, jak człowiek, którego wnętrzności poskręcały się w kłęby.
- Co się z tobą dzieje, Duncan? - spytał Jamie, przyglądając się przyjacielowi z pewnym niepokojem.
Chociaż dzień był chłodny, na czole Duncana widać było warstewkę potu, a policzki miał blade. Jeśli
to zimnica, miał nadzieję, że nie jest zaraźliwa.
-Nic dobrego - odparł Innes. - Jestem... Mac Dubh, muszę się z tobą
rozmówić.
kielicha? - Sądząc po zapachu wypił już kilka, ale nie więcej niż każdy inny pan młody. Nie
wydawało się, by to napitek mu zaszkodził, ale coś mu wyraźnie zaszkodziło. Może wczoraj
wieczorem zjadł zepsutą ostrygę.
-575-
- Nie, Mac Dubh, ciebie mi trzeba. Twojej porady, jeśli będziesz tak łaskaw...
Wtedy myślał, że to tylko skromność, ale może... Nie, Duncan dawno przekroczył pięćdziesiątkę, z
pewnością okazje musiały się pojawiać.
Duncan nie odczuwa pociągu do chłopców. No cóż, niezręcznie, ale wierzył, że Claire zdoła temu
zaradzić. Miał tylko nadzieję, że to nie francuska choroba - ta była okrutna.
- Tutaj, a charaid - oznajmił, wciągając Duncana za sobą między grządki cebuli. - Tutaj nikt nam nie
przeszkodzi. A teraz powiedz mi, jaki masz kłopot.
którego używał na zmianę jako powitania, okrzyku wyrażającego zaskoczenie, a także aprobatę.
Jocasta nadal była zajęta toaletą, więc ja dokonałam prezentacji i powierzyłam księdza Ulissesowi.
Ten zaprowadził go do głównego salonu, zadbał, by odpowiednio go zaopatrzono, i posadził,
by porozmawiał z Sherstonami. Byli oni protestantami, dość zaskoczonymi spotkaniem z jezuitą, ale
tak bardzo chcieli popisać się swoją francuszczyzną, że byli gotowi przymknąć oko na tę niefortunną
okoliczność.
Ta niezwykle delikatna sytuacja towarzyska sprawiła, że poczułam się, jakbym musiała otrzeć pot z
czoła. Przeprosiłam więc i wyszłam na taras, zobaczyć, czy Jamie zdołał odnaleźć Duncana. Żadnego
z nich nie było w zasięgu wzroku, ale spotkałam Briannę, która z Jemmym wchodziła z trawnika.
-576-
- Witaj, kochanie, jak się masz? - Sięgnęłam po Jemmy'ego, który wydawał się niespokojny. Wiercił
się i mlaskał jak ktoś, kto zasiada do obiadu z sześciu dań po przebyciu Sahary. - Głodni jesteśmy,
co?
i delikatnie dotykając gorsu. - Wezmę go na górę i nakarmię. Ciocia Jocasta mówiła, że mogę
skorzystać z jej pokoju.
- Ach tak? Bardzo dobrze. Jocasta sama właśnie poszła na górę. Powiedziała, że chce trochę
odpocząć i przebrać się. Ślub ma się odbyć o czwartej, skoro ksiądz już jest. - Właśnie usłyszałam,
jak zegar w salonie wybija południe. Miałam nadzieję, że Jamie zdołał dopaść Duncana. Może
powinien go gdzieś zamknąć, żeby nie mógł znowu się zgubić.
Bree wyciągnęła ręce po Jemmy'ego, profilaktycznie wsuwając mu palec do buzi, żeby go uciszyć.
Uniosła brew.
namalowałam, kiedy tu byłam ostatniej wiosny, a teraz oni chcą mieć mój
obraz.
To było dobre pytanie - eleganckie stroje i znajomości nie zawsze świadczyły o prawdziwej
zamożności, a ja niewiele wiedziałam o rzeczywistej sytuacji Sherstonów. Pochodzili z
Hillsborough, nie z Cross Creek.
wie.
- Dość pospolici - powtórzyła, przedrzeźniając mój akcent i uśmiechnęła się. - I kto tu jest snobem?
- Duncana nie, ale papa jest tam pod drzewami z panem Campbellem.
-577-
- Poszedł do wygódki i wpadł do środka - zasugerowała Bree. - Dobrze, już dobrze, wytrzymaj,
idziemy! - To ostatnie zdanie zaadresowane było do Jemmy'ego, który wydawał dźwięki wskazujące,
że zaraz umrze
ły żołądek.
Wciąż było chłodno, ale słońce stało wysoko i grzało mnie w ramiona.
Ulgą było dołączyć do panów, stojących na trawniku w cieniu małego dębowego zagajnika. Na
dębach zaczynały się już rozwijać liście, wygląda
ne? A tak, że kukurydzę należy sadzić, kiedy młode liście na dębach mają
Jeśli to prawda, niewolnicy lada dzień będą sadzić kukurydzę w przydomowym ogrodzie River Run.
Ale miną tygodnie, zanim pojawią się li
- Zostawiam cię więc, panie, własnym sprawom - powiedział do Jamiego, odzyskując powagę. -
Proszę, przyjdź do mnie, jeśli zajdzie potrzeba. - Osłonił oczy, spoglądając w stronę tarasu.
- Dobry Boże - powiedziałam dość zła. - Czy nie ma tu innych tematów? Wszystkim wam tylko jedno
w głowie.
- Nie powiesz mi, że sama się nad tym nie zastanawiałaś - Jamie dał
mi lekkiego kuksańca.
-578-
- Nie rozumiem, co to znaczy. Ale na wszelki wypadek rozłożyłam wachlarz i zakryłam dolną część
twarzy. Zerknęłam nad kremowymi koronkami, trzepocząc niewinnie rzęsami.
- To znaczy, że patrzysz tak wtedy, gdy chcesz, bym przyszedł do twojego łoża. -Jego ciepły oddech
poruszył włosy nad moim uchem. - Chcesz?
się energicznie.
- Moglibyśmy... - Rozejrzał się, oceniając otoczenie pod kątem ewentualnego odosobnienia, po czym
znowu spojrzał w dół, gdzie wachlarz przyciągał jego wzrok niczym magnes.
- Nie, nie moglibyśmy - poinformowałam go, uśmiechając się i kłaniając starszawym pannom
MacNeil, które przeszły obok nas. - Każdy zakamarek tego domu jest pełen ludzi. Tak samo stajnie i
stodoły, i wszystko inne. A jeśli myślałeś o schadzce pod krzakiem nad rzeką, to wybij to sobie z
głowy. Ta suknia kosztowała majątek. - W postaci nielegalnej whisky, ale zawsze majątek.
Chłodny wietrzyk poruszył gałęziami dębu nad naszymi głowami. Podsunęłam się bliżej, poszukując
jego ciepła.
odmówiła, gdyby pojawiła się taka sposobność. Brakowało mi po prostu jego ciała obok mojego,
tego, że mogę w ciemności wyciągnąć rękę i położyć
-579-
na jego silnym udzie, odwrócić się rano do niego i przytulić, przycisnąć uda do jędrnych pośladków,
policzek do pleców i wdychać zapach jego
- No pewnie. - Tylko że dzisiaj rano już cztery razy pytano mnie, czy
sądzę, że będą dzielić łoże, a może nawet już dzielili. To komplement dla
Rzeczywiście. Jocasta MacKenzie na pewno przekroczyła już sześćdziesiątkę, a jednak myśl o tym,
że miałaby dzielić łoże z mężczyzną, nie była bynajmniej nierealna. Znałam wiele kobiet, które z
radością porzuci
- Wiem. Duncan powiedział mi przed chwilą. - Zmarszczył brwi, w stronę tarasu, gdzie między
dwiema wielkimi wazami widoczna była jaskrawa plama tartanu Duncana.
chyba?
- Za Szkota - odparłam. - Sami maniacy seksualni, wszyscy co do jednego. W każdym razie tak można
by pomyśleć, słuchając tych rozmów tutaj. - Spojrzałam twardo na Farquarda Campbella, ale on stał
tyłem.
- Maniacy seksualni?
- Wiesz, o co mi chodzi.
- Muszę cię o coś poprosić, Angliszko. - Spoglądając przez ramię, upewniał się, że nikt nas nie
słyszy. - Znajdziesz okazję, by rozmówić się z moją ciotką w cztery oczy?
-580-
- W tym domu wariatów? - zerknęłam w stronę tarasu, gdzie tłum winszujących otaczał Duncana jak
rój pszczół kwitnący krzew. - Tak, chyba mogłabym złapać ją na chwilę w pokoju, zanim zejdzie na
ślub. Poszła odpocząć. - Sama chętnie bym się położyła, od wielu godzin byłam na nogach, a moje
nowe pantofle były odrobinę za ciasne.
- Wystarczy. - Kiwnął głową zbliżającemu się znajomemu, po czym osłonił nas, stając tyłem.
- Cóż, chodzi o Duncana. - Wydawał się jednocześnie rozbawiony i nieco zaniepokojony. - Jest mała
trudność, a on nie może się zdobyć, by z nią o tym pomówić.
-Niech zgadnę. Był już żonaty i myślał, że jego pierwsza żona nie żyje, aż nagle zobaczył ją dzisiaj
przy stole.
- No, nie - uśmiechnął się. - Nie jest aż tak źle. I może nie jest to aż taki problem, jak Duncan myśli.
Ale on szaleje z niepokoju, a nie może się przemóc i pomówić o tym z moją ciotką. Trochę się jej
boi.
co nie nadawał się do robót ani do rzemiosła. Nie musiałam się zastanawiać, czyim pomysłem było
to małżeństwo. Sam Duncan nigdy w życiu nie ważyłby się nawet pomyśleć o takim awansie
społecznym.
- No cóż - powiedział powoli. - To prawda, że Duncan nie miał wcześniej żony. Nie byłaś ciekawa,
dlaczego?
-Nie - odparłam. - Po prostu uznałam, że po powstaniu... o nie. -
głos.
-Nie! - wykrzyknął oburzony. - Chryste, nie myślisz chyba, że pozwoliłbym mu poślubić moją ciotkę,
gdyby był sodomitą? - Rozejrzał się wokół, chcąc się upewnić, czy nikt nie słyszał. Na wszelki
wypadek zagonił mnie w cień drzew.
i przepuścił mnie pod nią, kładąc rękę na moich plecach. Zagajnik był spory i łatwo było uciec z
zasięgu wzroku zebranych.
-581-
- Nie - powiedział znowu, kiedy znaleźliśmy niewielką przerwę między pniami drzew. - Masz
parszywe myśli, Angliszko! To zupełnie co innego. - Spojrzał za siebie, ale byliśmy już daleko od
trawnika i ciężko by
łoby nas dostrzec. - Chodzi tylko o to, że on... nie jest w stanie. - Wzruszył
- Znaczy, że jest impotentem? - Poczułam, że mam otwarte usta ze zdumienia, więc je zamknęłam.
- Tak. W młodości był zaręczony, ale miał okropny wypadek. Koń pociągowy przewrócił go na ulicy
i kopnął w krocze. - Wykonał nieznaczny ruch, jakby chciał się zasłonić, ale się powstrzymał. -
Wyzdrowiał, ale...
no cóż, nie nadawał się już do małżeństwa, więc zwrócił pannie wolność.
tym - machnął ręką przez ramię w stronę River Run - nie byłbym skłonny nazywać jego położenia
dzisiaj pechowym. Nie licząc tej jednej małej trudności, oczywiście - dodał.
Zmarszczyłam brwi, rozważając medyczne możliwości. Jeśli wypadek
- Mówisz, że wtedy był młody? Hmm. Nie mogę nic obiecać po takim
jego kiszek, i omal nie umarł ze wstydu, kiedy mi o tym mówił. Jeśli zaczniesz mu się tam dobierać,
apopleksja go nie minie.
- Oczywiście, że nie - zniecierpliwił się. - Nie chciałem, żebyś cokolwiek robiła Duncanowi, tylko
porozmawiała z moją ciotką.
-Co... Chcesz powiedzieć, że ona o tym nie wie? Ależ oni byli zaręczeni od wielu miesięcy,
mieszkają razem niemal równie długo!
-Ano, tak, ale... - Jamie naprężył ramiona, jakby miał za ciasną koszulę,
jak zwykle gdy czuł się skrępowany. - Widzisz... kiedy stanęła sprawa mał
żeństwa, Duncanowi nawet nie przyszło do głowy, że może chodzić o... hmm.
-582-
-No, nie myślał, że moją ciotkę może interesować jego męska uroda -
umowy i wygody. Jako właściciel River Run mógłby się zajmować sprawami, którymi nie mógł się
zajmować jako rządca. I tak nie chciał się zgodzić, ale go namówiła.
ża, a on się wstydził. Po prostu nikt nie poruszył tej sprawy, rozumiesz.
rano twoja ciotka wsadziła mu rękę pod kilt i zrobiła nieprzystojną uwagę o nocy poślubnej?
- Tego nie powiedział - odparł sucho. - Ale dopiero dzisiaj rano, kiedy
no. - Wzruszył ramieniem. - Nie wiedział, co robić, i wpadł w panikę, kiedy tak wszystkich słuchał.
sprawę.
wszystko...
- W jej wieku? Twój dziadek Simon nie żałował sobie, nawet będąc już
- Moja ciotka jest niewiastą - oznajmił surowo. - Może tego nie zauważyłaś.
- A ty nie?
żując ręce poniżej piersi, i spojrzałam spod rzęs. - Kiedy ja będę miała sto
- Mam chęć wziąć cię tam, gdzie stoisz, Angliszko - oznajmił. - Płatne
z góry, hmm?
-583-
-A ja mam ochotę trzymać cię za słowo - odparłam. - Ale... - Zerknęłam przez parawan gałęzi w
stronę domu, nadal wyraźnie widocznego. Liście zaczynały już się pojawiać, ale delikatne zielone
pączki nie zapewniały bynajmniej wystarczającej osłony. Odwróciłam się z powrotem, kiedy ręce
Jamiego znalazły się na moich biodrach.
żenie, jakie mi pozostało, to szelest materiału, ostry zapach zdeptanej trawy i trzask zeszłorocznych
liści dębowych pod stopami.
miłość boską!
Roześmiał mi się w twarz, cofnął się o krok i opuścił kilt. Twarz miał
- O, tak, na pewno.
Delikatnie ścisnął zębami płatek mojego ucha i zabrał się do rzeczy, ignorując mój dość słaby opór.
Byłam bardziej niż gotowa, a on wiedział, co robi. Nie potrwało to długo. Wbiłam palce w jego
ramię, obejmujące mnie niczym żelazna obręcz, wygięłam się do tyłu, po czym opadłam bezwładnie
w jego ramionach.
Zaśmiał się cicho i puścił moje ucho. Pojawił się chłodny wietrzyk, który
poruszał moimi spódnicami. Zapach dymu i jedzenia unosił się w zimnym wiosennym powietrzu,
razem ze szmerem rozmów i śmiechami z trawnika. Ledwo go słyszałam przez głośne bicie mojego
serca.
mnie - to Duncan ma przecież jedną sprawną rękę. - Postawił mnie delikatnie, podtrzymując za łokieć
na wypadek, gdyby ugięły się pode mną kolana. - Możesz o tym wspomnieć ciotce, jeśli uważasz, że
to coś pomoże.
-584-
Roger MacKenzie przebijał się przez tłum, kiwając głową znajomym, ale nie
Brianna poszła nakarmić dzieciaka. Brakowało mu jej, ale był też rad,
ale przyłapał też tego małego drania Forbesa, jak gapił się na nią od tyłu,
bogini na trawniku.
w swojej nowej sukni i kiedy na nią patrzył, czuł się szczęśliwym posiadaczem. Przyjemność
zakłócała mu jedynie niemiła myśl, że Brianna wygląda, jakby tu było jej miejsce, jak pani tego
wszystkiego... tego...
Minęła go kolejna niewolnica. Biegła w stronę domu, podtrzymując ręką spódnice, z jedną miską
świeżych bułek na głowie, a drugą w ręku.
nie tylko jego duma dzieli Bree od dziedzictwa, które jej się słusznie należało.
Od strony domu dobiegł go cienki pisk skrzypiec. Nastawił uszy. Oczywiście, że na przyjęcie
sprowadzono także muzykę. Jeśli dobrze pójdzie, usłyszy kilka pieśni, których nie zna.
Ruszył tarasem w stronę domu. Me miał przy sobie niczego do pisania, ale Ulisses na pewno coś mu
znajdzie. Ukłonił się pani Farquardowej Campbell, która przypominała wyjątkowo brzydki, ale
kosztowny abażur
z różowego jedwabiu. Przepuścił ją przed sobą do wnętrza domu, zagryzając policzek, by się nie
roześmiać, gdy spódnica zatrzymała ją w zbyt wąskich drzwiach. Ustawiła się jednak bokiem i
weszła do holu. Roger ruszył za nią w przyzwoitej odległości.
-585-
pokojówki przygotowujące olbrzymią misę świeżego ponczu. Jego wzrok automatycznie przeniósł się
na drzwi. Dostrzegł Rogera i wrócił do swojego zadania.
Grupka muzyków w kącie sali szykowała instrumenty, od czasu do czasu zerkając z objawami
pragnienia na kominek.
Uśmiechnął się, gdy ten odwrócił się do niego. - Może Ewie wi' the Cro-
oked Horn albo Shawn Bwee?
lśniących oczach, machnął ręką w geście przyjaznej krytyki w stronę swoich muzyków. - Ci nadają
się najwyżej do zwykłej gigi lub reela. Ale ci, co będą tańczyć, pewnie też - dodał trzeźwo. - To nie
jest sala balowa
- A to pewnie ty, panie? - spytał Roger z uśmiechem, wskazując ruchem głowy spękany futerał na
skrzypce, który ten starannie złożył w miejscu, gdzie nikt nie mógł na nim usiąść ani na niego
nadepnąć.
panie.
poruszył jedną ręką, po czym machnął nią lekceważąco, patrząc na Rogera bystrymi oczami. - U
ciebie także, panie, poczułem odciski na palcach. Może nie od skrzypiec, ale pewnie grasz na
instrumencie strunowym?
- Tylko dla rozrywki wieczorami, nie tak, jak wy, panowie. - Roger
bagaży, mogła pochwalić się poobijaną wiolonczelą, dwiema parami skrzypiec, trąbką, fletem i
czymś, co mogło na początku swego istnienia być rogiem myśliwskim, chociaż od tego czasu zostało
najwyraźniej przerobione przez dodanie kilku tajemniczych zapętlonych rurek wystających w różnych
kierunkach.
piersi.
-586-
Roger nie zdążył odpowiedzieć, gdyż za nim rozległo się głośne stuknięcie i bolesny brzęk. Odwrócił
się i zobaczył, jak wiolonczelista rzuca się na swój instrument niczym kwoka na bardzo dużego
kurczaka, by chronić go przed dalszymi krzywdami ze strony dżentelmena, który najwyraźniej kopnął
go, przechodząc.
się groźnie do muzyka. - Śmiesz... Śmieeesz tak do mnie mówić... - Jego twarz pokrywała niezdrowa
czerwień i chwiał się lekko. Roger z odleg
Koniec języka ukazał się między zębami, ale słowa nie przyszły. Po chwili porzucił próbę, odwrócił
się na pięcie i poszedł. W ostatniej chwili uniknął zderzenia z lokajem niosącym tacę pełnych
szklanek, po czym odbił
- Strzeż się pan, panie O'Reilly - odezwał się sucho Seamus Hanlon do
wiolonczelisty. - Gdybyśmy byli bliżej morza, pewnie zostałbyś siłą wcielony do marynarki. A i tak
nie dałbym głowy, że nie zaczai się gdzieś na ciebie z harpunem lub czymś podobnym.
- Może i tak - zgodził się. - Ale ja także znam tego pana i wierzę, że
jego umysł pracuje nieco lepiej, niż można by sądzić z zachowania. - Przez
- Jestem mężem córki Jamiego Frasera - odparł cierpliwie Roger. Odkrył, że jest to najlepszy opis,
gdyż prawie wszyscy wydawali się wiedzieć, kim jest Jamie Fraser, a poza tym w ten sposób dawało
się uniknąć dalszych indagacji co do korzeni samego Rogera.
że chciał się ożenić z panią Cameron i mieć River Run dla siebie. Dziwię
-587-
- Może chciał pokazać, że nie ma pretensji - zasugerował Roger. - Taki uprzejmy gest. Wygrał lepszy
i tak dalej.
- Może i tak - stwierdził flecista, kręcąc głową. - Ale jeśli jesteś, panie,
siebie.
z nim. Ale pamiętaj, byś tu wrócił. - Przywołał gestem czekającego lokaja i wziął szklankę z tacy.
Uniósł ją w toaście, uśmiechając się do Rogera. -
42. Amulet
nadziei, chociaż ostrożny. Nie akceptowała decyzji swojej pani, by nie nosić peruki, i starała się
stworzyć coś równie modnego z własnych włosów Jocasty, gdy tylko jej na to pozwalano.
oczami, wygrzewając się w promieniach wiosennego słońca, które wpadały przez ono, lśniąc na
srebrnym grzebyku i rysując ciemne cienie dłoni niewolnicy na lśniących białych włosach.
- Może i nie, ale też nie dzikie Karaiby ani góry - odparowała Fedra. - Ja
śnie pani jest tu panią i bierze dzisiaj ślub. Wszyscy będą na panią patrzeć.
Chce mi pani narobić wstydu, występując z rozpuszczonymi włosami jak indiańska squaw, żeby
wszyscy pomyśleli, że się nie znam na swojej robocie?
- Och, Boże broń. - Szerokie usta Jocasty wykrzywiły się z pełnym irytacji rozbawieniem. - Upnij je
zwyczajnie, zaczesz do góry i podepnij grzebieniami. Może moja siostrzenica pozwoli ci popisać się
umiejętnościami na swoich lokach.
Fedra spojrzała przez ramię na Briannę, która uśmiechnęła się i pokręciła głową. Jak nakazywała
przyzwoitość, nosiła obszyty koronką czepe-
-588-
czek, ale nie przepadała za robieniem zbytniego zamieszania wokół włosów. Niewolnica prychnęła i
powróciła do prób przekonania Jocasty. Brianna przymknęła oczy - przyjacielskie spory zmieniły się
w odległy szum.
i Jemmy'ego.
piętra domu. Każdy pokój pełen był gości. Niektórzy zatrzymali się w okolicznych plantacjach i
przyjechali tylko na uroczystość, ale wielu przyjęto w samym River Run. Wszystkie sypialnie były
pełne, goście spali nawet
po pięciu i sześciu w jednym łożu, a jeszcze więcej na siennikach w namiotach koło przystani.
podróż, Jemmy'ego i tłok w River Run od ponad tygodnia nie spali razem
Spanie razem może nie było sprawą najważniejszą, chociaż było bardzo miłe, ale dziecięce usteczka
ssące pierś wywoływały w jej ciele bynajmniej niemacierzyńskie sensacje. Powinni z Rogerem
znaleźć jakieś miejsce odosobnienia, by się nimi zająć. Wczoraj wieczorem udało im się
zacząć coś bardzo obiecującego w spiżarce, ale przeszkodziła im jedna z kuchennych niewolnic,
która przyszła po ser. Może stajnia? Wyciągnęła nogi, zwijając palce u stóp, i zastanawiała się, czy
stajenni sypiają w stajni, czy gdzie indziej.
Rozbawiony głos Jocasty przerwał jej kuszące wizje ciemnego, wyściełanego sianem boksu i ciała
Rogera, ledwo widocznego w mroku.
Spojrzała na spokojnie ssącego Jemmy'ego, a potem na Jocastę siedzącą przy oknie, z twarzą
oświetloną promieniami słońca. Wygląda na roztargnioną, pomyślała Bree, jakby nasłuchiwała
czegoś słabego i odległego, czego nikt prócz niej nie słyszy. Może wrzawy gości weselnych?
owocnej pracy. Ten akurat rój produkował tylko konwersację, a nie miód,
chociaż cel był podobny - uzbierać dość zapasów, by wystarczyło na ponure, pozbawione nektaru
dni.
- Dosyć, dosyć - Jokasta, wstając, gestem odprawiła Fedrę, po czym zaczęła niespokojnie stukać
palcami w toaletkę, najwyraźniej zastanawiając się, o jakie jeszcze szczegóły powinna zadbać;
ściągnęła brwi i przycisnę
-589-
- Boli cię głowa, ciociu? - Brianna mówiła cicho, by nie przeszkadzać Jemmy'emu, który prawie
zasnął. Jocasta opuściła rękę i odwróciła się do
- Och, to nic. Kiedy zmienia się pogoda, moja głowa zaczyna się źle zachowywać!
Pomimo uśmiechu Brianna dostrzegała niewielkie zmarszczki bólu w kącikach oczu Jocasty.
- Nie potrzeba, a muirninn. Nie jest aż tak źle. - Pomasowała skroń, uwa
Jemmy puścił brodawkę i odchylił główkę. Ręka Brianny była rozgrzana i spocona w miejscu, gdzie
leżała jego głowa, a jego uszko było czerwone i zgniecione. Uniosła nieruchome ciałko i westchnęła
z ulgą, gdy chłodne powietrze musnęło jej skórę. Chłopiec beknął cicho i z buzi wyciekł mu nadmiar
mleka, po czym opadł na jej ramię niczym balonik do połowy napełniony wodą.
ale on już spał, oddychając spokojnie. Wstała, otarła mleko z bródki i uło
okna. Nie chciała ryzykować poplamienia nowej sukni mlekiem, więc karmiła Jemmy'ego w koszuli i
pończochach. Teraz jej obnażone ręce pokry
ła gęsia skórka.
Jocasta odwróciła głowę w stronę, z której dobiegło skrzypienie drewna i szelest materiału, gdy
Brianna otworzyła szafę, by wyjąć dwie lniane halki i suknię. Z zadowoleniem wygładziła
jasnoniebieską wełnę. Sama
utkała materiał i wymyśliła krój sukni - pani Bug uprzędła nici, Claire
- Nie, nie ma potrzeby, poradzę sobie. O ile pomożesz mi ze sznurowaniem. - Nie lubiła korzystać z
usług niewolników, o ile mogła się bez nich obyć. Halki nie stwarzały trudności, po prostu położyła
jedną na dru-
-590-
giej na podłodze, weszła w środek i zawiązała tasiemki wokół talii. Gorset i suknię trzeba było
zasznurować z tyłu.
Brwi Jocasty wciąż były ciemne, miały odcień brązu na tle jasnobrzo-
- Chyba tak. Maleństwo nie leży za blisko ognia, prawda? Iskry potrafią pryskać daleko.
Brianna założyła gorset, układając piersi we wgłębieniach, po czym naciągnęła na wierzch suknię.
- Nie, nie jest za blisko ognia - odparła cierpliwie. Stanik sukni był lekko usztywniony z przodu i z
boków. Brianna wierciła się przed lustrem Jocasty, podziwiając efekt. Dostrzegła w odbiciu, że
ciotka nadal marszczy
dalej od kominka.
zabrzmiał ciepło i przepraszająco. Położyła rękę na ramieniu ciotecznej babki, a Jocasta przykryła ją
własną dłonią.
- Sądzę, że jesteś troskliwą matką - zapewniła. - Ale kiedy ktoś żyje tak
długo jak ja, staje się ostrożny, moja mała. Widziałam już, że dzieciom
przydarzają się okropne rzeczy - dodała ciszej. - A wolałabym sama spłonąć niż dopuścić, żeby
naszemu chłopaczkowi stała się krzywda.
Stanęła za Brianna i delikatnie przesunęła dłońmi po plecach siostrzenicy, bez trudu znajdując
tasiemki.
żeby kontrastowały z jasnoniebieską wełną. - Ujęła dłoń Jocasty i poprowadziła palce lekko wzdłuż
pnącz kryjących fiszbiny usztywniające stanik, od głębokiego wycięcia do szpica w dole,
podkreślającego figurę, którą chwaliła Jocasta.
wzrok ze swojego odbicia na główkę synka, krągłą niczym melon i wzruszająco doskonałą. Nie po
raz pierwszy rozmyślała o życiu swojej ciotecznej babki. Jocasta miała kiedyś dzieci, w każdym
razie Jamie tak sądził, ale nigdy o nich nie mówiła, a Brianna nie miała odwagi zapytać.
-591-
Może zmarły w niemowlęctwie, to się tak często zdarzało. Serce się jej ścisnęło na samą myśl.
przy sekretarzyku.
nie licząc srebrnego zamka. Brianna wiedziała, że Jocasta trzymała najlepszą biżuterię w dużo
wspanialszej szkatułce z cedrowego drewna, wy
Stanęła obok ciotki, gdy ta uniosła wieko. Wewnątrz znajdował się kawałek polerowanego drewna,
gruby na palec, a na nim trzy pierścionki: prosty złoty z osadzonym w nim berylem, drugi - z dużym
szmaragdem o ka-boszonowym szlifie i trzeci - z trzema diamentami otoczonymi mniejszymi
przez ozdoby, które znajdowały się w szkatułce obok pierścionków. Znalazła coś małego i matowego.
- To jest amulet deasil, a muirninn - oznajmiła Jocasta, z satysfakcją kiwając głową. - Przypnij go do
ubranka maleństwa, z tyłu.
ale pamiętaj, zawsze z tyłu. Wtedy nikt ze Starego Ludu go nie zaczepi.
w głosie. - Ale wiem, że ona jest Angliszką, a twój ojciec pewnie o tym nie
-592-
Zadziwiona Brianna wzięła gałązkę, wsunęła ją do ognia, po czym spełniła polecenie, trzymając
płonący patyczek jak najdalej od zaimprowizowanej kołyski i od własnych niebieskich spódnic.
Jocasta rytmicznie stukała stopą w podłogę i śpiewała cicho - po gaelicku, ale na tyle wolno, że
Brianna rozumiała większość słów.
Brianna usłuchała; z zaciekawieniem stwierdziła, że wszystko to nie wydaje się jej wcale śmieszne.
Myśl, że chroni w ten sposób Jema przed krzywdą, była dziwna, ale satysfakcjonująca, nawet gdyby
to miała być
-593-
śni: „Kiedy śpiewam, zawsze śpiewam dla ciebie". Jej piersi były teraz
łaskotanie.
pierścionki w szkatułce. „Dobrze dobrani" także nie pasowało - przypomniała sobie Duncana
tkwiącego poprzedniego wieczora w kącie salonu, onieśmielonego i milczącego, rozmawiającego
tylko z Jamiem, a dzisiaj rano zdenerwowanego i zlanego potem.
Starsza pani prychnęła z rozbawieniem, odwróciła się od okna i przycisnęła dłoń do szyby.
Miała rację. W oddali rzeka lśniła srebrzyście przez zieleniące się gałęzie. W pokoju, gdzie jeszcze
przed chwilą było tak przytulnie, teraz wydało się duszno i gorąco.
- Dziękuję, ciociu. - Pocałowała Jocastę w policzek i odwróciła się. Potem, spoglądając na ciotkę,
cofnęła się do paleniska i niepostrzeżenie odsunęła łóżeczko jeszcze dalej od ognia.
dobiegały dźwięki muzyki i głos Rogera. Krótki spacer na powietrzu i wróci do środka. Może Roger
zrobi chwilę przerwy i mogliby...
-594-
- Brianna! - Głos syknął jej imię zza muru kuchennego ogrodu. Odwróciła się i zamarła. Głowa jej
ojca ostrożnie wyłaniała się zza rogu jak łepek ślimaka. Przywołał ją skinieniem ręki i zniknął.
Rzuciła okiem przez ramię, by się upewnić, że nikt nie patrzy, po czym
szybko wślizgnęła się za mur osłaniający grządki kiełkujących marchewek.
- Och! - Kucnęła obok ojca, a jej spódnice wydęły się jak balon.
żał zapach rumowego ponczu, ale wyczuła też kwaśną woń piwa i nutę
Ostrożnie uniosła palcem falbanę czepka. Była to Betty, jedna ze starszych pokojówek. Leżała z
otwartymi ustami w alkoholowym otępieniu.
- To nie było pierwsze pół kubka, jakie wypiła - stwierdził Jamie na jej
widok. - Nie pojmuję, jak mogła zajść z domu aż tutaj w tym stanie. Przecież na pewno ledwo
trzymała się na nogach.
ogród kuchenny był blisko letniej kuchni, ale dobre trzysta jardów od głównego budynku dworu, w
dodatku oddzielony od niego przez rząd rododendronów i kilka klombów.
- Może i tak. Ale pewnie bliżej rzeki też są kryjówki. - Sięgnęła po pusty kubek. - Piłeś poncz
rumowy?
-595-
- Nie, brandy.
- W takim razie kropla, która przelała czarę, nie była z twojego kubka. -
Przechyliła naczynie, by mógł zobaczyć ciemny osad na dnie. Poncz rumowy Jocasty przygotowany
był nie tylko ze zwykłego rumu, cukru i mleka, ale też z suszonych czarnych porzeczek, a mieszano go
rozgrzanym pogrzebaczem. Powstały płyn miał nie tylko ciemnobrązowy odcień, ale
Jamie wziął od niej kubek, marszcząc brwi. Podetknął go pod nos i powąchał, po czym umoczył
palec w resztce płynu i włożył do ust.
- Poncz - powiedział, ale przesunął kilka razy czubkiem języka po zębach, jakby chciał je oczyścić. -
Chyba z laudanum.
- Nie - przyznał szczerze. - Ale jest w nim coś oprócz suszonych porzeczek, albo ja jestem
Holendrem. - Podał jej kubek, a ona wzięła go do ręki i mocno pociągnęła nosem. Niewiele czuła
oprócz słodkiego, przypalonego zapachu ponczu. Może była w nim jakaś ostrzejsza nuta, coś
oleistego i aromatycznego... a może nie.
- Nie umiem powiedzieć, czy jest czymś oszołomiona, czy tylko pijana,
- Nie, oczywiście, że nie. - Pochylił się i delikatnie wziął kobietę na ręce. Jeden znoszony but spadł z
jej stopy. Brianna podniosła go ze ścieżki.
Skinął głową, po czym szarpnął nią, by odrzucić pasmo rudych włosów, które wpadło mu do ust.
- No dobrze, pójdziemy koło stajni. Zobaczymy, czy uda się wejść niepostrzeżenie tylnymi schodami.
Wyjrzyj, mała, i daj znak, kiedy będzie pusto.
ścieżkę biegnącą obok kuchennego ogrodu w stronę domu i wygódki. Rozejrzała się z udawaną
nonszalancją. W zasięgu wzroku było kilka osób -
-596-
w pobliżu padoku, ale dość daleko; wszyscy stali do niej plecami, zajęci podziwianiem czarnych
holenderskich koni pana Wyliego.
Gdy się odwróciła, by dać sygnał ojcu, dostrzegła samego pana Wyliego, prowadzącego damę w
stronę stajni. Błysnął złocisty jedwab - przecież to matka! Claire odwróciła na chwilę bladą twarz w
jej stronę, ale zajęta słowami Wyliego, nie zauważyła stojącej na ścieżce córki.
Bree zawahała się, chcąc zawołać matkę, ale to niepotrzebnie zwróciłoby na nich uwagę. Wiedziała
przynajmniej, gdzie jest Claire. Kiedy już bezpiecznie zaniosą Betty, będzie mogła przyjść i poprosić
matkę o pomoc.
ła z innymi służącymi, chociaż po drodze zdarzyło się kilka alarmów. Zdyszany Jamie zrzucił ją
bezceremonialnie na wąskie łóżko i otarł rękawem czoło z potu. Marszcząc długi nos, zaczął
starannie strzepywać grudki gnoju z pół surduta.
- No i już. Jest bezpieczna, tak? Jeśli powiesz komuś z niewolników, że
pokojówce drugi but i oba ustawił porządnie pod łóżkiem, po czym delikatnie naciągnął szorstki
wełniany koc na jej stopy, upiornie białe w grubych skarpetach.
ło w porządku - kobieta wciąż pochrapywała, ale regularnie. Gdy cichutko schodzili po schodach,
Brianna podała Jamiemu srebrny kubek.
- Ciocia Jocasta zamówiła dla Duncana zestaw sześciu kubków jako prezent ślubny. Wczoraj mi je
pokazywała. Widzisz? - Odwróciła kubek w ręku, wskazując na wygrawerowany monogram, „I" jak
„Innes", dookoła którego pływały maleńkie rybki o pięknie zaznaczonych łuskach.
- Czy to może coś wyjaśnić? - spytała, widząc, jak przygląda się naczyniu z zainteresowaniem.
-597-
przytomność, dobrze byłoby znaleźć tego, co pił z niego pierwszy, i sprawdzić, czy jest w podobnym
stanie. - Uniósł brew. - Jeśli do ponczu czegoś dodano, to na pewno dla konkretnej osoby, czyż nie?
Myślałem, że może
ty i Roger moglibyście się dyskretnie rozejrzeć, czy nikt nie leży w krzakach.
może to nie poncz był zatruty, lecz Betty sama, z własnej woli wzięła laudanum. To było możliwe,
Brianna wiedziała, że Jocasta ma go trochę. Je
śli sama je połknęła, to czy miało to cel rozrywkowy, czy też planowała
popełnić samobójstwo?
domowa Jocasty żyła stosunkowo dobrze, lepiej niż wielu wolnych ludzi,
Pokój służących był czysty, łóżka proste, ale wygodne. Służba domowa
miała przyzwoite ubrania, nawet buty i pończochy, i jedzenia pod dostatkiem. Jeśli zaś chodzi o
perypetie uczuciowe, które mogłyby przywieść kogoś do samobójstwa - cóż, te nie były
wyłącznością niewolników.
Bardziej prawdopodobne było, że Betty była pijaczką, z tych, którzy są gotowi wypić wszystko, co
zawiera w swoim składzie alkohol - tak przynajmniej sugerował zapach jej ubrania. Ale wówczas po
co ryzykować kradzież laudanum w dniu wesela, kiedy wiadomo, że napitku będzie po dostatkiem?
Z niechęcią zmuszona była zgodzić się z wnioskiem płynącym z rozumowania ojca. Betty połknęła
laudanum - o ile rzeczywiście o nie tu chodziło - przez przypadek. Ale jeśli tak... z czyjego kubka
piła?
Jamie odwrócił się, zaciskając wargi, i dał jej znak, że jest bezpiecznie.
- Ach. - Ujął ją pod ramię, prowadząc dalej od domu. Szli w stronę pa-
-598-
zmawiałem z twoją matką, tam, w zagajniku. Wracałem przez ogród kuchenny, a ona leżała na wznak
na kupie gnoju.
Pokręcił głową.
- Nie wiem - przyznał. - Ale chcę porozmawiać z Betty, jak już wytrzeźwieje. Wiesz, gdzie się
podziała twoja matka?
co...
- Może lepiej poproś Fedrę, by nic nie mówiła, o ile nikt jej nie spyta,
gdzie jest Betty. A jakby ktoś pytał, niech powie o tym tobie albo mnie. -
panno. I uważaj, żeby się nikt nie zorientował, o co wam chodzi, dobrze?
Skinęła głową, a on się odwrócił i ruszył w stronę stajni, palcami prawej ręki stukając lekko o
materiał fraka, jakby w głębokim zamyśleniu.
Jeżeli nie była to ani próba samobójstwa, ani wypadek, mogła to być
próba morderstwa. Ale w kogo wymierzona?
43. Flirty
zachęcającym pocałunkiem i oddalił się przez krzaki, zamierzając odnaleźć Niniana Bella Hamiltona
i dowiedzieć się, co właściwie planują Regulatorzy w obozie, o którym wspomniał Hunter. Poszłam
za nim, odczekawszy chwilę dla przyzwoitości. Na skraju zagajnika przystanęłam, by się upewnić, że
wyglądam porządnie.
Byłam zadowolona, trochę kręciło mi się w głowie, policzki miałam mocno zarumienione, ale
uznałam, że samo w sobie nie jest to nieprzyzwoite.
-599-
płci często chowali się po prostu wśród drzew, by sobie ulżyć, zamiast iść aż do zatłoczonych i
niezbyt przyjemnie pachnących wygódek.
którą strąciłam z obrzydzeniem. Na ramieniu miałam płatki kwiatu derenia. Otrzepałam je i starannie
przesunęłam palcami po włosach, by strącić jeszcze kilka. Opadły na ziemię jak kawałki pachnącego
papieru.
sprawdzić, czy tył spódnicy nie poplamił się sokiem drzew. Właśnie wykręcałam szyję, by spojrzeć
przez ramię, gdy wpadłam prosto na Phillipa Wyliego.
- Ależ skąd. - Teraz mój rumieniec był już w pełni uzasadniony. Zrobi
łam krok w tył i potrząsnęłam głową, by oprzytomnieć. Dlaczego wciąż wpadałam na Phillipa
Wyliego? Czyżby za mną chodził? - Bardzo przepraszam.
- Nie, nic, dziękuję uprzejmie! - Nie mogłam nie roześmiać się z jego
- Cóż więc, jeśli pani całkowicie doszła do siebie, moja droga, to muszę
Ujął mnie pod ramię i z determinacją ciągnął w stronę stajni, mimo moich protestów.
- To zajmie tylko chwileczkę - zapewnił. - Cały czas czekałem niecierpliwie, by ci, pani, pokazać
moją niespodziankę. Daję słowo, że będziesz oczarowana!
Uległam niechętnie. Wydawało się, że obejrzenie tych piekielnych koni jeszcze raz będzie mnie mniej
kosztowało niż wykłócanie się z nim.
Zresztą było jeszcze dość czasu przed ślubem na rozmowę z Jocastą. Tym
poddawali się spokojnie inspekcji ze strony kilku odważniejszych dżentelmenów, którzy przeskoczyli
przez płot.
Gideona. Jamie ciągle nie miał czasu wykastrować tego ogiera, który zdą-
-600-
żył już pogryźć niemal wszystkie konie i wielu ludzi podczas podróży do River Run.
najłagodniejsze z koni, chociaż zapewniam, że łagodny charakter nie ujmuje im inteligencji. Tędy,
pani Fraser.
Przez kontrast z jasnym dniem wnętrze stajni wydało się ciemne jak noc.
Nie puścił mojego ramienia, lecz wsunął sobie moją dłoń w zgięcie łokcia, by mnie podeprzeć.
Zrobiłam to i staliśmy chwilę w milczeniu - ja na jednej nodze jak żuraw, czekając, aż palce
przestaną boleć. Przynajmniej raz pan Wylie darował sobie uwagi i przycinki. Może ze względu na
panujący tu spokój.
Stajnie jako takie są spokojne, konie i ci, którzy się nimi opiekują, to zazwyczaj życzliwe istoty. Tu
panowała jednak wyjątkowa atmosfera, jednocześnie cicha i napięta. Słyszałam szelesty i tupnięcia,
a w pobliżu pe
Stojąc tak blisko Phillipa Wyliego, czułam zapach jego perfum, ale nawet
świeżej słomy i ziarna, cegły i drewna, z lekką nutą bardziej przyziemnych - gnoju, krwi i mleka.
Podstawowymi elementami macierzyństwa.
Moje oczy dość szybko dostosowały się do ciemności, ale i tak niewiele
było widać. Zwinny żywy kształt prześlizgnął się koło nas - stajenny kot.
otoczyła nas miękka kula żółtego światła. Wolną ręką ujął mnie pod ramię
-601-
Stały w zagrodzie na samym końcu. Phillip wysoko uniósł latarnię, odwracając się przy tym do mnie
z uśmiechem. Światło latarni odbiło się od sierści lśniącej i drgającej jak woda o północy, od
wielkich brązowych oczu
- Och - powiedziałam cicho. - Jaka śliczna. - Po chwili dodałam trochę głośniej: - Och! - klacz
przesunęła się odrobinę i zza nóg matki wyjrzał źrebak. Miał długie nogi i kościste kolana, a
delikatny zad i skośne łopatki były echem idealnie umięśnionej sylwetki klaczy. Miał takie same
wielkie, łagodne oczy, otoczone długimi rzęsami. Nie miał tylko gładkiej,
Matka miała taką samą grzywę, długą i obfitą, jak fryzy na padoku. Źrebak miał przezabawnie
sterczącą, sztywną grzywkę, długości cala, stojącą prosto jak szczoteczka do zębów.
Źrebak zamrugał, oślepiony światłem, po czym szybko schował się bezpiecznie za matkę. Po chwili
pojawił się z wahaniem mały nosek z rozdętymi chrapami. Za nim pokazało się wielkie oko,
zamrugało - i znikło, by niemal natychmiast pojawić się na nowo, tym razem dalej.
nie są wspaniałe?
słowo. „Wspaniały" pasuje lepiej do ogiera albo jakiegoś rumaka bojowego. Te konie są... cóż, one
są słodkie!
są bardzo piękne.
Stał bardzo blisko mnie. Dałam krok w bok i odwróciłam się pod pretekstem ponownego spojrzenia
na konie. Mała klaczka nosem pocierała obrzmiałe wymiona matki, entuzjastycznie machając
ogonkiem.
Wylie podszedł do ogrodzenia, niby niedbale, ale w taki sposób, by ramieniem musnąć mój rękaw,
gdy zawieszał latarnię na haku w ścianie.
-602-
długo i jego palce zacisnęły się mocniej. Chyba nie zamierzał naprawdę...
Zamierzał.
- Czarująca - powiedział cicho, przysuwając się bliżej. - Łagodna. Rozkoszna. I... piękna. -
Pocałował mnie.
miałam ogrodzenie.
droga.
mocno. Zachwiał się i wypuścił moją rękę, ale natychmiast odzyskał równowagę, chwycił mnie za
ramię, a drugą rękę przesunął za moje plecy.
Zaczęłam szarpać się na dobre, gdy uczucie zaskoczenia ustąpiło świadomości, że młody człowiek
zdecydowanym ruchem położył rękę na moich pośladkach. Wiedziałam jednak, że w okolicy stajni
jest dużo ludzi, a na pewno nie chciałam zwracać uwagi.
rękę między nasze ciała. Zaskoczenie już całkiem minęło i myślałam całkowicie trzeźwo. Nie
mogłam kopnąć go w krocze, gdyż wcisnął nogę między moje nogi i fałdy spódnicy uniemożliwiały
mi działanie. Gdyby
mi się jednak udało chwycić jego szyję i mocno ucisnąć tętnicę, padłby jak
ścięty.
-603-
- Nie obchodzi mnie, czego pan chce - oznajmiłam. - Proszę mnie natychmiast puścić, ty... ty... -
gorączkowo poszukiwałam jakiejś stosownej obelgi - ty... szczeniaku!
Ku mojemu sporemu zaskoczeniu pohamował się. Nie mógł zblednąć, skoro jego twarz pokrywał
kosztowny puder z mączki ryżowej -
czułam jej smak na ustach - ale zacisnął wargi i zrobił minę... raczej
urażoną.
panie, stało?
ły w ten sposób odebrane. - Ale ja... to znaczy ty, pani... myślałem, że jesteś... To znaczy, że nie
byłabyś nieprzychylna...
mi jednak do głowy niepokojąca myśl, że być może ja widzę swoje zachowanie inaczej niż Phillip
Wylie.
- Ach, nie? - Wyraz jego twarzy zmieniał się, ogarniała go złość. - Wybacz, pani, ale nie zgodzę się z
tobą!
spotkania.
- Co takiego? - wykrzyknęłam z niedowierzaniem. - Nigdy nie posunęłam się dalej niż do uprzejmej
konwersacji. Jeśli dla ciebie to ma być flirt, mój chłopcze, to...
prostu nie dotarło do niego, jak wielka. Przyszło mi do głowy, ku mojemu rosnącemu niepokojowi, że
w sferach Phillipa większość flirtów rzeczywiście przybierała postać dowcipnej konwersacji. Co ja
mu, na miłość boską, powiedziałam?
-604-
Miałam niejasne wspomnienia dyskusji z nim i z jego przyjacielem Stanhope'em na temat podatków.
Właśnie, podatków i bodajże koni - ale to
- „Oczy twe jak sadzawki w Cheszbonie" - powiedział cicho, z goryczą. - Nie pamiętasz pani,
wieczora, gdy ci to powiedziałem? Czy Pieśń Salomona wydaje ci się jedynie „uprzejmą
konwersacją"?
krótką rozmowę w tym stylu na przyjęciu u Jocasty jakieś dwa czy trzy
żył się do mnie o krok. Ten pustogłowy dandys usiłował mnie przekonać!
obok niego i wybiegłam ze stajni tak szybko, jak pozwalały mi buty. Nie
próbował mnie jednak gonić i bez przeszkód, z szybko bijącym sercem,
dotarłam do drzwi.
W pobliżu padoku było trochę ludzi, zwróciłam się więc w drugą stronę, by obejść koniec
zabudowań stajennych, zanim ktokolwiek mnie zobaczy. Kiedy byłam już poza zasięgiem wzroku,
szybko upewniłam się, czy wyglądam przyzwoicie. Nie wiedziałam, czy ktoś widział mnie
wchodzącą do stajni z Wyliem. Mogłam tylko mieć nadzieję, że nikt nie widział
adrenaliny był niczym porażenie prądem elektrycznym prosto w pierś. Jamie stał obok mnie,
przyglądając mi się z lekko zmarszczonym czołem.
Serce wciąż czułam w okolicach gardła, ale udało mi się wykrztusić kilka - miałam nadzieję -
swobodnych słów.
-605-
nowi. Stary Lis jest bardzo zadowolony! - Zmarszczył czoło, lekko stukając palcami prawej ręki o
udo. Zrozumiałam, że jest trochę zmartwiony.
Run leżało w dolinach. Tutaj w lasach kwitły już drzewa, krokusy przebijały się przez ziemię niczym
żółte i fioletowe smocze zęby, ale góry wciąż przykrywał śnieg, a na drzewach ledwo było widać
nabrzmiewające pączki. Za jakieś dwa tygodnie te pączki zmienią się w liście i we Fraser's Ridge
nadejdzie pora wiosennych siewów.
ga, ale sam Arch miał ograniczone możliwości. A co do dzierżawców i domowników... Jeśli znowu
zostanie zwołana milicja, kobiety będą musiały sadzić same.
żało na nizinach. Było nie do pojęcia, by pracujący rolnicy, choćby najbardziej rozsierdzeni,
porzucili swoje farmy, by protestować przeciw rządowi.
- Porzucili albo potracili - odparł krótko. Spojrzał na mnie, coraz mocniej marszcząc czoło. -
Rozmawiałaś z moją ciotką?
-A... nie - odpowiedziałam niepewnie. -Jeszcze nie. Właśnie się wybierałam ... To może...
- Co? Kto? Jak? - Ręce mi opadły, spojrzałam na niego z niedowierzaniem. - Dlaczego mi nie
powiedziałeś?
- Przecież ci mówię, czyż nie? Nie martw się, nic jej nie grozi. Jest tylko kompletnie pijana. Kłopot
w tym, że to może nie ją chciano otruć. Wysłałem Rogera z Brianną, żeby się rozejrzeli, ale nie
wrócili z wiadomością, że ktoś jest martwy, więc może i nie.
przed chwilą. - Przyznaję, że alkohol jest trujący, chociaż mało kto zdaje
się o tym wiedzieć, ale jest różnica między stanem upojenia a stanem otrucia. Czy chcesz
powiedzieć...
-606-
-Co?
- A co miałam robić?
mojej twarzy tuż obok ust. Potem odwrócił rękę i pokazał mi niewielki
ciemny przedmiot, który przylgnął do czubka jego palca - czarna muszka w kształcie gwiazdki
Phillipa Wyliego.
przed oczami.
z Barlowem?
zimnej krwi. - Poza tym major MacDonald przerwał ją, skoro ciebie nigdzie nie było. I jeśli chcesz,
żeby ci wszystko mówić, to major chciałby...
dania mu w twarz.
- Wcale nie!
sekundę za późno przypominając sobie, że „uwodzenie" oznacza po prostu gorący flirt, a nie zdradę
małżeńską.
Pewnie dla żartu. Na litość boską, przecież mogłabym być jego matką!
-607-
- Twoja własna córka widziała, że z nim poszłaś! Nie masz wstydu? Tyle spraw na głowie, a ja
jeszcze muszę go pozywać?
Poczułam się głupio na myśl o Briannie, ale jeszcze gorzej na myśl o tym,
myśli.
- Moja córka nie jest ani głupia, ani nie jest złośliwą plotkarą - powiedziałam z godnością. - Nie
miałaby żadnych podejrzeń, widząc, że idę zobaczyć konia. I dlaczego miałaby mieć? Dlaczego
ktokolwiek miałby mieć?
- Ano, może i nie powinienem był tego powiedzieć. Nie chciałem... ale
poszłaś z nim, Angliszko. Jakbym nie miał dosyć na głowie, moja własna
żona... A gdybyś poszła do mojej ciotki, jak cię prosiłem, nic by się nie
Wylie pozabijali się nawzajem, natychmiast, publicznie, przy maksymalnej ilości rozlanej krwi. I nie
obchodziło mnie;, kto patrzy. Podjęłam całkiem poważną próbę wykastrowania go gołymi rękami, a
on chwycił moje nadgarstki, gwałtownie pociągając je do góry.
twarzy w tłumie na trawniku odwraca się w naszą stronę. On też. Na chwilę ściągnął brwi, po czym
najwyraźniej podjął jakąś decyzję.
-608-
mogąc się uwolnić, przestałam walczyć, stałam sztywna i pełna furii. W oddali słyszałam śmiech i
okrzyki zachęty. Ninian Hamilton krzyknął coś po gaelicku i byłam raczej zadowolona, że tego nie
rozumiem.
chłodne. Czułam na skórze jego ciepło przez kilka warstw ubrania - jego
i mojego. Był rozpalony jak piec - z podniecenia lub wściekłości albo jednego i drugiego.
ucho. - Nie zamierzałem cię obrazić. Naprawdę. Mam zabić najpierw jego, a potem siebie?
- Może jeszcze nie teraz. Kręciło mi się w głowie od napływu adrenaliny. Odetchnęłam głęboko, by
się uspokoić. Potem odsunęłam się, bo od jego ubrania bił okropny smród.
czem rumowym... - ale przecież on nie pił ponczu rumowego. Kiedy mnie
pocałował, czułam tylko smak brandy -.. .i jeszcze jakimś ohydztwem, jak
głęboko patrzącym - którzy zaczęli klaskać, niech ich diabli porwą - poprowadził mnie w stronę
domu.
- Byłoby dobrze, gdybyś zdołała z niej wydobyć coś rozsądnego - oznajmił, zerkając na słońce, które
wisiało wysoko nad szczytami wierzb nad rzeką. - Ale robi się późno. Myślę, że najpierw powinnaś
porozmawiać
wykonania.
- Co do Phillipa Wyliego - przerwał - to nie zaprzątaj sobie nim głowy, Angliszko. - Sam się nim
zajmę, później.
-609-
z uwagą w malutkie okrągłe lusterko, które wyobrażało jezioro w wiejskiej scence namalowanej na
tkaninie. Lusterko miało raczej charakter zabawowy, a nie użytkowy, pokazywało więc jedynie mały
wycinek cało
Przyznałam, że było to nie najgorsze oko. Owszem, dało się wokół niego dostrzec trochę zmarszczek,
ale miało ładny kształt, wdzięczny wykrój powiek w otoczce długich, podwiniętych rzęs, których
ciemnoszary kolor
były w tej chwili może pełniejsze niż zazwyczaj, nie mówiąc już o ich
Moja krew przestała już wrzeć i mogłam przyznać, że Jamie mógł mieć
rację co do intencji Phillipa Wyliego, który czynił mi niestosowne awanse. A może nie miał.
Niezależnie jednak od ukrytych motywów młodego człowieka, miałam niepodważalny dowód, że
pociągałam go fizycznie, czy
mogłam być jego babcią, czy nie. Lepiej nie wspominać o tym Jamiemu.
domem.
Dojrzałość zmieniała jednak nieco punkt widzenia. Niezależnie od sugestii podsuwanych przez
męskie członki w stanie podniecenia, w tej chwili najbardziej interesował mnie ten obojętny. Ręce
mnie świerzbiły,
-610-
mitywna, nie wykluczałam, że doktor badający ranę po prostu usunął jądra. Ale gdyby tak było,
Duncan chybaby o tym powiedział?
się zawahać przed dokładnym opisaniem podobnego nieszczęścia, nawet bliskiemu przyjacielowi.
Ale czy byłby w stanie ukryć podobny uszczerbek w warunkach wymuszonej bliskości w więzieniu?
Zastanawiając się, bębniłam palcami w blat inkrustowanego stolika przed drzwiami Jocasty.
Z pewnością było możliwe, by mężczyzna nie kąpał się przez kilka lat -
widziałam paru, którym to się na pewno udało. Z drugiej strony, więźniowie w Ardsmuir byli
zmuszeni do pracy na dworze, przy cięciu torfu i w kamieniołomach. Mieli dostęp do wody i
prawdopodobnie myli się
co pewien czas, choćby po to, by pozbyć się swędzenia i pasożytów. Chociaż pewnie można się myć,
nie rozbierając się do naga.
ło mi się bardzo prawdopodobne, że jego impotencja ma podłoże psychiczne. Silny uraz jąder musiał
przestraszyć mężczyznę, a jakieś nieudane wczesne próby utwierdziły Duncana w przekonaniu, że dla
niego wszystko już się skończyło.
trochę doświadczenia w przekazywaniu złych wieści. Nauczyłam się jednego - nie ma sensu
przygotowywać się ani martwić, co powiedzieć. Elokwencja nie pomaga, a szczerość nie
przeszkadza współczuciu.
Zdecydowanie zapukałam do drzwi i weszłam, usłyszawszy zaproszenie Jocasty.
W pokoju był ojciec LeClerc - siedział przy stoliku w rogu, metodycznie rozprawiając się ze sporym
zestawem zakąsek. Na stoliku stały także dwie butelki wina - jedna była pusta. Ksiądz obdarzył mnie
radosnym
- Hajże, madame! - powiedział wesoło i pomachał mi na powitanie indyczą nogą. - Hajże, hajże!
Bonjour wydawało się zbyt stonowane, więc ograniczyłam się do dygnięcia i krótkiego „Witam!".
Najwyraźniej nie było sposobu na pozbycie się go, a Jocasty też nie da
ło się wyprowadzić, skoro w garderobie znajdowała się Fedra, energicznie operująca szczotkami do
ubrań. Zważywszy jednak ograniczony angielski ojca LeClerca, odosobnienie nie było chyba
konieczne.
-611-
łybyśmy przy oknie, gdyż mam z nią coś bardzo ważnego do omówienia.
w stronę ojca LeClerca - który nie zauważył go, zajęty upartym kawałkiem mięsa - usiadła obok
mnie.
się wyraźne zdumienie, ale wyczuwałam coraz silniej także inne uczucie,
Zasznurowała w skupieniu wargi, a jej niewidome niebieskie oczy patrzyły jak zwykle w
niepokojący sposób przed siebie, trochę ponad moim prawym ramieniem. Okazywała troskę, ale nie
wielki niepokój. Wyraz jej twarzy zmieniał się, od zaskoczenia do zrozumienia czegoś wcześniej
niepokojącego - co połączyło się w ulgę i satysfakcję z odkrycia istoty rzeczy.
Przyszło mi do głowy, że mieszkali z Duncanem pod jednym dachem
odnosił się do niej z szacunkiem - niemal uniżenie - i z troską, ale nie objawiał żadnych fizycznych
gestów czułości ani posiadania. Na te czasy nie było to niczym wyjątkowym. Niektórzy dżentelmeni
byli wylewni wobec
swoich żon, inni nie. Ale może gdy byli sami, także nie czynił takich gestów, a ona się ich
spodziewała.
ze strony mężczyzn. Widziałam, jak mimo swojej ślepoty umiejętnie flirtuje z Andrew MacNeillem,
Ninianem Bellem Hamiltonem, Richardem Caswellem, nawet z Farquardem Campbellem. Może była
zaskoczona,
- Boże, co za biedak - powiedziała. - Spotkało go takie nieszczęście, jakoś się z tym pogodził, a teraz
wszystko zostało na nowo odgrzebane.
-612-
- Czy jest jakiś kłopot? - spytał mnie po francusku. - Monsieur Duncan odniósł jakąś ranę?
żąco ręką.
- Trudności w małżeńskim łożu, tak? - spytał bezceremonialnie po francusku. Musiał dostrzec moje
osłupienie, gdyż wykonał dyskretny gest ręką w dół. - Usłyszałem słowo „krocze", madame, a nie
wydaje mi się, by mówiła pani o zwierzętach.
Zrozumiałam - trochę za późno - że chociaż ojciec LeClerc nie znał angielskiego, z całą pewnością
znał łacinę.
głowę, słysząc słowo „krocze", odwróciła się w moją stronę. Łagodnie poklepałam jej dłoń,
zastanawiając się, co robić. Ojciec LeClerc przyglądał
- Obawiam się, że się mniej więcej domyślił - powiedziałam przepraszająco do Jocasty. - Chyba
lepiej będzie wyjaśnić mu.
Zagryzła dolną wargę, ale nie zaprotestowała, a ja wyjaśniłam wszystko po francusku, możliwie
najkrócej. Ksiądz uniósł brwi i automatycznie chwycił drewniany różaniec przyczepiony do paska.
- Oui, merde, madame - powiedział. - Quelle tragedie. - Przeżegnał się szybko krucyfiksem, po czym
nieświadomie otarł rękawem tłuszcz z brody i usiadł obok Jocasty.
- Madame, proszę ją zapytać, czego sobie życzy w takiej sytuacji - powiedział do mnie uprzejmie, ale
zrozumiałam to jako polecenie.
drodze do skonsumowania małżeństwa stanowi przeszkodę w jego zawarciu. Wiedząc o tym, nie
powinienem udzielić sakramentu ślubu. Jednakże - zawahał się, sznurując na chwilę usta i patrząc na
Jocastę. - Jednakże zastrzeżenie to poczyniono, gdyż małżeństwo winno być płodnym związkiem, o
ile taka będzie wola Boża. W tym związku nie ma raczej
możliwości, by Bóg miał taką wolę. Widzisz, pani, zatem... - Uniósł jedno ramię po galijsku.
-613-
księdza, jakby samą siłą woli mogła zrozumieć, co mówi. Gdy skończy
łam, odsunęła się trochę i twarz jej zamarła. To była twarz MacKenziech -
chciał, by jego ciotka była bezpieczna, a Duncan miał zapewnione dostatnie życie. Małżeństwo
wydawało się idealnym rozwiązaniem i byłby bardzo zmartwiony, gdyby w tej chwili coś się
zepsuło.
- Cóż, wolą Chrystusa było, abym wpadła na jezuitę - stwierdziła sucho. - Ci potrafią nawet papieża
zagadać i bez trudu odczytują wolę boską. Powiedz mu więc, że nadal życzę sobie zawrzeć
małżeństwo.
do mnie.
rozwagi. W małżeństwie - małżeństwie mężczyzny i kobiety - ten... związek ciał, jest ważny sam w
sobie. Słowa obrzędu, że dwoje stanie się jednym ciałem, nie znalazły się tam bez powodu. Wiele
może się wydarzyć między ludźmi, którzy dzielą łoże ku radości obojga. Małżeństwo nie ogranicza
się do tego, ale to też jest ważne.
Skinęłam głową, wzięłam głęboki oddech i przetłumaczyłam to, co powiedział. Jocasta wysłuchała,
ale tym razem się nie zastanawiała. Decyzja zapadła wcześniej.
wyczuwalna ostra nuta. - Ja też byłam już mężatką, i to nie raz. I z jego
-614-
Przetłumaczyłam, ale on już odgadł znaczenie jej słów z tonu i postawy. Przez chwilę pocierał
palcami paciorki, po czym skinął głową.
madame!
45. Medycyna
Następna pilna sprawa to niewolnica Betty. Czy naprawdę podano jej narkotyk? Minęły ponad dwie
godziny, odkąd Jamie znalazł ją w kuchennym ogrodzie, ale myślałam, że może uda mi się jeszcze
rozpoznać objawy, je
śli zareagowała tak mocno, jak opisywał. Słyszałam poniżej stłumione bicie zegara. Jeden, dwa, trzy.
Do ślubu została godzina - chociaż zakłada
natychmiastowej pomocy.
Ponieważ katolicy stanowili w kolonii raczej niemile widzianą mniejszość, Jocasta nie miała
zamiaru obrażać gości - wśród których zdecydowanie przeważali różnej maści protestanci -
zmuszając ich do oglądania papistowskiej ceremonii. Sama ceremonia ślubna miała się odbyć
dyskretnie w jej buduarze, po czym nowo zaślubiona para zamierzała zejść razem na dół, by
świętować z przyjaciółmi, którzy będą mogli dyplomatycznie udawać, że ojciec LeClerc jest tylko
bardzo ekscentrycznie ubranym gościem weselnym.
do sypialni niewolnic były otwarte. Weszłam. Przy głowie wąskiego łóżka stał z założonymi na piersi
rękami Ulisses, przypominając anioła zemsty wyrzeźbionego w hebanie. Najwyraźniej uważał ten
niefortunny wypadek za poważne niedopełnienie obowiązków przez Betty. Drobniejszy, elegancki
mężczyzna w surducie i dużej peruce pochylał się nad nią, trzymając w ręku niewielki przedmiot.
Zanim zdążyłam się odezwać, przycisnął przedmiot do bezwładnej ręki pokojówki. Rozległ się krótki
ostry dźwięk, po czym odsunął przedmiot, zostawiając prostokąt czerwonej krwi, ciemnoczerwonej
na tle brązowej skóry niewolnicy. Krople nabrzmiały, zlały się i zaczęły spływać wzdłuż jej ramienia
do stojącej przy łokciu miski.
-615-
Majordomus uprzejmie pochylił głowę albo przyjmując zachętę do obejrzenia instrumentu, albo
uznając jego znakomitość.
- Jestem pewien, że pani Cameron jest niewymownie wdzięczna za pańską łaskawą pomoc, doktorze
Fentiman - mruknął.
Fentiman. A więc mamy tu służby medyczne z Cross Creek. Odchrząknęłam, a Ulisses podniósł
głowę, rozglądając się.
- Pani Fraser? - Doktor Fentiman odwrócił się i przyglądał mi się z takim samym podejrzliwym
zainteresowaniem jak ja jemu. Najwyraźniej on też słyszał różne rzeczy. Jednak dobre maniery
wzięły górę i skłonił się,
-Do usług, pani - powiedział, chwiejąc się nieco, gdy się prostował.
światło wpadało tu tylko przez malutkie okienka przykryte grubym natłuszczonym papierem. Ulisses
tez wyglądał szaro, niczym węgiel drzewny pokryty popiołem.
zadrżałam na samą myśl, na ilu osobach Fentiman mógł już użyć swojego okropnego narzędzia. Jego
kuferek stał otwarty obok łóżka i nie dostrzegałam żadnych śladów świadczących, że czyści
instrumenty między jednym użyciem a drugim.
- Pani współczucie pięknie o pani świadczy, pani Fraser - oznajmił doktor, prostując się, ale nie
puszczając mojej ręki. Pewnie próbuje złapać równowagę, pomyślałam. - Nie ma jednak potrzeby,
byś sobie zadawała trud.
Słyszałam oddech pokojówki, głęboki i wysilony, ale całkiem regularny. Bardzo chciałam zbadać jej
puls. Możliwie niepostrzeżenie wciągnę-
-616-
łam głęboko powietrze. Oprócz drażniącego zapachu peruki Fentimana, najwyraźniej potraktowanej
sproszkowaną pokrzywą i hyzopem dla
ochrony przed wszami, a także silnej woni starego potu i tabaki, bijącej
z jego ciała, poczułam ostrą, miedzianą woń świeżej krwi, jak również
Oprócz tego bez trudu wyczuwałam opary alkoholu opisane przez Ja-
miego i Briannę, ale nie byłam w stanie orzec, w jakim stopniu pochodzą
one od Betty, a w jakim od Fentimana. Jeśli w tej mieszance była choć nuta laudanum, musiałabym
podejść bliżej, by ją wyczuć. I to szybko, zanim ulotne aromatyczne olejki całkiem wywietrzeją.
się zaopiekować tą kobietą. Pańskim towarzyszom z pewnością bardzo ciebie brakuje. - Zwłaszcza
tym, którzy chętnie wygraliby parę groszy w karty, pomyślałam. Będą chcieli skorzystać z okazji,
zanim wytrzeźwiejesz!
Ku mojemu zaskoczeniu, doktor nie uległ od razu pochlebstwom zawartym w mojej przemowie.
Puścił moją dłoń i uśmiechnął się równie nieszczerze jak ja.
- Och, nie, droga pani, skądże znowu. Zapewniam, że wszelka opieka
jest już zbędna. To przecież nic, tylko zwykły przypadek zbytniego ulegania popędom. Podałem silny
emetyk. Jak tylko podziała, kobietę będzie można spokojnie zostawić samą. Proszę wrócić do swoich
przyjemności,
Zanim zdążyłam zaprotestować, od strony łóżka dobiegł nas odgłos wymiotów. Doktor Fentiman
natychmiast się odwrócił, chwytając stojący pod łóżkiem nocnik.
Osobiście wahałabym się podać środek na wymioty nieprzytomnemu pacjentowi, ale musiałam
przyznać, że przy podejrzeniu o zatrucie nie było to najgorsze wyjście. Nawet jeśli zatrucie było
spowodowane tak pospolitym czynnikiem jak alkohol. A jeśli doktor Fentiman wyczuł to samo, co
Jamie...
Niewolnica sporo zjadła - nic dziwnego, skoro na uroczystość przygotowano tyle jedzenia. To mogło
uratować jej życie - pomyślałam -
-617-
i kciukiem otwierając jej oko. Tęczówka patrzyła do góry, brązowa i szklista niczym agat, źrenica
skurczona do wielkości główki szpilki. Tak, zdecydowanie opium.
- Pani Fraser! - Doktor Fentiman patrzył na mnie z irytacją. Peruka przekrzywiła mu się na jedno
ucho. - Czy możesz, pani, odejść i przestać przeszkadzać! Jestem bardzo zajęty i nie mam czasu
słuchać pani pomysłów.
Proszę ją stąd zabrać! - Machnął ręką na Ulissesa i odwrócił się z powrotem do łóżka, poprawiając
przy tym perukę.
moich.
Jamie czekał na mnie na dole schodów. Widząc moją minę, chwycił mnie
jak ja.
- Mam tam iść i posiekać go? - spytał, kładąc rękę na sztylecie. - Mógłbym mu za ciebie wypruć
flaki. Albo tylko skuć mordę, jeśli wolisz.
- A chciałbyś, nie?
wygląda.
-618-
Nie mogłam zaprzeczyć. Miałam wielką chęć posiekać doktora Fenti-
na dom.
- Nie od razu. - Puszczanie krwi i środki wymiotne były wątpliwej skuteczności i dość
niebezpieczne, ale niekoniecznie zaraz śmiertelne. - Aha, pewnie miałeś rację co do laudanum.
- Cóż. Najważniejsze, żeby móc porozmawiać z Betty, kiedy będzie gadać do rzeczy. Myślisz, że
Fentiman jest z tych, co będą stali nad łóżkiem chorej niewolnicy?
mogę orzec, nic jej nie grozi. Powinno się mieć na nią oko, ale tylko po to,
żeby pilnować, by nie zwymiotowała przez sen i nie udławiła się. Wątpię, żeby został w tym celu,
nawet gdyby przyszło mu to do głowy.
- No dobrze. - Zamyślił się. Wietrzyk unosił rude kosmyki na jego głowie. - Wysłałem Briannę z
mężem, żeby się rozejrzeli, czy jakiś gość nie chrapie w kącie. Pójdę i rozejrzę się w tej samej
sprawie wśród niewolników. Może uda ci się przemknąć na strych, jak Fentiman pójdzie, i pogadać z
Betty, gdy się obudzi?
- Sądzę, że tak. - I tak bym poszła, upewnić się, że nic jej nie jest. - Ale
Dotknęłam jego ramienia, wdzięczna za pociechę, pragnąc też ukoić jego zranione uczucia.
jego głos nie brzmiał już łagodnie. - Z panem Wyliem policzę się, gdy nadejdzie okazja.
-619-
łam ze złością.
- Ależ był. - Ukłonił się jeszcze raz, obrócił na pięcie i poszedł, zająć się
swoim zadaniem.
46. Rtęć
Ku wielkiej uldze Jamiego ślub nie napotkał już na dalsze trudności. Ceremonia - w języku
francuskim - odbyła się w saloniku Jocasty na górze, a uczestniczyła w niej tylko młoda para, ksiądz,
Jamie i Claire jako świadkowie oraz Brianna z mężem. Jemmy też był obecny, ale nie liczył się
raczej, gdyż całą uroczystość przespał.
przysięgi głosem stanowczym, bez śladu wahania. Brianna, sama niedawno poślubiona, a więc
nastrojona sentymentalnie, przyglądała się ze łzawą aprobatą, mocno ściskając ramię swojego
mężczyzny. Roger patrzył
na nią z czułością. Chociaż Jamie wiedział o zawieranym właśnie związku to, co wiedział, sam
poczuł się wzruszony sakramentem i uniósł dłoń Claire do ust, całując ją delikatnie, gdy mały, gruby
ksiądz rozpoczął błogosławieństwo.
wszyscy zeszli na dół, by dołączyć do gości przy eleganckiej kolacji weselnej, w świetle pochodni
otaczających taras, których płomienie sięgały wysoko nad uginającymi się stołami, suto zastawionymi
przez właścicielkę River Run.
Wziął z jednego ze stołów kieliszek wina i oparł się o niski murek otaczający taras, czując, jak opada
z niego napięcie całego dnia. Jeden problem mieli za sobą.
znaleźli nikogo innego, kto zostałby otruty, więc musiała sama wypić to,
co wypiła. Stary Ninian i Barlow byli niemal równie pijani jak ona i nie
-620-
się przyjemnie lekko, gdyż spadła z niego cała odpowiedzialność. Był gotów skupić się na zabawie.
Uniósł automatycznie kieliszek, pozdrawiając Caswella i Huntera, którzy przeszli obok, pogrążeni w
poważnej dyskusji. Nie miał jednak ochoty na rozmowy o polityce - wyprostował się i odszedł,
przeciskając się wśród tłumów przy stołach z napojami.
Tak naprawdę to pragnął swojej żony. Mimo dość wczesnej pory niebo
zabawy. Powietrze było chłodne, w jego żyłach krążyło dobre wino, dłonie pamiętały ciepłe ciało
pod spódnicą, w zagajniku, miękkie i soczyste niczym dojrzała brzoskwinia.
Jest. Stała na końcu tarasu, światło pochodni lśniło w puklach jej włosów, upiętych pod tym
bezsensownym kawałkiem koronki. Palce go za-
jej włosy w rękach, by móc je znowu puścić i patrzeć, jak opadają jej na
plecy.
kieliszek. Miała lekkie rumieńce od wina. Na ten widok poczuł miłe łaskotanie.
W łożu mógł z nią zaznać wszystkiego, od czułości po burzę, ale branie jej, gdy trochę wypiła, było
szczególnie rozkoszne.
Wówczas mniej o niego dbała niż zazwyczaj, rozochocona i obojętna na
jej nie oszczędzał. Uwielbiał to uczucie mocy, ten podniecający wybór między dołączeniem do niej
w zwierzęcej żądzy a powstrzymaniem się - na jakiś czas - by robić z nią to, co chciał.
Łyknął własnego wina, rozkoszując się rzadką przyjemnością obcowania z dobrym rocznikiem, i
obserwował ją z ukrycia. Była ośrodkiem uwagi niewielkiej grupki panów, z którymi najwyraźniej
bawiła się w umysłowe potyczki. Kieliszek czy dwa rozwiązywały jej język i wyostrzały umysł, tak
samo jak jemu. Jeszcze parę kieliszków i iskra zamieni się w płomień. Było wcześnie, prawdziwa
uczta jeszcze się nie zaczęła.
Spojrzała na niego, uśmiechnął się. Ujął kieliszek za czarę, owijając palce wokół gładkiej
wypukłości, jakby to była pierś. Dostrzegła to i zrozumiała. Kokieteryjnie opuściła rzęsy i
zarumieniona, wróciła do swojej konwersacji.
Czarującym paradoksem posiadania jej po alkoholu było to, że kiedy zapominała o nim i o wszystkim
z wyjątkiem własnych doznań, jednocześnie
-621-
nie pilnowała się w żaden sposób, otwierając się przed nim całkowicie.
Mógł ją drażnić i pieścić albo ugniatać jak masło, wydaną na jego łaskę
i niełaskę.
nad jego brzegiem, udając zaskoczenie czymś, co powiedział ten sodomita Forbes. Z namysłem
przesunął końcem języka po dolnej wardze, czując w pamięci słodki smak srebrnej krwi. Łaska? Nie
okaże żadnej.
Kiedy podjął tę decyzję, zajął się bardziej praktycznym problemem znalezienia miejsca
zapewniającego wystarczające odosobnienie, by mógł zrealizować swój plan. Przeszkodził mu w tym
George Lyon, najwyraźniej bardzo z siebie zadowolony. Zostali sobie przedstawieni, ale niewiele o
nim
wiedział.
- Do usług, panie.
Odstawił kieliszek. Lekki ruch wystarczył, by dyskretnie poprawić materiał. Dobrze, że nie ma na
sobie obcisłych atłasowych spodni jak ten pajac Wylie. Nieprzyzwoite, uznał, i na pewno bardzo
niewygodne. Mężczyzna musiał w nich ryzykować w damskim towarzystwie powolną kastrację, o ile
nie był naturalnym eunuchem - a Wylie najwyraźniej nim
nie był, mimo tego swojego pudru i muszek. Przepasany dobrze tartan
- Może udamy się na przechadzkę, panie Lyon? - zaproponował, zwracając się z powrotem do niego.
Jeśli rzeczywiście miał sprawę tak prywatną, jak sugerowało jego zachowanie, lepiej będzie nie stać
tutaj, gdzie inni goście mogą im w każdej chwili przeszkodzić.
- Może padok? - Nie czekając na zgodę Lyona, Jamie zwrócił się w stronę odległych stajni. I tak
chciał jeszcze raz zobaczyć tego fryza.
świadczyło na moją niekorzyść. - On też słyszał trochę o Lyonie. Handlował wszystkim, co ktoś był
gotów kupić albo sprzedać, niezbyt dociekliwy w kwestii pochodzenia swoich towarów. Mówiono
też, że zdarza mu się handlować rzeczami mniej namacalnymi niż żelazo czy papier, ale to
-622-
Lyon roześmiał się, pokazując zęby dosyć równe, ale pokryte plamami tytoniu.
o które przecież trudno ciebie winić, chociaż ludzie zawsze snują jakieś
domysły, nie słyszałem nic oprócz peanów zarówno na cześć twego charakteru, jak i dokonań.
dlatego, że Karolina Północna była dziurą, niewartą uwagi bardziej kompetentnych intrygantów?
Uśmiechnął się uprzejmie, mruknął skromne zaprzeczenie i czekał, by się dowiedzieć, czego ten
głupiec chce.
Kto za nim stał, o ile ktokolwiek? Raczej nie Regulacja - jedyny, który miał
wśród nich trochę gotówki, to Ninian Bell Hamilton, a gdyby stary Ninian
chciał coś wiedzieć, to sam by zapytał. Może więc któryś z bogatych plantatorów z wybrzeża?
Większość arystokratów interesowała się kolonią tylko o tyle, o ile miało to wpływ na ich interesy.
klient Lyona, uważał on, że można coś zyskać lub stracić na potencjalnym
A zatem większość pańskich ludzi to szkoccy górale. Synowie wcześniejszych osadników albo może
żołnierze, którzy zakończyli służbę, jak ty sam, panie?
- Och, wątpię, by żołnierz kiedykolwiek naprawdę kończył służbę, panie - odparł Jamie, pochylając
się, by stajenny pies mógł obwąchać jego dłoń. - Kiedy ktoś był raz pod bronią, jest chyba
naznaczony na całe życie.
- Miło mi słyszeć podobne wyznanie, panie Fraser. Jego Wysokość zawsze polegał na swoich
góralach i ich zdolnościach w boju. Czy pan albo pańscy sąsiedzi służycie może w oddziale
pańskiego kuzyna? Siedemdziesiąty Ósmy Frasera bardzo się odznaczył podczas ostatniego konfliktu.
Śmiem sądzić, że sztukę wojenną macie we krwi, czyż nie?
To był śmiały ruch. Młody Simon Fraser nie był w rzeczywistości jego
-623-
za zdradę Starego i próbując odzyskać rodzinną fortunę i ziemie, Młody Simon wystawił dwa
regimenty do wojny siedmioletniej - którą Brianna
Teraz Lyon pytał, czy Jamie także starał się pokazać jako lojalny żołnierz
- Ach, nie. Żałuję, ale nie byłem w stanie służyć w ten sposób - oznajmił Jamie. - Niedyspozycja z
wcześniejszej kampanii, rozumiesz mnie, panie? - Drobna niedyspozycja, czyli fakt, że przez dobrych
kilka lat po powstaniu był więźniem Korony, chociaż nie wspomniał o tym. Jeśli Lyon nie wiedział,
nie było powodu, by mu o tym mówić.
wprowadzono jeszcze na noc do stajni. Potężne ciemne stworzenia poruszały się niczym cienie, a ich
sierść lśniła w świetle pochodni.
Nie chodziło tylko o niezwykle długie, jedwabiste grzywy, falujące niczym woda przy każdym ruchu
głowy, ani o czarną jak węgiel sierść, o wdzięczne wygięcie szyi, grubszej i bardziej muskularnej niż
u rumaków pełnej krwi Jocasty. Ich tułowia też były potężne, szerokie w piersiach i zadzie, tak że
wydawały się naprawdę grube - a jednak porusza
- Ach tak? Ano, Jared jest kuzynem mojego ojca. Mam nadzieję, że znalazłeś go w zdrowiu.
- Znakomitym. - Lyon podsunął się odrobinę bliżej, opierając się wygodniej o ogrodzenie. Jamie
zrozumiał, że dopiero teraz dotarli do sedna sprawy, jaka by była. Dopił resztkę wina i odstawił
kieliszek, gotów słuchać.
-Rozumiem, że... umiejętności produkowania alkoholu także przejawiają się w pana rodzinie, panie
Fraser.
-624-
- Nie? Ach, cóż. Jestem pewien, że jesteś, panie, zbyt skromny. Jakość
twojej whisky jest powszechnie znana.
- Pochlebiasz mi, panie. - Wiedział, co teraz nastąpi i gotów był udawać zainteresowanie. Nie po raz
pierwszy ktoś mu proponuje spółkę - on miałby dostarczać whisky, oni zajmą się jej sprzedażą do
Cross Creek, do
więcej.
przedsięwzięciu, i...
- Nie, panie. Obawiam się, że nie. A teraz wybacz mi, proszę...? - Skłonił się krótko, odwrócił na
pięcie i ruszył z powrotem w stronę tarasu, zostawiając Lyona w ciemnościach.
Musi spytać Farquarda Campbella o Lyona. Lepiej będzie go obserwować. Nie żeby Jamie miał coś
przeciwko szmuglowi. Nie miał jednak zamiaru dać się na nim przyłapać, a nic nie wydawało mu się
bardziej ryzykowne niż wielkie przedsięwzięcia, jak to proponowane, w które byłby wplątany po
uszy, nie mając żadnej kontroli nad najbardziej niebezpieczną częścią procederu.
Prawda, myśl o pieniądzach nie była niemiła, ale nie na tyle, by przesłonić mu ryzyko. Gdyby miał
zaangażować się w podobny handel, zrobiłby to sam, może z pomocą Fergusa lub Rogera,
ewentualnie starego Archa Buga i Joego Wemyssa, ale nikogo innego. Dużo bezpieczniej jest
działać na małą skalę... Chociaż skoro Lyon podsunął taki pomysł, może
-625-
warto byłoby go rozważyć. Z Fergusa żaden farmer, nie da się ukryć, trzeba znaleźć mu jakieś
zajęcie, a Francuz dobrze zna ryzykowne przedsięwzięcia jeszcze z Edynburga...
Wrócił na taras, zatopiony w rozmyślaniach, ale na widok żony zapomniał całkiem o whisky.
Claire zostawiła Stanhope'a i jego towarzyszy i stała przy stole z jedzeniem, przyglądając się
wyłożonym smakołykom i lekko marszcząc szerokie, gładkie czoło, jakby nie mogła sobie poradzić z
wyborem.
Zobaczył, z jakim namysłem spogląda na nią Gerald Forbes. Ruszył natychmiast, ustawiając się
między żoną a prawnikiem. Czuł, jak spojrzenie tamtego wwierca mu się w plecy, i uśmiechnął się
ponuro do siebie. Moja, corbie, powiedział w myślach.
z dłoni pusty kieliszek, korzystając z okazji, by stanąć tuż za jej plecami i przez ubiór poczuć ciepło
jej ciała.
Rzucił okiem na stół, na którym rzeczywiście znajdowało się zdumiewająco wiele rozmaitych dań,
porcelanowych miseczek i drewnianych talerzy, pełnych takiej ilości jedzenia, że cała wioska w
szkockich górach żywiłaby się przez miesiąc. On też nie był jednak głodny. W każdym razie nie miał
apetytu na takie słodycze.
Mają tam na rożnach trzy całe woły i z tuzin świń. Nawet nie usiłowałam
liczyć kur i kaczek. Myślisz, że to tylko gościnność, czy też twoja ciotka
usiłuje pokazać, jak dobrze Duncan się sprawuje? To znaczy, jak rozkwita River Run pod jego
zarządem?
- Może i tak - stwierdził, chociaż w głębi ducha wątpił, by motywy Jo-
- Proszę, Angliszko. - Odstawił pusty kieliszek na tacę przechodzącego obok służącego, a w zamian
wziął pełny, który włożył jej w rękę.
-626-
- Och, ja nie... - zaczęła, ale uciszył ją, biorąc drugi kieliszek i wznosząc go w toaście. Zarumieniła
się mocniej, a jej oczy błysnęły bursztynowo.
Nie był to wyłącznie skutek wypitego wina, chociaż było ono bardzo dobre. Wiązało się to bardziej z
odpływającym napięciem, po wszystkich niepokojach i konfliktach tego dnia.
Ślub był spokojny i pełen czułości, a chociaż wieczorne uroczystości zapowiadały się hałaśliwie i
wybuchowo - słyszałam, jak kilku młodych mężczyzn planuje na później wulgarne rozrywki - nie
musiałam się tym przejmować. Zamierzałam rozkoszować się wyśmienitą kolacją, którą podano,
może wypić jeszcze kieliszek czy dwa wybornego wina... a później znaleźć Jamiego i zbadać
romantyczny potencjał kamiennej ławki za wierzbami.
jak dotąd nic nie zjadłam, ale nie miałam nic przeciwko zmianie harmonogramu. Na pewno dużo
jedzenia zostanie.
W świetle pochodni jego włosy i brwi wydawały się lśnić niczym miedź.
Pojawił się wieczorny wietrzyk, poruszając obrusami i wyciągając płomienie pochodni w ogniste
języki. Wyszarpnął kilka kosmyków z jego fryzury i zarzucił mu na twarz. Uniósł kieliszek,
uśmiechając się do mnie znad jego brzegu.
oczu.
z włosów ozdobną koronkę. Częściowo uwolnione loki opadły mi na plecy. Usłyszałam, jak za mną
ktoś wydał dźwięk zaskoczenia.
Przede mną twarz Jamiego stała się nagle pozbawiona wyrazu, a jego
oczy skupiły się na mnie jak wzrok jastrzębia na zającu. Uniosłam kieliszek, patrząc mu prosto w
oczy, i piłam powoli. Zapach ciemnych winogron odurzał, ciepło wina rozgrzało mi twarz, szyję,
piersi, skórę. Jamie szybko wyciągnął rękę, by odebrać ode mnie pusty kieliszek. Jego palce
-627-
- Panie Fraser.
Oboje drgnęliśmy, a kieliszek upadł na podłogę, rozpryskując się na kawałki na kamieniach tarasu.
Jamie odwrócił się, a lewa ręka odruchowo skierowała się w stronę rękojeści sztyletu. Potem
odprężył się, gdy rozpoznał stojącą na tle zapalonych świec postać. Cofnął się, wykrzywiając wargi
w ponurym grymasie.
Na oświetlony pochodniami taras wyszedł Phillip Wylie. Był tak zaczerwieniony, że gorączkowe
plamy na jego policzkach przebijały się przez puder.
- Mój przyjaciel Stanhope zaproponował, by rozegrać kilka partyjek wista - powiedział. - Może pan
do nas dołączy, panie Fraser?
Jamie rzucił mu przeciągłe, chłodne spojrzenie i zobaczyłam, jak uszkodzone palce na jego prawej
dłoni drgają nieznacznie. Z boku szyi wyraźnie bił puls, ale odezwał się spokojnym głosem.
- Do wista?
- Tak. - Wylie obdarzył go lekkim uśmieszkiem, uparcie unikając mojego wzroku. - Słyszałem, panie,
że masz dobrą rękę do kart. - Zasznurował wargi. - Chociaż, oczywiście, gramy o nieco wyższe
stawki. Chyba nie sądzisz, że...
wszystkich zębów.
Rzeczone zęby rozbłysły na chwilę.
w bezpiecznej odległości. Rtęć opuściła moje dolne części i teraz nerwowo przetaczała się wzdłuż
kręgosłupa, przez co czułam się niebezpiecznie niestabilna.
z wysokimi stawkami?
Jamie był rzeczywiście znakomitym graczem. Znał także większość sposobów oszukiwania w
kartach. W wiście oszukiwanie było jednak niezwykle trudne, o ile nie całkiem niemożliwe, a Phillip
Wylie także słynął
-628-
jako doskonały gracz - podobnie Stanhope. Poza tym Jamie nie miał dość pieniędzy, by grać o
jakiekolwiek stawki, a co dopiero o wysokie.
- Spodziewasz się, że pozwolę temu pajacowi deptać mój honor, a potem obrażać mnie
ostentacyjnie? - Stanął ze mną twarzą w twarz, patrząc groźnie.
oczywiste, że jeśli zamiarem Wyliego nie była otwarta zniewaga, to na pewno wyzwanie - a dla
Szkota to jest jedno i to samo. - Ale ty nie musisz tego robić!
ogrodu.
- Czy ja... mój pierścień? - Odruchowo dotknęłam lewej dłoni i gładkiego złota obrączki ślubnej
Franka.
Patrzył na mnie w skupieniu. Pozapalano pochodnie wzdłuż tarasu, tańczące światło padło na jego
twarz. Podkreślało uparte rysy, rozświetlając jedno oko niebieskim ogniem.
tarasu. Pochodnie wzdłuż trawnika także pozapalano, a białe marmurowe pośladki Perseusza lśniły w
ciemności.
- Nie stracę go - powiedział za mną Jamie. Jego ręka spoczęła na moim ramieniu, ciężka nawet przez
szal. - A jeśli... to go odkupię. Wiem, że go... cenisz.
Nie odezwał się ani nie dotknął mnie. Stał tam tylko i czekał.
- Złoty - powiedziałam w końcu martwym tonem. - Nie srebrny? - Jego obrączka, jego dowód
posiadania.
-629-
- Pytałam tylko... czy nie lepiej, byś wziął oba? - Moje dłonie były zimne i mokre od potu. Złota
obrączka zeszła łatwo, srebrna była ciaśniejsza, ale w końcu ją zdjęłam. Ujęłam jego dłoń i
upuściłam w nią oba pier
ścionki.
Roger wydostał się z salonu na taras, przeciskając się przez coraz gęstszy
tłum, który kłębił się dookoła stołów z wieczerzą. Był zgrzany i spocony,
ją znaleźć.
ciotki, zajmowała się Jemmym albo konwersacją z wieloma osobami, które znała ze swojego
wcześniejszego pobytu w River Run. Bynajmniej nie żałował jej tej okazji - we Fraser's Ridge było
bardzo niewiele towarzystwa i cieszył się, że może się trochę rozerwać.
Dostrzegł błysk jej włosów, gdy wyłoniła się z drzwi saloniku, odwracając się, by powiedzieć coś
do kobiety stojącej za nią.
Dostrzegła go i twarz jej rozbłysła. On też poczuł ciepło pod zapiętą już
na nowo kamizelką.
-630-
-Jesteś! Prawie cię dzisiaj nie widziałam. Ale za to kilka razy słysza
- Ach tak? Dobrze brzmiało? - zapytał pozornie obojętnie, bezwstydnie domagając się
komplementów. Uśmiechnęła się i stuknęła go w pierś złożonym wachlarzem, udając tym gestem
doświadczoną kokietkę - którą nie była.
- Och, pani MacKenzie - naśladowała wysoki nosowy głos. - Głos pani męża jest w istocie boski!
Jestem pewna, że gdybym miała takie szczę
Roześmiał się, rozpoznając pannę Martin, młodszą i raczej nieładną towarzyszkę starej panny
Bledsoe. Przez całe popołudnie, gdy śpiewał ballady, pozostawała w pobliżu, otwierając szeroko
oczy z zachwytu.
- Wiesz, że jesteś dobry - powiedziała już własnym głosem. - Nie musisz słyszeć tego ode mnie.
Nie wiedział, jak na to odpowiedzieć, więc roześmiał się tylko, ujmując jej dłoń.
- Chcesz może zatańczyć? - Wskazał ruchem głowy drugi kraniec tarasu, z szeroko otwartymi
balkonowymi drzwiami do salonu, z którego dobiegały wesołe dźwięki melodii Duke Perth. - A może
coś zjeść?
- Ani to, ani to. Pragnę wydostać się stąd na chwilę, ledwo oddycham. -
Po jej szyi spłynęła kropelka potu, chwytając na chwilę czerwonawy odblask pochodni.
- Doskonale. - Ujął jej rękę i położył na swoim przedramieniu, odwracając się w stronę rzędów ziół
poza tarasem. - Znam znakomite miejsce.
-Cudownie. Och... zaczekaj. Może jednak coś bym zjadła. - Uniesieniem ręki zatrzymała młodego
niewolnika, idącego od strony wolno stojącej kuchni z niewielką, zakrytą tacą, z której unosiła się
mile pachnąca para. - Co to jest, Tommy? Czy mogę trochę wziąć?
- Ile tylko pani zechce, panienko Bree. - Uśmiechnął się, zdejmując serwetkę, by odsłonić wybór
smakołyków. Powąchała je z zachwytem.
-631-
- Znalazłeś jakichś gości śpiących w krzakach? - spytała, zajadając pasztecik z grzybami. Przełknęła i
zaczęła mówić wyraźniej. - To znaczy wcześniej, kiedy papa prosił, byśmy sprawdzili.
- Nie. Jaka?
- Delikatnie mówiąc, jak słyszałem od twojego ojca. Podobno cała śmierdziała, i to nie tylko
alkoholem. - Mały ciemny kształt uskoczył mu z drogi. Żaba - słyszał, jak rechoczą w zagajniku.
Fentiman uparł się, żeby puścić jej krew. - Zadygotała i jedną ręką mocniej ściągnęła szal na
ramionach. - Ten doktor przyprawia mnie o dreszcz grozy. Wygląda jak jakiś mały goblin; nigdy nie
spotkałem u nikogo tak
hałasów zagłuszył szum wody i monotonny rechot żab. Było tu też całkiem
i poziomą linię ławki. Postawił kielichy i nalał wina, a szyjka butelki stuknęła lekko o szkło, gdy
trafił.
-632-
Wyciągnął rękę i przesunął nią po jej ramieniu, znajdując dłoń, by bezpiecznie wcisnąć w nią puchar.
Uniósł własny w toaście.
- Za odosobnienie - odparła i wypiła. - Hmm, dobre - stwierdziła chwilę później, lekko rozmarzona.
- Nie piłam wina od... roku? Nie, prawie dwóch. Odkąd urodził się Jemmy. Właściwie to od... -
urwała na chwilę,
W Wilmington, pamiętasz?
wując kształt twarzy. Nic dziwnego, że teraz myślała o tamtej nocy. Tam
i poruszająco podobna do tamtej, kiedy byli tylko we dwoje wśród zapachu liści i pobliskiej wody.
Tylko zamiast głosów oszalałych z pożądania żab wtedy słyszeli odgłosy tawerny.
Tamta noc była gorąca, powietrze gęste i tak wilgotne, że ciała niemal
stapiały się ze sobą. Teraz było tak chłodno, że jego ciało tęskniło za ciepłem jej ciała, otaczała ich
woń młodych liści i płynącej rzeki, a nie ciężki zapach opadłych liści i bagien.
- Myślisz, że będą spać razem? - spytała Brianna. Oddychała z pewnym trudem, może od wina.
- To był piękny ślub, prawda? - Nie protestowała, gdy wziął od niej kieliszek i odstawił obok
własnego. - Cichy, ale bardzo miły.
- Ano, bardzo miły. - Pocałował ją delikatnie i przytulił mocno. Pod cienkim, robionym na drutach
szalem czuł krzyżujące się tasiemki sznurowania sukni.
- Kiełbasą i winem. Ty też. - Jego dłoń ominęła brzeg szala, wsunęła się
pod spód i szukała końca tasiemki, gdzieś w okolicach talii. Przycisnęła się
do niego, by mu to ułatwić.
- Myślisz, że kiedy będziemy mieć tyle łat co oni, wciąż będziemy chcieli się kochać? - mruknęła mu
do ucha.
Roześmiała się i odetchnęła głęboko, gdy rozluźniło się ciasne sznurowanie. Niestety, diabli nadali,
pod spodem był też gorset. Użył obu rąk,
-633-
szukając spodniego sznurowania, a ona pomocnie wygięła plecy, przez co jej piersi uniosły się i
znalazły tuż pod jego podbródkiem. Zabrał więc jedną rękę z jej pleców, by zająć się tą nową,
rozkoszną sytuacją.
- Ale brałaś dzisiaj nasiona? - Niech piekło pochłonie pizzę i papier toaletowy, pomyślał. W tej
chwili zamieniłby wszelkie perspektywy kanalizacji na gumową prezerwatywę.
- W porządku - szepnął, przesuwając wargami wzdłuż jej szyi, w stronę tego uroczego zagłębienia,
gdzie łączyła się ona z ramieniem. Była gładka pod jego wargami, jej skóra była chłodna tam, gdzie
muskało ją powietrze, a ciepła i pachnąca pod włosami. - Nie musimy... znaczy... ja nie... tylko
pozwól mi...
Jej suknia była modnie, nisko wycięta, nieprzykryta już szalem, a wycięcie było jeszcze głębsze przy
rozwiązanej sznurówce. Jej pierś była ciężka i miękka w jego dłoni. Poczuł sutkę, dużą i okrągłą jak
dojrzała wiśnia i odruchowo pochylił się, by dotknąć jej wargami.
na języku ciepły, słodki smak, potem dziwne pulsowanie i strumień... odruchowo przełknął,
zaskoczony. Zaskoczony i okropnie podniecony. Nie myślał, nie chciał... ale ona mocno przycisnęła
jego głowę.
na brzegu ławki, by uklęknąć przed nią. Nagle przyszło mu coś do głowy, pod wpływem kłującego
wspomnienia tego wpisu w jej księdze snów.
Zawahała się, ale pozwoliła, by wsunął ręce pod jej spódnicę, w górę
arenie.
Może nie potrafiłaby tego opisać, ale miał zamiar upewnić się, że będzie wiedziała, co się dzieje.
Drżała pod jego dłońmi, a on wsunął jedną między jej nogi.
-634-
- Panno Bree?
Oboje szarpnęli się nerwowo. Roger cofnął ręce jak oparzony. Czuł, jak
- Tak. Co się stało? Czy to ty, Fedro? Co się dzieje? Czy to Jemmy?
Siedział w kucki i usiłował oddychać, kręciło mu się w głowie. Jej jasne
dworu. Widać było tylko biały czepek niewolnicy, unoszący się w cieniu. -
Biedne maleństwo, obudził się z płaczem, nie chciał kaszki ani mleka, a potem zaczął kaszleć, bardzo
nieładnie. Teresa mówi, żeby zawołać do niego doktora Fentimana, ale ja powiedziałam...
- Doktora Fentimana!
Brianna znikła przy akompaniamencie gwałtownego szelestu wierzbowych gałęzi. Usłyszał jeszcze
tupot jej stóp, gdy biegła w stronę domu, a Fedra za nią.
Roger wstał i zawahał się na moment, z ręką na zapięciu spodni. Pokusa była silna, nie potrwałoby to
dłużej niż minutę - pewnie mniej, biorąc pod uwagę jego obecny stan. Ale nie, Bree może go
potrzebować, by rozprawił się z Fentimanem. Sama myśl o doktorze używającym swoich
ła, by rzucił się przez wierzbowe gałęzie w pogoni za nimi. Arena Wenus
Znalazł Bree i Jemmy'ego w buduarze Jocasty, pośrodku zbitej grupki kobiet. Wszystkie wydawały
się zaskoczone - a nawet oburzone - jego wej
Brianny.
Chryste, jak to mogło się stać tak szybko? Zaledwie przed kilkoma godzinami widział go na ślubnej
ceremonii, zwiniętego w uroczy różowy kłębek w zaimprowizowanym łóżeczku, a jeszcze przedtem,
w czasie przyjęcia bawił się hałaśliwie i wesoło. Teraz leżał na ramieniu Brianny, zaczerwieniony i
zmęczony, popiskując cicho, a z noska spływał mu przezroczysty śluz.
- Jak się czuje? - Ostrożnie dotknął zaczerwienionego policzka wierzchem dłoni. Był taki rozpalony!
-635-
- Jest chory - odpowiedziała surowo Briana. Jemmy, jakby chcąc to potwierdzić, zaczął okropnie
głośno kaszleć, jakby się krztusił. Krew napłynęła do i tak zarumienionej buzi, a jego okrągłe
niebieskie oczy otwiera
kaszlu.
- Zimna woda - powiedziała jedna ze stojących za nim kobiet stanowczo. - Zanurzcie go w balii
zimnej wody, a potem dajcie mu ją do picia.
- Nie! Na Boga, Mary, zabijesz to dziecko. - Inna młoda matrona wyciągnęła rękę, by poklepać
Jemmy'ego po drżących plecach. - To krup, moje też go czasem miewają. Czosnek pokrojony na
plasterki, rozgrzany i przyłożony do stóp - powiedziała Briannie. - To czasami bardzo pomaga.
- A jak nie pomoże? - odezwała się sceptycznie inna. Pierwsza zmarszczyła nos, a jej przyjaciółka
wtrąciła się pomocnie.
- Johanna Richards straciła dwójkę małych przez krup. Ot, tak! - Pstryknęła palcami, a Brianna
skrzywiła się, jakby to jej własne kości pękały.
- Dlaczego tak tu paplamy, kiedy jest pod ręką lekarz? Ty idź i sprowadź doktora Fentimana.
Słyszysz, co mówię? - Jedna z kobiet ostro klasnęła w dłonie na Fedrę, która stała, przyciśnięta
plecami do ściany, wpatrzona w Jemmy'ego. Zanim jednak zdążyła spełnić polecenie, Brianna
gwałtownie uniosła głowę.
- Nie! Jego nie, nie chcę go. - Popatrzyła groźnie na kobiety, a potem
Odwrócił się i przepchnął przez kobiety. Możliwość zrobienia czegokolwiek stłumiła strach. Gdzie
mogła być Claire? Pomocy, pomyślał, pomóż mi ją znaleźć, pomóż mi go wyleczyć - kierował tę
modlitwę do kogokolwiek, kto mógłby akurat słuchać, Boga, księdza, pani Graham, świętej Brygidy,
samej Claire, wszystko jedno.
„Jemmy?", a gdy bez tchu skinął głową, jak błyskawica pognała na górę,
Dogonił ją na górze w holu i zdążył otworzyć przed nią drzwi - napotkał niezasłużone, ale docenione,
pełne wdzięczności spojrzenie Bree.
Cofnął się, by nie przeszkadzać, łapiąc oddech i dziwiąc się. Jak tylko
Kobiety wciąż były zatroskane, ale poddały się bez wahania, cofając się
-636-
z szacunkiem i mrucząc coś do siebie nawzajem, podczas gdy Claire ruszyła prosto do Bree i
Jemmy'ego.
- Witaj, kochanie. Co się stało, źle nam jest? - mruczała do Jema, przechylając jego główkę na bok i
delikatnie dotykając go pod zarumienionymi, pyzatymi policzkami i za uszkami. - Biedulek. Już
dobrze, skarbie, mama jest z tobą, babcia jest z tobą, wszystko będzie dobrze... Od jak dawna jest w
takim stanie? Dostał coś do picia? Tak, kochanie, dobrze... Boli go,
gdy przełyka?
gdy on wciąż się krztusił. Roger zauważył półprzytomnie, że jej włosy jakoś opadły, musiała je
odgarnąć, by móc słuchać.
- Och... - Claire wydawała się słuchać uważnie, ale nie Bree. Bardziej
tego, co działo się wewnątrz Jemmy'ego, który przestał kaszleć i leżał, wyczerpany, na ramieniu
matki, oddychając ciężko. - Hmm... Na przykład takich jak zwykłe przeziębienie, influenca, astma,
dyfteryt. Ale to nie to -
dodała pośpiesznie, dostrzegłszy wyraz twarzy Brianny.
- Jesteś pewna?
- Tak - odpowiedziała Claire stanowczo, prostując się i odkładając prowizoryczny stetoskop. - Nie
wygląda mi to wcale na dyfteryt. Poza tym nie pojawiał się w okolicach ostatnio, słyszałabym o tym.
I nadal jest karmiony piersią, więc ma odporność... - Odchrząknęła, pochylając się znowu, jakby
chciała dać Jemmy'emu przykład. Zapiszczał cicho i znowu zaczął kaszleć. Roger miał wrażenie, że
kamień trafił go w pierś.
Ruszyła w stronę drzwi, zaganiając kobiety przed sobą niczym stado kur.
-637-
my nie protestował, był bezwładny i ciężki - okropna zmiana w porównaniu z jego normalną
ruchliwością. Gorący policzek palił Rogera przez materiał koszuli, gdy niósł małego na dół. Bree
deptała mu po piętach.
Kuchnia znajdowała się w piwnicy. Roger przez chwilę miał wizję Orfeusza zstępującego do
podziemnego świata z idącą za nim Eurydyką.
Zeszli po ciemnych tylnych schodach w cieniste głębie kuchni. Tyle że zamiast zaczarowanej liry
niósł dziecko rozpalone jak piec i kaszlące, jakby zaraz miały mu pęknąć płuca. Jednakże pomyślał -
jeśli się nie obejrzy za
na czółku Jemmy'ego, oceniając jego temperaturę. - Może masz zapalenie uszka, kochanie? -
Delikatnie dmuchnęła w jedno ucho dziecka, potem w drugie. Zamrugał, zakaszlał okropnie i potarł
buzię pulchną rączką, ale nie skrzywił się. Niewolnicy krzątali się w kącie kuchni, przynosili
wrzątek, przypinali kapy do belki pod sufitem, by zrobić namiot zgodnie
z jej wskazówkami.
kapami, Odwróciła się, by wziąć Jemmy'ego, który na zmianę kaszlał i płakał, gdyż zimna woda
wcale mu się nie podobała. Claire wysłała niewolnicę po swój kuferek z lekarstwami i teraz
wygrzebała w nim fiolkę pełną jasnożółtego oleju i słoik brudnobiałych kryształów.
i najwyraźniej któryś wyrządził sobie krzywdę, chociaż Josh nie był pewny, co się właściwie stało.
deen, który wydawał się tak nie pasować do jego czarnej twarzy. - Ale
dość mocno krwawi, a doktor Fentiman... no, może nie jest tak przytomny, jak by się chciało.
Przyjdzie pani?
Muszę iść. Masz. Wrzuć trochę do wrzątku, niech wdycha parę, aż prze-
-638-
stanie kaszleć. - Szybko i zręcznie zamknęła kuferek i podała Joshowi, kierując się w stronę
schodów, zanim Roger zdążył o cokolwiek zapytać. A potem zniknęła.
- Ano, tak, jakiś nagły wypadek. Ale będzie dobrze - oznajmił stanowczo. - Dała mi coś do
wrzucenia do wody, powiedziała, żeby wdychał parę, aż przestanie kaszleć.
Usiadł na podłodze koło miski z wodą. W namiocie światła było niewiele, ale nie było też całkiem
ciemno. Gdy jego oczy przywykły, widział
całkiem nieźle. Bree nadal wyglądała na zmartwioną, ale nie była tak przerażona, jak na górze. On też
czuł się lepiej, wiedział przynajmniej, co ma robić, a Claire nie wyglądała na specjalnie
zaniepokojoną, że zostawia wnuka. Najwyraźniej nie było w niej lęku, że mały może zakrztusić się na
śmierć.
Fiolka zawierała olej sosnowy, ostro pachnący żywicą. Nie był pewien,
ile użyć, ale nalał do wody sporą porcję. Potem otworzył słoik - ostry zapach kamfory wynurzył się
niczym dżin z butelki. Zobaczył, że właściwie nie były to kryształy, lecz jakieś grudki wysuszonej
żywicy, ziarniste i nieco lepkie. Wysypał trochę na dłoń, potarł mocno rękami, w końcu wsypał
do wody, zastanawiając się przy tym, dlaczego gest ten wydaje mu się instynktownie znany.
- Co takiego?
-To. - Machnął ręką, wskazując na ich przytulne schronienie. - Pamiętam, jak byłem jeszcze w
kołysce, z kocem nad głową. Mama wsypa
znajome.
było spokojniejsze. Słyszał, jak Bree także głęboko oddycha i raczej poczuł, niż zobaczył, subtelną
zmianę położenia jej ciała, gdy odprężyła się trochę, poklepując Jemmy'ego po pleckach.
-639-
Przez jakiś czas siedzieli w milczeniu, słuchając, jak Jemmy kaszle, prycha, łapie oddech, znowu
kaszle i w końcu odzyskuje oddech. Przestał popłakiwać, najwyraźniej uspokojony bliskością
rodziców.
- Dlaczego miałaby z nimi coś robić? - Brianna odgarnęła pukiel włosów. Upięła je na wieczór, ale
teraz wymykały się z fryzury i lepiły do twarzy.
- Nie miała ich na palcach, kiedy mi to dawała. - Wskazał ruchem głowy słoik z kamforą, ustawiony
bezpiecznie pod ścianą. Wyraźnie pamiętał jej ręce o palcach długich, białych i nagich. Zaskoczyło
go to, gdyż nigdy nie widział jej rąk bez złotej i srebrnej obrączki.
- Jesteś pewien? Nigdy ich nie zdejmuje, chyba że robi coś naprawdę
do prowadzenia bydła za nos - który Jem lubił obgryzać. Była to jego ulubiona zabawka i nie lubił
kłaść się bez niej do łóżeczka.
- Oj, nie trzeba było wspominać. - Bree delikatnie podrzuciła go na kolanie i zaczęła śpiewać
cichutko, by odwrócić jego uwagę.
ła już wilgotna na ramionach, czuł, jak pot spływa po plecach, spod włosów związanych na karku.
- Hej. - Trącił nogę Bree. - Nie wolałabyś iść na górę i zdjąć tę nową
-640-
-Idź - polecił twardo. - Możesz przynieść jego ca... sama wiesz, co.
opuszczonym przez nią stołku, trzymając Jemmy'ego na zgiętym ramieniu. Ucisk drewnianego
siedzenia przypomniał mu o nierozstrzygniętej sytuacji pod wierzbami i jej skutkach. Poruszył się,
usiłując znaleźć wygodniejszą pozycję.
- Cóż, trwalej szkody nie będzie - mruknął do Jemmy'ego. Zapytaj każdej dziewczyny, to ci powie.
i znowu zakaszlał, ale krótko. Roger dotknął miękkiego, krągłego policzka. Wydawało mu się, że jest
chłodniejszy. Trudno orzec, skoro było tak gorąco. Pot spływał mu strumieniami po twarzy, otarł go
rękawem.
- Ca-ca. Ca-ca!
- Ciiiii.
-Ca...
-CA...
przez co cisza zapanowała zarówno w namiocie, jak i w kuchni. Odchrząknął i obniżył głos z
powrotem do poziomu kołysanki.
- Hmm... „Stare dwie po śledziach puszki to sandałki Clementine. Moja miła, moja miła, moja miła
Clementine... Ty odeszłaś już na wieki. Jaka szkoda... Clementine".
Śpiew wydawał się działać. Powieki Jemmy'ego przymknęły się do po
łowy. Włożył kciuk do buzi i zaczął go ssać, ale nie mógł oddychać przez
własnej. Była mokra, lepka i bardzo mała, ale wydawała się uspokajająco silna.
- „Co po-ra-nek o dzie-wiątej szła ka-czusz-kom jadło dać. Był na drodze kamyk mały, w rzekę
wpadła Clementine".
Powieki zatrzepotały przez chwilę, po czym zaprzestały walki i zamknęły się. Jemmy westchnął i
znieruchomiał. Malutkie krople potu drża
- „Z ust kora-li tuż nad wodą rój bąbelków płynie w dal... Lecz ja pływać nie umiałem i straciłem
Clementine. Moja mila, moja miła..."
-641-
wszystkich moich pacjentów, było już bardzo późno. DeWayne Buchanan odniósł lekką ranę ręki na
skutek tego, że Ronnie Campbell podczas zabawy nad rzeką nie podniósł dość wysoko pistoletu. Ale
gdy go opatrzyłam, był w nie najgorszym humorze. Skruszony Ronnie hojnie wlewał w niego
wszelkiego rodzaju alkohol, więc w zasadzie nie czuł już bólu.
Niewolnik Farquarda Campbella imieniem Rastus oparzył sobie brzydko rękę, gdy zdejmował z
rożna pieczone jagnię. Mogłam tylko owinąć mu rękę czystym materiałem, włożyć do miski zimnej
wody i przepisać
dżin do użytku wewnętrznego. Musiałam się także zająć paroma młodzieńcami, którzy przesadzili z
piciem, co skończyło się rozmaitymi kontuzjami, otarciami i brakującymi zębami w wyniku awantury
przy grze w kości. W sześciu przypadkach niestrawności miętowa herbata przyniosła wyraźną
poprawę. Betty była pogrążona we śnie, który wydawał się całkiem naturalny, chrapała głośno w
swoim łóżku. Spał też Jemmy, któremu spadła gorączka.
Głośna zabawa prawie już ucichła, tylko najbardziej zagorzali gracze
siedzieli jeszcze w małym saloniku przy kartach, przyglądając się im czerwonymi oczami przez
chmury tytoniowego dymu. Zajrzałam także do pozostałych pokoi, po czym dotarłam przez parter
budynku do głównych schodów. Na jednym końcu jadalni paru dżentelmenów wciąż jeszcze zni
żonymi głosami toczyło polityczną dyskusję, przy stole dawno już sprzątniętym, z pustymi szklankami
po brandy stojącymi w zapomnieniu koło ich łokci. Jamiego wśród nich nie było
Senny niewolnik w liberii ukłonił się, pytając szeptem, czy pragnę czegoś do jedzenia lub picia. Nie
jadłam niczego od kolacji, ale odprawiłam go ruchem ręki, zbyt zmęczona, by myśleć o jedzeniu.
-642-
Zatrzymałam się na podeście i zerknęłam w stronę pokoi Jocasty, ale tam panowała cisza. Widać
było sporą dziurę w boazerii, gdzie uderzyło
nim świeca kopciła i syczała. W jej niknącym świetle widziałam, że ma zamknięte oczy, ale mocno
zmarszczone czoło. Garbił się przez sen, a jego wargi poruszały się czasem, jakby śnił o czymś złym.
Myślałam, czy go
nie zbudzić, ale gdy ruszyłam w jego stronę, sen minął. Przeciągnął się,
na pół rozbudzony, po czym zasnął znowu, tym razem spokojnie. Chwilę później świeca zgasła.
kotarami swojego łoża, czy też leżeli w milczeniu obok siebie, na wieki
rozłączeni, tego nikt nie wiedział. W myślach życzyłam im szczęścia i powlokłam się na górę, z
obolałymi kolanami i plecami, stęskniona za własnym łóżkiem - i zrozumieniem własnego męża.
Panie spały. Na piętrze panowała cisza, nie licząc stłumionego pochrapywania. W przeciwieństwie
do chłodu panującego na korytarzu w sypialni było duszno i gorąco, chociaż ogień już się wypalił.
Zostały
Skoro w domu było tylu gości, z luksusu prywatnej sypialni korzystała wyłącznie młoda para.
Wszyscy inni gnietli się w pozostałych pokojach. Ten, do którego weszłam, zajmowały dwa wielkie
łóżka z baldachimami i jedno rozsuwane na rolkach, a w wolnych miejscach na podłodze leżały
wypchane słomą sienniki. W każdym łóżku pełno by
alkoholu i wanilii - zdjęłam suknię i buty najszybciej, jak mogłam, z nadzieją, że nie obleję się cała
potem, zanim zdążę się rozebrać. Wciąż byłam pełna napięcia po dzisiejszych wydarzeniach, ale
wyczerpanie
-643-
robiło swoje. Z chęcią prześlizgnęłam się na paluszkach wśród leżących ciał i wsunęłam na swoje
miejsce, blisko nóg jednego z wielkich łóżek.
W głowie wciąż miałam pełno domysłów, mimo hipnotycznego działania obecności tylu śpiących
osób. Leżałam sztywna i obolała, przyglądając się zarysowi moich palców u nóg na tle gasnącego
ognia.
Betty przeszła z otępienia w najwyraźniej normalny sen. Kiedy się rano obudzi, dowiemy się, kto dał
jej kubek i - może - co w nim było. Mia
łam nadzieję, że Jemmy też będzie dobrze spał. Ale w gruncie rzeczy w moich myślach ciągle tkwił
oczywiście Jamie.
z rozbawioną kompanią nad rzeką. To był jego styl i jego krąg - zamożni
młodzieńcy, poszukujący napitku i rozrywek, harcujący w ciemnościach
Nie było to towarzystwo Jamiego ani jego styl. Na samą myśl o jego
bok, zwinięta w kłębek, o ile było to możliwe w tej ciasnocie. Nie zrobiłby, ale z drugiej strony jego
poglądy na to, co jest głupie, nie zawsze by
piecu na podłodze pokoju dziennego, owinięte pelerynami i głośno chrapiące. Nie rozglądałam się
wśród nich, ale bez wątpienia Jamie gdzieś tam był - w końcu miał za sobą równie długi dzień jak ja.
nie życząc mi dobrej nocy. Oczywiście był na mnie zły, i mimo naszej obiecującej, lecz przerwanej
konwersacji na tarasie nie pogodziliśmy się zupełnie. Zaproszenie okropnego Phillipa Wyliego
jeszcze pogorszyło sytuację. Zwinęłam dłonie, kciukami potarłam lekkie wgniecenia w miejscach,
gdzie zazwyczaj były pierścionki. Piekielny Szkot!
Tak, na pewno nadal był zły z powodu Phillipa Wyliego. Ja też byłam -
-644-
Ziewnęłam, omal nie zwichnąwszy sobie szczęki i stwierdziłam, że szkoda się denerwować,
przynajmniej na razie.
Ale to nie było podobne do Jamiego, nigdy mnie nie unikał, nawet gdy
był wściekły. Dąsanie się i obrażanie nie były w jego stylu. Raczej szukałby konfrontacji. Nie
pamiętam, by kiedyś trwał w gniewie do wieczora -
w każdym razie nie na mnie.
Dlatego martwiłam się, gdzie jest i co, u licha, robi. Ale dzień był naprawdę męczący, więc po
chwili, gdy słabe odgłosy strzelania znad rzeki powoli cichły, ogarnęło mnie otępienie. Delikatne
oddechy kobiet usypia
ły mnie niczym szum wiatru wśród gałęzi. Coraz bardziej oddalałam się
Mogłam się spodziewać snów pełnych przemocy, przerażających koszmarów, ale moja
podświadomość miała ich najwyraźniej dosyć. Jak to zwykle bywa, postanowiła skupić się na innych
wydarzeniach dnia. Może spowodowało to gorąco w pokoju albo po prostu bliskość tylu ciał, ale sny
miałam wyraziste i erotyczne, fale pożądania niosły mnie czasami blisko
grzywach, poruszanych wiatrem, gdy ogiery przebiegały koło mnie. Widziałam, jak moje nogi
wyciągają się i odbijają. Byłam białą klaczą, a ziemia uciekała mi spod nóg niczym smuga zieleni,
póki nie zatrzymałam się i nie odwróciłam, czekając na tego jedynego, ogiera o szerokiej piersi,
który przyszedł do mnie. Czułam na szyi jego gorący i wilgotny oddech. Bia
Wciąż pod wrażeniem obrazów ze snu, nie byłam zaniepokojona, tylko niejasno zadowolona z
odkrycia, że jednak mam stopy, a nie kopyta.
wywołując przy tym panoramę doznań. Wtedy nagle obudziłam się zupełnie.
chwilę puścił moją nogę. Potem wrócił, tym razem bardziej zdecydowanie - duża, ciepła ręka
owinęła się wokół mojej stopy, a kciuk zaczął leniwie masować podstawę palców.
Byłam już całkiem rozbudzona i nieco zaskoczona, ale nie wystraszona. Machnęłam nogą, jakbym
chciała zrzucić rękę, ale ona w odpowiedzi ścisnęła lekko stopę, a druga delikatnie uszczypnęła mój
wielki palec.
-645-
Sroczka kaszkę warzyła... temu dała, temu obiecała... Słyszałam, słowa rymowanki, niemal jakby ktoś
mówił je na głos, podczas gdy ręka delikatnie skubała kolejne palce mojej stopy.
...a temu nic nie dała i frrr, poleciała! Palce połaskotały mnie w podeszwę i szarpnęłam się, tłumiąc
mimowolny chichot.
Uniosłam głowę, ale ręka znowu złapała mnie za stopę i ścisnęła ostrzegawczo. Ogień całkiem już
zgasł i w pokoju było zupełnie ciemno. Chociaż moje oczy całkiem przywykły do ciemności,
widziałam tylko niejasny zarys sylwetki, plamę ruchliwą niczym rtęć, której brzegi zlewały się z
otaczającym mrokiem.
Ręka delikatnie przesunęła się w górę mojej łydki. Szarpnęłam się mocno, a kobieta obok mnie
zachrapała, podniosła głowę z sennym „Hmh?"
i znowu padła.
musiał poczuć lekkie drżenie - ścisnął delikatnie mój mały palec, po czym
nagle otworzyła się i objęła piętę. Kciuk gładził moją kostkę, po czym zatrzymał się pytająco. Nie
poruszyłam się.
Palce robiły się coraz cieplejsze. Czułam tylko słabe wrażenie chłodu,
zagłębieniu z tyłu pod kolanem. Połaskotały mnie, zadrżałam z podniecenia. Zwolniły i zatrzymały się
zdecydowanie na arterii, gdzie puls bił
szybko. Czułam, jak krew płynie pośpiesznie w miejscu, gdzie skóra jest
Usłyszałam westchnienie, gdy ten ktoś się poruszył. Potem jedna ręka
zaczęła się powoli przesuwać w górę uda. Druga pośpieszyła zaraz za nią
pudru.
dłoniach, które robiły coś delikatnego i niedającego się nazwać. Duże dłonie, naprawdę były duże,
czułam, jak kostki przyciskają się do delikatnej skóry wnętrza ud. Ale Phillip Wylie też miał duże
dłonie, naprawdę spore jak na jego wzrost. Widziałam, jak bierze garść owsa dla swojego ogiera,
Lucasa, i jak koń zanurza czarny nos w jego dłoni.
-646-
Odciski; te śmiałe dłonie - o Boże! - miały lekkie odciski. Ale Wylie też je miał - owszem był
dandysem, ale też jeźdźcem, jego ręce były równie
To musi być Jamie, zapewniłam sama siebie, unosząc nieco głowę i patrząc w aksamitną ciemność.
Sroczka kaszkę warzyła... oczywiście, że to Jamie! Wtedy jedna ręka zrobiła coś, co mną
wstrząsnęło, i krzyknęłam
półgłosem, szarpiąc się. Mój łokieć wbił się w żebra kobiety leżącej obok,
a ona usiadła z głośnym okrzykiem. Ręce cofnęły się gwałtownie, ściskając moje kostki w
pośpiesznym pożegnaniu.
Dało się słyszeć szuranie, gdy ktoś szybko przesuwał się po podłodze,
Kto to?
i zaraz zasnęła.
Ja nie.
49. In vino veritcis
Miałam wrażenie, że każdy nerw w moim ciele przebija skórę. Kiedy Jemima Hatfield nieświadomie
przeturlała się na mnie, brutalnie wbiłam jej łokieć w żebra. Zaskoczona, wykrztusiła „Cooo?" i na
pół usiadła, mrugając i mamrocząc, po czym powoli opadła z powrotem w morze zbiorowego snu.
A moja mała tratwa bezsenności płynęła po falach, bezradna, pozbawiona steru, ale niezagrożona
zanurzeniem się pod wodę.
w sztuce miłości może mieć Phillip Wylie - w stajni odrzuciłam jego awanse tak szybko, że nie miał
okazji zademonstrować zdolności w tej dziedzinie.
-647-
Mój nocny gość nie użył jednak żadnej pieszczoty, którą mogłabym z ca
posłużył się ustami... Szybko zawróciłam myśli z tej ścieżki. Jemima zamruczała, gdy drgnęłam
mimowolnie. Przeszył mnie dreszcz wywołany obrazami.
Nie wiedziałam, czy powinnam być rozbawiona, czy oburzona, czuć się
uwiedziona czy zniewolona. Byłam bardzo zła. Tyle przynajmniej wiedziałam i ta pewność dawała
mi jakąś kotwicę w burzy emocji. Nadal jednak nie miałam pojęcia, kto był właściwym celem tej
wściekłości. Skoro nie mogłam tej niszczącej emocji nigdzie skierować, obijała się wewnątrz
Nie mogłam przecież zapytać Jamiego, czy wślizgnął się do pokoju i macał mnie w ciemnościach -
bo jeśli to nie był on, natychmiast gołymi rękami zamorduje Phillipa Wyliego.
Czułam się, jakby pod skórą grasowały mi roje maleńkich elektrycznych węgorzy. Wyciągnęłam się
możliwie najmocniej, na zmianę naprę
rozglądając się po moich towarzyszkach, śpiących spokojnie pod przykryciami jak rzędy
uperfumowanych kiełbasek. Bardzo ostrożnie otworzyłam drzwi i wyjrzałam na korytarz. Było albo
bardzo późno, albo bardzo wcześnie - wysokie okno na końcu korytarza poszarzało, ale było jeszcze
widać ostatnie gwiazdy, znikające punkciki na ciemnoszarym atłasie nieba.
W holu, z dala od ciepła tylu ciał, było chłodno, ale nie miałam nic przeciwko temu. Krew pulsowała
mi tuż pod skórą, miałam dosyć gorąca i zdenerwowania. Przyjemnie będzie się ochłodzić. Cichutko
przemknęłam się do tylnych schodów, zamierzając wyjść i odetchnąć świeżym powietrzem.
Na szczycie schodów zamarłam. Na dole stał mężczyzna, wysoka, ciemna sylwetka na tle
balkonowego okna. Nie sądziłam, że wydałam jakikolwiek dźwięk, ale odwrócił się od razu, unosząc
twarz w moim kierunku.
-648-
Wciąż miał na sobie to samo ubranie co wczoraj - surdut, kamizelkę i koszulę z falbanami. Koszula
była jednak rozpięta pod szyją, surdut i kamizelka rozpięte i przekrzywione. Widziałam wąską linię
białego płótna i obok jego ciemną skórę. Włosy miał rozpuszczone, przeczesywał je palcami.
Zeszłam na dół powoli, ostrożnie, starając się, by schody nie zaskrzypiały pod moimi bosymi
stopami. Za późno przyszło mi do głowy, że to bez sensu - niewolnicy biegali po tych schodach o
każdej porze dnia i nocy. Ale i tak czułam potrzebę zachowania dyskrecji. W domu wszyscy spali,
schody wypełniało szarawe światło, delikatne niczym zamglone szkło.
Nagły dźwięk, zbyt szybki ruch i coś może wybuchnąć mi pod stopami.
z dziką intensywnością; jakby chciał ściągnąć mnie w dół siłą samego spojrzenia.
Nie mógłby. Mimo to stał bardzo pewnie na szeroko rozstawionych nogach, zdradzało go tylko jakieś
zdecydowanie, gdy poruszył głową, by na mnie spojrzeć.
- Chodź tutaj - powiedział. Jego głos był niski, ochrypły z niewyspania i od whisky.
moich pragnień.
Jego włosy pachniały dymem długiego wieczoru - tytoń, drewno i woskowe świece. Czułam tak
mocny smak whisky, że zakręciło mi się w głowie,
-649-
jakby alkohol z jego krwi przenikał do mojej, gdy nasza skóra się stykała przez wnętrze ust. Coś
jeszcze przechodziło z niego na mnie - wszechmocna żądza, ślepa i niebezpieczna.
Chciałam się przeciwstawić, odepchnąć go. Potem stwierdziłam, że jednak nie, ale to i tak nie
miałoby znaczenia. Nie zamierzał mnie puścić.
całym ciele. Jego kciuk niechcący przycisnął arterię pod szczęką. Zrobi
ło mi się ciemno przed oczami, kolana się pode mną ugięły. Poczuł to
i rozluźnił uścisk, przechylił mnie do tyłu, tak że niemal leżałam na schodach, jego ciężar przygniatał
mnie do połowy, a ręce prowadziły poszukiwania.
Pod koszulą byłam naga, a cienki perkal nie stanowił żadnej ochrony.
Ostry brzeg stopnia wpijał mi się w plecy. Niejasno, jakby w pijanym widzie, przyszło mi do głowy,
że on zaraz weźmie mnie tutaj, na schodach.
To chyba otrzeźwiło go na chwilę. Podniósł głowę, mrugając, jakby obudził się z koszmaru, z szeroko
otwartymi i niewidzącymi oczami. Potem skinął głową i wstał, jednocześnie stawiając mnie na nogi.
Postawił mnie, gdy dotarliśmy na ceglaną ścieżkę. Czułam pod stopami zimne cegły. Ruszyliśmy
razem przez cienie i wiatr, wciąż spleceni ramionami, potykając się, potrącając, a jednocześnie
niemal odrywając się od ziemi. Nasze ubrania trzepotały na wietrze, a zimny powiew muskał
do ściany.
- Muszę cię mieć zaraz albo umrę - powiedział bez tchu, a potem jego
usta znowu znalazły się na moich. Jego twarz była chłodna od nocnego
powietrza, jego oddech mieszał się z moim.
- Podnieś ręce.
- Podnieś ręce.
-650-
Kompletnie zaskoczona, uniosłam ręce do góry i poczułam, jak chwyta lewą. Ucisk i ciepło, a po
chwili słabe światło z otwartych drzwi padło na moją złotą obrączkę. Potem ujął prawą i wcisnął na
palec srebrną obrączkę, metal był jeszcze ciepły od jego ciała. Podniósł moją dłoń do ust i mocno
ugryzł kostki palców.
Potem jego dłoń znalazła się na mojej piersi. Chłodne powietrze musnęło moje uda i poczułam
drapanie cegieł na nagich pośladkach.
Rękę zastąpiły jego wargi, które pochłonęły moje. Czułam ciche, niespokojne mruknięcia powstające
w jego gardle i podobne, głośniejsze, zaczęły się rodzić w moim.
Koszulę miałam zwiniętą wokół talii, nagie pośladki uderzały rytmicznie o szorstkie cegły, ale nie
czułam żadnego bólu. Chwyciłam go za ramiona i trzymałam mocno.
Jego dłoń musnęła moje udo, odsuwając płótno, które dostało się między nas. Przypomniałam sobie
wyraźnie te ręce w ciemności i wstrząsnął
- Patrz. - Jego gorący oddech musnął moje ucho. - Spójrz w dół. Patrz,
Jego ręka przycisnęła mój kark, zginając go, bym spojrzała w mrok, poza zwoje zmiętego materiału,
na nagi fakt posiadania.
Wygięłam plecy i opadłam, gryząc jego ramię, by nie robić hałasu. Jego usta znajdowały się na mojej
szyi i zacisnęły się mocno, gdyż także wstrząsnął nim dreszcz.
Leżeliśmy spleceni na słomie, patrząc, jak światło dnia powoli wkrada się
przez na półotwarte drzwi i przesuwa po ceglanej podłodze stajni. Moje
serce wciąż biło jak szalone, czułam łaskotanie na całej skórze, w skroniach, udach i palcach.
Doznawałam jednak wrażenia jakiejś nierealności, oddalenia od tych odczuć, jakby należały do
kogoś innego.
i szorstkie, kręcone włosy, tak ciemnokasztanowe, że w przyćmionym świetle wydawały się niemal
czarne.
W zagłębieniu jego szyi tętnił puls, kilka cali od mojej dłoni. Chciałam
-651-
mnie jednak dziwne skrępowanie, jakby był to zbyt intymny gest. Zupełnie bez sensu, zważywszy, co
przed chwilą robiliśmy.
na jego szyi - trzy jasne linie zbiegające się w jednym punkcie w biały węzeł, odcinający się na tle
ogorzałej skóry.
Nie poruszył się, choć rytm jego oddechu zmienił się na chwilę. Obejmował mnie ramieniem, dłoń
spoczywała na krzyżu. Dwa oddechy, trzy...
potwierdzając łączące nas więzi - bez ruchu i bez słów; teraz, gdy wrócił
z włosów. Jamie ukląkł, tyłem do mnie, i zaczął pośpiesznie wpychać koszulę za pas.
- A więc wygrałeś - powiedziałam do pleców Jamiego. Własny głos wydawał mi się dziwny, jakbym
nie używała go od dawna.
poprawiając ubranie.
równowagę, gdy otrzepywałam ze stóp piasek i słomę. Szorstka powierzchnia cegieł była aż nadto
dobrym przypomnieniem. Zalała mnie fala przypomnianych doznań.
by na mnie spojrzeć.
Wydawał się blady i niechlujny, jego twarz była ściągnięta i pokryta zarostem, oczy podkrążone po
długiej, bezsennej nocy. Spojrzał mi w oczy, po czym odwrócił wzrok. Na policzkach pojawił się
cień koloru. Prze
łknął ślinę.
-Ja... - zaczął i urwał. Wstał i stanął przede mną. Włosy miał rozwiązane, opadły mu na ramiona,
lśniąc czerwonawo w promieniu światła od drzwi. - Nie znienawidziłaś mnie? - spytał gwałtownie.
Zaskoczona, roześmiałam się.
-652-
Kącik jego ust drgnął lekko. Potarł go kostkami dłoni, drapiąc lekki zarost na brodzie.
te pierścionki? - Prawda, byłabym zdenerwowana i wściekła, gdyby któryś stracił. Ale skoro tak się
nie stało... Oczywiście musiałam się przez niego martwić całą noc, gdzie jest i co robi... No i ten
tajemniczy nocny incydent... Może jednak powinnam się na niego złościć.
by duma mną rządziła, ale nie mogłem się powstrzymać, kiedy mały Phil-
własnych grzechów. - A potem wyciągnąłem cię z domu w samej koszuli i rzuciłem się na ciebie jak
zgłodniała bestia... - Delikatnie dotknął mojej szyi, gdzie wciąż czułam lekki ból po ugryzieniu.
mogłem myśleć o niczym, tylko żeby cię znaleźć, Angliszko. Wiele razy
- Wiedziałem, że nie zdołam zasnąć, i pomyślałem, cóż, pospaceruję trochę w nocy. I chciałem, ale
zaraz znajdowałem się przed twoim pokojem, nie wiedząc, jak tam zaszedłem. Próbowałem
wymyślić, jak się do ciebie
To wyjaśnia moje sny o dzikich ogierach, pomyślałam. Ślad po jego ugryzieniu na szyi pulsował
lekko. I dokąd mnie przyniósł? Do stajni. Król Irlandii, też mi coś.
Urwał, patrząc na mnie oczami, które stały się ciemne i łagodne. - Na Boga,
-653-
Claire, byłaś taka piękna na tych schodach, z rozpuszczonymi włosami, ze światłem za plecami... -
Powoli pokręcił głową. - Myślałem, że umrę, je
włosów za ucho.
Uśmiechnęliśmy się do siebie, ale cokolwiek jeszcze moglibyśmy powiedzieć, zostało przerwane
przez głośne rżenie konia, a po nim odgłosy tupania. Przeszkadzaliśmy im w śniadaniu.
Opuściłam rękę, a Jamie pochylił się po surdut, na pół przykryty słomą. Nie stracił przy tym
równowagi, ale zauważyłam, jak się skrzywił, gdy krew spłynęła mu do głowy.
- Najwyraźniej nie przeszkodziło ci to w grze - stwierdziłam taktownie. - A może Phillip Wylie był
w podobnym stanie?
- Chyba nie myślisz, że miałem w czubie, grając w wista? Kiedy stawiałem twoje pierścionki? Nie,
to było potem. MacDonald przyniósł butelkę szampana i drugą whisky, i uparł się, że musimy uczcić
zwycięstwo.
słomy. - Nie wiem, jaki z niego żołnierz, ale na pewno ma dobrą rękę do
wista.
snami o końskiej namiętności, wyobraziłam sobie to wszystko? Na pewno nie, pomyślałam, ale
strząsnęłam niepokojące wspomnienie, by skupić się na innym szczególe jego opowieści.
- Powiedziałeś zwycięstwo? - W pierwszej chwili liczyło się tylko to,
były tylko stawką. - Co wygrałeś od Phillipa Wyliego? - zapytałam, śmiejąc się. - Haftowane guziki
od jego surduta? A może srebrne klamry z butów?
-654-
Narzucił mi pelerynę na ramiona, objął mnie w talii i poprowadził środkiem stajni, wśród przegród i
boksów.
stajni, wyraźnie widoczny na tle światła wpadającego przez otwarte podwójne wrota. Wrzucał
widłami siano do ostatniego boksu. Kiedy dotarliśmy do niego, spojrzał na nas - bosych, potarganych
i pokłutych słomą -
i skinął głową, starannie zachowując obojętny wyraz twarzy. Nawet w domu niewidomej pani
niewolnik wie, czego widzieć nie należy.
Jego spuszczone oczy mówiły wyraźnie, że to nie jego sprawa. Był chyba tak samo zmęczony jak ja.
Oczy miał przekrwione, powieki ciężkie.
- O, cudo z niego - powiedział z satysfakcją. - Piękny jest ten Lucas pana Wyliego.
Podeszłam za nim, spoglądając przez jego ramię na konia, który podniósł na chwilę łeb, przyjrzał się
nam przyjaźnie, prychnął, odrzucił grzywę niczym welon i spokojnie wrócił do śniadania.
- Piękne stworzenie, prawda?
-No tak, ale... - Mój podziw coraz bardziej przeradzał się w smutek.
Jeśli Jamie chciał pomścić na Wyliem swoją urażoną dumę, udało mu się
nad podziw. Mimo mojej irytacji na Wyliego nie mogłam stłumić ukłucia
żalu na myśl, jak musi się czuć po stracie swojego wspaniałego fryza.
Zmarszczyłam z powątpiewaniem brwi, mając przed oczami błotniste doliny i kamieniste ścieżki,
które naraziłyby na szwank te pięknie uformowane nogi i poobijały lśniące kopyta, zwisające konary
i krzewy, które wplątywałyby się w cudowną grzywę i ogon. Gideon Ludobójca o niebo
-655-
- Och, nie mam zamiaru go zatrzymywać - zapewnił mnie Jamie. Spojrzał na konia i westchnął z
żalem. - Chociaż bardzo bym chciał. Ale masz rację, nie nadaje się do Ridge. Nie, zamierzam go
sprzedać.
- To dobrze. - Ulżyła mi ta wiadomość. Wylie na pewno odkupi Lucasa, za każdą cenę. To mnie
pocieszyło. A nam pieniądze na pewno się przydadzą.
ociężałego, oczy były wciąż przekrwione, ale wyglądał całkiem przytomnie i trochę niespokojnie.
przy stodole spotkałem Teresę, mówi, że coś złego dzieje się z Betty. My
ślałem, że chciałaby pani o tym wiedzieć.
na boki, znoszone buty i części garderoby były porozrzucane dookoła między plamami świeżej krwi
na drewnianej podłodze.
bulgocząco, głęboko, krew polała się z jej ust i nosa. Zwinęła się, potem
Padłam na kolana obok niej, chociaż było oczywiste, że jej ciało ogarnął już ten ostateczny bezruch, z
którego nie można go obudzić. Podniosłam jej głowę i przycisnęłam palce poniżej szczęki. Z oczu
widoczne by
jej bardzo niewiele. Wargi Betty były niebieskie, skóra przybrała barwę po-
-656-
piołu. Fentiman klęczał obok niej, blady i bez peruki, chudymi rękami wciąż obejmując jej ciężkie
ciało, nie pozwalając mu całkiem opaść na podłogę.
spodnie. W powietrzu unosił się zapach krwi, odór wymiocin i kału, które
miał też na sobie Fentiman. Podniósł na mnie wzrok, chociaż nie okazał, że
Zamrugał, jego usta poruszyły się trochę, ale chyba nie wiedział, co powiedzieć. Nie poruszył się,
chociaż rozszerzająca się kałuża krwi przemoczyła mu spodnie na kolanach. Położyłam mu rękę na
ramieniu - kości były drobne jak u ptaka, a ramię sztywne. Znałam to uczucie - utrata pacjenta, o
którego się walczyło, jest czymś okropnym, ale też czymś, co zna każdy lekarz.
cicho, ściskając go mocniej. - To nie pańska wina. - Nieważne, co się wydarzyło poprzedniego dnia.
Był kolegą po fachu i byłam mu winna takie rozgrzeszenie, jakie mogłam mu dać.
ły się cienkie i delikatne. Nagle w ogóle wydał się strasznie delikatny. Nie
Cichy jęk sprawił, że się odwróciłam, wciąż trzymając go za ramię. W cienistym kącie
pomieszczenia kuliła się grupka niewolnic o przerażonych, ciemnych twarzach, rękach drżących na
tle jasnego perkalu koszul. Na
do głowy.
- Zabiorę doktora Fentimana na dół. Powiem, żeby paru mężczyzn przyszło i... zajęło się Betty. To... -
Wskazałam gestem nieczystości na podłodze, a ona skinęła głową, wciąż wstrząśnięta, ale z wyraźną
ulgą, że ma coś do roboty.
- Tak, pani. Uprzątniemy to zaraz. - Rozglądała się niepewnie po pokoju, a potem znowu spojrzała na
mnie. - Pani?
-657-
-Tak?
Oczywiście, jako osobista służąca Jocasty śpi na dole, blisko swojej pani,
zrozumienia. Przełknęła ślinę, a do jej łagodnych brązowych oczu napłynęły łzy. - Ktoś... Czy ja mogę
iść, pani? Mogę iść jej powiedzieć?
Doktor Fentiman zaczął otrząsać się z szoku. Odsunął się ode mnie i pochylił do podłogi, jakby
usiłował coś chwycić. Zobaczyłam, że podczas szamotaniny przewrócił się jego kuferek - buteleczki
i narzędzia rozsypały się, tworząc mieszaninę metalu i stłuczonego szkła.
Zanim jednak zdążył wszystko pozbierać, na schodach rozległy się głosy i do pomieszczenia wpadł
Duncan, a tuż za nim Jamie. Odnotowałam z pewnym zainteresowaniem, że Duncan wciąż miał na
sobie ślubny strój,
chociaż bez surduta i kamizelki. Zastanawiałam się, czy w ogóle się kładł.
Skinął mi głową, ale jego wzrok powędrował prosto do Betty, teraz rozciągniętej na podłodze, z
pokrwawioną koszulą zwiniętą wokół jej szerokich ud. Jedna pierś wydostała się z rozerwanego
materiału, ciężka i obwisła jak do połowy wypełniony worek. Duncan zamrugał kilkakrotnie.
Potem przeciągnął wierzchem dłoni po wąsach i głęboko nabrał powietrza. Pochylił się, z
otaczającego nas pobojowiska, z ogólnego bałaganu wyciągnął koc i nakrył ją delikatnie.
W jego głosie pobrzmiewał niezwykły władczy ton i zrozumiałam, że mimo swojej naturalnej
skromności uznał, że jest tu panem.
Fentimana. Miałam wrażenie, że cały strych westchnął wraz z nim. Atmosfera wciąż była gęsta od
smrodu i żalu, ale szok nagłej śmierci mijał.
- Proszę to zostawić - powiedziałam do Fentimana, który znowu pochylił się, by podnieść z podłogi
buteleczkę. - Kobiety się tym zajmą. - Nie
-658-
Część gości już wstała, słyszałam brzęk naczyń z jadalni. Poczułam słaby zapach kiełbasek. Nie
mogłam przeprowadzić Fentimana w obecnym stanie przez publiczne pokoje. Bez wątpienia dzielił
pokój z innymi mężczyznami, niektórzy mogli jeszcze być w łóżkach. Nie mając lepszego pomysłu,
wyprowadziłam go na dwór, zatrzymując się tylko, by wziąć jeszcze jedną pelerynę służącej z
wieszaka przy drzwiach i owinąć wokół jego ramion.
A więc Betty była matką Fedry. Nie znałam jej dobrze, ale znałam Fe-
drę i czułam, jak gardło mi się ściska z żalu. Teraz nie mogłam dla niej zrobić nic, więc może
powinnam pomóc doktorowi.
go boczną ścieżką w stronę trawników, tam, gdzie widać było marmurowe mauzoleum Hectora
Camerona i otaczające je ozdobne krzewy cisu.
Nad rzeką stała kamienna ławka, na pół schowana pod wierzbą płaczącą.
Nie było nikogo, tylko na ławce stały dwa kieliszki do wina, porzucone wspomnienie wczorajszej
uroczystości. Przemknęło mi przez myśl, że ktoś tu urządził sobie romantyczne spotkanie, i nagle
przypomniała mi się
własna nocna przygoda. Niech to szlag, nadal nie miałam pewności, kim
ale ławka znajdowała się o tej porze w promieniach słońca, które padały
mi na twarz, ciepłe i uspokajające. Doktorowi świeże powietrze też dobrze zrobiło. Na jego
policzkach pojawił się kolor, a nos wrócił do normalnej czerwieni.
- Wstrząs... tak, wielki wstrząs... - Nigdy bym... - Urwał, a ja pozwoliłam mu siedzieć w milczeniu.
Na pewno będzie chciał o tym porozmawiać, ale lepiej pozostawić mu wybór chwili.
nagłe?
-659-
- Tak. Przysiągłbym, że wczoraj, kiedy puściłem jej krew, była w lepszym stanie. - Przejechał rękami
po twarzy. Mrugał, oczy miał bardzo przekrwione. - Majordomus zbudził mnie tuż przed świtem,
znowu skarżyła się na bóle brzucha. Jeszcze raz puściłem jej krew i zrobiłem lewatywę, ale
nie pomogło.
zabójczo.
- Nie. - Na bladych policzkach doktora Fentimana pojawiły się czerwone punkty. - Ja... gdybym
uważał...
-Jestem pewna, że zrobił pan wszystko, co w ludzkiej mocy - powiedziałam. - Kiedy widział ją pan
wczoraj wieczorem, nie krwawiła z ust, prawda?
- Tak to już jest - powiedziałam ze smutkiem. - Zawsze ma się wrażenie, że można było zrobić coś
więcej.
może był ignorantem, aroganckim i porywczym, ale przyszedł, gdy go wezwano i walczył o swoją
pacjentkę najlepiej, jak potrafił. Dla mnie oznaczało to, że jest lekarzem i zasługuje na współczucie.
przepływającą rzekę, ciemnobrązową i mulistą. Kamienna ławka była zimna, a poranny wietrzyk co
chwila trafiał pod moją koszulę. Byłam jednak zbyt pochłonięta myślami, by zauważać podobne
drobne niedogodności.
-660-
Wypytywałam go delikatnie i taktownie, wydobywając szczegóły, które udało mu się stwierdzić, ale
niewiele to dawało. Nie był spostrzegawczy, do tego było wcześnie, a strych pogrążony był w mroku.
Mówienie uspokajało go, stopniowo pozbywał się poczucia, że zawiódł, które często
Było to dość dziwne sformułowanie. Z drugiej strony... Betty była przecież własnością Jocasty.
Uznałam, że oprócz poczucia osobistego zawodu Fentiman rozważał także możliwość, iż Jocasta
będzie go obwiniać za nie-zapobieżenie śmierci Betty i zażąda odszkodowania.
- Moja droga pani. - Doktor Fentiman z wdzięcznością uścisnął mi rękę. - Jest pani równie dobra jak
piękna.
Zimny męski głos odezwał się za moimi plecami. Podskoczyłam, puszczając rękę doktora Fentimana,
jakby poraziła mnie prądem. Okręciłam się na ławce i zobaczyłam Phillipa Wyliego opartego o pień
wierzby z wyjątkowo ironiczną miną.
śnie się na usta. „Lubieżna" może. - „Rozwiązła" z pewnością. - Ale „piękna", owszem, tu się
zgadzam.
Jego wzrok przesunął się po mnie od stóp do głów z bezczelnością, którą uznałabym za absolutnie
godną pogardy, gdyby nie dotarło do mnie, że siedzieliśmy z doktorem Fentimanem, trzymając się za
ręce, oboje w dezabilu, w nocnych strojach.
- Ja się zapominam? A czy ty niczego nie zapomniałaś, pani? Na przykład sukni? Czy nie jest pani
odrobinę zimno w takim stroju? A może uściski naszego doktora wystarczająco panią rozgrzały?
Doktor Fentiman, równie zaskoczony jak ja pojawieniem się Wyliego, podniósł się i stanął przede
mną, a na jego chude policzki wystąpi
ły plamy furii.
-661-
- Jak śmiesz, panie? Co za bezczelność pozwala ci przemawiać w ten sposób do damy? Gdybym był
uzbrojony, przysięgam, że wyzwałbym cię
tu, na miejscu!
Fentimana i zobaczył plamy krwi na nogach i spodniach doktora. Jego pogardliwa mina nie była już
taka pewna.
- Zapewniam, że nie jest to pańska sprawa - prychnął Fentiman, nadymając się niczym kogut.
Zamaszystym ruchem podał mi ramię.
- Proszę, pani Fraser. Nie musi pani wysłuchiwać obelg tego szczeniaka. - Rzucił Wyliemu groźne
spojrzenie przekrwionych oczu. - Pozwól, bym odprowadził cię do małżonka.
mi mniej więcej do ramienia, ale okręcił się na bosej pięcie i pomaszerował, prowadząc mnie
niczym brygadier.
Obejrzałam się przez ramię i zobaczyłam, że Wylie wciąż stoi pod wierzbą, patrząc za nami.
Uniosłam rękę i pomachałam mu na pożegnanie. Świat
bardziej.
- Mam nadzieję, że zdążymy na śniadanie - stwierdził pogodnie doktor Fentiman. - Chyba całkiem
odzyskałem apetyt.
51. Podejrzenie
wszystkimi, podczas gdy rząd powozów i wozów powoli jechał aleją. Ci,
którzy mieszkali w dole rzeki, czekali na przystani, panie wymieniały się
-662-
ki i drapali się, na szczęście pozbawieni już niewygodnych strojów i oficjalnych peruk. Ich służący,
wyraźnie zmęczeni, siedzieli z otwartymi ustami i czerwonymi oczami na stosach bagaży.
- Jesteś zmęczona, mamo. - Bree też wyglądała na zmęczoną, oboje z Rogerem byli na nogach niemal
do świtu. Od jej stroju poczułam leciutki zapach kamfory.
- Ma katar - powiedziała. - Ale gorączki nie ma. Zjadł trochę owsianki i jest...
my'ego - był wesoły i żywy, chociaż ciekło mu z noska. Moje samopoczucie przypominało mi stan po
przelocie samolotem z Ameryki do Anglii. Tak zwany deficyt czasu - dziwne wrażenie, że jest się
przytomnym i myśli się sprawnie, ale jakby niezupełnie osadzonym we własnym ciele.
wszyscy, ale chyba raczej z powodu wstrząsu niż kaca. Wszyscy niewolnicy mocno przeżyli śmierć
Betty - sprzątali po uroczystości w ponurym milczeniu.
- Dobrze się czujesz? - spytałam ją, kiedy już obejrzałam uszy i gardło
Jemmy'ego.
dry, przystając tylko, by się umyć i przebrać. Nie chciałam się do niej zbli
żać pomazana krwią jej matki.
na stoliku, na którym zwykle polerował srebra. Przy niej stał duży kieliszek brandy, nietknięty. Była
przy niej Teresa. Odetchnęła z ulgą na mój widok i podeszła do mnie.
- Nie jest z nią dobrze - mruknęła, kręcąc głową i spoglądając z niepokojem na swoją podopieczną. -
Nie powiedziała słowa, nie zapłakała.
-663-
Położyłam rękę na jej ramieniu - było ciepłe, ale tak nieruchome, jakby była kamieniem nagrzanym
przez słońce.
ważna.
Nie odpowiedziała. Oddychała, widziałam, jak jej piersi unoszą się i opadają.
Ale to wszystko. Kto mógłby ją choć trochę pocieszyć. Jocasta? Czy Jo-
Clerc... pobłogosławił ciało twojej matki? - Wiedziałam, że na ostami sakrament już raczej za późno,
o ile Fedra w ogóle wiedziała, co to jest. By
Ramię pod moją dłonią zadrżało lekko. Nieruchoma piękna twarz odwróciła się do mnie, ciemne
oczy były pozbawione wyrazu.
- A co to pomoże? - wyszeptała.
dawkę laudanum i kazałam Teresie położyć ją do łóżka, tam, gdzie zwykle spała, w garderobie obok
buduaru Jocasty.
zapachem krochmalu i przypalonych włosów, a także kwiatowej wody toaletowej Jocasty. Z jednej
strony stała wielka szafa i szyfoniera od kompletu, z drugiej toaletka. Składany parawan oddzielał
jeden kąt, a w nim stało wąskie łóżko Fedry.
Słyszałam jej oddech, powolny i głęboki, co mnie trochę uspokoiło. Cicho przeszłam przez ciemny
pokój i odsunęłam trochę parawan. Leżała na boku, tyłem do mnie, zwinięta w kłębek.
-664-
Wychodząc, Brianna odwróciła się nagle, objęła mnie ramionami i uścisnęła mocno. Usłyszałyśmy,
jak Jemmy, stęskniony, zaczął krzyczeć.
Pomyślałam, że powinnam coś zjeść, ale w nosie wciąż czułam smród ze strychu i zapach wody
toaletowej, więc nie miałam apetytu. W jadalni kręciło się jeszcze kilku gości, bliskich przyjaciół
Jocasty, którzy mieli zostać parę dni dłużej. Przechodząc, uśmiechałam się i kiwałam głową,
dziękując za zaproszenia, by do nich dołączyć, i kierując się w stronę schodów na piętro.
Sypialnia była pusta, pościel zebrana, okna otwarte. Kominek wymieciono, panował chłód, ale także
błogosławiona cisza.
Moja peleryna wciąż wisiała w szafie. Położyłam się na gołym sienniku, nakryłam się nią i
natychmiast zasnęłam.
krwi i kwiatów zniknął, a w jego miejsce pojawiła się woń mydła do golenia i płótna rozgrzanego
ciepłem ciała. Strumień jasnozłotego światła wpadał przez okno i kładł się na poduszkę koło mnie,
gdzie we wgłębieniu pozostawionym przez czyjąś głowę lśnił rudozłoty włos. Jamie tu był
wszelkie ślady poprzedniej nocy - nie licząc wyrazu jego twarzy, gdy na
mnie spojrzał. Chociaż byłam brudna i zapuszczona, a on wyglądał schludnie, czułość w jego oczach
ogrzała mnie - bo w pokoju panował chłód.
snów. A jednak mój umysł najwyraźniej pracował, robił notatki i wyciągał wnioski. Teraz,
pobudzony słowem „zabita", zaprezentował mi wnioski, które tłumaczyły niepokój.
-665-
-Nie. Umyli ciało i złożyli w szopie, ale Jocasta życzyła sobie zaczekać
z pogrzebem do rana, żeby nie przeszkadzać gościom. Niektórzy zostają jeszcze jedną noc. -
Zmarszczył lekko brwi, obserwując mnie. - A dlaczego?
łam głową. - Jestem pielęgniarką, lekarką, uzdrowicielką już bardzo długo, Jamie. Widziałam śmierć
wielu ludzi z bardzo różnych przyczyn. Nie mogę wyrazić w słowach, o co tu chodzi, ale teraz, kiedy
się z tym przespałam, po prostu wiem - tak sądzę - że coś nie jest w porządku - zakończyłam niezbyt
efektownie.
Światło słabło, cienie wyłaniały się z kątów pokoju, a ja zadrżałam nagle, ściskając jego ręce.
ogrodu kuchennego - znajdował się daleko od domu. Sierp księżyca wisiał nisko na niebie, ale dawał
dość światła, by można było dostrzec wy-
-666-
kładaną cegłami ścieżkę przez ogród. Rosnące w szpalerze drzewka owocowe wyglądały niczym
czarne pajęczyny na tle muru. Ktoś tu kopał, czu
myśl. Ale moja skóra wciąż była zziębnięta i pokryta gęsią skórką.
Jamie też wcale nie był spokojny, chociaż jak zwykle nie dawał tego po
sobie poznać. Nieraz miał do czynienia ze śmiercią i nie bał się jej. Ale był
zarówno katolikiem, jak i Celtem, głęboko wierzącym w inny, niewidzialny świat, który czekał na nas
po śmierci ciała. Nie wątpił w istnienie tan-nasgeach - duchów - i nie miał wcale ochoty na
spotkanie z nimi. Skoro
jednak tak obstawałam przy swoim, był gotów ze względu na mnie stawić czoło zaświatom. Uścisnął
mocno moją dłoń i nie puszczał.
Odwzajemniłam uścisk, z całego serca wdzięczna za jego obecność. Pomijając nawet kwestię, co
duch Betty mógłby sądzić o moim planie, wiedziałam, że myśl o naruszeniu ciała jest dla niego
bardzo trudna, choćby nawet własny rozum przekonywał go, że jest to tylko pozbawiona duszy
gliniana skorupa.
jest wojna i tak jest honorowo, chociaż może i okrutnie. Ale wziąć nóż
- Tak, jestem - odparłam, wpatrując się w zawartość torby, którą pakowałam. Duży zwój płótna
opatrunkowego, by wsiąkły w nie płyny, małe słoiczki na próbki organów, moja największa piłka do
kości, kilka skalpeli, groźne nożyce o ciężkich ostrzach, ostry nóż pożyczony z kuchni...
do torby.
cię pomścić?
-667-
Długą chwilę stał nieruchomo, z namysłem mrużąc oczy i patrząc na mnie. W końcu jego twarz
przybrała spokojniejszy wyraz i skinął głową.
owijać ją w płótno.
Nie protestował już. Nie pytał, czy jestem pewna. Oznajmił twardo, że
wypadku, nie czyjegoś świadomego działania. Może to po prostu był krwotok spowodowany
wrzodem, pęknięciem tętniaka w gardle czy innym fizjologicznym zjawiskiem. Niezwykłym, ale
naturalnym.
łam plecy i podniosłam głowę. Nie. To nie była naturalna śmierć, byłam
- Nie musisz tego robić, Claire - Jamie mocniej uścisnął moją dłoń. -
Nie pomyślę, że stchórzyłaś. - Jego głos był cichy i poważny, ledwie słyszalny przez wiatr.
- Ale ja pomyślę - powiedziałam i poczułam, jak kiwa głową. Puścił moją dłoń i poszedł przodem,
by otworzyć bramę.
zarys jego profilu, gdy nasłuchując, odwrócił głowę. Ślepa latarnia, którą
niósł, pachniała gorącem i olejem. Słaby blask rzucał na jego płaszcz malutkie iskierki stłumionego
światła.
Obejrzałam się na dom. Choć było późno, w tylnym salonie wciąż paliły się świece, przy których
siedzieli jeszcze gracze w karty. Gdy wiatr zmienił kierunek, dosłyszałam słaby szmer głosów, nagły
wybuch śmiechu. Na wyższych piętrach panowała przeważnie ciemność - z wyjątkiem jednego okna,
które rozpoznałam jako okno Jocasty.
- Twoja ciotka nie śpi o tej porze - szepnęłam do Jamiego. Obejrzał się
i spojrzał na dom.
- Nie, to Duncan - powiedział cicho. - Moja ciotka nie potrzebuje przecież światła.
- Może czyta jej w łóżku - zażartowałam, usiłując zmienić napiętą atmosferę. Jamie prychnął
lekceważąco, ale nastrój trochę się rozluźnił.
-668-
Otworzył bramkę, ukazując prostokąt absolutnej czerni. Odwróciłam się plecami do przyjaznych
świateł domu i weszłam w ciemność, czując się
- Co robisz? - szepnęłam, słysząc szelest jego ubrania. Było tak ciemno, że widziałam go tylko jako
czarną plamę, ale cichy dźwięk, który się zaraz rozległ, zdradził mi, co robił.
- Sikam na słupek - odpowiedział szeptem, odsuwając się i dalej szeleszcząc, gdy zapinał spodnie. -
Skoro musimy, to niech tak będzie, ale nie chcę, żeby cokolwiek wróciło za nami do domu.
ale noc wydawała się zamieszkana, jakby w ciemności poruszały się niewidoczne stwory, szepcząc
coś pod osłoną szmeru wiatru.
chociaż zapach śmierci mieszał się z wonią rdzy, przegniłej słomy i sple
śniałego drewna. Rozległ się cichy szczęk metalu, gdy podnosiła się klapa ślepej latarni, i ostry snop
światła padł na wnętrze szopy.
chleba i kubek brandy. Na całunie, tuż nad sercem - mały bukiecik suszonych ziół, starannie
zawiązany. Kto je zostawił? - zastanawiałam się.
niemal oskarżycielsko.
-Jestem pewna, że nieszczęście przynosi tylko zabranie ich - zapewniłam go cicho, chociaż sama też
się przeżegnałam, nim zebrałam przedmioty i ułożyłam je w rogu szopy. - Jak skończę, położę je z
powrotem.
szyjki, wylał trochę płynu i spryskał nim ciało, mamrocząc szybką gaelic-
znak krzyża i na chwilę położył rękę na przykrytej głowie, zanim z niechęcią przytaknął, dając mi
znak, że mogę zaczynać.
-669-
Wydobyłam z torby skalpel i starannie rozcięłam szwy na całunie. Przyniosłam mocną igłę i
nawoskowaną nić do szycia ciała. Jak dobrze pójdzie, będę też mogła zszyć całun, tak by nikt się nie
dowiedział, co zrobiłam.
Jej twarz była niemal nie do rozpoznania - okrągłe policzki były teraz
zapadłe i obwisłe, barwa ciemnej skóry zmieniła się w popielatoszarą, wargi i uszy stały się
fioletowe. To ułatwiło sprawę - jasne było, że to tylko skorupa, nie kobieta, którą wcześniej
widywałam. Uznałam, że ta kobieta, o ile wciąż była w pobliżu, nie będzie miała nic przeciwko.
czym stanął nieruchomo, trzymając latarnię wysoko, bym mogła pracować przy jej świetle. Światło
rzucało na ścianę jego cień, gigantyczny i niesamowity w drżących promieniach. Odwróciłam wzrok,
skupiając się na pracy.
Najbardziej oficjalna i higieniczna współczesna autopsja to zwykła jatka. Ta nie była lepsza - nawet
gorsza, z braku światła, wody i specjalistycznych narzędzi.
po ciężkiej pracy, której wymagało przecięcie klatki piersiowej, a powietrze gęstniało od zapachu
otwartego ciała. - Na ścianie jest gwóźdź, mo
zastąpiło zainteresowanie.
I kawałek płuca. Skoro nic ci nie jest, to czy możesz przysunąć światło trochę bliżej?
całych płuc, ale uznałam, że widzę dość, by wyeliminować niektóre możliwości. Powierzchnia obu
płuc była czarna i ziarnista. Betty miała czterdzieści kilka lat i całe życie spędziła w pobliżu
otwartych palenisk, w których spalało się drewno.
- Cały brud, który wdychasz i którego nie wykaszlesz - dym tytoniowy, sadza, smog, wszystko -
zbiera się między tkanką płuc a opłucną -
wyjaśniłam, unosząc końcem skalpela kawałek cienkiej, na pół przezroczystej błony opłucnej. - Ciało
nie może się tego całkiem pozbyć, więc zostaje tam. Płuca dziecka byłyby czyste i różowe.
jest smog?
-670-
- Powietrze w takich miastach, jak Edynburg, gdzie dym miesza się z mgłą z wody - odpowiedziałam
z roztargnieniem, stękając cicho, gdy odciągnę
łam żebra do tyłu, by zajrzeć w ciemną jamę ciała. - Twoje pewnie nie wyglądają tak źle, bo dużo
czasu spędzałeś na powietrzu i w nieogrzewanych pomieszczeniach. Czyste płuca to rekompensata za
życie bez ognia.
tchawica też była wolna od krwi; nie stwierdziłam objawów zatoru. Nie
trochę się sączyło. Krew ścina się niedługo po śmierci, ale potem stopniowo odzyskuje płynność.
Zwłoki wydały cichy jęk, a Jamie odskoczył z okrzykiem zaskoczenia, machając latarnią.
oblał zimny pot. - To tylko uwięzione gazy. Martwe ciała często wydają
dziwne dźwięki.
i powłoki wydawały się lekko, ale nieprzyjemnie oślizgłe. Chociaż w szopie było zimno,
nieunikniony proces rozkładu już się rozpoczął. Wsunę
krwionośnych.
-671-
były utkwione w twarzy Betty, ale ich pełen żalu wyraz świadczył, że widzi coś innego.
Poczułam gęsią skórkę na rękach. Miał rację, chociaż w tej chwili byłoby lepiej, gdyby zachował tę
informację dla siebie.
patrzył na to znowu.
ale nie widziałem ognia, aż mnie wzięli i włożyli na wóz, żeby odesłać do
domu.
Leżał ukryty pod warstwą siana, z nosem przytkniętym do szpary między deskami, by móc oddychać.
Woźnica pojechał okrężną drogą przez pola, by ominąć stacjonujące oddziały. W pewnej chwili
musiał się zatrzymać i przepuścić grupę żołnierzy.
- Może dziesięć jardów ode mnie płonął świeży stos. Podpalili go krótko przedtem, bo ubrania
dopiero zaczynały się tlić. Zobaczyłem, że leży tam Graham Gillespie. Nie żył na pewno, bo w skroni
miał ranę po kuli.
bólem i gorączką, Jamie nie mógł tego naprawdę ocenić. Ale kiedy tak patrzył, ujrzał, jak Gillespie
siada nagle wśród płomieni i odwraca głowę.
- Patrzył prosto na mnie - powiedział. - Gdybym był przytomny, pewnie nieźle bym wrzasnął. Ale
wtedy to mi się wydało... przyjazne ze strony Grahama. - W jego głosie zabrzmiała nuta
niespokojnego rozbawienia. - Myślałem, że może mi mówi, że bycie martwym wcale nie jest takie
złe. Albo może chce mnie powitać w piekle.
tkankę. W dolnym końcu widać było podrażnienie, była też krew, ale nie
-672-
kładnego badania, więc wróciłam do drugiego końca, wsuwając rękę pod żołądek i podnosząc go.
W żołądku nie było jedzenia, co po takich wymiotach nie dziwiło. Kiedy rozcięłam grubą ścianę
mięśni, ostry zapach ipekakuany przytłumił
wonie ciała.
głową.
- Ale to chyba się robi, kiedy ktoś ma boleści w brzuchu? Sama dałaś
Ale zrobiłam to od razu. Nie ma sensu podawać to, kiedy trucizna czy
Ale czy Fentiman mógł o tym wiedzieć? Zmarszczyłam czoło, odchylając mocną ścianę żołądka. Tak,
to była przyczyna krwawienia - od wewnątrz ściana wyglądała na zniszczoną, Była ciemnoczerwona
jak surowe mięso. W żołądku znajdowała się niewielka ilość płynu - przezroczysta limfa zaczęła się
oddzielać od skrzepłej, pozostałej w ciele krwi.
ale nie znalazłam na to dowodów. Rozcięłam skalpelem żołądek dalej, rozsuwając brzegi i
otwierając dwunastnicę.
podczas gdy ja dalej grzebałam w żołądku. Był tu jakiś ziarnisty materiał, tworzący szary muł w
fałdach tkanki. Dotknęłam go ostrożnie - łatwo dawał się zebrać, zostawał między moimi palcami jak
gęsta, ziarnista pasta. Nie byłam pewna, co to jest, ale gdzieś zaczęło rosnąć niemiłe podejrzenie.
Zamierzałam wypłukać żołądek, zebrać zawartość i zabrać
do domu, by tam rano zbadać przy porządnym świetle. Jeśli to było to,
co myślałam...
-673-
Nagle, bez żadnej zapowiedzi drzwi szopy otworzyły się szeroko. Powiew zimnego powietrza
sprawił, że płomień latarni wystrzelił wysoko i jasno - wystarczająco jasno, by ukazać mi we
framugach bladą i przera
Co się może stać, jeśli narobi krzyku? Powstanie okropny skandal, bez
względu na to, czy zdołam wyjaśnić, co robię, czy nie. Jeśli nie - poczu
łam lodowaty dreszcz paniki. Raz już o mało nie spłonęłam na stosie jako czarownica - o jeden raz za
dużo.
skulony w cieniu za stołem. Światło latarni było jasne, ale nie padało daleko, oświetlało mnie tylko
do pasa. Wylie nie zauważył Jamiego. Trąciłam go palcem stopy na znak, by się nie ruszał.
Oblizał wargi. W tej chwili nie miał ani pudru, ani muszki, ale był blady jak prześcieradło.
tu robi?
bardziej powodów, dla których to robiłam. Nie miałam zamiaru się w nie
zagłębiać.
nim stał inny, wysoki mężczyzna, który teraz zrobił krok do przodu i jego twarz ukazała się w świetle
latarni. Zielone, ironicznie patrzące oczy barwy agrestu. Stephen Bonnet.
stołu niczym atakująca kobra, Phillip Wylie z okrzykiem zaskoczenia odskoczył od drzwi, a latarnia
spadła z gwoździa na podłogę. Rozszedł się
-674-
ostry zapach rozlanego oleju i brandy, usłyszałam cichy dźwięk podobny do rozpalającego się pieca i
zgnieciony całun u moich stóp zapłonął.
stóp biegnących po ceglanej ścieżce. Kopnęłam płonącą materię, chcąc zadeptać ogień.
już się zajęły w paru miejscach. Mocno kopnęłam stłuczoną latarnię, kierując ją na ścianę i
rozlewając resztę oleju, który natychmiast zapłonął.
Z kuchennego ogrodu dobiegały krzyki, głosy wołające na alarm. Musiałam uciekać. Chwyciłam
torbę i wybiegłam z czerwonymi rękami w ciemną noc, ściskając w garści dowód. To był jedyny
pewny punkt w tym
chaosie. Nie miałam pojęcia, co się działo ani co się teraz stanie, ale wiedziałam na pewno, że
miałam rację. Betty została zamordowana.
pewno w końcu zwrócą czyjąś uwagę. Skuliłam się pod murem w cieniu
łowy i nie można ich było zrozumieć, krzyczeli coś o koniach. Mocno już
było czuć zapach spalenizny, na pewno myśleli, że zapaliły się stajnie albo im to grozi.
Miałam wrażenie, że moje serce obija się o żebra. Pojawiło się niemiłe
i myśl o tym, jak moje musi wyglądać w tej chwili - ciemnoczerwona kula śliskich mięśni, pulsująca
i pompująca, tłukąca się jak maszyna w swojej małej pieczarze wśród płuc.
Płuca nie pracowały jednak równie sprawnie jak serce. Oddychałam
płytko i z trudem, dość głośno, co starałam się stłumić, bojąc się zdradzić.
Co się stanie, jeśli wyciągną zbezczeszczone ciało Betty z szopy? Nie będą wiedzieli, kto je tak
zmasakrował, ale odkrycie to spowoduje ogromne oburzenie, szalejące plotki i masową histerię.
-675-
Nad odległym murem kuchennego ogrodu widać już było łunę. Dach
szopy zaczynał się palić, odblask ognia przybierał postać cienkich lśniących promieni, gdy
zajmowały się drewniane dachówki.
zobaczyłam niewolników zbitych w grupkę przy odległej bramie. Nie będą próbować gasić ognia,
był już zbyt rozległy. Najbliższa woda znajdowała się w korytach dla koni, zanim przyniosą wiadra,
szopa zdąży zmienić się w popiół. W pobliżu nie było nic, co mogłoby się zapalić. Najlepiej niech
tak zostanie.
Dym unosił się spiralnymi wstęgami prosto w niebo. Potem ogień objął dach i języki płomieni
oświetliły dym niesamowitym, pięknym blaskiem.
Przebiegła przez ogród, krzycząc „Mamo!", a jej białą koszulę oświetlał blask płomieni, które
przebiły się teraz przez dach, tryskając wkoło iskrami.
syjnie zamknęłam oczy, usiłując nie słyszeć krzyków Fedry i uspokajających słów tych, co ją
pocieszali.
Ogarnęło mnie straszne poczucie winy. Jej głos był tak podobny do głosu Bree i mogłam sobie jasno
wyobrazić, co czułaby Bree, gdyby to moje ciało płonęło w tej szopie. Ale były gorsze rzeczy, które
Fedra mogłaby poczuć, gdybym nie wywołała tego pożaru. Ręce drżały mi z zimna i napięcia, ale
poszukałam po omacku torby, którą upuściłam na ziemię.
z wodą.
Nic nie widziałam, ale czułam, jak skorupa krwi pęka i złuszcza się, gdy
brzegiem słoika. Drżącymi rękami nie byłam w stanie chwycić korka butelki. W końcu wyjęłam go
zębami i wylałam alkohol na otwartą dłoń, zmywając do słoika resztę ziarnistego osadu.
się dzieje? Gdzie jest Jamie? I gdzie zniknęli Bonnet i Phillip Wylie? Jamie
nie był uzbrojony - może oprócz butelki wody święconej - a oni? Nie słyszałam odgłosu strzałów -
ale ostrza nie wydają dźwięku.
-676-
Pośpiesznie opłukałam ręce resztą wody i wytarłam w ciemne podbicie peleryny. Ludzie biegali tam
i z powrotem przez ogród, cienie przesuwa
ły się po ścieżkach niczym duchy, tuż obok mojej kryjówki. Dlaczego nie
robili hałasu? Czy naprawdę byli ludźmi, czy tylko cieniami, obudzonymi
łam jak przez mgłę, że biegający ludzie nie robili żadnego hałasu na ceglanych ścieżkach, bo byli
boso, a mnie dzwoniło w uszach. Twarz pokrywał mi zimny pot, a ręce miałam o wiele bardziej
zdrętwiałe, niżby to mógł sprawić chłód.
Jakoś mi się to udało, bo po chwili doszłam do siebie na ziemi pod krzakami malin, na pół oparta o
ścianę. Ogród kuchenny był już pełen ludzi, przepychających się sylwetek gości i służących. W
koszulach byli nieroz-różnialni niczym duchy.
- Gdzie pani mąż? - spytał w tej samej chwili, rozglądając się wokół
mnie za Jamiem.
- Pani Fraser! Nic się pani nie stało, droga pani? - Lloyd Stanhope pojawił się koło mojego boku,
wyglądając jak bardzo zdenerwowane jajko na twardo w koszuli nocnej. Bez peruki jego głowa
wydawała się dziwnie blada i okrągła.
Zapewniłam go, że nic mi nie jest, co było już prawdą. Dopiero gdy zobaczyłam Stanhope'a i
dostrzegłam, że większość obecnych dżentelmenów jest w podobnym dezabilu, zdałam sobie sprawę,
że major jest w pełni ubrany, od peruki po buty z klamrami. Wyraz mojej twarzy musiał się zmienić,
gdy na niego spojrzałam, bo zobaczyłam, jak unosi brwi i przesuwa wzrokiem od moich upiętych
włosów do obutych stóp, gdy najwyraźniej dostrzegł to samo u mnie.
wyjaśniłam chłodno, unosząc torbę. - Przyniosłam moje przybory medyczne. Nie wie pan, czy komuś
coś się nie stało?
-677-
- O ile mi wiado... - zaczął MacDonald, ale nagle odskoczył do tyłu, chwyciwszy mnie za ramię i
ciągnąc za sobą. Z głębokim, przypominającym westchnienie dźwiękiem dach szopy runął, a iskry
strzeliły wysoko, sypiąc się na tłum w ogrodzie.
Wszyscy zaczęli krzyczeć i cofać się. Potem nastąpiła jedna z tych krótkich, niewytłumaczalnych
pauz, kiedy wszyscy w tłumie nagle milkną jednocześnie. Ogień wciąż płonął, z hałasem
przypominającym gniecenie papieru, ale mimo to dał się słyszeć odległy krzyk. Był to głos kobiety,
wysoki i ochrypły, ale mocny i gwałtowny.
w stronę dworu.
z wściekłości. Nie miałam czasu dalej analizować jej stanu, bowiem Dun-
can Innes, ubrany tylko w nocną koszulę, leżał twarzą do podłogi przed
kominkiem.
niż współczucia.
- Żyje - odpowiedziałam krótko. - Proszę wyprowadzić stąd tych ludzi! - W pokoju pełno było gości
i służby, którzy krzyczeli nad dopiero uwolnioną Jocastą, wypytując, snując domysły i generalnie
przeszkadzając. Major zamrugał, słysząc mój rozkazujący ton, ale bez protestu wypełnił polecenie.
ciężkim srebrnym lichtarzem, który leżał obok na podłodze. Jego cera mia
ła niedobry kolor, ale puls był nie najgorszy; oddychał regularnie. Unios
łam po jednej jego powieki i pochyliłam się, by sprawdzić źrenice. Szkliste, ale jednakowych
rozmiarów i nierozszerzone ponad normę. Na razie nie jest tak źle.
-678-
wsparta mocno na ramieniu Ulissesa, przeszła chwiejnie przez pokój, rozdzielając tłum niczym wody
Morza Czerwonego.
- Kto tu jest? - Zatoczyła dłonią łuk przed sobą, usiłując ustalić pozycję.
- To ja, Claire. - Dotknęłam jej dłoni, pomagając pochylić się. Palce mia
cichy okrzyk, pochyliła się i położyła obie dłonie na jego twarzy, badając
rysy z pełną niepokoju czułością, która mnie wzruszyła, bo tak bardzo różniła się od jej normalnego
władczego sposobu bycia.
-Jesteś pewna? - Jej twarz zwróciła się do mnie, brwi się zmarszczyły,
Zdziwiona, zdałam sobie sprawę, że mimo iż moje ręce są prawie czyste, pod paznokciami pozostała
krew z improwizowanej autopsji. Stłumi
łam chęć zwinięcia dłoni w pięści, mrucząc dyskretnie: „To chyba ja, mój
uldze wszedł Jamie. Był obszarpany, surdut miał podarty, oko podbite, ale
to chyba wszystko.
Na mój widok ponury wyraz jego twarzy złagodniał nieco, ale zaraz
- Tak? Kto? - Zerknął na Jocastę i położył rękę na piersi Duncana, jakby chciał się upewnić, że
faktycznie oddycha.
- Nie mam najmniejszego pojęcia - odpowiedziała ostro. - Gdybym mia
ła, dawno wysłałabym ludzi, żeby znaleźli łajdaków. - Jej wargi zacisnęły
-679-
się w wąską linię, a krew napłynęła do twarzy na wspomnienie o sprawcach napadu. - Czy nikt nie
widział tych łotrów?
- Nie sądzę, ciociu - odpowiedział spokojnie Jamie. - W domu jest tylu ludzi, że nikt by nie wiedział,
kogo szukać.
Jocasty. Prawda, było tu dużo ludzi, ale niemożliwe, by jednocześnie więcej niż jeden brutalny
przestępca biegał po River Run.
pod paznokciami i pytająco uniósł brew. Czy coś odkryłam? Zdołałam się
Uścisnął moje ramię uspokajająco i obejrzał się na majora, który w końcu zdołał wypchnąć prawie
wszystkich na korytarz, wysyłając służbę po środki na wzmocnienie i napoje, stajennego po szeryfa z
Cross Creek, mężczyzn, by przeszukali teren, na którym mogą się skrywać sprawcy, a
podekscytowane damy do salonu. Major zdecydowanie zamknął za nimi drzwi i podszedł energicznie
do nas.
Ulisses podprowadził Jocastę do fotela. Wtuliła się w jego skórzaną głębię, nagle wydała się
wyczerpaną starą kobietą. Kolor zniknął z jej twarzy wraz ze złością, a siwe włosy zaczęły opadać
kosmykami na ramiona.
- Wysłałam Fedrę do łóżka, ciociu. - Niezauważona w zamieszaniu, weszła Bree i nie dała się
majorowi wyprosić. Pochyliła się nad Jocastą, dotykając współczującym gestem jej ręki. - Nie
martw się, ja się tobą zajmę.
się, zaskoczona.
- Wysłałaś ją do łóżka? Dlaczego? I co, na rany Boga, się pali? Czy stajnie płoną? - Wiatr zmienił
kierunek, nocne powietrze wpadało przez roz-
-680-
bitą szybę, niosąc zapach dymu i wyczuwalny odrażający swąd spalonego ciała.
wyjaśniła Bree delikatnie. - Wygląda na to, że spaliła się szopa koło kuchennego ogrodu. Ciało jej
matki...
Jocasta znieruchomiała na chwilę. Potem wstała z przedziwnym wyrazem twarzy - jakby satysfakcji,
z domieszką zdziwienia.
i biorąc kieliszek, który Ulisses zręcznie wsunął w jej dłonie. - Ale tak, lepiej. A Duncan?
Siedziałam na łóżku koło Duncana, trzymając jego nadgarstek. Stan jego powoli się poprawiał.
Powieki zatrzepotały, palce poruszyły się lekko.
- Ciociu, czy czujesz się na siłach powiedzieć nam, co się stało? - spytał Jamie z wyczuwalnym
tonem nalegania w głosie. - Czy mamy czekać, aż Duncan się ocknie?
się maskować, ale tym razem jej twarz zdradzała burzę myśli. Czubkiem
Czułam za sobą Jamiego, w którym też kipiały jakieś gwałtowne uczucia. Słyszałam, jak sztywnymi
palcami stuka cicho w bok łóżka. Bardzo chciałam usłyszeć opowieść Jocasty, ale jeszcze bardziej
chciałam znaleźć
się sama z Jamiem, powiedzieć mu, co stwierdziłam, i usłyszeć, co wydarzyło się w ciemnościach
kuchennego ogrodu.
W korytarzu słychać było szmer głosów. Nie wszyscy goście się rozeszli. Dosłyszałam przytłumione
zdania: „Całkiem spalone, tylko kości zostały", „Ukradziony? Nie wiem..." „Sprawdźcie w
stajniach", „Tak, całkiem spalone". Przeszył mnie dreszcz i mocno ścisnęłam rękę Duncana, usiłując
opanować wewnętrzną panikę, która się we mnie nagle zrodziła. Musiałam wyglądać dziwnie, bo
Brianna patrzyła na mnie niespokojnie, z troską. Chciałam się do niej uśmiechnąć, ale usta nie były
mi posłuszne. Na ramionach poczułam ręce Jamiego, wielkie i ciężkie. Pod ich dotknięciem zaczęłam
odzyskiwać właściwy rytm oddechu - nieświadoma jego uprzednich
-681-
zaburzeń. Major MacDonald spojrzał na mnie z zainteresowaniem, ale jego uwagę odwróciła od razu
Jocasta, która otworzyła oczy i zwróciła się do niego.
- Dziękuję panu za ofiarną pomoc, majorze. Ja i mój mąż jesteśmy panu niezmiernie wdzięczni.
- Nie, nie. Zadał pan sobie wiele trudu z naszego powodu i nie wolno
nam nadal nadużywać pańskiej łaskawości. Ulissesie, zaprowadź pana majora do salonu i poczęstuj
należycie.
Majordomus skłonił się posłusznie - zauważyłam, że ma na sobie nocną koszulę, niezapięte spodnie i
perukę - i stanowczo poprowadził majora w stronę drzwi. MacDonald był zabawnie zaskoczony i
rozczarowany, że pozbyto się go w tak uprzejmy sposób, gdyż wolałby zostać i wysłuchać
wszystkich szczegółów. Nie miał jednak sposobu, by uprzejmie zaprotestować, więc przyjął to z
godnością, kłaniając się elegancko przed wyjściem.
Moja wewnętrzna panika zaczęła znikać równie tajemniczo, jak się pojawiła. Ręce Jamiego
promieniowały ciepłem, które wydawało się rozchodzić po moim ciele. Skupiłam się na pacjencie,
który otworzył oczy, chociaż jakby tego żałował.
- Och, mo cheann! - Duncan zmrużył oczy przed światłem lampy, z pewnym trudem skupiając wzrok
na mojej twarzy, a potem na stojącym za mną Jamiem. - Mac Dubh, co się stało?
- Nie troskaj się, a charaid. - Zerknął znacząco na Jocastę. - Twoja żona miała nam właśnie
powiedzieć, co się stało. Prawda, ciociu?
zasznurowała wargi, ale westchnęła i wyprostowała się, najwyraźniej gotowa z rezygnacją poddać
się niemiłej konieczności wyznania.
z korytarza otworzyły się nagle i wpadło przez nie dwóch - jak sądziła -
mężczyzn.
- Jestem pewna, że nie był sam, słyszałam kroki i oddechy - powiedziała, marszcząc brwi w
skupieniu. - Mogło ich być trzech, ale nie sądzę.
Jednakże tylko jeden mówił. Jestem przekonana, że drugi musiał być kimś,
-682-
kogo znam, gdyż trzymał się z dala, w drugim końcu pokoju, jakby się bał, że mogłabym go po czymś
rozpoznać.
Mężczyzna, który do niej przemówił, był obcy. Była pewna, że nigdy
lekko na słowo „Irlandczyk", chociaż jej twarz nie zdradzała niczego poza skupieniem.
złota.
Jocasta mocno zacisnęła wargi. Nie było jednak rady, już nie. Wydała
- Francuskiego złota - powtórzyła Jocasta z pewną irytacją. - Które zostało przysłane, tuż przed
Culloden.
Stuartów?
- Kiedyś.
Urwała, nasłuchując. Głosy oddaliły się od drzwi, ale niektóre wciąż by
- Idź, sprawdź, czy nikt nie trzyma ucha przy dziurce od klucza, dziecko. Nie po to dochowywałam
tajemnicy przez dwadzieścia pięć lat, by teraz zdradzać ją całemu hrabstwu.
-Dobrze. Podejdź tu, dziecko. Usiądź przy mnie. Ale nie... najpierw
-683-
Czułam się już całkiem dobrze, pozostało tylko słabe echo tamtego strachu. Skinęłam Bree
uspokajająco głową i pochyliłam się, by dać Duncanowi napić się brandy z wodą. Teraz już
wiedziałam, co to było. Zdanie,
które dotarło do mnie z korytarza, było identyczne jak słowa, które usłyszała kiedyś mała
dziewczynka - wyszeptane w sąsiednim pokoju przez obcych - że jej matka nie wróci, że umarła.
Wypadek, zderzenie, pożar.
„Całkiem spalone, tylko kości zostały - powiedział głos. - Tylko kości zostały", i samotność córki,
opuszczonej na zawsze. Dłoń mi zadrżała i mętny płyn polał się na podbródek Duncana.
Jocasta wypiła, odstawiła kubek z cichym stuknięciem i otworzyła szkatułkę. Błysnęły złoto i
diamenty. Wyjęła smukły drewniany patyk, na którym tkwiły trzy pierścienie.
gdy urodziła się Morna. Była jego, Morna - to znaczy „ukochana". - Jej
ła córką Czarnego Hugha. Była ciemna, jak ten, co ją spłodził, ale miała
go, po czym znowu pochyliła głowę, znowu dotykając pierścienia z trzema diamentami. - A potem
Morna, moje ostatnie dziecko. Miała tylko szesnaście lat, gdy umarła.
Twarz starej kobiety była pozbawiona wyrazu, ale linia jej ust zmiękła,
- Przykro mi, ciociu - powiedziała cicho Bree. Pochyliła głowę, by pocałować kostki dłoni ciotki.
Jocasta uścisnęła lekko jej rękę i podjęła swoją opowieść.
zabił je wszystkie. Moje dzieci, moje córki. Zabił je dla złota Francuza.
To był taki szok, że straciłam oddech i poczułam pustkę w głębi brzucha. Jamie za mną
znieruchomiał, zobaczyłam, jak przekrwione oczy Duncana otwierają się szeroko. Twarz Brianny nie
zmieniła wyrazu. Zamknę
-684-
Jocasta milczała przez kilka chwil. Wraz z nią milczał i pokój, nie było
słychać żadnego dźwięku, tylko syk palącego się wosku i cichy, astmatyczny świst jej oddechu. Ku
mojemu zaskoczeniu, gdy odezwała się znowu, nie było to do Brianny. Podniosła głowę i odwróciła
się do Jamiego.
- Wiesz o złocie, a mhic mo pheathar? - spytała. Jeśli zdziwiło go to pytanie, nie dał tego po sobie
poznać. Odpowiedział spokojnie.
- Słyszałem o nim coś niecoś. - Obszedł łoże wokoło i usiadł bliżej ciotki. - Krążyły w górach takie
pogłoski, przed Culloden. Ludwik przyśle złoto, mówiono, żeby pomóc swemu kuzynowi w jego
świętej walce. A potem mówiono, że złoto przyszło, chociaż nikt go nie widział.
rozszerzyły się jeszcze bardziej w nagłym grymasie, po czym się uspokoiły. - Ja je widziałam -
powtórzyła. - Trzydzieści tysięcy funtów w sztabach złota. Byłam z nimi, kiedy przypłynęło na brzeg,
przewiezione łódką z francuskiego statku. Było w sześciu małych skrzyniach, a każda tak ciężka, że
musieli przewozić tylko po dwie naraz, żeby łódka nie zatonę
ła. Każda skrzynia miała na wieku wyrzeźbiony kwiat lilii, każda skuta zamykanymi żelaznymi
sztabami, każdy zamek zapieczętowany czerwonym woskiem z odciskiem pierścienia króla Ludwika.
Fleurdelis.
Coigach.
drugim mój brat Dougal. Trzeci był zamaskowany, wszyscy byli, ale Hec-
tora i Dougala oczywiście znałam. Trzeciego nie znałam i żaden nie wypowiedział jego imienia.
Znałam jednak jego sługę, zwał się Duncan Kerr.
a mój brat Dougal miał ze sobą człowieka z Leoch. Znałam jego twarz, ale
imienia nie. Hector miał do pomocy mnie. Byłam rosłą, silną kobietą, jak
-685-
ty, a leannan, jak ty - powiedziała miękko, ściskając dłoń Brianny. - Byłam silna i Hector ufał mi jak
nikomu innemu. Ja też mu ufałam... wtedy.
Hałasy na zewnątrz ucichły, ale powiew wpadający przez wybitą szybę poruszał zasłonami,
niespokojny, niczym duch, który usłyszał z daleka swoje imię.
- Były trzy łódki. Skrzynki były nieduże, ale tak ciężkie, że dwóch ludzi musiało nieść jedną.
Wzięliśmy dwie skrzynki do naszej łódki, Hector i ja, i powiosłowaliśmy w mgłę. Słyszałam plusk
wioseł pozostałych, coraz słabszy, gdy się oddalali, aż w końcu zniknęli w ciemności.
- Za późno - szepnęła. - O wiele za późno. Niech diabli porwą Ludwika! - wykrzyknęła z nagłą
zawziętością, prostując się na siedzeniu. -
Niech diabli porwą tego piekielnego Francuza, oby jego oczy wygniły jak
słowo!
śniej - może kiedy Karol wylądował w Glenfinnan albo kiedy zdobył Edynburg i przez kilka krótkich
tygodni panował tam jako król, który powrócił - co byłoby wtedy?
Co byłoby wtedy?
- To było w marcu - powiedziała Jocasta, już spokojnie. - Noc była przeraźliwie zimna, ale czysta
jak lód. Stałam na klifie i patrzyłam daleko, w morze, a ścieżka księżyca kładła się na wodzie złotem.
Statek nadpłynął tą złotą ścieżką niczym król na koronację, i wtedy myślałam, że to znak. - Zwróciła
głowę do Jamiego, wykrzywiając nagle usta.
- Wydawało mi się, że słyszę wtedy jego śmiech - powiedziała. - Czarnego Briana. Tego, który
odebrał mi siostrę. To byłoby do niego podobne.
Skinęła głową.
- Za późno - powtórzyła. - Miało nadejść dwa miesiące wcześniej, mówił Hector. Były opóźnienia...
-686-
Rzeczywiście było za późno. W styczniu, po zwycięstwie pod Falkirk, taka demonstracja wsparcia ze
strony Francji mogłaby się okazać decydująca. Ale w marcu szkocka armia szła już na północ po
zatrzymaniu jej natarcia na Anglię pod Derby. Ostatnia niewielka szansa na zwycięstwo została
zaprzepaszczona, ludzi Karola Stuarta czekała klęska pod Culloden.
Kiedy skrzynie znalazły się bezpiecznie na brzegu, nowi powiernicy złota zastanawiali się, co zrobić
ze skarbem. Armia była w ruchu, Stuart wraz z nią, Edynburg znowu był w rękach Anglików. Nie
było dla niego bezpiecznego miejsca, zaufanych rąk, którym można by je powierzyć.
sta. Irlandczycy, Włosi... Dougal mówił, że nie po to zadał sobie tyle trudu, żeby złoto rozkradli albo
rozfrymarczyli obcy. - Uśmiechnęła się ponuro. - To znaczyło, że nie chce, by ominęła go zasługa za
jego dostarczenie.
Trzej powiernicy nie byli wcale skłonni ufać sobie nawzajem bardziej
własną krew, że dochowa tajemnicy i przechowa wiernie skarb jako własność prawowitego
monarchy, króla Jakuba.
i szmatami, by je ukryć.
w nim obecności. Myślę, że Dougal i Hector nie pomyśleliby o takim czynie, ale ten trzeci, on
zamierzał pozbyć się oberżysty. Widziałam to w jego oczach, w tym, jak się czaił, czekając na dole
schodów, z ręką na sztylecie. Zobaczył, że go obserwuję, i uśmiechnął się do mnie pod maską.
- Czy ten trzeci choć raz zdjął maskę? - spytał Jamie. Ściągnął szerokie
brwi, jakby dzięki samej sile koncentracji chciał odtworzyć scenę, którą
-687-
Pokręciła głową.
Był ciemny i szczupły, ale silny jak stal. Gdybym mogła znowu zobaczyć
- Ale on nie był chyba Irlandczykiem? - Duncan był wciąż blady i spocony, ale uniósł się na jednym
łokciu, słuchając z wielką uwagą.
- Ktoś z MacKenziech albo Cameronów? - spytał cicho Duncan, a Jamie skinął głową.
klanów nie chciałoby - wręcz nie mogłoby - współdziałać przy przedsięwzięciu tak niezwykłej wagi
i tajności.
Colum MacKenzie wynegocjował bliski sojusz z Cameronami. Sama Jocasta była elementem tego
sojuszu, gdyż jej małżeństwo z wodzem Cameronów miało go przypieczętować. Jeśli jednym z
trzech, którzy zorganizowali odebranie francuskiego złota, był Dougal MacKenzie a drugim Hector
Cameron, nie ulegało wątpliwości, że trzeci musiał pochodzić z jednego z tych klanów, albo z
jakiegoś, któremu oba ufały. MacKenzie, Cameron... albo Grant. A jeśli Jocasta nie znała tego
mężczyzny z widzenia, bardzo możliwe, że był on z Grantów, gdyż większość wysoko postawionych
członków klanów MacKenzie i Cameron zapewne znała.
To nie był jednak właściwy czas na zastanawianie się nad tymi sprawami. Opowieść nie została
dokończona.
Potem konspiratorzy rozdzielili się, każdy podążył w swoją stronę, każdy z trzecią częścią
francuskiego złota. Jocasta nie wiedziała, co Dougal MacKenzie i nieznany zrobili ze swoimi
skrzyniami. Hector Cameron schował dwie przywiezione przez siebie skrzynie w dziurze pod
podłogą swojej sypialni, starej kryjówce, sporządzonej przez jego ojca dla ukrycia kosztowności.
bezpiecznego miejsca, gdzie mógłby złoto odebrać i wykorzystać do osiągnięcia swoich celów. Ale
Karol Stuart już musiał uciekać i przez długie mie-
-688-
siące nie miał znaleźć bezpiecznego schronienia. Zanim do niego dotarł, dosięgła ich klęska.
- Hector zostawił złoto - i mnie - w domu i poszedł dołączyć do księcia i jego wojsk. Siedemnastego
kwietnia wpadł o zachodzie słońca na podwórze, na spienionym koniu. Zeskoczył, zostawił biedne
zwierzę stajennemu, biegiem wpadł do domu i kazał mi spakować tyle kosztowności, ile zdołam.
Powiedział, że Sprawa upadła, musimy uciekać albo umrzeć razem ze Stuartami.
Cameron był bogaty, nawet wtedy, i na tyle sprytny, że zatrzymał konie i karetę, zamiast poświęcić je
sprawie. A także wystarczająco sprytny, by nie zabierać ze sobą na ucieczkę dwóch skrzyń
francuskiego złota.
- Wziął trzy sztaby złota z jednej skrzyni i dał je mnie. Schowałam je
pod siedzeniem karety, a on i stajenny zanieśli skrzynie do lasu. Nie widziałam, gdzie je zakopali.
z żoną, woźnicą, córką Morną i trzema sztabami francuskiego złota i wyruszył pełnym galopem na
południe, w stronę Edynburga.
drogi, zajęłoby kilka godzin, ale on nie chciał się zatrzymywać. Powiedział,
że nie możemy. Ryzyko jest za duże, nie ma dość czasu, by je zabrać. Clementina miała dwoje dzieci,
Seonag jedno. Za dużo ludzi w jednej karecie, powiedział; to nas spowolni. Mówiłam, że nie musimy
ich zabierać.
Urwała.
-Wiedziałam, dokąd zmierzamy. Mówiliśmy o tym, chociaż nie wiedziałam, że aż tak wszystko
przygotował.
rzeczy i nie miał chęci poświęcać własnego życia dla straconej sprawy. Gdy
zobaczył, jak się rzeczy mają, przeczuwając katastrofę, postarał się zapewnić sobie drogę ucieczki.
Niepostrzeżenie schował kilka worków ubrań i niezbędnych przedmiotów, spieniężył, co mógł, ze
swojego majątku i w sekrecie kupił trzy bilety z Edynburga do kolonii.
- Czasem myślę, że nie powinnam go winić - powiedziała Jocasta. Siedziała sztywna jak drut, a
płomienie świec odbijały się w jej włosach. -
-689-
Myślał, że Seonag nie pójdzie bez męża, a Clementina nie zaryzykuje podróży morskiej z dziećmi.
Może i miał słuszność. I może ostrzeżenie ich nic by nie dało. Ale ja wiedziałam, że więcej ich nie
zobaczę... - Zamknęła
Tak czy inaczej, Hector odmówił zatrzymania się, bojąc się pościgu. Oddziały Cumberlanda były pod
Culloden, ale po szkockich drogach kręcili się angielscy żołnierze, a wieść o porażce Karola Stuarta
roznosiła się niczym fale na skraju wiru, coraz szybciej i szybciej, a wir był śmiercionośny.
- Odpadło koło od karety - westchnęła Jocasta. - Na Boga, jeszcze teraz je widzę, jak siłą bezwładu
toczy się drogą. Pękła oś i nie mieliśmy wyboru, musieliśmy rozbić obóz zaraz przy drodze, a Hector
i woźnica naprawiali ją na zmianę.
Naprawa zajęła prawie cały dzień i Hector niepokoił się coraz bardziej,
Dobrze wiedział, że jeśli Anglicy go dopadną, będzie z nim koniec. Gdyby go nie zabili na miejscu,
zawisłby jako zdrajca. Pot się z niego lał, gdy pracował, bardziej ze strachu niż z gorąca. Ale i tak...
- Zacisnęła wargi
i po chwili ciągnęła dalej. - Był już prawie zmierzch - zmierzchało wcześnie - kiedy umocowali koło
z powrotem i wszyscy wsiedli. Kiedy koło odpadło, kareta była w małej dolince, woźnica pognał
konie w górę długim zboczem. Kiedy dotarliśmy na szczyt wzgórza, z cienia przed nami wyszło
dwóch ludzi z muszkietami.
Hector zawsze umiał szybko myśleć, więc teraz schował się w rogu karety, pochylając głowę i
nakrywając ją szalem, udając śpiącą staruszkę. Jocasta, posłuszna wysyczanym przez niego
poleceniom, wychyliła się przez okno, gotowa udawać czcigodną damę podróżującą z córką i matką.
- Za chwilę zamierzali wyciągnąć też „babcię", a wtedy znaleźliby złoto i byłby koniec z nami
wszystkimi.
-690-
Wystrzał z pistoletu zaskoczył wszystkich tak, że na chwilę zamarli. Hector wychylił się z otwartych
drzwi karety i wystrzelił do żołnierza trzymającego Mornę - ale był już zmierzch, światło było słabe,
może konie się poruszyły i kareta zadrżała. Strzał trafił Mornę w głowę.
- Podbiegłam do niej - mówiła Jocasta. Jej głos brzmiał ochryple, w gardle jej zaschło. - Podbiegłam
do niej, ale Hector wyskoczył i złapał mnie.
z powrotem do karety i krzyknął do woźnicy, żeby jechał. - Zwilżyła wargi i przełknęła. - „Ona nie
żyje", mówił. Ciągle to powtarzał. „Ona nie żyje, nie możesz jej pomóc" - i trzymał mnie mocno, bo z
rozpaczy gotowa byłam rzucić się z karety.
Powoli wysunęła rękę z dłoni Brianny. Potrzebowała wsparcia, by rozpocząć swoją opowieść, ale
nie żeby skończyć. Jej ręce zacisnęły się w pię
ści na białym płótnie koszuli, jakby chciała powstrzymać krwawienie zbezczeszczonego łona.
- Zrobiło się ciemno - powiedziała głosem jakby oddalonym, obojętnym. - Zobaczyłam na północy
łunę ognia na niebie.
Oddziały Cumberlanda rozjeżdżały się coraz dalej, paląc i rabując. Dotarli do Rovo, gdzie były
Clementina i Seonag z rodzinami, i podpalili budynek dworu. Jocasta nigdy się nie dowiedziała, czy
zginęły w ogniu, czy później, wygłodniałe i zmarznięte podczas chłodnej górskiej wiosny.
- Tak więc Hector ocalił swoje życie, i moje, chociaż niewiele było wtedy warte - mówiła dalej
nieobecnym głosem. - I oczywiście ocalił złoto. -
Przyszło mi do głowy, że to niesprawiedliwe, iż on tak na nią patrzy, niemal osądzając, kiedy ona nie
może odwzajemnić spojrzenia, nawet nie wie, że ją obserwuje. Dotknęłam go, zerknął na mnie, po
czym ujął moją
jej pewne ruchy - ale to był jej pokój, jej miejsce, każdy przedmiot został
umieszczony z rozmysłem, tak by mogła się tu odnaleźć. Przycisnęła dłonie do zimnego szkła i nocy
za nim, a wokół jej palców pojawiła się bia
- Hector kupił to miejsce za złoto, które wzięliśmy - powiedziała. - Ziemię, młyn, niewolników.
Trzeba mu przyznać - jej ton świadczył, że się
-691-
do tego nie pali - że cała reszta obecnej wartości to zasługa jego pracy. Ale wszystko było kupione za
złoto.
- Z przysięgą? - Zaśmiała się krótko. - Hector był praktycznym człowiekiem. Stuartowie byli
skończeni, po co im złoto we Włoszech?
się odzywać, ale miałam wrażenie, że było coś dziwnego w sposobie, w jaki wypowiedziała to
słowo.
Odwróciła się do nas, tam, skąd dochodził mój głos. Uśmiechała się, ale
ły, nie widział powodu, by marnować na nie łzy. Nigdy o nich nie wspomniał i mnie też nie pozwolił.
Kiedyś znaczył wiele i chciał, żeby znowu tak było, a to nie byłoby łatwe tutaj, gdyby wszyscy
wiedzieli. - Odetchnęła z tłumioną złością. - Sądzę, że nikt w tym kraju nie wie, że kiedyś byłam
matką.
mnie, jej niebieskie oczy wpatrzyły się w moje, pełne głębokiego zrozumienia. Poczułam ukłucie łez
pod uśmiechem, który jej posłałam. Tak, ona wiedziała, i ja też.
- Ano - podsumował rzeczowym tonem. - I powiedziałaś to dzisiaj Irlandczykowi? Nie całą historię
oczywiście, ale, że nie masz tu złota?
i kopać tam, jeśli ma na to ochotę. - Kącik jej ust uniósł się w gorzkim
uśmiechu.
się mogło skończyć. Siedziałam blisko łóżka, a pod poduszką trzymam nie-
-692-
wielki nóż. Nie pozwoliłabym bezkarnie tknąć się palcem. Ale zanim zdą
Intruzi także usłyszeli kroki. Irlandczyk syknął coś do swego przyjaciela, po czym odsunął się od
Jocasty, a drugi zbliżył się i złapał ją od ty
- Nic nie pamiętam - powiedział Duncan ze smutkiem. - Przyszedłem życzyć pani... to znaczy mojej
żonie... dobrej nocy. Pamiętam, jak położyłem rękę na klamce drzwi, a potem leżałem tutaj z rozbitą
głową. - Dotknął ostrożnie guza i spojrzał na Jocastę z niepokojem. - Nic ci nie jest, mo chridhe?
Łajdacy nie próbowali cię skrzywdzić? - Wyciągnął do niej rękę, po czym, przypominając sobie, że
ona go nie widzi, próbował usiąść. Opadł ze stłumionym jękiem, a ona wstała, słysząc to, wstała i
pośpiesznie podeszła do łóżka.
- Oczywiście, że nic mi nie jest - powiedziała twardo, szukając po omacku, póki nie znalazła jego
ręki. - Jeśli nie liczyć obawy, że zaraz owdowieję po raz czwarty. - Westchnęła z niecierpliwością i
usiadła przy nim, odgarniając luźny kosmyk włosów z twarzy. - Nie wiem, co się stało. Słyszałam
tylko stuk i okropny jęk, kiedy upadł. Wtedy Irlandczyk podszedł
Irlandczyk poinformował ją uprzejmie, że nie wierzy w jej zapewnienie, że w River Run nie ma
złota. Był przekonany, że znajduje się ono tutaj, i o ile do głowy by mu nie przyszło skrzywdzić damę,
obiekcje te nie dotyczyły jej małżonka.
- Powiedział, że jeśli mu nie zdradzę, gdzie jest złoto, on i jego towarzysz zaczną obcinać po
kawałku z Duncana, poczynając od palców stóp i dalej aż do jaj - oznajmiła brutalnie Jocasta.
Duncanowi odpłynęła cała
-693-
Wzruszyła ramionami.
Twarz Bree nagle zapłonęła purpurą. Jamie zauważył to i zakaszlał, unikając mojego wzroku.
- No więc wtedy powiedziałam im, że złoto jest zakopane pod podłogą szopy koło ogrodu
kuchennego. - Na jej twarz wrócił wyraz satysfakcji. - Myślałam, że natkną się na trupa i trochę
pomiesza im to szyki. Mia
łam nadzieję, że zanim odważą się wziąć do kopania, zdołam się uwolnić
żąc, że jeśli się okaże, iż ich okłamała, wrócą i zaczną tam, gdzie skończyli.
Niezbyt się jednak postarali z kneblem, szybko zdołała się od niego uwolnić, wybić kopnięciem
szybę i zawołać o pomoc.
- Nie sądzisz, że specjalnie podpalili? - spytał Duncan. Wyglądał trochę lepiej, chociaż nadal był
szary i mizerny. - Żeby ukryć ślady kopania?
- A po co? Nic nie było, choćby się przekopali do samych Chin. - Zaczęła się trochę uspokajać, na jej
twarz wracał normalny kolor, chociaż szerokie ramiona opadały ze zmęczenia.
Zapanowała cisza, a ja zdałam sobie sprawę, że od kilku minut na korytarzu słychać coraz głośniejsze
głosy. Męskie głosy i odgłos kroków. Wróciły rozmaite grupy poszukiwawcze, ale z ich zmęczonych i
rozczarowanych tonów jasno wynikało, że nie schwytali nikogo podejrzanego.
koło mojego łokcia, gdy z knota został już tylko cal. Jedna ze świec na kominku zakopciła i zgasła,
zostawiając smużkę dymu. Jamie odruchowo spojrzał na okno. Na zewnątrz wciąż było ciemno, ale
noc się przesilała.
i słyszałam, zaczynały w moim umyśle zanikać, pozostawiając jeszcze tylko silny zapach spalenizny.
-694-
Wydawało się, że nic już nie można powiedzieć ani zrobić. Ulisses wrócił i wśliznął się dyskretnie
do pokoju z nowym świecznikiem oraz tacą, na której stała butelka brandy i kilka szklanek. Major
MacDonald pojawił
Oboje z Jamiem zeszliśmy w milczeniu po schodach. Na dole odwróciłam się do niego. Był blady ze
zmęczenia, jego rysy były ściągnięte i stwardniałe, jakby wyrzeźbione w marmurze, włosy i zarost w
słabym
Skinął głową, ujmując mój łokieć i prowadząc mnie w stronę kuchennych schodów.
O tak wczesnej porze roku wciąż używano kuchni w piwnicy dworu, a letnią kuchnię rezerwowano
na prace niosące ze sobą większy nieład i przykrzejsze zapachy. Niewolnicy zabrali się już do pracy,
chociaż niektórzy wyglądali jakby za chwilę mieli paść na ziemię w najbliższym kącie i zasnąć. Ale
główna kucharka była w pełni rozbudzona i nie ulegało wątpliwości, że na jej zmianie nikt spać nie
będzie.
będzie usiąść tutaj i ochłonąć trochę przed położeniem się do łóżka, ale
Porozmawiał chwilę z kucharką, tyle, ile wymagała sytuacja, by grzecznością odwzajemnić się za
świeży placek, posypany cynamonem i nasączony topionym masłem, a także dzbanek świeżo
zaparzonej kawy. Potem pożegnał się, podniósł mnie ze stołka, na który osunęłam się z ulgą, i
wyszliśmy na zimny wiatr, w dobiegającą końca noc.
ścieżką w stronę stajni. Światło było dokładnie takie samo jak przed dwudziestoma czterema
godzinami, maleńkie gwiazdy tak samo blakły na tak
-695-
samo jaśniejącym niebie. W powietrzu tak samo czuć było wiosnę, a mnie przeszył dreszcz
wspomnienia.
Szliśmy jednak spokojnie obok siebie, nie biegnąc - a moje wspomnienia wczorajszego dnia zakłócał
wszechobecny zapach krwi i spalenizny.
- Później będzie czas na sen, Angliszko - odpowiedział Jamie. Otrząsnął się szybko, by pozbyć się
zmęczenia, jak pies otrząsa się z wody. - Jest parę spraw, którymi trzeba zająć się najpierw. -
Podniósł wyżej owinięte
w papier ciasto, a wolną ręką ujął mnie pod ramię, na wypadek gdybym
Nie groziło nam to. Z niewyspania przywidziało mi się tylko, że znowu jestem w szpitalu. Przez
wiele lat, jako studentka, rezydentka i matka, pracowałam w długie bezsenne noce i nauczyłam się
funkcjonować -
Teraz też przeszłam już przez zwykłą senność w stan sztucznie wzmo
żonej aktywności.
Byłam skurczona, jakby cała moja istota zajmowała tylko najgłębiej poło
żoną część ciała i była osłonięta przed otaczającym światem grubą warstwą
obojętnej tkanki. A jednocześnie niezwykle wyraźnie docierał do mnie każdy najdrobniejszy szczegół
otoczenia, od smakowitego zapachu jedzenia, które niósł Jamie, i szelestu jego surduta, aż po dźwięk
czyjegoś śpiewu w odległych barakach niewolników i kiełki kukurydzy na grzędach obok ścieżki.
To wrażenie oddalenia a zarazem wyostrzenia świadomości nie ustąpi
którymi trzeba się zająć. Uznałam, że nie chodziło mu o powtórzenie wczorajszego ekscesu. Na jakąś
spokojniejszą rozrywkę, przy kawie i cieście, chyba raczej nie wybrałby stajni.
- Kto to? - odezwał się z cienia cichy, głęboki głos. Roger. Rzeczywiście,
Roger stał, wyraźnie widoczny na tle słabego blasku latarni, blisko końca rzędu boksów. Był
owinięty płaszczem, a światło tworzyło z jego ciemnych włosów czerwonawą aureolę, gdy zwrócił
się do nas.
-696-
-Jak się masz, a Smeoraich? - Jamie podał mu kawę. Gdy Roger po nią sięgnął, poły jego surduta
rozsunęły się i zobaczyłam, że drugą ręką wpycha pistolet za pasek spodni. Bez słowa wyciągnął
korek i uniósł naczynie do ust, a za chwilę opuścił je z wyrazem najwyższej rozkoszy. Westchnął, a
jego oddech utworzył mgiełkę.
on?
Roger, który już się zabrał za rozrywanie wytłuszczonego papieru, wskazał głową zagrodę. Jamie
zdjął latarnię z haka i podniósł ją nad zamkniętą bramką. Zajrzałam pod jego ramieniem i
dostrzegłam w głębi zwinięty kształt, na pół zagrzebany w słomie.
Widywałam go w lepszym stanie. Przy surducie brakowało kilku guzików, na jednym ramieniu puścił
szew, spodnie wisiały luźno przy kolanach, gdyż klamry popękały, a pończochy zmarszczyły się
nieelegancko na łydkach. Ktoś najwyraźniej uderzył go w nos, strużka krwi zaschła na
górnej wardze, a na haftowanym jedwabiu kamizelki widać było sztywną brązową plamę.
Jednak braki w garderobie nie wydawały się wpływać na jego zachowanie, emanujące lodowatą
wściekłością.
- Ano, odpowiem - odpowiedział niewzruszenie Jamie. - Kiedy tylko sobie zażyczysz, panie. Ale
dopiero po tym, jak usłyszę od ciebie odpowiedzi na kilka pytań, panie Wylie. - Otworzył bramkę
boksu. - Proszę wyjść.
Wylie zawahał się, nie chcąc ani pozostać w boksie, ani też wyjść na polecenie Jamiego. Zobaczyłam
jednak, jak rozdyma nozdrza, pewnie czując zapach kawy. To go najwyraźniej zachęciło i wyszedł z
wysoko uniesioną głową. Minął mnie może o stopę, ale patrzył prosto przed siebie, udając, że mnie
nie widzi.
dyskretnie usunął się z plackiem w cień obok mnie, przyglądając się sytuacji z zainteresowaniem.
-697-
Wylie przyjął dzbanek z kawą sztywno, ale kilka mocnych łyków najwyraźniej pomogło mu wziąć się
w garść. W końcu opuścił go i odetchnął
-Możesz, panie - odparł Jamie, też się prostując. - Pragnę poznać naturę twoich związków z niejakim
Stephenem Bonnetem oraz twoją wiedzę na temat jego aktualnego miejsca pobytu.
Twarz Wyliego przybrała wyraz kompletnej komicznej dezorientacji.
- Kogo?
- Stephena Bonneta.
Wylie odwrócił się lekko ku mnie, jakby oczekując wyjaśnienia, ale przypomniał sobie, że
postanowił mnie ignorować spojrzał więc tylko groźnie na Jamiego, marszcząc ciemne brwi.
- Nie zawierałem znajomości z żadnym dżentelmenem o tym nazwisku, panie Fraser, nie mogę więc
posiadać żadnej wiedzy na temat jego poczynań. Chociaż gdybym posiadał, wątpię, bym czuł się
zobowiązany
- Zakładam, że nie masz świadomości, panie, iż pani Innes i jej małżonek zostali wczoraj wieczorem
zaatakowani i usiłowano ich obrabować?
Wyliemu opadła szczęka. Albo był bardzo dobrym aktorem, albo jego
-Nie miałem. Kto... - Nagle przyszło mu coś do głowy i miejsce zdumienia zajęło znów oburzenie.
Wytrzeszczył oczy. - Czy uważasz, panie, że mogłem przyłożyć ręki do tego... tego...
z ręki.
- Łotrze! - Rzucił się z zaciśniętymi pięściami na Jamiego. - Śmiesz twierdzić, że jestem złodziejem?
-698-
Jamie zakołysał się na swoim stołku, unosząc podbródek.
-Ano tak - oznajmił chłodno. - Próbowałeś ukraść mi żonę... dlaczego miałbyś mieć skrupuły wobec
dóbr mej ciotki?
Jamie miał przewagę wzrostu i umiejętności, ale Wylie też nie był
wściekłość. Jeszcze parę chwil i Jamie byłby górą, ale nie zamierzałam
czekać.
z kawą do góry dnem. Nie była wrząca, ale wystarczająco gorąca. Jednocześnie krzyknęli i oderwali
się od siebie, otrząsając się i usiłując wstać.
Wydawało mi się, że słyszę za sobą śmiech Rogera, ale gdy się odwróci
-Siadaj!
Wylie był mniej skłonny słuchać mnie i nadal wygłaszał uwagi na temat swojego honoru. Kopnęłam
go w łydkę. Tym razem miałam na nogach solidne buty. Pisnął i zaczął skakać na jednej nodze. Konie,
podrażnione zamieszaniem, tupały i prychały w swoich boksach, a w powietrzu unosiła się chmara
kurzu.
-699-
- Lepiej z nią nie zadzierać, kiedy ma taki humor - powiedział Jamie, rzucając mi ostrożne
spojrzenie. - Jest niebezpieczna.
łam za szyjkę jak maczugę, albo ze względu na wspomnienia wczorajszego wieczoru, kiedy przyłapał
mnie podczas autopsji Betty. Z pewnym wysiłkiem przełknął to, co zamierzał powiedzieć, i powoli
usiadł
brwią.
bacząc, że kawa wsiąka mu w spodnie. Obaj spojrzeli na mnie z identycznymi minami sceptycznego
zniecierpliwienia. Najwyraźniej zostałam mianowana mistrzynią ceremonii.
mnie, to na Jamiego.
- Niewolnica - powiedział Jamie, kiwając głową w moją stronę. - Moja żona podejrzewała, że jej
śmierć nie miała naturalnych przyczyn, więc chcieliśmy dowiedzieć się prawdy. Stąd nasza obecność
w szopie, gdy tam
wczoraj przyszedłeś.
- Obecność - powtórzył Wylie. Jego twarz już i tak była blada, ale na
wspomnienie, na czym mnie przyłapał w szopie, chyba trochę go zemdliło. - Tak... rozumiem. -
Rzucił mi spojrzenie kątem oka.
na podłodze. - Co ją zabiło?
-700-
- Szkłem. - Jamie pierwszy wydobył z siebie głos. Poprawił się na stołku, odgarniając uwolniony
kosmyk włosów za ucho. - Jak szybko takie coś może zabić, Angliszko?
Potarłam palcami czoło między brwiami. Otępienie wczesnego poranka zaczynało ustępować bólowi
głowy, który potęgowała silna woń kawy i fakt, że nie wypiłam z niej ani łyka.
się przebić przez ścianki. A gdyby działanie układu trawiennego było nieco spowolnione, na przykład
przez alkohol, i ruchy byłyby słabe, mogłoby to potrwać dość długo. Albo na przykład gdyby ofiara
miała w żołądku dużo jedzenia.
- Czy to kobieta, którą znaleźliście z Bree w ogrodzie? - zwrócił się Roger z pytaniem do Jamiego.
- Tak - skinął głową Jamie, nie odrywając ode mnie oczu. - Wtedy by
ła nieprzytomna od picia. A kiedy widziałaś ją później, Angliszko, dostrzegłaś już jakieś oznaki?
Pokręciłam głową.
- Szkło mogło już wtedy działać, ale była nieprzytomna. Fentiman mówił, że obudziła się w środku
nocy, skarżąc się na bóle brzucha. Czyli wtedy już się coś działo. Ale nie mogę na pewno
powiedzieć, czy podano jej tłuczone szkło, zanim znaleźliście ją z Bree, czy może ocknęła się
wczesnym wieczorem i wtedy ktoś ją nim nakarmił.
- Bóle brzucha - mruknął Roger. Pokręcił głową z ponurą miną. - Chryste, co za koniec.
- To perfidna zbrodnia - zgodził się Jamie, kiwając głową. - Ale dlaczego? Kto mógł pragnąć śmierci
tej kobiety?
- Dobre pytanie - stwierdził krótko Wylie. - Mogę państwa jednak zapewnić, że nie byłem to ja.
- Ano, może i tak - uznał. - Ale jeśli nie, to co robiłeś, panie, wczoraj
wieczorem w szopie? Jakież mogłeś tam mieć sprawy, jeśli nie spojrzenie
- Mojej ofierze! - Wylie wyprostował się gwałtownie, sztywny z oburzenia. - To nie ja byłem w
szopie z rękami unurzanymi we krwi tej kobiety, nie ja przecinałem jej kości i wnętrzności! -
Spojrzał na mnie
-701-
Dalsze słowa uwięzły mu w gardle, gdyż Jamie złapał go mocno za koszulę i zacisnął ją dookoła jego
szyi. Uderzył Wyliego w brzuch, nie ża
łując siły, a młody człowiek zgiął się, zakaszlał i wypluł kawę, wymiociny i parę jeszcze niemiłych
substancji na podłogę, na kolana swoje i Jamiego.
Westchnęłam ze znużeniem. Ożywczy wpływ dyskusji przeminął, znowu było mi zimno i czułam się
zdezorientowana. Smród wcale mi nie pomagał.
puścił Wyliego i teraz pośpiesznie zdejmował odzienie wierzchnie. - Chociaż doceniam twoje
starania.
się nad Wyliem, który wciąż siedział zgięty wpół na swoim stołku, zielony na twarzy. - Roger
spojrzał przez ramię na Jamiego.
- Nie wiedziałem - stwierdził Jamie krótko. Obnażony do pasa, poplamiony krwią i wymiocinami, z
potarganymi rudymi włosami, wcale nie przypominał światowego dżentelmena, który udał się grać w
wista.
- To nie ma wielkiego znaczenia - dodał. - Bo on nikomu o tym nie powie. Bo jeśli powie, posiekam
go na kawałki, a jajami i zakłamanym językiem nakarmię świnie. - Dotknął rękojeści sztyletu, jakby
chciał się upewnić, że jest pod ręką. - Ale jestem przekonany, że nie zamierzałeś rzucać na moją żonę
takich nieuzasadnionych podejrzeń, prawda... panie? - spytał Wyliego z przesadną uprzejmością.
nie mogąc jeszcze mówić. Jamie wydał odgłos świadczący o ponurej satysfakcji i pochylił się, by
podnieść upuszczony wcześniej surdut.
- Przy morderstwie Betty - podsunął Roger. - Nie wiemy kto, nie wiemy kiedy i nie wiemy dlaczego,
chociaż proponuję dla ułatwienia dyskusji założyć, że nikt z obecnych nie miał z tym nic wspólnego?
-702-
- Z morderstwem może nie. Ale moja ciotka i jej małżonek zostali napadnięci w swej komnacie
wczoraj wieczorem przez dwóch łotrów. Jeden z nich był Irlandczykiem. - Jamie owinął płaszcz
wokół nagich ramion,
rzucając groźne spojrzenie Phillipowi Wyliemu, który odzyskawszy siły,
usiadł prosto.
totem.
ły dość łagodne, ale w jego tonie było coś, co kazało Wyliemu spojrzeć na
niego.
płytki oddech, odkrył, że jest to do zniesienia, i odetchnął głębiej. - Dlaczego sądzicie panowie, że
Irlandczyk, który miał czelność zaatakować państwa Innes, jest tym Bonnetem? Czy może zostawił
swój bilet wizytowy?
przyznać do pewnego respektu dla Phillipa Wyliego. Został pojmany, pobity, grożono mu, oblano go
kawą i pozbawiono peruki, a on zachował
- Nie - powiedział. - Ale ja przyznaję się do pewnej znajomości ze Stephenem Bonnetem, który jest
przestępcą, degeneratem i złodziejem. I widziałem go z tobą, panie, kiedy znalazłeś mnie i moją żonę
w szopie.
już spokojnie.
- Nie znam go - powiedział cicho. - Miałem wrażenie, że ktoś mnie śledzi, ale gdy się obejrzałem,
nie widziałem nikogo, więc nie przejąłem się zbytnio. Kiedy... zobaczyłem, co się znajduje w szopie
- zerknął na mnie,
niezupełnie patrząc mi w oczy - byłem zbyt wstrząśnięty, by przejmować
W to mogłam uwierzyć.
-703-
- Jeśli ten Bonnet rzeczywiście znajdował się za mną, muszę przyjąć tu twoje słowo, panie. A jednak
zapewniam cię, że nie znajdował się tam za
Jamie i Roger wymienili spojrzenia, ale tak samo jak dla mnie słowa jego zabrzmiały dla nich
wiarygodnie. Zapadła cisza, słyszałam konie poruszające się w boksach. Nie były już
zdenerwowane, ale niepokoiły się, przeczuwając rychłe jedzenie. Świt zaczynał wpadać przez szpary
między
deskami, lekkie, przymglone promienie, wysysające z wnętrza stajni wszelki kolor, uwydatniały
niewyraźne kształty uprzęży zawieszonej na ścianach, wideł i łopat stojących w kącie.
- Niedługo przyjdą stajenni - Jamie poruszył się i odetchnął, nieznacznie wzruszając ramionami.
Znowu spojrzał na Wyliego. - Dobrze więc, panie. Przyjmuję twoje słowo jako słowo dżentelmena.
- A jednak - ciągnął Jamie, ostentacyjnie ignorując sarkazm - chciałbym się dowiedzieć, co cię
wczoraj wieczorem sprowadziło do szopy.
Wylie uniósł się ze stołka. Zawahał się i powoli opadł znowu. Zamrugał raz czy dwa, jakby się
zastanawiał, po czym westchnął z rezygnacją.
łem światło przeświecające przez szpary w ścianach szopy. - Wzruszył ramionami. - Co się stało
potem, wie pan lepiej ode mnie, panie Fraser.
drodze.
- Zaatakowałeś mnie, panie - powiedział Wylie zimno. Poprawił na ramionach zniszczony surdut. -
Broniłem się, do czego miałem wszelkie prawo. A potem ty i twój zięć chwyciliście mnie i
zaciągnęliście tutaj - wskazał ruchem brody boks za sobą - i trzymaliście w niewoli przez pół nocy!
-704-
-A, widziałem. Chociaż nie znałem oczywiście jego nazwiska. Spodziewam się, że jest już poza
waszym zasięgiem - stwierdził Wylie. W jego głosie pobrzmiewała dziwna nuta, coś w rodzaju
satysfakcji. Jamie odwrócił się gwałtownie.
- Co chcesz powiedzieć?
- Lucas - Wylie wskazał mroczną alejkę biegnącą środkiem stajni, w stronę cieni na drugim końcu -
stoi w tamtym końcu. Znam dobrze jego głos, jego ruchy. Nie słyszałem go dziś rano. Bonnet, o ile on
to był, uciekł w stronę stajni.
stajni. Konie z ciekawością wysuwały nosy nad drzwiami boksów, prychając z zainteresowaniem -
ale na końcu rzędu nie pojawił się czarny nos, czarna grzywa nie zafalowała w radosnym powitaniu.
Wszyscy poszliśmy za nim, patrząc zza niego, gdy wysoko uniósł latarnię.
Żółte światło padło na słomę pustego boksu.
i wyprostował się.
- Już nie należy do mnie, ale do pana, panie Fraser, także nie. - Jego
Odwrócił się i poszedł, w opadających pończochach, a czerwone obcasy jego butów mrugały w
coraz silniejszych promieniach dnia.
Na dworze pojawił się już świt, spokojny i piękny. Tylko rzeka się poruszała, coraz mocniejsze
światło odbijało się od jej fal za drzewami.
śmy się przy padoku. Za kilka minut ludzie zaczną się kręcić, będą zadawać pytania, snuć domysły,
rozmawiać. Żadne z nas nie chciało już rozmów, nie teraz.
W końcu Jamie objął mnie ramieniem, jakby podjął jakąś decyzję, i odwrócił się tyłem do domu. Nie
wiedziałam, gdzie zmierza i niezbyt mnie to obchodziło, chociaż miałam nadzieję, że gdy już tam
dojdziemy, będę
Minęliśmy kuźnię, gdzie sennie wyglądający chłopiec obsługiwał wielkie miechy, wzniecając
czerwone iskry, które błyskały w cieniach niczym
-705-
eton Jocasty. Był to otwarty powóz podobny do sań na dwóch kołach, z ławeczkami obitymi
niebieskim aksamitem i z ozdobnie wygiętym tyłem, przypominającym dziób statku. Jamie chwycił
mnie w pasie i wsadził do
środka, po czym wsiadł za mną. Na jednej z ławeczek leżała skóra bizona - ściągnął ją i rozłożył na
podłodze. Było tu akurat tyle miejsca, by zmieściły się dwie osoby leżące w bliskim sąsiedztwie
obok siebie.
Zgadzałam się w zupełności. Chociaż byłam już ledwo przytomna, musiałam jeszcze sennie zapytać:
55. Dedukcje
płakała.
Mówiła głucho, jakby słowa nie miały dla niej dużego znaczenia; najwyraźniej nie dziwiło ją też
nasze nagłe pojawienie się ani stan naszych ubrań.
- Ach tak - Jamie przetarł twarz dłonią i skinął głową. - Zaraz do niej
pójdę.
-706-
Skinęła głową i już się odwracała, gdy Jamie dotknął jej ramienia.
cicho.
Łzy pojawiły się w jej oczach i spłynęły po policzkach, ale nie odezwała
się. Dygnęła szybko, odwróciła się i uciekła tak szybko, że ze stosiku naczyń wypadł na trawę nóż.
stadami gołębi i wróbli, spokojnie poszukujących okruchów u stóp marmurowej bogini, oświetlonej
promieniami słońca.
- Co takiego? Ach... nie, pójdę z tobą. - Nagle chciałam już mieć za sobą to wszystko i wracać do
domu. Na pewien czas miałam dość wyższych sfer.
mu nie było.
z Phillipem Wyliem i o zniknięciu Lucasa, nikt nie zadawał pytań. Duncan w milczeniu podał
Jamiemu talerz bekonu; nie słychać było żadnego dźwięku poza delikatnym stukaniem sztućców o
talerze.
-707-
-Jeśli nawet się nie zaczyna, równie dobrze można zacząć od tego, jak
ręką, zanim zabrała się do jedzenia. Roger zakrztusił się krótkim śmiechem,
- Dobrze. Kiedy zobaczyłam Betty, myślałam, że pewnie podano jej narkotyk. Doktor Fentiman nie
pozwolił mi jej jednak zbadać, więc nie mog
łam mieć pewności. Ale jesteśmy niemal pewni, że Betty wypiła zatruty
- A ja rozmawiałam z domową służbą - dodała Brianna. - Dwie kobiety przyznały, że Betty popija...
popijała na przyjęciach resztki ze szklanek, ale obie upierały się, że była tylko, jak to mówiły,
„wesoła", kiedy w salonie pomagała szykować poncz.
łem, jak Ulisses robi poncz. Ulissesie, czy wtedy robiłeś go po raz pierwszy?
Wszystkie głowy zwróciły się w stronę majordomusa, który stał z kamienną twarzą za krzesłem
Jocasty. Jego schludna peruka i wyprasowana liberia stanowiły milczącą wymówkę wobec ogólnego
zaniedbania w toaletach zebranych.
- Nie, drugi - powiedział cicho. - Pierwsza partia została w całości wypita podczas śniadania. - Jego
oczy były czujne, chociaż przekrwione, ale reszta twarzy była jak wyrzeźbiona z czarnego granitu.
Dom i służba domowa podlegali jego władzy i było jasne, że uważał ostatnie wydarzenia za osobistą
zniewagę.
ale gdyby była pijana i zataczała się, na pewno zwróciłoby to moją uwagę. Ulissesa
najprawdopodobniej też. - Zerknął przez ramię w poszukiwaniu potwierdzenia. Majordomus skinął
niechętnie głową.
uśmiech,
- Czyli wiemy - podsumował Jamie - że druga partia ponczu rumowego została podana tuż po
południu, a jakąś godzinę później znalazłem
-708-
Betty na kupie gnoju, pijaną do nieprzytomności, z kubkiem u boku. Nie powiem, żeby to nie było
możliwe, ale ciężko jest spić się tak kompletnie
Jocasta dosłyszała zmianę w moim głosie i zrozumiała, że pytanie adresowane było do niej.
Wyprostowała się w fotelu, wsuwając nieposłuszne pasmo siwych włosów w zdobny wstążkami
czepek. Najwyraźniej doszła już do siebie po ostatniej nocy.
- Tak. Ale to nic nie znaczy - zaprotestowała. - Każdy mógł je przywieźć, nietrudno je dostać, a cenę
znasz. Wiem, że co najmniej dwie panie spośród gości przyjmują je regularnie. Śmiem sądzić, że
przywiozły ze sobą zapas.
i przeszłam do następnego.
głowy, że mogła wypić coś z narkotykiem lub trucizną, co było przeznaczone dla kogoś innego.
Nie bardzo mogę sobie wyobrazić, by mogła zjeść tłuczone szkło przeznaczone dla kogoś innego, a
wy?
- Nie poganiaj mnie! Usiłuję myśleć logicznie. - Zmarszczyłam czoło na
Bree. - Nie - ciągnęłam - nie sądzę, by mogła połknąć tłuczone szkło przez
przypadek, ale nie wiem, kiedy je połknęła. Prawie na pewno było to jednak po tym, jak znalazła się
na strychu, i po tym, jak doktor Fentiman zbadał ją po raz pierwszy.
Emetyki i środki przeczyszczające Fentimana spowodowałyby intensywny krwotok, gdyby Betty już
połknęła szkło - jak też spowodowały go, kiedy ponownie zajął się nią, gdy przed świtem zaczęła na
nowo uskar
Roger, czy kiedy poszedłeś się rozejrzeć, któryś z gości wyglądał na oszo
łomionego narkotykiem?
-709-
Pokręcił głową, ściągając ciemne brwi, jakby drażniło go światło słońca. Nie dziwiło mnie, że boli
go głowa, u mnie też oszołomienie zmieniło się w tętniący ból.
- Nie - powiedział, masując sobie czoło. - Co najmniej dwudziestu zaczynało się nieco zataczać, ale
wyglądali na uczciwie pijanych.
o ścianę mauzoleum z butelką w ręku - oznajmił Roger. - Mówił od rzeczy, ale był przytomny.
Widziałem go po południu. Ale nie wyglądał jak tamta niewolnica, po prostu był pijany.
spojrzeć. - Przyszedł do dworu podczas kolacji, poprosił, bym jak najszybciej znalazł mu łódź, i
odpłynął. Wciąż bardzo pijany - uściślił - ale przytomny.
- Rozumiem, że porucznik staje się podejrzany? A może jego nagły odjazd jest podejrzany sam w
sobie? - Brianna, chyba jedyna spośród obecnych niedręczona bólem głowy, wrzuciła do swojej
herbaty kilka kawałków cukru i zamieszała energicznie. Jamie zamknął oczy, krzywiąc się na hałas.
Teraz pochyliła się, wyciągając rękę w stronę niskiego stolika zastawionego śniadaniem. Postukała
palcem delikatnie tu i tam, by zlokalizować to, co chciała, po czym wzięła mały srebrny kubek i
zwróciła się do Jamiego.
- Pokazałeś mi, siostrzeńcze, kubek, z którego piła Betty. Był taki sam
-710-
Kubek był z platerowanego srebra, całkiem nowy, z ledwo widocznym grawerunkiem. Później, kiedy
na metalu osiądzie patyna, czarny osad zbierze się we wgłębieniach i linie grawerunku będą lepiej
widoczne, w tej chwili niemal ginęły w błyszczącej powierzchni.
- Tak, ciociu, był taki sam jak ten - odparł Jamie. - Brianna mówiła, że
należał do kompletu?
- Tak. Dałam je rano Duncanowi w prezencie ślubnym. - Odstawiła kubek, ale położyła długi palec
na jego wierzchu. - Z dwóch piliśmy przy śniadaniu, ale pozostałe cztery zostały tutaj. - Machnęła
ręką, wskazując
ściankę zdobiły pionowo ustawione ozdobne talerze, między którymi rozmieszczono zestaw
kryształowych kieliszków do sherry. Policzyłam - na stole stało teraz sześć ozdobnych kubków z
rybami, wypełnionych porto,
które Jocasta lubiła sączyć przy śniadaniu. Nic jednak nie wskazywało,
- Ulissesie, nie zabierałeś żadnego z tych kubków do salonu w dniu ślubu? - zapytała.
to oznacza.
- Nie - powiedział, kręcąc głową. - Ach, nie. Niemożliwe. - Na ogorzałej skórze jego szczęki zaczęły
się jednak formować maleńkie kropelki potu.
- Wszyscy!
kubku.
ktoś podał żywego węża. - Ulisses wziął z tacy lnianą serwetkę i podał
w głosie Rogera może nie było komplementem dla Duncana, ale ten najwyraźniej nie miał mu tego za
złe.
-711-
zelżało nieco. Była to prawda - Duncan był wprawdzie inteligentny i mądry, ale tak skromny, że
trudno było nawet pomyśleć, iż mógłby kogokolwiek obrazić, a co dopiero doprowadzić do
morderczej wściekłości.
- Chwileczkę - odezwałam się. - Chcesz powiedzieć, że ktoś chciał uniemożliwić małżeństwo twojej
ciotki i Duncana i zdołał tego dokonać podczas zlotu, ale nie udało mu się teraz, więc próbował
zabić Duncana? -
-Ale... - zaczął, jąkając się lekko - ale... ale... jeśli tak, Mac Dubh, to po co było czekać?
- Czekać?
- Ano. - Rozejrzał się wokół stołu, poszukując zrozumienia. - Od zlotu minęły cztery miesiące i nikt
nie podniósł na mnie ręki. Jeżdżę przeważnie sam, przecież na pewno łatwo byłoby zasadzić się przy
drodze, gdy wyjeżdżam w interesach, i strzelić mi w głowę. - Mówił rozsądnie,
-712-
- Dlaczego więc ktoś miałby czekać niemal do chwili ślubu i robić to w obecności setek ludzi? Cóż,
Duncanie, masz słuszność, dlaczego? - przyznał Jamie.
Run, to trzeba nie tylko usunąć z drogi Duncana. Zabiwszy go, nasz morderca wraca do punktu
wyjścia. Jocasta nie jest małżonką Duncana, ale nie jest też jego małżonką, i nie ma sposobu, by ją
zmusić do zmiany zdania. Ale - Roger uniósł palec - jeśli na miejscu jest ksiądz, gotów do udzielenia
cichego ślubu w prywatnych apartamentach... wtedy rzecz staje się prosta. Zabić Duncana tak, aby
stworzyć pozory samobójstwa lub wypadku, potem wpaść do pokoi Jocasty i zmusić księdza do
udzielenia ślubu pod lufą pistoletu. Służący i goście zajęci są Duncanem, nie ma więc nikogo, kto
W tej chwili Roger dostrzegł otwarte ze zdumienia usta Jocasty i spojrzenie Duncana i dotarło do
niego, że nie jest to tylko interesująca teoria.
swój awans społeczny, siłą poślubiając podstarzałą i zamożną wdowę, lady Lovat - i od razu
konsumując małżeństwo.
skarbie, jeśli chodzi o kobiety, liczy się przede wszystkim prawo posiadacza, to więcej niż dziewięć
dziesiątych prawa. Ożeń się z kobietą, weź ją do łóżka, a ona i cały jej majątek należą do ciebie, czy
ona tego chce, czy
nie. Jeśli nie ma męskiego krewnego, który mógłby wystąpić przeciw, sąd
niewiele zdziała.
Jamiego, który wystąpił przeciw, ale prawdopodobnie nie tak, jak oczekiwała Brianna.
-713-
Stary Simon miał świadków: dwóch swoich przyjaciół i dwie towarzyszki wdowy. Później jedna z
nich została babką Jamiego, co zapewne odbyło się już bez użycia siły.
istnieje, to głównym podejrzanym jest porucznik Wolff, czyż nie? Wszyscy wiedzą, że nieraz
próbował ożenić się z Jocastą. I był tutaj.
- Albo i nie. Jak mówiłem, Seamus i jego chłopcy byli zdziwieni, że ktoś
mógł się tak upić tak wcześnie, więc może udawał? - Roger uniósł jedną
brew i rozejrzał się po zebranych. - Jeśli tylko udawał pijanego, żeby nikt
zdołał zatruć kubek ponczu; mógł dać go Betty z poleceniem, aby wręczyła go Duncanowi, a potem
usunąć się i czekać, gotów przekraść się na górę, jak tylko usłyszy, że Duncan padł. Betty
zaoferowała kubek Duncanowi, a on odmówił... cóż, miała wtedy w ręku kubek pełen ponczu
rumowego. - Wzruszył ramionami. - Któż mógłby mieć do niej pretensje, że wymknęła się do
kuchennego ogrodu, by się nim nacieszyć?
Jocasta i Ulisses wyrazem twarzy jasno pokazali, co sądzą o poczynaniach Betty. Roger odkaszlnął i
brnął dalej ze swoją analizą.
- No dobrze. Cóż. Ale ta dawka nie zabiła Betty. Albo morderca źle ją
on wcale nie chciał zabić Duncana. Może zamierzał go tylko unieszkodliwić, a jak będzie
nieprzytomny, wrzucić po cichu do rzeki. To byłoby jeszcze lepsze. Nie umiesz pływać, prawda? -
spytał, zwracając się do Duncana, a ten powoli pokręcił głową. - Czyli utonięcie wszyscy uznaliby za
wypadek. - Roger zatarł ręce, zadowolony z siebie. - Ale nic się nie uda
ło, bo pokojówka, nie zaś Duncan, wypiła zatruty poncz. No i dlatego została zabita!
Duncan.
-714-
- Bo mogła powiedzieć, kto dał jej kubek - wtrącił Jamie. Skinął głową, z namysłem, odchylając się
w fotelu. - I zrobiłaby to, jak tylko zaczęliby
ją wypytywać. Ano tak, to nie jest głupie. Ale, rzecz jasna, nie mógł uciec
się do żadnych drastycznych metod, zbyt wielkie byłoby ryzyko, że zostanie zauważony w drodze ze
strychu.
Nawet to nie było konieczne, potłuczone szkło walało się po wszystkich ścieżkach i tarasie. Sama
upuściłam jedną szklankę, kiedy zaskoczył
- Ciągle pozostaje pytanie, jak jej to podano. Ulissesie, wiesz może, czy
ciemnej wody.
I trochę owsianki, jeśli obudzi się i będzie mogła przełykać. Wino z mlekiem zrobiłem sam i dałem
Mariah, żeby jej zaniosła. Kucharce kazałem przygotować owsiankę, ale nie wiem, czy Betty ją
zjadła, ani kto mógł zanieść ją na górę.
kuchni musiało być piekło. A tylu ludzi dookoła... Możemy zapytać Mariah i innych, ale nie zdziwię
się, jeśli nie będą pamiętać. A wystarczyłaby przecież jedna chwila - odwrócić uwagę dziewczyny,
wrzucić szkło...
-Albo ktoś mógł pójść na strych, pod pretekstem sprawdzania, jak się
Betty czuje, i dać jej do wypicia coś, w czym było szkło - zasugerowałam. -
Wino z mlekiem byłoby znakomite. Wszędzie kręcili się ludzie, ale Betty
dosyć długo była sama po tym, jak wyszedł doktor Fentiman, a służba jeszcze nie przyszła spać.
Każdy mógł prześlizgnąć się tam niezauważony.
głową.
-715-
- No, cóż.
Bonnet?
Ulisses wziął szmatkę i osuszał plamę herbaty. Bree zbladła jak prześcieradło, ale zaraz odzyskała
panowanie nad sobą.
- To znaczy, że on był złodziejem, który przyszedł po złoto, albo jednym z nich? - Brianna sięgnęła po
srebrny kubek z porto i wypiła, jakby to była woda. Ulisses zamrugał, ale pośpiesznie napełnił kubek
z karafki.
- Jak się dowiedział o złocie, ciociu? - Jamie odchylił się w fotelu, przymykając oczy w skupieniu.
- Albo Hector Cameron komuś powiedział, albo mój brat Dougal komuś powiedział, albo ten trzeci
komuś powiedział. Dwóch znałam doskonale i mogę się założyć, że nie był to Hector ani Dougal. -
Wzruszyła ramionami i nadgryzła tosta. - Ale coś wam powiem - dodała, przełykając. - Ten drugi w
moim pokoju, ten, który śmierdział napitkiem. Mówi
łam, że się nie odzywał, tak? To chyba jest oczywiste, prawda? To był ktoś,
zmarszczka.
- Kto lepiej niż marynarz wie, gdzie szukać pirata, kiedy pirat jest potrzebny?
-716-
nie jest blacha sprawa, dziesięć tysięcy funtów w złocie. Jeden człowiek
Francuski i Karol Stuart; oni mieli sześciu, żeby zajęli się trzydziestoma tysiącami. - Nic więc
dziwnego, że ten, kto dowiedział się o złocie, zwrócił
tylko dysponował środkiem transportu, ale także miał możliwości spieniężenia złota.
- Trzymał kawałek na biurku jako przycisk do papieru. Wolff mógł to zobaczyć. Ale skąd by wiedział,
co to jest?
- Może wtedy nie wiedział - wysunęła przypuszczenie Brianna. - A potem usłyszał o francuskim
złocie i dodał dwa do dwóch.
Teoretycznie to było możliwe. Jak można by to jednak udowodnić? Wyraziłam swoje wątpliwości na
głos.
- Ano, wiem. - Wyciągnął rękę i ujął dłoń Jocasty. Pierwszy raz widziałam u niego taki gest wobec
niej. - Będę gotów, Mac Dubli.
- Muszę jechać, Duncanie. Zasiewy nie będą czekać. Ale roześlę wieści tym, których znam, żeby w
jakiś sposób mieli oko na porucznika Wolffa.
Jocasta siedziała w milczeniu, jej dłoń spoczywała nieruchomo w dłoni Duncana. Słysząc to,
wyprostowała się.
-717-
- A Irlandczyk? - spytała. Drugą ręką powoli potarła kolano, tą częścią, po której przejechało ostrze
noża.
Jamie wymienił spojrzenia z Duncanem, potem ze mną.
Kiedy to mówił, patrzyłam na Briannę. Jej twarz pozostała spokojna, ale byłam jej matką i widziałam
strach w jej oczach. Przemknął niczym wąż przez wodę. Stephen Bonnet, pomyślałam z ciężkim
sercem, już wrócił.
Następnego dnia wyruszyliśmy w góry. Oddaliliśmy się ledwie pięć mil, kiedy z tyłu dosłyszałam
tupot kopyt, a przez gałęzie pokryte pączkami liści dostrzegłam błysk szkarłatu.
Był to major MacDonald, a jego zachwycona mina, gdy jechał pośpiesznie w naszą stronę,
powiedziała mi wszystko.
Na liście widać było szkarłatną pieczęć Tryona, czerwoną jak kurtka majora.
- Przyszło dzisiaj wieczorem do Greenoaks - oznajmił major, zatrzymując konia, by popatrzeć, jak
Jamie zrywa pieczęć.
- Wiedział już, co zawiera list, Farquard Campbell na pewno już otworzył swój.
Patrzyłam na twarz Jamiego, gdy czytał. Jej wyraz pozostał niezmieniony. Skończył czytać i podał mi
papier.
Szanowni panowie,
Wczoraj postanowiłem, za zgodą Rady Jego Wysokości, wyruszyć z siłami kilku regimentów milicji
do obozów buntowników, by zmusić ich do posłuszeństwa, gdyż swoimi rebelianckimi deklaracjami i
poczynaniami obrazili rząd i przeszkodzili w wymiarze sprawiedliwości, obalając i zamykając sądy.
Aby część waszych regimentów miała także udział w honorze służenia swemu krajowi w tej wielce
ważnej sprawie, proszę was, abyście wybrali każdy trzydziestu mężczyzn, którzy dołączą do moich
sił w tym przedsięwzięciu.
-718-
Nie planuje się wyruszenia oddziałów wcześniej niż dniu dwudziestego następnego miesiąca. Przed
tym dniem zawiadomieni będziecie, kiedy macie swoich ludzi zebrać, kiedy wyruszyć i jaką drogą
się udać.
Zaleca się jako obowiązek chrześcijanina każdemu z uprawiających ziemię, którzy pozostaną w
domach, aby zajęli się i pomogli ze wszelkich swych możliwości rodzinom ludzi, którzy uczestniczyć
będą w tej służbie, aby ani one, ani plantacje nie ucierpiały, podczas gdy oni służyć będą interesowi
ogólnemu. jeśli zaś chodzi o wydatki związane z niniejszą ekspedycją, wydam stosowne kwity, płatne
na okaziciela. Kwity te zostaną wypłacone, gdy Skarb będzie mógł wykorzystać fundusze
reprezentacji, w razie, gdyby w skarbcu zabrakło pieniędzy koniecznych na niniejszą ekspedycję.
Pozostaję etc,
William Tryon
Czy Hermon Husband i James Hunter wiedzieli o tym, kiedy opuszczali River Run? Chyba tak. A
major kierował się oczywiście do New Bern, by zaoferować swe służby gubernatorowi. Jego buty
były zakurzone po jeździe, ale rękojeść szabli lśniła w słońcu.
Major MacDonald zamrugał. Jamie zerknął na mnie, a kącik jego ust drgnął.
Część Szósta
Regulatorzy walczą
56. „...i walczyli z nimi, mówiąc, że mają dość ludzi, by ich pozabijać,
Waightstill Avery zeznaje, iż dnia szóstego miesiąca marca o godzinie dziewiątej lub dziesiątej o
poranku on, zeznający, znajdował się w domu będącym zamieszkaniem niejakiego Hudginsa, żyjącego
na niższym krańcu Long Island.
I onże, ten świadek, zobaczył tam trzydziestu albo też czterdziestu ludzi z tych, co zwą siebie
Regulatorami, i jeden z nich (który rzekł, że zwie się James McQuiston) położył na nim areszt i
zatrzymał go siłą jakoby więźnia w imieniu ich wszystkich, a niedługo potem niejaki James Graham
(albo Grimes) do świadka tego wyrzekł takie słowa: „jesteś teraz więźniem i nie wolno ci nigdzie
chodzić bez strażnika", zaraz następująco dodając: „Musisz trzymać się swojego strażnika, a krzywda
ci się nie stanie".
do obozu regulacyjnego (tak go nazywali) odległego o jakowąś milę, gdzie wielu innych ludzi o tej
samej przynależności i innych przyszło w następujących godzinach. W ogólności ich było, wedle
oceny tego świadka, około dwustu, trzydziestu.
Od nich samych świadek ten dowiedział się nazwisk pięciu ich kapitanów
i przywódców, którzy byli obecni, to znaczy Thomasa Hamiltona i jeszcze innego Hamiltona, Jamesa
Huntera, Joshuy Teague, niejakiego Gillespie i wspomnianego uprzednio Jamesa Grimesa (lub
Grahama). Świadek ten słyszał wielu ludzi, których nazwiska nie są mu znane, jak ubliżają
Gubernatorowi, Sędziom Sądu Najwyższego, Izbie Reprezentantów i innym osobom urzędowym. Gdy
otaczający go tłum mówił rzeczy jeszcze bardziej nagany godne, rzeczony Thomas Hamilton stanął
pomiędzy nimi i wyrzekł słowa o następującej treści i intencji (gdy tłum wciąż potwierdzał i zgadzał
się z prawdą tego, co mówił):
-7-
„Dlaczego Maurice Moore miałby być sędzią, on nie jest żadnym sędzią, gdyż Król nie mianował ani
jego, ani też Hendersona, zatem żaden z nich
w sądzie zasiadać nie będzie. Zgromadzenie uchwaliło Akt o rozruchach, a ludzie są rozwścieczeni
jak nigdy. Będziemy zmuszeni zabić wszystkich urzędników i prawników, i to będzie najlepsze dla
kraju, zabijemy ich, a mnie niech piekło pochłonie, jeśli na śmierć nie pójdą. Gdyby aktu nie
uchwalili, może żyć byśmy im pozwolili. Akt o rozruchach! Takiego aktu nigdy nie było w prawach
Anglii ani żadnego kraju oprócz Francji, sprowadzili z Francji to, sprowadzą i Inkwizycję".
Wielu mówiło, że Gubernator jest przyjacielem prawników, a Zgromadzenie zadało podstępny cios
Regulatorom, uchwalając Akt o opłatach. Zamknęli Husbanda w więzieniu, żeby nie widział ich
łajdackich czynów, a potem Gubernator i Zgromadzenie uchwalili takie prawa, jakich chcieli
prawnicy.
Nie powinno być w ogóle prawników w prowincji, niech ich piekło pochłonie, jeśli na to pozwolą.
Fanning został wyjęty spod prawa dnia dwudziestego drugiego marca i każdy z Regulatorów, który by
go dojrzał po tym dniu, może go zabić, a niektórzy mówili, że nie będą z tym czekać, życzyli sobie go
ujrzeć i przysięgali, że zabiją go, zanim wrócą, jeśli znajdą go w Salisbury. Niektórzy życzyli sobie
zobaczyć w Salisbury sędziego Moore'a, by móc go wychłostać, a drudzy chcieli go zabić. Niejaki
Robert Thomson rzekł, że Maurice Moore był krzywoprzysiężcą i ubliżał mu wielce, nazywając
łajdakiem, łotrem, chłystkiem i zbrodniarzem, a inni się z tym zgadzali.
Na wieść, że kapitan Rutherford na czele swojej kompanii paraduje po ulicach Salisbury, świadek
ten usłyszał, jak wielu namawiało usilnie, żeby wszyscy Regulatorzy obecni tam maszerowali do
Salisbury z bronię i walczyli z nimi, mówiąc, że mają dość ludzi, by ich pozabijać. Możemy ich
zabić, nauczymy ich, co to znaczy nam się przeciwstawić.
-8-
Karolina Północna
Panie,
mam poprosić o Pańską pomoc w zapewnieniu mi na ten cel artykułów wyliczonych dalej (armaty,
proch, mundury, bębny etc).
Zamierzam rozpocząć moją kampanię z tego miasta dnia dwudziestego następnego miesiąca i zbierać
oddziały milicji, jadąc z hrabstwa do hrabstwa.
Planem moim jest postawienie tysiąca pięciuset mężczyzn, chociaż jeśli sądzić z generalnego
poparcia dla Rządu, liczba ta może się znacznie zwiększyć.
i poważaniu,
Pokorny sługa,
Wm. Tryon
-9-
Fraser's Ridge,
15 kwietnia 1771
Roger leżał w łóżku, wsłuchując się w nieustający bzyk niewidocznego komara, który jakoś się
przecisnął przez skórę zakrywającą okno drewnianego domu. Kołyskę Jema przykrywała gaza, ale on
i Brianna nie mieli podobnego zabezpieczenia. Gdyby piekielny owad spróbował na nim
usiąść, dopadłby go - ale zdawał się wytrwałe krążyć nad jego głową, czasami obniżając lot, by
pobzyczeć mu prześmiewczo do ucha, po czym znowu znikał w ciemności.
Po ostatnich dniach pełnych wrażeń powinien być wystarczająco zmęczony, by zasnąć jak kamień,
nawet gdyby atakowały go całe szwadrony komarów. Dwa dni szybkiej jazdy przez górskie doliny i
przełęcze, by roznieść wiadomość do najbliższych osad, których mieszkańcy z kolei mieli
zawiadomić członków milicji mieszkających dalej. Wiosenne zasiewy zostały dokończone w
rekordowym czasie, wszyscy dostępni mężczyźni spędzali na polach cały czas od świtu do zmierzchu.
Wciąż był naładowany adrenaliną, raz za razem jego umysł i mięśnie doznawały przypływów
niej w nadziei, że spowolni potok swoich myśli i uspokoi się na tyle, żeby
zasnąć.
Był kwiecień, dość ciepły jak na tę porę roku, w ogrodzie Claire wszystko rosło jak szalone. Zielone
kiełki, pączkujące liście i małe kolorowe kwiatki, wspinające się pnącza, owijające się wokół
podpórek, powoli
-10-
otwierały nad nim swoje białe trąbki, gdy pracował w świetle zachodzącego słońca.
Zapach roślin i świeżo rozkopanej ziemi unosił się dookoła niego w coraz chłodniejszym powietrzu,
silny jak woń kadzidła. Do kwiatów przylatywały ćmy, miękkie biało-szaro-czarne stworzenia
wyłaniające się z lasu. Pojawiły się także chmary meszek i komarów, przyciągnięte wonią jego potu,
a za nimi ważki, ciemne i groźne, z wąskimi skrzydłami i kosmatymi ciałami, kręciły się one wokół
niczym futbolowi chuligani.
stopą, uczucie satysfakcji, gdy ziemia pękała i rwały się korzenie, gdy obracał kolejną porcję czarnej,
wilgotnej ziemi, pełnej białych korzeni trawy i pośpiesznie uciekających dżdżownic.
Wielka ćma, zwabiona zapachami ogrodu, przeleciała tuż koło jego głowy. Jej jasnobrązowe
skrzydła, oznaczone plamami jakby otwartych oczu, nieziemskimi w swojej milczącej urodzie, były
rozmiaru jego dłoni.
Kto uprawia ogród, pracuje razem z Bogiem. To było napisane na brzegu starego miedzianego zegara
słonecznego w posiadłości w Inverness, gdzie dorastał. Jak na ironię, bo Wielebny nie miał ani
czasu, ani zdolno
ści do ogrodnictwa - ich ogród był dżunglą nieskoszonej trawy i wiekowych, zdziczałych krzewów
różanych. Uśmiechnął się i w myślach życzył
że, błogosław babcię i dziadka Guya w niebie, i mojego najlepszego przyjaciela Petera, i psa Lillian,
i kota sklepikarza..."
łując krótkie, wyraziste wspomnienie starej gospodyni Wielebnego, jak zanurza rękę w misce wody i
pryska na gorącą blachę, by sprawdzić, czy krople zatańczą. Niech cię Bóg błogosławi.
jego rodziców, chociaż to tylko ukłon pro forma wobec dwóch postaci bez twarzy. Claire, tam, w
wielkim domu, i, po chwili wahania, Jamiego. Wreszcie jego własną małą rodzinę. Zrobiło mu się
cieplej na myśl o nich.
-11-
owalu jej śpiącej twarzy zwróconej do niego, tuż obok na poduszce. Jak
najostrożniej przekręcił się na bok i leżał, obserwując ją. Pozwolili ogniowi zgasnąć, skoro mieli
wyjechać z samego rana. W pokoju było tak ciemno, że ledwo odróżniał brwi i wargi w jej twarzy.
Brianna nigdy nie leżała bezsennie. Przewracała się na wznak, przeciągała, układała wygodnie ze
spokojnym westchnieniem, oddychała trzy razy głęboko i zasypiała. Może z wyczerpania, a może
dzięki dobremu zdrowiu i czystemu sumieniu. Czasem jednak uważał, że to chęć ucieczki do
prywatnego świata snów, gdzie hasała swobodnie za kierownicą swojego
Zastanawiał się, o czym śniła teraz. Czuł na twarzy delikatne ciepło jej
oddechu.
tego konkretnego wpisu wciąż dręczyło, chociaż próbował o nim zapomnieć. Przysypiał już, kołysany
swoją litanią, ale wspomnienie księgi snów przywołało go z powrotem. Lepiej, żeby teraz nic
podobnego jej się nie
Jej czoło leżało tylko kilka cali od jego. Może mógłby chwycić echo jej
snu przez kości czaszki? Ale czuł tylko echo jej ciała i wspomnienie ich
Ona i malec też wyjadą z rana. Ich rzeczy były spakowane i stały przy
pani Sherston.
jej albo Jemowi może grozić jakieś niebezpieczeństwo. Była tak podniecona perspektywą tego
piekielnego zlecenia, pomyślał, że przeszła-by przez uzbrojone i wściekłe tłumy, byle tylko dostać się
do Hillsborough.
Nuciła cichutko - Loch Lomond, jakby nie było nic innego. „Ty pójdziesz górą, ja pójdę dołem i będę
w Loch Lomond przed tobą..."
-12-
- Słyszałaś mnie? - spytał, łapiąc ją za ramię, gdy składała ostatnią sukienkę Jemmy'ego.
do siebie.
- Mówię poważnie - oznajmił. Patrzył jej w oczy, teraz otwarte szeroko, ale ciągle z błyskiem ironii.
Mocniej ścisnął jej nadgarstek. Była wprawdzie wysoka i mocno zbudowana, ale jej kości wydawały
się delikatne w jego uścisku, niemal kruche. Nagle pojawiła się wizja kości pod skórą Brianny -
wysokich, szerokich kości policzkowych, wysklepionej czaszki,
Miała na sobie tylko koszulę i nie zadawał sobie trudu, by ją zdejmować; pchnął ją tyłem na łóżko i
podsunął brzeg koszulki ponad uda. Wyciągnęła do niego ręce, ale nie pozwolił jej się dotknąć.
Najpierw unieruchomił jej ręce, potem wcisnął w siennik ciężarem swojego ciała, szukając ukojenia
w cienkiej warstewce oddzielającej jej kości od jego.
Zrobili to w milczeniu, na pół świadomi bliskości śpiącego dziecka. A jednak gdzieś w środku tego
wszystkiego jej ciało odpowiedziało mu, w jakiś głęboki, zdumiewający sposób, niewymagający
słów.
- Mówię poważnie - powtórzył kilka chwil później szeptem w jej splątane włosy. Leżał na niej,
obejmując ją ramionami, nie pozwalając się poruszyć. Drgnęła, a on wzmocnił uścisk, trzymając ją
nieruchomo. Westchnęła, poczuł, jak poruszyły się jej usta i zęby zatapiają się delikatnie w ciele
poniżej jego obojczyka. Ugryzła go. Nie gwałtownie, ale powoli
- Tego chciałaś? - wyszeptał, ale bardzo cicho, żeby jej nie obudzić. Ciepło jej ciała promieniowało
przez pościel, spała głęboko.
ści zareagowała w ten sposób? A może wyczuła siłę, która się za nią kry
-13-
A jeśli chodzi o gwałtowność... przełknął, zaciskając rękę w pięść na myśl o Stephenie Bonnecie.
Nigdy mu nie powiedziała, co zaszło między
nią a Bonnetem - i nie do pomyślenia było, by mógł zapytać. Ale w rzadkich okolicznościach, kiedy
się zdarzało, że brał ją bez zwykłej delikatno
gdzie wszędzie przed nim, gdziekolwiek by się obrócił, był taki sam labirynt wilgotnych korzeni i
zwisających liści. Mroczne tunele zdawały się oferować możliwość ucieczki, ale prowadziły tylko
do dalszych zakamarków.
„Bo ja i moja ukochana nie spotkamy się już nigdy na pięknych brzegach Loch Lomond..."
Znowu był spięty, wszystko go swędziało, nogi poruszały się niespokojnie. Komar zabzyczał mu koło
ucha, zaatakował go - oczywiście za późno. Nie mogąc wytrzymać napięcia, cicho wyślizgnął się z
łóżka i wykonał kilka szybkich przysiadów, by pozbyć się skurczów.
To przyniosło mu ulgę, więc opadł na podłogę, do pozycji pompek, i liczył w milczeniu, gdy
opuszczał się w stronę desek podłogi. Jeden. Dwa.
Trzy. Cztery. Koncentrując się tylko na rosnącym bólu ramion i pleców, kojącej monotonii liczenia.
Dwadzieścia sześć, dwadzieścia siedem, dwadzieścia osiem...
słów przyniesionych przez wietrzyk. Nie on jeden nie spał, co go trochę pocieszyło.
światło. Latarnia i dwie postacie idące obok siebie, jedna wysoka, druga
niższa.
- Nie - odpowiedział głos Claire, wyraźniejszy, w miarę jak się zbliżali. Widział, jak zamachała
rękami na tle światła latarni. - Jestem cała brudna od sadzenia. Muszę się umyć, zanim wejdę. Ty idź
do łóżka.
-14-
Większa postać zawahała się, po czym podała jej latarnię. Roger przez chwilę widział twarz Claire,
zwróconą ku górze i uśmiechniętą. Jamie pochylił się i pocałował ją krótko, po czym odsunął się.
- No to się pośpiesz - powiedział i Roger usłyszał radość w jego głosie. - Nie śpię dobrze, kiedy nie
ma cię przy mnie, Angliszko.
wiał w stronę drewnianego domu, więc słychać było jego głos. - Ale nic
innego też nie robię dobrze, kiedy cię przy mnie nie ma.
- Zacznij beze mnie - powiedziała, zwracając się w stronę studni. - Dogonię cię.
Roger czekał przy oknie, póki nie zobaczył, jak wraca, machając latarnią, i wchodzi do środka. Wiatr
zmienił kierunek, nie słyszał już mężczyzn w lesie, chociaż ich ognisko wciąż płonęło.
Roger spojrzał w stronę lasu. Jego skóra już się ochłodziła, na piersi pojawiła się gęsia skórka.
Potarł ją z roztargnieniem i poczuł bolesne miejsce, gdzie Brianna go ugryzła. W świetle księżyca
wydawało się ciemne, niewielka plama na skórze. Zastanawiał się, czy rano będzie jeszcze
widoczna.
sty, srebrna bransoletka. Mała flaszeczka oleju z wrotyczu, obok dwa czy
trzy dyskretne kawałki gąbki. I większy słoiczek pełen nasion dauco. Dzisiaj w nocy nie miała czasu
na olej z wrotyczu, ale był gotów dać głowę, że w ciągu dnia zażyła nasiona.
i uspokajający.
-15-
Obudziłam się tuż po świcie, gdy jakiś owad chodził mi po nodze. Szarpnęłam stopą i uciekł
pośpiesznie w trawę, najwyraźniej przerażony odkryciem, że żyję. Podejrzliwie poruszałam palcami
u nogi, ale nie znalaz
Czułam w pobliżu słabe ruchy, ale to tylko konie oficerów tupały i prychały, jako że budziły się dużo
wcześniej niż ludzie. W obozie nadal panowała cisza - taka, jakiej można się spodziewać o tej porze
w obozie, w którym znajduje się kilkuset mężczyzn. Płótno nad moją głową lśniło,
że jeszcze przez jakiś czas nie muszę wstawać - a kiedy już będę musia
Bern, nie było także jednostek milicji z hrabstw Craven i Carteret, które
O płótno pacnął i usiadł na nim świerszcz. Przyjrzałam mu się podejrzliwie, ale na szczęście nie
wybierał się do środka. Może powinnam była przyjąć propozycję pani Bryan, która chciała dać mi
łóżko we dworze, tak jak kilku innym żonom oficerów, które towarzyszyły małżonkom. Jamie jednak
uparł się, że będzie spał w polu ze swoimi ludźmi, a ja z nim, wolałam łóżko z nim i z owadami niż
bez owadów, ale i bez
niego.
prawą rękę trzymał w górze i oglądał uważnie, odwracając dłoń, zginając i rozprostowując palce -
tak jak potrafił. Serdeczny palec miał sztywny staw, środkowy był lekko wykręcony, głęboka biała
blizna okrążała go spiralnie.
-16-
Ręka była pokryta odciskami i stwardniała od pracy, wciąż widoczny był też mały stygmat rany od
gwoździa - jasnoróżowy ślad w środku dłoni. Skórę, brązową i ogorzałą, pokrywały przebarwienia i
wypłowiałe na złoto włosy. Uważałam, że jest piękna.
- Coś w tym rodzaju. Chociaż chyba mam jeszcze parę godzin. Urodziłem się o pół do siódmej
wieczór, całe półwiecze będę miał dopiero w porze kolacji.
- Wydaje się, że wszystko działa niezawodnie - zapewniłam go. - Szarpnęłam na próbę, aż pisnął
cicho. - Nic się nie obluzowało.
Pozwoliłam mu trzymać moją rękę, ale przekręciłam się, by oprzeć podbródek na środku jego piersi,
gdzie był mały dołek jakby specjalnie na to przeznaczony.
-Ja też to robię, kiedy mam urodziny. Zazwyczaj wieczór przed tym
dniem. To jest jak oglądanie się za siebie, zastanawianie się nad rokiem,
który minął. Ale sprawdzam wszystko, może każdy tak robi. Tylko żeby
zmian, co?
Uniosłam brodę i obejrzałam go uważnie. Prawdę mówiąc, dość trudno było patrzeć na niego
obiektywnie. Przywykłam do jego rysów, jak też lubiłam je tak bardzo, że zauważałam zazwyczaj
najmniejszy drobiazg -
pieg na uchu, dolny siekacz wysunięty lekko do przodu, odrobinę nierówny w stosunku do sąsiadów -
ale zazwyczaj nie patrzyłam na niego jako na całość.
le. Jego włosy wydostały się z wiązania, gdy spał, i rozsypały na ramionach,
-17-
okalając rudawymi falami twarz, na której wyraźnie widać było poczucie humoru i gwałtowne
uczucia, ale która też paradoksalnie miała niezwykłą zdolność do maskowania się.
- Nie - stwierdziłam w końcu i westchnąwszy z ulgą, znowu oparłam
Obóz był ciągle na etapie formowania się. Kilka oddziałów - te, w których
Ale inne nie - koślawe namioty i porozrzucany sprzęt zajmowały całą łąkę w niby-wojskowym
chaosie.
spytałam z powątpiewaniem.
odpowiedzi.
- Pewnie tak. Tryon jest żołnierzem. Dobrze wie, co trzeba robić, przynajmniej na początku. Nie jest
trudno nauczyć ludzi, jak maszerować równo i kopać latryny. Coś innego - skłonić ich do walki.
Prawda, to było pytanie. Przez całą drogę z Fraser's Ridge plotki krą
żyły wokół nas niczym jesienne liście w czas huraganu. Regulatorzy mają dziesięć tysięcy ludzi i
maszerują w równym szyku prosto na New Bern.
Generał Gage płynie okrętem z oddziałami z Nowego Jorku, by opanować kolonię. Milicja z
hrabstwa Orange zbuntowała się i pozabijała oficerów. Połowa ludzi z hrabstwa Wake
zdezerterowała. Hermon Husband został aresztowany i porwany na statek, który ma go zawieźć do
Londynu, gdzie czeka go proces o zdradę. Hillsborough zostało zajęte przez Regulatorów, którzy
zamierzali spalić miasto i skazać na śmierć Edmunda Fanninga i wszystkich jego współpracowników.
Miałam nadzieję, że to akurat nie jest prawda - a jeśli jest, że Hubert Sherston nie należy do bliskich
przyjaciół Fanninga.
W tej masie domysłów i bezwstydnych podejrzeń pewne było tylko to,
że gubernator Tryon jest w drodze i zamierza dołączyć do milicji. A potem się zobaczy, uznałam.
Wolna ręka Jamiego spoczęła na moich plecach, jego kciuk leniwie gładził moją łopatkę. Wydawało
się, że z właściwą mu niezwykłą zdolnością
-18-
-No... Nie jestem pewien, czy umiem to wyłożyć, ale przyszło mi teraz do głowy, że żyję dłużej niż
mój ojciec. A nie jest to coś, czego się spodziewałem - dodał z nutą smutnej ironii. - Tylko że... No,
po prostu wydaje się to dziwne. Zastanawiałem się tylko, czy myślałaś kiedyś o tym, to znaczy, skoro
wcześnie straciłaś matkę?
- Tak. - Moja twarz była ukryta w jego piersi, głos stłumiony przez fałdy jego koszuli. - Kiedyś
myślałam, kiedy byłam młodsza. To jak wybieranie się w podróż bez mapy.
łem mniej czy więcej, jak to będzie być mężczyzną w wieku lat trzydziestu czy czterdziestu... A co
teraz? - Jego pierś poruszyła się nieco, z cichym dźwiękiem, który mógł być mieszaniną rozbawienia
i zaskoczenia.
włosach, które opadły mi na twarz. - Patrzysz na inne kobiety - albo mężczyzn - i przymierzasz się do
ich życia. Bierzesz to, co ci się przyda, i zawsze szukasz wewnątrz siebie tego, czego nie możesz
znaleźć gdzie indziej. I zawsze... zawsze... zastanawiasz się, czy robisz to tak jak należy.
Jego dłoń na moich plecach była ciepła i ciężka. Czuł, że łzy, które niespodziewanie popłynęły z
moich oczu, moczą jego koszulę. Drugą ręką dotknął mojej głowy, pogładził mnie po włosach.
Obóz zaczął ożywać, rozległy się stuki i brzęki, i ochrypłe, zaspane głosy. Nad naszymi głowami
świerszcz zaczął grać, wydając dźwięk jakby ktoś przesuwał paznokciem po miedzianym garnku.
- To jest poranek, którego mój ojciec nigdy nie zobaczył - powiedział
Jamie, nadal tak cicho, że słyszałam to bardziej przez jego pierś niż własne uszy. - Codziennie świat
jest darem, mo chridhe, niezależnie od tego, czym okaże się jutro.
żadnego członka mi nie brakuje, a kutas nadał staje sam z siebie co rano.
-19-
Gubernator opuścił New Bern 27 kwietnia i dotarł do posiadłości pułkownika Bryana 1 maja.
Dzisiaj dołączyły oddziały z dwóch okręgów.
u generała Munstera. Pan Hinton, pułkownik regimentu, znany Gubernatorowi, miał tylko dwudziestu
dwóch mężczyzn w oddziale, który polecono mu sformować, a to ze względu na nieprzychylność
mieszkańców hrabstwa.
przejeżdżając wzdłuż pierwszego rzędu batalionu i widząc, że nie więcej niż jeden człowiek z pięciu
ma broń, i słysząc, że gdy wezwał ich do zgłoszenia się jako ochotnicy do służby, nie usłuchali. Kazał
więc Armii otoczyć batalion, a gdy to się stało, polecił trzem swoim pułkownikom wybrać
czterdziestu najbardziej sprawnych i przydatnych ludzi, który to manewr spowodował nie-
-20-
małą panikę w regimencie, składającym się w owym czasie z jakichś czterystu ludzi.
W czasie szukania ochotników oficerowie Armii podejmowali próby namawiania ludzi, by się
zgłaszali, i przez niecałe dwie godziny skompletowali oddział z Wake w liczbie ludzi pięćdziesięciu.
Gdy noc nadeszła, regiment z Wa-ke odprawiono, zawstydzony wielce z powodu swej hańby i
własnego
na, znanego Regulatora, i sprowadził go jako więźnia do obozu, gdzie zamknięty bezpiecznie został.
Wyznał, że był Regulatorem, ale nie zdradził niczego.
Armia wyruszyła i rozbiła obóz w pobliżu Booth, nad New Hope Creek.
Zatrzymano się, polecono zaopatrzenie wozów, podkucie na nowo koni i naprawienie wszystkiego.
Przegląd dwóch kompanii milicji z Orange w Hillsborough.
Więzień Tomlinson zdołał zbiec dziś wieczór swojej straży. Wysłano za nim
oddział, ale skutku to nie przyniosło.
Armia przekroczyła rzekę Haw i rozbiła obóz na zachodnim brzegu. Spodziewano się, że Regulatorzy
będą próbować uniemożliwić Rojalistom przebycie rzeki, jak zamierzali, ale ponieważ nie
spodziewali się, iż armia opuści Hillsborough przed poniedziałkiem, plan ich został udaremniony.
Dzisiejszego dnia otrzymano wiadomość, że generał Waddell został przymuszony przez Regulatorów,
wraz z oddziałami pod jego dowództwem, do ponownego przekroczenia rzeki Yadkin.
McCartny'ego. Tekst: „Jeżeli miecza nie masz, odzienie swe przedaj i kup go".
-21-
przyjąć listu, bojąc się, iż zostanie on przechwycony. Treść poselstwa była, że w czwartek o godzinie
9 wieczór Regulatorzy w liczbie dwóch tysięcy otoczyli jego obóz i w sposób niezwykle śmiały i
obelżywy żądali, aby generał wycofał się ze swymi oddziałami na drugą stronę rzeki Yadkin, od
której znajdował się wtedy o dwie mile drogi. Odmówił na to zgody, mówiąc, że rozkaz Gubernatora
każe mu iść naprzód. To uczyniło ich jeszcze bardziej obelżywymi i starali się zastraszyć jego łudzi
wieloma indiańskimi okrzykami.
Generał, jako że liczba jego ludzi nie przekraczała trzech setek i nie miała chęci wszczynać bitwy, a
wielu wartowników przeszło na stronę Regulatorów, zmuszony był ustąpić ich żądaniom i wcześnie
następnego ranka ponownie przekroczył rzekę Yadkin ze swym działami i taborem, Regulatorzy zaś
zgodzili się rozejść i wrócić do swoich domostw.
By rozważyć treść poselstwa przywiezionego przez kuriera Ekspresu, natychmiast zwołano Radę
Wojenną, złożoną z czcigodnego Johna Rutherforda, Lewisa DeRosseta, Roberta Palmera i Sama
Cornella z Rady Jego Wysokości,
a także Pułkowników i Oficerów Armii. Postanowione zostało, że Armia zmieni swoją trasę i ruszy
drogą przez dobra kapitana Holta wiodącą z Hillsborough do Salisbury, możliwie najszybciej
przekroczy Małą i Wielką rzekę Alamance i nie tracąc czasu, pomaszeruje, by dołączyć do generała
Waddella.
Zgodnie z tym Armia wyruszyła i przed zachodem słońca rozbiła obóz na zachodnim brzegu Małej
Alamance, a silny oddział wysłano naprzód, by zajął
zachodni brzeg Wielkiej Alamance, w celu uniemożliwienia przeciwnikowi zajęcia tak mocnej
pozycji.
Tego wieczoru otrzymano wieść, że Regulatorzy rozsyłają posłów do wszystkich swoich osiedli i
zbierają się przy Sondy Greek, niedaleko posiadłości Huntera.
Dołączono do oddziału na zachodnim brzegu Wielkiej Alamance, gdzie wybrano dobre miejsce na
fortyfikowany obóz. Tutaj Armia zatrzymała się do chwili, gdy z Hillsborough przywiezione zostaną
dalsze zapasy, w którym to celu kilka wozów, wcześniej opróżnionych, wysłano z obozu do
Hillsborough.
Tego wieczoru przyszło Poselstwo do obozu, że buntownicy zamierzają zaatakować obóz nocą, i
dokonano niezbędnych przygotowań do obrony, trzeciej części Armii polecono czuwać całą noc pod
bronią, pozostałym zaś trzymać
-22-
Armia czuwała całą noc pod bronią, jak i poprzedniej nocy. Alarmu nie
było.
Około godziny 6 wieczór Gubernator otrzymał list od buntowników, który przedstawił Radzie
Wojennej. Ta uradziła, iż Armia powinna wyruszyć na rebeliantów dnia następnego z samego rana,
Gubernator winien wysłać im
Ludzie czuwali całą noc pod bronią. Alarmu nie było, choć buntownicy
Hillsborough, 15 maja
przed świtem. Cały dzień miałam wrażenie, że chodzę we mgle, ludzie do mnie mówią, a ja ich nie
słyszę. Widzę, że ruszają ustami, kiwam głową i uśmiecham się, a potem idę dalej. Powietrze jest
rozgrzane i lepkie, wszystko pachnie rozgrzanym metalem. Głowa mnie boli, a kucharka wali
garnkami.
Cały dzień usiłowałam sobie przypomnieć, co mi się śniło, i nie mogę. jest tylko ta szarość i uczucie
strachu. Nigdy nie byłam w pobliżu bitwy, ale mam przeczucie, że to, co mi się śniło, to dym armat.
Jamie wrócił z Rady Wojennej, dobrze po kolacji, i w krótkich słowach poinformował ludzi o
planach Tryona. Ogólną reakcją była aprobata, a nawet entuzjazm.
- Dobrze, że zaraz ruszamy - oznajmił Ewald Mueller, wyciągając długie ręce i strzelając kostkami
palców. - Posiedzimy tu dłużej, to obrośniemy mchem!
-23-
Jamie zrobił szybki obchód, odpowiadając na pytania i udzielając zapewnień, po czym dołączył do
mnie przy naszym małym ognisku. Popatrzyłam na niego spod przymrużonych powiek. Mimo stresu
związanego z obecną sytuacją dawało się w nim wyczuć tłumioną satysfakcję, która
ta. - Odgryzł kawał chleba i połknął, prawie nie żując. - Chryste, alem
głodny. Cały dzień nic nie jadłem, tylko czołgałem się na brzuchu wśród
przełykając kolejną porcję. - Takiej zbieraniny nie widziałem, odkąd walczyłem we Francji i
wzięliśmy wioskę, w której była banda przemytników wina. Połowa z dziewkami, a wszyscy pijani,
musieliśmy ich zbierać z ziemi, chcąc aresztować. Ci są trochę lepsi, o ile widziałem. Nie ma tylu
dziewek - przyznał po sprawiedliwości i wsadził do ust resztę chleba.
- Cornell go nie zna, ale słyszał o nim. Wydaje się, że działa w różnych
miejscach na wybrzeżach, po czym znika na trzy czy cztery miesiące. Potem nagle pewnego dnia
pojawia się znowu, pije w tawernach w Edenton i Roanoke, sypiąc złotem na prawo i lewo.
-24-
- Czyli przywozi towary z Europy i sprzedaje. - Trzy lub cztery miesiące to właśnie czas potrzebny
na rejs do Anglii i z powrotem. - Kontrabanda, jak przypuszczam?
Otarł usta wierzchem dłoni z ponurym rozbawieniem. - W przystani Wyliego. Przynajmniej takie
krążą plotki.
lipa Wyliego, to jest pewne. I ten mały łotr był z Bonnetem tamtej nocy
w River Run, cokolwiek później mówił. - Machnął ręką, zamykając na razie kwestię Phillipa
Wyliego. - Cornell mówił jednak, że Bonnet znowu zniknął. Od miesiąca go nie ma. Zatem moja
ciotka i Duncan są pewnie
na razie bezpieczni. Przynajmniej jedno zmartwienie mam z głowy. Bardzo dobrze, bo i tak mi ich nie
brakuje.
W jego słowach nie było ironii, gdy rozglądał się po otaczającym nas
- Rozmawiałeś z nim?
Pokręcił głową.
z daleka. Był wśród wielkiego tłumu, ale nie mogłem nie poznać jego
sukni.
- Co zrobi? - Podałam mu pełną miskę. - Nie będzie przecież walczył,
ani im nie pozwoli. - Byłam skłonna uznać obecność Husbanda za budzącą nadzieję. Hermon
Husband najbardziej zbliżał się do stanowiska, które wśród Regulatorów mogło uchodzić za
przywódcze. Byłam pewna,
że go posłuchają.
- Nie wiem, Angliszko. Sam broni do ręki nie weźmie, ale poza tym... -
Urwał, zamyślony. Nagle jego twarz powiedziała mi, że podjął jakąś decyzję. Podał mi miskę, wstał,
odwrócił się i ruszył przez obóz.
-25-
coś białego i podał Rogerowi. Roger spojrzał na to coś, skinął głową i schował.
Jamie poklepał go po ramieniu i ruszył z powrotem przez obóz, zatrzymując się i wymieniając jakieś
żartobliwe uwagi z braćmi Lindsay.
się poprawił.
- Kazałem Rogerowi iść z samego rana i odszukać Husbanda - oznajmił, zabierając się do gulaszu z
nowym przypływem apetytu. - Jeśli mu się uda, ma sprowadzić Husbanda tutaj, żeby porozmawiał z
Tryonem. Je
śli Husband nie zdoła przekonać Tryona - a nie zdoła - to może Tryon
zdoła przekonać Husbanda, że nie żartuje. Jeśli Hermon zobaczy, że to doprowadzi do rozlewu krwi,
może przekona swoich ludzi, by się wycofali.
- Naprawdę tak uważasz? - Po południu spadł lekki deszcz i od wschodu na niebie wciąż wisiały
chmury. Ich brzegi mieniły się czerwienią - nie od promieni zachodzącego słońca, ale od ognisk w
obozie Regulatorów
Ogniska paliły się cały dzień, dymiąc i trzeszcząc w deszczu. Teraz, kiedy przestało padać, chmury
ustąpiły, zamieniając się w długie, jedwabiste ogony, lśniące niczym płomienie na niebie od zachodu,
bez trudu przy
ramieniu Jamiego.
- Zobacz - powiedziałam. Odwrócił się, zaniepokojony, czy to może jakiś nowy problem, ale
odprężył się, gdy wskazałam do góry.
Gdyby Frank był czymś zaabsorbowany, w podobnej sytuacji przerwałby na chwilę, by nie wyjść na
grubianina, powiedziałby: „Och, tak, śliczne", i wrócił do swoich rozmyślań. Jamie uniósł twarz w
stronę lśniącej cudowności niebios i zamarł.
Co się z tobą dzieje? - zapytałam siebie w myślach. Nie możesz pozwolić Frankowi Randallowi
spoczywać w pokoju?
- W Szkocji - powiedział - niebo byłoby cały dzień jak ołów, a o zmierzchu słońce znikałoby w
morzu jak rozpalona kula armatnia. Takiego nieba nie ma tam nigdy.
- Co ci przypomniało o Szkocji? - spytałam, zaintrygowana tym, że jego myśli, tak samo, jak moje,
skierowały się ku przeszłości.
-26-
- Świt i zmierzch, i pora roku - odpowiedział, zanurzony we wspomnieniach. - Ile razy powietrze
zmienia się wokół mnie, przypomina mi się to, co było, i co jest teraz. W domu nie zawsze, ale kiedy
śpię pod go
łym niebem, często budzę się, śniąc o ludziach, których kiedyś znałem,
dlatego.
- Co dlatego? - Zachodzące słońce zalało jego twarz złotymi promieniami, zacierając zmarszczki
niepokoju.
- Ach? - Zawahał się na chwilę, po czym zapytał ostrożnie: - Me pytałem o to często, Angliszko, bo
gdybyś odpowiedziała „tak", niewiele mógłbym pomóc, ale czy często tęsknisz za... innymi czasami?
serce Jamiego powoli bije pod moim uchem, i zacisnęłam lewą rękę, czując gładki metal obrączki na
palcu.
61. Ultimatum
mieszkającej. Żałuję niezmiernie tej fatalnej konieczności, do której zostałem przez was teraz
przymuszony, a to dlatego, że odrzuciliście łaskawość Korony i prawa swego Kraju, wedle których
wy, zebrani jako Regulatorzy, winni-
ście złożyć broń, wydać wyjętych spod prawa przywódców i poddać się prawom
-27-
Wm. Tryon
Kiedy się obudziłam, Jamiego już nie było. Jego koc leżał koło mnie, równo złożony, a Gideona nie
było pod dębem, do którego Jamie go przywiązał.
z „herbatką" bostońską. Nie pamiętałam już dokładnie, kiedy miała nastąpić ta awantura i to, co
przyszło po niej, ale nie mogłam się pozbyć przeczucia, że powinnam pić herbatę, póki jest jeszcze
dostępna, aby nasycić organizm jak niedźwiedź napychający się jagodami i owadami przed zimą.
Dzień był wczesny i jasny, i chociaż na razie było chłodno, w powietrzu unosił się ślad wilgoci po
wczorajszym deszczu. Popijałam herbatę, czując, jak kosmyki włosów wymykają się z uwięzi i wiją
wokół twarzy,
Miałam nadzieję, że nie będzie to konieczne, ale na wszelki wypadek lepiej mieć pod ręką większą
ilość przegotowanej, oczyszczonej wody. Jeśli nie będzie potrzebna do celów medycznych, zawsze
mogę wyprać pończochy, które się o to prosiły.
Wbrew nazwie Wielka Alamance nie była szczególnie imponującą rzeką. Na prawie całej długości
nie przekraczała szerokości piętnastu czy dwudziestu stóp. Była także płytka, błotnista i wściekle
kręta, z wieloma ma
Ważki uwijały się nad wodą i nad głowami paru członków milicji, którzy przyszli sobie ulżyć do
strumienia, gawędząc przy tym wesoło. Taktownie zaczekałam za krzakiem, a schodząc ze stromego
brzegu z wia-
-28-
drami, cieszyłam się, że większość obecnych nie brała pod uwagę picia tej wody, jeśli nie groziła im
śmierć z pragnienia.
gotowości do boju, toteż gdy Jamie wrócił na Gideonie, który ze zdumiewającą delikatnością
znajdował drogę między ogniskami, wzbudził tylko ogólne zainteresowanie.
- Jak to wygląda, Mac Dubh? - spytał Kenny, wstając na powitanie, gdy Jamie ściągnął wodze. - Coś
się szykuje?
Jamie pokręcił głową. Był ubrany schludnie, niemal surowo, ze związanymi włosami, sztyletem i
pistoletami za pasem, i szpadą u boku. Jedyną ozdobą była żółta wstążeczka przyczepiona do surduta.
Był gotów do walki. Na tę myśl dreszcz przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa.
- Gubernator wysłał swój liścik do Regulatorów. Każdy z czterech szeryfów wziął jeden egzemplarz
i mają przeczytać ultimatum każdej napotkanej grupie. My czekamy na rezultaty.
się obudził.
w kolejną podróż do strumienia, kiedy Gideon nastawił uszy i gwałtownie podniósł głowę, parskając
na powitanie. Jamie trącił konia, by stanął
przede mną, a jego ręka opadła do szpady. Potężna pierś i bok Gideona
zasłaniały mi widok, więc nie widziałam, kto się zbliża, ale zobaczyłam,
jak Jamie puszcza gardę szpady, kiedy zbliżająca się osoba znalazła się
w zasięgu wzroku. Zatem przyjaciel.
A przynajmniej ktoś, kogo nie zamierzał posiekać jeszcze w siodle. Usłyszałam powitanie
wypowiedziane znajomym głosem i wyglądając spod pyska Gideona, zobaczyłam gubernatora
Tryona, który jechał przez łączkę w towarzystwie dwóch adiutantów.
Tryon nieźle siedział w siodle, chociaż bez specjalnego stylu. Był ubrany jak zwykle do kampanii, w
praktyczny niebieski mundur i jelonkowe spodnie, z żółtą wstążką oficera na kapeluszu i jedną ze
swoich kawaleryjskich szabli przy boku. Nie była ona tylko na pokaz, na rękojeści widać było
nacięcia, a pochwa była zużyta.
miem, który odwzajemnił się podobnym gestem. Zobaczywszy mnie w cieniu Gideona, gubernator
uprzejmie zdjął zdobny we wstążkę kapelusz i ukłonił się z siodła.
-29-
- Do usług, pani Fraser. - Spojrzał na wiadra, po czym obrócił się w siodle, przywołując jednego z
adiutantów. - Panie Vickers, proszę pomóc pani Fraser.
Miał dość rozumu, by to pojąć, i nie protestował przeciwko mojej obecności. Przestał zwracać na
mnie uwagę i zwrócił się do Jamiego.
- Tak, sir.
Jamie przystanął na chwilę, zbierając wodze. Mrużąc oczy przed promieniami wschodzącego słońca,
taksującym spojrzeniem obrzucił wierzchowca gubernatora.
- Niezłego wałacha macie, panie. Jest spokojny?
Jamie odrzucił głowę i wydał z siebie wibrujący krzyk szkockich górali, taki, który ma być słyszalny
daleko w górach. Koń gubernatora szarpnął się, przewracając oczami. Żołnierze wypadli z zarośli,
wrzeszcząc przeraźliwie, podczas gdy czarna chmura kruków,, nie mniej hałaśliwa, eksplodowała
nad nimi niczym dym z armat. Koń stanął dęba i zrzucił
Gubernator usiadł, purpurowy na twarzy, z trudem łapiąc oddech, i zobaczył wokół siebie krąg
szczerzących zęby milicjantów z wycelowaną w niego bronią. Gubernator spojrzał prosto w lufę
karabinu przed jego
twarzą i odepchnął ją jedną ręką, wydając dziwne dźwięki niczym rozwścieczona wiewiórka. Jamie
odchrząknął znacząco i ludzie cichutko rozpłynęli się w zagajniku.
-30-
- Co się stało? - Ruszył w stronę gubernatora, ale położyłam mu rękę na rękawie, bo go zatrzymać.
Najlepiej będzie dać panu Tryonowi chwilę
- Nic ważnego - powiedziałam, odbierając od niego wiadra, zanim woda się rozlała. - Ehm... ilu
ludzi liczy zebrana tu milicja, jak pan sądzi?
- I macie działa?
głos Jamiego - ale większość z nich ledwo uzbrojona. Wielu nie ma nic
okolicznościach godnością.
znikła z twarzy Tryona i chociaż w jego zachowaniu czuć było pewną rezerwę, wydawało się, że nie
chował urazy. Tryon miał zarówno poczucie sprawiedliwości, jak i - co w tej chwili ważniejsze -
humoru. Jedno i drugie najwyraźniej przetrwało ogląd gotowości bojowej.
był od dłuższego czasu jednym z głównych agitatorów ich ruchu. Imię Jamesa Huntera także często
pojawiało się w skargach i niekończących się petycjach, które docierały do mnie w New Bern. Są też
inne - Hamilton,
Gillespie...
- W pewnych okolicznościach, sir, byłbym skłonny dyskutować, czy pióro może więcej niż miecz, ale
nie na skraju pola bitwy, a tu przecież stoimy. Śmiałość w pisaniu pamfletów nie daje człowiekowi
umiejętności dowodzenia oddziałami, a Husband jest dżentelmenem i kwakrem.
-31-
- To także słyszałem - zgodził się Tryon. Wskazał na odległy strumień, unosząc wyzywająco brew. -
A jednak jest tutaj.
- Jest tutaj - zgodził się Jamie. Urwał na chwilę, usiłując ocenić nastrój
uderzała sztywność jego postaci i blask oczu. Bitwa nie była jednak przesądzona i trzymał napięcie
pod kontrolą. Jeszcze był zdolny słuchać.
łem przy jego. Nie robi sekretu ze swych poglądów ani charakteru. Jeśli
czy mogę cię błagać... jeśli Husband przybędzie, czy spotkasz się z nim osobiście?
Tryon milczał, nieświadomie obracając w rękach zakurzony trój graniasty kapelusz. Echa
niedawnego zamieszania ucichły, ptak rozśpiewał się wśród gałęzi rosnącego nad nami wiązu.
czekając.
- Jestem jednak gubernatorem tej kolonii. Nie mogę dopuścić, by naruszano spokój, drwiono z prawa,
bezkarnie przelewano krew! - Spojrzał
na mnie. - Nie pozwolę. - Zwrócił się z powrotem do Jamiego. - Sądzę,
Pan Vickers sprowadził konia gubernatora. Stanął trochę z boku, trzymając oba wierzchowce za uzdy,
i zobaczyłam, jak lekko kiwa głową, jak-
-32-
by potwierdzał słowa gubernatora. Kapelusz osłaniał go od słońca, ale jego twarz była zarumieniona,
a oczy mu błyszczały. Palił się do bitki.
Tryon nie, ale był gotów. Jamie też nie, ale także był gotów. Przez chwilę patrzył gubernatorowi w
oczy, po czym skinął głową, przyjmując nieuniknione.
banda i wrócić?
- Oddziały są gotowe do walki - powiedział Tryon. Zerknął na zagajnik i kącik jego ust drgnął. Potem
ponuro spojrzał na twarz Jamiego. -
Odwrócił się, wciskając kapelusz na głowę, chwycił wodze swojego konia i wsiadł. Odjechał, nie
oglądając się, a adiutanci za nim.
Podeszłam i dotknęłam jego ręki. Nie musiałam mówić, jak bardzo pragnę, by Roger się pośpieszył.
Punkt #12 - Żaden Oficer ani Żołnierz nie oddali się poza granice obozu, które wyznaczy straż.
Punkt #63 - Oficerowie dowodzący oddziałami przesłuchają wszystkich
włóczęgów i osoby podejrzane, a wszystkich, którzy nie potrafią się należycie wytłumaczyć,
aresztują, o czym wyślą raport do Kwatery Głównej.
„Przepisy i obowiązki dla obozu", rozkazy wydane przez Jego Ekscelencję Gubernatora Tryona dla
obywateli prowincji Karolina Północna
-33-
Company". Należało ją przyszyć do surduta lub kapelusza, gdyż takie odznaki, tak samo jak płócienne
wstążki, były jedynym rodzajem umundurowania większości armii gubernatora i jedynym sposobem
rozróżnienia członków milicji i Regulatorów.
Jamie podał mu odznakę dwa dni przedtem w czasie kolacji. - Zanim podejdziemy tak blisko, żeby
zobaczyć, czy ktoś ma odznakę, tamten chyba zdąży strzelić.
Jamie spojrzał na niego nie mniej ironicznie, ale uprzejmie powstrzymał się od uwag na temat
umiejętności strzeleckich Rogera i prawdopodobieństwa, że wyrządzi komuś krzywdę muszkietem.
słowa, ale Jamie zignorował ich. Patykiem wyciągnął z popiołu trzy piekące się słodkie ziemniaki.
Leżały jeden obok drugiego, czarne i stygnące w chłodnym nocnym powietrzu. Kopnął jeden
delikatnie, aż potoczył się
z powrotem w popiół.
wróg. - Potem jego usta skrzywiły się i machnął ręką w stronę mężczyzn
zajętych kolacją.
- Znasz tutaj każdego? No więc do nich nie strzelaj, chłopcze, i wszystko będzie dobrze!
dużo bardziej martwiło go, że może nieświadomie zrobić komuś krzywdę - także to, że niechcący
może odstrzelić sobie kilka palców - niż to, że ktoś może do niego strzelać.
W duchu postanowił w ogóle nie strzelać do nikogo, niezależnie od okoliczności czy szans na
trafienie. Wysłuchał dość opowieści Regulatorów - Abla MacLennana, Hermona Husbanda. Nawet
jeśli wziąć pod uwagę naturalną
przesadę, będącą częścią stylu Husbanda, nie dało się nie podzielać poczucia oburzenia na
niesprawiedliwość, jakiej pełne były jego teksty. Jak Roger mógłby zabić albo zranić człowieka
tylko za protestowanie przeciwko nadużyciom i korupcji, tak jawnym, że musiały oburzać uczciwych
ludzi?
-34-
Był historykiem i poznał aktualne okoliczności na tyle, by pojąć, jak powszechne były te problemy,
skąd się wzięły - miał też świadomość trudności, jakie wiązały się z naprawą sytuacji. Rozumiał do
pewnego stopnia stanowisko Tryona, ale nie aż tak, by dostarczać chętnego żołnierza sprawie
utrzymania autorytetu Korony, a tym bardziej sprawie utrzymania reputacji i fortuny Williama Tryona.
Wszyscy mieli karabiny i amunicję, ale wyglądali raczej na trzech przyjaciół polujących na króliki
niż na żołnierzy w przeddzień bitwy.
Wyglądali właściwie dokładnie na to, kim byli - ludzi szukających okazji do plądrowania czy
kradzieży. Jeden miał przy pasku pęk kudłatych ciał, drugi niósł perkalową torbę poplamioną czymś
wyglądającym na
świeżą krew. Gdy Roger obserwował ich z cienia topoli, jeden z nich stanął i gestem zatrzymał
towarzyszy, a oni zesztywnieli niczym psy gończe i skierowali nosy w stronę kępy drzew w
odległości jakichś sześćdziesięciu jardów.
Chociaż Roger wiedział, że coś tam musi być, dopiero po chwili dostrzegł niewielkiego jelenia
stojącego na tle młodego zagajnika. Migotliwe światło padające przez wiosenne liście dawało mu
niemal idealną osłonę.
strzelać tak blisko rzeki. Słyszałeś, co mówił pułkownik. Regulatorzy doszli prawie do brzegu, o, tam
- ruchem głowy wskazał gąszcz olch i wierzb w odległości jakichś stu jardów. - Lepiej ich w tej
chwili nie prowokować.
jak dym.
żółtą chustkę i otarł twarz. Było ciepło i dość duszno. - Działa Tryona od
- Żeby dać radę tej hołocie? A widzieliście ich? Do sądnego dnia nie zobaczycie gorszej zbieraniny.
-35-
- Cóż, może i tak, Abie. A widziałeś tę milicję z dalszych stron? Nie lepsza hołota. A skoro już mowa
o Regulatorach, to hołota czy nie, ale jest ich dużo. Dwóch na jednego, tak mówi kapitan Neale.
Byli po tej samej stronie co on. Nie mieli wstążek, ale dostrzegł odznaki milicji na piersiach i
kapeluszach, połyskujące w rannym słońcu. Roger pozostał jednak w cieniu, póki nie zniknęli. Było
jasne, że Jamie wysłał go
w tę misję wyłącznie z własnej inicjatywy, lepiej, by nie musiał się nikomu tłumaczyć.
o Regulatorach. W najgorszym - wśród wyższych rangą oficerów - królowała zimna chęć zemsty.
- Pozbyć się ich raz na zawsze - powiedział Caswell wczoraj wieczorem, przy ognisku. Richard
Caswell był plantatorem ze wschodniej części kolonii i nie miał najmniejszego zrozumienia dla skarg
Regulatorów.
Roger znowu z namysłem poklepał się po kieszeni. Nie, lepiej to zostawić. Mógł pokazać plakietkę,
gdyby ktoś tego zażądał, ale nie sądził, by ktokolwiek strzelił mu w plecy, i to bez ostrzeżenia. Czuł
się jednak dziwnie bezbronny, idąc przez bujną trawę nadrzecznej łąki. Westchnął z odruchową ulgą,
gdy zwisające gałęzie wierzb otoczyły go chłodnym cieniem.
Za zgodą Jamiego zostawił swój muszkiet w obozie i przyszedł bez broni, nie licząc noża za pasem,
który był normalnym wyposażeniem każdego mężczyzny. Drugą część wyposażenia stanowiła duża
biała chustka, w tej chwili złożona w kieszeni surduta.
go Jamie. - A potem powiedz, żeby sprowadzili mnie, i nie mów nic, dopóki nie przyjdę. Jeśli nikt ci
nie przeszkodzi, sprowadź mi pod tą osłoną Husbanda.
Wyobraził sobie siebie, prowadzącego Hermona Husbanda przez potok, z powiewającą na kiju
chustką nad głową, jak przewodnik, który prowadzi turystów przez lotnisko, i zachciało mu się śmiać.
Jamie nie śmiał
się jednak, ani nawet nie uśmiechnął, więc przyjął chustkę z powagą i starannie schował. Wyjrzał
przez zasłonę zwisających liści, ale tylko potok płynął wartko w promieniach wczesnego słońca.
Nikogo nie było widać,
a plusk wody zagłuszał wszelkie dźwięki, jakie mogły dobiegać zza drzew
na drugiej stronie. Może milicja nie strzeli mu w plecy, ale nie podobało
-36-
mu się wcale, że Regulatorzy mogą strzelać do niego od przodu, jeśli zobaczą, jak przechodzi z
rządowego brzegu.
Ale przecież nie mógł siedzieć cały dzień wśród drzew. Wyszedł na brzeg
punktu łatwiej było przejść rzeczkę - woda była płytka, a dno kamieniste. Ale i tak, jeśli Regulatorzy
dotarli gdzieś w pobliże, zachowywali się wyjątkowo cicho.
Trudno byłoby wyobrazić sobie spokojniejszą scenę, ale nagle serce zaczęło gwałtownie walić mu w
piersi. Znowu miał to dziwne wrażenie, że ktoś przy nim stoi. Rozejrzał się na wszystkie strony, ale
nic się nie ruszało oprócz wartkiej wody i zwisających gałęzi wierzb.
- To ty, tato? - szepnął i znowu poczuł się jak głupiec. Jednak uczucie,
i pończochy. Uznał, że to z powodu okoliczności. Nie żeby dało się porównać przechodzenie w bród
płytkiej rzeczki w poszukiwaniu kwakier-skiego krzykacza do pilotowania spitfire'a przez kanał La
Manche w środku nocy podczas nalotu na Niemcy. Jednak misja to misja, uznał.
Jeszcze raz się rozejrzał, ale dostrzegł tylko kijanki wijące się w płytkich
wodach. Z krzywym uśmiechem wszedł do wody, a one rzuciły się do panicznej ucieczki.
- No to naprzód - powiedział do kaczki. Ptak zignorował go i dalej grzebał wśród unoszących się na
wodzie liści.
Z drzew po drugiej stronie nikt się nie odezwał, tylko ptaki wśród ga
Głos rozległ się z krzaków za nim. Zamarł. Był to głos kobiety. Zanim
Instynkt mówił mu, że głosy o tej szczególnej intonacji nie stanowią zagrożenia.
- Ach, więc to tak? Bardzo dobrze, panie, ale pamiętaj, że w tym zborze kwesta idzie przed
śpiewaniem!
-37-
trzech mężczyzn i dwóch kobiet. Wszyscy wydawali się być pewni, że jakiekolwiek by zapadły
finansowe ustalenia, trzy zmieszczą się w dwóch bez reszty.
Wziął buty i oddalił się cicho, pozostawiając niewidocznych strażników - o ile to byli strażnicy - z
ich arytmetyką. Najwyraźniej wojsko Regulacji było gorzej zorganizowane niż oddziały rządowe.
Gorzej zorganizowane to bardzo łagodne określenie, uznał trochę później. Przez jakiś czas trzymał
się brzegu strumienia, niepewny, gdzie mo
że być główny obóz armii. Przeszedł prawie ćwierć mili, nie widząc i nie
szedł przez świerkowe zagajniki i łąki, były pochłonięte zalotami ptaki oraz
w którym wszyscy, z wyjątkiem bohatera, nagle znikali z powierzchni ziemi. Zaczynał się niepokoić -
co będzie, jeśli nie zdoła znaleźć tego cholernego kwakra - albo nawet wojska w ogóle - zanim
zacznie się strzelanina?
Potem rzeka skręciła, a za zakrętem po raz pierwszy dostrzegł właściwych Regulatorów - grupka
kobiet prała ubrania w rzece przy dużych kamieniach.
oddalać się od rzeki. Skoro kobiety tu były, mężczyźni nie mogli być daleko.
szopa i uciekał.
Minęli Rogera nawet się nie obejrzawszy, a on poszedł przed siebie nieco pewniej. Nikt go nie
zaczepiał, nie było strażników. Obca twarz nie wydawała się nikogo dziwić ani niepokoić. Paru
mężczyzn spojrzało na niego obojętnie, po czym wróciło do swoich rozmów, nie dostrzegając w nim
niczego niezwykłego.
-38-
„Kawałek stąd" nie był krótki. Roger minął jeszcze trzy takie niesforne
ła się bardziej poważna, mniej było beztroski i zabawy jak przy strumieniu. Ale gdzie tam jeszcze do
kwatery głównej dowództwa.
Tutaj sytuacja była całkiem inna, ale jeszcze mniej nacechowana jawną
na straży, otoczonego ciasno zbitą grupą trzydziestu czy czterdziestu mężczyzn, rozprawiających w
gniewnym podnieceniu. Najwyraźniej domagali się odpowiedzi, ale nie mogli zamilknąć choć na
chwilę, by coś usłyszeć.
Husband, rozebrany do koszuli i czerwony na twarzy, krzyczał na jednego czy dwóch najbliższych
sobie, ale Roger nie mógł nic usłyszeć oprócz ogólnej wrzawy. Przepchnął się przez zewnętrzny krąg
widzów, ale bliżej
-39-
-Musimy...
-Musimy...!
ucha.
Husband popatrzył na niego oszołomiony i spróbował go strząsnąć, jednak po chwili zatrzymał się,
gdyż go rozpoznał. Kanciasta twarz zarumieniła się nad zarostem, a szorstkie, niezwiązane siwawe
włosy najeży
się o nie plecami. Wewnątrz było chłodniej, chociaż powietrze było zatęch
Husband stał, dysząc, na środku, po czym wziął kubek i napił się z wiadra stojącego koło kominka.
Roger stwierdził, że to jedyny przedmiot, jaki był w tym domu. Surdut i kapelusz Husbanda zostały
schludnie powieszone na kołku przy drzwiach, ale po klepisku walały się śmieci.
wszystkie ruchomości.
ale chociaż głosy na zewnątrz nadal się kłóciły, nie groził natychmiastowy atak na budynek.
- Przyszedłem prosić cię, byś przeszedł ze mną przez rzekę - pod flagą pokoju twoje bezpieczeństwo
będzie zapewnione - i porozmawiał z Jamiem Fraserem.
-40-
- Obawiam się, że czas na rozmowę dawno minął - odpowiedział z ponurym grymasem. Roger też
miał takie wrażenie, ale nie ustępował, zdecydowany wypełnić swoją misję.
-Nie - musiał przyznać Roger. - Ale jednak gdybyś przyszedł... gdyby zobaczyli, że ciągle istnieje
możliwość...
- Gdyby była możliwość zgody i rekompensaty, dawno by ją oferowano - powiedział Husband ostro.
- Czy to ma być dowód szczerości gubernatora, przybycie tutaj z oddziałami i działami, wysłanie
listu, w którym...
- Nie mówiłem o rekompensacie - oznajmił bez osłonek Roger. - Chodziło mi o możliwość ocalenia
waszego życia.
- Czy do tego już doszło? - zapytał cicho, patrząc na Rogera. Ten odetchnął głęboko i skinął głową.
śli nie będziesz chciał przyjść z nim pomówić, że przeciwko wam stoją
Wszystko jest w gotowości, a gubernator nie będzie czekał dłużej niż jutro do świtu.
Miał świadomość, że przekazanie takiej informacji wrogowi jest zdradą, ale to samo powiedziałby
Jamie Fraser, gdyby sam mógł tu przyjść.
- Po stronie Regulacji ludzi jest prawie dwa tysiące - powiedział Husband, jakby do siebie. - Dwa
tysiące! Nie wydaje ci się, że taki widok powinien nim poruszyć? Skoro aż tylu opuściło swe domy i
ogniska, by zaprotestować...
-41-
mieliśmy wyboru, jak tylko przyjść w masie, by wyjawić nasze skargi panu Tryonowi i w ten sposób
udowodnić mu słuszność naszych żalów.
stwierdził sucho Roger. - I jeśli teraz jest chwila na wybór, jak powiedziałeś, wydaje mi się, że
większość Regulatorów wybrała przemoc. Przynajmniej
nie są żądnym zemsty motłochem... - Jego spojrzenie powędrowało jednak mimo woli ku oknu, z
czego mogłoby wynikać, iż zdaje sobie sprawę, że na brzegu Alamance zbiera się nieobliczalny tłum.
- Czy wybrali przywódcę, kogokolwiek, kto może wystąpić w ich imieniu? - znowu przerwał Roger,
pragnąc przekazać wiadomość i wracać. -
Husband zamilkł na dłuższą chwilę, ocierając usta wierzchem dłoni, jakby chciał się pozbyć
wyjątkowo upartego niemiłego smaku. Pokręcił głową.
dość odważny, ale nie umie rozmawiać z ludźmi. Pytałem go, powiedział,
- Ja nie.
- Mówiłeś wcześniej w ich imieniu, a oni słyszeli. Przyszli z tobą, za tobą. Na pewno wysłuchają!
Jeszcze trochę, a wymknie się spod kontroli. A co by zrobili, gdyby wiedzieli, kim był i po co
przyszedł? Dłonie mu się pociły, przycisnął je do surduta. Wyczuł w kieszeni plakietkę milicji i
pożałował, że nie zakopał
-Ja...
- Nic nie musisz mówić - dodał Husband. - Wiem, żeś papista, ale nie
jest w zwyczaju naszym głośno się modlić. Gdybyś tylko pozostał przy
-42-
mnie nieruchomo i w sercu swoim poprosił, by mądrość zesłano, nie tylko mnie, ale wszem tutaj...
tylko skinął głową, tłumiąc niecierpliwość, i uścisnął dłonie starszego mężczyzny, oferując takie
wsparcie, na jakie było go stać.
Husband stał nieruchomo, z lekko pochyloną głową. Czyjaś pięść walnęła w słabe drzwi domu, głosy
zawołały.
- Hermonie! Nic ci się tam nie stało?
Przeniósł wzrok z ogorzałych palców Husbanda na jego twarz i zobaczył, że jego oczy są odległe,
jakby słuchał jakiegoś dalekiego głosu, nie zwracając uwagi na krzyki dochodzące przez ściany.
Pomyślał, że nawet
Pewnie wyważą drzwi. Ale nie, walenie zmieniło się w pełne niecierpliwości pukanie, potem w
pojedyncze uderzenia. Czuł, jak jego serce zwalnia powoli, uspokaja się oddech i krew w żyłach.
Zamknął oczy, usiłując uporządkować myśli, zrobić to, o co prosił Husband. Szukał w pamięci
jakiejś stosownej modlitwy, ale pojawiały się tylko niejasne fragmenty.
Wysłuchaj nas...
Pomóż nam, Panie - szeptał głos jego ojca. Jego drugiego ojca, Wielebnego, gdzieś w zakamarkach
umysłu. Pomóż nam, Panie, pamiętać, jak często ludzie źle czynią z braku zastanowienia, a nie z braku
miłości, i jak
Każde słowo lśniło chwilę w jego myślach niczym płonący liść porwany z ogniska przez wiatr, po
czym rozwiewało się na popiół, zanim zdo
łał je schwytać. Poddał się więc i stał tylko, ściskając dłonie Husbanda, słuchając jego oddechu,
niskiego i chrapliwego.
Nic się nie stało. Głosy nadal nawoływały na zewnątrz, ale wydawały
się nieważne jak nawoływania ptaków. Powietrze w domu było nieruchome, ale chłodne i ożywcze,
jakby gdzieś w rogach był przeciąg, który
-43-
jednak nie dotykał ich, stojących na środku podłogi. Roger czuł, że oddycha coraz łatwiej, serce bije
mu coraz spokojniej.
i czerwone, od rubinowej kropki w środku przechodziło w purpurę, ciemny i jasny róż, jakie mogły
widnieć na niebie w świt dnia Stworzenia.
nosa do ust i nad ciężkimi, kosmatymi brwiami, których każdy włos był
długi i wygięty niczym skrzydło ptaka. Wargi - szerokie i gładkie o barwie przydymionego różu.
Biały brzeg zęba zalśnił lekko, dziwnie twardy w kontraście z miękkim ciałem, jakie go ochraniało.
Roger stał nieruchomo, podziwiając piękno tego, co widział. Wcześniejszy obraz Husbanda jako
krępego mężczyzny w średnim wieku o niezbyt wyrazistych rysach gdzieś jakby zniknął. To, co
widział teraz, było chwytającą za serce jednością, czymś niepowtarzalnym i cudownym, nie
do zastąpienia.
ręce Husbanda. Przepełnił go podziw, świadomość piękna własnych palców, wygiętych kości
nadgarstka i dłoni, zdumiewająca uroda cienkiej czerwonej blizny biegnącej przez staw kciuka.
Tłum na zewnątrz cofnął się, zaskoczenie na ich twarzach szybko ustąpiło miejsca niecierpliwości i
irytacji. Husband zignorował nawałnicę pytań i żądań, idąc prosto w stronę konia uwiązanego do
drzewka za domem. Odwiązał go i wskoczył na siodło, dopiero potem, spoglądając w twarze
Regulatorów, zawołał głośno:
-44-
- Idźcie do domu! Musimy opuścić to miejsce, każdy z nas musi wrócić do własnego domu!
To ogłoszenie spotkało się z pełną zdumienia ciszą, a następnie z okrzykami zaskoczenia i oburzenia.
- Do jakiego domu? - zawołał młody mężczyzna z niechlujną rudą brodą. - Może ty masz dom, do
którego możesz wrócić, ja nie!
ła. Obserwował, jak kwakier ruszył powoli przed siebie, pochylając się przy
Nie krzyczał już, ale hałas wokół niego ucichł na tyle, że jego głos niósł
stojącego w cieniu derenia. Spokój już go opuścił, ale Roger nadal widział
Stał przed nim obszarpany mężczyzna w znoszonej skórzanej kamizelce. Zaciskał pięści, wściekły,
gotowy wyładować frustrację na tym, co pod ręką.
-45-
- Powiedziałem mu, że gubernator nie chce, by komukolwiek stała się krzywda, o ile da się tego
uniknąć - oznajmił Roger tonem, jak miał nadzieję, łagodnym.
jakby coś go osłaniało przed prądami złości i rosnącej histerii, które krą
żyły wokół domu, ale spokój szybko znikał. Inni dołączali do tych, co go
Tryona nie interesują obecnych. Rozejrzał się po kręgu twarzy, ale w żadnej nie dostrzegł
cierpliwości, nie mówiąc już o przyjaznych uczuciach.
- Zrobicie, jak chcecie - powiedział zimno. - Pan Husband dał wam radę, jaką uznał za najlepszą, a
ja ją powtórzę. - Odwrócił się, chcąc odejść, ale czyjeś ręce chwyciły go za ramiona.
- Nie tak szybko, młodzieńcze - powiedział mężczyzna w skórzanej kamizelce, wciąż czerwony ze
złości. - Rozmawiałeś z Tryonem, nie?
-Nie - przyznał Roger. - Przysłano mnie... - zawahał się. Czy powinien wymienić nazwisko Jamiego
Frasera? Nie, lepiej nie. To może spowodować kłopoty. - Przyszedłem prosić Hermona Husbanda, by
przeszedł
na drugą stronę rzeki i sam się przekonał, jak sprawy stoją. Ale on postanowił przyjąć mój opis
sytuacji. Widzieliście jego odpowiedź.
- Nie mogę cię zmusić do słuchania, panie. Ale proszę, by ci z was, którzy mają uszy, wysłuchali. -
Patrzył po ich twarzach, a oni z ociąganiem cichli kolejno, aż stanął w kręgu ludzi słuchających z
niechętną uwagą. -
wydawał się dziwny, spokojny, ale dziwnie stłumiony, jakby mówił ktoś
inny, daleko. - Nie widziałem samego gubernatora, ale słyszałem, co powiedział: nie chce widzieć
rozlewu krwi, ale jest zdecydowany działać tak, jak uważa za konieczne, by doprowadzić do
rozejścia się tego zgroma-
-46-
dzenia. Jeśli jednak wrócicie spokojnie do swoich domów, skłonny jest do pobłażliwości.
- A to dla ciebie, półgłówku! - dodał jeden z jego towarzyszy, zamierzając się otwartą dłonią w
twarz Rogera.
i upadł. Za nim byli jednak inni. Roger zamarł, zaciskając pięści, gotów się
- Nie róbcie mu krzywdy, chłopcy - zawołał ten w skórzanej kamizelce. - Przynajmniej jeszcze nie. -
Obszedł Rogera, trzymając się poza zasięgiem jego pięści, i spojrzał na niego podejrzliwie.
- Widziałeś twarz Tryona czy nie, ale na pewno widziałeś jego oddzia
ły, co?
się. Tłum był agresywny, ale nie żądny krwi. Jeszcze nie.
twarz mężczyzny. To go nie zdziwiło, rzeczywiście wiedział. - Ale to przeszkolona milicja - dodał
znacząco, zerkając na kilku jego towarzyszy, którzy urządzili sobie w pobliżu zapasy. - I mają działa.
Nie sądzę, byście wy je mieli, panie?
nowi, że ludzi mamy dwa razy tyle. A szkoleni czy nie... - skrzywił wargi w ironicznym grymasie -
jesteśmy uzbrojeni, każdy ma swój muszkiet. -
nowi, że mamy coś do powiedzenia i chcemy to powiedzieć własnym głosem. Jeśli posłucha i zrobi,
czego żądamy, dobrze. Jeśli nie... - Dotknął
kolby pistoletu za pasem i skinął głową, a jego twarz przybrała ponury
wyraz.
niepewność, ale większość wyrażała wrogość. Odwrócił się bez słowa i odszedł, a przechodząc pod
drzewami, usłyszał słowa Wielebnego w szepcie
-47-
wiosennych liści. „Błogosławieni pokój niosący, albowiem oni będą nazwani dziećmi Bożymi".
Punkt #28 - Lekarz będzie prowadził księgę, w której zapisze każdego z ludzi pod jego opieką,
podając jego nazwisko, kompanię, do której należy, dzień, w którym znalazł się w jego rękach, i
dzień, w którym go zwolnił.
Czułam, jak chłodny powiew dotyka mojego policzka, i zadrżałam, chociaż dzień był bardzo ciepły.
Pojawiła się nagła, absurdalna myśl, że to muśnięcie piór skrzydeł, jakby Anioł Śmierci bezgłośnie
przeszedł koło mnie, zmierzając ku swym mrocznym zadaniom.
- Bzdura - powiedziałam na głos. Usłyszał mnie Evan Lindsay - zobaczyłam, jak na chwilę odwraca
głowę, potem zwraca ją tam gdzie wszyscy - na wschód.
Ci, co nie wierzą w telepatię, nigdy nie byli na polu bitwy ani nie słu
żyli w wojsku. Kiedy armia ma wyruszyć, coś niewidocznego krąży między mężczyznami. Powietrze
jakby ożywa. Na pół strach, na pół podniecenie tańczy na ich skórze i wwierca się w kręgosłupy,
niecierpliwie jak pożądanie.
Nie pojawił się jeszcze żaden poseł, ale wiedziałam, że się pojawi. Gdzieś
Wszyscy stali jak wrośnięci w ziemię, czekając. Czułam wszechogarniającą potrzebę, by się
poruszyć, złamać zaklęcie, i odwróciłam się gwałtownie, splatając ręce spragnione jakiegokolwiek
zadania. Woda się zagotowała i czekała, przykryta kawałkiem czystego płótna. Położyłam swój
kuferek lekarski na pieńku, otworzyłam i zaczęłam bezmyślnie po raz kolejny sprawdzać jego
zawartość, chociaż wiedziałam, że wszystko jest w porządku.
-48-
Po kolei dotykałam lśniących butelek, czytając w myślach kojącą litanię ich nazw.
i solidna butelka z brązowego szkła zawierająca alkohol. Przede wszystkim alkohol. Miałam go całą
beczułkę, czekała na wozie.
Kątem oka dostrzegłam ruch. Był to Jamie. Przeciskające się przez liście
promienie słońca rozświetlały jego włosy, gdy cicho przechodził pod drzewami, tu pochylając się, by
powiedzieć coś komuś na ucho, tu muskając ramię niczym magik ożywiający posągi.
Stałam nieruchomo, ściskając w rękach fałdy fartucha, nie chcąc przeszkadzać Jamiemu, a jednak
pragnąc z całego serca zwrócić jego uwagę.
Poruszał się swobodnie, żartując, ale czułam w nim napięcie. Kiedy po raz
Rozległ się tupot kopyt i trzask gałęzi, jakby koń przeciskał się przez krzaki. Wszyscy obejrzeli się
wyczekująco, luźno trzymając w dłoniach muszkiety. Usłyszałam pomruki zaskoczenia i szepty, gdy
pojawił się pierwszy jeździec, z rudą głową pochyloną nisko pod zwisającymi gałęziami klonu.
drugim końcu polany. - Co, u diabła, ona tu robi? - Rozległ się śmiech
rozluźniły się odrobinkę, ale gdy ruszył na spotkanie, wyraz jego twarzy
dotarłam.
-Co... - zaczęłam, ale Jamie już zajął się córką. Stali twarzą w twarz,
on trzymał rękę na jej ramieniu, patrzył na nią zmrużonymi oczami i mówił coś szybko i cicho po
gaelicku.
- Przykro mi niezwykle, pani, ale ona się uparła. - Z drzew wyłonił się
drugi koń, niosący czarnoskórego mężczyznę. Joshua, stajenny Jocasty, patrzył przepraszająco. - Nie
mogliśmy jej zatrzymać, ani ja, ani pani Sherston. Próbowaliśmy.
- Widzę - powiedziałam.
Brianna zarumieniła się w odpowiedzi na to, co mówił jej Jamie, ale nie
wykazywała najmniejszych chęci, by wsiąść na konia i odjechać. Powiedziała coś do niego, również
po gaelicku, czego nie dosłyszałam, ale on cofnął się, jakby ukąsiła go osa. Skinęła ostro głową,
jakby zadowolona ze
-49-
-Mama! - objęła mnie. Jej suknia pachniała delikatnie świeżym mydłem, woskiem pszczelim i
terpentyną. Na szczęce lśniła niewielka plamka kobaltowej farby.
ale jej strój był czysty i świeży. Długie rude włosy miała splecione
stoi patrzący złowrogo Jamie, ale nie obejrzałam się. - Ach... kochanie, nie
-Wiem o tym. - Nadal była zarumieniona, teraz jeszcze mocniej. Podniosła trochę głos. - Nic nie
szkodzi, nie przyjechałam walczyć. Gdyby tak, włożyłabym spodnie. - Zerknęła ponad moim
ramieniem. Usłyszałam
powstrzymać.
Zawahałam się, ale nie można było zaprzeczyć, że jeśli dojdzie do bitwy, będą ranni do opatrzenia i
dodatkowe ręce na pewno się przydadzą.
Brianna nie była doświadczoną pielęgniarką, ale wiedziała sporo o bakteriach i dezynfekcji, a w
pewnych okolicznościach ta wiedza była cenniejsza niż znajomość anatomii czy fizjologii.
- Jest tam? - Zapytała mimo woli głośniej, po czym opanowała się szybko. - Wśród wrogów? Jeśli to
właściwe słowo.
-50-
- Wróci. - Jamie stanął u mojego boku, przyglądając się córce bez specjalnej aprobaty, ale
najwyraźniej pogodzony z jej obecnością. - Nie martw się, mała. Nikt mu nic nie zrobi, jeśli ma białą
flagę.
Bree uniosła głowę, patrząc najdalej, jak mogła, w stronę potoku. Jej
- Czy biała flaga pomoże mu, jeśli wciąż tam będzie, gdy zaczną strzelać?
Wiedział to też Jamie i nawet nie zadał sobie trudu powiedzenia tego głośno. Nie powiedział także,
że może strzelaniny nie będzie. Atmosfera była gęsta od wyczekiwania, w powietrzu czuło się proch i
pot.
stanie.
znalazła tam coś uspokajającego, gdyż odprężyła się trochę i skinęła głową w milczącej akceptacji.
Jamie pochylił się i pocałował ją w czoło, po czym odwrócił się, by pomówić z Robem Byrnesem.
Bree patrzyła za nim przez chwilę, po czym rozwiązała wstążki kapelusza i usiadła koło mnie na
kamieniu. Jej dłonie drżały lekko. Odetchnę
Pokręciłam głową.
- Nie, mam wszystko, czego mi trzeba. Nie da się nic robić, tylko czekać. To jest najtrudniejsze.
marszcząc brwi: ogień, gotująca się woda, składany stolik, duża skrzynka
śli się da, będą przynosić rannych tutaj albo do innych chirurgów. Ale jeśli
będę musiała pójść w pole do kogoś, kto nie będzie mógł iść ani nie da się
go niczym mrówkojad.
Ja też poczułam ten zapach - smród świeżego kału, docierający z zagajnika za nami.
-51-
- Tak często bywa przed bitwą - powiedziałam cicho, usiłując nie śmiać się z jej miny. - Są w
przymusowej sytuacji, biedacy.
łam, co myśli. Jak to możliwe? Jak można patrzeć na tak spokojną, dobrze
skonstruowaną istotę jak człowiek, pochylający głowę, by dosłyszeć słowa przyjaciela, wyciągający
rękę po butelkę, zmieniający wyraz twarzy z uśmiechu na zmarszczenie brwi, o błyszczących oczach i
napiętych mię
Niemożliwe. Był to wyczyn wyobraźni niemożliwy dla nikogo, kto nigdy nie widział tej straszliwej
transformacji.
rozmawialiście po gaelicku.
dziecko sierotą, skoro ryzykuję życie razem z Rogerem? - Odgarnęła pasmo włosów od ust i rzuciła
mi lekki, niespokojny uśmiech. - Powiedzia
łam mu, że skoro to tak niebezpieczne, dlaczego on ryzykuje moim sieroctwem, trzymając cię tutaj?
Pokręciłam głową.
- Nie. Jeśli walki się tu zbliżą, natychmiast się stąd zabierzemy. Ale nie
sądzę...
Przerwał mi tętent galopującego konia. Zerwałam się wraz z resztą obozu, zanim jeszcze pojawił się
poseł. Był to jeden z dziecinnie wyglądających adiutantów Tryona, blady z tłumionego podniecenia.
krzy nie mają księży, każdy to wie. Nie, to ksiądz nazwiskiem Caldwell,
-52-
Religijna przynależność posłańca nie była ważna, Tryon nie dał się poruszyć apelom. Nie mógł, nie
chciał paktować z taką zgrają i koniec. Niech się Regulatorzy rozejdą, a on przyrzeka rozważyć każdą
sprawiedliwą
skargę, jaka do niego trafi właściwą drogą. Ale rozejść się muszą, i to w ciągu godziny.
Po raz setny tego ranka zerknęłam w stronę wierzb, wśród których zniknął Roger, udając się ze swoją
misją.
- W ciągu godziny - powtórzył Jamie. Zerknął w tę samą stronę, w kierunku potoku. - Ile jeszcze
zostało?
- Może pół godziny. - Adiutant wydał się bardzo młody jak na swoje
Jakby to był sygnał, obóz ożył, jeszcze zanim adiutant gubernatora zniknął wśród drzew. Po raz
kolejny sprawdzano broń, już wyczyszczoną i na
ładowaną, rozpinano i ponownie zapinano sprzączki, polerowano odznaki, otrzepywano kapelusze,
mocowano wstążki, podciągano i mocno podwiązywano pończochy. Potrząsano napełnionymi
bukłakami, by się
upewnić czy ich zawartość nie wyparowała w ciągu ostatniej pół godziny.
po rządkach butelek w moim kuferku, mrucząc nazwy, zlewające się w moich myślach w jedno,
niczym słowa znanej modlitwy. Rozmaryn, atropina, lawenda, olejek goździkowy...
Bree była nieruchoma wśród tego zamieszania. Siedziała na swoim kamieniu, wpatrując się w
odległe drzewa, i tylko wietrzyk poruszał jej spódnicami. Słyszałam, jak mówi coś cicho, i
odwróciłam się.
- Co powiedziałaś?
Rogera do pojawienia się między wierzbami. Uniosła podbródek, wskazując w stronę poła, drzew,
otaczających nas mężczyzn.
nic się nie stanie. - Mówiła stanowczo. - Gdyby rozegrała się tu wielka
bitwa, na pewno by o tym napisano. A nie napisano, czyli nic się nie stanie. Nic!
-53-
- Obyś miała rację - powiedziałam, czując, jak zimne dreszcze ustępują nieco. Może miała.
Przynajmniej z pewnością nie będzie to duża bitwa.
Dzieliły nas nie więcej niż cztery lata od wybuchu rewolucji. Nawet drobne potyczki poprzedzające
ten konflikt były dobrze znane.
A dwieście lat później ten niewielki incydent unieśmiertelniano w podręcznikach szkolnych jako
dowód rosnącego niezadowolenia mieszkańców kolonii. Rozejrzałam się wśród otaczających nas
mężczyzn, przygotowujących się do walki. Gdyby miała się tu rozegrać większa bitwa, a nie
rozprawa królewskiego gubernatora z buntem podatników, warto byłoby
to odnotować!
A jednak była to tylko teoria. I miałam niemiłą świadomość, że ani wojna, ani historia nie bardzo
liczyły się z tym, co powinno się wydarzyć.
Jamie stał obok Gideona uwiązanego do drzewa. Pójdzie razem ze swoimi ludźmi walczyć, pieszo.
Wyjmował pistolety z sakwy przy siodle, chował dodatkową amunicję do woreczka u pasa. Głowę
miał pochyloną, zajęty swoim zadaniem.
takiego drutu nie można puścić - ofiara porażenia przywiera do niego, nie
mogąc się poruszyć ani uratować, podczas gdy prąd spala mózg i serce.
Próbowałam się uśmiechnąć, chociaż prąd płynął przez mnie, usztywniając mięśnie twarzy.
-54-
-Nie mogłabym pozwolić ci iść, nie powiedziawszy ci... czegoś. Chyba wystarczy „Powodzenia". -
Zawahałam się. Słowa mnie dławiły, walczyłam z nagłą potrzebą powiedzenia więcej, niż czas
pozwalał. W końcu powiedziałam to, co jest jedynie ważne. - Kocham cię, Jamie. Uważaj!
ta utrata pamięci obejmuje godziny tuż przed bitwą, kiedy się żegnaliśmy.
dużo więcej.
Dotknął mojej dłoni, uniósł swoją i musnął moje włosy, twarz, patrząc
w końcu cicho, gdy jego palce dotknęły moich warg, delikatnie niczym
Wśród drzew rozległ się dźwięk trąbki, odległy, ale przenikliwy jak wo
by ani nie biec, ani się nie oglądać. Posłano w jego stronę kilka obelg i niezbyt stanowczych gróźb,
ale gdy wszedł między drzewa, tłum stracił zainteresowanie i wrócił do swoich sporów. Minęło
południe i było gorąco jak na maj, ale odkrył, że jego koszula jest mokra od potu i lepi się, jakby
był co najmniej lipiec.
Zatrzymał się, jak tylko znalazł się poza zasięgiem wzroku. Oddychał
szybko, kręciło mu się w głowie, było mu niedobrze - efekt potężnej dawki adrenaliny. W środku tego
kręgu wrogich twarzy nie czuł nic, absolutnie
-55-
nic. Jednak w bezpiecznej odległości mięśnie jego nóg drżały, a ręce bola
Może było w tym więcej, niż przypuszczał, z nocnego lotu nad kana
poczuł dziwne ukłucie - bardzo głęboką ulgę i jeszcze głębszy żal, całkiem
Muskał go delikatny wietrzyk, unosząc mokre włosy na karku, przynosząc upragniony chłód. Pot
przesiąkł przez koszulę i surdut, miał wrażenie, że strój zaraz go udusi. Zdjął surdut i szarpnął
krawat, zrywając go drżącymi palcami. Potem stał z zamkniętymi oczami, trzymając w ręku ten
kawałek materiału, wdychając powietrze, póki chwilowe mdłości nie przeszły.
mym na rękach. Widział jej rzęsy mokre od łez i okrągłe, poważne oczka
dziecka, poczuł echo uczucia, które ogarnęło go, gdy stał w drewnianym
umysł i uspokajało duszę. Wróci do nich, nic więcej się nie liczyło.
Po chwili otworzył oczy, wziął surdut i czując się lepiej na ciele, choć
Nie sprowadził Husbanda do Jamiego, ale osiągnął nie mniej, niż zdo
łałby osiągnąć sam Jamie. Było możliwe, że tłum - bo nie było to żadne
wojsko, cokolwiek o nich myślał Tryon - rozproszy się, rozejdzie i wróci
A może i nie. Może z tego wściekłego tłumu wyłoni się kolejny człowiek nadający się do
dowodzenia. Przypomniało mu się coś, co zasłyszał
„Przyszedłeś zaoferować inne warunki niż Caldwell?" - pytał czarnobrody. A wcześniej, chociaż
ledwo było słychać przez walenie do drzwi, kiedy stał, modląc się z Husbandem, ktoś zawołał: „Nie
ma na to czasu!
- Cholera - powiedział na głos. David Caldwell, prezbiteriański duchowny, który udzielił ślubu jemu
i Bree. To musiał być on. Najwyraźniej poszedł negocjować z Tryonem w imieniu Regulatorów i
wrócił z ostrze
żeniem.
-56-
żył surdut, a krawat schował do kieszeni, razem z flagą, której nie użył.
Dzień był jasny i gorący, zapach trawy i liści przenikał powietrze. Jednakże poczucie, że pośpiech
jest wskazany, oraz wspomnienie Regulatorów, przypominających brzęczące groźnie szerszenie, nie
pozwoliły mu rozkoszować się pięknem natury. Mimo to, kiedy szedł szybko w stronę
potoku, miał w sobie trochę spokoju, słabe echo tego, co czuł w domu.
Pozostał w nim ten dziwny podziw, ukryty, ale dostępny, niczym gładki kamień w kieszeni. Obracał
go w myślach, idąc w stronę rzeki, niemal nie zauważając zarośli na drodze.
Bardzo dziwne, myślał. Nic się nie stało, całe wydarzenie wydawało się
bardzo zwyczajne - nie było w nim nic nadnaturalnego czy nieziemskiego. A jednak, kiedy już raz
widział rzeczy w tamtym jasnym świetle, nie mógł zapomnieć. Zastanawiał się, czy zdoła
wytłumaczyć to Briannie.
Zaskoczyło go chłodne lśnienie zielonych liści, dziwna delikatność ich brzegów, poszarpanych jak
ostrze noża, ale cienkich jak papier. Było w tym słabe, lecz wyczuwalne echo przenikliwego piękna,
które oglądał przedtem. Czy Claire to widziała? - przyszło mu nagle do głowy. Czy widziała dotyk
piękna w ciałach znajdujących się w jej rękach? Czy może tak właśnie - i dlatego - była
uzdrowicielką?
Wiedział, że Husband także to widział, dzielił te doznania. A skoro widział, utwierdził się w swoich
kwakierskich przekonaniach i opuścił pole walki, nie mogąc ani uciec się do przemocy, ani jej
wesprzeć.
W powietrzu wciąż wisiał zapach wiosny. Mały niebieski motyl przepłynął w powietrzu tuż obok
jego kolana. Wciąż był to piękny dzień, ale wrażenie spokoju zniknęło. Zapach potu, brudu, strachu i
złości, który
zdawał się unosić w obozie, wciąż był w jego nozdrzach, mieszając się
A co z zasadami Jamiego Frasera? - zastanawiał się, skręcając koło kępy wierzb oznaczających
drogę. Zawsze się zastanawiał, co powoduje Fraserem - zarówno z powodu osobistej sympatii dla
niego, jak i chłodnego
zainteresowania historyka. Roger podjął własną decyzję w tym konflikcie - czy też pozwolił ją
podjąć za siebie. Nie mógł z czystym sumieniem planować skrzywdzenia kogokolwiek, chociaż
pewnie mógł bronić własnego życia w razie potrzeby. A Jamie?
-57-
Był prawie pewien, że sympatia Jamiego leżała raczej po stronie Regulacji. Wydawało mu się też
prawdopodobne, że jego teść nie odczuwał
nikt, kto przeżył Culloden i jego następstwa, nie mógł trwać w przekonaniu, że jest winien królowi i
Anglii choćby lojalność. A więc lojalność wobec Korony nie, ale może wobec Williama Tryona?
Nie była to także lojalność natury osobistej, ale z pewnością czuł jakieś
zobowiązanie. Tryon wezwał Jamiego Frasera i on przyszedł. W danych
Jakże inaczej? Musi poprowadzić swoich ludzi, a gdyby doszło do bitwy - Roger zerknął przez
ramię, jakby chmura gniewu wisząca nad obozem Regulatorów mogła być teraz widoczna nad
drzewami - tak, musiałby walczyć, niezależnie od osobistych uczuć w tej sprawie.
Roger próbował wyobrazić sobie siebie, jak celuje z muszkietu do człowieka, z którym nie jest w
sporze, i pociąga za spust. Albo jeszcze gorzej, rzuca się na sąsiada z szablą w dłoni. Na przykład
rozwala głowę Kenny'emu Lindsayowi? Wyobraźnia odmawiała mu posłuszeństwa. Nic
Ale Claire mówiła mu, że w młodości Jamie walczył we Francji jako najemnik.
Najprawdopodobniej zabijał ludzi, z którymi nie był w sporze.
Jak...
Przecisnął się między wierzbami i usłyszał głosy, a potem dostrzegł ludzi. Grupa kobiet pracowała z
dala, na brzegu strumienia - musiały przyjść z obozu. Niektóre z gołymi nogami kucały w płytkiej
wodzie, piorąc, inne wynosiły mokrą bieliznę na brzeg i wieszały na drzewach i krzakach.
Jego wzrok przesunął się po nich obojętnie, aż nagle cofnął się, przyciągnięty przez... co? Co
takiego?
Tak. Nie wiedział, dlaczego w ogóle ją zauważył - nie było w niej nic
szczególnie odmiennego. A jednak wyróżniała się spośród pozostałych kobiet niczym obrysowana
czarnym atramentem na tle potoku i pączkujących roślin.
Wyszedł już niemal zza zasłony wierzb, zanim zastanowił się, co właściwie robi, a tym bardziej po
co. Jednak było już za późno - wyszedł już na brzeg, idąc w ich stronę.
sam i nieuzbrojony. Nad rzeką było ponad dwadzieścia kobiet, ich męż-
-58-
czyźni znajdowali się w pobliżu. Obserwowały go, zaciekawione, ale nie bały się.
Stała nieruchomo, po kolana w wodzie, z wysoko podkasanymi spódnicami. Poznała go, widział to,
ale nie okazała tego w żaden sposób.
ważek, kosmyki brązowych włosów wymykały się jej spod czepka, niemal zapomniała o mokrej
koszuli w rękach. Wyszedł z wody i stanął przed nią, mokry po kolana.
Lekki uśmiech wygiął kącik jej warg. Jej oczy były brązowe - nie zauważył tego wcześniej.
- Panie MacKenzie - powiedziała, lekko kiwając głową. Jego umysł pracował gorączkowo,
zastanawiając się, co robić. Musi ją ostrzec, ale jak? Nie przy tych wszystkich kobietach.
Stał przez chwilę bezradnie, czując się niezręcznie, nie wiedząc, co robić. Po czym nagle pochylił się
i podniósł naręcze mokrego prania z wody u jej stóp. Odwrócił się i wdrapał z nim na brzeg, a
Morag ruszyła za nim z nagłym pośpiechem.
uważając jednak, by nie wlokły się po ziemi. Morag deptała mu po piętach, zarumieniona z
oburzenia.
Uśmiechnął się do niej - była czysta i nie tak blada i posiniaczona jak
na pokładzie „Gloriany".
dreszcz, przez ułamek sekundy widział Briannę stojącą w drzwiach z synem w ramionach, a to
nałożyło się na widok Morag trzymającej dziecko w mroku pod pokładem, gotowej zabić albo
umrzeć, byle go powstrzymać.
uznaniu jego prawa do tego pytania. - Dobrze się mamy... oboje. I mój
mąż także - dodała znacząco.
- Cieszę się, że to słyszę - zapewnił ją. - Niezwykle się cieszę. - Czując się niezręcznie, szukał
innego tematu. - Ja... myślałem o was czasami...
-59-
zastanawiałem się, czy... czy wszystko jest dobrze. Kiedy cię teraz, pani, ujrzałem... pomyślałem, że
zapytam, i tyle.
wzrok i spojrzała mu przy tych słowach prosto w oczy. - Wiem, co dla nas,
- Och. - Roger czuł się, jakby jakiś miękki ciężar uderzył go w pierś. -
Ach... dziękuję ci, pani. - Czasami się zastanawiał, czy w ogóle o nim my
ślała. Czy pamiętała pocałunek, jakim obdarzył ją pod pokładem, szukając w jej cieple jakiejś osłony
przed chłodem samotności? Odchrząknął, rumieniąc się na to wspomnienie.
- Mieszkacie tu w pobliżu?
ła usta.
- Mieszkaliśmy, ale teraz... cóż, to nieważne. - Odwróciła się, nagle bardzo rzeczowa, i zaczęła
zbierać mokre ubrania z krzaka, strzepując każdą sztukę przed złożeniem. - Dziękuję za pana troskę,
panie MacKenzie.
Miał już iść. Otarł ręce o spodnie i przestąpił z nogi na nogę. Musi jej
jej, co miał do powiedzenia, i odejść. Narastała w nim ciekawość i dziwne poczucie więzi.
Może nie aż tak dziwne. Ta drobna śniada kobieta była jego krewną, jego rodziną - jedyną osobą tej
samej krwi, którą znał od śmierci rodziców.
- Nie, nie musisz. Wolałabym, żebyś nie mówił. - Szarpnęła się mocno
i wyrwała mu się.
- Pani mąż. Gdzie on jest? - Pewne wnioski zaczęły się zbyt późno formować w jego głowie. Jeśli
nie mieszkała niedaleko, to znaczy, że miał rację, sądząc, że kobiety przyszły z obozu. Nie była
prostytutką, za to był
między sobą a resztą prania. Roger stał między nią a krzakiem, musiałaby przejść obok niego, by
zabrać swoje halki i pończochy.
-60-
-Przepraszam. Pani pranie... o, proszę. - Podał jej wszystko, a ona odruchowo wyciągnęła ręce. Coś
upadło - sukienka dziecka - i oboje pochylili się, by ją podnieść, stukając się z hukiem czołami.
- Chryste, nic ci nie jest, pani? Morag... pani MacKenzie... nic się pani
nie stało? Tak mi przykro! - Roger dotknął jej ramienia, patrząc przez łzy
bólu. Pochylił się, by podnieść malutką sukienkę, która upadła między nimi na ziemię, i bezskutecznie
usiłował otrzeć błoto z mokrego płótna. Zamrugała - jej także napłynęły łzy do oczu - po czym
roześmiała się, widząc jego minę.
- Ano, nic mi nie jest. - Pociągnęła nosem i otarła oczy, po czym ostrożnie dotknęła czoła. - Mama
zawsze mówiła, że mam twardą głowę, A tobie, panie, nic się nie stało?
- Ano nic. - Roger sam dotknął czoła, nagle świadom, że zarys łuków
brwiowych pod jego palcami był identyczny, jak na twarzy przed nim. Jej
- Tak mi przykro - zaczął, znowu przepraszając, i to nie tylko za zniszczone pranie. - Pani mąż.
Pytałem o niego, gdyż... czy należy on do Regulatorów?
smugi dymów unoszących się z ognisk w obozie. W jej oczach znowu malowała się podejrzliwość,
ale nie strach, w końcu był sam. - To właśnie chciałem ci, pani, powiedzieć - oznajmił. - Ostrzec
panią i jej męża. Gubernator tym razem nie żartuje, sprowadził zorganizowane oddziały, dzia
ła. Dużo oddziałów, wszystkie uzbrojone. - Pochylił się w jej stronę, podając resztę mokrych
pończoch. Wyciągnęła po nie rękę, ale dalej wyczekująco patrzyła mu w oczy.
-61-
Zbladła i odruchowo położyła rękę na brzuchu. Jej perkalowa sukienka przemokła i teraz zauważył
niewielkie obrzmienie, wcześniej ukryte -
krągłe i gładkie niczym melon pod wilgotnym materiałem. Strach poraził
- Mieszkaliśmy, ale teraz... - powiedziała, kiedy zapytał, czy mieszkają w pobliżu. Mogło to znaczyć
tylko tyle, że przenieśli się w jakieś nowe miejsce, ale... w jej praniu były dziecięce rzeczy, to
znaczy, że syn był z nią tutaj. Mąż był gdzieś w tym tłumie mężczyzn.
Samotny mężczyzna mógłby wziąć karabin i dołączyć do buntu, za powód starczyłby mu alkohol czy
nuda, ale żonaty człowiek z dzieckiem nie.
ze sobą na wojnę żonę i dziecko, najwyraźniej nie miał bezpiecznego miejsca, gdzie mógłby ich
zostawić.
Roger uznał, że nie jest wykluczone, iż Morag i jej mąż nie mają już
żadnego domu, i doskonale rozumiał ten strach. Gdyby jej mąż został ranny albo zabity, jak miałaby
zadbać o Jemmy'ego, o dziecko rosnące pod jej spódnicą? Me miała nikogo, żadnej rodziny, do której
mogłaby się tutaj zwrócić.
Przecież jednak miała, chociaż nie wiedziała o tym. Uścisnął mocno jej
brązowymi oczami, marszcząc lekko wysklepione brwi. Miał nieodpartą potrzebę nawiązania
jakiegoś fizycznego kontaktu - tym razem ze względu na nią, nie tylko na siebie. Pochylił się i
pocałował ją bardzo delikatnie.
Gdy otworzył oczy i podniósłszy głowę, spojrzał nad jej ramieniem, odkrył, że patrzy w pełną
niedowierzania twarz swojego odległego pra-pradziadka.
- Odejdź od mojej żony. - William Buccleigh MacKenzie wyłonił się z krzaków wśród szelestu liści,
z groźną miną. Był wysoki, niemal dorównywał
-62-
wzrostem Rogerowi, i szeroki w ramionach. Inne szczegóły wydawały się nieistotne, zważywszy, że
miał również nóż. Tkwił on nadal w pochwie
myślisz". To nie było to, ale nie było też innego wiarygodnego wyjaśnienia.
- Nie chciałem jej obrazić - powiedział więc, prostując się powoli. Czuł,
palce męża wpijały się w jej ciało. Roger chciałby strącić tę rękę, ale przez
- Nie miał złych zamiarów, Williamie. - Morag dotknęła dłoni męża i bolesny uścisk zelżał. - To
prawda, co mówi. Nie poznajesz go? To on znalazł mnie z Jemmym pod pokładem, kiedy się tam
ukryliśmy. Przyniósł
- Prosiłeś mnie, bym się nimi zajął - dodał Roger znaczącym tonem. -
- Ach tak? - MacKenzie uspokoił się trochę. - To byłeś ty, panie? Nie
- Ja twojej też nie, panie. - Teraz widział ją wyraźnie i mimo niezręcznej sytuacji nie mógł nie
obserwować jej z zainteresowaniem.
A więc to był syn - nieuznany - Dougala MacKenzie, wojennego naczelnika MacKenziech z Leoch.
Miał w sobie podobieństwo rodowe. Jego twarz była bardziej szorstką i kanciastą wersją rodzinnych
rysów, ale po
dokładnym przyjrzeniu się Roger łatwo dostrzegł szerokie kości policzkowe i wysokie czoło, które
Jamie Fraser odziedziczył po klanie matki. No i wzrost. MacKenzie miał ponad sześć stóp, niemal
dorównywał wzrostem
Rogerowi.
wznieciło w jego oczach zielony błysk. Roger miał ochotę zamknąć własne, by MacKenzie nie
dostrzegł dokładnie tego samego.
MacKenziego interesowały jednak teraz inne rzeczy. Z krzaków wyłoniło się dwóch mężczyzn,
nieufnych i brudnych po długim pobycie w obozie. Jeden trzymał muszkiet, drugi był uzbrojony tylko
w prostą pałkę wyciętą z gałęzi drzewa.
-63-
-Ale Williamie... - Morag spoglądała to na Rogera, to na męża, niespokojna. - On nic nie zrobił...
- Powiedziałem, wracaj!
William wykonał nagły ruch w jej stronę, z zaciśniętą pięścią. Na poły nie
stronę, usłyszał za sobą dźwięk - sam w sobie cichy, ale dość głośny, by
Rozległ się krótki syk zapalanego prochu, po czym huk, gdy muszkiet
wystrzelił z chmurką czarnego dymu. Wszyscy drgnęli na ten dźwięk, a Roger szarpał się z jednym z
pozostałych mężczyzn - obaj kasłali i byli na pół ogłuszeni. Kiedy odepchnął od siebie napastnika,
dostrzegł klęczącą
Roger odwrócił się, ślizgając na liściach i strząsnął z siebie uścisk mężczyzny z muszkietem, usiłując
dostać się pod osłonę krzaków. Gałęzie trzaskały dookoła niego, drapiąc twarz i ramiona, gdy się
przez nie przedzierał. Tuż za sobą słyszał głośne trzaski i sapanie, jakaś ręka chwyciła go za ramię
żelaznym uściskiem.
ręki wrzasnął i cofnął się, a Roger rzucił się głową naprzód w stronę prze
Upadł na jedno ramię, na pół zwinięty, przeleciał przez mały krzak i zjechał po stromym glinianym
brzegu do rzeki, gdzie wylądował z pluskiem.
Usiłował znaleźć grunt pod nogami, kaszląc i przewracając się, potrząsając głową, by pozbyć się z
oczu włosów i wody. Zobaczył Williama Mac-
-64-
Kenzie na brzegu nad sobą. Gdy zobaczył, że wróg jest na zdecydowanie gorszej pozycji, z
wrzaskiem rzucił się do wody.
Coś niczym kula armatnia uderzyło Rogera w pierś, padł tyłem w wodę
z głośnym pluskiem, słysząc odległe krzyki kobiet. Nie mógł oddychać i nic
nie widział, ale szarpał się z masą ubrań, kończyn i wzburzonego błota, na
Kenzie odsunął się i stanął na nogi kawałek dalej, dysząc ciężko, a woda
lała się z jego ubrania. Roger pochylił się, sapiąc, i oparł dłonie na udach,
drżąc z wysiłku. Odetchnął jeszcze raz i wyprostował się, odgarniając mokre włosy przylepione do
twarzy.
żał się do niego, po pas w wodzie. Jego twarz miała dziwny, niecierpliwy
Zbyt późno Roger przypomniał sobie coś jeszcze. Ten człowiek był nie tylko synem Dougala
MacKenzie. Był też synem Geillis Duncan, czarownicy.
65. Alamance
Następnie gubernator wysłał kapitana Malcolma i jednego z jego adiutantów, a także Szeryfa z
Orange, z listem, w którym żądał, by buntownicy złożyli broń, wydali swoich wyjętych spod prawa
przywódców itp. Około wpół
list kilkakrotnie różnym oddziałom buntowników, którzy odrzucili oferowane warunki z pogardą i
mówili, iż nie potrzebują czasu na rozważenie ich, po
-65-
Wszyscy wiedzieli. To dobrzy chłopcy, będą uważać. Na pewno go znajdą, gdy będzie wracał.
był to osobisty wróg. Jeśli będą uważać, zobaczą MacKenziego na czas i nie
zastrzelą go przez pomyłkę. A w każdym razie tak sobie mówił, doskonałe wiedząc, że pośród
wrogów i w ogniu bitwy strzela się do wszystkiego, co się rusza, i rzadko jest czas na przyjrzenie się
twarzy człowieka wyłaniającego się z dymu.
Potem, ku jego uldze, nie było już czasu na myślenie. Wydostali się na
w ich stronę przez otwarty teren. Nie widzieli jeszcze jego ludzi.
Opadł na kolano, zgarbił się nad muszkietem i wystrzelił tuż nad ich głowami.
Za sobą słyszał, jak jego ludzie ustawiają się w szyku do strzału, szczęk
-A draigha! Na lewo! Nach links! Odciąć ich! - Słyszał własny krzyk, ale nie zastanawiał się nad tym,
sam w biegu.
rzeki, reszta zbiła się ciasno niczym owce, galopując w stronę obiecującego kryjówkę wzniesienia.
Dotarli tam i zniknęli, a Jamie odwołał swój oddział przenikliwym gwizdem, który dał się słyszeć
nawet nad hukiem wystrzałów. Słyszał strzały, grzechot muszkietów, z lewej strony. Ruszył tam,
pewien, że pójdą za nim.
Błąd. Teren był bagnisty, pełen dziur i lepkiego błota. Krzyknął i znowu machnął ręką, każąc ludziom
rozejść się i ukryć.
Krew płynęła szybko w jego żyłach, skóra była napięta i wrażliwa. Wśród
pobliskich drzew pokazał się szarobiały dym, rozszedł się zapach czarne-
-66-
go prochu. Huk artylerii był już regularny, załoga dział wpadła w swój rytm, wydawało się, że w
oddali bije ogromne serce.
łęzie sumaków i sekwoi sięgały do pasa, a niewielkie sosny - nad głowę. Widoczność była słaba, ale
gdyby się ktoś zbliżał, usłyszałby z daleka.
i wydał ostry dźwięk, jak wołanie przepiórki. Podobne okrzyki odpowiedziały mu z tyłu, żaden z
przodu. Dobrze, teraz wiedzieli mniej więcej, gdzie są pozostali. Ostrożnie ruszył naprzód,
przeciskając się przez zarośla. W cieniu drzew było chłodniej, ale powietrze było gęste, a pot
Usłyszał tupot stóp i wcisnął się między uzbrojone w kolce gałęzie cykuty, pozwalając, by go
przysłoniły, i unosząc muszkiet. Ktokolwiek to był, szedł szybko. Trzask pękających gałązek pod
stopami, ciężki oddech.
Zdyszany młody człowiek przedarł się przez gałęzie. Nie miał muszkietu, ale w dłoni lśnił nóż.
Chłopak na pierwszy rzut oka wyglądał znajomo. Pamięć Jamiego dopasowała twarz do nazwiska,
zanim palec nacisnął spust.
- Hugh! - zawołał cicho, ale ostro. - Hugh Fowles!
Młody człowiek krzyknął z przestrachu i obrócił się. Przez zasłonę kolców zobaczył Jamiego i jego
broń i zamarł niczym królik.
Potem na jego twarzy pojawiła się panika, ale i determinacja; z wrzaskiem rzucił się na Jamiego.
Ten, zaskoczony, ledwo zdążył unieść muszkiet, by lufą zablokować ostrze noża. Odepchnął go, ostrze
ześlizgnęło się ze zgrzytem po lufie, odbijając od kostek jego dłoni. Młody Hugh uniósł
Nie wiedział, czy Fowles poznał go, czy nie - ani nawet czy go usłyszał. Fowles, blady, z szeroko
otwartymi oczami, szarpał się, usiłując jednocześnie wstać i wyciągnąć nóż.
- Czy ty... - zaczął Jamie i uskoczył, gdy Fowles, zostawiwszy nóż, rzucił się całym ciałem naprzód.
-67-
Hugh Fowles padł i zwinął się w kłębek na ziemi, szarpiąc się jak ranna gąsienica i krzywiąc jak
człowiek, któremu śniadanie właśnie polecia
ło do płuc.
Jamie uniósł prawą dłoń do ust, ssąc krew ze zranionych kostek. Przejechał po nich nóż chłopaka, a
cios nie pomógł. Paliły jak ogień, a krew smakowała niczym rozpalone srebro.
Znowu szybki tupot nóg. Ledwo zdążył złapać muszkiet i krzaki znowu się rozstąpiły, wypuszczając
teścia Fowlesa, Joego Hobsona, z muszkietem w gotowości.
- Stój! - Jamie pochylił się za swoją bronią, celując prosto w pierś Hobsona. Hobson zatrzymał się
jak lalka, za której sznurki ktoś szarpnął.
Hobson nie ruszył się. Był brudny i zarośnięty, ale jego oczy patrzyły
przytomnie i czujnie.
- Już się daliście, głupcze. Nie martw się, nic się nie stanie tobie ani młodemu. Będziecie dużo
bezpieczniejsi w więzieniu niż tutaj!
Stwierdzenie to podkreślił świst zakończony hukiem, gdy coś przeleciało im nad głowami, tnąc po
drodze gałęzie. Kule łańcuchowe, pomy
na jego piersi powoli wykwitała czerwona plama. Spojrzał na nią ze zdziwieniem, a lufa jego
muszkietu opadła niczym więdnący kwiat. Potem upuścił broń, usiadł gwałtownie na ziemi, oparł się
o pień drzewa
i umarł.
Znowu rozległ się huk działa, kolejny pocisk przeleciał przez gałęzie
brzuch i poczołgał się w stronę Fowlesa, który zdążył stanąć na czworakach i wymiotował.
mocno.
-68-
- Chodź! - Wstał, chwycił Fowlesa w pasie i pociągnął go w stronę zagajnika za nimi. - Geordie!
Geordie, pomóż mi!
W powietrzu rozszedł się ostry zapach soku drzewa, płynący z połamanych gałęzi. Pomyślał
przelotnie o ogrodzie Claire, skopanej ziemi, o ziemi pod swoimi stopami, świeżej ziemi pełnej dziur
i bruzd, o Hobsonie siedzącym w słońcu pod drzewem, o wyrazie zdumienia, który do końca
łądkowe do spokoju.
Ktoś podniósł się z krzaków po lewej stronie. Trzymał broń w lewej ręce - uniósł ją odruchowo i
wystrzelił. Oślepiony własnym dymem, zobaczył jednak, że ten, do kogo strzelił, odwrócił się i
ucieka na oślep między drzewami.
pał na panewkę - a przy tym wszystkim zauważył ze zdumieniem, że jego ręce wcale nie drżą, robią
swoje ze spokojem, jakby same wszystko wiedziały.
Uniósł lufę i obnażył zęby, na pół świadomie. Zbliżali się ludzie, trzej,
do góry, strzelając nad ich głowami, i poczuł w rękach kopnięcie muszkietu. Zatrzymali się, a on
upuścił broń, wyrwał sztylet zza pasa i rzucił
- Uciekać!
Jakby z wielkiej odległości obserwował samego siebie, myśląc, że to podobne do tego, co robił
Hugh Fowles, a co wtedy wydało mu się głupie.
- Uciekać!
Mężczyźni rozbiegli się jak uciekające przepiórki. Niczym wilk natychmiast ruszył za
najwolniejszym, pokonując nierówny grunt, czując, jak drapieżna radość dodaje szybkości nogom.
Mógłby tak biec bez końca, czując chłodny wiatr na skórze, świst w uszach, sprężystą ziemię pod
stopami.
-69-
mężczyznę za włosy, śliskie od tłustego potu, i szarpnięciem odchylił głowę. Ledwo się powstrzymał
od poderżnięcia odsłoniętego gardła, wyciągniętego i bezbronnego. Pragnął poczuć ostrze wbijające
się w ciało, ciepło tryskającej krwi.
Dyszał ciężko.
Bardzo powoli odsunął nóż od bijącego pulsu. Drżał z pragnienia, jakby ściągnięto go z ciała jego
kobiety tuż przed uwolnieniem nasienia.
Mężczyzna patrzył na niego, nie rozumiejąc. Płakał, łzy zostawiały ślady na jego brudnej twarzy,
szlochając, próbował coś powiedzieć, ale z odchyloną głową nie mógł wciągnąć do płuc dość
powietrza. Do Jamiego z trudem dotarło, że mówił po gaelicku i tamten go nie rozumie.
Szukał angielskich słów, ukrytych gdzieś pod żądzą krwi, która ogarnęła
jego umysł.
- Tak! Tak! Wszystko, tylko mnie nie zabijaj, proszę, nie zabijaj mnie! -
Mężczyzna skulił się pod nim, łkając, osłaniając rękami tył głowy i ramiona,
Poczuł wprawdzie takie niejasne pragnienie, ale jego krew już się uspokajała. Znowu słyszał, bicie
serca przestało zagłuszać dźwięki otoczenia.
Wiatr nie śpiewał mu już, wiał sam dla siebie, beztroski i samotny, w li
ściach na górze. Słychać było odległe strzały, ale huk artylerii ustał.
drżały po wysiłku pościgu. Nagle poczuł dla tego mężczyzny niewytłumaczalną czułość, sięgnął, by
go dotknąć, ale to uczucie zastąpiło przera
żenie, równie nagłe i równie krótkotrwałe. Zamknął oczy i przełknął, robiło mu się niedobrze,
ugryzienie na języku bolało.
Energia użyczona mu przez ziemię opuszczała teraz jego ciało, spływając przez nogi, wracając, skąd
przyszła. Wyciągnął rękę i niezręcznie poklepał więźnia po ramieniu, po czym wstał, walcząc z
własnym wyczerpaniem.
- Ciamar a tha thu, Mac Dubh? - Znalazł się przy nim Ronnie Sinclair,
pytając, czy nic mu nie jest. Odpowiedział ruchem głowy i odsunął się,
-70-
gdy Sinclair postawił mężczyznę na nogi i kazał mu odwrócił surdut na lewą stronę. Nadchodzili
pozostali, pojedynczo i dwójkami. Geordie, Lindsayowie, Gallegher, zbierali się wokół niego niczym
żelazne opiłki wokół
Teraz już myślał jasno, chociaż jego ciało wydawało się ciężkie i bezwładne. Henry Gallegher miał
krwawą szramę na czole, jeden z ludzi z Brownsville - chyba Lionel? - trzymał jedną rękę w dziwnej
pozycji, najwyraźniej była złamana. Poza tym nikt nie wydawał się ranny, to dobrze.
Nikt nie widział Rogera MacKenziego, ani go nie znał. Jamie skinął głową, słysząc to, i otarł
rękawem resztę potu z twarzy.
-Albo wrócił bezpiecznie, albo nie. Ale cokolwiek się stało, już po
ło to wielką satysfakcję ludziom i było w tamtej chwili niezbędną ofiarą dla uśmierzenia
niezadowolenia oddziałów, które domagały się, by sprawiedliwość została wymierzona publicznie i
natychmiast niektórym bandytom, których wzięto w bitwie i przeciw którym oni musieli stawać,
narażając się na wiele niebezpieczeństw i ponosząc uszczerbek na życiu i krwi.
Roger szarpnął za linę krępującą mu nadgarstki, ale zdołał jedynie sprawić, że kłujący konopny sznur
mocniej wpił mu się w ciało. Czuł, jak pali go otarta skóra, czuł też wilgoć - jak podejrzewał -
sączącej się krwi, ale
-71-
z powodu utraty czucia w rękach nie był pewien. Wydawało mu się, że palce ma rozmiaru kiełbasek,
a skóra za chwilę pęknie.
i jego przyjaciele, związawszy mu nadgarstki i kostki nóg. Był przemoczony po kąpieli w rzece i
powinien trząść się z zimna, gdyby nie to, że tak zażarcie walczył, by się uwolnić. Dlatego po
plecach spływał mu pot,
krwi.
Przedtem, gdy walczyli w strumieniu, kula armatnia trafiła w brzeg i zakopała się w nim w fontannie
błota, co natychmiast przerywało walkę. Jeden z przyjaciół Buccleigha krzyknął i rzucił się do
ucieczki w stronę drzew, rozchlapując wodę. Drugi jednak został, mocując się z nim i szarpiąc, nie
rzecznej wody.
Teraz zdołał podnieść się na kolana, zwinięty niczym gąsienica, ale nie
odważył się wychylić głowy nad pień, by mu jej nie odstrzelili. Jego wściek
łość była silniejsza niż strach, nie czuł go, choć zdawał sobie sprawę, że
Potarł twarz o łuszczącą się korę pnia, usiłując ściągnąć płócienną przepaskę zawiązaną wokół
głowy. Udało mu się zahaczyć o ułamaną gałązkę i gdy szarpnął głową do góry, przepaska zjechała na
podbródek. Stękając z wysiłku, wypchnął kawałek zwiniętej chustki z ust, zaczepił nią o tę samą
gałązkę i odsunął się, a mokra szmata wyjechała z jego ust.
Poczuł, jak treść żołądka podchodzi mu do gardła. Chciwie wdychał powietrze i jego żołądek
uspokoił się trochę.
lewej słyszał trzaski, gdy kilku mężczyzn przedzierało się przez krzaki, nie
zważając na przeszkody.
- Ty! - Był to czarnobrody z obozu Husbanda. Patrzył na Rogera, a krew powoli napływała mu do
twarzy. Roger czuł jego zapach, ostry, przenikający smród strachu i wściekłości.
Roger miał nadal związane ręce i nogi, więc nie mógł się bronić, ale
- Puszczaj, głupcze!
stracił równowagę i upadł na bok, boleśnie ocierając twarz o szorstką korę pnia. Czarnobrody
otworzył oczy ze zdumienia, po czym zmrużył z satysfakcji.
-Jest mój. - Niski szkocki głos za nimi obwieścił powrót Williama Buc-
- To! - Czarnobrody machnął ręką, wskazując otaczające ich pola i dobiegającą końca bitwę.
Artyleria zamilkła, w oddali słychać już było tylko pojedyncze strzały.
w twarz.
który przenosił wzrok od jednego do drugiego i myślał o czymś intensywnie, marszcząc grube, jasne
brwi.
- Gdyby Hermon został z nami, może byśmy się nie dali - wściekał się
czarnobrody. - Ale kiedy odjechał, straciliśmy grunt pod nogami. Nikt nie
wiedział, co robić, a tu już Tryon wrzeszczy, że mamy się poddać; nie mogliśmy tego zrobić, ale nie
byliśmy też gotowi do walki... - Urwał, czując na sobie wzrok Rogera i uświadamiając sobie z
przykrością, że ten widział,
Z drugiej strony pnia nie było słychać nic prócz ciszy, strzelanina ucich
ła. Do Rogera zaczęło docierać, że bitwa nie tylko dobiegła końca, ale też
została sromotnie przegrana. A to znaczyło, że zaraz powinna się tu pojawić milicja. Wciąż miał łzy
w oczach po ciosie w twarz, ale pozbył się ich mruganiem. Wpatrywał się ponuro w czarnobrodego.
-73-
tak...
Roger wił się jak piskorz. Szarpnął się w tył, rozluźniając uścisk tamtego, a potem rzucił do przodu i
uderzył czarnobrodego bykiem, rozbijając mu nos. Poczuł satysfakcjonujące chrupnięcie kości i
chrząstek i strumień gorącej, mokrej krwi na twarzy. Opadł na łokieć, dysząc.
mu to bez trudu. Uszkodził sobie przy tym nadgarstek, ale to nic. Niech
tylko Buccleigh podejdzie dostatecznie blisko, a urządzi go podobnie, niczego więcej nie pragnął.
Roger nie zwracał na to uwagi. Widział teraz dobrze i nie odrywał wzroku od Buccleigha. Wiedział,
który z nich dwóch stanowi większe zagro
żenie.
Buccleigh był ogorzały i mocno zarumieniony po bitwie, ale na te słowa jego policzki jeszcze
pociemniały. Nie stracił panowania nad sobą, lecz uśmiechnął się lekko.
- Żonaty, co? Twoja żona musi więc być słabo obdarzona przez naturę,
skoro węszysz za moją. A może wyrzuciła cię z łóżka, bo nie umiałeś jej
dogodzić?
sobie pozwolić na słowne potyczki. Z najwyższym trudem przełknął odpowiedź, którą miał na końcu
języka. Wcale mu nie smakowała.
- Jeśli nie chcesz, żeby twoja żona została wdową, to chyba powinni
śmy stąd iść - powiedział. Wskazał głową drugą stronę pnia, gdzie w ciszę wdarł się odległy ryk
głosów. - Bitwa skończona, wasza sprawa stracona. Nie wiem, czy zamierzają brać jeńców...
-74-
- Wzięli wielu. - Buccleigh zmarszczył czoło, najwyraźnjej ważąc jakąś decyzję. Roger pomyślał, że
nie ma dużo możliwości. Musiał go puścić,
chwili.
martwić.
Była blada i niespokojna, a w ramionach trzymała małe dziecko, czepiające się jej szyi jak małpka.
Mimo tego ciężaru wyciągnęła rękę, by dotknąć męża, upewnić się, że rzeczywiście jest cały i
zdrowy.
- Nie martw się, Morag - odparł szorstko Buccleigh. - Nic mi się nie
spojrzeć na Rogera i z niepokojem zmarszczyła brwi. Na widok stanu jego rąk jęknęła i z oburzeniem
odwróciła się do męża.
- Will! Jak możesz tak go traktować po tym, jak się przysłużył twojej
żonie i synowi!
Na miłość boską, Morag, daj spokój! - pomyślał Roger, widząc, jak pięść
Buccleigha zaciska się gwałtownie. Buccleigh był najwyraźniej bardzo zazdrosny, a fakt, że przed
chwilą jego strona przegrała bitwę, wcale nie wpływał łagodząco na jego temperament.
Czarnobrody zdążył nieco dojść do siebie i stanął obok Buccleigha. Popatrzył na Rogera,
przyciskając mocno ręce do opuchniętego nosa.
- Ja mówię, żeby mu poderżnąć gardło i nie będzie problemu. - Podkreślił to, kopiąc Rogera w żebra,
od czego ten zwinął się w kłębek.
-75-
- Zostaw go!
Morag opadła na kolana, wyjęła zza paska mały nóż i usiłowała jedną
ręką rozciąć więzy na nadgarstkach Rogera. Doceniał jej intencje, ale wolałby, żeby nie usiłowała
mu pomagać. Było aż nadto widoczne, że zazdrość tkwi głęboko w duszy Williama Buccleigha
MacKenziego.
Buccleigh chwycił żonę za ramię i szarpnięciem postawił na nogi. Przestraszone dziecko zaczęło
krzyczeć.
- Jak śmiesz tak mówić do mojej żony! - Buccleigh odwrócił się na pięcie i zdzielił czarnobrodego w
brzuch. Mężczyzna usiadł, otwierając i zamykając usta w komicznym zdumieniu. Roger czuł dla niego
niemal pewne współczucie - między dwoma MacKenziemi nie lepiej mu się działo niż jemu samemu.
- Cokolwiek chcesz zrobić, Buck, róbmy to szybko i znikajmy. - Niespokojnie wskazał głową w
stronę rzeki. Sądząc po odgłosach, zbliżało się do nich sporo ludzi. Nie byli to uciekający
Regulatorzy, dźwięki były zbyt
jednak wzrok z męża na Rogera, który rozpaczliwie próbował teraz przesłać jej wiadomość
telepatycznie.
Buccleigh wytrzeszczył oczy i zacisnął pięści, ale Morag, drobna i uparta, nie ustępowała.
- Przysięgnij! - powtórzyła. - Bo klnę się na świętą Brygidę, że nie będę spać w łożu mordercy!
-76-
- Nie. - Chwyciła doń męża i przyciągnęła do piersi. Mały Jemmy uspokoił się już i zwinął na
ramieniu matki, głośno ssąc kciuk. Morag położy
Roger przyklasnął jej w duchu, ale z obawą, czy nie posunęła się za daleko. Buccleigh zesztywniał na
chwilę, po czym krew znowu napłynęła mu do głowy. Jednak po chwili napięcia skinął głową.
że ona i jej dziecko będą bezpieczne. Chociaż gdyby jej tępy mąż wdepnął w krecią dziurę i skręcił
kark...
William Buccleigh patrzył na niego, mrużąc z namysłem zielone oczy
- Chodźże, Buck! - Mężczyzna obejrzał się przez ramię w stronę rzeczki, skąd dobiegające okrzyki
świadczyły o prowadzonych poszukiwaniach. - Nie ma czasu do stracenia. Mówią, że Tryon powiesi
jeńców, ja nie zamierzam czekać!
- Ach tak - powiedział Buccleigh cicho. Patrzył Rogerowi w oczy, a temu przez chwilę wydało się,
że coś znajomego poruszyło się w ich głębi.
twoją żonę.
Pochylił się i podniósł brudną i mokrą dawną białą flagę. - Idź, Johnny,
-Ale Buck...
- Idź! Nic mi nie będzie. - Z lekkim uśmiechem, nie spuszczając wzroku z Rogera, Buccleigh sięgnął
do woreczka i wyjął kawałek matowego metalu. Zaskoczony Roger rozpoznał własną odznakę,
czarne, prymitywne litery „FC" na cynowym krążku.
-77-
- Nie, panie - powiedział William Buccleigh, klękając przed nim. Chwycił szczękę Rogera jak w
żelazne kleszcze, tłumiąc jego krzyki i ściskając policzki, by zmusić go do otwarcia ust. - Nie sądzę,
żebyś coś powiedział. -
Potem wstał, ściskając w dłoni odznakę. Kiedy krzaki się rozchyliły, ruszył w tamtą stronę, machając
ręką.
67. Po bitwie
zaś znajdowało się o pięć mil od obozu, słusznym wydawało się nie tracić czasu, lecz powrócić
zaraz do obozu nad Alamance. Sprowadzono z obozu puste wozy, które zabrały zarówno zabitych i
rannych lojalistów, jak i rannych rebeliantów, którzy wiedzieli, że Regulatorom nie udzieli się
noclegu, jednak zostaną otoczeni opieką, a ich rany będą opatrzone.
Wm. Tryon
Kula z muszkietu strzaskała łokieć Davidowi Wingate'owi. Pech. Gdyby trafiła kilka cali wyżej,
złamałaby wprawdzie kość, ale to zrosłoby się bez śladu. Otworzyłam staw półkolistym cięciem z
zewnętrznej strony
i wyjęłam spłaszczoną kulę razem z kilkoma odłamkami kości, chrząstka była jednak uszkodzona, a
ścięgno całkowicie zerwane. Widziałam srebrzysty połysk jednego odcinka głęboko w
ciemnoczerwonym mię
śniu.
-78-
Zagryzłam dolną wargę z namysłem. Jeśli zostawię sprawę własnemu biegowi, ręka będzie trwale - i
ciężko - uszkodzona. Gdyby mi się udało zespolić ścięgno i dobrze ustawić staw, może
przywróciłabym mu sprawność.
Rozejrzałam się po obozie, który teraz przypominał stację karetek, pełną ciał, ekwipunku i
pokrwawionych bandaży. Na szczęście ciała się poruszały, albo przynajmniej jęczały lub klęły. Tylko
jednego przyniesiono martwego. Leżał w cieniu drzewa, owinięty kocem.
Rany na ogół były lekkie, chociaż dwóch dostało dość poważne postrzały w okolice brzucha. Nie
mogłam dla nich wiele zrobić, tylko dbać, by było im ciepło, i wierzyć, że się wyliżą. Brianna
zerkała na nich co kilka minut, czy nie pojawia się wstrząs i gorączka, gdy miała chwilę przerwy w
podawaniu wody z miodem lżej rannym. Dobrze, że była zajęta i w ruchu, chociaż jej twarz
przypominała kwiat dzikiego powoju na krzaku za moimi plecami - biała i zamknięta, ściśnięta, by
nie dopuszczać świadomości o okrucieństwach dnia.
z ludzi Mercera - obozowali blisko nas, a nie mieli własnego chirurga. Trafił go rykoszetem odłamek
pocisku z moździerza, oderwał mu prawie ca
kładł się na nim ciężarem. Póki pracowałam, nie czułam go jednak. Na razie jeszcze brak
wiadomości był dobrą wiadomością, a wymogi opieki nad rannymi nie dawały pola wyobraźni.
Nie było innych pilnych zadań. Ludzie wciąż jeszcze docierali, a Bree
tylko trochę cierpienia dla pana Wingate'a; zapytam, czy się na nie zgadza.
Był blady i spocony, ale trzymał się prosto. Skinął głową, udzielając mi
-79-
wewnętrznych szwów, gdyż ta z czasem rozpuściłaby się i została wchłonięta. Ścięgna goją się
jednak tak powoli - o ile w ogóle się goją - że nie mogłam tego ryzykować. Jedwabne szwy po prostu
zostaną na zawsze,
mogli się powstrzymać, biedacy - ale potem oklapł, drżąc, gdy zszywa
wolna i powoli dotarło do mnie, że za moimi plecami kilku mężczyzn omawia bitwę, wychwalając
gubernatora Tryona.
świń i stojąc z nimi twarzą w twarz, kazał im się poddać. Chwilę nic nie odpowiadali, tylko tak
patrzyli po sobie, który ma się odezwać. Potem któryś krzyknął, że nie, nie poddadzą się za diabła.
No i gubernator zrobił taką minę, że burza by się przestraszyła, podniósł wysoko szablę i krzyknął:
„Ognia!"
- I wystrzelili od razu?
- Nie strzelaliśmy - wtrącił inny głos, bardziej wykształcony i mniej entuzjastyczny. - Dziwisz się?
Czterdzieści szylingów za wstąpienie do milicji to jedno, ale strzelanie z zimną krwią do ludzi to coś
zupełnie innego. Patrzę i kogo widzę po drugiej stronie? Kuzyna mojej żony, jak się do mnie szczerzy!
Nie żeby drań był jakoś bardzo kochany w rodzinie, ale
-80-
jak mam iść do domu i powiedzieć Sally, że właśnie podziurawiłem jej kuzyna Miliarda?
- To lepsze, niż gdyby kuzyn Miliard podziurawił ciebie - odparł pierwszy głos ze śmiechem, a trzeci
rozmówca też się roześmiał.
- I to prawda - odrzekł. - Ale nie czekaliśmy, żeby zobaczyć, czy do tego dojdzie. Gubernator zrobił
się czerwony jak koguci grzebień, kiedy wszyscy się wahali. Stanął w strzemionach, podniósł szablę
wysoko, popatrzył na nas i wrzasnął: „Strzelać, do diabła! Do nich albo do mnie!"
uznania.
długo. Kuzyn Miliard jest szybki, jak już się ruszy. Uciekł drań.
- O, tak - zgodził się ktoś. - Po mojemu Tryon chce być tym razem pewien
- Tak jest, pani - powiedział jeden z mężczyzn, niezręcznie szarpiąc rondo kapelusza. - Tak mi
powiedział jeden z brygady Lillingtona, poszedł
zobaczyć tę zabawę.
- Szkoda będzie, jeśli powiesi kwakra - stwierdził jeszcze inny, którego twarzy nie widziałam. -
Stary Husband może i pisze groźnie, ale to nie jest łajdak. Ani James Hunter, ani Ninian Hamilton.
zęby i trącając łokciem sąsiada. - Wtedy będziesz go miał z głowy, a twoja żona niech wini
gubernatora!
pracy, usiłując nie myśleć o tym, co się teraz mogło dziać na polu bitwy.
Wojna była zawsze zła, nawet jeśli okazywała się konieczna. Zemsta
zwycięzcy, dokonana z zimną krwią, była jeszcze gorsza. A jednak z punktu widzenia Tryona to także
mogło być konieczne. Jak na bitwy, ta była i szybka, i stosunkowo nieszkodliwa pod względem strat.
Miałam pod opieką tylko jakichś dwudziestu rannych i widziałam jedną śmierć. Rzecz jasna, gdzie
indziej mogło ich być więcej, sądząc jednak z zasłyszanych komentarzy, nie była to jatka. Milicjanci
nie odnosili się z entuzjazmem do szlachtowania współobywateli, nawet jeśli nie byli to ich kuzyni.
-81-
A to znaczyło, że większość ludzi z Regulacji przetrwała bez uszczerbku. Pewnie dlatego gubernator
uznał, że konieczne są drastyczne środki, by ukoronować zwycięstwo - zastraszyć ich i raz na zawsze
pozbyć się
niebezpiecznego ruchu.
spięta Bree zrobiła to samo. Okazało się, że wraca Jamie, wioząc na swoim koniu Murdo Lindsaya.
Obaj zsiedli, po czym odesłał Murdo, by zajął
Po jego minie poznałam, że nie ma żadnych wieści o Rogerze. On spojrzał na moją twarz i wyczytał
tam odpowiedź na własne pytanie. Jego ramiona opadły trochę w zniechęceniu, po czym
wyprostowały się sztywno.
- Pójdę przeszukać pole - powiedział do mnie cicho. - Rozesłałem wie
w kłąb.
Kącik jej ust zadrżał, gdy spojrzała na mnie. Uznałam, że to miał być
uśmiech.
Roger budził się powoli, czując pulsujący ból i niepokój. Nie miał pojęcia,
gdzie jest ani skąd się tu wziął, ale słyszał głosy, dużo głosów, niektóre całkiem niezrozumiałe, inne
śpiewające niczym harpie. Przez chwilę miał
-82-
nia ze skórzastymi skrzydłami i ostrymi zębami, zderzające się w parok-syzmach, które skutkowały
wybuchami światła za jego oczami.
Czuł szew, wzdłuż którego jego głowa musiała pęknąć po ciosie, palącą linię przez czubek czaszki.
Pragnął, żeby ktoś przyszedł i rozpiął ją tam, by wypuścić te latające głosy, by jego czaszka została
pustą czaszą ze lśniącej kości.
Kiedy otworzył oczy, patrzył tępo przed siebie przez kilka minut, my
śląc, że scena przed nim jest częścią zamieszania wewnątrz jego głowy.
Ludzie kłębili się przed nim w morzu kolorów, wirujących błękitów, żółci i czerwieni,
przemieszanych z plamami zieleni i brązu.
w kawałkach - odległa grupa głów unoszących się niczym włochate baloniki, machające ramię
trzymające szkarłatny sztandar, pozornie oddzielone od ciała. Kilka par nóg, które musiały być
blisko... czyżby siedział na ziemi? Siedział. Mucha przeleciała koło jego ucha i wylądowała,
bzycząc,
na jego dolnej wardze. Poruszył się, by ją odpędzić, i dopiero wtedy zrozumiał, że rzeczywiście się
obudził i nadal jest związany.
Dłonie miał tak zdrętwiałe, że nawet nie czuł w nich bólu, ale za to mię
śnie rąk i ramion pulsowały boleśnie. Potrząsnął głową, usiłując oprzytomnieć, co okazało się dużym
błędem. Oślepiający ból eksplodował w głębi czaszki, aż łzy pociekły mu z oczu.
Zamrugał i odetchnął głęboko, usiłując uchwycić chociaż kawałek rzeczywistości. Skup się,
pomyślał. Weź się w garść. Śpiewające głosy zamilk
mu się pochwycić pojedyncze słowa tu i tam i przytrzymać je, by rozpoznać ich znaczenie.
- Przykład.
- Gubernator.
- Sznur.
- Regulatorzy.
- Gulasz.
- Stopa.
- Powiesić.
- Hillsborough.
-Woda.
- Woda.
pragnął. W gardle miał sucho, a usta jakby wypchane... były czymś wypchane. Mało się nie
zakrztusił, gdy poruszył językiem, usiłując przełknąć.
-83-
- Gubernator. - Słowo wypowiedziane powtórnie, tuż nad nim... spojrzał w górę. Skupił słaby wzrok
na unoszącej się w powietrzu twarzy.
- Jesteś pewien? - powiedziała twarz, a on zastanawiał się mętnie: Pewien czego? Niczego nie był
pewien, tylko tego, że z nim źle.
- Tak jest - powiedział inny głos i Roger zobaczył, jak do pierwszej twarzy zbliża się druga. Ta
wydawała się znajoma, otoczona czarną brodą.
do kogoś wyższego. Roger powędrował za nią wzrokiem. Zobaczył zielone oczy, patrzące na niego
obojętnie, i szarpnął się ze stłumionym okrzykiem.
o MacQuistonie... co... ?
przez chwilę, a potem ciągnąc. Zachwiał się, tracąc równowagę, ale potem ruszył, podtrzymywany
przez dwóch żołnierzy. Szarpnął się w drugą stronę, pragnąc wrócić i odnaleźć zielonookiego? -
jakże on się nazywał? - ale odwrócili go, zmuszając do marszu w stronę niewielkiego wzniesienia,
na którym stał wielki biały dąb.
Pagórek otaczał tłum mężczyzn, ale cofnęli się, robiąc przejście dla Rogera i jego towarzyszy.
Niepokój powrócił, a z nim wrażenie, że mrówki łażą mu po mózgu.
-84-
ły się przed nim i zobaczył pod drzewem konie, a nad pustymi siodłami
zwisające pętle.
ły jego policzek, gałązki wczepiały się we włosy. Uchylił się, instynktownie odwracając głowę, by
nie dać sobie wydłubać oczu.
Mniej więcej w połowie polany dostrzegł sylwetkę kobiety, na pół ukrytą w tłumie. Na jej ręku
widać było niewyraźną, ale niedającą się pomylić z niczym sylwetkę dziecka, mała brązowa
Madonna. Na ten widok wyprostował się gwałtownie, a w jego myślach pojawiło się palące
wspomnienie Bree z Jemmym w ramionach.
Rzucił się na bok, wyginając plecy. Poczuł, że się zsuwa, a nie mógł podeprzeć się rękami. Złapały
go inne ręce i wepchnęły z powrotem, a jedna uderzyła mocno w twarz. Pokręcił głową, łzy
napłynęły mu do oczu.
Przez te łzy widział, jak brązowa Madonna wkłada swój ciężar w cudze
Coś opadło na jego pierś niby ciężkie zwoje węża. Kłujący sznur dotknął jego szyi, zacisnął się
wokół gardła. Krzyknął pod kneblem.
Szarpał się, nie myśląc o szansach czy konsekwencjach, party rozpaczliwym instynktem życia. Nie
zważając na krwawiące nadgarstki i bolące mięśnie, zaciskając mocno uda wokół końskiego ciała,
tak że zwierzę szarpnęło się pod nim w proteście, mocował się ze swoimi więzami z siłą, jakiej u
siebie nigdy nie czuł.
wysoko szpadą. Wydawało się, że coś mówił, ale Roger słyszał tylko szum
się mięsień. Szpada opadła, a słońce błysnęło na jej ostrzu. Jego pośladki
Mocne szarpnięcie...
Kręcił się, krztusząc, walcząc o powietrze, jego palce szukały oparcia, paznokcie szarpały linę
wpijającą się w ciało. Dłonie uwolniły się z więzów,
-85-
ale było za późno, nie czuł ich. Pałce ślizgały się na skręconych pasmach, bezużyteczne, zdrętwiałe.
Zwisał, kopiąc, słyszał odległy szmer tłumu. Kopał i szarpał się, młócąc
stopami powietrze, dłońmi szarpiąc gardło. Jego pierś była napięta, plecy
Zwrócił się do Boga, ale nie usłyszał wewnątrz siebie prośby o litość, tylko krzyk „Nie!", odbijający
się echem od kości.
A potem nawet ten uparty impuls go opuścił, poczuł, jak jego ciało wyciąga się w stronę ziemi i
rozluźnia. Chłodny wiatr wziął go w objęcia i poczuł kojące ciepło wydalin. Oślepiające światło
rozbłysło pod powiekami i nie słyszał już nic oprócz uderzeń własnego serca i odległego płaczu
osieroconego dziecka.
Jamie i Bree byli prawie gotowi do wyjazdu. Kilku mężczyzn, chociaż byli brudni od dymu i
zmęczeni, zaoferowało się dołączyć do poszukiwań.
wdzięczna, ale wyruszenie większą grupą wymaga czasu, a czerwone plamy na jej skórze mówiły, jak
bardzo się niecierpliwiła, gdy czyszczono broń, napełniano manierki, szukano rozrzuconych butów.
„Mały Josh" był dość zaniepokojony swoją nową funkcją asystenta chirurga, ale w końcu jako
stajenny przywykł zajmować się kontuzjowanymi końmi. Wyjaśniłam mu, że jedyna różnica polega na
tym, że ludzie umieją powiedzieć, gdzie ich boli. Przyjął to z uśmiechem.
za moimi plecami. Jamie też to usłyszał i odwrócił głowę - a potem szybko przebiegł polanę, unosząc
brwi.
- Co się dzieje? - Odwróciłam się i zobaczyłam młodą kobietę w okropnym stanie, zmierzającą ku
nam niezgrabnym biegiem. Była drobnej budowy i mocno kulała - gdzieś w drodze zgubiła but - ale
wciąż na pół
-86-
- James... Fraser... muszę... czy pan...? - Z trudem łapała oddech, a jej twarz była tak czerwona, jakby
za chwilę miała ją powalić apopleksja.
nalałam kubek wody i podałam jej, ale gwałtownie pokręciła głową. Zamachała rękami, pokazując w
stronę potoku.
brzeg ryba. - Roger. MacKen...zie. - Zanim zdążyła wypowiedzieć ostatnią sylabę, Brianna znalazła
się przy jej boku.
- Gdzie jest? Jest ranny? - Chwyciła młodą kobietę za ramię, by ją podeprzeć i skłonić do
odpowiedzi.
z takim samym skupionym pośpiechem, z jakim robił wszystko, odkąd zaczęła się bitwa. Bez słowa
pochylił się i splótł dłonie, a Brianna oparła na nich stopę i wskoczyła na siodło, popędzając konia,
zanim Jamie zdołał
w oddali.
łam po własnego konia, zostawiając ciemnowłosą kobietę leżącą na trawie, gdzie wymiotowała z
wysiłku.
Tryon urządził swój sąd doraźny i straciliśmy trochę cennego czasu, gdy
Jamie musiał się zatrzymywać raz i drugi, by zapytać o drogę, nie zsiadając z konia. A wskazówki
często były mętne i sprzeczne ze sobą. Bree zamknęła się w sobie, drżąc niczym strzała na cięciwie,
gotowa do lotu,
Usiłowałam przygotować się - nawet na najgorsze. Nie miałam pojęcia, jak długi wstęp urządził
Tryon ani ile czasu może minąć od skazania do egzekucji. Niewiele, uznałam. Znałam Tryona na tyle,
by wiedzieć, że działał w sposób przemyślany, ale czasu nie tracił - na pewno zdawał sobie sprawę,
że jeśli coś takiego trzeba zrobić, lepiej zrobić
szybko.
-87-
łam jeszcze się łudzić, że kobieta się pomyliła, że wzięła kogoś innego
za Rogera. Ale nie wierzyłam w to. Brianna też nie, gdyż poganiała konia przez bagnisty kawałek
gruntu z takim napięciem, że mogłam się domyślić, iż najchętniej zeskoczyłaby i sama przeciągnęła
zwierzę przez
błoto.
ale Jamie nawet nie próbował ich odganiać. Jego ramiona były sztywne jak skała, gotowe unieść
ciężar wiadomości, która mogła nas czekać.
żyje.
Ta myśl waliła raz po raz jak mały ostry młot do rozbijania kamieni.
twarz Brianny, pomyślałam o maleńkim Jemmym jako o sierotce, usłyszałam echo miękkiego,
głębokiego głosu Rogera, jak śmieje się w oddali. Nie próbowałam odepchnąć od siebie tych myśli,
to by nic nie dało.
A nawet wtedy mogłam się załamać tylko wewnątrz. Brianna potrzebowałaby mnie. Jamie byłby dla
niej niczym opoka, zrobiłby, co należa
ło - ale potem on też by mnie potrzebował. Nikt nie mógł oczyścić go z winy, do której się zapewne
poczuwał, ale ja przynajmniej mogłam być dla niego spowiednikiem, pośrednikiem między nim a
Brianna. Moja żałoba
Przed nami otworzyła się szeroka łąka i Jamie pobudził Gideona do galopu, a pozostałe konie rwały
za nim. Nasze cienie pomykały po trawie niczym nietoperze, tupot kopyt ginął wśród odgłosów tłumu
wypełniającego to miejsce.
Na wzgórku w odległym końcu łąki stał wieki dąb, jego młode liście
lśniły zielono w promieniach zachodzącego słońca. Mój koń szarpnął gwałtownie, omijając grupkę
mężczyzn, i zobaczyłam ich, trzy sylwetki, połamane i zwisające w cieniu drzewa. Młot zadał ostatni
cios i moje serce rozpadło się niczym bryła lodu. Za późno.
To była kiepska egzekucja. Nie mając prawdziwego wojska, Tryon nie miał
-88-
Tylko jeden miał dość szczęścia, by umrzeć przez złamanie karku. Widziałam głowę wygiętą pod
ostrym kątem, bezwładne członki w więzach.
więzy w pozycji ostatecznej walki. Jeden z nich - jedno ciało - zostało odcięte, kiedy je mijałam, i
odniesione w ramionach przez rodzonego brata.
Ich twarze niewiele się różniły, każda wykrzywiona i pociemniała w swoim cierpieniu. Użyli takiego
sznura, jaki mieli pod ręką. Był nowy, nie-rozciągnięty. Palce stóp Rogera dotykały ziemi, był wyższy
od pozosta
łych. Jakoś uwolnił ręce i zdołał wcisnąć palce jednej pod linę. Były prawie
w twarz. Spojrzałam tylko na twarz Brianny - bladą i całkiem nieruchomą, jak w śmiertelnym
skurczu.
Twarz Jamiego była podobna, jednak podczas gdy oczy Brianny były
czaszki. Stanął przed Rogerem, po czym przeżegnał się i bardzo cicho powiedział coś po gaelicku.
Wyjął zza pasa sztylet.
- Potrzymam go. Odetnij, mała. - Jamie podał sztylet Briannie, nie patrząc na nią, i złapał ciało w
pasie, unosząc je nieco, by zmniejszyć napięcie liny.
łam. Ale słyszałam, i Brianna też. Rzuciła się na sznur i piłowała go w milczącym zapamiętaniu. Ja -
chwilowo znieruchomiała z zaskoczenia - zaczęłam myśleć, możliwie najszybciej.
A może nie. Może to był tylko dźwięk uwięzionego powietrza, uwalniającego się z ciała. Ale nie -
widziałam twarz Jamiego, który go obejmował, i wiedziałam, że nie.
rękami głowę, unieruchomić ją, gdy Jamie opuścił ciało Rogera na ziemię.
Było chłodne, ale twarde. Jeśli żył, to takie właśnie powinno być, ale ja by
łam przygotowana na bezwładny dotyk martwego ciała i gdy pod rękami poczułam życie, doznałam
wstrząsu.
-89-
cofnęła się za mnie, ale dostrzegłam jej twarz. Była wciąż blada, wciąż zacięta - ale oczy lśniły teraz
czarnym światłem, które spaliłoby każdą duszę dość nieuważną, by się zbliżyć.
Nie widać było, by oddychał, pierś się nie unosiła, wargi i nozdrza by
obrzmiałej szyi nie miało sensu. W końcu znalazłam puls, słabiutki, tuż
poniżej mostka.
Pętla mocno wpiła się w ciało. Gorączkowo szukałam w kieszeni nożyka. Był to nowy sznur, jeszcze
nieużywany. Włókna były włochate, poplamione na brązowo zaschniętą krwią. Zauważyła to jakaś
część mego umysłu, która miała czas na podobne rzeczy, gdy ręce były zajęte. Nowe
sznury rozciągają się. Prawdziwy kat ma własne sznury, już rozciągnięte
ale blokował wszystko. Powietrze jednak potrzebuje mniej miejsca niż palce. Mocno zacisnęłam mu
nos, odetchnęłam parę razy głęboko, po czym przyłożyłam wargi do jego ust i dmuchnęłam.
Jego rysy były obwisłe przez utratę przytomności, wargi i powieki przybrały niebieski odcień, ale
twarz nie była czarna od zebranej krwi, oczy były zamknięte, nie wytrzeszczone. Pęcherz się
opróżnił, ale kręgosłup był
Ale to się właśnie działo na moich oczach. Pierś się nie poruszała. Wzię
Dmuchnięcie. Brak ruchu. Dmuchnięcie. Coś. Za mało. Dmuchnięcie. Powietrze wydostaje się wokół
moich ust. Dmuchnięcie. Jak nadmuchiwanie skały, a nie balona. Kolejne dmuchnięcie.
Pełne niezrozumienia głosy nad moją głową. Brianna krzycząca coś, potem Jamie u mojego boku.
-90-
nie wcześniej.
Przełożyliśmy go szybko. Podtrzymywałam jego głowę niczym świętego Graala. Otaczali nas teraz
ludzie, ale nie miałam czasu patrzeć na nich ani słuchać.
karku. Kiedy go podnieśliśmy, nie słyszałam żadnego trzasku ani ocierania się kości o siebie. Przez
upór albo cud nie umarł. Ale przez prawie godzinę wisiał za szyję, a obrzmienie tkanki w gardle
niedługo może dokończyć to, czego nie zdołał dokonać sznur.
Nie wiedziałam, czy mam kilka minut, czy może godzinę, ale proces
był nieubłagany i można było zrobić tylko jedno. Przez masę zgniecionej
i poranionej tkanki przedostawała się tylko śladowa ilość powietrza. Jeszcze trochę spuchnie i
całkiem zamknie przejście. Jeśli powietrze nie mog
ło dotrzeć do płuc przez nos ani przez usta, trzeba stworzyć mu inną
drogę.
Rozejrzałam się za Jamiem, ale koło mnie uklękła Brianna. Hałasy dochodzące z tyłu świadczyły, że
Jamie rozprawia się z gapiami.
Tracheotomia? Szybka i nie wymaga wielkiej wprawy, ale trudno utrzymać otwór otwarty - i może
nie wystarczyć do obejścia blokady. Trzyma
łam jedną rękę na mostku Rogera, czując pod palcami lekkie bicie serca.
Co mam robić?
W sumie nic szczególnie trudnego. Po prostu przytrzymać głowę Rogera, odciągniętą do tyłu, i nie
poruszać nią, gdy będę mu przecinać gard
śli był jakiś uraz, albo uszkodzić go nieodwracalnie. Ale Brianna nie musiała
Uklękła przy jego głowie i zrobiła, co jej kazałam. Teraz, gdy skóra się
napięła, tchawica była bardziej widoczna. Wszystko było doskonale widoczne - przynajmniej taką
miałam nadzieję - między dwiema dużymi żyłami z każdej strony. Gdyby nie, mogłabym przeciąć
którąś z nich i wykrwawiłby mi się na rękach.
-91-
ło jej nie upuściłam, ale w końcu polałam sobie ręce, przetarłam skalpel
Skupiłam się na chwilę, kładąc mu ręce na szyi, zamykając oczy, szukając delikatnego pulsowania
arterii, trochę miększej masy tarczycy. Nacisnęłam do góry - poruszyła się. Pomasowałam tarczycę,
przesuwając ją trochę wyżej, a drugą ręką przycisnęłam ostrze w okolicach czwartej
chrząstki tchawicy.
Chrząstka miała kształt litery U, tchawica za nią była miękka i bezbronna. Nie wolno mi ciąć za
głęboko. Czułam, jak dzieli się skóra, opór, a potem ciche pstryknięcie, gdy ostrze się zagłębiło.
Rozległo się nagłe rzę
nością. Czuł, jak coś słabo porusza się poza nią, bolesna, niemiła obecność
i cofnął się do schronienia ciemności. Ta jednak topniała wokół niego, powoli wystawiając kolejne
jego części na światło i trud.
Otworzył oczy. Nie umiał powiedzieć, co ma przed nimi, usiłował zrozumieć. Jego głowa pulsowała
boleśnie, podobnie jak kilkanaście innych miejsc - każde było niezawodnym, tkliwym źródłem bólu.
Czuł je niczym
szpilki, które jak motyla przybijały go do deski. Gdyby zdołał je wyciągnąć, mógłby odlecieć...
Znowu zamknął oczy, szukając ukojenia w ciemności. Miał niejasne
w walce o powietrze. Gdzieś w jego wspomnieniu była woda, wypełniająca nos, wilgoć wsiąkająca
w ubranie... czyżby tonął? Na tę myśl poczuł
ukłucie niepokoju. Czyżby tonął, zapadając się w zdradziecki i ostateczny spokój, kiedy szukał
kuszącej ciemności?
-92-
i nie mógł, próbował wciągnąć powietrze, ale nie znalazł go, uderzył w coś twardego...
się w jego głowie niczym jasny balonik. Potem jego wzrok skupił się na
innej, surowszej twarzy. Jamie. To imię zawisło przed nim, ale z jakichś
Ucisk, ciepło... Dłoń ściskała jego rękę, druga ramię, przyciskając mocno. Zamrugał, obraz przed
oczami zafalował, w końcu się wyostrzył. Nie czuł, by powietrze przepływało przez jego usta łub
nos, gardło miał zaciśnięte, w piersi ciągle palił ból. A jednak oddychał. Czuł ból maleńkich mięśni
między żebrami, gdy się poruszały. Nie utonął więc, ból był zbyt
wielki.
- Żyjesz - powiedział Jamie. Niebieskie oczy wpatrywały się intensywnie w jego, były tak blisko, że
czuł jego oddech na twarzy. - Żyjesz. Jesteś cały. Wszystko dobrze.
potrzebuje wiedzieć niczego więcej. Cała reszta może poczekać. Oczekująca go ciemność wróciła,
zapraszająca niczym wygodna kanapa, i zatonął w nią z wdzięcznością, wciąż słysząc te same słowa,
niczym akord.
Żyjesz. Jesteś cały. Wszystko dobrze.
- Pani Claire?
Powiedział to Robin MacGillivray, który stał w wejściu do namiotu. Jego ciemne, twarde włosy
sterczały jak szczecina na szczotce do butelek.
Przypominał zaniepokojonego szopa - skóra wokół oczu była oczyszczona z potu i sadzy, reszta -
wciąż czarna od dymu pola bitwy.
- Idę. - Zanim Brianna zdążyła się odezwać, już była na nogach, trzymając w ręku torbę.
-93-
- Mamo! - Było to niewiele więcej niż szept, ale słyszalna w nim panika kazała Claire odwrócić się.
Bursztynowe oczy patrzyły chwilę na twarz Brianny, przeniosły się na Rogera, po czym znów na
córkę.
- Patrz, czy oddycha - powiedziała. - I żeby rurka się nie zatkała. Jeśli
oprzytomnieje na tyle, by przełykać, możesz mu dać wody z miodem. I dotykaj go. Nie może obrócić
głowy, żeby cię zobaczyć, musi wiedzieć, że przy nim jesteś.
- Ale... - Brianna zamarła, nie mogąc wykrztusić słowa. Nie idź! - chcia
ła zawołać. Nie zostawiaj mnie samej! Nie umiem zachować go przy życiu, nie wiem, co mam robić!
- Oni mnie potrzebują - powiedziała Claire bardzo łagodnie. Z szelestem spódnic odwróciła się do
czekającego niecierpliwie Robina i zniknę
ła w półmroku.
- A ja nie? - wargi Brianny poruszyły się, ale nie była pewna, czy wypowiedziały te słowa na głos.
Nie miało to znaczenia. Claire wyszła i zostawiła ją samą.
Zakręciło jej się w głowie i zrozumiała, że wstrzymuje oddech. Odetchnęła powoli i głęboko. Strach
był niczym jadowity wąż, owijający się wokół jej kręgosłupa, pełznący przez umysł. Gotów zatopić
kły w sercu.
Brianna odwróciła się znów do Rogera, na próżno szukając miejsca, którego mogła bezpiecznie
dotknąć. Jego dłonie były obrzmiałe jak nadmuchane rękawice, purpurowe od sińców, zmiażdżone
palce niemal czarne, ślady po więzach na nadgarstkach tak głębokie, że miała wrażenie, iż widzi
białe kości. Wyglądały nierealnie, jak źle zrobiona charakteryzacja w horrorze.
Mimo całej groteskowości i tak wyglądały lepiej niż twarz. Także była
posiniaczona i obrzmiała, a poniżej szczęki wisiała wczepiona w nią upiorna kreza z pijawek.
Deformacja była jednak subtelniejsza, jakby ktoś obcy i złowrogi udawał Rogera.
wszystkie pijawki świata, pomyślała. Claire posłała Josha biegiem do pozostałych chirurgów, by
błagał o ich zasoby. A potem wyekspediowała je-
-94-
jak umiała, z jakichś przyczyn nie chcąc go budzić. Delikatnie położyła rękę na jego sercu. Ulga, gdy
poczuła, że jego ciało jest ciepłe, była tak wielka, że westchnęła głośno. Skrzywił się lekko, czując
na twarzy jej oddech, spiął się i znowu odprężył.
Jego oddech był tak płytki, że cofnęła rękę, bojąc się, że nawet tak lekki ucisk może zatrzymać słabe
ruchy. Ponieważ jednak oddychał, słysza
ła słaby świst powietrza w rurce w jego gardle. Claire skonfiskowała importowaną z Anglii fajkę
pana Caswella i bez skrupułów ułamała bursztynowy cybuch. Mimo pośpiesznego płukania
alkoholem był wciąż
Dwa palce prawej ręki Rogera były złamane, paznokcie okrwawione albo pozdzierane. Jej gardło też
się zacisnęło, gdy zobaczyła, jak zaciekle walczył o życie. Jego stan wydawał się tak poważny, że
wahała się, czy go
dotknąć, jakby niechcący mogła go zepchnąć z jakiejś niewidocznej granicy między życiem a
śmiercią. A jednak rozumiała, o co matce chodziło.
Ten sam dotyk mógł go zatrzymać, powstrzymać od przekroczenia tej granicy i zagubienia się w
ciemności.
mięśni pod kocem przykrywającym dół jego ciała. Wydał cichy dźwięk,
spiął się i znowu odprężył. Przez jedną nierealną chwilę zastanawiała się,
histeryczną chęć do śmiechu. Jego noga zadrżała lekko, gdy usłyszał jej
głos.
Nagle zdała sobie sprawę z tego, że jej piersi są twarde, pełne mleka.
Przez ostatnie godziny nie miała czasu nawet o tym myśleć, a tym bardziej
zrobić coś, by sobie ulżyć. Na samą myśl poczuła łaskotanie i kłucie w sutkach i odrobina mleka
wyciekła na stanik sukni, mieszając się z potem.
-95-
Pochyliła się w stronę Rogera, pragnąc nakarmić go, przytulić jego głowę do piersi i poczuć, jak z
niej płynie w niego życie.
jaka jej przyszła do głowy. - Broda pełna węży. Czujesz je? Przeszkadzają ci? - spytała, zanim
przypomniało jej się, co mówiła matka. Jego wargi poruszyły się z wyraźnym wysiłkiem, składając
się w bezgłośne
„nie".
- Nie mów. - Zerknęła na drugie łóżko, ale leżący w nim ranny milczał
i miał zamknięte oczy. Odwróciła się, pochyliła i szybko pocałowała Rogera, leciutkie muśnięcie
warg. Jego usta zadrżały, pomyślała, że chciał się uśmiechnąć.
Chciała na niego krzyczeć: „Co się, u diabła, stało? Co ty zrobiłeś?" Ale on nie mógł jej
odpowiedzieć.
Jego oczy powoli zwróciły się w jej stronę, skupiając się na twarzy. Skrzywił się lekko, czego w
ogóle nie umiała zinterpretować. Potem ramię pod jej dłonią zaczęło wibrować. Przez kilka sekund
patrzyła na niego w kompletnym osłupieniu, zanim zrozumiała, że on się śmiał. Śmiał się!
Rurka w jego gardle drżała i wydawała cichy, gwiżdżący dźwięk, który wprost ją rozwścieczył.
Wstała, przyciskając dłonie do bolących piersi.
Gerald Forbes był dobrze prosperującym prawnikiem i zazwyczaj tak właśnie się prezentował.
Nawet w stroju wojskowym, z twarzą umazaną sadzą z wystrzałów, nadal stwarzał wrażenie
solidności, które dobrze mu też służyło w roli kapitana milicji. Teraz nadal wyglądał solidnie, ale
wy-
-96-
dawał się wyraźnie niespokojny. Stojąc w wejściu do namiotu zwijał i rozwijał rondo swojego
kapelusza.
Początkowo myślałam, że to zwykły dyskomfort, który wielu ludzi odczuwa w obliczu choroby, a
może niezręczne okoliczności, w jakich Roger został ranny. Ale najwyraźniej chodziło o coś innego.
Ledwo skinął głową Briannie, która siedziała przy łóżku Rogera.
jaki usłyszałam po przecięciu gardła Rogera. Był na szczęście nieprzytomny. Zbadałam go pobieżnie
i ukucnęłam, ocierając rąbkiem fartucha pot z czoła. Był już wieczór, ale niezbyt się ochłodziło, a w
namiocie było
duszno i gorąco.
Nie był tchórzem. I szliśmy sami, za nami nie było innej kompanii.
-Nie mieliście za plecami Regulatorów? Samotnych strzelców? Zasadzki? - spytał Jamie, ale Forbes
zaczął kręcić głową, zanim do końca wysłuchał pytania.
-97-
- Mówił coś? - Jamie ukucnął koło rannego, marszcząc rude brwi. Spojrzał na mnie, a ja bez słowa
pokręciłam głową. Trzymałam nadgarstek Isaiaha Mortona, czułam niespokojnie trzepoczący się puls.
Mało prawdopodobne, by się jeszcze kiedyś odezwał.
- Kiedy go przynieśli - Forbes ukucnął obok Jamiego, nareszcie odkładając zmaltretowany kapelusz -
pytał o ciebie, panie Fraser. A potem powiedział: „Powiedzcie Ally. Powiedzcie Ally Brown".
Powtórzył to kilka razy, zanim... - Bez słowa wskazał na Mortona, pod którego przymkniętymi
powiekami widać było błysk białek.
- Naprawdę myślisz, że to oni? - spytałam równie cicho. Puls trzepotał i szarpał się pod moimi
palcami.
- Nie powinienem był ich puszczać - powiedział, jakby do siebie. Chodziło mu o Mortona i Alicię
Brown.
-Pan Morton... uciekł z córką człowieka o nazwisku Brown - wyjaśniłam. - Brownowie nie byli tym
zachwyceni.
nie widziałem żadnego z nich. - Odwrócił się do mnie. - Możesz coś dla
- Nie. Myślałam, że już odszedł, ale ciągle się trzyma. Najwyraźniej kula nie trafiła w dużą żyłę. Ale
i tak... - znowu pokręciłam głową.
była potrzebna.
-98-
- Tak, oczywiście - powiedziałam znowu, ale z wahaniem, aż spojrzał na mnie pytająco. - Chodzi mi
o to, że on... no... ma dwie żony - wyjaśniłam. -
Był już żonaty, kiedy uciekł z Alicią Brown. Stąd trudności z jej rodziną.
Twarz Forbesa przybrała komiczny wyraz, kiedy starał się zachować obojętność.
- Rozumiem - powiedział i zamrugał. - To znaczy... ach... pierwsza pani Morton. Zna pani jej imię?
- Jessie.
Było to niewiele więcej niż szept, ale urwało rozmowę skutecznie, jak
wystrzał armatni.
na małe łyczki.
- Jezebel Hatfield i Alicia Brown - powiedział starannie Forbes, najwyraźniej zapisując oba
nazwiska w uporządkowanej pamięci prawnika. -
Morton odetchnął, zakaszlał krótko, gwałtownie i jęknął z bólu. Walczył przez chwilę, po czym
odzyskał głos.
- Jessie... w Granite Falls. Ally jest... w Greensboro. - Oddychał bardzo płytko, dysząc między
słowami. Nie słyszałam jednak bulgotu krwi w gardle, nie płynęła z nosa ani z ust. Wciąż słyszałam
cmoknięcia dobiegające z rany na plecach, gdy poruszała się przy wdechu. Pociągnęłam go lekko do
przodu i ściągnęłam kawałki koszuli.
-Dlaczego... tak. Ja... to znaczy... - Forbes automatycznie wsadził rękę do kieszeni płaszcza i wyjął
złożoną kartkę papieru. Chwyciłam ją, roz
Przytrzymując papier ręką, czułam bicie jego serca. Było wciąż słabe,
-99-
Pot lał się z jego twarzy, resztki koszuli lepiły się, ciemne i mokre, do skóry na piersi, ale kącik jego
ust zadrgał w próbie uśmiechu.
- Nie, pani - powiedział. - Nie umrę. - Wciąż oddychał z trudem, ale
- Zrobimy, co się da, żebyś przy tym był - zapewniłam go, po czym zerknęłam na prawnika, który
obserwował rozwój wydarzeń z otwartymi ustami.
- Och. Tak. Oczywiście, pani Fraser. Natychmiast. - Nie poruszył się jednak od razu. Zobaczyłam, jak
zerka na papier przyklejony do pleców Mortona. Spojrzałam także. Między palcami mogłam odczytać
tylko kilka niewyraźnych słów, ale to mi wystarczyło, by zrozumieć, że żartobliwe obelgi Jamiego
wobec Forbesa, którego nazywał sodomitą, nie były słuszne. List
o imieniu Valencia w okolicy Cross Creek - jak również w całej kolonii Karolina Północna. Żonę
Farquarda Campbella.
-Nic nie szkodzi, pani Fraser. Naprawdę nic nie szkodzi. Pójdę... po
ludzi.
i łajno, latały rojami nad obozem, gryząc, żądląc i bzycząc. Nawet kiedy
zniknęły, z roztargnieniem wciąż klepałam się po ramionach i szyi, wyobrażając sobie, że czuję ich
dotyk.
Ale wreszcie był spokój. Rozejrzałam się po moim małym królestwie, zobaczyłam, że wszyscy
oddychają - z oszałamiająco różnorodnymi efektami dźwiękowymi - i wyszłam na chwilę, by
odetchnąć świeżym powietrzem.
Oddychanie to wyjątkowo niedoceniana czynność. Przez chwilę stałam
-100-
luksusem. Przez jakiś czas żaden z nich nie wciągnie powietrza bezboleśnie - ale obaj oddychali.
Zostało mi tylko tych dwóch pacjentów, pozostali poważnie ranni zostali zabrani przez chirurgów
własnych kompanii albo zaniesieni do namiotu gubernatora, gdzie dbał o nich jego osobisty lekarz.
Lżej ranni wrócili do swoich towarzyszy, by chwalić się bliznami i łagodzić ból piwem.
martwić.
Pomachałam im uspokajająco i ruszyłam w stronę strumienia. Żaby rechotały niczym echo odległych
bębnów. Wojskowe honory dla poległych w bitwie. Zastanawiałam się, czy dwóch powieszonych
przywódców pochowają w tym samym miejscu, czy też przygotują dla nich jakieś osobne, mniej
honorowe groby, o ile rodziny ich nie zabiorą. Tryon nie był
Teraz już zapewne wiedział. Czy przyjdzie przeprosić za swój błąd? Ale
w płucu, ale czułam też mocniejszy żar woli przeżycia. Kiedy dotykałam
Rogera, czułam coś podobnego... ale to była słaba iskra. Słuchałam świstu
wciąż jeszcze tli się bursztynowo, ale w każdej chwili może zgasnąć.
Dmuchać na iskrę. Ale musi też być podpałka, coś, czego iskra mogłaby
-101-
Zatrzymał się obok mnie i dotknął ręką kapelusza. W świetle gwiazd jego twarz wydawała się blada
i poważna.
- Co pan tu robi? - spytałam, podchodząc i zniżając głos, chociaż w pobliżu nie było nikogo.
skrzynię wozu. Nie powinno to być dla mnie wstrząsem, cały dzień widziałam śmierć i zniszczenie, a
Joego Hobsona ledwo znałam. Nie wiedziałam jednak, że zginął.
Podeszłam do tyłu wozu. Poczułam lekkie szarpnięcie i wibrację drewna, gdy Abel zaciągnął
hamulec, zsiadł i podszedł do mnie.
Ciało nie było przykryte całunem, chociaż ktoś położył chustkę na twarzy. Siedziały na niej trzy
wielkie muchy, nieruchome i obrzmiałe. Nie mia
nana. Musiał należeć do Regulatorów, ale nie czuć było od niego zapachu
prochu.
- Nie - odpowiedział cicho za mną. - Nie miałem chęci walczyć. Przyszedłem z Joem Hobsonem,
panem Hamiltonem i resztą, ale kiedy wyszło na to, że będzie jednak bitwa, odszedłem. Doszedłem
aż do młyna po drugiej stronie miasta. A potem, kiedy słońce zaszło i nie było śladu Joego...
wróciłem - skończył.
- I co teraz? - spytałam. Oboje mówiliśmy cicho, jakby bojąc się przerwać sen zmarłego. - Pomóc
panu pochować go? Mój mąż...
Ale dziękuję za pani dobroć. Gdyby pani mogła użyczyć mi trochę wody
i jedzenia na drogę...
Pośpiesznie sprawdziłam stan obu pacjentów, obaj oddychali. Hałaśliwie i boleśnie, ale oddychali.
Zastąpiłam mokry papier na ranie Mortona kawałkiem nasączonego olejem płótna, przyklejając je
wzdłuż brzegów
miodem, który znakomicie się sprawdzał w tej roli. Nic się nie przedostawało, bardzo dobrze.
-102-
liwie rozplątując zmierzwione strąki. Nuciła cichutko Panie Janie. Na staniku jej sukienki widać było
mokre kółka.
Podniosła wzrok i spojrzała na mnie. Dotknęłam swojej piersi i wskazałam głową w stronę wejścia
do namiotu, unosząc brew. Skinęła głową i uśmiechnęła się leciutko, ale widziałam rozpacz w jej
oczach. Pewnie dotarło do niej, że Roger może przeżyje, ale prawdopodobnie nigdy nie będzie już
śpiewał, a może nawet mówił.
Ja też nie mogłam nic powiedzieć, gdyż poczułam kulę w gardle. Skinęłam jej tylko głową i znowu
wyszłam, niosąc paczkę pod pachą.
Postać wyłoniła się z ciemności przede mną, mało na nią nie wpadłam.
widzi. - Był to gubernator. Zrobił jeszcze krok naprzód, wchodząc w strumień światła padający z
namiotu.
i oficerowie wznieśli toast na część zwycięstwa. Jego oczy były jednak czyste, a krok pewny.
on...
- Żyje - odezwał się cichy, głęboki głos za plecami gubernatora. Odwrócił się z tłumionym
okrzykiem, a ja podniosłam gwałtownie głowę.
łonił się z nocnej ciemności. Siedział pod drzewem, niewidzialny w mroku. Zastanawiałam się, jak
długo tam był.
- Panie Fraser. - Gubernator był zaskoczony, ale zacisnął szczęki i zwinął opuszczone dłonie w
pięści. Był zmuszony odchylić głowę, by spojrzeć na Jamiego, i widziałam, że mu się to nie podoba.
Jamie też widział
i najwyraźniej nic sobie z tego nie robił. Stanął blisko Tryona, górując nad
Tryona najwyraźniej też przestraszyła, ale uniósł podbródek, zdecydowany powiedzieć to, co
zamierzał.
- Przyszedłem złożyć państwu wyrazy ubolewania z powodu ran, jakie odniósł państwa zięć -
powiedział. - Wydarzył się niezwykle pożałowania godny błąd.
że zechcesz nam, panie, powiedzieć, jak też ten... błąd się wydarzył? -
-103-
- Była to pomyłka - powiedział przez zaciśnięte zęby. - Został omyłkowo rozpoznany jako jeden z
wyjętych spod prawa przywódców Regulacji.
- Nie wiem tego. Przez kilka osób. Nie miałem powodu, by wątpić w ich
słowa.
Światło lampy z namiotu zalśniło na pancernym kołnierzu Tryona, srebrnym półksiężycu osłaniającym
szyję. Ręka Jamiego uniosła się powoli -
tak powoli, że Tryon nie dostrzegł żadnego zagrożenia - i delikatnie zamknęła się wokół gardła
gubernatora, tuż nad kołnierzem.
groźby, mówił bardzo rzeczowo. W oczach Tryona pojawił się błysk paniki i gubernator szarpnął się
w tył. Srebro znowu błysnęło w świetle.
Nie sądziłam, by Jamie rzeczywiście zamierzał skrzywdzić gubernatora. Z drugiej strony nie był to
akt zastraszenia. Widziałam w nim lodowatą furię, płonący lód w oczach. Tryon także.
- Pomyłka. I utrata życia przez niewinnego człowieka nic więcej dla ciebie, panie, nie znaczy?
Będziesz ranił i zabijał dla własnej chwały i nie spojrzysz na zniszczenie, jakie po sobie zostawiasz,
byle zapis twych osiągnięć był jak najdłuższy. Jak to będzie wyglądało w raporcie wysłanym do
Anglii, panie? Żeś sprowadził działa na własnych obywateli, uzbrojonych
ledwie w noże i pałki? Czy może żeś zdławił rebelię i przywrócił porządek? Żeś w swojej żądzy
zemsty powiesił niewinnego człowieka? Czy będzie tam napisane, żeś się „pomylił"? Czy może, że
ukarałeś zło i zaprowadziłeś sprawiedliwość w imię króla?
Mięśnie w szczękach Tryona napięły się, a jego ciało zadrżało, ale zapanował nad sobą. Odetchnął
głęboko przez nos, zanim się odezwał.
-104-
- Panie Fraser, powiem ci coś, o czym niewielu wie, gdyż nie zostało jeszcze podane do publicznej
wiadomości.
Jamie nie odpowiedział, ale uniósł brew, która zalśniła w świetle czerwonawo. Jego oczy były
lodowate, ciemne i nieruchome.
gubernatorem na moje miejsce został mianowany Josiah Martin. - Przeniósł wzrok z Jamiego na mnie
i z powrotem. - Widzicie państwo zatem.
Nie mam tu żadnych osobistych spraw, nie mam potrzeby podkreślać swoich osiągnięć, jak to, panie,
ująłeś. - Przełknął, ale strach w jego głosie zastąpił teraz chłód - taki jak u Jamiego. - To, co
uczyniłem, zrobiłem, wykonując swoje obowiązki. Nie mogłem opuścić tej kolonii w stanie chaosu i
rebelii, by uporał się z nimi mój następca, chociaż miałem prawo tak postąpić.
siebie.
spódnicami w pośpiechu.
żyły się. Pokazał się okrągły, falbaniasty kształt Phoebe Sherston, przera
żonej, lecz zdeterminowanej. Za nią szło dwoje niewolników - mężczyzna niosący dwa wielkie kosze
i kobieta trzymająca w ramionach wiercące się zawiniątko, które robiło tyle hałasu.
Brianna ruszyła w stronę zawiniątka niczym kierująca się na północ igła
kompasu, a hałas ustał, gdy Jemmy wyłonił się spod kocyków, z rudymi
ale niewolnik pana Rutherforda przyszedł powiedzieć, że wszystko poszło dobrze... i myślała, że
może... i tak... a dziecko ciągle płakało... więc...
-105-
Jamie i gubernator, wytrąceni z postawy konfrontacji, także zniknęli w mroku. Widziałam ich - dwa
sztywne cienie, jeden wysoki, drugi niższy, stojące blisko siebie. Nie czuło się już jednak między
nimi zagrożenia.
Widziałam, jak Jamie lekko pochyla głowę w stronę cienia Tryona, słuchając.
- Czy jest coś...? - zaczęłam i urwałam. Co jeszcze mogłabym dla niego zrobić?
- Młody Hugh Fowles - powiedział, chowając paczkę pod kozłem. - Podobno jest jeńcem. Czy...
uważa pani, że mąż mógłby się może za nim wstawić? Tak jak za mną?
Było tu cicho, obóz był na tyle daleko, że odgłosy rozmów nie zagłuszały śpiewu żab i świerszczy,
szumu strumienia.
- Panie MacLennan - powiedziałam pod wpływem impulsu. - Gdzie
domu.
Zdjął kapelusz i podrapał się po łysiejącej głowie, nieświadomie, chociaż nie był to gest zamyślenia.
Po prostu szykował się, by powiedzieć coś, o czym już zdecydował.
- Och - powiedział. - Nie zamierzam nigdzie iść. Są tam jeszcze kobiety, czyż nie? I dzieci. Nie mają
mężczyzny, kiedy Joe nie żyje, a Hugh jest uwięziony. Zostanę.
Ukłonił mi się i włożył kapelusz. Podałam mu rękę, co go bardzo zaskoczyło. Potem wsiadł na swój
wózek i cmoknął na konia. Uniósł rękę na pożegnanie, a ja mu pomachałam, zauważając zmianę, jaka
w nim zaszła.
W jego głosie wciąż pobrzmiewał żal, widać było rozpacz w jego postawie, ale teraz siedział już
prosto, a gwiazdy świeciły na jego zakurzony kapelusz. Jego głos brzmiał stanowczo, uścisk dłoni był
mocny. Joe Hobson odszedł do krainy umarłych, a Abel MacLennan właśnie z niej wrócił.
-106-
W namiocie trochę się uspokoiło. Gubernator i pani Sherston zniknęli, jej niewolnicy także. Isaiah
Morton spał, pojękując od czasu do czasu, ale
gorączki nie miał. Roger nadal leżał nieruchomo jak w trumnie, z twarzą
i dłońmi czarnymi od sińców, a słaby świst z rurki, którą oddychał, towarzyszył cichej piosence
Brianny kołyszącej Jemmy'ego.
Rogera. Bree poruszyła się, jakby chciała złapać dziecko, by się nie ześlizgnęło - ale ręka Rogera
poruszyła się, sztywno i powoli, i objęła śpiące dziecko. Hubka, pomyślałam, zadowolona.
w tej chwili ciężkie dla ich rodzin i przyjaciół) stanowić będą pomnik wiecznej Chwały i Honoru dla
nich i ich rodzin.
łych, po ceremonii zaś nastąpi modlitwa dziękczynna za zwycięstwo, którego Opatrzność raczyła w
swojej łasce udzielić Armii w walce z rebeliantami.
-107-
CZĘŚĆ
SIÓDMA
Walka i ucieczka
gościnę. Wraz z Brianną, Jemmym i moimi dwoma pacjentami wprowadziłam się do jej ogromnej
rezydencji w Hillsborough. Jamie zaś dzielił
Alamance.
Choć nie mogłam kleszczami wyjąć kuli, która dosięgła Mortona i zatrzymała się gdzieś w okolicach
płuc, jej obecność w jego ciele najwidoczniej niezbyt mu przeszkadzała. Rana goiła się dość szybko.
Zapewne pocisk nie uszkodził poważnie żadnego organu. Istniało duże prawdopodobieństwo, że jeśli
tylko nie przemieści się dalej, Morton będzie żył spokojnie z kulą tkwiącą gdzieś w ciele. Znałam
wielu weteranów wojennych, którzy mieli podobne pamiątki, choćby Archie Hayes.
Nie byłam pewna, na ile jeszcze starczą moje skromne zapasy penicyliny, na razie jednak wyglądało
na to, że sytuacja została opanowana. Co prawda z rany trochę się sączyło, a wokół pojawiło się
niewielkie zaczerwienienie, nie było ono jednak objawem infekcji, podobnie jak lekki stan
podgorączkowy. Najlepszym lekiem dla Mortona poza penicyliną było pojawienie się Alicii Brown.
W mocno zaawansowanej już ciąży, dołączyła do nas w kilka dni po bitwie. Zaledwie godzinę po jej
przybyciu mężczyzna siedział na swoim posłaniu, bardzo jeszcze blady, ale wielce rozradowany, z
włosami w nieładzie, gładząc czule dłonią nienarodzone dziecko.
Z Rogerem było, niestety, gorzej, choć nie był bardzo ciężko ranny -
Prawie bez przerwy spał, co byłoby dobre, gdyby nie to, że sen nie przynosił mu odprężenia. Było w
nim coś niespokojnego, jakby specjalnie rzu-
-110-
cał się w ciemność braku świadomości i chował się do niej przed światem zewnętrznym. To
zachowanie martwiło mnie dużo bardziej, niż chciałam
łym punkcie, rzadko reagując. Kiedy Brianna kończyła swoją pracę, znów
piersiach, i przypominał wtedy bardziej nagrobną rzeźbę niż żywego człowieka, który cudem uniknął
śmierci. Jedynym odgłosem, jaki wydawał, był cichy świst powietrza ulatującego przez tkwiącą w
gardle rurkę.
jednym haustem i westchnął, rękawem ocierając pot z twarzy. - Był zaaferowany tym, co ma jeszcze
do zrobienia i nie miał ochoty zastanawiać się nad tym, co się stało po bitwie. Ale ja nie
zamierzałem odpuścić.
- Me sądzę, żeby można było na ten temat dużo powiedzieć - mruknęłam, pomagając mu ściągnąć
zakurzony surdut. - William Tryon nie jest Szkotem, nie mówiąc już o tym, że nie jest Fraserem.
„Uparci jak osły" - to była zwięzła charakterystyka klanu Fraserów, którą usłyszałam wiele lat temu.
Przez cały ten czas nie wydarzyło się nic, co mogłoby podać w wątpliwość jej słuszność.
jego rozmowę z Tryonem. Wyraz satysfakcji, jaki przemknął po jego twarzy, powiedział mi, że nie
byłam w błędzie.
-111-
- Ano trochę. Powiedział, że doprowadziło go dwóch mężczyzn, z których jeden miał odznakę
kompanii Frasera, więc pomyślał, że to ktoś ode mnie. Przynajmniej tak twierdził - dodał z
ironicznym uśmieszkiem.
- Odznaka, którą miał ten człowiek, zapewne należała do Rogera - odezwałam się w końcu. - Reszta
twojej kompanii wróciła z tobą, poza Brownami, ale przecież to nie mogli być oni. - Obaj zniknęli,
wykorzystując bitewne zamieszanie, aby zemścić się na Mortonie i uciec, zanim ktokolwiek zauważy
ich zbrodnię. Nie pałętaliby się tylko po to, żeby fałszywie oskar
żyć Rogera, nawet jeśli mieli po temu jakieś powody. To byłoby zbyt niebezpieczne.
- No tak. Ale dlaczego? Powiedział, że Roger Mac był związany i zakneblowany - odpowiedziałem
mu, że to haniebny sposób obchodzenia się z jeńcem wojennym.
- I co on na to? - Tryon nie był pewnie tak zawzięty jak Jamie; nie tak
zastosować doraźne środki. Ale żeby od razu chwytać i wieszać człowieka, nie dając mu żadnej
szansy obrony?! - Jego twarz niebezpiecznie poczerwieniała. - Przysięgam ci, Claire, że jeśli Roger
przypłaci życiem ten sznur, skręcę Tryonowi kark, a ciało zostawię krukom na pożarcie!
Nie miałam najmniejszych wątpliwości, że nie żartuje. Mogłam z łatwością wyobrazić sobie jego
silne dłonie, obejmujące powoli szyję gubernatora, tuż nad pancernym kołnierzem. Zastanawiałam
się, czy William Tryon zdaje sobie sprawę z tego, w jak ogromnym niebezpieczeństwie znalazło się
jego życie w noc po bitwie.
-Ale on żyje i będzie żył. - Miałam nadzieję, że moje słowa okażą się
prawdziwe. Kładąc dłoń na jego ramieniu, mogłam poczuć mięśnie drżące tuż pod skórą, w każdej
chwili gotowe do wyzwolenia zaklętej w nich siły. Pod dotykiem mojej dłoni stężały na chwilę, po
czym rozluźniły się,
kiedy spojrzał na mnie. Wziął jeden głęboki oddech, potem drugi, bębniąc
sztywnymi palcami w udo. Jeszcze raz udało mu się zapanować nad gniewem.
-112-
woli. - Czy zdziwi cię, Angliszko, że nikt nie wie, jak wygląda MacQuiston?
- Ja też się zdziwiłem, ale tak właśnie jest. Słowa tego człowieka można przeczytać w każdej
gazecie, ale nikt nigdy nie widział go na oczy, ani stary Ninian, ani Hermon Husband - żaden z
Regulatorów, z którymi rozmawiałem. Chociaż większość z nich próbuje się teraz wykręcić
kłamstwami - dodał. - Znalazłem nawet człowieka, który drukował jedną z mów MacQuistona.
Rękopis podrzucono mu któregoś ranka pod drzwi
- Prawdopodobnie.
- Sądzisz może, że człowiek, który rozpoznał przed gubernatorem Rogera jako MacQuistona, sam
może być MacQuistonem?
Jamie uniósł brwi i skinął głową.
- Starał się chronić siebie, podstawiając Rogera, aby go powieszono zamiast niego. Śmierć jest
najlepszą ucieczką przed uwięzieniem. To całkiem sprytny pomysł, chociaż trochę diabelski - dodał
po chwili zastanowienia.
- Tak, troszeczkę.
Wydawało się, że mniej ma złości do fałszywego, fikcyjnego MacQuistona niż do gubernatora. Nie
było już wątpliwości, jaką rolę odegrał Tryon.
upału kamiennej pokrywie stało do połowy wypełnione wodą wiadro. Jamie podwinął rękawy,
nabrał wody w dłonie i przemył nią twarz. Kiedy skończył, potrząsnął energicznie głową, strzepując
krople wody na hortensje pani Sherston.
- Czy gubernator pamiętał, jak wyglądali mężczyźni, którzy przyprowadzili Rogera? - Zapytałam,
wręczając mu zmięty płócienny ręcznik.
chyba zielone oczy. Tryon nie przyglądał mu się za bardzo, bo był w tym
-113-
Otworzył szeroko oczy, a jego twarz przesłonięta częściowo ręcznikiem, gwałtownie zbladła.
przyszło.
Było też kilku zawiedzionych idealistów, jak Husband i Hamilton. Stephen Bonnet może kiedyś był
biedny i zrozpaczony, ale byłam pewna, że poszukiwanie zadośćuczynienia od rządu przez opór nie
było w jego
stylu. Bardziej prawdopodobne byłoby jawne użycie siły. Zabicie sędziego lub szeryfa w zemście za
jakąś zniewagę, bardzo możliwe. Ale -
to pewne.
- Nie. - Jamie potrząsnął głową, myśląc zapewne o tym samym. Zewnętrzną stroną dłoni, starł kroplę,
która ostała się na czubku jego nosa. -
Pieniądze nie odegrały w tej sprawie żadnej roli. Nawet Tryon musiał prosić hrabiego Hillsborough
o środki na opłacenie milicji. A Regulatorzy
Tymczasem z tego, co wiem o Stephenie Bonnecie, tylko złoto lub obietnica zdobycia złota mogłyby
przywieść go na pole bitwy.
- To prawda. - Przez otwarte okno dobiegł nas brzęk porcelany i srebra oraz towarzyszące mu ciche
rozmowy niewolników. Nakrywano do stołu. - To niemożliwe, żeby Bonnet mógł być Jamesem
MacQuistonem,
prawda?
- Nie, Angliszko. Tego jestem pewien. Stephen Bonnet nie umie nawet
- Skąd wiesz?
Priestly przyszedł do niego kiedyś pilnie pożyczyć pieniędzy. Był zdziwiony, bo przecież Priestly jest
bogatym człowiekiem, ale ten wyjaśnił, że czeka na ładunek, za który będzie musiał zapłacić w
złocie, bo człowiek,
który go przywiezie, nie przyjmuje kwitów magazynowych ani papierowych pieniędzy, ani przekazów
bankowych. Nie ufa papierom, bo sam nie potrafi ich przeczytać, a nie ufa też ludziom, którzy
mogliby mu przeczytać. Uznaje tylko złoto.
-114-
- To podobne do Bonneta. - Rozprostowałam surdut Jamiego, który dotąd trzymałam zwinięty pod
ręką. Kiedy strzepnęłam go energicznym ruchem, w powietrze uniosła się chmura rudawego pyłu. -
Skoro mowa o złocie... Nie sądzisz, że Bonnet mógłby się znaleźć w Alamance przez
Zastanawiał się chwilę nad moim pytaniem, ale potem potrząsnął głową, odwijając mankiety koszuli.
- To nie była wielka bitwa, Angliszko - nie taka, która zaskakuje człowieka i wciąga w swój nurt.
Wojska stały naprzeciw siebie ponad dwa dni, a linie wartowników były dziurawe jak sieć rybacka.
Każdy mógł opuścić Alamance albo objechać je. Poza tym Alamance nie leży na drodze do River
Run.
Nie, ten, kto próbował zabić małego Rogera, był tam z własnej inicjatywy.
- Może masz rację - przyznał Jamie. - Ale nie będziemy tego wiedzieć
Po kolacji, podczas której nie padło ani jedno słowo na temat MacQui-
na górę, żeby zobaczyć, jak się czuje Roger. Jamie poszedł ze mną i gestem odesłał siedzącą przy
oknie i zajętą cerowaniem niewolnicę. Ktoś musiał stale czuwać, żeby rurka w jego gardle nie
zatkała się albo nie przesunęła, ponieważ jeszcze nie mógł bez niej oddychać. Może za kilka dni
zejdzie opuchlizna z poszarpanych tkanek i będę mogła ją usunąć.
- Znasz nazwiska tych, którzy cię oskarżyli przed gubernatorem? - zapytał bez zbędnych wstępów.
Roger popatrzył na niego, marszcząc ciemne brwi. W końcu powoli kiwnął głową i uniósł do góry
jeden palec.
- Jednego. A ilu ich było?
- To byli Regulatorzy?
Kiwnięcie głową.
-115-
Roger gwałtownie uniósł się na posłaniu, otwierając usta. Kurczowo ścisnął rurkę, bezskutecznie
próbując coś powiedzieć i gwałtownie potrząsając głową.
Chwyciłam go za ramię, jedną ręką sięgając do rurki, bo nagłe poruszenie spowodowało, że prawie
wysunęła się z otworu. Roger jakby tego nie zauważył, wpatrując się uważnie w Jamiego i próbując
przekazać coś bezgłośnym ruchem warg.
- Nie, nie. Skoro go nie widziałeś, to znaczy, że go tam nie było. - Jamie
delikatnie ujął go za drugie ramię, pomagając mi jednocześnie poprawić poduszki. - Tylko że Tryon
opisał jednego ze zdrajców jako wysokiego, jasnowłosego człowieka. Prawdopodobnie
zielonookiego. Pomyśleliśmy, że może...
Jamie zignorował jednak moje znaki. Kiedy szliśmy na górę, wziął ze sobą drewniany pulpit, który
teraz położył na nogach Rogera; podał mu też czystą kartkę papieru. Obok kartki położył twardy
podłużny kawałek węgla.
- Spróbujemy jeszcze raz? - Odkąd Roger odzyskał przytomność, Jamie próbował skłonić go do
porozumiewania się tą metodą, ale uniemożliwiały to spuchnięte dłonie. Były wciąż niesprawne i
sine, ale dzięki pijawkom i delikatnym masażom przynajmniej wyglądem znów zaczęły przypominać
dłonie.
wielce nieadekwatny.
łam, aby je pozbierać, a Jamie przyglądał się kartce. Widniały na niej koślawe litery „W" i „M" i
oddzielone odstępem, niezręcznie nabazgrane „MAC".
- William? - Jamie podniósł na Rogera pytające spojrzenie, szukając potwierdzenia. Kropelki potu
lśniły na jego twarzy, ale przytaknął krótko.
-116-
- William Mac - odczytałam, zaglądając Jamiemu przez ramię. - Szkot, albo przynajmniej nosi
szkockie nazwisko. - Niestety, nie zawężało to grona podejrzanych, po świecie chodziły setki
MacLeodów, MacPhersonów, MacDonaldów, MacDonnelów, Mac... Quistonów?
tym razem dodając do gestu ruch warg. Przywołując programy telewizyjne bazujące na szaradach, raz
okazałam się szybsza od Jamiego.
w pamięci jakichkolwiek skojarzeń czy wspomnień związanych z tym nazwiskiem, ale nic nie
przychodziło mu do głowy.
Przyglądałam się twarzy Rogera - wciąż była pokryta sińcami, ale pomimo sinej pręgi poniżej
żuchwy powoli zaczynała odzyskiwać normalny wygląd. Pomyślałam, że w jej wyrazie jest coś
dziwnego. Widziałam fizyczny ból w jego oczach, bezsilność i frustrację, że nie może opowiedzieć
Jamiemu o tym, co wie, ale było w nich coś jeszcze. Złość, to też, ale także... coś jakby kontuzja.
- Ano, czterech czy pięciu - odpowiedział, brwi wciąż mając ściągnięte w skupieniu. - W Szkocji.
Ale tutaj żadnego, żadnego który...
Kiedy padło słowo „Szkocja", dłoń Rogera uniosła się gwałtownie i Jamie zamilkł, wpatrując się w
napięciu w jego twarz.
Potrząsnął gwałtownie głową, ale zaraz zamarł w bezruchu, z grymasem bólu na twarzy. Na chwilę
zacisnął powieki, a kiedy je znów otworzył, gestem poprosił o węgiel, który trzymałam w ręku.
Trochę potrwało, zanim Rogerowi znów udało się coś napisać; opadł,
- Dougal - powtórzył Jamie z namysłem. Znał także kilku Dougalów, niektórzy z nich mieszkali nawet
w Karolinie Północnej. - Dougal Chisholm?
Dougal O'Neill?
Roger kręcił głową, a rurka w gardle znów świstała od jego przyśpieszonego oddechu. Uniósł dłoń i
zdecydowanym gestem dźgnął nią Jamiego. Otrzymawszy w odpowiedzi jedynie kolejne
nierozumiejące spojrzenie,
-117-
rozejrzał się znów w poszukiwaniu kawałka węgla, ale ten sturlał się z drewnianej podstawki.
Jego palce całe były umazane czarnym pyłem. Krzywiąc się z bólu,
przycisnął koniec serdecznego palca do kartki i pozostawił na niej kolejny niewyraźny gryzmoł.
Gryzmoł, od którego ciarki przeszły mi po plecach.
„Geilie".
Jamie patrzył przez chwilę na imię. Zobaczyłam, że zadrżał i przeżegnał się.
-A Dhia - odezwał się w końcu cicho i spojrzał na mnie. Oboje zrozumieliśmy, co chciał nam
powiedzieć Roger. Zauważył to i opadł na poduszki, dysząc z wyczerpania.
Przytaknął szybko i zamknął oczy. Kiedy znów je otworzył, uniósł palec i wskazał swoje oko -
głęboką, czystą zieleń, kolor mchu. Twarz miał
białą jak prześcieradła, na których leżał, a jego brudne od węgla palce trzęsły się. Usta mu drżały.
Bardzo chciał coś powiedzieć, wyjaśnić, ale na to musieliśmy jeszcze poczekać.
w zamiarze, by go odnaleźć, ale porzucił myśl, by natychmiast po tym pozbawić go życia. Szczerze
mówiąc, byłam nawet wdzięczna losowi za taki obrót sprawy.
Brianna, oderwana od swojego obrazu na naradę, pojawiła się w moim pokoju w kitlu, rozsiewając
zapach terpentyny i oleju lnianego. Na płatku jej ucha widniała malownicza niebieskawa smuga.
drzewo genealogiczne rodziny Rogera i zorientowałam się, kim naprawdę jest William Buccleigh
MacKenzie. Dougal oddał dziecko Williamowi i Sarze MacKenziem, pamiętasz? A oni nazwali je
imieniem tego, które
-118-
- Roger wspomniał, że widział Williama MacKenziego i jego żonę na pokładzie „Gloriany", kiedy
płynął ze Szkocji do Karoliny Północnej - wtrąciła Bree. - Mówił, że nie zdawał sobie sprawy, kim
jest ten mężczyzna, dopóki nie miał okazji z nim porozmawiać. A więc jest tutaj... William, to
kroplami potu. - Przypuszczam, że nie pozostaje nam nic innego jak tylko czekać, aż odpowiedź na
nasze pytania pojawi się sama. Dobrze, że przynajmniej wiemy, kto to jest. Powinienem posłać przez
kogoś słówko
wreszcie go znajdę? Wiedźmi czy nie wiedźmi, to mój krewny, nie mogę
go zabić. Nie po tym, jak Dougal... - powstrzymał się w ostatniej chwili. - Jest w końcu synem
Dougala, moim kuzynem na miłość boską.
Jedna z nich już nie żyła, druga zniknęła i prawdopodobnie też zginęła
Dougala i kto to zrobił. Choćby nie wiem, jaką zbrodnię popełnił William Buc-
cleigh MacKenzie, Jamie nie mógłby go zabić, przez wzgląd na jego ojca.
- Chciałeś go zabić? Nim dowiedziałeś się, kim jest? - Bree wcale nie
-119-
Brianna nałożyła niewielką kropelkę szarawej zieleni na brzeg palety i pędzlem zabarwionym tym
kolorem leciutko musnęła smugę bladej szarości. Zawahała się, oceniając osiągnięty efekt w świetle
padającym przez okno, i zdecydowała się dodać odrobinę kobaltu z drugiej strony smugi,
Wzięła do ręki krótki gęsty pędzel i małymi powtarzającymi się pociągnięciami zaczęła cieniować
łuk twarzy. Tak, to było to - bladość wypalonej porcelany, ale z żywym cieniem ukrytym pod
powierzchnią - coś delikatnego, a zarazem pierwotnego.
Malowała z ogromnym zapałem, głucha na sygnały z otoczenia, pochłonięta swoją artystyczną wizją,
porównując obraz na płótnie, z tym głęboko wyrytym w pamięci. Nie żeby nigdy przedtem nie
widziała martwego człowieka. Podczas pogrzebu jej ojca Franka trumna była cały czas otwarta,
pomagała też przy pogrzebach starszych przyjaciół rodziny. Ale
kształtu kości ani cieni, jakie rzucały. Krew nadawała tym cieniom kolor.
Kiedy żyjemy, pod naszą skórą przetaczają się błękity, czerwienie, róże
i lawendy płynącej krwi. Po śmierci krew zastyga i ciemnieje... granat, fiolet, indygo, brąz zmieszany
z purpurą... i coś jeszcze - delikatna, przelotna zieleń, ledwo dostrzegalna, ale przez artystę brutalnie
identyfikowana jako „odcień wczesnego rozkładu".
ści, aby mogli podziwiać proces powstawania obrazów. Zazwyczaj Brianna nie miała nic przeciwko
temu i mogła opowiadać, co akurat robi, ale tym razem była to niezwykła praca i trzeba było
wykonać ją szybko. Mogła malować tylko tuż przed zachodem słońca, kiedy światło, jeszcze dość
jasne, zaczynało się już rozpraszać.
pod drzewem w Alamance, niedaleko prowizorycznego szpitala polowego jej matki. Sądziła, że
śmierć i bitewne rany zrobią na niej ogromne wra
żenie, tymczasem bardziej zaskoczyła ją własna fascynacja. Była świadkiem okropnych widoków,
które w niczym nie przypominały tego, co
-120-
widziała, asystując matce przy operacjach, kiedy był czas na współczucie pacjentom, dostrzeganie
wszystkich tych małych upokorzeń, których doznawało słabe ciało. Na polu bitwy wszystko działo się
szybko, było wiele do zrobienia, nie było czasu na wrażliwość.
się na krótką chwilę, aby odsłonić nakrycie i jeszcze raz spojrzeć na ciało
i wyraz zastygły na twarzy mężczyzny. Była zbulwersowana własną fascynacją, ale nie starała się jej
oprzeć - wciąż przywołując w pamięci nieuchronną zmianę kolorów i cieni, sztywniejące mięśnie i
kształty, skórę coraz ciaśniej przylegającą do kości - pracę, a może budzącą grozę magię,
Nawet nie pomyślała o tym, żeby zapytać, kim jest martwy mężczyzna.
jednak wszystkie jej uczucia były pochłonięte czym innym, czyli gdzieś
istniały. Zamknęła oczy, aby jeszcze raz pomodlić się za duszę tego obcego człowieka.
Kiedy otworzyła oczy, światło już prawie przygasło. Zabrała się za czyszczenie palety, płukanie
pędzli, mycie rąk, powoli powracając do rzeczywistości.
Jem, nakarmiony i umyty, już dawno powinien spać grzecznie, ale buntował się, nie chcąc się położyć
bez kołysania. Poczuła lekkie mrowienie w piersiach, które - teraz przyjemnie pełne - bywały
nieznośnie ociężałe,
odkąd syn zaczął jeść normalnie i coraz rzadziej potrzebował jej pokarmu.
W końcu nakarmiła Jema, położyła go do łóżka i w kuchni zjadła swoją spóźnioną kolację. Nigdy nie
jadła z innymi, żeby wykorzystać wieczorne oświetlenie, płacąc za to burczeniem w brzuchu, kiedy
zapachy jedzenia bezlitośnie przedzierały się do pomieszczenia przez woń farb i oleju lnianego.
A później... później szła na górę do Rogera. Na tę myśl usta bezwiednie zaciskały jej się w wąską
linię; zdając sobie z tego sprawę, rozluźnia
ston. Zamrugała zdziwiona, ale dobre maniery kazały jej udać, że nic nie
widziała.
-121-
Pani Sherston machnęła ręką, chcąc najwyraźniej pokazać gościom swoją oswojoną artystkę w pełnej
krasie.
Usta pani Sherston, przypominające pączek róży, wykrzywiły się w wymuszonym uśmiechu. Nie
rozumiała, dlaczego niewolnice nie miałyby zrobić tego za nią, ale już raz usłyszała, co myśli o tym
Brianna, i była na tyle mądra, żeby nie poruszać drażliwej kwestii.
okazali się bardzo miłą, starszą parą małżeńską. Jej matka zwracała się do
Już miała przeprosić towarzystwo, kiedy pan Wilbur, korzystając z chwili ciszy, zwrócił się do niej z
dobrodusznym uśmiechem.
- Rozumiem, że gratulowanie pani szczęścia jest jak najbardziej na miejscu, pani MacKenzie.
właściwie jej gratulowano. Spojrzała na matkę, w jej twarzy szukając jakiejś wskazówki. Claire
skrzywiła się lekko i spojrzała na Jamiego, który odkaszlnął.
- Gubernator Tryon przekazał twojemu mężowi na własność pięć tysięcy akrów ziemi - oznajmił w
końcu. Jego głos był płaski, prawie bezbarwny.
Brianna w jednej chwili zrozumiała wszystko. Nikt nie był na tyle niedyskretny, żeby otwarcie
wspomnieć o pomyłkowej próbie powieszenia Rogera, ale też społeczność Hillsborough była na tyle
mała, że wieść o tym rozeszła się bardzo prędko. Przyszło jej do głowy, że zaproszenie pani Sherston
dla niej, jej rodziców i Rogera nie było odruchem bezinteresownej uprzejmości. Przyjmowanie w
domu człowieka, który ledwo uniknął śmierci przez powieszenie, skupiało uwagę wszystkich na
Hillsborough i Sherstonach,
-122-
- Mamy nadzieję, że twój mąż czuje się już lepiej? - pani Wilbur taktownie przerwała kłopotliwe
milczenie. - Było nam bardzo przykro, kiedy usłyszeliśmy o tym incydencie.
z których później układała całe historie do opowiadania wieczorem. Zapas anegdot i opowieści
kończył się jednak nieuchronnie, więc milczała, siedząc na brzegu łóżka, szukając w głowie nowych
głupstw, którymi mog
łaby go zabawić.
Później jednak przyszła irytacja. Dlaczego ojciec nie powiedział jej o tym
też nurtuje to pytanie. Odpowiedział jej, ogarniając znaczącym spojrzeniem Wilburów i panią
Sherston.
„Lepiej powiedzieć prawdę przy szanowanych świadkach - zwykł mawiać - niż pozwolić plotce
rozejść się innymi drogami".
Nie myślała o własnej reputacji - na razie nic jej nie naruszyło - ale
wiedziała już dość o prawach, którymi rządzą się społeczności, żeby zdawać sobie sprawę, jaką
szkodę mógłby wyrządzić ten skandal jej ojcu. Gdyby fałszywe wieści rozeszły się po okolicy, na
przykład, że Roger rzeczywiście był przywódcą Regulacji, lojalność Jamiego także stanęłaby pod
znakiem zapytania.
Rozmowy, których od kilku tygodni słuchała w salonie Sherstonów, pokazały jej, jak rozległą pajęczą
siecią jest kolonia. W gęstej plątaninie nici handlowych kilka wielkich pająków - a także pewna
liczba mniejszych - dyskretnie przemierzało swoje szlaki, nasłuchując najlżejszego bzyczenia muchy,
która znalazła się w opałach, i nieustannie sprawdzając wytrzymałość sieci.
oka z większych rywali. Pająki to drapieżcy, podobnie jak ludzie o wybujałej ambicji, pomyślała.
Pozycja jej ojca była co prawda ugruntowana, ale z pewnością nie na tyle mocna, aby oprzeć się
skutkom plotek i podejrzeń. Rozmawiała kiedyś
-123-
o tym z Rogerem, snując rozmaite przypuszczenia. Pęknięcia były już widoczne i łatwe do odczytania
dla osoby, która znała panujące w tym świecie zależności. Napięcia i naprężenia mogły się w jednej
chwili przerodzić w przepaść, a jedna taka przepaść wystarczy, aby odłączyć kolonie od Królestwa.
niechby więzi łączące Fraser's Ridge z resztą kolonii postrzępiły się... a pająki mogłyby je przegryźć
i, uchwyciwszy ich lepkie końce, omotać jej rodzinę grubym kokonem, i zostawić ją wiszącą na
włosku, samotną, zdaną na łaskę krwiopijców.
Twoje skojarzenia są dziś makabryczne, zbeształa się w myślach, jednocześnie trochę rozbawiona
kierunkiem, jaki obrała jej wyobraźnia. Przyszło jej do głowy, że może przez to portretowanie
śmierci.
Wilburowie ani Sherstonowie nie zauważyli jej dziwnego nastroju, tylko matka obrzuciła ją długim,
pełnym namysłu spojrzeniem, lecz nie powiedziała nic. Brianna wymieniła jeszcze kilka uprzejmości
i przeprosiła towarzystwo.
Jej nastroju nie poprawiło także to, że Jemmy zasnął sam, zmęczony
jej bliskość i obudzi się. Jego małe plecki rytmicznie unosiły się i opadały
pod wpływem oddechu, ale się nie poruszył. Szyja śpiącego dziecka lekko lśniła od kropelek potu.
Upał panujący w ciągu dnia wieczorem unosił się ku górze i powodował, że na piętrze, gdzie spali,
robiło się potwornie duszno. Wszystkie okna były oczywiście szczelnie pozamykane, aby
niebezpieczne nocne powietrze nie dostało się do pokoju i nie wyrządziło krzywdy dziecku. Pani
Sherston nie miała dzieci, ale wiedziała, jakich środków ostrożności wymaga
ich pielęgnacja.
ale tu, w mocno zanieczyszczonym mieście, takim jak Hillsborough, pełnym obcych z wybrzeża,
stojących wszędzie końskich koryt i studni...
Mając na uwadze z jednej strony przenoszące malarię komary, z drugiej możliwość uduszenia się
synka, zdecydowała się wreszcie odrzucić cienkie przykrycie i delikatnie rozebrać go z koszulki.
Zostawiła Jema wygodnie ułożonego na prześcieradle, tylko w pieluszce. Jego skóra była miękka, a
jej leciutkie zaróżowienie widoczne nawet w ciemności.
-124-
wie zupełnie ciemno, z dołu przenikała przez balustradę słaba poświata, ale korytarz piętra
pogrążony był w głębokim mroku. Wypolerowane sto
W pokoju Rogera wciąż było jasno - drzwi były zamknięte, ale widziała
smugę światła bijącą spod nich. Ruszyła w tamtą stronę. Myśli o jedzeniu
przypomniały także o niezaspokojonym głodzie dotyku. Piersi znów zaczynały ciążyć boleśnie.
która osunęła się na jej kolana. Na odgłos otwieranych drzwi, kobieta obudziła się gwałtownie i
spojrzała na Briannę ze strachem i poczuciem winy.
wszystko jest w porządku. Słyszała syczenie, które było dźwiękiem oznaczającym, że Roger oddycha.
Zmarszczyła się lekko, patrząc na kobietę, i w milczeniu dała jej znak, by się oddaliła. Kobieta
niezręcznie podniosła
się z krzesła, ujmując w dłonie niedokończoną robótkę, i po cichu wymknęła się, unikając wzroku
Brianny.
Leżał na plecach, oczy miał zamknięte, a jego ciało przykrywało jedynie prześcieradło. Jest taki
chudy - pomyślała - jak to się stało, że zmi-zerniał tak bardzo w tak krótkim czasie? Co prawda
przełykał tylko po
kampanii, a jej rodzice także wyglądali ostatnio gorzej niż zwykle. Coraz
bardziej widoczne kości pokrywała jedynie nadal utrzymująca się opuchlizna. Teraz, kiedy wreszcie
zaczęła powoli ustępować, jego kości policzkowe jeszcze bardziej się zaostrzyły, a wyraźna,
szlachetna linia szczęki zarysowała się mocniej, naga ponad owiniętym białym płótnem poranionym
gardłem.
Zdała sobie sprawę, że przypatruje się jego szczęce, oceniając kolory
gojących się sińców. Żółtawa zieleń zanikającej opuchlizny była tak odmienna od delikatnie
zielonkawej szarości charakterystycznej dla jej porteru niedawnej śmierci. Był to zarazem kolor
choroby i życia. Wzięła głęboki oddech: w tym pomieszczeniu okno też było tylko lekko uchylone:
cienka strużka potu spłynęła jej wzdłuż kręgosłupa, aż do pośladków.
w kościele.
-125-
Wzruszył ramionami, a usta ułożyły się w bezgłośnym „Okay". Czoło i skronie miał zroszone potem.
- Potwornie gorąco, prawda? - ruchem dłoni wskazała okno, przez które do pokoju wpadało gorące,
ale choć trochę ruchome powietrze. Przytaknął, zabandażowaną dłonią dotykając kołnierzyka.
Rozpięła koszulę, aby podmuch wiatru owionął mu klatkę piersiową.
Jego sutki były małe i zgrabne, z różowo-brązowymi otoczkami, ukryte pod skręconymi ciemnymi
włoskami. Ich widok przypomniał jej o własnych piersiach, pełnych mleka, i przez chwilę czuła
palącą potrzebę, aby unieść jego głowę i przyłożyć do nich usta. Przed oczyma stanęło jej żywe
wspomnienie chwili pod wierzbami w River Run. Fala gorąca rozlała się po jej ciele, wywołując
łaskotanie w piersiach i łonie. Policzki zapłonęły rumieńcem, odwróciła się od łóżka i spojrzała na
resztki jedzenia, które zostały na stoliku.
- Otwórz drzwi stajni - poprosiła, z uśmiechem wykonując kilka zakrętów łyżeczką, jak robiła to,
karmiąc Jema. - Naaaadjeeeżdża konik! -
- Kiedy byłam mała - zaczęła, nie zwracając uwagi na jego nachmurzoną minę - moi rodzice mówili:
„Nadpływa holownik, otworzyć most zwodzony", „Nadjeżdża samochód, otwórz garaż", ale to nie
ma zastosowania wobec Jema. Czy twoja matka karmiła cię przy użyciu samochodów i samolotów?
Wykrzywił usta, ale w końcu zdobył się na wymuszony uśmiech. Potrząsnął głową i uniósł dłoń,
pokazując sufit. Spojrzała i zobaczyła ciemny punkcik, w którym rozpoznała zabłąkaną pszczołę,
która musiała dostać się tu w ciągu dnia i straciła orientację w zacienionym pokoju.
- Tak? A więc dobrze, leci pszczółka - zawołała cicho, delikatnie wkładając mu łyżkę do ust. - Bzzz,
bzzz, bzzz.
ła Rogerowi o Jemie, który miał nowe ulubione słowo o nieznanym dorosłym znaczeniu. Wierzchem
dłoni starła krople potu z czoła i znów zajęła się łyżką.
patrząc uważanie na jego usta. - Dzieci jej siostry chodziły, mając niespełna rok! Mama uspokoiła
mnie, że wszystko jest w najlepszym po-
-126-
rządku. Powiedziała, że dzieci zaczynają chodzić, kiedy są do tego gotowe, czyli między dziesiątym a
osiemnastym miesiącem życia. Zwykle oko
ło piętnastego miesiąca.
się tego, co może zobaczyć w zielonej głębi jego oczu. Czy byłby to Roger, którego znała, czy też
milczący nieznajomy, wisielec?
Rzecz jasna wcale nie zapomniała, ale nie chciała od razu wyrzucać z siebie tej nowiny. - Papa
rozmawiał dziś po południu z gubernatorem. On, to znaczy gubernator, chce nadać ci na własność
ziemię. Pięć tysięcy
akrów. - Mówiąc to, zdała sobie sprawę z absurdalności sytuacji. Pięć tysięcy akrów
niezagospodarowanej ziemi w zamian za prawie zrujnowane życie. Skreśl „prawie", dodała w
myślach, spoglądając na męża.
i zamknął oczy, opadając na poduszki. Uniósł ręce i opuścił je bezwładnie, jakby chcąc powiedzieć,
że ma wiele do przemyślenia. Zapewne miał.
ciemne skrzepy krwi tuż pod powierzchnią skóry, gdzie popękały naczynka. Zaczynały już żółknąć.
Matka powiedziała, że trombocyty przemieszczą się w okolice rany, gdzie stopniowo będą
zastępowały martwe komórki, zapobiegając utracie krwi. Zmiana koloru była rezultatem gospodarki
komórkowej.
W końcu otworzył oczy, skupiając spojrzenie na jej twarzy, ale jego pozostała bez wyrazu.
Wiedziała, że wygląda na zmartwioną, więc spróbowała się uśmiechnąć.
nie wiedząc, co powiedzieć, pochyliła się nad nim. Zesztywniał, odruchowo próbując ochronić rurkę
w gardle, lecz ona już delikatnie obejmowała jego ramiona, rozpaczliwie chcąc poczuć jego
bliskość. - Kocham cię - wyszeptała i ścisnęła go za ramię, jakby chcąc go zmusić, by uwierzył.
Pocałowała go. Usta miał ciepłe i suche, tak dobrze znajome, ale na policzku nie poczuła ciepłego
oddechu, wydobywającego się z ust czy nosa,
-127-
jakby pocałowała martwą maskę. Nieprzyjemna gęsia skórka pokryła jej ręce, kiedy gwałtownie
odsunęła się od niego. Miała nadzieję, że nie odczyta z jej twarzy uczucia obrzydzenia.
Ale jego powieki były mocno zaciśnięte. Mięśnie żuchwy poruszały się
pod skórą.
jutro rano.
Znów poczuła głód, ale nie zeszła na dół, żeby poszukać czegoś do jedzenia. Najpierw musiała
pozbyć się nadmiaru mleka. Zawróciła do pokoju rodziców, czując stamtąd ożywczy przeciąg. Mimo
ciepłego, parnego powietrza końce jej palców były zimne, jakby terpentyna wciąż ulatniała się z jej
skóry.
Wczorajszej nocy śniłam o mojej przyjaciółce, Deborze. Zarabiała, układając tarota w Związku
Studenckim. Zawsze proponowała, że postawi mi karty za darmo, ale nigdy nie przystałam na jej
propozycję.
katolicy nie mogą sobie wróżyć - nie wolno nam było nawet dotknąć tabliczek quija, kart tarota czy
szklanej kuli, ponieważ tego rodzaju przedmioty są pokusą S-Z-A-T-A-N-A - zawsze literowała to
słowo, nigdy nie wymawiając go płynnie, w całości.
Nie wiem, czy przez wzgląd na to nigdy nie pozwoliłam Deborze czytać
Często przyglądałam się jej, kiedy robiła to dla innych. Karty tarota fascynowały mnie być może
dlatego, że były czymś zakazanym. Ich nazwy by
Cóż, o czym innym miałabym śnić? To nie był subtelny sen, bez wątpienia. Był tam, w samym środku
rozłożonych kart, a Deb opowiadała mi, co oznacza.
„Mężczyzna zwisa za nogę z drąga, umocowanego między dwoma drzewami. Jego ręce, związane z
tyłu, tworzą wraz z głową trójkąt, wierzchołkiem skierowany ku dołowi. Jego nogi tworzą krzyż.
Można powiedzieć, że Wisielec jest wciąż związany z ziemią, ponieważ jego stopa jest przywiązana
do drąg."
-128-
Ta karta zawsze była dla mnie dziwna - na twarzy mężczyzny nie było widać emocji, chociaż wisiał
do góry nogami, z przepaską na oczach.
- Wisielec symbolizuje konieczność poddania i ofiary - mówiła. -Ale prawdziwy sens jest ukryty,
sama musisz go odkryć. Poddanie się prowadzi do zmian w osobowości, ale człowiek sam musi
osiągnąć ostateczny cel.
Przemiana osobowości. Tego właśnie obawiam się najbardziej. Lubiłam osobowość Rogera taką,
jaka była!
Cóż... niech to! Nie wiem, ile z tego wszystkiego to sprawka S-Z-A-T-A-N-A, ale wiem, że próby
patrzenia zbyt daleko w przyszłość, to bardzo zły pomysł.
już na tyle dobrze, że mogli ruszyć w drogę. Zdając sobie sprawę z bliskiego terminu przyjścia na
świat potomka Mortona i niebezpieczeństwa, jakie mogłoby go czekać, gdyby zbliżył się do Granite
Falls lub Brownsville, Jamie załatwił z Sherstonami, że Morton i Alicia zamieszkają na razie w
stróżówce przy browarze. Isaiah gdy tylko siły mu na to pozwolą, miał podjąć pracę jako
browarniany woźnica.
- Nie wiem dlaczego - zwierzył mi się kiedyś Jamie - polubiłem łobuza. Bardzo bym nie chciał
zobaczyć, jak ktoś morduje go z zimną krwią.
wzrokiem za swoją kobietą, krzątającą się po kuchni. W drodze do łóżka zatrzymał się, aby
skomentować postępy w pracy nad portretem pani Sherston.
gdzie właśnie trwało pozowanie, odziany jedynie w nocną koszulę. - Kiedy patrzy się na ten obraz,
od razu widać, kogo przedstawia.
Biorąc pod uwagę, że pani Sherston zażyczyła sobie widnieć na portrecie jako Salomea, nie byłam
pewna, czy te słowa zostaną uznane za komplement, ale ona tylko zaczerwieniła się dziewczęco i
podziękowała, rozpoznając w jego głosie szczery zachwyt.
-129-
Bree faktycznie spisała się świetnie, namalowany przez nią portret był
ło być bardzo trudne do osiągnięcia. Nie zdołała oprzeć się pokusie w drobnych detalach - surowa
twarz Jana Chrzciciela przypominała twarz gubernatora Tryona, ale wątpię, aby ktokolwiek poza mną
dostrzegł to podobieństwo.
gardła zeszła na tyle, że mógł oddychać przez nos i usta. Usunęłam wreszcie kłopotliwą rurkę i
zaszyłam nacięcie; operację, niewielką, ale bardzo bolesną, zniósł bez słowa skargi, leżąc sztywno z
otwartymi oczyma i wzrokiem wbitym w sufit.
położyłam palce na jego gardle i poprosiłam, aby przełknął znowu. Zamknęłam oczy, wyczuwając
ruch krtani i starając się ocenić stopień uszkodzenia.
i wpatrzone we mnie z odległości kilku cali. Pytanie zawarte w spojrzeniu było zimne i przejrzyste.
Jak lód.
jego gardle, czułam krew przepływającą pod swoją dłonią, życie płynące
tuż pod skórą. Kanciasta twardość krtani nadal znajdowała się pod moimi palcami, dziwnie
zniekształcona. Nie wyczułam tam żadnego pulsowania, żadnych wibracji wywołanych przepływem
powietrza i ruchami strun głosowych.
-130-
rze pleców widniały blizny. Roger też był spocony od panującego gorąca, płócienna koszula lepiła
się do jego ciała - ciała o takiej samej postawie.
Jemmy nauczył się czterech nowych słów, z czego tylko dwa były nieprzyzwoite, a najlepszy surdut
Jamiego przesiąknął zapachem brudnych pieluszek i został pokryty licznymi plamami z dżemu. Obaj
wyglądali jednak na bardzo zadowolonych.
Dobiegł nas głośny śmiech Bree - wyszła właśnie z domu, aby odebrać
syna z rąk Jamiego. Roger nadal stał w oknie bez ruchu, jak drewniana
rzeźba. Nie mógł krzyknąć do nich, mógł stuknąć w okienną ramę, machnąć do nich, ale nie chciał -
stał nadal nieruchomo.
Po chwili wstałam i wyszłam cicho z pokoju, czując w gardle wielką gulę utrudniającą przełykanie.
mnie i wydał jeden ze swoich gardłowych pomruków. Pomyślałam o Rogerze, którego krtań nie była
zdolna do wydania tego charakterystycznego dla Szkotów dźwięku.
Ta przygnębiająca myśl musiała się odmalować na mojej twarzy, bo Jamie uniósł brwi i dotknął
mojego ramienia. Było zbyt gorąco, aby odwzajemnić uścisk, więc jedynie oparłam policzek o jego
ramię, wyczuwając twarde mięśnie pod cienką płócienną koszulą.
- Zaszyłam dziś gardło Rogera - powiedziałam. - Może już samodzielnie oddychać, ale nie wiem, czy
jeszcze kiedykolwiek będzie mówił. - A co dopiero śpiewał. Niewypowiedziana myśl rozpłynęła się
w parnym powietrzu.
Z głębi gardła Jamiego znów dobył się pomruk, niski i pełen złości.
Dał mi dokument potwierdzający własność - pięć tysięcy akrów, przylegających do naszych włości.
To chyba ostatni oficjalny dokument, który wydał jako gubernator - jeden z ostatnich.
-131-
- To znaczy?
wszystkich. Dwunastu wciąż siedzi w więzieniu. Wyjęci spod prawa przywódcy Regulacji,
przynajmniej on tak twierdzi - dodał z aż nazbyt oczywistą ironią. - W ciągu miesiąca postawi ich
przed sądem pod zarzutem buntu.
- Nie zostanę tutaj, aby na to patrzeć. Powiedziałem Tryonowi, że ruszamy w drogę, żeby doglądać
zbiorów i trzód. Zwolnił milicję od służby.
Poczułam ulgę w sercu. W górach jest teraz rześko, powietrze jest świe
- Kiedy wyruszamy?
-Jutro. - Rzeczywiście jednak widział obraz, bo kiwnął głową z zadowoleniem. - Tylko jedno
mogłoby nas wstrzymać, ale myślę, że w tej chwili to już nie ma znaczenia.
- Co takiego?
MacKenziego. Znalazłem nawet kogoś, kto go znał, ale nikogo, kto widziałby go od Alamance.
Niektórzy twierdzą, że opuścił kolonię, jak wielu Regulatorów. Husband z rodziną wyjechał do
Maryland. A William MacKenzie zniknął jak szczur w dziurze. On i jego rodzina.
Wczorajszej nocy śniło mi się, że leżymy pod wielką jarzębiną. Roger i ja.
wciąż powracaliśmy - o rzeczach, których brakowało nam najbardziej. Tylko że tym razem rzeczy, o
których rozmawialiśmy, pojawiały się między nami
na trawie.
i oto był, już częściowo odwinięty z papierka, tak że czułam zapach czekolady. Odwinęłam do końca
biały papierek i zaczęłam rozkoszować się słodyczą czekolady.
-132-
nie ma nic skomplikowanego w papierze toaletowym - nawet teraz ludzie mogliby go wyrabiać,
gdyby tylko zechcieli. Na ziemi pojawiła się rolka papieru toaletowego. Wskazałam na nią palcem,
kiedy ogromny trzmiel sfrunął z góry, chwycił jej koniec i odleciał, rozwijając papier do końca.
Ponad naszymi głowami wśród gałęzi drzewa rozpościerała się teraz biała wstęga.
Teraz widziałam z kolei tatę, jak siedzi na trawie i pisze na papierze toaletowym list do cioci Jenny.
Papier wydłuża się coraz bardziej, a pszczoła unosi go w powietrze, aż w końcu odlatuje z nim do
Szkocji.
starych szkicowników i wszystkie arkusze do akwareli, ale używając ich, mam ogromne poczucie
winy, ponieważ wiem, jak drogie są takie artykuły. Muszę
jednak rysować. Dobrą stroną malowania portretu pani Sherston za pieniądze było to, że mogłam bez
wyrzutów sumienia zużywać papier.
W pewnym momencie sen się zmienił i teraz malowałam portret Jema żółtym ołówkiem #2B. Na jego
drewnianej oprawce widniał czarny napis „Ti-conderoga". Był taki sam jak te, których używałam,
będąc w szkole. Rysowa
w których chodzi się bez końca w poszukiwaniu łazienki, żeby wreszcie obudzić się i stwierdzić, że
faktycznie potrzebuje się skorzystać z toalety.
Nie mogę się zdecydować, czy bardziej chciałabym mieć batonik, papier toaletowy, czy może
ołówek. Sądzę, że jednak ołówek. We śnie czułam zapach świeżo zaostrzonego drewienka, czułam je
w palcach i zębach. Od dziecka
nigdy nie mogłam się powstrzymać, żeby nie gryźć ołówka. Wciąż pamiętam, jak to jest, czuć smak
twardego drewna i pokrywającej go farby, gryźć go od góry do dołu i z powrotem, tak że w końcu
wygląda, jakby dobrał się
do niego bóbr.
Po południu myślałam o swoim śnie. Zrobiło mi się smutno, że Jem, kiedy pójdzie do szkoły, nie
dostanie nowiutkiego żółtego ołówka ani pudełka na lunch z podobizną Batmana na wieczku. Jeśli w
ogóle kiedyś pójdzie do szkoły.
Teraz już wiem, że nie chcę ołówków, czekoladek ani papieru toaletowego.
-133-
Nasza droga powrotna do Fraser's Ridge trwała dużo krócej niż do Ala-
mance, ponieważ schodziliśmy w dół. Był późny maj i kukurydza na polach Hillsborough była już
bardzo wysoka, a jej liście zielone. Wiatr rozwiewał wszędzie żółtawy pył. Zboża w górach będą już
gotowe do zbiorów, zwierzęta zaraz zaczną wydawać na świat potomstwo, cielaki,
źrebięta, owieczki, potrzebujące ochrony przed wilkami, lisami i niedźwiedziami. Zaraz po tym, jak
gubernator ogłosił zwolnienie ze służby, milicja rozjechała się. Uczestnicy kampanii w pośpiechu
udali się do swoich gospodarstw i pól.
Było nas przez to dużo mniej, zaledwie dwa wozy. Kilku mężczyzn,
Byli pełni respektu wobec Jamiego, a do Rogera odnosili się z osobliwą lojalnością, która zrodziła
się podczas krótkiej kampanii i trwała nadal, tak
że po jej zakończeniu.
gołych stóp na tureckich dywanach pani Sherston. Ich twarze płonęły i nie
Roger uśmiechnął się szeroko w podziękowaniu i bohatersko ugryzł kawałek jabłka, zanim zdołałam
go powstrzymać. Nie był jeszcze w stanie przełykać nic prócz zupy i omal się nie udusił od
zakrztuszenia. Kiedy
odłożył jabłko, dysząc ciężko, wszyscy trzej nadal uśmiechali się do siebie
Findlayowie przez całą podróż starali się być możliwie najbliżej Rogera, zawsze uważni, w każdej
chwili gotowi pomagać mu, kiedy nie mógł
Młody i mimo wszystko silny Roger szybko wracał do zdrowia. Złamania, jakich doznał, nie były
poważne, ale dwa tygodnie to było za ma
ło czasu, żeby zgruchotane kości się zrosły. Wolałabym, żeby pozostały zabandażowane jeszcze
przynajmniej przez tydzień, ale tylko zirytował się,
-134-
usłyszawszy tę propozycję. Niechętnie zdjęłam łubki, przytrzymujące jego palce, ostrzegłszy, żeby
bardzo uważał i nie nadwyrężął ich.
- Ani mi się waż - ostrzegłam go, widząc jak sięga do wozu, aby podnieść ciężki plecak z zapasami.
Spojrzał na mnie z góry, unosząc brew, wzruszył ramionami i odstąpił od wozu, pozwalając Hughowi
Findlayowi
wyciągnąć tobołek i przenieść go. Wskazał krąg kamieni pod ognisko, które ustawiał Iain Findlay, a
następnie spojrzał w stronę lasu. Pytał, czy mo
śladując ruch przy piciu z kubka i spojrzał na mnie pytająco. Może przynieść wody?
Rozejrzałam się wokół, w poszukiwaniu jakiegoś bezpieczniejszego zajęcia, ale wszystkie czynności
przy rozkładaniu obozu, były dla niego zbyt ciężkie. Jednocześnie zdawałam sobie sprawę, jak
drażniąca jest dla niego bezczynność. Miał już dość traktowania go jak inwalidy i mogłam dostrzec w
jego oczach błysk rodzącego się buntu. Jeszcze jedno „nie" i spróbuje podnieść cały wóz, tylko po to,
żeby mnie zezłościć.
- Czy może pisać, Angliszko? - Jamie zatrzymał się przy wozie, obserwując sytuację.
- Pisać? Co pisać? - zapytałam zaskoczona, ale on już szukał przenośnego pulpitu do pisania, który
zawsze miał ze sobą w podróży.
- Listy miłosne? - zasugerował Jamie, uśmiechając się do mnie szeroko. - A może sonety? - Podał
pulpit Rogerowi, który wziął go w ręce, mimo mojego protestu. - Może jednak, zanim ułoży wiersz
na cześć Williama Tryona, spróbuje zrobić mi przyjemność i napisać opowieść o tym, jak nasz
wspólny krewny pojawił się, aby pozbawić go życia?
Roger stał przez chwilę jak wryty, przyciskając do piersi drewniany przedmiot, ale wreszcie
uśmiechnął się krzywo do Jamiego i pokiwał głową.
tylko na czas kolacji. Było to dla niego bardzo męczące i czasochłonne zajęcie. Pęknięcia i złamania
prawie się już zrosły, ale dłonie wciąż były boleśnie sztywne i niezręczne. Wielokrotnie upuszczał
pióro. Już samo patrzenie na niego przyprawiało mnie o ból palców.
- Aj! Przestań!
Oderwałam się od czyszczenia patelni piaskiem i sitowiem, żeby zobaczyć, jak Brianna toczy wojnę
ze swoim synkiem, który wygina się, kopie i wydziera w ramionach matki. Jego zachowanie bywało
tak nieznośne, że nawet oszaleli na jego punkcie rodzice czasami dopuszczali myśl
-135-
o dzieciobójstwie. Zauważyłam, że Roger, także nie mogąc znieść hałasu, zatyka uszy, ale już po
chwili wraca do swojego zajęcia.
pieluszkę na noc.
Okazało się, że to ona jest powodem dramatu - mokra, brudna i w dodatku, zsunięta do kolan. Jem,
przespawszy większą część popołudnia na wozie, obudził się nieco oszołomiony od słońca i
bynajmniej nie w nastroju, żeby pozwolić się teraz znów ukołysać do snu.
-Może nie jest jeszcze zmęczony - zasugerowałam. - Jadł już, prawda? - To było pytanie czysto
retoryczne, bo buzia Jemmy'ego była umazana resztkami puddingu, a we włosach dało się zauważyć
pozostałości
po grzankach z jajkiem.
- Tak. - Bree przeczesała dłonią własne włosy, które były nieco czystsze, ale nie mniej rozczochrane.
Jemmy nie był jedynym upartym członkiem rodziny MacKenziech. - Może on nie jest zmęczony, ale ja
owszem. -
Na pewno była zmęczona. Prawie cały dzień szła za wozem, żeby ulżyć
ziewanie. Wzięłam do ręki wielką drewnianą łyżkę i pomachałam nią zachęcająco przed oczyma
Jema, który kiwał się w przód i tył, wsparty na kolanach i dłoniach, wyjąc głośno. Zauważywszy
łyżkę, zamilkł wreszcie,
Dla większego efektu wzięłam pustą miseczkę i położyłam na ziemi niedaleko chłopca. To
wystarczyło - położył się na brzuchu i ujął łyżkę w obie rączki, próbując uderzyć nią naczynie.
Bree rzuciła mi pełne wdzięczności spojrzenie i zniknęła w lesie, zmierzając w stronę pobliskiego
niewielkiego strumienia. Szybkie opłukanie się w zimnej wodzie, otoczonej ciemnym lasem, nie
mogło się równać ucieczce w gorącą kąpiel z bąbelkami, przy świecach, ale w tej sytuacji liczyła się
„ucieczka". Z doświadczenia wiedziałam, że dla matki każda chwila samotności graniczy z cudem.
Możliwość umycia stóp, twarzy i rąk, zwykle sprawiała, że człowiek spogląda na świat dużo
przychylniej, zwłaszcza je
podnieść mnie na duchu. Nagle Jamie pochylił się nade mną i podał mi
-136-
wypełnione czymś naczynie, a następnie sam usiadł obok mnie z czarką w dłoniach.
- Slainte, mo nighean donn - powiedział miękko, uśmiechając się do mnie i unosząc czarkę.
Czy to właściwe mówić „Slainte", jeśli nie pije się whisky? - Płyn w czarce okazał się winem.
Bardzo dobrym winem o ostrym smaku i aromacie przywodzącym na myśl słońce i zapach winorośli.
- To prawda. Ale może w ogóle „na zdrowie" jest raczej dosłownym życzeniem, a nie przenośnią,
przynajmniej przy niektórych rodzajach whisky.
- Nie miałam na myśli twojej - zapewniłam gorąco i pociągnęłam kolejny łyk. - Mówiłam o tych
trzech z regimentu milicji pułkownika Ashe'a. -
Znaleziono ich tak pijanych, że nie widzieli na oczy. Dosłownie nie widzieli - uraczyli się czymś, co
miało być whisky i pochodziło Bóg wie skąd.
Ponieważ kompania Ashe'a nie miała swojego lekarza, a my obozowaliśmy tuż obok nich, zostałam
zbudzona w środku nocy, żeby udzielić nieszczęśnikom najlepszej pomocy, na jaką mnie było stać.
Wszyscy trzej prze
żyli, ale jeden już nigdy nie będzie widzieć na jedno oko, a drugi doznał
urazu mózgu. Chociaż wydaje się, że już przed wypiciem tajemniczej mikstury nie grzeszył
inteligencją.
zupełnie co innego.
- Thig a seo, a chuisle! - zawołał, widząc Jemmy'ego, który stracił już zainteresowanie łyżką i
miseczką i brnął teraz w kierunku dzbanka z kawą, który stał między rozgrzanymi w ognisku
kamieniami, aby dłużej trzymał
ciepło. Jemmy zignorował okrzyk, ale na szczęście pojawił się Tom Find-
-137-
- Chuisle - powtórzyłam, starając się naśladować wymowę. - Tego jeszcze nie słyszałam. Co to
znaczy?
- Ano, masz rację, ale mo fuil oznacza taką krew, która wypływa z rany. A chuisle to raczej „ty, w
którego żyłach płynie moja krew". Mówi się tak tylko do maluchów, oczywiście blisko
spokrewnionych.
łam się do Jamiego. Wciąż byłam bardzo zmęczona, ale wino trochę mnie
otępiło. - Czy określiłbyś tak Germaina lub Joan? Czy może traktuje się
to dosłownie?
kręcili się wokół wozów, coś sobie podając i oczywiście gubiąc połowę rzeczy w ciemnościach, co
z kolei wywoływało serie obelg płynących z obu stron.
na, jeszcze mokra, ale już z uśmiechem na twarzy. Zatrzymała się przy Rogerze, kładąc mu rękę na
plecach i zaglądając przez ramię, żeby zobaczyć, jak pisze. Spojrzał na nią i z pełnym rezygnacji
wzruszeniem ramion podał jej kilka zapisanych kartek. Kucnęła obok i korzystając ze światła, jakie
dawał ogień, zaczęła czytać, odgarniając opadające na twarz niesforne kosmyki włosów.
na materiał ubrania. Spróbowałam dotknąć go palcem, ale szybko odleciał, kręcąc się wokół ognia,
przypominając trochę zagubioną iskierkę.
- To był świetny pomysł, żeby skłonić go do pisania - stwierdziłam, patrząc na niego przez ogień. -
Nie mogę się doczekać, żeby się wreszcie dowiedzieć, co się właściwie stało.
Williama Buccleigha, to, co się zdarzyło Rogerowi, nie jest może tak ważne jak to, co się zdarzy.
-138-
Nie musiałam pytać, co miał na myśli, mówiąc to. Nikt lepiej niż on nie wiedział, jak to jest ledwie
ujść śmierci i jakiej siły trzeba, by odbudować
- Więc nie jest dla ciebie ważne, czy twój kuzyn okaże się zimnym mordercą, czy nie? - zapytałam
swobodnym tonem, pod którego osłoną toczyła się o wiele poważniejsza, milcząca rozmowa naszych
rąk.
- Hmm. - Powiedziano mi, że Faserowie są uparci jak osły. A Jamie opisał MacKenziech z Leoch,
jako „pełnych wdzięku jak polne skowronki, ale przebiegłych jak lisy". Z pewnością była to prawda,
jeśli chodziło o jego wujów - Columa i Dougala. Nigdy jednak nie słyszałam nic, co wskazywałoby,
że jego matka Ellen także odpowiadała tej charakterystyce, ale w końcu Jamie miał zaledwie osiem
lat, kiedy umarła. A ciotka Jocasta?
Była do nich odrobinę podobna, ale z pewnością nie chwytała się każdej
okazji, aby knuć i spiskować przeciw innym, tak jak robili to jej bracia.
z zamyślenia i skierowały moją uwagę na drugą stronę ogniska. Trzymając w ręku zapisane kartki,
patrzyła na Rogera z mieszaniną rozbawienia i konsternacji. Nie widziałam jego twarzy, ponieważ
była zwrócona w stronę Bree. Jedną rękę uniósł w uciszającym geście, spoglądając jednocześnie w
kierunku drzewa, pod którym leżeli inni mężczyźni, chcąc się upewnić,
otwierając usta.
- STHÓJ! - wyrzęził.
To był przerażający krzyk, głośny i ostry, ale zarazem okrutnie zduszony, jakby przedarł się przez
pięść blokującą mu gardło. Wszyscy w jednej chwili zamarli, także Jemmy, który właśnie porzucił
kontemplowanie świetlików i podjął kolejną próbę zbliżenia się do dzbanka z kawą. Patrzył na ojca,
zastygły w bezruchu, z ręką tuż przy gorącym metalu. Wreszcie jego usta wygięły się w żałosną
podkówkę i zaczął przeraźliwie płakać.
-139-
tuląc je do siebie i pozwalając wcisnąć zapłakaną buźkę w jej ramię. Twarz miała bardzo bladą.
od strony wozów, chcąc wyrazić swoją radość. Roger kiwał głową, ściskając wyciągające się ku
niemu dłonie, ale wyglądał, jakby chciał stąd czym prędzej uciec.
Wtedy z Jemmym na biodrze Brianna przepchnęła się przez podniecony tłum. Wzięła swojego
mężczyznę za rękę, a w kącikach jej ust błąkał
się uśmieszek.
Tym razem jego głos był prawie niedosłyszalnym szeptem, ale wszyscy
milczeli, nasłuchując. Z jego gardła dobył się gruby, bolesny szept, pierwsza sylaba z ogromnym
wysiłkiem przecisnęła się przez zabliźnione gard
Fraser's Ridge,
czerwiec 1771
Siedziałam na krześle dla gości w gabinecie Jamiego, ścierając na tarce korzenie sangwinarii,
podczas gdy on zmagał się z rachunkami. Oba te zajęcia były mozolne i nużące, ale dzięki nim
mogliśmy zadowolić się jedną
-140-
świecą i cieszyć się swoim towarzystwem. Lubiłam, kiedy przeszkadzał mi różnymi pomysłowymi
uwagami pod adresem zawartości swoich papierów.
- Co za nędzny oszust! - mruczał. - Spójrz na to, Angliszko - ten człowiek to zwyczajny złodziej! Dwa
szylingi i trzy pensy za dwie głowy cukru i kostkę indygo!
z Indii Zachodnich statkiem do Charlestonu i stamtąd jeszcze lądem kilkaset mil, dostarczone przed
nasze drzwi przez handlarza, który nie oczekiwał zapłaty wcześniej niż za trzy lub cztery miesiące,
kiedy to miał zamiar złożyć nam następną wizytę. W dodatku bardziej niż z gotówki, cieszył się z
zapłaty w dżemie z agrestu lub wędzonym udźcu dziczyzny.
- Spójrz na to! - mówił, przesuwając palcem wzdłuż kolumny cyfr i docierając wreszcie do końca. -
Beczułka brandy za dwanaście szylingów, dwie bele perkalu, jedna za trzy, druga za dziesięć,
rachunek ze sklepu
Sprowadzano je z Anglii, były więc rzadkim sprzętem wśród małych kolonialnych farmerów, którzy
posługiwali się przeważnie drewnianymi kołkami do sadzonkowania, łopatami, siekaczami,
ewentualnie żelaznymi motykami.
Jamie, mrużąc oczy, jeszcze raz spojrzał na cyfry i przeczesał ręką włosy.
- Ano - powiedział w końcu. - Tylko że Geordie nie ma w tej chwili złamanego pensa i nie będzie
miał, dopóki nie sprzeda przyszłorocznych zbiorów. To znaczy, że ja będę musiał zapłacić te dziesięć
i sześć szylingów, nieprawdaż? - Nie czekając na odpowiedź, znów zatopił się w obliczeniach,
mrucząc pod nosem o „zafajdanym synu latającego żółwia", przy czym nie
Skończyłam ścierać korzeń i resztkę wrzuciłam do stojącego na stole słoja. Po raz kolejny
stwierdziłam, że nazwa „sangwinaria" jest bardzo odpowiednia dla tej rośliny - jej sok jest
czerwony, ostry i lepki. Miska na moich kolanach pełna była mokrych, tłustych strużyn, a ręce
wyglądały,
jakbym przed chwilą patroszyła jakieś zwierzątka.
biorąc do ręki kolejny korzeń. Jak gdyby nie wiedział, cały dom od tygodnia pachniał jak syrop na
kaszel. - Fergus może go sprzedać w Salem.
-141-
- Ano, liczę, że uda mi się za to kupić nasiona kukurydzy. Czy mamy coś jeszcze, co można by
sprzedać w Salem? Świece? Miód?
Spojrzałam na niego ostro, ale mój wzrok natknął się tylko na czubek
tematem.
Owszem, był dobry, każdy ul rozwinął się i teraz miałam ich już dziewięć na granicy ogrodu.
Zebrałam prawie pięćdziesiąt galonów miodu i tyle wosku pszczelego, że zrobiłam ponad trzydzieści
tuzinów świec. Ale wszystko miało swoje przeznaczenie.
niedźwiedzie. - Strzepnął energicznie koniec pióra, jakby rzeczywiście oganiał się od much. - Ile go
potrzebujesz? Nie zauważyłem, aby do twojego szpitala przychodziło tylu rannych, żebyś zużyła
czterdzieści galonów miodu. Chyba że okładasz ich nim od stóp do głów.
- Nie, sądzę, że na ten cel wystarczą mi dwa, może trzy galony. No,
może pięć, doliczając ten, który przeznaczę na płyny elektrolityczne.
Słodka woda. Wiesz, kiedy człowiek jest półprzytomny i zbyt chory, aby
jeść, elektrolity dostarczają organizmowi niezbędnych jonów, które utracił przy krwawieniu lub
biegunce. Cząsteczek soli, cukrów i innych rzeczy - to pomaga człowiekowi odnowić zapas utraconej
krwi i zwiększyć jej ciśnienie. Widziałeś już, jak tego używałam.
-Ach, więc to tak działa? - jego twarz wyrażała zainteresowanie i wyglądało na to, że chciałby
usłyszeć o tym coś więcej. Spojrzał jednak na plik rachunków i korespondencję czekającą na biurku,
westchnął i znów
wziął pióro.
-142-
zakończyły się sukcesem. Nie śmierdziało już świńskim ługiem i nie zdzierało wierzchniej warstwy
naskórka. Zaczęłam dodawać do niego oleju słonecznikowego i oliwy zamiast łoju, niestety, oba te
produkty były bardzo kosztowne.
się przynajmniej zdawało. Nie byłam pewna, czy Jamie zgodzi się na tak śmia
łe przedsięwzięcie. Mogły upłynąć miesiące, zanim byłby z tego jakiś zysk,
podczas gdy ten ze sprzedaży miodu byłby pewny i natychmiastowy. Gdyby mi się udało udowodnić
mu, że produkcja mydła jest dużo korzystniejszym interesem niż sprzedaż zwykłego miodu, może
dałby mi wolną rękę.
Zanim jednak zdążyłam przemyśleć, w jaki sposób przedstawić mu swoją propozycję, usłyszeliśmy
odgłos lekkich kroków na schodach w korytarzu i ciche stukanie do drzwi.
Wemyss wsunął głowę do pokoju, ale zawahał się, widząc krwawe plamy
uzbrojonej w pióro.
- Tak, Joseph?
- Nie, pani, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, wolałbym, żeby pani
została. Chodzi o Lizzie i chciałbym poznać też opinię kobiety na ten temat.
ciąg dalszy.
wolne krzesło.
-143-
- Tak myślę, panie Fraser. Odwiedził mnie dziś rano Robin McGillivray i prosił o rękę mojej
Elizabeth dla swojego chłopaka Manfreda.
To mnie trochę zdziwiło. O ile wiedziałam, Manfred McGillivray widział Lizzie zaledwie parę razy,
przy czym wymienili jedynie okoliczno
ściowe grzeczności. Mogła oczywiście od razu przypaść mu do gustu, Lizzie wyrosła na śliczną,
delikatną dziewczynę, choć bardzo nieśmiałą i wtłoczoną w konwencję dobrych manier. Ich
ograniczone kontakty wydały mi się zbyt kruchą podstawą do małżeństwa.
Kiedy jednak pan Wemyss wyłożył całą sprawę, sytuacja stała się ja
śniejsza. Jamie obiecał, że zatroszczy się o posag dla Lizzie, który miał składać się z kawałka dobrej
ziemi, a pan Wemyss, zwolniony z tego obowiązku, nadal miał dysponować pięćdziesięcioakrowym
gospodarstwem, które w przyszłości miała odziedziczyć Lizzie. Ziemie Wemyssów graniczyły z
ziemiami McGillivrayów, połączone - mogłyby stanowić całkiem słuszną farmę. Stało się jasne, że
małżeństwo Manfreda, w chwili gdy
wszystkie trzy jego siostry były już zamężne lub zaręczone, byłoby ukoronowaniem wielkiego planu
Ute McGillivray. Przemyślawszy kandydatury wszystkich okolicznych dziewcząt w promieniu
dwudziestu mil od Ridge, zdecydowała się na Lizzie, jako najlepszą kandydatkę, i wysłała Robina,
aby rozpoczął negocjacje.
boi się ciężkiej pracy. - Robin był rusznikarzem i miał własny mały sklepik w Cross Creek. Manfred
terminował kiedyś u innego rusznikarza w Hillsborough, ale teraz był już mistrzem.
ści córki, kochał ją tak bardzo, że rozstanie z nią byłoby dla niego ciosem.
Potrząsnął głową. Jego włosy prawie już wyschły i zaczynały unosić się
jak zwykle.
ale dobrze rozwijającą się osadą, leżącą u stop Fraser's Ridge. Woolamo-
-144-
wie, miejscowi kwakrzy, byli właścicielami znajdującego się tam młyna i okalających go ziem, a do
Jamiego należało całe wzgórze.
śmy mieć kiedyś udział, ale na razie nie było żadnych korzyści.
przyszłość. Dobrze wiedziała, że Lizzie i jej ojciec mają u Jamiego specjalne względy i że z
pewnością zrobi dla nich wszystko, co będzie mógł.
I o to właśnie prosił nas teraz delikatnie Joseph Wemyss: czy Jamie mógłby podarować Manfredowi
teren graniczący z Woołam's Creek?
Jamie spojrzał na mnie kątem oka. Wzruszyłam nieznacznie ramionami, zastanawiając się, czy Ute
McGillivray w swoich planach wzięła pod uwagę fizyczną kruchość Lizzie. Było tyle innych,
mocniejszych od niej
- Myślę, że da się coś w tej sprawie zrobić - powiedział w końcu ostrożnie Jamie. Widziałam, jak
jego wzrok zatrzymał się na leżącej przed nim księdze rachunkowej, zawierającej kolumny
przytłaczających cyfr, a później w zamyśleniu przeniósł się na mnie. Ziemia nie była problemem, tak
że narzędzia można by dostać na kredyt. Zacisnęłam usta. Nie, nie dobierze się do mojego miodu!
porządna kobieta - dodał pośpiesznie - bardzo porządna. Tylko że odrobinę... ehm, Ale... - zwrócił
się do mnie, marszcząc czoło. - Prawdę mówiąc, nie jestem pewien, czy Elizabeth naprawdę tego
chce. Wie, że to dobra partia i że to małżeństwo pozwoli jej pozostać blisko mnie... - Jego ton
złagodniał. - Nie chciałbym jednak - podjął bardziej stanowczo - żeby się zgodziła tylko dlatego, że
wie, iż tak jest po mojej myśli. - Nieśmiało spojrzał na mnie i Jamiego. - Ja bardzo kochałem jej
matkę - powiedział
-145-
ulga. Zerwał się, energicznie potrząsnął dłonią Jamiego i ukłonił mi się kilkakrotnie, aż wreszcie
wyszedł, mrucząc słowa podziękowań.
- Bóg jeden wie, jaki to kłopot wydawać za mąż córki, które mają własne zdanie - powiedział
chmurnie, myśląc zapewne o Briannie i Marsali. -
i podeszłam do półki, na której leżało kilka nowych. Ku mojemu zaskoczeniu, Jamie także wstał i
dołączył do mnie. Sięgnął ponad stosem nowych świec i nadpalonych stoczków i wyciągnął ukrytą za
nimi w cieniu, grubą, pękatą świecę czasu.
Ustawił ją na biurku i zapalił stoczkiem. Knot miała już przyczerniony,
to znaczy, że się kiedyś paliła, ale bardzo krótko. Jamie spojrzał na mnie,
W końcu westchnął i odwrócił w moją stronę księgę rachunkową. Czarno na białym widniało w niej,
jak stoją nasze interesy i ile mamy pieniędzy.
jak dotąd to sprawdzało się najlepiej. Mieliśmy na wymianę mleko, masło i ser. Wymienialiśmy także
ziemniaki, zboże, wieprzowinę, dziczyznę, świeże warzywa, suszone owoce, trochę wina zrobionego
z resztek winogron, siano, drewno na budowę, podobnie jak wszyscy inni. Poza tym, był
jęczmienia, którego - jeśli nie zniszczy go grad, pożar lub inny dopust bo
ży - zrobi się około stu beczułek whisky. Można by ją sprzedać lub zamienić z niezłym zyskiem,
nawet zanim dojrzeje. Niestety, jęczmień jeszcze stał w polu, zielony, a whisky była tylko zyskownym
fantomem.
-146-
Tymczasem zużyliśmy już lub sprzedaliśmy cały poprzedni zapas. Co prawda pozostało jeszcze
czternaście mniejszych beczułek, schowanych
odejmował po dwie beczki i umieszczał je tam z nabożną czcią, aby dojrzewały. Najstarsza baryłka
stała dopiero od dwóch lat i z bożą pomocą będzie stała, dopóki zamknięty w niej płyn nie zamieni
się w złoty i będzie wart tyle samo co markowy alkohol.
Nasze potrzeby finansowe nie mogły jednak czekać aż dziesięć lat. Poza wspomożeniem Manfreda w
budowie sklepu z bronią i zapewnieniem słusznego posagu dla Lizzie musieliśmy mieć środki na
codzienne wydatki
Nie była, ściśle biorąc, byłą żoną, ale nie była też obecną. Myśląc, że
swojej siostrze Jenny. Ich małżeństwo dość szybko okazało się pomyłką
Hojny aż do przesady, Jamie zgodził się płacić ogromne alimenty i zapewnić posag jej córkom. Posag
Marsali był wypłacany stopniowo w ziemi i whisky, a o chęci zamążpójścia Joan nie było na razie
nic słychać.
Najtrudniej było zapewnić Laoghaire życie na takim poziomie, do jakiego przywykła w Szkocji. Nie
mieliśmy na to pieniędzy.
śmy pozwolili Laoghaire wystarać się o jakieś żebracze wdzianko i iść między ludzi. Nieważne było
jego zdanie o tej kobiecie, uważał jej utrzymanie za swój obowiązek i koniec.
ryb czy w mydle nie było odpowiednią propozycją. Pozostały nam zatem
trzy wyjścia: sprzedaż żelaznego zapasu whisky, co byłoby na dłuższą metę raczej stratą niż zyskiem.
Mogliśmy też pożyczyć pieniędzy od Jocasty.
Świeca płonęła silnym ogniem, a wosk wokół knota topniał szybko. Spojrzawszy w dół, w
przejrzystą kałużę, zobaczyłam je: trzy szlachetne kamienie, ciemne, w przeciwieństwie do
szarozłotej świecy, ich żywe barwy,
-147-
Nie było to jednak niemożliwe, wówczas prawdopodobnie starczyłoby, żeby wypłacić Laoghaire jej
cholerne pieniądze i sprostać innym wydatkom.
Klejnoty miały jednak wartość większą niż materialna. Były zabezpieczeniem życia podróżnika w
czasie.
kamienie nie tylko chronią podróżnika przed chaosem w tej niewymownej przestrzeni pomiędzy
warstwami czasu, ale także dają mu możliwość nawigacji i wyboru czasu, do którego chce się udać.
ostrożnie i położyłam na stole obok świecy okrągły kamień. Był to ogromny opal z ognistym sercem,
osłoniętym warstwą ciemnego nalotu. Wyryto na nim prymitywny rysunek węża, połykającego swój
ogon.
Opal był własnością innego podróżnika, tajemniczego Indianina o imieniu Ząb Wydry. Indianina, w
którego czaszce znajdowały się zęby ze srebrnymi plombami. Indianina, który posłużył się językiem
angielskim, nazywając ten opal „biletem powrotnym", co świadczyło o tym, że nie tylko Geilie
Duncan wierzyła, iż klejnoty mają jakąś moc w tym strasznym miejscu... między.
- Tak przypuszczała. - Mimo że wieczór był ciepły, dostałam gęsiej skórki na myśl o Geillie Duncan,
kamieniach i Indianinie z twarzą pomalowaną na czarny kolor śmierci, którego spotkałam na ciemnym
wzgórzu tuż przed tym, jak znalazłam opal i czaszkę, z którą był pogrzebany. Czy
należała do niego?
- Czy kamienie powinny być szlifowane lub cięte?
- Nie wiem. Chyba mówiła, że cięte kamienie są lepsze, ale nie wiem,
czemu tak sądziła i czy miała rację. - To zawsze stanowiło największy problem - tak niewiele
wiedzieliśmy na pewno.
- Mamy te trzy i rubin mojego ojca. Wszystkie cztery są cięte i szlifowane. No i ten drobiazg -
spojrzał na opal - a także kamienie z twojego
-148-
amuletu - nieszlifowane. - Problem polegał na tym, że szlifowane kamienie były warte dużo więcej
niż nieobrobiony opał czy moje naturalne szafiry. I czy możemy sobie pozwolić na utratę kamienia,
który może być nam jeszcze bardzo potrzebny, który kiedyś może zadecydować o życiu lub
Bree z pewnością zostanie, przynajmniej dopóki Jemmy nie urośnie, prawdopodobnie jednak
zostanie na dobre. - Poza tym, czy ktokolwiek porzuciłby swoje dziecko, wyrzekłby się możliwości
posiadania wnuków?
- Nigdy by tego nie zrobił. - odpowiedziałam szybko. - Nie zostawiłby Bree ani Jemmy'ego. - W
moim sercu pojawiła się jednak mała iskierka zwątpienia, która znalazła odbicie w moim głosie.
ma na myśli. Wydawało się, że spowity w milczenie, Roger oddala się z każdym dniem.
bodhran nadal wisiał na ścianie w ich sypialni, cichy jak jego właściciel.
Uśmiechał się i bawił z Jemmym, był niezmiennie czuły dla Brianny, ale
cień skryty w głębi jego oczu nigdy nie znikał. Kiedy tylko nie był potrzebny do pomocy przy pracach
domowych, znikał na całe godziny, czasem dni, aby błąkać się bez celu po górach i wracać po
zmroku, wyczerpany, brudny... milczący.
Bree robiła co w jej mocy, żeby zbliżyć się do niego i wydobyć go z ciemnych głębin depresji, ale
zarówno dla mnie, jak i dla Jamiego było jasne, że przegrywa tę bitwę. Ona także o tym wiedziała i
przez to sama cichła,
-149-
- Nie wiem. Na pewno uzyskałby jakąś pomoc, może operacja, rehabilitacja. Nie wiem jednak, czy
byłoby to skuteczne. Nikt nie może tego wiedzieć. Chodzi o to, że on sam mógłby sobie pomóc w
naturalny sposób, ćwicząc i pracując nad tym, ale on nie chce. Oczywiście istnieje obawa - musiałam
być szczera - że nawet ciężko pracując, i tak nie odzyskałby głosu.
Jamie pokiwał głową w milczeniu. Pomijając kwestię ewentualnej pomocy medycznej, nie ulegało
wątpliwości, że gdyby małżeństwo z Brianną rozpadło się, Rogera nic by tu nie trzymało. Czy
wówczas wolałby
wrócić?
- Jeszcze nie - dobiegł mnie z ciemności jego łagodny glos. - Mamy jeszcze kilka tygodni, zanim
będziemy musieli wysłać pieniądze do Szkocji. Pomyślę, co jeszcze możemy zrobić, a na razie
zatrzymamy kamienie.
Miesiłam ciasto i zdałam sobie sprawę, że nie mam więcej mąki. Włoży
łam chleb do rynienki i wreszcie do kuchenki, ale okazało się, że nie urósł, więc wyjęłam go z
powrotem. Wyrabiałam go i wyrabiałam, nosiłam w misce przykrytej ściereczką, szukając jakiegoś
ciepłego miejsca. Trzeba potrzymać ciasto w cieple, bo inaczej nie wyrośnie. Zaczynałam już szaleć,
bo nigdzie nie było odpowiednio ciepłego miejsca. Wiał zimny wiatr, a miska wyślizgiwała mi się z
rąk. Była potwornie ciężka i bałam się, że w końcu ją upuszczę. Moje dłonie i stopy coraz bardziej
marzły i traciłam w nich czucie.
Roger ściągnął ze mnie wszystkie nakrycia i owinął się nimi. Spod drzwi
koce, ale nie dałam rady. Nie chciałam hałasować, żeby nie zbudzić Jem-
my'ego. W końcu wstałam i zdjęłam z wieszaka swoją pelerynę, żeby się nią okryć.
Obudził się dziś wcześniej niż ja i wyszedł. Chyba nie zauważył, że wystawił mnie w nocy na zimno.
-150-
czym na moje zaproszenie udał się do kuchni. Osioł skubał trawę na podwórzu.
Była to niewielkich rozmiarów paczka, jakieś pudełko, dokładnie obszyte chroniącym je od deszczu
materiałem i dla większego bezpieczeństwa owinięte dodatkowo szpagatem. Mimo małych
rozmiarów pudełko było bardzo ciężkie. Kiedy nim potrząsnęłam, z wnętrza dobył się jedynie
- Jak myślisz, co to może być? - zapytałam oślicę. Było to pytanie retoryczne, ale ona, niezwykle
uprzejme stworzenie, spojrzała na mnie sponad swojego posiłku i wyryczała odpowiedź, na chwilę
przerywając prze
na wyszła z chłodni, a pan Bug wychylił się zza kupy nawozu, w koszuli bez rękawów, podobny do
sępa rozglądającego się za padliną. Wszyscy zostali zwabieni jednym dźwiękiem.
- Dziękuję - powiedziałam do oślicy, która skromnie zastrzygła w moim kierunku uszami i powróciła
do skubania trawy.
kiedy odbierał ode mnie paczkę. - Chyba nie jest z Lallybroch, prawda?
- Nie, to nie jest pismo Iana... ani mojej siostry - odpowiedział Jamie,
zawahawszy się przez chwilę, co nie umknęło mojej uwadze. - W każdym razie przesyłka przebyła
chyba długą drogę, być może statkiem? -
- Miała pieczęć, ale prawie nic z niej nie zostało. - Szarawe kawałki wosku pozostały jeszcze na
szpagacie, ale pieczęć, która mogłaby zawierać
-151-
Nie jest to książka, ani papier. Nie przychodzi mi do głowy nic innego, co
mógłbym zamówić. Może to jakieś nasiona, Angliszko? Pan Stanhope obiecał przesłać te z ogrodu
swojego przyjaciela, tak?
przyjaciel Stanhope'a, miał rozległy ozdobny ogród, z ogromną liczbą egzotycznych roślin. Pan
Stanhope zaoferował się, że dowie się, czy Crossley jest zainteresowany wymianą - nasiona i
sadzonki rzadkich azjatyckich i europejskich ziół z jego kolekcji za bulwy i nasiona z czegoś, co
Stanhope nazywał moją „górską warownią".
o wiele mniej interesujące niż papier czy książki. Nadal mieliśmy nawyk
nieotwierania listu czy przesyłki, dopóki nie wyczerpiemy wszystkich ekscytujących sugestii co do
zawartości.
W związku z tym, paczka pozostała zamknięta aż do wieczora, aby każdy do kolacji miał okazję
zważyć ją w rękach, postukać, obwąchać i wysunąć swoje przypuszczenie. Odsunąwszy od siebie
pusty talerz, Jamie sięgnął po nią wreszcie i zgodnie z rytuałem jeszcze raz potrząsnął, po
ścią żeglarzem, ale niedostatki wiedzy wyrównał solidnością i zaangażowaniem. Zajęło mi to kilka
ładnych minut, ale wreszcie rozwiązałam szpagat, nie przecinając go, i zwinęłam w schludny kłębek,
spodziewając się, że może jeszcze kiedyś się do czegoś przydać.
Następnie Jamie ostrożnie usunął szew i wreszcie wyjął pudełko z materiału, w który było zaszyte.
Jego widok wywołał zdumione okrzyki. By
- Z warsztatu panów Halliburton i Halliburton, Portman Square 14, Londyn. - Odczytała głośno
Brianna, pochylając się ponad stołem i przekrzywiając głowę. - Kim, u licha, są Norman i Greene?
- Nie mam pojęcia - odpowiedział Jamie. Odsunął skobel jednym palcem i delikatnie otworzył
wieczko. W środku ujrzeliśmy niewielki wore-
-152-
czek z ciemnoczerwonego aksamitu. Wyciągnął go, rozwiązał sznurki i powoli wyjął... coś.
Mały srebrny krążek był także ozdobiony namalowanymi znakami, prawie niewidocznymi, i
połączony z fragmentem w kształcie liry, który spoczywał w środku długiego i płaskiego srebrnego
węgorza. Jego ciało oplatało wewnętrzny brzeg złotego krążka. Całości dopełniał złoty pręcik, ostry
na obu końcach jak cieniutka igiełka kompasu, przyszpilony w środku
- Co to, u licha, jest? - Pan Bug pierwszy zdołał otrząsnąć się z szoku.
kilkoma koncentrycznymi okręgami, które z kolei zawierały setki maleńkich znaczków i symboli. Ta
strona miała obrotowy element, trochę podobny do igły kompasu, ale prostokątny w kształcie i z
końcami wygiętymi ku górze i ponacinanymi tak, że nacięcia tworzyły jakby celownik.
bardzo chciałem coś takiego mieć, ale nie mogłem znaleźć nigdzie od Al-
bany po Charleston. Lord John Grey obiecał mi przysłać z Londynu i domyślam się, że to właśnie od
niego. Ale na miłość boską...
Uwaga wszystkich nadal była skupiona na przyrządzie, ale Jamie przyglądał się teraz czemuś innemu
- było to pudełko, w którym przybyła tajemnicza zawartość. Na dnie leżała karteczka, starannie
złożona i zaklejona niebieskim woskiem. Na pieczęci nie było jednak znaku lorda Johna -
-153-
WP James Fraser
Fraser's Ridge
Drogi Panie,
Mam zaszczyt przesłać załączony przedmiot, z wyrazami szacunku od mego ojca, lorda Johna Greya.
Przed moim wyjazdem do Londynu, polecił mi, abym nabył możliwie najlepszy instrument i znając
jego szacunek dla Pańskiej osoby, spełniłem jego prośbę najlepiej jak umiałem. Mam nadzieję, iż
spotka się z Pańskim uznaniem.
Z wyrazami szacunku,
- William Ransome? - powtórzyła Brianna, stojąc za Jamiem i zaglądając mu przez ramię. Spojrzała
na mnie pytającym wzrokiem. - Napisał, że jego ojcem jest lord John, ale czy syn lorda Johna nie jest
przypadkiem ma
łym chłopcem?
- Ma piętnaście lat. - W głosie Jamiego pojawiła się dziwna nuta, a Roger oderwał nagle wzrok od
astrolabium i zielone oczy zabłysły mu żywym zainteresowaniem. Jego spojrzenie przesunęło się na
mnie. Był to ten dziwny wyraz oczu, który stał się dla niego tak charakterystyczny -
jakby słuchał czegoś, czego nie słyszy nikt inny. Szybko odwróciłam wzrok.
- Nie. - Jamie wciąż przyglądał się liścikowi, który trzymał w dłoni, i odpowiadał nieobecnym
głosem. Potrząsnął głową, jakby przepędzając jakąś myśl, i wrócił do rozmowy.
- Nie - powtórzył jeszcze raz, z dużą pewnością siebie, odkładając kartkę. - Ten chłopak to pasierb
Johna, jego ojcem był hrabia Ellesmere. Jest dziewiątym potomkiem noszącym ten tytuł. Ransome to
nazwisko rodowe Ellesmere'ów.
Wpatrywałam się gorliwie w stół i stojące na nim puste pudełko, w obawie, że gdy podniosę głowę,
odczytają coś z mojej twarzy. W rzeczywistości ojcem Williama Ransome'a nie był ósmy hrabia
Ellesmere. Jego ojcem był James Fraser. Kiedy nogą dotknął mnie pod stołem, czułam, jak bardzo
jest spięty, chociaż jego twarz wyrażała w tej chwili tylko lekkie rozdrażnienie.
-154-
wienie lorda Johna. Tyle że, jak sądzę, dla kogoś z jego wychowaniem „dobry" to musi być złoty!
Wyciągnął rękę i pan Wainwright, który podziwiał akurat lśniącą powierzchnię, natychmiast oddał mu
astrolabium.
Jamie jeszcze raz przyjrzał się mu krytycznie, palcem wskazującym obracając srebrną igiełkę.
-Bardzo ładne. - Pan Bug pokiwał głową z uznaniem, sięgając po kawałek gorącej pieczeni, którą
podawała żona. - Do pomiarów?
- Ano rzeczywiście.
- Tak. Wiem, jak robi się różne pomiary, ale zwykle używaliśmy...
Zobaczyłam, jak Roger krzywi się, nie mogąc przełknąć jakiegoś większego kawałka. Wyciągnęłam
rękę po dzbanek z wodą, ale on prawie niezauważalnie pokręcił głową. Jeszcze raz przełknął, tym
razem z większą łatwością i odkaszlnął.
przedmiot w dłoni - chociaż miałem na myśli coś trochę mniej wystawnego. Cyna byłaby w sam raz.
Skoro jednak nie muszę za to płacić...
- Chciałabym jeszcze raz się temu przyjrzeć. - Brianna nadstawiła dłoń
wewnętrzną tarczę.
- Ja wiem - odpowiedział Jamie z zadowoleniem. - Nauczyłem się tego we Francji. - Wstał i wskazał
brodą drzwi.
- ...tak, właśnie tam. - Jamie zajrzał Bree przez ramię, wskazując punkt
-155-
Widzisz to? - wskazał jeden z maleńkich symboli na brzegu, który z mojego punktu widzenia
przypominał raczej ślad po niedawnej bytności muchy.
- Ano, słusznie! Moja kuzynka Jane miała zegar, śliczna rzecz, bił jak
Wszyscy przez zmrużone powieki wpatrywali się w zachodzące słońce, oganiając się od żarłocznych
komarów, przypominając sobie, kiedy ostatni raz znali dokładną godzinę. Obserwowałam to
wszystko z lekkim
rozbawieniem. Skąd ta nagła fascynacja mierzeniem czasu? Fascynacja,
na polu w pobliżu Wielkiej Alamance, tuż przed bitwą. Pułkownik Ashe miał
Nie. To było już po bitwie. Wtedy też Roger poznał dokładny czas, jeśli
był na tyle przytomny, aby usłyszeć, jak wojskowy chirurg mówi, że jest
Bree ostrożnie podała astrolabium Jamiemu, który zaczął czyścić je palcem owiniętym w brzeg
koszuli.
- Bardzo użyteczne - zauważyłam. - Chociaż nie tak wygodne jak zegar. Przypuszczam, że możliwość
odczytywania czasu nie była głównym powodem, dla którego chciałeś to mieć?
- Ponieważ jest coraz mniej czasu. -Jamie spojrzał na nią, a radość z nabytku zastąpiła powaga.
Obejrzał się wokół, ale na werandzie nie było już nikogo, tylko on, ja, Brianna i Roger.
-156-
Pan Wainwright, niezainteresowany cudami techniki, oddalił się w stronę podwórza i właśnie wnosił
swoje pakunki do domu, wspomagany przez pana Buga i w towarzystwie jego wciąż coś
komentującej żony. Do jutra
całe Ridge będzie już wiedziało o jego przybyciu i wszyscy gromadnie zaczną go odwiedzać, żeby
sprzedawać, kupować i posłuchać najnowszych wieści.
zrobimy, mogą nam ją odebrać, a w najlepszym razie bardzo okroić. Musimy mieć dowód, że
należała i nadal należy do nas.
Ostatnie promienie słońca zatańczyły, oświetlając jego twarz, kiedy spojrzał przed siebie, w stronę
ciemnej linii górskiego łańcucha, rysującej się na tle różowych i złocistych chmur. Z oczu
wyczytałam, że jego wzrok podąża jednak dużo dalej.
należała do niego.
Położyłam swoją dłoń na jego, spoczywającej na pudełku. Była rozgrzana od pracy i panującego w
ciągu dnia upału, pachniała czystym potem. Kiedy patrzyłam na włosy lśniące czerwono i złoto w
słońcu, zrozumiałam, dlaczego ludzie tak bardzo chcą mierzyć czas. Chcą przez to zatrzymać chwilę i
uchronić ją przed zapomnieniem.
my'ego w kuchni, pod opieką pani Bug, i skierowała się do gabinetu ojca. Nie było go tam, ale pokój
i tak delikatnie pachniał jego niedawną
-157-
obecnością - trudną do opisania wonią mężczyzny, mieszanką skóry, trocin, potu, whisky, nawozu i
atramentu.
Wciągnęła powietrze i uśmiechnęła się do siebie. Roger pachniał podobnie, ale miał też swój własny
zapach. Co to było? - zastanowiła się.
Kiedyś, kiedy grał na gitarze, jego dłonie pachniały lakierem i metalem,
niezbyt dobry, zniszczony egzemplarz Moll Flanders Daniela Defoe i cieniutką książeczkę w
papierowej okładce The Means and Manner of Obta-ining Virtue Benamina Franklina.
Miała nadzieję, że są wszystkie. Nie ma nic gorszego niż dojść do jakiegoś pasjonującego fragmentu i
odkryć, że brakuje dwudziestu stron.
Ostrożnie przekartkowała książkę. Poplamiona resztkami jedzenia, pachniała trochę osobliwie, jakby
ktoś zanurzył ją w łoju.
-Jem!
ło ostrym zapachem miodu. Lepkie skorupy potłuczonego naczynia walały się po podłodze. W środku
tego pobojowiska siedział Jemmy, brudny, z szeroko otwartymi niebieskimi oczkami i buzią
rozdziawioną w wyrazie absolutnego zaskoczenia.
Ta gwałtowna reakcja natychmiast wywołała w niej poczucie winy, gdy jednak rozejrzała się po
pomieszczeniu, miała ochotę przyłożyć mu jeszcze raz.
- Jeremiah!
-158-
daże zostały rozwinięte i rozwleczone. Buteleczki i słoiki, które były schowane za drzwiczkami
kredensu, teraz walały się po podłodze, niektóre jeszcze się turlały. Część zatykających je korków
wypadła, a kolorowa zawartość słoików wysypała się lub wypłynęła. Płócienny worek był
częściowo opróżniony z gruboziarnistej soli, która została rozsiana po podłodze.
Najgorsze jednak było to, że amulet matki leżał na podłodze. Jego skórzany pokrowiec był otwarty
i... pusty. Wokół walały się resztki suszonych roślin i kawałki kości.
-Przepraszam, mamo, musiał uciec. Zostawiłam go na chwilę... Powinnam była lepiej pilnować... -
prawie wykrzykiwała słowa przeprosin, żeby być słyszaną ponad wrzaskiem Jemmy'ego.
Claire, wzdragając się na ten hałas, rozglądała się po pomieszczeniu i pośpiesznie oceniała
zniszczenia. W końcu przystanęła nad Jemmym i wzięła go na ręce, nie bacząc na to, że zostanie
umazana miodem.
na nią raczej z rozbawieniem niż przygnębieniem. - Nic się nie martw, kochanie, to tylko bałagan.
Całe szczęście, że nie sięgnął do noży i że tak wysoko trzymam trucizny.
- Ale twój amulet... - wskazała jego resztki i zobaczyła cień, który przemknął po twarzy matki na
widok profanacji.
Widziała, ile matkę kosztuje zapanowanie nad sobą. Wykonawszy nieznaczny gest dłonią, zbierała
resztki amuletu i układała je ostrożnie na dłoni. Jej mocno kręcone włosy nie były związane i prawie
zupełnie zakrywały twarz.
ści, ryjówki?
- Jesteś bardzo mądra, spójrz. - Pokazała jej jakiś przedmiot, na pierwszy rzut oka pognieciony
brązowy listek, ale był to niewielki fragment
-159-
skrzydła nietoperza, tak delikatny, że niemal przezroczysty, poprzecinany kostkami cienkimi jak
igiełki. - Oko traszki, żabi pazur, gacka sierść, a też
-Kto?
fragmenty liści - Brianna miała nadzieję, że są to prawdziwe liście - i powąchała je. W powietrzu
unosiło się tak wiele zapachów, że nie była w stanie ich odróżnić. Wiedziała jednak, że matka ze
swoim wrażliwym powonieniem nie będzie miała z tym problemów.
węsząc jak tresowany pies szukający trufli. - Odrobina szałwii i tak zwany pieprz wodny, niewielka
złośliwa roślinka rosnąca w pobliżu strumieni, powoduje pojawienie się piekących pęcherzyków
wokół oczu i gdzie indziej, zwłaszcza gdyby na niej lekkomyślnie usiąść.
żywcze. Brianna przez chwilę zastanawiała się, czy mu ją odebrać, ale wiedząc, że matka zawsze
dokładnie wyparza swoje narzędzia, postanowiła na razie pozostawić mu tę zabawkę jako jedną z
nielicznych, które nie
wody na ubrania, które weszły w bliski kontakt z miodem. Pani Bug wciąż
Kiedy Bree po cichu wróciła do pracowni matki z wiadrem pełnym gorącej wody i naręczem ubrań,
okazało się, że większa część gruzowiska została już uprzątnięta, ale matka wciąż poruszała się na
kolanach między
- Brakuje czegoś? - spojrzała na najniższą półkę kredensu, ale poza słoikami miodu wszystko było już
chyba na swoim miejscu. Pozostałe naczynia były już dokładnie zakorkowane i równiutko
poustawiane, zupełnie jak przed katastrofą.
- Tak. - Claire przyłożyła głowę do podłogi, próbując zajrzeć pod kredens. - Jeszcze kamień. Mniej
więcej taki - ułożyła kciuk i palec wskazujący w kółko rozmiarów niewielkiej monety -
szaroniebieski. Przezroczysty, w kropki. To był nieoszlifowany szafir.
-160-
- Nie, nigdy tu niczego nie dotyka. Poza tym, nie trzymałam go w kredensie, tylko w tym. - Ruchem
głowy wskazała blat stołu i leżącą między kostkami i pokruszonymi roślinami, pustą sakiewkę po
amulecie.
Widocznie obrażony za tak wnikliwe badanie, spróbował uderzyć ją klamrą, ale żelaznym uściskiem
unieruchomiła mu rękę i odebrała narzędzie.
Claire nachyliła się nad chłopcem, a Jem zapiszczał z uciechy, spodziewając się, że to jakaś nowa
zabawa. Ale babcia tylko nabrała głęboko powietrza i zdecydowanym tonem wydała wyrok.
- Dziki imbir. - Pochyliła się raz jeszcze, żeby się lepiej przyjrzeć resztkom miodu, rozmazanym na
twarzy wnuka, wywołując falę głośnych protestów.
- Spójrz. - Wskazała na delikatną skórę wokół ust. Na świeżo oczyszczonym jej kawałku, Brianna z
łatwością zauważyła dwa czy trzy małe bąbelki.
zasłaniając pupę.
- Nie dam ci klapsa - zapewniła, chwytając za nóżkę, która już szykowała się do ucieczki. - Chcę
tylko wiedzieć, czy połknąłeś kamyk, mniej więcej taki? - Złożyła kciuk i palec wskazujący. Jemmy
zachichotał.
-161-
- Nie sądzę. - Claire przeszła przez pokój i wyciągnęła z kredensu wielką butlę z brązowego szkła.
łyżki. - Nie tak smaczny jak miód - dodała, świdrując Jemmy'ego wzrokiem - ale za to bardzo
skuteczny.
Olej rycynowy może i był skuteczny, ale na efekty trzeba było trochę poczekać. Wciąż mając na oku
Jemmy'ego, który bawił się swoimi drewnianymi klockami, po tym jak został napojony specyfikiem,
Brianna i Claire przystąpiły do niezbyt męczącego, ale za to dość czasochłonnego zajęcia,
chwili, kiedy Claire robiła to po raz ostatni, teraz czekało je więc oddzielanie dużej ilości liści,
korzeni i nasion, które miały zostać pokruszone, starte, ubite, rozgotowane w wodzie, nasączone
olejem, połączone z alkoholem, przesączone przez gazę, rozbełtane z woskiem pszczelim lub
niedźwiedzim tłuszczem, zmieszane z mielonym talkiem lub sklejone
umieszczone w torebce.
Dzień był przyjemnie ciepły, więc pozostawiły okno otwarte, co oznaczało bezustanną walkę z
muchami, komarami i trzmielami.
-162-
- Myślę, że znasz się na tym lepiej - odpowiedziała Bree, ale i tak pochyliła się nad naczyniem i
powąchała zawartość. - Chyba gotowe, pachnie całkiem mocno.
- Mmm, tak, ja też tak myślę. - Zdjęła naczynie z ognia i ostrożnie przelała ciemny, zielonkawy płyn
przez gazę, do butelki. Kilka innych, wysokich szklanych butelek stało już w rzędzie na ladzie, a
promienie słońca przenikały przez ich płynną zawartość, rozświetlając ją tak, że przywodziła na myśl
blask czerwonych, zielonych i żółtych klejnotów.
korę derenia.
myślałam, że wyjdę za mąż, będę miała dzieci, założę dom... Jak sądzisz,
- Nie, chyba wszystko dobrze. Jak ci się wydaje, czy ona naprawdę kocha
z siebie wszystko, nic więc dziwnego, że dziś zdarzyło jej się przysnąć.
w kimś innym, wszystko jest w porządku. To dobry chłopak i nawet całkiem przystojny. A Lizzie
bardzo lubi jego matkę, która też nie jest zła, zważywszy na okoliczności. - Uśmiechnęła się na myśl
o Ute MacGillivray, która wzięła Lizzie pod swoje obszerne matczyne skrzydła i przez
- Myślę, że może lubić panią MacGillivray bardziej niż samego Manfreda. Była bardzo młoda, kiedy
umarła jej matka, pewnie cieszy się, że ma teraz drugą. - Brianna kątem oka spojrzała na Claire.
Pamiętała jak
okropnie jest nie mieć matki i jaką rozkoszą jest ją odzyskać. Przez chwilę spojrzała też na
Jemmy'ego, który prowadził niezrozumiałą konwersację z kotem Adso.
na myśli Lizzie i Manfreda. Powinni się ze sobą oswoić. - Zostało ustalone, że ślub odbędzie się
następnego lata, kiedy Manfred ukończy budowę swojego sklepu w Woolam's Creek. - Mam nadzieję,
że zadziała.
-163-
-Co?
- Kora dzikiego derenia. - Claire zakorkowała butelkę i ustawiła w kredensie obok innych. -
Podręcznik doktora Rawlingsa mówi, że może być używana jako substytut kory z drzewa chinowego -
wiesz, chininy. Jest
Malaria Lizzie pozostawała uśpiona już od kilku miesięcy, ale wciąż istniała groźba nawrotu, a kora
chinowa była bardzo droga.
Ale później byłaś bardzo wytrwała w dążeniu do tego celu. - Miała w pamięci nieco rozproszone,
ale jednocześnie bardzo jeszcze żywe wspomnienia, pamiętała zapach szpitala, którym przesiąknięte
były włosy i ubrania matki, kiedy wracała późnym wieczorem z pracy i przychodzi
Claire nie odpowiedziała od razu, pochłonięta czyszczeniem ziarna kukurydzy. Zrywała zepsute i
wyrzucała przez otwarte okno.
- Wiesz - odezwała się w końcu, nie przerywając pracy. - Ludzie - nie
zgarnęła oczyszczone ziarna kukurydzy i przeniosła je do małego plecionego koszyka - był bardzo
dobrym historykiem. Lubił swoją pracę, potrafił się zdyscyplinować i skoncentrować, co sprawiało,
że odnosił sukcesy, ale tak naprawdę, to nie było jego powołanie. Sam mi kiedyś powiedział, równie
dobrze mógłby robić sto tysięcy innych rzeczy i nie
miałoby to dla niego większego znaczenia. Dla niektórych ludzi to ma znaczenie. A kiedy tak jest...
cóż, medycyna bardzo wiele dla mnie znaczy.
Wcześniej nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale kiedy w końcu do tego
- Czasami po prostu życie zmusza nas do podejmowania innych decyzji - mruknęła matka. Uniosła
wzrok i kiedy spotkała oczy Brianny, na jej ustach ukazał się nikły, lekko drwiący uśmieszek. - A
ludzie często temu
-164-
głowy, że mogłaby robić coś innego, niż robi. Jej matka prowadziła dom i wychowywała dzieci, a
teraz ona to robi i nie widzi potrzeby robienia
czegoś innego. Poza tym - Claire podniosła jedną rękę i sięgnęła po drugi moździerz - ma jedną
wielką namiętność, Fergusa. I to wystarcza, aby nie popadła w rutynę, jaką mogłoby być jej życie.
- Tak jak ty masz Jamiego? - Rzadko używała jego imienia, dlatego teraz Claire spojrzała na nią
zaskoczona.
- Tak - odpowiedziała. - Jamie jest częścią mnie. Tak samo jak ty. - Pogładziła policzek Bree i
odwróciła się, sięgając po wiązkę majeranku, wiszącego razem z innymi ziołami na belce ponad
paleniskiem. - Ale żadne z was nie wypełnia mnie całkowicie - powiedziała miękko, znów
spoglądając na córkę. - Ja jestem... kim jestem. Lekarzem, pielęgniarką, uzdrowicielką, wiedźmą, jak
nazywają mnie miejscowi, ale przecież nie nazwa ma znaczenie. Urodziłam się, by być tym, kim
jestem, i będę aż do śmierci. Gdybym straciła ciebie lub Jamiego, już nigdy nie byłabym w pełni
sobą, ale wciąż miałabym ten kawałek siebie, którego nikt mi nie odbierze.
Przez jakiś czas - kontynuowała tak cicho, że Brianna musiała się przysunąć, aby ją słyszeć - po tym
jak... wróciłam... zanim ty się pojawiłaś...
Claire wsypała ususzony majeranek do moździerza i wzięła do ręki tłuczek. Z zewnątrz dobiegł ich
odgłos kroków i głos Jamiego, zwracającego się przyjaźnie do kur, które zagrodziły mu przejście
przez ścieżkę.
A czy jej nie wystarcza miłość do Rogera i Jemmy'ego? Przecież powinna. Ogarnęło ją straszne,
miażdżące uczucie, że może nie i zanim jeszcze ta myśl przybrała kształt słów, zapytała szybko.
- A tata?
- Co tata?
- Nie - odezwała się wreszcie. Znów ujęła tłuczek w dłoń. Woń suszonego majeranku szybko
wypełniła całe pomieszczenie. - On jest mężczyzną, a to jest bardzo dużo.
-165-
79. Samotna
Brianna zamknęła książkę z mieszaniną ulgi i złych przeczuć. Nie odmówiła Jamiemu, kiedy
zaproponował jej, aby nauczyła czytać kilka dziewczynek z Ridge. Ten nowy pomysł sprawił, że
przez kilka godzin dziennie dom wypełniały radosne głosy. Poza tym Jemmy uwielbiał być
rozpieszczany przez małe mateczki.
Nauczanie nie było jednak jej powołaniem i zawsze z ulgą przyjmowała koniec lekcji. Nawiedzały ją
też złe przeczucia. Większość dziewczynek przychodziła sama albo pod opieką starszych sióstr.
Siostry Henderson, Annę i Kate, mieszkające dwie mile stąd, przyprowadzał starszy brat, Obadiah.
pierwszego dnia, kiedy spojrzał jej w oczy, uśmiechając się nieśmiało i patrząc na nią odrobinę za
długo, zanim pogłaskał siostry po głowach na po
żegnanie i pozostawił je pod jej opieką. Ale przecież nie było nic, co mog
Sama przed sobą musiała przyznać, że Obadiah Henderson przyprawiał ją o gęsią skórkę. Był
wysokim chłopcem, mniej więcej dwudziestoletnim, dobrze zbudowanym i całkiem przystojnym, o
brązowych włosach i niebieskich oczach. Ale miał też w sobie coś, co trudno było jej nazwać.
Może coś brutalnego w ustach czy szalonego w głębi oczu. I jeszcze ten
a Obadiah jak zwykle czekał, siedząc przy studni, oparty o pień drzewa, a raz nawet rozparty na
ławce przed drzwiami.
będzie, działała jej na nerwy niemal tak samo jak jego półuśmieszek i to,
że niemal puszczał do niej oko, zupełnie jakby znał jakiś jej mały brzydki sekret, ale na razie
postanowił zatrzymać go dla siebie.
Obadiah nigdy nic nie mówił. Nie odzywał się do niej ani nie wykonywał żadnych niewłaściwych
gestów pod jej adresem. Czy mogła zabronić mu na siebie patrzeć? Przecież to śmieszne. Śmieszne
było także to, jak coś
-166-
tak głupiego mogło sprawić, że serce podchodziło jej do gardła, kiedy otwierała drzwi, a strużka
potu spływała jej po plecach, kiedy go dostrzegała.
Przywołując się do porządku, otworzyła drzwi, pożegnała wybiegające
dziewczynki i rozejrzała się wokół. Nie było go. Ani przy studni, ani pod
Anne i Kate nawet go nie szukały, były już w połowie polany, razem
z Janie Cameron.
ne! - Nie czekając na odpowiedź, dziewczynki pobiegły dalej, podskakując w biegu jak trzy piłeczki.
wreszcie też pozwoliła sobie na głęboki wdech. Przez chwilę stała, nie wiedząc, co ma ze sobą
zrobić, w końcu jednak doszła do siebie i rozprostowała pognieciony fartuch. Jemmy'ego uśpiło
nosowe wyśpiewywanie przez dziewczynki alfabetu. Mogła wykorzystać jego drzemkę i pójść do
ścierającą się wszędzie ciemną zieleń alg, przylegających do kamieni, a zarazem poddających się
ruchom wody. Jamie wspomniał, że zadomowiła się tam rodzina nietoperzy, i miał rację - były tam,
cztery malutkie zawiniątka w najciemniejszym kącie, każde nie dłuższe niż na dwa cale, czyste i
schludne, jak greckie dolmade w liściach winorośli. Uśmiechnęła się do tego porównania, chociaż
towarzyszyło mu ukłucie żalu.
Jadła dolmade z Rogerem w greckiej restauracji w Bostonie. Nie chodziło jej o greckie jedzenie, ale
o wspomnienie czasu, który z nim spędziła, i tego, jak powiedziała mu o nietoperzach. Pomyślała, że
gdyby teraz mu o tym powiedziała, odpowiedziałby jej uśmiechem, ale ten uśmiech nie zagościłby w
jego oczach tak jak kiedyś.
na lunch. Można go łatwo i szybko przyrządzić, w dodatku Jemmy bardzo go lubił. Na razie używał
łyżki do zabicia swojej zdobyczy, którą potem pożerał, trzymając ją obiema rękami, ale w ten sposób
jednak jadł
-167-
Na jej twarzy wciąż gościł uśmiech, kiedy idąc ścieżką, spojrzała w stronę domu i zobaczyła
Obadiaha Hendersona siedzącego na ławce.
- Co tu robisz? - Jej głos był szorstki, ale wyższy, niżby sobie życzyła. -
Nie uległa pokusie, żeby się cofnąć. To jej dom i nie uda mu się zmusić jej do odwrotu.
- Dziewczynki już poszły - powiedziała, nadając swojemu głosowi najchłodniejszy ton, na jaki ją
było stać. - Są u Cameronów. - Serce waliło jej mocno, ale zdołała przejść obok niego, chcąc
postawić wiadro na werandzie.
Kiedy się pochyliła, położył dłoń na jej pośladku. Zastygła. Nie poruszył ręką, nie pogładził jej, ani
nie ścisnął, ale sam ciężar drażnił ją. Szarpnęła się, prostując, i szybko obróciła w jego stronę,
cofając się jednocześnie o krok, aby nie dać mu się zastraszyć. Niestety, już mu się to udało.
nie schodził z jego ust, ale nie miał teraz żadnego związku z wyrazem jego oczu.
- Nie chcę niczego - odparła szybko. - To znaczy, dziękuję, ale nie. Nie
- Nie musi o tym wiedzieć. - Znów uczynił krok w jej stronę, zmuszając ją tym samym do cofnięcia
się. Jego uśmiech stał się wyraźniejszy.
Wyciągnął dużą dłoń, sięgając do jej twarzy. W tej samej chwili rozległ
się dziwny, ledwo słyszalny miękki dźwięk, jego twarz nagle pobladła,
Patrzyła przez chwilę, nie mając pojęcia, co się stało. W końcu jednak
wbitego w jego przedramię. Widziała także plamę krwi, szybko powiększającą się na rękawie
koszuli.
- Wynoś się stąd. - Głos Jamiego był niski i zdecydowany. Wyszedł spomiędzy drzew, mierząc
Hendersona nieprzyjaznym spojrzeniem. Wystarczyły mu trzy kroki, aby się z nimi zrównać.
Wyciągnął nóż z ręki. Obadiah wydal z siebie tylko cichy, gardłowy głos, jak zranione zwierzę,
zdumiony i żałosny.
-168-
wiając karmazynowe ślady na jej kremowej powierzchni. Oszołomiona, odnotowała piękno tego
połączenia - rubiny oprawne w złoto.
Chłopak oddalał się biegiem przez polanę, zdrową ręką uciskając zranione przedramię. W końcu
zniknął między drzewami, a na podwórzu znów zrobiło się cicho i spokojnie.
- Musiałeś to zrobić? - To były pierwsze słowa, jakie zdołała z siebie wykrztusić. Była tak
wstrząśnięta, jakby to ją ktoś zranił. Krople krwi powoli rozpływały się, mieszały z maślanką.
Pomyślała, że trzeba będzie ją wylać.
ganku.
- Nie. Ale... nie mogłeś po prostu... coś powiedzieć? - Poczuła, jak krew
odpływa jej z głowy, a przed oczami pojawiły się ciemne plamki. Zdała
- Wiesz, co miałam na myśli. - Jej głos, stłumiony przez ubranie, zabrzmiał dziwnie dla niej samej.
Wyprostowała się powoli, chociaż świerki stojące przed domem wciąż kołysały się nienaturalnie. -
Co to właściwie
było? Popis? Jak sprawnie potrafisz trafić kogoś nożem z dużej odległo
Zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech, czekając, aż jej żołądek wreszcie się uspokoi.
łożył dłoń na jej plecach, nieco wyżej niż Obadiah. Ten dotyk nie był jednak nieprzyjemny.
Przeciwnie, był ciepły i uspokajający.
To go trochę uspokoiło, a jego oczy nie były już tak zafrasowane, chociaż wciąż nie spuszczał z niej
badawczego spojrzenia.
zbagatelizować sytuację ze względu na dręczące ją poczucie winy, bo przecież powinna zrobić coś,
żeby go powstrzymać. Jednak nie mogła skłamać, patrząc w te spokojne niebieskie oczy.
-169-
- Ja... nie sądziłam, że... To znaczy, w końcu to nie jego sprawa. - Usłyszała, jak wstrzymał oddech, z
pewnością zamierzając wygłosić jakąś kąśliwą uwagę na temat Rogera, i pośpieszyła z obroną. - Bo
on... on właściwie nic nie zrobił. To były tylko spojrzenia. I... uśmiechy. Miałam powiedzieć
Rogerowi, że on na mnie patrzy? Nie chciałam wyjść na słabą i bezradną. - Pomyślała, że taka
właśnie była. Świadomość tego paliła ją pod skórą. - Nie chciałam... nie chciałam prosić go, aby
mnie bronił.
z niej wzroku.
- Nie, to nie to samo - zgodził się, zniżając głos. - Twoja matka szanuje moją dumę, a ja jej. A może
tobie się wydaje, że jest tchórzem, który nie umie walczyć o siebie?
-Ja... nie. - Przełknęła głośno ślinę, czując, że zaraz wybuchnie płaczem, i będąc zdecydowana do
tego nie dopuścić. - Ale tato, jest różnica.
unoszą się ku górze w drwiącym uśmieszku. - Ale nie potrafię sobie wyobrazić, że kobiety i
mężczyźni są tam aż tak inni.
Nabrał powietrza, jakby chciał coś powiedzieć, ale się rozmyślił. Kiedy
zdjął rękę z jej pleców, dotkliwie odczuła jej brak. Pochylił się trochę, spoglądając w stronę
podwórza, a jego palce lekko bębniły w drewnianą pod
łogę werandy.
-170-
łóżeczka. Za chwilę zacznie ją pewnie wołać, żeby je podniosła. Wstała szybko, prostując materiał
sukni.
Jem stał, uczepiony brzegu łóżeczka. Gotowy do ucieczki, rozłożył ramiona, kiedy pochyliła się, żeby
go podnieść. Był coraz cięższy, ale i tak podniosła go wysoko, przytulając swój policzek do jego
główki, wilgotnej
rację.
wstawać, gdy u jego boku pojawiła się pani Bug, grożąc mu ostrzegawczo palcem.
- Chwileczkę, chwileczkę, sir, niech się pan nigdzie nie wybiera. Nie pozwolę panu zmarnować
piernika i świeżego zsiadłego mleka!
Brianna zatkała dłonią usta i wydała stłumiony charkot, jakby woda dostała się jej do nosa. Jamie i
pani Bug spojrzeli na nią z zaciekawieniem.
Nabrałam głęboko powietrza, zadowolona, że wcześniej wyczułam zapach piernika i przed kolacją
zdjęłam gorset.
- Ce leko! - zapiał Jemmy. Zachwycony, walił piąstkami w stół, skandując ile sił w płucach: „leko-
leko-leko".
-171-
Jamie wrócił do stołu w chwili, gdy pojawił się na nim piernik i zsiadłe mleko, osłodzone i już
podzielone na porcje. Kiedy przechodził obok Rogera, przełożył rękę ponad jego ramieniem i
postawił przed nim drewniane pudełko z astrolabium.
oznajmił od niechcenia, siadając do stołu; zanurzył palec w gęstym mleku i włożył go do ust,
przymykając oczy z rozrzewnieniem.
i to wystarczyło, aby Jemmy przestał gaworzyć i zagapił się na ojca z otwartymi ustami.
Zastanawiałam się, czy to przypadkiem nie jest pierwsze słowo, jakie wypowiedział tego dnia.
Jamie otworzył oczy i ujął w dłoń łyżkę, spoglądając na swój deser z determinacją człowieka, który
gotów jest polec za to wyzwanie.
łyżek o drewniane talerze. W końcu Roger, który jeszcze nie podniósł swojej łyżki, przemówił
znowu.
Spojrzał na nią, a potem spuścił wzrok na stojący przed nim talerz. Zacisnął szczęki i wziął do ręki
łyżkę.
- Dobrze więc - przerwał ciszę Jamie. Jego ton był naturalny i swobodny. - Pokażę ci, jak to zrobić.
Możesz wyruszyć w tym tygodniu.
W moim śnie pakował rzeczy do wielkiego worka, a ja zmywałam podłogę. Wciąż wchodził mi w
drogę, a ja ciągle musiałam przesuwać jego wielki tobołek z jednego miejsca na drugie. Podłoga była
brudna, pokrywały ją liczne plamy i jakaś lepka maź. Walały się po niej drobne kosteczki, jakby
Adso skonsumował tam wcześniej jakieś zwierzątko. Ciągle musiałam wygrzebywać je ze swojej
szczotki.
-172-
Me chcę, ale i chcę, aby tam szedł. Wciąż słyszę jego niewypowiedziane słowa; brzmią jak echo w
mojej głowie. Zdaje mi się, że kiedy wyruszy, nastanie spokój.
Świtało, a ona była sama. Słyszała głosy śpiewających w lesie ptaków. Jeden z nich był chyba dość
blisko. Czy to drozd? - zastanawiała się.
Wiedziała, że już go nie ma, ale i tak podniosła głowę, aby to sprawdzić. Spod drzwi zniknął tobołek
i zawiniątko z jedzeniem i butelką cydru, które przygotowała dla niego poprzedniego wieczoru.
Bodhran wisiał na swoim miejscu na ścianie, gdzie wyglądał, jakby unosił się na promieniu światła.
jeszcze muzyka, nawet jeśli odebrano mu głos. Opierał się jednak, aż w końcu zaczął się na nią
złościć za jej upór i ciągłe naleganie, więc zaprzestała tych prób. Albo będzie robił po swojemu,
albo nie będzie robił nic.
Następnie przeniosła wzrok na łóżeczko, lecz nie dobiegał z niego żaden hałas, co oznaczało, że
Jemmy wciąż jeszcze śpi. Znów ułożyła głowę na poduszce, podnosząc ręce do piersi. Była naga,
więc mogła poczuć ich gładkość i okrągłe, pełne kształty. Lekko ścisnęła między palcami jeden sutek
i zaraz pojawiła się na nim niewielka kropla mleka. Kiedy nacisnęła mocniej, kropla urosła i
łaskocząc, spłynęła po piersi.
chciał, ale kiedy podeszła do niego i objęła go ramionami, przytulił ją mocno do siebie i pocałował.
Był to bardzo długi, namiętny pocałunek. Zaraz potem zaniósł ją na rękach do łóżka.
ła nadzieję, że Roger czuł, jak dobrze jej było. Nie odezwał się ani słowem,
Pocałował ją na dobranoc, w ciemności, wciąż milcząc. Zrobił to? Niepewnie położyła palce na
ustach, ale w ich gładkości nie znalazła odpowiedzi.
przyśniło?
-173-
Sierpień, 1771
Rżenie koni dochodzące z padoku oznajmiło mi, że mamy gości. Zaciekawiona, porzuciłam pracę nad
doświadczniem i wyjrzałam przez okno.
Nie zobaczyłam jednak ani konia, ani człowieka, a mimo to zwierzęta wciąż
drzwi frontowe, które pozostawiła otwarte. Widziałam, jak nie zatrzymując się, biegnie w stronę
lasu, ciągle lamentując. Poczułam lekkie rozczarowanie, kiedy znów spojrzałam w kierunku kuchni i
zobaczyłam w jej drzwiach zaskoczonego Indianina.
do pani Bug nie mam zamiaru uciekać z krzykiem, na jego twarzy odmalowało się uczucie ulgi. Ja
także poczułam się lepiej, spostrzegając, że nie ma przy sobie żadnej broni ani barw wojennych na
twarzy.
- Osiyo - powiedziałam niepewnie, widząc, że mój gość pochodzi z plemienia Czerokezów i że nie
ma żadnych złych zamiarów. Miał na sobie trzy warstwy bawełnianych koszul, nałożonych jedna na
drugą, spodnie
z samodziału i dziwne, opadające częściowo na twarz nakrycie głowy, trochę przypominające turban,
który mężczyźni zwykli zakładać na oficjalne okazje. Poza tym elegancką broszkę w kształcie
wschodzącego słońca, a w uszach długie srebrne kolczyki.
Uśmiechnął się szeroko, usłyszawszy moje pozdrowienie, i odpowiedział, ale bezradnie wzruszyłam
ramionami i uśmiechnęłam się tylko. Staliśmy tak przez kilka chwil, kiwając do siebie głowami i
uśmiechając się, aż wreszcie dżentelmen sięgnął za swoją koszulę i wydobył rzemień z
nawleczonymi nań niedźwiedzimi pazurami.
-174-
Zagrzechotał nimi lekko, trzymając w wyciągniętej dłoni, i pytająco uniósł brwi, rozglądając się,
jakby sprawdzał, czy ktoś nie ukrył się pod
- Ach - powiedziałam, rozumiejąc wreszcie wszystko. - Szukasz mojego męża? - Uniosłam ręce w
geście naśladującym trzymanie strzelby. -
Łowcy Niedźwiedzi?
ścieżkę widoczną za oknem, którą przed chwilą oddaliła się pani Bug.
Z pewnością wybrała ten kierunek, aby go znaleźć i poinformować, że do
domu wdarli się czerwonoskórzy dzikusi, z mordem w oczach, i demolują właśnie jej kuchnię.
pojawił się Jamie, w towarzystwie Petera Bewliego i pani Bug, łypiącej podejrzliwie zza jego
pleców.
Nasz gość miał na imię Tsatsa'wi i okazał się bratem indiańskiej żony
Petera. Na stałe mieszkał w małej osadzie, trzydzieści mil za linią graniczną, ale teraz przybył, aby
odwiedzić siostrę, i zatrzymał się u niej na jakiś czas.
-Wydaje mi się, że Tsatsa'wi sam doskonale radzi sobie z takimi potworami - powiedział Jamie,
wskazując na naszyjnik Indianina i kiwając głową z podziwem. Uśmiechnął się do Tsatsa'wiego,
który widocznie pojął znaczenie komplementu i odpowiedział mu szerokim uśmiechem. Obaj ponad
kubkami z herbatą skinęli sobie głowami na znak wzajemnego szacunku.
- Ano - zgodził się Peter, zlizując resztki płynu z kącików ust i cmokając z uznaniem. - Jest niezłym
myśliwym i sądzę, że gdyby chodziło o zwyk
Peter, uniósłszy podbródek, popatrzył na szwagra, a potem skinął głową w stronę Jamiego z dumą
właściciela, jakby chciał powiedzieć: „Spójrz, mówiłem ci, on sobie ze wszystkim da radę".
-175-
Widząc to, ledwo stłumiłam śmiech, a Jamie odchrząknął skromnie, odstawiając kubek.
- No cóż. W tej chwili nie mogę z wami iść, ale może jak siano będzie
Po raz pierwszy niedźwiedź dał o sobie znać prawie rok temu, chociaż
nikt go nie widział. Później zaczęły się rabunki - znikały wieszaki z suszącymi się rybami, kukurydza,
mięso, ale ludzie myśleli, że to zwykły niedźwiedź, tylko trochę sprytniejszy. Zwykły niedźwiedź nie
dba o to,
włamało się do ich spiżarni tak cicho, że nie zdołali się zbudzić.
W kuchni pojawiła się Brianna, która widziała, jak pani Bug opuszcza
dom, i chciała się dowiedzieć, co się stało. Teraz, słuchając opowieści o żar
Tsatsa'wi zrozumiał, położył na blacie stołu obie złożone dłonie, pokazując, jak duże były ślady, po
czym dotknął największego pazura w naszyjniku.
Albo psy zrobiły się zbyt ufne, albo niedźwiedź był głodniejszy. Pierwszą poważną ofiarą był
mężczyzna zabity w lesie. Sześć miesięcy później zostało porwane dziecko z kołyski o zachodzie
słońca. Brianna umilkła.
Od tego czasu jeszcze cztery osoby zginęły. W tym dwoje dzieci, które
późnym popołudniem zbierały poziomki. Ciało jednego z nich zostało znalezione ze skręconym
karkiem, ale poza tym nienaruszone. Drugie zniknęło - ślady wskazywały na to, że zostało zawleczone
do lasu. Kobieta została zaatakowana na polu kukurydzy, także o zachodzie słońca. Część jej
-176-
ciała została pożarta w miejscu, gdzie napadło ją zwierzę. Wreszcie czwarta ofiara, mężczyzna,
zginął podczas obławy na niedźwiedzia.
twarzy.
okolicę przez cztery dni, znajdując ślady, ale nigdy samego niedźwiedzia.
- Tsatsa'wi był z nimi - kontynuował Peter. - On i jeden z jego przyjaciół czuwali nocą, kiedy inni
spali. Opowiadał, że wkrótce po wschodzie księżyca on wstał i poszedł nabrać wody; kiedy wrócił,
zobaczył, że jego
towarzysz leży odwleczony od ogniska, martwy jak kłoda, z szyją w szczękach bestii.
Tsatsa'wi z uwagą śledził opowieść. W tym momencie gwałtownie pokiwał głową i wykonał gest,
który był prawdopodobnie u Czerokezów odpowiednikiem znaku krzyża, odstraszającym złe moce. W
końcu sam zaczął mówić, a jego ręce poruszały się szybko, przedstawiając następujące po sobie
wydarzenia.
Krzykiem obudził towarzyszy i ruszyli na niedźwiedzia, mając nadzieję, że ten się przestraszy i
porzuci ofiarę, i tak już zresztą martwą. Tsatsa'wi wymownie wygiął szyję i wystawił język, z miną,
która mogłaby
Myśliwym towarzyszyły dwa psy, one także zaatakowały bestię, warcząc i ujadając. Niedźwiedź w
końcu puścił swoją zdobycz, ale zamiast uciekać, ruszył ku nim. Kiedy psy zbliżyły się do niego,
przewrócił jednego łapą i oddalił się, znikając w ciemności lasu, ścigany przez drugiego psa, chmurę
strzał i kilka kul wystrzelonych z muszkietu. Żadna go jednak nie dosięgła.
Gonili niedźwiedzia, zapuszczając się coraz głębiej w las, oświetlając sobie drogę pochodniami, ale
bez skutku. Drugi pies w końcu wrócił, przerażony - Brianna gwizdnęła cicho, kiedy Tsatsa'wi
naśladował psa - a my
Tsatsa'wi postanowił udać się prosto do Łowcy Niedźwiedzi, aby poprosić go o pomoc.
-177-
- Ale czemu uważają, że to duch? - Brianna, u której zainteresowanie wzięło górę nad przerażeniem,
pochyliła się nad stołem.
- Ach, nie powiedział - wyjaśnił Peter - albo może powiedział, ale nie
Oczy bestii jarzyły się ognistą czerwienią. Domyślili się, że to nie może
być śmiertelne stworzenie, i nie zdziwiło ich, że żadna strzała ani kula nie
zrobiła mu krzywdy.
Tsatsa'wi znów się wtrącił, wskazując najpierw na Jamiego, a potem unosząc rękę do swojego
naszyjnika i ku mojemu bezbrzeżnemu zdziwieniu wskazując na mnie.
przez stół, ujął moją dłoń i zacisnął ją w swoich. Nie było w tym geście
mnie szeroko, ale Tsatsa'wi widocznie zrozumiał, o czym mówimy, i z powagą pokiwał głową. Puścił
w końcu moją dłoń i wydał z siebie krótki, naśladujący krakanie głos - zawołanie kruka.
- Ach - odpowiedziałam, trochę zaniepokojona. Nie znałam zbyt dobrze wierzeń Czerokezów, ale
najwyraźniej ludzie z wioski Tsatsa'wiego słyszeli nie tylko o Łowcy Niedźwiedzi, ale i o Białym
Kruku. Każde bia
pewna, czy chodzi o to, abym miała jakąś władzę nad niedźwiedziem-
-duchem, czy może miałam służyć jako przynęta. W każdym razie wyglądało na to, że zostałam
zaproszona na wielkie polowanie.
Tydzień później, mając zwiezione siano i oporządzoną dziczyznę wiszącą w wędzarni, wyruszyliśmy
w stronę linii granicznej, aby tam odprawić swoje egzorcyzmy.
Poza Jamiem i mną w wyprawie wzięli udział Brianna z Jemmym, bliźniacy Beardsleyowie i Peter
Bewlie, który miał nas doprowadzić na miejsce, ponieważ jego żona wraz z Tsatsa'wim, udała się
tam już wcześniej.
niż ze strachu przed polowaniem. Jamie jednak nalegał, aby nam towarzyszyła, twierdząc, że jej
umiejętności strzeleckie bardzo się nam przy-
-178-
dadzą. Nie chcąc odstawiać jeszcze Jemmy'ego od piersi, zabrała go ze sobą. Chłopiec był
zachwycony wyprawą - rozjaśnionym spojrzeniem oglądał wszystko z wysokości siodła matki i z
rozmarzeniem ssał kciuk.
- Ten chłopak zabił przynajmniej dwa niedźwiedzie - wyjaśnił mi. - Widziałem ich skóry w czasie
zlotu. Jeśli jego brat chce iść z nami, nie widzę przeszkód.
- Ja także - zgodziłam się. - Ale czemu chcesz zabrać ze sobą Bree? Czy
będzie jeszcze lepiej, prawda? Zwłaszcza jeśli strzela tak dobrze jak ona.
Roześmiał się i pochylił głowę nad bronią. Po jakimś czasie, kiedy w milczeniu czyścił ją i
szorował, odezwał się, nie podnosząc wzroku.
Chociaż było ciepłe indiańskie lato, poczułam lodowate zimno, rozlewające mi się po plecach.
Zazwyczaj udawało mi się nie pamiętać o wycinku z gazety, donoszącym o śmierci Jamesa Frasera i
jego żony z Fraser's Ridge, którzy spłonęli w pożarze. Kiedyś myślałam o tym często, ale
udało mi się wyprzeć to wspomnienie i pochować je w cieniu niepamięci. Ale od tamtej pory
bywało, że budziłam się w środku nocy przerażona płomieniami ogarniającymi ten skrawek mojego
umysłu.
-W wycinku było napisane, że „nie znaleziono ich dzieci" - powiedziałam, zdecydowana stawić
czoło obawom. - Jak sądzisz, czy to oznacza, że Bree i Roger będą... gdzieś indziej... kiedy to się
stanie? - Może właśnie u Czerokezów? A może po drugiej stronie?
- Możliwe. - Jego twarz była poważna, skupił się na pracy. Żadne z nas
Brianna, która na początku była tak niechętna podróży, teraz chyba się
-179-
śmiała się i żartowała z Beardsleyami, dokuczała Jamiemu, przy ognisku kołysała Jemmy'ego do snu,
po czym zwijała się obok niego i zasypiała
spokojnym snem.
głośno i wyraźnie, zwłaszcza jeśli mógł patrzeć na usta mówiącego. Wydawało się, że rozumie
wszystko, co mówi brat, choćby najciszej. Widząc, jak z szeroko otwartymi oczyma obserwuje
wszystko wokół, pełne owadów lasy, wartkie strumienie, prawie nierozpoznawalne dla
niewprawnego oka ścieżki dzikich zwierząt, zdałam sobie sprawę, że on nigdy w ca
łym swoim życiu nie widział nic poza farmą Beardsleyów i Fraser's Ridge.
i jak oni przyjmą jego i jego brata. Peter powiedział Jamiemu, że Czero-
ła Tsatsa'wiego.
zdradzał tego zbyt wyraźnie. W miarę jak zbliżaliśmy się do wioski, zaczynał się jednak
denerwować.
Także Jamie stracił trochę animuszu, ale chyba wiedziałam dlaczego. Nie
miał nic przeciwko polowaniu i był zachwycony możliwością odwiedzenia Indian w ich wiosce.
Uwierała go tylko sława Łowcy Niedźwiedzi, która go wyprzedzała.
To przypuszczenie zrodziło się we mnie pod koniec trzeciego dnia podróży, kiedy zatrzymaliśmy się,
aby rozbić obóz na noc. Byliśmy już nie więcej jak dziesięć mil od wioski i z łatwością powinniśmy
dotrzeć do niej
Widziałam, że zastanawiał się nad czymś intensywnie, zarówno podczas drogi, jak i kiedy
spoczęliśmy wreszcie przy ognisku. W końcu wyprostował się i podszedł do Petera Bewliego, który
siedział i rozmarzonym wzrokiem wpatrywał się w płomienie. Jamie odezwał się, a jego głos
brzmiał bardzo zdecydowanie.
-Jest pewna rzecz, która musi zostać wyjaśniona, Peter, w sprawie tego niedźwiedzia-ducha, na
którego mamy zamiar zapolować.
Peter spojrzał na niego, nagle wyrwany z transu. Uśmiechnął się i przesunął trochę, aby Jamie mógł
usiąść obok niego.
-180-
- Problem polega na tym, że ja nie wiem zbyt wiele o niedźwiedziach, ponieważ w Szkocji nie ma
ich od ładnych paru lat.
-Ano... tak. Ale nie tropiłem go. Zaatakował mnie, więc nie miałem
mądry, co? Od miesięcy kręci się wokół wioski i nikt go tam nawet przelotnie nie widział?
drgnęły. Jamie spojrzał na nią kątem oka, a później na mnie, kiedy za-
Odwrócił się od nas, zły, i zobaczył Josiaha Beardsleya, który nie śmiał
- Co jest? - warknął znowu Jamie. - One są pomylone - wskazał palcem na mnie i Briannę - ale co z
tobą?
Josiah natychmiast spoważniał, choć kącik ust wciąż mu drżał, a na
Keziah, widząc, że coś się dzieje, przysunął się bliżej do brata, chcąc
Jamie gapił się na niego przez chwilę. Kąciki jego ust także zaczęły się
lekko unosić.
-Tak?
- Nie zawsze - wyjaśnił Josiah, którego wędrówki przez bezdroża doprowadziły do indiańskiej
wioski. - Tylko wtedy, kiedy byłem naprawdę głodny, sir - dodał pośpiesznie. Zaczajał się w
pobliskim lesie, zakradał po
-181-
przez kilka dni, podbierając jedzenie ze schowków, aż odzyskał siły, a jego zapasy zostały
uzupełnione. Wtedy znów wyruszał na polowanie, wracając co pewien czas, aby schować zdobycze
w jaskini, którą obrał sobie na kryjówkę.
Wyraz twarzy Kezziego przez cały ten czas pozostawał niezmienny. Nie
Brianna przestała się wreszcie śmiać i ze zmarszczonymi brwiami słuchała wyznań Josiaha.
-Ale ty nie... To znaczy, jestem pewna, że nie wyjąłeś dziecka z kołyski ani nie zabiłeś kobiety i nie
próbowałeś jej zjeść? Prawda?
zjadłem, co? - Uśmiechnął się, rozbawiony tym niestosownym przypuszczeniem, tak szeroko, że na
jego policzku pojawił się dołeczek. - Bywa
łem w życiu tak głodny, że mógłbym zastanawiać się nad zjedzeniem kogoś, kto już nie żyje - przyznał
szczerze. - Ale nigdy na tyle, żeby zabić człowieka.
Brianna odchrząknęła i wydała z siebie dźwięk przypominający szkockie pomruki Jamiego.
- Nie, nie myślę, że ich zjadłeś. Pomyślałam tylko, że ktoś mógł ich zabić - z jakiegoś innego powodu
- a niedźwiedź mógł tylko znaleźć i pogryźć ciała.
Peter pokiwał głową. Widać było, że opowiadanie Josiaha zainteresowało go, ale w najmniejszym
stopniu nie zdziwiło.
Jamie skinął głową, ale jego uwaga wciąż skupiała się na Josiahu.
- Tak, słyszałem o tym. Ale Tsatsa'wi powiedział, że widział, jak niedźwiedź obszedł się z jego
przyjacielem, czyli on naprawdę zabija ludzi, tak?
- Zabił tego jednego - zgodził się Josiah. W jego głosie zabrzmiał jakiś
się z uwagą, kiedy ten przygryzał wargi, próbując podjąć jakąś decyzję. Spojrzał na Kezziego, który
odpowiedział mu uśmiechem. Zauważyłam, że Kezzie ma dołeczek w lewym policzku, jakby był
lustrzanym odbiciem brata.
- Nie chciałem o tym mówić - przełamał się - ale pan był z nami szczery, sir, i byłoby źle, gdybym
pozwolił panu iść na polowanie w ten las, nie powiedziawszy o tym, co jeszcze może tam być.
-182-
Oparłam się pokusie, aby odwrócić się i spojrzeć w mrok poza nami.
Noc była ciemna, bezksiężycowa, ale moje oczy przywykły już do ciemności. Wie pan, jak to jest.
dom położony na końcu wioski. Pod okapem wisiały sznury z suszącą się
kukurydzą. Miał nadzieję, że uda mu się zwędzić jeden, jeśli nie pobudzi
wioskowych psów.
Podczołgałem się bliżej i zobaczyłem, że jeden z tych łajdaków śpi zwinięty przed domem, który
miałem na oku. - Zaczaiwszy się w lesie, zobaczył postać wychodzącą z domu. Ponieważ żaden pies
nie zareagował
zatrzymał się, aby się wysikać, a następnie, ku przerażeniu Josiaha, zarzucił łuk i kołczan na ramię i
ruszył w stronę lasu, gdzie się ukrywał.
porze udać się nad strumień, gdzie szopy i jelenie przychodziły do wodopoju. Widocznie czuł się
bezpiecznie w pobliżu własnej wioski, bo choć szedł dość cicho, nie starał się ukrywać.
Josiah przyczaił się na swoim drzewie, nie więcej niż kilka stóp ponad
żywszy niczego niepokojącego, i zniknął w gąszczu leśnego poszycia. Josiah miał właśnie opuścić
swoją kryjówkę, kiedy usłyszał nagły krzyk, wyrażający zaskoczenie, a zaraz potem odgłosy starcia
zakończone dziwnym nieprzyjemnym dźwiękiem.
Ciekawość była jednak silniejsza niż strach, pośpieszył więc przez las,
-183-
sylwetkę, rozciągniętą na ziemi i drugą, najwyraźniej zmagającą się z jakąś częścią ubrania, w które
odziane było ciało leżące twarzą do ziemi.
- Nie żył - wyjaśnił rzeczowo Josiah. - Czułem zapach krwi i gówna. Mały człowieczek walnął go
chyba w głowę kamieniem albo grubym kijem.
- Nie, widziałem tylko sylwetkę. Nadal było strasznie ciemno, niebo nawet nie zaczęło jeszcze
szarzeć. - Zmrużył oczy, chcąc przywołać w pamięci tamte wydarzenia. - Był chyba niższy ode mnie,
mniej więcej tego wzrostu. - Uniósł rękę na wysokość niecałych pięciu stóp.
Mordercy coś jednak przeszkodziło w ograbieniu ciała. Josiah, wpatrzony w straszną scenę, niczego
nie zauważył, dopóki nie usłyszał trzasku łamanej gałęzi i towarzyszącego mu sapania węszącego
niedźwiedzia.
razu przed siebie, mijając mnie o krok. I wtedy, ten jeden raz, mogłem na
niego spojrzeć.
Otarł dłonią pianę, która osadziła mu się na rzadkim wąsie, i zamyślił się.
- Byłem prawie pewny, że to sam diabeł, pani. Tylko sądziłem, że diabeł jest większy - dodał i znów
łyknął piwa.
czarnoskóry.
- Dopiero jak byłem na tym zlocie, dowiedziałem się, że niektórzy zwykli ludzie są czarni - wyjaśnił.
- Nigdy wcześniej ich nie widziałem, ani nawet o nich nie słyszałem.
Kezzie, słysząc to, pokiwał spokojnie głową.
który Aaron Beardsley gdzieś zdobył i chciał sprzedać, ale nie znalazł kupca. Żadnego z chłopców
nigdy nie nauczono czytać, ale często oglądali znajdujące się w niej obrazki, wśród których były też
przedstawiające diabła -
zauważyć.
-184-
Nie chcąc ściągnąć na siebie uwagi dziwnej postaci, Josiah wciąż stał
bez ruchu i nasłuchiwał, jak niedźwiedź zajmuje się nieszczęsnym mieszkańcem wioski.
nie widziałem i nie mogę powiedzieć, czy jest biały, czy nie, ale z pewno
ścią to on pożarł Indianina. Słyszałem go, jak przeżuwał i mlaskał. - Opisywał Josiah bez
zahamowań.
siahem. - To znaczy, że nie wszystkie diabelskie uczynki w wiosce twojego szwagra mogą pójść na
karb niedźwiedzia. Jest jeszcze Josiah i jego kradzieże i ten mały czarny diabeł, który zabił
człowieka. Co ty na to Peter?
- Mogło tak być, Mac Dubh - zgodził się. - Ale jeśli po okolicznych lasach grasuje mały czarny drań,
kto wie, ilu z tych ludzi zabił niedźwiedź, a ilu on, i to poszło na niedźwiedzia?
- Ale kim jest mały czarny diabeł? - zapytała Bree. Mężczyźni popatrzyli na siebie i zgodnie
wzruszyli ramionami.
Jamiego. - Nie widzę powodu, dla którego wolny czarny człowiek przy
- Może nie jest przy zdrowych zmysłach - zasugerowała Bree. - Wszystko jedno, czy to niewolnik,
czy wolny. Jeśli ugania się po lesie i zabija ludzi, nie może być normalny. - Niepewnie rozejrzała się
wokół i położyła dłoń na plecach Jemmy'ego, który skulony na kocu spał obok niej.
Jamie chrząknął.
Peter?
-185-
- Ano, trudno mi powiedzieć, czy on w ogóle istnieje. Szamani mówią, że jest duch, który żyje we
wszystkich czterech stronach świata, a każda jego część ma inny kolor. Indianie śpiewają i wznoszą
do nich
modły - Czerwony Duch Wschodu pomaga człowiekowi, w imieniu którego śpiewają, ponieważ
kolor czerwony oznacza tryumf i sukces. Północ, to niebieski - Niebieski Duch rządzi klęską i
kłopotami. Więc modlą się do niego, aby zesłał nieszczęście na ich wrogów. Na południu jest Duch
Biały, odpowiedzialny za spokój i szczęście - śpiewają do niego
w imieniu matek.
zdziwiony.
wszystkich stron nasze obozowisko. - Żyją tak samo jak my. Myśliwi, ludzie gór. Dlaczego nie
mieliby widzieć tego samego, co my widzimy.
Peter pokiwał głową w zadumie, ale Josiah był zniecierpliwiony ich filozofowaniem.
Jamie i Peter jednocześnie odwrócili się w jego stronę. Byli do siebie zupełnie niepodobni - Peter
był niski, przysadzisty i zarośnięty, natomiast Jamie wysoki i elegancki, nawet w swoim myśliwskim
ubraniu - a jednak
- Zachód jest domem śmierci - odpowiedział cicho Jamie, a Peter przytaknął z powagą.
Brianny.
- Nie wierzę, że to Duch Zachodu gania po lesie i zabija ludzi uderzeniem w głowę - oznajmiła
stanowczo. - Josiah widział człowieka. I to człowieka czarnoskórego. Ergo, był to albo wolny
Murzyn, albo zbiegły
Nie miałam pewności, czy jest to do rozstrzygnięcia w demokratycznym głosowaniu, ale byłam
skłonna zgodzić się z nią.
- Poza tym jest jeszcze jedno - dodała, rozglądając się wokół. - Co,
jeśli ten mały czarny człowiek jest odpowiedzialny za częściowe zje-
-186-
Oczy Petera Bewliego prawie wyszły z orbit, podobnie zresztą jak braci Beardsleyów. Kezzie
niepewnie obejrzał się za siebie i jeszcze bardziej przysunął do Josiaha.
- Hmm, przypuszczam, że można znaleźć kanibali w Afryce - potwierdził. - Nie mogę jednak
powiedzieć, bym kiedykolwiek słyszał o tym, że choćby jeden z nich znalazł się wśród niewolników.
Nie sądzę, żeby byli szczególnie pożądani jako służba domowa. Nikt nie mógłby odwrócić się do
nich tyłem w obawie przed ugryzieniem w kark.
Wybuch śmiechu rozluźnił atmosferę. Wszyscy zaczęli wstawać i szykować się do snu.
Specjalnie zatroszczyliśmy się o to, aby włożyć wszystkie zapasy jedzenia do sakw, które Jamie
powiesił na drzewie w sporej odległości od obozu. Nawet jeśli niedźwiedź-duch miał dużo mniej
zasług, niż mu wcześniej przypisywaliśmy, to jednak wszyscy byli zgodni co do tego, że nie należy
kusić losu. Ani dzikich zwierząt.
wizyty lisów, oposów, szopów, czasami także irytujące krzyki panter, które bardziej przypominały
kobiecy płacz czy pisk małych dzieci. Tu, gdzie byliśmy, panowała cisza. Niepodobna jednak tkwić
w głębi tych gór, w nocy, w absolutnych ciemnościach, słuchając tajemniczych pomrukiwań
ogromnych starych drzew, i udawać, że nie jest się na łasce prastarego lasu, albo wątpić, że dzicz,
jeśli zechce, może nas wszystkich połknąć w jednej chwili i nie pozostawić po nas ani śladu.
Brianna z całą swoją logiką była odporna na szepty lasu - nie wtedy
jednak, kiedy miała pod opieką małe, bezbronne dziecko. Nie pomagała
wartę, Josiah i ja drugą, a Peter i Kezzie ostatnią. Do tej pory nigdy nie
szybko położyłam się obok Jamiego, wdzięczna, że mogę wreszcie przyjąć pozycję horyzontalną,
która mimo twardości posłania była przyjemną odmianą. Ręka Jamiego delikatnie spoczęła na mojej
głowie. Obróciłam
-187-
Peter i bracia Beardsleyowie zasnęli w okamgnieniu, słyszałam, jak chrapią po drugiej stronie
ogniska. Ja już także prawie spałam, ukołysana cichą, prawie niesłyszalną rozmową Jamiego i Bree,
kiedy nagle uświadomiłam sobie, że ton ich głosów zmienił się.
przerażona.
Jamie wydał z siebie niski, gardłowy dźwięk, który jak sądzę, miał zabrzmieć uspokajająco.
- Nie jest dziś w większym niebezpieczeństwie, niż był wczoraj czy którejkolwiek innej nocy, odkąd
wyruszył.
było.
- To właśnie chciałem powiedzieć - zgodził się. - Nie będzie bezpieczniejszy przez to, że się boisz,
prawda?
-Ja po prostu... wciąż myślę. Co zrobię, jeśli coś się stanie, jeśli on...
nie wróci? W dzień wszystko jest w porządku, ale w nocy, nie mogę przestać o tym myśleć...
- No tak - odpowiedział miękko. Widziałam, jak zadziera głowę i spogląda w gwiazdy. - Ile to jest
nocy dwadzieścia lat, nighean? Ile godzin?
Spędziłem je, zastanawiając się, czy moja żona żyje i co się z nią dzieje.
Jego dłoń delikatnie dotknęła moich włosów, Brianna wydała cichy nieartykułowany dźwięk.
- Właśnie po to jest Bóg. Zamartwianie się nie pomaga; pomaga modlitwa. Czasem - dodał uczciwie.
poczułam, jak się porusza i zdejmuje rękę z mojej głowy, aby dotknąć
jej dłoni. - Ja nadal bym żył, nighean, i robił to, co należy robić. Tak samo ty.
-188-
browcami i dębami błotnymi. Był blisko wody. Jeszcze jej nie słyszał, ale
już czuł słodką, żywiczną woń rośliny, która porasta brzegi strumieni. Nie
wiedział, jak się nazywa ani nawet która to roślina, ale wszędzie potrafił
Pasek tobołka zaczepił mu się o gałąź, musiał więc przystanąć na chwilę, by go uwolnić. Chmara
żółtych liści, które strącił, zawirowała w powietrzu jak chmara motyli. Byłby szczęśliwy, gdyby
wreszcie udało mu się dotrzeć do strumienia, nie tylko ze względu na wodę, chociaż jej też bardzo
potrzebował. Noce stawały się coraz chłodniejsze, ale dni wciąż były upalne, codziennie opróżniał
swój bukłak, jeszcze nim nastało południe.
Jeszcze bardziej naglącą potrzebą niż woda była otwarta przestrzeń. Tutaj, na nizinach, kępy dereni i
wawrzynów rosły tak gęsto, że ledwo udawało mu się dojrzeć niebo przez ich korony. Promienie
słońca z rzadka tylko przedzierały się przez gęstwinę, a splątana trawa, sięgająca mu do
odpowiedniejszym do tych warunków niż koń, ale niektóre miejsca okazały się zbyt trudne nawet dla
tego wytrwałego zwierzęcia. Musiał pozostawić kuśtykającego Clarence'a na górze, razem ze swoim
zwijanym posłaniem i sakwami, a sam brnąć dalej przez krzaki, do następnego punktu pomiarowego.
Kaczka zerwała mu się spod nóg, łopotem skrzydeł na chwilę zatrzymując bicie jego serca. Stanął
bez ruchu, czując w uszach pulsującą krew.
Było bardzo gorąco, zdjął surdut, przewiązał go sobie wokół pasa i rękawem koszuli otarł zroszone
potem czoło. Znów mógł kontynuować przedzieranie się przez gąszcz, z astrolabium ciążącym na
szyi. Ze szczytu wzgórza widział pokryte mgłą zagłębienia i zalesione grzbiety. Czerpał
Kiedy jednak znalazł się tam sam, wśród krępujących jego ruchy kłączy
-189-
sięgającym mu ponad głowę, pomyślał, że tu własność jest pojęciem absurdalnie śmiesznym. Jak coś
takiego - cholerne prastare bagno - może być nazywane czyjąkolwiek własnością?
Miał gdzieś taką własność, jedyną rzeczą, o której teraz marzył, było
wydostanie się wreszcie z tej dżungli i powrót na wyżej położone obszary. Ale nawet skarlały przez
towarzystwo wysokich, starych drzew człowiek w każdym wdechu mógł czuć ogrom otaczającej go
przestrzeni. Konary gigantycznych tulipanowców i kasztanowców rozpościerały się niczym
baldachim, rzucając na ziemię zwarty cień. Tylko z rzadka u ich
obuwików, trillium. Poza tym, ziemia pokryta była grubą warstwą opad
Niewiarygodne, że miejsce takie jak to może ulegać jakimkolwiek zmianom, a jednak to było
możliwe. Wiedział o tym dobrze. Wiedział, to ma
że miejsce to może w każdej chwili pochłonąć go i nie pozostawić najmniejszego śladu po jego
istnieniu.
Wciąż jednak było w tej dziczy coś kojącego. Wśród dzikich form życia odnalazł spokój. Spokój od
tych przeklętych słów kołaczących mu się w czaszce, niewypowiedzianej troski, która czaiła się w
oczach Brianny, bezlitosnego sądu w oczach Jamiego, utajonego, ale wiszącego nad
śpiewu.
Tęsknił za nimi, zwłaszcza za Bree i Jemem. Rzadko kiedy zapamiętywał swoje sny. Nie tak jak Bree
- co zapisała dziś w swoim dzienniku? -
ale dziś rano obudził się, mając przed oczyma obraz Jema - wspinał się
po nim, tak jak lubił, szturchał go i nagniatał z uporem, odkrywając na jego twarzy oczy, uszy, nos,
usta, jakby szukał słów, których chciał się nauczyć.
towarzysząca słowom, ale nie przejmował się nią, dopóki nie było nikogo, kto mógłby go słyszeć.
W końcu doszedł go szum wody, płynącej kamienistym korytem, a drogę zagrodziła mu ściana
młodych wierzb. Kiedy je minął, miał strumień
-190-
przed sobą - woda mieniła się we wciąż jeszcze mocnym słońcu. Ukląkł, aby się napić i przemyć
spoconą twarz, a potem zaczął się rozglądać za
miejscem, z którego najwygodniej będzie dokonywać pomiarów. Ze skórzanej torby, którą nosił na
ramieniu, wydobył księgę, tusz i pióro, a zza koszuli - astrolabium.
z tych, które raz zanucone, nie dają nam spokoju. Dokonywał pomiarów
i robił niezbędne notatki, jednocześnie śpiewając pod nosem i nie zważając na zniekształcenia
dźwięków.
Pięć tysięcy akrów. Co on, u diabła, miał z tym począć? Co, u diabła,
Szybko odkryłam, dlaczego moje imię było tak znaczące dla Tsatsa'wiego.
drzew.
środek przepływał strumień, tworząc po drodze niewielkie katarakty, a jego brzegi porastały zarośla
trzcinowe przypominające trochę bambus.
szczodrze nakarmieni i zabawiani przez cały dzień i część nocy. Po południu dnia następnego
zaproszono nas do uczestnictwa w czymś, co było według mnie poprzedzającym polowanie na
niedźwiedzia-ducha rytuałem plemiennym, mającym na celu zapewnienie sobie powodzenia i
przychylności bóstw.
sama godność szamana bynajmniej nie gwarantuje, że osoba ta posiada potrzebne przymioty - urok
wewnętrzny, moc ducha i dar kaznodziejski.
duchów Jackson Jolly odznacza się przygnębiającym brakiem tego trzeciego przymiotu. Kiedy zajął
swoje miejsce przed paleniskiem, na twarzy części zgromadzonych zauważyłam wyraz rezygnacji.
Odziany był w szeroki szal z czerwonej flaneli, a jego twarz przysłaniała maska, mająca przypominać
ptasią głowę. Kiedy w końcu przemówił donośnym, nieco warczącym głosem, kobieta, stojąca obok
mnie, z głębokim westchnieniem przeniosła ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Wzdychanie było
bardzo
usta i przecierała załzawione oczy. W końcu i ja poczułam, że uparte zaciskanie szczęk staje się
nieznośnie uciążliwie, ale wtedy dostrzegłam ostrzegawcze spojrzenie Jamiego.
Pieśń poprzedzająca polowanie na niedźwiedzia była niezwykle monotonna, składała się głównie z
powtarzanego w nieskończoność motywu: He! Hayuya'haniwa, hayuya'haniwa, hayuya'haniwa...
Później następowały delikatne wariacje, w których każdy wers kończył się gromkim i zaskakującym -
Yoho!, jak gdybyśmy mieli zaraz wyruszyć w rejs do
że może znudzenie uczestników nie było wyłącznie winą szamana: prowadzili walkę z
niedźwiedziem już od wielu miesięcy i musieli uczestniczyć w tym rytuale wielokrotnie, za każdym
razem bez skutku. A więc to nie tylko Jackson Jolly był marnym przywódcą duchowym, to jego
zgromadzenie cierpiało na brak wiary.
uprzejmie rozstąpił się, kiedy, Jolly zmierzał w kierunku Jamiego. Kilkakrotnie obszedł jego i braci
Beardsleyów, nucąc i otaczając ich kłębami wonnego dymu.
-192-
Jemmy'emu wydało się to wyjątkowo śmieszne. Podobnie jak jego matce, która stała obok mnie,
trzęsąc się od tłumionego chichotu. Jamie natomiast, zachowując pełną powagę, stał wyprostowany
jak struna, wysoki, pełen wrodzonej godności, podczas gdy Jolly, mężczyzna raczej niewielkiego
wzrostu, skakał wokół niego jak żaba, unosząc tył jego okrycia, aby dym mógł okadzić także plecy.
Obawiając się, że nie zdołam się powstrzymać i wybuchnę śmiechem, nie mogłam nawet spojrzeć na
Briannę.
późno, szaman zakończył swoje obrzędy donośnym krzykiem. Zaraz potem wyszedł na zewnątrz i
zdjął maskę, ścierając pot z twarzy. Był bardzo rad z siebie. Teraz przyszedł czas na przemowę
wodza wioski. Wśród przebudzonych nagle ludzi zapanowało poruszenie i ozwały się szepty.
Przeciągnęłam się możliwe najdyskretniej, zastanawiając się, co też będzie na kolację. Zajęta tą
myślą, nie zauważyłam, że zarówno odgłosy, jak i ruch ludzi nabrały bardziej uporządkowanego
charakteru. W końcu kobieta stojąca obok mnie wyprostowała się gwałtownie i powiedziała coś
głośno, a w jej tonie wyraźnie zawarty był rozkaz. Przechyliła głowę na
Wódz przestał wreszcie mówić, a zgromadzeni wokół ludzie zaczęli spoglądać w górę. Ich ciała
zesztywniały, a oczy rozwarły się szeroko. Ja tak
Niebo było ciemne, niemal czarne, i przetaczał się po nim jakby jeden ciąg
ślady. Powietrze nie było jednak ciężkie od wilgoci, jak to zwykle bywa
-193-
- Ptaki, mój Boże, to ptaki! - ledwo dosłyszałam krzyk Brianny, która wybiegła tuż za mną. Jej
głosowi towarzyszyło wiele innych, zadziwionych okrzyków. Wszyscy wylegli na dwór i spoglądali
ku niebu. Kilkoro dzieci, przestraszonych hałasem i ciemnością, zaczęło płakać.
reakcjach zebranych, oni też nie. Czuło się, jakby ziemia drżała. Z pewnością drżało powietrze,
wibrowało od trzepotu skrzydeł jak bęben pod dłońmi szaleńca. Czułam, jak rytmicznie pulsuje na
mojej skórze, a chustka z moich włosów uparcie próbuje zerwać się do lotu.
Paraliż, który ogarnął tłum, nie trwał długo. Z różnych stron zaczęły
chmura strzał poleciała w stronę ptaków; ich przebite strzałami, zbroczone krwią ciała spadały z
nieba niczym ciężki deszcz.
Z nieba spadały nie tylko martwe ptaki. W pewnej chwili coś mokrego rozprysło się na moim
ramieniu. Dudniące ponad naszymi głowami stado, pozostawiało po sobie deszcz ohydnych kropel,
które rozbijały się
Prędko wycofałam się pod dach domu, zabierając ze sobą Briannę i Jem-
my'ego.
ogłuszone przez hałas, zahipnotyzowane nieustającym ruchem przed nami. Po pierwszej fali
przerażenia Jemmy przestał wreszcie płakać i teraz tylko wtulił się mocno w ramiona matki i
schował głowę w fałdach jej
ubrania.
ła całe niebo. Przyzwyczaiwszy się do łopotu skrzydeł, słyszałam teraz nawoływania ptaków,
bezustanny szmer, jakby wiatr poruszał wierzchołkami drzew.
-194-
Z piersi mieszkańców niemal równocześnie wydarło się głębokie westchnienie ulgi. Widziałam, jak
trą uszy, próbując pozbyć się echa niedawnego hałasu. W samym środku tłumu stał Jackson Jolly - z
pałającą twarzą, nie zważając na to, że cały jest oblepiony ptasimi odchodami. Jego oczy jarzyły się
nienaturalnym blaskiem. Rozłożył ramiona i powiedział
Pokiwałam głową, wciąż czując lekkie oszołomienie. Brianna, stojąca dotąd obok mnie, postąpiła
krok do przodu i podniosła martwego ptaka, chwyciwszy za strzałę wystającą z jego piersi. Był
bardzo ładny, o mocno
Jego ciało było nadal miękkie i bezwładne, ale oczy pokryła już delikatna,
Ostrożnie pogładziłam pióra palcem. Nie byłam pewna, czy te ptaki były
dobrą, czy może złą wróżbą. Nigdy wcześniej ich nie widziałam, ale by
łam prawie pewna, że ptak, którego miękkość piór czułam pod opuszkami palców, to gołąb
wędrowny.
Myśliwi wyruszyli następnego dnia przed świtem. Brianna niechętnie rozstała się z Jemmym, gdy
jednak zobaczyłam, z jaką lekkością dosiada konia, przyszło mi do głowy, że podczas polowania z
pewnością nie będzie usychała z tęsknoty za nim. Jeśli zaś chodzi o Jemmy'ego, był zbyt zajęty
Kobiety spędziły cały dzień na skubaniu, pieczeniu, wędzeniu i konserwowaniu gołębi. Powietrze
wypełniała woń pieczonych gołębich wątróbek, jakby cała wioska miała objadać się tym
smakołykiem. Ja też pomagałam przy oporządzaniu ptaków, urozmaicając sobie tę czynność rozmową
i wymianą przywiezionych towarów i co pewien czas spoglądając w stronę gór, gdzie zniknęli
myśliwi, i modląc się w myślach za powodzenie ich wyprawy. I za Rogera.
-195-
Przywiozłam ze sobą dwadzieścia pięć galonów miodu, a także importowane europejskie zioła i
nasiona z Wilmington. Ponieważ okazało się, że jest duże zainteresowanie przywiezionymi przeze
mnie produktami, szybko wymieniłam je na dużą ilość korzeni żeń-szenia, czerńca i prawdziwy
rarytas - hubę. Był to grzyb pokryty wielkimi brodawkami, rosnący na starych brzozach. Jak kiedyś
słyszałam, miał być lekarstwem na nowotwory, gruźlicę i wrzody. Przydatna rzecz, zwłaszcza dla
lekarza.
zgromadzonych pod okapem domu, w którym się zatrzymaliśmy. Przypominały trochę niewielkie
sterty kul armatnich. Za każdym razem, gdy wychodziłam na zewnątrz, przystawałam, aby spojrzeć na
nie z nieskrywaną satysfakcją, wyobrażając sobie delikatne, pachnące mydło, które zrobię z oleju. I
jeśli dopisze mi szczęście, sprzedam większość tak korzystnie, że uda się wypłacić Laoghaire, niech
ją diabli porwą, jej cholerne pieniądze.
Następny dzień spędziłam w sadzie, wraz z moją gospodynią o imieniu Sungi, kolejną siostrą
Tsatsa'wiego. Była wysoką, mniej więcej trzydziestoletnią kobietą o uroczej twarzy. Znała kilka słów
w języku angielskim, mniej niż niektórzy jej znajomi. Dzięki temu jednak moja znajomość języka
Czerokezów zaczęła wreszcie wykraczać poza „witaj", „dobrze"
i „więcej".
Mimo wzrastającej wśród indiańskich kobiet płynności w porozumiewaniu się ze mną nadal miałam
trudność z odszyfrowaniem imienia „Sungi", które w zależności od tłumaczącego, oznaczało
„cebulę", „miętę" lub -
Jabłonie rosnące w sadzie były młode, wciąż jeszcze niewielkie, ale już
suchy, więc nie ma na nich tak dużo owoców jak w ubiegłym. Także kukurydza nie była tak dobra.
je, że mają być bardzo ostrożne i pod żadnym pozorem nie zbliżać się do
lasu.
-196-
Inna kobieta, która wolała przedstawić mi się jako Anna niż tłumaczyć
moją niewiedzą. W końcu okazało się, że ogień, będący wielką siłą niszczącą, wymagającą szacunku,
był jednocześnie dobroczynny. Białe zwierzęta były zwykle otaczane szacunkiem i uważane za
łączników z innym światem - parę kobiet rzuciło w moją stronę niespokojne spojrzenia - ale
Wiedząc o działalności Josiaha Beardsleya i „małego czarnego diabła", rozumiałam go lepiej niż
one. Nie chciałam zdradzać Josiaha, ale wspomnia
O tak, zapewniły mnie, ale nie powinnam się tym martwić. Była mała
grupa czarnych ludzi, którzy żyli „gdzieś tam" - wskazały na drugi koniec wioski i niewidziane stąd
bagna, porośnięte trzcinami, gdzieś powy
żej ich doliny. Być może ci ludzie byli demonami, zwłaszcza że nadeszli
z zachodu. Ale może nie. Kilku myśliwych z wioski znalazło ich kiedyś
i tropiło przez kilka dni, chcąc zobaczyć, czym się zajmują. Powróciwszy,
oznajmili, że czarni ludzie żyją w nędzy, odziani jedynie w strzępy materiałów, nie posiadając nawet
nic, co przypominałoby domostwa. Tak nie żyją szanujące się demony.
Było ich zbyt mało i byli zbyt biedni, aby warto ich było atakować. Mężczyźni mówili, że były wśród
nich tylko trzy kobiety, i do tego brzydkie.
Mimo wszystko ostrożni mieszkańcy wioski uznali, że najlepiej będzie pozostawić ich w spokoju.
Czarni ludzie nigdy nie zbliżyli się do ich osady, psy by ich wyczuły. Rozmowa zakończyła się, a my
rozproszyłyśmy się
-197-
po sadzie, zrywając dojrzałe owoce z drzew, a dziewczynki zbierały z ziemi te, które spadły,
strącone przez wiatr.
Kiedy późnym popołudniem wróciłyśmy do domu, zmęczone, pachnące jabłkami, okazało się, że
myśliwi także są już w wiosce.
- Cztery oposy, osiemnaście królików i dziewięć wiewiórek - zreferował Jamie, przecierając twarz i
dłonie mokrą szmatką. - Było też mnóstwo ptaków, ale przy takiej obfitości gołębi zostawiliśmy je w
spokoju, poza
jednym pięknym jastrzębiem, którego George Gist chciał dla jego piór. -
tuż po drugiej stronie rzeki. Strzeliła, nawet nie celując, z biodra, ale i tak powaliła go od razu i sama
dobiła, rozcinając gardło. Wcale nie było to takie łatwe, bo bestia wciąż jeszcze wierzgała.
- Ach, to wspaniale. - Umiarkowanie podzielałam jego zachwyty, mając przed oczyma córkę w
niebezpiecznej bliskości twardych kopyt zwierzęcia w konwulsjach.
- Ach tak. - Tym razem mój głos zabrzmiał cierpko. - Myśliwi byli z pewnością pełni uznania?
- Oczywiście - odrzekł, uśmiechając się szeroko. - Wiedziałaś, Angliszko, że oni pozwalają swoim
kobietom walczyć i polować? Rzecz jasna nie zawsze - dodał - ale zdarza się, że rodzi się Kobieta-
Wojownik, a wtedy
-Co?
-Nieważne. Widzieliście może jakieś niedźwiedzie? A może byliście
Znajdowaliśmy nie tylko odchody, ale także drzewa odrapane z kory i kłęby sierści. Josiah
powiedział też, że niedźwiedź ma zwykle parę ulubionych drzew, o które się ociera, i zawsze do nich
wraca. Jeśli więc chce się zapolować na konkretnego niedźwiedzia, trzeba zaczaić się w pobliżu
jego drzewa i czekać.
-198-
- Raczej nie - odpowiedział, uśmiechając się znowu. - Niestety, to nie był ten niedźwiedź. Sierść na
drzewie była ciemna, a nie biała.
Wyprawa nie była jednak zupełną klęską. Myśliwi utworzyli wielki pół-
okrąg wokół wioski, wchodząc bardzo głęboko w las, a następnie schodząc aż do rzeki. W miękkiej
ziemi w okolicy bagna odkryli ślady łap.
Znawcy niedźwiedzi doszli więc do logicznego wniosku, że gawra bestii znajduje się gdzieś w
bagiennych trzcinach. Takie miejsca były zarośnięte, ciemne i zimne, chroniące przed letnimi upałami
i jednocześnie pełne ptasich gniazd. Nawet spory łoś mógłby się tam schować w gorący dzień.
- Nie można się tam dostać konno, prawda? - spytałam. Pokręcił głową, palcami wyczesując liście
spomiędzy włosów.
Zamierzali rozpalić ognisko w pobliżu domniemanego siedliska niedźwiedzia i wypłoszyć go, a także
inne zwierzęta, poza osłonę trzcin, na płaski teren, gdzie będzie go można z łatwością zabić. Była to
chyba dość popularna metoda polowania, zwłaszcza na jesieni, kiedy trzciny schły i łatwiej się
paliły. Możliwe, że z zarośli wyjdzie dużo więcej zwierzyny.
zapraszając ich, aby dołączyli. Gdyby się im poszczęściło, wszyscy mogliby się zaopatrzyć w zapasy
na całą zimę, a dodatkowe wsparcie powiększało szanse, że bestia tym razem się nie wymknie.
- Kogo?
mną, żeby mu uczesać włosy. - Nie sądzę też, żeby im coś groziło. Zapewne żyją gdzieś dalej, na
drugim brzegu rzeki. Zresztą zapytam. Jest jeszcze czas, miną trzy albo cztery dni, zanim nadjadą
myśliwi z Ka-nu'gala'yi.
-199-
Kilka następnych dni minęło nam w spokoju, ale z każdą godziną zbliżającą nas do wielkiego
polowania rosło napięcie związane z oczekiwaniem na myśliwych z Kanu'gala'yi - Miasta Głogu.
Zastanawiałam się, czy zaproszono ich ze względu na jakieś szczególne doświadczenie w tak
trudnych sytuacjach, ale obawiałam się o to zapytać. Jamie ze swoją zwykłą łatwością uczył się
nowych słów w języku Czerokezów, ale ja nie chcia
i w ciągu tygodnia od naszego przyjazdu tak wzbogacił swoje słownictwo, w połowie w języku
Czerokezów, że rozumiała go tylko matka. Moje słownictwo poszerzyło się o słowa „woda", „ogień",
„jedzenie" i „pomocy!". Poza tym polegałam na uczynności Indian, którzy znali angielski.
ruch powietrza nie wzniecał kurzu na drodze przebiegającej przez wioskę. Pomyślałam, że jeśli ktoś
miał zamiar coś podpalać, to nie mógł wybrać lepszego dnia. Byłam zadowolona, że mogę znaleźć
schronienie przed upałem w ocienionym pomieszczeniu w domu Sungi.
Podczas jednej ze zwykłych rozmów przyszło mi do głowy, żeby zapytać o składniki amuletu, który
zrobiła dla mnie Nayawenne. Ponieważ należała do plemienia Tuscaroran, symbolika i przeznaczenie
niektórych
elementów mogły być inne, ale byłam bardzo ciekawa, co może oznaczać
nietoperz.
- Jest pewna historia związana z nietoperzami - zaczęła Sungi, a ja z trudem powstrzymałam uśmiech.
Czerokezi rzeczywiście byli bardzo podobni do szkockich górali w upodobaniu do snucia opowieści.
Odkąd przybyli
płynnie tłumacząc słowa Sungi. - W tym czasie nietoperze chodziły jeszcze na czterech nogach, jak
inne zwierzęta. Kiedy chciały przyłączyć się do gry, inne stworzenia nie zgodziły się, mówiąc, że są
za małe i z pewnością zostaną zgniecione. Nietoperzom bardzo się to nie spodobało. - Sun-
-200-
Poszły więc do ptaków, aby zapytać, czy mogą zagrać po ich strome. Ptaki przystały na propozycję i z
patyczków oraz liści sporządziły dla nich skrzydła. Ptaki wygrały pojedynek, a nietoperzom tak
spodobały się skrzydła, że...
Ja także czułam zapach dymu - właściwie był wyczuwalny już od godziny, ale dopiero teraz stał się
intensywniejszy. Sungi wyszła, a ja, wraz z innymi kobietami podążyłam za nią, czując, że kolana
odmawiają mi posłuszeństwa.
Niebo zaciągnęło się ciężkimi, deszczowymi chmurami, ale jeszcze ciemniejszy był dym unoszący się
ponad odległymi drzewami. Zerwał się wiatr, zapowiadając nadchodzącą burzę, podrywając do lotu
suche liście, których szelest przypominał pośpieszny tupot małych nóżek.
w chwilach nagłego zagrożenia. Mają je także Czerokezi. Sungi powiedziała coś, czego nie
dosłyszałam, ale czego znaczenie było dla mnie zupełnie jasne. Jedna z kobiet włożyła palec do ust, a
następnie wystawiła go na wiatr, ale gest ten był zupełnie zbędny - czułam wiatr na twarzy,
Anna wzięła głęboki oddech, widziałam, jak zastanawia się przez chwilę, co począć. W końcu
wszystkie kobiety, jak na dany znak, rozbiegły się, każda w stronę swojego domu, nawołując dzieci,
zatrzymując się, aby zebrać suszące się zapasy.
dziewczynek wzięła go, aby się z nim pobawić, ale teraz, w całym zamieszaniu, nie byłam już pewna
która. Uniosłam spódnicę i pobiegłam przed siebie, wstępując po drodze do każdego domu i
rozglądając się. Wokół
czułam konieczność szybkiego działania, ale nie panikę. Gdzieś w tle wciąż
Znalazłam go w piątym domu, spał wśród kilkorga innych dzieci w różnym wieku, zwiniętych jak
szczenięta na bawolej skórze. Nie zauważyłabym go, gdyby nie jasne włosy, lśniące na ciemnym tle.
Obudziłam dzieci możliwie najłagodniej i wyciągnęłam spośród nich Jemmy'ego. On także
przebudził się wreszcie, ale wciąż rozglądał się wokół, nie rozumiejąc, co
się dzieje.
-201-
sobą dzieci, w rękach trzymając tobołki. Wciąż jednak nie było w ich zachowaniu śladu paniki,
wszyscy wyglądali na przejętych, ale jednocześnie trzeźwo myślących. Dopiero teraz zauważyłam, że
wioska, położona w pobliżu lasów, stale jest narażona na niebezpieczeństwo pożaru. Bez wątpienia
jej mieszkańcy musieli już wcześniej przeżyć podobną sytuację, lub przynajmniej ją przewidzieć, i
teraz byli dobrze przygotowani na tę ewentualność.
To spostrzeżenie uspokoiło mnie trochę, ale drugie - że nieustający szelest suchych liści, który
słyszałam, był w istocie trzaskiem zbliżającego się ognia - nie usposabiało mnie do spokoju.
znalazłam tam tylko trzy zwierzęta. Starszy mężczyzna siodłał właśnie trzeciego, Judas i jeszcze
jeden koń były już osiodłane. Zobaczywszy mnie, mężczyzna uśmiechnął się i zawołał coś, wskazując
na Judasa.
- Dziękuję! - odkrzyknęłam.
Mężczyzna wziął Jemmy'ego na ręce, abym mogła dosiąść Judasa. Kiedy byłam już gotowa, podał mi
ostrożnie dziecko.
Wszystkie konie były niespokojne, stąpały nerwowo w miejscu i wyrywały się do biegu. One także
czuły zbliżający się ogień. Delikatnie ujęłam w jedną dłoń lejce, a drugą objęłam Jemmy'ego.
Judas widocznie na to czekał, bo ruszył w stronę otwartych wrót zagrody, jakby przebiegał właśnie
linię mety wyścigu. Zdołałam przyhamować go, aby mężczyzna z pozostałymi dwoma końmi dogonił
nas.
wioski. Wiatr wzmógł się, na skutek czego długie siwe włosy mężczyzny,
zakryły mu twarz, udaremniając próby porozumienia się ze mną. Odrzucił je, nie fatygując się jednak,
aby powtórzyć to, co próbował mi powiedzieć, i tylko mocniej popędził swojego wierzchowca w
stronę, którą mi wskazał.
-202-
Ja także zmusiłam Judasa do jeszcze szybszego biegu w stronę gór, wciąż się jednak wahając.
Obejrzałam się za siebie, na wioskę, i zobaczyłam wąski strumień ludzi wypływający spomiędzy
domów. Wszyscy podążali w tym samym co my kierunku. Nikt nie biegł, ale widać było, że idą
zdecydowanym, dość szybkim krokiem.
chyba żadna matka w takich okolicznościach nie spocznie, póki nie odnajdzie dziecka. Na razie nie
byliśmy bezpośrednio zagrożeni, więc zdecydowałam się wstrzymać konia.
Wiatr uderzał teraz w drzewa, zrywając z nich kolorowe liście i miotając je, tak że po chwili
zarówno ja, jak i Judas, byliśmy pokryci kolorowymi łatami. Niebo zrobiło się fioletowoczarne, a
ponad świstem wiatru i trzaskiem płomieni dały się słyszeć pierwsze grzmoty. Czułam intensywny
zapach nadchodzącego deszczu, nawet przez gryzącą woń dymu.
W moim sercu zrodził się nikły płomyk nadziei. Wielka ulewa byłaby dla
Jemmy był teraz dziko ożywiony, uderzał tłustymi rączkami w łęk siod
-oogie-oogie!"
Judasowi nie w smak było takie czekanie. Coraz trudniej mi było panować nad nim. Zdenerwowany,
kręcił się w miejscu jak korkociąg, rysując kopytami nieregularne okręgi. Rzemień cugli, owinięty
wokół dłoni, wrzynał mi się w skórę, a gołe pięty Jemmy'ego wybijały boleśnie rytm
na moich udach.
Właśnie zdecydowałam się poddać i puścić konia biegiem, kiedy niespodziewanie odwrócił się w
stronę wioski i zarżał, zarzucając łbem.
wybiegających z lasu po drugiej stronie wioski. Judas, uradowany widokiem swoich pobratymców,
był teraz bardziej chętny, by wrócić, choć przybliżyłoby go to do przerażającego żywiołu.
rozglądali się wokół. Jemmy zapiszczał z uciechy na widok matki i wyciągał do niej tłuściutkie
rączki, najwidoczniej chcąc dostać się pod końskie kopyta.
-203-
Bree już ruszyła, zmierzając w stronę lasu, gdzie ostatni mieszkańcy wioski znikali właśnie między
drzewami. Uwolniona od odpowiedzialności za Jemmy'ego, przypomniałam sobie, że jest coś
jeszcze, na czym mi zależy.
z siodła Judasa, powierzając Jamiemu opiekę nad nim. Pochylił się, aby
słonecznikowym. Zaryzykowałam spojrzenie w stronę trzcinowych bagien. Pożar zbliżał się coraz
prędzej, a ja poruszałam się w widocznych już kłębach dymu. Wydawało mi się też, że gdzieś między
drzewami dostrzegłam języki płomieni. Wciąż jednak byłam pewna, że na koniach zdą
żymy uciec przed ogniem - a tam, na ziemi leżał przecież mój roczny zapas oleju, nie mogłam
pozwolić, żeby płomienie mi go odebrały.
toreb i wybiegłam.
jak mogłam wiązać je w pęki. Zebrawszy nieporęczny bagaż w obie dłonie, podążyłam w kierunku
koni.
sobie z przodu przez siodło, tak że torby zwisały po obu stronach grzbietu Gideona.
- Wsiadaj! - krzyknął.
- Jeszcze jedna! - odpowiedziałam, biegiem kierując się w stronę domu. Kątem oka widziałam, jak
walczy z końmi, które wyrywają się, aby uciekać jak najdalej od zagrożenia. Wykrzykiwał za mną
jakieś nieparlamentarne gaelickie słowa, ale w jego głosie słyszałam rezygnację. Nie mog
łam opanować lekkiego uśmieszku mimo lęku, który tamował mi oddech
Jamie trzymał go przy sobie blisko, tak że mogłam przerzucić przez siod
Jak tylko Jamie rozluźnił dłoń przytrzymującą cugle, Judas ruszył z kopyta. Chwyciłam wodze w ręce,
ale zdałam sobie sprawę, że i tak są w tej chwili bezużyteczne. Zdołałam tylko przylgnąć kurczowo
do szyi przera
-204-
rzenia swojego bagażu, który musiałam przytwierdzić wyżej, aby nie utrudniał koniowi biegu.
Burza była już bardzo blisko, wiatr trochę ucichł, ale głośne grzmoty
rozlegały się teraz tuż ponad naszymi głowami. Judas przy każdym takim
odgłosie rył kopytami ziemię i niebezpiecznie unosił zad jak zając w biegu. Wiedziałam, że panicznie
boi się grzmotów. Pamiętając, co się stało ostatnim razem, kiedy jechałam na nim podczas burzy,
jeszcze mocniej
Kiedy dotarliśmy do lasu, poczułam na swoim ciele uderzenia bezlistnych gałęzi. Żeby uniknąć
kolejnych twardych razów, pochyliłam się jeszcze mocniej i zamknęłam oczy. Judas zaczął wreszcie
zwalniać, hamowany przez wyrastające na naszej drodze drzewa, ale wciąż jeszcze ogarnięty paniką.
Czułam, że jego boki pokryły się pianą, i słyszałam ciężkie, świszczące sapanie.
stracił równowagę na podłożu ze śliskich liści i zjechał wprost w kępę młodych drzewek, których
sprężystość uchroniła nas przed niechybnym upadkiem. Otworzywszy ostrożnie jedno oko,
dostrzegłam, że Judas jakimś cudem sam odnalazł właściwą drogę - widziałam przed nami wąską
ścieżkę, pnącą się stromo pod górę.
W pewnej chwili szlak się jednak urwał, a przed nami znów stanęła
ściana lasu. Nie widziałam przed sobą nic poza przyprawiającymi mnie
o klaustrofobiczne lęki splątanymi pniami i konarami, poprzetykanymi żółtawymi pozostałościami po
dzikim kapryfolium i szkarłatnymi pnączami.
Grzmot ponownie przeciął ciszę, ale gdy przebrzmiał, gdzieś niedaleko usłyszałam rżenie innego
konia. No tak - Judas piekielnie bał się burzy, a Gideon nienawidził jechać za innym koniem. Z
pewnością jednak Jamie był teraz niedaleko, poganiając swojego wierzchowca.
Wielka kropla spadła prosto pomiędzy moje łopatki, zapowiedź deszczowego ratunku. Za chwilę
słyszałam już równomierny szum kropli, uderzających o liście, gałęzie i ziemię wokół mnie. Zapach
odświeżonego powietrza podrażnił mój nos, a cały las nagle wydał z siebie soczyście zielone
westchnienie i otworzył się na ożywczy deszcz.
-205-
zdrętwiałe i drżące.
Skończyłam w samą porę. Kolejny grom rozciął przestrzeń tak gwałtownie, że poczułam ruch
powietrza na skórze. Judas zarżał dziko, próbując zerwać krępującą go linę, ale zarówno węzeł, jak i
pień, wytrzyma
ły. Odsunęłam się, aby nie paść ofiarą tańczących w powietrzu końskich
kopyt i w tej właśnie chwili pojawił się Jamie. Coś do mnie mówił, ale uderzenie kolejnego pioruna
zagłuszyło jego słowa.
adrenalinie krążącej w moich żyłach. Deszcz rozpadał się już na dobre i teraz wielkimi kroplami
chłodził mi twarz. Jamie pocałował mnie w czoło i poprowadził pod osłonę szerokich gałęzi
iglastego drzewa, które tworzyły niemal zupełnie suchą wiatę.
się wreszcie uważniej rozejrzeć wokół i stwierdzić, że nie my pierwsi skorzystaliśmy z tej kryjówki.
-Spójrz - odezwałam się, wskazując ręką; ślady były niemal niewidoczne, ale łatwe do odczytania.
Ktoś był tam wcześniej i posilał się, pozostawiwszy po sobie niewielki kopczyk ułożony z kości. Z
pewnością nie było to zwierzę. Zwierzęta nie były tak skrupulatne i schludne, no i nie
Jamie skrzywił się w odpowiedzi na kolejny grzmot, ale pokiwał głową, rozumiejąc, co mam na
myśli.
- Czyja?
- Stróża - powtórzył. Jasna nitka błyskawicy rozświetliła niebo, oślepiając mnie na chwilę. - Tak
nazywają wartowników, wojowników, którzy przebywają z dala od wioski i zatrzymują każdego, kto
zechce po kryjomu się do niej zbliżyć. Widzisz?
- Na razie nie widzę nic. - Po omacku odszukałam rękaw jego surduta, chcąc znaleźć się znów w
bezpiecznym schronieniu szerokich ramion.
Zamknęłam oczy, dając im odpocząć i czekając, aż znikną z nich migoczące plamki. Nawet przez
zamknięte powieki widziałam kształt błyskawicy.
Grzmoty chyba oddalały się powoli albo przynajmniej nie były już tak
wskazując na coś, co zwróciło jego uwagę. Okazało się, że stoimy na półce skalnej, a tuż pod nami
stromo opada w dół górski stok, któremu bra-
-206-
kowało zaledwie kilku stopni nachylenia, aby go można było nazwać przepaścią. Wyjrzawszy przez
gałęzie iglastego drzewa, zobaczyłam roztaczający się przede mną zapierający dech w piersiach
widok na niewielką dolinę, w której leżało Miasto Kruków.
Deszcz zaczął słabnąć. Ja jednak, patrząc z punktu obserwacyjnego, widziałam, że niebo nadal
pokrywają ciemne chmury, jak aksamitny szary szal, zapowiadające nie jedną, ale jeszcze kilka
podobnych nawałnic. Bezgłośne, odcinające się ostro od szarości nieboskłonu błyskawice nadal roz
Dym wciąż unosił się ponad polami trzciny, w tej chwili prawie biały
zapach spalenizny, zmieszany z wonią deszczu. Gdzieniegdzie dostrzegałam jeszcze języki płomieni,
ale widać było, że ogień już dogasa. Wyglądało na to, że następna fala burzy ostatecznie sobie z nim
poradzi. Zobaczyliśmy też pierwszych ludzi, powracających do wioski, grupki Indian, wychodzących
spomiędzy drzew, niosących szczątki swojego dobytku
i prowadzących dzieci.
Poszukałam wzrokiem jeźdźców, ale nie zauważyłam żadnego, nie mówiąc już o rudowłosym.
Brianna i Jemmy byli bezpieczni, zapewniałam się sama w duchu. Zadrżałam, kiedy owionął mnie
podmuch zimnego wiatru, przypominając bezlitośnie, jak zmienna jest pogoda w górach. Po
niedawnym parnym upale nie pozostał nawet ślad.
- Wszystko w porządku, Angliszko? - Ciepła dłoń Jamiego dotknęła mojego karku, a za chwilę palce
delikatnie zaczęły uciskać spięte mięśnie między karkiem a ramionami. Wzięłam głęboki oddech,
pomagając im się rozluźnić.
stromy i wąski jest stok, po którym będziemy musieli zjechać. Teraz dodatkowo będzie pewnie
jeszcze śliski od błota, wody i liści.
Przerwał w pół zdania, zmarszczył brwi i zamyślił się. Po chwili spojrzał za siebie. Ledwie
dostrzegałam zarys końskich sylwetek, stojących jedna obok drugiej, pod osłoną drzewa, do którego
przywiązałam Judasa.
i przetoczył się nad doliną. Dobiegło mnie rżenie i szelest liści, kiedy mój
-207-
koń znów spróbował zerwać się z uwięzi. Jamie spojrzał z posępną miną w tamtym kierunku.
- Tak, odczułam to dzisiaj - odparłam. Zziębnięta, jeszcze mocniej przylgnęłam do Jamiego. Wiatr
znów się wzmagał, a powietrze drżało od kolejnych gromów.
- Ano, mógłby skręcić kark sobie i tobie, gdybyście byli na tym szlaku,
kiedy... - Następny grzmot zagłuszył jego słowa, ale ja wiedziałam, co
chciał powiedzieć.
głęboko, opierając podbródek o czubek mojej głowy. Staliśmy razem, osłonięci gałęziami drzew,
czekając, aż burza wreszcie minie.
pod mrocznym niebem. Czy jemu także udało się znaleźć bezpieczną kryjówkę?
- Ciekawe, gdzie może być teraz ten niedźwiedź - powiedziałam, zawieszając głos. Poczułam, jak
Jamiem wstrząsnął śmiech, ale potężny grzmot znów zagłuszył jego odpowiedź.
83. W dziczy
Na wpół śpiący Roger, czuł w gardle piekący smak dymu. Odkaszlnął i ponownie pogrążył się we
śnie, w którym fragmentaryczne obrazy dogasającego ogniska i spalonych kiełbasek znikały we mgle.
Wyczerpany porannymi pomiarami i przedzieraniem się przez gęstwinę trzciny, zjadł liche śniadanie i
rozciągnął się na ziemi, planując godzinny odpoczynek w cieniu czarnej wierzby na brzegu rzeki.
sen, kiedy daleki, głośny krzyk przywrócił go do rzeczywistości. Po chwili donośny, choć
dobiegający z dużej odległości dźwięk powtórzył się.
Muł!
-208-
Zerwał się na równe nogi i potykając się, pobiegł w kierunku, z którego dochodził ryk. Po kilkunastu
jardach zatrzymał się jednak, przypominając sobie, że zostawił na brzegu rzeki skórzaną torbę z
bezcenną zawartością - atramentem, piórami i przede wszystkim zapisami pomiarów.
Zawrócił, aby je zabrać, i zaraz znów podążył w stronę, z której nadal dochodziło histeryczne rżenie
Clarence'a, czując ciężar astrolabium obijającego się o jego pierś w rytm kroków. Wcisnął je tam,
aby nie zaczepiało się bezustannie o gałęzie, kiedy przedzierał się przez krzaki, poszukując
drogi, którą przyszedł.
wdechu. Kaszel boleśnie podrażniał jego gardło. Zdawało mu się, że piekąca blizna w jego wnętrzu
lada chwila znów się otworzy.
- Idę - wydyszał w kierunku Clarence'a. Nawet gdyby nie utracił głosu, nigdy nie byłby tak donośny
jak wciąż słyszałny ryk muła. Pamiętał, że pozostawił go kuśtykającego na niewielkim skrawku
trawy, nieopodal
- Znowu - mruknął do siebie, całym ciałem napierając na plątaninę młodej, gęstej trzciny. - Cholera...
znowu... a niech to. - Niebo było niemal czarne. Wyrwany ze snu, ruszył, nie mając właściwie
pojęcia, gdzie się
rence'a.
Co się dzieje, u diabła? Swąd dymu stał się intensywniejszy. Kiedy jego umysł wreszcie przebudził
się z półsennego otępienia, zdał sobie sprawę, że dzieje się coś bardzo złego. Ptaki, w południe
zwykle ospałe, teraz były poruszone - miotały się, skrzecząc i bezładnie śmigając tuż ponad jego
głową. Powietrze było w ciągłym ruchu, wiatr bezlitośnie pochylał i łamał szorstkie liście trzcin. W
pewnej chwili jego twarz owionął kłąb ciepłego powietrza, nie była to jednak parna wilgoć, tylko
suchy, gorący podmuch, rozpalający policzki. Jezu Chryste, pali się!
Wziął kilka głębokich wdechów, aby trochę uspokoić myśli. Pole trzcinowe wokół niego falowało,
gorący wiatr wciąż wiał mu w twarz, szeleszcząc suchymi łodygami i wypłaszając kolorowe ptaki z
ich kryjówek.
Dym wypełniał już teraz całe jego płuca, piekąc od wewnątrz i nie pozwalając swobodnie oddychać.
ucichło już zupełnie. Chyba nie zdążyło się jeszcze całkowicie usmażyć?
Nie, muł chyba zdołał w ataku paniki zerwać się z uwięzi i uciec w bezpieczne miejsce.
-209-
Coś otarło się o jego nogi. Spojrzał w dół i zobaczył nagi, poparzony ogon oposa, czmychającego w
zarośla. To kierunek dobry jak każdy inny,
pomyślał i podążył za uciekającym zwierzęciem.
prysnęła z kępy ostrokrzewu i przebiegła przez ścieżkę, zmierzając w lewo. Świnia, opos - nie
pamiętał, czy słyszał kiedyś, aby zwierzęta te słynęły z dobrej orientacji w terenie. Wahał się przez
chwilę, ale postanowił
udać się w kierunku, w którym pobiegła świnia. Okazało się, że była dość
Wydawało się, że nie byli pierwszymi, którzy przemieszczali się tą drogą - niewielkie plamy nagiej,
wydeptanej ziemi tu i ówdzie prześwitywały przez gęstą ściółkę. Gdzieniegdzie dostrzegał jaskrawe
kwiaty dzikich orchidei i podziwiał ich delikatność - w takiej chwili?!
urwał. Na widok smugi dymu, unoszącej się powoli ku górze wprost z poszycia, zawładnęło nim
uczucie paniki..
Zacisnął pięści, tak by paznokcie wbiły mu się w skórę i ból przywrócił umysłowi zdolność jasnego
myślenia. Powoli obracał się wokół własnej osi, zamknął oczy dla większej koncentracji i
wsłuchiwał się uważnie w dochodzące do niego odgłosy, próbując wyczuć podmuch świeższego
powietrza, poszukując jakiegokolwiek znaku, który podpowiedziałby mu, w którą stronę pójść, aby
ujść przed żywiołem.
Nic. A raczej wszystko. Dym był teraz wszędzie, ciągle gęstniejąc i pło
żąc się tuż przy ziemi, wypełniając sobą każdą wolną przestrzeń. W tej
chwili słyszał już zbliżający się ogień - jakby ktoś zanosił się niskim, zachrypniętym śmiechem.
Wierzby. W jego umyśle wciąż na pierwszy plan wychodziły wierzby. W dali dostrzegł kępę tych
drzew, ledwo widoczną ponad rozkołysanymi zaroślami. Wierzby rosły w pobliżu wody, czyli tam
musiała być rzeka.
Mały czarny wąż przemknął tuż obok jego stóp, kiedy wreszcie dotarł
do rzeki, ale on nawet tego nie zauważył. Nie było czasu na inny lęk niż
ten przez ogniem. Wskoczył w sam środek strumienia, gdzie woda była
najgłębsza i opadł na kolana, zbliżając twarz do jej powierzchni.
Tuż ponad taflą, powietrze wciąż było chłodne, świeże. Zaciągnął się
tak mocno, że znów targnął nim niepohamowany kaszel. Którędy, którędy teraz? Strumień mógł się
ciągnąć nawet całymi milami. Jeśli pój-
-210-
dzie w jedną stronę, być może wyprowadzi go w dół, dalej od ognia, a przynajmniej na otwartą
przestrzeń, w miejsce, gdzie znów będzie coś
widział i będzie mógł biec, poruszać się szybciej. Mógł także wybrać
żaru.
Przycisnął dłonie do klatki piersiowej, próbując opanować wstrząsający nim kaszel, i poczuł
wybrzuszenie skórzanej torby. Zapiski. Mógł pogodzić się własną śmiercią, ale nie wolno mu
zaprzepaścić tych zapisków, rezultatu kilkudniowej pracy. Miotał się i potykał, lecz udało mu się
dotrzeć do brzegu rzeki. Jak oszalały rękami rozgarniał rozmiękłą ziemię, wyrywając z korzeniami
trawę, wyszarpując kępy koniczyny. Ciskał nimi przez ramię, szlochając i dysząc ciężko.
Powietrze wokół niego zrobiło się gorące i znów poczuł palący ból w płucach. Wepchnął skórzaną
torbę w wykopaną w wilgotnej ziemi dziurę i zaczął zasypywać ją, zagarniając rękami chłodny mul.
ich na dnie. Och, jak chłodno, mokro, dzięki Bogu! Chwycił głaz, śliski
od zielonej narośli i rzucił nim w stronę brzegu. Następny, nieco mniejszy, i drugi, całkiem duży,
płaski, już wystarczy, musi wystarczyć, bo ogień jest tuż.
Pośpiesznie ułożył kamienie w kopiec i polecając swą duszę boskiej opiece, znów wskoczył do
wody. Uciekał na drżących nogach, potykając się o spoczywające na dnie śliskie głazy, chcąc zdążyć,
zanim dym znów dostanie się przez gardło i wypełni głowę, nos, piersi, zadusi go i zostawi tylko
pustkę przed oczyma, mieniącą się czerwienią ognia.
nadgarstkach, walczył z czarną pustką, rozsadzającą mu piersi i zaklejającą gardło, walczył o ostatni
łyk drogocennego powietrza. Ostatkiem sił
rzucił się przed siebie i poczuł, jak toczy się po ziemi.
Poczuł dotyk dłoni na swoich ramionach i nogach, aż wreszcie zdał sobie sprawę z tego, że siedzi, a
jego płuca, choć z trudem, znów wypełniają się powietrzem. Coś mocno uderzyło go w środek
pleców, wywołując
-211-
krztuszenie się, kaszel, ale też wreszcie udało mu się odetchnąć głębiej.
Wypluł ją, dławiąc się i czując ogarniające go torsje, kiedy dalsze osady przedostawały się przez
zwężony kanał gardzieli. Po chwili splunął
Nie obchodziło go nic poza tym, że jakimś cudem znów mógł swobodnie
oddychać. Słyszał głosy wokół siebie i widział niewyraźne twarze, majaczące w ciemności.
Wszystko wokół śmierdziało spalenizną. Nie liczyło się jednak nic, tylko tlen wypełniający jego
płuca, spulchniający wysuszone
ocznych, światło i cień zlewały się ze sobą, więc zamrugał znowu, czując,
jak pod powieki napływają mu gorące łzy, przynosząc wreszcie ulgę oczom
kobieta, której twarz była czarna od sadzy. Nie, nie sadzy. Zamrugał ponownie i spojrzał na twarz
przez zmrużone oczy. Kolor jej skóry był naturalnie czarny. Niewolnica?
jaką dawało mu oddychanie, nawet na rzecz kojącego chłodu, który rozlał mu się po gardle. Uniósł
ręce i ujął w nie naczynie. Zaskoczyło go to, że nie poczuł żadnego bólu, oczekiwał, że będzie miał
większe obrażenia, połamane palce, odrętwiałe ciało... Tymczasem jego ręce były całe i w pełni
sprawne. Odruchowo sięgnął do szyi, spodziewając się, że dotyk wywoła falę bólu, ale nie. Nie czuł,
aby skóra była choćby draśnięta.
Nabrał powietrza przez nos i poczuł jego przepływ na tylnej ściance gardła. Świat zawirował mu
przed oczyma, ale po chwili wszystko wróciło do normy.
ło tam kilka osób, a kilka par oczu zaglądało ciekawie do środka. Większość z nich była czarna,
wszyscy odziani w łachmany. Żadna z otaczających go twarzy nie zdradzała jednak przyjaznych
uczuć.
uśmiechnąć się do niej, ale tylko zakasłał znowu. Spojrzała na niego spod
jej oczu były przekrwione, a powieki czerwone i opuchnięte. Sądząc z tego, co czuł, jego
prawdopodobnie także nie wyglądały lepiej. Powietrze było przesiąknięte wonią dymu i nadal
słyszał odległe trzaskanie ognia
-212-
Ktoś przy drzwiach rozmawiał, przyciszonym, lekko świszczącym głosem. Rozmawiali - nie, kłócili
się - dwaj mężczyźni, spoglądający na niego w tej chwili z mieszaniną lęku i nieufności. Na zewnątrz
zaczęło padać. Nie czuł deszczu, ale powietrze owiało jego twarz chłodniejszą bryzą i usłyszał
krople uderzające o dach i liście drzew.
ła się przyjąć je z powrotem. Postawił więc na ziemi, dziękując jej kiwnięciem głowy. Kątem oka
spojrzał na swoją rękę - włosy były poprzy-palane, a przy dotknięciu kruszyły się.
Wytężył słuch, żeby wyłapać choć pojedyncze słowa, ale wszystko zlewało mu się w jeden bełkot.
Mężczyźni nie mówili po angielsku ani po francusku, ani w języku gaelickim. Słyszał kiedyś nowych
niewolników,
Jego skóra w kilku miejscach pokryta była gorącymi i bolesnymi pęcherzykami. Powietrze w chacie
było tak duszne, że po twarzy, razem ze łzami z podrażnionych oczu, spływały mu kropelki potu.
Mimo to nagle
poczuł zimny dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Zdał sobie sprawę, że nie znajduje się na plantacji,
ponieważ w pobliżu nie ma plantacji, a już z pewnością nie tutaj, w górach. Tutejsze rozrzucone z
rzadka gospodarstwa by
Była tylko jedna możliwa odpowiedź, którą potwierdzało ich zachowanie. To byli zbiegli niewolnicy
-jego porywacze czy wybawcy? Uciekinierzy, którzy się tutaj ukrywają.
Ich wolność i prawdopodobnie także życie, zależą od zachowania tajemnicy. A on, siedząc tutaj,
zagrażał jej. Krew stężała mu w żyłach, kiedy zdał sobie sprawę, jak niepewny stał się w tej chwili
jego los. Czy uratowali go od spłonięcia żywcem? Jeśli tak, teraz musieli bardzo tego żałować,
sądząc po zachowaniu mężczyzn przy drzwiach.
-Ty kto?
Domyślił się, że to pytanie nie dotyczyło jego imienia. Chciał raczej wiedzieć, jakie ma zamiary. W
głowie Rogera zaczęły się mnożyć możliwo
-213-
Nie mógł powiedzieć, że jest angielskim myśliwym, bo domyśliwszy się, że jest sam, zabiliby go bez
chwili wahania. Czy powinien udawać
Zamrugał szybko, żeby lepiej przyjrzeć się mężczyźnie, i już miał otworzyć usta, żeby powiedzieć: Je
suis Francais - un voyageur, kiedy poczuł, jak ostry ból w klatce piersiowej tamuje mu oddech.
przyrząd zza koszuli, oderwał cały płat zwęglonej skóry, z samego środka klatki piersiowej.
Wsadził dłoń za kołnierzyk koszuli i ostrożnie pociągnął za rzemienny
pasek.
- Hau!
Dwóch innych ruszyło w jego kierunku, wbijając w niego spojrzenia przekrwionych oczu. Ten, który
trzymał astrolabium, zawołał coś, chyba imię, i Roger zauważył, że przy drzwiach zapanowało
poruszenie - ktoś się przepychał, chcąc wejść do środka.
Kobieta, która weszła do chaty, była podobna do innych zgromadzonych - odziana w łachmany,
przemoczona. Na głowie miała zawiniętą chustę, ukrywającą włosy. Była jednak jedna rzecz, która
odróżniała ją od pozostałych - szczupłe ramiona i nogi, widoczne spoza strzępów ubrania, były
jaśniejsze, pokryte piegami. Podchodziła do Rogera, nie spuszczając
z niego oczu. Tylko na chwilę odwróciła od niego spojrzenie, żeby przyjrzeć się astrolabium, które
teraz ona trzymała w ręku.
Wysoki, kościsty, jednooki mężczyzna zbliżył się do niej i palcem wskazał na przyrząd, mówiąc coś,
co zabrzmiało jak pytanie. W odpowiedzi
-214-
kobieta wolno pokręciła głową, nie mogąc oderwać wzroku od znaków pokrywających astrolabium.
którzy przyjdą go szukać, jeśli nie wróci na czas. Z ich punktu widzenia
nie osiągną nic, zabijając go, jeśli przyjdą następni, aby go szukać. Ale je
jej głos - wyraźny, ale mocno sepleniący. Zamrugał i spojrzał na nią przez
snobrązowych włosach nie było widać siwizny. Jej twarz pokryta była
zmarszczkami, ale nie ze starości, lecz raczej z niedożywienia. Uśmiechnął się do niej ostrożnie, lecz
odpowiedziała mu tylko grymasem. To wystarczyło, aby dostrzegł jej przednie zęby, mocno
wyszczerbione. Wciąż mrużąc oczy, zauważył cienką bliznę przebiegającą przez brew. Kobieta
i kolejny raz przerwał mu atak kaszlu. W gardle wciąż jeszcze miał ciężkie złogi smolistego osadu,
więc po raz kolejny splunął, odwracając się od kobiety. Kiedy znów na nią spojrzał, dokończył. - Ale
ty jesteś... Fanny
Beardsley... prawda?
Nie miał pewności, ale zaskoczenie, które dało się wyczytać z jej twarzy, potwierdziło jego
przypuszczenia. Mężczyźni widocznie także znali nazwisko „Fraser", bo jednooki postąpił w ich
stronę i chwycił kobietę za ramię. Inni także zbliżyli się znacznie, a ich twarze przybrały na
wrogości.
-James Fraser jest... ojcem mojej żony - wyjaśnił szybko, żeby uprzedzić ich ewentualny atak. - Czy
chcesz wiedzieć coś... o dziecku?
Z twarzy kobiety zniknął wyraz podejrzliwości. Nie poruszyła się, ale
w jej oczach zapłonął taki głód, że z trudem zapanował nad sobą, by się
nie odsunąć.
-215-
- Fahnee? - Dłoń wysokiego mężczyzny nadal spoczywała na jej ramieniu. Przysunął się do niej
jeszcze bardziej, a jego oko podejrzliwie spoglądało to na kobietę, to na Rogera.
swoją dłonią jego rękę. Twarz mężczyzny była nieprzenikniona, pozbawiona jakiegokolwiek wyrazu.
Kobieta zwróciła się do niego, mówiąc coś szybko niskim i naglącym głosem.
zewnątrz zaczęło grzmieć tak głośno, że szum padającego deszczu przestał być słyszalny, ale nikt nie
zwrócił na to uwagi. Mężczyźni stojący pod drzwiami spoglądali na siebie, a z wyrazu ich twarzy
widać było, że nic
nie rozumieją. Kilku z nich szeptem sprzeczało się o coś między sobą. Na
chwilę sylwetki stojące przy drzwiach oświetliła jasna błyskawica. Z zewnątrz dochodziły stłumione
głosy, pełne zdumienia. Kolejny grzmot zagłuszył jednak wszystkie te dźwięki.
Roger nadal stał bez ruchu, gromadząc siły. Nogi wciąż miał jak z gąbki, a oddychanie, choć ciągle
było przyjemnością, sprawiało jednocześnie ból, podrażniając płuca. Gdyby teraz zdecydował się
zerwać do biegu, nie
uciekłby daleko.
Sprzeczka nagle ustała. Wysoki mężczyzna odwrócił się i wykonał szybko gest w stronę drzwi,
mówiąc coś, na co zgromadzeni odburknęli z nieskrywanym niezadowoleniem i oburzeniem. Wyszli
jednak wszyscy, z ociąganiem, lecz bez słowa sprzeciwu. Jeden z nich, chyba najniższy, z włosami
powiązanymi w supełki, odwrócił się i spojrzał na Rogera, odsłaniając wyszczerbione zęby i
przeciągając palcem wskazującym w poprzek gardła.
- Mów - poprosiła.
- Nie tak... szybko. - Zakasłał znowu, a to, co wydostało się z jego gard
ła, starł z ust wierzchem dłoni. Przełyk wciąż go piekł, słowa nie chciały
-Mów!
od dymu, jarzyły się teraz jak węgle. Roger potrząsnął głową, nie mogąc
-216-
-Mów, bo ci flaki...
Coś błysnęło Rogerowi tuż przed oczyma, zbyt blisko, żeby mógł zobaczyć, co to takiego. Pośród
smrodu spalenizny poczuł odór gnijących dziąseł. Ogromnym wysiłkiem zdołał odepchnąć mężczyznę
od siebie i cofnąć się.
Mężczyzna skurczył się w sobie, zawahał i ostrze noża opadło niepewnym łukiem. Obrzucił kobietę
szybkim spojrzeniem jedynego oka.
- On wie? Na pewno?
ła głową.
-Wie.
-To była... dziewczynka. - On także patrzył na nią, starając się opanować potrzebę mrugania. - Tyle na
pewno wiesz.
-Żyje?
-Wydostańcie... mnie.
Nie była wysoka ani tęga, ale w tej chwili sprawiała wrażenie, jakby
swoją postacią wypełniała chatę. Drżała na całym ciele, zaciskając dłonie
w pięści. Patrzyła na Rogera przez minutę, może dłużej, aż w końcu obróciła się na pięcie, mówiąc
coś niechętnie do mężczyzny w niezrozumia
Jednooki próbował się z nią kłócić, ale bez skutku, potok słów zalał go
i nie dawał się zatamować. W końcu uniósł ręce na znak, że się poddaje, a potem jednym ruchem
ściągnął łachman skrywający włosy kobiety.
Zanim zawiązano mu oczy, Roger zobaczył twarz Fanny Beardsley, otoczoną kilkoma kosmykami
przetłuszczonych włosów opadających na ramiona, i jej oczy, płonące bursztynowym światłem.
Kiedy odsłoniła wyszczerbione zęby, pomyślał, że gdyby mogła, zatopiłaby je w jego ciele.
Opuszczając kryjówkę, wciąż jeszcze się sprzeczali, przez długi czas dobiegał go chór gniewnych
głosów, a natrętne dłonie bezustannie sięgały do jego ubrania i łapały go za ręce. Jednooki mężczyzna
chyba zrobił użytek z noża, bo Roger usłyszał krzyk, tupot bosych stóp i urywany szloch, ale wreszcie
dano mu spokój. Głosy ucichły i już nikt więcej nie próbował
go dotykać.
-217-
Kiedy szli, jego dłoń spoczywała na ramieniu Fanny Beardsley, która służyła mu za przewodniczkę.
Wywnioskował, że osada musi być bardzo
mała, bo szybko poczuł znów wokół siebie bliskość drzew. Twarz ocierała
mu się o liście, a w powietrzu czuł jeszcze ostrzejszy w gorącym powietrzu zapach żywicy. Nadal
dość mocno padało, ale woń dymu wciąż by
ła jeszcze silna. Ziemia, po której stąpali, była grudkowata, pełna nierówności i wystających tu i
ówdzie skał.
Prowadząca go para co jakiś czas wymieniała krótkie uwagi, ale w końcu i tego zaniechali. Ubranie
stopniowo nasiąkało coraz bardziej, aż wreszcie, zupełnie mokre, przylgnęło Rogerowi do ciała, a
szwy spodni boleśnie ocierały mu skórę. Opaska była zawiązana tak mocno, że nie widział
spod niej zupełnie nic, tylko przez niewielką szparę obserwował zmiany
natężenia światła i tym sposobem mógł mniej więcej ocenić upływ czasu.
Doszedł do wniosku, że opuścili chatę późnym popołudniem, kiedy zaś
gwiazd.
Miał mnóstwo czasu, żeby przemyśleć, co i w jaki sposób jej powiedzieć. Czy powinien zdradzić,
gdzie znajduje się teraz jej dziecko? Czy gdy się o tym dowie, będzie próbowała odzyskać
dziewczynkę? A jeśli tak,
jakie mogą być tego skutki dla dziecka, dla zbiegłych niewolników, a tak
farmie Beardsleyów, poza tym że Beardsley umarł na skutek ataku apopleksji. Nigdy nie udało mu się
odczytać z zafrasowanej twarzy Claire ani z beznamiętnej maski Jamiego, co właściwie się tam stało.
Nie wiedział tego, ale wiedziała Fanny Beardsley - mogło to być coś, co Fraserowie woleliby
pozostawić w tajemnicy. Gdyby pani Beardsley pojawiła się znów w Brownsville, chcąc odzyskać
córkę, to pytanie z pewnością prędzej czy
-218-
Lśniące na niebie gwiazdy rozświetliły jej twarz i oczy głodne informacji. Patrząc w nie, nie mógł
skłamać.
-Twoja córka... ma się dobrze - zaczął, a z jej gardła dobył się cichy,
czasu badawczo spoglądał też na Rogera. Kiedy ten skończył swoją opowieść, jednooki towarzysz
stał już przy Fanny, z jej reakcji próbując odczytać to, czego dowiedziała się od nieznajomego.
- Ona ma pieniądze? - zapytał. W jego głosie była melodyjność charakterystyczna dla mowy Indian, a
jego skóra miała w sobie delikatnie miodowy odcień. Mógłby być bardzo przystojny, gdyby jakiś
wypadek nie
powieka.
-Tak, ona... odziedziczyła wszystko... po Aaronie Beardsleyu. - Zapewnił chrapliwie, łapiąc oddech,
zmęczony tak długim mówieniem. - James Fraser... zadbał o to. - Towarzyszył Jamiemu podczas
przesłuchania w sądzie do spraw sierot, gdzie Jamie potwierdził tożsamość dziewczynki.
Richardowi Brownowi i jego żonie powierzono opiekę nad dzieckiem i jego majątkiem. Nadali jej
imię - przez sentyment, czy może ze złości,
- Choć czarna? - Widział, jak niewolnik rzucił Fanny szybkie spojrzenie, a potem umknął wzrokiem.
Usłyszała nutę niepewności w jego głosie i gwałtownie rzuciła się na niego, jak atakująca żmija.
dziecku?
Wyprostował się i odwrócił głowę, ale nie zrobił nic więcej, by ujść przed
jej gniewem.
- Myszlisz, że zosztawiłabym ją, gdyby była biała? - krzyczała, popychając go i szarpiąc za ramiona.
- To twoja wina, że muszałam ją zosztawić, twoja! Twoja i tej całej ukrywającej się zgrai, niech
wasz piekło pochłonie. ..
Roger ujął mocno jej dłonie w nadgarstkach i przytrzymał, pozwalając
-219-
Niewolnik, który patrzył na to z mieszaniną wstydu i gniewu, wyciągnął do niej ręce. Był to
nieznaczny gest, ale wystarczył - odwróciła się od Rogera i wtuliła się w ramiona kochanka,
zanosząc się szlochem. Niezręcznie objął ją wpół i przycisnął do siebie, kołysząc lekko, jakby
uspokajał dziecko - w zakłopotaniu, ale już bez złości.
- Idź - powiedział cicho. Zanim jednak Roger zdążył się odwrócić, odezwał się jeszcze. - Czekaj...
powiedz... dziecko ma dobrze? Prawda?
Pokiwał głową, bezbrzeżnie zmęczony. Wyczerpał się już cały zapas adrenaliny i instynktu
samozachowawczego, który pozwolił mu dotąd przetrwać. Jaśniejące jeszcze od poświaty gwiazd
niebo zaczęło ciemnieć i wszystko pogrążało się w mroku.
- Tak. Opiekują się... nią dobrze. - Zastanawiał się gorączkowo, co jeszcze mógłby im powiedzieć. -
Jest bardzo... ładna - dodał w końcu. Jego głos prawie już zanikł, był ledwo dosłyszalnym szeptem. -
Śliczna...
dziewczynka.
- Tak, to po mamie. - Delikatnie poklepał Fanny po plecach. Wreszcie przestała szlochać, ale wciąż
wtulała twarz w jego tors, bez ruchu, w ciszy.
zacierały się, tak że jej skóra stała się prawie taka sama jak jego.
Jednooki miał na sobie tylko koszulę, doszczętnie przemoczoną i miejscami podartą, tak że widać
było kawałki jego ciemnej skóry. Kawałek sznura zamiast paska przytrzymywał mu resztki spodni i
coś w rodzaju
torby. Zanurzył w niej teraz rękę, wyciągnął astrolabium i podał je Rogerowi na dłoni.
- Nie, co bym z tym zrobił? No i - dodał, unosząc drwiąco górną wargę - może nikt nie przyjdzie
szukać ciebie, ale mogą przyjść szukać tego.
przed siebie, nie wiedząc, gdzie jest, i nie mając pojęcia, dokąd powinien
-220-
iść. Przeszedłszy kilka kroków, obejrzał się, ale noc pochłonęła już dwie sylwetki, które pozostawił
za sobą.
Konie uspokoiły się trochę, ale wciąż były pobudzone i darły kopytami
ziemię, szarpiąc się, gdy kolejny grzmot zadudnił głucho gdzieś w oddali. Jamie westchnął,
pocałował mnie w czubek głowy i ruszył w stronę niewielkiego przerzedzenia, gdzie pozostawiliśmy
zwierzęta.
- Jeśli tak wam się tu nie podoba - usłyszałam, jak do nich przemawia -
to czemuście nas tu przyniosły? - Jego głos był bardzo spokojny. Usłyszałam też, że Gideon chrapnął
z zadowolenia na jego widok. Właśnie miałam się udać za Jamiem, aby mu pomóc, kiedy kątem oka
dostrzegłam
Wychyliłam się, aby zobaczyć, co to takiego, dla bezpieczeństwa przytrzymując się gałęzi.
Pomyślałam, że to koń, ale dziwne było to, że nadbiegał z innego kierunku niż ten, w którym uciekli
mieszkańcy wioski.
trochę niżej, aż dotarłam do wąskiej półki skalnej, skąd miałam lepszy widok na dolinę rzeki.
- To Clarence! - krzyknęłam.
-Kto? - Głos Jamiego dobiegł mnie z daleka, częściowo zagłuszony
przez szum gałęzi. Wiatr wciąż był silny i przynosił duszne, wilgotne powietrze, zapowiadające
rychły powrót deszczu.
mocniej i niebezpiecznie zachwiałam na samej krawędzi półki. Przytrzymałam się dłońmi nagiego
występu skalnego. Poniżej widziałam kilka rzędów drzew porastających zbocze, ich wierzchołki
niemal dotykały moich stóp. Wolałabym nie ryzykować upadku pomiędzy nie.
-221-
Skakał teraz beztrosko po polu kukurydzy, z uszami postawionymi do góry, widocznie zadowolony, że
udało mu się powrócić w okolice, gdzie
przejść kawał drogi. - Zobaczyłam, jak jego wzrok prześlizguje się po wąskiej dolinie rzeki, nadal
wypełnionej dymem. Wolno pokręcił głową i mruknął coś pod nosem - bez wątpienia równie
nieparlamentarnego jak
ja przed chwilą.
W tej chwili błyskawica rozświetliła niebo i dał się słyszeć grzmot tak
i już miał ruszyć do nich, lecz nagle wrósł w ziemię, wciąż trzymając rękę na moim ramieniu.
- Co? - Poszłam za jego spojrzeniem, ale nie zobaczyłam nic poza stromą skalną ścianą, oddaloną o
jakieś dziesięć stóp, z rzadka usianą drobnymi roślinkami.
Deszcz znów zaczął padać z taką intensywnością, jakby postanowił sobie rozmoczyć wszystko w
zasięgu wzroku. Konie znów raz i drugi zarżały niespokojnie, widocznie nie życzyły sobie być same.
Przyjrzałam się bliżej pniowi, okazało się, że cały pokryty jest kępkami
białej sierści, pozaczepianej o szorstką korę. Przypomniało mi się, co mówił Josiah, że niedźwiedź
ma zwykle parę ulubionych drzew, o które się
-222-
ociera i zawsze do nich wraca. Z trudem przełknęłam gulę, która stanęła mi w gardle.
- Może to nie tylko grzmoty niepokoją nasze konie - odezwał się Jamie.
Błysnęło między drzewami na stoku i niemal natychmiast dał się słyszeć grzmot. Po nim nastąpiła
cała seria efektów świetlno-dźwiękowych, jakby ktoś strzelał z karabinu maszynowego u naszych
stóp. Konie popad
przemoknięta do ostatniej nitki, ciasno oblepiała mi ciało, jak druga skóra, bynajmniej nie chroniąc
przed deszczem i chłodem. Jamie także cały ociekał wodą.
strąki opadały im na pełne przerażenia oczy. Judasowi udało się do połowy wyrwać z korzeniami
niewielkie drzewo, do którego go przywiąza
się echem między skałami, wywołując u koni kolejny atak paniki. Jamie
Wdrapałam się na siodło, łopocząc mokrą spódnicą i próbując wykrzyczeć do ucha Judasa jakieś
uspokajające słowa, żeby przestał tańczyć w miejscu na tylnych nogach i wyrywać się do obłąkańczej
ucieczki. Znajdowaliśmy się niebezpiecznie blisko krawędzi skalnej półki, starałam się więc,
używając całej siły, jaka mi pozostała, skierować konia w przeciwną
stronę.
Nagle coś dziwnego stało się z moim ciałem, jakby tysiące mrówek gryz
się błękitnym światłem. Włoski na skórze sterczały mi sztywno, także rzucając niebieską poświatę.
Kaptur zsunął się z głowy i poczułam, że również włosy na głowie unoszą się do góry, jakby
wspomagane przez jakąś wielką dłoń.
-223-
światłem. Cienkie wężyki jakby białego prądu syczały na powierzchni klifu, kilka jardów od nas.
wokół nas.
Grzywa Gideona zaczęła się unosić, jakby pod wpływem czarów. Tak
Obaj, koń i jeździec, otoczeni byli niebieskawą poświatą, która podświetlała każdy szczegół ich ciał.
Poczułam ruch powietrza na skórze i wtedy Jamie ześlizgnął się z siodła i rzucił w moim kierunku,
ciskając nami
w próżnię.
Czułam się, jakby ktoś przewlókł mnie na lewą stronę, obnażając wszystkie moje organy.
Nadal padało. Jakiś czas leżałam bez ruchu, pozwalając deszczowi obmywać moją twarz i moczyć
włosy, podczas gdy neurony w ciele powoli zaczynały działać. Palce zadrgały mi same z siebie.
Spróbowałam wykonać nimi jakiś celowy ruch i udało mi się. Próba wyprostowania ich nie wypadła
już tak dobrze, ale spodziewałam się, że za kilka minut krążenie
otwarte. Kiedy mnie zobaczył, mięśnie jego twarzy skurczyły się, widocznie była to próba uśmiechu.
Nigdzie nie dostrzegłam śladów krwi i choć kończyny miał rozrzucone bezwładnie, to ani ręce, ani
nogi nie miały oznak złamań. Krople deszczu spływały mu po twarzy, dostając się do oczu. Chcąc je
powstrzymać, najpierw zamrugał szybko, a potem odwrócił głowę na bok. Położyłam
Nie wiedziałam, jak długo byliśmy nieprzytomni, ale burza zdążyła już
wierzchołkami gór.
- Grzmot to jest coś - wykrztusiłam, rozglądając się jeszcze trochę nieprzytomnie - ale prawdziwą
robotę odwala błyskawica.
Angliszko?
-224-
- Nie czuję jeszcze palców u nóg - powiedział - ale cała reszta może
łyka ślinę.
pomiędzy jodłami. Mogłam się poruszać, ale nie było we mnie wystarczająco silnej woli, aby to
robić. Siedziałam nieruchomo, zastanawiając się, co się stało, podczas gdy Jamie otrząsnął się i
zaczął się wspinać na
półkę.
podczas upadku, może za sprawą błyskawicy, nie miałam pojęcia, w każdym razie nie widziałam go
nigdzie w okolicy. Pończocha także zniknęła, tuż ponad nagą kostką zobaczyłam tylko pajęczynę
ciemniejszych żyłek-pamiątkę po drugiej ciąży. Siedziałam, gapiąc się na nią, jakby była kluczem do
wszystkich sekretów wszechświata.
Konie z pewnością były już martwe, czułam to. Ale dlaczego my jeszcze żyjemy? Nabrałam
powietrza przesyconego zapachem spalenizny i poczułam gdzieś wewnątrz ciała przejmujące zimno.
Czy przeżyliśmy
tylko dlatego, że jesteśmy przeklęci i mamy umrzeć dopiero za cztery lata? Kiedy wreszcie nadejdzie
nasza pora, czy będziemy leżeli pod ruinami naszego spalonego domu, zwęglone szkielety i cuchnące
szczątki ciał?
„Zostały tylko kości", szeptał głos w mojej pamięci. Łzy spływały mi razem z deszczem po
policzkach - opłakiwałam konie, moją matkę, nie siebie. Jeszcze nie.
Tuż pod moją skórą były niebieskawe żyły, bardziej widoczne niż wcze
śniej. Te na zewnętrznych stronach dłoni przypominały mapy samochodowe... Wzdłuż goleni jedna
duża żyła ciągnęła się niczym wąż, rozdęta.
Przycisnęłam ją palcem. Była miękka i pod wpływem dotyku zniknęła, pojawiła się znowu, kiedy
przestałam ją uciskać.
Wewnętrzne procesy zachodzące w moim ciele zaczynały powoli przybierać na sile, napięcie skóry
zmniejszyło się, wzrosła wrażliwość na bodźce,
-225-
- Judas nie przeżył - powiedział, siadając obok mnie. Wziął moją zimną dłoń, w swoją, która także
była jeszcze chłodna, i przycisnął mocno do piersi.
- Biedak. - Łzy szybciej popłynęły mi po policzkach, mieszając się z kroplami deszczu. - Wiedział, że
tak się stanie, prawda? Zawsze nienawidził
Jamie objął mnie ramieniem i przyciągnął moją głowę, tak że oparła się
słowa pocieszenia.
a z grzywy nie zostało prawie nic. - Zwinął w dłoni brzeg swojej postrzępionej peleryny i próbował
wytrzeć mi twarz. - Sądzę, że to trochę utemperuje jego charakter - zażartował bez radości.
się śmiać, ale nawet słaby uśmiech sprawił, że poczułam się lepiej. - Sądzisz, że uda ci się go
sprowadzić na dół? Mam maść dobrą na poparzenia.
- Ano tak myślę. - Podał mi rękę i pomógł wstać. Kiedy obróciłam się,
żeby rozprostować spódnicę, kątem oka dostrzegłam coś dziwnego.
Jakieś dziesięć stóp nad nami, na zboczu, stała wielka jodła, której czubek był niemal kompletnie
ogołocony z gałęzi, te zaś, które się ostały, by
zwęglona, ale drugą jej część pokrywała mokra, stercząca sierść - kredo-
wobiała.
Jamie stał, patrząc w górę na to, co zostało z niedźwiedzia, z półotwartymi ze zdumienia ustami.
Powoli zamknął je wreszcie i pokręcił głową z niedowierzaniem. Po chwili zwrócił się do mnie i
spojrzał w dal, w kierunku odległych gór, gdzie wycofująca się burza wciąż jeszcze ciskała
bezgłośnie piorunami.
-226-
- Tak jak mówią - powiedział cicho - wielka burza zwiastuje śmierć króla.
Fraser's Ridge,
październik 1771
Pora roku zmieniła się z godziny na godzinę. Kiedy szła spać, był letni,
chłodny wieczór, a kiedy się obudziła w środku nocy, poczuła już ostre
ukąszenie jesieni - stopy zmarzły jej pod zbyt cienkim przykryciem. Nie
Kiedy wyciągnęła dodatkowe przykrycie i rozłożyła je na łóżku, sięgnęła po kubek wody i ze złością
stwierdziła, że jest pusty. Chciała znów zanurzyć się w ciepłej miękkości posłania, ale wiedziała, że
teraz pragnienie
odsunęła rygiel, starając się nie robić hałasu, chociaż Jemmy w nocy sypiał bardzo twardo i raczej
nie istniało ryzyko, że ten dźwięk może go obudzić.
Mimo wszystko drzwi otworzyła bardzo ostrożnie i wyszła, drżąc z zimna, kiedy chłodny powiew
owionął jej gołe nogi. Pochyliła się i zaczęła po omacku szukać w ciemności wiadra. Nie było go.
Gdzie...
Kątem oka dostrzegła ruch i w głowie jej zawirowało. Przez chwilę pomyślała, że to Obadiah
Henderson siedzi na ławce obok drzwi, i serce zamarło jej z przerażenia. Kiedy zdała sobie sprawę
ze swojej pomyłki, by
-227-
Przytulona do niego, trwała w milczeniu; powoli docierała do niej rzeczywistość: mocno zarysowany
łuk jego żuchwy przy jej twarzy, zapach ubrań, które choć noszone przez tak długi czas, nie pachniały
już nawet
potem, ale lasem, przez który szedł, ziemią, na której spał, i przede wszystkim dymem, którym
oddychał. Siła jego ramion, oplatających ją ciasno, szorstkość zarostu na policzku. Popękana, zimna
skóra jego butów pomiędzy jej gołymi stopami.
ukrywający się pod gęstym zarostem. Kształt ust wciąż jednak pozostawał znajomy, rozpoznawalny
nawet w słabym świetle księżyca.
- Tak, jesteśmy zdrowi. A ty? Jesteś cały? - Pociągnęła nosem, próbując
- Nie chciałem was przestraszyć. Pomyślałem, że prześpię się tutaj i zapukam rano. Czemu płaczesz?
Zdała sobie sprawę, że jego szept nie wynika z obawy, że obudzi Jema.
postrzępione. Ale przecież mówił, nie zmuszał się do tego, każdego słowa
To znaczy... dużo lepiej. - Wcześniej nie odważyłaby się dotknąć jego szyi,
bojąc się jego reakcji, teraz instynkt zadecydował za nią. W tej chwili mogła powiedzieć i zrobić
wszystko, więc przesunęła dłonią po bliźnie, nacięciu, które uratowało mu życie, jasnej linii
odcinającej się od zarostu.
Cofnęła się, wciąż trzymając jedną dłoń na jego ramieniu, nie chcąc pu
Było mnóstwo powodów, dla których nie chciałam mieć w pokoju kominka, począwszy od
wiecznego brudu za paznokciami, przez poparze-
-228-
nia, sadzę pokrywającą wszystko i wiele innych, równie irytujących szczegółów. Mogłabym też
jednak powiedzieć coś na jego rzecz: był niezaprzeczalnie ciepły i swoim światłem dodawał aktowi
miłosnemu takiego piękna, że nagość przestawała być krępująca.
łuk pleców, pośladki, falująca bestia. Jamie uniósł głowę, cień wyglądał teraz, jakby grzywiasta
postać rodziła się ze mnie.
drżały z wysiłku mięśnie, pogładzić włoski porastające gęsto tors, wreszcie zanurzyć dłoń w
gęstwinie włosów i przyciągnąć jego głowę do swoich piersi.
Przylgnęłam do niego całą sobą, pozwalając uspokoić się wstrząsanemu dreszczami ciału. Radość
schwytana to radość, która już przeminęła, i już po chwili znów byłam niczym więcej jak tylko sobą.
Na mojej kostce znów ciemniała moja pajęczyna, widoczna nawet w migotliwym świetle paleniska.
Rozluźniłam uchwyt, którym przyciskałam do siebie jego ciało i delikatnie dotknęłam szorstkości
jego poskręcanych w loki włosów. Pocałował
- A mówią, że zęby u kur są rzadkością - odezwał się, ostrożnie dotykając wyraźnego śladu po
ugryzieniu ramienia.
w stronę kominka.
- Sprawdzam, czy moje ubrania nie zajmą się od ognia. - Wcześniej nie
- Nie to miałam na myśli. Chodziło mi o to, że jeśli tak mówisz, to musi być prawda. Ty sprawiasz,
że tak jest.
Westchnął i poruszył się, układając w wygodniejszej dla nas obojga pozycji. W palenisku nagle coś
strzeliło, wzniecając deszcz złotych iskier,
-229-
w następnej chwili rozległ się syk, widocznie kropla wilgoci upadła w płomienie. Obserwowałam,
jak kolejny, nietknięty dotąd przez ogień kawa
- Czy mogłabyś powiedzieć to samo o mnie, Angliszko? - zapytał nieoczekiwanie. W jego głosie
zabrzmiała nieśmiałość, która sprawiła, że odwróciłam się ku niemu zaskoczona.
Palcem przesunęłam po ledwo widocznej białej linii blizny w okolicach żeber. Blizny od miecza,
sprzed wielu lat. Dłuższa i twardsza blizna, od bagnetu, biegła wzdłuż jednego uda. Skóra ramienia,
które
mnie obejmowało, była pociemniała od słońca i szorstka, a porastające ją włoski złotawe. Tuż przy
mojej dłoni chował się między udami członek, teraz już miękki, mały i delikatny, w gniazdku
rdzawych włosów
- Dla mnie jesteś piękny, Jamie - wyszeptałam. - Tak piękny, że łamiesz mi serce.
Jego dłoń błądziła po moich plecach, odszukując pojedyncze kręgi i masując je.
- Ale jestem już stary - odparł z uśmiechem. - A przynajmniej powinienem być. Mam siwe włosy na
głowie, także broda mi bieleje.
Jego oczy nabierały blasku, kiedy patrzył na mnie. - Ale i tak płonę, kiedy patrzę na ciebie,
Angliszko, i zawsze będę, dopóki razem nie spłoniemy do reszty.
- Och, nie, nie to miałem na myśli... nie. - Zacieśnił uścisk wokół mnie
- Ach tak?
- Tak. Spójrz na Mairi MacNeill. Gdyby mnie z nią nie było w zeszłym
tygodniu, umarłaby razem ze swoimi bliźniakami. Ale byłam tam i zapobiegłam temu.
-230-
Podłożyłam sobie rękę pod głowę, obserwując płomienie, odbijające się na belkach sufitu, podobne
do strumieni wody.
są też tacy, którym udaje mi się pomóc. Jeśli ktoś żyje dzięki mnie, a potem jego dzieci i tak dalej...
Kiedy nadejdą moje czasy, będzie na świecie trzydziestu czy czterdziestu ludzi, których nie byłoby,
gdyby nie ja, prawda? I będą żyli swoim życiem, robiąc to, co mają robić. Nie uważasz, że to jest
zmienianie przyszłości? - Po raz pierwszy dotarło do mnie, jak sama
- Ano tak - przyznał z namysłem. Ujął moją dłoń i palcem zaczął gładzić przebiegające po niej linie. -
Ale to ich przyszłość zmieniasz, Angliszko, i robisz to być może dlatego, że tak właśnie miało być. -
Delikatnie pociągnął mnie za palec, kostka strzeliła, wydając dźwięk podobny do tych, jakie
dochodziły z paleniska. - Lekarze z pewnością ratują wiele ludzkich istnień.
- Owszem. Ale nie tylko lekarze. - Usiadłam, poruszona siłą moich argumentów. - To nie ma
znaczenia, rozumiesz? Ty - wskazałam na niego palcem - ty wciąż ratujesz ludzi. Fergusa? Iana? I oto
wędrują po świecie,
robią rzeczy, których nigdy nie mogliby zrobić, rozmnażają się. Zmieniłeś
ich przyszłość.
- Nie żałuję tego, ale wiesz... czasami ciało przypomina mi o tym. - Nie
Tak, wiedziałam o tym. Lepiej niż ktokolwiek inny znałam granice możliwości ludzkiego ciała i
wiedziałam też, jakich może dokonywać cudów.
Widziałam, jak pod koniec dnia siadał, a znużenie krzyczało z każdej cząsteczki jego ciała.
Widziałam, jak zimnym rankiem porusza się powoli, nie zważając na protesty obolałych kości.
Założę się, że od Culloden nie prze
żył dnia, żeby go coś nie bolało. Rany odniesione podczas walki przypominały mu o sobie każdego
dnia, wypełnionego ciężką pracą. Sądzę tak
- Wiem o tym - powiedziałam miękko i dotknęłam jego ręki, potem podłużnej blizny na nodze,
niewielkiego zagłębienia w ramieniu, pamiątce po kuli.
-231-
- Ale nigdy, kiedy jestem z tobą - dodał, przykrywając dłonią moją dłoń, spoczywającą na jego
ramieniu. - Wiesz, że tylko z tobą, tutaj, nie czuję
żadnego bólu, Angliszko? Kiedy cię biorę, kiedy trzymam cię w ramionach, moje rany znikają, a
blizny idą w zapomnienie.
Westchnęłam i ułożyłam głowę na jego ramieniu. Miękkie ciało mojego uda, dopasowało się do
twardego kształtu jego mięśni.
- Moje także.
Przez jakiś czas leżał w ciszy, bawiąc się kosmykami moich włosów. By
ły teraz potargane i niesforne, uwolnione od spinających je wcześniej klamer. Zanurzał w nich dłoń i
powoli rozczesywał palcami.
koloru.
Miał rację, każdy kosmyk między jego palcami miał inny odcień - by
Były wśród nich także takie jak te, które miałam w młodości - jasnobrą-
zowe.
Poczułam, jak zanurza dłoń głębiej i dotyka mojej głowy tuż przy karku, jakby brał do ręki kielich.
- Widziałem moją matkę, kiedy leżała w trumnie - zaczął cicho. Kciukiem dotknął mojego ucha, a ja
zadrżałam pod tym dotykiem.
- Któraś z kobiet zaplotła jej włosy, co nie spodobało się mojemu ojcu.
Słyszałem go, chociaż nie krzyczał. Mówił bardzo cicho. Widząc ją po raz
ostatni, chciał, aby wyglądała tak jak zawsze. Gniew opanował go dopiero wtedy, gdy odmówiły.
Nie dyskutował, tylko podszedł do trumny, rozwiązał rzemyki przytrzymujące włosy i rozrzucił je po
poduszce. Nikt nie zdobył się na odwagę, aby go powstrzymać. - Zamilkł na chwilę. - Byłem
przy tym, obserwowałem wszystko, siedząc w kącie. Kiedy wszyscy wyszli na spotkanie księdza,
podszedłem bliżej. Nigdy wcześniej nie widzia
Moje palce zacisnęły się na jego ramieniu. Moja matka któregoś dnia
się z włosów, i wyszła. Nigdy więcej jej nie zobaczyłam. Jej trumna była
zamknięta.
- Nie - odpowiedział zduszonym głosem. Oczy miał przymknięte, patrzył w stronę ognia. -
Niezupełnie. Jej twarz zachowała swoje rysy, ale to wszystko. Jakby ktoś wyrzeźbił ją w drewnie.
Ale jej włosy... jej włosy
-232-
- Spływały na jej piersi, przykrywając dziecko, które z nią było. Pomyślałem, że może mu być źle,
może czuć się przyduszony. Podniosłem więc rude loki, aby go uwolnić. Widziałem go - mojego
malutkiego brata, zwiniętego w jej ramionach, z głową złożoną na jej piersiach, otulonego zasłoną
włosów. Wtedy przyszło mi do głowy, że nie, że będzie szczęśliwszy, jeśli zostawię wszystko tak, jak
było. Przygładziłem jej włosy, znów zakrywając nimi jego głowę. - Wziął głęboki wdech, jego klatka
piersiowa uniosła się pod moją głową. Palcami wciąż błądził wśród moich włosów. - Nie miała ani
jednego białego włosa, Angliszko. Ani jednego.
piersi.
- Mo nighean donn - szepnął prawie niedosłyszalnie - mo chridhe. Moje serce. Chodź do mnie. Osłoń
mnie, a bhean, ulecz mnie. Płoń dla mnie, tak jak ja się dla ciebie spalam.
Położyłam się na nim, moja skóra, jego kości, i wciąż - wciąż! - ten
ogień, który łączy nasze ciała. Moje włosy opadły i oplotły nas oboje; w ciepłym półmroku
wyszeptałam:
Fraser's Ridge,
październik, 1771
Roger przebudził się nagle, natychmiast przechodząc ze snu do rzeczywistości. Jego ciało było
jeszcze bezwładne, ale umysł pracował błyskawicznie, próbując ustalić, skąd dochodzi go ten
dźwięk. W pierwszej chwili nie rozpoznał w nim płaczu Jemmy'ego, słyszał tylko mieszaninę
-233-
No już, cichutko. Śpij". Ta próba telepatycznej hipnozy zwykle nie przynosiła żadnych długofalowych
skutków, ale pozwalała o kilka cennych chwil oddalić moment, kiedy trzeba będzie wreszcie wstać.
Jednak może
tym razem zdarzył się cud i jego syn rzeczywiście znów pogrążył się
Wstrzymał oddech, otrząsając się z resztek snu. Znów usłyszał jakiś niewyraźny odgłos i już był na
nogach.
- Bree? Bree, co się stało? - Czyste „r" wreszcie zdołało przedrzeć się
przez jego gardło, może jeszcze niezbyt wyraźne, ale w tej chwili nie po
Stała przy łóżeczku, w ciemności podobna do zjawy. Dotknął jej ramienia i obrócił do siebie. Jej
ramiona ciasno obejmowały chłopczyka. Dr
- Nic - odezwała się. - Nic mu nie jest. - Jem, ściśnięty między rodzicami, wydał z siebie okrzyk
oburzenia i zaczął wymachiwać rękami, domagając się swobody.
żające wizje, które w ciągu tych kilku chwil zrodziły się w jego wyobraźni. Z trudnością odebrał
synka z rąk Brianny i usadowił go na swoim ramieniu.
ziewnął szeroko i wtulił się w szyję ojca, nucąc mu sennie prosto w ucho,
głosem przypominającym odległe wycie syren.
- Tataaatataaatataaa...
Brianna wciąż stała przy łóżeczku, zaplótłszy mocno opustoszałe ramiona. Wolną dłonią sięgnął w
kierunku jej głowy, zmierzwił rude włosy i przyciągnął ją lekko do siebie.
-234-
koszuli czuł jej mokrą od łez twarz. Jego drugie ramię było już wilgotne
- Chodźmy do łóżka - poprosił cicho. - Jest... zimno. - Nie było wcale zimno, przeciwnie - powietrze
w pomieszczeniu było dość ciepłe, mimo to poszła za nim.
Wślizgnął się do łóżka tuż za nią i ułożył tak samo jak ona, lekko ugiął
powoli odprężać.
- Już w porządku? - zapytał. Jej skóra nadal była wilgotna, ale już się
rozgrzewała.
że cię obudziłam.
- Nic się nie stało. - Dłonią gładził jej udo, ruchem, którym uspokaja
się konie. - Chcesz mi o nim opowiedzieć? - miał nadzieję, że zechce. Rytmiczny i uspokajający
dźwięk, jaki towarzyszył ssaniu Jemmy'ego, sprawił, że oboje poczuli się senni. Ogarnęło ich
przyjemne ciepło, którym dzielili się nawzajem, stapiając się ze sobą niczym wosk świec.
- Było mi zimno - zaczęła cicho. - Myślę, że nakrycie się ze mnie zsunęło. Ale we śnie było mi
zimno, bo okno było otwarte.
-Tutaj? Nasze okno? - Uniósł rękę, wskazując okna w oddalonej
ścianie.
W gabinecie ojca były francuskie okna. Wiatr wiał stamtąd, unosząc długie zasłony. Obok antycznego
biurka stała kołyska, a przykrywający ją kawałek białego materiału poruszał się od powiewu.
- Nie było go tam. - Jej głos był już spokojny, ale brzmiało w nim
okno.
łam się tego, nie wiedząc, co to jest, ale to nie miało znaczenia, musiałam
odnaleźć Jemmy'ego.
-235-
Jedną dłoń wciąż trzymała zwiniętą mocno tuż przy twarzy, jak przestraszone dziecko. Ujął ją w
swoją dłoń i zacisnął.
- Ocean. Morze. Po prostu woda, zalewająca cały taras, spływająca z jego krawędzi. Było ciemno,
wiedziałam, że Jemmy też jest gdzieś tam na dole, utonął, a ja się spóźniłam - zachłysnęła się, jakby
znów miała zacząć
szlochać, ale zdołała zapanować nad głosem i mówiła już spokojniej. - Ale
ja i tak wskoczyłam tam. Musiałam. Było tak bardzo ciemno, a wokół mnie,
w wodzie, coś pływało, nie wiedziałam, co to takiego, ale czułam, jak przepływa obok i ociera się o
mnie. Było ogromne. Wciąż rozglądałam się wokół i szukałam, ale nie widziałam nic i wtedy... woda
nagle stała się przejrzysta i zobaczyłam go.
- Jemmy'ego?
był Bonnęt.
go z jego rąk, ale on nie pozwolił mi się do niego zbliżyć. Kiedy po niego
sięgałam, odwracał się. Uderzyłam go, ale on złapał moją rękę i zaśmiał
się. Po jakimś czasie spojrzał w górę i wyraz jego twarzy zmienił się.
rękę, nie mogłam się obrócić, nie mogłam uciec, nie mogłam zostawić Jem-
spadniesz ze skały, jeśli uderzysz o dno, to znaczy, że umrzesz. Naprawdę umrzesz. Myślisz, że tak
samo jest, jeśli zostaniesz zjedzony przez morskiego potwora?
Ten sen, choć odegnany, wciąż napełniał ją strachem. W końcu jednak rozluźniła się i znów
spokojnie, głęboko oddychała. Czuł, jak jej klatka piersiowa unosi się i opada rytmicznie tuż pod
jego ramieniem.
-236-
- I zawsze tak będzie. Nie martw się już, Jemmy jest bezpieczny. Jestem tutaj, zadbam o to, aby nic
się wam nie stało. - Objął ją delikatnie ramieniem i położył dłoń na tłuściutkich pośladkach
Jemmy'ego, który zapadł
i porozkładane papiery. Na środku, pośród innych, leżała zapisana kartka. Chciałam przeczytać, co
jest na niej napisane, żeby wiedzieć, nad czym pracuje, ale nie mogłam.
- Mhm.
Brianna zadrżała lekko, a suche łuski kukurydziane zaszeleściły w sienniku - lekkie trzęsienie ziemi
w ich małym, ciepłym wszechświecie. Le
żała w napięciu, starając się zasnąć, ale odprężyła się, czując, jak jego dłoń okrywa jej pierś.
Roger leżał z szeroko otwartymi oczyma, patrząc na kwadrat okna, coraz jaśniej odcinający się od
ściany, trzymając swoich najbliższych w ramionach.
że poci się obficie. Minęła zaledwie godzina od świtu, jeszcze nawet nie
Uśmiechnął się w duchu na myśl o tym, co jeszcze potrafiły te zgrabne paluszki. Przez moment to
wspomnienie pozwoliło mu zapomnieć o zesztywniałym ciele i przegnać myśli o niepokojącym śnie.
Przeciągnął się
jeszcze raz, z jękiem, czując, jak mięśnie napinają się, rozciągając obolałe
stawy. Czyste ubranie, teraz już przesiąknięte wilgocią, przywierało do jego pleców i klatki
piersiowej.
Jamie szedł przed nim, ale nawet z odległości można było dostrzec ciemniejący pasek na jego
plecach, pomiędzy łopatkami. Zauważył z ulgą, że teść także porusza się dziś wolniej i jego ruchy są
mniej płynne niż zwykle. Wiedział, że Wielki Szkot jest tylko człowiekiem, ale takie momenty
potwierdzenia zawsze umacniały go w tym przekonaniu.
-237-
- Sądzisz, że pogoda się utrzyma? - wypowiedział te słowa bardziej z potrzeby mówienia niż z chęci
uzyskania odpowiedzi. Jamie zazwyczaj
dużo mówił, ale dziś był nienaturalnie milczący. Może to właśnie przez tę
o parapet, Jemmy zwinięty w kłębek pogrążony w spokojnej drzemce, a jego matka zdejmuje z siebie
koszulę, by wśliznąć się do łóżka w łagodnym półmroku... jest tyle przyjemniejszych sposobów na
wyciskanie z siebie
siódmych potów.
Jamie przystanął i spojrzał na zachmurzone niebo. Powoli rozprostowywał i zwijał dłoń w pięść.
Sztywny serdeczny palec niósł ze sobą drobne niedogodności, jak trudność w pisaniu, ale miał też
swoją niepodwa
barometru.
- Tylko małe ukłucie. Nie będzie padało przed zmrokiem. - Wyprostował się i obejrzał za siebie
wyczekująco. - Idziemy?
Roger spojrzał w kierunku, z którego nadeszli. Stąd nie było już widać
chwilę jeszcze stał, zastanawiając się nad czymś. Od nowego pola dzieli
ucichły i tylko do czasu do czasu, z różnych stron dochodziły ich odgłosy pracy dzięciołów.
Odbywali swoją drogę w milczeniu, zupełnie jak Indianie, niemal bezszelestnie poruszając się po
pokrytej opadłymi liśćmi ścieżce. Kiedy bez zapowiedzi, niespodziewanie wyłonili się z
niewysokich zarośli, spłoszyli spore stado kruków. Zerwały się z ziemi jak demony uciekające do
swojej podziemnej siedziby.
ziemi, pomiędzy korzeniami rosnącego tam potężnego drzewa. To, co dojrzał, wystające ponad
zagłębienie, swoim kształtem do złudzenia przypominało nagie ramię.
-238-
W rzeczy samej była to noga - tyle że świni. Jamie przykucnął obok tego, co pozostało z dzika,
marszcząc brwi na widok sinych szram, głęboko wcinających się w powierzchnię grubej skóry. Z
obrzydzeniem dotknął też
głową.
włosów i wskazał na znajdujące się tam niebieskawe ranki. - Jeden precyzyjny skok i złamała mu
kark. Widzisz ślady pazurów? - Widział je, ale brakowało mu wiedzy, by mógł odróżnić ślady
pazurów niedźwiedzia, od
tych, które pozostawia po sobie pantera. Przyjrzał się im jednak bliżej, próbując zapamiętać.
- Niedźwiedź zjadłby więcej. Ten tutaj jest ledwie tknięty. Tylko pantery tak robią, zabijają i
pozostawiają, by wrócić następnego dnia na przekąskę, i tak do końca.
wpatrzone w niego gdzieś z otaczającego ich półmroku, nieomylnie wybierające punkt, gdzie czaszka
łączy się z kręgosłupem.
- Myślisz, że jest gdzieś w pobliżu? - Rozejrzał się wokół, próbując zachować możliwie obojętny
wyraz twarzy. Las wyglądał wciąż tak samo, ale teraz panująca cisza wydała mu się nienaturalna i
złowieszcza.
muchy.
- Może. To świeża ofiara, w ranach nie ma jeszcze larw. - Głową wskazał na leżącą u ich stóp
padlinę. Znów pochylił się nad nią. - Chodź, powiesimy to. Tyle mięsa nie może się zmarnować.
Przyciągnęli truchło pod drzewo z dość wysokim, odpowiednio mocnym konarem. Jamie wyjął z
rękawa zmiętą chustkę i zawiązał ją sobie wokół głowy, aby ochronić oczy przed potem spływającym
z czoła. Roger
zrobił to samo ze swoją czystą, schludnie złożoną przez żonę. Przewidująco zdjęli też z siebie
koszule i powiesili je na krzakach olszyny.
Jamie obwiązał go kilkakrotnie wokół przednich kończyn świni, a następnie przerzucił jego koniec
przez upatrzony wcześniej gruby konar. To była całkiem dobrze wyrośnięta locha, na oko jakieś
dwieście kilogramów
z wysiłku.
-239-
Pomagając teściowi wywindować zwierzę, Roger wstrzymywał oddech, ale Jamie miał rację -
truchło było jeszcze świeże. Poza zwykłym zapachem świńskiego mięsa, nieco już wywietrzałym,
czuło się tylko ostrzejszy odór krwi.
Sztywna szczecina otarła się o skórę jego brzucha, kiedy rękami objął
nąć. Skrzywił się z obrzydzeniem. Niewiele jest rzeczy bardziej martwych, od wielkiej nieżywej
świni. Jeszcze tylko jedno słowo Jamiego i łup był bezpieczny. Roger mógł wreszcie puścić cielsko;
huśtało się chwilę niczym wielkie mięsne wahadło.
Był zupełnie przemoczony, nie tylko od potu, ale także od krwi, która pozostawiła brązowiejące
smugi na jego klatce piersiowej i brzuchu.
Chcąc się podrapać, zmieszał krew z potem. Jeszcze raz rozejrzał się
ruchu.
Jamie roześmiał się, wyjmując zza pasa dość długi sztylet o prostym
ostrzu.
- Nawet jeśli jest blisko, nie będzie próbowała nas atakować. Pantery
nie połakomią się na tak dużą zdobycz, jeśli nie są bardzo głodne. Ponad
trzy funty pierwszorzędnego bekonu powinno jej na pewien czas wystarczyć - zauważył z przekąsem,
obrzuciwszy spojrzeniem rozdarty bok świni. - A jeśli nie... - Spojrzał na swoją długą, naładowaną
strzelbę, opartą o pień pobliskiego orzesznika.
Roger przytrzymywał świnię, podczas gdy Jamie zabrał się za jej patroszenie, a następnie starannie
zapakował cuchnące wnętrzności w torbę po ich drugim śniadaniu. Potem zaczął układać zielone
gałązki, które płonąc, miały chronić mięso przed żarłocznością much. Wreszcie pokryty
smugami krwi, odpadów i potu, udał się przez pole do pobliskiego strumienia, płynącego wzdłuż
granicy lasu.
nieraz zdarzyło mu się, że idąc przez puste wrzosowisko Szkocji, napotykał na wyrosłego jak spod
ziemi jelenia lub sarnę. Pomimo uspokajających słów Jamiego był świadomy, że w każdej chwili
element spokojnego krajobrazu może nieoczekiwanie się poruszyć i jednym kłapnięciem ostrych jak
sztylety kłów odebrać mu życie.
-240-
Opłukał wypełnione nieprzyjemnym posmakiem usta i wypluł wodę, aby wreszcie móc się napić.
Wciąż czuł na sobie zimną sztywność świńskiego ciała, miał przed oczyma powalane ziemią nozdrza,
puste
Nie ma dużej różnicy między świnią a człowiekiem. Mięso to mięso. Jeden cios i koniec. Powoli
rozciągał ciało, pozbywając się ostatnich zakwasów z mięśni.
Gdzieś z korony orzechowca ponad głową dobiegło go krakanie. Kruki, czarne plamy pośród żółtych
liści, wyrażały swoje niezadowolenie z powodu odebrania im okazji do wielkiej uczty.
na brzegu i z całej siły cisnął nim, celując między gałęzie. Kruki poderwały się z wrzaskiem w
panice, a on, zadowolony z siebie, ruszył do Jamiego.
Żołądek wciąż miał jednak ściśnięty. Po głowie kołatała mu się żartobliwa krucza piosenka.
Jamie chyba dostrzegł w jego twarzy coś dziwnego, ale nic nie powiedział. Świńskie zwłoki wisiały
ponad rozpalonym ogniem, a otaczający je dym, rozmywał ich kształty.
Dotarli do młodych sosenek, które jakiś czas temu wyrwali z korzeniami. Obcięte i okorowane,
leżały teraz na skraju lasu. Ogrodzenie miało się składać z kamiennych słupków i drewnianych
żerdzi. Nie miał to być zwyk
ły płot, taki jak ten, który chroni przed jeleniami czy wyznacza granicę.
wieprzy.
świń, które zostały puszczone do lasu, aby mogły żyć dziko i paść się na
orzechach. Część z nich padła pewnie ofiarą dzikich zwierząt, ale z pewnością ostało się
przynajmniej pięćdziesiąt, może sześćdziesiąt na ubój albo na sprzedaż.
setki kamieni trzeba było podnosić z miękkiej gleby i przenosić, przyciągać na pole, układać.
Zwykle podczas pracy dużo rozmawiali, ale tym razem byli pogrążeni
tylko przez dobiegające z daleka nawoływania kruków i stuk kamieni padających na coraz większy
kopiec.
z tego doskonale sprawę, ale teraz, kiedy plan miał być wcielony w życie... Ukradkiem spojrzał w
stronę teścia. Czy przystanie na to?
Z tej odległości blizny na jego plecach były ledwo widoczne pod lśniącą warstwą potu. Nieustanna
ciężka praca sprawiła, że Jamie wciąż był
bardzo szczupły, a jego ciało prężne jak u młodego człowieka. Nikt, widząc sylwetkę Frasera, prostą
linię kręgosłupa, płaski brzuch, silne ramiona i nogi, nie powiedziałby, że to mężczyzna w średnim
wieku.
jak wrócił z pomiarów. Stojąc w cieniu ukończonej części ogrodzenia, ściągnął koszulę i odwrócił
się do niego plecami, od niechcenia proponując, aby się im przyjrzał.
ły to cienkie białe linie i półksiężyce, czasami zdarzały się też większe plamki, pokryte naciągniętą,
twardą skórą w miejscach, gdzie szwy się rozeszły. Gładkiej powierzchni, niepoznaczonej
pamiątkami po ranach, było niewiele.
przywilej oglądania?
mu topór jakby nigdy nic. Bez słowa zabrali się do pracy, obnażeni do pasa. Zdawał sobie sprawę, że
Jamie nigdy nie zdejmował koszuli przy pracy, kiedy towarzyszyli im inni mężczyźni.
Tak, ze wszystkich mężczyzn tylko Jamie mógł zrozumieć potrzebę, konieczność, brzemię, jakie niósł
ze sobą sen Brianny. Sen, który ciążył mu jak kamień na sercu. Z pewnością będzie chciał pomóc. Ale
czy zgodzi
się, aby Roger mógł zrobić to sam? W końcu sprawa dotyczyła także Ja-
miego.
przypominały cienkie i przerażone głosy potępionych dusz. Może wykazywał się głupotą, choćby
tylko myśląc, by zrobić to w pojedynkę. Zrzucił kolejną porcję kamieni na kopiec. Małe zaklekotały i
stoczyły się na ziemię.
-242-
„Syn kaznodziei". Tak nazywali go kiedyś chłopcy ze szkoły i może zasłużył na to określenie, wraz ze
wszystkimi jego dwuznacznościami. Początkowa potrzeba, aby udowodnić coś swoją siłą, późniejsza
świadomość, ze przemoc jest tylko oznaką moralnej słabości. Ale to jest inny kraj, inny
czas...
Schylił się, aby dźwignąć kolejny głaz, pokryty mchem i kurzem. Osierocony przez wojnę,
wychowany przez człowieka pokoju - jak ma teraz zacząć spokojnie planować morderstwo? Potoczył
kamień w stronę pola.
Jak możesz sądzić, że ci się uda... - Wiedział jednak doskonale, skąd wzię
Do późnego poranka zdążyli zgromadzić dość kamieni, aby móc rozpocząć budowę pierwszego
słupka. Mruknąwszy tylko i kiwnąwszy głowami, zabrali się do pracy, znów nosząc, dźwigając,
ustawiając i dopasowując do siebie kamienie. Czasami tylko z ich ust wydobywały się stłumione
przekleństwa, będące znakiem, że kolejny palec został przytrzaśnięty, następna stopa zraniona.
Roger westchnął. Chwila dobra jak każda inna, a lepsza okazja jeszcze
Jamie spojrzał na niego, nadal oddychając głośno. Jego twarz miała pytający wyraz. Kiwnął głową,
sygnalizując, że czeka na ciąg dalszy.
-Wiesz dobrze, jak walczyć - odezwał się w końcu, a kącik jego ust
uniósł się lekko ku górze. - Mam cię nauczyć, jak trzymać miecz, żeby sobie nie uciąć stopy?
byka, którego ma zamiar kupić. Roger też trwał bez ruchu, czując, jak
-243-
porównywany z nieobecnym łanem Murrayem, i jak zwykle porównanie wypada na jego niekorzyść.
- Weź pod uwagę swój wiek - odezwał się w końcu Jamie. - Wojownicy zaczynali naukę, będąc
dziećmi. Ja dostałem swój pierwszy miecz, kiedy miałem pięć lat.
- Ale mógłbyś być - odpowiedział Jamie. - „Mędrek niedokończony śmieszne jest stworzenie".
Głupiec paradujący z mieczem w pochwie jest mniej groźny niż głupiec, któremu wydaje się, że wie,
co z nim zrobić.
Roger. - „Pij obficie lub nie mąć wody w Hipokrenie". Sądzisz, że jestem
głupcem?
-Będę pił tak ostro, aby zachować trzeźwość. Więc jak, nauczysz
mnie?
się uda.
się, jakby został nagrodzony, jakby przeszedł przez jakiś niewielki, ale ważny sprawdzian.
nie zaczął. Po jakimś czasie, kiedy znów byli zajęci budową, Jamie przemówił znowu.
- Dlaczego? - zapytał, nie podnosząc wzroku znad głazu, który przetaczał powoli na przygotowane
dla niego miejsce. Był wielkości sporej
-244-
baryłki whisky, zbyt ciężki, aby go podnieść. Wystawały spod niego kępy trawy wyrwanej z
korzeniami, a jego drogę, znaczył pas rozoranej ziemi.
- Muszę chronić rodzinę - odezwał się po chwili milczenia. Głaz poruszył się opornie po nierównym
gruncie. Jamie kiwnął głową raz, potem drugi, aż na niewypowiedziane „trzy" popchnęli razem, z
jękiem znamionującym ogromny wysiłek. Olbrzym potoczył się, aż wreszcie opadł
ziemia.
Skinął głową w stronę, gdzie zostawili wiszącą świnię. - Nie chcesz chyba rzucać się z mieczem na
panterę?
- Ano cóż. - Głos Jamiego brzmiał obojętnie. - Wtedy miałem przy sobie tylko sztylet. A co do
drugiego, jeśli powalił go jakiś miecz, to raczej miecz świętego Michała.
- No tak. Ale gdybyś wcześniej wiedział, że spotkasz go na swojej drodze, pewnie uzbroiłbyś się
lepiej? - Schylił się, ostrożnie kładąc kamień na miejsce. Kiedy opadł i spoczął bez ruchu, Roger
wytarł ręce o nogawki spodni.
- Gdybym wiedział, że natknę się tam na tego cholernego niedźwiedzia - odpowiedział Jamie, z
wysiłkiem podnosząc kolejny kamień - wybrałbym inną drogę.
Roger prychnął i ruszył następny głaz, próbując dopasować go do innych. Ale nawet gdy położył go
w najodpowiedniejszej pozycji, pozostawała niewielka luka. Jamie dostrzegłszy ją, podszedł do góry
kamieni i wybrał niewielki odłamek granitu, zwężający się z jednej strony. Kiedy okazało się, że
idealnie pasuje do dziury, mężczyźni uśmiechnęli się do
siebie z zadowoleniem.
-Jeśli masz na myśli wojnę, to tak, myślę, że jest. - Spojrzał na Rogera. - Może ją znajdę, a może nie,
ale tak, jest inna droga.
- Może. - Nie miał na myśli nadchodzącej wojny i Jamie też zapewne nie.
-245-
Słońce nadal nie było widoczne zza chmur, ale nie potrzebowali go, by
określić czas. Południe nadeszło wraz z nasilającym się burczeniem w brzuchach, z piekącym bólem
rąk. Nagłe znużenie opanowało obolałe plecy i osłabłe nogi. Kiedy ostatni wielki kamień opadł na
miejsce, Jamie wyprostował się, wciągając głęboko powietrze.
-Aj! Panna Lizzie znowu odwiedziła warzelnię. - Skrzywił się i nadgryzł biskwita, chcąc zabić
poprzedni smak.
różnym skutkiem.
- Anyż i imbir. - Stwierdził Roger. Mimo to zdecydował się wziąć niewielki łyk. Jego twarz
wykrzywił grymas, jak przedtem Jamiego. Po tej próbie zdecydowanym ruchem wylał pozostałą
zawartość i przerzucił się
- To nie jest marnowanie, ratujemy się przed otruciem. - Jamie dźwignął się, wziął opróżniony
pojemnik i udał się w stronę strumienia.
go i oblizał palec. Ale nie ugryzł już sandwicza. Zupełnie stracił apetyt.
- Tak. Nie wiem, gdzie jest teraz, ale wiem, gdzie będzie w kwietniu,
a raczej gdzie może być z mojej woli. Sześć miesięcy, wtedy go zabijemy.
Myślisz że ci wystarczy?
-246-
Patrzył na Rogera, spokojny, zupełnie jakby proponował spotkanie z bankierem, a nie ze śmiercią.
Roger wierzył w piekło. I w demony. Ostatniej nocy nic mu się nie śni
zorcyzmy.
Trzeba się jednak do tego przygotować. Jeszcze raz przeciągnął się, prostując ręce, tym razem jakby z
wyczekiwaniem. Zakwasy już niemal całkowicie zniknęły.
87. En garde
Przez chwilę zdawało mu się, że nie zdoła nawet unieść ręki do zasuwki,
bo obie zwisały mu ciężko wzdłuż ciała, jakby były z ołowiu i tylko mięśnie drżały konwulsyjnie.
Dopiero za drugim razem udało mu się dosięgnąć zamka; gorzej poszło z otwarciem go. Niezdarnie
ujął zasuwkę między dwa palce środkowe, ponieważ kciuk nie chciał się ruszać.
ręka znów opadła bezwładnie. Tylko przez ułamek sekundy widział zwichrzone włosy i jaśniejącą
twarz z jednym policzkiem pobrudzonym sadzą, i już poczuł obejmujące go ramiona, usta na swoich
ustach. Znów był
w domu.
- Jestem. - I jaki szczęśliwy. Wnętrze domu pachniało ciepłym jedzeniem, ługiem i jałowcem,
Uśmiechnął się do niej, to złagodziło jego zmęczenie.
-247-
- Tataaa, tataaa! - Jemmy, uczepiony niskiego stołka, bujał się na nóżkach, przypominając odbijającą
się od ziemi piłeczkę. - Ta-taaa!
- Hej, hej - Roger pochylił się, chcąc pogłaskać synka po rozczochranych włoskach. - Kto był dziś
grzecznym chłopcem? - Ręka Rogera trafi
- Ja! Ja! - krzyczał, w szerokim uśmiechu pokazując, białe ząbki i różowe dziąsła. Brianna także się
śmiała, nie tak żywiołowo, ale biła od niej ta sama radość.
jednym kolanie, odwrócona do Jemmy'ego, i wyciągnęła przed siebie ręce. - Chodź do mamusi,
kochanie. Chodź tutaj, podejdź do mamusi.
matki, po chwili puścił także drugą i zrobił jeden niepewny kroczek, potem drugi, aż wreszcie
piszcząc, wpadł w jej ramiona. Przytuliła go, śmiejąc się radośnie, i obróciła go w stronę Rogera.
oddać swój pierwszy skok. Przez chwilę kiwał się niebezpiecznie w przód
i w tył.
Jemmy stał jeszcze chwilę, trzymając się matki, aż w końcu zatoczył się
w stronę Rogera, z każdym krokiem nabierając rozpędu, i wpadł bezpiecznie w jego ręce.
stole.
- Co „jeszcze"? Nie sądzisz, że pierwsze kroki to dość spore osiągnięcie jak na jeden dzień?
-248-
śmy ciasto na chleb i nastawiliśmy, żeby wyrosło, ale ono nie chciało. Dlatego na kolację będziesz
jadł zakalec.
oczach.
masłem.
Roześmiał się głośno. Tu, w cieple, zapominał o trudach dnia, co prawda czuł, jak dłonie pulsują mu
boleśnie, ale to już nie miało znaczenia. Był
To już trzecia porcja dzisiaj. W tym kociołku więcej się nie mieści, ale nie
mogłam nastawić w dużym kotle, ponieważ musiałam umyć podłogę. Kiedy robię pranie poza
domem, muszę tam stać, pilnować ognia i mieszać, nie mogę więc w tym czasie robić nic innego. To
strata czasu.
- Rzeczywiście. - Roger dyskretnie prześlizgnął się nad kwestią prania
paleniska.
Jemmy z potoku słów wyłapał to jedno i ruszył w stronę ognia. - Mysia? Dzie mysia?
mamy.
Brianna przez chwilę mocowała się z nim, próbując go złapać, ale w końcu tylko roześmiała się
bezradnie.
- Dobrze! - stwierdziła zrezygnowana. - Możesz nie jeść. Mnie wszystko jedno. - Sięgnęła po kosz, w
którym poupychane były liczne zabawki, i wyciągnęła szmacianą lalkę wypełnioną ziarnem. - Zobacz,
co tu mam?
-249-
Jemmy zabrał zabawkę i przytulił do siebie. Po chwili usiadł obok koszyka i zaczął poważnym
głosem coś jej tłumaczyć, potrząsając nią od czasu do czasu.
- Jeś! - powiedział groźnie, stukając ją w okolice żołądka. W końcu wywrócił koszyk i nakrył nim
lalkę. - Nie jusiaj!
MacKenzie? Wyglądasz, jakbyś wracał z wojny. - Delikatnie dotknęła jego twarzy. Na czole zaczynał
mu już rosnąć pierwszy guz, czuł, jak skóra w tym miejscu napina się i boli przy dotknięciu.
- No właśnie. Jamie uczył mnie podstaw walki na miecze.
- Trafił cię w głowę? - W jej głosie usłyszał jakiś ostrzejszy ton, ale nie
wiedział, dla kogo był przeznaczony - dla niego czy jej ojca.
miecze. Już przy pierwszym ruchu Jamie wytrącił Rogerowi broń z ręki,
- Co to znaczy „niezupełnie"?
- Cóż, pokazywał mi coś, co po francusku nazywa się corps a corps, czyli „pozbaw przeciwnika
broni, rzuć go na ziemię, przygwoźdź mu kolanem jaja i wal jego głową o ziemię, gdy tylko zechce
się ruszyć".
- Nie, ale niewiele brakowało - przerwał jej. - Na udzie mam sińca wielkości dłoni.
- Nie. - Uśmiechnął się. - Jestem tylko bardzo zmęczony. Obolały. Umieram z głodu.
Zmarszczka przecinająca jej czoło wygładziła się, pozostawiając jedynie nieznaczną linię, a twarz
znów rozjaśnił uśmiech. Sięgnęła po drewniany półmisek stojący przy palenisku i przykucnęła.
-250-
- Przepiórki - poinformowała go z nieskrywaną satysfakcją, wyjmując pogrzebaczem z popiołu
ciemne bryły. - Tata przyniósł je dziś rano.
Au! - gwałtownie wypuściła pogrzebacz i włożyła do ust poparzony palec, a podniosła półmisek i
postawiła go na stole.
Przepiórki bardziej przypominały osmalone kamienie niż obiad. Co innego mówił jednak zapach,
przedostający się przez popękane gdzieniegdzie skorupki. Roger walczył z pokusą, aby natychmiast
wziąć jedną do ręki i zjeść razem z błotem i piórami. Kiedy zdołał się opanować, z zaciekawieniem
zajrzał pod ściereczkę przykrywającą talerz stojący na stole.
Okazało się, że pod nią skrywa się chleb, o którym Brianna wspominała
wcześniej. Zesztywniałymi palcami zdołał odłamać całkiem słuszny kawałek i w milczeniu włożył go
sobie do ust.
W tym czasie Jemmy porzucił w okolicach łóżka szmacianą lalę i pojawił się przy stole, aby
sprawdzić, czy przypadkiem ojciec nie robi czegoś ciekawszego. Wsparłszy się o stołową nogę,
zdołał dostrzec leżący na blacie chleb i głośno dał znać o swoim największym w tej chwili
pragnieniu, wyciągając jedną rączkę w stronę talerza. Roger z trudem oderwał kolejny kawałek
bochenka i wręczył go potomkowi. Dłonie miał
się krew, rana była już opuchnięta i otaczały ją ciemniejące sińce. Paznokieć prawego kciuka był w
połowie złamany, a pod resztą zrobił się krwiak.
Tata kuku?
gdzie nie było już paznokcia. Spojrzawszy przelotnie na Briannę, za przykładem syna Roger podniósł
rękę i włożył kciuk do ust.
Dziwnie było poczuć w ustach najpierw coś obcego, twardego, a potem żelazisty smak krwi i brudnej
skóry. Gdy jednak przywykł i otoczył poraniony palec kojącym ciepłem języka i podniebienia, ból
złagodniał.
-251-
uspokoił się i zastygł z błogim wyrazem pucułowatej twarzyczki, w jednej rączce trzymając kawałek
chleba, a kciuk drugiej w buzi.
Roger także się zamyślił, wparłszy się łokciem o blat stołu, a drugą ręką obejmując synka. Ciepły
ciężar jego pulchnego ciałka i oddech, który czuł, przyciskając go do swojej klatki piersiowej, w
połączeniu z domowymi odgłosami towarzyszącymi nakrywaniu do stołu sprawiły, że mimo
ogromnego zmęczenia uśmiechnął się do siebie. Ku jego zaskoczeniu, kciuk
niepostrzeżenie przestał boleć, ale on dalej trzymał go w ustach, nie mając siły zastanowić się,
dlaczego to przynosi ulgę.
Jego mięśnie powoli zaczęły się rozluźniać, wychodząc ze stanu napięcia i gotowości, w którym
znajdowały się przez ostatnie cztery godziny.
tak ręką, trzymaj ją blisko ciała. To jest miecz, nie pałka. Pracuj końcem!"
Nie potrafił zliczyć, ile razy został rzucony o drzewo czy skały. Walka
W jednej chwili świadomość przeniosła go ze sceny walki w ciepły półmrok izby. Półmiska nie było
na stole. Brianna stała przy kredensie i klnąc cicho pod nosem, próbowała ostrzem jego sztyletu
rozbić twardą skorupę przepiórki.
„Pilnuj pracy nóg. Do tyłu, do tyłu - tak, a teraz nacieraj! Nie odsłaniaj
I znów ostrze sprężystego „miecza" godzące w ręce, uda, ramiona, żebra, pozostawiające po sobie
sine ślady, porozcinaną skórę i bezdech w piersi. Gdyby to była prawdziwa stal, już po kilku
minutach leżałby
Łokieć gwałtownie zsunął się ze stołu i Roger niebezpiecznie przechylił się w bok, ledwo utrzymując
śpiące na jego kolanach dziecko. Obraz pojedynku znów rozmył się w płomieniach ognia.
-252-
Brianna spojrzała na niego jakby z poczuciem winy i prędko schowała notatnik za cynowy talerz,
oparty na sztorc o tylną ścianę kredensu.
Kciuk Rogera był jeszcze mokry od śliny. Chryste, czy ona go rysowa
ła? Na pewno. Zobaczyła, jak ssie palec, i stwierdziła, że wygląda „ślicznie". Nie pierwszy raz
przyłapała go w jakiejś wstydliwej chwili. A może tylko zapisywała sny?
okruchy chleba. Cichutko podszedł do kredensu i wyciągnął z ukrycia notatnik. To były rysunki, a nie
zapisy snów.
Kilka szybkich pociągnięć ołówka tworzyło podstawowy rzut, istotę
trochę pochylona w bok, wsparta ciężko na jednej ręce, druga, wolna ręka, obejmuje czule coś
cennego, bezbronnego.
Pod spodem widniał tytuł. En garde - podpisała rysunek swym ukośnym, ostrym pismem.
siły.
Cross Creek,
listopad 1771
Już wcześniej zdarzyło mu się dzierżyć w dłoni szeroki, osiemnastowieczny miecz, więc ani jego
wielkość, ani waga nie zdołały go zaskoczyć.
Jelec, otaczający rękojeść, był nieco wygięty, ale nie na tyle, by zakłócało
to wygodę chwytu. Była jednak znaczna różnica między oglądaniem muzealnego eksponatu a
podnoszeniem miecza z zamiarem przecięcia nim cienkiej nitki czyjegoś życia.
-253-
- Jest trochę sfatygowany - Fraser wręczył mu broń, krytycznym wzrokiem oceniając ostrze - ale
dobrze wyważony. Weź go i spróbuj, czy dobrze leży w dłoni.
Czując się jak kompletny idiota, ujął miecz za rękojeść i przybrał pozę,
Zgromadzeni wybuchnęli gromkim śmiechem, który zagłuszył odpowiedź Moore'a. Roger powoli to
unosił, to znów opuszczał ostrze miecza.
Jak, u diabła, próbuje się miecz? Czy ma nim wymachiwać? Czy coś przebić? W pobliu stał wóz
wyładowany jutowymi workami, pełnymi chyba surowej wełny - sądząc po zapachu.
strzygł uszami.
- No, jeśli młody człowiek chce mieć miecz, z pewnością Malachy McCa-
be'owi pozostał po służbie dużo lepszy i pewnie rozstałby się z nim za nie
więcej niż trzy szylingi. - Odezwał się szewc, stojący po drugiej stronie
- Nie jest zbyt elegancki - zgodził się jakiś eks-żołnierz w średnim wieku, przyglądając się broni. -
Ale na pewno sprawny.
Roger wyciągnął rękę, rzucając się w stronę drzwi kuźni, i o mały włos
nie nadział Moore'a na ostrze jego własnego miecza. Mężczyzna odskoczył w bok z krzykiem, a tłum
zatrząsł się od śmiechu.
-Proszę, sir! Oto przeciwnik godniejszy ostrza tego miecza niż nieuzbrojony kowal!
Odwróciwszy się, Roger zobaczył doktora Fentimana, który wyciągał długie cienkie ostrze ze swojej
ozdobnej laski. Doktor, prawie o po
-254-
suto zakrapianym posiłku nos błyszczał mu czerwono jak choinkowa bombka.
- Zrobimy sprawdzian umiejętności, sir? - doktor wciąż przecinał powietrze ostrzem swojej broni. -
Proponuję pojedynek do pierwszej krwi.
fachu!
- Ha, ha! A jeśli przedziurawi pan chłopaka, czy pozszywa pan potem
klienta, pijawko?
- Gardez vous - odpowiedział doktor i natarł na niego. Roger obrócił się na pięcie, a karzeł
przeleciał obok niego z rapierem wyprostowanym jak
szermierzem, ale teraz jego szaleńcze pchnięcia i wściekłe ciosy były bardzo łatwe do odparcia -
należało tylko mieć się na baczności.
Bardzo szybko stwierdził, że może w każdej chwili zakończyć tę potyczkę, po prostu pozwalając
cienkiemu rapierowi doktora spotkać się z jego dużo cięższą bronią. Zaczęło go to jednak bawić i
starał się parować ciosy, nie wytrącając przeciwnikowi broni.
Po pewnym czasie wszystko wokół znikło Rogerowi z oczu, widział tylko lśniący w słońcu koniec
rapiera. Krzyki rozentuzjazmowanego tłumu powoli zmieniały się w niewyraźne, odległe bzyczenie,
przestał dostrzegać ścianę kuźni i zakurzoną drogę. Kiedy otarł łokciem o ścianę, odsunął
się nieco i ostrzem miecza zatoczył koło, chcąc uzyskać większą przestrzeń,
-255-
Rapier kolejny raz uderzył w szeroką klingę jego miecza, wywołując dźwięczny odgłos. Powietrze
wibrowało od uderzeń, a jego nadgarstek
nie ustawał. Pot strumieniami lał mu się z czoła i zalewał oczy. Energicznie poruszył głową, aby go
strząsnąć, i przez tę chwilę nieuwagi omal nie dosięgło go niskie pchnięcie w okolice uda. W
ostatniej chwili zatrzymał
ły dobiegające z różnych stron zachęcające okrzyki: „Teraz! Bierz go! Nadziej!" Zobaczył przestrzeń
tuż ponad haftowanym kołnierzem kamizelki, niechronioną, przysłoniętą jedynie jedwabiem chustki, i
zdusił w sobie chęć pchnięcia.
Przerażony gwałtownością tego pragnienia, zrobił krok do tyłu. Doktor, wyczuwając chwilę słabości,
znów rzucił się naprzód z ostrzem wycelowanym wprost przed siebie. Roger wykonał unik, a
Fentiman minął
ciele mocny, szybki rytm serca. Chciał gdzieś iść, chciał się śmiać, chciał
w coś z całej siły uderzyć. Chciał wziąć Briannę, tutaj, przy tej ścianie, natychmiast.
Jamie podszedł do niego i delikatnie zdjął jego palce z rękojeści miecza. Zapomniał, że go trzyma.
Ręka bez niego była za lekka, jakby zaraz miała sama unieść się w powietrze. Palce zesztywniały mu
od zaciskania.
naczyń.
drinka, gratulacje.
konia awanturował się głośno, stojąc przy wielkim gniadoszu, który wyglądał raczej na
zdezorientowanego, a nie rannego.
Roger był zaskoczony, kiedy zabrzmiał mu w uszach jego własny, dziwnie spokojny głos.
-256-
- Nadaje się? - Jamie patrzył na niego pytającym wzrokiem, trzymając w rękach miecz.
Roger kiwnął głową. Uliczka była pełna światła i kurzu, który piekł go
- Dobrze. - Jamie był rad. - Ty także - dodał od niechcenia, odwracając się, aby zapłacić kowalowi.
CZĘŚĆ
ÓSMA
Po raz czwarty w ciągu czterech minut Roger zapewnił sam siebie, że z medycznego punktu widzenia
nie można umrzeć z powodu frustracji seksualnych. Wątpliwe także, aby mogły one spowodować
trwałe szkody.
Przekręcił się na plecy, ostrożnie, aby nie wywołać zbyt głośnego chrzęstu siennika, i wbił spojrzenie
w sufit. Niedobrze, przez lekko uchyloną zasłonę, promienie porannego słońca bezlitośnie wdzierały
się do pokoju,
tworząc jasne plamy na łóżku. Kątem oka widział teraz oświetlone złoci
okrycie zsunęło się z jej ciała tak, że mógł podziwiać jej nagość od karku
aż do zagłębienia między pośladkami. Byli tak blisko siebie, ściśnięci w wąskim łóżku, że jego noga
dotykała jej, a na ramieniu czuł ciepło jej oddechu. Poczuł w ustach irytującą suchość.
Bez względu na późną porę, na zmęczenie zawsze tak bardzo jej pragnął. Był jednak ktoś, kto
potrzebował jej jeszcze bardziej. Otworzył oczy i lekko uniósł się na ramieniu, tylko tyle, aby przez
rozsypane na poduszce
loki Brianny spojrzeć w stronę stojącego pod ścianą łóżeczka, nadal pozostającego w cieniu.
otrząsnąć się ze snu i odzyskać precyzję ruchów. Dlatego kiedy z łóżeczka dobiegał pisk podobny do
strażackiej syreny, Roger podrywał się i wstawał, aby wyciągnąć z niego przemoczony, wyjący
tobołek i wykonać
-260-
wszystkie niezbędne czynności higieniczne. Kiedy już się z nimi uporał, jego zadaniem było
dostarczenie Briannie Jemmy'ego, brykającego i wijącego się w poszukiwaniu pożywienia. Do tego
czasu Bree była już na tyle przytomna, że mogła usiąść na łóżku i częściowo wyślizgnąwszy się
z nocnej koszuli, dać dziecku swobodny dostęp do mlecznego schronienia jej ciała.
Teraz, kiedy Jem był już większy, rzadko budził się w nocy, ale kiedy
już tak się stało, z powodu kolki lub złego snu, trudniej było ukołysać go
ponownie. Rogerowi udało się znowu zapaść w sen, wkrótce jednak obudził się znowu, kiedy
Brianna, obracając się we śnie, otarła się pośladkami o jego udo. Łuski kukurydziane w ich sienniku
wydały serię odgłosów przypominających fajerwerki. Przez kręgosłup przeszedł mu dreszcz,
boleśnie uświadamiając pełny wzwód.
Czuł, jak pupa Brianny mocno przylega do jego ciała, ledwo zdołał się
Przez chwilę leżał bez ruchu, modląc się, aby jednak okazało się, że odniosła małego do łóżeczka.
Czasami zdarzało im się zasnąć razem, matce i dziecku, wtedy Roger budził się rano, wyczuwając w
powietrzu dziwną
tylko woń kobiecego ciała, łagodny zapach potu i własnych niecnych żądz.
poduszce. Zauważył, że pod oczami wciąż ma sinawe cienie. Poprzedniego dnia późno się położyła -
robiła przetwory. W nocy dwa razy wstawała do dziecka. Jak mógł teraz budzić ją tylko dlatego, aby
zaspokoić swoją prymitywną potrzebę?
Zacisnął zęby, rozdarty między pożądaniem, współczuciem i przekonaniem, że jeśli jednak zdecyduje
się, w najmniej odpowiednim momencie od strony kołyski dojdą go znajome dźwięki, świadczące, że
jego potomek
właśnie się przebudził. Doświadczenie było surowym nauczycielem, ale po
żądliwość ciała zagłuszała głos rozsądku. Ukradkiem wysunął rękę i delikatnie położył ją na
pośladku żony. Był chłodny, gładki i kusząco krągły.
jego ciała, co przekonało Rogera, że powinien teraz całkowicie zsunąć przykrycie i przejść do
rzeczy, w tej chwili potrzebował nie więcej niż dziesięć sekund, aby osiągnąć swój cel. Zdołał
jednak tylko odsunąć przykrycie,
-261-
kiedy unosząc głowę z poduszki, dojrzał okrągłą, jasną twarzyczkę syna, wyłaniającą się zza brzegu
łóżeczka jak księżyc Jowisza. Niebieskie oczka
- Co się dzieje?
- Ach... coś mnie ugryzło. - Roger dyskretnie ułożył przykrycie w poprzedniej pozycji. - Musiała się
tu zabłąkać jakaś osa.
Przeciągnęła się i odgarnęła opadające jej na twarz włosy. Po chwili wyciągnęła rękę po kubek z
wodą stojący przy łóżku - zawsze budziła się spragniona.
- MAMA! Choleja, mama! - Zakrzyknął do niej Jemmy gromkim głosem, kiedy wyjmowała go z
kołyski.
- Łobuzie - skarciła go czule. - Nie byłeś dziś łaskawy dla tatusia. Zupełnie nie masz wyczucia czasu.
- Zmarszczyła nos. - Zresztą nie tylko ty.
odpowiedni.
z pieluszkami?
-262-
Jemmy nie potrafił, z radosnym spokojem znosił higieniczne zabiegi matki, zimną mokrą szmatką,
którą obmywmała najwrażliwsze miejsca jego ciała, wyśpiewując swoją nową kompozycję. Brianna
położyła temu kres, biorąc go na ręce i sadowiąc się z nim przy palenisku.
- O tak - wyrwało się Rogerowi spod serca. Bree zaśmiała się ze współczuciem i usadowiła
Jemmy'ego na swoich kolanach, a on zabrał się do ssania.
- Mogą być grzanki z dżemem truskawkowym. Ser. Jajka, ale po nie będziesz musiał iść do kurnika,
bo w spiżarni już nie ma.
cienkiej koszuli. A ona domyśliła się chyba powodu jego braku zainteresowania śniadaniem, bo
spojrzała na niego i z uśmiechem powiodła spojrzeniem po jego nagości.
- Świetnie wyglądasz, Roger - powiedziała cicho. Jej wolna dłoń spoczęła na wewnętrznej stronie
uda. Ledwie dostrzegalnym ruchem zakreśliła szczupłymi palcami dwa okręgi.
Chyba nie wytrzyma tyle czasu, by jej nie dotknąć. Chwycił jej szal, który leżał w nogach łóżka i
obwiązawszy się nim w biodrach dla przyzwoitości, podszedł i klęknął przy Briannie. Jej włosy
zafalowały od lekkiego przeciągu. Zobaczył, że ma gęsią skórkę, więc objął oboje ramionami. Na
- Kocham cię - wyszeptał jej do ucha. Jego dłoń przykryła jej, dotykając uda.
Przepłukała usta wodą z odrobiną wina i teraz jej pocałunek smakował jesiennymi owocami
winorośli i zimnym, czystym strumieniem.
ścia.
-263-
- Ćśś. - Niechętnie oderwała się od wędrówki po jego karku, wciąż patrząc z uznaniem na jego ciało.
- Ano tak, najlepiej być stale w gotowości - mruknął Roger. - Idę! - dodał głośniej. - Gdzie jest u
diabła, moje ubranie?
- Pod łóżkiem, tam, gdzie je porzuciłeś wczoraj wieczór. - Brianna postawiła Jemmy'ego, który
usłyszawszy głos dziadka, zapiszczał i pobiegł
nie tracił czasu i w ciągu kilku dni nauczył się poruszać w nieprawdopodobnie szybkim tempie.
- Szybko! - Za oknem uniosła się zasłona, promienie słońca zalały wnętrze chaty i ukazała się głowa
Jamiego Frasera. - Ruszaj się, człowieku -
w bieliźnie. - Nie pora latać z gołym tyłkiem. MacLeod mówi, że w górach są jakieś bestie. - Posłał
pocałunek Jemmy'emu - A ghille ruaidh, a charaid! Ciamar a tka thu?
chłodnego powietrza przyniósł z sobą zapowiedź polowania, zapach poczerwieniałych liści, błota,
świeżych odchodów, mokrej wełny i lśniącej skóry, a wszystko to przyprawione swądem prochu.
pończochy.
Utyskując pod nosem i sapiąc, w południe dotarli do ciemnozielonej ściany lasu. Na wyżej
położonych grzbietach górskich tłoczyły się jodły, świerki i sosny, wywyższając się dumnie ponad
skalnymi rumowiskami. Nato-
-264-
było czasu ani ochoty na rozmowy, nawet kiedy dla odpoczynku zatrzymywali się na chwilę. W lesie
panowały bezruch i cisza, które kładły tamę niepotrzebnym słowom.
że przyszli za późno, a może MacLeod się pomylił. Roger jeszcze nie opanował wszystkich
umiejętności traperskich, w tym także zabijania, ale spędził mnóstwo czasu w samotności, na słońcu,
wietrze, w ciszy i dzięki temu wyrobił w sobie instynkty myśliwskie.
Znów wyszli na odsłonięty teren, gdzie powietrze było już przenikliwie chłodne i rozrzedzone. Roger
przymknął jednak powieki, z zadowoleniem chłonąc zalewające okolicę promienie słoneczne.
Pozostali uczestnicy wyprawy także przystanęli, wystawiając się na kojące działanie słońca,
wreszcie osłonięci od wiatru.
po czym mrużąc oczy, obrzucił spojrzeniem znajdujące się poniżej drzewa. Roger zauważył, jak jego
nozdrza rozszerzają się, a po chwili ledwie zauważalny półuśmiech zakwita mu na ustach. Być może
wyczuł jednak,
także uda się coś wyczuć, ale nie potrafił zidentyfikować żadnego zapachu poza gnijącymi liśćmi i
silnym odorem potu Kenny'ego Lindsaya.
- My czekamy - wyjaśnił krótko Fergus pozostałym i przysiadł na kamieniu. Z torby wyjął dwie
rzeźbione kamienne kulki i począł kręcić nimi w dłoni, przetaczać wzdłuż zręcznych palców.
powonienia u zwierząt, lecz intensywność ludzkiego zapachu utrudniają zbliżenie się do zwierzyny.
Widział, jak Indianie z plemienia Mohawk 2 6 5 -
nacierali się ziołami, aby zabić swój naturalny zapach, ale u Kenny'ego Lindsaya nawet mięta
pieprzowa pewnie na nic by się nie zdała.
Miał nadzieję, że sam nie cuchnął tak mocno. Aby to sprawdzić, uchylił kołnierz bluzy i pociągnął
nosem. Poczuł, jak po karku spływa mu następna strużka potu. Otarł ją materiałem i postanowił, że
przed powrotem do domu musi się wykąpać, choćby woda w strumieniu była skuta lodem.
ale powietrze było tak przesycone zapachem pożądania i ostrą wonią męskiego nasienia, że twarz
Rogera zapłonęła zażenowaniem. W pierwszym odruchu chciał się odwrócić i wyjść, ale przecież
widzieli go już i nie mógł
spojrzenie Frasera - beznamiętne, a zarazem nieco zagadkowe. Był świadom, że między nimi odbywa
się teraz rozmowa, która nie potrzebuje słów, że są połączeni niewidoczną nicią.
ucisk w żołądku.
tamującego wlatujące do płuc powietrze. W końcu wyciągnął się na ziemi pokrytej liśćmi, a słońce
pieściło go ciepłym dotykiem. Dobiegł go stłumiony pomruk Fergusa i zaraz potem rozległ się szelest
kroków, oznaczający, że Francuz po raz kolejny oddala się od grupy. Fergus najadł się poprzedniego
dnia kiszonej kapusty, a teraz mógł to odczuć każdy, kto
Nie były to myśli lubieżne, ani nawet zwykła ciekawość, ale coraz czę
ściej łapał się na tym, że przygląda się im uważniej niż zwykle. Któregoś
kierunku, a ręce miał złożone za plecami. Claire żywo gestykulowała, przecinając powietrze dłońmi
o niemal białej skórze, jakby chciała pochwycić nimi czekającą ich przyszłość i nadać jej kształt.
Mówiąc, rzeźbiła rękami
Kiedy już zdał sobie z tego sprawę, zaczął obserwować ich świadomie,
-266-
ność. Miał przecież usprawiedliwienie - było coś, czego musiał się dowiedzieć, potrzebował tego
tak bardzo, że dobre maniery zeszły na drugi plan.
Dotyk, który poczuł na ramieniu, spowodował, że zerwał się gwałtownie, gotowy do obrony. Jamie
uchylił się bez trudu i uśmiechnął do niego. Głową wskazał krawędź skalnej półki.
Jamie uniósł dłoń i Fergus natychmiast znalazł się u jego boku. Francuz
ledwie dosięgał do ramienia potężnego Szkota, ale bynajmniej nie wyglądał przez to śmiesznie. Ręką
osłonił oczy i spojrzał w kierunku, który mu wskazano.
Roger podszedł do nich od tyłu, także spoglądając w dół. Niewielki ptak
przeleciał w oddali, to obniżając lot, to znów wzbijając się w niebo. Co jakiś czas, kiedy
pokrzykiwał po swojemu, odpowiadało mu nawoływanie z lasu, trochę przypominające bardzo
wysoki śmiech. Poza tym nie dostrzegł nic godnego uwagi - gęsta plątanina górskich wawrzynów,
orzeszników i dębów, podobnych do tych, które rosły w ich okolicy. Daleko poniżej gruba linia
wysokich, bezlistnych drzew wyznaczała bieg strumienia.
Fraser dostrzegł wyraz rezygnacji na jego twarzy i ruchem głowy jeszcze raz wskazał podnóże góry.
W pierwszej chwili Roger nie zauważył nic. Sam strumień nie był stąd
- Jezu, co to takiego?
- Nie wiem. Większy niż jeleń. Może wapiti. - Wzrok Frasera był skupiony na ciemniejącym w
oddali punkcie. Chociaż stał spokojnie, lekko wsparty o muszkiet, Roger wyczuwał ogarniające go
podniecenie.
-267-
- Nie. - Roger pokręcił głową. - To znaczy są, ale to nie jest łoś. Polowałem na łosie z Indianami
Mohawk. One się inaczej poruszają. - Za późno zauważył, jak usta Frasera zaciskają się w wąską
linijkę i dopiero po dłuższej chwili rozluźniają. Zgodnie z niepisaną umową wszyscy unikali
tematu pobytu Rogera wśród Indian. Fraser nie odezwał się jednak ani
- Ano, to nie jest ani jeleń, ani łoś, ale z pewnością nie jest jeden. Widzicie?
Roger jeszcze mocniej zmrużył oczy, ale po chwili zauważył, że Fraser bynajmniej nie patrzy w jeden
punkt, lecz obejmuje oczyma szerszy krajobraz.
Kiedy udało mu się rozproszyć spojrzenie, okazało się, że rozciąga się
przed nimi mozaika kolorowych, ruchomych plam, podobna trochę do obrazów van Gogha.
Uśmiechnął się do tego porównania. W końcu jednak zobaczył to, co od jakiegoś czasu widział
Jamie, i wszystkie malownicze
Wszystkie zwierzęta były właściwie niewidoczne, ale ich obecność wyczuwało się w
gwałtowniejszych szarpnięciach krzewów. Chryste, muszą chyba być ogromne? Tam... i tam... oczy
prześlizgiwały się po rozciągającym się poniżej widoku. Poczuł w żołądku ucisk, który towarzyszy
człowiekowi w chwilach największej ekscytacji. Jezu, będzie ich z pół tuzina, przynajmniej!
- Miałem rację! Miałem rację czy nie, Mac Dubh? - MacLeod nie posiadał się z radości. Jego
okrągła twarz płonęła z podniecenia, całe ciało wyrażało niecierpliwą chęć zmierzenia się z
bestiami. Niespokojnie wpatrywał się w twarz Jamiego.
stóp zbocza. Wtedy mały Roger i ja pójdziemy w stronę tej wielkiej, odsłoniętej skały, widzicie ją?
przygryzając wargę.
-268-
- Są blisko strumienia. Wy pójdziecie dokoła, dobrze ukryci, aż do tego wielkiego cedru. Tam,
widzicie? Tam się rozdzielicie, żeby na każdym brzegu było po dwóch ludzi. Evan jest najlepszym
strzelcem, niech cały czas ma się na baczności. Roger Mac i ja będziemy za stadem, spróbujemy na-
gonić je w waszą stronę.
Władczym gestem przywołał resztę, a jego hak zalśnił w słońcu. Po chwili lekki grymas wykrzywił
jego twarz, przyłożył rękę do żołądka i po raz kolejny zatruł otaczającą ich ciszę i rześkie powietrze
wspomnieniem wczorajszej kapusty. Jamie spojrzał na niego z namysłem.
Niepodobna było poruszać się cicho po ściółce z suchych liści, ale Roger
Starając się nie ulegać wątpliwościom, zatrzymał się na chwilę, nasłuchując uważnie. Nie usłyszał
jednak niczego poza szumem wiatru przedzierającego się przez nagie gałęzie i odległym szmerem
wody strumienia. Z krzaków, w których mignęła mu ruda głowa, dobiegł go ledwie słyszalny trzask.
Szybko założył broń na ramię i podążył za Jamiem.
że nadepnął na coś, co bynajmniej nie było stertą liści. Gwałtownie odskoczył, z trudem utrzymując
równowagę. Spojrzał pod nogi i mimo rozczarowania, nie zdołał opanować wybuchu śmiechu.
- Jamie! - zawołał, nie przejmując się dłużej potrzebą zachowania ciszy, i Fraser wychynął zza kępy
laurowych krzewów. - Żaden ze mnie traper, ale rozpoznałem, w co wdepnąłem, i to nie pierwszy
raz. - Otarł podeszwę buta o leżącą obok kłodę. - Jak myślisz, za czym się skradaliśmy przez cały ten
czas?
-269-
-A niech mnie - powiedział w końcu. Wciąż kucając, rozejrzał się wokół. - Ale co one tu robią? -
mruknął, obejmując przestrzeń wokół nich zasępionym wzrokiem.
się w cień. - W Ridge są tylko trzy sztuki bydła i nie dalej jak dziś rano
oda, chyba rozpoznałby własną krowę. Poza tym... - Odwrócił się powoli, spoglądając w stronę
stoku, po którym niedawno schodzili.
Nie musiał kończyć - krowa bez spadochronu nie miała szans dostać
- Ano tak. Ale skąd się tam wzięły? - Jamie spojrzał na niego, marszcząc czoło. - Indianie nie
trzymają bydła, zwłaszcza o tej porze roku, już dawno ubiliby wszystkie zwierzęta i uwędzili mięso.
W promieniu trzydziestu mil nie ma żadnej farmy, z której mogłyby pochodzić.
- Może to zdziczałe stado? - zasugerował Roger. - Uciekło komuś kiedyś i teraz wędruje swobodnie.
- To przypuszczenie zabrzmiało bardzo obiecująco.
- Będą więc łatwym łupem - stwierdził Jamie. Uśmiechnął się, ale w jego głosie zabrzmiała nuta
sceptycyzmu. Odłamał kawałek przysuszonego krowiego łajna, rozkruszył go w palcach i odrzucił.
Po półgodzinnej wędrówce dotarli do miejsca nad brzegiem strumienia, które wypatrzyli z góry. Było
tam szeroko i płytko, rosnące na brzegu wierzby zanurzały ogołocone z liści gałęzie w nurcie wody.
Wokół panował zupełny bezruch i spokój. Ich broń połyskiwała czasem, odbijając promienie słońca.
Było jasne, że krowy przechodziły tędy wcześniej, piaszczysty brzeg zryty był kopytami, a okoliczne
zarośla staranowane przez wielkie zwierzęta.
- Dlaczego nie pomyślałem, aby wziąć sznur? - mruczał pod nosem Jamie, przedzierając się przez
wierzbową gęstwinę. - Mięso to jedno, ale mleko i ser byłyby... - jego słowa przestały być słyszalne,
kiedy odwrócił
się od strumienia, kierując się śladami pozostawionymi przez bydło w listowiu. Teraz prowadziły
one w stronę lasu.
Bez słowa rozdzielili się, poruszając się możliwie najciszej. Roger z wielkim skupieniem
nasłuchiwał każdego najlżejszego odgłosu. Musieli być już bardzo blisko, nawet niedoświadczone
oko Rogera było w stanie do-
-270-
strzec, że ślady pozostawione przez zwierzęta były coraz świeższe. Las wciąż jednak pogrążony był
w martwej ciszy, przerywanej jedynie przez
teraz powietrze delikatną, złotą mgiełką. Robiło się coraz zimniej, za każdym razem, kiedy wchodzili
w cień, Roger drżał z zimna, pomimo chroniącej go grubej bluzy. Już niedługo będą musieli odnaleźć
resztę grupy i poszukać miejsca na obóz, bo o tej porze roku zmierzchało bardzo prędko. Ogrzanie się
przy ogniu byłoby ogromną przyjemnością. A jeszcze większą, gdyby mogli coś na nim upiec.
Schodzili teraz w dół, w niewielkie zagłębienie, gdzie ze stygnącej ziemi unosiły się już smugi
jesiennej mgły. Jamie był daleko przed nim, idąc tak szybko, jak się dało po rozmiękłej ziemi. Tropy
zwierząt wciąż były
łoże.
Stado krów nie mogło tak po prostu zniknąć, pomyślał, nawet we mgle
tak gęstej jak ta... chyba że to jakieś czary, w które jednak nie wierzył, nawet w tak nienaturalnej
ciszy.
- Roger. - Głos Jamiego był bardzo cichy, ale Roger, nasłuchujący bardzo uważnie, od razu
rozpoznał, że dochodzi gdzieś z prawej strony. Jamie przyglądał się czemuś, przechylając głowę. -
Spójrz.
pewnej przestrzeni kora była zupełnie zdarta, a pozostałą pokrywały plamy jakiejś białawej
substancji.
sierści.
niech mnie piekło pochłonie, jeśli widziałem kiedyś krowę, która miałaby
Coś poruszyło się tuż obok łokcia Rogera, a kiedy się odwrócił, ujrzał
tuż przed sobą ogromny ciemny łeb. Maleńkie przekrwione czarne oczka
patrzyły wprost na niego. Przestraszony, krzyknął i odskoczył do tyłu. Rozległ się huk, kiedy jego
broń wypaliła, zaraz za nim dał się słyszeć stłumiony łomot. Leżał teraz tuż przy pniu, nie mogąc
złapać oddechu. Nie wiedział, co się stało, przed oczyma mignęło mu tylko włochate cielsko
Usiadł, próbując odzyskać oddech, i zobaczył Jamiego - klęczał na trawie, gorączkowo szukając
broni Rogera.
-271-
Wciąż lekko otumaniony, biegł, trzymając w ręce broń, nie mając najmniejszego pojęcia, kiedy się
tam znalazła. Rożek z prochem rytmicznie obijał się o jego biodro.
ła, przewieszona przez plecy. Las już nie milczał, gdzieś za nimi rozlega
Dogonił Frasera, kiedy dotarli do zbocza. Mozolnie wspinali się w górę, a ich stopy ślizgały się na
mokrych liściach, płuca płonęły z wysiłku.
W końcu dotarli na szczyt i spojrzeli w dół, na stok z drugiej strony, usiany sosnami i młodymi
orzesznika.
Były tam, osiem, może dziewięć ogromnych, kudłatych bestii, biegnących razem, omijających zarośla
i drzewa. Jamie opadł na jedno kolano, wymierzył i strzelił, ale bez zauważalnego skutku.
Nie było czasu, by przeładować broń, nie mogli ani na chwilę spuścić
w podnieceniu ruszył w dół zbocza, pudełko z kulami i z jedzeniem frunęły za nim, przytroczone
rzemykami. Serce biło mu w rytm dudnienia bizonich kopyt. Słyszał, jak Jamie po gaelicku nawołuje
go do powrotu.
Dopiero nagła zmiana w tonacji okrzyków skłoniła Rogera, by się odwrócił. Jamie stał w miejscu, a
jego twarz zamarła z przerażenia. Zanim Roger zdołał wydać z siebie jakikolwiek głos, przerażenie
ustąpiło miejsca
wściekłości. Obnażając zęby, wymierzył w ziemię kolbę strzelby i wściekle zaczął w coś walić.
Roger natychmiast zawrócił.
łuskowatą skórą. Jeden koniec węża był zbity na miazgę, jego krew poplamiła kolbę muszkietu
Frasera, ale podłużne bezgłowe cielsko wciąż wi
ło się w konwulsjach.
- Przestań! Już nie żyje. Słyszysz? Przestań, mówię do ciebie! - Chwycił Jamiego za rękę, ale on
wyrwał mu się i dalej okładał martwe zwierzę.
W końcu przestał i stał, drżąc na całym ciele, ledwie trzymając się na nogach.
- Ano tak, w nogę. Nadepnąłem na niego. - Twarz Jamiego była zupełnie biała. Spojrzał na wciąż
drgające zwłoki węża i wzdrygnął się.
ramię.
-272-
Trzęsącymi się dłońmi odwinął pończochę na prawej nodze. Roger obrócił jego głowę, aby patrzył w
inną stronę, i zdjął but razem z pończochą.
Ciało wokół ranek nabrało już niebieskawego odcienia, widocznego nawet w świetle zapadającego
zmierzchu.
czasu. Rozpalenie ognia trwałoby go zbyt długo, a w tej chwili liczyła się
każda minuta.
- Czekaj. - Fraser nadal był bardzo blady, ale spokojny. Wyciągnął zza
pasa płaską butelkę i wylał kilka kropli whisky na ostrze noża, następnie
natarł odrobiną płynu ranę i jej okolice. Patrząc na Rogera, skrzywił usta
- Claire tak robi, kiedy szykuje się do pokrojenia kogoś. - Odchylił się,
ją tylko lekko, ale nie przeciął. Fraser pochylił się i objął dłońmi ręce Rogera, a po chwili nacisnął,
wydając z siebie wściekły pomruk. Nóż zapadł
się w ciało na głębokość ponad jednego cala. Krew wypłynęła spod ostrza,
- Jeszcze raz. Mocno i szybko, na miłość boską. - Głos Jamiego był spokojny, ale Roger czuł, jak
krople potu, które pokryły jego twarz, opadają mu na ręce.
Zebrał w sobie siły i nacisnął mocno. Wyciął dwa znaki „X" ponad
śladami ukąszenia, jak zalecał podręcznik pierwszej pomocy. Rany krwawiły obficie, wzdłuż nogi
biegły grube, czerwone strumienie. To dobrze, pomyślał. Nóż musiał sięgnąć tak głęboko, aby odciąć
truciźnie drogę
cięć.
Nadal nie było w nim śladu paniki, ale w ruchach dał się wyczuć większy pośpiech. Jak szybko
rozprzestrzeniał się jad? Miał nie więcej niż kilka minut, może nawet mniej. Ssał najmocniej jak
potrafił, metaliczny smak krwi wypełnił jego usta. Co chwila przerywał i wypluwał ją na pożółkłe
-273-
Brianna zabiłaby go, gdyby pozwolił umrzeć ojcu. Tak samo Claire.
Gdzie u diabła są pozostali? Fraser powinien ich wezwać - nie, on właśnie to robił, gdzieś poza
świadomością Rogera ryczał głośno. Ciało nogi, którą przytrzymywał Roger, stało się twarde jak
kamień, mięśnie stężały
mnie wszystko. - Ostrożnie poruszył gołą stopą, krzywiąc się. Miejsca nacięć były sine, wciąż
sączyła się z nich krew. Ciało wokół było spuchnięte od ssania i prawie niebieskie.
Usta miał pełne śliny, odkaszlnął i jeszcze raz splunął. Fraser podsunął
- Przeżyję. - Jamie nadal był blady, ale kącik ust lekko uniósł mu się do
Nie było ich, z góry nie było widać nic poza morzem nagich gałęzi, poruszających się na wietrze,
który wiał teraz z coraz większą siłą. Nawet je
śli bizony były jeszcze nad strumieniem, stąd nie dało się stwierdzić żadnego śladu ich obecności -
ich ani myśliwych.
Zachrypnięty od krzyku, Roger powoli zszedł w dół stoku. Jamie przesunął się nieco, znalazłszy
schronienie pośród skał, u stóp wielkiej jodły.
Siedział tam, wsparty plecami o kamień, z nogami wyprostowanymi. Zranioną łydkę obwiązał
chustką.
- Nikogo ani śladu. Będziesz mógł iść? - Roger pochylił się nad teściem
- Może kawałek. - Noga opuchła jeszcze mocniej, zwłaszcza w okolicach ukąszenia, a niebieskawy
odcień obejmował coraz większe połacie skóry.
-274-
Roger poczuł pierwszą falę niepokoju. Zrobił już wszystko, co dyktowała mu jego wiedza. W
podręcznikach pierwszej pomocy następne zalecenia w razie ukąszenia węża brzmiały: „Usztywnij
kończynę i jak najszybciej przewieź poszkodowanego do szpitala". Nacięcie i wysysanie miało
oczywiście za zadanie usunięcie trucizny z organizmu, ale z pewnością jej część rozprzestrzeniała się
teraz powoli po ciele Jamiego Frasera. Nie zdołał wyssać wszystkiego. O ile w ogóle coś udało się
mu usunąć. Najbliższa namiastka szpitala - Claire z jej ziołami - znajdowała się o dzień drogi stąd.
Roger usiadł obok Jamiego, zastanawiając się, co dalej począć. Unieruchomić kończynę - cóż, to na
pewno mógł jeszcze zrobić.
-Tak.
Bardzo szybko robiło się ciemno, ciepło rozproszyło się razem z ostatnimi promieniami słońca,
chociaż nie było pewnie jeszcze czwartej. Było jasne, że dziś nigdzie się już nie ruszą. W ciemności
z pewnością zgubiliby się w górach, nawet gdyby się okazało, że Fraser może chodzić. Gdyby reszta
grupy była teraz z nimi, mogliby go ponieść, zmieniając się co jakiś czas, ale wcale nie był pewien,
czy to byłoby lepsze niż pozostawienie go tutaj w spokoju. Chociaż w duchu pragnął, aby Claire tu
była, zdawał sobie sprawę, że ona także niewiele mogłaby zrobić, co najwyżej uśmierzyć ból
umierania...
siebie, sięgnął do sakwy, sprawdzając stan zapasów. Wciąż miał ze sobą niewielką ilość ciasta,
woda zaś nie stanowiła problemu, znajdowali się w górach i poprzez szum drzew, słyszał szmer
wody, płynącej gdzieś poniżej. Pomyślał, że lepiej będzie zgromadzić trochę drewna, zanim zrobi się
ciemno.
- Dobrze byłoby rozpalić ogień. - Odezwał się nagle Jamie, czytając w jego myślach. Otworzył oczy
i przyglądał się teraz swojej dłoni, obracając ją, jakby nie widział jej jeszcze nigdy w życiu.
- Nie wiem. Sądzę, że tak, jeśli piłeś whisky. - To był kiepski dowcip,
-275-
- Dobrze. Zostań tutaj, nie wolno ci się ruszać. Zbiorę trochę drewna.
Łatwiej będzie nas znaleźć, jeśli rozpalimy ogień. - Co prawda pozostali nie pomogliby w tej chwili
w żaden sposób, a przynajmniej nie przed nadejściem poranka, ale zawsze byłoby raźniej i
bezpieczniej w większej
grupie.
Jakie są jego szanse? - pytał sam siebie, schylając się po gruby kawał
dalej jak tydzień temu słyszał o Niemce z okolic High Point. Schyliła się,
aby podnieść patyk ze sterty drewna, i skrywający się tam wąż ukąsił ją
w gardło. Umarła w ciągu kilku minut. Zdając sobie sprawę, że właśnie w tej
chwili sam schyla się, aby podnieść suchy kawałek drewna, cofnął szybko rękę. Besztając się za
własną głupotę, wziął do ręki patyk i zanim zdecydował się podnieść coś spośród suchych liści,
rozgarniał je na boki, upewniając się, że nie czai się między nimi żadne niebezpieczeństwo.
Nie mógł się powstrzymać, aby co chwila nie spoglądać w górę zbocza
i nie niepokoić się, kiedy tracił Frasera z oczu. Co będzie, jeśli Jamie zasłabnie pod jego
nieobecność?
Jamie nie miał umrzeć dzisiaj, ani od ukąszenia węża, ani z wyziębienia.
Nie mógł. Miał zginąć dopiero za kilka lat, w pożarze. Choć raz klątwa
Przestał się już ruszać i nie było żadnych wątpliwości, że był martwy.
Nie od razu jednak zebrał się na odwagę, aby go podnieść. Był grubości
jego nadgarstka i długi na jakieś cztery stopy. Zaczął już powoli sztywnieć, więc zmuszony był ułożyć
go razem z zebranym drewnem, jak ga
łąź z łuszczącą się korą. Przyglądając mu się, łatwo zrozumiał, jak kobieta mogła nie zauważyć
czającego się zwierzęcia - szaro-brązowe wzory sprawiały, że był niemal niewidoczny na tle
podłoża.
Jamie odarł węża ze skóry, podczas gdy Roger ułożył drewno na ognisko. Spoglądając kątem oka,
widział, że teść wykonuje tę czynność nie-
-276-
zwykle jak na niego niezdarnie. Widać odrętwienie palców było coraz bardziej dokuczliwe. Nie
zrezygnował jednak - odcinał kawałki białego mięsa i drżącymi rękami nabijał je na okorowane
gałęzie.
- Może położysz się na chwilę? - zaproponował, próbując nadać głosowi swobodny ton. - Prześpij
się, jeśli możesz, obudzę cię, jak jedzenie będzie gotowe.
Jamie się nie sprzeciwił, co jeszcze bardziej zaniepokoiło Rogera. Zwinął się na posłaniu z liści,
ostrożnie przesuwając zranioną nogę. Było jasne, że sprawia mu duży ból.
Tłuszcz z mięsa węża z sykiem spadał na rozżarzone drwa. Mimo lekkiego niesmaku, jakie Roger
odczuwał na myśl o zjedzeniu go, żołądek wydał kolejny niecierpliwy sygnał. Ten cholerny wąż
pachniał tak samo
jak pieczony kurczak! Już nie pierwszy raz znalazł się na cienkiej linii między apetytem a głodem.
Przetrzymać najbardziej wybrednego smakosza dwa dni bez jedzenia i będzie wsuwał surowe
ślimaki i jaszczurki bez słowa skargi. Roger jadł je, wracając ze swojej wyprawy mierniczej.
Ani na chwilę nie spuszczał z oczu Jamiego, który nie ruszał się teraz,
ale Roger widział, jak od czasu do czasu wstrząsają nim dreszcze, mimo
wodę i dorzucił do ognia kilka naręczy gałęzi i suchych liści, tak że płomienie sięgały już teraz ponad
jego głowę. Jeśli pozostali uczestnicy wyprawy znajdowali się gdzieś w promieniu mili, powinni je
bez trudu zauważyć.
-277-
- Czy Indianie wiedzieli, co robić z ukąszeniem węża? - zapytał nagle Jamie, z czymś, co mogło być
nadzieją, w głosie.
- Działało? - Fraser trzymał w dłoni kawałek mięsa, jakby nie miał siły
podnieść go do ust.
jeszcze tego samego wieczoru. Za drugim razem nie powiodło się. - Widział tylko, jak wynosili
przykryte ciało, nie był świadkiem tej śmierci. Najwyraźniej jednak miał przed sobą kolejną szansę
przyjrzenia się z bliska skutkom ukąszenia węża.
Fraser chrząknął.
- Zastrzyk, tak? - Jamie nie był zachwycony. - Claire zrobiła mi to kiedyś. Niezbyt przyjemne.
- Zadziałał?
Mimo ogarniającego go coraz większego niepokoju Roger pochłonął zarówno swoją porcję mięsa,
jak i tę, której nie dokończył Jamie. Niebo ponad nimi było ciemne i rozgwieżdżone. Wiatr,
poruszający koronami drzew, ziębił im ręce i twarze.
Zakopał resztki pozostałe po wężu - niczego w tej chwili nie potrzebowali mniej niż odwiedzin
jakiegoś mięsożernego drapieżnika, zwabionego zapachem krwi - i dołożył do ognia, wciąż
nasłuchując, czy w okolicy nie
rozlegną się znajome głosy. Nic jednak nie zakłócało ciszy poza pojękiwaniem wiatru między
gałęziami i chrzęstem gałęzi. Byli zupełnie sami.
Fraser pomimo przejmującego chłodu ściągnął z siebie myśliwską koszulę i siedział teraz z
przymkniętymi oczami, kołysząc się lekko. Roger przykucnął obok niego i dotknął jego ramienia.
Jezu! On płonął żywym
ogniem.
Mimo to otworzył oczy i uśmiechnął się słabo. Roger podał mu naczynie z wodą, które przyjął,
kiwnąwszy lekko głową. Noga do kolana była groteskowo spuchnięta - dwa razy grubsza niż
normalnie. Na skórze wykwitły ciemnoczerwone wybroczyny, jakby jakiś żarłoczny wampir przyssał
się do ciała, ale w ostatniej chwili coś go odwiodło.
Roger zastanawiał się gorączkowo, czy mógł być w błędzie. Był przekonany, że przeszłość nie może
zostać zmieniona; ergo, czas i sposób, w ja-
-278-
ki miał umrzeć Fraser, były już przesądzone. Miało się to stać nie wcześniej niż za cztery lata. Gdyby
nie to przekonanie, byłby teraz diablo przerażony jego stanem. Jednakże czy było to przekonanie
uzasadnione?
- W sprawie możliwości zmiany. Pomyślałeś, że nie da się zmienić historii. Ale co, jeśli jesteś w
błędzie?
ra. - Zastanów się. Ty i Claire - próbowaliście powstrzymać Karola Stuarta, zmienić to, co zrobił,
ale nie udało się wam. Nie dało się tego zrobić.
- Jak to niezupełnie?
zależało tylko od nas i od niego. Byli jeszcze inni ludzie, którzy mieli na
to wpływ. Wodzowie, którzy za nim szli, ten przeklęty Irlandczyk, który
mu schlebiał, nawet Ludwik, on i jego złoto. - Machnął ręką, chcąc oddalić wspomnienie. - Ale nie o
to chodzi. Powiedziałeś, że ja i Claire, nie mogliśmy go powstrzymać i masz rację - nie mogliśmy
powstrzymać początku. Ale mogliśmy zmienić koniec.
- Masz na myśli Culloden? - Roger wpatrywał się w ogień, przywołując mgliste wspomnienie tego
odległego dnia, kiedy Claire opowiedziała jemu i Briannie historię kamieni. I Jamiego Frasera. Tak,
mówiła o ostatniej szansie, szansie zapobieżenia rzezi klanów...
Spojrzał na Jamiego.
- Tak. Gdybyśmy to zrobili... ale ani ona, ani ja, nie mogliśmy się na to
czasu wiele razy zastanawiałem się czy to, co nami kierowało, było przyzwoitością, czy może
zwykłym tchórzostwem.
żesz tego wiedzieć. Gdyby Claire spróbowała go otruć, jestem gotów się
założyć, że stałoby się coś nieprzewidzianego, zatruty płyn mógł się rozlać, mógł go wypić pies, ktoś
inny mógłby umrzeć. Wszystko i tak potoczyłoby się wiadomym torem!
-279-
- Myślisz więc, że takie było przeznaczenie? Człowiek nie ma żadnego wyboru? - Zewnętrzną stroną
dłoni otarł usta. - I kiedy zdecydowałeś się
wrócić, dla Brianny i małego - to też nie był twój wybór, tak? Po prostu
musiałeś to zrobić?
-Ja... - Roger przerwał, mocniej zaciskając dłonie na udach. Poczuł zapach ładowni „Gloriany",
ponad wonią płonącego drewna. Po chwili jednak rozluźnił się i zaśmiał krótko. - Świetny moment
na rozważania filozoficzne, nieprawdaż?
- Ano. - Głos Frasera był bardzo łagodny. - Dla mnie może nie będzie
- My dokonaliśmy wyboru - Claire i ja. Nie mogliśmy popełnić morderstwa. Nie mogliśmy przelać
ludzkiej krwi, ale czy przez to na naszych rękach jest krew przelana w Culloden? Nie popełniliśmy
grzechu, ale mo
- Ależ skąd. - Roger wstał, nie mogąc usiedzieć w miejscu. - To, co sta
ło się w Culloden, nie było waszą winą; jakże mogłoby być? W tym brało
a może ocaleni już w chwili urodzenia i nic nie może tego zmienić? To by
nie myślę tak. Po prostu... jeśli coś już przebiegło w określony sposób, jak
- Mhm. Ano tak, bo przybyłeś z drugiej strony, nie miałeś na to wpływu. Nie mogłeś nic zrobić, ale ja
mogę, bo to wciąż jest przede mną?
sensu.
- Może - rzekł w końcu znużony. - Bóg wie, ja nie.
-280-
że się stanie, nie nastąpi, więc przeszłość może być zmieniona, tak?
- Nie umrzesz! - Roger stracił panowanie nad sobą. Popatrzył spode łba
na Frasera.
- Cieszę się, że to słyszę. Myślę, że najwyższy czas na łyk whisky. Wyciągniesz korek? Ja swoimi
palcami chyba już nie dam rady.
Ręce Rogera także nie były zbyt sprawne. Może to dotyk rozpalonej
skóry Frasera, kiedy odbierał od niego butelkę, sprawił, że czuł, jakby jego skóra była lodowato
zimna. Wątpił, aby whisky była najlepszym lekarstwem na ukąszenie węża, ale chyba w tej chwili nie
miało to już znaczenia.
ży zapas gałęzi, ale i tak wstał i zanurzył się w mroku, pilnując, aby cały
tak rozległym, że samo patrzenie na nie przyprawiało go o zawroty głowy. Nocy, kiedy pozostawał
sam na sam ze swoimi myślami, kiedy musiał dokonać wyboru. Często był zbyt zmęczony, aby usypać
sobie posłanie z liści i jednocześnie zbyt udręczony myślami, żeby usnąć.
Były tylko dwie drogi, ale tak mały wybór nie ułatwiał podjęcia decyzji. Z jednej strony była
Brianna, miłość do niej, niebezpieczeństwo, wątpliwości i strach, z drugiej zaś pewność. Pewność
tego, kim i czym jest, pewność, którą porzucił w imię miłości do kobiety i ich nienarodzonego
dziecka.
Dokonał wyboru. Właśnie, więc jednak miał wybór! Nic go do tego nie
zmiany, jakie się w nim dokonały. Jego wyborem był też pocałunek Morag. Wspomnienie wykrzywiło
mu usta goryczą. Jeszcze nie znał wszystkich konsekwencji tego drobnego incydentu.
pamięci.
-281-
To jest podręcznik czarnej magii należący do czarownicy Geillis. To jest jej imię i ja je przyjmuję;
nieważne jest, kim się urodziłam, lecz, kim się stanę.
To nie był śmiech, jak wydało mu się w pierwszej chwili, tylko odległy
krzyk pantery.
Stuarta królem, ale dokonała kilku innych rzeczy. Obie z Claire zrobiły coś,
aby zmienić bieg wypadków - urodziły dzieci mężczyznom z innego czasu. Brianna... William
Buccleigh. Kiedy pomyślał o wpływie tych dwóch osób na jego życie, nie mówiąc już o niczym
innym...
serem?
Starał się stąpać możliwie najciszej, ale i tak było słychać chrzęst igieł
pod stopami. Fraser nawet nie drgnął; oczy miał zamknięte. Roger zauważył, że krwawosine plamy
pojawiły się także na jego opuchniętej twarzy. W migotliwym świetle trudno było powiedzieć, czy
jeszcze oddycha.
twarz i zaproponował, aby jeszcze napił się whisky. Kiedy odmówił, uło
Mimo woli zaczął rozważać wszystkie ewentualności. Co zrobi, jeśli stanie się najgorsze? Nie
chciał, aby to nastąpiło, ale nie mógł wyprzeć z głowy tej myśli. Widział ludzi, którzy umierali,
chociaż wyglądali dużo lepiej niż Fraser w tej chwili.
-282-
Gdyby to się stało i pozostali uczestnicy wyprawy nie wrócili po nich, musiałby sam pochować
Jamiego. Nie mógłby zabrać ze sobą ciała, ani pozostawić go tutaj na łup dzikich zwierząt.
i nieprzyjazne - nikły w ciemnościach; zacierajce się kontury wciąż zmieniały kształty w migotliwym
świetle płomieni; wiatr zawodził, jakby gdzieś w dali wyły dzikie zwierzęta.
Może tam, na drugim końcu zwalonego drzewa mógłby wykopać płytki dół i przywalić go pniem,
zrobić tymczasowy grób...
fizyczny ból, uciskając na klatkę piersiową i gardło. Poza nimi był jeszcze
Jem. A co z Fergusem, Marsali, Lizzie i jej ojcem, Bugami, Lindsayami i innymi rodzinami z Ridge?
Dla nich wszystkich Fraser był przewodnikiem.
Fraser poruszył się i jęknął głośno. Uspokoił się, dopiero kiedy Roger
Długo jeszcze siedział bez ruchu z dłonią na ramieniu Frasera. Miał w sobie jakieś absurdalne
przekonanie, że trzymając go, nie pozwala mu się oddalić. Jeśli nie puści go do wschodu słońca,
wszystko będzie dobrze. Je
Ogień powoli zaczynał przygasać, ale wciąż odkładał chwilę, kiedy będzie musiał go podniecić, nie
chcąc opuszczać Jamiego.
-MacKenzie? - Był to ledwie dosłyszalny szept, ale natychmiast postawił go w stan pełnej
gotowości.
kubek, rozlewając wodę po drodze. Fraser wziął dwa łyki i skinął ręką, że
dość.
- Nie wiem, czy masz rację, czy też jesteś w błędzie - zaczął. Jego głos
był cichy i chrapliwy, ale wyraźny. - Jeśli jesteś w błędzie i jednak umieram, to muszę ci powiedzieć
kilka rzeczy. Nie chcę tego odkładać, bo mo
że być za późno.
- Jestem tutaj - powtórzył Roger, nie wiedząc, co powiedzieć.
Fraser zamknął oczy, zbierając w sobie siłę, aż w końcu wyprostował ręce i przekręcił się na bok,
ciężko i niezręcznie. Jego twarz wykrzywiła się w bolesnym grymasie i minęła dłuższa chwila, zanim
oddech się uspokoił.
-283-
-Jest pewien mężczyzna, którego nazywają Lyon, Duncan Innes będzie najlepiej wiedział jak go
znaleźć. Pracuje na wybrzeżu, skupuje towar od przemytników. Odszukał mnie na weselu, chcąc się
dowiedzieć, czy będzie mógł ze mną robić interesy z whisky.
Plan był bardzo prosty. Jamie chciał wysłać wiadomość od tego Lyona,
ją ma.
- Nie zgodzi się tak łatwo, będzie negocjował, ale w końcu przystanie
na propozycję. Powiedz mu, że masz wystarczająco dużo whisky, żeby interesy z tobą były opłacalne.
Możesz dać mu na próbę jedną baryłkę dwuletniej, jeśli będziesz musiał. Wtedy zobaczy, że jest
warta jego pieniędzy.
głębiej.
tyły, jeśli się zgodzą. Jeśli nie, znajdź kogoś innego, ale w żadnym razie
nie idź sam. I przygotuj się do zabicia go pierwszym strzałem.
wzrok.
- Nie pozwól, aby zbliżył się do ciebie na odległość miecza - mówił dalej. - Dobrze sobie radzisz,
ale nie jesteś jeszcze na tyle wyćwiczony, żeby stanąć z kimś takim jak Bonnet.
- Jeśli przeżyję - powiedział cicho. Zakasłał i dał znak ręką, że to na razie wszystko o Bonnecie.
o wszystkim, co dzieje się w okolicy, ale nigdy nie odwracaj się do niego
tyłem. Nigdy.
-284-
kontynuował po chwili. - I Fergusowi. Fergus ci pomoże, jeśli tylko będzie mógł. A reszta - znów się
poruszył i skrzywił pod wpływem bólu. -
Strzeż się Obadiaha Hendersona. Inni też będą chcieli cię wypróbować,
Roger walczył z uczuciem paniki, zmuszając się do uważnego słuchania, zapisując w pamięci, chcąc
jednocześnie uspokoić Frasera, kazać mu przestać, zapewnić, że to wszystko nie będzie potrzebne.
Wiedział jednak,
miało spocząć w jego rękach, będzie potrzebował każdego strzępu informacji, które przekazywał mu
Jamie.
przytomność? Ramię pod dłonią Rogera było bezwładne. Siedział więc cicho, bojąc się ruszyć.
ogarniającego go lęku. Nie mógłby tego zrobić. Chryste, nie trafiłby nawet w coś wielkości domu! I
jak na miłość boską miał nagle zająć miejsce Jamiego Frasera? Pilnować porządku, karmić rodzinę i
bronić jej przed
czerwoną, lśniącą skórą. Roger przykrył ją własną dłonią i poczuł, jak się
- Powiedz Briannie, że jestem z niej dumny - szeptał. - Mój miecz oddaj dziecku.
Roger kiwał tylko głową, nie mogąc wydobyć z siebie słowa. Po chwili
- Ano - jego głos zabrzmiał nienaturalnie szorstko. - Powiem jej. - Zamilkł, ale Fraser nie powiedział
nic więcej. Ogień prawie już zgasł, ale ręka, którą trzymał, wprost go paliła. Powiew wiatru
spowodował, że z ogniska wyprysł nagle snop jasnych iskier.
Czekał dalej, w upływie nocnych minut. W końcu pochylił się, aby Fraser mógł go usłyszeć.
-285-
Pomyślał, że czekał może zbyt długo. Fraser leżał bez ruchu przez kilka minut. Wreszcie wielka dłoń
poruszyła się i zacisnęła na ile pozwoliły opuchnięte palce.
- W centrum Bostonu nie ma ich zbyt wiele. Poza tym, nie wołano by
chirurga do przypadku ukąszenia przez węża. Tylko raz miałam do czynienia z czymś takim, kiedy
dozorca zoo został ugryziony przez kobrę królewską. Mój znajomy robił autopsję i zaprosił mnie,
abym popatrzyła.
człowiek.
Delikatnie nacisnęłam dłonią jego kostkę. Skóra była napęczniała, rozgrzana i mocno czerwona. Jego
ciało aż do wysokości klatki piersiowej błyszczało, jakby je ktoś zanurzył we wrzątku.
skóra na klatce piersiowej pozostała jasna, ale dla odmiany pokryta była
czerwonymi jakby śladami po ukłuciach cieniutkiej igiełki. Poza tym niezwykłym ubarwieniem skóra
stóp i dłoni złuszczała się całymi płatami.
nic równie czerwonego. - Nie mogłam wyczuć pod palcami poszczególnych krostek, chociaż
wyraźnie je widziałam. Pomyślałam, że to muszą być krwawe wybroczyny podskórne. Ale aż tyle...
się. Zbyt słaby, aby kiwnąć głową, znacząco spojrzał na moje palce, zabarwione żółtymi i
niebieskimi plamami.
-286-
pełen ubrań. Chryste, jeśli woda się wygotowała i wszystko się spaliło...
Gorący odór uryny i indyga uderzył mnie, jak tylko przekroczyłam próg.
do wyschnięcia.
- Bogu dzięki - powiedziałam, machając poparzonymi palcami, aby trochę je ochłodzić. - Już
myślałam, że zniszczyłam całą porcję.
- Mogą być trochę ciemniejsze. - Marsali otarła dłonią twarz i przygładziła kosmyki jasnych włosów,
które wymknęły się z koka. - Jeśli pogoda się utrzyma, to będziesz mogła zostawić je na słońcu, żeby
trochę wyblak
-Już w porządku - wykrztusiła Marsali, próbując rękami rozgonić kłęby duszącej pary. - Zostaw,
matko Claire, zaraz zaleję to wodą, żeby ostyg
ło. Ty musisz iść do taty? Przyszłam, jak się tylko dowiedziałam. Czy bardzo z nim źle?
ostatnią rzeczą, na którą miałabym teraz czas, było noszenie kubłami wody ze strumienia, aby zalać
ten przeklęty kocioł. Zaczęłam dmuchać na poparzone palce, aby trochę je ochłodzić. Skóra pod
plamami z barwnika
- Myślę, że wkrótce wydobrzeje - zapewniłam ją, spychając w cień własne obawy. - Teraz czuje się
okropnie i wygląda jeszcze gorzej - nigdy w życiu nie widziałam czegoś takiego - ale wygląda na to,
że w rany nie wda
ła się żadna infekcja... - mówiąc to, za plecami zabobonnym gestem
Fergus mówił, że wzięli go za martwego, kiedy ich znaleźli - jego i Roberta Maca - ale już w drodze
zaczął żartować z tego, co się stało, więc trochę ich to uspokoiło.
Nie byłam tak pełna optymizmu, zwłaszcza że widziałam już jego nogę, ale zdobyłam się na dziarski
uśmiech.
-287-
- Tak, sądzę, że wszystko będzie dobrze. Pójdę mu teraz zrobić gorące okłady z cebuli, żeby trochę
oczyścić ranę. Może pójdziesz do niego, gdy
żarni wisiały dziesiątki gruzełkowatych warkoczy, pachnących i chrupiących pod dotykiem moich
dłoni. Odcięłam sześć dużych cebul i zabrałam się za ich szatkowanie. Skóra moich palców trochę
mrowiła, na wpół poparzona i stwardniała. Cięłam powoli i ostrożnie, starając się nie narazić ich
dodatkowo na zbyt bliski kontakt z ostrzem noża.
- Proszę to zostawić, ja to zrobię, a leannan. - Pani Bug odebrała mi nóż i wprawnie zabrała się do
pracy. - To na okłady? Ano, powinny pomóc.
Dobry okład z cebuli poradzi sobie ze wszystkim. - Mimo tych zapewnień, na jej czole pojawiła się
głęboka bruzda, znamionująca zmartwienie, kiedy spojrzała w stronę mojej pracowni.
Odgarnęłam ręką włosy, które opadły mi na twarz, starając się siłą woli opanować obfite łzawienie.
- Tak myślę. - Pociągnęłam nosem i osuszyłam oczy. -Jak się czuje Roger?
- Teraz śpi - dodała po chwili. Jej usta wygięły się lekko, kiedy napotkała moje spojrzenie. W oczach
córki wyczytałam pełne zrozumienie. Je
mu nie grozi.
z taboretu i wzięła pod pachę, nie zważając na jego protesty. - Potrzebujesz czegoś, mamo?
jesień. - Obawiam się, że mróz mógł uśmiercić już wszystkie. Nie widziałam much już od jakiegoś
czasu. Może spróbuj w padoku, zwykle składają jaja w ciepłym gnoju.
-288-
Skrzywiła się lekko, ale natychmiast pokiwała głową, stawiając Jemmy'ego na podłodze.
propozycją.
niej odrobinę gorącej wody z sagana. Zostawiłam, aby trochę się poddu-
siła, i udałam się do swojej pracowni. Na samym jej środku stał solidny
- Ano, daję radę. - W jego głosie słyszałam duży wysiłek, ale zdołał wyciągnąć wielką dłoń spod
okrycia i dotknąć jej policzka.
-Fergus dobrze się sprawił - mówił dalej. - Zebrał wszystkich mężczyzn i nad ranem zdołali odnaleźć
mnie i Rogera Maca. Przeprowadził
Marsali nadal była pochylona, ale zobaczyłam, że kąciki jej ust wyginają się lekko ku górze.
-Ja też mu to mówiłam. Nie pozwoli tym bestiom uciec. Jeden wystarczyłby podobno na zapasy
zimowe dla całego Ridge.
brandy, żeby trochę uśmierzyć ból, nie miałam też opium. Pomyślałam, że
Cicho otworzyłam kredens, aby wyjąć z niego przykrytą miskę, w której trzymałam pijawki. Naczynie
było zimne, jego dotyk przynosił chwilową ulgę moim poparzonym dłoniom. Miałam ich sporo, około
tuzina wielkich, czarnych, ospałych plam, na wpół zanurzonych w wodzie i glonach. Przerzuciłam
trzy z nich do mniejszej miski, wypełnionej wodą, i uniosłam nad palnikiem.
utrzymanie.
-289-
Wyjęłam też pozostałe rzeczy, których potrzebowałam, słuchając cichej konwersacji za mną.
nikiem kanadyjskim, jeżówką purpurową i żywokostem lekarskim, wywar z penicyliną. Zaklęłam pod
nosem, odczytując notatkę z etykiety. Miał
już prawie miesiąc, od tygodni nie zrobiłam świeżej porcji.
- Czy igły, które znalazłaś, były świeże? - zapytał Jamie. Chyba bardziej
- Tak, zielone i świeże. Dobrze wiem, że tam jest. Ale to wielkie drzewo i nie widzę go z ziemi ani
nie mogę go wypłoszyć ogniem. - Marsali strzelała raczej przeciętnie, ale odkąd Fergus stracił rękę,
ona zajmowała się polowaniem dla rodziny.
- Mhm. - Jamie odchrząknął z trudem, więc znów podsunęła mu naczynie z wodą. - Weź ze spiżarni
trochę osolonej skóry z wieprza i natrzyj nią pień. Resztę połóż na ziemi w pobliżu. Niech Fergus
przyczai się gdzieś i obserwuje. Jeżozwierze uwielbiają sól i tłuszcz, wyczuje je
i po zmroku zejdzie z drzewa. Kiedy już będzie na ziemi, nie musisz nawet strzelać, wystarczy
ogłuszyć go uderzeniem w głowę. Fergus może to zrobić.
przyjemny chłód rękojeści. Musiałam oczyścić ranę, usunąć martwe tkanki, strzępki skóry i ubrania,
drobiny liści i zwykły brud. Mężczyźni usztywnili nogę gliną i owinęli chustką. Dopiero po usunięciu
zanieczyszczeń będę mogła zrobić okłady z penicyliny. Miałam nadzieję,, że to pomoże.
Jeszcze nigdy nie jadłam czegoś takiego, ale Ian mówił, że są smaczne, tłuste, a ich kolce doskonale
nadają się do szycia i innych rzeczy.
ła składana piłka, służąca do amputacji, jej ostrze miało prawie osiem cali długości. Nie używałam
jej od czasów Alamance. Sama myśl o tym, że miałabym użyć jej teraz, spowodowała, że strużki
zimnego potu spłynę
- Mięso jest tłuste - mówił Jamie - ale to dobrze... - Zamilkł na chwilę, chcąc zmienić pozycję. Próba
zakończyła się głośnym jękiem.
-290-
W pamięci powróciły wspomnienia, czułam pod palcami napiętą skórę i mięśnie, słyszałam zgrzyt
kości pod ostrzem piłki, aż wreszcie krew strumieniami tryskającą z naczyń. Strumieniami,
przypominającymi... węże Z trudem przełknęłam ślinę. Nie. Tak się nie stanie. Na pewno nie.
ma rodzić.
Odwróciłam się, klnąc pod nosem. Domyślałam się tego, ale miałam nadzieję, że się mylę. Troje
dzieci w trzy lata! I jednoręki mąż, który nie mógł
„babską robotą".
- Powiedział ci?
- Nie, ale domyśliłem się, że kiedy byliśmy na polowaniu, nie tylko niestrawność go męczyła. Teraz
już wiem, co go trapiło.
Ugryzłam się w język, tak że poczułam smak krwi. Czy mikstura z wro-
tyczu i octu, którą jej dałam, nie podziałała? A może nasiona dauco? A mo
że, co wydało mi się najbardziej prawdopodobne, nie zażywała ich regularnie? Było już jednak za
późno na pytania i wyrzuty. Spojrzałam na nią i posłałam jej pełen, na ile to było możliwe, otuchy
uśmiech.
- Wygląda to gorzej, niż w rzeczywistości jest - zapewniłam głośno, słysząc, jak Marsali zachłysnęła
się powietrzem. To była prawda, ale rzeczywistości doprawdy niczego nie brakowało. Krawędzie
cięć ponad ukąszeniem były poczerniałe i niezasklepione. Ciało w tym miejscu napuchło, wypychając
je jeszcze bardziej na zewnątrz. Z otwartej rany sączyła się
ropa.
wąż go ukąsił - nie, co nie miało znaczenia dla leczenia, zwłaszcza że nie
miałam przecież żadnego antidotum - ale na pewno jego jad działał bardzo silnie. Niewielkie
naczynka krwionośne nadal pękały i pokrywały krwistymi plamami coraz większe powierzchnie
ciała.
Stopa i kostka po stronie ugryzienia wciąż były gorące i mocno zaczerwienione. Wbrew pozorom był
to dobry znak, bo dowodził, że nie
-291-
nastąpiło w tym obszarze zatrzymanie krążenia. Problem polegał na tym, żeby trochę je przyspieszyć i
maksymalnie ograniczyć martwicę tkanek
Roger nie powiedział mi wiele na temat tamtej nocy w górach, ale nie
musiał. Widywałam już mężczyzn, którzy spędzili razem noc pod znakiem
Nigdy przedtem nie miałam do czynienia z ukąszeniem węża, ale trochę o tym czytałam. Zakażone
jadem tkanki zawsze obumierały i zaczynały gnić. W ten sposób Jamiemu groziło, że straci sporą
część mięśni łydki, co oznaczało utykanie, albo gorzej - mógł nabawić się gangreny.
Spojrzałam na niego dyskretnie. Okryty prześcieradłami, był tak wyczerpany, że z trudem się
poruszał, ale kontury jego ciała znamionowały jednocześnie grację i siłę. Nie mogłam znieść myśli,
że miałabym go okaleczyć, a przecież musiałabym to zrobić, gdyby okazało się konieczne dla
ocalenia życia. Uczynić Jamiego kaleką... pozbawić go połowy kończyny. .. Myśl o tym sprawiła, że
poczułam ucisk w żołądku, a dłonie zaczę
ły mi się pocić.
Nie pytałabym go. Wybór był jego prawem, ale przecież on był mój, a ja
dokonałam już wyboru. Nie oddałabym go, bez względu na to, jakich musiałabym użyć środków, by
zatrzymać go przy sobie.
- Na pewno wszystko w porządku, ojcze? - Marsali, zadając to pytanie, bacznie przypatrywała się
mojej twarzy. Przez chwilę przenosiła zaniepokojone spojrzenie to na mnie, to na Jamiego. Z całych
sił starałam się nadać swojej twarzy pewny siebie wyraz.
Jamie także mnie obserwował. Kącik jego ust uniósł się lekko.
prostu, zawsze kiedy się skaleczę, cały czas na mnie psioczysz, dopiero
kiedy jest naprawdę źle, stajesz się łagodna jak baranek. A teraz... ani razu nie nazwałaś mnie idiotą,
ani nawet nie podniosłaś na mnie głosu, Angliszko. Czy to oznacza, że masz mnie za umierającego?
łatwo było dostrzec prawdziwy niepokój. W Szkocji nie było żmij, nie mógł
-292-
-Ty cholerny ośle. Nadepnąć na węża! Nie mogłeś uważać, gdzie leziesz?
- Goniąc taką kupę mięsa? - Poczułam, jak jego mięśnie pod dotykiem
- Tobie nie wolno - stwierdziłam pewnie. - Albo jedno, albo drugie z nas
może być przerażone w tym samym czasie, a teraz była moja kolej.
Roześmiał się, ale śmiech przerodził się w duszący kaszel, któremu towarzyszyły silne drgawki.
miałam uratować nie tylko jego życie, ale i nogę, potrzebowałam czegoś
przykrycie, aby sprawdzić, jak sprawują się moi inni bezkręgowi pomocnicy. Dobrze, pozwoliłam
sobie na ciche westchnienie ulgi. Pijawki zadziałały wyjątkowo szybko. Puchły, wysysając krew,
która przedostaje się do tkanek z pękniętych naczyń. Jeśli ten proces zostanie zahamowany,
na to!
zamknięte teraz oczy, były głęboko zapadnięte. - Czy nie mogę mieć na
wypije. Krzywił się, zaciskając powieki, ale wreszcie przełknął tyle ile
trzeba.
-293-
Marsali przyniosła dzbanek pełny wrzącej jeszcze wody. Zalałam nią przygotowane zioła i
odstawiłam, aby się zaparzyły. Do drugiego naczynia nalałam zimnej wody, aby mógł zapić nią
nieprzyjemny smak leku.
łam puste naczynie Marsali, prosząc, aby przyniosła więcej wody, dodając do niej jedną czwartą
miodu.
mnie swoją matkę, przez wrodzone wyczucie taktu. W tej sprawie jednak
cholerna Laoghaire miała rację. Bycza krew byłaby teraz najlepsza, gdybyśmy tylko mieli świeżą
wołowinę. Której akurat nie mieliśmy.
końskie odchody. Widocznie na razie poszukiwania nie zakończyły się sukcesem. Dostrzegła mnie w
oknie i pomachała, a następnie wskazała na le
żący niedaleko topór i pobliski las. Machnęłam i pokiwałam głową w odpowiedzi - spróchniałe
kłody to chyba dobry pomysł.
Jemmy siedział nieopodal, przywiązany swoją małą uprzężą do ogrodzenia. Już od dawna nie
potrzebował pomocy sznurków, by utrzymać się w pionie, teraz bardziej przydawały się matce,
przytrzymując go w miejscu, gdy była akurat czymś zajęta. W tej chwili pochłaniało go rozrzucanie
pozostałości po tykwach, które rosły przy ogrodzeniu. Pokrzykując, urządzał sobie prysznic z suchych
liści, które kaskadą opadały mu na płomienną czuprynę.
Kątem oka dostrzegłam jakiś ruch. Była to Marsali - niosła wodę ze źródła, żeby jeszcze raz zalać nią
przypalony kocioł. Jamie miał rację, mimo swojego stanu, nadal była zbyt szczupła, twarz miała
bladą, a pod jej oczami dostrzegłam cienie.
Cholera. Moje spojrzenie padło na Bree. Jej jasne, długie nogi migały
między trawami, kiedy szła w kierunku wielkiego świerka. A czy ona używa oleju z wrotyczu? To że
ma małe dziecko, bynajmniej jej nie chroni, nie w jej wieku...
-294-
Odwróciłam się szybko, słysząc za sobą jakiś dźwięk. Okazało się, że to Jamie unosi się w swoim
gnieździe jak gigantyczne, karmazynowe pisklę.
- Pytam raz jeszcze - odezwałam się, stojąc nad nim, z rękami wspartymi na biodrach - co u diabła...
W takich chwilach nikt nie miał wątpliwości, do kogo najbardziej podobny jest Jemmy, pomyślałam z
rozbawieniem.
- Wiem, co dzieje się z moją nogą, lepiej niż ty, Angliszko - przerwał
mi gwałtownie, ale po wypowiedzeniu tych kilku słów znów musiał zamilknąć, aby wziąć głębszy
oddech. - I nie obchodzi mnie to.
lata czy pięćdziesiąt, Fraser zawsze pozostawał Fraserem i nawet skała nie
- Moje co?
Od gorączki mogę stracić rozum. Nie chcę, żebyś ucięła mi nogę, kiedy
-295-
-Może ty nie, ale ja tak. I właśnie go dokonałem. Mam twoje słowo, Angliszko.
i stał teraz pośród zagonu dyń, tuż przy domu, przeżuwając powoli jakieś
liście. Stał tam - ogromny, ciemny i włochaty, jakieś dziesięć stóp od Jem-
my'ego, który wpatrywał się w niego wielkimi jak spodki oczami, z otwartą buzią.
w zakamarkach mojego umysłu zrodziła się myśl, że bizony, które widywałam w zoo, były dużo
mniejsze.
mi się, że musiałam ponad nimi przefrunąć, wspomagana jakąś tajemniczą siłą. Dostrzegłam, że
Brianna wyłoniła się spomiędzy drzew i biegnie cicho, ściskając topór w ręku. Twarz stężała jej w
wyrazie najwyższego
Wciąż biegnąc, wzięła rozpęd i będąc już przy zwierzęciu, z całej siły
opuściła ostrze topora, wbijając je tuż za uszami olbrzyma. Cienka strużka krwi wypłynęła spod
metalu i zaczęła barwić czerwono leżące na ziemi dynie. Zwierzę wydało przerażający ryk i obniżyło
łeb, jakby chciało zaszarżować.
Bree uchyliła się w bok i już klęczała przy Jemmym, mocując się ze
sznurkami. Słyszałam, jak Marsali wykrzykuje gaelickie modlitwy i przekleństwa, zdejmując świeżo
ufarbowaną halkę z krzaka jeżyny.
Jakimś cudem podczas biegu otworzyłam piłkę. Dwoma błyskawicznymi cięciami oswobodziłam
Jemmy'ego i już w następnej chwili biegł z powrotem przez podwórze. Marsali zarzuciła halkę na
głowę bizona. Stał teraz zdezorientowany, potrząsając łbem, z którego coraz mocniej płynęła krew.
-296-
Sięgał mi do ramienia. Jego zapach był dziwny, a jednocześnie jakby znajomy, mieszanka kurzu,
ciepła i zwierzęcia, przypominający zapach zwykłej krowy, wypełniający oborę. Postąpiłam jeden
krok, potem następny, aż wreszcie zanurzyłam palce w gęstych kudłach. Czułam, jak wstrząsają nim
silne drgawki, przez rękę przechodzące także na
mnie.
Nigdy przedtem nie robiłam czegoś takiego, ale czułam przeciwnie, jakbym robiła to tysiące razy.
Jakby we śnie, lecz zarazem pewnie, przesunęłam rękę tuż pod pokryte spienioną śliną chrapy. Na
dłoni czułam ciepły oddech. Silny puls niemal słyszalnie bił pod grubą skórą. Prawie mogłam sobie
wyobrazić wielkie, mięsiste serce, pompujące krew. Sprawnie poprowadziłam ostrze piły,
rozcinając skórę i mięśnie, wreszcie usłyszałam jak zazgrzytało o kość.
Świat wokół zakołysał się i w następnej chwili osunęłam się bezwładnie na kolana, lądując na ziemi
z głuchym łomotem. Kiedy doszłam do siebie, leżałam na środku podwórza, z palcami wciąż
wplątanymi w gęstą
Usłyszałam jakiś głos i spojrzałam w kierunku, z którego dochodził. Jamie klęczał na werandzie,
wsparty na rękach, z otwartymi ustami. Był kompletnie nagi. Marsali siedziała na ziemi, bezgłośnie
otwierając i zamykając usta.
Brianna stała nade mną, trzymając Jemmy'ego w ramionach. Zapomniawszy już o wcześniejszym
przerażeniu, wychylił się w stronę ciała bizona i przyglądał mu się z żywym zaciekawieniem.
- Oooo! - zawołał.
ją na głowie.
Ujęłam jej dłoń w swoją i z trudem wydobyłam nogę spod gigantycznego łba. Obie nadal całe
drżałyśmy. Brianna odetchnęła głęboko, spoglądając na masywne zwłoki. Nawet kiedy leżał na boku,
sięgał jej prawie do pasa. Marsali podeszła do nas, potrząsając głową ze zdumieniem nad
rozmiarami zwierzęcia.
- Matko Boska, jak my coś takiego zdołamy oprawić?
- Och - odparłam, przeczesując włosy trzęsącą się dłonią. - Damy sobie radę.
-297-
92. Z p o m o c ą przyjaciół
rozgrywającą się na zewnątrz. Moje skrajne wyczerpanie nadawało jej dodatkowo odcień
surrealizmu - sama w sobie miała charakter jak najbardziej surrealistyczny.
Słońce chyliło się ku zachodowi, ozłacając ostatnimi promieniami postrzępione resztki liści
kasztanowców. Świerki w tle wydawały się zupełnie czarne w blasku zamierającego światła,
podobnie jak szubienica, stojąca na środku podwórza i upiorne szczątki, które z niej zwisały. Obok
krzaków jeżyny paliło się ognisko i oświetlało krążące wokół sylwetki ludzi, co raz pojawiające się
w kręgu światła i znikające w cieniu. Niektórzy nożami i toporami atakowali wiszącą tuszę. Inni
odchodzili już, zgięci pod ciężarem koszy, napełnionych mięsem i tłuszczem. W pobliżu ognia
dostrzegłam kobiecą sylwetkę, pochylającą się i unoszącą coś, jak w dziwnym, monotonnym tańcu.
okiem ocenił wagę zwierzęcia na tysiąc osiemset do dwóch tysięcy funtów. Brianna, słysząc to,
kiwnęła głową i oddała Jemmy'ego Lizzie. Przez chwilę obchodziła wokół zwierzę i przypatrywała
mu się spod zmrużonych powiek, głęboko się nad czymś zastanawiając.
Mężczyźni, rozczarowani, że nie byli świadkami dramatycznych wydarzeń, na początku nie zwracali
na nią uwagi. Brianna była jednak wysoka, energiczna, wyposażona w mocny głos i uparta.
diego Chisholma i jego synów, którzy pewnym krokiem, z nożami w rękach zbliżali się do cielska.
Wskazała na ranę w głowie zwierzęcia i ręką przesunęła po przesiąkniętym krwią rękawie. - Albo
to? - bosą stopą wskazała na głęboką ranę w gardle. Moje pończochy leżały w kałuży krwi, gdzie się
ich pozbyłam. Co prawda bardziej przypominały teraz zwykłe szmaty, ale dało się w nich jeszcze
rozpoznać część damskiej garderoby.
-298-
Patrząc na tę scenę przez okno, widziałam, jak raz po raz spoglądają w stronę domu, uświadamiając
sobie, że Brianna jest jego córką, co warto było brać pod uwagę.
Róbcie, co każe. - Wyprostował ramiona i spojrzał na pozostałych mężczyzn wzrokiem, który nie
dopuszczał sprzeciwu.
Widząc to, Fergus wzruszył ramionami i pochylił się nad bestią, oceniając jej rozmiary.
- Gdzie mamy go umieścić, pani? - zapytał uprzejmym tonem. Pozostali mężczyźni roześmiali się, ale
już po chwili posłusznie wypełniali jej rozkazy.
Spojrzałam w stronę stołu, na którym znów leżał Jamie, owinięty w koce. Chciałam przenieść go na
górę, do jego łóżka, ale uparł się, aby pozostać tutaj, gdzie mógł słyszeć, co dzieje się w domu.
- Już prawie skończyli - odwróciłam się i położyłam dłoń na jego czole. Wciąż było mocno
zaczerwienione i rozgrzane. - Brianna wspaniale się sprawiła - dodałam, chcąc rozproszyć nasze
przygnębiające myśli.
chwili jego spojrzenie skupiło się na mnie, jakby obudził się z sennego
przetopienia na łój i mydło. Ogołocone kości miały być zużyte do wywarów na zupy, a chrząstki
przerobione na guziki.
Przednie kopyta i rogi, wciąż jeszcze okrwawione, stały na moim kredensie, przyniesione przez
Murdo Lindsaya. Domyśliłam się, że jako trofeum, osiemnastowieczny odpowiednik uszu i ogona.
Dostałam też woreczek żółciowy, ale chyba przez zupełny przypadek, pewnie nikt inny go nie chciał,
a ja słynęłam z tego, że potrafię uzyskać lekarstwo niemal
-299-
z każdej naturalnej substancji. Zielonkawa grudka wielkości mojej pięści leżała teraz obok
ubłoconych kopyt, w naczyniu, prezentując się dość złowieszczo.
wiadomość, nawet Ronnie Sinclair, prowadzący sklep bednarski po drugiej stronie wzgórza. Po
niedługim czasie z bizona pozostały tylko nędzne resztki. W powietrzu zaczął się unosić zapach
pieczonego mięsa, palonego orzesznika i kawy. Otworzyłam szerzej okno, aby wpuścić do pokoju
zaostrzające apetyt aromaty.
łam sobie z tego sprawę, dopiero czując zapach jedzenia. Zamknęłam oczy
- Powinieneś zjeść chociaż trochę zupy, zanim zaśniesz. - Czule odgarnęłam włosy z jego twarzy.
Zarumienienie zaczęło już lekko blednąc, chociaż nie byłam pewna, czy nie ulegam złudnemu światłu
świecy. Wlaliśmy w niego takie ilości wody z miodem i herbaty ziołowej, że nie miał już oczu
rysowały się pod skórą. Nie jadł nic od ponad czterdziestu ośmiu godzin,
- Potrzebuje pani więcej gorącej wody, madam? - Lizzie, jeszcze bardziej rozczochrana niż zwykle,
pojawiła się w drzwiach z Jemmym uwieszonym u szyi. Gdzieś musiała zgubić swoją chustę i jej
jasne włosy oswobodziły się z węzła. Jemmy trzymał w pulchnej garstce spory kosmyk, szarpiąc go i
płaczliwym głosem powtarzając: „Mama-mama-mama".
zwróciłam się do małego, biorąc go za rączkę i po kolei rozprostowując jego tłuste paluszki. - Nie
czochramy włosów. - Spod koców dobył się cichy chichot.
- Hm? - Odwróciłam głowę i przez chwilę patrzyłam na niego nie rozumiejąc. Dopiero po chwili
sięgnęłam ręką, idąc za jego wzrokiem. Okazało się, że także moje nakrycie głowy zniknęło w
tajemniczych okolicznościach, a włosy sterczą mi na wszystkie strony. Usłyszawszy słowo
„włosy", Jemmy skupił teraz uwagę na mnie, porzucając jasne loki Lizzie
i chwytając moje.
-300-
- MAMA-MAMA-MAMA...
- Chce do mamy - wyjaśniła bez potrzeby Lizzie. - Dziesiątki razy próbowałam go ułożyć w łóżeczku,
ale on wychodzi, jak tylko się odwrócę.
Nie mogłam go zostawić...
Drzwi wejściowe otwarły się i do domu wdarł się przeciąg, a wraz z nim
zapach dymu. W następnej chwili usłyszeliśmy tupot bosych stóp na drewnianych deskach podłogi w
holu.
łej od ognia twarzy. Jemmy przyjrzał się jej dobrze, aż w końcu wygiął
- To ja, kochanie. - Wyciągnęła do niego rękę, ale zaraz ją cofnęła, widząc, że choć nie płacze, to
jednak chowa twarz pod ramieniem Lizzie, nie wierząc, że apokaliptyczny obraz może mieć coś
wspólnego z mamą,
Brianna przeszła do porządku dziennego nad zachowaniem syna, podobnie jak nad błotnymi śladami
stóp, które pozostawiała na podłodze.
- Spójrz - wyciągnęła ku mnie zaciśniętą dłoń. Całe jej ręce, aż do łokci, były umazane przyschniętą
krwią, a końce paznokci zdobiły czarne półksiężyce. Ostrożnie rozprostowała palce, pokazując mi
swój skarb -jej dłoń pełna była maleńkich, wijących się białych larw. Widok ten spowodował,
aby złapać trochę światła. Było zbyt ciemno do pracy przy mikroskopie,
łym okiem, ale bardzo istotne. Larwy zwykłych much żywią się padliną,
żerają mięśnie, wypijają krew żywiciela. W żadnym razie nie mogłam się
pomylić.
-301-
Zamknęłam jedno oko, żeby wyraźniej widzieć stworzenie pod mikroskopem. Robak wciąż
pozostawał w ruchu, bezradnie wykręcając się we wszystkich możliwych kierunkach. Jedna linia
była bardzo wyraźna. Czy
była też druga? Wpatrywałam się, póki moje oko nie zaczęło łzawić, ale
ła podwiniętą do kolan, a od góry do dołu pokryta była plamami rozmazanej krwi. Ubranie miejscami
przyklejało się jej do ciała.
- Za co?
- Nie sądziłem, że w ogóle trafiłem - odparł. - Chciałem tylko przepłoszyć stado w stronę Fergusa. -
Sięgnął ręką po kulę, ostrożnie obracając ją w palcach.
głos był bardzo spokojny, ale dostrzegłam nikłą bruzdę między jej niewidocznymi brwiami. - Albo
przygryziesz, gdy mama będzie pracowała przy twojej nodze.
- Za późno - uśmiechnął się słabo.
Dostrzegła leżący na stole niewielki skórzany pasek, na którym wyraźnie było widać głębokie ślady
jego zębów. Spojrzała na mnie zaskoczona.
Spędziłam ponad godzinę, czyszcząc ranę, i nie było to łatwe ani dla mnie,
W odpowiedzi chrząknęłam tylko i wróciłam do larw. Kątem oka widziałam, jak Brianna gładzi
Jamiego po policzku. Obrócił się w jej stronę i lekko pocałował jej dłoń, nie zważając na
pokrywające ją ślady krwi.
- Nic się nie stało, mała. - Jego głos był słaby, ale spokojny. - Nic mi nie
jest.
Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale widząc wyraz twarzy Brian-
ny, ugryzłam się w język. Miała na głowie mnóstwo obowiązków, nie musi się martwić o Jamiego.
Jeszcze nie teraz.
-302-
- To nie będzie bolało - zwróciłam się do Jamiego, próbując przekonać o prawdziwości tych słów
bardziej siebie niż jego.
piący głos. Roger zdążył się już wykąpać, mokre kosmyki ciemnych włosów opadały mu na
kołnierzyk czystej koszuli. Jemmy sennie ssał kciuk, spoczywając wygodnie na ramieniu ojca. Roger
podszedł do stołu, żeby
- Dam radę.
- To dobrze. - Ku mojemu zaskoczeniu Roger położył dłoń na ramieniu Jamiego, jakby chcąc dodać
mu otuchy. Nigdy wcześniej nie widzia
łam u niego takiego gestu i znów zaczęłam się zastanawiać, co zaszło między nimi w górach.
- Marsali przyniesie zaraz herbatę z byczej krwi, a może raczej powinienem powiedzieć bizoniej
krwi. - Roger spoglądał teraz w moją stronę. - Może i tobie dobrze by zrobiła.
- Dobry pomysł - zgodziłam się. Przymknęłam oczy i odetchnęłam kilka razy głęboko.
teraz ból, także wspomnienie złamanej kilka lat wcześniej piszczeli dawało
- Na razie nie ma co tracić czasu - odezwałam się, znów wstając. - Lepiej zajmijmy się tym, co
konieczne.
Jamie westchnął cicho i przez chwilę leżał spięty. Z rezygnacją przyglądał mi się, kiedy ustawiałam
obok niego talerzyk z larwami, sięgałam po kleszcze, aż wreszcie podałam mu skórzany pasek.
- Nie będziesz tego potrzebował - odezwał się znowu Roger. Przyciągnął do siebie taboret i
przysiadł na nim. - To prawda, że te małe paskudztwa nie sprawiają bólu.
- Mogą trochę łaskotać, ale tylko jak będziesz o nich myślał. Jeśli skupisz się na czymś innym, nawet
nie poczujesz.
-303-
ale zaraz przywarł do dziadka. Pulchna łapka przez chwilę szukała oparcia, aż wreszcie je znalazła.
- Osztre - mruknął, uśmiechając się błogo. Z rączką zagłębioną w miedzianych włosach, zamruczał z
zadowoleniem i niemal natychmiast zapadł w smaczny sen, przytulony do rozgrzanej gorączką klatki
piersiowej dziadka.
Kiedy uniosłam szczypce, Jamie zmarszczył brwi. W końcu jednak wzruszył ramionami i wsparł
podbródek na rudowłosej główce Jemmy'ego. Kiedy zamknął oczy, widać było wyraźny kontrast
między spokojną twarzą chłopca i spiętą Jamiego.
Moje zadanie nie mogło być prostsze - uniosłam lekko świeży okład
- Znów wygląda prawie jak noga. Nie sądziłem, że jeszcze tak będzie.
Chwyciłam kolejną larwę, ostrożnie, aby jej nie zmiażdżyć, drugą ręką
zgłębnikiem delikatnie uniosłam kawałek skóry i wsunęłam pod nią wijące się maleństwo, starając
się odsunąć od siebie wspomnienie stopy Aarona Beardsleya.
zapewnić ranie wilgotność. Trzeba było go zmieniać mniej więcej co godzina. Miałam nadzieję, że
ciepło okładu pobudzi także krążenie. Później trzeba będzie nałożyć opatrunek z miodu, żeby
zapobiec rozwojowi bakterii.
Teraz, kiedy było już po wszystkim, pozostawało nam tylko czekać. Talerzyk z liśćmi herbaty zadrżał,
kiedy go odstawiłam. Do tej pory tylko silna koncentracja sprawiała, że ręce mi nie drżały. Chyba
nigdy w życiu nie byłam jeszcze tak zmęczona.
-304-
93. Wybory
Roger i pan Bug wzięli Jamiego między siebie i pomogli mu przejść do naszej sypialni. Nie
chciałam, aby się poruszał, w obawie o jego nogę, ale nie dawał się przekonać.
- Nie chcę, żebyś spala tu na podłodze, Angliszko - mówił z uśmiechem. - Powinnaś spać w swoim
łóżku, ale wiem, że nie chcesz zostawiać mnie samego, a to znaczy, że aby cię do tego zmusić, sam
muszę się tam
przenieść.
Sprzeczałabym się jeszcze dłużej, ale prawdę mówiąc, byłam już tak
- Urażę ci nogę - powiedziałam, odwieszając suknię. - Może przyszykuję sobie posłanie przy
kominku i...
mną. - Wsparł się na poduszkach, przymykając oczy. Jego miedziane włosy rozsypały się wokół
głowy. Skórę wciąż miał zarumienioną, ale już nie tak mocno jak na początku. W miejscach, gdzie
zniknęły krwiaki, był dla
- Nawet na łożu śmierci będziesz się wykłócał. Twoje niekoniecznie musi być zawsze na wierzchu.
Raz w życiu mógłbyś leżeć spokojnie i pozwolić, aby inni zajęli się wszystkim. Jak sądzisz, co by się
stało, gdyby...
- Angliszko - wyszeptał.
-Co?
- Chciałbym, żebyś mnie dotknęła... nie sprawiając bólu. Tylko raz, zanim zasnę. Mogłabyś to zrobić.
Zastygłam zszokowana, gdy zdałam sobie sprawę z istoty jego pragnienia. Stojąc wobec konieczności
ratowania jego życia i zdrowia, całe dnie poddawałam go różnym zabiegom leczniczym - bolesnym
lub przykrym.
współczuciem i otuchą.
A ja - ja, przerażona tym, co się może stać, do czego mogę zostać zmuszona, nie znajdowałam czasu
ani miejsca na delikatność. Odwróciłam się, starając się zapanować nad łzami. Potem podeszłam do
łóżka, pochyliłam
-305-
zmierzwione brwi. Arch Bug go ogolił, skóra policzków nadal była gorąca, ale gładka. Pod jej
osłoną wyczuwałam twarde kości, które teraz wydały mi się tak kruche. Ja także byłam krucha.
włosy.
mówiąc, ale na jego ustach wciąż błąkał się lekki uśmiech. Zawsze lubił
patrzeć, kiedy się czesałam. Miałam nadzieję, że działa to na niego równie kojąco jak na mnie.
Z dołu dochodziły nas stłumione odgłosy życia domu. Okiennice zostawiłam uchylone. Roztańczone
języki płomieni dogasającego na zewnątrz ogniska rzucały blask na okienne szyby. Spojrzałam w
okno, zastanawiając się, czy może nie powinnam domknąć okiennic.
- Zostaw je, Angliszko - jak zwykle odgadł moje myśli. - Lubię słuchać,
jak rozmawiają. - Rzeczywiście przyciszone głosy i coraz to nowe wybuchy śmiechu, działały
uspokajająco.
cy przesypywanie piasku. Kiedy wsłuchałam się w niego, całe napięcie minionego dnia zaczęło ze
mnie uchodzić, jakbym sczesywała je z siebie. Kiedy wreszcie skończyłam, Jamie miał już zamknięte
oczy.
Położyłam się ostrożnie, aby go nie potrącić. Leżał na boku, odwrócony do mnie tyłem. Ułożyłam się
na tym samym boku i dopasowa
łam pozycję swojego ciała do niego, starając się jednocześnie nie dotykać go.
Leżałam cicho, nasłuchując. Odgłosy domu ucichły wreszcie, teraz słychać było tylko syk ognia,
dudnienie wiatru, nagłe skrzypnięcie drewnianych schodów, jakby potknęła się o nie czyjaś
nieuważna stopa. Dobiegło mnie także chrapanie pana Wemyssa, przez grube drzwi słyszalne jako
stłumione buczenie.
trunków - jowialne, bez śladu złości czy wrogości. Zresztą mało mnie to
obchodziło. Mieszkańcy Ridge mogli rzucać się na siebie z siekierami albo tańczyć w uściskach.
Cała moja uwaga była skupiona na Jamiem.
-306-
śnie niczego bardziej nie pragnęłam niż dotknąć go. Chciałam się upewnić, że naprawdę jest tutaj, tuż
obok mnie, żywy.
Pragnęłam też ciągle sprawdzać jego kondycję fizyczną. Czy ma gorączkę? Czy infekcja wędruje
dalej mimo penicyliny, pozwalając truciźnie rozprzestrzeniać się po całym ciele?
Otaczał go zapach lasu, ale przede wszystkim krwi. Cebule z opatrunku także wydzielały swój
aromat; no i pot. Pociągnęłam nosem, ale nie wyczułam ropy. Było za wcześnie, żeby rozpoznać
ewentualną gangrenę,
nawet jeśli ciało już zaczynało gnić pod bandażem. Wyczułam też coś, czego nie byłam w stanie
rozpoznać. Martwica tkanek? Jad węża? Wypuści
- Uff! - Wzdrygnęłam się i przygryzłam sobie język, a on zadrżał, jakby tłumiąc śmiech.
powietrze.
- Bardzo boli?
unieść, ale był zbyt słaby, aby przewrócić się całym ciałem.
- Nie zostawię cię. Ale może lepiej będzie, jeśli prześpię się w fotelu.
Nie chcę...
-307-
Ostrożnie położyłam palce tuż pod jego mostkiem, starając się wyczuć
puls. Serce biło mu gwałtownie, ale zbyt płytko. Nie był już rozpalony.
Nie tylko czuł zimno, lecz był zimny. Skórę miał chłodną, a palce lodowate. Przeraziłam się.
Teraz już bez wahania przytuliłam się do niego, mocno przyciskając piersi do jego pleców,
podbródek opierając mu na ramieniu. Skupiłam całą swoją energię na przekazywaniu mu swojego
ciepła. On często tak robił,
obejmując mnie i oddając ciepło swojego potężnego, silnego ciała. Zapragnęłam być większa, aby
móc zrobić to samo dla niego.
się na chwilę. Przez ułamek sekundy, gdzieś w zakamarku mojego umysłu zrodziło się pytanie,
dlaczego poczułam, że muszę położyć na nich dłonie, ale nie zastanawiałam się nad nim. Już nieraz
dawałam się pokierować impulsowi i nie zaprzątałam sobie głowy tym, czy jest to postępowanie
racjonalne.
Pod palcami czułam szorstkość skóry pokrytej wysypką, a w mojej głowie pojawiła się kolejna
nieproszona myśl. Stworzenie gładkie i chłodne, o zdradziecko jadowitej naturze. Jedno
błyskawiczne ukąszenie i śmiertelna trucizna rozprzestrzenia się po całym ciele, spowalniając bicie
serca, schładzając krew. Siłą odrzuciłam tę myśl, ale nie byłam w stanie powstrzymać
towarzyszącego jej drżenia.
Nie słyszałam już bicia jego serca, tylko mojego własnego. Tępy, stłumiony łomot w uchu
przyciśniętym do poduszki.
Moja dłoń prześlizgnęła się na jego brzuch, a potem w dół, przeczesałam palcami splątane włoski i
okryłam zaokrąglone kształty. Jedyne miejsce, z którego biło od niego ciepło. Delikatnie pogłaskałam
go kciukiem i poczułam, że porusza się lekko. Westchnął głęboko, a jego ciało stało się jakby cięższe,
zagłębiło się w siennik i rozprężyło. Było jak wosk
wiedziona czystym instynktem, poszukiwałam źródła ciepła w samej głębi jego istoty. I wtedy
zaczęłam się poruszać... a może poruszaliśmy się
-308-
oboje. Jedna moja ręka spoczywała między jego nogami, opuszkami palców dotykałam punktu tuż za
jądrami, a drugą ręką objęłam go wyżej, poruszając nią w tym samym rytmie, w którym napinały się
mięśnie moich ud i unosiły biodra, napierając na niego od tyłu.
Mogłabym to robić przez całą wieczność i czułam, jakby to była wieczność. Straciłam poczucie
upływu czasu, był tylko senny spokój i ten powolny, równy rytm, którym poruszaliśmy się oboje w
ciemności. W pewnej chwili poczułam rytmiczne pulsowanie, najpierw pod jedną dłonią, potem pod
obiema. Połączyło się z biciem jego serca.
Westchnął głęboko i długo; ja też poczułam, jak powietrze opuszcza moje płuca. Leżeliśmy w ciszy,
powoli zapadając w senną nieświadomość, razem.
Obudziłam się z uczuciem zupełnego spokoju. Leżałam bez ruchu, nasłuchując, jak krew niczym
rwący potok przelewa się w moich żyłach.
okiennice. Nagle przypomniałam sobie wszystkie wydarzenia ostatnich godzin i poderwałam się z
łóżka.
Oczy miał zamknięte, a jego skóra nabrała koloru kości słoniowej. Twarz
miał lekko odwróconą ode mnie, a skórę na szyi napiętą. Nie dostrzegłam
nosem. Wypełniał je zapach cebuli, miodu i pot gorączki, ale nie czuło się
odoru śmierci.
- Nie musiałbym się wysilać, Angliszko - odpowiedział cichym, zaspanym głosem. - Nie umierać - to
było o wiele trudniejsze.
mnie z całą oczywistością to, czego w zmęczeniu i przerażeniu nie widziałam poprzedniego dnia.
Jego upór, żeby wrócić do łóżka. Otwarte okiennice, głosy rodziny dochodzące z dołu, dzierżawcy za
oknem. I ja
-309-
przy nim. W ten sposób, rozważnie i nie mówiąc mi ani słowa, zdecydował, jak i gdzie chce umrzeć.
- Myślałeś, że umierasz, kiedy cię tu przenieśliśmy, prawda? - W moim głosie było więcej
niedowierzania niż wyrzutu.
Potrzebował czasu na odpowiedź nie dlatego, żeby się wahał, ale dlatego, że szukał właściwych
słów.
bardzo chory. - Przymknął oczy, jakby był zbyt zmęczony, aby utrzymać
opadające powieki. - Wciąż się tak czuję - dodał obojętnie. - Ale nie musisz się już martwić,
dokonałem wyboru.
gorąca. Puls był zbyt szybki, a zarazem zbyt słaby. Przyjęłam to jednak
mnie.
Z pewnością mógł, ale chyba nie to miał na myśli. Zabrzmiało to, jakby był świadom...
nie umrzesz mimo wszystko? - Chciałam, aby moje słowa zabrzmiały lekko, ale nie wypadło to
szczególnie. Zbyt dobrze pamiętałam to dziwne uczucie zatrzymania w czasie i bezruchu, który nas
otaczał.
Uśmiechnął się, chociaż był to uśmiech raczej oczu niż ust, które po nocy były suche i popękane.
Dotknęłam ich palcem, już myśląc o tym, jak mu ulżyć, ale powstrzymałam ten odruch, chcąc
pozostać z nim i wysłuchać.
- Niezupełnie wiem, Angliszko, a raczej wiem, ale nie potrafię powiedzieć. - Był bardzo znużony, ale
oczy miał otwarte, jego spojrzenie ślizgało się po mojej twarzy, jakby widział mnie po raz pierwszy
w życiu.
bizoniej krwi. Niemyte włosy posklejały się w niechlujne strąki, opadające na ramiona. A on jakby
spoglądał na piękny letni księżyc w pełni, czysty i śliczny. Mówiąc, utkwił spojrzenie w mojej
twarzy, jakby ucząc się jej rysów.
-310-
- Kiedy Arch i Roger Mac mnie tu przynieśli, czułem się okropnie, okrutnie chory. Noga i głowa
pulsowały mi w rytmie zgodnym z rytmem serca, lecz tak bolesnym, że zacząłem się bać każdego
następnego uderzenia.
Wsłuchiwałem się w przestrzeń między nimi. Nie uwierzysz, ile czasu mija między jednym
uderzeniem serca a drugim.
Powiedział, że w przestrzeni tej ciszy rodziła się w nim nadzieja, że następne uderzenie już nie
przyjdzie. W końcu zdał sobie sprawę, że serce rzeczywiście zwalnia, a ból staje się coraz bardziej
odległy, jakby oddzielił się od niego. Skóra robiła się coraz chłodniejsza, gorączka opuszczała ciało
i umysł, a u kresu była dziwna jasność.
- Co zobaczyłeś? - Wiedziałam, że nie zdoła tego opisać. Jak wielu lekarzy widziałam chorych, który
decydowali się umrzeć, widziałam ich spojrzenie, które skupiało się na jakimś odległym punkcie.
Zawahał się, próbując dobrać słowa. Postanowiłam mu pomóc.
Jej dorosłe dzieci były przy niej, wszystko odbyło się w spokoju, byli na
- Coś takiego.
przede mną. Mogłem przez nie przejść, gdybym chciał. Chciałem to zrobić - uśmiechnął się z
zakłopotaniem. Wiedział, że ma przed sobą wybór.
- Wiedziałem, że jesteś jedyną osobą, która mogłaby mnie stamtąd zawrócić - powiedział. - Ja nie
miałem w sobie dość siły.
-311-
-Dlaczego? Dlaczego... zdecydowałeś się zostać? - Słowa z trudem przedzierały się przez ściśnięte
gardło.
to, czy ja będę martwy, czy ty, wszystko jedno, czy będziemy razem, czy
osobno. Wiesz, że tak będzie - mówiąc to, lekko dotknął mojej twarzy. -
włosów opadło mu na twarz. - Nie tylko ty mnie potrzebujesz, Angliszko. Mam jeszcze wiele do
zrobienia. Przez chwilę pomyślałem, że poradzisz sobie, mając Rogera Maca, starego Archa, Josepha
i Beardsleyów, ale zbliża się czas wojny, a ja, ze wszystkimi swoimi grzechami, jestem wodzem. - Z
rezygnacją pokręcił lekko głową. - Bóg stworzył mnie tym, kim jestem. Nałożył na mnie obowiązki,
które muszę wypełnić, bez względu
łóżka.
- Z moją nogą nie jest gorzej - powiedział rzeczowo - ale nie jest też
Miał rację, czerwone smugi nie zniknęły. Nie powiększyły się co prawda, ale wciąż tam były, ohydne
i groźne. Podawana doustnie penicylina działała, ale nie dość skutecznie. Larwy radziły sobie
świetnie z niewielkimi ropieniami, ale nie mogły oczyścić zakażonej krwi.
siebie. Zalecana dawka penicyliny przy leczeniu infekcji bakteryjnej i posocznicy, zgodnie z Merck
Manual, elementarzem każdego lekarza. Spojrzałam na brulion Daniela Rawlingsa zawierający opis
przypadków i znów na butelkę. Nawet ta niewielka ilość penicyliny byłaby skuteczniejsza niż
zalecane przez niego metody, ale to jednak było za mało.
-312-
Piłka do amputacji wciąż leżała na kredensie, gdzie zostawiłam ją poprzedniego dnia. Zwrócił mi ją,
kiedy dałam mu słowo.
Zacisnęłam dłonie w pięści, czując, jak ogarnia mnie obezwładniająca frustracja. Dlaczego,
dlaczego, dlaczego nie przygotowałam od razu więcej roztworu penicyliny? Jak mogłam być tak
nieodpowiedzialna, niedbała, tak cholernie głupia?
mington w poszukiwaniu dmuchacza szkła, który mógłby mi zrobić walcowate naczynie z tłokiem do
zastrzyków podskórnych? Oczywiście mogłam sama zaimprowizować jakąś igłę, główny problem
polegał jednak na tym, aby uzyskać cenną substancję, której tak bardzo w tej chwili potrzebowałam...
swojej twarzy spokojny wyraz. Wiedziałam, że w końcu będę musiała powiedzieć służbie, co się
dzieje, i to już wkrótce. Lepiej byłoby jednak powiedzieć im to, kiedy będą wszyscy razem.
To był jeden z Beardsleyów. Obaj mieli podobne, starannie przystrzyżone przez Lizzie włosy, przez
co trudno ich było odróżnić, dopóki nie podeszli tak blisko, by zobaczyć ich kciuki albo nie zaczęli
mówić.
- Słucham. - Mój głos zabrzmiał dość szorstko, ale nie miało to znaczenia, Kezzie nie wychwytywał
różnic w intonacji.
zawartość torby poruszyła się, zmieniając jej kształt. Poczuł ten ruch
i uniósł torbę. - On, stary Aaron, powiedział, że to dobrze działa, jeśli ugryzie cię duży wąż, to trzeba
odciąć głowę małemu i wypić jego krew. - Podsunął mi torbę, którą ostrożnie przyjęłam, trzymając
jak najdalej od siebie. Zawartość worka znów się poruszyła, przyprawiając mnie o gęsią skórkę.
Usłyszałam coś jakby stłumiony syk.
-313-
- Nie najlepiej. - Wyraz mojej twarzy powiedział jej chyba dużo więcej niż słowa, bo podeszła do
mnie i usiadła obok.
plan.
- Jeszcze tylko jedno mogę zrobić: otworzyć nogę, naciąć głęboko mięsień i wylać na ranę resztę
penicyliny. Zawsze lepiej działają leki wstrzykiwane niż te same podawane doustnie. Penicylina taka
jak ta - wskaza
łam głową butelkę - jest zbyt słaba. Nie sądzę, żeby podana do żołądka
udzie?
okulawić już do końca życia, ale może też zadziałać. - Spróbowałam się
do niej uśmiechnąć. - Domyślam się, że w MIT nie uczyli cię, jak robić
głosem. - Nie wiem, czy uda mi się zrobić strzykawkę, ale z pewnością
łam.
- Najwyżej kilka godzin. Myślałam, że jeśli gorące okłady nic nie zdzia
- Więc daj mi pomyśleć. - Twarz miała wciąż bladą, ale powoli znikał
z niej wyraz przerażenia. - Gdzie jest pani Bug? Chciałam zostawić z nią
Jemmy'ego, ale...
- Nie, zajrzałam tam, kiedy szłam do domu. Nigdzie jej nie widziałam,
-314-
To było co najmniej dziwne. Pani Bug przychodziła co rano przed śniadaniem, nie miałam pojęcia, co
mogło ją skłonić do opuszczenia domu.
Miałam nadzieję, że Arch nie zachorował nagle, tego byłoby już za wiele.
- Lizzie zabrała go na górę do taty. Poproszę ją, żeby zajęła się nim jeszcze przez chwilę.
- Świetnie. Och!
- Jasne. Co to takiego? - Zaciekawiona, podeszła. Mały grzechotnik wypełzł z worka i zwinął się w
ciemny krążek. Kiedy wyciągnęła rękę, rzucił się do przodu, trafiając na szklaną ściankę, a Brianna
odskoczyła z krzykiem.
-Ifrinn! - wyrzuciła z siebie, a ja roześmiałam się mimo przygnębienia. - Skąd go wzięłaś i po co?
- Spójrz na to! - Wskazała na dwie kropelki żółtawego płynu, spływające po szkle. - Próbował mnie
ukąsić! To jakiś szaleniec. Pewnie nie jest zachwycony pomysłem?
Nie był. Zwinął się znów, wygrażając nam swoją wibrującą grzechotką.
- Nic nie szkodzi - odparłam, stając tuż za nią. - Jestem pewna, że Ja-
miemu też by się nie spodobał. W tej chwili nie jest największym zwolennikiem tych zwierzątek.
- Robi się zimno, a węże, zdaje się, mają zdolność hibernacji, prawda?
- Doktor Brickell tak twierdzi - odpowiedziałam nieufnie. Bardzo interesująco opowiada o historii
naturalnej Karoliny Północnej, ale nie dowierzałam wszystkim jego informacjom, zwłaszcza
dotyczącym węży i krokodyli.
zbudowane. Ich szczęki nie są trwale połączone, więc mogą połykać coś,
co jest większe od nich, a ich kły chowają się w pyskach, kiedy ich nie
używają.
-315-
wypełnionymi jadem, które znajdują się po bokach ich pysków. Kiedy gryzą, mięśnie uciskają
pęcherzyki, wypychając jad... przez otwory w kłach do ciała ofiary. Zupełnie jak...
- Rozumiem. - W moim sercu zapłonął nikły płomyk nadziei. - Ale musisz mieć jakiś zbiorniczek...
go i zapytam, czy tego znaleźli w legowisku, a jeśli tak, to czy jest ich tam
więcej.
Wyruszyła wprowadzić w życie swój plan, zabierając ze sobą słój i pozostawiając mnie sam na sam
z myślami, teraz trochę pogodniejszymi. Je
położyłam dłoń na pile i zamknęłam oczy, starając się ożywić wspomnienie ruchów, wrażeń, które
towarzyszyły mi, kiedy zabijałam bizona. Tylko że tu chodziło o Jamiego. Miło z twojej strony, że
dałeś mu wybór, pomyślałam zgryźliwie, ale widzę, że bynajmniej nie zamierzasz mu go ułatwić.
Ale on wcale o to nie prosił. Otworzyłam oczy, zaskoczona. Nie wiedziałam, skąd wzięła się
odpowiedź, z podświadomości czy może z innego źródła, ale była tam, w moim umyśle, i
wiedziałam, że jest prawdziwa.
bez względu na koszty. Wiedział, że życie będzie prawdopodobnie oznaczało utratę nogi i wszystkie
tego skutki. Zaakceptował to jako cenę.
- Tak, tylko że ja tego nie akceptuję! - powiedziałam głośno, wyzywająco patrząc w stronę okna.
Siedząca na cedrowej gałęzi jemiołuszka przez chwilę przyglądała mi się podejrzliwie, ale widać
stwierdziła, że nie stanowię zagrożenia, bo zaraz wróciła do przerwanego zajęcia. Otworzyłam
-316-
drzwiczki kredensu i wydobyłam z niego swój lekarski kuferek, w którym poza lekarstwami
trzymałam także papier, pióro i atrament Jamiego.
baldaszkowatego. Śliska kora wiązu. Kora wierzby, wiśni, krwawnik. Penicylina była
najskuteczniejszym z dostępnych mi antybiotyków, ale bynajmniej nie jedynym. Ludzie od wieków
toczyli wojnę z bakteriami, nie wiedząc, z czym właściwie walczą. Ja wiedziałam, i to dawało mi
przewagę.
Zaczęłam sporządzać listę ziół, które mogłam zdobyć, pod każdym wypisywałam cel, w jakim
mogłam go użyć, a także to, czy już wcześniej wypróbowałam jego działanie. Każde zioło o
właściwościach odkażających stwarzało jakąś możliwość - oczyszczanie ran, leczenie zakażeń jamy
ustnej, leki na biegunkę i czerwonkę... Usłyszałam kroki w kuchni, więc zawołałam panią Bug, chcąc
poprosić o dzbanek gorącej wody.
przede mną. Tuż za nią wszedł do pokoju jej mąż z drugim koszykiem
i niewielką beczułką, od której nawet z odległości czuć było ostrą woń alkoholu.
Nie słuchałam jej, tylko wpatrywałam się w rezultat porannego polowania państwa Bug. Skórki
chleba, popsute biskwity, na wpół zgniłe kabaczki, kawałki ciast z widocznymi jeszcze śladami
zębów... mieszanina lepkich, rozkładających się skrawków - wszystko to naznaczone niebiesko-
- Dziękuję. - Zaparło mi dech w piersiach, nie tylko z powodu zapachów. - Bardzo dziękuję.
Było już po zmroku, kiedy udałam się na górę, niosąc ze sobą tacę ze swoimi eliksirami i
narzędziami. Czułam się jednocześnie podniecona i zatrwożona.
-317-
Przez cały dzień przychodzili ludzie, chcąc go zobaczyć i życzyć mu zdrowia. Wielu zostawało na
długo, więc kiedy weszłam, zwróciło się na mnie kilka par zaciekawionych oczu.
cały dzień, były dla niego dużo lepsze niż odpoczynek w samotności.
- No cóż - odezwał się jakby od niechcenia - sądzę, że jesteśmy gotowi. - Rozprostował nogi,
poruszając palcami pod kołdrą. Biorąc pod uwagę stan jego nogi, musiało być to dla niego bardzo
bolesne, ale wiedzia
- Tak, jesteśmy gotowi, żeby czegoś spróbować - odpowiedziałam, patrząc na niego z krzepiącym
uśmiechem. - Każdego, kto chciałby pomóc, bardzo proszę o modlitwę.
Szepty wypełniły powietrze. Zobaczyłam, że Marsali, trzymając na jednej ręce śpiącą Joan, drugą
sięga do kieszeni i wyjmuje różaniec. Goście usuwali się, aby zrobić mi przejście do łóżka.
Postawiłam tacę, a Brianna,
która do tej pory stała za mną, postąpiła krok do przodu, ostrożnie trzymając w rękach swój
wynalazek.
tacę, to na mnie.
wynalazkowi, i zamarli, kiedy pochyliłam się, aby odkryć nogę i zdjąć opatrunek. Tym razem chór
jednym westchnieniem wyraził głębokie współczucie.
Lizzie i Marsali cały dzień dbały, aby okłady z cebuli i siemienia lnianego pozostawały wilgotne i
ciepłe. Także teraz, kiedy je zdejmowałam, lekko parowały. Ciało wokół rany było
jaskrawoczerwone aż do wysokości kolana - tam, gdzie nie było czarne. Larwy zostały tymczasowo
usunięte, bo obawiałam się, że wysoka temperatura okładów może je zabić. Chwilowo znalazły
schronienie na talerzu w mojej pracowni, gdzie z zadowoleniem pożywiały się zdobyczami państwa
Bug. Gdyby mi się
-318-
jąc do miski wszystko, co mogło zawierać w sobie Penicillium. Następnie zalałam to wszystko
płynem ze sfermentowanej kukurydzy i odstawiłam
na cały dzień, aby się rozmoczyło. Przy odrobinie szczęścia naturalna penicylina mogła rozpuścić się
w roztworze alkoholowym.
zakażenia ropne, i sporządziłam z nich mocny wywar, gotując przez kilka godzin. Kubek mocnego
aromatycznego płynu podałam Rogerowi, ca
spojrzeniem. Jamie powąchał zawartość kubka i spojrzał na mnie posępnie, ale zaczął pić,
wykrzywiając twarz w zabawnych grymasach i rozbawiając tym samym zgromadzonych. Widząc, że
nastrój trochę się poprawił, przystąpiłam do kolejnego punktu programu, odbierając od Bree jej
urządzenie do robienia zastrzyków podskórnych.
Bracia Beardsleyowie, stojący dotąd w rogu, przesunęli się teraz do przodu, pęczniejąc z dumy. Na
prośbę Bree przynieśli słusznych rozmiarów grzechotnika, długiego na prawie trzy stopy, przeciętego
toporem, z nienaruszoną bezcenną głową.
Bree natomiast wzięła kawałek jedwabiu, w który owinięte było wcześniej astrolabium, i zszyła go
tak, że powstała niewielka tubka, ściągnięta na jednym końcu sznurkiem, jak sakiewka. Następnie
odcięła kawałek
jedwabną tubkę z kłem. Dla większej szczelności zalała złącza rozpuszczonym woskiem pszczelim.
To była wspaniała robota. Wynalazek rzeczywiście przypominał trochę małego, grubego węża z
wielgaśnym zakrzywionym zębem jadowym.
Fergusa, żeby potrzymał mi świecę, kątem oka zauważyłam, że Jamie wyciąga drugą rękę do Rogera.
Ten przez chwilę patrzył na niego zaskoczony, a potem ujął rękę i ścisnął mocno, przyklękając przy
łóżku.
Przesunęłam palcami wzdłuż nogi, wyszukując odpowiedni punkt, wolny od wielkich krwiaków, i
przetarłam go czystym spirytusem. Bez chwili wahania dźgnęłam kłem, wbijając go możliwie
najgłębiej. Usłyszałam ciche westchnienia obserwatorów i głośne Jamiego.
- W porządku. - Kiwnęłam głową Briannie, która stała za mną z butelką odcedzonego kukurydzianego
alkoholu. Przygryzając wargę, ostrożnie
-319-
napełniła przytrzymywaną przeze mnie jedwabną kiszkę. Kiedy skończyła, zawinęłam otwarty koniec
i ścisnęłam palcami powstałą bańkę, przetaczając jej zawartość przez kieł i wtłaczając ją w nogę
Jamiego.
Jamie jęknął krótko, a Murdo i Roger pochylili się nad nim, mocniej ściskając go między sobą.
Nie śmiałam robić zastrzyku szybciej, w obawie, że zniszczę uszczelnienie z wosku, chociaż
miałyśmy w pogotowiu drugie takie samo urządzenie, zrobione z drugiego kła. Jeszcze kilka razy
powtórzyłyśmy tę samą czynność na całej długości nogi, pozostawiając krwawiące ślady. Nie
czekając na prośbę, Lizzie z najwyższą ostrożnością ocierała rany po zastrzykach czystym kawałkiem
materiału.
W pokoju panowała absolutna cisza, jakby wszyscy wstrzymywali oddech za każdym razem, kiedy
wybierałam nowy punkt do nakłucia, i oddychali, dopiero gdy wyjmowałam ostrze. Widziałam, jak
mięśnie rąk Jamiego napinają się tuż pod skórą, a twarz spływa rzęsistym potem, jednak ani on, ani
przytrzymujący go mężczyźni nie poruszyli się, nie wydali z siebie najlżejszego dźwięku.
zielonej.
- Całkiem ładnie mnie przyrządziłaś, Angliszko. Czy jestem już gotowy do pieczenia? - zapytał
Jamie, poruszając palcami. Panującą ciszę przerwały wybuchy śmiechu.
Kiedy drzwi zamknęły się za ostatnim gościem, opadł na poduszki, zamknął oczy i westchnął.
Zajęłam się sprzątaniem po zabiegu, włożyłam strzykawkę do naczynia z alkoholem, zakorkowałam
buteleczki, pozwija
-320-
- Przepraszam, że cię obudziłam. Brianna uśmiechała się, ale z jej twarzy można było wyczytać
troskę. Kiedy wyciągnęła rękę, aby odgarnąć mu z czoła kosmyk włosów, przyciągnął ją do siebie i
razem opadli ciężko na
poduszki.
jego klatce piersiowej, aż w końcu natrafiły na sutek, który pod ich dotknięciem stwardniał, a
poskręcane włoski wokół niego uniosły się lekko.
- W porządku - odparł, wzdychając głośno. Pocałował ją w czoło i odprężył się. Jego gardło było
suche i szorstkie jak papier ścierny, a usta posklejane, ale powoli zaczął przytomnieć. - Która to
godzina? - Był w łóżku, w pokoju było ciemno, ale nie z powodu pory dnia, tylko dlatego, że drzwi
były zamknięte, a okna pozasłaniane. Coś było nie tak ze światłem,
z powietrzem.
- Minęło południe. Nie budziłabym cię, ale kręci się tu jakiś człowiek
i nie wiem, co z nim zrobić. - Spojrzała w kierunku wielkiego domu, ściszając głos, chociaż z
pewnością nikogo nie było tak blisko, by mógł słyszeć ich rozmowę.
- Ojciec i mama śpią twardo - mówiła. - Wolałabym ich nie budzić, nawet gdybym mogła. -
Uśmiechnęła się przelotnie, a w kąciku jej szerokich ust czaił się ten sam prześmiewczy wyraz co u
ojca. - Musiałabym mieć
-321-
Odwróciła się i sięgnęła po dzban stojący na stole. Już sam dźwięk nalewanej wody przyniósł
Rogerowi ulgę. Osuszył kubek trzema łykami i wyciągnął go przed siebie.
-Więcej. Poproszę. Mogę? - Już było lepiej, mógł wypowiadać słowa,
- Tak? - Drugi kubek wody wypił już wolniej, starając się pozbierać my
Ubierał się powoli, wciąż czując przyjemnie rozleniwiającą senność. Pochylił się, aby wydobyć
spod łóżka pończochy, i kątem oka zauważył, że coś leży pod brzegiem poduszki. Wyciągnął rękę i
podniósł to. Maleńki talizman płodności, różowy, gładki, zaskakująco ciężki.
- Będę przeklęty - powiedział do siebie głośno. Przez chwilę stał, patrząc na mały przedmiot, lecz po
chwili pochylił się i ostrożnie włożył go z powrotem pod poduszkę.
czasu, aby się ogolić, ale przyczesał włosy. Nawiedzając ich tak nieoczekiwanie, Christie nie
powinien oczekiwać cudów.
Kiedy wszedł do pokoju, zwróciły się ku niemu trzy twarze. Bree nie
siwymi kosmykami, w którym na pierwszy rzut oka można było rozpoznać rasowego dżentelmena, był
z pewnością Thomasem Christiem. Ciemnowłosy, nie więcej niż dwudziestoletni chłopak był
prawdopodobnie jego synem.
Christie spojrzał na niego trochę zaskoczony, a potem ponad jego ramieniem w stronę drzwi, jakby
oczekiwał, że pojawi się tam Jamie. Roger odkaszlnął dyskretnie, jego głos był wciąż zachrypnięty
po gwałtownym
-322-
-Obawiam się, że mój teść jest... w tej chwili nieosiągalny. Czy mogę panu w czymś pomóc?
Christie zmarszczył czoło, widocznie oceniając jego możliwości, i pokiwał głową. Ujął dłoń Rogera
i mocno nią potrząsnął. Ku swojemu zaskoczeniu Roger poczuł w jego uścisku coś jednocześnie
znajomego i nieoczekiwanego - znamienny dla rytuału masonów ucisk knykcia przy powitaniu. Nie
doświadczył tego od wielu lat i zanim zdał sobie z tego
sprawę, odpowiedział tym samym. Z twarzy Christiego wyczytał, że zrobił dobre wrażenie.
- Możliwe, panie MacKenzie, prawdopodobnie może pan pomóc - odezwał się Christie,
przeszywając Rogera badawczym spojrzeniem. - Poszukuję ziemi, na której mógłbym wybudować
farmę i osiedlić się z rodziną. Powiedziano mi, że pan Fraser mógłby mi w tym pomóc.
- Bardzo możliwe - ostrożnie odparł Roger. „Co u licha?", pomyślał jednocześnie. Czy Christie
ryzykuje, czy ma podstawy przypuszczać, że jego sygnał zostanie zrozumiany? A jeśli tak, to znaczy,
że zakładał, iż rozpozna go Jamie Fraser, i myślał, że może również jego zięć. Jamie Fraser
masonem? Taka myśl nigdy nie przyszła Rogerowi do głowy, a Jamie
Christiemu towarzyszyła także młoda dziewczyna, która mogła być zarówno jego córką, jak i żoną
syna. Kiedy Roger wszedł do pokoju, oboje wstali i stanęli za ojcem, jakby byli jego służbą.
Czując się dość niepewnie, Roger dał im znak, aby usiedli, a sam opadł
na fotelu za biurkiem Jamiego. Z niebieskiego słoja wyjął jedno pióro, mając nadzieję, że doda mu
ono trochę powagi. Chryste, jakie pytania powinien zadać potencjalnemu dzierżawcy?
- A więc, panie Christie - uśmiechnął się, mając w pamięci obraz swojej nieogolonej twarzy - żona
powiedziała mi, że zna pan mojego teścia ze Szkocji?
Roger odkaszlnął. Chociaż gardło już mu się wygoiło, zawsze przez pewien czas po przebudzeniu
miał problemy z mówieniem. Wyglądało na to, że Christie wziął to za oznakę wrogiego nastawienia i
nastroszył się
trochę. Miał gęste brwi i wyraziste, brązowożółte oczy, co w połączeniu
z krótko przyciętymi ciemnymi włosami i brakiem widocznej szyi sprawiało, że przypominał wielką,
napuszoną sowę.
- Jamie Fraser także był tam więźniem. Z pewnością pan o tym wie.
-323-
- Oczywiście - odparł Roger ostrożnie. - Domyślam się, że kilku tutejszych osiedleńców ma za sobą
Ardsmuir.
sowy.
- Hm... Lindsayowie, to znaczy Kenny, Murdo i Evan - mówiąc to, Roger pocierał czoło, starając się
przypomnieć sobie, kto to jeszcze mógł być. -
niczym sowa nasłuchująca szmerów w sianie. Kiedy Roger skończył, wyraźnie się odprężył.
za mnie poręczy, jeśli będzie to konieczne. - Jego ton dawał odczuć, że lepiej, aby nie było.
żawcą, ale słyszał, jak opowiadał Claire o tych, których wybrał. Korzystając z tej wiedzy, zadał
jeszcze kilka pytań dotyczących mniej odległej przeszłości Christiego, starając się zachować
równowagę między grzecznością a pewnością siebie, i uznał, że nieźle sobie radzi.
więcej szczęścia, gdyż trafił na prawach służby kontraktowej do właściciela plantacji w Karolinie
Południowej, który widząc, że Christie jest człowiekiem wykształconym, zatrudnił go jako
nauczyciela dla szóstki swoich dzieci, a także pobierał pieniądze od innych rodzin, które chciały, aby
ich dzieci również się u niego uczyły. Kiedy kontrakt wygasł, Christie zgodził się zostać na plantacji
jako wolny pracownik i pracować za wynagrodzenie.
więc pana tutaj sprowadza? Przebył pan całkiem spory kawałek drogi z Karoliny Południowej.
Gość wzruszył szerokimi ramionami. Widać było, że jest po długiej podróży, bo jego porządne
ubranie pokryte było kurzem.
już moich usług, a ja nie chciałem pozostać tam, nie mając zatrudnienia. -
-324-
dział pan, że pan Fraser jest w tej chwili nieosiągalny. Czy mogę wiedzieć, kiedy można się
spodziewać jego powrotu?
- Nie umiem tego powiedzieć. - Wahając się, Roger w zamyśleniu postukiwał końcem pióra w zęby.
Rzeczywiście nie wiedział, ile czasu minie, zanim Jamie wydobrzeje. Kiedy widział go ostatnio, był
ledwie żywy. Nawet jeśli niebezpieczeństwo zostanie zażegnane, na pewno nieprędko odzyska siły.
Nie chciał jednak ani odsyłać go, ani kazać mu czekać. Była już jesień, a żeby rodzina mogła osiedlić
się przed zimą, powinni od razu zabrać się do pracy.
Przeniósł wzrok z Christiego na jego syna. Obaj byli dość mocno zbudowani i chyba silni. Żaden nie
wyglądał na pijaka, ani chama, poza tym, ich dłonie wskazywały, że praca fizyczna nie jest im obca.
No i, pomijając
że Jamie zawsze szczególnie się starał znaleźć miejsce dla tych ludzi.
Był przyjemnie zaskoczony, kiedy drzwi gabinetu otworzyły się i weszła Brianna, niosąc tacę z
biskwitami i piwem. Skromnie spuściła wzrok, ustawiając ją na stole, ale dostrzegł w jej oczach
błysk rozbawienia. Uśmiechając się, przechyliła głowę i lekko dotknęła jego nadgarstka, widocznie
chcąc dodać mu otuchy. Ten drobny gest przypomniał mu o uścisku dłoni, który wymienił z Christiem.
Przez chwilę zastanawiał się, czy Brianna wie coś o tym rozdziale w życiu Jamiego. Chyba nie, bo z
pewnością by
powiedziała.
Syn nie miał w sobie nic z sowiego wyglądu ojca, jego szeroka twarz
o wyraźnych rysach była dokładnie ogolona. Łączyły ich puszyste ciemne włosy. Kiwnął głową, nie
spuszczając wzroku z napojów.
chyba jakieś szesnaście, osiemnaście lat. Była w schludnej ciemnoniebieskiej sukni; spod białej
chustki na głowie wysuwały się czarne loki, okalające owalną, bladą twarz. Następna rzecz,
przemawiająca za Christiem -
niezamężne młode dziewczęta były w tych okolicach rzadkością, a ładnych prawie w ogóle się nie
spotykało. Malva Christie z pewnością już na wiosnę dostanie kilka propozycji małżeństwa.
-325-
Bree także skinęła głową, spoglądając na dwójkę dzieci, ze szczególną uwagą na dziewczynę.
Panującą ciszę przerwał głośny krzyk dochodzący
- Mój syn - wyjaśnił Roger przepraszającym tonem. - Proszę się częstować, panie Christie?
biurka. Widział już wcześniej wiele z nich i wiedział, co powinny zawierać. Pięćdziesiąt akrów
powinno wystarczyć aż nadto. Po krótkiej rozmowie przy kuflu piwa doszli wreszcie do
odpowiadającego obu stronom porozumienia.
Po chwili Roger zakończył spisywanie umowy, podpisując się pod dokumentem własnym
nazwiskiem, jako pełnomocnik Jamiego Frasera, i podsunął go Christiemu, aby i on złożył podpis.
Był z siebie bardzo zadowolony, zyskał solidnego dzierżawcę, który zgodził się płacić połowę
należności i udzielać lekcji przez pięć miesięcy w roku. Sam Jamie nie za
łatwiłby tego lepiej.
A jednak. Nie. Jamie poszedłby o krok dalej, nie tylko podejmując rodzinę piwem i biskwitami, ale i
pomagając w wyszukaniu miejsca, gdzie mogliby się zatrzymać, dopóki nie stworzyliby sobie
własnego dachu nad
głową. Z pewnością nie mógł zaoferować im gościny w domu, tym bardziej kiedy Jamie jest chory i
Claire jest zajęta opieką nad nim. Pomyślał
- Mamy nowego dzierżawcę z rodziną, a muirninn - zaczął, uśmiechając się na widok jej
zaniepokojonej twarzyczki. - To jest pan Thomas Christie, a to jego syn i córka. Mogłabyś zapytać
ojca, czy wziąłby ich do
domu Evana Lindsaya? Już niedługo będą mieli własną ziemię i pomy
ślałem, że Evan i jego żona znajdą pokój, w którym mogliby się przez jakiś czas zatrzymać, zanim się
urządzą.
Roger poczuł, jak się rumieni, ale nie dał po sobie poznać zmieszania.
- Pan Fraser jest chory? Przykro mi to słyszeć. - Malva Christie spoglądała na niego zdziwiona. Do
tej pory nie przyjrzał się jej zbyt dokładnie, dopiero teraz uderzyło go piękno jej oczu, dziwnie
jasnoszarych, kształtem przypominających migdały, osłoniętych długimi czarnymi rzęsami.
-326-
znak.
- Witamy w Fraser's Ridge. Mam nadzieję, że pan i pańska rodzina będziecie tutaj szczęśliwi.
przez Claire, która wskazała mu taboret i uniosła prześcieradło, żeby sprawdzić, czy jego bezmyślne
zachowanie nie spowodowało jakichś szkód.
opatrunek. Larwy wróciły na miejsce, zarabiając na swoje utrzymanie. Wyprostowała się i skinęła
głową - jak Wielki Wezyr pozdrawiający swoich poddanych, pomyślał Roger z rozbawieniem.
Spojrzał na Jamiego, który
-Jak się czujesz? - powiedzieli jednocześnie. Roger uśmiechnął się, kącik ust Jamiego także uniósł
się lekko.
- Ach, w takiej tam małej filozoficznej sprzeczce - wyjaśnił Jamie. - Dotyczącej wyborów.
- I bardzo dobrze. Nie da się rozmawiać na takie tematy o chlebie i mleku. - Mówiąc to, z odrazą
spojrzał na miskę, stojącą na stoliku przy łóżku, do połowy wypełnioną ugniecioną papką. -
Przyjrzałeś się wrzodowi na nodze muła?
- Ja to zrobiłam - odezwała się Claire. - Ładnie się goi. Roger był bardzo zajęty rozmową z nowym
dzierżawcą.
Przez kilka sekund Roger miał wrażenie, że z pokoju nagle zniknęło całe
-327-
ale z jego twarzy nie można było nic wyczytać. Dopiero po chwili skinął
ścia lat?
wszystkich książek, jakie tu znajdzie, i poproś, aby zrobił listę rzeczy, których będzie potrzebował.
Przekażę ją Fergusowi, kiedy następnym razem będzie jechał do Cross Creek lub Wilmington.
Wydawało się, że wszystko jest w porządku, a jednak czuł się nieswojo. A może coś mu się
przywidziało? Zamykając drzwi, odwrócił się i spojrzał jeszcze raz na Jamiego, który leżał teraz z
rękami złożonymi na brzuchu i zamkniętymi oczyma. Jeśli nie spał, to z pewnością chciał uniknąć
rozmowy. Claire patrzyła na niego swoimi jastrzębimi oczyma, najwyraźniej także zastanawiając się,
co się stało. Tak, ona także to zauważyła.
Christiem?
Następnego dnia Roger zamknął za sobą drzwi i przez chwilę stał na werandzie, wdychając rześkie
powietrze późnego poranka - późnego, Chryste, nie mogło być później niż wpół to ósmej, ale
przywykł do tego, że jego dzień zaczynał się teraz dużo wcześniej. Słońce uniosło się już dość
wysoko, ponad prawie zupełnie ogołocone z resztek żółtych liści kasztanowce, porastające wyższe
grzbiety górskie.
W powietrzu wciąż czuło się zapach krwi, chociaż po bizonie nie pozostał już żaden ślad poza
ciemnymi plamami na zagonie dyń. Rozejrzał
na niego tego dnia. Po podwórzu już pałętały się kury, z uporem roz-
grzebując piach, a gdzieś dalej dały się słyszeć nawoływania kogutów.
-328-
Miał dziwne wrażenie, jakby minęło kilka miesięcy, a nawet lat, a nie dni, od czasu, kiedy ostatnio
wykonywał swoją pracę. Uczucie zaburzenia porządku - początkowo tak silne - opuściło go już, ale
teraz znów wróciło, silniejsze niż przedtem. Gdyby na chwilę zamknął oczy i znów
w nozdrzach poczuł odór spalin, a przed sobą miałby perspektywę spokojnego, pracowitego poranka
pośród zakurzonych ksiąg w bibliotece Bo-dleian.
Dłonią mocno klepnął się w udo, żeby przegonić te myśli. Nie dziś. Dziś
jest w Ridge, a nie w Oksfordzie, gdzie praca także jest spokojna, tyle że
całą zimę.
opał. Musiał także wykopać dół pod nowy ustęp, zanim ziemia zmarznie albo zamieni się w bagno.
Oporządzić len. Naprawić płot i kołowrotek Lizzie...
Czuł się oszołomiony i głupi, niezdolny do podjęcia najprostszych decyzji, a co dopiero do złożonego
procesu myślowego. Spał wystarczająco długo, nawet więcej, aby zregenerować siły po trudach
ostatnich dni, ale
Spojrzał na niebo, które było dziś pokryte długimi, postrzępionymi smugami chmur. Nie było w nich
zapowiedzi deszczu, więc dach mógł poczekać. Zastanawiając się nad dalszymi punktami listy,
stwierdził, że na pierwsze miejsce wysunęło się siano i drzewa. Włożył do torby kamionkową
butelkę z piwem i zawiniątko z sandwiczami, które przygotowała mu Bree, i ruszył po sierp i topór.
Chodzenie trochę go otrzeźwiło. Kiedy szedł ścieżką osłoniętą koronami sosen, było zimno, ale gdy
wychodził na odsłoniętą przestrzeń, słońce dawało o sobie znać. Jego mięśnie rozgrzały się i
rozciągnęły pod wpływem ruchu i kiedy dotarł do pierwszej kępy, czuł się już zupełnie dobrze, znów
mocno zakorzeniony w tym świecie gór i lasów. Znów przyszłość
sobie nogi. - Porzucił topór pod drzewem i pochylił się, aby skosić trawę.
-329-
Nie była to monotonna praca, jak ścinanie zwykłej trawy, kiedy każdy ruch dużej, oburęcznej kosy
pozostawiał po sobie ścieżkę suchych niskich
kikutków. Ta była cięższa, ale jednocześnie łatwiejsza, polegała na chwyceniu pojedynczej kępki
jedną ręką i ucięciu jej tuż przy ziemi drugą, uzbrojoną w sierp. Zebraną w ten sposób trawę wkładał
do grubego płóciennego wora.
Niepotrzebna była do tego wielka siła, lecz stała koncentracja, tak różna od bezmyślnego wysiłku,
który towarzyszył tej samej pracy kosą. Kępy trawy gęsto porastały wolne od drzew przestrzenie, ale
pooddzielane były od siebie granitowymi skałami, zaroślami i krzewami jeżyn.
To była przyjemna praca i choć wymagała ciągłej uwagi, już wkrótce jego umysł zaczął dryfować w
innym kierunku. Myślał o tym, co powiedział mu Jamie wtedy w górach, pod gwiaździstym niebem.
Niektóre sprawy nie były dla niego nowiną. Niezgoda między Aleksem
Patricka Neary'ego jest prawdopodobnie złodziejem i co należy z tym zrobić. Który kawałek ziemi
można sprzedać i komu. O innych nie miał pojęcia. Zacisnął wargi, myśląc o Stephenie Bonnecie.
- Jeśli ja umrę, ona musi żyć - powiedział mu Jamie, budząc się nagle
jego oczy pałały w ciemnościach. - Odeślij ją. Niech odejdzie. Wszyscy powinniście odejść, jeśli
dziecko też będzie mogło. Ale ona musi. Niech idzie przez kamienie.
- Dlaczego? - Zapytał cicho Roger. - Dlaczego ma odejść? - Może Jamie majaczy, trawiony gorączką.
- To niebezpieczne.
- Ona jest naznaczona, zabiją ją, jeśli się o tym dowiedzą. - Znów zamknął oczy i nie odezwał się,
dopóki nad ranem nie znaleźli ich inni.
tamtej strasznej nocy, Roger był niemal całkowicie pewien, że Fraser bredził w gorączce i zatruciu
jadem. Wciąż jednak nie mógł o tym zapomnieć.
„Ona jest ban-sidhe", Roger wiedziałby - Claire jest wróżbitką lub czarownicą.
-330-
Nie mógł oczywiście... ależ mógł. Nawet w czasach Rogera wiara w odmieńców i istoty
nadprzyrodzone wśród górali szkockich była silniejsza,
choć bardziej skryta. A teraz? Fraser wierzył w duchy, nie mówiąc już
wielkiej różnicy między zapalaniem świecy świętej Genowefie a wystawianiem spodka z mlekiem
dla skrzatów. Jakkolwiek z pewnym niepokojem musiał przyznać, że nigdy by takiego mleka nie
ruszył. Nie dotknąłby talizmanu wiszącego nad wejściem do obory czy do domu - nie tylko z szacunku
dla osoby, która go tam powiesiła.
strużkami spływał wzdłuż szyi. Przerwał na chwilę, aby napić się wody
on, Brianna, czy nawet Claire mieliby być sidheanach, była na pozór śmieszna... Ale przecież
odmienność miała niejedno oblicze, prawda? Oni wszak rzeczywiście byli odmienni, w końcu nie
każdy potrafi podróżować w czasie, przechodząc przez kamienie, a oni to zrobili.
Nie tylko oni. Geillis Duncan. Nieznajomy podróżnik, o którym opowiadała Claire. Mężczyzna,
którego czaszkę Claire znalazła w dziczy, ze srebrnymi plombami w zębach. Myśl o tym przyprawiła
go o gęsią
skórkę.
Jamie pochował czaszkę na wzgórzu, w pobliżu domu, z należnym szacunkiem i krótką modlitwą.
Pierwszy rezydent słonecznej polanki, przyszłego cmentarza Fraser's Rigde. Ulegając prośbom
Claire, oznaczył niewielki grób granitowym głazem, niepodpisanym - cóż można by napisać? -
Czy Fraser miał rację? „Wszyscy powinniście odejść, jeśli dziecko też będzie mogło".
A jeśli nie wrócą... któregoś dnia wszyscy spoczną na słonecznej polanie: on, Brianna, Jemmy, każde
pod granitowym głazem. Różniłyby ich tylko imiona. A co z datami? - zastanowił się, ocierając pot z
czoła. Z Jemmym sprawa jest jasna, ale pozostali...
Była tylko jedna przeszkoda - dla jednego z nich. „...jeśli dziecko też
będzie mogło". O ile Claire ma rację, zdolność przechodzenia przez kamienie była uwarunkowana
genetycznie, jak kolor oczu, grupa krwi. Szanse Jemmy'ego były więc pół na pół, jeśli był synem
Bonneta. Trzy na cztery lub pewność, jeśli był dzieckiem Rogera.
Zamachnął się na kolejną kępę trawy, nie zadawszy sobie trudu, żeby
-331-
o małym różowym przedmiocie pod poduszką i westchnął głęboko. Gdyby podziałał i pojawiło się
następne dziecko, które byłoby z pewnością jego krwią? Kolejny kamień na rodzinnym cmentarzu?
Worek był już prawie pełny, wokół nie było już nic do ścięcia. Chwycił
topór i przerzucił worek przez ramię, kierując się w dół, do krańca pola
kukurydzianego.
drzewa, czarne i martwe pod błękitem nieba. Były opierścieniowane i skazane na śmierć, na otwartej
przestrzeni pod nimi uprawiano kukurydzę.
ziemię pod uprawę. Kiedy drzewa były już martwe, bezlistne gałęzie nie
jednym z drzew dzięcioł przerwał na chwilę, oglądając się na niego niespokojnie, lecz widząc, że nie
stanowi zagrożenia, wrócił do swojego zajęcia.
tobół i wyjmując topór zza pasa. - Więcej robaków dla ciebie. - Martwe
drzewa natychmiast atakowały miriady owadów. Na każdym polu można było spotkać po kilka
pracujące z zapałem dzięcioły.
- Przepraszam - mruknął pod nosem do drzewa, które wybrał. Chwila emocji nigdy nie trwała zbyt
długo. Już przy trzecim drzewie zaczynał
ponad okorowaną obręczą. Jedyną pociechą było to, że zajmował się tym
-332-
Rzecz jasna nigdy nie przyznał się nikomu, że przeprasza drzewa, i nie dopuścił, by ktokolwiek go
usłyszał. Jamie zawsze odmawiał krótką modlitwę za zwierzęta, które zabił, ale drzewa były dla
niego pewnie tylko opałem czy materiałem budowlanym. Nagle nad jego głową zaskrzeczał
kolejny dzięcioł. Roger rozejrzał się wokół, żeby sprawdzić, co zaalarmowało ptaka, i zobaczył na
horyzoncie małą figurkę Kenny'ego Lindsaya, wyłaniającą się spomiędzy drzew. Najwidoczniej
Lindsay pojawił się tam
powitaniu.
przybyszów?
w Ardsmuir.
-Tak?
Hmm. No tak.
zaniepokojony.
- No cóż. Ale przecież widziałem, jak zaskoczyła cię ta informacja. Zastanawiam się, czy może był
złodziejem albo pijakiem...
- Och, rozumiem. - Twarz Kenny'ego rozjaśnił uśmiech. - Nie, nie, Christie jest porządnym
człowiekiem, o ile wiem.
- Tak, był tam, rzeczywiście - potwierdził Kenny, ale był jakiś niepewny, jakby się wahał. Dalsze
pytania kwitował wzruszeniem ramion, więc po kilku minutach Roger wrócił do pracy, przerywając
tylko od czasu do
czasu, aby pociągnąć łyk piwa lub wody. Nadal było dość chłodno, ale pod
koniec pracy spływał obfitym potem. Wziąwszy ostatni łyk wody, resztę
żył swój topór i przeciągnął się, stękając. Ruchem głowy wskazał sosny po
drugiej stronie łąki. - Tam mieszkam. Żona poszła sprzedać wieprze, ale
-333-
Dotrzymał Kenny'emu towarzystwa przy pojeniu kóz i lochy. Wziął trochę swojego siana i wrzucił je
do koziej zagrody.
- Piękna świnia - stwierdził uprzejmie, czekając, aż Kenny nasypie śruty kukurydzianej do koryta.
Zwierzę było olbrzymie, cętkowane, miało nadszarpnięte jedno ucho i złe spojrzenie.
-Złośliwa jak żmija i prawie tak samo szybka - odparł Kenny, patrząc
dał mi jeden sposób. - Obdarzył Rogera szczerbatym uśmiechem i spojrzał wymownie w stronę
baryłki stojącej w rogu szopy. Dochodził z niej gryzący zapach sfermentowanej kukurydzy.
- Tak? - roześmiał się Roger. - Mam nadzieję, że zadziała. - Przed oczyma stanęła mu wizja
Kenny'ego i jego imponującej żony Rosamundy, baraszkujących w łóżku. Przez chwilę zastanawiał
się, czy to przypadkiem nie alkohol był sprawcą ich nieoczekiwanego małżeństwa.
- Och tak, działa. Ale jest problem. Kiedy dostanie tyle, że poprawi się
jej nastrój, zaczyna mieć kłopoty z chodzeniem. Trzeba będzie przyprowadzić knura do niej, jak tylko
Mac Dubh stanie na nogi.
- Czy ma ruję? Mogę przyprowadzić knura jutro - zaproponował Roger lekkomyślnie. Kenny zgodził
się ochoczo.
Mam nadzieję, że Mac Dubh wkrótce wydobrzeje. Czy czuje się już na tyle dobrze, żeby zobaczyć się
z Tomem Christiem?
Roger zmarszczył brwi, ale Kenny udał, że tego nie zauważył, i odwrócił
wzrok.
chwili, wiedziony impulsem, wyciągnął rękę ponad sianem, ujął dłoń Ken-
ny'ego, potrząsnął nią, znacząco uciskając knykieć, i po chwili puścił. Kenny stał oniemiały, mrużąc
oczy w promieniach słońca wpadających przez drzwi. Wreszcie odstawił puste wiadro, wytarł dłoń o
wystrzępiony kilt
-334-
cielscy jak przedtem, ale w stosunkach między nimi zaszła pewna subtelna zmiana.
- Tak. My wszyscy.
- Tak. - Kenny schylił się po wiadro. - Mac Dubh był pierwszy. Nie wiedziałeś?
Jamiego, kiedy się z nim zobaczy - jeśli będzie się czuł na tyle dobrze, by
-Nic takiego. Trochę mnie zdziwi jego pojawienie się tutaj. Stosunki
między nim a Mac Dubhem nie układały się najlepiej. Nie sądziłem, że mając do wyboru inne
miejsca, zechce poszukać akurat Fraser's Ridge.
był przekonany, że słońce świeci tylko za sprawą Jamiego Frasera. Chociaż - dlaczego nie miałoby
tak być? Doskonale wiedział, że ten człowiek potrafi podbijać serca ludzi, ale potrafi też robić sobie
z nich wrogów.
- Dlaczego?
- Tak, rozumiem. - Głos Rogera zabrzmiał sucho i szorstko. - Ale przecież siedział w więzieniu
razem z jakobitami. Chcesz powiedzieć, że w Ardsmuir były jakieś waśnie na tle religijnym?
łości między katolikami i surowymi Szkotami, dziećmi Johna Knoksa. Szkoci wprost kochali drobne
potyczki na tle religijnym - i gdyby tak sięgnąć do dna, o to szło w tej całej sprawie jakobitów.
palce, i upchnij ich w jednej celi z ludźmi, którzy wznoszą głośne modły do Najświętszej Panienki...
Tak, mógł sobie wyobrazić, co się tam działo. Nawet konflikty między kibicami futbolu nie mogły się
z tym
równać.
-335-
- Protestant jakobita? - To nie było niemożliwe - w polityce nawet z diabłem idzie się w przymierze.
Może tylko trochę niecodzienne.
Kenny z westchnieniem popatrzył w dal, gdzie słońce chyliło się ku zachodowi, rozświetlając
sosnowe wierzchołki.
się tutaj, najlepiej będzie, jeśli ktoś opowie ci tę historię. Jeśli się pośpieszę, zdążysz na kolację.
Chociaż Rosamundy nie było w domu, świeża, chłodna maślanka czekała na nich w domu, tak jak to
zapowiedział Kenny. Przygotowawszy napój i miejsce do siedzenia, rozpoczął opowiadanie. Christie
pochodził z nizin, ale o tym Roger już wiedział. Z Edynburga. Kiedy wybuchło powstanie, zajmował
się w mieście kupiectwem. Szło mu całkiem dobrze,
niezwykle pracowitym ojcu. Tom Christie także nie był próżniakiem, poza tym miał ambicję, aby
wybić się do wyższego stanu i stać się prawdziwym dżentelmenem.
włożył najlepsze ubranie i udał się w odwiedziny do O'Sullivana, Irlandczyka, który był intendentem
wojskowym.
- Nikt nie wie, o czym tam mówiono, w każdym razie Christie wyszedł
rood na tańce, które miały się odbyć jeszcze tego samego wieczora. - Kenny pociągnął spory łyk
słodkiej maślanki i odstawił kubek. Na wąsach pozostał mu biały, gęsty osad. - Słyszeliśmy o tych
balach w Pałacu. Mac Dubh opowiadał nam o nich trochę. Wielka Galeria z portretami królów
Szkocji, ogromne palenisko, wykładane błękitnymi kafelkami, nad którym można by upiec całego
byka. Książe i wszystkie te paniska, które go odwiedzały, w koronkach i jedwabiach. I jedzenie!
Słodki Jezu, co on opowiadał! - Kenny bezwiednie wysunął język, natrafiając na resztki ma
ślanki. - A kiedy wojsko opuściło Edynburg - kontynuował już bez emocji - Christie zniknął razem z
nim. Może zamierzał ciągnąć swój interes, a może chciał się trzymać w pobliżu księcia, tego nie
wiem.
Nie uszło uwadze Rogera, że Lindsay w swoim opowiadaniu nie przypisywał postępowaniu
Christiego żadnych pobudek patriotycznych. Przez roztropność, ambicję, a może z jakiegoś innego
powodu Christie pozostał
-336-
- Gdyby pojechał konno, bez wozu, może dałby radę - ton Kenny'ego stał się ironiczny. - Ale tak,
wpakował się wprost na wojsko rządowe.
- Słyszałem, że uciekając, chciał uchodzić za handlarza. Po drodze kupił od jakiegoś farmera ładunek
kukurydzy, ale kiedy przyjechało wojsko, farmer przysiągł, że ten człowiek nie dalej jak trzy dni temu
był u niego
- Ja trafiłem tam w tym samym czasie. - Zajrzał do opróżnionego kubka i sięgnął po dzban. - To było
stare więzienie, prawie się rozpadało, bo przez jakiś czas stało puste. Kiedy Korona zdecydowała na
powrót je otworzyć, przywozili tam ludzi z różnych miejsc, w sumie było ich ze stu pięćdziesięciu.
Większość to byli zdeklarowani jakobici, jakiś złodziej, ze dwóch morderców.
Kenny nie umiał dobrze opowiadać, ale mówił z taką żywą prostotą, że
Roger bez trudu potrafił sobie wyobrazić sceny z przeszłości: smugi sadzy, pokrywające kamienie i
obdartych mężczyzn. Mężczyzn z całej Szkocji, wyrwanych z domów, od rodzin i przyjaciół,
porzuconych tam, zagłodzonych i zrozpaczonych.
Potworzyły się niewielkie grupy, których członkowie ochraniali się wzajemnie, ale trwali w
nieustannych konfliktach z innymi grupami. Ścierali się, niszcząc nie tylko siebie nawzajem, ale i tych
nieszczęśników, którzy
Wśród grup, była także nierozerwalna klika kalwinów, którym przewodził Thomas Christie.
Troszczyli się o siebie nawzajem, dzielili się jedzeniem i kocami, bronili jeden drugiego - surowi i
faryzejscy, co doprowadzało katolików do furii.
- Gdyby któryś z nas zajął się od ognia, a czasami zdarzało się, że ktoś
wepchnął kogoś w palenisko, nawet by na niego nie nasikali, żeby go ugasić. Nie kradli jedzenia, ale
stali w kącie i modlili się głośno, klepiąc bez przerwy o lichwiarzach, dziwkarzach i bezbożnikach -
tak, żeby wszyscy
- I wtedy pojawił się Mac Dubh. - Późnojesiennie słońce już prawie zaszło, pokryta szczeciną twarz
Kenny'ego kryła się w cieniu, ale Roger dostrzegł, jak jego rysy miękną, mięśnie rozprężają się.
-337-
- Coś jak paruzja? - mruknął Roger pod nosem i zdziwił się, że Kenny się roześmiał.
- Chyba że dla tych kilku, którzy znali Sheumais ruaidh wcześniej. Przywieźli go łodzią. Wiesz, że
Jamie Roy nie przepada za łodziami?
Przez jakiś czas Fraser nie odzywał się do nikogo, obserwując tylko ludzi, zapamiętując, kto jest kim.
Od początku jednak widać było, że różni się od pozostałych więźniów - był dżentelmenem, ale ponad
wszystko
go szacunkiem, zdawali się na jego osąd, a słabsi chronili się pod jego
skrzydła.
- Nie byłoby może aż tak źle, gdyby nie to, że grupka jego wyznawców wolała słuchać opowieści
Mac Dubha niż klepać pacierze. Ale głównym problemem był nowy naczelnik więzienia.
Bogle, pierwszy naczelnik, odszedł, a jego miejsce zajął pułkownik Harry Quarry. Był stosunkowo
młodym mężczyzną, ale doświadczonym żołnierzem, walczył zarówno w Falkirk jak i Culloden. W
odróżnieniu od swojego poprzednika odwiedzał podlegających mu więźniów i darzył ich
Dubha. Nie wiem, o czym rozmawiali, ale od tamtej pory raz w tygodniu straże zabierały Mac Dubha,
aby się umył i ogolił, a następnie jedli razem kolację i rozmawiali.
- Christiemu pewnie bardzo się to nie podobało - wtrącił Roger. W jego głowie zaczął się malować
wyraźniejszy niż dotąd portret tego człowieka - ambitnego, inteligentnego i przede wszystkim
przepełnionego zazdrością. Mając wykształcenie, nie miał urodzenia Frasera, jego obycia i
doświadczenia w działaniach wojennych - zalet obcych kupcowi z przerośniętą ambicją. Roger
poczuł cień współczucia dla Christiego. Jamie Fraser był ciężkim rywalem dla zwykłych
śmiertelników.
na dzban.
-338-
- Nie, dziękuję. Ale co z masonerią... jak się to stało? Powiedziałeś, że to miało coś wspólnego z
Christiem... - Zapadł już prawie zupełny zmrok.
Będzie musiał wracać po ciemku, ale ciekawość nie pozwalała mu się ruszyć, dopóki nie dowie się
wszystkiego.
ale przecież miał jeszcze domowe obowiązki. Grzeczność jednak zobowiązywała, poza tym lubił
Rogera, nie tylko dlatego, że był zięciem Mac Dubha.
- Rzeczywiście, Christie nie był zachwycony, że Mac Dubh stał się kimś więcej niż on. Nie sądzę,
żeby zdawał sobie sprawę, co znaczy być wodzem w miejscu takim jak tamto. Przynajmniej jeszcze
wtedy tego nie wiedział. Ale to nie jest najważniejsze. - Machnął ręką, lekceważąc ten wątek. -
Chodzi o to, że Christie był wodzem, ale nie tak dobrym jak Mac Dubh. Byli ludzie, który go słuchali,
nie tylko tamta dokuczliwa grupka.
- No i co?
- Znów zaczęły się kłopoty. Drobne sprawy, ale widoczne gołym okiem.
Przesunięcia, rozłamy, drobne usterki i pęknięcia, które powstają, kiedy spotkają się masy lądów,
ocierając się o siebie i napierając, póki albo nie wyrosną między nimi góry, albo jedna nie pociągnie
za sobą drugiej
w trzęsieniu ziemi.
- Często widzieliśmy, jak Mac Dubh zastanawia się nad czymś, ale nie
dosłyszalny w szumie jesiennego wiatru. Mnie się zwierzył. To wspomnienie rozlało się ciepłem
wokół jego serca, ale zaraz odsunął je, nie chcąc się rozpraszać.
- Pewnego wieczoru Mac Dubh wrócił późno i zamiast się położyć, wezwał nas - mnie, moich braci,
Gavina Hayesa, Ronniego Sinclaira... i Toma Christiego.
Fraser po cichu obudził sześciu mężczyzn i poprowadził ich do zakratowanego okna, gdzie w świetle
księżyca mogli widzieć swoje twarze. Mężczyźni skupili się wokół niego, zaspani po ciężkim dniu,
zastanawiając się, co to może znaczyć. Po ostatnim starciu - bójce z jakiegoś mało ważnego
powodu, Christie i Fraser nie zamienili ze sobą ani słowa i tylko obserwowali się wzajemnie.
Była to spokojna, wiosenna noc, rześkie powietrze pachniało świeżą zielenią i morską wodą. Noc,
podczas której człowiek tęskni do biegu, do wolności, do szumu krwi żywo płynącej w żyłach. Mimo
zmęczenia mężczyźni stali, rozbudzeni i podnieceni.
-339-
Christie był czujny, bacznie rozglądał się wokół. Stał tam, oko w oko z Fraserem, w otoczeniu jego
pięciu najbliższych towarzyszy. Czego mogli od niego chcieć? Co prawda, poza nimi w celi było
jeszcze pięćdziesięciu innych śpiących mężczyzn. Część z nich z pewnością pośpieszy
łaby mu na pomoc, ale przecież mógł zostać zabity, zanim zdołałby wydać
głos.
Fraser nie odezwał się od razu, tylko z uśmiechem położył dłoń na ramieniu Christiego. Pozostali
mężczyźni wahali się, pełni podejrzeń, ale nie mieli wyboru.
- Zdawało się, że Mac Dubh ma w dłoni błyskawicę, taki dreszcz przeszył Christiego. Nie wiem,
skąd Mac Dubh dowiedział się, że Christie jest masonem, ale już wiedział. Trzeba było widzieć minę
Toma, kiedy zdał sobie sprawę, że Jamie Roy też! To się stało za sprawą Quarry'ego - wyjaśnił
Kenny, widząc pytający wyraz twarzy Rogera. - On był mistrzem.
Niezupełnie zgodne z zasadami, pomyślał Roger, ale ten Quarry wyglądał na człowieka, który lubił
dla własnej wygody naginać zasady. Podobnie jak Fraser.
- Quarry wtajemniczył go i już po miesiącu z ucznia stał się czeladnikiem, a po kolejnym miesiącu
został mistrzem. Wtedy zdecydował się powiedzieć nam. Tamtej nocy nasza siódemka założyła w
Ardsmuir nową lożę.
honorowy, złożył masońską przysięgę. Nie miał więc wyjścia, jak tylko zaakceptować katolika
Frasera jako brata.
Nie mogło być inaczej. Masoni kierowali się zasadą równości: dżentelmen, chłop, rybak, właściciel
ziemski - w loży to się nie liczyło. Druga zasada to tolerancja. Między braćmi nie było dyskusji na
tematy polityczne ani religijne.
i wstał; to był koniec opowieści. Zrobiło się już ciemno, nadszedł czas, aby
-340-
zapalić świece. Kenny nie sięgnął po gliniany świecznik stojący przy palenisku, a Roger rzucił okiem
na ledwie tlący się żar i uzmysłowił sobie, że w domu nie czuje się zapachu gotowanej strawy.
- Czas wracać do domu na kolację - powiedział, także wstając. - Zechcesz zjeść z nami?
- Chętnie, a Smeoraich - ucieszył się Kenny. - Dziękuję. Tylko wydoję kozy i idziemy.
Kiedy następnego ranka wróciłam na górę po pysznym śniadaniu złożonym z omletów z siekanym
bizonim mięsem, cebulką i grzybami, zasta
- Bodajbym był martwy i nie słyszał więcej tego pytania - odparł zrzędliwym tonem. To mnie
przekonało, że wraca do zdrowia.
-A ty?
do naczynia. Nic.
- Czy zdajesz sobie sprawę, Angliszko, że to może ty stajesz się nieznośna, kiedy ja jestem chory?
Jeśli nie karmisz mnie akurat jakimiś paskudztwami z robaków, kłujesz mnie w brzuch i zadajesz
nietaktowne pytania, dotyczące moich jelit. Aj!
Szybko zbadałam wątrobę, ale tam także nie wyczułam żadnego obrzęku.
Co za ulga.
-341-
- Robiłem. - Widząc pełne sceptycyzmu spojrzenie, które rzuciłam mu znad nocnika, popatrzył na
mnie spode łba i mruknął coś, z czego dotar
- Dlaczego wstałeś?
rośniętego dziecka.
się na bok i uniósł serwetkę przykrywającą tacę. Spojrzał na chleb i mleko i zaraz potem na mnie,
jakbym dopuściła się jakiejś zdrady.
Zastanawiał się przez chwilę, ale wiedziałam, że teraz rozmyśla już tylko nad tym, od czego
powinien zacząć.
-342-
- Papieża nie było w więzieniu Ardsmuir, a ja byłem. Poza tym wtedy nie wiedziałem, że to
zabronione. Czy to znaczy, że mały Roger też jest
masonem?
Murchinsonie, Angliszko?
Jamie pokiwał głową. Jego wzrok był nieobecny, widziałam, że przywołuje teraz w pamięci tamte
odległe czasy w Ardsmuir.
-Tak. Dla nich zabicie człowieka z zimną krwią było niczym. Naj-
- Z wielu powodów - odezwał się cicho - a zarazem bez powodu. - Potarł nadgarstek, jakby wciąż
czuł na nim ciężar żelaza.
Więźniów Ardsmuir wykorzystywano do pracy, kopali torf, łupali kamienie. Pracowali w małych
grupach. Każdej pilnował angielski żołnierz uzbrojony w muszkiet i pałkę. Muszkiet, aby udaremnić
ucieczkę, pałkę,
Wiedziałam. Nocą panuje tam nie mrok, lecz szarość. Tereny te są tak
daleko wysunięte na północ, że słońce prawie nie zachodzi. Znika za horyzontem, ale nawet po
północy niebo jest jasne, mlecznobiałe. Wydaje się, że powietrze wypełnia jakaś nieziemska mgła.
Naczelnik więzienia często to wykorzystywał, każąc więźniom pracować do późnych godzin nocnych.
-343-
- Nie przeszkadzało nam to aż tak bardzo - opowiadał dalej Jamie. Oczy miał otwarte, ale skupione
na czymś, czego ja nie widziałam. - Zawsze lepiej było przebywać na zewnątrz niż w murach
więzienia. Ale wieczorem byliśmy już tak zmęczeni, że z trudem powłóczyliśmy nogami. Jakbyśmy
chodzili we śnie.
Po całym dniu pracy zarówno więźniowie, jak i strażnicy wprost padali. Węźniów zbierano i
ustawiano w kolumnach, które marszowym krokiem wracały do budynków.
- Byliśmy jeszcze w kamieniołomach, kiedy kolumna ruszyła. Mieliśmy
załadować na wóz narzędzia i ostatnie kamienie i udać się za nimi. Pamiętam, że dźwignąłem wielki
kamień i stanąłem, dysząc ciężko. Z tyłu usłyszałem jakiś dźwięk. Kiedy się odwróciłem, zobaczyłem
sierżanta Murchinsona - Billy'ego, jak się później dowiedziałem. Zwalisty cień we mgle,
bez twarzy. Wiele razy zastanawiałem się później, czy mógłbym to zrobić,
gdybym widział jego twarz. - Palcami lewej ręki Jamie bezwiednie pocierał nadgarstek prawej,
czując na niej ciągle ciężar żelaza.
nim i zaciskałem łańcuch kajdan na jego gardle. Nie zdążył nawet wydać
głosu.
Wóz stał nie dalej niż dziesięć stóp od brzegu kamieniołomu, który stromą ścianą opadał czterdzieści
stóp w dół. Niżej była woda, głęboka na sto stóp, czarna, gładka tafla pod mlecznobiałym niebem.
jak posągi. Żaden z nas nie odezwał się słowem. Wziąłem lejce, a oni poszli za wozem. Dogoniliśmy
kolumnę i wróciliśmy razem ze wszystkimi, milcząc. Nikt nie zauważył nieobecności sierżanta
Murchinsona aż do następnego wieczoru. Wszyscy myśleli, że udał się do wioski. Nie sądzę, żeby go
znaleziono.
- Co takiego?
-344-
-Ślady... zniknęły.
- Ślady po kajdanach?
zniknęły.
- Nie miałeś ich, kiedy odnalazłam cię w Edynburgu, Jamie. Dawno już
zniknęły.
CZĘŚĆ
DZIEWIĄTA
Niebezpieczne zajęcia
96. Aurum
W domu panowała cisza; pan Wemyss udał się do młyna i wziął ze sobą
Lizzie i panią Bug. Za późno już było, żeby ktokolwiek mógł zawitać do
Moje zwierzę już zostało nakarmione i spało: Adso zwinął się w kłębek
wkład do kolacji - danie, które Fergus nazywał elegancko lapin aux chan-
terelles (a my, prostacy znamy jako potrawkę z królika) - od rana wesoło bulgotał w kociołku i nie
wymagał z mojej strony specjalnej uwagi. Jeśli
idzie o zamiatanie podłogi, mycie okien, wycieranie kurzu i podobną harówkę... skoro i tak nie ma
końca kobiecym pracom, po co martwić się tym, czego się nie zrobiło?
małego Geordiego Chisholma, która wymagała dalszej obserwacji, i dodałam najnowsze pomiary
lewej dłoni Toma Christiego.
Christie cierpiał bardzo z powodu artretyzmu obu rąk i palce miał już
niemal nabrałam pewności, że to, co dzieje się z jego lewą ręką, to nie
Normalnie nie miałabym wątpliwości, ale ręce Christiego były tak zniszczone latami pracy, że nie
mogłam wyczuć charakterystycznego zgrubienia u podstawy serdecznego palca. Palec nie spodobał
mi się od pierwszego spojrzenia - przy okazji zaszywania rany u nasady dłoni - i odtąd sprawdzałam
go zawsze, gdy dojrzałam Toma Christiego i udało mi się go
-348-
żawcą. Rodzina żyła cicho i trzymała się na uboczu, jeśli nie liczyć pracy
Thomasa Christiego, który uczył w szkole i okazał się w tej roli surowy,
ale skuteczny.
Wyczułam, że ktoś się czai tuż za moją głową. Promienie słońca przesunęły się, a wraz z nimi Adso.
- Nawet o tym nie myśl, kocie - powiedziałam. Tuż przy moim lewym
uchu rozległ się dudniący, pełen oczekiwania pomruk. Wielka łapa wyciągnęła się i delikatnie
pomacała czubek mojej głowy.
Adso nie potrafił oprzeć się włosom. Nieważne czyje były i czy jeszcze
rosły na głowie, czy już nie. Na szczęście major MacDonald był jedyną
osobą na tyle lekkomyślną, aby usiąść w peruce w zasięgu łap Adsa. Koniec końców odzyskałam ją,
chociaż oznaczało to wczołganie się pod dom, gdzie Adso ukrył się ze zdobyczą. Nikt inny nie
odważył się wyrwać mu
jej z pyska. Major dość poważnie potraktował cały ten incydent i chociaż
nadal co pewien czas zachodził zobaczyć się z Jamiem, nie zdejmował już
w czasie wizyt kapelusza. Siadał tylko, pił przy kuchennym stole kawę z cykorii w mocno wsuniętym
na głowę trój graniastym kapeluszu i nie spuszczał z oczu Adsa. Śledził każdy ruch kota.
trochę uspokoiłam. To właściwie było kojące, gdy kot tak ugniatał i przeczesywał moje włosy na
wpół wysuniętymi pazurkami, przerywając co jakiś czas, żeby czule potrzeć mordką o moją głowę.
Naprawdę niebezpieczny stawał się, gdy napatoczył się na kocimiętkę, ale trzymałam ją pod kluczem.
Z przymkniętymi oczami rozważałam pomniejsze komplikacje
związane z opisem przykurczu Depuytrena, nie używając tej nazwy, ponieważ baron Depuytren
jeszcze się nie urodził.
Cóż, obraz to tyle co tysiąc słów, więc pomyślałam, że mogłabym przynajmniej wykonać fachowy
szkic. Zrobiłam co w mojej mocy, zastanawiając się, jak przekonam Thomasa Christiego, by dał mi
się zoperować.
To byłby dość krótki i prosty zabieg, ale zważywszy na brak znieczulenia i fakt, że Christie był
surowym prezbiterianinem oraz abstynentem...
Na chwilę przestałam się zastanawiać i ziewnęłam. Senność natychmiast mi minęła, gdy ogromna
żółta ważka wpadła przez otwarte okno,
-349-
hałasując jak mały helikopter. Adso rzucił się za nią, zostawiając moje włosy w strasznym nieładzie.
Wstążka - którą jak się okazało po cichu przeżuwał - zwisała, mokra i wymiętoszona, kolo mojego
lewego ucha. Zdjęłam ją z niesmakiem i odłożyłam na parapet, aby obeschła. Przekartkowałam
go i u Brianny.
spory fragment tkanki, larwy poradziły sobie tak doskonale, że zostały tylko dwa małe wgłębienia w
skórze w miejscu, gdzie wbiły się zęby jadowe, oraz cienka prosta blizna na łydce po nacięciu, które
zrobiłam, żeby oczyścić ranę i umieścić larwy. Jamie nadal lekko kulał, ale uważałam, że
z czasem to minie.
Josephus Howard... główna skarga to przetoka odbytnicza, którą tak długo zaniedbywano, że doszło
do owrzodzenia oraz rozwiniętego stadium hemoroidów. Leczenie wywarem z Bluszczyku i
Kurdybanku z ałunem prażonym i niewielką ilością Miodu, zagotowanych razem z wyciągiem z
Nagietka.
i po jej podaniu. Uniosłam brew, patrząc na rysunki; Rawlings nie był lepszym artystą niż ja, ale
udało mu się uchwycić w niezwykłym stopniu charakterystyczny dla tego stanu dyskomfort.
Popukałam się piórem w usta, zastanawiając się, a potem dodałam staranną notatkę na marginesie
mówiącą, że jako uzupełnienie leczenia powinna zostać zalecona dieta z warzyw bogatych w błonnik,
co zapobiegłoby nie tylko zatwardzeniu, ale i związanym z nim poważnym komplikacjom - nie ma to
jak drobne, obiektywne pouczenie!
czy kurdybanek to roślina, a jeśli tak, to która. Słyszałam, że Jamie szeleści papierami w swoim
gabinecie; pomyślałam, że zaraz pójdę go o to zapytać.
-350-
Ten fragment natychmiast rozproszył senną atmosferę popołudnia. Zaintrygowana, usiadłam prosto i
odwróciłam stronę, żeby sprawdzić, czy doktor rzeczywiście zbadał Jocastę. Udało mi się - mimo
sporych trudności -
namówić ją raz, żeby pozwoliła mi zbadać oczy, i teraz ciekawa byłam opinii Rawlingsa. Bez
oftalmoskopu nie sposób określić, co spowodowało jej ślepotę, ale miałam dość poważne
podejrzenia - mogłam przynajmniej ze
znacznym prawdopodobieństwem wykluczyć takie schorzenia jak katarakta albo cukrzyca. Ciekawiło
mnie, czy Rawlings zauważył coś, co przegapi
łam, albo czy stan Jocasty zmienił się znacząco od czasu, kiedy on ją badał.
Upuściłem kowalowi pół kwarty krwi, zafundowałem jego żonie przeczyszczenie przy użyciu olejku z
senesu (10 kropli) i to samo w ilości 3 kropel zaordynowałem kotu (bezpłatnie); potem patrzyłem na
rojące się w stolcu zwierzęcia robaki.
Uśmiechnęłam się. Chociaż jego metody bywały surowe, Daniel Rawlings był dobrym lekarzem. Po
raz kolejny zastanawiałam się, co się z nim stało i czy będę miała kiedyś szansę go poznać. Miałam
smutne przeczucia, że raczej nie. Nie mogłam sobie wyobrazić, żeby doktor nie wrócił po swoje
pięknie narzędzia, gdyby mógł.
że mogłyby zatopić statek, a w niektórych miejscach drogę całkowicie zmyło. Musiałem więc jechać
na przełaj, chłostany przez nawałnicę i z twarzą zbryzganą błotem. Wyruszyłem o świcie razem z
czarnym służącym pana Camerona, który przyprowadził dla mnie konia, a do schronienia dotarliśmy
dopiero długo po zmroku, wyczerpani i głodni. Na powitanie pan Cameron dał mi brandy.
-351-
Wiek siedemdziesiąt trzy lata, wzrost średni; szeroki w barach, ale lekko przygarbiony, - tak
Rawlings opisał Hectora - z dłońmi tak powykręcanymi od reumatyzmu, że nie jest w stanie utrzymać
żadnego bardziej precyzyjnego narzędzia niż łyżka. Pod innymi względami w wybornej formie i
niezwykle żywotny jak na swój wiek. Skarży się na bolesne oddawanie moczu. Mówi, że musi po to
budzić się nawet w nocy. Jestem skłonny podejrzewać raczej chorobliwy rozstrój Pęcherza niż
kamienie lub chroniczne schorzenie męskich narządów wewnętrznych, ponieważ dolegliwości
powracają, ale nigdy na długo - dwa tygodnie to przeciętne trwanie ataku i za każdym razem
towarzyszy temu Pieczenie męskiego Narządu. Niska gorączka, uwrażliwienie przy delikatnym
naciskaniu dolnej czę
Ponieważ w domu znajduje się znaczny zapas suszonych żurawin, przepisałem odwar, zagęszczony
sok do picia trzy razy dziennie po pełnej filiżance.
Zaleciłem także napar z Przytulii czepnej rano i wieczorem ze względu na wychładzające działanie,
na wypadek gdyby w Pęcherzu był piasek, który mógłby pogorszyć stan.
łam się z Rawlingsem w kwestii diagnozy lub leczenia, ale w tym wypadku zachował się wzorcowo.
Ale co z Jocastą?
Trzy ciąże? Zatrzymałam się na chwilę przy tej rzeczowej uwadze. Takie proste, surowe określenie
na stan noszenia - już nie wspomnę o stracie - trojgu dzieci. Wychowanie dzieci wśród licznych
zagrożeń niemowlęctwa tylko po to, żeby stracić je wszystkie naraz, i to w tak okrutnych
okolicznościach. Słońce przygrzewało, ale poczułam, jak robi mi się zimno, gdy pomyślałam o tym.
A gdyby to była Brianna? Albo mały Jemmy? Jak kobieta może pogodzić się z taką stratą? Sama to
przeszłam, ale nadal nie miałam pojęcia. To było dawno temu, a jednak nadal od czasu do czasu
budziłam się w nocy, czując ciepły ciężar dziecka śpiącego przy mej piersi, jego ciepły oddech na
szyi. Unosiłam dłonie i dotykałam ramienia ułożonego tak, jakby w tym miejscu opierała się główka.
-352-
wyrwane z materii dnia codziennego. Ale z drugiej strony znałam każdą cząstkę Faith; w moim sercu
pozostała pustka, która dokładnie odpowiadała jej kształtowi. Może pomagało mi przynajmniej to, że
to była śmierć z przyczyn naturalnych; dzięki temu miałam wrażenie, że w jakiś sposób
nadal jest ze mną; zadbano o nią, nie pozostawiono jej samej sobie. Ale
powróciłam do lektury.
Biało oka jest czyste, na rzęsach nie ma żadnej substancji, nie widać żadnego guzka. Źrenice
normalnie reagują na światło. Światło świecy przysuniętej do oka oświetliło ciecz szklistą oka, ale
nie widać w niej żadnych zmian. Odnotowałem lekkie zmącenie, wskazujące na zaczątki Katarakty w
soczewce prawego oka, ale to nie wystarcza, aby wyjaśnić stopniową utratę wzroku.
Zarówno obserwacje, jak i wnioski Rawlingsa zgadzały się z moimi. Zapisał z grubsza, od jakiego
czasu wzrok się pogarszał - mniej więcej od dwóch lat - i przebieg zmian: nic gwałtownego, jedynie
powolne zawę
Pomyślałam, że to mogło trwać dłużej. Czasem proces jest tak powolny, że ludzie wcale nie
zauważają pogorszenia, dopóki utrata wzroku nie staje się poważnym zagrożeniem.
robić użytek jedynie przy słabym świetle, ponieważ skarży się na ból i podrażnienie, gdy oczy
narażone są na ostre światło słoneczne.
byli w podobnym wieku, chociaż nie aż tak zaawansowanym. Wedle mego zdania pacjentka wkrótce
całkowicie ostatecznie straci wzrok. Na szczęście pan Cameron ma czarną służącą, która potrafi
czytać. Podarował ją żonie, aby jej towarzyszyła, ostrzegała przed przeszkodami na drodze, a także
czytała i opowiadała o otoczeniu.
ła całkiem niewidoma. Stan pogarszał się więc, ale to mi niewiele wyjaśniało, bo tak się działo w
większości przypadków. Kiedy Rawlings ją badał?
-353-
Przyczyną utraty wzroku mogło być wiele schorzeń: zwyrodnienie plamki, guz nerwu wzrokowego,
uszkodzenie spowodowane przez paso
wzroku byłaby nagła. Jeśli o mnie chodzi, to w pierwszej kolejności podejrzewałam jaskrę.
Przypomniałam sobie Fedrę, osobistą służącą Jocasty, jak wyżymała szmatki moczone w zimnej
herbacie. Mówiła, że jej pani
Jednakże bóle głowy mogły nie mieć nic wspólnego ze wzrokiem Jocasty, więc nie sprawdzałam
wtedy, jakie to były bóle. Mogły to być zwyk
też może powodować sporadyczne bóle głowy. Frustrujące było to, że jaskra sama w sobie nie
dawała wyraźnych objawów - poza ostateczną ślepotą. Miała związek z zaburzeniem prawidłowego
odpływu płynu z gałki ocznej; ciśnienie w oku rosło, aż w końcu powodowało uszkodzenie, bez
żadnych ostrzeżeń dla pacjenta i lekarza. Ale pozostałe choroby prowadzące do ślepoty również nie
miały charakterystycznych symptomów...
Nadal zastanawiałam się nad możliwościami, kiedy zdałam sobie sprawę, że Rawlings napisał coś
więcej na następnej stronie, po łacinie.
łacinę, co świadczyło o tym, że zdobył pewne formalne wykształcenie, nawet jeśli nie było ono
medyczne. Zwykle jednak nie używał jej do opisu przypadków, poza pojedynczymi słowami lub
frazami niezbędnymi dla
Przekartkowałam książkę, żeby sprawdzić podejrzenia. Nie, czasem pisał po łacinie, ale niezbyt
często i zawsze w taki sam sposób jak tu: jako
-354-
Po paru zdaniach darowałam sobie i poszłam poszukać Jamiego. Siedział w swoim gabinecie po
drugiej stronie korytarza i pisał listy. Albo i nie.
Kałamarz - zrobiony z małej tykwy z korkiem, żeby atrament nie wysychał - stał pod ręką, świeżo
napełniony. Poczułam zalatujący z kałamarza smród dębowych galasów wygotowanych z żelaznymi
opiłkami. Świe
napisać, oraz nowa kartka papieru leżały na bibułce. Na górze strony widniały dwa czarne, samotne
słowa. Wystarczyło mi spojrzeć na twarz Jamiego i wiedziałam, co tam jest napisane.
Najdroższa Siostro.
- Co mam napisać?
- Nie wiem.
Zobaczywszy go, zamknęłam brulion i wsunęłam go pod pachę. Weszłam do gabinetu, stanęłam za
nim i położyłam mu rękę na ramieniu. Zacisnęłam lekko dłoń. Na chwilę położył na niej swoją rękę,
a potem wziął
z powrotem pióro.
- Nie mogę ciągle powtarzać, że przepraszam. - Przeturlał powoli pióro między kciukiem a palcem
środkowym. - Pisałem to w każdym liście.
i niekiedy parę słów od Maggie, Kitty, Michaela albo Janet. Ale cisza ze
strony Jenny była wręcz ogłuszająca i ginęły w niej wszelkie inne listy.
kartkę. W gruncie rzeczy nie mogło być nic gorszego. Jenny była mu bliższa i ważniejsza niż
ktokolwiek na świecie, może z wyjątkiem mnie.
Dzieliłam z nim łoże, życie, miłość, myśli. A ona dzieliła z nim serce
i duszę od chwili jego urodzenia aż do dnia, kiedy stracił jej najmłodszego syna - jak to ona widziała.
Bolało mnie, gdy patrzyłam na Jamiego, przytłoczonego poczuciem winy z powodu zniknięcia Iana, i
miałam żal do Jenny. Rozumiałam głębię jej straty i współczułam jej, ale z drugiej strony Ian nie
umarł. Przynajmniej
-355-
brzegu biurka leżał stosik kartek zapisanych mozolnym pismem Jamiego. Pisanie wiele go
kosztowało: nie dość, że był leworęczny, to jeszcze miał tę dłoń okaleczoną. Mimo to pisał z uporem,
niemal co wieczór, odnotowując drobne wydarzenia dnia. Pisał o gościach w Ridge, stanie zdrowia
zwierząt, postępach w budowie, nowych osadnikach, wieściach
wyglądał pierwszy etap ich niepewnej podróży do Szkocji. Nie wszystkie listy pewnie dotrą do
miejsca przeznaczenia, ale niektóre na pewno.
Tak samo jak większość listów ze Szkocji dotarłaby do nas, gdyby tylko
ktoś je wysłał.
ły źle wysłane, trafiły nie tam, gdzie trzeba, zawieruszyły się gdzieś po
drodze. Ale to trwało zbyt długo i przestałam się łudzić. Jamie zaś nie.
- Pomyślałem, że może powinien jej wysłać to. - Pogrzebał w stosie kartek na brzegu biurka i
wyciągnął niewielki arkusik, poplamiony i brudny, postrzępiony na brzegach, jakby został wydarty z
książki.
żył i miał się dobrze. Dotarła do nas w czasie zlotu w listopadzie, dzięki
pustkowia. Równie dobrze czuł się wśród Indian, jak wśród osadników,
a jeszcze lepiej dogadywał się z jeleniem i oposem niż z istotami mieszkającymi pod dachem.
Ian ma się dobrze i jest szczęśliwy. Poślubił dziewczynę „na modłę Mo-
hawków" (jak myślałam, oznaczało to, że postanowił dzielić z nią jej dom, łoże i palenisko, a ona
zgodziła się na to) i spodziewał się „na wiosnę" zostać ojcem. To wszystko. Wiosna przyszła i
minęła, ale nie było żadnych więcej wieści, Ian nie umarł, ale sytuacja niewiele się od tego różniła.
By
łam też, dlaczego nie wysłał jej już wcześniej oryginału. To był jedyny materialny ślad po Ianie.
Oddać go to jakby ostatecznie zrzec się Iana na rzecz Mohawków.
-356-
Ave!, tak zaczynała się wiadomość napisana niewyrobionym pismem Iana, I an salutat avunculus
Jaobus. I an pozdrawia wuja Jamesa.
łan znaczył dla Jamiego więcej niż pozostali siostrzeńcy. Kochał wszystkie dzieci Jenny, ale łan był
kimś szczególnym - przybranym synem, jak Fergus. Tym bardziej że w jego żyłach, w odróżnieniu od
Fergusa, płynę
syn także nie umarł, ale nie można było już go odzyskać. Świat nagle wydał mi się pełen utraconych
dzieci.
inne tory. - A skoro jesteśmy przy łacinie... jest tutaj taki dziwny kawa
- Ano, oczywiście.
Odłożył wiadomość od Iana na bok i wziął ode mnie brulion, przesuwając go tak, żeby resztki
popołudniowego słońca oświetliły stronę.
Miałam więc rację, Rawlings nie przeszedł na łacinę dla zabawy ani tylko po to, żeby się popisać
erudycją.
po stronie. - Budzą mnie... nie, chyba miał na myśli „obudziły mnie"... odgłosy z pokoju
sąsiadującego z moim. Myślę... Pomyślałem, że pacjent poszedł się załatwić, więc ruszyłem za nim...
Zastanawiam się, po co zrobił?
- Pacjent, nawiasem mówiąc, to Hector Cameron, miał kłopoty z pęcherzem. Rawlings mógł chcieć
zobaczyć, jak oddaje mocz, sprawdzić, jakie ma trudności, czy go coś boli, czy w moczu jest krew,
coś takiego.
Jamie rzucił mi ukradkowe spojrzenie, uniósł brew, a potem pokręcił głową i wrócił do opisu,
mrucząc coś na temat specyficznych upodobań lekarzy.
- Homo procediente.. . mężczyzna kieruje się... Dlaczego nazywa go „mężczyzną" zamiast użyć
imienia?
Chciałam usłyszeć, co dalej. - Gdyby Cameron zobaczył w notatkach swoje imię, pewnie by się tym
zainteresował. Co było dalej?
-357-
- Dwanaście granów? Na pewno tak napisał? - Pochyliłam się nad ramieniem Jamiego, żeby zerknąć,
ale tak właśnie było napisane. Jamie wskazał na zapis, gdzie wszystko widniało czarno na białym. -
Ale to może powalić konia!
- Ano, dwanaście granów laudanum na sen - powiedział. Nic dziwnego, że doktor zdumiał się, gdy
zobaczył, że Cameron pędzi w środku nocy przez trawnik.
-Dalej!
- Hmm. Pisze, że poszedł do wygódki, pewnie spodziewał się tam znaleźć Camerona, ale tam nikogo
nie było i nie czuć było po zapachu... jakby nikt z niej ostatnio nie korzystał.
nie została jeszcze dostatecznie stępiona, chociaż jesteśmy razem już tak
długo, Angliszko. Auć! - Poderwał się, pocierając rękę, gdy go uszczypnęłam. Zmarszczyłam brwi i
spojrzałam na niego, chociaż w głębi duszy cieszyłam się, że poprawiłam humor nam obojgu.
przytupując. - Poza tym nigdy jej nie miałeś, bo inaczej w życiu byś się
- Doktor nie wiedział. Pokręcił się trochę, aż w końcu wypadł na niego kamerdyner, który wziął go za
jakiegoś bandytę i postraszył butelką whisky.
w szlafmycy, wymachującym tym narzędziem zniszczenia. - Jak jest „butelka whisky" po łacinie?
- On napisał aqua vitae, chyba trafniej nie mógł tego określić. Ale to musiała być whisky. Napisał, że
kamerdyner dał mu pięćdziesiątkę, żeby się otrząsnął z szoku.
- Znalazł. Otulonego w białej pościeli w łóżku, chrapiącego. Następnego ranka zapytał go, ale
Cameron nie przypominał sobie, żeby wstawał
w nocy. - Przekręcił stronę palcem i zerknął na mnie. - Czy mógł nie pamiętać z powodu laudanum?
-358-
- Mógł - odparłam, marszcząc czoło. - Z pewnością. Ale to po prostu niewiarygodne, żeby w ogóle
zdołał wstać po takiej dawce... Chyba
że... - Uniosłam brew, przypominając sobie uwagę Jocasty, gdy rozmawiałyśmy w River Run. - Czy
to możliwe, że twój wuj Hector zażywał
opium albo coś takiego? Ktoś, kto nałogowo brał duże ilości laudanum,
mógł się uodpornić. Wtedy dawka zalecona przez Rawlingsa nie zadziałałaby.
- Jeśli tak, to nic o tym nie słyszałem. Ale z drugiej strony - dodał logicznie - dlaczego ktoś miałby mi
o tym mówić.
To prawda. Jeśli Hector Cameron miał dość środków, żeby zażywać importowane narkotyki - a miał
z pewnością, ponieważ River Run to najlepiej prosperująca plantacja w okolicy - to była to tylko i
wyłącznie jego sprawa. Mimo wszystko podejrzewałam, że nie dałoby się to ukryć.
- Dlaczego człowiek wychodziłby w środku nocy z domu, żeby się wysikać, Angliszko? - zapytał. -
Wiem, że Hector Cameron miał nocnik; sam z niego korzystałem. Na dnie jest nazwisko i herb
Camerona.
- Doskonałe pytanie. - Zagapiłam się na stronę z zagadkowymi zapiskami. - Jeżeli Hector Cameron
rzeczywiście bardzo cierpiał albo miał
- Nie słyszałem, aby mój wuj brał opium, ale też nie słyszałem, żeby
Zaśmiałam się.
trać apetytu, w spiżarni jest mnóstwo karaluchów, które chciałabym polecić twojej uwadze.
-359-
- Nie, dopóki tego nie powiedziałeś. - Pochyliłam się, żeby zerknąć na zapiski. - Ale dlaczego miałby
to być ktoś inny, a już zwłaszcza Francuz?
Jamie wskazał na brzeg kartki, gdzie znajdowało się kilka drobnych rysunków. Myślałam, że to
zwykłe bazgroły. Pod palcem Jamiego widać by
ło fleur de lis.
za kim idzie, dlatego nie użył nazwiska. Jeśli Cameron spał, to ktoś inny
musiał wyjść z domu w nocy. A jednak doktor nie wspomina, żeby ktoś
- Mógł nie wspomnieć, jeżeli nie badał tej osoby. To nie są osobiste zapiski, lecz historie
przypadków, spostrzeżenia na temat pacjentów i leczenia, które zaordynował. Ale z drugiej strony... -
Zmarszczyłam brwi, patrząc na stronę. - Fleur de lis narysowany na marginesie niekoniecznie musi
coś oznaczać, nie musi oznaczać, że był tam Francuz.
Francuzi nie zjawiali się zbyt często w Karolinie Północnej, Fergus należał do wyjątków. Na
południe od Savannah było kilka francuskich osiedli, ale to przecież setki mil od nas.
Fleur de lis to może przypadkowa bazgranina, ale - o ile dobrze pamiętałam - Rawlings nigdzie nie
robił takich rysuneczków. Kiedy coś rysował, zawsze wiązało się to ściśle z tematem; szkice
pomagały mu coś zapamiętać albo stanowiły wskazówkę dla lekarza, który zjawi się tu po nim.
przy górnym wierzchołku i z falistą podstawą. Pod nią znajdowały się litery. Au et Aq.
wie dlaczego.
stać. Może zaoszczędził uncję albo dwie ze swoich sztabek złota, hmm?
- Rzeczywiście Rawlings pisał, że Cameron chorował na artretyzm. -
Zmarszczyłam brwi, patrząc na stronicę i zagadkowe rysunki na marginesie. - Może zamierzał zalecić
mu stosowanie goldwasser. Ale nic mi nie wiadomo, by lilia lub to - wskazałam rysunek były
symbolem jakiegoś leku, o którym bym słyszała.
-360-
Wzruszył ramionami i przeczesał włosy palcami. Jamie nigdy nie mówił o własnych powiązaniach z
wolnomularzami. Był „inicjowany", jak oni mówili, w Ardsmuir i, niezależnie od tajemnicy
obowiązującej członków loży, rzadko mówił cokolwiek o tym, co wydarzyło się wśród tych
wilgotnych, kamiennych murów.
ochoty mówić o wolnomularstwie, ale nie mógł się powstrzymać od dokończenia logicznego
wywodu. - Inaczej nie miałby o tym pojęcia. - Popukał długim palcem w symboliczny cyrkiel.
Zupełnie nie wiedziałam, co powiedzieć, ale uratował mnie Adso, który wypluł bursztynowe
skrzydełka i wskoczył na biurko w poszukiwaniu kolejnej przekąski. Jamie chwycił jedną ręką
kałamarz, drugą złapał nowe pióro, aby je uratować przed kotem. Pozbawiony zdobyczy Adso
przeszedł spokojnie na brzeg biurka i przysiadł na stosie listów. Delikatnie poruszał ogonem, jakby
udawał, że tylko podziwia widoki.
- Zabieraj swój futrzasty tyłek z mojej korespondencji, kocurze - powiedział, kłując Adsa ostrym
końcem pióra. Wielkie zielone oczy kota rozszerzyły się na widok poruszającego się końca pióra.
Adso spiął się do skoku. Jamie kusił go, bawiąc się piórem. Adso zamachnął się łapą, ale bez skutku.
Złapałam kota pośpiesznie, nim zdążył nabałaganić. Podniosłam go z listów, a on, zaskoczony i
oburzony, miauknął w proteście.
- Nie, to jego zabawka - wytłumaczyłam kotu i rzuciłam Jamiemu strofujące spojrzenie. - Idziemy,
miałeś się zająć karaluchami.
o francuskim masonie kręcącym się nocą po River Run. Chciałbym zobaczyć, o czym jeszcze
Rawlings pisał po łacinie.
- Dobrze. - Podniosłam kota, który zaczął głośno mruczeć, spodziewając się karaluchów, i zerknęłam
przez okno. Słońce zaczęło chować się za kasztanami, rozpalając na niebie łunę. Słyszałam
hałasujące w kuchni kobiety i dzieci. Pani Bug z pomocą Brianny i Marsali zaczęła nakrywać do
kolacji.
-361-
Uśmiechnął się do mnie. Dotknął palcami ust, potem dotknął nimi mnie.
pismem stronic. Samotna kartka z dwoma słowami leżała na brzegu biurka, zapomniana -
przynajmniej na razie.
krzyknął „ryba". Rzeczywiście chodziło o coś niemal równie atrakcyjnego - to Lizzie wracała z
mleczarni ze śmietaną zebraną z mleka w jednym ręku i maselnicą w drugiej oraz z wielkim dzbanem
mleka dość chwiejnie przyciśniętym do piersi skrzyżowanymi nadgarstkami. Adso kręcił się jej pod
nogami jak futrzana lina. Miał nadzieję, że Lizzie się potknie i wypuści skarby.
Nie chciałam dwa razy chodzić. - Pociągnęła nosem i spróbowała go wytrzeć ręką, omal nie
wypuszczając masła.
dmuchnij".
za rękę i zaciągnęłam do pracowni, gdzie przy wielkim oknie mogłam dobrze jej się przyjrzeć.
- Czuje się całkiem dobrze, madam. Naprawdę, nic mi nie jest! -
Była blada, ale Lizzie zawsze była blada, jakby nie miała dość krwinek.
Jednakże jej skóra wyglądała jaśniej niż zwykle, więc się zaniepokoiłam.
Minął rok od jej ostatniego ataku malarii i wydawało się, że jest zdrowa,
a jednak...
-362-
Niechętnie, ale nie śmiejąc protestować, usiadła. Wzięłam od niej naczynia, zerkając na Adsa, który
nie spuszczał ich z oczu, i postawiłam je w bezpiecznym miejscu w kredensie.
Tętno miała normalne -jej puls zawsze był odrobinę przyśpieszony i słaby. Oddech... w porządku,
równy, bez świstów. Węzły chłonne przy szczęce wyczuwalne, ale to nic niezwykłego. Od czasu
malarii stale były powiększone - jakby pod delikatną skórą kryło się przepiórcze jajko. Węzły szyjne
też były powiększone, a tych zwykle nie potrafiłam wymacać.
wyglądało dobrze mimo lekkiego przekrwienia. Ale jednak coś było nie
ten lekko żółtawy odcień białka. Zmarszczyłam brwi i obróciłam jej głowę, trzymając dłoń pod jej
brodą.
- Witam, wszystko w porządku? - Roger zatrzymał się w progu. W ręku trzymał nonszalancko bardzo
wielkiego i bardzo martwego ptaka.
Świetnie, lubiłam indyki, ale Jamie i Bree zabili w zeszłym tygodniu pięć
W tej chwili trzy z nich wisiały w wędzarni. Z drugiej strony dzikie indyki były sprytne i trudne do
upolowania, a z tego, co wiedziałam, Rogerowi jeszcze nigdy nie udało się żadnego ustrzelić.
- Sam go ustrzeliłeś? - zapytałam, podchodząc z obowiązku, aby przyjrzeć się zdobyczy.
- Nie. - Opaloną twarz Rogera oblał rumieniec: od słońca, z podniecenia, albo od jednego i drugiego.
- Złapałem go - odparł dumnie. - Trafi
- To piękny ptak, panie Mac. - Lizzie ześlizgnęła się ze stołka i też podeszła. - A jaki tłusty! Może
wezmę go i oskubię?
- Co? Och, nie, dziękuję, Lizzie. Sam się tym zajmę. - Roger zaczerwienił się jeszcze bardziej, a ja
powstrzymałam uśmiech. Chciał się pochwalić przed Brianną. Przełożył ptaka do lewej ręki i
wyciągnął do mnie prawą, owiniętą zaplamionym krwią kawałkiem materiału.
-363-
Odwinęłam szmatkę i zacisnęłam usta, gdy zobaczyłam, co się stało. Indyk, walcząc o życie, rozdarł
mu pazurami wierzch dłoni, zostawiając trzy szarpane rany. Krew już prawie zakrzepła, ale w
najgłębszym rozcięciu
- Naprawdę, madam, czuje się całkiem dobrze - prosiła. - Nic mi nie jest.
łapach, a głowę trzymał już w dzbanie, z którego dochodziły ciche odgłosy chłeptania. Towarzyszył
im odgłos skapywania na podłogę kropli krwi. To podsunęło mi pewną myśl.
trochę krwi.
Lizzie wyglądała jak polna mysz, która podniosła wzrok znad swoich
okruszków i odkryła, że znalazła się wśród stada płomykówek. Nie potrafiła jednak sprzeciwić się
poleceniu. Z ogromnym oporem usiadła z powrotem na stołku obok Rogera, który położył indyka na
podłodze za sobą.
rękę.
z dzbana z mlekiem, łapiąc go za kark, i zrzuciłam na podłogę, by nie dostał się do góry kredensu.
z wielką ciekawością.
o ile wiem.
- Tak. Kości bolą, jakby były połamane, a oczy palą żywym ogniem. Pot
-364-
ty do nich należysz, Lizzie. Ale u większości malaria co pewien czas wraca. Zamierzam sprawdzić,
czy czeka cię nawrót. Gotowa?
łam je na próbkach krwi, a potem szybko je zdjęłam, rozmazując kropelki. Wreszcie zostawiłam
próbki, aby wyschły.
na szkło pomazane krwią. - Nie muszę tego oglądać. - Odłożyła szmatkę, poprawiła fartuch i
pośpiesznie wyszła. Koniec końców zapomniała o maśle i śmietanie.
dłoni, co było zabiegiem dość prostym. - Wygląda lepiej, niż się spodziewałam - mruknęłam,
ocierając zakrzepłą krew z knykci. - Polało się sporo krwi, to dobrze.
- Skoro tak mówisz. - Nie wzdrygnął się nawet, ale powoli odwrócił
preparaty.
- Chcę coś sprawdzić. Nie wiem, czy się uda, ale przygotowałam kilka eksperymentalnych
barwników roślinnych. Jeśli któryś zadziała na krew, będę mogła wyraźnie zobaczyć czerwone
krwinki pod mikroskopem. I to, co jest
-365-
ściwościach barwienia.
się zrobić czerwonawy barwnik, w którym dobrze, choć krótko było widać komórki nabłonka. Trzeba
tylko sprawdzić, czy ten sam barwnik zadziała na czerwone krwinki i materiał przez nie wchłonięty,
czy też będę musiała znaleźć inny.
- I możesz go zobaczyć? Myślałem, że zarazki są za małe, żeby je zobaczyć, nawet pod mikroskopem!
- Jesteś okropny, tak jak Jamie - powiedziałam spokojnie. - Ale uwielbiam słuchać, jak Szkoci
wymawiają „zarrrazki". Takie złowrogie słowo wypowiedziane niskim głosem z tym dudniącym „r",
no wiesz.
- To brzmi prawie tak dobrze jak morrrderrrstwo - powiedział, dudniąc jak betoniarka.
- Och, dla Szkota nic nie brzmi tak dobrze jak „morrrderrrstwo". Krwio
- Wszyscy? - Uśmiechnął się szeroko, najwyraźniej nie mając nic przeciwko temu okropnemu
uogólnieniu.
- Wszyscy co do jednego - potwierdziłam. - Na pierwszy rzut oka łagodni, ale spróbuj obrazić Szkota
albo zadrzeć z jego rodziną. U granicy już stoją niebieskie berety, a po chwili na wzgórzach
Cromdale roi się od
lanc i mieczy.
z nich...
- Już ładnych parę lat temu. - Skończyłam przemywanie, płukanie i osuszanie dłoni. Drobne czerwone
plamki przesączały się przez świeżą gazę. - A skoro wciąż jesteśmy przy krwi - powiedziałam lekkim
tonem -
-366-
- Ciekawe - odparłam.
- Umiarkowanie.
Wyjęłam preparaty ociekające różowym i niebieskim barwnikiem. Jeden oparłam o dzban z mlekiem,
a pozostałe dwa zamieniłam miejscami: różowy preparat włożyłam do niebieskiego barwnika, a
niebieski do ró
żowego.
- Istnieją trzy główne grupy krwi - powiedziałam, dmuchając delikatnie na opartą o dzbanek próbkę. -
W gruncie rzeczy jest ich więcej, ale te są powszechnie znane. Jest to tak zwany układ grupowy AB0.
Mówi się,
że ktoś ma grupę A, B lub 0. Tak jak inne cechy grupa krwi jest uwarunkowana genetycznie, więc -
zakładając, że większość ludzi jest heteroseksualna - masz po połowie genów od każdego z
rodziców.
Te wszystkie cholerne, przepraszam, tabele o hemofilii w rodzinie królewskiej i takie tam. Domyślam
się, że teraz chodzi o coś bardziej osobistego, tak?
mówiłam, zerkając przez okular i próbując ustawić ostrość. Ludzie z grupą A mają jeden rodzaj
antygenu, ludzie z B - inny, a ludzie z grupą 0 nie mają żadnego. Są też osoby, u których występują
oba antygeny, one mają grupę krwi AB.
łe różowe duchy. Gdzieniegdzie plama ciemniejszego różu mogła wskazywać na obecność szczątków
komórek albo jedną z większych białych krwinek. Poza tym niewiele więcej było widać.
to dziecko będzie też miało gen grupy 0. - Pomachałam delikatnie preparatami w powietrzu, żeby
obeschły. - Ja mam grupę A. Akurat wiem, że mój ojciec miał grupę 0. Żeby mieć grupę krwi 0,
musiał mieć oba geny
-367-
Widząc dobrze znany mi szklisty wzrok Rogera, westchnęłam i poło
żyłam próbkę. Bree rysowała dla mnie zarodniki pleśni i zostawiła przy
Henry Julia
Claire
0A = grupa A
grupę krwi miała moja matka, ale to nieważne. Ponieważ mam grupę A,
- Możesz zobaczyć grupy krwi, to znaczy te przeciwciała pod mikroskopem? - Roger stał tuż za mną.
- Nie - odparłam, nie podnosząc wzroku. - Nie mam nawet w przybliżeniu wystarczającej
rozdzielczości. Ale da się zobaczyć inne rzeczy.
się widoczne. Odetchnęłam. Przeszedł mnie dreszcz. Widziałam je: gdzieniegdzie różowawe dyski
czerwonych krwinek, a w środku niektórych ciemne plamy okrągłe albo w kształcie kręgli. Serce
zabiło mi z podniecenia. Wykrzyknęłam cicho z zachwytu.
- Plasmodium vivax - wyjaśniłam z dumą. - Malaria. Małe ciemne plamki wewnątrz komórek.
raz zerknąć - będą się tak długo namnażać, aż rozerwą komórkę i przeniosą się do nowych. Wtedy
pacjent ma rzut malarii z gorączką i dreszczami. Kiedy Plasmodium jest w uśpieniu, nie rozmnaża się,
pacjent nie ma objawów.
Roger?
-368-
- Nikt właściwie nie wie. - Wzięłam głęboki wdech. Zakorkowałam z powrotem słoiczki z
barwnikami. - Ale można kontrolować sytuację, gdy zaczną się rozmnażać. Nikt nie może żyć na
chininie, a nawet brać jej przez dłuższy czas. Kora chinowa jest bardzo droga, nie wiadomo też, jaki
wpływ
jej podawać chininę. Przy odrobinie szczęścia może zapobiegniemy wybuchowi choroby. Warto
przynajmniej spróbować.
gdy odkryto grupy krwi, nie było już możliwości wyśledzić ich pochodzenia.
- Małe, wyizolowane społeczności, jak na przykład górale szkoccy?
Podniosłam wzrok.
- Na przykład.
Pokiwał głową w milczeniu, rozmyślając nad czymś. Potem wziął ołówek i powoli narysował w
notatniku schemat, Claire Jamie
A0 = grupa A B? = B lub AB
Brianna
0B = grupa B
- Dobrze - powiedziałam, kiwając głową, gdy podniósł na mnie pytający wzrok. - Właśnie tak.
schemat.
Z całą pewnością?
-369-
- Nie - odparłam z westchnieniem i wrzuciłam szmatkę do kosza na brudne rzeczy. - To znaczy nie
mogę powiedzieć z całą pewnością, czy
Jemmy jest twój. Być może mogłabym stwierdzić, czy nie jest twój.
Pobladł.
- Jak to możliwe?
B i grupy 0 ode mnie. Mogła przekazać Jemmy'emu jeden z nich. Ty mogłeś mu przekazać tylko 0, bo
tylko takie masz.
obecny w krwinkach czerwonych. Jeśli więc Bree przekazała synowi grupę 0, a ty, jako jego ojciec,
też 0, to chłopiec powinien mieć 0. W surowicy jego krwi nie będzie przeciwciał, więc jego krew
nie zareaguje w kontakcie z moją, Jamiego ani Bree. Gdyby Bree przekazała mu gen grupy B, a ty 0,
Jemmy miałby grupę B. Jego krew zareaguje wówczas na moją krew,
ale nie na krew Bree. W obu sytuacjach możesz być jego ojcem, ale również każdy inny mężczyzna z
grupą 0. Gdyby jednak...
możliwości.
Brianna Roger
OB = grupa B 00 = grupa 0
Jemmy
ma grupę A lub AB, jego ojcem nie mógłby być homozygota z grupą 0.
Homozygota to jest ktoś, kto ma dwa takie same geny, jak ty właśnie. -
X Brianna Roger
Jemmy Jemmy
AB = grupa AB BO = grupa B
A0 = grupa A 00 = grupa 0
0B/B0 = grupa B
BB = grupa B
00 = grupa 0
-370-
w zamyśleniu.
że być mój, ale nie z całą pewnością. A gdyby miał grupę A albo AB, na
- To bardzo zgrubny test - powiedziałam, przełykając ślinę. - Nie mogę... to znaczy zawsze może
zdarzyć się pomyłka w trakcie badań.
- Oczywiście. Powiedziała, że nie chce wiedzieć, ale żebym zrobiła badanie, gdybyś ty chciał.
Będę musiała zrobić skalę, pomyślałam, kratkę, którą będę mogła przyło
żyć do szkiełka preparatu, żeby z grubsza oszacować zagęszczenie komórek zarażonych Plasmodium.
Na razie musi wystarczyć szacunek na oko.
W górach było znacznie mniej komarów niż na wybrzeżu, ale ich nie brakowało, a Lizzie, nawet jeśli
czuła się już dobrze, nadal stanowiła źródło infekcji.
próbując nie zwracać uwagi na Rogera, siedzącego za mną, i na wspomnienie, które nagle wróciło do
mnie nieproszone, gdy powiedziałam o grupie krwi Brianny.
Kiedy miała siedem lat, usuwano jej migdałki. Pamiętam do dziś lekarza, jak marszcząc brwi, patrzył
na tabelę grup krwi dziecka i rodziców.
Frank miał grupę A, tak samo jak ja. Dwoje rodziców o grupie A w żaden
-371-
pojawiło się zimne podejrzenie. Jakbym miała szkarłatną literę cudzołożnic wyhaftowaną na piersi,
tyle że nie „A"*, lecz „B", pomyślałam.
prostu.
- Moja żona była wdową. Adoptowałem Bree, gdy była małym dzieckiem.
nasze dłonie. Na wspomnienie tego uścisku zacisnęłam dłoń i nagle preparat przechylił się. Miałam
teraz przed oczami zamglone, puste szkło.
Głośny trzask przerwał ciszę. Spojrzałam w dół, przestraszona. Kolo moich stóp przefrunął obłoczek
indyczego pierza. Adso, przyłapany na gorącym uczynku, wybiegł pędem z pracowni z wachlarzem
oderwanego skrzydła w pysku.
gwizd tuż za uszczelnioną gliną ścianą nad jego głową i skrzypienie targanych wichurą drzew za
domem. Nagły podmuch szarpnął impregnowaną skórą wiszącą w oknie. Wybrzuszyła się z trzaskiem
i zerwała z jednej strony, zmiatając z biurka papiery. Płomień świecy odchylił się niebezpiecznie.
lewą ręką łopoczącą zasłonę. Zerknął przez ramię, żeby sprawdzić, czy ha
łas nie obudził żony i synka. Kuchenna ścierka zakołysała się na gwoździu
-372-
ciągu. Nagle z paleniska wystrzelił jęzor ognia. W jego świetle Roger zobaczył, jak Brianna zadrżała,
gdy zimny podmuch schłodził jej policzek.
włosów rozbłysło, gdy uniósł je podmuch. Łóżeczko na kółkach, w którym spał teraz Jemmy, stało
przesłonięte dużym łóżkiem, ale z tamtej czę
Roger odetchnął, zaczął grzebać w rogowej misce, w której trzymali różne przydatne drobiazgi, i
znalazł pinezkę. Wbił ją na miejsce dłonią i zimny podmuch zmniejszył się do zimnego przewiewu, a
Roger schylił się po rozrzucone papiery.
Powtórzył słowa w myślach, ocierając z pióra na wpół wyschnięty atrament. Słyszał je, śpiewane
starym, zachrypłym głosem Kimmiego Clellana.
Była to piosenka o Jamiem Telferze z Fair Dodhead. Jedna z tych starych, ballad łotrzykowskich -
miała kilkadziesiąt wersów i kilkanaście lokalnych wersji, ale wszystkie opowiadały o tym, jak
Telfer, Szkot mieszkający przy granicy z Anglią, pomścił atak na swój dom, wzywając na pomoc
przyjaciół i krewnych. Roger znał trzy wersje, ale Clellan śpiewał jeszcze
Rogerowi, albo żeby zabawić gospodarzy, którzy zapraszali go, aby zagrzał
się przy ogniu. Pamiętał wszystkie piosenki z młodości w Szkocji i chętnie z nimi występował, gdy
tylko ktoś chciał posłuchać, o ile miał czym zwilżyć gardło, aby melodia płynęła gładko.
poszli spać - en masse. Zostawili Rogera, żeby dalej poił staruszka whisky i namawiał do kolejnych
powtórek, dopóki nie zapamięta słów.
Pamięć jest zawodna, łatwo może jej coś umknąć, a wówczas miejsce
papierowi.
-373-
Ze strachu ni po dobroci...
i długiego siedzenia bolały mięśnie, ale uparł się, że zapisze wszystkie strofy, póki je pamięta.
Clellan może rano zniknąć pożarty przez niedźwiedzia albo zabity przez spadającą skałę, ale kuzyn
Telfera, Willie, przetrwa.
Świeca zaskwierczała nagle, kiedy płomień trafił na gorszy kawałek knota. Światło, które padało na
kartki, zafalowało, litery zniknęły w cieniu, gdy płomień zamienił się w błękitnego karła, niczym
umierające miniaturowe słońce.
Roger rzucił pióro i złapał gliniany świecznik, mieląc w ustach przekleństwo. Dmuchnął delikatnie,
mając nadzieję, że płomień na nowo rozbłyśnie.
- Lecz Willie dostał przez łeb - mruczał do siebie, powtarzając słowa między kolejnymi
dmuchnięciami, aby mu nie umknęły. - Lecz Wilłie dostał
przez łeb / A miecz przeciął mu pancerz / Zapłakał Harden z wściekłości / Gdy Willie, krwawiąc, na
ziemię padł...
Postrzępiona pomarańczowa aureola powoli rosła, karmiona jego oddechem, ale potem zaczęła się
kurczyć, chociaż Roger cały czas delikatnie dmuchał. Przeszła w rozżarzoną czerwień, jaśniała
drwiąco przez sekundę - może dwie - i całkiem zgasła. W półmroku pokoju zostawiła tylko smużkę
białego dymu i zapach rozgrzanego wosku pszczelego.
Roger zaklął, tym razem głośniej. Brianna obróciła się w łóżku. Usłyszał, jak zaszeleściły
kukurydziane łuski, gdy uniosła głowę i nieprzytomna mruknęła coś pytająco.
- Nic się nie stało - powiedział chrypiącym szeptem, zerkając niespokojnie w stronę łóżeczka w
kącie. - Świeca zgasła. Śpij spokojnie.
- Mhm.
Rozległo się ciche westchnienie i głowa Brianny znowu opadła na wypchaną gęsim puchem
poduszkę.
z siebie jakiś wstydliwy alarmujący krzyk, prawie płacz, i nim Roger zdą-
-374-
żył zareagować, Brianna wyskoczyła z łóżka jak pocisk, złapała synka i jedną ręką zaczęła mu
ściągać ubranka.
Lecz Willie dostał przez łeb / A miecz przeciął mu... puklerz?... czerep?
Przytłoczony sytuacją jakiś odległy bastion pamięci zaciął się i uporczywie powtarzał słowa
piosenki, które rozbrzmiewały mu w myślach.
Niestety, tylko melodia, bo słowa szybko zaczęły umykać.
ale na szczęście nie stłukł go. Przetoczył nocnik po podłodze w stronę Bree.
A skoro już tam był, rozgarnął żar i dorzucił świeżą szczapę. Ogień zapłonął, oświetlając Jemmy'ego,
który wyglądał, jakby bardzo się starał -
spojrzenie.
Jedną dłoń trzymała na ramieniu Jemmy'ego, żeby nie spadł z nocnika, a drugą położyła na jego
okrągłym brzuszku. Jej wskazujący palec ginął gdzieś w cieniu, pomagając chłopcu wycelować.
Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale Jemmy niebezpiecznie się zachwiał, lecąc głową do
przodu.
- Nie, nie! - Złapała go mocniej. - Obudź się, kochanie! Obudź się i zrób
bzi-bzi!
-375-
To zdradzieckie słowo jakoś zagnieździło się w głowie Rogera i radośnie wypełniało rozpływające
się strofy, które próbował pochwycić.
Pokręcił głową, żeby wyrzucić bzdury, które czepiały się jego myśli, ale
brodę dziecka, a potem dmuchnął mu w ucho. Jedwabiste rude pasemka włosów na skroni poruszyły
się delikatnie, jeszcze lekko wilgotne od snu.
w stronę świecy.
ła ze złością.
-Ach... pamiętam, jak mój przyjaciel pytał synka, czy nie chce mu się
sisi - odparł.
- Nieważne, co skutkuje - powiedziała Brianna, nadal zła, ale już zrezygnowana. - Sisi czy bzi-bzi,
miejmy to już za sobą, dobra? Mamusia chce iść spać.
- Ej! Czekaj no, chwileczkę... - zaczął i w ostatniej chwili zdołał zasłonić się dłonią.
- O cholera!
- To wcale nie jest... ej, mogłabyś przestać się śmiać? - rzucił zirytowany Roger, wycierając
starannie dłoń kuchenną ścierką.
-376-
Brianna prychała i chichotała, potrząsając głową, tak że zmierzwione włosy, które wymknęły się z
warkocza, opadły jej na twarz.
Po takiej zachęcie Jemmy nadął się, docisnął brodę do piersi i bezzwłocznie przeszedł do drugiego
aktu wieczornego przedstawienia.
te słowa, miał wrażenie, jakby to nie był jego głos. Brzmiał bardzo znajomo, ale to nie był jego głos.
To przypominało spisywanie piosenki Clellana - słyszał głos staruszka, chociaż sam poruszał ustami.
- Skończyłeś pracę? - zapytała sennie Bree, gdy położył się obok niej.
odebrał jako wyraz czułości, zwłaszcza że po jego wycieczce na podwórze pewnie była kilkanaście
stopni cieplejsza od niego.
Objął ją i pocałował za uchem. Ciepło jej ciała było przyjemne i łagodne. Bez słowa wzięła jego
zimną rękę, zgięła ją i wsunęła sobie pod brodę, całując go leciutko w knykcie. Wyciągnął się lekko,
a potem odprężył, pozwalając mięśniom rozluźnić się i poczuć, jak ich ciała poruszają się delikatnie
i dopasowują do siebie. Z łóżeczka dobiegło ciche pochrapywanie - Jemmy spał snem
sprawiedliwego i wysiusianego.
Brianna przed chwilą przygasiła ogień, który płonął teraz słabo, ale równo. Wydzielał słodki zapach
orzesznika, czasem trzaskał mocniej, gdy płomień docierał do żywicy albo wilgotnego kawałka
drewna. Rogera ogarnę
Opierając się jeszcze przez ostatnich kilka chwil, przegrzebał pobieżnie rozproszone bogactwa, które
wypłynęły na wierzch. Żywił nikłą nadzieję, że znajdzie kąt, w którym siedzi piosenka o Telferze,
kawałek melodii albo słowo, które pozwoliłyby mu pochwycić stracone wersy i wydobyć je znów na
światło świadomości. Jednakże z gruzu wyłoniła się nie historia o porywczym Wil-liem, lecz czyjś
głos. Nie jego własny i nie starego Kimmiego Clellana.
-377-
Drgnął.
- Niewiele pamiętam.
- Ile miałeś lat, gdy umarła? - Brianna położyła dłoń na jego ręku.
- Co się dzieje?
- No, co jest? - Zabrał dłoń i odsunął jej ciężki warkocz, żeby pomaso-
wać jej kark. Odwróciła głowę, żeby mu to ułatwić, chowając twarz w poduszce.
głosem.
- Ależ pamiętałby - sprzeciwił się odruchowo, chcąc ją uspokoić, chociaż wiedział, że Brianna
pewnie ma rację.
miejsce, gdzie jej kark łączył się z ramionami. - Tyle że to są tylko fragmenty. Czasem, kiedy śnię
albo myślę o czymś innym, pojawia mi się na ułamek sekundy jej obraz albo echo jej słów. Niektóre
rzeczy pamiętam
-378-
uczucie straty, kłuło niczym zadra pod skórą, ale walczył z nim, mówiąc sobie, że właściwie to był
tylko kawałek metalu.
A jednak brakowało mu go.
bestią - odparł sucho Roger. - Auu! - Wzdrygnął się, gdy walnęła go pię
- W jaki sposób?
- No... - Poczuł, że znowu się rozluźniła. Czuł wąski brzeg łopatki pod
jej skórą. Jest za chuda, pomyślał. - Uczyłaś się historii, prawda? Wiesz,
tylko uspokoić.
I znacznie więcej niż syn powinien wiedzieć o matce, gdyby przeczytał twój dziennik snów,
pomyślał. Nagła pokusa, żeby przyznać się, że sam go przeczytał, sprawiła, że zaświerzbił go język,
ale opanował się. Poza
zwykłą obawą, jak by zareagowała, gdyby się dowiedziała o jego wtargnięciu w jej świat, o wiele
bardziej bał się, że przestałaby pisać i na zawsze straciłby szansę podglądania drobnych sekretów jej
umysłu.
Jeśli Stephen Bonnet gra na flecie, pomyślał cynicznie Roger, ale prze
łknął tę bluźnierczą myśl. Nie chciał się nad tym zastanawiać.
- Właśnie dzięki temu dowie się o nas najważniejszych rzeczy - podsumował swój wywód. -
Wystarczy, że spojrzy na siebie.
-Hmm?
- Popatrz na siebie - zauważył. - Każdy, kto cię widzi, mówi, że „musisz być dziewczyną Jamiego
Frasera!" Nie chodzi tylko o rude włosy.
-379-
-Aha, masz rację, tak - zgodziła się. - Hmm... Musiałeś przypomnieć o pomidorach? W zeszłym
tygodniu zużyłam ostatnie suszone i trzeba będzie czekać pół roku na nowe.
- Przepraszam - powiedział i skruszony pocałował ją w kark. - Tak sobie myślę... - odezwał się po
chwili. - Kiedy dowiedziałaś się o Jamiem, kiedy zaczęliśmy go szukać, musiałaś się zastanawiać,
jaki był. - Wiedział,
- To znaczy?
- Kiedy znasz kogoś tylko z opowiadań, to rzecz jasna przy spotkaniu ta osoba nie okazuje się taka,
jaką sobie wyobrażałeś. Ale nie zapominasz o tych wyobrażeniach. Nadal tkwią w twojej głowie i
jakoś mieszają się z tym, czego się dowiadujesz, gdy ją rzeczywiście poznasz.
A z drugiej strony... - Pochyliła głowę w zamyśleniu. - Nawet jeśli najpierw kogoś znasz, a potem
słyszysz o nim różne rzeczy, to też jakoś wpływa na twój odbiór tej osoby, prawda?
- Tak? Hmm, chyba tak. Masz na myśli... swojego drugiego ojca? Franka?
- Chyba tak. - Poruszyła się w jego objęciach i zbyła temat wzruszeniem ramion. Nie chciała
rozmawiać o Franku Randallu, nie teraz. - A co z twoimi rodzicami, Roger? Myślałeś o tym, dlaczego
Wielebny zachował
wszystkie stare rzeczy w tamtych pudłach? Żebyś później mógł je przejrzeć i dowiedzieć się czegoś o
nich, wzbogacić swoje wspomnienia?
niecały rok.
pamiętał.
Zawahał się i uderzyła go szokująca myśl. Prawdę powiedziawszy, nigdy świadomie nie próbował
jej sobie przypomnieć. Gdy zdał sobie z tego sprawę, ogarnęło go nagłe i nietypowe dla niego
uczucie wstydu.
- Zginęła w czasie wojny, prawda? - Bree wyciągnęła rękę i zaczęła delikatnie masować jego napięte
mięśnie uda.
- Nie. W Londynie.
Nie chciał o tym mówić. Nigdy o tym nie mówił. Gdy czasem jego my
-380-
dował się za zamkniętymi drzwiami z wielkim napisem „Nie wchodzić", i nigdy nie zamierzał ich
przekraczać. Ale dziś... poczuł przelotnie cień bólu Bree na myśl, że jej syn mógłby jej nie
zapamiętać. Ten sam ból, niczym słabe nawoływanie, odbierał od kobiety zamkniętej za tamtymi
drzwiami
Z ciężarem na sercu, który tak naprawdę mógł być lękiem, położył dłoń
- Moja babcia, matka mamy, była Angielką - powiedział powoli. - Wdową. Kiedy zabito mojego
ojca, pojechaliśmy na południe i zamieszkaliśmy z nią w Londynie.
Ostatnimi laty nie myślał o babce częściej niż o matce. Ale kiedy mówił, powrócił do niego zapach
różanej wody i balsamu glicerynowego, którego babcia używała do rąk, lekki zapach stęchlizny w jej
mieszkaniu
Wziął głębszy wdech. Bree poczuła to i czule przycisnęła szerokie, mocne plecy do jego piersi.
Pocałował ją w kark. Więc drzwi się otworzyły.
łudnia w Londynie, rozświetlając stertę drewnianych klocków na wytartym dywanie. Kobieca ręka
budowała z nich wieżę, a blade słońce rozbłyskiwało tęczą na brylancie na jej dłoni. Zacisnął
odruchowo palce, widząc tę szczupłą rękę.
wtedy obie wydawały mi się wielkie, ale pamiętam... pamiętam, jak musiała stawać na placach, żeby
zdjąć coś z półki.
Coś. Puszkę z herbatą, cukiernicę z rżniętego szkła. Obtłuczony imbryczek i trzy kubki, każdy inny. Na
jego garnuszku był miś panda. Paczkę herbatników w jasnoczerwonym opakowaniu z papugą... Mój
Boże, nigdy później już ich nie widział - czy je jeszcze produkują? Nie, teraz na pewno nie...
„mama" i nagle znikła mu sprzed oczu postać z fotografii. Zobaczył łańcuszek od okularów, ciąg
maleńkich metalowych oczek na miękkim zaokrągleniu piersi i przyjemne, gładkie ciepło jej policzka
pachnącego mydłem; widział bawełnianą tkaninę domowej sukienki w kwiaty. Niebieskie kwiaty.
Liliowate, o wijących się łodyżkach. Doskonale je pamiętał.
-381-
Głowę oparła na wyciągniętym ramieniu. Jej oczy błyszczały w półmroku; senność ją opuściła,
pokonana przez ciekawość.
Przez długi czas zawsze, gdy spojrzał na zdjęcia matki, czuł ściskanie
stawiała na stołku obok łóżka, ale pokręcił głową i położył dłoń na jej ramieniu, żeby ją zatrzymać.
- Nie, nie trzeba - powiedział lekko zachrypnięty i znowu odchrząknął. Gardło zaciskało mu się i
bolało go jak w pierwszych tygodniach po powieszeniu. Odruchowo dotknął blizny i potarł
postrzępioną linię pod
- Wiesz - powiedział, chcąc chociaż na chwilę zmienić temat - powinnaś zrobić sobie autoportret,
kiedy następnym razem pojedziesz do River Run zobaczyć się z ciotką.
- Ja? - Jakby się przestraszyła, ale miał wrażenie, że chyba też trochę
„Dla Jema, żeby cię pamiętał, na wypadek gdyby coś ci się stało". Te słowa zawisły nad nimi w
ciemnościach i oboje zamilkli. No proszę! A przecież pragnął ją uspokoić.
Prychnęła, ale odwróciła głowę i pocałowała szybko jego palce, a potem obróciła się na plecy.
Wyciągnęła się, napinając palce stóp, aż coś w nich strzeliło, i rozluźniła się z westchnieniem.
-382-
W pokoju panowała cisza, słychać było tylko szept ognia i cichutkie trzaski drewnianych belek. Noc
była zimna, ale spokojna. Rankiem przyjdzie mgła, będąc na dworze, Roger wyczuł wilgoć płynącą
od drzew i gromadzącą się przy gruncie. Ale w domu było sucho i ciepło. Brianna znowu westchnęła.
Czuł, że pomału zasypia u jego boku i jego też ogarnęła senność.
Ogromnie go kusiło, żeby się poddać i dać unieść bezboleśnie snom. Ale
chociaż lęki Brianny chwilowo zostały uśmierzone, nadal słyszał ten szept:
„Wcale by mnie nie pamiętał". Ale teraz dobiegał zza drzwi w jego umyśle.
- Co? Z kim? - Usłyszał w jej głosie senny spokój, ale ciekawość szybko ją rozbudziła.
Usłyszał, że gwałtownie odwróciła do niego głowę, gdy wychwyciła napięcie w jego głosie. Nie
spuszczał jednak wzroku z krokwi, nawet nie mrugnął.
to, ale za każdym razem byłem nieprzytomny ze strachu. Nie było czasu,
brudne białe płytki i migoczące światła fluorescencyjne, podmuch zimnego powietrza gdzieś z dołu,
jakby oddech smoków z pobliskich jaskiń.
- To było niesamowite. - Widział oczami wyobraźni tłok, słyszał policjantów przekrzykujących gwar.
- Wszystko drżało, podłogi, ściany, nawet powietrze.
-383-
Kroki grzmiały na drewnianych pomostach, gdy strumień uciekinierów wlewał się do podziemnej
czeluści, na peron i niżej, jeszcze niżej, zagłębiając się w poszukiwaniu bezpiecznego miejsca. To
było przerażenie, ale przerażenie poddane jakiemuś porządkowi.
martwi się, że zaraz zostanie przy nim zgnieciona. Ludzie nieustannie napływali z ulicy i tłoczyli się.
oświetlając kłębiący się tłum. Była późna noc; większość ludzi miała na sobie to, co złapali, gdy
zawyły syreny. Światła ukazywały nieoczekiwanie kawałki odsłoniętego ciała i dziwaczne części
garderoby. Jakaś kobieta mia
- Dzieci płakały, ale ja nie. W gruncie rzeczy wcale się nie bałem. - Nie
bał się, bo mama trzymała go za rękę. Dopóki tam była, nic złego nie mog
ło się stać.
- W pobliżu rozległ się potworny huk. Widziałem, jak światło zamigotało. Rozległ się dźwięk, jakby
coś rozdzierano nad naszymi głowami.
wzdłuż linii kafelków. Ale nagle rozszerzyła się - otwarta gardziel niczym
Dawno już się rozgrzał, a jednak teraz dostał gęsiej skórki na całym ciele. Serce biło mu jak oszalałe
i poczuł, jakby pętla znowu zacisnęła się ciasno na jego szyi.
-384-
Brianna ujęła jego dłoń w swoje ręce, mocno, próbując ocalić dziecko,
Chwileczkę, dobrze?
Zamrugał, próbując zwolnić oddech i dopasować do siebie potrzaskane kawałki z tamtej nocy.
Zagubienie, szaleństwo, ból... ale co się wła
Zamknął oczy.
- Początkowo nie pamiętałem - powiedział w końcu cicho. - Albo raczej pamiętałem to, co ludzie
powiedzieli mi o tym zdarzeniu. - Nie miał
kilka tygodni spędził przerzucany razem z innymi sierotami między schroniskami dla rannych i
sierocińcami. Był tak przerażony i zagubiony, że przestał mówić.
okolicznościach to nic nie dawało. Mój ojciec już nie żył... W każdym razie nim ludzie z opieki
zdołali odszukać brata babci, to znaczy Wielebnego, i nim on się zjawił, żeby mnie zabrać, udało im
się odtworzyć, co się stało w schronie. Powiedzieli mi, że to cud, że nie zginąłem na schodach,
tak jak inni. Powiedzieli, że matka musiała puścić moją rękę w tej okropnej panice. Musieliśmy się
rozdzielić i tłum poniósł mnie schodami w dół.
Brianna nadal trzymała go za rękę, ale opiekuńczo, nie ściskając jej kurczowo.
się, że reszta to prawda. Ale nie. Puściła moją rękę. - Teraz słowa wypływały już łatwiej, ucisk w
gardle i piersi zniknął. - Puściła moją rękę i...
podniosła mnie. Ta drobna kobieta uniosła mnie i przerzuciła przez murek. Prosto na tłum w dole, na
stacji. Straciłem przytomność przede wszystkim z powodu upadku, tak sądzę, ale pamiętam ryk, gdy
sklepienie pęk
-385-
Brianna przycisnęła twarz do jego piersi. Czuł jej głęboki, rozdygotany oddech. Pogłaskał ją po
włosach, a jego szybko bijące serce zaczęło się
uspokajać.
- Już dobrze - szepnął do niej, chociaż głos mu się łamał, a płomienie
rozmywały się w świetliste wstęgi w załzawionych oczach. - Nie zapomnimy. Ani Jem, ani ja.
Choćby nie wiem co. Nie zapomnimy.
99. Brat
zniknęła lodowa bariera, która chroniła nas, choćby tylko przez krótki czas,
od świata na zewnątrz.
Milforda Lyona. Ostrożnie dobierał każde słowo. Napisał, że już jest gotowy rozważyć sprzedaż
swoich towarów - czytaj nielegalnej whisky -
jak zasugerował pan Lyon, i z przyjemnością oznajmiał, że dysponuje teraz stosowną ilością wyrobu.
Martwił się jednak tym, aby jego towar nie ucierpiał w trakcie przewozu, na przykład nie został
przejęty przez władze albo nie padł łupem złodziei po drodze, i oczekiwał gwarancji, że transportem
zajmie się dżentelmen o odpowiednich umiejętnościach, innymi słowy, przemytnik, który dobrze zna
trasę wzdłuż wybrzeża.
stly'ego z Edenton (którego, rzecz jasna, wcale nie znał), oraz od pana Samuela Cornella, z którym
miał zaszczyt zasiadać w radzie wojennej gubernatora, że najlepszy do tego typu przedsięwzięć jest
Stephen Bonnet, że jego umiejętnościom nikt nie dorówna. Gdyby pan Lyon zaaranżował
spotkanie z panem Bonnetem, aby Jamie mógł sam wyrobić sobie zdanie
wosku, zostawiając gładkie wgniecenie otoczone maleńkimi listkami truskawki, herbu Fraserów.
Miały symbolizować stałość. Czasem myślałam, że to tylko inne określenie uporu.
Nadal trwała zima. Przy odrobinie szczęścia statek Bonneta mógł napatoczyć się na sztorm i zatonąć,
uwalniając nas od mnóstwa kłopotów.
Mimo to w głębi serca cały czas pamiętam o tej sprawie. Kiedy więc
gardła.
Bogu dzięki nie było żadnej odpowiedzi od Milforda Lyona. Nawet gdyby przyszła, jego uwagę
przyćmiłby list od Jamiego, który leżał w pliku korespondencji, zaadresowany zdecydowanym
charakterem pisma jego
siostry.
Ledwo powstrzymałam się od pokusy, żeby natychmiast rozedrzeć kopertę. Gdybym znalazła w liście
cierpkie wymówki, wrzuciłabym go do ognia, zanim Jamie by go zobaczył. Zwyciężyła jednak
uczciwość i zdoła
sprawy. Wrócił cały oblepiony błotem, bo drogi były praktycznie nieprzejezdne. Gdy powiedziałam
mu o czekającym na niego liście, spłukał po
zamknął drzwi.
Jego twarz niczego nie zdradzała, ale widziałam, że wziął głęboki wdech,
nim otworzył kopertę, jakby przygotowywał się na najgorsze. Cicho stanęłam za nim i położyłam mu
dłoń na ramieniu, aby dodać mu otuchy.
Jenny Fraser Murray pisała wprawną ręką. Litery były okrągłe i zgrabne, linie proste i doskonale
czytelne.
16 września, 1771
Bracie!
Cóż. Wzięłam pióro, napisałam to pojedyncze słowo powyżej, a teraz siedzę i patrzę na nie.
Wypaliły się już prawie trzy cale świecy, a ja nie wymy
śliłam niczego, co mogłabym napisać. Byłoby to głupim marnotrawstwem dobrego pszczelego wosku,
gdybym dalej tak siedziała, jednakże gdybym zgasiła świecę i poszła spać, zmarnowałabym kartkę
papieru. Widzę więc, że ze względu na oszczędność muszę pisać dalej.
-387-
Mogłabym na ciebie nakrzyczeć. To by zajęło trochę miejsca na stronie i pozwoliło utrwalić to, co
mój mąż z przyjemnością komplementuje jako najbardziej plugawe i odrażające przekleństwa, jakie
miał zaszczyt usłyszeć w swoim długim życiu. To wydaje się rozsądne, ponieważ swego czasu
włożyłam wiele wysiłku, by je ułożyć, i przykro patrzeć, jak się marnują. Z drugiej jednak strony nie
sądzę, abym miała dość papieru, żeby je wszystkie pomieścić.
I myślę też, że być może, mimo wszystko, nie mam ochoty pomstować na
ciebie ani ci złorzeczyć, ponieważ mógłbyś to odebrać jako karę i pokutę, po której twoje sumienie
znalazłoby ukojenie i przestałbyś sam siebie strofować. To byłaby zbyt prosta pokuta. Jeśli utkałeś
sobie włosiennicę, to wolałabym, żebyś cały czas ją nosił i żeby paliła twoją duszę, tak jak utrata
syna dręczy moją.
Mimo to, jak sądzę, piszę, by ci przebaczyć. Musiałam mieć jakiś powód, aby wziąć pióro, wiem, a
ponieważ wybaczenie wydaje mi się w tej chwili wątpliwym przedsięwzięciem, spodziewam się
oswoić z tym zamysłem w miarę pisania.
Kiedy doszedł do tego fragmentu, Jamie uniósł brwi, tak że prawie sięgnęły linii włosów. Czytał
jednak dalej na głos z nieskrywaną fascynacją.
Jak sądzę, będzie cię ciekawić, co doprowadziło mnie do takiego postanowienia, więc ci powiem.
W ostatni poniedziałek pojechałam z samego rana odwiedzić Maggie. Niedawno urodziła, więc po
raz kolejny zostałeś wujkiem. Ta mała ślicznotka nazywa się Angelica; moim zdaniem to niemądre
imię, ale jest bardzo jasna i urodziła się ze znamieniem w kształcie truskawki na piersi, co musi być
szczęśliwym znakiem. Wyjechałam od nich wieczorem. Przejechałam kawałek
w stronę domu, gdy mój muł nastąpił na krecią norę i przewrócił się. Po tym wypadku oboje
wstaliśmy, kuśtykając nieco. Jasne było, że nie mogę dalej na nim jechać, ani też ruszyć do domu
pieszo.
Znalazłam się na drodze Auldern za wzgórzem w pobliżu Balriggan. Zwykle nie szukam towarzystwa
Laoghaire MacKenzie - wróciła do tego nazwiska, po tym jak niedwuznacznie dałam do zrozumienia,
że nie podoba mi się, że używa nazwiska „Traser", ponieważ do niego nie dorasta - ale to było
jedyne miejsce, gdzie mogłam Uczyć na jedzenie i dach nad głową, a zbliżała się noc i zanosiło się
na deszcz.
Rozsiodłałam więc muła i zostawiłam go przy drodze, żeby sam znalazł sobie kolację, a ja
pokuśtykałam w poszukiwaniu posiłku dla siebie.
Zeszłam za dom, minęłam ogródek warzywny i natrafiłam na altanę, którą zbudowałeś. Teraz już
porosła winoroślą, więc nie było widać niczego w środku, ale usłyszałam, że są tam ludzie, bo
dobiegły mnie rozmowy.
-388-
Wtedy zaczęło padać. To był zwykły kapuśniaczek, ale szmer deszczu na liściach musiał zagłuszyć
moje wołanie, bo nikt nie odpowiedział. Podeszłam bliżej - wlokąc się jak okulawiony ślimak, bo
przez upadek bardzo się potłukłam i prawa kostka spuchła mi jak bania - i właśnie miałam zawołać
raz jeszcze, gdy z altanki dobiegły mnie odgłosy niezwyczajnego bar-
łożenia.
- Och - wyrwało mi się i przesunęłam się tak, żeby patrzeć na list ponad jego ramieniem.
Stałam nieruchomo, zastanawiając się rzecz jasna, co najlepiej zrobić. Słyszałam, że to Laoghaire
rozkłada nogi, ale nie miałam pojęcia, przed kim. Kostka rozdęła mi się jak balon i dalej już nie
mogłam iść, więc zostałam zmuszona do tego, żeby stać na deszczu i słuchać tej nieprawości.
Wiedziałabym, gdyby zalecał się do niej mężczyzna z okolicy, a nie słyszałam, żeby zwróciła na
któregoś uwagę, chociaż kilku próbowało. W końcu ma Balriggan i z pieniędzy, które jej płacisz, żyje
jak królowa.
gniewu. Byłam wściekła ze względu na ciebie, chociaż w tych okolicznościach ta wściekłość mogła
się wydać cokolwiek niemądra. Mimo wszystko, gdy odkryłam, że w mojej piersi rozkwitło takie
uczucie, z oporem musiałam się przyznać, że moja miłość do ciebie nie wygasła jeszcze do końca.
18 września, 1771
Czasami śni mi się młody Ian...
Laoghaire?
- Sam chciałbym wiedzieć - mruknął Jamie. Czubki uszu miał czerwone, ale nie podniósł wzroku
znad listu.
Czasami śni mi się młody Ian. Te sny zwykle dotyczą codziennych spraw
i widzę go tutaj, w Lallybroch. Czasem jednak śni mi się jego życie wśród
-389-
dzikich - o ile rzeczywiście nadal żyje (i wmawiam sobie, że moje serce skądś by wiedziało, gdyby
jednak nie żył).
„brat". Jesteś moim bratem, tak jak młody Ian moim synem; obaj jesteście mojej krwi i mojego ducha,
i na zawsze tak pozostanie. O ile strata Iana prze
Przestał na chwilę czytać, przełknął ślinę i znowu podjął lekturę spokojnym głosem.
Przez cały ranek pisałam listy i zastanawiałam się, czy ten powinnam skończyć, czy raczej wrzucić go
do ognia. Ale teraz, gdy zakończyłam rachunki i napisałam już do wszystkich, których miałam w
pamięci, chmury rozwiały
się, słońce świeci przez okno na moje biurko i pada na mnie cień róż naszej matki.
Nieraz o tym rozmyślałam i często przez lata słyszałam głos matki. Nie
muszę jej teraz słyszeć, żeby doskonale wiedzieć, co by powiedziała. Więc nie wrzucę tego listu do
ognia.
pamiętasz to wydarzenie, bo opowiadałeś o nim Claire. Wahałam się, czy się przyznać, więc wziąłeś
winę na siebie. Ojciec jednak domyślił się prawdy i ukarał nas oboje.
Teraz jestem już babcią, i to dziesięciokrotną, osiwiałam, a nadal czuję, jak czerwienią mi się
policzki i żołądek mi się zaciska na wspomnienie, jak ojciec kazał nam obojgu klęknąć obok siebie i
pochylić się nad ławką.
Piszczałeś i szlochałeś jak szczeniak, gdy łoił ci skórę, a ja bałam się oddychać i nie śmiałam nawet
na ciebie spojrzeć. Potem przyszła moja kolej, ale tak to wszystko przeżywałam, że prawie nie
poczułam uderzeń. Na pewno,
gdy to teraz czytasz, mówisz z oburzeniem, że ojciec potraktował mnie łagodniej, bo byłam
dziewczynką. Może masz rację, a może nie. Powiem tylko, że Ian delikatnie obchodzi się z córkami.
Ojciec powiedział jednak, że dostaniesz jeszcze raz, za kłamstwo, bo w końcu prawda to prawda.
Chciałam się wtedy podnieść i uciec, ale kazał mi zo-
-390-
stać i powiedział spokojnie, że to nie byłoby niesprawiedliwe, abym uciekła, gdy ty będziesz płacił
za moje tchórzostwo.
Wiesz, że za drugim razem nawet nie pisnąłeś? Mam nadzieję, że nie czu
I widzę, że to tchórzostwo - obwiniać cię za młodego Iana. Zawsze wiedziałam, co to znaczy kochać
mężczyznę - czy to byłby mąż, brat, kochanek, czy syn. To niebezpieczna sprawa; bez wątpienia.
Mężczyźni odchodzą tam, gdzie chcą, i robią to, co muszą; to nie rola kobiety, kazać im zostać albo
robić im wymówki za to, jacy są... albo za to, że nie wracają.
Wiedziałam to, gdy wysłałam lana do Francji razem z krzyżykiem z brzeziny i puklem włosów ze
wstążką zawiązaną w węzeł miłości. Modliłam się, żeby wrócił do mnie do domu, ciałem i duszą.
Wiedziałam to, gdy dawałam
ci różaniec i patrzyłam, jak wyjeżdżasz do Leoch, mając nadzieję, że nie zapomnisz o Lallybroch i o
mnie. Wiedziałam to, gdy Młody jamie popłynął na foczą wyspę, kiedy Michael wsiadł na statek do
Paryża, i powinnam też o tym pamiętać, gdy mały an pojechał razem z tobą.
że ranni, nieco osmaleni, okaleczeni, słabi, obdarci i rozdarci, ale zawsze wracali. Wyrobiłam sobie
przekonanie, że to mi się należy. Myliłam się.
Od czasów powstania widziałam tyle wdów. Nie potrafię powiedzieć, dlaczego uważałam, że
zostanę zwolniona od cierpienia, dlaczego ja jedna nie miałabym stracić żadnego swojego
mężczyzny, a tylko jedno z moich dzieci,
moją maleńką córeczkę. Odkąd straciłam Caitlin, traktowałam Iana jak skarb, bo wiedziałam, że to
moje ostatnie dziecko.
w nim mężczyznę, którym się stał. A wobec tego dobrze wiem, że niezależnie od tego, czy mógłbyś go
zatrzymać, czy też nie, i tak byś tego nie zrobił, bo ty też jesteś jedną z tych nikczemnych istot.
Teraz, kiedy już prawie doszłam do końca kartki, myślę, że zaczynanie następnej byłoby
marnotrawstwem.
mnie i kazała mi się tobą opiekować. Jakbym kiedykolwiek mogła tego nie
robić.
-391-
Jamie trzymał kartkę jeszcze przez chwilę, a potem odłożył ją ostrożnie. Siedział z pochyloną głową,
opartą na dłoni, tak że nie mogłam widzieć jego twarzy. Palce wplótł we włosy i cały czas nimi
poruszał. Powoli pokręcił głową. Słyszałam jego urywany oddech.
W końcu opuścił rękę i spojrzał na mnie, mrugając. Policzki miał czerwone, a w oczach łzy; na jego
twarzy malowała się niezwykła mieszanka uczuć: zaskoczenie, złość, rozbawienie. To ostatnie jakby
dominowało nad
innymi.
- Co takiego?
Byłam podekscytowana listem Jenny i wiedziałam, że Jamiemu spadł kamień z serca. Jednocześnie
niesłychanie zaciekawiła mnie historia, którą zaczęła opisywać, i wiedziałam, że Jamie jest jeszcze
bardziej zainteresowany, chociaż pilnie baczył, aby się z tym nie zdradzić.
Tydzień później, albo coś koło tego, przyszedł list wysłany przez szwagra Jamiego, Iana, ale zawierał
tylko zwykłe wieści z Lallybroch i Broch Mordha. Nie wspominał o przygodzie Jenny w okolicach
Balriggan ani
ogrodzeniu, patrząc, jak przygotowuje się do kastrowania małych prosiaków. - Iana albo Jenny?
prawda? Nawet jeśli tamta kobieta była kiedyś moją żoną, teraz z pewnością już nią nie jest. Jeżeli
postanowiła wziąć sobie kochanka, to jej sprawa. Bez dwóch zdań. - Nadepnął całym ciężarem na
miech, żeby rozdmuchać niewielki ogień, w którym grzało się żelazo do przyżegania, i wyciągnął za
paska nożyce do kastracji. - Co wolisz, Angliszko, przód
czy tył?
w gównie. Prawdą było, niestety, że chociaż Jamie był ode mnie o wiele
łam na ten temat trochę fachowej wiedzy. Dlatego raczej względy prak-
-392-
tyczne niż heroizm podyktowały mój wybór. Przygotowałam się do swojego zadania, wkładając
ciężki płócienny fartuch, wełniane rękawiczki i poszarpaną, starą koszulę, która kiedyś należała do
Fergusa i z chlewa mia
nożyce.
jami, żeby miały delikatne mięso, podczas gdy większość świń zostanie
- Chyba nie mogą tęsknić za czymś, czego nigdy nie miały - odpowiedział. - I koniec końców mają
jedzenie. - Oparł się na chwilę o ogrodzenie, patrząc, jak zakręcone ogonki merdają z zadowolenia;
prosiaki najwyraźniej już zapomniały o swoich ranach.
więcej smutku niż radości. Mimo to nie spotkałem wielu takich, którzy
Jamie wziął ode mnie zwiniętą koszulę, podarł na kawałki, czystsze fragmenty zostawiając do
wycierania narzędzi i zatykania szpar. Resztę wrzucił do ognia, odsuwając się, gdy podmuch wiatru
rzucił w naszą stronę słupem cuchnącego dymu.
- A był kiedyś niejaki Narses. Wspaniały generał, przynajmniej tak mówią, chociaż eunuch.
- Może umysł mężczyzny lepiej pracuje, gdy się nie rozprasza - zasugerowałam, śmiejąc się.
-393-
W odpowiedzi tylko prychnął, ale czuło się, że go to rozbawiło. Przysypał ziemią żarzące się resztki,
a ja zabrałam moje żelazo do przyżegania i gar ze smołą. Wróciliśmy do domu, rozmawiając już na
inny temat.
Jednakże moje myśli zatrzymały się przy uwadze, że jądra potrafią przynieść mężczyźnie więcej
smutku niż radości. Czy to tylko ogólna uwaga, zastanawiałam się. Czy może jakaś bardziej osobista
aluzja?
Kenzie - niewiele tego było, ale oboje się na to zgodziliśmy - nie było najmniejszej sugestii, że czuł
do niej pociąg fizyczny. Poślubił ją z samotności i poczucia obowiązku. Szukał zakorzenienia w
pustce swojego życia, która pojawiła się po jego powrocie z Anglii. Przynajmniej tak mówił.
Wierzyłam w to. Jamie był człowiekiem honoru i obowiązku. I wiedziałam, jak bardzo czuł się
samotny - sama to przeszłam. Z drugiej strony znałam jego ciało prawie tak dobrze jak własne. Było
niezwykle odporne na trudy, ale równie ochocze do wielkich uniesień. Jamie potrafił
Przez resztę dnia Jamie był milczący i roztargniony. Obudził się do życia
towarzyskiego, dopiero gdy Fergus i Marsali przyjechali z dziećmi na kolację. Uczył Germaina grać
w warcaby, podczas gdy Fergus przypominał
sobie dla Rogera słowa ballady, którą posłyszał w zaułkach Paryża, gdy
był młodocianym kieszonkowcem. Kobiety, siedząc przy palenisku, reperowały dziecięce ubranka,
robiły na drutach buciki i - z okazji coraz bardziej zaawansowanej ciąży Marsali i zaręczyn Lizzie -
zabawiały się przerażającymi anegdotkami z połogu.
- Ha, Germain miał główkę jak kula armatnia, tak mówiła akuszerka,
i ułożenie pośladkowe, małe diablę...
-394-
- Nie, to nie twój ruch, teraz jest moja kolej, przeskoczyłem twój pionek tutaj, więc mogę przejść
tutaj...
- Merde!
-Nie denerwuj się, kolego, widzisz? Teraz twoja kolej, możesz pójść
- Czy była dzisiaj... w siodle? Albo raczej czy jeździła dziś konno?
-Tak?
- Ta kobieta to prawdopodobnie une specialiste - wyjaśnił radośnie Fergus. - Znałem kiedyś jedną
taką, co...
- Comment sont vos selles, grand-pere? - zapytał Germain przyjaźnie; najwyraźniej dobrze znał to
wyrażenie. A jak tam twój stolec, dziadku?
- Tato!
Brianna była cała czerwona i fuczała jak kotka. Jemmy kręcił się jej na
kolanach.
- Le petit rouge je owsiankę - zauważył Germain. Zmrużył oczy i spojrzał na Jemmy'ego, który
zadowolony, z zamkniętymi oczami ssał pierś matki. - A sra kamieniami.
- Wygląda na to, że nie chce rozstać się z cyckiem - zauważyła Marsali, wskazując głową Jemmy'ego.
- Germain też nie chciał, ale nie miał
-395-
wyjścia. Ani biedna mała Joanie. - Spojrzała z żalem na brzuch, który już nadymał się z Numerem
Trzecim.
Zauważyłam, że Roger i Bree spojrzeli po sobie z błyskiem w oku, a potem na twarz Brianny
wypłynął uśmiech Mony Lizy. Rozsiadła się wygodniej i pogłaskała Jemmy'ego po głowie. „Ciesz
się, póki możesz, kochanie", mówił jej gest o wiele wyraźniej niż słowa.
Uniosłam brwi i zerknęłam na Jamiego. On też zauważył tę gierkę i posłał mi uśmiech równie
tajemniczy jak mina Brianny, a potem odwrócił się do szachownicy.
- Ach, tak, tak. - Pani Bug zgrabnie podchwyciła wątek, gdy Fergus
dla jelit, chociaż czasem nawet to zawodzi. Znałam kiedyś mężczyznę, który przez ponad miesiąc nie
mógł się wypróżnić!
- No proszę. A próbował bryłki wosku z gęsim sadłem? Albo wywaru z liści winogron? - Fergus od
razu dał się wciągnąć. Jako Francuz z krwi i kości był znawcą przeczyszczania, lewatyw i czopków.
- Próbował wszystkiego - zapewniła go pani Bug. - Owsianki, suszonych jabłek, wina z żółcią wołu,
picia wody o północy podczas pełni... nic mu nie pomogło. Cała wieś gadała, ludzie robili zakłady, a
biedny człowiek całkiem zszarzał na twarzy. To z nerwów. Kiszki zacisnęły mu się jak podwiązki,
więc...
- Wreszcie powiedziała, że wyjdzie za mnie i za nikogo innego - odezwał się pan Bug, który przez
cały wieczór drzemał w kącie na ławie.
Wstał, przeciągnął się, a potem położył dłoń na ramieniu żony, uśmiechając się do niej czule. - To
była wielka ulga, mieć w końcu tę pewność.
-396-
Było już późno, gdy poszliśmy do łóżka. Radosny wieczór zakończył Fergus, odśpiewując w całości
balladę o prostytutce. Wzbudził powszechny
Od czasu do czasu śmiał się do siebie, kiedy powracały do niego fragmenty piosenki. Było na tyle
zimno, że od naszych oddechów na szybach w oknie osadził się szron, ale Jamie nie używał nocnej
koszuli. Mogłam
więc doskonale widać było szlachetny łuk jego obojczyków, a długie mięśnie ramion, od kości do
kości, pięknie rysowały się pod skórą. Tam, gdzie zwykle nosił rozpiętą koszulę, pierś miał opaloną,
ale delikatna skóra po
wewnętrznej stronie ramion była biała jak mleko i rysowały się pod nią
- Więc nie gaś jej - powiedział, powstrzymując mnie, gdy schyliłam się,
żeby ją zdmuchnąć.
- Chodź do łóżka, niech ci się przyjrzę. Podoba mi się to, jak światło
mnie. Powietrze było chłodne, tak że sutki mi stwardniały, ale skóra jego
zadowolenia.
- To chyba piosenka Fergusa tak mnie zainspirowała - powiedział, biorąc w dłoń moją pierś, ważąc
ją z podziwem i zaciekawieniem. - Boże, masz najpiękniejsze piersi na świecie. Pamiętasz ten
kawałek w balladzie,
który mówił, że cycki tej kobiety były tak ogromne, że mogła je sobie
-397-
zawinąć za uszy? Twoje oczywiście nie są takie, ale czy mogłabyś może je zawinąć wokół...
się w górę. Poza tym, to chyba nie będzie zawijanie tylko raczej ściskanie,
- Może troszeczkę... Ale poczekaj... - Wyciągnęłam rękę i zaczęłam macać po nocnym stoliku.
Znalazłam słoiczek z olejkiem migdałowym, którego używałam jako balsamu do rąk, i zanurzyłam w
nim palec.
- O Boże!
Znacznie później, już w ciemnościach, obudziłam się, znowu czując na sobie jego ręce. Nadal
rozkosznie dryfując wśród snów, nie poruszyłam się.
zdawać sobie sprawę, że coś jest nie tak. Po dalszej chwili zdołałam skupić myśli i z trudem
wypłynąć na powierzchnię świadomości, w końcu jednak otworzyłam oczy, otrząsając się ze snu.
Przykucnął nade mną. Jego twarz po części oświetlała blada poświata z przygaszonego paleniska.
Oczy miał zamknięte, lekko marszczył czoło i oddychał przez na wpół otwarte usta. Poruszał się
niemal mechanicznie.
jednostajną pracę. Dotyk był bardziej niż intymny, ale jednocześnie dziwnie nieosobowy. Mogłabym
być kimkolwiek albo raczej czymkolwiek.
-398-
Ciągle z zamkniętymi oczyma, przesunął się, zrzucił ze mnie kołdrę i wszedł między moje nogi,
rozsuwając je bezceremonialnie, jak nigdy.
nogi, próbując się odsunąć. Wtedy przycisnął rękami moje ramiona, a kolanami rozsunął mi uda.
Wszedł we mnie brutalnie.
łym głosem.
Szarpnął się, zerwał z łóżka, zostawiając przykrycia zwisające w nieładzie. Porwał ubrania z
wieszaka, dwoma susami dopadł drzwi i wypadł, zatrzaskując je za sobą.
Nie. To jemu coś się śniło. Był na wpół - albo może całkiem - we śnie
i, do diabła, myślał, że jestem tą cholerną Laoghaire! Nic innego nie tłumaczyłoby sposobu, w jaki
mnie dotykał: z bolesną niecierpliwością zaprawioną złością. Nigdy w życiu nie dotykał mnie w ten
sposób.
Położyłam się, ale nie mogłam zasnąć. Przez kilka minut patrzyłam na
łam się.
Podwórze wyglądało posępnie i mroźnie w świetle wysokiej pełni. Wyszłam na dwór, cicho
zamykając za sobą kuchenne drzwi i zawijając się szczelnie peleryną. Nasłuchiwałam. Nic nie
poruszyło się na mrozie,
a wiatr był raptem westchnieniem wśród sosen. Jednakże w oddali usłyszałam słaby, regularny
odgłos, odwróciłam się w tę stronę i ruszyłam ostrożnie przez mrok.
łam na Jamiego.
Problem polegał na tym, że rozumiałam go, i to bardzo dobrze. Nie spotkałam zbyt wielu kobiet
Franka - był dyskretny - ale od czasu do czasu wychwytywałam wymieniane spojrzenia na przyjęciu
wydziałowym albo
-399-
Laoghaire MacKenzie znajdowała się sześć tysięcy mil od nas; prawdopodobnie żadne z nas więcej
jej nie zobaczy. Frank był jeszcze dalej i na pewno nigdy więcej się nie zobaczymy, nie po tej stronie.
Zaczęłam marznąć, ale nadal stałam. Wiedział, że tam jestem. Zorientowałam się po tym, jak starał
się nie odrywać wzroku od pracy. Pocił się, chociaż było zimno. Cienki materiał koszuli przykleił mu
się do ciała, na
plecach pojawiła się ciemna, mokra plama. W końcu wbił widły w stertę
siana, zostawił je i usiadł na przepołowionej kłodzie. Schował głowę w dłoniach. Palcami targał
włosy.
W końcu spojrzał na mnie. Na jego twarzy malował się niepokój i skrywane rozbawienie.
nogi. Czułam zapach potu na jego skórze, olejku migdałowego oraz śladów jego wcześniejszej żądzy.
- Wszystkiego, Angliszko.
- Chyba nie jest aż tak źle, co? - Wyciągnęłam do niego niepewnie rękę i pogładziłam go delikatnie
po plecach.
że spojrzenie na kobietę sprawia, że kości zamieniają mi się w wodę, a jednocześnie mam wrażenie,
że mógłbym gołymi rękoma wygiąć stal. Kiedy miałem dwadzieścia pięć lat, nie rozumiałem, jak
mogę pieścić kobietę i jednocześnie pragnąć wziąć ją siłą.
- Kobietę? - zapytałam i dostałam to, czego chciałam: wydął wargi i spojrzał tak, że przeszył mi
serce.
kolanie, i ścisnął ją, jakby się bał, że mogę ją wyrwać. - Tylko jedną - powtórzył schrypniętym
głosem.
W stodole panowała cisza, ale drewno skrzypiało na mrozie. Przesunęłam się na ławce bliżej
Jamiego. Odrobinę. Światło księżyca wpadało przez otwarte drzwi stodoły, oświetlając nieco stosy
siana.
mocniej. - Kocham cię, a nighean donn. Kocham cię od chwili, kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem, i
będę cię kochał do końca czasu. Póki jesteś przy mnie, świat mnie cieszy.
-400-
Ogarnęło mnie ciepło, ale nim zdążyłam zrobić coś więcej niż ścisnąć mocniej jego dłoń w
odpowiedzi, on znowu zaczął mówić. Spojrzał przy
tym na mnie z tak ogromną kontuzją, że aż mnie to rozśmieszyło.
- A przy tym wszystkim, Claire, dlaczego, na Boga i wszystkich świętych, dlaczego chcę wsiąść na
statek do Szkocji, dorwać tego mężczyznę, którego nazwiska i twarzy nawet nie znam, i zabić go za
to, że gził się z kobietą, do której nie mam żadnych praw i z którą nie wytrzymałbym w jednym
pokoju dłużej niż trzy minuty?
Zwinął wolną rękę w pięść i z całej siły uderzył nią w kłodę; zadrżała
pode mną.
- Nie rozumiem!
łam cicho, bardzo delikatnie głaszcząc kciukiem jego knykcie. Była to bardziej próba dodania mu
otuchy niż pieszczota, i tak to odebrał.
- Jestem głupcem.
- Może i tak - powiedziałam. - Ale nie wybierasz się do Szkocji, prawda? W odpowiedzi wstał i
zaczął chodzić, zły, tam i z powrotem, kopiąc grudki zamarzniętego błota, które wybuchały jak małe
bomby. Na pewno
nie rozważał... nie mógłby. Z trudem, ale jednak udało mi się nie otworzyć ust. Czekałam cierpliwie,
aż wrócił i stanął przede mną.
oświadczenie. - Nie wiem, dlaczego denerwuje mnie to, że Laoghaire szuka sobie towarzystwa
innego mężczyzny... nie, to nieprawda... Wiem. To nie zazdrość. Albo... dobra, to jest zazdrość, ale
nie o to chodzi.
Rzucił mi spojrzenie, jakby mnie prowokował, żebym się z nim nie zgodziła, ale twardo milczałam.
Wydmuchnął gwałtownie powietrze przez nos i wziął oddech, spuszczając wzrok.
Nie byłam pewna, czy chce, żebym powiedziała: „Tak; jesteś!" czy „Nie,
-401-
-Ano, cóż... - stwierdził niechętnie. - Nie sądzę, żeby chodziło o mnie. Zanim się pobraliśmy, nawet
Laoghaire była ze mnie zadowolona.
żeby go zbyć.
- Myślałem, że ona w ogóle nie lubi mężczyzn albo samego aktu. A wtedy... nie było tak źle, skoro to
nie była moja wina... chociaż czułem, że powinienem jakoś umieć to naprawić... - Urwał i zamyślił
się. Zmarszczył
- Ale może się myliłem. Może to jednak ja. I ta myśl mnie gryzie.
- Myślę, że to ona - powiedziałam stanowczo. - Nie ty. Chociaż oczywiście mogę być uprzedzona. W
końcu próbowała mnie zabić.
Wtedy nie wydawało się to najważniejsze. Nie spodziewałam się, że jeszcze kiedyś ją zobaczę. A
potem... potem to już rzeczywiście nie było ważne. Wyjaśniłam pokrótce, że Laoghaire wysłała mnie
do Geillie Duncan tamtego dnia w Cranesmuir, chociaż doskonale wiedziała, że Geillie zostanie
aresztowana za czary. Miała nadzieję, że zabiorą mnie razem z Geillie, i tak się właśnie stało.
że poddadzą nas próbom albo że zechcą spalić nas na stosie. Może to miał
być tylko kawał, może myślała, że gdy mnie oskarżą, ty przestaniesz się
mną interesować. - Odkrycie tych szykan oderwało Jamiego od poprzednich myśli, a to już coś.
słomie. Nie włożył butów ani pończoch, był boso. Ale zimno najwyraźniej
mu nie przeszkadzało.
- Przepraszam - szepnął.
-402-
-Tak?
ale jak mogłam powiedzieć prawdę tak, żeby zrozumiał i nie poczuł się
zraniony?
żebyś ty chciał. Ale chyba duchy czasem mają inne zdanie na ten temat.
Wydał z siebie cichy odgłos, niemal śmiech.
- Ano - powiedział. - Chyba tak. Ciekawe, czy Laoghaire wolałaby łóżko Anglika od mojego?
- Niech jej idzie na zdrowie, jeśli tak woli - odparłam. - Ale jeśli ty wolisz moje, to proponuję do
niego wracać. Tu jest cholernie zimno.
Pod koniec marca szlaki w górach były już przetarte. Dotąd nie przyszła
Ja z dziewczętami miałam uzupełnić uszczuplone zimą zapasy: dokupić soli, cukru, kawy, herbaty i
opium, podczas gdy Roger i Jamie mieli dyskretnie dowiedzieć się czegoś na temat Milforda Lyona i
Stephena Bonneta. Fergus miał do nas dołączyć, gdy tylko załatwi sprawę pomiarów,
Potem, gdy Jamie i Roger znajdą pana Bonneta, mieli go napaść w miejscu, gdzie prowadzi swoje
interesy, i zastrzelić go albo pociąć na kawałki, a potem udać się w góry, gratulując sobie dobrze
wykonanej roboty. Tak
-403-
- Człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi - przypomniałam Jamiemu podczas dyskusji na ten temat. Nie
masz pojęcia, co może się zdarzyć.
listy zapasów.
W miarę jak oddalaliśmy się od gór i zbliżaliśmy do wybrzeża, wyraźnie się ocieplało. Stada mew i
kruków krążyły nad świeżo zaoranymi polami, wrzeszcząc radośnie w jasnym, wiosennym słońcu.
ki kołysały się nad schludnymi ogrodzeniami przy Beaufort Street. Znaleźliśmy pokoje do wynajęcia
w małym, czystym zajeździe, trochę na uboczu. Były względnie tanie i w miarę wygodne, chociaż
odrobinę zagracone i ciemne.
półpiętrze. - Ten dom kiedyś zapali się od świeczki, którą ktoś zechce
dzieciaka.
- Tak. Można by pomyśleć, że ludzie przejmą się tym bardziej niż znaczkami czy herbatą, ale
najwyraźniej starają się przystosować.
- Nic dziwnego, że myślą o rewolu... och, dzień dobry, pani Burns! Śniadanie pachnie smakowicie!
Dziewczęta, dzieci i ja spędziliśmy kilka dni na starannie przemyślanych zakupach, podczas gdy
Roger i Jamie w różnych barach i tawernach łączyli interesy z przyjemnością. Większość spraw
załatwili i Jamie zgromadził niewielką, ale użyteczną sumkę, grając w karty i obstawiając konie, ale
na temat Stephena Bonneta dowiedział się tylko tyle, że w Wilmington nie widziano go już od kilku
miesięcy. Muszę przyznać, że ulżyło mi, gdy to usłyszałam.
Przez resztę tygodnia padało i to dość mocno, tak że przez dwa dni nie
palmy i usiała błotniste uliczki liśćmi i połamanymi gałęziami. Marsali siedziała po nocy i
nasłuchiwała wiatru, na przemian odmawiając różaniec albo grając w karty z Jamiem, żeby nie
myśleć o sztormie.
-404-
- Ano tak. Statki pocztowe są bardzo bezpieczne. Nie, nie rzucaj tego,
czoło. - I nieprawda, że statki pocztowe są bezpieczne. Wiesz to równie dobrze jak ja. Przedwczoraj
widzieliśmy wrak takiej łódki na końcu Elm Street.
- Wiem, że masz trójkę pik, bo ja jej nie mam - wyjaśnił Jamie, trzymając karty przy piersi. - A
wszystkie pozostałe piki poszły już na stół.
Poza tym Fergus może wracać z New Bern lądem. Może wcale nie płynie.
- Kolejny powód, żeby nie mieć okien - zauważył Roger, patrząc w karty Marsali. - Nie, on ma rację,
rzuć trójkę pik.
ła Rogerowi karty. Ruszyła do małego pokoju obok, który dzieliła z dziećmi. Nie słyszałam, żeby
Joanie płakała.
Nad nami rozległ się głośny łomot i huk, gdy oderwany konar drzewa
- „Którzy się pławią na morzu w okrętach, pracujący na wodach wielkich: ci widują sprawy Pańskie
i dziwy jego na głębi. Jako jedno rzecze, wnet powstanie wiatr gwałtowny, a podnoszą się
nawałności morskie"* -
Była zła i źle znosiła sytuację -Jemmy przerażony łomotem, przez ostatnie dwa dni nie odklejał się od
niej ani na chwilę. Obojgu było gorąco, oboje byli spoceni i rozdrażnieni.
ich niszczeje".
Jemmy zachichotał i nawet Brianna uśmiechnęła się niechętnie.
ich". - Przy słowie „wybawia" uniósł Jemmy'ego w powietrze, złapał go pod pachy i zakręcił.
Dziecko zapiszczało z uciechy.
-405-
- „Obraca burzę w ciszę, tak że umilkną nawałności ich. I weselą się, że ucichło"... - Przyciągnął
Jemmy'ego blisko i pocałował go w głowę. -
uśmiechnął.
Do rana pogoda poprawiła się. Znad morza przyszła świeża bryza, niosąc
wyrazisty zapach brzegu: aromat zatrwianu, sosen i ostry smród gnijących w słońcu morskich
nieczystości. Nabrzeże nadal straszyło pustką: nie przybił żaden większy statek, nie stał na kotwicy
nawet kecz ani statek
pocztowy, za to w zatoce Wilmington aż roiło się od szalup, tratw, kanadyjek i małych łódek na cztery
wiosła, które śmigały po wodzie jak ważki, tylko krople wody połyskiwały im na unoszących się
wiosłach.
żu i śmignęła ku nam. Wioślarze zaczęli wołać, czy nie potrzebujemy transportu. Kiedy Roger
wychylił się i odkrzyknął grzecznie, że nie, bryza znad portu zdmuchnęła mu kapelusz, który zakręcił
się nad brązowawymi wodami i opadł na pianę, wirując jak liść.
- Duff! Duff, stary kumplu! - Roger pochylił się i złapał kapelusz, a potem wyciągnął rękę, żeby
uścisnąć dłoń dawnemu druhowi.
nabrzeże i uściskał Rogera, czemu towarzyszyło solidne klepanie po plecach i okrzyki zdumienia.
Wszystko to Roger szczerze odwzajemnił. A my staliśmy grzecznie z boku i patrzyliśmy na to
powitanie; Marsali pilnowała, żeby Germain nie zeskoczył z nabrzeża do wody.
- Znasz go? - zapytałam Briannę, która przyglądała się podejrzliwie staremu przyjacielowi męża.
-406-
- Chyba móg! kiedyś pływać na jednym statku z Rogerem - odparła, ściskając mocniej Jemmy'ego
podekscytowanego widokiem mew, które
w końcu i radośnie ocierając nos rękawem. - Surdut ma jak książę i odpowiednie guziki. A ten
kapelusz! Chryste, chłopie, jesteś taki szykowny, że nawet gówno do buta by ci się nie przykleiło, co?
A to jej rodzina. Pan James Fraser, pani Fraser... i kochana siostra mojej
- Sługa uniżony pana i drogich pań. - Duff ukłonił się Jamiemu i w wyrazie szacunku przyłożył palec
do swojego dziwacznego nakrycia głowy.
- Och, więc się z nią ożeniłeś. Wreszcie zaczęła nosić kiecki. - Poufale
szturchnął go pod żebro i zniżył głos do chrapliwego szeptu. - Zapłaciłeś
za nią ojcu, czy to on tobie zapłacił, żebyś ją wziął? - Wydał z siebie zgrzytliwy odgłos, który
uznałam za śmiech.
Jamie i Bree z wyższością rzucili panu Duffowi identyczne zimne spojrzenia, ale nim Roger zdążył
odpowiedzieć, drugi wioślarz krzyknął coś niezrozumiałego z łodzi.
- Ano, ano, trzymaj się swojego wiosła, bracie. - Pan Duff machnął ręką na kolegę, żeby się uciszył. -
To taki żart - wyjaśnił mi ściszonym głosem. - Między nami żeglarzami, wie pani. Trzymaj się
wiosła, nie? Bo jak się będziesz trzymać, to wylądujesz na dnie zatoki, nie? - Zatrząsł się ze
- Niezwykle zabawne - zapewniłam go. - Czy pański towarzysz mówił coś o wielorybie?
Spojrzeliśmy zdziwieni.
- Nie - powiedziała Marsali, zbyt zmęczona swoimi obowiązkami, żeby zwracać uwagę na
cokolwiek innego, także wieloryby. - Germain, wracaj tu! Nie, panie, przyszliśmy sprawdzić, czy
wiadomo coś o „Ośmiornicy". Nie słyszał pan nic o tym statku?
- Nie, pani. Ale przez ostatni miesiąc pogoda na wybrzeżu była tak zdradziecka... - Zobaczył, że
Marsali blednie i pośpiesznie dodał: - Wiele
-407-
dobrych statków zniosło od brzegu, rozumie pani? Może popłynęli do innego portu albo po prostu
stanęli na redzie, mając nadzieję, że wpłyną do portu, jak się przejaśni. Pamiętasz MacKenzie, sami
tak robiliśmy, gdy pływaliśmy na „Glorianie".
- Aha, to prawda. - Roger kiwnął głową, ale na wspomnienie o „Glorianie" w jego spojrzeniu
pojawiła się ostrożność. Zerknął na Briannę, a potem z powrotem na Duffa i zniżył nieco głos. - Z
tego, co widzę, rozsta
Prąd przeszył moje stopy, jakby dok był naelektryzowany. Jamie i Bree też
zareagowali, ale każde inaczej. Jamie zrobił krok w przód, a ona się cofnęła.
- Stephen Bonnet? - powtórzył Jamie, przyglądając się z zaciekawieniem Duffowi. - Znał pan tego
dżentelmena, prawda?
- W rzeczy samej, panie - powiedział rozdrażniony Duff.
- Ach, rozumiem. A może wie pan coś o jego obecnym miejscu pobytu?
Duff przyjrzał się w zamyśleniu Jamiemu, oceniając detale ubioru i wyglądu. Najwyraźniej szacował,
ile może być warta odpowiedź na to pytanie.
-Bonnet? - Jamie uniósł brwi, starając się wyglądać jednocześnie zachęcająco i groźnie.
- Płyną zobaczyć wieloryba czy nie? - wrzasnął mężczyzna z łódki. Niecierpliwił się, chcąc zająć się
czymś, z czego będą jakieś zyski.
Duffowi ulżyło, gdy mógł się skupić na jednym zadanym wprost pytaniu.
Spojrzałam na wodę i dopiero wtedy dotarło do mnie, że ruch w zatoce nie jest całkiem
przypadkowy. Podczas gdy większe łodzie i barki płynęły do ujścia Cape Fear, to mniejsze łódki
kursowały w tę i z powrotem, znikając za daleką mgłą albo wracając z niej z małymi grupkami
pasażerów. Płócienne parasolki wyrastały z łodzi jak pastelowe grzyby, a w por-
-408-
cie stała grupka ludzi, ewidentnie z miasteczka, i rozglądała się niecierpliwie po zatoce.
- Dwa szylingi za łódź - zaproponował przymilnie Duff. - W tę i z powrotem.
łagodnie w dole. Towarzysz Duffa, mężczyzna nieokreślonej rasy i języka, gotów był obrazić się za
taką ocenę jego łodzi, ale Duff zaczął uspokajać Jamiego.
- Och, panie, dziś ocean jest płaski jak stół. Zupełnie płaski. To będzie
Z drugiej strony gotów był na znacznie więcej, byle dorwać Stephena Bon-
neta. Pytanie tylko, czy pan Duff rzeczywiście miał jakieś informacje, czy
tylko wabił pasażerów. Jamie z trudem przełknął ślinę i wziął się w garść,
Marsali.
- Na wyspie jest latarnia morska, pani. Widać z niej kawał morza. Zobaczy pani, czy na redzie stoją
jakieś statki.
kach. Patrzyłam, jak Germain nad jej ramieniem troskliwie wtyka martwego małża do ochoczo
otwartych ust Jemmy'ego, niczym opiekuńczy ptak karmiący pisklęta soczystym robakiem. Wtrąciłam
się taktownie, biorąc Jemmy'ego na ręce.
martwego wieloryba?
- A wy lepiej weźcie inną łódź, żebyśmy się nie utopili wszyscy naraz.
Na morzu było cudownie. Słońce zakrywała mgiełka chmur, chłodna bryza sprawiła, że zdjęłam
kapelusz, aby poczuć wiatr we włosach. Nie było całkiem płasko, ale unoszenie się i opadanie na fali
było łagodne i kojące - przynajmniej dla tych, którzy nie chorowali na chorobę morską.
-409-
Zerknęłam na plecy Jamiego, głowę miał pochyloną, ale jego ramiona poruszały się w równym,
mocnym rytmie wiosłowania.
Pogodzony z tym, co nieuchronne, szybko przejął kontrolę nad sytuacją, wzywając drugą łódkę dla
Bree, Marsali i chłopców. Zaraz potem rozpiął broszę i oznajmił, że wiosłować będzie on i Roger,
żeby Duff mógł
spokojnie usiąść i szybciej przypomnieć sobie interesujące fakty dotyczące Stephena Bonneta.
to, że zostaną przewiezieni własną łodzią; ja miałam usiąść na drugim końcu, twarzą do nich.
- Żebyś miała oko na sprawy, Angliszko. - Pod ubraniami Jamie delikatnie zacisnął moją dłoń na
rękojeści pistoletu. Pomógł mi zejść na łódź, a potem sam ostrożnie zszedł, lekko blednąc, gdy
pokład zakołysał się i poruszył pod jego ciężarem.
Island. Małe mewy i rybitwy krążyły nad nami, a większe ptaki wydawały
Roger siedział tuż przede mną i wiosłował bez trudu. Nagie, szerokie
plecy pracowały rytmicznie, najwyraźniej przyzwyczajone do takiego wysiłku. Jamie siedział przed
Rogerem, radził sobie z wiosłami ze sporym wdziękiem, ale mniej pewnie. Nigdy nie był żeglarzem i
nigdy nim nie
będzie. Jednakże wiosłowanie oderwało jego myśli od żołądka - przynajmniej na jakiś czas.
mruknął coś w odpowiedzi, ale rozłożył się obok Duffa na ławeczce z równą przyjemnością. Miał na
sobie tylko poplamione proste spodnie, przewiązane w pasie kawałkiem wysmołowanego sznurka.
Był tak mocno opalony, że równie dobrze mógłby być Murzynem, gdyby nie burza długich ciemnych
włosów, które opadały mu na jedno ramię, ozdobione kawałkami muszki i maleńkimi ususzonymi
rozgwiazdami.
wiosła.
-410-
- A, on. - Duff wyglądał tak, jakby wolał nie wracać już do tego tematu, ale zerknął na twarz Jamiego
i pogodził się z tym, co nieuniknione. - Co
- Na początek, gdzie jest - odparł Jamie z pewnym wysiłkiem, bo właśnie ciągnął za wiosła.
- Hmm - zaczął ostrożnie Duff - pytasz o to, gdzie był kapitan, kiedy
siebie wiosła.
Duff. - Z ostrygami i tartą bułką. Popijał to kwartą ciemnego piwa. Do tego wziął pudding z melasy.
O czym mówił?
Duff sprawiał wrażenie lekko zakłopotanego. Zerknął na mnie, a potem na mewy krążące nad nami.
- Nie sądzę, żeby ten temat zajął was długo, nawet jeśli ta panienka
- O, zdziwiłbyś się, bracie, ile można powiedzieć o kobiecym tyłku - zapewnił go Duff. - Ten miał
kształt jabłka i był ciężki jak pudding na parze. Zimno tam było jak w psiarni i na samą myśl, że
można by złapać taki pulchny, gorący pasztecik w ręce... bez obrazy, pani... - dodał szybko, uchylając
kapelusza przede mną.
- Umie pan pływać, panie Duff? - zapytał Jamie, tym samym tonem
uprzejmej ciekawości.
-411-
- No, to się nazywa lojalność! - wykrzyknął oburzony. - Niezły z ciebie marynarz! Tak mnie wydać...
Powinieneś się wstydzić!
Byliśmy jakieś pół mili od brzegu. Woda pod kadłubem miała odcień głębokiej, delikatnej zieleni,
wskazując, że dno znajduje się kilka sążni niżej. Łódź
- Ach, tak... Naprawdę, nie mam pojęcia, gdzie jest ten facet. Kiedy widziałem go na Roanoke,
załatwiał sobie... jakieś towary... sprowadzenie.
oparł się na wiosłach jakby nigdy nic. Zauważyłam pewne napięcie w jego sylwetce i dotarło do
mnie, że chociaż skupił się na twarzy Duffa, to musiał także obserwować horyzont za Duffem -
horyzont, który unosił
- Skrzynie z herbatą, to dla niego przewoziłem - odpowiedział ostrożnie Duff. - Co do reszty, nic nie
wiem.
- Reszty?
- Chryste, człowieku, każdy statek na tych wodach przewozi po kryjomu nadmiarowy towar, przecież
musisz o tym wiedzieć!
- Aha - Duff też przyglądał się Jamiemu z rosnącą fascynacją. Niespokojnie poruszyłam się na ławce.
Patrząc na kark Jamiego nie miałam pewności, ale podejrzewałam, że całkiem pozieleniał.
się do pleców.
-412-
Duff nie odpowiedział od razu. W jego głęboko osadzonych oczach pojawił się błysk - widać było,
że coś sobie kalkuluje.
- Nawet o tym nie myśl, Duff - powiedział cichym, ale pewnym głosem Roger. - Dosięgnę cię stąd
wiosłem, rozumiesz?
Kenzi, a i pan Fraser zdoła się utrzymać na powierzchni, nie sądzę, żeby
usta i przyjrzał mi się. - Pójdzie na dno jak kamień, bez dwóch zdań.
Zobaczyłam, że mocno zaciska palce na wiośle, a w jego głosie usłyszałam napięcie. Westchnęłam i
wyjęłam pistolet spod surduta, który trzymałam na kolanach.
Peter gwałtownie otworzył oczy, tak szeroko, że wokół ciemnych tęczówek błysnęło białko.
Popatrzył na pistolet, na Duffa, a potem na Jamiego.
Pracuje dla pana Lyona. - Wskazał na mnie, a potem na Duffa. - Jego zastrzel - zasugerował.
zdradzili nam wszystko, co wiedzieli. Milkli tylko co jakiś czas, gdy Jamie,
Przemyt w tych okolicach był tak powszechny, że stał się właściwie zwyczajną formą prowadzenia
interesów. Większość kupców i wszyscy wła
ściciele mniejszych statków w Wilmington zajmowali się przemytem, tak
jak i inni na wybrzeżu Karoliny, żeby uniknąć rujnującego cła za oficjalnie sprowadzane towary.
Stephen Bonnet był nie tylko jednym z lepszych przemytników, lecz wręcz specjalistą.
- Sprowadza towar na zamówienie - stwierdził Duff, wykrzywiając szyję, żeby łatwiej podrapać się
między łopatkami. - I to w dużych ilościach.
-W tawernie na Roanoke było nas sześciu. Sześciu z małymi łodziami, które mogą wpływać do
zatoczek. Gdyby każdy zabrał maksymalny ładunek, to... powiedziałbym, że Bonnet miał z
pięćdziesiąt skrzyń herbaty.
-413-
- I jak często pływa z takim ładunkiem? Co dwa miesiące? - Roger rozluźnił się nieco i oparł na
wiosłach. Ja nie uspokoiłam się i rzuciłam Duffowi ostre spojrzenie znad pistoletu.
- Częściej - odparł Duff, przyglądając mi się nieufnie. - Nie potrafię powiedzieć dokładnie, ale takie
rzeczy się słyszy, nie? Z tego, co mówili inni, sądzę, że w sezonie dostaje towar co dwa tygodnie,
gdzieś na wybrzeżu między Wirginią a Charlestonem.
znad dłoni.
- Co takiego?
- Ten człowiek jest niebezpieczny, Angliszko - wyjaśnił mi sucho Jamie. - O ile nie muszą, nie chcą
mieć z nim do czynienia.
- Cóż, Bonnet - rozkręcił się Duff - wcale nie jest taki zły, dopóki twoje interesy nie kolidują z jego.
Gorzej, gdy się nagle okazuje, że jednak trochę wchodzisz mu w paradę...
- I nie dostaniesz żadnego ostrzeżenia - dorzucił Duff, też kiwając głową. - Teraz pijecie whisky i
palicie cygara, a za chwilę leżysz na plecach w trocinach, przy każdym oddechu plujesz krwią i
cieszysz się, że w ogóle jeszcze oddychasz.
- Gorąca krew, co? - Jamie potarł twarz, potem otarł spoconą dłoń o koszulę. Płótno przykleiło mu
się do pleców, ale wiedziałam, że jej nie zdejmie.
- Wypatroszy człowieka jak cholernego wieloryba - wtrącił usłużnie Peter, wymachując ręką w
stronę wyspy.
-414-
Prąd zniósł nas w stronę lądu. Widziałam już i czułam zapach wieloryba. Ptactwo krążyło wielką
chmarą i wrzeszczało nad padliną, opadając czasem w dół, aby wyrwać kawał mięsa. W pobliżu
zgromadziła się niewielka grupa ludzi. Trzymali przy nosach chusteczki i saszetki.
- Matko Boska, miej nade mną litość - mruknął pod nosem Jamie. -
-Wiosłuj.
Roger skwapliwie posłuchał i już po chwili stępka łódki zaryła w piach.
Duff i Peter wyskoczyli, żeby wciągnąć łódź na brzeg, a potem z galanterią pomogli mi wysiąść,
najwyraźniej nie mając mi za złe pistoletu.
nagle na piach pod sosną. Jego skóra miała mniej więcej ten sam kolor co
Chłopcy strasznie chcieli zobaczyć wieloryba i ciągnęli za sobą niechętne matki. Podeszłam,
zachowując jednak pewien dystans od ogromnej padliny. Zostawiłam Jamiego na plaży, żeby doszedł
do siebie. Roger zabrał Duffa na bok, aby w spokoju porozmawiać. Peter zaś uciął sobie drzemkę na
dnie łodzi.
od pewnego czasu nie żyć. Trzeba było wielu dni, aby rozkład ciała posunął się tak daleko. Mimo
smrodu grupka nieustraszonych gapiów stała na cielsku i machała wesoło do towarzyszy na plaży.
Mężczyzna wyposa
-415-
Mnóstwo małych skorupiaków, mniej wybrednych niż ja, tłoczyło się przy padlinie. Zobaczyłam kilka
osób z wiadrami, do których wybierały
dziesięć milionów tung, więc wycofałam się na bezpieczną odległość, drapiąc się po kostkach.
wieloryba, to na łódź. Najwidoczniej chciał już zająć się swoimi interesami, nim zniknie atrakcja
przyciągająca ludzi.
się, że będą go ścigać. Jamie i Roger podeszli do mnie, ale chłopcy najwyraźniej nie zamierzali
jeszcze pożegnać wieloryba. Brianna wielkodusznie zgodziła się popilnować obu, żeby Marsali
mogła wejść na pobliską latarnię i zobaczyć, czy nie widać gdzieś „Ośmiornicy".
Wyglądał na zdenerwowanego.
ale i podekscytowanego.
-A pan Lyon wie, gdzie jest Bonnet. A nawet jeśli nie wie tego dokładnie, to przynajmniej orientuje
się, jak się z nim skontaktować. Chodźmy trochę wyżej, dobrze? - Jamie nadal był blady; wskazał
brodą schody do latarni i otarł pot z szyi.
usłyszeć odpowiedź.
Jak dobrze pójdzie, za tydzień spotkamy się z panem Bonnetem w przystani Wyliego.
Przełknęłam ślinę, czując zawroty głowy, które nie miały nic wspólnego
Czyżby? To był potwór, który ścigał Briannę, a może także jej ojca. Czy
-416-
- Wiem. - Głos Rogera zabrzmiał spokojnie, ale niezbyt przekonująco.
Otworzyłam oczy i zobaczyłam rozciągający się przede mną ocean, niknący za ścianą mgły. Był
rozległy i piękny. I pusty. Pomyślałam, że gdyby na niego wypłynąć, można by spaść z krawędzi na
końcu świata.
Jamie skinął głową, nie odwracając się. Patrzył ponad morską kipielą.
Roger oparł się na barierce. Była mocna, ale mokra i klejąca się od wilgotnej mgiełki w miejscach,
gdzie dosięgała jej rozbijająca się na skałach morska piana.
więcej.
pochyliła się nad poręczą, żeby spojrzeć na Rogera. Wiatr uniósł jej włosy niczym chmurę, ciemną i
burzową jak odległe niebo.
- Na „Glorianie"? - Roger wziął głęboki wdech; odór martwego wieloryba mieszał się z bogatym
zapachem słonych bagien poniżej. - Szanowali go. Niektórzy się go bali. - Na przykład ja. - Cieszył
się sławą surowego, ale dobrego kapitana. Znającego się na rzeczy. Ludzie chętnie z nim pływali, bo
zawsze bezpiecznie wracał do portu, a jego rejsy przynosiły zyski.
- Był okrutny? - zapytała Claire. Między jej brwiami rysowała się cieniutka linia.
- Każdy kapitan jest czasem okrutny, Angliszko - odparł Jamie, lekko
zniecierpliwiony. - Musi.
-417-
kwaśny uśmiech. Położyła dłoń na ręce Jamiego. Zauważył, że zacisnęła palce, aż kostki jej zbielały.
- Nigdy nie zrobiłeś niczego, czego nie musiałeś - powiedziała tak cicho, że Roger ledwo ją
zrozumiał. Nieważne; te słowa nie były przeznaczone dla niego. Potem odezwała się nieco głośniej. -
Jest różnica między koniecznością a okrucieństwem.
- Ano - mruknął pod nosem Jamie. - I cienka linia, która może oddziela
potwora od bohatera.
się leciutko pod wpływem bryzy. I bardzo dobrze, pomyślał Roger, patrząc
w brzeg w takim skupieniu, jakby widok stałego lądu, nawet nieosiągalnego, mógł przynieść ulgę.
Kropelki potu błyszczały mu nad górną wargą, a jego twarz miała taki sam szarawy kolor jak niebo o
świcie. Ale jeszcze nie wymiotował.
Roger nie cierpiał na chorobę morską, ale czuł się nie lepiej, niż Jamie
wyglądał. Żaden nie zjadł śniadania, ale Roger miał wrażenie, jakby z własnej woli pochłonął michę
owsianki z gwoździami.
-To tutaj. - Duff usiadł przy wiosłach i skinął głową w stronę nabrzeża.
było gęste od wilgoci, a oni spływali potem od wysiłku. Peter siedział w milczeniu przy wiosłach.
Wyraz jego twarzy jasno wskazywał, że nie chce mieć nic wspólnego z tym przedsięwzięciem i im
szybciej ich niechciani
nad wodą wśród gęstego sitowia i traw. Bagna, kępy skarłowaciałego przybrzeżnego lasu i
otaczające je szerokie połacie otwartej wody - wszystko pod przytłaczającą kopułą bladoszarego
nieba. Przez kontrast z zieloną
-418-
Po części było to jednak złudzenie; Roger dobrze wiedział, że dom na plantacji znajduje się nie dalej
jak półtora mili od zejścia na ląd, ale skrywały go gęste knieje lasu, który wyrastał na bagnach
niczym zniekształcona, karłowata wersja lasów Sherwoodu, pełna winorośli i krzewów.
stało się prawie srebrzystoszare i niemalże znikało na tle nieba. Na brzegu leżała do góry dnem mała,
odkryta łódź. Drewniany płot z bali otaczał
niewielką zagrodę na tyłach szop. Prawdopodobnie Wylie czasem przerzucał wodą także żywy
inwentarz.
Jamie dotknął pudełka z nabojami, które miał u pasa, albo dla nabrania pewności, albo dla
sprawdzenia, że nie zamokło. Jego wzrok powędrował na niebo, jakby coś oceniał, a Roger nagle
zdenerwował się, że gdyby zaczęło padać, nie mogliby już polegać na broni. Proch zwilgotniałby i
zbrylił się; wystarczy trochę więcej wody, a wcale się nie zapali.
To tylko człowiek, nikt więcej, powtórzył sobie w myślach. Jeżeli pozwoli, aby Bonnet urósł w jego
myślach do nadnaturalnych rozmiarów, będzie zgubiony. Poszukał jakiegoś uspokajającego obrazu i
uczepił się
blond zarostem i na wpół przymkniętymi oczami, gdy oddawał się przyjemności porannego
wypróżnienia.
Cholera, zaklął w duchu. Pomyśl o Bonnecie jak o potworze, a wszystko staje się niewykonalne;
pomyśl o nim jak o człowieku, a robi się jeszcze gorzej. A jednak to trzeba załatwić.
Dłonie mu się pociły. Wytarł je o spodnie, nawet nie próbując tego ukrywać. Przy pasie miał sztylet
oraz dwa pistolety; szpada leżała na dnie łodzi w pochwie. Pomyślał o liście od Johna Greya i
oczach kapitana Mars-dena i poczuł w ustach metaliczny, gorzki smak.
się nad ramieniem Duffa, żeby przyjrzeć się budynkom. - Nie ma tu żadnych niewolników?
- Nie - odparł Duff i stęknął, pociągając za wiosła. - Wylie ostatnimi czasy nie korzysta za często z
tej przystani, bo wybudował sobie z domu nową drogę. Biegnie lądem i dochodzi do głównej drogi
prowadzącej do Edenton.
-419-
przemytników. Niewidoczne z lądu, łatwe do podejścia do strony cieśniny. To, co z początku wziął za
wyspę, na prawo od nich, okazało się labiryntem łach, oddzielającym przystań Wyliego od cieśniny.
Widział przynajmniej cztery mniejsze kanały między mieliznami, dwa z nich dość duże, żeby zmieścić
dwa spore kecze.
- Do domu prowadzi ścieżka wysypana muszlami - powiedział. - Gdyby ktoś tamtędy szedł, od razu
byłoby słychać.
- Przypływ - mruknął.
-Ano tak. Nie będziecie musieli długo czekać... albo wręcz przeciwnie. - Duff wyszczerzył się,
uważając, że to doskonały żart.
Duffa. Teraz, gdy zbliżali się do celu, wyglądał już nieco lepiej, ale najwyraźniej nie miał nastroju do
żartów.
i zdjął zniszczony kapelusz, żeby otrzeć łysiejące czoło. Machnął nakryciem głowy w stronę mielizn,
gdzie małe siewki kręciły się jak oszalałe. -
Kiedy jest odpływ, kanały są zbyt płytkie, żeby przepłynąć keczem. Za jakieś dwie godziny - mrużąc
oczy, spojrzał na łunę na wschodzie i kiwnął
głową - będą mogli wpłynąć. Jeżeli już gdzieś tam czekają, wpłyną natychmiast, żeby zakończyć
robotę i wypłynąć przed odpływem. Jeżeli jednak jeszcze nie dotarli, będą musieli czekać na
wieczorny przypływ. To ryzykowna sprawa, płynąć kanałami nocą, ale Bonneta nie zniechęci zwykły
zmrok. Z drugiej strony, jeśli się nie śpieszy, może poczekać do jutra rana. Tak, może przyjdzie wam
trochę poczekać.
i wziął powolny, głęboki wdech, rozpoznając aromat soli i sosen oraz słaby odór martwych ryb.
Więc to już niedługo - być może przed zmrokiem, a najpóźniej jutro o świcie. Miał nadzieję, że to już
wkrótce, ale też liczył, że może wcale do tego nie dojdzie.
Duffowi ze skinieniem głowy, bez słów. To była symboliczna zapłata. Resztę Duff dostanie za dwa
dni, gdy po nich wróci.
Jamie zwlekał do ostatniej chwili z przygotowaniami, aby mieć pewność, że nikt nie dotrze do
Bonneta przed spotkaniem, przed zasadzką.
-420-
Jeśli im się uda, Jamie wypłaci resztę umówionej sumy, jeśli nie, zajmie się tym Claire.
się na widok tej niewyrażonej wprost groźby. Powściągnął uśmiech, który wywołało to
wspomnienie. Jeżeli przyjaźń i pieniądze to za mało, aby Duff trzymał gębę na kłódkę, to może
wystarczy strach przez Białą Damą.
Stali na nabrzeżu w milczeniu i patrzyli, jak łódka powoli odpływa. Rogerowi mocniej skurczył się
żołądek. Pomodliłby się, ale nie mógł. Nie mógł
prosić o pomoc w zrobieniu tego, co właśnie zamierzał, ani Boga, ani archanioła Michała; ani
Wielebnego, ani swoich rodziców. Miał tylko Jamiego Frasera.
Czasem zastanawiał się, ilu ludzi zabił Fraser - o ile liczył. O ile wiedział. Co innego zabić
człowieka w bitwie albo w samoobronie, a co innego urządzić na niego zasadzkę i zaplanować
morderstwo z zimną krwią.
nieruchomo i Roger zauważył, że wzrok Frasera biegnie gdzieś dalej niż łódka, gdzieś poza niebo i
wodę - patrzył na coś złego bez zmrużenia oka. Fraser wziął głęboki wdech i przełknął ślinę. Nie,
jemu nie będzie łatwiej.
Sprawdzili szybko wszystkie szopy, ale nie znaleźli niczego poza rozrzuconymi śmieciami:
połamanymi skrzynkami, stosami zapleśniałego siana, paroma obgryzionymi kośćmi, porzuconymi
przez psy albo niewolników.
Parę szop ewidentnie służyło za kwatery mieszkalne, ale dość dawno temu. Przy ścianie jednej jakieś
zwierzę zbudowało sobie wielkie, niepo-rządne gniazdo. Jamie trącił je patykiem i ze środka
wystrzelił jakiś tłusty
Ich plan był bardzo prosty. Mieli zastrzelić Bonneta, gdy tylko się zjawi. Chyba że będzie padać - bo
wtedy przyjdzie im skorzystać ze szpad albo sztyletów. Tak przedstawione, przedsięwzięcie można
było uznać za
-421-
widząc, jak Roger kręci się nerwowo. - Usłyszymy go, gdy będzie płynął. - Sam siedział spokojnie
jak żaba w stawie z liliami. Metodycznie sprawdzał zgromadzoną przed nim broń.
Poruszył nim, żeby się upewnić, że jest dobrze osadzone, i odłożył broń.
- To trudno. Jeśli będą z nim ludzie, będziemy musieli go od nich oddzielić. Wezmę go do jednej z
tych szop pod pretekstem rozmowy na osobności i tam go zabiję. Ty przypilnujesz, żeby nikt za nami
nie poszedł. Wystarczy mi minuta.
- Tak? A potem wyjdziesz i poinformujesz jego ludzi, że właśnie załatwiłeś ich kapitana? I co wtedy?
- dopytywał się Roger.
- On już będzie martwy. Myślisz, że to jest człowiek, który do tego stopnia potrafi pociągnąć za sobą
ludzi, że będą chcieli go pomścić?
Bonnet wymagał od ludzi ciężkiej pracy, ale ludzie starali się ze strachu
- Sporo dowiedziałem się na temat pana Bonneta - oznajmił Jamie, odkładając pistolet. - Ma stałych
wspólników, ale nie przyjaciół. Nie pływa zawsze z tymi samymi marynarzami, z tą samą załogą, na
co często decydują się kapitanowie, gdy znajdą odpowiednich ludzi. Bonnet wybiera załogę
doraźnie. Kieruje się tylko siłą albo umiejętnościami, nie sympatią. Wobec tego nie należy się
spodziewać, że ludzie będą darzyli go szczególną miłością.
Bonnet miał wszystko na oku, ale na statku brakowało poczucia wspólnoty, nawet między oficerami i
bosmanem. To prawda, co powiedział Jamie - z tego, czego się dowiedzieli, wynikało, że Bonnet
dobierał sobie pomocników w miarę potrzeb. Jeżeli na spotkanie zjawi się z ludźmi, to raczej nie
będzie to oddana załoga i wierny porucznik, tylko garstka przypadkowo dobranych marynarzy.
- Będą musieli poszukać sobie nowego zatrudnienia - przerwał mu Jamie. - Jeżeli zadbamy, żeby do
nikogo nie strzelić i nie damy im pretekstu, aby uznali, że im grozimy, nie sądzę, żeby przejęli się
specjalnie lo-
-422-
sem Bonneta. Jednakże... - Wziął do ręki szpadę, marszcząc lekko brwi, wysunął ją i wsunął do
pochwy, żeby upewnić się, że gładko chodzi. -
Uważam jednak, że w takiej sytuacji należy wziąć Bonneta na bok, tak jak
jakbyś szedł po mnie. Ale nie zatrzymuj się. Przejdź obok szop i kieruj się
o tym jak o niedzielnym pikniku: skręć przy rzece, spotkamy się w parku, ja wezmę kanapki z szynką,
ty weź herbatę.
Fraser spojrzał na niego ostro. Roger patrzył spokojnie, słuchając pulsu, który zaczął mu dudnić w
uszach.
„Nigdy nie zabiłeś człowieka, nawet nie walczyłeś w bitwie. Żaden z ciebie strzelec, a z szablą
radzisz sobie zaledwie przyzwoicie. Gorzej: boisz się tego człowieka. A jeśli spróbujesz i nie uda ci
się..."
jest mój. Ja go wezmę. Brianna to twoja córka, prawda, ale to moja żona.
Fraser zamrugał i odwrócił wzrok. Przez chwilę bębnił palcami w kolano, a potem przestał i
westchnął. Podniósł się powoli i znowu spojrzał Rogerowi w oczy.
Fraser nie roześmiał się i w tej chwili Roger zrozumiał, dlaczego ludzie
-423-
Nie mieli zegarka, ale wcale go nie potrzebowali. Nawet przy niebie zasnutym niskimi chmurami i
niewidocznym słońcu wyczuwali, jak wloką się minuty i jak wolno obraca się Ziemia wraz z rytmem
dnia. Ptaki, które śpiewały o świcie, zamilkły, a zaczęły ćwierkać te, które rano polują.
Odgłos wody uderzającej o pale zmienił ton, gdy przypływ zaczął pobrzmiewać echem pod
nabrzeżem.
Jamie zerwał się z dwoma pistoletami za paskiem i trzecim w ręku. Przechylił głowę, patrząc na
Rogera, a potem wyszedł.
Roger wsunął swoje pistolety za pas, dotknął rękojeści sztyletu dla pewności i ruszył za Fraserem.
Zobaczył w przelocie łódź, ciemne drewno re-lingu tuż nad brzegiem kei, i błyskawicznie znalazł się
w mniejszej szopie
drzwiami a zawiasami. Łódź powoli dryfowała wzdłuż doku, niestrzeżona. Widział kawałek rufy,
reszta była poza zasięgiem wzroku. To nieważne - i tak nie mógł strzelić, dopóki Bonnet nie stanie na
nabrzeżu.
Wytarł dłonie o spodnie i wyciągnął lepszy z dwóch pistoletów. Po raz
tysięczny sprawdził, czy zamek chodzi, jak powinien. Broń pachniała smarem i metalem.
i wbij nóż pod mostek, z całej siły. Od tyłu celuj w nerki, od dołu". Boże, czy zdoła to zrobić, patrząc
mu w twarz? Tak. Miał nadzieję, że to stanie
szamotaninę i głuchy łomot, gdy ktoś wyskoczył przez burtę, żeby przywiązać linę. Szelest i stękanie,
cisza... zamknął oczy, żeby usłyszeć coś ponad grzmotem bijącego serca. Kroki. Powolne, ale
nieukradkowe. W jego kierunku.
Drzwi były uchylone. Stanął cicho przy nich i nasłuchiwał. Czekał. Rozmyty w pochmurny dzień cień
padł przy drzwiach. Mężczyzna wszedł
do środka.
-424-
Roger rzucił się na niego zza drzwi całym ciężarem, a on z głuchym łoskotem uderzył w ścianę.
Krzyknął, zaskoczony ciosem, a dźwięk tego krzyku zatrzymał Rogera, w chwili gdy właśnie zaciskał
dłonie na zupełnie niemęskim gardle.
Stała przyciśnięta do ściany całym jego ciężarem, a on zdał sobie sprawę, że nie tylko głos, ale cała
postać nie była męska. Policzki mu zapłonęły. Puścił kobietę i odsunął się, dysząc ciężko.
Otrząsnęła się jak pies, poprawiła ubranie i delikatnie dotknęła tyłu głowy, którą uderzyła o ścianę.
Dziewczyna była wzrostu Brianny, ale mocniej zbudowana. Miała ciemne włosy, ładną twarz o
wyrazistych rysach i głęboko osadzone oczy.
w wymownym geście zaproszenia. Skinęła głową w stronę, skąd zalatywało wilgotną, gnijącą słomą.
mnie nie dotykać. Nie. Non! Nein! - Zaczął odpychać jej ręce, które śmia
Roześmiała się, rzucając mu spojrzenie spod długich, czarnych rzęs i ponowiła atak.
Uznałby to za przywidzenie, gdyby nie zapach. Z bliska zdał sobie sprawę, że cebula nie jest
najgorsza. Nie wyglądała na brudną, ale mocno cuchnęła jak ktoś, kto miał za sobą długą podróż
morską - natychmiast rozpoznał ten odór. Poza tym od jej ubrania bez wątpienia zalatywało świniami.
Jamie wyciągnął pistolet, ale trzymał go przy boku. Uniósł brew, patrząc na Rogera.
- Kto to jest?
-425-
się. - Myślałem, że to Bonnet albo jeden z jego ludzi, ale najwyraźniej nie.
Zmarszczyła czoło, nic nie rozumiejąc, i znowu powiedziała coś w dziwnym języku. Słysząc to,
Jamie uniósł brwi.
- Co ona mówi? - spytał Roger.
- Nie mam pojęcia. - Rozbawienie mieszało się na jego twarzy z ostrożnością. Jamie odwrócił się w
stronę drzwi, unosząc pistolet. - Pilnuj jej, dobra? Nie jest sama.
To było jasne. Na nabrzeżu słychać było głosy. Mężczyzny i jeszcze jednej kobiety. Roger i Jamie
spojrzeli po sobie zdumieni. Męski głos nie należał ani do Bonneta, ani do Lyona. I co na Boga robiły
tutaj te kobiety?
Głosy zbliżały się i dziewczyna nagle zawołała coś w swoim języku. Nie
W wąskim otworze drzwi ukazała się ciemna, potargana głowa i zajrzała do szopy. Jamie zrobił krok
w przód i umieścił lufę pistoletu pod brodą bardzo dużego i bardzo zaskoczonego mężczyzny. Złapał
mężczyznę za kołnierz i cofając się, wciągnął go do szopy.
Za nim niemal natychmiast weszła wysoka, dobrze zbudowana kobieta o ładnej twarzy - sądząc z
podobieństwa, matka tej, która przyszła pierwsza. Kobieta miała jasne włosy, a mężczyzna -
prawdopodobnie ojciec dziewczyny - ciemne niczym niedźwiedź, którego zresztą bardzo
przypominał. Był niemal tak wysoki jak Jamie, ale prawie dwa razy szerszy, potężny w ramionach i
klatce oraz mocno zarośnięty.
-426-
- Comment ca va? - zapytał z najokropniejszym akcentem, jaki Roger w życiu słyszał.
- Un peu.
Wkrótce odkryli, jak malutkie było to peu. Mężczyzna znał kilkanaście francuskich słów, co mu
wystarczyło, by się przedstawić jako Michaił Czemodurow z żoną Iwą i córka Kariną.
robią?
jakby coś wielkiego i drewnianego uderzyło w keję. Zaraz potem dał się
i ludzkich - kobiecych.
Czemodurow jak na swoje rozmiary poruszał się z niesamowitą szybkością, ale Jamie i Roger deptali
mu po piętach, gdy wypadł z szopy.
Roger ledwo zdążył zobaczyć, że teraz przy nabrzeżu stały dwie łodzie:
Widząc to, Jamie skręcił w bok i zniknął za rogiem niewielkiej szopy. Roger złapał pistolet, ale
zawahał się, nie wiedząc, czy ma biec, czy strzelać.
Wahał się o sekundę za długo. Cios muszkietem w żebra pozbawił go oddechu, a czyjeś ręce zerwały
z niego pas, a wraz z nim pistolety i sztylet.
Nie mówił tego ze specjalną wrogością, ale z takim przekonaniem, żeby Roger nie miał ochoty
ryzykować. Stał nieruchomo, z na wpół uniesionymi rękoma, i patrzył.
-427-
drugiego Rosjanin już trzymał, dusząc go ze straszliwą skutecznością. Głuchy na krzyki, groźby i
ciosy, skupiony na swojej ofierze.
dwóch napastników wyciągało nieco młodsze wersje Kariny. Jeden z mężczyzn wycelował pistolet w
Rosjanki. Pociągnął za spust. Roger zobaczył
iskrę, mały obłoczek dymu, ale broń nie wypaliła. Kobiety bez zawahania
rzuciły się na mężczyznę z wrzaskiem. W panice rzucił broń i dziewczynę, którą trzymał, i wskoczył
do wody.
Uwagę Rogera przyciągnął przyprawiający o mdłości głuchy odgłos. Jeden z mężczyzn, niski i krępy,
zdzielił Czemodurowa w głowę kolbą pistoletu. Rosjanin zamrugał, potrząsnął głową i rozluźnił
nieco chwyt na szyi ofiary. Napastnik skrzywił się, złapał mocniej broń i znowu huknął Rosjanina.
łu. Roger rozejrzał się znowu, licząc głowy i próbując wszystkich wychwycić, ale w miarę jak chaos
zamierał, wniosek nasuwał się sam. Stephena Bonneta tu nie było.
Roger nie miał czasu zastanawiać się, czy jest zawiedziony, czy raczej
mu ulżyło. Mężczyzna, który ogłuszył Czemodurowa, odwrócił się do Rogera, a on rozpoznał w nim
Davida Anstruthera, szeryfa hrabstwa Orange. Anstruther też go rozpoznał - Roger zauważył, jak
mruży oczy - ale
ślad na deskach.
i z łodzi wyłonił się wysoki, elegancki, szczupły mężczyzna. Roger od razu rozpoznał pana
Lillywhite'a, sędziego pokoju hrabstwa Orange - tyle że bez peruki i togi w kolorze butelkowej
zieleni.
Lillywhite machnął na mężczyznę, który trzymał Rogera. Gdy lufa przestała go ugniatać, Roger
wreszcie wziął głębszy wdech.
-428-
Roger spodziewał się tego pytania, miał więc czas obmyślić odpowiedź.
wypuścił, prawda?
Nozdrza Lillywhite'a ściągnęły się, jakby zaleciał go nieprzyjemny zapach, co z pewnością było
prawdą, ale Roger wątpił, żeby świński smród był prawdziwą przyczyną tego niesmaku.
- Nie śmiałbym - zapewnił Roger, mając na oku mężczyznę z muszkietem, w każdej chwili gotowego
do działania. - Ale skoro jesteśmy przy pytaniach, gdzie jest Stephen Bonnet?
Lillywhite zaśmiał się krótko, w jego zimnych bladoszarych oczach pojawił się błysk rozbawienia.
- W Wilmington.
Anstruther, krępy i spocony, stanął przy łokciu sędziego. Skinął Rogerowi głową i wyszczerzył zęby.
gdzie whisky?
- Niczego nie chowałem - odparł łagodnie Roger. - Nie ma żadnej whisky. - Zaczął się powoli
uspokajać. Gdziekolwiek był teraz Stephen Bonnet, to na pewno nie było go w przystani Wyliego.
Nie spodziewał się, że ucieszy ich wiadomość, iż whisky to tylko podstęp, ale...
Szeryf walnął go w brzuch. Roger zwinął się wpół, zrobiło mu się ciemno
Na skraju pola widzenia pojawiły się jasne plamy. Z trudem złapał powietrze. Siedział na nabrzeżu z
wyciągniętymi przed siebie nogami, a szeryf trzymał go za włosy.
- Spróbuj jeszcze raz - groził mu Anstruther, szarpiąc go mocno za włosy. To wyzwoliło w nim
więcej złości niż bólu. Zamachnął się pięścią i wymierzył szeryfowi, mocny cios w udo, a ten jęknął
i puścił włosy, odskakując do tyłu.
- Sprawdzaliście na drugiej łodzi? - zapytał ostro Lillywhite, nie zwracając uwagi na szkodę, jaką
odniósł szeryf. Anstruther spiorunował wzrokiem Rogera, masując udo, i pokręcił głową.
-429-
- Nie ma tam nic poza świniami i dziewczynami. Skąd, u diabła, oni się tu wzięli? - dopytywał się.
- Fraser zawarł umowę z Milfordem Lyonem. Teraz ja występuję w imieniu pana Lyona. Więc to mnie
powinien pan dostarczyć whisky - stwierdził, próbując nadać głosowi uprzejmy ton człowieka
interesu.
To zaskoczyło Lillywhite'a. Zacisnął usta, przetrawiając nowinę. Przyjrzał się uważnie Rogerowi,
jakby chciał ocenić jego prawdomówność. Roger odpowiedział obojętnym spojrzeniem, mając
nadzieję, że Jamie nie pojawi się w najmniej odpowiedniej chwili, zadając kłam jego słowom.
- Jak się pan tu dostał? - zapytał ostro Lillywhite. - Skoro nie łodzią?
Roger machnął za siebie ręką jakby nigdy nic. - Tam jest droga.
spojrzeniem.
- Coś tu śmierdzi i nie są to bagna. - Anstruther głośno pociągnął nosem, a potem zakaszlał i żachnął
się. - Fuj! Ale smród.
Lillywhite nie zwrócił na to uwagi, ale cały czas patrzył spod zmrużonych powiek na Rogera.
- Obawiam się, że będę zmuszony narazić pana na dalsze niedogodności, panie MacKenzie -
stwierdził i odwrócił się do szeryfa. - Wsadź go do Rosjan, o ile to rzeczywiście Rosjanie.
w tyłek lufą muszkietu i popychając w stronę szopy, gdzie więziono Rosjan. Roger zazgrzytał zębami
i zacisnął je, zastanawiając się, jak wysoko szeryf by podskoczył, gdyby go złapać i trzepnąć nim o
deski nabrzeża.
-430-
do ściany szopy, żeby słyszeć, co Lillywhite i jego ludzie zamierzają zrobić. Miał nadzieję, że
uwierzą w jego historyjkę i odpłyną, upewniwszy się, że nigdzie na lądzie nie ma schowanej whisky.
Przyszła mu też jednak do
whisky siłą - gdyby ją znaleźli. Przemawiało za tym zachowanie Lillywhite^, który trzymał się z
tyłu... Jako urzędnik państwowy wolał, rzecz jasna, nie ujawniać swoich powiązań z przemytnikami i
piratami.
A teraz, skoro nie było żadnej whisky, Roger nie mógłby o nic oskarżyć
tem. Istniała obawa, że gdyby Roger i Jamie Fraser zaczęli zadawać pytania, wyszłoby to na światło
dzienne. Czy to, w co zaangażował się Lillywhite, było tak niebezpieczne, że zechce on zabić Rogera,
aby sobie zapewnić jego milczenie? Roger obawiał się, że Lillywhite i Anstruther
Wówczas po prostu wezmą go na bagna, zabiją i utopią jego ciało, a innym powiedzą, że wrócił do
Edenton. Gdyby nawet ktoś w końcu wy
śledził członków bandy Lillywhite'a i gdyby nawet skłonił ich do mówienia - a jedno i drugie było
mało prawdopodobne - niczego by im nie udowodniono.
Na zewnątrz rozlegało się walenie i łomoty, a po nich odległe krzyki - szopy zostały ponownie
przeszukane i teraz przeczesywano okoliczne bagna.
nic ich nie wstrzymywało; już byli na to przygotowani. A Rosjanie? Trudno powiedzieć, ale ich też
mogą się pozbyć.
Coś delikatnie zabębniło w blaszany dach szopy - zaczęło padać. Dobrze, jeśli proch im zamoknie,
nie będą mogli go zastrzelić. Będą musieli podciąć mu gardło. Przedtem Roger pragnął, by Jamie nie
zjawił się za
wcześnie, teraz modlił się, żeby nie pojawił się za późno. A kiedy się pojawi - jeśli w ogóle się
pojawi - co będzie mógł zrobić...
Szpady. Czy nadał leżały tam, gdzie je zostawili, w kącie szopy? Deszcz
i tak padał już zbyt mocno, żeby Roger mógł usłyszeć, co dzieje się na zewnątrz; opuścił swój
posterunek i poszedł rozejrzeć się po szopie.
-431-
Rosjanki patrzyły na niego z mieszaniną nieufności i troski. Uśmiechnął się i kiwnął głową. Pomachał
ręką, żeby się przesunęły. Tak, szpady nadal tam leżały - to już coś. Poczuł przypływ nadziei.
ła i stanęła obok Rogera. Poklepała go lekko w ramię, a potem wzięła jedną ze szpad. Wyjęła ostrze
z pochwy z cichym brzękiem, który sprawił, że wszyscy podskoczyli, i zaśmiała się nerwowo.
Złapała rękojeść obiema rękoma i oparła szpadę na ramieniu jak kij bejsbolowy. Pomaszerowała do
drzwi i z groźną miną zajęła pozycję bojową przy nich.
Jak ktoś tu zajrzy, obetnij mu łeb, jasne? - Machnął kantem dłoni, jakby
Rosjanki nie próżnowały w tym krótkim czasie, kiedy siedziały zamknięte. Sprzątnęły śmieci i
przygotowały wygodne legowisko dla rannego, a przy okazji znalazły w podłodze klapę zakrywającą
otwór przygotowany dla łodzi, które podpływały pod nabrzeże w czasie odpływu.
Dzięki temu można było przenosić ładunek z łodzi wprost do szopy.
Teraz zaczął się odpływ; kilka stóp niżej widać było powierzchnię ciemnej wody. Roger ściągnął
spodnie i z brzegu otworu skoczył na nogi. Nie chciał nurkować do wody, która mogłaby się okazać
niebezpiecznie płytka.
Jednakże woda go kryła; zanurzył się wśród kaskady srebrnych bąbelków i dotknął stopami
piaszczystego dna. Odbił się w górę i zaczerpnął
Lillywhite odwrócił się; nerwowo głaskał rękojeść szpady. Ze swojego stanowiska na dachu szopy
Jamie obserwował sposób poruszania się sędziego i to, jak dotykał broni. Długi zasięg, dobry chwyt;
szybki, może trochę rwany ruch. Skoro Lillywhite nosił szpadę w takich okolicznościach, to znaczyło,
że miał nawyk używania jej i zapewne ją lubił.
Jamie nie widział Anstruthera, który przycisnął się do ściany szopy, chowając się pod wystającym
daszkiem, ale szeryfem mniej się przejmował.
-432-
Lillywhite mruknął coś jakby potwierdzenie, ale nie było w tym przekonania.
ra i MacKenziego gdzieś na uboczu, ale tylu... może zostawimy tych Rosjan. To cudzoziemcy i chyba
nikt z nich nie mówi po angielsku...
- Chciałbym tylko wiedzieć, jak się tu dostali. Zapewniam, że nie złapała ich trąba wodna i nie
cisnęła tu przez przypadek. Ktoś o nich wie, ktoś będzie ich szukał, i ktokolwiek to jest, potrafi się z
nimi porozumieć,
Deszcz nie padał zbyt mocno, ale siąpił już równo. Jamie obrócił głowę, żeby zetrzeć ramieniem
wodę z oczu. Leżał płasko jak żaba, z rękami i nogami rozłożonymi, żeby nie zjechać z pochyłego
blaszanego dachu. Nie śmiał drgnąć. Deszcz szemrał nad cieśniną, marszcząc powierzchnię wody,
jakby to był jedwab, i brzęcząc cicho na blasze wokół Jamiego. Niech zacznie padać trochę mocniej,
a bębnienie zagłuszy wszelkie hałasy.
Przeniósł odrobinę ciężar ciała, czując, jak sztylet wbija mu się w kość
biodrową. Pistolety leżały obok niego na dachu, w deszczu zupełnie nieprzydatne. W tej chwili
sztylet był jedyną użyteczną bronią, znacznie bardziej stosowną do ataku przez zaskoczenie niż do
walki twarzą w twarz.
już decyzję. Lillywhite musiał się przekonać, że to konieczność, i nie potrzebował na to zbyt wiele
czasu. Postanowili, że najpierw odeślą ludzi; sędzia miał rację, obawiając się świadków.
większej szopy, gdzie zamknięto Rogera i Rosjan. Budy stały dość blisko
siebie, odległość między jednym rozchwianym blaszanym dachem a drugim nie była większa niż parę
stóp. Między szopą, na której leżał, a tą, w której był Roger, stała tylko jedna. Wobec tego...
Lillywhite i Anstruther nie spojrzą w górę. Przykucnie nad wejściem, a kiedy przyjdą zrobić swoje,
poczeka, aż otworzą drzwi, a potem skoczy na sędziego, mając nadzieję, że mu złamie kark, albo
przynajmniej od razu
-433-
To był najlepszy plan, jaki potrafił obmyślić w tych okolicznościach, i wcale nie najgorszy, pomyślał.
O ile - rzecz jasna - nie poślizgnie się i nie skręci sobie karku. Albo nogi. Zgiął lewą nogę, czując
lekką sztywność
Jeśli spadnie i znowu rozwali sobie nogę, to lepiej, żeby szeryf go zabił, bo Claire i tak by go
zamordowała.
Ta myśl sprawiła, że się uśmiechnął, ale nie mógł teraz myśleć o Claire.
Może później, gdy będzie miał już to za sobą. Koszula całkiem mu przemokła i przykleiła się do
pleców; deszcz dzwonił o blaszane dachy jak chór dzwoneczków. Jamie zaczął ostrożnie przesuwać
się do tyłu, wciągnął kolana pod siebie i przyklęknął, gotowy w każdej chwili paść na płask, gdyby
ktoś spojrzał w górę.
wdech i powoli podciągnął pod siebie stopy. Obrócił się i kątem oka złapał ruch. Zamarł.
„Les cochons" - powiedział Rosjanin. „Pour le monsieur Wylie". I oto pan Wylie przyszedł z
niewolnikami odebrać świnie.
metalu na tył szopy. Pomyślał, że nie wiadomo, czy Wylie zdecyduje się
mu pomóc, czy raczej będzie chciał go załatwić, ale można założyć że Rosjan wolałby zachować przy
życiu.
Woda była zimna, ale nie zdrętwiał w niej, a prąd odpływu nie był jeszcze zbyt silny. Obrażenia
gardła i poparzenia sprawiały jednak, że miał
znacznie płytszy oddech niż kiedyś, więc po każdych trzech-czterech ruchach musiał się wynurzać,
żeby zaczerpnąć powietrza.
Z ust korali tuż nad wodą, zanucił z ironią w myślach, rój bąbelków płynie wdał... Wziął wdech i
zatrzymał się, nasłuchując. Początkowo płynął
-434-
więc zawrócił. Teraz znalazł się w pobliżu północnego krańca. Chował się w głębokim cieniu łodzi
Rosjan.
zniszczone i powyginane.
uderzały o wodę. Dzięki temu Rogera nie będzie słychać. Gotowy, spokojnie... już! Wziął potężny
wdech i popłynął w stronę przyćmionego światła pod nabrzeżem.
się kulki z muszkietu między łopatkami. Rzucił się między wodorosty, poczuł, jak plącze się w
turzycy, która przecina mu skórę rąk i nóg, obrócił
sitowia kiwały się nad nim, deszcz uderzał go w plecy, a po brodzie ściekała mu woda.
teraz zrobić. Dobrze, że wydostał się z szopy, ale teraz nie miał żadnego pomysłu. Przydałoby się
znaleźć Jamiego, o ile zdołałby, nie dając się złapać.
Zupełnie jakby ta myśl ściągnęła czyjąś uwagę: Roger usłyszał nad sobą trzask i szelest. Ktoś powoli
szedł przez bagno. Szukał. Roger zamarł, mając nadzieję, że szum deszczu zagłuszy jego oddech,
który brzmiał mu
Coraz bliżej. Cholera, zbliżali się. Zaczął grzebać przy pasku, ale płynąc, zgubił nóż. Podciągnął
kolana pod brodę i przygotował się, żeby w każdej chwili skoczyć i biec.
Nagle trawa nad nim rozchyliła się, a on skoczył na równe nogi i dzięki temu nie dostał włócznią,
która zanurzyła się w wodę w miejscu, gdzie leżał.
Dzida zadygotała przed nim, kilka cali od jego twarzy. Drugi koniec broni tkwił w rękach czarnego
mężczyzny, który gapił się w zdumieniu na Rogera. Murzyn zamknął usta, zamrugał i rzucił
oskarżycielskim tonem:
- Ty nie jesteś opos!
- Nie, nie jestem - przyznał grzecznie Roger. Pogłaskał się drżącą dłonią po piersi, żeby sprawdzić,
czy serce nadal jeszcze mu bije na swoim miejscu. - Przepraszam.
-435-
Roger. Ubrany z myślą o łapaniu świń, w luźne spodnie i farmerską koszulę, przemoczony przez
deszcz, bez śladu peruki, szminki, pudru i muszek na twarzy, nadal wyglądał smukło i elegancko, ale
przy tym całkiem normalnie i rozsądnie. A także trochę inteligentniej, aczkolwiek cały czas
jak świąteczną szynkę, jeśli nie ruszymy i nie zajmiemy się tym natychmiast.
Wylie spiorunował go wzrokiem, a potem spojrzał podejrzliwie na Rogera, który stał w lesie,
półnagi, przemoczony i pokryty zabarwionym krwią błotem.
Wylie zacisnął usta i wypuścił głośno powietrze przez nos. Rozejrzał się
w grube kije. Jeden, może dwóch, miało u pasów maczety. Wylie kiwnął
Żeby uniknąć hałasu, nie poszli wysypaną muszlami drogą, ale ruszyli powoli bagnami.
- Skąd i po co te świnie? - Roger usłyszał, jak zaciekawiony Jamie pyta Wyliego, gdy wysunęli się na
czoło grupy.
- To nie świnie - odparł Wylie. - To rosyjskie dziki. Dla zabawy - tłumaczył z pewną dumą,
rozgarniając gęstą trawę kijem. - Wszyscy mówią, że wśród zwierzyny łownej rosyjskie dziki są
najgroźniejszym i najsprytniejszym przeciwnikiem. Zamierzam wypuścić je w moich lasach i
pozwolić im się rozmnażać.
- Owszem - odpowiedział Jamie, ale rozsądnie nie chwalił się tym faktem zbytnio.
-436-
Gdy zbliżyli się do nabrzeża, Roger wychwycił jakiś ruch. Mniejsza łódź
odpływała.
- Przestali już szukać mnie i whisky; odesłali swoich ludzi. - Jamie otarł
w stronę nabrzeża. Cała grupa wypadła na drogę z muszli i popędziła w stronę przystani z takim
hałasem, jakby schodziła lawina. To na pewno sprawi, że Lillywhite i Anstruther zrobią sobie
przerwę w zabijaniu. Narobili rabanu jak cała armia.
Roger był boso, więc trzymał się bagna i przez to poruszał się wolniej
się schowała.
- Wyłazić, dranie!
Po takiej zachęcie Murzyni również zaczęli krzyczeć i wrzeszczeć, wymachując kijami z entuzjazmem
i szarżując na przystań.
- Pewnie odpłynęli wpław - powiedział jeden z Murzynów, gdy wrócili z poszukiwań. Kiwnął głową
w stronę kanału i plątaniny mielizn. Pomacał dzidę. - Zapolujemy na nich? - To ten mężczyzna znalazł
Rogera.
plażę w pobliżu przystani i pusty pas wysypany muszlami ostryg. - Wzięli moją łódź, niech ich piorun
trzaśnie.
dzików i zapędzenia ich do zagrody. Czemodurow i jego rodzina już zostali zabrani do domu na
plantacji. Dziewczyny na przemian zachwycały się czarnymi niewolnikami i rzucały wstydliwe
spojrzenia na Rogera,
-437-
Jeden z niewolników wyszedł z szopy z naręczem niepotrzebnej broni, przypominając w ten sposób
Wyliemu o obowiązkach gospodarza.
przyjąć gościnę w moim domu? - W jego zaproszeniu nie było przesadnego entuzjazmu, ale jednak
zaprosił ich.
- A ja jestem panu zobowiązany za uratowanie nam życia - odparł Jamie równie sztywno,
odwzajemniając ukłon. - I dziękuję bardzo, ale...
zdążył zaprotestować, wziął go pod rękę i poprowadził w stronę wysypanej muszlami drogi. Są
sytuacje, kiedy można się unosić dumą, ale ta do nich nie należała.
pomruki Jamiego, gdy wlekli się w stronę lasu. - Niech jego kamerdyner
da nam suchy ręcznik, jakiś lunch, a potem wyruszymy, nim Wylie skończy zabawę z dzikami. Nie
jadłem śniadania, ty też nie. Jeśli mamy iść do Edenton, może lepiej nie zaczynać o pustym żołądku.
dającego im względną osłonę, popadli niemal w wesołość. Roger zastanawiał się, czy tak właśnie
czuje się człowiek po bitwie: czysta ulga, że jednak się żyje i nie ma się ran, sprawia, że
człowiekowi chce się śmiać
i rozważań na temat obecnego miejsca pobytu Stephena Bonneta. Przynajmniej przez pewien czas.
pies, gdy zatrzymali się w lesie. - Wątpię, żeby ten człowiek w życiu widział dzika! Myślę, że
zdołałby się zabić, nie ponosząc aż takich kosztów.
stado świń z odległości... ilu?... sześciu tysięcy mil? - Pokręcił głową, zdumiony tą myślą.
-Jeśli mam być szczery, to coś więcej niż zwykłe świnie - odparł łagodnie Jamie. - Widziałeś je?
Widział, ale tylko przelotnie. Niewolnicy przeganiali jedno zwierzę pomostem, gdy poszedł do szopy
po swoje ubrania. Dzik był wysoki i pokryty szczeciną, miejscami całkiem wytartą, miał długie
żółtawe kły, które wyglądały dość paskudnie. Był wymizerowany po długiej podróży tak,
-438-
że sterczały mu żebra. To oczywiste, że jeszcze nie przyzwyczaił się do chodzenia po lądzie, zataczał
się i pędził jak pijany na śmiesznie małych
kopytach. Łypał oczami i chrząkał w panice, podczas gdy niewolnicy krzyczeli i szturchali go kijami.
Rogerowi szkoda było dzika.
ciała, to będzie na co popatrzeć. Ciekawe, jak im się tu spodoba po Rosji. - Machnął ręką na
wilgotny, karłowaty las wokół nich.
Powietrze było wilgotne od deszczu, ale drzewa zatrzymywały większość kropel, więc pod niskim
baldachimem karłowatych dębów i chudych sosen było ciemno i pachniało żywicą. Gałązki i
miseczki żołędzi przyjemnie trzaskały pod ich butami na piaszczystej ziemi.
- Cóż, jest tu mnóstwo żołędzi i korzeni - zauważył Jamie. - I od czasu do czasu na przekąskę trafi się
jakiś Murzyn. Myślę, że bardzo im się spodoba.
- Myślisz, że sobie żartuję? Ty pewnie też nigdy nie polowałeś na dziki, co?
Zdał sobie także sprawę, że liście i kamyki przylegają mu do twarzy, a w pobliżu słychać hałasy.
Szczęk, łomot i pomruki walczących bez pardonu.
Uniósł się na kolana i przez chwilę tkwił w tej pozycji. Parę razy zrobiło mu się ciemno w oczach.
Kiedy wzrok się uspokoił, głowa poleciała mu do przodu. Patrzył w ziemię. Szpada leżała nieopodal,
do połowy zakryta liśćmi i piachem. Obok zobaczył jeden ze swoich pistoletów, ale to na nic - nie
potrafiłby utrzymać go nieruchomo, nawet gdyby proch był
-439-
Macał i szukał, ale gdy w końcu jego dłoń zacisnęła się na gardzie szpady. Od razu poczuł się trochę
lepiej. Teraz jej nie zgubi. Coś mokrego ściekało mu po szyi - krew, deszcz? Nieważne. Zatoczył się,
złapał się drzewa, mrugając oczami, gdy znów zalała go ciemność, potem zrobił następny krok.
i zdradziecka. Nadepnął na coś, co przetoczyło się i uciekło mu spod stopy, a Roger wylądował
ciężko na łokciu.
że nastąpił na nogę Anstruthera. Szeryf leżał na plecach z otwartymi oczami. Na twarzy miał wyraz
zaskoczenia. Na szyi ziała wielka rana cięta, a w piach obok wsiąkło mnóstwo krwi, rdzawej i
śmierdzącej.
Roger cofnął się, a szok pomógł mu się podnieść - nawet nie pamiętał,
jak wstał. Przed sobą widział plecy Lillywhite'a - mokra koszula przykle-
iła mu się do ciała. Lillywhite natarł, stękając, a potem wycofał się, ciął, ripostował...
Roger pokręcił głową, próbując wyrzucić z myśli te idiotyczne szermiercze terminy, ale opuściły go
dopiero, gdy prawie zabrakło mu oddechu z bólu. Na twarzy Jamiego widniał uśmiech szaleńca, w
wysiłku odsłonił zęby, podążając za bronią przeciwnika. Zauważył jednak Rogera.
Lillywhite nie odwrócił się, rzucił się naprzód, wykonał fintę, odparował cios i znowu się wycofał,
nie wypadając z rytmu.
Roger zrozumiał, że Lillywhite uznał to za blef Jamiego, który chce sprawić, żeby się odwrócił.
Wzrok znowu mu się zamglił na obrzeżach pola widzenia. Złapał się drzewa; trzymał się mocno, żeby
nie upaść. Liście by
-Ej... - zawołał chrapliwie; żadne słowa nie przychodziły mu do głowy. Podniósł szpadę, jej
koniuszek drżał. - Ej!
Lillywhite cofnął się i odwrócił. Oczy miał szeroko otwarte ze zdumienia. Roger rzucił się na oślep,
nie mierząc, ale z całą siłą, jaka mu została.
Szpada uderzyła Lillywhite'a w oko. Ręka Rogera odebrała chrupniecie, gdy metal trafił na kość, a
potem wbił się w coś miększego i ugrzązł.
zesztywniał, Roger dosłownie czuł, że jak życie tego człowieka błyskawicznie przebiega po
szpadzie, przez jego dłoń i ramię niczym prąd.
Przerażony, szarpnął rękę i przekręcił szpadę, próbując się od niej uwolnić. Lillywhite zadrgał w
spazmach, zwiotczał i poleciał na niego, bezwładny jak ogromna martwa ryba. Roger szamotał się,
ale teraz tym bar-
-440-
dziej nie udawało mu się oswobodzić ręki. Wtedy Jamie złapał go za nadgarstek i pomógł wyplątać
dłoń z gardy, objął go ramieniem i odprowadził na bok. Roger potykał się, niemal ślepy z przerażenia
i bólu. Jamie trzymał mu głowę i gładził po plecach, mrucząc coś po gaelicku, a Roger
wymiotował. Wytarł mu twarz i szyję garścią wilgotnych liści, a nos mokrym rękawem koszuli.
- Nic mi nie jest - odparł Jamie i poklepał go. - Ty też się trzymasz, jak
widzę.
W końcu Roger znowu stanął na nogach. Ból głowy nie był już tak obezwładniający. Teraz wydawał
się czymś oddzielnym, krążył gdzieś w pobliżu, ale nie tkwił już w samym centrum jego istoty.
łknął ślinę. Usłyszał, że Jamie mruczy coś pod nosem, potem dotarł do
łędzi.
- Chodź. - Jamie wziął go pod pachę i założył sobie jego rękę na ramiona.
Nim wyszli z lasu, Roger był w stanie już iść sam, chociaż jeszcze się
zataczał. Przed nimi stał dom Wyliego, zgrabna budowla z czerwonej cegły. Ruszyli przez trawnik,
nie zwracając uwagi na spojrzenia kilkorga słu
żących, którzy zgromadzili się przy oknie na piętrze, pokazywali ich sobie i coś do siebie mówili.
wielkie rozdarcie w koszuli i pomachał nimi. - Skoczyłem za drzewa i ledwo zdążyłem wyciągnąć
broń. Żaden nie powiedział ani słowa.
Roger ostrożnie przycisnął zaoferowaną chusteczkę do tyłu głowy. Wciągnął powietrze przez
zaciśnięte zęby, gdy zimna woda dotknęła rany.
-441-
- Cholera. Czy to po prostu moja głowa pęka, czy ta sytuacja nie ma sensu? Dlaczego na miłość boską
tak bardzo chcieli nas zabić?
- Bo chcieli, żebyśmy byli martwi - odparł z żelazną logiką Jamie. Podwinął rękawy, żeby obmyć
ręce w fontannie. - Albo chciał tego ktoś inny.
mu się niedobrze.
- Stephen Bonnet?
Jamie przejechał w zamyśleniu dłonią po zmatowiałych włosach i odwrócił się w stronę domu.
Karina i jej siostry pojawiły się w oknie i machały do nich radośnie.
- W Wilmington.
-Co?
myślałem, że kłamie.
Wilmington
przyprawiającą o zawrót głowy. Gdyby nie te szczególne okoliczności, mogłybyśmy się tu świetnie
bawić. Zważywszy jednak na nieobecność Rogera i Jamiego oraz naturę ich przedsięwzięcia, trudno
nam było znaleźć sobie jakąś rozrywkę.
-442-
ło Brianny, która tyle widziała w czasie bitwy pod Alamance. Mgliste wyobrażenia zrodzone ze
strachu są okropne, ale te, które mają u podłoża dobrze znany widok pokiereszowanych ciał,
zmiażdżonych kości i wytrzeszczonych oczu, są o wiele okropniejsze.
na wyścigi konne, na zakupy albo popisy muzyczne urządzane w dwa kolejne wieczory przez panią
Crawford i panią Dunning, dwie najznacz-niejsze damy w miasteczku.
Koncert pani Dunning odbył się w dniu, w którym Roger i Jamie wyjechali. Grę na harfie,
skrzypcach, klawesynie i flecie przeplatały recytacje poezji - tak przynajmniej określano te dzieła -
oraz Pieśni komiczne oraz tragiczne śpiewane przez pana Angusa McCaskilla, popularnego i
uprzejmego właściciela największej jadłodajni w Wilmington.
Pieśni tragiczne okazały się znacznie zabawniejsze od komicznych z powodu nawyku pana
McCaskilla przewracania oczami przy smutniejszych partiach -jakby miał tekst napisany wewnątrz
czaszki. Przywdziałam stosownie poważny i pełen uznania wyraz twarzy, ale cały czas zagryzałam
policzek, by nie zdradzić się z niestosowną reakcją.
Brianna nie musiała się uciekać do takiego sposobu. Siedziała i wpatrywała się w wykonawców z
takim skupieniem, że niektórych muzyków to peszyło - zerkali nerwowo, przesuwali się na drugą
stronę salonu. Jej
zachowanie nie miało nic wspólnego z występami, wiedziałam o tym. Pewnie odtwarzała w myślach
sprzeczkę, która poprzedziła wyjazd Rogera i Jamiego.
odzywałam - tym razem bardziej uparta niż każde z nich. Nie mogłam z czystym sumieniem poprzeć
Bree, bo wiedziałam, jaki jest Stephen Bonnet. Nie mogłam też zgodzić się Jamiem, bo... wiedziałam,
jaki jest Stephen Bonnet.
Stephenem Bonnetem, sprawiała, że czułam się, jakbym wisiała na wystrzępionej linie nad
przepaścią bez dna, wiedziałam, że niewielu jest mężczyzn lepiej przygotowanych do takiego
zadania. Niewątpliwie potrafił
Jamie był szkockim góralem. Być może zemsta należy do Pana, ale każdy Szkot, którego znałam,
uważał, że Bogu należy w tym zadaniu pomóc.
-443-
Bóg nie stworzył mężczyzny bez przyczyny, a najważniejszym z powodów była ochrona rodziny i
honoru - za wszelką cenę.
To, co Bonnet zrobił Briannie, to zbrodnia, której Jamie nigdy by nie
wybaczył, nie mówiąc już o tym, żeby miał zapomnieć. Poza pragnieniem
i Jemmy'ego, nie bez znaczenia było także to, że Jamie czuł się w pewnej
mierze odpowiedzialny za krzywdę, jaką Bonnet mógł wyrządzić światu - naszej rodzinie lub innym
ludziom. Przyczynił się do tego, że Bonnet raz uniknął stryczka. Nie odzyska spokoju, dopóki nie
naprawi tego błędu, tak nam oznajmił.
odzyskasz spokój. Wspaniale! A jak myślisz, czy mama i ja będziemy spokojne, jeśli zginiesz ty albo
Roger?
-Tak!
- Nie, nie wolałabyś - odparł stanowczo. - Teraz tak myślisz, bo się boisz.
- Oczywiście, że się boję! Tak samo jak mama, tyle że ona nic nie mówi, bo uważa, że i tak
pojedziesz!
- Jeśli tak myśli, to ma rację - powiedział Jamie, zerkając na mnie z ukosa z leciutkim uśmiechem. -
Zna mnie kawał czasu, trzeba przyznać?
- Brianno - powiedział cicho, kiedy urwała, żeby złapać oddech. Odwróciła się do niego z twarzą
pełną bólu, a on dotknął jej ramienia. - Nie dopuszczę, aby ten człowiek żył na tym samym świecie co
moje dzieci
i moja żona. - Głos Rogera nadal brzmiał cicho. - Więc pojedziemy - z twoim błogosławieństwem
czy bez niego?
Wzięła oddech, zagryzła usta i odwróciła się. Widziałam, że łzy napłynęły jej do oczu i że próbuje je
przełknąć. Nie powiedziała już nic więcej.
Jakiekolwiek słowa błogosławieństwa mu dała, wypowiedziała je nocą,
w ciszy ich łoża. Ja też w tej samej ciemności pożegnałam się z Jamiem
Żadne z nas nie spało tej nocy. Leżeliśmy w objęciach, w ciszy słuchając oddechu drugiego i
wyczuwając każde poruszenie ciała. Kiedy przez żaluzje zaczęło wpadać szarawe światło,
wstaliśmy: on, żeby zacząć się
444
uczestniczyli w większości ci sami wykonawcy co u pani Dunning, ale zetknęłam się tam z czymś
zupełnie nowym. Tam po raz pierwszy poczu
można uzyskać raptem funt wosku, proszę sobie wyobraź! Moja niewolnica zbierała owoce
woskownicy cały tydzień i nazbierała tyle, że może dałoby się zrobić tuzin świec. Zrobiłam więc z
nich wosk, a potem
Wobec tego trzeciego dnia, mając wybór między spędzeniem dnia w zagraconych pokojach razem z
trójką małych dzieci a powtórną wizytą na wyspie z resztkami martwego wieloryba, pożyczyłam od
naszej gospodyni, pani Burns, parę wiader. Wyposażona dodatkowo w piknikowy kosz,
poprowadziłam mój oddział na wyprawę poszukiwawczą.
Brianna i Marsali zgodziły się na ten pomysł skwapliwie, jeśli nie wręcz
entuzjastycznie.
- Wszystko jest lepsze od siedzenia tutaj i zamartwiania się - stwierdziła Brianna. - Wszystko!
- Ano. I wszystko lepsze niż wąchanie zaduchu brudnych ubrań i kwaśnego mleka - dodała Marsali.
Powachlowała się książką. Wyglądała blado. - Świeże powietrze na pewno dobrze by mi zrobiło.
-445-
Martwiłam się, czy Marsali da radę iść tak daleko. Miała coraz większy brzuch - była już w siódmym
miesiącu. Marsali upierała się jednak, że wysiłek dobre jej zrobi, a ja i Brianna mogłyśmy pomóc
nieść Joanie.
Jak to zwykle bywa w podróży z dziećmi, wyszłyśmy z pewnym opóźnieniem. Joanie wypluła puree
ziemniaczane na sukienkę, Jemmy zaliczył
Kiedy wszyscy na siłę zostali umyci, przebrani i - jak Germain - zastraszeni karą śmierci i
rozczłonkowania, zeszłyśmy znowu po schodach i odkryłyśmy, że nasza gospodyni wygrzebała dla
nas stary wózek i chciała go nam pożyczyć razem z kozą, co było z jej strony bardzo uprzejme. Jednak
że koza zajęta była wyjadaniem pokrzyw w ogródku obok i nie chciała dać
że woli sama ciągnąć wózek niż dłużej bawić się w berka z kozą.
Byłyśmy już w połowie ulicy, z dziećmi, wiadrami i piknikowym koszem w wózku, kiedy wybiegła
za nami pani Burns, z dzbankiem słabego piwa w jednym ręku i starym pistoletem skałkowym w
drugim.
Dzień był pochmurny i chłodny; znad oceanu wiała lekka bryza. Powietrze było wilgotne.
Pomyślałam, że pewnie niedługo się rozpada, ale na razie było bardzo przyjemnie. Wcześniejsze
deszcze ubiły piaszczystą
-446-
igliwiu mieszały się z namorzynami i palmami, tworząc plątaninę przetykaną winoroślą. Zamknęłam
oczy i wciągnęłam powietrze. Nozdrza rozszerzyły mi się pod wpływem upajającej mieszanki
zapachów: mokrego piasku i zalewanej morzem ziemi, sosnowej żywicy i morskiego powietrza,
ostatnich słabych podmuchów od martwego wieloryba i tego, czego szukałam: świeżego, ostrego
zapachu woskownicy.
Droga była teraz zbyt trudna dla wózka, więc go zostawiłyśmy. Pozwoliłyśmy chłopcom ganiać za
maleńkimi krabami i kolorowymi ptakami, a same weszłyśmy powoli do karłowatego lasu. Marsali
niosła Joan, która zwinęła się jak myszka w ramionach matki i zasnęła, ukołysana szumem wiatru i
oceanu.
Mimo gęstego poszycia, szło się przyjemniej niż otwartą plażą. Zatrzymujące wiatr drzewa były dość
wysokie, aby zapewnić dyskrecję i schronienie, a na cienkiej warstwie butwiejących liści i igliwia
przyjemnie stawiało się kroki.
- No dobrze.
Przewiesiłam sobie wiaderko przez nadgarstek i uniosłam chłopca, czując, jak trzeszczą i strzelają
mi kręgi. Jemmy sporo ważył. Oplótł mnie za-piaszczonymi stopami i oparł twarz na ramieniu z
westchnieniem ulgi.
- Dziadek jest zajęty - wytłumaczyłam mu, starając się, żeby to zabrzmiało lekko i wesoło. - Niedługo
zobaczymy dziadka i tatę.
- Chcę do taty!
- Mama też chce - mruknęłam. - Popatrz, skarbie. Widzisz tam? Widzisz te jagódki? Uzbieramy ich
trochę/ ale będzie zabawa, co? Nie, nie jedz ich! Jemmy, powiedziałam, żebyś ich nie brał do buzi,
rozchorujesz
się od nich!
szłyśmy się, tracąc się z oczu wśród krzewów. Co chwila jednak nawoływałyśmy się, żeby się
całkiem nie pogubić.
Musiałam odstawić Jemmy'ego na ziemię. Zastanawiałam się od niechcenia, czy da się jakoś
wykorzystać wygotowane jagody, gdy już się wytopi z nich wosk, kiedy usłyszałam cichy trzask
kroków po drugiej stronie krzewu, przy którym zbierałam owoce.
-447-
- To ty, kochanie? - zawołałam, myśląc, że to Brianna. - Może powinnyśmy niedługo zjeść lunch?
Boję się, że będzie padać.
- Cóż, to z pewnością miłe zaproszenie - odparł z rozbawieniem męski głos. - Dziękuję pani, ale
dopiero co zjadłem porządne śniadanie.
Wyszedł zza krzaka, a ja stałam sparaliżowana, niezdolna wydusić z siebie słowo. Żeby było
dziwniej, mój umysł bynajmniej nie był sparaliżowany - myśli przebiegały mi przez głowę z
prędkością światła.
Jeśli Stephen Bonnet jest tutaj, to Jamie i Roger są bezpieczni, Bogu dzięki.
Gdzie są dzieci?
- Kto to jest, grand-mere? - Germain wynurzył się zza krzaka, a w rączce miał coś, co wyglądało jak
zdechły szczur. Podszedł do mnie ostrożnie i mrużąc niebieskie oczy, patrzył na intruza.
- Grand-mere, tak? A kto w takim razie jest jego matką? - Bonnet z zaciekawieniem spoglądał to na
mnie, to na Germaina. Odchylił do tyłu kapelusz, który miał na głowie, i podrapał się po szczęce.
Idź, Germain! - Zerknęłam ukradkiem w dół, ale broni nie było w moim
wiadrze. Miałyśmy sześć wiader, a trzy zostawiłyśmy przy wózku, na pewno pistolet został w jednym
z nich, jak na złość.
- Och, niech panicz jeszcze nie odchodzi. - Bonnet ruszył w stronę Germaina, ale chłopiec
przestraszył się i odskoczył, rzucając szczurem w Bonneta. Trafił go w kolano. Zaskoczył Bonneta,
który zawahał się na ułamek sekundy, dość, żeby Germain zniknął wśród krzewów woskownicy.
Usłyszałam tupot jego stóp na piasku. Miałam nadzieję, że wie, gdzie jest Marsali. Tylko tego nam
brakowało, żeby Germain się zgubił.
łoby, gdyby Stephen Bonnet zobaczył Jemmy'ego. Niemal w tej samej chwili chłopczyk wyszedł zza
krzaków. Koszulkę miał ubrudzoną w błocie, a jeszcze więcej błota wyciekało mu spomiędzy palców
zaciśniętych dłoni.
Nie było słońca, ale włosy Jemmy'ego wydawały się płonąć, jasno wskazując na podobieństwo. W
okamgnieniu przeszedł mi paraliż, złapałam Jemmy'ego i cofnęłam się kilka kroków, przewracając
wiadro do połowy
-448-
- A kim może być ten słodki młodzieniec? - zapytał i zrobił krok w moją stronę.
-To mój syn - odparłam natychmiast i przycisnęłam Jemmy'ego mocno do ramienia, ignorując jego
szamotanie się. Z naturalną dziecięcą przekorą Jemmy najwyraźniej był zafascynowany śpiewnym
irlandzkim akcentem Bonneta i cały czas odwracał się, żeby popatrzeć na obcego.
drugą i pot spłynął strużkami po bokach jego twarzy, ale oczy nawet mu
jej tu. Jest w domu... z mężem. - Podkreśliłam zdecydowanie, mając nadzieję, że Brianna jest dość
blisko, żeby mnie usłyszeć i potraktować to jak ostrzeżenie, ale on nie zwrócił na to uwagi.
Co to było - towarzyskie pogaduszki? A jednak miałam niewielki wybór. Mogłam odwrócić się i
uciekać, ale z łatwością złapałby mnie - mia
łam przecież na rękach Jemmy'ego. Albo mogłam tam stać i czekać, dopóki nie powie, czego chce.
Nie sądziłam, żeby zjawił się tu na piknik wśród pachnących woskownic.
- Widzi pani, zawarliśmy pewną umowę - mówił z coraz większym rozbawieniem. - Można by rzec,
podział obowiązków. Mój przyjaciel Lillywhite i dobry szeryf mieli się zająć panem Fraserem i
MacKenziem,
-449-
a porucznik Wolff miał się zająć panią Cameron. Dzięki temu mnie przypadło miłe zadanie spotkania
się z synem i jego matką. - Spojrzał uważnie na Jemmy'ego.
- Nie mam pojęcia, o czym pan mówi - powiedziałam sztywno, obejmując mocniej Jemmy'ego, który
patrzył na Bonneta wielkimi oczami.
- Z pewnością, ale pani nie potrafi kłamać, proszę mi wybaczyć tę uwagę. Nigdy nie będzie pani
dobrym pokerzystą. Dobrze pani wie, co mam na myśli. Widziała mnie pani tam, w River Run. Muszę
jednak przyznać,
że byłbym zobowiązany, gdyby zechciała mi pani powiedzieć, co właściwie pani robiła, i pan Fraser.
Po co rozpłataliście tę Murzynkę, którą Wolff zabił? Słyszałem, że obraz mordercy zachowuje się w
oczach ofiary, ale
o ile dobrze widziałem, nie badaliście jej oczu. Czy to jakiś rodzaj magii?
- Wolff, więc to on? - Nie obchodziło mnie, czy i ile kobiet zabił porucznik Wolff, ale byłam gotowa
uczepić się każdego zdania, aby tylko odwrócić uwagę Bonneta.
cykanie owadów i odległy szum fal nie mogłam ich usłyszeć. Ale one, gdyby się zbliżały, na pewno
usłyszą, że rozmawiamy.
- Złoto - powiedziałam, podnosząc nieco głos. - O jakim złocie pan mówi? W River Run nie ma
złota. Jocasta Cameron już to panu mówiła.
ale jej też nie uwierzyłem. Doktor widział złoto, rozumie pani?
- Przykro mi, nadal nie mam pojęcia, o kim pan mówi. - Starałam się jednocześnie przytrzymać jego
spojrzenie i przyjrzeć się otoczeniu w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby mi posłużyć za broń.
Bonnet miał przy pasie pistolet i nóż, ale chyba nie miał zamiaru ich wyjmować. Po co miałby to
robić? Kobieta z dwulatkiem na rękach nie stanowiła żadnego zagrożenia.
Uniósł brew, ale nic nie wskazywało, że się śpieszy, bez względu na to,
co sobie zaplanował.
-450-
- Nie? Cóż, w każdym razie, jak mówiłem, to był Wolff. Chodziło o wyrwanie zęba czy coś takiego.
Spotkał się z tym tonowałem w Cross Creek.
Rawlings wygadał się, że widział w River Run ogromną ilość złota. Właśnie stamtąd wracał,
rozumie pani?
Rawlings albo stracił przytomność, albo był na tyle trzeźwy, żeby nic
więcej nie powiedzieć, ale to wystarczyło, żeby porucznik ponownie zaczął się starać o rękę - a przy
okazji i własność - Jocasty Cameron.
- Pani Cameron odrzuciła go jednak, a potem ogłosiła, że wybiera go
ścia bez ręki. To był okrutny cios dla dumy porucznika, ech... - Wyszczerzył zęby w uśmiechu,
pokazując dziurę po brakującym zębie trzonowym.
- Właśnie. Grali na zwłokę, można by rzec; czekali na okazję, żeby dokładniej zbadać sprawę.
Owa okazja przytrafiła się w czasie wesela. Mieliśmy rację, przypuszczając, że ktoś - porucznik
Wolff - próbował uśpić Duncana Innesa pon-czem z laudanum. Według planu nieprzytomnego
Duncana miano wrzucić do rzeki. W czasie zamieszania spowodowanego zniknięciem Duncana i jego
rzekomo przypadkową śmiercią, Wolff miałby okazję przeszukać teren i ostatecznie ponowić starania
o Jocastę.
Jak na złość nie umarła od tego i mogła powiedzieć, kto dał jej poncz.
karmiono.
- Ciekawa jestem - powiedziałam - jak pan się w to wszystko wmieszał? Dlaczego pojawił się pan w
River Run?
moja droga? Przyszedł do mnie, żebym mu pomógł pozbyć się tego jednorękiego faceta tak, żeby
wszyscy widzieli, jak on bawił się niewinnie na weselu, gdy jego rywalowi przytrafił się wypadek. -
Zmarszczył lekko
- Powinienem był zdzielić tego Innesa przez łeb i wrzucić do rzeki, gdy
tylko zobaczyłam, że laudanum nie trafiło gdzie trzeba. Ale nie mogłem
-451-
się do niego dostać. Pół dnia spędził w wygódce i zawsze ktoś z nim był, niech go diabli!
broń. Gałązki, liście, popękane łupiny, zdechły szczur Germaina - nie wierzyłam, żeby się udało dwa
razy zaskoczyć Bonneta w ten sam sposób.
Jemmy w miarę rozmowy coraz mniej bał się obcego i zaczął się wiercić,
Nie przejął się tym zbytnio. Najwyraźniej nie sądził, że mogłabym uciec,
się pojawią.
Miałam nadzieję, że zjawi się ktoś jeszcze. Dzień był pochmurny i wilgotny, ale jeszcze nie padało, a
jak słyszałam od pani Burns, to było popularne miejsce na pikniki. A gdyby rzeczywiście ktoś się
zjawił, jak mog
zastrzeliłby każdego, kto stanąłby mu na drodze - tak się przechwalał swoim krwawym planem.
- Pani Cameron, teraz już pani Innes, wyglądała na chętną do mówienia, gdy zasugerowałem, że jej
mąż mógłby stracić kilka cennych części ciała. Ale jak się okazało, i tak kłamała, stara, kłamliwa
flądra. Gdy się jednak nad tym zastanowiłem, dotarło do mnie, że byłaby bardziej skłonna do
współpracy, gdyby chodziło o jej dziedzica. - Wskazał głową Jemmy'ego
ciotuni?
- O, takie mądre dziecko, na pewno wie, kto jest jego ojcem, prawda?
trochę. Ręce już mnie zaczynały boleć. - To zły człowiek. Nie lubimy go.
-452-
ścia zablokuję przejście na dość długo, tak aby dziecko odbiegło i Bonnet
robiło mi się niedobrze. Pot spływał ze mnie, ale twarz miałam chłodną
i wilgotną.
-A, to... Jak już mówiłem, pani Fraser, pani mąż nie żyje. - Skierował
spojrzenie gdzieś za mnie; jego bladozielone oczy badały zarośla. Najwyraźniej w każdej chwili
spodziewał się Brianny.
osób chroni panią Cameron. Skoro mieliśmy spróbować jeszcze raz, trzeba
było zadbać, aby nie było mężczyzn, których mogła wezwać do pomocy
albo do zemsty. Kiedy więc pani mąż zasugerował panu Lyonowi, żeby
przyprowadził mnie na spotkanie, pomyślałem, że to może być dobra okazja, aby pozbyć się jego i
pana MacKenziego - dwie pieczenie przy jednym ogniu, jak powiadają. Potem jednak uznałem, że
lepiej, aby to Lillywhite
łem, że najlepiej będzie, jeśli sam przyjadę i zabiorę syna oraz jego matkę,
nie ryzykując, że komuś może się coś nie udać, sama pani rozumie. My...
mnie.
Próbował odepchnąć mnie na bok, ale byłam na to przygotowana. Złapałam za pistolet za jego psem.
Poczuł to i szarpnął się do tyłu, ale ja już zacisnęłam palce na kolbie. Wyciągnęłam mu pistolet i
rzuciłam za siebie.
Marsali, celującą w Bonneta ze starego pistoletu skałkowego znad swojego wielkiego brzucha.
- Zastrzel go, maman! - Germain stał tuż za nią, a jego mała twarzyczka promieniała zapałem. -
Zastrzel go jak jeżozwierza!
matki, ale Marsali nie odrywała oczu od Bonneta. Chryste, czy załadowała
-453-
pistolet i podsypała prochu na panewkę? Pomyślałam, że chyba tak, bo poczułam zapach prochu.
mógł do niej doskoczyć jednym susem. Postawił jedną stopę na ziemi, zamierzając wstać. Dałby radę
dopaść ją w trzech susach.
oparł się na ręce i momentalnie się podniósł. Złapał mnie w tali i pociągnął z powrotem w dół, na
siebie.
Za mną rozległy się krzyki, ale nie mogłam na nie zwracać uwagi. Prawie wsadziłam mu palce do
oczu, ale szarpnął się w bok. Moje paznokcie ześlizgnęły się po jego policzku, znacząc bruzdy na
skórze. Przetoczyli
Nagłe rzucił się i przewrócił jak ryba. Jego ręka zaciskała się mocno na
łam, jak metal trze o skórę, i poczułam coś zimnego na szyi. Przestałam
Marsali miała oczy jak spodki, usta mocno zacisnęła. Jej spojrzenie, Bogu dzięki, podążało za
Bonnetem, tak samo jak broń.
- Odłóż broń, dziewczyno - powiedział równie spokojnie Bonnet. - Albo podetnę jej gardło, gdy
doliczę do trzech. Jeden...
-Dwa.
- Czekaj!
nie miałam nadziei. Jednakże nie miałam czasu, żeby się nim nacieszyć.
- Puść ją - powiedziała.
Marsali mocniej ścisnęła broń, ale nie mogła się zmusić do strzału. Blada jak
-454-
- Pójdziesz ze mną, ty i chłopak. - Pierś Bonneta wibrowała, gdy mówił. Wyczułam, że na jego twarz
wypłynął uśmieszek, którego nie mogłam zobaczyć. - Inni mogą iść wolno.
ści nas wolno, dobrze wiesz, że nie puści. Zabije mnie i Marsali, nieważne,
co mówi. Musicie go zastrzelić. Jeśli Marsali nie może, zrób to ty, Bree.
- I skazałaby na śmierć własną matkę? Ta dziewczyna nie zrobiłaby czegoś takiego, pani Fraser.
- Marsali, on cię zabije. I twoje dziecko - powiedziałam, napinając każdy mięsień, żeby ją
przekonać, żeby zmusić ją do strzału. - Germain i Jo-an umrą tu, całkiem same. To, co się stanie ze
mną, nie jest ważne, na mi
Strzeliła.
Wtedy dłoń Marsali opadła, a lufa przestała mierzyć w Bonneta. Przybitka i kula uderzyły o piasek z
cichym plasknięciem. Niewypał.
i rzucił się na bok, puszczając mnie. Wiadro uderzyło mnie w pierś. Złapałam je i bezmyślnie
spojrzałam do środka. Było mokre, kilka przypadkowych niebieskawych jagód przykleiło się do
drewna.
Wtedy Germain i Jemmy zaczęli płakać, a Joan piszczała zza drzew. Rzuciłam wiadro i poczołgałam
się szybko za krzew woskownicy.
Bonnet już wstał. Twarz miał czerwoną, a w ręku trzymał nóż. Widać
było, że jest wściekły, ale wysilił się, żeby się uśmiechnąć do Brianny.
- A teraz, kochanie - powiedział, podnosząc głos, żeby przekrzyczeć
- To nie jest twój syn - odparła Brianna cicho, ale ostro. - Nigdy nie będzie twój.
Prychnął pogardliwie.
słodka. A teraz, gdy go widzę... - Spojrzał znowu na Jemmy'ego i pokiwał powoli głową. - On jest
mój, kochana. Ma moje spojrzenie, prawda synku?
-455-
Brianna uniosła rękę spomiędzy fałd spódnicy i pistoletem, który wyciągnęłam Bonnetowi, celowała
tam, gdzie był przedtem - poniżej pasa.
Był szybki, muszę przyznać. Nie miał czasu, żeby się odwrócić i biec,
Zatoczył się do tyłu i zwinął się w pół. Rozejrzał się nieprzytomnie wokół, jakby nie mógł uwierzyć
w to, co się stało, a potem upadł na jedno kolano. Słyszałam jak oddycha, ciężko i szybko.
Wszystkie stałyśmy jak sparaliżowane i patrzyłyśmy. Jedną dłonią przeorał piasek, zostawiając
krwawe bruzdy. Wstał, zgięty w pół; dłoń przyciskał do brzucha. Twarz miał śmiertelnie bladą, a
jego zielone oczy wyglądały jak zmętniała woda.
Potykał się, z trudem łapiąc powietrze, i uciekał jak żuk, którego ktoś
nadepnął - kulejąc i krwawiąc. Było słychać, jak łamie gałęzie, człapiąc
Nadal klęczałam na ziemi, roztrzęsiona. Poczułam coś ciepłego na policzku i zdałam sobie sprawę,
że to kropla deszczu.
- Czy on mówił prawdę? - zapytała Brianna, kucając obok mnie i pomagając mi usiąść. - Myślisz, że
on mówił prawdę? Czy oni nie żyją? -
jakbym zapomniała, jak się chodzi. - Nie - powtórzyłam. Nie czułam strachu, nie przeraziło mnie
przypomnienie słów Bonneta. W głębi serca mia
-456-
- Chodźmy - powiedziałam, głaszcząc delikatnie Jemmy'ego. - Obawiam się, że na razie będą nam
musiały wystarczyć zwykłe świece.
Roger i Jamie pojawili się dwa dni później. Waleniem do drzwi i krzykami
domach pootwierali okiennice i zaniepokojeni wystawiali przez okna głowy w szlafmycach. Byłam
przekonana, że Roger odniósł jakieś obrażenia, ale nie pozwolił położyć się do łóżka. Zgodził się
jednak, żeby Brianna trzymała jego głowę na kolanach i pomrukiwała współczująco nad wielkim
guzem. Jamie zrelacjonował nam zwięźle bitwę w przystani Wyliego, a ja zda
- Nie wiemy - wyjaśniłam. - Uciekł. Nie wiem, jak groźna okaże się rana. Nie było potoków krwi,
ale jeśli dostał w dolną część brzucha, to rana byłaby straszliwa i prawie na pewno śmiertelna.
Zapalenie otrzewnej to powolna i okropna śmierć.
- Dobrze! - powtórzył Germain, patrząc na nią z dumą. - Maman strzeliła do tego złego pana, grand-
pere - powiedział do Jamiego. - Tak samo ciocia. Cały był w dziurach. Krew była wszędzie!
- No, dziura była tylko jedna - mruknęła Brianna. Nie podniosła wzroku znad mokrej szmatki, którą
delikatnie wycierała zakrzepłą krew z czaszki i włosów Rogera.
zauważył Jamie, uśmiechając się szeroko do córki. - Nie sądzę, żeby to dobrze wpłynęło na jego
charakter.
ści i tym samym ukoronował ten radosny dzień. Radość zakłócała nam jednak świadomość, że jeszcze
jedna poważna sprawa nie została załatwiona.
Po gorącej dyskusji zostało postanowione - to znaczy, Jamie postanowił i zaparł się jak osioł,
odrzucając wszelkie odmienne punkty widzenia -
zostaną przez kilka dni w Wilmington, załatwią wszystkie sprawy do końca i będą nasłuchiwać
wieści o kimś rannym lub umierającym. Wrócą do Fraser's Ridge, trzymając się z dala od Cross
Creek i River Run.
-457-
- Porucznik Wolff nie będzie mógł posłużyć się tobą ani chłopcem, żeby wpłynąć na ciotkę, jeśli nie
będzie was nigdzie w pobliżu - przekonywał Briannę.
do mnie, przesunął opuszkiem palca po zadrapaniu na mojej szyi i przytulił mnie - myślałam, że
połamie mi żebra. Przywarłam do niego z ca
łych sił, niemal nie mogąc oddychać, nie troszcząc się, że ktoś może nas
- Dobrze zrobiłaś, Claire - mruknął w końcu, przyciskając usta do moich włosów. - Ale na miłość
boską, nie rób tego nigdy więcej!
Przybyliśmy do River Run trzy dni później niemal o zachodzie słońca. Konie już miały pianę na
pyskach i były całe brudne; my nie wyglądaliśmy dużo lepiej. Wydawało się, że panuje tu spokój;
wiosenne słońce rozbłyskiwało na zielonych trawnikach i oświetlało posągi z białego marmuru oraz
kamienne mauzoleum Hectora wśród cisów.
Zatrzymaliśmy konie u stóp trawnika, chcąc ocenić sytuację, nim podejdziemy do domu.
frontowych schodach. A jednak... - Opadł na siodle, sięgnął do sakwy i wyciągnął pistolet, który na
wszelki wypadek załadował. Wsunął go za pas i zasłonił połami surduta. Podjechaliśmy wolno do
frontowych drzwi.
Nim do nich dotarliśmy, zdałam sobie sprawę, że coś jest nie tak. W domu panowała złowieszcza
cisza. Nie było słychać głosów krzątającej się służby, ani muzyki z salonu, z okna kuchni nie
dochodził zapach potraw
na kolację. A najdziwniejsze było to, że nie zjawił się Ulisses, by nas po-
-458-
witać. Przez kilka minut nikt nie odpowiadał na nasze pukanie. Kiedy w końcu drzwi się otworzyły,
przywitała nas Fedra, osobista pokojówka
Jocasty.
Gdy ją widziałam ostatni raz, prawie rok temu, zaraz po śmierci matki, wyglądała żałośnie. Teraz nie
było wiele lepiej. Pod oczami miała worki, skóra wydawała się jakaś posiniaczona i wymęczona, jak
nieświeży owoc.
Kiedy nas zobaczyła, jej oczy rozbłysły, a na twarzy pojawiła się ulga.
- Och, pan Jamie! Od wczoraj modliłam się, żeby ktoś przyjechał na pomoc, ale spodziewałam się
raczej pana Farquarda, a wtedy może popadlibyśmy w jeszcze gorsze kłopoty, bo dla niego
najważniejsze jest prawo i w ogóle, chociaż jest przyjacielem pańskiej cioci.
Jamiego bardzo zdziwiła ta przedziwna mowa, ale kiwnął uspokajająco głową i uścisnął jej rękę.
schodami.
Jocasta siedziała w buduarze i robiła na drutach. Na dźwięk kroków zaniepokojona uniosła głowę i
nim któreś z nas zdołało coś powiedzieć, zapytała trzęsącym się głosem:
-Jamie? - I wstała.
dłoń.
ślałam, że zaraz zasłabnie i padnie na kolana, ale wyprostowała się i zwróciła w moją stronę.
- Claire? Dzięki Najświętszej Panience, że przyjechałaś. Ale jakim cudem... zresztą na razie to
nieważne. Możesz tu podejść? Duncan jest ranny.
W pierwszej chwili przestraszyłam się, że może nie żyje, ale poruszył się
-459-
dziwny ton, ale nie zwracałam na to uwagi, zajęta zapałaniem świec i odgrzebywaniem go spod
pościeli, żeby sprawdzić, co mu jest.
w dolnej części piszczeli i chociaż niewątpliwie musiało boleć, nie stanowiło poważnego zagrożenia
dla zdrowia.
Wysłałam Fedrę, żeby poszukała jakiś kawałków materiału. Jamie, usłyszawszy, że Duncanowi nic
nie grozi, usiadł, żeby w końcu wszystkiego się dowiedzieć.
- Najlepiej będzie, jak powiesz mi wszystko wprost, Duncanie - stwierdził Jamie trochę
rozdrażniony. - Myślę, że zwlekanie nic tu nie zmieni?
A jeśli jest to opowieść, jakiej się spodziewam, to ja też mam coś do opowiedzenia.
na poduszki.
Porucznik zjawił się w River Run dwa dni temu, ale tym razem nie stanął jak zwykle przed
frontowymi drzwiami, aby zapowiedziano jego przybycie. Zostawił konia w szczerym polu z półtorej
mili od domu i zakradł
się pieszo.
łem od kuli, bo strzelił do mnie i gdybym po tej stronie miał rękę, bez wątpienia by w nią trafił. Ale
ponieważ jej nie mam, nie trafił.
okropny dźwięk. - Wzdrygnął się na to wspomnienie. - Jakby ktoś siekierą przeciął melon.
-460-
- Niezupełnie. - Duncan, w miarę jak opowiadał, trochę się uspokoił, ale teraz znowu zaczął się
denerwować. - Widzisz, Mac Dubh, tu leży pies pogrzebany. Ja też się zatoczyłem, nastąpiłem na
kamienny kanałek od
wygódki i złamałem nogę. No i tak leżałem na chodniku i jęczałem. W końcu usłyszał mnie Ulisses,
przyszedł, a za nim Jo.
żeby przenieść pana do domu. I wtedy, po części z powodu bólu złamanej z nogi, a po części z
przyzwyczajenia, że wszelkie trudności zostawia się do rozwiązania kamerdynerowi, Duncan
zostawił mu też problem z porucznikiem.
- To moja wina, Mac Dubh, dobrze wiem - powiedział z twarzą ściągniętą i bladą. - Powinienem był
wydać mu jakieś polecenie, chociaż do tej pory nie wymyśliłem, co powinienem był mu zlecić, a
czasu na myślenie
miałem mnóstwo.
Jo mówi, że kazała mu to zrobić, i na Chrystusa, Mac Dubh, ona mogła to zrobić. To nie jest kobieta,
z której można bezkarnie drwić. A już na pewno nie zabijać jej służbę, zastraszać ją i napadać na jej
męża.
- Chryste - powiedział. - Tego człowieka z miejsca powieszą, jeśli ktokolwiek się o tym dowie.
Nieważne, czy ciotka kazała mu to zrobić, czy nie.
Teraz, kiedy już prawda wyszła na jaw, Duncan trochę się uspokoił. Kiwnął głową.
Miał rację. Pomyślność River Run w znacznej mierze zależała od kontraktów z marynarką na drewno
i smołę. To właśnie z porucznikiem Wolffem załatwiano te umowy. Rozumiałam, że marynarka Jego
Wysokości może krzywo patrzeć na plantatora, który zabił jej przedstawiciela, nieważne, z jakiego
powodu. Mogłam sobie wyobrazić, że prawo w osobach
-461-
świadków zeznało, że Wolff zaatakował Duncana, Ulisses i tak byłby zgubiony. No, chyba że nikt by
się o nie dowiedział, co się stało z porucznikiem. Zaczęłam rozumieć rozpacz, jaką wyczuwało się w
River Run. Pozostali niewolnicy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, co może się wydarzyć.
ten człowiek chciał cię zabić, a potem poślubić ciotkę siłą, albo przynajmniej wziąć jako
zakładniczkę i zmusić do powiedzenia, gdzie jest złoto.
Poza tym, że trudno podciąć komuś gardło, gdy ma się jedną rękę, to
lewej ręki.
Przypadkowo wiedziałam, że Jocasta Cameron - tak samo jak jej siostrzeniec - byli leworęczni, ale
wydawało mi się, że w tym momencie taktowniej będzie o tym nie wspominać. Zerknęłam na
Jamiego, a on uniósł
zostanie natychmiast skazany, Jocasta kazała mu osiodłać konia i jeśli ktokolwiek się zjawi, uciekać
w góry.
-462-
- Przypuszczam, że jest w dołku do pieczenia mięsa, Mac Dubh, przykryty płótnem i stosem drewna
orzesznika. Udaje wieprzową tuszę.
z Jamiem.
pochowamy, też się zorientują. Nikomu, rzecz jasna, nie powiedzą, ale jego duch będzie
prześladował to miejsce, nie?
- Prześladował to miejsce?
-Ano. Ofiara morderstwa, które się dokonało tutaj, ukryta i nie pomszczona?
- Chodzi ci o to, że naprawdę będzie prześladował to miejsce - zapytałam ostrożnie - czy też że
niewolnicy będą tak myśleć?
któraś kobieta zobaczy w nocy ducha, zaczną krążyć plotki, a potem niewolnik w Greenoaks coś
powie, ktoś z rodziny Farquardów to usłyszy i ani się obejrzymy, jak zjawią się tu właściwe osoby i
zaczną zadawać pytania.
A jeśli zważymy, że marynarka i tak niedługo zacznie szukać zaginionego porucznika... co powiesz,
żeby obciążyć ciało i wrzucić je do rzeki?
że wypłynie albo ktoś o nie zahaczy. Ale myślisz, że to będzie miało znaczenie, jeśli ktoś go
znajdzie? Nie sposób powiązać jego śmierć z River Run.
Pokiwał powoli głową, odsuwając na bok pochodnię, żeby iskry nie spadały mu na rękaw. Wiał lekki
wiatr i wiązy nad dołem szeptały niespokojnie.
-463-
zadać kilka pytań. Jak myślisz, co się stanie, gdy zaczną ciągnąć za język niewolników, wypytywać,
czy nie widzieli porucznika i tak dalej?
- Hmm, no tak.
płótnem kształt. Wzięłam głęboki wdech. Wyczułam lekki zapaszek rozkładającego się ciała i szybko
wypuściłam powietrze.
Tylko w kilku oknach paliło się słabe światło, ale wszyscy byli w środku,
kryli się.
kobitów. Zawsze uważałam, że to tylko snobizm Jocasty Cameron, ponieważ wątpiłam, żeby w tej
wiejskiej okolicy hieny cmentarne rzeczywiście stanowiły zagrożenie.
Zawiasy prawie nie skrzypnęły, gdy Jamie otworzył kartę. Jak wszystko inne w River Run i
grobowiec utrzymywano w nienagannym stanie.
zapytałam. Nikogo w pobliżu nie było, ale i tak mówiłam niemal szeptem.
-Ano. Stary Hector zajmie się nim i zadba, żeby nikomu nie zrobił
Niepewnie pokiwałam głową. Zapewne miał rację; w kwestiach wiary Jamie lepiej ode mnie
rozumiał niewolników. Szczerze mówiąc nie byłam pewna, czy mówi tylko o skutkach
psychologicznych, czy też naprawdę uważa, że Hector Cameron poradzi sobie z osobą zagrażającą
jego żonie i plantacji.
Zawinął młot kowalski w szmaty, żeby nie ukruszyć marmurowych bloków. Niewielkie bloki we
frontowej ścianie za kratą były fachowo przy-
-464-
cięte, dopasowane do siebie i związane lekką zaprawą. Pierwszy cios poruszył dwa bloki. Po kilku
uderzeniach ukazała się ciemna dziura i czę
Jamie przerwał, żeby otrzeć pot z czoła i mruknął coś pod nosem.
- Co powiedziałeś?
aby ogień zapłonął mocniej. Płomień urósł i uspokoił się. Rzucał na Joca-
wyglądała jak duch. Fedra kuliła się za swoją panią, widać było tylko czasem błysk jej oczu w
mroku. Ze strachem patrzyła to na mnie, to na Jamiego i otwór w fasadzie grobowca.
- Co robię? Pozbywam się ciała porucznika, a cóż innego? - Jamie, którego nagłe pojawienie się
ciotki przestraszyło tak samo jak mnie, był trochę zirytowany. - Zostaw to mnie, ciociu. Nie musisz
się niczym martwić.
- Nie, Jamie! Nie wolno ci! Zamknij grobowiec. Zamknij go, na miłość
boską!
Nie dało się nie zauważyć przerażenia w jej głosie. Zakłopotany, Jamie
mauzoleum. Wiatr uspokoił się, ale jego lżejszy podmuch unosił teraz wokół nas wyraźniejszy zapach
śmierci. Twarz Jamiego zmieniła się. Nie zwa
Staliśmy ramię w ramię i patrzyliśmy do wnętrza grobowca przez wąski otwór. Stały tam dwie
wypolerowane trumny, każda na piedestale z marmuru. A na podłodze między nimi...
-465-
Stała jak sparaliżowana. Wiatr owijał perkal koszuli wokół jej nóg i unosił pasemka siwych włosów
spod czepka. Twarz miała zmrożoną, a jej niewidome oczy obracały się, szukając drogi ucieczki.
Jamie podszedł do niej i złapał ją mocno za ramiona, żeby się otrząsnęła z odrętwienia.
ślinę i spróbowała jeszcze raz; jej oczy poruszały się. Bóg jeden wie, na co
patrzyła ponad jego ramieniem. Widziała jeszcze, gdy go tam kładli, zastanawiałam się, i teraz
widziała to oczami wyobraźni?
Musiałam się poruszyć albo wydać z siebie jakiś dźwięk, bo Jamie spojrzał na mnie. Wyciągnął do
mnie rękę i objął mocno. Spojrzał znów na Jocastę.
- Jak? - zapytał spokojnie, ale tonem, który mówił, że nie będzie tolerował żadnych wykrętów.
- Hector go zabił.
ło, które leżało między nimi na podłodze. - Niezła sztuczka. Nie sądziłem,
jakby już nic nie miało znaczenia. - To był doktor, ten Rawlings. Kiedyś
przyjechał obejrzeć moje oczy. Kiedy Hector zachorował, znowu go wezwał. Nie wiem dokładnie,
co się stało, ale Hector przyłapał go, jak węszył, gdzie nie powinien, i rozwalił mu łeb. Hector był
porywczym człowiekiem.
wtedy... Hectorowi pogorszyło się i nie mógł wstać z łóżka. W ciągu kilku dni zmarł. Więc... -
Uniosła smukłą białą rękę i machnęła ku otwartemu grobowcowi, z którego wypływało chłodne,
przesiąknięte wilgocią powietrze.
wściekłe spojrzenie. Puścił moją dłoń. Stał i zaglądał do grobowca, którego spokój pogwałcono.
Ściągnął brwi w zamyśleniu.
-466-
-Moja. - Jocasta odzyskała panowanie nad sobą. Wyprostowała się i uniosła podbródek.
ła głupia.
- Włóż tam Wolffa, jeśli musisz - powiedziała. - Może leżeć na podłodze obok tamtego.
- Nie! - Już zaczęła zawracać do domu, ale w tej chwili odwróciła twarz,
Jamie zmrużył oczy, ale nic nie powiedział. Odwrócił się do grobowca
- Co robisz? - Jocasta usłyszała zgrzyt marmuru i znowu zaczęła się denerwować. Odwróciła się na
ścieżce, ale była zdezorientowana i patrzyła w stronę rzeki. Zdałam sobie sprawę, że musi być
kompletnie ślepa, skoro nie widzi już nawet światła pochodni.
Nie miałam teraz jednak czasu, żeby się nią zajmować. Jamie przecisnął
- Poświeć mi, Angliszko - powiedział cicho, a jego głos rozległ się echem
w ciemnościach. Brzmiało to jak krzyk ban sidhe, ducha, który zapowiada nadchodzącą śmierć, tyle
że tym razem śmierć przyszła wcześniej.
Na trumnach umieszczono mosiężne tabliczki, które pod wpływem wilgoci lekko pozieleniały, ale
nadal można było z łatwością odczytać widniejące na nich litery. „Hector Alexander Robert
Cameron" - napisano na jednej, na drugiej zaś - „Jocasta Isobeail MacKenzie Cameron". Jamie bez
Nie była zabita gwoździami. Wieko było ciężkie, ale od razu drgnęło.
wieki spoczywać na dnie morza, a kiedy pewnego dnia zapłacze się w sieci
-467-
rybaka, zabłyśnie jak w dniu, kiedy je wytopiono. Lśni wśród skalnego łona i od tysięcy lat kusi
mężczyzn syrenią pieśnią.
dwóch mężczyzn - albo mężczyzna i silna kobieta. Na każdej sztabce wyciśnięto fleur de lis. Jedna
trzecia złota Francuza.
Zamrugałam pod wpływem blasku i odwróciłam spojrzenie. Wzrok
Hector jeszcze wtedy żył. Grobowiec nie był zamknięty. Może kiedy
doktor Rawlings wstał, chcąc obserwować pacjenta, Hector poszedł w nocy popatrzeć na swoje
zapasy i niechcący doprowadził go tutaj? Możliwe.
Ani Hector Cameron ani Daniel Rawlings nie mogli już powiedzieć, jak to
instrumenty, którego cień stał u mojego boku, pocieszając i dodając odwagi, gdy kładłam ręce na
chorym i starałam się leczyć.
Jamie opuścił wieko trumny, delikatnie, jakby leżał tam zmarły, którego spokój zakłócił.
zawodzić, ale właściwie nie bardzo było wiadomo, która którą podtrzymuje. Jocasta po hałasach
musiała się zorientować, gdzie jesteśmy, ale nadal patrzyła w stronę rzeki nieruchomymi oczami.
o doktora...
Przecisnął się po chodniku obok kobiet, nawet nie przepraszając, i poszedł po Wolffa.
-468-
Fraser's Ridge,
maj 1772
Nocne powietrze było chłodne i świeże. Tak wczesną wiosną żądne krwi
muchy i komary jeszcze się nie pojawiły. Od czasu do czasu przez otwarte okno wlatywały tylko
jakieś zabłąkane ćmy, trzepotały wokół przygaszonego paleniska jak skrawki płonącego papieru,
ocierając się o siebie w przelotnej pieszczocie.
Ona leżała tak, jak upadła, częściowo na nim. Słyszała w uszach własny puls, głośny i powolny. Stąd
widziała przestrzeń za oknem. Postrzępioną, ciemną linię drzew w głębi podwórza, a za nimi
kawałek nieba usiany gwiazdami, tak bliskimi i jasnymi, jakby można było wejść między nie i iść od
jednej do drugiej, coraz wyżej i wyżej, aż do sierpa księ
życa.
Teraz mówił już z większą łatwością, ale kiedy trzymała ucho przy jego piersi, słyszała to delikatnie
załamanie w jego głosie, to miejsce, gdzie powietrze musiało się przeciskać przez jego poorane
bliznami gardło, nim
stóp pod wpływem tej pieszczoty. Czy miała mu za złe? Nie. Powinna
się pod jakimś względem czuć odkryta: jej osobiste myśli i sny stały
przed nim otworem, ale ufała mu. Nigdy nie wykorzystałby ich przeciwko
niej.
jego ramienia. Ładnie pachniał, goryczą i piżmem - zapachem zaspokojonego pożądania. - Opowiedz
mi jakiś swój sen.
- Tylko jeden?
-469-
- Tak, ale to musi być ważny sen. Nie jakiś o lataniu, albo taki, w którym goni cię potwór, albo ten, w
którym idzie się do szkoły bez ubrania.
Nie taki, jakie mają wszyscy, ale taki, który przyśnił się tylko tobie.
i unosząc ciemne, kręcone włoski. Drugą trzymała pod poduszką. Wyobraziła sobie, jak jej łono
puchnie, staje się okrągłe i twarde. Poczuła skurcz i lekki wstrząs w podbrzuszu - symptom aktu
miłości. Czy tak będzie tym razem?
się odwrócił i otworzył oczy - miały kolor mchu, delikatny i żywy w przy
ćmionym świetle.
- Mógłbym być romantyczny - szepnął, przesuwając palcami po jej plecach tak, że dostała gęsiej
skórki. - Mógłbym powiedzieć, że to jest mój sen - ty i ja, sami... my i nasze dzieci. - Zerknął na
łóżeczko w kącie, ale
-Mógłbyś - zgodziła się, chowając głowę i opierając się czołem o jego ramię. - Ale to sen na jawie,
to nie jest prawdziwy sen. Wiesz, o co mi chodzi.
- Tak, wiem.
Przez chwilę milczał, a jego ręka, szeroka i ciepła, leżała bez ruchu na
Nie widział jej twarzy, ani łez, które napłynęły jej do kącików oczu.
17 lipca, 1771
sobie siekierą przy ogławianiu drzew. Obrażenie było rozległe - l ewy kciuk
-470-
prawie odcięty. Rozcięcie ciągnęło się od podstawy palca wskazującego na dwa cale ponad
wyrostkiem rylcowatym kości promieniowej, która została powierzchownie uszkodzona. Wypadek
zdarzył się jakieś trzy dni wcześniej; rana została z grubsza opatrzona i potraktowana tłuszczem z
boczku. Pojawiło się rozległe zakażenie krwi oraz ropienie, znaczny obrzęk dłoni i przedramienia.
Kciuk poczerniał; wdała się gangrena; charakterystyczny ostry zapach.
Podskórne czerwone smugi, objaw zakażenia krwi, ciągną się od miejsca obrażenia niemal do
zgięcia łokciowego.
Pacjentka zjawiła się z wysoką gorączką (ok. 40 stopni, mierzone ręką), odwodniona i lekko
zdezorientowana. Niewątpliwy częstoskurcz.
Widząc, jak poważny jest stan pacjentki, zaproponowałam natychmiastową amputację ręki w łokciu.
Pacjentka odmówiła, upierała się natomiast, żeby zastosować gołębi okład - to znaczy przyłożyć do
rany rozcięte ciało świe
15.04.71), następnie miazgę z czosnku (trzy ząbki), balsam z berberysu i - ze względu na nalegania
męża - gołębi okład nałożony na opatrunek. Podawa
ściągu i chmielu; woda ad libitum. Zastrzyk penicyliny w płynie (partia nr 23) dożylnie, dawka
ćwierć uncji, zawiesina w destylowanej wodzie.
narastały; wysoka gorączka. Na ręce i górnej części tułowia pojawiła się rozległa wysypka. Chcąc
obniżyć gorączkę, zaaplikowałam kilka razy zimną wodę, ale bez skutku. Ponieważ pacjentka
majaczyła, poprosiłam męża o zgodę na amputację; odmówił, tłumacząc, że śmierć jest i tak
nieuchronna, a pacjentka „nie chciałaby zostać pochowana w kawałkach".
Powtórzyłam zastrzyk z penicyliny. Pacjentka wkrótce potem straciła przytomność. Zmarła tuż przed
świtem.
-471-
Jednocześnie wahałam się napisać coś, co mogłoby oznaczać przyznanie się do zabójstwa - bo to nie
było morderstwo, uspokajałam się w myślach,
kroiła, ale ja pochyliłam się nad stroną, a ona wróciła do cichej rozmowy,
którą wiodła z siedzącą przy ogniu Marsali. Było dopiero południe, ale
Prawdę mówiąc uważałam, że Rosamund Lindsay nie umarła z powodu zakażenia krwi. Byłam
prawie pewna, że zmarła z powodu ostrej reakcji na nieoczyszczoną mieszankę penicylinową, czyli -
krótko mówiąc -
z powodu leku, który jej podałam. Oczywiście prawdą jest także, że nie-
Ponadto nie miałam sposobu, żeby się dowiedzieć, jakie skutki wywo
łała penicylina - ale przecież właśnie o to chodzi. Czy w ogóle ktoś mógłby to wiedzieć?
żutej papai i gnijącej skórce melona, starannie opisywałam rozpoznawane na oko i pod mikroskopem
typy pleśni, obserwowałam skutki w rzadkich, jak na razie, przypadkach, gdy podałam penicylinę.
Przygryzłam wargę w zamyśleniu. Jeżeli piszę tylko dla siebie, to sprawa jest prostsza:
wystarczyłoby, żebym zapisała objawy, czas i skutki, nie pisząc wprost o przyczynie zgonu. Z
pewnością nie zapomnę przecież tych
okoliczności. Jeśli jednak zapiski miałby być użyteczne dla kogoś innego...
dla kogoś, kto nie zna pożytków i zagrożeń, płynących z zastosowania antybiotyków...
-472-
Zerknęłam na trumnę, która stała na stojaku pod zalanym deszczem oknem. Chata Lindsayów była
bardzo mała, nie nadawała się na pogrzeb
perkalowym całunem.
w poszukiwaniu męża. „Nie mogłabym już znieść następnej tamtejszej zimy - zwierzyła mi się, gdy
przybyła do Ridge. - Ani następnego ich tamtejszego śmierdzącego rybaka".
Znalazła azyl u Kennetha Lindsaya. Szukał żony, która razem z nim zajęłaby się gospodarstwem. Nie
była to para, którą połączył pociąg fizyczny - razem mieli może ze sześć zdrowych zębów - ani
szczególna zgodność charakterów, a mimo to ich małżeństwo wydawało się udane.
Jamie zabrał Kenny'ego, bardziej zszokowanego niż załamanego żałobą, na leczenie whisky - o wiele
skuteczniejsza metoda od moich. Przynajmniej - jak sądzę - nie spowoduje śmierci.
gardło.
niewiele łagodniejsze.
rozlewały się po włóknach szorstkiego papieru, tworząc galaktyki maleńkich gwiazdek. Istniała
jeszcze inna możliwość. Śmierć mogła być spowodowana zatorem tętnicy płucnej - skrzepem w
płucach. To była
Czy anafilaksja to znany już termin medyczny? Nie widziałam go nigdy w notatkach Rawlingsa, ale z
drugiej strony nie przeczytałam jeszcze
-473-
wszystkich. Poza tym chociaż zgony w wyniku wstrząsu anafilaktycznego zdarzały się w każdych
czasach, nie były zbyt częste i mogły nie dorobić się jeszcze własnej nazwy. Lepiej opisać to
dokładniej ze względu na tych, którzy będą to kiedyś czytać.
No tak, w tym sęk. Kto będzie to czytał? To było mało prawdopodobne, ale co jeśli przeczyta to ktoś
obcy i uzna moje sprawozdanie za przyznanie się do morderstwa? To mało prawdopodobne, ale
możliwe. Byłam już kiedyś niebezpiecznie blisko stracenia za czary, między innymi z powodu moich
praktyk medycznych. Po czymś takim człowiek dmucha na zimne, pomyślałam zjadliwie.
„Rozległa opuchlizna na chorej kończynie - napisałam i uniosłam pióro. Ostatnie słowo wyglądało
blado, bo pióro już wyschło. Zanurzyłam je znowu w atramencie i zawzięcie gryzmoliłam dalej. -
Rozległa opuchlizna na górnej części tułowia, twarzy i szyi. Skóra blada, naznaczona czerwonawymi
plamami. Oddech coraz szybszy i coraz płytszy, bicie serca bardzo szybkie i słabe, chwilami prawie
niesłyszalne. Bezsporna palpitacja.
w niepojętym przerażeniu, znowu przełknęłam ślinę. Próbowaliśmy je zamknąć, gdy myliśmy ciało i
przygotowywaliśmy do pogrzebu. Zwykle na stypę odkrywało się twarz, ale uważałam, że w tym
wypadku to niezbyt
mądre.
Nie chciałam znowu patrzeć na trumnę, ale spojrzałam i skinęłam przepraszająco głową. Brianna
spojrzała na mnie, a potem szybko odwróciła się. Zapach potraw na stypę wypełnił pokój, mieszając
się z aromatem dymu z płonącej dębiny, atramentu z galasów i... świeżo oheblowanych dębowych
desek trumny. Wzięłam kolejny łyk herbaty, żeby zapobiec dalszemu zaciskaniu się gardła.
pokratesa brzmi „po pierwsze, nie szkodzić". Diabelnie łatwo jest komuś
zaszkodzić. Ile pychy trzeba mieć, żeby położyć na kimś ręce, żeby ingerować. Jak delikatne i złożone
jest ciało, jak brutalna jest ingerencja lekarza.
ale wiedziałam, dlaczego tego nie robię. Prosty perkalowy całun jaśniał
-474-
umrzeć pacjentowi, którego być może dałoby się uratować. A to był mój
uczyła się od mistrza i na własnych błędach. Przesunęłam palcem po księdze, macając na oślep po
kartkach zapisanych przez jej pierwszego wła
ściciela.
Rawlings nie ukończył żadnej szkoły medycznej. Ale nawet gdyby jakąś skończył, wiele jego metod i
tak uznałabym za szokujące. Skrzywiłam się na myśl o niektórych sposobach leczenia, które
znalazłam na tych drobno zapisanych stronach: zastrzykach z rtęci do leczenia syfilisu, stawianiu
baniek i przypalaniu przy atakach epilepsji, puszczaniu krwi przy każdym
A jednak Daniel Rawlings był lekarzem. Czytając jego opisy przypadków, wyczuwałam troskę o
pacjentów i ciekawość tajemnic ciała.
przez Rawlingsa. Być może tylko zwlekałam, żeby pozwolić podświadomości podjąć decyzję, a
może potrzebowałam porozumieć się, choćby w najbardziej symboliczny sposób, z jakimś innym
lekarzem, z kimś takim jak ja.
Takim jak ja. Patrzyłam na strony pokryte porządnym, drobnym pismem, na staranne ilustracje, tak
naprawdę niczego nie widząc. Kto tu był
Nikt. Myślałam już o tym wcześniej, ale dość ogólnikowo, jakbym zauważyła problem, ale uznała, że
jest tak odległy, iż nie wymaga natychmiastowego rozważenia. W kolonii Karolina Północna, z tego,
co wiem, był tylko jeden oficjalnie wyznaczony „doktor" - Fentiman. Żachnęłam
się i upiłam łyk herbaty. Już lepszy jest Murray MacLeod i jego znachor-
nie będę żyć wiecznie. Przy odrobinie szczęścia pożyję jeszcze dość długo,
-475-
ale mimo wszystko nie wiecznie. Muszę znaleźć kogoś, komu mogłabym przekazać przynajmniej
podstawy mojej wiedzy.
Znad stołu dobiegł zduszony chichot. Dziewczęta szeptały nad salcesonem, miskami z kiszoną kapustą
i gotowanymi kartoflami. Nie, pomy
ognisty blask jej włosów, gdy się poruszała. Ma jego odwagę, jego wrażliwość, ale to jest odwaga
wojownika, wrażliwość siły, która równie dobrze może niszczyć. Nie zdołałam przekazać jej mojego
daru; wiedzy o krwi i kościach, o sekretnych ścieżkach komór sercowych.
łam, że coś słychać, zdołałam wyłapać męski głos, wznoszący się wysoko
uroczysty lament gaelicki śpiewany dla zmarłego. „Nie była Szkotką - powiedział, ocierając
zamglone od łez i długiego nocnego czuwania oczy. -
Ani nawet nie była religijna, ale lubiła śpiew i naprawdę podziwiała, jak
to robisz, MacKenzie".
Roger nigdy wcześniej nie śpiewał caithris, nawet nigdy czegoś takiego nie słyszał. „Nie martw się -
mruknął do niego Jamie i położył mu dłoń
słodowej i dowiedzieć się jak najwięcej o życiu Rosamund, żeby lepiej opłakać jej śmierć.
Chrapliwy śpiew zamilkł - wiatr się zmienił. To tylko dzięki burzy usłyszałyśmy ich tak wcześnie -
teraz będą szli przez Ridge, zbierając żałobników z dalszych chat, a potem procesją poprowadzą ich
do domu; tu będą przez całą noc ucztować, śpiewać i opowiadać rozmaite historie.
-476-
kość. Marzyłam tylko o tym, żeby iść do łóżka i przespać kilka dni.
mięśniach karku.
- Zmęczona? - zapytała.
Wielki pokój był cichy i uprzątnięty, gotowy na stypę. Pani Bug czuwała
Przeszedł mnie dreszczyk ulgi. To dzięki temu wyznaniu i dzięki stopniowemu rozluźnieniu bolesnego
napięcia w szyi i ramionach.
- Już dobrze - powiedziała cicho, masując mnie i głaszcząc. - Ona i tak
by umarła, prawda? To smutne, ale nie zrobiłaś źle. Sama dobrze wiesz.
zgrzyt nóg stołka. Siadła za mną, objęła mnie, a ja poddałam się i opar
łam głowę tuż pod jej brodą. Przytuliła mnie, a ja poddałam się kojącemu
-477-
- Byłam kiedyś na kolacji u wuja Joe, zaraz po tym, jak stracił pacjenta - powiedziała w końcu. -
Opowiedział mi o tym.
prawie tak, jakby rozmawiał z tobą. Nie wiedziałam, że nazywał cię lady
Jane.
w szpitalu oficjalne śledztwo. Nie proces, nie. Po prostu zbierają się lekarze i wypytują dokładnie,
co się stało, co się nie udało. Mówił, że to jakby rodzaj spowiedzi, taka rozmowa z innymi
lekarzami, którzy mogą cię zrozumieć. I to pomaga.
- Mhmm.
Objęła mnie za ramiona, krzyżując dłonie na mojej piersi. Młode, mocne, zręczne dłonie, o skórze
świeżej i jasnej, pachnącej świeżo upieczonym chlebem i dżemem truskawkowym. Podniosłam jedną
i przyłożyłam sobie do policzka.
- Najwyraźniej - powiedziałam.
Dłoń wygięła się lekko, żeby pogłaskać mnie po policzku i opadła. Szeroka, młoda dłoń poruszała
się powoli, wygładzając mi czule włosy za uchem.
Nie potrafiłam jej nauczyć, jak być lekarzem, ale najwyraźniej bez specjalnych starań nauczyłam ją,
jak być matką.
śli Fraser's Ridge tylko na krótko stało się dla Rosamund bezpieczną przy-
-478-
Usiadłam prosto i otworzyłam księgę. Zanurzyłam pióro i napisałam linijki, które musiały się tam
znaleźć, że względu na lekarza, który zjawi się tu po mnie.
107. Zugunruhe
Wrzesień 1772
mi się do ciała i prześwitywała, była tak mokra. Moja skóra przebijała się
przez nieprzesłonięte okiennicami okna. W czasie niespokojnego snu skopałam z siebie prześcieradło
i przykrycie. Leżałam rozciągnięta, z koszulą podciągniętą powyżej ud, ale mimo to moja skóra
pulsowała gorącem, a fale ciepła zalewały mnie jak roztopiony wosk świecy.
poduszce włosy, ciemne na tle poduszki. Poruszył się słabo i mruknął coś,
ale potem znowu zapadł w mocny sen. Potrzebowałam powietrza, ale nie
To był mały pokoik, ale z dużym oknem, które miało równoważyć okno
okiennice, ale i tak czułam, jak chłodny powiew spomiędzy szczelin wiruje nad podłogą, gładząc
moje nagie nogi. Ponieważ mokra koszula zrobiła się bardzo zimna, zdjęłam ją i westchnęłam z ulgą,
gdy powiew owionął moje biodra, piersi i ramiona.
Gorąco nadal ze mnie biło. Czułam ciepłe fale, pulsujące wraz z biciem
-479-
Z tego miejsca miałam widok ponad drzewami przesłaniającymi dom w dół zbocza prawie do słabo
widocznej, czarnej linii odległej rzeki. Wiatr
naga o parapet. Włoski na ciele prężyły się przyjemnie, gdy skóra stawa
ła się coraz chłodniejsza. Spokojny szum drzew przerwał płacz dziecka.
Stała sto jardów od domu. Wiatr musiał wiać w moją stronę, skoro usłyszałam płacz. Teraz pewnie
zmienił kierunek, bo gdy się wychyliłam przez okno, łkanie zginęło wśród szelestu liści. Bryza wiała
jednak dalej i usłyszałam skrzypienie, coraz głośniejsze wśród ciszy.
Było coraz głośniejsze, bo zbliżało się. Rozległ się zgrzyt i jęk drewna,
gdy otworzyły się drzwi chaty i ktoś wyszedł. W środku nie paliła się ani
raptem wysoki cień, kładący się w bladej poświacie przygaszonego paleniska. Wydawało się, że
postać miała długie włosy, ale i Roger, i Brianna spali z rozpuszczonymi włosami i bez szlafmycy. To
przyjemne, wyobrazić sobie lśniące ciemne loki mieszające się z ognistymi włosami Brianny na
poduszce. Czy spali na jednej poduszce? - zastanowiłam się nagle.
Płacz nie ucichł. Niespokojny i marudny, ale nie zdradzający cierpienia. To nie ból brzucha. Zły sen?
Poczekałam chwilę, patrząc, czy ta osoba - ktokolwiek to jest - nie przyniesie dziecka do domu,
żebym je obejrzała. Na wszelki wypadek położyłam rękę na pogniecionej koszuli nocnej.
Nie, wysoka sylwetka zniknęła w świerkowym zagajniku. Słyszałam cichnący płacz. Więc to nie
gorączka.
piersi i uśmiechnęłam się z odrobiną żalu. To dziwne, że instynkt zakorzenił się tak głęboko i tak
trwale. Czy nadejdzie taki dzień, gdy nic się we mnie nie poruszy na dźwięk płaczu dziecka, na
zapach podnieconego mężczyzny albo na przesypywanie się moich długich włosów po nagich
plecach? A jeśli dożyję takiej chwili, to czy będę żałowała tego, co straciłam, czy raczej odnajdę
spokój i będę mogła kontemplować życie bez
W końcu nie tylko przyjemności ciała były darami tego świata. Lekarz
widzi mnóstwo cierpienia, które przynosi ze sobą ciało, jednak... gdy tak
-480-
stałam w oknie na chłodnym wietrze późnym latem, czując pod stopami gładkie deski i dotyk
powietrza na nagiej skórze... nie potrafiłam życzyć
Zasłoniłam dłońmi piersi; to było miłe - czuć ich miękkość i ciężar. Przypomniałam sobie, jakie były,
gdy byłam bardzo młoda - drobne, twarde i tak wrażliwe na dotyk chłopięcej dłoni, że nogi się pode
mną uginały. Ba,
nawet na mój własny dotyk! Teraz były inne, a jednak jakby takie same.
To nie było odkrycie czegoś nowego i niewyobrażalnego, ale raczej nowa świadomość,
potwierdzenie istnienia czegoś, co narastało, gdy ja nie patrzyłam. Jak z cieniem rzucanym na ścianę -
nie myślisz o jego obecności, dopóki nie odwrócisz głowy, by spojrzeć, a jednak on jest tam cały
czas.
A gdy odwrócę wzrok, cień wcale mnie nie opuści. Nieodwołalnie był
ze mną związany, czy tego chciałam, czy nie. Przycupnięty, niematerialny, nienamacalny, ale obecny,
czasem tak mały, że znikał pod moimi stopami, gdy padało na mnie światło innych zajęć, czasem
gigantyczny, gdy przeszywało mnie nagłe pragnienie.
Demon, który mnie opętał, czy anioł stróż? A może tylko cień zwierzęcia, nieustanne przypomnienie,
że nie sposób uciec od ciała i jego pragnień?
trwał za długo i miał dziwny rytm. Wysunęłam głowę przez okno, ostrożnie jak wąż po burzy, i
wychwyciłam kilka słów chrypliwego gaworzenia.
Roger śpiewał.
Poczułam piekące łzy w oczach i szybko schowałam głowę, nim ktokolwiek mnie zobaczy. Nie było
w tym śpiewie melodii, wysokość dźwięku nie różniła się praktycznie od zawodzenia wiatru w
pustej szyjce butelki, a jednak to była piosenka. Wymęczona, nierówna z powodu rwącego się
oddechu, ale płacz Jemmy'ego przeszedł w ciche pociąganie nosem,
jakby chłopiec chciał zrozumieć słowa, z trudem wypychane przez zdeformowane bliznami gardło
ojca.
Po każdej frazie Roger musiał złapać oddech i rozlegał się dźwięk, jakby rwanego płótna.
Zacisnęłam dłonie w pięści, jakbym siłą woli mogła mu pomóc wyrzucić z siebie słowa.
Bryza znowu się wzmogła i poruszyła czubkami drzew. Następną linijkę zagłuszył ich szelest i przez
minutę albo dwie nic nie słyszałam, chociaż nastawiałam uszu.
Nie było go wcale słychać, ale natychmiast go wyczułam. Ciepło i obecność w chłodnym powietrzu
pokoju.
- Tak - odparłam szeptem, żeby nie obudzić Lizzie i jej ojca śpiących
-Zawsze budzę się razem z tobą, Angliszko; źle śpię, gdy nie ma cię
gorączkę. Łóżko jest wilgotne po twojej stronie. Na pewno nic ci nie jest?
- Było mi gorąco, nie mogłam spać. Ale poza tym nic mi nie jest A tobie? - Dotknęłam jego twarzy.
Skórę nadal miał ciepłą od snu.
Stanął obok mnie przy oknie i wyjrzał na letnią noc. Księżyc był w pełni i ptaki kręciły się
niespokojnie. W pobliżu usłyszałam słaby świergot późno gniazdującego trznadla, a z dala pisk
polującej sowy.
- Nikt, kto go poznał, nie mógłby go zapomnieć - odparłam sucho. - Torba suszonych pająków robi
spore wrażenie. Że nie wspomnę o zapachu.
Sterne wyróżniał się szczególnym zapachem, składającym się w równych częściach z naturalnego
zapachu ciała i ulubionej, drogiej wody ko-lońskiej, która była na tyle mocna, żeby konkurować, ale
nie na tyle, żeby zabić ostrą woń różnych konserwantów, takich jak kamfora i alkohol, oraz słabego
oparu rozkładu okazów, które zbierał.
- Mmm. - Wziął moją dłoń i powąchał ją. - Cebula - powiedział. - I czosnek. Coś ostrego... pieprz.
A, i goździki. Krew wiewiórki i sok z mięsa. -
drzewnego. Muchomory.
- Hmm? - Odwrócił moją dłoń i powąchał jej wnętrze, a potem nadgarstek i przedramię. - Ocet i
koperek. Robiłaś ogórki w occie, hmm? Do-
-482-
brze, lubię je. O, a tu masz drobiny kwaśnego mleka na włoskach na ręce. Robiłaś masło czy
zbierałaś śmietanę?
- Masło.
> - A niech to. - Chciałam się odsunąć, bo zarost na jego twarzy drapał
bo zatkał mi usta.
-Nie - powiedziałam, chociaż nagle faktycznie zachciało mi się płakać. - Nie, spociłam się. Było
mi... gorąco.
-Ach, ale tu... - Przyklęknął; jedną ręką trzymał mnie w tali, żebym
się nie ruszała, a nos wsunął mi między piersi. - Och - powiedział zmienionym głosem.
-483-
- Myślisz, że ja nie?
Objął mnie w talii i uniósł nagle, sadzając na szerokim parapecie. Wstrzymałam oddech, gdy
poczułam zimne drewno, i odruchowo złapałam się framug okna.
- Eau de femme - mruknął, a jego miękkie włosy ocierały się o moje uda, gdy przyklęknął. Podłoga
skrzypnęła pod jego ciężarem. - Parfum d'amour,
mmm?
Chłodny wiatr uniósł moje włosy, które łaskotały mnie po plecach jak
Nie groziło mi, że spadnę, a jednak czułam, że za mną rozciąga się przepaść przyprawiająca o zawrót
głowy, czysta i nieskończona noc, z gwiazdami rozrzuconymi na pustym niebie, w które mogłabym
spaść i lecieć, jak maleńka iskra coraz gorętsza i gorętsza, rozpalona przez tarcie w czasie lotu,
wybuchająca w końcu w tym upadku jak spadająca gwiazda....
Stał teraz, trzymał mnie w tali, a jęk, który się rozległ, mógł wydać wiatr
albo ja. Jego palce dotykały moich ust. Były jak zapałki, które krzeszą płomienie o moją skórę. Żar
tańczył na mnie, na moim brzuchu i piersiach, na szyi i twarzy, płonęłam z przodu, a z tyłu czułam
chłód - zupełnie jak
-484-
Było zbyt ciepło, żeby się do siebie przytulić, ale nie chcieliśmy całkiem się odsuwać.
jak to jest, że późnym latem ptaki śpiewają nocą. Noce są wtedy krótsze,
można by się spodziewać, że będą chciały odpocząć, ale nie. Przez całą noc
miałem, Sterne także. On też to zauważył i zastanawiał się, czemu tak się
dzieje.
- I znalazł odpowiedź?
Mruknął zgodnie i obrócił się lekko na bok, żeby wpuścić między nasze słone ciała trochę powietrza.
Zauważyłam, że pochyłość jego barku błyszczy, a na ciemnych włosach na piersi zebrały się perełki
potu. Podrapał się lekko po piersi
- Co? - To mnie trochę rozbudziło, choćby przez to, że mnie rozśmieszyło. - Po co?
- No, nie całe, tylko podłoga - wyjaśnił. - Ustawiliśmy na podłodze talerz z atramentem, a po środku
talerza filiżankę z ziarnem, żeby ptaki nie mogły jeść, nie brudząc nóżek. Kiedy potem skakały, na
bibule odbijały
niewidzialnego komara, a potem sięgnęłam po moskitierę, którą Jamie odsunął, kiedy poszedł mnie
szukać. Była podczepiona do pomysłowego mechanizmu - wynalazku Brianny - przymocowanego do
belki nad łóżkiem.
Zaciągnęłam ją z pewnym żalem, bo chroniąc przez komarami i denerwującymi wielkimi ćmami,
polującymi na owady, odcinała przepływ powietrza i widok na rozgwieżdżone nocne niebo za
oknem. Położyłam
które grzało jak piec, było błogosławieństwem, latem okazywało się utrapieniem. Nie miałam nic
przeciwko topieniu się w płomieniach żądzy, ale nie miałam więcej czystych koszul.
-485-
zrobiło mi się chłodniej. - Ale to jeszcze nie czas odlotów, późne lato? I ptaki latają w nocy,
prawda? Nawet w czasie odlotów?
- Nie. Raczej czuły bliskość odlotu i to odbierało im spokój. Najdziwniejsze było to, że złapane ptaki
były w większości młode. Jeszcze nigdy nie odlatywały. Nigdy nie widziały też miejsca, które je
przyciągało, a jednak czuły to, czuły, jak je przyzywa, być może nawet wybudza ze snu.
- Co to znaczy?
do długiego lotu.
- Tak. Ruhe to spokój, odpoczynek. Zug to ruch, podróż. Zugunruhe to niepokój przed długą podróżą.
Odwróciłam się do niego, ocierając się czule czołem o jego ramię. Wciągnęłam powietrze tak, jak
się wącha aromat dobrego cygara.
- Eau de homme?
- Raczej eau de chevre - stwierdził. - Ale może być jeszcze gorzej. Zastanawiam się, czy Francuzi
mają nazwę dla skunksa?
Październik 1772
-486-
Roger się odwrócił i zobaczył kroczącego za nimi Jemmy'ego. Chłopiec zmarszczył w wielkim
skupieniu jasne brwi, a do piersi obiema rękami
przyciskał kamień wielkości pięści. W pierwszej chwili Roger chciał się roześmiać, ale odwrócił
się i przykucnął, czekając, aż chłopiec ich dogoni.
Jemmy z powagą pokiwał głową. Poranki były już chłodne, ale policzki chłopca zaczerwieniły się z
wysiłku.
- Dziękuję - powiedział całkiem poważnie Roger. Wyciągnął dłoń. - Mogę więc go wziąć?
- Ja sam!
- To długa droga, a ghille ruaidh - odezwał się Jamie. - A mama będzie za tobą tęsknić, prawda?
-Nie!
- Dziadek ma rację, a bhalaich, mama cię potrzebuje - powiedział Roger, sięgając po kamień. - Daj,
ja go wezmę...
-IDĘ!
- Nie, posłuchaj, chłopcze... - zaczęli jednocześnie obaj, przerwali, spojrzeli po sobie i roześmiali
się.
- Claire mówiła, że kobiety miały dziś szyć kołdrę - powiedział do Rogera Jamie. - Marsali
przywiozła wzór. Może już zaczęły. - Przykucnął
- Tak myślałem - westchnął zrezygnowany Roger. - Chodź więc. Wracamy do domu. - Wstał i wziął
na ręce chłopca razem z kamieniem.
- Nie, nie! NIE! - Jemmy cały zesztywniał. Zaczął boleśnie kopać Rogera w brzuch, wyginając się do
tyłu jak łuk. - Ja pomagam! POMAGAM!
Roger próbował przebić się z własnymi argumentami ponad wrzaskami Jemmy'ego, nie podnosząc
przy tym głosu, trzymając mocno chłopca, żeby nie poleciał do tyłu na głowę, więc początkowo nie
słyszał krzyków od strony domu. Kiedy w końcu uciekł się do ostateczności i zasłonił
-487-
chłopcu szeroko rozdziawione usta, spomiędzy drzew dobiegło doskonale słyszalne kobiece
nawoływanie: „Jeeeeeemmmeeeeeeee!"
Claire, babcia Bug i ciocia Marsali też. I chyba nie są za bardzo zadowolone, chłopcze.
od nich ucieka.
Ta przerażająca perspektywa sprawiła, że Jemmy wypuścił kamień i objął Rogera mocno rękoma i
nogami.
-Ale mama...
Roger poklepał Jemmy'ego po drobnych, ale mocnych plecach. Był rozdarty. To był pierwszy raz,
kiedy Jem tak zdecydowanie wolał jego od Bree, i musiał przyznać, że trochę mu to pochlebiło.
Nawet jeśli wybór wynikał
teraz w równym stopniu z pragnienia towarzyszenia ojcu co z chęci uniknięcia kary, to mimo
wszystko syn chciał iść właśnie z nim.
- Dobrze - odparł Jamie. Uśmiechnął się do wnuka, podniósł upuszczony kamień i podał mu go. -
Budowanie zagrody to odpowiednia praca dla mężczyzny, prawda? Nie to, co lubią panie - stroje i
plotki.
„JEEMEEEEE!".
brew, patrząc na wnuka. - Pamiętaj, chłopcze, jesteś mi coś winny. Kiedy kobiety się martwią,
wyżywają się na pierwszym mężczyźnie, którego spotkają, nieważne, czy jest winny, czy nie.
Najpewniej oberwie mi się po tyłku.
Jemmy zachichotał.
- Cicho, ty mały łobuzie. - Roger klepnął go delikatnie po pupie i wtedy zdał sobie sprawę, że Jem
ma krótkie spodenki, ale bez pieluchy. Postawił chłopca na ziemi.
-488-
- Nie - odparł równie odruchowo Jem, ale jednocześnie złapał się za krocze, więc ojciec wziął go za
rękę i zdecydowanie poprowadził ze ścieżki za krzaczek.
Wydawało się, że sporo czasu upłynęło, nim Jamie pojawił się z powrotem, chociaż nerwowe
okrzyki szybko ucichły. Jeśli Jamie oberwał po tyłku, pomyślał żartobliwie Roger, to chyba mu się to
spodobało. Miał lekko zaczerwienione policzki i otaczała go dyskretna, ale zdecydowana aura
zadowolenia.
Przyczyna szybko się wyjaśniła, gdy Jamie wyjął zza pazuchy małe zawiniątko. Rozwinął płócienną
ścierkę i pokazał kilka świeżych biskwitów, jeszcze ciepłych, ociekających masłem i miodem.
chwaląc się zdobyczą. - Ale w misie zostało mnóstwo ciasta, na pewno dla
wszystkich starczy.
- A gdyby zabrakło, zwalę to na ciebie. - Roger lizał strużkę ciepłego
miodu, który spływał mu po nadgarstku. Wytarł się i oblizał pałce, przymykając oczy w zachwycie.
- Co, wydasz mnie inkwizycji? - Jamie w rozbawieniu zmrużył niebieskie oczy i otarł okruszki z
brody. - I to po tym, jak podzieliłem się z tobą łupem! To się nazywa wdzięczność!
jesteśmy persona non grata po tym, co się stało w zeszłym tygodniu z jej piernikiem. A Jego
Wysokość zdaniem babci Bug nie może zrobić nic złego. Nie miałaby nic przeciwko temu, żebyś sam
zjadł wszystkie zapasy.
Jamie oblizał resztki miodu z kącików ust, rad, że zawsze jest w łaskach
u pani Bug.
mnie, lepiej wytrzyj chłopaka z resztek dowodów rzeczowych, nim wrócicie do domu.
ła jego buzia błyszczała od masła, po koszuli płynęły bursztynowe strużki miodu, a we włosach miał
coś, co okazało się kawałkami na wpół prze
żutego biskwita.
-489-
próbował trochę wytrzeć koszulę, ale udało mu się tylko bardziej rozetrzeć miód.
- Nie martw się - stwierdził spokojnie Jamie. - Przed końcem dnia będzie tak brudny, że matka nawet
tego nie zauważy. Uważaj, chłopcze! -
Szybko pochwycił połówkę biskwita, która odłamała się, gdy Jemmy próbował wepchnąć do ust
cały. - Może jednak - powiedział po chwili pogryzając resztkę uratowanego biskwita i patrząc na
wnuka - trochę przepłuczemy go w strumieniu. Lepiej, żeby świnie nie poczuły od niego miodu.
Roger zaniepokoił się nieco, gdy zdał sobie sprawę, że Jamie wcale nie
żartował, mówiąc o świniach. Często widywało się albo słyszało dzikie świnie w pobliskim lesie,
ryjące w butwiejących liściach pod dębami i topolami albo chrząkające z zadowoleniem nad
znalezionymi kasztanami. O tej porze roku jedzenia było mnóstwo, a świnie nie stanowiły zagrożenia
dla
dorosłego mężczyzny. Co innego jednak mały chłopiec, słodko pachnący. .. Wydawałoby się, że
świnie jedzą tylko korzonki i żołędzie, ale Roger ciągle miał przed oczami obraz wielkiej białej
maciory, którą widział kilka
dni temu. Chrupała sobie spokojnie, a z ryja wystawał jej nagi, ociekający krwią ogon oposa.
że się klei, włożył go sobie, rozchichotanego, pod ramię, tak że rączki i nóżki wisiały mu w
powietrzu.
- Chodź - powiedział zrezygnowany. - Mamie wcale by się nie spodobało, gdyby zjadła cię świnia.
Kołki na płot leżały na stosie obok kamiennego filara. Roger grzebał w stosie tak długo, aż znalazł
krótki kawałek, którym podważył wielki kawał
granitu tak, aby wsunąć pod niego obie ręce. Przykucnął, wciągnął kamień
na uda i bardzo powoli wstał, prostując plecy jeden krąg po drugim. Z wysiłku palce wryły mu się w
pokrytą porostami powierzchnię. Potrząsnął
- Tato, tato!
potu z oczu, i rozstawił nogi szeroko, żeby nie przewrócić się razem z kamieniem. Chwycił mocniej
głaz i zdenerwowany spojrzał w dół.
- Co, synku?
-490-
Roger spojrzał i zamarł. W odległości kilku kroków przed nimi stał wielki czarny dzik. W kłębie
miał chyba więcej niż trzy stopy, a ważył co najmniej sto funtów. Miał żółtawe, zakrzywione szable
długości przedramienia Jemmy'ego. Stał z uniesionym łbem i poruszał chrapami, węsząc w powietrzu
w poszukiwaniu jedzenia albo zagrożenia.
Myśli pędziły przez głowę Rogera jak rozpędzone pociągi. Czy dzik zaatakuje, jeśli się poruszy?
Musiał się poruszyć, mięśnie drżały mu od wysiłku.
Dzik zrobił ruch do przodu. Jego racice wydawały się absurdalnie małe
- Widzisz gdzieś dziadka, Jem? - zapytał Roger, starając się mówić spokojnie. Ramiona paliły go
żywym ogniem i miał wrażenie, jakby łokcie miażdżyło mu imadło.
Dzik był ostrożny, ale nie wystraszony. Tak to jest, jeśli za rzadko się na
nie poluje, pomyślał Roger. Powinni raz na tydzień wypatroszyć kilka świń
Na ten dźwięk sierść na grzbiecie zwierza zjeżyła się gwałtownie. Obniżył głowę i napiął mięśnie,
gotowy do szarży.
cisnął nim w szarżującego dzika, trafiając go w bark. Dzik sapnął, zaskoczony, zachwiał się, a potem
otworzył pysk i zaryczał. Ruszył na Rogera, potrząsając kłami.
Roger nie mógł uskoczyć w bok, żeby dzik go minął, bo Jem był jeszcze blisko za nim. Kopnął więc
zwierza z całej siły w szczękę, a potem rzucił się, łapiąc go mocno za kark.
-491-
ręce i wyszarpnął rękę. Czyżby dzik rozciął mu skórę? Nie czuł bólu. Mo
nie czuł. Nie miał czasu, żeby spojrzeć. Wyciągnął rękę do tyłu, wymachując na oślep. W końcu
złapał owłosioną nogę i pociągnął z całej siły.
Dzik przewrócił się na bok, kwicząc, zaskoczony, ale Roger także wylądował na ziemi. Kolanem
uderzył w kamień. Ból przeszył go od kostki do pachwiny. Zwinął się odruchowo, sparaliżowany
uderzeniem. ,
Dzik już wstał, otrząsnął szczecinę, chrząkając, ale nie patrzył na Rogera. Zakurzyło się i Roger
widział tylko zakręcony ogonek przyciśnięty do zadu. Za sekundę dzik odwróci się, wypatroszy go aż
po gardło i zdep-cze jego resztki. Roger złapał kamień, ale rozpadł mu się w ręku — była to
zadyszany krzyk.
Knur usłyszał okrzyk Jamiego i chrząkając, obrócił się do nowego wroga z otwartym pyskiem i
oczami czerwonymi z wściekłości.
Jamie trzymał w ręku sztylet. Roger dostrzegł błysk metalu, gdy Jamie
pochylił się, zamachnął i ciął dzika, a potem odskoczył w bok. Nóż. Walczyć z czymś takim nożem?
- Nie, wcale nie - odparł zadyszany Jamie i Roger zdał sobie sprawę,
że musiał to powiedzieć.
Jamie przykucnął, balansując na stopach, i wyciągnął wolną rękę w stronę Rogera, nie spuszczając
oczu z dzika. Zwierzę zatrzymało się, grzeba
ło w ziemi racicami i zgrzytało zębami, kołysząc łbem i oceniając swoje
szanse.
Włócznia... złamany kołek z płotu. Roger nadal nie miał czucia w jednej nodze, ale mógł się
poruszać. Obrócił się, złapał kostropaty kołek, cofnął się w biodrach i wstawił kołek przed siebie,
ostrym końcem mierząc w dzika.
Na chwilę przyciągnął uwagę dzika, który zwrócił się w jego stronę. Jamie rzucił się i dźgnął dzika
między łopatki. Rozległ się przenikliwy kwik i knur zakręcił się w miejscu. Krew trysnęła z
głębokiej rany grzbietu. Ja-
-492-
mie uskoczył w bok, potknął się, upadł i pojechał po błocie i mokrej trawie. Nóż wypadł mu z ręki.
włócznię tuż pod ogon. Zwierzę zakwiczało przenikliwie i skoczyło w powietrze. Kołek obrócił się
Rogerowi w rękach, raniąc je ostrą korą. Trzymał go z całej siły i nie wypuścił, kiedy dzik padł na
bok, wił się w furii, zgrzytał zębami i ryczał, bryzgając na wszystkie strony krwią i błotem.
Jamie wstał, umazany błotem, i wrzasnął. Złapał inny kołek, zamachnął się i walnął w łeb
unoszącego się właśnie dzika. Rozległ się trzask jak przy dobrym odbiciu piłki bejsbolowej. Dzik,
zamroczony, chrząknął
i przysiadł.
Przeraźliwy wrzask z tyłu sprawił, że Roger wykonał półobrót w biodrach i spojrzał. Jemmy,
trzymając nad głową sztylet dziadka i chwiejąc niebezpiecznie, biegł w stronę dzika, czerwony jak
burak ze złości.
Dzik chrząknął głośno, a Jamie coś krzyknął. Roger nie miał czasu, żeby zwracać na to uwagę i rzucił
się na syna. Za plecami Jemmy'ego dostrzegł w lesie ruch, który przyciągnął jego wzrok. Szara
strzała/tuż przy ziemi, poruszała się tak szybko, że nie sposób było zobaczyć, co to.
- Już dobrze, Jem. Nie ruszaj się. Już dobrze, tata cię trzyma. - Czoło
miał przyciśnięte do ziemi, a głowa Jemmy'ego leżała we wgłębieniu jego ramienia. Jedną ręką
osłaniał chłopca, w drugiej ściskał nóż. Przygarbił się, czując, że jego kark jest odsłonięty i narażony
na atak, ale nie mógł
Teraz już słyszał wilka. Wył i szczekał, porozumiewając się z towarzyszami. Dzik wydawał z siebie
straszliwy przeciągły ryk. Jamie, zbyt zadyszany, żeby krzyczeć, przeklinał zwierzę krótkimi,
chaotycznymi frazami po gaelicku.
Nad głową Rogera coś zatrzepotało, a potem rozległo się dziwne, puste tąpniecie i zapadła absolutna
cisza.
Oniemiały Roger uniósł głowę o kilka cali i zobaczył dzika stojącego parę kroków przed nim, z
rozdziawioną paszczą jak gdyby w szczerym zdumieniu. Za zwierzęciem stał Jamie, cały we krwi i
błocie, z takim samym wyrazem twarzy.
-493-
Przednie nogi dzika ugięły się i zwierzę padło na kolana. Zachybotało się, oczy mu się zaszkliły i
zwaliło się na bok. Drzewce strzały wyglądało
Jemmy wiercił się i płakał pod ojcem. Roger powoli usiadł i przytulił
syna. Zauważył, że trzęsą mu się ręce, ale poza tym nie czuł nic. Rozerwana skóra na dłoni piekła go,
a kolano boleśnie pulsowało. Odruchowo poklepał uspokajająco Jemmy'ego po plecach i spojrzał w
stronę drzew.
- Ian - powiedział cicho i na jego powalanej błotem, krwią i trawą twarzy pojawiła się pełna
niedowierzania radość. - O Boże, to przecież Ian.
Ponieważ Lizzie nie miała matki, która zadbałaby o jej wyprawę ślubną,
ła się rama do pikowania kołdry, oraz mogłam liczyć na pomoc pani Bug,
Byłyśmy w trakcie zszywania wzoru w odcieniach kremowych i niebieskich, który przygotowała pani
Lindsay, żona Evana, gdy nagle w drzwiach wychodzących na korytarz pojawił się Jamie. Panie,
zaabsorbowane rozmową o chrapiących mężach, nie zauważyły go, ale ja siedziałam przodem do
drzwi. Widocznie nie chciał przeszkadzać ani zwracać na siebie uwagi, bo nie wszedł do środka.
Kiedy jednak nasze spojrzenia spotkały się, kiwnął na mnie głową.
-494-
wraca do łóżka, chce... hmm. - Zaczerwieniła się, a pozostałe panie zarechotały. - Mniej wtedy śpię,
niż gdy on chrapie!
Jamie czekał na korytarzu. Kiedy wyszłam, złapał mnie za ramię i pociągnął przed frontowe drzwi.
mnie z uśmiechem.
-Piesek! Piesek-piesek! Tutaj, piesku! - Jemmy wybiegł ze swojej chaty i biegł, co sił w krótkich
nóżkach. Rollo wystrzelił ku niemu i zaczęli się kotłować wśród burzy pisków.
jak zdobycz, ale szybko się przekonałam, że obaj bawią się świetnie. Matczyny radar Brianny
wychwycił piski, więc pośpieszyła ku drzwiom.
Wtedy stanął przed nią Ian, przytulił ją i pocałował. Jej okrzyk sprowadził na ganek całe kółko
szyjących pań, które zaczęły pytać, wykrzykiwać i hałasować, włączając się w ogólne podniecenie.
W całym tym zamieszaniu zauważyłam, że Roger, który właśnie się pojawił, ma na czole świeże
zadrapanie, podbite oko, a na sobie czystą koszulę. Zerknęłam na Jamiego, z którego twarzy nie
znikał szeroki uśmiech.
Jego koszula - przeciwnie niż Rogera - była nie dość, że brudna, to jeszcze rozerwana z przodu i na
rękawie. Na materiale widniały też smugi
-495-
z błota i zaschłej krwi. Zważywszy, że Jemmy miał mokre włosy i świeżą, aczkolwiek w tej chwili
już bynajmniej nie czystą koszulę, uznałam, że jest
- Czy to miejscowy odpowiednik zwyczaju zabijania utuczonego cielaka z okazji powrotu syna
marnotrawnego? - zapytałam, szukając wzrokiem Iana, który całkiem zniknął wśród powodzi kobiet.
Zauważyłam, że Lizzie uwiesiła się jego ramienia, a jej blada twarz dosłownie promienieje. Na ten
widok poczułam pewien niepokój, ale na razie odsunęłam od siebie wszelkie obawy.
lata temu. Dziecko - jeśli wszystko dobrze poszło - powinno już chodzić.
Zaczęłam się zastanawiać, co powinnam zrobić - z szyciem, świeżym dzikiem i uroczystą kolacją;
tym powinna się zająć pani Bug.
z zapasem nowych plotek, zrobiło się bardzo późno. Plotek nie było za
dużo: Ian odnosił się do wszystkich przyjaźnie, ale był małomówny i niewiele opowiadał o swojej
podróży z północy, a w ogóle nie wspomniał
o jej powodach.
- Podejrzewasz, że stało się coś złego z jego żoną? I z dzieckiem? - Poczułam głębokie ukłucie
niepokoju o Iana i szczupłą, ładną dziewczynę z plemienia Mohawków, o imieniu
Wakyo'teyehsnonhsa - Pracująca Włas-
-496-
nymi Rękoma, Ian nazywał ją Emily. Śmierć przy porodzie była dość częsta, także wśród Indian.
- Nie wiem, ale myślę, że chyba tak. W ogóle o nich nie mówił, a oczy
Bug odnośnie kolacji, więc musiałam wyjść. Idąc za Lizzie do kuchni, zastanawiałam się, co znaczył
dla niej powrót Iana, zwłaszcza jeśli nasze podejrzenia odnośnie jego indiańskiej żony były słuszne.
Lizzie podkochiwała się w Ianie przed jego wyjazdem i miesiącami usychała z tęsknoty, gdy
zdecydował się zostać z Kahnyen'kehaka. Ale to by
ło ponad dwa lata temu, a dwa lata to dużo czasu, zwłaszcza dla młodej
osoby.
cichą myszką.
vrayowi. Mogłam tylko dziękować Bogu, że ani Ute McGillivray, ani żadna
z jej córek nie przyszły szyć kołdry. Przy odrobinie szczęścia uniesienie z powodu powrotu Iana
szybko przeminie.
Ułożyłam dla niego kilka kołder i poduszkę z gęsiego puchu na stole operacyjnym, gdy grzecznie
odmówił spania w łóżku pana Wemyssa i nie zgodził się, gdy pani Bug chciała zrobić mu posłanie
przy kuchennym palenisku.
- Och, ciociu - powiedział, uśmiechając się. - Nie uwierzyłabyś, gdybyś
wiedziała, gdzie zdarzało się nam z Rollo spać. - Przeciągał się, ziewnął i zamrugał. - Chryste, od
ponad miesiąca, jak nie dłużej, nie byłem na nogach po zachodzie słońca.
ślałam, że tu ci będzie lepiej. Nikt ci nie będzie przeszkadzał, jeśli zechcesz pospać dłużej.
- Tylko jeśli zostawię otwarte okno, żeby Rollo wychodził i wychodził, kiedy zechce - zażartował. -
Ale zdaje się, że postanowił zapolować w domu.
a jego złote wilcze oczy wpatrywały się w górne drzwi kredensu. Zza drzwi
-497-
- To, że stałeś za nim ze strzelbą, nie miało oczywiście żadnego wpływu na ucieczkę lisa -
zauważyłam.
się szeroko.
- 'S beag 'tha fhios aig fear a bhaile mar 'tha fear na mara beo - odpowiedział
uśmiechem. Twarz miał ogorzałą na brąz. Od jego nosa do kości policzkowych biegły wykropkowane
półkoliste linie tatuażu Mohawków. Przez chwilę widziałam jednak w jego piwnych oczach
łobuzerskie ogniki i zobaczyłam w nim chłopca, którego kiedyś znałam.
ślach słowa: avbhar, coire, skirlie. Żeby nie zapomnieć. - Zerknął nieśmiało na Jamiego. -
Powiedziałeś mi wuju, że mam nie zapomnieć.
i padli sobie w ramiona, wyściskali się mocno, klepiąc się po plecach bez
słów.
Nim zdążyłam otrzeć oczy i wydmuchać nos, rozłączyli się i zaczęli rozmawiać, jakby nigdy nic,
traktując moje wzruszenie jako przejaw babskiego sentymentalizmu.
- Starałem się nie zapomnieć szkockiego i gaelickiego, wuju - powiedział Ian, odchrząkując. - Ale
łacinę trochę zaniedbałem.
stwierdził Jamie. Otarł rękawem nos i uśmiechnął się. - No chyba że trafiłeś na wędrującego jezuitę.
Podszedł cicho do progu, wyjrzał na korytarz, a potem zamknął ostrożnie drzwi i stanął z powrotem
obok stołu. Nosił w talii małą skórzaną sa-
-498-
kiewkę, w której najwyraźniej miał cały jego doczesny dobytek - oprócz noża, łuku i kołczanu. Zdjął
ją wcześniej, ale teraz zaczął w niej szperać.
o kartkę z niej dla mnie, żebym mógł wysłać wam wiadomość, że wszystko jest dobrze. Dostaliście?
matce.
- Tak wygląda. - Kiwnął głową Ian i podrapał ślad po ugryzieniu komara na szyi. - Ale to nie jest
brewiarz. Zajrzyj do środka.
Przysunęłam się do Jamiego i zerknęłam mu ponad łokciem, gdy otwierał książeczkę. Zobaczyłam
postrzępiony brzeg - pozostałość po wyrwanej pierwszej, pustej kartce. Dalej nie było jednak strony
tytułowej ani druku. To wyglądało na jakiś dziennik. Strony były wypełnione odręcznymi zapiskami
czarnym atramentem.
łowie strony był dalszy ciąg zapisków. Tutaj pismo było drobniejsze, bardziej staranne, ale nadal
wydawało mi się dziwne.
a drugim? Musiałem istnieć, bo pamiętam to. Później to opiszę. Na razie brakuje mi słów. Bardzo źle
się czuję.
Litery były małe, okrągłe, każda oddzielna. Widać było wysiłek skrupulatnego i uważnego pisarza,
ale litery przewracały się jak pijane, a słowa rozjeżdżały po stronie. Naprawdę musiał się źle czuć, o
ile uznać pismo za wskazówkę.
-499-
Kiedy na następnej stronie znowu pojawiły się zapiski, pismo było spokojniejsze - jak nerwy
piszącego.
Oto właściwe miejsce. Może być. Ale to też właściwy czas, wiem o tym.
Drzewa i krzewy są inne. Na zachodzie była polana, a teraz całkiem porosły ją wawrzyny. Kiedy
wszedłem do kręgu, patrzyłem na wielką magnolię, a teraz jej nie ma. W tym miejscu rośnie młody
dąb. Dźwięki są inne. Nie słychać autostrady ani samochodów w oddali. Tylko ptaki, śpiewające
bardzo głośno. Wiatr.
Nadal mam zawroty głowy. Słabe nogi. Jeszcze nie mogę stanąć. Obudzi
łem się pod ścianą, gdzie wąż pożera własny ogon, ale w pewnej odległości od jamy, w której
ułożyliśmy krąg. Musiałem się stamtąd wyczołgać; na rękach
łem - zbyt słaby, żeby wstać. Teraz już czuję się lepiej. Nadał jestem słaby i chory, ale też cieszę się.
Zadziałało. Udało się nam.
miał rację. To był mały, nieszlifowany szafir. Muszę pamiętać, żeby wszystko zapisać dla dobra tych,
którzy mogą przyjść po mnie.
Zimny dreszcz przeczucia przeszedł mi po plecach, poczułam mrowienie skóry na głowie i włosy
zaczęły mi się unosić. Którzy mogą przyjść po mnie. Nie zastanawiając się, wyciągnęłam rękę i
dotknęłam książki - nieodparty impuls. Musiałam go jakoś dotknąć, nawiązać kontakt z zaginionym
autorem tych słów.
rękę i zacisnęłam palce w pięść. Jamie wahał się przez chwilę, ale potem
spojrzał znów do notatnika, jakby porządne, czarne litery przyciągały jego wzrok, tak samo jak mój.
Już wiem, co mnie uderzyło w tych literach. Nie napisano ich piórem.
Zapis piórem, nawet najstaranniejszy, ma niejednakową intensywność -
jest ciemny tuż po zanurzeniu pióra i w miarę pisania blednie. Tutaj każde słowo było takie samo -
cienka czarna linia, ledwo zauważalnie wklęsła. Pióro nie zostawia takich śladów.
-500-
Jamie spojrzał na mnie. Musiałam poblednąć, bo poruszył się, jakby chciał zamknąć książeczkę, ale
pokręciłam głową i gestem poprosiłam, żeby czytał dalej. Zmarszczył niepewnie brwi, ale wrócił do
lektury, co chwila zerkając na mnie. Potem zapiski całkiem go pochłonęły. Uniósł brwi, patrząc na
słowa na następnej stronie.
- Popatrz - powiedział cicho, podsuwając mi książkę i wskazując na jedną linijkę. Była napisana po
łacinie, jak wszystko, ale w tekst wpleciono nieznane słowa - długie i dziwaczne.
Mohawków, wuju. Ulewny Deszcz to czyjeś imię. I inne imona. Silny Piechur, Sześć Żółwi,
Rozmawiający z Duchami.
- Myślałem, że Mohawkowie nie mają pisanego języka - powiedział Jamie, a Ian pokręcił głową.
- Nie, nie mają, wuju Jamie. Ale ktoś to zapisał - kiwnął głową na stronę - i jeśli wypowie się to na
głos, to brzmi jak słowa... - Wzruszył ramionami. - To imiona Mohawków. Jestem pewny.
i kontynuował tłumaczenie.
miał rubin, Silny Piechur diament, a Sześć Żółwi szmaragd. Nie byliśmy pewni wzoru - czy powinien
mieć cztery punkty, w cztery strony świata, czy pięć, jak pentagram. Ale było nas pięciu, którzy
poprzysięgli na krew, że to zrobią, więc zaznaczyliśmy na kręgu pięć punktów.
Między tym i następnym zdaniem następowała przerwa. Po niej charakter pisma zmienił się: stał się
równy i pewny, jakby autor przerwał, i podjął opowieść po pewnym czasie.
Poszedłem sprawdzić. Nie ma śladu po kręgu - ale właściwie nie widzę powodu, dlaczego miałby
być. Myślę, że przez jakiś czas musiałem być nieprzytomny; ułożyliśmy krąg w głębi otworu, ale na
ziemi nie ma żadnych śladów, które wskazywałyby, że przeczołgałem się albo przetoczyłem do
miejsca, w którym się obudziłem. Widać jednak ślady po deszczu. Mam wilgotne ubranie, ale nie
potrafię powiedzieć, czy od deszczu, porannej mgły czy od potu, bo leżałem w słońcu. Gdy się
obudziłem, było prawie południe, ponieważ słońce stało nade mną i było gorąco. Chce mi się pić.
Czy wyczołgałem się przez
-501-
szczelinę i potem zemdlałem? Czy też wyrzuciła mnie siła, która mnie przeniosła?
się echem w mojej głowie. Nie słyszałam ich nigdy wcześniej, a jednak
brzmiały przerażająco znajomo. Pokręciłam głową, podniosłam wzrok i zobaczyłam, że Ian patrzy na
mnie. Jego oczy były jasnobrązowe i zamyślone.
- Tak - powiedziałam śmiało w odpowiedzi na jego spojrzenie. - Jestem. Brianna i Roger też. -
Jamie, który właśnie przerwał czytanie, zastanawiając się nad jakąś kwestią, podniósł wzrok.
Zobaczył minę Iana i moją. Wziął mnie za rękę.
Nie wszystko - uśmiechnął się przelotnie. - Na pewno nie poradziłem sobie z gramatyką, ale chyba
zrozumiałem, o czym tu mowa. A ty?
Nie bardzo było wiadomo, czy pytanie jest skierowane do mnie, czy Ja-
się do Iana i kiwnęłam głową. Jamie też skinął i mocniej ścisnął moją dłoń.
Ian był bardzo zmęczony i w końcu, ziewając, położył się. Przedtem jednak musiał przytrzymać
Rollo, żebym mogła zabrać z kredensu Adsa, który syczał jak wąż i zjeżył się tak, że zrobił się dwa
razy większy. Złapałam kota za skórę na karku, żeby mnie nie wypatroszył pazurami, i wyniosłam
Zapalił już nową świecę. Jedną ręką rozwiązując koszulę, a drugą kartkując pamiętnik, usiadł na
łóżku, zaabsorbowany lekturą.
-Nie mógł odnaleźć przyjaciół. Przeszukiwał okolicę przez dwa dni,
nawołując, ale nie znalazł żadnego śladu. Wpadł w rozpacz, ale wreszcie
uznał, że musi ruszyć dalej. Był głodny, a nie miał nic oprócz noża i odrobiny soli. Musiał zacząć
polować albo znaleźć ludzi.
-502-
Lodowaty prąd przeszedł mi po kręgosłupie i już mnie nie opuścił. Na skórze czułam dreszczyki
niepokoju jak dotknięcia palców ducha. Moja
rodzina, rzeczywiście.
Powiedziałam jej kiedyś, że Ząb Wydry to być może ktoś z „mojej rodziny", bo nie potrafiłam inaczej
opisać specyficznej więzi między podróżnikami w czasie. Nigdy nie spotkałam Zęba Wydry -
przynajmniej nie w cielesnej postaci - ale jeśli to był mężczyzna, za którego go uważa
łam, to znaczy, że jego głowa jest pochowana na naszym małym cmentarzyku - razem ze srebrnymi
plombami.
Być może wreszcie dowiem się, kim naprawdę był i dlaczego - u licha -
- Nie był najlepszym myśliwym - stwierdził krytycznie Jamie, marszcząc brwi nad stronicą. - Nie
potrafił nawet złapać susła we wnyki, i to w środku lata!
Na szczęście Ząb Wydry - jeśli to rzeczywiście był on - znał trochę jadalnych roślin. Objawiał
wyjątkowe zadowolenie z siebie, bo rozpoznał
papaję i persymonę.
- I smakują jak dno nocnika - dodał Jamie, który zdecydowanie nie lubił
Niezależnie od tego, czego szukał, w końcu natrafił na wioskę. Nie mówił językiem jej mieszkańców.
głos Jamie.
o nim opowiadała, o ile to ten sam człowiek - dodałam pro forma - mówiła, że szczególnie
interesowały go garnki, noże i broń. Powiedział, że Indianie... jak ona to ujęła? Że powinni „wrócić
na ścieżki przodków", bo inaczej biały człowiek pożre ich żywcem.
Na następnych stronach dziwne zainteresowania Zęba Wydry garnkami stało się bardziej zrozumiałe.
-503-
- Zawiodłem - czytał Jamie. - Przybyłem za późno. - Wyprostował się i zerknął na mnie, a potem
czytał dalej.
Me wiem dokładnie, w jakim czasie jestem, i nie mogę się tego dowiedzieć-
ci ludzie nie mierzą czasu żadnym znanym mi sposobem, nawet gdybym znał
ich język dość dobrze, aby zapytać. Ale wiem, że zjawiłem się za późno.
Gdybym przybył wtedy, kiedy zamierzałem, przed 1650 rokiem, nie byłoby żelaza w wiosce tak
daleko w głębi lądu. A skoro żelazo jest tu używane tak powszechnie, znaczy to, że pojawiłem się
przynajmniej pięćdziesiąt lat za późno, a może nawet więcej!
w garść i uznał, że musi iść dalej. Wobec tego wyruszył samotnie na północ, wyposażony przez
mieszkańców wioski w niewielkie zapasy jedzenia.
- Tak, ale szczerze mówiąc, sądzę, że nie miał innego pomysłu - dodałam.
Podróżując samotnie przez pustkowia, mając za całe towarzystwo tylko książeczkę, Ząb Wydry
postanowił zająć myśli spisywaniem relacji z podróży.
Być może nie uda mi się to, co sobie zamierzyłem, a właściwie zamierzyliśmy. W tej chwili to dość
prawdopodobne, że po prostu umrę na tym pustkowiu. Ale jeśli tak ma być, pewne pocieszenie jest w
tym, że zostanie jakiś ślad po naszym szlachetnym przedsięwzięciu. Tylko tak mogę uhonorować tych,
którzy byli mi braćmi - moich towarzyszy w tej przygodzie.
Jamie przerwał i potarł oczy. Świeca prawie cała już się wypaliła. Moje
głowę na ciepłym i mocnym ramieniu Jamiego. - Nie mogę już dłużej wy-
-504-
siedzieć, po prostu nie dam rady. A chyba nie musimy się śpieszyć. Poza tym... - ziewnęłam tak
rozdzierająco, że zakręciło mi się w głowie i musiałam zamrugać. - Poza tym może Bree i Roger też
chcieliby posłuchać.
Nie zaprzątałam sobie głowy wieczorną toaletą. Zrzuciłam tylko ubranie, umyłam zęby i wpełzłam do
łóżka w nocnej koszuli. Adso, który chrapał szczęśliwy na poduszce, nadąsał się, gdy
przywłaszczyliśmy sobie jego miejsce. Ponieważ jednak Jamie upierał się przy swoim, w końcu
naburmuszony kot przesunął się i ułożył się w nogach łóżkach. Rozciągnął się na moich stopach jak
futrzany dywanik. Jednakże po kilku chwilach zapomniał o swojej urazie, zaczął ugniatać delikatnie
pazurami po
ściel oraz moje stopy i sennie mruczeć.
Obecność kota działała niemal tak samo kojąco jak regularne, ciche chrapanie Jamiego. Zazwyczaj
czułam się jak w domu, bezpieczna w miejscu, które stworzyłam sobie w tym świecie, byłam
szczęśliwa u boku Jamiego,
niezależnie od okoliczności. Ale czasem nagle z całą wyrazistością docierał do mnie ogrom
przepaści, którą przebyłam, i oszałamiająca świadomość utraty świata, w którym się urodziłam.
Wtedy czułam się bardzo samotna. I czułam lęk.
i rozpacz, wróciło do mnie wspomnienie strachu i wątpliwości towarzyszących mojej podróży przez
kamienie.
Przytuliłam się mocno do śpiącego męża, odnajdując ciepło i bezpieczeństwo, a w głowie usłyszałam
słowa Zęba Wydry - okrzyk rozpaczy, który rozbrzmiewał w moim umyśle, przełamując barierę czasu
i języka.
Pod koniec jednej strony drobne łacińskie słowa stają się coraz bardziej
pośpieszne, niektóre litery są bezkształtne, a końcówki słów giną w szaleństwie. Ostatnie linijki,
zapisane po angielsku, wyrażają całą tragedię ich autora.
O Boże, Boże. ..
Dopiero następnego dnia po południu udało nam się zebrać Briannę, Rogera oraz Iana i nie
przyciągając niczyjej uwagi, zamknąć się po cichu w gabinecie Jamiego. Poprzedniego wieczoru,
pod wpływem zmęczenia
-505-
związanego także z nagłym powrotem Iana, byłam skłonna zaakceptować wszystko. Jednakże w
jasnym świetle poranka, gdy zajęłam się codziennymi obowiązkami, coraz trudniej mi było wierzyć,
że zapiski naprawdę istnieją, a nie są jedynie czymś, co mi się przyśniło.
jedno i drugie.
- Powiedziałem im, co to jest - oznajmił Jamie bez wstępów.
Roger i Bree siedzieli obok siebie na stołkach i wyglądali bardzo poważnie. Jemmy, który nie
zgodził się rozstać z matką, siedział pod stołem i bawił się sznurkiem drewnianych korali.
Jamie pokiwał głową i zerknął na młodego Iana, który stał przy oknie,
nie mogąc usiedzieć. Jego krótko przycięte włosy były prawie tak samo
- Tak, przeczytaliśmy. Nie będę czytał na głos całości, ale zacznę od tego fragmentu, gdzie autor
postanowił wyjaśnić wszystko od początku.
zakładki.
i wszystko, co się z nim wiąże, ponieważ to gorzki owoc setek lat mordów i krzywd, symbol rabunku,
niewolnictwa i ucisku...
- Widzicie, dlaczego nie chcę czytać wszystkiego dokładnie - skomentował Jamie. - Ten człowiek
potrafi zanudzić.
zwykłej ciekawości.
-506-
- Cóż, w Wielkiej Brytanii mogłeś nie słyszeć, ale w Bostonie to była głośna sprawa. Myślę, że
Robert Springer był jednym z Piątki Montauków.
- Jakiej piątki?
- Och, to... to taka historia... parę osób chciało zwrócić na siebie uwagę. - Brianna machnęła
lekceważąco ręką. - To nic ważnego. Byli aktywistami Ruchu Indian Amerykańskich, a przynajmniej
od tego zaczęli, mieli na tym punkcie kota...
Bree rozejrzała się za czymś, czym dziecko mogłoby się zająć. Zdjęła
ojca i kuzyna, wzięła głębszy oddech i zaczęła wyjaśniać, a Roger i ja czasem coś dopowiadaliśmy.
Pokrótce i dość chaotycznie przedstawiła sytuację Indian w dwudziestym wieku.
- Więc Robert Springer jest, czy raczej był, w swoich czasach jakby Indianinem? - Jamie zabębnił
palcami o biurko, marszcząc brwi w skupieniu. - To się zgadza z jego opowieścią. On i jego
towarzysze bardzo źle oceniali zachowanie tych, których nazywali „białymi". Przypuszczam, że
byli Europejczycy, lecz Amerykanie. Pierwotnie tylko Indianie byli Amerykanami, dlatego zaczęli
nazywać siebie rdzennymi Amerykanami i...
- Może historią zajmiemy się trochę później - zasugerował. - A co pisano w gazetach o Robercie
Springerze?
-507-
w Vermont. Nie zdołano jednak ustalić przyczyny śmierci. Po pozostałej czwórce ślad zaginął.
„Gdzie oni są? - zacytowałam cicho. - O Boże, Boże, gdzie oni są?"
- On i jego czterej towarzysze wyrzekli się wszelkich związków ze światem białych, przyjmując
nowe imiona zgodne z własnym dziedzictwem.
Tak napisał.
- Tak powinni zrobić - stwierdził cicho Ian. Był w nim dziwny, nowy
u niego spokój. Nagle dotarło do mnie z całą siłą, że przez ostatnie dwa
lata był Mohawkiem. Został oczyszczony z białej krwi, przyjął imię Brata
Pomyślałam, że Jamie też zauważył ten spokój, ale nie spuszczał wzroku z dziennika, przewracając
powoli strony i podsumowując treść.
się nazywać, miał rozliczne powiązania z półświatkiem ekstremistów politycznych i z czymś jeszcze
bardziej utajnionym, co nazywał szamanizmem rdzennych Amerykanów. Nie wiedziałam, ile jest
podobieństwa między tym, co robił Ząb Wydry, i pierwotnymi wierzeniami Irokezów, ale
uważał, że jest potomkiem Mohawków, i kultywował pozostałości ich tradycji, które znalazł... albo
wymyślił.
ósmym roku?
-508-
Trzeba było przejść próbę. Wielu odpadło, ale ja nie. Pięciu z nas przeszło próbę. Słyszeliśmy głos
czasu. W pięciu złożyliśmy przysięgę krwi, że podejmiemy się tego wielkiego przedsięwzięcia, aby
uchronić nasz lud od katastrofy. Aby napisać historię na nowo, naprawić błędy...
- O Boże! - jęknął cicho Roger. - Co oni chcieli zrobić? Zabić Krzysztofa Kolumba?
-Może miał rację - odezwał się cicho Ian. - Słyszałem historie, które
opowiadali starzy ludzie. O tym, jak zjawili się pierwsi O'seronni, jak zostali powitani, jak
przywieźli towary na handel. Sto lat temu O'seronnich było niewielu, a Kahnyen'kehaka byli
mistrzami, przywódcami Narodów.
Było ich po prostu za dużo. Chyba nie chciał nakłonić Mohawków do najazdu na Europę, co?
ślenia Anglikom. Ale cóż... - rzucił mi szydercze spojrzenie. - Nasz przyjaciel Robert Springer nie
był aż tak ambitny.
dość ambitne i może... może jednak... możliwe. Nie zamierzali zapobiec osiedlaniu się białych. Mieli
dość rozsądku, żeby wiedzieć, że to się nie uda. Chcieli tylko, dać Indianom oręż przeciwko białym,
żeby ustalili zasady handlu na własnych warunkach, żeby występowali z pozycji siły.
-509-
- Zamiast pozwolić im osiedlać się w dużych grupach, mogli ich ograniczać. Zamiast pozwolić
budować fortyfikacje, od razu zażądać broni.
odwagę. To mogło się udać: gdyby zdołali przekonać Irokezów, gdyby zadziałali we właściwym
czasie, nim Europejczycy zdobyli przewagę. Ale się nie udało, prawda? Po pierwsze, zjawił się w
niewłaściwym czasie, o wiele za późno, a potem zorientował się, że nie ma jego z towarzyszy.
- Ano. Wpadł w rozpacz, jak pisze, kiedy zdał sobie sprawę, że plan się
nie powiódł. Myślał o powrocie, ale nie miał już kamienia szlachetnego,
- Znalazł go - powiedziałam.
- To ten, jeśli przyjmiemy, że był tylko jeden Ząb Wydry związany z Snaketown.
Duży, gładki kamień wydawał się ciepły w mojej dłoni. Delikatnie potarłam kciukiem spiralę. Wąż,
który pożera własny ogon, napisał.
się, gdy Ząb Wydry dochodzi do wniosku, że nie ma rady; zrealizuje plan,
nie bacząc na czas - nadal nie wiedział, w jakim czasie się znalazł - i czy
-510-
- Nie mógł myśleć, że mu się uda. - Słowa te wypowiedziane schrypniętym głosem Rogera
zabrzmiały jak ostateczny wyrok.
Jamie pokręcił głową, patrząc niby na dziennik, ale tak naprawdę zapatrzył się gdzieś w dal.
dotknął strony - że tysiące jego ludzi zginęły w walce o wolność, a w następnych latach zginą
następne tysiące. Zamierzał ruszyć tą sama ścieżką co oni, nie sprzeniewierzyć się własnej krwi.
Wojownik Mohawków nie
głowę, tak że włosy zasłoniły jej twarz. Roger patrzył na nią z wielką powagą. Ale tak naprawdę
żadnego z nich nie widziałam - widziałam człowieka z twarzą pomalowaną na czarno,
przygotowanego na spotkanie śmierci, idącego nocą przez wilgotny las, niosącego pochodnię, która
płonęła zimnym światłem.
- Co to?
- Ach, wspomina o tym. Uczył się łaciny w szkole, może to go nastawiło przeciwko Europejczykom -
Jamie uśmiechnął się szeroko do młodego Iana, który się skrzywił - i pomyślał, że jeśli będzie pisał
po łacinie, każdy, kto zobaczy notatnik, uzna, że to brewiarz, i nie zwróci na niego
uwagi.
- Mnie?
brakowało liter, niektóre słowa były już tylko odciskiem na papierze. Ciekawe, wyrzucił pusty
długopis czy zachował go jako pamiątkę po straconej przyszłości?
-511-
Twarz Iana była beznamiętna, ale w jego piwnych oczach widać było niepokój. Kiedy był Szkotem,
nie ukrywał swoich uczuć.
- Nie wiem - powiedział. - Coś wiedziała, ale nie wiem, co. Nic mi nie
mnie, potem na Briannę, Rogera i znów na mnie. - To prawda? - zapytał. - To, co powiedzieliście o
przyszłości Indian?
Skinął tylko głową i potarł nos kostkami dłoni, ale ja się zastanawiałam.
Wiedziałam, że nie zapomniał swojego narodu, ale Kahnyen'kehaka też
Już otwierałam usta, żeby go zapytać o żonę, gdy nagłe usłyszałam Jem-
my'ego. Znowu schował się pod stół ze swoją zdobyczą i od kilku minut
To było wysokie dzwonienie, jakby ktoś wodził mokrym palcem po brzegu kryształowego pucharu.
Roger wyprostował się na krześle zdumiony.
wyprostowała, rozległ się huk przypominający wystrzał z broni i dzwonienie gwałtownie ustało.
Odpryski migoczącego ognia widać było wszędzie - na półkach, książkach, ścianach i w gęstych
fałdach spódnicy Brianny. Jeden odłamek świsnął koło głowy Rogera, omal nie rozcinając mu ucha.
Cieniutka strużka krwi płynęła mu po szyi, ale chyba jeszcze tego nie zauważył.
przebił się od spodu przez calowej grubości blat. Usłyszałam, jak Ian krzyczy głośno. Schylił się,
żeby wyciągnąć ostry odłamek z łydki. Jemmy zaczął płakać. Na zewnątrz Rollo szczekał jak opętany.
Opal eksplodował.
-512-
- Nie zauważyłaś niczego dziwnego w tym kamieniu, kiedy dawałaś go chłopcu, Angliszko?
Pokręcił głową, ściągając brwi, a ja spojrzałam na pozostałych. Bree i Roger kiwnęli głowami - a
Ian pokręcił przecząco, zaintrygowany i skonsternowany.
Brianna już otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale Jamie podniósł rękę, żeby ją uciszyć.
Jemmy już się trochę uspokoił, ale ciągle siedział na kolanach matki i ssał
Jemmy rzucił mi oskarżycielskie spojrzenie i znów skinął głową. Ogarnęło mnie poczucie winy, gdy
zdałam sobie sprawę, co by się stało, gdyby Bree nie złapała go od razu.
ły stos kruchego ognia. Ja także miałam draśnięcie na knykciu. Przycisnęłam kostkę do ust i zlizałam
krew.
- Szkło? Więc to nie był prawdziwy opal? - Roger uniósł brwi, pochylając się, żeby podnieść kolejną
igiełkę.
-513-
Ostrożnie ujęłam ostry kawałek kamienia. Był cieniutki i przezroczysty, prawie nic nie ważył.
Połyskiwał żywo błękitnie i pomarańczowo.
- Tak - powiedziałam, delikatnie przechylając dłoń. - Ale nieszczególnie gorący. Mniej więcej w
temperaturze skóry.
może ugryźć.
kuzynka Brianna.
czasie wosk na szczycie wielkiej świecy czasu roztopił się, dzięki czemu
Jamie mógł wyjąć ukryte w niej kamienie. Wyłowił je, otarł chusteczką
Jemmy przyglądał się temu z wielkim zainteresowaniem. Prawie już zapomniał o niefortunnej
przygodzie.
- Podobają ci się, a ghille ruaidh? - zapytał go Jamie, a chłopiec z entuzjazmem pokiwał głową,
wychylając się z kolan matki i sięgając rączką do kamieni.
- Mam nadzieję, że nie - odpowiedział mu dziadek. Nabrał głęboko powietrza i wziął do ręki
szmaragd, z grubsza oszlifowany kamień wielko
Brianna patrzyła, jakby chciała się sprzeciwić, ale przygryzła usta i zachęciła syna, żeby zrobił, jak
prosi dziadek. Patrząc podejrzliwie, Jemmy wziął kamień, i od razu jego nieufność zniknęła.
Rozpromienił się.
- Ładny kamień!
- Pokaż mamie.
nie gorący. Ale jak się zrobi gorący, to go szybko wypuścisz, dobrze? - powiedziała do Jemmy'ego.
-514-
myśl. - Wiesz, co mówił Ząb Wydry. Że trzeba przejść próbę, żeby się przekonać, czy się słyszy „głos
czasu". Wiemy, że nie każdy potrafi... - Z niezrozumiałych powodów, czułam się onieśmielona,
mówiąc to w obecno
ści Iana.
Jemmy nie zwracał uwagi na rozmowy dorosłych, tylko kołysał się, mrucząc do kamienia, który
ściskał w pulchnej rączce.
-Myślicie, że ten „głos czasu" to... Jem, czy ty słyszysz ten kamień? -
Roger pochylił się i złapał syna za ramię. - Jem, czy kamień ci coś śpiewa?
podniósł szmaragd do ucha. Nasłuchiwał bacznie, zmarszczył brwi, a potem opuścił rękę i pokręcił
głową. - Ten nie... nie słyszę... nie mogę powiedzieć, żebym cokolwiek usłyszał. Ale spróbuj ty. -
Podał kamień Briannie, która potem przekazała go mnie.
wrażenie, że gdybym bardziej się wysiliła, coś bym wychwyciła. Nie tyle
pewno.
- Ale wszyscy mają oczy i krew, Angliszko - stwierdził Jamie. - Niezależnie od koloru oczu każdy
widzi. A to... - Skinął ręką, wskazując kamienie.
- Tak, ale jest wiele cech zależnych od genów - tłumaczyłam cierpliwie. - Właściwie wszystko od
nich zależy, jeśli się zastanowić. Popatrz... -
Odwróciłam się do niego i wyciągnęłam język. Jamie zamrugał, a Brianna na widok jego miny
zachichotała. Schowałam język i znowu go wysunęłam, teraz zwinięty w trąbkę. - A co powiesz na
to? - zapytałam. -
Potrafisz tak?
-515-
- Pewnie, że potrafię. - Jamie, rozbawiony, wysunął zwinięty język, poruszył nim i schował. - Każdy
to potrafi, prawda? Ian?
- To znaczy?
może to zrobić!
który zachęca swoje młode, by spróbowały apetycznych owadów. Zerknął ciekawie na Rogera.
Bleee.
- Widzisz? - rzuciłam tryumfalnie. - Niektórzy ludzie potrafią zwijać język, inni nie. Tego nie można
się nauczyć. Rodzisz się z tym albo bez tego.
do mnie.
- Załóżmy, że masz rację. Dlaczego ta dziewczyna tego nie potrafi, skoro ty i ja potrafimy?
Zapewniałaś mnie, że to moja córka, prawda?
ma oczy. - Zerknął na Briannę, jej wysoką, smukłą sylwetkę i burzę rudych włosów. Uśmiechnęła się
do niego, mrużąc niebieskie oczy. Odpowiedział jej uśmiechem i odwrócił się do mnie, dobrodusznie
wzruszając ramionami na znak, że się poddaje.
końca uwierzyć, że nie każdy potrafi to zrobić, nawet gdy się bardzo stara.
poczerwieniały.
wpływ ojca jest bardziej widoczny niż wkład matki, a czasem na odwrót,
ale... mimo to oba wpływy są obecne. To właśnie są geny. To, co dzieci dostają od rodziców a co
wpływa na ich wygląd i umiejętności.
drugim, a światło słoneczne błyszczało w jego miedzianych włosach. Odwracając wzrok, pochwycił
spojrzenie Rogera i szybko odwrócił się do mnie.
-516-
- Dobrze, co dalej?
- Cóż, geny wpływają na coś więcej niż tylko kolor oczu czy włosów -
geny odpowiedzialne za daną cechę, jeden od ojca, drugi od matki. A kiedy... eee... w jajnikach i
jądrach powstają gamety...
-Tak więc... - powiedziałam, przejmując znowu kontrolę nad rozmową - masz parę genów dla każdej
cechy, jeden gen od matki i jeden od ojca. Kiedy jednak przyjdzie czas, żeby przekazać je własnemu
potomstwu, możesz przekazać tylko jeden gen z tej pary. Bo drugi dziecko dostanie od drugiego
rodzica, rozumiesz? - Spojrzałam na Jamiego i Rogera, którzy pokiwali głowami jak
zahipnotyzowani. - Dobrze. Jedne geny są dominujące, inne recesywne. Jeśli osobnik ma dominujący
gen, to ten
właśnie się przejawi, uwidoczni. Drugi może być recesywny, więc się nie
ujawni, ale możesz go przekazać potomstwu.
Bree.
tematu - musimy mieć dominujący gen, który pozwala nam zwinąć język.
Ale uwaga, musimy mieć także gen recesywny, który na to nie pozwala.
nie potrafi zwijać języka. Roger też musi mieć takie recesywne geny, które nie pozwalają zwijać
języka, bo gdyby miał chociaż jeden dominujący, potrafiłby to robić. A nie potrafi. Quod erat
demonstrandum. - Skłoniłam się.
- To fachowa nazwa twoich klejnotów, chłopcze - odparł poważnie Roger, próbując powstrzymać
śmiech.
-517-
- Cóż, masz na sobie kilt, wuju Jamie - stwierdził Ian, śmiejąc się. Jamie rzucił siostrzeńcowi złe
spojrzenie za tę podłą zdradę, ale nim zdążył
za rękę Jemmy'ego.
Bree była pąsowa, a ramiona jej drżały. Roger, też podejrzanie zaczerwieniony, otworzył drzwi i
odsunął się, żeby wypuścić Jamiego i Jema.
- Tak - powiedziała Brianna i zmrużyła oczy, patrząc na Jamiego. - Będziemy musieli umyć
dziadkowi usta mydłem, prawda?
panie. - Skłonił się bardzo oficjalnie przede mną i przed Brianną. Je suis navre, madames. Et
monsieur - dodał cicho, patrząc na Rogera. Roger skinął
Roger spojrzał na Bree i chyba coś uzgodnili bez słów. Pochylił się, wziął
-518-
- FRERE... co potrafię?
Wszyscy odetchnęli. Niczego nieświadomy Jemmy podciągnął nogi i nagle całym ciężarem zawisł na
rękach Rogera i Jamiego. Potem spuścił nogi i powrócił do wcześniejszego pytania.
- Dziadek ma klejnoty? - zapytał, znów podciągając się na rękach mężczyzn i przechylając głowę,
żeby popatrzeć na Jamiego.
Chodź.
żarzące się węgle. Słońce wisiało nisko na niebie, tuż nad kasztanami; ma
ły cmentarz był już zacieniony i ogień jaśniał.
Staliśmy w piątkę nad bryłą granitu, którą Jamie oznaczył grób nieznajomego. Było nas pięciu, więc
zaznaczyliśmy na okręgu pięć punktów. Jednomyślnie uznaliśmy, że to spotkanie jest nie tylko dla
mężczyzny ze srebrnymi plombami, ale także dla jego czterech nieznanych towarzyszy... i dla Daniela
Rawlingsa, którego świeży i ostateczny grób znajdował się w pobliżu, pod jarzębiną.
Zmrok rozświetlił szybujący dym, zamieniając go z szarego w złoty, w miarę jak wznosił się coraz
wyżej i wyżej ku sklepieniu nieba, gdzie już czekały blade gwiazdy.
-519-
Jamie podniósł głowę, poruszony ogniem, który rozgorzał na niebie tak jasno jak ten u jego stóp, i
spojrzał na zachód, gdzie odlatują dusze zmar
łych. Przemówił cicho, po gaelicku, ale każde z nas znało już język dostatecznie dobrze, żeby go
zrozumieć.
Ian stał tuż za nim, blisko, lecz nie dotykając go. Blednące światło pad
- Powinno się to powtarzać w kółko, wiele razy - dodał, schylając przepraszająco głowę. - Przy
bębnach. Ale pomyślałem, że na razie raz wystarczy.
-520-
Staliśmy potem w milczeniu, a wokół nas cicho zapadała ciemność. Kiedy resztki światła zniknęły i
liście na nad nami straciły blask, Brianna wzię
Było już prawie ciemno, gdy wąską ścieżką wracaliśmy do domu. Widzia
łam jednak przed sobą prowadzącą nas Briannę; mężczyźni szli kawałek za
nami. Świetliki, latały między drzewami i rozświetlały trawę pod moimi stopami. Jeden z żuczków
przysiadł na chwilę na włosach Brianny i zamigotał.
- Zastanawiałeś się już na tym, a cliamhuinn, mój zięciu? - zapytał Jamie. Mówił po cichu i
przyjacielskim tonem, ale w dość oficjalnych słowach, co oznaczało, że przywiązuje do pytania
wielką wagę.
- Nad tym, co powinniście zrobić, ty i twoja rodzina. Teraz, kiedy wiecie, że chłopak potrafi
podróżować i co to może oznaczać, jeśli zostaniecie.
Co to mogło dla nich znaczyć? Niespokojna, odetchnęłam ciężko. Wojnę. Walkę. Niepewność, nie
wspominając o realnych zagrożeniach. Zagrożeniu chorobami i wypadkami dla Brianny oraz Jema.
Niebezpieczeństwo śmierci w połogu, gdyby znowu zaszła w ciążę. A dla Rogera zagrożenie i dla
ciała, i dla duszy. Rana na głowie zagoiła się, ale widzia
- A tak - odparł cicho Roger, niewidoczny, gdzieś za mną. - Zastanawiałem się i nadal myślę...
m'athair-ceile. - Uśmiechnęłam się lekko, gdy usłyszałam, jak nazywa Jamiego teściem, ale ton jego
głosu był poważny. - Mam powiedzieć, co myślę? A ty powiesz mi, jakie masz zdanie?
-521-
Husband opuścił kolonię wraz z rodziną po bitwie pod Alamance. Chyba słyszałam, że udali się do
Maryland.
- Tak, o nim. Jak myślisz, co by się stało, gdyby nie był kwakrem? Stanąłby na czele i poprowadził
Regulatorów do walki?
- Tak. A może nie, w końcu nie mieli broni... ale i tak poszłoby im lepiej. A skoro tak...
Teraz już było widać dom. W oknach jaśniały światła, ponieważ podsycono na wieczór ogień na
palenisku i zapalono świece do kolacji.
Może wtedy wszystko zaczęłoby się teraz i tutaj, a nie za trzy lata w Massachusetts.
- Kto wie? Wiem, co teraz dzieje się w Anglii. Nie są gotowi, nie widzą,
- Albo i nie - zgodził się. - Ale w tym cała rzecz. Myślę, że jest czas pokoju i jest czas krwi.
Brianna doszła do domu, ale odwróciła się i czekała na nas. Ona też
- Seas vi mo lamh, a mhic mo thaighe - odparł Roger. - Stań u mego boku, synu mego rodu. Tego
chciałeś?
wiatr.
-522-
Wielka świeca czasu wypaliła się już trochę, ale nadal widać było sporo czarnych kresek znaczących
godziny. Jamie wrzucił kamienie z powrotem do roztopionego wokół płomienia wosku: jeden, drugi i
trzeci, a potem zgasił
wysłany do Edynburga, do kuzyna pani Bug, który dzięki swoim znajomościom w bankach sprzeda
kamień i - po potrąceniu niewielkiej prowizji za pomoc - zadba, aby pieniądze zostały przesłane do
Neda Gowana.
umowa między Laoghaire MacKenzie i Jamesem Fraserem została wypełniona. Potem pieniądze ze
sprzedaży kamienia miały zostać umieszczone w depozycie bankowym i posłużyć za posag dla Joan
MacKenzie Fraser,
mąż.
- Na pewno nie chcesz poprosić Neda, aby poinformował cię, kim jest
ten mężczyzna? - zapytałam.
Bug i strofowała Jemmy'ego, a potem Rogera, który włączył się do rozmowy, i radosny pisk chłopca,
gdy ojciec podrzucił go w powietrze.
Bardzo ucieszyła mnie jego decyzja i wiedziałam, że Jamiego też. Ale mimo specyficznego
spojrzenia na nadchodzące wypadki, jakie mieliśmy w trójkę - Roger, Brianna i ja - wiedziałam, że
Jamie o wiele lepiej rozumie, co naprawdę się szykuje. Wojna była nie mniej niebezpieczna jak
przejście przez kamienie.
Miał tanią płócienną oprawę i był mocno zużyty. Kupił to wydanie Tukidydesa w przypływie
wyjątkowego optymizmu - miał nadzieję, że Germain i Jemmy nauczą się kiedyś greki na tyle, żeby
móc to czytać.
-523-
Otworzył książkę ostrożnie, żeby kartki nie powypadały. Greckie litery wyglądały dla mnie jak
konwulsje nasączonego atramentem robaka, ale Jamie bez trudu znalazł fragment, którego szukał.
Najodważniejsi są z pewnością ci, którzy widząc wyraźnie, co ich czeka, zarówno chwałę, jak i
niebezpieczeństwa, wychodzą przeznaczeniu naprzeciw.
Słowa miał przed sobą, a jednak pomyślałam, że nie odczytuje ich ze strony, lecz z własnej pamięci,
z otwartej księgi własnego serca.
Trzasnęły drzwi i usłyszałam Rogera, jak krzyczał teraz na dworze. Jego chrapliwy głos uniósł się
ostrzegawczo, gdy wołał do Jemmy'ego. Potem dobiegł mnie jego śmiech, głęboki i lekko zduszony,
gdy Bree powiedziała coś do niego, zbyt cicho, bym zrozumiała słowa.
Potem odeszli i nastała cisza; słychać było tylko wiatr wśród drzew.
- Najodważniejsi są z pewnością ci, którzy widząc wyraźnie... Sam najlepiej wiesz - powiedziałam
cicho.
Położyłam dłoń na jego ramieniu, tuż przy szyi. Przejechałam kciukiem po mocnych mięśniach karku,
patrząc na litery-robaczki w książce. On wiedział i ja też wiedziałam; widział to, co mu pokazałam.
Nadal trzymał książkę, ale przechylił głowę na bok, ocierając się policzkiem o moją dłoń. Jego
miękkie i ciepłe włosy dotknęły mojego nadgarstka.
- O nie - odparł. - Nie ja. Odważny jest tylko ten, kto ma wybór, prawda?
Odwrócił się na krześle i wyjrzał przez okno. Widać było tylko wielki czerwony świerk na skraju
polany i głęboki cień rosnącego za nim dębowego zagajnika, oplatanego krzewami jeżyn, które
rozpleniły się poza podwórze. Czarna plama w miejscu, gdzie stał ognisty krzyż, zarosła już gęstym
dzikim jęczmieniem.
Powietrze zadrżało i zdałam sobie sprawę, że wcale nie jest tak cicho.
Wszędzie wokół nas rozbrzmiewały dźwięki gór, ptasie nawoływanie, szum pędzącej w oddali
wody. Było też słychać głosy ludzi, wybijające się spośród szmeru codziennej krzątaniny: tu słowo o
chlewie, tam wołanie z wygódki.
-524-
A ponad tym wszystkim rozbrzmiewały głosy dzieci, odległe piski i śmiechy unoszące się w
niespokojnym powietrzu.
Miał rację. Teraz nie mieliśmy już wyboru i świadomość tego była kojąca. Co ma być, to będzie.
Poradzimy sobie z tym najlepiej, jak zdołamy, i miejmy nadzieję, że przetrwamy - to wszystko. Jeśli
nam się nie uda, to może oni przetrwają. Zebrałam w dłoń jego włosy, przeplotłam je przez palce i
ścisnęłam, jakby to była lina kotwicy.
- A co z innymi wyborami? - zapytałam, patrząc razem z nim na puste podwórze i cienie rosnącego za
nim lasu. - Tymi, które przywiodły cię tutaj? Były prawdziwe i według mnie wymagały niemałej
odwagi.
Pod opuszkiem palca wskazującego wyczułam cieniutką jak włos linię starej blizny, ukrytą pod burzą
rudych fal. Oparł głowę na mojej dłoni i obrócił się, żeby spojrzeć na mnie.
- Cóż... - powiedział, uśmiechając się lekko. Dotknął mojej dłoni. - Sama wiesz najlepiej, prawda,
Angliszko?
Usiadłam tuż koło niego. Położyłam dłoń na jego udzie, a on przykrył ją swoją.
Siedzieliśmy tak chwilę obok siebie i patrzyliśmy na deszczowe chmury przetaczające się nad rzeką
niczym groźba odległej wojny. I pomyślałam, że nieważne, czy to był wybór, czy nie - koniec końców
wyjdzie pewnie na to samo.
Dłoń Jamiego nadal leżała na mojej. Zacisnęła się. Spojrzałam na niego, ale on nadal patrzył gdzieś
w dal - gdzieś za podwórze, za góry i odległe chmury. Jego uścisk przybrał na sile i poczułam, jak
obrączka wpija mi się w skórę.
- Kiedy nadejdzie dzień nieuniknionego rozstania - powiedział cicho, patrząc na mnie - jeżeli moimi
ostatnimi słowami nie będą słowa „kocham cię", wiedz, że po prostu nie zdążyłem ich
wypowiedzieć.