You are on page 1of 218

HISTORYCZNE BITWY

IZABELLA RUSINOWA

SARATOGA-
YORKTOWN
1 7 7 7 — 1 7 8 1

Z DZIEJÓW W O J N Y
AMERYKAŃSKO-ANGIELSKIEJ

Wydawnictwo
Ministerstwa Obrony Narodowej
Warszawa 1984
Opracowanie graficzne serii: Jerzy Kępkiewicz
Ilustracje na obwolucie projektował: Zygmunt Zaradkiewicz
Redaktor: Halina Zyskowska
Redakcja map: Maria Stępniowska
Redaktor techniczny: Jadwiga Jegorow

Copyright by Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej


Warszawa 1984 r.

ISBN 83-11-07057-1
WSTĘP

Proces powstawania w latach 1774—1783 państwa


amerykańskiego do dnia dzisiejszego budzi zainteresowa-
nie wśród badaczy i czytelników. Bez wątpienia w kształ-
towaniu się państwowości Stanów Zjednoczonych Ame-
ryki dużą rolę odegrały wydarzenia militarne — wojna
lat 1775—1782 toczona między Anglią a jej zbunto-
wanymi koloniami położonymi w Ameryce Północnej.
Przeciwko regularnej armii brytyjskiej koloniści wy-
stawili pośpiesznie zorganizowane siły własne — Armię
Kontynentalną; zawodowi żołnierze angielscy walczyli
z uzbrojonymi farmerami i rzemieślnikami. Zmienne
losy działań wojennych wzmagały lub też zmniejszały
zainteresowanie mieszkańców trzynastu prowincji an-
gielskich w Ameryce rozstrzygnięciem kwestii: zależność
od Korony czy suwerenność.
Konsekwencją pierwszego znacznego zwycięstwa ko-
lonistów pod Saratogą w 1777 r. było uznanie ich sa-
modzielności państwowej przez Francję, potem Hiszpa-
nię i Holandię. Wewnętrzny konflikt państwa brytyj-
skiego stał się sprawą międzynarodową, czego następ-
stwem była konieczność rozproszenia sił brytyjskich na
kilka teatrów wojny. Dzięki Francji, jej pomocy finan-
sowej, materiałowej, dyplomatycznej i wreszcie woj-
skowej, mogło dojść do kolejnej klęski wojsk angiel-
skich pod Yorktown w październiku 1781 r. Rząd bry-
tyjski musiał pogodzić się ze swoją przegraną w Ame-
ryce. W traktacie zawartym we wrześniu 1783 r. An-
glia uznała niepodległość swych byłych kolonii. Na
mapie świata pojawiło się nowe państwo.
Bez wątpienia w powstaniu Stanów Zjednoczonych
znaczną rolę odegrało zorganizowanie armii pnliiulów
dowodzonej przez George'a Washingtona. Liczne, prze-
grywane początkowo przez patriotów, bitwy i potyczki
doprowadziły jednak przy pomocy francuskiej do osate-
tecznego zwycięstwa — zniesienia w trzynastu koloniach
władzy brytyjskiej ze wszystkimi tego konsekwencjami
społecznymi, ekonomicznymi i prawnymi. Polski czy-
telnik zna zazwyczaj wojnę o niepodległość S t a n ó w
Zjednoczonych od strony udziału w niej Kościuszki
i Pułaskiego. Obecna praca przedstawia wydarzenia
lat 1775—1782, w których brali udział również ci w y -
bitni polscy wojskowi. Autorka jednak koncentruje się
na podstawowych sprawach zbrojnego konfliktu angiel-
sko-amerykańskiego, pomijając w zasadzie całą rozległą
problematykę polityczno-społeczną tego okresu. Wycho-
dzi bowiem z założenia, że w polskiej literaturze histo-
rycznej przedmiotu są pozycje, które uzupełnią wie-
dzę czytelnika zainteresowanego pierwszym okresem
istnienia państwa amerykańskiego. W pracy niniejszej,
poza badaniami własnymi, starano się wykorzystać naj-
nowszy dorobek historiografii brytyjskiej i amerykań-
skiej.
PIERWSZE STARCIA ZBROJNE

LEXINGTON I CONCORD

„Sir. Sporo amunicji i żywności wraz z kilkoma dzia-


łami i drobną bronią zebrano w Concord dla przepro-
wadzenia rebelii przeciwko rządowi Jego Królewskiej
Mości, dlatego też pomaszeruje Pan tam z kompanią
piechoty lekkiej i grenadierów, możliwie jak najszybciej
i najsprawniej, zachowując przy tym całkowitą tajemni-
cę. Tam zawładnie Pan artylerią i zniszczy ją wraz
z całą amunicją i wszystkim, co znajduje się w arse-
nale".
Tak brzmiał rozkaz z 18 kwietnia 1775 r. wydany
przez 56-letniego gen. bryg. Thomasa Gage'a, dowódcę
sił brytyjskich w Ameryce Północnej, podwładnemu
płk. Francisowi Smithowi.
Tegoż samego dnia wieczorem, tj. 18 kwietnia 1775 r.,
rozkaz ten znali koloniści, mieszkańcy Bostonu. Dwóch
z nich, Paul Revere i William Dauers, poinformowało
mieszkańców osady Concord o zbliżaniu się żołnierzy
brytyjskich. O grożącym niebezpieczeństwie sygnalizo-
wały też okolicy dzwony kościelne i strzały z muszkie-
tów. Wzywały one do zbierania się minute-menów, tj.
ochotników, obywateli prowincji Massachusetts, którzy
na umówiony wcześniej znak powinni jak najszybciej
1
Winsor's History of America, Boston 1887, t. 5, s. 211.
przerwać swe zajęcia i w ciągu minuty z bronią u ręku
stanąć do walki. Z minute-menów tworzono częściowo
oddziały milicji prowincjonalnej, podporządkowanej
zgromadzeniom kolonialnym.
O wydarzeniach nocy z 18 na 19 kwietnia 1775 r. pi-
sał jej uczestnik, porucznik armii angielskiej, John Ba-
ker: „Ostatniej nocy między 10.00 a 11.00 godziną
wszyscy grenadierzy i piechota lekka — około 600 ludzi
(dowodził nimi płk Francis Smith z 10 regimentu i mjr
Pitcarin z piechoty morskiej) zostali załadowani na stat-
ki i przewiezieni z fortu bostońskiego do Cambridge
Pole. Tylko kilku wyższych oficerów wiedziało, dokąd
zmierzamy... O godzinie drugiej rano rozpoczęliśmy swój
marsz... Po pięciu milach marszu doniesiono nam, że
koło osady zwanej Lexington zebrało się kilkuset uzbro-
jonych ludzi, aby się nam przeciwstawić i zatrzymać.
O godz. 5.00 rano przybyliśmy tam i zobaczyliśmy sporą
grupę mężczyzn. Sądzę, że było ich 200—300, sformo-
wanych w kolumnę stojącą w połowie osady. My jesz-
cze kontynuowaliśmy marsz, przygotowując się do od-
parcia ataku, jednakże bez zamiaru ataku z naszej stro-
ny; kiedy byliśmy blisko nich, oddali jeden lub dwa
strzały, po których nasi ludzie bez żadnego rozkazu za-
częli strzelać. Kilkunastu brytyjskich kolonistów padło
od naszych kul, jednakże nie potrafimy powiedzieć ilu,
gdyż zasłaniały ich ściany domów, drzewa i krzewy.
Straciliśmy jednego człowieka z 10 regimentu 2.
Relacja brytyjskiego porucznika zawarta w liście do
ojca nie oddaje całej prawdy o różnie przedstawianej
w historiografii brytyjskiej i amerykańskiej potyczce
pod Lexington. Oddział amerykańskiej milicji liczył tyl-
ko około 70 ludzi, dowodzonych przez weterana wojen
kolonialnych, kpt. Johna Parkera, a sama 15-minutowa

2
Relacja Johna B a k e r a , w: The Spirit of Seventy-Six, The
Story of the American Revolution as told by Participants, New
York 1968, s. 70—71.
walka została stoczona na łące w pobliżu osady. Nie
bardzo też wiadomo, kto pierwszy oddał strzał — kolo-
nista czy żołnierz angielski. Stąd też nie można jedno-
znacznie ustalić winnego rozpoczęcia działań zbrojnych
w Ameryce Północnej. Wiadomo natomiast, że w wy-
niku tych pierwszych strzałów pod Lexington 8 kolo-
nistów zabito, 10 raniono, a większość oddziału milicji
uciekła w stronę osady. Po stronie brytyjskiej 1 żoł-
nierz został ranny i postrzelono konia mjr. Pitcarinowi.
Następnie oddział płk. Smitha poszedł dalej, do Con-
cord, osady leżącej 6 mil na północny zachód od Lexing-
ton. W Concord koloniści przechowywali w magazy-
nach część swego zebranego w prowincji Massachusetts
wojskowego ekwipunku. Brytyjczycy doszli tam bez
większych przeszkód. Nikt nie stawiał oporu, gdy nisz-
czono broń i zapasy żywności. Potem żołnierze spokoj-
nie zjedli przyniesione w plecakach śniadanie. W tym
czasie miejscowa milicja, która na widok zbliżających
się żołnierzy przeszła przez most na drugą stronę rzeki,
wróciła do osady. Wtedy Brytyjczycy pierwsi otworzyli
ogień do 300—400-osobowej grupy uzbrojonych kolo-
nistów, raniąc 3 i zabijając 2 ludzi. Milicja też zaczęła
strzelać, zabijając 3 i raniąc 8 żołnierzy, po czym roz-
biegła się. Cała potyczka w Concord trwała około 5 mi-
nut.
W południe 19 kwietnia 1775 r. płk Smith uznał, że
jego misja została zakończona i rozkazał oddziałom wra-
cać do Bostonu.
Droga powrotna jednak nie była łatwa, bowiem pobli-
skie osady amerykańskie zostały już zmobilizowane do
walki. Milicja kolonialna ustawiała się pośpiesznie
wzdłuż drogi prowadzącej do Bostonu. Do maszerują-
cego oddziału brytyjskiego strzelano zza drzew, krza-
ków i domów. Brytyjczycy nie byli przygotowani do
walki w stylu prawie indiańskim. Idąc drogą po prostu
starali się również strzelać do ukrywających się mili-
cjantów. Tak doszli do osady Charlestown, gdzie czekały
na nich okręty wojenne, którymi przewieziono ich do
garnizonu w Bostonie.
W wyniku tych potyczek obie strony: angielska i ko-
loniści, poniosły straty; wedle amerykańskiego historyka
Aldena pierwsi mieli 73 zabitych i 174 rannych, nato-
miast Amerykanie 49 zabitych, 39 do 41 rannych i 5 za-
ginionych.
22 kwietnia 1775 r. prowincjonalne zgromadzenie ko-
lonii brytyjskiej Massachusetts na wieść o pierwszej
zbrojnej walce kolonistów z żołnierzami Metropolii na-
kazało werbunek 13 600 ludzi do milicji. Na dowódcę
sił kolonii powołano gen. Artemusa Warda, który miał
pewne doświadczenie wojskowe wyniesione z wcześniej-
szych wojen kolonialnych. Sąsiednie kolonie brytyjskie
obiecały przysłać Massachusetts posiłki: Rhode Island —
1500 ludzi, Connecticut — 1600 ludzi, New Hampshi-
re — 2000 ludzi. Wszystkie oddziały milicji miały zbie-
rać się wokół Bostonu, największego wówczas miasta
amerykańskiego, gdzie stacjonował liczący 3500 ludzi
garnizon angielski, a następnie przystąpić do jego opa-
nowywania.
Przerażony wydarzeniami gubernator kolonii Conne-
cticut, pragnąc zapobiec dalszym walkom, proponował
mediację. Gen. Gage jednak domagał się złożenia przez
kolonistów broni i podporządkowania się zarządzeniom
władzy, którą reprezentował. Sam gen. Gage nie chciał
ryzykować dalszych strat w ludziach i, wysyłając do
Londynu raport o wypadkach, czekał zarówno na ins-
trukcje, jak i na posiłki mające wzmocnić jego nie-
liczny garnizon bostoński.
Potyczki pod Lexington i Concord w kolonii Massa-
chusetts wywołały olbrzymi oddźwięk zarówno w trzy-
nastu koloniach angielskich położonych na zachodnim
wybrzeżu Atlantyku, jak i w Wielkiej Brytanii. Oto
bowiem zostali zaatakowani obywatele angielscy przez
zawodowe oddziały armii brytyjskiej. Polała się krew
i istniejący od kilku lat między Metropolią a jej za-
morskimi prowincjami konflikt konstytucyjny prze-
kształcił się w konflikt zbrojny. Koloniści domagali się
poszanowania swych praw i wolności. Korona natomiast
pragnęła bardziej niż dotychczas podporządkować sobie
swoich poddanych. Środki, jakie zastosowała, wywołały
wśród kolonistów poczucie zagrożenia, co z kolei po-
ciągnęło za sobą upowszechnienie w społeczeństwie ko-
lonialnym chęci stawiania oporu władzy angielskiej.
Konsekwencją tych pierwszych zbrojnych starć mię-
dzy kolonistami a żołnierzami brytyjskimi było — na
razie gromadzenie sił przez obie strony.
Wysyłane przez bostoński komitet korespondencyjny
(Committee of Correspondence) listy okólne do innych
komitetów kolonialnych mówiły nie tylko o pierwszej
przelanej krwi amerykańskiej, ale i o potrzebie wspól-
nego działania przeciwko rządowi londyńskiemu. Są-
dzono, że akcja zjednoczonych w wystąpieniach kolonii
wymusi pewne ustępstwa ze strony rządu. Nie wyklu-
czano demonstracji zbrojnej. Zaczęto powszechnie two-
rzyć i szkolić oddziały milicji, zbierać broń, żywność,
kobiety przygotowywały opatrunki; szykowano się do
kolejnej, gdyby zaszła taka konieczność, walki.
Milicja z kolonii Nowa Anglia powoli zaczęła gro-
madzić się pod Bostonbm. W mieście tym stacjonowały
główne siły angielskie wraz z dowództwem, które też
czyniło przygotowania do ewentualnego ataku na od-
działy kolonistów.

BUNKER HILL

W 1775 r. Boston, leżący w prowincji Massachusetts,


był największym miastem w Ameryce Północnej i li-
czył około 16 000 mieszkańców. Poprzez swe usytuo-
wanie na półwyspie bostońskim był ściśle związany
z portem, z lądem stałym łączył go wąski przesmyk.
Od północy miasto dzieliła od lądu rzeka Charles, za
którą znajdowała się wioska Charlestown, leżąca na in-
nym półwyspie i również połączona z lądem wąskim
pasmem ziemi. Oba półwyspy otaczały rzeki Charles
i Mystic, których wody wpadały do zatoki bostońskiej.
Sama zatoka stanowiła dogodne miejsce dla statków
chroniących się tam przed sztormami na Oceanie At-
lantyckim. Powstał tu port handlowy, przynoszący duże
korzyści mieszkańcom i kupcom, oraz liczne stocznie,
w których budowano statki rybackie i handlowe.
W pewnym oddaleniu od wymienionych dwóch pół-
wyspów, na południe od wejścia do zatoki, rozciągał się
trzeci, nie zamieszkany półwysep, pokryty wzgórzami
i lasami — Dorchester Heights (obecnie część połud-
niowego Bostonu).
W zatoce bostońskiej stacjonowała mała wojenna flota
brytyjska, a w mieście kwaterowało wiosną 1775 r.
3000—4000 żołnierzy Korony. Dowódca sił brytyjskich,
gen. Thomas Gage, zdawał sobie sprawę z niezadowo-
lenia części mieszkańców kolonii z polityki prowadzonej
przez Londyn i z powagi sytuacji w związku z przygo-
towaniami do walki zbrojnej. Jego poczynania jednak
krępowały instrukcje nadchodzące z Metropolii. W liście
z 22 kwietnia do Londynu, zawierającym relację z po-
tyczek pod Lexington i Concord, prosił swe władze
o przysłanie posiłków. Jego list dotarł do adresata na
początku czerwca 1775 r., wywierając w Londynie duże
wrażenie. Minął się jednak z nowymi rozkazami rządu
brytyjskiego, bowiem przeciętnie trzeba było 6—8 ty-
godni, by przy sprzyjających wiatrach, statkiem żaglo-
wym, przepłynąć Atlantyk. Stąd też opóźnione instruk-
cje, w których doradcy króla angielskiego Jerzego III,
przeciwni wysyłaniu większych sił do Ameryki Północ-
nej w marcu, sugerowali gen. Gage'owi, by po prostu
aresztował przywódców ruchu antybrytyjskiego w kolonii
Massachusetts. Miało to zastraszyć i uspokoić kolo-
nistów.
Po długich targach wśród liczących się polityków lon-
dyńskich postanowiono wysłać do Ameryki trzech ge-
nerałów: Williama Howe'a, Henry Clintona i Johna
Burgoyne'a, którzy wraz z niewielkimi towarzyszącymi
im oddziałami mieli opanować sytuację w Bostonie.
23 maja 1775 r. przybyły do Bostonu okręty wojenne,
przywożąc nowe instrukcje, piechotę i trzech generałów.
Rozkazy lorda Williama L. Dartmoutha, odpowiedzial-
nego w rządzie lorda Northa za sprawy amerykańskie,
z marca 1775 r. nakazywały natychmiastowe zajęcie
arsenałów w Concord i Worcester, opublikowanie pro-
klamacji, zawierającej przebaczenie w imieniu króla
wszystkim rebeliantom Nowej Anglii, z wyjątkiem kilku
przywódców, których kazano po aresztowaniu przewieźć
na rozprawę do Anglii. Gabinet brytyjski jeszcze
w marcu 1775 r. wierzył, że gen. Gage'owi uda się opa-
nować sytuację w Bostonie. Dlatego też zalecano ode-
słanie 4 regimentów piechoty do miasta Nowy Jork3
w przekonaniu, że nie ma potrzeby utrzymywania tak
wielu żołnierzy brytyjskich w tylko jednej z kolonii
Ameryki Północnej.
Wykonanie tych nowych zaleceń władzy nie było
jednak proste. Sytuacja uległa zmianie. Uzbrojeni ko-
loniści gromadzili się nadal wokół Bostonu, a Brytyj-
czycy mogli im przeciwstawić na początku czerwca
1775 r. około 6000 swych żołnierzy. Gen. Gage, oba-
wiając się ataku na miasto od strony lądu, ufortyfi-
kował je.
Po naradzie gen. Gage i jego koledzy zadecydowali,
że należy zająć Dorchester Heights, by uprzedzić atak
kolonistów od południa. Plan ten stał się szybko znany
3 W odniesieniu do miasta zastosowano pisownię
spolszczoną Nowy Jork, zaś w odniesieniu do stanu
o tej samej nazwie orginalną - New York.
kolonistom, którzy postanowili z kolei uprzedzić dzia -
łania brytyjskie przez zajęcie i ufortyfikowanie wzgórz
Bunker Hill, wznoszących się na półwyspie Charlestown.
W nocy z 16 na 17 czerwca 1775 r. Amerykanie, zacho-
wując ciszę, zaczęli budować swe reduty w Breed Hill
w pobliżu Bunker Hill. Wzgórze to było co prawda
trochę niższe, lecz znajdowało się bliżej Bostonu. Bitwa,
która rozpoczęła się tam 17 czerwca 1775 r., nazwana
została w historiografii amerykańskiej bitwą pod Bun-
ker Hill, a granitowy pomnik, który upamiętnia to wy-
darzenie, ma 221 stóp (67 m) wysokości. Przypomina
zwiedzającym umocnienia, które stanowiły centrum
walk.
Amerykanie budowali fortyfikacje pod kierunkiem
Williama Prescotta z Massachusetts i Israela Putnama
z Connecticut. Planowano tak przygotować zbocza góry,
by możliwie najlepiej zabezpieczyć się przed atakami
angielskiej piechoty, która w starciu bezpośrednim wal-
czyła na bagnety. Wiedziano, że koloniści, w większości
farmerzy i rzemieślnicy, nie są do takiego starcia przy-
gotowani, tak jak wyszkolona zawodowa piechota bry-

Rano 17 czerwca z brytyjskich okrętów wojennych


dostrzeżono redutę amerykańską.
Generałowie zdawali sobie sprawę z możliwości za-
grożenia garnizonu bostońskiego. Z korwety „Lively"
otworzono więc ogień do kolonistów pracujących przy
budowie umocnień. Gen. Gage natychmiast przygoto-
wał do zajęcia wzgórz oddziały, a dowodzenie nimi po-
wierzył gen. Williamowi Howe.
Jednakże wykonanie rozkazu nie było łatwe. Nie po-
słuchano przy tym rad gen. Henry Clintona, by zaata-
kować przesmyk charlestoński i odciąć milicję kolo-
nialną od lądu i znajdujących się tam sił głównych.
Zdecydowano się na atak frontalny. Można to tłuma-
czyć, jak chce tradycja amerykańska, pogardą, jaką ży-
wili oficerowie brytyjscy do kolonistów amerykańskich.
Uważali oni, że dobrze wykonany atak frontalny, a nie
obchodzenie przeciwnika od tyłu czy z boku, przerazi
kolonistów i dowiedzie wyższości brytyjskiego wojska
nad milicją złożoną z farmerów. W południe na barkach
było już 1500 żołnierzy z 12 działami. Miały ich wspie-
rać okręty wojenne.
Oddziały brytyjskie wraz z gen. Howe'em zostały
przewiezione z Bostonu na półwysep Charlestown. Atak
miał być przeprowadzony w dwóch rzutach: jeden kie-
rował się na siły centralne, drugi — na lewe ich skrzy-
dło, nie chronione przez umocnienia. Redut bronili
płk John Stark z żołnierzami z New Hampshire i kpt.
Thomas Knowlton z kilkoma oddziałami z Connecticut.
Głównym atakiem brytyjskim dowodził osobiście gen.
Howe, a następną atakującą kolumną — gen. bryg. Ro-
bert Pigot.
Farmerzy nowoangielscy dzielnie bronili się przed
nacierającymi Anglikami. Kiedy do umocnień, za któ-
rymi stali koloniści ze swymi strzelbami, przybliżała
się piechota brytyjska, Amerykanie czekali z otwarciem
ognia, pamiętając rozkaz: „strzelaj, gdy zobaczysz białka
w oczach przeciwnika" 4 . Stąd prawdopodobnie zmaso-
wany ogień z muszkietów, w które w większości była
uzbrojona milicja nowoangielska, odrzucił pierwszy atak
Brytyjczyków. Jednakże ci, z charakterystyczną dla
nich odwagą, jak podkreślają historycy, zaatakowali
powtórnie i powtórnie zostali zatrzymani. Wtedy na-
deszły posiłki, przyprowadzone przez gen. Clintona. Mi-
licja amerykańska nie miała już prochu. Zaczęła też się
najpierw wycofywać, a potem uciekać ze wzgórza, bojąc
się ataku na bagnety, w którym nie miała praktycznie
żadnych szans. Niektórzy jeszcze próbowali strzelać
z muszkietów, ale Anglicy szybko opanowali wzgórze,
4
Z dziennika Amosa F a r n s w o r t h a , w: The Spirit of Se-
venty-Six, op. cit., s. 122.
zniszczyli budowaną redutę i wzięli rannych do nie woli.
Oddziały amerykańskie wycofały się do Cambridge,
gdzie znajdowały się ich kwatery, Anglicy zaś wrócili
do garnizonu bostońskiego, zaskoczeni siłą oporu stawia-
nego im przez kolonistów.
Obie strony obliczały straty. Szacuje się, że Brytyj-
czycy stracili około 1150 ludzi z 2400 biorących udział
w walce, koloniści zaś mieli 140 zabitych, około 280 ran-
nych oraz kilkudziesięciu wziętych do niewoli. Szok po
bitwie pod Bunker Hill był wśród Brytyjczyków tak
duży (wedle Fortescue 40 procent strat oddziałów ata-
kujących), że odłożono na później zajęcie Dorchester
Heights. Historycy podkreślają, iż Amerykanie nie mieli
jeszcze żadnego doświadczenia w prowadzeniu walki,
ale w starciu z piechotą angielską wykazali sporo od-
wagi, chociaż nie umieli doprowadzić do współdziałania
swoich oddziałów.
W bitwie tej naprzeciwko zawodowych i wyszkolo-
nych oddziałów stanęli amerykańscy ochotnicy. Zazwy-
czaj wśród nich wymienia się Josepha Warrena, który
co prawda otrzymał już stopień generała majora, lecz
nie miał jeszcze przydziału. Walczył jako ochotnik i zgi-
nął. Był jednym z pierwszych bohaterów amerykańskiej
wojny o niepodległość. Innym bohaterem był generał
Seth Pomerey, mający 70 lat. Brał on udział jeszcze
w zajęciu Louisbourga, w tzw. wojnie króla Jerzego,
trzydzieści lat wcześniej, i walczył w Bunker Hill ze
starym muszkietem z tamtej wojny w rękach, jako
zwykły żołnierz.
Historycy zwracają też uwagę, że gen. Howe nigdy
nie zapomniał doświadczeń bitwy pod Bunker Hill
i strat, których doznał w ataku frontalnym. Kiedy póź-
niej dowodził samodzielnie brytyjskimi oddziałami, nie
zdecydował się na bezpośrednie natarcie na pozycje
amerykańskie i nigdy potem nie prowadził sam ataku
w pierwszej linii.
Już po bitwie przybył pod Boston nowo mianowany
przez Kongres Kontynentalny dowódca nie istniejącej
jeszcze armii kolonialnej — George Washington (Jerzy
Waszyngton). Stwierdził on, że Brytyjczycy wycofali
się do Bostonu, a milicja prowincji nowoangielskich
jest rozproszona, nie wyszkolona i nie pragnie walczyć,
lecz wracać do domu w związku ze zbliżającymi się
letnimi pracami polowymi. Wiedział, że mają przybyć
nowe oddziały ochotników z prowincji i z nich należy
tworzyć nową armię zbuntowanych kolonii, zgodnie
z zaleceniami Kongresu Kontynentalnego.
Armia generała Gage'a kilka miesięcy pozostawała
w Bostonie, a pod koniec 1775 r. jej dowódcę odwołano
do Anglii. Jego następcą wyznaczono gen. Williama
Howe'a (1729—1814). On także nie decydował się na
prowadzenie walki z kolonistami oblegającymi Boston,
oczekując przybycia posiłków z Anglii. Próbował co
prawda wzmocnić swe oddziały lojalistami bostońskimi,
lecz nie odniósł w tworzeniu z nich samodzielnych grup
wojskowych większego sukcesu. Bez wątpienia swoją
biernością gen. Howe przyczynił się do powstania pier-
wszych oddziałów kolonialnych, zwanych od czerwca
1775 r. Armią Kontynentalną.
PRZYCZYNY KONFLIKTU:
ANGLIA - JEJ KOLONIE W AMERYCE
PÓŁNOCNEJ

Pierwsze potyczki pod Lexington i Concord oraz


bitwa pod Bunker Hill zamknęły pewien etap stosun-
ków panujących w latach 1764—1774 między Anglią
a jej trzynastoma koloniami w Ameryce Północnej i za-
początkowały walkę zbrojną o ich usamodzielnienie się.
Anglia, od zakończenia w 1763 r. wojny siedmioletniej,
w której między innymi zdobyła francuską Kanadę,
miała znaczny dług publiczny. Do spłacenia tego zadłu-
żenia potrzebowano pieniędzy, również z nowo nakła-
danych podatków na kolonie w Ameryce Północnej. Na-
stępstwem złego stanu finansów imperium brytyjskiego
była polityka fiskalna rządu brytyjskiego, prowadzona
od 1765 r., która napotkała opór kolonii, szczególnie po-
łożonych w Nowej Anglii, tj. Massachusetts, Rhode
Island, Connecticut i New Hampshire. Były to prowin-
cje utrzymujące się z handlu i rolnictwa. Jedną z form
ich protestu był bojkot towarów angielskich w la-
tach 1765—1767, a konsekwencją — powstanie specjal-
nych komitetów korespondencyjnych, które od końca
1769 r. praktycznie istniały we wszystkich 13 prowin-
cjach (Massachusetts, New Hampshire, Rhode Island,
Connecticut, New York, New Jersey, Delaware, Pen-
sylwania, Maryland, Wirginia, Karolina Południowa,
Karolina Północna i Georgia). Sprowadzenie wojsk an-
gielskich do Bostonu (Massachusetts), miasta, którego
radykalni działacze najbardziej sprzeciwiali się polityce
parlamentu brytyjskiego, zaogniło sytuację, czego rezul-
tatem była tzw. masakra bostońska, do której doszło
5 marca 1770 r. Zginęło wtedy 5 kolonistów.
Nowy impuls do wystąpień anty brytyjskich dała opu-
blikowana we wrześniu 1773 r. wiadomość o przyznaniu
Kompanii Wschodnio-Indyjskiej licencji na przewóz po-
nad pół miliona funtów herbaty do czterech głównych
portów amerykańskich. Na czele opozycji stanęli znowu
kupcy. Tworzone w koloniach komitety koresponden-
cyjne uderzyły na alarm, a sekundowała im dzielnie
zależna od nich prasa. W ślad za nawoływaniami poszły
czyny. Demonstracje mieszkańców miast Nowy Jork
i Filadelfia zmusiły przybyłych do tych portów kapita-
nów statków Kompanii do powrotu do Anglii. Natomiast
w Bostonie, 16 grudnia 1773 r., mieszkańcy przebrani
za Indian wyrzucili herbatę do morza.
Natychmiast po dotarciu do Londynu wiadomości
o tym wydarzeniu rząd lorda Northa narzucił kolonii
pięć ustaw represyjnych, które miały przywrócić porzą-
dek w amerykańskich prowincjach. Między innymi zam-
knięto port bostoński, nakazano kwaterunek wojska, za-
kazano organizowania zebrań bez zgody gubernatora.
Wiadomość o nakazie zamknięcia portu bostońskiego na-
deszła do Massachusetts 10 maja 1774 r., wywołując
przerażenie nie tylko w tej kolonii, lecz i w pozostałych.
13 maja 1774 r. zebranie mieszkańców Bostonu
uchwaliło rezolucję, zawierającą skierowaną do sąsied-
nich prowincji i osad prośbę o pomoc. Rezolucja ta wraz
z listem okólnym, nawołującym do zawieszenia handlu
z Wielką Brytanią i jej posiadłościami, stała się szybko
znana w całej angielskiej Ameryce. Następnym kro-
kiem było zorganizowanie we wrześniu 1774 r. kongre-
su przedstawicieli prowincji w Filadelfii (Pensylwania),
centralnie położonym mieście kolonii. Na obrady przy-
było 56 delegatów z 12 prowincji brytyjskich (tylko
królewski gubernator Georgii nie dopuścił do wyboru
delegatów). Reprezentowali oni około 2,5 mln białej lud-
ności zamieszkującej Wybrzeże Atlantyckie od New
Hampshire do Georgii. Należy tu dodać, że w koloniach
przebywało jeszcze około 500 000 czarnej ludności,
w większości niewolnej.
Delegaci prowincji, różniący się w swych poglądach
i pod względem wyznań, byli jednak zgodni co do jed-
nego: porozumienie z Metropolią może nastąpić jedynie
po odwołaniu krzywdzących kolonie ustaw. Uchwalili
też powołanie międzykolonialnego związku bojkotowego
odpowiedzialnego za realizację tej rezolucji: Non impo-
rtation, non exportation — znanego jako The Associa-
tion. Wszyscy kupcy kolonialni zostali zobowiązani do
przestrzegania bojkotu towarów pochodzenia brytyjskie-
go. Nadzór nad wykonaniem postanowień stowarzysze-
nia powierzono specjalnym komitetom, wybieranym
w każdym hrabstwie, mieście i osadzie przez obywateli.
Przewidując możliwość konfliktu zbrojnego z Metro-
polią, tworzono w koloniach milicję złożoną z obywa-
teli, których część, wspomniani minute-meni, mogłaby
stanowić natychmiastową przeciwwagę dla oddziałów
gen. Gage'a. Wyznaczono miejsca gromadzenia materia-
łów wojennych niezbędnych dla milicji.
Polityk bostoński Joseph Warren pisał w liście 5 do
Samuela Adamsa:
„Jeżeli gen. Gage spróbuje sprowadzić swoje oddziały
w celu wsparcia i wprowadzenia w życie uchwał par-
lamentu, przeciwko Wielkiej Brytanii stanie cała Ame-
ryka". Koloniści szykowali się do ewentualnej walki
zbrojnej.
Wiadomość o pierwszym zbrojnym starciu między

5
Warren-Adams, Being Chiefly a Correspondence among
John Adams, Samuel Adams and James Warren, Collections of
the Massachusetts Historical Society, t. LXXIII, Boston 1917, s. 282.
kolonistami a oddziałami brytyjskimi błyskawicznie, jak
na ówczesne możliwości komunikacyjne, rozeszła się
w koloniach, wywołując nie tylko szok, ale i chęć od-
wetu.
Pewna filadelfijska dama pisała w tym czasie do swe-
go przyjaciela: „Wszyscy ludzie w mieście są pod bro-
nią. Nic innego nie słyszy się teraz na naszych ulicach,
jak trąbki, werble i powszechny okrzyk «Amerykanie do
broni!»" 6 Podobnie było i w innych miastach.
-W atmosferze powszechnego zbrojenia się i począt-
kowych starć z Anglikami 10 maja 1775 r. rozpoczął
w Filadelfii obrady II Kongres Kontynentalny. Więk-
szość delegatów przybyła nań pod eskortą milicji kolo-
nialnej. Delegaci II Kongresu Kontynentalnego, począt-
kowo zaskoczeni sytuacją polityczną kolonii, stawali
przed coraz to nowymi faktami. Nadchodzące do Ame-
ryki wiadomości o marcowych aktach parlamentu bry-
tyjskiego, zabraniających kolonistom handlu i rybołów-
stwa, wywołały w Kongresie długą debatę nad jednym
tylko problemem: pokój czy wojna. W wyniku długiej
dyskusji i rozbieżnych zdań ogłoszono 26 maja 1775 r.,
że kolonie „muszą być natychmiast gotowe do obrony" 7 .
Na początku czerwca uchwalono, że oddziały zebrane
pod Bostonem tworzą Armię Kontynentalną, a po deba-
cie 14 czerwca 1775 r. Kongres Kontynentalny zalecił
organizowanie we wszystkich prowincjach południowych
kompanii strzeleckich, mających służyć jeden rok.
15 czerwca powołał na stanowisko dowódcy Armii Kon-
tynentalnej zamożnego delegata z Wirginii — Jerzego
Waszyngtona, nadając mu równocześnie stopień gene-
rała. Wyznaczono też czterech innych podległych mu ge-
neraiow: Arteinusa Warda, Charlesa Lee, Philipa Schuy-
iera i Israela Putnama. Określono także wysokość żołdu
dla oficerów i żołnierzy.
6
(w) The Spirit oj Seventy-Six, op. cit., s. 94.
7
Journals of Continental Congress, Washington 1908, t. 2, s. 65.
Kontynuując przygotowania wojenne Kongres Kon-
tynentalny zalecił 18 lipca wszystkim mężczyznom od
16 do 60 roku życia wstępowanie do kompanii milicji,
składających się z 1 kapitana, 2 poruczników, 4 sier-
żantów, 4 kaprali, 1 pisarza, 1 dobosza, 1 fifra (gra-
jącego na piszczałce) i 68 żołnierzy, z tym jedynie za-
strzeżeniem, iż oficerów powyżej stopnia kapitana mają
wybierać zgromadzenia prowincjonalne. Inne stopnie
wojskowe w milicji nadawano w trakcie tworzenia się
oddziału. Jedna czwarta milicji prowincjonalnej powin-
na była pełnić służbę w charakterze minute-menów.
Każda kolonia miała sama uzbroić i wyposażyć milicję
oraz budować okręty strzegące portów i wybrzeża mor-
skiego.
Aby zapewnić kontrcilę wprowadzania w życie po-
stanowień Kongresu, powołano w koloniach tzw. Ko-
mitety Bezpieczeństwa, którymi w większości stały się
dawne Komitety Dozoru. Ustanowienie wspólnej armii
przez przedstawicieli 13 kolonii brytyjskich w Ameryce
Północnej wpłynęło nie tylko na zacieśnianie unii mię-
dzy koloniami — tworzenie własnych sił obronnych
świadczyło także o zwycięstwie sił radykalnych po obu
stronach oceanu.
Następstwem pierwszych potyczek zbrojnych było nie
tylko zorganizowanie armii złożonej z kolonistów dla
obrony swoich praw przed zakusami brytyjskimi, lecz
także próba opanowania sąsiedniej Kanady. Chciano
zlikwidować zagrożenie Bostonu ze strony garnizonu
brytyjskiego z Quebec oraz stworzyć jednolity blok ko-
lonii brytyjskich w Ameryce Północnej.
PIERWSZY ROK WOJNY

WYPRAWA KANADYJSKA

W wyniku przegranej przez Francję wojny siedmio-


letniej (1756—1763) po roku 1763 Kanada stała się ko-
lejną kolonią Anglii. W okresie amerykańskiej wojny
o niepodległość zasiedlali ją w większości osadnicy po-
chodzenia francuskiego, wyznania katolickiego. Ludności
anglosaskiej było tam jeszcze niewiele i zamieszkiwała
ona Nową Szkocję.
Na czele tej angielskiej posiadłości, podobnie jak w in-
nych, stał gubernator wyznaczony przez rząd w Lon-
dynie. Był nim wówczas energiczny gen. Guy Carleton
(1724—1808), który swoim postępowaniem zyskał sym-
patię wielu mieszkańców.
Koloniści, szczególnie z terenów Nowej Anglii, gra-
niczącej bezpośrednio z Kanadą, obawiali się ewentual-
nego ataku wojsk Metropolii na zbuntowane prowincje
od północy, tj. właśnie z Kanady. Próbowali czynić
starania, by do swego ruchu przyłączyć i tę najmłodszą
brytyjską kolonię.
Zarówno I, jak i II Kongres Kontynentalny wysyłały
specjalne adresy do mieszkańców prowincji Quebec,
prosząc o pomoc w walce z niesprawiedliwymi posunię-
ciami parlamentu angielskiego i oferując miejsce przy
stole wspólnych obrad. Kanadyjczycy z zaproszeń nie
skorzystali, gdyż ich królewski gubernator nie dopuścił
do rozpropagowania amerykańskich apeli.
Zbuntowani przeciwko władzy Metropolii koloniści,
obawiając się ataku od północy, postanowili zająć bry-
tyjskie nadgraniczne forty Ticonderoga i Crown Point.
Fort Ticonderoga leżał nad jeziorem Champlain. Zbu-
dowany w 1756 r. przez Francuzów, wyposażony był
w dobrą artylerię. 10 maja 1775 r. fort ten został za-
jęty przez Benedicta Arnolda i Ethana Allena, dowo-
dzących amerykańską milicją z Massachusetts i Conne-
cticut. Żadna ze stron nie poniosła przy tym strat
w ludziach. Zajęto również pobliski fort Crown Point.
Nie udał się natomiast atak na brytyjski garnizon sta-
cjonujący w forcie St. John na rzece Richelieau, wpa-
dającej do jeziora Champlain. Rezultatem działań mi-
licji było zdobycie groźnej dla kolonistów artylerii bry-
tyjskiej.
Początkowo czołowi przywódcy kolonistów nie zach-
wycili się sukcesem Arnolda i Allena. Zebrany w maju
1775 r. II Kongres Kontynentalny przeciwny był w pier-
wszym okresie swego działania wojnie zaczepnej z Me-
tropolią. Większość delegatów na to drugie międzyko-
lonialne zgromadzenie stanowili prawnicy—zwolennicy
działań obronnych i kroków pojednawczych. Na wszelki
jednak wypadek postanowili zabrać działa z zajętych
dwóch fortów pogranicznych, by nie trafiły do wojsk
brytyjskich i nie zostały użyte przeciwko mieszkańcom
kolonii.
Jednakże zarówno w koloniach, jak i w Kongresie
zmieniał się powoli stosunek do Korony. Wiadomości
o potyczce pod Bunker Hill donosiły o znowu przelanej
krwi amerykańskiej.
27 czerwca Kongres Kontynentalny wyznaczył do-
wódcę dwóch fortów zagarniętych na pograniczu z Ka-
nadą. Został nim bogaty właściciel ziemski z kolonii
New York, Philip Schuyler (1733—1801), którego do-
świadczenie wojenne nie było zbyt duże. Gen. Schuyler
tygodniami przebywał w forcie Ticonderoga, zbierał
i szkolił ludzi, przygotowywał zapasy i uzupełnienia, bu-
dował łodzie do zorganizowania przeprawy przez jezioro
Champlain. Nie był natomiast w stanie samodzielnie
zadecydować, czy ma wyruszyć do Kanady, czy też nie.
Sądził, że powinien otrzymać odpowiednie rozkazy od
Kongresu Kontynentalnego. Jednakże żadne polecenia
nie nadchodziły, gdyż brakowało w zjednoczonych kolo-
niach sztabu, który podejmowałby decyzje w sprawach
wojskowych i czuwał nad ich wykonywaniem. W końcu
zadecydował zastępca gen. Schuylera, gen. bryg. Richard
Montgomery. Kiedy Schuyler wyjechał do stolicy ko-
lonii New York — Albany, 28 sierpnia 1775 r. Montgo-
mery wraz z 1200 ludźmi i zapasami przeprawił się
przez jezioro Champlain. Wkrótce dołączył też do niego
gen. Schuyler.
Oddział amerykański znalazł się nad rzeką Richelieu.
Przy forcie St. John doszło do zbrojnego starcia wojsk
kolonii z wojskami brytyjskimi. Fortu broniło 700 ludzi,
z czego trzy czwarte regularnych żołnierzy angielskich
dowodzonych przez mjr. Charlesa Prestona.
Po kilku nieudanych atakach na fort St. John gen.
Philip John Schuyler zachorował i powrócił do Ticon-
derogi. Dowództwo wyprawy znalazło się w rękach
gen. Montgomery'ego (1738—1755). Dowodził on około
2000 żołnierzy pochodzących z Nowej Anglii i New
Yorku.
Przez 45 dni bronili się Brytyjczycy w forcie St. John,
zagradzając Amerykanom drogę do Montrealu. Amery-
kanie nie mieli ciężkich dział, ponadto zbliżała się zima,
padały deszcze, zaczynało brakować im żywności. Do
tego dołączyły się kłopoty z umundurowaniem i obu-
wiem. Gen. Montgomery coraz częściej musiał tłuma-
czyć i przekonywać swoich żołnierzy o potrzebie dalszej
walki. Zgodnie z tradycją — rzadko wydawał im roz-
kazy. Była to niejako konsekwencja systemu werbun-
kowego i przyjętych zasad służby milicji kolonialnej,
którą powoływano zwykle na krótki okres i która peł-
niła zazwyczaj funkcje pomocnicze. W 1775 r. wielu
członków milicji prowincjonalnej z Nowej Anglii, za-
chęconych przez propagandę patriotów, poszło chętnie
pomóc w tym, jak się wydawało, łatwym podboju Ka-
nady. Dopiero 2 listopada 1775 r. m j r Preston podpisał
warunki kapitulacji.
Część oddziałów gen. Montgomery'ego pod dowódz-
twem Ethana Allena wyruszyła od razu w stronę Mon-
trealu, natomiast pozostali szli wolniej, atakując po
drodze kolejny niewielki fort, Chambley, broniony przez
90 żołnierzy. Po krótkim ostrzeliwaniu dowódca brytyj-
ski fortu poddał się i oddziały amerykańskie skiero-
wały się w stronę Montrealu, w którym stacjonował
silny garnizon wojsk królewskich. Po drodze Montgo-
mery dowiedział się, że jego wydzielony oddział z Alle-
nem na czele dostał się do niewoli. W tej sytuacji
gen. Montgomery starał się jak najszybciej dojść do
Montrealu. Statki i barki, stojące na rzece przed mia-
stem bronionym przez gen. Carletona, zostały zbombar-
dowane przez nadbrzeżne baterie amerykańskie i za-
atakowane przez niewielką flotyllę patriotów. Część flo-
ty kanadyjskiej dostała się do niewoli amerykańskiej,
a sam gen. Carleton w ostatniej chwili umknął na łód-
ce do Quebec. 13 listopada 1775 r. gen. Montgomery
wraz ze swymi ludźmi wszedł do Montrealu, gdzie
zaopatrzył się w żywność i odzież. Dowiedział się
też, że w stronę Quebec maszeruje drugi oddział ame-
rykański, dowodzony przez płk. Benedicta Arnolda
(1741—1801).
Płk Arnold szedł do Quebec od strony prowincji Mai-
ne. Brytyjczycy przygotowywali się na przyjęcie ataku.
Gubernator Kanady, gen. Guy Carleton (1724—1808),
starał się zorganizować obronę prowincji własnymi si-
łami, bez odwoływania się do pomocy Indian, a szcze-
gólnie silnej na tym obszarze irokeskiej Ligi Sześciu
Narodów. Liczył natomiast na doświadczenie żołnierzy
brytyjskich i ochotników kanadyjskich. W sumie jego
siły były niewielkie. Wykorzystał też w swojej propa-
gandzie The Quebec Act, z 1763 r., który, zakazując
osadnictwa od strony prowincji amerykańskich w Ka-
nadzie, był zgodny z sugestiami mieszkańców tej nowej
angielskiej kolonii. Ponadto mieszkańcy Kanady, kato-
licy, nie lubili protestantów, stąd też wielu z nich wi-
działo w przybyciu Amerykanów zagrożenie zarówno
religijne, jak i narodowościowe.
Trzeba tutaj też wspomnieć o drugiej grupie Ame-
rykanów, która także zamierzała zdobyć Kanadę. Kiedy
bowiem w sierpniu 1775 r. nic się nie działo pod Bo-
stonem, gen. Waszyngton miał czas pomyśleć o Kana-
dzie. Na podstawie informacji uzyskanych od Komitetu
Bezpieczeństwa prowincji Massachusetts wnioskował, że
wyprawa wojsk kontynentalnych winna wyruszyć
w górę rzeki Kennebec. Rzeka ta oddzielała prowincję
Maine od Quebec. Potem żołnierze mieli skierować się
w dół rzeki Chaudiere, która wpadała do Rzeki Św.
Wawrzyńca. Dowództwo powierzono płk. Arnoldowi,
znanemu z zajęcia fortu Ticonderoga. Dano mu 1050
ludzi; muszkieterów z Nowej Anglii, 3 kompanie Pen-
sylwańczyków oraz strzelców z Wirginii. Ponadto przy-
łączyło się do niego kilkunastu młodych ludzi z boga-
tych rodzin kolonialnych.
W połowie września 1775 r. Arnold przepłynął na
łodziach ujście rzeki Kennebec. Jednakże dalszy
marsz okazał się trudny. Była już jesień, deszcze
rozmiękczały obuwie, które zamieniano na mokasyny lub
buty sukienne.
Na początku listopada 1775 r. żołnierze po raz pierw-
szy od tygodni jedli mięso. Żywność starano się kupo-
wać od Kanadyjczyków, ale były to ilości niewystar-
czające. W tej sytuacji część oddziału wróciła do domów,
reszta poszła dalej.
9 listopada, po dwóch miesiącach morderczego prze-
dzierania się przez lasy i bagna, Amerykanie stanęli
na brzegu Rzeki Św. Wawrzyńca, za którą widać było
Quebec. Doszło tam 600 ludzi.
Atak zaplanowany na 13 listopada nie doszedł do skut-
ku z powodu silnej burzy. W tej sytuacji płk Arnold
postanowił czekać na przybycie gen. Montgomery'ego,
by wspólnymi siłami opanować Quebec.
Gen. Montgomery przybył z Montrealu pod Quebec
12 grudnia, ale tylko z 300 ludźmi. Przyprowadził arty-
lerię, w taborach wiózł odzież dla żołnierzy Arnolda,
zagarnął bowiem magazyny brytyjskie.
Jako starszy stopniem, gen. Montgomery objął do-
wództwo i nakazał obleganie Quebec. Zgodnie ze zwy-
czajami, 15 grudnia 1775 r. gen. Montgomery wysłał
do gen. Carletona pismo żądające poddania się. Gen.
Carleton odpowiedział, że nie pertraktuje z rebelian-
tami, a jeżeli Amerykanie pragną wejść do miasta, to
muszą je zdobyć. Ci nie decydowali się na szybki atak.
Wykorzystywali to obrońcy na budowę umocnień. Czas
upływał, a wraz z nim termin zakończenia służby więk-
szości żołnierzy kolonialnych. Dlatego też gen. Montgo-
mery postanowił przed końcem 1775 r. zaatakować
miasto, chociaż pogoda była ciągle nie sprzyjająca. Zde-
cydowano się na atak w dniu 31 grudnia.
Szczegółowo opracowany plan stał się znany Brytyj-
czykom dzięki dezerterowi z amerykańskich szeregów.
Carleton dysponował około 1800, a Amerykanie około
1100 ludzi. Amerykanie użyli do przeprowadzenia ataku
około 800 żołnierzy. Podzielono ich na dwie kolumny,
które 31 grudnia o godzinie drugiej w nocy zaatakowały
miasto.
Plan przewidywał, że oba oddziały spotkają się
w określonym miejscu, by dalej działać wspólnie. Gen.
Montgomery, atakujący garnizon od południa, przedarł
się do Niższej Wieży (Lower Tower), płk Arnold wtarg-
nął do miasta od północy. Śmiertelnie ranny gen. Mont-
gomery nie zdążył jednak połączyć się z grupą Arnolda;
jego żołnierze zostali rozproszeni. Płk Arnold został ran-
ny w nogę, a dowództwo po nim przejął Daniel Morgan,
Wirgińczyk. Udało mu się przegrupować Amerykanów.
W tej sytuacji gen. Carleton nakazał atak na bagnety.
Amerykanie ponieśli wtedy duże straty i musieli się
wycofać. Cała akcja zakończyła się około godz. 9 rano
1 stycznia 1776 r. Garnizon brytyjski stracił tylko 5 żoł-
nierzy, a 13 zostało rannych. Amerykanie — 60 zabi-
tych lub rannych, zaś 426 dostało się do niewoli. Śmierć
gen. Montgomery'ego osłabiła morale żołnierzy amery-
kańskich.
Płk Arnold miał jeszcze około 500—600 ludzi i za-
rządził oblężenie Quebec. Wysłał też listy do Kongresu
Kontynentalnego, prosząc o pomoc. Listy te przeraziły
delegatów prowincji, zebranych w Filadelfii. Zamiast
wiadomości o zwycięstwie, na co bardzo liczono, nade-
szły wieści o klęsce. Oddziały milicji amerykańskiej
przychodziły i odchodziły pod Quebec. Wielu ludzi cho-
rowało.
W końcu maja 1776 r. doszły do oblegających wiado-
mości o przybyciu posiłków brytyjskich, które miały
wspomóc garnizon w Quebec. Były to oddziały regular-
nej piechoty angielskiej i zakupione przez Brytyjczy-
ków najemne oddziały piechoty heskiej. Dowodził nimi
gen. John Burgoyne. Wiadomość o lądowaniu nowych
oddziałów brytyjskich w Kanadzie wywołała panikę
w obozie amerykańskim. Rozpoczęły się masowe dezer-
cje. Gen. Thomas, nowy amerykański dowódca, podjął
decyzję o wycofaniu się spod Quebec do fortu Ticondero-
ga, jednakże podczas odwrotu spotkał nowe, posiłkowe
oddziały amerykańskie, dowodzone przez gen. Johna
Sullivana.
8 czerwca 1776 r. wzmocnione siły amerykańskie sto-
czyły z Brytyjczykami potyczkę nad Trzema Rzekami
(Trois Rivers). Amerykanie stracili około 400 ludzi,
z czego 236 dostało się do niewoli. Brytyjczycy mieli
8 zabitych i 9 rannych. Oddziały kolonialne ogarnęła
panika.
W końcu czerwca 1776 r. resztki armii inwazyjnej
wycofały się do dwóch nadgranicznych fortów: Crown
Point i Ticonderoga.
Szacuje się, że w wyprawie kanadyjskiej w sumie
wzięło udział około 7000 żołnierzy amerykańskich. Rada
wojenna dowódców amerykańskich 5 lipca 1776 r. zade-
cydowała, iż należy ewakuować Crown Point i przygo-
tować się do obrony Ticonderogi. Carleton zaś zatrzy-
mał się w St. John, gdzie do października 1776 r. przy-
gotowywał się do przepłynięcia wraz ze swymi, już
około 13 000 ludzi, jeziora Champlain, by później, korzy-
stając z drogi wodnej, połączyć się z oddziałami gen.
Howe'a.
Nieudana w sumie wyprawa do Kanady nie odwiodła
Amerykanów od zamiaru przyłączenia tej prowincji do
powstającego związku kolonii. Później jeszcze kilka razy
będą planowali inwazję Kanady, by pozyskać nowe zie-
mie dla osadników i stworzyć jednolity blok polityczny
i ekonomiczny prowincji na kontynencie amerykańskim.

OBLĘŻENIE BOSTONU

Jak wspomniano wcześniej, po bitwie pod Bunker Hill


przybył do obozu w Cambridge koło Bostonu Jerzy Wa-
szyngton (1732—1799) mianowany dowódcą Armii Kon-
tynentalnej, zaś Anglicy wycofali się do Bostonu i nie
podejmowali działań zaczepnych.
Siły amerykańskie w Cambridge kwaterowały w do-
mach prywatnych, w bursach przeznaczonych dla stu-
dentów Harvardu i w budynkach gospodarczych. Na
szczęście było jeszcze lato i wystarczały im koce. Ko-
loniści mieli ze sobą trochę broni i armat jeszcze
z okresu wojny siedmioletniej. Nosili swoją domową, co-
dzienną odzież. Na kapelusze przypinali znaki identyfi-
kacyjne: splecione gałązki wawrzynu.
Z punktu widzenia prawa kolonista zamieszkujący
prowincje brytyjskie w Ameryce był obywatelem bry-
tyjskim. Fakt ten pociągał za sobą nie tylko samorząd-
ność osad i kolonii, ale zwyczaj tworzenia milicji zło-
żonej z miejscowych obywateli. Oficera w oddziale mi-
licji wybierali jego towarzysze, stąd trudno mu było
później zaprowadzić wśród nich niezbędną dyscyplinę.
Służba w milicji trwała kilka miesięcy. Milicjant pełnił
służbę tylko w momentach zagrożenia kolonii przez
Indian czy, wcześniej, przez Francuzów. Po ustaniu nie-
bezpieczeństwa wracał do domu, by siać i orać. Miał
własne zdanie w wielu sprawach i z trudem podporząd-
kowywał się dyscyplinie wojskowej. Z takiego niesubor-
dynowanego towarzystwa polecono Waszyngtonowi stwo-
rzyć armię, zdolną do przeciwstawienia się dobrze wy-
ćwiczonemu wojsku brytyjskiemu. Wódz naczelny miał
niewielkie doświadczenie wojenne, wyniesione ze służby
pełnionej w czasie wojny siedmioletniej. Odmówił przy-
jęcia pensji. Jego największymi zaletami była cierpli-
wość, rozwaga i odpowiedzialność. Wydaje się też, że
Waszyngton w ciągu długich i trudnych lat 1775—1783
rozumiał — chyba jak nikt poza nim — że Armia Kon-
tynentalna była nośnikiem idei niepodległościowych
Amerykanów i że jak długo istniała, zmniejszał się bry-
tyjski autorytet w 13 prowincjach angielskich w Ame-
ryce.
Po przybyciu pod Boston Waszyngton miał mnóstwo
zajęć organizacyjnych, zapewniał dostawy żywności,
szkolił żołnierzy, popędzał leniwych oficerów, by dbali
o ludzi i dyscyplinę, wyżywienie, czystość, zażegnywał
regionalne animozje, korespondował z komitetami w po-
szczególnych prowincjach, gubernatorami i Kongresem
Kontynentalnym.
Niezależnie od spraw organizacyjnych ważnym prob-
lemem byli ludzie służący w armii. Termin służby od-
działów z Nowej Anglii kończył się 31 grudnia 1775 r.
Już w październiku Waszyngton rozpoczął wśród nich
agitację, by podjęli służbę w Armii Kontynentalnej.
Oficerowie w oddziałach kontynentalnych mieli być
wyznaczani, a nie wybierani. Czas trwania służby okre-
ślono na co najmniej rok. Kongres Kontynentalny pla-
nował przy tym, żeby siły patriotów liczyły 28 regi-
mentów i były bardziej zdyscyplinowane niż milicja
kolonialna. Na każdy regiment składałoby się 8 kom-
panii po 90 ludzi każda. Z pieniędzy emitowanych przez
Kongres Kontynentalny miano płacić żołnierzom żołd
i dokonywać zakupów mundurów i broni.
Jednakże do służby w obronie praw kolonii znalazło
się niewielu chętnych. Amerykańscy farmerzy uważali,
że ich praca na roli jest ważniejsza niż walka z Bry-
tyjczykami. Gotowi byli walczyć w czasie bezpośred-
niego zagrożenia ich posiadłości, ale nie dłużej. W tej
sytuacji dowódca musiał, oczekując na przybycie no-
wych kandydatów na żołnierzy, tłumaczyć pozostałym
potrzebę wspólnego działania. Grupy milicji z Nowej
Anglii pragnęły nie szkolenia, lecz zwycięskiego marszu
na północ i zajęcia Kanady. Koloniści nie mieli dosta-
tecznego zaopatrzenia, brakowało prochu i ciężkich
dział. Flota brytyjska kontrolowała ocean i zatokę bo-
stońską. W tej sytuacji Waszyngton upoważnił grupę
właścicieli statków do walki z tą flotą, czego konsek-
wencją było zniszczenie kilku angielskich statków trans-
portowych. W odwecie angielski admirał Samuel Gra-
ves nakazał spalenie osady Falmouth (obecnie Portland
w stanie Maine), co wykonano 16 października 1775 r.
W obozie Armii Kontynentalnej w Cambridge Wa-
szyngton miał niewielu pomocników do szkolenia re-
krutów, natomiast instrukcje, jakie otrzymywał od
Kongresu Kontynentalnego, nakazywały szybkie przy-
gotowanie milicji do ataku na Boston. A to nie było
proste. W nowo powstającej armii brakowało i ludzi,
i wyposażenia. Były kłopoty z wyżywieniem, kwatera-
mi, umundurowaniem, bronią, dyscypliną. Ponadto bra-
kowało kadry — oficerowie nie mieli praktycznie żad-
nych umiejętności wojskowych, chociaż cieszyli się auto-
rytetem u podwładnych.
Miesiące mijały, sytuacja pozostawała bez zmian, gdyż
i Brytyjczycy, zamknięci w mieście, nie atakowali obo-
zu w Cambridge, czekając na posiłki z Anglii.
Powoli zaczęli się wokół Waszyngtona gromadzić lu-
dzie, którym powierzał funkcje adiutantów. Odnosił też
pierwsze sukcesy, a to dzięki Henry'emu Knoxowi
(1750—1806), byłemu księgarzowi, wyznaczonemu na
szefa artylerii kontynentalnej, w której na razie nie
było dział. Knox wykazał jednak sporo inicjatywy.
Z dużym trudem, wraz z grupą podległych mu ludzi,
poprzez śniegi i lody zimy nowoangielskiej, sprowadził
z fortu Ticonderoga ciężkie działa. Historyk Freeman
pisze, że Knox przetransportował 52 armaty, 9 dużych
moździerzy i 5 haubic. Dzięki temu Armia Kontynen-
talna była w stanie, w razie potrzeby, zagrozić Brytyj-
czykom z bostońskiego garnizonu.
Niezależnie od zorganizowania oddziałów artylerzy-
stów kwatermistrzowi udało się zgromadzić w magazy-
nach pewne zapasy prochu i strzelb. Na początku marca
1776 r. Waszyngton na naradzie wojennej zastanawiał
się nad możliwością wypełnienia rozkazów Kongresu —
i zaatakowania Bostonu. Miał ludzi i uzbrojenie.
Anglicy, którzy zimę 1775/1776 spędzili komfortowo,
w dobrych miejskich kwaterach, też mieli spore kło-
poty. Po potyczkach pod Lexington i Concord koloniści
natychmiast zatrzymali im dostawy żywności z prowin-
cji Massachusetts.
Ponadto po bitwie pod Bunker Hill ze służby wojsko-
wej zrezygnowało sporo oficerów angielskich. Twierdzili
oni, że nie mogą walczyć ze swymi współobywatelami,
gdyż przelewanie krwi rodaków jest niemoralne....
Na początku marca 1776 r. w Bostonie przebywało
już około 11 000 żołnierzy brytyjskich (w oddziałach
armii lądowej i flocie wojennej). Waszyngton zgroma-
dził w Cambridge 14 000 milicji, z czego około 9000
stanowiły oddziały kontynentalne. Te ostatnie miały
pełnić służbą wojskową przez rok. Część żołnierzy po-
chodziła z okolic Roxbury i Dorchester, gdzie przebie-
gała linia frontu. Liczono, że z zapałem i odwagą będą
oni bronić swych domów i posiadłości. Znalazło się też
wśród nich 635 artylerzystów.
Waszyngton, obawiając się wzmocnienia sił brytyjs-
kich w nowym sezonie żeglarskim, podjął decyzję przy-
stąpienia do szturmu na miasto. Postanowiono zająć
wzgórza górujące nad zatoką, miastem i portem, leżą-
ce co prawda w sporej odległości od Bostonu — Dor-
chester Heights. Na nich to miano zbudować
fortyfikacje, z których artyleria mogłaby zbombardować
przeciwnika.
Nocą 4 marca 1776 r. dwie kolumny amerykańskie,
dowodzone przez gen. Charlesa Lee i Nathanaela Gre-
ene'a oraz gen. Israela Putnama i Williama Heatha,
przy świetle księżyca budowały umocnienia.
Rankiem 5 marca 1776 r. zaskoczeni Brytyjczycy zo-
rientowali się, że port bostoński jest zagrożony ogniem
artylerii amerykańskiej. Gen. Howe i admirał Shuld-
ham próbowali razić Amerykanów pociskami z dział
okrętów wojennych, a także rzucić na wzgórza pie-
chotę, lecz atak został odparty.
Po przemyśleniu całej nowej sytuacji gen. Howe
uznał, że należy ewakuować miasto. Decyzję podjął
7 marca. Wysłał list, a potem swoich parlamentariuszy
do gen. Waszyngtona z prośbą o zgodę na opuszczenie
miasta i zapewnieniem, że w trakcie wycofywania się
brytyjczycy nie zostaną ostrzelani.
17 marca rozpoczęła się ewakuacja z Bostonu 11 000
żołnierzy brytyjskich oraz 1000 lojalistów na okrętach
wojennych. Cały konwój skierował się do Halifaxu. Gen.
Ward z 500 żołnierzami wszedł do Bostonu 17 marca,
a w dniu następnym przybył tam i gen. Waszyngton.
Zajęcie dotychczasowej kwatery wojsk brytyjskich
było pierwszym dużym sukcesem Waszyngtona i jego
nowej armii, ukazującym przy tym niezdecydowanie do-
wództwa brytyjskiego. Amerykanie uzyskali ponadto
około 3000 tak potrzebnych im kocy i sporo ekwipunku
oraz około 20 dział. W trakcie oblężenia Bostonu stracili
20 ludzi.
Nowa Anglia była wolna, władza brytyjska przestała
tu istnieć. Zdawano sobie sprawę, że tylko siłą można
byłoby przywrócić wpływy Metropolii.

KOLONIE POŁUDNIOWE W PIERWSZYCH LATACH WOJNY

Niezaieżnie od opisanych wydarzeń, w 1775 r. na


terenie kolonii północnych, w prowincjach położonych
na południu, tj. w Wirginii, Marylandzie, Karolinie Pół-
nocnej i Południowej oraz Georgii, również doszło do
pierwszych starć zbrojnych. I na tym obszarze powstały
oddziały milicji kolonialnej o nastawieniu antybrytyj-
skim, ale też zorganizowały się oddziały milicji złożone
z ludzi wiernych Koronie. Większość jednak mieszkań-
ców tych kolonii popierała władzę króla Jerzego III.
Dlatego też gen. Clinton, licząc na lojalność przede
wszystkim plantatorów z kolonii południowych, zwią-
zanych religią, handlem i sentymentem z Anglią, pro-
ponował wysłanie tylko specjalnej ekspedycji, która by
pomogła milicji lojalistów siłą rozprawić się czy też
zmusić niewielkie grupy buntujących się mieszkańców
do posłuszeństwa Anglii. Dowódca wojsk brytyjskich
w Ameryce plan ten zaakceptował i poczyniono przy-
gotowania do zaprowadzenia spokoju w koloniach po-
łudniowych.
Na Południu działo się tymczasem różnie. Guberna-
tor królewski kolonii Georgia na początku 1775 r. stał
się więźniem patriotów. Jednakże już w końcu tegoż
roku przy pomocy lojalistycznie nastawionych miesz-
kańców prowincji udało mu się uciec do Anglii. I w
innych koloniach dochodziło do zmiany władzy,
czemu w miarę swych możliwości starali się
zapobiegać lojaliści. Brytyjski gubernator Wirginii lord
John Dunmore spodziewał się walk o utrzymanie
prowincji w rękach sił królewskich i dlatego
postanowił wcielić do wiernych mu oddziałów
niewolników murzyńskich. Ofiarowywał przy tym
wolność tym niewolnikom, którzy by się do niego
przyłączyli. Wbrew swym zamierzeniom doprowadził w
ten sposób do konsolidacji patriotów, do których
przyłączali się liczni właściciele niewolników, bojący
się utraty swojej własności, natomiast do licznych
rzesz Murzynów ulotki z apelami brytyjskimi nie
docierały. Zorganizowana w szybkim tempie milicja
patriotów wyparła wojska gubernatora na wybrzeże, a
następnie zmusiła do opuszczenia miasta Norfolk.
Następnie lord Dunmore przetransportował swe
nieliczne oddziały na teren angielskiej Florydy. Było to
na początku stycznia 1776 r. Przewiezionym tam 600
niewolnikom murzyńskim jednak nie dano wolności.
W graniczącej z Wirginią Karolinie Północnej guber-
nator Martin wezwał ludność kolonii do wystąpienia
w obronie praw króla. Liczył przede wszystkim na gó-
rali szkockich zamieszkujących centralną część prowin-
cji. Dowodził 1600 ludźmi, z którymi postanowił opa-
nować miasto Wilmington. 27 lutego 1776 r. doszło pod
Moore Creek Bridge do walki. Siły patriotów dowo-
dzone przez płk. Richarda Caswella i Alexandra Lil-
lingtona liczyły 1100 ludzi. Pierwsi zaatakowali lojaliści,
lecz zostali szybko pokonani i rozproszeni. Połowa z nich
dostała się do niewoli. Natomiast patrioci mieli tylko
jednego zabitego i jednego rannego, zaś w ich ręce do-
stało się 15 000 funtów oraz wozy taborowe, strzelby,
proch. Klęska oddziału lojalistów przyczyniła się do
ustanowienia na pewien czas w Karolinie Północnej
władzy patriotów.
Utrzymaniem za wszelką cenę bogatych prowincji
południowych przy Anglii zainteresowane było nie tylko
dowództwo brytyjskie w Ameryce Płn. Także brytyjski
Sekretarz Stanu do Spraw Kolonii lord George Germain
sądził, że opór kolonii amerykańskich należy stłumić
siłą. Uważał, że wysłane tam regularne oddziały nie
tylko wzmocnią istniejące we wszystkich prowincjach
grupy lojalne wobec Metropolii, lecz także stłumią bun-
ty lokalne. Stąd też nakazał, by wiceadmirał Sir Peter
Packer połączył się z gen. Clintonem w Karolinie Pół-
nocnej i wspólnie z nim podjął walkę z buntownikami.
Jednakże sztormy zimowe na Atlantyku nie pozwoliły
na użycie floty wojennej w celu wsparcia piechoty
w działaniach w koloniach południowych. Kiedy gen.
Clinton dowiedział się o przegranej lojalistycznego od-
działu pod Moore Creek Bridge i o spaleniu osady Nor-
folk, doszedł do wniosku, że plany nadesłane z Londynu
należy nieco zmodyfikować. Na naradzie generałów
brytyjskich w Halifaxie postanowiono, że gen. Clinton
i admirał Parker w maju 1776 r., równocześnie od stro-
ny morza i lądu, zaatakują miasto Charleston w Karo-
linie Południowej.
Charleston był największym miastem w koloniach
południowych. Stanowił stosunkowo silny ośrodek han-
dlu, przemysłu i kultury. Wejście do portu charlestoń-
skiego strzegły forty zbudowane na wyspach.
Na pomoc miastu Kongres Kontynentalny wysłał
12 batalionów piechoty, dowodzonych przez gen. Char-
lesa Lee. Natomiast Zgromadzenie Prowincjonalne Ka-
roliny Południowej powołało do obrony miasta własną
milicję oraz nakazało płk. Williamowi Moultrie wznie-
sienie umocnień, szczególnie na wyspie Sullivan. Płk
Moultrie zbudował tu stosunkowo silny fort, mający
podwójne ściany z drzew palmowych. Puste miejsca
między drewnianymi umocnieniami wypełnił ziemią.
Przygotowano też cztery bastiony dla 30 dział (kaliber
9—25 funtów). Inny fort, Johnsona, na wyspie James,
strzegł południowego wejścia do zatoki. Ćwiczono też
milicję prowincjonalną, przygotowując ją do obrony.
Brytyjczycy przypłynęli do Charlestonu 1 czerwca
1776 r. i stanęli u wejścia do zatoki. Jednakże dopiero
9 czerwca na wyspie Long Island wylądowały pierwsze
oddziały brytyjskie, dowodzone przez gen. Clintona.
Oczekiwało ich 6000 milicji i żołnierzy kontynentalnych.
Siły Clintona, liczące około 2000 ludzi, wraz z 600 ma-
rynarzami usiłowały zdobyć wyspę Sullivan. Bez po-
mocy jednostek floty, które przewiozłyby piechotę na
ląd, nie było to możliwe. Przeciwny wiatr nie pozwa-
lał na zorganizowanie ataku floty aż do 28 czerwca,
kiedy to admirał Parker wysłał 3 fregaty na zachodnią
stronę fortu Sullivan. Wtedy doszło do bitwy.
Obie strony dzielnie walczyły. Koloniści stawiali silny
opór, którego Brytyjczycy nie potrafili przełamać. Jed-
ną z fregat Amerykanie spalili celnym ogniem z dział.
6 okrętów liniowych zaatakowało fort od wschodu.
W gorący czerwcowy dzień około 11 rano zaczęto go
bombardować. Trwało to 10 godzin. Patrioci, mając dob-
rze przygotowane umocnienia, nie tylko utrzymali je,
lecz i kontratakowali. Spowodowali pożary na okrętach
brytyjskich; byli zabici i ranni.
Admirał Parker, oceniwszy straty poniesione w nocy,
nakazał przerwanie ognia.
Żołnierzy brytyjskich załadowano na statki transpor-
towe i cała flota odpłynęła na północ. 1 sierpnia 1776 r.
gen. Clinton wraz z eskadrą admirała Parkera połączył
się z głównymi siłami gen. Howe'a na Staten Island
(stan New York). Kolonie południowe stały się wolne;
w ciągu dwu najbliższych lat inwazja brytyjska im nie
zagrażała.
Z pewnością błędem ze strony brytyjskiej było za-
atakowanie fortów strzegących portu, nie zaś samego,
nie najlepiej przygotowanego do obrony, miasta. Sza-
cuje się, że Brytyjczycy stracili 225 ludzi — rannych
i zabitych. Nie ma danych o stratach amerykańskich.
Pierwszy rok wojny zakończył się w sumie stosun-
kowo pomyślnie dla kolonistów. Co prawda nie udało
im się zająć Kanady, ale za to oddziały brytyjskie zmu-
szono do wycofania się z Nowej Anglii i powstrzymano
inwazję na kolonie południowe.
Mieszkańcy wszystkich prowincji zastanawiali się nad
przyszłością: należy być lojalnym w stosunku do odleg-
łej Korony czy też przyłączyć się do tych, którzy już
walczą zbrojnie z władzą brytyjską na terenie Ameryki
Północnej? Działała przy tym coraz silniej propaganda
z obu stron. Wielu liczyło jeszcze na możliwość jakiegoś
kompromisu, nie wierząc w samodzielny byt zbunto-
wanych prowincji.
Opublikowany w styczniu 1776 r., napisany przez An-
glika Thomasa Paine'a popularny utwór literacki pt.
Common Sense (Zdrowy rozsądek) przekonał wielu czy-
telników, że nie ma żadnych różnic między królem a je-
go ministrami i że niepodległość zbuntowanych kolonii,
nie zaś rokowania, winna być rezultatem istniejącego od
1774 r. konfliktu. Niewątpliwie dostarczał on nowych
argumentów tysiącom kolonistów w ich walce o prawa
do własnego, niezależnego państwa. Treść Common
Sense znali i dyskutowali żołnierze Armii Kontynental-
nej; z całą pewnością przygotował on opinię publiczną
kolonii do poczynań grupy radykalnych polityków, któ-
rzy 4 lipca 1776 r. w imieniu 13 zbuntowanych prze-
ciwko władzy Metropolii kolonii uchwalili Deklarację
Niepodległości. Od tej pory w rozumieniu tych polity-
ków zamorskie prowincje Anglii w Ameryce Północnej
stawały się niezależne i samodzielne, tworząc równo-
cześnie organizm państwowy — Stany Zjednoczone
Ameryki ze wszystkimi wynikającymi z tego faktu kon-
sekwencjami politycznymi, społecznymi i militarnymi.
Deklaracja Niepodległości zmieniła także układ sił
zarówno w ówczesnym świecie, jak i społeczności ko-
lonialnej. Podzieliła bowiem w miarę jednolite do tej
pory społeczeństwo zbuntowanych prowincji na zwo-
lenników niezależności — patriotów, oraz zwolenników
zachowania władzy brytyjskiej — lojalistów, zwanych
czasami torysami. Kompromis wydawał się być nie-
możliwy, a Armia Kontynentalna stawała się nie tylko
„argumentem" kolonistów w przetargach, lecz przede
wszystkim gwarantem pełnego usamodzielnienia się
zbuntowanych Amerykanów, uwolnienia od zależności
angielskiej. To właśnie z armią grupy patriotów róż-
nych teraz już stanów wiązali swoje nadzieje i plany.
Anglicy, postawieni przed faktem zbrojnego sprzeciwu
swych zamorskich obywateli, mogli jedynie przy użyciu
siły starać się spacyfikować nieposłuszne kolonie, a uczy-
nić to musiały oddziały armii regularnej przywiezione
z Wysp. Liczono ponadto na lojalność tych grup kolo-
nistów, które z różnych przyczyn były związane z wła-
dzą brytyjską. Wojna w tej sytuacji stała się nieodzow-
na. Rząd Jerzego III zdawał sobie sprawę, że jedynie
opanowywanie siłą jednej prowincji za drugą może za-
pewnić istnienie części imperium brytyjskiego w Ame-
ryce Północnej. Uchwalenie niepodległości przez kolonie
brytyjskie w Ameryce zmusiło także największe pań-
stwa ówczesnego świata do zajęcia stanowiska w tym
konflikcie Anglia — jej kolonie, co doprowadziło do zmia-
ny układu sił w tym świecie.
SIŁY OBU STRON

ARMIA BRYTYJSKA W AMERYCE PÓŁNOCNEJ

Raport gen. Gage'a o wydarzeniach pod Lexington


i Concord dotarł 10 czerwca 1775 r. do Londynu i na-
tychmiast wywołał podział opinii w rządzie, parlamencie
i narodzie angielskim. W Anglii darzono dużą sympatią
tych kolonistów zamieszkałych w Ameryce Północnej,
którzy potrafili przeciwstawić się polityce podatkowej
rządu lorda Northa. Wyżsi dowódcy i niektórzy politycy
winą za rozlew krwi i kłopoty obarczali gen. Gage'a,
ponadto pragnęli ujarzmienia siłą nieposłusznych kolo-
nistów. Jednakże część kupców, bankierów i prasy an-
gielskiej domagała się kompromisu z kolonistami. Uwa-
żano, że Anglia nie może karać zbyt srogo swych oby-
wateli za to, że są przeciwni niesprawiedliwej polityce
parlamentu. Zwolennicy rządu twierdzili, że Anglia nie
może zrezygnować z wojny, gdyż chodzi nie tylko o za-
chowanie kolonii w Ameryce Północnej, lecz o prestiż
Korony brytyjskiej. Król i jego doradcy czynili wszy-
stko, by parlament zaakceptował proponowane przez
nich środki uśmierzenia buntu.
20 czerwca 1775 r. gabinet brytyjski zadecydował
o wysłaniu do Ameryki 6 regimentów piechoty zabra-
nych z Gibraltaru, Minorki i garnizonów brytyjskich.
Jesienią 1775 r. król Jerzy III oficjalnie ogłosił, że
kolonie znajdujące się na zachodnim wybrzeżu Atlan-
tyku nie są już pod jego opieką i deklarował ich blokadę
siłami floty wojennej, czyli niejako uznawał ich suwe-
renność. Uderzono w ten sposób w handel kolonialny.
Tymi postanowieniami oraz następnymi, wydanymi na
wiosnę 1776 r., Anglia doprowadziła do faktycznego sta-
nu wojny ze swymi amerykańskimi prowincjami.
Dowództwo nad flotą brytyjską, z zadaniem utrzy-
mania blokady portów wybrzeża amerykańskiego, po-
wierzono admirałowi Richardowi Howe, a nad armią
lądową działającą w 13 prowincjach — jego młodszemu
bratu, generałowi Williamowi Howe. Samodzielnie
operującą armią w kolonii Quebec dowodzić miał Guy
Carleton, dotychczasowy gubernator tej prowincji. W
ten sposób stworzono od początku trzy niezależne od
siebie dowództwa nad siłami brytyjskimi operującymi w
Ameryce Północnej. Całością zarządzał z Londynu
gabinet królewski. Bracia Howe otrzymali także
szerokie pełnomocnictwa do ogłoszenia amnestii oraz
propozycje autonomii kolonii z pewną, niewielką,
zależnością od Korony.
Do prowadzenia wojny potrzeba było pieniędzy i żoł-
nierzy. Tych ostatnich brakowało szczególnie w armii
lądowej, która nigdy nie cieszyła się prestiżem wśród
Anglików. Chętniej wstępowano do służby we flocie
wojennej, z trudem znajdowano ochotników do pie-
choty. Dlatego też nie tylko przystąpiono do ogłoszenia
werbunku ochotników, lecz szybko zdecydowano się na
„zakup" żołnierzy w Europie i przewiezienie ich do
Ameryki. Nawiązano przeto kontakty z książętami Rze-
szy Niemieckiej, o których wiedziano, że cierpią na
brak pieniędzy. Umowy podpisano w styczniu i lutym
1776 r. W sumie od landgrafa Hesse-Kassel zakupiono
17 000, Hesse-Hanau — 2400, od księcia Brunszwiku —
6000, Anspach-Bayenth — 2400, książąt Waldeck oraz
Anhalt-Zerbst — 2400 żołnierzy. Ponieważ księstwa
heskie dostarczyły najwięcej żołnierzy, nowe oddziały
nazwano heskimi. Zmobilizowano też odpowiednią flotę,
która przewiozła je na kontynent amerykański. Do-
wódcami żołnierzy niemieckich byli: gen. m j r Friedrich
Riedesel, gen. por. Philip von Heister i gen. por. Wil-
helm Knyphausen.
Angielska opinia publiczna ostro występowała prze-
ciwko zakupowi niemieckich żołnierzy. Podkreślano, że
użycie obcego wojska w sporach wewnętrznych jest
sprzeczne z tradycją angielską.
Latem 1776 r. do Ameryki Północnej wysłano ogółem
około 45 000 żołnierzy królewskich. 10 000 pod dowódz-
twem gen. Burgoyne'a kierowano do Kanady, pozostałych
zaś — do 13 zbuntowanych prowincji; dowodził nimi
gen. Howe. Brytyjscy politycy, wysyłając siły lądowe
do Ameryki Północnej i gromadząc uzupełnienia, z na-
dzieją patrzyli w przyszłość. Byli pewni, że istnieje
realna możliwość ponownego podporządkowania swej
władzy zbuntowanych chwilowo kolonii i liczyli na
szybkie przywrócenie porządku w swoich zamorskich te-
rytoriach.
Szacuje się, że armia licząca 35 000 ludzi z 4000 koni
potrzebowała na codzienne zaopatrzenie 30 ton żywności
i 16 ton owsa. Średnio statek transportowy mógł za-
brać 220 ton i płynął przez Atlantyk, przy sprzyjają-
cych wiatrach, do 6 tygodni. Przyjmuje się, że statek
dostawczy, o ile kapitan miał szczęście, mógł odbyć na
trasie Anglia — Ameryka Północna dwa kursy rocznie.
Od listopada do końca lutego nadzwyczaj rzadko pły-
wano przez Atlantyk. Nie sprzyjały temu liczne sztor-
my zimowe. Z Anglii dostarczano armii wszystko, łącz-
nie z piwem. Do tego potrzebne były setki statków
transportowych, floty wojennej dla ich ochrony oraz
pieniądze. Po 1778 r. żaglowce angielskie coraz częściej
nie dopływały do wybrzeży amerykańskich wskutek
aktywności floty francuskiej.
Historycy są zgodni, że Anglii w latach 1775—1783
brakowało dobrze zorganizowanych instytucji zajmują-
cych się wysyłaniem do kolonii wszystkiego, co było
potrzebne do prowadzenia działań wojennych i ochrony
zdrowia żołnierza służącego pod sztandarami brytyjski-
mi. Różne ministerstwa zajmowały się dostawami, bra-
kowało podziałów kompetencyjnych i odpowiedzialności
za wykonywane obowiązki. Było to niejako odbiciem
nie najlepszej pracy gabinetu Jerzego III.
Teoretycznie największe kompetencje miał War Office
(Urząd Wojny), któremu podlegały sprawy rekrutacji dó
regimentów. Natomiast za wyposażenie armii lądowej
odpowiadał Departament Skarbu. Urząd ten borykał się
z dużymi kłopotami, gdyż od 1775 r. musiał zmienić
system dostaw dla armii stacjonującej w Ameryce. Nie
mógł bowiem liczyć, jak dotychczas, na kupców ame-
rykańskich. Trzeba było szybko mobilizować dostaw-
ców z Indii Zachodnich i Anglii, by przejęli funkcje
zaopatrzenia żołnierzy brytyjskich w Ameryce. W spra-
wy prowadzenia wojny zaangażowany był Board of Or-
donance (Urząd Zaopatrzenia) odpowiedzialny za prze-
syłanie amunicji, broni oraz wyposażenie inżynierów
znajdujących się w oddziałach.
Nadzwyczaj ważną rolę odgrywał Board of Navy
(Admiralicja), który przewoził na swych statkach i okrę-
tach wszystkie towary zgromadzone przez pozostałe
urzędy. Wkrótce też, z racji swego długoletniego doś-
wiadczenia w sprawach zaopatrzenia i kierowania ma-
rynarką wojenną. Admiralicja zaczęła nadzorować do-
stawy dla armii działającej w Ameryce. Należy dodać,
że angielska administracja uważana była za najlepszą
w XVIII-wiecznej Europie, a flota wojenna za najlepszą
w ówczesnym świecie.
Przy dowódcach armii ważną rolę spełniali kwater-
mistrzowie. Od 1669 r. kwatermistrz w armii brytyj-
skiej sprawował podwójną funkcję: był on odpowie-
dzialny za ekwipunek i transport, jak też należał do
najbardziej zaufanych oficerów w jami(y — najbliż-
szym otoczeniu dowódcy, gdyż w jego rękach spoczy-
wały sprawy informacji i wywiadu oraz wybór i przy-
gotowanie obozu. W latach 1775—1783 kwatermistrz stal
się z racji pełnionych obowiązków prototypem szefa
sztabu.
Innym ważnym oficerem był inżynier armii. W 1775 r.
było ich 45, łącznie z szefem służby inżynieryjskiej
i praktykantami. W czasie pokoju wykorzystywano ich
przy budowie umocnień stałych we wszystkich częściach
imperium, w trakcie wojny zaś rozsyłano do poszcze-
gólnych, armii, gdzie planowali i wykonywali fortyfika-
cje polowe, kierowali oblężeniami fortów. Zatrudniano
zawodowych inżynierów. Ich liczba w armii zależała od
aktualnych potrzeb. Np. jesienią 1778 r. było ich 258,
a w rok później — 921. Zazwyczaj też przygotowywali
mapy terenów, na których prowadzono działania wo-
jenne.
Prowadzenie więc kampanii wojennych przez Bry-
tyjczyków w Ameryce Północnej, jak podkreślają his-
torycy, zależało od skomplikowanego systemu dostaw
i uzupełnień. Statki nie pływały zimą, a nie wszystkie
z tych, które wyruszały z Anglii, docierały do Ameryki.
Wojskom królewskim brakowało świeżej żywności. Na-
stępstwem tego były liczne choroby panujące wśród żoł-
nierzy, nie najlepiej zaopatrywanych, szczególnie w wa-
rzywa. Stałe kłopoty dowódcy mieli też z racjami żyw-
nościowymi dla ludzi i koni. Koniecznością więc było
gromadzenie niezbędnych zapasów w trakcie planowa-
nych marszów przez prowincje. Wszystko trzeba było
wozić z sobą: amunicję, żywność dla ludzi, furaż dla
koni, namioty, koce, leki. Do tego potrzebne były wozy,
konie i muły. Duże tabory ciągnące się za maszerującą
armią brytyjską dodatkowo zmniejszały tempo posu-
wania się kolumn po złych drogach prowincjonalnych,
a liczne rzeki zmuszały do szukania brodów i opóźniały
marsz ubranych w ciężkie, sukienne mundury żołnierzy.
Zazwyczaj Brytyjczycy zaczynali prowadzenie kampanii
wojennych po zgromadzeniu racji żywnościowych wy-
starczających co najmniej na miesięczny marsz. W su-
mie stała troska dowódcy o zaopatrzenie nie sprzyjała
szybkości prowadzonych działań.
W armii brytyjskiej, podobnie jak w amerykańskiej,
zdarzały się dezercje. Historycy badający ten problem
dochodzą do wniosku, że przyczyną dezercji w od-
działach brytyjskich był zazwyczaj brak czy też nie-
dostatek żywności oraz opału. O ile w armii amery-
kańskiej żołnierze mieli niejaką motywację walki, wy-
nikającą z ich osobistego zaangażowania w obronę swej
zagrożonej własności, to w armii brytyjskiej, w której
walczył spory korpus niemiecki, żaden patriotyzm lo-
kalny nie odgrywał roli. Żołnierze brytyjscy wstępowali
na długie lata do służby wojskowej, która była ich za-
wodem. Stąd też podlegali musztrze, dyscyplinie. Ofi-
cerowie byli zazwyczaj mianowani. Ponadto z rozwojem
taktyki linearnej związane było stosunkowo długie —
trwające około 2 lat — szkolenie rekruta.
Angielska armia lądowa w XVIII w. składała się
przede wszystkim z piechoty i kawalerii podzielonej na
regimenty. Oddziały piechoty to gwardia i regimenty
liniowe. Kilka regimentów miało nazwę Royal (Kró-
lewski) i nosiło królewskie, niebieskie, kolory przy blu-
zach.
Liniowy regiment składał się z dwu batalionów, jed-
nak większość miała jeden batalion, dowodzony przez
porucznika, czasami pułkownika.
Liczba kompanii zmieniała się w ciągu XVIII w.
Teoretycznie w regimencie w okresie wojny 1775—1783
było 350—450 żołnierzy. Kompania liczyła 25—38 żoł-
nierzy. W skład kompanii, dowodzonej przez kapitana,
wchodził porucznik, chorąży, dwóch sierżantów, trzech
kaprali i dobosz. Stanowiska oficerskie zazwyczaj ku-
powano. Młodsi synowie bogatych rodzin angielskich
zaczynali swe kariery najczęściej od stopnia chorążego
i awansowali, kupując coraz to wyższe rangi w miarę
wakansów. Każdy regiment piechoty lub kawalerii był
własnością dowódcy, który otrzymywał od parlamentu
pieniądze na jego wyekwipowanie. Życie żołnierzy było
regulowane specjalnym regulaminem armii. Od 1756 r.
obowiązywały w piechocie angielskiej regulaminy i mu-
sztra wzorowana na pruskiej. Wszyscy żołnierze, nie-
zależnie od stopni wojskowych, umundurowani byli
w czerwone surduty, często przybrane koronkami.
Już w okresie wojny siedmioletniej w Ameryce sfor-
mowano 80 regiment „lekkiej uzbrojonej piechoty".
Składał się on z 5 kompanii. Żołnierzy w nim służą-
cych ubrano w brązowe surduty i wyposażono w lep-
szy, lżejszy ekwipunek. Dalszych zmian dokonał w pie-
chocie angielskiej lord Amherst, który w 1760 r. wy-
brał z różnych kompanii młodszych, zazwyczaj wyso-
kich żołnierzy, i stworzył z nich korpus piechoty lek-
kiej, liczący 550 ludzi. Zostali świetnie, na wzór pru-
ski, wyszkoleni. W 1770 r. kompanie lekkiej piechoty
włączono już do każdego liniowego batalionu. Piechota
angielska używała muszkietów, nazwanych pieszczotli-
wie przez żołnierzy „Brown Bess". Była to strzelba
skałkowa ważąca 14 funtów (ok. 7 kg) i mająca około
44 cali (1,11 m) długości i 3/4 cala (1,8 cm) przekroju
lufy. Bagnet wystawał na 14 cali (34 cm) przed musz-
kę. Zastąpienie muszkietu karabinem skałkowym (ulep-
szony system odpalania za pomocą skałki — krzemienia,
a nie lontu) dało większą szybkość przy strzelaniu
ogniem salwowym: 1 — 2 strzały na minutę, a wpro-
wadzenie bagnetu osadzonego na lufie tak, by nie prze-
szkadzał w strzelaniu, wyeliminowało używanie piki.
Piechotę ustawiano w dwa lub trzy szeregi, zwarte
i wyszkolone w prowadzeniu ognia salwowego na
zmianę. (Natarcie w szyku liniowym polegało na po-
wolnym poruszaniu się długich kilometrowych linii roz-
winiętych regimentów — zazwyczaj dwóch linii w od-
ległości do 600 m od siebie — z doskonałym kryciem
i równaniem. Aby oddać strzał, szyk zatrzymywał się
w odległości około 180 — 200 kroków od nieprzyja-
ciela i na komendę oddawał salwę, a potem z wy-
ciągniętymi do przodu bagnetami nacierał.) Atak na
bagnety prowadzony był linią zwartą, z niewielkiej od-
ległości, przy szybkim kroku. Dla odparcia jazdy
formowano czworoboki, strzelano z bliskiej odległości i
tworzono ciasny mur bagnetów. Artylerię ustawiano
przed piechotą lub w przerwach między liniami, gdyż
z zasady prowadzono tylko ogień bezpośredni,
skuteczny na odległość do 300 m. Jazdy używano do
zabezpieczenia skrzydeł. Regimenty kawalerii miały 6
oddziałów po 231 ludzi każdy.
Z kawalerii wyodrębniono oddziały dragonów, któ-
rych szkolono tak, by mogli atakować piechotę bez
koni. Ustaliła się w XVIII w. opinia, że piechota roz-
strzyga o zwycięstwie, a kawaleria zadaje cios osta-
teczny. Artylerię przyłączano do piechoty jako broń
pomocniczą. Artyleria angielska od 1741 r. była zorga-
nizowana w kompanie. Używano w niej dział spiżo-
wych, tj. armat od 3 do 24 funtów, granatników 8-
funtowych, moździerzy 32-funtowych oraz dział
żelaznych, tj. armat 4-funtowych i haubic 8-funtowych.
Zwiększano ruchliwość artylerii przez dodanie
stałych zaprzęgów. Czasami stosowano, zwłaszcza
przy atakowaniu miast, podział artylerii brytyjskiej na
brygady, w których były baterie po 6 dział w
każdej.
Żołnierz brytyjski w Ameryce był żywiony przede
wszystkim chlebem, czasami mięsem i plackami z mąki
kukurydzianej. W zimie starano się żołnierzy trzymać
na kwaterach, a w czasie przemarszów i postojów, wzo-
rem pruskim, organizowano piekarnie polowe. Sporo
żywności, przede wszystkim warzyw i owoców, dostar-
Król Jerzy III
Bitwa pod Lexington
Powrót z Concord oddziału brytyjskiego
Bunker Hill albo amerykański strój głowy
Jerzy Waszyngton w Princeton
Gen. Charles Lee

Gen. Henry Lee


Gen. Richard
Montgomery

Gen. Benedict
Arnold
Adm. Richard Howe

Gen. William Howe


czali żołnierzom markietani, towarzyszący regimentom
podczas działań wojennych. Nieoficjalnie tolerowano
żony i kobiety żołnierzy. Prały one i gotowały, pielęg-
nowały rannych, dla nich też przeznaczano specjalne
racje żywnościowe od 3 do 6 na kompanię. W czasie
przemarszów udostępniano kobietom wozy. Regularnie
w armii lądowej, tak jak we flocie, wydawano rum.
W armii brytyjskiej, podobnie jak w innych, znaj-
dował się również zespół medyków, składający się z chi-
rurgów, pielęgniarzy, aptekarzy. Wielu z nich nie miało
jednak dostatecznych kwalifikacji. Amputacje i różne
zabiegi chirurgiczne odbywały się przy specjalnym
„znieczuleniu" — podaniu niefortunnemu pacjentowi
znacznej ilości brandy. Straty, jakie ponosiło wojsko
z powodu licznych panujących w nim chorób, były
znacznie większe niż wynikłe z przeprowadzonych bi-
tew.
Brakowało służb weterynaryjnych, wskutek czego
istniały duże ubytki w pogłowiu koni, co zmniejszało
możliwości zarówno transportowe, jak i komunikacyjne.
Żołnierz angielski był poddany stosunkowo ścisłej dys-
cyplinie; starano się w ten sposób zapobiegać ewentual-
nym dezercjom. Nie szczędzono wysiłków, aby utrzy-
mywać żołnierzy w dobrej kondycji fizycznej. Szkolono
ich w stosunkowo dobrze wyposażonych garnizonach,
a „czerwona linia ataku" była szeroko znana w Euro-
pie, gdyż często podkreślono brawurę i umiejętności
ataku Anglików.
Żołnierz brytyjski armii lądowej, jak wspomniano,
zazwyczaj ochotniczo wstępował do służby wojskowej
na długie lata. Był zawodowcem, chociaż zdawał sobie
sprawę, że ludność Wyspy była przeciwna oddziałom
armii stałej. Oficerowie regimentów pochodzili z za-
możnych, „dobrych" rodzin. Oficerowie z garnizonów
zwykle wolny czas spędzali na grach hazardowych
i nadużywaniu alkoholu.
Od rewolucji 1689 r. istniały w Anglii niewielkie siły
wojskowe, tzw. armia regularna. Składały się na nią
gwardia i garnizony. Siły lądowe były utrzymywane
przez te dzielnice kraju, w których stacjonowały.
Wzrost liczebności armii lądowej zależał od aktualnych
wydarzeń krajowych i zagranicznych. Armia lądowa
bowiem była wykorzystywana z braku sił policyjnych
do utrzymywania spokoju i porządku, tłumienia
buntów ludności. Jednakże obywatele często
występowali przeciwko oddziałom armii i
przeciwstawiali się istnieniu stałej armii w czasie
pokoju, twierdząc, że jej dyscyplina nie jest wysoka,
a ewentualni bardziej energiczni dowódcy mogliby
zagrozić swobodom obywatelskim, jak to uczynił w
XVII w. Cromwell. Dlatego też powszechnie popierano
istnienie milicji hrabstw. Członkowie milicji byli
szkoleni wojskowo. Milicją hrabstwa dowodził porucznik
wybierany przez obywateli; zależna była ona od
samorządu hrabstwa.
Znacznie większym prestiżem niż siły lądowe cie-
szyła się marynarka wojenna. Do niej też prowadzone
werbunek ochotników, chociaż zdarzały się liczne przy-
padki porwań młodych ludzi i zmuszania ich siłą do
służby. Zwykle marynarzowi płacono 10 szylingów mie-
sięcznie, gdyż żołnierz w piechocie otrzymywał 8
pensów tygodniowo, a wyższy nieco stopniem — 24
szylingi za służbę we flocie 8 . Oficerom pozwalano
zabierać w rejs własną żywność, owoce, wino — czego
nie wolno było czynić marynarzom. Ci otrzymywali
rum do gorącej wody oraz monotonne, często
nieświeże, złe wyżywienie. Stosowano kary fizyczne
wobec żołnierzy. Historycy są zgodni co do tego, że
choroby, w tym szkorbut, przyczyniały się do dużej
śmiertelności marynarzy. Zgodnie z raportem z okresu
wojny siedmioletniej 1512 żołnierzy floty zabito w
trakcie bitew morskich, natomiast
8 1 funt = 20 szylingów, 1 szyling = 12 pensów.
133 708 zmarło z chorób panujących na okrętach. Na-
stępstwem takiej sytuacji były przypadki buntu, które
likwidowano bardzo brutalnie. Ponad 10 procent okrę-
tów wojennych pochodziło ze stoczni amerykańskich.
Okręty liniowe były 74- i 64-działowe, tylko nieliczne
miały po 90 dział. Oficerowie floty rekrutowali się
z gentry (szlachty). Marynarzom rzadko udawało się
awansować na stanowiska oficerskie.
Dowództwo zarówno we flocie wojennej, jak i armii
lądowej nie było najlepsze. Dominowały protekcja
i korupcja. Earl Sandwich, Pierwszy Lord Admiralicji,
odpowiedzialny za stan floty brytyjskiej, był bardziej
znany ze swoich kulinarnych zainteresowań niż staran-
nego dobierania admirałów, co wywarło określony
wpływ na przebieg działań wojennych. Bracia Howe,
którzy w latach 1776—1778 dowodzili angielską flotą
i armią lądową w Ameryce Północnej, pochodzili z
wpływowej rodziny skoligaconej z wieloma arystokra-
tycznymi rodami Wielkiej Brytanii. Starszy, Richard,
urodzony w 1726 r., o przezwisku „Black Dick", był
świetnym admirałem, odważnym i wykształconym. Wil-
liam, urodzony w 1729 r., brał — podobnie jak jego
brat — udział w wojnie siedmioletniej. W 1774 r. ugrun-
tował sobie opinię jako doskonały dowódca i instruktor
oddziałów lekkiej piechoty. Był bardzo popularny wśród
swoich podwładnych. Po objęciu naczelnego dowództwa
wojsk angielskich w Ameryce w grudniu 1775 r. przy-
chylał się do opinii, że wystarczy zdławić bunt w pro-
wincjach Nowej Anglii, by przywrócić porządek w po-
zostałych koloniach. Kampanię zamierzał przeprowadzić
latem 1776 r.
ARMIA AMERYKAŃSKA

Amerykanie buntujący się przeciwko władzy Metro-


polii zaczynali w 1775 r. tworzenie własnych sił zbroj-
nych. Brakowało im wszystkiego, łącznie z doświad-
czeniem organizacyjnym. Podczas gdy w Wielkiej Bry-
tanii istniał silny rząd, Amerykanie mieli 14 zgroma-
dzeń prawodawczych, w tym jeden ponadprowincjonal-
ny Kongres Kontynentalny, tyleż ciał wykonawczych,
sprzeczne cele i ideały, co w sumie wzmagało istniejący
początkowo chaos. Jedynie komitety patriotów starały
się wykonywać postanowienia Kongresu Kontynental-
nego, co jednakże było uzależnione od aktualnej sy-
tuacji militarnej, panującej w danej prowincji, i energii
patriotów.
Armii Kontynentalnej powołanej w 1775 r. brako-
wało wszystkiego. Nie było też przemysłu, który szybko
mógłby zaopatrzyć żołnierzy w proch, strzelby, działa.
Problemem stawały się: uzbrojenie i wyszkolenie rekru-
tów, żywność, transport, kwatery. Teoretycznie prowin-
cje, wysyłając oddziały milicji czy regimenty mające
służyć w Armii Kontynentalnej przez rok, a po 1778
roku — 3 lata lub do końca wojny, powinny zapewnić
im wyposażenie i wyżywienie. Nie było to jednak pro-
ste w sytuacji, gdy — jak stwierdził w 1775 r. jeden
z delegatów Kongresu Kontynentalnego — „jedną trze-
cią społeczności stanowią patrioci, jedną trzecią zwo-
lennicy króla, a pozostali czekają, która ze stron od-
niesie zwycięstwo" 9. Wydaje się, że ten podział wśród
ludności prowincji istniał do końca wojny z Anglią.
Można mniemać, że istnienie i działanie Armii Konty-
nentalnej wynikało z osobistego zaangażowania Wa-
szyngtona i niewielkiej grupy patriotów, którzy, jak
widział to jeden z jego współczesnych, „ciągle tłuma-
czyli większości przyczyny walki, dla których większość
nie miała ani zrozumienia, ani też entuzjazmu"
Podstawowymi komórkami działania patriotów były
Komitety Bezpieczeństwa. Funkcjonowały one w osa-

9 J. C. Miller. Origins of the American Revolution, Bos-


ton
10
1943, s. 425.
Tamże, s. 481.
dach i hrabstwach, a wybierane były przez ludzi posia-
dających prawo głosu. Tworzyły w sumie rewolucyjną
organizację, kopiując przy tym znane im wzorce bry-
tyjskie. Jednakże same, nawet przy największych wy-
siłkach, nie potrafiły wiele pomóc gen. Waszyngtonowi
i zaspokoić potrzeb nowo tworzonej armii amerykań-
skiej. Stąd też przywódcy ruchu niepodległościowego
liczyli na pomoc francuską i hiszpańską. Dzięki dosta-
wom francuskim, które rozpoczęły się w połowie 1777
roku, potem również hiszpańskim oraz zakupom w Ho-
landii i czasami korzystaniu z towarów zagarniętych
przez kaprów wojsko amerykańskie było zaopatrzone,
chociaż często w niewystarczającym stopniu, w mate-
riały niezbędne do prowadzenia działań wojennych. Przy
końcu wojny uruchomiono własne manufaktury pro-
dukujące proch i saletrę. Były kłopoty z obuwiem
i odzieżą dla żołnierzy, których do 1783 r. nie udało
się w miarę jednolicie ubrać i obuć.
Historycy podkreślają, że Amerykanin — żołnierz re-
gularny czy członek milicji — na polu bitwy starał się
wykorzystać własne doświadczenie nabyte w natural-
nych warunkach terenowych. Strzelał ukryty zazwyczaj
za jakąś przeszkodą: drzewem itp., co zadziwiało żołnie-
rzy europejskich. Podczas walki ulegał panice i często
uciekał z pola bitwy, porzucając przy tym broń. Euro-
pejski kodeks honorowy, znany i stosowany przez żoł-
nierzy brytyjskich, nie był mu bliżej znany, natomiast
sądził, że nie należy bez potrzeby narażać na szwank
swego cennego życia. Nie było więc łatwo z grona indy-
widualistów, jakimi bez wątpienia byli mieszkańcy pro-
wincji brytyjskich w Ameryce Północnej, stworzyć ar-
mię zdolną do walki z wyćwiczonym, zawodowym żoł-
nierzem angielskim.
Armia składała się praktycznie z tzw. oddziałów kon-
tynentalnych. Stanowiły one trzon sił patriotycznych,
wspomaganych przez krótko służące oddziały milicji
prowincjonalnej. O ile stopnie oficerskie żołnierzy kon-
tynentalnych zatwierdzał Kongres Kontynentalny na
wniosek dowódcy, to w odniesieniu do milicji czyniły
to zgromadzenia prowincjonalne.
Armia Kontynentalna była podporządkowana Kongre-
sowi Kontynentalnemu, który wyznaczył spośród siebie
specjalny komitet — Board of War — do kierowania
sprawami wojskowymi. Board of War stanowił niejako
cywilne kierownictwo armią. Załatwiał m.in. awanse,
wyznaczał wyposażenie itp. O ile w latach 1775 i 1776
Armia Kontynentalna składała się w przeważającej czę-
ści z farmerów, to w okresie późniejszym uległo to
zmianie; wstępowali do niej robotnicy rolni, drobni kup-
cy, ludzie bez określonego zawodu. Oficerowie prowa-
dzący rekrutację często narzekali, że do zaciągu trafiają
nałogowi alkoholicy i elementy kryminalne. Wśród od-
działów kontynentalnych często zdarzały się wypadki
rozboju i kradzieży, co świadczy o nie najlepszej wśród
nich dyscyplinie. Podstawowym problemem armii, poza
ludźmi, było wyżywienie. W tej sytuacji powołano kwa-
termistrza armii, odpowiedzialnego za sprawy bytowe
żołnierzy. Jednakże, w miarę przedłużania się działań
wojennych, coraz częściej zdarzało się, że farmerzy
nie chcieli sprzedawać patriotom żywności za niewiele
warte papierowe pieniądze kontynentalne.
Fatalny też był stan służby medycznej. John Adams
pisał: „Choroby niszczą nam 10 ludzi, gdy nieprzyjaciel
zabija jednego"11. W oddziałach wybuchały epidemie ospy,
żołnierze często zapadali na zapalenie płuc.
W pobliże stacjonującej armii ściągali drobni kupcy.
Sprzedawali alkohol, odzież, żywność, nie zawsze po ce-
nach dostępnych dla żołnierzy.
W każdym oddziale kontynentalnym odbywały się na-
bożeństwa odprawiane przez kapelanów. Gry hazardowe

11
The Works of John Adams, Boston 1869, t. 7, s. 163.
były zabronione. Gen. Waszyngton starał się także likwi-
dować animozje występujące między przybyłymi z róż-
nych regionów oddziałami.
Oprócz tradycyjnej piechoty Waszyngton i jego sztab
starali się tworzyć i inne rodzaje broni: artylerię, za
którą odpowiadał Henry Knox, po 1777 r. niewielkie od-
działy kawalerii oraz, przy pomocy przybyłych oficerów
zagranicznych, służby inżynieryjne. Trudno jest ustalić
liczebność oddziałów kontynentalnych, gdyż dane archi-
walne są niepełne, a wiele poleceń Kongresu, wysyła-
nych do gubernatorów prowincji, nigdy nie zostało wy-
konanych. Żołd płacono nieregularnie. Oddziałami po-
mocniczymi Armii Kontynentalnej teoretycznie była
milicja prowincjonalna. Teoretycznie, gdyż w niewielu
przypadkach udawało się dowódcom wykorzystywać po-
tencjalne możliwości milicji. Zgodnie z tradycją kolo-
nialną, każdy mężczyzna od 16 do 60 roku życia powi-
nien w razie potrzeby bronić swej osady i prowincji.
Ale farmerzy nie zawsze chcieli i umieli to czynić. Naj-
bardziej aktywnym elementem zazwyczaj byli ludzie
zamieszkujący pogranicze osadnicze, gdzie konflikty
z Indianami zmuszały ich do wspólnego działania
w razie zagrożenia. Od początku 1775 r. w różnych
prowincjach powoływano do służby milicję na okres od
3 do 6 miesięcy. Specjalnie dla tworzących się oddzia-
łów milicji Thomas Pickering z Salem (Massachusetts),
przygotował instrukcję musztry, z licznymi ilustracja-
mi, pt. An Easy Plan of Discipline for Militia. Instruk-
cja ta przez pewien czas służyła też Armii Kontynen-
talnej do szkolenia rekrutów. Autor oparł się na regu-
laminach musztry British Manuel Exercise, wyd.
w 1764 r. (tzw. The Sixty Fourth). Inne podręczniki mu-
sztry zaczęły ukazywać się później w Filadelfii.
Odpowiedzialny za Armię Kontynentalną i teore-
tycznie milicję był Jerzy Waszyngton. Wykazywał on
dużo zdrowego rozsądku, nie załamywał się w momen-
tach klęsk. Nazywano go ameryknńskim Fabiusem, któ-
ry krył się ciągle przed brytyjskim Hannibalem dążą-
cym do rozstrzygającej bitwy. Mimo że więcej bitew
przegrał niż wygrał, w sumie odniósł zwycięstwo. Jego
powaga, skromność dobrze wpływały na morale tych,
którym na sercu leżała sprawa amerykańska.
Do pomocy mu w dowodzeniu armią Kongres wyzna-
czył także innych generałów. Wśród nich najwyższy
stopniem w początkowym okresie wojny był Charles
Lee (1731—1782), Anglik, o sporym doświadczeniu woj-
skowym (otrzymał nawet stopień generała w Polsce).
Uprzejmy, o dużych ambicjach,nie zawsze byt lojalny.
Następnym był Horatio Gates (1728—1806), również,
jak Lee, przez lata służył w armii brytyjskiej, gdzie
dosłużył się stopnia majora. Przy Waszyngtonie począt-
kowo pełnił funkcje generała adiutanta, ponieważ po-
siadał doświadczenie w administracji wojskowej. Ocenia
się obu tych generałów jako dowódców średniej klasy,
chociaż niektórzy historycy twierdzą, że byli raczej sła-
bymi. Natomiast opinia głosi, że George Waszyngton
i Nathanael Greene przewyższali Anglików. Henry
Knox miał duże doświadczenie jako oficer i organizator
artylerii, a „Mad"-Anthony Wayne, odznaczał się
brawurą i umiał przekonywać żołnierzy co do potrzeby
takich a nie innych działań. Daniel Morgan i Benedict
Arnold dobrze spisywali się jako dowódcy niewielkich
oddziałów. Inni generałowie amerykańscy nie byli tak
dobrzy lub mieli mniej szczęścia (np. Philip Schuyler
czy John Sullivan) lub też w ogóle nie nadawali się na
te stanowiska. Tutaj trzeba dodać, że oficerowie ame-
rykańscy nie byli zawodowcami z wyszkoleniem woj-
skowym. Dowodzenia i prowadzenia walk uczyli się
w trakcie działań w latach 1775—1782, stąd też ich licz-
ne błędy i w konsekwencji przedłużanie się tych dzia-
łań na kontynencie amerykańskim.
DRUGI ROK WOJNY

WALKI O MIASTO N O W Y JORK

Już w końcu 1775 r. w Londynie zrozumiano, że bunt


kolonii w Ameryce przybiera niebezpieczne rozmiary
i można go jedynie, jak wcześniej radził gen. Gage,
stłumić za pomocą siły. Postanowiono zorganizować du-
żą armię lądową, przetransportować ją do Ameryki Pół-
nocnej i tam systematycznie pacyfikować kolonie. Tej
decyzji sprzeciwiali się politycy opozycji, którzy ostrze-
gali rząd przed ewentualnymi niekorzystnymi następ-
stwami tej wojny na arenie międzynarodowej. Zwracali
uwagę, że przy planowaniu walki z własnymi kolo-
nistami należy zastanowić się nad reakcją Hiszpanii
i Francji, tradycyjnie nieprzyjaznych Anglii państw,
których rządy bez wątpienia zechcą skorzystać z wew-
nętrznych kłopotów Londynu. Rząd jednakże, mając
poparcie większości parlamentu, postanowił skoncentro-
wać się na organizowaniu silnej armii lądowej. Ponadto
ministrowie Jerzego III sami starali się czuwać nad
siłami zbrojnymi walczącymi o setki mil od Londynu,
ustalając plany działań wojennych, a więc ogranicza-
jąc możliwości samodzielnego działania dowódców. Bez
wątpienia przyczyniło się to w poważnym stopniu
do przegrywania kampanii i przedłużania kosztownej
dla Anglii wojny. Dowództwo nad wojskami lądowymi
podzielono na kanadyjskie i amerykańskie. Nakazano
także gen. Howe, który po opuszczeniu Bostonu prze-
bywał w Halifaxie (Nowa Szkocją), by zajął Nowy Jork,
jedno z większych i bogatszych w koloniach miast,
z doskonale położonym u ujścia rzeki Hudson do Atlan-
tyku portem.
Rzeka Hudson dzieliła brytyjskie zbuntowane kolonie
na dwie części, a ponadto łączyła poprzez jeziora Geor-
ge i Champlain Ocean Atlantycki z Kanadą. Mając na
względzie centralnie położony port Nowy Jork, posta-
nowiono w Londynie, że główne siły brytyjskie dowo-
dzone przez gen. Howe'a wylądują w tym mieście. Dru-
ga armia brytyjska, idąc z Kanady, od północy na po-
łudnie, w stronę miasta Nowy Jork, oddzieli kolonie
Nowej Anglii, gdzie buntownicy mieli zdecydowaną
przewagę. Sądzono, że przy pomocy tych dwóch armii
oraz współdziałających z nimi lojalistów uda się przy-
wrócić porządek w prowincjach nowoangielskich, co
wpłynie na uspokojenie i w innych rejonach.
Flota admirała Richarda Howe'a mogłaby przerwać
linie komunikacyjne rebeliantów, opanowując rzekę
Hudson. Plan ten wydawał się prosty i do wykonania.
Ponadto dowództwo nad flotą i armią lądową, spoczy-
wające w rękach Richarda i Williama Howe'ów, za-
pewniało współpracę dowódców, na czym politykom
najbardziej zależało, gdyż orientowali się oni w ani-
mozjach, panujących między siłami lądowymi i morski-
mi Wielkiej Brytanii.
Przesłano odpowiednie rozkazy do Halifaxu. Do Ka-
nady wysłano gen. Johna Burgoyne wraz z oddziałami
brytyjskiej armii regularnej i częścią zakupionych wojsk
heskich. 1 maja 1776 r. admirał Howe został wyzna-
czony na dowódcę floty brytyjskiej w Ameryce. Z bud-
żetu państwowego Anglii wydzielono fundusze na szko-
lenie nowych rekrutów, którzy w roku następnym mieli
być wysłani na kontynent amerykański. Cała machina
organizacyjna związana z prowadzeniem wojny ze
zbuntowanymi kolonistami została wprawiona w ruch.
Jak wspomniano wcześniej, odddziały brytyjskie przy-
byłe do Kanady nie tylko przełamały blokadą Quebec,
lecz także zaatakowały Amerykanów, którzy pośpiesz-
nie wycofali się na drugi brzeg jeziora Champlain.
3 maja 1776 r. lord Germain zatwierdził plan kam-
panii wojennej, tj. walk o miasto Nowy Jork, i wysłał
do Ameryki nowe oddziały.
11 czerwca armia angielska została załadowana w Ha-
lifaxie na statki transportowe i pod ochroną floty wo-
jennej ruszyła w stronę portu Nowy Jork. Tymczasem
gen. Waszyngton, przewidując atak, skierował swe głów-
ne siły do tego miasta, pozostawiając w Bostonie nie-
wielki garnizon.
Miasto Nowy Jork, położone na południowym krańcu
wyspy Manhattan u ujścia rzeki Hudson do Atlantyku,
liczyło wówczas 12 000 — 14 000 mieszkańców. Z jednej
strony otaczała je rzeka Hudson, z drugiej — East, a od
północnego wschodu opływała wyspę rzeka Harlem,
brzegi której pokryte były licznymi lasami i wzgórzami.
Osada Brooklyn leżała na innej wyspie — Long Island.
Z wojskowego punktu widzenia patrioci nie byli w sta-
nie swymi niewielkimi siłami obronić tak położonego
miasta, zwłaszcza że brytyjska marynarka wojenna
sprawowała kontrolę nad oceanem i rzekami. Na naj-
wyższym punkcie wyspy Manhattan był zbudowany fort
Waszyngton. Po drugiej zaś stronie rzeki, na obszarze
prowincji New Jersey, równolegle do fortu Waszyngton,
wzniesiono fort Lee. Między fortami przerzucono przez
rzekę łańcuchy, mające zagrodzić flocie brytyjskiej dro-
gę do miasta. Na wybrzeżu wyspy od strony rzeki Hud-
son ustawiono baterie dział.
Po zabezpieczeniu miasta od strony rzeki Hudson za-
stanawiano się, jak to uczynić od strony rzeki East.
Graniczyła ona z osadą Brooklyn położoną na Long
Island. Wzgórza rozciągające się za tą osadą domino-
wały nad całą okolicą. Zdawano sobie sprawę, że za-
jęcie Brooklynu przesądzi o losie armii patriotów, gdyż
ustawione na wzgórzach działa nieprzyjacielskie znisz-
czą cały system obronny Manhattanu, pracowicie przy-
gotowany przez żołnierzy kontynentalnych.
Waszyngton więc zdecydował się podzielić posiadane
siły na dwie części. Jedna miała bronić Brooklynu, dru-
ga Nowego Jorku. Patrioci pragnęli bronić miasta, cho-
ciaż jego mieszkańcy w większości nie życzyli sobie
tego. Ten podział armii dokonany przez Waszyngtona
zadecydował o przegranej przez Amerykanów całej
kampanii, niezależnie od innych, późniejszych błędów
dowódców.
W maju 1776 r. Waszyngton dowodził 6717 ludźmi,
w sierpniu 7400 żołnierzami, w tym 400 artylerzystami.
29 czerwca 1776 r. w porcie nowojorskim pokazały
się pierwsze żaglowce brytyjskie, a od 3 lipca rozpo-
częło się wyładowywanie na wyspę Staten Island żoł-
nierzy i sprzętu. Do połowy sierpnia powoli przewo-
żono żołnierzy na ląd. Amerykanie pośpiesznie kończyli
prace fortyfikacyjne.
Historycy dzielą obronę miasta Nowy Jork na dwie
oddzielne bitwy: w obronie wzgórz Brooklynu i w obro-
nie wzgórz Manhattanu.
22 sierpnia 1776 r. oddziały gen. Howe'a wylądowały
na Long Island, na południe od pozycji amerykańskich.
Liczyły one 22 000 żołnierzy. Historycy szacują, że
wzgórz broniło około 10 000 Amerykanów, z 19 000, któ-
rymi dysponował wtedy Waszyngton. Były to oddziały
kontynentalne wraz z milicją prowincjonalną. Brytyj-
czycy wylądowali we wschodniej i północnej części
Brooklynu, gdzie było spore zadrzewienie. Centrum
obrony amerykańskiej stanowił fort Putnam (obecnie
część parku Greene'a). Nocą z 26 na 27 sierpnia 1776 r.
pddział brytyjski dowodzony przez gen. Jamesa Granta
i Philipa von Heistera, przeszedłszy najmniej strzeżoną
drogę, od tyłu zaatakował amerykańską obronę. Powoli
okrążono siły patriotów. Równocześnie rozpoczęły się
działania brytyjskie nad brzegiem rzeki East.
Gen. Putnam starał się opanować sytuację. Stopniowo
włączał do walki oddziały z Delaware i Marylandu.
W każdym punkcie obrony amerykańskiej Brytyjczycy
mieli większe siły, lecz atakowali ostrożnie.
O godzinie 9.00 rano z dział okrętów stojących na
tyłach pozycji gen. Sullivana rozległy się dwa wystrza-
ły. Na ten sygnał oddziały brytyjskie szybko ruszyły
do przodu. Amerykanów zmuszono do ucieczki. Ci,
stwierdziwszy z przerażeniem, że są również atako-
wani od tyłu, zaczęli się poddawać. Do niewoli dostał
się gen. Sullivan. Kilku z jego ludzi uciekło, wielu zo-
stało zabitych, gdyż Hesi do końca walki nie brali
jeńców.
Amerykanie stracili swe pozycje obronne na wzgó-
rzach Brooklynu. Okazało się, że mimo odwagi i ofiar-
ności żołnierz kontynentalny nie był w stanie nawiązać
równej walki z wyszkolonym przeciwnikiem. Szacuje
się, że Brytyjczycy stracili 377 ludzi. Trudno ustalić,
jakie straty ponieśli Amerykanie. Według historyka
D.S. Freemana mieli razem: zabitych, rannych i zaginio-
nych, 1497 ludzi. Do niewoli dostali się dwaj generałowie
amerykańscy, Alexander Stirling i wspomniany Sulli-
van. Jako przyczyny przegranej patriotów historycy
wymieniają: podzielone dowództwo, zaskoczenie, nie
najlepsze wybranie pozycji obronnej.
Tymczasem gen. Howe zastanawiał się, czy nie ata-
kować dalej rozproszonych Amerykanów, ale deszcz
uniemożliwił ewentualną dalszą akcję. Gen. W. Howe
zarządził w swych oddziałach odpoczynek.
Te dwa dni odpoczynku armii brytyjskiej pozwoliło
dowództwu amerykańskiemu na przegrupowanie od-
działów. Żołnierze Armii Kontynentalnej byli zszoko-
wani klęską, wielu straciło przyjaciół, zabrakło sporo
oficerów.
W tej sytuacji pod koniec dnia 29 sierpnia Waszyng-
ton zdecydował się na ewakuację z Long Island. Milicja
prawie już nie istniała, zaś w oddziałach kontynental-
nych w różny sposób demonstrowano niechęć do dalszej
walki. Na zwołanej naradzie wojennej postanowiono
nocą dokonać ewakuacji wojsk z Brooklynu. Waszyng-
ton zmobilizował do tej akcji regimenty płk. Johna
Glovera i Thomasa Hutchinsoria, złożone z rybaków
z osad Marblehead i Salem (Massachusetts). Nocą 29 sier-
pnia, wykorzystując cały dostępny sprzęt, starając się
nie robić hałasu, przewieźli oni od 10 000 do 12 000 zde-
moralizowanych żołnierzy amerykańskich na wyspę
Manhattan. Cała ewakaucja trwała sześć godzin. Stra-
cono tylko sześć ciężkich dział. W ostatniej łodzi prze-
prawił się gen. Waszyngton. Rankiem 30 sierpnia 1776
roku Brytyjczycy ze zdumieniem stwierdzili, że za re-
dutami naprzeciwko nich nie ma żołnierzy amerykań-
skich.
Wieść o porażce na wzgórzach Brooklynu podkopała
morale armii amerykańskiej stacjonującej w mieście
Nowy Jork. Wydawało się, że patrioci nie mają już
żadnych szans, zwłaszcza iż zdawano sobie sprawę z nie-
uchronności nie tylko oblężenia miasta, ale i walki
z przeważającymi siłami brytyjskimi. Nastąpiły maso-
we dezercje, szczególnie w oddziałach milicji. Z regi-
mentu Connecticut, liczącego 8000 ludzi, pozostało tylko
2000. Historycy szacują, iż wskutek dezercji Amery-
kanie stracili znacznie więcej żołnierzy niż w trakcie
bitwy. Brakowało też wiary w rozsądek dowódców.
Szczęśliwie jednak dla gen. Waszyngtona i jego zdemo-
ralizowanych oddziałów, przeciwny walce z kolonistami
gen. Howe postanowił próbować pertraktacji z rozbity-
mi psychicznie i militarnie Amerykanami. Działając
zgodnie z instrukcjami, zaproponował rozmowy z przed-
stawicielami Kongresu. Równocześnie zarządził w swych
oddziałach dwutygodniowy wypoczynek.
Spotkanie gen. Howe'a z delegatami Kongresu odbyło
się na Staten Island. Przedstawiciele Kongresu doma-
gali się kategorycznie uznania niepodległości zbuntowa-
nych kolonii, czego gen. Howe, działający z ramienia
króla i parlamentu, nie mógł obiecać. Pozostawała więc
walka zbrojna.
Po wycofaniu się Amerykanów z Long Island i za-
jęciu wyspy przez Brytyjczyków stało się jasne dla obu
stron, że opór patriotów nie może trwać długo i że
miasto Nowy Jork szybko znajdzie się w rękach bry-
tyjskich. Gen. Howe chciał przy tej okazji zniszczyć
Armię Kontynentalną i zakończyć wojnę z buntującymi
się kolonistami.
Gen. Waszyngton, zdając sobie sprawę z sytuacji, za-
mierzał bronić miasta tylko przez kilka dni, a potem
wycofać się. Zreorganizował też istniejące przy nim siły
amerykańskie, tworząc trzy „duże dywizje". Szacuje się,
że we wrześniu 1776 r. miał pod swymi rozkazami około
20 000 żołnierzy, z czego czwarta część była chora. Po
naradzie wojennej zadecydowano 7 września, że dywizja
gen. Putnama licząca 5000 ludzi pozostanie w mieście,
gen. Heath ma z 9000 żołnierzy bronić wzgórz Harlemu,
a pięć brygad milicji z gen. Greene'em zabezpieczy
obszar wyspy wzdłuż rzeki East. Zastanawiano się tak-
że, co uczynić z samym miastem Nowy Jork. Zdawano
sobie sprawę, że Anglicy zaatakują miasto za pomocą
dział z okrętów i że w każdym miejscu może wylądować
desant wojsk królewskich. W razie ataku na miasto
z kilku stron jednocześnie obrona nie miałaby szans na
długie utrzymanie się.
Nowy Jork, jak na warunki kolonialne, był miastem
nie tylko dużym, ale i bogatym, zaś przeważająca część
jego mieszkańców, trudniąca się handlem, przemysłem
i bankierstwem, pozostawała wierna Koronie i pragnęła
wrócić pod jej panowanie, co gwarantowało jej dalszy
wzrost zysków.
Po kolejnej naradzie wojennej gen. Waszyngton zde-
cydował się, 12 września, na opuszczenie miasta. Jed-
nakże przed jego całkowitym opuszczeniem przez od-
działy patriotyczne 15 września 1776 r. nastąpił atak
angielski gen. Howe'a.
Bombardowanie z fregat, które trwało około dwóch
godzin, wpędziło w popłoch małe oddziały milicji miasta
Nowy Jork. W panice opuszczały pozycje obronne,
które atakowało około 4000 żołnierzy brytyjskich i hes-
kich. Nie pomogło milicji w jej opanowaniu zjawienie
się posiłków prowadzonych przez gen. Waszyngtona
i Putnama.
Waszyngton był wstrząśnięty ucieczką swoich żołnie-
rzy. Siedząc na koniu, z szablą w ręku, bezskutecznie
próbował powstrzymywać uciekających. Tradycja ame-
rykańska podaje, że, zdesperowany, ściągnął kapelusz
z głowy, wyjął pistolet i przestrzelił go, wołając: „Boże
drogi, to są ci ludzie, z którymi mam bronić Ameryki?"
W końcu oficerowie jego sztabu uprowadzili go za ucie-
kającymi żołnierzami, gdy w odległości 100 metrów od
niego pojawili się żołnierze angielscy. Anglicy spokojnie
wylądowali na Manhattanie od strony rzeki East, Ame-
rykanie zaś pośpiesznie starali się wycofać, w miarę moż-
liwości zabierając ze sobą posiadany sprzęt, tabory,
działa.
Los Amerykanów tym razem wydawał się przesą-
dzony. Oddziały brytyjskie zablokowały główną drogę
prowadzącą przez wyspę w kierunku Bostonu, tzw. Port
Road, odcinając patriotom możliwość odwrotu. Jednak-
że adiutant Putnama, młody oficer, wskazał na istnie-
jącą boczną drogę, Bloomingdale Road, prowadzącą
brzegiem Hudsonu przez cały Manhattan.
Podczas gdy Amerykanie wycofywali się, brygada
Brytyjczyków, licząca około 4000 ludzi, wylądowała na
plaży miejskiej i zablokowała drogę prowadzącą do por-
tu. Zgodnie z planem dowództwa nie ruszyła jednak
naprzód, czekając na pozostałe oddziały, które powinny
szybko lądować na brzegu wyspy Manhattan. Generał
Howe w tym czasie, zamiast pilnować wyładunku od-
działów, a potem wydać im rozkaz przecięcia linii obro-
ny amerykańskiej, spędził czas na herbatce z czarującą
panią Murray, która zaprosiła generała i jego oficerów
do swego domu na krótki wypoczynek. Przebywał tam
aż do godziny piątej po południu. Jedna z jego brygad
przeszła wtedy na południe wyspy, reszta zaś dotarła
do rzeki Hudson i powoli kierowała się w stronę wzgórz
Harlemu, rozciągających się na północnym zachodzie
Manhattanu.
Gen. Putnam ze swymi odddziałami wykorzystał za-
istniałą szansę odwrotu, kierując się ku wzgórzom Har-
lemu, do swoich sił głównych. Tylko oddziały jego
tylnej straży oddały kilka strzałów do posuwających się
w ich kierunku Brytyjczyków. Zapadający zmrok poz-
wolił Amerykanom na względnie spokojne wycofanie
się. Stracono jedynie większość artylerii.
Gen. Howe wszedł do miasta Nowy Jork, ale nie
udało mu się, jak planował, zniszczyć armii Waszyng-
tona. Brytyjczycy mieli w swych rękach miasto do 1783
roku; stało się ono główną bazą wojsk angielskich
w Ameryce Północnej. Mieściła się tam kwatera głów-
na i obozy dla jeńców wojennych. Dla Brytyjczyków
zajęcie Nowego Jorku było ze wszech miar korzystne.
Niezależnie od możliwości kwaterowania w nim, oko-
liczne lasy dostarczały armii opału na czas zimy, zaś
liczne łąki zapewniały paszę dla koni. Po zajęciu miasta
i portu gen. Howe doszedł do wniosku, że wojna z kolo-
nistami nie może się zakończyć w 1776 roku i że powinna
być kontynuowana w roku następnym.
Tymczasem gen. Waszyngton po opuszczeniu miasta
Nowy Jork postanowił utworzyć linię obronną między
rzekami Hudson i Harlem, na obszarze wzgórz Harle-
mu, skalistego płaskowzgórza ciągnącego się przez wyspę
Manhattan do jej północnego krańca. Południowa część
wzgórz Harlemu znana była wówczas pod nazwą Hallow
Way. Postanowiono wykorzystać właściwości obronne
terenu. Swoje siły gen. Waszyngton podzielił na trzy
w miarę samodzielnie działające ugrupowania. Gen. Gre-
ene z 3000 ludzi stanął na południowej krawędzi wzgórz,
gen. Putnam z 2500 żołnierzy pół mili za nim, a 4200
ludzi gen. Spencera jeszcze o pół mili w stosunku do
pierwszej ufortyfikowanej linii obronnej, składającej się
z małych redut i okopów. Jeszcze dalej na północ znaj-
dował się fort Waszyngton. Oddziały amerykańskie były
zmęczone i wyczerpane.
Rankiem 16 września Waszyngton nakazał przepro-
wadzenie rozpoznania ugrupowań brytyjskich. Prowa-
dził je ppłk Thomas Knowlton ze 150 ludźmi z Conne-
cticut. Szli przez Hallow Way, gdy napotkali dwa od-
działy lekkiej piechoty brytyjskiej. Doszło do wymiany
ognia.
Potyczka zakończyła się około godziny 2.00 po po-
łudniu. Obie strony wróciły na swe pozycje wyjściowe.
Amerykańskie straty wynosiły prawdopodobnie 30 za-
bitych i 100 rannych i zaginionych. Gen. Howe rapor-
tował o 92 rannych, ale wraz ze stratami w oddziałach
heskich miał 14 zabitych i 154 rannych. Było to co
prawda niewielkie zwycięstwo, ale ważne dla Amery-
kanów z moralnego punktu widzenia, gdyż po raz pier-
wszy doszło do otwartej walki między oddziałami kon-
tynentalnymi a brytyjskimi.
Niektórzy współcześni historycy amerykańscy, wyso-
ko oceniając to starcie, uważają, że od niego zaczął się
wzrost zaangażowania militarnego Amerykanów oraz
wiara w możliwość nawiązania w miarę równej walki
z żołnierzami brytyjskimi. Jest to chyba opinia nieco
przesadzona.
Przez następny miesiąc gen. Howe nie podejmował
żadnych kroków zaczepnych. Odpoczywał, leczył licz-
nych chorych i oczekiwał na uzupełnienia, które miały
nadejść z Anglii.
Atak gen. Howe'a nastąpił 12 października 1776 roku
od strony rzeki Hudson. W dalszym ciągu bowiem za-
mierzał on zniszczyć buntowników w jednej walnej bit-
wie i zakończyć przeciągający się konflikt kolonie —
Metropolia.
Wykorzystując mgłę poranną flota brytyjska pożeglo-
wała w górę rzeki Hudson i dotarła do Throg's Point.
Na pokładach wieziono 4000 żołnierzy, którzy dokonali
inwazji na niewielką wyspę u brzegu Manhattanu i za-
mierzali zdobyć nadbrzeżne pozycje amerykańskie.
Doszło do potyczki. W pierwszym starciu okazało
się, że Amerykanie mają przewagę i Brytyjczycy mu-
sieli wycofać się. Jednakże po godzinie zaatakowali
powtórnie oddziały patriotów; Glover nakazał odejść.
Wymiana ognia z dział trwała prawie cały dzień, prak-
tycznie aż do zmroku, Glover wycofał się na nowe po-
zycje. Amerykańskie straty to 8 zabitych i 13 rannych,
geń. Howe natomiast raportował o 3 zabitych i 20 ran-
nych.
21 października Brytyjczycy zajęli New Rochelle, nie
natrafiając na żaden opór. Tego samego dnia Waszyng-
ton pośpiesznie zaczął ewakuować się ze wzgórz Har-
lemu do White Plains. Postanowiono jednak nie ru-
szać fortu Waszyngton. Kierowano się do White
Plains, na północ, do terenów pagórkowatych, których
naturalne ukształtowanie mogło w pewien sposób chro-
nić zmęczonych ciągłym wycofywaniem się Ameryka-
nów. Szybko też rozpoczęto ewakuację wozów, koni,
artylerii i części armii. Odwrót patriotów był powolny.
Nie najlepsze drogi, zdenerwowani, wyczerpani ludzie.
W każdej chwili obawiali się ataku Brytyjczyków i cał-
kowitej klęski. Niewielkie liczebnie wojsko amerykań-
skie powoli zdążało jednak do White Plains, a za nim,
również powoli, szli Brytyjczycy.
Do White Plains Amerykanie dotarli 27 października,
zajmując silną pozycję na wzgórzach w północnej części
wioski. Prawe skrzydło amerykańskie znajdowało się
w pobliżu Chatterton's Hill.
Oczekiwano przeciwnika, który 25 października sta-
nął nad rzeką Bronx, cztery mile od White Plains.
Do walki doszło 28 października. Oddział brytyjski
liczący około 4000 żołnierzy miał zadanie zajęcia Chat-
terton's Hill. Brytyjczykom udało się zająć wzgórza do-
piero o 5.00 po południu.
Walki chwilowo zostały przerwane. Szacuje się, że
Amerykanie stracili około 500 żołnierzy, natomiast Ho-
we — 313 ludzi: 214 Brytyjczyków i 99 Hesów.
Dopiero 31 października gen. Henry Clinton otrzy-
mał rozkaz, by następnego dnia atakować Armię Kon-
tynentalną, lecz już było za późno. Tej to bowiem nocy,
wykorzystując ulewny deszcz, który zagłuszał kroki,
Waszyngton wraz ze swymi oddziałami wycofał się kilka
mil na północ, do North Castle Heights. Pozycja ta nie
była, co prawda, przygotowana do obrony, ale chwilowo,
dzięki swemu położeniu, zabezpieczała Amerykanów od
frontalnego ataku brytyjskiego. Howe nie zdecydował
się iść za Waszyngtonem, natomiast 5 listopada 1776 r.
skierował swoją armię do Dobb's Ferry nad Hudsonem.
Postanowił zaatakować i zdobyć zostawiony przez Wa-
szyngtona fort Waszyngton znajdujący się w północnej
części wyspy Manhattan. Dowódca wojsk amerykańs-
kich nie miał praktycznie żadnych możliwości, by te-
mu przeciwdziałać. Ustanowił gen. Lee dowódcą
w North Castle, a sam, z gen. Putnamem i 3000 ludzi,
zajął pozycję w Hackensak (New Jersey). Zastanawiał
się też nad możliwościami obrony West Point i górnego
biegu rzeki Hudson, by utrzymać połączenie z Nową
Anglią.
Opuszczając wyspę Manhattan, gen. Waszyngton po-
zostawił tam duży garnizon, liczący około 3000 ludzi.
Na drugim brzegu rzeki Hudson był inny fort, Consti-
tution (później przemianowany na fort Lee). Pozosta-
wienie tych fortów stanowiło kolejny błąd amerykań-
skiego dowódcy w kampanii 1776 r.
Gen. Howe zastanawiał się tymczasem nad dalszymi
posunięciami. Jego plan rozbicia buntowników w jednej
bitwie nie udał się. Postanowił jednak zaznaczyć obec-
ność sił królewskich w Nowej Anglii. Wysłał przeto na
zimowe kwatery do Newport, Rhode Island niewielki
oddział, dowodzony przez gen. Clintona. Reszta armii
miała wrócić do miasta Nowy Jork, po drodze zajmując
fort Waszyngton. Rada wojenna patriotów natomiast po-
stanowiła 6 listopada pozostawić główne siły w pobliżu
Nowego Jorku, by ewentualnie, w sprzyjających oko-
licznościach, doprowadzić do bitwy z nieprzyjacielem
i oswobodzić miasto.
Oficerowie nie byli do końca przekonani o koniecz-
ności obrony fortu Waszyngton.
Dowódca fortu płk Robert Magaw liczył, że w naj-
gorszym przypadku przeprawi się wraz ze swymi ludź-
mi na drugi brzeg rzeki Hudson, do New Jersey, gdzie
w forcie Constitution będzie mógł dalej walczyć, wy-
korzystując zgromadzone tam duże zapasy broni i żyw-
ności. Dowódca fortu podzielał to zdanie. Tymczasem
w forcie Waszyngton obecnych tam 3000 żołnierzy kon-
tynentalnych z pośpiechem kończyło przygotowania do
obrony.
Nocą z 14 na 15 listopada gen. Howe zaczął powoli
przesuwać oddziały piechoty wraz z artylerią w kie-
runku amerykańskiej placówki. 15 listopada zapropo-
nowano Amerykanom poddanie się, zaś następnego ran-
ka gen. Howe zaatakował fort z trzech stron.
Wszystkie kolumny brytyjskie wspomagał ogień arty-
lerii prowadzony zarówno z baterii lądowych, jak i od
strony rzeki Hudson — przez fregatę „Pearl". W re-
zultacie tego zmasowanego ataku wieczorem fort zna-
lazł się w rękach brytyjskich. Gen. Howe raportował,
że wziął do niewoli 2818 Amerykanów — oficerów i żoł-
nierzy — z czego 53 zmarło z ran. Przyjmuje się, że
rannych patriotów było około 250. Amerykanie stracili
także całe wyposażenie fortu wraz z dużą ilością broni
i żywności. Anglicy mieli 28 zabitych i 102 rannych,
oddziały heskie 272 rannych i 58 zabitych.
Zajęcie fortu Waszyngton przez Brytyjczyków było
konsekwencją braku umiejętności dowódcy i jego szta-
bu. Prowadzenia działań wojennych musieli się jeszcze
uczyć. Tym razem była to dosyć kosztowna lekcja;
stracono nie tylko ludzi, lecz i duże zapasy materiałów
i żywności.
Następnym krokiem brytyjskiego dowódcy był roz-
kaz zajęcia fortu Constitution, leżącego po drugiej stro-
nie rzeki Hudson, w New Jersey.
Rozkaz uderzenia na fort otrzymał gen. Charles Corn-
wallis, który wraz ze swymi oddziałami liczącymi
4000 — 6000 żołnierzy wylądował sześć mil powyżej
fortu Lee i maszerował z nimi na południe.
Amerykanie zaczęli się pośpiesznie wycofywać. Gen.
Greene'owi udało się wyprowadzić z fortu 2000 żołnie-
rzy, jednakże do angielskiej niewoli dostało się około
450 ludzi; zdobyto też 1000 baryłek mąki, 50 dział i ba-
gaże Amerykanów.
Historycy oceniają, że w wyniku zajęcia dwóch for-
tów amerykańskich, usytuowanych nad Hudsonem ;
Brytyjczycy zdobyli 146 dział, 12 000 pocisków armat-
nich, 2800 muszkietów, 400 000 pocisków, nie licząc ko-
ców, namiotów itp. Zarówno gen. Greene, jak i Wa-
szyngton okazali się nie najlepszymi dowódcami.
Te straty w uzbrojeniu i zapasach zaważyły na trud-
nej sytuacji Armii Kontynentalnej w zimie 1776/1777 r.
Patrioci byli zniechęceni do dalszej walki; ciągłe wy-
cofywanie się, liczne dezercje, bliskość nieprzyjaciela,
nadchodząca zima nie napawały optymizmem i wiarą
w pomyślne zakończenie sprawy amerykańskiej.
Od czasu bitwy na Long Island Amerykanie stracili
kilkuset ludzi, do niewoli dostało się 4400 żołnierzy,
niezależnie od utraty większości posiadanego sprzętu.
Gen. Howe zajął miasto Nowy Jork, które stało się jego
bazą operacyjną, i rozpoczął sam działania na linii rzeki
Hudson. Ale nie udało mu się zniszczyć patriotów cał-
kowicie, zdławić amerykańskiej rewolucji.
Sytuacja Armii Kontynentalnej wydawała się jednak
w końcu listopada 1776 r. tragiczna. Dopiero 1 grudnia
udało się gen. Waszyngtonowi zebrać swe rozproszone
niewielkie siły i przeorganizować je. Gen. Charles Lee
i William Heath mieli strzec miasta Nowy Jork, a Wa-
szyngton wraz z ludźmi, którzy uciekli z fortu Lee,
miał zostać na terenie stanu New Jersey.
Inicjatywa strategiczna w dalszym ciągu pozostawała
w rękach gen. Howe'a, który postanowił zająć pro-
wincję New Jersey. Liczył przede wszystkim na słaby
opór załamanych dotychczasowymi klęskami Ameryka-
nów.
Wywiad gen. Howe'a doniósł, że Waszyngton z nie-
wielkimi siłami przebywa na terenie New Jersey. Roz-
bicie armii patriotów powierzono gen. Cornwallisowi.
Cornwallis miał wtedy 38 lat i, pełen zapału, posta-
nowił w jednej bitwie zadać Waszyngtonowi klęskę.
Waszyngton zdawał sobie doskonale sprawę z powagi
sytuacji. Postanowił wraz ze swymi 3000 ludzi unikać
bezpośredniego spotkania z wojskami brytyjskimi, zmie-
niając kierunki marszu. Przez osadę Newark kierował
się na początku grudnia do New Brunswick. Liczył też,
że przyłączy się do niego gen. Lee ze swymi oddziałami.
Ten jednak zwlekał.
13 grudnia w odległości kilku mil na południe od
Morristown został wzięty do niewoli gen. Lee wraz
z kilkoma żołnierzami gwardii osobistej. Dowództwo
po nim przejął gen. Sullivan, który wrócił do szeregów
patriotów i natychmiast połączył się z gen. Waszyng-
tonem. Dzięki temu przed Bożym Narodzeniem siły
patriotów wynosiły około 6000 żołnierzy. Jednakże było
to zbyt mało, by przeciwstawić się siłom brytyjskim.
Waszyngton wciąż czynił uniki. Przez Princeton zmie-
rzał do Trenton, zbierając przy tym wszystkie nadające
się do użytku łodzie, by przeprawić się przez rzekę
Delaware i uciec Cornwallisowi.
Po przejściu rzeki Delaware w Trenton do oddziałów
kontynentalnych dołączyły grupy milicji prowincjonal-
nej z Pensylwanii i Marylandu. W tej sytuacji Wa-
szyngton zaczął zastanawiać się nad ewentualnymi dzia-
łaniami zaczepnymi. W Trenton zjawili się Brytyjczycy,
ale dopiero wtedy, gdy ostatnie łodzie patriotów odbi-
jały od brzegu.
Gen. Howe nie zamierzał już iść za rebeliantami, po-
stanowił swoje oddziały rozmieścić w kwaterach zimo-
wych. Już 3 grudnia 1776 r. informował lorda Ger-
maina, że w związku ze zbliżającą się zimą zaprzestaje
dalszych walk. Rozkazał lordowi Cornwallisowi zatrzy-
mać się na leża zimowe w New Brunswick. Swe garni-
zony rozmieścił w osadach zachodniej części stanu New
Jersey, a sam z siłami głównymi wrócił do miasta No-
wy Jork, które wraz z całą wyspą Manhattan znalazło
się w jego rękach.
Brytyjczycy kontrolowali też stan New Jersey oraz
Newport w Rhode Island. Waszyngton i patrioci wyda-
wali się być skazani na przegraną, a ogłoszona przed
kilkoma miesiącami Deklaracja Niepodległości jednym
z licznych w historii aktów nie mających szans na urze-
czywistnienie. Powszechnie sądzono, że zimą, a najda-
lej w przyszłej kampanii letniej w zbuntowanych kolo-
niach zostanie przywrócona władza Metropolii.
FRONT PÓŁNOCNY

W czasie, kiedy Waszyngton usiłował bronić stanu


New Jersey przed siłami brytyjskimi, na froncie pół-
nocnym również nie działo się najlepiej. Jak wspomnia-
no wcześniej, na wieść, iż do Kanady przybyły posiłki
z Metropolii, amerykańskie oddziały pośpiesznie wyco-
fały się do fortu Ticonderoga.
Gen. Schuyler dowodził około 5000 żołnierzy. Miał
też małe statki, łodzie i barki zgromadzone na jeziorze
Champlain.
Oprócz żołnierzy kontynentalnych i milicji Schuyler
zgromadził duże ilości żywności, furażu i broni.
Gen. Carleton na początku września 1776 r. dyspo-
nował około 13 000 żołnierzy, w tym 5000 Hesów.
Obie strony zdawały sobie sprawę, że przez jezioro
Champlain prowadzi droga wodna na południe, do rzeki
Hudson, a nią w dół, do Oceanu Atlantyckiego. Aby się
tam znaleźć, Brytyjczycy musieli mieć łodzie i statki
do przewiezienia przez jezioro Champlain żołnierzy
mających zaatakować fort Ticonderoga. Dowódca bry-
tyjski nakazał więc budowę floty, umożliwiającej poru-
szanie się na szlaku jezior.
Amerykanie, spodziewając się ataku brytyjskiego,
także przystąpili do budowy własnej flotylli. Niemałym
trudem udało się zbudować cztery galery oraz osiem
dużych łodzi wyposażonych w działa. Brytyjczycy nato-
miast zbudowali cztery duże żaglowce i sporą liczbę
łodzi, mogących przewieźć 13 000 żołnierzy i sprzęt. Po-
nadto część statków znajdowała się na Rzece Św. Wa-
wrzyńca i trzeba było je szybko przetransportować na
rzekę Richelieau, która wpadała do jeziora Champlain.
Postanowiono przeto drewniane statki i barki rozebrać,
załadować na wozy i przewieźć je, a następnie złożyć
w forcie St. John. Tak też uczyniono. Flota brytyjska
była wyposażona w działa różnego kalibru od 9 do
24 funtów. Na początku października 1776 r. Anglicy
byli gotowi do walki.
11 października 1776 r. doszło do pierwszej wymiany
ognia zarówno z armat, jak i muszkietów. Zapadający
zmrok przerwał walkę. Następnego dnia walczono dalej,
ale Amerykanie przegrali bitwę. Stracili pierwszego
dnia 11 z 15 statków oraz około 60 ludzi. Drugiego dnia
stracili kolejnych 20 ludzi, a jedna z galer wraz z za-
łogą dostała się do niewoli.
Dzięki zwycięstwu nad Amerykanami przy wyspie
Valcour gen. Carletonowi udało się zapanować na obu
brzegach jeziora Champlain. Zajął on ze swymi od-
działami opuszczony przez Amerykanów fort Crown
Point. Teraz powinien zaatakować fort Ticonderoga.
Jednakże była to już połowa października, zbliżała się
zima, zazwyczaj na tym obszarze mroźna i śnieżna. Od-
łożył przeto działania wojenne na lepszą porę roku
i 4 listopada 1776 r. wraz ze swymi oddziałami popły-
nął przez jezioro z powrotem do fortu St. John. Tam
podzielił swe siły. Część jego oddziałów pomaszerowała
na wygodne kwatery do Quebec, część została w forcie
St. John.
Amerykanom więc przebywającym w forcie Ticonde-
roga chwilowo nie groził atak brytyjski. Sporo ich od-
działów także odeszło do prowincji nadbrzeżnych. W for-
cie zostało około 3000 ludzi.

TRENTON

Kiedy pod koniec 1776 r. obie strony przerwały dzia-


łania wojenne i czekały na nadejście wiosny, by je wzno-
wić, gen. Waszyngton szukał jakiejś sprzyjającej oko-
liczności, by spróbować uderzyć raz jeszcze na Brytyj-
czyków. Wiedział bowiem, że dla większości jego żołnie-
rzy ostatnim dniem pobytu w armii jest 31 grudnia
1776 r. Potem trzeba będzie od początku werbować re-
krutów i szkolić ich. Wówczas, w połowie grudnia, miał
około 6000 ludzi, łodzie i sporo artylerii. Ponadto w jego
szeregach znajdowali się jeszcze rybacy płk. Glovera z
Massachusetts, dzięki którym udało się zachować Armię
Kontynentalną. Wywiad amerykański przekazał gene-
rałowi dane o rozmieszczeniu i liczebności garnizonów
brytyjskich nad rzeką Delaware.
Na kwaterach zimowych w pobliżu rzeki Delaware
stacjonowało 3000 żołnierzy heskich płk. Carla von Do-
nopa, zaś w Trenton — 1500. Reszta w Burlington i Bor-
dentown. Natomiast główna kwatera żołnierzy niemiec-
kich mieściła się w New Brunswick, leżącym o 27 mil
od Trenton. Trenton było małą osadą, liczącą sto do-
mostw. W grudniu 1776 r. stacjonował tam płk Johann
Rall z heską brygadą 1200 żołnierzy. W okolicy Tren-
ton rzeka Delaware skręca, tworząc tzw. długi nos mię-
dzy Trenton a Burlington. Płk Rall był więc izolowany
od posterunków brytyjskich w Princeton i Bordentown.
Nie nakazał też, lekceważąc Amerykanów, ufortyfiko-
wać osady, twierdząc, że o ile nadejdą, żołnierze hescy
poradzą sobie z nimi za pomocą bagnetów.
Waszyngton postanowił uderzyć na Trenton, licząc, iż
w czasie świąt Hesi tam przebywający powinni święto-
wać i nie zwracać większej uwagi na to, co dzieje się
w pobliżu. Jego plan przewidywał zniszczenie wszyst-
kich garnizonów heskich znajdujących się po drugiej
stronie rzeki Delaware, po stronie Trenton.
Plan ten nie został wykonany w całości. Wydaje się,
że gen. Waszyngton nie docenił trudności marszu w zi-
mowych warunkach oraz odległości, które należało po-
konać.
Grupa Waszyngtona opuściła obóz o godz. 2.00 po
południu 25 grudnia i około godz. 11.00 wieczorem za-
częła przeprawiać się przez rzekę Delaware. Około godz.
3.00 w nocy 26 grudnia znalazła się po drugiej stronie
rzeki. Przez cały czas wiał silny wiatr, padał śnieg i grad.
Rozpoczął się trudny marsz w stronę Trenton. W Bir-
mingham, 4 mile od miejsca przeprawy, atakujące siły
podzieliły się na dwie kolumny. Jedną z nich dowodził
gen. Greene. Miała ona uderzyć na osadę od strony rze-
ki. Druga — z gen. Sullivanem — zaatakować nieprzy-
jaciela od zachodu.
Przed Trenton Amerykanie nie napotkali żadnych po-
sterunków, co z pewnością ułatwiło im wykonanie za-
dania. O 8.00 rano 26 grudnia płk. Ralla obudziły strza-
ły, bowiem niewielka grupa Hesów dojrzała w lesie, oko-
ło pół mili od Trenton, oddział amerykański. Strzałami
zaalarmowała swoich kolegów, którzy, ubierając się w
pośpiechu, chwytali za broń. Amerykanom udało się za-
skoczyć oddział heski. Niewielka liczebnie artyleria ame-
rykańska ostrzeliwała dwie główne ulice osady, potę-
gując chaos wśród zaatakowanych.
Jednakże żołnierze hescy szybko zaczęli organizować
obronę, włączając do walki 4 armaty, które jednak wkrót-
ce zostały zniszczone przez artylerię amerykańską do-
wodzoną przez młodego Alexandra Hamiltona. Żołnie-
rze niemieccy przestali walczyć już o godz. 9.30 rano.
Hesi stracili 106 zabitych lub rannych, a 918 dostało
się do niewoli. Sprzeczne są dane dotyczące strat ame-
rykańskich. Z pewnością mieli 4 rannych.
Nieprzybycie dwóch amerykańskich kolumn na miej-
sce działań zmusiło Waszyngtona do wycofania się do
przeprawy trasą, którą jego ludzie pokonali już nocą.
W południe wyruszyli wraz z jeńcami w drogę po-
wrotną.
Na wieść o ataku Amerykanów w Trenton oraz za-
skoczeniu i rozbiciu oddziału heskiego, dowódca Hesów,
Knyphausen, nakazał pośpieszne ewakuowanie reszty
swych oddziałów z Bordentown i Burlington, obawiając
się nowego ataku sił patriotów.
Zwycięstwo odniesione przez Waszyngtona w Trenton,
wzięcie przez niego jeńców zdziwiło i ucieszyło jedno-
cześnie wielu patriotów, którzy nie byli najlepszego zda-
nia o dowódcy, ponoszącym w trakcie kampanii 1776 r.
ciągłe porażki. Sprawa amerykańska, wydająca się wielu
już bliska upadku, szczególnie po stracie fortów Wa-
szyngton i Constitution, znowu miała szanse powodze-
nia. Okazało się wreszcie, że ta źle wyekwipowana i nie-
dożywiona Armia Kontynentalna potrafi nawet atako-
wać. Wiadomości o zwycięstwie, szeroko kolportowane
w listach i prasie prowincjonalnej, doprowadziły znowu
do wzrostu zainteresowania siłami zbrojnymi patriotów.
Na południowy brzeg rzeki Delaware Waszyngton
wrócił 27 grudnia w południe. On i jego żołnierze byli
bardzo zmęczeni walką i marszem w trudnych warun-
kach atmosferycznych. Wydawało się, że Brytyjczycy,
gdy rzekę pokryje lód, będą jeszcze w stanie im zagro-
zić. Teoretycznie Waszyngton większość swych żołnie-
rzy miał jeszcze 4 dni w obozie pod swoim dowództwem.
Pragnął jeszcze raz spróbować walczyć z nieprzyjacie-
lem. Poza tym grupa gen. Lamberta Cadwaladera nie
zaatakowała heskiego garnizonu w Bordentown i znaj-
dowała się po przeciwnej stronie rzeki Delaware.
W tej sytuacji gen. Waszyngton, 30 grudnia, przy
mroźnej, wietrznej pogodzie i głębokim śniegu, nakazał
swoim siłom ponowną przeprawę przez Delaware. Przed
marszem obiecał wszystkim, którzy zdecydują się pozo-
stać w armii dodatkowo jeszcze 6 tygodni, wypłacić po
10 dolarów. Decydując się na nową akcję Waszyngton
dysponował 1600 ludźmi, w tym 1100, którym skończy-
ła się już służba wojskowa. Wiedział, że na terenie New
Jersey rozmieszczonych było około 6000 żołnierzy bry-
tyjskich, większość w Brunswicku i Princeton. Nakazał
koncentrację sił w Trenton, tam też miał przybyć Cad-
walader z milicją prowincjonalną i gen. Thomas Mifflin
z oddziałami ochotników z Pensylwanii. Mieli ewentu-
alnie wspólnie zaatakować przeciwnika.
Na wieść o porażce oddziału heskiego i dużych stra-
tach w ludziach gen. Howe tym razem zareagował bar-
dzo szybko. Natychmiast rozkazał gen. Cornwallisowi, by
objął dowodzenie oddziałami stacjonującymi na obszarze
New Jersey i zniszczenie wojsk patriotów.
Jeszcze przed koncentracją sił amerykańskich, pier-
wszego stycznia 1777 r., Brytyjczycy zjawili się na dro-
dze prowadzącej z Princeton. Gen. Cornwallisowi udało
się zebrać ze wszystkich garnizonów około 5000 żołnierzy,
z wyjątkiem posterunków w Amboy i Brunswicku, i skie-
rować się z nimi w stronę Trenton. Starał się podążyć za
oddziałem patriotów. Sam Waszyngton zdawał sobie
sprawę, że nie ma żadnych szans w bezpośredniej wal-
ce z nieprzyjacielem. Starał się tylko maksymalnie szyb-
ko iść do przodu.
Zapadający zmierzch zmusił obie strony do rozbicia
obozów. Amerykanie ustawili się wzdłuż rzeki Assum-
pink, mając możliwość manewru w kierunku Prin-
ceton.
Tym razem wydawało się, że sytuacja sprzyja Bry-
tyjczykom. Amerykanie nie bardzo mieli dokąd uciekać,
powinni się poddać. Waszyngton miał około 5000 ludzi,
z których większość niedawno przyłączyła się do niego.
Stąd też nie był pewny zachowania się milicji przyby-
łej z Pensylwanii. W trakcie rady wojennej zwołanej
wieczorem 2 stycznia 1777 r. zastanawiano się nad ewen-
tualnym przeprawieniem się na drugi brzeg Delaware,
ale uznano, że jest to zbyt ryzykowne. Nie wiadomo,
kto rzucił pomysł, aby obejść lewe skrzydło nieprzyja-
ciela. Waszyngton go zaakceptował. W obozie pozosta-
wiono 400 ludzi, którzy przez całą noc mieli palić og-
nie, podawać głośno hasła przy zmianie wart i czynić
hałas, jaki zawsze towarzyszy wojsku z rana. Szybko
postawiono specjalne stojaki na broń i, w ciszy, armia
amerykańska przeszła przed frontem wojsk Cornwallisa.
Pogoda im sprzyjała. Padał śnieg, a ostry wiatr zawiał
wszelkie ślady. Marsz nie był łatwy, ale 3 stycznia,
o godz. 3.00 rano, kolumna amerykańska przeszła przez
Stony Brook, miejscowość położoną dwie mile od Prin-
ceton.
W osadzie Princeton, znanej jako siedziba uniwersy-
tetu, stacjonowało 1200 żołnierzy brytyjskich, stanowią-
cych tylną straż sił Cornwallisa. Dowodził nimi ppłk Chas
Mawhood.
Gen. Waszyngton, kierując się w stronę Princeton,
planował, iż gen. bryg. Henryk Mercer wraz z 3500 ludź-
mi zniszczy Stony Brook Bridge, most na drodze w kie-
runku Trenton, i w ten sposób odetnie garnizon nieprzy-
jaciela od jego sił głównych.
Zgodnie z tym planem większość sił amerykańskich
dowodzona przez gen. Waszyngtona i Sullivana weszła
do osady. W tym samym czasie Princeton opuszczały
oddziały brytyjskie, piechota i dragoni, i kierowały się
do Trenton. Jeden z regimentów przy przechodzeniu
przez most zetknął się z ludźmi dowodzonymi przez
gen. Mercera. Zaskoczenie było obustronne. Brytyjski
płk Mawhood natychmiast uszykował swoich ludzi do
walki. Podobnie zachował się oficer amerykański. Do
potyczki doszło na terenie sadu, w którym Brytyjczycy
bagnetami odrzucili Amerykanów. Szybko nadchodzące
oddziały gen. Sullivana włączyły się do walki i wspólnie
uderzyły na oddziały brytyjskie. Niektórzy Brytyjczycy
nie wytrzymali ataku amerykańskiego i uciekli w stronę
Trenton. Inni zaś, okrążeni przez patriotów, poddawa-
li się.
Walka w Princeton — według historyków amerykań-
skich — trwała około 15 minut. Kiedy już kończyła się,
z północnej części Princeton nadciągnął drugi brytyjski
regiment i gen. Sullivan skierował przeciwko niemu
swych żołnierzy. Brytyjczycy znajdowali się wtedy w po-
bliżu Nassau Hall, stanowiącego część College of New
Jersey (teraz Princeton University), w którego zabudo-
waniach schronili się. Zostali tam ostrzelani z armat
kpt. Hamiltona i wkrótce 194 z nich poddało się; innym
udało się uciec.
Gen. Waszyngton postanowił szybko opuścić osadę.
Kiedy ostatni Amerykanie opuszczali Princeton, wchodzi-
ły do niego pierwsze oddziały brytyjskie. Gen. Cornwal-
lis chciał walki z Waszyngtonem, ścigać go, jednakże
padający gęsty śnieg skłonił gen. Howe'a do wydania
rozkazu powrotu na kwatery zimowe.
Ta 45-minutowa w sumie walka w Princeton przynio-
sła zwycięstwo oddziałom amerykańskim. Mieli oni 40
zabitych i rannych, Brytyjczycy zaś stracili 28 ludzi,
58 rannych i 187 zaginionych. Ponadto Amerykanie za-
jęli 6 stycznia ich posterunki w Hackensack i Eliza-
bethtown.
Bezsprzecznie w ciągu tych kilku dni działań wojen-
nych w końcu 1776 i na początku 1777 r. udało się Wa-
szyngtonowi „poruszyć" brytyjskie garnizony stacjonu-
jące na terenie New Jersey i zachwiać ich przekonanie
o całkowitym bezpieczeństwie. Okazało się, że niezawo-
dowi żołnierze amerykańscy potrafią walczyć z przewa-
żającymi siłami brytyjskimi. Bez wątpienia Ameryka-
nom pomogły warunki klimatyczne: śnieg i mróz, oraz
niedocenianie przeciwnika przez Brytyjczyków.
Te niewielkie sukcesy amerykańskie zaskoczyły za-
równo Londyn, jak i gen. Howe'a i jego otoczenie. Ucie-
szyły natomiast bardzo delegatów prowincji działających
w Kongresie Kontynentalnym, którzy przyznali za zwy-
cięstwa dwa stopnie generalskie: Henry Knoxowi i Ja-
mes Cadwaladerowi. Wydawało się także, że sytuacja
militarna prowincji może na wiosnę 1777 r. ulec całko-
witej zmianie, gdyż, jak się okazało, gen. Waszyngton
umiał prowadzić działania zaczepne. Tymczasem jednak
obie armie odpoczywały na kwaterach zimowych,
ROK 1777 - SARATOGA

KAMPANIA W PROWINCJACH ŚRODKOWYCH

Jeszcze przed bitwą pod Trenton gen. Howe zastana-


wiał się nad planami prowadzenia wojny w roku na-
stępnym, 1777. Swoje propozycje przesłał do Londynu,
tam bowiem zapadały decyzje dotyczące działań wojsk
brytyjskich. Postanowiono, że gen. John Burgoyne przej-
mie dowództwo armii znajdującej się w Kanadzie.
Gen. Howe miał zająć Filadelfię, centrum ruchu niepod-
ległościowego i siedzibę władz powstałego związku-pro-
wincji. W przypadku gdyby armie amerykańskie były
zdolne do walki na wiosnę 1777 r., uchwalono, że
gen. Burgoyne będzie walczył z jedną, a gen. Howe
z drugą. Brytyjczycy mieli dobre wiadomości o codzien-
nych kłopotach gen. Waszyngtona.
Armia Kontynentalna bowiem, dowodzona przez Wa-
szyngtona, na początku roku 1777 znalazła się w bardzo
trudnej sytuacji. Część jej, zgodnie z przewidywaniami
naczelnego wodza, po zakończeniu służby poszła do do-
mu. Do obozu w Morristown przybywało sporo rekru-
tów z różnych prowincji. Kongres Kontynentalny zape-
wniał ich, iż po zakończeniu służby otrzymają po 2000
dolarów i 100 akrów ziemi. Inne stany proponowały swo-
im rekrutom lepsze warunki, lecz mimo to nie było wielu
chętnych. W obozie Waszyngtona pozostało tylko 1000
żołnierzy ze starego zaciągu, przybywali nowi, a genera-
łowie starali się przeprowadzić szybkie szkolenie. W od-
działach kontynentalnych panowała ospa wietrzna. Bra-
kowało żywności. Nathanael Greene pisał w styczniu
1777 r.: „Mamy niewiele sił, może natura i pogoda zro-
bią dla naszego bezpieczeństwa więcej niż my sami" 12.
Na szczęście zła pogoda paraliżowała również poczynania
żołnierzy brytyjskich, którzy spędzali teraz czas na kwa-
terach zimowych.
Gen. Waszyngton dziwił się, że gen. Howe pozostawia
go w spokoju, nie atakuje. Obóz w Morristown ulokowa-
ny był w górach, gdzie rozliczne jary strzegły dojścia
do armii amerykańskiej. Region Morristown, typowo
rolniczy, pozwalał na stosunkowo dobre, jak na warunki
Armii Kontynentalnej, zaopatrzenie w żywność. Chociaż
szpitale armii były nadzwyczaj słabo wyposażone, już
pod koniec pobytu na kwaterach zimowych zdrowotność
wśród żołnierzy armii amerykańskiej poprawiła się.
W końcu maja 1777 r. Waszyngton szacował, że na 8000
ludzi zgromadzonych w obozie tylko 200 nie nadaje się
do długich marszów.
Do obozu w Morristown powoli napływały uzupełnienia.
Najgorzej było z utrzymaniem członków milicji prowin-
cjonalnej, o której Waszyngton pisał, że „dzisiaj przy-
chodzą, jutro odchodzą". Na dodatek stałą plagą armii
amerykańskiej były dezercje, często do więcej płacącego
i lepiej wyposażonego przeciwnika.
Niezależnie od trudności z wyżywieniem i ubraniem
żołnierzy kontynentalnych, z którymi stale borykał się
Waszyngton, w obozie zimowym roku 1776/1777 pojawił,
się inny problem. Wynikał on z przybywania do kwater
armii amerykańskiej oficerów, w większości z Francji,
którzy ofiarowywali Amerykanom swe usługi i wiedzę
wojskową. Wielu na dodatek amerykański agent,
12
America Rebels, Narratives of the Patriots, New York 1955,
s. 272.
działający w Paryżu Silas Deane, obiecał wysokie stop-
nie i żołd. Tego zaś w niewielkiej Armii Kontynental-
nej nie można było wszystkim zagwarantować, zwłasz-
cza że nie wszyscy przybyli ochotnicy znali język an-
gielski. Z danych archiwalnych wynika, że tylko niedu-
ży procent przybyłych oficerów cudzoziemskich znalazł
zatrudnienie w Armii Kontynentalnej, najczęściej bo-
wiem zawierano umowy z oficerami-specjalistami w dzie-
dzinie inżynierii wojskowej, niekiedy artylerii, rzadko
piechoty i kawalerii. Pozostałych, często bardzo niezado-
wolonych z przyjęcia w Ameryce, odsyłano na koszt
Kongresu Kontynentalnego do Europy.
Wiosną 1777 r. nie atakowane przez Brytyjczyków siły
patriotów wzmocniły się. W maju 1777 r. w obozie
w Morristown przebywało 8000 stosunkowo dobrze uzbro-
jonych ludzi. Wśród nich — niewielka grupa weteranów,
biorących udział w poprzedniej kampanii. Oni też sta-
nowili najbardziej wartościowy element w armii. Żoł-
nierze, dzięki „dyskretnej" pomocy francuskiej, zaopa-
trzeni byli w broń, buty, koce. Wojska patriotów wiosną
1777 r. bez wątpienia były silniejsze niż w roku poprze-
dnim. Waszyngton i jego sztab czekali na ruchy bry-
tyjskie.
Gen Howe, przebywając zimą 1776/1777 r. na kwate-
rach zimowych w Nowym Jorku, przygotowywał plany
kampanii letniej 1777 r. i słał listy do Londynu, prosząc
o akceptację swoich propozycji i dostarczenie niezbęd-
nych uzupełnień. Zaplanował, że zbuntowane przeciwko
Metropolii prowincje pokona dwiema brytyjskimi armia-
mi. Jedna miała uderzyć od północy, druga natomiast
od południa, tak by odciąć kolonie Nowej Anglii od resz-
ty. Do spotkania obu armii brytyjskich miało dojść w po-
bliżu stolicy prowincji New Jork — Albany, we wrześ-
niu 1777 r. W tym też czasie garnizon brytyjski, znajdu-
jący się w Newport, Rhode Island, miał odzyskać mia-
sto Boston. W roku następnym, 1778, doszłoby do stop-
niowego przywracania władzy brytyjskiej w koloniach
południowych.
Ten plan miał pewne szanse powodzenia. Londyn po-
chwalał propozycje gen. Howe'a, jednakże nie zgadzał
się na wysyłanie nowych ludzi do Ameryki Północnej,
w przekonaniu, że Amerykanie nie będą w stanie zgro-
madzić zbyt licznych wojsk. Anglii brakowało już stat-
ków transportowych, stąd też lord Germain uprzedzał
gen. Howe'a w marcu 1777 r., że przyśle mu w sierpniu
i wrześniu 1777 r. tylko 2900 ludzi.
Gen. Howe w kwietniu 1777 r. dysponował 18 100 żoł-
nierzami i około 3000 ludzi w oddziałach lojalistycznych.
Zgodnie ze swoją koncepcją kampanii roku 1777 zamie-
rzał ich użyć — na co zresztą uzyskał zgodę polityków
w Londynie — następująco: 11 000 żołnierzy — do ataku
na miasto Filadelfia, 4700 miało pozostać jako garnizon
miasta Nowy Jork, 2700 zaś w garnizonie miasta New-
port w Rhode Island. 3000 ludzi z oddziałów lojalistów,
dowodzonych przez gubernatora prowincji New York
Williama Tyrona, przeznaczył do działań na obszarze
między rzekami Hudson i Connecticut. O swoim planie
powiadomił także dowódcę brytyjskiej armii działającej
w Kanadzie. Historycy zarzucają gen. Howe, iż otwarcie
nie napisał gen. Burgoyne, że armia kanadyjska, rusza-
jąc z fortu St. John na południe, musi sama zadbać
o swoje bezpieczeństwo.
Wydaje się, że gen. Howe przypuszczał, iż Waszyng-
ton uderzy na Nowy Jork lub też skieruje się na pół-
noc, w stronę nadciągającej armii gen. Burgoyne'a, kie-
dy ten ruszy zdobywać Filadelfię.
Jednym z zamierzeń, które gen. Howe chciał zreali-
zować w Ameryce Północnej, było opanowywanie miast
buntowników, a przede wszystkim Filadelfii, gdzie prze-
bywały władze zbuntowanych prowincji. Wychodził z za-
łożenia, że umożliwi to szybkie podporządkowanie Ko-
ronie kolonistów, zapominając jednak, że 95 procent
ludności kolonii zamieszkiwało obszary rolnicze na du-
żym terytorium i praktycznie trudno było prowincje te
spacyfikować.
Gen. Waszyngton — stacjonujący na zimowych kwate-
rach w Morristown — starał się niezależnie od odbudo-
wy Armii Kontynentalnej, tj. zgromadzenia i wyszkole-
nia oddziałów, wpłynąć na morale żołnierzy. Organizo-
wał marsze dla oddziałów piechoty w pobliżu obozu.
Kiedy wydawało mu się, że jego żołnierze są w miarę
dobrze przygotowani do prowadzenia działań wojennych,
postanowił opuścić Morristown i zbliżyć się do sił bry-
tyjskich, pamiętając równocześnie o poruszaniu się na
terenach, które pozwoliłyby mu w razie niebezpieczeń-
stwa na zorganizowanie odwrotu.
Natomiast gen. Howe nakazał swoim żołnierzom wy-
cofanie się do Staten Island i przygotowanie się do wy-
prawy na południe. Poterunki angielskie w New Jersey
zostały ewakuowane w końcu czerwca 1777 r.
23 lipca, po trwającym trzy tygodnie załadunku ludzi
i sprzętu, gen. Howe wydał rozkaz, by 260 okrętów, na
pokładzie których przebywało 15 000 żołnierzy, ruszyło
na południe, do Filadelfii. Całą flotyllą dowodził admi-
rał Howe.
Waszyngton nie wiedział, dokąd kierują się siły bry-
tyjskie. 31 lipca doniesiono mu, że w zatoce delewarskiej
widziano brytyjskie żagle. Natychmiast wydał swojej
armii rozkaz marszu w stronę Filadelfii.
Brytyjczycy żeglowali sześć dni. Tylko kilku oficerów
było przeciwnych tej wyprawie do Filadelfii. Gen. Clin-
ton sądził, że Waszyngton może w tym czasie zaatako-
wać Nowy Jork, w którym został tylko niewielki garni-
zon, lub też, co gorsza, skierować się przeciwko gen. Bur-
goyne. W sumie liczył się z możliwością niepowodzenia
całej tej kampanii. Podobno nawet, otwarcie rozmawia-
jąc z Howe'em o tej sprawie, gen. Clinton stwierdził, że
„Filadelfia bardziej zamyka, niż otwiera całą kampanię;
jest pożądane, by armia broniła się i atakowała" 13. Rów-
nież król Jerzy III uważał, że lepiej byłoby najpierw
działać na terenie Nowej Anglii niż ruszać na południe.
Jedynie lord Germain doskonale rozumiał gen. Howe'a
i doceniał moralny i polityczny aspekt chwili, w której
flaga brytyjska mogłaby zawisnąć nad miejscem ogło-
szenia amerykańskiej Deklaracji Niepodległości i w zna-
cznym stopniu wpłynąć na zachowanie się zbuntowanych
kolonistów.
26 sierpnia 1777 r. gen. Waszyngton z siłami liczącymi
około 11 000 żołnierzy zajął pozycje wokół Wilmington,
z zamiarem niedopuszczenia do zajęcia ówczesnej sto-
licy patriotów — Filadelfii.
Angielskie statki przybiły tymczasem do Head of Elk,
zatoki położonej 30 mil od ujścia rzeki Delaware do
Atlantyku. Wyładunek odbywał się długo i zakończył
25 sierpnia. Wielu żołnierzy było chorych i niezdolnych
do walki, w trakcie żeglugi padło ponad 300 koni.
Dopiero 28 sierpnia wojska brytyjskie powoli ruszyły
na północ. Amerykanie zrozumieli, że plany brytyjskie
zakładają opanowanie prowincji środkowych, w tym Fi-
ladelfii. Nakazano przygotowanie obrony miasta. Zatrud-
niono zawodowych oficerów, wśród których wyróżnił się
Polak, Tadeusz Kościuszko. Jednakże niewielu patrio-
tów wierzyło w skuteczność obrony miasta.
Gen. Howe, wiedząc, że jego ludzie są zmęczeni kli-
matem (pełnia lata) Pensylwanii, wolno poruszał się
w kierunku Filadelfii. Nakazał żołnierzom, by nie zraża-
li do siebie, a więc i do Wielkiej Brytanii, miejscowej
ludności. W wydanym rozkazie pisał: „Jeżeli zachowacie
się jak gentlemeni, to trzecia kampania będzie naszą
ostatnią kampanią"

13
J. R. A 1 d e n, The War of the Revolution, New York 1952,
s. 272.
14
P. M a c k e y , The War for America 1775—1783, Cambridge,
Mass., 1964, s. 281.
BRANDYWINE

Gen. Waszyngton podjął decyzję zatrzymania Angli-


ków przed Filadelfią. Postanowiono wykorzystać fakt,
że angielska kolumna, idąca w kierunku Filadelfii, na
drodze z Wilmington do tego centralnego miasta Pen-
sylwanii musi przebyć rzekę -— Wilmington leży bo-
wiem na prawym brzegu Brandywine — i zaatakować
ze wzniesienia przy tzw. brodzie Chadda. Oprócz tego
brodu było kilka innych, których też należało strzec,
a więc siły amerykańskie musiały tu zostać rozproszone.
Główne umocnienia Amerykanie zbudowali przy bro-
dzie Chadda. Na południe od niego, w niewielkiej doli-
nie, ustawiono artylerię oraz oddziały gen. Greene'a
i Anthony Wayne'a. Lewego skrzydła broniła mili-
cja gen. Johna Armstronga, ustawiona przy brodzie
Pyle'a, pół mili w dół od głównej pozycji Amerykanów.
Dywizja gen. Sullivana miała bronić wszystkich innych
przepraw położonych na północ od brodu Chadda. Na
tyłach pozycji ustawiono odwody. Siły Waszyngtona li-
czyły około 11 000 żołnierzy kontynentalnych i milicji.
Generał Howe miał 12 500 żołnierzy. Poruszał się wol-
no. Kiedy doszedł ze swoimi ludźmi do Kennett Sąuare,
leżącego około 7 mil od brodu Chadda, zarządził noc-
leg. Tu dowiedział się od okolicznych farmerów, że
oddziały Waszyngtona postanowiły bronić przejścia
przez rzekę.
Gen. Howe podzielił więc swoje siły: gen. von Knyp-
hausen z dywizją liczącą 3000 ludzi miał zaatakować
Amerykanów stojących naprzeciwko brodu Chadda, zaś
on sam, wraz z dywizją 7500 żołnierzy, planował ude-
rzyć na prawe skrzydło Waszyngtona.
Była piękna słoneczna pogoda. Waszyngton spodzie-
wał się ataku od czoła. Wysłał swe oddziały z płk. Willia-
mem Maxwellem na rozpoznanie sił przeciwnika. Około
godz. 10.00 rano 11 września 1777 r. gen. Knyphausen
zajął stanowiska wzdłuż przełęczy między wzgórzami
i rozpoczął pojedynek artyleryjski, który zaangażował
siły amerykańskie, przekonane, iż z tej strony nastąpi
generalny atak. Równocześnie gen. Cornwallis dokony-
wał obejścia pozycji przeciwnika z prawego skrzydła
i niespodziewanie dla Waszyngtona zaatakował.
Waszyngton nie dysponował dobrym wywiadem, do
godziny drugiej po południu nie był zorientowany w ma-
newrze brytyjskim. Ostatecznie gen. Sullivan zameldo-
wał mu, że znaczne siły brytyjskie znajdują się na ty-
łach jego prawego skrzydła. Waszyngton nakazał Sulli-
vanowi zmienić pozycję tak, by stanąć naprzeciwko nad-
chodzącej kolumny brytyjskiej. Sullivan starał się
wykonać rozkaz. Przy Birmingham Meeting-House, po
wypełnieniu rozkazu, który nadszedł za późno, doszło
do spotkania tego oddziału z grupą gen. Cornwallisa.
Bitwa toczyła się na tyłach wojsk gen. Waszyngtona.
Słychać było wystrzały dział brytyjskich i słaby ogień
prowadzony przez Amerykanów. W tym samym czasie
nieprzyjacielska artyleria zaczęła strzelać w stronę bro-
du Chadda. Oddziały gen. Waszyngtona były więc ata-
kowane z dwóch stron. Waszyngton starał się dobrze do-
wodzić swymi ludźmi. Około godz. 5.30 po południu
przybył konno do broniących się oddziałów gen. Sulliva-
na. Zobaczył, że lewe skrzydło patriotów już zostało
przerwane, a wielu żołnierzy ucieka. Polecił powolne
wycofywanie się w stronę Filadelfii. Nakazał też Gree-
ne'owi, by z oddziałami wirgińskimi osłaniał wyjście
z bitwy resztek ludzi Sullivana. Wtedy wśród Ameryka-
nów wybuchła panika, rozpoczął się odwrót. Walki przer-
wano, gdy nastały ciemności. Nastąpiło to około godz.
7.00 po południu. W bitwie tej brał udział Kazimierz
Pułaski.
Amerykanie stracili od 1200 do 1300 ludzi, 40 armat.
Brytyjczycy mieli 577 zabitych i rannych, z czego 40
było Anglikami.
Wydaje się, iż główną przyczyną klęski Amerykanów
było to, iż nie znali oni terenu przyszłej walki.
Zarzuca się także gen. Waszyngtonowi, iż źle wybrał
pozycję i nie najlepiej ustawił swoje siły. Podkreśla się
często, że nie wyciągnął wniosków z przyczyn klęski na
Long Island, gdzie Brytyjczycy również obeszli jego siły
główne i zaatakowali od tyłu w najmniej spodziewanym
momencie. Krytykuje się również dowodzenie gen. Ho-
we'a, który, mimo odniesionego zwycięstwa, nie zdobył
się na wysiłek definitywnego pokonania armii patrio-
tów. Podkreśla się, że oddziały brytyjskie przybyły na
pole bitwy po wyczerpującym marszu, przystąpiły do
walki zmęczone, bez zapału. Zarzuca się też błędy
gen. Knyphausenowi, który za długo zwlekał z atakiem
i nie był w stanie podjąć samodzielnej decyzji zaatako-
wania Amerykanów również od lewego skrzydła.
Waszyngton ze swymi rozproszonymi siłami znalazł
się nocą z 11 na 12 września w Chester Bridge, 12 mil
na wschód od miejsca bitwy. Szczęśliwie dla niego
gen. Howe nakazał swej armii odpoczynek, a ofensywę
rozpoczął dopiero 16 września. Ten czas wykorzystał
Waszyngton na przegrupowanie i przemieszczenie swych
oddziałów. 12 września opuścił Chester i przeszedł do
Germantown, starając się znaleźć między nieprzyjacie-
lem a miastem Filadelfia. 14 września skręcił na zachód,
starając się manewrować.
Oblicza się, że w ciągu 11 dni od bitwy pod Brandy-
wine Waszyngton i jego zmęczeni ludzie przeszli 140 mil
w bardzo nie sprzyjających warunkach atmosferycznych.
Siły amerykańskie uległy zmniejszeniu i liczyły teraz
około 6000 żołnierzy.
W nocy 20 na 21 września 1777 r. doszło do potyczki
z niewielkim oddziałem brytyjskim. Amerykanie starali
się bronić.
Patrioci stracili wówczas 150 ludzi, a 71 dostało się
do niewoli. Gen. Howe donosił dowództwu w Londynie
o 6 zabitych i 22 rannych. Po ataku Brytyjczycy spokoj-
nie odeszli wraz z jeńcami.
Całemu temu wydarzeniu dano w literaturze histo-
ryczną nazwę „Masakra w Paoli".
Mimo manewrów gen. Waszyngtona Brytyjczycy po-
woli zbliżali się do Filadelfii. Zmusiło to delegatów Kon-
gresu Kontynentalnego do stopniowego opuszczania mia-
sta. Wywożono zapasy żywności i broni.
Na wieść o klęsce pod Brandywine także sporo miesz-
kańców zaczęło opuszczać Filadelfię.

CERMANTOWN

26 września 1777 r. oddziały gen. Howe'a wkroczyły


bez przeszkód do Filadelfii. Kobiety i dzieci witały ich
radośnie, mężczyźni — w milczeniu. Jednakże sytuacja
Brytyjczyków nie była łatwa. Przygotowane przez pa-
triotów na rzece Delaware zapory nie pozwalały dotrzeć
do portu filadelfijskiego statkom przewożącym zaopatrze-
nie. Wszystko trzeba było przewozić z Head of Elk. Dro-
gi, którą szły transporty, strzegło około 3000 ludzi. Wa-
szyngton ponadto wiedział, że siły angielskie zostały
podzielone: garnizon z gen. Cornwallisem znajdował się
w Filadelfii, a siły główne — 5 mil na północ, w Ger-
mantown (obecnie część miasta Filadelfii). Armia ame-
rykańska liczyła 8000 żołnierzy kontynentalnych i 3000
milicji. Zgodnie z planem Waszyngtona miała ona ude-
rzyć na 9000 Brytyjczyków stacjonujących w German-
town. 29 września 1777 r. gen. Waszyngton znalazł się
o 15 mil od Germantown i zaczął czynić przygotowania
do ataku.
Zabudowania Germantown, osady w pobliżu Filadelfii
nad rzeką Schuylkill, ciągnęły się wzdłuż drogi prowa-
dzącej w kierunku północno-zachodnim, z Filadelfii do
Reading. Brytyjczycy zajęli domy po obu stronach drogi.
Plan Waszyngtona zakładał uderzenie na Germantown
z dwóch stron. Gen. Greene miał prowadzić żołnierzy
na prawe skrzydło brytyjskie, obok młyna Lukana,
gen. Sullivan posuwać się wzdłuż drogi Shippack,
a gen. William Alexander Stirling pozostawać w re-
zerwie.
Sam gen. Howe, sądząc, że wojska patriotów zostały
rozbite, nie wydał rozkazu przygotowania specjalnych
umocnień zabezpieczających obóz jego żołnierzy w Ger-
mantown. Wystawiono tylko posterunki na zewnątrz
osady i patrolowano drogę.
3 października o godz. 7.00 po południu Waszyngton
wraz ze swoimi żołnierzami wyruszył na Germantown.
Oddziały posuwały się wolno. Uderzenie na uśpiony
obóz miało nastąpić o godz. 5.00 rano. Każdy z żołnie-
rzy-patriotów miał przy kapeluszu białe kartki papieru
dla identyfikacji. Gdy Amerykanie zbliżyli się do miejs-
ca bitwy, byli już bardzo zmęczeni nocnym marszem.
Jeszcze gen. Greene nie zajął wyznaczonych pozycji na
lewym skrzydle, gdy gen. Sullivan nakazał Wayne'owi
rozpoczęcie walki na prawym skrzydle. Zaskoczenie nie
udało się. Część grenadierów płk. Thomasa Musgrave'a
zabarykadowała się w domu sędziego Chewa. Solidnie
zbudowany z kamieni, stanowił dobry punkt oporu.
Dywizje Sullivana i Wayne'a poszły dalej, ale sam
dom był zdobywany przez ludzi Maxwella około 30 mi-
nut. W tym czasie kolumna gen. Greene'a próbowała za-
skoczyć nieprzyjaciela z prawego skrzydła. Brytyjczycy
jednak stawiali duży opór, przygotowując się do kontr-
ataku. Na dodatek Amerykanom trudno było we mgle
rozpoznać swoje oddziały, które przemieszały się z bry-
tyjskimi. W wyniku nieprzewidzianego opóźnienia ataku
na dom sędziego Chewa, amerykański, szczegółowo opra-
cowany plan działania nie został zrealizowany. Wielu
milicjantów, przerażonych bitwą, starało się jak naj-
szybciej opuścić pole walki. Gen. Sullivan i gen. Greene
szli jednak do przodu. Gen. Stephan, dowodzący prawym
skrzydłem Greene'a, sądząc, że widzi nieprzyjaciela, roz-
kazał ostrzelać lewe skrzydło oddziałów Sullivana, co
spowodowało panikę wśród sił amerykańskich. „Ucie-
kamy od zwycięstwa" — stwierdził Anthony Wayne,
a gen. Waszyngton, który ze swego punktu dowodzenia
widział, iż droga od strony Filadelfii jest pusta, nagle
znalazł się w tłumie uciekających, przerażonych ludzi,
często rzucających broń. Dowódcy byli bezradni. Około
godz. 10.00 rano cała akcja amerykańska została zakoń-
czona.
Brytyjczycy, zaskoczeni przecież przez atakujących
znienacka Amerykanów, bronili się dzielnie. Gen. Corn-
wallis, który na odgłos strzałów przybył z trzema bata-
lionami z Filadelfii, postępował za uciekającymi oddzia-
łami amerykańskimi 5 mil; ale nie uczynił nic, by ich
zmusić do walki i ewentualnie rozbić.
Amerykańskie straty w tej nieudanej bitwie wynosiły
152 zabitych, 521 rannych i ponad 400 wziętych do nie-
woli. Brytyjczycy stracili 537 zabitych i rannych i 14
jeńców.
Analizując tę kolejną przegraną amerykańską trzeba
stwierdzić, że milicja nie wykonała powierzonego jej
zadania osłony skrzydeł. Ona to pierwsza nie wytrzy-
mała nerwowej atmosfery walki i uciekła z pola, pocią-
gając za sobą innych. Nie bez znaczenia były też nie
najlepsze warunki atmosferyczne — mgła, która utrud-
niała widoczność i nie pozwalała lękliwym obrońcom
sprawy amerykańskiej na realne ocenienie własnych
szans. Brakowało też koordynacji działań między po-
szczególnymi oddziałami.
Niektórzy historycy podkreślają, że Waszyngton tej
bitwy w żadnym przypadku nie mógł wygrać. Mając
11 000 żołnierzy, w tym ponad 3000 milicji, zaatakował
wprawdzie 9000, ale zawodowych żołnierzy brytyjskich.
Na dodatek Amerykanie byli zmęczeni długim marszem.
Podzieleni na samodzielnie działające grupy, nie potra-
fili efektywnie wykorzystać momentu zaskoczenia. Jest
paradoksalne, że zarówno wielu ówczesnych, jak i współ-
czesnych historyków podkreśla zasługi Waszyngtona jako
dowódcy w tej bitwie. Twierdzi się, że żołnierze oddzia-
łów kontynentalnych zaniechali ucieczki przed nieprzy-
jacielem, iż chcieli go atakować i że była to dobra pro-
gnoza na przyszłość niezależnie od wyniku działań.
Bitwy pod Brandywine i Germantown świadczyły
o nie najlepszym dowodzeniu obiema walczącymi strona-
mi. Anglicy, co prawda, w nich zwyciężyli, jednakże ma-
jąc przewagę nad żołnierzami-amatorami, jakimi byli
koloniści, nie potrafili rozbić i zniszczyć wojsk zbunto-
wanych poddanych.
Niezależnie od sprzecznych opinii o wynikach bitew,
armia amerykańska była znowu rozproszona. Waszyng-
ton, znów wycofując się na północ, przeżywał ciężko ko-
lejną porażkę i pomyłkę w ocenie swych sił i możliwoś-
ci. Gen. Howe natomiast, bojąc się następnego ataku
wojsk patriotów, przeniósł się wraz ze swymi ludźmi do
Filadelfii. W mieście tym kontynuowano rozpoczęte przez
patriotów przygotowania obronne.
Na początku grudnia obie armie szukały zimowych
kwater, uznając kampanię roku 1777 za zakończoną.
Gen. Howe udał się do Filadelfii, gdzie go doszły wia-
domości o losie gen. Burgoyne'a, zaś gen. Waszyngton na
kwatery zimowe do Valley Forge.

WYDARZENIA NA FRONCIE PÓŁNOCNYM

Plany angielskie kampanii 1777 r. przewidywały, że


uderzenie na zbuntowane prowincje Ameryki Północnej
z dwóch stron: na stany środkowe oraz od strony Kana-
dy, przywróci władzę Metropolii w Nowej Anglii. Do-
wództwo nad armią brytyjską, która miała zaatakować
Amerykanów od strony północnej, wychodząc z fortu
Ticonderoga, powierzono gen. mjr, Johnowi Burgoyne
(1722—1792). Miał on wtedy 55 lat. Znał obce języki
i był ozdobą salonów. Powszechnie nazywano go „Gen-
tlemanem Johnny". Przebywając w Londynie zimą
1776/1777 r. przedstawił królowi interesujący plan dzia-
łania. Oto wyruszają z Kanady trzy kolumny wojsk bry-
tyjskich. Samodzielnie operują na terenie północnych
prowincji i w określonym czasie spotykają się w Albany.
Plan ten, prosty w założeniach, zdawał się wróżyć suk-
ces i został zaakceptowany.
Gen. Carleton podczas zimy 1776/1777 bardzo dobrze
przygotował swoje oddziały do walki. Kiedy 13 czerwca
1777 r. w forcie St. John gen. Burgoyne przejął dowódz-
two, wszystko było gotowe do przewiezienia armii inwa-
zyjnej przez jezioro Champlain na południe. 27 czerwca
ekspedycja zajęła znowu Crown Point i atak na Ticon-
derogę wyznaczono na 30 czerwca.
Burgoyne dowodził 10 500 ludzi, z których 1000 było
żeglarzami na usługach armii lądowej. Jego flotylla to
9 statków, 28 łodzi uzbrojonych w armaty oraz łodzie
transportowe do przewiezienia żołnierzy. Miał 138 dział,
w tym 42 polowe, pozostałe na łodziach i statkach.
W składzie jego armii oprócz Anglików było 3000 żoł-
nierzy niemieckich, 150 Kanadyjczyków pochodzenia
francuskiego, 100 lojalistów oraz 400 Indian.
W Kanadzie pozostało tylko 3770 żołnierzy dowodzo-
nych przez gen. Carletona. Burgoyne dysponował dobry-
mi i doświadczonymi oficerami oraz niezbędnym do po-
ruszania się po bezdrożach amerykańskich sprzętem.
Minusem były jednak duże tabory, które utrudniały
marsz.
Amerykanie w Ticonderoga mieli 2546 żołnierzy kon-
tynentalnych, którzy przed samym atakiem brytyjskim
zostali wzmocnieni 900 milicjantami. Milicja prowincjo-
nalna stacjonowała jeszcze w Skenesboro, forcie Anna,
forcie Edward i Albany. Kolonialny oddział stał w for-
cie Stanwix, w Mohawk Yalley.
1 lipca 1777 r. Brytyjczycy wylądowali na północ od
fortu Ticonderoga.
Sam fort Ticonderoga zbudowano w najwęższym miej-
scu półwyspu wcinającego się w jezioro Champlain. Poza
tym w pobliżu były inne umocnienia. O pół mili od for-
tu na północny zachód znajdowały się stare francuskie
fortyfikacje ziemne, a półtora mili od nich na zachód wy-
sokie wzniesienie, zwane Mount Hope, które także zo-
stało umocnione. Po przeciwnej stronie jeziora Cham-
plain wznosiła się ufortyfikowana góra Independence.
Komunikację między fortem Ticonderoga a umocnieniami
na Mt. Independence zapewniał długi na ćwierć mili
most, zbudowany z łodzi. Nad okolicą górowało wzgórze
mające 800 stóp (250 m) wysokości, o stromych zboczach,
wznoszące się na niewielkim przesmyku między jezio-
rem Champlain a jeziorem George. To najwyższe w oko-
licy wzgórze nazywano Sugarloaf, Sugar Hill lub Mount
Defiance. Od maja 1777 r. Amerykanie zintensyfikowali
prace fortyfikacyjne, którymi kierował przez pewien czas
Tadeusz Kościuszko.
26 czerwca 1777 r. Brytyjczycy powtórnie zajęli Crown
Point, położony o 2 mile od Ticonderogi. 3 lipca wojska
angielskie ustawiały na Mount Hope baterie dział.
Dowódca fortu, gen. Arthur St. Clair, widząc brytyj-
skie przygotowania do ataku, zwołał naradę wojenną.
Wniosek był tylko jeden: ponieważ obrona w tej sytuacji
jest niemożliwa, należy wykonać szybki odwrót. Posta-
nowiono wycofać się z zagrożonego fortu po zapadnięciu
ciemności. Nie było czasu, by zabrać z fortu artylerię.
Znajdowało się tam około 124 dział i 250 artylerzystów.
Nie zniszczono też zapasów żywności i amunicji.
Wkrótce po północy grupo artylerzystów i inwalidów
wraz z kilkoma działami opuściła fort na łodziach.
Dowodził nimi płk Pierre Long. Skierowali się w stronę
Skenesboro. Reszta garnizonu w dwie godziny później
przeszła przez most z łodzi na południowy brzeg jeziora
Champlain. Nie było żadnych dróg prowadzących w głąb
prowincji New York. St. Clair planował przejście 30 mil
ścieżkami leśnymi do Castleton, a później połączenie się
z oddziałem Longa w Skenesboro.
Żołnierzom Longa udało się szczęśliwie dobić do brzegu
i po spławieniu łodzi ruszyć w umówione miejsce. Po
drodze przyłączyła się do nich niewielka grupa milicji
nowojorskiej. Szli do fortu Anna, a potem wycofali się
do fortu Edward, nie ponosząc większych strat.
St. Clair, mając około 2500 żołnierzy, wycofywał się
z Ticonderogi w kierunku Castleton (Vermont). Idąc
przez liczne wzgórza Amerykanie kierowali się do dwóch
zabudowań w osadzie Hubbardton. Część sił amerykań-
skich, dowodzona przez Stephena Wernera, zatrzymała
się w tych zabudowaniach na noc. Pozostali, z St. Clai-
rem, pomaszerowali jeszcze 6 mil naprzód.
7 lipca 1777 r. pod dowództwem Wernera znalazło się
około 1000 żołnierzy amerykańskich. W pościg za Ame-
rykanami, którzy wycofali się z fortu Ticonderoga, ruszył
doświadczony heski dowódca gen. m j r von Riedesel, któ-
ry 6 lipca opuścił Mt. Independence. Prowadzeni przez
lojalistów Hesi szli za uciekającymi patriotami. O godz.
4.00 rano 7 lipca dostrzegli za drzewami biwakujących
Amerykanów. Postanowili ich zaskoczyć.
Kiedy zrobiło się widno, Riedesel rozkazał części hes-
kich oddziałów uderzyć na prawe skrzydło amerykańskiej
obrony. Towarzyszyła im muzyka i werble, jak zwykle
przy ataku na bagnety. Po dziesięciu minutach walki
Amerykanie zaczęli się wycofywać, a po dwu godzi-
nach — porzucając broń — uciekli.
Trudno ocenić to dwugodzinne starcie. Historycy są
zgodni co do tego, że Werner, wybierając miejsce na
obóz, popełnił sporo błędów, nie wystawił też odpowied-
nich wart, co pozwoliło na zaskoczenie. Szacuje się, że
padło około 40 Amerykanów, a 274 dostało się do niewo-
li. Amerykanie stracili także 12 dział. Po stronie bry-
Gen. Guy Carleton

Amerykański strzelec
Kwalifikowanie do udziału w kampanii wojennej
Atak na fort Moultrie

Gen. John Burgoyne


Kongres debatuje
nad Deklaracją Niepodległości

Gen. Horatio Gates

Gen. John Stark pod Bennington


Plan bitwy pod Saratogą,
wyk. podobno przez Tadeusza Kościuszkę
Kapitulacja gen. Burgoyne'a
Gen. John Sullivan
w mundurze
oficera amerykańskiego

Gen. Friedrich Wilhelm


von Steuben
tyjskiej zginęło 35 żołnierzy, a 148 dostało się do niewoli.
Wiadomość o stracie fortu Ticonderoga przeraziła wie-
lu Amerykanów i utwierdziła w przekonaniu, że nie ma
już możliwości dalszej obrony przed inwazją brytyjską.
Dowódcę fortu postawiono przed sądem wojennym. Jed-
nym z jego obrońców, którego zdanie przeważyło o unie-
winnieniu, był pułkownik w służbie amerykańskiej, in-
żynier Tadeusz Kościuszko. Natomiast wieść o zdobyciu
Ticonderogi ucieszyła bardzo króla Jerzego III, który
radośnie zawołał: „Pobiłem ich! Pobiję wszystkich Ame-
rykanów!".
Gen. Burgoyne sam był zdumiony szybkością, z jaką
zajął Ticonderogę. Wkroczył teraz na teren zbuntowa-
nych prowincji. Liczył na walkę, w której mógłby wy-
kazać się jako dowódca.
Po zajęciu Ticonderogi Burgoyne kierował się w stro-
nę miasta Albany, stolicy stanu New York, leżącej nad
rzeką Hudson. Odległość od tego miasta wynosiła 70 mil.
Obawiając się zasadzek amerykańskich, Burgoyne po-
stanowił iść drogą, prowadzącą ze Skenesboro do fortu
Edward. Wszystkie mosty, na jakie trafiał, były znisz-
czone, drogi tarasowały poprzewracane drzewa. Te dwa-
dzieścia mil marszu zajęły mu dwadzieścia dni. Nato-
miast jego zapasy i artyleria płynęły na łodziach przez
jezioro George.
29 lipca 1777 r. Burgoyne doszedł do fortu Edward
nad rzeką Hudson. W tym też czasie jego łodzie z za-
pasami znalazły się w forcie George, 15 mil na północny
wschód. W forcie Edward armia brytyjska zatrzymała się
na odpoczynek. Czekano na transporty żywności. Armia
inwazyjna znalazła się na terenie słabo zaludnionym,
stąd też kłopoty z wyżywieniem i furażem dla zwierząt
ciągnących tabory. Utrzymanie linii komunikacyjnych
z Kanadą, skąd nadsyłano uzbrojenie i żywność, było dla
Brytyjczyków nadzwyczaj ważne. Braki w tym wzglę-
dzie decydowały o wygranej lub przegranej kampanii.
Już na pierwszym etapie marszu Burgoyne'a w głąb
prowincji amerykańskich wystąpiły wszystkie trudności
w prowadzeniu działań wojennych w ówczesnej Ame-
ryce. Podstawowym problemem był transport. Brako-
wało koni i mułów do przewozu taboru i dział. W wie-
ku XVIII oficerowie zabierali na wyprawy wojenne
zazwyczaj dużą ilość rzeczy osobistych, także alkoholu.
Żołnierze mieli także prawo do niewielkich bagaży, w
sumie, by armia mogła wyruszyć na dłuższe ekspedycje,
potrzeba było dużych taborów. Konie i muły ciągnęły
ciężkie wozy po nierównej drodze, a żołnierze budowali
podjazdy i mosty, wycinali drzewa na poboczach, by mog-
ły one przejechać. Należy też wziąć pod uwagę, że plany
wyprawy brytyjskiej były powszechnie znane i Amery-
kanie mieli sporo czasu, by nie tylko przegrupować się,
umocnić, ale i przygotować do przyszłej obrony terenu,
na który miał wtargnąć nieprzyjaciel. W połowie lipca
1777 r. gen. Schuyler wysłał więc 1000 ludzi, by zwala-
li drzewa i wykopywali rowy na drodze, którą mieli
przechodzić Brytyjczycy. Opóźniło to marsz armii an-
gielskiej. W końcu lipca na rozkaz Kongresu gen. Schuy-
ler przeszedł na drugą stronę rzeki Hudson i skierował
się na południe, do Stillwater.
W tym czasie siły brytyjskie stały na wschodnim brze-
gu rzeki Hudson i czekały na nadejście pomocy — od-
działów lojalistycznych. Potęgowały się kłopoty z żyw-
nością. Żołnierze narzekali: „Wieprzowina rano, wie-
przowina wieczorem, wieprzowina na zimno, wieprzowi-
na na gorąco", ale szybko nadeszły dni, kiedy i jej za-
częło brakować. Padały konie i muły ciągnące po bez-
drożach wozy i działa. Potrzeba było nowych zwierząt
pociągowych.
31 lipca przygotowano do wyjścia z obozu brytyjskie-
go 800 ludzi, w tym 374 pochodzenia niemieckiego, z za-
daniem udania się przez góry, aż do rzeki Connecticut,
w celu zdobycia koni. Na czele tej ekspedycji stanął
ppłk Friedrich Baum, dowódca dragonów z Brunszwiku.
W skład wyprawy wchodzili również lojaliści i India-
nie. Plan Burgoyne'a nie został jednak dobrze przemy-
ślany. Baum nie mówił po angielsku, niemieccy dragoni,
którzy z nim szli, nie byli przygotowani do tego typu
wyprawy: ciężkie ubiory i długie pałasze nie pozwalały
im na szybki marsz.
Baum wraz ze swym oddziałem szedł przez las w kie-
runku Bennington, położonego na terenie późniejszego
stanu Vermont. Większość miejscowych osadników pocho-
dziła z Nowej Anglii. Utworzyli oni, podobnie jak w in-
nych prowincjach, własną milicję. Dowodził nią gen. John
Stark. Miał on pewne doświadczenie wojskowe wynie-
sione z wojny siedmioletniej. Był odważnym, szybkim
w działaniu dowódcą. Wówczas, na początku sierpnia
1777 r., podlegało mu 1492 lepiej lub gorzej wyszkolo-
nych i uzbrojonych ludzi. Szedł z nimi w stronę Man-
chester, spodziewając się, że tam ewentualnie skierują
się oddziały armii brytyjskiej po opuszczeniu Ticonderogi.
Manchester był oddalony od Bennington o 20 mil. Kiedy
do gen. Starka doszły wiadomości o pojawieniu się od-
działu brytyjskiego w Cambridge, 18 mil odległej od
Bennington osadzie, postanowił 14 sierpnia przygotować
się do walki. Rozkazał swej milicji, by przybyła do Ben-
nington.
Dzień 15 sierpnia minął obu stronom na przygotowy-
waniu się do przyszłej bitwy. Baum czekał na posiłki,
Stark natomiast dostał niewielkie uzupełnienia.
16 sierpnia Amerykanie zaatakowali. Około godz. 3.00
po południu, jak zakładał wcześniej przyjęty plan,
gen. Stark wraz z 1200 ludzi ruszył na umocnienia
nieprzyjacielskie od strony drogi prowadzącej do Ben-
nington. Zgodnie z tradycją gen. Stark, prowadząc swych
ludzi do ataku, wołał: „Musimy ich pobić przed nocą
albo też Molly Stark zostanie wdową!". Amerykanie
okrążyli wzgórze, na którym stał obóz brytyjski. Nie-
mieccy dragoni dzielnie się bronili, wykorzystując w wal-
ce wręcz swoje ciężkie pałasze i umiejętności zawodo-
wych żołnierzy. Starali się przedrzeć przez szeregi Ame-
rykanów. Farmerzy nie mieli bagnetów, by się im prze-
ciwstawić. Walka trwała dwie godziny, do 5.00 po po-
łudniu. Płk Baum został śmiertelnie ranny, a resztki
jego małego oddziału wycięto lub wzięto do niewoli. Mi-
mo to dwukrotnie odrzucał nacierającą milicję. Nato-
miast oddziały lojalistów i Indian, zaskoczone przez okrą-
żające je oddziały amerykańskie, starały się uciec z pola
bitwy.
Maszerujące wolno oddziały niemieckie, idące na po-
moc Baumowi, dowodzone przez Heinricha Breymanna,
około godz. 5.00 po południu były już o cztery mile od
miejsca bitwy. Wtedy to napotkały pierwszych ucieki-
nierów z grupy dowodzonej przez Bauma i dowiedzieli
się o wydarzeniach. Doszli na miejsce bitwy późno, kiedy
bój praktycznie zbliżał się do zwycięskiego dla pa-
triotów końca. Stark znalazł się teraz w trudnej sytuacji;
nadchodziły nowe oddziały brytyjskie. Wielu oficerów
Starka opowiadało się za wycofaniem, zwłaszcza że brako-
wało amunicji, a ludzie byli już zmęczeni walką. Jednak-
że wtedy nadszedł nowy oddział milicji z Manchester,
dowodzony przez płk. Wernera (około 300 ludzi). W tej
sytuacji postanowiono jednak uderzyć na zbliżających
się Niemców. Zaatakowano ich z dwóch stron.
Walka była zaciekła, Breymann nakazał więc odwrót.
W angielskim, dotąd zdyscyplinowanym oddziale zapa-
nowała panika. Dobosze Breymanna na jego rozkaz bili
w bębny, sygnalizując, że pragną się poddać, lecz Ame-
rykanie nie rozumieli tych znaków i nie przerywali og-
nia. Ranny w nogi Breymann sam dowodził resztkami
swych ludzi; pozostali ratowali się ucieczką. Zapadły
ciemności. W tej sytuacji gen. Stark, bojąc się, że jego lu-
dzie mogą postrzelać się wzajemnie, nakazał zaprzestanie
walki.
W bitwie tej spore umiejętności dowodzenia oddziała-
mi milicji prowincjonalnej wykazał gen. Stark. Potrafił
on, mając do dyspozycji niezdyscyplinowanych i nie wy-
szkolonych wojskowo ludzi, zniszczyć regularny oddział
brytyjski. Niewątpliwie pomogła mu znajomość terenu,
na jakim działał. Na jego korzyść działały też liczne błę-
dy, jakie popełnili dowódcy brytyjscy: powolny marsz,
nieznajomość pola walki, brak dobrego wywiadu.
Trudno jest dokładnie oszacować straty amerykańskie.
Co prawda gen. Stark raportował o 14 zabitych i 42 ran-
nych, ale dane te podważają historycy współcześni. John
Nickerson podaje 30 zabitych i 40 rannych. Brytyjczycy
stracili 207 ludzi, natomiast 700 dostało się do niewoli.
Ich dowódca, płk Baum, został pochowany przy drodze
prowadzącej do Bennington. Z całej wyprawy tylko 374
żołnierzy powróciło do obozu gen. Burgoyne'a.
Amerykanie zdobyli także 4 ciężkie działa, 4 wozy
z amunicją, 12 bębnów, kilkaset muszkietów i trochę
żywności. Za odniesienie zwycięstwa Kongres Kontynen-
talny przyznał 4 października 1777 r. gen. Stark owi sto-
pień generała brygady.
Sytuacja gen. Burgoyne'a stawała się trudna.
Kiedy bowiem wyruszał, by zająć fort Ticonderoga, in-
ny dowódca sił brytyjskich, ppłk Barry St. Leger, miał
ruszyć w kierunku doliny Mohawk, by odciągnąć od mia-
sta Albany siły patriotów.
23 czerwca 1777 r. St. Leger opuścił Montreal i 25 lip-
ca dotarł do brytyjskiego fortu Oswego (stan New York).
Z niewielką grupą żołnierzy (około 360 Brytyjczyków
i Hesów), wspomaganych przez lojalistów i Indian (ca-
łość sił liczyła około 2000 ludzi), miał zadanie zdobycia
znajdującego się w rękach patriotów fortu Stanwix. Od-
działy St. Legera poruszały się z szybkością około 10 mil
dziennie, pokonując trudny, lesisty teren. Pod fort Stan-
wix doszły 2 sierpnia, zbyt późno, by nie dopuścić do
wejścia na teren umocnień 2000 milicjantów, którzy
mieli wesprzeć znajdujący się tam garnizon. Obroną
fortu — 750 ludzi — dowodził płk Peter Gansevoort, po-
magał mu płk Marinus Willett. Fort Stanwix (obecnie
miasto Rome w stanie New York) leżał między rzeką
Mohawk a drogą na Wood Creek prowadzącą do Oswego.
St. Leger próbował skłonić Amerykanów, by się poddali.
Gdy odmówili, postanowił uderzyć. Obrońcy byli sto-
sunkowo dobrze przygotowani do walki, mury fortu
wzmocniono. Liczyli też, że z pomocą nadejdą im od-
działy milicji prowincjonalnej. St. Leger rozstawił swych
ludzi wokół umocnień z rozkazem wykonania podkopów
i przygotowania się do długotrwałego oblężenia.
W pracach tych pomagali im Indianie, St. Leger bo-
wiem starał się wypełniać rozkazy otrzymane od do-
wództwa brytyjskiego, by zatrudniać w wojsku indiań-
skich wojowników. Wierzono w dobre rezultaty użycia
tomahawka i noża do skalpowania. Rada Ligi Sześciu
Narodów Irokeskich: Mohawk, Onondaga, Cayuga, Se-
neca, Oneida i Tuscarora, która zebrała się w maju
1777 r. pod wpływem agitacji brytyjskiej, zastanawiała
się nad zajęciem stanowiska wobec toczących się dzia-
łań wojennych między kolonistami brytyjskimi a Koroną.
Większość wodzów plemion irokeskich postanowiła po-
przeć Brytyjczyków. Tylko wodzowie plemion Oneida
i kilku wodzów z plemienia Tuscarora odrzucili propo-
zycję współpracy z Brytyjczykami i opowiedzieli się za
kolonistami. Stąd też niewielka liczba wojowników z tych
dwóch plemion znalazła się później w oddziałach konty-
nentalnych. Konsekwencją tej majowej narady wodzów
plemiennych było rozbicie, a następnie, pod koniec
XVIII w., upadek silnej konfederacji narodów irokeskich.
Indianie przyłączyli się do wyprawy St. Legera w for-
cie brytyjskim Oswego. Dowodził setką wojowników
z plemienia Mohawk Joseph Brant. Wieczorem 5 sierp-
nia do oblegających oddziałów brytyjskich przybyła Mol-
ly Brant, siostra wodza indiańskiego Branta (żona angiel-
skiego superintendenta do spraw indiańskich, Johna Joh-
sona), z informacją, iż na pomoc oblężonym idą oddziały
amerykańskie i są już w odległości 10 mil od fortu.
6 sierpnia St. Leger podzielił swoje siły. Jedna grupa
została pod fortem, prowadząc prace oblężnicze, nato-
miast Indianie Branta z kilku białymi żołnierzami po-
maszerowali na miejsce zwane Battle Brook, leżące
6 mil od fortu. Przygotowali tu zasadzkę w wąwozie,
przez który musieli przejść żołnierze, nadciągający z po-
mocą fortowi. Planowano uderzyć na nich od tyłu i z bo-
ków. Posiłki amerykańskie prowadził gen. Nicholas Her-
kimer, któremu udało się zgrupować około 800 ludzi. By-
ła to jedna z najbardziej krwawych potyczek w wojnie
lat 1775—1783. Wiadomo tylko, że doszło w niej do walki
wręcz przy użyciu tomahawków i noży.
Potyczka ta znana jest w historiografii amerykańskiej
jako bitwa pod Oriskany. Przyniosła ona znaczne straty
obu walczącym w niej stronom. Sprzeczne są dane histo-
ryków co do strat. Szacuje się, że Amerykanie stracili
około 160 zabitych i 50 rannych. Przypuszcza się także,
że poległo około 70 wojowników indiańskich. Kiedy wal-
czono w Oriskany, obrońcy fortu metodycznie bombardo-
wali obóz brytyjski.
Po bitwie pod Oriskany wrócił pod fort Stanwix
St. Leger i kontynuował oblężenie, budując podkopy
i strasząc obrońców Indianami. Jednak pomoc nadeszła.
Kiedy gen. Schuyler usłyszał w obozie Stillwater wiado-
mość o klęsce gen. Herkimera, nakazał gen. bryg. Bene-
dictowi Arnoldowi, aby wraz z 950 ludźmi szedł z pomocą
oblężonym. W tym czasie wojownicy indiańscy postano-
wili wrócić nad jezioro Ontario. Odejście sprzymierzeń-
ców, wiadomość o marszu nowych sił amerykańskich idą-
cych na odsiecz fortowi Stanwix zmusiły St. Legera do
wycofania się do brytyjskiego fortu Oswego. 23 sierpnia
do fortu Stanwix przybył Arnold. Następnego dnia, po
zostawieniu w forcie 700 żołnierzy, skierował się on ze
swymi ludźmi do głównych sił amerykańskich. Dołączył
do nich w pierwszym tygodniu września. Dowodził już
wtedy Amerykanami gen. Horatio Gates.
Gen. Burgoyne, po otrzymaniu wiadomości o przegra-
nym starciu swego oddziału w Bennington i o losie oddzia-
łu dowodzonego przez St. Legera, zdawał sobie sprawę
z trudności, jakie napotkała jego wyprawa. 20 sierpnia
1777 r. donosił lordowi Germain, że brakuje mu żywności
i że ma kłopoty z transportem. Pragnął przed 13 wrześ-
nia znaleźć się po drugiej stronie rzeki Hudson. Być mo-
że udałoby mu się ocalić swoją armię, gdyby wrócił na
północ, ale Burgoyne konsekwentnie szedł ku swemu
przeznaczeniu, do Saratogi.
Tymczasem w dowództwie amerykańskiej armii pół-
nocnej nastąpiły zmiany. Na wniosek delegatów z Nowej
Anglii Kongres Kontynentalny 4 sierpnia 1777 r. zastą-
pił gen. Schuylera gen. Horatio Gatesem.
Nowy dowódca objął swe obowiązki 19 sierpnia 1777 r.
Jego siły liczyły około 4000 ludzi, nie najlepiej wyszko-
lonych i wyposażonych. Do nich dołączył zwycięski od-
dział płk. Arnolda. Po kilkunastu dniach, we wrześniu,
przyszli też strzelcy Daniela Morgana, których na front
północny wysłał Waszyngton. Dołączały też oddziały mi-
licji prowincjonalnej. Stan liczbowy armii patriotów
ulegał więc ciągłej zmianie.
Gen. Burgoyne, decydując się na dalszy marsz w stro-
nę Albany, ciągle miał nadzieję, że gen. Howe prześle
mu jakieś posiłki. Pisał o swej sytuacji zarówno gen. Ho-
we, jak i gen. Clintonowi. Ten ostatni dowodził garnizo-
nem w mieście Nowy Jork. Samo miasto Albany znaj-
duje się na zachodnim brzegu rzeki Hudson. Chcąc za-
bezpieczyć się przed niespodziankami wynikającymi ze
znacznej długości linii komunikacyjnych z Kanadą, Clin-
ton przygotowywał się starannie do przeprawy przez
rzekę. Zgromadził zapasy niezbędne armii na okres mie-
siąca. 13 września 1777 r. po moście z łodzi dokonał prze-
prawy wraz z żołnierzami i całym sprzętem. Wtedy to
zdezerterowało 50 Indian, którzy jeszcze służyli jego
armii. Brytyjczycy zostali bez wywiadu. Nie mieli żad-
nego rozeznania ani co do terenu, na jakim przyszło im
działać, ani też informacji o siłach amerykańskich. Gates
był natomiast o wszystkm dobrze poinformowany.

SUKCES ARMII KONTYNENTALNEJ

Brytyjczycy, po przeprawieniu się na zachodni brzeg,


posuwali się wolno z biegiem rzeki Hudson. Nie wiedzieli,
gdzie znajduje się nieprzyjaciel. Po usłyszeniu 16 wrześ-
nia bicia w bębny od strony obozu amerykańskiego za-
trzymali się, próbując dokonać rozpoznania. Następnego
dnia posunęli się znowu 3 mile naprzód.
Tymczasem Amerykanie przez cały czas obserwowali
poczynania nieprzyjaciela. Armia Gatesa liczyła 11 000
ludzi i od 12 września zajmowała pozycje na umocnio-
nych Wzgórzach Bemisa (Bemis Heights), gdzie fortyfika-
cje przygotował Tadeusz Kościuszko. Tworząc system
obrony, wykorzystał on właściwości naturalne pagórko-
wato-górzystego terenu, rozciągającego się nad brzegiem
rzeki Hudson. Droga do Albany prowadziła między wy-
sokim brzegiem rzeki a górującą nad terenem płaszczyz-
ną wzniesienia, ciągnącego się od zachodu. Tą drogą,
nad którą dominowały wzgórza porośnięte drzewami
i krzewami, musiał iść do przodu gen. Burgoyne. Koś-
ciuszko umocnił Wzgórze Bemisa szańcami i redutami.
Prawe skrzydło pozycji amerykańskich ochraniały wznie-
sienia opadające do wąwozu, którym płynął strumień
Mili Creek. Na nich zbudowano szańce, które przecinały
drogę do Albany. Na północno-wschodnim skraju Wzgórz
Bemisa, wykorzystując znajdujące się t u t a j niewiel-
kie wzniesienie, ulokowano silną redutę. Ciągnące się
równolegle do rzeki wschodnie zbocze także umocniono
szańcami. Na północny zachód od pozycji amerykańskich
stały zabudowania należące do Johna Nielsona. Stodoła,
odpowiednio ufortyfikowana, stała się znana pod nazwą
fortu Nielson. Pozycje amerykańskie usytuowane były
na płaskowyżu leżącym od 200 do 300 metrów ponad po-
ziomem morza. Powyżej niego znajdowały się inne wznie-
sienia, liczące po 510 i 420 metrów. Gen. Gates obawiał
się, by Brytyjczycy ich nie zajęli, gdyż ustawione tam
działa zagroziłyby oddziałom amerykańskim. Na wszel-
ki wypadek wystawiono na tych wzniesieniach niewielkie
oddziały w nadziei, że w przyszłości zbuduje się tam for-
tyfikacje.
Aby dojść do Albany, Brytyjczycy musieli zaatakować
pozycje amerykańskie; innej możliwości, poza odwrotem,
nie mieli.
Bitwy na Bemis Heights toczyły się 19 września
i 7 października 1777 r. Znane są one w historiografii
pod różnymi nazwami: Stillwater, Bemis Heights, Free-
man's Farm i Saratoga. W ostatnich amerykańskich pu-
blikacjach opisy tych wydarzeń umieszczono pod hasłem
„Saratoga".
Gen. John Burgoyne przygotował plan działania dla
swoich wojsk na 19 września. Gen. Simon Fraser popro-
wadził 2200 ludzi na prawe skrzydło amerykańskie, zna-
ne jako Freeman's Farm. Planowano, że na centrum ob-
rony uderzy kolumna około 1000 ludzi dowodzona przez
Johna Hamiltona i samego gen. Burgoyne'a. Lewym
skrzydłem wojsk brytyjskich — 1100 żołnierzy (dzia-
łających na wschodniej stronie) — dowodzili gen. Frie-
drich Riedesel i William Phillips. Mieli oni poruszać się
drogą prowadzącą na południe wzdłuż rzeki. Resztę ugru-
powania brytyjskiego — 1800 żołnierzy — zostawiono ja-
ko ochronę obozu. Oddziały gen. Burgoyne'a poruszać
się miały w lesistym terenie, bez możliwości koordynacji
działań trzech kolumn. Gen. Burgoyne liczył, że Hamil-
ton i Fraser ze swymi silnymi i dobrze wyszkolonymi od-
działami przełamią pozycje amerykańskie.
Bitwa pod Saratogą
Dzień bitwy wstawał zimny i mglisty; około 11.00 ra-
no pogoda uległa wyraźnej poprawie. Na sygnał — strzał
z działa — kolumny brytyjskie ruszyły do przodu, by za-
jąć wyznaczone pozycje. Amerykański patrol, znajdują-
cy się na wschodnim brzegu Hudsonu, zauważył ruchy
wojsk nieprzyjaciela i poinformował o tym gen. Gatesa.
0 godz. 12.30 straż przednia kolumny środkowej Brytyj-
czyków doszła do Freeman's Farm. Ponadto Riedesel
powoli zbliżał się do Farmy Freemana od strony wschod-
niej. Około godz. 1.00 po południu doszło do pierwszej
wymiany ognia. Oddziały gen. Daniela Morgana i Henry
Dearborna zajęły pozycje na południowej krawędzi Be-
mis Heights. Gen. Gates wysłał tam kilka regimentów pie-
choty, by wzmocnić siły obrońców. Walka trwała od 3 do
4 godzin, Amerykanom udało się z dużym trudem utrzy-
mać pozycję. Riedesel słyszał strzały z muszkietów
1 z własnej inicjatywy wysłał na wsparcie oddziałom Ha-
miltona cztery działa. Około godz. 5.00 po południu na
rozkaz gen. Burgoyne'a musiał zmienić pozycję. Miał za-
atakować amerykańskie prawe skrzydło, a także ubez-
pieczać oddziały brytyjskie atakujące środek obrony. Ge-
nerał brytyjski Phillips osobiście prowadził regimenty
do walki, ale ogień amerykański zatrzymał go, a potem
zmusił do wycofania się. Amerykanie nie tylko bronili
się, lecz także kontratakowali.
Grupa żołnierzy brytyjskich gen. Hamiltona znalazła
się w bardzo trudnym położeniu, zwłaszcza że gen. Gates
rzucał do walki nowych ludzi, a gen. Arnold przejął do-
wodzenie lewym skrzydłem amerykańskim. Przy okazji
dostrzegł on lukę między brytyjskimi oddziałami. Szybko
to wykorzystał, wprowadzając własnych ludzi między
oddziały nieprzyjacielskie. Zdezorientowani tym mane-
wrem Anglicy przestali strzelać, bojąc się razić swoich
żołnierzy. Gen. Arnold nie dysponował jednak dostate-
czną liczbą żołnierzy i musiał wycofać się na poprzednio
zajmowane pozycje.
Brytyjczycy wydawali się już zmęczeni walką. Sytua-
cję na ich korzyść zmieniło jednak przybycie wyszkolo-
nych oddziałów niemieckich. Ich dowódca, Riedesel, zmie-
niając wcześniej ustaloną pozycję, ryzykował unicestwie-
nie oddziałów, którymi dowodził, a także stratę łodzi
i zapasów, które miał ochraniać na swoim skrzydle. Ale
podjął to ryzyko. Z częścią swoich żołnierzy skierował
się w stronę amerykańskiego prawego skrzydła, odrzu-
cając je na North Branch Ravine, gdzie usiłowało się
przegrupować.
Atak niemiecki był bardzo silny. Amerykanie zaczęli
się wycofywać.
Zapadające ciemności przerwały bitwę. Gen. Simon
Fraser i jego ludzie znajdowali się w pobliżu Freeman's
Farm, jednakże nie brali zbyt aktywnego udziału w walce.
W nocy żołnierze obu stron wycofali się na swoje po-
przednie pozycje. Gen. Gates stracił 319 ludzi, w tym
65 zabitych, 197 rannych i 57 zaginionych.
Brytyjczycy stracili około 600 żołnierzy. Szczególnie
ucierpiały regimenty piechoty, którymi dowodził gen. Ha-
milton. To one przez kilka godzin prowadziły walkę
z oddziałami amerykańskimi. Historycy z dalszego za-
chowania się gen. Burgoyne'a wnioskują, że po bitwie
był przekonany, iż to on właśnie odniósł zwycięstwo. Są-
dził, że milicja amerykańska nie ma większych szans na
dalsze przeciwstawianie się regularnemu żołnierzowi bry-
tyjskiemu. Chciał następnego dnia atakować dalej. Gen.
Fraser z trudem go przekonał, że żołnierzom należy się
krótki odpoczynek. Gen. Burgoyne zdecydował się po-
czekać kilka dni. Odpoczywano więc i leczono rannych,
budowano umocnienia.
W tym czasie do gen. Burgoyne'a doszła też odpowiedź
gen. Clintona, który obiecywał mu, że postara się iść
w górę rzeki Hudson. Wydaje się, że ta informacja zade-
cydowała o dalszym prowadzeniu walki przez Brytyjczy-
ków. Ale nadeszły też wieści o zagrożeniu przez oddzia-
ły amerykańskie brytyjskich linii komunikacyjnych z Ka-
nadą. Oto we wrześniu 1777 r. płk John Brown z 500
milicjantami zaatakował od zachodu fort Ticonderoga.
Zajął Mt. Independence i zniszczył go, biorąc do niewoli
około 300 ludzi.
Brytyjczycy obawiali się, że inne ich forty mogą być
zagrożone przez milicję prowincjonalną. Siły gen. Bur-
goyne^ zmniejszyły się do 5000 żołnierzy. Porcje żywnoś-
ciowe od 3 października zostały zmniejszone o jedną trze-
cią. Brakowało furażu dla koni. Ale w oczekiwaniu na
ewentualny atak amerykański budowano umocnienia,
przygotowano nowy most do przeprawy przez Hudson
i zabezpieczano się od strony rzeki.
Amerykanie także nie tracili czasu. 19 września zajęli
i umocnili najwyższe ze wzniesień znajdujących się na
Wzgórzach Bemisa. Budowali nowe fortyfikacje. Do ich
obozu przybywały posiłki — oddziały milicji prowincjo-
nalnej. Przyłączył się także do gen. Gatesa gen. Benjamin
Lincoln, który poprzednio działał na wschodnim brzegu
rzeki Hudson. Na początku października siły patriotów
liczyły 11 000 ludzi, którzy mieli sporo amunicji. Morale
oddziałów amerykańskich było wysokie, a położenie
obozu nieprzyjacielskiego umożliwiało działania party-
zanckie.
Gen. Gates był przekonany, że należy czekać na atak
brytyjski, gdyż tylko w tym przypadku jego żołnierze
będą mogli dobrze walczyć. Czekał również na rozwój
wydarzeń gen. Burgoyne, jednakże jego sytuacja stawa-
ła się coraz trudniejsza.
Nastroje w wojsku brytyjskim pogarszały się z dnia
na dzień. Ciągle oczekiwano ataku amerykańskiego, któ-
ry jednak nie następował. 4 października Burgoyne za-
proponował, aby obejść amerykańskie lewe skrzydło.
Plan ten uznano jednak za nierealny. Burgoyne postano-
wił w tej sytuacji, że należy przygotować zbrojne roz-
poznanie terenu. Proponował wysłanie 600 żołnierzy z od-
działów pomocniczych i 1500 z regularnych. Podzieleni
byliby znowu na trzy kolumny. Oddziałem żołnierzy po-
mocniczych miał dowodzić gen. Fraser.
7 października z obozu brytyjskiego położonego o milę
od Freeman's Farm wyszła wolno kolumna trzech od-
działów brytyjskich. Była godz. 10.00 rano, kiedy, zbli-
żając się do Amerykanów od południowego zachodu,
oddziały gen. Frasera przechodziły przez zalesione wzgó-
rze. Piechocie towarzyszyło 10 dział, które ostrzeliwały
pozycje amerykańskie. Gen. Gates przyjął plan płk. Mor-
gana, by jego strzelcy zaatakowali prawe skrzydło nad-
chodzących Brytyjczyków. Lewe skrzydło brytyjs-
kie miał okrążyć płk Enoch Poor.
Walka rozpoczęła się. Amerykanie o godz. 2.30 po po-
łudniu uderzyli od strony lewego skrzydła brytyjskiego.
Atakowali przeciwnika zaciekle. Do walki przyłączył się
gen. Arnold. Kontratakował on trzema regimentami pie-
choty środkowe ugrupowanie nieprzyjacielskie. Brytyj-
czycy zachowywali się bardzo dzielnie. Do walki zachę-
cał ich gen. Fraser, siedzący na koniu i wskazujący swo-
im ludziom ewentualne luki w obronie amerykańskiej.
Widząc to Arnold rozkazał zastrzelić Frasera świetnemu
strzelcowi Timowi Murphy. On to trzecim strzałem
śmiertelnie zranił dowódcę oddziału brytyjskiego. W tej
sytuacji uderzenie brytyjskie załamało się. Anglicy za-
częli powoli wycofywać się do przygotowanych uprzed-
nio umocnień. Morgan i Arnold chcieli jednak walczyć
dalej: Morgan ze swymi strzelcami wirgińskimi szedł za
prawym skrzydłem wycofujących się brytyjskich oddzia-
łów, Arnold zaś poprowadził atak na silnie umocnioną
redutę Balcarrasa. Brakowało mu jednak do zdobycia
tego umocnienia dział. Wtedy Arnold skierował swych
ludzi do reduty Breymanna, wspierał go Morgan. Sam
Arnold został zraniony w nogę, gdy z szablą w ręku pro-
wadził do ataku swych ludzi. Po zajęciu reduty Anglicy
musieli się wycofać.
Zapadły ciemności, obie strony przerwały bitwę
i wróciły do swoich umocnień. Liczono zabitych i szuka-
no rannych. Amerykanie stracili około 150 ludzi. Brytyj-
czycy czterokrotnie więcej, w dodatku 10 dział. Gen. Fra-
ser był śmiertelnie ranny, zginął płk Breymann. Brytyj-
czycy przegrali bitwę i praktycznie całą kampanię.
Gen. Gates poczuł się zwycięzcą. Zdawał sobie spra-
wę, że należy nie dopuścić do wycofania się oddziałów
brytyjskich na północ. Obstawił oddziałami milicji wscho-
dni brzeg rzeki Hudson, a jednemu z oddziałów rozka-
zał dojść do fortu Edward.
Wieczorem 9 października gen. Burgoyne próbował ru-
szyć ze swymi ludźmi na północ. Ale ciężkie tabory, du-
ża liczba rannych i chorych w szpitalu obozowym, zim-
na noc i deszcz pozwoliły na przejście tylko 3 mil,
10 października 1777 r. gen. Gates był już gotów pójść
za przeciwnikiem. 11 października żołnierzom amerykań-
skim udało się zająć sporo łodzi brytyjskich, co świad-
czyłoby o ich zamiarze przeprawy przez rzekę Hudson
i ewentualnym połączeniu się z oddziałem zostawionym
w forcie Edward. 12 października Gates zdecydował się
ńa obleganie sił brytyjskich. Tego samego dnia w obo-
zie brytyjskim zwołano kolejną radę wojenną. Zastana-
wiano się nad ewentualnościami: stać i czekać na przy-
bycie Clintona, atakować, kierować się wraz z taborem
do fortu Edward, przedzierać się przez siły nieprzyja-
cielskie pod osłoną nocy czy próbować iść na południe,
w stronę Albany? Brytyjscy generałowie opowiadali się
za ostatnim rozwiązaniem, przeciwny jednak temu był
niemiecki generał von Riedesel.
Burgoyne, niezależnie od ustaleń rady wojennej,
13 października zmienił decyzję. Wysłał do gen. Gatesa
list proponujący mu poddanie się na dogodnych dla bry-
tyjskich oddziałów warunkach. Amerykanie żądali całko-
witej kapitulacji. Burgoyne wahał się, domagając się,
aby po złożeniu broni Amerykanie zagwarantowali mu, że
wszyscy żołnierze brytyjscy powrócą do Anglii. Gates wy-
raził zgodę, pośpiesznie zaakceptował warunki angielskie,
wiedział bowiem z listów, że gen. Clinton zniszczył umoc-
nienia amerykańskie, zbudowane nad dolnym biegiem rze-
ki Hudson, i posuwa się w górę rzeki. Nie chciał być nara-
żony na starcie z nowymi siłami brytyjskimi. 17 paź-
dziernika 1777 r. podpisano w Fishhill odpowiednią umo-
wę między dowódcami obu wojujących stron, a 5000 żoł-
nierzy brytyjskich złożyło broń.
Gen. Burgoyne został pod eskortą oddziału dragonów
odwieziony do Albany. Przybył tam nie jako zwycięzca,
ale jako jeniec wojenny. Do niewoli dostało się też 2139
żołnierzy brytyjskich, 2022 niemieckich i 830 Kanadyj-
czyków. Jeńcy ci pod eskortą doszli do Cambridge i tam
powstał problem z wypełnieniem warunków kapitulacji.
W końcu Kongres Kontynentalny postanowił, że gen. Bur-
goyne i dwaj oficerowie z jego sztabu zostaną wysłani
do Londynu, zaś reszta pozostanie jeńcami wojennymi
do końca wojny. Po roku pobytu na terenie Massachu-
setts przeniesiono ich do obozu w Charlottesville w Wir-
ginii. Potem, w zależności od zmieniającej się sytuacji
militarnej, przechodzili przez stany Wirginia i Pensyl-
wania. W ciągu wojny choroby i wymiana zmniejszyły
ich liczbę o połowę. Po zawarciu pokoju większość wró-
ciła do Anglii.
Na wiadomość o zawarciu porozumienia między
gen. Burgoyne i gen. Gatesem 3000 żołnierzy brytyjs-
kich, którzy na początku października 1777 r. ruszyli
w górę rzeki Hudson, wychodząc z miasta Nowy Jork,
zawróciło. Gen. Clinton, który miał bronić portu i mia-
sta, zdecydował się na udzielenie pomocy armii wycho-
dzącej z Kanady. Jednakże jego statki z powodu niskiej
wody nie mogły dopłynąć do Albany. Gen. Clinton wró-
cił więc do Nowego Jorku, zaś jego ludzie, dowodzeni
przez gen. Johna Vaughana, nie doszli do Saratogi.
Gen. Burgoyne nie mógł, jak się wydaje, w żadnym
przypadku liczyć na pomoc sił własnych. Szczegółowo
opracowany plan opanowania kolonii w Nowej Anglii nie
został zrealizowany,
Wiadomości o klęsce pod Saratogą zaszokowały rząd
brytyjski. Kampania letnia 1777 r., niezależnie od opa-
nowania Filadelfii, przyniosła pierwszą poważną klęskę
armii brytyjskiej, operującej w zbuntowanych koloniach
w Ameryce Północnej. Natomiast na wieść o wydarze-
niach w Saratodze władze francuskie zaczęły się realnie
zastanawiać nad powzięciem środków politycznych, które
by zmieniły stan prawny wojny toczonej w posiadłoś-
ciach brytyjskich.
NASTĘPSTWA SARATOGI

SOJUSZ FRANCUSKI

Delegaci trzynastu zbuntowanych przeciwko władzy


angielskiej prowincji północnoamerykańskich w czerwcu
1775 r., kiedy to wyznaczali wodza Armii Kontynental-
nej, z niepokojem patrzyli w przyszłość. Zdawali sobie
doskonale sprawę, że bez obcej pomocy nie mają żad-
nych szans na zwycięstwo w zbrojnej walce z siłami
Metropolii. Liczyli przede wszystkim na Francję, trady-
cyjnie skłóconą z Anglią. Sądzili także, że burbońskim
monarchom Francji i Hiszpanii z różnych przyczyn
politycznych wygodniej będzie popierać militarnie i eko-
nomicznie kolonistów, występujących przeciwko Londyno-
wi. Francja z dużym zainteresowaniem śledziła wyda-
rzenia w posiadłościach brytyjskich w Ameryce Północ-
nej i kłopoty, jakich one przysparzały rządowi. Polity-
cy francuscy pragnęli nie tylko zachowania równowagi
sił w ówczesnym świecie, ale także przywrócenia hege-
monii Francji w Europie, Francja bowiem, w wyniku
przegranej wojny siedmioletniej, straciła na korzyść An-
glii niektóre ze swych zamorskich posiadłości: Kanadę
i Indie Wschodnie, i zaczęła obawiać się o swoje kolo-
nie w Indiach Zachodnich. Francuscy politycy przypusz-
czali, że Hiszpania, której Anglia zabrała Gibraltar i Flo-
rydę, opowie się także po stronie zbuntowanych podda-
nych brytyjskich. Planując udzielenie pomocy walczącym
Amerykanom Francuzi liczyli też na wsparcie dużej flo-
ty hiszpańskiej.
Przygotowania do ewentualnej przyszłej wojny z An-
glią rozpoczęto we Francji wcześniej. Przede wszystkim
odbudowano i powiększono flotę wojenną. Podczas gdy
Anglia w 1774 r. dysponowała 142 okrętami liniowymi,
z których 72 mogły w każdej chwili być użyte do walki,
Francja miała 64 okręty, zaś w pełnej gotowości bojo-
wej w portach — jedynie 34.
W XVIII-wiecznej nomenklaturze ship of line — okręt
liniowy, to okręt idący na czele eskadry. Często jednak
liniowym nazywano 50-działowy okręt. Na potrzeby wo-
jenne budowano też trzypokładowe — z 90 działami.
Mniejsze ówczesne jednostki pływające to fregata mająca
22—44 działa i korweta z 20 działami. Tych ostatnich
używano do ochrony statków transportowych.
Koloniami Francji w ówczesnej Ameryce Środkowej,
zwanej Indiami Zachodnimi, były wyspy Saint Domingo
(Haiti), Martynika, Gwadelupa, Saint Lucia i Cayenne.
Mieszkało tam około 60 000 kolonistów wraz z licznymi
niewolnikami. Na wybrzeżu północnoamerykańskim do
Francji należały wyspy nowofundlandzkie: Saint' Pierre
i Miquelon, zaś na Oceanie Atlantyckim — Ile de France
(Mauritius) i Bourbon, a także niewielkie tereny
w Indiach Wschodnich.
Angielskie posiadłości w Indiach Zachodnich to wyspy
Jamajka, Antiqua, Saint Christopher, Dominica, Saint
Vincent. W Ameryce Północnej: pas kolonii nadatlantyc-
kich od Kanady aż po Florydę. Od 1763 r. Anglicy zaj-
mowali stopniowo Indie Wschodnie. W ich rękach był
także Gibraltar, zabrany Hiszpanom.
W posiadaniu Hiszpanii była część wysp w Indiach
Zachodnich, Ameryka Środkowa i Południowa — bez
Brazylii. Hiszpańska flota wojenna liczyła 59 okrętów
liniowych, z czego 42 były gotowe do walki.
Połączone floty wojenne francuska i hiszpańska miały
szansę na równą z Anglikami walkę na morzu. Ewentu-
alną przyczyną wojny mogło być zajęcie przez flotę bry-
tyjską w marcu 1776 r. francuskich wysp nowofundlandz-
kich. Doradcy króla Ludwika XVI byli w większości
antybrytyjscy. Pod ich naciskiem 2 maja 1776 r. król
zdecydował się tajnie wspierać rebeliantów i przeznaczył
na zakup broni i ekwipunku dla nich 1 milion liwrów.
Pomoc ta miała być udzielona przez specjalnie powołane
przedsiębiorstwo „Roderique Hortalez and Company",
na czele którego stanął znany autor „Wesela Figara"
i „Cyrulika Sewilskiego", Pierre Boumarchais. Kupowa-
no i wysyłano za ocean muszkiety, działa, koce, odzież,
buty. Szacuje się, że Amerykanie do zakończenia działań
wojennych 95 procent potrzebnego im sprzętu otrzymali
z Francji. Francja nawiązała także rozmowy z Hiszpa-
nią; przygotowując się do wspólnego udzielenia pomocy
buntownikom brytyjskim w walce z Anglią pośpiesznie
ekwipowano flotę wojenną, stacjonującą w Tulonie, Breś-
cie i Kadyksie.
Ze swej strony Amerykanie w 1775 r. wysłali do Pa-
ryża Silas Deane'a, kupca z Connecticut, by uzyskał
wsparcie Francji i zwerbował ochotników — zawodo-
wych żołnierzy, do służby w Armii Kontynentalnej. Pod
naciskiem Francji rząd hiszpański przeznaczył na pomoc
Amerykanom pewną sumę pieniędzy. Oba państwa udzie-
liły też kupcom amerykańskim zezwolenia na korzysta-
nie ze swoich portów handlowych.
Po uchwaleniu przez Kongres Kontynentalny Dekla-
racji Niepodległości wysłano do Paryża w drugiej poło-
wie 1776 r. przedstawiciela nowo powstałego państwa
z zadaniem skłonienia rządu francuskiego nie tylko do
uznania suwerenności Stanów Zjednoczonych, ale także
do zawarcia dwustronnego traktatu o przymierzu i udzie-
leniu Amerykanom pożyczki na zakup towarów dla Armii
Kontynentalnej. Ministrem pełnomocnym we Francji zo-
stał najbardziej popularny w Europie Amerykanin —
Benjamin Franklin. Jednakże dopiero zwycięstwo pod
Saratogą pozwoliło Franklinowi na prowadzenie odpo-
wiednich pertraktacji, w wyniku których 6 lutego 1778 r.
podpisano traktat handlowy i sojuszniczy między Stana-
mi Zjednoczonymi a Francją. Ta ostatnia uznawała nie-
zależność nowego państwa i zobowiązywała się do och-
rony terytorium swego sprzymierzeńca.
Do wojny więc oficjalnie włączyła się Francja, jedno
z najsilniejszych państw XVIII-wiecznej Europy. Miało
to w przyszłości zaważyć na działaniach militarnych na
kontynencie amerykańskim. Zbuntowani angielscy kolo-
niści mieli zapewnioną pomoc finansową i zbrojną. Li-
czyli także, że sprzymierzona z Francją Hiszpania przy-
łączy się do koalicji antybrytyjskiej, uznając także nie-
zależność kolonii. Nastąpiło to w roku 1779. Później,
w 1781 r., uczyniła to Holandia.
Traktat sojuszniczy z Francją był olbrzymim zwycię-
stwem dyplomacji amerykańskiej. Wewnętrzny do tej
pory konflikt imperium brytyjskiego przekształcał się w
międzynarodowy, a na terenie Ameryki doprowadził do
konsolidacji poczynań grup lojalistycznych, które coraz
częściej opowiadały się za polityką brytyjską. Rząd an-
gielski na wieść o uznaniu przez Francję niezależności
swych amerykańskich prowincji obawiał się przeniesie-
nia się teatru wojny i na teren Wysp. Anglia w 1778 r.
dysponowała 80 okrętami liniowymi, zaś 66 nowych było
w budowie. W marynarce wojennej służyło 68 000 ma-
rynarzy. Brakowało jednak sił lądowych dla ewentual-
nej obrony Wysp, czego obawiano się najbardziej. Stąd
też postanowiono skoncentrować się na obronie Anglii
i na utrzymaniu najbogatszych w Ameryce kolonii po-
łudniowych.
21 marca 1778 r. wysłano do gen. Howe'a rozkaz ewa-
kuacji Filadelfii.
8 lipca 1778 r. w zatoce filadelfijskiej zjawiła się sil-
na eskadra francuska, dowodzona przez hrabiego d'Es-
tainga, w składzie: 12 okrętów liniowych i 5 fregat. Ńa
jednym z okrętów przybył przedstawiciel Francji w ran-
dze ministra. Był nim Conrad Gerard. Francja dotrzy-
mywała warunków sojuszu.
Wojna stopniowo rozszerzała się. Anglicy zajęli fran-
cuską wyspę Saint Lucia, a francuski gubernator Marty-
niki, za pomocą 3 fregat, opanował angielską wyspę Do-
minica. Na Oceanie Indyjskim Francuzi stracili Chader-
gone, potem Pondicherry, a na początku 1779 r. — Maha
(zachodnie wybrzeże Indii).
Pod koniec 1778 r. siły państw walczących przedsta-
wiały się następująco: Anglia miała 42 783 żołnierzy w
garnizonach na Wyspach Brytyjskich, 46 237 pod do-
wództwem gen. Clintona w Ameryce, 9120 w garnizo-
nach irlandzkich, 7748 w Kanadzie, 4643 w Gibraltarze,
1800 na wyspie Minorka, 1789 w Indiach Zachodnich
i na Jamajce, ponadto 92 okręty liniowe, w tym 12
50-działowych. Hiszpania dysponowała 45 okrętami linio-
wymi i 30 000 piechoty, Francja — 62 okrętami linio-
wymi, około 50 000 piechoty i 20 000 kawalerii. Amery-
kanie — około 12 000 żołnierzy kontynentalnych.
Wspólne francusko-amerykańskie działania rozpoczęły
się w 1779 r. Postanowiono uderzyć na port Newport
w Rhode Island, gdzie stacjonował garnizon brytyjski.
Liczył on 3000 żołnierzy dowodzonych przez gen. Rober-
ta Pigota. Główne siły patriotów, pod dowództwem Wa-
szyngtona, pozostały na wzgórzach rozciągających się
w pobliżu miasta Nowy Jork. Dowódcą ze strony amery-
kańskiej w działaniach z sojusznikami został gen. Sul-
livan. Miał 1000 żołnierzy kontynentalnych z Providence.
Liczono też, że uda się zmobilizować do przeprowadze-
nia wspólnego ataku z francuską flotą 5000 milicji z te-
renów Nowej Anglii.
Newport leży na wyspie w zatoce Narraganset. Plano-
wano atak na fort usytuowany we wschodniej części wy-
spy. Flota francuska miała przerwać połączenia fortu
z lądem, gdy tylko żołnierze gen. Sullivana znajdą się
na nadbrzeżu. Liczono, że wynikiem tej wspólnej akcji
będzie poddanie się Anglików. Jednak tak się nie stało.
Flota francuska wprawdzie zjawiła się 29 lipca u wejś-
cia do zatoki Narraganset, ale koncentracja oddziałów
milicji nastąpiła dopiero 10 dni później. Oblegać Newport
miało około 10 000 żołnierzy i milicjantów. Wyznaczono
dzień ataku.
W nocy z 9 na 10 sierpnia gen. Sullivan przygotował
się do uderzenia od południa, natomiast francuskie okrę-
ty ostrzeliwały ze swych dział umocnienia brytyjskie.
Ale niespodzianie nadeszły wieści, że z odsieczą dla fortu
Newport od strony Nowego Jorku płynie adm. Howe.
W tej sytuacji d'Estaing rozkazał okrętom wypłynąć na
ocean, by tam ewentualnie stoczyć bitwę z nieprzyja-
cielem. Manewry obu eskadr trwały dobę. W końcu sil-
ny sztorm w nocy z 11 na 12 sierpnia rozdzielił nieprzy-
jaciół. Wyrządził też spore szkody flocie francuskiej.
14 sierpnia admirał Howe odpłynął do Nowego Jorku,
natomiast d'Estaing do Newport. Atak na garnizon zno-
wu odłożono, a Francuzi 20 sierpnia popłynęli do doków
bostońskich, by tam dokonać niezbędnych remontów.
Amerykanie byli zawiedzeni. Zaczęli więc sami przygoto-
wywać się do oblężenia garnizonu brytyjskiego.
29 sierpnia brytyjskie oddziały gen. Pigota uderzyły
na oddziały amerykańskie. Bitwa trwała kilka godzin
i nosi nazwę bitwy na Rhode Island. Amerykanie stracili
w niej 30 zabitych, 137 rannych i 44 zaginionych. Bry-
tyjczycy — 38 zabitych, 210 rannych i 12 zaginionych.
W nocy z 30 na 31 sierpnia amerykańscy żołnierze opuś-
cili wyspę. Howe z ludźmi Clintona popłynął do Nowego
Jorku, zaś 4 listopada d'Estaing — do francuskich Indii
Zachodnich. Działania sojusznicze nie przyniosły więc
spodziewanego efektu.
VALLEY FORGE

Po zdobyciu przez Brytyjczyków w końcu 1777 r. Fi-


ladelfii oddziały amerykańskie gen. Waszyngtona zajęły
kwatery zimowe w Valley Forge, dolinie położonej o 20 mil
na północny zachód od miasta. Już samo miejsce, dzięki
wzgórzom i jarom, chroniło przed niespodziewanym ata-
kiem brytyjskim. Stało tam tylko kilka zabudowań far-
merskich, dla ochrony więc przed zimnem i śniegiem żoł-
nierze musieli kopać ziemianki. Brakowało wszystkiego,
najbardziej żywności i odzieży.
I znowu, w Valley Forge, wydawało się, że wszystko
jest stracone, a Armia Kontynentalna przestanie istnieć.
Częste były wypadki dezercji, wielu żołnierzy chorowa-
ło. Tylko dzięki gen. Greene'owi, mianowanemu przez
Waszyngtona kwatermistrzem, udało się przetrwać ten
ciężki okres. Stopniowo i w obozie Valley Forge nastę-
powały zmiany. Przybywały uzupełnienia. 23 lutego
1778 r. zjawił się tam z listem polecającym od Kongresu
Kontynentalnego baron Friedrich Wilhelm von Steuben,
kolejny cudzoziemiec pragnący służyć i awansować w woj-
sku patriotów. Miał 47 lat i stopień kapitana sztabu
pruskiego. W armii Waszyngtona pełnił funkcję inspek-
tora generalnego. Później Kongres, uznając, że jego sy-
stem szkolenia rekrutów przyniósł dobre rezultaty, na-
dał mu stopień generała. Z wyjątkiem młodego Josepha
Lafayette'a i Luisa Duportaila żaden cudzoziemiec tak
szybko nie awansował w szeregach patriotów. Von Steu-
ben przekonał Waszyngtona i jego sztab, że należy wal-
czyć na sposób angielski. Zaczął wprowadzać pruskie
wzorce szkolenia, dyscypliny, musztry. Uczył żołnierzy
marszu kolumnami, co pozwoliło na zrównanie kroku,
zapoznawał ich z techniką walki na bagnety. Wyniki je-
go szkolenia okazały się rewelacyjne. Wyrywał żołnierzy
kontynentalnych z apatii, podnosił morale. Osobiście po-
kazywał, jak należy walczyć i posługiwać się muszkie-
tem. W kwietniu 1778 r. większość żołnierzy w Valley
Forge była przeszkolona według metod von Steubena.
Przybywały też dostawy francuskie, dzięki którym żoł-
nierze mieli broń i umundurowanie. W maju Armia
Kontynentalna liczyła już 5000 żołnierzy.
W tym czasie gen. Howe spędzał swe ostatnie dni
w Filadelfii. Czując się winnym klęski, wysłał do Lon-
dynu list, w którym składał rezygnację z pełnionej funk-
cji. Król przychylił się do prośby generała i Howe uzy-
skał zwolnienie ze służby na kontynencie amerykańskim.
Dowództwo po nim objął Henry Clinton (1730—1795),
który przybył do Filadelfii 8 maja 1778 r. 21 maja żeg-
nano uroczyście gen. Howe'a. Zarzucano mu jednak, że
zimą 1777/1778 bawił się wesoło w Filadelfii zamiast
zaatakować i zniszczyć Amerykanów stacjonujących
w Valley Forge. On zaś przypuszczalnie liczył, że pod-
czas tej wyjątkowo mroźnej zimy armia patriotów sa-
ma, bez „pomocy" brytyjskiej, przestanie istnieć. Bez
wątpienia na gen. Howe'a spada część winy za klęski
poniesione w dwóch kampaniach przeprowadzonych na
terenie prowincji. Nie atakował, działał opieszale. Uspra-
wiedliwić go może odległość od Metropolii i uzależnie-
nie od dostaw z Anglii. Jego następca, gen. Henry Clin-
ton, inteligentny i zawistny, posiadał spore umiejętnoś-
ci jako dowódca. Jego celem stało się pobicie wojsk ame-
rykańskich i zwycięskie zakończenie wojny.

KAMPANIA ROKU 1778

Jak wspomnieliśmy, wojna, dzięki uznaniu niepodleg-


łości Stanów Zjednoczonych przez Francję, nabrała cha-
rakteru międzynarodowej.
Na wieść o wypłynięciu floty francuskiej z Brestu,
rząd lorda Northa rozkazał ewakuację Filadelfii i prze-
transportowanie wojska do miasta Nowy Jork, postano-
wiono bowiem zająć prowincje południowe. Oficerów
brytyjskich oburzył rozkaz opuszczenia miasta: pragnęli
walki. Wymarsz oddziałów jednak był nieodwołalny.
Część z nich miała przez New Jersey dotrzeć do miasta
Nowy Jork, inne załadowano na statki transportowe.
Wraz z Brytyjczykami wyszło z Filadelfii około 3000 to-
rysów. Gen. Clinton opuścił miasto 18 czerwca 1778 r.
zaś w dwa dni później do Filadelfii weszły oddziały ame-
rykańskie.
Za odchodzącymi brytyjskimi żołnierzami gen. Wa-
szyngton wysłał milicję prowincjonalną oraz oddziały
kontynentalne. Kolumna Clintona — 10 000 żołnierzy,
obarczona licznymi taborami, a także bagażami lojalistów,
poruszała się bardzo wolno. W 7 dni uszła zaledwie
40 mil. Oprócz 1500 wyładowanych wozów ciągnięto też
artylerię. Złe drogi, brak mostów opóźniały marsz Clin-
tona, który obawiał się ewentualnego ataku sił amery-
kańskich. Trasa marszu — z Filadelfii w kierunku pół-
nocno-wschodnim na Bordentown i zatokę Raritan, gdzie
między South Amboy i Sandy Hook wyznaczono punkty
ewentualnego załadowania się na statki.
Gen. Waszyngton postanowił wykorzystać trudności
w marszu przeciwnika. Dowodził na początku czerwca
1778 r. 13 503 ludźmi. 23 czerwca stanął z kwaterą głów-
ną w Hopewell, 7 mil na północny wschód od Princeton,
i zastanawiał nad dalszymi posunięciami.
24 czerwca Waszyngton zwołał Tadę wojenną. Dysku-
towano problem najbliższych dni armii: przyjąć strate-
gię walki czy też czekać na rozwój sytuacji? Ostatecz-
nie postanowiono wysłać 1500 ludzi, w celu zaatakowa-
nia nieprzyjacielskiego skrzydła lub straży tylnej.
Wkrótce potem nadeszły wiadomości, że Brytyjczycy
kierują się z Allentown do Monmouth Court House,
w którym znaleźli się 26 czerwca. Byli zmęczeni 19-mi-
lowym trudnym marszem w palącym słońcu. W Mon-
mouth zatrzymali się, by odpocząć. Na wszelki wypadek
przygotowali wokół powstałego obozu umocnienia, które
mogły ułatwić zarówno obronę, jak i wycofanie się. Na
godz. 4.00 rano 28 czerwca zaplanowano wymarsz.
Tymczasem amerykańskie siły na rozkaz Waszyngto-
na zbliżyły się do tych pozycji. Oddziały Waszyngtona
znajdowały się 8 mil na wschód od nich, grupa gen. Lee
— 5 mil, a 1000 ludzi milicji z New Jersey Dickinsona
w pobliżu lewego skrzydła brytyjskiego; mieli dobry
wgląd w obóz angielski. 600 żołnierzy Morgana stało
w pobliżu prawego skrzydła brytyjskiego, lecz nie po-
siadali żadnej łączności z gen. Waszyngtonem.
Amerykanie rwali się do walki. O godz. 4.00 rano
28 czerwca gen. Knyphausen z częścią wojska i baga-
żami wyruszył w kierunku Middletown, na północ.
O godz. 5.00 rano Dickinson wysłał Waszyngtonowi
informację o ruchach nieprzyjaciela.
W tym czasie dywizja Gen. Cornwallisa wychodziła
z Monmouth, jako straż tylna maszerującej armii brytyj-
skiej. Na nią właśnie postanowił uderzyć gen. Lee
z 5000 żołnierzami i 12 działami. Zaatakowane oddziały
brytyjskie szybko zmieniły szyk, zajęły stanowiska do
obrony. Dwukrotny atak Amerykanów został odrzucony,
a żołnierze angielscy sami przystąpili do kontrataku, co
spowodowało popłoch w oddziałach gen. Lee.
Wycofujące się oddziały gen. Lee spotkały się
z gen. Waszyngtonem, który osobiście przyjął dowodzenie
i utworzył linię obrony. Gen. Charles Scott zanotował, iż
Waszyngton „z szablą w ręku wyglądał jak anioł, który
zszedł z nieba, by walczyć" 15 . Odparto atak brytyjski.
Do walki włączyli się żołnierze gen. Anthony Wayne'a,
ustawiono działa amerykańskie i zaczęto strzelać do nie-
przyjaciela.
Waszyngton umiejętnie wykorzystał teren. Oddziały
amerykańskie atakowały Brytyjczyków z trzech stron.
Gen. Greene — z prawego skrzydła, Stirling z lewego,

15
D. S. F r e e r a a n , George Washington, t. 4, s. 372.
a Wayne — z centrum. Po stronie brytyjskiej atakiem
dowodził gen. Clinton, starając się przebić przez linie
amerykańskiej piechoty. Walczono zaciekle, mimo obez-
władniającego upału.
Bitwa zakończyła się około godz. 6.00 po południu.
Gen. Clinton, chociaż 16 jego dział strzelało jeszcze w kie-
runku pozycji amerykańskich, nakazał swoim ludziom
odwrót na wschód. Następnego dnia, 29 czerwca, połą-
czył się z oddziałem Knyphausena w Middletown.
30 czerwca Brytyjczycy załadowali się na czekające
na nich statki transportowe i okręty wojenne w Sandy
Hook i 5 lipca 1778 r. dopłynęli do miasta Nowy Jork.
Obie strony donosiły swym władzom o odniesionym
zwycięstwie. Amerykanie stracili 365 ludzi; 72 zabitych,
161 rannych i 132 zaginionych. Straty Clintona szacuje
się na 358 żołnierzy. Do tego trzeba dodać od 400 do 600
dezerterów, którzy przyszli do Filadelfii przed 6 czerw-
ca. Historycy podkreślają waleczność i odwagę obu stron.
Bitwa ta potwierdziła już duże stosunkowo umiejętności
żołnierzy kontynentalnych, szkolonych przez von Steu-
bena. Następstwem bitwy było odejście ze służby w woj-
sku kontynentalnym gen. Charlesa Lee, w wyniku nie-
porozumień z wodzem naczelnym.
Obie armie po wydarzeniach w Monmouth stanęły na
dawnych pozycjach: Brytyjczycy stacjonowali w mieś-
cie Nowy Jork, Amerykanie starali się ich tam blokować.
Wojna trwała.
We wrześniu 1778 r. admirał Howe zrezygnował ze
służby we flocie i powrócił do Anglii. Kiedy gen. Clinton
znalazł się z powrotem w Nowym Jorku, zgodnie z za-
leceniami władz królewskich rozpoczął przygotowania
do wysłania wojsk brytyjskich na teren kolonii połud-
niowych, zgodnie z dyspozycją Metropolii. Równocześnie
z przygotowaniami do wyprawy na południe gen. Clinton
starał się zabezpieczyć przed ewentualnym niebezpieczeń-
stwem, jakim dla garnizonu brytyjskiego w Nowym Jor-
ku byli Amerykanie, kontrolujący bieg rzeki Hudson.
Mieli oni tam dwa niewielkie forty: Stony Point i Ver-
plancks Point. Powyżej nich budowali trzeci, pod kierun-
kiem Tadeusza Kościuszki — West Point. Gen. Clinton
sądził, iż zajęcie tych fortów zmusi Waszyngtona do ob-
rony swych placówek i w rezultacie doprowadzi do bit-
wy z głównymi siłami stacjonującymi w okolicy White
Plains. Sam do działania zmobilizował się dopiero w pier-
wszej połowie 1779 r., kiedy to minęło zagrożenie miasta
Nowy Jork ze strony floty wojennej francuskiego admi-
rała d'Estainga.
W maju 1779 r., podczas gdy część armii brytyjskiej
przebywała już w prowincjach południowych, gen. Clin-
ton ruszył w górę rzeki Hudson z 6000 żołnierzy. Wa-
szyngton miał wtedy pod swymi rozkazami 8000 ludzi,
ale nie podjął walki. Niezadowolony z postępowania prze-
ciwnika gen. Clinton zajął dwa małe forty i wrócił do
Nowego Jorku. Latem 1779 r. doszło do niewielkich
walk o te forty. Przeszły one znowu w ręce Amerykanów.
Zgodnie z planem działania ustalonym w Londynie
gen. Clinton czynił przygotowania do ataku na prowin-
cje południowe. Najpierw postanowił zająć Georgię. Wie-
dział, że patrioci takiego posunięcia nie przewidzieli, to-
też liczył na szybki przebieg kampanii na tym terenie.
W końcu 1778 r. wysłano na statkach transportowych
3500 żołnierzy z garnizonu nowojorskiego. Dowodził nimi
ppłk Archibald Campbell. Towarzyszyć mu w wyprawie
miało 2000 żołnierzy przybyłych z miasta St. Augustine,
położonego na Florydzie, z płk. Augustinem Prevostem
na czele.
Patrioci na dalekim południu nie byli przygotowani do
odparcia sił brytyjskich. Poza walką o fort Sullivan
w porcie Charleston, nie byli jeszcze atakowani przez
wojska Korony. Milicją stanu Georgia dowodził
gen. m j r Robert Howe, ale liczba podległych mu ludzi —
700 żołnierzy kontynentalnych i 150 członków milicji —
była zbyt mała, aby obronić miasto Savannah. Niespo-
dziewanie dla patriotów, na dwa dni przed Bożym Na-
rodzeniem 1778 r . Brytyjczycy wylądowali w pobliżu
miasta, które zajęli 29 grudnia. Amerykanie w trakcie
obrony stracili 83 zabitych, ?53 żołnierzy dostało się do
niewoli, przepadły 3 statki stojące w porcie, spore za-
pasy żywności i 48 dział. 29 stycznia 1779 r. gen. Pre-
vost zajął inne miasto — Augustę. Teraz cała prowincja
Georgia stała się znowu kolonią brytyjską, a jej dawny
królewski gubernator objął na nowo władzę. Wielu mie-
szkańców zmuszano do składania przysięgi wierności,
ale niektórzy składali ją z własnej woli.
WOJNA NA POŁUDNIU

WALKI W GEORGII I KAROLINIE POŁUDNIOWEJ

Georgia była jedną z bogatszych kolonii brytyjskich


w Ameryce Północnej. Uprawiano tam ryż, indygo, ty-
toń. Ludność zamieszkiwała oddalone od siebie plantacje
i patrioci mieli spore kłopoty ze zorganizowaniem się.
Tylko nieliczni zwolennicy niepodległości tworzyli nie-
wielkie zbrojne grupy, by walczyć ze swymi lojalistycz-
nie nastawionymi sąsiadami. Ci ostatni mieli poparcie
brytyjskie i otrzymywali od Anglików broń i innego ro-
dzaju pomoc. Clinton planował dalsze działania zbrojne:
po zdobyciu Georgii dążył do opanowania sąsiedniej pro-
wincji, Karoliny Południowej. Na wieść o przybyciu do
Georgii wojsk królewskich około 700 lojalistów z Karo-
liny Północnej ruszyło tam, by przyłączyć się do nich.
Na swej drodze napotkali milicję z Karoliny Południo-
wej. Do walki doszło 14 lutego 1779 r. pod Kettle Creek
(Georgia). Patriotami dowodził płk Andrew Pickens. 70 lo-
jalistów dostało się do niewoli, 5 z nich — uznanych za
przywódców ruchu lojalistycznego — powieszono publi-
cznie w mieście Charleston.
Amerykanie obawiali się, że w wyniku ataku Brytyj-
czyków i wsparcia, jakiego im udzielali ludzie wierni
Koronie, utracą stany południowe. Kongres Kontynen-
talny postanowił, że należy walczyć o te zagrożone te-
reny. Dowódcą amerykańskiej armii południowej został
gen. m j r Benjamin Lincoln (1733—1810). Miał 46 lat,
pochodził z niezamożnej rodziny z prowincji Massachu-
setts. Zajmował się nauką i medycyną, był m. in. wy-
nalazcą proszków nasennych.
Zgodnie z rozkazem Kongresujpowinien bronić prowin-
cji południowych. 4 grudnia, wraz z niewielkim oddzia-
łem kontynentalnych żołnierzy, przybył do miasta Char-
leston. Podczas marszu przez różne prowincje do jego
1000 żołnierzy dołączały oddziały milicji ze stanów Ka-
rolina Północna i Wirginia. W sumie dowodził około
6000 żołnierzy.
Po odpoczynku w Charlestonie wiosną 1779 r. gen. Lin-
coln wyruszył na południe, w stronę Georgii. Dołączyły
do niego niewielkie oddziały gen. Howe'a, które wyco-
fały się z Savannah. Mając zwiększone nieco siły Lin-
coln postanowiły przejść rzekę Savannah między miasta-
mi Savannah a Augustą. 3 marca 1779 r. jeden z jego
oddziałów, dowodzony przez gen. Johna Ashe'a, poniósł
porażkę pod Briar Creek. Jednakże gen. Lincoln nie zre-
zygnował z planów ataku na Augustę. Lewą stroną rzeki
Savannah posuwał się w kierunku miasta wraz z około
4000 żołnierzy.
W tej sytuacji gen. Prevost postanowił odciągnąć prze-
ciwnika z Georgii i wyruszył w stronę miasta Charle-
ston. Kiedy wieści o tym manewrze Anglików doszły do
Lincolna, znajdował się on o 10 mil od miasta Augusta;
zawrócił natychmiast w stronę Charlestonu. W tym czasie
gen. Prevost zajmował wyspy okalające Charleston.
11 maja 1779 r. gen. Prevost wraz z około 3000 żoł-
nierzy zbliżył się do Charlestonu i zażądał poddania mia-
sta. Władze miejskie czekały z decyzją na stanowisko do-
wódcy garnizonu. Postanowiono jednak bronić Charles-
tonu, miały tego dokonać niewielkie grupy milicji pro-
wincjonalnej oraz oddziały kontynentalne. Usiłowano
nawet atakować Anglików; wyróżnił się tu gen. Kazi-
mierz Pułaski, dowódca legionu złożonego z piechoty
i kawalerii.
Na wieść o szybkim marszu Lincolna w kierunku
Charlestonu genf Prevost wycofał się, uprowadzając ze
sobą wielu niewolników murzyńskich, zabranych z plan-
tacji należących do patriotów.
Gen. Prevost, zmierzając do Georgii, liczył, że tamtej-
sze upalne lato będzie go wystarczająco „zabezpieczało"
od ataków patriotów. W garnizonie w Savannah miał
2400 ludzi, z których większość była lojalistami. Tam też
stacjonowała kwatera główna wojsk brytyjskich działa-
jących na południu.
Amerykanie jednakże byli zdecydowani walczyć o Ge-
orgię, tym bardziej że liczyli na pomoc francuską. Lin-
coln i francuski konsul apelowali z Charlestonu do ad-
mirała d'Estainga, przebywającego w Indiach Zachodnich,
o pomoc, najpierw w oblężeniu Nowego Jorku, potem,
gdy odmówił, w ataku na Savannah. Francuski admirał
zgodził się wziąć udział w walkach o Savannah, gdyż
chciał działać w pobliżu swych baz, znajdujących się
w Indiach Zachodnich.

SAVANNAH

W celu odzyskania miasta Savannah postanowiono więc


zorganizować wspólną wyprawę francusko-amerykańską.
Admirał d'Estaing wysłał 15 okrętów wojennych z ponad
tysiącem dział oraz ponad 4000 ludzi. Jego niespodzie-
wane zjawienie się na redzie portu Savannah pozwoliło
na łatwe zagarnięcie do niewoli 50-działowego okrę-
tu ,,Experiment" i fregaty „Ariel" oraz dwóch statków
towarowych i kwoty 30 000 funtów przeznaczonej na
żołd. Francuzi dopłynęli do ujścia rzeki Savannah do
Oceanu Atlantyckiego, lecz próby ustawienia okrętów
wojennych w linii bojowej na rzece nie powiodły się ze
względu na niski stan wody. Uniemożliwiło to użycie do
ataku na fort i miasto posiadanej przez okręty wojenne
artylerii. Natomiast udało się zablokować wybrzeże.
W nocy z 11 na 12 września 1777 r. d'Estaing rozpo-
czął wyładunek swej piechoty w miejscowości Beaulieu,
położonej o 14 mil na południe od Savannah. Następne-
go dnia dołączyły do niego oddziały amerykańskie, do-
wodzone przez Johna Mclntosha i Kazimierza Pułaskie-
go (600 żołnierzy kontynentalnych i 200 kawalerzystów).
W tym czasie oddziały gen. Lincolna spiesznie masze-
rowały z Charlestonu do Savannah. Rankiem 15 wrześ-
nia d'Estaing zażądał poddania się garnizonu brytyjs-
kiego i „złożenia broni królowi francuskiemu". Dowód-
ca obrony, gen. Prevost, poprosił o 24 godziny zwłoki.
Wówczas to z sąsiednich placówek brytyjskich nadeszły
posiłki, dzięki czemu w momencie ataku sojuszników
siły brytyjskie zamknięte w Savannah liczyły 3200 re-
gularnych żołnierzy. Prevost, pewny swej przewagi, od-
rzucił propozycje kapitulacji.
16 września przybył tu z oddziałem milicji Lincoln,
dzięki czemu siły amerykańskie osiągnęły liczbę około
1500 żołnierzy (niektórzy historycy szacują tę liczbę na
około 2000).
Sprzymierzeńcy przystąpili do prac oblężniczych. Re-
gularne podkopy zaczęto budować jednak dopiero od
22 września, gdyż deszcze utrudniały sprowadzenie ma-
teriałów budowlanych i dział z odległego francuskiego
obozu.
Bombardowanie nieprzyjaciela rozpoczęto dopiero
w nocy z 2 na 3 października. Ogień artylerii sił francus-
ko-amerykańskich dewastował budynki miasta, lecz nie
niszczył silnych umocnień. 8 października rada wojenna
postanowiła, iż decydujący atak na Savannah zostanie
przypuszczony następnego dnia.
Miasto Savannah leży na południowym brzegu rzeki
o tej samej nazwie. Dojście do miasta od zachodniej stro-
ny było utrudnione przez bagna, północnej broniły umo-
cnienia dochodzące do brzegu rzeki, zaś dwu pozosta-
łych — forty i reduty z zasiekami. Najsilniejszym miej-
scem obrony od południowego zachodu były umocnienia
Spring Hill. Innym silnym umocnieniem ziemnym była
Sailor's Battery (Bateria Żeglarzy) zbudowana ćwierć
mili od Spring Hill. Małe forty i posterunki ochraniały
umocnienia Spring Hill. Sprzymierzeni zaplanowali głó-
wne uderzenie na te fortyfikacje. Grupa żołnierzy z ba-
talionu gen. Dillona miała iść od północnego wschodu,
tak by wyjść na prawe skrzydło nieprzyjaciela w pobli-
żu Sailor's Battery, od południa zaś uderzenie milicji
miało zmylić przeciwnika co do kierunku głównego a t a -
ku. Jednakże ten plan natarcia został nocą dostarczony
dowódcy angielskiemu. I gdy następnego dnia trzy f r a n -
cuskie i dwie amerykańskie kolumny maszerowały w kie-
runku Spring Hill, przywitała je niespodziewana salwa
brytyjskich dział i muszkietów. Zaskoczenie nie udało
się. Gen. Pułaski, prowadzący jeden z oddziałów do wal-
ki i zachęcający do niej, został śmiertelnie ranny. Tylko
jeden z oddziałów sprzymierzonych doszedł do reduty
bronionej przez płk. Maitlanda. Francuzi i Amerykanie
walczyli dzielnie, lecz Brytyjczycy, po przegrupowaniu
się, zaatakowali bagnetami. Sojusznicy wycofali się, uzna-
li swoją przegraną.
Cała walka według relacji współczesnych została sto-
czona w godzinach rannych — kiedy było jeszcze dość
ciemno i mglisto. Brało w niej udział około 3500 żołnie-
rzy francuskich i 1500 Amerykanów. Sojusznicy, zgod-
nie z opiniami historyków, stracili około 800 żołnierzy,
w tym 650 Francuzów. Ranny został admirał d'Estaing.
Straty brytyjskie, zgodnie z raportem gen. Clintona, wy-
nosiły 16 zabitych i 39 rannych. Ostatnio historycy ame-
rykańscy podwyższają tę liczbę do 150 zabitych i ran-
nych.
Straty sił amerykańsko-francuskich były duże. Co
piąty żołnierz biorący udział w szturmie na Savannah
został zabity lub ranny. Jakie były przyczyny tej klęs-
ki? Historycy podkreślają, że zawiodły oddziały amery-
kańskie — zarówno milicja, jak i kawaleria, w popłochu
rejterujące spod ognia dział brytyjskich.
Klęska przyczyniła się do powzięcia decyzji francus-
kiego dowództwa o konieczności opuszczenia wybrzeży
Georgii. 20 października 1779 r. Francuzi załadowali się
na swoje okręty i odpłynęli do Indii Zachodnich. W tej
sytuacji — nie mając wsparcia floty wojennej od stro-
ny rzeki, mimo przybycia dodatkowych oddziałów mi-
licji z Karoliny Południowej — gen. Lincoln musiał koń-
czyć prace oblężnicze. Odmaszerował ze swymi oddzia-
łami i rannymi do Charlestonu. Przybył tam 29 grud-
nia 1779 r.
Nieudane oblężenie Savannah przez oddziały amery-
kańsko-francuskie pozostawiło Georgię pod władzą bry-
tyjską do 1782 r. Wykazało także słabość sił amerykań-
skich działających na południu oraz nieumiejętność, czy
też niechęć współdziałania z flotą francuską. Podważyło
też wiarę mieszkańców południowych stanów w możli-
wość usamodzielnienia się i wywalczenia wolności, co ob-
jawiło się licznymi dezercjami, szczególnie z oddziałów
milicji.
Wyciągając wnioski z kampanii 1779 r. gen. Henry
Clinton postanowił właśnie tam, w południowych pro-
wincjach, walczyć o przywrócenie władzy Korony. Na-
kazał więc jesienią 1779 r. ewakuację garnizonu w New-
port, nie chcąc rozpraszać sił brytyjskich na dużym ob-
szarze. Żołnierzy z Newport przewieziono do miasta No-
wy Jork. Czyniono też przygotowania, by teraz maksy-
malnymi siłami uderzyć na kolonie południowe i odzys-
kać dla Metropolii Wirginię i Karolinę Południową.
W tym czasie gen. Waszyngton, nie znając strategii
brytyjskiej, stacjonował ze swoją armią w stanach pół-
nocnych. Nie zgadzał się, by główne oddziały kontynen-
talne wymaszerowały na południe i walczyły w jego
obronie. Być może obawiał się kolejnego uderzenia bry-
tyjskiego z garnizonu w Nowym Jorku, może też liczył
się z osłabieniem Armii Kontynentalnej po kolejnej zi-
mie spędzonej w złych warunkach, w prymitywnych
kwaterach w Morristown. Być może bardziej doceniał
polityczne niż wojskowe znaczenie Armii Kontynental-
nej dla zachowania powstałego związku prowincji. Czy-
nił więc wszystko, by utrzymać niewielką Armię Kon-
tynentalną. Wysłał tylko inżyniera francuskiego Louis
Du Portaila do Charlestonu, by przygotował miasto do
obrony. Kiedy Du Portail był w połowie drogi do tego
miasta, doszły go wieści o zajęciu Charlestonu przez
Brytyjczyków.

CHARLESTON

Mieszkańcy Charlestonu wierzyli w nadejście posiłków


Armii Kontynentalnej, które miały obronić ich przed ko-
lejnym spodziewanym atakiem sił brytyjskich. Jednakże
kłopoty z transportem broni i żywności, słabość rządów
prowincjonalnych, niechęć wielu obywateli do służby
w milicji stanowej nie sprzyjały atmosferze dobrych
przygotowań do walki z nieprzyjacielem. Tylko niewielu
mieszkańców Wirginii i Karoliny Północnej decydowało
się walczyć w obronie miasta leżącego w Karolinie Po-
łudniowej. W tej sytuacji Kongres Kontynentalny po-
stanowił posłać do Charlestonu 9000 żołnierzy. Przybyło
ich tam jednak tylko 2000.
Brytyjczycy także wyprawę do Charlestonu rozpoczęli
w nie najlepszych warunkach. Gen. Clinton pozostawił
gen. von Knyphausena jako dowódcę garnizonu brytyj-
skiego w Nowym Jorku i zabierając z sobą gen. Corn-
wallisa w dzień po Bożym Narodzeniu 1779 r. popłynął
na południe. Na okrętach wojennych i statkach transpor-
towych wiózł z sobą 8500 żołnierzy, konie, ciężką i lek-
ką artylerię, całkowite wyposażenie dla armii. Konwojo-
wał go starszy wiekiem admirał Marriot Arbuthnot. Po-
dróż trwała 38 dni. Panowała sztormowa pogoda, zato-
nęły statki wiozące ciężką artylerię. Prawie wszystkie
konie przeznaczone dla kawalerii padły, a statki kaper-
skie Amerykanów zagarnęły kilka transportów z żyw-
nością.
Dopiero w końcu stycznia i na początku lutego 1780 r.
część floty brytyjskiej przybyła na miejsce przeznacze-
nia, pozostałe statki przybijały do brzegu jeszcze w mar-
cu. W tej sytuacji gen. Clinton wysłał kilka swych okrę-
tów wojennych na wyspy Bahama po żywność i proch.
14 lutego 1780 r. kilka tysięcy żołnierzy wylądowało
około 30 mil poniżej Charlestonu i powoli zmierzało
w kierunku miasta. Po drodze zajęli Seabroock Island.
Orientując się, że Amerykanie będą się bronić, Clinton
zażądał posiłków z Savannah i Nowego Jorku. W poło-
wie kwietnia 1780 r. przyłączył się do niego lord Fran-
cis Rawdon z 2500 żołnierzy. Siły brytyjskie liczyły teraz
około 10 000 ludzi. Wojska gen. Lincolna w momencie
lądowania brytyjskich oddziałów w Karolinie Południo-
wej liczyły 3600 ludzi, w tym 1200 żołnierzy konty-
nentalnych, 380 żołnierzy z byłego legionu Pułaskiego,
dowodzonego przez mjr. Paula Verriiera, dragonów Pe-
tera Harry'ego i około 2000 milicji z Północnej i Połud-
niowej Karoliny. Portu charlestońskiego strzegły dwa
zrujnowane w 1776 r. forty: Sullivan (Moultrie)
i Johnson.
Mała flotylla patriotów ze statkami handlowymi stała
w zatoce przy ujściu rzeki Cooper. Chciano ją w ten
sposób zabezpieczyć przed atakami floty brytyjskiej.
W razie zagrożenia przez Anglików miała ona odpłynąć
na północ, tak jednak się nie stało. Nie uczyniono nic,
by bronić portu.
10 kwietnia 1780 r., kiedy pierwsze brytyjskie linie
oblężnicze były gotowe, gen. Clinton i admirał Arbuth-
not przesłali Lincolnowi propozycję kapitulacji. Lincoln
ją odrzucił. Brytyjczycy przystąpili więc do budowy na-
stępnych linii podkopów, a Amerykanie im raczej nie
przeszkadzali. Na dodatek wśród grupy ludzi odpowie-
dzialnych za obronę miasta wybuchły konflikty. Bry-
tyjskie baterie bombardowały miasto, niszcząc je łącz-
nie z dobytkiem mieszkańców, patrioci zaś nie bardzo
wiedzieli co robić: bronić się czy ewakuować?
Niespodziewanie dla Lincolna, jego oddziałów i miejs-
cowej ludności okazało się też, że droga odwrotu z Char-
lestonu jest zablokowana. Brytyjski ppłk Banastre Tarle-
ton (1754—1833), który przybył do Ameryki jako młody
chorąży kawalerii i służył w oddziałach torysowskich,
kiedy stracił konie w trakcie transportu morskiego, za-
czął tworzyć własny oddział dragonów. Wraz z lojalis-
tycznymi strzelcami mj r. Patricka Fergusona wykrył,
a potem zaatakował kawalerię gen. Isaaka Hugera, tę
właśnie, która miała ochraniać drogę odwrotu oddzia-
łów amerykańskich. 14 kwietnia 1780 r. brytyjski od-
dział spalił obóz Hugera, a walcząca na bagnety piecho-
ta Tarletona zwyciężyła zaskoczonych Amerykanów, bio-
rąc do niewoli 60 żołnierzy.
Do tej byłej placówki amerykańskiej gen. Clinton wy-
słał dwa regimenty brytyjskie, by wzmocnić siły
Tarletona. W tej sytuacji tylko cud mógł pomóc gen.
Lincolnowi w wydostaniu się z oblężonego miasta.
Do amerykańskich umocnień zbliżały się z każdym
dniem brytyjskie prace oblężnicze w postaci wykopów i
szańców. Miastu grozić mogło wysadzenie w powietrze
wraz z jego umocnieniami. Lincoln zwołuje więc 19
i 20 kwietnia radę wojenną. Zdawano sobie sprawę z tra-
gicznego położenia; mówiono o pertraktacjach, poddaniu
się, wyjściu z miasta oddziałów z bronią w ręku. 21 kwie-
tnia propozycje amerykańskie wysłano gen. Clintonowi.
Brytyjczycy je odrzucili. Nie zgodzili się na wymianę
jeńców wojennych, uważając, że i tak opanowanie mia-
sta jest kwestią godzin. 24 kwietnia ppłk John Hender-
son z 200 ludźmi próbował zaatakować drążących wy-
kopy na prawym skrzydle nieprzyjacielskim, lecz za-
trzymał go ogień brytyjski.
25 kwietnia Brytyjczycy przystąpili do budowy trze-
cich linii oblężniczych. Angielska piechota morska wylą-
dowała na Wyspie Sullivana i wzięła do niewoli znaj-
dujący się tam oddział amerykański.
8 maja Brytyjczycy byli gotowi do generalnego sztur-
mu. Lincoln proponował, że podda się on i oddziały kon-
tynentalne, lecz chciał, by milicji pozwolono wrócić do
domów. Warunków tych Brytyjczycy również nie za-
akceptowali. 9 maja 1780 r. rozpoczął się trwający dzień
i noc pojedynek artyleryjski. W wielu punktach miasta
wybuchły pożary. Władze cywilne domagały się kapitu-
lacji. 12 maja 1780 r. Lincoln przyjął wszystkie warunki
stawiane przez gen. Clintona. On i jego żołnierze
Armii Kontynentalnej stawali się jeńcami. Milicja sta-
nowa też została wzięta do niewoli, lecz po złożeniu przy-
sięgi, że nie będzie brała udziału w toczących się działa-
niach wojennych, pozwolono j e j na udanie się do domu.
Wydaje się, że ten krok w stosunku do milicji stanowej
podyktowany był zarówno brakiem żywności dla jeń-
ców, jak i chęcią niezrażania do Korony ludności Ka-
roliny Południowej.
Straty Lincolna ocenia się na 90 zabitych i 140
rannych. Ponadto do niewoli gen. Clintona dostało się
5466 żołnierzy amerykańskich, w tym siedmiu
generałów i 290 oficerów Armii Kontynentalnej.
Anglicy zdobyli 5318 muszkietów, ponad 33 000 sztuk
amunicji, 376 baryłek prochu i wiele innych rzeczy z
wyposażenia żołnierzy amerykańskich, niezależnie od
sporej ilości żywności. Gen. Clinton raportował o 268
zabitych i rannych, W oblężeniu miasta brało udział
12 700 żołnierzy armii Clintona wraz z 4500 ludzi
służących we flocie admirała Arbuthnota.
Dla gen. Clintona kampania była w pełni udana. Za-
jął miasto usytuowane strategicznie na południu zbun-
towanych kolonii, wziął do niewoli dużą liczbę żołnie-
rzy nieprzyjacielskich, co mogło mu teraz umożliwić spo-
kojne, stopniowe opanowywanie terenu.
Strata miasta i armii zachwiała autorytet patriotów
działających w stanach południowych. Komentowano:
„Nic tak nie uderzyło Amerykanów, jak strata Charle-
stonu". Historycy starają się znaleźć odpowiedź na py-
tanie, dlaczego Amerykanie ponieśli tak druzgocącą klę-
skę. Jedną z przyczyn był z pewnością skład armii po-
łudniowej. W większości była to milicja i uzbrojeni oby-
watele miasta, zaś oddziały kontynentalne były bardziej
związane z lokalnymi dowódcami niż z gen. Lincolnem,
pochodzącym z Północy. Wydaje się, że gen. Lincoln po-
pełnił błąd postanawiając bronić miasta i pozwalając na
zamknięcie się w nim. Nie wykorzystał również swej
niewielkiej floty wojennej. Trudno przewidzieć, czy miał
szansę na marsz ze swymi źle uzbrojonymi żołnierzami
na spotkanie z wojskami gen. Waszyngtona. Z pewnością
jednak dysponował mniejszymi siłami niż jego przeciw-
nik i to zadecydowało o jego klęsce. Klęska patriotów
w Charleston potwierdziła też słuszność dotychczaso-
wego postępowania Waszyngtona dążącego do posiada-
nia armii, nie zaś miast nadbrzeżnych i tak narażonych
na ataki nieprzyjaciela od strony morza.
Po zajęciu Charlestonu siły brytyjskie rozdzieliły się.
Gen. Clinton wraz z jedną trzecią oddziałów biorących
udział w oblężeniu miasta popłynął do Nowego Jorku.
Do dalszego opanowywania prowincji południowych zo-
stał wyznaczony gen. Cornwallis. Posiadał on 8354 żoł-
nierzy brytyjskich rozlokowanych w Charlestonie, Sa-
vannah, Augusta i Ninety-Six. Cornwallis ustanowił tak-
że posterunki wojskowe w Rocky Mount, Hanging Rock,
Cheraw i Camden. Musiał dbać o zabezpieczenie swych
linii komunikacyjnych i ochronę lojalistów.
Ci ostatni poczuli się w prowincjach południowych
bezpieczni. Wydawało się, że angielskie prawo zostało
tu przywrócone na stałe. Patrioci natomiast znaleźli się
w trudnej sytuacji. Gen. Clinton ofiarowywał bowiem
ochronę własności tylko tym, którzy złożyli specjalną
przysięgę wierności królowi Jerzemu III. Ci zaś, którzy tego
nie uczynili, narażeni byli na szykany, pozbawiani
plantacji i niewolników. Czasami wtrącano ich do wię-
zień, a rodziny wyrzucano z posiadłości. W tej sytuacji
12 delegatów z Izby Niższej Zgromadzenia Karoliny Po-
łudniowej, razem z Henrym Middletonem, byłym prezy-
dentem Kongresu Kontynentalnego, i Roy Lowdonem,
speakerem zgromadzenia stanowego, zgłosiło swój akces
do powrotu pod panowanie brytyjskie. Tylko niewielu
farmerów Karoliny Południowej opowiedziało, się za pa-
triotami. Niektórzy, jak Andrew Pickens, odważny ofi-
cer milicji prowincjonalnej, zawarli umowę z Brytyjczy-
kami, że chociaż niczego nie podpiszą, walczyć chwilowo
nie będą. Z Anglii wrócił też były gubernator prowin-
cji i objął swe poprzednie stanowisko.
Gen. Clinton przed przekazaniem dowództwa wojsk
angielskich w Karolinie Południowej i Georgii gen. Corn-
wallisowi radził mu, by przygotował się do obrony tych
terenów, zamiast prowadzić nowe działania zbrojne w są-
siednich prowincjach, gdyż nie może liczyć na pomoc
floty wojennej i uzupełnienia. Wydaje się, że Clinton da-
wał dobre rady złemu dowódcy. Co prawda, nie miał
innego oficera brytyjskiego tak wysokiego stopnia. Lord
Charles Cornwallis (1738—1805) był bardzo ambitny,
chociaż nie odznaczał się wybitnymi umiejętnościami
w prowadzeniu samodzielnych działań bojowych. Ener-
giczny i dumny, pragnął stać się dowódcą wszystkich sił
brytyjskich działających w Ameryce Północnej. Kores-
pondował z lordem Germain, często bez wiedzy Clinto-
na. Dowództwo sił brytyjskich na południowym froncie
przejmował w sytuacji, gdy Karolina Południowa była
prawie spacyfikowana, a na terenie Georgii panował spo-
kój. Niefortunna dla brytyjskiego dowództwa w chwili
kapitulacji Charlestonu była nieobecność tam guberna-
tora stanu Johna Rutledge'a. Odrzucił on propozycję pod-
dania się, natomiast wykorzystując swe stanowisko i au-
torytet w prowincji zwoływał milicję do prowadzenia
dalszej walki. Kilku wpływowych patriotów odpowie-
działo na jego apel. Byli to: Thomas Sumter, Francis
Marion i Andrew Pickerk. Wraz z pułkownikiem mili-
cji z Georgii, Elijahem Clarckiem, zorganizowali małe
grupy partyzanckie i zaczynali napadać na królewskie
oddziały. W razie niebezpieczeństwa chronili się do la-
sów. Marion dzięki tej taktyce uzyskał przezwisko
„Swamp" („Bagno"). Pickens uczył ludzi walki i ukry-
wania się w przypadku przewagi liczebnej oddziałów
nieprzyjacielskich. Do nich przyłączali się drobni farme-
rzy i ich synowie. Liczba działających w Karolinie Po-
łudniowej partyzantów powoli wzrastała, co też łączyło
się z represjami gen. Comwallisa. Lojaliści, którzy po-
przednio byli pod kontrolą patriotów, teraz mogli ich
bezkarnie prześladować.
Na obszarze tych dwóch stanów południowych doszło
do walk wewnętrznych, niezależnie od starć z oddziała-
mi brytyjskimi. Jeden z oficerów Cornwallisa, widząc
brutalność stron, zanotował: „Ci ludzie przez naśladowa-
nie zwyczajów brytyjskich stali się prawdziwymi dziku-
sami" Strzelali do siebie, podpalali swe domy i farmy
lojaliści i patrioci. Jeden z członków milicji Karoliny
Południowej odrzucił nawet propozycję wzięcia udziału
w wyprawie przeciwko Indianom, gdyż uznał, że łupy,
jakie może uzyskać po zajęciu domu lojalisty-osadnika
szkockiego, będą większe niż te, które może zdobyć we
wsi indiańskiej. Ponadto lord Cornwallis wydawanymi
przez siebie oświadczeniami legalizował wojnę domową
i bandyckie napady. W tej sytuacji do oddziałów party-
18
Recollections of Colonel William R. Davie, (w) The Spirit
of Seventy-Six, op. cit., s. 137.
zanckich wstępowało stosunkowo wielu patriotów. Do
tego typu decyzji przyczyniały się na pewno też wieści
o złym traktowaniu jeńców wojennych. I tak Chris-
topher Gadsden, znany arystokrata z Karoliny Połud-
niowej, został zamkńięty w twierdzy St. Augustine
na Florydzie, znanej z wilgotności i bardzo złych
warunków.
Wojna na terenie prowincji południowych Stanów
Zjednoczonych różniła się znacznie od znanych dowód-
com brytyjskim wojen europejskich. Wynikało to za-
równo z niewielkiego zasiedlenia terenu, jak i warun-
ków klimatycznych i geograficznych. Przede wszystkim
działania wojenne toczyły się na rozległych obszarach,
poprzecinanych licznymi rzekami, pokrytych bagnami,
lasami. Często zdarzały się tereny bez wody lub też z jej
nadmiarem. Zmuszało to Anglików do stosowania nowej
taktyki walki. Doświadczenie wyniesione z potyczek
i marszów nakazywało unikać atakowania kolumnami
piechoty, szczególnie na otwartej przestrzeni. Oficero-
wie brytyjscy zdjęli ze swych mundurów błyszczące
i widoczne z dala epolety, modnisie obcinali długie wło-
sy, które przeszkadzały w przedzieraniu się przez zaro-
śla. Wzorem patriotów zaczęto tworzyć samodzielne od-
działy strzelców, którzy, sami niewidoczni dla przeciw-
nika, ukryci w lesie, w krzakach, mogli go razić, zada-
jąc duże straty przy niewielkich własnych. Ulegał też
zmianie charakter działań wojennych. Na czele kolum-
ny idącej do ataku ustawiano strzelców, przezna-
czano też artylerii samodzielną funkcję w natarciu.
Stosowano manewr i szybkie działanie, toteż zwarta,
szybka armia gen. Cornwallisa z końca 1780 r. znacznie
różniła się od powolnej, obarczonej licznymi taborami
armii brytyjskiej z 1776 r.
Zmieniły się zasady walki. Lord Cornwallis po obej-
rzeniu w 1785 r. manewrów armii pruskiej zauważył, że
gdyby jakiś generał brytyjski stosował dalej pruską tak-
tykę, uważano go by za starego szaleńca. Wojna prowa-
dzona na Południu była dla oficerów brytyjskich szkołą
praktycznego działania. Modernizując i dostosowując do
nowych warunków geograficznych i terenowych działa-
nia wojska angielskiego na Południu doceniano siłę ka-
walerii, zarówno w ataku, jak i w odwrocie. Wynikało
to ze znaczenia konia dla mieszkańców prowincji połud-
niowych. Przy dużych odległościach koń znacznie ułat-
wiał przenoszenie się z miejsca na miejsce. Mówiono,
że południowiec nie istnieje bez konia i strzelby. W od-
działach partyzanckich zazwyczaj walczyli ludzie z te-
renów podgórskich. Bez konia nie mogliby zdobyć ani
żywności, ani wiadomości. Grupy Thomasa Sumtera
i Francisa Mariona, złożone z górali, urządzały szybkie
rajdy na położone w głębi prowincji posterunki brytyj-
skie i przerywały im linie dostawcze. Przed tą party-
zantką, działającą w różnych częściach prowincji z za-
skoczenia, lord Cornwallis praktycznie nie mógł się bro-
nić. To partyzanci trzymali ten obszar w nieustającym
zagrożeniu i przyczyniali się do rozproszenia sił brytyj-
skich. Ale walki typu partyzanckiego (tzw, guerilla war)
były dla obu stron bardzo wyczerpujące. Patrioci nie
mieli zorganizowanej służby medycznej i każde zranie-
nie w gorącym i parnym klimacie, wobec niemożliwości
przestrzegania higieny, prowadziło do śmierci. Zaczyna-
ło też brakować im koni. Stąd płynna liczebność oddzia-
łów. Płk Sumter i Marion na początku 1781 r., zmęczeni
walką i nieustannym przenoszeniem się z miejsca na
miejsce, pragnęli już wrócić do domów. Obawiali się
jednak, że grupy lojalistyczne, czując się niczym nie
zagrożone, staną się bardziej brutalne w stosunku do
patriotów. Swoją działalnością bowiem przyczyniali się
nie tylko do lepszego traktowania ludzi wiernych spra-
wie amerykańskiej, ale wskazywali na opór społeczeń-
stwa przeciwko władzy brytyjskiej.
Lord Cornwallis, mimo że nie opanował jeszcze sy-
tuacji w Karolinie Południowej i Georgii, dążył do pod-
porządkowania władzy brytyjskiej także sąsiednich pro-
wincji. Sądził, że najlepszym zabezpieczeniem stanów
znajdujących się już w rękach angielskich będzie zajęcie
Karoliny Północnej, potem zaś przeniesienie działań wo-
jennych do Wirginii, tej najstarszej kolonii brytyjskiej
w Ameryce Północnej. Liczył przy tym na licznych w
tych prowincjach lojalistów.
30 czerwca 1780 r. w Karolinie Północnej stacjono-
wało 1700 żołnierzy kontynentalnych dowodzonych przez
gen. Johanna de Kalba (1721—1780), europejskiego
ochotnika rodem z Bawarii. Im to gen. Waszyngton na-
kazał obronę tej prowincji.

CAMDEN

Na początku 1780 r. rząd francuski starał się przeko-


nać Kongres Kontynentalny, iż Amerykanie sami bar-
dziej aktywnie powinni walczyć w obronie swych ziem,
nie licząc na pomoc europejską. W konsekwencji tego
napomnienia Kongres, wobec zagrożenia stanów połud-
niowych, wysłał tam oddział de Kalba, który miał współ-
pracować z milicją na tych obszarach. Kiedy gen. Lin-
coln poddał się w Charlestonie, Kongres Kontynentalny
13 lipca 1780 r. na dowódcę frontu południowego powo-
łał gen. Gatesa. Nie konsultowano tej nominacji
z gen. Waszyngtonem. Gates od czasu zwycięstwa pod
Saratogą cieszył się sporym autorytetem wśród delega-
tów Kongresu Kontynentalnego. Sądzono, że zwycięzca
Burgoyne'a może również odnieść sukces — zatrzymać
Brytyjczyków — na Południu. Kiedy 25 lipca gen. Ga-
tes przybył do kwatery de Kalba, stwierdził, że ma nad-
zwyczaj małe siły. De Kalb miał 1200 żołnierzy konty-
nentalnych z Marylandu i Delaware, trzy kompanie
artylerii i 120 ludzi z byłego legionu Pułaskiego, dowo-
dzonych przez płk. Armanda. Ludzie ci w większości
byli niedożywieni, chorowali na dyzenterię. Milicja
z Wirginii i Marylandu nie była zdolna do walki z sil-
nym przeciwnikiem.
Gates był przerażony. Oddziały, którymi miał dowo-
dzić, nie wróżyły mu powodzenia. Wielu milicjantów ni-
gdy nie brało udziału w walkach. Brakowało też kawa-
lerii, która mogła dokonać rozpoznania sił przeciwnika
i okrążyć jego skrzydła. Jego nowej armii brakowało
żywności, transportu i służb kwatermistrzowskich, fa-
talnie przedstawiała się dyscyplina. Do obozu Gatesa
nadchodziły oddziały milicji prowincjonalnej, stan liczeb-
ny jego armii powiększał się. Co prawda gen. Gates nie
był dobrego zdania o milicji, ale nie miał wyboru. Na-
kazane przez Kongres działania zbrojne musiał prowa-
dzić z armią składającą się w większości z oddziałów nie-
zdyscyplinowanej milicji.
13 sierpnia 1780 r. połączył się z 3000 milicji, a w dwa
dni później jego oddziały liczyły około 7000 ludzi. Szedł
z nimi na Camden. Spieszyło mu się do bitwy, gdyż nie
był pewny, jak długo milicja prowincjonalna będzie pod-
porządkowana jego rozkazom. Wydaje się, że ten po-
śpiech leżał u przyczyn klęski gen. Gatesa.
Chociaż wojska Brytyjskie kontrolowały Georgię i Ka-
rolinę Południową, sytuacja gen. Cornwallisa nie była
dobra. W jego 8300 żołnierzy liczącej armii było wielu
chorych, poza tym musiał bronić 12 garnizonów, rozrzu-
conych na dużym obszarze. Dla fortów w Hanging Rock,
Rocky Mount i Cheraw Camden był bazą i punktem
zaopatrzenia. Tam też znajdował się szpital dla 800 żoł-
nierzy.
Młody lord Rawdon, dowodzący Camden, na wieść
o grupującym się wojsku amerykańskim wysłał do Corn-
wallisa, stacjonującego w Charlestonie, listy z prośbą
o pomoc.
Lord Cornwallis przybył do Camden nocą z 12 na 13
sierpnia. Przed nim nadeszły cztery kompanie piechoty
Gen. Henry Clinton

Bitwa pod Savannah


Śmierć gen. Kazimierza Pułaskiego pod Savannah

Gen. Benjamin Lincoln


Gen. Nathanael Greene

Masakra osadników
w dolinie Wyoming
Marton przeprawia się
przez rzeką Pedee

Gen. Charles Cornwallis


Płk Banastre Tarleton
Jean Baptiste
de Rochambeau

Franęois Joseph Paul


de Grasse
Kapitulacja Cornwallisa
Koń amerykański zrzuca swego brytyjskiego pana.
Ulotka współczesna

Ameryka tryumfuje, Anglia się smuci.


Ulotka z 1782 r.
z fortu Ninety-Six. Poranny raport wykazał, że na dzień
14 sierpnia ma do dyspozycji 122 oficerów i 2117 żołnie-
rzy. Cornwalłis dysponował zarówno oddziałami armii
regularnej, jak i lojalistycznymi, łącznie z korpusem arty-
lerii. Miał też 200 dragonów Tarletona.
Na radzie wojennej zwołanej 15 sierpnia gen. Gates
przedstawił swój plan działania. Jego armia miała w no-
cy pomaszerować do Sandy Creek, pięć mil od Camden,
i następnego dnia zaatakować przeciwnika. Oficerowie
Gatesa byli przeciwni nocnemu marszowi przez nieznany,
zadrzewiony teren, ale Gates nie zmienił zdania. Żołnie-
rzom wydano racje żywnościowe.
O godz. 10.00 wieczór Amerykanie ruszyli drogą do
Młyna Rugeleya (Rugeley's Mili) w kierunku Camden.
Na czele znajdował się konny oddział Armanda. Gates
prawie nic nie wiedział o siłach nieprzyjaciela w Camden.
Dziwnym przypadkiem również o godz. 10.00 wieczór
gen. Cornwalłis — tą samą drogą — wyruszył z Cam-
den, by doprowadzić do starcia z amerykańskimi siłami.
Do niespodziewanego spotkania obu oddziałów doszło
o 2.30 nad ranem, 16 sierpnia, w miejscu zwanym Stare
Pole Parkera (Parker's Old Field) przy błotach noszą-
cych nazwę Gum Swamp. Po piętnastominutowej wy-
mianie ognia przez przednie straże obu armii wycofano
się do tyłu. Czekano na nadejście dnia.
Gen. Gates zwołał kolejną radę wojenną. Spora grupa
oficerów opowiadała się za odwrotem. Po wymianie zdań
postanowiono jednak walczyć. Obie strony zajmowały
pozycje i szykowały się do starcia. Przyszłe pole bitwy
przecinała droga prowadząca do Waxhaw. Obie armie
stawały prostopadle do niej. Na prawym skrzydle, naj-
bliżej bagien, zajęła pozycje brytyjska piechota lekka,
której trzy kompanie dochodziły do drogi. Torysi zostali
ustawieni na zachód od drogi prowadzącej do Camden.
Za nimi zgrupowano oddziały piechoty brytyjskiej, któ-
rymi dowodził lord Francis Rawdon. Małe liczebnie ba-
taliony strzelców miały stanowić straż tylną, a na prawo
od drogi pozycje zajęła kawaleria Tarletona.
Amerykańska linia ataku była równoległa do brytyjs-
kiej. Gen. Gates niefortunnie ustawił swoje oddziały mi-
licji na lewym skrzydle, naprzeciwko regularnych od-
działów piechoty angielskiej. Środek zajmowały oddziały
milicji z Karoliny Północnej, 600 żołnierzy kontynental-
nych tworzyło prawe skrzydło, a oddział kawalerii Ar-
manda strzegł tyłów tego skrzydła. Poza tym 300 żoł-
nierzy kontynentalnych stanowiło rezerwę. Również
w środku grupy mającej atakować ustawiono, niedaleko
drogi, sześć armat należących do regimentu Wirginii.
Sam Gates zajął pozycję dowodzenia z tyłu. Czekano na
atak sił nieprzyjacielskich.
Bitwa rozpoczęła się o godz. 7.00 rano pojedynkiem
artyleryjskim; dym z wystrzałów rozciągnął się nad po-
lem walki. Pierwsi ruszyli do ataku Anglicy z prawego
skrzydła dowodzonego przez ppłk. Webstera. Atak regu-
larnych oddziałów piechoty, idących z bagnetami wysu-
niętymi do przodu, tak przestraszył milicję, że więk-
szość nawet nie starała się oddać choćby jednego strza-
łu. Z pola bitwy zaczęły uciekać całe jej kompanie. Tyl-
ko jedna piechota de Kalba, na prawym amerykańskim
skrzydle, nie poddawała się ogólnej panice i starała się
nawiązać kontakt ogniowy z nieprzyjacielem. De Kalb,
bez konia, utrzymał swoich ludzi na miejscu i zagrze-
wał ich do walki. Nawet rany głowy nie zmusiły go do
wycofania się. Ze swoim malejącym w trakcie bitwy od-
działem usiłował raz po raz kontratakować. Gen. Corn-
wallis nakazał okrążyć ludzi de Kalba, kiedy 58-letni
dowódca prawego skrzydła amerykańskiego został śmier-
telnie ranny, resztki jego oddziału, nie widząc innych
amerykańskich oddziałów na polu bitwy, zaczęły rów-
nież uciekać. Brytyjska kawaleria spędzała Ameryka-
nów na bagna lub brała ich do niewoli. Stoczyła niewiel-
ką potyczkę z oddziałem Armanda w Rugeley's Mill,
kiedy to Amerykanie próbowali jeszcze zabezpieczyć ba-
gaże armii i wysłać je na północ. Tarleton wrócił do
młyna jeszcze po południu, a następnego dnia zniszczył
oddział gen. Sumtera w Fishing Creek.
Amerykanie, uciekając, porzucali broń, bagaże, nawet
ubrania. Większość z nich dezerterowała z pola bitwy
pojedynczo. Tylko jeden 60-osobowy oddział wycofał
się w pewnym porządku. Generałowie Horatio Gates,
Richard Caswell i William Smallwood zostali porwani
z pola bitwy przez pierwszą falę uciekających. Gates
z 6 żołnierzami gwardii przybocznej, konno, przybył do
Charlotte. W ciągu jednej nocy przebył 60 mil, podczas
gdy oddział piechoty mógł wówczas przejść najwyżej
20 mil dziennie. Historycy nie bardzo potrafią zrozumieć
postępowania dowódcy. Czyżby bał się dostać do nie-
woli? Może też tak podziałał na niego widok jego ucie-
kających żołnierzy? Najbardziej zdumiewa wszystkich
szybkość, z jaką uciekał: około 200 mil w ciągu dwóch
dni. Adiutant Waszyngtona, Alexander Hamilton, złoś-
liwie zauważył, że „były w historii przypadki, iż ge-
nerał uciekał, ale czy znalazł się taki drugi, jak nasz
Gates, który to uczynił z całą armią, a nawet ją w tym
wyprzedził?" 17 Skończyła się sława bohatera spod Sara-
togi. Ludzie mu życzliwi twierdzili, że lepiej byłoby dla
niego i jego przyjaciół, gdyby dostał się do niewoli lub
był ranny.
Amerykanie ponieśli więc kolejną klęskę. Większość
milicji, która uciekła z pola bitwy, powędrowała do swo-
ich domów, opowiadając przy okazji o tych strasznych
dla nich wydarzeniach, kiedy to musieli biec kilka mil,
słysząc z tyłu odgłosy walki. Zagłada armii gen. Gatesa
była tak totalna, że nie ma żadnych wiarygodnych da-
nych dotyczących strat ludzkich. Wiadomo, że z 4000
żołnierzy „wielkiej armii" Gatesa tylko 700 przybyło
17
Diary of the American Revolution from Newspaper and
Original Documents, New York 1860, t. S, s. 163.
na miejsce zgrupowania, do Hillsborough. Przypuszcza się,
że zginęło ich od 800 do 900, a 1000 dostało się do nie-
woli (do tego trzeba dodać 150 zabitych i 300 wziętych
do niewoli w dwa dni później w Fishing Creek). Te dane
przytacza zarówno Encyclopedia Britanica, jak Ency-
clopedia of American History. Brytyjskie straty ocenia
się na 324 ludzi, w tym 68 zabitych. Szacuje się, że dwie
trzecie oddziałów amerykańskich, biorących udział w bo-
ju, zostało na polu bitwy.
Gen. Cornwallis i płk Tarleton — ten ostatni za zwy-
cięstwo pod Fishing Creek (Catawaba Ford, Karolina
Północna) — zostali w Anglii uznani za bohaterów na-
rodowych. Brytyjczycy mogli sobie pogratulować, że
wyeliminowali siły patriotów z walki o prowincje po-
łudniowe. Wydaje się, że bitwa pod Camden bardziej za-
ważyła na losach dowódców niż na sytuacji stanów po-
łudniowych. Bez wątpienia wieści o Camden pomogły
rządowi brytyjskiemu wygrać wybory parlamentarne
i nałożyć nowe podatki na kontynuowanie walki.
W dziesięć dni po przegranej bitwie udało się gen. Ga-
tesowi zebrać resztki swojej armii w Hillsborough, w Ka-
rolinie Północnej; stawiło się około 700 ludzi. Sytuacja
ich była bardzo trudna. Ciężkie straty oddziałów ame-
rykańskich pod Camden uczyniły chwilowo niemożliwe
dalsze stawianie oporu Brytyjczykom. Żołnierze zdąża-
jący do Hillsborough nie mogli nigdzie kupić żywności.
Plantatorzy i farmerzy odmawiali im wszelkiej pomocy.
Przez kilka dni nie jadali chleba. Ci bowiem, którzy da-
li się pobić Brytyjczykom, nie mogli liczyć na żadne
współczucie swoich współobywateli.
Jakie były przyczyny klęski gen. Gatesa? Bez wątpie-
nia najważniejszą był skład jego armii, w której dwie
trzecie oddziałów stanowiła milicja. Chyba niewielu ame-
rykańskich dowódców potrafiło walczyć przy pomocy
milicji prowincjonalnej. Na pewno też Gates popełnił
sporo błędów: nie znał dokładnie sił przeciwnika, w noc
poprzedzającą bitwę nakazał swym zmęczonym oddzia-
łom maszerować na miejsce przyszłej potyczki, nie wy-
dał rozkazów, które mogłyby uratować chociaż jego żoł-
nierzy kontynentalnych. Wszystko to przyczyniło się do
klęski południowej armii.
Na razie stany południowe w większości pozostały
w rękach brytyjskich. Wojna wydawała się zbliżać do
końca. Politycy angielscy byli przekonani, że odzyskają
swoje kolonie, chociażby tracąc prowincje w Nowej An-
glii. Kongres Kontynentalny odebrał gen. Gategowi do-
wództwo, postawił przed sądem i nakazał gen. Waszyng-
tonowi, by mianował innego dowódcę amerykańskiej
armii stanów południowych. Został nim zaufany Wa-
szyngtona, g e n . N a t h a n a e l Greene. Musiał on teraz za-
stanowić się nad dalszymi posunięciami na Południu.
Zdawał sobie sprawę, że brakuje mu żołnierzy, a w rę-
kach brytyjskich znajdują się Georgia i Karolina Po-
łudniowa z najważniejszymi ośrodkami miejskimi i por-
towymi, zaś gen. Cornwallis z pewnością, zgodnie ze
swoimi planami, zechce opanować Karolinę Północną
i Wirginię. Wszystko wskazywało, że Brytyjczycy zwy-
ciężą.
Nieudana dla Amerykanów kampania 1780 r. na tere-
nie kolonii południowych uwidoczniła obu walczącym
stronom olbrzymie znaczenie sił morskich w trwającym
konflikcie. Zdawano sobie też sprawę z uzależnienia Ar-
mii Kontynentalnej od dostaw francuskich.
U brzegów Ameryki Północnej operowały, ze zmien-
nym szczęściem: flota brytyjska, francuska i bardzo nie-
liczna amerykańska. Wydaje się, że w tym miejscu war-
to poświęcić trochę uwagi wysiłkom zbuntowanych prze-
ciwko Metropolii kolonistów, którzy musieli zatroszczyć
się o swoje własne bezpieczeństwo na morzach. Konsek-
wencją Deklaracji Niepodległości z 1776 r. było zablo-
kowanie wybrzeża amerykańskiego przez okręty bry-
tyjskie, a tym samym pozbawienie osłony statków han-
dlowych. Strona amerykańska zdawała sobie sprawę
z potrzeby stworzenia własnej floty wojennej. Już w
1775 r. Kongres Kontynentalny powołał specjalny komi-
tet do budowy dwu rodzajów floty powstałego związku
prowincji: jedna miała być utrzymywana przez wszyst-
kie prowincje, druga przez poszczególne zgromadzenia
stanowe. Ten podział jednak dezorganizował obronę wy-
brzeża amerykańskich prowincji.
Trudno jest ustalić, ile okrętów czy raczej uzbrojo-
nych statków mieli Amerykanie. Szacuje się, że do końca
wojny ich liczba nie przekroczyła 40. Innym proble-
mem była działalność kaprów z poszczególnych prowin-
cji. Nie jest znane historykom, jak dużo listów kaper-
skich wydały poszczególne zgromadzenia stanowe. Listy
kaperskie upoważniały do legalnej sprzedaży towarów
ze zdobytych statków, przy czym trzecia część uzyska-
nego ze sprzedaży dochodu teoretycznie miała trafiać do
skarbu rządu stanowego, który wyraził obywatelowi zgo-
dę na zajęcie się tego typu procederem. Można przypu-
szczać, że sporo właścicieli statków kupieckich zajmo-
wało się kaperstwem, szczególnie na wodach przybrzeż-
nych. Angielscy historycy szacują, że jedną piątą strat
w ich transportach na Atlantyku spowodowali Amery-
kanie. Zazwyczaj kaprowie amerykańscy atakowali na
wodach przybrzeżnych mniejsze jednostki. Bazami ame-
rykańskich okrętów wojennych i kaperskich były por-
ty: New London, Egg Harbor (New Jersey), czasami Bal-
timore i Boston. Najbardziej słynnymi kapitanami byli:
John Paul Jones, z okrętem „Bonhomme Richard", oraz
John Garry i James Nicholson.
W roku 1780 przybyły do Newport posiłkowe oddziały
francuskie. Dowodził nimi hrabia Jean Baptiste Donatien de
Vimeur Rochambeau (1725—1807). Zjawiły się na redzie
Newport na pokładach francuskich okrętów wojennych
admirała Ternaya 10 lipca 1780 r. Liczyły 5500
żołnierzy. Początkowo Francuzi zostali bardzo chłod-
no przyjęci przez purytanów nowoangielskich, którzy
żywili niechęć do katolików. Jednakże po pewnym czasie
zaczęto podziwiać ich maniery i wyszkolenie. Sądzono,
że tym razem bardzo szybko dojdzie do efektywnego
współdziałania z armią gen. Waszyngtona. Jednakże Ro-
chambeau na wszelkie propozycje amerykańskie doty-
czące walki z Brytyjczykami odpowiadał, że musi czekać
na przybycie drugiego korpusu posiłkowego, który także
miał wkrótce być przewieziony na kontynent amerykań-
ski. Drugi korpus francuski nigdy nie przybył, gdyż
dworowi Ludwika XVI brakowało już pieniędzy na ekwi-
punek żołnierzy i floty.
Cały rok, bo do lata 1781 r., spędzili Francuzi w New-
port. I za ich pobyt w Ameryce także płaciła Francja.
Udział w walkach wzięli dopiero pod Yorktown.
YORKTOWN

KAMPANIA CEN. GREENFA

Gen. Henry Clinton, opuszczając w maju 1780 r. mia-


sto Charleston, zostawił tam lorda Cornwallisa. Zlecał
mu obronę dotychczasowego stanu posiadania armii bry-
tyjskiej — prowincji Georgia i Karplina Południowa.
Gen. Clipton był stanowczo przeciwny atakowi na Ka-
rolinę Północną, jednakże energiczny lord Cornwallis
miał własne zdanie co do przyszłych działań wojennych.
Twierdził, że opanowanie przez wojska brytyjskie sta-
nów Karolina Północna i Wirginia pomoże nie tylko
w zachowaniu, ale i w umocnieniu władzy angielskiej
na terenach już spacyfikowanych. Po swoim zwycięstwie
pod Camden nie widział możliwości sukcesu wojsk ame-
rykańskich w walce o stany południowe. Sam nie chciał
walczyć z drobnymi oddziałami partyzanckimi, działa-
jącymi w Karolinie Południowej. Uważał, że zdobycie
innych stanów Południa dla Metropolii jest zadaniem
ważniejszym niż tropienie kilku przywódców ruchu pa-
triotów.
Łatwość, z jaką Cornwallis rozbił Gatesa pod Camden,
upoważniała go niejako do szybkiego zorganizowania
wyprawy na Karolinę Północną.
8 września 1780 r. ruszył z Camden do Hillsborough.
Kierował się na północ. Wiedział, że w Hillsborough
gen. Gates próbuje zbierać swe rozproszone po klęsce
oddziały. Po drodze staczał drobne potyczki z partyzan-
tami, co jednak nie wpływało na szybkość jego marszu.
25 września stanął ze swymi ludźmi w wiosce Charlotte,
położonej na południe od Hillsborough. Tam odpoczywał
do 14 października 1780 r. Potem szedł dalej, nękany
przez otaczające jego armię oddziały partyzanckie.
Zmniejszały się też jego zapasy żywności.
Patrioci, i w miarę marszu wojsk lorda Cornwallisa na
północ, przejawiali coraz intensywniejszą działalność, wy-
korzystując znajomość lokalnych lasów i dróg. Napadali
na maruderów i tabory, a także na posterunki i pla-
cówki nieprzyjacielskie. Lord Cornwallis nakazał więc
mjr. Patrickowi Fergusonowi, by zaatakował partyzan-
tów, którzy coraz bardziej zagrażali brytyjskim liniom
komunikacyjnym. Jednakże plan rozbicia chociażby kil-
ku najbardziej aktywnych grup partyzantów nie powiódł
się, natomiast ich niewielkie oddziały, złożone z miesz-
kańców górzystych terenów Karoliny Północnej i Wir-
ginii, zebrały się w pobliżu Gilbertown w Karolinie Pół-
nocnej. Wcześniej, we wrześniu 1780 r., w osadzie tej
stacjonowała kwatera główna sił dowodzonych przez
Fergusona.
Zebrani w Gilbertown partyzanci wybrali na swego
dowódcę Williama Campbella i 2 października postano-
wili uderzyć na oddziały brytyjskie. Na wieść o marszu
oddziałów partyzanckich m j r Ferguson wyszedł z Gilber-
town i skierował się na południe. Wysłał też list do lor-
da Cornwallisa, donosząc mu o zaistniałej sytuacji, że
za nim idą amerykańscy partyzanci. 6 października pi-
sał Cornwallisowi, że zatrzymał się w King's Mountain,
u stóp dużego masywu leśnego w zachodniej części Ka-
roliny Południowej. Ponieważ Amerykanie wciąż podą-
żali za nim, Ferguson postanowił się bronić. Ustawił
swych ludzi na skraju lasu, rozkazując w razie niebez-
pieczeństwa atakować Amerykanów bagnetami. 7 paź-
dziernika w pobliżu pozycji brytyjskich zjawiły się od-
działy milicji amerykańskiej. Około południa obie stro-
ny były gotowe do walki. Brytyjczycy mieli od 1400 do
1700 żołnierzy, natomiast siły amerykańskie liczyły około
900 ludzi.
Amerykanie trzema kolumnami powoli wspinali się do
góry, usiłując zająć brytyjskie pozycje obronne. Strzela-
no do nich zza drzew i krzewów. Ferguson długo nie
chciał się poddać, chociaż jego sytuacja wydawała się
beznadziejna. Sam na koniu objeżdżał pozycje z jednego
końca na drugi, nie zezwalając na wywieszenie białej
flagi. W końcu jeden z członków milicji patriotów zabił
go celnym strzałem. Wtedy jego zastępca, kpt. Alexander
i de Peyster, zdecydował się n a przerwanie walki. Camp-
bellowi i Issakowi Shelby'emu z trudem udało się zatrzy-
mać idących do ataku Amerykanów. Cała akcja trwała
około godziny. 8 października zwycięzcy, prowadząc jeń-
ców, weszli do Gilberltown. Tutaj osądzono 30 wziętych
do niewoli lojalistów, z których 12 skazano na śmierć
i 9 z nich powieszono. Innych jeńców odesłano do Hills-
borough. Straty patriotów — 28 zabitych i 64 rannych,
zaś Brytyjczycy stracili 157 żołnierzy, a 163 zostało
rannych.
Zwycięstwo milicji prowincji południowych nad oddzia-
łem armii brytyjskiej miało bez wątpienia bardzo duże
znaczenie moralne, niezależnie od wydźwięku propagan-
dowego. Oto kilka do tej pory samodzielnie działają-
cych grup patriotów połączyło się i udało im się zniszczyć
lepiej wyszkolonego przeciwnika. Stało się to niejako
wzorem postępowania dla innych. Grupy partyzanckie
patriotów zwiększyły się liczebnie.
Bitwa pod King's Mountain stanowi pewnego rodzaju
przełom w kampanii wojennej na Południu Stanów Zjed-
noczonych. To od niej zaczęły się porażki wojsk bry-
tyjskich.
Płk Tarleton, wysłany przez lorda Cornwallisa na po-
moc Fergusonowi, przyszedł na miejsce walki już po
odejściu sił patriotycznych i jako pierwszy poinformo-
wał Cornwallisa o doznanej klęsce. Na wieść o porażce
swego oddziału pod King's Mountain Cornwallis zatrzy-
mał się w swoim marszu na północ. Sam potrzebował
uzupełnień i wypoczynku. Zawrócił z Charlotte do Win-
nsborough. Także oddziały partyzanckie Mariona atako-
wały jego posterunki. W Winnsborough Cornwallis dowo-
dził około 4000 żołnierzy i w dalszym ciągu planował
zajęcie innych kolonii południowych.
Zgodnie z rozkazami z Londynu gen. Clinton nakazał
gen. mjr. Alexandrowi Leslie udać się z 2000 żołnierzy
z miasta Nowy Jork do zatoki Chesapeake, by tam spot-
kać się z lordem Cornwallisem. 16 października 1780 r.
gen. Leslie wraz ze swymi ludźmi pożeglował w stro-
nę Wirginii. Po zmianie rozkazów w połowie grudnia
1780 r. znalazł się w Karolinie Południowej, a na począt-
ku stycznia 1781 r. jego oddziały wzmocniły garnizon
brytyjski w Camden. Przygotowując się do ataku na Wir-
ginię, gen. Clinton wysłał tam 20 grudnia 1780 r. na stat-
kach transportowych 1600 żołnierzy pod dowództwem
gen. Arnolda, który w 1780 r. przeszedł na stronę Angli-
ków. 30 grudnia 1780 r. wylądowali oni u ujścia rzeki
James do oceanu i, nie natrafiając na opór milicji patrio-
tów, zajęli stolicę Wirginii Richmond. W dniach 5—7 ma-
ja Arnold i jego ludzie spalili magazyny z tytoniem
i sporo domów w mieście. Potem skierowali się do West-
over.
Patrioci wirgińscy potrzebowali więc pomocy. Gen. Wa-
szyngton postanowił wysłać tam 1200 żołnierzy konty-
nentalnych pod dowództwem młodego gen. Lafayette'a
i poprosił flotę francuską o pomoc. Admirał de Tilly zgo-
dził się na tę propozycję. Oddziały kontynentalne prze-
transportowano na teren Wirginii morzem.
Tymczasem w Karolinie Południowej niewielkie siły
patriotów, które po klęsce pod Camden doszły do Hills-
borough, znowu zaczęły przygotowywać się do dalszej
walki pod dowództwem Daniela Morgana, który powrócił
do czynnej służby. 3 grudnia przybył tam gen. Nathanael
Greene, wyznaczony przez gen. Waszyngtona na dowód-
cę południowej armii amerykańskiej.
Nathanael Greene (1724—1786), podobnie jak i inni
amerykańscy generałowie — samouk, wojskowym stał
się z przypadku. Wyróżniał się wśród innych dokładnoś-
cią działania, zmysłem organizacyjnym i umiejętnością
przygotowania działań wojennych. Przejmując dowodze-
nie od Morgana stwierdził, że na 2400 ludzi tylko 800
miało wyposażenie i ubiór. Ludzie ci byli niezdyscypli-
nowani, brakowało im żywności. Zdawał sobie sprawę,
że aby odbudować zaufanie do patriotów działających na
południu Stanów Zjednoczonych potrzebuje nie tylko
czasu, ale i sukcesów militarnych. Dlatego też przy pomo-
cy Tadeusza Kościuszki wybrał 1000 ludzi i przeniósł ich
do obozu w pobliżu Cheraw, by przygotować ich do dal-
szych zadań. Wysłał też 600 żołnierzy pod dowództwem
Morgana do działań nad rzeką Catawba. Rozkazał też
Kościuszce i Edwardowi Stevensowi przygotowanie
map najbliższych okolic, budowanie łodzi potrzebnych
do przepraw przez liczne, głębokie rzeki Południa. Gree-
ne czynił wszystko, by w walce z Cornwallisem nie stra-
cić za dużo swych żołnierzy. Działać musiał na Połud-
niu sam, wykorzystując wszystkie atuty niewielkiej, lecz
zwartej armii. Od gubernatorów prowincji zażądał do-
starczania żywności i uzupełnień. W razie potrzeby za-
bierał konie mieszkańcom, tłumacząc: „musicie wzmoc-
nić naszą kawalerię albo będziecie sami zrujnowani". Już
10 grudnia 1780 r. podzielił swe oddziały, stacjonujące
w Charlotte. Sam chciał wspomagać Mariona w przeci-
naniu brytyjskich linii komunikacyjnych. Druga grupa,
dowodzona przez Morgana, miała podobnie działać na
tyłach wojsk gen. Cornwallisa. Greene zdawał sobie spra-
wę, że dzieląc swe siły naraża je na porażki. Wierzył
jednak w zdolności dowódcze Morgana i jego doświad-
czenie.
Lord Cornwallis, na wieść o podziale sił amerykań-
skich na Południu, uznał posunięcie gen. Greene'a za
błędne. Za radą Tarletona 2 stycznia 1781 r. wysłał jego
oddział przeciwko Morganowi, a sam pomaszerował na
Północ. Tarleton działał zgodnie ze swym zwyczajem.
Maszerował szybko, chcąc dogonić Amerykanów i zasko-
czyć ich. Dowodził 1100 żołnierzami, w tym legionem
piechoty i milicją lojalistyczną. Miał też dwa działa i od-
dział kawalerii. Postanowił zaatakować Morgana, który
kierował się w stronę Georgii.
Na wieść o szybkim pochodzie Tarletona Morgan po-
stanowił przyjąć walkę, z tym że sam wybrał pozycję,
i to dawało mu przewagę.
Rankiem 16 stycznia 1781 r. Morgan zawrócił na pół-
noc, w kierunku Cowpens. Tam też nakazał zbierać się
oddziałom milicji. Z braku archiwalnych danych, trudno
jest ustalić liczebność sił Morgana. On sam donosił, że
w walce brało udział ok. 800 żołnierzy. Znał nie tylko teren,
na którym przyszło mu walczyć, lecz i umiejętności swo-
ich podwładnych. Nie miał zaufania do milicji prowin-
cjonalnej, umiał jednak wykorzystać posiadane nie-
wielkie oddziały kontynentalne, a także kawalerię. Wy-
brane przez niego pozycje miały tę zaletę, że ułatwiały
ewentualny odwrót. Swoją niewielką armię podzielił na
trzy części. W pierwszej linii stało około 150 milicjan-
tów, uzbrojonych w strzelby. Ich zadaniem było odda-
nie dwóch salw. Morgan zażądał, aby strzelali wtedy,
gdy nieprzyjaciel będzie od nich o 50 kroków, a potem
odeszli na lewe skrzydło. Druga linia, dowodzona przez
Pickensa, stała o 150 jardów (135 m) za pierwszą, na nis-
kim wzgórzu. Liczyła ona 450 ludzi z oddziałów milicji
Karoliny Północnej. Po oddaniu strzałów i ta druga
linia miała odejść na lewe skrzydło głównych sił ame-
rykańskich. Trzecią linię tworzyły oddziały Armii Kon-
tynentalnej, około 450 ludzi. Stała ona również około
150 jardów za drugą, na niewielkim wzniesieniu. Tych
450 ludzi ustawiono w długiej linii liczącej około 400 jar-
dów (364 m). Rezerwę stanowił niewielki oddział drago-
nów mjr. Washingtona. Mieli oni ochraniać tyły trzeciej
linii obrony. Wypoczęci żołnierze Morgana przybyli na
pole bitwy wcześnie. Czekali teraz na nieprzyjaciela.
Tarleton około godz. 2.00 w nocy rozpoczął pościg za
Amerykanami; około 7.00 rano 17 stycznia l781 r. zna-
lazł się wraz ze swymi ludźmi w pobliżu sił patriotów.
Dzieliło ich od nich około 400 jardów. Brytyjska linia
ataku składała się z piechoty, którą na skrzydłach wspie-
rali dragoni.
O godz. 7.00 rano Tarleton dał rozkaz do ataku. Ru-
szyła do przodu piechota, regiment strzelców górskich
stanowił rezerwę. Amerykanie wykonywali szczegółowe
zalecenia Morgana. Pickensowi udało się włączyć powtór-
nie do walki na prawym skrzydle sił głównych Morgana
milicję z drugiej linii obrony. Amerykańscy dragoni zmu-
sili brytyjską kawalerię do wycofania się. Widząc prze-
wagę amerykańską Brytyjczycy zaczęli uciekać z pola
bitwy, tak jak Amerykanie pod Camden. Uszedł też ze
swymi kawalerzystami Tarleton.
Godzinna walka kosztowała Brytyjczyków 100 zabi-
tych i 229 rannych. Łącznie z wziętymi do niewoli stra-
cili 600 ludzi. W ręce amerykańskie wpadło także 100 ko-
ni, 800 muszkietów, 35 wozów z bagażami i żywnością,
2 działa oraz wszystkie instrumenty muzyczne. Amery-
kanie stracili 60 rannych i 12 zabitych. Szacuje się, że
po stronie amerykańskiej walczyło 1025, a po brytyjs-
kiej 1100 żołnierzy.
Chociaż bitwa pod Cowpens uchroniła prawie połowę
armii południowej patriotów przed wojskami brytyjs-
kimi, jednakże nie wyeliminowała dalszej walki. Corn-
wallis szybko zdążał w stronę oddziałów, które pokona-
ły Tarletona. Gen. Morgan, by nie dostać się w ręce
Cornwallisa, musiał się jak najszybciej wycofać. Zabrał
ze sobą jeńców wojennych i rannych oraz wszystkie ta-
bory i ruszył na północ, w stronę Lincolton. Cornwallis
ze swymi żołnierzami zjawił się w Cowpens 19 stycz-
nia, potem skierował się na północny zachód, starając się
iść śladami Morgana. Miał ze sobą około 3000 żołnierzy.
Gen. Greene, zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa,
jakie grozi niewielkiemu oddziałowi Morgana, 23 stycz-
nia nakazał gen. Hugerowi, by ze swymi ludźmi ruszył
z Cheraw w kierunku Salisbury, gdzie, jak spodziewał
się, Morgan będzie się wycofywał. Sam Greene przyłą-
czył się do oddziałów Morgana 30 stycznia 1781 r.
Historycy amerykańscy, oceniając zwycięstwo gen. Mor-
gana pod Cowpens, a potem jego odwrót, podkreślają,
iż Morgan potrafił właściwie wykorzystać milicję pro-
wincjonalną oraz teren pola bitwy. Zwracają uwagę
na użycie podczas bitwy przez milicję prowincjonalną
karabinów gwintowanych, co bez wątpienia przyczyniło
się do dużych strat brytyjskich. Nie bez znaczenia był
też wpływ na morale patriotów tego następnego, po
King's Mountain, zwycięstwa na froncie południowym.
Greene bał się stracić swoją niewielką, chociaż dumnie
nazywającą się, armię południową. Zdawał sobie sprawę,
że jeżeli Cornwallisowi uda się go pobić, to kolonie po-
łudniowe będą praktycznie dla unii amerykańskiej stra-
cone. Stąd też kluczył i manewrował, wymykał się, by
nie dopuścić do bitwy w niekorzystnych dla siebie wa-
runkach. Nakazał szybką przeprawę swojej armii na
drugi brzeg rzeki Yadkin. Morgan uczynił to 2 lutego
1781 r. łodziami przez bród Trading. Nie mogąc dojść
gen. Greene'a nad Yadkinem, Cornwallis pomaszerował
za nim dalej, w stronę Wirginii, by nie dopuścić do prze-
kroczenia przez Amerykanów rzeki Dan. Greene za-
stanawiał się nad możliwością stoczenia bitwy, lecz jego
oficerowie przekonali go, że w tak trudnej sytuacji, za-
równo z racji pogody: śnieg i deszcz, jak i zmęczenia
długimi marszami ludzi należy tego zaniechać. Greene
miał do swej dyspozycji 200 członków milicji prowin-
cjonalnej i 1500 żołnierzy kontynentalnych. Brytyjczy-
cy mieli 2500 żołnierzy. Obie armie szły w kierunku
północno-wschodnim.
13 lutego 1781 r. Greene stanął nad brzegiem rzeki
Dan, gdzie czekały już przygotowane do przeprawy ło-
dzie. Amerykanie szybko znaleźli się na drugim brzegu.
W szesnaście godzin później na miejscu przeprawy sta-
nęli żołnierze Cornwallisa. Nie mieli oni jednak łodzi.
14 lutego 1781 r. rozdzieliła ich głęboka, jak większość
rzek na Południu, rzeka Dan. Cornwallis zastanawiał
się nad dalszymi posunięciami. Od Charlestonu dzieliło
go 150 mil, a od Winnsborough 250. W tej sytuacji Brytyj-
czycy 17 lutego ruszyli w stronę Hillsborough w Karolinie
Północnej, wydając przy tym proklamację do mieszkań-
ców prowincji. Zapowiadali w niej, że pragną wyzwolić
kolonistów spod tyranii patriotów.
Gen. Greene też musiał podjąć decyzję w sprawie dal-
szych kroków. Co prawda na terenie Wirginii był chwi-
lowo bezpieczny, ale potrzebował nowych żołnierzy. Ro-
zesłał w głąb prowincji oficerów werbunkowych, mając
nadzieję, że przyprowadzą oni tak potrzebne uzupełnie-
nia. Postanowił dalej walczyć o utrzymanie południo-
wych prowincji. Dlatego też 18 lutego rozkazał swoim
ludziom wracać za rzekę Dan. Pierwsze przeprawiły się
na drugi brzeg rzeki 2 kompanie piechoty i legion dra-
gonów Henry Lee. Miały one współpracować z milicją
dowodzoną przez Pickensa. Powoli i reszta oddziałów
amerykańskich znalazła się po drugiej stronie rzeki.
Greene zaczął brać pod uwagę stoczenie bitwy z siłami
brytyjskimi.
W połowie marca 1781 r. był gotowy do decydującego
spotkania z oddziałami Cornwallisa. Jego armia składa-
ła się z 1600 żołnierzy piechoty kontynentalnej, 2000
członków milicji, 400 strzelców, 220 kawalerzystów i nie-
licznej artylerii. Jednak większość sił Greene'a nie bra-
ła nigdy udziału w bitwie i ten czynnik wpłynął na dro-
biazgowe, staranne przygotowanie przez niego samej
bitwy od strony organizacji i wykorzystania posiada-
nych żołnierzy. Celowo wybrał pole bitwy; otaczał je
z trzech stron las. Dawało to Amerykanom spore możli-
wości zarówno obrony, jak i odwrotu. Wykorzystał też
doświadczenie Morgana i, jak tamten, ustawił trzy linie
obrony. Amerykanom brakowało tylko oddziału rezerwo-
wego, który można by w decydującym momencie włą-
czyć do walki. To było słabością planu Greene'a.
Rankiem 15 marca rozmieszczeni na wybranej przez
Greene'a pozycji żołnierze oczekiwali nadejścia nieprzy-
jaciela. Gen. Cornwallis natomiast nakazał o świcie wyjś-
cie swoim ludziom z obozu i marsz z New Garden Mee-
ting House w kierunku Guilford. 15 marca około połud-
nia, po przejściu 12 mil, znaleźli się w pobliżu wojsk
amerykańskich i zaczęli przygotowywać się do walki.
Brytyjski dowódca niewiele wiedział o terenie, na ja-
kim mieli walczyć jego podwładni. Powiedziano mu tyl-
ko, że pozycję amerykańską otacza las. Ustawił więc czte-
ry regimenty piechoty w linię ataku, za nimi kawale-
rię. Pozostałe oddziały stanowiły rezerwę.
Bitwa rozpoczęła się 20-minutowym ostrzałem przez
działa brytyjskie pierwszej linii obrony amerykańskiej.
Po czym cztery regimenty piechoty zaczęły iść przez
otwarte pole w kierunku amerykańskiej milicji. Kiedy
znajdowały się w odległości około 150 jardów (136 m),
milicja z Karoliny Północnej oddała pierwszy strzał.
Brytyjczycy zatrzymali się i nałożywszy bagnety ruszyli
do przodu. Milicja zaczęła się na ich widok wycofywać,
a niewielkie oddziały kontynentalne, rozmieszczone na
skrzydłach pierwszej linii, nie potrafiły zatrzymać na-
cierających. Do walki włączyła się druga linia i chociaż
milicja wirginijska wytrzymała pierwsze natarcie nie-
przyjaciela, długo nie potrafiła się bronić. Wycofywano
się na północny wschód. Tylko niektórzy kawalerzyści
z prawego i lewego skrzydła potrafili, zgodnie z planem
dowództwa, walcząc kierować się w stronę amerykań-
skiej trzeciej linii.
Główne siły brytyjskie natarły na trzecie ugrupowa-
nie oddziałów Greene'a — oddziały kontynentalne. Do-
szło do zaciętych walk. Wyróżnił się najwyższy wśród
Amerykanów Peter Francisco (wzrost — 6 stóp i 8 cali,
czyli 2 m 3 cm), który miał podobno sam zabić swoim
ciężkim pałaszem 11 brytyjskich żołnierzy. Po obu stro-
nach były duże straty. Aby udaremnić kontrataki ame-
rykańskie Cornwallis nakazał strzelać do nich z dział,
dzięki czemu udało się rozproszyć kawalerię patriotów.
Greene, po zastanowieniu, zdecydował się na odwrót,
chcąc zachować swe siły do dalszej walki o odzyskanie
południowych prowincji. Podjął tę decyzję około godz.
3.30 po południu. Odszedł na zachód, trzy mile od Guil-
ford Court, gdzie udało mu się zebrać trochę maruderów,
później zaś maszerował całą noc — do obozu w Speedwell
Iron Work's nad Troublesome Creek.
Lord Cornwallis ze swymi ludźmi pozostał na miejs-
cu bitwy aż do 18 marca, potem zaś skierował się do
Wilmington.
W oddziałach amerykańskich na kilka dni przed roz-
poczęciem bitwy z 4449 żołnierzy 1670 pochodziło z za-
ciągu kontynentalnego. Cornwallis miał w swych od-
działach 1900 ludzi. Greene stracił w trakcie bitwy około
326 żołnierzy, Brytyjczycy — 93 zabitych i 437 rannych.
Szczególnie duże straty poniósł oddział brytyjskiej gwar-
dii (11 z 19 oficerów i 206 z 462 żołnierzy).
Zwycięstwo pod Guilford odniosły oddziały Cornwalli-
sa. Szacuje się, że ponad 1000 członków milicji prowin-
cjonalnej uciekło z pola bitwy i nigdy nie wróciło do
służby wojskowej. Armia brytyjska jednak była wyczer-
pana długimi marszami, brakowało żywności i leków.
Cornwallis postanowił ruszyć do swych baz znajdują-
cych się na północy. Natomiast gen. Greene skierował
się do Karoliny Południowej, aby tam atakować brytyj-
skie garnizony.
Wiadomość o kolejnym zwycięstwie lorda Cornwallisa
z sarkazmem przyjęła opozycja rządowa w Londynie.
Złośliwie powiadano, że jeszcze jeden taki sukces, a z od-
działów brytyjskich w południowych prowincjach Ame-
ryki Północnej nikt nie pozostanie. Edmund Burkę pisał
w listach do przyjaciół, że cała aktywność lorda Corn-
wallisa objawia się w marszach przez dwie prowincje, nie
zaś w realnej walce z siłami patriotów amerykańskich.
Zastanawiano się, czy nie należy przerwać tej kosztow-
nej dla podatnika brytyjskiego wojny.
W Wilmington gen. Cornwallis stanął przed kolejnym
dylematem: wracać do Charlestonu, co byłoby zgodne
z zaleceniami gen. Clintona, czy też skierować się w stro-
nę Wirginii? Cornwallis nie był skłonny wkraczać na
duże obszary, suche i podmokłe — z moskitami, pokryte
lasami i poprzecinane rzekami. Miał też kłopoty z żyw-
nością. W tej sytuacji postanowił udać się do Wirginii,
gdzie mógłby łatwo odnieść jakieś znaczące zwycięstwo.
Stałby się sławny dzięki podbojowi i przywróceniu tej
najstarszej kolonii Wielkiej Brytanii, co mogłoby mieć
wpływ na pozostałe zbuntowane prowincje. Nie miał
wątpliwości, że posiadając dostatecznie duże siły poko-
na z łatwością oddziały milicji prowincjonalnej.
Zgodnie z planami brytyjskimi na drodze do opano-
wania Południa było ważne zajęcie zatoki Chesapeake,
co pozwoliłoby zawładnąć tym obszarem po następnych
kampaniach wojennych. Liczono, że armia lądowa mia-
łaby wtedy oparcie we flocie stacjonującej w zatoce.
Znając plany opracowane przez rząd, lord Cornwallis
zdecydował się przyłączyć do walk o opanowanie zatoki
Chesapeake. Natomiast przeciwko patriotom w Georgii
i Karolinie Południowej miał walczyć lord Rawdon, któ-
ry dowodził silnym garnizonem w Camden.
20 maja 1781 r. lord Cornwallis doszedł do Peters-
burga w Wirginii. Wydawało się, że prowincja Wirginia,
atakowana z dwóch stron przez oddziały Arnolda i Corn-
wallisa, szybko powróci pod panowanie angielskie. Wcze-
śniej wspomniano o wysłaniu przez gen. Waszyngtona
oddziału kontynentalnego, dowodzonego przez gen. La-
fayette'a, z zadaniem bronienia Wirginii. W kwietniu
1781 r. gen. Arnold zajął Petersburg, ufortyfikował Ports-
mouth i zatrzymał się w swym marszu na południe. Bał
się o swe linie komunikacyjne i o możliwość ataku fran-
cuskich okrętów wojennych od strony morza.
Gdy Cornwallis przybył w końcu maja 1781 r. do
Wirginii, wojska brytyjskie znajdujące się tam liczyły
około 7000 ludzi. Zdawał sobie sprawę, że przeciwnik
dysponuje niewielkimi siłami. Lafayette, stojący na cze-
le oddziałów amerykańskich w Wirginii, miał małe do-
świadczenie w dowodzeniu, zwłaszcza żołnierzami ame-
rykańskimi. Lord Cornwallis sądził więc, że szybko da
sobie radę z tym „chłopcem". „Chłopiec" stosował jed-
nak podobne zasady walki jak jego ukochany nauczy-
ciel — Waszyngton. Unikał potyczek, szybkimi marszami
przenosząc się z miejsca na miejsce w północnej części
stanu Wirginia. W pobliżu Fredericksburga przyłączył
się do niego oddział gen. Wayne'a, wysłany mu na po-
moc. Szacuje się, że patrioci posiadali w Wirginii w czer-
wcu 1781 r. 2000 żołnierzy kontynentalnych i około
3200 członków milicji. 26 czerwca Cornwallis zawrócił
na wschód i pomaszerował do Williamsburga. W bez-
piecznej za nimi odległości podążali Amerykanie.
W Williamsburgu gen. Cornwallis otrzymał nowe in-
strukcje od gen. Clintona. Oto głównodowodzący pisał,
że silna eskadra francuska opuściła Brest, płynie do
Ameryki i na pewno dotrze tam już wkrótce, na co trze-
ba być przygotowanym. W tej sytuacji proponował kon-
centrację wszystkich oddziałów brytyjskich w mieście
portowym Nowy Jork. Radził też przygotować i ufor-
tyfikować brytyjską bazę w zatoce Chesapeake, aby
w przyszłości walczyć o prowincje południowe. Gdyby
Cornwallis zdecydował się przenieść do Nowego Jorku,
może popłynąć na okrętach wojennych lub też pomasze-
rować ze swoimi oddziałami na północ. W tym drugim
wypadku gen. Clinton wyszedłby mu naprzeciw przez
New Jersey. Lord Cornwallis po zaznajomieniu się z li-
stami gen. Clintona wahał się w wyborze decyzji. Osta-
tecznie postanowił przygotować bazę wypadową dla
swych oddziałów w Wirginii, planując — o ile byłoby to
możliwe — skierowanie się do obu Karolin. Plany te
przedstawił Clintonowi listownie, prosząc o ich akcep-
tację, sam zaś wyruszył w stronę oceanu. Za nim poszły
siły amerykańskie, dowodzone przez Lafayette'a. Masze-
rując wzdłuż rzeki James przygotował zasadzkę 6 lip-
ca 1781 r. w pobliżu Green Spring. Większość jego ludzi
zatrzymała się w lesie, natomiast część przeprawiono na
drugi brzeg rzeki James.
Zgodnie z przewidywaniami Cornwallisa, Lafayette
uwierzył, że ma przed sobą tylko niewielki oddział bry-
tyjski i nakazał gen. Wayne'owi uderzyć. Doszło do wal-
ki, którą przerwały zapadające ciemności. Z 900 ludzi,
których wprowadził do walki, Wayne utracił 140 żołnie-
rzy, w tym 28 zabitych, oraz dwa działa. Brytyjczycy
szacowali liczbę swych rannych i zabitych na 77. Ame-
rykanie szybko wycofali się, a nie atakowane powtórnie
wojska królewskie przeszły rzekę i rozłożyły się obozem
w Suffolk.
Na dalsze działania brytyjskie w Ameryce Północnej
wpłynął niewątpliwie list, który gen. Clinton otrzymał
27 lipca. Oto bowiem lord Germain zapytywał brytyjs-
kiego dowódcę, dlaczego nie prowadzi walki ze zbunto-
wanymi Amerykanami. Radził zwiększenie aktywności
i wyrażał nadzieję, że umocni się nad zatoką Chesapeake.
Gen. Clinton znalazł się w trudnej sytuacji. Nie chciał
stracić swego stanowiska, ale też wiedział, że dysponując
rozproszonymi siłami naraża je na klęskę. W końcu od-
pisał, że zgodnie z sugestiami będzie prowadził działania
zaczepne. Przesłał odpowiednie rozkazy lordowi Corn-
wallisowi. Ten jednak znowu nie podporządkował się
swemu dowódcy. Nie wysłał swych żołnierzy do Nowego
Jorku, postanowił umocnić się między zatoką Chesape-
ake a rzeką James na wybrzeżu wirginijskim. Kierował
się do bazy brytyjskiej armii w Yorktown.

ZWYCIĘSTWO SOJUSZNIKÓW

Wykorzystując rozproszenie sił angielskich — gen. Clin-


ton z silnym garnizonem zajmował miasto Nowy Jork,
a lord Cornwallis maszerował w stronę Yorktown —
Waszyngton postanowił przy pomocy posiłkowych od-
działów francuskich i floty admirała de Tilly zaatako-
wać jeden z oddziałów brytyjskich. Podczas rozmów
z hrabią Rochambeau podjęto decyzję o współpracy woj-
skowej, powierzając gen. Waszyngtonowi dowództwo
wspólnie działających wojsk amerykańsko-francuskich.
Władze francuskie, godząc się na wspólną akcję militar-
ną, domagały się od Amerykanów uporządkowania spraw
unii amerykańskiej, tj. ratyfikowania przez wszystkie
13 stanów Artykułów Konfederacji, pierwszej amery-
kańskiej konstytucji, dzięki której mógłby powstać sil-
niejszy rząd oraz niezbędna do prowadzenia dalszej woj-
ny liczniejsza Armia Kontynentalna. Francuzi postulowa-
li także stworzenie jednolitego aparatu państwowego
w miejsce trzynastu oddzielnych, stanowych. Pragnęli
również, aby wysłane przez nich wojska stoczyły wresz-
cie na kontynencie amerykańskim wygraną bitwę, która
by ich satysfakcjonowała. Dlatego też w Paryżu postano-
wiono, o czym poinformowano Amerykanów, że francus-
ka flota wojenna, składająca się z 20 okrętów liniowych,
dowodzonych przez admirała Franęois de Grasse'a, naj-
pierw udzieli pomocy Hiszpanom w ich działaniach na
terenie Indii Zachodnich, potem zaś, latem 1781 r., zosta-
nie skierowana na wody amerykańskie, by walczyć
wspólnie przeciwko Brytyjczykom. W marcu 1781 r. ad-
mirał de Grasse wyruszył z Brestu, by przepłynąć Atlan-
tyk. W tym czasie oddział angielski, przewieziony na
okrętach admirała Rodneya zajął holenderską wyspę
St. Eustatius, która przez wiele lat była punktem prze-
ładunkowym towarów europejskich przewożonych do
portów północnoamerykańskich.
Francuzi, dzięki flocie admirała de Grasse'a w Indiach
Zachodnich, mieli 25 okrętów liniowych, zaś Anglicy —
18. W porcie nowojorskim stacjonowały tylko 3 okręty
wojenne, dowodzone przez admirała Gravesa.
10 sierpnia 1781 r. admirał de Grasse pożeglował z In-
dii Zachodnich na północ. Anglicy byli przekonani, że
zamierza on atakować port Nowy Jork. Ale prawda była
inna. Szczęśliwie dla Amerykanów, Hiszpanie, z którymi
flota francuska miała pierwotnie współdziałać w Indiach
Zachodnich, nie byli przygotowani do uderzenia na wy-
spy należące do Anglii. Stąd też de Grasse postanowił
wykorzystać swoje siły w walce na terenie Ameryki
Północnej.
Gen. Waszyngton przygotował konkretne plany na la-
to 1781 r. W maju tego roku hrabia Rochambeau
i gen. Waszyngton na spotkaniu w Wetherfield, w pro-
wincji Connecticut, opracowali wspólnie projekty dzia-
łania w kampanii letniej, zakładając, że otrzymają po-
moc od francuskiej floty wojennej. Waszyngton znowu
wysunął koncepcję walki o odzyskanie portu i miasta
Nowy Jork. Liczył, że Rochambeau ze swymi 5000 żołnie-
rzy zaatakuje miasto z jednej strony, zaś on sam z od-
działami kontynentalnymi — z drugiej. Zajęcie Nowego
Jorku, głównej bazy sił brytyjskich w Ameryce Północ-
nej, to koniec wojny — sugerował gen. Waszyngton. Ro-
chambeau był innego zdania. Nie wierzył w dyscyplinę
i wyszkolenie żołnierza kontynentalnego i bał się prze-
granej oraz strat w ludziach, za których odpowiadał
przed królem. Nie chciał więc zaakceptować amerykań-
skiego planu kampanii wojennej. W tym właśnie czasie
nadeszły wiadomości o koncentracji sił brytyjskich w za-
toce Chesapeake i francuski generał zaproponował, by
tam właśnie uderzyć. Po długich rozważaniach gen. Wa-
szyngton zgodził się na ten plan. Teraz sojusznicy w wiel-
kiej tajemnicy czynili przygotowania do zaatakowania
oddziałów brytyjskich znajdujących się na wybrzeżu wir-
ginijskim. Przypuszczano, że flota francuska przybędzie
do zatoki Chesapeake prawdopodobnie 30 sierpnia z oko-
ło 3000 wyszkolonych żołnierzy na pokładach okrętów.
Wtedy nastąpi pełna blokada zatoki Chesapeake, a po-
łączone sojusznicze oddziały francusko-amerykańskie za-
atakują obóz przeciwnika od strony lądu. Plany te prze-
słano admirałowi de Grasse, który je zaakceptował. Być
może de Grasse uważał, że Wirginia leży bliżej baz fran-
cuskich znajdujących się na Karaibach niż Nowy Jork?
Dowódcą wyprawy był gen. Waszyngton. Wiedząc, że
admirał de Grasse żegluje po Atlantyku w stronę pół-
nocnego wybrzeża amerykańskiego, nakazał gen. Lafa-
yette'owi by za wszelką cenę zatrzymał lorda Cornwalli-
sa w Wirginii.
2 lipca 1781 r. gen. Waszyngton nakazał pozorowany
atak na cypel wyspy Manhattan. Ten nieudany atak,
niejako wkalkulowany w plan odległej wyprawy, miał
przekonać gen. Clintona, że siły francusko-amerykań-
skie dążą do zdobycia miasta Nowy Jork. Dlatego też,
odchodząc na południe, Waszyngton pozostawił pod No-
wym Jorkiem niewielkie siły kontynentalne, dowodzo-
ne przez gen. Williama Heatha. Sam, z 2000 żołnierzy
kontynentalnych i 5000 żołnierzy francuskich hrabiego
Rochambeau, kierował się w stronę Wirginii.
Maszerowali przez Filadelfię do Yorktown. Gen. Clin-
ton początkowo, przekonany, że lord Cornwallis jest bez-
pieczny w Wirginii, a flota francuska zmierza do Nowego
Jorku, poczynił w mieście i porcie staranne przygotowa-
nia do odparcia ataku. 28 września przybyła tu flota
brytyjska z Indii Zachodnich, dowodzona przez admirała
Samuela Hooda. Aż do września Clintonowi wydawało
się, że jego nowojorski garnizon jest zagrożony zarówno
od strony lądu, jak i morza. Informacje szpiegów z armii
przeciwnika wydawały się potwierdzać to przypuszcze-
nie: amerykańscy generałowie tłumaczyli bowiem swoim
żołnierzom, że idą do Sandy Hook, by połączyć się z flotą
francuską w celu wzmocnienia sił.
1 września 1781 r. część korpusu francuskiego hrabiego
Rochambeau załadowano w Head of Elk na statki i okrę-
ty francuskie i przewieziono na wybrzeże zatoki Chesa-
peake, aby pomogły Lafayette'owi zatrzymać Cornwalli-
sa w Wirginii. W tym czasie połączone siły francusko-
angielskie przeprawiły się przez rzekę Hudson i ma-
szerowały przez stan New Jersey. Dopiero 5 września,
kiedy armia sojusznicza doszła do Chester w Pensyl-
wanii i Waszyngton dowiedział się, że admirał de Grasse
jest już na umówionym miejscu i zbliża się do York-
town, powiadomiono żołnierzy o rzeczywistym kierunku
marszu. Oddziały francuskie wywoływały powszechny
podziw nie tylko z powodu umundurowania, ale i dyscy-
pliny, tak różnej od panującej w Armii Kontynentalnej.
W drugiej połowie września 1781 r. połączone siły
aliantów znalazły się w pobliżu Yorktown i Gloucester.
Wojska amerykańskie podzielone zostały na trzy dywizje,
po dwie brygady każda. Dowodzili gen. Lafayette,
gen. Benjamin Lincoln (ten ostatni wrócił z niewoli bry-
tyjskiej w 1781 r.) oraz gen. von Steuben, milicją pro-
wincjonalną zaś gen. m j r Thomas Nelson, wiceguberna-
tor Wirginii, urodzony w Yorktown. Skrzydło amerykań-
skie podlegało gen. Lincolnowi, francuskie zaś hrabie-
mu Rochambeau. Siły francuskie zorganizowane były
w trzy brygady, z których każda liczyła 7 regimentów.
Wojska brytyjskie, które znalazły się w Yorktown,
składały się z dwu brygad piechoty oraz niewielkiej bry-
gady gwardii. Na czele tej ostatniej stał gen. Charles
O'Hara, jedyny oprócz lorda Cornwallisa oficer w tak
wysokim stopniu. Poza nim w oddziałach brytyjskich
było 2 pułkowników, 12 podpułkowników i 12 majorów.
Fort Yorktown leży nad rzeką York, wpadającą do
Oceanu Atlantyckiego w zatoce Chesapeake. Cornwallis
zdawał sobie sprawę, że w razie niebezpieczeństwa może
wycofywać się na pokładach statków i okrętów wojennych
stacjonujących w Nowym Jorku. Liczył na pewne przy-
bycie mu z pomocą swego dowódcy i czekał na rozwój
wydarzeń, budując fortyfikacje w Yorktown. Jedynie
gen. Clinton, gdy doszły do niego wiadomości o zamia-
rach przeciwnika, przeraził się. Alarmował ze swej stro-
ny Londyn, ale lord Germain był przekonany, że Ame-
rykanie nie mają odpowiednich sił. Admirał Rodney
sądził podobnie i we wrześniu 1781 r. udał się do Anglii.
W Nowym Jorku było tylko 7 okrętów liniowych, które
wzmocnił w sierpniu admirał Hood, przyprowadzając
z Indii Zachodnich 11 dodatkowych. Z chwilą gdy flota
francuska znalazła się w Newport i zamierzała płynąć
w kierunku południowym, dowództwo angielskie, prze-
konawszy się, że Cornwallisowi zagraża niebezpieczeń-
stwo, szybko wyprawiło przybrzeżne okręty brytyjskie
na ocean.
Do pierwszego spotkania między obu flotami doszło
5 września 1781 r. Francuzi mieli 37 okrętów liniowych
i kiedy zaczęli strzelać do Brytyjczyków z dział okręto-
wych, ci po kilku manewrach powrócili do Nowego Jor-
ku, nie chcąc podjąć bitwy z przeważającymi siłami nie-
przyjaciela. Los lorda Cornwallisa został przesądzony.
Na Atlantyku panowali Francuzi.
Generał Clinton usiłował jeszcze organizować jakiś
korpus ekspedycyjny, mogący pomóc jego niefortunnemu
podwładnemu. Był jednak, jak zwykle, zależny w swych
poczynaniach od floty. Powszechna opinia oficerów floty
była zgodna: wojska Cornwallisa dostaną się w ręce ame-
rykańskie. Sami jednak nie kwapili się do wypłynięcia
i odciągnięcia z zatoki Chesapeake admirała de Grasse'a.
Pretekstem do pozostania w Nowym Jorku stało się
przybycie do miasta księcia Walii, syna króla Jerze-
go III. Dopiero 19 października ekspedycja była gotowa
do wypłynięcia z Nowego Jorku, ale wtedy lord Corn-
wallis już skapitulował w Yorktown. Flota brytyjska,
co prawda, przybyła 24 października do zatoki Chesape-
ake, ale na sam widok liniowych okrętów francuskich
zawróciła do Nowego Jorku, przywożąc jedynie wiado-
mość o losie Cornwallisa.
Wojska Cornwallisa zostały otoczone od strony lądu,
zaś dowódca, zamiast podjąć próbę przebicia się na po-
łudnie, na wieść o zbliżających się wojskach aliantów
nakazał włączonym przymusowo do jego oddziałów nie-
wolnikom murzyńskim budować fortyfikacje ziemne
i drewniane wokół obozów w Gloucester i Yorktown.
To było jego największym błędem.
Yorktown, położony nad rzeką York, oddalony był od
Gloucester Point około pół mili. Połączenie między tymi
dwoma osiedlami zapewniał prom. Yorktown zamieszki-
wało około 3000 ludzi w 300 domach. Centralne umoc-
nienia obronne miasta zbudowane były w odległości
około 1000 jardów (910 m) od jego zabudowań. Linia
fortyfikacji składała się z 14 baterii, 65 armat i 10 redut.
Miasto, położone na płaskim terenie, nie posiadało zbyt
dobrych warunków obronnych. Dwie naturalne przeszko-
dy, które wykorzystali Brytyjczycy, stanowiły wąwozy:
Yorktown Creek, dochodzący w głąb linii obronnych na
północy od rzeki York, oraz Wormley Creek, schodzą-
cy do niej od wschodu. Między tymi dwoma terenowy-
mi zagłębieniami zbudowano liczne zapory ziemne, ciąg-
nące się aż do rzeki, wzdłuż której w kierunku na za-
chód od Yorktown, postawiono silne umocnienia zwane
redutą Fusiliera, osłaniające drogę prowadzącą do Wil-
liamsburga. Naprzeciwko niej znajdowały się reduty
nr 9 i nr 10, od których w kierunku na wschód pobu-
dowano kolejne umocnienia.
Gloucester stanowił ważny punkt obronny nie tylko
w powiązaniu z Yorktown. Umieszczono w nim także
magazyny żywności i furażu. Obroną dowodził tu
ppłk Thomas Dundas. Miał on do dyspozycji 700 żołnie-
rzy piechoty i kawalerii. Sprzymierzeni, przystępując
do oblężenia Yorktown, zabezpieczyli się także od stro-
ny umocnionego Gloucester. Fort ten oblegać miało 1500
członków milicji oraz 600 żołnierzy francuskich, a póź-
niej dodatkowo 800 żołnierzy piechoty morskiej z fran-
cuskich okrętów wojennych. Na rzece York w pobliżu
Yorktown brytyjskie dowództwo postawiło statki trans-
portowe i dwie fregaty „Charon" i „Guadeloupe", by za-
blokować wejście do miasta od strony morza. 27 wrześ-
nia 1781 r. gen. Waszyngton, kierujący z ramienia sprzy-
mierzonych całością działań przeciwko Yorktown, naka-
zał podległym sobie oddziałom, by zbliżyły się do linii
obrony brytyjskiej na odległość 1 mili (1620 m). Stało
się to 28 września. Od południowego wschodu mieli ata-
kować Amerykanie, natomiast od południowego zacho-
du — Francuzi. Rankiem 30 września 1781 r. okazało
się, że lord Cornwallis ewakuował w nocy wszystkie —
oprócz reduty Fusiliera — wysunięte za miasto linie
oporu, położone na północny zachód od Yorktown i re-
dut nr 9 i 10.
Następstwem tego niezbyt fortunnego posunięcia Corn-
wallisa było uzyskanie przez sprzymierzonych nowych
stanowisk wyjściowych do ataku. Wykorzystując je, zna-
cznie zbliżyli się do stanowisk armii brytyjskiej. Francu-
zi, którzy dzięki temu znaleźli się naprzeciwko reduty
Fusiliera, natychmiast wysłali tam swoje pikiety. Po-
nieważ okazało się, że była ona silnie broniona przez
Royal Welch Fusilier's (Królewskich Walijskich Strzel-
ców), postanowiono przystąpić do regularnego oblężenia,
Oblężenie Yorktown

W czasie pierwszych dni października francuscy inży-


nierowie wojskowi poczynili odpowiednie przygotowania,
m. in. ustawiając na dogodnych stanowiskach działa prze-
transportowane rzeką James.
Nocą z 6 na 7 października, kiedy Francuzi atakowali
redutę Fusiliera, 4300 wyznaczonych ludzi zaczęło bu-
dować pierwsze linie oblężnicze. Były one długie na
około 2000 jardów (1820 m). Przygotowywano także sta-
nowiska dla artylerii sojuszników. Rankiem 7 paździer-
nika, w odległości 800 jardów (720 m) od swoich umoc-
nień, Cornwallis mógł już zobaczyć siły francusko-ame-
rykańskie. 9 października zaczęła ostrzeliwać miasto
pierwsza sojusznicza bateria, nazajutrz włączyły się do
walki jeszcze cztery baterie (w sumie 46 dział). Nie-
przerwanie pracowano przy transzejach i podkopach;
Francuzi szybko też odbudowali położony naprzeciwko
reduty Fusiliera mały fort brytyjski, który znalazł się
w ich rękach. Zdobycie samej reduty umożliwiało soju-
sznikom ostrzeliwanie statków brytyjskich stojących
w porcie Yorktown. 9 października przygotowano sta-
nowiska dla dalszych baterii. Dzięki temu z umocnień
francuskich strzelano do fregaty „Guadeloupe"; zniszczo-
no również całkowicie fregatę „Charon". Potem przyłą-
czyły się do bombardowań kolejne baterie amerykańs-
kie. W sumie ogień prowadzono z 55 dział.
Na rozkaz Waszyngtona nocą z 11 na 12 października
rozpoczęto budowę drugiej linii oblężniczej, położonej
bliżej stanowisk Brytyjczyków. Chodziło o to, by dojść
do rzeki i od tej strony uderzyć na miasto. Przygotowa-
no się do ataku na reduty nr 9 i 10. W nocy 14 paździer-
nika Francuzi zajęli w ciągu pół godziny obsadzoną
przez 120 ludzi redutę nr 9, zaś Amerykanie redutę
nr 10, w której przez dziesięć zaledwie minut broniło się
70 przeciwników. W ataku brało udział po 400 żołnierzy
każdego z sojuszników. Francuzami dowodził płk Guil-
laume de Deux-Ponts, Amerykanami — Alexander Ha-
milton. Po zajęciu obu redut przystąpiono natychmiast
do dalszych prac oblężniczych. Przerażony ich tempem
Cornwallis następnej nocy zorganizował wypad prze-
ciwko budowniczym podkopów i podziemnych korytarzy.
Ze strony brytyjskiej brało w nim udział około 350 żoł-
nierzy. Jednakże pomimo pewnych strat w ludziach (17
zabitych) oraz zniszczenia części korytarzy i dwóch dział,
po sześciogodzinnej przerwie w pracach oblężniczych
Amerykanie przystąpili do ich kontynuowania i ostrze-
liwania Yorktown. Sytuacja Cornwallisa stawała się bez-
nadzieina, tym bardziej iż nie udało mu się przebić
przez Gloucester. 17 października artyleria sojuszników
przystąpiła do ostrzeliwania pozycji brytyjskich z około
100 dział. Cornwallis nie miał floty, brakowało mu amu-
nicji i żywności. Lazarety były pełne rannych, zaś dalszy
opór pociągnąłby za sobą dalsze dotkliwe straty w lu-
dziach. Biorąc to wszystko pod uwagę, dowódca brytyj-
ski między godziną 9.00 a 10.00 rano wysłał do dowód-
ców sił sojuszników swojego oficera, proponując przer-
wanie ognia. 18 października w Moore House zebrali się
przedstawiciele obu stron. Cornwallisa reprezentowali
Thomas Dundas i mjr John Ross, sprzymierzonych
Noailles i Henry Laurens. O godz. drugiej po południu
brytyjski garnizon miał złożyć broń. W południe oddzia-
ły sojuszników zajęły dwa nie zdobyte przez nie umoc-
nienia, położone w południowo-wschodnim rejonie York-
town. Zgodnie z wcześniejszymi uzgodnionymi warunka-
mi kapitulacji szpadę lorda Cornwallisa, który w tym
czasie siedział zasępiony w swoim namiocie, 19 paździer-
nika wręczył gen. Lincolnowi generał O'Hara. Oddziały
brytyjskie maszerowały do niewoli. Orkiestra grała me-
lodię The World Turned Upside Down („Świat przekrę-
cił się do góry nogami"), chociaż niektórzy badacze
twierdzą, że The King Will Cover Into This Again („Król
obejmie to z powrotem"). Sztandary były rozwinięte. Ma-
szerowali między ustawionymi wzdłuż drogi oddziałami
francuskimi i amerykańskimi. Panuje opinia, że Bry-
tyjczycy, wychodząc z Yorktown, starali się patrzeć wy-
łącznie w stronę oddziałów francuskich, nie zaś na nie
umundurowanych i nie zawsze schludnych Amerykanów,
z których wielu zaraz po złożeniu broni przez niedaw-
nych przeciwników, obrabowało ich z mundurów i bu-
tów. Złożyły również broń oddziały armii królewskiej
w Gloucester.
Po kapitulacji Brytyjczyków Amerykanie zyskali
214 sztuk różnego kalibru dział, 7200 sztuk broni, 40
wozów taborowych, 260 koni, dużą sumę pieniędzy bry-
tyjskich, przeznaczonych na żołd dla żołnierzy i gaże
dla oficerów, oraz amunicję i zapasy żywności. Szacuje
się, że Cornwallis stracił jedną czwartą sił brytyjskich
znajdujących się w Ameryce Północnej.
Szacuje się, że amerykańskie siły w momencie pod-
dania się przeciwnika składały się z 7290 żołnierzy kon-
tynentalnych, 514 artylerzystów, 176 ludzi służących
w kawalerii oraz 4000 członków milicji prowincjonalnej.
W sumie Amerykanie pod Yorktown mieli ponad 11 000
ludzi. Oddziały francuskie to siły gen. Rochambeau
z 4000 żołnierzy, którzy szli z nim od Newport, 3000 żoł-
nierzy dowodzonych przez Saint Simona oraz 800 żoł-
nierzy piechoty morskiej wysłanej przez adm. de Gras-
se'a do Gloucester. Do tego trzeba dodać 1000 ludzi znaj-
dujących się na okrętach wojennych, którzy od strony
morza wspomagali poczynania sił lądowych. Przyjmuje
się, że w oblężeniu Yorktown po stronie sprzymierzo-
nych brało udział 19 000—20 000 żołnierzy fran-
cuskich i amerykańskich. Historycy podają, że pod York-
town Amerykanie stracili 23 zabitych i 65 rannych,
Francuzi natomiast — 253 żołnierzy, w tym 60 zabitych.
Cornwallis raportował swoim przełożonym, że w York-
town w sumie było 8885 żołnierzy i oficerów. W trak-
cie oblężenia stracił 552 ludzi, w tym 156 zabitych.
Kiedy wiadomość o poddaniu się lorda Cornwallisa
w Yorktown dotarła do Londynu — a było to 25 listo-
pada 1781 r. — stało się jasne, że przywrócenie przy
pomocy siły władzy w koloniach położonych na wybrze-
żu wschodnim Ameryki Północnej jest już niemożliwe.
Wywołało to przygnębienie w gabinecie lorda Northa,
zaś króla Jerzego III zmusiło do zastanowienia się nad
słusznością prowadzonej polityki, zwłaszcza że opozycja
ze względu na wysokie koszty wojny, domagała się za-
warcia natychmiastowego pokoju z amerykańskimi bun-
townikami.
Po kapitulacji lorda Cornwallisa i wyeliminowaniu
sporej grupy oddziałów brytyjskich z wojny gen. Wa-
szyngton pragnął nadal korzystać z pomocy wojsk fran-
cuskich w Ameryce, jednakże adm. de Grasse, zgodnie
z zaleceniami swego rządu, musiał bronić posiadłości
francuskich i hiszpańskich na Morzu Karaibskim i 5 lis-
topada odpłynął na południe, przyrzekając wrócić na-
stępnego lata. Francuski korpus hrabiego Rochambeau
pozostał w Wirginii. Do czerwca 1782 r. kwaterował
w Williamsburgu, gdzie oczekiwano na dalsze rozkazy
z Paryża. W styczniu 1782 r. Rochambeau odrzucił pro-
pozycję gen. Greene'a, który chciał razem z nim uderzyć
na Charleston w Karolinie Południowej. 23 czerwca
1782 r. żołnierze francuscy wyruszyli na północ do New-
port. Rochambeau był żegnany jak bohater narodowy
Ameryki, a każdy stan, przez który przechodził, składał
mu oddzielne podziękowania. W Newport czekała na nich
wiadomość, że w związku z rezygnacją brytyjskiego ga-
binetu lorda Northa i wnioskiem o rozpoczęcie rozmów
pokojowych Francja zdecydowała się zabrać swój korpus
ekspedycyjny z Ameryki Północnej. W drugiej połowie
1782 r. Rochambeau i jego żołnierze zostali przewiezie-
ni na wyspę San Domingo.
Po wyjeździe sił francuskich gen. Waszyngton mógł
liczyć wyłącznie na swoje oddziały. Jeszcze pod York-
town rozkazał, by gen. St. Clair wraz z 2000 żołnierzy
z zaciągu kontynentalnego, włączając także grupę
gen. Wayne'a, udał się na południe na pomoc gen. Gree-
ne'owi. Chociaż po klęsce lorda Cornwallisa koniec woj-
ny wydawał się bliski, w rękach brytyjskich pozosta-
wały jeszcze trzy miasta: Charleston, Savannah i No-
wy Jork oraz kilka fortów w prowincjach południowych.
Sam Waszyngton wrócił do swoich kwater nad rzeką
Hudson.
Kiedy lord Cornwallis zjawił się w porcie nowojors-
kim, by przygotować się do wyjazdu do Anglii, rodacy
przyjęli go bardzo źle. W Londynie stanął nawet przed
sądem wojennym, lecz dzięki powiązaniom, rodzinnym
pozostał w armii lądowej, odnosząc później sporo suk-
cesów w Indiach Wschodnich. Znacznie gorszy los spot-
kał gen. Clintona, który, odwołany do k r a j u po klęsce
Cornwallisa, zaangażował się w batalię o ustalenie przy-
czyn niepowodzenia pod Yorktown i ostatecznie musiał
odejść ze służby. Rozgoryczony, pisał przez lata historię
wojny amerykańskiej wskazując, że na jej ostateczny
wynik wpłynęły liczne nieporozumienia między dowód-
cami angielskimi. Książka Clintona ukazała się w XIX w.
KOŃCOWY OKRES WOJNY

DALSZE WALKI GEN. GREENE'A

Odejście gen. Cornwallisa w marcu; 1781. r. na północ


do Wirginii wykorzystał gen. Greene, by ze swymi ludź-
mi wrócić do Karoliny Południowej. Siły brytyjskie, któ-
re się tam znajdowały, liczyły około 8000 żołnierzy sta-
cjonujących w kilku fortach. Dowodził nimi lord Raw-
don, który przebywał w Camden z garnizonem liczącym
około 3000 ludzi. W głębi prowincji należały do Brytyj-
czyków forty: Augusta, Ninety-Six, Granby, Orange-
burg, Watson, Motte i Georgetown. Ich załogi przede
wszystkim udzielały pomocy siłom lojalistycznym. Na
naradzie, którą gen. Greene odbył z dowódcami patrio-
tycznych sił partyzanckich, postanowiono zająć te wszy-
stkie forty, które niejako łączyły z sobą dwa duże gar-
nizony brytyjskie w Savannah i Charleston. Do pomocy
rzutkiemu gen. Francisowi Marionowi gen. Greene do-
dał niewielki oddział kawalerii Henry Lee. Wzmocnione
w ten sposób grupy partyzantów Karoliny Południowej
23 kwietnia zajęły fort Watson.
Teraz gen. Greene postanowił uderzyć na Camden.
Gdy po przebyciu ze swymi ludźmi 140 mil w 14 dni
(po drodze przygotowano łodzie do przeprawy przez rze-
kę) zatrzymał się w pobliżu fortu w Hobkirk's Hill, od-
dalonego od sił brytyjskich o półtorej mili, lord Rawdon
zmobilizował wszystkie siły. Postanowił bowiem doko-
nać wypadu na amerykański oddział. 25 kwietnia 1782 r.
około godziny 10.00 rano, pozostawiwszy do ochrony
Camden 100 żołnierzy z 900, którymi dysponował, ude-
rzył na liczące 1174 ludzi oddziały gen. Greene'a. Ame-
rykanie zostali zaskoczeni pojawieniem się od strony
południowego wschodu sił nieprzyjacielskich. Gdy Gree-
ne usłyszał pierwsze strzały, zasiadał właśnie do śnia-
dania. Chociaż Amerykanie byli zaatakowani niespo-
dziewanie, to jednak ich trzy działa zaczęły szybko
ostrzeliwać zbliżających się Brytyjczyków. Wkrótce też
włączyła się do walki regularna piechota kontynentalna,
ale około 200 ludzi z oddziałów milicji, widząc nieprzy-
jacielskie bagnety, rzuciło się do ucieczki. W tej sytuacji
Greene, bojąc się o powierzonych sobie ludzi, dał rozkaz
odwrotu, cofając się około 3 mil. W trakcie tego mar-
szu Amerykanom udało się zachować posiadaną arty-
lerię oraz zabezpieczyć zapasy żywności i broni. Tym-
czasem lord Eawdon zabrał resztę swego garnizonu
z Camden i wycofał się do Charlestonu. Obie strony li-
czyły straty. Amerykanie w trakcie bitwy pod Hobkirk's
Hill mieli 16 zabitych i 250 rannych, Brytyjczycy zaś
38 zabitych i 230 rannych.
Po nieudanej walce pod Hobkirk's Hill gen. Greene
skierował się w stronę innego fortu brytyjskiego, Nine-
ty-Six. Ruszył tam 9 maja. W maju 1782 r. siły patrio-
tyczne działające na południu opanowały kolejno: 11 ma-
ja fort Orangeburg (przez Sumtera), 12 maja fort Motte
(przez Mariona i Lee) i 15 maja fort Granby (przez od-
dział Henry Lee). Patriotom nie udało się natomiast za-
jęcie fortu Ninety-Six.
Fort ten był najbardziej na zachód wysuniętym po-
sterunkiem brytyjskim i miał duże znaczenie dla utrzy-
mania w zależności Karoliny Południowej. Lord Raw-
don nawet zastanawiał się nad jego ewakuacją, lecz za
późno wysłał tam odpowiednie rozkazy.
Fort ten został zbudowany na terenie należącym po-
przednio do plemienia Cherokee. W 1782 r. jego załogę
stanowiło 550 lojalistów dowodzonych przez płk. Johna
Crugera. Sam fort był otoczony fosą i wysokim wałem.
Dostępu do niego broniły trzy reduty: od strony wschod-
niej' silna reduta nazywana Gwiaździstą, od strony za-
chodniej mniejsza, zwana fortem Holmesa, zapewniała
obrońcom dostęp do wody płynącego w pobliżu strumie-
nia. Brytyjczycy mieli w Ninety-Six trzy 3-funtowe
armaty. Gen. Greene z 1000 ludzi podszedł pod bry-
tyjską placówkę 22 maja 1782 r. i zgodnie z sugestią
swego inżyniera, płk. Kościuszki, zdecydował się na
przeprowadzenie regularnego jej oblężenia. Prace ziem-
ne, wykonywane przez Murzynów i milicję prowincjo-
nalną, postępowały jednak powoli. Obrońcy starali się
celnymi strzałami razić nieprzyjaciół; oblężenie przecią-
gało się. 11 czerwca Greene otrzymał wiadomość, że
3 czerwca wyruszył z Charlestonu na pomoc swym lu-
dziom zamkniętym w Ninety-Six lord Rawdon. Greene
zastanawiał się, co w tej sytuacji począć: odstąpić od
fortu i wyjść naprzeciw zbliżającym się szybko oddzia-
łom lorda Rawdona czy też podjąć próbę zajęcia fortu
przed jego przybyciem. Ostatecznie postanowił jeszcze
raz spróbować ataku. 18 czerwca uderzono równocześ-
nie na dwie reduty — Holmesa i Star (Gwiaździstą).
Leg zdobył redutę Holmesa, lecz już o zmierzchu pod
naciskiem sił obrońców musiał ją opuścić. Reduty Star
broniły oddziały angielskie i 150 lojalistów. Amery-
kanie, ponosząc spore straty, starali się ją zająć uderza-
jąc z dwóch stron, ale bez powodzenia. Greene nakazał
odwrót spod Ninety-Six i 19 czerwca jego wojska wyco-
fały się w kierunku Charlotte. Rawdon przybył do for-
tu rankiem 21 czerwca, przyprowadzając ze sobą 2000
żołnierzy, w tym trzy regimenty piechoty niedawno przy-
byłej z Anglii. Po kilkugodzinnym odpoczynku zamie-
rzał ruszyć w pościg za Greene'em, jednakże dowiedzia-
wszy się, że Amerykanie znajdują się juz w odległości
ponad 30 mil, zrezygnował. Nakazał natomiast ewaku-
ację załogi Ninety-Six do Charlestonu. W trakcie wyco-
fywania się do Charlestonu zmarło na udar słoneczny
50 jego żołnierzy.
Podczas trwającego 28 dni oblężenia Ninety-Six Ame-
rykanie stracili 185 ludzi, natomiast Cruger miał 27 za-
bitych i 58 rannych. Amerykanom nie udało się, co pra-
wda, zdobyć tego fortu, ale ich atak zmusił brytyjskie
dowództwo do ewakuacji wojsk, dzięki czemu stan po-
siadania angielskiego w prowincjach południowych zno-
wu zmniejszył się.
Greene, wycofawszy się z Ninety-Six, założył obóz
letni w Santee Hill's, by tam przeczekać największe
upały. Przebywał tam sześć tygodni; w tym czasie jego
siły wzrosły do 2000 ludzi. Po odpoczynku letnim posta-
nowił przejąć inicjatywę i zaatakować oddziały brytyj-
skie.
7 września 1781 r. Greene połączył się z oddziałami
Mariona. Teraz dowodził siłami liczącymi około 2400 ludzi.
Rankiem 8 września 1781 r. gen. Greene uderzył na li-
czące 1800—2000 żołnierzy oddziały ppłk. Stewarta. Mia-
ło to miejsce na leżącym w pobliżu Nelson's Ferry nad
rzeką Santee polu zwanym Eustaw Springs.
Obóz brytyjski graniczył od północy z rzeczką Eustaw
Creek. W południowej części obozu rozmieszczono od-
działy kawalerii. O godz. 9.00 rano Amerykanie ruszyli
przez las ku obozowi nieprzyjacielskiemu. Środek kolum-
ny amerykańskiej zajmowała milicja prowincjonalna, zaś
jej skrzydeł strzegły: lewego piechota kontynentalna
dowodzona przez Hendersona i kawaleria Hamptona,
prawego zaś legion Lee. W straży tylnej posuwał się od-
dział kawalerii Waszyngtona i delawarczycy Kirklanda.
Obie strony użyły posiadanych przez siebie dział. Duże
straty poniosła kawaleria patriotów. I Amerykanie,
i Brytyjczycy walczyli z dużym poświęceniem. O wyni-
ku tego starcia zadecydował przypadek: oto na widok
zgromadzonych w obozie angielskim zapasów żywności
i alkoholu milicja zupełnie zapomniała o dyscyplinie
i nie wykonała wydanego przez Greene'a rozkazu o wy-
cofaniu się. I tak Greene przegrał bitwę, w której miał
szansę zostać zwycięzcą. Obie strony poniosły duże stra-
ty. Kongres Kontynentalny oficjalnie podał, że po stro-
nie amerykańskiej zginęło 139 ludzi, było też 375
rannych i 9 zaginionych. Brytyjczycy mieli 85
zabitych, 351 rannych i 257 zaginionych. Po bitwie
pod Eustaw Springs osłabione oddziały brytyjskie
wycofały się do Charlestonu. Po zwycięskiej dla nich
batalii pod Eustaw Springs Brytyjczycy zajmowali na
południu już tylko miasta Charleston i Savannah, zaś
w prowincjach środkowych — Nowy Jork. Wokół
tych właśnie ośrodków postanowiono teraz skupić
oddziały patriotów, by zablokować siły angielskie od
strony lądu. Gen. Greene, kierujący swe oddziały w
stronę Charlestonu, 1 grudnia 1781 r. zdecydował się
uderzyć na obsadzony przez 850 żołnierzy posterunek
brytyjski pod Dorchester, położony nad rzeką Ashley,
15 mil na północny zachód od Charlestonu. Zaatakowani
Anglicy zniszczyli wszystkie zapasy żywności, broń
wrzucili do rzeki i wycofali się do Charlestonu.
Mieszkańcy miasta, w obawie przed uderzeniem Sił
patriotów, przygotowywali się do obrony. Wojska
Greene'a zajęły natomiast dawny obóz brytyjski,
zwany Round O. Tu właśnie około 9 grudnia 1781 r.
przybyła reszta jego sił, tutaj też 4 stycznia 1782 r. do-
tarły posiłkowe oddziały kontynentalne dowodzone przez
gen. St. Claire'a.
Warto dodać, że jak dotychczas udział wojsk konty-
nentalnych w wojnie na Południu ograniczał się jedy-
nie do niewielkich potyczek z Brytyjczykami, którzy
wychodzili z Charlestonu, by zdobyć furaż. 11 lipcu
1782 r. Anglicy ewakuowali Savannah. Greene blokował
Charleston, siły Waszyngtona - miasto Nowy Jork.
Wojna kończyła się. Rozstrzygnięcia co do przyszłości
zarówno patriotów, jak i wojska brytyjskiego zapadały
teraz w Wersalu, gdzie prowadzono rozmowy pokojowe.
W ich to wyniku 14 grudnia 1782 r., po ewakuacji żoł-
nierzy brytyjskich przez flotę wojenną, Amerykanie we-
szli do Charlestonu, kilka zaś miesięcy później do No-
wego Jorku.

Jak już wspomniano, wiadomość o kapitulacji York-


town zaskoczyła Anglików. Takiej klęski w Londynie
się nie spodziewano. Różne też były reakcje polityków —
począwszy od głoszenia potrzeby natychmiastowych ro-
zmów pokojowych po wolę kontynuowania za wszelką
cenę działań wojennych w Ameryce. Horacy Walpole
jednoznacznie twierdził: „Cokolwiek położy kres wojnie
w Ameryce, ocali życie tysięcy ludzi, a także miliony
pieniędzy" 18. Inni dodawali, że działania wojenne, pro-
wadzone na wielu frontach, zazwyczaj nie przynoszą
sukcesów. Tak było także w przypadku Anglii. W mar-
cu 1782 r. do władzy doszła opozycja — wigowie. Pier-
wszym krokiem nowego gabinetu brytyjskiego było roz-
poczęcie rozmów pokojowych z Amerykanami. Uległa
również zmianie sytuacja we Francji. Oto na początek
roku 1782 zaplanowano hiszpańsko-francuski atak na
wyspę Jamajkę. Jednakże w kwietniu 1782 r. admirał
brytyjski Rodney w udanej bitwie morskiej wziął do
niewoli część floty francuskiej, łącznie z adm. de Gras-
se'em, co zabezpieczyło posiadłości angielskie na tere-
nie Karaibów. Klęska floty położyła kres marzeniom
Francji o uzyskaniu przewagi na morzach i dyktowaniu
Anglii warunków pokojowych.
30 listopada 1782 r. podpisano wstępny traktat poko-
18
H. W o l p o l e ; Journal of the Reign of King George of the
third from the Year 1771 to 1781, London 1859, t. 2, s. 257
jowy między Anglią a Stanami Zjednoczonymi. Został
on ratyfikowany i ostatecznie podpisany 3 września
1783 r. w Paryżu. Anglia uznała dawne swe kolonie za
niepodległy organizm państwowy, co było nadzwyczaj
ważne z punktu widzenia prawa międzynarodowego. Gra-
nice nowego państwa na zachodzie ustalono na rzece Mi-
ssisipi. Dawano też Amerykanom prawo wolnego po-
łowu ryb na wodach Nowej Fundlandii. Po ratyfikacji
traktatu Brytyjczycy mieli wycofać swe wojska z
garnizonów graniczących z osadami Indian. Oddziały
an-gielskie ewakuowano do Anglii i Kanady; wraz z
nimi wyjechało 60 000 ludzi wiernych Koronie.
Gospodarzy rokowań — Francuzów — powiadomiono
o wynikach rozmów angielsko-amerykańskich na dzień
przed podpisaniem traktatu, co wywołało zrozumiałe
ich niezadowolenie, zwłaszcza że w tym czasie
Francja prowadziła własne rozmowy z Wielką Brytanią.
30 stycznia 1783 r. podpisano w Wersalu wstępny
traktat pokojowy Wielkiej Brytanii z Hiszpanią i
Francją. Do Francji wróciły jej dawne posiadłości:
wyspy St. Pierre, Miquelon, St. Lucia i Tobogo.
Francuzi uzyskali prawo do połowu ryb w Zatoce Sw.
Wawrzyńca, prawo budowania i utrzymania stacji
handlowych w Bengalu. Zniesiono również blokadę
portu Dunkierka. Hiszpania otrzymała Minorkę i obie
Florydy: wschodnią i zachodnią. Gibraltar pozostał przy
Anglii. Holandia zawarła z Anglią oddzielny traktat
na zasadzie stanu posiadania ante bellum, na mocy
którego Holandia utrzymała monopol handlu na Dale-
kim Wschodzie. Traktat końcowy podpisany we wrześ-
niu 1783 r. między wojującymi stronami zamknął wojnę,
w wyniku której powstało samodzielno państwo Stany
Zjednoczone Ameryki. Wojnę, która była pierwszym an-
tykolonialnym wystąpieniem uwieńczonym zwycięstwem
sił dążących do samostanowienia.
Wojna lat 1775 - 1782 została zakończona. Ameryka-
nie co prawda uzyskali niezależnośc, ale pozostały im
spore kłopoty zarówno z ustaleniem ustroju nowego pań-
stwa, jego finansami, administracją, do czego przyłączyły
się nie załatwione sprawy żołnierzy przez lata służących
w Armii Kontynentalnej oraz konflikty ,,na pograniczu"
z Indianami.
18 października 1783 r. rozwiązano Armię Kontynen-
talną. Jej wódz naczelny 4 grudnia 1783 r. uroczyście
żegnany przez żołnierzy i oficerów odjechał do swych
posiadłości w Wirginii. Zostawiono jedynie niewielkie
siły do walk z plemionami indiańskimi.

W trakcie działań wojennych lat 1775—1783 obie stro-


ny miały spore kłopoty z jeńcami wojennymi. Zazwy-
czaj Brytyjczycy, jak to było w zwyczaju w Europie,
dokonywali wymiany wziętych do niewoli oficerów wszy-
stkich stopni. Wychodzili z założenia, że brytyjski oficer
jest bardziej cenny niż amerykański. Problemem stały
się miejsca odosobnienia, w których trzymano jeńców
wojennych. Niewielkie więzienia kolonialne stały się za
małe dla setek branych do niewoli ludzi. I tak w trakcie
bitwy o miasto Nowy Jork wzięto do niewoli 4000 pa-
triotów, około 5000 żołnierzy poddało się Amerykanom
pod Saratogą, około 1000 jeńców niemieckich wzięli
Amerykanie po potyczce pod Trenton, po poddaniu Cha-
rlestonu poszło do niewoli ponad 5000 Amerykanów,
zaś po poddaniu Yorktown jeńcami amerykańskimi sta-
ło się około 8000 żołnierzy brytyjskich. Ponadto przez
cały okres wojny w ręce nieprzyjacielskie dostawali się
marynarze ze statków kaperskich, a także oficerowie
i marynarze z okrętów wojennych. Nie wiemy, ilu było
jeńców wojennych po obu stronach walczących w całej
wojnie. Z pewnością jednak więcej znalazło się w nie-
woli ludzi pochodzenia amerykańskiego, których zazwy-
czaj źle traktowano. Dopiero po poddaniu się Burgoyne'a,
kiedy okazało się, że i Brytyjczyków może spotkać po-
dobny los, warunki jeńców trzymanych w obozach an-
gielskich poprawiły się. Stąd też po 1777 r. coraz rza-
dziej używano statków jako pływających więzień. Że-
glarzy wziętych do niewoli wysyłano do Indii Zachod-
nich, Senegalu lub też trzymano w Wielkiej Brytanii:
w Dartmoor Old Mili Pirson w Plymouth, w Tower
w Londynie. Czasami też skłaniano ich do wstępowania do
armii brytyjskiej albo skazywano na ciężkie prace.
Władze amerykańskie: Waszyngton i Kongres Konty-
nentalny, wydały zarządzenie, aby jeńców wojennych
brytyjskich traktować równie źle, jak władze brytyjs-
kie traktowały Amerykanów. W 1779 r. zalecano trzy-
mać ich na statkach. Tylko oficerów wymieniano lub wy-
puszczano po złożeniu przysięgi, że więcej nie będą wal-
czyć przeciwko Amerykanom. Anglicy często nie dotrzy-
mywali słowa, wychodząc z założenia, że nie powinni
pertraktować z buntownikami. Zdarzało się, że wypusz-
czano Brytyjczyków wierząc, że zwolnią oni podobną
liczbę ludzi przebywających w więzieniach angielskich,
do czego zresztą nigdy nie dochodziło. Komentował to
Franklin, pisząc: „Niewielka jest wiara i honor w tym
skorumpowanym narodzie brytyjskim" 19.
Amerykanie wziętych do niewoli Anglików i Niemców
kierowali do pracy na farmach i plantacjach, a także
w manufakturach produkujących proch i saletrę. Po za-
kończeniu wojny wielu z byłych jeńców wojennych,
szczególnie z Hesji, pozostało w Stanach Zjednoczonych,
osiedlając się na zachodnich terenach. Inni wracali do
Europy.
19
The Benjamin Franklin, Papers, New York 1962, s. 183.
ZAKOŃCZENIE

Jakie były przyczyny klęski Anglii, państwa, którego


armia lądowa i marynarka wojenna wydawały się wielu
politykom połowy XVIII w. najsilniejsze w ówczesnej
Europie? Odpowiedzi na to pytanie są często sprzeczne.
Podsumowując opinie różnych historyków i polityków
można wskazać na kilka podstawowych przyczyn przegra-
nej brytyjskiej, co do których większość badaczy jest
zgodna.
Jedną z nich bez wątpienia był nadmiernie rozbudo-
wany, zbiurokratyzowany aparat administracji, zarzą-
dzającej Metropolią i jej zamorskimi posiadłościami. Woj-
na tocząca się o setki mil od Londynu wymagała inicja-
tywy, sprawności w działaniu i współpracy różnych
departamentów rządu, czego w sumie nie było. Jak się
wydaje, przede wszystkim w Admiralicji zabrakło odpo-
wiedzialnych ludzi, którzy potrafiliby zapewnić flocie
pełne wyposażenie. To musiało się odbić na dostawach
dla wojsk działających za oceanem, a było konsekwencją
istnienia systemu patronatu i braku kompetencji urzęd-
ników i dowódców.
Inną istotną przyczyną utraty kolonii w Ameryce Pół-
nocnej był brak koordynacji działań między dowódcami
brytyjskimi. Nieporozumienia między gen. Clintonem
a kolejnymi admirałami odbijały się nie tylko na dosta-
wach dla armii lądowej, ale też na braku współpracy
między flotą a oddziałami działającymi na kontynencie.
Wymienia się ponadto klimat, utrudniające marsze la-
sy, bagna i liczne rzeki, a także niedostateczną znajomość
warunków geograficznych. Historycy zwracają uwagę,
że wielu żołnierzy brytyjskich twierdziło, iż sam teren,
na którym działali, nie pozwalał na operacje wojenne
podobne do znanych im w Europie, co bez elastyczności
taktyki dowódców, trzymających się znanych im sche-
matów podręcznikowych, musiało doprowadzić do prze-
granej.
Ponieważ w trzynastu koloniach brytyjskich w Amery-
ce nie było dróg, mostów oraz dogodnych przepraw
przez rzeki, dowódcy angielscy działali jedynie na ob-
szarach przybrzeżnych, opierając się na dostawach floty.
Armia brytyjska, wyruszająca w głąb kolonii, zazwyczaj
posiadała duże tabory, utrudniające manewrowanie
w trudnym terenie. W trakcie działań wojennych wy-
chodziły też na jaw inne braki organizacyjne: niedosta-
teczna opieka nad rannymi, kłopoty z wyżywieniem lu-
dzi i zwierząt oraz z kwaterami.
Przyłączenie się do wojny Francji, a potem Hiszpanii
uniemożliwiło rządowi brytyjskiemu skupienie się wy-
łącznie na sprawach amerykańskich. Włączenie się flot!
francuskiej i hiszpańskiej przyczyniło Anglikom sporych i
strat w okrętach wojennych i statkach handlowych. Mło-
dy porucznik McKenzi tak pisał z Yorktown 15 wrześ-
nia 1781 r., oceniając sytuację: „U nas wszystko zależy
od tego, co się zdarzy z flotą". Obawa dowódców bry-
tyjskich przed bitwą na morzu doprowadziła ostatecznie
do zablokowania Cornwallisa w Yorktown.
Kolejnym błędem brytyjskim w tej wojnie było roz-
proszenie sił własnych na kilka teatrów wojennych oraz
zbyt wolne tempo prowadzenia samych kampanii. To
ostatnie historycy tłumaczą albo niedocenianiem koloni-
stów jako żołnierzy, albo też niechęcią, jak to było w
przypadku gen. Howe'a, do prowadzenia walki z oby-
watelami brytyjskimi, jakimi przecież byli z punktu wi-
dzenia prawa buntownicy.
Rosnący z roku na rok koszt wojny doprowadzał na
terenie samej Anglii do tworzenia się stosunkowo silnej
opozycji, domagającej się na forum parlamentu przy-
znania koloniom niezależności i zaprzestania tej nie-
chlubnej dla rządu Jerzego III wojny. Opozycja, ataku-
jąc króla i jego doradców, podkreślała przy tym osamot-
nienie Anglii na arenie międzynarodowej, co szczególnie
uwidoczniło się w 1780 r., kiedy to powstała Zbrojna Li-
ga Neutralności, nastawiona negatywnie do Wielkiej
Brytanii.
Dlaczego wygrali Amerykanie? Wydaje się, że w naj-
większym stopniu na korzyść Amerykanów działała od-
ległość kolonii od Metropolii. Należy przy tym dodać, że
zamorskich prowincji bronił farmer, człowiek przywykły
do samodzielności i liczenia wyłącznie na samego siebie,
nawykły do posługiwania się bronią, znający teren i umie-
jący go wykorzystać. Minusem Armii Kontynentalnej
było małe zdyscyplinowanie, rozpolitykowanie i dezercje.
Ten indywidualizm żołnierzy amerykańskich sprawiał
spore kłopoty ich dowódcom. Waszyngton nigdy nie był
pewny swoich ludzi. Kiedyś tłumaczył Lafayette'owi, że
trudność w dowodzeniu oddziałami kontynentalnymi po-
lega na zebraniu wszystkich żołnierzy w jedno miejsce,
chociażby na krótki okres. Na dodatek armii tej brako-
wało dosłownie wszystkiego. Bez pomocy francuskiej, tak
w uzbrojeniu, wyżywieniu, jak i finansowaniu armii
amerykańskiej, nie doszłoby do pokoju wersalskiego
1783 r.
Przez cały czas, tj. od 1775 do 1782 r. — poza wypra-
wą kanadyjską — Amerykanie prowadzili wojnę typo-
wo obronną, co było naturalną strategią słabego part-
nera. Oddając w ręce przeciwników inicjatywę w dzia-
łaniach militarnych, zyskiwali tym samym czas na przy-
gotowanie sił własnych. Wydaje się, że z tego właśnie
wynikała strategia Waszyngtona — unikanie walnej bit-
wy. Na inny styl walki nie pozwalały Amerykanom ani
umiejętności, ani możliwości.
Rozważając przyczyny klęski i zwycięstwa nie można
pominąć stosunku sił walczących stron. Szacunki histo-
ryków amerykańskich i angielskich są bardzo różne.
O ile zazwyczaj wszyscy zgadzają się, że Anglia wysła-
ła do Ameryki Północnej w latach 1775—1783 około
92 000 żołnierzy służących w armii lądowej, to sprzecz-
ne są oceny co do liczebności armii amerykańskiej. Róż-
ne opracowania podają od 100 000 do 300 000 żołnierzy
kontynentalnych. Rozbieżności te spowodowane są bra-
kiem pełnych zapisów zgromadzeń prowincjonalnych
i Kongresu Kontynentalnego. Po zapoznaniu się z materiałami
archiwalnymi można sądzić, że przez formacje
Armii Kontynentalnej przeszło od 100 000 do 150 000 lu-
dzi. Wiele bowiem oddziałów kontynentalnych i prowin-
cjonalnych istniało wyłącznie ną papierze. Liczebność
milicji prowincjonalnej ocenia się na 40 000 do 150 000
ludzi. Należy pamiętać przy tym, że ludność zbuntowa-
nych przeciwko władzy Korony prowincji liczyła od
2 do 2,5 miliona, z czego jedna trzecia opowiadała się za
patriotami.
Różnie też szacują historycy straty w ludziach. Ogól-
nie rzecz biorąc, niewielu żołnierży ginęło bezpośrednio
w trakcie działań wojennych, spora natomiast była
śmiertelność w szpitalach, a także na skutek epidemii.
Stąd też podawane są zazwyczaj straty od 10 000 do
70 000 po stronie amerykańskiej i około 5000 po stronie
brytyjskiej. Niewiele wiadomo o stratach, które poniosła
ludność cywilna.
Historycy amerykańscy podkreślają fakt, iż wojna lat
1775—1783 była wojną ludową, a społeczeństwo prowin-
cji pragnęło oderwania się od Anglii. Nie wydaje się to
jednak słuszne, gdyż większość mieszkańców trzynastu
prowincji — o ile nie opowiedziała się po stronie Koro-
ny — nie stanęła po stronie patriotów, przyjmując po-
stawę wyczekującą.
Niepełne są także dane dotyczące cudzoziemców, któ-
rzy z różnorakich przyczyn znaleźli się w szeregach an-
gielskich i amerykańskich. Wiadomo, że w armii brytyj-
skiej służyła duża grupa żołnierzy (w piechocie i kawa-
lerii) niemieckich. Poza nimi było niewielu ochotników —
Irlandczyków, czasami Szwedów i Prusaków. W armii
gen. Clintona służył w 1777 r. polski oficer Paweł Gra-
bowski. Jak się szacuje, po stronie amerykańskiej słu-
żyło od 150 do 200 oficerów z Francji, Prus, Polski,
Szwajcarii. Wnieśli oni znaczny wkład w organizację
i szkolenie rekruta kontynentalnego. Wpajali dyscypli-
nę, uczyli zasad walki kawalerii, artylerii, budowania
fortyfikacji. Niezależnie od zawodowych oficerów, szu-
kających w Ameryce sławy i fortuny, po stronie amery-
kańskiej walczyło pod Yorktown około 5000 żołnierzy
francuskich i 3000 marynarzy floty wojennej Ludwi-
ka XVI.
Kończąc rozważania o amerykańskiej wojnie o nie-
podległość można zgodzić się ze zdaniem młodego kapita-
na brytyjskiego z 1775 r., iż była ona dziełem tworzą-
cego się narodu, „czującego się bogatym, licznym i sil-
nym, a Anglia nie była zdolna, by powstrzymać walkę
o zrzucenie tej ze wszech miar niewygodnej zależności" 20 .

20 Relacja Johna Bakera, (w) The Spirit of Seventy-Six, op. cit., s 71.
BIBLIOGRAFIA

Historia wojny amerykansko-angielskiej lat 1775—1783 ma bo-


gatą literaturę. Do najlepszych prac, dotyczących tej proble-
matyki, należy zaliczyć J. R. Al d e n a The War of the Revo-
lution, New York 1952, i The History of the American Revolu-
tion, New York 1969. W tej ostatniej autor, podsumowując dłu-
goletnie badania własne i dorobek historiografii amerykańskiej,
przedstawia strategią amerykańskiej wojny i motywy działań
dowódców.
Innym wartościowym dziełem jest B. L a n c a s t e r a From
Lexington to Liberty, Garden City, New York 1959.
Wykorzystując archiwa brytyjskie obszernie i szczegółowo
przedstawia przygotowania do wojny, przebieg działań wojen-
nych oraz angielski wysiłek zbrojny P. M a c k e y w The War
for America 1775—1783, Cambridge (Mass.) 1964. Natomiast spo-
ro informacji o organizacji armii brytyjskiej, systemie uzupeł-
nień, kadrze zawiera praca E. E. C u r t i s a The Organisation
of the British Army in the American Revolution, New Haven
1926. Podobnej tematyce jest poświęcona H. C. B. R o g e r s a
The British Army of the Eighteenth Century, London 1977.
Wśród wielu prac, przedstawiających udział gen. Jerzego
Waszyngtona w wojnie o niepodległość USA, najlepszą, jak się
wydaje, jest wielotomowe dzieło D. S. F r e e m a n a George
Washington. A Biography, New York 1948—1957, t. 3 i 4. Przed-
stawia ona szczegółowo życie Waszyngtona na tle toczącej się
walki zbrojnej i politycznej. Interesującą biografią amerykań-
skiego dowódcy jest również N. C u r t i s a George Washington
and American Independence, Boston 1951. Sporo informacji o do-
wódcach amerykańskich można znaleźć w pracach. G. A. Bi l-
l i a sa George Washington's Generals, New York 1964, H. P e c k -
h a r a a The War for Independence. A Military History, Chicago
1958, L. M o n t r o s s a Rag, Tag and Bobtail, Story of Continen-
tal Army 1777—1783, New York 1952, G. F. S c h e e r , H. F. R a n -
k i n Rebels and Redcoast, New York 1957.
Nowe materiały dotyczące działań wojennych prowadzonych
przez obie strony zawiera wybór tekstów przygotowany przez
H. S. C o m m a g e r a i R. B. M o r r i s a The Spirit of Seven-
ty-Six: The Story of the American Revolution as told by par-
ticipants, Indianopolis 1958. Uzupełnieniem tych dokumentów są
Sources and Documents Ilustrating the American Revolution,
1764—1788, New York 1929.
Wśród prac poświęconych poszczególnym bitwom na uwagę
zasługują A. A. L a w r e n c e' a Storm over Savannah, Athenas,
Ga, 1951 oraz H. L. L a n d e r s a, The Virginia Campaing and
the Blockade and Siege of Yorktown, Washington 1931. Dowodze-
nie braci Howe omawia monografia T. S. A n d e r s o n a pt. The
Command of the Howe Brothers in the American Revolution,
New York 1935. Jest ona oparta na dotychczas nie publikowa-
nych dokumentach brytyjskich.
Udział lojalistów w działaniach militarnych przedstawiony zo-
stał przez P. W. S m i t h a w Loyalists and Redcoast: A Study in
British Revolutionary Policy, Chapell Hill 1964, a wydarzenia
na froncie zachodnim przez J. B a k e l f e s s a w Background
ta Glory The Life of George Roger Clark, Philadelphia 1967.
Wartościowym źródłem dla badaczy, zajmujących się tym
okresem historii Ameryki Północnej, jest Encyclopedia of the
American Revolution, wydana przez M. M. Boatnera III w 1966 r.
Zawiera ona szczegółowe biografie oficerów biorących udział
w wojnie lat 1775—1783, analizę bitew oraz obszerną bibliografię
przedmiotu.
W opracowaniach historyków polskich dotychczas niewiele
miejsca poświęcono samym działaniom zbrojnym toczonym
w Ameryce. Sporo wiadomości na ten temat znajduje się w pra-
cach traktujących o udziale Polaków w wydarzeniach amerykań-
skich, M. H a i m a n a Kościuszko in the American Revolution,
New York 1954, tegoż autora Polacy w wojnie o niepodległość,
Chicago 1937, B. G r z e l o ń s k i e g o , I. R u s i n o w e j Polacy
w wojnach amerykańskich, Warszawa 1973, W. W a y d y Pułaski
w Ameryce, Warszawa 1930, W. M a l s k i e g o Amerykańska
wojna pułkownika Kościuszki, Warszawa 1976, Z. S u ł k a Pola-
cy w wojnie o niepodległość Stanów Zjednoczonych 1775—1783,
Warszawa 1976, L. P a s t u s i a k a Polacy w zaraniu Stanów Zje-
dnoczonych, Warszawa 1976.
SPIS ILUSTRACJI

Król Jerzy III. Mai. Cr. Stuart. J. R. A l d e n , A History of the


American Revolution, New York 1969
Bitwa pod Lexington. Lit. The Spirit of Seventy-Six, The story
of the American Revolution as told by Participants, New York,
Evanston and London 1958
Powrót z Concord oddziału brytyjskiego. Mai. J. Smillie wg ob-
razu Chappela. Tamże
Bunker Hill albo amerykański strój głowy. Tamże
Jerzy Waszyngton w Princeton. Mai. Ch. W. Peale. Tamże
Gen. Charles Lee. Potret współczesny. A l d e n , op. cit.
Gen. Henry Lee. Mai. Ch. W. Peale. Ch. R o y s l e r , A Revo-
lutionary People at War. The Continental Army and American
Character 1775—1783, Williarnsburg 1979
Gen. Richard Montgomery. MaS. Ch. W. Peale. Tamże
Gen. Benedict Arnold. Mai. Du Simitier. Tamże
Adm. Richard Howe. Mai. J. Chapman. A l d e n , op. cit.
Gen. William Howe. Mai. J. Chapman. Tamże
Gen. Guy Carleton. Mai. A. H. Ritchie. Tamże
Amerykański strzelec. Lit. współczesna. D. C. W h i t n e y, F&un-
ders of Freedom in America, Chicago 1964
Kwalifikowanie do udziału w kampanii wojennej. Lit. The Spi-
rit of Seventy-Six
Atak na fort Moultrie. Tamże
Gen. John Burgoyne. Portret współczesny. Tamże
Kongres debatuje nad Deklaracją Niepodległości. Mal. J. Trum-
bull. W h i t n e y , op. cit.
Gen. Horatio Gates. Portret współczesny. Tamże
Gen. John Stark pod Benuington. Tamże
Plany bitwy pod Saratogą, wyk. podobno przez Tadeusza Koś-
ciuszkę. T. K o r z o n , Kim i czem był Kościuszko, Warsza-
wa 1907
Kapitulacja gen. Burgoyne'a: Ze zbiorów Muzeum Wojska
Polskiego w Warszawie. Repr. L. Pius
Gen. John Sullivan w mundurze oficera amerykańskiego. Por-
tret współczesny. W h i t n e y, op. cit.
Gen. Friedrich Wilhelm von Steuben. Mal. Ch. W. Peale. R o y-
s t e r, op. cit.
Gen. Henry Clinton. Mai. J. Smart. A 1 d e n, op. cit.
Bitwa pod Savannah. Lit. W h i t n e y, op. cit.
Śmierć gen. Kazimierza Pułaskiego pod Savannah. Lit. współ-
czesna. The Spirit of Seventy-Six
Gen. Benjamin Lincoln. Mal. Ch. W. Peale. Tamże
Gen. Nathanael Greene. Mal. Ch. W. Peale. Tamże
Masakra osadników w dolinie Wyoming. Mal. Chappel. Tamże
Marion przeprawia się przez rzekę Pedee. Tamże
Gen. Charles Cornwallis. Mai. G. Stodart wg obrazu J. S. Co-
pleya. Tamże
Płk Banastre Tarleton. Mal. J. R. Smith. Tamże
Jean Baptiste de Rochambeau. Portret współczesny. Tamże
Francois Joseph Paul de Grasse. Portret współczesny. Tamże
Kapitulacja Cornwallisa. Lit. francuska. Ze zbiorów Muzeum
Wojska Polskiego w Warszawie. Repr. L. Pius
Koń amerykański zrzuca swego brytyjskiego pana. Ulotka współ-
czesna. The Spirit of Seventy-Six
Ameryka triumfuje, Anglia się smuci. Ulotka z 1782 r. R o y s-
t e r, op. cit.

You might also like