You are on page 1of 1071

Kryptonim

„Virushaus”
Badania nad bomba
atomową w III
Rzeszy
David Irving

Spis treści
Przedmowa autora
1 Przesilenie
2 Pismo do Ministerstwa Wojny
3 Druga możliwość - pluton
4 Skutki jednego błędu
5 Szesnasta pozycja długiej listy
6 Operacja „Freshman“
7 Atak na Vemork
8 Obiecujący rezultat
9 Cynik u władzy
10 Misja „Alsos“ działa
11 O krok od stanu krytycznego
12 Próba podsumowania
Uwagi i źródła
Ilustracje
Przedmowa autora

Badania atomowe w Niemczech


w czasie drugiej wojny światowej?
Trudno w to uwierzyć, mimo bowiem
upływu dwudziestu lat
w opublikowanych kronikach wojny
niemal nie spotyka się wzmianek na ten
temat. W istocie do dziś nikt nie pokusił
się o odtworzenie historii niemieckich
badań atomowych z lat 1938-1945
przede wszystkim dlatego, że cały
wyzwolony przez aliantów obszar
Europy został w wyniku działalności
specjalnej misji wywiadu
sprzymierzonych, kierowanej przez
doktora Samuela A. Goudsmita,
doszczętnie ogołocony z wszelkich
dowodów rzeczowych istnienia owych
prac. Rekonstrukcja faktów i zdarzeń
z tak nikłych szczątków, jakie pozostały,
musiała być dla historyka -
i początkowo istotnie była - koszmarem.
Łatwo mi dziś zrozumieć uczucia
profesora Fryderyka Joliota, kiedy na
jego usilne nalegania, by niemieccy
fizycy w Hechingen pokazali mu cały
zapas uranu, jaki niewątpliwie ukryli,
z całą powagą wręczono mu bryłkę
metalu wielkości kostki cukru pozostałą
po przeprowadzanych analizach
laboratoryjnych. (Pracownicy
brytyjskiego i amerykańskiego wywiadu
wywieźli cały zapas uranu i wszelkie
dokumenty z francuskiej strefy
okupacyjnej Niemiec jeszcze przed
zakończeniem działań wojennych).
W pogoni za dokumentami trafiłem
wreszcie do Stanów Zjednoczonych,
gdzie po, długich poszukiwaniach
znalazłem je w obfitości, porzucone
i zapomniane w archiwum
Amerykańskiej Komisji Energii
Atomowej w Oak Ridge, Tennessee.
Pragnąłbym na tym miejscu
podziękować panom Robertowi L.
Shannonowi i Jamesowi M. Jacobsowi
za pomoc, jakiej mi tam udzielili.
Najistotniejsze dokumenty niemieckie,
zwłaszcza dotyczące politycznych
aspektów sprawy, udostępnił mi dr
Goudsmit. Jestem mu niezmiernie
zobowiązany za gościnność, z jaką
przyjął mnie w Brookhaven National
Laboratory, N.Y. Dziękuję również
asystentce doktora Goudsmita, pani
Peggy Homan, która załatwiała mi wiele
spraw podczas moich poszukiwań w
Stanach.
Cennej pomocy - w postaci informacji
ustnych lub listownych oraz uwag do
poszczególnych części rękopisu -
udzieliło mi tak wielu uczestników
przedstawianych przeze mnie wydarzeń,
że nie jestem w stanie podziękować
każdemu z nich z osobna. Nazwiska
wszystkich wymieniłem w przypisie
„Uwagi i źródła”. Trzej spośród nich
jednak zasłużyli na moją szczególną
wdzięczność. A mianowicie:
· podpułkownik Knut Haukelid,
DSO, MC, który dopomógł mi
w moich poszukiwaniach w
Norwegii dotyczących akcji SOE
przeciw produkcji ciężkiej wody,
· profesor Werner Heisenberg,
który poświęcił wiele czasu, by
odbyć ze mną szereg długich
rozmów oraz by przeczytać rękopis
tej pracy,
· sir Patrick Linstead, FRS, który
umożliwił mi korzystanie
z ogromnych zbiorów biblioteki
zakładu fizyki w Imperial College,
South Kensington.
Bez ich pomocy przedstawienie
szczegółów poniższej pracy byłoby
niezwykle trudne.
D.J.C.I
Londyn, sierpień 1966 r.
1
Przesilenie

Historię niemieckich badań atomowych


w czasie wojny najlepiej zacząć od
końca, gdyż ze względu na brak silnego
kierownictwa wojskowego, takiego jak
w Stanach Zjednoczonych, realizacja
programu badań zależała od postaw
kierujących nimi naukowców.
A postawy tych dziesięciu
najwybitniejszych niemieckich
specjalistów atomowych najdobitniej
uzewnętrzniły się w ich reakcji na
wydarzenia z 6 sierpnia 1945 roku.
Tego wieczoru BBC nadała po raz
pierwszy wiadomość o zrzuceniu przed
kilku godzinami na Hiroszimę bomby
atomowej. Komunikat o godzinie
osiemnastej głosił, że siła wybuchu
bomby odpowiadała dwu tysiącom 10-
tonowych bomb RAF. Prezydent Truman
ujawnił, że Niemcy pracowali
gorączkowo nad sposobem
wykorzystania energii atomowej, lecz
bez powodzenia. W wiejskiej
posiadłości Farm Hall w pobliżu
Huntingdon przebywał wraz ze swoimi
dziewięcioma rodakami człowiek,
dzięki któremu zrodziła się idea bomby
atomowej: niemiecki chemik, profesor
Otto Hahn, odkrywca rozszczepienia
jądra uranu.
Kilka minut po nadaniu pierwszego
komunikatu brytyjski oficer sprawujący
pieczę nad internowanymi naukowcami,
major T. H. Rittner, poprosił Hahna do
swojego gabinetu i przekazał mu
wiadomość. Stary Niemiec był
wstrząśnięty: czuł się osobiście
odpowiedzialny za śmierć tysięcy ludzi.
Powiedział Rittnerowi, że już przed
sześciu laty, kiedy po raz pierwszy
uświadomił sobie możliwości
wypływające ze swego odkrycia, miał
jak najgorsze przeczucia, ale nigdy nie
przypuszczał, że dojdzie do ich
urzeczywistnienia. Rittner dał mu na
pokrzepienie łyk trunku i usiłował go
uspokoić. Wspólnie czekali na
powtórzenie komunikatu
o dziewiętnastej.
Pozostali internowani - wszyscy
związani w czasie wojny z niemieckimi
[1]
badaniami atomowymi - zasiedli już
do kolacji, kiedy zauważono
nieobecność profesora Hahna. Dr Karl
Wirtz poszedł po niego do gabinetu
Rittnera. Trafił na początek dziennika,
wysłuchał go wraz z Hahnem i
Rittnerem, po czym wrócił do jadalni
i oznajmił nowinę.
Wiadomość wstrząsnęła wszystkimi. Na
chwilę zapadło milczenie, po czym
wybuchła wrzawa. Agenci wywiadu
brytyjskiego, podsłuchujący przez ukryte
mikrofony, przekonali się ku swej
satysfakcji, że nawet najwybitniejsi
z niemieckich uczonych nie wierzyli
w istnienie bomby atomowej. Prof.
Werner Heisenberg - jedno
z najsłynniejszych nazwisk fizyki
teoretycznej, laureat nagrody Nobla -
sugerował, że jest to po prostu bluff.
Prof. Gerlach, ostatni pełnomocnik
Göringa do spraw fizyki jądrowej, pisał
później w swoim dzienniku:
„Heisenberg gorąco przeczy możliwości
posiadania przez Amerykanów bomby
atomowej”.
- Amerykanie nie są lepsi niż naziści -
rzucił Heisenberg. - Wyprodukowali
jakiś nowy materiał wybuchowy i dali
mu tę fantazyjną nazwę.
Niemcy dalecy byli od myśli
o prowadzeniu w Ameryce
zorganizowanych badań nad
wykorzystaniem uranu. Heisenberg pytał
doktora Goudsmita, kierownika
naukowego misji wywiadu
amerykańskiego, która w maju wzięła go
do niewoli, czy Amerykanie prowadzą
prace w tym samym kierunku co jego
zespół w Niemczech. Goudsmit, również
fizyk, którego trudno było podejrzewać
o oszukiwanie kolegi, zapewnił go, że
nie. Heisenberg próbował dać mu do
zrozumienia, że jest gotów udzielić
wskazówek Amerykanom, gdyby
zamierzali rozpocząć prace nad uranem,
a Goudsmit potraktował tę propozycję
poważnie. Mało tego. Okazuje się, że
kiedy w kwietniu amerykańska misja
zawładnęła ostatnim niemieckim stosem
uranowym, naukowcy niemieccy tam
pracujący - von Weizsäcker i Wirtz -
zostali skłonieni do wskazania miejsca
ukrycia uranu i ciężkiej wody
zapewnieniem, że materiały te zostaną
wykorzystane, kiedy Niemcy wznowią
badania gdzie indziej. Jakim cudem
Amerykanie mogliby więc mieć bombę
atomową? W rzeczywistości celem
amerykańskiej misji było zabezpieczenie
tych materiałów przed wpadnięciem
w ręce profesora Joliota i Francuzów,
gdyż laboratorium znajdowało się
w strefie francuskiej.
Heisenberg wciąż nie mógł uwierzyć, że
Goudsmit, fizyk, kolega, u którego
przebywał w 1939 roku w Stanach
Zjednoczonych, mógłby go tak wywieść
w pole. A zatem całe to gadanie o
„bombie atomowej” musi być bluffem.
Hahn, który dołączył do pozostałych,
wyraził nadzieję, że Heisenberg ma
rację. Gdyby nawet Amerykanie użyli
pierwiastka zwanego obecnie plutonem -
co sami Niemcy uważali za tańsze niż
stosowanie uranu-235 - to i tak byłby to
niezwykle skomplikowany problem.
Hahn podkreślił: „Do wyprodukowania
[plutonu] musieliby mieć stos czynny od
dłuższego czasu”.
Ukrywając rozterkę, Hahn znalazł
złośliwą przyjemność w dokuczaniu
swemu przyjacielowi Heisenbergowi:
„Jeśli Amerykanie mają bombę
atomową, to wy wszyscy jesteście
ostatnie patałachy! Biedny Heisenberg!”
Heisenberg dopytywał się gorączkowo:
- Czy zostało użyte słowo uran
w związku z tą bombą „atomową”?
- Nie - odparł Hahn.
- W takim razie ta cała historia nie ma
nic wspólnego z atomami - powiedział
Heisenberg.
Otto Hahn nie ustępował: „W każdym
razie, Heisenberg, jesteś patałach
i możesz zwijać manatki”.
Heisenberg obstawał przy twierdzeniu,
że do produkcji bomby użyto jakiegoś
niekonwencjonalnego, ale jednak
chemicznego środka wybuchowego, być
może wodoru czy tlenu atomowego lub
czegoś w tym rodzaju. Był gotów
wierzyć we wszystko, byle nie
w świadome oszustwo Goudsmita. Lecz
prof. Paul Harteck, fizykochemik z
Hamburga, spokojnie zwrócił uwagę na
fragment komunikatu stwierdzający, że
ładunek wybuchowy pojedynczej bomby
odpowiada 20 000 ton trójnitrotoluenu
(TNT). Ta nuta trzeźwego realizmu była
typowa dla Hartecka, wybitnego
specjalisty, obdarzonego kapitalnym
poczuciem humoru. Mały wąsik nadawał
mu przy odrobinie starań pewne
podobieństwo do ich nieżyjącego
führera, co z poduszczenia jego
współtowarzyszy stało się już raz
źródłem hałaśliwej uciechy - było to
wtedy, kiedy brytyjska prasa zaczęła
snuć przypuszczenia, że Hitler żyje
i gdzieś się ukrywa. Dziś jednak nikt nie
był w nastroju do żartów.
Von Weizsäcker, jeden z młodszych
współpracowników Heisenberga,
ostrożnie zagadnął swego mistrza, co mu
mówi owe „20 000 ton”. Heisenberg
odpowiedział bardzo oględnie, lecz
wciąż nie chciał uwierzyć, że alianci
istotnie wyprodukowali bombę
atomową. Prof. Gerlach i Max von Laue
przypomnieli, że obszerniejszy przegląd
wydarzeń jest nadawany o dziewiątej
wieczorem.
W ciągu dwu godzin oczekiwania
dyskusja toczyła się dalej. Korsching i
Wirtz twierdzili, że do wyprodukowania
bomby Amerykanie musieli użyć uranu-
235 wydzielonego metodą dyfuzji -
metodą, nad którą sami pracowali w
Niemczech. „Było w każdym razie
oczywiste, że musieli zastosować
rozdzielanie izotopów - pisał dr Bagge,
specjalista w tej dziedzinie - jeśli miała
z tego wyjść bomba”.
- Cieszę się, że to nie my - oświadczył
Wirtz. Von Weizsäcker przytaknął: -
Amerykanie muszą czuć się okropnie.
Moim zdaniem było to szaleństwo z ich
strony.
Z drugiej strony stołu wtrącił się
Heisenberg:
- Nie można tak mówić. Równie dobrze
można twierdzić, że to najszybszy
sposób zakończenia wojny...
- Owszem - zgodził się Otto Hahn - to
jedyne, co mnie pociesza.
I po chwili dodał: - Można chyba
założyć się, że to bluff, jak twierdzi
Heisenberg.
O dwudziestej pierwszej naukowcy
zgromadzili się przy odbiorniku
w salonie.
„Podajemy wiadomości - zaczął
speaker. - Na wstępie donosimy
o wspaniałym osiągnięciu uczonych
alianckich, wyprodukowaniu bomby
atomowej. Jedną z takich bomb zrzucono
już na japońską bazę wojskową...” Po
chwili podano dalsze szczegóły:
„Samolot zwiadowczy nie mógł nic
dostrzec nawet po upływie paru godzin,
gdyż olbrzymia chmura dymu i pyłu
przesłaniała miasto, liczące ponad
300 000 mieszkańców”. To osiągnięcie
kosztowało aliantów 500 milionów
funtów. 125 000 ludzi uczestniczyło
w budowie fabryk w Ameryce, które
zatrudniają obecnie 65 000 osób.
Nieliczni tylko pracownicy wiedzieli,
nad czym pracują: „Widzieli ogromne
ilości dostarczanych materiałów, a
żadnych produktów - ponieważ ilość
materiału wybuchowego w bombie jest
znikoma”. Wreszcie nastąpiło ostateczne
potwierdzenie: Departament Wojny
podał, że do produkcji bomby użyto
uranu.
W miarę jak napływały nowe szczegóły
- po dzienniku nastąpiło dłuższe
oświadczenie Downing Street -
rozwiewały się wątpliwości. Dla
wprowadzonych w zagadnienie
niemieckich specjalistów stało się
rzeczą jasną, że istotnie chodzi tu
o bombę uranową. „W naszym małym
gronie atmosfera jest niezmiernie
naprężona” - pisał Gerlach.
Reakcja niemieckich uczonych była
połączeniem niedowierzania,
przerażenia, gniewu i wzajemnych
wyrzutów. Kapitan Welsh z wywiadu -
którego nazywali „pozłacanym pawiem”
z powodu zamiłowania do złotych
galonów - i doktor Goudsmit sromotnie
ich oszukali. Bagge żalił się: „Goudsmit
wyprowadził nas w pole!” W swoim
dzienniku zanotował: „...A teraz użyto
bomby przeciw Japonii. Podobno przez
kilka godzin po bombardowaniu miasto
było całkowicie zasłonięte tumanem
pyłu i dymu. Mówi się o 300 000 ofiar.
Biedny, stary Hahn!” Hahn wspomniał
im o doznanych uczuciach, kiedy po raz
pierwszy uświadomił sobie, jakie
przerażające następstwa może mieć jego
odkrycie rozszczepienia uranu: „Przez
pewien czas - mówił - zastanawiał się,
czy nie należałoby wrzucić całego uranu
do morza i zapobiec w ten sposób
katastrofie, jaka właśnie nastąpiła. Czy
można jednak pozbawić ludzkość
wszystkich dobrodziejstw, jakie może
przynieść rozszczepienie uranu? A teraz
stworzono ją, tę straszliwą bombę.
Amerykanie i Anglicy - Chadwick,
Simon, F. A. Lindemann (lord Cherwell)
i wielu innych - zbudowali w Ameryce
ogromne fabryki i bez przeszkód
wyprodukowali czysty uran-235”.
Niemieckim uczonym zaczęło wreszcie
świtać, dlaczego zostali internowani po
upadku Niemiec.
Dyskusja, która wywiązała się po
dzienniku, stawała się coraz bardziej
gorzka. Dr Korsching twierdził, że
amerykańscy uczeni musieli rozwinąć
szeroko zakrojoną współpracę: „W
Niemczech było to niemożliwe. Każdy
z nas lekceważył wszystkich innych”.
„Jak sądzę, nie osiągnęliśmy naszego
celu dlatego, że nie wszyscy chcieli ten
cel osiągnąć ze względów
zasadniczych” - oświadczył von
Weizsäcker. I dodał: „Gdybyśmy
wszyscy pragnęli niemieckiego
zwycięstwa w tej wojnie, powiodłoby
się nam”.
To oświadczenie wzburzyło
pozostałych. Czyżby niemiecki projekt
atomowy był sabotowany od wewnątrz?
Jeden z fizyków pisał później: „... cały
czas musieliśmy znosić kpiny
zwierzchnictwa z naszych ledwie
tolerowanych prób rozdzielania
izotopów. Musieliśmy forsować badania
nad rozdzielaniem izotopów wbrew
wewnętrznej opozycji naszych
najlepszych fizyków; i to wszystko ze
świadomością, że tacy jak M., E., P. i
W. bądź nie chcą nawet palcem kiwnąć
w sprawie wydzielania czystego uranu-
235, bądź nie mają o tym zielonego
pojęcia”. Profesor Gerlach - od
początku 1944 roku pełnomocnik
Göringa do spraw fizyki jądrowej - był
najbardziej dotknięty niemieckim
niepowodzeniem. A Bagge wyraził się:
„Uważam twierdzenie von Weizsäckera,
że nie zależało nam na osiągnięciu
sukcesu, za absurdalne, mogło tak być
w jego przypadku, ale nie odnosi się to
do wszystkich”.
Kiedy dobrze po północy profesor von
Laue wybierał się do łóżka, zwierzył się
Baggemu: „Jako chłopiec marzyłem, by
tworzyć fizykę i patrzeć, jak tworzy się
historia. No i mam, co chciałem.
Stworzyłem kawał fizyki i widziałem,
jak powstaje historia. Będę mógł to
powtarzać do samej śmierci”.
Von Laue nie mógł tej nocy usnąć.
O drugiej zapukał do pokoju Baggego
i powiedział: „Musimy coś zrobić.
Jestem bardzo niespokojny o Hahna.
Wiadomość wywarła na nim
wstrząsające wrażenie, obawiam się
najgorszego”.
Uchylili drzwi do sypialni Hahna, tak że
mogli go widzieć leżącego bezsennie,
wciąż jeszcze podnieconego. Dopiero
kiedy zobaczyli, że stopniowo uspokaja
się i pogrąża w sen, zrezygnowali
z czuwania.

II
[2]
Sir George Thomson pierwszy zwrócił
uwagę na tę szczególną własność natury,
dzięki której możemy dziś uzyskiwać
wielkie ilości energii z rozszczepienia
jądra atomu. Otóż proces ten jest
uwarunkowany występowaniem
w przyrodzie bardzo ciężkich
pierwiastków jak uran i tor, które - choć
w zasadzie nietrwałe - przetrwały
jednak pięć miliardów lat od chwili
powstania układu słonecznego. Gdyby te
pierwiastki były mniej trwałe, nic by
z nich nie zostało wielkim ludziom nauki
- jak Enrico Fermi, Otto Hann, Fritz
Strassmann i sam George Thomson - do
przeprowadzania badań. Gdyby były
nieco bardziej trwałe, rozszczepienie
jądrowe nie miałoby miejsca.
W naukach przyrodniczych często
zdarzają się takie paradoksalne
zjawiska, a równie często w ich
odkryciu uczestniczy zbieg okoliczności
i ślepy traf. Cztery lata pomyłek
i błędnych hipotez poprzedziły odkrycie
Hahna, że jądro uranu może ulec
rozbiciu. Cała historia zaczęła się we
wczesnych latach trzydziestych, kiedy
Enrico Fermi - wybitny fizyk włoski -
zasugerował możliwość wytworzenia
sztucznych promieniotwórczych
izotopów najcięższych znanych
pierwiastków przez bombardowanie ich
neutronami, odkrytymi niedawno przez
profesora Chadwicka. Neutrony -
ciężkie cząstki nie posiadające ładunku
elektrycznego - powinny łatwiej wnikać
do wnętrza silnie naładowanego jądra
niż „cząstki alfa”, tj. jądra helu,
z którymi eksperymentowali w Paryżu
Fryderyk Joliot i Irena Curie. Cząstkom
alfa posiadającym dodatni ładunek
trudno jest zbliżyć się do naładowanego
dodatnio jądra ze względu na
odpychanie elektrostatyczne. Można się
natomiast spodziewać, że neutron będzie
mógł wniknąć do wnętrza jądra nawet
przy niewielkiej prędkości. W istocie
Fermi odkrył przypadkowo, że
umieszczenie źródła neutronów
w osłonie z substancji bogatej w wodór,
na przykład z parafiny, powoduje
nasilenie się oddziaływania neutronów
z niektórymi pierwiastkami.
Wywnioskował stąd, że szybkie
neutrony emitowane przez źródło ulegają
w parafinie spowolnieniu („moderacji”)
w wyniku zderzeń z lekkimi atomami
wodoru i że takie spowolnione neutrony
są łatwiej pochłaniane przez jądra
bombardowanego pierwiastka.
Uran jest najcięższym pierwiastkiem
występującym w przyrodzie. W postaci
metalicznej jest to dość twarda biała
substancja, kowalna i ciągliwa,
o temperaturze topnienia znacznie
niższej niż temperatury topnienia innych
metali o podobnych własnościach
chemicznych - wolframu, chromu
i molibdenu. Liczba atomowa uranu
wynosi 92, a liczba masowa jego
najbardziej rozpowszechnionego izotopu
wynosi 238, co znaczy, że jego jądro
składa się z 92 protonów i 146
neutronów. Jednakże na każde tysiąc
atomów naturalnego uranu przypada
siedem atomów nieco lżejszego izotopu
o liczbie masowej 235. Własności
chemiczne obydwu izotopów są takie
same, ale ich własności fizyczne są
różne. Gdyby nie ta różnica własności
fizycznych, rozdzielenie izotopów uranu
nie byłoby możliwe - ale też nie byłoby
potrzebne.
Fermi i jego współpracownicy
z rzymskiego laboratorium stwierdzili,
że naturalny uran bombardowany
neutronami staje się radioaktywny.
Charakter promieniowania sugerował,
że uran-238 przez pochłonięcie neutronu
zamienił się w nietrwały uran-239.
Jądro tego nowego izotopu emitowało
jeden ujemnie naładowany elektron,
stając się jądrem nowego pierwiastka.
Tak więc uran o liczbie atomowej 92
uległ, ich zdaniem, przemianie
i utworzył nowy, nie znany dotąd
pierwiastek o liczbie atomowej 93,
którego miejsce w układzie okresowym
przypada poza uranem.
Dla sprawdzenia, czy rzeczywiście
udało się stworzyć nowy,
„transuranowy” pierwiastek, Fermi
wydzielił go z naświetlanego roztworu
związków uranowych i za pomocą
chemicznej metody strącania stwierdził
ku swemu wielkiemu zadowoleniu, że co
najmniej jeden z produktów
naświetlania uranu neutronami był
chemicznie różny od wszystkich
istniejących pierwiastków, a raczej od
wszystkich istniejących pierwiastków
cięższych niż ołów. Jako fizyk nie
widział powodu do przeprowadzania
porównań z pierwiastkami lżejszymi,
znajdującymi się w tablicy układu
okresowego przed ołowiem. Fermi uznał
więc, że jego nowa substancja musi być
cięższa od najcięższego znanego
pierwiastka - uranu. Wydawało się
rzeczą pewną, że żaden znany proces
[3]
przemiany jądrowej nie mógł
spowodować przejścia jądra uranu
w jądro pierwiastka bardziej odległego
od uranu niż ołów. Wprawdzie
chemiczka niemiecka Ida Noddack
podała w wątpliwość przypuszczenie
Fermiego i wysunęła roboczą hipotezę,
że w rzeczywistości jądro uranu
rozleciało się pod wpływem
bombardowania neutronami, a nie uległo
normalnemu rozpadowi
promieniotwórczemu, nie próbowała
jednak sprawdzić swojej hipotezy,
a fizycy nie potraktowali jej poważnie.
Hipoteza Fermiego o istnieniu szeregu
pierwiastków „transuranowych” została
przyjęta z zastrzeżeniami i stała się
przedmiotem sporów naukowych.
Natychmiast po opublikowaniu odkryć
Fermiego w „Nuovo Cimento” i
„Nature” w 1934 roku pochodząca z
Wiednia fizyczka Liza Meitner
namówiła Otto Hahna, słynnego
niemieckiego radiochemika, z którym
przed 1922 rokiem pracowała przy
odkryciu mezotoru i protaktynu, na
ponowne nawiązanie współpracy
i zbadanie pierwiastków
„transuranowych”, jakoby odkrytych
przez Fermiego. W laboratorium Hahna
w Instytucie Chemii im. Cesarza
Wilhelma w Dahlem pod Berlinem
pracował od pewnego czasu dr Fritz
Strassmann, świetny chemik, biegły
w chemii nieorganicznej i analitycznej,
który tu zapoznawał się z metodami
radiochemii.
Nie ma potrzeby przedstawiania pełnego
opisu badań, które ta trójka naukowców
przeprowadziła wówczas w Dahlem.
Wystarczy wspomnieć, że w ciągu
czterech lat, które poprzedziły
dramatyczne ostatnie tygodnie 1938
roku, Hahn, Strassmann i Liza Meitner
potwierdzili niezwykłe odkrycia
Fermiego i zbudowali skomplikowany
system rzekomych pierwiastków
transuranowych, który zyskał im uznanie
całego świata nauki. Wykryli i opisali
cztery nowe pierwiastki, które
prowizorycznie ochrzcili „eka-renem”,
[4]
„eka-osmem” , „eka-irydem” i „eka-
platyną”. W tablicy układu okresowego
pierwiastków wypadały one
bezpośrednio pod renem, osmem,
irydem i platyną i powinny były mieć
podobne do nich własności chemiczne.
Wystąpiły wprawdzie pewne
zagadkowe niezgodności, ale
zlekceważono je w błogiej nadziei, że
znajdzie się w końcu dla nich jakieś
wytłumaczenie.
Dopiero w 1938 roku w tej
skomplikowanej i ryzykownej
konstrukcji poczęły się pojawiać
pierwsze rysy. Idąc śladami Fermiego,
Irena Curie i Pavle Savić przez
bombardowanie uranu neutronami
otrzymali nowy izotop
promieniotwórczy - dziwną substancję
o półokresie rozpadu trzy i pół godziny.
Początkowo paryscy fizycy przyjęli, że
jest to izotop toru, poprzedzającego uran
o dwa miejsca w układzie okresowym
pierwiastków: byłby to rezultat
hipotetycznego procesu, w którym jądro
uranu pochłania neutron, staje się
nietrwałe i emituje cząstkę alfa,
zamieniając się w jądro toru.
Wprawdzie nikt jeszcze nie
zaobserwował emisji cząstek alfa
z napromienionego uranu, lecz łatwo
pojąć, że próżność fizyków
z berlińskiego laboratorium Otto Hahna
bardzo ucierpiała z powodu tego
odkrycia dokonanego przez rywalizujący
zespół. Wszak Liza Meitner już w 1934
roku sugerowała możliwość tworzenia
się toru, lecz Strassmann szukał
metodami chemicznymi śladów toru
w napromienionych roztworach uranu
i nic nie znalazł. Meitner zmyła mu teraz
głowę za to ówczesne niepowodzenie,
przez które sukces stał się udziałem
fizyków paryskich. Co prawda
publikując odkrycie, nie ujawnili oni
swoich metod doświadczalnych.
Fizyczka nalegała, aby Strassmann
powtórzył doświadczenie. Strassmann
podjął próbę bezpośredniego
oddzielenia toru od uranu i innych
pierwiastków, używając żelaza jako
„nośnika”. Po tygodniu zakłopotany
Strassmann mógł przysiąc Lizie Meitner,
że wbrew wszelkim zapewnieniom
zespołu francuskiego w roztworze
z pewnością nie ma toru.
Pracownia Hahna mogła opublikować
ten wynik, stawiając paryski zespół
w kłopotliwej sytuacji. Ale wybrano
bardziej dyplomatyczną drogę. Hahn i
Liza Meitner napisali list do
naukowców francuskich, zalecając im
prywatnie ostrożność, ponieważ w
Berlinie nie znaleziono toru. Czy aby
Irena Curie nie popełniła jakiejś
pomyłki? Profesor Hahn był
radiochemikiem o trzydziestoletnim
doświadczeniu i jego opinii nie można
było lekceważyć. Irena Curie nie
odpowiedziała wprawdzie na list z
Berlina, lecz opublikowała wkrótce
następną pracę, w której przyznała, że
ich dziwna substancja nie była jednak
torem.
Postawiła natomiast jeszcze śmielszą
hipotezę. Dalsze badania chemiczne
wykazały, że dziwna substancja
o półokresie 3,5 godziny krystalizuje
z roztworu razem z lantanem jako
nośnikiem. To skłoniło ją i jej
współpracownika do stwierdzenia:
„Rozstrzygające doświadczenia
wykazały, że substancja o półokresie 3,5
godziny posiada własności lantanu, od
którego, jak się obecnie wydaje, nie
można jej oddzielić inaczej niż metodą
frakcjonowania”.
Ich zdaniem nie mógł to być po prostu
lantan, ponieważ żaden proces przemian
promieniotwórczych nie mógłby
przekształcić jądra uranu aż do tego
stopnia. Musiał to więc być jakiś nowy
pierwiastek „transuranowy”. Ale gdzie
uplasować „transuranowiec”
o własnościach zbliżonych do lantanu -
pierwiastka ziem rzadkich? Zarówno
fizykom jak chemikom problem
wydawał się nie do rozwiązania.
Ponieważ owa dziwna substancja
została w ten sposób na siłę zaliczona
w poczet „transuranowców”, które
stanowiły w pewnym sensie domenę
pracowni Hahna, profesor i jego
współpracownicy musieli więc
poświęcić więcej uwagi jej
własnościom. Mgła rozjaśniła się nieco,
kiedy paryskie laboratorium na jesieni
1938 roku opublikowało pełne
sprawozdanie ze swej pracy, podając po
raz pierwszy dokładny opis użytych
metod i przebiegu doświadczeń.
Z zespołu Hahna ubył tymczasem fizyk
w osobie Lizy Meitner, która w lipcu
zdecydowała się opuścić Niemcy -
austriacki paszport nie chronił jej już
przed prześladowaniami rasowymi. Tak
więc doprowadzenie pracy do
niezwykłego rozstrzygnięcia przypadło
chemikom.
Profesor Hahn przejrzał nową pracę
Ireny Curie i przekazał ją
Strassmannowi zauważając, że Curie
opublikowała wreszcie swoje metody
doświadczalne - czy nie jest ich
przypadkiem ciekaw? Strassmann
szczegółowo przestudiował artykuł
i uznał, że w rozumowaniu zespołu
francuskiego tkwi błąd: byli oni
wprawdzie doświadczonymi fizykami,
ale nie byli tak biegli w radiochemii jak
berlińczycy. To mogło być powodem,
myślał Strassmann, że przejawy
obecności dwu nowych izotopów
w napromienionym roztworze uranu
przypisali jednej tylko substancji.
Strassmann przedstawił swoje
przypuszczenia Hahnowi. Profesor
wyśmiał jego teorię, lecz dodał, że
jednak coś w tym może być. W ciągu
tygodnia przeprowadzili szereg
pomysłowych doświadczeń, których
celem było rozróżnienie nowej
substancji promieniotwórczej - lub może
kilku - od uranu, protaktynu, toru
i aktynu, z jednej strony, a od wszelkich
ewentualnych pierwiastków
transuranowych, z drugiej. Po
napromieniowaniu stwierdzono
w roztworach domieszkę dwu lub może
nawet kilku nowych substancji
promieniotwórczych. Co by to mogło
być?
Używając baru jako nośnika,
wykrystalizowali z roztworu trzy
substancje radioaktywne, z których
powstawały trzy dalsze substancje
pochodne. Te ostatnie krystalizowały
razem z lantanem jako nośnikiem. Na
gruncie obowiązujących teorii jedynym
możliwym wyjaśnieniem było, że
substancjami macierzystymi są izotopy
radu, a pochodnymi - aktynu. Jedyną
alternatywę mogły stanowić izotopy
baru i lantanu, a to ze względów
fizycznych było nie do pomyślenia, gdyż
bar i lantan zajmują dużo wcześniejsze
miejsca w układzie okresowym
pierwiastków i nie prowadził do nich
żaden cykl przemian
promieniotwórczych, zgodny
z ówczesnym stanem wiedzy.
Kiedy Hahn i Strassmann pod koniec
1938 roku opublikowali swój wniosek,
że w napromienionym roztworze uranu
pojawiają się trzy nowe substancje -
izotopy radu i aktynu - powstające
z uranu w wyniku kolejnych rozpadów,
wielu fizyków nie chciało zgodzić się
nawet na tę wersję. Jaki mechanizm
miałby powodować emisję
bezpośrednio po sobie dwóch cząstek
alfa, przekształcającą jądro uranu
w jądro radu, zwłaszcza że do
„bombardowania” uranu użyto
powolnych (tj. niskoenergetycznych)
neutronów? Będąc w Kopenhadze, Hahn
przedstawił swoją hipotezę Nielsowi
Bohrowi, wybitnemu fizykowi
duńskiemu. Bohr powiedział mu
otwarcie, że kolejna emisja dwóch
cząstek alfa jest „nienaturalna”. Skłaniał
się do przypuszczenia, że wykryte
substancje są „transuranowcami”. Liza
Meitner przysłała Hahnowi ze
Sztokholmu pełen troski list,
przestrzegając go, że zaczyna w piętkę
gonić. Ależ musiała ostrzyć sobie język:
co za banialuki zaczęli pleść berlińscy
chemicy, gdy uwolnili się od żelaznych
pęt praw fizyki!
Podrażnieni tymi kpinami, Hahn i
Strassmann postanowili zabrać się
ponownie do owej dziwnej substancji
[5]
o półokresie 3,5 godziny . Strassmann
zaproponował eleganckie
doświadczenie, w którym chlorek baru
miał być użyty jako nośnik do
wykrystalizowania macierzystej
substancji promieniotwórczej
z napromienionego roztworu uranu.
Chlorek baru krystalizuje w postaci
pięknych, regularnych kryształów,
wolnych od jakichkolwiek domieszek
licznych „transuranowców”, jakie
niewątpliwie powstają przy
napromienianiu. Aparatura była prosta
i niekosztowna: rurę zawierającą
związek uranu poddano bombardowaniu
spowolnionymi w bloku parafiny
neutronami, które otrzymywano ze
źródła zawierającego jeden gram radu
zmieszanego z berylem (źródło takie
dostarcza znacznie mniej neutronów niż
cyklotrony, którymi dysponowały inne
państwa). Do napromienionego roztworu
uranu, zawierającego obecnie wśród
szeregu innych pierwiastków,
wytworzonych wskutek bombardowania
neutronami, także tajemniczą substancję
o półokresie 3,5 godziny, dodano
związku baru; wykrystalizowany chlorek
baru powinien zawierać mikroskopijne
ilości tego, co uważano za izotopy radu.
Obecność promieniotwórczej substancji
w kryształach potwierdzono za pomocą
liczników Geigera-Müllera. Impulsy
z liczników wzmacniano w prostym
wzmacniaczu zasilanym z szeregu
wysokonapięciowych baterii Pertrix,
ustawionych pod drewnianym stołem
laboratoryjnym. Wzmocnione impulsy
uruchamiały licznik mechaniczny,
którego wskazania Hahn, Strassmann
i ich dwaj asystenci odczytywali
w określonych odstępach czasu dla
ustalenia półokresu rozpadu
wytworzonych substancji
[6]
promieniotwórczych .
Było to trudne doświadczenie:
mikroskopijne ilości tych nowych
substancji promieniotwórczych
rozproszone były w ogromnej masie
kryształów chlorku baru. Toteż dla
ułatwienia badania promieniotwórczych
izotopów podjęto zwykłą w tych
wypadkach procedurę oddzielenia
mniemanego radu od nośnika - baru.
W tym celu użyto dobrze znanej metody
wielokrotnej krystalizacji, stosowanej
już przez Marię Curie do oddzielania
radu. Hahn i Strassmann używali jej
wielokrotnie i mieli dużą wprawę
w posługiwaniu się nią.
Tym razem jednak ku swemu
niepomiernemu zdumieniu stwierdzili,
że spodziewanych izotopów radu nie
udało się w ogóle wydzielić.
Czyżby zastosowali błędną technikę?
W połowie grudnia Hahn zdecydował
się na doświadczenie kontrolne.
Powtórzył wielokrotną krystalizację,
podstawiając tym razem na miejsce
owego mniemanego izotopu radu znany
promieniotwórczy izotop radu,
oznaczany ThX, i rozcieńczając roztwór
aż do uzyskania tej samej nikłej
radioaktywności, jaką wykazywał „ich”
rad. Doświadczenie kontrolne
przebiegło prawidłowo: garstkę atomów
prawdziwego izotopu radu można było
oddzielić od nośnika barowego zgodnie
z przewidywaniami - zatem technika ich
pracy była w porządku.
Hahn i Strassmann nie mogli się
otrząsnąć ze zdziwienia z powodu tak
niezwykłego obrotu sprawy, lecz
prawda zaczęła im powoli świtać.
W sobotę, 17 grudnia, powtórzyli oba
doświadczenia, tym razem jako jedno
łączne, dodając do roztworu
zawierającego sztucznie wytworzony
izotop „radu” nieco naturalnego izotopu
radu, tzw. mezotoru-I, jako wskaźnika.
Obie promieniotwórcze substancje
zostały wykrystalizowane z roztworu
z tym samym nośnikiem barowym.
Następnie przeprowadzono wielokrotną
krystalizację - niezwykle trudne
doświadczenie, komplikowane przez
ciągłe powstawanie z każdego składnika
całych rodzin produktów rozpadu
promieniotwórczego. Po każdym etapie
krystalizacji badano
promieniotwórczość próbek chlorku
baru: licznik Geigera-Müllera
wykazywał ponad wszelką wątpliwość,
że mezotor - prawdziwy izotop radu -
koncentrował się z etapu na etap zgodnie
z przewidywaniami, a „ich” sztuczny
izotop radu - nie. Po każdym etapie był
nadal równomiernie rozłożony w całej
objętości chlorku baru - tak
równomiernie jak sam bar. Ta
równomierność była dziwna, ale
wymowna. Hahn zanotował w swoim
kalendarzu: „Pasjonująca krystalizacja
radu-baru-mezotoru”.
Hahn nie miał już żadnych wątpliwości:
tego, co uważali za radioaktywny izotop
radu, nie można było oddzielić żadnymi
metodami chemicznymi od baru,
ponieważ był to w rzeczywistości
radioaktywny izotop baru.
Bombardowanie powolnymi neutronami
uranu - najcięższego z pierwiastków
występujących na Ziemi - spowodowało
powstanie baru, pierwiastka o masie
atomowej blisko o połowę mniejszej.
Atom uranu dosłownie rozleciał się na
części. Nie w wielkim, kosztownie
wyposażonym laboratorium fizycznym,
jakie znajdowały się za granicą, lecz
w skromnej pracowni chemicznej,
posługującej się najprostszymi
przyrządami, niemiecki chemik dokonał
tego odkrycia - odkrycia, które miało
wstrząsnąć światem fizyki.

III
Otto Hahn zachował tajemnicę odkrycia
zaledwie parę dni. W czasie weekendu
załatwiał osobiste sprawy Lizy Meitner.
Wstąpił do Urzędu Skarbowego w
Berlinie, a w poniedziałek rano przed
udaniem się do instytutu przeprowadził
rozmowę z Karlem Boschem, prezesem
Instytutu im. Cesarza Wilhelma, w celu
ustalenia, czy mieszkania Lizy Meitner
nie mógłby otrzymać ich kolega profesor
Mattauch. Dla nich wszystkich nie były
to wesołe czasy. Władze berlińskie
zorganizowały wystawę zatytułowaną
„Żyd - wieczny tułacz” i ku swemu
zaniepokojeniu Hahn stwierdził, że ktoś
o wątpliwym poczuciu humoru wymienił
jego nazwisko na wystawie. Stało się to
źródłem poważnych kłopotów dla jego
zwierzchników - historia
symptomatyczna dla owych czasów.
Kiedy w poniedziałek rano Hahn dotarł
do swojej pracowni w Dahlem,
rozpoczął ze Strassmannem nowe
doświadczenie, analogiczne do
poprzedniego, lecz tym razem mające na
celu zidentyfikowanie drugiej rodziny
promieniotwórczych izotopów
wytworzonych przez bombardowanie
uranu neutronami. Była to substancja,
która krystalizowała wraz z lantanem,
podobnie jak ich mniemane izotopy radu
krystalizowały z barem.
W czasie gdy na zmianę ze
Strassmannem obserwowali wskazania
liczników Geigera-Müllera, profesor
Hahn zabrał się do pisania długiego listu
(datowanego: „poniedziałek, 19-go
wieczorem, w laboratorium”) do Lizy
Meitner, którą zmuszono do opuszczenia
ich i przerwania trwającej od trzydziestu
lat współpracy zaledwie na pięć
miesięcy przed kulminacyjnym
momentem ich niezwykłej pracy.
Po omówieniu spraw, jakie dla niej
załatwiał w ciągu weekendu, Hahn
pisał:
„Przez cały czas Strassmann i ja
z pomocą [Clary] Lieber i [pani J.]
Bohne nieustannie pracujemy - jak
potrafimy najlepiej - nad zagadnieniem
uranu. Jest teraz jedenasta w nocy. Za
kwadrans dwunasta wróci Strassmann
i będę mógł pójść do domu. Problem
polega na tym, że z tymi «izotopami
radu» dzieje się coś tak dziwnego, że na
razie nie informujemy o tym nikogo.
Półokresy rozpadu tych trzech izotopów
zostały zmierzone z absolutną
dokładnością. Można je oddzielić od
wszystkich pierwiastków prócz baru.
Wszystko przebiega normalnie,
z wyjątkiem tego jednego - chyba że ma
tu miejsce jakiś niezwykły zbieg
okoliczności: nie daje rezultatów
krystalizacja frakcjonowana. Nasz
izotop «radu» zachowuje się identycznie
jak bar”.
Dalej opisał doświadczenia, które
przeprowadzili ze Strassmannem,
łącznie z końcowymi najtrudniejszymi,
z użyciem wskaźnika. Przedstawił
niemożność wzbogacenia sztucznie
otrzymanych izotopów „radu” przez
kolejne etapy krystalizacji, podczas gdy
naturalny rad wprowadzony jako
wskaźnik zachowywał się zgodnie
z przewidywaniami. Był to moment
pełen niepokoju. „Za tym wszystkim
może się jeszcze kryć jakiś
nadzwyczajny zbieg okoliczności -
powtarzał. - Jednakże wciąż narzuca się
nam ten niepokojący wniosek - nasze
izotopy «radu» nie zachowują się jak
rad, zachowują się jak bar”. Hahn
uzgodnił ze Strassmannem, aby na razie
oprócz niej nikogo nie zawiadamiać
o tych odkryciach. Może Meitner jako
fizyk znajdzie „jakieś fantastyczne
wyjaśnienie” tego wszystkiego.
„Wszyscy wiemy, że uran nie może
rozlecieć się tak by powstał bar. A teraz
mamy zamiar przekonać się, czy izotopy
«aktynu» powstałe w wyniku rozpadu
naszego «radu» będą się zachowywały
jak aktyn czy jak lantan. Wszystkie
doświadczenia bardzo wymyślne! Ale
musimy wykryć prawdę”.
Hahn nalegał, by Meitner spróbowała
znaleźć jakieś możliwe do przyjęcia
uzasadnienie ich odkryć, zgodne
z obowiązującymi prawami fizyki.
Mogliby wówczas ogłosić odkrycie pod
nazwiskami ich trojga - propozycja ta
znakomicie charakteryzowała
wielkoduszność Otto Hahna. „Muszę
wracać do liczników” - zakończył. List
wysłał jeszcze tej samej nocy po
opuszczeniu laboratorium.
Boże Narodzenie było tuż, tuż. We
wtorek w Instytucie im. Cesarza
Wilhelma odbyło się doroczne przyjęcie
gwiazdkowe. Wspomnienie tych
wszystkich Gwiazdek, kiedy jeszcze
mógł cieszyć się towarzystwem Lizy
Meitner, napełniło Hahna melancholią.
Miał co prawda inne sprawy na głowie:
uzyskali ze Strassmannem „kilka bardzo
pięknych wykresów” ze swoich
doświadczeń, wobec czego zdecydowali
się sporządzić opis swoich odkryć,
zanim instytut zostanie zamknięty na
święta.
W ciągu dwu następnych dni zakończyli
drugą część planowanych badań:
mniemane izotopy „aktynu” okazały się
i zo to p a mi lantanu, a więc znów
pierwiastka ze środkowej części układu
okresowego.
22 grudnia Hahn i Strassmann pracowali
gorączkowo cały dzień, przygotowując
do druku doniesienie o sztucznie
wytworzonych izotopach, które
zidentyfikowali w pierwszej części
eksperymentu. „Jako chemicy - pisali -
zmuszeni jesteśmy stwierdzić, że te
nowe substancje nie są izotopami radu,
lecz baru. Inne pierwiastki oprócz baru
i radu w ogóle nie wchodzą w rachubę”.
I chociaż był to werdykt „sprzeczny
z wszystkimi uznanymi zasadami fizyki
jądrowej”, werdykt, który obaj
radiochemicy wahali się uznać za
ostateczny, chcieli jednak opublikować
pracę możliwie szybko. Wezwany
telefonicznie dr Paul Rosbaud
z niemieckiego periodyku naukowego
„Naturwissenschaften”, bliski przyjaciel
profesora Hahna, pospieszył jeszcze
tego samego wieczoru do Instytutu im.
Cesarza Wilhelma. Dwaj chemicy
dopiero co skończyli swój artykuł,
w którym dowodzili, że jądro uranu
„pękło na kawałki”.
Rosbaud zrozumiał natychmiast
znaczenie odkrycia. Najbliższy zeszyt
„Naturwissenschaften” był już
w korekcie, lecz Rosbaud zarządził
usunięcie mniej pilnego artykułu ze
składu i natychmiastowe złożenie do
druku pracy Hahna i Strassmanna z datą
owego dnia - 22 grudnia 1938 roku -
jako datą przyjęcia. Był to dzień
przesilenia: na świecie zaczęło się
panowanie zimy.
Liza Meitner otrzymała list Hahna
w czasie ferii Bożego Narodzenia, które
spędzała ze swym siostrzeńcem -
fizykiem Ottonem Frischem ze słynnego
instytutu Nielsa Bohra w Kopenhadze.
Długi list Hahna zdziwił ją i nieco
zaniepokoił. Czyżby chemicy tego
formatu co Hahn i Strassmann mogli
popełnić jakiś błąd? Wydawało się to
nieprawdopodobne. Kiedy spróbowała
podzielić się z siostrzeńcem
przypuszczeniami Hahna, ledwie jej się
udało odwrócić jego uwagę od planów
wielkiego magnesu, nad którym właśnie
pracował. Upłynęło sporo czasu, zanim
jej rewelacje dotarły do jego
świadomości.
Odpowiedź Meitner oprócz gratulacji
zawierała też pewne wątpliwości:
„Rezultaty pańskich prac nad radem są
w istocie zdumiewające: reakcja
z powolnymi neutronami dająca
w wyniku bar?!... W tej chwili trudno mi
się pogodzić z tak drastycznym
rozerwaniem się [jądra uranu], ale
w fizyce jądrowej doświadczyliśmy już
tylu niespodzianek, że nie możemy
odrzucić tej hipotezy, mówiąc po prostu:
to niemożliwe!”
Liza Meitner i doktor Frisch wzięli za
punkt wyjścia do dalszych rozważań
model kroplowy jądra opracowany
przed dwoma laty przez Nielsa Bohra.
Według Bohra „napięcie
powierzchniowe” decyduje o trwałości
jądra wobec niewielkich deformacji.
Jednakże można sobie łatwo wyobrazić,
jak jądro uranu, z natury mało trwałe
z powodu dużego ładunku elektrycznego,
wytrącone z równowagi przez wychwyt
dodatkowego neutronu, nawet
niskoenergetycznego, wydłuża się
stopniowo i wreszcie dzieli na dwie
mniejsze „kropelki” (tj. mniejsze jądra)
w przybliżeniu równej wielkości. Każde
z tych jąder byłoby oczywiście dodatnio
naładowane, a zatem odpychałyby się
one ze znaczną siłą. Obliczenia
wykazały, że każde takie
„rozszczepienie” wyzwala energię około
200 milionów elektronowoltów -
dostateczną, aby ziarnko piasku
dostrzegalne gołym okiem podskoczyło
w widoczny sposób - oczywiście, gdyby
można było wprząc siły atomu do takiej
nieszkodliwej czynności.
Kiedy 6 stycznia 1939 roku ukazał się
artykuł Halina i Strassmanna, spora
grupka naukowców musiała przeżyć
niemiłe chwile, uprzytomniwszy sobie,
jak blisko wielkiego odkrycia sama się
znajdowała. Paryska grupa Ireny Curie
była chyba tego najbliżej, kiedy pisała
ze zdumieniem, że jej substancja o „3,5-
godzinnym okresie rozpadu” wykazuje
„własności lantanu”.
Najprawdopodobniej był to lantan.
Podobnie było w doświadczeniu
przeprowadzonym przez doktora von
Droste z Berlina w celu wykrycia
cząstek alfa, które według
obowiązującej wówczas teorii winny
być wysyłane przez bombardowane
neutronami uran i tor. Cienka folia
metalowa, którą von Droste osłonił
próbki uranu i toru (dla wyeliminowania
niskoenergetycznych cząstek alfa
z naturalnego rozpadu), uniemożliwiła
wykrycie potężnych efektów
jonizacyjnych powodowanych przez
produkty rozszczepienia.
Wiele lat później amerykański fizyk
opowiedział Fritzowi Strassmannowi
najtragiczniejszą ze wszystkich historii
„odkryć, które przeszły koło nosa”. Na
rok przed odkryciem Hahna naświetlał
on roztwór uranu neutronami ze znacznie
silniejszego źródła, jakie miał do
dyspozycji w Ameryce. Wydzielił
„transuranowce” z roztworu i przenosił
osad w niewielkim szklanym naczyniu
do drugiego pokoju, gdzie miał zamiar
zbadać widmo promieniowania gamma
osadu. Gdyby to zrobił, odkryłby
natychmiast pojawienie się w roztworze
uranu baru i innych pierwiastków ze
środkowej części układu okresowego.
Niestety, podłoga laboratorium była
dobrze wyfroterowana, fizyk pośliznął
się i zlewka z silnie promieniotwórczą
zawartością potłukła się na kawałki.
Pokój trzeba było zamknąć na parę
tygodni, a tymczasem uczony przeszedł
[7]
do innych prac .
Jakby nie było, odnosi się wrażenie, że
jedynie zespół o równie wysokich
kwalifikacjach, jak zespół Hahna, był
w stanie dokonać takiego odkrycia
w tamtych czasach. Precyzję, jaką
osiągnęli przy przeprowadzaniu
doświadczeń, obrazują najlepiej ilości
substancji, które potrafili
zidentyfikować: w kryształach chlorku
baru znajdowało się zaledwie kilkaset
atomów izotopów promieniotwórczych,
wykrywalnych jedynie za pomocą
licznika Geigera-Müllera. Tylko
człowiek o trzydziestoletnim
doświadczeniu w radiochemii mógł
obstawać przy wysuniętym przez siebie
twierdzeniu z taką stanowczością jak
Hahn.
Czy bieg historii byłby inny, gdyby
wojna wybuchła latem 1938 roku, jak to
się w pewnej chwili zapowiadało? Czy
odkrycie Hahna zostałoby w ogóle
opublikowane? Czy Stanom
Zjednoczonym udałoby się
wyprodukować w 1945 roku bombę
atomową, gdyby nie publikacja odkrycia
Hahna w 1939 roku? Być może, Stany
Zjednoczone nigdy nie doprowadziłyby
broni atomowej do tak straszliwej
perfekcji, gdyby tajemnica pozostała
w niemieckich rękach. Hahn i
Strassmann są jak najdalsi od
przypisywania sobie szczególnej
zasługi. „Czas dojrzał do tego odkrycia”
- twierdzili. Los zrządził, że dokonano
go w Berlinie.

IV
Przekonani już o słuszności wniosków
Hahna i Strassmanna, Frisch i Liza
Meitner przestali zachowywać
tajemnicę. Po feriach świątecznych, gdy
Liza Meitner wróciła do Sztokholmu,
Frisch pojechał do Kopenhagi
i powiadomił Nielsa Bohra
o szczegółach odkrycia Hahna (jeszcze
nie opublikowanego) i wnioskach, do
jakich doszli z ciotką co do ilości
wyzwalanej energii. Bohr wyjechał
wkrótce na paromiesięczny pobyt do
Stanów Zjednoczonych. Tajemnica
powędrowała wraz z nim za Atlantyk.
Komunikując się telefonicznie, Otto
Frisch i Liza Meitner napisali artykuł
o swoich odkryciach, który dotarł do
redakcji londyńskiej „Nature”
w połowie stycznia. „Naturę”
wydrukowała ten artykuł, w którym po
raz pierwszy proces nazwano
„rozszczepieniem”, dopiero po
miesiącu.
Tymczasem profesor Josef Mattauch,
czołowy fizyk wiedeński, którego Hahn
wybrał na miejsce Lizy Meitner, wracał
do kraju po serii odczytów w
Skandynawii. Frisch spotkał się z nim
przed Kopenhagą. Razem odbyli resztę
podróży do duńskiej stolicy, cały czas
rozprawiając z podnieceniem
o obliczeniach bilansu energetycznego
przeprowadzonych przez Frischa i jego
ciotkę. Frisch opowiedział
Mattauchowi, że to, co Hahn stwierdził
na drodze chemicznej, on sam zdołał
potwierdzić metodami fizycznymi,
używając prostego urządzenia
rejestrującego wielkie impulsy jonizacji
powodowane przez każdy akt
rozszczepienia. Zaciągnął Mattaucha do
swej pracowni i zademonstrował mu
przebieg doświadczenia. Wspomniał też,
że szczegóły doświadczenia przekazał
Bohrowi telegraficznie do Ameryki.
Nieświadomi rezultatów Frischa, dwaj
fizycy berlińscy dr Siegfried Flügge i dr
von Droste 23 stycznia przesłali
redakcji czasopisma „Zeitschrift für
Physikalische Chemie” swoją własną
pracę, w której niezależnie doszli do
tych samych wniosków co Frisch i Liza
Meitner. Tymczasem 26 stycznia Bohr
zreferował odkrycia Otto Hahna i ich
konsekwencje energetyczne na
konferencji fizyki teoretycznej w
[8]
Waszyngtonie . „Cała sprawa była dla
wszystkich obecnych absolutną
rewelacją” - relacjonował jeden
z fizyków. Bohr powiedział
zgromadzonym, że zdaniem Frischa i
Lizy Meitner produkty rozszczepienia
dzięki swej ogromnej energii dadzą się
zaobserwować za pomocą najprostszych
przyrządów. Zanim Bohr, który nie był
najlepszym mówcą, skończył referat,
kilku doświadczalników zerwało się
z miejsc i pospieszyło w galowych
strojach do swoich pracowni, aby jak
najszybciej powtórzyć doświadczenia
i sprawdzić odkrycia.
W ciągu najbliższych dni prasa
amerykańska doniosła o wynikach tych
doświadczeń i kiedy miesiąc później
w pismach naukowych ukazały się prace
Lizy Meitner i Frischa, a także fizyków
berlińskich, laury spoczywały już na
cudzych głowach. Z poważnej prasy
londyńskiej jedynie „Times” zamieścił
krótką wzmiankę o tych doniosłych
wydarzeniach podając, że na
Uniwersytecie Columbia w Stanach
Zjednoczonych odkryto nowy proces,
rozbicie jądra uranu: Enrico Fermi, fizyk
włoski pracujący wówczas w Stanach
Zjednoczonych, użył 60-tonowego
cyklotronu Uniwersytetu Columbia do
osiągnięcia „przemiany masy w energię
na największą skalę uzyskaną dotychczas
w warunkach ziemskich”. Fermi
obliczył, że energia wyzwolona przy
rozszczepieniu przewyższała sześć
miliardów razy energię niezbędną do
wywołania procesu.
Dwa dni po waszyngtońskim referacie
Nielsa Bohra Hahn i Strassmann posłali
temu samemu berlińskiemu czasopismu
nową pracę. Tym razem przez samo
sformułowanie tytułu: „Dowód
powstawania promieniotwórczych
izotopów baru przy bombardowaniu
uranu i toru neutronami”, pokazali, że
nie mają już żadnych wątpliwości co do
prawdziwości swego odkrycia. Lecz
dopiero w podtytule „Inne produkty
rozszczepienia uranu” rzucili kolejną
bombę światu fizyki. Jaka była natura
tych „innych produktów” rozszczepienia
uranu? Hahn uważał, że niepodobna
myśleć o rozszczepieniu jądra
w kategoriach masy atomowej, należy
raczej widzieć problem w kategoriach
liczby atomowej; jądro uranu (o liczbie
atomowej 92) rozszczepiałoby się na
jądro baru (liczba atomowa 56)
i kryptonu (36): „Mogłaby więc nastąpić
równocześnie emisja pewnej liczby
neutronów”.
To był klucz otwierający sezam.
Hipoteza Hahna i Strassmanna, że
w inicjowanym przez neutron procesie
rozszczepienia oprócz ogromnej ilości
energii wyzwalane są także dalsze
neutrony, wskazała drogę do „nowego
wspaniałego świata”. Neutrony
emitowane w jednym akcie
rozszczepienia można wykorzystać do
rozszczepienia dalszych jąder uranu,
a jeśli w każdym akcie rozszczepienia
powstaje średnio więcej niż jeden
wtórny neutron, proces mógłby
rozszerzać się lawinowo, powodując
wyzwolenie energii na niewyobrażalną
dotychczas skalę.
Oto Hahn dopiero po kilku dniach zdał
sobie sprawę z nieuchronnych
konsekwencji swego odkrycia. Sześć
i pół roku później, w dniu, kiedy
dowiedział się, jaki użytek z jego
odkrycia zrobili alianci w Hiroszimie,
wyznał swoim towarzyszom niedoli, że
jeszcze w 1939 roku, kiedy uświadomił
sobie podobną możliwość, nie mógł
spać przez wiele nocy, a nawet myślał
o odebraniu sobie życia.
2
Pismo do Ministerstwa Wojny

Profesor Fryderyk Joliot, zięć Marii


Curie, skrupulatnie powtórzył
doświadczenia Hahna w swoim
laboratorium w Paryżu i w pierwszej
połowie marca 1939 roku wraz
z dwoma innymi fizykami francuskimi,
von Halbanern i Kowarskim, stwierdził
doświadczalnie, że w procesie
rozszczepienia uranu pojawiają się
swobodne neutrony, zgodnie
z przypuszczeniami Hahna i
Strassmanna. W liście do „Nature” pt.
„Wyzwalanie się neutronów w jądrowej
eksplozji uranu” francuscy fizycy
podkreślili jednak, że należy jeszcze
sprawdzić, czy zachodzi warunek
konieczny wystąpienia reakcji
łańcuchowej, a mianowicie, czy
w każdym akcie rozszczepienia wyzwala
się więcej niż jeden neutron. Tę kwestię
postanowili obecnie zbadać przy użyciu
roztworów soli uranowych o różnych
stężeniach.
7 kwietnia donieśli oni z Collège de
France, że w granicach błędu, który nie
mógł wpłynąć na istotę rzeczy, jądro
uranu emituje w procesie rozszczepienia
[9]
średnio 3,5 neutronu . Potwierdziło to
definitywnie możliwość uzyskania
energii z jądra atomowego w reakcji
łańcuchowej -- procesie rozchodzącym
się lawinowo po całej masie uranu
w ten sposób, że każdy akt
rozszczepienia oprócz wyzwolenia
energii pociąga za sobą dalsze, aż cały
uran w ciągu ułamka sekundy ulegnie
rozpadowi. Tak przedstawiała się
sprawa 22 kwietnia, kiedy ukazał się
numer „Nature” zawierający list
paryskich naukowców. W całym świecie
naukowym fizycy, jak się któryś z nich
wyraził, „nadstawili uszu”.
W ciągu kilku najbliższych dni w
Getyndze przejawił pierwsze słabiutkie
oznaki życia zalążek niemieckiego
projektu atomowego. Na
konwersatorium z fizyki prof. Wilhelm
Hanle wygłosił krótki referat
o wykorzystaniu rozszczepienia uranu do
produkcji energii. Po konwersatorium
zwierzchnik Hanlego prof. Georg Joos -
fizyk-doświadczalnik i teoretyk
o pewnej renomie - oświadczył mu, że
tego rodzaju rewelacji nie mogą
zachować dla siebie. Joos był służbistą
obdarzonym tradycyjnym pruskim
poczuciem obowiązku wobec czegoś, co
można by dziś nazwać niemieckim
„establishmentem”. - Natychmiast też
wystosował odpowiednie pismo do
Ministerstwa Oświaty Rzeszy, któremu
podlegały uniwersytety.
Ministerstwo zareagowało ze
zdumiewającą szybkością. Profesorowi
Abrahamowi Esau zlecono
natychmiastowe zorganizowanie
konferencji w tej sprawie. Esau był
wykładowcą fizyki w Jenie i uznanym
autorytetem w dziedzinie elektroniki
wysokich częstotliwości, lecz parał się
także działalnością polityczną i od
samego początku był gorliwym
zwolennikiem narodowego socjalizmu.
W uznaniu jego zasług dla NSDAP
mianowany został niedawno prezesem
Państwowego Instytutu Fizyczno-
Technicznego Rzeszy (Physikalisch-
Technische Reichsanstalt). Ponadto stał
na czele sekcji fizyki Rady Badań
Naukowych Rzeszy przy Ministerstwie
Oświaty.
Esau zgodził się chętnie na objęcie swą
władzą także i fizyki jądrowej.
Przygotował krótką listę uczonych,
którzy mieli wziąć udział w naradzie,
oczywiście z profesorem Otto Hahnem
na czele. Hahn był uszczęśliwiony, że
mógł się wykręcić: wyjeżdżał
z odczytem do Szwecji. Zastąpił go
profesor Josef Mattauch, niedawno
przybyły z Wiednia do Dahlem na
miejsce Lizy Meitner.
Narada odbyła się w najściślejszej
tajemnicy 29 kwietnia 1939 roku
w budynku ministerstwa przy Unter den
[10]
Linden w Berlinie . Dr Dames,
dyrektor departamentu badań naukowych
ministerstwa, wyraził niezadowolenie
z faktu, że Hahn mógł odkrycie o tak
wielkim znaczeniu zwykłym trybem
ogłosić całemu światu. Mattauch
wystąpił w obronie swojego
zwierzchnika z gwałtownością, która
zmusiła wszystkich do zamilknięcia,
i wymówki się nie powtórzyły. Po
krótkim przedstawieniu stanu badań
jądrowych w Niemczech i za granicą
przez dwóch profesorów z Getyngi,
Joosa i Hanlego, poddano pod dyskusję
praktyczną możliwość zbudowania
eksperymentalnego reaktora uranowego,
określanego wówczas jako „palnik
uranowy”.
Profesor Esau zalecał, by natychmiast
zabezpieczono cały osiągalny w
Niemczech zapas uranu. Najwybitniejsi
fizycy jądrowi w kraju winni
zorganizować się w jedną, pracującą
w powiązaniu grupę badawczą pod jego
ogólnym kierownictwem. Dla
większości obecnych było to wszystko,
czego się dowiedzieli przed wybuchem
wojny o projektach badań nad
zastosowaniem uranu.
Esau jednak nie próżnował. Panowała
ogólna zgodność poglądów co do
zastosowania w pierwszych
[11]
doświadczeniach tlenku uranu . Na
eksport związków uranu z Niemiec
nałożono całkowite embargo
i rozpoczęto rozmowy z Ministerstwem
Gospodarki Rzeszy w sprawie dostaw
rudy z niedawno zajętych kopalni w
Jachymowie w Czechosłowacji. W 1939
roku nie było łatwo zdobyć niezbędną
wielką ilość uranu, lecz dzięki wysiłkom
ministerstwa udało się uzyskać
dostateczną jego ilość. Do Getyngi
dostarczono próbkę w celu
przeprowadzenia specjalnych analiz,
lecz eksperta od analiz właśnie w tym
czasie powołało do siebie Ministerstwo
Wojny. Nic nie podejrzewając, Esau
zlecił przeprowadzenie prób we
własnym laboratorium.
Tymczasem rzecz miała się tak, że
Ministerstwo Wojny zdążyło już
uruchomić własny program badań
jądrowych. W chwili gdy Georg Joos
wysyłał swój list do Ministerstwa
Oświaty, gdzie indziej podjęto
równoległą inicjatywę. 24 kwietnia,
dwa dni po opublikowaniu w „Nature”
notatki paryskich naukowców, młody
hamburski profesor Paul Harteck i jego
asystent dr Wilhelm Groth zredagowali
wspólnie pismo do Ministerstwa Wojny,
które miało spowodować daleko idące
następstwa: „Pozwalamy sobie zwrócić
uwagę na najnowsze osiągnięcie
w fizyce jądrowej, które naszym
zdaniem umożliwi produkcję materiału
wybuchowego wielokrotnie
potężniejszego niż środki
konwencjonalne”.
Omówiwszy w przystępny sposób prace
Hahna i Strassmanna i wyjaśniwszy
znaczenie odkrycia Joliota, dwaj fizycy
stwierdzili, że w przeciwieństwie do
Ameryki i Wielkiej Brytanii, gdzie
kładzie się wielki nacisk na fizykę
jądrową, w Niemczech jest to dziedzina
całkowicie zaniedbana. Tymczasem nie
ulega wątpliwości, że: „Państwo, które
pierwsze wykorzysta to odkrycie
w praktyce, uzyska miażdżącą przewagę
nad innymi”. Nazwisko profesora
Hartecka będzie się stale pojawiało
w dalszej opowieści. Niemiecki
program atomowy lat wojennych
zawdzięcza temu młodemu uczonemu
cały szereg wybiegających w przyszłość
inicjatyw naukowych.

II
Równie szybka była reakcja na list
francuskich fizyków w Londynie.
Podczas gdy prasa popularna
publikowała tu sensacyjne artykuły
o nieograniczonych możliwościach
nowej superbomby opartej na
rozszczepieniu uranu, czynniki oficjalne
przeżywały chwile ostrego niepokoju.
Cztery dni po ukazaniu się owego
numeru „Naturę” przewodniczący
Komitetu Badań Naukowych Obrony
Powietrznej sir Henry Tizard sugerował
brytyjskiemu Ministerstwu Skarbu i
Ministerstwu Spraw Zagranicznych, aby
Wielka Brytania poczyniła pewne kroki
w celu uniemożliwienia Niemcom
zdobycia większych zasobów uranu.
Największe zapasy uranu w Europie
posiadała prawdopodobnie Belgia,
gdzie znajdowały się zakłady
produkujące rad z rud uranowych
importowanych z Konga Belgijskiego.
Zdaniem Tizarda należało bądź kupić
całość istniejących zapasów uranu, bądź
zastrzec dla Wielkiej Brytanii wyłączne
prawo do ich zakupu.
Minęło kilka dni, zanim Tizard mógł
spotkać się z Edgarem Sengierem,
prezesem Union Minière. Spotkanie
nastąpiło dopiero 10 maja, a tymczasem
huczek wokół całej sprawy zarówno
w prasie, jak i w kołach oficjalnych
znacznie przycichł. W tej sytuacji Tizard
nie zdobył się na zalecanie swojemu
rządowi wykupienia całego istniejącego
zapasu uranu (wiemy obecnie, że było
go wówczas w Belgii kilka tysięcy ton),
Belgowie zaś nie mieli ochoty zastrzec
dla Wielkiej Brytanii wyłącznego prawa
zakupu całej produkcji. Przy rozstaniu
Anglik ostrzegł Sengiera, że
w posiadaniu jego firmy znajduje się
coś, co jeśli wpadnie w ręce wroga,
może przynieść zgubę obu ich krajom.
Rozmowy przyniosły pewną korzyść:
informację, że nikt inny nie zgłaszał w
Union Minière większego niż zwykle
zapotrzebowania na związki uranu.
Zdaniem brytyjskiej Admiralicji ten brak
zainteresowania uranem, nie dowodząc
ignorancji innych państw, świadczył
bądź o braku funduszów na tak niepewne
przedsięwzięcie, bądź o przekonaniu, że
perspektywy wyprodukowania z uranu
materiału wybuchowego o szczególnie
dużej mocy są „tak mgliste, iż nie warto
ich brać pod uwagę”.
Z drugiej strony prof. G. P. Thomson
uważał za wysoce prawdopodobne, że
Niemcy mogą żywić analogiczne obawy
przed brytyjską bombą atomową, o ile
sami pracują nad tego rodzaju bronią.
Zaproponował, by kanałami wywiadu
podrzucić Niemcom rzekomo
autentyczny raport, z którego
wynikałoby, że Wielka Brytania była
w trakcie wypróbowywania bomb
uranowych o zaskakującej mocy - tak
wielkiej, że władze wstrzymały próby
z obawy przed ujawnieniem całego
projektu. W raporcie miała znajdować
się wzmianka o „osiągalnej energii”
pięciu megaton TNT oraz tajemnicze
zdanie: „Sprawą największej wagi jest
zakończenie przygotowań na wyspie,
ponieważ musimy zorientować się, jakie
opóźnienie jest konieczne, aby samoloty
miały realną szansę oddalenia się”.
Z drugiej strony Churchill twierdził, że
niemieckie gadanie o superbombie
należy uważać za czcze przechwałki.
Choć na pierwszy rzut oka zapowiedź
pojawienia się nowej broni „o ogromnej
sile niszczącej” może wyglądać groźnie,
jednakże - argumentował - nie ma obaw,
by odkrycie doprowadziło do
praktycznych wyników na większą skalę
przed upływem kilku lat. Piórem
prowadzonym ręką profesora F. A.
Lindemanna - późniejszego lorda
Cherwella - swego osobistego doradcy
naukowego, pisał Churchill do ministra
lotnictwa, wymieniając kilka przyczyn,
dla których obawy przed jakimś nowym,
a tajemniczym i złowrogim niemieckim
materiałem wybuchowym są
bezpodstawne. Po pierwsze, w grę
wchodzi tylko jeden, stanowiący małą
domieszkę, składnik uranu, a jego
wydzielenie wymaga „wielu lat” pracy.
Po drugie: „Reakcja łańcuchowa może
mieć miejsce tylko wówczas, kiedy uran
jest skupiony w wielkiej masie. Skoro
tylko energia zacznie się wyzwalać,
nastąpi łagodny wybuch, który rozproszy
uran, zanim dojdzie do jakichś
rzeczywiście gwałtownych efektów”.
Istnieje więc małe
prawdopodobieństwo, by ten nowy
środek był dużo niebezpieczniejszy niż
obecne. Po trzecie, ewentualne
doświadczenia z natury rzeczy muszą
być przeprowadzane na wielką skalę,
a zatem muszą być łatwe do wykrycia.
Po czwarte, Berlin ma do dyspozycji
jedynie stosunkowo niewielkie zasoby
uranu w Czechosłowacji. Reasumując,
Churchill sądził, że groźbę niemieckiej
broni uranowej można uznać za
wyolbrzymioną.

Josef Mattauch po powrocie do instytutu


Otto Hahna w Dahlem z kwietniowej
konferencji profesora Esau został
poddany szczegółowej indagacji przez
dwóch fizyków-teoretyków z instytutu,
doktora von Weizsäckera i doktora
Flügge. Carl-Friedrich baron von
Weizsäcker był młodym (27-letnim),
lecz już znanym filozofem i fizykiem -
ogłosił słynną teorię przekształcania się
pierwiastków w gwiazdach.
„Umysłowość raczej ascetyczna niż
praktyczna” - określił go później jeden
z pracowników wywiadu
amerykańskiego. Weizsäcker nie był
nazistą, lecz stanowisko jego ojca w
Ministerstwie Spraw Zagranicznych za
Ribbentropa musiało nieuchronnie
uczynić go bardziej uczulonym na
problemy polityczne, niż byli jego
koledzy.
Dr Siegfried Flügge przyznał się
Mattauchowi, że napisał właśnie na pół
popularny artykuł o energii jądrowej,
lecz powstrzymał się od opublikowania
go z obawy, że rząd mógłby zrobić
niepożądany użytek z zawartych w nim
informacji. Konferencja profesora Esau
stanowiła jednakże dowód, że władze
były świadome powstałych możliwości:
Flügge i Weizsäcker zdecydowali, że
artykuł należy udostępnić światu.
W czerwcu periodyk
„Naturwissenschaften” zamieścił artykuł
pod śmiałym tytułem: „Czy energię
zawartą w jądrze atomowym można
wykorzystać na skalę techniczną?”
Flügge wyraził pogląd, że można będzie
urzeczywistnić w uranie reakcję
łańcuchową, która wyzwoli całą energię
zawartą w dużej masie uranu. Autor
próbował poglądowo przedstawić ilość
wyzwolonej energii:
„Metr sześcienny sprasowanego tlenku
uranu waży 4,2 tony i zawiera 3000
milionów milionów milionów milionów
cząsteczek tlenku, czyli trzy razy tyle
atomów uranu. Ponieważ każdy atom
daje około 180 milionów
elektronowoltów energii (około trzech
dziesięciotysięcznych erga), czyli trzy
bilionowe części kilogramometra,
całkowita wyzwolona energia będzie
rzędu 27 000 milionów milionów
kilogramometrów. Oznacza to, że jeden
metr sześcienny tlenku uranu wystarczy,
by jeden kilometr sześcienny wody
(ważący 1 milion milionów
kilogramów) wynieść na wysokość 27
kilometrów”.
Problem polegał na tym, że cała ta
olbrzymia energia zostałaby uwolniona
w ciągu ułamka sekundy. Czy istnieje
jakiś sposób kontrolowania tej reakcji,
ujarzmienia jej dla celów pokojowych?
Flügge był zdania, że w jakimś
przyszłym „silniku uranowym” szybkość
reakcji będzie regulowana przez
dodanie soli kadmowych do wody
stosowanej do spowalniania neutronów.
Kadm bardzo silnie pochłania neutrony
i można by go też używać do wyłączania
urządzenia, gdyby zaczęło zagrażać
wymknięciem się spod kontroli. Ten
właśnie artykuł łącznie z artykułem,
który Flügge napisał w połowie sierpnia
dla „Deutsche Allgemeine Zeitung”,
niemieckiego dziennika
o ogólnokrajowym zasięgu, obudził
zainteresowanie władz Rzeszy
badaniami jądrowymi.
O tajnej konferencji Ministerstwa
Oświaty profesor Mattauch opowiedział
także doktorowi Paulowi Rosbaudowi.
Lojalność Rosbauda nie była tak
wysoka, jak mogłoby to wynikać
z zaufania Mattaucha. Tydzień później
bawił w Berlinie z krótką wizytą prof.
R. S. Hutton z Cambridge i Rosbaud
wspomniał mu o konferencji, a Hutton
niebawem przekazał wiadomość o niej
doktorowi J. D. Cockcroftowi w Anglii.

Harteck i Groth nie otrzymali z


Ministerstwa Wojny żadnej odpowiedzi
na swój list z końca kwietnia,
zwracający uwagę na potencjalną
możliwość wyprodukowania jądrowych
materiałów wybuchowych. Nie znaczy
to jednak, że władze próżnowały. List
ten został przekazany do Urzędu
Uzbrojenia Armii, kierowanego przez
gen. Beckera, a stamtąd do działu badań
naukowych, którego szefem był prof.
Erich Schumann. Schumann z kolei
przekazał pismo doktorowi Kurtowi
Diebnerowi, rzeczoznawcy Wehrmachtu
w dziedzinie materiałów wybuchowych
i fizyki jądrowej, innej kluczowej
postaci naszej opowieści.
Diebner miał wówczas 34 lata.
Studiował fizykę jądrową na
uniwersytecie w Halle u profesora Pose
i w 1931 roku złożył pracę dyplomową
dotyczącą jonizacji materii przez cząstki
alfa. Jakiś czas pracował
w laboratorium Instytutu Fizyczno-
Technicznego przy budowie nowego
wysokonapięciowego akceleratora,
który miał służyć do badania reakcji
jądrowych, lecz w 1934 roku
Wehrmacht powołał go do działu badań
naukowych Urzędu Uzbrojenia Armii,
gdzie wspólnie z doktorem Friedrichem
Berkei zajmował się badaniem
materiałów wybuchowych o działaniu
kumulacyjnym - podobnym zagadnieniem
zajmował się w ośrodku badawczym
lotnictwa w Gatow pod Berlinem
profesor Schardin. Jako fizyk jądrowy
Diebner czuł się fatalnie w tym dziale
i ustawicznie domagał się od Schumanna
powołania specjalnej komórki badań
naukowych w dziedzinie czystej fizyki
jądrowej.
Chociaż później pomniejszano jego
osiągnięcia - był kolejno komisarzem do
spraw produkcji ciężkiej wody w
Norwegii, tymczasowym dyrektorem
Instytutu Fizyki im. Cesarza Wilhelma w
Dahlem i zastępcą pełnomocnika do
spraw niemieckiego programu
atomowego - to w owym czasie Diebner
cieszył się rosnącym uznaniem jako fizyk
jądrowy, mając około 20 publikacji na
swoim koncie.
Pierwszą reakcją Diebnera na list
Hartecka i Grotha było zasięgnięcie
opinii słynnego fizyka jądrowego
profesora H. Geigera (Geiger był
współpracownikiem Rutherforda
w pierwszych badaniach struktury atomu
w 1911 roku i, jak nietrudno się
domyślić, jednym z twórców licznika
Geigera-Müllera). Opinia Geigera była
pozytywna.
Artykuł Flüggego, a zwłaszcza
zgłoszenie patentowe wiedeńskiego
profesora Stettera na proces wyzwalania
energii atomowej przyspieszyły sprawę
i latem Wehrmacht udzielił pierwszych
funduszów na zapoczątkowanie badań
naukowych nad uranem. Zbudowano
specjalne laboratorium w Gottow,
jednym z oddziałów rozległego ośrodka
badań nad pociskami rakietowymi
i materiałami wybuchowymi w
Kummersdorfie w pobliżu Berlina. W
Urzędzie Uzbrojenia Armii utworzono
niezależny referat badań jądrowych pod
kierownictwem Diebnera. Jak stwierdził
później Diebner, równoległa inicjatywa
podjęta przez profesora Esau
przyspieszyła wysiłki Ministerstwa
Wojny w tej dziedzinie. Prawdę
powiedziawszy, w tych ostatnich
tygodniach przed wybuchem drugiej
wojny światowej zwierzchnicy
Diebnera nie byli przekonani co do
potrzeby badań jądrowych. Wymawiano
mu je wielokrotnie: „Nic nigdy nie
wyjdzie z tej pańskiej fizyki jądrowej”.
Schumann, doradca naukowy gen.
Keitla, napominał: „Nie mógłby pan już
skończyć z tymi atomowymi bzdurami?”
Schumann uważał jednak za właściwe
przedsięwziąć na wszelki wypadek
pewne kroki dla poparcia działalności
Diebnera. Kiedy wybuchła wojna, tylko
Niemcy - spośród potęg światowych -
posiadały urząd wojskowy poświęcony
wyłącznie badaniom nad zastosowaniem
rozszczepienia jądrowego do celów
wojskowych. Początek wydawał się dla
nich pomyślny.

III
Kiedy wybuchła wojna, badania nad
uranem na niewielką skalę prowadziły
w Niemczech dwa rywalizujące ze sobą
zespoły: zespół Diebnera i grupa
profesora Esau.
Jeden z nich został w krótkim czasie
utrącony wskutek intryg drugiego.
Następnego dnia po wypowiedzeniu
wojny przez Wielką Brytanię i Francję
Esau uzyskał posłuchanie u gen.
[12]
Beckera i otrzymał obietnicę poparcia
ze strony Ministerstwa Wojny. Esau
rozpoczął natychmiast negocjacje z
Ministerstwem Gospodarki Rzeszy
o dostarczenie radu i związków uranu
o wysokiej czystości, aby uprzedzić
zarekwirowanie ich w całości przez
Ministerstwo Lotnictwa do produkcji
farb świecących. Generał uznał, że Esau
winien otrzymać oficjalne
zaświadczenie, stwierdzające
doniosłość tych badań z punktu widzenia
potrzeb wojskowych. Polecił
profesorowi poinformować o swej
decyzji Schumanna, kierownika działu
badań naukowych Wehrmachtu,
i zażądać od niego zaświadczenia.
Esau i towarzyszący mu prof. Möller
mieli pewne trudności z dotarciem do
Schumanna. Tego samego
poniedziałkowego popołudnia, 4
września, w biurze działu badań
naukowych odbyli krótką konferencję
z doktorem H. Baschem - bezpośrednim
zwierzchnikiem Diebnera. Esau
przedstawił zredagowane przez siebie
zaświadczenie i poprosił doktora
Basche o złożenie go generałowi do
podpisu drogą służbową przez
Schumanna. Basche oświadczył, że nie
może załatwić sprawy w ten sposób, i
Esau odszedł z pustymi rękami.
Niemniej jednak czuł się w prawie
przyrzec Ministerstwu Gospodarki, że
zaświadczenie będzie gotowe „w
czwartek”, to jest 7 września. We
wtorek rano Möller zatelefonował do
biura Schumanna, by przyspieszono
wydanie zaświadczenia. Niebawem
w pracowni Instytutu Fizyczno-
Technicznego zjawił się osobiście dr
Basche. Esau był nieobecny. Basche
przyszedł z polecenia Schumanna, by
powiadomić profesora Esau, że nie
otrzyma obiecanego zaświadczenia - ich
własny dział zajął się badaniami uranu.
Esau poskarżył się swemu
zwierzchnikowi w Ministerstwie Nauki,
Wychowania i Oświaty, profesorowi
Rudolfowi Mentzlowi, który
poinformował zaskoczonego Esau, że
Ministerstwo Wojny rozkazało, by
Instytut Fizyczno-Techniczny
bezzwłocznie zaniechał doświadczeń
z uranem. Esau „musiał się
podporządkować”.
Energiczne kroki podjęte przez
profesora Esau stały się dla zespołu
Ministerstwa Wojny bodźcem do
zwiększenia własnych wysiłków. 8
września dr Erich Bagge, młody fizyk
z lipskiego instytutu fizyki teoretycznej,
otrzymał wezwanie do Urzędu
Uzbrojenia Armii w Berlinie. Na
zjeździe we Wrocławiu w maju tego
roku profesor H. Pose powiedział mu, że
w przyszłości może być potrzebny
Ministerstwu Wojny, które ma pewne
plany w związku z fizyką jądrową.
Bagge wrócił do Lipska i zapomniał
zupełnie o tej rozmowie. Można więc
wyobrazić sobie jego uczucia, gdy
otrzymał teraz złowróżbną żółtą kopertę,
zawierającą rozkaz zameldowania się w
Ministerstwie Wojny.
Bagge zapakował do małej walizeczki
garstkę drobiazgów osobistych:
fotografie rodzinne, ciepłą bieliznę i coś
do czytania w czasie nieuniknionej
podróży na front. Tym większą poczuł
ulgę, gdy w urzędzie na
Hardenbergstraße w Berlinie spotkał
Diebnera i dowiedział się, po co go
wezwano. Schumann i Diebner wyjaśnili
mu, że ma pomóc w zorganizowaniu w
Ministerstwie Wojny natychmiastowej
tajnej konferencji na temat realności
projektów wykorzystania uranu. Diebner
i Bagge zestawili listę fizyków
i chemików najbliżej związanych z tą
sprawą. Znaleźli się na niej
profesorowie: Bothe, Geiger, Stetter,
Hoffmann i Mattauch oraz Bagge,
Diebner i Flügge. Otto Hahn został także
zaproszony. Bagge czytał list trzech
francuskich fizyków w kwietniowym
numerze „Nature”, ale artykuł Flüggego
w „Naturwissenschaften” uszedł jego
uwadze. Wracając do Lipska, zabrał
ostatnie numery w celu dokładniejszego
ich przestudiowania.
Pospieszne zapiski w notatniku Otto
Hahna w ostatnich kilku dniach przed
spotkaniem są odbiciem rosnącej
aktywności:
„Czwartek, 14 września: ustawiczne
dyskusje na temat uranu.
Piątek, 15 września: dyskusja z von
Weizsäckerem (Schumann, Esau)”.
Pierwsza tajna konferencja miała
miejsce 16 września: „Schumannowska
konferencja. Fizycy jądrowi są,
Schumanna nie ma. Ustalenie programu.
Esau telefonował, wybiera się do mnie.
(Von Laue, Debye, Heisenberg)”.
Nieobecność Schumanna na konferencji
była znamienna. Potomek słynnego
kompozytora, sam był nie najgorszym
kompozytorem muzyki wojskowej
i wzbogacił się na tantiemach, jakie
przynosiły komponowane przezeń
marsze. Lecz poza podobieństwem słów
„Physik” i „Musik” - rymem, przez
nieżyczliwych mu chętnie
wykorzystywanym w ścisłym kółku -
jego związki z fizyką były raczej wątłe.
Nie przeszkodziło to w mianowaniu go
na ówczesne stanowisko. Dano mu
nawet katedrę fizyki wojskowej na
berlińskim uniwersytecie. Ścisłe grono
fizyków jądrowych wielkiego kalibru
było w istocie ostatnim milieu, w którym
Schumann znalazłby się z własnego
wyboru.
Naukowcom, których nazwiska znalazły
się na liście, natychmiast rozesłano
wezwania. 14 września otrzymał swoje
Bagge - on jeden wiedział, co się za nim
kryje. Inni nie wiedzieli i doznawali
łatwo zrozumiałych obaw, otrzymując
rozkaz stawienia się 16 września w
Ministerstwie Wojny. W progi budynku
przy Hardenbergstraße wkroczyła tego
dnia grupka wybitnych niemieckich ludzi
nauki, młodych i starych, ściskających
w ręku małe walizeczki i oczekujących
najgorszego.
Profesor Esau dowiedział się, że
Schumann „telefonicznie i telegraficznie
zwołał szczególnie ważną konferencję”
wyłącznie przez przypadek. Kiedy
zwrócił się do swego zwierzchnika,
Mentzla, by wniósł zażalenie, ten ostatni
zapewnił go, że wie o wszystkim i że
prosił Diebnera o omówienie z Esauem
całego planu przed rozpoczęciem
konferencji. „Czekałem na niego na
próżno - żalił się Esau. - A jak mogłem
zauważyć w dniu konferencji -
przypadkowo spotkałem ludzi, którzy
uczestniczyli w konferencji
Ministerstwa [Oświaty] 29 kwietnia
1939 roku - wzięła w niej udział spora
liczba uczonych, którzy wówczas
zadeklarowali swoje uczestnictwo
w planowanych przez nas badaniach”.
Esau był coraz bardziej spychany na
bok.
Jeśli nawet kogoś uderzyło, że Esau nie
został zaproszony na konferencję, nikt
nie zrobił żadnej uwagi na ten temat.
Basche rozpoczął od wyjaśnienia, że
wywiad niemiecki doniósł
o rozpoczęciu za granicą badań nad
uranem. Konferencję zwołano, by
rozstrzygnąć kwestię, czy Ministerstwo
Wojny ma finansować podobne badania
w Niemczech. Basche podkreślił, że nie
można rozwiązać tej sprawy pochopnie -
chodzi tu o decyzję o ogromnej
doniosłości. Odpowiedź negatywna
przesądzałaby sprawę życiowej wagi
dla Niemiec, ponieważ oznaczałaby, że
wróg także nie będzie w stanie
wytworzyć broni atomowej. Ale równie
istotne dla interesów Rzeszy byłoby
pozytywne stwierdzenie, że takie
badania rzeczywiście doprowadzą bądź
do wyprodukowania superbomby, bądź
do stworzenia użytecznego źródła
energii.
Wywiązała się ożywiona dyskusja nad
charakterem ewentualnego „silnika
uranowego” i możliwością jego
funkcjonowania. Kilka dni wcześniej
Niels Bohr i J. A. Wheeler opublikowali
w „Physical Review” - amerykańskim
czasopiśmie naukowym, uważnie
czytanym przez wszystkich niemieckich
fizyków w czasie wojny - świetne
uzasadnienie teoretyczne hipotezy, że
rozszczepienie zachodzi z większym
prawdopodobieństwem w jądrach
lżejszego izotopu uranu, uranu-235.
Niestety naturalny uran zawiera
zaledwie siedem części uranu-235 na
tysiąc. Gdyby rozwiązanie problemu
było uzależnione od wydzielenia uranu-
235, powiedział na konferencji Hahn,
projekt nastręczałby niepokonalne
trudności. Wszystkie te rozważania
stanowiły jedynie niezbyt przemyślane
rozwinięcie pomysłów Flüggego. Bagge
zauważył, że w tej sytuacji
najrozsądniejszym krokiem byłoby
zwrócić się do profesora Heisenberga,
zwierzchnika Baggego w Lipsku, aby
opracował teorię reakcji łańcuchowej
w uranie.
Pomysł nie spotkał się z powszechnym
uznaniem. Pomiędzy teoretykami
a doświadczalnikami istniał element
rywalizacji, a nawet lekceważenia, a to
była konferencja doświadczalników,
Heisenberg zaś był czołowym
przedstawicielem „wrogiego obozu”.
W szczególności Bothe i Hoffmann
argumentowali przeciw wciąganiu do tej
sprawy Heisenberga. Już po zebraniu
Baggemu udało się jednak przekonać
Diebnera i słynny teoretyk z Lipska
został zaproszony na następną
konferencję. Jak stwierdził prof. Geiger,
jeżeli istnieje choćby najmniejsza szansa
wyzwolenia energii jądrowej,
wykorzystanie jej przez nich jest sprawą
życiowej wagi. Schumann doradził gen.
Beckerowi, by utworzono formalnie
[13]
Grupę Badawczą Fizyki Jądrowej ,
podlegającą Urzędowi Uzbrojenia
Armii. Ze względów bezpieczeństwa za
radą doktora Berkeia badania miały być
oficjalnie określane jako „poszukiwanie
nowych źródeł energii dla silników R.
[rakietowych]”. Kierownikiem grupy
mianowano Kurta Diebnera.
We fragmentarycznym dzienniku, który
po raz pierwszy w życiu zaczął
prowadzić na tydzień przed konferencją,
czując, że bierze udział
w przedsięwzięciu o wielkim
historycznym znaczeniu, Bagge pisał:
„16 września 1939. Wezwany do Urzędu
Uzbrojenia Armii, Berlin. Dyskusja
z doktorem Diebnerem. Udział
w konferencji dotyczącej bardzo ważnej
sprawy. Powrót do Lipska”.
„Bardzo ważna sprawa” stanowiła
obecnie tajemnicę państwową. Od tej
chwili zakazano publikowania
jakichkolwiek wzmianek o możliwości
skonstruowania reaktora uranowego czy
bomby atomowej. Pierwszy taki
przypadek miał miejsce wkrótce: fizyk
od Siemensa przedłożył niemieckiej
agencji prasowej artykuł do
opublikowania. Kopia jego została
przekazana władzom wojskowym w celu
uzyskania zezwolenia na druk. Artykuł
zawierał szczegółowy opis możliwości
powstałych dzięki „odkryciom uczonych
niemieckich”. Co do potęgi zawartej
w jądrze uranu autor pisał: „Wystarczy
ona, by ruiny wielkiego miasta wyrzucić
do stratosfery. Jakąż potężną moc
unicestwiania miałoby lotnictwo, gdyby
mogło zwalczać wroga takimi
bombami!” Doświadczenia z coraz
większymi ilościami uranu były już
w toku, twierdził autor. Podjęto też
wszelkie środki ostrożności, by
zapobiec ewentualnym przykrym
niespodziankom; mierzono temperaturę
uranu poddanego bombardowaniu
neutronami. Autor, który przedłożył
pracę pod pseudonimem, przewidywał
zastosowanie uranu jako paliwa dla
turbin napędowych i elektrowni. Kiedy
władze wojskowe zidentyfikowały jego
nazwisko, okazało się, iż jest to
wicedyrektor berlińskiego Instytutu
Rozbicia Atomu firmy Siemens.
Publikacji artykułu zakazano i nic z tej
dziedziny nie ukazało się w Niemczech
w druku aż do roku 1942, kiedy
zniecierpliwieni uczeni uzyskali
zezwolenie na publikację mniej ważnych
prac naukowych pod warunkiem, że nie
będą zawierać żadnych aluzji do całości
badań.

W dyskusjach, jakie wywiązały się po


konferencji z 16 września, nie ustalono
definitywnie, który z izotopów uranu
ulega rozszczepieniu w następstwie
pochłonięcia neutronu, chociaż istniały
poważne argumenty przemawiające za
uranem-235. Najlepszym sposobem
rozstrzygnięcia wątpliwości byłoby
oczywiście rozdzielenie izotopów
i zbadanie ich zachowania się pod
wpływem bombardowania neutronami.
Zadanie to powierzono profesorowi
Harteckowi, który już wcześniej
wykazał możliwość zastosowania
metody opracowanej przez Clusiusa i
Dickela do rozdzielania izotopów
innych pierwiastków, między innymi
ksenonu i rtęci. Metoda ta, zwana
„metodą termodyfuzji”, polegała na
umieszczeniu gazowego związku uranu
pomiędzy dwiema pionowymi
powierzchniami o różnej temperaturze:
lżejszy izotop, uran-235, winien zgodnie
z teorią koncentrować się w pobliżu
gorętszej powierzchni i unosić się ku
górze dzięki normalnej konwekcji
cieplnej. Aparatura do rozdzielania
izotopów mogłaby więc składać się
z dwóch rur współosiowych, przy czym
wewnętrzna powinna być gorętsza od
zewnętrznej. Metoda łudziła pozorną
prostotą.
Harteck i jego współpracownicy
przekonali się wkrótce, że jako gazu
roboczego będą musieli użyć wysoce
aktywnego chemicznie sześciofluorku
uranu. Ten silnie korodujący związek
niszczył większość materiałów
używanych zazwyczaj do produkcji
aparatury. Ponadto zestalał się już
w temperaturze 50°C i reagował z całym
szeregiem substancji, przede wszystkim
z wodą, tworząc związki stałe. Harteck
potrzebował około litra tego złośliwego
gazu, czyli około dwunastu gramów.
Własnościami sześciofluorku uranu
zajmował się w swoim czasie prof. O.
Ruff. 25 września - zakończyły się
właśnie działania wojenne w Polsce i
Hitler zaczął przerzucać armie
niemieckie na zachód - Harteck wysłał
uprzejmy list do Ruffa z prośbą
o koleżeńską poradę, jak otrzymać
potrzebną substancję. Po dalszych
dwóch tygodniach niemiecki koncern
chemiczny I. G. Farben zgodził się
wyprodukować żądaną ilość, wobec
czego przekazano firmie 100 gramów
uranu jako produkt wyjściowy.
W hamburskim laboratorium Hartecka
czekały już podstawowe elementy
aparatury Clusiusa-Dickela do
rozdzielania izotopów.
Tego samego dnia, kiedy Harteck pisał
do profesora Ruffa, Heisenberg
konferował w Lipsku z doktorem Bagge,
projektując aparaturę do
doświadczalnego wyznaczania liczby
neutronów uwalnianych przy
rozszczepieniu. Wybierając się
następnego dnia, 26 września, na drugą
konferencję w Urzędzie Uzbrojenia
Armii, miał już jasny obraz sytuacji.
Istnieją dwa odmienne sposoby
wykorzystania energii uranu: albo
w kontrolowanych ilościach w czymś
w rodzaju pieca uranowego, albo w nie
kontrolowanym gwałtownym wybuchu.
Ten pierwszy sposób wymagałby
zmieszania uranu z jakąś substancją,
która by spowalniała prędkie
(wysokoenergetyczne) neutrony
uwalniane w procesie rozszczepienia,
nie pochłaniając ich jednocześnie.
Z przyczyn natury fizycznej neutrony
z pewnego zakresu energii są
szczególnie chętnie pochłaniane przez
[14]
jądra uranu-238 , a zatem, aby nie
tracić neutronów uwalnianych przy
rozszczepieniu, należy szybko
zmniejszyć ich energię poniżej tego
„obszaru pochłaniania rezonansowego”
za pomocą jakiejś substancji
spowalniającej, czyli „moderatora”.
Druga możliwość - wyzwalanie energii
w sposób wybuchowy - wymagałaby
oddzielenia uranu-235, to jest tego
właśnie izotopu, który, jak uważano
z coraz większą pewnością, ulega
rozszczepieniu w wyniku oddziaływania
z neutronami termicznymi (powolnymi),
a którego zawartość w naturalnym uranie
jest bardzo mała.
Tymczasem w Hamburgu profesor
Harteck wraz ze swym kolegą doktorem
Hansem Suessem, wnukiem słynnego
geologa austriackiego, zastanawiali się
nad ewentualną konstrukcją reaktora
uranowego. Suess bez namysłu
zaproponował, żeby jako moderatora
w reaktorze użyć ciężkiej wody. Harteck
był w pierwszej chwili przerażony.
Przed pięcioma laty pracował
w laboratorium Cavendisha u Ernesta
Rutherforda i pierwszym zadaniem,
jakie powierzył mu wielki fizyk
angielski, było wyprodukowanie
odrobiny ciężkiej wody, która,
nawiasem mówiąc, posłużyła
Oliphantowi, Harteckowi i
Rutherfordowi do zrealizowania po raz
pierwszy reakcji termojądrowej,
stanowiącej podstawę współczesnej
[15]
bomby wodorowej . Harteck
zaprojektował wówczas i zbudował
niewielką komorę do elektrolizy,
wysokości około 30 cm, przez którą
w ciągu wielu tygodni przepuszczał prąd
elektryczny. Po rozłożeniu wielu litrów
wody otrzymał odrobinę niemal czystej
ciężkiej wody. A teraz Suess proponuje
zastosowanie ciężkiej wody w reaktorze
uranowym? Harteck zdawał sobie
sprawę, że do takiego reaktora trzeba
będzie nie parę centymetrów
sześciennych, lecz kilku ton ciężkiej
wody, a nie było zbyt prawdopodobne,
aby rząd Rzeszy sfinansował tak
kosztowny projekt. Mimo tych
wątpliwości na konferencję do Berlina
wybrał się ze specjalnie napisanym
referatem zatytułowanym: „Warstwowe
rozmieszczenie uranu i ciężkiej wody
w celu uniknięcia pochłaniania
rezonansowego w uranie-238”.
W referacie stwierdził, że ciężka woda
stanowiłaby idealny moderator i że
w przyszłym piecu czy „stosie”
uranowym paliwo i woda nie powinny
być zmieszane na jednolitą masę, lecz
stanowić oddzielne warstwy, ułożone na
przemian.
Ta druga narada postawiła przed
niemieckimi naukowcami dwa zadania:
opracowanie metod oddzielania uranu-
235 na skalę przemysłową oraz
zmierzenie „efektywnych przekrojów
czynnych” wszystkich substancji, które
[16]
mogłyby się nadawać na moderator .
Znajomość tych przekrojów czynnych
pozwoliłaby stwierdzić, czy stos
uranowy o neutronach powolnych jest
możliwy do urzeczywistnienia.
Heisenbergowi powierzono zadanie
teoretycznego zbadania możliwości
wzbudzenia reakcji łańcuchowej
w uranie przy danych parametrach
rozszczepienia uranu i rozpraszania
neutronów. Baggemu polecono zająć się
w Lipsku pomiarami przekroju czynnego
ciężkiego wodoru na rozpraszanie
neutronów. Harteck miał kontynuować
prace nad wydzielaniem uranu-235 za
pomocą metody termodyfuzji Clusiusa-
Dickela oraz przygotować aparaturę do
badania mnożenia neutronów
w zależności od konfiguracji stosu
uranowego. Każdemu z naukowców
przydzielono pewną dziedzinę badań
według ogólnego planu, naszkicowanego
przez Diebnera i Baggego kilka dni
[17]
wcześniej . Niezbędne fundusze
zostały zapewnione.
Jednocześnie profesor Schumann podał
do wiadomości zamiar Ministerstwa
Wojny przejęcia świetnie wyposażonego
Instytutu Fizyki im. Cesarza Wilhelma w
Dahlem i przeznaczenia go na specjalny
ośrodek dla Grupy Badawczej Fizyki
Jądrowej. Wszyscy naukowcy
uczestniczący w pracach mieli przenieść
się do tego centralnego ośrodka
i pracować pod jednym dachem.
Sam w sobie plan był logiczny i celowy,
załamał się jednak wskutek stanowczego
oporu wszystkich niemal uczonych,
którzy woleli pozostać gwiazdami
pierwszej wielkości w swoich małych
prowincjonalnych instytutach, niż stać
się niedostrzegalnymi planetami
w berlińskiej supergalaktyce. Jeden po
drugim godzili się na współpracę, lecz
odmawiali przeniesienia się do Berlina.
Harteck pisał do Ministerstwa Wojny:
„Muszę zostać w Hamburgu, ale będę
mógł przyjeżdżać do Berlina co tydzień
na dzień lub dwa”. Hamburg dzieliły od
Berlina dwie godziny drogi, lecz dojazd
z innych ośrodków badań jądrowych - z
Heidelbergu, Monachium, Wiednia - był
bardziej uciążliwy. W skład grupy
wybitnych fizyków, która zebrała się
w instytucie w Dahlem, weszli
ostatecznie: von Weizsäcker, Wirtz,
Bopp, Borrmann i Fischer.
Naukowcy niemieccy, zgadzając się na
współpracę nad projektem
wykorzystania energii jądrowej,
kierowali się innymi motywami niż ich
koledzy za oceanem. Poza naturalną
ciekawością naukową i pragnieniem
bezpośredniego uczestniczenia
w wielkich odkryciach były jeszcze inne
przyczyny. Mattauch wyjaśnia: „Byliśmy
zadowoleni, bo dawało nam to szansę
uchronienia naszych młodych
pracowników przed powołaniem do
wojska i prowadzenia normalnych badań
naukowych”. Profesor von Laue
potwierdza: była to wówczas ich
najważniejsza misja. Jako jeden
z zainteresowanych, młody podówczas
von Weizsäcker przyznaje, że zgodził się
pracować w 1939 roku dla Ministerstwa
Wojny, ponieważ jego inne zajęcia
naukowe nie uchroniłyby go przed
wcieleniem do armii.
IV
Ministerstwo Wojny zleciło
wyprodukowanie kilku ton
oczyszczonego tlenku uranu berlińskiej
firmie Auer, cieszącej się najlepszą
reputacją w technologii ziem rzadkich.
Firma miała długoletnie doświadczenie
w otrzymywaniu z piasku monacytowego
związków toru, używanych głównie do
produkcji dobrze znanych koszulek
auerowskich do lamp gazowych.
W związku z wytwarzaniem na skalę
przemysłową promieniotwórczego
mezotoru, w centralnym laboratorium
firmy stworzono specjalny, znakomicie
funkcjonujący dział radiologiczny do
sprawowania kontroli nad produkcją.
Dyrektorem laboratorium był dr
Nikolaus Riehl, 38-letni chemik,
urodzony w Petersburgu. Riehl
studiował w Berlinie u Hahna i Lizy
Meitner i jego zasługą było opanowanie
przez firmę Auer rynku luminoforów.
Po zajęciu Czechosłowacji firma Auer
jako jedna z pierwszych podjęła
eksploatację kopalni uranu w
Jachymowie. Przy produkcji radu firma
zgromadziła jako produkt uboczny
niewielki zapas uranu w postaci
nieoczyszczonego uranianu sodu i tlenku
uranu. Dr Riehl czuł, że prace dotyczące
zastosowań uranu mają wielką
przyszłość - podjął się osobistej pieczy
nad produkcją uranu przez firmę
i sprawował ją aż do końca wojny.
W ciągu kilku tygodni po zawarciu
umowy z Ministerstwem Wojny Riehl
zorganizował w Oranienburgu niewielki
zakład, którego zdolność produkcyjna
wynosiła około tony oczyszczonego
tlenku uranu miesięcznie. Chociaż Riehl
skutecznie oczyścił tlenek ze wszystkich
śladów zanieczyszczeń pierwiastkami
ziem rzadkich, to jak się obecnie
wydaje, zawartość boru pozostała
niepożądanie wysoka (bor silnie
pochłania neutrony). Pierwszą tonę
tlenku uranu o bardzo wysokiej czystości
Ministerstwo Wojny otrzymało
w pierwszych tygodniach 1940 roku.
Do tej chwili cały istniejący zasób
tlenku uranu był, jak się zdaje, w rękach
profesora Esau. Instytuty fizyki i chemii
w Dahlem przez całe dwa miesiące od
pierwszej konferencji berlińskiej nie
otrzymały żadnych związków uranowych
do rozpoczęcia doświadczeń. Esau
niewątpliwie miał pewien zapasik,
ponieważ wydostał go z Ministerstwa
Gospodarki jeszcze przed wybuchem
wojny; lecz był rozgoryczony
kłusownictwem Ministerstwa Wojny
w dziedzinie, którą uważał za swój
rezerwat. Kiedy Ministerstwo Wojny
zabrało z Getyngi specjalistę od analizy
uranu, mógł jeszcze sądzić, że był to
przypadek. Lecz kiedy nagle wezwano
wszystkich tych fizyków z Getyngi,
którzy pracowali dla stworzonego przez
Esaua Towarzystwa Uranowego,
włącznie z Joosem, Hanlem i
Mannkopfem - profesora Hanlego
wyciągnięto nawet z łóżka w środku
nocy - Esau nie mógł tego dłużej uważać
za zbieg okoliczności. Usiłował
skontaktować się telegraficznie z
Hanlem, lecz depesza nie dotarła do
adresata skutkiem interwencji władz
wojskowych. Grupa badawcza w
Getyndze rozpadła się.
W połowie listopada Esau zwrócił się
do swego zwierzchnika w Ministerstwie
Oświaty, profesora Mentzla, z prośbą
o interwencję. Mentzel odmówił
poparcia, posuwając się nawet do
twierdzenia, że Urząd Uzbrojenia Armii
zajmował się problemem uranowym już
„od kilku lat”, i sugerując, że Esau
stamtąd zaczerpnął ideę. Oburzony Esau
napisał tego samego dnia do gen.
Beckera, wyjaśniając, że problem
„wyłonił się dopiero w styczniu
bieżącego roku”, wobec czego
twierdzenie Mentzla jest po prostu
śmieszne. Esau podkreślał, że nie chodzi
o to, komu zostanie powierzony nadzór
nad całością prac - istotna dla sprawy
jest współpraca wszystkich
zainteresowanych. Inicjatywa
wystarania się o uran i przeprowadzenia
analiz wyszła od niego. „Brutalne
przechwycenie” przez Ministerstwo
Wojny zainicjowanych przez niego prac
doświadczalnych uwłacza prestiżowi
Rady Badań Naukowych Rzeszy (którą
kierował Mentzel) - twierdził Esau -
a także jego własnemu jako kierownika
sekcji fizyki. Beckera cała ta sprawa nic
nie obchodziła. Zapas uranu Esaua
oddano do dyspozycji oczekującym
instytutom i prace doświadczalne można
było wreszcie rozpocząć.

Gdzieś na początku grudnia Bagge


natknął się w korytarzu instytutu w
Lipsku na Heisenberga. Profesor
wciągnął go do swego gabinetu, nie
mogąc pohamować podniecenia. Od
samego początku dręczył go problem
ustabilizowania raz zapoczątkowanej
reakcji łańcuchowej. Obecnie znalazł
rozwiązanie. Pospiesznie kreślonymi na
tablicy równaniami wykazywał
Baggemu, jak ze wzrostem temperatury
maleje przekrój czynny uranu na
rozszczepienie. Zatem reakcja
automatycznie ulegnie zwolnieniu
i osiągnie równowagę w pewnej
temperaturze, zależnej tylko od
wielkości reaktora - raczej rzędu setek
niż tysięcy stopni. Na podstawie
dotychczasowych danych sądził, że
w mieszaninie 1,2 tony uranu i jednej
tony ciężkiej wody zamkniętej w kuli
o promieniu 60 cm (otoczonej wodą
jako osłoną odbijającą neutrony)
równowaga ustali się w temperaturze
około 800 stopni Celsjusza.
6 grudnia profesor Heisenberg doniósł
Ministerstwu Wojny, że pomysł
Hartecka, aby rozdzielić uran
i moderator, pozwoli w znacznym
stopniu zmniejszyć rozmiary reaktora.
Taki reaktor będzie dostarczał tyle
energii, ile tylko będzie można jej
odprowadzić, dopóki nie wyczerpie się
większa część uranu, chyba że wcześniej
zatrucie paliwa uranowego produktami
rozszczepienia spowoduje spadek
[18]
temperatury .
Ostatni ustęp raportu Heisenberga
wykazuje, jak wielkie postępy poczynili
Niemcy w ciągu dwóch zaledwie
miesięcy od rozpoczęcia prac:
„Wnioski: Dotychczasowe dane
pozwalają twierdzić, że odkryte przez
Hahna i Strassmanna zjawisko
rozszczepienia uranu może być
wykorzystane do produkcji energii na
wielką skalę. Najpewniejszą metodą
pozwalającą na zbudowanie reaktora do
wytwarzania energii byłoby
wzbogacenie uranu w izotop U-235. Im
wyższy stopień wzbogacenia, tym
mniejszy może być reaktor. Jedynie
wzbogacenie uranu w U-235 umożliwi
zbudowanie reaktora o objętości poniżej
metra sześciennego.
Co więcej, jest to jedyna metoda
produkcji materiału wybuchowego
o kilka rzędów wielkości potężniejszego
niż najsilniejsze środki znane
dotychczas.
Natomiast do wytwarzania energii
wystarczy nawet zwykły niewzbogacony
uran, o ile użyje się go łącznie
z substancją, która spowalnia neutrony,
nie pochłaniając ich. Zwykła woda nie
nadaje się do tego celu, jednakże
z obecnych danych wynika, że
właściwymi materiałami mogą być
ciężka woda i grafit o bardzo wysokiej
czystości. W każdym z przypadków
drobne ilości zanieczyszczeń mogą
uniemożliwić wytwarzanie energii”.
Profesor Heisenberg ostrzegł, że reaktor
będzie także potężnym źródłem wysoce
szkodliwego promieniowania
neutronowego i promieniowania gamma.
Ciężka woda, o której już kilkakrotnie
była mowa, nadaje się idealnie do
spowalniania neutronów do energii, przy
której nie są już wychwytywane przez
uran-238, lecz mogą powodować
rozszczepienie uranu-235. Jak sama
nazwa wskazuje, ciężka woda jest
cięższa od zwykłej (wprawdzie tylko o
11%), ponieważ oba atomy wodoru
cząsteczki H2O zostają zastąpione
atomami „ciężkiego wodoru”, deuteru,
o symbolu chemicznym D, tak że
cząsteczkę ciężkiej wody oznaczamy
symbolem D2O. Jądro deuteru składa się
z jednego protonu i jednego neutronu,
a nie tylko z samego protonu, jak jądro
wodoru. Ciężka woda zamarza
w temperaturze 3,81 °C, a przy
normalnym ciśnieniu wrze w 101,42°C,
zamiast w 100°C - przy niższych
ciśnieniach ta różnica staje się jeszcze
większa.
W chwili wybuchu wojny tylko jedna
firma na świecie produkowała ciężką
wodę na skalę przemysłową jako
produkt uboczny przy wytwarzaniu
wodoru metodą elektrolityczną,
mianowicie Norsk-Hydro w zakładach
w Vemork w pobliżu Rjukan
w południowej Norwegii. Amerykański
uczony H. C. Urey wykazał w 1932
roku, że wodór wytwarzany przez
elektrolizę wody zawiera pięć do
sześciu razy mniej cięższego izotopu -
deuteru - niż woda pozostała
w elektrolizerze. Rzeczywiście, jeśli
w jednostopniowym elektrolizerze
przeprowadzi się rozkład 100 000
litrów wody na tlen i wodór, ostatni litr
pozostałości zawierać będzie aż 99%
ciężkiej wody. Na tej zasadzie
pracowała fabryka Vemork.
W granitowym budynku elektrowni,
stojącym na występie urwiska skalnego
poniżej ogromnego wodospadu Rjukan-
Foss, wyprodukowane w Niemczech
generatory o mocy 120 megawatów
wytwarzały tani prąd stały, zasilający
sąsiedni zakład elektrolizy, którego
budynek stał na tym samym występie
skalnym.
W prostym jednostopniowym procesie
opisanym powyżej, w ostatnim stadium
stężania duża część ciężkiego wodoru
przechodziłaby do fazy gazowej
i marnowałaby się. Dlatego też w 1934
roku firma przeprowadziła modyfikację
metody: w ostatnich trzech z dziewięciu
stopni elektrolizy wytwarzający się
wodór spalano w tlenie, w wyniku
czego powstawała woda. Tę wodę
doprowadzano do poprzednich stopni
urządzenia, gdzie stężenie ciężkiej wody
było takie samo. Nie spalony wodór
z pierwszych sześciu stopni dostarczano
do fabryki syntetycznego amoniaku,
stanowiącego surowiec w ważnym dla
Norwegii przemyśle nawozów
sztucznych. Ostatni, dziewiąty stopień
wytwarzał wodę o zawartości około
13% ciężkiego składnika. Przejmował ją
zakład końcowego wzbogacania,
specjalnie zaprojektowana przez
norweskiego profesora Leifa Tronstada
i dra Jomara Bruna miniatura głównej
części fabryki. Tam koncentrowano
ciężką wodę elektrolitycznie do stężenia
99,5%. Cała fabryka została określona
przez niemieckiego naukowca,
wysłanego na inspekcję po upadku
Norwegii, jako „arcydzieło norweskiej
nauki i techniki”.
Zakłady Vemork ruszyły w 1934 roku
i do końca 1938 roku wyprodukowały
zaledwie 40 kilogramów ciężkiej wody.
W końcu 1939 roku produkcja ciężkiej
wody wynosiła 10 kilogramów
miesięcznie. W zasięgu wpływów
Niemców nie było w ogóle fabryk
ciężkiej wody, a największe zakłady
produkcji wodoru metodą
elektrolityczną miały moc zaledwie
ośmiu megawatów. Powstało pytanie,
czy Norwegowie zechcą powiększyć
produkcję, by sprostać niemieckiemu
zapotrzebowaniu.

W listopadzie i grudniu 1939 roku


w laboratorium profesora Hartecka w
Hamburgu prace szły w dwu kierunkach:
Profesor Knauer i dr Suess zbudowali
aparaturę do pomiaru gęstości
neutronów w roztworze azotanu uranylu
krążącym w obiegu zamkniętym. Celem
doświadczeń miało być ustalenie
średniej liczby neutronów wyzwalanych
w akcie rozszczepienia w zależności od
szeregu czynników. Jednocześnie
rozpoczęto budowę aparatury Clusiusa-
Dickela, w której jako gaz roboczy miał
być użyty sześciofluorek uranu.
Uprzednio przeprowadzono
doświadczenie pilotujące, w którym
metodą Clusiusa-Dickela rozdzielono
izotopy ciężkiego gazu, ksenonu -
instytut Hartecka miał już doświadczenie
w rozdzielaniu izotopów tego gazu
innymi metodami. Problem polegał na
tym, czy gazowy sześciofluorek uranu
będzie zachowywać się w urządzeniu
podobnie jak ksenon.
Podczas gdy należące do I. G. Farben
zakłady w Leverkusen, które
zaopatrywały Hartecka w sześciofluorek
uranu, zajęły się poszukiwaniem metalu
odpornego na silnie korozyjne działanie
tego gazu, hamburskie laboratorium
przystąpiło do wznoszenia większej
kolumny rozdzielczej - o wysokości
ośmiu metrów, ogrzewanej parą -
specjalnie do rozdzielania izotopów
uranu. W połowie grudnia profesor
Schumann upoważnił Hartecka do
wydatkowania 6000 marek
w charakterze zaliczki.
W okresie świąt Bożego Narodzenia
1939 roku Harteck wybrał się do
Monachium i odwiedził profesora
Clusiusa. Clusius pracował - na razie
bez żadnego oficjalnego poparcia - nad
metodą oddzielania uranu-235 przy
użyciu ciekłych związków uranu
[19]
w oparciu o prawo podziału Nernsta .
Miał on nadzieję, że uda się rozdzielić
uran-235 i uran-238, używając dwu nie
mieszających się cieczy: lżejszy izotop
będzie się koncentrował w jednej,
cięższy w drugiej. Uczeni uznali, że i ta
droga warta jest wypróbowania.
Decyzja niemieckiego Ministerstwa
Wojny przejęcia Instytutu Fizyki im.
Cesarza Wilhelma w Dahlem wkrótce
spowodowała trudności. Dyrektorem
instytutu był słynny holenderski fizyk
doświadczalnik Peter Debye. Władze
wojskowe postawiły go teraz przed
alternatywą: przyjęcie obywatelstwa
niemieckiego lub dymisja, gdyż instytut
miał się zająć pracami objętymi
tajemnicą państwową. Debye odmówił
rezygnacji z obywatelstwa
holenderskiego. W ostatniej chwili
udało się załatwić sprawę
kompromisowo - Debye przyjął
zaproszenie na „wykłady” w neutralnej
Ameryce. Opuścił Niemcy w styczniu
1940 roku i już nie wrócił.
Kandydatem Schumanna na miejsce
Debye był Diebner, ale ta nominacja
spotkała się ze zdecydowanym
sprzeciwem Towarzystwa im. Cesarza
Wilhelma (prezes - Albert Vögler).
Diebner nie był uczonym tej miary co
Debye. Mianowano go w końcu
„pełniącym obowiązki” dyrektora na
czas pobytu Debye za granicą.
Początków konfliktu pomiędzy
Diebnerem a grupą Heisenberga,
konfliktu, który w późniejszym okresie
pozbawił rozmachu niemieckie prace
w dziedzinie badań nad uranem, można
doszukać się w dniu, w którym młody
fizyk z Ministerstwa Wojny objął
urzędowanie w instytucie w Dahlem.
Dr Karl Wirtz spotkawszy von
Weizsäckera zauważył: oto nagle „mamy
hitlerowców w instytucie”. Co robić?
Wirtz znalazł rozwiązanie: trzeba
w jakiś sposób ściągnąć do instytutu
Heisenberga, a skoro ten ostatni będzie
już na miejscu, łatwo będzie go wkręcić
na stanowisko dyrektora za plecami
Diebnera. Von Weizsäcker poszedł do
Diebnera i poddał myśl, by zaprosić
Heisenberga do instytutu jako doradcę.
Diebner, nie podejrzewając pułapki,
wyraził zgodę. Weizsäcker wrócił do
wspólnika w konspiracji, doktora
Wirtza, i powiedział mu, że Diebner nic
nie podejrzewa i można sprowadzić
Heisenberga. Sławny profesor mógłby
mieszkać z rodziną w Lipsku i raz na
tydzień przyjeżdżać do Berlina.
W lipcu 1940 roku na terenie Instytutu
Biologii i Badań nad Wirusami im.
Cesarza Wilhelma w Dahlem, obok
Instytutu Fizyki, rozpoczęto budowę
niewielkiego drewnianego budynku
laboratoryjnego. W tym właśnie baraku
miał być zbudowany pierwszy
podkrytyczny niemiecki stos uranowy.
Laboratorium oznaczono kryptonimem
„Virushaus” dla odstraszenia
niepożądanych gości.
3
Druga możliwość - pluton

W czasie pierwszej wojennej zimy stało


się jasne, że jeśli Niemcy mają osiągnąć
ostateczny cel - wyprodukowanie bomby
atomowej - to niezbędnym etapem
pośrednim musi być budowa reaktora
uranowego. Reaktor miał służyć dwom
celom: miał być praktycznym
sprawdzianem dotychczasowych
rozważań teoretycznych oraz, co
ważniejsze, stanowić dla władz
wojskowych i administracyjnych
namacalną zapowiedź sukcesu, o tyle
konieczną, że produkcja samej bomby
zapowiadała się na przedsięwzięcie
kosztowne i najeżone ogromnymi
trudnościami. Dokumenty niemieckie
z następnych dwu lat zawierają niewiele
- i to bardzo ostrożnych - wzmianek
o bombie, jako że cały wysiłek został
skoncentrowany na osiągnięciu
pośredniego celu, na budowie reaktora
atomowego. Nie znaczy to w żadnym
razie - jak próbowano sugerować - że
idea stworzenia bomby atomowej
została całkowicie zarzucona.
W ciągu pierwszych spotkań w Berlinie
uczeni zdali sobie sprawę, że otwierają
się przed nimi dwie drogi: po pierwsze,
mogą stosować uran lub związki uranu
oraz różne substancje spowalniające
w różnych zestawieniach i różnych
układach geometrycznych i badać, co
z tego wyniknie. Takie czysto
empiryczne podejście miałoby swoje
zalety, lecz z drugiej strony zdałoby ich
po trosze na łaskę przypadku
i wymagałoby posiadania dostatecznej
ilości odpowiednich materiałów. Drugą
możliwość stanowiło oparcie się
w znacznej mierze na teorii. Teoria
pozwoliłaby przewidzieć przebieg
reakcji łańcuchowej w uranie i obliczyć
z wystarczającą dokładnością potrzebne
dane, gdyby uprzednio zostały dokładnie
pomierzone różne „stałe jądrowe”:
przekroje czynne wchodzących
w rachubę substancji dla różnych energii
bombardujących neutronów. Pomiary
tych stałych wymagałyby czasu i dużej
sprawności w eksperymentowaniu, ale
można je było przeprowadzić przy
stosunkowo niewielkich ilościach
materiałów. W roku 1940, kiedy było
niezmiernie trudno o uran, czysty grafit,
beryl i ciężką wodę, był to istotny
czynnik. W Niemczech, podobnie jak i w
innych krajach zachodnich, wybrano
drogę pośrednią między teorią
a doświadczeniem.
W roku 1940 w Lipsku, Berlinie,
Heidelbergu, Wiedniu i Hamburgu
przeprowadzono na małą skalę pomiary
stałych jądrowych wszystkich
wchodzących w rachubę materiałów.
W czerwcu profesor Bothe w
Heidelbergu zmierzył długość dyfuzji
neutronów termicznych w graficie, nieco
później tegoż lata w Lipsku Heisenberg i
Döpel - ten ostatni z pomocą żony -
zmierzyli tę samą stałą dla ciężkiej
wody, jesienią zaś - dla tlenku uranu.
Pomiary Bothego dla grafitu były chyba
najważniejsze, bo o grafit było
z pewnością łatwiej niż o ciężką wodę.
Bothe stwierdził, że grafit o wyższej
czystości i lepszej jednorodności niż ten,
którym dysponował, mógłby od biedy
nadawać się na moderator. Fizycy z
Lipska przekonali się, że ciężka woda
jest jeszcze lepszym moderatorem, niż
przypuszczali, i że w reaktorze
ciężkowodnym teoretycznie można by
zastosować uran naturalny. W kilku
innych instytutach i pracowniach
uniwersyteckich pospiesznie mierzono
energie i masy produktów
rozszczepienia uranu.
Podczas gdy pomiary tych stałych
postępowały naprzód, w Berlinie zajęto
się doborem optymalnych parametrów,
w szczególności geometrią reaktora. Pod
kierunkiem von Weizsäckera teoretycy z
Instytutu Fizyki im. Cesarza Wilhelma w
Dahlem przeprowadzili obliczenia dla
kilku możliwych konfiguracji i pod
koniec lutego doszli do wniosku, że do
zbudowania reaktora czy stosu
z płaskich warstw, zgodnie z ideą
Hartecka, trzeba około dwóch ton tlenku
uranu i około pół tony ciężkiej wody.
Stos o wysokości 70 - 90 cm miałby się
składać z pięciu lub sześciu warstw.
Gdyby zbudować stos w postaci
współśrodkowych warstw kulistych
tlenku uranu i ciężkiej wody,
wystarczyłoby około 320 litrów wody i
1,2 tony tlenku. Jednakże tego rodzaju
rozwiązanie konstrukcyjne byłoby
technicznie znacznie trudniejsze do
realizacji. Teoretycy wyliczyli ponadto,
że otoczenie stosu reflektorem
grafitowym, który odbijałby w kierunku
stosu neutrony wydostające się
z powierzchni, pozwoliłoby na dalsze
zmniejszenie jego rozmiarów.
Tymczasem profesor Bothe zwrócił
Heisenbergowi uwagę, że część
rozważań w jego grudniowym raporcie
dla Ministerstwa Wojny jest błędna.
Kiedy dwa miesiące później Heisenberg
przeprowadził szczegółową
matematyczną analizę owego raportu,
doszedł do niesłusznego wniosku, że
czysty grafit jest mniej odpowiednim
materiałem na moderator, niż się na
początku wydawało. Hel także nie
wchodził w rachubę, gdyż stos musiałby
mieć wówczas ogromne rozmiary.
Ciężka woda wciąż pozostawała
bezkonkurencyjna.

II
Wszystko wskazywało na to, że przy
dostatecznej ilości ciężkiej wody można
będzie zrealizować reakcję łańcuchową
w zwykłym uranie. 15 stycznia 1940
roku Harteck napisał przyjacielski list
do Heisenberga podkreślając, że jego
zdaniem sprawa produkcji ciężkiej
wody jest równie ważna jak sprawa
produkcji uranu. „Ponieważ ciężar
przeprowadzenia tych doświadczeń
spada na nasze barki, biednych
doświadczalników - pisał Harteck - czy
mogą zapytać pana, kto - jeśli w ogóle
ktokolwiek - zajmuje się w Niemczech
produkcją ciężkiej wody?” I dodał: „Na
podstawie dotychczasowych
doświadczeń z naszym Ministerstwem
Wojny obawiam się, że
wyprodukowanie dostatecznej ilości
ciężkiej wody potrwałoby kilka lat,
gdyby im pozostawić tę sprawę. Sądzę,
że jeśli osobiście porozumiem się
z właściwym człowiekiem w naszym
przemyśle, to ten okres da się
wielokrotnie skrócić”.
Tymczasem już dziewięć dni wcześniej
odbyła się w tej sprawie narada
w berlińskim biurze doktora Diebnera.
Wzięli w niej udział fizycy Heisenberg,
Wirtz oraz fizykochemik Karl Friedrich
Bonhoeffer. Nie ulegało wątpliwości, że
Ministerstwo Wojny niepokoi się
sprawą produkcji ciężkiej wody.
Diebner spytał Heisenberga, czy jego
zdaniem należałoby natychmiast
budować w Niemczech fabrykę ciężkiej
wody. Heisenberg odpowiedział
ostrożnie, że wolałby najpierw zmierzyć
pochłanianie neutronów w małej ilości
ciężkiej wody, co nie potrwałoby długo,
gdyby dysponował choć kilku litrami.
Diebner obiecał sprowadzić
w niedługim czasie około dziesięciu
litrów z Norwegii. Heisenberg
oświadczył, że skoro tylko upewnią się,
że ciężka woda jest odpowiednim
materiałem na moderator, trzeba będzie
uruchomić produkcję na skalę
przemysłową. To zadanie należy
powierzyć fizykochemikom, „których
jest to domeną”, jak pisał do Hartecka
18 stycznia. Radził mu porozumieć się z
Bonhoefferem w sprawie technologii.
Oczywiście próbę zbudowania
pierwszego stosu z ciężką wodą uważał
za domenę fizyków.
Wydawało się nieprawdopodobne, by
Norwegowie mogli sprostać
zapotrzebowaniu niemieckich uczonych.
Przed kilku laty Harteck i Suess
próbowali opracować nową metodę
otrzymywania ciężkiej wody, opartą na
„wymianie izotopowej w obecności
katalizatora”, lecz gdy rozpoczęła
produkcję fabryka norweska, znikła
potrzeba uruchamiania własnej
produkcji i badań zaniechano. 24
stycznia Harteck napisał do
Ministerstwa Wojny, proponując
wznowienie badań nad metodą wymiany
izotopowej, gdyż ilość ciężkiej wody
w reaktorze według obliczeń
Heisenberga powinna być
w przybliżeniu równa ilości uranu,
a zatem zapotrzebowanie wyniesie
wiele ton.
Gdyby Norwegowie odmówili
dostarczenia takiej ilości, jedynym
wyjściem byłaby w obecnej chwili
elektroliza wody prądem wytwarzanym
w elektrowniach cieplnych. Produkcja
jednej tony ciężkiej wody wymagałaby
w tych warunkach 100 000 ton węgla.
Ministerstwo było wstrząśnięte tym
oszacowaniem, ale swoją drogą Harteck
oberwał burę za lekkomyślne
porozumiewanie się wprost z
Heisenbergiem. Projekt był „objęty
przepisami o tajemnicy państwowej” -
napomniano go. - „W przyszłości
przesyłanie tego rodzaju raportów
wprost z jednego instytutu do drugiego
jest wzbronione. Za każdym razem
powinny one być przekazywane poprzez
Urząd Uzbrojenia Armii”.
Poinformowano go oficjalnie, że na
konferencji na początku stycznia
zatroszczono się już o produkcję na
większą skalę ciężkiej wody w
Niemczech.
Metoda Hartecka-Suessa zapowiadała
się na dużo tańszą niż metoda
elektrolityczna: przy przepuszczaniu
wodoru przez wodę w obecności
katalizatora ustala się stan równowagi,
w którym woda zawiera przeszło trzy
razy tyle ciężkiego wodoru co gaz.
Harteck wystąpił z projektem
zbudowania doświadczalnej instalacji
i zaproponował omówienie tej sprawy
z profesorem Bonhoefferem z Lipska.
Ministerstwo Wojny wyraziło zgodę i
Harteck przedstawił Bonhoefferowi
swoją ideę uruchomienia instalacji
wymiany izotopowej przy istniejącej
fabryce wodoru. W końcu lutego
Bonhoeffer doniósł - w liście
oznaczonym „zniszczyć po przeczytaniu”
- że rozmawiał z przedstawicielami
fabryki amoniaku koncernu I. G. Farben
w Merseburgu i że „wszyscy popierają
projekt”. Zakłady Leuna wytwarzały
200 000 metrów sześciennych wodoru
na godzinę. Nic nie stało na
przeszkodzie realizacji pomysłu. Jak
stwierdził Bonhoeffer, „projekt utrzyma
się lub padnie - wszystko zależy od
katalizatora”.
Władze niemieckie porozumiały się
tymczasem z dyrekcją Norsk-Hydro.
Według informacji norweskich
przedstawiciel koncernu I. G. Farben,
posiadającego udziały w firmie, złożył
wizytę w Rjukan i spróbował skłonić
dyrekcję do odstąpienia całego zapasu -
185 kilogramów - ciężkiej wody
o stężeniu 99,6 i 99,9 procent. Niemiec
przyrzekał w imieniu swojej firmy
dalsze poważne zamówienia. Trudność
polegała na tym, że bieżąca produkcja
wynosiła zaledwie 10 kilogramów
miesięcznie, a Niemcy zgłaszali
zapotrzebowanie na sto. Firma norweska
zainteresowała się, po co są Niemcom
potrzebne takie ilości ciężkiej wody.
Niemcy wykręcili się od odpowiedzi.
W lutym 1940 roku dyrekcja Norsk-
Hydro odpowiedziała, że nie będzie
w stanie zrealizować niemieckiego
zamówienia.
W Paryżu zespół fizyków francuskich
kierowany przez Fryderyka Joliot
przeprowadził latem 1939 roku serię
doświadczeń, stanowiących logiczną
kontynuację wcześniejszych badań, które
potwierdziły realność reakcji
łańcuchowej w uranie. Używając tlenku
uranu jako paliwa, a wody, grafitu
i zestalonego dwutlenku węgla jako
moderatora, próbowali zbudować
działający stos. W sierpniu zestawili
z cegieł z tlenku uranu bryłę zbliżoną
kształtem do kuli i zanurzyli ją w wodzie
służącej jako moderator Zestaw wykazał
nikłe przejawy krótkotrwałej reakcji
łańcuchowej, ale zwykła woda
skuteczniej pochłaniała neutrony, niż je
spowalniała. Kiedy wybuchła wojna,
jeden z czołowych fizyków zespołu
został odkomenderowany do obsługi
reflektorów przeciwlotniczych. Von
Halban wyprosił u ministra zbrojeń
Raoula Dautry 10 ton grafitu do dalszych
doświadczeń. Gdzieś w lutym profesor
Joliot wybrał się osobiście do
Dautryego z zapytaniem, czy nie mógłby
się wystarać o większą ilość ciężkiej
wody, ponieważ wygląda na to, że
właśnie ciężka woda w połączeniu
z tlenkiem uranu stanowią „najbardziej
obiecujące zestawienie”. Joliot
wiedział, że całkowity zapas ciężkiej
wody w Rjukan wynosił 185
kilogramów, co stanowiło ilość
wystarczającą akurat do
przeprowadzenia rozstrzygającego
doświadczenia.
Dautry wysłał do Oslo jako pośrednika
wybitną postać - Jacquesa Alliera,
porucznika wywiadu francuskiego
i ważną figurę w banku, który
kontrolował Norsk-Hydro. Allier miał
także powiązania z departamentem
materiałów wybuchowych francuskiego
Ministerstwa Zbrojeń. Allier postanowił
„odwołać się do rozsądku politycznego”
naczelnego dyrektora firmy norweskiej,
doktora Axela Auberta. Powiodło mu
się do tego stopnia, że kilka dni później
podpisano umowę, oddającą Francuzom
bezpłatnie do dyspozycji cały zapas
ciężkiej wody i zapewniającą im
priorytet w nabyciu przyszłorocznej
produkcji. Po podpisaniu umowy Allier
wyjawił Norwegowi w zaufaniu, do
czego zmierzają francuscy uczeni.
Aubert prosił go o przekazanie
premierowi Daladierowi
najserdeczniejszych życzeń i
„oświadczenia, że nasza spółka nie
przyjmie ani centyma za przekazany
produkt, jeśli tylko może on przyczynić
się do zwycięstwa Francji”. Cenne
zbiorniki z ciężką wodą zostały
w tajemnicy wywiezione z Norwegii
i parę dni później znalazły się w Paryżu,
gdzie oczekiwali na nie
z niecierpliwością francuscy fizycy.

Spostrzeżenie Heisenberga, że wzrost


temperatury będzie hamował reakcję
łańcuchową, nasuwało logiczny
wniosek, że niska temperatura będzie jej
sprzyjać. 8 kwietnia - mniej więcej
w tym samym czasie, kiedy fizycy
francuscy przygotowywali pierwsze
doświadczenia z norweską ciężką wodą
- Harteck odwiedził fabrykę amoniaku
Leuna w Merseburgu i przedstawił
doktorowi Heroldowi, dyrektorowi
naukowemu firmy, naziście, projekt
eksperymentalnego stosu uranowego.
Projekt przewidywał rozmieszczenie
tlenku uranu w zestalonym dwutlenku
węgla - „suchym lodzie” - substancji
wygodnej w użyciu, nie parującej zbyt
szybko, dzięki czemu utrzymuje się przez
stosunkowo długi okres czasu,
zachowując temperaturę minus 78°C.
„Suchy lód” ma jeszcze tę dodatkową
zaletę, że daje się otrzymywać w bardzo
czystym stanie.
Byłoby to piękne doświadczenie.
Harteckowi nigdy nie przyszłoby coś
takiego do głowy, gdyby nie praktyka
u lorda Rutherforda, jednego
z największych eksperymentatorów
fizyki. Przed sześciu laty Harteck wrócił
do kraju z przekonaniem, że przyszłość
niemieckiej nauki jest zagrożona, o ile
niemiecka technika doświadczalna nie
podniesie się do poziomu brytyjskiej.
Trudno się dziwić, że jego teza nie była
zbyt popularna wśród niemieckich
fizyków!
Herold, którego firmę z oczywistych
względów interesowały komercyjne
perspektywy reaktorów atomowych,
zaoferował bezpłatnie całą potrzebną do
doświadczeń ilość dwutlenku węgla
i zaproponował przeprowadzenie ich
w zakładach Leuna, lecz dr Bütefisch z I.
G. Farben zdecydował, że właściwszym
miejscem będzie Hamburg.
Była jeszcze wiosna i można było
spodziewać się, że aż do końca maja
zapotrzebowanie na suchy lód będzie
niewielkie. Dowiedziawszy się, że całe
jego zamówienie zostanie zrealizowane
w ciągu jednego dnia, Harteck
natychmiast zaczął przygotowywać
pomieszczenie, w którym miano
przeprowadzić eksperyment, i napisał
do Diebnera z prośbą o 100 do 300
kilogramów uranu. Ministerstwo Wojny
obiecało wagon kolejowy, aby szybko
przewieźć zestalony dwutlenek węgla
przez całe Niemcy do Hamburga, a dr
Basche oświadczył, że istnieje
„możliwość” wypożyczenia na krótki
okres przynajmniej 100 kilogramów
tlenku uranu.
Trudność polegała na tym, że każdy
z uczonych chciał być tym, który zbuduje
pierwszy krytyczny stos uranowy.
Heisenberg prosił Ministerstwo Wojny
o 500 do 1000 kilogramów tlenku uranu
i Diebner musiał mu powiedzieć, że jego
zgłoszenie nie jest pierwsze. Na razie
dysponowano tylko 150-kilogramowym
zasobem, który miał wzrosnąć do 600
kilogramów pod koniec maja i do jednej
tony w czerwcu. Diebner zaproponował,
żeby Heisenberg dogadał się
bezpośrednio z Harteckiem. Laureat
nagrody Nobla napisał więc do
Hartecka, wyrażając przekonanie, że ten
ostatni nie potrzebuje tlenku zbyt pilnie,
ponieważ z pewnością przed
właściwym doświadczeniem musi
przeprowadzić wstępne pomiary,
i prosił o kilkaset kilogramów
w pierwszej kolejności. „Oczywiście -
dodawał - jeśli z jakiegokolwiek
powodu konieczny jest pośpiech
w pańskich doświadczeniach, ma pan,
rzecz prosta, pierwszeństwo. Chciałbym
jednak zaproponować, by zadowolił się
pan na razie tylko stu kilogramami”.
Mogło to doprowadzić do wściekłości.
W odpowiedzi Harteck podkreślił, że za
kilka tygodni przybędzie dla niego do
Hamburga 10 ton zestalonego dwutlenku
węgla i że od czerwca cała produkcja
suchego lodu jest zużywana do
przechowywania żywności. Profesor
Knauer dostarczył niezbędną aparaturę.
„Do przeprowadzenia decydującego
doświadczenia brak nam już tylko
preparatu 38 [tlenku uranu]. Blok
dwutlenku węgla nie utrzyma się dłużej
niż tydzień, zatem nasze pomiary nie
potrwają długo. Tlenek będzie nam
potrzebny od 20 maja najdalej do 10
czerwca”. Jedynym powodem, dla
którego Harteck prosił Diebnera
zaledwie o 100 do 300 kilogramów,
było przekonanie, że więcej nie było do
dyspozycji. „Oczywiste jest, że im
więcej uranu użyjemy w doświadczeniu,
tym pewniejsze będą wyniki. Byłbym
więc panu wysoce zobowiązany, gdyby
mógł nam pan pożyczyć możliwie jak
największą ilość tlenku”.
W pierwszych dniach maja 1940 roku
miejsce na eksperymentalny stos
uranowy było już przygotowane,
Diebner zaś przyrzekł „kilkaset
kilogramów” tlenku uranu. Harteck
błagał Herolda o zwlekanie z wysyłką
obiecanego dwutlenku węgla tak długo,
jak to będzie możliwe, aby dać czas
Heisenbergowi na rozstanie się ze
swoim uranowym skarbem. W rozmowie
telefonicznej z Berlinem w dniu 6 maja
uprzedził Diebnera, że minimum
niezbędne do doświadczenia na taką
skalę wynosi 600 kilogramów tlenku
uranu. Trzy dni później listownie
zapytywał Diebnera, na ile może
w końcu liczyć, „tak bym mógł
zaprojektować optymalny układ
geometryczny”. Zapewniał Diebnera, że
przewiduje rozstrzygający wynik.
Tlenek uranu dotarł dopiero w ostatnim
tygodniu maja i było go znacznie mniej,
niż Harteck oczekiwał, zaledwie jedna
czwarta tego „niezbędnego minimum”,
którego domagał się od Ministerstwa
Wojny. Instytut Fizyki im. Cesarza
Wilhelma rozstał się niechętnie
z częścią posiadanego zapasu. Profesor
Pose pisał: „Na polecenie Urzędu
Uzbrojenia Armii przesyłamy panu 50
kilogramów preparatu 38. Heil Hitler!”
Kilka dni później dr Riehl z firmy Auer
osobiście przywiózł do Hamburga nieco
ponad sto kilogramów. Ale to już było
wszystko.
Harteck otrzymał z Ministerstwa Wojny
pismo z surową przestrogą, by nie
dopuścił do zanieczyszczenia tlenku
uranu w czasie doświadczeń - zupełnie
jak ów brytyjski admirał, którego
pierwszy lord Admiralicji przestrzegał,
by nie dopuścił do uszkodzenia
wypożyczonych mu dwóch krążowników
w słynnej później akcji w pierwszej
wojnie światowej. Tu paralela się
kończy: brytyjski admirał wrócił po
miesiącu i w nonszalanckim telegramie
doniósł swoim zwierzchnikom
o zatopieniu niemal całej Chińskiej
Eskadry admirała von Spee; zadrapania
zostały przeoczone.
W przypadku niemieckich projektów
atomowych dano Harteckowi na bój
z prawami fizyki zaledwie kanonierkę,
a kiedy bitwa się skończyła i dym opadł,
okazało się, że wielki problem
wytrzymał natarcie - nadwerężony
w walce, lecz niepokonany.
Kiedy w pierwszym tygodniu czerwca
nadeszło 15 ton suchego lodu,
laboratorium dysponowało ostatecznie
185 kilogramami tlenku uranu. Z lodu
ułożono blok o wymiarach około 1,80 m
× 1,80 m × 2,10 m, w środku którego
umieszczono standardowe radowo-
berylowe źródło neutronów. Uran
rozmieszczony został w pięciu kanałach
wyciętych w lodzie. 3 czerwca Harteck
oznajmił Ministerstwu Wojny, że
pomiary są już w toku i że za tydzień
zostaną zakończone. Wiedział już, że
z tak małą ilością tlenku uranu sprawa
jest beznadziejna. Żadnego mnożenia
neutronów nie udało się zaobserwować.
Fizycy z jego grupy musieli zadowolić
się pomiarami długości dyfuzji
neutronów w zestalonym dwutlenku
węgla i pochłaniania neutronów
w uranie, co przedstawili w sierpniu
w końcowym raporcie. Wszystko
wskazywało na to, że reaktor uranowy
musi być większy, niż szacowano
uprzednio. Harteck zapowiedział
budowę następnego stosu zawierającego
jedną lub dwie tony uranu
rozmieszczonego w 5-metrowym
sześcianie suchego lodu, lecz krytyka ze
strony fizyków zniechęciła go do tego
stopnia, że próby nigdy nie
przeprowadzono.
Niemiecka inwazja na Norwegię
w kwietniu 1940 roku i zdobycie
w stanie nie uszkodzonym jedynej na
świecie fabryki ciężkiej wody zmieniły
z miejsca sytuację. Norwegowie bronili
zaciekle rejonu Rjukan z tamtejszymi
ogromnymi zakładami elektrolizy
Vemork, 120 km na zachód od Oslo.
Kongsberg, najbliższe większe miasto,
padło już 13 kwietnia, trzeciego dnia
niemieckiej inwazji, lecz Allier
przywiózł do Rjukan rozkaz, że miasto
ma się bronić do upadłego, i Rjukan
poddało się jako ostatnie w południowej
Norwegii. Oddziały niemieckie
wkroczyły 3 maja. Natychmiast zaczęły
się negocjacje z fabryką ciężkiej wody,
tym razem na innej płaszczyźnie niż
w styczniu. Niemcy dowiedzieli się, że
cały zapas ciężkiej wody został
wywieziony przed paru tygodniami do
Francji. Był to zawód, lecz także
i ostrzeżenie, ponieważ trudno było
sądzić, że zainteresowanie aliantów jest
czysto akademickie, profesor Harteck
pisał później (1944 rok): „Rozmowy z
Norsk-Hydro, jedynym producentem
SH.200 [kryptonim ciężkiej wody] na
świecie, wykazały, że firma jest obecnie
w stanie dostarczyć jedynie drobnych
ilości SH.200. Lecz firma sama
zaofiarowała się zwiększyć produkcję
do 1,5 tony rocznie przez odpowiednią
rozbudowę zakładów elektrolizy
Vemork”.

III
Dla pełniejszego obrazu warto rzucić
okiem na poczynania drugiej strony
w tym coraz bardziej rozszerzającym się
konflikcie. „Badania nad
wykorzystaniem energii atomowej
rozwijały się ze wzrastającą szybkością
od stycznia 1939 roku, kiedy to Liza
Meitner wyjaśniła, że atom może ulec
rozszczepieniu. W chwili gdy zostałem
wprowadzony na scenę, były już one
w pełnym toku” - pisał później gen. L.
R. Groves, mianowany w roku 1942
kierownikiem amerykańskiego projektu
budowy bomby atomowej.
Odkrycie otworzyło dwie drogi
poszukiwań. Większość fizyków
zdawała sobie sprawę, że
rozszczepienie jądra może być
wykorzystane zarówno do produkcji
energii, jak też do stworzenia
superbomby, jednakże możliwość
militarnego wykorzystania energii
atomowej stała się przedmiotem
zainteresowania przede wszystkim tych
fizyków, którzy osobiście doświadczyli
hitlerowskiego Neuordnung. Uczeni
urodzeni w Ameryce, podobnie jak ich
brytyjscy koledzy, nie byli
przyzwyczajeni do prowadzenia badań
naukowych dla potrzeb wojskowych: to
emigranci żydowscy z krajów osi
odegrali najaktywniejszą rolę
w uprzytomnieniu Amerykanom
niebezpieczeństwa wypływającego
z niemieckich badań atomowych.
Naukowcy, którzy stymulowali w 1939
roku amerykański „Projekt Manhattan” -
Szilard, Wigner, Teller, Weisskopf i
Fermi - byli wszyscy obcokrajowcami,
jak podkreślał raport Smytha, i wszyscy
byli Żydami, z wyjątkiem Fermiego,
(którego żona była Żydówką). Również
w Wielkiej Brytanii oś projektu
stworzyli uciekinierzy spod władzy
Hitlera.
17 marca 1939 roku, a więc co najmniej
na miesiąc przed pierwszymi kontaktami
naukowców niemieckich z berlińskim
Ministerstwem Wojny, Enrico Fermi
rozmawiał w Waszyngtonie z własnej
inicjatywy z przedstawicielami
Departamentu Marynarki Stanów
Zjednoczonych na temat możliwości
wywołania w uranie kontrolowanej
reakcji łańcuchowej z udziałem
neutronów powolnych lub wybuchowej
reakcji łańcuchowej z udziałem
neutronów prędkich. Fermi ostrzegał
czynniki oficjalne przed
niebezpieczeństwem uzyskania przez
Niemcy broni jądrowej. Czynniki
oficjalne przyjęły ostrzeżenie obojętnie.
W ciągu lata niezmordowany Fermi
pozyskał do pomocy Einsteina i razem z
Szilardem i Wignerem omówił
możliwość uzyskania poparcia rządu z
Alexandrem Sachsem, ekonomistą z
Wall Street, mającym dostęp do
prezydenta. Sachs ułożył list do
prezydenta, który Einstein podpisał.
Datowany 2 sierpnia, list uprzedzał
Roosevelta o możliwości
skonstruowania z tego nowego materiału
wybuchowego bomb zdolnych do
zniszczenia całych miast. Stany
Zjednoczone dysponowały jedynie
niskoprocentowymi rudami uranu.
Najważniejsze złoża znajdowały się w
Kongu, Czechosłowacji i Kanadzie.
„Dowiedziałem się, że Niemcy
[20]
wstrzymały właśnie sprzedaż uranu
z zagarniętych przez nie kopalni
czechosłowackich - dodawał Einstein. -
Tak szybkie podjęcie tego rodzaju
kroków jest zrozumiałe wobec faktu, że
syn niemieckiego wiceministra spraw
zagranicznych, von Weizsäcker, jest
związany z Instytutem im. Cesarza
Wilhelma w Berlinie, gdzie powtarzane
są obecnie niektóre z amerykańskich
doświadczeń z uranem”.
Roosevelt powołał specjalny Komitet
Doradczy do Spraw Uranu, na czele
z doktorem L. Briggsem, który był
szefem Państwowego Urzędu Wzorców
(Bureau of Standards), podobnie jak
Esau w Niemczech. W listopadzie
komitet ten zalecił rządowi udzielenie
poparcia finansowego oraz dostarczenie
4 ton grafitu i 50 ton tlenku uranu w celu
przeprowadzenia pomiarów przekroju
czynnego na pochłanianie neutronów
w graficie. Jednakże rząd nie przyznał
poważniejszych dotacji i na następne
sześć miesięcy zainteresowanie uranem
w Stanach Zjednoczonych przygasło.
7 marca 1940 roku Albert Einstein
wystosował do prezydenta Roosevelta
drugi list, ponownie ostrzegając przed
niebezpieczeństwem wyłaniającym się
w Niemczech:
„Od chwili wybuchu wojny
zainteresowanie uranem w Niemczech
wyraźnie wzrosło. Dowiedziałem się
właśnie, że w największej tajemnicy
przeprowadza się tam prace badawcze i
że wciągnięto do nich następny
z instytutów imienia cesarza Wilhelma,
a mianowicie Instytut Fizyki. Został on
objęty nadzorem rządowym i grupa
fizyków pod kierunkiem C. F. von
Weizsäckera przeprowadza tam badania
nad uranem wspólnie z Instytutem
Chemii. Poprzedniego dyrektora
urlopowano jakoby na czas wojny”.
Niewątpliwie właśnie ów „poprzedni
dyrektor”, dr Debye, narobił alarmu
relacjami o badaniach nad uranem
prowadzonych w instytucie w Dahlem.
Debye dotarł do Ameryki w końcu
kwietnia i opowiedział dziennikarzom o
okolicznościach opuszczenia przezeń
Dahlem. Władze poinformowały go, że
jego zakład będzie potrzebny do „innych
celów” - Debye przeprowadził
dyskretny wywiad i dowiedział się, że
większą część instytutu przeznacza się
na badania nad uranem. W rezultacie
kilka dni później ukazał się w „New
York Times” obszerny artykuł, opisujący
w przesadnie alarmującym tonie, jak to
w Niemczech wszyscy fizycy, chemicy
i inżynierowie otrzymali rozkaz
„porzucenia wszelkich innych badań
i poświęcenia się wyłącznie temu
zadaniu. Wszyscy ci pracownicy
naukowi, jak się dowiadujemy, pracują
gorączkowo w laboratoriach Instytutu
im. Cesarza Wilhelma w Berlinie”.
W tym samym czasie wieści
o niemieckich badaniach nad uranem
dotarły inną drogą do Wielkiej Brytanii,
gdzie kilka grup naukowców brytyjskich
wespół z emigrantami z kontynentu
prowadziło badania w podobnym
kierunku co w Stanach Zjednoczonych,
Francji i Niemczech. W połowie 1939
roku Ministerstwo Lotnictwa
dostarczyło profesorowi G. P.
Thomsonowi z Imperial College w
South Kensington pewną ilość tlenku
uranu, który posłużył do szeregu
doświadczeń z neutronami prędkimi
i powolnymi, z wodą i parafiną jako
moderatorami. W żadnym z tych
doświadczeń nie udało się uzyskać
reakcji łańcuchowej. W Liverpoolu
prof. J. Chadwick na podstawie swoich
doświadczeń doszedł do wniosku, że
w nie kontrolowanej reakcji
łańcuchowej wykorzystywane będą
zarówno powolne jak prędkie neutrony.
Przekazano mu część tlenku uranu z
Imperial College. Na początku 1940
roku około 250 kilogramów tlenku uranu
przesłano także do Birmingham, gdzie
pracował dr Otto Frisch, który tuż przed
wybuchem wojny wybrał się na krótki
pobyt do Anglii i wobec powstałej
sytuacji pozostał tam.
Nieco wcześniej Frisch wyraził
w czasopiśmie naukowym pogląd, że
wyprodukowanie superbomby atomowej
będzie bądź w ogóle niemożliwe, bądź
tak kosztowne, że nie będzie można
sobie na to pozwolić. Jednakże w
Birmingham Frisch zamieszkał z innym
emigrantem, profesorem Rudolfem
Peierlsem, i wkrótce jego stanowisko
w kwestii realizacji bomby uległo
zmianie. Ci dwaj fizycy doszli do
wniosku, że gdyby nie ograniczać się
jedynie do dziesięciokrotnego
wzbogacenia uranu w izotop 235,
a spróbować wydzielić pewną ilość
czystego uranu-235 - ilość większą od
„masy krytycznej” - to taka bryła
eksplodowałaby sama przez się
z ogromną gwałtownością. Uczeni
zredagowali dwa krótkie memoriały.
Pierwszy z nich był trzystronicowym
omówieniem „konstrukcji superbomby”:
uczeni przewidywali, że wybuch bomby
zawierającej 5 kilogramów czystego
uranu-235 byłby równoważny
wybuchowi „kilku tysięcy ton dynamitu”
zgromadzonego w jednym miejscu.
Oczywistą trudność stanowiłoby
wydzielenie większej ilości czystego
uranu-235. Podobnie jak niemieckie
Ministerstwo Wojny pod koniec 1939
roku, Frisch i Peierls uważali, że
rozwiązanie problemu stanowi metoda
termodyfuzji Clusiusa-Dickela. Sądzili,
że proces termodyfuzji powtórzony sto
tysięcy razy da mniej więcej 90-
procentowy uran-235.
W drugim memoriale rozesłanym w tym
samym czasie Frisch i Peierls
przedstawili w uproszczony sposób
mechanizm bomby z uranu-235
i omówili pokrótce jej strategiczne
zalety i wady.
Przestrzegali, że ze względu na
opublikowanie całej teorii „można
przypuszczać”, że Niemcy zajmują się
już opracowaniem takiej broni. Rzecz
byłaby trudna do wykrycia, ponieważ
zakłady rozdzielania izotopów ich
zdaniem nie musiałyby mieć rozmiarów
rzucających się w oczy. Proponowali
zbadanie, czy kopalnie uranu znajdujące
się w rękach niemieckich są intensywnie
eksploatowane i czy Niemcy nabywali
uran za granicą. Co do zakładów
rozdzielania izotopów autorzy
memoriału stwierdzali:
„Prawdopodobnie tego rodzaju zakłady
znajdowałyby się pod kierownictwem
doktora K. Clusiusa (profesora chemii
fizycznej na uniwersytecie w
Monachium), wynalazcy najlepszej
metody rozdzielania izotopów.
W związku z tym informacje o jego
miejscu pobytu i stanowisku mogłyby
stanowić cenną wskazówkę”.
Uczeni podkreślali, że być może w
Niemczech nikt jeszcze nie wpadł na
pomysł skonstruowania bomby drogą
wydzielenia uranu-235, wobec czego
zachowanie ich raportu w najściślejszej
tajemnicy jest zagadnieniem życiowej
wagi. Jakaś nieostrożna wzmianka
wiążąca rozdzielanie izotopów uranu
z możliwością produkcji bomb - choćby
nawet niejasna - mogłaby naprowadzić
Niemców na właściwy ślad. Realnie
biorąc, nie ma zabezpieczenia przed
bombą atomową. Jedynie posiadanie
takiej broni przez aliantów może
powstrzymać przeciwnika od jej użycia.
Wszystko to przemawiało za
natychmiastowym rozpoczęciem prac
nad bombą, niezależnie od ewentualnych
dowodów działalności Niemców w tym
kierunku.
Brytyjski komitet rządowy, powołany do
zbadania „możliwości wyprodukowania
bomb atomowych w trakcie obecnej
wojny”, wciąż jeszcze roztrząsał
obydwa memoriały, kiedy przybył do
Londynu Jacques Allier z wiadomością
o prowadzeniu przez Niemców badań
jądrowych. Allier poinformował rząd
brytyjski, że Niemcy próbowali na
początku roku zamówić w norweskiej
fabryce większą ilość ciężkiej wody -
była mowa o dwu tonach.
10 kwietnia na pierwszym posiedzeniu
komitetu Allier rozwiał ostatecznie
wszelkie wątpliwości co do przyczyny
niemieckiego zainteresowania ciężką
wodą: dowiedział się od Norwegów, że
przedstawiciel niemiecki zdradzał
zainteresowanie francuskimi
osiągnięciami w budowie bomby
uranowej.
Allier dostarczył także komitetowi listę
niemieckich uczonych jądrowych -
wynik jego pracy w francuskim
wywiadzie - i zalecił zbadanie ich
obecnego miejsca pobytu. Listę
przedstawiono sir Henry Tizardowi,
który z kolei oznajmił gabinetowi
wojennemu, że chociaż Allier wydawał
się „bardzo zdenerwowany”, to on sam
odnosi się sceptycznie do całej sprawy.
„Skądinąd wiadomość, że Niemcy
próbowali zakupić w Norwegii dużą
ilość ciężkiej wody, daje do myślenia”.
Mogło to wskazywać, że Niemcy chcieli
dla własnego bezpieczeństwa zawładnąć
całym światowym zapasem ciężkiej
wody. Z drugiej strony, wskazane
byłoby jednak sprawdzić w Union
Minière, czy Niemcy przejawili
podobne zainteresowanie zakupami
uranu. Jak dotąd Tizard nie miał na ten
temat żadnych informacji.
Od Ministerstwa Gospodarki, w gestii
którego ta sprawa się znajdowała,
zażądano, by spróbowano zabezpieczyć
przed Niemcami zapasy tlenku uranu
znajdujące się w Belgii. Tizard
sprzeciwił się zakupowi tysięcy ton
tlenku uranu i zaproponował jedynie
zdeponowanie go w Zjednoczonym
Królestwie. Ministerstwo działało
z biurokratyczną opieszałością i kiedy
armie niemieckie wkroczyły miesiąc
później do Belgii, przeważająca część
zapasów uranu jeszcze się tam
znajdowała.
Do czerwca 1940 roku Union Minière
sprzedawała Niemcom nie więcej niż
tonę różnych związków miesięcznie.
Obecnie firma otrzymała zamówienie na
natychmiastową dostawę 60 ton
oczyszczonego tlenku uranu dla firmy
Auer w Berlinie. W ciągu następnych
pięciu lat Niemcy zagarnęli z zapasów
belgijskich 3500 ton związków uranu.
Pod ogólnym nadzorem doktora Egona
[21]
Ihwe wywieziono je do środkowych
Niemiec i zmagazynowano
w naziemnych pomieszczeniach starych
kopalni soli w Stassfurcie, należących
do Towarzystwa Badań Przemysłowych
(WiFo). Z tego ogromnego zapasu
uranianu sodu i uranianu amonu mogła
teraz czerpać firma Auer surowiec na
swoje potrzeby.
W maju londyńskie Ministerstwo
Gospodarki otrzymało wiadomość, że
Niemcy zażądali od Norsk-Hydro
zwiększenia produkcji ciężkiej wody w
Vemork do 1500 kilogramów rocznie.
Ministerstwo Zaopatrzenia poczęło teraz
zastanawiać się, jakie byłyby skutki
wybuchu niemieckiej bomby uranowej
w sercu wielkiego brytyjskiego miasta.
Natychmiast po zajęciu Paryża,
w czerwcu 1940 roku, w pracowni
Fryderyka Joliot w Collège de France
zjawili się dr Kurt Diebner i prof. Erich
Schumann. Najważniejszym urządzeniem
w laboratorium był na pół wykończony
amerykański cyklotron. Z wyjątkiem
Joliota wszyscy bardziej znani fizycy
[22]
francuscy zdążyli uciec do Londynu .
Diebner uzyskał ze strony Joliota zgodę
na uruchomienie cyklotronu. W lipcu
zaczęły się prace. Na czele „grupy
paryskiej” stał profesor Wolfgang
Gentner.
Niemcy zdołali odtworzyć sporą część
pracy zespołu francuskiego. Sytuacja
zmusiła francuskich fizyków do
opuszczenia Paryża w momencie
końcowych przygotowań do zakrojonego
na niewielką skalę doświadczenia,
w którym zamierzali użyć sto litrów
ciężkiej wody wymieszanej z tlenkiem
uranu na coś w rodzaju pasty.
Cenniejszy dla Niemców był wniosek
uczonych francuskich, potwierdzający
zdanie Hartecka, że w „piecu”
uranowym paliwo uranowe i moderator
powinny być oddzielone od siebie.
Francuzi sugerowali umieszczenie
sześcianów lub kul z substancji
spowalniającej w bloku uranowym (a
nie odwrotnie). Rozmieściwszy
sześciany z parafiny (parafina jako
substancja bogata w wodór jest dość
dobrym moderatorem), osiągnęli
zdecydowanie zachęcające wyniki,
planowali dalsze doświadczenia tego
rodzaju z tlenkiem uranu lub w miarę
możliwości nawet z uranem metalicznym
jako paliwem oraz z grafitem i ciężką
wodą jako moderatorami, gdy
okoliczności zmusiły ich do opuszczenia
Paryża. W Niemczech dopiero parę lat
później dr Diebner jako pierwszy
wypróbował w stosie układ sześcianów,
lecz w jego doświadczeniach
uformowany w sześciany był uran, a nie
moderator.
W końcu czerwca 1940 roku w wyścigu
jądrowym Niemcy znajdowały się na
alarmująco wysuniętej pozycji: nie
miały wprawdzie większych ilości
ciężkiej wody, ale dysponowały jej
fabryką i tysiącami ton związków uranu
o wysokiej czystości, posiadały
cyklotron, któremu brak było tylko
wykończenia, miały liczną kadrę
fizyków, chemików i inżynierów,
jeszcze nie przetrzebioną przez
konsekwencje wojny totalnej, miały
wreszcie najpotężniejszy przemysł
chemiczny świata.
Ponadto aż do tego czasu niemieccy
uczeni mogli korzystać z niezmiernie
ważnych dla prac nad projektem broni
atomowej - a otwarcie ogłaszanych
w amerykańskiej prasie naukowej -
wyników badań, badań, których Niemcy
nie mogliby wówczas sami
przeprowadzić, W jawnych publikacjach
potwierdzono, że uran, tor i występujący
w znikomych ilościach protaktyn mogą
ulegać rozszczepieniu przez neutrony -
ten pierwszy zarówno przez neutrony
prędkie, jak i powolne, dwa pozostałe
wyłącznie przez prędkie. Dzięki pracom
opublikowanym w amerykańskim
„Physical Review” w marcu i kwietniu
1940 roku znane były Niemcom
doświadczalne dowody na to, że dla
neutronów powolnych
prawdopodobieństwo rozszczepienia
jądra uranu-235 jest większe niż dla
prędkich i że neutrony o pewnej energii
są z dużym prawdopodobieństwem
wychwytywane przez uran-238,
[23]
w wyniku czego powstaje uran-239 .
15 czerwca, tuż przed nałożeniem
cenzury na publikowanie tego rodzaju
prac naukowych, dwaj fizycy
amerykańscy uzupełnili obraz w długim
liście do „Physical Review”: użyli oni
wielkiego cyklotronu w Berkeley, by
udowodnić istnienie nowego
pierwiastka „transuranowego”, znanego
dziś jako pluton, a powstającego przez
emisję promieniowania beta
z nietrwałego pierwiastka o liczbie
atomowej 93, powstałego z uranu-239.
Autorzy listu zwrócili uwagę na
szczególną trwałość plutonu: „O ile
w ogóle występuje emisja cząstek alfa,
półokres ze względu na rozpad alfa musi
być rzędu miliona lub więcej lat”.
Opublikowanie tego listu spowodowało
poważne zaniepokojenie w Wielkiej
Brytanii. Gdyby teoria Bohra i Wheelera
okazała się słuszna - a wszystkie
doświadczenia w Stanach
Zjednoczonych miały na celu
sprawdzenie jej słuszności - wówczas
ten nowy pierwiastek o liczbie
atomowej 94, czyli pluton, powinien być
również substancją rozszczepialną,
podobnie jak uran-235. Kilku
naukowców zdało sobie natychmiast
z tego sprawę przeczytawszy ów list w
„Physical Review”. W istniejącej
sytuacji było pożałowania godne, że taka
informacja mogła w ogóle zostać
opublikowana. Na żądanie sir Jamesa
Chadwicka władze brytyjskie wysłały
do Stanów Zjednoczonych notę
protestacyjną.
Kiedy władze brytyjskie zwróciły się
z zapytaniem, jakie postępy osiągnęli
Amerykanie, zapewniono je, że prace
nad uranem prawdopodobnie nie będą
miały większego znaczenia militarnego.
Było im wiadome wprawdzie, że w
Niemczech prowadzone są badania
uranu, wierzono jednak, że fizykom
niemieckim udało się zwieść władze
Rzeszy co do terminu, w którym można
będzie wykorzystać osiągnięcia
w praktyce po to, by pozwolono im
pracować w spokoju nad bardziej im
odpowiadającymi problemami.
Do pewnego stopnia było to prawdziwe.
Z najróżniejszych przyczyn trzeźwo
oceniający rzeczywistość naukowcy nie
próbowali jeszcze zainteresować rządu
niemieckiego budową bomby atomowej.
Niemniej jednak ich prace prowadziły
w tym kierunku. Carl Friedrich von
Weizsäcker, teoretyk, był gorliwym
czytelnikiem „Physical Review”.
W drodze do pracy kilkakrotnie
wystraszył wścibskich współpasażerów
berlińskiego metra studiowaniem tego
amerykańskiego periodyku, nieświadom
ich podejrzliwych spojrzeń. W lipcu,
jeszcze zanim otrzymał najnowszy,
czerwcowy numer pisma, doszedł na
drodze teoretycznej do podobnych
wniosków dotyczących produktów
rozpadu uranu-238, do których dwaj
wspomniani fizycy amerykańscy doszli
na drodze doświadczalnej. Właśnie
w wagonie metra Weizsäcker wpadł na
myśl, że jądro uranu-238 przez wychwyt
neutronu może przekształcić się w jądro
nowego pierwiastka, który będzie
materiałem rozszczepialnym, podobnie
jak uran-235 - mając nad nim tę istotną
wyższość, że jako chemicznie różny da
się oddzielić stosunkowo prostymi
metodami chemicznymi od uranu
napromienionego w stosie atomowym.
Weizsäcker pomylił się tylko w jednym
punkcie: uważał, że proces rozpadu
zatrzyma się na pierwiastku o liczbie
atomowej 93 (neptunie), i temu
pierwiastkowi przypisał zdolność
rozszczepiania się i własności
wybuchowe cechujące uran-235.
Tymczasem, jak niebawem wykazali
Amerykanie oraz niezależnie od nich
dwaj fizycy w Cambridge, neptun
rozpada się na następny z kolei
pierwiastek o liczbie atomowej 94
(pluton), i to był właśnie ów stabilny
kandydat na materiał wybuchowy.
Zarówno neptun jak i pluton zostały już
w czerwcu 1940 roku zidentyfikowane
przez wiedeńskich fizyków J.
Schintlmeistra i F. Herneggera, lecz
donieśli oni o swoim odkryciu dopiero
pod koniec roku. Tymczasem
Weizsäcker napisał dla Ministerstwa
Wojny pięciostronicowy raport „o
możliwości uzyskania energii z uranu-
238”, w którym nadmienił, że nowy
pierwiastek produkowany przez
napromienianie uranu w reaktorze
mógłby znaleźć trojakie zastosowanie,
w tym jedno „jako materiał
wybuchowy”.

IV
Zanim uczonym niemieckim zaświtała
koncepcja wykorzystania plutonu,
zaatakowali oni problem oddzielania
uranu-235 na skalę przemysłową.
Zgodnie z przypuszczeniami Frischa i
Peierlsa nadzieje ześrodkowały się
głównie na metodzie termodyfuzji
gazowej Clusiusa-Dickela. Jeśli dziś
dziwi kogoś, że w dziedzinie
rozdzielania izotopów uranu początki
były tak trudne, niech uprzytomni sobie,
że aż do roku 1940 nie znano żadnej
metody rozdzielania izotopów na
większą skalę, z wyjątkiem izotopów
wodoru, a i to było możliwe tylko dzięki
dużej - stuprocentowej - różnicy mas
atomowych.
W ciągu maja profesor Harteck i dr
Groth badali w Hamburgu silnie
korozyjne działanie bardzo czystego,
gazowego sześciofluorku uranu. Próbki
stali, lekkich stopów i niklu wystawiono
na przeciąg czternastu godzin na
działanie gazu w temperaturze 100°C,
a następnie zmierzono przyrost ciężaru.
Ciężar niklu nie uległ zmianie. Przy
powtórzeniu próby w 350°C nikiel także
najlepiej oparł się korozji. Stal okazała
się całkowicie nieodporna. W owym
czasie nikiel był w Niemczech jednym
z najtrudniejszych do zdobycia metali -
przykład przewrotności całego problemu
uranowego. 10 lipca niemieckie
Ministerstwo Wojny zwróciło się do
specjalisty od rozdzielania izotopów,
profesora Karla Clusiusa z Monachium,
z pytaniem, czy nie mógłby
zaproponować czegoś innego zamiast
sześciofluorku uranu. Po ośmiu dniach
Clusius odpowiedział, że jedynym
znanym lotnym związkiem uranu,
godnym ewentualnie uwagi, byłby
pięciochlorek uranu, ale tu można się
było spodziewać jeszcze większych
trudności. Być może, nadawałyby się
także karbonylek uranu lub
karbonylowodorek czy
karbonylochlorek. Na razie nie było
wyboru, trzeba było kontynuować pracę
z sześciofluorkiem. Zakłady koncernu I.
G. Farben w Leverkusen, mające duże
doświadczenie w produkcji związków
fluoru, uruchamiały dużą instalację do
wytwarzania tego złośliwego gazu.
Przeczuwając, że metoda Clusiusa-
Dickela nie da rezultatów, ten czy ów
niemiecki uczony proponował jakąś
bardziej egzotyczną metodę rozdzielania
izotopów uranu bądź wzbogacania uranu
w izotop U-235. Clusius sam doradzał
Ministerstwu Wojny poszukiwanie
metod, w których byłby używany ciekły,
a nie gazowy związek uranu: „Nasze
dotychczasowe doświadczenie z lotnymi
związkami uranu każe przypuszczać, że
jedynie proces odbywający się w fazie
ciekłej mógłby ruszyć sprawę
z miejsca”. Mniej więcej w tym samym
czasie R. Fleischmann, fizyk z
Heidelbergu, zgłosił podobną
propozycję, sugerując modyfikację
metody użytej przez Ureya do
wzbogacania azotu w izotop N-15.
Metoda Fleischmanna, oparta podobnie
jak pomysł Clusiusa na zasadzie
podziału Nernsta, polegała na mieszaniu
roztworu azotanu uranylu w wodzie
z roztworem tego samego związku
w eterze. Teoretycznie jony uranu-235
winny koncentrować się silniej w eterze
i mogłyby zostać oddzielone metodami
fizycznymi.
Clusius pracował nad swoją nową
metodą od stycznia 1940 roku. W maju
mógł już donieść o „obiecujących
rezultatach” doświadczenia
pilotującego, w którym rozdzielano jony
sodu i litu. Kiedy jednak wraz z M.
Maierhauserem zabrał się do
pierwiastków o bardziej zbliżonych
własnościach, mianowicie do
pierwiastków ziem rzadkich, spotkało
go niepowodzenie. Wobec tego porzucił
ów najprostszy wariant na rzecz bardziej
skomplikowanej metody
„przeciwprądu”. W monachijskim
laboratorium ustawiono metalową,
a później szklaną kolumnę rozdzielczą
i zaczęły się doświadczenia, mające na
celu znalezienie najodpowiedniejszych
soli uranu. Doświadczenia pilotujące,
w których użyto soli pierwiastków ziem
rzadkich, mianowicie nadchloranu
neodymu i itru, pozwalały sądzić, że
metoda rozdzielania izotopów w fazie
ciekłej ma pewne szanse powodzenia.
Na specjalnej konferencji w sprawie
rozdzielania izotopów, która odbyła się
w ramach zjazdu Towarzystwa
Naukowego im. Bunsena w Lipsku
w październiku 1940 roku, podkreślano
trudności przystosowania jakiejkolwiek
znanej metody do masowej produkcji
uranu-235. W. Walcher omówił
elektromagnetyczną metodę
otrzymywania mikroskopijnych ilości
uranu-235 w spektroskopie masowym.
Prof. H. Martin przedstawił pracę
wykonaną przez instytut w Kilonii nad
nową metodą rozdzielania izotopów
w ultrawirówkach w połączeniu ze
specjalną techniką „powielania”.
W pierwszych dniach wojny
ministerstwo poleciło telefonicznie
Martinowi, żeby poinformował Urząd
Uzbrojenia Armii o swoich
osiągnięciach w dziedzinie rozdzielania
izotopów, ponieważ mogą być
„przydatne dla badań jądrowych”.
Polecono mu jak najszybciej zakończyć
budowę pierwszego prototypu, lecz
wciąż jeszcze istniały jakieś nie
rozwiązane problemy techniczne.
Wszystko zdawało się wskazywać, że
żadna z metod nie nadaje się do
produkcji większych ilości uranu-235.
Po zakończeniu zjazdu fizycy zabrali się
do problemu na nowo.

Największą przeszkodą w rozwoju


badań naukowych w Niemczech była
postawa rządu wobec nauki.
W pierwszym roku wojny cała
niemiecka gospodarka była nastawioną
na wojnę błyskawiczną: nagłe uderzenie
przeważającymi siłami przy użyciu broni
konwencjonalnych okazało się skuteczne
w Polsce, Norwegii i wreszcie we
Francji. Jeżeli laboratorium nie
posiadało przed wybuchem wojny
jakiegoś przyrządu, nie mogło liczyć na
szybkie otrzymanie go teraz.
Najdotkliwiej odczuwali fizycy
niemieccy brak cyklotronu,
podstawowego narzędzia ataku na jądro
atomowe. Właśnie za pomocą
cyklotronu Amerykanie wyprodukowali
niewielką ilość plutonu, co umożliwiło
im zbadanie jego własności na długo
przed uruchomieniem pierwszego stosu
atomowego. Dopiero w 1938 roku
Instytut Fizyki im. Cesarza Wilhelma w
Heidelbergu, kierowany przez Bothego,
mógł rozpocząć budowę cyklotronu.
Wobec braku pracowników i priorytetu
w dostawach materiałów budowa
przeciągała się jednak i uruchomienie
cyklotronu nastąpiło dopiero w końcu
1943 roku. Na początku 1940 roku baron
Manfred von Ardenne, wybitny
specjalista w tej dziedzinie, próbował
namówić profesora Philippa, który
zajmował się w instytucie Hahna
wyposażeniem, by wystarał się
u marszałka Göringa o subwencję na
budowę wielkich urządzeń do
„rozbijania atomów”. Philipp
odpowiedział, że byłoby nietaktem
działać za plecami władz Towarzystwa
im. Cesarza Wilhelma, skarżąc się
równocześnie, że Bernhard Rust,
minister oświaty, najwyraźniej
niechętnie odnosi się do badań
jądrowych.
Von Ardenne zaczął się rozglądać za
źródłem większych funduszów
i dowiedział się niebawem, że
Ministerstwo Poczty posiada bogaty
dział badań naukowych. Von Ardenne
udał się osobiście do ministra poczty
Ohnesorgego i wyjaśnił mu
w przystępny sposób odkrycie Hahna
i wynikającą z niego możliwość
stworzenia bomby atomowej. Zwrócił
szczególną uwagę na wzmianki o
„zastosowaniu reaktorów uranowych do
napędu statków” w komentarzu do
amerykańskich planów rozwoju floty.
Przy okazji osobistych kontaktów
pomiędzy instytutem w Dahlem a jego
prywatnym laboratorium w Lichterfelde
von Ardenne spytał wprost Hahna i
Heisenberga, ile czystego uranu-235
potrzeba do wywołania eksplozji.
Powiedziano mu, że wystarczy zaledwie
parę kilogramów. „W trakcie tych
[24]
rozmów - wspomina von Ardenne -
wyraziłem pogląd, że uzyskanie kilku
kilogramów czystego uranu-235 za
pomocą separatora
elektromagnetycznego o dużej
wydajności (który już mamy na
rajzbrecie) jest technicznie możliwe,
trzeba tylko, by rząd Rzeszy powziął
decyzję skierowania do tej pracy
zespołów badawczych wielkich
zakładów elektrotechnicznych”.
Argumentacja von Ardenne wywarła
takie wrażenie na ministrze poczty, że
postarał się wkrótce o audiencję u
Hitlera i poinformował go o możliwości
skonstruowania bomby uranowej. Führer
miał wówczas, pod koniec 1940 roku,
inne sprawy na głowie, a wierząc
w totalne zwycięstwo za parę miesięcy,
nie był skłonny przywiązywać do tego
problemu takiego znaczenia, jak rządy
państw alianckich. W każdym razie
podkpiwał sobie, jak mówiono, że
wszyscy ministrowie łamią sobie głowy,
jak wygrać wojnę, a tu minister poczty
przynosi gotowe rozwiązanie.
Ohnesorge wrócił rozczarowany i zły,
ale nie załamany na duchu. Zdecydował
się poprzeć projekt von Ardenne
w ramach badań naukowych
Ministerstwa Poczty. Na polu badań
jądrowych działały więc już trzy
frakcje: grupa naukowców związanych
z doktorem Diebnerem - Berkei, Czulius,
Herrmann, Hartwig i Kamin - pracująca
w laboratorium Urzędu Uzbrojenia
Armii w Gottow; naukowcy związani
z laboratorium von Ardenne i wreszcie
instytuty fizyki Towarzystwa im.
Cesarza Wilhelma.
Pojawienie się na scenie von Ardenne
pozostałe laboratoria przyjęły
podejrzliwie i z niechęcią. Jego
wykształcenie i styl pracy były zbyt
nietypowe. Von Ardenne przez cztery
semestry słuchał wykładów fizyki,
matematyki i chemii na berlińskim
uniwersytecie, ale nie był regularnym
studentem, nie należał też do otaczającej
Heisenberga grupy egzaltowanych
fizyków-teoretyków. Być może, właśnie
z inicjatywy Heisenberga von
Weizsäcker odwiedził 10 października
laboratorium von Ardenne i „z wielkim
naciskiem” oświadczył, że zarówno on
jak i Heisenberg uważają stworzenie
bomby atomowej za niemożliwe
z przyczyn technicznych: ze wzrostem
temperatury efektywny przekrój czynny
uranu na rozszczepienie będzie malał,
wobec czego reakcja łańcuchowa
przedwcześnie wygaśnie. Von Ardenne
nie mógł mu nie uwierzyć. Zrezygnował
z idei separatora i ograniczył się do
przekonywania swojego ministra
o konieczności budowy w Niemczech
urządzenia „do rozbijania atomów”. Pod
koniec roku Ohnesorge dostarczył
funduszów na skonstruowanie generatora
elektrostatycznego van de Graaffa
w laboratorium von Ardenne w
Lichterfelde. Utworzył też drugi ośrodek
badań jądrowych Ministerstwa Poczty w
Miersdorfie pod Berlinem, gdzie
zainstalowano generator kaskadowy
Philipsa. Oba ośrodki rozpoczęły prace
nad budową 60-tonowego cyklotronu
z funduszów Ministerstwa Poczty. Na
razie Niemcy mogli liczyć tylko na
cyklotron paryski. We wrześniu 1940
roku prof. Wolfgang Gentner, czołowy
niemiecki specjalista od cyklotronów,
który pracował u Lawrence’a w
Kalifornii, udał się do Paryża do
laboratorium Joliota, aby wziąć udział
w wykończeniu urządzenia.

V
Wśród materiałów zdobytych przez
Niemców w Belgii znajdowała się duża
ilość uranianu sodu. Dwie tony tego
związku przewieziono do Berlina, gdzie
posłużyły jako podstawowy materiał do
doświadczenia przeprowadzonego przez
G. von Droste. Związek zawierał
oczywiście zanieczyszczenia i był
bardzo wilgotny. Zapakowano go w
2000 papierowych torebek i ułożono
w blok metrowej wysokości -
doświadczenie miało pewne
podobieństwo do doświadczenia
przeprowadzonego cztery miesiące
wcześniej w Hamburgu przez Hartecka.
Von Droste spodziewał się, że papier
i woda podziałają do pewnego stopnia
jako moderator, podczas gdy Harteck
użył suchego lodu. Z tego eksperymentu
nic nie wynikło poza wnioskiem, że do
budowy stosu należy użyć uranu
możliwie dobrze oczyszczonego.
Było to ostatnie z doświadczeń
improwizowanych w nieodpowiednich
warunkach: na początku października
1940 roku „Virushaus” oddany został do
użytku. Laboratorium, zbudowane pod
kierunkiem doktora Karla Wirtza,
mieściło się w drewnianym baraku na
terenie Instytutu Biologii i Badań nad
Wirusami, w sąsiedztwie Instytutu
Fizyki. Gdyby cokolwiek się wydarzyło
- tłumaczono - uniknęłoby się dzięki
temu skażenia całego instytutu. Głównym
elementem „Virushausu” była okrągła,
obmurowana cegłami studnia
o głębokości dwóch metrów, znajdująca
się w głębi laboratorium. Wodę i prąd
doprowadzono z Zakładu Hodowli
Wirusów. Studnię reaktora można było
napełnić zwykłą wodą służącą jako
reflektor i osłona, a pompy o dużej
wydajności mogły w razie potrzeby
opróżnić ją w ciągu godziny. Do
podnoszenia i opuszczania ciężkiego
zbiornika reaktora zainstalowano
suwnicę. W innych pomieszczeniach
znajdowały się pompy, wyposażenie
laboratoryjne i pomiarowe oraz
zaopatrzony w osłony pojemnik na
źródło neutronów. Projektanci
laboratorium jedynie marginesowo
uwzględnili możliwość utraty kontroli
nad stosem uranowym - co zawsze
mogło się zdarzyć, mimo wszelkich
środków ostrożności i mimo że wyniki
obliczeń przeczyły tej możliwości.
Wzięli ją jednak pod uwagę o tyle, że na
wszelki wypadek zaprojektowali ściany
i dach budynku z lekkiego, nietrwałego
materiału. Po pierwszej podobnie
ryzykownej próbie wszystkie
amerykańskie stosy były budowane
w rejonach nie zamieszkanych.
„Virushaus” znajdował się w samym
centrum Berlina.
Berlińscy naukowcy zdawali sobie
jednak sprawę, że praca z tlenkiem
uranu jest niebezpieczna. Choć
praktycznie nie promieniotwórczy, jest
jednak silnie toksyczny, przed wejściem
do „Virushausu” pracownicy musieli
wkładać specjalne ubiory ochronne,
buty, okulary i maski gazowe. W tym
właśnie budyneczku w grudniu 1940
roku prof. Heisenberg, von Weizsäcker,
Wirtz i dwaj inni fizycy zaczęli
budować swój pierwszy stos uranowy.
Kopulasto sklepiony cylinder
aluminiowy o wysokości 1,4 metra i o
tej samej średnicy załadowano grubymi
warstwami tlenku uranu przedzielonymi
cienkimi warstwami parafiny, mającej
pełnić funkcję moderatora. Cały zestaw
umieszczono w studni wypełnionej
wodą, która miała służyć jako osłona
przed neutronami. Fizycy nie wiedzieli,
czego właściwie oczekują. Z ostatnich
obliczeń K. H. Höckera wynikało, że
stos z tlenku uranu powinien
produkować neutrony nawet przy użyciu
parafiny jako moderatora. Umieszczono
źródło neutronów w kanale w samym
środku stosu i rozpoczęto pomiary
strumienia neutronów wewnątrz stosu,
w różnych odległościach od źródła. Nie
zaobserwowano ani śladu reakcji
łańcuchowej: neutrony emitowane przez
źródło radowo-berylowe były
bezużytecznie pochłaniane wewnątrz
stosu. Kilka tygodni później powtórzono
eksperyment. Tym razem 6800
kilogramów tlenku uranu rozmieszczono
na dwa różne sposoby w tym samym co
poprzednio, sklepionym cylindrze
i znów użyto parafiny jako moderatora.
Żadna z konfiguracji nie dała lepszych
wyników niż pierwsza próba z grudnia
1940 roku. Heisenberg przekonał się, że
nie można zbudować działającego stosu
uranowego moderowanego zwykłą wodą
lub parafiną. Pozostawała więc tylko
ciężka woda - wciąż jeszcze
nieosiągalna w większych ilościach.
Profesor Heisenberg w dalszym ciągu
dzielił swój czas pomiędzy Lipsk i
Berlin. W Lipsku Döpel przygotowywał
podobne doświadczenie z tlenkiem
uranu i parafiną, z tą różnicą, że
w swoim stosie rozmieścił materiały
w postaci czterech kulistych
koncentrycznych warstw przedzielonych
cienką warstwą aluminium. Ten trudny
eksperyment planowano już od czerwca
1940 roku. Döpelowi nie powiodło się,
podobnie jak jego berlińskim kolegom.
W tym okresie badań najcenniejsze
wyniki osiągnięto w Heidelbergu, gdzie
prof. Walther Bothe i dr Flammersfeld
wymieszali w wielkiej kamiennej kadzi
około 4,5 tony tlenku uranu z 435
kilogramami wody i zmierzyli z bardzo
dużą dokładnością współczynnik
mnożenia neutronów oraz pochłanianie
rezonansowe neutronów w obu tych
substancjach. Ich pomiary potwierdziły,
że teoretycznie możliwe jest
zastosowanie tlenku uranu jako paliwa
w stosie, jeżeli moderatorem będzie
ciężka woda.
Chociaż do końca 1940 roku żaden
z niemieckich fizyków jądrowych, jak
się wydaje, nie poddał takiej idei,
Ministerstwo Wojny z własnej
inicjatywy zdecydowało, że do
przeprowadzenia rozstrzygających prób
należy użyć metalicznego uranu zamiast
tlenku. Berlińska firma Auer, która
dostarczała oczyszczonego tlenku, nie
miała urządzeń do redukcji tlenku do
postaci metalicznej. Wobec tego Riehl
zwrócił się o pomoc do doktora
Bärwinda, dyrektora Niemieckich
Zakładów Rozdzielania Złota i Srebra
[25]
„Degussa” , firmy mającej powiązania
z Auerem i wyspecjalizowanej
w technologii metali szlachetnych.
Współpraca Auera z tą firmą frankfurcką
datowała się od lat trzydziestych, kiedy
to „Degussie” udało się zredukować
tlenek toru do postaci metalicznej. Firma
Auer znalazła wówczas zastosowanie
przemysłowe dla tego plastycznego
metalu i „Degussa” uruchomiła przy
swojej fabryce nr 2 przy Gutleutstraße
215 niewielki zakład redukcji toru pod
kierownictwem doktora Weissa. Od
1938 roku do grudnia 1940
wyprodukowano tam nieco ponad 200
kilogramów metalicznego toru.
Znaczenie tej fabryczki toru stanie się
zaraz oczywiste. Właśnie z „Degussą”
firma Auer zawarła umowę na pilną
dostawę wielkiej ilości metalicznego
uranu, oznaczanego kryptonimem „metal
specjalny”. Ze względu na
podobieństwo procesów redukcji
„Degussa” mogła wykorzystać istniejący
zakład redukcji toru: oczyszczony tlenek
uranu dostarczany przez firmę Auer
redukowano w temperaturze 1100°C za
pomocą metalicznego wapnia
z dodatkiem chlorku wapnia jako
topnika, w atmosferze gazu obojętnego -
argonu. Uran produkowany przez
„Degussę” zawierał pewne
zanieczyszczenia, chociaż Niemcy
przedkładali taką redukcję termiczną nad
standardowe metody
elektrometalurgiczne, stosowane za
granicą, w przekonaniu, że metaliczny
uran produkowany ich metodą odznacza
się najwyższą osiągalną czystością.
W rzeczywistości metaliczny uran
zawierał więcej domieszek niż
wyjściowy tlenek - pochodziły one
głównie z wapnia używanego do
redukcji. W następnych miesiącach
robiono próby produkcji uranu
o większej czystości, na przykład
metodami elektrolitycznymi. Doktorowi
Horstowi Korschingowi pracującemu w
Berlinie udało się tą drogą otrzymać
niewielkie ilości metalu, lecz Riehl
z firmy Auer uznał metodę za
nieekonomiczną.
Z frankfurckiej „Degussy” pochodził
cały metaliczny uran wyprodukowany w
Niemczech w ciągu wojny. Pierwsza
partia 280,6 kilograma tego trującego
i grożącego samozapłonem, ciężkiego,
czarnego proszku została
wyprodukowana metodami
laboratoryjnymi pod koniec 1940 roku
i dostarczona firmie Auer w Berlinie na
potrzeby niemieckich badań jądrowych.
Jeśli czytelnik uważa, że w książce tej
położono zbyt wielki nacisk na sprawę
produkcji uranu, winien wziąć pod
uwagę, że był to dopiero koniec 1940
roku, a produkcja metalicznego uranu (w
postaci proszku) była już w Niemczech
opanowana z nominalną zdolnością
wytwórczą około jednej tony
miesięcznie - natomiast w Stanach
Zjednoczonych metalicznego uranu nie
produkowano prawie wcale aż do końca
1942 roku, kiedy to dostarczono Enrico
Fermiemu pierwsze 6 ton do budowy
słynnego później stosu atomowego. Do
chwili zbudowania historycznego stosu
Fermiego w Chicago frankfurcka fabryka
„Degussy” wyprodukowała ponad 7,5
tony metalicznego uranu, z czego 99
procent oddano do dyspozycji
niemieckim naukowcom w dziedzinie
jądrowej. To nie niemiecki przemysł
zawiódł w projektach atomowych -
zawiedli uczeni. Jak do tego doszło, jaki
był przebieg wydarzeń w 1941 roku,
zobaczymy w następnych rozdziałach.
4
Skutki jednego błędu

W roku 1941 w zmaganiach nauki


niemieckiej z problemem uranu nastąpił
kryzys. W tym samym czasie, kiedy dla
wszystkich stało się jasne, że III Rzeszy
nie uda się odnieść zwycięstwa
w bitwie o Anglię, wąskie grono
niemieckich uczonych zrozumiało, że ich
nadzieje na rychłe opanowanie metody
rozdzielania izotopów uranu były
nieuzasadnione; w tym samym czasie,
kiedy włoski sojusznik Hitlera rozniecał
na Bałkanach konflikt, który miał
niesłychanie utrudnić niemiecką
strategię we wschodniej Europie,
kategoryczne stwierdzenie
heidelberskiego profesora, że grafit nie
nadaje się na moderator w stosie
uranowym, postawiło naukowców
niemieckich wobec nowych
skomplikowanych problemów. O ile
w końcu 1940 roku wykorzystanie
energii jądrowej dla potrzeb
wojskowych wydawało się sprawą
najbliższych miesięcy, to z początkiem
roku 1941 uświadomiono sobie, że to,
co z daleka zdawało się kresem drogi,
jest tylko zakrętem. Prawdziwy cel
odsuwał się na trudną do określenia
odległość.
Wyrok wydany na grafit w styczniu 1941
roku był oparty na błędzie. Mniej więcej
siedem miesięcy wcześniej fizycy,
którzy mieli za zadanie pomierzyć stałe
jądrowe grafitu, przeprowadzili
doświadczenie, w którym wyznaczyli
długość dyfuzji neutronów termicznych
w graficie na 61 centymetrów. Profesor
Bothe spodziewał się, że usunięcie
zanieczyszczeń zwiększy tę stałą do
wartości przekraczającej 70
centymetrów, co by wskazywało, że
czysty grafit może być użyty jako
moderator. Jako materiał tani
i powszechnie dostępny grafit
stanowiłby znakomite rozwiązanie
problemu. Na tej podstawie Urząd
Uzbrojenia Armii złożył zamówienie na
dostawę grafitu o najwyższej czystości.
W styczniu 1941 roku zakończono w
Heidelbergu nową serię doświadczeń,
w których użyto kuli o średnicy 110 cm
z pozornie najczystszego
siemensowskiego elektrografitu. Coś
było jednak nie w porządku, ponieważ
nowe pomiary długości dyfuzji zamiast
spodziewanych 70 centymetrów dały
zaledwie około 35 cm. Bothe
wywnioskował stąd, że o ile paliwo
uranowe nie zostanie w znacznym
stopniu wzbogacone w uran-235, nie
może być mowy o zastosowaniu grafitu
jako moderatora. Zdaniem Bothego
ewentualne zanieczyszczenia w użytym
przezeń graficie - na przykład wodór lub
azot - nie mogły w takim stopniu
[26]
wpłynąć na wynik .
W ciągu poprzedniego roku prof. Joos z
Getyngi próbował wytwarzać węgiel
o wysokiej czystości, wolny od śladów
boru, który zawierały poprzednie
próbki. Przez ogrzewanie rozmaitych
węglowodanów, między innymi różnych
cukrów i mąki ziemniaczanej, Joos
otrzymywał bardzo czysty węgiel.
Ponieważ jednak z doświadczeń
Bothego wynikło, że nawet
najstaranniejsze oczyszczenie na nic się
nie zda, wszelkie dalsze próby
z grafitem i węglem ostatecznie
zarzucono. Podobny błąd popełniono w
Cambridge: von Halban i Kowarski z
Francji, ci sami, którzy przed rokiem
zmonopolizowali cały światowy zasób
ciężkiej wody, przeprowadzili
doświadczenie z grafitem o bardzo
wysokiej czystości, aby przekonać się o
możliwości wywołania reakcji
łańcuchowej. Ich rezultaty były również
negatywne.
Gdyby fizycy niemieccy nie zniechęcili
hamburskiego fizykochemika profesora
Paula Hartecka do kontynuowania jego
zakrojonych na dużą skalę doświadczeń
z dwutlenkiem węgla i tlenkiem uranu,
rozpoczętych w 1940 roku, prawdziwa
wartość współczynnika pochłaniania
neutronów w węglu pozbawionym
zanieczyszczeń zapewne byłaby już
wówczas znana. Tak zaś, jak się
sytuacja przedstawiała, błąd Bothego
nie został zakwestionowany przez
nikogo równego mu autorytetem.
Podczas gdy w Niemczech grafit
i węgiel uznano za bezwartościowe, w
Stanach Zjednoczonych dwa lata później
uruchomiono pierwszy reaktor atomowy
na świecie, w którym moderatorem był
właśnie grafit. Podobnie moderowane
grafitem były reaktory w Hanford (USA)
służące do produkcji plutonu. Natomiast
w Niemczech wszystkie plany związane
z energią jądrową były teraz uzależnione
od cienkiej strużki ciężkiej wody
spływającej powoli z zakładu
końcowego wzbogacania w Vemork.
Urząd Uzbrojenia Armii polecił
doktorowi Karlowi Wirtzowi,
wybitnemu fizykowi z Instytutu im.
Cesarza Wilhelma w Dahlem,
przeprowadzenie inspekcji fabryki
ciężkiej wody w Vemork. Wirtz został
wciągnięty do współpracy nad
„projektem U”, ponieważ już przed
wojną zajmował się ciężką wodą,
a mianowicie wyznaczaniem jej
parametrów fizycznych, w szczególności
ciężaru właściwego. Wysoki, szczupły,
o szybkim, nerwowym sposobie
mówienia, został z czasem jednym
z czołowych uczonych niemieckiego
programu badań jądrowych. Wirtzowi
nieobce było nazwisko naczelnego
inżyniera fabryki w Vemork, doktora
Jomara Bruna: razem z profesorem
Leifem Tronstadem Brun napisał
klasyczną pracę na temat gęstości
ciężkiej wody.
Wirtz miał za zadanie ustalić, o ile
można podnieść zdolność produkcyjną
fabryki. Dotychczasowa produkcja
ciężkiej wody była obliczona na
zaspokojenie niewielkich potrzeb
instytutów naukowych. Norsk-Hydro nie
była w stanie sprostać zapotrzebowaniu
niemieckiego Ministerstwa Wojny,
szacowanemu na wiele ton. Wirtz
stwierdził, że fabryka produkuje ciężką
wodę bardzo kosztowną metodą,
wymagającą ponownego utleniania
wzbogaconego wodoru i powtórnej
elektrolizy. Przekonał się także, ze
nawet w idealnych warunkach
wyprodukowanie jednego grama
ciężkiej wody wymaga 100
kilowatogodzin energii elektrycznej.
Ponieważ w Niemczech ta ilość energii
kosztowałaby jedną markę, budowa
fabryki w Rzeszy była nie do
pomyślenia, nawet gdyby niemiecka
energetyka mogła sprostać takiemu
zapotrzebowaniu.

Skutki błędu w pomiarach parametrów


grafitu byłyby mniej poważne, gdyby
Niemcy znali tanią i efektywną metodę
wzbogacania uranu, to jest zwiększania
zawartości uranu-235 w naturalnym
uranie, ponieważ dysponując paliwem
wzbogaconym w ten izotop, mogliby
użyć jako moderatora nawet zwykłej
wody. Jednakże na początku 1941 roku
Harteck i Jensen zmuszeni byli przyznać
się do porażki: metody Clusiusa-Dickela
nie dało się zastosować do
sześciofluorku uranu. W hamburskim
laboratorium ustawiono niklową rurę
o podwójnej ściance o wysokości
przeszło czterech metrów. Ściankę
wewnętrzną rury ogrzewano przegrzaną
parą, a ściankę zewnętrzną chłodzono.
Sześciofluorek przepompowywano
pomiędzy ściankami rury, jednakże bez
rezultatu. W fabryce I. G. Farben w
Leverkusen ci sami uczeni ustawili
jeszcze większą kolumnę, o wysokości
pięć i pół metra, i podjęli dalsze próby.
Aparatura okazała się skuteczna
w przypadku ksenonu, udało się też przy
jej pomocy zwiększyć zawartość węgla-
13 w metanie, lecz dla sześciofluorku
uranu przy tych temperaturach, przy
których prowadzono próby, efekt był
żaden. Po 17 dniach pracy otrzymano
zaledwie jeden gram sześciofluorku
o dwukrotnie zwiększonej zawartości
uranu-235, efekt poniżej jednego
procenta. Monachijski fizykochemik L.
Waldmann sugerował, że przyczyną tych
znikomych rezultatów mógł być rozkład
cząsteczki sześciofluorku uranu pod
wpływem wysokiej temperatury, lecz to
przypuszczenie okazało się niesłuszne.
Jak dotąd nie znaleziono jednak innego
gazu. Zgodnie z przewidywaniami
Clusiusa pięciochlorek uranu okazał się
nieodpowiedni, ponieważ nawet
w nieobecności wody rozkładał się na
czterochlorek i wolny chlor.
Oparte na podobnej zasadzie
doświadczenie, w którym ogrzewany
drut znajdował się w rurze szklanej,
przygotowywał pod koniec 1940 roku w
Heidelbergu R. Fleischmann. Opierając
się na rozważaniach teoretycznych,
uczony żywił nadzieję, że tą metodą uda
się rozdzielić izotopy uranu. Na wiosnę
1941 nadzieje rozwiały się
bezpowrotnie. Ponieważ nie
spodziewano się żadnych trudności, nie
zajmowano się poważniej innymi
rozwiązaniami, z wyjątkiem eleganckiej
metody rozdzielania izotopów
w układzie ciecz-ciecz, nad którą
pracowali w Monachium Clusius i jego
współpracownicy. Udało im się
potwierdzić w praktyce skuteczność
techniki „przeciwprądu”, lecz
zastrzegali się, że trzeba jeszcze znaleźć
odpowiedni rozpuszczalny związek
uranu.
Przed naukowcami, którzy spotkali się
w końcu marca na naradzie, rysowały
się smętne perspektywy. Prof. Harteck
donosił Ministerstwu Wojny o impasie,
w jakim się znaleźli:
„Konferencja wykazała, że dwa
problemy wymagają rozwiązania pilniej
niż jakiekolwiek inne:
1. produkcja ciężkiej wody;
2. rozdzielanie izotopów uranu.
Z tych dwu problemów pierwszy rokuje
lepsze nadzieje na najbliższą przyszłość,
ponieważ aktualne teorie sugerują, że
reaktor z ciężką wodą [jako
moderatorem] będzie działał nawet na
niewzbogaconym uranie. Niezależnie od
tego produkcja dużych ilości ciężkiej
wody do reaktora uranowego jest
nieporównywalnie tańsza i prostsza niż
dwu- lub trzykrotne wzbogacenie uranu
w izotop U-235, niezbędne, o ile mamy
poprzestać na zwykłej wodzie [jako
moderatorze]”.
Drugi ze stojących przed nimi
problemów - konkludował Harteck -
wart jest wzięcia pod uwagę „jedynie
w zastosowaniach specjalnych, gdzie
koszt jest sprawą drugorzędną”, chyba
że zostanie tymczasem wynaleziona
lepsza metoda rozdzielania izotopów
uranu. Przez „zastosowania specjalne”
Harteck rozumiał broń atomową.
W maju Harteck i Wirtz złożyli kolejną
wizytę w zakładach Vemork, aby
przekonać się, czy proponowane przez
Wirtza sposoby powiększenia zdolności
produkcyjnej fabryki są realne. Spotkali
się tu po raz pierwszy z doktorem
Brunem, naczelnym inżynierem
zakładów. Niemcy zachowywali
tajemnicę co do przeznaczenia ciężkiej
wody, lecz Brun zorientował się, że
przywiązują do niej wielką wagę.
Przed Niemcami stał wciąż
niepokonany, jak się zdawało, problem
wzbogacania uranu. Tym razem
Ministerstwo Wojny zdecydowało się
sfinansować kilka projektów. Autorem
pierwszego z nich był dr Erich Bagge,
asystent z lipskiego instytutu
Heisenberga, ten sam, który pomagał
Diebnerowi w pierwszej fazie
organizacji „projektu U”.
W miesiąc po konferencji lipskiej
w sprawie rozdzielania izotopów (która
miała miejsce w październiku 1940
roku, patrz str. 86) Bagge napisał pracę,
która wskazywała na zupełnie nową
możliwość wydajnego wzbogacania
mieszanin izotopowych w składnik
występujący w niewielkiej ilości.
Mówiąc w uproszczeniu, chodziło
o wytworzenie wąskiej „wiązki
molekularnej” danej substancji
i przepuszczenie jej przez układ dwu
wirujących przesłon. Pierwsza z nich
dzięki systemowi otworów na przemian
przepuszcza lub zatrzymuje lecące
cząsteczki, czyli tnie wiązkę jak gdyby
na „paczki”. W każdej „paczce”
cząsteczki lżejsze, zgodnie z prawem
rozkładu Maxwella, poruszają się
szybciej od cięższych i docierają do
drugiej przesłony wcześniej. Jeśli
szybkość obrotu przesłon będzie
odpowiednio dobrana, cząsteczki lżejsze
zdążą przejść przez otwory w drugiej
przesłonie, a cząsteczki cięższe zostaną
zatrzymane. W przypadku uranu
przepuszczone przez drugą przesłonę
atomy lżejszego izotopu miały być
zbierane w odpowiednim zbiorniku.
Całość przypominała nieco fantastyczne
rysunki Heatha Robinsona.
Na początku kwietnia wezwano Baggego
do Urzędu Uzbrojenia Armii na
rozmowę z Diebnerem. Było to tuż przed
złożeniem przez Hartecka
wspomnianego raportu. Diebner
przeniósł Baggego do Instytutu Fizyki
im. Cesarza Wilhelma w Dahlem i 23
kwietnia wysłał go do Paryża do
pomocy przy rekonstrukcji paryskiego
cyklotronu. Przed wyjazdem do Paryża
Bagge przedstawił Diebnerowi
koncepcję swego wynalazku, który
nazwał „śluzą izotopową”. Bagge wciąż
jeszcze znajdował się we Francji, kiedy
w końcu lipca Diebner zjawił się w
Paryżu z wieścią, że sprawa
rozdzielania izotopów według jego
projektu znalazła się w impasie.
Tymczasem - już po ujawnieniu się
kryzysu - Basche, bezpośredni
zwierzchnik Diebnera w Urzędzie
Uzbrojenia, przekazał pracę Baggego
profesorowi Harteckowi z prośbą o
opinię. Baggemu polecono wrócić
natychmiast do Niemiec. 2 sierpnia
Bagge był już w Monachium
i konferował z profesorem Clusiusem,
specjalistą od rozdzielania izotopów:
„Clusius uważa, że urządzenie [śluza
izotopowa] powinno działać” - pisał
Bagge.
Przez następny miesiąc Bagge kursował
pomiędzy Berlinem, Lipskiem i Kilonią,
przeprowadzając konsultacje ze
specjalistami z różnych dziedzin,
zwłaszcza z tymi, którzy mogli mu
udzielić porady w sprawie
odpowiedniego pieca do
odparowywania ciężkich metali - serca
całego urządzenia. 11 września
polecono mu stawić się w Berlinie
u profesora Schumanna, kierownika
wojskowych badań naukowych:
„Konferencja z udziałem doktora Basche
- zanotował Bagge w swoim dzienniku. -
Wyglądało to na przesłuchanie, chyba
z pomyślnym wynikiem”. Zapewne przy
tej właśnie okazji Bagge dowiedział się,
co było powodem szczególnego
zainteresowania rozdzielaniem izotopów
uranu. Podsłuchał mianowicie dyskusję
Diebnera i Baschego nad rosnącymi
kosztami całego projektu: Jak można
trwonić pieniądze i wysiłek ludzki na
rozdzielanie izotopów, skoro istnieje
możliwość budowy reaktora na uran
naturalny z ciężką wodą jako
moderatorem? Diebner odparł z miejsca,
że wprawdzie wydzielenie uranu-235
nie jest niezbędne dla realizacji
reaktora, jest jednak konieczne, jeśli
uran ma być wykorzystany jako materiał
wybuchowy. Dla Baggego było to
pierwsze zetknięcie się z tą
możliwością.
Diebner wysłał go ponownie do Paryża
- „gdzieś do połowy października”.
Jednakże dopiero pod koniec listopada
Bagge wrócił do Berlina, by zreferować
ostateczny projekt „śluzy izotopowej”
przed gronem ekspertów - Harteckiem,
Clusiusem, Bonhoefferem, Korschingiem
i Wirtzem - oraz Baschem i Diebnerem.
Tym razem powzięto stanowczą decyzję
przystąpienia do realizacji pomysłu -
„bez zwłoki”, jak się wyraził Harteck.
Bagge załatwił w berlińskiej firmie
Bamag-Meguin wyprodukowanie
większości elementów prototypu. Od
chwili napisania przezeń pierwszej
pracy upłynęło dokładnie dwanaście
miesięcy.

W tym samym czasie dr Wilhelm Groth,


jeden z najwybitniejszych
współpracowników Hartecka
związanych z „projektem U”, rozpoczął
pracę nad urządzeniem, które miało się
okazać jednym z najcelniejszych
osiągnięć niemieckiego programu badań
jądrowych: ultrawirówką do
wzbogacania uranu. Trzy lata wcześniej
fizyk amerykański J- W. Beams
przedstawił w „Review of Modem
Physics” projekt specjalnej wirówki do
rozdzielania gazowych mieszanin
izotopowych. Podobnie jak prof. H.
Martin z Kilonii Groth zaproponował
przystosowanie tego amerykańskiego
wynalazku do pracy z sześciofluorkiem
uranu. W tym przypadku współczynnik
termodyfuzji nie wchodził w grę;
natomiast szczególną zaletą
ultrawirówki było to, że współczynnik
wzbogacenia zależał od różnicy mas
atomowych izotopów, które miały zostać
rozdzielone - 235 i 238 - zaś ich masy
bezwzględne nie miały żadnego
znaczenia.
Znalezienie firmy, która byłaby w stanie
skonstruować prototyp ultrawirówki,
zajęło Grothowi kilka tygodni. Na
początku sierpnia rozpoczął rozmowy
z doktorem K. Beyerle, głównym
konstruktorem kilońskiej firmy Anschütz,
specjalizującej się w produkcji
żyroskopów. Beyerle szacował koszt
prototypu na 12-15 tysięcy marek.
W połowie sierpnia zlecono firmie
Anschütz konstrukcję prototypu
ultrawirówki. 10 października nadeszła
do Hamburga pierwsza wersja projektu
technicznego, dziewięć dni później
odbyła się w Kilonii następna
konferencja, a 22 tegoż miesiąca był
gotów projekt ostateczny. Firma
zbudowała już silnik elektryczny
ultrawirówki, osiągający 60 000
obrotów na minutę. Dwa dni później
Harteck, Basche i Diebner spotkali się
w Urzędzie Uzbrojenia Armii, aby
omówić sprawę wirówki, i uznali, że
firma Anschütz zasługuje na list
z podziękowaniem za owocne wysiłki.
Inne firmy były mniej skore do
współpracy. Zespół hamburski
początkowo planował zbudowanie
wirnika ultrawirówki - który miał
wytrzymywać ogromne naprężenia - ze
stali o bardzo wysokiej wytrzymałości.
Zakłady Kruppa jednak, które miały
dostarczyć surowca, żądały 8-
miesięcznego terminu, wobec czego
zespół musiał się zadowolić stopem
lekkich metali. Zjednoczone Zakłady
Lekkich Stopów w Hanowerze
obiecywały dostarczyć stop „bondur”
w połowie grudnia. Aby jeszcze
bardziej przyspieszyć budowę wirówki,
instytut hamburski miał skonstruować
wirnik i komorę próżniową we
własnych warsztatach, podczas gdy
firmie Anschütz pozostawiono
zagadnienie napędu. Wszystkie elementy
miały być gotowe pod koniec lutego.
Podobnie jak w nieudanych próbach
zastosowania metody Clusiusa-Dickela,
w doświadczeniach pilotujących gazem
roboczym miał być ksenon, a nie
sześciofluorek uranu. „Teoretycznie -
stwierdzał Groth w grudniu 1941 roku -
ultrawirówka winna dostarczać dziennie
ponad dwa kilogramy sześciofluorku,
wzbogaconego do siedmiu procent [w
uran-235]”.
Najlepszą miarą niemieckiego ducha
wynalazczego jest to, że
wystartowawszy na początku 1941 roku
jedynie z metodą Clusiusa- Dickela, pod
koniec tego roku Niemcy mieli w fazie
prób siedem metod wzbogacania uranu:
spektrograf masowy w laboratorium von
Ardenne; termodyfuzję; wariant
termodyfuzji z zastosowaniem kolumny
termodyfuzyjnej; „ekstrakcję” na
podstawie prawa podziału Nernsta
z użyciem związków uranu
w roztworach; śluzę izotopową
Baggego; dyfuzję izotopów na nośnikach
metalicznych i wreszcie ultrawirówkę.
Nie wzięli jednak pod uwagę dyfuzji
gazowego sześciofluorku uranu przez
porowatą przegrodę - metody
wynalezionej przez Niemca, Gustawa
Hertza, która z powodzeniem miała być
wykorzystana przez Anglików i
Amerykanów. Badania niemieckich
dokumentów wykazują, że tę możliwość
całkowicie przeoczono.

Latem 1941 roku Niemcy skupili


ponownie uwagę na „możliwości
plutonowej”. Poprzedniej jesieni
laboratorium von Ardenne w Berlinie-
Lichterfelde zyskało nowego
współpracownika, profesora Fritza
Houtermansa. Jego kariera była
urozmaicona. Po zwycięstwie
narodowych socjalistów w 1933 roku
wyemigrował on do Związku
Radzieckiego, gdzie przez kilka lat
wykładał fizykę. W 1937 roku został na
[27]
rozkaz Berii aresztowany .
Amnestionowany po jakimś czasie,
został przekazany władzom niemieckim,
po trzech miesiącach pobytu
w więzieniu w Berlinie zwolniono go
z zakazem pracy w instytutach
państwowych. Profesor Max von Laue
skłonił von Ardenne, aby wziął
Houtermansa pod swoje skrzydła w
Lichterfelde.
Krok ten okazał się niezwykle korzystny
dla von Ardenne. Houtermans rozpoczął
pracę z początkiem 1941 roku.
Pierwszym zadaniem, jakie mu
powierzono, było oszacowanie kosztów
i wydajności różnych metod rozdzielania
izotopów. Następnie zajął się
pomiarami efektywnego przekroju
czynnego różnych substancji dla
neutronów powolnych. Badania te
musiał z konieczności przeprowadzać ze
słabymi źródłami neutronów, gdyż oba
cyklotrony Ministerstwa Poczty były
dopiero w budowie.
Osiem miesięcy później była gotowa
jego najpoważniejsza praca, raport „O
zagadnieniu wyzwalania jądrowych
reakcji łańcuchowych”. Na 39 stronach
maszynopisu Houtermans dokonał
przeglądu całej dotychczasowej teorii i
po raz pierwszy przeprowadził bilans
reakcji łańcuchowej podtrzymywanej
przez neutrony prędkie (tj. bez
wykorzystania efektu spowalniania
w moderatorze) i obliczył masę
krytyczną uranu-235, tj. ilość uranu-235,
której skupienie w jedną całość
spowodowałoby spontaniczną reakcję
łańcuchową z wykorzystaniem
neutronów prędkich i gwałtowną
eksplozję. Różni historycy utrzymywali,
że Niemcy widocznie nie zajmowali się
obliczeniem masy krytycznej uranu-235
i problemem reakcji łańcuchowej
[28]
wykorzystującej neutrony prędkie .
Houtermans z pewnością zrobił jedno
i drugie. Siegfried Flügge w raporcie
z września 1942 roku o możliwościach
reakcji z neutronami prędkimi pisał, że
otrzymanie czystego uranu-235 jest
niezbędne do produkcji „bomby
uranowej”, a mniej więcej w tym samym
czasie sam Heisenberg, mówiąc
o możliwości wyprodukowania bomby
uranowej, w odpowiedzi na zadane mu
pytanie odrzekł, że taka bomba byłaby
„wielkości ananasa”. Rok później
Heisenberg posłużył się w referacie
rysunkiem ilustrującym schematycznie
lawinę aktów rozszczepienia
powodowanych przez neutrony prędkie
w bryle uranu-235, skorygował też
obliczenia Houtermansa masy krytycznej
w oparciu o nowe pomiary przekroju
czynnego uranu-235 na rozszczepienie
przez neutrony prędkie, dokonane w
1943 roku przez wiedeńskich fizyków
Jentschkego i Lintnera.
Praca Houtermansa kładła nacisk na
pluton. Na początku lutego 1941 roku H.
Volz i O. Haxel oznajmili, że mogą
przedstawić doświadczalne dowody na
to, że przekrój czynny uranu-238 na
wychwyt neutronów jest znacznie
mniejszy, niż sądzono dotychczas.
Naturalnym następstwem tego,
podkreślali autorzy, byłaby konieczność
zrewidowania koncepcji Weizsäckera
uzyskiwania materiału rozszczepialnego
przez ekstrakcję plutonu, produktu
rozpadu uranu-239, ze względu na małe
ilości, jakie byłyby w rzeczywistości
produkowane. Houtermans nie przejął
się zbytnio tymi wywodami.
Argumentował, że na tym etapie
należałoby poświęcać mniej uwagi
problemowi rozdzielania izotopów,
a więcej rozwiązaniom technicznym
i geometrii reaktora uranowego.
Ponieważ w naturalnym uranie jest 139
razy więcej izotopu U-238 niż U-235,
znacznie korzystniej byłoby skupić
uwagę na sposobach wykorzystania
uranu-238, którego jest dużo, niż uranu-
235, którego jest mało. „Każdy neutron,
który zamiast spowodować
rozszczepienie jądra uranu-235, zostaje
pochłonięty przez jądro uranu-238,
tworzy tym samym nowe jądro
rozszczepialne pod działaniem
neutronów termicznych”, pisał
[29]
Houtermans . Zatem reaktor uranowy,
w którym zachodzi łańcuchowa reakcja
jądrowa, można uważać za urządzenie
do przemiany izotopów” daleko
wydajniejsze od najbardziej wydajnego
separatora izotopów, jaki można by
obmyśleć. Trzeba tylko opracować
chemiczne metody oddzielenia tego
nowego pierwiastka od uranu
napromienionego w reaktorze.
Przekonywające rozumowanie
Houtermansa można uważać za punkt
zwrotny w historii niemieckich badań
jądrowych. Stworzone zostały realne
przesłanki postawienia na reaktor
ciężkowodny. I chociaż nigdy formalnie
nie podjęto żadnej decyzji w tym
kierunku, problem rozdzielania
izotopów stracił na ostrości.

II
Uderzającą cechą wielkich osiągnięć
nauki jest ich zasadnicza uniwersalność.
Najbardziej rzuca się to w oczy
w czasie wojny, kiedy to różne grupy
międzynarodowej społeczności
naukowców zmuszone są pracować
niezależnie, nie znając wyników innych
badaczy. Potwierdzenie tej zasady
stanowią równoległe osiągnięcia
naukowców zarówno państw osi, jak
i aliantów w dziedzinie radaru
i silników odrzutowych.
Latem 1940 roku naukowcy pracujący
w szeregu uniwersytetów po stronie
sprzymierzonych, eliminując cały szereg
innych możliwości, zdecydowali
ograniczyć się do jednej tylko metody
rozdzielania izotopów. Metodę
elektromagnetyczną, za pomocą której
Nier otrzymał minimalną ilość uranu-
235, odrzucono jako zbyt kosztowną.
Z innych możliwości - termodyfuzji,
wirowania i dyfuzji gazu przez porowate
przegrody - tylko ten ostatni proces
dawał jakieś realne szanse powodzenia.
Termodyfuzję, nazywaną przez
Niemców metodą Clusiusa-Dickela,
odrzucono, „ponieważ nie jest znany
żaden gazowy związek uranu, dla
którego metoda ta dawałaby pomyślne
wyniki”.
Metoda dyfuzji gazowej stosowana w
W. Brytanii polegała na przepuszczaniu
gazowego związku uranu przez porowatą
przegrodę pod precyzyjnie dobranym
ciśnieniem. Jedynym gazem, jaki można
było zastosować, był ów nieprzyjemny
sześciofluorek uranu. Atomy uranu-235
łatwiej dyfundują przez przegrodę niż
atomy cięższego izotopu. Proces
należało powtarzać wiele, wiele razy,
aby uzyskać żądane wzbogacenie
w uran-235. Urządzenie musiało więc
zużywać wielkie ilości energii na
przepompowywanie gazu. Metoda nie
była nowa. Stosował ją Aston w swoich
wcześniejszych badaniach nad
izotopami, a zmodyfikowana we
wczesnych latach trzydziestych przez
Gustawa Hertza, fizyka niemieckiego,
posłużyła do rozdzielenia izotopów
neonu.
W grudniu 1940 roku zespół brytyjski,
kierowany przez uchodźcę z kontynentu
Franza Simona, zaprojektował wielką
instalację przemysłową, wzorowaną na
aparacie Hertza, o wydajności jednego
kilograma 99-procentowego uranu-235
dziennie. Zakład miał zajmować obszar
16 hektarów, a pobór mocy miał
wynosić około 60 megawatów. W tym
samym miesiącu firmie ICI (Imperial
Chemical Industries) zlecono
wyprodukowanie pewnej ilości
sześciofluorku uranu (gazu, który w
Niemczech produkowano już w wielkich
ilościach).
W Stanach Zjednoczonych w tym czasie
prace były na ogół mniej zaawansowane
niż w W. Brytanii, chociaż dzięki
wielkiemu cyklotronowi w Berkeley w
Kalifornii badania nad plutonem
posuwały się szybko naprzód.
Amerykański komitet do spraw uranu,
zaalarmowany doniesieniami o stanie
prac w „Virushausie” w berlińskim
Instytucie Cesarza Wilhelma,
zainicjował na początku lata 1940 roku
ambitny program badań pod auspicjami
Rady Badań Naukowych Obrony
Narodowej, kierowanej przez doktora
Vannevara Busha. Bush uzyskał zgodę
prezydenta na wymianę doświadczeń
z naukowcami brytyjskimi i w marcu
1941 roku brytyjscy naukowcy otrzymali
z Waszyngtonu pierwsze raporty
naukowe. Na ich podstawie profesor
Peierls stwierdził, że masa krytyczna
uranu-235 wynosi prawdopodobnie 8
kilogramów lub nawet mniej. Dwa
miesiące później zawarto kontrakt
z firmą Metropolitan-Vickers na budowę
w W. Brytanii doświadczalnego zakładu
wzbogacania uranu metodą dyfuzji
gazowej. Instalacja pilotująca miała się
składać z dwudziestu stopni. Prace
zespołu z Cambridge nad plutonem
stopniowo zarzucono, głównie z braku w
W. Brytanii cyklotronu.
Niektórzy uczeni brytyjscy wyrażali
wątpliwość, czy pluton będzie się
nadawał do produkcji bomb. Produkcja
plutonu tak czy owak byłaby
uzależniona, jak się wówczas
wydawało, od wytworzenia dostatecznej
ilości ciężkiej wody potrzebnej do
uruchomienia reaktora, a to był problem
równie trudny jak rozdzielanie izotopów
uranu.
W lipcu 1941 roku wyniki badań
uczonych brytyjskich zostały zebrane
w raporcie Komitetu MAUD przy
Ministerstwie Produkcji Lotniczej -
komitetu rządowego, powołanego
specjalnie dla spraw energii jądrowej.
Raport stwierdzał, że istnieje możliwość
wyprodukowania bomby uranowej,
zawierającej około 10 kilogramów
uranu-235 i równoważnej 1800 tonom
TNT. Komitet ostrzegał:
„Wiadomo nam, że Niemcy
przedsięwzięły wiele starań dla
zapewnienia sobie dostaw substancji,
znanej jako ciężka woda. We
wcześniejszym stadium prac sądziliśmy,
że ta substancja może być niezmiernie
przydatna do naszych celów.
W rzeczywistości okazało się, że jej
przydatność do wyzwalania energii
atomowej ogranicza się do procesów,
które najprawdopodobniej nie mają
bezpośredniego znaczenia militarnego.
Jednakże do tej pory Niemcy mogli
również zdać sobie z tego sprawę,
a należy zaznaczyć, że kierunek badań,
który obraliśmy, narzuca się sam przez
się każdemu zdolniejszemu fizykowi”.
Tak więc wydawało się, że W. Brytania
znajdzie się w posiadaniu materiału na
pierwszą bombę atomową już w końcu
1943 roku.
Czy Niemcom uda się wyprodukować
bombę wcześniej? Wywiad podjął
szereg zwykłych środków ostrożności.
Najbardziej oczywisty trop prowadzący
w kierunku niemieckich projektów
atomowych wiódł przez fabrykę ciężkiej
wody w Rjukan. Zaczęto dociekliwie
badać wszelkie wzmianki o ciężkiej
wodzie w raportach agentów wywiadu.
Depesza z Trondheimu, która nadeszła
latem do Londynu, donosząca, że
Niemcy zwiększają produkcję ciężkiej
wody w Rjukan, ostatecznie pobudziła
wywiad brytyjski do energiczniejszego
działania. Stało się jasne, że wysiłki
Niemców należy traktować poważnie.
Kopię depeszy otrzymał dr R. V. Jones,
młody pracownik działu naukowego
Intelligence Service. Jones
zatelefonował do oficera kierującego
norweską sekcją wywiadu, komandora-
porucznika Eryka Welsha. Welsh
w czasie pierwszej wojny światowej
służył na poławiaczu min, a później
kierował norweską fabryką należącą do
International Paint Company.
Małżeństwo z Norweżką i pewne
przygotowanie naukowe predestynowały
go do zadania powierzonego mu przez -
wywiad. Welsh powiedział Jonesowi,
że owszem, widział telegram z
Trondheimu, lecz kto kiedy słyszał
o jakiejś ciężkiej wodzie? Jones
wyjaśnił mu powagę sprawy i poprosił,
by Welsh zażądał informacji o obecnej
produkcji Norsk-Hydro.
Odpowiedź, która nadeszła z
Trondheimu, była szokująca:
odmówiono udzielenia informacji,
bowiem zainteresowanie aliantów
produkcją firmy wydało się Norwegom
podejrzane. Agent z Trondheimu
zapytywał, czy za plecami wywiadu nie
kryje się Imperial Chemical Industries -
konkurent Norsk-Hydro w czasach
pokojowych. „Pamiętajcie - dodawał -
krew jest gęściejsza od wody, choćby
[30]
ciężkiej” . Jones musiał poskromić
swoje zainteresowanie osobą
anonimowego żartownisia, autora
zaskakującego telegramu. Spotkał go
zresztą jesienią. Tymczasem komandor
Welsh, zawodowy pracownik
Intelligence Service z pewnym tylko
przygotowaniem naukowym, stopniowo
przejmował kontrolę nad poczynaniami
wywiadu w dziedzinie atomowej ku
zrozumiałemu przerażeniu doradców
naukowych, zasiedziałych w służbie
Intelligence Service. W tych pierwszych
latach pozycja Welsha była
niezachwiana ze względu na znaczenie
norweskiego teatru wojennego. Później
stał się on po prostu niezastąpiony.

Ameryka nie przystąpiła jeszcze do


wojny i amerykańskie badania naukowe
wciąż nie były przestawione na tory
wojenne. Jeszcze w połowie 1941 roku
laboratoria kładły nacisk na
wykorzystanie uranu jako źródła energii
i dopiero gdy Waszyngton nieoficjalnie
otrzymał kopię raportu brytyjskiego
Komitetu MAUD, sformułowanego jasno
i niedwuznacznie, tempo prac uległo
przyspieszeniu. W tym samym czasie
odezwał się pierwszy głos niepokoju
moralnego: przedstawiciel naukowy W.
Brytanii w Waszyngtonie w piśmie do
przewodniczącego doradczego komitetu
naukowego gabinetu zwrócił uwagę, że
z chwilą, gdy uda się wyprodukować
bombę uranową, pojawi się paląca
kwestia, czy w ogóle należy jej użyć?
„Na przykład, czy nasz premier,
prezydent Stanów Zjednoczonych i
odnośne sztaby generalne skłonne byłyby
usankcjonować totalne zniszczenie
Berlina i jego okolic, jeżeli
przeprowadzenie tego jednym ciosem
stanie się możliwe?”
Oficjalny historyk brytyjskich badań
atomowych okresu wojny tak odpowiada
na pytanie o etyczny aspekt zagadnienia:
Dla naukowców brytyjskich dylemat
w owym czasie w ogóle nie istniał,
wszyscy, z wyjątkiem zagorzałych
pacyfistów, byli oddani sprawie
zwycięstwa nad Niemcami.
„Uciekinierzy z Europy, którzy odegrali
tak poważną rolę w stworzeniu bomby,
byli najgłębiej ze wszystkich
zaangażowani”. Możliwość
wyprodukowania bomby uranowej przez
Niemców wydawała się wówczas
zupełnie realna. Wprawdzie wielu
wybitnych uczonych wyemigrowało z
Niemiec, ale pozostało tam wielu
innych, zdecydowanych - jak
Heisenberg, Wirtz, Hahn - nie opuszczać
swego kraju. Wszystkie informacje
docierające do Ministerstwa
Gospodarki Wojennej ze źródeł
szwajcarskich i z Ameryki, choć ubogie
w szczegóły, wskazywały na to samo
niebezpieczeństwo. W ministerstwie
podejrzewano, że Niemcy wykazują
zwiększone zainteresowanie
portugalskimi rudami uranu i że pewna
kopalnia dostarcza rudę uranową do
Niemiec. Ponadto do ministerstwa
dotarła informacja, jakoby Niemcy
zamówili większą ilość dmuchaw typu,
który mógł się nadawać dla zakładów
wzbogacania uranu metodą dyfuzji
gazowej.
Większość tych informacji była
papierowymi zjawami wywołanymi
przeszukiwaniem śmietników przez
wywiad, lecz nie można było
lekceważyć i takich drugorzędnych
śladów. Jaki mógł być inny powód
powiększania przez Niemców produkcji
ciężkiej wody? Z pomocą uchodźców
niemieckich, którzy opuścili swój kraj,
by współpracować z Brytyjczykami,
spróbowano ustalić miejsce pobytu i
wywiedzieć się o działalność ich
kolegów i rywali sprzed zaledwie kilku
miesięcy, fizyków jądrowych, którzy
pozostali w Niemczech. Profesor Peierls
i jego koledzy zestawili dla brytyjskiego
wywiadu listę uczonych, którzy mogli
coś znaczyć w niemieckich badaniach
atomowych - łącznie szesnaście
nazwisk. Instytut im. Cesarza Wilhelma
[31]
był tu bogato reprezentowany .
Wywiad brytyjski nie miał w Niemczech
tylu agentów, by śledzić wszystkich tych
uczonych. Uznano, że wystarczy uważne
przeglądanie niemieckich periodyków
naukowych i planów wykładów oraz
zbadanie trybu życia najwybitniejszych
badaczy. Stopniowo wyłaniał się spójny
obraz ich działalności.

Komitet MAUD zdawał sobie przez cały


czas sprawę, że bez aktywnego poparcia
Churchilla takie szeroko zakrojone
i budzące zastrzeżenia przedsięwzięcie
będzie martwym płodem. Dołożył więc
starań, by profesor Lindemann, doradca
naukowy premiera, wziął sobie do serca
ich argumenty. W związku z tym
dostarczono mu kopię raportu MAUD.
27 sierpnia Lindemann wystosował do
Churchilla prywatny 6-stronicowy list,
poświęcony „niezwykłemu materiałowi
wybuchowemu”, o którym już mu
wielokrotnie wspominał, milion razy
potężniejszemu od dotychczasowych
chemicznych środków wybuchowych.
„Tak u nas jak i w Ameryce, a zapewne
i w Niemczech, poświęcono wiele
wysiłku badaniom nad tym środkiem
i wydaje się, że pierwsze bomby
mogłyby zostać wyprodukowane i użyte
w ciągu, powiedzmy, dwu lat”.
Obliczenia przedstawione w raporcie
MAUD Lindemann sprowadził do
obrazowego skrótu: jeden samolot
mógłby zrzucić jedną dość
skomplikowaną bombę ważącą zaledwie
tonę, a której wybuch byłby
równoważny wybuchowi około 2000 ton
TNT (trójnitrotoluenu). Poinformował
też premiera, że alianci dysponują
dużymi zasobami uranu w Kanadzie i
Kongu Belgijskim: „Niemcy mają mniej
(w Czechosłowacji), ale obawiam się,
że dostatecznie dużo”.
Gdyby wszystko poszło dobrze, fabryka
produkująca jedną bombę tygodniowo
kosztowałaby 5 mln funtów, a ponadto
odciągnęłaby pewną część siły roboczej
z przemysłu maszynowego,
prawdopodobnie z produkcji turbin.
Lindemann określił sprawę jasno:
„Ludzie, którzy pracują nad tym
zagadnieniem, stawiają dziesięć do
jednego za osiągnięciem celu w ciągu
dwu lat. Ja nie postawiłbym więcej niż
dwa do jednego, a może nawet jeden do
jednego. Ale jest jasne, że musimy coś
przedsięwziąć, Byłoby niewybaczalne,
gdybyśmy dali się wyprzedzić Niemcom
w realizacji wynalazku, który
pozwoliłby im odnieść totalne
zwycięstwo lub odwrócić role po
przegranej”.
Decyzja podjęcia w Wielkiej Brytanii
szeroko zakrojonych badań była już
w istocie powzięta, kiedy doradczy
komitet naukowy gabinetu wojennego
zebrał się pod koniec września w celu
sformułowania zaleceń dla Churchilla.
Przy czytaniu raportu tego komitetu
należy mieć na uwadze, że jedynymi
wrogami Wielkiej Brytanii były
wówczas europejskie państwa osi.
Nalegając na ujęcie badań w ramy
oficjalnego programu, komitet
podkreślał: „Nie trzeba dodawać, że ze
względu na ogromną siłę niszczącą tej
broni rzecz idzie o najwyższą stawkę.
Musimy liczyć się z możliwością, że
Niemcy prowadzą prace w tej
dziedzinie i mogą w każdej chwili
uzyskać rozstrzygające rezultaty.
W szczególności wiadomo, że pewien
wybitny fizyk (sic!) niemiecki, profesor
Hahn, od lat zajmuje się
rozszczepieniem uranu. Chociaż podjęto
uprzednio pewne kroki, by skłonić firmę
belgijską do ewakuowania zapasów
tlenku uranu, to jednak około ośmiu
[32]
ton , jak się przypuszcza, wpadło
w ręce Niemców po zajęciu Belgii”.
Wszystko to zdecydowanie przemawiało
za rozpoczęciem w Wielkiej Brytanii
prac nad bombą uranową i nadaniem im
najwyższego priorytetu. Churchill
i komitet szefów sztabów, zaalarmowani
listem Lindemanna, poczynili już pewne
kroki: sir Johna Andersona mianowano
kierownikiem programu badań w randze
ministra. 3 września komitet szefów
sztabów stwierdził, że na produkcję
bomby nie należy żałować ani czasu, ani
pracy, ani materiałów, ani pieniędzy.
Kierownikiem administracyjnym
projektu wyznaczono niebawem
dyrektora firmy ICI, Wallace Akersa.
Akers wraz ze swym zastępcą,
Michaelem Perrinem, przeniósł się do
nowego biura brytyjskiego programu
atomowego (kryptonim „Tube Alloys
[33]
Directorate”), w siedzibie DSIR na
Old Queen Street 16. Stąd wespół
z komandorem Welshem Perrin kierował
akcją brytyjskiego wywiadu przeciw
niemieckiemu „projektowi U”, co
wchodziło także w zakres jego
obowiązków. W związku z tą stroną
swej działalności zetknął się wkrótce
z agentem z Trondheimu, tym samym,
który ostrzegał, że Niemcy podnoszą
produkcję ciężkiej wody, i który
podejrzewał, że i za żądaniami
szczegółów kryje się ICI.
Agentem tym był profesor Leif Tronstad,
37-letni chemik, który wraz z Jomarem
Brunem budował przed laty fabrykę
ciężkiej wody dla Norsk-Hydro.
Tronstad został wkrótce szefem IV
sekcji norweskiego sztabu w Londynie,
w stopniu majora, odpowiedzialnym za
wywiad i dywersję i w tej służbie miał
trzy lata później ponieść śmierć w
Norwegii.

W Stanach Zjednoczonych także


zwrócono uwagę na możliwość
wydzielenia plutonu ze stosu uranowego
i użycia go jako atomowego dynamitu.
W marcu 1941 roku za pomocą
wielkiego cyklotronu w Berkeley
uzyskano niewielką ilość plutonu-239.
Przeprowadzone badania laboratoryjne
wykazały, że ten nowy pierwiastek ulega
rozszczepieniu równie łatwo jak uran-
235. W grudniu rząd amerykański
zatwierdził program prac projektowych
zakładów ekstrakcji plutonu, chociaż nie
było jeszcze ani jednego czynnego stosu
uranowego. W tym samym czasie, kiedy
niemieckie Ministerstwo Wojny zaczęło
zastanawiać się nad celowością badań
nad uranem, w Stanach Zjednoczonych
utworzona została na szczeblu
rządowym specjalna komisja pod
kierownictwem Roosevelta, która miała
decydować o strategii badań atomowych
USA.
Z chwilą przystąpienia Stanów
Zjednoczonych do wojny w grudniu
1941 roku wstrzymano wszelkie
pozawojskowe badania nad
wykorzystaniem uranu, aby
skoncentrować wysiłki na produkcji
bomby atomowej. „Prezydent Roosevelt
i jego doradcy obrali i prowadzili
prostą politykę - tłumaczył później
amerykański sekretarz obrony -
a mianowicie, nie szczędzić wysiłku dla
jak najszybszego wyprodukowania broni
atomowej. Przyczyny takiej polityki były
równie proste: pierwsze udane
doświadczenie z rozszczepieniem jądra
atomowego miało miejsce w Niemczech
w roku 1938 i wiadomo było, że Niemcy
kontynuują doświadczenia”.
„W latach 1941 i 1942 - ciągnął Stimson
- sądzono, że Niemcy nas wyprzedzają
i sprawą życiowej wagi było, żeby nie
byli pierwszymi, którzy wprowadzą
broń atomową na pole walki”.
III
Do jesieni 1941 roku badania
niemieckie posunęły się naprzód mniej,
niż można było się spodziewać. Dział
badań naukowych Wehrmachtu zamówił
w Norsk-Hydro 1500 kilogramów
ciężkiej wody. Od 9 października 1941
roku do końca roku dostarczono
pierwsze 361 kilogramów. W roku 1941
niemiecki przemysł wyprodukował
ponad dwie i pół tony metalicznego
uranu w postaci proszku, a frankfurcka
fabryka mogła dostarczyć co miesiąc
dalszą tonę metalu. A jednak, kiedy
Heisenberg i Döpel przystąpili do
budowy w laboratorium w Lipsku
drugiego stosu, korzystając z pierwszych
dostaw ciężkiej wody z Norwegii,
wciąż jeszcze stosowali tlenek uranu,
który sprawił taki zawód
w doświadczeniach prowadzonych na
początku roku w Berlinie, Lipsku i
Heidelbergu. Ich „stos” był jak
poprzednio zamknięty w kuli
aluminiowej o średnicy 75 cm,
napełnionej 164 kilogramami ciężkiej
wody i 142 kilogramami tlenku uranu
w dwu warstwach otaczających źródło
neutronów umieszczone w środku. Cały
zestaw był zanurzony w zbiorniku
z wodą.
W dalszym ciągu nie stwierdzano
wzrostu strumienia neutronów. Kiedy
jednak uczeni powtórzyli obliczenia
uwzględniwszy neutrony pochłonięte
w aluminium, oddzielającym
poszczególne warstwy, wynik
wskazywał na dodatni bilans neutronów,
rzędu 100 neutronów na sekundę. Teraz
już „poczuli”, że są na właściwym
tropie. Trudno byłoby podać konkretny
dzień z okresu pomiędzy końcem lata
1941 roku a pierwszymi tygodniami
1942 roku, kiedy zaświtała im
perspektywa ostatecznego sukcesu.
W miarę postępu badań i gromadzenia
danych ich pewność siebie rosła. Uczeni
zaczęli mówić o sukcesie, dyskutować
i eliminować jedno po drugim wszystkie
możliwe źródła błędów, błędów, które
mogłyby dać początek złudnym
nadziejom. Ich podniecenie rosło, aż
w końcu lata Heisenberg nabrał
ostatecznej pewności, że w następnej
konfiguracji stosu uzyskają dodatnią
wartość współczynnika, nawet przy
użyciu obudowy aluminiowej.
„Od września 1941 roku - wspomina
Heisenberg - widzieliśmy już przed sobą
otwartą drogę prowadzącą do bomby
atomowej”.
Był to kulminacyjny moment wielkiej
debaty toczącej się za kulisami
niemieckiej nauki. Licznych uczonych -
wśród nich tak wybitnych, jak
Heisenberga, von Weizsäckera,
Houtermansa - od dawna nękały
poważne wątpliwości co do moralnego
prawa uczestniczenia w „projekcie U”.
W końcu października Heisenberg
wybrał się do Danii, aby spotkać się
z profesorem Nielsem Bohrem
i przedyskutować z nim etyczny aspekt
sprawy. Jak to dowcipnie ujął prof. P.
Jensen, Heisenberg, „najwyższy kapłan”
niemieckiej fizyki teoretycznej, szukał
rozgrzeszenia u swego papieża.
Heisenberg spytał wielkiego fizyka
duńskiego, czy uczony ma moralne
prawo pracować w czasie wojny nad
zagadnieniami dotyczącymi bomby
atomowej. Bohr ripostował pytaniem:
Czy zdaniem Heisenberga wykorzystanie
rozszczepienia jądra do celów
wojskowych jest możliwe? Heisenberg
odpowiedział ze smutkiem, że wiadomo
mu obecnie, iż tak jest. Heisenberg miał
zamiar spytać Bohra, czy uważa za
możliwe, by wszyscy uczeni zgodzili się
nie kierować wysiłków swych rządów
na produkcję bomb atomowych, gdyby
mieli gwarancję, że niemieccy fizycy
także powstrzymają się od tego rodzaju
prac. Jak się wydaje jednak, Heisenberg
nie sformułował swej propozycji w tak
jasny sposób. W każdym razie, ku
wielkiemu jego zdumieniu, Bohr odparł,
że na całym świecie udział fizyków
w badaniach dla celów wojskowych jest
nieunikniony, a zatem usprawiedliwiony,
i nie dał się wciągnąć w dyskusję nad
propozycją Heisenberga, najwyraźniej
podejrzewając, że Niemcy usiłują w ten
sposób podstępem zniszczyć
przypuszczalną amerykańską przewagę
w fizyce jądrowej, do której przyczynili
się w dużej mierze niemieccy uczeni,
zmuszeni do ucieczki z ojczyzny.
Rozmowa ta wywarła na Bohrze
głębokie wrażenie i wzbudziła w nim
przekonanie, że Niemcy są u progu
realizacji bomby atomowej.
5
Szesnasta pozycja długiej listy

„Potrzeby niemieckiej gospodarki


narodowej muszą ustąpić
koniecznościom gospodarki
zbrojeniowej” - z tą decyzją Hitlera
wkroczyły Niemcy w zimę 1941 roku.
Do jesieni tego roku gospodarka
niemiecka była nastawiona na
„błyskawiczne wojny z długimi
okresami wytchnienia”, w których miały
się odnawiać zasoby materialne i siły
ludzkie wyczerpane w trakcie działań
wojennych. Teraz jednak niemieckie
armie miały do czynienia z silnym
przeciwnikiem i kiedy nastała zima,
stały wciąż pod Moskwą, a koniec
wojny wydawał się bardziej odległy niż
kiedykolwiek przedtem.
3 grudnia minister uzbrojenia i amunicji
Fritz Todt poinformował Hitlera, iż 60
ekspertów zbrojeniowych ostrzega, że
gospodarka wojenna jest u progu
załamania i że od tej chwili
jakiekolwiek dodatkowe nakłady
w jednej dziedzinie muszą być
zrównoważone ograniczeniami w innej.
Hitler zarządził szereg posunięć
oszczędnościowych, mających
umożliwić niezbędny wzrost produkcji
w innych dziedzinach. Dwa dni po
rozmowie Hitlera z Todtem kierownik
działu badań naukowych Armii, profesor
Schumann, przesłał wszystkim
instytutom współpracującym w
„projekcie U” pismo z ostrzeżeniem, że
„badania prowadzone przez Grupę
Badawczą stawiają gospodarce
wymagania, które przy obecnym kryzysie
surowcowym i braku ludzi mogą być
usprawiedliwione jedynie w przypadku,
gdy istnieje pewność osiągnięcia
korzyści w bliskiej przyszłości”.
Dyrektorów wszystkich instytutów
wezwano na konferencję w dziale badań
naukowych Urzędu Uzbrojenia Armii
w dniu 16 grudnia rano. Każdy z nich
przedstawił starannie przygotowane
sprawozdanie z aktualnego stanu prac
i harmonogram przyszłych badań. Po
konferencji Schumann wręczył gen.
Leebowi, szefowi zaopatrzenia armii,
szczegółowy raport, domagając się
powzięcia decyzji na najwyższym
szczeblu w sprawie patronatu
Ministerstwa Wojny nad „projektem U”.
Ostatecznie zapadła decyzja, że armia
stopniowo przekaże pieczę nad
projektem Radzie Badań Naukowych
Rzeszy, instytucji bez większego
znaczenia, podległej Ministerstwu
Oświaty, kierowanemu przez
niekompetentnego w tej dziedzinie
Bernharda Rusta. Zaplanowano także
następną konferencję z udziałem
wszystkich wybitnych naukowców
pracujących dla „projektu U”.
Konferencja miała się odbyć w końcu
lutego w Berlinie.
Na przełomie roku 1941 i 1942 panował
rozgardiasz. Uczeni byli zadowoleni, że
pozbyli się piętna pracy dla
Wehrmachtu. Cała opieka Rady Badań
Naukowych Rzeszy sprowadziła się do
wydelegowania kierownika sekcji
fizyki, znanego nam już profesora
Abrahama Esau, do kierowania nowym
przedsięwzięciem. Zespół finansowany
przez dział badań naukowych Urzędu
Uzbrojenia Armii miał kontynuować
badania, wciąż pod kierownictwem
Diebnera, podlegając nadal do pewnego
stopnia Ministerstwu Wojny. „Projekt
U” zaczęły trapić braki wynikające
z ograniczeń wojennych. Ich ilustracją
może być rozesłane do wszystkich
instytutów pismo w sprawie
dostarczania w przyszłości wszystkich
raportów naukowych w pięciu lub
w miarę możliwości w dziesięciu
kopiach w celu ułatwienia ich
rozprowadzania, ponieważ niedostatek
materiałów fotograficznych
uniemożliwia sporządzanie z nich
fotokopii. Nieco później Schumann
zezwolił na wydawanie najważniejszych
prac z fizyki jądrowej w powielanych
zeszytach „Tajnych sprawozdań
naukowych”, ale publikacje te
ukazywały się rzadko i nieregularnie.

24 stycznia Schumann zawiadomił


dyrektorów wszystkich instytutów, że
w dniach 26 i 27 lutego w Instytucie
Fizyki im. Cesarza Wilhelma odbędzie
się druga konferencja naukowa
z ograniczoną liczbą uczestników.
W połowie lutego wydano specjalne
przepustki na tę konferencję, która miała
być ściśle tajna. Każdy z dyrektorów
instytutów otrzymał tylko jeden
egzemplarz programu. Wszyscy
pozostali uczestnicy dopiero w dniu
konferencji mogli wypożyczyć w sali
obrad za podpisem po jednej kopii.
Trudno się temu dziwić, gdyż
fachowcowi już same tytuły referatów
dałyby wyśmienity wgląd w stan
niemieckich badań jądrowych. 4-
stronicowy program zawierał wykaz 25
wysoce skomplikowanych referatów
naukowych: miały to być 15-minutowe
wykłady dotyczące „długości dyfuzji”,
„przekrojów czynnych na
rozszczepienie”, „konfiguracji stosów”,
„rozdzielania izotopów” i tym
podobnych tematów, zagadkowych dla
laika, ale bardzo wymownych dla
specjalisty.
W tym właśnie punkcie cała historia
przybiera niezwykły obrót. Rada Badań
Naukowych Rzeszy postanowiła
zorganizować specjalne zebranie i w
połowie lutego przygotowała
zaproszenia dla szerokiego kręgu
dygnitarzy z Naczelnego Dowództwa,
SS i świata nauki. Miejscem zebrania
miał być „Haus der Deutschen
Forschung” - siedziba Rady. Datę
ustalono na 26 lutego, czyli na ten sam
dzień, kiedy miała się rozpocząć
konferencja zwołana przez Urząd
Uzbrojenia Armii. Nie miała to być
impreza konkurencyjna, chodziło o to, by
uczeni po wygłoszeniu na zebraniu Rady
popularnych odczytów z fizyki jądrowej
mogli bezpośrednio potem przejść do
bardziej skomplikowanej problematyki
konferencji naukowej, rozpoczynającej
się w późniejszych godzinach.
„Przewiduje się omówienie szeregu
ważnych zagadnień fizyki jądrowej -
zapowiadała Rada w swoich
zaproszeniach - prace nad którymi
utrzymywane są w tajemnicy ze względu
na ich znaczenie dla bezpieczeństwa
państwa”.
Kiedy 21 lutego rozsyłano zaproszenia
do Speera, Keitla, Himmlera, Raedera,
Göringa, Bormanna i całej plejady
innych, nastąpiła pomyłka
administracyjna. Zamiast programu
obejmującego osiem krótkich,
popularnych odczytów - referat
wprowadzający prof. Schumanna,
zatytułowany „Fizyka jądrowa jako
broń” i 10-minutowe pogadanki Hahna,
Heisenberga, Bothego, Geigera,
Clusiusa, Hartecka i Esaua - wielu
zaproszonym, w tym Himmlerowi,
wysłano przez niedopatrzenie długą listę
wielce zawiłych referatów naukowych,
które miały zostać wygłoszone na
trzydniowej konferencji w Instytucie im.
[34]
Cesarza Wilhelma .
Wobec tak niezrozumiałego programu
Himmler odpowiedział Rustowi:
„Niestety, nie będę mógł wziąć udziału
w tym posiedzeniu, ponieważ w tym
czasie nie będzie mnie w Berlinie”.
Feldmarszałek Keitel dyplomatycznie
zapewnił Rusta, że przykłada wielką
wagę do „tych naukowych problemów”,
lecz nawał obowiązków nie pozwala mu
niestety na wzięcie udziału w naradzie.
Raeder obiecał przysłać w swoim
zastępstwie admirała Witzella. Żaden
z najwyższych dygnitarzy państwowych
nie przyjął zaproszenia.
26 lutego o godzinie 11 rano rozpoczęło
się zebranie zorganizowane przez Radę
Badań Naukowych Rzeszy.
Przewodniczył minister nauki i oświaty,
Bernhard Rust. Wstępny referat na temat
broni jądrowej wygłosił Schumann. Po
Otto Hahnie, który w ciągu
przepisowych dziesięciu minut wyjaśnił
zjawisko rozszczepienia uranu, przyszła
kolej na Heisenberga. Tytuł jego referatu
brzmiał: „Teoretyczne podstawy
uzyskiwania energii z rozszczepienia
uranu”. Pod względem jasności wykładu
było to arcydzieło. Główny punkt
referatu stanowiło stwierdzenie, że
energia wyzwolona w rozszczepieniu
jądrowym jest „około stu milionów
razy” większa od energii chemicznej
tego samego paliwa, ale uzyskanie
samopodtrzymującej się reakcji
łańcuchowej możliwe jest tylko w tym
przypadku, gdy liczba neutronów
uwalnianych przy rozszczepieniu jest
większa od liczby neutronów
pochłanianych w procesach nie
prowadzących do rozszczepienia,
i dlatego naturalny uran nie nadaje się na
paliwo atomowe.
Heisenberg posłużył się analogią:
„Neutrony w uranie można przyrównać
do populacji ludzkiej - uważając
rozszczepienie za zjawisko analogiczne
do «małżeństwa», a wychwyt neutronu
za analogiczny do «śmierci».
W naturalnym uranie «liczba zgonów»
przewyższa «liczbę urodzeń» i w
rezultacie każda populacja musi po
krótkim czasie wymrzeć”. Można temu
zapobiec - ciągnął Heisenberg - albo
przez zwiększenie liczby dzieci
w rodzinie, albo przez zmniejszenie
śmiertelności. Średnia „liczba urodzeń”
neutronów w akcie rozszczepienia jest
nie podlegającą zmianie stałą fizyczną,
natomiast „śmiertelność” neutronów
można zmniejszyć, zwiększając
procentowy udział uranu-235 w paliwie
uranowym. Co więcej, gdyby udało się
wyodrębnić czysty izotop U-235,
„śmiertelność” neutronów spadłaby do
zera:
„Gdyby utworzyć bryłę czystego uranu-
235 dostatecznie dużą, by ucieczka
neutronów przez jej powierzchnię nie
odgrywała istotnej roli w porównaniu
z mnożeniem neutronów w całej
objętości bryły, wówczas liczba
neutronów w bardzo krótkim czasie
ogromnie wzrosłaby i cała energia
rozszczepienia uranu, to jest 15
bilionów kalorii na tonę, wyzwoliłaby
się w ułamku sekundy. Jak widać, czysty
uran-235 jest materiałem wybuchowym
o trudnej do wyobrażenia sile
niszczącej”.
Heisenberg musiał przyznać, że
wytworzenie tego materiału przedstawia
ogromne trudności i że znaczna część
pracy wykonywanej przez uczonych dla
Urzędu Uzbrojenia Armii poświęcona
jest właśnie temu zagadnieniu - o czym
później powie prof. Clusius. Jednakże,
ostrzegał Heisenberg, „Amerykanie, jak
się zdaje, kładą szczególny nacisk na
prace w tej dziedzinie”.
Heisenberg wyjaśnił, że istnieje jeszcze
inna możliwość zmniejszenia
„śmiertelności” neutronów. Najnowsze
badania wykazały ponad wszelką
wątpliwość, że neutrony „umierają” - to
jest ulegają wychwytowi - tylko wtedy,
gdy ich energia mieści się w ściśle
ograniczonym zakresie. Neutrony
o mniejszej energii, a zatem o mniejszej
prędkości, praktycznie nie są narażone
na wychwyt. Zbadano więc szereg
substancji, które słabo pochłaniają
neutrony, ale potrafią je szybko
spowolnić tak, by ich energia spadła
poniżej owego niebezpiecznego zakresu.
Najlepszym takim moderatorem byłby
hel, ponieważ wcale nie pochłania
neutronów, jednakże jego mała gęstość
uniemożliwia zastosowanie go
w praktyce. Pozostaje zatem tylko ciężka
woda, gdyż badania wykazały
nieprzydatność zarówno berylu jak
i grafitu.
Najbardziej oczywistym zastosowaniem
reaktora atomowego, który powinien
składać się z warstw paliwa uranowego
i moderatora, jest dostarczanie energii
cieplnej do poruszania turbin. Tego
rodzaju urządzenie nadawałoby się
zwłaszcza do napędu łodzi podwodnych,
ponieważ nie wymagałoby tlenu
i pozwoliłoby na olbrzymi zasięg.
Jednakże reaktor uranowy kryje w sobie
dalsze możliwości. „Z chwilą gdy
będziemy mieli taki stos, problem
wytwarzania materiałów wybuchowych
wejdzie na nową drogę: w wyniku
przemiany uranu w stosie powstaje
nowy pierwiastek (o liczbie atomowej
[35]
94 ), który według wszelkich danych
jest równie dobrym materiałem
wybuchowym jak czysty uran-235, o tej
samej kolosalnej sile wybuchu”.
Otrzymywanie tego pierwiastka
w czystej postaci byłoby dużo łatwiejsze
niż uranu-235, ponieważ można by go
wydzielać z napromienionego paliwa
uranowego na drodze chemicznej.
Niemal w tym samym momencie, kiedy
Heisenberg wygłaszał swój referat
w siedzibie Rady Badań Naukowych,
w gmachu im. Harnacka Instytutu im.
Cesarza Wilhelma rozpoczynała się
druga konferencja. U głównego wejścia
stał na straży dr Berkei i sprawdzał
przepustki uczonych i zaproszonych
gości. Jakiś nieznajomy przedstawił się
jako „Herr Eckart” i oświadczył, że
został upoważniony przez Heisenberga
do uczestnictwa w konferencji. Berkei
stwierdził, że musi wyjaśnić sprawę ze
swymi przełożonymi. Zatelefonował do
Diebnera, a ten, bardziej wyczulony na
wojskowy aspekt sprawy od swego
zastępcy, polecił zatrzymać natychmiast
owego nieznajomego, w razie potrzeby
nawet siłą, aż do ustalenia tożsamości.
Zanim jednak Berkei wrócił do wejścia,
nieznajomy znikł. Ani Heisenberg, ani
nikt z pozostałych uczonych nie
upoważniał żadnego „Herr Eckarta” do
udziału w konferencji.
W czasie tej trzydniowej konferencji
dotyczącej energii atomowej wygłosili
referaty prawie wszyscy uczeni biorący
udział w „projekcie U”. Profesor Bothe
omówił pomiary różnych stałych
jądrowych, dokonane przez jego grupę
w Heidelbergu. Von Weizsäcker
zapoznał zebranych z udoskonaloną
wersją swej teorii pochłaniania
rezonansowego. Kilka referatów
dotyczyło zachowania się neutronów
prędkich w reaktorze oraz własności
jądrowych neptunu i plutonu.
Prof. Döpel z Lipska zreferował
kolegom ostatni eksperyment ze stosem
oznaczonym L-III, a Wirtz opisał
doświadczenia przeprowadzone
w berlińskim „Virushaus”, odległym
o kilkaset metrów od sali obrad.
Urząd Uzbrojenia Armii wydał
niebawem raport o objętości 131 stron,
podsumowujący wyniki konferencji.
Zdaniem wielu naukowców raport
przedstawiał perspektywy badań
jądrowych bardziej otwarcie
i szczegółowo, niż nakazywała
ostrożność. Podkreślono w nim, że
„dopiero po uruchomieniu reaktora
atomowego” będzie można ocenić
wartość możliwości plutonowej.
W chwili obecnej brak podstaw do
snucia przypuszczeń, ponieważ nie
wiadomo, z jaką wydajnością pluton
będzie wytwarzany w stosie, a jego
własności nie są wystarczająco znane.
Na temat mechanizmu bomby raport
stwierdzał: „Ponieważ w każdej
substancji znajdują się swobodne
neutrony, dla spowodowania eksplozji
wystarczy złączyć z sobą dwa kawałki
tego materiału wybuchowego, ważące
[36]
łącznie dziesięć do stu kilogramów” .
Raport stwierdzał dalej, że istnieje silna
i zwarta Grupa Badawcza Fizyki
Jądrowej, a koncerny przemysłowe
nastawione zostały na zaspokojenie
zapotrzebowania na uran i ciężką wodę.
„Wstępne wyniki doświadczeń
przeprowadzonych w Lipsku
(aczkolwiek jeszcze nie kompletne)
wskazują, że dotychczasowe trudności
powodowane przez materiały
konstrukcyjne prawdopodobnie uda się
przezwyciężyć”. Silniki uranowe
stanowiłyby idealne źródło energii dla
instalacji lądowych armii, a także dla
okrętów i łodzi podwodnych.
Planowano budowę wielkiego stosu
doświadczalnego, który miał zawierać
przeszło tonę ciężkiej wody. Gdyby
przedsięwzięcie się powiodło, plan
przewidywał skierowanie wielkich
środków materialnych i siły roboczej na
realizację „projektu U” na ogromną
skalę. „Wielkie znaczenie, jakie ma
projekt dla gospodarki energetycznej
w ogóle, a dla potrzeb sił zbrojnych
w szczególności, uzasadnia tego rodzaju
kroki, zwłaszcza że kraje
nieprzyjacielskie, a przede wszystkim
Ameryka, pracują usilnie nad tym
zagadnieniem”.
Bezpośrednie skutki obu berlińskich
konferencji można było uznać za
pomyślne. „Nasze przemówienia na
Radzie Badań Naukowych Rzeszy
wywarły dobre wrażenie” - zanotował
Otto Hahn, a Heisenberg stwierdził
później: „Można powiedzieć, że
pierwsze większe fundusze przyznano w
Niemczech dopiero wiosną 1942 roku
po tej naradzie, która przekonała Rusta,
że potrafimy to zrobić”.
Uczonym udało się przekonać swego
nowego ministra, ale nie zdołali dotrzeć
do głównodowodzących sił zbrojnych.
Można snuć przypuszczenia, czy bieg
historii nie byłby inny, gdyby pomyłka
administracyjna nie zniechęciła ich do
udziału w berlińskiej konferencji.
II
Wąskim gardłem „projektu U” stało się
teraz wytwarzanie ciężkiej wody. Nie
dało się tego obejść. Niemcy byli
pewni, że ciężka woda jest jedynym
odpowiednim moderatorem dla stosu
uranowego, a dopóki nie było
działającego stosu, żaden z uczonych nie
śmiał żądać szczególnego priorytetu.
Norsk-Hydro nadal nie mogła się uporać
z zamówieniem niemieckiego
Ministerstwa Wojny na 1500
kilogramów ciężkiej wody. Pod koniec
1941 roku udało się podnieść produkcję
przeszło 10-krotnie - do około 140
kilogramów miesięcznie - lecz Niemcom
wciąż było mało. Podjęto więc kroki
w celu zwiększenia produkcji fabryki
Vemork przez rozbudowę zakładu
końcowego wzbogacania i powiększenie
poprzedzających stopni kaskady
elektrolitycznej. Mimo to strużka
ciężkiej wody zmalała do 100
kilogramów w styczniu, a nawet do 91
kilogramów w lutym 1942 roku. 15
stycznia konsul Schoepke, kierownik
wojskowego biura współpracy
ekonomicznej w Oslo, napisał do Norsk-
Hydro, polecając inżynierowi
odpowiedzialnemu za produkcję ciężkiej
wody, doktorowi Jomarowi Brunowi,
stawić się w biurze Diebnera na
Hardenbergstraße 10 w Berlinie.
Jednocześnie wydano firmie zlecenie na
dostawę 5 ton ciężkiej wody.
W rozmowach z Brunem wzięli udział
Wirtz, Harteck, Jensen i Diebner.
W wyniku narady zapadła między innymi
decyzja o podjęciu produkcji ciężkiej
wody w dwu innych zakładach
elektrolizy należących do Norsk-Hydro.
Brun przeprowadził rozmowy w kilku
firmach niemieckich w sprawie
aparatury niezbędnej do rozbudowy
fabryki. Następnie na zaproszenie
Wirtza zwiedził Instytut im. Cesarza
Wilhelma - „Virushausu” jednak mu nie
pokazano. Bruna mocno zaniepokoił
widok dwu wielkich szklanych balonów
stojących w kącie pracowni Wirtza,
a zawierających około 130 kilogramów
ciężkiej wody o ogromnej wartości -
szklane zbiorniki wydawały się
szczególnie narażone na katastrofę.
Norweg doradził więc niemieckiemu
fizykowi traktowanie cennej cieczy
z większym szacunkiem. Brun nie zdołał
się dowiedzieć, jakie były przyczyny tak
wielkiego zainteresowania Niemców
ciężką wodą, ale zorientował się, że
przywiązywano do niej wielką wagę.
W pierwszych latach wojny Niemcy byli
pewni, że mogą polegać na dostawach z
Norwegii. Kraj ten nie był narażony na
atak z powietrza, a sabotaż wydawał się
mało prawdopodobny. W produkcji
ciężkiej wody pierwszy etap
wzbogacania - do kilku procent -
stwarza zawsze najpoważniejsze
trudności ze względu na konieczność
przerobu ogromnych ilości wody lub
wodoru. Względy ekonomiczne nie
pozwalały na podjęcie w Niemczech
produkcji dużych ilości ciężkiej wody
metodą elektrolityczną, każda
z pozostałych metod miała też swoje
wady. Najbardziej obiecująco
zapowiadała się metoda opracowana
przez profesora Clusiusa wespół
z monachijską firmą specjalizującą się
w zagadnieniach niskich temperatur,
mianowicie Wytwórnią Urządzeń
Chłodniczych Lindego. Metoda
Clusiusa-Lindego polegała na skraplaniu
wodoru i następnie poddawaniu go
frakcjonowanej destylacji. W ten sposób
otrzymywano wodór o zawartości pięciu
procent deuteru. Dalsza koncentracja
zwykłą metodą elektrolityczną była już
względnie opłacalna. Na naradzie w
Urzędzie Uzbrojenia Armii 22 listopada
[37]
1941 roku jednomyślnie
postanowiono zawrzeć z firmą kontrakt
wartości 70 000 marek na budowę
instalacji pilotującej o wydajności
dziesięć razy mniejszej niż wydajność
projektowanej instalacji w skali
przemysłowej.
Metoda miała swoje wady, co
natychmiast wytknął profesor Harteck.
Wprawdzie sam proces był tani, ale
wymagał wodoru o szczególnej
czystości i w miarę możliwości już
częściowo wzbogaconego. Tymczasem
łatwo osiągalny wodór techniczny był
z reguły zanieczyszczony śladami argonu
i azotu.
Najbardziej atrakcyjna wydawała się
prosta metoda frakcjonowanej destylacji
zwykłej wody, w której można by
wykorzystać ciepłą wodę, jaką
odprowadza się w dużych ilościach
z wielu zakładów przemysłowych,
dzięki czemu proces produkcyjny
kalkulowałby się bardzo tanio. Duże
byłyby jednak nakłady inwestycyjne -
kolumna destylacyjna wytwarzająca
zaledwie parę gramów ciężkiej wody
dziennie musiałaby mieć 15 metrów
wysokości Wprawdzie taka fabryka
zwiększyłaby roczną produkcję
zakładów Vemork o pięć ton, ale „nie
należało ujawniać metody, którą łatwo
byłoby skopiować za granicą” -
wyjaśniał Harteck w 1944 roku. Decyzja
ta może iść o lepsze z wetem Göringa z
1943 roku w sprawie badań nad
sposobami przeciwdziałania
wynalazkowi „Okno” w czasie wojny
radarowej z obawy, aby nie nasunęło to
[38]
nieprzyjacielowi idei „Okna” .
W tej sytuacji Niemcy zaproponowali
wykorzystanie w zakładach w Vemork
procesu dwutemperaturowej wymiany
izotopowej, to jest metody Hartecka-
Suessa, w celu odzyskania części
ciężkiego wodoru, który dotychczas
przepadał. Dzięki temu ulepszeniu
produkcja miała niebawem wzrosnąć do
4 ton rocznie. Profesor Harteck nalegał
usilnie, aby drugi zakład elektrolizy w
Såheim, należący do Norsk-Hydro,
wykorzystać jako dodatkowe źródło
ciężkiej wody w ilości jednej tony
rocznie.

Rozpatrywano również możliwość


zbudowania w Niemczech dużego
zakładu, który wytwarzałby ciężką wodę
metodą Hartecka-Suessa. Po konferencji
berlińskiej w końcu lutego dr Herold
z zakładów azotowych Leuna należących
do koncernu I.G. Farben zwrócił się
w imieniu firmy do Hartecka i jego
kolegów z propozycją zbudowania
takiego zakładu pilotującego. Po
dyskusji z ekspertami w zakresie
termodynamiki Herold ocenił koszty
wytwarzania ciężkiej wody na 30
fenigów za gram. Była to „całkiem
znośna” cena. W połowie kwietnia
Harteck i profesor Bonhoeffer
rozpoczęli rozmowy z Heroldem
w sprawie budowy w Leuna instalacji
pilotującej kosztem 150 000 marek. Ze
względów oszczędnościowych miała się
ona składać z ośmiu stopni,
a wzbogacenie miało wynosić 1 procent.
Koncern I.G. Farben zobowiązał się
ponieść całkowity koszt budowy zakładu
doświadczalnego, acz nie
bezinteresownie. Dyrektor koncernu H.
Bütefisch zastrzegał: „Urząd Uzbrojenia
Armii musi szczegółowo zapoznać mnie
i moich najbliższych
współpracowników z całością
problematyki dotyczącej tej metody
wytwarzania energii”. Gdyby
przedsięwzięcie się powiodło,
powstałyby przesłanki zastosowań
przemysłowych, których firma nie
zamierzała przeoczyć.
Żądanie to spotkało się z zastrzeżeniami
ze strony profesora Esau, świeżo
mianowanego przez Ministerstwo
Oświaty kierownikiem niemieckiego
programu badań nad wykorzystaniem
energii atomowej. Bütefisch jednak
nadal nalegał na „dokładne zapoznanie
go z całością problemu”, zanim I.G.
Farben zobowiąże się partycypować
w kosztach. W końcu kwietnia Esau
ustąpił. Postanowiono, że w ciągu maja
koncern otrzyma szczegółowe
informacje o celu badań. „Uzgodniono,
że zakład pilotujący w Leuna zostanie
zbudowany możliwie szybko”.
W ten sposób niemiecki program badań
atomowych uzależnił się od I.G. Farben,
co miało mieć daleko idące skutki: kiedy
w 1944 roku problem ciężkiej wody
osiągnął punkt krytyczny, firma
odmówiła wypełnienia zaciągniętych
zobowiązań, o czym będzie mowa
później.
Tymczasem sprawę produkcji ciężkiej
wody trzymał mocno w ręku wojskowy
urząd współpracy ekonomicznej w Oslo,
a konkretnie konsul Schoepke, Norweg
pochodzenia niemieckiego. W marcu
1942 roku produkcja ciężkiej wody w
Vemork osiągnęła 103 kilogramy, lecz
w kwietniu nie wytworzono ani grama:
pod pretekstem niskiego poziomu wody
firma unieruchomiła zakład i dokonała
przeglądu jednego ze zbiorników
wodoru. Dopiero 6 maja turbiny
ponownie zaczęły się obracać. W tym
samym czasie rozpoczęto przebudowę
instalacji w Såheim w celu
umożliwienia produkcji ciężkiej wody
z docelową wydajnością czterech
kilogramów dziennie. Ponadto
prowadzono pomiary stężenia ciężkiej
wody w elektrolizerach zakładów
Norsk-Hydro w Notodden. W połowie
czerwca z drugiej kaskady rozdzielczej,
zainstalowanej w lutym w Vemork na
zlecenie Niemców równolegle do
istniejących już urządzeń zakładu
końcowego wzbogacania, spuszczono
pierwszą partię ciężkiej wody. Mimo
wszystko wzrost produkcji był powolny,
co Schoepke przypisywał „pewnego
rodzaju biernemu oporowi” ze strony
Norwegów.

Podczas gdy czyniono wysiłki dla


zwiększenia produkcji ciężkiej wody w
Norwegii, w Niemczech kilka zespołów
naukowych borykało się z problemem
wzbogacania uranu.
Otrzymawszy na początku 1942 roku
pierwsze duże elementy urządzenia
z firmy Bamag, dr Erich Bagge
rozpoczął w Instytucie im. Cesarza
Wilhelma w Berlinie montaż śluzy
izotopowej. W ciągu następnych dwu
miesięcy zbudował i poddał próbom
szereg wariantów pieca do odparowania
srebra - metalu, który miał służyć do
sprawdzenia przydatności całego
urządzenia. Wreszcie 13 lutego po raz
pierwszy napełnił piec uranem.
Trzy niezależne zespoły pracowały nad
elektromagnetyczną metodą rozdzielania
izotopów uranu. W Kilonii W. Walcher
zbudował spektrograf masowy, za
pomocą którego zdołał rozdzielić
niewielkie ilości izotopów srebra
i który teoretycznie powinien nadawać
się także do rozdzielania izotopów
uranu. W instytucie Otto Hahna w
Berlinie-Dahlem Ewald budował
urządzenie w zasadzie podobne, chociaż
jego rozwiązanie było pod pewnymi
względami niezwykłe. Poważną wadą
obu urządzeń była niezwykle niska
wydajność - od czasu do czasu
pojedynczy jon. Możliwość
przezwyciężenia tej trudności wskazał
baron Manfred von Ardenne w swoim
rozesłanym w kwietniu raporcie pod
tytułem „Nowy magnetyczny separator
izotopów o dużej wydajności”. Von
Ardenne rzeczywiście zbudował taki
separator w swoim laboratorium w
Lichterfelde. Dopiero po wojnie, kiedy
opublikowano szczegóły techniki
stosowanej przez Amerykanów w Oak
[39]
Ridge , okazało się, do jakiego stopnia
ich rozwiązanie było zbieżne
z rozwiązaniem von Ardenne.
W kwietniu gotów był pierwszy prototyp
ultrawirówki doktora Grotha. Pierwsze
próby polegały na rozpędzaniu
zbudowanego z lekkiego stopu wirnika
do coraz większej prędkości. Nie
osiągnąwszy projektowanych obrotów,
już przy 50 000 obrotów na minutę
wirnik rozleciał się - stop miał zbyt
małą wytrzymałość. Miesiąc później
poddano w Kilonii próbom następny,
mniejszy wirnik - i ten się rozleciał.
Były to jednak tylko „choroby wieku
dziecięcego”. Stało się oczywiste, że
technika wzbogacania zostanie wkrótce
opanowana w praktyce. Jak zauważył
Harteck, metoda Clusiusa-Dickela
zawiodła, ponieważ wszystko w niej
zależało od czynników nieuchwytnych.
W przypadku ultrawirówki żadnych
czynników nieuchwytnych nie było:
działanie urządzenia opierało się na
znanych zasadach fizycznych, którym
musiał się podporządkować nawet
sześciofluorek uranu.

III
Do 1 maja 1942 „Degussa”
wyprodukowała prawie 3,5 tony
czystego uranu metalicznego w postaci
proszku. Głównymi odbiorcami
produkcji „Degussy” byli: firma Auer,
Ministerstwo Wojny i profesor
Heisenberg. W instytucie Heisenberga w
Lipsku dobiegały końca przygotowania
do najważniejszego z planowanych
doświadczeń w zakresie stosów
atomowych.
Poprzedni eksperyment L-III dał tak
pomyślne rezultaty, że Heisenberg
postanowił powiększyć stos
o dodatkową warstwę metalicznego
uranu i zobaczyć, co z tego wyniknie.
Tymczasem w grudniu 1941 roku
wspólnie z Döpelem przeprowadzał
doświadczenie z neutronami prędkimi,
które dało im przykrą nauczkę.
Sproszkowany uran ma nieprzyjemne
własności - na powietrzu z łatwością
ulega samozapaleniu. Jeden z techników
Heisenberga ostrożnie przesypywał
proszek uranowy do wnętrza kuli
aluminiowej, gdy nagle rozległ się
głuchy huk i strumień ognia wystrzelił
z otworu kuli na cztery metry w górę,
parząc mu dotkliwie dłoń i podpalając
pobliski zbiornik z uranem. Döpel wraz
z technikiem zasypali pojemnik
piaskiem, lecz kiedy następnego dnia
odgarnęli piasek, stwierdzili, że uran
wciąż jeszcze pali się w najlepsze.
Z pewnymi obawami wrzucili żarzące
się resztki do wody i przekonali się
w ten ryzykowny sposób, że płonący
uran można ugasić, zalewając go dużą
ilością wody.
Stos L-IV w Lipsku
W maju 1942 r. Döpel i Heisenberg przeprowadzili
doświadczenie, mające istotne znaczenie dla
całości niemieckich badań atomowych: w kulistym
stosie, przedstawionym schematycznie na
powyższym rysunku, po raz pierwszy na świecie
zaobserwowano mnożenie neutronów. Brak jest
jakichkolwiek zdjęć tego stosu, który wkrótce uległ
zniszczeniu przez pożar.

Kiedy Döpel i Heisenberg


przygotowywali swój rozstrzygający
eksperyment oznaczony symbolem L-IV -
3 lutego „Degussa” dostarczyła 572
kilogramy sproszkowanego uranu - dla
uniknięcia podobnego wypadku
wszystkie czynności związane
z napełnianiem zbiornika musieli
wykonywać w atmosferze dwutlenku
węgla. Łącznie użyto w tym
doświadczeniu przeszło trzy czwarte
tony metalicznego uranu. Powłokę stosu
stanowiły dwie półkule aluminiowe,
szczelnie ze sobą połączone. Razem ze
140 kilogramami ciężkiej wody stos
ważył nieomal tonę. Cały zestaw można
było opuszczać do zbiornika z wodą. Do
wnętrza stosu wprowadzono przez
szczelny kanał radowo-berylowe źródło
neutronów i rozpoczęto pomiary.
Tym razem nie mogło być wątpliwości:
liczba neutronów opuszczających
powierzchnię stosu była zdecydowanie
większa od liczby neutronów
wytwarzanych przez źródło w środku
stosu - mimo wszelkich możliwych
czynników. Döpel i Heisenberg ocenili
całkowity przyrost liczby neutronów na
13 procent. „Udało się nam wreszcie
zrealizować taką konfigurację stosu,
dzięki której wytwarza się więcej
neutronów, niż ulega pochłonięciu” -
donosili uczeni Ministerstwu Wojny.
„Osiągnięte wyniki przekraczają
wszystko, czego mogliśmy oczekiwać na
podstawie uprzednio przeprowadzonych
doświadczeń z tlenkiem uranu...
Powiększając po prostu rozmiary
opisanego stosu, otrzymamy reaktor
uranowy, dostarczający energii
w ilościach zbliżonych do teoretycznie
osiągalnej energii jądra atomowego”.
Z ich obliczeń, wprawdzie wciąż
jeszcze niedokładnych, wynikało, że
w większym stosie, zawierającym około
5 ton ciężkiej wody i 10 ton litego
metalicznego uranu, zostałaby po raz
pierwszy na świecie zrealizowana
samopodtrzymująca się reakcja
łańcuchowa. 28 maja „Degussa”
przekazała swoim zakładom Nr 1 we
Frankfurcie pierwszą tonę
sproszkowanego uranu w celu
przetopienia go na płyty.

Stos L-IV tkwił wciąż w zbiorniku


z wodą w lipskim laboratorium, gdy
Heisenberg udawał się 4 czerwca do
Berlina na tajną naradę, która miała
przesądzić dalsze losy projektu:
naukowcy mieli spotkać się z ministrem
Speerem i wyższymi urzędnikami
Ministerstwa Uzbrojenia, aby
zadecydować o przyszłości niemieckich
badań jądrowych. Przed dwoma
miesiącami Göring podpisał
rozporządzenie, stanowczo zakazujące
prowadzenia jakichkolwiek badań nie
związanych bezpośrednio z potrzebami
wojennymi, i tylko Speer miał prawo
uchylenia tego zakazu w stosunku do
konkretnego projektu.
Narada miała miejsce w audytorium
Helmholtza w gmachu im. Harnacka,
siedzibie zarządu instytutu w Dahlem.
Speerowi towarzyszyli: jego doradca
techniczny Karl-Otto Saur oraz twórca
samochodu Volkswagen, profesor
Porsche. Z naukowców poza
Heisenbergiem obecni byli: Otto Hahn,
dr Diebner, prof. Harteck, dr Wirtz
i prof. Thiessen, który przed dwoma
miesiącami niezależnie pisał do
Göringa, zwracając uwagę na znaczenie
rozszczepienia uranu. Obecny był także
dr Albert Vögler, prezes Towarzystwa
im. Cesarza Wilhelma i zarazem prezes
koncernu stalowego Vereinigte
Stahlwerke. Z prywatnego dziennika
Otto Hahna wiemy, że byli tam także
gen. Leeb i jego zwierzchnik gen.
[40]
Fromm, oraz feldmarszałek Milch
i admirał Witzell, którzy sprawowali
w pozostałych rodzajach broni
analogiczne funkcje co Leeb w wojskach
lądowych.
Naradę rozpoczął pewien naukowiec
referatem na temat nowego wykrywacza
min. Jako drugi za pulpitem stanął
Heisenberg. Warto tu przypomnieć, że
przed dwoma miesiącami rozpoczęła się
prawdziwa ofensywa nalotów
dywanowych RAF na niemieckie miasta.
Lubeka, Rostock i Kolonia leżały
w gruzach. W nalocie na Kolonię po raz
pierwszy wzięło udział tysiąc
bombowców. Heisenberg otwarcie
postawił sprawę wykorzystania
rozszczepienia jądrowego dla celów
wojskowych i wyjaśnił, w jaki sposób
można stworzyć bombę jądrową. Była to
rewelacja nawet dla władz
Towarzystwa im. Cesarza Wilhelma,
którym z badaniami Heisenberga
kojarzył się dotychczas jedynie tak
zwany „piec uranowy”. „Słowo
«bomba», które padło na tej naradzie,
było nowością nie tylko dla mnie, ale
i dla większości uczestników, sądząc
z ich reakcji” - stwierdził później dr
Telschow, sekretarz naukowy
towarzystwa. W zasadzie - mówił
Heisenberg - jako jądrowy materiał
wybuchowy mogą służyć dwie
substancje: uran-235 i pierwiastek
o liczbie atomowej 94 (to jest pluton).
Z obliczeń Bothego wiadomo także, że
pierwiastek zwany protaktynem również
powinien ulegać rozszczepieniu przez
neutrony prędkie i że nadkrytyczna masa
protaktynu winna spontanicznie
eksplodować, podobnie jak
nadkrytyczna masa uranu-235 lub
plutonu. Wyprodukowanie protaktynu
w dostatecznej ilości nie było jednak
możliwe.
Po referacie Heisenberga nastąpiła
wymiana pytań i odpowiedzi, które
zapadły głęboko w pamięć wszystkich
obecnych. Feldmarszałek Milch spytał
o wielkość bomby jądrowej, która
mogłaby zniszczyć całe duże miasto za
jednym zamachem. Heisenberg odparł,
że ładunek wybuchowy byłby
„wielkości ananasa”, i zilustrował
wypowiedź wymownym gestem dłoni.
Spowodowało to niezwykłe ożywienie
wśród obecnych na sali niefizyków.
Heisenberg - według jego relacji -
pospieszył przygasić ich entuzjazm.
Podczas gdy Amerykanie,
popracowawszy usilnie, mogą mieć
wkrótce stos uranowy, a już za dwa lata
bombę, dla Rzeszy produkcja takiej
bomby jest obecnie niemożliwością
ekonomiczną. Ponadto produkcja bomby
byłaby sprawą wielu miesięcy, jeśli nie
lat. „Byłem zadowolony - wspominał
Heisenberg sześć lat później - że
oszczędzona mi została
odpowiedzialność za powzięcie decyzji.
Obowiązujące wówczas rozporządzenia
führera całkowicie wykluczały podjęcie
ogromnego wysiłku, niezbędnego dla
produkcji bomby atomowej”.
Heisenberg podkreślał jednak na
naradzie znaczenie reaktora uranowego
tak dla niemieckich planów wojennych,
jak i dla powojennego rozwoju kraju.
Dziennik Otto Hahna świadczy, że Speer
zaaprobował „projekty budowlane”,
obejmujące budowę na terenie Instytutu
Fizyki im. Cesarza Wilhelma w Dahlem
dużego, specjalnie wyposażonego
schronu przeciwlotniczego, który miał
mieścić pierwszy wielki niemiecki
reaktor uranowy. Program badań
jądrowych nie zyskał wprawdzie
szerokiego poparcia rządu, lecz
z drugiej strony uniknął całkowitej
zagłady. Milch opuścił salę obrad
zawiedziony i w dwa tygodnie później
oficjalnie zatwierdził masową
produkcję prostej, niewymyślnej broni,
znanej później jako V-1 - latająca
bomba.
Wieczorem uczeni i politycy zasiedli do
wspólnej kolacji w gmachu im.
Harnacka. Heisenberg, któremu
przypadło miejsce obok Milcha,
skorzystał ze sposobnej chwili i spytał
feldmarszałka bez ogródek, jak jego
zdaniem skończy się wojna. Milch
odparł, że jeśli przegrają, to
z powodzeniem mogą wszyscy zażyć
strychniny. Uczony podziękował mu za
radę. Heisenberg twierdzi, że od tej
chwili wiedział już, że Niemcy
przegrały wojnę.
Po kolacji zaprowadził Alberta Speera
do odległego o kilkaset metrów Instytutu
Fizyki, który minister życzył sobie
zwiedzić. Stali przez chwilę przed
wyniosłą kolumną wysokonapięciowego
akceleratora, z dala od ciekawych uszu.
Heisenberg zadał Speerowi to samo
pytanie, co poprzednio Milchowi.
Minister odwrócił się i bez słowa
popatrzył na uczonego. Heisenberg uznał
milczenie za wymowne.
23 czerwca Speer odbył naradę z
Hitlerem. Szesnasty punkt długiej listy
spraw do omówienia stanowiły projekty
związane z uranem. Oto wszystko, co na
ten temat zanotował później Speer:
„Doniosłem pokrótce Führerowi o
zebraniu w sprawie wykorzystania
rozszczepienia atomowego i o
udzielonym poparciu”.
Jest to jedyny dokument świadczący, że
Hitler wiedział w ogóle o istnieniu
niemieckiego programu badań
jądrowych, chociaż dwa lata później
poruszał mgliście ten temat.
Z dzisiejszego punktu widzenia może się
wydawać, że narada z 4 czerwca 1942
roku ostatecznie przekreśliła niemieckie
plany atomowe. Byłoby to jednak
niesłuszne. Przy ówczesnym stanie
badań, nie osiągnąwszy jeszcze
kontrolowanej reakcji łańcuchowej,
Heisenberg nie miał ochoty angażować
się w jakieś wielkie przedsięwzięcie
atomowe. Kiedy później widział, ile
wysiłku włożono w produkcję V-1 i V-
2, żal mu się zrobiło stosunkowo
skromnej pozycji badań jądrowych, lecz
zdawał sobie sprawę, że była to jego
wina. „Zabrakło nam odwagi, aby
wiosną 1942 roku zalecić władzom
zatrudnienie 120 000 ludzi” przy
pracach nad projektem uranowym -
powiedział w roku 1945. Należy jednak
zdawać sobie sprawę, że gdyby
Heisenbergowi i jego
współpracownikom udało się uzyskać
reakcję łańcuchową, nic nie
wstrzymałoby ich od przejścia -
z czystej ciekawości - do następnego
etapu: czy to ekstrakcji plutonu, czy też
wydzielenia uranu-235. Uzyskanie
reakcji łańcuchowej dałoby im pewność
siebie - a zatem i priorytety - których im
brakowało w czerwcu 1942 roku.

23 czerwca 1942 roku, tego samego


dnia, kiedy w Berlinie Speer składał
raport Hitlerowi, w Lipsku, w instytucie
Heisenberga i Döpela, zaczęło się dziać
coś dziwnego. Z kulistego stosu
atomowego L-IV, od dwudziestu dni
zanurzonego w zbiorniku z wodą,
zaczęły się wydobywać pęcherzyki gazu.
Döpel zbadał gaz i stwierdził, że był to
głównie wodór. Wytwarzanie się
wodoru przypisał reakcji chemicznej
metalicznego uranu z wodą - gdzieś
w kuli musiał być przeciek. Po pewnym
czasie wydostawanie się pęcherzyków
ustało, co zdawało się potwierdzać jego
przypuszczenia.
Niemniej jednak Döpel uznał, że stos
trzeba wydobyć z wody i otworzyć
jeden z wlotów dla sprawdzenia, ile
wody przedostało się do wnętrza.
O godzinie 15.15 ten sam co poprzednio
pechowy technik zluzował przykrywkę
jednego z wlotów. Natychmiast rozległ
się świst wsysanego powietrza, co
świadczyło, że ciśnienie wewnątrz kuli
było obniżone. Po trzech sekundach ciąg
powietrza zmienił kierunek i z otworu
wytrysnął strumień gorącego gazu,
unosząc cząstki płonącego proszku
uranowego. Po dalszych paru sekundach
z otworu tryskał już jęzor ognia długości
kilkudziesięciu centymetrów, topiąc
aluminium wokół otworu i zapalając
coraz więcej uranu. Döpel począł
zalewać ogień wodą, początkowo
bezskutecznie. Wreszcie płomień
przygasł, lecz dym wciąż wydostawał
się z wnętrza stosu. Döpel polecił
wypompować ciężką wodę
z wewnętrznej kuli, żeby ocalić chociaż
część bezcennej cieczy. Następnie
wespół z dwoma technikami opuścił
zestaw ponownie do zbiornika z wodą
w nadziei ochłodzenia go. Zajrzał
Heisenberg, zobaczył, że wszystko jest
już w porządku, i poszedł na zajęcia ze
studentami.
Nie wszystko jednak było w porządku.
Temperatura stosu rosła. O godzinie 18
Heisenberga wywołano z zajęć,
ponieważ stos rozgrzewał się coraz
bardziej. Obaj uczeni podeszli do
zbiornika i stali, obserwując obraz
aluminiowej kuli zniekształcony przez
parującą wodę. Zdecydowali właśnie
przebić kulę w kilku miejscach dla
uniknięcia katastrofy, kiedy nagle
zauważyli, że kula niemal
niedostrzegalnie drgnęła, a następnie
całkiem wyraźnie zaczęła puchnąć.
Uczeni nie potrzebowali dalszej zachęty
- pomknęli do drzwi i wydostali się na
zewnątrz o sekundę wcześniej, nim silna
eksplozja targnęła budynkiem. Fontanna
płonącego uranu trysnęła do sufitu na
wysokość sześciu metrów, a palące się
cząstki proszku rozniosły się po całym
budynku, wzniecając pożar: „Wobec
tego - raportował Döpel Ministerstwu
Wojny - wezwaliśmy straż pożarną”.
Osiem minut później przybył oddział
lipskiej straży pożarnej i stłumił
najgroźniejszy ogień strumieniami wody
i piany. Studnię pokryto warstwą piany,
lecz języki ognia wyrywały się z wody
jeszcze przez dwie doby. Wreszcie z L-
IV pozostało tylko „bulgocące bagno”
wypalonego uranu, wody i kawałków
aluminiowej obudowy. Jeden z
silniejszych wstrząsów dosłownie
oderwał jedną półkulę od drugiej, mimo
że były skręcone setką śrub.
Szczęśliwym trafem Heisenberg i Döpel
uniknęli poważniejszych obrażeń,
przepadła jednak duża część
wyposażenia, uran i ciężka woda. Ich
honor naukowy także poważnie
ucierpiał. Zwłaszcza Heisenberg musiał
się zżymać, kiedy dzielny komendant
straży ogniowej w imieniu swej
jednostki przekazywał mu w rozlewnym
saksońskim dialekcie gratulacje
z powodu tak wspaniałego pokazu
[41]
„rozszczepienia atomowego” .
Oczywiście w stosie L-IV nie zaszła
żadna reakcja jądrowa. Po prostu woda
przedostała się do zewnętrznej warstwy
metalicznego uranu, nastąpiła reakcja
chemiczna, w wyniku której powstał
wodór, tworzący z tlenem mieszaninę
wybuchową. Stanowiło to niespodziankę
dla fizyków, choć chemicy, jak dr Riehl
z firmy Auer dostarczającej uran, byli
tego niebezpieczeństwa w pełni
świadomi. Rok wcześniej za
pośrednictwem Urzędu Uzbrojenia
Armii „Degussa” rozesłała okólnik
ostrzegający przed szczególnymi
własnościami uranu. We Frankfurcie
miał już miejsce podobny wypadek:
duży zapas sproszkowanego uranu stanął
nagle w ogniu i spalił się całkowicie.
Prof. Döpel napisał własny raport o obu
lipskich wypadkach, zalecając gorąco,
by do budowy wszystkich przyszłych
stosów w celu uniknięcia podobnych
katastrof używano litego metalicznego
uranu.
Döpel był dziwakiem. W czasie wojny
popadał w konflikt niemal z każdym,
z kim pracował, z wyjątkiem
Heisenberga. Po wybuchu stosu L-IV
wystosował do doktora Riehla cierpki
list z pretensjami o przysłanie im do
doświadczeń tak złośliwej substancji.
Riehl odpowiedział uprzejmie, lecz
z pewnością przypomniał rozesłany
przed rokiem okólnik z ostrzeżeniem.
Döpel wysłał do niego następny przykry
list i chemik od Auera uznał, że bardziej
dyplomatycznie będzie nie odpowiadać.
Riehl spotkał Döpela ponownie
w czerwcu 1945 roku w Moskwie pod
drzwiami gabinetu Berii. Szef
radzieckiej służby bezpieczeństwa,
Beria, wezwał obu naukowców, a także
Gustawa Hertza i prof. Vollmera, w celu
omówienia ich przyszłej pracy. Tuż
przed wejściem do gabinetu Döpel
podszedł do Riehla i zaczął gorąco
przepraszać za oba listy napisane w
1942 roku. Wyrażał nadzieję, że Riehl
nie ma mu ich za złe. Ten epizod
świetnie charakteryzuje zamknięty krąg,
w którym żyli uczeni: cały ich świat legł
w gruzach, Niemcy zostały pokonane,
znajdowali się w stolicy
nieprzyjacielskiego kraju, czekali na
przyjęcie ich przez człowieka, który
uchodził za postrach części Europy i
Azji - i bawili się w wyjaśnianie
drobnego incydentu z dawnych czasów.
Naruszyliśmy jednak chronologię:
musimy wrócić do lata 1942 roku.
6
Operacja „Freshman“

Niemiecki „projekt U”, określony przez


marszałka Göringa jako „przedmiot tak
palącego nas wszystkich
zainteresowania”, wchodził teraz w swą
najtrudniejszą fazę. Od momentu, gdy
niemieccy fizycy jądrowi przedstawili
sprawę Albertowi Speerowi, upłynął
miesiąc, w ciągu którego cała struktura
organizacyjna niemieckiej nauki została
wywrócona do góry nogami. Rzesza
postanowiła zmobilizować naukę do
pracy dla ostatecznego zwycięstwa.
Dawną Radę Badań Naukowych Rzeszy,
na czele której stał Rust, miało zastąpić
nowe niezależne ciało o tej samej
nazwie, kierowane przez samego
marszałka Göringa. Hitler podpisał
odpowiedni dekret 9 czerwca. Z wolna
wyłaniała się nowa struktura
organizacyjna Rady, ale prace przez nią
kierowane leżały odłogiem.
Nowa Rada Badań Naukowych Rzeszy
miała formalnie podlegać Radzie
Ministerialnej do Spraw Obrony Rzeszy,
której przewodniczył Göring, a w skład
której wchodziło 21 ministrów,
wyższych oficerów i dygnitarzy
partyjnych z Heinrichem Himmlerem
włącznie. Nie było w niej ani jednego
naukowca. W rzeczywistości
działalnością Rady Badań Naukowych
miała kierować specjalna podkomisja.
Była to śmiała, lecz nieco spóźniona
próba uporządkowania nauki
niemieckiej pod względem
organizacyjnym.
Żadne jednak wewnętrzne posunięcia
nie mogły powetować strat
spowodowanych przez prześladowania
polityczne ludzi nauki. Do 1937 roku
zwolniono ze stanowisk niemal 40
procent profesorów wyższych uczelni.
Liczba ta powiększyła się jeszcze o tych,
których narastająca fala antysemityzmu
zmusiła do opuszczenia Niemiec - a było
wśród nich wielu wybitnych fizyków.
Teraz dopiero władze Rzeszy
uświadomiły sobie swój błąd.
W znamiennej wypowiedzi na tajnym
posiedzeniu w sprawie przyszłych zadań
Rady Badań Naukowych, w którym
uczestniczyli prawie wszyscy
[42]
członkowie Rady Ministerialnej .
Göring przedstawił kłopoty, których
przyczyniło führerowi i jemu samemu
wygnanie naukowców-Żydów:
„Führer wzdraga się przed stosowaniem
sztywnej segregacji w nauce, która
prowadzi do takich oto skutków: «Ten
wynalazek rzeczywiście mógłby być dla
nas bardzo cenny - nadzwyczaj cenny -
i mógłby posunąć sprawę daleko
naprzód, ale nie możemy go tknąć,
ponieważ żona tego człowieka jest
Żydówką lub on sam jest półkrwi
Żydem...» Roztrząsałem niedawno tę
sprawę z führerem. Mamy prawo
zatrudniać jeszcze przez dwa lata
pewnego Żyda w Wiedniu, a innego
w badaniach fotograficznych, ponieważ
dysponują czymś, co jest nam potrzebne
i co obecnie może nam przynieść
ogromne korzyści. Byłoby z naszej
strony skrajną głupotą powiedzieć teraz:
«Musimy się go pozbyć. Znakomity
badacz, fantastyczny umysł, ale ma żonę
Żydówkę, nie można zezwolić mu na to,
by pozostał na uniwersytecie itp.»
Führer zezwalał na podobne wyjątki
w sztuce, z operetką włącznie. Tym
chętniej uczyni wyjątek tam, gdzie
chodzi o naprawdę ważne sprawy czy
wielkich uczonych”.
Pod koniec narady Göring wrócił do
niemieckich projektów uranowych -
projektów „wymagających najściślejszej
tajemnicy”, której dochowywać muszą
nawet zainteresowani naukowcy.
„Uczeni zbyt długo zachowywali się jak
primadonny” - ciągnął i mając na myśli
ostatnie miesiące przed wybuchem
wojny, dodał: „Szlag człowieka trafia,
kiedy czyta o tym czy innym zjeździe
fizyków czy chemików w Londynie czy
Nowym Jorku i widzi zapał, z jakim
każdy mędrek trąbi o swoich odkryciach
przed całym światem, jak gdyby nie
mógł ich utrzymać w pęcherzu ani chwili
dłużej. Ach, jakie to wspaniałe! Niech
się wszyscy dowiedzą! Tylko my, my,
którzy naprawdę jesteśmy
zainteresowani w wykorzystaniu tych
odkryć, dowiadujemy się o wszystkim
ostatni! Po pierwsze, nie możemy
studiować prac, które ci mądrale piszą -
przynajmniej ja jestem na to za głupi.
A w rezultacie my, którzy moglibyśmy
zrobić najlepszy użytek z ich odkryć, po
prostu o nich nie słyszymy. Tymczasem
koledzy naszych mędrków w Anglii,
Francji i Ameryce dowiadują się od
razu, co za jajko zniósł ich niemiecki
kolega”, Trudno wątpić, że ten dowcip
Göringa adresowany był do Otto
[43]
Hahna z powodu opublikowanego
przezeń w 1939 roku odkrycia
rozszczepienia uranu.
Kilka tygodni później Göring dość
niespodziewanie mianował dyrektora
departamentu Rudolfa Mentzla, cywila
o wysokiej honorowej randze w SS,
swoim pełnomocnikiem do spraw Rady.
Podobnie jak poprzednio ciężar prac
administracyjnych miał spoczywać na
barkach 11 kierowników sekcji
naukowych. Byli to wybitni uczeni,
niektórzy z wyraźnymi powiązaniami z
NSDAP. Planowano mianowanie
„specjalnych pełnomocników”, którzy
mieli sprawować pieczę nad
najważniejszymi kierunkami badań. Na
razie jednak fizyka jądrowa pozostała
w gestii urzędującego kierownika sekcji
fizyki, profesora Abrahama Esaua. Esau
miał mieć do dyspozycji biuro
(Geschäftsstelle), zajmujące się stroną
administracyjną, a obowiązki
administracyjne powierzono
Diebnerowi i Berkeiowi, którzy
sprowadzili się tu z Gottow. Ich
zwierzchnik, profesor Esau, już raz
poparzył sobie palce na „projekcie U”,
jego uczucia dla głównych filarów
projektu nie mogły więc być zbyt ciepłe.

W tym okresie fizykochemicy, a nie


fizycy przejęli prowadzenie prac
„projektu U”. Podczas gdy zespoły w
Lipsku, Berlinie i Heidelbergu krok po
kroku szukały potwierdzenia swoich
rozważań teoretycznych, grupa
fizykochemików z Hamburga, kierowana
przez profesora Paula Hartecka,
potrafiła nadać pracom właściwe tempo.
To właśnie Harteck - z właściwym mu
wyczuciem techniki doświadczalnej - od
samego początku twierdził, że uran
i moderator w reaktorze atomowym
powinny być oddzielone od siebie, a nie
wymieszane. To Harteck podjął
w pierwszych miesiącach 1940 roku
próbę budowy stosu uranowego
z dwutlenkiem węgla - dwa i pół roku
wcześniej, zanim Fermi zbudował w
Chicago pierwszy w historii krytyczny
stos atomowy. To Harteck i Suess
opracowali sposób 10-krotnego
powiększenia produkcji ciężkiej wody
w Vemork. Z kolei inny fizykochemik dr
Groth przez rok mozolił się wespół z
Harteckiem nad dostosowaniem metody
dyfuzyjnej Clusiusa-Dickela do
rozdzielania izotopów uranu. Tenże
Groth przeforsował koncepcję użycia
ultrawirówki do wzbogacania
naturalnego uranu w uran-235 - ku
wielkiemu zdumieniu Hartecka, który
Grotha najwyraźniej nie doceniał.
Wynik spotkania ze Speerem wydał się
Harteckowi katastrofą. To świetnie, że
w Berlinie buduje się schron dla
reaktora, lecz jednocześnie - właśnie
w momencie, gdy doświadczenia
z ultrawirówką są o krok od powodzenia
- najwyraźniej grozi im utrata
priorytetów umożliwiających
kontynuowanie prac. 1 czerwca próby
rozdzielania izotopów ciężkiego gazu,
ksenonu, za pomocą ultrawirówki. której
budowę firma Anschütz i Co.
Rozpoczęła zaledwie przed pół rokiem,
zostały uwieńczone wspaniałym
sukcesem. Współczynnik wzbogacenia
zgadzał się niemal ściśle z teorią.
Wkrótce mieli po raz pierwszy użyć
aparatury do wzbogacania
sześciofluorku uranu.
26 czerwca po rozmowie z Diebnerem,
który wybrał się specjalnie do Kilonii i
Hamburga w celu omówienia
szczegółów nowego osiągnięcia, prof.
Harteck wystosował do Ministerstwa
Wojny apel o dalsze finansowanie
badań:
„Jak wiadomo, istnieją dwie koncepcje
budowy reaktora uranowego:
Reaktor pierwszego typu zawierałby
uran naturalny i około 5 ton ciężkiej
wody.
Reaktor drugiego typu zawierałby
metaliczny uran wzbogacony w uran-
235. Niezbędna ilość uranu byłaby więc
mniejsza, podobnie jak i ilość ciężkiej
wody. Możliwe byłoby nawet
zastosowanie zwykłej wody.
Naukowcy niemieccy przyjęli pierwszą
koncepcję, natomiast Amerykanie
prawdopodobnie posłużą się drugą
z nich. Która da lepsze wyniki na
dłuższą metę, wykazać może tylko
doświadczenie. W każdym razie
reaktory drugiego typu będą
urządzeniami znacznie mniejszymi i, być
może, uda się je zastosować do napędu
pojazdów wojskowych.
Ponadto drugi typ wiąże się bliżej
z wytwarzaniem materiałów
wybuchowych”.
Dalej wyjaśniał, że ideą stosu z uranem
wzbogaconym dotychczas nie
zajmowano się w Niemczech z powodu
rzekomo nieprzezwyciężonych trudności
ze wzbogacaniem uranu w izotop 235.
Wreszcie stwierdził, że wyniki prób
z ultrawirówką Grotha są tak
zachęcające, iż „powinniśmy
zdecydowanie skoncentrować wysiłki na
drugiej koncepcji”.
Na początku sierpnia komorę aparatury
po raz pierwszy napełniono
sześciofluorkiem uranu. Średnie
wzbogacenie w uran-235 już
w pierwszej serii prób wyniosło 2,7
procent. Wprawdzie rezultaty były
gorsze, niż się spodziewano - zapewne
z powodu niedoskonałego sposobu
odprowadzania wzbogaconego gazu -
ale zawsze było to jakieś wzbogacenie.
Heisenberg ze swoim berlińskim
zespołem wykazał, że dla zbudowania
reaktora ze zwykłą wodą jako
moderatorem wystarczyłoby
wzbogacenie uranu do 11 procent - tak
więc teoretycznie niezbędna byłaby
jedynie bateria takich ultrawirówek,
wzbogacających uran w kilku stopniach.
Tymczasem Harteck, wracając
pociągiem z Kilonii do Hamburga,
wpadł na pomysł pewnych ulepszeń. Czy
nie można by podzielić wirnika wzdłuż
osi na szereg komór i połączyć
zewnętrzną część każdej z nich z częścią
przyosiową następnej? Czy nie można by
stworzyć zespołu dwu ultrawirówek,
połączonych ze sobą dwiema rurami,
i okresowo zmieniać prędkość obrotu
jednej wirówki względem drugiej tak,
aby różnica ciśnień między nimi stale się
zmieniała? Gaz przepływałby na
przemian z jednego wirnika do drugiego,
dzięki czemu jedna podwójna
ultrawirówka kilkakrotnie zwiększyłaby
skuteczność rozdzielania.
Prof. Esau w raporcie skierowanym do
marszałka Göringa podkreślił wielkie
znaczenie ultrawirówki. Według jego
przewidywań z chwilą całkowitego
dopracowania projektu urządzenia
należałoby produkować je w wielkich
ilościach, aby sprostać niemieckiemu
zapotrzebowaniu na uran-235. Z końcem
października konstruktorzy ultrawirówki
zaakceptowali zmiany zaproponowane
przez Hartecka. Profesor wyraził
przypuszczenie, że skoro możliwość
wzbogacania uranu-235 została
udowodniona, mogą spodziewać się
poważniejszych zamówień rządowych.
Jednakże profesor Esau nie miał ochoty
doprowadzić całej sprawy do logicznej
konkluzji, tj. do bomby uranowej.
W rozmowie z prof. Haxelem, świeżo
mianowanym łącznikiem między nim
a instytutem badawczym niemieckiej
marynarki, wyraził obawę, że jeśli tylko
w kwaterze führera padnie słowo
„bomba uranowa” - wszyscy oni łącznie
z Haxelem spędzą resztę wojny za
drutami kolczastymi na próbach
stworzenia takiej bomby. Wobec tego
Haxel miał jako rację bytu „projektu U”
wysuwać jedynie „silnik uranowy”.

II
Według przewidywań Heisenberga dla
wywołania w stosie uranowym reakcji
łańcuchowej niezbędne było 5 ton
ciężkiej wody. Do końca czerwca 1942
roku zakłady Vemork dostarczyły
Niemcom zaledwie 800 kilogramów -
jedną szóstą potrzebnej ilości. Jeszcze
raz wzięto pod rozwagę możliwość
produkcji ciężkiej wody w Niemczech.
W połowie lipca Diebner i Berkei
zorganizowali w Berlinie naradę
z ekspertami od wytwarzania ciężkiej
wody. W naradzie wzięli też udział
Heisenberg i Bothe. Zebranych
poinformowano, że budujący się koło
Monachium zakład pilotujący będzie
mógł wytwarzać metodą Clusiusa-
Lindego zaledwie 200 kilogramów
ciężkiej wody rocznie, jeśli produktem
wyjściowym będzie naturalny wodór.
Byłoby znacznie korzystniej
wprowadzać wodór już częściowo
wzbogacony w deuter. Czy Niemcy
dysponują jakimś źródłem nieco
wzbogaconego wodoru? Prof. Harteck
wyrażał obawy, że proces będzie
wymagał ogromnych ilości energii, że
niezbędne będzie wydajne ochładzanie i
że trzeba będzie stosować wodór
o najwyższej czystości. Jego
argumentacja nie została wzięta pod
uwagę. Inni uczestnicy zalecili wysłanie
komisji ekspertów do wielkiej
hydroelektrowni w Merano w Tyrolu
w celu zbadania stężenia ciężkiej wody
w tamtejszych elektrolizerach. Gdyby
było ono dostateczne, można by
zwiększyć produkcję zakładu Clusiusa-
Lindego do półtorej tony rocznie.
Konferencję zamknięto stwierdzeniem,
że „sprawa wytwarzania ciężkiej wody
jest nadal bardzo pilna” i że wobec tego
nie należy odkładać opracowywania
innych metod aż do uzyskania wyników z
Merano.
Dr Hans Suess pojechał na 10 dni do
Vemork i tu wraz z głównym inżynierem
Jomarem Brunem przeprowadził serię
doświadczeń w celu sprawdzenia,
w jakim stopniu użycie katalizatorów
może poprawić wydajność
dwutemperaturowego procesu wymiany
izotopowej, zastosowanego
w pierwszych stopniach wzbogacania.
Niemcy i Norwegowie pozostawali
teraz w jak najbliższych stosunkach.
Suess i Brun wspólnie z drugim
inżynierem z Vemork, Alfem Larsenem,
zbudowali w zakładach małe urządzenie
laboratoryjne do badania skuteczności
różnych katalizatorów.
Pod koniec pobytu Suessa do Norwegii
przybyli Wirtz i Berkei. Konsul
Schoepke spotkał się z nimi w Oslo, po
czym wszyscy trzej wraz z trzema
inżynierami Norsk-Hydro: Voslewem,
Eide i Johannsenem, udali się do
Rjukan. Szum siłowni zakładów Vemork
stwarzał nastrojowe tło do dyskusji nad
środkami dalszego powiększenia
produkcji ciężkiej wody. W naradach
brał też udział dyrektor zakładów.
Niemcy upewnili się, że prace nad
modyfikacją szóstego stopnia kaskady
rozdzielczej są daleko posunięte.
W ciągu następnych trzech miesięcy
Brun i Suess zredagowali wspólnie dla
niemieckiego Ministerstwa Wojny trzy
raporty, w których omówili środki
podjęte przez nich dla zwiększenia
wydajności fabryki oraz wyniki badań
różnych katalizatorów dla szóstego
stopnia kaskady.
25 lipca niemieccy naukowcy
skontrolowali przebieg prac
w zakładach elektrolizy w Såheim:
pracowały tam już nowe elektrolizery
Pechkranza, a dwa dalsze miały nadejść
z Berlina z firmy Bamag. „Umówiliśmy
się, że cała rozporządzalna moc będzie
użyta do produkcji SH.200 [ciężkiej
wody]”. Ponieważ w wyniku różnych
trudności zakłady Vemork nie wykonały
zaplanowanej produkcji, władze
wojskowe w Berlinie i Oslo uznały za
konieczne zbudowanie zakładu
końcowego wzbogacania także i w
Såheim, a dział badań naukowych
Ministerstwa Wojny zobowiązał się
zapewnić niezbędne dostawy
reglamentowanych materiałów - stali
V2A, gumy i azbestu - do budowy
kompletnej dziewięciostopniowej
fabryki ciężkiej wody dla Niemiec.
Trzy dni później dyrektor Norsk-Hydro
N. Stephanson obiecał Niemcom, że
„dopóki utrzyma się obecny stan wody,
produkcja będzie wynosiła 125 do 130
kg miesięcznie”. 14 września w Vemork
po raz pierwszy do jednego ze stopni
dołączono obieg, w którym
wykorzystany został proces Hartecka-
Suessa katalitycznej wymiany
izotopowej. Niemcy spodziewali się, że
dzięki temu w krótkim czasie fabryka
osiągnie nowy pułap produkcji - około
400 kg miesięcznie. W końcu listopada
profesor Esau raportował Göringowi, że
gdy tylko zakończą się niezbędne próby
w zakładach I.G. Farben w Leuna, w
Niemczech także ruszy pełną parą
produkcja ciężkiej wody.
Tymczasem przemysłowi powierzono
zadanie dostarczenia kilku ton płyt
z metalicznego uranu, niezbędnych do
budowy pierwszego dużego reaktora.
Odlanie płyt zlecono zakładom nr 1
firmy „Degussa”, przy Weißfrauenstraße
we Frankfurcie. W styczniu posłano tam
w celu przeprowadzenia prób jeden
kilogram uranu, w połowie maja - sto
kilogramów, a pod koniec maja - całą
tonę. Uran przetapiano w próżni
w elektrycznych piecach oporowych,
lecz technika odlewania była
prymitywna, a odlewy niezadowalające,
z wieloma dziurami
i zanieczyszczeniami.
Produkcja metalicznego uranu w postaci
proszku w ciągu 1941 roku podlegała
znacznym wahaniom, ponieważ
zapotrzebowanie na uran było bardzo
nieregularne. Zakład redukcji tlenku
uranu przy Gutleutstraße był w stanie
wytwarzać tonę metalicznego uranu
miesięcznie, lecz w ciągu całego 1941
roku, nie będąc w ogóle bombardowany,
wyprodukował zaledwie 2460 kg.
Trudno ustalić, dlaczego produkcja była
tak niska. Obsługa zakładu wymagała
zaledwie pięciu, sześciu ludzi, surowiec
był dostępny w nieograniczonych
ilościach - a jednak cały „projekt U”
zaczął w końcu utykać właśnie
[44]
z powodu braku uranu , chociaż zakład
we Frankfurcie nie wykorzystywał całej
mocy produkcyjnej, w zakładach
chemicznych „Degussa” w Grünau koło
Berlina rozpoczęto na początku 1942
roku budowę drugiego zakładu redukcji
tlenku uranu, identycznego
z frankfurckim. „Projekt U” wystartował
istotnie w tempie wysoce
priorytetowym. Jednakże postęp we
frankfurckich zakładach był powolny,
brak doświadczenia w wytopie uranu
stale powodował opóźnienia
w odlewaniu płyt zamówionych przez
Heisenberga i Döpela. W miarę jak
„projekt U” tracił priorytety, „Degussa”
napotykała coraz poważniejsze trudności
w zdobywaniu części zamiennych dla
obu frankfurckich zakładów i pod koniec
1942 roku - w wyniku niedostatecznego
zaopatrzenia zakładów w pompy
próżniowe, miedź do transformatorów
i inne ważne materiały - produkcja
metalicznego uranu zaczęła spadać.

III
Od chwili, gdy w 1941 roku nadeszły
pierwsze wiadomości o wzroście
dostaw ciężkiej wody do Niemiec,
wywiad brytyjski z niepokojem śledził
rozwój niemieckich badań atomowych.
Na biurko komandora Welsha, a stąd do
Michaela Perrina w siedzibie „Tube
Alloys” w Londynie napływały
nieustannie przez Skandynawię
wiarygodne informacje. Część z nich
pochodziła od wybitnego berlińskiego
naukowca, którego nazwisko
spotkaliśmy już na kartkach tej książki.
W tym samym czasie, kiedy Speer
„składał krótkie sprawozdanie”
Hitlerowi, gabinet brytyjski otrzymał
wyraźną wskazówkę, że w Niemczech
rzeczywiście coś się szykuje.
Zwierzchnik Perrina w „Tube Alloys”,
Wallace Akers, poinformował doradcę
naukowego Churchilla, lorda Cherwella,
że pewien szwedzki fizyk-teoretyk z
Uppsali doniósł korespondentowi w W.
Brytanii, iż Heisenberg kieruje w
niemieckich laboratoriach szeroko
zakrojonymi badaniami w celu
wykorzystania łańcuchowej reakcji
rozszczepienia, „w szczególności uranu-
235”. Nie można wykluczyć
pozytywnych rezultatów, ostrzegał
Szwed.
Wiosną 1942 roku wywiadowi
brytyjskiemu udało się zorganizować
komórkę w samym Rjukan. W połowie
[45]
marca jeden z agentów SOE w
Norwegii zdołał opanować statek
żeglugi przybrzeżnej i przy pomocy
małej grupy ochotników doprowadził go
do Aberdeen w Szkocji. Jednym
z ochotników był Einar Skinnarland,
który gotów był współpracować
z aliantami, a przy tym pochodził z
Rjukan. Gdyby udało mu się szybko
wrócić, jego nieobecność mogłaby być
nie zauważona. Skinnarland przeszedł
krótkie przeszkolenie w SOE, a major
Tronstad, fizyk norweski kierujący
obecnie z Londynu wywiadem w swej
ojczyźnie, pouczył go o jego
obowiązkach. Skinnarlanda zrzucono na
spadochronie wczesnym rankiem 29
marca 1942 roku, dokładnie jedenaście
dni od chwili przybycia do W. Brytanii.
Nikt nie zwrócił uwagi na jego
nieobecność.
Nowy agent wkrótce doniósł Londynowi
przez Szwecję, że udało mu się
nawiązać bezpośredni kontakt z kilkoma
technikami z fabryki ciężkiej wody oraz
z naczelnym inżynierem Jomarem
Brunem. W Londynie zaczęto zdawać
sobie sprawę ze znaczenia, jakie
Niemcy przywiązują do zwiększenia
produkcji ciężkiej wody.
Wkrótce po wizycie Suessa w Vemork
major Tronstad z Londynu zażądał od
Bruna szczegółowych informacji o
fabryce. Brun przygotował fotografie
i schematy całego zakładu końcowego
wzbogacania oraz wynotował szczegóły
niemieckich planów zwiększenia
produkcji. Doktor L.D’Arcy Shepherd z
Rjukan sporządził mikrofilmy
dokumentów. Ukryto je w tubkach pasty
do zębów i przeszmuglowano przez
Szwecję do W. Brytanii. Jest sprawą
otwartą, czy w tych pierwszych
raportach nie wyolbrzymiono całego
problemu. W każdym razie w 1944 roku
profesor Paul Harteck wyraził
przypuszczenie, że „środki
bezpieczeństwa zastosowane w fabryce
przeciw sabotażowi, nadzór wojskowy
i nacisk wywierany przez czynniki
wojskowe w celu przyspieszenia prac
spowodowały przecenienie przez
Norwegów znaczenia produktu SH.200
[ciężkiej wody] dla celów
wojskowych”. Bruna niewątpliwie
nękała świadomość, że ciężka woda
może mieć jednak zastosowanie
militarne. Z nieostrożnej wzmianki
Suessa o jakimś patencie profesora
Joliota dowiedział się po raz pierwszy
o potencjalnym zastosowaniu energii
jądrowej. Czyżby to był powód, dla
którego Niemcom tak zależało na
zwiększeniu produkcji fabryki? Uwagi
Suessa zostały przekazane Tronstadowi
do Londynu. Co prawda fizykochemik
niemiecki próbował uspokoić Bruna, że
zamierzenia Rzeszy były natury
pokojowej - miały rozwiązać problem
niemieckiej powojennej gospodarki
energetycznej. Suess wyjaśnił, że
badania mogą potrwać wiele lat, lecz
nie rozwiał podejrzeń Bruna.

W Chicago grupa naukowców


kierowana przez profesora Enrico
Fermiego zakończyła tymczasem
obliczenia efektywnych przekrojów
czynnych, niezbędne do zaprojektowania
stosu uranowo-grafitowego. W grudniu
1941 roku, po zbudowaniu w szybkim
tempie jeden po drugim kilku stosów
podkrytycznych, Fermi zbudował stos
tak bliski stanu krytycznego, że zdaniem
uczonego wystarczyłoby zastosować
materiały o większej czystości, by
wywiązała się reakcja łańcuchowa.
W marcu 1942 roku dr Vannevar Bush
poinformował prezydenta Roosevelta, że
do wykorzystania energii jądrowej dla
celów wojskowych dojść można przy
użyciu bądź czystego U-235, bądź
plutonu. Rozdzielanie izotopów uranu
można w zasadzie prowadzić za pomocą
ultrawirówki (w Niemczech była to
metoda Grotha), metodą termodyfuzji
(metoda Clusiusa i Fleischmanna), na
drodze elektromagnetycznej (jak von
Ardenne, Ewald i Walcher) lub dyfuzji
gazów przez porowate przegrody
metodą opracowaną przez Gustawa
Hertza. Natomiast pluton można
wytwarzać w stosie uranowym
moderowanym grafitem lub ciężką
wodą.
Uczeni niemieccy na pytania, czy ich
badania doprowadzą do produkcji broni
atomowej w niezbyt odległej
przyszłości, odpowiadali dwuznacznie
i wymijająco. Amerykanie natomiast
zajęli zdecydowane stanowisko: 17
czerwca Bush powiedział
Rooseveltowi, że w sprzyjających
warunkach można będzie stworzyć broń
atomową w takim czasie, by wpłynęła
na wynik toczącej się wojny.
W następnym miesiącu zapadła decyzja
budowy w Ameryce zakładów
rozdzielania izotopów uranu metodą
elektromagnetyczną. W W. Brytanii
rozpoczęto budowę małego
doświadczalnego zakładu rozdzielania
za pomocą dyfuzji gazu przez przegrody
w oparciu o metodę Gustawa Hertza.
Rząd Stanów Zjednoczonych załatwił
sprowadzenie 350 ton tlenku uranu.
Zawarto kontrakty na oczyszczenie
i redukcję tlenku do metalicznego uranu
(w postaci proszku). Zanim jeszcze
pierwszy stos osiągnął stan krytyczny,
rozpoczęto prace przy budowie
doświadczalnego reaktora uranowego
w lesie Argonne w pobliżu Chicago,
a na żądanie Brytyjczyków zawarto
umowę na budowę fabryki ciężkiej
wody w Trail w Kolumbii Brytyjskiej
na wypadek, gdyby się okazało, że grafit
nie nadaje się z jakichkolwiek przyczyn
na moderator. W końcu czerwca 1942
roku wybrano teren na wielkie zakłady
rozdzielania izotopów - 30 tysięcy
hektarów w Oak Ridge w stanie
Tennessee - a z jego kupnem czekano
tylko na wynik doświadczeń
reaktorowych Enrico Fermiego w
Chicago.
Amerykanie w krótkim czasie zdołali
wyrównać opóźnienie, jakie mieli
w stosunku do Niemców w latach 1940-
41. Lecz żadna ze stron, jak dotąd, nie
potwierdziła doświadczalnie, że można
zbudować funkcjonujący reaktor
uranowy. Jedyną na świecie fabryką
ciężkiej wody dysponowali Niemcy.

IV
Zgromadzone informacje tworzyły tak
jasny obraz sytuacji, że w lipcu 1942
roku brytyjski gabinet wojenny zażądał
od Połączonych Operacji
natychmiastowego przygotowania
silnego ataku naziemnego w celu
zniszczenia fabryki ciężkiej wody w
Vemork. Major Tronstad stanowczo
zaprotestował przeciw bombardowaniu
fabryki przestrzegając, że gdyby jakaś
bomba trafiła w zbiorniki ciekłego
amoniaku, okoliczna ludność znalazłaby
się w najwyższym niebezpieczeństwie.
Można było spodziewać się, że akcja nie
będzie łatwa. Połączone Operacje
zwróciły się do Dowództwa Operacji
Specjalnych (SOE) o radę. Norweska
sekcja SOE odpowiedziała, że
dysponuje grupą przygotowawczą
z doświadczonym radiotelegrafistą,
która w sprzyjających warunkach ma
zostać zrzucona na spadochronach
w celu założenia bazy wypadowej na nie
zamieszkanym płaskowyżu Hardanger,
około 50 kilometrów na północny
zachód od Rjukan.
Grupę oddano do dyspozycji
Połączonych Operacji. Plany
przewidywały lądowanie
kilkudziesięcioosobowego oddziału
saperów z Pierwszego Dywizjonu
Wojsk Spadochronowych w pobliżu
jeziora Mösvatn, które zasilało turbiny
zakładów w Vemork. Do przewiezienia
wojska po raz pierwszy miano użyć
szybowców transportowych. Oddział
miał się uformować na szosie wiodącej
przez płaskowyż do Rjukan
i wmaszerować w pełnym
umundurowaniu do fabryki Vemork.
Wysadziwszy ją w powietrze, żołnierze
mieli próbować uciec do Szwecji.
Operacja - zaszyfrowana jako
„Freshman” - była od początku źle
pomyślana i nie dopracowana, na co od
razu zwróciła uwagę norweska sekcja
SOE. Lecz oficerowie planujący akcję
w Połączonych Operacjach mieli, jak się
zdaje, większe wpływy, gdyż obiekcje
zostały zignorowane. Plan wymagał
miękkiego lądowania dwóch
szybowców załadowanych ludźmi
i sprzętem na płaskowyżu Hardanger -
w terenie usianym głazami narzutowymi
wielkości człowieka, pociętym
szczelinami i graniami, otoczonym
zdradliwymi pasmami pokrytych
śniegiem gór, pod kopułą groźnego,
burzliwego nieba. Zwolennicy operacji
mieli na poparcie argument, że plan
zawierał zalążki powodzenia: śmiałe
uderzenie, szybka ucieczka i wojna
z niemiecką bombą atomową byłaby
skończona. We wrześniu wywiad
otrzymał informację, że co miesiąc
wysyła się do Niemiec 130 kg ciężkiej
wody. Gen. Groves, szef
amerykańskiego projektu atomowego,
uważał, że fabryka Vemork powinna być
zniszczona bądź przez bombardowanie,
bądź przez dywersję - i tryby operacji
„Freshman” zaczęły się obracać.
18 października o 11.30 w nocy czterej
Norwegowie z grupy przygotowawczej
zostali zrzuceni na spadochronach.
Zebranie zrzuconego wyposażenia
i zapasów zajęło im dwa dni. Zdołali
ukryć zaledwie połowę zasobów, kiedy
wybuchła gwałtowna zamieć śnieżna.
Próba nawiązania łączności radiowej
z kwaterą SOE nie powiodła się. 6
listopada po wyczerpującym
kilkudniowym marszu, objuczeni
ładunkiem dotarli do bazy wypadowej w
Sandvatn. Radiooperator ponownie
usiłował nawiązać łączność z
Londynem, lecz w momencie, gdy mu się
to udało, zawiódł akumulator. Brat
Einara Skinnarlanda, nadzorujący zaporę
Vemork na jeziorze Mösvatn, dostarczył
świeży akumulator. Ustawiono porządną
antenę radiową i ponownie usiłowano
połączyć się z Londynem, lecz tym
razem zawilgocony nadajnik radiowy
nie chciał działać. Dopiero 9 listopada
udało się im nawiązać łączność
z kwaterą główną SOE. Radość, jaką
tym wywołali, przygasili niekorzystną
informacją przekazaną w ich pierwszym
raporcie: w pobliżu Vemork
stacjonował silny garnizon niemiecki,
a wokół fabryki i wzdłuż rur
doprowadzających wodę z jeziora
Mösvatn do turbin ustawiono zasieki.
Po paru dniach akcja wywiadu
skierowana przeciw produkcji ciężkiej
wody otrzymała silny bodziec:
następnego dnia po nawiązaniu
łączności z grupą przygotowawczą, po
długiej i ryzykownej ucieczce z
Norwegii, przybył do Londynu Jomar
Brun, naczelny inżynier fabryki Vemork.
Brun wyruszył z Vemork przed 17
dniami, tj. 24 października. Dwa dni
wcześniej zjawił się u niego tajny kurier
[46]
i przedstawiwszy się jako Berg
przekazał mu od generała Hansteena z
Londynu polecenie natychmiastowego
udania się do W. Brytanii. Opuszczając
wraz z żoną Vemork, Brun zabrał dużą
ilość dokumentów i planów urządzeń
fabryki. Komórka organizacji
podziemnej w Oslo sporządziła
mikrofilmy tych dokumentów, które
zostały przekazane władzom norweskim
w Londynie.
Po przybyciu 11 listopada do Londynu
Brun z żoną zostali ulokowani w hotelu
De Vere w dzielnicy South Kensington.
Tego samego wieczoru odwiedzili ich
komandor Welsh i major Tronstad
i zabrali Bruna na konferencję do
doktora R.V. Jonesa. Jones
i towarzyszący mu dr F.C. Frank
szczegółowo wypytali norweskiego
specjalistę od produkcji ciężkiej wody
o spostrzeżenia, jakie poczynił on
w czasie wizyty w berlińskim Instytucie
Fizyki im. Cesarza Wilhelma przed
jedenastu miesiącami. Większość pytań
stawiał dr Frank, który zdawał się być
doskonale obeznany z berlińskim
instytutem - okazało się, że pracował
tam przed wojną. Brun wyrażał
zaniepokojenie o bezpieczeństwo
doktora Suessa w razie jakiejś akcji -
zawiązała się między nimi szczera
przyjaźń. Następnego dnia Tronstad i
Welsh zabrali Bruna na spotkanie z
Michaelem Perrinem.
Plany operacji „Freshman” były
w zasadzie gotowe przed przyjazdem
Bruna do Londynu, lecz inżynier
dostarczył dodatkowych informacji
o najważniejszych punktach fabryki.
Brunowi - występującemu obecnie pod
pseudonimem „dr Hagen” - przydzielono
gabinet obok majora Tronstada
i polecono opracować szczegółowe
plany fabryki Vemork i opis jej
otoczenia. Jego obecność w Londynie
utrzymywana była w ścisłej tajemnicy.
W połowie listopada wszystko było
gotowe do akcji. Siły operacji
„Freshman” składały się z 34 specjalnie
przeszkolonych saperów, wyłącznie
ochotników, pod komendą porucznika
Methvena. Wieczorem 19 listopada
umieszczono ich w dwu szybowcach
typu Horsa, holowanych przez dwa
bombowce typu Halifax. Poranna
prognoza pogody przewidywała gęste
chmury na większej części przeszło 600-
kilometrowej trasy, lecz czyste niebo
i jasny księżyc nad celem. Jeszcze za
dnia dwie niezgrabne pary samolot-
szybowiec wystartowały z lotniska Wick
w Szkocji i skierowały się w stronę
[47]
Norwegii . Wydarzenia ponurych
godzin, które teraz nastąpiły, nigdy nie
będą znane dokładnie. Wydaje się, że
załogi obu Halifaxów nie miały
większego doświadczenia w holowaniu
szybowców i że ani samoloty, ani
szybowce nie nadawały się do zadania,
jakie przed nimi postawiono. Wkrótce
po starcie zawiodło połączenie
telefoniczne między bombowcami
i szybowcami. Jeden z Halifaxów,
pilotowany przez majora A.B.
Wilkinsona, z dowódcą eskadry
pułkownikiem T.B. Cooperem na
pokładzie, przekroczył linię wybrzeża
Norwegii na wysokości trzech tysięcy
metrów. Podjęto próby odnalezienia
strefy lądowania, lecz chociaż niebo nad
południową Norwegią przejaśniło się,
ośnieżony krajobraz uniemożliwiał
ustalenie położenia. W końcu
wyczerpywanie się paliwa zmusiło
bombowiec z szybowcem na holu do
zawrócenia. 60 kilometrów na zachód
od Rjukan zespół ten znalazł się
w gęstych chmurach i uległ oblodzeniu -
hol pękł w momencie przekraczania linii
wybrzeża. Halifax drogą radiową nadał
do Wielkiej Brytanii wiadomość, że
szybowiec wpadł do morza.
Druga para Halifax-szybowiec leciała
nad Morzem Północnym nisko pod
chmurami, planując nabranie wysokości
nad Norwegią, gdzie niebo miało być
wolne od chmur. Samoloty przekroczyły
wybrzeże południowej Norwegii koło
Egersund i rozbiły się o zbocza góry, 15
kilometrów w głębi lądu. Obrona
przeciwlotnicza nie strzelała do nich, tak
że przyczyna katastrofy pozostaje
tajemnicą. Cała 6-osobowa załoga
holującego bombowca i trzech żołnierzy
z szybowca zginęło na miejscu, kilku
innych było ciężko rannych. Oddział
niemiecki, który dotarł w rejon
katastrofy przed szóstą rano, znalazł
szczątki samolotu i szybowca
w odległości około ośmiu kilometrów
od siebie, co sugerowało, że
bombowiec w ostatniej chwili odczepił
hol szybowca w daremnej próbie
zyskania wysokości. Czternastu
ocalałych ludzi znajdowało się jeszcze
w pobliżu.
Żołnierze nosili brytyjskie mundury bez
naramienników i innych dystynkcji.
Niektórzy mieli pod mundurami błękitne
stroje narciarskie. Wyposażenie
wydobyte ze szczątków szybowca
stanowiło niezbity dowód rzeczowy:
oprócz plecaków, namiotów, nart
i nadajników radiowych oraz dużej
liczby karabinów maszynowych
i pistoletów maszynowych znaleziono
dużą ilość prowiantu i materiałów
wybuchowych. Na miejsce katastrofy
pospiesznie wysłano oficera
kontrwywiadu, który po
przeprowadzeniu inspekcji doniósł
w raporcie: „Znaleziono znaczną ilość
materiałów i wyposażenia o typowo
dywersyjnym zastosowaniu. Bez
żadnych wątpliwości celem wyprawy
była akcja dywersyjna”.
Czternastu pozostałych przy życiu
komandosów --w tym sześciu ciężko
rannych - przekazano niemieckiemu
dowództwu wojskowemu w Egersund.
W czasie krótkiego przesłuchania każdy
z nich podał „wyłącznie swoje
nazwisko, stopień i numer służbowy”.
Dowództwo 280 dywizji piechoty
zdecydowało, że w tej sytuacji należy
wykonać rozkaz führera w sprawie
dywersantów - i czternastu
Brytyjczyków rozstrzelano jeszcze tego
samego wieczoru.
Ta pospieszna egzekucja spotkała się
z naganą ze strony władz gestapo.
Komisarz Rzeszy Terboven i generał
Rediess, szef gestapo w Norwegii,
z miejsca złożyli protest przeciw
postępowaniu dowództwa wojskowego.
Rediess wysłał telegraficznie cierpki
raport swoim zwierzchnikom w
Berlinie:
„Brytyjski bombowiec z szybowcem na
holu rozbił się w pobliżu Egersund, 20-
go około godz. 3.00. Przyczyna
katastrofy nie jest jeszcze znana. O ile
można było ustalić, załogę holującego
bombowca stanowili wojskowi, w tym
jeden Murzyn - wszyscy zginęli.
W szybowcu było siedemnastu ludzi,
zapewne dywersantów. Trzech spośród
nich zginęło, sześciu było ciężko
rannych. Załoga szybowca była
zaopatrzona w dużą ilość pieniędzy
norweskich.
Niestety władze wojskowe rozstrzelały
ocalałych, tak że wyjaśnienie sprawy
jest obecnie mało prawdopodobne”.
Generał SS Müller, szef gestapo w
Berlinie, przekazał depeszę z Oslo do
sztabu Himmlera. Gubernator wojskowy
Norwegii, gen. von Falkenhorst,
z irytacją zwrócił uwagę swoich
podwładnych na końcowe
sformułowanie owego rozkazu Hitlera,
jasno stwierdzające, żeby dokonywać
egzekucji dywersantów dopiero po
krótkim przesłuchaniu. Falkenhorst
wydał natychmiast rozkaz, aby
w przyszłości wszyscy tego rodzaju
jeńcy byli przekazywani władzom
bezpieczeństwa w celu przesłuchania
przez wywiad wojskowy i gestapo przed
rozstrzelaniem.
Rozkaz Falkenhorsta dotarł do władz
wojskowych na czas: 21 listopada
Niemcy wykryli, że drugi szybowiec
brytyjski, w którym również lecieli
komandosi, rozbił się na południu
Norwegii. Niemiecka Piąta Armia
Lotnicza przejęła komunikat radiowy
nadany z Halifaxa w czasie jego
powrotu do Anglii. Kiedy norweska
policja ujęła trzech brytyjskich
komandosów, okazało się, że szybowiec
nie wpadł do morza - jeńcy zeznali, że
po zerwaniu się z holu szybowiec rozbił
się w głębi lądu w górzystej okolicy,
około 50 kilometrów od Stavanger.
Z szesnastu ludzi kilku zginęło
w katastrofie lub było ciężko rannych.
Szybowiec rozbił się na północnym
brzegu fiordu Lyse, około 160
kilometrów na południowy zachód od
Rjukan, prawie na wprost elektrowni
Flöyrli zasilającej Stavanger. Niemcy
przepatrzyli całą okolicę
w poszukiwaniu szczątków i schwytali
wszystkich ocalałych komandosów.
Przed egzekucją poddano ich
przesłuchaniu. Kilka tygodni później
gen. Falkenhorst poinformował naczelne
dowództwo Wehrmachtu, że
„przesłuchanie przyniosło cenne
informacje co do zamiarów
nieprzyjaciela”. Nie ma sensu
zastanawiać się teraz nad ścisłością
informacji wydobytych przez Niemców
od komandosów i nad ich skutkami.
Wystarczy powiedzieć, że oddział
niemieckiej policji otoczył rejon,
w którym miały lądować szybowce.
Wielu Norwegów aresztowano za
posiadanie broni lub aparatów
radiowych. Gen. Rediess ostrzegł
Berlin, że „istnieją wskazówki, iż
Brytyjczycy przywiązują wielką wagę
do zniszczenia tych instalacji”. Londyn
dowiedział się via Sztokholm, że 4
grudnia w Rjukan ogłoszono fałszywy
alarm lotniczy i w czasie, gdy ludność
schroniła się po domach, dwustu
niemieckich żandarmów otoczyło
miasteczko i przeszukało każdy dom.
„Rewizja trwała 15 godzin - donosił
„Times” - w ciągu których panował stan
oblężenia”. Kiedy zaś Terboven i gen.
von Falkenhorst osobiście udali się do
Vemork i przeprowadzili inspekcję
fabryki, nie mogło być dłużej
wątpliwości, że Niemcy dowiedzieli
się, co było celem akcji. Garnizon w
Rjukan ponownie wzmocniono
i rozpoczęto prace nad zaminowaniem
terenów wokół fabryki ciężkiej wody.
Tak zakończyła się pierwsza faza
kampanii o broń atomową - faza,
w której każda ze stron miała cichą
nadzieję, że druga strona nie wie, co się
święci. Teraz Niemcy uświadomili
sobie, że alianci wiedzą o ich
poczynaniach. Co więcej, mieli
podstawę do podejrzeń, że alianci
również pracują w tym kierunku.
7
Atak na Vemork

Następnego dnia po pierwszej tragicznie


zakończonej próbie zniszczenia
zakładów Vemork Londyn przekazał
drogą radiową wiadomość o katastrofie
czteroosobowej grupie
przygotowawczej, oczekującej na
wyżynie Hardanger w południowej
Norwegii. Był to „ciężki cios” -
zanotował pod tą datą dowódca grupy
Jens Poulsson. Był już 20 listopada. Do
następnej pełni księżyca, umożliwiającej
podjęcie kolejnej próby, musieli czekać
w tej lodowej pustce jeszcze kilka
tygodni.
W Londynie pułkownik „Jack” Wilson,
szef norweskiej sekcji SOE,
zatelefonował do dowództwa
Połączonych Operacji z wyrazami
współczucia. SOE jest gotowa wziąć na
siebie zadanie zniszczenia Vemork -
oświadczył. Dowództwo Połączonych
Operacji odetchnęło z ulgą. Wilson udał
się ze swoim projektem wprost do
generała-majora sir Colina Gubbinsa,
naczelnego dowódcy SOE. Gubbins
zareagował w pierwszej chwili
przerażeniem („To niemożliwe!”), lecz
w końcu dał się przekonać. Oczywiście
żaden z nich nie wiedział wówczas
o tragicznym losie komandosów, którzy
ocaleli z katastrofy szybowców.
Jeszcze tego samego dnia major
Tronstad przekazał SOE szereg cennych
informacji uzyskanych od przybyłego z
Vemork Bruna - rozplanowanie zakładu
końcowego wzbogacania rzeczywiście
dawało pewne szanse powodzenia dla
małej, dobrze przygotowanej grupy
ludzi. Brun poinformował Tronstada
o istnieniu tunelu dla kabli i rur, który
mógł stanowić ukryte i nie strzeżone
„wejście” do zakładu. W bardzo krótkim
czasie SOE otrzymała błogosławieństwo
gabinetu wojennego dla akcji
dywersyjnej na małą skalę. Wilson
zatelefonował do norweskiego ośrodka
szkoleniowego SOE w Aviemore
w górach Cairngorm w Szkocji i polecił
jednemu z najzdolniejszych oficerów
norweskich, porucznikowi Joachimowi
Rönnebergowi, by przygotował się do
wypełnienia specjalnej misji. Rönneberg
miał dobrać sobie do akcji pięciu
[48]
dobrych narciarzy . Pułkownik Wilson
z oficerem operacyjnym i Tronstadem
przyjechali nocnym ekspresem.
Poinformowali Rönneberga ogólnikowo,
że obiektem akcji ma być pewna
instalacja przemysłowa, i udzielili
instrukcji o charakterze niezbędnego
specjalnego przeszkolenia.
Wszyscy Norwegowie z wojsk SOE
przechodzili taki sam kurs, obejmujący
podstawowe przeszkolenie piechura
i posługiwanie się materiałami
wybuchowymi. W specjalnych obozach
SOE szkolono ich w operowaniu
dynamitem, bawełną strzelniczą, TNT
i plastykiem. Ćwiczono w wybijaniu
przejść w murach z cegły i płytach
pancernych, uczono oceniać wielkość
potrzebnego ładunku, zastosowania
zapalników i lontów oraz produkowania
własnym przemysłem zapalników
czasowych i pułapek minowych.
W końcu przenoszono ich do obozu w
Aviemore, gdzie oczekiwali na
przydział zadania bojowego.
Wybraną szóstkę zabrano do Londynu,
gdzie przedstawiciele norweskiego
sztabu generała Hansteena
poinformowali ich o ogromnym
znaczeniu oczekującego ich zadania.
Uprzedzono ich, że poprzednia próba
skończyła się katastrofą. Porucznik Knut
Haukelid, który miał pozostać w
Norwegii, by stworzyć tam podziemną
organizację wojskową, został oddzielnie
poinstruowany przez majora Tronstada,
szefa IV sekcji (sekcji wywiadu
i dywersji) sztabu.
Tronstad przedstawił grupie -
oznaczonej kryptonimem „Gunnerside” -
plan akcji: mieli być nocą zrzuceni na
spadochronach w Norwegii i tam
połączyć się z czwórką ludzi z grupy
przygotowawczej i z Einarem
Skinnarlandem, radiooperatorem,
zrzuconym wiosną 1942 roku. Następnie
mieli dotrzeć do Rjukan i wysadzić
w powietrze instalacje zakładu
końcowego wzbogacania fabryki w
Vemork. Później Haukelid i trzech ludzi
z grupy przygotowawczej miało
pozostać w Norwegii, pozostali pod
komendą porucznika Rönneberga
powinni przedostać się do Szwecji.
Sześciu wybranych ludzi przeniesiono
do specjalnego ośrodka szkoleniowego
nr 17, z którego usunięto cały personel.
Ponieważ rozpoznanie urządzeń, które
miały zostać zniszczone, było sprawą
zasadniczej wagi, z pomocą Tronstada
i doktora Bruna sporządzono w dobrze
strzeżonym pomieszczeniu dokładną
makietę trzech stopni zakładu
końcowego wzbogacania. Żołnierzy
SOE nie kontaktowano z Brunem. Nie
[49]
wiedzieli oni o jego istnieniu .
Komandosi ciągle ćwiczyli zakładanie
ładunków wybuchowych po ciemku,
wbijali sobie w pamięć szczegóły
urządzeń dla nabrania ogólnej orientacji,
ślęczeli nad zdjęciami lotniczymi
wąwozu i fabryki. Przygotowali też dwa
komplety plastykowych ładunków
wybuchowych z zapalnikami - każdy
komplet składał się z 18 ładunków, po
jednym na każdą z 18 komór zakładu
końcowego wzbogacania. Koło Nowego
Roku przeniesiono ich do obozu
treningowego w hrabstwie Cambridge,
gdzie mieli oczekiwać następnej pełni
księżyca.

II
Od 1940 roku profesor Heisenberg
pełnił funkcję „doradcy naukowego”
Instytutu Fizyki im. Cesarza Wilhelma w
Berlinie-Dahlem. Latem 1942 roku von
Weizsäckerowi i Wirtzowi udało się
przekonać zarząd Towarzystwa im.
Cesarza Wilhelma, aby Heisenberga
uznano za faktycznego dyrektora
instytutu. Formalna nominacja była
niemożliwa, gdyż Debyę - przebywający
w Ameryce - nie złożył rezygnacji.
Wobec tego 1 października 1942 roku
mianowano Heisenberga „dyrektorem
przy Instytucie Fizyki im. Cesarza
Wilhelma”. Heisenberg znalazł się teraz
całkowicie pod wpływem obu
politycznie zaangażowanych fizyków,
którzy przeprowadzili ten „zamach
stanu”. Kiedy w całych Niemczech
pojawiły się wielkie litery WHW -
Winterhilfswerk, fundusz pomocy
zimowej - naukowcy w instytucie
podkpiwali sobie, że ten skrót oznacza:
„Heisenberg w pułapce pomiędzy
Wirtzem a von Weizsäckerem”.
Diebner wycofał się z Dahlem do
ośrodka badań naukowych armii w
Gottow, gdzie rozpoczęto już budowę
konkurencyjnego doświadczalnego,
stosu atomowego. Ośrodek w Gottow
był pierwotnie centrum badań
materiałów wybuchowych i w związku
z tym posiadał doskonałe warsztaty oraz
szyby do przeprowadzania próbnych
wybuchów.
Antagonizm pomiędzy zwolennikami
Heisenberga a doświadczalnikami armii
nie tracił na ostrości, obie strony zaś
stanowiły znakomity obiekt kpin dla tych
wszystkich, którzy z dezorganizacji
niemieckich badań naukowych potrafili
wyciągnąć korzyści dla siebie. O ile
Diebner scharakteryzowany został
w memorandum znajdującym się
w aktach Göringa jako człowiek, „który
nigdy nie wyszedł poza ramy szkolnej
rutyny” i który ratował twarz „tylko
dzięki powoływaniu się na ustawę
o tajemnicy państwowej”, to
Heisenbergowi przyczepiono teraz
etykietę „zakamieniałego teoretyka,
który nawet dziś, w 1942 roku, wciąż
jeszcze głosi chwałę duńskiego pół-
Żyda Nielsa Bohra jako wielkiego
geniusza”.
To prawda, że Kurt Diebner nie był
teoretykiem i że na pewno nie był
uczonym formatu Heisenberga - był
jednak dobrym doświadczalnikiem
i miał dużo zdrowego rozsądku.
Zniechęcony powolnym postępem
„projektu U”, zdecydował się na
budowę bez wiedzy Heisenberga
własnego doświadczalnego stosu
atomowego w Gottow. Teoria
rozwinięta do owego czasu przez
teoretyków wskazywała, że układ
kolejnych warstw uranu i moderatora
stwarza najlepszą geometrię stosu.
Diebner zgodził się z tym twierdzeniem,
udowodnionym zresztą przez lipski
eksperyment L-IV, i doszedł do wniosku,
że rozszerzenie układu warstwowego na
trzy wymiary powinno dać jeszcze
lepsze wyniki: innymi słowy, uran
powinien być otoczony warstwą
moderatora ze wszystkich stron - a to
oznaczało zastosowanie kostek
uranowych zamiast płyt. Krok ten
stanowił niewątpliwie punkt zwrotny
w niemieckich badaniach jądrowych.
Latem 1941 roku Urząd Uzbrojenia
Armii otrzymał do dyspozycji większą
ilość tlenku uranu. Z braku uranu
metalicznego Diebner użył tego tlenku,
zestawiając latem 1942 roku swój
pierwszy stos atomowy z parafiną jako
moderatorem. Dla tego stosu zbudowano
w Gottow oddzielne betonowe
pomieszczenie, firma Bamag-Meguin zaś
wyprodukowała specjalny zbiornik
aluminiowy w kształcie cylindra, tak
duży, że wewnątrz mogło swobodnie
pracować kilku ludzi. Technicy
i inżynierowie z zespołu Diebnera
pracowali w ubraniach ochronnych tego
samego typu co zaprojektowane dla
„Virushaus”. Aby uchronić ich przed
zbyt dużą dawką promieniowania,
regularnie badano im krew. Stos
zbudowano bardzo szybko dzięki
pomysłowej metodzie: w aluminiowym
zbiorniku warstwa po warstwie
układano z parafiny skomplikowaną
strukturę w postaci plastra miodu,
napełniając każdą sześcienną komórkę
sproszkowanym tlenkiem uranu (firma
Auer nie była w stanie prasować tlenku
w brykiety na skalę masową) w miarę
układania „plastra”. Na ułożenie każdej
z dziewiętnastu warstw stosu wystarczał
jeden dzień. Gotowy stos składał się z
4,4 tony parafiny i około 25 ton tlenku
uranu zamkniętego w 6802 komórkach.
Komórki dzieliła od siebie
dwucentymetrowa warstwa parafiny
działającej jako moderator. Zbiornik
aluminiowy znajdował się w betonowej
studni, którą napełniano wodą służącą
jako osłona i reflektor neutronów. Stos
przecinał szereg kanałów służących do
umieszczania źródła neutronów
i urządzeń pomiarowych.
Rezultat tego pierwszego eksperymentu
w Gottow tylko o tyle można nazwać
negatywnym, że nie uzyskano
zwiększenia liczby neutronów - tego się
zresztą spodziewano w eksperymentach
z tlenkiem uranu i parafiną - jednakże
wyższość układu kostek nad układem
warstwowym została wykazana
w sposób oczywisty. Pierwszy tajny
raport naukowy zespołu z Gottow został
rozesłany przez Urząd Uzbrojenia Armii
pod koniec listopada 1942 roku.
Podkrytyczny stos B-III w „Virushausie” w Berlinie
Wewnątrz aluminiowej kuli ułożono na przemian
warstwy metalicznego uranu i parafiny. Do
centrum stosu wprowadzono od góry źródło
neutronów i mierzono strumień neutronów pod
różnymi kątami do „płaszczyzny równikowej”
stosu. W czasie doświadczeń cały zestaw zanurzony
był w zwykłej wodzie, która pełniła funkcję
„reflektora”.

Podczas gdy grupa Diebnera


przeprowadzała w Gottow te
doświadczenia, seria doświadczalnych
stosów uranowych w berlińskim
„Virushausie” powiększyła się o stos
z metalicznego uranu (w postaci
proszku) z parafiną. W trzech kolejnych
doświadczeniach liczbę warstw uranu
zmniejszono z dziewiętnastu na
dwanaście i następnie na siedem,
zmieniając jednocześnie ich grubość.
Rezultaty były coraz gorsze, a nawet
najlepszy nie był tak obiecujący, jak
wyniki uzyskane ze stosem
ciężkowodnym w Lipsku.
W budującym się w Dahlem wielkim
podziemnym bunkrze-laboratorium
Niemcy mieli zamiar umieścić
największy z dotychczasowych stosów
uranowych. Miał się on składać z trzech
ton metalicznego uranu - nadal w postaci
warstw - i półtorej tony ciężkiej wody.
Heisenberg uznał za niezbędne ponowne
rozpatrzenie problemu stabilizacji
reaktora w podwyższonej temperaturze.
Wprawdzie według jego obliczeń stos
o planowanych rozmiarach jeszcze nie
powinien wytwarzać energii, ale byłby
już bardzo blisko „punktu krytycznego”.
Nadal spodziewał się, że jedno ze
zjawisk powodowanych przez wzrost
temperatury doprowadzi do osiągnięcia
w pewnej temperaturze stanu
równowagi: „Obszary rezonansowe
metalu-38 [uranu] będą się rozszerzać”.
W analizie projektowanego reaktora,
napisanej dla Ministerstwa Wojny,
wyrażał słuszne obawy, że proces
rozszczepienia może rozprzestrzenić się
wybuchowo na całą masę uranu. Proste
obliczenia wykazały, że jeśli reakcja
łańcuchowa rzeczywiście wymknie się
spod kontroli, cała masa uranu ulegnie
rozszczepieniu w czasie krótszym od
jednej piątej sekundy - co wyłoniło inny
niepokojący problem: gdyby do
sterowania reakcją łańcuchową użyć
płyt kadmowych, to czy jakikolwiek
mechanizm byłby zdolny zadziałać tak
szybko?
Sam eksperyment musiał czekać na
ukończenie bunkra przeznaczonego na
laboratorium, lecz ze względu na
bezpieczeństwo instytutu cały szereg
problemów technicznych wymagało
wcześniejszego rozwiązania.
Tymczasem profesor Bothe i profesor P.
Jensen z Heidelbergu oszacowali
minimalny promień reaktora uranowego
z ciężką wodą jako moderatorem
i płaszczem grafitowym lub wodnym
jako reflektorem na 166 centymetrów.
Przystąpiono także do ataku na bardziej
zawiłe problemy techniczne, związane
z konstrukcją reaktora zdolnego do
funkcjonowania - W. Fritz i E. Justi
rozpoczęli badania nad przenoszeniem
ciepła i maksymalną mocą osiągalną
w niewielkim reaktorze ciężkowodnym.
Uświadomiono sobie, że korozji uranu
przez wodę - która w tak gwałtowny
sposób dała o sobie znać w Lipsku - nie
tak łatwo będzie zapobiec. Zwołano
kilka narad dla przedyskutowania
ewentualnych rozwiązań. Pozłacanie
uranowych elementów paliwowych nie
wchodziło w grę, ponieważ złoto
pochłaniałoby zbyt wiele neutronów.
Niklowanie lub chromowanie byłoby
skuteczne, gdyby udało się powlec uran
trwałą i dostatecznie grubą warstwą
ochronną. Wysunięto, lecz po dyskusji
odrzucono, alternatywną możliwość,
mianowicie zastosowanie zamiast
ciężkiej wody innego moderatora:
ciężka parafina - parafina, w której
atomy wodoru zastępuje deuter -
mogłaby się nadawać, niestety nie na
długo, gdyż każde jądro wytwarzane
w procesie rozszczepienia niszczy
ponad 100 000 cząsteczek parafiny. „Jak
wynika z posiadanych przez nas obecnie
danych - brzmiała konkluzja narady,
która odbyła się w Berlinie w końcu lata
z udziałem Bothego, von Weizsäckera,
Wirtza, Hartecka i innych - musimy
odrzucić możliwość zastosowania
ciężkiej parafiny; jedynie ciężka woda
może służyć jako nośnik deuteru”. Jak
widać, Niemcom nie przyszło do głowy,
by elementy paliwowe po prostu
zamknąć w osłonach z metalu odpornego
na korozję i odznaczającego się małym
współczynnikiem pochłaniania
neutronów - takie właśnie rozwiązanie
przyjęto później w Stanach
Zjednoczonych.

Tymczasem w Stanach Zjednoczonych


grafit, a nie ciężka woda, tworzył nową
epokę. 2 grudnia 1942 roku gen. L.R.
Groves otrzymał z Chicago historyczny
komunikat: „Żeglarz z Italii [to jest
Fermi] wylądował właśnie w Nowym
Świecie. Krajowcy usposobieni
przyjaźnie”. Moderowany grafitem
doświadczalny stos atomowy, na który
zużyto 350 ton najczystszego grafitu, 5,6
tony uranu i 36,6 tony tlenku uranu,
zbudowany na ubitym placyku pod
główną trybuną stadionu uniwersytetu
chicagowskiego, osiągnął stan krytyczny.
Dwanaście dni później powstały
pierwsze plany zbudowania w Hanford
zakładów produkcji plutonu na skalę
przemysłową. Przewidziano budowę
czterech chłodzonych wodą stosów
(jeden miał być rezerwowy),
umieszczonych w odległości około
półtora kilometra od siebie, oraz dwóch
zakładów chemicznej ekstrakcji plutonu
z napromienionego paliwa uranowego.
Zakłady miały być otoczone 6-
kilometrową strefą bezpieczeństwa.
Każdy stos uranowy miał pracować trzy
miesiące, po czym miał być wyłączony
na miesiąc w celu wydobycia
napromienionych prętów uranu za
pomocą zdalnie kierowanych urządzeń
i załadowania świeżego paliwa
uranowego. Wysoce radioaktywne
paliwo wydobyte z reaktora miało być
przewożone w specjalnych wagonach do
miejsc składowania oddalonych od
ludzkich siedzib i tam przetrzymywane
w wodzie dopóty, dopóki
radioaktywność nie spadnie na tyle, by
umożliwić obróbkę w zakładach
ekstrakcji plutonu. Takie dalekosiężne
plany snuli Amerykanie, nie wiedząc
jeszcze dokładnie, ile plutonu będzie
trzeba do wyprodukowania bomby.
Pod koniec 1942 roku w Oak Ridge
w stanie Tennessee rozpoczęto też
budowę wielkich zakładów rozdzielania
izotopów uranu. Przewidziano
zastosowanie dwóch metod:
elektromagnetycznej i dyfuzji gazu.
Zakłady wzniesiono w dolinach
odległych od siebie o około 30
kilometrów. Uran-235 użyty w bombie
zrzuconej na Hiroszimę był
wyprodukowany metodą
elektromagnetyczną. W grudniu 1942
roku poinformowano prezydenta
Roosevelta, że całość prac będzie
kosztować około 400 mln dolarów,
z czego mniej więcej czwartą część
pochłonie metoda elektromagnetyczna,
której przyznano wyższy priorytet niż
dyfuzyjnej.
W tym samym czasie minister poczty
Rzeszy, Ohnesorge, zaczął domagać się
pilnie nowej audiencji u Hitlera.
O pośrednictwo prosił Himmlera:
„Według posiadanych [przez
Ohnesorgego] informacji Stany
Zjednoczone gromadzą w tej chwili
wszystkich swoich fizyków i chemików
w celu realizacji zadania wyjątkowej
wagi” - powiedział Himmlerowi.
Zdaniem von Ardenne, jednego
z najwybitniejszych uczonych
Ohnesorgego, minister miał na myśli
amerykańskie prace nad bombą
atomową. Jaką drogą dowiedział się
o nich Ohnesorge, musi pozostać
w sferze domysłów. Von Ardenne
przypomina sobie, że wieści o pracach
amerykańskich dotarły do Niemiec przez
Szwecję. Wiadomo jednak, że wiosną
1942 roku specjalistom Ohnesorgego
udało się włączyć w transatlantyckie
kierunkowe połączenie
radiotelefoniczne i zarejestrować
tysiące rozmów telefonicznych, łącznie
z wieloma rozmowami Churchilla.
Przeciek mógł pochodzić z tego źródła.
Amerykańskim uczonym również nie
dawały spokoju niepokojące pogłoski
o pracach prowadzonych w Niemczech.
Parę tygodni przed osiągnięciem stanu
krytycznego przez chicagowski reaktor
zespół kierowany przez A.H. Comptona
otrzymał wiadomość, że 1 października
Heisenberg został mianowany
dyrektorem Instytutu Fizyki im. Cesarza
Wilhelma i że ma złożyć niebawem
krótką wizytę w neutralnej Szwajcarii.
Władze amerykańskiego wywiadu nie
okazały szczególnego zainteresowania
tymi wiadomościami, wobec czego
chicagowscy uczeni spróbowali
przekazać informację wywiadowi
brytyjskiemu przez doktora S.A.
Goudsmita, słynnego fizyka
holenderskiego, mającego liczne
znajomości w Wielkiej Brytanii.
Goudsmit nie wiedział nic
o amerykańskich planach konstrukcji
bomby atomowej, lecz na prośbę
Comptona umieścił w swym liście
pewne nazwiska i kryptonimy. Goudsmit
pisał do Anglii, że działalność
Heisenberga „może interesować
szczególnie ludzi z «Tube Alloys»,
grupę, w której pracuje dr Peierls.
Analogiczna grupa tutaj chciałaby
w szczególności wiedzieć, czy
przeniesienie Heisenberga do Instytutu
im. Cesarza Wilhelma oznacza, że
obecnie Niemcy zajmują się poważniej
tym szczególnym problemem”. Szansa
wyciągnięcia Heisenberga na szczerą
rozmowę była nikła, ale, być może,
udałoby się przynajmniej dowiedzieć,
„kto z nim współpracuje i jak
intensywnie toczą się prace”. List
przesłano do Londynu pocztą
dyplomatyczną, a kopię przekazano
wywiadowi lotnictwa.
Na spotkaniu w gabinecie Comptona w
Chicago wkrótce po pomyślnym
uruchomieniu historycznego stosu
Fermiego padło pytanie, kiedy można
oczekiwać pierwszej niemieckiej bomby
atomowej. Dr Wigner, największy
pesymista z obecnych, wykazał czarno
na białym, że niemiecka bomba uranowa
może być gotowa nie dalej niż w grudniu
1944 roku.

III
Tymczasem latem i jesienią 1942 roku
Rada Badań Naukowych Rzeszy
zajmowała się jedynie i wyłącznie
własną reorganizacją. Członkom rady
prezydialnej, a zwłaszcza Speerowi i
Rosenbergowi, nie spieszno było
odpowiadać na pytania Rady.
Korespondencja czekała miesiącami na
załatwienie. Odpowiednio do tego rósł
chaos w niemieckich badaniach
atomowych. Jedyną konsekwencją
czerwcowej narady z dowódcami
Wehrmachtu był nagły wybuch
zainteresowania z różnych stron.
Specjaliści niemieckiej marynarki
zasiedli do narady nad możliwością
zastosowania reaktorów uranowych do
napędu statków, wszczęto badania nie
znanych dotąd własności fizycznych
metalicznego uranu, w szczególności
podatności na korozję ze strony gorącej
wody. Roztaczano wizję reaktora
jądrowego, zapewniającego łodziom
podwodnym zasięg 40 tysięcy
kilometrów przy zużyciu jednego
kilograma uranu. Także Ministerstwo
Lotnictwa Rzeszy wspólnie z kilkoma
pracownikami Instytutu im. Cesarza
Wilhelma pracowało nad problemem
napędu jądrowego. Największą
aktywność przejawiała grupa profesora
Hartecka w Hamburgu.
Z kolei Urząd Uzbrojenia Armii, chociaż
na początku roku uznał, że badania
atomowe nie mogą przynieść
„natychmiastowych korzyści
militarnych”, i pozbył się kłopotu,
przerzucając nadzór nad nimi na barki
poprzedniej Rady Badań Naukowych
Rzeszy, w dalszym ciągu finansował
jednak badania atomowe prowadzone w
Gottow przez doktora Diebnera.
Przemysł niemiecki żądał silnych źródeł
neutronów do badania wyrobów,
medycyna domagała się izotopów
promieniotwórczych i interesowała się
badaniami biologicznych i genetycznych
skutków promieniowania, lotnictwo
widziało w „projekcie U” szansę
uzyskania substancji zastępujących
[50]
rad , niezbędnych jako składnik farb
świecących do tarcz przyrządów
pokładowych. Nawet zapobiegliwe
Ministerstwo Poczty na wszelki
wypadek starało się trzymać rękę na
pulsie, finansując laboratorium von
Ardenne. W październiku doszło nawet
do zawarcia przez ośrodek rakietowy w
Peenemünde umowy z laboratorium
Ministerstwa Poczty w Berlinie-
Tempelhof na „zbadanie możliwości
wykorzystania rozpadu atomowego
i reakcji łańcuchowej do napędu rakiet”.
24 listopada profesor Esau pisał do
swego odwiecznego adwersarza,
prezesa Rady, profesora Rudolfa
Mentzla, z propozycją stworzenia
jednolitego, centralnego kierownictwa
badań atomowych - „ponieważ w ciągu
ostatnich kilku miesięcy zespoły
badawcze musiały objąć programem
badań cały szereg problemów
o znaczeniu militarnym i odpowiednio
wzrosła liczba ośrodków
i pracowników”. Projekt mógłby
przynieść praktyczne korzyści jedynie
wtedy, gdyby otrzymał status
specjalnego uprzywilejowania
w dostawach aparatury, przy
niezbędnych pracach budowlanych
i zapewnieniu siły roboczej w rodzaju
priorytetu „DE” - najwyższego w
Niemczech - który Albert Vogler zdołał
uzyskać na budowę w instytucie w
Dahlem bunkra na pomieszczenie dla
wielkiego stosu. Esau nie umiał ukryć
pewnego rozgoryczenia, pisząc o
Vöglerze. Mentzel przedstawił
Göringowi projekt dekretu
zarządzającego formalne utworzenie
Grupy Badawczej Fizyki Jądrowej.
W liście do zastępcy Göringa Mentzel
podkreślał, że od momentu odkrycia
przez Hahna rozszczepienia uranu fizycy
na całym świecie - a zwłaszcza w USA -
pilnie pracują nad tym zagadnieniem.
„Chociaż nie można nigdy z góry
przewidzieć tempa badań naukowych -
w fizyce jądrowej w każdej chwili mogą
być niespodzianki - cały problem
wydaje mi się tak ważny, że nawet
w czasie wojny nie należy go ani na
chwilę zaniedbywać. Ponadto z fizyką
jądrową wiąże się szereg ubocznych
problemów o bezpośrednim znaczeniu
wojskowym”.
Mentzel zaproponował Göringowi
mianowanie profesora Esau
„pełnomocnikiem do spraw fizyki
jądrowej”. Nie będąc fizykiem
jądrowym, Esau miał jednak dobrą
orientację w zagadnieniu, a był przy tym
osobą neutralną. „Ma to istotne
znaczenie - podkreślał Mentzel -
ponieważ właśnie w dziedzinie fizyki
jądrowej, gdzie mamy niejednokrotnie
do czynienia z ludźmi przeczulonymi,
powstałyby poważne tarcia w przypadku
mianowania na to stanowisko któregoś
specjalisty”.
Esau był niewątpliwie dobrze widziany
w kołach wojskowych i w Ministerstwie
Poczty, nie należał jednak, podobnie jak
i Mentzel, do faworytów sfer rządzących
w Niemczech. Co najważniejsze, Esau
nie cieszył się dobrą opinią Speera.
Kilka dni po wystosowaniu przez
Mentzla pisma do zastępcy Göringa,
Görnnerta, w korespondencji Görnnerta
znalazła się notatka oskarżająca
Mentzla, że na stanowisku, jakie
zajmował w Ministerstwie Oświaty,
przyniósł wiele szkód nauce
niemieckiej. „W fizyce klika, która
kiedyś popierała Einsteina i jego teorię
względności, znów dorwała się do
władzy... Oddanie Instytutu Fizyki im.
Cesarza Wilhelma, którego ster dzierżył
dotychczas profesor Debye,
eksperymentator światowej sławy, pod
władzę Heisenberga, duchowego
przywódcy teoretyków... najlepiej
charakteryzuje jego poczynania”.
Anonimowy krytyk skarżył się
w dalszym ciągu, że długoletni
członkowie NSDAP, którzy od przeszło
dwudziestu lat walczą z poglądami
Einsteina, zostali bez żadnych powodów
wyrzuceni przez Mentzla ze swoich
instytutów. Najgorszy zaś jest „ten
gigantyczny szwindel z tak zwaną
maszyną uranową” forsowaną przez
Mentzla.
Ale Göring złożył już podpis pod
przygotowanym przez Mentzla dekretem,
powierzającym profesorowi Esau
kierownictwo nad całością niemieckich
badań atomowych. Dekret brzmiał:
„Niniejszym zarządzam włączenie
w gestię Rady Badań Naukowych
Rzeszy Grupy Badawczej Fizyki
Jądrowej, którą ma pan
zorganizować i której
kierownictwo panu powierzam.
Mianuję pana moim
pełnomocnikiem do spraw fizyki
jądrowej i polecam panu zwrócić
szczególną uwagę na następujące
zagadnienia:
1. prowadzenie badań w zakresie
fizyki jądrowej mających na celu
wykorzystanie energii atomowej
uranu;
2. produkcję farb świecących bez
użycia radu;
3. uruchomienie produkcji
silnych źródeł neutronów;
4. studia nad zagadnieniami
bezpieczeństwa przy pracy
z neutronami.
Heil Hitler!
(podpisano) Goring”
Rok, który teraz nastąpił, nie był
najpomyślniejszy dla „projektu U”,
ponieważ Esau miał wielu wrogów.
Wywodził się z rodziny chłopskiej,
a jego wymowa zdradzała pochodzenie z
Prus Wschodnich. Scharakteryzowany
przez tygodnik NSDAP jako osobnik „o
krępej budowie i twardej chłopskiej
czaszce”, był wbrew pozorom
inteligentny. Zrobił błyskotliwą karierę
w pionierskich latach
radiotelekomunikacji i telewizji
i przyczynił się w dużej mierze do
upowszechnienia terapeutycznego
zastosowania fal ultrakrótkich. Okazało
się wkrótce, że Esau, chociaż chętnie
przyjął nowe i zaszczytne stanowisko,
którym obdarzył go Göring, razem
z imponującym, choć fałszywym
splendorem tytułu („pełnomocnik
marszałka Rzeszy do spraw fizyki
jądrowej”), nie miał zbyt wiele
przekonania do projektu reaktora.
Pewnego razu powiedział Harteckowi,
iż zapewni mu wszelkie fundusze
i priorytety, ale dopiero wtedy, kiedy
Harteck zbuduje reaktor i przekona go
„za pomocą termometru”, że temperatura
stosu wzrosła choćby o jedną kreskę.
Kilka dni przed powołaniem go na nowe
stanowisko Esau dyskutował nawet
sprawę likwidacji całego
przedsięwzięcia. Wynika to z zapisków
doktora Ericha Bagge pod datą 4
grudnia:
„Narada w biurze prezesa Państwowego
Instytutu Fizyczno-Technicznego, radcy
stanu, Esau. Fizykę reprezentowali
Diebner, Basche, Clusius, Harteck,
Bonhoeffer, Wirtz i ja. Chemicy, Albers,
Schmitz-Dumont i jeszcze ktoś trzeci,
poinformowali zebranych o próbach
otrzymania lotnych związków uranu
[potrzebnych do zastąpienia wysoce
agresywnego sześciofluorku uranu
stosowanego jako gaz roboczy
w szeregu metod rozdzielania
izotopów]. Wygląda na to, że gdzieś
w styczniu czy lutym 1943 roku Esau
uzna się za pokonanego.
Oni chyba nabrali teraz przekonania, że
rozwiązanie naszego problemu nie
będzie mieć mimo wszystko wpływu na
rezultat wojny”.
Nominacja profesora Esau spotkała się
z dezaprobatą szacownego Towarzystwa
im. Cesarza Wilhelma. Nie miał do
niego przekonania także Speer. Pod
koniec 1942 roku Speer zademonstrował
swoje przeświadczenie o ważności
fizyki jądrowej, przyznając upragniony
priorytet „DE” instytutom towarzystwa
kierowanym przez Heisenberga,
Rajewskiego, Bothego i Hahna. W tym
okresie wojny nawet tajna broń V-1 i V-
2 nie cieszyła się takim statusem. 4
lutego 1943 roku Albert Vogler zaprosił
profesora Esau i Mentzla na naradę na
własnym gruncie, w berlińskiej
siedzibie zarządu Vereinigte Stahlwerke.
Jako prezes tego ogromnego koncernu
Vögler finansował niegdyś w znacznej
mierze kampanię polityczną Hitlera, nie
po to wszakże, żeby pracownicy
instytutów Towarzystwa im. Cesarza
Wilhelma musieli podlegać takim
osobnikom, jak profesor Esau. Vögler
oznajmił, że zwołał naradę w celu
rozdzielenia zadań badawczych
pomiędzy Instytut im. Cesarza Wilhelma
i Grupę Badawczą Fizyki Jądrowej
Esaua. A zatem z samego założenia
podporządkowanie silnego zespołu
Instytutu im. Cesarza Wilhelma
profesorowi Esau zostało wykluczone.
Za tym posunięciem musiał stać Speer,
ponieważ przyrzekł Vöglerowi
zabezpieczenie finansowe i materiałowe
dla prac konstrukcyjnych. W jednym
z niemieckich dokumentów z tego okresu
znaleźć można wzmiankę o
„szczególnym zainteresowaniu ministra
Speera pewnym aspektem badań
jądrowych”. Po paru zaledwie
tygodniach Towarzystwo im. Cesarza
Wilhelma złożyło na ręce Mentzla
protest w związku ze specyficznymi
nieporozumieniami, które narosły
pomiędzy Instytutem a zespołem Esaua,
zwłaszcza na tle rozdziału materiałów.
Vögler zażądał nowego spotkania obu
frakcji w obecności przedstawiciela
Speera w celu załagodzenia konfliktu.

IV
Podczas gdy w Niemczech
konkurencyjne zespoły naukowców
oczekiwały na dostateczne dla
przeprowadzenia rozstrzygających
badań dostawy ciężkiej wody, czterej
Norwegowie z grupy przygotowawczej
SOE, zrzuceni przed dwoma miesiącami
na spadochronach, oczekiwali w
Sandvatn następnej akcji dywersyjnej na
Vemork. Warunki były okropne. Zapasy
opału na wyczerpaniu. Płaskowyż
Hardanger leży około tysiąca metrów
nad poziomem morza, a temperatura
rzadko przekracza zero stopni.
W połowie grudnia wszyscy byli już
poważnie chorzy. Doskwierał im głód.
Fatalna pogoda uniemożliwiała
polowania na reny. Doszło do tego, że
zaczęli jeść mech reniferowy.
A tymczasem z ledwie działającego
odbiornika płynęły kolejne komunikaty
Londynu o przełożeniu akcji
„Gunnerside” na następny termin.
Ponowna próba ataku aliantów na
niemiecką ciężką wodę miała miejsce
dopiero 23 stycznia 1943 roku. Profesor
Tronstad i pułkownik Wilson z SOE
udali się z Londynu do obozu
szkoleniowego Norwegów w celu
przeprowadzenia ostatecznej odprawy
grupy „Gunnerside” przed jej odlotem
do Norwegii, który miał nastąpić tej
nocy. Tronstad powiedział, że chociaż,
być może, nie zdają oni sobie sprawy ze
znaczenia swej misji, lecz pamięć o niej
będzie żyć wieki w historii Norwegii.
Poinformowano ich o losie członków
poprzedniej wyprawy i uprzedzono, że
nie mają szans ocalenia, jeśli zostaną
ujęci. Każdy z nich został zaopatrzony
w śmiertelną dawkę cyjanku w małej
brązowej gumowej kapsułce, którą mógł
włożyć w razie potrzeby do ust.
Grupa przygotowawcza miała za
pomocą radiolatarni nawigacyjnej typu
Eureka naprowadzić samolot na
właściwy rejon, a następnie,
w momencie zbliżania się samolotu,
przez zapalenie świateł wskazać
dokładnie strefę zrzutu grupy porucznika
Rönneberga. Wielki czterosilnikowy
bombowiec z sześcioma śmiałkami na
pokładzie krążył przez dwie godziny nad
skalistym pustkowiem wyżyny
Hardanger, lecz żadnych świateł nie
dostrzeżono. Porucznik Haukelid,
znający dobrze te okolice, twierdził, że
potrafi rozpoznać strefę lądowania
wizualnie, lecz oficer RAF nie udzielił
zgody na zrzut i krótko uciął dyskusję.
Bombowiec zawrócił na zachód
i skierował się z powrotem do Szkocji.
Był już dzień, kiedy samolot, mocno
podziurawiony pociskami niemieckiej
artylerii przeciwlotniczej, wylądował na
odległym szkockim lotnisku.
Zrzut odłożono o kilka tygodni, do
następnej pełni księżyca. Nie było mowy
o zwolnieniu żołnierzy na urlop:
znajdowali się w szczytowej gotowości
bojowej i takie rozluźnienie dyscypliny
mogło przekreślić szanse powodzenia
całej akcji. W grę wchodziły również
względy bezpieczeństwa. W Londynie
organizatorzy akcji mogli nieco
odetchnąć. Za radą wydziału planowania
i operacji SOE Rönneberga i jego pięciu
towarzyszy wysłano do śnieżnego
ustronia na zachodnim wybrzeżu
Szkocji, gdzie w klasztornym
odosobnieniu mieli oczekiwać następnej
pełni.
Tygodnie spędzali na świeżym
powietrzu, polując i łowiąc ryby.
Prowadzili też intensywne ćwiczenia. 16
lutego przewieziono ich ponownie na
lotnisko, z którego mieli wyruszyć.
W ostatniej chwili trzeba było zmienić
szczegóły akcji i miejsce połączenia się
z grupą przygotowawczą: sześć dni
wcześniej podała ona Londynowi
dokładne pozycje wszystkich
posterunków i straży w Vemork - było
oczywiste, że Niemcy spodziewają się
akcji na fabrykę. Konieczne było, by
samolot leciał z dala od doliny Rjukan
i tamy Mösvatn. Wybrano więc inne
miejsce na zrzut, a mianowicie jezioro
Skryken, odległe od bazy grupy
przygotowawczej w Sandvatn o 50
trudnych do przebycia kilometrów.
Padał rzęsisty deszcz, gdy szóstka
Norwegów ładowała się ponownie na
pokład bombowca razem z całym
bagażem: ładunkami wybuchowymi,
nartami, żywnością oraz zamaskowaną
na biało bronią i wyposażeniem. Około
północy znaleźli się nad strefą zrzutu
i nad lukiem w kadłubie zapaliła się
zielona lampka. Spadochrony kolejno
oddzieliły się od samolotu i z wysokości
300 metrów powoli opadły na
powierzchnię zamarzniętego jeziora.
Szóstka żołnierzy i zasobniki z zapasami
bezpiecznie wylądowały na gładkim
lodzie, w samym sercu wyżyny
Hardanger. W Londynie, w aktach SOE,
pozostały listy, które każdy z nich
napisał do swoich najbliższych: udawali
się na niebezpieczną wyprawę, z której
mogli nie wrócić.

V
Wyżyna Hardanger jest jednym
z najbardziej zapomnianych przez Boga
i ludzi miejsc na ziemi w największym
i najdzikszym paśmie górskim
w północnej Europie. Jedyną roślinność
stanowi karłowaty jałowiec, a jedynymi
mieszkańcami są wędrowne stada
reniferów, przesuwające się ospale
z miejsca na miejsce jak kanadyjskie
karibu. W zimie szaleją tu zamiecie
śnieżne, a wichry bywają tak silne, że
nie można zaczerpnąć tchu, jeśli nie
osłoni się twarzy i nie odwróci od
uderzeń wiatru siekącego śniegiem
i lodem. Nagły poryw wichru potrafi
unieść człowieka w górę i cisnąć nim
brutalnie o lód.
Jeśli ten ponury płaskowyż stał się teraz
wrogiem grupy „Gunnerside”, to był
także jej sprzymierzeńcem: żaden
Niemiec nie mógłby stawić czoła
żywiołowi tak dzikiemu. Tyle że
Niemiec, który by się odważył zapuścić
w te pustkowia, mógłby w każdej chwili
zawrócić - dla naszych śmiałków nie
było ucieczki od tej pustki. Poddanie się
wrogowi oznaczało pewną śmierć.
Całą noc grupa Rönneberga walczyła
z narastającą wichurą, by zebrać
zasobniki ze sprzętem i żywnością
i zaciągnąć je do opuszczonej chaty na
brzegu jeziora Skryken, na którym
wylądowali. W chacie znaleźli zapas
drewna na opał i mapę wytartą
w rejonie jeziora niezliczonymi
dotknięciami palców, co upewniło ich,
że znajdują się we właściwym miejscu.
17 lutego o czwartej w nocy skończyli
zakopywanie swoich zasobów
w głębokim śniegu. Zerwała się zamieć
i niesiony wiatrem śnieg zatarł wszelkie
ślady ich lądowania. O piątej po
południu, kiedy wypoczęli i byli gotowi
do wymarszu, wichura stała się tak
gwałtowna, że zmuszeni byli szukać
schronienia w myśliwskiej chatce.
Dopiero po dwu dniach mogli się
stamtąd ruszyć.
Zanim burza przycichła, cała szóstka
zaczęła odczuwać przykre skutki zmiany
klimatu. Wszyscy mieli obrzmiałe węzły
chłonne, a dwaj z nich wyglądali na
poważnie chorych. W ciągu następnych
trzech dni najgorsza zamieć przeszła,
lecz gdy wrócili do miejsca, gdzie ukryli
zapasy, nie byli w stanie ich odnaleźć,
gdyż nawiany śnieg przykrył tyczki,
którymi oznakowali kryjówkę.
Odnalezienie jednego pojemnika z
żywnością kosztowało ich kilka godzin
wyczerpującej pracy. 48 godzin później
sztorm się skończył. „Zrobiła się piękna
pogoda, wydałem więc rozkaz
przygotowania się do wymarszu
w południe” - zapisał pod datą 22 lutego
dowódca grupy Rönneberg.
Całą noc i cały dzień, objuczeni 30-
kilogramowymi plecakami, ciągnąc
dwie pary sanek załadowanych stoma
kilogramami zapasów, parli na nartach
na południowy zachód. W pobliżu
jeziora Kallungsjå ku swemu wielkiemu
zaniepokojeniu zobaczyli w oddali
dwóch brodatych narciarzy zdążających
w ich kierunku. Rönneberg rozkazał
jednemu ze swoich ludzi dowiedzieć
się, kim są nieznajomi, pozostali ukryli
się, z bronią gotową do strzału. Nagle
poprzez szum wichru Rönneberg
usłyszał trzy „dzikie okrzyki radości”:
okazało się, że dwaj napotkani narciarze
to sierżant Arne Kjelstrup i sierżant
Claus Helberg z grupy przygotowawczej
SOE, zrzuconej na wyżynę Hardanger
cztery miesiące wcześniej. Kontakt
został więc nawiązany.
Wszyscy razem podążyli do bazy grupy
przygotowawczej, małej chatki w
Sandvatn, około 30 kilometrów od
Rjukan. Tutaj połączone grupy - łącznie
dziesięciu ludzi - podzieliły się
zapasami żywności i zajęły sprawą
zasadniczą: starannym przygotowaniem
ataku na zakład końcowego
wzbogacania. Każdy z nich przygotował
listę brakujących informacji,
dotyczących rozstawienia posterunków,
zabezpieczenia terenu, gniazd karabinów
maszynowych, najlepszej trasy dojścia.
Do świtu zebrali już Parę dziesiątków
takich pytań. Sierżant Helberg,
pochodzący z Rjukan, miał udać się na
nartach do miasteczka, by zasięgnąć tam
informacji u swoich przyjaciół.
Głównym problemem było dojście do
fabryki. Czy można wspiąć się na półkę
skalną, na której zbudowano zakład?
Haugland i Helberg uważali, że zbocze
wąwozu jest absolutnie niedostępne.
Haukelid upierał się jednak, że na
zdjęciach lotniczych wąwozu widział
drzewa porastające zbocza - jeśli mogły
one zapuścić tam korzenie, to i człowiek
potrafi pokonać skalną stromiznę.
Według najświeższych informacji
zakładów w Vemork strzegło piętnastu
Niemców ulokowanych w baraku,
znajdującym się pomiędzy halą turbin
a elektrolizernią, oraz dwa posterunki
przy wąskim mostku przerzuconym przez
wąwóz. Zmiana warty następowała co
dwie godziny. W razie alarmu na teren
fabryki wyruszały trzy patrole, a drogę
prowadzącą z Vemork do Våer
oświetlano reflektorami. Ponadto
w nocy terenu fabryki pilnowało dwóch
norweskich strażników. Dwóch innych
strzegło głównej bramy i rur
doprowadzających wodę do turbin.
Wszystkie wejścia do elektrolizerni były
na stałe zamknięte, z wyjątkiem drzwi
wychodzących na dziedziniec fabryczny-
W piątek 26 lutego po południu ośmiu
żołnierzy norweskich wyruszyło do
następnego etapu marszu ku Vemork.
W kryjówce w Sandvatn pozostało dla
obsługi radiostacji dwóch ludzi, w tym
niezastąpiony radiooperator Haugland.
Helberg miał im przynieść wiadomość
o sukcesie lub niepowodzeniu akcji.
Dobrze już po zmroku dotarli do miejsca
postoju - jednej z dwu opuszczonych
chat w lesie porastającym wzgórza na
północ od Rjukan, zaledwie parę
kilometrów od Vemork. Siedmiu
śmiałków w białych ubraniach
ochronnych ukryło się w chacie
w oczekiwaniu na powrót Helberga
z miasta. Chwilami, gdy wiatr wiał od
strony Vemork, słychać było monotonny
pomruk hydroelektrowni, która
stanowiła cel ich akcji.
Helberg przyniósł niepomyślne wieści:
straże wokół fabryki zostały
wzmocnione, na dachach umieszczono
karabiny maszynowe i reflektory,
a dojścia do fabryki i rur
doprowadzających wodę do turbin
zostały zaminowane. Całą sobotę
dyskutowano, jaką drogą najlepiej
wycofać się po akcji. Most przerzucony
przez wąwóz wyglądał tak zachęcająco:
skoro zarówno atak jak i ucieczka
wymagają przekroczenia wąwozu, czy
koniecznie trzeba schodzić za każdym
razem na dno wąwozu i wspinać się
ponownie? Porucznik Poulsson obawiał
się, że będzie to zbyt wyczerpujące:
znajdowali się na dużej wysokości,
śniegu było dużo i mieli jeszcze potem
przekraść się jakoś czy to do Szwecji,
czy to na wyżynę Hardanger. Z drugiej
strony, aby wywalczyć sobie drogę
odwrotu, musieliby zabić dwóch
niemieckich wartowników na moście,
czemu Poulsson znów był przeciwny.
Gdyby doszło do strzelaniny, mógłby
oberwać któryś z nich, a poza tym
Niemcy z pewnością wywarliby
straszliwy odwet na ludności Rjukan.
Jedynym wyjściem była zatem
dwukrotna wspinaczka.
Zdecydowali się rozpocząć atak nieco
po północy, co pozostawiało dość czasu,
by po zmianie warty czujność straży
nieco osłabła. Rönneberg i Poulsson
napisali szczegółowy rozkaz operacyjny
w najlepszym stylu szkoły wojskowej
i wszyscy zapoznali się z jego treścią.
Rozkaz kończył się poleceniem: „Gdyby
komukolwiek groziło wzięcie do
niewoli, ma odebrać sobie życie”.
W sobotę 27 lutego około ósmej
wieczorem żołnierze wyruszyli do
ostatniego etapu akcji, z bronią na razie
nie nabitą, aby jakiś przypadkowy
wystrzał nie spowodował
przedwczesnego alarmu. Ich bagaż
zawierał zestaw plastykowych ładunków
wybuchowych, przygotowanych przed
kilkoma tygodniami w Anglii.
Gdy opuszczali kryjówkę, nastąpiła
jedna z tych groteskowych konfrontacji
eposu z idyllą, jakie mogą się zdarzyć
tylko na wojnie: w sąsiedniej chatce
natknęli się na dwie zakochane
norweskie parki, w sielankowym
nastroju spędzające weekend. Młodzi
ludzie byli równie zaskoczeni nagłym
pojawieniem się uzbrojonych od stóp do
głów żołnierzy armii rozwiązanej w
1940 roku, jak i żołnierze ich widokiem.
Pod groźbą rewolweru zapędzono
zakochanych do chaty i zabroniono im
wychodzić aż do południa następnego
dnia, na co młodzi przystali
z entuzjazmem. Żołnierze norwescy z
Clausem Helbergiem na czele ruszyli na
nartach w stronę doliny Rjukan.
Po kilkuset metrach las stał się tak gęsty,
że musieli zdjąć narty i iść pieszo aż do
głównej drogi wiodącej serpentynami
przez góry z Mösvatn do Rjukan. Tą
drogą przejechali na nartach około
dwóch kilometrów. Szum
hydroelektrowni stawał się coraz
głośniejszy, aż wreszcie ukazały się
zabudowania fabryczne: płaskie, pokryte
śniegiem dachy dwu głównych
budynków kąpały się w świetle
księżyca. Fabryka, położona na występie
skalnym po przeciwnej stronie wąwozu,
znacznie poniżej miejsca, w którym się
znajdowali, wydawała się ogromna
i niedostępna. Przez zamalowane okna
budynku elektrolizerni przebijał mdły
blask. Żołnierze norwescy dotarli do
grupki domostw w pobliżu wylotu mostu
wiszącego i zeszli z drogi biegnącej
dalej ostrymi zakrętami w dół do
miasteczka Rjukan.
Dochodziła godzina dziesiąta.
W Vemork popołudniowa zmiana
kończyła pracę. Kiedy żołnierze zsuwali
się w dół stromego zbocza z jednej
serpentyny na drugą, dwa autobusy
wiozące robotników z nocnej zmiany
przemknęły obok nich w kierunku
fabryki. Norwegowie zjechali drogą
jeszcze kilkaset metrów do szerokiej
przecinki w lesie wzdłuż linii
wysokiego napięcia prowadzącej z
Vemork. Tu skręcili na prawo w gęsty
las, zdjęli białe ubrania ochronne, ukryli
narty, plecaki i żywność. Występowali
teraz w mundurach armii brytyjskiej.
Kieszenie napełnili amunicją i granatami
ręcznymi, wzięli broń, ładunki
wybuchowe, liny i nożyce do cięcia
blachy i zaczęli spuszczać się w dół
skalnej ściany.
Zaczynała się odwilż i przy każdym
ruchu tony śniegu z hukiem zsuwały się
na dno wąwozu. Na szczęście cała
dolina rozbrzmiewała niskim pomrukiem
turbin i pluskiem wody z topniejącego
śniegu, lejącej się ze ścian wąwozu,
było więc mało prawdopodobne, aby
ktokolwiek mógł ich słyszeć. Dął silny
wiatr, czego można się było spodziewać
przy odwilży.
Przeszli w bród na poły skutą lodem,
płytką rzekę płynącą dnem wąwozu
i zaczęli z trudem wspinać się na
dwustumetrową pionową ścianę skalną
ku występowi, na którym stała fabryka.
Nie usiłowali nawet porozumiewać się
ze sobą. W milczeniu pomagali jeden
drugiemu w wyszukiwaniu bezpiecznego
oparcia dla nóg i uchwytu dla rąk, aż
wreszcie kompletnie wyczerpani stanęli
na najwyższej części półki, kilkaset
metrów od budynków fabryki: między
nimi a fabryką rozciągało się pole
minowe. Całą prawie szerokość półki
zajmował tor kolei łączącej Vemork
z miastem Rjukan i dalej z przystanią
promu na jeziorze Tinnsjö. Na lewo od
toru znajdowała się mała stacja
transformatorowa, za którą ukryli się na
czas zmiany warty.
Zjedli przyniesiony ze sobą posiłek i
Rönneberg sprawdził po raz ostatni, czy
każdy zna swoją rolę w akcji. Mieli się
podzielić na grupę ubezpieczającą
i grupę uderzeniową. Pierwsza,
dowodzona przez porucznika Haukelida,
miała za zadanie przeciąć ogrodzenie,
dostać się na teren fabryki, zająć
odpowiednie stanowiska i być
w pogotowiu na wypadek alarmu.
Ubezpieczający mieli pozostać na
miejscu do chwili wybuchu - do tego
czasu grupa uderzeniowa powinna się
już wycofać. Żołnierze grupy
uderzeniowej pod dowództwem
porucznika Rönneberga mieli najpierw
spróbować wyważyć drzwi do
podziemia mieszczącego zakład
końcowego wzbogacania, a w razie
niepowodzenia próbować wedrzeć się
przez drzwi na parterze. W ostateczności
mogli skorzystać z tunelu dla
przewodów i kabli opisanego przez
Bruna. Ludzi zakładających ładunki
wybuchowe mieli ubezpieczać dwaj
żołnierze uzbrojeni w pistolet
maszynowy „rozpylacz” i pistolet
kalibru 0,45. Trzeci z „rozpylaczem”
miał pilnować głównego wejścia. Plan
mógł zawieść w każdym z punktów.
W najgorszym razie każdy z nich miał
starać się jakoś założyć ładunki na
własną rękę.
Minęło wpół do pierwszej i nieco już
odpoczęli po trudach wspinaczki. Dwaj
poprzedni strażnicy z posterunku przy
moście - byli to w rzeczywistości
Norwegowie - wrócili do wartowni.
Nadszedł czas, by rozpocząć atak.
Sierżant Kjelstrup ruszył pierwszy, idąc
wzdłuż linii kolejowej, kilka metrów
przed pozostałymi członkami grupy
ubezpieczenia. Grupa uderzeniowa
zamykała pochód. Ktoś zostawił ślady
w śniegu i cała ósemka uważnie szła po
nich aż do bramy w ogrodzeniu.
Kjelstrup przeciął nożycami do blachy
łańcuch zamykający bramę, wpuścił
pozostałych na dziedziniec fabryczny, po
czym zamknął za nimi bramę. Podczas
gdy Poulsson i Haukelid mieli na oku
barak, w którym znajdowali się Niemcy,
jeden z ludzi pobiegł pilnować
posterunku na moście, a inny -
posterunku przy rurach
doprowadzających wodę. Tymczasem
grupa uderzeniowa sforsowała inną
furtkę w ogrodzeniu, w pewnej
odległości od bramy kolejowej, dla
zapewnienia sobie drogi odwrotu.
Jak dotąd, nikt ich nie zauważył.
Rönneberg poprowadził swoją grupę do
budynku elektrolizerni. Okazało się, że
wszystkie wejścia są zamknięte
i zabezpieczone. W trakcie
poszukiwania tunelu kablowego
Rönneberg i sierżant Kayser odłączyli
się od pozostałej dwójki. Odnaleźli
wejście i wśród gąszczu splątanych rur
i kabli wczołgali się do wnętrza
budynku. Przez otwór w tunelu udało im
się zajrzeć do hali zakładu końcowego
wzbogacania: pracował tam tylko jeden
człowiek. Rönneberg i Kayser wśliznęli
się do sąsiedniego pomieszczenia.
Drzwi do hali zakładu końcowego
wzbogacania nie były zamknięte, dzięki
czemu udało im się w pełni zaskoczyć
norweskiego robotnika. Kayser pilnował
go z pistoletem w ręku, podczas gdy
Rönneberg zabezpieczył drzwi i zabrał
się do zakładania ładunków.
Sporządzone przez SOE w Anglii
makiety komór okazały się dokładnymi
kopiami oryginałów.
Nie uporał się jeszcze z połową
ładunków, kiedy rozległ się za nim brzęk
tłuczonego szkła; jeden z pozostałych
członków grupy usiłował wejść przez
okno. Rönneberg pomógł mu przecisnąć
się przez wybitą szybę, kalecząc się przy
tym poważnie w rękę. Razem już
dokończyli zakładania ładunków pod
każdą z 18 grubościennych stalowych
komór. Wszystkie ładunki były
połączone lontem detonującym, którego
koniec łączył się z lontem prochowym,
opóźniającym moment wybuchu.
Kilka minut po pierwszej wszystko było
gotowe. Kazali robotnikowi uciekać na
wyższe piętro i otworzyli drzwi, a po
hali rozrzucili garść brytyjskich odznak
spadochroniarskich w charakterze „kart
wizytowych”. Kiedy zapalali lonty,
robotnik jęknął, że zostawił w hali
okulary, a w warunkach wojennych nie
ma szans na dostanie nowej pary. Po
chwili gorączkowych poszukiwań
odnaleźli zgubę.
Zdążyli odbiec ze dwadzieścia kroków
od budynku, gdy wybuch rozdarł ciszę
nocy. Jak zjawy wtopili się w ciemność
i znikli. „Obejrzałem się i przez chwilę
nasłuchiwałem - pisał Rönneberg
w swoim raporcie dla Londynu -
jednakże poza stłumionym szumem
maszynerii, który słyszeliśmy
i przedtem, z fabryki nie dobiegał żaden
odgłos”. Poulsson i Haukelid usłyszeli
wybuch, pilnując wartowni. Musieli go
też usłyszeć i Niemcy. Jeden z żołnierzy
wybiegł z wartowni z gołą głową,
rozejrzał się i wrócił, by pojawić się
ponownie, tym razem w hełmie i z
karabinem. Światłem latarki zatoczył
krąg po dziedzińcu, lecz nie dostrzegł
Norwegów ukrytych zaledwie o cztery
kroki od niego. Poulsson chciał strzelić
do niego, lecz Haukelid wymownym
gestem przygiął mu pistolet do ziemi.
Niemiec usiłował dostać się do
elektrolizerni, lecz drzwi były
zamknięte, więc poszedł dalej i znikł za
rogiem budynku.
Ubezpieczenie i grupa uderzeniowa
zaczęły wycofywać się wzdłuż linii
kolejowej. Nagle zawyła syrena
alarmowa na dachu fabryki. Po chwili
dołączyły do niej inne, a ich
rozdzierające wycie rozległo się echem
w wąwozie, zagłuszając wszelkie inne
odgłosy. Komandosi puścili się biegiem
i z pośpiechem zsunęli się po skałach na
dno wąwozu. Rzeka tymczasem znacznie
przybrała wskutek odwilży.
Główny inżynier zakładów Vemork Alf
Larsen, następca Bruna, skończył
właśnie partię brydża u znajomych
mieszkających w pobliżu głównej bramy
zakładów, kiedy nastąpił wybuch
i rozległy się syreny. Larsen
zatelefonował do fabryki, aby
dowiedzieć się o powód alarmu.
Majster, wyczerpany przejściami
ostatniej godziny, wyjąkał, że zakład
został wysadzony w powietrze. Larsen
przekazał natychmiast wiadomość
Bjarne Nilssenowi, jednemu
z dyrektorów Norsk-Hydro. Nilssen
zaalarmował dowództwo garnizonu
niemieckiego i wsiadł do auta, by udać
się do Vemork. Silnik, ze względu na
warunki wojenne przerobiony na napęd
gazem drzewnym, długo nie chciał
zapalić. Kiedy wreszcie dyrektor ruszył
spadzistą drogą do Vemork, nie zwrócił
najmniejszej uwagi na grupkę
utrudzonych mężczyzn, którzy wynurzyli
się z wąwozu, przekroczyli drogę
i pobrnęli dalej w górę.
Tymczasem w hali zakładu końcowego
wzbogacania Larsen robił przegląd
zniszczeń. Dno każdej z komór zostało
wyrwane i bezcenna ciecz spłynęła do
studzienki ściekowej. Odłamki
podziurawiły przewody układu
chłodzenia i ze wszystkich stron tryskały
strugi zwykłej wody, która ostatecznie
spłukała resztki ciężkiej wody.
Przepadła zawartość wszystkich 18
komór - niemal pół tony ciężkiej wody.
Było rzeczą oczywistą, że dopiero po
wielu miesiącach z fabryki ponownie
popłynie struga ciężkiej wody: po
usunięciu szkód wyrządzonych
wybuchem instalacja będzie musiała
pracować pełną mocą jeszcze całe
tygodnie, zanim kolejno napełnią się
komory wszystkich dziewięciu stopni.
Akcja przeprowadzona przez grupę SOE
spowodowała wielomiesięczną zwłokę
w realizacji niemieckich planów
atomowych.

Wspinając się na zbocze góry,


komandosi widzieli światła reflektorów,
omiatające wąwóz, i latarki pościgu
posuwającego się wzdłuż linii
kolejowej. Niemcy najwidoczniej
znaleźli ślady krwi ze skaleczonej ręki
Rönneberga. Wiatr dął z gwałtownością
huraganu. Norwegowie wydobyli swój
ekwipunek z leśnej kryjówki
i stopniowo zaczęli się rozchodzić.
Pierwszy odszedł Helberg, który miał
pozostać w rejonie Rjukan i nadal
prowadzić akcję. Pozostali dobrnęli tej
nocy do jednej z chat służących jako
baza. Straszliwa wichura zatrzymała ich
tam przez dwa dni, zanim udali się
w dalszą drogę w kierunku pierwszej
bazy nad jeziorem Skryken. Stąd pięciu
komandosów akcji „Gunnerside” ruszyło
w 400-kilometrową drogę do Szwecji.
Wszystkim udało się wrócić szczęśliwie
do Anglii. Poulsson przedostał się do
Oslo, natomiast Haukelid i Kjelstrup
mieli skontaktować się
z radiooperatorami. W tydzień później
nadali oni do Londynu zakodowaną
wiadomość o powodzeniu wyprawy:
„Instalacja końcowego wzbogacania w
Vemork całkowicie zniszczona w nocy z
27 na 28 lutego. «Gunnerside» w drodze
do Szwecji. Pozdrowienia”.
Następnego dnia po wysadzeniu
w powietrze instalacji do produkcji
ciężkiej wody przybył do Vemork
generał von Falkenhorst z miejscowym
oficerem służby bezpieczeństwa
Muggenthalerem. Głównemu
inżynierowi Larsenowi i dyrektorowi
fabryki Vemork polecono wziąć udział
w śledztwie. Przesłuchano wszystkich
obecnych tej nocy w fabryce, lecz nie
znaleziono żadnych wskazówek co do
tożsamości wykonawców akcji. Niemcy
zorientowali się szybko, że zniknięcie
doktora Bruna, poprzednika Larsena,
pozostaje w związku z zamachem.
Aresztowano i poddano przesłuchaniom
około 50 pracowników fabryki, lecz
wkrótce ich zwolniono. Brak
odpowiednich zabezpieczeń w Vemork
tak zirytował Falkenhorsta, że
zwymyślał on niemiecką załogę
w obecności Norwegów. Generał ocenił
akcję w Vemork jako „najlepiej
zorganizowaną, jaką zdarzyło mu się
[51]
kiedykolwiek widzieć” . Inspekcja
Falkenhorsta zakończyła się niemal
farsowym akcentem - okazało się, że
wprawdzie fabryka jest zaopatrzona
w imponującą alarmową instalację
oświetleniową, ale wartownicy nie
wiedzieli, jak ją włączyć.
Generał Rediess donosił Berlinowi
o wypadku nieco obszerniej:
„W nocy z 27 na 28 lutego 1943 r. około
godziny 1.15 eksplozja ładunków
wybuchowych zniszczyła instalację o
dużym znaczeniu dla gospodarki
wojennej w fabryce Vemork w pobliżu
Rjukan. Zamachu dokonało trzech
uzbrojonych mężczyzn w szarozielonych
mundurach”.
Zdaniem generała Rediessa akcja była
wspólnym dziełem brytyjskiej
Intelligence Service i Norweskiego
Związku Niepodległościowego.
Dochodzenie wykazało, że zamachowcy
wdarli się na teren fabryki, przecinając
łańcuch w bramie. Udało im się przejść
niepostrzeżenie zarówno obok
niemieckiej warty, jak i norweskich
strażników. „Z tego, co pozostawili po
sobie, można wnioskować, że
zamachowcy przybyli z Wielkiej
Brytanii. Tajna policja nadal prowadzi
w tej sprawie śledztwo”.
Natychmiast przedsięwzięto szereg
środków bezpieczeństwa. Odcięto
łączność telefoniczną z Rjukan, a stacja
kolejowa została zamknięta dla ruchu
pasażerskiego. W mieście ogłoszono
częściowy stan wyjątkowy
i wprowadzono godzinę policyjną od
jedenastej wieczorem. Zablokowano
drogi i rozbudowano pola minowe
wokół fabryki. W obawie przed
możliwością nalotów Niemcy
rozmieścili w okolicy urządzenia do
wytwarzania dymu i za pomocą 800
sztucznych drzew zamaskowali rurociąg
wiodący z góry do Vemork. Kilka
tygodni później, po udanym nalocie
bombowców RAF na zapory wodne w
Zagłębiu Ruhry, w sąsiedztwie tamy
Mösvatn postawiono zaporę balonową
i rozciągnięto sieci przeciw torpedom.
W jakiś czas po akcji na Vemork
Niemcy otrzymali wskazówkę, że
komandosi znaleźli schronienie na
wyżynie Hardanger: rybak norweski
doniósł, że w pobliżu opuszczonej chaty
zauważył „sześciu umundurowanych
mężczyzn”, zapewne zrzuconych
z brytyjskiego samolotu. Dla
zlikwidowania raz na zawsze ognisk
ruchu oporu na wyżynie zorganizowano
ogromną obławę, w której obok
oddziałów Wehrmachtu wzięły udział
niemieckie i norweskie jednostki
policyjne, „germańskie SS” i oddziały
norweskiego „Hird”. W dniach 24
marca - 2 kwietnia cała wyżyna została
otoczona i przeczesana. W operacji
wzięło podobno udział 10 000 ludzi.
Kontrolowana przez Niemców agencja
prasowa w Oslo doniosła: „Od dawna
szerzyły się pogłoski, że w rejonach
górskich usadowili się spadochroniarze
brytyjscy, by prowadzić akcje
sabotażowe w pobliskich zakładach
przemysłowych”. Niemcy przeszukali
wszystkie chaty, konfiskując, co się
dało. Domostwa, w których wykryto
broń lub materiały wybuchowe, zostały
spalone. Zaczęły też krążyć fantastyczne
pogłoski, że w południowej Norwegii
wylądowało 800 spadochroniarzy
brytyjskich i stoczyło „gwałtowną
bitwę” z siłami niemieckimi,
„dowodzonymi przez samego generała
SS Rediessa”, w których Niemcy
ponieśli jakoby krwawe straty:
„widziano” niezliczone ambulanse
sanitarne zwożące rannych żołnierzy.
W rzeczywistości na tym terenie nie
było ani żadnych alianckich oddziałów
wojskowych, ani nawet pojedynczych
żołnierzy. Jedyna utarczka Niemców z
SOE miała charakter równie niezwykły
jak i cała ta ofensywa przeciwko
niewidzialnej armii podziemnej.
W pobliżu wskazanej przez rybaka chaty
patrol niemiecki dostrzegł w oddali
samotnego narciarza. Niewiele
brakowało, a wcale by go nie
zauważono. W raporcie wysłanym kilka
dni później do Berlina generał Rediess
donosił: „Jeden ze strzelców patrolu,
uzbrojony tylko w pistolet kalibru 0,30,
po dłuższym pościgu zdołał zbliżyć się
do niego na odległość 30 metrów”.
Doszło do desperackiego pojedynku:
wśród śnieżnego pustkowia dwaj
mężczyźni stanęli naprzeciw siebie
niemal twarzą w twarz.
Samotnym narciarzem był Claus
Helberg. W raporcie wysłanym później
do londyńskiego sztabu SOE
relacjonował, że 25 marca
niespodziewanie, zaledwie o 100
metrów od siebie, natknął się na trzech
Niemców. Rzucił się do ucieczki, lecz
po dwóch godzinach wyczerpującej
jazdy na nartach zorientował się, że
jeden z wrogów ma wszelkie szanse
doścignięcia go:
„Odwróciłem się więc, wyciągnąłem
mojego colta 0,32 i wypaliłem.
Stwierdziłem z ulgą, że Niemiec ma
tylko Lugera, i uprzytomniłem sobie, że
przy takiej odległości ten z nas, który
pierwszy opróżni swój magazynek,
przegra. Nie strzelałem więc dalej, tylko
stałem w miejscu jako cel w odległości
50 metrów. Wystrzelawszy cały
magazynek Niemiec odwrócił się
i zaczął uciekać. Posłałem za nim kulkę.
Zaczął się słaniać i wreszcie stanął,
wspierając się na kijkach od nart”.
Generał Rediess zaś raportował
Berlinowi, że tropiony Norweg posiadał
lepszą broń, dzięki czemu mógł zmusić
ścigającego do odwrotu i zniknąć
w gęstniejącym mroku. Z ludzi, którzy
zniszczyli instalację ciężkiej wody,
nikogo więcej nie udało się Niemcom
zobaczyć.
Tymczasem prasa londyńska zamieściła
doniesienia ze Sztokholmu o wysadzeniu
w powietrze fabryki Vemork,
przedstawiając to wydarzenie jako
„jedną z najważniejszych i najbardziej
udanych operacji przeprowadzonych
przez alianckich komandosów w ciągu
tej wojny”. „Times” podał nawet, że
komandosom udało się zniszczyć
instalację do produkcji ciężkiej wody,
„mającej prawdopodobnie zastosowanie
w przemyśle wojennym”, lecz passus
ten, ujawniający sedno sprawy,
opuszczono we wszystkich późniejszych
wydaniach gazety. „Uczeni -
komentował inny dziennik - wiążą
z ciężką wodą nadzieje na
wyprodukowanie nowej «tajnej» broni,
mianowicie środka wybuchowego
o niesłychanej sile”.
W porównaniu z tragicznie zakończoną
wyprawą sprzed trzech miesięcy ten atak
na Vemork przyniósł ogromny sukces.
Po żadnej stronie nie było ofiar
w ludziach, instalacja zaś do produkcji
ciężkiej wody została całkowicie
zniszczona, przy czym sama
hydroelektrownia, mająca ogromne
znaczenie dla gospodarki norweskiej,
nie ucierpiała. Po otrzymaniu wszystkich
raportów SOE przygotowała
szczegółowe sprawozdanie z akcji, które
poprzez właściwego ministra, lorda
Selborne, przekazano Churchillowi.
Premier przeczytał je 14 kwietnia
i dopisał: „Jaką nagrodę można dać tym
bohaterskim ludziom?”
Porucznik Rönneberg i porucznik
[52]
Poulsson otrzymali DSO , a pozostali -
[53] [54]
MM lub MC . Jomar Brun pismem,
opatrzonym nagłówkiem „Ściśle tajne”,
[55]
został mianowany oficerem OBE
(Order of British Empire - Order
Imperium Brytyjskiego).
Brytyjscy specjaliści ocenili, że
wyrządzone szkody spowodowały
dwuletnie opóźnienie w produkcji
ciężkiej wody dla potrzeb niemieckich
badań atomowych. Amerykanie przyjęli
to oszacowanie z wyraźnymi
zastrzeżeniami. W rzeczywistości ze
zniszczonych komór wyciekło około tony
wody wzbogaconej od 10,5 procent do
99,3 procent w ciężki składnik - ilość
równoważna około 350 kilogramom
czystej ciężkiej wody. Zniszczenie
instalacji stało się dla Niemców ciosem
tym dotkliwszym, że modyfikacja
i powiększenie zakładu były już prawie
zakończone: produkcja wzrosła do około
150 kilogramów miesięcznie, a w
następnym miesiącu miała osiągnąć 200
kilogramów. Cały marzec zszedł na
usuwaniu szkód. Naczelny inżynier
Larsen starał się przeciągnąć sprawę
i nalegał na wybudowanie większego
pomieszczenia dla rozbudowywanego
zakładu końcowego wzbogacania. Dr
Berkei wybrał się specjalnie z Berlina
do Vemork, by przyspieszyć naprawę
uszkodzeń. Jednakże dopiero 17
kwietnia zakład końcowego
wzbogacania zaczął ponownie
funkcjonować, a trzeba było jeszcze
kilku miesięcy, zanim pierwsze litry
ciężkiej wody popłynęły z ostatniego
stopnia instalacji.
8
Obiecujący rezultat

Czasowa utrata zakładu końcowego


wzbogacania w Vemork spowodowała
pierwsze poważne trudności
w realizacji niemieckich projektów
atomowych.
W wielu dziedzinach badań osiągnięto
istotne postępy: opracowano projekt
dużego doświadczalnego stosu
uranowego; zabrano się do
rozwiązywania problemów technicznych
związanych z budową reaktora;
stworzono bazę produkcyjną dla
przerobu dużych ilości uranu. Nie
prowadzono w tym czasie konkretnych
prac nad bronią atomową, ale
niewielkie zespoły naukowców w
Wiedniu i w innych ośrodkach
dokonywały pomiarów podstawowych
stałych jądrowych, istotnych z tego
punktu widzenia, w szczególności
przekroju czynnego uranu-235 na
rozszczepienie przez neutrony prędkie.
Jednakże dalsze losy projektu zależały
w dużej mierze od sukcesu doświadczeń
reaktorowych - dopiero pozytywne ich
wyniki mogły wzbudzić przekonanie
o realności całego przedsięwzięcia.
Teraz, kiedy dostawy ciężkiej wody
zostały czasowo wstrzymane, Niemcy
zdali sobie sprawę, jaką nieostrożnością
było całkowite uzależnienie się od
Norwegii. Każda z licznych
dotychczasowych podróży na północ
uspokajała niemieckich uczonych
perspektywą stałych dostaw ciężkiej
wody - po rozbudowie zakładu w
Vemork w ilości „czterech ton rocznie”.
Dr Wirtz, odwiedziwszy Rjukan
w połowie listopada 1942 roku, doniósł
w swym sprawozdaniu, że od
października 1943 roku zakłady Såheim
rozpoczną także dostawy ciężkiej wody.
Pod koniec listopada 1942 roku dr Wirtz
zjeździł całą okupowaną Europę
w poszukiwaniu innych możliwości
uzyskania cennej cieczy. W rezultacie
stwierdził, że poza Vemork w grę
wchodzą tylko dwa zakłady - dwie
elektrolizernie koncernu Montecatini we
Włoszech, jedna w pobliżu Merano,
druga w Cotrone. Obydwa zakłady
stosowały metodę niezbyt korzystną
z punktu widzenia produkcji ciężkiej
wody, a ich łączny pobór mocy nie
przekraczał 68 000 kW - połowę tego co
w Vemork. Profesor Harteck doradzał
Ministerstwu Wojny wysłanie incognito
do Merano kilku członków Grupy
Badawczej Fizyki Jądrowej w celu
porównania wydajności stosowanej tam
metody Fausera z wydajnością
elektrolizerów Pechkranza używanych w
Vemork. Harteck proponował, żeby
w zakładach włoskich produkować
wodę wzbogaconą do 1 procenta
w ciężki składnik, a dalsze wzbogacanie
do pełnych 100 procent prowadzić w
Niemczech - byłoby to rozwiązanie
bardziej ekonomiczne, niż można by
sądzić na pierwszy rzut oka. Wiosną
1943 roku Harteck wybrał się sam do
zakładu w Merano. Towarzyszył mu
Esau. Mimo to Harteck utwierdził się
w przekonaniu, że Esau nie wierzy
w przyszłość niemieckich planów
atomowych.
W końcu marca Ministerstwo Wojny
zrezygnowało całkowicie z projektu
atomowego, odmawiając nawet
wypłacenia dwóch milionów marek
przyrzeczonych przez generała Leeba na
badania jądrowe w nadchodzącym roku
budżetowym. Grupę doktora Diebnera
podporządkowano profesorowi Esau,
lecz Diebnerowi pozwolono pozostać
w laboratorium w Gottow, ośrodku
badawczym Ministerstwa Wojny.
Diebner i Berkei przenieśli się
z gabinetów w Urzędzie Uzbrojenia
Armii na Hardenbergstraße 10 do
Państwowego Instytutu Fizyczno-
Technicznego, siedziby profesora Esau.
Ich nowym bezpośrednim
zwierzchnikiem został dr Beuthe, szef
działu radiologicznego instytutu.
Radzie Naukowej Rzeszy oświadczono,
że ma sama znaleźć fundusze na
finansowanie „projektu U”. Rada
zwróciła się do profesora Esau
o opracowanie budżetu na bieżący rok
[56]
w granicach dwóch milionów marek .
Göring zaaprobował tę sumę.
Najpoważniejszą pozycję budżetu
profesora Esau stanowiło 600 000
marek przydzielonych na konstrukcję 10
podwójnych ultrawirówek do
wzbogacania uranu w izotop U-235.
W połowie stycznia w Kilonii
przeprowadzono pierwsze
doświadczenia z „oscylującym
przepływem gazu” przy użyciu ksenonu,
2 czerwca zaś napełniono aparaturę
sześciofluorkiem uranu. Już w pierwszej
próbie uzyskano 7-procentowe
wzbogacenie, tak że po ośmiu dniach
grupa hamburska mogła oficjalnie
zaproponować Ministerstwu Wojny
rozpoczęcie masowej produkcji
wirówek i zażądać niezbędnego
oprzyrządowania i materiałów.
Propozycja, złożona w sprzyjającym
momencie - parę dni po zniszczeniu
zakładu «Vemork przez SOE - została
natychmiast przyjęta.
Zniszczenia w Vemork naprawiono
całkowicie dopiero 17 kwietnia. Na
konferencji odbywającej się kilka
tygodni później Esau pospieszył
zapewnić zebranych, że skutki zniszczeń
w zakładzie końcowego wzbogacania
zostały zlikwidowane w stosunkowo
krótkim czasie i że w Norwegii są już na
ukończeniu dwie inne mniejsze
instalacje, w Såheim i w Notodden.
Dodał jednak: „Ponieważ wobec
istniejącego w Norwegii stanu rzeczy,
mimo wszelkich środków ostrożności,
musimy liczyć się z możliwością
dalszych aktów sabotażu, w zakładach
I.G. Farben w Leuna buduje się i jest już
na ukończeniu duplikat najistotniejszej
części fabryki. Gdyby zakład w
Norwegii został ponownie zniszczony,
końcowe wzbogacanie «surowca» -
niskoprocentowej ciężkiej wody
produkowanej w Norwegii - można
będzie przeprowadzać w Leuna”. Gdyby
nawet zakłady elektrolizy w Vemork
zostały całkowicie zniszczone, zakład w
Leuna będzie mógł czerpać produkt
wyjściowy z innych źródeł: zgodnie
z sugestiami Hartecka rozpoczęto
w najściślejszej tajemnicy negocjacje
w sprawie wytwarzania
niskoprocentowej ciężkiej wody z innym
producentem, jedynym, jaki wchodził
w rachubę - zakładami Montecatini w
Merano. „W każdym razie - przyrzekał
Esau - będzie dość ciężkiej wody do
bieżących doświadczeń”.
Nieuzasadniony optymizm Esaua był
zapewne powodem tego, że przez cały
rok 1943 nie podjęto decyzji, którą
z czterech opracowanych przez uczonych
niemieckich metod produkcji
niskoprocentowej ciężkiej wody
zastosować na skalę przemysłową.
W roku 1944, kiedy Esau odszedł, było
już za późno.

Przeprowadzając przed rokiem


doświadczenie L-IV w Lipsku,
Heisenberg i Döpel umieszczali proszek
uranowy i ciężką wodę w stosunkowo
grubych kulistych powłokach
aluminiowych. Aluminium musiało
wpływać na wielkość mierzonego przez
nich strumienia neutronów. Natomiast
Kurt Diebner, pracujący teraz pod
kierownictwem profesora Esau, wpadł
na sposób całkowitego pozbycia się
materiałów konstrukcyjnych w swoim
pierwszym stosie z uranem metalicznym.
W 1942 roku przekazano zakładom nr 1
„Degussy” we Frankfurcie około tony
uranu w celu przetopienia na lity metal.
Diebner chciał, żeby z części tego uranu
odlano dla niego niewielkie kostki.
Udało mu się jedynie otrzymać płytki o
grubości jednego centymetra,
produkowane dla doświadczeń
berlińskich. Z rozważań teoretycznych
wynikało, że optymalny układ powstałby
z sześcianów o krawędzi 6,5 centymetra.
Diebner musiał jednak formować kostki
o boku 5 cm, aby jak najlepiej
wykorzystać uzyskane płytki
o wymiarach 19 na 11 cm.
Diebner przyjmował ze stoicyzmem
wszelkie niedogodności wynikające
z konieczności korzystania z okruchów
z cudzego stołu. Nie był człowiekiem
wpływowym, ale nadrabiał go talentem
eksperymentatorskim. Aby uniknąć
stosowania materiałów konstrukcyjnych,
jak na przykład aluminium,
zaproponował zamrożenie ciężkiej wody
i rozmieszczenie kostek uranowych
w kolejnych warstwach tego „ciężkiego
lodu” w taki sposób, by utworzyły siatkę
przestrzenną. To obiecujące
doświadczenie przeprowadzono
w laboratorium niskich temperatur
Państwowego Instytutu Chemiczno-
[57]
Technicznego . 232 kilogramy
metalicznego uranu w postaci kostek
oraz 210 kilogramów ciężkiego lodu
ułożono w kształt kuli, którą z kolei
otoczono warstwą parafiny. Całość
miała 75 centymetrów średnicy.
Było to trudne doświadczenie - gdyby
wcześniej zdawali sobie sprawę
z czekających ich trudności, szukaliby
zapewne innych sposobów. Konieczność
utrzymywania stosu w temperaturze 12
stopni poniżej zera powodowała stratę
czasu, a zastosowanie jako moderatora
ciężkiego lodu, podobnie jak uprzednio
parafiny, uniemożliwiało próby
poprawienia charakterystyki stosu przez
zmianę geometrii siatki uranowej. Trud
jednak się opłacił, bowiem stos dawał
znacznie lepszy „współczynnik mnożenia
neutronów” niż którykolwiek
z poprzednich stosów. W szczególności
był to znaczny postęp w stosunku do
lipskiego stosu L-IV. Grupa Diebnera
sama była zaskoczona tym „niezwykle
pomyślnym i niespodziewanym
rezultatem” przy tak skromnych
rozmiarach stosu. Nasuwał się
nieodparcie wniosek, że układ
przestrzenny kostek uranowych jest
równie dobry, jeśli nie lepszy, niż układ
naprzemianległych warstw uranu
i moderatora.
Grupa Diebnera zaczęła przygotowywać
dwa inne doświadczenia, aby przekonać
się, w jakim stopniu wzrost liczby
neutronów zależy od rozmiarów stosu,
przy pozostałych parametrach
niezmiennych. W obu stosach
przewidziano użycie ciężkiej wody
w normalnej temperaturze. Pierwszy
miał być mniej więcej tej samej
wielkości co stos z ciężkim lodem, drugi
- przeszło dwa razy większy. Ilość
materiałów konstrukcyjnych
zredukowano do minimum, zawieszając
kostki uranowe w zbiorniku reaktora na
cienkich drutach z lekkiego stopu. „Nie
było cienia wątpliwości, że dalsze
powiększenie rozmiarów takiego stosu
da w wyniku reaktor krytyczny” - pisał
później Diebner. „Była to już tylko
kwestia zwiększenia ilości uranu
i ciężkiej wody”.
Z dość oczywistych względów profesor
Heisenberg nie miał ochoty uznać
osiągnięć Diebnera i jego
współpracowników i przyznać
publicznie, że udało im się wykazać
wyższość siatki przestrzennej kostek
uranowych nad układem warstwowym.
Na konferencji, która miała miejsce w
Berlinie kilka dni po przeprowadzeniu
ostatniego z doświadczeń z ciężkim
lodem, Heisenberg podkreślał znaczenie
stosu, który zbudował z Döpelem przed
rokiem w Lipsku, natomiast zbył
lekceważąco stos Diebnera jako „nieco
ulepszone urządzenie podobnego typu”,
„dające te same rezultaty”, nie
wspominając ani słowem o istotnej
różnicy w konstrukcji. Heisenberg nie
miał zamiaru wykorzystać osiągnięć
grupy Diebnera i zmieniać geometrii
wielkiego stosu, projektowanego
wspólnie przez instytut berliński
i heidelberski instytut profesora Bothe.
Stos ten, którego budowę spodziewano
się rozpocząć nadchodzącego lata, miał
tak jak i poprzednie składać się
z warstw uranu (w postaci płyt),
przedzielonych warstwami ciężkiej
wody.
Heisenberg nie miał już żadnych
wątpliwości, że po dojściu do stanu
krytycznego stos samorzutnie osiągnie
równowagę termiczną. Dziś wiadomo,
że gdyby ów reaktor, nie wyposażony
w regulatory kadmowe, osiągnął stan
krytyczny, nieuchronnie doszłoby do
paskudnego wypadku.

Konferencja na temat fizyki jądrowej, na


której Heisenberg tak zdawkowo
potraktował doświadczenia Diebnera
z ciężkim lodem, odbyła się w Berlinie
6 maja 1943 roku, a została zwołana
przez Niemiecką Akademię Badań
Lotniczych (Deutsche Akademie der
Luftfahrtforschung). Akademia cieszyła
się świetną renomą wśród naukowców,
lecz przez rząd była ledwie tolerowana.
Miesiąc wcześniej prezes Towarzystwa
Fizycznego Carl Ramsauer na forum
tejże Akademii oskarżył rząd
o nieudolność w kierowaniu
niemieckimi badaniami naukowymi
w dziedzinie fizyki. Nic więc dziwnego,
że gdy Akademia zwołała konferencję
i zaprosiła czołowych fizyków
jądrowych do wygłoszenia odczytów
o ich dotychczasowych osiągnięciach,
profesor Esau, ich tytularny zwierzchnik,
nie miał ochoty wziąć w niej udziału.
Władze usiłowały zachować konferencję
w tajemnicy, feldmarszałek Milch zaś
zwołał na ten sam dzień konkurencyjną
naradę, wskutek czego zaledwie kilku
przywódców politycznych i wojskowych
mogło wziąć udział w konferencji
poświęconej fizyce jądrowej. Otto Hahn
omówił na konferencji ogólnie
rozszczepienie jądrowe i jego znaczenie
dla przyszłości, profesor Clusius opisał
rozmaite metody rozdzielania izotopów
uranu, a profesor Bothe przedstawił
postępy w projektowaniu cyklotronów
i betatronów dla niemieckich zakładów
naukowych.
Heisenberg ponownie poruszył sprawę
wytwarzania atomowych materiałów
wybuchowych, wyjaśniając w prostych
słowach działanie bomby uranowej.
Wyświetlił przezrocza obrazujące
przebieg procesów, jakie nastąpiłyby
w czystym uranie-235, gdyby udało się
wyizolować odpowiednią ilość tego
izotopu: w braku szkodliwego
pochłaniania neutronów przez uran-238,
w bryle U-235 na tyle dużej, że przyrost
ilości neutronów w jej objętości
przewyższałby ich ucieczkę przez
powierzchnię, nastąpiłby gwałtowny
wzrost liczby neutronów, skutkiem czego
w ciągu ułamka sekundy znaczna część
materiału uległaby rozszczepieniu.
W tym ułamku sekundy „uwolniłaby się
w sposób wybuchowy” olbrzymia ilość
energii. Wobec takiej możliwości
Heisenberg ze szczególnym naciskiem
podkreślił znaczenie udanych
zeszłorocznych prób Hartecka
z ultrawirówką i nowszych
doświadczeń, w których powiodło się
wzbogacenie uranu w izotop U-235.
Wobec nieobecności wielu spośród
zaproszonych osobistości dr Adolf
Baeumker, sekretarz Akademii, postarał
się o wydanie drukiem sprawozdania,
zawierającego materiały z konferencji,
aby umożliwić im zapoznanie się
z projektem. 80-stronicowy raport,
uzupełniony doskonałymi zdjęciami
i rysunkami najnowszej niemieckiej
aparatury z tej dziedziny, wydrukowano
jako „ściśle tajny”. Członkowie Rady
Badań Naukowych Rzeszy i minister
uzbrojenia Speer byli przerażeni. Speer
kazał natychmiast zniszczyć cały nakład.
Wiosną 1943 roku stało się jasne, że
reorganizacja Rady Badań Naukowych
Rzeszy nie przyniosła pożytku
niemieckim badaniom wojskowym.
Ogólnie biorąc, uczeni odnosili się do
wojny z uczuciami w najlepszym razie
mieszanymi. Stronili od powiązań z
NSDAP, a ich udział w wysiłku
wojennym był wciąż znacznie mniejszy
niż naukowców w innych krajach.
Skądinąd sytuacja fizyków
w hitlerowskich Niemczech nie była
łatwa. Najbardziej nowoczesne,
fundamentalne teorie były „żydowskie”,
a tym samym „dekadenckie”. W różnych
ośrodkach Rzeszy dyskutowano nad tym,
w jaki sposób wybrnąć z kłopotliwego
problemu autorstwa teorii Einsteina, aby
móc się nimi posługiwać. Jak fizycy
niemieccy mieli zabrać się do
wyzwalania energii atomowej, jeśli
partia nazistowska umieściła na indeksie
teorię względności Einsteina? Niektórzy
z uczonych, jak na przykład von
Weizsäcker, syn dyplomaty, próbowali
mydlić partii oczy. Inni, jak odważny
Max von Laue, wypowiadali się
bardziej otwarcie. Kiedy na przykład
profesor Mentzel ostro zganił von
Lauego za wzmiankę o teorii Einsteina
na wykładzie w Szwecji „bez dodania,
że niemieccy uczeni stanowczo odcięli
się” od niej, von Weizsäcker radził
fizykowi, by wyjaśnił, że teorię
względności w rzeczywistości rozwinęli
na długo przed Einsteinem dwaj rdzenni
aryjczycy, Lorentz i Poincaré. Von Laue
zignorował tę radę i opublikował
w jednym z czasopism naukowych
prowokacyjny artykuł o teorii
względności: „To będzie moja
odpowiedź” - pisał do von Weizsäckera.
Uczonymi rządziły ostrożność i chęć
uniknięcia prowokacji. W każdym
instytucie plenili się agenci służby
bezpieczeństwa. W 1943 roku dyrektor
Instytutu Fizyki w Hamburgu złożył w
SS donos na profesora Hartecka, który
stracił wiele czasu, żeby się jakoś z tego
wyplątać. Kiedy rodzice doktora
Samuela A. Goudsmita, słynnego fizyka
holenderskiego, przebywającego w
Ameryce, zostali jako Żydzi wysłani do
obozu koncentracyjnego w Holandii,
przyjaciele rodziny zwrócili się
z prośbą o pomoc do von Lauego i
Heisenberga. Goudsmit, odkrywca
własności magnetycznych elektronu,
zawsze odnosił się przyjaźnie do
Niemców. W 1939 roku Heisenberg był
nawet jego gościem w Stanach
Zjednoczonych. Ale co mógł teraz
zdziałać Heisenberg? Chociaż rodziców
Heisenberga łączyły z rodzicami
Himmlera więzy długotrwałej przyjaźni,
datującej się jeszcze sprzed wojny,
Heisenberg obawiał się interweniować.
Von Laue odpisał z wyrazami
współczucia autorowi listu z Holandii,
ale zapomniał podpisać się. Heisenberg
potwierdził w swej odpowiedzi żywą
sympatię doktora Goudsmita dla
Niemców i dodał, że byłoby mu
niezmiernie przykro, gdyby rodzice
Goudsmita „z nie znanych mu
powodów” mieli w jakikolwiek sposób
ucierpieć. Było już jednak za późno.
Pięć dni przedtem, zanim Heisenberg
wreszcie zdecydował się napisać,
niewidoma matka i 70-letni ojciec
Goudsmita zostali zamordowani.
Uczeni pozostający w dobrych
stosunkach z partią nazistowską nie
ukrywali swego krytycznego stosunku do
istniejącej organizacji badań
naukowych. Powtarzały się skargi do
Göringa - na przykład ze strony
profesora Wernera Osenberga z ośrodka
badań naukowych marynarki - na
„nieudolne kierownictwo” Mentzla i
„stan chaosu” na uniwersytetach.
Osenberg był kiepskim naukowcem, lecz
zdolnym administratorem, blisko
powiązanym z nazistami i SS. Miał
pewne mętne pojęcie o fizyce jądrowej
i w kwietniu 1943 roku próbował swych
zdolności detektywistycznych, aby
zbadać stan niemieckich prac w tej
dziedzinie. I tak 7 kwietnia
przedstawiciel SS z Gdyni odwiedził
profesora H. Albersa w Gdańsku, aby
zasięgnąć jego opinii w związku
z doniesieniami o amerykańskich
pracach nad bombą atomową. Jak
pamiętamy, laboratorium Albersa
zajmowało się syntezą lotnych
związków organicznych uranu,
potrzebnych dla zastąpienia
sześciofluorku uranu, stosowanego jako
gaz roboczy przy rozdzielaniu izotopów
uranu. Rezultat tej wizyty u Albersa
figuruje jako notatka w papierach
Osenberga pod datą 8 maja, dwa dni po
konferencji w Akademii Badań
Lotniczych w Berlinie.
„Dotyczy: Bomb uranowych.
Według doniesień wywiadu w Stanach
Zjednoczonych pracuje się obecnie nad
wyprodukowaniem bomby uranowej.
Dla zbadania technicznej możliwości
wytworzenia takiej bomby Urząd
Uzbrojenia Armii zorganizował zespół
naukowy, w skład którego wchodzi
około 50 uczonych (przede wszystkim
fizyków, a także paru chemików).
Profesorowi Albersowi zlecono
wytworzenie związku, który mógłby się
nadawać do oddzielenia czystego uranu-
[58]
235 . Profesor Albers pracuje nad tym
zagadnieniem wraz z dwoma doktorami
nauk; orientacyjny termin - jedenaście
miesięcy; ze względu na rodzaj pracy
i dostępność aparatury czas pracy można
by skrócić do dwóch miesięcy,
zatrudniwszy 12-14 ludzi.
Nad tym zagadnieniem pracuje poza
Albersem jeszcze kilka innych
zespołów. Obsada w nich jest
podobna”.
Zdolności organizacyjne Osenberga
zrobiły widocznie wrażenie na Göringu,
gdyż w końcu czerwca 1943 roku zlecił
mu zorganizowanie specjalnego biura
planowania w ramach Rady Badań
Naukowych Rzeszy i uporządkowanie
jej pogmatwanych spraw.

II
Na początku 1943 roku dotarły do
Londynu dalsze informacje o rozwoju
niemieckich badań atomowych.
Brytyjczycy od pewnego czasu usiłowali
ściągnąć z okupowanej przez Niemców
Kopenhagi Nielsa Bohra, licząc na jego
cenną współpracę. 25 stycznia 1943
roku profesor Chadwick pisał do Bohra,
ofiarując mu gościnę w Wielkiej
Brytanii, gdyby się zdecydował na
opuszczenie ojczyzny. List został
przemycony do Kopenhagi w postaci
mikrofilmu ukrytego w wydrążonym
kluczu. Bohr domyślił się od razu, co się
kryje za tym zaproszeniem, i w lutym
odpowiedział tym samym kanałem, że
mimo wszystko uważa perspektywę
wykorzystania ostatnich odkryć z fizyki
jądrowej za nierealną. W ciągu jednak
kilku najbliższych tygodni Bohr zmienił
zdanie. Doszły do niego wieści
o produkcji wielkich ilości ciężkiej
wody i metalicznego uranu do
wytwarzania bomby atomowej,
niezwłocznie więc tym samym
konspiracyjnym kanałem poinformował
profesora Chadwicka o rozwoju
sytuacji, wyrażając jednocześnie opinię,
że wobec niepokonalnych (jak sądził)
trudności w wydzieleniu dostatecznej
ilości uranu-235 rezultatów nie należy
się spodziewać zbyt szybko.
To nowe ostrzeżenie przed niemiecką
bombą atomową nadeszło w momencie
nader odpowiednim dla kierownictwa
„Tube Alloys”. Stosunki z Amerykanami
w tej dziedzinie wyraźnie ochłodły
w ciągu ostatnich miesięcy, a pojęcie
Churchilla o arytmetyce, nie mówiąc już
o fizyce jądrowej, było dostatecznie
mgliste, by nie trafiały do niego
najpoważniejsze argumenty naukowe,
przemawiające za finansowaniem
alianckiej bomby atomowej. Michael
Perrin, zastępca dyrektora „Tube
Alloys”, stwierdził później, że
powtarzane ustawicznie Churchillowi
doniesienia o ewentualnych pracach nad
niemiecką bombą atomową zostały
„nader rozsądnie użyte jako argument
wobec ludzi, którzy mogliby
w przeciwnym razie pytać: «No dobrze,
ale na co wam to potworne
marnotrawstwo pieniędzy i wysiłku
ludzkiego?»„
Pierwsze tygodnie kwietnia 1943 roku
stanowiły apogeum tej kampanii nacisku
na rząd. 7 kwietnia Perrin spotkał się
w cztery oczy z lordem Cherwellem,
doradcą naukowym Churchilla. Jeszcze
tego samego dnia Cherwell wystosował
do Churchilla pismo, w którym
przedstawił w uproszczony sposób
dotychczasowe postępy nad
wytworzeniem bomby atomowej. W 5-
stronicowym memoriale naszkicował
fizyczne podstawy wykorzystania energii
jądrowej: Istnieją dwie możliwości,
obie bazują na zastosowaniu lekkiego
uranu, uranu-235 - substancji
nieodmiennie zmieszanej z ciężkim
uranem i „niezwykle trudnej” do
oddzielenia. Czysty uran-235 - w ilości
5 do 20 kilogramów - stanowiłby
materiał wybuchowy bomby atomowej,
której średnica nie przekraczałaby 15
centymetrów, a siła wybuchu byłaby
równoważna 40 000 ton TNT
(trójnitrotoluenu). Inny rodzaj materiału
wybuchowego mógłby stanowić
pierwiastek utworzony z ciężkiego uranu
przez działanie lekkiego uranu i ciężkiej
wody (obecnie znany jako pluton). Jak
lord Cherwell tłumaczył premierowi:
„Ta metoda nie wymaga wydzielenia
lekkiego uranu, natomiast niezbędne jest
wiele ton ciężkiej wody. Realność tej
metody jest bardziej wątpliwa... Niemcy
- dodał znacząco - otrzymali zapewne
jedną lub dwie tony z Norwegii, lecz
mają, zdaje się, zamiar uruchomić
własną produkcję”. Cherwell
poinformował Churchilla, że ciężką
wodę można otrzymywać w większych
ilościach jedynie z elektrowni wodnych
ze względu na zużycie ogromnych ilości
energii elektrycznej. „Fabryka w
Norwegii, obecnie unieruchomiona,
wyprodukowała w sumie około półtorej
tony. Zakłady w Kanadzie,
subsydiowane przez Stany Zjednoczone,
mają wytwarzać około 4 ton rocznie.
Początkowo uważano, że trzeba będzie
około 15 ton, lecz pewne nowe pomysły
pozwalają mieć nadzieję, że wystarczy
około pięciu”.
Cherwell poufnie poinformował
premiera, że brytyjscy uczeni wpadli na
nową metodę wytwarzania ciężkiej
wody. Metoda ta, na razie opracowana
na skalę laboratoryjną, zapowiada się na
znacznie tańszą od dotychczasowych.
Premierowi przyszło zapewne do głowy,
że Niemcy mogli wpaść na ten sam
pomysł, bowiem po przeczytaniu
niezwykle jasnego memoriału Cherwella
zwołał naradę w tej sprawie z udziałem
Cherwella, sir Johna Andersona
i ministra spraw zagranicznych. 11
kwietnia oznajmił Cherwellowi:
„Chciałbym, żeby pomówił pan z CAS
(Chief of Air Staff - Szef Sztabu
Lotnictwa) i upewnił się, czy istnieje
jakakolwiek możliwość, by Niemcy
zdołali wybudować dużą fabrykę
ciężkiej wody. Ich wywiad na pewno
potrafi wykryć tak wielkie instalacje”.
Churchill polecił także Cherwellowi
porozumieć się z kierownictwem
wywiadu i dodał, że w tym tygodniu sam
się z nimi spotka, podobnie jak z szefem
sztabu lotnictwa.
Następnego dnia lord Cherwell wezwał
na naradę Perrina i doktora R.V. Jonesa,
szefa wydziału naukowego wywiadu
lotniczego. Przybył także zwierzchnik
Perrina, Wallace Akers. Cherwell
powtórzył im pytanie premiera, czy nic
nie wskazuje, by Niemcy budowali
jakieś nowe duże fabryki dla potrzeb
produkcji broni atomowej. Perrin na
podstawie dotychczasowych raportów
wywiadu zapewniał, że nie. Jonesa
natomiast musiało to pytanie nieco
zaniepokoić, gdyż właśnie w tym
tygodniu niejasne pogłoski o niemieckiej
„tajnej broni” i rakietach zaczęły nagle
materializować się w realną groźbę,
pociągając za sobą akcję wywiadu
przeciw rakietom V-1 i V-2. Następnego
wieczoru, 13 kwietnia, odbyło się
zapowiedziane spotkanie Churchilla z
Edenem, Cherwellem i Andersonem
w rezydencji premiera na Downing
Street 10, na którym niewątpliwie
poinformowano Churchilla, że wywiad
podjął już niezbędne kroki.
Dziwić może fakt, że tym zagadnieniem
zajmowały się aż dwie agencje
wywiadu: pracownicy „Tube Alloys”
współpracujący z komandorem Welshem
oraz wydział naukowy wywiadu,
kierowany przez Jonesa. „R.V. Jones i
Erie Welsh - komentował jeden
z pracowników wywiadu - kochali się
jak pies z kotem”. Jones pracował
w wywiadzie naukowym od blisko
dziesięciu lat. Welsh miał nieco
inteligencji i „bardzo dużo sprytu”, ale
wiedzy ścisłej ledwie liznął - udało mu
się wziąć wywiad atomowy pod swoje
skrzydła jedynie ze względu na rolę,
jaką odgrywała Norwegia.
W miarę upływu miesięcy względy
polityki międzynarodowej na wysokim
szczeblu zmuszały Perrina do coraz
ściślejszej współpracy z amerykańskimi
partnerami, wysoce zaś rozwinięty
patriotyzm Jonesa doprowadził go do
stanu otwartej wojny z komandorem
Welshem. Nieszczęściem dla Jonesa
większość doniesień o poczynaniach
Niemców docierała do Wielkiej
Brytanii przez Skandynawię, która
stanowiła domenę Welsha. Major Leif
Tronstad pozostawał w kontakcie
z norweskim fizykiem jądrowym,
profesorem H. Wergelandem z Oslo, i z
mieszkającym w Sztokholmie innym
Norwegiem, N. Hole (zwykle
określanym przez Tronstada jako „mój
młody przyjaciel”). Przez Wergelanda
szły z Niemiec wyczerpujące raporty,
zwłaszcza od doktora Paula Rosbauda,
redaktora „Naturwissenschaften”, dzięki
któremu alianci mieli na bieżąco
informacje o wybitnych osobistościach
niemieckiego świata naukowego.
Rosbaud cieszył się zaufaniem
niemieckich uczonych do samego końca
wojny.
Podczas gdy Perrin i Welsh traktowali
swoje doniesienia o rozwoju
niemieckich badań nad bombą atomową
głównie jako środek podtrzymywania
stanu zagrożenia, Amerykanie zaczęli
niepokoić się inną możliwością. Nawet
gdyby Niemcy nie byli w stanie
wyprodukować bomby, mogliby
posłużyć się reaktorem uranowym do
wytworzenia dużych ilości substancji
radioaktywnych i użyć ich podobnie jak
gazów trujących. Wiosną 1943 roku
generał L.R. Groves zlecił zbadanie tej
możliwości i w maju zażądał od doktora
Jamesa B. Conanta, przewodniczącego
Komitetu Naukowego Obrony
Narodowej USA, raportu w tej sprawie.
1 lipca Conant oznajmił:
„Wyprodukowanie w stosie atomowym
wielkich ilości substancji
radioaktywnych o różnych okresach
połowicznego rozpadu, rzędu
dwudziestu dni, wydaje się w obecnym
stanie wiedzy całkowicie możliwe”.
W dalszym ciągu raportu Conant
dodawał, że gdzieś w przyszłym roku
dzięki ciężkiej wodzie Niemcy będą
zapewne mogli tygodniowo produkować
ilość substancji radioaktywnych
równoważną w przybliżeniu milionowi
gramów radu. Posługiwanie się tymi
substancjami nastręczy im oczywiście
olbrzymie trudności, lecz jeśli
tygodniowa produkcja - równoważnik
jednej tony radu - zostanie rozrzucona na
powierzchni pięciu kilometrów
kwadratowych, konieczna będzie
całkowita ewakuacja terenu, a znaczna
część ludności zostanie
„obezwładniona”.
Conant ostrzegał, że jest „do
pomyślenia”, by w mieście wielkości
Londynu udało się Niemcom wytworzyć
na obszarze jednego do kilkunastu
kilometrów kwadratowych tak duże
natężenie promieniowania, że
„ewakuacja ludności byłaby konieczna”.
Generał Groves znalazł w sprawozdaniu
pocieszającą nutę: „Jeśli Niemcy użyją
trucizn promieniotwórczych, z dużym
prawdopodobieństwem nastąpi to w
Wielkiej Brytanii, a nie w Stanach
Zjednoczonych”.
Dla Brytyjczyków jednak nie było
w raporcie nic pocieszającego. Miesiąc
później w klubie Cosmos w
Waszyngtonie sir John Anderson
dyskutował z Conantem jego ostrzeżenie.
Anderson stwierdził, że Wielka Brytania
jest żywotnie zainteresowana
w projektach atomowych ze względu na
swoje położenie, i zacytował
memorandum Conanta w sprawie
ewentualnego użycia substancji
promieniotwórczych jako rodzaju
trującego pyłu. Wszystkie doniesienia z
Norwegii świadczą, że Niemcy nie
wpadli jeszcze na najbardziej wydajną
metodę wytwarzania ciężkiej wody -
dodał. Brytyjscy uczeni zastanawiali się
nad trzema możliwymi metodami:
„frakcjonowaną destylacją zwykłej
wody, wymianą izotopową na
katalizatorze przy użyciu wodoru
elektrolitycznego, frakcjonowaną
destylacją ciekłego wodoru”.
Pierwsza z tych metod (notabene
opracowana przez Hartecka) jest
zapewne najlepsza - ciągnął Anderson -
lecz wymaga budowy ogromnych
instalacji. Jak czytelnik pamięta, właśnie
to zastrzeżenie wysuwał Harteck. Drugą
metodę Niemcy stosowali w Vemork,
o czym w Wielkiej Brytanii oczywiście
wiedziano. Co do trzeciej metody
(opracowanej przez profesora Clusiusa)
istniała jeszcze niepewność.
Brytyjczycy, którzy wpadli na pomysł,
jak 5-krotnie zwiększyć wydajność
procesu, niepokoili się, że Niemcy
mogli również znać tę ideę, co poważnie
pogorszyłoby sytuację.
Raport opracowany w owym czasie
przez pracownika Rady Badań
Medycznych daje nam pojęcie o tym, jak
wyobrażano sobie wówczas skutki
zrzucenia przez Niemców na Wielką
Brytanię dużej ilości
promieniotwórczych produktów
rozszczepienia uranu. Autor zwracał
szczególną uwagę na genetyczne skutki
promieniowania. Twierdził, że ilość
mutacji u istot ludzkich poddanych
działaniu takich promieniotwórczych
trucizn byłaby funkcją całkowitej dawki
pochłoniętej, nawet gdyby
napromieniowanie było rozłożone na
długi okres czasu. W rezultacie
nastąpiłaby degeneracja populacji
w drugim i trzecim pokoleniu. Według
oficjalnego historyka brytyjskich badań
[59]
atomowych jest to jedyna wzmianka o
ewentualnych genetycznych skutkach
promieniowania w całej dokumentacji
przedmiotu - a i to dotyczyła ona
skutków ewentualnego ataku na Wielką
Brytanię, a nie skutków zrzucenia przez
aliantów bomby atomowej na kraj
nieprzyjacielski.
Niemcy przeprowadzili znacznie
bardziej szczegółowe badania
genetycznych skutków napromienienia.
W ostatnich latach wojny biuro
pełnomocnika do spraw fizyki jądrowej
i Ministerstwo Wojny zleciły
przeprowadzenie szeregu badań
naukowych, przede wszystkim
Zakładowi Genetyki Instytutu im.
Cesarza Wilhelma w Berlinie-Buch.
W archiwach niemieckich znajdujemy
list profesora B. Rajewskiego z Instytutu
Biofizyki im. Cesarza Wilhelma,
informujący pełnomocnika do spraw
fizyki jądrowej, że zespół zajmuje się
między innymi „biologicznymi skutkami
promieniowania korpuskularnego, w tym
także i neutronowego, w związku
z ewentualnością wykorzystania tego
promieniowania w charakterze środka
bojowego [Kampfmittel]”. Wydaje się
jednak, że te badania prowadzono na
wypadek użycia tego rodzaju broni przez
aliantów. Można powątpiewać, czy
Niemcy użyliby pyłów radioaktywnych,
podobnie jak i gazów trujących.

Tymczasem amerykański „Projekt


Manhattan”, od kiedy kierownictwo nad
nim przejęła armia, zrobił ogromne
postępy. Budowa zakładów
wzbogacania uranu metodami dyfuzji
gazowej i separacji elektromagnetycznej
posuwała się szybko naprzód. Pierwszy
grafitowy stos doświadczalny miał być
wkrótce uruchomiony. W Hanford
rozpoczęto budowę reaktorów, które
miały produkować pluton na skalę
przemysłową. Prowadzono prace
teoretyczne nad reaktorami
ciężkowodnymi, choć nie budowano
w tym czasie żadnego reaktora tego typu.
Mimo to na ukończeniu były cztery
zakłady produkcji ciężkiej wody, w tym
trzy w Stanach Zjednoczonych.
W laboratorium w New Mexico powstał
zespół świetnych naukowców, który pod
kierunkiem Roberta Oppenheimera miał
zająć się opracowaniem
i wyprodukowaniem amerykańskiej
bomby atomowej.
Brytyjczycy, świadomi znacznych
postępów, jakich dokonali Amerykanie,
oraz zagrożenia ze strony Niemiec,
postanowili przerwać wszystkie
prowadzone jeszcze w Wielkiej Brytanii
prace nad bombą atomową,
odkomenderować swoich naukowców
i inżynierów do współpracy z projektem
amerykańskim oraz zrobić wszystko, co
możliwe, dla szybszego
wyprodukowania pierwszej bomby. Ten
zdecydowany krok nie wypływał
bynajmniej z pobudek altruistycznych:
w owym czasie Amerykanie wyprzedzili
Anglików na tyle, że wprowadzenie
silnego zespołu specjalistów
w całokształt projektu amerykańskiego
mogło tylko przynieść korzyść stronie
brytyjskiej. Tak więc z końcem 1943
roku wszelkie samodzielne prace
brytyjskie zostały wstrzymane.

III
W Niemczech nadal mnożyły się
pogłoski o cudownych rodzajach broni,
nad którymi mieli pracować uczeni
niemieccy. W sprawozdaniach policji
bezpieczeństwa na temat morale
ludności znaleźć można długą listę
„dział-gigantów, dział stratosferycznych,
pocisków wyrzucanych sprężonym
powietrzem, rakiet i ogromnych
bombowców”. W raporcie niemieckiej
służby bezpieczeństwa z 1 lipca mówi
się też o licznych pogłoskach na temat
„nowego typu bomby” - tak wielkiej, że
największe samoloty mogą zabierać na
pokład tylko jedną. Dwanaście takich
bomb, w których wykorzystane są
zjawiska fizyki atomowej, wystarczyć
ma do zniszczenia milionowego miasta...
W lipcu plotki te zaczęły pojawiać się
w raportach wywiadu, przekazywanych
komitetowi szefów sztabów w Londynie.
W jednym z raportów opisano rakietę
wagi 40 ton, o teoretycznym zasięgu 800
kilometrów (spodziewano się, że
w praktyce osiągnie 500 kilometrów),
która w dotychczasowych próbach
osiągnęła już zasięg 270 kilometrów.
Rakieta wagi 40 ton i długości 20
metrów miała być w jednej trzeciej
wypełniona materiałem wybuchowym
działającym na zasadzie „rozbicia
atomu”. Jakieś rakiety identyfikowano
już wcześniej na zdjęciach lotniczych
okolicy Peenemünde na wyspie Uznam,
a właśnie wyspa Uznam wymieniona
była w raporcie jako jedno z miejsc,
gdzie wytwarza się opisywane rakiety.
Wydaje się, że również i Niemcy
wytworzyli sobie mglisty i, jak się
zdaje, oparty wyłącznie na spekulacjach
obraz prac aliantów w dziedzinie fizyki
jądrowej. Profesor Heisenberg na
berlińskiej naradzie w maju 1943 roku
wspomniał o „znacznych środkach”,
jakie inne kraje, a zwłaszcza Stany
Zjednoczone, łożą na ten cel, profesor
Mentzel zaś, przekazując 8 lipca
Göringowi sprawozdanie profesora
Esau, ówczesnego pełnomocnika do
spraw fizyki jądrowej, z pierwszego
półrocza jego działalności, dodał:
„Jeżeli nawet badania te nie
doprowadzą do uzyskania nowych
materiałów wybuchowych lub źródeł
energii, to przynajmniej upewnimy się,
że nieprzyjacielskie potęgi nie będą
mogły nas zaskoczyć jakąś
niespodzianką z tej dziedziny”.
Chociaż zgodnie z raportem Esaua
instalacja końcowego wzbogacania w
Vemork została naprawiona już
w połowie kwietnia, dopiero w końcu
czerwca pierwsza niewielka porcja
ciężkiej wody spłynęła z ostatniego
stopnia. Całkowita produkcja wyniosła
w czerwcu 199 kilogramów - dodany do
jednego ze stopni obieg, w którym na
katalizatorze zachodził proces wymiany
izotopowej, przyniósł spodziewane
rezultaty. Natomiast w lipcu produkcja
spadła do 141 kilogramów, 24 lipca
bowiem lotnictwo amerykańskie
zbombardowało fabrykę nawozów
sztucznych w Heröya, należącą do
Norsk-Hydro, głównego odbiorcę
amoniaku produkowanego w Rjukan, co
pociągnęło za sobą zmniejszenie
zapotrzebowania na wodór do syntezy
amoniaku, który zakłady w Rjukan
czerpały rurociągiem z pobliskiej
elektrolizerni Vemork. W rezultacie
zakłady Vemork także musiały
zmniejszyć produkcję.
Urząd komisarza Rzeszy dla Norwegii
nie mógł pogodzić się z tym stanem
rzeczy. Zażądano, by nadmiar wodoru
wypuszczać po prostu w powietrze.
Odbudowany zakład produkcji ciężkiej
wody miał funkcjonować za wszelką
cenę. W sierpniu 1943 roku uzupełniono
kolejny stopień obiegiem katalitycznej
wymiany izotopowej, dzięki czemu
całkowita produkcja roczna miała do
grudnia wzrosnąć do trzech ton.
Dyrektor naczelny Norsk-Hydro, Bjarne
Eriksen, z niemałą odwagą
przeciwstawił się poleceniu
marnowania cennego wodoru
i zakomunikował w Oslo, że zaleci
zarządowi spółki całkowite zaprzestanie
produkcji ciężkiej wody, ponieważ z jej
powodu zakłady stały się zbyt kuszącym
celem dla alianckich samolotów. Nie
bacząc na możliwość represji ze strony
władz niemieckich, Eriksen narzucił
swoje stanowisko członkom rady
nadzorczej, grożąc podaniem się do
dymisji. Jednakże zanim rada zdążyła się
zebrać, by przegłosować sprawę,
Eriksena aresztowano i wywieziono dc
obozu jenieckiego w Niemczech, gdzie
spędził resztę wojny. W owym czasie
wiązano aresztowanie Eriksena z jego
niezachwianą postawą, lecz, być może,
był to jedynie zbieg okoliczności,
ponieważ Niemcy urządzili wówczas
generalną obławę na byłych oficerów
armii norweskiej.
Nietrudno znaleźć przyczynę
zaniepokojenia Norwegów. Zauważyli
oni, że po wydarzeniach lutowych
Niemcy zaczęli intensywnie
rozbudowywać zabezpieczenia
wojskowe obiektu, i wyciągnęli stąd
logiczne wnioski. „Zasieki z drutu
kolczastego, pola minowe i gniazda
karabinów maszynowych”, wyrastające
wokół Vemork, skłoniły ich do
zareagowania. Niemcy, najwidoczniej
zbici z tropu protestem Norwegów,
zgodzili się, że w przyszłości nie będą
nalegać na wytwarzanie w Vemork
ciężkiej wody w ilościach większych,
niż otrzymywano normalnie jako produkt
uboczny przy produkcji amoniaku.

W miarę jak nasilały się naloty aliantów


na Niemcy, mnożyły się trudności
w realizacji „projektu U”. Zaledwie
jakiś zespół zabrał się na dobre do
eksperymentów, a już laboratorium
ulegało zburzeniu lub zarządzano
przeprowadzkę w ramach ogólnej akcji
ewakuowania poważniejszych obiektów
z dużych miast w zachodniej części
kraju. Zespół pracujący nad prototypem
ultrawirówki natknął się i na inne
trudności. Szczelność złącz sprawiała
kłopoty, a wirujący bęben dwukrotnie
eksplodował w czasie prób. W lipcu
1943 roku, po zniszczeniu Kilonii
w szeregu nalotów, całe laboratorium
zostało zdemontowane i przewiezione
do Freiburga w południowych
Niemczech ze stratą wielu tygodni
pracy.
Ten sam los spotkał inne urządzenie do
rozdzielania izotopów, mianowicie
śluzę izotopową, wynalezioną przez
młodego berlińskiego fizyka, doktora
Bagge. Wypróbowując prototyp,
rozdzielano izotopy srebra zamiast
uranu, ponieważ praca
z sześciofluorkiem uranu, który miał być
właściwym gazem roboczym
w aparaturze, nastręczała wciąż jeszcze
niepokonane trudności techniczne. 28
czerwca Bagge otrzymał od specjalisty z
Getyngi wynik analizy mikroskopijnej
próbki srebra wyprodukowanej
w urządzeniu: srebro zostało
rzeczywiście wzbogacone - o trzy do
pięciu procent - w lekki izotop. Rezultat
był nawet lepszy, niż przewidywała
teoria, czego nie umiano na razie
wytłumaczyć. Firmie Bamag-Meguin
zlecono skonstruowanie następnego
prototypu urządzenia. W odróżnieniu od
pierwszego modelu, w którym wiązkę
molekularną wytwarzano przez
odparowywanie metalu (srebra),
w drugim modelu przewidywano
zastosowanie związków gazowych.
Budowę tego nowego urządzenia
rozpoczął Bagge 5 sierpnia, tym razem
przy pomocy doświadczonego inżyniera
oraz doktora Sieberta z firmy Bamag-
Meguin. Niepowodzenia spotykały ich
od początku. W końcu sierpnia
rozpoczęła się seria ciężkich
bombardowań Berlina. W obawie przed
katastrofą na skalę Hamburga władze
zarządziły ewakuację szeregu
ważniejszych instytucji ze stolicy. Cały
sierpień i wrzesień zajęło Baggemu
organizowanie przeprowadzki trzeciej
części zakładów Instytutu Fizyki im.
Cesarza Wilhelma z Berlina-Dahlem do
miasteczka Hechingen w południowych
Niemczech.
Kiedy zimą Berlinem ponownie zaczęły
wstrząsać wybuchy bomb, instytut w
Dahlem opustoszał. Pozostał
Heisenberg, ponieważ chciał korzystać
z wysokonapięciowego akceleratora
cząstek. Poza tym wraz z profesorem
Bothe przygotowywał wielki stos
w bunkrze znajdującym się na terenie
instytutu. Pozostali także Bagge i Wirtz.
Jednakże dezorganizacja całego
laboratorium i konieczność częstych
podróży z jednego końca Niemiec na
drugi nie mogły pozostać bez uszczerbku
dla ich pracy.
Były jednak i inne czynniki hamujące
postęp niemieckich badań atomowych,
przede wszystkim zawiść
i nieustępliwość niektórych
najwybitniejszych uczonych. Czynniki te
ujawniły się w pełni na trzydniowej
tajnej naradzie, zwołanej w połowie
października przez profesora Esaua
w jego siedzibie, Państwowym
Instytucie Fizyczno-Technicznym w
Berlinie. Znamienny był fakt, że żaden z
44 czołowych fizyków „projektu U”,
którzy wygłaszali referaty na tej
naradzie, nie należał do grupy
bezpośrednio współpracującej z
Heisenbergiem, jakkolwiek Hahn, Bothe
i Rajewsky (pozostali zainteresowani
kierownicy instytutów im. Cesarza
Wilhelma) wygłosili referaty. Erich
Bagge pisał:
„Przed zaproszonymi członkami
rozszerzonego gremium Towarzystwa
Uranowego wygłosiłem referat
o wzbogacaniu srebra w lekki izotop za
pomocą śluzy izotopowej. (Obecni byli
Esau, Witzell, przedstawiciel Speera
i inni). W siedzibie Instytutu Fizyczno-
Technicznego”.
Najważniejsze były chyba dwa pierwsze
referaty. Fünfer i Bothe opisali
doświadczenia z małym stosem
uranowym z ciężką wodą, w których
systematycznie zmieniali odległość
między warstwami. Profesor Pose
i profesor Rexer z dawnego zespołu
Ministerstwa Wojny przedstawili referat
zatytułowany: „Doświadczenia
z rozmaitymi układami przestrzennymi
tlenku uranu i parafiny”.
Doświadczenia Bothego i Fünfera
przeprowadzone w Heidelbergu
doprowadziły do ustalenia
empirycznego wniosku na przyszłość:
w docelowym reaktorze „potrzebne
będą w przybliżeniu jednakowe masy
uranu i ciężkiej wody. Jeśli użyte
zostaną płyty uranowe grubości 1 cm,
warstwy ciężkiej wody pomiędzy nimi
powinny mieć grubość około 20 cm.
Natomiast Posemu i Rexerowi, choć
prowadzili doświadczenia za pomocą
mniej odpowiednich materiałów - tlenku
uranu i parafiny - z używania których
Ministerstwo Wojny już dawno
zrezygnowało, udało się rozstrzygnąć
kwestię, czy elementy uranowe w istocie
powinny mieć kształt płyt. W serii
skromnych doświadczeń wykonanych
w laboratorium profesora Esau dwaj
fizycy wykazali ponad wszelką
wątpliwość, że ze wszystkich
możliwych układów układ warstwowy
jest najmniej korzystny. „Układ kostek
jest lepszy od układu prętów, a układ
prętów lepszy od układu płyt” -
stwierdzili.
Ponieważ problem przenoszenia ciepła
z pewnością byłby bardziej
skomplikowany w przestrzennym
układzie kostek, istniały argumenty
natury technicznej za użyciem uranu
w postaci prętów. Natomiast żaden
wzgląd nie przemawiał na rzecz płyt,
zwłaszcza że ich produkcja i
zabezpieczenie przed korozją już
nastręczały poważne trudności
techniczne. Jedyny argument na ich
korzyść wysunął profesor Heisenberg
w rozmowie z Harteckiem, którego
zresztą głęboko to wzburzyło. Laureat
nagrody Nobla przyznał się mianowicie,
że nalegał na użycie płyt w planowanym
wielkim reaktorze w berlińskim bunkrze,
ponieważ obliczenia dla prostego układu
warstw są nieporównanie łatwiejsze niż
dla skomplikowanego układu kostek!
Realizacja tego doświadczenia
uzależniona była od posiadania
odpowiednich urządzeń do odlewania
ciężkich płyt uranowych. Potrzebny był
nowy piec odlewniczy o dostatecznej
pojemności. Ponadto firma Auer i inne
laboratoria miały wyprodukować
powłoki chroniące płyty przed korozją.
Laboratoria Esaua opracowały co
prawda technikę pokrywania uranu cyną
lub glinem, lecz trzeba było z niej
zrezygnować, gdyż pociągała za sobą
konieczność stosowania uranu
o większej czystości niż produkowany
wówczas. W listopadzie firmie Auer
udało się opracować fosforanową
powłokę ochronną, odporną nawet na
działanie pary o temperaturze 150 stopni
i ciśnieniu 5 atmosfer. Pod koniec 1943
roku firma Auer rozpoczęła odlewanie
i walcowanie płyt uranowych dla
wielkiego berlińskiego doświadczenia
reaktorowego Heisenberga.

W konkluzji referatu z października


1943 roku, w którym wykazana została
niewątpliwa wyższość układu kostek
nad układem warstwowym, Pose i Rexer
zalecali rozpoczęcie produkcji kostek
z metalicznego uranu na dużą skalę.
W listopadzie Esau i Diebner w trakcie
rozmów z przedstawicielami firmy Auer
uzyskali nieoficjalnie obietnicę rychłego
wyprodukowania pewnej liczby kostek
uranowych. Aby nie zakłócać toku
produkcji płyt, w zakładach Auera
zbudowano oddzielny piec odlewniczy
przeznaczony do wytwarzania kostek dla
grupy Diebnera w Gottow.
W swoich poprzednich doświadczeniach
Diebner umieścił 108 prowizorycznie
wykonanych kostek uranu w ciężkim
lodzie. Uniknął w ten sposób używania
aluminiowej konstrukcji nośnej, którą
trudno byłoby uwzględnić
w obliczeniach. Obecnie projektował
dwa dalsze doświadczenia. W drugim
z nich ilość kostek miała być przeszło
dwukrotnie większa niż w pierwszym.
Tym razem kostki miały być zawieszone
w ciężkiej wodzie na bardzo cienkich
drutach. Cylindryczny zbiornik
aluminiowy, w którym poprzednio
umieszczano stos z ciężkim lodem,
przewieziono z powrotem do Gottow
i wpuszczono w ziemię w tym samym
laboratorium, w którym prowadzono
pierwsze doświadczenia. Dla
zaoszczędzenia parafiny Diebner polecił
wyłożyć zbiornik drewnianą okładziną.
Następnie napełniono go do wysokości
160 cm parafiną, pozostawiając
w pobliżu dna kulistą pustą przestrzeń
o średnicy 102 cm. Pionowy walec
z parafiny, zamykający komorę od góry,
przytwierdzony był do stalowej płyty, za
pomocą której można go było podnosić,
by udostępnić wnętrze komory. W tej
właśnie komorze miały mieścić się oba
planowane stosy.
Dla nawiązania do poprzednich
doświadczeń pierwszemu stosowi dano
te same rozmiary, jakie miał stos
z ciężkim lodem sprzed paru miesięcy.
Względy symetrii zmusiły do użycia 106
kostek uranowych zamiast 108, jak
w poprzednim stosie. 8 lub 9 kostek
zawieszono na jednym drucie,
przechodzącym przez parafinową
pokrywę i umocowanym do stalowej
płyty. Każdą kostkę pokryto emulsją
polistyrenową wynalezioną przez
laboratorium firmy Auer. Profesor Haxel
zbadał tę emulsję i stwierdził, że
praktycznie nie pochłania ona wcale
neutronów. Układ kostek nie posiadał
symetrii względem środka stosu, lecz
każdy sześcian był dokładnie w tej
samej odległości - 14,5 cm - od
dwunastu swoich najbliższych sąsiadów.
Plan tej skomplikowanej sieci
sześcianów był tak przemyślany, że
zmontowanie jej zajęło zaledwie jeden
dzień.
Ów stos „kontrolny” miał ostatecznie
zawierać 254 kilogramy metalicznego
uranu oraz 4,3 tony parafiny służącej
jako reflektor i osłona. Do pustej
komory wprowadzono radowo-
berylowe źródło neutronów, umocowane
za pomocą magnesu na końcu długiego
pręta, i zmierzono natężenie strumienia
neutronów na powierzchni stosu.
Następnie opuszczono na przewidziane
miejsce kostki uranowe i wlano do
komory 610 kilogramów ciężkiej wody.
Przeprowadzono nową serię pomiarów
i podciągnięto z powrotem do góry
pokrywę wraz z kostkami uranowymi.
Po zakończenia pomiarów pobrano
próbki ciężkiej wody dla
skontrolowania stopnia wzbogacenia
i rozpoczęto montaż drugiego,
większego stosu. Firma Auer jednak
zdołała wyprodukować zaledwie 180
sześcianów o boku 5 cm ze względu na
priorytetową produkcję płyt dla
Heisenberga. Diebner uzupełnił
brakującą ilość 60 zaimprowizowanymi
kostkami z zasobu pozostałego po
poprzednich doświadczeniach. Kostki
te, wykonane ze złożonych ze sobą
poprzycinanych płytek uranowych, były
nieco lżejsze (2,2 kilograma) od
właściwych kostek (2,4 kilograma), ale
na to nie było rady.
Tym razem po przeprowadzeniu
wstępnych pomiarów bez paliwa
w stosie umieszczono 564 kilogramy
uranu. Zbiornik zawierał 592 kilogramy
ciężkiej wody.
Pomiary przyniosły grupie Diebnera
niespodziankę. Po uwzględnieniu
wszystkich możliwych poprawek
okazało się, że liczba neutronów
wydostających się ze stosu przez
powierzchnię jest o 6 procent wyższa
niż liczba neutronów wytwarzanych
przez źródło. Wprawdzie nie osiągnięto
jeszcze nieskończenie wielkiego
przyrostu liczby neutronów, jaki cechuje
samopodtrzymującą się reakcję
łańcuchową, lecz i tak rezultat można
było uznać za wielce obiecujący.
Natężenie strumienia neutronów w obu
doświadczeniach było „niezwykle
wysokie” i Diebner raportował, że
„otrzymano wartości znacznie wyższe od
przewidywanych przez teorię”.
Natychmiast zabrał się do projektowania
jeszcze większego stosu, który miał
zawierać kostki o właściwych
rozmiarach, to jest o krawędzi 6, a nie 5
centymetrów. Ten nowy stos miał
posłużyć do ostatecznego ustalenia
rozmiarów stosu krytycznego.

IV
Wczesną jesienią 1943 roku Niemcy
postanowili pozbyć się Żydów z Danii
i za osobistą zgodą Hitlera aresztować i
wywieźć około 6000 duńskich Żydów.
Niemiecki gubernator Danii
poinformował Ribbentropa, że majątek
deportowanych Żydów ma pozostać
nienaruszony, „aby uniknąć posądzenia,
iż wyłącznym celem tej akcji lub jednym
z jej celów jest konfiskata ich
majątków”. Masowe aresztowania miały
nastąpić w nocy 1 października 1943
roku. Kilka dni przedtem dowiedział się
o planowanej akcji urzędnik niemieckiej
ambasady w Kopenhadze, Duckwitz,
i natychmiast podjął ostrożną akcję
w celu ostrzeżenia nieszczęsnych ludzi.
W szczególności urzędnik ów postarał
się, by uprzedzono profesora Bohra
o grożącym mu niebezpieczeństwie.
W ciągu kilku następnych nocy
niewielka flotylla łodzi przewoziła
zagrożonych Duńczyków przez cieśninę
do Szwecji, podczas gdy Duckwitz
zadbał o to, by statki patrolowe były
zajęte gdzie indziej. Wśród
uciekinierów znalazł się Bohr, który
wraz z rodziną przedostał się do
Szwecji w przepełnionej łodzi
rybackiej. Już 6 października alianci
umożliwili mu opuszczenie Szwecji.
Ryzykowną podróż do Wielkiej Brytanii
uczony odbył w pustej komorze
bombowej samolotu Mosquito.
Po przybyciu do Londynu Bohr zapoznał
się z rozwojem wydarzeń, jaki miał
miejsce od 1939 roku, to jest od czasu,
kiedy on sam wraz z doktorem
Wheelerem wyjaśniali w Princeton
pewne aspekty teorii rozszczepienia
uranu. Spotkał się z Michaelem
Perrinem i komandorem Welshem, a 12
października z lordem Cherwellem. Po
tym pierwszym spotkaniu nastąpił cały
szereg dalszych. Bohr przekazał
Brytyjczykom ważną informację: w
1941 roku odwiedziło go w Kopenhadze
wielu wybitnych uczonych niemieckich,
między innymi Heisenberg i Jensen, a z
charakteru tych wizyt wywnioskował on,
że Niemcy poważnie biorą pod uwagę
możliwość zastosowania energii
atomowej dla celów wojskowych.
Brytyjczycy sądzili początkowo, że
udany atak SOE na zakład w Vemork
spowoduje mniej więcej dwuletnie
opóźnienie w produkcji ciężkiej wody
dla Niemców. Tymczasem według
najświeższych wiarygodnych informacji
już w kwietniu częściowo wznowiono
produkcję. „Delikatnie nagabywany”
przez biuro generała Grovesa
przedstawiciel brytyjski w
Waszyngtonie, sir John Dill,
w rozmowie z generałem Marshallem
przyznał, że według bardziej
realistycznych oszacowań kompletna
odbudowa zakładu końcowego
wzbogacania wymagać będzie zaledwie
około 12 miesięcy. Tym razem nie
zalecano nowej wielkiej akcji
dywersyjnej. Groves radził
Marshallowi, aby przeforsował on
niezwłoczny nalot na fabrykę. Ze
względu na niezbędną precyzję
bombardowania połączony komitet
szefów sztabów zlecił wykonanie
zadania Ósmej Amerykańskiej Armii
Lotniczej, stacjonującej w Wielkiej
Brytanii.
Nalot przeprowadził Trzeci Dywizjon
Latających Fortec. 16 listopada przed
świtem przeciążone dodatkowym
zapasem paliwa na długą drogę
powrotną samoloty wzniosły się
w chłodne powietrze nad Anglią. Atak
miał nastąpić dokładnie pomiędzy 11.30
a południem, kiedy większość
pracowników będzie na drugim
śniadaniu.
Setną Eskadrą Bombowców, która na
czele kilku innych eskadr wyruszyła
przez Morze Północne na wysokości
4000 metrów, dowodził major John M.
Bennett. Nie napotkano żadnych
niemieckich myśliwców, lot przebiegał
tak gładko, że eskadra dotarła do
wybrzeży Norwegii o 18 minut za
wcześnie. Bennett kazał całej formacji
zawrócić i krążyć nad morzem przez 15
minut. Kiedy bombowce ponownie
skierowały się ku wybrzeżu, obrona
przeciwlotnicza nieprzyjaciela była już
zaalarmowana i formacja bombowców
napotkała silny i precyzyjnie skierowany
ogień artylerii przeciwlotniczej. Jeden
z samolotów stanął w płomieniach,
drugi wypadł z szyku po zapaleniu się
silnika. 10 ludzi wyskoczyło na
spadochronach w morze. Gdy Setna
Eskadra weszła na kurs bojowy, trafiła
na zawirowania powietrza po 95
Eskadrze, która ją poprzedzała. 95-a nie
zrzuciła bomb, ponieważ cel był
zasłonięty chmurami. Celowniczy Setnej
Eskadry nie miał kłopotów
z widocznością i tuż przed 11.30
pierwsza seria bomb runęła na Vemork.
W ciągu następnych 33 minut
zaatakowało fabrykę 140 latających
fortec. W południe 15 innych uderzyło
na Rjukan.
Na zakłady Vemork zrzucono ponad 700
bomb 500-funtowych, na Rjukan zaś
przeszło 100 - 250-funtowych.
Generatory dymu rozstawione po
lutowej akcji SOE spełniły swoje
zadanie: bombardowanie było niecelne.
Zaledwie kilkanaście bomb padło na
najbardziej istotne obiekty. Zginęło 22
Norwegów, w tym jeden od bomby
zrzuconej przypadkowo w lesie o kilka
kilometrów od Vemork. Trzy bomby
trafiły w rury doprowadzające wodę do
hydroelektrowni, a dwie w zaporę na
górnym poziomie, lecz automatyczne
śluzy zatrzasnęły się i zapobiegły
powodzi. Tylko cztery bomby spadły na
elektrownię, a dwie na sąsiadującą z nią
elektrolizernię. Celna bomba zniszczyła
most wiszący ponad wąwozem.
Właściwy zakład końcowego
wzbogacania w podziemiu fabryki
pozostał nie uszkodzony.
Niemniej jednak nalot osiągnął swój cel.
Niemcy zorientowali się natychmiast, co
było powodem bombardowania Vemork.
Profesor Esau zapewniał sztab Göringa,
że atak na Vemork był niewątpliwie
wymierzony przeciw produkcji ciężkiej
wody. Pozbawiony energii elektrycznej,
z komorami pełnymi częściowo
wzbogaconej ciężkiej wody, nie
uszkodzony zakład końcowego
wzbogacania musiał stanąć. Dr Berkei
zbadał zniszczenia i poinformował
Berlin, że nie ma nadziei na wznowienie
produkcji. Nadszedł - już w maju
zapowiadany przez Esaua - moment
przeniesienia aparatury do Rzeszy, gdzie
produkcji można było zapewnić
względne bezpieczeństwo.
W wyniku ataku amerykańskiego
zamknięto także i drugą fabrykę Norsk-
Hydro - w Såheim. Zakład w Såheim
liczył niespełna rok i maksymalne
stężenie ciężkiej wody w instalacji
wynosiło dopiero 70 procent, tak że
końcowego produktu jeszcze nie
pobierano. Dopiero od grudnia 1943
roku zakład miał produkować około 50
kilogramów ciężkiej wody miesięcznie.
Trzy dni po nalocie Esau poinformował
Radę Badań Naukowych Rzeszy, że
przeznaczył 800 000 marek na
uruchomienie fabryki ciężkiej wody w
Niemczech, aby zastąpić fabrykę
norweską, zniszczoną w wyniku „akcji
nieprzyjaciela”.

30 listopada Einar Skinnarland,


radiooperator SOE w Telemarku,
przekazał Londynowi wiadomość, że
cała instalacja do produkcji ciężkiej
wody ma być zdemontowana
i wywieziona z Vemork do Niemiec.
Doniesienie wzbudziło niepokój sir
Johna Andersona i kierownictwa „Tube
Alloys”. W wyniku dyskusji
stwierdzono, że ze względu na
ograniczoną moc niemieckich elektrowni
wodnych i wysoki koszt energii
elektrycznej w Niemczech przeniesienie
fabryki do Niemiec nie stanowi
większego zagrożenia. Natomiast
ocalały zapas ciężkiej wody był źródłem
najżywszych obaw. Dowództwo SOE
poleciło Skinnarlandowi informować
natychmiast Londyn o dalszym rozwoju
sytuacji.
Norweski rząd emigracyjny w Londynie
był wstrząśnięty bombardowaniem
Rjukan przez lotnictwo USA. Sprawy tej
w ogóle nie konsultowano z Norwegami.
(SOE zresztą też nie zostało
poinformowane). 1 grudnia rząd
norweski wystosował oficjalną notę
protestacyjną do rządów USA i Wielkiej
Brytanii, przypominając o swej
gotowości dostarczania wszelkich
informacji o zakładach przemysłowych
w Norwegii i organizowania sabotażu
w fabrykach o znaczeniu wojskowym
przy możliwie najmniejszych stratach
w ludziach i majątku narodowym
Norwegii. Straty spowodowane przez
bombardowanie fabryk Norsk-Hydro,
najpierw w Heröya, a następnie w
Rjukan i Vemork, wydawały się
„całkowicie nieproporcjonalne do
spodziewanych rezultatów”. Po
lipcowym bombardowaniu Heröya,
wobec protestów ze strony Norwegów,
którzy mieli już gotowy plan szeroko
zakrojonej akcji dywersyjnej w celu
unieruchomienia produkcji lekkich
stopów w ich kraju bez narażania na
uszczerbek związanej z nią produkcji
nawozów sztucznych, obiecano poczynić
kroki dla zacieśnienia współpracy
między rządami państw
sprzymierzonych. Jednakże mimo tych
obietnic - czytamy dalej w nocie -
„przeprowadzono bombardowanie
Vemork i Rjukan bez uprzedniej zgody
rządu norweskiego, a nawet bez
powiadomienia go. Jeżeli celem ataku
nie było unieruchomienie produkcji
nawozów sztucznych, lecz innych
materiałów - na przykład ciężkiej wody
- wyspecjalizowane metody ataku
byłyby bardziej odpowiednie niż
bombardowanie”. Zbombardowanie
fabryk Telemarku pozostawiło
w świadomości wielu Norwegów gorzki
osad, a także głębokie przekonanie, że
jego prawdziwą przyczyną były raczej
interesy kapitału amerykańskiego
w okresie powojennym niż konieczność
militarna.
Rząd brytyjski odpowiedział dopiero po
miesiącu, odrzucając jako bezpodstawne
oba norweskie protesty i sugestię,
jakoby rząd norweski był najbardziej
kompetentny w sprawie wyboru metod
ataku. Zakłady Vemork zostały
zbombardowane - dodawała nota
brytyjska - ponieważ dokładny wywiad
wykazał, że Niemcy rozbudowali
zabezpieczenia fabryki do takiego
stopnia, że jakakolwiek akcja
dywersyjna skazana była z góry na
niepowodzenie. Trzy tygodnie później
Departament Stanu oficjalnie
poinformował ambasadę norweską w
Waszyngtonie, że bombardowanie
zostało poprzedzone - jak zapewnił
sekretarz obrony - nader starannym
wywiadem. Jednakże odmowa
Amerykanów zabezpieczenia
finansowego dostaw ze Szwecji
wyposażenia niezbędnego do odbudowy
zbombardowanych fabryk o charakterze
niemilitarnym wydawała się
potwierdzać najczarniejsze podejrzenia
Norwegów. Szwedzi dostarczyli jednak
niezbędnych materiałów i po paru
miesiącach fabryki nawozów sztucznych
i lekkich stopów funkcjonowały jak
[60]
dawniej . Inaczej rzecz się miała
z fabryką ciężkiej wody. Już
w listopadzie Esau i Diebner
zdecydowali, że w przyszłości
produkcją ciężkiej wody nie będą
kierować władze wojskowe w
Norwegii, lecz I. G. Farben. Przez
pewien czas toczyły się dyskusje nad
częściowym utrzymaniem produkcji w
Vemork lub przynajmniej wytwarzaniem
tam niskoprocentowej ciężkiej wody,
którą następnie przewożono by do
Niemiec. Jednak 13 grudnia urząd
komisarza Rzeszy poinformował
ostatecznie dyrekcję Norsk-Hydro, że
produkcja ciężkiej wody w Vemork nie
zostanie wznowiona. Pod koniec roku
Esau zawiadomił sztab Göringa, że
ocalały zapas na poły wzbogaconej
ciężkiej wody zostanie przewieziony do
Niemiec w celu dalszego wzbogacenia.
W zakładach I. G. Farben w Leuna
zbudowano tymczasem niewielką
instalację doświadczalną - jej kryptonim
brzmiał „Stalin-Orgel” - pracującą na
zasadzie dwutemperaturowego procesu
wymiany izotopowej Hartecka-Suessa.
Jednakże koszt fabryki produkującej tą
metodą ciężką wodę na skalę
przemysłową byłby kolosalny. Jeden
z inżynierów fabryki Leuna oszacował,
że taki zakład kosztowałby 24,8 mln
marek, a budowa pochłonęłaby
10 800 ton stali zwykłej, 600 ton stali
szlachetnych i kilkaset ton niklu. Poza
tym fabryka zużywałaby 50 ton węgla
brunatnego na godzinę. Esau nie
odważył się zaakceptować tak
kosztownej inwestycji.
Wydawało się zresztą, że istnieją inne
obiecujące możliwości. Jeden
z najzdolniejszych uczniów Hartecka, dr
K. Geib, opracował w Leuna zupełnie
nową metodę wytwarzania ciężkiej
wody - dwutemperaturowy proces
wymiany izotopowej między
siarkowodorem a wodą (metoda obecnie
szeroko stosowana w Stanach
Zjednoczonych). Koszty instalacji
i zużycie energii miały być znacznie
niższe niż w metodzie Hartecka-Suessa.
Na papierze metoda wydawała się
doskonała, gdyż współczynnik podziału
w teorii był wysoki. Harteck rozpatrzył
sprawę szczegółowo z Geibem
i wspólnie doszli do wniosku, że jest
zbyt późno, by przestawiać się na nową
metodę - siarkowodór powoduje silną
korozję materiałów konstrukcyjnych
i zastosowanie go wymagałoby
skomplikowanych rozwiązań
technicznych.
Z drugiej strony wiecznie
niezdecydowany profesor Esau liczył się
z możliwością, że ciężka woda wkrótce
przestanie w ogóle być potrzebna -
gdyby któraś z metod wzbogacania uranu
okazała się skuteczna. W jakim świetle
postawiłby się Esau, zaleciwszy
utopienie wielu milionów marek
w budowę fabryki ciężkiej wody?
Wobec takich perspektyw Esau zgodził
się jedynie na zawarcie z I. G. Farben
umowy na budowę w Leuna zakładu
końcowego wzbogacania w miejsce
utraconego zakładu norweskiego. Zakład
w Leuna miał wzbogacać do 99,5
procenta niskoprocentową ciężką wodę
dostarczaną do Niemiec. Produkcja
miała początkowo wynosić 1,5 tony
rocznie. „Budowie tego zakładu
przyznano najwyższy priorytet -
zanotował później Esau - by możliwie
jak najszybciej otrzymać dostateczną
ilość ciężkiej wody dla planowanego
wielkiego reaktora”. Poza ocalałym w
Norwegii zasobem ciężkiej wody
Niemcy mogli liczyć jedynie na słabo
wzbogaconą - do około 1 procenta -
ciężką wodę z zakładów Montecatini w
Merano - a i to zaledwie na jedną tonę
rocznie.
W dziedzinie wzbogacania uranu Esau
w swoim ostatnim raporcie z 1943 roku
wymienia jako obiecujące zaledwie
dwie metody: śluzę izotopową doktora
Bagge i ultrawirówkę grupy z Freiburga.
Tymczasem śluzę doktora Bagge
spotkała katastrofa: w czasie
brytyjskiego nalotu na Berlin bomba
trafiła w zakłady Bamag-Meguin,
niszcząc prototyp urządzenia,
przewidziany do pracy ze związkami
gazowymi, i wszystkie rysunki
techniczne. Pracę trzeba było zaczynać
od nowa.

Zespół doktora Diebnera w Gottow


pierwszy odczuł skutki bombardowania
Vemork. Kiedy ostatnio mówiliśmy
o nim, zespół kończył serię doświadczeń
z dwoma stosami, w których kostki
uranowe zawieszone były w ciężkiej
wodzie, i przygotowywał budowę
trzeciego stosu, mającego dostarczyć
danych rozstrzygających kwestię
rozmiarów krytycznego reaktora
ciężkowodnego. Teraz, po
zbombardowaniu fabryki, Esau
wyjaśniał Göringowi: „Diebner
planował dalsze powiększanie swego
stosu, lecz nie będzie mógł zrealizować
zamierzeń z powodu wstrzymania
produkcji ciężkiej wody”. Ciężką wodę,
pozostającą dotychczas w dyspozycji
Diebnera, przekazano profesorowi
Heisenbergowi, który w bunkrze
reaktorowym berlińskiego Instytutu im.
Cesarza Wilhelma przygotowywał serię
doświadczeń z płytami uranowymi.
Dostawa płyt nadal się opóźniała.
Zapewne powodem były trudności
techniczne w procesie produkcyjnym.
Ponadto w tym okresie, w roku 1943,
zbyt małą wagę przywiązywano do
produkcji metalicznego uranu. W ciągu
całego roku przy pomocy tej samej
instalacji „Degussa” obok trzech ton toru
wyprodukowała niespełna cztery tony
uranu. Cztery i pół tony uranu
przekazano zakładom nr 1 firmy w celu
przetopienia na płyty. Odlewanie
i walcowanie płyt napotykało wciąż
trudności, a zwłokę w dostawie
tłumaczono brakiem części zamiennych
i koniecznością ewakuacji,
spowodowaną przez brytyjskie
bombardowania.
Kiedy wobec pomyślnych wyników
doświadczeń Diebnera „Degussa”
rozpoczęła wytwarzanie kostek
uranowych na większą skalę, nocny
nalot bombowców RAF na Frankfurt
zniszczył jej fabryki i położył kres
produkcji metalicznego uranu. Do tego
momentu zdołano wytworzyć zaledwie
kilkaset sześcianów.
Jest sprawą otwartą, w jakim stopniu
winien jest zahamowania postępu badań
atomowych pod koniec 1943 roku
profesor Esau, a w jakim sami uczeni.
Większość uczonych zaangażowanych w
„projekcie U” żywiła uprzedzenia do
Esaua. Dr Vögler, prezes Towarzystwa
im. Cesarza Wilhelma, odnosił się do
niego wrogo. Minister Speer uważał go
za persona non grata. Profesor Esau miał
61 lat, kiedy ostatecznie zwolniono go
ze stanowiska pełnomocnika Göringa do
spraw fizyki jądrowej.
Intryga wokół jego osoby została
zawiązana kilka tygodni wcześniej. 23
października zwierzchnik Esaua,
profesor Rudolf Mentzel, zaprosił do
siebie fizyka z Monachium, wysokiego
i chudego Nadreńczyka o ptasim profilu,
profesora Walthera Gerlacha. Po
półgodzinnej pogawędce i paru
kieliszkach Mentzel znienacka spytał
Gerlacha, czy zgodziłby się objąć
kierownictwo sekcji fizyki w Radzie
Badań Naukowych Rzeszy - stanowisko
zajmowane aktualnie przez Esaua.
Pozostanie tajemnicą, dlaczego wybór
na to stanowisko i związaną z nim
funkcję pełnomocnika Göringa do spraw
fizyki jądrowej padł właśnie na
Gerlacha. Czytelnik winien uprzytomnić
sobie, że Gerlach dotychczas w ogóle
nie brał udziału w badaniach
atomowych. Jego prace dla potrzeb
wojskowych ograniczały się do urządzeń
do odmagnetyzowania okrętów
Kriegsmarine i torped. W 1940 roku
kierował pracami nad zapalnikami dla
torped, a w szczególności nad
magnetycznymi zapalnikami
zbliżeniowymi. Aktualnie był
kierownikiem katedry w Instytucie
Fizyki na uniwersytecie monachijskim.
Spokojny, o akademickim umyśle,
lubujący się w układaniu kwiatów,
pozostawał w doskonałych stosunkach
z większością wybitnych fizyków
niemieckich, a mimo niedyplomatycznej
otwartości potrafił utrzymać właściwy
kurs wśród mielizn intryg politycznych
w państwie totalnym: wiedział, jak
postępować z SS.
Gerlach przedyskutował propozycję
Mentzla z Heisenbergiem i Hahnem -
przekonali go, że powinien wyrazić
zgodę. Postawił jednak warunek, że
będzie miał prawo dysponować
przydzielonymi funduszami wedle
własnego uznania, że sam będzie
decydował o dotacjach dla
poszczególnych instytutów, „w tym
również dla instytutu Heisenberga”.
(Mówiono, że do ambitnego
Heisenberga odnosił się z pewną
podejrzliwością). Zażądał również
prawa do zwolnienia każdego
z podległych mu naukowców. Obiecano
mu spełnienie wszystkich tych
warunków.
Po pięciu dniach, 28 października,
Mentzel wezwał do siebie Esaua
i oznajmił mu, że zarówno Speer, jak
i on sam są niezadowoleni z jego pracy
jako kierownika sekcji fizyki Rady
Badań Naukowych Rzeszy. Wobec tego
Esau zgłosił Göringowi rezygnację z obu
piastowanych stanowisk. Tymczasem
Mentzel zwrócił się do gabinetu Speera
z formalnym zapytaniem, kogo minister
proponuje jako następcę Esaua.
W rzeczywistości Mentzel i Speer
omówili tę sprawę prywatnie już
wcześniej. „Mówiliśmy ostatnio o
profesorze Gerlachu z Monachium.
Gerlach wyraził ustnie zgodę na
przyjęcie obu stanowisk”.
W rozmowie z kilkoma wyższymi
oficerami sztabu Göringa, m. in.
z generałem Bodenschatzem, zirytowany
Esau wyrażał pretensje z powodu
dymisji, twierdząc nie bez racji, że
Speer wszedł w nieswoje kompetencje,
komenderując Radą Badań Naukowych
Rzeszy, która stanowiła domenę
Göringa. Esau nie znalazł poparcia
u swoich kolegów. Mało który
z pozostałych pełnomocników pragnął
jego pozostania. Profesor Ramsauer nie
ukrywał żywej niechęci do niego, a dr
Vögler prywatnie wyrażał zadowolenie
z nadchodzącej zmiany. Speer
natarczywie domagał się od Göringa
sfinalizowania zmiany. Wybór Gerlacha
na stanowisko kierownika „projektu U”
był, jego zdaniem, doskonały, gdyż
Gerlach był znacznie bliżej związany
z tematyką niż jego poprzednik.
Pod pewnym względem nominacja
Gerlacha stanowiła dla niemieckich
badań rzeczywiście punkt zwrotny.
Gerlach był jednocześnie cynikiem
i idealistą. Uważał, że sprawa
priorytetów wojennych w badaniach
naukowych jest jednym wielkim
oszustwem, że czystą, akademicką naukę
zepchnięto brutalnie na bok. Ocalenie tej
czystej nauki uznał za swoją wielką
misję życiową. Chwiejący się „projekt
U” miał być tu znakomitym narzędziem.
2 grudnia 1943 roku klamka zapadła:
Hermann Göring podpisał dekret z mocą
od 1 stycznia 1944 roku, mianujący
Walthera Gerlacha głową całej
niemieckiej fizyki, i przekazał mu
władzę nad Grupą Badań Jądrowych
podległą uprzednio profesorowi Esau.
Dla ukojenia urażonych ambicji
Esauowi zaproponowano kierownictwo
innej dziedziny badań, mianowicie
elektroniki wysokich częstotliwości.
Esau przyjął nominację pod warunkiem
uzyskania zgody Speera, jako że „nie ma
ochoty narazić się na drugi strzał zza
tego samego węgła”. W pierwszych
dniach grudnia Speer zatwierdził
przesunięcia, a Rada Badań Naukowych
rozesłała wszystkim zainteresowanym
zawiadomienia. 1 stycznia 1944 roku
profesor Walther Gerlach, cynik, stanął
u steru.

V
W końcu stycznia 1944 roku
przygotowano do podróży z Norwegii
do Rzeszy ostatni transport ciężkiej
wody. Z instalacji końcowego
wzbogacania i z ostatnich stopni
zakładów elektrolizy Vemork i Såheim
spuszczono 14 ton cennej cieczy
i zamknięto w 39 beczkach z napisem
„ług potasowy”. Owe 14 ton zawierało
zaledwie 613,68 kilograma ciężkiej
wody, a wzbogacenie wahało się od
97,1 do 1,1 procenta. Władze
niemieckie chciały uniknąć wszelkiego
ryzyka: zbyt wiele zależało od
bezpiecznego dostarczenia ciężkiej
wody do Niemiec. Do Rjukan wysłano
specjalną jednostkę Wehrmachtu dla
strzeżenia transportu. W Berlinie
Diebner wezwał swego zastępcę,
doktora Wernera Czuliusa, do swojego
nowego biura w gmachu im. Harnacka
i polecił mu udać się do Norwegii
i opiekować się transportem ciężkiej
wody na całej drodze do Niemiec. W
Norwegii rozpoczęto starania
o zapewnienie transportu
samochodowego dla przewiezienia
ładunku do portu.
Przygotowania te zwróciły uwagę władz
wywiadu w Londynie. W ostatnich
dniach stycznia Londyn powiadomił
radiooperatora SOE w Rjukan, Einara
Skinnarlanda, że według otrzymanych
informacji aparatura do produkcji
ciężkiej wody ma być zdemontowana
i przewieziona do Niemiec. Jeśli to
prawda, jakie są możliwości
niedopuszczenia do wywozu urządzeń?
Na początku lutego Skinnarland przesłał
dowództwu SOE wiadomość, że
w najbliższym czasie, być może w ciągu
najbliższego tygodnia, ma nastąpić
wywiezienie całego zasobu ciężkiej
wody do Niemiec. Jeśli Organizacja
Wojskowa w Norwegii ma cokolwiek
przedsięwziąć - musi natychmiast
otrzymać instrukcje.
Tym razem władze brytyjskie
zareagowały z pośpiechem zrodzonym
z niepokoju. Gabinet wojenny polecił
dowództwu SOE zrobić wszystko dla
zniszczenia tego ostatniego transportu
ciężkiej wody. Porucznikowi Knutowi
Haukelidowi, działającemu około stu
kilometrów na zachód od Rjukan, i
Skinnarlandowi przekazano rozkaz
zniszczenia transportu. Bezpośrednie
uderzenie na Vemork nie wchodziło
w grę, gdyż SOE miało na tym terenie
zaledwie dwóch ludzi. Ponadto straże
zostały wzmocnione, pola minowe
rozbudowane, a wszystkie wejścia do
fabryki, z wyjątkiem jednej dobrze
strzeżonej żelaznej bramy - zamurowane.

Od udanego ataku na Vemork, to jest od


roku, Haukelid przebywał na otwartych
pustkowiach Hardanger, kierując
organizacją norweskiej armii
podziemnej w Telemarku.
Daleko na zachodzie Skinnarland
uruchomił na poły stałą, zasilaną przez
prowizoryczną turbinę wodną, radiową
stację nadawczo-odbiorczą, która
służyła do utrzymywania łączności
z radiostacją SOE w hrabstwie
Buckingham. Dawno już wyczerpały się
im zapasy żywności i ze zbliżaniem się
zimy zaczynała się dla nich rozpaczliwa
walka z siłami przyrody.
Dopiero późną jesienią RAF zaspokoił
ich najdokuczliwsze braki. Dwa zrzuty
zaopatrzyły ich w żywność, broń,
odzież, aparaturę radiową i materiały
wybuchowe. Te właśnie środki
stworzyły podstawę do działania.
W środę, 9 lutego, Skinnarland
zawiadomił Londyn, że zniszczenie
ładunku w obrębie fabryki jest
niemożliwe. Atak musi nastąpić
w czasie transportu, a to pociągnie za
sobą represje. Porucznik Haukelid
prosił Londyn o zezwolenie na tego
rodzaju akcję. Pułkownik Wilson, szef
norweskiej sekcji SOE, otrzymawszy
następnego dnia tę wiadomość, udał się
natychmiast do norweskiego ministra
obrony. Minister na własną
odpowiedzialność udzielił zezwolenia
na atak, o czym niezwłocznie
poinformowano Haukelida. Haukelid
zdawał sobie sprawę z tego, że
powodzenie akcji będzie zależało od
dokładnego rozeznania co do zamierzeń
Niemców. Nocą udał się do Rjukan
z jednym z inżynierów Norsk-Hydro,
który poznał go z człowiekiem najlepiej
predestynowanym do udzielenia im
pomocy - inżynierem naczelnym
zakładów Vemork, Alfem Larsenem.
Larsen stracił swój dom w czasie
amerykańskiego nalotu i przeniósł się do
eleganckiego domu gościnnego firmy,
stojącego po przeciwnej stronie
wąwozu. Haukelid przedstawił mu
swoje zadanie i razem przeanalizowali
szereg możliwych wariantów akcji.
Wyglądało na to, że jedyną możliwość
stanowiło zaatakowanie transportu,
chociaż wiązałoby się to zapewne
z ofiarami wśród Niemców, a zatem
pociągnęłoby za sobą surowe represje.
Na polecenie Haukelida Skinnarland
ponownie zwrócił się do Londynu
o ostateczną decyzję. Wszystko
wskazywało na to, że niemieckie metody
produkcji ciężkiej wody są mniej
wydajne niż metoda norweska - czy
akcja warta jest represji? Odpowiedź
przyszła jeszcze tego samego dnia:
Londyn nadal uważał zniszczenie
ciężkiej wody za sprawę „palącą”. Na
następnym konspiracyjnym spotkaniu z
Larsenem, w którym wzięli ponadto
udział Gunnar Syverstad - pracownik
fabryki, szwagier Skinnarlanda - oraz
inżynier Kjell Nielsen, kierownik
transportu firmy, przedyskutowano
cztery warianty akcji.
Po pierwsze, w pobliżu linii kolejowej
prowadzącej z Vemork do Rjukan
znajdował się magazyn dynamitu - mogli
spróbować wysadzić go w powietrze
w momencie przejazdu pociągu z ciężką
wodą. Plan ten miał jednak poważne
wady. Most wiszący, prowadzący przez
wąwóz, został zniszczony, wobec czego
robotników norweskich dowożono do
fabryki koleją. Można było się
spodziewać, że Niemcy załadują beczki
z ciężką wodą do jednego z tych
„pasażerskich” pociągów. Byłoby wiele
ofiar w ludziach, a większa część
beczek i tak pewnie by ocalała.
Skutkiem „nieprzewidzianych
okoliczności” Niemcy nie zdołali
zorganizować transportu drogowego dla
przewiezienia ładunku przez Norwegię,
tak że beczki z ciężką wodą miały
odbywać dalszą drogę koleją, następnie
promem wzdłuż jeziora Tinnsjö do
Tinnoset, stamtąd znów koleją do
Notodden i dalej do Heröya, gdzie miały
być załadowane na statek udający się do
Niemiec. Drugi wariant, zakładający
zaatakowanie wagonów kolejowych
gdzieś na tym ostatnim odcinku drogi,
miał podobne braki co poprzedni. Po
trzecie, można było zaproponować
Londynowi zatopienie statku wiozącego
ciężką wodę do Niemiec. To nasunęło
od razu czwartą możliwość - wzrok ich
padł na krótki odcinek trasy, gdzie prom
kolejowy przecina jezioro Tinnsjö.
Jezioro jest tak głębokie, że jeśli prom
zatonie tutaj, nie będzie żadnej szansy
wydobycia ładunku. Larsen zgodził się
pomóc, lecz zauważył, że będzie musiał
opuścić Norwegię. Haukelid obiecał
„wyeksportować” go z kraju natychmiast
po akcji. Ten wariant planu uznano za
ostateczny.

VI
A więc miał to być prom na jeziorze
Tinnsjö. Na pokładzie znajdowali się
zawsze ich rodacy, lecz można było się
spodziewać, że w niedzielę rano -
najbliższa niedziela wypadała 20 lutego
- liczba pasażerów będzie niewielka.
Larsen podjął się tak pokierować
sprawą, by transport ciężkiej wody
przypadł na ten właśnie kurs.
W połowie tygodnia Haukelid udał się
na rozpoznanie. Trzy promy kursujące
po jeziorze Tinnsjö miały podobną
konstrukcję, lecz nie były identyczne.
Z rozkładu jazdy porucznik
wywnioskował, że statkiem
odpływającym z Rjukan wczesnym
rankiem w niedzielę będzie „Hydro”
kapitana Sörensena. Był to stary prom,
wyróżniający się dwoma bliźniaczymi
kominami sterczącymi z nadbudówki po
obu stronach szerokiego pokładu
głównego. Cały zestaw wagonów
wtaczano na pokład promu u jednego
końca jeziora i wytaczano z promu
z powrotem u drugiego krańca, gdzie
linia kolejowa ciągnęła się dalej. Nie
był to szczególnie elegancki statek.
Wszedłszy na pokład „Hydro” ze stenem
ukrytym w pudle od skrzypiec, Haukelid
uprzytomnił sobie, że jest to jego
pierwsza wycieczka od czasów
przedwojennych, kiedy to wybrał się do
Rjukan, by kupić trochę młodego pstrąga
dla zarybienia strumieni w swoich
rodzinnych górach na zachodzie.
Okoliczności były teraz zgoła inne.
Z zegarkiem w ręku porucznik - w tym
momencie prosty norweski robotnik
w kombinezonie - stwierdził, że prom
wpływa na najgłębsze wody mniej
więcej po półgodzinnej żegludze i przez
następne dwadzieścia minut płynie przez
tę część jeziora, gdzie głębokość sięga
400 metrów. Gdyby więc zrobić wyrwę
w dnie promu dokładnie w trzy
kwadranse od chwili planowego
wypłynięcia z przystani, zostałoby
jeszcze pięć minut rezerwy na
ewentualną niepunktualność żeglugi.
Powodzenie akcji mogły zapewnić
jedynie zapalniki elektryczne. Haukelid
złożył nocną wizytę rjukańskiemu
handlarzowi wyrobami żelaznymi, lecz
kupiec okazał się podejrzliwy
i odmówił dostarczenia zapalników.
Jednakże dzięki zaufanemu
pośrednikowi Haukelidowi udało się
wydostać ponad dwadzieścia
zapalników od sklepikarza, któremu
poradzono, aby dla własnego dobra
zniknął, póki rwetes nie przycichnie. Dla
pełnej niezawodności Haukelid chciał
posłużyć się raczej mechanizmem
zegarowym niż lontem opóźniającym.
Wróciwszy nocą do Rjukan z wycieczki
promem, wyciągnął z łóżka lokalnego
majsterklepkę, niejakiego Disetha,
którego mu polecono, i otwarcie
wyjawił mu, w czym rzecz. Diseth,
emerytowany pracownik Norsk-Hydro,
miał sklepik z wyrobami
rzemieślniczymi i mały warsztat na
pięterku. Dla dobra sprawy poświęcił
jeden ze swych własnych budzików,
inżynier naczelny zakładów Vemork
ofiarował drugi. Ta akcja, w której
uczestniczyli ramię w ramię - nieomal
jak symbol - mieszkańcy miasta
i pracownicy fabryki, była znamienna
dla Rjukan, miasta wsławionego
długotrwałym oporem wobec
niemieckiej inwazji w 1940 roku.
W zasobach zrzuconych przez RAF
poprzedniej jesieni znajdowała się
dostateczna ilość materiałów
wybuchowych w postaci krótkich,
grubych lasek plastyku. Porucznik
chciał, by prom pogrążał się dziobem,
co zapobiegłoby skierowaniu go na
płytszą wodę po wybuchu: ster i śruba
wynurzyłyby się wówczas z wody,
uniemożliwiając manewrowanie
statkiem. W przeciwnym razie tonącemu
promowi wystarczyłoby zaledwie pięć
minut na dopłynięcie do brzegu
długiego, lecz wąskiego, rynnowego
jeziora. Wyrwa w dnie musiała być
więc na tyle duża, by prom zatonął
w tym czasie, nie za duża jednak, by nie
spowodować niepotrzebnych ofiar.
Haukelid obliczył powierzchnię wyrwy
na jeden metr kwadratowy. Korzystając
z warsztatu Disetha, Haukelid z pomocą
Rolfa Sörlie uformował 18 funtów
plastyku w kiszkę 4-metrowej długości,
takiej, by stanowiła obwód koła o
żądanej powierzchni. Ładunek zaszyto
w workowe płótno.
Następnie zabrali się do mechanizmu
zegarowego. Z obydwu budzików
usunęli dzwonki, a na ich miejscu Diseth
umieścił bakelitowe płytki izolacyjne
z umocowanymi do nich mosiężnymi
kontaktami: kiedy „budzik” zaczynał
dzwonić, młoteczek dzwonka zamykał
obwód zapalnika. Całe urządzenie było
zasilane przez cztery płaskie bateryjki
do latarek, których końcówki Diseth
zlutował razem dla większej
niezawodności.
Gdy nadszedł świt, Haukelid i Sörlie
wrócili do swej górskiej kryjówki.
Zdawali sobie sprawę, że zatopienie
promu stanowi jedyną szansę wykonania
zadania. Dla sprawdzenia
zaimprowizowanego mechanizmu
zegarowego połączyli kontakty obydwu
budzików z zapalnikami i nastawili
budziki na wieczór. Strudzeni, przespali
cały dzień.
O zmierzchu wyrwał ich gwałtownie ze
snu podobny do wystrzału ze strzelby
trzask zapalników, jednego po drugim.
Sörlie wyskoczył na dwór
z odbezpieczonym stenem, zanim jeszcze
w pustej dolinie ucichło echo detonacji.
Nie mogło być wątpliwości: mechanizm
zegarowy funkcjonował znakomicie.

Tymczasem Londyn podjął


nadzwyczajne kroki, by zapobiec
dostarczeniu do Niemiec tego ostatniego
transportu ciężkiej wody. Dowództwo
SOE przekazało innej komórce
norweskiej armii podziemnej,
operującej w Vestfold pod kryptonimem
„Zięba”, rozkaz wysłania ludzi do Skien
w pobliżu Heröya i urządzenia zasadzki
na transport ciężkiej wody, gdyby dotarł
tam bezpiecznie. Perrin i Jones udali się
do starszego oficera w Dowództwie
Lotnictwa Bombowego RAF i zażądali
zbombardowania statku, który będzie
wiózł do Niemiec ciężką wodę,
wyjaśniając, że jest to substancja
chemiczna, która może posłużyć do
produkcji potężnego środka
wybuchowego. Oficer RAF przejawiał
zrozumiałe zainteresowanie tym
materiałem wybuchowym. Czy byłby tak
potężny jak RDX? Dwa razy
potężniejszy? Trzy razy? Perrin i Jones
ucięli krótko rozmowę stwierdzając, że
urządzanie licytacji nad siłą wybuchu
tego środka nie ma sensu, wystarczy
powiedzieć, że byłby on niezwykle
potężny. Dowództwo zgodziło się
zatopić statek, a jak się zdaje,
Admiralicję również proszono
o odkomenderowanie jakiejś jednostki
bojowej w tym celu.
Niemcy zastosowali środki
bezpieczeństwa proporcjonalne do
znaczenia przesyłki. Do Rjukan
przesunięto pierwszą kompanię 7 pułku
SS, a Himmler wydał rozkaz, by 6
eskadra 7 Specjalnej Grupy Lotniczej,
operująca na samolotach typu Fieseler
„Storch”, przeniosła się na polowe
lądowisko w pobliżu fabryki ciężkiej
wody i była w gotowości bojowej. Na
dodatek wysłano do Rjukan specjalny
oddział Wehrmachtu mający
konwojować ciężką wodę, Diebner zaś
wyprawił do Norwegii swego zastępcę
z Urzędu Uzbrojenia Armii, aby ten ze
swej strony dopatrzył wszystkiego.
Zastępca Diebnera, dr Werner Czulius,
wylądował na lotnisku Fornebu w Oslo
18 lutego. Indagującej go służbie
bezpieczeństwa oświadczył, że jego
misja dotyczy „ciężkiej wody” z Rjukan.
To wystarczyło, by go zatrzymano
i umieszczono w areszcie jako
podejrzanego o szpiegostwo. Czulius
usiłował im wytłumaczyć, że
wystarczyłoby zatelefonować do
Ministerstwa Wojny w Berlinie, aby
uzyskać potwierdzenie legalności jego
misji, lecz na próżno. Niemcy musieli
coś słyszeć o planach zniszczenia cennej
przesyłki. Inżynier Larsen dowiedział
się, że norweska organizacja podziemna
podsłuchała rozmowę telefoniczną z
Oslo, z której wynikało, że Niemcy
planują rozdzielenie ładunku po
przetransportowaniu go przez jezioro
Tinnsjö. Część miała pojechać koleją,
a reszta transportem drogowym. Wzdłuż
linii kolejowej z Vemork do przystani
nad jeziorem rozstawiono silne straże.
Tej nocy, kiedy Czulius tkwił w celi
więzienia w Oslo, w fabryce w Rjukan
odbywał się jak zwykle cotygodniowy
piątkowy koncert. Prom przywiózł
słynnego skrzypka Arvida Fladmoe - tym
razem pudło od skrzypiec mieściło
właściwą zawartość. Haukelid był także
w Rjukan w poszukiwaniu środka
transportu na następną noc. Samochód
był niezbędny, by po upewnieniu się co
do załadunku ciężkiej wody zdążyli
przebyć 15 kilometrów dzielących
Rjukan od przystani w Mael, gdzie
przybijał prom, i założyć ładunki.
Porucznik porozumiał się z dwoma
lekarzami, lecz ich auta były zepsute. Po
długich poszukiwaniach znalazł
samochód i uprzedził właściciela, że
wóz zostanie zarekwirowany najbliższej
nocy w imieniu króla i zwrócony
w niedzielę rano. Sörlie zwerbował
dwóch ludzi, jednego do prowadzenia
auta, drugiego do ubezpieczania grupy
zakładającej ładunki.
W sobotę rano w sumie ośmiu ludzi
wiedziało, jaki los ma spotkać „Hydro”.
Najbardziej narażeni spośród nich
musieli mieć zapewnione alibi.
Najbardziej podejrzany będzie
oczywiście inżynier Kjell Nielsen,
kierownik działu transportu firmy. Za
radą Haukelida Nielsen udał się do
miejscowego szpitala, gdzie zgodnie
z wszelkimi zasadami sztuki lekarskiej
wycięto mu ślepą kiszkę. Kiedy
następnego dnia policja przeprowadzała
śledztwo, okazało się, że alibi Nielsena
nie ma najmniejszej luki, czego nie
można było powiedzieć o promie.
W sobotę wieczorem, 19 lutego,
Haukelid wrócił do Rjukan. Od czasu
akcji w Vemork stacja była zamknięta
dla ruchu pasażerskiego. Z mostu widać
było dwa kryte wagony stojące
w powodzi świateł na torze
prowadzącym z Vemork. Stała przy nich
uzbrojona straż, co wskazywało, że
najwidoczniej ciężka woda rozpoczęła
[61]
już swoją ostatnią podróż .
W domu gościnnym Norsk-Hydro
inżynier Larsen wydawał przyjęcie.
Wśród gości znajdował się skrzypek,
który występował na koncercie
ubiegłego wieczoru. Fladmoe
wspomniał mimochodem, że wyjeżdża z
Rjukan następnego dnia pierwszym
promem. Larsen usiłował namówić
swego gościa, by zatrzymał się jeszcze
jeden dzień: nie powinien przepuścić
okazji wypróbowania słynnych
okolicznych terenów narciarskich.
Skrzypek był nieugięty - następnego
wieczora miał występować w Oslo,
a nie było innego połączenia.
O jedenastej w nocy spiskowcy spotkali
się koło garażu, gdzie stał
„wypożyczony” do akcji samochód.
Wkrótce dołączył do nich Larsen,
dźwigając w walizce swoje
najcenniejsze rzeczy, oraz dwaj
miejscowi ludzie, umówieni do
prowadzenia samochodu i ubezpieczania
akcji. Przeszło dwie godziny borykali
się z uruchomieniem auta. Uparty silnik,
ze względu na brak benzyny przerobiony
na zasilanie gazem drzewnym
generatorowym, nie chciał zapalić.
Dobrze po północy grupa bojowa
ruszyła wreszcie ku przystani promu w
Mael. Noc była mroźna, a droga pokryta
sypkim śniegiem. Samochód stanął
w pewnej odległości od czarnej
sylwetki uśpionego promu „Hydro”.
Haukelid z dwoma towarzyszami
wysiedli. Porucznik polecił Larsenowi
i kierowcy, aby czekali w aucie.
Wręczył Larsenowi pistolet
i zapowiedział, że w razie gdyby nie
wrócił w ciągu dwóch godzin lub gdyby
wybuchła strzelanina, mają natychmiast
odjeżdżać. Larsen musiałby wówczas
próbować ucieczki do Szwecji na
własną rękę.
Haukelid raportował później
dowództwu SOE:
„Prawie cała załoga statku zebrała się
na dolnym pokładzie wokół długiego
stołu i nader hałaśliwie grała w pokera.
Jednakże mechanik i palacz pracowali
w maszynowni, więc nie mogliśmy się
tam dostać. Wobec tego zeszliśmy do
kabiny pasażerskiej, lecz tu zostaliśmy
odkryci przez norweskiego strażnika.
Dzięki Bogu, był to dobry Norweg.
Powiedzieliśmy mu, że uciekamy przed
gestapo, i pozwolił nam zostać”.
Najwidoczniej uspokojony ich
wyjaśnieniami, strażnik wskazał im właz
dający dostęp do zęzy. Haukelid i jeden
z mężczyzn przecisnęli się przezeń, drugi
pozostał z bronią jako ubezpieczenie.
Zamknęli właz za sobą i popełzli po
płaskim dnie promu ku dziobowi.
Haukelid, z konieczności skurczony we
dwoje i zanurzony po pas w brudnej,
cuchnącej wodzie, ułożył na dnie krąg
z przygotowanego materiału
wybuchowego i do obu końców kiszki
z plastyku dołączył po dwa długie lonty
detonujące: „Według moich obliczeń
taki ładunek powinien zatopić prom
w ciągu czterech do pięciu minut”.
Cztery długie lonty związał ze sobą,
a ich końce wydostał z wody i uwiązał
do wręg - stalowych żeber promu, do
których już uprzednio przymocował dwa
komplety mechanizmów zegarowych
i baterii.
Najbardziej niebezpieczną operację
stanowiło połączenie mechanizmów
zegarowych z lontami.
Haukelid wysłał towarzysza na górę.
Nastawił oba budziki na godzinę 10.45
i przyłączył cztery zapalniki elektryczne
do obu obwodów budzików. Trzymając
je z daleka od lontów, podłączył
bateryjki. Nic się nie stało, a zatem
obwody były otwarte. Z maksymalną
ostrożnością, by nie wstrząsnąć
budzikami, połączył wszystkie cztery
zapalniki z lontami wystającymi z wody.
„O czwartej rano robota była
skończona”.
W milczeniu jechali pustą przed świtem
szosą. Po dziesięciu minutach jazdy
opuścił ich Sörlie, udając się w długą
wędrówkę do radiostacji Skinnarlanda,
by zawiadomić Londyn
o przeprowadzeniu akcji. W Jondalen,
około 15 kilometrów na zachód od
Kongsbergu, wysiedli także Haukelid i
Larsen, polecając kierowcy
odprowadzić samochód do garażu przed
świtem. Sami udali się na nartach do
Kongsbergu, gdzie kupili bilety do Oslo,
pierwszego etapu podróży do Szwecji.
Gdy na peronie w Kongsbergu czekali
na pociąg do Oslo, podstawiono pociąg
w przeciwnym kierunku. Wśród jego
pasażerów Larsen dostrzegł szefa tajnej
policji w Rjukan, Muggenthalera, który
w żadnym wypadku nie powinien go tu
zobaczyć. Główny inżynier zakładów
Vemork zamknął się w stacyjnej toalecie
i siedział tam tak długo, aż pociąg
Muggenthalera odszedł, spiesząc na
prom, który nie miał nigdy nadejść.

VII
W niedzielę, 20 lutego 1944 roku
o godzinie ósmej rano, stację towarową
Rjukan opuścił pociąg, mający w swoim
krótkim składzie dwa wagony
załadowane beczkami z ciężką wodą.
Wzdłuż całej linii prowadzącej do
przystani promu ustawiono posterunki.
O dziesiątej pociąg znajdował się już na
promie i statek ruszył na południe przez
lodowate wody jeziora Tinnsjö z 53
ludźmi na pokładzie. Kapitan „Hydro”,
Sörensen, miał brata, który już
dwukrotnie został storpedowany na
północnym Atlantyku. Sörensen cieszył
się, że udało mu się otrzymać
dowództwo statku na tym śródlądowym
kawałku wody, z dala od groźnych łodzi
podwodnych.
O godzinie 10.45, kiedy prom spokojnie
pruł bezdenne głębiny jeziora, kapitan
poczuł raczej, niż usłyszał, gwałtowne
uderzenie, które z miejsca nasunęło mu
myśl, że statek został storpedowany.
Prom zaczął pogrążać się dziobem.
Pasażerowie i załoga opuszczali statek
najszybciej, jak mogli. Gdy prom się
przechylił, wagony zerwały się
i stoczyły do wody. W ciągu trzech,
może czterech minut prom zatonął,
wciągając ze sobą 26 osób spośród
[62]
załogi i pasażerów . Na powierzchni
wody unosiły się tylko łodzie
ratunkowe, trochę rozrzuconych
szczątków, kilka drągów i pudło ze
skrzypcami. Po pewnym czasie
wypłynęły na powierzchnię cztery
beczki z ciężką wodą, ale to już było
wszystko. Na błagalną prośbę
właściciela skrzypiec, któremu jakimś
cudem udało się uniknąć nawet
najlżejszego zamoczenia, wyłowiono
cenny instrument. Reszta zbiorników
z ciężką wodą była nie do uratowania.
Druga jednostka SOE, czekająca w
Heröya, zidentyfikowała statek, który
miał przetransportować ciężką wodę do
Hamburga. Jednak ładunek nie nadszedł,
więc planu zniszczenia statku można
było poniechać.
W poniedziałek Haukelid kupił w Oslo
wieczorną gazetę i znalazł w niej krótką
notatkę o zatonięciu promu. Statki często
były w Norwegii obiektem akcji
dywersyjnych, toteż prasa nie
poświęcała szczególnej uwagi tego
rodzaju wydarzeniom. Naturalnie w
Rjukan wypadek znalazł się na
[63]
czołowych miejscach gazet .
Skinnarland nadał wiadomość do
Londynu, a następnego dnia doniósł, że
cały ładunek przepadł.
Porucznik Haukelid ostatni raz zetknął
się wtedy z ciężką wodą. Po
szczęśliwym „wyeksportowaniu”
Larsena do Szwecji wrócił do
Norwegii, by kontynuować walkę z
Niemcami. Za brawurową akcję na prom
przyznano mu później DSO. Larsena ze
Sztokholmu wywieziono samolotem do
Leuchars w Szkocji. Na peronie dworca
Kings Cross w Londynie oczekiwał go
major Tronstad. Spotkał się też
z komandorem Welshem, który chciał
poznać szczegółowo plan zakładów
Vemork. W tym miejscu kończy się
udział inżyniera w tej historii i tracimy
go już na zawsze z oczu. W Oslo władze
policji zwolniły z aresztu doktora
Czuliusa z tysiącznymi przeprosinami za
pomyłkę. Powiedziano mu, że nie ma już
po co jechać do Rjukan, wrócił więc do
Berlina.
Jak widać z perspektywy czasu, akcje
przeciw norweskiej ciężkiej wodzie,
których uwieńczeniem było zatopienie
promu „Hydro” w lutym 1944 roku,
odegrały najdonioślejszą rolę
w zniweczeniu wszelkich nadziei
niemieckich na zbudowanie reaktora
atomowego, nie mówiąc już o bombie
atomowej. Nic nie odmaluje sytuacji
lepiej, niż zacytowanie wyrażonej po
wojnie opinii doktora Kurta Diebnera,
zastępcy profesora Gerlacha: „Kiedy się
zważy, że aż do końca wojny w 1945
roku nasz zasób ciężkiej wody
praktycznie nie uległ powiększeniu i że
w ostatnich doświadczeniach na
początku 1945 roku dysponowaliśmy
zaledwie dwiema i pół tonami ciężkiej
wody, widać, że eliminacja niemieckiej
produkcji ciężkiej wody w Norwegii
była główną przyczyną, dla której nie
powiodło się nam zbudowanie
krytycznego stosu atomowego przed
końcem wojny”.
Od początku 1944 roku właśnie brak
dostatecznej ilości ciężkiej wody był
głównym hamulcem postępu niemieckich
badań atomowych.
9
Cynik u władzy

Kilka tygodni po zatonięciu na jeziorze


Tinnsjö promu przewożącego beczki
z ciężką wodą dr Karl Wirtz otrzymał
zawiadomienie o nadejściu przesyłki z
Norwegii, z Rjukan. Wirtz stwierdził, że
przesyłkę stanowiła pewna liczba
zbiorników o najrozmaitszych
rozmiarach. Zawierały one ciężką wodę
o różnych stopniach wzbogacenia, od
bardzo niskich do 50 i więcej procent.
Wirtz zwrócił się do Diebnera
o wyjaśnienie, jaki sens miało
sprowadzenie ciężkiej wody o tak
niskim stopniu wzbogacenia. Diebner
wytłumaczył, że w Vemork opróżniono
z ciężkiej wody całą instalację,
ponieważ miała być rozebrana
i wywieziona do Niemiec, i dał do
zrozumienia, że otrzymawszy informacje
o planowanym zamachu na cenny
ładunek Niemcy w tajemnicy zamienili
ciężką wodę w beczkach na zwykłą.
I dobrze się stało, ciągnął, ponieważ
prom wiozący rzekomą ciężką wodę
został zatopiony przez dywersantów.
Zbiorniki znajdujące się obecnie w
Berlinie dotarły bezpiecznie transportem
drogowym. Wirtz nie miał powodu
wątpić w tę historię - stosunkowo niskie
wzbogacenie z pewnością potwierdzało
jej prawdziwość.
Czyżby bohaterska akcja Haukelida była
daremna? W rzeczywistości sprawa była
prosta: Cztery beczki - nr 6, 8, 9 i 11 -
wypłynęły z zatopionego promu i zostały
wyłowione. Zawierały one
równowartość 121 litrów ciężkiej
wody. 3 marca 1944 roku wysłano
transportem drogowym do Niemiec 20
dalszych beczek, zawierających
równowartość 37,1 litra ciężkiej wody z
Såheim i 32,4 litra z Vemork. Kolejny
ładunek, wysłany sześć dni później,
zawierał 50,7 litra. Jednakże ciężka
woda - w sumie było jej 120 litrów -
była rozcieńczona stukrotnie większą
ilością zwykłej wody, zawierała ług
potasowy i nie nadawała się do użytku
bez dalszej przeróbki. Ocalałe beczki
przewieziono bezpiecznie samochodami
do Mirowa na Śląsku, gdzie zakłady I.
G. Farben miały wzbogacić ich
zawartość do stu procent. Jednakże
rozwój sytuacji na froncie wschodnim
ostatecznie przekreślił realizację tych
zamierzeń.
Niemcy posiadali teraz zaledwie dwie
i pół tony ciężkiej wody, a jedyne źródło
[64]
dostaw przestało istnieć . W tej
sytuacji należało zbadać, czy taka ilość
wystarczy do zrealizowania wielkiego
osiągnięcia, jakim byłby pierwszy na
świecie - jak sądzili Niemcy - stos
krytyczny. Z ich obliczeń wynikało
jednak, że posiadany zasób może być za
mały.
W ośrodku Wehrmachtu w
Kummersdorfie, zajmującym się
badaniem materiałów wybuchowych,
rozpoczęto - wciąż pod energicznym
kierownictwem doktora Diebnera -
nowe doświadczenia atomowe
o całkiem innym charakterze. W końcu
maja Gerlach zanotował krótko:
„Szerokim frontem zaatakowano
problem wyzwolenia energii jądrowej
na zasadzie innej niż poprzez
rozszczepienie uranu”.
Krótko mówiąc, niewielki zespół
specjalistów w dziedzinie materiałów
wybuchowych zajął się ni mniej, ni
więcej tylko reakcją termojądrową. Dziś
jest dla nas oczywiste, że ich wysiłki
były skazane na niepowodzenie, warto
jednak wydobyć na światło dzienne
szczegóły tych prób, nigdy dotąd nie
publikowanych. Jedyny ślad, jaki
pozostał po tych doświadczeniach,
przeprowadzonych w Gottow - zajętym
pod koniec wojny przez Rosjan - to 6-
stronicowy raport, znajdujący się
w zbiorze niemieckich dokumentów
zgromadzonych przez misję „Alsos”
i przechowywanych w Oak Ridge
(Tennessee, USA), pt. „Doświadczenia
nad wywoływaniem reakcji jądrowych
za pomocą materiałów wybuchowych”.
Istnieje ponadto krótkie sprawozdanie
z późniejszych doświadczeń, napisane
przez Diebnera na krótko przed jego
śmiercią w 1964 roku.
Od 1934 roku fizycy zdawali sobie
sprawę, że powstaniu atomu helu z dwu
atomów ciężkiego wodoru - deuteru -
musi towarzyszyć uwolnienie wielkiej
ilości energii. Lord Rutherford, Mark
Oliphant i Paul Harteck, bombardując
tarczę zawierającą ciężki wodór
pojedynczymi deuteronami (nazywano je
wówczas, w 1934 roku, „diplonami”),
przyspieszonymi w wysokonapięciowym
akceleratorze, zaobserwowali za
pomocą oscylografu niezwykle duże
impulsy energii. Kilku fizyków wyraziło
wówczas przypuszczenie, że w próbce
ciężkiego wodoru ogrzanej do
dostatecznie wysokiej temperatury -
rzędu milionów stopni - zderzenia
deuteronów byłyby tak gwałtowne
i częste, że reakcja termojądrowa
następowałaby na skalę masową,
wyzwalając kolosalne ilości energii. W
1939 roku prof. Hans Bethe opublikował
w „Physical Review” artykuł
zatytułowany: „Powstawanie energii
w gwiazdach”. Czy w warunkach
ziemskich można zrealizować takie
temperatury?
„Sugerowano częstokroć [tak zaczyna
się niemiecki raport z tych doświadczeń
z 1944 r.], by prędkości gazów osiągane
w eksplozji materiałów wybuchowych
wykorzystać do uzyskania jądrowej
reakcji łańcuchowej... Chociaż
z powierzchownych rozważań wynika,
że ta metoda jest nierealna, jednakże
w celu uzyskania doświadczalnej
podstawy do wydania definitywnej
opinii z inicjatywy profesora Gerlacha
przeprowadzono w ośrodku badań
naukowych Wehrmachtu w
Kummersdorfie szereg wstępnych
doświadczeń”.
Pierwsze próby przeprowadzali trzej
członkowie grupy Diebnera i dr Trinks z
Ministerstwa Wojny.
W doświadczeniach używano
cylindrycznych ładunków TNT
o wysokości 8 do 10 centymetrów i o
rozmaitych średnicach. W dnie każdego
z cylindrów wyżłobiono zagłębienie
i wstawiono w nie stożek ciężkiej
parafiny (tj. parafiny, w której na
miejsce atomów wodoru wchodzi
deuter). Pod całym zestawem
umieszczono folię srebrną dla
wykazania ewentualnej wzbudzonej
promieniotwórczości. Spowodowano
wybuch, lecz cała stalowa podstawa
została zniszczona w takim stopniu, że
„nie znaleziono żadnych przydatnych
szczątków folii srebrnej”. W następnym
doświadczeniu folie były lepiej
zabezpieczone, lecz ocalałe większe
fragmenty nie wykazywały żadnej
promieniotwórczości.
Problem zaatakowano od innej strony.
Pod koniec 1942 roku G. Guderley
opublikował teoretyczną pracę na temat
wysokich temperatur wytwarzanych
w gazie przez silną kulistą lub
cylindryczną falę uderzeniową. Artykuł
Guderleya dotyczył „gazu idealnego” i
Trinks podejrzewał, że teoria ta
przestanie obowiązywać na długo
przedtem, zanim zbieżna fala
uderzeniowa dotrze do centrum próbki
ciężkiego wodoru. Sama fala
uderzeniowa nie wystarczy. Trinks
zaproponował pewną modyfikację
poprzedniego doświadczenia. W 1936
roku F. Hund napisał artykuł
o zachowaniu się materii pod bardzo
wysokim ciśnieniem. Na podstawie tej
pracy i teorii Bethego procesów
wyzwalania energii w gwiazdach Trinks
obliczył, że w temperaturze około 4 mln
stopni i pod ciśnieniem 250 min
atmosfer nastąpiłaby reakcja
termojądrowa na większą skalę. Trinks
sądził, że takie wartości ciśnienia
i temperatury da się osiągnąć za pomocą
ładunku wybuchowego o średnicy
jednego do półtora metra. Razem ze
swoim asystentem, doktorem Sachsse -
szwagrem Diebnera - zaprojektowali
proste doświadczenie kontrolne dla
sprawdzenia tej koncepcji. Sachsse
przygotował wydrążoną kulkę srebrną o
średnicy 5 cm, którą napełniono ciężkim
wodorem. Użyto ponownie srebra
w nadziei, że wykaże ono ślady
promieniotwórczości, spowodowanej
przez niewielką chociażby liczbę reakcji
termojądrowych. Kulkę otoczono grubą
warstwą zwykłego materiału
wybuchowego.
Zakładano następujący przebieg
eksperymentu. Eksplozja ładunku
wybuchowego miała zostać wywołana
jednocześnie w kilku punktach
zewnętrznej powierzchni. Pod
gigantycznym ciśnieniem z zewnątrz
kulka srebrna winna się stopić i kurczyć
- promień kulki miał zmniejszać się
z fantastyczną szybkością około 2500
metrów na sekundę. Ponieważ warstwa
ciekłego srebra w miarę zmniejszania
się promienia kulki będzie coraz
grubsza, wewnętrzna powierzchnia
winna doznawać większych
przyspieszeń niż zewnętrzna, kurcząc się
z coraz większą prędkością i ściskając
coraz bardziej mikroskopijną kropelkę
sprężonego ciężkiego wodoru - już
o bardzo wielkiej gęstości
i temperaturze. Można uważać, że w ten
sposób prawie cała energia zawarta
w wielkiej ilości konwencjonalnego
materiału wybuchowego zostałaby
„zogniskowana” na mikroskopijnej
ilości ciężkiego wodoru zamkniętego
wewnątrz: przez krótką chwilę ciężki
wodór znalazłby się w pułapce,
w warunkach zbliżonych do warunków
panujących we wnętrzu Słońca, nie
mogąc uciec dzięki bezwładności
stopionego srebra.
Przeprowadzono kilka tego rodzaju prób
i zbadano ocalałe szczątki srebrnej kulki
na promieniotwórczość, lecz jej nie
wykryto. Wydaje się, że skala
doświadczenia była zbyt mała. Podobne
próby przeprowadził CPVA - ośrodek
badań materiałów wybuchowych
niemieckiej marynarki wojennej w
Danisch-Nienhof koło Kilonii. Profesora
Ottona Haxela, zajmującego się
badaniami jądrowymi, proszono
o współpracę w zakresie detektorów
neutronowych do tych doświadczeń, ale
profesor uważał za niecelowe
wkładanie w tę sprawę dalszego
wysiłku.
Przyznawano wprawdzie, że
niepowodzenie dotychczasowych prób
można położyć na karb niedoskonałej
techniki doświadczalnej lub
niewłaściwej metody pomiaru, ale nadal
wydawało się mało prawdopodobne, by
udało się osiągnąć lepsze wyniki.
Dalszych prób zaniechano. Można
przypuszczać, że w niektórych
państwach europejskich podjęto później
podobne próby. Dla Niemców pozostało
nadal tajemnicą, dlaczego alianci
poświęcili tyle trudu, aby zniszczyć
niemieckie źródła zaopatrzenia w ciężką
wodę, skoro nie można było stworzyć
bomby przy użyciu ciężkiego wodoru.

II
Być może, inne przymioty osobiste
profesora Walthera Gerlacha godne są
podziwu, nie można go jednak posądzać
o nadmiar energii i inicjatywy. Ci,
którzy go znali, i ci, którzy odwiedzają
go obecnie, mają w pamięci sylwetkę
typowego intelektualisty, uwięzionego
za biurkiem zawalonym stosami
raportów, artykułów i dokumentów,
przez które przedziera się pracowicie
i metodycznie, nigdy nie docierając do
dna. Kalendarze na ścianach pochodzą
sprzed ośmiu lat. Rzadko kiedy dojrzeć
można powierzchnię biurka.
Rada Badań Naukowych Rzeszy zaczęła
wkrótce bombardować profesora
Gerlacha rozpaczliwymi listami,
domagając się dawno zaległych
dwumiesięcznych sprawozdań z fizyki
jądrowej, należnych Göringowi.
Napotkała jednak mur milczenia ze
strony pogrążonego w zieleni i kwiatach
monachijskiego instytutu. W ocalałych
aktach niemieckich znajdują się tylko
dwa okresowe sprawozdania profesora
dotyczące fizyki jądrowej. Na jednym
data „marzec 1944” została własną ręką
Gerlacha zmieniona na „maj”, drugie,
napisane pod koniec 1944 roku, do
chwili internowania Gerlacha przez
aliantów w ostatnich dniach wojny
pozostało szkicem ołówkowym.
Natomiast jeśli chodzi o indywidualne
sprawozdania z prac naukowych, to
zdarzające się opóźnienia w ich
rozsyłaniu należy jednak przypisać nie
opieszałości Gerlacha, lecz raczej
niemożności uporania się z ogromnym
zadaniem kierowania jednocześnie, całą
niemiecką fizyką i projektem
[65]
uranowym .
Kalendarzyk profesora Gerlacha
odzwierciedla napięcie pierwszych
tygodni sprawowania władzy. Widzimy
Gerlacha, jak wojażuje tam i z
powrotem w zarezerwowanych
wagonach sypialnych między Berlinem a
Monachium (600 km), zwołuje
pospieszne narady z Esauem, Mentzlem,
Schumannem czy Harteckiem, podróżuje
z Bütefischem z I. G. Farben do Leuny,
rzuca naprędce notatkę o spotkaniu „w
sprawie ciężkiej wody, później dr
Diebner” - i wszędzie widzimy w tle
doktora Paula Rosbauda, jak kręci się
ustawicznie w pobliżu, dwa lub trzy razy
w tygodniu spotyka się na obiedzie z
Gerlachem i ze zrozumieniem roztrząsa
z nim problemy niemieckich badań
jądrowych. „Uważał mnie za osobistego
przyjaciela” - powiedział później
Rosbaud przesłuchującym go
Amerykanom.
Pogoda pogorszyła się. W lutym Gerlach
rozchorował się poważnie po wizycie
w wietrzny i zimny dzień w ogromnych
zakładach I. G. Farben w Leuna, gdzie
miała być budowana fabryka ciężkiej
wody. Szamotał się dalej, pędząc w
Monachium, w mieszkaniu o wybitych
szybach i bez centralnego ogrzewania,
życie surowe i niewygodne, a w stolicy
nie dosypiając z powodu ustawicznych
alarmów lotniczych. Z kalendarzyka
odczytać można, z jak różnorodnymi
środowiskami przyszło profesorowi
stykać się. Pojawiają się w nim
nazwiska Fischera i Spenglera, dwóch
funkcjonariuszy SS, „opiekujących się”
niemiecką nauką.
Pewnego wieczoru Gerlach, nocujący
w gmachu im. Harnacka w Berlinie,
gdzie założył swoją kwaterę główną,
odebrał telefon zamiejscowy. Polecono
mu, żeby nie kładł się spać i pozostawił
otwarte główne wejście, ponieważ
w nocy odwiedzi go grupa wyższych
oficerów SS. W środku nocy przybył
pewien generał SS. Generał chciał
dowiedzieć się od Gerlacha, czy zna
z widzenia profesora Nielsa Bohra i czy
jest to człowiek niebezpieczny. Gerlach
odparł wymijająco, że z Bohrem zetknął
się kiedyś przelotnie. Generał
oświadczył, że Bohr ma zostać
odszukany i zlikwidowany. Profesor
spytał, czy SS zna jego miejsce pobytu.
Czyżby Bohr był jeszcze w
Sztokholmie? Gerlach ośmielił się
napomknąć z należytym respektem, że
zamordowanie Bohra, człowieka
światowej sławy, zaszkodziłoby
ogromnie opinii Niemiec za granicą, nie
przyczyniając się w niczym do
pomnożenia potencjału wojennego
Rzeszy. Wyraźnie zirytowany oficer SS
odparł, że widocznie Gerlach uważa
życie ludzkie za coś wartościowego -
wkrótce przekona się, że jest inaczej.
Profesor Gerlach wtrącił, że tak czy
owak Niels Bohr jest już chyba w
Londynie. Na to oświadczenie generał
rozpromienił się. To znakomicie! W
Londynie ich wywiad ma zaufanych
ludzi, a zabójstwo spowoduje mniej
komplikacji niż w kraju neutralnym.
Oficer SS zjawiał się jeszcze
kilkakrotnie u Gerlacha, indagując go
w tej sprawie. Profesorowi udało się
dzięki stosunkom w Ministerstwie
Spraw Zagranicznych zapobiec
wywarciu represji na
współpracownikach Bohra, pozostałych
w Kopenhadze. Sam Bohr znajdował się
już poza zasięgiem morderców z SS.
Jako „Mr. Nicholas Baker” przebywał
w Stanach Zjednoczonych, w Los
Alamos, gdzie toczyły się prace nad
projektem amerykańskiej bomby
atomowej.

III
Amerykanie nadal obawiali się, że
Niemcy mogą pracować nad bombą
atomową. Na jesieni 1943 roku
niemieccy przywódcy zaczęli chełpić się
nową, straszną bronią, którą
przygotowują, Amerykanie zaś zdawali
sobie znakomicie sprawę z tego, co
kluje się w ich własnych laboratoriach.
Za radą szefa wywiadu wojskowego,
generała Stronga, Departament Wojny
zaproponował utworzenie specjalnej
misji wywiadu, której zadaniem byłoby
zbadanie tajników niemieckich badań
atomowych.
Generał Groves zdawał sobie sprawę
z możliwości otwierających się przed
wywiadem w miarę posuwania się
Piątej Armii Amerykańskiej we
Włoszech, zwłaszcza po spodziewanym
zajęciu Rzymu. W ten sposób -
wspólnym wysiłkiem wydziału G-2
(wywiadu armii), „Projektu Manhattan”,
gen. Grovesa i Marynarki St.
[66]
Zjednoczonych oraz Biura Badań
Naukowych i Wynalazczości dra
Vannevara Busha - narodziła się
budząca różnorakie zastrzeżenia misja
„Alsos” (co po grecku oznacza „gaj”,
natomiast wyraz „gaje” brzmi po
angielsku „Groves”). Generałowi
Marshallowi sugerowano, by misja
„Alsos” stanowiła „jądro podobnej
działalności w innych krajach
nieprzyjacielskich lub okupowanych
przez nieprzyjaciela, kiedy okoliczności
na to pozwolą”.
Dowództwo „Alsos” powierzono
funkcjonariuszowi wojskowego
wywiadu USA, podpułkownikowi
Borisowi T. Pashowi, który przed paru
miesiącami zyskał sobie złą sławę
przesłuchaniami Roberta Oppenheimera.
Pash doprowadził do wściekłości tylu
wyższych oficerów w Kalifornii
z powodu osobliwych metod ochrony
tajemnic wojskowych - jego ulubionym
chwytem było wykradanie tajnych akt
z ich gabinetów - że wysłanie go za
ocean zostało przyjęte z nieukrywaną
ulgą. Pash nie był jednak naukowcem,
a działalność misji „Alsos” we
Włoszech nie przyniosła olśniewających
sukcesów.
Misja wyruszyła do Neapolu 16 grudnia
1943 roku. Pash i jego
współpracownicy udali się do Tarentu,
aby spotkać się z włoskimi oficerami
marynarki, którzy mieli okazję zetknąć
się z niemieckimi badaniami
naukowymi. W ciągu następnych dwóch
tygodni członkowie misji
przeprowadzili szereg rozmów
z generałem-porucznikiem Matteinim,
szefem zaopatrzenia marynarki, i z
kilkoma profesorami uniwersytetów w
Neapolu i Genui. Z łatwością ustalili, że
Włosi nie mieli nic wspólnego
z produkcją „materiałów wybuchowych
wykorzystujących energię jądrową”.
Przekonali się jednocześnie, że nie mogą
liczyć na bardziej konkretne informacje
o badaniach niemieckich, ponieważ
Niemcy utrzymywali swych sojuszników
w kompletnej niewiedzy co do swoich
badań, a Włosi nie próbowali dociekać,
co się u Niemców kroi.
Najpewniejszych informacji dostarczył
misji oficer włoski, który przez sześć lat
był attaché lotniczym w Berlinie i uciekł
stamtąd na dwa dni przed zawieszeniem
broni z Włochami. Misja „Alsos” przez
trzy dni przetrzymała owego oficera,
majora Mario Gasperi, w swojej
kwaterze w Neapolu i poddała go
szczegółowej indagacji. Określony jako
„znakomity informator”, Gasperi był
bliskim przyjacielem generała
niemieckiego lotnictwa Marquardta,
odpowiedzialnego za wyposażenie
lotnictwa bombowego, m. in. w bomby.
Marquardt twierdził, że Niemcy nie
posiadają „żadnego środka
wybuchowego o niezwykłej mocy”. (W
istocie rzeczy lotnictwo niemieckie nie
miało nic wspólnego z badaniami
atomowymi). Pewien agent OSS - Office
of Strategie Services, amerykańskiego
Oddziału Służb Strategicznych,
analogicznego do SOE - utrzymujący
jako urzędnik firmy chemicznej kontakty
z producentami materiałów
wybuchowych w Niemczech,
potwierdził tę informację.
Gasperi „wiedział z przypadkowej
rozmowy” o zainteresowaniu Niemców
norweską ciężką wodą i przypominał
sobie niejasno, że w tę sprawę
zamieszany był koncern I. G. Farben,
lecz zapytany wprost o kopalnie uranu w
Czechosłowacji oraz o istnienie jakiejś
większej grupy fizyków pracujących nad
tego rodzaju zagadnieniami, nie umiał
nic powiedzieć. Nie miał pojęcia, gdzie
byli Bothe i Gentner. Czy w Niemczech
były jakieś fabryki ciężkiej wody?
Jakieś „epidemie” lub pojedyncze
przypadki zatrucia radem? Zasób
wiadomości byłego attaché już się
wyczerpał. Jeszcze mniej dały
przesłuchania fizyków uniwersyteckich.
Nic nie wskazywało, by Niemcy
przejawiali szczególne zainteresowanie
rudami promieniotwórczymi lub by
pojawiło się jakieś znaczne
zapotrzebowanie na energię elektryczną
nie związane ze znaną działalnością
przemysłową. W końcowych wnioskach
misja przypomniała, że zarządzeniem
najwyższych władz długoterminowe
badania nad nowymi rodzajami broni
zostały w Niemczech zahamowane już
na początku wojny i że ten fakt „pozwala
wątpić”, by Rzesza angażowała się
w poszukiwania jądrowych materiałów
wybuchowych. „Ta decyzja mogła
pozostać w mocy nawet po reorganizacji
badań naukowych w Niemczech w 1942
roku”. Krótko mówiąc, kiedy Pash i jego
sztab wyruszyli 22 lutego do
Waszyngtonu, nie mogli się pochwalić
zbyt obszernym materiałem
informacyjnym, toteż rozprowadzono
zaledwie parę kopii ich sprawozdania,
bardzo ostrożnie sformułowanego.
Przed utworzeniem „Alsos”
gromadzeniem informacji na temat
niemieckich badań atomowych
zajmował się wywiad brytyjski. Michael
Perrin z „Tube Alloys” i komandor
Welsh skomponowali trafny obraz
postępów poczynionych przez Niemców.
Dla nich obu powstanie misji „Alsos”
stanowiło początek nowej epoki,
ponieważ Amerykanie mieli większe
możliwości materialne od
Brytyjczyków. Czyżby nadchodził
koniec brytyjskiego monopolu
w wywiadzie atomowym?
Z początku niebezpieczeństwo to nie
wydawało się tak wielkie. W grudniu
1943 roku Groves wysłał do Londynu
jednego ze swych podwładnych, majora
Roberta Furmana, dla przedyskutowania
sprawy założenia w Londynie biura
łączności „Projektu Manhattan”
i podjęcia wspólnej anglo-
amerykańskiej akcji wywiadowczej.
Furman, przyjaciel Grovesa, był
człowiekiem dobrze wychowanym,
erudytą, dobrym graczem w tenisa.
Pewnego dnia zaprezentował się
Perrinowi i Welshowi w siedzibie
„Tube Alloys” na Old Queen Street.
Świadek tej sceny opisywał później ich
nieco przesadne zachwyty po wyjściu
Furmana: Brytyjczycy zgodnie uznali, że
póki Ameryka będzie przysyłać ludzi
tego pokroju, potrafią ich przechytrzyć.
Wkrótce jednak sytuacja w Londynie
uległa zmianie. Brytyjczycy
zaakceptowali chętnie ideę współpracy,
ale jako kierownik amerykańskiego
biura łączności zjawił się nie Furman,
lecz inny specjalista wywiadu,
szczegółowo zaznajomiony
z problematyką amerykańskiego
„Projektu Manhattan” - major Horace K.
Calvert, człowiek twardy i formalista.
Calvert, mianowany zastępcą attaché
wojskowego w Londynie, wkrótce
dorobił się biurka w „Tube Alloys”
i personelu o szerokich uprawnieniach,
składającego się z sześciu oficerów
i agentów pracujących dla niego w
Londynie.
Calvert zaczął od zbadania, jakimi
zasobami materiałów niezbędnych do
produkcji bomby - tj. uranu
i ewentualnie toru - dysponowali
Niemcy. Amerykanie nie mieli
wątpliwości ani co do niemieckiego
potencjału naukowego, ani co do
możliwości technicznych
wyprodukowania w Niemczech bomby.
Tor nie wchodził raczej w rachubę
z powodu całkowitego odcięcia dostaw
tego surowca do Niemiec z chwilą
rozpoczęcia wojny. Wobec ogromnych
trudności ze wzbogacaniem uranu
najbardziej prawdopodobne wydawało
się, że Niemcy zdecydują się na
wytwarzanie plutonu, a na to
z pewnością mieli dość uranu. Calvert
sporządził listę około 50 czołowych
niemieckich specjalistów w dziedzinie
fizyki jądrowej i rozpoczął
systematyczne poszukiwania.

Nawet gdyby Niemcy nie wykorzystali


uranu i ciężkiej wody do wytwarzania
plutonu, istniała inna niebezpieczna
możliwość: mogliby produkować
w reaktorze ciężkowodnym znaczne
ilości substancji promieniotwórczych.
W styczniu generał J. L. Devers
wspomniał Churchillowi, że Niemcy są
w stanie wyprodukować bombę, której
wybuch mógłby skazić
promieniotwórczością obszar rzędu
pięciu kilometrów kwadratowych.
Promieniowanie spowodowałoby ciężką
chorobę i śmierć ludzi, a cały teren
stałby się niedostępny. Devers dodał, że
Amerykanie pracują usilnie w tym
kierunku - być może i Niemcom udało
się już osiągnąć jakieś sukcesy. „To
wszystko wygląda bardzo poważnie”,
brzmiał pełen niepokoju komentarz
Churchilla. „Nie wiem tylko, czy Devers
nie wplątał tu ewentualnych
długofalowych następstw wybuchu,
o jakim mówił Anderson (zapomniałem
kryptonimu)”. Lord Cherwell
przypomniał amerykańskie ostrzeżenie
z ubiegłego roku, że Niemcy mogliby
produkować większą ilość substancji
promieniotwórczych i użyć ich podobnie
jak gazów trujących. „Przypuszczam, że
zaniepokojenie gen. Deversa wiąże się
z tą właśnie ewentualnością”,
oświadczył. Zapewnił Churchilla, że jest
„wysoce nieprawdopodobne”, by
Niemcy prowadzili prace w tym
kierunku. Marszałka Dilla poproszono
o zaznajomienie Amerykanów
z brytyjskim punktem widzenia. Wywiad
brytyjski całą swoją reputacją ręczył za
to, że Niemcy nie prowadzą żadnych
szerzej zakrojonych prac badawczych
związanych z uranem i że w rezultacie
można się nie obawiać z ich strony ani
bomby atomowej, ani śmiercionośnych
[67]
pyłów promieniotwórczych .
Jednakże wiosną 1944 roku Amerykanie
byli mniej skłonni przyjmować za dobrą
monetę zapewnienia wywiadu
brytyjskiego. Zdaniem gen. Grovesa
utratę zaufania spowodowało znaczne
opóźnienie, z jakim Londyn
poinformował swych partnerów
o intensywnej pracy nad nowymi
[68]
rodzajami broni w Niemczech . Opinii
Brytyjczyków, że ze strony Niemiec nie
ma się czego obawiać, Groves
przeciwstawił odmienny pogląd: „Nie
mogę oprzeć się przekonaniu, że
Niemcy, dysponując znacznym
potencjałem naukowym i posiadając
grupę naukowców najwyższej klasy,
uczynili szybkie postępy. Można nawet
przypuszczać, że sporo nas
wyprzedzili”. Był niemal pewny, że
Niemcy dążyć będą do wyprodukowania
bomby, nie dbając o bezpieczeństwo
ludzi zatrudnionych przy produkcji.
Jeszcze bardziej prawdopodobne
wydawało się, że mogą wyprodukować
wielkie ilości substancji
promieniotwórczych i użyć ich
w zwykłych bombach. Zastosowanie
takiej broni mogłoby spowodować
panikę w krajach alianckich.
23 marca Groves radził gen.
Marshallowi wysłanie łącznika do gen.
Eisenhowera, przebywającego już w
Anglii, aby przestrzec go, że oddziały
inwazyjne mogą natrafić na plażach na
„zapory radioaktywne”. „Substancje
promieniotwórcze są nader skutecznym
czynnikiem powodującym skażenie
terenu. Są one Niemcom znane. Mogą
być przez nich wytwarzane i stosowane
jako środki bojowe. Niemcy, broniąc się
przed inwazją aliantów na zachodnich
wybrzeżach Europy, mogą ich użyć bez
uprzedniego ostrzeżenia”. Gen. Marshall
zarządził wysłanie łącznika, aby ostrzegł
Eisenhowera o tym niecodziennym
niebezpieczeństwie. Parę tygodni
później szef służby medycznej armii
Stanów Zjednoczonych wydał rozkaz, by
donoszono mu o wszystkich wypadkach
niewytłumaczalnego zaświetlenia
materiałów fotograficznych oraz
o powtarzającym się występowaniu
określonych objawów chorobowych.
Tymczasem kierowane przez Calverta
poszukiwania 50 niemieckich
naukowców nabierały rozmachu. Listę
naukowców przekazano komórkom
zajmującym się śledzeniem prasy
niemieckiej. Stopniowo zgromadzono
niemal kompletny zbiór adresów oraz
dossier każdego z uczonych. Pierwsza
pewna wiadomość przyszła od agenta
OSS w Bernie: Heisenberg wspomniał
szwajcarskiemu fizykowi prof.
Scherrerowi, że mieszka w pobliżu
Hechingen w Schwarzwaldzie. Niemal
jednocześnie jeden z najbardziej
godnych zaufania agentów brytyjskich w
Berlinie doniósł, że innego z czołowych
niemieckich fizyków jądrowych
widziano w pobliżu Hechingen. Już
wcześniej amerykańska cenzura
pocztowa przejęła list od pewnego
amerykańskiego jeńca wojennego. Autor
listu wspomniał, że pracuje
w laboratorium naukowym. Na kopercie
był stempel „Hechingen”. A zatem nowa
siedziba ośrodka niemieckich badań
atomowych została zlokalizowana ponad
wszelką wątpliwość. Żadnego
z uczonych ujętych w wykazie Calverta
nie widywano w Peenemünde, ośrodku
Wehrmachtu, w którym - według majora
Gasperi - przeprowadzano większość
badań nad materiałami wybuchowymi.
Brytyjczycy nie traktowali już poważnie
atomowego niebezpieczeństwa. 21
marca 1944 roku sir John Anderson
oznajmił Winstonowi Churchillowi, że
Amerykanie niemal na pewno będą mieć
pierwszą bombę atomową, gotową do
użytku - prawdopodobnie przeciw
Niemcom - już na jesieni 1944 roku.
Natomiast „na szczęście wszystkie
posiadane przez nas dane wskazują, że
Niemcy nie zajmują się poważnie tym
problemem”.
IV
W miarę jak nasilały się
bombardowania Berlina, naukowcy
niemieccy - zwłaszcza Gerlach, Bothe i
Heisenberg - zaczęli zastanawiać się
z niepokojem, czy i jakie postępy
w realizacji bomby atomowej mogli
poczynić alianci. Noc po nocy, mimo
nieustannych nalotów RAF na miasto,
w schronie przeciwlotniczym w
Berlinie-Dahlem prowadzono nadal
doświadczenia reaktorowe. Dodatkową
trudność stanowiły częste przerwy
w dostawie prądu i braki
w zaopatrzeniu. Zespół Heisenberga
pracował usilnie nad budową dużego
stosu podkrytycznego z płyt uranowych,
który miał zawierać 1,6 tony ciężkiej
wody – o czym prof. Esau wspominał
już w ostatnim sprawozdaniu z 1943
roku. Celem doświadczenia miało być
zbadanie własności układów złożonych
z płyt uranowych i sprawdzenie, czy
liczba wytwarzanych neutronów nie
zmienia się z upływem czasu. 15 lutego
w nocy miał miejsce - jak to określił
profesor Gerlach w swoim notatniku -
„katastrofalny nalot” na Berlin. Gmach
Instytutu Chemii im. Cesarza Wilhelma
w Dahlem, gdzie Hahn i jego
współpracownicy przeprowadzali
szeroko zakrojone badania produktów
rozszczepienia uranu, został trafiony
bombą. Kosztowny akcelerator van de
Graaffa profesora Mattaucha
szczęśliwie ocalał, zdecydowano jednak
ewakuować instytut do małej
miejscowości Tailfingen, około 15
kilometrów na południe od Hechingen,
gdzie została już przeniesiona większość
urządzeń Instytutu Fizyki. Budynek
Instytutu Fizyki w Dahlem stał jednak
wciąż nienaruszony. 20 lutego dr Bagge
zanotował w swoim dzienniku: „Decyzja
przeprowadzki do Hechingen została
podjęta przedwcześnie”. Sam Bagge
pozostał w Berlinie do końca marca,
kiedy drugi, zrekonstruowany prototyp
jego śluzy izotopowej podzielił losy
pierwszego - uległ zniszczeniu w trakcie
bombardowania zakładów Bamag-
Meguin. 1 kwietnia Bagge załadował
cały dobytek ze swego berlińskiego
mieszkania do wozu meblowego
i wysłał swoją młodą żonę do Neustadt.
Sam po dwóch tygodniach przeniósł się
do Butzbach w pobliżu Frankfurtu
i zaczął - znów od podstaw - budowę
swej śluzy izotopowej. Pracowali przy
niej więźniowie radzieccy, zatrudnieni
w fabryce Bamag w Butzbach,
Zniszczenia spowodowane
bombardowaniem Berlina ponownie
przywiodły na myśl niemieckim
uczonym możliwość skonstruowania
bomby termojądrowej. W swoim czasie
Niemcy robili próby w tym kierunku.
Teraz Gerlach i prof. Bothe zaczęli
żywić obawy, że aliantom mogły się
udać próby z bombami zawierającymi
niewielką ilość ciężkiego wodoru
wewnątrz wydrążonej kuli z materiału
wybuchowego, które nie powiodły się
niemieckiemu zespołowi z Gottow. Tak
dużych lejów bombowych, jak niektóre
w rejonie Dahlem, nie widzieli
dotychczas. W pewnym miejscu wybuch
pojedynczej bomby zmiótł dachy
z całego bloku domów. Jeżeli za tą
niezwykłą siłą niszczącą brytyjskich
bomb kryła się reakcja termojądrowa, to
przy wybuchu powinna wyzwalać się
wielka liczba neutronów, a więc
wnętrze leja powinno wykazywać
radioaktywność.
Wszystko to nie było wcale czystą
spekulacją. W końcu maja Gerlach pisał
do Göringa:
„Doniesienia ze Stanów Zjednoczonych,
jakoby produkowano tam na wielką
skalę ciężką parafinę i wykorzystywano
ją do wytwarzania materiałów
wybuchowych, oraz szczególne
zainteresowanie Amerykanów produkcją
ciężkiej wody, o czym niezbicie
świadczy zniszczenie norweskiej
fabryki, stwarzają konieczność
zwrócenia przez nas większej uwagi na
zastosowanie reakcji jądrowych
w materiałach wybuchowych”.
W szczególności, dodawał Gerlach,
polecono Urzędowi Uzbrojenia Armii
zbadać leje bombowe i niewypały dla
wykrycia reakcji jądrowych lub
obecności ciężkiej wody. Na żądanie
Gerlacha zakład doktora Diebnera
dostarczył liczników Geigera-Müllera.
Uzbrojeni w nie technicy pod osobistą
kontrolą Gerlacha zbadali dokładnie leje
bombowe w Dahlem. Nic jednak nie
wskazywało na to, by Berlin został
zaatakowany bombami
[69]
termojądrowymi .
Profesor Bothe oświadczył teraz, że od
początku był tego zdania. Po wojnie
Gerlach dowiedział się od uczonych
alianckich, że w swoim czasie
sprzymierzeni żywili podobne obawy co
do bomb niemieckich i że ich obawy
okazały się równie bezpodstawne.

Zainteresowanie aliantów niemiecką


produkcją ciężkiej wody uprzytomniło
w końcu Niemcom ich „krytyczną
sytuację w zaopatrzeniu w ciężką wodę”
- według sformułowania Gerlacha.
Wszystkie dotychczasowe plany
opierały się na dostawach z Norwegii,
lecz jak donosił Gerlach Göringowi i
Radzie Badań Naukowych Rzeszy,
„fabryka norweska i większa część
zasobów, które się tam znajdowały,
zostały zniszczone. Na dalsze dostawy z
Norwegii nie ma co liczyć”. Kontrakt
zawarty z I. G. Farben na wybudowanie
instalacji końcowego wzbogacania
podobnej do instalacji w Vemork został
unieważniony. Budowa zakładu
końcowego wzbogacania nie miała
bowiem sensu, skoro nie można było
zapewnić dostatecznych ilości ciężkiej
wody o niskim stopniu wzbogacenia.
Ilość niskoprocentowej ciężkiej wody,
jaką mogły w sumie dostarczyć włoskie
zakłady Montecatini w Merano
i elektrolizernie w Rzeszy,
wystarczyłaby do wyprodukowania
zaledwie kilkuset kilogramów ciężkiej
wody rocznie, co było absolutnie
niewystarczające.
Profesor Harteck, specjalista od
produkcji ciężkiej wody, podkreślał, że
wprawdzie wstrzymanie produkcji w
Norwegii stanowi ciężki cios, nie
powinno jednak oznaczać końca
„projektu U”. W połowie kwietnia 1944
roku Harteck przeprowadził ocenę
czterech możliwych metod produkcji
słabo wzbogaconej ciężkiej wody, która
stanowiłaby produkt wyjściowy dla
zakładu końcowego wzbogacania. Owe
cztery metody - przypominał władzom -
to:
1. Jego własna prosta metoda
destylacji wody pod niskim
ciśnieniem.
2. Metoda Clusiusa-Lindego
destylacji ciekłego wodoru.
3. Metoda Hartecka-Suessa
dwutemperaturowej wymiany
izotopowej pomiędzy wodorem
i parą wodną.
4. Rewelacyjna metoda doktora
Geiba dwutemperaturowej
wymiany izotopowej pomiędzy
siarkowodorem i wodą.
Harteck podkreślał, że trzecia z metod
samodzielnie lub druga i trzecia łącznie
mogą już obecnie stanowić podstawę
produkcji na wielką skalę. Jednakże
druga metoda wymagałaby znacznych
ilości energii elektrycznej, a jako
surowca - wodoru o bardzo wysokiej
czystości.
Najważniejszą sprawą było, aby
wybrana metoda nie wymagała
umieszczenia produkcji w obrębie
wielkich zakładów przemysłowych.
Harteck obawiał się bowiem, że
„bombardowania wymierzone przeciw
produkcji SH.200 [ciężkiej wody] będą
stanowić zagrożenie dla całej fabryki”.
Perspektywa bombardowań była tak
niepokojąca, że Harteck, wspominając
w swoim raporcie dla Rady Badań
Naukowych o możliwości produkowania
ciężkiej wody niskowzbogaconej
z produktów ubocznych pewnych
istniejących zakładów przemysłowych,
nie wymienił nawet nazw tych zakładów
z obawy przed ujawnieniem ich agentom
obcego wywiadu.
We wnioskach raportu Harteck domagał
się zbudowania w ciągu dwu lat fabryki
ciężkiej wody średniej wielkości (o
produkcji dwu ton rocznie). Dla
uzasadnienia swoich postulatów użył
argumentów natury historycznej:
„W latach 1940 i 1941 nie wiedziano
dokładnie, ile substancji SH.200 trzeba
będzie użyć w jednym reaktorze.
Niezbędną ilość szacowano nawet na
pięć ton. Biorąc pod uwagę, że w owych
latach zatwierdzano tylko projekty
rokujące nadzieje na szybką realizację,
musimy być wdzięczni
odpowiedzialnym czynnikom za to, że
projekt w ogóle ruszył z miejsca.
Dzięki wykorzystaniu potencjału
produkcyjnego Norsk-Hydro
zapotrzebowanie na SH.200 do
wstępnych doświadczeń można było
zaspokoić bez większych inwestycji, co
umożliwiło nam wypróbowanie
pierwszych konfiguracji stosu
i dokonanie niezbędnych pomiarów.
Utrata zakładów Norsk-Hydro, jak
i korzystne wyniki doświadczeń
z prototypami stosu całkowicie zmieniły
sytuację. Szczęśliwie się składa, że
zagadnienie produkcji SH.200 zostało
zbadane tak wszechstronnie. W takim
stanie rzeczy, jaki istniał w latach 1941 i
1942, nie można byłoby zgodzić się na
wydatkowanie kilku milionów marek na
samą tylko produkcję SH.200”.
Mimo to profesor Gerlach nie odważył
się forsować tak poważnej inwestycji.
Zatwierdził natomiast na początek
przygotowanie dokumentacji zakładu,
który miał produkować półtorej tony
ciężkiej wody rocznie metodą Clusiusa-
Lindego przez destylację ciekłego
wodoru - koszt inwestycji miał wynieść
1 300 000 marek. Zatwierdził także
projekt zbudowania w zakładach I. G.
Farben w Leuna wielkiej kolumny
destylacyjnej, na którą przeznaczył
1 200 000 marek z tytułu: „Budowa
zakładu wytwarzającego SH.200
i koszty produkcji”. Obie metody
okazały się bardziej ekonomiczne, niż
wydawało się poprzednio.
Przy aktualnie obowiązujących
priorytetach żadne z tych źródeł nie
mogło dostarczyć ciężkiej wody przed
upływem dwóch lat. W ciągu tego
okresu niemieccy uczeni musieli się
zadowolić posiadaną ilością ciężkiej
wody - było jej 2600 kg.

Brak priorytetów dla fabryki ciężkiej


wody wynikał z niezdecydowania,
a brak zdecydowania - z cichej nadziei,
że specjaliści od rozdzielania izotopów
wynajdą metodę wzbogacania uranu
w izotop U-235 znacznie wcześniej, niż
można by wybudować fabrykę ciężkiej
wody. Sam Harteck szczerze informował
władze: „Według wszelkiego
prawdopodobieństwa uda się
wyprodukować większą ilość
wzbogaconego preparatu-38 [uranu], co
spowoduje znaczne zmniejszenie
zapotrzebowania na SH.200. Pozostaje
natomiast kwestią otwartą, czy da się
wyprodukować tak dużą ilość
wzbogaconego preparatu-38, by obejść
się w ogóle bez SH.200”. W Ameryce
rozstrzygnięto ten dylemat decyzją
przyznania najwyższych priorytetów obu
rozwiązaniom jednocześnie. W
Niemczech, jak dotąd, nie przyznano
priorytetów żadnemu.
Rozdzielanie izotopów uranu było
kopciuszkiem niemieckiego „projektu
U”. W trakcie prób było pięć metod.
Najbardziej zaawansowane były próby
ultrawirówki i śluzy izotopowej doktora
Bagge. Model I ultrawirówki miał już za
sobą długotrwałe testy
wytrzymałościowe, a model III
z podwójnym wirnikiem przeszedł
zadowalająco próby w fabryce we
Freiburgu, w której go skonstruowano.
W maju Groth informował Gerlacha, że
uzyskane wzbogacenie wyniosło około
70 procent wzbogacenia przewidzianego
przez teorię. Konstruowano serię 10
dalszych ultrawirówek z podwójnymi
wirnikami. W zakładach Hellige pod
Freiburgiem Harteck i Groth zbudowali
instalację doświadczalną, stanowiącą
pierwowzór dla zakładu rozdzielania
izotopów na skalę techniczną,
budowanego w Kandern, 30 kilometrów
na południe. Harteck wybrał tę
miejscowość, ponieważ leżała ona tak
blisko granicy szwajcarskiej, że alianci,
jak sądził, nie ośmieliliby się jej
bombardować. Zakład w Kandern miał
produkować dziennie kilka kilogramów
uranu wzbogaconego do około 0,9
procenta w U-235. Cichym zamiarem
Hartecka było użycie tego
wzbogaconego uranu do zbudowania
własnego niewielkiego stosu.
Gerlach przydzielił także dostateczne
fundusze na studia nad innymi metodami
wzbogacania izotopów, włącznie
z metodą fotochemiczną, polegającą na
naświetlaniu roztworu związku uranu
wiązką światła o określonej długości
fali. Pod wpływem światła substancja
ulegała wytrąceniu z roztworu, przy
czym dla jednego z izotopów efekt był
silniejszy niż dla drugiego.
Składając w końcu maja sprawozdanie
z prowadzonych aktualnie doświadczeń
ze stosami uranowymi, Gerlach
poinformował władze
o przygotowaniach do zakrojonego na
szeroką skalę eksperymentu w bunkrze
instytutu w Dahlem. Gerlach spodziewał
się, że już wkrótce pierwszy reaktor
osiągnie stan krytyczny. Opracowywano
już metody sterowania poziomu mocy
i wyłączania reaktora. W firmie Auer po
kilku nieudanych próbach opracowano
metodę zabezpieczania paliwa
uranowego przed korozją: płyty uranowe
zanurzano w kąpieli zawierającej
cyjanki potasowców lub wapniowców,
a wytworzona w ten sposób warstwa
ochronna zapowiadała się obiecująco.
Ustawiczne ciężkie naloty hamowały
produkcję płyt uranowych. Nowy piec
próżniowy i urządzenia odlewnicze
zainstalowano w miejscu „stosunkowo
mniej narażonym na atak lotniczy”, w
Grünau. Wreszcie grupa profesorów
geologii badała wydajność złóż uranu na
terytoriach okupowanych przez Niemcy
na wypadek, gdyby zasoby zgromadzone
w Rzeszy uległy wyczerpaniu.
Gdy przegląda się kontrakty zawarte
z firmami przemysłowymi przez Esaua i
Gerlacha przed kwietniem 1944 roku,
wyłania się obraz programu, w którym
pewne teoretyczne problemy naukowe,
niektóre o czysto akademickim
znaczeniu, uzyskały pewne niewielkie
przywileje (w niemieckiej
nomenklaturze oznaczone „SS”), a tylko
jednemu czy dwu zagadnieniom
specjalnym przyznano status
najwyższego uprzywilejowania.
W dziedzinie badań jądrowych
w ostatnim roku takim najwyższym
priorytetem („DE”) cieszyły się tylko
budowa prototypu śluzy izotopowej
doktora Bagge w firmie Bamag-Meguin
oraz wykonanie trzech próbnych
egzemplarzy płyt uranowych
uodpornionych na korozję w firmie
Auer. Niektórym pracom Hartecka,
Martina i Esaua przyznano priorytet
„DE” częściowo, natomiast żadna z prac
Heisenberga i Bothego nie była tak
uprzywilejowana. Dotacje były nieraz
bardzo duże. Kontrakty Hartecka
opiewały na sumę 265 000 marek,
Hahna - na sumę 243 000 marek, a
Esaua - na 150 000 marek. Rzucają się
w oczy duże różnice: Diebnerowi
przyznano 25 000 marek, lecz
Heisenbergowi już tylko 8500 marek, a
Grothowi na próby ultrawirówek - 4200
marek. Większa część dotacji
przyznanych na prace naukowe trafiła
ostatecznie do niemieckiego przemysłu.
Zgarnęły je firmy Auer i „Degussa” za
przerób uranu, I. G. Farben - za budowę
zakładu ciężkiej wody, Hellige i
Anschütz - za prototyp ultrawirówki.
Kiedy Gerlach w kwietniu i maju
ponownie zatwierdzał umowy na prace
naukowe, tylko Harteck na badania nad
rozdzielaniem izotopów uzyskał pewien
częściowy priorytet. Wszystkim
pozostałym pracom obniżono
zaszeregowanie do bezwartościowej już
klasy „SS”.
Najbardziej rzucającą się w oczy cechą
nowych porządków pod rządami
Gerlacha było położenie nacisku na
badania naukowe nie posiadające
żadnego ewentualnego znaczenia dla
potrzeb wojennych. Gerlach zapewnił
aparaturę dla zespołów pracujących w
Getyndze i Dahlem nad co trudniejszymi
problemami fizyki jądrowej -
wyznaczaniem spinów i poziomów
energetycznych jąder uranu, ciepła
właściwego i współczynnika
rozszerzalności cieplnej metalicznego
uranu itp. Cyklotron paryski i cyklotron
w Heidelbergu zlikwidowały
wprawdzie dotychczasowy brak
cyklotronu w Niemczech, jednakże
Gerlach nie miał zamiaru
wykorzystywać ich do celów
wojskowych. Nowe izotopy
promieniotwórcze wytwarzane za
pomocą cyklotronów miały być użyte do
[70]
badań medycznych i biologicznych .
Kilka lat wcześniej rząd niemiecki
zaczął propagować nowy slogan:
„Nauka niemiecka w służbie wojny”.
Lecz chociaż fundusze i specjalne
przywileje przyznano badaniom
uranowym jedynie w nadziei, że
przyniosą one korzyści militarne,
Gerlach nie zawahał się przed
wykorzystaniem ich dla ogólnego
rozwoju niemieckiej nauki. Dla niego
nowe hasło brzmiało: „Wojna w służbie
niemieckiej nauki”.
Kiedy w końcu maja 1944 roku Gerlach
zabrał się do opracowywania budżetu
badań jądrowych na następny rok
budżetowy, instytuty otrzymały znacznie
mniejsze dotacje niż w roku poprzednim.
Najwyższą sumę, 65 000 marek,
otrzymało laboratorium profesora Bothe
w Heidelbergu. 20 000 marek Gerlach
przeznaczył dla profesora Stettera w
Wiedniu na prace nad neutronami
prędkimi, 24 000 marek dla
Rajewskiego i Starkego oraz 25 000
marek dla Riezlera na prace nad
wykorzystaniem promieniowania
jądrowego w badaniach biologicznych.
50 000 marek wyasygnował dla
Diebnera w Gottow i aż 46 000 dla prof.
Hahna na prace z chemii uranu. Gerlach
szacował cały budżet badań jądrowych
[71]
w owym roku na 3,6 miliona marek .
[72]
Z trzech milionów marek przyznanych
na ubiegły rok nie wykorzystano około
pół miliona. W końcu maja Göring
zatwierdził ostatecznie przedstawiony
przez Gerlacha budżet na sumę około
trzech i ćwierć miliona marek.

V
W czasach gdy „projekt U” cieszył się
jeszcze w Niemczech wysokim
priorytetem, a prof. Pose i dr Diebner
rządzili Instytutem Fizyki im. Cesarza
Wilhelma w Dahlem, rozpoczęto tam
prace nad budową podziemnego
schronu, tak obszernego, by mógł
pomieścić pierwszy niemiecki
doświadczalny reaktor uranowy
„zerowej mocy”. Wykorzystano w pełni
doświadczenie nabyte przy
eksperymentach w „Virushausie”.
Ściany, podłogi i stropy ze zbrojonego
betonu dwumetrowej grubości -
pomyślane jako osłona przed
promieniowaniem reaktora, kiedy
osiągnie stan krytyczny - chroniły
jednocześnie to wielkie podziemne
laboratorium przed najcięższym nawet
bombardowaniem.
W niemieckich dokumentach z okresu
przed 1944 rokiem znajdujemy jedynie
sporadyczne wzmianki o pracach
w podziemiu instytutu w Dahlem.
W czerwcu 1942 roku prof. Hahn
zanotował w swoim kalendarzyku, że
Speer zaakceptował prace budowlane.
W listopadzie tegoż roku Esau pisał do
swoich zwierzchników, że prezesowi
Towarzystwa im. Cesarza Wilhelma,
tajnemu radcy Albertowi Vöglerowi,
udało się uzyskać priorytet „DE” dla
prac budowlanych, „co nie byłoby
możliwe dla nas, zwykłych
śmiertelników”. Przez cały 1943 rok
Esau w swoich sprawozdaniach
nawiązuje do okresu, kiedy w bunkrze
będzie można prowadzić pierwsze
eksperymenty. Wreszcie budowa została
ukończona.
Schron sprawiał imponujące wrażenie.
Kiedy w czerwcu 1945 roku szef
specjalnej misji naukowej
amerykańskiego wywiadu oglądał
bunkier, ziejący wówczas pustką,
większej części wyposażenia w nim nie
było. Mimo to widok zrobił na nim duże
wrażenie. „Wygląda, jakby w swoim
czasie był znakomicie wyposażony” -
pisał. „Doskonale pamiętam prymitywne
warunki, w jakich Enrico Fermi
zaczynał pracę w podziemiach
Uniwersytetu Columbia. Prawem
kontrastu to berlińskie laboratorium,
chociaż puste, wydaje się osiągnięciem
wysokiej klasy”.
Dominującym akcentem schronu była
kolista studnia w podłodze,
przypominająca niewielką sadzawkę.
Znajdował się nad nią ruchomy dźwig.
Schron posiadał urządzenia
wentylacyjne i specjalny zespół pomp.
Osobne pomieszczenie przewidziano na
zbiorniki z polerowanej stali do
przechowywania ciężkiej wody; inne
mieściło aparaturę do odkażania ciężkiej
wody, jeszcze nie ukończoną. Specjalne
urządzenia klimatyzacyjne miały usuwać
gazowe substancje radioaktywne.
Istniały zdalnie sterowane urządzenia do
manipulowania paliwem uranowym.
Wypełnione wodą podwójne okienka
umożliwiały zaglądanie na halę reaktora
bez narażania się na promieniowanie.
Hermetyczne, podwójne drzwi stalowe
oddzielały halę od sąsiednich pracowni,
mieszczących wyposażenie do obróbki
uranu i analizy ciężkiej wody.
W tym właśnie schronie zespoły fizyki z
Instytutu im. Cesarza Wilhelma z Berlina
i Heidelbergu rozpoczęły wspólną pracę
nad budową pierwszego dużego -
według zamierzeń krytycznego - zestawu
ciężkowodnego. Od czasu kiedy dr
Basche z Ministerstwa Wojny wystąpił
z postulatem skoncentrowania
wszystkich prac z fizyki jądrowej
w jednym ośrodku, w Berlinie-Dahlem,
upłynęły pełne cztery lata.
Jednakże tej zimy stolica Rzeszy
znalazła się w centrum zainteresowania
RAF. Każdej nocy rozlegało się wycie
syren alarmowych. Ci spośród
naukowców, którzy nie mieli rodzin w
Berlinie, jak np. Heisenberg, zamykali
się w podziemnym schronie-
laboratorium i noc po nocy pracowali
nad budową reaktora. Ale w tych
warunkach trudno było normalnie
pracować. Doświadczenia przewlekały
się. Nadeszło lato, a postępy były
znikome.
Montażem reaktora kierował dr Karl
Wirtz. Przeprowadzone w Gottow
doświadczenia wykazały niezbicie, że
kostki uranowe są lepsze od płyt, ale
„dla zachowania ciągłości w metodzie”
reaktor miał być, podobnie jak
poprzedni, zbudowany z płyt uranowych
przedzielonych warstwami ciężkiej
wody. Cylindryczny zbiornik dostarczyła
firma Bamag-Meguin. Miał on 124 cm
wysokości i 124 cm średnicy
i wykonany był z bardzo lekkiego stopu
magnezowego, szczególnie słabo
pochłaniającego neutrony. Z płyt
uranowych o grubości 1 cm zestawiono
kolejno cztery różne układy o łącznej
masie od 900 do 2100 kg uranu. Płyty
układano w zbiorniku poziomo,
oddzielając je od siebie magnezowymi
podpórkami. Następnie zbiornik
opuszczono do studni wypełnionej
zwykłą wodą i do jego wnętrza wlano
półtorej tony ciężkiej wody. W czasie
długich miesięcy doświadczeń
czterokrotnie zmieniano ilość
i rozstawienie płyt uranowych
w zbiorniku. W końcu stwierdzono, że
przy odległości między sąsiednimi
płytami równej 18 cm uzyskuje się
największy przyrost liczby neutronów.
Ten sam wynik otrzymali już
w listopadzie 1943 roku Bothe i Fünfer
w doświadczeniach wykonanych w
Heidelbergu. Tak więc po
kilkumiesięcznej pracy nie posunięto się
zbyt wiele w stosunku do wyników
z końca poprzedniego roku. Dr Vögler,
prezes Towarzystwa im. Cesarza
Wilhelma, poinformowany przez
Heisenberga o wynikach tych
doświadczeń, nie mógł uznać ich za
zadowalające. W maju 1944 roku
podkreślił swoje niezadowolenie
w liście do prof. Gerlacha.

Z początkiem czerwca ukończony został


w Butzbach trzeci już prototyp śluzy
izotopowej doktora Bagge. Jak
pamiętamy, dwa poprzednie uległy
zniszczeniu w czasie nalotów. Bagge
włączył urządzenie na próbę, ale już po
dwu godzinach łożyska zatarły się, co
spowodowało kolejne zahamowanie
prac. Następny ulepszony model
przygotowano do prób
wytrzymałościowych w końcu lipca. We
wstępnych doświadczeniach
uczestniczyli Diebner, Berkei i Beyerle,
specjalista od wirówek z firmy
Anschütz, oraz dr Siebert z fabryki
Bamag. Stwierdzono, że można
przystąpić do prób wytrzymałości, i 10
lipca urządzenie zostało uruchomione na
przeciąg sześciu dni i nocy. W ciągu
tego czasu wyprodukowano około 2,5
grama znacznie wzbogaconego
sześciofluorku uranu. Niemcy znaleźli
się więc w posiadaniu urządzenia do
rozdzielania izotopów, które działało
sprawnie i nie nastręczało takich
trudności technicznych jak
ultrawirówka. Pod koniec następnego
miesiąca Bagge wziął urlop
i przeprowadził się z całą rodziną do
Hechingen. Polecił także zdemontować
śluzę izotopową i przewieźć ją tam
również. „Powód: wskutek działań
wojennych, a zwłaszcza bombardowań,
sytuacja w transporcie pogorszyła się
tak dalece, że nie można liczyć na
regularne dostawy ciekłego powietrza.
Brakuje także sześciofluorku uranu”.
Całe urządzenie załadowano na wóz
meblowy i przewieziono do Hechingen.
W tym czasie najistotniejsze prace nad
rozdzielaniem izotopów prowadził we
własnym laboratorium w Berlinie-
Lichterfelde baron Manfred von
Ardenne. Budowane przez niego
elektromagnetyczne urządzenie do
rozdzielania izotopów uranu miało
działać na tej samej zasadzie co
spektrometr masowy: w polu
magnetycznym naładowane elektrycznie
cząstki o różnych masach poruszają się
po torach o różnej krzywiźnie. Von
Ardenne zamierzał użyć plazmowego
źródła jonów dla uzyskania dużej
gęstości jonów w wiązce i obniżenia
strat energii. W projekcie von Ardenne
znaleźć można wiele podobieństwa do
amerykańskich urządzeń stosowanych
obecnie w Oak Ridge do wydzielania
uranu-235, niezbędnego w produkcji
bomb atomowych. Prawdę mówiąc,
źródło jonów było nawet lepsze, i we
współczesnej fizyce plazmy stosowane
jest powszechnie jako „źródło von
Ardenne”. Jednakże osiągnięcia von
Ardenne nie zostały docenione przez
Niemców. Jego prace nad magnetycznym
rozdzielaniem izotopów
i udoskonalonym spektrometrem
masowym znalazły uznanie uczonych
radzieckich, przynosząc pozytywne
rezultaty.

W lipcu lotnictwo amerykańskie


przeprowadziło serię systematycznych
nalotów na Monachium. W mieszkaniu
prof. Walthera Gerlacha wybuchł pożar.
Miasto pozbawione zostało wody
i elektryczności. 14 lipca przyjechał tu
sam Göring, aby naocznie przekonać się
o skutkach bombardowania stolicy
Bawarii. Gerlach pisał w swym
pamiętniku: „Miasto jest zniszczone.
Pożary szalały przez całą noc”. Naloty
powtarzały się przez cały następny
tydzień. Wreszcie 21 lipca letnia burza
stłumiła ostatnie pożary. Gerlacha
obudził huk walących się pod naporem
wiatru wypalonych budynków. Krople
deszczu spadały na łóżko.
Wobec nasilania się nalotów Hitler
poprzysiągł zemścić się na aliantach za
cierpienia wyrządzone ludności.
Ponownie poddano pod dyskusję plan
[73]
zbombardowania Nowego Jorku . 20
lipca Hitler powiedział Mussoliniemu,
że jest zdecydowany zrównać Londyn
z ziemią za pomocą nowej broni V
(„dem Erdboden völlig gleichmachen”).
Następnego dnia zapewnił pewnego
zagranicznego dyplomatę, że za V-1
„pójdą V-2, V-3 i V-4”. Londyn miał
zostać zamieniony w kupę gruzu,
a ludność zmuszona byłaby go opuścić.
25 lipca profesor Gerlach opuścił ruiny
Monachium i sprowadził się
tymczasowo do Instytutu im. Cesarza
Wilhelma w Dahlem. Wkrótce doszedł
do wniosku, że trudno się spodziewać,
by grupa zajmująca się stosem
uranowym osiągnęła jakieś
poważniejsze sukcesy w ustawicznie
bombardowanym Berlinie, nawet jeśli
samo laboratorium znajdowało się
w bezpiecznym schronie. Przez kilka
tygodni Gerlach poszukiwał jakiejś
wąskiej, krętej doliny, niedostępnej dla
alianckich bombowców, do której
mógłby ewakuować z Berlina całą
aparaturę doświadczalną. Przypomniała
mu się romantyczna wioska Haigerloch
w Szwabii, położona nad rzeką między
dwoma stromymi wzgórzami. Dawnymi
czasy bywał często w Haigerloch,
tonącym w powodzi bzów. W scenerii
jak z fantastycznej opery Wagnera czy
Webera, tuż nad średniowieczną wioską,
wznosiła się pionowa ściana skalna,
zwieńczona u szczytu zamkiem,
więzieniem i kościołem. Haigerloch leży
zaledwie o 15 kilometrów na zachód od
Hechingen, które stało się w tym czasie
jednym z głównych ośrodków
badawczych. Gerlach liczył się
z koniecznością stworzenia za pomocą
materiałów wybuchowych odpowiedniej
pieczary u podnóża ściany, okazało się
jednak, że istnieje tam wykuta w skale
piwnica używana jako dojrzewalnia
win.
29 lipca Schumann i Diebner
poinformowali go, że piwnicę tę wraz
z sąsiadującą „Oberżą pod Łabędziem”
zarekwirowano na potrzeby „projektu
U”. Lokalnym firmom budowlanym
zlecono powiększenie jaskini i jej
adaptację na pomieszczenie dla
berlińskiego reaktora. Prace te miały
potrwać kilka miesięcy. Laboratorium
Haigerloch otrzymało kryptonim:
„Speleologiczna Grupa Badawcza”.
Również pozostałe pracownie związane
z badaniami jądrowymi miały zostać
stopniowo przeniesione na południe
Niemiec, w okolice Stuttgartu. Otto
Hahn już przeniósł się do Tailfingen,
grupa profesora Philippa miała być
w razie pogorszenia sytuacji
ewakuowana z Freiburga do Haigerloch.
Przeprowadzka grupy pracującej nad
ultrawirówką do Kandern nad granicą
szwajcarską została zakończona
w sierpniu. W budynku zaszyfrowanym
jako „Fabryka Mebli Vollmera”
zmontowano model I ultrawirówki. Po
ostatnim bombardowaniu Kilonii dr
Beyerle, dyrektor naukowy firmy
Anschütz, zaproponował przeprowadzkę
do drewnianego budynku znajdującego
się na terenie zakładów Heilige przy
Adolf-Hitler-Straße we Freiburgu, gdzie
prowadzono próby z modelem III-A
ultrawirówki. Profesor Harteck nie
zgodził się na ten projekt z obawy przed
nalotami lotniczymi, wobec czego dalszą
pracę nad nowym ulepszonym
prototypem, oznaczonym III-B, kilońska
firma podjęła w Kandern, w budynku,
którego część zajmowały zakłady
włókiennicze. Budynek określano
kryptonimem „Angorafarm” (Ferma
Królicza). Tu firma Anschütz miała
wytwarzać początkowo prototypy,
a następnie zorganizować masową,
seryjną produkcję ultrawirówek typu III-
B. Göring i Vögler zapewnili Gerlacha,
że niezbędne oprzyrządowanie zostanie
dostarczone.
W początkach sierpnia zbombardowane
Monachium nadal pozbawione było
wody i światła. Profesor Gerlach udał
się do Berlina, aby zdać Vöglerowi
sprawę z postępów robót w Kandern
i innych ośrodkach. Jego największym
zmartwieniem było teraz zaopatrzenie
w ciężką wodę. „Heisenberg domaga się
dwóch i pół tony” - zapisał w swoim
notatniku. 11 sierpnia zdemontowano
ostatecznie 18 komór elektrolitycznych
zakładu końcowego wzbogacania w
Vemork w celu przewiezienia ich do
Niemiec. 9 skierowano do Berlina, do
schronu instytutu w Dahlem, gdzie miały
być wykorzystane w budującym się
zakładzie odkażania i ponownego
wzbogacania ciężkiej wody, pozostałe
miały być przewiezione do Haigerloch,
gdzie w przyszłości miał powstać
podobny zakład.
Sytuacja w Leuna gwałtownie
pogorszyła się. 28 lipca zakład syntezy
amoniaku I. G. Farben został całkowicie
zniszczony. Bombardowanie było
niezwykle ciężkie. Speer raportował
tego samego dnia Hitlerowi, że będzie
ono miało „zgubne konsekwencje”.
Osobisty sekretarz Speera dr Goerner
powiedział Gerlachowi, że jeśli chodzi
o ciężką wodę - Leuna jest skończona
pod każdym względem. 11 sierpnia
Gerlach spędził cały dzień w zakładach
Leuna, razem z Harteckiem i Diebnerem,
wśród armii techników usiłujących
odbudować zrujnowaną fabrykę. Owa
trójka po raz ostatni próbowała załatwić
z dyrektorami naukowymi zakładów I.
G. Farben w Leuna, Bütefischem i
Heroldem, oraz Bonhoefferem i Geibem
sprawę produkcji ciężkiej wody na
skalę techniczną, lecz stosunek firmy do
tego zagadnienia uległ teraz zasadniczej
zmianie. Toczyły się zakulisowe spory
co do praw patentowych do metody
Hartecka-Suessa, a Bütefisch zaczął
wysuwać swoje hipotezy co do
prawdziwych przyczyn, dla których
alianci zbombardowali mu fabrykę.
W bombardowaniu całkowicie
zniszczony został zakład pilotujący,
zwany „Stalin-Orgel”, w którym
zastosowano metodę Hartecka-Suessa.
Oczywiście w warunkach niemieckich
nie można było uzyskać
stuprocentowego wzbogacenia, stosując
jedną tylko metodę. Czy jednak nie
mogli oni wykorzystać ekonomicznej,
niskociśnieniowej kolumny
destylacyjnej do wzbogacania do 1
procenta, a dalej posłużyć się
elektrolizą, stosując dodatkowo w dwu
stopniach wymianę katalityczną, jak w
Vemork, aby osiągnąć stuprocentowe
wzbogacenie? A czy drugą możliwością
nie mógł być podział procesu na trzy
zakresy - od 0 do 1%, od 1 do 10% i od
10 do 100%? Harteck stwierdził
później, że gdyby wówczas byli
w posiadaniu wydajnej metody
wzbogacania ciężkiej wody do 1
procenta, sprawa byłaby załatwiona.
W czasie konferencji Gerlach
zanotował: „Od zera do jednego
procenta kolumna destylacyjna jest
znacznie bardziej opłacalna niż
elektroliza, dlaczego od 1 do 10% jest
inaczej?”
Koncern I. G. Farben przestał być
zainteresowany w budowie instalacji do
produkcji ciężkiej wody. Zakłady Leuna
przetrwały już szereg nalotów
lotniczych. Ale ostatnie bombardowanie
było zupełnie inne. Prof. Harteck
z niedowierzaniem słuchał wyjaśnień
Bütefischa, że w myśl cichego
porozumienia pomiędzy ciężkim
przemysłem niemieckim a zagranicznym
zakłady syntezy amoniaku - w których
kraje alianckie zainwestowały ogromne
sumy - miały być oszczędzane. Oburzony
Bütefisch znajdował tylko jedno
wytłumaczenie faktu brutalnego
pogwałcenia tej dżentelmeńskiej
umowy”: alianci musieli dowiedzieć się
o projekcie wytwarzania w Leuna
ciężkiej wody. Było to ostrzeżenie,
którego nie mógł lekceważyć.
Z projektów trzeba było zrezygnować.

Niewątpliwie do dyrektorów I. G.
Farben musiały dojść nie sprecyzowane
pogłoski o ewentualnych
zastosowaniach rozszczepienia uranu.
Tego rodzaju pogłoski krążyły nawet
w najwyższych kołach w Niemczech.
Pod koniec 1943 roku Hans Frank,
gubernator GG, zaprosił do Krakowa
Heisenberga z odczytem na temat fizyki
jądrowej. Po odczycie Frank odciągnął
uczonego na bok i oświadczył, że
dotarły do niego słuchy, jakoby
tajemniczą bronią, nad którą pracują
niemieccy uczeni, była bomba atomowa.
Heisenberg odpowiedział, że nie widzi
możliwości wyprodukowania bomby
atomowej w Niemczech, natomiast mogą
to zrobić Amerykanie. W lipcu 1944
roku złożył Heisenbergowi wizytę major
Bernd von Brauchitsch, adiutant
Göringa. Niemieckie poselstwo w
Lizbonie otrzymało poufną informację,
jakoby Amerykanie planowali zrzucenie
w ciągu najbliższych sześciu tygodni
bomby atomowej na Drezno, jeżeli
Niemcy nie poproszą o zawieszenie
broni. Brauchitsch chciał się
dowiedzieć, czy słynny fizyk uważa za
możliwe, by Amerykanie dysponowali
już bronią atomową. Heisenberg
odpowiedział, że realizacja bomby
wymaga tak ogromnego nakładu pracy
i kosztów, że nie sądzi, by Amerykanie
zdążyli już ją wyprodukować.
Ze Sztokholmu dotarły dalsze wieści
o amerykańskich pracach nad bombą
atomową. Pewna agencja niemiecka
donosiła poufnie w sierpniu, że z
Londynu otrzymano następującą
depeszę:
„W Stanach Zjednoczonych prowadzone
są badania nad nowym rodzajem bomby.
Użytym materiałem jest uran, a zerwaniu
sił wiązania w tym pierwiastku
towarzyszy wybuch o niesłychanej
gwałtowności”.
Owo doniesienie agencyjne, mówiące o
5-kilogramowej bombie, w jakiś
sposób, być może za pośrednictwem
profesora Ramsauera, trafiło na łamy
małego periodyku naukowego.
Szczęściem dla profesora Schumanna
i innych kierowników wojskowych
badań naukowych nie ściągnęło jednak
na siebie większej uwagi. Schumann,
podobnie jak Esau, bał się najbardziej
tego, by jego zwierzchnicy nie
napomknęli Hitlerowi o bombie
atomowej, co pociągnęłoby za sobą
rozkaz wyprodukowania bomby w ciągu
na przykład sześciu miesięcy;
bezpieczniej było siedzieć cicho i nie
zwracać na siebie uwagi.
Hitler z pewnością odniósłby się
entuzjastycznie do idei wyprodukowania
niemieckiej bomby atomowej. Popierał
gorąco poszukiwania nowych
konwencjonalnych materiałów
wybuchowych i nieoficjalnie
przechwalał się, że w latającej bombie
V-1 ze względu na brak załogi mógł
zastosować „materiał o 2,8 razy
większej sile niszczącej niż w normalnej
bombie”. 5 sierpnia 1944 roku w czasie
nieoficjalnej rozmowy z Keitlem,
Ribbentropem i rumuńskim marszałkiem
Antonescu Adolf Hitler wspomniał
tajemniczo o bombie atomowej.
Stwierdził, że Niemcy pracują nad
„nowym materiałem wybuchowym, który
doprowadzono już do stadium
doświadczeń”, i dodał, że jego zdaniem
będzie to stanowiło największy postęp
w dziedzinie materiałów wybuchowych
od czasu wynalezienia prochu.
W zapiskach z tej konferencji znajduje
się passus:
„Kiedy marszałek wyraził nadzieję, że
nie dożyje do chwili użycia tych
materiałów, które mogłyby doprowadzić
do końca świata, führer wspomniał, że
w dalszym etapie - zgodnie z wizją
jednego z niemieckich pisarzy - materię
będzie można unicestwiać i tą drogą
doprowadzić do katastrofy
o niewyobrażalnych skutkach”.
Każda nowa broń stwarza te same
trudności, wyjaśniał Hitler, wydał więc
rozkaz, że nie wolno użyć żadnej nowej
broni, zanim Niemcy sami nie opracują
sposobów obrony przed nią. Z tego
powodu dotąd nie można było użyć
nowego typu miny.
Hitler zwierzył się marszałkowi
Antonescu, że Niemcy mają do
dyspozycji cztery rodzaje tajnej broni -
latająca bomba V-1 i rakieta V-2 to
dopiero dwie z nich. „Jedna
z pozostałych - powiedział - jest tak
potężna, że niszczy całkowicie życie
ludzkie w promieniu trzech lub czterech
kilometrów...” Hitler widział się
wówczas z Antonescu po raz ostatni.
Nigdy nie dowiemy się, jaką jeszcze
broń miał na myśli. Prawdopodobnie
była to czcza przechwałka dla
podtrzymania lojalności wahającego się
sprzymierzeńca. Ironią losu Antonescu
dożył wybuchu pierwszej bomby
atomowej, Hitler nie.
10
Misja „Alsos“ działa

Wśród łowców ludzi i dokumentów


z okresu drugiej wojny światowej palmę
pierwszeństwa dzierży druga misja
„Alsos”. W ciągu paru miesięcy od
lądowania we Francji, tj. od 9 sierpnia
1944 roku, główna kwatera misji
zapełniła się stosami dokumentów,
sprowadzanych z wszelkich ośrodków
naukowych interesujących wywiad.
W parze z nieograniczonym tupetem szły
ułatwienia techniczne - misja
dysponowała wszelkimi środkami
transportu. Ponadto jej wojskowy
zwierzchnik, pułkownik Boris T. Pash,
ten sam, który kierował nieudaną misją
we Włoszech w końcu 1943 roku, miał
w zanadrzu specjalny rozkaz, podpisany
przez sekretarza obrony Stanów
Zjednoczonych Henry Stimsona,
nakazujący udzielić misji „wszelkiej
niezbędnej pomocy”. Anglicy nie mogli
się pochwalić niczym podobnym.
Przyczynę niepowodzenia misji we
Włoszech przypisywano brakowi
dostatecznie obeznanych z problematyką
naukowców oraz nieprecyzyjnemu
podziałowi zadań. W końcu marca nowy
szef wywiadu wojskowego generał
major Bissell zaproponował
reorganizację pozostającej
w zawieszeniu misji „Alsos” przy
pomocy i radach generała Grovesa i dra
Vannevara Busha z OSRD, na co kilka
dni później sztab gen. Marshalla wyraził
zgodę. Tym razem w skład misji miał
wejść zespół naukowców i dopatrzyć,
aby żadna, pozornie nawet nic nie
znacząca wskazówka nie została
przeoczona. Pash był zwierzchnikiem z
ramienia wojska, naukowym zaś szefem
misji miał zostać dr Samuel A.
Goudsmit, fizyk, nazwisko którego
[74]
spotkaliśmy już na łamach tej książki .
Oficjalna opinia o Goudsmicie
brzmiała: „Posiada kilka cennych dla
pracy zalet oraz pewne wady”. Był
wybitnym fizykiem jądrowym, ale nie
należał do zespołu Grovesa pracującego
nad bombą atomową. W rzeczywistości
nawet nie wiedział o tego rodzaju
pracach, wobec czego ewentualne ujęcie
go przez wroga nie stanowiło ryzyka.
Miał żyłkę detektywistyczną - przed laty
praktykował w laboratorium policji w
Amsterdamie, a ponieważ wrócił
właśnie do USA po pięciomiesięcznej
pracy w Radiation Laboratory w Anglii,
sądził początkowo, że zadaniem jego
będzie zbadanie osiągnięć niemieckich
w zakresie radaru. Zapalony humanista,
władał kilkoma językami, a szczególną
jego zaletą była bliska znajomość
z wieloma europejskimi fizykami.
„Sądzę - napisał kilka miesięcy
wcześniej - że niektórzy fizycy
niemieccy nadal traktują mnie jako
przyjaciela”. Biorąc to wszystko pod
uwagę, można było przyjąć, że człowiek
tego pokroju będzie mógł wydobyć od
Niemców takie informacje, których ktoś
obcy nie byłby w stanie uzyskać.
Wezwany do Waszyngtonu, Goudsmit
stanął przed komisją kwalifikującą
kandydatów. Major R. R. Furman,
osobisty doradca Grovesa,
poinformował go w cztery oczy o
rzeczywistym celu misji. Furman miał
towarzyszyć misji z ramienia Grovesa
i był upoważniony do prowadzenia w
Europie rozmów na najwyższym
szczeblu, m. in. z Churchillem i lordem
Cherwellem.
Pułkownik Pash przybył do Londynu
w połowie maja, by poczynić
przygotowania do rozpoczęcia
działalności misji na kontynencie
natychmiast po inwazji. Goudsmit,
z nominacją ważną od 25 maja,
przygotowywał w Stanach
Zjednoczonych stronę naukową misji.
Misja miała zbierać informacje
w znacznie szerszym zakresie niż jej
poprzedniczka we Włoszech. O ile
działalność tej ostatniej pod
płaszczykiem zainteresowania różnymi
dziedzinami prac skupiała się głównie
na niemieckich badaniach atomowych, to
teraz Pash i Goudsmit mieli prowadzić
poszukiwania ni mniej, ni więcej tylko
[75]
w dziesięciu różnych dziedzinach .
Goudsmit i kilku zdolniejszych
naukowców miało zająć się głównie
niemieckimi planami atomowymi,
organizacją nauki niemieckiej
i działalnością ministerstwa Speera (tj.
Ministerstwa Uzbrojenia i Amunicji).
Dla zbadania materiałów, jakie wpadną
w ręce aliantów, zmobilizowano około
40 naukowców.
Goudsmita zapoznano z posiadanymi
informacjami na temat niemieckich
tajnych broni oraz dziwnych budowli
betonowych, budowanych na wybrzeżu
francuskim na wprost wybrzeży W.
Brytanii. Czy Niemcy budowaliby tak
kosztowne umocnienia, gdyby
dysponowali tylko pociskami
z konwencjonalnym materiałem
wybuchowym? Istniała możliwość, że
potężne bunkry betonowe na wybrzeżach
Francji są schronami dla pocisków
atomowych.
Zanim misja „Alsos” dotarła do Francji,
major Calvert w Londynie i dr Walter F.
Colby, fizyk, kolega Goudsmita z
Michigan, obecnie zatrudniony
w kwaterze „Alsos” w Pentagonie,
sporządzili listę osób i instytucji w
Europie mających istotne znaczenie
z punktu widzenia misji. W Ameryce
przeprowadzono rozmowy z szeregiem
osób, które osobiście znały
„poszukiwanych”. Francisa Perrina,
francuskiego fizyka jądrowego,
wypytywano o współpracowników prof.
Joliota i o jego laboratoria. W Nowym
Jorku Goudsmit i Colby pytali
o działalność Société des Terres Rares -
firmy francuskiej specjalizującej się
w pierwiastkach ziem rzadkich - jej
dyrektora, M. Blumenfelda.
Misja nie otrzymała przez kanały
wywiadu żadnych informacji z okresu
wojny i musiała polegać wyłącznie na
danych przedwojennych. Jednakże lista
„poszukiwanych” stopniowo rosła.
Znalazły się na niej wszystkie
laboratoria fizyczne, firmy produkujące
metale o wysokiej czystości i pewne
rodzaje aparatury uważanej za niezbędną
w badaniach jądrowych i przy
rozdzielaniu izotopów oraz firmy
zainteresowane w handlu uranem
i torem.
Samuel Goudsmit przyleciał do Anglii 6
czerwca. W Londynie nawiązał
współpracę z Wallacem Akersem i
Michaelem Perrinem w siedzibie „Tube
Alloys”. W oczekiwaniu dnia, kiedy
razem ze swoim zespołem naukowców
i pułkownikiem Pashem wyląduje we
Francji, zaczął zalewać Waszyngton
potopem listów, domagając się
„fotografii J.” (Joliota), „domowego
adresu Houtermansa”, „szczegółowych
informacji o szwajcarskich krewnych
pana von W.” (Weizsäckera)
i niezliczonych innych szczegółów.
Kiedy sześć dni po jego przyjeździe
pierwsza latająca bomba spadła na
Londyn, Goudsmit razem z innym
członkiem misji zbadał jej szczątki
w poszukiwaniu ewentualnych śladów
wskazujących na jej „atomowy”
charakter. Rezultat był negatywny. Kiedy
wkrótce wojska alianckie zajęły
niemieckie fortyfikacje na wybrzeżu
francuskim okazało się, że owe bunkry
także nie mają nic wspólnego z bronią
[76]
atomową .
W lipcu obiektem zainteresowań
dowództwa wywiadu stały się kopalnie
uranu w Czechosłowacji. Okolicę
kopalni objęto systematycznym
wywiadem lotniczym. Eksperci od
odczytywania zdjęć lotniczych szukali na
nich według wskazówek majora
Całverta śladów budowy nowych
szybów lub innej niezwykłej
działalności. Mierzono zasoby kopalin
zgromadzonych na powierzchni
i oceniano wydobycie. Werdykt brzmiał:
nie ma oznak jakiejś szczególnej
działalności. Niemniej jednak kwestia,
gdzie się podziały belgijskie zasoby
rudy uranowej, pozostawała nadal
otwarta.

II
Dopiero na początku sierpnia pierwsi
pracownicy misji „Alsos” wylądowali
we Francji. Goudsmit pozostał w
Londynie, natomiast płk Pash
przeszukiwał Rennes i wakacyjne
rezydencje Joliota i dwu jego kolegów.
Poszukiwania nie przyniosły żadnych
rezultatów prócz kilku katalogów, które
ewentualnie mogły się kiedyś przydać.
24 sierpnia misja dotarła pod następny
z adresów prof. Joliota. W willi na
przedmieściu Paryża służba
poinformowała Pasha, że profesor
znajduje się zapewne w swoim
laboratorium w Paryżu - stolica Francji
nie została jeszcze wyzwolona.
Z właściwą mu pewnością siebie
pułkownik połączył się telefonicznie
z laboratorium i pozostawił dla Joliota
wiadomość, że chciałby się z nim
spotkać za dzień lub dwa. Następnego
dnia Pash dotarł do Paryża za pięcioma
pierwszymi czołgami francuskimi, jakie
weszły do miasta, i chociaż ogień
snajperów czterokrotnie zmuszał go do
cofnięcia się, jeszcze tego samego
wieczoru dostał się do laboratorium
Joliota w Collège de France. Tego
samego dnia wylądował we Francji
Samuel Goudsmit i ruszył w drogę do
Paryża. Joliot z opaską francuskiego
Ruchu Oporu na ramieniu oczekiwał
Pasha i Calverta na schodach
uniwersytetu. Wyzwolenie Paryża
uczczono znakomitym szampanem
rozlewanym w laboratoryjne zlewki.
Joliot wyraził absolutne przekonanie, że
Niemcy nie mają żadnych konkretnych
osiągnięć w dziedzinie badań
atomowych. Jego zdaniem daleko im
było do stworzenia bomby atomowej.
Goudsmit dotarł do Paryża 27 sierpnia
i natychmiast udał się do Joliota. Dwa
dni później Joliot i Calvert odlecieli
samolotem do Londynu. Profesor Joliot
był tam szczegółowo wypytywany przez
Michaela Perrina i pracowników
brytyjskiego wywiadu. Jego
wypowiedzi dały nieco inny obraz
sytuacji. W paryskim laboratorium
pracowała grupa niemieckich
naukowców, która zajmowała się
uruchomieniem cyklotronu. Joliot
wymienił między innymi profesora
Schumanna, doktora Diebnera, profesora
Bothe i Esaua. Kierował nimi prof.
Wolfgang Gentner, specjalista od
budowy cyklotronów, a w zagadnieniach
konstrukcyjnych pomagał dr Erich
Bagge. Profesor Joliot kilkakrotnie
wspominał, że Niemcy zapewniali go, iż
cyklotron wykorzystywany jest jedynie
do badań nie mających nic wspólnego
z celami wojennymi. Członkowie misji
pozostali z mieszanymi wrażeniami:
wydawało im się, że Joliot mówi
wymijająco o tematyce swojej pracy
i naukowców niemieckich, z drugiej
strony jednak, czy Niemcy pracowaliby
w laboratorium Joliota, gdyby nie
prowadzili u siebie badań związanych
z energią atomową?
W czasie sześciomiesięcznego pobytu
misji „Alsos” w Paryżu napływał do
niej nieustanny potok informacji. Misja
rozlokowała się w hotelu Royal
Monceau, który stał się później także
kwaterą oficerów Marynarki USA.
Nawiązano ścisłą współpracę z innymi
misjami i agendami wywiadu,
w szczególności z OSS, jedynym
poważniejszym rywalem „Alsos”.
Największych kłopotów przysparzał
Goudsmitowi fakt, że „atomowy” cel ich
działalności miał pozostać tajemnicą
nawet dla wysoko postawionych
osobistości poza jednym czy dwoma
funkcjonariuszami każdej organizacji.
I tak, choć misja „Alsos” nie wchodziła
bynajmniej w skład organizacji
Grovesa, lecz formalnie podlegała
wydziałowi G-2, tj. amerykańskiemu
wywiadowi wojskowemu, tylko jeden
oficer G-2 znał jej zadania. Był to płk
Charles P. Nicholas, przed wojną
profesor matematyki. W sztabie
Eisenhowera również tylko jeden
z oficerów znał cel działalności misji.
Kiedy OSS z własnej inicjatywy zaczął
zbierać w Europie informacje
o badaniach atomowych, nastąpiły
pewne tarcia, które zlikwidowała
dopiero podjęta na wysokim szczeblu
decyzja, że w zakresie wywiadu
atomowego OSS ma ograniczyć się do
terenu państw neutralnych. I tak np.
Szwecja i Szwajcaria zostały przez OSS
powierzone pieczy byłego gracza
w baseball, Moe Berga.
Większość informacji OSS
przekazywanych Goudsmitowi miała
charakter sensacyjny, choć poszlakowy.
Donoszono o wybuchach i pożarach,
wiążąc je z niemieckimi badaniami nad
energią jądrową. Z perspektywy czasu
wydaje się, że mogły to być eksplozje
perhydrolu lub ciekłego powietrza.
Dowództwo wywiadu brytyjskiego
otrzymywało doniesienia o „ciężkiej
wodzie”, która okazywała się po prostu
wodą utlenioną - pomyłka całkiem
zrozumiała. W jednym z raportów OSS
cytowano pogłoski, jakoby w lipskim
laboratorium wybuchła „bomba
uranowa”, zabijając kilku naukowców.
Dane zgromadzone w czasie pobytu w
Paryżu były fragmentaryczne
i marginesowe. Spodziewano się
znacznie lepszych rezultatów. Misji
„Alsos” udało się jednak dowiedzieć, że
kluczowe pozycje w niemieckich
badaniach atomowych zajmowali
Schumann i Diebner. Była to dość
nieoczekiwana informacja.
W dokumentach zebranych w paryskich
biurach różnych firm niemieckich
znaleziono aktualne adresy kilku mniej
ważnych osób i instytucji. Pewnych
wskazówek dostarczyły kalendarze
biurowe, wykazy rozmów telefonicznych
i spisy osób przechodzących przez
portiernie. Kawałek kalki zdradził
nazwiska i adresy wszystkich
francuskich współpracowników agencji
niemieckiego wywiadu naukowego,
dość podobnej w założeniu do misji
„Alsos”.
Najbardziej niespodziewanym paryskim
znaleziskiem był oficjalny rocznik
uniwersytetu sztrasburskiego z 1944
roku, z którego dowiedziano się, że kilka
najważniejszych osobistości z listy
„poszukiwanych”, łącznie z von
Weizsäckerem i Fleischmannem,
piastowało stanowiska w tej uczelni.
Ale Strasburg pozostawał wciąż jeszcze
w rękach niemieckich.
Goudsmit nie zdążył wyeksploatować
wszystkich paryskich źródeł informacji,
kiedy otworzyły się nowe, daleko
ciekawsze możliwości w związku
z wyzwoleniem Brukseli przez aliantów.
9 września Goudsmit wraz z Calvertem
dotarli do Brukseli. Jeszcze tego samego
dnia przypuścili szturm na biura Union
Minière i zażądali swobodnego dostępu
do akt. Ku swemu zaniepokojeniu
Goudsmit dowiedział się, że ktoś go
ubiegł; działali już tu dwaj oficerowie
wywiadu, którzy niezależnie, z ramienia
misji wywiadowczych amerykańskiej
armii i marynarki, badali sprawę
„bomby uranowej”. Jednego z nich,
inżyniera-mechanika, profesora
uniwersytetu Harvard, Holendra
z pochodzenia, komandora J. T. Den
Hartoga, Goudsmit wcielił do swego
zespołu, drugiego zaś odesłał
z kwitkiem. Z ksiąg rachunkowych firmy
Goudsmit i Calvert dowiedzieli się
o zakupieniu przez firmę Auer w 1940
roku 60 ton związków uranu oraz
o wysyłaniu mniejszych ilości dla firmy
„Degussa” w ciągu roku 1941.
Dowiedzieli się także, że niezwykle
dużą ilość materiałów przekazano
w czerwcu 1942 roku niemieckiej firmie
ukrytej pod szyldem Roges GmbH.
Transakcja dotyczyła około 115 ton
oczyszczonych lub częściowo
oczyszczonych związków uranu, 610 ton
nie oczyszczonego surowca, 17 ton
stopów uranowych i 110 ton odpadów
z procesów oczyszczania. Stwierdzili
też, że w 1943 roku wysłano do Niemiec
dalsze 140 ton oczyszczonych związków
uranowych.
Teraz Goudsmit i jego współpracownicy
zaniepokoili się na serio. Niemcy mogli
potrzebować kilku ton uranu do celów
czysto przemysłowych, lecz dokumenty
wykazywały zakup przeszło tysiąca ton,
nie mówiąc już o znacznie większych
ilościach, które zostały przez Niemców
po prostu zarekwirowane. 22 września
Goudsmit przeniósł się z Brukseli do
Holandii. W Eindhoven zajrzał do
ogromnych zakładów Philipsa i z akt
firmy dowiedział się o zamówieniu
przez Radę Badań Naukowych Rzeszy
dużych ilości aparatury elektronicznej
dla uniwersytetu sztrasburskiego oraz
o zamówionym przez niemieckie
Ministerstwo Poczty dla jego
laboratoriów w Miersdorfie
akceleratorze. Członkowie misji
powrócili do swej paryskiej siedziby,
aby oczekiwać upadku Strasburga.
W Paryżu mogli teraz spokojnie
przeszukać opuszczone biura Société des
Terres Rares. Po zajęciu miasta przez
Niemców firma Auer przejęła interesy
towarzystwa i wydelegowała dyrektora
Zakładów Ziem Rzadkich w
Oranienburgu, doktora Egona Ihwe, jako
zarządzającego na czas wojny.
W praktyce dr Ihwe z rzadka tylko
zaglądał do Paryża, powierzywszy
pieczę nad interesami swemu zastępcy,
niejakiemu doktorowi Jansenowi. Misja
„Alsos” natknęła się już na nazwisko
doktora Ihwe przy przeglądaniu akt
Union Minière w Brukseli - szczęśliwy
traf pozwolił znaleźć bezpośrednie
ogniwo, łączące brukselską firmę z
„filią” Auera w Paryżu.
Wobec tego starannie przeszukano biura
tej ostatniej. Akt było niewiele, i to
z różnych okresów, wystarczył jednak
jeden fakt, by wtrącić misję Goudsmita
w panikę: Niemcy zagarnęli cały
francuski zasób toru, który można
stosować zamiast uranu w bombie
atomowej. Goudsmit i świeżo mu
przysłany do pomocy naukowiec Fred
Wardenburg napisali pospiesznie raport
zatytułowany „Przekazanie związków
toru Towarzystwu Auer, Niemcy”,
datowany 17 października, zapytując,
jakie zastosowanie przemysłowe może
mieć tor. Odpowiedziano im, że tego
pierwiastka używa się do produkcji
koszulek do lamp gazowych,
w przemyśle ceramicznym i jako
katalizatora w pewnej przestarzałej
metodzie syntezy benzyny.
Zapotrzebowanie jednak na tor we
wszystkich tych przypadkach było
znikome, a Niemcy zagarnęli wiele ton.
Misji wydało się to dowodem ogromnej
przewagi Niemców nad aliantami.
Niemcy przecież zagarnęli także tysiące
ton uranu. Jakie inne wytłumaczenie
można by znaleźć? „Czułem się - pisał
Goudsmit na tym etapie poszukiwań -
jak świeżo upieczony sędzia śledczy,
prowadzący swoją pierwszą sprawę”.
Nagle jego misja nabrała znaczenia
i została obarczona odpowiedzialnością
daleko większą, niż mógł przewidzieć.
Nieco wcześniej waszyngtońskie władze
misji „Alsos” poleciły Goudsmitowi
pobrać przy najbliższej sposobności
próbki wody z Renu. Z tym samym
romantycznym brakiem realizmu, który
kazał Amerykanom przypuszczać, że
Niemcy, skoro pojawili się w okolicach
Hechingen, musieli obrać na siedzibę
badań atomowych pobliski zamek
Hohenzollernów (Goudsmit obalił tę
koncepcję argumentem, że zamek nie ma
kanalizacji), Waszyngton wydedukował,
że jeśli Niemcy mają reaktor do
wytwarzania plutonu, muszą korzystać
z wód rzeki do chłodzenia go, i że tą
rzeką musi być właśnie Ren. Skoro tylko
alianci dotarli do Renu, jeden
z pracowników Pasha, kapitan Robert
Blake, zaczerpnął kilka butelek wody
i przywiózł je do paryskiej kwatery.
Obdarzony poczuciem humoru major
Furman dołączył do skrzynki z butelkami
wysyłanej do Waszyngtonu butelkę wina
znad brzegów Rodanu dodając:
„Zbadajcie je też na radioaktywność”.
Żart odbił się rykoszetem. W
Waszyngtonie w istocie poddano wino
badaniom laboratoryjnym i wysłano
alarmujący telegram do kwatery
„Alsosu” w Paryżu, że wino wykazuje
radioaktywność: „Przyślijcie więcej!
Aktywne!” Jeden z fizyków Goudsmita
zmarnował dziesięć cennych dni,
zbierając próbki wina, aby wysłać je do
Ameryki. Dopiero wtedy amerykańscy
analitycy przekonali się, że wody w tym
rejonie Francji odznaczają się pewną
naturalną radioaktywnością.
Jedną z tajemnic powodzenia misji
„Alsos” była elastyczność jej programu.
Wprawdzie istniała lista
„poszukiwanych”, lecz misja miała
swobodę działania. W miarę postępu
poszukiwań wykreślano z listy osoby,
które okazywały się mniej ważne,
i dopisywano inne, które należało za
wszelką cenę odnaleźć. Krótko mówiąc,
atak kierowano nie tyle na określone
miejsca i instytucje, co na coraz szerszy
krąg naukowców i osób, których
w miarę gromadzenia informacji
uznawano za mających znaczenie dla
sprawy. Styl ich pracy - żmudne, lecz
owocne śledzenie tropów i wnikliwe
dociekania - może zilustrować seria
wydarzeń zapoczątkowana przez
znalezisko wśród papierów w paryskim
biurze Société des Terres Rares. Wśród
dokumentów doktora Jansena Goudsmit
znalazł mały brązowy zeszyt, w którym
rejestrowano listy polecone wysyłane
od początku 1943 roku. Ostatnie pozycje
dotyczyły dwu listów adresowanych do
doktora Ihwe w Oranienburgu oraz
jednego do Eupen na nazwisko
Hermanns.
Uwagę Goudsmita zwrócił fakt, że
ostatnia pozycja nie została
potwierdzona pieczęcią urzędu
pocztowego, z czego wynikało, że
przesyłkę dostarczono do Eupen - miasta
położonego na granicy niemiecko-
belgijskiej - jakąś inną drogą.
Waszyngton nadal nalegał na zbadanie
tajemnicy zarekwirowanego toru. Tuż po
zajęciu Eupen przez oddziały
amerykańskie płk Pash z dwoma ludźmi
wyjechał jeepem z Paryża, by odnaleźć
pannę Hermanns, którą na podstawie
znalezionej korespondencji
zidentyfikowano jako osobistą
sekretarkę Jansena.
Poszukiwania doprowadziły do
odnalezienia nie tylko Hermanns, lecz
także samego Jansena. Ten ostatni
przyjechał z Oranienburga, by odszukać
transport toru, który nie dotarł do
miejsca przeznaczenia, i przebywał w
Eupen w chwili zdobycia miasta. Pash
poinformował o tym telefonicznie
Goudsmita i wkrótce powrócił z
Jansenem do Paryża. W momencie
aresztowania Jansen miał z sobą teczkę
z dokumentami, a jego kieszenie pełne
były rozmaitych świstków. Po
bezowocnym przesłuchaniu Goudsmit
położył się, by w łóżku przejrzeć
przechwycone dokumenty. Nagle
wszystkie szczegóły zaczęły układać się
w sensowną całość: bilet tramwajowy
i rachunek za hotel świadczyły, że
Jansen i panna Hermanns dopiero co
byli w Oranienburgu; na podstawie
innego rachunku hotelowego wyciągnąć
można było wniosek, że Jansen był we
wrześniu w Hechingen.
Oranienburg i Hechingen. Każda z tych
nazw oddzielnie musiała budzić
czujność członków misji. Wymienione
łącznie miały dramatyczny efekt. Lecz
zaledwie trafiono na właściwy trop,
z zeznań Jansena wynikło, że jest on
fałszywy. Jansen przyznał się, że jeździł
do Auera do Oranienburga, lecz nie miał
pojęcia, jaki jest profil produkcyjny
firmy. Natomiast w Hechingen Jansen po
prostu odwiedzał swoją matkę. Uwagę
oficerów zwrócił pewien szczegół -
wzmianka w liście znalezionym wśród
papierów Jansena: z nie znanych
powodów Hechingen stanowiło „obszar
[77]
zamknięty” . Wznowiono więc zwiad
lotniczy całej okolicy.
Ppłk lotnictwa Douglas Kendall, który
kierował akcją alianckiego lotniczego
zwiadu fotograficznego przeciw
niemieckiej broni V, został wezwany do
Londynu, gdzie dr R. V. Jones
poinformował go o alianckich planach
atomowych. Jones opisał Kendallowi
przypuszczalny wygląd ewentualnej
niemieckiej fabryki broni atomowej
i podkreślił, że dla produkcji
atomowego materiału wybuchowego
niezbędne są duże ilości energii
elektrycznej i wody. Fabryka musiałaby
rzucić się w oczy.
Moc większości europejskich
elektrowni skonfrontowano
z zapotrzebowaniem znanych odbiorców
i nie stwierdzono żadnej niezgodności.
Bardziej bezpośrednie poszukiwania na
terenie Niemiec można było
przeprowadzić, śledząc wszystkie
odgałęzienia sieci energetycznej.
Kendall, któremu udzielono wszelkich
pełnomocnictw, polecił grupie
pracowników alianckiego centralnego
zespołu odczytywania zdjęć lotniczych
szukać większych stacji
transformatorowych i sprawdzić, czy nie
zasilają one jakichś fabryk poprzednio
nie notowanych. Pieczę nad wykonaniem
zadania powierzono pewnemu
kapitanowi lotnictwa, który znał dobrze
tereny Niemiec.
Jones zażądał także od Kendalla objęcia
zwiadem fotograficznym pewnego
budynku znajdującego się w okolicy
Stuttgartu, do którego przenieśli się
naukowcy z berlińskiego Instytutu im.
Cesarza Wilhelma. Poza niewielką
stacją transformatorową nie wykryto tam
nic interesującego. Wokół budynku
absolutnie nic się nie działo.
Dla rejonu Stuttgartu brak było
aktualnych zdjęć lotniczych i Kendall
musiał zlecić przeprowadzenie
niezbędnych lotów. Tu właśnie wywiad
sprzymierzonych przeżył - jak to ujął
generał Groves - „największą ze swych
dotychczasowych emocji”. Zdjęcia
wykonano w drugiej połowie listopada
1944 roku. Podnieceni specjaliści od
odczytywania zdjęć przynieśli do
gabinetu Kendalla pierwsze zdjęcia
uwidaczniające w pobliżu Hechingen
pewną liczbę zakładów przemysłowych
średniej wielkości, wzniesionych
w błyskawicznym tempie w szeregu
dolin ciągnących się na przestrzeni 30
kilometrów. Zakłady zbudowane były
według standardowego planu,
obejmującego niewielki budynek
fabryczny, parę zbiorników, dwa kominy
i sieć rurociągów poprowadzonych po
ziemi. Co najbardziej zaniepokoiło
Kendalla, a potem także i doktora
Jonesa, kiedy mu pokazano fotografie, to
priorytet nadany przedsięwzięciu:
w niezwykłym tempie zbudowano szereg
obozów pracy przymusowej,
w szczerym polu układano bocznice
kolejowe, przeciągano linie przesyłowe
wysokiego napięcia i zwożono wielkie
ilości materiałów.
Jones natychmiast powiadomił o tym
swych zwierzchników. W południe 23
listopada pokazał zdjęcia lordowi
Cherwellowi, który następnego dnia
pisał do premiera:
„Zechce Pan przyjąć do wiadomości, że
Jones odkrył na kilku zdjęciach
zrobionych w ostatnim tygodniu, iż na
południe od Stuttgartu, gdzie, jak
podejrzewaliśmy, mogą być prowadzone
prace [w dziedzinie atomowej],
budowane są pospiesznie trzy podobne
do siebie średniej wielkości fabryki.
Mają one nietypowy wygląd, lecz nie
wiązalibyśmy ich z [badaniami
atomowymi], gdyby nie informacje
o pobycie w tej okolicy jednego
[78]
z uczonych związanych według
wszelkiego prawdopodobieństwa z tymi
pracami. Jedna fabryka mogłaby być
obiektem doświadczalnym, lecz trzy
podobne wydają się wskazywać, że
[Niemcy] spodziewają się wytwarzać
coś, co mogłoby być przydatne
w działaniach wojennych”.
Lord Cherwell rozmawiał już z sir
Charlesem Portalem, szefem sztabu
lotnictwa, o tym nowym
niebezpieczeństwie. Portal zgodził się
z nim, że warto zbombardować owe
fabryki, kiedy ich budowa będzie
zaawansowana. Tymczasem
postanowiono fotografować ten rejon
w krótkich odstępach czasu, a posiadane
już fotografie wysłano pospiesznie do
Ameryki w nadziei, że budowniczowie
zakładów rozdzielania izotopów uranu
potrafią rozszyfrować, jakie jest
przeznaczenie owych fabryk.
W niedzielne popołudnie 26 listopada
zastępca szefa sztabu lotnictwa,
marszałek Bottomley, zatelefonował do
biura Jonesa, prosząc o przesłanie
fotografii. Natychmiast przekazano mu je
do Whitehall. Kiedy lord Cherwell kilka
dni później spotkał się z Churchillem w
Chequers, dowiedział się, że problem
był dyskutowany na tajnym posiedzeniu
komitetu szefów sztabów, które odbyło
się 27 listopada rano.
Generał Groves zobaczywszy zdjęcia,
na których wykryto już 14 tych
niezwykłych fabryczek, zadał sobie
pytanie: czyżby to był początek
niemieckiego Oak Ridge?
Ppłk Kendall dostrzegł tymczasem
pewną dziwną cechę tych fabryk: nie
tylko wznosiły się one w tym samym
ciągu dolin, lecz także leżały na tej
samej warstwicy. Być może, klucz do
zagadki ich przeznaczenia tkwił
w geologii. Jeden z jego oficerów
poddał myśl odwiedzenia Muzeum
Geologicznego w South Kensington.
Szczegółowy wgląd w materiały
dotyczące geologii tego obszaru
pozwolił ustalić, że przed wojną jakiś
niemiecki geolog stwierdził
występowanie w tym rejonie, na tej
właśnie warstwicy, roponośnych
łupków bitumicznych o bardzo niskiej
wydajności. Jednocześnie dostrzegł ten
fakt ekspert misji „Alsos” w Paryżu od
sprawy łupków roponośnych, ppłk
Edwin V. Foran. Wydawało się, że na
tym emocje skończyły się, ale kilka dni
później dowództwo wywiadu doznało
nowego wstrząsu: ze Szwecji nadeszła
poufna wiadomość, że łupki zawierają
uran. Wkrótce jednak stwierdzono
definitywnie, że w tajemniczych
fabrykach prostą, lecz mało wydajną
metodą wydobywa się z łupków ropę.
Zbombardowano je zresztą i tak.
Ówczesny stan niemieckiej gospodarki
wojennej był tak kiepski, że produkcja
ropy jakąkolwiek metodą była równie
uprzywilejowana jak produkcja broni
atomowej w Stanach Zjednoczonych.

III
Tajemnicza sprawa toru miała
oryginalniejsze źródło. W początkach
1944 roku dr Nikolaus Riehl, naczelny
chemik firmy Auer, licząc się
z możliwością, że tor może okazać się
przydatny w fizyce jądrowej, próbował
zdobyć dla swojej firmy cały zasób toru
z okupowanej Europy. Nawet gdyby tor
okazał się bezużyteczny dla potrzeb
atomowych, istniały inne możliwości
jego zastosowania, w których firma była
zainteresowana: używano go do
produkcji farb świecących, koszulek do
lamp gazowych, w metalurgii i w
opatentowanej przez firmę Auer
metodzie polerowania. Ponadto w latach
trzydziestych firma wypuściła na rynek
nowy rodzaj pasty do zębów nazwanej
„Doramad”, a zawierającej
wodorotlenek toru. Plakat reklamowy
„Doramadu” przedstawiał zastęp
pękatych ludzików przepędzających
złośliwe bakterie, ludzików
stanowiących do dziś charakterystyczną
cechę reklamy past do zębów. Pierwszy
z nich głosił: „Jestem substancją
radioaktywną. Moje promienie masują
Twoje dziąsła. Zdrowe dziąsła - zdrowe
zęby!” Słowem, tor był „chlorofilem” lat
trzydziestych.
Kiedy Riehl dowiedział się od doktora
Ihwe, że we Francji znajdują się znaczne
ilości toru, zwrócił uwagę nowemu
wiceprezesowi firmy, niejakiemu
Maier-Oswaldowi, że należałoby
zapewnić sobie zapas na powojenną
produkcję pasty, z czym Maier-Oswald,
kiepski chemik, ale dobry biznesmen,
zgodził się. Pod tym pretekstem
zawładnięto całym francuskim torem
i przewieziono go do Niemiec.
Pod koniec 1944 roku miała miejsce
ostatnia próba podźwignięcia
niemieckich badań dla potrzeb
wojennych. W czasie kiedy Radą
Naukową Rzeszy kierował minister
Rust, zwalnianie naukowców od
powołania pod broń było źle widziane.
W miarę wysyłania roczników na front
w szeregach naukowców powstawały
coraz większe luki. W 1943 roku prof.
Carl Ramsauer zwracał uwagę, że trzy
tysiące żołnierzy mniej na froncie nie
osłabi armii, ale trzy tysiące fizyków
więcej może zdecydować o losach
wojny. Prof. Werner Osenberg z ośrodka
naukowego marynarki zasypywał
ministrów, generałów, admirałów
i gauleiterów lawiną materiałów,
podkreślając życiową konieczność
podtrzymywania niemieckiego wysiłku
naukowego nawet w czasie wojny.
Głównym celem Osenberga było
ściągnięcie z frontu ludzi nauki. 18
grudnia 1943 roku Naczelne
Dowództwo zgodziło się zwolnić
z czynnej służby 5000 naukowców.
Posunięcie to spotkało się z ostrym
sprzeciwem Alberta Speera, który
znalazł się w opozycji wobec Göringa,
Bormanna i Himmlera. W lipcu 1944
roku Himmler zarządził dalsze masowe
zwolnienie naukowców od służby
wojskowej. Pisał on do generała SS
Juttnera:
„Słyszałem, że istnieje projekt
objęcia obecnym poborem (akcja
poborowa SE-IV) 14 600 ludzi
spośród personelu zatrudnionego
przy pracach naukowych dla
potrzeb wojennych.
Żądam natychmiastowego
zaprzestania poboru w sektorze
naukowych badań wojskowych,
ponieważ rozbijanie naszej nauki
uważam za szaleństwo.
Himmler”.
W połowie sierpnia władze partyjne
powiadomiły Osenberga, że jego
starania zostały uwieńczone sukcesem.
Kilka dni później Göring oficjalnie
polecił mu zorganizować Grupę Badań
Wojskowych - była to pierwsza
konkretna próba powiązania armii
z nauką niemiecką. 3 września Martin
Bormann wydał rozkaz, że wszyscy
naukowcy, włącznie ze zwolnionymi
z frontu, mają być zwolnieni z pełnienia
wszelkiego rodzaju pomocniczych służb
cywilnych poza swoim bezpośrednim
sąsiedztwem. Rozkaz Bormanna
przekazano natychmiast wszystkim
gauleiterom.
Pogorszenie się sytuacji wojennej
niemal całkowicie sparaliżowało
badania atomowe w Niemczech. Fabryki
zostały zburzone, a laboratoria trzeba
było ewakuować. W połowie września
RAF ponownie zbombardował
Frankfurt. Zakład oczyszczania uranu
„Degussy” został zniszczony przez
pożar, a urządzenia wywieziono do
Rheinsbergu w pobliżu Berlina.
Pozostały surowiec wywieziono nieco
później z Frankfurtu do Rheinsbergu i do
Grünau, gdzie w grudniu uruchomiono
drugi zakład produkujący metaliczny
uran z tlenków. Zanim jednak zakład w
Rheinsbergu podjął produkcję, na
wschodzie rozpoczęła się ofensywa
radziecka i fabrykę trzeba było
ponownie przenosić. Surowiec
i wyposażenie fabryki załadowano na
ciężarówki i wysłano do Stadtilm w
Turyngii, dokąd nigdy nie dotarły.
W końcu lata 1944 roku dr Kurt
Diebner, dyrektor biura Gerlacha
i kierownik zespołu rywalizującego
z zespołem Heisenberga, musiał
ewakuować swoje laboratorium z
Gottow do miejscowości Stadtilm w
Turyngii. Jego zespół wprowadził się do
starego budynku szkolnego, którego
piwnica wyglądała na bezpieczny schron
przeciwlotniczy. W środku piwnicy
wykopano studnię, która miała mieścić
projektowany reaktor ciężkowodny.
Rdzeń reaktora miał być otoczony
cegłami z grafitu i blokami tlenku uranu,
10 ton którego „Degussa”
wyprodukowała na zamówienie z maja.
W salach na piętrze Diebner
zainstalował swoje pracownie.

W listopadzie wstrzymano także budowę


doświadczalnych zakładów
wzbogacania uranu, „Fabryki Mebli
Vollmera”, w Kandern. Taki rozwój
sytuacji przewidywano niemal od
początku i już w pierwszych dniach
września poczyniono przygotowania do
ewakuacji kosztownego wyposażenia.
Harteck i Beyerle zdawali sobie
wówczas sprawę, że „trzeba wziąć pod
uwagę, iż rejon Freiburg-Kandern może
się znaleźć niebezpiecznie blisko
frontu”. Mimo to model III-A
ultrawirówki pozostawał tymczasowo
we Freiburgu, a budowę fabryki w
Kandern kontynuowano na wypadek,
gdyby sytuacja na froncie przybrała
lepszy obrót. Jednakże 24 listopada
Harteck uznał, że najwyższy czas wysłać
do Freiburga mechanika po aparaturę
niezbędną dla nowego laboratorium,
które zakładał w pobliżu Hanoweru.
Ledwie zakończono ewakuację
Freiburga, w nocy 27 listopada miasto
zostało zburzone. Zakłady Heilige,
w których produkowano wiele części
składowych przewidzianego do
masowej produkcji modelu III-B
ultrawirówki, zostały poważnie
zniszczone.
Harteck i Groth ulokowali swoją nową
pracownię ultrawirówek w przędzalni
jedwabiu spadochronowego w Celle.
Harteck wydał rozporządzenie, by nie
gromadzić prototypów ultrawirówek
pod jednym dachem. Dla uniknięcia
dalszych strat wskutek bombardowań,
część miała być zmagazynowana
w schronie przeciwlotniczym w
Hamburgu. Na konferencji w Hamburgu
w końcu roku Harteck, Groth, Beyerle i
Suhr - od początku zajmujący się
ultrawirówkami - przyjęli jako ogólną
wytyczną, że „Celle powinno podjąć
produkcję modelu III-A tak szybko, jak
tylko jest to możliwe”. 13 grudnia
zatelefonował dr Diebner z wieścią, że
prof. Gerlach obiecał w nadchodzącym
roku wystarać się o priorytet Z-1 - nowy
najwyższy priorytet - dla produkcji
ultrawirówek.
W połowie grudnia Heisenberga, von
Lauego i kilku innych uczonych
pracujących w Hechingen, Haigerloch i
Tailfingen powołano do Volkssturmu,
powszechnej organizacji obrony,
utworzonej na zasadzie ostatniej deski
ratunku. 16 grudnia Gerlach złożył
Bormannowi pisemny protest. Czy sam
Bormann nie zarządził, aby uczeni byli
zwolnieni od „zadań specjalnych”?
Oczywiście cały jego personel zgłosił
się „ochotniczo” do Volkssturmu, lecz
wcielono ich do formacji, które mogły
być wysyłane do akcji poza miejscem
zamieszkania, a tego przecież Bormann
kategorycznie zabronił.
„Personel został ograniczony do
absolutnego minimum [skarżył się prof.
Gerlach] i jakiekolwiek dalsze jego
uszczuplanie będzie równoznaczne
z całkowitym sparaliżowaniem prac,
a badania te należą do najważniejszych
w moim resorcie. Zależy mi na tym, by
nadal były prowadzone bez przeszkód,
niezależnie od okoliczności. Zdaje Pan
sobie zapewne sprawę, że te prace mogą
mieć nieoczekiwanie rozstrzygające
znaczenie w tej wojnie. Jak panu
zapewne wiadomo, Amerykanie czynią
w tej dziedzinie poważne wysiłki,
jestem jednak pewien, że zarówno
w badaniach podstawowych, jak i w
rozwiązaniach technicznych
wyprzedzamy znacznie Amerykę,
chociaż w porównaniu z Ameryką
w naszych pracach bierze udział
zaledwie niewielka - i to wciąż
malejąca - garstka ludzi”.
Gerlach naglił Bormanna, aby wydał
polecenie lokalnym władzom partyjnym,
a w szczególności gauleiterowi
Murrowi w Stuttgarcie, by jednostkom
Volkssturmu, do których wcielono
drogocennych naukowców, nie
powierzano żadnych zadań specjalnych.
Bormann nie odpowiedział, ale Murr
niewątpliwie otrzymał instrukcje zgodne
z intencjami Gerlacha.

IV
W końcu listopada Strasburg został
wzięty tak szybkim manewrem, że
tamtejszy gauleiter zdążył uprzedzić
o konieczności ucieczki zaledwie kilku
wybranych spośród znaczniejszych
osobistości niemieckich w mieście. 25
listopada płk Pash z grupą członków
misji „Alsos” dołączył do oddziałów
specjalnych w Strasburgu, natomiast
Goudsmit pozostał jeszcze w Paryżu, by
spotkać się z doktorem Vannevarem
Bushem. Pierwszy telegram Pasha do
Paryża donosił, że nie znaleziono
żadnego z poszukiwanych naukowców.
W chwili gdy Goudsmit miał
poinformować Busha o tym
niepowodzeniu, przyszła następna
depesza: laboratorium fizyki jądrowej
znajdowało się w jednym ze skrzydeł
sztrasburskiego szpitala, a ludzie,
których w pierwszej chwili wzięto za
personel szpitalny, okazali się fizykami.
Goudsmit i Fred Wardenburg ruszyli
natychmiast do Strasburga. W Europie
panował „przykry ziąb”.
W przewiewnym wojskowym
samochodzie było tak zimno, że nasi
uczeni zaczęli wkładać pod mundur
ciepłe piżamy. Z Paryża wyruszyli 2
grudnia. Podróż do Strasburga zajęła im
dwa dni. Przelot samolotem był
wykluczony, ponieważ wokół miasta
toczyły się jeszcze walki.
Tym razem Goudsmit po raz pierwszy
spotkał się oko w oko z kolegami-
uczonymi z nieprzyjacielskiej strony.
Pisząc do żony, określał ten aspekt
swoich zadań jako „bardzo, bardzo
ponury”. 10 grudnia pisał ponownie:
„Ponurą stroną tej sprawy jest
konieczność stanięcia twarzą w twarz
z małą grupą ludzi takich samych jak ja,
lecz z tamtej strony barykady. Chwała
Bogu, nie znałem ich osobiście i sam nie
dałem się poznać aż do końca, kiedy
poleciłem wsadzić ich do ciężarówki
i zawieźć do obozu”.
Najcenniejszą zdobyczą był profesor
Fleischmann we własnej osobie, ten sam
Fleischmann, którego spotkaliśmy
wcześniej przy pracy nad
termodyfuzyjną metodą rozdzielania
izotopów uranu. Von Weizsäckfer i prof.
Haagen, specjalista od wirusów, zdążyli
uciec. Misja „Alsos” zajęła mieszkanie
Haagena, którego Goudsmit kurtuazyjnie
określał w swoich listach jako „kolegę
z nieprzyjacielskiego obozu”. Kilka dni
później pisał: „Mieszkańcy uciekali
w pośpiechu. Spałem w pokoju
należącym do małego chłopca. Były tam
wszystkie jego zabawki: kolejka
elektryczna, projektorek filmowy, stary
mikroskop ojca, akwarium ze ślimakami,
książki, narzędzia, lecz także mnóstwo
odznak Hitler-Jugend, flaga itp.
A jednak był to tylko 11-12-letni
chłopiec. Pomyślałem sobie, że pewnie
tęskni teraz za swoimi zabawkami... Za
miękki jestem do tej zabawy. Zwłaszcza
wtedy, kiedy prowadziłem małą grupkę
tych ludzi do więzienia, czułem się
rzeczywiście okropnie. Ale oni jeszcze
niczego się nie nauczyli, nadal są tacy
butni”.
Misja „Alsos” internowała w Strasburgu
siedmiu fizyków i chemików, lecz z
żadnego z nich, a zwłaszcza z
Fleischmanna, nie można było nic
wydobyć. Dla Goudsmita był to
poważny zawód. Zdawało mu się, że
wystarczy dostać w ręce kilku
naukowców, aby uzyskać od nich pełne
informacje o wszystkich ich kolegach
„w wyniku przesłuchania lub z ich
dokumentów”.
Pozostawał jeszcze uniwersytet. Drzwi
do gabinetu von Weizsäckera nie dawały
się otworzyć, choć napierali z całych sił.
Wyłamano je dopiero za pomocą
siekiery. Okazało się, że wcale nie były
zamknięte na klucz, lecz po prostu
otwierały się na zewnątrz. Wyglądało na
to, że pokój jest dokładnie w takim
stanie, w jakim zostawił go von
Weizsäcker kilka tygodni wcześniej.
Wszystkie akta zostały przeniesione do
kwatery „Alsosu”. Pod ostrzałem
dalekosiężnych dział niemieckich, przy
akompaniamencie zawodzących syren
alarmowych, przy migotliwym płomyku
kapiących świec i lampy gazowej
Goudsmit i Wardenburg wertowali
pozostawione przez von Weizsäckera
papiery. Z miejsca zaczął się rysować
jasny obraz sytuacji. Goudsmit znalazł
w aktach pocztówki od szeregu
wybitnych uczonych, m. in. od profesora
Bothe, ze skargą na powolny postęp
w produkcji dużych płyt uranowych,
i list z pierwszą wzmianką o pracach
Hartecka i Grotha nad ultrawirówką.
Był tam też list Grotha do Fleischmanna,
mówiący o sześciofluorku uranu.
W koszu od śmieci znaleziono szczątki
listu, który von Weizsäcker pisał do
Heisenberga mniej więcej w tym samym
czasie, kiedy Vögler zwracał uwagę
profesorowi Gerlachowi na
niezadowalający postęp prac
Heisenberga nad jego stosem uranowym.
Von Weizsäcker w swym liście ostro
krytykował niektóre obliczenia swego
mistrza, lecz następnie podarł go
i wyrzucił. (W papierach Heisenberga
Goudsmit znalazł później list w znacznie
złagodzonej formie). „Niemcy nie
przestrzegali zbyt ściśle tajemnicy
służbowej w sprawach atomowych” -
komentował Goudsmit.
Najbardziej szokującym lekceważeniem
tajemnicy służbowej było jawne
podawanie dokładnych adresów
wszystkich ważniejszych instytutów.
Blankiety listów Gerlacha miały nieco
zagadkowy nagłówek: „Rada Badań
Naukowych Rzeszy - Pełnomocnik
Marszałka Rzeszy do Spraw Fizyki
Jądrowej - Prof. dr W. Gerlach”
z pełnym berlińskim adresem i numerem
telefonu. Pozostałe instytuty i laboratoria
używały tego samego nagłówka,
uzupełnionego dodatkiem wskazującym
charakter i adres danego ośrodka. Jak
się okazuje, niemal tego samego dnia
gabinet Göringa zalecił Gerlachowi, by
zaprzestano używać tych tak
niedyskretnych nagłówków. Było jednak
za późno - misja „Alsos” znała już
dokładne adresy większości obiektów,
które ją interesowały. W sumie
sztrasburskie dokumenty „ujawniły
aktualny stan badań uranowych z lata
1944 roku” - raportował Goudsmit.
Wynikało z nich, że w 1942 roku
mówiono Hitlerowi o możliwości
wyprodukowania broni atomowej i że w
Gottow miały miejsce eksperymenty ze
stosem uranowym „na dużą skalę”, lecz
że jeszcze w końcu sierpnia 1944 roku te
eksperymenty były niezbyt
zaawansowane. „Cztery dni ciężko
pracowałem - przy świecach, bez gazu,
bez elektryczności, woda była tylko
przez parę godzin, nocami naloty, stały
ostrzał z ciężkiej artylerii” - pisał
Goudsmit.
W niewygodnym jeepie - „Jeep nie jest
najodpowiedniejszym środkiem
lokomocji dla należących do kategorii 4-
F, w wieku już ponadpoborowym,
typowych moli książkowych zza biurka,
których orężem jest kreda na tablicy”,
skarżył się Goudsmit Waszyngtonowi -
Goudsmit i Wardenburg powieźli do
Paryża Fleischmanna i swoje łupy.
Zestaw dokumentów ze Strasburga
wysłano do Waszyngtonu, gdzie zajęli
się nimi specjaliści generała Grovesa z
„Projektu Manhattan” i OSRD.
Waszyngton obawiał się, że sukces
przyszedł zbyt łatwo - zwłaszcza
podarty list do Heisenberga mógł być
fałszywy, celowo podłożony.
Dokumenty przetłumaczono
i skatalogowano, a nawet
przeprowadzono analizę statystyczną
występowania w nich pewnych grup
wyrazowych dla przekonania się o ich
autentyczności. Na Boże Narodzenie
Goudsmit udał się osobiście do
Waszyngtonu dla przedyskutowania
„raportu sztrasburskiego”, jak owe
materiały nazwano, z doktorem
Richardem T. Tolmanem, doradcą
naukowym generała Grovesa. Tolman
zwymyślał Goudsmita za spłatanie nie
podejrzewającym niczego
waszyngtońskim naukowcom figla
z francuskim winem. Wszyscy byli
jednak na ogół zgodni co do tego, że
jeśli nawet bomba atomowa nie wchodzi
w grę, niemieckie plany dotyczące
energii jądrowej nie są mitem.
11
O krok od stanu krytycznego

Profesor Walther Gerlach był


człowiekiem, który chodził własnymi,
tajemniczymi drogami. Wśród osób
związanych z niemieckim programem
jądrowym zaledwie nieliczna garstka
rozumiała w pełni motywy jego
postępowania. W szczególności
większość zainteresowanych nie mogła
pojąć, dlaczego dopuścił on do
rywalizacji dwóch grup naukowych
o materiały niezbędne do budowy stosu
uranowego. Czy miało to budzić ducha
współzawodnictwa, czy zapewnić, by
żadna z grup nie posiadała dostatecznej
ilości trudnych do zdobycia materiałów,
czy też ocalić możliwie największą
liczbę fizyków jądrowych od wysłania
na front?
Jak się wydaje, rzeczywistym motywem
niezdecydowanego postępowania
Gerlacha była po prostu niechęć do
ostatecznego rozstrzygnięcia dylematu:
Diebner czy Heisenberg. Każda
z ewentualnych decyzji mogła okazać się
błędna. Wprawdzie grupa Diebnera
uzyskała niezwykle obiecujące wyniki,
lecz Gerlach nie miał odwagi
uprzywilejować jej w stosunku do
drugiej grupy, kierowanej bądź co bądź
przez laureata nagrody Nobla i uczonego
światowej sławy. Generał lub
przywódca partyjny, postawiony wobec
konieczności dokonania w takiej sytuacji
wyboru, nie wahałby się ani przez
moment. Gerlach wahał się - nieco zbyt
długo.
To, że Gerlach doceniał pracę Diebnera,
wynika jasno z czynionych przezeń kilka
miesięcy wcześniej prób habilitacji
Diebnera - przyznania mu poważnego
stopnia i w karierze naukowej.
W urzędzie Göringa Diebner jako
„nawet nie habilitowany” był obiektem
ukrywanego lekceważenia. Praca
Diebnera dotycząca geometrii stosu
uranowego była tak wybitnym
osiągnięciem, że Gerlach podjął sprawę
habilitacji z profesorem Winkhausem
z berlińskiej politechniki. Kariera
Diebnera zostałaby uwieńczona tym
zaszczytnym wyróżnieniem, gdyby
propozycja Gerlacha nie spotkała się ze
stanowczą opozycją ze strony innych
uczonych, zwłaszcza z grupy
Heisenberga. Diebnerowi odmówiono
zaszczytnego stopnia.
W Stadtilm grupa Diebnera
przygotowywała ulepszoną wersję
przeprowadzonego w Gottow
doświadczenia z kostkami uranowymi.
Diebner obliczył, że wydrążone kule
uranowe byłyby jeszcze bardziej
wydajnymi elementami paliwowymi niż
sześciany. Zamówiono więc pewną ich
ilość, dostateczną do zbudowania
niewielkiego stosu. Za radą profesora
Hartecka postanowiono umieścić kule
w zestalonym dwutlenku węgla - tej
samej substancji, której Harteck użył w
Hamburgu jeszcze w 1940 roku.
Dysponowali też pewną ilością ciężkiej
wody, którą mieli zamiar użyć do
wstępnych doświadczeń, gdy tylko
zostaną wyprodukowane kule uranowe.

Gdy było to niezbędne dla osiągnięcia


celu, Gerlach bez skrupułów powoływał
się na „materiały wybuchowe”. Kiedy
chciał wydostać z drezdeńskiej fabryki
ostatni ocalały wysokonapięciowy
akcelerator, zamówiony do innych
celów, uważał za usprawiedliwione
podkreślić na październikowej
konferencji w Berlinie, że ów przyrząd
jest niezbędny do „prac nad materiałami
wybuchowymi, dla których brak
jakiejkolwiek innej aparatury”. Gerlach
jednak niczego nie obiecywał. Kiedy
dyrektor gabinetu Göringa pytał go, czy
badania nad uranem doprowadzą
kiedykolwiek do wyprodukowania
materiału wybuchowego, Gerlach
odpowiedział w zaufaniu, że nie.
Dlaczego więc natychmiast nie
wstrzymano prac - padło pytanie.
Gerlach odpowiedział, że jego zdaniem
Rzesza musi równie dobrze wygrać
pokój jak wojnę. Gdyby Niemcy
zaniedbały badania w dziedzinie tak
ważnej jak energia jądrowa - ciągnął
Gerlach - inne narody szybko by je
prześcignęły, a wówczas przegrałyby
pokój. „Była to niezmiernie
emocjonująca rozmowa” - powiedział
później.
Gerlach uznał za celowe zreasumować
dotychczasowe osiągnięcia swojej
Grupy Badawczej z dziedziny badań
atomowych w tajnym powielanym
raporcie zawierającym pięć referatów
najwybitniejszych uczonych. Gerlach
sam napisał przedmowę, w której
podsumował dotychczasowe rezultaty:”
1. Układ kostek jest lepszy od
układu płyt. W układzie kostek
zawierającym pół tony
metalicznego uranu liczba
neutronów wzrasta 2,06 razy,
tymczasem w tej drugiej
konfiguracji, przy optymalnej
grubości płyt uranowych, mimo
użycia 1,5 tony uranu uzyskano
zaledwie mnożnik 2,36 - to znaczy
stosunkowo mniejszy, jeśli się
weźmie pod uwagę znacznie
większe rozmiary stosu. Nie
wiadomo jeszcze, czy wielkość
sześcianów uranowych jest
optymalna.
2. Ekstrapolacja teorii
w powiązaniu z wynikami
doświadczeń pozwala
przypuszczać, że układ pustych
wewnątrz kul [uranowych]
zawieszonych w ciężkiej wodzie da
znacznie większy przyrost liczby
neutronów. Można się także
spodziewać, że przy innej
wielkości sześcianów wyniki będą
lepsze. Żadnej z takich prób jeszcze
nie przeprowadzono.
3. Ilość ciężkiej wody będącej do
naszej dyspozycji będzie
w najbliższych latach ograniczona
ze względu na utratę fabryki
norweskiej. Najpewniejszym
sposobem zredukowania
zapotrzebowania na ciężką wodę
i zmniejszenia rozmiarów reaktora
byłoby zastosowanie metalicznego
uranu wzbogaconego w izotop U-
235. Prace konstrukcyjne nad
ultrawirówką zostały już
zakończone, a zakład wzbogacania
uranu jest w trakcie budowy.
Opracowuje się inne metody
wzbogacania, które umożliwią
budowę mniej skomplikowanych
instalacji. Produkowane są
potrzebne związki uranu, a w toku
są doświadczenia, mające na celu
wytworzenie związków
o korzystniejszych własnościach.
4. Pomimo ogromnych trudności
usiłujemy zorganizować produkcję
ciężkiej wody w Niemczech -
w toku są prace nad nowymi
metodami wytwarzania”.
Gerlach zakończył wstęp wzmianką
o poszukiwaniu innych metod, mających
na celu uniknięcie stosowania ciężkiej
wody, między innymi o projektowanym
przez Hartecka i Diebnera w Stadtilm
stosie z suchym lodem oraz o badaniach
nad kształtem uranowych prętów
paliwowych, nad stopami uranu itp.
W ostatnich tygodniach 1944 roku
w laboratorium w podziemnym schronie
Instytutu Fizyki im. Cesarza Wilhelma w
Dahlem przeprowadzono ostatnie
berlińskie doświadczenie reaktorowe,
oznaczone symbolem B-VII. Stos,
budowany pod kierunkiem doktora Karla
Wirtza, został otoczony po raz pierwszy
„reflektorem” grafitowym. We
wszystkich dotychczasowych
doświadczeniach używano jako
reflektora zwykłej wody, lecz
Heisenberg (w październiku 1942 roku),
a także Bopp i Fischer (w styczniu
1944) wykazali, że zastosowanie
reflektora grafitowego powinno dać
znacznie większy przyrost liczby
neutronów.
Firma Bamag-Meguin dostarczyła
aluminiowy cylinder o średnicy 210,8
cm i wysokości 216 cm. Wewnątrz
cylindra zawieszony został używany we
wcześniejszych doświadczeniach
zbiornik ze stopu magnezowego, a 43-
centymetrowa przestrzeń między nimi
została szczelnie wypełniona grafitem
jako reflektorem. Zużyto 10 ton długich
bloków grafitowych, które odpowiednio
poprzycinano.
Cały zestaw ustawiono na drewnianym
rusztowaniu wewnątrz wypełnionej
wodą betonowej studni, specjalnie
w tym celu zbudowanej w głównej
części podziemnego laboratorium. Stos
zawierał 1,25 tony metalicznego uranu,
nadal w kształcie płyt o grubości
jednego centymetra, przedzielonych 18-
centymetrowymi warstwami ciężkiej
wody. Łącznie było jej półtorej tony.
I tym razem nie przewidziano prętów
regulacyjnych do sterowania reakcją
łańcuchową, gdyby się rozpoczęła.
Profesor Wirtz twierdzi obecnie, że stos
był projektowany jako zestaw
podkrytyczny, w którym to przypadku
pręty regulacyjne nie są potrzebne.
Tym razem przyrost liczby neutronów
skoczył do wartości 3,37, chociaż ilość
użytych materiałów nie była o wiele
większa niż w najbardziej udanych
poprzednich doświadczeniach. Poprawa
parametrów stosu musiała nastąpić
wyłącznie dzięki reflektorowi
grafitowemu. To, że obecność grafitu
miała tak wyraźny wpływ na wyniki,
powinno z miejsca rzucić cień
wątpliwości na obliczenia
współczynnika pochłaniania neutronów
w graficie, wykonane przez profesora
Bothe w 1941 roku, jako że zachodził
bezpośredni związek między tymi
wielkościami. Jednakże niemieccy
fizycy wciąż jeszcze nie zdawali sobie
sprawy z pomyłki.
Teraz ilość posiadanej ciężkiej wody
mogła okazać się wystarczająca, by
następny reaktor osiągnął stan krytyczny.
3 stycznia 1945 roku grupa Wirtza
zakomunikowała, że minimalne rozmiary
stosu krytycznego „były szacowane
raczej za wysoko niż za nisko”. Mimo to
profesor Harteck udał się jeszcze raz do
Rjukan. 9 stycznia razem z innym
uczonym złożył wizytę w dyrekcji
Norsk-Hydro, aby zbadać możliwość
uzyskania dodatkowo pewnej ilości
ciężkiej wody z tego źródła. Po
powrocie obaj uczeni proponowali
szereg sposobów wywiezienia ciężkiej
wody do Niemiec bez wiedzy
Norwegów. Nie można było jednak
ryzykować unieruchomienia produkcji
związków azotowych, które stanowiły
podstawowy surowiec dla przemysłu
materiałów wybuchowych.
Niemieccy naukowcy nadal sądzili, że
uda im się zbudować krytyczny stos
uranowy przed końcem wojny. Ostatni
eksperyment z płytami pozwolił na
wyjaśnienie wątpliwości teoretycznych.
Gerlach spędził drugi tydzień stycznia w
Berlinie, gdzie Wirtz i jego koledzy
pracowali gorączkowo nad budową
pierwszego ciężkowodnego reaktora
mocy zerowej przy zastosowaniu, po raz
pierwszy w berlińskim laboratorium,
kostek uranowych. Warunki były
okropne. Nocami Berlin nękały naloty,
telefony nie działały, często przerywano
dostawy prądu. Po powrocie do
Monachium Gerlach zastał miasto
poważnie zniszczone. Kwiaty na
parapecie okiennym jego gabinetu były
zwarzone przez mróz. Naloty powtarzały
się co noc. W połowie stycznia Armia
Radziecka rozpoczęła ofensywę na
froncie wschodnim. Po kilku dniach
stało się jasne, że w niedługim czasie
dojdzie do oblężenia Berlina. Profesor
Gerlach uznał za bezsensowne dalsze
prowadzenie prac nad reaktorem
ciężkowodnym w Berlinie-Dahlem.
Nadszedł czas, by przenieść pozostałą
część instytutu do Hechingen
w południowych Niemczech. 27 stycznia
Gerlach powiadomił o tej decyzji
Hechingen i zatelefonował do Berlina,
że wyrusza wieczorem do stolicy.
W południe dotarł do instytutu
i rozpoczął długą rozmowę z Diebnerem
na temat przyszłości. Konferencję
przerwało ciężkie bombardowanie,
w wyniku którego w Instytucie im.
Cesarza Wilhelma wyleciało wiele
szyb. W bunkrze technicy Wirtza
kończyli już przygotowania do
największego z dotychczasowych
doświadczeń reaktorowych, B-VIII.
Reaktor miał zawierać setki kostek
uranowych i półtorej tony ciężkiej
wody. Rozstrzygające doświadczenie
krytyczne miało być przeprowadzone za
kilka dni. Ale w istniejącej sytuacji
każdy z pracowników instytutu marzył
tylko o tym, by znaleźć się możliwie jak
najdalej od Berlina. Gerlach, Wirtz i
Heisenberg zdawali sobie sprawę, że
zapoczątkowanie reakcji łańcuchowej
i osiągnięcie stanu krytycznego
w reaktorze stanowiłoby olbrzymi
sukces dla narodu prowadzącego wojnę
i otrzymującego krwawe ciosy,
świadczyłoby, że jego mózg działa aż do
końca. 29 stycznia wszystko było
gotowe.
Tymczasem Armia Radziecka szybko
posuwała się na zachód. Trwała
ewakuacja dwóch milionów Niemców z
Prus Wschodnich i Pomorza. W stolicy
Rzeszy wyczuwało się narastającą
panikę, rozpoczęła się masowa
ucieczka. Gerlach i Diebner zrozumieli,
że nie ma ani chwili do stracenia. 29
stycznia profesor spotkał się ze swym
berlińskim przyjacielem doktorem
Rosbaudem i powiedział mu, że najdalej
w ciągu dwóch dni zamierza opuścić
Berlin, zabierając ze sobą „ciężką
substancję”. Rosbaud spytał, czy ciężka
woda ma być dostarczona profesorowi
Heisenbergowi, przebywającemu na
południu Niemiec. Gerlach nie
zaprzeczył. Rosbaud dopytywał się, do
czego potrzebna jest Heisenbergowi
ciężka woda. Gerlach odparł
tajemniczo: „Być może do interesów”.
30 stycznia o pół do szóstej po południu
profesor Gerlach polecił rozebrać
reaktor. Wszyscy mieli być gotowi do
opuszczenia Berlina następnego dnia
wbrew zarządzeniom władz. Gerlach i
Rosbaud długo zastanawiali się nad
ryzykiem utraty ciężkiej wody podczas
[79]
transportu . Profesor wspomniał
Rosbaudowi o przyrzeczeniu, które
wymógł na Heisenbergu, że ciężka woda
nie zostanie umyślnie zniszczona.
Wieczorem Gerlach zawiadomił
telefonicznie Sauckla o zamierzonej
przeprowadzce do Stadtilm i umówił się
z nim na spotkanie za dwa dni.
Późnym popołudniem 31 stycznia
profesor Gerlach, Diebner w mundurze
Wehrmachtu i Wirtz opuścili gmach im.
Harnacka i samochodem udali się
w kierunku Kummersdorfu. Wkrótce
ruszyło za nimi kilka ciężarówek
załadowanych uranem, ciężką wodą
i aparaturą. Gerlach był „blady,
niespokojny i przygnębiony”.
Towarzyszyła im sekretarka, Fräulein
Guderian. Rosbaud mimo wszelkich
wysiłków nie mógł się dowiedzieć, jaki
jest ostateczny cel podróży. Sam
pozostał w Berlinie, próbując przez
norweskie kanały informacyjne
zawiadomić profesora Blacketta
i doktora Cockcrofta, że uran i ciężką
wodę wywieziono z Berlina. Przesłał
też tą samą drogą prośbę do profesora
Blacketta, aby po upadku Rzeszy
przyjechał możliwie szybko do Niemiec
w celu zabezpieczenia owych cennych
materiałów. Nie wiadomo, czy
którakolwiek z tych wiadomości dotarła
[80]
do Anglii .
Gerlach, Wirtz i Diebner dotarli do
Stadtilm po niebezpiecznej nocnej
podróży zdradliwą skutkiem gołoledzi
autostradą. Gerlach polecił rozładować
ciężarówki w Stadtilm, ponieważ uznał,
że przygotowania w laboratorium
Diebnera są bardziej zaawansowane niż
w Haigerloch. Wirtz, zirytowany tą
decyzją, zatelefonował do Hechingen do
profesora Heisenberga. 2 lutego Gerlach
udał się do Weimaru i wymógł na
gauleiterze okręgu, Saucklu,
zapewnienie pracowni Diebnera
niezbędnych dostaw prądu i zwolnienie
personelu od obowiązkowego udziału
w organizacjach Volkssturm i
Arbeitsdienst. Wieczorem zatelefonował
Heisenberg. Było jasne, że uczony nie
życzy sobie, by stos krytyczny
zrealizowała grupa Diebnera, tym
bardziej za pomocą materiałów, które
dotychczas stanowiły własność zespołu
z Dahlem. Gerlach poprosił profesora o
przybycie do Stadtilm dla
przedyskutowania tej sprawy.
Heisenberg nie przyjechał sam.
Towarzyszył mu oblatany w polityce
profesor von Weizsäcker. Po długiej
i ryzykownej podróży rowerem,
pociągiem i samochodem 5 lutego po
południu dwaj uczeni dotarli do
Stadtilm. W Stadtilm trwał nieustający
alarm lotniczy, a niebo zdawało się
czernić od samolotów. Heisenberg
zażądał od Gerlacha przewiezienia
większej części uranu i ciężkiej wody
do Haigerloch. Po całodziennej dyskusji
w cztery oczy z Heisenbergiem 6 lutego
Gerlach obiecał zbadać możliwości
transportowe.
Następnego dnia zatelefonował do
gauleitera Sauckla, z którym nawiązał
stałe kontakty służbowe, i prosił o
umówienie go na 12 lutego na rozmowę
z Murrem, gauleiterem Wirtembergii,
w której leżały Hechingen i Haigerloch.
Kiedy jednak Gerlach i Heisenberg
przybyli do Stuttgartu, Murr odmówił
przyjęcia ich, zapewne w odwet za
pismo, które Gerlach wystosował
w grudniu do Bormanna w związku
z powoływaniem jego fizyków do
organizacji powszechnej obrony.
Profesorów przyjął zastępca Murra,
Staatssekretär Waldmann. Waldmann
obiecał zapewnić odpowiednią liczbę
ludzi i samochodów do transportu uranu
i ciężkiej wody ze Stadtilm do
Haigerloch.
Do Haigerloch dotarł już także dr Fritz
Bopp, przywożąc z Berlina 500-
miligramowe radowo-berylowe źródło
neutronów. Gerlach odwiózł
Heisenberga do Monachium, sam zaś
pojechał do Haigerloch, aby sprawdzić
stan prac, po czym 16 lutego wrócił do
Stadtilm. 23 lutego dr Erich Bagge
wyruszył na czele kolumny ciężarówek z
Hechingen do Stadtilm po uran i ciężką
wodę, stanowiące własność Instytutu im.
Cesarza Wilhelma. „Dramatyczna
podróż - zanotował w swoim dzienniku.
- Samoloty szturmowe, formacje
bombowców. Jazda głównie nocą”.
Wraz z konwojem zabrał się do
Haigerloch Wirtz, któremu - według
jego własnego sformułowania - „udało
się zapobiec wykorzystaniu do
doświadczeń w Stadtilm materiałów
będących własnością Instytutu im.
Cesarza Wilhelma”. Podróż do
Haigerloch nie obyła się bez wypadku -
jedna z ciężarówek wpadła do rowu
i trzeba ją było wyciągać. Jednakże
w końcu lutego, cztery tygodnie od
chwili wywiezienia z Berlina, niezbędne
materiały znalazły się w Haigerloch.
Rozpoczęto rekonstrukcję stosu B-VIII.
Prace budowlane w schronie były już
zakończone, a w gospodzie,
w sąsiedztwie jaskini, zainstalowano
generator z silnikiem Diesla jako źródło
prądu dla laboratorium. Grupa
Heisenberga miała do dyspozycji
łącznie półtorej tony kostek uranowych,
półtorej tony ciężkiej wody, 10 ton
grafitu w blokach i kawał metalicznego
kadmu, który mieli wrzucić do reaktora,
gdyby reakcja łańcuchowa groziła
wymknięciem się spod kontroli. Reszta
uranu i ciężkiej wody oraz pewna ilość
bloczków tlenku uranu pozostała w
Stadtilm, gdzie mieściła się obecnie
siedziba pełnomocnika do spraw fizyki
jądrowej, profesora Gerlacha.
Optymalny rozmiar kostek uranowych
oszacowano na 6 do 7 cm. Kostki, które
pozostały po doświadczeniach
przeprowadzanych przez Diebnera w
Gottow, mierzyły zaledwie 5 cm,
ponieważ zostały prowizorycznie
wykonane z pociętych płyt uranowych
przeznaczonych dla Heisenberga.
Heisenberg i Bothe zdecydowali, że
zamiast przygotowywać nowy komplet
kostek o rozmiarach optymalnych lepiej
będzie dorobić resztę w poprzednim
rozmiarze: łącznie mieli do dyspozycji
664 kostki. Podobnie jak w Berlinie, tak
i tu w centrum podziemnego
laboratorium, w wypełnionej wodą
studni, umieszczono wielki zbiornik ze
stopu aluminiowego. Wnętrze tego
zbiornika wyłożono 10 tonami bloków
grafitowych, pozostawiając cylindryczną
wnękę na właściwy zbiornik reaktora
wykonany ze stopu magnezowego. Na
wzór zaprojektowanych przez Diebnera
doświadczeń w Gottow kostki uranowe”
połączono w „łańcuchy” po osiem lub
dziewięć za pomocą cienkich drutów
z lekkiego stopu. 78 takich łańcuchów
zawieszono u pokrywy zbiornika.
Pokrywę stanowiła warstwa grafitu
ujęta pomiędzy dwie płyty magnezowe.
Źródło neutronów można było
wprowadzać przez kanał w pokrywie.
W końcu lutego doświadczenie B-VIII
można było rozpocząć.

Pod koniec stycznia Hitler podpisał


[81]
dekret „Notprogramm” , mający na
celu zabezpieczenie aktualnych
niemieckich potrzeb wojennych bez
zablokowania najważniejszych badań
o znaczeniu wojskowym. Całe
popołudnie 26 lutego zajęła Gerlachowi
dyskusja w berlińskiej siedzibie Rady
Badań Naukowych Rzeszy nad
konsekwencjami tego dekretu. Stało się
dlań jasne, że jeśli projekty uranowe
mają być nadal realizowane, trzeba
będzie zrezygnować co najmniej
z połowy innych prac badawczych. Tego
samego dnia przygotował precyzyjnie
wyważone w sformułowaniach pismo do
sekcji ekonomicznej Rady,
zatytułowane: „Notprogramm,
[82]
Energiegewinnungsvorhaben” .
W piśmie tym podkreślając, że prace
jego grupy badań jądrowych weszły w
„końcowe stadium”, prosił
o zabezpieczenie działalności instytutów
Towarzystwa im. Cesarza Wilhelma w
Berlinie-Dahlem, Heidelbergu,
Hechingen i Tailfingen oraz ośrodków
badawczych rozlokowanych w Stadtilm,
Haigerloch i Monachium. Jako prace
o szczególnym znaczeniu wymienił
również rozdzielanie izotopów przez
grupę profesora Hartecka oraz prace
profesorów Stettera i Kirchnera nad
neutronami prędkimi, a ponadto budowę
instalacji do produkcji ciężkiej wody w
I. G. Farben i w Bamag-Meguin,
produkcję uranu w firmach Auer i
„Degussa” oraz badania prowadzone
przy pomocy cyklotronu i betatronu.
Gerlach zażądał, by dla prowadzenia
tych wszystkich prac zabezpieczono w
pełni dostawy energii i zaopatrzenie
w materiały oraz zapewniono
pracowników, zgodnie z dekretem
führera „Notprogramm”. Pozostałe
badania miały natychmiast utracić
wszelkie priorytety.
Stos uranowy w Haigerloch, wiosna 1945.
Rysunek przedstawia stos B-VIII, który zbudowano
w jaskini w Haigerloch - była to ostatnia niemiecka
próba uzyskania stanu krytycznego. Kostki
uranowe opuszczono do wewnętrznego zbiornika
i zamocowano pokrywę. Do centrum stosu
wprowadzono źródło neutronów, a następnie
stopniowo napełniano zbiornik ciężką wodą,
mierząc jednocześnie strumień neutronów
w ustalonych odległościach od środka stosu.

Po powrocie do Stadtilm 28 lutego


profesor Gerlach raz jeszcze uciekł się
do argumentu, że jego naukowcy pracują
nad materiałami wybuchowymi.
Nurtowały go poważne obawy o stan
zdrowia pracowników Diebnera,
narażonych na promieniowanie
rentgenowskie, gamma i neutronowe -
zwłaszcza że wszyscy byli ostatnio
wyraźnie niedożywieni, a braki
w odżywianiu mogły zwiększyć
podatność na choroby krwi wywołane
napromienieniem. Gerlach zwrócił się
do Urzędu Aprowizacyjnego w
Weimarze o przyznanie jego ludziom
specjalnych racji żywnościowych, jakie
wydawano pracownikom przemysłu
materiałów” wybuchowych.
Tymczasem w Haigerloch wszystko było
już gotowe do rozstrzygającego
doświadczenia. Naukowcy zgromadzili
się w wąskich korytarzach podziemnego
laboratorium. Opuszczono na miejsce
grafitową płytę z zawieszonymi na
drutach kostkami uranowymi
i umocowano śrubami górną, wypukłą
pokrywę zbiornika. Studnię napełniono
zwykłą wodą z dodatkiem środków
antykorozyjnych, po czym jeszcze raz
sprawdzono wodoszczelne złącza.
Wreszcie do wnętrza rdzenia
wprowadzono przez otwór w pokrywie
źródło neutronów i rozpoczęto powolne
pompowanie bezcennej ciężkiej wody
do wnętrza zbiornika. Co pewien czas
przerywano napełnianie, by zmierzyć
przyrost liczby neutronów wewnątrz i na
zewnątrz aluminiowego zbiornika.
W miarę podnoszenia się poziomu
ciężkiej wody wskazania przyrządów
rosły i wydawało się, że tym razem stos
rzeczywiście osiągnie stan krytyczny.
W miarę jak pełzły w górę wskazówki
przyrządów, rósł również niepokój
kierujących doświadczeniem
Heisenberga i Wirtza. Sprawność stosu
przekroczyła już wyniki wszystkich
poprzednich doświadczeń. Zgodnie
z sugestią Heisenberga w miarę napływu
danych rysowano wykres obrazujący
odwrotność liczby neutronów w funkcji
ilości wpompowanej ciężkiej wody.
Dzięki temu fizycy byli w stanie
przewidzieć, w jakim punkcie reaktor
stanie się krytyczny i zacznie nagle
wytwarzać energię, już bez udziału
źródła neutronów umieszczonego
w centrum. Wirtz uświadomił sobie
teraz ich absolutny brak doświadczenia
w zakresie reaktorów. Nie pomyśleli
o najprostszych choćby
zabezpieczeniach, wiedzieli zbyt mało o
stałej czasowej reaktora, a cały zestaw
był rozpaczliwie kiepsko wyposażony
w przyrządy. Czy blok kadmu wystarczy,
by zahamować reakcję łańcuchową, jeśli
reaktor nagle osiągnie stan krytyczny?
Mimo to, nieświadomi osiągnięć
Fermiego w Chicago sprzed dwu lat,
zdecydowani byli zrobić wszystko, by
przed zakończeniem wojny zrealizować
w Niemczech pierwszą w świecie
reakcję łańcuchową w uranie.
W końcu cały zapas ciężkiej wody
znalazł się w zbiorniku. Nie uzyskali
nieskończonego mnożenia neutronów -
eksperyment zawiódł oczekiwania. Na
każde sto neutronów wytworzonych
przez źródło w centrum stosu reaktor
emitował na powierzchni tylko 670. Był
to najlepszy z dotychczasowych
rezultatów, ale niewystarczający.
Teoretycy obliczyli, że gdyby można
było zwiększyć rozmiary reaktora o 50
procent, zachowując ten sam układ
geometryczny, z pewnością rozwinęłaby
się samopodtrzymująca reakcja
łańcuchowa. Tak więc Heisenberg
musiał wystarać się o 750 kilogramów
ciężkiej wody i prawie tyle samo uranu.
Zasoby pozostałe w Stadtilm, przeszło
300 kilometrów na północ od
Haigerloch, mogły okazać się
wystarczające.

Ze wschodu i zachodu wkraczały na


terytorium Niemiec armie sojusznicze.
22 marca Gerlach wrócił do Berlina
i pozostał tam przez tydzień, aby
zlikwidować swoje biuro. Dr Berkei
i pozostali pracownicy już poprzednio
wyjechali do swych rodzin do Stadtilm.
Gerlach przebywał jeszcze w Berlinie,
gdy z Haigerloch nadeszła budząca
złudne nadzieje wiadomość, że reaktor
bliski jest osiągnięcia stanu krytycznego.
Zatelefonował do Rosbauda i zaprosił
go do siebie. Gdy Rosbaud przybył do
biura Gerlacha o pierwszej w południe
24 marca, zastał Gerlacha w stanie
niezwykłego podniecenia. Gospodarz
bez wstępów wykrzyknął: „Die
Maschine geht - reaktor działa!”
Rosbaud przyznał później, że
wiadomość oszołomiła go. Zapytał
Gerlacha, skąd ta nowina. Profesor
wyjaśnił, że według najświeższych
doniesień z Hechingen wyniki pomiarów
są w całkowitej zgodności z teorią.
Rosbaud przerwał mu: od
doświadczalnego potwierdzenia teorii
do jej praktycznego zastosowania jest
jeszcze daleka droga. Przypomniał
Gerlachowi, ile czasu musiał poświęcić
Bosch, aby na podstawie teorii Habera
opracować metodę przemysłową.
Jednakże Gerlach był pełen
niezachwianego optymizmu. Snuł
projekty przeprowadzenia w ciągu
najbliższych sześciu miesięcy
pierwszych „reakcji chemicznych”
i rozważał możliwość ewakuacji
ośrodka do alpejskiej „reduty” führera.
Rosbaud był wstrząśnięty zachowaniem
swego kolegi i przyjaciela - mówiąc
później o Gerlachu, porównywał go do
dziecka, które nie daje się oderwać od
ulubionej zabawki. Pod tym względem
uczeni podobni są do artystów:
„Opanowani przez ideę, ignorują
rzeczywistość”.
Dla Gerlacha był to olbrzymi triumf. Nie
będzie już potrzebna benzyna, nie będzie
potrzebny rad. Rosbaud niepatriotycznie
zauważył: „Dzięki Bogu, jest już za
późno”. Gerlach nie mógł się zgodzić
z takim punktem widzenia. Mądry rząd,
oświadczył, świadom swej
odpowiedzialności, mógłby wykorzystać
to wielkie osiągnięcie, by wytargować
lepsze warunki pokoju - teraz Niemcy są
w posiadaniu wynalazku o ogromnym
znaczeniu, którego nie mają inne narody.
Jednakże dodał: „Niestety, mamy rząd,
któremu zawsze było brak zarówno
rozsądku, jak i poczucia
odpowiedzialności”. Rosbaud rozwiał
iluzje profesora. Na miejscu
nieprzyjaciela - powiedział -
zlikwidowałbym każdego uczonego,
który spróbowałby takich targów, lub
wsadziłbym go do więzienia
i trzymałbym go tak długo, aż
powiedziałby „wszystko, co wie na
[83]
temat reaktora czy bomby” . Zresztą
Amerykanie i Rosjanie według
wszelkiego prawdopodobieństwa i tak
są bardziej zaawansowani w tej
dziedzinie.
Gerlach opuścił ostatecznie Berlin 28
marca i udał się do Stadtilm. Krążyły
pogłoski, że amerykańskie oddziały są
już niedaleko. Wszelkie prace stanęły.
Uczeni zdecydowali się wspólnie
oczekiwać na dalszy bieg wypadków.
Gerlach nocą wyjechał samochodem do
Monachium. Zatrzymał się na krótko
w stolicy Bawarii, po czym udał się do
Hechingen i Haigerloch, gdzie został
przeprowadzony ostatni eksperyment.
Naradził się z Heisenbergiem, wypił
kawę z Maxem von Laue i spotkał się
z profesorem Otto Hahnem. Heisenberg
opowiedział mu o krokach, jakie
zamierza podjąć w ostatniej próbie
doprowadzenia stosu do stanu
krytycznego. Oprócz dodatkowych ilości
ciężkiej wody i uranu, które miały
przybyć ze Stadtilm, uczony planował -
odrzucając w kąt całą irytującą teorię -
rozmieszczenie w reflektorze
grafitowym cegieł z tlenku uranu
z zasobów Diebnera. Dr Wirtz zauważył
już, że wielkość strumienia neutronów
na zewnątrz reflektora grafitowego
w ostatnich doświadczeniach wyraźnie
wskazuje, że grafit byłby znacznie
lepszym moderatorem, niż wynikało to
z obliczeń profesora Bothe dokonanych
przed czterema laty.
Amerykanie byli już o kilka kilometrów
od Stadtilm. 3 kwietnia Gerlach dotarł
do Monachium i próbował skontaktować
się ze Stadtilm. Okazało się to
niemożliwe. Zanotował w swoim
dzienniku: „Łączność z Turyngią
przerwana - i dodał - wszystkie moje
chryzantemy [sic!] zielenią się na
balkonie”. Próbował skontaktować się
z grupą Diebnera za pośrednictwem
miejscowych władz wojskowych, lecz
znów bez powodzenia. Postanowił
wreszcie pojechać sam, ale ze względu
na sytuację na froncie okazało się to
niemożliwe. Komunikację w Niemczech
ogarniał stopniowo paraliż. Gerlach nie
mógł nawet połączyć się z Erfurtem,
najbliższym dużym miastem w pobliżu
Stadtilm. 8 kwietnia ponowił próby, tym
razem z pomocą miejscowych władz
wojskowych, lecz nie mógł w ogóle
uzyskać połączenia z północną częścią
Niemiec, nawet z samym Berlinem.
Tymczasem w Berlinie dwaj oficerowie
SS złożyli wizytę doktorowi Graue w
Radzie Badań Naukowych Rzeszy,
zapytując, czy w pobliżu frontu nie
znajdują się jakieś ważne ośrodki
naukowe. Graue powiedział im, że
ośrodek w Stadtilm powinien być
natychmiast ewakuowany. SS-mani
obiecali zorganizować kolumnę
ciężarówek i wyruszyli z Berlina.
Rankiem 8 kwietnia przybyła do
Stadtilm jednostka SS. SS-mani
oświadczyli przerażonym uczonym, że
na rozkaz führera wszyscy
„wtajemniczeni” mają być ewakuowani
na południe, do alpejskiej „reduty” -
a ci, którzy odmówią, zostaną
rozstrzelani. Personel Diebnera nie miał
ochoty przekonać się na własnej skórze,
czy ta druga ewentualność traktowana
jest serio. Na szczęście SS-mani,
wyczerpani nocną podróżą, zasnęli na
siedząco w ławkach szkolnych,
z pistoletami maszynowymi na kolanach.
Diebner i Berkei postanowili, że ci,
którym łatwiej znieść trudy podróży
i którzy mają mniej rzeczy, pojadą na
południe, natomiast ci, którym trudniej
się ruszyć, zostaną w Stadtilm, obojętne,
czy należą do „wtajemniczonych”, czy
nie. Berkei na przykład miał pozostać,
natomiast Diebner miał towarzyszyć
transportowi uranu i ciężkiej wody
w ostatniej odysei.
Cały zasób uranu i ciężkiej wody, rad
oraz przyrządy załadowano pospiesznie
na kilka ciężarówek. Kilka godzin
później konwój był gotów do drogi.
Droga wiodła ze Stadtilm przez
Ronneburg do Weida, dokąd ostatnio
ewakuowano Instytut Fizyczno-
Techniczny, i dalej w kierunku
Monachium. 8 kwietnia o 7.30 rano
profesor Gerlach otrzymał drogą
radiową wiadomość od doktora Berkei,
że Diebner wyrusza na południe.
Gerlach wysłał kuriera z tą
wiadomością do Mentzla.

II
W końcu lutego 1945 roku misja
„Alsos”, wkroczywszy na teren Niemiec
w pobliżu Akwizgranu, podjęła na nowo
działalność w Europie. Od czasu
grudniowej akcji w Strasburgu misja nie
miała wiele roboty. Spodziewano się, że
dalsza działalność nie będzie łatwa,
ponieważ większość niemieckich
ośrodków badawczych o istotnym
znaczeniu znajdowała się w strefach
francuskiej i radzieckiej.
Dokumenty znalezione w Strasburgu
potwierdziły, że w produkcji
metalicznego uranu istotną rolę
odgrywały zakłady metalurgiczne Auera
w Oranienburgu, ale Oranienburg miał
się znaleźć w strefie radzieckiej.
Opanowanie fabryki i rozebranie
urządzeń przed wejściem wojsk
radzieckich było wykluczone: zabraniały
tego umowy międzysojusznicze.
Z początkiem marca generał Groves,
kierujący amerykańskim projektem
atomowym, zaproponował, aby fabrykę
Auera zmieść z powierzchni ziemi
intensywnym bombardowaniem. Generał
Marshall zatwierdził propozycję.
Sprawę przejął głównodowodzący
amerykańskiego lotnictwa strategicznego
w Europie. Wczesnym popołudniem 15
marca ponad 600 latających fortec
przeprowadziło zmasowany nalot na
fabrykę. Nalot był tak potężny, że nawet
teraz, po dwudziestu latach, w mieście
działa specjalna komisja, której
zadaniem jest usuwanie niezliczonych
niewypałów ukrytych w ziemi. Straty
wśród ludności były poważne, ale zwiad
dokonany po bombardowaniu wykazał,
że fabryka została całkowicie
zniszczona.
Sir John Anderson, w pełni świadom
ożywionej działalności „Alsosu”,
zaproponował Churchillowi, aby
Brytyjczycy ze swej strony zajęli się
zbadaniem tajników niemieckich prac
nad uranem, gdy tylko wojska
sprzymierzonych przekroczą Ren.
Anderson wysunął pewne propozycje, a
Churchill został poufnie poinformowany,
że poza ich zakres trudno byłoby wyjść
bez narażania się na niepożądane
komentarze ze strony Rosjan. W każdym
razie dr R. V. Jones, kierujący działem
naukowym wywiadu lotniczego,
poczynił przygotowania do wysłania do
Niemiec odpowiednich ludzi, skoro
tylko „interesujące nas miejscowości
w pobliżu Stuttgartu”, to jest Hechingen,
Haigerloch i Tailfingen, zostaną
zdobyte.
W ostatnich dniach marca oddziały
amerykańskie wkroczyły do
Heidelbergu, a 30 marca pracownicy
„Alsosu” zajęli Instytut Fizyki im.
Cesarza Wilhelma. Kierownik naukowy
misji, dr Samuel Goudsmit, wraz z
Fredem Wardenburgiem i doktorem
Jamesem A. Lane przeszukali
laboratoria. Napotkano profesora
Walthera Bothe. Goudsmitowi, który
znał dobrze profesora, przypadła
delikatna misja przesłuchania go. Bothe
chętnie pokazał Amerykaninowi nowy
cyklotron instytutu i omówił prowadzone
tu badania podstawowe, ale odmówił
jakichkolwiek informacji na temat badań
wojskowych, w jakich brał udział.
Pracownicy „Alsosu” odszukali również
doktora Wolfganga Gentnera. Zarówno
Gentnera jak i Bothego pozostawiono
jednak na wolności. 5 kwietnia
Goudsmit przygotował sprawozdanie
z akcji w Heidelbergu i z poszukiwań
w zakładach „Degussy” we Frankfurcie,
przeprowadzonych 3 kwietnia. Misji
udało się dowiedzieć, że profesor Otto
Hahn przebywał w Tailfingen na
południe od Stuttgartu, a Heisenberg i
Max von Laue w Hechingen, oraz że
ostatni stos uranowy ewakuowano z
Berlina-Dahlem do Haigerloch koło
Hechingen. Liczba osób biorących
bezpośredni udział w doświadczeniach
ze stosem nie była wielka: Heisenberg,
małżeństwo Döpel, Kirchner, Stetter,
Hahn i garstka asystentów. Wyjaśniono
również rolę profesora Gerlacha
i ministra Speera w przyznawaniu
niezbędnych priorytetów. Co
najważniejsze, Gentner powiedział im,
że reaktor w Haigerloch nie osiągnął
stanu krytycznego, co świadczyło, że
badania niemieckie nie były zbyt
zaawansowane. Dalsze przesłuchania
prowadzone w Heidelbergu ujawniły, że
istniał jeszcze jeden zespół badawczy,
kierowany przez Diebnera i ulokowany
w Stadtilm, lecz Gentner twierdził, że
grupa ta nie osiągnęła nawet takich
wyników jak grupa Heisenberga.
Po powrocie do Paryża Goudsmit
dowiedział się, że armia generała
Pattona posuwa się naprzód tak szybko,
że Stadtilm będzie zajęty lada dzień.
Niezwłocznie zaalarmował
przebywającego w Heidelbergu Pasha
i po paru dniach oczekiwania
w pobliskim Eisenach misja „Alsos”
wkroczyła do Stadtilm. Miejscowość
została zajęta bez walki 12 kwietnia
około czwartej rano. Niebawem zjawili
się tam agenci misji z Wardenburgiem i
Lanem na czele.
Tym razem zdawano sobie w pełni
sprawę ze znaczenia zdobyczy. W
Paryżu Samuel Goudsmit otrzymał
pospiesznie nagryzmoloną i przesłaną
przez kuriera notatkę od Wardenburga:
„Stadtilm, 12 kwietnia 1945
Sam!
«Alsos uderza znowu!» - Pash.
Po trzech godzinach akcji nie ma
wątpliwości, że natrafiliśmy na
żyłę złota. Diebner wraz z resztą
osób pracujących w tej grupie (z
wyjątkiem jednej) i wraz
z materiałami, tajnymi aktami itp.
zostali w niedzielę (8 kwietnia)
wywiezieni stąd przez gestapo
w nieznanym kierunku.
Mamy jednak:
1. Doktora Berkei, który od
samego początku brał udział
w pracach i gotów jest wszystko
powiedzieć. Wie też wszystko o
Hechingen.
2. Stosy wiele mówiących
dokumentów.
3. Elementy maszyny-U [to jest
stosu uranowego],
4. Sporo aparatury, liczniki itp.
Myślę, że powinieneś znaleźć się tu
jak najszybciej i Mike Perrin też.
Z pewnością poznamy tu założenia
całego projektu, a na południu
uzupełnimy tylko szczegóły
techniczne.
Do zobaczenia wkrótce
Fred”.
Misja „Alsos” zaczęła także działać
w północnych Niemczech. Dr Charles P.
Smyth w Lindau ujął profesora
Osenberga i znalazł zaskakującą ilość
dokumentów Rady Badań Naukowych
Rzeszy. 17 kwietnia Smyth - do którego
dołączyli już dr Colby, major Furman
i sam Goudsmit - odkrył w przędzalni
jedwabiu w Celle zakład produkcji
ultrawirówek doktora Grotha. Przed
dwudziestu laty Groth i Goudsmit
mieszkali razem w czasie studiów.
Obecne spotkanie było dla nich nad
wyraz bolesne. Zaledwie dzień
wcześniej firma Anschütz przedłożyła
ofertę na budowę zakładów
wzbogacania uranu metodą wirówkową
kosztem pół miliona marek. Oferta nie
dotarła już do Rady Badań Naukowych.
Groth oprowadził Goudsmita po
laboratorium, lecz gość starał się
skrócić przykrą wizytę. Napisał potem
list do Grotha, na który Groth
odpowiedział z podziękowaniem,
wyrażając żal z powodu wszystkiego, co
zaszło w ostatnich kilku latach,
i nadzieje na przyszłość. Grotha
przewieziono samolotem do Londynu
i umieszczono w hotelu. Raz jeszcze
został on pobieżnie przesłuchany przez
oficerów wywiadu brytyjskiego, którzy,
jak się wkrótce przekonał, wiedzieli
więcej o niemieckim programie
jądrowym niż on sam.
Była to głównie zasługa komandora
Welsha i Michaela Perrina. Chociaż
wiele zarzucano Welshowi, nikt nie
mógł zaprzeczyć, że miał smykałkę do
pracy wywiadowczej i „umiał
wywąchać pismo nosem”. Brytyjczycy
zorganizowali formalnie wywiad
atomowy w 1944 roku po zawarciu
porozumienia pomiędzy sir Johnem
Andersonem i londyńskimi władzami
wywiadu, z jednej strony, a generałem
Grovesem i innymi osobistościami w
Waszyngtonie, z drugiej, w sprawie
wyłączenia problematyki badań
jądrowych z kompetencji wywiadu
naukowego, co miało prawdopodobnie
na celu uchronienie tajemnicy. Sir John
Anderson wydał w tej sprawie ścisłe
dyrektywy i w listopadzie 1944 roku
zorganizowano w Londynie specjalny
anglo-amerykański komitet do spraw
wywiadu atomowego w składzie:
Perrin, Welsh, dr R. V. Jones, major
Furman i major Calvert. Dwaj ostatni
byli przedstawicielami wywiadu
amerykańskiego.
Dowództwo wywiadu brytyjskiego
przygotowywało szczegółowe plany
doprowadzenia akcji do pomyślnego
końca - zdobycie Haigerloch i
Hechingen było już bliskie. Pułkownik
Pash proponował desant spadochronowy
na Hechingen, aby ująć naukowców
i zdobyć dokumenty. Goudsmit zdołał
temu zapobiec, podobnie jak
i projektowanemu bombardowaniu
Hechingen, twierdząc, że niemieckie
badania atomowe nie są warte nawet
jednej zwichniętej kostki alianckiego
żołnierza.
Wprawdzie agenci misji „Alsos”
wykazywali wiele energii i inicjatywy,
ale Brytyjczycy dysponowali czymś,
czego brakowało Amerykanom,
a mianowicie transportem lotniczym.
Kiedy wiadomość o dokumentach
znalezionych w Stadtilm dotarła do
Londynu, dr R. V. Jones polecił jednemu
ze swych współpracowników,
podpułkownikowi lotnictwa Rupertowi
Gascoigne Cecilowi, wystarać się o
samolot RAF dla przewiezienia grupy
pracowników wywiadu, którzy mieli
połączyć się z misją „Alsos”. Jones i
Cecil zwrócili się w tej sprawie do
marszałka lotnictwa Bottomleya.
Z tą pierwszą grupą poleciał komandor
Welsh. Michael Perrin, zastępca
kierownika „Tube Alloys”, miał
dołączyć później. Dakotą dotarli do
Frankfurtu, a stamtąd samochodem do
Stadtilm. Goudsmit i Wardenburg
znajdowali się już w ponurym budynku
szkolnym, który służył profesorowi
Gerlachowi jako ostatnia kwatera.
Z papierów Gerlacha udało im się
odtworzyć pełną historię niemieckich
badań atomowych - od
najwcześniejszych idei militarnego
wykorzystania rozszczepienia uranu
z pierwszych miesięcy wojny aż do
zbudowania w Berlinie-Dahlem reaktora
B-VII.
W tym czasie pozostali członkowie misji
brytyjskiej udali się do Paryża, aby
następnie dołączyć do pierwszej grupy
i wziąć udział w zasadniczej operacji.
Michael Perrin przybył z Londynu wraz
z sir Charlesem Hambro,
przedstawicielem Combined
Development Trust - angielsko-
amerykańsko-kanadyjskiej organizacji
założonej dla sprawowania kontroli nad
światowymi zasobami uranu. W Paryżu
przyłączył się do nich profesor Norman,
tłumacz z grupy doktora Jonesa. Samolot
wylądował w Reims, gdzie odbyła się
konferencja z generałem Bedell Smithem
na temat planowanych operacji
wojskowych, mających na celu
opanowanie okolicy Hechingen. W
Heidelbergu nowo przybyli połączyli się
z Pashem, Goudsmitem i Furmanem.
Nawet gen. Groves przysłał swego
reprezentanta, pułkownika Lansdale’a,
szefa służby bezpieczeństwa „Projektu
Manhattan”.
Podstawową trudność stanowił fakt, że
okolice Freiburga, Stuttgartu i
Friedrichshafen, gdzie Niemcy
skoncentrowali badania atomowe, miały
być okupowane przez Francuzów i że
w tym rejonie nie było jednostek
amerykańskich. „Moje ostatnie kontakty
z Joliotem wzbudziły we mnie
przekonanie, że nic, co mogłoby
interesować Rosjan, nie powinno wpaść
w ręce Francuzów” - pisał później gen.
Groves. W miarę jak Armia Radziecka
parła na zachód, Churchill zaczął
niepokoić się, że Rosjanie mogliby
w jakiś sposób skorzystać z wyników
niemieckich badań atomowych. 19
kwietnia zakomunikował Edenowi, że
nie mogąc przebić się w kierunku
Berlina alianci powinni skierować
wysiłki na osiągnięcie dwu celów:
zdobyć Lubekę i jednocześnie „posuwać
się w kierunku Linzu na spotkanie
Rosjan, a ponadto dzięki manewrowi
okrążającemu wojsk amerykańskich
zdobyć rejon na południe od Stuttgartu.
Tutaj bowiem - kontynuował Churchill -
znajdują się najważniejsze ośrodki
niemieckich badań atomowych.
Instalacje te trzeba opanować z uwagi na
konieczność zabezpieczenia ścisłej
tajemnicy tych badań”.

Większość niemieckich zapasów rudy


uranowej nie została dotychczas
odnaleziona. Poprzedniej jesieni
Calvertowi udało się stwierdzić, że
tropy prowadzą do kopalni soli
w pobliżu Stassfurtu, należącej do
nadzorowanego przez rząd Towarzystwa
Badań Przemysłowych (WiFo).
Pospiesznie sformowano zespół
brytyjsko-amerykański, w skład którego
weszli płk Lansdale, Calvert, sir
Charles Hambro oraz David Gattiker,
asystent Perrina. Wszyscy Brytyjczycy
nosili mundury wojskowe. W kierunku
Stassfurtu posuwały się z dwóch stron
armie: amerykańska i radziecka. Grupa
przyłączyła się do 83 dywizji piechoty
i szybko opanowała poważnie
zniszczony przez bombardowania
zakład. Przy pomocy niemieckiego
zarządcy fabryki odnaleziono 1100 ton
rudy belgijskiej, zmagazynowanej
w szopie w butwiejących beczkach.
Zbiegiem okoliczności w sąsiedztwie
znajdowała się wytwórnia beczek,
w której pod nadzorem Amerykanów
wykonano około 20 tysięcy nowych
beczek w celu przewiezienia cennej
rudy uranowej. W ciągu trzech dni cały
transport skierowano na zachód, poza
linię przyszłej „żelaznej kurtyny”,
i zmagazynowano w hangarze na lotnisku
Hildesheim.
Produkcja metalicznego uranu w
Niemczech stanęła ostatecznie 15
kwietnia. Zakład redukcji uranu w
Fabryce Chemicznej w Grünau,
należącej do „Degussy”, którego
budowę zaczęto w pierwszych
miesiącach 1942 roku, pierwszą partię -
224 kilogramy - metalicznego uranu
wyprodukował w grudniu 1944 roku.
Wyposażenie zakładu i moc produkcyjna
- 1000 kilogramów uranu lub toru
metalicznego miesięcznie - były takie
same jak w zbombardowanej fabryce we
Frankfurcie, jednakże do połowy
kwietnia 1945 roku wyprodukowano tu
zaledwie 1500 kilogramów uranu.
W styczniu 1945 roku przerób uranu,
a mianowicie przetapianie, odlewanie
i walcowanie płyt, przeniesiono
z innego zakładu „Degussy” we
Frankfurcie do fabryki Auera pod
Berlinem, gdzie do końca wojny
przerobiono dalsze 400 kilogramów.
Z łącznej ilości 14,3 ton metalicznego
uranu, wytworzonego w czasie wojny
przez niemieckie fabryki, zaledwie 5,5
tony przetopiono i odlano w formie płyt
i kostek. Cała reszta pozostała w postaci
proszku.
23 kwietnia gen. Groves mógł donieść
generałowi Marshallowi w
Waszyngtonie, że możliwość posiadania
przez Niemcy bomby atomowej została
definitywnie wykluczona. W swoim
raporcie Groves wyjaśniał:
„W 1940 roku armia niemiecka
zarekwirowała w Belgii i wywiozła do
Niemiec około 1200 ton rudy uranowej.
Dopóki materiał ten znajdował się
w dyspozycji wroga, musieliśmy liczyć
się z możliwością, że stara się on
wytworzyć broń atomową.
Wczoraj zawiadomiono mnie
telefonicznie, że moi ludzie odnaleźli
rudę w Niemczech w pobliżu Stassfurtu
i że przewieziono ją w bezpieczne
miejsce, gdzie znajduje się pod kontrolą
władz brytyjskich i amerykańskich.
Zdobycie tego materiału, który stanowi
większą część zasobów uranu w
Europie, wyklucza ostatecznie
możliwość, by Niemcy były w stanie
użyć bomby atomowej w tej wojnie”.
Tego samego dnia, 23 kwietnia 1945
roku, oddział dowodzony przez
pułkownika Pasha opanował
Haigerloch. Dwa dni wcześniej Francuzi
przekroczyli linię, na której powinni się
zatrzymać, kierując się ku Sigmaringen,
gdzie mieli przebywać pozostali przy
życiu członkowie rządu Vichy. Pashowi
oddano natychmiast pod komendę 1279
batalion saperów armii amerykańskiej
z rozkazem wyprzedzenia Francuzów.
Przy zajęciu Haigerloch obecni byli gen.
Eugene Harrison, szef wywiadu Szóstej
Grupy Armii Amerykańskiej, oraz
Michael Perrin, który przyleciał z
Londynu. 24 kwietnia wyłamano drzwi
do jaskini, w której znajdował się
reaktor. Welsh, Perrin, Lansdale,
Furman i pozostali wkroczyli do
wnętrza. Tunel i jaskinia były wilgotne
i ciemne. Posłano po świece. Otwór
w dnie jaskini był zakryty. Obecni
żywili pewne obawy, czy odsłonięcie
studni nie narazi ich na promieniowanie.
Perrin był zapewne jedynym, który
widział już reaktor atomowy bliski stanu
krytycznego - olbrzymi stos grafitowy,
budowany przez Fermiego w Chicago na
wiosnę 1942 roku. Tu uderzył go brak
jakichkolwiek zabezpieczeń przed
promieniowaniem. Stos
prawdopodobnie nie osiągnął stanu
krytycznego, w przeciwnym razie
pracujący przy nim Niemcy musieliby
być już poważnie chorzy. Perrin polecił
otworzyć pokrywę. Tego samego dnia
reaktor całkowicie rozebrano. W studni
nie było ani uranu, ani ciężkiej wody.
W pobliżu znaleziono jedynie kilka
beczek ciężkiej wody. Załadowano je na
ciężarówki wojskowe razem z blokami
grafitu, jakie otaczały reaktor. Aby
Francuzi nie znaleźli żadnego śladu po
doświadczeniach, kiedy będą okupować
wioskę, jeden z pułkowników
zaproponował wysadzenie w powietrze
zabytkowej kaplicy stojącej na szczycie
wzgórza. Jej ruiny miały zawalić
całkowicie wejście do jaskini.
Miejscowy ksiądz gorąco zaprotestował
przeciw temu projektowi i z pomysłu
zrezygnowano.
Kiedy misja opuściła Haigerloch,
saperzy wysadzili jaskinię w powietrze.
Perrin wraz z innymi podążył do
Hechingen na spotkanie z Goudsmitem.
Miasto zostało zajęte przez oddziały
francuskie i marokańskie w niedzielę 22
kwietnia o czwartej po południu.
Opanowano je bez walki, bowiem po
ucieczce miejscowych nazistowskich
dygnitarzy partyjnych oddziały
Volkssturmu rozproszyły się. Von
Weizsäcker nadal pracował
w instytucie, ale Francuzi nie
interesowali się nim. Wszelkie
dokumenty oraz uran i ciężka woda z
Haigerloch zostały ukryte w miejscu,
w którym - jak się spodziewano - nikt
ich nie będzie szukał. Heisenberg
opuścił Hechingen już w poprzedni
piątek. Po trzech dniach i nocach jazdy
rowerem dotarł do rodzinnego domu w
Urfeld w górach Bawarii i tu oczekiwał
końca. 23 kwietnia około 8.30 rano
cztery amerykańskie samochody
pancerne i kilka ciężarówek jednostki
transportowej Szóstej Grupy Armii
Amerykańskiej wkroczyły do Hechingen.
Płk Pash i gen. Harrison udali się na
teren laboratoriów przy Weiherstraße i
Tübingerstraße. W jednym ze skrzydeł
fabryki włókienniczej Grotza, zajętym
przez Instytut im. Cesarza Wilhelma,
odnaleziono pokój Heisenberga. Ku
swemu zdumieniu Pash znalazł tam
wspólne zdjęcie Heisenberga i
Goudsmita, zrobione na molo w chwili
wyjazdu Heisenberga z Ameryki w 1939
roku. Pash rozlokował pracowników
misji w budynkach fabryki.
Aby zapobiec wywiezieniu przez
Francuzów personelu lub sprzętu
z laboratorium, Amerykanie zaopatrzyli
Niemców w dokumenty zabraniające
przetrząsania laboratoriów. Dwaj agenci
amerykańscy zjawili się u doktora
Bagge, przeszukali mieszkanie i zabrali
z sobą wszystkie dokumenty, poczynając
od 1942 roku, z obietnicą ich zwrotu.
W jednym z pomieszczeń fabryki Grotza
znaleziono prototyp urządzenia
opracowanego przez doktora Bagge do
rozdzielania izotopów uranu oraz
podobne urządzenie projektu młodego
uczonego, doktora Korschinga. Działało
ono niezwykle sprawnie: współczynnik
rozdzielania izotopów dla pojedynczego
stopnia był czterokrotnie wyższy niż
w jednym stopniu kaskady rozdzielczej
w metodzie dyfuzji gazowej stosowanej
przez Amerykanów.
Losy śluzy izotopowej doktora Bagge
były niezwykle urozmaicone.
Dwukrotnie zniszczona w trakcie
bombardowania Berlina, trzykrotnie
ewakuowana, dopiero w tych ostatnich
dniach osiągnęła stadium końcowych
prób. Koncern I. G. Farben dostarczył
kilka szpetnych żelaznych butli
napełnionych sześciofluorkiem uranu -
można było rozpoczynać doświadczenia.
Było już jednak za późno. 24 kwietnia
żołnierze amerykańscy przyprowadzili
doktora Bagge na przesłuchanie, które
prowadził Goudsmit. Na oczach twórcy
żołnierze rozbierali śluzę izotopową.
Z jej wnętrza wydobywały się trujące
opary sześciofluorku uranu. Bagge
musiał im pomóc w rozbiórce
i zapakowaniu przyrządu do skrzyń.
„Jeden z żołnierzy wzruszył ramionami
i powiedział: «C’est la guerre,
monsieur!». Widać było, że robi to
z wyraźną przykrością. Był to
Amerykanin. Około siódmej wyszedłem
z instytutu”.
Zaledwie Bagge wrócił do domu, zjawił
się u niego jakiś amerykański żołnierz
z poleceniem, aby następnego ranka był
gotów do wyjazdu w nieznanym
kierunku. Nieobecność miała potrwać
kilka tygodni. Zgnębiony Bagge
obiecywał zaprzestać wszelkiej pracy
nad śluzą izotopową, ale jego błagania
pozostały bez echa.
Ten sam los spotkał doktora Korschinga.
Urządzenie jego pomysłu rozebrano
i załadowano na ciężarówki. Niemiecki
mechanik odciągnął uczonego na bok
i podsunął myśl ukrycia istotniejszych
części urządzenia, aby Amerykanie nie
byli w stanie złożyć go na powrót.
Korschingowi nie przyszedł taki pomysł
do głowy, ale chętnie się zgodził
i szereg części schowano.
Przesłuchiwanie naukowców ciągnęło
się przez cztery dni. Profesor von
Weizsäcker i dr Wirtz byli kilkakrotnie
przesłuchiwani przez Goudsmita. Udało
mu się podstępem namówić ich do
ujawnienia schowka, w którym ukryto
uran i ciężką wodę z Haigerloch.
Goudsmit przekonał ich, że
w przyszłości sami będą potrzebowali
tych materiałów, kiedy pod nadzorem
aliantów podejmą na nowo
doświadczenia. 26 kwietnia grupa
Brytyjczyków i Amerykanów udała się
do odległego o 15 kilometrów
Haigerloch. Ciężka woda ukryta była
w bańkach po benzynie w piwnicy
starego młyna, a setki kostek uranowych
- zakopane na polu w pobliżu wsi.
Profesor von Weizsäcker i dr Wirtz
podpisali raczej zbędny dokument
upoważniający Amerykanów do
zabrania uranu i ciężkiej wody. Przy
odkopywaniu uranu Michael Perrin sam
wziął się za łopatę. Po powrocie do
Hechingen Perrin i Welsh napisali
i zaszyfrowali obszerny raport z opisem
akcji, który następnie za pomocą
radiostacji, którą mieli ze sobą,
przekazano do centrali w Londynie.
Raport poprzez Wallace Akersa
doręczono sir Johnowi Andersonowi.
Tymczasem Pash, Wardenburg i Lane
udali się do Tailfingen. Przypadkowy
przechodzień wskazał im drogę do
laboratorium Instytutu Chemii im.
Cesarza Wilhelma, które mieściło się
w starym budynku szkolnym. Szkołę
otoczono, dwaj agenci Pasha weszli do
wnętrza i spytali o Otto Hahna. Stary
chemik był wychudzony i robił wrażenie
chorego - w ciągu ostatniego roku stracił
na wadze piętnaście kilogramów.
Zapytany o tajne raporty i dokumenty,
o których wiadomo było, że zostały
wysłane do niego ze Stadtilm,
odpowiedział krótko: „Są tutaj”. W tym
samym budynku znaleziono też profesora
von Laue.
Profesora Hahna rozłączono z żoną
i synem, który po utracie ręki na froncie
wschodnim leżał w ciężkim stanie
w miejscowym szpitalu, i wraz z von
Lauem przewieziono do Hechingen.
Pierwszą czynnością Hahna po
przyjeździe było napisanie listu do
Stanów Zjednoczonych do Klary Lieber,
która przed sześciu laty brała udział
w pracach i uczestniczyła w jego
słynnych odkryciach. List wręczył
Goudsmitowi z prośbą o wysłanie go do
USA, lecz jak wszystkie listy pisane
przez Niemców w tym czasie został on
skonfiskowany i nigdy nie dotarł do
adresatki.
Lista naukowców niemieckich, których
Amerykanie postanowili wywieźć,
spowodowała pewne pretensje i tarcia.
Von Weizsäcker uważał, że fizycy
pokroju Baggego czy Korschinga nie
zasługują na to, by ich włączyć do tego
grona. Kiedy cała grupa miała już
wyruszyć z Hechingen, von Weizsäcker
nagle zdecydował się ujawnić miejsce
przechowywania reszty dokumentów
dotyczących niemieckich badań
atomowych. Kryjówkę szczelnie
zamkniętej puszki z dokumentami
stanowiło szambo jego domu. Puszkę
odnaleziono, a nieprzyjemny obowiązek
zbadania materiałów przypadł
Goudsmitowi. Pracowicie układana
przez wywiad mozaika została wreszcie
skompletowana: dysponowano już
pełnym zestawem tajnych raportów
o wynikach prac prowadzonych w
Niemczech, co łącznie z notatkami
Gerlacha pozwalało na odtworzenie
historii badań.
Nie wiedząc nic o specjalnym
porozumieniu brytyjsko-amerykańskim
w sprawie wywiadu atomowego,
profesor Norman i podpułkownik Cecil
uważali, że dokumenty zdobyte przez
misję „Alsos”, które miały być
przesłane przez Londyn do Waszyngtonu,
powinny zostać w całości skopiowane
przez wywiad brytyjski. Zadanie
musiałoby zostać wykonane w ciągu
jednej nocy. Pomysł przekazano R. V.
Jonesowi do Londynu za pomocą tej
samej radiostacji co poprzednio.
W centrali wywiadu istniał specjalny
zespół zajmujący się kopiowaniem
dokumentów. Jones postawił na nogi nie
tylko całą tę grupę, ale ponadto
porozumiał się jeszcze z kilkoma
ministerstwami, prosząc o pomoc w tym
ogromnym, jak na jedną noc, zadaniu.
Oficerowie brytyjscy biorący udział
w misji zostali o tym zawiadomieni
telegraficznie.
Wczesnym rankiem 27 kwietnia misja
„Alsos” opuściła Hechingen.
W jeepie pułkownika Lansdale’a jechał
tłumacz, profesor Norman. Lansdale,
jako szef służby bezpieczeństwa
generała Grovesa, znał stan i postępy
badań amerykańskich. Zalecił on
Normanowi, by wszystkie sprawy
utrzymać w tajemnicy jeszcze przez trzy
miesiące - gdy bomba zostanie użyta,
tajemnica przestanie obowiązywać.
„Piątek, 27 kwietnia 1945. Parę minut
po ósmej rano przyjechali po mnie
samochodem [pisał Bagge], Pożegnałem
się z rodziną krótko, lecz czule.
W ostatniej chwili było dużo łez, a i
mnie samemu trudno było się opanować.
Krótko po dziewiątej długa kolumna
samochodów opuściła instytut, kierując
się w stronę Heidelbergu. Zabrano
profesorów: Hahna, von Laue, von
Weizsäckera, oraz doktorów: Wirtza,
Korschinga i mnie. Do Heidelbergu
dotarliśmy o czwartej po południu.
Umieszczono nas w domu przy
Philosophen-Weg. Wspaniały stąd
widok na miasto i Neckar. Na
horyzoncie można wypatrzyć wieże
katedry w Spirze”.

Sprowadzenie niemieckich dokumentów


do Londynu miało być triumfalnym
uwieńczeniem wysiłków wywiadu
brytyjskiego. Lecz w tym miejscu
poróżniły się dwie grupy Brytyjczyków
wchodzących w skład misji. Pod
nieobecność podpułkownika Cecila,
który organizował przelot Dakoty RAF
do Londynu, postanowiono, że
dokumenty zgromadzone przez „Alsos”
zostaną skierowane wprost do
Waszyngtonu, bez zatrzymywania w
Londynie. Cecil i Norman,
powiadomieni niebawem o tej decyzji,
uznali ją za wysoce krzywdzącą. W ich
mniemaniu dwaj pozostali Brytyjczycy -
Welsh i Perrin - działając ręka w rękę z
Amerykanami, usiłują pozbawić wywiad
brytyjski cennych dokumentów. Żaden
z nich nie wiedział, jak ogromną wagę
przywiązywano do wywiadu atomowego
- jak pamiętamy, Churchill wspominał o
„szczególnej tajemnicy”, jaką ma być
otoczona ta dziedzina - a w związku
z tym, o specjalnych krokach podjętych
w tej sprawie przez Andersona
i generała Grovesa.
Nieświadomi tego wszystkiego, Cecil i
Norman długo zastanawiali się nad
dalszym postępowaniem, po czym
powrócili do gorącej dyskusji
z pozostałymi. Przy świetle świec -
Heidelberg pozbawiony był
elektryczności - wywiązała się
zasadnicza debata pomiędzy Cecilem
a pułkownikiem Lansdale. O drugiej nad
ranem, kiedy wreszcie zacietrzewieni
dyskutanci rozeszli się, jasne było, że
Amerykanie wygrali. Oczywiście Perrin
i Welsh nie mieli prawa wyjaśnić
swoim ziomkom rzeczywistej przyczyny
swego postępowania. Kiedy Perrin
i pozostali Brytyjczycy wracali 28
kwietnia do Londynu, atmosfera
w samolocie była niezwykle napięta.
Takie zakończenie działalności misji,
w której pokładano tyle nadziei, musiało
być dla Perrina i Normana niezmiernie
przykrym zgrzytem.
Kilka dni później zastępca szefa
wywiadu zwołał zebranie w celu
ustosunkowania się do protestu
zgłoszonego z inicjatywy Jonesa
w związku z tak oczywistą zdradą
interesów wywiadu brytyjskiego. Stronę
zainteresowaną reprezentowali na
zebraniu Jones i Cecil. Obecni byli także
Perrin i Welsh. Można się zastanawiać,
czy przewodniczący zebrania był równie
świadom specjalnych dyrektyw
wydanych przez Andersona jak jego
szef, pozostaje jednak faktem, że Perrin i
Welsh usłyszeli same pochwały za
sposób przeprowadzenia akcji dla
zdobycia wyników niemieckich badań
atomowych, i to w szczególnie trudnej
sytuacji wynikłej z problematycznej
współpracy brytyjsko-amerykańskiej
w dziedzinie atomistyki.
W głębi duszy Jones musiał
podejrzewać, że Michael Perrin
i komandor Welsh celowo tak
prowadzili sprawę, by pozostać
jedynym ogniwem łączącym wywiad
atomowy z władzami brytyjskimi.

Przesłuchania uczonych niemieckich


trwały nadal. 29 kwietnia Bagge
zanotow«ł: „Wezwany wraz z Wirtzem i
von Weizsäckerem do Goudsmita.
Zasadnicze pytanie: gdzie jest Diebner?
Nikt nie wie”.
Rozpoczęto także systematyczne
poszukiwania Heisenberga. 1 maja ujęto
Walthera Gerlacha w momencie, gdy
siedział przy pracy w laboratorium
fizyki uniwersytetu monachijskiego. 19
kwietnia Gerlach otrzymał wiadomość,
że SS wydała nakaz aresztowania go,
wobec czego wraz z jednym ze swoich
asystentów przedostał się w góry
Bawarii i tu czekał na dalszy rozwój
sytuacji. Kilkakrotnie usiłował
telegraficznie lub przez telefon nawiązać
kontakt z konwojem Diebnera, lecz bez
powodzenia. 22 kwietnia, w dniu, kiedy
Hitler wydał ostatnią odezwę
wzywającą do obrony Berlina, Gerlach
otrzymał polecenie udania się do
Innsbrucku dla przygotowania
pomieszczeń dla laboratorium i ludzi
Diebnera. Po trzech dniach poszukiwań,
w czasie których aresztowano go na
krótko jako rzekomego szpiega
brytyjskiego, odnalazł konwój w wiosce
leżącej między Tölz a Tegernsee. Kilka
dni wcześniej większość SS-manów
tworzących eskortę konwoju została
wzięta do niewoli w potyczce. 25
kwietnia rano Gerlach rozdzielił konwój
na mniejsze grupy i część posłał do
Garmisch-Partenkirchen, a sam wraz
z resztą uranu i ciężkiej wody wrócił do
swego dawnego instytutu do
Monachium. Tu odnalazł biuro
ewakuowanej Rady Badań Naukowych
Rzeszy i pobrał gotówką ostatnie pół
miliona marek na opłacenie poborów
i zaległych rachunków.
W Monachium panował spokój. „U
matki kwitnie janowiec” - zapisał
w dzienniku. Pół miliona marek wpłacił
na swoje konto w banku w Monachium.
W 1946 roku po powrocie z Anglii,
gdzie był internowany, okazało się, że
suma ta w całości, przeliczona na nową
walutę, znajduje się w banku.
Monachium zostało zdobyte 30 kwietnia
wieczorem. Następnego popołudnia
odnalazł Gerlacha dr Baumann z misji
„Alsos”. Padał gęsty śnieg. Gerlach
robił wrażenie zmęczonego i chorego.
Niebawem w wiosce odległej o 30
kilometrów na południowy wschód od
Monachium ujęto też i Diebnera. Miał
przy sobie 80 000 marek. Następnego
dnia płk Pash odszukał dom Heisenberga
w Urfeld. Rzeczy uczonego były
spakowane. Zaprowadzono go do
opancerzonego samochodu i usadowiono
pomiędzy dwoma uzbrojonymi
żołnierzami armii amerykańskiej.
Samochód ruszył główną ulicą Urfeld.
Przed nim jechał jeden czołg, a za nim
drugi i kilka jeepów. Zgromadzony tłum
mieszkańców uznał, że nawet Stalin nie
miałby lepszej eskorty. Heisenberga i
Diebnera przewieziono do nowej
kwatery „Alsosu” w Heidelbergu.
Amerykanie wkrótce przekonali się, że
Diebner jest więźniem wyjątkowo
ponurym i nieskłonnym do udzielania
informacji. Nawet im rzucała się w oczy
wrogość Heisenberga i jego kolegów do
Diebnera. „Ich rozmowy z nim
ograniczają się do monosylab” -
zanotował Goudsmit.
2 maja poinformowano Winstona
Churchilla o przebiegu akcji anglo-
amerykańskiej w „podejrzanych
okolicach Stuttgartu” i o zdobyczach
misji: znaleziono prawie cały niemiecki
zasób uranu oraz około półtorej tony
ciężkiej wody. Szczególny sukces
stanowiło ujęcie niemieckich uczonych
i zdobycie większości ich notatek. „Z
ulgą stwierdziliśmy - powiedział lord
Cherwell premierowi - że ich prace są
przynajmniej o trzy lata opóźnione
w stosunku do naszych
i amerykańskich”. W piśmie do
Churchilla lord Cherwell pominął co
prawda fakt, że większość osiągnięć
niemieckich pochodziła sprzed trzech
lat; w późniejszym okresie Niemcy
praktycznie marnowali tylko czas.

Na początku 1945 roku dr Rosbaud, ten


sam, który współpracował z
Brytyjczykami, odwiedził po raz ostatni
laboratorium Manfreda von Ardenne w
Berlinie-Lichterfełde. Skutki
bombardowania, od którego pracownia
poważnie ucierpiała przed dwoma laty,
zostały już całkowicie usunięte.
W podziemiu zbudowano nowe,
wspaniałe laboratorium, znakomicie
zabezpieczone przed bombardowaniem.
Akcelerator van de Graaffa, cyklotron
i prototyp elektromagnetycznego
separatora izotopów należały do
najnowocześniejszych urządzeń z tej
dziedziny w Niemczech. Tego samego
dnia w czasie wizyty u Gerlacha
Rosbaud opowiedział mu o tym, co
widział, i zauważył, że von Ardenne
zapomniał o jednym: kiedy wejdą
Rosjanie, wszystko rozmontują
i zabiorą. Gerlach dodał, że Rosjanie
wezmą także i von Ardenne i że
zrekonstruuje on im wszystko
w dziesięciokrotnie większej skali
i będzie pracował dalej.
Gerlach niewiele się pomylił. Kiedy
skończyły się działania wojenne,
Rosjanie odszukali naukowców
związanych z programem uranowym,
między innymi Bewilogua, Döpela,
Geiba, Hertza, Vollmera, Wirtha,
Herrmanna, von Ardenne, Thiessena,
Timofeeffa, Riehla i Zimmera.
Większość pojechała do Związku
Radzieckiego dobrowolnie na
korzystnych kontraktach. Okazało się, że
Rosjanie są doskonale zorientowani,
czyje prace są już przestarzałe. Za
eksperta w dziedzinie technologii
otrzymywania i oczyszczania uranu
uważali Riehla.
Rosjanie szybko się zorientowali, że
Amerykanie zbombardowali
Oranienburg, aby unieruchomić zakłady
Auera. Riehl, którego oficerowie
radzieccy przyprowadzili do fabryki na
inspekcję zniszczeń, na podstawie
usłyszanych uwag domyślił się, że znają
oni przyczynę ataku amerykańskiego
lotnictwa. Rosjanie odkryli też wkrótce,
że Amerykanie, wbrew wszelkim
podpisanym umowom, wywieźli uran ze
Stassfurtu. Powiedział o tym niemieckim
uczonym pracującym w jego resorcie
radziecki minister do spraw energii
jądrowej A. P. Sawieniagin. W
Oranienburgu znaleziono zaledwie kilka
ton tlenku uranu o dużej czystości.
W strefie radzieckiej znajdował się
także zakład przetapiania uranu
„Degussy”, który został ewakuowany do
Stadtilm. W Rheinsbergu, gdzie obecnie
została wzniesiona pierwsza
elektrownia jądrowa NRD, znaleziono
resztę wywiezionego tam metalicznego
uranu: 5 ton w postaci proszku oraz
pewną ilość kostek z litego metalu. Te
zasoby oraz 25 ton nie oczyszczonego
tlenku uranu i soli uranowych z różnych
magazynów firmy Auer wykorzystali
naukowcy radzieccy do prac nad bombą
atomową.
W Dahlem Rosjanie przejęli
wyposażenie, łącznie
z wysokonapięciowym akceleratorem
liniowym. Pozostawiona na podwórzu
Instytutu Fizyki mniej typowa aparatura
fizyczna leżała tam jeszcze 30 lipca,
kiedy dr Goudsmit przeprowadzał
inspekcję. Agenci „Alsosu” stwierdzili,
że budynek stanowił kwaterę
dowództwa wywiadu amerykańskiego,
„zapewne nieświadomego ważności
obiektu” - jak pisał w raporcie do
Waszyngtonu Goudsmit. Amerykanie
wyrzucili pozostałe resztki wyposażenia
do ogródka na tyłach budynku, razem
z blokami tlenku uranu, grafitu i ołowiu.
W sławetnym schronie Goudsmit znalazł
przykrytą deskami studnię reaktora oraz
urządzenie służące do zdalnego
wprowadzania radowo-berylowego
źródła neutronów do wnętrza stosu.
W biurze zarządu firmy Auer Goudsmit
spotkał sekretarkę Riehla, Fräulein
Blobel, która powiedziała mu, że
Rosjanie przejęli wszystkie akta firmy,
kontrakty i dokumentację technologiczną.
I to już jest koniec historii niemieckiego
programu badań nad uranem.
Dr Albert Vögler, prezes Towarzystwa
im. Cesarza Wilhelma, dożył końca
wojny, lecz go nie przeżył. Vögler był
jak na dostojnika III Rzeszy człowiekiem
o wyjątkowo prawym charakterze.
W ostatnich latach odnosił się coraz
bardziej krytycznie do swego rządu, lecz
nie chciał posunąć się do sabotowania
w jakikolwiek sposób wojennego
wysiłku ojczyzny w chwili, gdy
walczyła ona o ocalenie. W dniu, kiedy
brytyjskie oddziały łupiły jego
mieszkanie z gromadzonej przez całe
życie kolekcji dzieł sztuki, udał się do
pobliskiego kościoła i zażył tam
truciznę. Dr Basche, początkowo
zwierzchnik Diebnera w Urzędzie
Uzbrojenia Armii, zginął w ostatnich
dniach wojny w walkach o
Kummersdorf. Nie wiadomo, co się
stało z profesorem Erichem
Schumannem.
Podczas gdy internowani w Paryżu
najwybitniejsi niemieccy fizycy jądrowi
wiedli niezbyt wesoły żywot, pełni
niepokoju o swoje rodziny, dom
i przyszłe losy, profesor Paul Harteck,
uczony, który, gdyby mu dano pieniądze,
ludzi i materiały, niewątpliwie
wyprodukowałby dla Rzeszy bombę
atomową, wciąż jeszcze przebywał na
wolności. Bez zezwolenia władz
brytyjskich dwaj agenci „Alsosu” udali
się do Hamburga, znajdującego się
w strefie brytyjskiej, odnaleźli tam
Hartecka, wsadzili go do jeepa - za
kierownicą siedział major Russell
Fisher - i przeszmuglowali do strefy
amerykańskiej.
Harteck - nadal pełen ducha bojowego
i niezachwianej odwagi - zorientował
się, że jadą do Paryża. W wojskowej
bluzie i w berecie, z krótko
przystrzyżonym na wojskową modłę
wąsikiem, wyglądał godnie i z łatwością
można go było wziąć za brytyjskiego
oficera. W miarę jak przed jego oczyma
przesuwał się krajobraz Francji,
wspominał wszystko, co się wydarzyło
od dnia, kiedy wraz z Willi Grothem
w kwietniu 1939 roku napisali list do
Ministerstwa Wojny - konferencje w
Berlinie, krytyczną sytuację z ciężką
wodą, projekt ultrawirówki, nadzieje
budzące się i gasnące na przemian.
Domy Paryża były obwieszone flagami,
a w powietrzu czuło się wiosnę. Ulice,
którymi mały jeep jechał przez
przedmieścia Paryża, były zapełnione
ludźmi - zapewne tego dnia miała się
odbyć jakaś parada. Tłum, widząc jeepa
z imponującymi oznakami, majorem za
kierownicą i anonimowym pasażerem
z tyłu, zaczął wiwatować - Harteck
wstał i salutował.
12
Próba podsumowania

W ciągu kilku ostatnich dni wojny


zaczęły krążyć w południowych
Niemczech fantastyczne pogłoski: W
Monachium funkcjonariusze partyjni
chodzili od domu do domu, rozsiewając
wieści, iż wkrótce Niemcy użyją bomby
atomowej. Wiele ludzi wierzyło tym
pogłoskom. Pułkownik Geist, szef
wydziału badań technicznych Speera,
w trakcie ucieczki spotkał swoją żonę,
również uciekającą przed
nieprzyjacielską armią, która
dopytywała się z nadzieją w głosie, czy
Hitler nie ma w zanadrzu jakiejś
cudownej broni, mogącej nawet w takiej
sytuacji zmienić klęskę w zwycięstwo.
Geist odpowiedział, że nic takiego nie
istnieje, przez pewien czas żywiono
nadzieję, iż uda się wyprodukować
bombę atomową, lecz uczeni uznali
sprawę za beznadziejną.
Przez długi czas ludziom trudno było
uwierzyć, że Niemcy nie zrobiły
praktycznie nic w kierunku
wyprodukowania broni atomowej.
Wciąż utrzymywały się pogłoski, że na
wyspie Bornholm, zajętej przez wojska
radzieckie, istniały zakłady produkujące
[84]
bomby atomowe .
W niektórych krajach - w Hiszpanii i w
Ameryce Łacińskiej - wciąż jeszcze
uważa się, że bomby zrzucone na
Hiroszimę i Nagasaki w sierpniu 1945
roku zostały zrabowane z arsenałów
niemieckich.
Albert Speer, minister uzbrojenia
i amunicji Rzeszy, indagowany po
aresztowaniu o niemieckie plany
atomowe, stwierdził: „Podobnie jak w
Ameryce, nasi uczeni od dłuższego czasu
zajmowali się badaniami nad
rozszczepieniem atomu. Wy, w
Ameryce, jesteście bardziej
zaawansowani niż my: macie wielkie
cyklotrony. Dopiero kiedy zacząłem
mieć coś do powiedzenia, znalazły się
fundusze na badania jądrowe.
Zażądałem skonstruowania kilku
mniejszych cyklotronów - jeden z nich
jest obecnie w Heidelbergu. Jednakże,
moim zdaniem, byliśmy daleko w tyle za
Ameryką”. Na pytanie: „Czy ciężka
woda stanowiła istotny czynnik
w urządzeniu, które miano wykorzystać
w przyszłości jako źródło energii?”,
Speer odpowiedział: „Nie wyszliśmy
nigdy poza prymitywne doświadczenia
laboratoryjne, a nawet i te nie były na
tyle zaawansowane, by dzięki nim
podjąć definitywne decyzje”. Tydzień
później wypytywano go ponownie w tej
samej sprawie. Speer wymienił
nazwiska prof. Bothe i prof.
Heisenberga jako kierujących całością
prac i ponownie podkreślił swoje
mniemanie, że w Ameryce prace nad
bombą atomową były znacznie bardziej
zaawansowane niż w Niemczech. Nic
więcej nie potrafił powiedzieć.
„Potrzebowaliśmy jeszcze dziesięciu
lat” - przyznał.
Najważniejszym źródłem
niepowodzenia niemieckich uczonych
było to, że nie zapalili wyobraźni
Speera możliwościami wypływającymi
z rozszczepienia jądra. Spotkanie ze
Speerem w Berlinie w czerwcu 1942 r.
dawało im do tego okazję, ale nie
wykorzystali jej. Uczeni są notorycznie
nieśmiali, nic więc dziwnego, że nie
potrafili wykorzystać swoich bliskich
kontaktów z osobistościami ze sfer
rządowych i przemysłowych. Niektórzy
naukowcy, jak np. prof. Harteck, nie
wahali się stawiać przemysłowi
wielkich żądań, lecz w „projekcie U”
ster dzierżyli akademicy. Zapytani przez
Speera w czerwcu 1942 roku, w jaki
sposób mógłby im najskuteczniej pomóc,
Heisenberg i von Weizsäcker poskarżyli
się, że postęp prac hamuje brak funduszy
na prace konstrukcyjne. Lecz kiedy
Speer zażądał, by wymienili potrzebną
im sumę, von Weizsäcker tytułem próby
rzucił kwotę 40 000 marek.
Feldmarszałek Milch wspomina: „Była
to tak śmiesznie niska suma, że Speer
spojrzał na mnie i obaj pokiwaliśmy
głowami nad prostodusznością
i naiwnością tych ludzi”. To niezręczne
posunięcie wprawiło doktora Vöglera
w niemałe zakłopotanie. Vögler i Speer
opuścili naradę z negatywną opinią
o całym projekcie uranowym. Speer
powiedział uczonym, że mogą dostać
każdą sumę, jaką zechcą, ale nie
zaprzątał już sobie głowy całą tą
sprawą.
Uczeni, którzy brali udział w „projekcie
U”, usiłują obecnie sugerować, że nie
mieli wcale ochoty pracować nad
bombą atomową. Niewątpliwie
Heisenbergowi udało się przekonać
innych, że stworzenie przez Niemcy
bomby uranowej jest praktyczną
niemożliwością, lecz sam uczony
przyznaje, że w czasie wojny zarówno
on, jak i jego koledzy przeceniali
trudności wyprodukowania niezbędnych
ilości materiału rozszczepialnego.
Właśnie dlatego nie próbowano zwrócić
uwagi władz na możliwość zbudowania
bomby atomowej. Schumann i Esau
przestrzegali przed wygadaniem się
z taką możliwością, by nie zażądano od
nich wyprodukowania broni atomowej,
co w przypadku niepowodzenia miałoby
przykre konsekwencje. Uderzające jest,
że w podobny sposób zareagował dr
Diebner, kiedy pewnego dnia zjawił się
w jego gabinecie agent wywiadu
i oświadczył, że führerowi doniesiono
o istnieniu grupy naukowców
pracujących nad wynalezieniem bomby
atomowej i że życzy on sobie bliższych
informacji. Diebner odesłał go
z kwitkiem.
Oczywiście nie sugeruje się, że uczeni
niemieccy są moralnie bardziej
w porządku niż uczeni w Ameryce i W.
Brytanii, ponieważ nie stworzyli bomby
atomowej. Z drugiej strony, jak
powiedział Heisenberg profesorowi
Bethe, który w latach trzydziestych
wyemigrował z Niemiec do Ameryki,
trudno mieć za złe niemieckim
emigrantom udział w pracach nad bombą
atomową w Stanach Zjednoczonych. Ich
nienawiść do wszystkiego co niemieckie
była aż nadto uzasadniona. W liście do
Bethego Heisenberg sprecyzował
stanowisko tych fizyków, którzy
pozostali w Rzeszy:
„Niemieccy fizycy nie chcieli robić
bomb atomowych i byli szczęśliwi, że
okoliczności zewnętrzne oszczędziły im
podjęcia decyzji w tej sprawie...”
Przez „okoliczności zewnętrzne”
rozumiał „ogromny wysiłek techniczny”,
którego wymagałaby realizacja takiego
zamierzenia. Krótko mówiąc:
„Niemieckie badania nie posunęły się
tak daleko, by powstała konieczność
podjęcia decyzji co do bomby”.
Gdyby Niemcy mieli dość czasu,
mogliby wyprodukować bombę
atomową i zrobiliby to. Nic nie
wskazuje na to, by na jakimkolwiek
etapie w logicznym procesie
dokonywania odkryć opory moralne
uczonych były na tyle silne, by
przezwyciężyć ich naturalną ciekawość,
co będzie dalej - ciekawość, która jest
siłą napędową nauki. Ta właśnie siła
popchnęła Heisenberga i Wirtza do
ostatniej dramatycznej próby
zbudowania tuż przed końcem wojny
stosu krytycznego. Nie dlatego, by
uratować sytuację Niemiec, lecz
dlatego, że chcieli wiedzieć, czy da się
to zrobić. Dalsze kroki na drodze do
bomby plutonowej byłyby już oczywiste
i nie ma powodu przypuszczać, że ta
sama ciekawość nie kazałaby uczonym
pójść tą drogą. Do wiosny 1945 roku nie
zboczyli ani na krok z obranego
kierunku; i jedynie błąd w rodzaju tego,
który popełnił Bothe w pomiarach
parametrów grafitu, mógł uniemożliwić
im osiągnięcie celu - bomby atomowej.
Oczywiście, biorąc pod uwagę powolne
tempo ich prac, zabrałoby im to dużo
czasu. Narzuca się tu porównanie z
powojenną Francją, która „zmierzała do
posiadania bomby atomowej, chociaż
projekt nie został oficjalnie
[85]
zatwierdzony przez rząd” .
Dwa czynniki opóźniały tempo
niemieckich badań. Po pierwsze, przez
cały czas „projektem U” kierowali
naukowcy, a nie władze wojskowe, jak
w Stanach Zjednoczonych; po drugie - w
Niemczech we wszystkich dziedzinach
badań atomowych kładziono nacisk na
teorię. Każdy z tych punktów wymaga
odrębnego omówienia.
Profesor Esau, pierwszy pełnomocnik
do spraw fizyki jądrowej, określany
jako człowiek „dobroduszny, nieco
hałaśliwy”, był flegmatyczny
i absolutnie pozbawiony daru
przewidywania. Na początku 1944 roku
w wywiadzie radiowym powiedział:
„My, ludzie techniki, nie wierzymy
w cuda. Jesteśmy przekonani, że
osiągnięcia są owocem ustawicznego,
celowego wysiłku”. Artykuł o nim,
zamieszczony w „Das Reich” sześć
miesięcy później, przedstawiał go jako
poczciwego i skromnego człowieka,
który „zbyt wiele doświadczył i zbyt
wiele osiągnął, aby chcieć zbyt wiele”.
Acz chwalebne, zdaniem „Das Reich”,
nie były to cechy, którymi winien się
odznaczać człowiek stojący na czele
„projektu U”.
Profesor Gerlach, który zastąpił Esaua,
miał od niego jeszcze mniej inicjatywy.
Obaj byli popierani przez SS. Gerlach
poza tym cieszył się dobrymi stosunkami
z Vöglerem, Speerem i środowiskiem
akademickim. Przyjmując stanowisko
pełnomocnika Göringa do spraw fizyki
jądrowej, Gerlach nie kierował się
bynajmniej pragnieniem wygrania przez
Niemcy wyścigu atomowego, ale myślał
raczej o ocaleniu niemieckiej fizyki od
upadku, na jaki byłaby skazana, gdyby
najlepsi z uczonych i wykładowców
padli na polach bitew. Czy mógł
przypuszczać, że alianci, zapewne
bardziej rozsądni od hitlerowskich
władców, postępują inaczej? Tym
większe było jego rozżalenie, kiedy w
dniu Hiroszimy uświadomił sobie, że
choć ocalił niemiecką fizykę, przegrał
poważniejszą bitwę. W swoim
prywatnym stenografowanym dzienniku
pisał następnego dnia w głębokiej
rozterce:
„Wszystkie nasze wysiłki w dziedzinie
kształcenia fizyków dla oświaty
i przemysłu były daremne - cała nasza
praca w czasie wojny na próżno. Lecz
może to, co zostało zrobione dla
ocalenia niemieckiej fizyki, wyda
pewnego dnia owoce... a może nie,
mimo wszystko. Nie można dłużej tkwić
w przekonaniu, że wysiłek intelektualny
przynosi ludzkości wyłącznie pożytek.
Czy wszystko, co jest dobrodziejstwem
dla ludzkości, musi zarazem służyć jej
zniszczeniu? Sytuacja w naszym małym
gronie staje się coraz bardziej naprężona
i nieznośna. Wychodzą na jaw
szczególne poglądy...”
Gerlach znalazł się pod ostrzałem
krytyki. Zarzucano mu, że zawiódł
ojczyznę w godzinie próby: mógł zmusić
uczonych do wyprodukowania bomby
atomowej, a nie zrobił tego.
Mianując fizyka kierownikiem
niemieckiego „projektu U”, Göring
niejako z góry skazał ów projekt na
niepowodzenie. Gerlach swoją
nominację uważał za znakomitą
sposobność, aby mimo wojennej
zawieruchy przywrócić niemiecką
dominację w dziedzinie czystej nauki.
W jednej z pierwszych analiz wysiłków
niemieckich w dziedzinie badań dla
celów wojskowych, dokonanej przez
aliantów w 1945 roku, znajdujemy
zdanie:
„Niemieccy naukowcy nie byli bez winy
- korzystając z niezrozumienia zagadnień
naukowych przez sfery rządzące, pod
pozorem pracy dla potrzeb wojennych
zajmowali się interesującymi
problemami naukowymi, które według
wszelkiego prawdopodobieństwa nie
mogły się przyczynić do zwycięstwa
w wojnie”.
Słowem, postępowanie czołowych
niemieckich uczonych wykazuje, że
w czasie wojny niebezpiecznie jest
pozostawić naukowców samych sobie.
Drugim czynnikiem, który wpływał na
niemieckie badania atomowe, była
dominacja czystej fizyki nad stosowaną.
Wielki upadek niemieckiej fizyki,
obserwowany już w latach trzydziestych,
nie był tylko chwilowym obniżeniem
lotu. Nie można też przyjąć szeroko
praktykowanego usprawiedliwiania
wszystkich niepowodzeń ingerencją
partii nazistowskiej. Prawdziwą
przyczyną był zanik sztuki
eksperymentowania w Niemczech.
„Miałem okazję pracować
w laboratorium Rutherforda w
Cambridge w latach 1933-34 - mówił
wiele lat później profesor Harteck. - I
kiedy przyglądałem się, jak zręcznie
przeprowadzano tam doświadczenia
i pokonywano trudności techniczne,
pomyślałem sobie, że w Niemczech nie
można zobaczyć nic podobnego i że
odkrycie deuteru przez Ureya nie było
dziełem szczęśliwego przypadku”.
Harteck uważał, że Niemcy stali się
zadufani w sobie i zaczęli lekceważyć
zdolności naukowców w innych krajach.
Za najwyższego kapłana fizyków w
Niemczech uważano niewątpliwie
Heisenberga, a Heisenberg był
teoretykiem. Gdyby nie zachęta ze strony
fizyków z jego otoczenia, zwłaszcza von
Weizsäckera i Wirtza, którzy
lekceważyli wysiłki ludzi niepodobnych
do nich, Heisenberg stałby w czasie
wojny na boku i umożliwił
doświadczalnikom większy udział
w kierowaniu losami projektu.
Teoretycy zaś byli jak najdalsi od
myślenia kategoriami techniki czy
zastosowań przemysłowych. Właśnie
przepaść dzieląca czystą naukę od
techniki pozbawiła niemiecką fizykę
szeregu wielkich osiągnięć technicznych,
jakim był np. cyklotron w 1940 roku.
W wyniku hegemonii fizyki teoretycznej
w Niemczech nie istniała nagląca
potrzeba zrealizowania stosu
krytycznego. Grupa Heisenberga była
bardziej zainteresowana w stwarzaniu
krok po kroku solidnych podstaw
teoretycznych i w konfrontacji ich z już
uzyskanymi danymi doświadczalnymi.
To chwalebne z naukowego punktu
widzenia postępowanie zdobyło
Heisenbergowi i Bothemu poklask
kolegów - ale nie tą drogą wygrywa się
wojny. W czasach pokojowych zapewne
nie postępowaliby w ten sposób, gdyż
wiedzieliby, jak blisko celu są ich
rywale. W swoim końcowym
sprawozdaniu Goudsmit pisał:
„Analiza danych zgromadzonych przez
wywiad wskazuje, że Niemcy uważali
się za bardziej zaawansowanych w tej
dziedzinie od Amerykanów.
W rzeczywistości Niemcy, choć
rozpoczęli prace wcześniej, zostali
daleko w tyle. Porzucili całkowicie
myśl o stworzeniu bomby
i skoncentrowali wysiłki na budowie
urządzenia wytwarzającego energię,
które nazywali «palnikiem uranowym»
[Uranbrenner], Do końca wojny nie
udało się im nawet zrealizować
samopodtrzymującej się reakcji
łańcuchowej, czyli «stosu»
[krytycznego].
Mimo to uważali swoje osiągnięcia za
tak poważne, że zaofiarowali się pomóc
uczonym Stanów Zjednoczonych w ich
wysiłkach nad ujarzmieniem energii
atomowej. Byli przekonani, że ich praca
umożliwi Niemcom dominację
w świecie nauki mimo przegranej
w dziedzinie militarnej”.
Dopiero kiedy 6 sierpnia 1945 roku
usłyszeli o bombie atomowej, niemieccy
uczeni zdali sobie sprawę, że wojnę
przegrali także w dziedzinie fizyki.
II
Jaki był stan badań niemieckich w maju
1945 roku? Czy istotnie byli opóźnieni
o trzy lata w stosunku do aliantów, jak
pisał do Churchilla lord Cherwell.
Z analizy niemieckich raportów
naukowych wynika, że w rzeczywistości
byli bardziej zaawansowani, niż
publicznie przyznawano zarówno w
Wielkiej Brytanii, jak i w Ameryce.
W niektórych zagadnieniach prace
przeprowadzone ograniczonymi
środkami przez Niemców dorównują
pracom dokonanym w W. Brytanii i
Stanach Zjednoczonych. Pewnych innych
zagadnień nie badano w ogóle. Zbyt
niskie oszacowanie przez prof. Bothe
długości dyfuzji neutronów termicznych
w graficie spowodowało, że w 1941
roku zaniechano wszelkich prac nad
reaktorami z moderatorem grafitowym.
Nikt nie śmiał przypuścić, by uczony tej
miary co Bothe mógł się pomylić. Prof.
J. W. Beams, amerykański specjalista od
ultrawirówek, stwierdził, że niemieckie
prace nad ultrawirówką w 1945 roku
były mniej zaawansowane niż jego
własne w końcu 1943 roku, kiedy
zostały obcięte fundusze. Trzeba jednak
pamiętać, że opóźnienie prac w
Niemczech powstało nie z winy
niemieckich uczonych z Harteckiem i
Grothem na czele, zajmujących się
konstrukcją ultrawirówek, ale
w rezultacie ofensywy lotniczej
sprzymierzonych. Konieczność
dwukrotnej ewakuacji: z Kilonii i
Freiburga, spowodowała
wielomiesięczne opóźnienie,
a ustawiczne bombardowania utrudniały
sprowadzanie z Essen i Wiednia
niezbędnych materiałów. Niemcy
niewątpliwie wykazali wiele
pomysłowości w wynajdywaniu różnych
metod wzbogacania uranu w kraju
cierpiącym na niedobór energii
elektrycznej.
Najbardziej znamienną ocenę stanu prac
nad reaktorem uranowym w Niemczech
[86]
dali dwaj naukowcy z Oak Ridge
w tajnym raporcie z listopada 1945 roku
dla doktora A. H. Comptona. Memoriał
Weinberga i Nordheima dawał
odpowiedź na pytanie, czy dopuszczalne
jest opublikowanie bardzo obszernych
amerykańskich sprawozdań
zatytułowanych „Plutonium Project
Report”. Comptona poinformowano, że
wnikliwa analiza niemieckich
„Kernphysikalische Forschungsberichte”
(Sprawozdań Naukowych z Fizyki
Jądrowej), wydawanych przez
Schumanna, Esaua i Gerlacha, wykazuje,
że większość informacji raportu
amerykańskiego znaleźć można już
w raportach niemieckich.
W swoim memoriale dwaj naukowcy
postawili szereg pytań i udzielili na nie
odpowiedzi. Czy Niemcy znali
optymalne wymiary siatki dla układu
uran - ciężka woda? „Odpowiedź brzmi:
zdecydowanie tak”. W grudniu 1943
roku Bothe i Fünfer donieśli o swoich
doświadczeniach nad różnymi
[87]
siatkami . Uczeni mierzyli strumień
neutronów ze źródła w obecności siatki
uranowej i bez niej. Ich najistotniejszy
wniosek brzmiał: „Najkorzystniejszy
jest układ warstw metalicznego uranu (o
cięż. wł. 18) o grubości 1 cm,
przedzielonych warstwami ciężkiej
wody o grubości 20 cm”. Amerykańscy
fizycy stwierdzają: „Jest to dokładnie
taki sam wynik, jak osiągnięty przez nas
na drodze obliczeń w sierpniu 1943 r.
(CP-923)”. Zatem praca niemiecka -
stwierdzają autorzy memoriału - została
wykonana w tym samym czasie co
i amerykańska.
Dalej, Amerykanie odnotowują
powtarzające się w materiałach
niemieckich wzmianki, że potrzeba
około 4 ton ciężkiej wody, aby reaktor
osiągnął stan krytyczny: „Liczba ta jest
całkowicie poprawna”. Niemiecki uran
metaliczny - co ma duże znaczenie - był
nieomal takiej czystości jak stosowany
przez Amerykanów. Teoretycy zaś
niemieccy niezależnie wprowadzili tę
samą metodę matematyczną, tzw. „model
grupowy obliczeń reaktora”, niewiele
później niż Amerykanie, na początku
1944 roku. Dlaczego więc nie udało im
się uzyskać reakcji łańcuchowej przy
użyciu ciężkiej wody („Produktu 9” wg
nomenklatury amerykańskiej)?
„Odpowiedź jest prosta: nie mieli
wystarczającej ilości P-9”. Jednym
słowem, Niemcy znali podstawy
teoretyczne równie dobrze jak
Amerykanie. Jedyny poważny problem,
którego Niemcy najwidoczniej nie byli
świadomi, stanowiło „zatrucie” reaktora
przez ksenon-135, jeden z produktów
rozszczepienia uranu. Nie znali też
własności plutonu.
We wnioskach autorzy sprawozdania
stwierdzają, że zagarnięcie przez misję
„Alsos” niemieckich dokumentów
stwarza pewien problem etyczny:
niemieckie materiały naukowe
niejednokrotnie zawierały użyteczne
informacje, toteż w niektórych
przypadkach, przyznając amerykańskim
autorom zasługę uzyskania pewnych
wyników, należałoby jednocześnie
oddać sprawiedliwość ich niemieckim
rywalom, którzy niezależnie doszli do
tych samych rezultatów. Stwierdzenie,
że Niemcy byli na właściwej drodze, to
za mało - „zarówno tok ich
rozumowania, jak i poszczególne
osiągnięcia wykazują zdumiewające
podobieństwo do naszych”. Pozostaje
zaskakującym faktem, podkreślają
cytowani autorzy, że mała, niezależna
grupka nieprzyjacielskich uczonych
osiągnęła w nie sprzyjających
okolicznościach tak poważne rezultaty.

Niemiecki wysiłek w dziedzinie badań


atomowych z okresu wojny traktowano
na ogół z pewnym lekceważeniem,
wynikającym najczęściej
z nieznajomości rzeczy, chociaż
w niektórych przypadkach uwagi
krytyczne pochodziły od osób dobrze
poinformowanych, które miały dostęp do
dokumentów, będących źródłem
niniejszej relacji. Należy jednak
przeprowadzić wyraźne rozróżnienie
pomiędzy niemieckimi osiągnięciami
w dziedzinie teorii, co podkreślał
omówiony wyżej memoriał, a poziomem
techniki reaktorowej, w której byli
zapóźnieni. O braku urządzeń
kontrolnych i regulacyjnych w kolejnych
stosach i braku odpowiedniego
oprzyrządowania mówiliśmy już w tej
książce. Działaniu kadmowych prętów
regulacyjnych nie poświęcono choćby
przybliżonych obliczeń. Nie istniało
nawet najprostsze urządzenie do
szybkiego zrzutu ciężkiej wody przez
otwór w dnie zbiornika, gdyby reakcja
wymykała się spod kontroli. Gdyby stos
[88]
w Haigerloch osiągnął stan krytyczny ,
Niemcy mieliby te same nieoczekiwane
trudności z wyłączeniem go co
Amerykanie, kiedy w połowie 1944
roku uruchomili swój pierwszy reaktor
ciężkowodny. Niemcy nie zdawali sobie
także sprawy ze znaczenia neutronów
opóźnionych jako czynnika
ułatwiającego sterowanie reaktorem.
Kiedy porównuje się przebieg
niemieckich i alianckich badań
atomowych po 1939 roku, widać, że dla
obu stron punktem zwrotnym był rok
1942. Do tej pory bilans osiągnięć obu
stron był w przybliżeniu jednakowy, z tą
różnicą, że Niemcy wykazywali mało
zainteresowania próbami rozdzielania
izotopów. Za to Niemcom pierwszym
udało się zrealizować i stwierdzić
mnożenie neutronów (w stosie L-IV w
Lipsku w pierwszej połowie 1942
roku). Jednakże Niemcy nie zdołali
uzyskać poparcia rządu, który
najwidoczniej uznał, że państwo, które
połknęło już prawie całą Europę, nie
potrzebuje tak skomplikowanych badań
naukowych. Amerykanie natomiast
z miejsca zabrali się do pracy z całą
energią, zanim jeszcze Fermiemu udało
się uzyskać stan krytyczny w stosie
chicagowskim (w grudniu 1942 roku),
i włożyli w „Projekt Manhattan” tysiąc
razy więcej wysiłku i pieniędzy.
Poczynając od drugiej połowy 1942
roku aż do końca wojny Niemcy
właściwie dreptali w miejscu,
zdobywając w ciągu trzech lat sumę
informacji, którą na upartego można by
uzyskać w ciągu tyluż miesięcy. Dr
Diebner pisał: „Z perspektywy czasu
widać, że możliwość zbudowania
krytycznego stosu uranowego została
udowodniona w Niemczech już w 1942
roku. Wszystkie nasze późniejsze
doświadczenia nie dały nic poza
potwierdzeniem tej możliwości”.
Niemieccy uczeni nie umieli zyskać
zaufania rządu. Niemiecka fizyka
znalazła się na marginesie epoki atomu.
Ilustracje

Atom uranu
Pierwsza ultrawirówka, urządzenie do
wzbogacania uranu zbudowane przez Hartecka i
Grotha
Układ kostek (stos G-I). Pod koniec 1942 r. zespól
Urzędu U-zbrojenia Armii pod kierownictwem
doktora Diebnera zrealizował po raz pierwszy w
Niemczech siatkę przestrzenną: tlenek uranu
umieszczono w sześciennych komórkach „plastra
miodu” z parafiny. Na zdjęciu stos w Gottow k.
Berlina w trakcie budowy.
Ciężki lód (stos G-II). Wiosną 1943 r. ten sam
zespół zbudował niewielki stos, w którym kostki
metalicznego uranu były rozmieszczone
w zamrożonej ciężkiej wodzie.
Norsk-Hydro. Zakłady elektrolizy w Vemork. W
1940 r. była to jedyna wytwórnia ciężkiej wody na
świecie.
Prom „Hydro” zatopiony w jeziorze Tinnsjö
Podziemne laboratorium w Dahlem, wejście do
pomieszczenia reaktora.
Studnia i zbiornik reaktora w Dahlem
Hechingen. Misja „Alsos” w centrum niemieckich
badań atomowych (drugi i trzeci od lewej
komandor Erie Welsh z wywiadu brytyjskiego i
Michael Perrin.
Żołnierze amerykańscy odkopują ukryty uran w
Hechingen
Haigerloch. Ostatni niemiecki stos atomowy
zbudowano w jaskini w Haigerloch
w południowych Niemczech.
Stos w Heigerloch zawierał 664 kostki uranu
zawieszone w ciężkiej wodzie.
Pracownicy brytyjskiego i amerykańskiego
wywiadu rozbierają stos po zdobyciu Heigerloch w
kwietniu 1945 r.
Prof. Otto Hahn był jednym z ostatnich niemieckich
uczonych internowanych przez misję „Alsos”.
Tytuł oryginału „THE VIRUS HOUSE”
Z angielskiego przełożył Lesław Adamski
Okładkę projektował Stanisław Żakowski
Redaktor Henryka Bielicka
Copyright by William Kimber and Co. Limited 1967
KSIĄŻKA i WIEDZA-1971
Redaktor techn. St. Przepiórkowski
Korektorzy M. Kowalski i D. Debek
„Książka i Wiedza”, Warszawa, sierpień 1971 r. Wyd. I.
Nakład 9740 + 260 egz.
Obj. ark. wyd. 19,3. Obj. ark. druk 23,75 (20,4) + 0,5 ark.
ilustracji.
Papier druk. masz. gł. kl. III, 70 g, 84 X 108 cm.
Oddano do składania 17 XII 1970 r.
Podpisano do druku 14 VI 1971 r.
Druk ukończono w lipcu 1971 r.
Zakłady Graficzne „Dom Słowa Polskiego”. Warszawa, ul.
Miedziana 13.
Zam. nr 10636/70. U-101. Cena zł. 35 -
Osiem tysięcy dziewięćdziesiąta druga publikacja „KiW”
[1]
Dziesięcioma niemieckimi naukowcami
internowanymi w Farm Hall byli: dr Erich Bagge, dr
Kurt Diebner, prof. Walther Gerlach, prof. Otto Hahn,
prof. Paul Harteck, prof. Werner Heisenberg, dr Horst
Korsching, prof. Max von Laue, prof. Carl-Friedrich
von Weizsäcker i dr Karl Wirtz.
[2]
George Thomson, „Nuclear Energy in Britain
during the Last War ” (Wykład Cherwella i Simona,
Oxford, 18 10 1960).
[3]
Przemiany jądrowej rozumianej jako reakcja
jądrowa, w której jeden lub dwa fragmenty odrywają
się od jądra pod wpływem bombardowania ciężkimi
cząstkami, lub jako zwykły rozpad promieniotwórczy.
[4]
Nazwane przez nich „eka-renem” i „eka-osmem”
pierwiastki o liczbach atomowych 93 i 94 noszą
obecnie nazwy neptun i pluton.
[5]
Hahn prawdopodobnie zaczął domyślać się
istotnego stanu rzeczy już w listopadzie 1938 r.,
ponieważ w wygłoszonym wówczas odczycie w
Towarzystwie Chemiczno-Fizycznym w Wiedniu
napomknął, że wyniki doświadczeń wskazujące na
obecność radu należy, być może, interpretować
całkiem inaczej.
[6]
Autentyczny stół laboratoryjny z aparaturą, przy
pomocy której Hahn i Strassmann dokonali swego
epokowego odkrycia, wystawiony jest w Deutsches
Museum w Monachium.
[7]
W owych czasach brak było przepisów
bezpieczeństwa pracy z substancjami
promieniotwórczymi. Hahn twierdzi, że gdyby obecne
przepisy obowiązywały w 1938 r., nie mógłby dokonać
swojego odkrycia.
[8]
Piąta konferencja fizyki teoretycznej
zorganizowana przez Uniwersytet Jerzego
Waszyngtona i Instytut Carnegie w Waszyngtonie.
[9]
Obecnie przyjmuje się wartość około 2,5.
[10]
Uczestniczyli w niej: prof. Esau jako
przewodniczący, profesorowie: Joos, Hanle, Geiger,
Mattauch, Bothe i Hoffmann, oraz przedstawiciel
ministerstwa, dr Dames.
[11]
To jest U 3O8, któremu Niemcy nadali później
kryptonim: „preparat 38”. Uran metaliczny nazwano
„metalem 38”, a w późniejszym okresie „metalem
specjalnym”. Do dwutlenku uranu nie przywiązywano
specjalnego znaczenia.
[12]
Niemieckie źródło, na podstawie którego został
opracowany niniejszy ustęp, wydaje się wskazywać, że
generałem, z którym rozmawiał Esau, był właśnie
Becker.
[13]
Arbeitsgemeinschaft „Kernphysik”.
[14]
Co jednak nie prowadzi do rozszczepienia, a więc
stanowi stratę w „bilansie neutronów”. - Przyp. Tłum.
[15]
Patrz M.L.E. Oliphant, P. Harteck, lord
Rutherford, om, frs, Proc. Roy. Soc ., A. Vol. 144
(1934) „Transmutation Effects Observed with Heavy
Hydrogen”. Było to jeszcze jedno z długiej listy
osiągnięć naukowych, które zjawiły się przed czasem.
Z dzisiejszego punktu widzenia praca ta ma niewiele
mniejszą wagę niż praca Hahna i Strassmanna z 1939
r. dotycząca rozszczepienia jądra uranu.
[16]
„Przekrój czynny” jądra jest użytecznym pojęciem
wyrażającym prawdopodobieństwo schwytania
neutronu przez jądro lub prawdopodobieństwo innej
reakcji. Można go przyrównać do wielkości tarczy
ostrzeliwanej jakimiś pociskami. Im większy „przekrój
czynny” na pochłanianie, tym większe
prawdopodobieństwo schwytania neutronu. Na ogół
jądrowe przekroje czynne na pochłanianie są większe
dla neutronów powolnych (termicznych) niż dla
prędkich.
[17]
Plan ten, datowany 20 września 1939 r., był
zatytułowany: „Prowizoryczny plan roboczy wstępnych
doświadczeń nad wykorzystaniem rozszczepienia
jądrowego”.
[18]
Amerykanie nie zdawali sobie sprawy z tego, do
jakiego stopnia produkty rozszczepienia mogą zatruć
duży reaktor uranowy, dopóki w Hanford nie ruszyły
wielkie stosy do produkcji plutonu - tylko po to, by po
paru zaledwie dniach samorzutnie wyłączyć się jeden
po drugim z powodu zatrucia ksenonem-135,
produktem rozszczepienia uranu. Wprawdzie ilości
powstałego w ten sposób izotopu były nikłe, ma on
jednak niespodziewanie duży przekrój czynny na
pochłanianie neutronów termicznych.
[19]
Można je sformułować następująco: „Każda
substancja dzieli się pomiędzy dwie fazy w taki sposób,
że stosunek stężeń w obu fazach jest stały pod
warunkiem, że w obu fazach występuje w postaci tego
samego związku”. (Faza rozumiana jest tu w sensie
fizycznym).
[20]
Nastąpiło to przypuszczalnie z inicjatywy
profesora Esau.
[21]
Dyrektor naczelny filii Auera, Zakładów Ziem
Rzadkich w Oranienburgu, i funkcjonariusz
Reichsstelle Chemie, Państwowego Urzędu do Spraw
Chemii.
[22]
Zespół prof. Joliota przed wkroczeniem Niemców
do Paryża zdołał wysłać do Londynu ciężką wodę i
spalić znajdujące się w laboratorium papiery
zawierające wskazówki co do stanu badań atomowych
we Francji. Niestety kopie tych akt wpadły w ręce
Niemców wraz z dokumentami francuskiego
Ministerstwa Wojny pod Carité-sur-Loire.
W czasie okupacji Francji Fryderyk Joliot brał aktywny
udział w Ruchu Oporu - był przewodniczącym Frontu
Narodowego, organizacji inspirowanej przez FPK. W
jego laboratorium wytwarzano broń dla partyzantów
paryskich. W 1942 r. Joliot wstąpił do Francuskiej
Partii Komunistycznej.
Wolfgang Gentner był dawnym współpracownikiem
Fryderyka Joliota i nieraz w czasie wojny ratował go z
rąk gestapo. Przejmując laboratorium po uprzednim
wyraźnym zezwoleniu Joliota, Gentner zobowiązał się
wobec niego, że cyklotron nie zostanie użyty do badań
dla celów wojennych. W 1943 r. Gentner został
odwołany z Paryża. - Red.
[23]
Na przykład w liście z 3 marca Alfred O. Nier z
uniwersytetu Minnesota oraz trzej fizycy z
Uniwersytetu Columbia w stanie Nowy Jork pisali do
„Physical Review”, że udało im się wyizolować
niewielką ilość uranu-235 za pomocą spektrometru
masowego i ustalić, iż „uran-235 jest izotopem
odpowiedzialnym za rozszczepienie przez neutrony
powolne”. 3 kwietnia ci sami fizycy w liście do tegoż
czasopisma donosili o podobnych wynikach
uzyskanych za pomocą znacznie większych ilości
rozdzielonych tą samą metodą izotopów uranu.
[24]
Z nie opublikowanego rękopisu pamiętników M.
von Ardenne, Ein glückliches Leben für Forschung
und Technik , przewidzianych do wydania około 1972
r. przez „Verlag der Nation”, Berlin, NRD.
[25]
Deutsche Gold- und Silberscheideanstalt. - Przyp.
Tłum.
[26]
Jest wysoce prawdopodobne, że przyczyną tak
malej długości dyfuzji były jednak zanieczyszczenia -
zapewne azotem z powietrza. Niemieccy uczeni
zorientowali się, że pomiary Bothego musiały być
błędne, dopiero w 1945 r. w trakcie doświadczenia „B-
VIII” w Haigerloch, w którym użyto bloków grafitu
jako reflektora. Mniej istotny błąd popełniono przy
pomiarze przekroju czynnego naturalnego uranu na
wychwyt neutronów powolnych, który Volz i Haxel
oszacowali na 0,1 do 0,2 10-24 cm2, podczas gdy
rzeczywista wartość wynosi aż 3,5 10-24 cm2. Tę
rozbieżność Niemcy dostrzegli podczas wojny i
uwzględnili, dodając do wartości teoretycznej
poprawkę 2,8 10-24 cm2, którą eufemistycznie
określono jako „przekrój czynny na pochłanianie
dodatkowe” - śliczny przykład naukowego krętactwa,
być może, dopuszczalnego w czasie wojny.
[27]
Houtermans uwikłany był w proces o
szpiegostwo. - Red.
[28]
Patrz Margaret Gowing, Britain and Atomic
Energy 1939-1945, s. 30 i 42.
[29]
Kilka miesięcy wcześniej wiedeńczykowi J.
Schintlmeistrowi udało się zidentyfikować ten nowy
izotop rozszczepialny. Schintlmeister wykazał, że ten
potencjalny materiał wybuchowy, będący produktem
przemian jądrowych i dający się wydzielić na drodze
chemicznej z zużytego paliwa reaktorowego, był
nieomal na pewno pierwiastkiem nr 94 (obecnie
znanym jako pluton), a nie nr 93 (neptun).
[30]
Trawestacja angielskiego porzekadła „krew
gęściejsza niż woda” - związki krwi silniejsze od innych
względów. - Przyp. Tłum.
[31]
Byli to: W. Heisenberg, G. Hoffmann, O. Hahn,
F. Strassmann, S. Flügge, C.F. von Weizsäcker, J.
Mattauch, K. Wirtz, H. Geiger, W. Bothe, R.
Fleischmann, K. Clusius, G. Dickel, G. Hertz, P.
Harteck i G. Stetter. Z wyjątkiem Gustawa Hertza,
wykluczonego ze względów rasowych, wszyscy
wymienieni rzeczywiście pracowali nad niemieckim
„projektem U”.
[32]
Margaret Gowing, Britain and Atomic Energy
1939-1945, cytując raport komisji, zwraca uwagę na
tę omyłkę i utrzymuje, że Niemcy zagarnęli
równowartość 600 ton tlenku uranu. Jednakże prof. N.
Riehl poinformował autora, że w rzeczywistości było
go dużo więcej.
[33]
DSIR - Department of Scientific and Industrial
Research. - Przyp. Tłum.
[34]
Winowajczynią była pewna sekretarka Rady. Pod
koniec 1943 r., kiedy miała rozesłać zarządzenie
Göringa odwołujące profesora Esau ze stanowiska
kierownika „projektu U”, ponownie włożyła do kopert
niewłaściwy dokument. Po paru dniach, przepraszając
za omyłkę, zawiadomiła, że załącza właściwe pismo,
lecz i tym razem był to niewłaściwy dokument.
[35]
Pluton.
[36]
Amerykanie zakreślili te granice jeszcze szerzej:
„Ilość uranu-235 niezbędna, aby w odpowiednich
warunkach nastąpiło wybuchowe rozszczepienie, jest
zapewne nie mniejsza niż 2 kg i nie większa niż 100
kg” - stwierdził komitet Akademii Narodowej Stanów
Zjednoczonych w raporcie z 6 listopada 1941 r. Te
szerokie granice odzwierciedlały niedokładność
ówczesnych pomiarów przekroju czynnego uranu-235
na wychwyt neutronów prędkich. Inaczej rzecz miała
się z plutonem. Kilka miesięcy wcześniej Amerykanie
zdołali za pomocą wielkiego cyklotronu kalifornijskiego
wytworzyć mikroskopijną ilość tego pierwiastka, dzięki
czemu mogli stosunkowo dokładnie określić jego
własności.
[37]
Uczestniczyli w niej: Bonhoeffer, Clusius,
Harteck, Korsching, Pose, Suess i Wirtz oraz Basche i
Diebner z ramienia Urzędu Uzbrojenia Armii.
[38]
Idea pomysłu zaszyfrowanego jako „Okno”
polegała na zrzucaniu z samolotów dużych ilości
odpowiednio przyciętych drucików lub kawałków folii
metalowej w celu wywołania zakłóceń na ekranach
radarowych nieprzyjaciela. - Przyp. Tłum.
[39]
Physical Review, t. 72, s. 982 (1947 r.).
[40]
Ówczesny stosunek kół wojskowych do problemu
nowych materiałów wybuchowych znakomicie
charakteryzuje późniejsza o parę dni wypowiedź
Milcha: „Dajcie naszym specjalistom od materiałów
wybuchowych fundusze i każcie im wynaleźć materiał
wybuchowy, który nie eksploduje w powietrzu, ale na
ziemi ma większą siłę wybuchu niż wszelkie inne takie
materiały. Musimy znaleźć sposób, by pomścić
Rostock i Kolonię. Jeśli chcemy przejść do kontrataku,
musimy zdawać sobie sprawę, że tylko pożarami
można zniszczyć miasta”.
[41]
Po tym wypadku Döpel snuł proroctwa: „Setki
jeszcze padną dla najwyższego celu - bomby
atomowej”. Robert Jungk, Jaśniej niż tysiąc słońc,
Warszawa 1967.
[42]
Narada odbyła się G lipca 1942 r. w Berlinie w
Ministerstwie Lotnictwa. Istnieją stenogramy obrad.
Brali w niej udział m.in. Göring, Milch, Speer, Funk,
Ohnesorge, Fromm, Witzell, Mentzel, Brandt,
Baeumker, Vögler i Rosenberg.
[43]
Hahn znaczy po niemiecku kogut.
[44]
Produkcja metalicznego uranu w Niemczech w
czasie wojny:
„Degussa” (Frankfurt)

1940 r. 280,6 kg (w laboratorium)


1941 r. 2459,8 kg (w fabryce)

1942 r. 5601,7 kg

1943 r. 3762,1 kg

1944 r. 710,8 kg

W 1944 r. firma rozpoczęła produkcję metalicznego


uranu w Grünau:

grudzień 1944 r. 224 kg

styczeń 1945 r. 376 kg


luty 1945 r. 286 kg

[45]
SOE - Special Operations Executive -
Dowództwo Operacji Specjalnych. - Przyp. Tłum.
[46]
Był to Fryderyk Bachke, obecnie właściciel
wielkiego przedsiębiorstwa żeglugowego w Norwegii.
[47]
Szybowce pilotowali: sierżant M.F.C. Strathdee i
sierżant P. Doig z Pułku Pilotów Szybowcowych oraz
podporucznik Davis i sierżant Fraser z Królewskich
Australijskich Sił Lotniczych.
[48]
Wszyscy byli ochotnikami z Królewskiej Armii
Norweskiej: wybraną piątkę stanowili por. Knut
Haukelid, por. Kasper Idland oraz sierżanci Fredrik
Kayser, Hans Storhaug i Birger Stromsheim.
[49]
Patrz Haukelid, Skis Against the Atom, str. 63:
„Czasem padało pytanie o jakieś szczegóły, na które
[Tronstad] nie potrafił odpowiedzieć. Notował je
wówczas i udzielał odpowiedzi następnego dnia.
Domyślaliśmy się więc, że kontaktował się z kimś, kto
znał fabrykę lepiej niż on sam”.
[50]
Pod koniec 1942 r. Niemcom pozostało już tylko
60 gramów radu, co przy ówczesnym zużyciu mogło
wystarczyć najwyżej na trzy lata.
[51]
Raport cytujący uwagę Falkenhorsta przyniósł
niemałą satysfakcję sztabowi SOE.
[52]
DSO - Distinguished Service Order. - Przyp.
Tłum.
[53]
MM - Military Medal. - Przyp. Tłum.
[54]
MC - Military Cross. - Przyp. Tłum.
[55]
To samo odznaczenie otrzymali pułkownik J.S.
Wilson i major Leif Tronstad.
[56]
Profesor Esau rozdzielił te dwa miliony marek
przyznanych na rok budżetowy 1943/1944 następująco:

Doświadczenia z reaktorami uranowymi,


przede wszystkim koszt produkcji 40 000
metalicznego uranu

Ciężka woda, przede wszystkim koszt


wybudowania w Niemczech pilotującego 560 000
zakładu produkcji ciężkiej wody

Rozdzielanie izotopów uranu, przede


wszystkim koszty produkcji 10 podwójnych 600 000
ultrawirówek

Badania nad farbami świecącymi dla


40 000
lotnictwa

Badania w dziedzinie ochrony przed


70 000
promieniowaniem

Ogólny koszt wysokonapięciowych źródeł


50 000
neutronów
Chemia uranu i problem korozji 80 000

Wydatki uboczne, różne 200 000

[57]
Chemisch-Technische Reichsanstalt, instytucja
analogiczna do Physikalisch-Technische Reichsanstalt,
Państwowego Instytutu Fizyczno-Technicznego.
[58]
Osenberg wyjaśniał w oddzielnej notatce, że uran-
235 jest niezbędny do produkcji bomby.
[59]
Margaret Gowing, Britain and Atomic Energy
1939-45, str. 384.
[60]
Dr Friedrich Berkei pisze: „W wyniku utraty
zakładów Vemork produkcja nawozów sztucznych dla
wszystkich państw nordyckich została poważnie
zagrożona. Udałem się jeszcze raz do Oslo i
potwierdziłem naszą rezygnację z dalszej produkcji
ciężkiej wody. Decyzja ta została podjęta w celu
umożliwienia spółce Norsk-Hydro odbudowania
zniszczonej fabryki przy pomocy kredytów
szwedzkich”.
[61]
Oto spis zbiorników z ciężką wodą załadowanych
na pokład ..Hydro”:

Zawartość
Zbiornik Wzbogacenie
Zawartość ciężkiej wody
nr w%
w litrach

1 46,94 97,6 45,75

2 46,78 95,4 44,65

3 48,07 87,0 41,80

4 46,70 75,6 35,30


5 46,29 65,4 30,30

6 90,78 46,0 41,80

7 139,98 29,0 40,60

8 199,50 19,0 37,90

9 248,80 13,0 32,35

10 144,65 10,6 15,35

11 95,7 9,4 9,00


12 6,0

13 1046,0 6,0 61,78

14 5,6

15 3,8

16 1000,0 4,2 38,00

17 3,6

18-23 2365,0 2,54 60,10

24-29 2290,0 1,64 37,60


30-39 3750,0 1,105 41,40

Łączna zawartość stuprocentowej


ciężkiej wody w beczkach: 613,68 litra

[62]
Początkowo istniały wątpliwości co do liczby
ofiar, lecz datowana dwa dni później notatka w aktach
gubernatora wojskowego Norwegii wyjaśnia sprawę w
pełni: „20 lutego 1944 roku prom kolejowy na jeziorze
Tinnsjö na wschód od Rjukan zatonął skutkiem
eksplozji w części dziobowej. Z 53 ludzi na pokładzie
uratowano 27 (w tym 4 żołnierzy niemieckich).
Śledztwo jest w toku, lecz przyczyny jeszcze nie
ustalono”. Misja „Alsos” znalazła później szczegółowy
raport niemiecki o tym wydarzeniu.
[63]
I tak na naradzie tajnej policji na początku 1945 r.
generał SS Rediess, szef policji w Norwegii,
raportował: „Łącznie zanotowano w 1944 r. w
Norwegii 23 akcje, których celem były statki”.
Katastrofa na jeziorze Tinnsjö nie należy do tych, które
Rediess przedstawił ze szczegółami.
[64]
Zanim nalot amerykański sparaliżował
w listopadzie 1943 r. produkcję ciężkiej wody w
Vemork, w zakładach wytworzono 2840 kg ciężkiej
wody o wzbogaceniu ponad 99,5%, z czego większą
część po 1939 r., a mianowicie: 1939/40 - 20,35 kg,
1940/41 - 282,25 kg, 1941/42 - 871 kg, 1942/43 - 1179
kg, 1943/44 - 487 kg.
W okresie szczytowym, w latach 1942 i 1943,
produkcja miesięczna wynosiła:

1942 1943
kg kg

Styczeń 100 141

Luty 91 107
Marzec 103 0

Kwiecień 0 0

Maj 51 3

Czerwiec 94 199

Lipiec 128 141

Sierpień 121 100

Wrzesień 96 100

Październik 93 105
Listopad 117 41(16 dni)

Grudzień 147 0
Ponieważ w 1940 r. alianci zdołali wywieźć z Vemork
185 kg, Niemcy prawdopodobnie dysponowali łącznie
ilością 2655 kg.
[65]
Liczbę publikowanych prac naukowych można w
pewnym stopniu uważać za wskaźnik aktywności
naukowej. Carl Ramsauer znakomicie wykorzystał ten
fakt w swoim przemówieniu w kwietniu 1943 r. na
temat zapóźnienia niemieckiej nauki. Analiza
niemieckich dokumentów dotyczących energii
atomowej, wymienionych w raporcie TID-3030 z Oak
Ridge, daje następujące zestawienie liczby raportów z
badań jądrowych ogłaszanych w poszczególnych
latach:
A zatem „produkcja umysłowa” niemieckich
specjalistów w dziedzinie jądrowej była najwyższa w
1942 r., podobnie jak produkcja ciężkiej wody i uranu.
Wkład Gerlacha w 1944 r. i 1945 r. jest znikomy, gdyż
większość prac datowanych w 1944 r. była rozpoczęta
w 1943 r.

1939 4

1940 54

1941 61

1942 84

1943 51

1944 55

1945 17
[66]
Kilka miesięcy później, ustanowiwszy w Europie
własną misję wywiadowczą, Marynarka przestała brać
udział w „Alsos”.
[67]
Na str. 215 wspomniano o jedynym niemieckim
dokumencie dotyczącym ewentualnego użycia
substancji promieniotwórczych jako „środka
bojowego”. Wiadomo poza tym, że naukowiec
niemiecki E. Schiebold wygłosił 6 maja 1944 r. dla
oficerów lotnictwa odczyt o możliwości zastosowania
promieniowania rentgenowskiego i gamma w wojnie
radiologicznej.
[68]
Pierwsza wymiana informacji na ten temat miała
miejsce dopiero na początku stycznia 1944 r., 9
miesięcy po stwierdzeniu przez Londyn
niebezpieczeństwa. Por. David Irving, The Mare’s
Nest, s. 196-8.
[69]
Ewentualne wątpliwości czytelnika co do tego
szczególnego epizodu może rozproszyć protokół
przesłuchania we wrześniu 1945 r. przez Armię USA
pułkownika Friedricha Geista, szefa badań
technicznych w Ministerstwie Uzbrojenia i Amunicji.
Omawiając zakres informacji niemieckich o alianckich
badaniach atomowych, Geist pisze: „O ile sobie
przypominam, nie dotarła do mnie informacja, że alianci
bliscy są wyprodukowania bomby atomowej. Niemniej
jednak zaaprobowałem sugestię, by zbadać ewentualną
promieniotwórczość lejów bombowych. Nie wiem
natomiast, czy akcja ta została zrealizowana. Nie
doniesiono mi o żadnych pozytywnych wynikach. Nie
wykluczaliśmy wówczas całkowicie możliwości, że
aliantom udało się znaleźć jakiś sposób wykorzystania
rozszczepienia jądra. Być może, osoby bezpośrednio
zainteresowane (np. dyrektor departamentu Schumann
lub prof. Gerlach) dysponowały informacjami o
osiągnięciach aliantów, których ja nie znałem”.
[70]
Tego rodzaju badania prowadzone były głównie w
Instytucie im. Cesarza Wilhelma w Berlinie-Buch i u
prof. Heubnera, w Instytucie Psychiatrii im. Cesarza
Wilhelma w Monachium i we francuskim szpitalu przy
Gare du Nord w Paryżu. Firma Siemens i Halske
pracowała nad konstrukcją trzeciego, udoskonalonego
cyklotronu, lecz bombardowania Berlina opóźniły
realizację niemal o rok.
[71] Przewidywane wydatki na badania jądrowe od
kwietnia 1944 r. do marca 1945 r.:

447 900
Dotacje dla instytutów (22 pozycje)
marek

Produkcja ultrawirówek w firmach


200 000
Anschütz i Hellige

Przerób i odlewanie uranu w firmie Auer 300 000

Budowa fabryki ciężkiej wody


w zakładach I.G. Farben w Leuna koło 1 200 000
Merseburga

Budowa instalacji do produkcji ciężkiej


wody w Fabryce Urządzeń Chłodniczych 1 300 000
Lindego
Inne zamówienia u różnych firm 200 000

Razem marek 3 647 900

[72]
W kwietniu 1943 r. profesorowi Esau przyznano 2
miliony marek, lecz amerykański nalot na Vemork
skłonił go do wystąpienia o dalszy milion.
[73]
W myśl tego planu duży samolot transportowy
miał przenieść mniejszy bombowiec przez Atlantyk i
wrócić do bazy. Bombowiec, lecąc już samodzielnie,
miał zrzucić bomby na Nowy Jork i osiąść na
Atlantyku. Tu załogę miała wziąć na pokład niemiecka
łódź podwodna. Z pomysłu tego zrezygnowano
ostatecznie 21 sierpnia. W dzienniku szefa sztabu
lotnictwa, generała Kreipe, znajdujemy pod tą datą
notatkę: „Rano konferencja. Krótka odprawa na temat
ataku bombowca dalekiego zasięgu na Nowy Jork. W
chwili obecnej marynarka nie jest w stanie zapewnić
łodzi podwodnej dla zaopatrzenia w paliwo i
uratowania załogi. Rezygnuję z tej akcji... Końcowa
dyskusja nad akcją na Nowy Jork z admirałem Fricke
(Dowództwo Marynarki), aż do piątej po południu... W
nocy rozmowa telefoniczna z Meislem (oficerem
operacyjnym ze sztabu marynarki) o akcji na USA”.
Pierwsza wzmianka o takiej akcji znajduje się w 14
tomie stenogramów z narad feldmarszałka Milcha. Na
kilku konferencjach w maju i czerwcu 1942 r. Milch
dyskutował możliwość zbombardowania Nowego
Jorku i San Francisco. Trudność polegała na tym, że
samolot mógł przewieźć co najwyżej jednotonową
bombę. Było to na krótko przed konferencją w gmachu
im. Harnacka, 4 czerwca 1942 r., na której Milch pytał
Heisenberga o wielkość bomby atomowej zdolnej do
zniszczenia miasta.
[74]
Samuel Goudsmit napisał świetny reportaż ze swej
pracy pt. Alsos (Henry Schuman, Inc., New York
1947).
[75]
Były to: zagadnienia związane z uranem, wojna
bakteriologiczna, organizacja nieprzyjacielskich badań
naukowych, osiągnięcia techniczne w lotnictwie,
zapalniki zbliżeniowe, ośrodki badań nad pociskami
sterowanymi, zaangażowanie ministerstwa Speera w
poszczególnych dziedzinach badań, badania chemiczne,
badania nad uzyskiwaniem ropy naftowej z łupków
bitumicznych, różne informacje.
[76]
Bunkier w Watten badała pod tym kątem również
komisja francuska w składzie: prof. Joliot, prof. H.
Moureu i dr Chovin. Brytyjska misja zajmująca się tą
sprawą doniosła: „Można definitywnie odrzucić
przypuszczenie, że fabryka ma jakikolwiek związek z
produkcją bomby atomowej”.
[77]
Był to drugi przypadek wyciągnięcia właściwych
wniosków z fałszywych przesłanek. Misja „Alsos”
uznała, że niemieckie określenie „Sperrgebiet” oznacza
zamknięty obszar wojskowy; w rzeczywistości chodziło
o to, że Hechingen jako miasto przepełnione
uchodźcami było zamknięte dla dalszego ich dopływu.
[78]
Zapewne Heisenberga.
[79]
Relacjonując ten epizod przedstawicielom misji
„Alsos” jeszcze przed zrzuceniem bomby atomowej na
Hiroszimę, Rosbaud twierdził stanowczo, że ciężka
woda, produkowana w Norwegii „pod fałszywym
pretekstem, miała być użyta do wytworzenia
najstraszliwszej broni przeciw cywilizowanemu
światu”.
[80]
Profesor P. M. S. Blackett, zaprzyjaźniony z
Rosbaudem, poinformował autora, że nie otrzymał
żadnej z tych wiadomości. Jednakże generał Groves
pisał później: „Dzięki... berlińskiemu naukowcowi,
któremu udało się przekazać wiadomość poprzez
norweskie podziemie, dowiedzieliśmy się, że ośrodek
zajmujący się badaniami nad uranem został
przeniesiony, zapewne w bezpieczniejsze miejsce, nie
znane jednak naszemu informatorowi. Do tego
momentu informacje napływały do nas dość regularnie,
lecz od tej chwili praktycznie ustały. Stanął przed nami
problem wykrycia, dokąd przeniosła się grupa z
Instytutu im. Cesarza Wilhelma i co się za tym kryje”.
Now It Can Be Told, str. 216.
[81]
Program posunięć specjalnych w chwili
zagrożenia państwa. - Przyp. Tłum.
[82]
Program posunięć specjalnych w chwili
zagrożenia państwa. Projekt wytwarzania energii.
[83]
Ten ustęp oparty jest na raporcie złożonym przez
Rosbauda władzom alianckim jeszcze przed
ogłoszeniem komunikatu o Hiroszimie, wzmianki
Rosbauda o „bombie” są więc tym bardziej
interesujące. Patrz przypis do str. 319.
[84]
Por. dziennik Gerlacha, zapis z 7 sierpnia 1945 r.:
„Prasa utrzymuje, że mieliśmy fabryką bomb
uranowych na Bornholmie. Major [Rittner] powiedział
mi, że wywiad brytyjski wie wszystko o Bornholmie -
zajmowano się tam rakietami V-1 i V-2 i latającymi
bombami kierowanymi przez radio”. Oficer brytyjski
wypytywał później profesora Gerlacha o pogłoski
dotyczące bornholmskiej fabryki bomb atomowych.
Patrz także S. A. Goudsmit, Alsos, s. 32.
[85]
Lawrence Scheinman, Atomic Energy Policy in
France under the Fourth Republic, Oxford
University Press.
[86]
Byli to dr Alvin M. Weinberg i dr Lothar W.
Nordheim. Weinberg jest obecnie dyrektorem Oak
Ridge National Laboratory. Autor wypytywał go o
historię i uzasadnienie opinii wyrażonych w memoriale i
otrzymał odpowiedź, że Weinberg do dziś nie zmienił
swojego zdania o ówczesnym stanie prac niemieckich.
[87]
Tj. różnym rozmieszczeniem przestrzennym
paliwa i moderatora w reaktorze. - Przyp. Tłum.
[88]
Gdyby stos w Haigerloch miał kształt kuli, a nie
cylindra, ilość użytego materiału byłaby - jak się
przypuszcza - wystarczająca dla uzyskania reakcji
łańcuchowej.

You might also like