You are on page 1of 371

Spis treści

Przedsłowie
Mapa
Prolog
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
42
43
44
45
46
47
48
49
50
51
52
53
54
55
56
57
58
59
60
61
62
63
64
65
66
67
68
69
Epilog
Wydarzenia i postacie w książce
Podziękowania
TYTUŁ ORYGINAŁU: Requiem på Dimön

Copyright © Mariette Lindstein, 2020 by Agreement with BookLab


Agency, Poland, and Enberg Agency, Sweden
All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone

Copyright © for the Polish edition and translation by Wydawnictwo Bukowy Las Sp. z o.o., 2020

ISBN 978-83-8074-275-8

PROJEKT OKŁADKI: © Maria Sundberg / Art by Sundberg


FOTOGRAFIE NA OKŁADCE: Adobe Stock i Creative Commons
AUTOR RYSUNKU NA S. 10–11: Dan Koon
REDAKCJA: Katarzyna Szczypka
KOREKTA: Agnieszka Madyńska
REDAKCJA TECHNICZNA: Adam Kolenda

WYDAWCA:
Wydawnictwo Bukowy Las Sp. z o.o.
ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki
ADRES DO KORESPONDENCJI:
ul. Sokolnicza 5/21, 53-676 Wrocław
www.bukowylas.pl

WYŁĄCZNY DYSTRYBUTOR:
Dressler Dublin Sp. z o.o.
ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki
tel. (+ 48 22) 733 50 31/32
e-mail: dystrybucja@dressler.com.pl
www.dressler.com.pl

Wersję elektroniczną przygotowano w systemie Zecer firmy Elibri


Powieści Mariette Lindstein
wydane w Polsce:

Sekta z Wyspy Mgieł


Sekta powraca
Dzieci sekty
Biała krypta
Przedsłowie

Inspiracją do napisania pierwszych trzech książek o sekcie ViaTerra z Wyspy


Mgieł było dwadzieścia pięć lat mojego doświadczenia związanego
z mentalnością sekt.
Requiem na Wyspie Mgieł zaczyna się tam, gdzie skończyła się trylogia
ViaTerra.
Z pewną dozą niepewności powróciłam na Wyspę Mgieł, ale lata, które
upłynęły od czasu, kiedy to sama uciekłam z sekty, pozwoliły mi na nowe
spojrzenie. Dały też możliwość porównania tamtego zamkniętego świata,
w którym tak długo żyłam, ze światem prawdziwym. Podobieństw jest niestety
wiele i są one przerażające.
Od czasu ukazania się Sekty z Wyspy Mgieł, pierwszej części trylogii,
otrzymywałam dużo pytań od czytelników o postać Franza Oswalda. Wiele
piszących do mnie osób miało w swoim otoczeniu kogoś z podobnymi
zaburzeniami osobowości. Ich opowieści poruszyły mnie do głębi. Wspólnym
mianownikiem w opisach jest stwierdzenie, że relacje te bywają skomplikowane.
Taka osoba nie zawsze jest zła. Istnieją koligacje rodzinne, są w tym dzieci.
Zależy od tego praca. Niektórzy z ludzi, którzy się do mnie odezwali, nazywani
byli naiwnymi albo głupimi, bo nie udało im się wcześniej wyrwać z takiej
relacji. W dużym stopniu ze względu na ich wyznania postanowiłam znów
podjąć opowieść o Wyspie Mgieł.
W ostatnich latach miałam również przywilej rozmawiać z setkami
młodzieży szkolnej w całym kraju. Rozmowy te napełniły mnie zarówno
radością, jak i nadzieją, nasunęły też myśl o napisaniu czegoś o nowym
pokoleniu.

Dla tych z Was, którzy nie czytali trylogii o ViaTerra, przedstawiam krótko
występujące w niej postacie:

Franz Oswald urodził się jako Fredrik Johansson i dorastał na Zachodniej


Wyspie Mgieł na szwedzkim wybrzeżu Bohuskusten. Był nieślubnym synem
hrabiego, do którego należał znajdujący się na wyspie dwór. Franz początkowo
mieszkał we dworze, ale kiedy miał trzy lata, jego matka odkryła, że hrabia
zamykał syna w piwnicy i znęcał się nad nim. W efekcie zerwała wszelki kontakt
z hrabią i przeniosła się z Franzem do letniego domku w lesie.
Po jakimś czasie hrabia przeprowadził się ze swoją nową rodziną do Francji.
Kiedy Franz miał trzynaście lat, upozorował własną śmierć, opuścił Wyspę
Mgieł i odszukał biologicznego ojca. Ten pozwolił mu zamieszkać u siebie
i posłał go do prywatnej szkoły w południowej Francji. To wtedy Fredrik zmienił
imię i nazwisko na Franz Oswald. Kiedy skończył dwadzieścia lat, rodzinna
willa spłonęła, a wszyscy oprócz Franza zginęli w pożarze. Odziedziczył duży
majątek, wrócił na Wyspę Mgieł i kupił dwór. W nowym domu stworzył ruch
w rodzaju New Age – ViaTerra – rzekomo przywracający spokój ducha
i naturalną równowagę ciała. Ruch stał się popularny szczególnie wśród
młodzieży, celebrytów i niektórych decydentów na wysokich stanowiskach.
Pośród członków ViaTerra znalazła się Sofia Bauman, dwudziestodwuletnia
kobieta, która właśnie ukończyła studia. Początkowo czuła się tam dobrze,
jednak z czasem zaczęła kwestionować metody rządzenia Franza. Kierował
wszystkim żelazną ręką, popadał w coraz większą paranoję i otoczył posiadłość
ogrodzeniem pod napięciem.
Po wielu miesiącach do Sofii dotarło, że została wciągnięta do sekty. Uciekła
razem z Benjaminem Friskiem, innym członkiem sekty, w którym się zakochała.
Droga powrotna Sofii i Benjamina do normalnego życia okazała się
trudniejsza, niż to sobie wyobrażali. Sofia opowiadała publicznie o naruszaniu
granic w sekcie, przez co spotkała się z bezlitosnymi atakami i prześladowaniami
ze strony Franza.
Nastąpiło piętnaście lat pozornego zawieszenia broni między Sofią
a Franzem. Benjamin i Sofia osiedli w Henån w gminie Orust, gdzie urodziła im
się córka Julia. Zdeterminowani, by trzymać ją z daleka od sekty, spędzony tam
czas trzymali w tajemnicy. Julia dorastała w bezpiecznej, normalnej atmosferze,
ale od małego ciągnęło ją do wyrwania się z układnego życia w Henån.
Franz zaszył się na Wyspie Mgieł i rozwijał nowe tezy. Jednak gdy okrutny
huragan przeszedł nad zachodnim wybrzeżem, Franz wyszedł z cienia,
wylansował jeszcze przyjaźniejszą środowisku wersję ViaTerra i stał się
popularny jak nigdy. Otworzył też szkołę, którą nazwał Dziećmi Ziemi, w niej
jego synowie bliźniacy Vic i Thor wychowywani byli według reguł sekty.
Franz wcale jednak nie porzucił swojego zafascynowania Sofią. Przeniknął
do kręgu jej znajomych i latami szpiegował ją i jej rodzinę. Kiedy zaczął
podejrzewać, że Julia jest jego córką, skontaktował się z Sofią i zażądał
wykonania testu DNA. Gdy tylko test wykazał, że nie jest biologicznym ojcem
Julii, Franz zaczął ją adorować za plecami rodziców. Julia całkowicie uległa jego
urokowi. W końcu zwabił ją na Wyspę Mgieł z wizytą, która skończyła się
tragicznie. Vic, jeden z synów bliźniaków Franza, wychowywany był do
przejęcia pewnego dnia przywództwa w ViaTerra. Romans ojca z Julią wywołał
jego zazdrość, zaciągnął ją więc na wysoką skałę, by zrzucić stamtąd do morza.
Franz pojawił się w ostatniej chwili i uratował dziewczynę, ale niechcący strącił
Vica w przepaść. Vic spadł, rozbijając się o skały. Zginął na miejscu. Wtedy też
Franz doznał udaru mózgu i został całkowicie sparaliżowany. W następstwie
tego tragicznego wydarzenia Julia poznała Thora, drugiego syna Franza. Od razu
powstała między nimi szczególna więź i szybko blisko się zaprzyjaźnili.
Kiedy zaczyna się Requiem na Wyspie Mgieł, Franz doszedł do siebie po
udarze i przebywa znudzony w klinice rehabilitacyjnej. Nosi go, gdy rozmyśla
o przyszłości. Julia i Thor dzielą mieszkanie w Göteborgu. Thor nadrobił
zaległości szkolne, które miał z czasów sekty, chodzi do klasy maturalnej. Julia
właśnie dostała pracę jako asystentka redakcji w piśmie internetowym.
Prolog

Na początku była obecność, której decyzją był byt.


Dlatego obecność stworzyła przestworza i różne wymiary.
I stały się światłość, energia i życie.
Zawsze myślałem, że tak powstał wszechświat.
Stworzony nie przez jakiegoś boga, a przez samotną duszę, zagubioną
i znudzoną.
Prawie jak gra.
Kiedy zostałem uwięziony we własnym ciele, przyjąłem to założenie, żeby
życie stało się znośniejsze. Personel szpitala umieszczał mnie przed oknem,
codziennie tam przesiadywałem. W końcu moja świadomość sięgnęła poza
więzienie ciała. Nauczyłem się przeczuwać ludzi, poruszających się po mieście
jak przypływy i odpływy, w tę i z powrotem między domem a bezsensowną
pracą. Czułem ich nudę i desperacką potrzebę kierunku podróży. Ich cierpienie
było dla mnie powodem do dalszej walki.
W gruncie rzeczy jestem przywódcą. Obowiązkiem przywódcy jest
prowadzenie ludzi.
Pewnej burzliwej nocy prawie dwa lata temu zabiłem własnego syna.
Nieumyślnie.
Napadł na mnie, a ja się broniłem. Rzucał się na mnie w kółko, niczym
wściekły pies bojowy. Przed upadkiem z urwiska na skały zachybotał się do tyłu
z osobliwym wyrazem twarzy, jakby coś w nim zawsze wiedziało, że to się
stanie. Kiedy stracił równowagę, miał zdziwioną minę. Choć raz nikt mnie
potem nie obwiniał, nikt nie cieszył się z mojego nieszczęścia. Chroniłem
bezbronną kobietę. Nigdy nie żałowałem tego, co zrobiłem tamtego wieczoru.
A mimo to nie mogę się wyzbyć wspomnienia jego zdziwionej twarzy – ostatniej
rzeczy, którą widziałem, zanim zostałem wrzucony w niemy świat wewnątrz
własnego ciała.
Mój pierwszy psycholog sądził, że chciałem zapomnieć o tamtym zdarzeniu.
A ponieważ nie potrafiłem zapomnieć, traktowano mnie jak straumatyzowanego.
Taki jednak nie byłem. Tylko sparaliżowany.
Zastanawiam się, czy ktokolwiek może sobie w ogóle wyobrazić siłę woli,
jaka jest potrzebna do kiwnięcia palcem u nogi, kiedy jest się całkiem
sparaliżowanym. Najpierw nie dzieje się nic, można siedzieć i gapić się na stopę
jak idiota. Minuty, godziny, dni. Później człowiek dostrzega mały ruch,
a przynajmniej tak mu się wydaje, i jest zawiedziony, że nie da się tego
powtórzyć. A w końcu, kiedy wreszcie się udaje, totalnie go to przytłacza. Bo
czymże jest jeden palec w porównaniu z całym ciałem?
Mimo to nie chciałem się poddać. Przyznawanie się do porażki nie leży
w mojej naturze. Niektórzy nazywali mnie okrutnym, wielu nazywało surowym.
Ale ja tylko starałem się żyć według pewnych zasad, jestem w tym uparty
i otwarty. Niezliczone noce, sam w mroku, usiłowałem zmusić swoje mięśnie do
posłuszeństwa. Nakłaniałem struny głosowe do wibracji, wargi do ruchu.
W końcu znów stałem się panem własnego ciała.
Półtora roku zajął mi całkowity powrót do siebie. Lekarze nazywali to
cudem, ale w rzeczywistości chodziło o czystą siłę woli. Wtedy tak zwany
skandal, w który byłem zamieszany, stracił swoją sensacyjność. Niektóre rzeczy
z czasem łatwiej wybaczyć. Innych nie można wybaczyć nigdy.
Teraz jestem panem kliniki rehabilitacyjnej, w której mieszkam od udaru.
Mam przestronny apartament z własnym wyjściem do ogrodu i oknem na ulicę.
Wypolerowany parkiet z ogrzewaniem podłogowym. Gładką jedwabną pościel.
Specjalnie dobrane posiłki i osobistego trenera. Transakcje finansowe potrzebne
do uzyskania tego wszystkiego były długotrwałe i skomplikowane. Ale chciwa
klinika może sobie pożreć część mojego majątku. Czasem prywatna opieka
zdrowotna potrafi być błogosławieństwem.
Dzisiaj zajmują się mną stale uśmiechnięte opiekunki. Najlepiej zbliżać się
do nich powoli, jak w tańcu, aż poczują chęć opowiedzenia o swoich
najintymniejszych sekretach. Wszystkie to zrobiły: Elyssa, Bettina i Sara.
Wszystkie są częścią mojego tutejszego małego imperium. Służalcze i zawsze
przychylne.
Niektórzy twierdzą, że mężczyźni kochający władzę są przytępieni
emocjonalnie. Nic bardziej mylnego. Wiem, że odbieram bodźce zmysłowe
silniej niż inni ludzie – kolory zachodu słońca, najmniejszy powiew wiatru,
zapach kobiety. Kiedy do pokoju wchodzi opiekunka, od razu wiem która, bez
odwracania się za siebie. Rozpoznaję zapach ich perfum. Albo ich potu pod
pachą.
Ostatnio coś innego zakłóca moje odczucia. Ćmiący ból w sercu. Osobliwa,
gorzko-słodka sentymentalność, której nie chcę znać, ale której nie da się
zignorować. Po raz pierwszy, odkąd sięgam pamięcią, słony smak łez trafił na
moje usta. Czasami rośnie ucisk w piersiach. Ale to na pewno są echa rozległego
udaru.
Zwracam wzrok do okna i wyglądam na ulicę i ludzi, ledwo widocznych
w szarym półmroku dnia. Stopniowo zaczynam dostrzegać samotne postacie
stojące w bramach i pod latarniami, ludzi, którzy zdają się nie mieć oczywistego
miejsca. Zbłąkane dusze kryjące się w cieniu.
Myślę o tym, jak łatwo byłoby wślizgnąć się w to ciemne miasto i zniknąć.
Łaknę zmiany, poczucia, że nowe nadchodzi, podczas gdy zużyte, dobrze
znajome ginie. Zdecydowanie zbyt długo tego nie odczuwałem. Już dawno
powinienem był porzucić to nużące miejsce, ale zanim wrócę do domu, muszę
ułożyć plan. Nigdy nie miałem wątpliwości co do mojego celu w życiu, tego, co
chcę osiągnąć. To sama droga do celu jest usiana niepewnością. Wszystko musi
się zgadzać. No i pytanie decydujące: czy odzyskałem swoją wewnętrzną siłę?
Myślę o Wyspie Mgieł i jej prymitywnych siłach natury i czuję coś, co
przypomina tęsknotę. Słone powietrze i świeże wiatry. Pokryte trawą
wrzosowisko, które w sierpniu blaknie, by ustąpić fioletowym odcieniom
wrzosów. Potężne skały. Mgła, która wtacza się od morza nocą i połyka całą
wyspę. Moje miejsce na ziemi.
Myślę o dworze, moim domu, i o tym, jak kiedyś stworzyłem tam imperium,
które rozciągnęło się na cały świat.
Myślę o mojej matce, jej mocno zaciśniętych ustach i tym, jak zawsze
wydaje się patrzeć na mnie oskarżycielsko.
Myślę o Thorze, teraz moim jedynym dziecku – o jego stoickiej postawie,
kiedy odpowiada jedną sylabą na moje pytania podczas odwiedzin. I o tym, jak
się irytuję sam na siebie, że z jakiejś próżności chcę mu imponować.
Myślę w końcu o Julii. Po długim okresie oddalenia powróciła do mnie.
Pamiętam, jak trzymała się kurczowo mojej piersi z rozbrajającym brakiem
wątpliwości. Jej dłoń, którą włożyła w moją podczas spaceru po wyspie, i jak
w końcu rozgrzałem się cały. Biło od niej wulkaniczne ciepło. Ten obraz
w pamięci pojawia się chwilę przed jej głosem: „Dlaczego mi to wszystko
opowiadasz?”. I moją odpowiedzią: „A komu innemu miałbym o tym
powiedzieć?”.
Teraz czuję znajomy, wilgotny ból w oczach.
Coś się we mnie rusza.
Kiedy spoglądam na swoje dłonie, mały palec drży.
1

JU L I A

Wyskoczyła z zatłoczonego tramwaju i patrzyła, jak pojazd sunie dalej na


wschód, w kierunku centrum. Znowu dopadło ją znajome poczucie samotności.
Znikało za dnia, ale o zmierzchu powracało. Miało tętno i ostre szpony.
Wibrowało grozą w najgorszych momentach. Teraz tęskniła za Thorem i miała
nadzieję, że jest w domu.
Echa marazmu w nowej pracy dokuczały jej wieczorami. Po skończeniu
nowego dwuletniego kierunku w szkole średniej z profilem językowym rzuciła
się na rynek pracy. Do tej pory przepracowała dwa miesiące w magazynie
internetowym MODA, który czytały głównie młode kobiety robiące karierę.
Kiedy zobaczyła, że szukają tam asystentki, spontanicznie pojawiła się
w redakcji i przedstawiła. Coś musiała zrobić dobrze podczas tej wizyty, bo od
razu zatrudniono ją na okres próbny.
Początkowo praca w charakterze asystentki redakcji, z dobrą płacą na
wstępie i korzyściami w postaci darmowych próbek kosmetyków i ubrań,
brzmiała jak marzenie. Ale tak było, zanim poznała swoją nową szefową,
Susannę Asker. Dość szybko posada okazała się oznaczać służenie niczym lokaj.
Nim kawa zdążyła wystygnąć, Susanna życzyła sobie następnej. A gdy ją rozlała
– co zdarzało się często ze względu na zamaszyste ruchy dłoni – oczekiwała, że
Julia będzie czołgać się po podłodze i wycierać kałużę. Nawet to upokorzenie by
jej nie złamało, gdyby nie rosnące poczucie, że nie pasuje w redakcji. Już się
prawie nie malowała. Coraz mniej interesowała się modą. A w towarzystwie
samych kobiet zawsze czuła się zagubiona. Tak naprawdę Julia zgłosiła się do
MODY, bo chciała pisać. Interesowało ją prawie wszystko: ludzkie losy, zmiany
klimatyczne, nawet polityka. Poza tym była ciekawa z natury i nie unikała
zadawania pytań, nawet tych niewygodnych.
Zimny wiatr, od którego łzawiły oczy, szarpnął jej włosy. Rozpadało się,
drobne, ostre krople trafiły w kark. Był dopiero koniec sierpnia, a już jesień
w powietrzu. Otrząsnęła deszcz z włosów, weszła po schodach, stanęła przed
drzwiami i otworzyła je kluczem. W przedpokoju pachniało znajomo Thorem,
ale z pustki wionącej z mieszkania zrozumiała, że nie ma go w domu.
Wynajmował je od swojej babki, która na stałe mieszkała na Wyspie Mgieł.
Dzielenie czynszu wydawało się praktyczne, odkąd Julia dostała pracę
w Göteborgu.
Thor i Julia dorośli zbyt wcześnie, ale każde z całkiem różnych powodów.
Julia zawsze czuła się dojrzalsza od rówieśników. Szybko weszła w okres
pokwitania i dokuczano jej z tego powodu. A później, kiedy wszystkie
dziewczyny ją dogoniły i ludzie mówili, że powinna cieszyć się ze swojego
wyglądu, nie mogła wyjaśnić, że to niemożliwe. Było już po prostu za późno.
Thor prowadził surowe, zdyscyplinowane życie w sekcie i zmuszony był
zajmować się sobą od wczesnych lat. Kiedy Julia chodziła do liceum
w Uddevalli, często odwiedzała Thora w Göteborgu. Zamieszkanie razem
zbliżyło ich jeszcze bardziej. Jednak teraz przyjaźń się pogłębiła i przerodziła
w coś, czego żadne z nich zdawało się nie rozumieć.
Thor zmienił się od czasu, kiedy spotkała go po raz pierwszy dwa lata temu.
Można by powiedzieć, że fizycznie zmienił się z chłopca w młodego mężczyznę.
Chociaż był rudy, a Franz miał kruczoczarne włosy, Julia uważała, że zaczyna
przypominać swojego ojca. Te same wzrost i krępa budowa ciała. Szeroka
żuchwa, wysokie kości policzkowe i prosty nos. Nawet to, że czasami
artykułował słowa nieznośnie wyraźnie. Ale w sposobie bycia byli całkiem
różni. Franz miał charyzmę, której Julia nigdy nie widziała u nikogo innego.
Pierwsze, co zauważyła, to, że światło odbijające się w jego oczach nadawało im
kolor bursztynu. Było to spojrzenie drapieżnika, jednocześnie wypełnione
dużym ciepłem. Niesamowite. Wydawał się szybować ponad wszystkim, co
działo się na świecie, wzniosły i nieporuszony.
Natomiast Thor stanowił zniewalające połączenie krzepkości i duchowej
wrażliwości. Trudne życie i tragedie rodzinne sprawiły, że dojrzał, zostawiły też
ślady w jego pięknych oczach, które zdawały się należeć do kogoś znacznie
starszego. Problem, jaki się pojawił, polegał na tym, że tylko przez ograniczony
czas Julia mogła patrzeć w te oczy bez myślenia o przespaniu się z Thorem.
Łapała się na tym, że przyglądała się jego ustom i zastanawiała, jak by to było
całować się z nim, albo rzucała ukradkowe spojrzenia na jego długie palce.
Sytuacja była skomplikowana. Nie łamie się serca najlepszemu
przyjacielowi, co by zapewne zrobiła, gdyby stali się parą. Julia wciąż nie czuła
się pewna, pociągali ją zazwyczaj znacznie starsi mężczyźni. Próbując
zwiększyć dystans pomiędzy sobą a Thorem, namawiała go, żeby zaczął chodzić
na randki. Kiedy ku jej zdziwieniu faktycznie poznał w szkole jakąś dziewczynę,
zrobiła się potwornie zazdrosna. Krytykowała tamtą i robiła wszystko, żeby
zniszczyć ten związek, co Thor natychmiast dostrzegł i z czego chętnie sobie
dowcipkował. A teraz właśnie zakończył tamtą relację i powiedział, że chce się
skoncentrować na swoich stopniach. I na ich przyjaźni.
Julia była w dwóch związkach z mężczyznami pod trzydziestkę. Oba
skończyły się tym, że odczuwała zawód i pustkę, wypełniona niespełnionym
oczekiwaniem. Brakowało jej Thora, kiedy była z innymi facetami –
zastanawiała się, co robi, z kim jest, czy o niej myśli. W końcu całkiem
zaniechała randkowania.
Thor chodził do ostatniej klasy liceum i potem miał zamiar składać papiery
na dziennikarstwo w Göteborgu. Wcześniej rozważał zostanie nauczycielem.
Przeczytał jednak o młodym chłopaku, który sam jeździł po świecie i własnym
sprzętem filmowym robił reportaże dokumentalne, które sprzedawał mediom.
A teraz Thor chciał pisać reportaże społeczne. Udawało mu się wszystko, czego
się podjął. Tak samo jak ojciec był niesłychanie uparty w dążeniu do celu.
I Julia, i Thor potrafili dobrze wyrażać się w piśmie, a marzenie o pisaniu
zbliżyło ich do siebie jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe.

Zapaliła lampy, weszła do pokoju Thora i włączyła cicho radio.


W mieszkaniu panowała duchota. Podciągnęła żaluzje w salonie i wyjrzała przez
okno na taksówki kręcące się jak wściekłe osy i ludzi spieszących z pracy do
domu. Deszcz się nasilił. Na niebie narastało coś, co wyglądało na kłęby chmur
burzowych. Z ciężkim balastem samotności zawsze czuła się staro. Jakby jej
życie miało minąć, zanim się obejrzy. Położyła się na kanapie i przytuliła jedną
z poduszek. Od małego lubiła trzymać w ramionach coś miękkiego, co ją grzało
w nocy. Ścisnęła poduszkę i wdychała delikatny zapach proszku do prania,
którego używali na spółkę. I nagle Thor stanął w drzwiach.
Ubrany był w wełniany sweter ze zdecydowanie za długimi rękawami
i wybielane dżinsy. Włosy miał mokre, a z rzęs zwisały mu krople deszczu. Julia
usiadła prosto na kanapie.
– Gdzie byłeś? – zapytała i zdziwiła się, jak wysoko zabrzmiał jej głos.
– Odwiedziłem tatę – odpowiedział.
Tatę. To słowo wypełniło pokój. Za każdym razem, kiedy słyszała, jak je
wypowiada, wracała do niej przeszłość.
Thor usiadł obok niej.
– Aha, no i jak się miewa? – zapytała.
– Absolutnie doskonale – odpowiedział, przewracając oczami. – Praktycznie
przejął całe to miejsce. Salowe uważają, że jest słodziutki. Powinien wziąć się za
uczciwą pracę, ale grzeszne pieniądze umożliwiają prawie wszystko.
– Thorze… – powiedziała z lekkim wyrzutem – dlaczego tam chodzisz i się
z nim spotykasz? Przecież tylko się złościsz.
– Jest moim tatą.
– I co?
– Nigdy mnie nie zostawił, tak jak zrobiła mama. Potrafił mnie potwornie
nastraszyć, ale nigdy mnie nie uderzył. Czasami wstawiał się za mną.
– Oczywiście, że cię uderzył.
– Nie, nie w dzieciństwie – zaprzeczył. – Tylko raz, kiedy był moim szefem.
Nie byłem już dzieckiem i dokładnie wiedziałem, co się stanie, jeżeli go
sprowokuję. W pewien sposób zawsze wiedzieliśmy, że mamy siebie. Natomiast
na mamie zupełnie nie można było polegać.
Elvira, matka Thora, miała zaledwie piętnaście lat, kiedy urodziła bliźnięta.
Zostawiła dzieci i uciekła od Franza i sekty. Potem porzuciła też kraj i wyjechała
do USA. Vic zginął, zanim znowu nawiązała kontakt, i tego Thor nigdy nie mógł
mamie wybaczyć.
– Ale Elvira miała przecież dobry powód do ucieczki – rzekła Julia. – Franz
traktował ją jak szmatę.
– Tak, z początku sądziłem, że to szczęście, że uciekła tacie. Ale myślałem,
że w końcu po nas wróci i nas zabierze. Miała nas jednak gdzieś. Nie mówmy
już o tym. Wiesz, że nie lubię tego roztrząsać.
Julia splotła swoje palce z jego palcami, które wciąż były zimne i wilgotne.
Robili tak czasem, bawili się swoimi dłońmi. Ale tym razem przyprawiło ją to
o gęsią skórkę na rękach.
– Czy Franz mówił coś więcej? – zapytała.
Poczuła sama do siebie pogardę za to, że zabrzmiała tak, jakby strasznie jej
na tym zależało. A najgorsze było poczucie winy. Franz doznał udaru, kiedy ją
uratował. Umarłaby tamtej nocy, gdyby nie przyszedł jej na ratunek. Zamiast niej
Vic, brat bliźniak Thora, spadł w skalną przepaść. Tak to się skończyło. A jeżeli
właśnie ten fakt – że Franz nieumyślnie zabił własnego syna – spowodował
u niego udar, to ile było w tym tak naprawdę jej winy? Czyż nie było słuszne,
żeby się zgodziła na spotkanie z nim? Tylko na krótką wizytę dla złożenia
kondolencji.
To ze względu na rodziców Julia unikała spotkania z Franzem. Rządził jak
tyran na Wyspie Mgieł, kiedy przewodził swojej sekcie. Sofia i Benjamin
opisywali go jako dyktatora, który traktował personel jak niewolników. W końcu
Sofia miała dość uporczywych pytań Julii o to, jak było w sekcie. „Przestań
wypytywać. Wiele wody upłynęło od tamtej pory. Wszystko, co ci potrzebne, to
wiedza, że jest psychopatą”.
Pewnego razu Sofia wybuchła, kiedy Julia spytała o Franza.
– Dość tego, Julio! Próbował cię uwieść, a miałaś tylko szesnaście lat.
Prześladował nas latami. To powinno wystarczyć, żebyś zrozumiała, że jest złym
człowiekiem. Nie chcę więcej o nim mówić. W ogóle nie chcę, żebyś
wypowiadała jego imię w tym domu.
Wtedy Julia dojmująco poczuła, że mama czegoś jej nie mówi. Poczuła też,
że nie ma innego sposobu, niż dowiedzieć się czegoś więcej o Franzu na własną
rękę. Według Thora zmienił się po udarze, stał się bardziej uczuciowy. Jak Sofia
mogła być pewna, że nadal jest zły? Czy nie powinna być chociaż trochę
wdzięczna, że uratował jej córce życie? Umarł jego syn, była to wysoka cena.
Zdaniem Julii w zajadłej nienawiści Sofii do Franza było coś nietypowego, bo
w gruncie rzeczy matka była ciepłym człowiekiem.
– Ale co mówił Franz? – spytała znowu Thora.
Przez jego twarz przemknął cień. Odwrócił głowę i odpowiedział:
– Nic szczególnego.
– Czego mi nie mówisz? – nalegała.
– Oj, nic takiego. Pytał o ciebie.
– Wcześniej przecież też pytał?
– Tak, ale nie w ten sposób. Powiedział, że chce się z tobą spotkać i o czymś
opowiedzieć. Tylko tobie. Sprawiał wrażenie zdeterminowanego.
– Zawsze sprawia. A o spotkaniu ze mną może zapomnieć.
– Tak też mu powiedziałem.
Ukrył twarz w dłoniach – i o czym myślał? Mimo tego całego czasu
spędzonego z Thorem Julia często nie miała pojęcia, co mu chodzi po głowie.
– Chyba nie chcesz się z nim spotykać? – zapytał w końcu.
– Nie – odpowiedziała – nie, nie – a potem dodała: – To co powiedział?
2

FR A N Z

Władza to temat stale nachodzący moje myśli. Kompetentne przewodnictwo


rzekomo opiera się na pokorze, więc sporo oddawałem się nietypowej dla mnie
autorefleksji. Kiedy ma się bezwarunkową władzę, należałoby po trochu dzielić
się nią z podwładnymi. Tylko odrobinę, ale wystarczająco, żeby czuli się ważni.
Nigdy tego nie robiłem. Kiedy stworzyłem swoje imperium na Wyspie Mgieł,
byłem zdecydowanie za młody i zbyt idealistyczny.
Sofia Bauman, matka Julii, miała niesamowity potencjał. Kiedy ją
zobaczyłem po raz pierwszy na prelekcji, zrozumiałem, że jest wyjątkowa. Przez
jakiś czas była moją prawą ręką, ale nigdy nie dałem jej żadnej władzy.
W rezultacie zwróciła się przeciwko mnie. To, co zrobiłem później, jest czymś,
o czym wolę nie myśleć. Nie żebym się wstydził, lecz dlatego, że tak całkowicie
straciłem kontrolę. Utrata kontroli jest upokarzająca. A pewnych rzeczy
definitywnie nie da się wybaczyć.
Kiedy odchodzisz z pozycji władzy, musisz tę władzę przekazać komuś
innemu. Następnie napełnij swoje konta bankowe, przeprowadź się do jakiegoś
dziwnego miejsca za granicą i stań się całkiem niedostępny. Inaczej dawni
wrogowie będą cię nękać w nieskończoność. Nie było czasu, żebym mógł
przekazać swoją władczą pozycję w ViaTerra komuś innemu. Natomiast stałem
się całkowicie niedostępny. Żadnych wypowiedzi, żadnych wywiadów, żadnych
innych odwiedzin niż własna rodzina. A mimo to nieustannie dostaję zapytania
o rozmowę od dziennikarzy. Za każdym razem odmawiam.
Kiedy się rozglądam po pokoju, w którym mieszkam, czuję przytłaczającą
pustkę. Wiem, że nie da się wrócić do tego, co było. Wiem, że przeszedłem
z jednego życia do innego, jaśniejszego i prawdopodobnie bardziej bezlitosnego.
Oznacza to, że potrzebuję planu działania, by powrócić na Wyspę Mgieł.
Codziennie rano budzę się przekonany, że rozwiązanie przyjdzie w ciągu dnia.
I codziennie rano się mylę. Tak, jakbym czekał, aż pojawi się rysa
w nieinteresującej fasadzie, która ma teraz przedstawiać moje życie. Kiedy
wrócę do dworu na Wyspie Mgieł, to po to, żebym rozpoczął nową epokę
w swoim życiu. Ale nadmiar czasu i nudy mnie wykańczają.
Otwieram drzwi na taras, a napływające do środka chłodne powietrze
przynosi ulgę. Otwierają się też drzwi mojego pokoju i wchodzi Elyssa,
uśmiechając się kokieteryjnie. Jest tu moją ulubioną osobą. Na pierwszy rzut oka
wygląda dość zwyczajnie. Blondynka z niebieskimi oczami i delikatnymi, nieco
dziecięcymi rysami twarzy. Ale w środku kryje się charakterna i przedsiębiorcza
dziewczyna z czarnym jak noc poczuciem humoru. Poza tym była u mojego
boku przez całą rehabilitację.
– Dzień dobry, Franz, jak się miewasz? – pyta.
– Cóż, u mnie jak zwykle. Jak poszła randka?
– Nie oddzwonił – odpowiada i nieznacznie zapada się w sobie.
– To wykasuj go ze swoich kontaktów. Nie zasługuje na ciebie.
– Masz rację – mówi, prostując się. – Przyszłam, żeby poinformować, że
dzwonił jakiś dziennikarz z „Aftonbladet” i prosił o wywiad z tobą.
– Co mu odpowiedziałaś?
– Że nie udzielasz żadnych wywiadów.
– Dobrze.
– Tak, a poza tym jest już twoja psycholożka, na waszą sesję terapeutyczną.
– Niech poczeka z dziesięć minut, zanim ją tu przyślesz.
Elyssa uśmiecha się zagadkowo.
– Dobrze, a czy chcesz, żebym posłała ci łóżko, zanim przyjdzie? – pyta.
– Nie, to dobrze, że widać nieporządek. Niech zrozumie, że wchodzi w moje
życie prywatne.
– Czy podać wam kawę w trakcie rozmowy?
– Absolutnie nie.
Teraz już ledwo może powstrzymać się od śmiechu.
– Wyglądasz dziś na lekko zmęczonego, Franz – mówi i przygryza dolną
wargę.
– To przez spotkanie. Odgrywanie ofiary jest takie męczące.
Elyssa wybucha dźwięcznym śmiechem, kręci głową i opuszcza pokój.
Moja psycholożka nazywa się Magdalena Grip. Wygląda jak kulturalna
ciotka z siwymi, krótko ostrzyżonymi włosami, sukienkami z lnu w krzykliwych
kolorach i medalionami wielkości łyżek stołowych. Ale ponieważ postrzega
siebie jako osobę młodzieżową, nie jest całkiem odporna na mój czar.
W rzeczywistości nie odczuwam jakiejś większej potrzeby terapii, bawią mnie
jednak nasze małe potyczki. Dobrze się przygotowałem na to spotkanie. Na
biurku leży kartka z pięcioma punktami, które zapisałem perfekcyjnymi
drukowanymi literami. Stawiam krzesło za biurkiem, siadam i czekam.
Magdalena ostrożnie uchyla drzwi i wtyka głowę do środka.
– Czy jesteś ubrany? – pyta.
To pytanie wynika z sytuacji, kiedy byłem tylko w bokserkach, a ona
otworzyła drzwi. Jeszcze nie pozbierała się do końca po tamtym incydencie.
– Tak, wejdź – odpowiadam i wskazuję gestem na puste krzesło.
Siada i od razu zauważa kartkę na biurku. Brwi podjeżdżają jej do góry.
– Co to jest? – pyta.
– Pomyślałem sobie, że chciałbym dziś przedyskutować moją diagnozę –
mówię spokojnie.
– Nigdy nie postawiłam ci żadnej diagnozy, Franzu.
– Nie, ale zapisałaś ją w swoich notatkach. Narcystyczny psychopata.
– Czytałeś moje notatki? – pyta, niemile zaskoczona.
– Nie, mam po prostu dobrze wykształconą umiejętność widzenia, co ktoś
pisze, gdy porusza dłonią.
– Musiałeś źle zrozumieć – odpycha od siebie kartkę. – Ale chcę podkreślić,
że oczywiście masz dostęp do swojej karty pacjenta, jednak nie do moich
notatek.
Ignoruję jej lekko oskarżycielski ton i mówię:
– Przejdziemy do rozmowy?
Znowu spogląda na kartkę.
– Czyli chcesz porozmawiać… o tym?
– Tak, zrobiłem małe rozeznanie dla zabicia czasu. Ostatnio nie mam
jakiegoś szczególnie mocno napiętego grafiku, jak wiesz. To są wspólne cechy
osobowości psychopatów i narcyzów. Pomyślałem, że byłoby ciekawie o nich
porozmawiać.
Wyczuwam jej wahanie. Ale bywam nieszczególnie gadatliwy podczas
naszych sesji. Teraz ona na pewno się zastanawia, czy to nie jest to otwarcie, na
które czekała.
– W psychologii odradza się pacjentom autodiagnozę – mówi.
– To ty postawiłaś tę diagnozę, nie ja.
Wzdycha i rozkłada ręce w bezradnym geście.
– O czym chcesz rozmawiać, Franzu?
– Możemy zacząć od punktu pierwszego.
– „Skrzywione, wyolbrzymione poczucie własnej wartości” – czyta.
– Właśnie.
– Czy jest w tym coś, co twoim zdaniem pokrywa się z twoją osobowością,
Franzu?
Ma denerwujący zwyczaj nieustannego używania mojego imienia, żeby mi
przypomnieć, jak wygląda rozkład sił podczas rozmowy.
– Nie, Magdaleno – odpowiadam – moje poczucie wartości zawsze było
w zgodzie z osiągnięciami. Kiedyś miałem w miarę duży wpływ na świat. Teraz
czuję się dość głupio – zataczam gest po swoim pokoju.
– I brakuje ci tego? Tego okresu świetności? – pyta.
– Czy to by zrobiło ze mnie psychopatę?
– Tego nie powiedziałam.
– Przejdziemy do kolejnego punktu? – pytam niecierpliwie.
– „Brak empatii”?
Tu mam zamiar dać coś od siebie.
– Odczuwam empatię do swojego syna – mówię.
Kiedy wypowiadam te słowa, nieoczekiwanie spływa na mnie fala smutku.
To zadziwiające, ale ostatnio coraz częściej zdarza mi się to, kiedy myślę
o Thorze. Czasami mam poczucie, że on to jedyne, co ze mnie pozostało.
Czasami, kiedy tu jest, mam wrażenie, że potrafi przejrzeć mnie na wylot.
– W jaki sposób? – pyta Magdalena zaciekawiona.
– Jestem z niego dumny. Zna swoje ograniczenia i dąży do celu.
– A co czujesz, kiedy jesteście razem?
– Trochę trudno mi do niego trafić. Czuję w takich momentach
niewystarczalność.
I irytację. I frustrację.
– Ile on teraz ma lat? – pyta.
– Dwadzieścia.
– Już dorosły!
Myślę, że Thor zawsze był w pewien sposób dorosły, ale ona by tego nigdy
nie zrozumiała. A ja nie mam cierpliwości do pogaduszek.
– A twoja mama? Jak to jest, kiedy się widujecie? – pyta dalej.
– Wolę o niej nie mówić – burczę.
Przez chwilę przygląda mi się z namysłem, po czym znów spogląda na
kartkę.
– Kolejny punkt to „Manipuluje i kłamie”. Czy to robisz?
– O tym już zdecyduj sama. Gdyby tak było, to przecież i tak bym cię
okłamał, prawda?
– A „Z natury przekracza granice”?
– Czy coś w tym złego?
– Zależy trochę od tego, jakie granice się przekracza.
– Uważam, że ludzie wyznaczający mnóstwo granic to najczęściej głupi
i ograniczeni idioci.
– A to jest coś, o czym chętnie z tobą podyskutuję – odpowiada i oczy jej się
świecą.
– Wolę nie dzisiaj.
Już zaczyna mnie męczyć ta rozmowa, ale jeszcze mam daleko do celu.
– Czy mogę o coś zapytać? – mówię.
– Oczywiście.
– Z tego, co rozumiem, system diagnostyczny używany w psychiatrii opiera
się na obserwacji u pacjenta pewnych objawów. Jakie odkryłaś u mnie objawy,
które doprowadziły do mojej diagnozy?
– Tego niestety nie mogę z tobą omawiać, poza tym nigdy nie postawiłam ci
żadnej diagnozy.
Nie jest w stanie ukryć rosnącej w niej irytacji. Tak dobrze znam ten wyraz
twarzy, zmarszczone czoło i ściągnięte brwi.
– No dobrze, ale tak całkiem teoretycznie – mówię – uważasz, że
sprawiedliwe jest stawianie pacjentowi diagnozy na podstawie pogłosek i plotek
medialnych?
– Tego absolutnie nie robiłam – odpiera.
– To ciekawe, bo nie przypominam sobie, żebyśmy kiedykolwiek odbyli
jakąś głębszą rozmowę, która mogłaby wykazać u mnie jakieś objawy.
Na policzku Magdaleny wykwita rumieniec. Wciąż jednak patrzy mi prosto
w oczy.
– Czy mamy problem, Franzu?
– Nie wiem. Mamy, Magdaleno?
– Nie, nie wydaje mi się. Uważam, że robisz postępy.
– Mam pewną teorię o diagnozie, którą mi postawiłaś. Czy chcesz ją
usłyszeć? – pytam.
– Chętnie, ale chcę jeszcze raz podkreślić, że to nie była żadna diagnoza.
Uśmiecha się łagodnie, z widoczną ulgą, że udało jej się uniknąć mojego
ataku personalnego.
– Nie jestem tego taki pewien – odpowiadam i przeszywam ją wzrokiem. –
Ale z tymi psychopatami może po prostu chodzić o zazdrość. Wiele osób,
którym przyklejono tę łatkę, ma przecież olbrzymią władzę, bogate życie
towarzyskie, wyglądają dobrze i sypiają, z kim chcą. Czy nie każdy pragnie
takiego życia?
– Cóż, można i tak na to patrzeć.
– Skąd wiesz, że nie jest odwrotnie? – pytam.
– Jak to: odwrotnie?
– Że to wy, tak zwani normalni ludzie, jesteście chorzy, a my jesteśmy
zdrowi.
– To nie jest proste pytanie. Sądzę, że wiąże się z tym, że osoby oceniane
jako aspołeczne krzywdzą innych.
– Czy zawsze cudza krzywda jest czymś złym, jeżeli cel jest dobry?
– Nie mogę się na ten temat wypowiedzieć bez konkretnego przykładu.
W zasadzie chcę uzyskać odpowiedź w tylko jednej kwestii, zanim
psycholożka pójdzie. To coś, co mnie uciska. Te przeklęte wahania nastroju.
– Czy wydaje ci się, że zmieniłem się po udarze? – pytam, szukając w jej
twarzy jakiejś reakcji. Wzrok ma nieobecny, chwilę zwleka z odpowiedzią.
– Tylko ty sam możesz na to odpowiedzieć – mówi w końcu – ale z tego, co
rozumiem, doświadczasz pewnych emocji, których wcześniej nie czułeś. Zmiany
emocjonalne są często spotykane po udarze. Na przykład ponad dwadzieścia
procent nim dotkniętych łatwiej się wzrusza.
– Czyli jak myślisz? Teraz jestem w osiemdziesięciu procentach psychopatą,
a w dwudziestu normalny? – Wpatruję się w nią intensywnie.
Ledwo potrafi powstrzymać uśmiech.
– Na ten temat nie mam zamiaru się wypowiadać. Ale dobrze, że
opowiedziałeś o swoich uczuciach do Thora. Możemy na tym bazować.
– Poruszymy ostatni punkt? – pytam.
– „Problematyczne i nieudane związki”?
– Nie mam żadnych związków.
– Nigdy?
– Przenigdy.
Unosi brwi i patrzy na mnie pytająco.
– A to, co się stało z Julią?
Coś mnie przeszywa, kiedy wymawia jej imię. Czuję, że zaciskam mocno
pięść. Twarz Magdaleny przede mną na chwilę znika. Pojawia się wspomnienie
przetaczających się fal uderzających o urwisko na Wyspie Mgieł. Ciepła, mała
dłoń w mojej dłoni. I to poczucie, że nareszcie ktoś mnie słucha, słucha
naprawdę.
– To nie był żaden związek i dobrze o tym wiesz – rzucam krótko.
– Mimo wszystko chciałabym porozmawiać z tobą o Julii. Zaryzykowałeś
życie, żeby ją uratować. Takie zachowanie jest niezwykłe u osób, którym brak
empatii.
– I co z tego?
– Emocje, które w tamtym momencie przeżywałeś, muszą być ostatnimi
emocjami przed udarem. To ewentualnie mogłoby mieć wpływ na to, kim dzisiaj
jesteś.
– Nie chcę mówić o Julii. Poza tym jestem już zmęczony – mówię i udaję, że
ziewam.
– Czy mogę zapytać o jeszcze jedno, zanim skończymy? – pyta.
– Jasne.
Zniża głos i ciągnie już bardziej poufałym tonem.
– Razem z kilkoma kolegami po fachu prowadzimy badania dotyczące
różnych aspektów zachowań społecznych i aspołecznych. Częścią tych badań
jest studium pacjentów, u których zmienił się rejestr emocjonalny. Czy byłbyś
zainteresowany wzięciem udziału w tym projekcie?
– Jako królik doświadczalny, to masz na myśli?
– Nie, absolutnie nie – zaprzecza – chodziłbyś na terapię. To mogłaby być
sytuacja korzystna dla wszystkich stron, może pomogłaby ci lepiej zrozumieć
twoje nowe uczucia. W końcu to ty masz kawałki układanki, która jest wiedzą
o twoim życiu wewnętrznym. Ja mam wykształcenie w zakresie układania
życiowych puzzli.
Brzmi to tak pogardliwie, że przebiega mnie wewnętrzny dreszcz. Ale
jednocześnie chcę się nauczyć panować nad tym piekłem we mnie, które
zaskakuje mnie od czasu do czasu.
– No nie wiem… – mówię niepewnie – czy musielibyście prześwietlić mi
mózg?
– Prawdopodobnie tak – odpowiada.
To przesądza sprawę.
Rozkładam ręce, sygnalizując, że dla mnie spotkanie się zakończyło.
Otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale rozmyśla się i z powrotem je zamyka.
Przeszywam ją wzrokiem i mówię:
– Koniec sesji terapeutycznej.
3

JU L I A

Burza się przetoczyła i z nastaniem poranka nad miastem położyła się


brudna, blada poświata.
Kiedy Julia wchodziła po schodach redakcji MODY, chwycił ją lęk. „Nie
będę zawsze tu pracować”, powtórzyła w myślach kilka razy i te słowa
zadziałały jak dawka leków przeciwbólowych. Była tu po to, żeby nabrać
doświadczenia w zawodzie. Później stanie się dziennikarką z prawdziwego
zdarzenia. Taką, którą wysyła się na misje zagraniczne.
Po wejściu do redakcji skierowała się prosto do swojego biurka. Siedząc
przy nim, ledwo mieściła się z laptopem i kubkiem kawy. Biuro było niewielkie.
Personel miał przydzielone minimalne powierzchnie do pracy i wszyscy siedzieli
ściśnięci w jednym pomieszczeniu. Okna były małe, powietrze szybko robiło się
nieświeże, brakowało tlenu. Oprócz biurek pracowników w pomieszczeniu
znajdował się rzadko używany stół konferencyjny i wydzielony kąt szefowej
redakcji, porządny kawał narożnika ze ścianami ze szkła, co Julii kojarzyło się
z akwarium. Na pewno po to, żeby Susanna mogła cały czas wszystkich
pilnować. Biurko Julii stało tuż przy tym gabinecie. Teraz zauważyła Susannę
przez szybę. Miała wrażenie, że na twarzy szefowej dostrzega wyraz
zadowolenia.
– Julio, pozwól no tutaj! – zawołała tamta.
O dziwo, nie sprawiała wrażenia poirytowanej. Być może dlatego, że Julia
wyjątkowo się nie spóźniła. Susanna przywoływała ją do siebie gestem tak
radosnym i zapalczywym, że Julia od razu nabrała podejrzeń.
– Potrzebna mi jesteś do porady w kwestii gustów – powiedziała Susanna. –
Jesteś tu najmłodsza i dość świadoma trendów, więc chcę usłyszeć, co sądzisz
o jednym z artykułów w naszym ostatnim numerze.
Mimo iż uwaga o jej świadomości zabrzmiała nieco naciąganie, Julia
milczała. Wciąż jeszcze była nastawiona sceptycznie. Zmiana o sto
osiemdziesiąt stopni była nieoczekiwana, a komplementy prawie zawsze
stanowiły przygrywkę do czegoś nieprzyjemnego.
Susanna wskazała jej gestem fotel przed biurkiem.
– Nie będę ukrywać, że straciliśmy czytelników, więc zrobiliśmy badanie
w postaci ankiet, by dowiedzieć się, jak moglibyśmy dotrzeć do młodych kobiet
– objaśniała. – Okazuje się, że część z nich uważa, iż piszemy za dużo o modzie,
kosmetykach i temu podobnych. Chcą czytać o trendach i relacjach
międzyludzkich. A ponieważ wiele z nich to singielki, pomyśleliśmy o czymś
w tym stylu.
Pokazała ręką na gigantyczny monitor komputera, na którym widniała
rozkładówka z artykułem zatytułowanym „Mężczyźni, o których zawsze chciałaś
wiedzieć więcej”.
– Chodź, zobacz – ciągnęła. – Chcę się dowiedzieć, co myślisz o tym
artykule. Możesz go krytykować, ile chcesz. Bądź całkowicie szczera.
Julia podeszła do monitora i przyglądała się stronom wypełnionym zdjęciami
mężczyzn w garniturach. Znani aktorzy, finansiści i telewizyjni celebryci. Czuła
na sobie wzrok Susanny, szefowa śledziła jej reakcję. Julia zmarszczyła czoło.
– O co chodzi? – zapytała Susanna.
– Po pierwsze tytuł – odrzekła Julia. – Jest za gładki. Może coś w rodzaju
„Tego nie wiecie o najgorętszych singlach”. A poza tym…
– Uważasz, że są za starzy? – przerwała Susanna.
– Nie, nie, wcale – odpowiedziała Julia i przełknęła ślinę. – Wiek nie ma
żadnego znaczenia. Nie przestaną fascynować kobiet, nawet gdy posiwieją
i dostaną garbu.
Susanna roześmiała się.
– Czy coś innego ci przeszkadza? – zapytała.
– Tak, ubrania. Wszyscy wyglądają jak nudziarze w garniakach, wiesz, jak
w internetowej reklamie agencji nieruchomości. Byłoby lepiej ze zdjęciami
w ich domach albo z knajp czy klubów, zdjęcia paparazzi, czy nawet…
– No, powiedz – pospieszała ją Susanna.
– Jakby dało się znaleźć bardziej rozebrane zdjęcia niektórych z nich, to
byłoby niczego sobie.
Julia nie wiedziała, co w nią wstąpiło. Nie mogła jednak powstrzymać się od
wyrażenia tego, co myślała o tej nudnej rozkładówce. To było takie zapyziałe,
jak złośliwe przedrzeźnianie jej nastroju tego dnia. Poza tym nie potrafiła nie
cieszyć się z tego, że szefowa rozmawia z nią jak z równą.
Susanna uśmiechnęła się zaskoczona.
– Wiedziałam, że mi się przydasz. Usiądź teraz przed komputerem
i przeczytaj tekst.
– Tu? Na twoim miejscu?
– No a gdzie? Pójdę kogoś poprosić o kupienie mi kawy. Chcesz coś?
Julia spojrzała na nią zdumiona.
– Też się chętnie napiję kawy.
Następnie siadła i wczytała się w tekst. Był do przewidzenia, dokładnie jak
zdjęcia. Świadomość tego, że Susanna wcale nie jest taka mądra, poprawiła jej
nieco humor.
Susanna wróciła i siadła na krześle obok. Julia poczuła powiew jej mocnych
perfum. Szefowa miała nieco ponad czterdziestkę i bardzo dbała o wygląd. Miała
świeży, chłopięcy styl. Krótko ostrzyżone włosy; prawie zawsze chodziła
w garniturach i na szpilkach, nigdy w sukience. Jedyną biżuterią, jaką nosiła,
były cienkie złote łańcuszki na szyi. Julia podejrzewała, że Susanna starała się
sprawiać surowe i męskie wrażenie, żeby wywoływać szacunek wśród
podwładnych. Przyglądała się ludziom w szczególny sposób, jakby cały czas
szacowała ich osiągnięcia i oceniała je jako niewystarczające. Ale w tym
momencie zdawała się nagle delikatna. Uśmiechała się, a jej twarz zdradzała
pewną wewnętrzną desperację. Dość jasne było, że pismu MODA nie idzie
dobrze.
– I co sądzisz? – zapytała Susanna.
– Motywacja jest całkiem niezrozumiała. Dlaczego o tym piszemy? Tekst
musi mieć jakiś cel, jakieś ujęcie. Powinniśmy napisać więcej o prywatnym
życiu tych mężczyzn, co lubią robić, coś, o czym nikt nic nie wie. Może też
więcej o tym, co trenują i jak utrzymują formę, teraz zdrowie to ważna sprawa.
A poza tym, dlaczego oni wszyscy są hetero? To sprawia wrażenie, jakbyśmy tu
mieli homofobię. Ciekawie byłoby też uzyskać od nich jakieś wypowiedzi –
słowa płynęły z niej potokiem. – A potem można zrobić kontynuację w formie
dłuższych wywiadów z niektórymi z nich w kolejnych numerach.
– Dobre uwagi – odpowiedziała Susanna. – A co powiesz na drugi pomysł?
Julia popatrzyła na nią pytająco.
– Jest jeszcze ciąg dalszy – powiedziała Susanna i wcisnęła klawisz.
Na ekranie pojawił się nowy artykuł z tytułem „Skandaliczni i mistyczni – co
robią teraz?”. Zawierał zdjęcia trzech mężczyzn, ale Julia widziała tylko jednego
z nich: Franza. Hipnotyzujące spojrzenie zwrócone było prosto w obiektyw.
Miała wrażenie, że patrzy prosto na nią. I że leci głową w dół, nie wiedząc, gdzie
ten upadek się zakończy. Jakby Franz tu był, u niej w pracy. Nie wolno mu było
tu być.
– Daj mi to najpierw przeczytać, a potem powiem, co o tym sądzę –
powiedziała, nie odrywając wzroku od zdjęcia.
– Jasne, przeczytaj na spokojnie – rzekła Susanna.
Julia przeczytała tylko tekst o Franzu. Było w nim napisane, że kilka lat
temu był niezmiernie popularny, także za granicą, zanim wyszło na jaw, że
szkoła, którą prowadził na Wyspie Mgieł, zmuszała dzieci do ciężkiej pracy
fizycznej i robiła im pranie mózgu, przystosowując do życia według duchowych
nauk sekty. Jednak żaden z rodziców nie chciał zawiadomić służb po wypadku
z synem Franza. Przed skandalem ze szkołą wspierało go wiele wpływowych
osób, miał duży krąg zwolenników, między innymi wśród licznych celebrytów.
Według godnych zaufania źródeł Franz pozbierał się całkowicie, ale odmawiał
wszelkich wywiadów.
Mimo to legenda o charyzmatycznym przywódcy sekty wciąż była żywa.
Julia wiedziała o tym wszystkim, a jednak poczuła się nieswojo po przeczytaniu
tekstu. Na szczęście do mediów nie wyciekło jej nazwisko po zdarzeniach na
Wyspie Mgieł. Była taka młoda. Pisano jedynie, że Franz uratował dziewczynę,
na którą rzucił się jego syn.
Ale dlaczego Franz wzbraniał się przed wywiadami? Zawsze przecież tak
bardzo zależało mu na staniu w świetle jupiterów. Julia podejrzewała, że czeka
na odpowiednią okazję. Kiedyś na jakiś czas zaszył się na Wyspie Mgieł,
a potem nagle zrobił wielką kampanię medialną na temat własnej osoby i sekty.
W głowie Julii pojawiła się myśl, która była tak groźna, że odepchnęła ją
natychmiast. Powracała jednak uparcie. Tak jakby usiłować nie drapać strupów.
Czy naprawdę tak bardzo niewłaściwe byłoby spotkanie się z Franzem?
Susanna odchrząknęła, żeby zwrócić na siebie uwagę Julii.
– Uważasz, że ten tekst też jest nudny? – zapytała.
– Trochę, ale czy to prawda, że wielu reporterów chciałoby przeprowadzić
wywiad z Franzem Oswaldem?
Susanna rzuciła jej przeciągłe spojrzenie.
– Ależ tak, oczywiście. A jak myślisz? Dlaczego o to pytasz?
– Bo jestem niemal przekonana, że udzieliłby mi wywiadu.
Kiedy to powiedziała, słowa zabrzmiały tak, jakby pochodziły od kogoś
innego. Ledwie rozpoznała własny głos.
Susanna roześmiała się lekceważąco.
– Nie, Julio, nigdy by tego nie zrobił. Nie bądź naiwna. Odmówił nawet
Sandrze Malik, z którą był w związku.
Sandra Malik była dziennikarką często robiącą reportaże z życia celebrytów.
– Franz Oswald nie miewa związków – powiedziała Julia. – Zawsze był
singlem.
– Jak ty dużo zdajesz się o nim wiedzieć – Susanna uśmiechnęła się krzywo.
– Myślisz, że jest z niego ciacho?
– Nieszczególnie. Ale jak uważasz, dlaczego tak wiele osób jeszcze się nim
interesuje?
Susanna machnęła dłonią lekceważąco, jakby Julia powiedziała coś
niesłychanie śmiesznego.
– Serio? Mówimy o Franzu Oswaldzie. On jest megaprzystojny. I ciekawy.
Do tego było o nim głośno nawet poza granicami. Ta aura mistycyzmu, która go
otaczała. Ta sekta, którą prowadził na wyspie. Jest zagadkowy, a wiele kobiet ten
typ mężczyzny przyciąga, chociaż nigdy by się do tego nie przyznały. Widziałaś
któryś z jego wywiadów telewizyjnych?
– Tak, ze dwa – Julia starała się zabrzmieć nonszalancko.
– To wiesz, jaką ma charyzmę. Chodzą też pogłoski o jego preferencjach
seksualnych.
– Jakie pogłoski?
– E tam, o tym pomówimy kiedy indziej.
– Mogę sprawić, żeby Franz zgodził się na wywiad – upierała się Julia. –
Dzielę mieszkanie z jego synem.
– Tego nie wiedziałam – odpowiedziała Susanna zdziwiona. – To może
któryś z reporterów mógłby przeprowadzić wywiad z synem. Czy on jest równie
fascynujący jak tata?
– Wcale nie przypomina ojca. I nigdy by się nie zgodził na wywiad. Ale jak
mówiłam, Franz pewno mógłby się zgodzić.
Susanna przyglądała jej się wnikliwie.
– Julio, czy jest coś, o czym mi nie mówisz?
Julia zastanowiła się. Tak dużo pisano o Sofii po jej ucieczce z ViaTerra. Jak
łatwo można było się dowiedzieć, że Sofia to jej matka? A po połączeniu Julii
z Franzem zrozumieć, że to ją Franz uratował tamtej fatalnej nocy dwa lata
temu?
Zdecydowała, że ryzyko jest niewielkie.
– Jak powiedziałam, łączy mnie z Franzem jego syn – powiedziała. – Ile
byłby wart taki wywiad?
– Mielibyśmy ci zapłacić? Ha! Już dostajesz od nas wypłatę, Julio, więc
zapomnij. I tak nigdy do tego nie dojdzie.
– Ale gdyby doszło? – nalegała Julia.
– Magazyn by na tym porządnie zyskał. Czego chcesz?
– Chcę pisać artykuły, a nie tylko przynosić kawę tobie i innym. Nie chcę na
zawsze pozostać asystentką.
Susanna miała zdziwiony wyraz twarzy, ale nie sprawiała wrażenia
poirytowanej. Na razie.
– Ale przecież pracujesz tu tylko od… ile to będzie? Dwa miesiące?
– Tak, ale chcę awansować jak najszybciej. Chciałabym też pojechać na jakiś
reportaż.
– Nie masz kwalifikacji, Julio. Nie masz ani wykształcenia dziennikarskiego,
ani doświadczenia.
– Pisałam już wcześniej.
– Tak? Aha, a co takiego? Pamiętniki? – prychnęła Susanna sarkastycznie.
– Nie, opowiadania. Jedno zostało opublikowane w gazecie
„Bohuslänningen”. Czy mam je przynieść i ci pokazać?
– Lepiej nie, Julio – westchnęła Susanna – teraz jesteś potrzebna redakcji
jako asystentka.
– Tak czy inaczej myślę, że Franz zgodziłby się na udzielenie mi wywiadu.
Czy mam go o to zapytać?
– Proszę bardzo, choć niestety się zawiedziesz. Ale doceniam twoją opinię
o artykułach. Jesteś mądrzejsza, niż sądziłam.
Julia przełknęła zniewagę. Cały dzień zastanawiała się, jak to się rozwinie.
Mała chwila, to wszystko, czego potrzebowała. Zachowa się profesjonalnie
i skłoni Franza do krótkiej rozmowy o sobie. Jakość takiego wywiadu nie mogła
być gorsza niż ten chłam, który przeczytała na monitorze Susanny. Franzowi
była winna podziękowanie za to, że uratował jej życie. Potem na dobrą sprawę
stracił dwa lata z własnego życia. Stracił też syna. A jednak od tamtej pory nie
zamieniła z nim ani słowa. Jeśli wywiad wypadłby dobrze, jej kariera
z pewnością nabrałaby rozpędu.
Po pracy specjalnie zwlekała z pójściem do domu. Zamiast wracać, poszła na
przechadzkę po Avenyn. Zaczynały rodzić się w niej wątpliwości. Czy naprawdę
chciała znowu zobaczyć Franza? Jak mogłaby zareagować? Zaledwie parę lat
temu strasznie się w nim kochała. Dojrzała od tamtej pory, nie była już naiwnym
dzieciakiem, ale panowanie nad własnymi uczuciami nie jest łatwe.
Budynki rosły przed nią niczym olbrzymy na tle zachodzącego słońca.
Neony szyldów i witryn w krzykliwych kolorach odbijały się w wilgotnym
asfalcie jak w lustrze. Zatrzymała się i rozejrzała wokoło. Ulica była pełna ludzi.
Rój przechodniów poruszał się na skrzyżowaniu, gdzie sygnalizacja łypała
w stronę zmotoryzowanych złym, czerwonym okiem. Para z wózkiem przeszła
obok, omal się z nią nie zderzywszy. Staruszka zgięta prawie wpół opierała się
na lasce, a przed nią dreptał pies na smyczy. Wszystkie dźwięki miasta
bezlitośnie wdzierały się do uszu Julii. Głosy, szczekanie psów, podekscytowane
piski, ruch na drodze, ktoś grał na skrzypcach. Kakofonia odgłosów. Nie jestem
stąd. Ta myśl zabolała ją jak uderzenie pejcza. Podniosła twarz w stronę
poróżowiałego nieba rozpościerającego się wysoko ponad miastem.
To wtedy podjęła decyzję.
Ulgę sprawiło jej wejście do oświetlonego mieszkania. Ciepłe powietrze
pieściło jej nogi, chciało ją objąć; powoli się uspokajała.
Thor wyszedł do przedpokoju, żeby ją przywitać. Początkowo nie mogła
spojrzeć mu w oczy.
– Jak dobrze, że jesteś w domu – powiedział. – Co się stało tym razem?
– Nic.
– Jesteś niespokojna.
– Jestem tylko zmęczona.
– Dlaczego jesteś niespokojna?
– Ech, to tylko takie tam rzeczy w pracy.
– Zauważyłem, że zawsze zaciskasz dłoń w pięść, kiedy kłamiesz.
– Nie mam zamiaru kłamać.
– To powiedz, co się stało, Julio.
– Czy możesz dać mi numer do tego ośrodka, w którym mieszka twój tata? –
zapytała, starając się, żeby zabrzmiało to niewinnie.
Thor tylko patrzył na nią z niejakim oczekiwaniem.
– Chodzi o pracę – dodała szybko. – Nie mam zamiaru spotykać go
z żadnych prywatnych powodów – starała się załagodzić sytuację. Czuła
podskórnie delikatną wibrację i wstydziła się jej. Thor musiał zauważyć jej
wewnętrzną ekscytację.
Pochylił się w przód i pocałował ją w czoło z nagłą i niespodziewaną
czułością. Potem tylko wzruszył ramionami z rezygnacją. Na swój sposób
wiedział, że to nastąpi – albo dlatego, że Franzowi z reguły udawało się
przeforsować swoją wolę, albo zdradziły mu to jej oczy.
4

FR A N Z

Zawsze fascynowały mnie moralność i sprawiedliwość. Ludziom trudno


zaakceptować to, że nieuczciwe czyny prowadzą do konsekwencji. Narzekający
na bzdety działają mi na nerwy, a w tym kraju narzeka się na wszystko.
Zastanawiające, że też komuś może się chcieć nieustannie mieć poczucie
niesprawiedliwości.
Bez marudzenia przyjąłem konsekwencje swojego postępowania. Odbyłem
swoją karę. Z Elvirą, matką bliźniaków, miałem pewnego rodzaju związek na
równych zasadach. Później wyszło na jaw, że była dużo młodsza, niż
początkowo udawała. I ona, i jej rodzice okłamali mnie w kwestii jej wieku.
Ale nie narzekałem. Wykorzystałem swój czas w więzieniu na naukę czegoś
więcej o ludzkim umyśle. Pomagałem innym osadzonym lepiej zrozumieć siebie
samych. To w więzieniu też zrozumiałem, jak całkowicie bezwartościowy jest
nasz system prawny.
Po pierwsze proces sądowy ciągnie się nieznośnie powoli, a jak już kogoś
skażą, to panuje absolutny brak chęci do przyznania się do popełnionych błędów.
Osoby, które kwestionują wyrok sądu, mogą zaświadczyć o niedorzecznych
trudnościach w osiągnięciu wznowienia postępowania. Rozprawy są często
bezsensowne ze względu na pasywnych sędziów, zmanipulowane śledztwa
policyjne i kłamiących świadków. W moim wypadku wyrok był jedynie
sposobem na uspokojenie społeczeństwa po skandalu wokół mojej osoby.
Zawsze uważałem, że kary mają być szybkie, efektywne i ostateczne. Kiedy
przewodziłem ViaTerra, cały czas starałem się rozwijać nowe metody
nagradzania i korygowania postawy moich pracowników. Czasami jednak
doznawałem zawodu. Po powtarzających się ciężkich pracach w posiadłości
niektórzy wracali dokładnie tak samo pyskaci. Szczególnie Sofia Bauman. Może
mój środek zastosowany wobec niej był ostatecznie jedynym możliwym.
Zastanawiam się, jak doskonały system sprawiedliwości funkcjonowałby
w praktyce. Rozmyślam, jak mógłby zmienić świat. Krążące w mojej głowie
myśli przerywa dzwonek przedpotopowego telefonu podłączonego do recepcji.
W słuchawce rozbrzmiewa głos Elyssy.
– Dzwoni do ciebie znowu jakaś dziennikarka.
– Nie udzielam żadnych wywiadów, wiesz przecież – mówię, bębniąc
poirytowany palcami o biurko.
– Wiem, ale ta wydaje się inna. Mówi, że na pewno chcesz z nią rozmawiać.
– Zawsze tak im się wydaje.
– Nazywa się Julia Frisk.
Odbiera mi mowę. Wiem, jak o to łatwo, jak przeszłość potrafi człowieka
dogonić i grać na jego korzyść. Mimo to nie jestem przygotowany. Julia.
Dlaczego tak za nią przepadam? Nie wiem. Nikt nie wie, skąd się bierze gust.
Każdy się z nim rodzi. Julia ma wszystkie kobiece cechy, które uwielbiam,
i brakuje jej tych, których nie lubię. Ani razu nie okazała strachu. To imponująca
cecha, a przy tym niesamowicie podniecająca.
Słychać jedynie lekki oddech Elyssy w słuchawce.
– Franz, jesteś tam? – pyta w końcu.
– Tak, połącz ją.
– Jesteś pewien?
– Całkowicie.
Zapada cisza. Potem słychać chrząknięcie.
– Cześć, Franz. Tu Julia.
Jej głos wywołuje we mnie drobny ruch, który rośnie we wzbierającą falę
wspomnień. Przez chwilę zbieram się w sobie, po czym mówię tylko:
– Cześć, Julio.
Wstaję z mozołem, bo nie zdołam usiedzieć bez ruchu podczas tej rozmowy.
Tak naprawdę mam ochotę chodzić w tę i z powrotem po pokoju, ale ten
przeklęty kabel od telefonu jest za krótki.
– Pracuję teraz w czasopiśmie MODA – mówi Julia.
Wiem, gdzie pracuje. Wiem o niej więcej, niż myśli. Nie jest to informacja,
którą dostałem od mojego nieznośnie milkliwego syna, ale istnieją inne sposoby.
A ja mam teraz dużo czasu na przeszpiegi.
– Aha, w czym mogę ci pomóc? – pytam, starając się, żeby mój głos
zabrzmiał spokojnie. – Bo chyba nie dzwonisz ze względu na starą przyjaźń?
– Nie, ale najpierw chcę ci podziękować.
– Za co?
– Za to, że mnie uratowałeś.
– No to musisz mi podziękować osobiście.
– Chciałabym też przeprowadzić z tobą wywiad dla naszego magazynu.
– Chodzi o to, Julio – mówię powoli, ściszonym głosem – że nie udzielam
żadnych wywiadów.
– Słyszałam o tym, ale pomyślałam, że może zechciałbyś zrobić wyjątek.
Pojawisz się w artykule w naszym następnym numerze, a ja chcę napisać ciąg
dalszy.
– Aha, a o czym jest ten artykuł, w którym się pojawiam?
– O samotnych mężczyznach owianych skandalem – mówi i słyszę, jak
przełyka ślinę.
Muszę się potężnie wysilić, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
– I jakie sobie wyobrażasz podejście przy takim wywiadzie? – pytam.
– Jesteś obwiniany o wiele rzeczy. Myślę, by dać ci szansę na konfrontację
z tymi oskarżeniami i opowiedzenie własnej wersji. Zajęłoby to tylko około
godziny.
Mądra jest. Ale o tym zawsze wiedziałem.
– Nie, Julio. Taki wywiad potrwałby dużo dłużej.
– Aha, no dobrze… niech zajmie tyle czasu, ile potrzeba.
Daję jej czekać chwilę i przywołuję w pamięci obraz jej twarzy. Tak
przyjaznej i naturalnej. Zastanawiam się, jak teraz wygląda naprawdę. Nastolatki
bardzo się zmieniają przez dwa lata, a ich zdjęcia w mediach społecznościowych
są zawsze zwodnicze. Na pewno jest jeszcze bardziej podobna do swojej mamy.
Prawdziwe piękności. Wydęte usta, jeśli coś nie jest po ich myśli. Spojrzenie
twarde jak diament, kiedy robią się złe.
– Byłoby to pod pewnymi warunkami – mówię w końcu.
– Jakimi warunkami?
– Ja decyduję o tym, kiedy dyktafon ma być włączony, a kiedy wyłączony.
To, co powiem poza nagraniem, nie może pojawić się w tekście.
– Dobrze.
– I żadnych pytań o moje dzieciństwo.
– Zgoda.
– I jeszcze jedno. Żadnych pytań o twoją mamę.
– Dlaczego nie?
– Jeżeli chcesz się dowiedzieć, co zaszło między twoją mamą a mną, zapytaj
ją sama.
– No ale nie chcesz opowiedzieć swojej wersji? A jeśli ona kłamie?
– Tu ci niestety nie pomogę. Ale o moim powiązaniu z twoją mamą nie
możesz pisać w artykule. Rozumiemy się?
– Już o tym pisano.
– I wystarczy.
Zapada cisza. Mam wrażenie, jakby słuchawka telefonu była pod napięciem.
Nie wydaje mi się, żebym czuł taką jasność umysłu od czasu udaru. W końcu
Julia mówi:
– Dobrze, niech będzie. Kiedy mogę przyjść?
– Chwileczkę – odpowiadam i udaję, że się namyślam. W rzeczywistości
odwracam twarz od słuchawki, robię głęboki, cichy wydech i zamykam oczy.
– Może być w przyszłym tygodniu – mówię.
Będę potrzebować jak najwięcej czasu, żebym mógł przygotować się na to
spotkanie.
5

JU L I A

Oszukiwanie matki przychodziło jej teraz z trudem. Dwa lata temu jej
kłamstwa miały potworne następstwa. Miesiącami, kiedy była bez pamięci
zakochana we Franzu, trzymała w tajemnicy ich rozmowy telefoniczne
i bezwstydnie kokieteryjne SMS-y i maile, które do siebie wysyłali. W tamtym
okresie łgarstwa tak zgrabnie układały jej się w ustach. Umiejętnie przekręcała
prawdę i zawsze powściągliwie odpowiadała, gdy Sofia zadawała niewygodne
pytania. Szala się przeważyła na skałach na Wyspie Mgieł. Wtedy Julia
wstydziła się swoich kłamstw, naprawdę było jej wstyd. Od tamtej pory starała
się być z rodzicami szczera i teraz też miała taki zamiar. To, że Sofia na nią
nakrzyczy, było znośniejsze niż dźwiganie brzemienia kłamstwa. Postanowiła, że
w weekend odwiedzi rodziców.
Mieszkali w Henån na Orust, wciąż w tym samym domu, w którym
dorastała. Sofia prowadziła schronisko dla osób, które uciekły z sekt,
a Benjamin, ojciec Julii, pracował w logistyce transportowej. Dwa lata temu
Julia robiła, co mogła, żeby wyrwać się z Henån, ale od kiedy przeprowadziła się
do Göteborga, często tęskniła za powrotem. Za jeziorem, skałami i morzem. Nie
dostrzegała, jak piękne jest wybrzeże Bohuskusten, zanim go nie zostawiła.
Thor zawiózł ją do Henån w sobotę rano. Wciąż brała lekcje jazdy, on
natomiast miał używany, ale sprawny samochód. Po podrzuceniu Julii miał
przepłynąć promem na Wyspę Mgieł i tam odwiedzić babcię i mamę. Robił to
zazwyczaj raz na miesiąc. Razem z Simonem, który wyrwał się z ViaTerra, jego
mama Elvira prowadziła pensjonat na Wyspie Mgieł. Według Julii dziwne było,
że zdecydowali się tam zamieszkać po wszystkim, co się wydarzyło. Simon
jednak pracował w pensjonacie już po opuszczeniu sekty i uwielbiał Wyspę
Mgieł. Teraz nie było tam ani Franza, ani jego sekty.
Jak zwykle Julia miała poczucie pewnej pustki, kiedy Thor odjechał. Stała
w miejscu i przyglądała się domowi swojego dzieciństwa. Położony był na dużej
posesji tuż przy niewielkim jeziorze. Sofia i Benjamin wprowadzili się tam kilka
miesięcy przed narodzinami Julii. To był budynek do renowacji, ale Benjamin
miał zręczne ręce, a Sofia opowiadała, że malowała i kładła tapety aż do porodu.
To był dom, w którym Julia stawiała pierwsze kroki, gdzie pochowała
w ogrodzie pierwszą świnkę morską, gdzie pracowicie wypaliła swoją pierwszą
paczkę papierosów za wysokimi krzewami rododendronów. W jeziorku przy
domu nauczyła się pływać. Na skałach przy śluzie po raz pierwszy została
pocałowana. Zawsze miał tutaj pozostać kawałek jej serca. Mama kiedyś
powiedziała, że miejsce trzeba zostawić, a potem do niego wrócić, żeby je
w pełni docenić. Wyszła teraz z ogrodu i otworzyła Julii bramę. Objęły się, Julia
zanurzyła nos we włosy matki.
– Pachniesz ziemią i trawą – powiedziała.
– Byłam w ogrodzie, sadziłam dymkę – odrzekła Sofia.
– Już?
– Niedługo wrzesień.
Sofia spojrzała na drogę.
– Czy Thor nie chciał wejść? – zapytała zawiedziona.
Sofia uwielbiała Thora, ale w pewien osobliwy sposób. Traktowała go jak
kogoś, kogo musi chronić przed złem całego świata, a w szczególności przed
Franzem.
– Nie, on jedzie na Wyspę Mgieł odwiedzić mamę – odpowiedziała Julia.
– Jaka szkoda, że nie zdążył zajrzeć do nas – powiedziała Sofia. – Upiekłam
brytyjskie scones.
Julia patrzyła na matkę. Ciemne, gęste włosy, które czasami przypominały
ptasie gniazdo przez to nadmorskie wilgotne powietrze. Czyste rysy twarzy,
ciemne oczy. Sofia często miała poważny wyraz twarzy, jakby nad czymś się
zastanawiała. Ale kiedy się uśmiechała, był to cudowny uśmiech, który nadawał
jej wygląd małej dziewczynki.
Dopiero późnym popołudniem Julia zebrała się na odwagę, żeby
opowiedzieć o swoich planach. Siedzieli na kanapie, popijali herbatę i zagryzali
bułeczkami. Rodzinny pies Denzel zwinął się w kłębek i spał u Julii na kolanach.
Był to ponadtrzynastoletni terier, ale nadal stosunkowo żwawy. W kominku palił
się niewielki ogień. Julia opierała się głową o klatkę piersiową taty. Benjamin
tego rana żeglował i miło pachniał smołą i świeżym morskim powietrzem.
Mijające lato wywołało mnóstwo piegów na jego bladej cerze.
– Czy chcesz o czymś porozmawiać? – zapytał, po czym okręcił jeden
z kosmyków włosów Julii wokół swojego palca.
Kiedy wydusiła z siebie plany przeprowadzenia wywiadu z Franzem,
w pokoju zapadła cisza. Julia spodziewała się krzyków wniebogłosy. Tymczasem
słychać było jedynie płomienie, które potrzaskiwały w kominku. Spoglądała na
mamę, na jej włosy, płonące miedzią w blasku ognia. W końcu Sofia
powiedziała:
– Nie jest to dobry pomysł.
– Ależ jest – odparowała Julia – to może stać się początkiem mojej kariery.
Nie masz pojęcia, jak trudno jest dostać pracę dziennikarza. W dzisiejszych
czasach to prawie niemożliwe. Jeżeli przeprowadzę dobry wywiad, otworzy się
przede mną dużo drzwi. Nie myślisz chyba, że Franz zrobi mi krzywdę?
– Nie, ale będzie próbował tobą manipulować. Nie zapominaj, że był tobą
całkowicie opętany.
– A jeszcze bardziej tobą, mamo – przypomniała Julia. – Mógł mnie
skrzywdzić na Wyspie Mgieł, gdyby chciał. Mógł mnie wykorzystać. A jednak
tego nie zrobił. Czy nie jesteś choć odrobinę wdzięczna za to, że uratował mi
życie? Jest mi wstyd, że mu za to nie podziękowałam. Mamo, on zabił własnego
syna! Ale ja żyję.
– Coś dziwnego stało się z nim tamtego wieczoru – wymamrotała Sofia. –
Miał jednak dwa lata na to, żeby się pozbierać.
– Thor mówi, że się zmienił, zrobił się spokojniejszy – powiedziała Julia.
Sofia machnęła lekceważąco ręką.
– Taka osobowość nigdy się nie zmienia – odpowiedziała. – Ich zło blednie
tylko chwilowo.
– Myślałam, że się okropnie wkurzysz – rzekła Julia. – Dlaczego
przyjmujesz to tak spokojnie, mamo?
Sofia westchnęła.
– Ech, faktycznie nie wiem, czy się zmienił – odparła. – Było mi go szkoda,
kiedy Vic zginął. To było straszne. I jestem wdzięczna, że uratował ciebie. Ale
zawsze będę podejrzliwa w przypadku Franza. Opowiedzieliśmy zaledwie
ułamek tego, co zrobił na tej wyspie dwadzieścia lat temu.
– Mogę go nieco przyprzeć do muru w trakcie wywiadu – powiedziała Julia.
– Będę twarda jak głaz.
– Nie powinnaś w ogóle się z nim zadawać – odrzekła Sofia. – Samo to, że
pozwala na ten wywiad, jest niepokojące. To znaczy, że coś planuje.
– I co to miałoby być? – zapytała Julia.
– Nikt nigdy nie będzie w stanie pojąć, co kłębi się w jego groteskowym
mózgu. Julio, nie rób tego.
Julia zwróciła się do Benjamina.
– Tato, a ty co uważasz?
– Że on chce skierować na siebie uwagę – odpowiedział Benjamin.
– Mógłby to zrobić na wiele innych sposobów – powiedziała Sofia. – Nie,
jemu chodzi o uwagę Julii.
– Przecież i tak zrobisz dokładnie tak, jak zechcesz – rzekł Benjamin. – Czy
miałaś w ogóle zamiar nas posłuchać, czy przyjechałaś, żeby nie mieć wyrzutów
sumienia?
– Prawdopodobnie to drugie – przyznała Julia.
Sofia oparła głowę na rękach i myślała przez chwilę.
– Posłuchaj – powiedziała. – Przeprowadzając ten wywiad, absolutnie nie
bądź z nim sam na sam. – Wbiła w Julię wzrok. – Poza tym artykuł nie może się
ukazać pod twoim nazwiskiem. Możliwości są dwie. Albo cię owinie wokół
palca i w rezultacie napiszesz tekst, w którym go wyczyścisz z całego gówna,
jakie zrobił. Byłoby to naprawdę smutne. Albo pogrzebiesz głęboko
i przygotujesz artykuł, który go zdemaskuje. W tym wypadku zrobiłabyś
przysługę społeczeństwu, a wtedy byłabym z ciebie dumna.
– Myślę, że pismo oczekuje standardowego wywiadu, wiesz, w którym on
odpowiada na zestaw pytań – powiedziała Julia.
– Ale to nie znaczy, że ty musisz tak napisać, prawda? – odparła Sofia
i rzuciła wymowne spojrzenie.
Julia zastanawiała się przez chwilę. Dzięki uldze spowodowanej tym, że
uniknęła złości Sofii, czasami niemożliwej do wytrzymania, stała się skłonna do
współpracy, a nawet spokorniała.
– Brzmi to nieźle, mamo – powiedziała. – Spotkam się z nim tylko na krótką
chwilę. Ale przedtem muszę poszperać w informacjach.
– Ten wywiad potrwa dużo dłużej niż krótką chwilę – odpowiedziała Sofia.
– Tak, dał mi to do zrozumienia.
– Czy Thor nie może tam z tobą pojechać? – zapytał Benjamin.
– Czułabym się dziwnie – odpowiedziała Julia – ale poproszę kogoś
z kliniki, żeby był ze mną.
– Poczekaj tu chwilę – powiedziała Sofia, po czym wstała. Julia słyszała jej
kroki na schodach. Kiedy wróciła, trzymała w dłoni pendrive’a, którego podała
Julii.
– Posłuchaj tego, zanim przeprowadzisz z nim wywiad.
– Co to jest? – spytała Julia.
– To nagranie, które sam zrobił. Ukradłam mu to, zanim opuściłam ViaTerra,
wtedy, wiele lat temu. Opowiada o swojej młodości z tak zimną krwią, że aż
ciarki przechodzą. Szczególnie, kiedy opisuje, jak bardzo nienawidził swojego
biologicznego ojca. Nie wiem, czy wszystko, co mówi, jest prawdą. Część tego
brzmi dość nieprawdopodobnie. Myślałam, że to nagranie przyda się jako dowód
podczas rozprawy przeciwko Franzowi, ale on nie omieszkał skrupulatnie
podkreślić, że to był szkic powieści. Ale posłuchaj. Niezależnie od tego, czy to,
co mówi, jest prawdą czy nie, wyrobisz sobie zdanie o tym, jakim był wtedy
człowiekiem. I wątpię, żebyś później chciała z nim rozmawiać.
Julia schowała pendrive do torebki.
– Dlaczego dopiero teraz o tym mówisz? – zapytała.
– Teraz jesteś dorosła, zniesiesz prawdę.
– Zawsze mogłam jej wysłuchać. Czy on wie, że masz to nagranie?
– Tak, raczej podejrzewa, że je zachowałam. Strasznie się wściekł, kiedy
zrozumiał, że je zdobyłam. Nasłał na mnie ludzi – powiedziała Sofia.
– Serio?
– Tak, nawet złożył na mnie donos na policję o kradzieży.
– Posłucham tego przed wywiadem – obiecała Julia.
– Ciarki mnie przechodzą, kiedy myślę o tobie i o nim w jednym pokoju –
wzdrygnęła się Sofia. – Obiecaj mi, że ktoś cały czas będzie z tobą.
– Nie męcz mnie już – odpowiedziała Julia. – Pozwól mi to zrobić po
swojemu.
Sofia nachyliła się i chwyciła dłonie Julii.
– Potrafi być niezwykle czarujący – rzekła. – Nie poddaj się jego charyzmie.
Bądź przygotowana na to, że we wszystkim, co powie, ma ukryte zamiary.
Julia przyciągnęła ręce do siebie. Mama bywała naprawdę upierdliwa, kiedy
stawała się tak nadopiekuńcza.
– Proszę cię, nie traktuj mnie jak dzieciaka – powiedziała i spojrzała matce
głęboko w oczy.
Sofia westchnęła.

Thor przyjechał po nią w niedzielę wieczorem. Atmosfera w samochodzie


z początku była przyjemna, ale zmieniła się, kiedy tylko zaczęła go wypytywać
o odwiedziny u matki.
– Co, nie było fajnie? – zapytała.
– No, w sumie było OK. Tylko mama świruje, kiedy jestem w domu. Ale
Simon jest w porządku.
– Jak to: świruje?
– Zadaje całą masę głupich pytań. Czy mam gdzie prać ubrania? Czy śpię
porządnie nocami? Czy mam dziewczynę?
– O takie rzeczy pytają matki – uśmiechnęła się Julia – nawet, kiedy dzieci
są dorosłe.
Rozpadało się porządnie i krople bębniły o szyby, tworzyły strumienie
i walczyły z wycieraczkami. Julia przyglądała się Thorowi z boku. Sprawiał
wrażenie zaciętego. Zaczęła się zastanawiać, czy chodziło o jej pytania o wizytę
na Wyspie Mgieł, czy coś innego pojawiło się między nimi. Wzięli łukiem
zakręt, a ręce Thora zacisnęły się mocniej na kierownicy. Julia nie mogła
oderwać wzroku od jego pięknych dłoni.
– Czy znowu spotykasz się z Leną? – zapytała.
– Ma na imię Lina.
– Wiesz, o kogo mi chodzi. Ta dziewczyna, z którą byłeś. Znowu się
spotykacie?
– Nie.
– Uprawiałeś seks z Leną?
– Mówiłem, że nazywa się Lina.
– Dobra, ale był seks czy nie?
– A żebyś wiedziała, że był.
– I co, dobrze poszło?
Thor zacisnął zęby. Widziała, jak znów chwycił mocniej kierownicę. Potem
pomału zwolnił, zjechał na pobocze i zahamował tak ostro, że opony pisnęły.
Przez chwilę siedział całkiem bez ruchu. Następnie odwrócił się do niej
z nienaturalnie zimnym wzrokiem.
– O co chodzi? – zapytała przestraszona.
– Wiesz, czego nienawidzę absolutnie najbardziej, Julio?
– Nie.
– Kiedy ludzie mówią do mnie z wyższością, jakbym był biedną ofiarą sekty,
ofiarą, która nie daje sobie rady z byle gównem. Nie znoszę tego.
– Nie było to moim zamiarem.
– Było, było. Dobrze poszło? Co to ma znaczyć? Czy miało nie pójść dobrze,
czy co?
– Nie miałam tego na myśli. Przepraszam.
– Czy to wszystko, co chciałaś wiedzieć?
Kiwnęła potakująco głową.
– Aha, no to ci odpowiedziałem.
– Dziękuję.
W samochodzie znowu zapadła cisza.
– Dlaczego chciałaś to wiedzieć? – zapytał po chwili.
– Bez jakiegoś szczególnego powodu – odparła i wzięła głęboki oddech –
albo, no tak, chyba zrobiłam się trochę zazdrosna.
Zacisnął mocno dłonie i wyprostował ręce na kierownicy. Widziała, jak
ruszają mu się mięśnie przedramienia. Nagle jego dłonie obejmowały jej twarz.
Pochylił się do przodu i ją pocałował. Był to gorący, głodny pocałunek, tak
niespodziewany i przyjemny, że zakręciło jej się w głowie i mu się poddała.
Jakby rozszalała się w nim jakaś odwieczna siła. Całowali się tak długo, aż
zdawało się, że przestała oddychać. Położył dłonie na jej plecach, przyciągnął
bliżej do siebie. Szalona, ślepa część jej mózgu chciała tylko, żeby nie
przerywał, ale kiedy jego ręce wpełzły pod jej kurtkę, odepchnęła go od siebie.
– Jesteś zły. Nie wychodzi to dobrze w złości. Szczególnie nie w zimnym
samochodzie – powiedziała.
Natychmiast się zakłopotał. Jego przyspieszony oddech wypełniał
samochód.
– Przepraszam. Straciłem kontrolę.
– Nie szkodzi. Podobało mi się – powiedziała Julia i pocałowała go
w policzek.
– Przespałaś się z nim? – spytał.
– Co? Z kim?
– Z ojcem. Kiedy byłaś z nim na Wyspie Mgieł.
– Nie, powiedział, że nie może tego zrobić.
Wzrok Thora pociemniał.
– Jak szlachetnie z jego strony.
– W każdym razie tak to się potoczyło.
– Nie podoba mi się, że znowu się z nim spotkasz. Ja chyba też jestem trochę
zazdrosny – powiedział.
– Nie musisz być.
– Nie pozwól mu grzebać w twoim mózgu.
– Tego nie będzie mógł zrobić – odpowiedziała, zastanawiając się
jednocześnie, czy Franz naprawdę ma takie zdolności.
Gdy wrócili do domu, Julia poczuła jednocześnie zawód i ulgę, kiedy Thor
poszedł prosto do swojego pokoju. Najbardziej jednak zawód. Postanowiła
odsłuchać nagrania na pamięci USB od Sofii. Podłączyła pendrive do komputera
i założyła słuchawki. Natychmiast rozpoznała głos Franza, brzmiał jednak wyżej
niż teraz: „To jest zarys powieści, którą mam zamiar w przyszłości napisać.
Dlatego jest nieistotne, co w nim jest, a co nie jest oparte na moim prawdziwym
życiu”. A potem nastąpiła opowieść, od której zjeżyły jej się włosy na karku.
6

FR A N Z

Zastanawiam się, co będzie miała na sobie. Zastanawiam się, czy wciąż


używa tych samych perfum o świeżym zapachu konwalii. Zastanawiam się, czy
jej oczy nadal mają ten sam niewinny poblask, który tak bardzo kochałem. Nad
tym i nad wieloma innymi rzeczami zastanawiam się, gdy czekam, aż otworzy
drzwi.
Kiedy to następuje, wszystko jest jednak nie tak. Kobieta przede mną jest
zła. Jej brwi są mocno ściągnięte. Usta to cienka kreska. Oczy pełne żaru. Rzuca
coś małego i twardego na moje biurko i mówi:
– Zacznijmy może rozmowę od tego. Od twojej tak zwanej powieści.
Julia nigdy nie była zła.
Ale ponieważ doskonale panuję nad sobą, twarz mi nie drgnie. Jestem dzisiaj
w dobrym humorze. Przypływy emocji nie dokuczają mi od kilku dni i jestem
niemalże pewien, że to było tylko chwilowe zakłócenie równowagi w mózgu.
Dostrzegam, że rzuciła na biurko pamięć USB. Sofia Bauman w dalszym
ciągu jest taka przewidywalna. Ale cieszę się, że Julia przyniosła to stare
nagranie. Przez dwadzieścia lat Sofia zapewne myślała, że wszystko, co na nim
opowiadam, jest prawdą. Ach, żeby tak było. To jest dokładnie to, co
powiedziałem w nim na początku – szkic powieści, której nigdy nie napisałem.
Kiedyś pielęgnowałem to nagranie, mój zamknięty w nim gniew, pielęgnowałem
czule. Teraz już nie jest ważne. Najlepiej opowiem Julii prawdę, choć nieco
zmodyfikowaną.
– Tak, oczywiście – odpowiadam spokojnie. – Możemy jak najbardziej.
Usiądź.
Dopiero teraz widzę ją naprawdę. Burzowa chmura odpłynęła jej z twarzy,
tej samej ślicznej twarzy, w którą spoglądałem dwa lata temu. Teraz jednak ma
kobiecy wyraz. To jej oczy. W jej spojrzeniu jest coś niecierpliwego, czego nie
było wcześniej. Julia nie jest zadowolona z życia. Taka młoda, a już łaknąca
zmian. Ubrana jest swobodnie, w dżinsy i czarną bluzkę. Bez makijażu. Lubię jej
naturalną twarz.
– Aha, a wywiad ma być nierejestrowany? – rzuca i wydyma usta
skwaszona.
– Nie, nie. Jak najbardziej możesz nagrywać to, co powiem.
– Przecież tu chodzi o twoje dzieciństwo.
– Nie będziemy rozmawiać o wydarzeniach, które doprowadziły do tego, że
nagrałem to opowiadanie. Jedynie o tym, co jest prawdą, a co fikcją.
– W porządku, możesz zacząć od tego rozgraniczenia – mamrocząc, siada. –
Skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz?
– Proponuję, żebyś zaufała własnej intuicji. Czy chcesz może kawę?
Herbatę? Wodę?
– Nie, dziękuję. Ale nie chcę być tu z tobą sama – mówi i rozgląda się po
pokoju. – Co to za miejsce? Klinika rehabilitacyjna? Wygląda przecież jak hotel.
– Zawsze miałem gust bez zarzutu i ceniłem sobie wysoki standard –
odpowiadam.
– Mhm, ale i tak nie chcę być z tobą sama.
– Tak podejrzewałem – mówię – ale tę rozmowę chcę odbyć z tobą sam na
sam. Pomyślałem więc o wszystkim.
Na stoliku nocnym przy moim łóżku leży przycisk alarmu. Jeśli go nacisnę,
od razu ktoś przybiegnie. Kiedy mnie tu przywieźli, lekarze mówili o ryzyku
drugiego udaru, więc zainstalowano alarm. Przenoszę urządzenie na biurko
i wciskam przycisk. Julia jest zdumiona. Po upływie mniej niż pół minuty do
pokoju wpada Elyssa.
– Nic się nie stało – uspokajam ją. – Julia trochę boi się przebywać ze mną
sam na sam. Czy może użyć tego przycisku, jeżeli poczuje się niepewnie?
Lekko podnoszę brwi. To sygnał dla Elyssy. Wejdź w rolę.
– Tak, jasne – odpowiada. – Oczywiście. Ale Franz nie jest groźny – dodaje
i uśmiecha się miło do Julii.
– Dziękuję, Elysso, możesz już nas zostawić samych – mówię.
Julii to nieszczególnie imponuje.
– Mam gdzieś twój śmieszny guziczek. Możemy zacząć? – rzuca.
Jej oczy. Miały kiedyś kolor butelek leżących na dnie morza, teraz są barwy
głębokiej leśnej zieleni. Rozumiem, że kolor jej oczu zmienia się, kiedy jest zła.
Niewątpliwie wciąż odczuwa złość. Moje zdziwienie jej obcesowym wejściem
opadło, teraz jestem lekko podniecony tym powściąganym gniewem.
Kładzie swój telefon między nami i włącza funkcję nagrywania. Widzę, że
zerka na moje leżące na biurku dłonie. Długie palce były jedną z rzeczy, które u
mnie kochała.
– Jak rozumiem, mordowałeś ludzi – mówi zimno.
– Nie, zdecydowanie nie mordowałem.
– Dwadzieścia lat temu zrobiłeś nagranie, w którym przyznałeś się do kilku
morderstw.
– To już będzie ze dwadzieścia dwa lata temu – poprawiam ją – a tamto było
szkicem do powieści inspirowanej moją młodością.
– Tak czy inaczej, opisujesz brutalny seks z dziewczyną, którą zostawiasz
nieprzytomną w szopie, która następnie się pali. Potem uciekasz z Wyspy Mgieł,
odszukujesz we Francji swojego biologicznego ojca i razem ze swoją przyrodnią
siostrą podpalasz jego dom. Wszyscy oprócz ciebie zginęli w pożarze.
Uporczywie patrzy mi prosto w oczy, nie musi czytać żadnych notatek. To
ciekawe.
– Jeżeli chcesz zrozumieć to nagranie, musimy cofnąć się w czasie jeszcze
dalej – mówię spokojnie. – Mieszkałem z biologicznym ojcem do czasu, kiedy
miałem trzy i pół roku. Wyżywał się na mnie i torturował. W szczegóły nie będę
tutaj wchodzić.
– I dlatego go zabiłeś? – pyta wyzywająco.
– Nie, ale to nagranie miało stanowić swojego rodzaju autoterapię. Nosiłem
w sobie dużo nienawiści i wściekłości. Wyobraziłem sobie więc, co by się
wydarzyło, gdybym wprowadził w czyn wszystkie moje najmroczniejsze
fantazje. Dlatego nagrałem tę historię, jako próbę dania ujścia nienawiści.
– Czy nienawidziłeś też tę biedną dziewczynę w szopie? Lily?
– Nie, Lily Berg dużo dla mnie znaczyła. Była moją pierwszą dziewczyną,
czy raczej partnerką seksualną.
– Co się z nią stało? – pyta.
Patrzę na jej usta, kiedy mówi, czuję, jak z każdym jej słowem mój plan
przyjmuje coraz wyraźniejszą formę. Tej rozmowie daleko do końca
i wyobrażam sobie, jak może się potoczyć. Ona instynktownie wyczuje, czy
jestem szczery. Jeżeli przeciągnę opowieść, będzie musiała tu wrócić.
– Tamtego wieczoru mieliśmy spotkać się w szopie – mówię. – Kiedy
przyszedłem na miejsce, już się paliło. Zazwyczaj braliśmy tam ze sobą
lampiony ze świecami, może obeszła się nieostrożnie z ogniem. Wystraszyłem
się i opuściłem wyspę. Bałem się, że wina spadnie na mnie.
– Czyli nie uprawialiście seksu z podduszaniem?
– To tak, to się wydarzyło. Ale nie tamtej nocy.
– Matko Boska, przecież miałeś tylko trzynaście lat!
– Wcześnie się rozwinąłem.
– A twoja rodzina we Francji? Co z nimi zrobiłeś?
Do tego dialogu mam rozpisany scenariusz. Strategię tego, dokąd chcę
doprowadzić tę rozmowę. Do czegoś większego, trwalszego. Otworzyłem się,
ona musi to czuć. Pierwszym krokiem do zbudowania relacji jest wytworzenie
zaufania.
– To moja przyrodnia siostra podpaliła dom – mówię. – Kiedy tam wróciłem,
było za późno na ratunek…
– Brzmi całkiem nieprawdopodobnie – przerywa.
– Daj mi skończyć – rzucam ostro. – Oczywiście miałem wyrzuty sumienia
z powodu tego, co się stało. Z siostrą zmówiliśmy się przeciwko ojcu. Pewno
miałem na nią wpływ. Ale nie było mnie przy tym, kiedy podpaliła dom. Nie
miałem też bladego pojęcia o jej planach.
– Spróbuj mnie o tym przekonać – mówi, nie spuszczając ze mnie wzroku.
– Julio, policja przeprowadziła pełne śledztwo.
– To ciekawe, że ogień powraca jako śmiertelna broń. Lubisz ogień?
– Nie, wręcz przeciwnie. To jedna z niewielu rzeczy, które potrafią mnie
przestraszyć, co zapewne rozumiesz.
– Czy pojechałeś do Francji, żeby zemścić się na ojcu?
– Poniekąd tak, ale chciałem też otrzymać swoje dziedzictwo. Mama i ja
żyliśmy na Wyspie Mgieł w zupełnej biedzie. Mieszkaliśmy w starym domku
letniskowym…
– Słyszałam już tę ckliwą historię – przerywa – ale pomyśleć, że potem
zrobiłeś się nieprzyzwoicie bogaty przez tamten pożar.
Naprawdę potrafi być jadowita. Nie mogę się powstrzymać od lekkiego
uśmiechu.
– Tak, może tak chciało przeznaczenie.
– Albo dopilnowałeś, żeby zachciało.
Pochylam się do przodu na łokciach. Moja twarz znajduje się niebezpiecznie
blisko jej twarzy, ale ona się nie cofa. Wdycham jej zapach.
– Spójrz na to w ten sposób, Julio – mówię. – Nagrałem to na własną
odpowiedzialność. To moje słowo przeciwko mojemu własnemu słowu.
Rozumiesz? Ale teraz mówię ci prawdę. Zrobiłem to nagranie, żeby
przepracować pewną… agresję. Twoja mama mi je ukradła. Nie ma
najmniejszych poszlak, które łączyłyby mnie z tamtymi zgonami. Sąd nie uznał
nagrania za materiał dowodowy. Ten pendrive jest martwy na amen.
Bezwartościowy. Czy możemy już zostawić ten temat?
– Czy mogę o tym napisać?
– Pisz absolutnie, co chcesz.
– A przeczytasz to, co napiszę?
W sumie to trochę rozczulające, że ją to obchodzi.
– Co do słowa – obiecuję – jeśli będę miał czas pomiędzy wszystkimi
ważnymi spotkaniami i obowiązkami tutaj – dodaję i rozkładam ręce. Po raz
pierwszy na jej ustach pojawia się uśmiech. Bierze do ręki telefon.
– Wszystko się zarejestrowało? – pytam.
– Tak, wszystko. Dlaczego nagrałeś tamtą historię? Przecież jest całkiem
chora, potworna.
– Czy thriller nie powinien taki być?
Nastaje między nami kilka sekund zawieszenia broni. Dziwne, że przez te
lata, kiedy starałem się nie myśleć o niej, i tak była ze mną. Chcę przechylić się
jeszcze bliżej, przeciągnąć palcem po jej policzku. Nie robię tego.
– Jeżeli miałby to być thriller, to czemu obsadziłeś siebie w głównej roli? –
pyta.
– Jak powiedziałem, to była metoda na rozprawienie się z nienawiścią
zamiast noszenia jej w sobie.
– Opisujesz tam też, jak wyrwałeś skrzydełka i nóżki trzmielowi.
– Tak, to prawda – przyznaję się – wielu chłopców robi takie rzeczy. Ale
wyrosłem z tego. Teraz traktuję przyrodę z ogromnym szacunkiem.
Wzdycha ze zniecierpliwieniem, widać, że nie jest zadowolona z moich
odpowiedzi, ale wie, że na razie nie dostanie innych, które bardziej by się jej
spodobały. Znowu rozgląda się po pokoju i kręci głową z niedowierzaniem.
– Dlaczego tu ciągle jesteś? Nie sprawiasz wrażenia szczególnie chorego –
mówi.
– Zastanawiam się, co teraz będę robić.
– Co to ma znaczyć? Czy nie masz już żadnych tych swoich
nierzeczywistych celów?
– Mam, Julio. Wiedziałem, co chcę osiągnąć, odkąd sięgam pamięcią.
W jej oczach pojawia się blask ciekawości.
– Ale nie jest to coś, o czym mam zamiar dzisiaj mówić. Jeżeli chcesz
usłyszeć coś więcej o moich planach, musisz tu wrócić.
– To wszystko?
– Tak, to wszystko. Kompletnie wyczerpujące jest to, że nieustannie
kwestionowane są moje słowa, przepraszam więc, jeżeli brzmiałem ostro.
Szukam w jej twarzy znaków tego, co dzieje się we wnętrzu, ale wtedy
spuszcza wzrok. Mój prosty, odważny sposób utrzymywania kontaktu
wzrokowego nadal wprawia ją w zakłopotanie.
– Nie wiem, co o tym sądzić – mówi po chwili.
– Rozumiem.
Znowu na mnie patrzy.
– Chcę wiedzieć, co twój ojciec ci zrobił. Chcę wiedzieć wszystko.
Jest późne popołudnie, pokój zaczynają wypełniać cienie. Okalające nas
ściany zdają się oddychać. Na zewnątrz słychać cichy szum ruchu na drodze.
W oknie niczym duch miga mi moja własna postać. Wszystko inne, o czym
rozmawialiśmy, pozostawia mnie obojętnym, ale to, że porusza temat mojego
ojca, ma na mnie czysto fizyczny wpływ. Mimo to nie czuję, że rozmowa z nią
o tym byłaby wyłącznie nieprzyjemna. Myślę o pomieszczeniu w piwnicy
i dotykam tamtejszych wspomnień. Powrót do tego miejsca stanowiłby rodzaj
testu mojej wewnętrznej siły. Może to ty jesteś moją terapią, Julio.
– Jeśli chcesz się dowiedzieć, co mi zrobiono, musisz pojechać ze mną do
dworu na Wyspie Mgieł – mówię. – Do pomieszczenia w piwnicy, gdzie to się
działo. To jedyne miejsce, w którym mogę ci o tym opowiedzieć.
Kiedy mówię słowo „piwnica”, widzę, jak się wzdryga.
7

JU L I A

– Teraz cię poruszyło – powiedział Franz i zmrużył oczy, jakby starał się ją
odczytać.
Poczuła, jak coś ściska ją wokół klatki piersiowej, znak, że zaczyna tracić
kontrolę. Wyglądało na to, że coś zachodzi między nimi, jakiś subtelny przeskok
w układzie sił. Zdenerwowało ją, że ciągle na nią tak wpływa. Odwróciła wzrok,
omiotła ściany w nadziei, że znajdzie coś, na czym można zawiesić oko, ale były
puste. Był dokładnie taki sam. Poza nieco głębszymi kurzymi łapkami choroba
nie nadwyrężyła go szczególnie. To, co udawało się mało któremu mężczyźnie
w średnim wieku – dojrzały i jednocześnie młodzieńczy wygląd – jemu wyszło
na medal.
– Nie, w sumie nie – odrzekła.
Kłamstwo zawisło w powietrzu. Dużo się działo w powietrzu między nimi.
Nie spodziewała się, że zastanie go w takim zdrowiu. Miał kolor cery jak u
żywego dziecka. Oczy przejrzyste. Ubrany był niezobowiązująco w koszulkę
i dżinsy i było jasne, że trenuje – mięśnie drgały pod cienką tkaniną, kiedy się
pochylał.
Ale najbardziej skonsternowało ją to, że był taki rzeczowy. Żadnych pełnych
tupetu komentarzy. Żadnych komplementów. Jedynie ze spokojem odpowiadał
na jej pytania. Nawet nie wspomniał o ich czasie spędzonym razem. Nie zapytał
jej, jak się ma. Ku własnej irytacji czuła się tym zawiedziona. Co on wyprawiał?
Co tak naprawdę robił w tym nudnym miejscu? Gołe ściany. Duże okna
wychodzące na smutny ogród. Tak bardzo bez życia. A jeszcze ważniejsze:
czego od niej chciał?
– Tamto pomieszczenie w piwnicy jest straszne – powiedział. – Nie wiem,
czy mam ochotę znowu tam pójść. Może, jeżeli ty pójdziesz ze mną. Nie jesteś
ciekawa?
O tak.
– Nie, ani trochę.
Światło lampy na biurku odbijało się w jego oczach. Źrenice były niczym
maciupeńkie iskierki.
– Tam można było dostać klaustrofobii. Od tamtej pory mam potrzebę bronić
swoich przestrzeni – rzekł.
– Widzę – rozejrzała się wokoło po pedantycznie wysprzątanym pokoju.
Znowu spojrzała przelotnie w okno i zobaczyła, że niebo pociemniało, dzień
miał się ku wieczorowi. Nagle poczuła ciążącą ciszę. Ani jednego przyjemnego,
domowego dźwięku. Żadnego skrzypienia w ścianie, żadnych odgłosów z rur.
Tylko śmiertelna cisza.
– Czy coś jeszcze chcesz wiedzieć? – zapytał.
– Tak, jeszcze jedno. Całe to gadanie o tym, że masz moce nadprzyrodzone
i że zmienisz świat. O co w tym chodzi?
Uśmiechnął się, a jego doskonałe rysy twarzy nabrały miękkości.
– Zawsze byłem zafascynowany zagadnieniami abstrakcyjnymi
i możliwością zrobienia z nimi czegoś – odpowiedział.
– I potrafisz nakazać świadomości opuścić ciało?
– To rytualna fantazja, którą się zajmuję.
– Rytualna fantazja? Ale bzdura.
Zaśmiał się sucho.
– Czy coś jeszcze?
– Mama powiedziała, że rozwinąłeś jakieś tezy, które studiowali wszyscy
w twojej sekcie. O co w nich chodziło?
– To nie była żadna sekta, tylko działalność – powiedział z lekką dozą
irytacji. – Tezy to teksty zainspirowane niektórymi olśnieniami, jakich
doświadczyłem w młodości – ciągnął dalej – i można powiedzieć, że to lekcje
o tym, jak znaleźć własną wewnętrzną siłę. Napisałem je dawno temu, więc
zapewne należałoby je zrewidować. Ale to należy do przyszłości.
Patrzyła mu w oczy, w których zdawały się poruszać ciemne moce, ale nie
potrafiła go odczytać. Czy ją oszukiwał? Nie miała takiego poczucia.
– Chyba na razie wystarczy – powiedziała.
– Nie wiem, czy mam ci dziękować za to, że tu przyszłaś, czy przepraszać za
to, że wystraszyłem cię pod koniec – odrzekł. Głos jego brzmiał nisko, mówił
powoli, bez wahania.
– Dużo mam do przyswojenia – odpowiedziała.
Wstała tak szybko, że aż się zachwiała. Od razu się przy niej pojawił,
błyskawicznie, wsparł ją ręką pod łokciem. Dotyk był jak ogień na skórze.
Zaskoczyło ją uczucie mrowienia, rozprzestrzeniające się wzdłuż ręki. Niemalże
jednocześnie ich spojrzenia padły na leżący na biurku przycisk alarmowy.
– Nie miałaś dzisiaj pożytku z alarmu – rzekł.
– Nie, dzisiaj nie.
– Czy to oznacza, że tu wrócisz? Są też inne sprawy, o których chciałbym
porozmawiać.
– Nie wiem. Odezwę się.
Uzmysłowiła sobie, że o czymś zapomniała.
– Czy mogę ci zrobić zdjęcie telefonem? – zapytała.
– Jasne, oczywiście.
Przybrał pozę przy biurku, przeciągnął palcami przez włosy i momentalnie
zabrał włos, który spadł mu na koszulkę. Wygląd miał zamyślony, poważny. Nie
miała zamiaru prosić go o uśmiech. Kiedy się pożegnali i wyszła z pokoju, czuła
na plecach jego wzrok.
Po wyjściu na ulicę pogrążyła się głęboko we własnych myślach. Chłodne
powietrze wywołało gęsią skórkę na jej nagich ramionach. Jak po omacku szła
całą drogę aż do głównej arterii, po której jeździły tramwaje. Z daleka widziała
przez mgiełkę zmierzchu, jak ruch drogowy korkował się na skrzyżowaniu.
Powietrze stało nieruchomo. Niemal cała jej uwaga koncentrowała się na
rozmowie z Franzem. Myślała, że to dziwne, iż przez te lata starała się o nim nie
pamiętać, a jednak był wciąż obecny gdzieś na obrzeżach jej świadomości.
Natomiast teraz, kiedy znowu się spotkali, czuła się dziwnie pusta.
Co tu było nie tak?
Podniosła głowę do nieba, jakby odpowiedź znajdowała się u góry.
Pamiętała dłonie Franza, leżące w takim bezruchu na biurku. Zazwyczaj drżał
mu mały palec, kiedy się denerwował. Ale kiedy teraz u niego była, Franz był
spokojniutki. Pomyślała o wszystkich katastrofach ciągnących się za nim.
Martwa dziewczyna, rodzina, która cała zginęła w pożarze, nieżyjący syn i udar,
który go całkiem sparaliżował. Pomyślała o skandalach, które wstrząsały jego
władzą na Wyspie Mgieł tak, że padała i zostawała zrównana z ziemią. Niejeden
raz. I o tym, jak za każdym razem wstawał na nowo. To było więcej nieszczęść,
niż jeden człowiek powinien znieść w ciągu całego życia, a on mimo to
wyglądał… w ten sposób? Ani jednego siwego włosa. Nie było mowy o żadnych
zmarszczkach. Brodę pokrywał mu ciemny, krótki zarost, niczym u młodego
mężczyzny podążającego za modą. Każdy jego ruch był pewny i zwinny. Dobijał
do pięćdziesiątki, ale wyglądał w sumie młodo. Jak to było w ogóle możliwe?
I kiedy tak stała popychana na wszystkie strony przez spieszących się
przechodniów, nagle coś zrozumiała. Jakby jej mózg stanął w płomieniach.
O tym ma być jej artykuł. Nie o jego winie czy niewinności, a o jego nadludzkiej
zdolności do regeneracji. Było w niej coś, co napawało strachem. Coś
przerażającego, a jednocześnie frapującego. Franz Oswald był mężczyzną, który
potrafił stać wyprostowany w samym środku orkanu.
Thor wyszedł jej na przywitanie do przedpokoju.
– Jak poszło? – zapytał.
Pojawiło się między nimi coś nowego od czasu tamtego pocałunku. Tak
jakby ich ciała przyciągała do siebie jakaś fizyczna siła. Ciągle musiała sobie
przypominać o tym, żeby nie podchodzić zbyt blisko, nie dotykać go przelotnie,
kiedy się mijali, i absolutnie nie zanurzać palców w jego wspaniałych, gęstych
włosach.
– W sumie nie wiem. Muszę wszystko spisać.
– Podrywał cię?
W jego głosie zabrzmiała niezwykła dla niego ostrość.
– Nie, wręcz odwrotnie. Był prawie przesadnie uprzejmy.
Twarz Thora stężała.
– Udało mu się na ciebie wpłynąć.
Nieoczekiwanie poczuła pieczenie w oczach. Jak mógł wiedzieć o czymś, do
czego nie przyznała się sama przed sobą? Momentalnie przyjęła pozycję
obronną.
– Wcale nie. Poczekaj, aż przeczytasz mój artykuł.
– Jasne, skoro tak mówisz – odpowiedział zrezygnowany.
Stał przed nią, wysoki, bezpieczny, tak podobny do swojego taty,
a jednocześnie tak bardzo inny. Kontrast był tak silny, że poczuła do niego
olbrzymią czułość. Podeszła bliżej i wtuliła się w jego ramiona.
– Czy mogę dziś spać u ciebie? – zapytała.
Thor niemalże niezauważalnie potrząsnął głową.
– Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł.
– Dlaczego?
– Wiesz dlaczego. Wolę mieć cię za przyjaciółkę, niż stracić jako
dziewczynę.
Zamknął oczy, rzęsy spoczęły mu na policzkach. Nagle wyglądał bardzo
młodo.
– Tak, to trochę skomplikowane – odpowiedziała – ale świetnie całujesz.
Może jednak bywało gorąco w tej sekciarskiej szkole na Wyspie Mgieł.
– Nie bądź wredna.
– Przecież żartuję. Na pewno masz do tego naturalny talent.
– Kazał nam w szkole oglądać porno.
Te słowa padły tak niespodziewanie, że myślała, iż się przesłyszała.
– Porno?
– Tak, ojciec uważał, że edukacja seksualna jest beznadziejna, więc kazał
nam zamiast niej oglądać pornografię.
– Żarty sobie robisz?
– Ani trochę. Pozwolił nam oglądać lekką pornografię, którą sam wybierał.
– On ma całkiem nie po kolei w głowie.
Thor wzruszył ramionami.
– Nie wydaje mi się, żebym na tym ucierpiał. To było w sumie mniej
żenujące niż opisy naszego nauczyciela.
– No nie, biorąc pod uwagę, jak dobrze się całujesz, to raczej nie ucierpiałeś
– uśmiechnęła się Julia – a co do reszty, to pozostaje się dowiedzieć.
Thor zarumienił się nagle.
– Nie pisz nic o pornografii – poprosił.
– Nie no, co ty o mnie myślisz? Nie pytałam go o szkołę. W tej chwili mam
materiał na jeden artykuł, zobaczymy, czy przeprowadzę kolejny wywiad.
– Jesteś głodna? – zapytał. – Możemy coś ugotować.
– Nie, zjem kanapkę. Chcę zacząć pisać, póki mam to spotkanie świeżo
w pamięci.
Weszła do kuchni i zrobiła sobie kanapkę, nalała wody mineralnej do
szklanki i poszła do swojego pokoju. Najpierw odsłuchała rozmowę z Franzem,
robiąc notatki. Potem zaczęła pisać w zabójczym tempie, w zasadzie nie
wiedząc, jak zacząć albo skończyć. Słowa jednak płynęły z niej potokiem
i pomyślała, że lepiej będzie je z siebie wylać niż utknąć przy konstrukcji tekstu.
Przyjaciele Julii mawiali, że gdy mówi, używa za dużo skomplikowanych słów.
Prawdopodobnie była to skłonność odziedziczona po Sofii, która była zarówno
geniuszem językowym, jak i nerdem literatury. Ale teraz miała pożytek ze swojej
przedwczesnej dojrzałości, gdyż dzięki niej mogła się lepiej wyrazić w tekście.
Poza tym MODA miała redaktora, który mógł dopieścić to, co pisała.
W artykule nie wspomniała o nagraniu Franza. Zamiast tego odtworzyła jego
wersję wszystkiego, co miało miejsce w jego młodości. Tak wyszło lepiej.
Prawdziwiej, a nawet straszniej. Napisała o jego wyglądzie i stylu.
Czytelniczkom na pewno się to mogło spodobać. Pod koniec podsumowała
własne rozważania na temat wszystkich katastrof, które udało mu się przetrwać,
oraz na temat tego, jak to na niego wpłynęło do dzisiaj – zewnętrznie wcale.
Zakończyła artykuł słowami „Pozostają pytania: jak niebezpieczny jest taki
człowiek? Jak daleko może się posunąć?”.
Przeczytała tekst kilka razy, poprawiając go do momentu, aż poczuła się
zadowolona. Potem ziewnęła szeroko, ułożyła maila do Susanny i wysłała jej
artykuł. Zrobiła się już trzecia w nocy. Thor na pewno spał. Mogła zapomnieć
o wślizgnięciu się do jego łóżka. Tęskniła za nim jednak tak mocno, że aż bolało
ją w piersiach.
Następnego dnia była wolna i miała zamiar porządnie się wyspać. Ale już
o ósmej zadzwoniła Susanna.
– Cholernie dobry wywiad – zaczęła. – Tekst trzeba będzie oczywiście
przeredagować, ale świetna robota, Julio!
– Aha – odpowiedziała zaspana Julia – fajnie, że ci się podoba.
– Kiedy następny wywiad z nim?
– Nie wiem. Nie wiedziałam…
Susanna drwiąco dmuchnęła przez nos tak, że dało się to słyszeć.
– Julio, no co ty. Ledwo liznęłaś jego historię. Chcemy dowiedzieć się
wszystkiego o sekcie na Wyspie Mgieł, oskarżeniach o molestowanie seksualne,
dzieciach w tej szkole strachu. Tam jest dużo, o czym można pisać.
– Może i tak – rzekła Julia niepewnie.
– I ta pogłoska, że ojciec go torturował, ściskając mu penisa klamrą do
bielizny i że jest tam uszkodzony. Musisz go o to zapytać.
– On nie chce o tym rozmawiać. To jasne, że to drażliwy temat.
– Jasne, to pewnie i tak brednie – zaśmiała się Susanna.
– Tego nie wiadomo na sto procent – odpowiedziała Julia.
– Ależ tak, jeżeli wierzyć kobietom, które z nim były.
Julia poruszyła się na łóżku, momentalnie obudzona.
– Uwielbiam to podsumowanie na końcu, gdzie zadajesz pytanie, do czego
on jest zdolny – ciągnęła Susanna. – To jest wątek przewodni, który przewija się
przez cały tekst i… – nagle umilkła. – Julio, chyba masz zamiar postarać się
o kolejny wywiad?
Lekka desperacja w głosie Susanny dodała Julii wiary w siebie.
– Tak, on chce jeszcze porozmawiać. Ale z mojej strony zależy to całkowicie
od tego, czy dostanę trochę innych obowiązków w pracy – powiedziała – oprócz
sprzątania biura i przynoszenia kawy.
– Nie prosisz o małą rzecz.
– Ty też nie. Wcale nie jest przyjemnie być sam na sam z potworem.
Susanna roześmiała się głośno.
– Dla mnie każda sekunda z Franzem byłaby rozkoszą. Na początku lutego
w Londynie odbędzie się Fashion Week. Jadę tam. Mogłabyś pojechać ze mną.
– W takim razie chcę tam przeprowadzić kilka wywiadów, a nie tylko jechać
jako twoja… – Julia w ostatniej chwili powstrzymała wyrywające jej się z ust
słowo „dokładka”.
– Dobrze, ale w takim razie przeprowadź jeszcze jeden długi wywiad
z Franzem. Porusz w nim wszystkie oskarżenia nadużycia na Wyspie Mgieł.
Zrób research. Znajdź więcej źródeł. I zrób zdjęcia. A jak z chemią między
wami? Myślisz, że udzieli ci drugiego wywiadu?
– Już to sam zaproponował.
– Jestem z ciebie dumna – powiedziała Susanna nieoczekiwanie ciepłym
tonem – naprawdę spisałaś się bardzo dobrze.
– W porządku, zadzwonię do niego i umówię się na kolejne spotkanie.
– Dobrze, i jeszcze jedno. Dlaczego podpisałaś artykuł „Lily Berg”? Nie
powinien ukazać się pod twoim nazwiskiem?
– Nie, użyjcie pseudonimu.
– Jesteś pewna?
– Tak – odparła. Była tego pewna.
Kiedy skończyły rozmowę, w głowie Julii zapanowała kompletna cisza.
Zza ściany dochodził przyciszony dźwięk radia w pokoju Thora.
O okno uderzały krople deszczu.
Zastanawiała się, jakiej powinna użyć taktyki, żeby Franz dopuścił ją bliżej
do siebie. Wszystko, co mówił, brzmiało jak najprostsza prawda. Sprawiał
wrażenie tak szczerego, że nie sposób było się zorientować, czy kłamie. Jej
kolejny ruch, jaki ma być?
Czuła, że w pokoju zmieniło się ciśnienie powietrza, wyostrzyły się jej
zmysły, ale odpowiedź nie przychodziła.
Czuła się zagubiona niczym mysz w labiryncie.
8

FR A N Z

W klinice jest świetlica z telewizorem. Czasami tam chodzę, chociaż mam


telewizor u siebie w pokoju, głównie po to, żeby spotkać ludzi. Brakuje mi ludzi
wokół.
Miałem dzisiaj w zasadzie zobaczyć się z moją psycholożką, ale odwołałem
tę wizytę. Znowu czuję się dobrze. Żadnych kłopotliwych napływów emocji.
Żadnej guli w gardle ani napięcia wokół klatki piersiowej. Żadnych
upokarzających, palących łez w oczach, na całe szczęście. Nie przytrafiło mi się
to nawet wczoraj, kiedy Thor przyszedł mnie odwiedzić. Wypracowałem sobie
metodę rozmowy z nim – koncentrować się tak intensywnie na teraźniejszości,
że moja przeszłość przestaje istnieć. Tylko przez krótką chwilę, kiedy spojrzał na
mnie swoimi łagodnymi oczami, coś zatrzepotało mi w piersi. Ale wtedy
poruszyłem swoją wewnętrzną moc, która przegoniła to uczucie. Jeżeli ten
sposób przestanie działać, zastanawiam się nad podkręceniem uczuć tak, aż staną
się nie do wytrzymania. Nad pozbyciem się ich z systemu. Potem pewnie znikną.
Dam sobie radę z tym problemem na własną rękę. Nie potrzebuję pomocy
żadnych psycho.
Odczuwam zniecierpliwienie, kiedy tak siedzę i oglądam telewizję, nie mogę
wyzbyć się myśli o Julii. Wielokrotnie czytałem artykuł, który o mnie napisała,
i zaśmiewałem się za każdym razem. Są jednak pewne sprawy, które zamierzam
z nią poruszyć. Podpowiedzi, jak może stać się lepszą dziennikarką. A o użytym
przez nią pseudonimie musimy poważnie porozmawiać.
W świetlicy oglądamy wiadomości. Wielkie, całkiem niekontrolowane
pożary w Kalifornii. Powodzie w północnej Szwecji. Ostrzegałem przed efektem
cieplarnianym już dwadzieścia lat temu, ale nie wszyscy posłuchali. Całkowite
wstrzymanie ruchu kolejowego ze względu na zerwaną trakcję. Znowu.
Wiadomości się skończyły, teraz wyświetlany jest program z gośćmi na
sofach, emitują go z pewnością od trzydziestu lat. Mężczyzna, z którym
prowadzony jest wywiad, to rekin finansowy, który osiem lat temu był oskarżony
o gwałt, ale został wypuszczony na wolność, a teraz sprawa znowu stała się
aktualna. Wszyscy wiedzą, że to zrobił. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że
zgwałcił tamtą kobietę. Ale nic nie można było mu udowodnić. Jak zwykle
system prawny zawiódł.
Ten wywiad jest szansą mężczyzny na „opowiedzenie swojej wersji historii”.
To takie dno, że początkowo mam ochotę poprosić faceta z pilotem o to, żeby
zmienił kanał. Jednak coś każe mi dalej oglądać. Mężczyzna twierdzi, że jego
życie zostało zrujnowane. Obrzucano go inwektywami w mediach
społecznościowych, został zwolniony z pracy, teraz nikt nie chce go zatrudnić.
Ktoś na niego plunął na ulicy. Biedaczek.
Jego fizjonomia jest odpychająca. Cerę ma niezdrowo bladą, a trzęsące się
dłonie demaskują fakt, że jest pijakiem. A może pije w ukryciu. Płacze, co
powoduje, że jest jeszcze bardziej obleśny. I cały czas powtarza, raz po raz: „Czy
nie można dostać drugiej szansy? Czy nie można dostać drugiej szansy?”.
Niesmak, który wobec niego odczuwam, wywołuje mrowienie. Ta ludzka
szmata wyobraża sobie, że może siedzieć na kanapie w telewizji i zostanie mu
wybaczone, bo zachowuje się jak ofiara.
Powtarza te słowa, znowu i znowu: „Czy nie można dostać drugiej szansy?”.
Nie, nie można. Nie wystarczy publicznie się upokorzyć. Trzeba zejść
znacznie głębiej, na sam dół najciemniejszych zakątków duszy. Do miejsca,
w którym nie ma żadnych barier ochronnych.
Jest w tym programie coś, co mnie porusza. Jeszcze nie wiem dokładnie co,
mam tylko poczucie, że mogę wykorzystać to, co widzę.
Nadchodzi kolej na następnego gościa do rozmowy w talk-show i proszę
chłopaka z pilotem o zmianę kanału. Zmienia na bezpośrednią transmisję
koncertu z katedry w Lund. Orkiestra ma właśnie rozpocząć Requiem Mozarta,
być może najbardziej owiany tajemnicą utwór w historii muzyki. Gdy słyszę
pierwsze dźwięki w d-moll, zawsze bez wyjątku przenoszę się w czasie
i miejscu. Zawsze na Wyspę Mgieł. Słyszałem, że te pierwsze takty stanowią
największe wyzwanie dla tenora. Tu chodzi o nabranie prędkości, szybkie
znalezienie dramatyzmu. Ale najbardziej lubię bas. Stabilny, smutny
podstawowy ton mszalny.
Mozart rozpoczął pisanie tego utworu na łożu śmierci. Dzieła dokończył
Franz Xaver Süssmayr, na zamówienie księcia Franza von Walsegg-Stuppach.
Trochę to zabawne, że istnieje w historii tylu sławnych mężów o moim imieniu.
Jest w niej też Franz Oswald. Był najodważniejszym pilotem śmierci Hitlera.
Szkoda, że nie dowiedziałem się o tym przed zmianą imienia i nazwiska. Kiedyś
nazywałem się Fredrik Johansson. Nie potrafię wyobrazić sobie połączenia
jeszcze bardziej bez wyrazu.
Chłopak przeskakuje na inny kanał, ale ryczę: „Chcę tego posłuchać!”, więc
natychmiast wraca. Siedzący wraz ze mną w pomieszczeniu oglądają koncert
w podniosłym milczeniu. Cudowne, ponure tony wypełniają salę. W przeplataniu
się chórów męskiego i żeńskiego jest coś, co przenosi słuchacza na pogranicze
życia i śmierci.
Na Wyspie Mgieł miałem ceremonię dla moich pracowników. Skakali
z wysokiej skały, by pozwolić morzu zmyć ich wszystkie grzechy. Większość
z nich odczuwała dużą ulgę po wyjściu z wody. Na ceremonię szli zazwyczaj
w rzędzie. Czasem myślałem, że chciałbym dla nich zagrać wtedy Requiem
Mozarta. Muzyka daje poczucie, że w śmierci jest coś niewypowiedzianego, coś
pięknego. To pocieszająca myśl, jeżeli nie byłoby im dane przeżyć upadku ze
skały. Zawsze istniało niewielkie ryzyko. I to właśnie czyniło doznanie tak
szczególnym, niemal religijnym. Prawa życia i śmierci są niezbadane. Bez
pewnych ludzi świat lepiej daje sobie radę. Niektórzy odchodzą nagle i bez
przyczyny. Ale inni przeżywają wszystko – katastrofy, skandale i upływ czasu.
Utwór się skończył. Ostatnie tony wiszą w sali jak duch. Nikt nie ma odwagi
zmienić kanału, w razie gdyby mi się to nie spodobało. Zawsze tutaj tak jest.
Kontrast między tamtym żałosnym mężczyzną na ekranie a nieziemsko
piękną muzyką skłania mnie do refleksji.
Wiem. Nagle po prostu wiem, co muszę zrobić.
Rozglądam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu salowej. Dzisiaj jest tu
Bettina. Nastawia właśnie kawę w ekspresie przelewowym.
– Bettino, czy wiesz, gdzie jest Elyssa? – pytam.
– Dzisiaj ma wolne.
– A czy masz jej numer w komórce?
– Tak, jasne. Ale chcesz z nią rozmawiać w jej wolny dzień? Czy to nie
może poczekać?
Wzdycham ciężko. Przeszkadzanie ludziom w ich czasie wolnym traktuje się
w Szwecji na równi z wystrzeleniem do nich z armaty.
– Nie martw się, Bettino. Ucieszy się, kiedy usłyszy, czego od niej chcę –
mówię.
– Aha, no dobrze – odpowiada niepewnie i wyciąga komórkę.
Elyssa musiała natychmiast odebrać, bo Bettina mówi:
– Franz chce z tobą porozmawiać – i podaje mi telefon.
– Hej, Elysso – mówię – co dzisiaj robisz?
– Jestem na mieście, robię zakupy – odpowiada radośnie.
– Kup sobie coś ładnego, jakiś ciuch. Zapłacę.
– No, yyy… dobrze, dziękuję bardzo, Franz.
– Nie ma za co. Ale dzwonię, żeby zapytać, czy chciałabyś sobie dorobić.
Dobrze zapłacę.
– Co to miałoby być?
– Trochę pracy detektywistycznej. Wygrzebałabyś dla mnie nieco danych
kontaktowych i dowiedziała się, czym się obecnie zajmują pewne osoby.
A potem skontaktowałabyś mnie z nimi. Muszę zrobić najpierw rozeznanie
i znaleźć paru odpowiednich kandydatów, więc może pod koniec przyszłego
tygodnia. Czy to byłoby dla ciebie w porządku?
– Prawdopodobnie tak – odpowiada z namysłem – ale to nie jest nic
śmierdzącego?
– Nie, absolutnie nie – zapewniam ją – to całkiem legalne. Ale
prawdopodobnie czasochłonne. Potrzebuję do tej pracy kogoś młodego
i sympatycznego.
– W takim razie chętnie to zrobię – mówi z werwą.
Myślę sobie, że to szkoda, iż Elyssa nie jest bardziej podobna do Sofii
Bauman: nieustannie kwestionująca, pyskata i mądrzejsza niż trzeba. Sofia jako
podwładna była przeważnie stymulacją. A Elyssa jest zbyt służalcza.
9

JU L I A

Artykuł o Franzu rozprzestrzeniał się w mediach społecznościowych. Julia


zaglądała do sieci i czytała część wpisów. Komentujący podzielili się na dwa
obozy. W jednym byli ci, którzy nienawidzili Franza. Ich komentarze były
nienawistne i potępiające. „Że też jemu w ogóle pozwolili otworzyć japę”
i „powinien siedzieć w więzieniu”, i „pedofil jebany”, i „wysłać go z powrotem
na Wyspę Mgieł, niech sam skoczy z tej skały”.
Drugi obóz stanowili zwolennicy Franza, którzy nigdy go nie opuścili. Byli
to głównie mężczyźni alfa i kobiety o zaskakująco niskiej średniej wieku. Ich
komentarze skłaniały się raczej ku temu, że Franz jest niezrozumiany, że potrafi
przeżyć wszystko i że zawsze wyprzedzał swój czas, szczególnie w sprawach
kryzysu klimatycznego i upraw ekologicznych. Niektórzy wyrażali ubolewanie
z powodu tego, że w tak tragicznych okolicznościach stracił syna. Inni poruszali
temat skandalu w szkole na Wyspie Mgieł. Jakiś facet skomentował, że Franz
„był jedyny, który miał odwagę przeciwstawić się beznadziejnej szkole
państwowej, gdzie z dzieci robią się ćpuny”.
I oczywiście były też puste laski, które pisały rzeczy takie jak: „Ojacie, ale
on ciągle jest zabójczy! Chcemy więcej!”. Szczególnie jeden komentarz zezłościł
Julię: „Czy reporterka przespała się z nim dla tego wywiadu? W takim razie chcę
się dowiedzieć więcej o plotkach na temat jego preferencji seksualnych”.
Julia nie wiedziała, co o tym sądzić. Jedno było jednak pewne: Susanna
miała rację. Julia ledwie podrapała po powierzchni. Potrzebowała czegoś
zdecydowanie bardziej demaskującego.
– Oho, znowu znalazł się w świetle reflektorów – powiedział Thor,
wszedłszy do jej pokoju. – Czy to naprawdę było mądre?
– Tego nie wiem, ale jeśli przeprowadzę jeszcze jeden wywiad, to będę
mogła pisać kolejne artykuły dla MODY. A Susanna zabierze mnie ze sobą na
tydzień mody w Londynie. Co złego w tym, że on może się wypowiedzieć? Nie
jest to żaden pochlebny wywiad.
– Fakt, a ty dobrze piszesz. Przechodziły mnie ciarki, kiedy czytałem
ostatnie zdania.
W tym momencie zadzwoniła Sofia. Julia obawiała się tej rozmowy. Opinia
jej mamy miała na nią większy wpływ, niż chciała przyznać sama przed sobą.
– Moja droga, świetna robota – powiedziała Sofia – jesteśmy z tatą bardzo
z ciebie dumni. Artykuł to strzał w dziesiątkę. Nie chodzi o to, co Franz zrobił
czy czego nie zrobił. Chodzi o to, jak może być tak wielkie zamieszanie i strach
wokół kogoś, kto nie przyczynił się do ich powstania.
– Dziękuję – odpowiedziała Julia, czując, jak po jej ciele rozlewa się ciepło.
– Teraz już z tym skończyłaś, prawda? – zapytała Sofia.
– Nie, będzie jeszcze jeden wywiad.
Ton Sofii zmienił się, a jej niechęć przebijała ze słuchawki.

Parę dni później Julia poszła przeprowadzić z Franzem drugi wywiad. Przed
furtką stał jakiś reporter z dużym aparatem fotograficznym na szyi. Julia
próbowała stać się niewidzialna, wbiła kod, który dał jej Franz, i wślizgnęła się
do środka. Reporter spojrzał na nią zaciekawiony i zawołał:
– Wiesz może, czy Franz Oswald tam jest?
Julia nie odpowiedziała, tylko szybkim krokiem skierowała się do wejścia
wysypaną żwirem ścieżką.
Franz stał i czekał na nią, kiedy weszła do jego pokoju. Sprawiał wrażenie
zamyślonego, a nawet trochę złego.
– Zanim zaczniemy, chcę przedyskutować parę rzeczy, które można
polepszyć w twoim dziennikarstwie – zaczął.
– O, a co to takiego? – spytała niewinnie, chociaż wiedziała, do czego
zmierza.
– Nigdy nie pisz pod pseudonimem – odparł.
– Dlaczego?
– Jeżeli nie chcesz odpowiadać za coś, co piszesz, to nie warto o tym pisać.
– Wydaje mi się, że jesteś zły, bo wybrałam właśnie ten pseudonim.
– Dlaczego to zrobiłaś? – rozłożył ręce. – Po co w to wciągać Lily?
– Uważałam, że tak pasuje.
– Czemu?
– Może chciałam jej zadośćuczynić.
– Julio, ona nie żyje – powiedział zimno.
– Więc może byłam ciekawa, czy przewróci się w grobie. Jakieś inne
podpowiedzi?
– Tak, nie zaszkodziłoby, gdybyś trzymała się prawdy. „Mimo niewielkich
oznak wieku jest w świetnej formie”. Jakich oznak wieku? Czy możesz być tak
dobra i mi je pokazać, bo coś musi być nie tak z moim lustrem. Podstawą
dobrego dziennikarstwa jest umiejętność obserwacji, Julio.
Ledwo udało jej się powstrzymać od roześmiania mu się prosto w twarz.
Z jakiegoś powodu wiedziała, że on na to zareaguje.
– Nie mam zamiaru tego skomentować – odrzekła. – Czy coś jeszcze?
– Mogłaś wybrać jakieś bardziej rozebrane zdjęcie zamiast tego –
uśmiechnął się szelmowsko. Po raz pierwszy zobaczyła u niego coś, co
przypominało jej Franza, którego znała dwa lata temu.
– Nie sądzę – odpowiedziała.
Oboje jednocześnie usiedli przy jego biurku.
– Wybacz, że cię krytykuję – powiedział – to nie jest mój dobry dzień.
Zaczynam czuć się tu jak zwierzę w klatce.
– Porozmawiamy o pozostałych kwestiach?
– Proszę bardzo – odpowiedział i nachylił się bliżej.
Położyła między nimi telefon i wcisnęła nagrywanie.
– Chcę poruszyć sprawę oskarżeń ze strony twoich pracowników z czasów,
kiedy zacząłeś prowadzić sektę na Wyspie Mgieł – powiedziała.
Zmiana była natychmiastowa. Jego ciemne oczy zwęziły się, a chłopięcy
urok zniknął bez śladu.
– O to się nie martw – rzekł szorstko, patrząc jej prosto w oczy.
Kilka sekund temu był beztrosko przyjemny. Teraz biło od niego zimno. Nie
rozumiała, co wywołało tę zmianę humoru. Pomyślała jednak, że pomyłką było
sądzić, iż on reaguje na zasadzie logicznego, dającego się zrozumieć schematu.
Według wszystkich opinii na jego temat był nieobliczalny.
– Słucham? – powiedziała.
– Dla uściślenia, ViaTerra nie była żadną sektą, tylko działalnością. Ale nie
mam zamiaru zaprzeczać oskarżeniom.
– Nawet na temat wymierzanych kar? Kazanie ludziom skakać ze skały
w środku sztormu, prace karne, upokarzające gry. Mama mówiła, że zmusiłeś
kucharza do zjedzenia paczki mrożonego groszku tylko dlatego, że podał ci
posiłek, który nie był z lokalnych upraw.
– Zgadza się – rzekł nieporuszony.
– No i…?
– Byłem młody, niecierpliwy i zdecydowanie zbyt idealistyczny, kiedy
założyłem ViaTerra. Wierzyłem w silną rękę. Byłem nieugięty i zawsze
forsowałem swoją wolę. Ale to było w dobrym celu. Potem dwór się spalił,
o czym zapewne wiesz. Na kilka lat zrobiłem sobie przerwę od wszystkiego,
sporo przewartościowałem i stworzyłem lepszą działalność.
Julii zabrakło słów. Nie wyobrażała sobie, że tak potoczy się ten wywiad.
– Porozmawiaj ze swoją mamą – ciągnął – poproś, niech ci opowie
o wszystkich strasznych rzeczach, które robiłem. Na pewno będzie z tego
świetna historia. Ja nie będę dementować niczego, co napiszesz.
– To, co zrobiłeś, było okropne – rzuciła.
– Nie było cię tam. Były też dobre czasy. Stworzyliśmy małą idealną
społeczność. Pomagaliśmy ludziom chorym i z nadwagą wprowadzić zdrowsze
nawyki. Wielu przywróciliśmy spokój ducha. Ale o tym przecież i tak nie
napiszesz. To nie ma wartości publikacyjnej – jego głos podniósł się o pół
oktawy i znalazł na granicy nienawiści.
Julia spuściła wzrok. Bawiła się paznokciem. Starała się przybrać wygląd
znudzonej, żeby wyciszyć jego irytację.
– To może porozmawiamy o czasach późniejszych? – zapytała. – O tej
szkole, którą założyłeś?
– Chętnie. Tyle że raczej nie kontrolowałem tego, co tam się działo.
W tamtym okresie miałem dużo zagranicznych obowiązków. Szkołę prowadziło
dwóch moich współpracowników. Na własną rękę robili rzeczy, które mnie
zszokowały, kiedy się o nich później dowiedziałem.
– Co na przykład?
– Dzieci za karę zamykano w stajni. Któryś z nauczycieli potrząsnął jedną
z dziewczynek. Nie wierzę w kary cielesne jako metodę wychowywania dzieci.
– Z tego, co rozumiem, to dzieci karały się nawzajem i były w tym elementy
kar cielesnych.
– Tak, w pewnym stopniu to prawda – westchnął – a teraz, po wszystkim,
uważam, że karcono je zbyt surowo.
– Na przykład jak?
– Nie chcę o tym mówić – uciął stanowczo.
– A prace fizyczne i to, jak ucierpiała na tym ich edukacja?
– Nigdy bym nie przypuszczał, że trochę pracy na świeżym powietrzu może
zaszkodzić jakiemuś dziecku, poza tym, jeśli mogę być szczery, to moim
zdaniem jakość nauczania w szwedzkich szkołach jest niedostateczna. W mojej
szkole dzieci uczyły się tez, które sam opracowałem. Mam nadzieję, że przydały
im się w życiu.
Julia zrozumiała, że ten wywiad prowadzi donikąd. Czuła się jak chomik
biegający w swoim kółku. Franz nachylił się nad biurkiem z dość
nieprzyjemnym błyskiem w oczach.
– Czemu mi to tak utrudniasz? – zapytała.
– Naprawdę nie jest to moim zamiarem. Ale strasznie szybko się nudzę. Do
tego jestem po prostu zmęczony mieleniem tego wszystkiego raz po raz.
Julia postanowiła użyć swojej karty przetargowej.
– Zwabiłeś mnie na Wyspę Mgieł i przywiązałeś do łóżka. Miałam tylko
szesnaście lat. Jak masz zamiar to wytłumaczyć?
Franz przetrzymywał Julię, żeby szantażem zwabić na wyspę Sofię. Co miał
zamiar z nią zrobić, pozostaje tajemnicą, ponieważ zmienił zdanie i puścił
wolno, gdy tylko jej matka przybyła promem. Dlaczego zmienił zdanie, też było
zagadką. Niedługo potem Vic obezwładnił Julię i zaciągnął na skałę. To właśnie
tam Franz dostał udaru, kiedy uratował ją od niechybnej śmierci.
– Przyjechałaś do mnie z własnej woli – powiedział. – Puściłem cię po paru
godzinach. A to, co wcześniej zaszło między nami, było piękne.
– Czy chcesz, żebym napisała o tym, co mi zrobiłeś? – zapytała, patrząc na
niego wyzywająco.
– Wolałbym nie – odpowiedział i opuścił wzrok po raz pierwszy podczas tej
rozmowy. Poczuła ulgę, nie musiała patrzeć mu w oczy.
– Dlaczego nie? – spytała.
– To jest jedna z niewielu rzeczy w życiu, których żałuję. Pod koniec źle
wyszło. Nigdy nie miałem zamiaru zmuszać cię do czegokolwiek.
– Ale jakie miałeś wobec mnie zamiary, Franz?
– Poczekaj chwilę – rzekł i wstał.
Podszedł do szafy i zdjął wiszące w niej na wieszaku okrycie. Była to
sportowa kurtka i miała w sobie coś mgliście znajomego. Julia poczuła się
niekomfortowo, sama nie wiedząc dlaczego. Franz wyjął coś z kieszeni kurtki,
odwiesił ją do szafy i znowu siadł przed Julią. Położył rękę na stole i otworzył
dłoń. Leżał w niej niewielki kamień, okrągły, gładki.
– Pamiętasz, jak razem spacerowaliśmy po Wyspie Mgieł? – zapytał.
– Tak, słabo. Ale to jest bez znaczenia dla tego wywiadu.
Zignorował jej komentarz i ciągnął dalej.
– Podniosłem ten kamień i schowałem do kieszeni. Jest piękny, prawda? –
powiedział, głaszcząc kamień kciukiem.
– To tylko kamień. – Odwróciła głowę.
– Kiedy dostałem udaru, miałem na sobie tę kurtkę. Cały czas mi
towarzyszyła. Czy to nie zabawne?
– No nie wiem. Nie było ani trochę śmiesznie, kiedy dostałeś udaru.
– Nie, ale w każdym razie co wieczór wyciągam ten kamyk, pieszczę go
i myślę o tobie. Tak proste stało się moje życie. Drobne wspomnienia to
wszystko, co pozostało mi z tego, kim byłem. A z tych wszystkich wspomnień
najpiękniejszy jest tamten dzień z tobą.
Nie chciała dać wpłynąć na siebie jego sentymentalnej gadce. Nie chciała
w ogóle reagować. A jednak poczuła, jak rozpaliły jej się policzki.
– Nie jestem tym wszystkim zainteresowana – powiedziała. – Chcę zadać ci
kilka pytań, które ciekawią nasze czytelniczki, dobrze?
– Jasne, jeśli musisz – odpowiedział zmęczonym głosem. – Czy chcesz ten
kamień?
– Nie, dziękuję. Zachowaj go sobie.
– Zadaj więc swoje pytania.
Wyjęła notatki z pytaniami, które przesłała jej mailem Susanna. Nie znosiła
tego, że musi pytać o banały, ale Susanna nalegała. Jej dziennikarska przyszłość
była w rękach szefowej.
– Jak dbasz o formę?
– Trener osobisty. Ostre treningi.
– Jakie masz plany na przyszłość?
– Tego nie mam zamiaru teraz ci zdradzać. Może jeżeli pojedziesz ze mną na
Wyspę Mgieł…
– Czy możemy trzymać się pytań? – przerwała.
– To trudne, Julio, kiedy siedzisz naprzeciwko mnie.
Znowu był jak zwykle, beztroski, z lekko rozbawionym spojrzeniem.
– Jaka jest twoja relacja z synem? – zapytała i poczuła, jak nienawidzi
sztuczności w tym pytaniu, bo chodziło o Thora.
– Momentami napięta. Ale widujemy się często i on jest dla mnie wszystkim.
– Czy to prawda, że nigdy nie chodziłeś na randki?
– Randki to idiotyczny koncept – odparł nonszalancko. – Kobietom wysokiej
klasy należy się więcej niż posiłek w zapyziałej kawiarni i dzielony rachunek.
Ale tak, zgadza się, nigdy nie miałem żadnego poważnego związku.
– Nasze czytelniczki ciekawi powód.
– Miłość bez wzajemności. Zakochiwałem się w kobietach nieosiągalnych.
W jego oczach błysnęło coś niebezpiecznego.
Nie zawracała sobie głowy pytaniem, kogo miał na myśli.
– Czy prawdą jest, że uprawiasz seks z podduszaniem? – wypaliła.
– To było dawno temu. Byłem wtedy młodszy. Ale teraz rozwinąłem u siebie
całkiem nowe preferencje seksualne.
Nie miała najmniejszego zamiaru pytać o ich charakter.
– I ostatnia kwestia… – to pytanie ją odrzucało. Przez chwilę czuła
nienawiść do swojej szefowej, po czym słowa wyrwały jej się z ust. – Czy to
prawda, że jesteś uszkodzony… na dole?
– Jest tylko jeden sposób, żebyś się tego dowiedziała – odpowiedział,
uśmiechając się zaczepnie.
– Jestem zmęczona. Koniec wywiadu – powiedziała.
– Szkoda. Właśnie się rozkręcałem.
Wyłączyła nagrywanie i uruchomiła aparat.
– Zrobimy kilka zdjęć?
Nie odpowiedział. Zamiast tego wziął kamień do ręki i głaskał go palcami.
Przez moment wydawał się całkiem nieobecny. Zrobiła mu zdjęcie. Spojrzał na
nią, a ona zrobiła kolejne.

Po powrocie do domu tego wieczoru unikała Thora, zamknęła się w swoim


pokoju i napisała artykuł. Napisała o mężczyźnie, który poddał się na tyle, że
nawet nie próbował zdementować stawianych mu oskarżeń. Wyliczyła je
wszystkie, od jego początków jako lidera ViaTerra do ostatnich lat. Opisała
człowieka, którego radosna fasada runęła, kiedy zadała mu osobiste pytania. Siła,
która biła od niego w pierwszym wywiadzie, przy drugim spotkaniu osłabła.
Napisała też, że na koniec pokazał jej kamień z Wyspy Mgieł i powiedział, że to
jest jedyne, co pozostało po tym, kim kiedyś był.
Dołączyła zdjęcie, na którym Franz wpatrywał się w kamień, i napisała u
góry tytuł: „Tylko wspomnienie”.
Następnego dnia nie minęła nawet godzina od zamieszczenia artykułu na
stronie, kiedy do niej zadzwonił. W jaki sposób zdobył jej numer telefonu – nie
wiedziała.
– Nie zgadzam się na to, żebyś mnie ośmieszała! – wrzasnął.
10

FR A N Z

Tak naprawdę nie gniewam się mocno na Julię. Rozwinęła się w kobietę
przekraczającą moje oczekiwania. A były wysokie. Poza tym moje nużące,
bezwartościowe trwanie przemieniło się w wyzwanie. Czy też w grę. A ja jestem
dobry we wszelkiego rodzaju grach. Znowu mam wyraźnie wytyczony plan.
Niedługo wrócę do domu. Życie jest takie, jakie powinno być. To dziwne, ale to,
co zaledwie kilka tygodni temu wydawało się ważne, to, co miałem zamiar robić,
to wszystko jest teraz całkowicie nieinteresujące. Moja koncentracja ogranicza
się do konturów. Widzę wszystko jak w tunelu.
Ale Julia przekroczyła granicę i musi dostać nauczkę.
– Skąd masz mój numer? – pyta w słuchawce.
– Jest w Internecie.
– Szkoda, że nie spodobał ci się artykuł. Czy raczej szkoda, że nie chciałeś
odpowiedzieć na moje pytania. W takim wypadku nie ma innej możliwości niż
stworzenie własnej historii.
– Wiesz równie dobrze jak ja, iż to, że jestem zniszczony, to wierutne
kłamstwo. Wyślę ci mailem wypowiedź, w której ustosunkuję się do twoich
ataków. Żądam, żebyś ją opublikowała.
– Z chęcią.
– Chcę też znowu spotkać się z tobą.
– Dlaczego to miałoby być konieczne?
– Mam pewną propozycję.
Zawahała się przez chwilę.
– Jaką znowu propozycję?
– Coś, co może przynieść ci nagrody i dobrze wpłynąć na twoją karierę
w mediach.
– Brzmi całkiem nieprawdopodobnie – odpowiada i wzdycha niecierpliwie.
– Tego nie możesz być pewna, dopóki nie posłuchasz, co mam do
powiedzenia.
Milknie na chwilę, a moje myśli biegną ku Thorowi. Właśnie zadzwonił, by
powiedzieć, że przez jakiś czas nie może się ze mną widywać. Domyślam się
powodu. Napad zazdrości. Ale wiem też, jak to zgrabnie rozwiązać.
– Mogłabyś wziąć ze sobą Thora – mówię. – Nie mógł tu dzisiaj przyjść.
Sprawiło mi to zawód.
– Niech on sam o tym zadecyduje.
– Przyjedziesz?
– Kiedy by to miało być?
– Potrzebuję paru tygodni, żeby wszystko zaaranżować. Odezwę się.
Wyczuwam jej oddech, słaby i być może lekko podniecony.
Szybko rozłączam się, zanim ona to zrobi.
Kąciki ust same podjeżdżają mi do góry w uśmiechu. Jestem maszyną do
myślenia.
Do pokoju wchodzi Elyssa i rozświetla go swoją tryskającą energią.
– Dzień dobry, Franz. Wszystko dziś w porządku?
– Czuję się doskonale. Od dawna nie czułem się lepiej.
– To dobrze – odpowiada i się uśmiecha. – Przyszłam złożyć raport.
– A, i jak?
– Umówiłam się na spotkanie z oboma mężczyznami.
– Wysłałaś im swoje zdjęcie?
– Tak, i wygląda na to, że spodobało im się – mówi zadowolona.
– Nic dziwnego – odpowiadam. – Kiedy masz te spotkania?
– Jedno jutro, a drugie później w ciągu tygodnia. Chyba pojedziesz ze mną?
– Oczywiście. Nigdy nie pozwoliłbym na to, żebyś spotkała się z nimi sama.
Pewno potrzeba będzie więcej spotkań, żeby udało nam się namówić ich na to,
co zaplanowałem. Chcę, żebyś pojechała ze mną i odegrała rolę mojej sekretarki.
– Ale ekscytujące – mówi. – Z chęcią.
– A co powiedziała kobieta? – pytam.
– Mam jej dane kontaktowe, ale odmówiła rozmowy ze mną.
– Daj mi te dane, ja się nią zajmę.
– Czy jeszcze czegoś ci potrzeba? – pyta z nadzieją w głosie.
– Nie, to by było tyle.
– Wiesz, Franz…
– Tak?
– Fajnie się z tobą pracuje.
Żartobliwie dyga, odwraca się i wychodzi. Kiedy zamyka za sobą drzwi,
w pokoju zapanowują pustka i zaduch. Nagle dociera do mnie, że nie
wychodziłem na zewnątrz przez kilka dni. Mój pokój ma dwoje drzwi, jedne
prowadzą do świetlicy, a drugie do ogrodu. Wychodzę i staję na trawniku. Jest
zimny jesienny poranek. Powietrze kłębami paruje mi z ust. Nade mną niebo ma
przejrzystą barwę lodowatego lazuru. W jego centrum spoczywa wąski księżyc
tuż po nowiu. Nade mną tylko pustka, cienkie powłoki błękitu i ciszy.
Kiedy byłem młody, kochałem otwarte niebo nad brzegami Wyspy Mgieł.
Można było stamtąd dostrzec horyzont i byłem przekonany, że za nim czeka na
mnie coś wielkiego.
Ale ciągnące się teraz nade mną niebo bez końca uzmysławia mi, jak mały
się stałem. Na moment zakrada się niepewność. Czy ten, kim jestem dzisiaj,
poradzi sobie z tym, co sobie zaplanowałem?
Myślę o Wyspie Mgieł i nic nie mogę poradzić na to, że serce bije mi
szybciej. Tam, w domu, jest tyle poruszających wspomnień. Mam nadzieję, że te
dokuczliwe emocje nie powrócą, kiedy tam będę. Ale teraz już nie ma odwrotu,
muszę się poddać próbie, doprowadzić wszystko do ostatecznych granic. I wiem,
gdzie jest do tego najodpowiedniejsze miejsce – w piwnicy dworu na Wyspie
Mgieł.
Postanawiam zadzwonić do Magdaleny Grip, mojej psycholożki. Nie po to,
żeby ją prosić o pomoc, lecz żeby wydobyć z niej więcej informacji.
– Ach, Franz, dzień dobry – odbiera – wszystko w porządku?
– Tak, u mnie wszystko dobrze, ale czy mogłabyś mi odpowiedzieć na jedno
pytanie?
– Zależy, o co chodzi. Zdecydowanie wolę, żebyśmy rozmawiali o twoim
życiu duchowym na naszych sesjach.
– To jest tylko pytanie ogólne. Prawda, że podczas naszego spotkania
powiedziałaś, iż istnieją osoby po udarze, u których nastąpiła zmiana w ich
rejestrze emocjonalnym?
– Zgadza się, są na to naukowe dowody.
– Czy wiesz, czy którakolwiek z tych osób miała taką samą diagnozę jak ta,
którą mi postawiłaś?
– Ależ Franz… nie postawiłam ci żadnej diagnozy – mówi z wyrzutem.
– Narcystyczny psychopata, nie da się tego odczytać na zbyt wiele
sposobów.
– Musiało między nami dojść do jakiegoś nieporozumienia. – Jej głos jest
niemal obraźliwie przyjazny. – Poza tym to, co w psychiatrii nazywa się
psychopatią, nie jest żadną chorobą ani rozpoznaniem. Jest to pewien zespół
osobowości, odbiegające od normy i aspołeczne zachowania. A nigdy nie
twierdziłam, że ty…
– Bądź tak dobra i odpowiedz na moje pytanie – przerywam. – Czy istnieje
ktoś jeszcze z tym „odbiegającym od normy zachowaniem”, kto po udarze miał
takie same objawy jak ja?
– Nie musisz się tak unosić, Franzu.
Robię głęboki oddech. Zbieram się w sobie.
– Wybacz, ale staram się tylko uzyskać odpowiedź na proste pytanie.
– Nie, nic mi na ten temat nie wiadomo – odpowiada.
– To dlatego tak ci zależy na tym, żebym wziął udział w badaniu, prawda?
Myślisz, że jestem wyjątkowy.
– Na to niestety nie mogę odpowiedzieć – mówi tak cicho, że brzmi to
prawie jak szept.
– W takim razie pewno nie możesz też odpowiedzieć na następne pytanie –
rzucam.
– Jakie?
– Czy to może się pogorszyć?
– Teraz nie rozumiem, co masz na myśli.
– Chodzi mi o uczucia. Czy zachodzi ryzyko, że się nasilą?
Magdalena nie odpowiada. Nie musi. Jej odpowiedź pytaniem i bez tego jest
całkiem oczywista:
– Dlaczego miałoby to stanowić problem?
Nie potrafię sobie wyobrazić większego piekła, ale tego nie mówię.
– Chcę to móc kontrolować – mówię zamiast tego. – Czy nie za to ci płacę,
żebyś mi w tym pomogła?
– Czy to się zdarza w jakiejś szczególnej sytuacji? – pyta ostrożnie.
– To jest związane z Thorem, więcej sam nie wiem.
– Nie zastanawiałeś się nad tym, czy to, co do niego czujesz, może jest po
prostu empatią?
– Nie, absolutnie nie. Współodczuwanie jest żałosne i bezsensowne.
– Więc może to po prostu miłość? – podsuwa.
– Czy miłość byłaby nieprzyjemna?
– Nie jest w sumie rzadkością, że ludzie odczuwają silne emocje jako
nieprzyjemne. Jeżeli kogoś się kocha, to można też ich stracić albo nawet zranić,
prawda?
– Tego nie wiem. Do tej pory dobrze dawałem sobie radę bez żadnej
ckliwości.
Magdalena milknie. Rozumiem, że już przekroczyła pewną granicę i nie
udzieli mi wszystkich odpowiedzi, których potrzebuję.
– Uważam, że będzie lepiej, jeżeli porozmawiamy o tym na sesji. A przy
okazji, czy zastanawiałeś się nad udziałem w naszych badaniach? – rzuca pytanie
lekko, starając się, by nie wyszło na to, że bardzo jej zależy.
– Czemu by to miało służyć?
– Chciałabym poznać cię lepiej.
„I zakopać się w twoim mózgu jak w jakimś jebanym króliku
doświadczalnym” – brzmi niewypowiedziany sens.
– Chcesz, żebym przyszła wcześniej w tym tygodniu, byśmy mogli o tym
wszystkim porozmawiać? – pyta.
„Ona może potrafi ci pomóc”, podszeptuje mi jakiś głos z tyłu głowy. Też się
pojawił po udarze i jest niesamowicie irytujący.
– Nie, dziękuję, jestem zajęty w tym tygodniu – odpowiadam.
Kończymy rozmowę.
– Kurwa – mruczę pod nosem – kurwa mać.
Ale wraz z kolejnym uderzeniem serca dokonuję odkrycia. Jestem
wyjątkowy. Jestem pierwszy z takim problemem, jedyny w swoim rodzaju. Czyli
Magdalena nie ma pojęcia, jak mi pomóc. Ma jedynie zamiar mnie wykorzystać.
Ale ja zawsze byłem wyjątkowy. Mam swoją wewnętrzną siłę i swoją
umiejętność dawania sobie rady ze wszystkim, co pojawi się na mojej drodze.
Powietrze w pokoju nagle staje się lżejsze i rozumiem, że to znak. Nadal
potrafię zmienić atmosferę. Dam radę. Teraz tylko potrzebuję zrobić ostatnią
rzecz, żeby odzyskać moją siłę skupienia. Biorę do ręki komórkę i otwieram
galerię ze zdjęciami. Przewijam do tyłu w czasie, daleko do tyłu. W końcu
znajduję zdjęcie, którego szukam.
Śpiąca twarz.
Zamknięte oczy, uchylone usta. Równy rządek zębów wychyla się zza górnej
wargi.
Pukiel włosów opadł na czoło.
Jeden policzek zapadł się w poduszkę, rzęsy rzucają delikatny cień na drugi
policzek.
Całkowicie niewiedząca.
Całkowicie bezbronna.
Pamiętam, kiedy zrobiłem to zdjęcie.
Leżała, śpiąc na łóżku w domku dla gości. Miałem właśnie przysiąść na
brzegu łóżka i pomyślałem: Julia, Julia.
11

JU L I A

Dwa tygodnie później pojechała z Thorem odwiedzić Franza. Widać było, że


coś się z nim działo. Ubrał się w białą koszulę i eleganckie spodnie, biła od
niego pewnego rodzaju rozochocona energia. Mocny zapach jego wody po
goleniu wisiał w powietrzu. Thor opowiadał jej z pogardą, że woda po goleniu
Franza jest produkowana na zamówienie i sprowadzana z Włoch. Jak
bezsensownie drogo, pomyślała wtedy. Ale nie mogła zaprzeczyć, że był to
zapach przyjemny, męski, łagodny i dyskretny.
– Czujcie się jak w domu! – oznajmił Franz i wskazał na zestaw
wypoczynkowy w pokoju. – Niedługo będzie kawa i coś na ząb. Cieszę się, że
mogłeś przyjść, Thorze.
Thor kiwnął krótko głową.
Momentalnie wyczuła ich relację. Napiętą, zdecydowanie.
Usiadła na kanapie obok Thora. Przysunął się do niej bliżej, aż ich nogi się
dotykały. Jego palce poszukały jej palców, ale zabrała swoją dłoń. Nie byli
przecież w związku. To był idiotyzm ze strony Thora, że próbował sprawić takie
wrażenie, żeby zaimponować ojcu. Ale Franz dostrzegł ten drobny gest
i przyglądał się im z rozbawieniem.
– Pierwszy raz widzę was razem – powiedział. – Stanowicie ładną parę.
Szkoda, że spotkaliście się tak wcześnie w życiu. Rzadko układa się dobrze,
zanim człowiek trochę pożyje.
– Nie mam zamiaru tak rozmawiać – rzekł Thor i chciał wstać.
– Tylko żartuję – odpowiedział Franz, podnosząc ręce do góry. – Usiądź,
przyrzekam, że nie będę się droczyć.
Thor z powrotem opadł na kanapę. Franz usiadł w fotelu naprzeciwko.
– Mam plan – zmienił ton na poważny – który zacznę urzeczywistniać tej
zimy. Ale zanim wyjaśnię do końca, na czym polega, chcę wam pokazać osoby,
które są z nim związane. Obiecuję, że nie będę się rozwodzić, ale ważne jest,
żebyście zrozumieli, jaki zamiar kryje się za tym wszystkim.
Na stoliku kawowym leżał skoroszyt. Otworzył go i położył przed nimi. Na
pierwszej stronie były fotografie dwóch mężczyzn i kobiety. Wszyscy w średnim
wieku. Julia na pierwszy rzut oka nikogo z nich nie rozpoznała.
Franz pokazał palcem na pierwszego z mężczyzn. Gdy Julia przyjrzała się
zdjęciu bliżej, miała niejasne wrażenie, że pamięta go z sensacyjnych
nagłówków gazet w lokalnym sklepie. Człowiek na zdjęciu był chorobliwie
blady i wyglądał na zestresowanego.
– Nazywa się Lars Nordin – powiedział Franz. – Rekin finansowy, który
kiedyś był jednym z najbogatszych ludzi w Szwecji. Osiem lat temu zgwałcił
młodą kobietę. Mimo iż wszyscy wiedzieli, że jest winny, szedł w zaparte. Tamte
wydarzenia właśnie znowu odżyły. Kobieta wypowiedziała się na ten temat
i udzieliła wielu wywiadów przy okazji ósmej rocznicy, o ile można to tak
nazwać. Inne kobiety wyszły z cienia i też opowiedziały o molestowaniu przez
Nordina. Jest teraz jednym z najbardziej znienawidzonych mężczyzn w Szwecji.
Dopiero co siedział i chlipał w jednym z największych talk-show w kraju, ale to
mu nie pomogło. Nikt nie chce go zatrudnić, przyjaciele unikają go jak ognia,
a jego majątek się skurczył. Poza tym żona wniosła o rozwód i wyłączną opiekę
nad ich córką.
– Dokąd zmierzasz? – zapytał niecierpliwie Thor.
– Posłuchaj przez chwilę. Dojdę do tego.
Wskazał na kobietę. Zdaniem Julii była ładna na amerykańską modłę.
Mocny makijaż, wystylizowana fryzura z wijących się loków, usta koloru wiśni
i sztuczny uśmiech. Na głowie miała kowbojski kapelusz.
– Nazywa się Tessa Jenini i posiada imperium futer – ciągnął Franz. – Choć
wszystkie rozsądne firmy zajmujące się modą porzuciły zwierzęce futra, ona
wciąż sprzedaje futrzane okrycia. Może dałoby się jej to wybaczyć, gdyby Tessa
nie była łowczynią trofeów. Często jeździ do Kenii i wrzuca do mediów
społecznościowych zdjęcia, na których pozuje z zastrzelonymi przez siebie
zwierzętami. Czarę goryczy przelała fotografia z lwicą matką i jej dwoma
małymi, które Tessa zabiła. Trzymała po jednym lwiątku w każdej ręce. U jej
stóp leżała lwica. To zdjęcie obiegło Internet. Jak zapewne wiecie, strzelanie do
młodych lwów jest nielegalne, więc Tessa znalazła się w prawdziwych
tarapatach.
– Wiem, kim ona jest – powiedział Thor. – W sieci jest grupa ludzi, którzy
jej nienawidzą. Robią zbiórki na demonstracje przeciwko jej spółce i rozsiewają
o niej plotki.
Franz kiwnął głową.
– Już odbyło się kilka demonstracji i protestów zarówno przed siedzibą jej
firmy, jak i przed jej domem. Nie ma odwagi wychodzić. Odwiedziłem ją
niedawno. Pierwsze, co rzuca się w oczy na fasadzie, to napis „mordercza
kurwa” wysprejowany dużymi literami. Tessa zdecydowanie nie ma łatwo.
– No, ale dlaczego byłeś u niej w domu? – zapytał Thor.
– Dojdę do tego – uciął Franz zniecierpliwiony – daj mi najpierw wszystko
wyjaśnić.
– Wygląda na to, że dużo wiesz o tych ludziach – skomentowała Julia.
– Jak myślisz, czym zajmuję się całymi dniami? – odpowiedział Franz. –
Tessa to tylko jedna z wielu osób, którym się baczniej przyjrzałem ostatnimi
czasy. Mój wybór w końcu padł na tych troje.
– A kim jest ten ostatni facet? – spytał Thor.
Franz wskazał palcem na niewyraźną fotografię mężczyzny z krótko
ostrzyżoną fryzurą i okularami w okrągłych oprawkach. Zdjęcie musiało być
zrobione z ukrycia, bo wyglądał na zaskoczonego, jakby właśnie zauważył
obiektyw aparatu.
– Nazywa się Otto Paulsen i jest faszystą – opowiadał Franz. – Do niedawna
był członkiem ekstremistycznej partii prawicowej, ale wykluczyli go, kiedy
wyciekło do sieci pewne nagranie. Pochodziło z zakrapianej imprezy, na której
żartowano sobie z obozu koncentracyjnego Bergen-Belsen. Otto wrzucił zdjęcie
Anne Frank do ognia w kominku. Nawet dla jego partyjnych kumpli było to
niesmaczne. Nie tak dawno temu był obrzydliwie bogaty dzięki gloryfikującym
przemoc grom komputerowym, które sam wymyślił. Teraz jest ogólnie
znienawidzony i wycofał się do zimnej, zawilgoconej chatki letniskowej. Ponoć
żona też go opuściła.
– Dlaczego pokazujesz nam te zdjęcia? – zapytał Thor.
– Dojdę do tego. Ale nie mogę zapominać o sobie. Jestem przecież
„nieczułym dupkiem”, jeśli wierzyć tym artykułom, które o mnie napisano –
rzekł i przekornie uniósł brwi, spoglądając na Julię. – Z tym trio pojadę na
Wyspę Mgieł – ciągnął – a potem przeprowadzę wraz z nimi pewnego rodzaju
projekt rehabilitacyjny. Czy też raczej eksperyment społeczny. Celem jego
będzie pokazanie, że można się pozbierać po niemalże każdym skandalu. Ale
tylko wtedy, kiedy weźmie się pełną odpowiedzialność za swoje czyny i podda
się karze proporcjonalnej do przewinienia. Rozmawiałem z całą trójką. Potrzeba
było sporo namawiania, ale oni są dość zdesperowani i zgodzili się w tym
uczestniczyć.
– To brzmi całkiem niedorzecznie. Nie chcemy być w to wmieszani – rzucił
Thor.
– Oczywiście nie będę cię prosił, żebyś z nami pojechał – odpowiedział
Franz.
– Czemu więc nas tu zaprosiłeś? – zainteresował się Thor.
– Media zakochają się w tym. Codziennie będę nadawać na wideoblogu.
Zamieszkamy we dworze. Tam będziemy przecież całkiem bezpieczni, żadni
reporterzy tam nie wtargną. Ale ty, Julio, możesz pojechać z nami w charakterze
dziennikarki i raportować o tym, co się dzieje. Mógłby to być dla ciebie duży
przełom. Twoje dość niepochlebne artykuły pomogły mi wprowadzić ten plan
w życie. Wiele osób interesuje, co teraz mam zamiar robić.
– Miałabym z tobą tam pojechać? I mieszkać w tym samym miejscu, co ci
wariaci? Zapomnij! – rzekła Julia przestraszona.
– Oczywiście będę cię chronić – zapewnił Franz – to chyba jasne?
Ich spojrzenia skrzyżowały się. Julia odwróciła wzrok, ale zdążyła
zauważyć, jak się do niej zachęcająco uśmiechnął. Nie podobało się jej to
spojrzenie. Nie podobało się jej, jak na nie zareagowała fizycznie. Nie było ku
temu żadnego powodu, ale przeszedł ją dreszcz. Idiotyczne. Potrząsnęła głową,
tak jakby chciała poskładać w niej myśli. Kiedy spojrzała znowu na Franza,
wyglądał jak zawsze. Ulga, którą poczuła, sprawiała wrażenie jakby za dużej
i wymieszana była z poczuciem zawodu. Powtórzyła sobie w myślach „to
idiotyczne”. To, co wydarzyło się między nimi dwa lata temu, należało do
ciemnej strony jej życia. Pod żadnym pozorem nie miała zamiaru tam wracać.
– Na czym polega ten projekt rehabilitacyjny? – zapytała.
– Na początku musimy zrezygnować ze wszystkiego, co związane ze
światem, wiesz: platynowe karty, rolexy, specjalnie importowane whisky i takie
pierdoły. Potem zanurzymy się głęboko w nasze czarne jak smoła dusze. To
wszystko, co mam zamiar na ten temat powiedzieć, jeśli chcesz wiedzieć więcej,
musisz ze mną pojechać.
– To całkiem pomylone i niebezpieczne – wypalił Thor. – Julia absolutnie nie
będzie w tym brała udziału. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby na nią
wpłynąć. Porozmawiam też z jej rodzicami, jeśli zajdzie taka potrzeba.
– Halo, nie jestem dzieckiem – prychnęła Julia.
– Wstrzymaj konie, Thorze – powiedział Franz. – To nie jest coś, co wydarzy
się jutro. Najpierw muszę doprowadzić dwór do używalności. Ale jest coś
innego, o co chciałbym was oboje poprosić.
Zrobił pauzę i spojrzał przeciągle na Thora.
– Chcę, żebyście pojechali ze mną do dworu któregoś popołudnia. Grzecznie
proszę, bo to niesamowicie dużo by dla mnie znaczyło.
– Co mielibyśmy tam robić? – spytał Thor.
– Mam zamiar opowiedzieć wam o moim dzieciństwie. Teraz jest dla mnie
na to dobry czas. Zapewne będzie ciężko, ale muszę to z siebie wyrzucić, zanim
rozpocznę eksperyment.
– Czy rozmawiałeś o tym z psychologiem? – zapytała Julia.
– Nie.
– Dlaczego? Nie widujesz się z żadnym psychologiem?
– Widuję, ale ona by tego nie zrozumiała.
– Więc dlaczego sądzisz, że my zrozumiemy? – spytał Thor.
– Może zabrzmi to dziwnie, ale wy dwoje jesteście mi najbliżsi. Nie bądź
taka zdziwiona, Julio. Tak właśnie czuję, mimo wszystkich twoich uprzedzeń do
mnie. Dla ciebie, Thorze, też nie zawsze byłem dobrym ojcem. Może to pozwoli
wam poznać mnie lepiej.
Thor pokręcił głową.
– Czemu nie? – spytał Franz. – Przecież ciągle jeździsz na Wyspę Mgieł
i odwiedzasz mamę i babcię. Kilka godzin twojego czasu to wszystko, o co
proszę.
– W takim razie Julia nie pojedzie – powiedział Thor buńczucznie.
– Przestańcie mówić o mnie tak, jakby mnie tu nie było – włączyła się Julia.
– Franz, jestem ciekawa twojego dzieciństwa. Czy pokazałbyś nam to
pomieszczenie w piwnicy?
– Tak, to jest jedyne miejsce, w którym potrafię wyjaśnić wszystko, co się
wydarzyło.
– Czy mogę o tym napisać?
– Jeśli będziesz uważała, że to się nadaje. Ale nie jestem pewien, czy
będziesz tego chciała.
Elyssa, która była obecna, kiedy Julia przeprowadzała wywiad z Franzem,
weszła z tacą z kawą, ale Thor już zdążył się podnieść.
– Chcę porozmawiać o tym z Julią sam na sam – powiedział. – Chodź,
idziemy.
Franz wstał i niezgrabnie spróbował go objąć, ale Thor się cofnął.
– Czy mógłbyś mi przynajmniej obiecać, że się nad tym zastanowisz? –
poprosił Franz.
– Przecież powiedziałem, że pomyślę – odparł Thor i wziął Julię za rękę, ona
jednak mu ją wyrwała.
Nie podobała jej się bijąca od niego władczość. Nie podobało jej się, że na
nią grzmiał. A najbardziej nie podobała jej się walka między nim a Franzem. Nie
miała ochoty znaleźć się pomiędzy nimi. Jedno było pewne. Nie miała
najmniejszego zamiaru dostosować się do ich poglądów na temat tego, co
powinna, a czego nie powinna robić.

Przez całą drogę do domu Thor milczał zawzięcie.


– Czy ty myślisz, że nie widzę, jak na siebie patrzycie? – wyrzucił z siebie,
kiedy zamknęli za sobą drzwi w mieszkaniu. – Jak możesz z nim flirtować? Ma
prawie pięćdziesiąt lat!
– Ma tylko czterdzieści siedem. A ja wcale z nim nie flirtuję.
– Myślisz, że jestem ślepy? – wypalił.
– Myślę, że sobie coś uroiłeś.
– Co tak naprawdę w nim widzisz?
– Nic. O czym ty w ogóle mówisz?
– OK, to co w nim widziałaś te dwa lata temu?
– Tego nie wiem. Chyba ma jakąś tajemniczą moc przyciągania.
– A widzisz! Mówisz w czasie teraźniejszym! – zatriumfował.
– No nie, to śmieszne. Jesteś dziecinny i zazdrosny.
Kłótnia skończyła się tym, że Thor w złości wyszedł z domu i nie było go
przez cały wieczór. O pierwszej w nocy Julia wysłała do niego SMS-a
z pytaniem, gdzie się podziewa. Pół godziny minęło, zanim odpowiedział: „Na
imprezie”. Tak krótkie odpowiedzi były do niego niepodobne. Poza tym nie był
szczególnie imprezowym chłopakiem.
Długo przewracała się w łóżku, zanim zasnęła. Ucisk w piersiach rósł
niczym zapowiedź nadchodzącej żałoby. W środku nocy obudził ją głośny
trzask. Panował mrok, ale dostrzegła w pokoju kontury rosnącej przed nią
postaci Thora. Nieoczekiwanie upadł w przód i wylądował połową ciała na jej
łóżku. Śmierdział alkoholem i dymem papierosowym. Został tak w pozycji
leżącej, całkiem nieprzytomny.
– Co jest, kurde? – rzuciła, ale zrozumiała, że padł.
Zepchnęła go z łóżka na podłogę, nie miała jednak serca go wyrzucać.
W końcu udało jej się zasnąć.
Pokój wypełniał blady poblask świtu, gdy obudził ją odgłos prysznica.
Ubrania Thora leżały w stercie na podłodze. Usłyszała, jak myje zęby. Kiedy
wyszedł z łazienki, zamknęła oczy, udając, że śpi.
Usiadł na brzegu łóżka i położył dłoń na jej policzku.
– Wiem, że nie śpisz, Julio. Przepraszam za to, że się tak zachowywałem,
kiedy wróciłem w nocy do domu. Przepraszam za wszystko, co wczoraj
powiedziałem. Miałaś rację, byłem zazdrosny.
Pachniał mydłem i pastą do zębów. Podniosła jedną powiekę i zobaczyła, że
ma na sobie jedynie owinięty wokół bioder ręcznik kąpielowy.
Nic nie powiedziała. Obszedł łóżko dookoła, podniósł kołdrę i wślizgnął się
pod nią tak, że leżeli na łyżeczkę. Jego usta musnęły jej kark. Jego ręce
powędrowały do jej piersi i na nich spoczęły. Było to tak przyjemne, że przez
chwilę miała ochotę tylko się zapomnieć. Jednocześnie była zła, więc
odepchnęła go od siebie plecami.
– Nie mam zamiaru przespać się z tobą, kiedy wracasz do domu nawalony
w środku nocy. Absolutnie też nie chcę być pionkiem w grze między tobą
a twoim ojcem. Jeżeli mamy uprawiać seks, to niech to będzie dlatego, że się
lubimy. Tylko dlatego.
– Czy naprawdę muszę udowadniać, jak bardzo cię lubię?
– Nie, ale w tej chwili nie mogę ci ufać. I jesteś zazdrosny. Całkowicie bez
powodu.
– No dobrze – odpowiedział zrezygnowany – czy mogę przynajmniej spać u
ciebie?
– Tak, jeśli nie będziesz mnie macać.
Przyciągnął ją blisko do siebie. Ciało jej całkiem zwiotczało od jego ciepła.
Kiedyś chciała zmienić życie na inne. Chciała robić nowe, ekscytujące
i niebezpieczne rzeczy. Było w niej wciąż coś niecierpliwego, ale inna jej część
odczuwała całkowity spokój, kiedy była razem z Thorem.
Dręczący ją podczas jego nieobecności niepokój zniknął.
W końcu uspokoiła się zupełnie.
Nikt inny nie potrafił sprawić, żeby tak się poczuła.
12

FR A N Z

Następnego dnia po swojej wizycie z Julią dzwoni Thor, nie całkiem


nieoczekiwanie.
– Dzień dobry, Thorze! Czy to naprawdę ty? – mówię wesoło.
– Nie. Ja, a jak myślałeś?
Słychać, że jest naburmuszony.
– Po prostu się cieszę.
– Dzwonię, żeby ci powiedzieć, że postanowiliśmy pojechać na Wyspę
Mgieł. Nie ze względu na ciebie, tylko chcę przedstawić Julię babci.
– Przyjedziecie do dworu?
– Może. Tylko na chwilę.
Jest całkiem jasne, że Julia na niego wpłynęła. Ale to wzruszające, że
przedstawia to jako swój własny pomysł.
– Większość czasu spędzimy u babci i u niej będziemy nocować – dodaje.
Thor uwielbia swoją babkę. Zapewne stanowiła dla niego pewien rodzaj
oparcia, kiedy Elvira była kłębkiem nerwów, a ja byłem przepracowany
i niedostępny.
– Czy naprawdę dobrze będzie wam mieszkać w tej starej chacie pełnej
przeciągów? – pytam.
– Nie ma żadnych przeciągów. Kiedy ty tam w ogóle ostatnio byłeś?
– Dość dawno temu. A nie możecie spać u mamy i Simona?
– Nie, śpimy u babci.
– Przecież nie ma tam miejsca dla was obojga.
– Teraz są dwie sypialnie.
W jego głosie pojawia się wyzywający podźwięk.
– Więc będziemy z Julią musieli podzielić się łóżkiem.
Prawie odczuwam chęć powiedzenia tego, co prawdziwy tata powinien
powiedzieć. Ja wiem. Wiem, że ubóstwiasz Julię od chwili, gdy zobaczyłeś ją po
raz pierwszy. Wiem, że myślisz o niej cały czas. Wiem, że przyglądasz się jej,
kiedy śpi. Bo wiem, że jest piękna, kiedy śpi. Wiem, że złamie ci serce. Nic nie
mogę zrobić, żeby ci pomóc. Ale pozbierasz się. Masz moje DNA.
– Dobrze, to decyduj – mówię – powiedz tylko, kiedy chcecie przyjechać.
Pojadę tam dzień wcześniej i wszystko przygotuję, włączę ogrzewanie i takie
rzeczy.
– W ten weekend – odpowiada – popłyniemy promem w sobotę rano.
– Więc pojadę tam w piątek.
Przez chwilę milczy.
– Czy to nie będzie dziwne? – w końcu pyta.
Decyduję się na szczerość. Jeżeli miałbym mimo wszystko doznać na
miejscu jakiejś porażki, lepiej, żeby był na to przygotowany.
– Tak, nieco dziwnie będzie wrócić na wyspę i do dworu. Szczerze mówiąc,
nie wiem, jak zareaguję.
Znowu milknie.
– Czy chcesz, żebym… żebym pojechał z tobą? – pyta.
Jest to tak niespodziewane, że nie jestem w ogóle na to gotowy. Palą mnie
powieki. Głos grzęźnie w gardle, z którego wydobywa się jedynie charczenie.
Dlaczego on musi być tak szaleńczo opiekuńczy? Łatwiej było, kiedy
beznamiętnie odpowiadał na moje pytania. Teraz przy dłuższej rozmowie trudno
zignorować troskę w jego głosie.
– Tato, co ty starasz się powiedzieć?
Powstrzymuję odruch, żeby rzucić coś złośliwego, choćby że do tej pory
świetnie radziłem sobie bez jego empatii, i odpowiadam:
– Nie trzeba, Thorze. Przyjedź z Julią w sobotę.
Głos mam gruby od powstrzymywanego płaczu, nie ma siły, żeby tego nie
zauważył. To takie upokarzające, że aż przygryzam mocno wargę. Potem
zdzielam się lekko po policzku wolną ręką. Nigdy wcześniej nie zrobiłem czegoś
tak idiotycznego.
Kończymy rozmowę. Ucisk w klatce piersiowej ustępuje. A jednak jeszcze
długo czuję się dziwnie. Myśli o Thorze, kim był, kim jest dziś, przelewają się
przez moją świadomość. Potem myślę o zbliżającej się podróży do dworskiej
posiadłości i kręci mi się lekko w głowie, a nogi stają się dziwnie miękkie.

Kiedy w piątek jadę samochodem do promu, który przewiezie mnie na


Wyspę Mgieł, na nowo odczuwam spokój. W mojej głowie znów panuje
milczenie. Nie ma wytworów wyobraźni. To cisza duszy. Duszy, która rozumie,
że już przeżyła wszelkie możliwe okropieństwa. Postanawiam, że będzie to
krótka przeprawa przez cieśninę, a po niej kilka dni we dworze. Nie ma tam już
nic, co mogłoby mnie straszyć. A jednak. Jednak.
Parkuję auto na promie i idę na przedni pokład. Stoi tam tylko parę osób
i żadnej z nich nie znam. Przede mną rozpościera się morze. Fale podnoszą się
i opadają jak lśniące srebrne tarcze. Otacza nas zimny, jasnoszary świt. Jesień już
się rozgościła. Rano później robi się jasno i szybko nadchodzi mrok wieczorami.
Widok przede mną jest majestatyczny, woda jak okiem sięgnąć. Ogrom
podkreśla pustka. Rybitwy szybują nad nami, bez planu, ze skargą. Z wnętrza
statku dochodzi śpiew. W tej chwili w pełni czuję, że żyję.
Pozwalam myślom wędrować swobodnie, aż natykają się na Elyssę. Była
zdruzgotana, kiedy opuszczałem klinikę.
– Ale chyba wrócisz, Franz? – pytała.
Rozważam, czy wziąć ją ze sobą, kiedy na dobre wrócę na Wyspę Mgieł.
Czy zatrudnić jedynie nową, świeżą krew. Ludzi, którzy są ambitni i chcą coś
z sobą zrobić.
Moje myśli niezamierzenie ciągną do piwnicznego pomieszczenia. Wiele lat
temu, kiedy byłem tam ostatnio, on jeszcze tam był. Tak bardzo tam, za bardzo
tam. Widzę, jak wycofałem się stamtąd i opadłem na podłogę na zewnątrz.
Potrwało trochę, nim mogłem znowu stanąć na nogi. Następnego dnia zleciłem,
żeby drzwi do pomieszczenia zamknąć na głucho. Z tego, co mi wiadomo, nigdy
więcej nie zostały otwarte.
Zostawiłem za sobą to, co się wydarzyło w piwnicy, i dobrze mi się wiodło.
Obecnie używam wspomnień stamtąd jedynie do czerpania mocy. Z Julią
i Thorem zrobimy szybką przechadzkę na dół. Rozprawię się z tym. Potem nigdy
już nie będę o tym myśleć.
Promienie słońca nieśmiało wyglądają ponad horyzont i kąpią pokład
w świetle. Spłukują wszystkie cienie. Zamykam oczy i pozwalam słońcu ogrzać
twarz. Powoli podnoszę powieki. I właśnie wtedy ukazuje mi się ona.
Wyspa Mgieł.
Z poszarpaną linią brzegową i ostrymi jak igły skałami, wzgórzami
i dolinami, drzewami smaganymi wiatrem i domami, które wrosły w skalne
rozpadliny.
A na samym szczycie pagórka – dwór.
Ten widok naciera na mnie niczym fale smagające brzeg.
Za każdym razem, gdy zaczynam coś nowego, zawsze to jest dla mnie ważne
– pierwsze wrażenie. Ta chwila jest taka szybka, że trzeba ją chwytać w locie.
Początkowo tętno bije bez opamiętania, potem przechodzi w spokojny, stały
rytm. Po ciele rozlewa się spokój. Poradzę sobie z tym. Dokuczające mi ostatnio
znużenie zwolniło uchwyt.
13

JU L I A

Kiedy po raz pierwszy jechała na Wyspę Mgieł, panowała słoneczna pogoda.


Teraz całą cieśninę spowijała mgła, przez co przeprawa zdawała się inna,
upiorna i magiczna.
Po wejściu z Thorem na prom przede wszystkim rozejrzała się za
promowym, którego poznała dwa lata temu. Znał jej mamę i tatę i Julia go
polubiła. Ale tym razem statkiem kierował młody chłopak.
– Gdzie jest ten pan, który kierował kiedyś promem – Björk? – spytała go
Julia.
– To mój dziadek, przeszedł na emeryturę. Teraz ja jestem kapitanem.
– Aha, fajnie. Lubisz to?
– Praca jak praca. – Chłopak wzruszył ramionami.
– Widujesz się z dziadkiem?
– Tak, dość często.
– Pozdrów go ode mnie. Nazywam się Julia Frisk. On zna moich rodziców.
– Pozdrowię – odpowiedział chłopak i się uśmiechnął.
Julia chętnie porozmawiałaby dłużej, ale prom już dopływał do brzegu
i Thor pociągnął ją za rękaw kurtki.
– Chodź – powiedział – staniemy na dziobie. O ile nie będzie dla ciebie za
zimno?
– Nie, a jeśli będzie, to mnie ogrzejesz.
Stateczek ślizgał się po ciemnej wodzie. Wilgoć przenikła przez ubrania Julii
i położyła się na skórze zimnym okładem. Im dalej wypływali w morze, tym
gęstsza stawała się mgła. W końcu otoczyły ich jej białe, grube ściany. Kiedy
Julia wyciągnęła przed siebie rękę, jej dłoń zmieniła się w czarny cień.
Thorowi spieszyło się, żeby przedstawić ją swojej babce. Mieli szybko
zahaczyć o dwór, zobaczyć się z Franzem, a potem od razu udać się do domku
Karin. Nie wzięli ze sobą na prom samochodu. Pogoda zapowiadała się ładna,
a Thor wolał wszędzie chodzić na piechotę.
Rodzicom Julia powiedziała tylko tyle, że jadą w odwiedziny do babci
Thora. Nie było żadnego powodu, żeby im mówić o krótkiej wizycie we dworze.
Gdy już myślała, że mgła połknie ją całą, w powłokach pojawiła się
niewielka szpara i przed nimi zaczęły wyrastać ciemne kontury. Powoli,
majestatycznie wyłaniała się wyspa. Kształty drzew na wzgórzach, mroczne,
zaostrzone formacje skalne, cienie domów tu i tam. Połknięte przez mgłę
odgłosy zaczęły powracać. Pełne skargi krzyki morskich ptaków. Woda
uderzająca równo o kadłub statku. Julia wzięła Thora za rękę.
– Czy nadal, po wszystkim, co tu się wydarzyło, uważasz, że ta wyspa jest
piękna? – zapytała.
– Wyspa Mgieł to najpiękniejsze miejsce, jakie znam. Nic nie może tego
zmienić. A ty jak uważasz?
– Tu jest ślicznie. Trochę tak, jakby przenieść się do innego świata, innego
wymiaru czasu.
Prom dotarł do kei i przybił z szarpnięciem. Mgła nieco ustąpiła, ale blade
poranne słońce ledwie się przebijało. Thor podał jej rękę i pomógł zejść ze statku
na pomost. Rozejrzała się. Domki pomalowane na żywe kolory, uliczki
wybrukowane kocimi łbami i niewielki plac z fontanną. A tam, na środku placu,
stał oczekujący ich Franz. W słabym świetle wyglądał jak posąg.
– Nie wiedziałam, że po nas wyjdzie – szepnęła Julia do Thora.
– Ja też nie.
Thor puścił jej rękę, szybko podszedł do ojca i coś do niego powiedział. Julia
usłyszała tylko „najwyżej godzinę”.
Wciąż jeszcze było wcześnie rano i miasteczko przysypiało. Jakiś starszy
pan przechadzał się po placu z drepczącym obok grubym labradorem. Kilka
jesiennych liści kręciło się w fontannie, z której spuszczono wodę. Sędziwa
kobieta przejechała na rowerze powoli, jakby jechała pod wiatr.
Julia podeszła do Franza i Thora. Franz wydawał się ubrany nieodpowiednio
do tej chłostanej wiatrem wyspy, miał na sobie koszulę i marynarkę. Ale mimo
eleganckiej odzieży i świeżo ogolonej twarzy wyglądał fatalnie. Blady, czarne
koła pod oczami. Kiedy na nią spojrzał, nie miał tego charakterystycznego
prześwietlającego spojrzenia. Wydawał się za to rozkojarzony.
– Jestem ci winien przeprosiny – powiedział.
– Za co? – spytała.
– Nie powinienem był wciągać cię w to, w swoje stare demony. Z chęcią
zawiozę cię do Elviry i Simona na czas, kiedy z Thorem pojadę do dworu.
– Nie, jadę z wami – odrzekła stanowczo Julia. – Mówiłeś przecież, że to dla
ciebie ważne.
– To prawda. Ale nie mam żadnego prawa obarczać cię swoimi problemami.
– Tato, nie bądź taki trudny – wtrącił Thor – chodź, jedźmy.
Ciężki nastrój Franza spowodował, że Julia poczuła się nieswojo. Jakiś głos
w jej głowie krzyknął, żeby dała temu spokój, a drugi, żeby nie była takim
tchórzem. Krótka wizyta w piwnicy starego dworu, co w tym może być
niebezpiecznego? Nie bała się szczurów ani pająków. I zdecydowanie nie bała
się Franza.

Franz prowadził, Julia siedziała z Thorem na tylnym siedzeniu.


W samochodzie panowała napięta atmosfera. Julia próbowała złapać w lusterku
kontakt wzrokowy z Franzem, ale wpatrywał się w jezdnię. Dostrzegła, że jego
dłoń przeszyły drgania, po których chwycił kierownicę tak, że aż zbielały mu
kostki.
– Czy już byłeś w piwnicy, tato? – zapytał Thor.
– Tak, wszystko ustawiłem na miejsce – odpowiedział Franz.
– Na miejsce?
– Zobaczysz, gdy dojedziemy.
Jechali alejką prowadzącą do posiadłości. Dwór wyrastał przed nimi
dostojnie, białym blaskiem piął się ku niebu i jego widok zaparł Julii dech. Ale
kiedy wjechali przez bramę, poczuła ścisk w żołądku. Ogród był pusty
i zaniedbany. Przerośnięty, zwiędły trawnik dawno nie był koszony. Wielkie
kupy liści zalegały rozrzucone po ścieżkach. Szklana aula, w której Julia po raz
pierwszy spotkała się z Franzem na prelekcji, miała wybitą szybę i cała pokryta
była ptasim łajnem. Fontannę, punkt centralny frontu, porastał mech. Na wielkim
jesionie, który stracił wszystkie liście, siedziało co najmniej pięćdziesiąt
skulonych wron. Gdy ruszyli w kierunku dworu, wrony zatrzepotały skrzydłami,
wzbiły się do góry i zaczęły krążyć, wydając ochrypłe krzyki.
– Wrony przejęły to miejsce – mruknął Franz.
– Dlaczego pozwoliłeś, żeby tak podupadło? – spytał Thor.
– Twoja babka miała przejąć administrację dworu, kiedy byłem
sparaliżowany. Ale nie potrafiła się zmusić, żeby tu przyjść i się tym zająć.
– Co masz zamiar z tym zrobić?
– Nie martw się. Nie myślisz chyba, że pozwolę, żeby to tak wyglądało? –
Franz się skrzywił.
Zdecydowanie nie był w formie.
Julia ponownie spojrzała na główny budynek. Na fasadzie przeczytała napis:
„ViaTerra, wędrujemy drogą ziemi”. Słone powietrze wraz z wilgocią ubrudziły
napis. Niebo wypogodziło się, ale przez posiadłość przeciągał chłodny wiatr.
Kolejny podmuch zabrzmiał jak pisk zrozpaczonego człowieka. Przypomniała
sobie opowieść Thora o tym, że tu na wyspie wiatr często przychodził zaraz po
mgle. Mówił, że jeżeli pogoda się nie podoba, to wystarczy godzinę poczekać.
Na Wyspie Mgieł aura jest zmienna.
– To przecież nie może tak stać i niszczeć – Thor nie dawał za wygraną.
– Opowiadałem ci już przecież o swoich planach – ostro odparł Franz. –
Zajmę się wszystkim, zanim tu przyjadę, by przeprowadzić eksperyment. Nie
martw się. Dostaniesz swój spadek, kiedy nadejdzie czas.
– Nie chcę żadnego spadku – odpowiedział obrażony Thor – ale nie podoba
mi się, że tak to wygląda.
Franz z rezygnacją wzruszył ramionami.
– Nie chcę was oprowadzać po domu, nim wynajmę firmę sprzątającą –
rzekł. – Chodźmy od razu do piwnicy.
Schody do domu pokrywały liście i igliwie. Franz otworzył drzwi wejściowe
i weszli do obszernego holu. Julia nigdy nie była w głównym budynku. Do sufitu
musiało być co najmniej pięć metrów. W środku było pusto, poza kontuarem
recepcji i zestawem wypoczynkowym. Gęsta cisza miała w sobie coś
złowieszczego.
Kiedy była tu dwa lata temu, mieszkała w domku dla gości. Franz trzymał ją
niemal jak jakąś sekretną kochankę. Naprawdę to było śmieszne, pomyślała
teraz, aż wstyd, jak naiwna była jako szesnastolatka.
– Dlaczego drzwi nie są zamknięte na klucz? – zapytała. – Nikt nie
przychodził i nie wykradał stąd rzeczy, kiedy nikogo tu nie było?
Franz zaśmiał się nieprzyjemnie.
– Nie, Julio… to Wyspa Mgieł, a nie Göteborg.
Poprowadził ich do końca holu i otworzył jakieś drzwi. Kilka sekund
potrwało, zanim jej oczy przyzwyczaiły się do mroku i zobaczyła przed sobą
kamienne schody.
– Prąd na schodach nie działa – powiedział Franz – idźcie więc krok po
kroku. Zapalę światło, kiedy zejdziemy do piwnicy.
Thor ruszył przed nią. Chwyciła go za kurtkę, trzymała się go mocno,
schodząc po schodkach. Zrobiło się ciemno, zimno i ich nozdrzy dobiegł
nieokreślony, ostry zapach, kiedy zeszli niżej.
Kroki idącego przed nimi Franza rozbrzmiewały ciężkim echem. Nagle
zapalone światło ją oślepiło. Znajdowali się w dużym pomieszczeniu
piwnicznym, minęli kilkoro drzwi, znowu weszli głębiej w ciemność. Franz
zatrzymał się przed ostatnimi drzwiami. Na posadzce leżały rupiecie, a z futryny
zwisała deska na jednej śrubie.
Franz odwrócił się do nich.
– Po pożarze we dworze ocalała tylko piwnica – powiedział – co było
dziwne, bo zaczęło się palić w jednym z tutejszych pomieszczeń, ale ogień
rozprzestrzenił się do góry, ponieważ dach był drewniany, a ściany z betonu.
Kiedy zleciłem odbudowę, potrzebna tu była spora naprawa, ale nie musieliśmy
kłaść nowych fundamentów. Dlatego wszystko jest nienaruszone.
– Tak, czuć po zapachu – powiedział Thor.
– Thorze, proszę cię, mógłbyś skończyć z tym narzekaniem – rzekł Franz. –
Powiedziałem, że się tym zajmę. Posłuchaj mnie teraz, bo to wydarzyło się tutaj.
Julia nigdy nie widziała tak poważnego Franza. Oczy miał czarne jak noc.
Serce jej drgnęło. Ale Thor stał tuż obok i emanujące w jej stronę ciepło jego
ramienia było pocieszeniem. Franz otworzył drzwi, zapalił światło i puścił ich
przodem. Pokój miał najwyżej dziesięć metrów. Pachniało tu stęchłą wodą
i czymś jeszcze. Czymś gorzkim. Brakowało okien. Ćma beznamiętnie kręciła
się wokół lampy u sufitu. Ściany były chropowate z wieloma wybrzuszeniami.
W pewien dziwny sposób poczuła się bezpieczniej w tym klaustrofobicznym
pomieszczeniu niż wtedy, gdy schodzili po ciemnych schodach. Jakby mury
stanowiły ochronę. Podniosła wzrok do sufitu, z którego zwisały kłęby
pajęczyny. Potem zobaczyła na posadzce przedmiot przykryty plandeką.
– Co to jest? – zapytał Thor, wskazując na to coś.
Julia zauważyła, że jakby straciła zdolność mówienia. Nie powiedziała ani
słowa od… kiedy?
– Dojdę do tego – odpowiedział Franz – ale najpierw posłuchajcie.
Odszedł kawałek i oparł się plecami o ścianę. Kiedy zaczął opowiadać, głos
jego brzmiał niżej niż zwykle. I bardzo ponuro.
– Miałem trzy lata. Moja mama pracowała w mieścinie. Mieszkaliśmy tu, we
dworze. Z łaski. Moje pojawienie się na świecie było pomyłką. Stary i moja
matka nie byli małżeństwem. Ożenił się w swojej sferze, ale jego żonie trudno
było zajść w ciążę. Ponieważ chcieli mieć chłopca, pozwolił mi tu być. Czasami,
kiedy mama pracowała, stary miał mnie pilnować. Był z niego leniwy gnój.
Chyba nie przepracował ani jednego dnia w swoim życiu. Nie powodziło mu się
w niczym: szkole, interesach, nie dawał sobie rady z prowadzeniem dworu.
Pieniądze odziedziczył.
Zrobił przerwę, zamknął oczy.
– Później usłyszałem, że byłem trudnym dzieckiem. Nie pamiętam tego.
Pamiętam jedynie spędzony w tym pomieszczeniu czas. To śmieszne, bo
psycholodzy twierdzą, że trzylatek nie może tak dużo zapamiętać. Ale ja nie
zapomniałem ani jednej chwili.
Thor otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale Franz podniósł dłoń.
– Daj mi najpierw skończyć, potem możecie zadawać pytania. Wiele w życiu
dokonałem, zawsze z dużą dozą przekonania, ale utrzymywałem pewien dystans
do własnych czynów. Część mojej świadomości wciąż była tutaj. Gdy chcę
czegoś dokonać, myślę o tym, jak tu było. To daje mi siłę. Ale jest też
frustrujące. Zrozumiałem więc, że czas to pozostawić za sobą.
Serce Julii pikało jak u spłoszonego ptaka. To, jak przeciągał to, co chciał
powiedzieć, było nie do zniesienia. Wpatrywała się w niego, nie mogąc odwrócić
wzroku.
– Ojciec przyprowadzał mnie tutaj, kiedy jego zdaniem byłem niegrzeczny –
ciągnął Franz. – Popychał mnie przed sobą, czasem kopał, bywało, że
przewracałem się na schodach. Przyciągał mnie tu, a potem przywiązywał do
tego.
Podszedł do sprzętu na posadzce i ściągnął z niego plandekę. Julia zrobiła
parę kroków w przód, żeby się przyjrzeć. Było to solidne krzesło z masywnego
drewna, stosunkowo niewielkie, ze skórzanymi pasami, które zwisały
z podłokietników i nóg. Ze środka siedzenia sterczał wąski, podłużny stalowy
przedmiot, zaokrąglony na czubku, jak mały pal.
Julia poczuła przelotne dygotanie w żołądku. Wyobrażenia o ciekawym
dzieciństwie Franza opadły z niej już podczas drogi po schodach w dół. Stało się
jasne, że ta okropna historia nie miała dobrego końca.
– Co… co to jest? – spytał Thor.
– Przypomina kołyskę Judasza, choć to krzesło jest specjalnie skonstruowane
przez mojego zmyślnego ojca – odrzekł Franz. – Lubił nadawać rzeczom własny
styl. W sumie jednak nie, oczywiście to bardzo zgrabne historyczne odniesienie,
ale wątpię, by mój niewykształcony stary wiedział, co to jest kołyska Judasza.
Sądzę, że po prostu szukał czegoś, co będzie bolało jak cholera.
– Co to jest kołyska Judasza? – zapytała Julia, czując, że jej głos nie chce się
nieść.
– Narzędzie tortur z czasów hiszpańskiej inkwizycji – wyjaśnił Franz. – To
był spiczasty stożek, nad którym przywiązywano za ręce i nogi ofiarę. Potem
biedaka opuszczano na instrument, którego czubek wchodził w odbyt lub
pochwę.
Zimna dłoń Thora chwyciła jej dłoń. Czuła dokładnie, jak przechodziły go
dreszcze obrzydzenia.
– Wystarczy już, tato – powiedział – nie musisz zagłębiać się w szczegóły.
– Ależ tak, daj mi kontynuować – skontrował Franz. – Mój sadystyczny
ojciec używał tego wobec młodych dziewcząt, które zwabiał do siebie na strych.
Dobrze im płacił, żeby pozwoliły mu tam się wykorzystywać. Na wyspie ludzie
byli biedni i godzili się na niemal wszystko, żeby przeżyć. Myślał, że to krzesło
sprawi, że też będę siedzieć cicho. Ale nie całkiem mu to wyszło.
Julią szarpały sprzeczne uczucia: strach i fascynacja. Zastanawiała się, czy to
wymyślił, żeby zwrócić na siebie uwagę. Z doświadczenia wiedziała, że do
przekonującego kłamstwa potrzebny jest talent. Trzeba być kreatywnym, potrafić
panować nad własnym wyrazem twarzy i mieć dobrą pamięć. Franz bez
wątpienia wszystko to miał. Mimo to instynktownie czuła, że mówił prawdę.
Coś było w tym, jak wyglądał. Częściowo poza teraźniejszością, jakby mówiąc,
jednocześnie przeżywał wspomnienia na nowo. Poszukał jej wzroku
i zauważyła, że drgał mu w twarzy jeden z mięśni.
– Nie potrzebujemy więcej słyszeć – rzekł Thor – już zrozumieliśmy, jakie to
było potworne.
– Tak, musicie usłyszeć wszystko – odparł Franz – inaczej nie zrozumiecie.
Wciskał mnie na ten pal i, do kurwy nędzy, jak to bolało! Przywiązywał mi ręce
i nogi. No i klamerka do prania na penisie, ostateczne upokorzenie. Potem gasił
światło i wychodził. Było ciemno jak w grobie. I cicho. Słychać było tylko
łażące szczury.
– Przestań, tato! – jęknął Thor.
Julia zauważyła, że wbiła sobie paznokcie w dłonie.
– Tak bardzo się bałem – ciągnął Franz – tak bardzo byłem samotny. Taki
zmarznięty. Całe ciało miałem lodowate, ale w tyłku paliło. Próbowałem się
ruszać, ale nie było to łatwe. Kiedy się prostowałem, starałem obrócić, bolało
mnie tak, że krzyczałem. Nie dawało się ruszyć dolnej partii ciała. Panika we
mnie tylko rosła i rosła, aż do granic.
Julię chwyciła fala współczucia tak gwałtownie, że zachciało jej się płakać.
Zobaczyła przed sobą trzyletniego chłopca, samego, wystraszonego.
– Tato, wystarczy – wyszeptał z rozpaczą Thor.
– Czasami myślałem, że zostawi mnie tu na zawsze, aż umrę – nie zważał na
nic Franz. – Wyobrazić sobie śmierć dla trzylatka nie jest błahostką, ale jeszcze
siedzieć na… tym i czekać na śmierć.
Uścisk dłoni Thora się zacieśnił. Julia zesztywniała z przerażenia,
oddychanie stało się prawie niemożliwe. Pogłaskał ją po ramieniu, powoli,
uspokajająco.
– Chcecie wiedzieć, na jak długo mnie tu zostawiał? – zapytał Franz.
Żadne z nich nie chciało tego wiedzieć.
– Tak długo, że zawsze traciłem całą nadzieję, zanim po mnie przyszedł.
W jego wzroku pojawiały się na przemian nienawiść i żal. Jedna dłoń drżała
mu lekko, ale zdawał się tego nie dostrzegać. Nigdy nie widziała go w stanie
takiej utraty panowania nad sobą i to niemal przerażało ją bardziej niż jego
opowieść.
– Kiedy wracał, ściskał moje policzki palcami, wiecie, tak, że z ust robi się
dziubek – kontynuował – i zawsze powtarzał to samo. Wiecie, o co pytał po
powrocie? Zawsze to samo pytanie.
– Nie – odszepnęła Julia.
Franz uśmiechnął się blado, nieco groźnie. Gwałtowna nienawiść wobec ojca
nadała opowieści jeszcze gorszego, bardziej przygnębiającego charakteru. „To
go doprowadziło do szaleństwa”, pomyślała Julia.
– „Obiecujesz poprawę?”. Tak mówił. Czy obiecuję, że się poprawię?
I wiecie, co odpowiadałem?
Julia pokręciła przecząco głową. Thor nic nie powiedział, ale usłyszała, jak
przełknął ślinę.
– Mówiłem: nie. Za każdym pieprzonym razem. To była nieustanna walka,
niesamowicie wyczerpująca, ale nie mogłem pozwolić mu wygrać.
Zatrzymał się na chwilę, jego wzrok stał się nieobecny.
– Czwartego czerwca – powiedział po chwili, jakby ten dzień miał
symboliczne znaczenie.
– Co się wtedy stało? – zapytała Julia. Głos jej zabrzmiał wyżej, niż
zamierzała.
– To był dzień, kiedy spalił się jego dom we Francji. Gdy przybyłem na
miejsce, było już za późno. Ale widziałem go, jak w tym morzu ognia dotarł do
okna i potem upadł z powrotem w płomienie. Wiecie, co wtedy poczułem?
W milczeniu czekali na odpowiedź.
– Nic – rzekł Franz – czułem całkowitą pustkę w środku.
Julia rzuciła okiem na Thora. Jego twarz była blada jak kreda, na pograniczu
zieloności. Zrozumiała, że zbierało mu się na wymioty. Na ten widok
przewróciło jej się w żołądku.
– Myślę, że nie dam rady więcej tego słuchać – powiedział Thor i zakrył usta
dłonią.
– Idź – odrzekł Franz – zaraz przyjdziemy.
Kroki Thora rozległy się echem w pustym korytarzu piwnicy.
Franz nagle zniknął, ale zaraz jego twarz pojawiła się bliżej, w zasięgu jej
wzroku.
Teraz była z nim sam na sam.
14

FR A N Z

Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek czuł się tak dziwnie. Puls tętni mi
w uszach. Kiedy robię kilka kroków w przód w stronę Julii, dopadają mnie
mdłości przypominające chorobę morską, podchodzą od żołądka ku klatce
piersiowej. Ale zbieram się w sobie. Nie doszedłem do sedna i Julia musi
zrozumieć, dlaczego to jest takie ważne.
– Napisz o tym, jak wstaję po każdej katastrofie – mówię. – Napisz, jaki
jestem twardy i niewzruszony. To nie ma na mnie żadnego wpływu, bo tym
jestem. Rozumiesz teraz?
– Tak, że taki jesteś.
– Nie, że jestem tym – poprawiam ją – tym, który potrafi powiedzieć „nie”
bez względu na konsekwencje.
– Rozumiem.
Twarz ma bladą i pełną napięcia.
– Ale nie twierdź, że jestem złamany i słaby, bo to jest wierutne kłamstwo –
dodaję.
– Spekulowałam tylko w artykule, nie rozumiałam, dlaczego tak cię to
rozgniewało.
– Teraz lepiej rozumiesz?
– Tak, trochę lepiej. Ale dlaczego twoja mama nie wiedziała, co tu się
działo? I dlaczego tego nie zakończyła?
Na moment jej twarz znika sprzed moich oczu i w polu widzenia mam tylko
ciemność, ale mrugam kilka razy powiekami i widzę ją znowu.
– Zacznijmy od tego, że niczego nie podejrzewała – mówię.
– Dlaczego nie opowiedziałeś jej o tym?
– Być może zabrzmi to dziwnie, ale wstydziłem się. Nie zawsze trzylatkowi
łatwo się wyrazić. Pytała o siniaki, ale kiedy nie chciałem o nich mówić,
założyła, że się przewróciłem i poobijałem. Pewnego razu krwawiłem z odbytu
i wtedy nabrała podejrzeń. Wróciła z pracy wcześniej i znalazła mnie w piwnicy.
Nigdy nie widziałem jej tak wściekłej. Od tamtej pory nie pozwalała mi więcej
zbliżać się ani do dworu, ani do ojca.
Ulgę sprawia mi wyrzucenie tego wszystkiego z siebie bez załamania głosu.
Zawroty głowy ustały i myślę, że najgorsze mam za sobą.
– Ale chyba zgłosiła to na policję? – pyta Julia.
– Tak, ale moja dworska rodzina miała ogromną władzę, posiadali połowę
wyspy. Nikt nie chciał wchodzić z nimi w konflikt. Byłoby słowo przeciwko
słowu. A ona była tylko biedną samotną matką. W tamtych czasach podejście do
naruszenia cielesności dziecka było inne, a tu na wyspie pod wieloma względami
czas wydawał się stać w miejscu.
– Czy miałeś do niej pretensje o to, że cię nie ochroniła? – docieka Julia.
– Nie, ale nigdy nie mogłem jej wybaczyć, że nie wycisnęła z nich pieniędzy.
Mieszkaliśmy w tym starym, podszytym wiatrem domku, podczas gdy oni
pławili się w luksusach. Już w dzieciństwie jednym z moich celów było przejęcie
posiadłości.
Zastanawia się, zdaje się szukać odpowiednich słów.
– Bardzo płakałeś, kiedy siedziałeś tutaj sam?
– Z początku tak, ale to nie pomagało.
– Byłeś taki malutki – mówi, a jej dolna warga zaczyna drżeć.
Patrzy prosto przed siebie. Jej oczy robią się wilgotne i nagle po policzkach
spływają łzy. Przez krótką chwilę czuję się niezręcznie, po czym obejmuję ją
ramionami i przepraszam, ciągle, bez końca. „Przepraszam, Julio, przepraszam
cię”. Nie pamiętam, kiedy ostatnio zachowywałem się w ten sposób. Pewno
nigdy. Mój głos brzmi obco. Tak, jakby przemawiał przeze mnie ktoś inny.
Kołyszę ją. Rozluźnia się całkiem w moich ramionach. Ale zaraz mnie odpycha.
– Nie mam zamiaru o tym pisać – mówi zdecydowanie, twarz ma pokrytą
smugami łez.
– Zrobisz, jak zechcesz. Ale chciałem, żebyś zrozumiała, a innego sposobu
nie było.
Thor wraca do piwnicy. Wciąż jest upiornie blady.
– Tato, dziękuję, że mi o tym opowiedziałeś – mówi – Nie mogę sobie nawet
wyobrazić, przez co musiałeś przejść, to takie wstrętne i smutne. Ale nie
rozumiem, dlaczego musisz ją na to narażać – spogląda czule na Julię – czy to
naprawdę było konieczne? Popatrz na nią, jest przecież całkiem rozbita.
Zerkam na Julię. Źrenice ma ogromne, gryzie dolną wargę. Ale Julia jest
twarda, szybko się pozbiera.
– Jeśli ma o mnie pisać, to musi wiedzieć, kim jestem – odpowiadam.
Julia marszczy czoło i patrzy przed siebie pustym wzrokiem.
– Wystraszyłem cię swoją historią? – pytam.
– Trochę tak – mówi – ale próbuję zrozumieć, jak ktoś może zrobić coś
takiego małemu dziecku?
– Nie masz pojęcia, jak często sam starałem się to zrozumieć – odpowiadam.
– Prowadzi to donikąd, poza nocnymi koszmarami.
– Skończyliśmy już? – pyta Thor ze zniecierpliwieniem w głosie. – Czujesz
się trochę lepiej? Naprawdę powinieneś porozmawiać o tym z psychologiem.
Nie mam takiego zamiaru. Wystarczy, że Thor i Julia wiedzą.
– No, to jak myślicie? – pytam. – Czy mój los jest przesądzony i mam
powtórzyć okrucieństwa swojego ojca? Czy to jest w moim DNA?
Wiem, że Thor mnie nie okłamie. Szczerość jest u niego na pograniczu
obsesji.
– Nie, absolutnie nie sądzę, że jesteś jak on – mówi. – Chociaż uważałem, że
twój udar to była swojego rodzaju kara, na którą zasłużyłeś. Brzmi okropnie, ale
tak wtedy czułem, po tych wszystkich wydarzeniach w szkole. Z czasem, po
okresie spędzonym razem, przestałem cię oskarżać. A teraz masz szansę
zamknąć rozdział i rozpocząć od nowa. Czy nie mógłbyś choć spróbować
zachowywać się jak normalny człowiek?
– A co to miałoby oznaczać, Thorze? – pytam prowokująco. – Jaki jest
normalny człowiek? Jeżeli masz na myśli to, że chcesz robić takie rzeczy jak
chodzenie na ryby i wspólne górskie wędrówki, to mogę się wysilić.
– Nie, mam na myśli, żebyś przestał manipulować i wykorzystywać innych
ludzi – odpowiada poważnie.
– Miałbym przestać starać się wpłynąć na innych? Jestem urodzonym
przywódcą. Co by to zmieniło, gdybym odgrywał normalnego?
Wpatruje się we mnie krytycznie.
– Zmieniłoby… Nie wiem. Zyskałbym przynajmniej tyle spokoju ducha, że
mógłbym skoncentrować się na swoich studiach, zamiast się niepokoić, co też
znowu wymyślisz.
Thor jest absolutnie szczery. Naprawdę mówi to, co myśli.
– No dobrze – mówię – dla ciebie spróbuję. Rzeczywiście nie chcę, żebyś
musiał się o mnie niepokoić.
Spogląda na mnie swoimi łagodnymi oczami i widzę, że jest mu mnie
szkoda, ale litość jest ostatnią rzeczą, jakiej chcę. Chcę tylko, żeby zrozumiał, co
jest podstawą mojej siły. Że jestem tym, kim jestem. Że nigdy nie stanę się taki,
jak by chciał. Chcę, żeby to zaakceptował. Stoimy, patrząc na siebie. Nie
spuszcza ze mnie wzroku. Mój syn. Czuję, jakby patrzył prosto w najciemniejsze
zakamarki mojej duszy. Czuję, jak coś się we mnie porusza. Jakieś nieznane
uczucie. Kiedy mnie zabraknie, chciałbym, żeby pamiętał o mnie coś, z czego
mógłby być dumny – chociażby to, że nie pozwoliłem się ujarzmić. Chcę, żeby
pozostało po mnie coś, co mógłby traktować z należną czcią – ten dwór, z jego
tradycją i potwornymi tajemnicami, któremu przywróciłem dawną świetność.
Jest dowodem moich starań. Wszystko to przebiega przez mój rozgorączkowany
mózg, gdy nasze spojrzenia się krzyżują. Sentymentalność zdecydowanie do
mnie nie pasuje. Kiedy otwieram usta, żeby coś powiedzieć, nie wydobywa się
z nich żadne słowo. Wydaję pomruk brzmiący jak gardłowy warkot.
Natychmiast czuję się zmęczony, całkowicie wykończony.
Zamykam oczy i widzę gwiazdy, białe punkciki przełamujące ciemność pod
powiekami.
Nogi już mnie nie podtrzymują. Płuca wyrzucają powietrze.
Robię dwa kroki do tyłu, chwieję się i odruchowo chcę usiąść na tym
potwornym krześle. Myśl jest tak niedorzeczna, że się śmieję. Ale śmiech
więźnie mi w gardle.
Zauważam, że dłoń mi się trzęsie. Całkiem samoistnie. Jak długo tak
dygoce?
– Tato, co się dzieje? – rozbrzmiewa głos Thora gdzieś bardzo daleko.
Ale galopujące myśli „wszystko w porządku, dam sobie radę” nie chcą się
ubrać w słowa. Zupełnie straciłem zdolność mówienia.
Znowu robię kilka chybotliwych kroków w tył i opieram się plecami
o ścianę.
Drżenie przechodzi w konwulsje.
Pokój się kołysze.
Wszystko wali się na mnie, ściany, sufit.
Zastanawiam się, czy to kolejny udar, czy wracam do wariatkowa.
Zsuwam się do siadu, opierając o mur, i opadam bezwładnie na posadzkę.
Wyczerpanie mnie pokonało.
15

JU L I A

Wszystko stało się tak szybko, że ledwie zrozumiała, co się dzieje. Franz
raptem siadł na posadzce i patrzył przed siebie, blady, na czole perlił mu się pot.
Drżała mu jedna dłoń. Zelektryzowały ją myśli: „Kolejny udar? Musimy
zadzwonić na pogotowie! Czy na tej wyspie jest w ogóle jakaś karetka?”.
– O nie! – jęknął Thor.
Kucnął przed Franzem i wyciągnął z kieszeni telefon.
– Żadnej karetki – szepnął Franz – jestem tylko zmęczony.
Spróbował wstać, ale opadł z powrotem.
– Tak, tato. Musimy zadzwonić – powiedział Thor.
Franz chwycił go za rękaw.
– Nie – odpowiedział – daj mi tylko trochę odpocząć.
Oddychał ciężko. Jego klatka piersiowa podnosiła się i opadała. Cisza, która
zapadła, była straszliwa. Oddech Franza zwolnił, a twarz pociemniała,
zmieniając kolor z trupiej bieli na lekki róż.
– To mnie wyczerpało, ale już czuję się lepiej – rzekł.
– Musi obejrzeć cię lekarz – nalegał Thor – to nie jest normalne.
– Ależ tak, oczywiście, że to normalne u kogoś, kto przez ponad rok był
warzywem. Po prostu się nadwyrężyłem.
Głos jego brzmiał już niemal jak zwykle. Pewniej. Spokojniej.
Thor znowu podniósł telefon, ale Franz był szybszy i wyrwał mu go z ręki.
– To naprawdę wzruszające, że jesteś nadopiekuńczy wobec kogoś, kim tak
bardzo gardzisz – powiedział.
Julia i Thor wymienili szybkie, znaczące spojrzenie. Ten cyniczny komentarz
przesądził sprawę. Franz wydobrzeje.
– Dobrze, ale opowiem o tym personelowi w klinice – odparował Thor.
– Jasne, powiedz – rzekł zmęczony Franz.
Wstał powoli. Julii przeszła przez głowę nieprzyjemna myśl, że ten rosły
mężczyzna mógłby paść na nią bezwładnie, ale Franz stał zadziwiająco pewnie.
– Miewałeś wcześniej podobne napady? – zapytał Thor.
– Nareszcie dobre pytanie – odparł Franz.
– Jesteś naprawdę uciążliwy, tato.
– Czasami miewałem krótkie napady zawrotów głowy po ostrym treningu.
Lekarze mówią, że to się zdarza po tak długotrwałym paraliżu, jaki miałem.
Widać było, że te słowa nieco uspokoiły Thora.
– Wiem, że chcecie jechać do babki – powiedział Franz. – Wszystko
w porządku. Dam sobie radę.
– Co teraz będziesz robić? – spytał Thor.
– Podzwonię tu i tam, żeby ściągnąć ludzi, którzy zajmą się tą ruiną. Potem
wrócę do miasteczka wieczornym promem.
Wyszedł przed nimi z pomieszczenia i ruszył przez niekończący się
piwniczny korytarz po schodach na piętro. Był stabilny, a może bardzo się starał
sprawiać takie wrażenie.
Zanim wyszli na zewnątrz, Franz położył rękę na ramieniu Thora.
– Bądź dalej taki sam – powiedział.
– Czyli jaki? – zdziwił się Thor.
– Dokładnie taki, jaki jesteś.
Franz zwrócił się do Julii.
– Dziękuję, że przyjechałaś. Miałaś rację. To wiele dla mnie znaczyło.

Kiedy opuszczali dwór, Franz stał w drzwiach i patrzył za nimi. Całą drogę,
aż do chwili, gdy wyszli poza bramę, czuła na sobie jego wzrok. Z każdym
krokiem rosła w niej ulga. Tak dobrze było pozostawić to klaustrofobiczne
pomieszczenie w piwnicy. Łapczywie chwytała świeże powietrze, jakby miała
się udusić. Mięśnie się rozluźniły, nie wiedziała nawet, że były napięte. Tej
wizyty nie miała szybko zapomnieć, ale w tamtym momencie czuła palącą
potrzebę odcięcia się od skażonej przeszłości dworu.
Droga do babki Thora wiodła przez las. Julia raz tam była z Franzem. Stali
za płotem, a Franz narzekał na to, jakie domek ma liche wnętrze. Ale zdaniem
Julii domek był ładny, zanurzony w bujnym, zadbanym ogrodzie. Kiedyś Karin
mieszkała tam tylko latem, kiedy jednak urodziły się bliźnięta, przeprowadziła
się na stałe. Szli ścieżką w milczeniu. Żadne z nich nie chciało rozmawiać o tym,
co właśnie rozegrało się w piwnicy.
Nic nie mogłoby przygotować Julii na pierwsze spotkanie z Karin. Była
postawną kobietą, prawie tak wysoką jak Franz. Wszystko w niej go
przypominało, rysy twarzy, kruczoczarne włosy, umięśnione ciało i intensywne
spojrzenie. Ale włosy Karin przetykały siwe pasma, a skóra była opalona
i ogorzała. Wydawało się, że mieszka w niej pradawna siła. Pomimo drobnych
oznak wieku nie wyglądała na kobietę po siedemdziesiątce, sprawiała wrażenie
ponadczasowej i niestrudzonej.
Karin przytuliła Thora i przyjrzała się ciekawie Julii.
– Jesteś podobna do mamy, ale wzrost masz taty – powiedziała.
Julia przestąpiła z nogi na nogę, nieoczekiwanie zakłopotana przenikliwym
spojrzeniem Karin.
– A pani jest podobna do Franza – rzekła – jesteście bardzo podobni.
– Tak, wiele osób to zauważa – odpowiedziała Karin. – Chcesz zobaczyć
moją małą chatkę?
– Z chęcią.
– Zrobiłam niewielki remont – opowiadała Karin. – Przystosowałam domek
do mieszkania zimą, kiedy urodzili się chłopcy, żebym mogła tu mieszkać przez
cały rok. Niedawno też rozbudowałam dom, więc teraz są tu dwie sypialnie.
Thor nie musi spać na kanapie, kiedy mnie odwiedza.
Julia przeszła się obejrzeć domek. Najpierw duży pokój, gdzie w rogu stał
kominek, a przed nim zestaw wypoczynkowy, następnie zajrzała do niewielkich
sypialni. Kuchnia wyglądała na nową, ale stał w niej też stary piec na drewno.
Łazienka była prosta, białe kafelki i stal. Masywna drewniana podłoga przytulnie
skrzypiała, kiedy chodzili. Coś marzycielskiego było w świetle wpadającym do
środka przez firanki. Dla Julii dom był piękny w bezpretensjonalny sposób.
– Jak to wyglądało, kiedy Franz tu mieszkał? – zapytała.
– Wtedy była tu tylko jedna sypialnia – odpowiedziała Karin. – Spałam na
kuchennej kanapie. Panowały spartańskie warunki. Rozumiesz, byliśmy biedni.
– Moim zdaniem jest tu bardzo ładnie – powiedziała Julia.
Usiedli na sofie w dużym pokoju i Karin poczęstowała ich domową nalewką
z porzeczek. Wypytywała Thora o szkołę i o to, jak mu się mieszka
w Göteborgu, a Julia słuchała. W końcu Karin zwróciła się do niej.
– A więc jak ci się podoba Wyspa Mgieł?
– Tu jest tak pięknie. Rozumiem, dlaczego pani chce tu mieszkać.
– Mów mi po imieniu. Tak, nie mogę się oderwać od tego miejsca – rzekła
Karin.
– Czy nie czujesz się tutaj samotnie zimą?
– Czasami tak. Ale Thor przyjeżdża często w odwiedziny i wnosi światło do
domu – odpowiedziała Karin i posłała Thorowi spojrzenie pełne miłości.
– Byliśmy we dworze – powiedziała Julia.
Thor podniósł ostrzegawczo brwi, ale myśl o piwnicznej salce nie
przestawała dręczyć Julii, która miała pytania wymagające odpowiedzi.
– Franz pokazał nam piwnicę i opowiedział, co jego ojciec mu tam robił –
rzekła.
– Julio… – rzucił Thor z lekkim niezadowoleniem. Był wyraźnie
zakłopotany.
– Och – odrzekła Karin. – A to niespodzianka. Nigdy o tym nikomu nie
opowiadał. Próbowałam nakłonić go do rozmowy o tym przez wiele lat, ale się
nie zgadzał. Zdecydowanie też nie chciał spotykać się z żadnym psychologiem
dziecięcym.
– Czyli to prawda, że jego ojciec go tam torturował? – zapytała Julia.
– Niestety tak – odpowiedziała Karin, a w jej wzroku pojawiło się coś
delikatnego.
– Czy musimy o tym rozmawiać? – przerwał Thor.
– Pozwól Julii zadać pytania – odpowiedziała Karin. – Nic dziwnego, że
chce wiedzieć.
– A to potworne krzesło, które nam pokazał? Czy jego ojciec rzeczywiście
go używał? – pytała dalej Julia.
– Franz je jeszcze ma? – odpowiedziała pytaniem Karin z niesmakiem
w głosie. – To straszne. Tego nie wiedziałam. Tak, jego ojciec używał krzesła do
tortur.
Uciekła wzrokiem i spojrzała na swoje dłonie.
– Ale dlaczego nic nie zrobiłaś? – wybuchła Julia.
– Julio, przestań – włączył się Thor – uspokój się.
– Nic nie szkodzi – rzekła Karin i zwróciła się do Julii. – W końcu nabrałam
podejrzeń. Franz miał na rękach siniaki, których nie mógł spowodować żaden
upadek. Przyszłam do domu wcześniej z pracy i znalazłam go w piwnicy na tym
krześle… – Pochyliła się w przód i ukryła głowę w dłoniach. – O Boże, wciąż
tak samo ciężko mi o tym mówić. W każdym razie nigdy już go nie dopuściłam
blisko biologicznego ojca.
– To takie wstrętne – powiedziała Julia. – Kim był ten potwór? Dlaczego nie
dopilnowałaś, żeby go zamknęli?
– Trudno wytłumaczyć, jak było na wyspie w tamtych czasach. Poszłam na
policję, ale mi nie uwierzyli. Zajęli się tym bez przekonania. Stanęło na niczym.
Rodzina Bärensten, w której posiadaniu był dwór, miała na wyspie ogromne
wpływy. Sama rozumiesz. A ten potwór… tak, tym właśnie był, potworem.
– Nie zabrałaś Franza do lekarza?
– Zabrałam, zaprowadziłam do gabinetu i powiedziałam o wszystkim. Ale na
wyspie był tylko jeden lekarz, zależał finansowo od Bärenstenów. Czyli
o niczym nie doniósł dalej.
– Co za szuja. A nie mogliście wyprowadzić się stąd i zgłosić to policji na
lądzie? – zapytała Julia.
– Zastanawiałam się nad tym. Ale Wyspa Mgieł jest moim domem.
Mieszkam tu prawie całe życie. Nie chciałam pozwolić, żeby nas stąd wygnali.
A potem potwór wyprowadził się za granicę, być może wiesz o tym.
– Nie mogę tego pojąć – rzekła Julia. – Rozumiem, że wtedy wszystko było
inne, a tobie było ciężko, ale mimo to.
Julia rzuciła okiem na Thora. Mroczny cień błądził mu po twarzy.
– Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo się oskarżałam o to, co zrobiono
Franzowi – odpowiedziała Karin. – Ale to w niczym nie pomoże. Nie mogę
przecież tego cofnąć.
W jej ciemnych oczach kryły się smutek i wstyd.
– Ale czy Franz nie powinien otrzymać jakiegoś zadośćuczynienia? – spytała
Julia.
Karin wzruszyła ramionami.
– Czy nie jest ci go żal? – nalegała Julia.
– Tak, kiedy to się zdarzyło, myślałam, że pęknie mi serce. Ale potem wyrósł
na kogoś, komu ciężko współczuć – odparła Karin.
– Wytłumacz mi – poprosiła Julia.
– Franz, czy raczej Fredrik, bo tak się wtedy nazywał, był bardzo żywym
dzieckiem, odważnym i nadzwyczajnie utalentowanym. Początkowo nigdy nie
bywał złośliwy. Ale z czasem zmienił się w kogoś obcego, nawet dla mnie. Lubił
władzę. W szkole rządził. Był o głowę wyższy od reszty. Do tego był prawie
nieziemsko piękny, z czego korzystał. Chłopcom imponował. Dziewczyny go
uwielbiały. Nie wiem… trudno było mi go zrozumieć.
Julię uderzyła przerażająca myśl, że jeden człowiek może mieć taką władzę
nad ludźmi, a oni mu się poddają. Tak jak jej rodzice, kiedy byli w sekcie
Franza.
– Ale może to nic dziwnego, że podoba mu się władza – zauważyła. – Musiał
czuć się całkiem bezsilny w tej piwnicy. Może jego zachowanie było jakąś formą
rewanżu.
– Niewykluczone – odpowiedziała Karin – ale jak bym nie próbowała, Franz
nie chciał ze mną rozmawiać o tym, co przeżył. W końcu się poddałam.
– Jak można się poddać w wypadku własnego dziecka? – zapytała Julia
nieco oskarżycielskim tonem.
– Tego nie umiem wyjaśnić – westchnęła smutno Karin – ale nigdy nie
przestałam kochać Franza. Nie rozumiałam tylko, dlaczego proste życie nie
potrafiło go zadowolić. Niczego mu tutaj nie brakowało.
– A ja po części mogę to zrozumieć – rzekł Thor. – Kiedy byłem mały,
okropnie imponował mi dwór. Tata musiał nie znosić tego, że nie może tam
przychodzić. Tak jakby był gorszy.
– Tak, oczywiście – powiedziała Karin – ale nie mogliśmy przecież tam
mieszkać, dopóki posiadłość była w rękach potwora. Nie chciałam też ich
pieniędzy. Kiedy Franz uciekł z wyspy, coś między nami pękło i nie dało się tego
naprawić. Zostawił mnie w przeświadczeniu, że nie żyje. To chyba najgorsza
rzecz, jaką dziecko może zrobić rodzicom. Gdy wrócił ze spadkiem i kupił
posiadłość, nie chciał mieć ze mną do czynienia. Wtedy chyba się poddałam. Nie
znosiłam tej sekty, którą założył, a szczególnie szkoły, do której musiałeś
chodzić z bratem, Thorze.
– Odmawiałaś wypowiedzi w mediach, kiedy to wszystko się działo –
powiedziała Julia.
Karin kiwnęła głową.
– Widziałam w telewizji matki broniące synów, którzy są seryjnymi
mordercami. „Był takim dobrym, małym chłopcem”. Uważam, że to wstrętne.
Absolutnie nie miałam zamiaru usprawiedliwiać tego, co robił, ani podsycać
masowej histerii w mediach.
– Myślisz, że Franz mógłby kogoś zamordować? – spytała Julia.
– Dlaczego o to pytasz? – zdziwiła się Karin.
– Prowadził swego rodzaju pamiętnik, przygotował nagranie, w którym
powiedział, że to zrobił, w sensie, że zamordował. Ale teraz mówi, że to były
tylko fantazje.
Karin machnęła lekceważąco ręką.
– Tak, Franz zawsze miał bujną wyobraźnię. Tamto to pewno rzeczy, które
działy się głównie w jego głowie.
– Więc nie myślisz, że mógłby kogoś zabić?
– Zdecydowanie nie.
– Dlaczego? – zaciekawiła się Julia.
– Za bardzo by się bał, że go złapią.
Julia nachyliła się do Karin.
– Czy teraz jest źle między tobą a Franzem? – zapytała.
– Tak, prawie nigdy się nie widujemy. Myślę jednak o tym, że dał mi Thora
i Vica. A oni znaczyli dla mnie wszystko.
Przez chwilę siedzieli w przyjemnym milczeniu, jak po oczyszczeniu
powietrza. Karin zwróciła się do Thora.
– Chciałam, żeby Julia mogła zadać mi swoje pytania.
– Nic nie szkodzi – odpowiedział Thor – tylko czuję się kiepsko od czasu,
kiedy byliśmy w piwnicy. Teraz wolałbym o tym więcej nie mówić. Potrzebuję
odetchnąć świeżym powietrzem. Czy moglibyśmy się przejść przed obiadem?
– Może nałowimy małży i ugotujemy z nich zupę? – zaproponowała Karin.
– Dobry pomysł – powiedział Thor, po czym wstał.
Zrobili sobie spacer nad morze. Chmury się rozeszły i niebo stało się
błękitne. Wrzosowisko wciąż było skąpane w wilgotnej, porannej mgle. Nawet
w tak przejrzysty dzień skały wyglądały ponuro, ciemne i groźne. Szalejące
morze tłukło się rozpaczliwie daleko w dole. Po drugiej stronie cieśniny, gdzie
promienie słońca padały na zbitek obłoków, woda połyskiwała miedzianie.
Julia pomyślała o swoich kolegach i koleżankach upakowanych jak sardynki
w puszce w tramwajach, siedzących z nosem w telefonie w mdłych kawiarniach,
i wypełniło ją słodkie uczucie rozleniwienia. Momentalnie zrozumiała, dlaczego
jej rodziców tak tutaj ciągnęło, że porzucili zwykłe życie.
Spojrzała na Thora pomagającego babce zejść z dużego głazu. Karin
potargała mu czuprynę. Zaśmiał się i oparł głowę na jej ramieniu. W tej chwili
zrozumiała, jak bardzo różnił się od innych chłopaków, których w życiu
spotkała, i jak bardzo różnił się od wszystkich mężczyzn, których pozna
w przyszłości.
„Raz w życiu pojawia się taki chłopak”, pomyślała, „jeden jedyny raz”.
16

FR A N Z

Wcale nie mam zamiaru wracać dzisiejszym promem. Już po kilku


godzinach zawroty głowy ustąpiły i czuję się znów prawie jak zwykle. To była
próba, przez którą musiałem przejść. To, że jej podołałem, oznacza, że mogę
znieść prawie wszystko. Od dawna chciałem wrócić do piwnicy, żeby
przetestować wewnętrzną siłę. Jeżeli moja niekompetentna psycholożka nie ma
zamiaru mi pomóc, będę własnym psychologiem.
Zareagowałem tak żywiołowo bez wątpienia z powodu Thora. Kiedy byłem
zupełnie sparaliżowany, odwiedzał mnie raz w tygodniu. Siadał na krześle
naprzeciwko, brał moją dłoń i trzymał. Zawsze tak samo – delikatnie, ostrożnie.
Ponieważ nie mogłem nic powiedzieć, mówił on. Na początku jego monologi
były lekko oskarżające. Wyrzucał z siebie niesprawiedliwości, których się wobec
niego dopuściłem, i narzekał na to, jak go zaniedbałem w dzieciństwie. Nie
mogłem odpowiedzieć ani zareagować, więc prawdopodobnie sądził, że nie
rozumiem, co mówi. Ale słyszałem każde słowo.
Z czasem jego głos przybrał łagodniejszą tonację i Thor zaczął wspominać
nas razem. Opowiadał o pewnym wieczorze, kiedy chodziliśmy po lesie. Potrafił
opisać zapachy, jakie ptaki wtedy śpiewały, jak czuł ziemię pod stopami. Raz
opowiedział o doznanym szczęściu, kiedy pokazałem mu ptasie gniazdo na
wrzosowisku i pozwoliłem delikatnie dotknąć jednego z jajek. Nie były to jakieś
szczególne wspomnienia, a mimo to obrazy, które widziałem oczami wyobraźni,
były niesamowicie wyraźne.
To podczas jednej z jego wizyt poczułem pierwsze łzy, gorące
i upokarzające. Lekarze założyli, że nie umiałem zapanować nad odruchem
mrugania. I może tak było – mimowolny strumień łez sparaliżowanego
człowieka. Kiedy to się stało pierwszy raz, Thor był wyraźnie zakłopotany.
Następnym razem przyszedł przygotowany, z chusteczką. Nigdy nie czułem się
tak poniżony, ale jednocześnie dziwnie szczęśliwy. Gdy tylko wróciła mi
zdolność mówienia, wycofał się do swojej skorupy. Czasami z tęsknotą myślę
o jego monologach. To śmieszne, trochę jak dziecko, któremu brakuje bajek na
dobranoc.
Thor nadal porusza we mnie coś kruchego. Może powinienem wytworzyć
między nami pewien dystans. Wysłać go za granicę do jakiejś pretensjonalnej
szkoły dziennikarskiej i tym samym zrobić też coś dobrego dla niego.
Dzwonię do kliniki, mówię, że zostanę jeszcze kilka dni, i proszę do telefonu
Elyssę.
– Co słychać, Elysso? – pytam. – Brakuje ci mnie?
– Tak, Franz, bardzo – odpowiada z tęsknotą w głosie. – W pracy takie nudy,
kiedy ciebie nie ma. Chyba wrócisz do nas?
– Tak, ale najpierw muszę zająć się kilkoma sprawami. Czy masz ochotę
przyjechać na Wyspę Mgieł i obejrzeć dwór, który posiadam?
– Ten dwór?
– Ten, choć potrzebuje renowacji. Wszystko musi potoczyć się szybko.
Pomyślałem, że może zechcesz tym pokierować?
Elyssa zwleka nieco z odpowiedzią.
– Czy tam odbywały się takie dzikie harce, jak to opisywano? – pyta.
– Nie wierz we wszystko, co czytasz w brukowcach.
– Dziewczyny w moim wieku nie czytają takiej prasy. Prędzej sprawdzamy
czasem Twittera.
– Media społecznościowe są wszystkie na jedno kopyto – mówię.
– Wiem – wzdycha.
– W każdym razie jest tu teraz pusto.
– A gdzie miałabym mieszkać?
– Tu jest osiemnaście sypialni, możesz sama wybrać.
– A ty gdzie śpisz?
– Mam we dworze swój własny apartament.
– Bajer. Czy będę musiała złożyć wypowiedzenie, jeśli przyjmę to zlecenie?
– pyta.
– Niestety tak. Czy to problem?
– Nie, jestem zatrudniona tylko na godziny.
– Cóż za obraza dla takiego talentu.
To ją rozśmiesza.
– Całe szczęście, że mogę ci zaoferować lepszą pracę. Przyjedziesz
i wszystko omówimy? – pytam.
– Teraz?
– Tak, najchętniej jutro porannym promem. W poniedziałek zaczniemy
zlecać zajęcia robotnikom. Chcę wszystko omówić z tobą w ten weekend.
– W takim razie przyjadę od razu – mówi z zapałem.
Towarzystwo Elyssy podziała jak zastrzyk witamin, dopóki nie doprowadzę
tego smutnego miejsca do porządku.
Wyjaśniam jej, jak ma się dostać do promu, i obiecuję, że stamtąd ją odbiorę.
Pierwszy punkt na mojej liście rzeczy do zrobienia – załatwić sobie
sekretarkę – odhaczony.
Znowu obchodzę dwór i robię notatki w telefonie. Zapisuję drobne usterki:
pęknięte listwy, okna, które spęczniały od wilgoci i nie dają się otworzyć.
Przechodząc przez pokoje, spisuję różne odcienie kolorów farb, których użyjemy
do malowania.
Po przejściu przez każde pomieszczenie, dokładnym, metodycznym,
wychodzę na zewnątrz. Spoglądam na fasadę budynku, którą zdecydowanie
należy wypiaskować. Aula potrzebuje naprawy i wyszorowania, może być
używana w przyszłości. Szkolnego budynku i stajni, które są dalej, na łąkach, nie
mam zamiaru teraz wpisywać na listę priorytetów. Ale szeregowce, które
przedtem były mieszkaniami dla odwiedzających, mają być na tip-top do czasu
przyjazdu gości. Czy też poddanych, zależy, jak na to spojrzeć. Rozważam, co
zrobić z piwnicą. Może siłownię, a tę przeklętą komnatę tortur zamienię
w saunę. Ale po krótkim zastanowieniu postanawiam zostawić tak, jak jest. Jako
przypomnienie o mojej sile.
Słyszę stukot i widzę, że w chatce dla gości jedno z okien tłucze o framugę.
Nie byłem tam od przyjazdu. To nie najlepszy pomysł, żebym tam szedł, ale
trzeba zamknąć to okno. Drzwi są otwarte. W sieni uderza mnie duchota.
Wchodzę do dużego pokoju i widzę, że z sufitu cieknie. Woda spłynęła
i utworzyła kałużę w zagłębieniu w podłodze.
Zamykam okno i rozglądam się wokoło. Wszystko jest dokładnie tak, jak
Julia i ja zostawiliśmy dwa lata temu. Białe piwonie w wazonie zwiędły dawno
temu, a woda wyschła. Na kuchennym blacie stoi do połowy pusta butelka wina.
Mój ostatni kieliszek, zanim…
Ten pokój jest tak dobrze mi znany w swojej lichej prostocie. Kaflowy piec,
beżowy zestaw wypoczynkowy, wiklinowe krzesła. Nawet deski w podłodze
skrzypią tak, jak zapamiętałem. Na jednej ze ścian widoczne są zamalowane
ciemne plamy, których farba nie pokryła. Echo przeszłości. Raz tak się
zezłościłem na Elvirę, że rzuciłem o ścianę jej lakierem do paznokci. Ale choć
przez wiele lat był to dom Elviry i chłopców, nie o nich teraz myślę.
Wychodzę na taras. Błękit nieba przeszedł w aksamitny granat, niedługo
zrobi się ciemno. Ale widok nie jest tak zachwycający jak przedtem. Korony
sosen zrobiły się tak wysokie, że zasłaniają światło. Trawnik zarósł i wygląda
tak, jakby ziemię pokrywało siano. Przejmujący, zimny wiatr podwiewa kupkę
liści, które kręcą się w powietrzu. Całkowite zaniedbanie, a to wszystko na tle
dźwięków niezmordowanie przetaczającego się morza.
Lubiłem tę porę roku, poczucie, że myśli się wyostrzają, podczas gdy liście
opadają garściami z drzew. Ale teraz wzdrygam się i wchodzę do środka.
Szybko, zanim zdążę się rozmyślić, wchodzę do sypialni, gdzie stoi
małżeńskie łoże. Wspomnienia natychmiast wyskakują na powierzchnię. Jakie to
są obrazy! Tak żywe. Tak wyraziste. Widzę Julię wyciągniętą na łóżku, śpiącą
i spokojną.
Widzę, jak jej uśmiech gaśnie, kiedy pojmuje, że między nami nie jest jak
zazwyczaj. I zaraz widzę wściekłość w jej oczach, gdy rozumie, że ją oszukałem.
Za każdym razem, kiedy myślę, że pogodziłem się ze wszystkim,
wspomnienia powracają z pełną mocą. Usiłowałem pozbyć się ich od dnia,
w którym odzyskałem świadomość. Obudziłem się w środku nocy dlatego, że
wtargnęły w moje sny. Walczyłem, by je wyprzeć, schować głęboko w archiwum
w mózgu. Mimo to wciąż mnie gonią, brutalnie i okrutnie. Co najmniej tysiąc
razy oglądałem zdjęcia, które jej tutaj zrobiłem. Jest moją marą, dopadającą mnie
co noc.
Kiedyś myślałem, że pożądanie jest czymś, co szybko się wypala. Ale teraz
nie jestem tego taki pewien. Być może nie istnieje nic, co mogłoby ugasić
prymitywną żądzę człowieka.
Dopisuję punkt do listy rzeczy do zrobienia: przywieźć tu Julię. Do tego
pokoju. Do tego łóżka. Samą.
17

JU L I A

Została z Thorem dzień dłużej na Wyspie Mgieł. Nie miał w poniedziałek


żadnych lekcji, w szkole nie było zajęć, a Julia wzięła dzień wolny w pracy.
Chodzili na spacery, gotowali, a wieczorami siedzieli przed kominkiem,
rozmawiając. Kiedy było bezwietrznie, Karin zabrała ich swoją motorówką na
przejażdżkę wokół całej wyspy. Ostatniego dnia byli zaproszeni na lancz do
Elviry i Simona. Gdy, idąc do nich, mijali dwór, Julia dostrzegła światła
i zrozumiała, że Franz nie wyjechał. Ale wtedy nie chciała go spotkać. Jego
potworna opowieść jeszcze była żywa, a nie miała zamiaru psuć tego pięknego
weekendu przypominaniem jej sobie.
Chociaż spali z Thorem w jednym łóżku, Julia odrzucała jego ostrożne próby
zbliżenia. Jego fizyczna tęsknota za nią zawsze wydawała się intensywniejsza po
spotkaniach z ojcem. Nie podobało jej się to. A po odkryciu Thora na nowo na
wyspie – jego miłości do przyrody i babki – czuła, że teraz było jeszcze
ważniejsze, by ich pierwszy raz był jak należy. O ile w ogóle miało do tego
pierwszego razu dojść.

Przed wyjściem do pracy we wtorek wysłała do Franza SMS-a: „Dziękuję za


wizytę we dworze. Tak czy siak, nie napiszę o eksperymencie, który masz
zamiar przeprowadzić”. Kiedy przyszła do redakcji, wciąż nie otrzymała
odpowiedzi. Była spóźniona i spodziewała się reprymendy od Susanny, ale ta
siedziała i rozmawiała przez telefon. Julia usiadła przy biurku i zaczęła
przekopywać się przez maile, gdy wtem zorientowała się, że zapomniała kupić
Susannie kawę.
– Za chwilę wracam – rzuciła do koleżanki – jeśli Susanna będzie o mnie
pytać, to powiedz, że jej kawa zaraz będzie.
Ale kiedy Julia wróciła, Susanny nie było. Współpracowniczka powiedziała,
że wyszła na wczesny lancz, a przedtem zdążyła nadmienić, by Julia
wykorzystała tę okazję na sprzątnięcie jej biura.
Julia stłumiła westchnięcie i weszła do gabinetu szefowej. Omiotła
wzrokiem nieład, zastanawiając się, od czego zacząć, i wybrała bałagan przy
drukarce. Sortując papiery, myślała o Thorze, o tym, jaki jest ciepły, jak zawsze
ładnie pachnie i jaka spokojna się zawsze przy nim czuje. Potem pomyślała
o Franzu, a w środku coś jej lekko zadrżało. Tak było od ich pierwszego
spotkania. Wzdrygnęła się na myśl o tym, jaka była wtedy naiwna. Łatwa do
uwiedzenia i zbyt ciekawa seksu. Dojrzała od tamtej pory, nabrała dystansu do
przystojnych mężczyzn. Mimo to odczuwała łaskotanie w brzuchu, myśląc
o Franzu.
Susanna nie wracała. Po skończeniu porządków usiadła do swojego biurka
i zajęła się przeglądaniem sieci w oczekiwaniu na nią. Napisane przez Julię
artykuły wciąż intensywnie komentowano. We wpisach przewijało się
powracające pytanie: co teraz zrobi Franz Oswald?
Nagle Julia zorientowała się, że Susanna stoi za nią i czyta jej przez ramię.
– Ale masz dobry odzew – rzekła. – Pozwolisz ze mną do gabinetu? Chcę
z tobą o czymś porozmawiać.
– Tak, oczywiście – odpowiedziała Julia.
Susanna zamknęła za sobą drzwi. Robiła to tylko wtedy, gdy chciała
poważnej rozmowy.
– Siadaj, siadaj – powiedziała, gestykulując. Sama opadła na fotel i położyła
nogi na biurku. Miała w zwyczaju to robić po alkoholu. Czy to był lancz
z winem?
– Boże, te obcasy mnie wykończą – rzuciła i wróciła stopami na podłogę. –
Nie zgadniesz, z kim właśnie byłam na lanczu. Z twoją ulubioną osobą.
Julii ścisnął się żołądek.
– Kto to?
– Franz Oswald, rzecz jasna. Naprawdę miałaś rację, że pozbierał się po tym
udarze. Jezu, jaki on jest intensywny.
Julia zacisnęła szczęki, żeby powstrzymać wybuch. To, co Franz zrobił za jej
plecami, było i niesprawiedliwe, i upokarzające.
– Tak właśnie manipuluje ludźmi – stwierdziła gorzko.
– W takim razie to szczęście, że go rozgryzłaś – odpowiedziała Susanna. –
Sprawił, że opowiadałam o tym i o tamtym. Myślisz, że mnie zahipnotyzował
tymi swoimi fantastycznymi oczami?
– Tego nie wiem – wymamrotała Julia.
– Dobra, przejdziemy do konkretów?
– Jasne.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś o tym eksperymencie, który chce
przeprowadzić na wyspie?
– Dlatego, że już odmówiłam pisania o tym – rzekła Julia bez wahania.
– Bez narady ze mną?
– Nie mam zamiaru izolować się z tymi wariatami na jakiejś wyspie na
końcu świata.
– Julio, Julio – Susanna westchnęła i pochyliła się w przód, podpierając się
na łokciach. – To jest światowa sensacja, rozumiesz chyba? Ci ludzie, pewno
najbardziej znienawidzeni w Szwecji, ale na językach wszystkich, na wyspie,
o której Bóg zapomniał, razem ze sławetnym przywódcą sekty. On ma zacząć
nadawać wideoblog w pierwszą niedzielę adwentu. To będzie taki kalendarz
adwentowy dla dorosłych. Będziemy mieć tylu nowych prenumeratorów, że
trzeba będzie zatrudnić więcej personelu. Ty tam pojedziesz.
– Wyślij kogoś innego.
– On chce tylko ciebie.
– To dobry powód, żeby wysłać kogoś innego.
Susanna z miejsca się zaniepokoiła.
– Obawiasz się o swoje bezpieczeństwo?
– A ty byś się nie obawiała? Morderczyni, faszysta i gwałciciel w jednym
miejscu.
– Franz obiecał, że się tym zajmie. Zatrudni strażników i ma też tam domek
dla gości, w którym możesz mieszkać z daleka od innych.
Wystarczyły słowa „domek dla gości”, by oczy Julii zaszły łzami. Nie
wystarczyło zmanipulowanie jej szefowej, jeszcze dał do zrozumienia, że
miałaby tam mieszkać. W tej chwili stało się dla niej jasne, że Franz wydzielał
uwodzącą, groźną substancję, która sprawiała, że ludzie zgadzali się z nim i mu
ulegali. Teraz Susannę też zaraził ten wirus.
– Ale, Julio… – powiedziała Susanna, kładąc dłoń na jej dłoni. – Boisz się,
co powiedzą twoi rodzice? Jeśli tak, to mogę z nimi porozmawiać.
– Co? Nie jestem dzieckiem.
– Chyba nie sądzisz… chyba nie robił żadnych seksualnych podtekstów
podczas wywiadu?
– Nie, oczywiście, że nie.
– No to o co chodzi? Czy jest coś, o czym mi nie mówisz?
To był doskonały moment, żeby opowiedzieć o tym, co zaszło dwa lata
temu. Susanna by zrozumiała. Nigdy nie wysłałaby Julii na Wyspę Mgieł, gdyby
znała prawdę. Ale Julia nie potrafiła się przemóc. To było tak bardzo osobiste.
A Susanna była plotkarą, już po kilku godzinach wiedziałaby o tym cała
redakcja.
– Ale dlaczego wybrał właśnie ciebie, jak myślisz? – zapytała Susanna. –
Powiedział, że podobały mu się twoje artykuły, choć nie były przecież specjalnie
mu przychylne.
– Uwielbia poklask i kontrowersje.
– Czy naprawdę byłoby tak strasznie, jakbyś tam pojechała? Mogę wysłać
z tobą innego reportera.
– Nie!
– Co to znaczy? Żadnego innego reportera czy nie masz zamiaru wziąć tego
zlecenia?
– Nie wiem.
– Bo myślałam… – powiedziała Susanna i uśmiechnęła się tajemniczo.
– Co takiego?
– Mogę ci zaproponować zatrudnienie na stałe, jeśli podejmiesz się tego
zlecenia.
– W charakterze twojej asystentki? – spytała Julia przestraszona.
– Nie. Jako dziennikarka ekipy redakcyjnej. Ale na początek tylko
zatrudnienie na okres próbny.
– Przecież nie mam wykształcenia dziennikarskiego.
– Nie obchodzi mnie to. Dobrze piszesz.
– Brzmi to jak szantaż emocjonalny.
– Tak, pewno tak jest – westchnęła Susanna. – Naprawdę chcę, żeby MODA
pierwsza to miała.
– Może powinnaś sama pojechać – zaproponowała Julia.
– Ej, zrobiłabym świetną robotę – powiedziała Susanna urażonym tonem.
– Więc przekonaj tego idiotę, który cię właśnie zmanipulował.
– Wystarczy, Julio – ostro rzekła Susanna.
– Czy mogę to przemyśleć? – poprosiła Julia.
– Oczywiście. Wyjdź się przewietrzyć. Jadłaś już? Idź na lancz w jakimś
przyjemnym miejscu. Proszę, weź moją kartę – Susanna zaczęła grzebać
w torebce w poszukiwaniu karty kredytowej.
– Nie trzeba, sama zapłacę – powiedziała Julia. – Wrócę za godzinę.
Na chodniku uderzyło ją chłodne, jesienne powietrze. Pachniało delikatną
wilgocią, zbutwiałymi liśćmi i spalinami aut. Pod stopami asfalt wibrował od
przejeżdżających samochodów. Postawiła kaptur, wcisnęła ręce do kieszeni
kurtki i postanowiła pójść do nieco zapyziałej kawiarni, którą lubiła. Leżała
trochę na uboczu i trzeba było do niej iść przez park, w którym rosły wielkie
buki. Potrzebowała odosobnienia, żeby zmierzyć się z trudnymi myślami.
W parku dopadło ją poczucie, które przypominało ten niespokojny wiatr,
szeleszczący liśćmi nad jej głową.
Zamówiła posiłek przy kasie. Usiadła w samym rogu w głębi lokalu, włożyła
do uszu słuchawki i włączyła spokojną muzykę. Dla odstresowania.
Próbowała uporządkować myśli, znaleźć coś, na czym mogłaby się skupić.
Uderzyło ją, że nie miała z kim o tym porozmawiać. Thor usiłowałby ją
powstrzymać. Mama dostałaby histerii. A jej szefowa właśnie przeszła u Franza
pranie mózgu. Może tata, ale on zgadzał się zazwyczaj z Sofią dla świętego
spokoju.
Była tak zmęczona, tak kompletnie znużona traktowaniem jej jak małe
dziecko.
Myśli kłębiły jej się w głowie. Dwa lata wcześniej nie zawahałaby się ani
sekundy, czy przyjąć propozycję próbnego zatrudnienia jako reporterka jednego
z najmodniejszych internetowych pism w Szwecji. Wtedy miała takie poczucie
własnej wartości, którego teraz nie mogła odnaleźć. Gdzie się podziało? Tę
ofertę można było potraktować jako cud w jej nudnawym życiu. Chociaż co do
cudów zawsze robiła się podejrzliwa. A jednak. Płaca byłaby zapewne całkiem
niezła. Mogłaby wyjechać gdzieś z Thorem. Rozmawiali o tym, żeby pochodzić
po górach w Austrii, a potem pojechać do Włoch – Wenecja, Florencja, Rzym.
Nie rozumiała, co się z nią stało, dlaczego się wahała. Jak mogła zrobić się
taka żałosna? W głębi duszy wiedziała, że to z powodu zdarzeń dwa lata temu.
Wtedy była taka ufna. Wystraszyła na śmierć swoich rodziców. Vic umarł,
a Franz dostał udaru. Ale to nie ona wprawiła w ruch tę machinę, która
doprowadziła do tragedii na skalnym wzgórzu Wyspy Mgieł. Tego była pewna.
Nie mogła zmarnować szansy na stałą posadę reporterską, zaryzykować
zniszczenia swojej kariery, zanim ta w ogóle się zacznie. Jaki zatem miała
wybór? Podziękować i odmówić z nadzieją, że Susanna wyśle ją na jakąś inną
misję. Wysoce nieprawdopodobne. Albo przyjąć propozycję i wykorzystać
desperację Susanny na własną korzyść. Pomyślała o Wyspie Mgieł i zauważyła,
że trochę tęskniła, by tam wrócić. Poczuła się dziwnie oddalona od wszystkiego.
Zaczęła w niej dojrzewać decyzja i postanowiła zadzwonić do Franza.
Wiedziała, na co czekał: telefon od Susanny z wieścią, że Julia przyjedzie. Nic
z tego.
Od razu odebrał z nadzieją w głosie.
– Jeżeli jeszcze raz za moimi plecami będziesz rozmawiać z moją szefową,
nigdy więcej nie zobaczysz Thora – powiedziała.
Prychnął w odpowiedzi.
– Ojej! Masz nad nim teraz taką władzę?
– Mam więcej władzy, niż ci się wydaje.
Głos mu złagodniał.
– Przepraszam. Może faktycznie było trochę nietaktownie iść prosto do
Susanny. Ale twój SMS brzmiał kategorycznie. Czułem, że potrzebuję trochę
poparcia.
– Nie kontaktuj się ze mną więcej. Ani z moją szefową. Ani z kimkolwiek
innym, kogo znam. Ja odezwę się do ciebie. Może. Jeżeli będę miała ochotę.
Zamilkł. Wyjątkowo zdawał się nie mieć odpowiedzi.
18

FR A N Z

Moja relacja z Elyssą trwa od dawna. Pracowała na oddziale


psychiatrycznym, na którym znalazłem się po udarze. Każdego dnia przywoziła
mnie na wózku do okna. Kiedy świeciło słońce, ustawiała mnie tak, żeby mnie
nie raziło. Wycierała mi łzy z policzków palcami. Raz, kiedy nikt inny nie
słyszał, szepnęła mi do ucha: „Wracaj do świata. Nie będzie tak strasznie, jak ci
się wydaje”.
W ramach porannej rutyny czytała mi codzienną gazetę. Najpierw strony
z wiadomościami, potem inne, według niej interesujące informacje.
Elyssa mówiła: „Patrz, Franz! Sztuczne futro to najnowsza jesienna moda,
dla mężczyzn też!” oraz „O, otworzył się nowy klub w mieście, idziemy?”.
Wtedy bulgotał we mnie szalony chichot, ale było to, zanim mogłem śmiać się
w głos.
Elyssa jako pierwsza zrozumiała, że powoli wracam do siebie. Pierwsza
zauważyła, że mogę poruszać mięśniami. Pomagała mi też stawiać pierwsze
kroki. Cały czas powtarzała: „Dasz radę!”, aż w końcu sam w to uwierzyłem.
Kiedy przeniosłem się do kliniki rehabilitacyjnej, Elyssa przeszła tam wraz ze
mną.
Wiem o Elyssie prawie wszystko. Ma dwadzieścia trzy lata. Córka
przepracowanej samotnej matki, która była zimna i zdystansowana – rozumiem
to lepiej niż większość ludzi. Mama zmarła na raka, kiedy Elyssa miała
siedemnaście lat, i to spowodowało, że zainteresowała się służbą zdrowia.
Dostrzegała brak dbałości o pacjentów, a Elyssa nie znosi patrzeć na ludzkie
cierpienie. Naprawdę wkłada w opiekę nad chorymi całą duszę i serce i lubi
czynić dobro. Ale ma też grzeszną stronę, której ciągle mi mało.
Mieszka sama w kawalerce w Majornie. Po iluś nieudanych randkach, które
zawsze kończyły się tym, że Elyssa brzydziła się tych facetów, pozostaje
samotna. A jednak nigdy nie odstręczały jej ślina wyciekająca mi z kącików ust,
konieczność prowadzenia mnie do toalety ani moje kretyńskie łzy.
Z wyglądu przypomina typową Szwedkę. Blondynka. Kształtna. Słodkie
usta. Duże oczy. Parę pryszczy, które wyskakują po zjedzeniu czekolady
i których się wstydzi. Na pierwszy rzut oka można by nazwać ją nijaką. Ale u
Elyssy spod powierzchni przebłyskuje coś więcej. Jest całkowicie oddana
ludziom, których kocha. Jest ich niewielu, ale kiedy między kimś a Elyssą
zaskoczy, wypełnia ją coś, co można porównać z czcią dla idola.
Wielu z moich byłych pracowników w ViaTerra miało podobne cechy
charakteru.
Ci, którzy na moje polecenie rzucali się w morze ze skały, nie mrugnąwszy
okiem. Czasami ich oddanie było przesadne, kiedy naśladowali mój styl
ubierania się, sposób chodzenia i mówienia. Takie osoby jakby odnajdywały sens
życia w znalezieniu sobie kogoś do składania mu hołdu. Wyróżnia ich żar
w oczach albo to lekko zamglone spojrzenie, kiedy nie rozumieją, dlaczego idol
się na nich gniewa. Zawsze są z nich dzielni żołnierze. Można ich niemalże
porównywać do pilotów kamikadze.
Ich adorację łatwo podtrzymywać. Najpierw ciepło, potem zimno, a kiedy są
bliscy desperacji, znowu ciepło. Dawniej tak wyglądała moja technika i byłem
w niej świetny. Mogą stawać się męczący w swoim zapale sprawiania
zadowolenia, ale dobrze się nadają na asystentów. Osoby, które zatrudniałem
jako mój najbliższy personel, zawsze były tego typu. Wszyscy oprócz Sofii
Bauman. Była niezwykle kompetentna, ale też niestety niezwykle uparta.
Wróćmy jednak do Elyssy. Chodzi o to, że przy niej mogę być sobą. Wydaje
mi się nawet, że czasami czytamy sobie w myślach. I nigdy nie przestanę
doceniać tego, że pomogła mi wrócić do świata. To prawie tak, jakby nasze życia
były nierozłącznie związane, co akurat jest całkiem na moją korzyść. Każdy
władczy mężczyzna potrzebuje u boku kogoś takiego jak Elyssa, kto potrafi
zachowywać jego tajemnice.
Zaczynamy od obejrzenia każdego pokoju, każdego kąta w budynkach
posiadłości. Następnie Elyssa kontaktuje się z różnymi wykonawcami. Potem
jedziemy do Göteborga, gdzie wypisuję się z kliniki rehabilitacyjnej i załatwiam
kilka spraw. Między innymi odbywam wielce owocną rozmowę z szefową Julii.
Elyssa składa wypowiedzenie w klinice ze skutkiem natychmiastowym. Nie
sądzę, żeby była tam jeszcze kiedykolwiek mile widziana.
Po powrocie na wyspę zabieramy się na poważnie do pracy. Elyssa instaluje
się w pokoju na trzecim piętrze, który kiedyś był biurem. Nazywa go „pokojem
dowodzenia”. Bo na to – żeby doprowadzić posiadłość do dobrego stanu przed
adwentem – patrzy jak na pole bitwy. Znalazła starą białą tablicę, zawiesza ją na
ścianie. Na niej widnieje lista wszystkiego, co należy zrobić, a jest długa.
Kiedy rozmawia ze mną, jej głos staje się aksamitny. Lecz gdy w słuchawce
napotyka opornego wykonawcę, zmienia się w drapieżnika.
„Mówiłam przecież trzydziestego listopada, czy pan jest głuchy? Bo
znajdziemy inną firmę, która to zrobi. Tak, to proszę bardzo, niech pan
przyjedzie i sam zobaczy. I radzę się pospieszyć, bo mamy wielu kandydatów do
tej pracy”.
Jej zjadliwy głos to muzyka dla moich uszu. Ona temu podoła. Zastanawiam
się, skąd wziąć jeszcze ze dwie Elyssy. Będę ich potrzebować.
Sam przygotowuję się na to, co stanie się medialnym spektaklem stulecia.
Robię wywiad na temat osobników, którzy niebawem złożą swoje życie w moje
ręce. Niedługo będę ich znać lepiej, niż oni samych siebie. Ważnym posunięciem
będzie podszepnięcie urzędowi skarbowemu, żeby prześwietlił ich dochody od
epoki kamienia łupanego do dzisiaj. Będzie zabawa.
Odbywam nudne, ale nieodzowne spotkanie z moim księgowym
i adwokatem.
Wszystkie nowości, rozległe przestrzenie wyspy, świeże powietrze, myśli
o tym, czego dokonam – to wszystko jest nieco przytłaczające. Mój organizm
wciąż się regeneruje. Ćwiczę na siłowni, na swoim starym rowerku stacjonarnym
daję sobie ostry wycisk, a rano wyruszam wcześnie i trenuję bieganie po wyspie.
Czasami budzę się w środku nocy, czując się niesamowicie pełen wigoru. Nie
można przeżyć w stanie paraliżu i nie czuć długu wdzięczności wobec życia.
Dokuczliwe emocje nie powróciły i rozumiem teraz, że wystawienie się na próbę
w piwnicy było właśnie tym, czego potrzebowałem. Zrobiłem z tym porządek.
Wieczorami rozpalam ogień w świetlicy przy szeregowcach. Siedzimy
z Elyssą, patrzymy w płomienie i pijemy wino. Pewnego wieczoru kładzie głowę
na moim ramieniu, ale natychmiast traci pewność.
– Czy to jest w porządku? Mogę tak zrobić?
– Oczywiście – odpowiadam i obejmuję ją ramieniem.
Sprawia wrażenie zamyślonej, lekko nieobecnej.
– Czy coś ci leży na sercu? – pytam.
– Nie wiem…
– Chyba wiesz, że możesz być ze mną szczera?
Oblewa się nagłym rumieńcem.
– Może chcesz… znaczy, na pewno minęło dużo czasu, od kiedy ostatnio
miałeś…
Jest naprawdę urocza, tak się stara zbyt mocno nie naciskać. Ale łaknienie
miłości bije z jej twarzy takim blaskiem, że prawie jest mi jej żal. Niestety
Elyssa należy do tej kategorii kobiet, które znajdują się poza strefą moich
erotycznych zainteresowań.
– Fakt, ale to by zbytnio skomplikowało naszą sytuację – mówię – a jest nam
przecież dobrze, prawda?
– Tak, Franz, jest nam dobrze – odpowiada, mrucząc jak kot.
19

JU L I A

Tym, kto mógłby najbardziej wpłynąć na jej decyzję o wyjeździe na Wyspę


Mgieł, był Thor. Dlatego konfrontację z nim zostawiła na koniec. Najpierw
wróciła do pracy.
Susanna była wciąż w swoim gabinecie. Julia się nie spieszyła. Powiesiła
kurtkę, poprawiła stojące przed biurkiem krzesło i na chwilę zawiesiła wzrok na
ekranie komputera. Grunt to nie okazywać pośpiechu.
– No i co? – zapytała Susanna, gdy Julia wreszcie weszła do gabinetu –
namyśliłaś się?
Julia siadła naprzeciw niej.
– Chcę mieć podpisaną umowę o zatrudnieniu na okres próbny przed
wyjazdem na Wyspę Mgieł. To znaczy, o ile tam pojadę.
– To da się zrobić – odpowiedziała Susanna i uśmiechnęła się z przekąsem.
– I jeszcze chcę ustalić początkowe wynagrodzenie. Nie dajesz mi łatwego
zadania, więc uważam, że mój brak wykształcenia nie powinien mieć wpływu.
Susanna przechyliła głowę na bok i spojrzała na Julię spod przymrużonych
powiek.
– Jeśli wykonasz tę misję, dostaniesz standardową wypłatę – rzekła.
– Chcę też mieć tam jakiegoś strażnika zatrudnionego nie przez Franza.
– A dlaczego to miałoby mieć jakieś znaczenie? – zdziwiła się Susanna.
– Słyszałam, że wybierał sobie ochroniarzy, którzy pracowali wyłącznie dla
niego. Wykorzystywał ich do karania personelu.
O tym opowiadała jej mama.
– Naprawdę sądzisz, że znowu będzie robić coś takiego? – zapytała Susanna.
– Z tego, co rozumiem, wszyscy dobrowolnie biorą udział w tym eksperymencie.
– Członkowie jego sekty też znaleźli się tam dobrowolnie – odparowała Julia
– a potem wyszło, jak wyszło. Nie mam do niego zaufania.
– W porządku, zatrudnię ochronę, ale on zapłaci fakturę.
Julii szło tak dobrze, że ciągnęła z rozpędu.
– A do początku adwentu zostało jeszcze półtora miesiąca. Wolałabym przez
ten czas robić cokolwiek innego niż przynoszenie wszystkim kawy i sprzątanie
biura.
Susanna roześmiała się głośno z ulgą. To dużo dla niej znaczyło, Julia o tym
wiedziała. Myśl, że zadanie mogło okazać się decydujące dla przyszłości
MODY, napełniła Julię nieoczekiwaną dumą.
– Jasne, że musisz przed wyjazdem zrobić solidny research – powiedziała
Susanna. – Potrzebuję jednak twojej pomocy przy zorganizowaniu wszystkiego
w związku z naszą obecnością na tygodniu mody w Londynie. Wiesz, bilety na
samolot, hotele i tak dalej – puściła do Julii oko.
Julia zadzwoniła do mamy w drodze do domu. Najlepiej mieć tę rozmowę za
sobą, zanim będzie musiała stanąć oko w oko z Thorem. Sofia odebrała po kilku
sygnałach.
– Cześć, kochanie. Próbowałam dzwonić do ciebie. Dlaczego nie odbierałaś?
Jak tam było u Karin na Wyspie Mgieł?
– Dobrze, ale zanim o tym porozmawiamy, mam ci coś do powiedzenia.
Wyrzuciła z siebie wszystko jednym zdaniem bez choćby przerwy na
oddech.
Sofia milczała.
– No, a teraz mnie skrzycz – powiedziała Julia.
– Nie mam zamiaru tego robić.
– Czemu nie?
– Znajdę inny sposób, żeby powstrzymać to szaleństwo, uwierz mi.
– Mamo, no! – wybuchła Julia. – Czy nie możesz chociaż spróbować cieszyć
się razem ze mną? Dostanę zatrudnienie jako reporter w wieku osiemnastu lat!
Inne matki byłyby zajebiście dumne!
– Ale tamte matki nigdy nie miały do czynienia z Franzem.
– Nie myślisz chyba, że mógłby mi coś zrobić? – spytała Julia.
– Nie, ale będzie próbował tobą manipulować. Julio, dwa lata temu straciłaś
dla niego głowę. Nie wiesz, jak zareagujesz, kiedy znajdziesz się tam razem
z nim.
– Nie jestem już taka dziecinna, a on w ogóle nie ma na mnie wpływu –
rzekła Julia.
Właściwie nie skłamała. Nie wpływał już na nią w ten sposób. Przynajmniej
nie w takim stopniu, w jakim dwa lata temu.
– Czy w ogóle poświęciłaś choć chwilę na przemyślenie, zrozumienie, jak do
tego doszło, że miał na ciebie tak duży wpływ? – zapytała Sofia.
– To jest coś, co po prostu się zdarza, i nie da się tego wytłumaczyć komuś,
kto sam tego nie przeżył. Chociaż może tego doświadczyłaś, gdy z nim
pracowałaś?
Sofia zamilkła. Julii zrobiło się nieco wstyd tego jadowitego komentarza.
– Nie mam zamiaru odpowiadać – rzekła w końcu Sofia. – Postaraj się
spojrzeć z boku. Niech ktoś inny się tego podejmie.
– To jest okazja, która się nie powtórzy – upierała się Julia. – Taką szansę
dostaje się raz w życiu.
– Czy istnieje cokolwiek, co mogłabym powiedzieć albo zrobić, żeby cię
powstrzymać od tej wyprawy? – wyrzuciła z siebie Sofia z frustracją. Zabrzmiała
tak nieszczęśliwie, że Julii niemal zrobiło jej się żal. Ale przypomniała sobie, że
tutaj chodzi o jej karierę zawodową.
– Przykro mi, nie. Naprawdę chcę to zrobić.
– Pomogę ci znaleźć inną pracę. Mam dobre kontakty w mediach od czasu,
kiedy wypowiadałam się na temat Franza.
– Nie chcę takiego rodzaju pomocy od ciebie, mamo – Julia była
zdecydowana – chcę dać sobie radę sama i teraz chcę, żebyś zaakceptowała moją
decyzję i traktowała mnie jak dorosłą.
Słyszała, jak Sofia mamrocze coś pod nosem sama do siebie.
– A więc tak – powiedziała w końcu Sofia. – Oczywiście nie mogę cię
zatrzymać, a artykuły, które napisałaś, były świetne. Cieszę się też oczywiście
z twojej oferty pracy. Ale jeżeli tam pojedziesz, a w dalszym ciągu mam
nadzieję, że jednak odmówisz, to musisz mi obiecać jedną rzecz. Czy możesz to
dla mnie zrobić?
– To zależy, o co chodzi.
Sofia chwilę zwlekała z odpowiedzią.
– Absolutnie nie możesz znaleźć się w żadnej intymnej sytuacji z Franzem.
– Tyle mogę ci obiecać. To, co wydarzyło się wtedy… No, wtedy go jeszcze
nie znałam.
– I masz mieć tam ze sobą kogoś, kto cię będzie chronił, na wszelki
wypadek.
– Będę mieć, będą strażnicy.
– No dobrze. W tym czasie puszczę w ruch pewne rzeczy, w razie gdybym
znowu musiała go zniszczyć.
– Jakie znowu rzeczy?
– Nic takiego. To co, Julio, umowa stoi?
– Tak. A właśnie, przyjadę was odwiedzić w weekend. Ale może wtedy
mogłybyśmy sobie odpuścić rozmowę na ten temat?
– Zobaczymy.
– Żądam, żebyście traktowali mnie jak dorosłą.
– Kochana, wyrosłaś zdecydowanie za szybko. Na tym polega twój problem
– westchnęła Sofia.
Kiedy Julia wróciła do domu, Thora nie było w mieszkaniu. Obeszła pokoje
i zauważyła na kuchennym blacie jego telefon. W sumie nie było w tym nic
dziwnego, czasami zostawiał go w domu, zamiast niego biorąc tablet.
Podniosła komórkę, chwilę ważyła ją w dłoni i spostrzegła, że miał kilka
nieodebranych SMS-ów. Grzebanie w jego telefonie nie było czymś, co miała
w zwyczaju robić, ale po raz pierwszy coś było nie tak w tych wiadomościach.
Nie mieli ze sobą kontaktu tego dnia. Kto do niego pisał?
Dotknęła ikonki palcem. Wyskoczył SMS od Liny Helenius
„Będziesz niedługo? Tęsknię”. I uśmieszek.
Następny też był od Liny, i kolejny.
Przewinęła palcem do pierwszej wiadomości.
„Masz ochotę na spotkanie? Brakuje mi Ciebie”. Smutna buźka. Od Liny.
A zaraz odpowiedź Thora: „Muszę się uczyć. Szybka kawa?”.
Potem chwilę dyskutowali, gdzie i kiedy się spotkać, wybrali kawiarnię
i czas. Rzuciła okiem na zegarek. Trzy godziny temu. Czyli widocznie jeszcze
tam jest. Razem z Liną. Albo już leżą w jej łóżku.
Straciła panowanie nad sobą i rzuciła telefonem o ścianę, aż odbił się
i wylądował na kuchence. Natychmiast zawstydziła się tego wybuchu
niekontrolowanej zazdrości, usiadła przy stole w kuchni, oparła głowę na
dłoniach i się rozpłakała. Kiedy po jakimś czasie skończyły jej się łzy, zamknęła
oczy i oddychała głęboko, żeby się uspokoić. Nie zauważyła, kiedy Thor znalazł
się w kuchni, dopóki nie wymówił jej imienia.
– Julio, dlaczego tu siedzisz po ciemku?
– Mogę siedzieć, gdzie chcę – odpowiedziała buńczucznie.
Zapalił światło i przyjrzał się jej.
– Płakałaś?
– Nie.
– Masz całkiem czerwone oczy.
– Gdzie byłeś?
– W bibliotece.
– Kłamiesz.
– Słucham? – zapytał, podnosząc brwi ze zdziwienia.
– Wcale nie byłeś w bibliotece – parsknęła – mam w dupie, czy masz
dziewczynę, ale nie podoba mi się, że mnie oszukujesz.
– Nie oszukuję.
– Wiem, że byłeś z Liną.
– Byłem, no i co? Wypiliśmy szybką kawę, a potem poszedłem do biblioteki
i zakuwałem tam przez prawie dwie godziny. Nie jesteś chyba zazdrosna?
– Może trochę jestem – przyznała zawstydzona. – Co ze mną jest nie tak?
– Podobam ci się. Zawsze ci się podobałem – stwierdził z zadowoleniem.
Jego wzrok padł na coś za jej plecami.
– Co mój telefon robi na kuchence? – zapytał.
Nie odpowiedziała. Thor zaczął się śmiać.
– Grzebałaś w moim telefonie!
Powinna się była już nauczyć, że próby oszukania Thora spełzają na niczym.
Za każdym razem, kiedy zrobiła coś głupiego i starała się to zatuszować, od razu
ją demaskował.
– Tylko martwiłam się o ciebie – wymamrotała.
– Z pewnością – uśmiechnął się triumfująco.
Tak ją pochłonęła własna zazdrość, że prawie zapomniała, o czym musiała
mu opowiedzieć. Gdy mówiła, jej głos brzmiał wyzywająco. „Widzisz. Też
potrafię cię zranić”.
Jednak jego reakcja była inna, niż się spodziewała.
– Może to i dobrze – powiedział nieco smutnym tonem.
– Dlaczego?
Przyciągnął do siebie krzesło, usiadł naprzeciwko i wziął ją za ręce.
– Od pierwszego razu, kiedy cię zobaczyłem, istniałaś dla mnie tylko ty –
rzekł. – Wiesz, wtedy, kiedy ojciec mnie wysłał, żebym cię śledził, pamiętasz?
Jak mogłaby zapomnieć? Franz się zaciekawił, kiedy dowiedział się, że Sofia
ma córkę. Wysłał Thora z jeszcze jednym chłopakiem, żeby fotografowali Julię
z ukrycia i dowiedzieli się o niej czegoś więcej.
– Miałaś zaledwie trzynaście lat – ciągnął Thor – i wyglądałaś jak źrebak na
bardzo długich nogach i z wielkimi oczami. Tak jakbyś za szybko urosła.
Zakochałem się na zabój. Byłaś pełna życia. Byłaś w sumie kimś, kim mnie
nigdy nie było wolno się stać. Od tamtej pory istniejesz dla mnie tylko ty. Ale
teraz pomyślałem…
Oczy mu się zaszkliły.
– Co pomyślałeś?
– Że byłoby dla nas dobrze, gdybyśmy spędzili jakiś czas z dala od siebie.
Ciągle myślę o tobie. Jesteś tutaj zawsze i czuję się szczęśliwy z tego powodu,
ale czasami też wpędza mnie to we frustrację. Czuję do ciebie pociąg fizyczny.
Nic na to nie poradzę.
– Wyrzucasz mnie stąd? – zapytała z przerażeniem.
– Nie, absolutnie nie! Nie zrozum mnie źle. Ale myślę, że potrzebujemy
trochę dystansu.
– Takie rzeczy mówi się, zrywając z kimś.
– Czy my jesteśmy w związku?
– Nie chcę być bez ciebie.
– Kilka tygodni chyba dałoby się wytrzymać?
– A co byś wtedy robił?
– Nie wiem – odpowiedział i uśmiechnął się z napięciem. – Nie byłoby
chyba niczym strasznym, gdybym spotykał się czasem z innymi dziewczynami?
Dotąd nigdy nie miałem normalnego życia. Chcę tylko normalnego życia.
Jesienny mrok ocierał się o okna. Padało. Deszcz przybrał na sile i tłukł
wściekłą ulewą o szyby. Niepogoda wzmogła poczucie grozy wiszącej
w powietrzu między nimi. Poczucie, że Thor powoli się od niej oddala. Niemal
namacalne. Bolało okropnie.
– Ale myślałam… – zaczęła. – Z wypłatą z nowej posady możemy gdzieś
razem wyjechać. Do Austrii albo do Włoch. Tak jak robią normalni ludzie.
– Czy możemy zająć się wszystkim po kolei?
– Chcesz, żebym zniknęła? Z mieszkania? – pytała, a duże, głupie łzy
spływały jej po policzkach.
– Nie, oczywiście, że nie. Nie płacz, proszę – powiedział i delikatnie
przeciągnął palcem po jej policzku.
W tej pieszczocie wyczuła jego bezgraniczną miłość, stanowiącą taki
kontrast wobec jego słów. „Dystans”? Nic nie rozumiała. Nie chciała być bez
Thora ani jednego dnia. Najbardziej zwykłe zajęcia z nim były zabawne.
Gotowanie, pranie, nawet sprzątanie. Przyszłość bez niego byłaby nudna, szara
i całkiem bezsensowna.
– Nie mam nikogo innego, z kim mogłabym porozmawiać – rzekła. – Czy
nie chcesz mnie więcej widzieć?
– Julio! Proszę cię, przestań. Nie bądź taka melodramatyczna. Jasne, że chcę
cię widzieć.
– Czy wiesz, że za każdym razem, kiedy wydarza się coś dobrego, jesteś
pierwszą osobą, o której myślę? Z kim miałabym rozmawiać?
Thor zamknął oczy, jakby chciał przekazać jej w myślach odrobinę swojego
spokoju.
– Ze mną. Zawsze możesz rozmawiać ze mną – powiedział.
– Ale co, uważasz, że w porządku będzie, jak przyjmę to zlecenie?
– Jeżeli tego chcesz. Nie mam prawa o tobie decydować.
– A nie boisz się, że Franz mnie skrzywdzi?
– Nie, nie zrobi tego – odpowiedział bez wahania. – Ale jeżeli się z nim
prześpisz, to ty i ja nigdy nie będziemy mogli być razem. Mam nadzieję, że to
rozumiesz.
– Nie będę z nim spać.
– I wiesz co… uważam, że to mega, że zatrudnią cię jako dziennikarkę. Tak
bardzo jestem z ciebie dumny.
Rozległ się dźwięk telefonu Julii. Wyciągnęła go z kieszeni. Oboje wlepili
wzrok w ekran. Franz.
– Nie teraz – westchnęła.
– Daj mi go – powiedział Thor – mam mu całkiem sporo do powiedzenia.
Julia miała wrażenie, że Franz nieustannie jest w jej życiu. W pracy,
w myślach, nawet w kuchni, gdy siedzi z Thorem. Był jak szum w uszach,
którego nie można się pozbyć.
20

FR A N Z

Nie zdziwiłem się zbytnio, kiedy Thor odebrał telefon Julii.


– Thor! – mówię radośnie – Jak miło cię słyszeć. Czy jest tam Julia?
– Jest, ale najpierw chcę z tobą porozmawiać, dobrze?
– Oczywiście. Dla ciebie zawsze mam czas.
Kiedyś miałem obsesję, że Thor nie jest moim synem. Jego brat bliźniak Vic
był moim odbiciem, ale Thor od samego początku był inny. Moje podejrzenia
zaczęły się kilka lat temu, kiedy zrozumiałem, że Elvira i Simon są parą.
Bliźniacy pojawili się w czasie, gdy Elvira mieszkała w ViaTerra na poddaszu,
taki wtedy mieliśmy układ. Mimo że pomieszczenie było zamykane, zacząłem
się zastanawiać, czy przypadkiem Simon tam nie wchodził tuż przede mną albo
po mnie i nie przespał się z nią. A w takim razie, czy Thor był jego dzieckiem,
a Vic moim. Simon i Thor byli tak podobni do siebie. O jasnej cerze. Spokojni.
Cierpliwi.
Simon był wtedy ogrodnikiem w ViaTerra i prawdziwą złotą rączką.
Podejrzewałem, że wytrychem otworzył drzwi do pokoju, w którym mieszkała
Elvira. Ta myśl tak mnie opętała, że zdobyłem kilka włosów Thora
i przeprowadziłem test DNA. Wyobrażałem sobie, że gdyby test potwierdził
moje podejrzenia, stosunek do Thora stałby się mniej napięty.
Ale nie, test nie pozostawiał wątpliwości. Jest mój – chłopak, który jest do
mnie tak niepodobny, że aż strach. Jedyny człowiek, który potrafi wyprowadzić
mnie z równowagi. Mimo to chcę, żeby dalej był właśnie taki, jaki jest. Każdy
swoim życiem zostawia po sobie ślad na ziemi. Moje ślady były wyraźne, lecz
często powiązane z nieuniknionym mrokiem. Ale Thor – on jest światłem, które
potrafi rozjaśnić najciemniejszą zimową noc.
– Tato, chcę, żebyś mnie teraz uważnie posłuchał – mówi ostro.
– Zamieniam się w słuch.
– Chcę też, żebyś zrezygnował z ironicznego komentowania tego, co mam
do powiedzenia.
– Oczywiście.
– Nigdy od ciebie niczego nie chciałem, prawda? Nie przyjmuję twoich
pieniędzy. Dawałem sobie radę całkiem sam. Nigdy też nie byłem dla ciebie
ciężarem.
– No nie, ale nie jest ciężarem dla ojca zajmowanie się własnym synem –
odpieram.
– A i tak nie będę nigdy miał wobec ciebie długu wdzięczności – mówi dalej
– ale teraz chcę cię o coś poprosić. Dobrze?
– Jasne.
– Jeśli Julia przyjedzie na wyspę, to musisz ją chronić przed tymi chorymi
typami, które tam będą. I nie możesz jej narażać na żadne niebezpieczeństwo.
– Thorze, zawsze byłeś wobec mnie taki ufny.
– Obiecałeś: żadnych kąśliwości – ucina Thor.
– Przepraszam. Oczywiście, że będę chronił Julię. Wiesz już, że ona dużo dla
mnie znaczy.
– To dobrze, bo jeżeli coś jej się stanie, nigdy więcej mnie nie zobaczysz.
Wtedy też napiszę książkę o tym wszystkim, co działo się w naszej szkole.
Mówię, żebyś wiedział.
Nie mam zamiaru na to reagować. To są groźby. Nigdy nie pozwalam
ludziom mi grozić. Jednocześnie imponuje mi jego przebiegłość, bo taka
biografia nie jest czymś, co chciałbym widzieć.
– Czy coś jeszcze? – pytam tylko.
– Tak, nie możesz jej dotykać.
Zastanawiam się w duchu, czy Julia słucha tej zwariowanej rozmowy. Potem
myślę, że byłoby ciekawie, gdyby miał włączony tryb głośnomówiący.
– O tym, Thorze, Julia sama zadecyduje – mówię. – Jest dorosłą kobietą. Ale
nigdy bym nie zrobił niczego bez wzajemności.
– To chore.
– Słucham?
– To chore, że masz wobec niej takie uczucia – mówi głucho. – Znajdź sobie
lepiej kogoś w swoim wieku.
– To, jakie kobiety wybieram sobie do towarzystwa, jest moją prywatną
sprawą. Ale oczywiście nie zrobię niczego, czego musiałbyś się wstydzić.
– Wątpię w to, ale już powiedziałem, co chciałem powiedzieć. Dlaczego
chcesz rozmawiać z Julią?
– Ach, bez szczególnego powodu. Chcę tylko jej podziękować, że przyjęła
moje zaproszenie. Słyszałem, że zatrudnili ją w redakcji, więc chciałem
pogratulować.
– Gdzie to słyszałeś?
– Wyrobiłem sobie bardzo dobrą sieć kontaktów w bardzo krótkim czasie.
– Jesteśmy z Julią teraz trochę zajęci – mówi z lekkim triumfem w głosie. –
Czy możesz do niej zadzwonić jutro?
Słyszę w tle zduszony śmiech. On ma włączony tryb głośnomówiący!
– W takim razie nie będę przeszkadzać. Pozdrów ją ode mnie.
Dopiero później zdaję sobie sprawę z tego, że ta rozmowa wybiła mnie
z rytmu. Ląduję w resztce tego nieprzyjemnego uczucia, gdy Thor mi groził.
Wzdrygam się na myśl, że miałby wywlec na wierzch moje brudy w tak
prywatnej formie jak biografia. Na dodatek prawdopodobnie dobrze pisze.
Podchodzę do okna w pokoju, który niedługo stanie się moim gabinetem,
i spoglądam w ołowiane niebo. Na morzu siedzą białe gęsi. Porywisty wiatr
szarpie drzewa. W ostatnich dniach zrobiło się tu zimno jak w psiarni. Szukam
wzrokiem jakichś punktów zaczepienia, ale początkowo ciężko mi się
zorientować. W końcu dostrzegam skałę, jest jak czarna szczęka, co żarłocznie
żłopie pianę wielkich rzucanych fal. Wyobrażam sobie tę makabryczną scenę,
która niedługo tam się rozegra, i od razu się uspokajam. Następnie myślę o Julii
podsłuchującej rozmowę z Thorem, słyszała, jak dałem do zrozumienia, co ją
czeka na wyspie.
Thora tutaj nie będzie.
Będę powietrzem, którym ona oddycha, cząsteczkami okalającej ją energii,
otaczającym ją ciepłem. Przypominam sobie, jak wyglądała w negliżu dwa lata
temu, i na tę myśl robię się nabrzmiały.
Pamiętam, jak niedawno rozpłakała się w piwnicy i jaka miękka była
w moich ramionach. I jak w końcu delikatnie odsunęła mnie od siebie.
Ten gest stanowił raczej obietnicę, nie zakaz.
21

JU L I A

Poświęciła kilka tygodni na wyszukiwanie informacji o osobach mających


przyjechać na Wyspę Mgieł. Wszyscy troje byli jej do tej pory nieznani. Nie
interesował jej świat finansjery, więc nie czytała tego, co pisano na temat Larsa
Nordina czy Ottona Paulsena. Przeglądała teraz każdy artykuł, każdą wzmiankę,
na które napotkała w sieci.
Tessę Jenini zostawiła na koniec. Julię bardzo wzburzało, że ta suka zabijała
małe lwiątka. Znalazła zdjęcie Tessy z martwymi lwami. Nie miała na nim stroju
myśliwskiego, tylko krótką spódnicę, bluzeczkę z dużym dekoltem i wysokie
kozaki. Jakby chciała podkreślić, że zabijanie zwierząt jest sexy. Julia
zastanawiała się, co się dzieje w głowie takiego człowieka. Tessa miała opinię
osoby nieporównywalnie najbezwzględniejszej w biznesie. Kogoś, kto zbiera
materiały do szantażu i bezlitośnie z nich korzysta w sprzyjającym momencie.
Wszyscy troje byli kiedyś obrzydliwie bogaci, ale im bardziej skandale
wokół nich rosły, tym szybciej ich majątki zdawały się kurczyć. Futrzane
imperium Tessy w tym roku przynosiło duże straty. Gra komputerowa Ottona
straciła już popularność, a finansowa potęga Larsa według pogłosek załamała się
w związku z oskarżeniami o gwałt. Oznaczało to, że prawdopodobnie byli
zdesperowani. Przypuszczalnie również głęboko nieszczęśliwi. Julia czytała
gdzieś, że kryzysy finansowe są najczęstszą przyczyną samobójstw wśród elity.
Inną przyczyną są komplikacje rodzinne, a i Otto, i Lars zostali porzuceni przez
żony. Tessa była niezamężna, ale mówiono, że jej były chłopak odwrócił się od
niej. Mimo iż Tessa wciąż mieszkała w swojej willi, posesję okupowali
prozwierzęcy aktywiści, co uniemożliwiało jej prowadzenie normalnego życia.
Julia robiła notatki i zapisywała zdjęcia, które wydały jej się interesujące.
W końcu zaczęła czuć się jak węszący dziennikarz. Ćwiczyła też używanie
niewielkiej ręcznej kamery, którą miała zabrać na wyspę.
Podczas kolejnych tygodni Franz nie dawał znaku życia. Żadnych rozmów
telefonicznych, żadnych maili ani SMS-ów. Najpierw zakładała, że ma roboty po
łokcie z przygotowaniami w posiadłości. Z czasem jednak ten brak wiadomości
od niego zaczął ją uwierać. Zastanawiała się, czy to naprawdę było mądre, że
znowu się spotkali, bo teraz powrócił powiew tamtego uczucia – tego, które
odczuwała tylko przy nim. Była to mieszanka całkowitego braku granic, pogardy
dla wszelkiej przeciętności i nudy, pociąg do tego, co mistyczne i niebezpieczne.
A przecież nie była taka w gruncie rzeczy. Chociaż, czy mogła być tego całkiem
pewna?
Wieczorami przekopywała się przez fachową literaturę o dziennikarstwie,
którą pożyczył jej Thor. Kiedy nie byli w pracy ani w szkole, cały czas spędzali
razem. To, o czym wiedzieli oboje – że trudno im będzie być z dala od siebie –
zdawało się jeszcze bardziej ich zbliżać. Dzięki mokrej i zimnej jesieni siedzenie
w domu przychodziło z łatwością. Czasami potrafili rozmawiać godzinami
o dziennikarstwie, które było pasją Thora. Pokazywał jej reportaże, które mu się
podobały, i opowiadał o imponujących mu dziennikarzach. Cierpliwie tłumaczył
jej różne pojęcia – dziennikarstwo śledcze, dokumentalny styl narracji, techniki
prowadzenia wywiadu.
– Jeżeli chcesz być dobrą dziennikarką, musisz mieć to wszystko opanowane
– wyjaśniał. – Filmowanie, zdjęcia, wywiad, pisanie, redagowanie. Tak
wychodzi taniej dla koncernów medialnych, a tobie przypadną najlepsze
zlecenia.
Kiedy prowadzili te rozmowy, wydawał się taki doświadczony, jakby już
znalazł się w świecie dorosłych i pozostawił za sobą swoją młodość.

Późnym popołudniem pod koniec listopada Susanna wyrosła przed biurkiem


Julii z gorączką w oczach.
– Najlepiej, jak przyjdziesz do mojego gabinetu – wycedziła.
Z gigantycznego monitora Susanny patrzył Franz. Była to ilustracja do
jakiegoś artykułu. Wzrok Julii padł na tytuł: „Wódz sekty w bliskim starciu
z osławionymi miliarderami”.
– I jeszcze to – powiedziała Susanna i przewinęła do innego artykułu.
A potem do kolejnego. Wszystkie ze świeżo zrobionymi zdjęciami Franza.
– Ale co to jest? – zapytała Julia.
– Informacja wyciekła.
– Dlaczego robią z tego takie wielkie halo?
– Mamy przywódcę sekty o złej sławie, który prawie że zmartwychwstał… –
Susanna zrobiła sztuczną przerwę, po czym rozłożyła ręce. – Zwerbował
najbardziej podejrzane indywidua w Szwecji, żeby przeprowadzić jakiś porąbany
eksperyment socjologiczny. – Wykrzywiła twarz tak, że pojawił się wyraz
przestrachu. Julii zaczęło to przypominać parodię. – Dwa bombowe wywiady
z nim zostały opublikowane. A ty pytasz…
– … całkiem oszalałaś – wtrąciła Julia. – Przepraszam, żartowałam – dodała
szybko.
– Nie uważasz, że powinnaś zadać sobie pytanie, dlaczego nie jesteśmy
pierwsi z tymi sensacjami? – spytała Susanna.
– A czy to naprawdę ważne? Chyba dobrze, że inni też podejmują temat.
– Nie byłoby ważne, gdyby nie to – odpowiedziała Susanna i przewinęła
artykuł do końca.
Julia pochyliła się w stronę ekranu i zaczęła czytać.
„Franz Oswald mówi, że wyłączność na obsługę prasową tak zwanego
eksperymentu ma pismo MODA”.
– I jeszcze to – powiedziała Susanna, klikając na koniec innego artykułu.
„Według Franza Oswalda jedynie reporterka pisma MODA Julia Frisk
napisze reportaż w grudniu, kiedy eksperyment się rozpocznie”.
– Ujawnił moje nazwisko! – wykrzyknęła Julia.
– No i co z tego? Nie miałaś chyba zamiaru pisać pod tym bzdurnym
pseudonimem? – parsknęła drwiąco Susanna.
– Nie zdążyłam tego przemyśleć. Nie miał mojej zgody.
– Witaj w rzeczywistości, Julio. W tej robocie nie możesz nikomu ufać.
Ludzie wbijają sobie nóż w plecy, kiedy tylko nadarzy się okazja.
– Brzmi to jak Franz – mruknęła.
– Może powinniście się spotkać i wszystko omówić, zanim wyjedziesz –
podsunęła Susanna. – Chętnie ci potowarzyszę.
– Zadzwonię do niego, by go o to zapytać – powiedziała Julia.
Wtedy uderzyła ją myśl. „On chce, żebym do niego zadzwoniła. To dlatego
wszystko rozruszał”. Zamiast telefonu wysłała do niego wiadomość, gdy tylko
opuściła gabinet Susanny: „Nie dałam ci zezwolenia na ujawnienie mojego
nazwiska”.
Odpisał niemal natychmiast: „Uczynię cię sławną, Julio”.
Następnie zadzwonił.
– Cześć, Julio – powiedział – chodzi o to, że mi się wyrwało. Chyba się nie
gniewasz?
– Czy to ma teraz jakieś znaczenie?
– Nie, oczywiście. Widziałaś, że niektóre zagraniczne media też to
podchwyciły? Wiesz, w krajach, gdzie byłem kiedyś popularny.
Zabrzmiało to irytująco entuzjastycznie i idiotycznie dumnie.
– Mam do roboty ważniejsze rzeczy niż czytanie wszystkiego, co o tobie
piszą – odpowiedziała chłodno. – Czy potrzebujemy się spotkać przed moim
przyjazdem na Wyspę Mgieł?
– Szczerze mówiąc, nie jest to konieczne. Przyjedź dzień przed resztą, to cię
wdrożę, zanim zaczniemy. Ale muszę cię poinformować, że na wyspie nie
będziemy używać telefonów komórkowych. Twój komputer jest oczywiście
w porządku.
– Nie będę się tam stosować do twoich reguł – rzekła.
Całkowicie zignorował jej komentarz.
– Cieszę się zatem, że ponownie będę mógł cię podjąć w moich progach –
powiedział, drocząc się z przesadną uprzejmością.
– Dobrze, do usłyszenia – odrzekła.
Ku własnej irytacji poczuła się lekko zdziwiona, że nie chciał się z nią
zobaczyć. Zastanawiała się, czy to należało do gry, czy też stracił nią
zainteresowanie. Część jej miała nadzieję na to drugie, a inna część, ta trudna do
ujarzmienia, poczuła zawód.

Ostatniego dnia w pracy Susanna zorganizowała małą imprezę pożegnalną


dla Julii. Spotkanie przeciągnęło się do późna i Julia wróciła do domu
podchmielona i radosna. To dobrze. Nie chciała się rozklejać, żegnając się
z Thorem. Kilka tygodni minie szybko. Na tę myśl zrobiło jej się lżej na sercu.
Poszła prosto do łazienki, rozebrała się i weszła pod prysznic. Wraz
z rosnącą temperaturą wody rozluźniały się mięśnie. Wytarła się, włożyła
szlafrok i wyszła do kuchni. Thor jeszcze nie spał, czekał na nią. Paliła się tylko
lampka pod okapem. Wpadające przez okno niebieskie światło nadawało jego
włosom głęboko fioletowy odcień. Gdy ją usłyszał, odwrócił się i uśmiechnął do
niej. Był to uśmiech, którego wcześniej u niego nie widziała. Melancholijny,
a jednocześnie pełen nadziei.
Poczuła dziwny impuls, żeby zadać mu pytanie „Chcesz mnie zobaczyć
nagą?” takim samym tonem, jakim pytała go „Jak ci minął dzień?”. Usiadła na
stole i zaczęła machać nogami. Thor podszedł do niej, objął ją i splótł dłonie na
jej plecach. Objęła go za szyję. Podniósł ją, nogami otoczyła go w pasie
i przytuliła policzek do jego ciepłej szyi. Zaniósł ją do swojego pokoju i położył
na łóżku tak, że nogi zwisały jej na podłogę. W sypialni było prawie całkiem
ciemno, widziała jedynie jego ciemną postać. Pochylił się nad nią i pocałował
w usta, zsunął się ku szyi i rozchylił poły jej szlafroka.
– Poczekaj tu – powiedział, po czym wstał. Słyszała, jak ściągał z siebie
ubranie. Wydostała się ze szlafroka i rzuciła go na podłogę. Thor zaraz pojawił
się przy niej i ujął jej twarz w dłonie.
– Chcesz tego? – zapytał.
– Tak – odpowiedziała.
Nachylił się nad nią i pozwolił ustom błądzić po jej ciele, aż niemal straciła
oddech. Kiedy położył się na niej, poczuła, że jego ręce pokrywa gęsia skórka.
Znowu się całowali, tym razem wolniej. Zamknęła oczy. Miała poczucie,
jakby kołysała ją słodka mgła. Jego usta zniknęły z jej warg, a ona nie otwierała
oczu, podniecona niewiadomą, co teraz zrobi. Rozchylił jej nogi, poznawał ją
językiem. Prawie od razu nadszedł jej pierwszy orgazm, po którym w nią
wszedł.
Ocknęła się w środku nocy, obudziła go dotykiem rąk i poczuła, jaki jest
twardy. I znów się zbliżyli. Nie czuła nigdy nic lepszego, zdawało się to nie mieć
końca.
22

FR A N Z

W kolejnych tygodniach prace remontowe w posiadłości stają się tak


intensywne, że ledwo wytrzymuję ten bajzel. Gdzie nie pójdę, wchodzę
w chmurę wiórów albo dusi mnie zapach farby.
Zrobione jest już wszystko, co wymaga mojego zatwierdzenia.
Zatrudniliśmy ludzi do doglądania dworu i porządny personel kuchenny.
Wcześniej nie jadłem nic innego niż żywność z lokalnych upraw, ale teraz taki
projekt wydaje się nie do przeprowadzenia. Zajmę się tym na wiosnę. Zleciliśmy
ochronę agencji. Uzgodniliśmy z Elyssą, kto oprócz niej ma ze mną blisko
współpracować. Są to dwaj młodzi mężczyźni, których angaż zaczyna się tuż
przed pierwszą niedzielą adwentu.
Na końcowym etapie panuje kompletny chaos. Głośny dźwięk wszystkich
maszyn, wiertarek udarowych i przeklętych młotów jest nie do zniesienia.
W końcu zamykam się w domku dla gości; leży nieco na uboczu. Ale nawet to
nie pomaga. Piły stołowe wyją jak wilki. Jakiś fiut jeździ ciężarówką w tę i z
powrotem, aż wibruje podłoga. Jeżeli stąd nie ucieknę, to niedługo zwariuję.
Mimo to staram się skoncentrować na wyszukiwaniu. Do tej pory uzbierałem
sporo informacji o trzech bohaterach mojego dramatu. Sięgnę głębiej w ich
czarne jak smoła dusze, niż mogliby to sobie kiedykolwiek wyobrazić. Ale
czegoś brakuje. Wspólnego mianownika. Eksperyment po zakończeniu rzadko
miewa ciąg dalszy. A tu kluczowe jest, żeby doprowadził do czegoś większego
i trwalszego.
Oczywiście jest coś, co łączy Larsa, Tessę i Ottona – należeli do szwedzkich
elit. Teraz są wykluczeni i odrzuceni, ale gorąco pragną znowu przynależeć do
śmietanki.
Pewne cechy są charakterystyczne dla ludzi u władzy w Szwecji. Protestują
przeciwko opisywaniu ich jako elity i udają, że są „zwyczajnymi” ludźmi –
beznadziejnie zarażeni wirusem Jante, jak wszyscy w tym kraju. Cała trójka
złamała tę zasadę nieprzyzwoitym zachowaniem. Elita ma też swego rodzaju
motto: „być, ale nie rzucać się w oczy”, które ci osobnicy pogwałcili całkowicie.
Nic dziwnego, że muszą teraz stać pod pręgierzem.
Prasa brukowa zawsze walczyła o dostęp do elity, ale kończyło się to
wiecznie niepowodzeniem. Po prostu nie ma opanowanych kodów, którymi
posługuje się absolutnie najwyższa sfera, natomiast ja je mam. Przez wiele lat
byłem kimś wewnątrz. Spotykałem się ze szwedzkimi szychami zarówno
oficjalnie, jak i prywatnie, co zdecydowanie mam zamiar wykorzystać.
Kiedy tak zastanawiam się nad tym wszystkim, dociera do mnie pewna myśl.
Stworzyć elitę panującą nad elitami. Słowa te krążą mi w kółko po głowie, aż
uśmiecham się do siebie.
Rozlega się pukanie do drzwi i Elyssa wchodzi do środka. Wygląda na
porządnie przegonioną: potargane włosy, ciemne kręgi pod oczami przez
niedobór snu i ślady farby na policzku.
– Prawie gotowe! – oznajmia. – Damy radę.
– Nie wątpiłem w to ani sekundy.
– Dziękuję, to miło z twojej strony.
– Wyjadę na te ostatnie dwa dni – mówię.
– Teraz? – W pytaniu brzmi zawód.
– Tak, potrzebuję trochę się zrelaksować, zanim zaczniemy działać. Chcę
pojechać na południe i odpocząć przez kilka dni.
– Chcesz, żebym pojechała z tobą? – pyta z nadzieją.
– Byłoby miło, ale jesteś mi tutaj potrzebna, żeby doprowadzić wszystko do
końca. Jesteś przecież uparta jak terier.
To powoduje, że Elyssa się uśmiecha, i rozumiem, że jest znowu gotowa
stawić czoło chaosowi za drzwiami.

Następnego dnia przeprawiam się promem na stały ląd i kieruję na południe.


Mam w sobie niecierpliwość, której muszę się pozbyć, żeby być gotowym na
rozpoczęcie tej nowej epoki. A raczej jest to żądza. Nad cieśniną unosi się mgła,
ale nad zachodnim wybrzeżem świeci słońce. To jest dobry dzień. Ogólnie
jestem zadowolony ze wszystkiego, co udało nam się osiągnąć we dworze.
Myślę o tym, żeby przywrócić temu miejscu jego prawidłową nazwę: ViaTerra.
Nie była to żadna sekta, jak twierdzili niektórzy. Ani żadne wyznanie. Raczej
droga do przyszłości. Zawsze pragnąłem, żeby ViaTerra była traktowana jako
ruch intelektualny, a nie odłam religijny.
Melduję się w przybrzeżnym hotelu niedługo po południu. To miejsce, do
którego często powracałem. Obszerne apartamenty, dobre jedzenie i zazwyczaj
goście wysokiej klasy. Wydaje mi się, że recepcjonista, młody człowiek
z pryszczami i wycieniowaną grzywką, mnie poznał. Ale nigdy by tego nie
powiedział.
Popołudnie spędzam rekreacyjnie, zaczynając od przebiegnięcia się. Kiedy
tak walczę ze świeżym powiewem, biegnąc pod wiatr, wracają do mnie słowa.
Stworzyć elitę panującą nad elitami. Po saunie w zimnych łaźniach chwilę
pływam w wodzie o temperaturze pięciu stopni. Wracam do hotelu i idę do
sauny parowej, zanurzam się w basenie z morską wodą, spędzam godzinę na
siłowni i biorę długi prysznic. Czuję się znowu prawie jak człowiek, obmyty
z wiórów i kurzu. Potrzeba jeszcze tylko jednej rzeczy, żebym osiągnął
szczytową formę.
Kolacja podawana jest w jadalni, gdzie panuje wyciszona atmosfera. Wystrój
jest rustykalny i niezwykle męski, dobrze się tu czuję. Proszę o miejsce w końcu
sali, w samym rogu. Ktoś już przygląda mi się ciekawie, a nie chcę podejmować
beznadziejnej, płytkiej rozmowy.
Zjadam, siedzę jeszcze przy stole i spojrzeniem omiatam salę, ale
początkowo nie dostrzegam tam nic, co by mnie interesowało.
Zauważam kobietę tylko dlatego, że czuję na sobie jej wzrok. Siedzi przy
stole po przekątnej. Kiedy patrzę na nią, odwraca od razu oczy, co daje mi
możliwość przyjrzenia się jej. Ma około trzydziestu pięciu lat, może do
czterdziestu. Ładnie ubrana w krótką, granatową sukienkę i kozaki na szpilkach.
Prawdopodobnie kobieta sukcesu. Włosy ma upięte w niedbały kok, w ten
charakterystyczny sposób dodający elegancji. Nie nosi żadnych krzykliwych
ozdób i nie ma chyba makijażu, oprócz czerwonej jak krew szminki na ustach.
Trudno ocenić jej ciało, kiedy siedzi, ale sądząc po piersiach, może mieć figurę
klepsydry.
Chociaż ma styl, ogólne wrażenie sprawia jednak nieciekawe. Zduszam
ziewnięcie i właśnie wtedy odwraca się, a nasze spojrzenia się krzyżują. Mam
nadzieję, że mnie nie rozpoznaje, ale z jakiegoś powodu myślę, że jednak tak.
Wygląda na kogoś, kto codziennie czyta wiadomości.
Nie zwlekając, wstaje i podchodzi do mnie. Nie przedstawia się. Nie
przeszkadza mi to, formalności mnie nużą. Od razu wiem, że jest jedną z tych, co
lubią coś więcej niż zwykle. To przez moje doświadczenie. Mój dobry zmysł.
Kładzie starannie wymanikiurowaną dłoń na moim przedramieniu.
– Wyglądasz samotnie.
To chyba najgorszy tekst na podryw, jaki słyszałem.
– Samotność może być błogosławieństwem – odpowiadam.
– Chcesz być sam?
– Nie, niekoniecznie. Ale nie lubię byle jakich bzykanek na jedną noc.
– Czytałam gdzieś, że lubisz zabawy seksualne – mówi i uśmiecha się
wyzywająco.
– Już nie.
– Czyli już bez S&M?
– Nigdy tego nie lubiłem. To głupie. A przemoc fizyczna nie jest najlepszym
sposobem na wywołanie cierpienia. O ile chce się cierpieć.
– Więc co byłoby lepsze?
– Cóż. Oczekiwanie. Ekstremalna fizyczna tęsknota. Ograniczenie wolności
ruchów. Dotyk tak podniecający, że aż bolesny.
Nie jest w stanie zatuszować przebiegających ją dreszczy rozkoszy.
– A jak to się robi?
– Znasz haikuru? – pytam.
– Nie, w sumie nie. Obiło mi się tylko o uszy.
Jasne, że się nie obiło. Jest nas tylko garstka, długotrwałych graczy, którzy
dostąpili tajemnicy. To by nawet nie wyskoczyło w wyszukiwaniach
w Internecie. A ona przecież tylko szuka wrażeń. Natomiast ja jestem
profesjonalistą. Chociaż byłem z daleka od świata, udzielałem się w sieci. A w
dalszym ciągu mam zaufanych przyjaciół, którzy informują mnie na bieżąco.
– To jest trudniejsza gałąź seksu tantrycznego, w której kobieta jest
całkowicie oddana mężczyźnie. Taka sesja może trwać pięć godzin albo dłużej –
mówię.
– A jeślibyśmy robili haik…
– Haikuru. O co chcesz zapytać?
– Czy wtedy sprawiłbyś, żebym cierpiała?
– Bardziej niż mogłabyś kiedykolwiek sobie wyobrazić – mówię, cedząc
słowa.
– A dlaczego sądzisz, że byłabym czymś takim zainteresowana? – pyta.
– Inaczej nie przeciągnęłabyś językiem po górnej wardze pięć razy w trakcie
naszej rozmowy.
– Liczysz?
– Mam oko do szczegółów.
Nagle czuję się niesłychanie znudzony. Jednak wiem, że i tak to zrobię. Od
ostatniego razu minęły dwa lata. Żądze cielesne są tak godne pogardy, ale jak
wszystko, co żyje, rosną z czasem. A teraz, kiedy mam być blisko Julii, lepiej
przygasić nieco ciągoty, żeby sprawy nie wymknęły mi się spod kontroli na
Wyspie Mgieł. Na tę myśl uśmiecham się do siebie.
Kobieta krótko kiwa głową, prawie niezauważalnie. Wzruszam ramionami,
jakbym chciał powiedzieć „jak chcesz, mnie jakoś szczególnie nie zależy”.
Rusza przede mną. Figura klepsydry, zdecydowanie.
Ale kiedy idziemy przez jadalnię, kiedy mijamy pryszczatego recepcjonistę,
który przygląda nam się z zainteresowaniem, i kiedy podążamy korytarzem do
jej pokoju, nie mogę uwolnić się od pragnienia, żeby ten dzień się skończył.
23

JU L I A

Przez całą przeprawę promem przez cieśninę myślała o tym, co zaszło


między nią a Thorem tej nocy. Fragmenty wspomnień – pieszczota, odczucie,
pocałunek – przemykały jej przed oczami i przyprawiały o słodki trzepot
w brzuchu.
To, co teraz czuła, w niczym nie przypominało tego, co przeżyła z Franzem
dwa lata wcześniej. Wtedy atrakcyjność przeżyć była na pograniczu szaleństwa,
biczowana pożądaniem i jej fascynacją tym, co zabronione. Natomiast teraz
czuła się, jakby miała w piersi kłęby waty lub jakby przelatywał przez nią
śnieżnobiały puch. Była upojona szczęściem, które nie prysło z nadejściem
świtu, nie rozwiał go też ostry strumień prysznica na jej ciele tego poranka.
Wspomnienia nocy wysysały barwy z rzeczywistości, górowały nad wszystkim.
„Czyli tak się czuje, gdy się jest zakochanym”, myślała. „Nigdy nie byłam
zakochana w ten sposób. Ale to przecież Thor. Jak to możliwe?”.
W trakcie jej podróży flirtowali SMS-owo. Odpowiadał od razu, chociaż
wiedziała, że miał lekcje. Wiadomości o tym, co mieli zamiar robić przy
następnym spotkaniu, były pełne szczegółów. Julia zastanawiała się rozbawiona,
co by było, gdyby nauczyciele Thora zobaczyli je i zrozumieli, czym zajmuje się
ich przykładny uczeń.
Wszystko zdawało się podporządkowane temu, co wydarzyło się tej nocy,
jak gdyby miała być gdzie indziej, odległa myślami, do ich ponownego
spotkania.
Pisali do siebie aż do zaniknięcia zasięgu. Wtedy przypomniała sobie, że na
Wyspie Mgieł sygnał jest raczej słaby. Zadrżała i wróciła do rzeczywistości, do
czekającego ją zadania.
Wsiadła na prom po południu i kiedy dopłynęła na wyspę, było już ciemno.
Franz jej nie odebrał, zrobiła to Elyssa, dziewczyna, którą poznała w klinice.
– Myślałam, że pracuje pani w tamtym ośrodku. Co pani tu robi?
– Jestem teraz sekretarką Franza – powiedziała z dumą Elyssa.
Miała najwyżej metr sześćdziesiąt wzrostu, ładną twarz i zdecydowane,
energiczne spojrzenie. W porównaniu z nią Julia poczuła się jak olbrzym. Przy
ostatnim mierzeniu miała metr siedemdziesiąt osiem.
Elyssa zaprowadziła Julię do zaparkowanego przy rynku samochodu kombi.
Wyglądał jak nowy, a w środku pachniało skórą.
– Franz powiedział, żebym panią zawiozła prosto do domku dla gości –
powiedziała Elyssa – by mogła pani zostawić rzeczy i wziąć prysznic, jeżeli
będzie pani chciała. I przejdźmy może na ty. Dobrze?
– Tak, jasne.
Po długich rozważaniach Julia zgodziła się na mieszkanie w domku dla
gości. Był na uboczu i mogła się tam czuć pewniej niż w wielkim, pustawym
dworze. W końcu to tylko budynek. To, co się wydarzyło dwa lata temu, było
teraz tylko wspomnieniem.
– Wiesz, czy niedaleko jest ochrona? – zapytała Elyssę.
– Tak, cały czas. Jeden strażnik w wartowni, a drugi patroluje posesję. Ten
drugi ma regularnie zaglądać do domku.
– Widzę, że dużo wiesz.
– To moja praca.
– Aha, a jak się pracuje dla Franza? – zaciekawiła się Julia.
– No cóż, ciężko, ale to najlepsza praca, jaką kiedykolwiek miałam.
– Dlaczego?
– Pozwala mi przejąć odpowiedzialność za mnóstwo spraw.
Nie brzmiało to zupełnie jak szef Franz, którego opisała Julii Sofia. Nazwała
go „fanatykiem mikrozarządzania”. Oraz „chorobliwie kontrolującym”. Było
jeszcze sporo innych epitetów.
– A słyszałam, że jest prawdziwym tyranem – rzekła Julia.
Elyssa roześmiała się głośno, jakby chciała podkreślić, jakie to było
niedorzeczne.
– Nie, ani trochę. Nigdy nie idzie na kompromis w sprawie tego, co chce
osiągnąć, ale to u niego podziwiam.
Kiedy Julia ostatnio tu była, brama do posiadłości stała otworem. Teraz była
zamknięta, a w wartowni obok wjazdu siedział strażnik. Zasalutował lekko
i wcisnął przycisk, dzięki któremu wrota zaczęły się rozjeżdżać. Zawsze
wydawały się Julii nieco straszne, żelazne z ozdobnymi postaciami aniołów,
diabłów i demonów.
Na ciemnym niebie księżyc przeświecał między drzewami. Większość
ogrodu tonęła w cieniu. Mimo to Julia dostrzegła zmiany. Trawnik był równo
przycięty, stosy liści zniknęły. Wybite okno w auli wymieniono. Fasada
głównego budynku była podświetlona reflektorkami i wyglądała na bielusieńką.
Pachniało inaczej, nie zgnilizną, lecz mieszaniną palonego listowia i wilgotnej
zaprawy murarskiej.
– To miejsce przeszło operację plastyczną – powiedziała Elyssa z dumą.
– Widzę – odrzekła Julia – to imponujące.
– Poczekaj, aż zobaczysz dwór i szeregowce.
Samochód podjechał do chatki. Nie zwracała na nią uwagi, kiedy tu była
ostatnio, tak była pochłonięta potworną opowieścią Franza. Ale teraz zobaczyła
ją w całej okazałości – zatopioną w gąszcz leśny z ciepłymi światłami w oknach.
Mała oaza w tej wielkiej posiadłości.
– Drzwi są otwarte – powiedziała Elyssa – ale możesz je zaryglować od
środka. Chcesz, żebym z tobą weszła?
– Nie, dam sobie radę – zapewniła ją Julia. – A ty gdzie śpisz?
– Mamy mieszkania dla personelu na pierwszym piętrze w budynku dworu.
– My?
– Ja i dwóch ludzi, którzy też pracują bezpośrednio pod Franzem. To znaczy,
mamy tam własne pokoje.
– A ci obłąkańcy, którzy mają tu przyjechać, gdzie będą mieszkać? –
podejrzliwie zapytała Julia.
Elyssa uśmiechnęła się lekko.
– Oni mają swoje pokoje w szeregowcach.
Julia polubiła Elyssę. Była ciepła i nieskomplikowana, wcale nie wydawała
się typem odpowiednim na prawą rękę Franza. Ale może o to właśnie chodziło,
neutralizowali się nawzajem.
– No dobrze, to idę do środka – rzekła Julia. – Dziękuję za podwiezienie.
Zatrzymała się na chwilę przed drzwiami, wystarczająco długo, żeby
usłyszeć, jak Elyssa zamyka drzwi samochodu i jak żwir strzela spod kół, kiedy
ruszyły. Gdy zniknęły reflektory auta, zrobiło się jeszcze ciemniej.
Coś wywołało w niej niepewność. Niepokój. Strach. Tę niedorzeczną myśl,
że zobaczy w środku Franza i zostanie rzucona wstecz w czasie o dwa lata.
Drzewa otaczające domek zasłaniały blask księżyca. Od morza wiało
bezlitosnym ziąbem. Słychać było jedynie dźwięk chłoszczących skały fal.
Właśnie w tym momencie zaczęło kropić, a jej kurtką szarpnął powiew wiatru.
Kiedy otworzyła drzwi, poczuła ciepło wychodzące jej naprzeciw jak ulga, jakby
zbliżała się do stałego lądu. Zrobiła parę kroków do środka i w jednej chwili ulga
zmieniła się w zdziwienie, a następnie w coś w rodzaju paniki.
Stała w dużym pokoju i patrzyła na wnętrze. Wszystko wyglądało dokładnie
tak, jak podczas jej ostatniego pobytu. Na stoliku stał wazon z białymi kwiatami
obok butelki wina. Meble – krzesła z wikliny i beżowy zestaw wypoczynkowy –
umieszczono na tym samym miejscu. Przygaszone światło dwóch podłogowych
lamp. W kominku palił się ogień. Wiatrak sufitowy wytwarzał nad jej głową
monotonny szum. Po co w ogóle był włączony? Przecież jest zima. I ten zapach!
To był jego zapach, jego wody po goleniu.
Nagle poczuła się obserwowana i zawołała:
– Halo, jest tu kto?
Bez odpowiedzi.
Jej pamięć wypełniła pokój przyciszonymi głosami Franza i jej własnym
z rozmów tamtego wieczoru, gdy była tutaj dwa lata wcześniej. Widziała ich
przed sobą siedzących przy stole, niczym widz oglądający wszystko z zewnątrz.
A potem przyszła myśl: „On to zainscenizował”.
Poczuła chęć, żeby się odwrócić, pójść z powrotem do bramy i poprosić
ochronę, żeby ją wypuścili. Co ona w ogóle robi na tej zapomnianej przez Boga
wyspie, w tym domu? Ale jakaś odległa siła zdawała się ją przyciągać, zmusiła
do wejścia w głąb pokoju, krok po kroku, aż znalazła się w łazience. Światło
było zapalone. Pachniało lawendowym mydłem, jak poprzednim razem. Na
brzegu dużej wanny leżała niewielka kaczuszka kąpielowa, która kiedyś musiała
należeć do Thora albo Vica.
W lustrze nad umywalką dostrzegła swój wzrok. Źrenice były nienaturalnie
duże.
Rozległ się dźwięk otwieranych drzwi wejściowych, następnie ciężkie kroki,
pod którymi skrzypiały deski podłogi.
W lustrze zobaczyła jego postać, zbliżającą się za jej plecami.
– Przyjechałaś – powiedział. – Nareszcie tu jesteś.
24

FR A N Z

Mam ejdetyczną pamięć, obrazy tak intensywne, że w wysokim stopniu


przypominają przeżyte doznania wzrokowe. Mam umiejętność zapamiętywania
rzeczy, które całkowicie leżą poza granicami ludzkich zmysłów. Dość wcześnie
zrozumiałem, że Thor również posiada ten dar. Potrafił opisywać zdarzenia tak
szczegółowo, że po prostu musi go mieć. Do tej pory mój wyostrzony słuch
i moja niesamowita pamięć były darem i tak jest nadal. Wiem, że to, co
stworzyłem w domku dla gości, jest doskonałym odwzorowaniem tego, jak tam
wyglądało dwa lata temu. Upajam się nieco tą myślą. Stoję przy panoramicznym
oknie mojego gabinetu i widzę, jak samochód powoli przejeżdża przez bramę.
Widzę Julię, jej ledwo dostrzegalną sylwetkę, gdy wysiada od strony pasażera.
Przed drzwiami stoi z wahaniem. To dobrze.
Niedługo tam pójdę, ale chcę dać jej kilka minut na oswojenie się
z atmosferą w środku. Dla zabicia czasu sprawdzam szybko pewien wpis w sieci,
który mnie rozbawił. Napisała go kobieta, którą spotkałem w nadmorskim
hotelu. Okazuje się, że jest szefową jakiejś pretensjonalnej agencji
nieruchomości. Ale należy do internetowego forum, na którym kobiety sukcesu
dzielą się swoimi doświadczeniami seksualnymi. To forum anonimowe, ale
chętnie odwiedzane. Przeglądałem podobne strony w klinice, kiedy mi się bardzo
nudziło. Pewna pani o podobnych zainteresowaniach, znajoma z tamtych
czasów, zauważyła wpis. Zwróciła na niego moją uwagę i dała mi dostęp do
strony.
Kobieta z hotelu napisała zaraz po nocy ze mną. Prosty, a efektowny wpis:
„Wymęczona, ale pełna euforii po nocy ze sławetnym Franzem Oswaldem. Brak
słów. Wszystko, co słyszałyście, to prawda. Oprócz tego o uszkodzeniu
podwozia”.
Nie mam siły czytać wszystkich idiotycznych pytań i komentarzy pod
wpisem, ale jest ich dużo. Nie udzieliłem jej zgody na to, żeby o tym pisała,
a tym bardziej na ujawnienie mojego nazwiska. Ale przecież od początku
wiedziałem, że jest niegrzeczną dziewczynką. A teraz mój blog, na którym
jeszcze nic nie ma, już ma nowych zwolenników. Sprawy się toczą.
Na to czekające mnie spotkanie z Julią ubrałem się porządnie. Koszula
z rozpiętym kołnierzykiem, ten sam niebieski krawat, który miałem na sobie dwa
lata temu. Nietrudno było go znaleźć, w mojej szafie panuje porządek. Wiążę go
w niedbały węzeł, dokładnie tak jak wtedy. Mój wzrok w lustrze ma ten sam
zapał co tamtego wieczoru.
Na zewnątrz panuje zimnica. Wiatr wzbiera na sile, chłodny, zachodni,
podrasowany ostrymi kroplami deszczu. Drzewa się kłaniają, wielka donica
pełna jest zebranych nastroszonych wron. Zabawne, że widzę sylwetkę Julii
przez okno, jak chodzi po podłodze, całkiem nieświadoma tego, że ją obserwuję.
Nagle ciemnieje mój nastrój, zarażony przez ten niepogodny wieczór. Zdarza
się, że moja ohydna rodzinna historia rzuca się na mnie na tym dziedzińcu. Być
może to ze względu na odpowiedzialność, jaką dźwigam na barkach – by
oświecić ten mrok, jaki po sobie pozostawili. Uratowałem to miejsce od upadku,
kiedy pojawiłem się tutaj za młodu. Odbudowałem je, kiedy spaliło się
doszczętnie dziewiętnaście lat temu. A teraz po raz kolejny przywróciłem mu
dawną świetność.
Staram się rozgonić wewnętrzne ciemności, myśląc o tym, co mnie czeka
w ciepło oświetlonej chatce, i to działa. Pierwsze, co czuję po otworzeniu drzwi,
to zapach. Konwalia. Tutaj. W tym domu. Ale to nie jest wspomnienie zapachu,
ślad czegoś, co zniknęło. To jest rzeczywiste. Zapach rzeczywistej kobiety.
Znajduję ją w łazience. Natychmiast powtarzam ten sam pierwszy zwrot,
którego użyłem dwa lata temu, tym samym tonem i tak samo ciepło. Nasze
spojrzenia się krzyżują. Po raz kolejny uderza mnie to, jaka jest młoda. Wciąż
o niewinnym spojrzeniu dziecka, ale z pewną siebie postawą kobiety.
Traci panowanie nad sobą. Z oczu jej bije zagubienie. Ale kiedy się odwraca,
iskrzy się od niej.
– Co to za chore żarty? Czy ty myślisz, że ja jestem głupia?
– Nie, skądże – odpowiadam spokojnie. – Chciałem tylko przypomnieć ci
tamten wieczór. To, jacy byliśmy szczęśliwi.
– Ja pierdzielę, ty jesteś nienormalny! – wypluwa z siebie.
– Może posunąłem się trochę za daleko. Napijemy się wina i porozmawiamy
o tym, co będzie się działo jutro?
– Sam sobie możesz pić to swoje wino. Kiedy ostatnio zaoferowałeś mi
kieliszek, odurzyłeś mnie jakimś narkotykiem.
– To nie był narkotyk, tylko całkiem naturalny preparat – stwierdzam –
a butelka jest nieotwarta. Oczywiście napiję się pierwszy…
– Czy nie mógłbyś chociaż raz się zamknąć?
Naprawdę jest zła. Na pograniczu wściekłości. Czuję się zamroczony jej
złością.
– Jedynym powodem, dla którego reagujesz tak żywiołowo, jest to, że
tutejsze wspomnienia dla ciebie też wiele znaczą – mówię. – Chyba to
rozumiesz?
– Zjeżdżaj stąd! Wynoś się!
Nie mam zamiaru tego robić. Zamiast tego wychodzę i siadam przy stoliku.
Niedługo się uspokoi. Otwieram wino, nalewam trochę do kieliszka i kręcę nim
przez chwilę. To samo wino co wtedy. Ten sam rocznik. Te same kieliszki.
Wychodzi z łazienki, staje na środku pokoju z założonymi na piersiach
rękami i wbija we mnie wzrok.
– Przyjechałam tutaj, żeby zająć się pracą. Twoje flirtowanie mnie rozprasza.
Jeżeli masz zamiar tak robić, to wracam do domu.
– Nie mówisz tego poważnie.
– Nie znasz mnie.
– Usiądź, to ci opowiem, co będzie jutro.
– Wolę postać.
Postanawiam nieco wzniecić jej złość. Słowa o zniknięciu to tylko puste
groźby. Nie wyjedzie stąd dzisiaj. Jutro w sumie też nie. Podchodzi całkowicie
poważnie do tego zlecenia.
– Tamtego wieczoru dwa lata temu – mówię – tak mocno się do mnie
przytuliłaś, że prawie straciłem dech.
– Daj już spokój, było minęło – cedzi przez zęby.
– Rano mnie zapytałaś, dlaczego nie poszedłem na całość. Pamiętasz?
Dlatego, że chciałem, żebyś dalej odczuwała pragnienie.
– Przestań! – krzyczy.
Podnoszę ręce do góry.
– Dobrze, dobrze. Czasami łatwiej się żyje w zaprzeczeniu.
– Powiedz, co masz do powiedzenia i znikaj.
– A więc tak – mówię – moi podopieczni przypłyną porannym promem.
Lancz zjedzą w jadalni, która jest tuż przy szeregowcach. O pierwszej mam
z nimi spotkanie w sali konferencyjnej na trzecim piętrze we dworze. Wtedy
wszystko wyjaśnię. Chciałbym, żebyś przy tym była.
– Czy coś jeszcze? – pyta lodowato.
– Te drzwi można zaryglować od środka. Okna można zabezpieczyć
haczykiem. Jeden strażnik patroluje cały czas posiadłość, a drugi siedzi
w wartowni.
– Dobrze.
– Muszę cię poprosić, żebyś zrezygnowała z korzystania ze swojej komórki.
To jedna z panujących tu reguł. Uczestnicy mojego eksperymentu nie będą mieć
telefonów. Jutro wytłumaczę dlaczego. Ale wstawiłem do twojej sypialni biurko,
żebyś tam mogła korzystać z komputera i pisać.
– Dziękuję. To wszystko?
– Jesteś niesamowicie piękna, kiedy tak się złościsz.
– Co za żałosny banał.
Dopijam wino w kieliszku, powoli, z namysłem, a ona stoi i patrzy.
Milcząca. Ponura. Jest tak cicho, że słychać westchnienia morskich fal
uderzających o skały.
– To jest naprawdę dobre wino – mówię. – Zostawię ci tę butelkę. Śniadanie
podają w jadalni między siódmą a dziesiątą. Mnie tam nie zastaniesz. Moje
śniadanie serwowane jest do pokoju.
– To mnie ani trochę nie dziwi – prycha.
Jeśli dostrzega, jak bardzo się rozkoszuję tą chwilą, to nie pokazuje tego po
sobie.
Wstaję, a wtedy ona wbija we mnie wzrok.
– Thor i ja jesteśmy w związku – mówi.
Nie jest to dla mnie szczególną niespodzianką. Podejrzewałem to już wtedy,
gdy widziałem ich razem w klinice.
– W takim razie on ma szczęście – odpowiadam.
– A mnie nie pogratulujesz?
– Ty potrzebujesz też kogoś, kto jest znacznie bardziej pasjonujący. Ale do
tego już musisz dojść sama.
– Też?
– Tak, żeby zrównoważyć. Możemy się czasami spotykać, ty i ja…
– To się nigdy przenigdy nie wydarzy – ucina.
– To tylko propozycja.
– Masz nierówno pod sufitem – mówi, kręcąc głową.
Szybko podchodzę do niej i nim zdąży się cofnąć, przeciągam po jej
policzku palcem leciutkim jak puch. Natychmiast się wycofuje.
– Pierwsza zimowa zawierucha przybyła na Wyspę Mgieł w formie
przepięknej kobiety – mówię. – Ależ to orzeźwiające. Dobranoc, Julio.
– Daj spokój – mówi i wydyma usta.
Na zewnątrz jest znowu spokojna, ale jej głos przeszywa frustracja. A może
są w nim też ślady pragnienia.
25

JU L I A

Obudziło ją uporczywe stukanie. Okno w sypialni było otwarte i tłukło


o ścianę. W nocy wiatr przybrał na sile. W pokoju wciąż panował mrok, ale
niebo na zewnątrz było już gołębie.
Założyła szlafrok, wsunęła bose stopy w zimowe buciory i wyszła na taras.
Wiatr od razu zaczął smagać jej włosy do tyłu. Przez prześwit między sosnami
widać było kawałek morza. Za skurczonymi drzewami na wrzosowisku i łysymi
głazami wschód słońca barwił kipiel na srebrnoróżowo.
Ziewnęła szeroko, wydychając nieco wciąż utrzymującego się w niej
wczorajszego napięcia. Kiedy Franz przyszedł do chatki, dawne ukryte uczucia
wyszły na powierzchnię. Jego pełne tupetu komentarze i to, jak wszystko
zainscenizował, miały na nią wpływ, nie da się ukryć. Rozpierała ją duma, że się
nie ugięła. Potrafiła być na pozór twarda, kiedy zachodziła taka potrzeba. Ale
wewnątrz wciąż była krucha. Tamtego wieczoru dwa lata temu odczuwała
tryskającą radość. Co prawda to, co przeżyła wczoraj, było jedynie rodzajem
déjà vu. A jednak… Krajobraz przed nią, drzewa i otwarte przestrzenie stopiły
się w jedno i przez krótką chwilę wszystko stało się niewyraźne. Odepchnęła od
siebie rosnące emocje. Rany boskie. To nie może być powtórka z przeszłości.
Musi wziąć się w garść. Stojąc tak i zastanawiając się, podjęła decyzję. Podczas
pobytu tutaj nie pozwoli Franzowi na siebie wpłynąć. Była dziennikarką na
misji. A on już nie miał nad nią żadnej władzy.
Wróciła do sypialni i napisała maila do Thora. Opowiedziała mu
o odnowionym dworze i zakończyła słowami: „To przecież jest twoja scheda.
Jak będziesz stary, zostaniesz miliarderem i zarozumialcem”.
Minęła już dziewiąta, kiedy poszła do jadalni na śniadanie. Pierwsze
nieśmiałe promienie słońca pokrywały wszystko złotem – drzewa, fontannę,
fasadę dworu. Z daleka słyszała ryk i stękanie morza. Wysoko nad nią krążyły
mewy, niczym szybowce. Trawnik rozciągający się w nieskończoność miał
matową pomarańczową barwę od słońca i pokryty był nocnym szronem.
Chłodny wiatr wyziębiał, ale w jadalni, która przypominała przytulną
restaurację, było ciepło. Stoliki ustawiono w aranżacji dla czworga. Na
wypolerowanym parkiecie leżały tu i ówdzie dywaniki z owczej skóry. Duży
kominek stanowił centrum pomieszczenia. Z głośników w ścianach płynęła cicha
muzyka. Na stołach stały miniaturowe lampiony z zapalonymi świeczkami do
podgrzewaczy. Zastanawiała się, jak Franz zdołał tak szybko to wszystko
osiągnąć.
Elyssa, która siedziała przy jednym ze stołów z dwoma facetami, przywołała
Julię do siebie gestem.
– Chodź, zjedz z nami – powiedziała.
Julia usiadła na wolnym krześle.
– Czy należy iść samemu po jedzenie? – spytała.
– Nie, przychodzi ktoś z kuchni i przyjmuje zamówienie – odpowiedziała
Elyssa.
Julia przyglądała się mężczyznom, musieli być pracownikami Franza.
Domyślała się, dlaczego ich wybrał. Obaj mieli w sobie coś z żołnierzy. Krótko
ostrzyżeni. O prostych plecach. Ogoleni na gładko.
– To są Hampus i Filip – powiedziała Elyssa. – Hampus będzie się tu
zajmować wszelką technologią, komputery i tak dalej. Filip będzie… jak by to
nazwać? Pewnego rodzaju poganiaczem.
– Poganiaczem? – zapytała skonsternowana Julia.
– Tak, Filipie, jaki masz tytuł? – zwróciła się do niego Elyssa.
– Asystent – odpowiedział – dodatkowa para oczu i uszu, która pilnuje, żeby
nikt się nie lenił i żeby wszystko, co zlecił Franz, zostało wykonane.
Filip o budowie sztangisty i bardzo niskim głosie wydawał się niezwykle
dumny z opisu jego zadań w pracy.
– Brzmi to przecież jak jakaś baza wojskowa – stwierdziła Julia.
– Ludzie, którzy tu przyjadą, będą przechodzić różne próby – wyjaśniła
Elyssa. – Franz pewnie sam więcej opowie.
Z kuchni wyszła kobieta, spytała Julię, co chce zjeść na śniadanie,
i wymieniła mnóstwo rzeczy do wyboru.
– Wystarczy kawa i jogurt z płatkami – odpowiedziała Julia.
Ponownie przyjrzała się Filipowi. Wyglądał jak typ, który zaciągnął się do
wojska i pojechał walczyć do jakiegoś ogarniętego wojną kraju – taki rodzaj
człowieka, który też jest aktywnym sportowcem i gra zarówno w piłkę nożną,
jak i w hokeja na lodzie. Lecz mimo jego jasnego spojrzenia zdawało się
brakować czegoś człowieczego w jego orzechowych oczach.
Hampus nie był typowym maniakiem komputerowym, ale nie był też tak
sztywny jak Filip. Rysy twarzy miał ostre, cerę bardzo bladą. Oczy lodowato
niebieskie. Włosy tak mocno przystrzyżone, że prześwitywała spod nich skóra
głowy. Miał w sobie nerwową energię. Nie do końca był zrównoważony.
Widok tych dwóch chłopaków przywołał wspomnienie niewielu rozmów
Julii z mamą o jej czasie w sekcie, a głównie słów, których użyła do opisania
członków personelu. Roboty. Klony Oswalda. Posłuszne żołnierzyki.
– No a ty? – zapytała ją wtedy Julia.
– Pewno też miałam nieźle wyprany mózg – odpowiedziała Sofia i się
skrzywiła. Ale do niczego więcej nie chciała się przyznać.
Było coś złowieszczego w tym, jak poważnie siedzący przy stole zdawali się
podchodzić do tego, co miało się tutaj rozegrać. Julia poczuła się jak w bardzo
wyrafinowanej sztuce teatralnej. Naszła ją myśl, że Franz się nimi bawi. Nie
w jakimś szczególnym celu. Po prostu dla własnej przyjemności.
Natychmiast zapragnęła opuścić towarzystwo, zjadła szybko i pozwoliła
rozmowie współbiesiadników przeistoczyć się w wyciszony szum w jej
świadomości.
Dla zabicia czasu przed zebraniem przeszła się nad morze. Za domkiem dla
gości w murze była furtka, od której wiodła ścieżka przez las. Jednak zamiast nią
pójść, chodziła między drzewami, aż las się rozstąpił. Przed nią rozpościerało się
wrzosowisko, które dawno utraciło swój liliowy blask. Pamiętała, jak piękne
było późnym latem. Teraz po równinie hulał wiatr, przynosząc ze sobą słony
smak morza. Dojrzała słodycz zbutwiałej roślinności unosiła się z ziemi. Tuż
przed skałami opadającymi w wodę był punkt widokowy z ławką, ale było zbyt
zimno, by Julia zechciała na niej usiąść.
Jeśli byłaby rozumna, założyłaby rękawiczki i czapkę, ale zdawało się, że
zawsze miała ubrania nieodpowiednie do pogody. Stała więc tylko i przyglądała
się morzu, tupiąc nogami dla zachowania ciepła.
Daleko na wodzie na skalistej wysepce stała biała latarnia morska. Tata jej
opowiadał, że była nieczynna, ale fama niosła, że mimo to czasami buczała.
Niektórzy przesądni mieszkańcy wioski sądzili, że ten dźwięk oznaczał śmierć
kogoś na wyspie.
Wszystko było takie dzikie i piękne, że wcale nie chciała stamtąd iść, ale
w końcu chłód wygrał i skierowała się z powrotem.

Do sali konferencyjnej Julia przybyła ostatnia. Zamierzenie. Nie stanowiła


części tej stukniętej grupy, więc mogła przychodzić i wychodzić, kiedy chciała.
Zdecydowanie nie była też poddaną Franza.
Pierwsze, co ją uderzyło po otwarciu drzwi, to mocny zapach perfum.
Czegoś drogiego i nachalnego. Potem dostrzegła Franza, który siedział w fotelu
kierowniczym przy dużym stole konferencyjnym. Udawał, że nie zauważył jej
wejścia. Usiadła w rogu i wyciągnęła z torebki notes.
Członkowie personelu, których spotkała przy śniadaniu, siedzieli po jednej
stronie stołu plecami do niej. Po drugiej stronie siedziała trójka wybrańców: Lars
Nordin, Tessa Jenini i Otto Paulsen. Julia szybko ich otaksowała.
Tessa, która prawdopodobnie wniosła woń perfum, w rzeczywistości
wyglądała na mniejszą niż na zdjęciach. Była tak mocno opalona, że jej blond
włosy sprawiały wrażenie białych. Julia wyobraziła sobie, że Tessa właśnie
wróciła z jakiejś masakry zwierząt w Kenii. Przypomniała jednak sobie, że przez
dłuższy czas Tessa ukrywała się w swoim domu. Pewnie ma solarium. Zdawała
się niewłaściwie ubrana na tę okazję: ciasna kopertowa sukienka i duże złote
ozdoby. Lars za to był niedbale ubrany w workowatą koszulę, pod którą jednak
nie udało się ukryć oponek na brzuchu. Twarz miał bladą, jakby stale z kroplami
potu na czole i wiercił się niespokojnie na krześle. Ottona Paulsena, neonazistę,
Julia widziała na niezbyt pochlebnych zdjęciach w nienawistnych postach
w Internecie. W rzeczywistości wyglądał lepiej: muskularny, o gęstych blond
włosach. Okrągłe oprawki okularów nadawały mu sztywność. Sprawiał wrażenie
zimnego, w pewnym sensie wyłączonego, jakby znalazł się tu przez przypadek.
Wiedziała, że wszyscy troje mają powyżej czterdziestki. Tessa i Otto
trzymali się nieźle, nie stracili kontroli nad sobą. Natomiast Lars był
beznadziejnie przeorany. Chociaż może to była kwestia czasu, zanim pozostała
dwójka miała stać się równie zniszczona. Dla tych ludzi nie było żadnej różnicy
pomiędzy tym, co prywatne, a co publiczne. Wyśmiewano ich, gdy tylko choćby
spojrzeli w nieodpowiednim kierunku.
Franz wstał i oparł się o stół czubkami palców. Oczy błyszczały mu zapałem
i powagą. Przyglądał się im po kolei, po czym nieoczekiwanie wybuchnął
śmiechem.
– Hej, uszy do góry! – powiedział – mam też dobre wiadomości.
Zostawiliście piekło dużego miasta, nikt nie może was dosięgnąć na Wyspie
Mgieł. Niedługo docenicie tutejszą samotność w dziczy, ciemne niebo pełne
gwiazd i głęboką ciszę.
Wszyscy wpatrywali się w niego, ale nikt nie odpowiedział.
– Witam was zatem w ViaTerra – ciągnął – a dla wyjaśnienia pewnego
nieporozumienia, to wcale nie jest nazwa żadnej sekty. To prawowita nazwa
dworu, oznaczająca drogę ziemi. Jesteście więc w ViaTerra oraz, miejmy
nadzieję, w drodze do lepszego życia.
Siadł z powrotem i oparł się w fotelu.
– Nazwiemy ten eksperyment Requiem i zaraz wyjaśnię dlaczego. Jak
wiecie, requiem to msza za zmarłych, ale również utwór muzyczny, grany
w formie duchowego misterium. Podczas waszego pobytu tutaj pogrzebiecie
swoje stare, bezsensowne, nudne życie. Do tego poprzez jeszcze nieustalony
porządek różnych rytuałów powstaniecie na nowo silniejsi i mocniejsi niż
kiedykolwiek wcześniej.
Tessa gapiła się na Franza, jakby nie mogła uwierzyć własnym uszom. Otto
kręcił głową z niedowierzaniem. Lars spuścił wzrok na swoje dłonie i mamrotał
coś pod nosem.
– Tesso, nie bądź taka zdziwiona – rzekł Franz, wbijając w nią wzrok. –
Niebawem słowo „requiem” będzie na ustach wszystkich, nawet idiotów, którzy
nie rozumieją, co ono oznacza.
Spojrzał przelotnie na Julię i ponownie zwrócił uwagę na siedzącą przed nim
trójkę.
– Nie sądzę, żeby potrzebne były jakieś prezentacje – kontynuował. – Ta,
która właśnie przyszła spóźniona, żeby podkreślić, że nie należy do tej grupy, to
Julia Frisk z pisma MODA. Ona jest jedynym okiem medialnym, jakie będzie
nad nami tu czuwać.
Rzucił jej krótkie, krytyczne spojrzenie, po czym zwrócił się znowu do
reszty.
– Rozmawialiśmy już indywidualnie, a przyjechaliście tutaj z własnej
inicjatywy. Ale zanim zaczniemy eksperyment, chcę ustanowić pewne zasady
w tej grupie.
Zrobił teatralną pauzę i znowu spojrzał na Julię. Hardo nie spuszczała
z niego wzroku i musiała powstrzymać odruch pokazania mu języka.
– Wiem, że wszyscy troje znajdujecie się na dnie głębokiej desperacji –
kontynuował – ale zanim będziecie mogli się stąd wydostać, musicie zrozumieć,
że to wasze własne decyzje i czyny was tam zaprowadziły. Nic z tego, co
zrobiliście, nie musiało zabić waszej kariery. Trzeba tylko szybko to
przechytrzyć. Wystarczy nająć firmę od PR, zdementować każdą przeklętą
plotkę, dokopać się do masy gówna o swoich przeciwnikach i wykorzystać je do
upokorzenia ich publicznie tak głośno, jak to możliwe. Nic z tego nie zrobiliście.
A teraz chowacie się jak przestępcy bez jaj. To tak, jakbyście rozdmuchiwali żar,
który trzeba zdusić.
Przyglądał się im, każdemu z osobna. Tessa próbowała się uśmiechnąć, ale
Franz to zignorował.
– To wasza słabość spowodowała wasz upadek i to nad nią będziemy tutaj
pracować – ciągnął dalej. – Ale ponieważ to wasze decyzje wpakowały was w tę
sytuację, nie możecie mieć zaufania do własnego osądu. Jeżeli ten eksperyment
ma się powieść, musicie dać mi władzę absolutną.
Otto otwierał usta w proteście, lecz Lars go uprzedził.
– Co to oznacza w praktyce? – zapytał.
– Że musicie słuchać mnie we wszystkim – odpowiedział Franz. – Złożyć
swoje życie w moje ręce, że użyję komunału.
– Nie sądzę – rzekł Otto – to przecież zależy od tego, czego będziesz od nas
wymagać. Zapewniałeś, że będziemy tu mieli coś do powiedzenia.
– Tak, do pewnego stopnia – odrzekł Franz – ale najpierw musicie mi zaufać.
– Zmusisz nas, żebyśmy pili zatrutą oranżadę z proszku? – spytała Tessa,
uśmiechając się wyzywająco. Ciemne oczy Franza się zwęziły.
– Ta szminka jest wstrętna – powiedział, lustrując Tessę. – Popatrz na Julię,
jaka naturalna piękność. Też mogłabyś taka być, gdybyś się trochę wysiliła.
Przez chwilę Julia myślała, że Tessa wstanie i wyjdzie. Coś w niej w ten
sposób zadrgało. Potem otworzyła usta, zamknęła je znowu i spuściła wzrok na
szklany blat stołu – zdruzgotana prześwietlającym spojrzeniem Franza. Julia
pomyślała z pogardą, że widocznie większy wpływ na nią miał jego dobry
wygląd niż własne poczucie wartości. Franz uśmiechnął się, a Julii przemknęło
przez myśl, że może upokorzenie Tessy sprawiło mu przyjemność.
– Ale odpowiadając na twoje pytanie, Tesso: nie, nie będziemy tutaj
popełniać zbiorowego samobójstwa – powiedział Franz. – Nie będzie tu też
brutalnej przemocy fizycznej. Poza tym musicie robić wszystko, czego od was
zażądam.
– A ty? – spytał Lars – czy nie osiągnąłeś samego dna? Te artykuły pisane
o tobie nie były szczególnie pochlebne.
– Sam będę robić to wszystko, co każę robić wam – odpowiedział Franz. –
Jednak jeśli podajecie w wątpliwość moją popularność, to możecie szybko
sprawdzić w sieci. Nowo założony przeze mnie blog ma już ponad piętnaście
tysięcy czytelników. To więcej, niż można powiedzieć o tobie, Larsie. Z tego, co
rozumiem, wszystkie twoje strony w sieciach społecznościowych zostały zdjęte
przez hakerów. Czy w ogóle jeszcze jesteś w mediach?
Lars nie odpowiedział.
W sali zapadła cisza. Pod kimś zaskrzypiało krzesło. W kaloryferze stuknęło.
Urwana gałązka nadleciała z wiatrem i uderzyła o panoramiczne okno.
– Jeżeli komuś z tym niewygodnie, to za dwie godziny odpływa prom na ląd
– mówił dalej Franz – ale niestety muszę powiedzieć, że czekające was tam
perspektywy są raczej ponure.
Nadal cisza.
– No dobrze – powiedział Franz. – Teraz zobaczymy, czy w ogóle jesteście
zdolni do postawienia czegoś ponad wasz osobisty interes.
Zwrócił się do siedzącego obok niego Hampusa ze słowami:
– Nakręć to do bloga.
Hampus wyciągnął niewielką kamerę i skierował ją na Franza. Julia
zapomniała wziąć ze sobą swojej, wyjęła więc telefon i włączyła w nim tryb
kamery, na wypadek gdyby zechciała robić zdjęcia tego, co miał teraz zamiar
zrobić.
Franz zdjął z przegubu wyglądający na ekskluzywny zegarek i położył go
przed sobą na stole. Następnie, z oczami wszystkich skierowanymi na siebie,
wyciągnął portfel z kieszeni marynarki. Jedna po drugiej wyjął z niego różne
karty i również poukładał na stole.
– Moja karta platynowa, kilka innych kart kredytowych, prawo jazdy i nieco
starych kart członkowskich do klubów męskiej elity – wyjaśnił, spoglądając na
resztę obecnych. – Na co czekacie? Ściągać biżuterię, karty na stół – powiedział,
bębniąc niecierpliwie palcami po stole.
Temperatura w już chłodnym pomieszczeniu spadła nagle o kolejne kilka
stopni.
– Ale co mamy z tym zrobić? – spytał Otto.
– Zaraz wyjaśnię. One i tak są tylko pyłkiem świata, bez którego równie
dobrze dacie sobie radę.
– Absolutnie nie prawo jazdy – powiedział Lars i szeroko otworzył wyblakłe
niebieskie oczy.
– Nie chcę ci sprawiać zawodu, ale nie będziemy jeździć na żadne
romantyczne wycieczki samochodem po wyspie – odrzekł Franz – i nie
zapominajmy o telefonach – dodał i położył swój na stole.
I nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, stało się.
Wszyscy troje jakby się jednocześnie ocknęli. Ściągali zegarki, wyciągali
portfele i układali w rządkach swoje karty.
– Ten naszyjnik też – powiedział Franz do Tessy. – I tak ci nie pasuje.
Julia omal nie zapomniała zrobić zdjęć. Siedziała tylko z rozdziawionymi
ustami.
26

FR A N Z

Czasami rozwiązania problemów są oczywiste, tylko ci z głęboko


zakorzenionym poczuciem własnego interesu pozostają na nie ślepi. Ludzie,
którzy upadli tak nisko jak to możliwe, zawsze kurczowo trzymają się błahostek.
Prawie słyszę myśli krążące po głowach osób siedzących przede mną. Tessa
na pewno miała zamiar zamówić dziś w Internecie trochę nowych ubrań. Lars
zastanawia się, jak ma zdobyć alkohol bez swojej karty. A Otto, kapitalista całą
duszą i sercem, z miejsca przystawił mi pieczątkę komunisty. Nie osiedli jeszcze.
Jeszcze nie. Ale zrobią to podczas wieczornego przedstawienia. Znów czuję się
jak zwykle. Żadnych niewygodnych emocji. Czerpię moc z przeogromnej siły,
która jest we mnie. Dzisiaj jestem niezwyciężony. Zaczynam rozumieć, że moja
słabość powstaje przy braku wyzwań.
– Co zrobisz z tym wszystkim? – pyta Lars, pokazując na stos kart,
zegarków i telefonów.
– My, Larsie – odpowiadam. – Musisz zacząć myśleć o nas jak o zwartej
grupie. Będziemy mieć dziś wieczorem ceremonię, nasze własne małe requiem,
na którym pozbędziemy się wszystkiego materialnego – mówię poważnie. – To
wszystko znajdzie się w morzu.
Otto patrzy na mnie nienawistnie.
– Możemy przecież po prostu wyrobić nowe karty – mówi.
– To dość trudne bez telefonu i Internetu – odpieram.
– Może już to sam zrobiłeś – rzuca i uśmiecha się jadowicie.
– Chciałbym. Ale jedzenia mamy tyle, że wystarczy nam na tydzień.
– Po powrocie do domu i tak wyrobimy nowe karty.
– Tak, oczywiście – mówię zmęczony – o ile wyjdziecie z tego żywi.
– Ty pieprzony sadysto – mówi siedzący przede mną pieprzony sadysta.
Tak naprawdę nie powinno ich to dziwić. To, że w ogóle zgodzili się ze mną
spotkać, było ich pierwszą pomyłką. Spojrzałem im prosto w oczy
i powiedziałem prawdę: cierpienie nie ma dna. Powinni to byli już wtedy
zrozumieć. Teraz jest za późno.
Julia wygląda tak, jakby nie mogła uwierzyć własnym oczom. Rzuca mi
pełne krytyki spojrzenie i rozkłada ręce w pytającym geście. Uśmiecham się do
niej. Nie odwzajemnia uśmiechu.
– Co to za ceremonia? – pyta Tessa, która siedziała cicho od momentu, gdy
ją obraziłem. To nie tak, że z Tessą jest coś mocno nie w porządku. Ona ma
jedynie wyjątkowo dużą potrzebę akceptacji. To strzelanie do zwierząt robi tylko
po to, żeby zaimponować swojemu ojcu, który jest prawdziwą szowinistyczną
świnią.
– Są podania ludowe, pradawne opowieści o tym, że morze potrafi zmyć
grzechy – mówię.
– Nie będziemy chyba się kąpać? – odpowiada ze śmiechem. Ale kiedy
widzi, że jestem śmiertelnie poważny, śmiech zamiera jej w gardle.
– Pójdziemy procesją z dworu do morza – tłumaczę – a tam jest skała, która
nadaje się do skakania. Wysokość upadku to około ośmiu metrów. Najpierw
wrzucimy cały ten szajs. Potem my skoczymy. To będzie zakończenie naszego
starego, powierzchownego życia i początek czegoś całkiem nowego.
– Żartujesz, prawda? – mówi Tessa i śmieje się krótko i nerwowo.
Pozostali dwaj mają jakąś dezorientację we wzroku.
– Ani trochę. Wszystko zostanie sfilmowane. Kiedy wrzucimy to do sieci,
pół Szwecji będzie o nas mówić.
Lars rzuca mi spojrzenie pełne popłochu.
– Ja się na to nie zgadzam – mówi – to śmiertelnie niebezpieczne. Woda nie
może mieć więcej niż pięć stopni.
– Cztery. Sprawdzałem rano – odpowiadam.
– Wieje jak diabli – protestuje.
– Wiatr zelżeje do wieczora.
– To całkiem chore – próbuje.
– Jeżeli będziesz dalej pyskował, to obawiam się, że będę musiał odesłać cię
do domu, Larsie.
– Dla mnie to jest ukryta groźba.
– Nie, Larsie, to jest obietnica – mówię powoli i spokojnie. – Oczywiście
istnieją inne możliwości. Na przykład ptak Feniks, który spłonął na stosie
i powstał z popiołów, jest symbolem transformacji. Ale nie sądzę, żebyśmy
musieli tak daleko sięgać. Morze wystarczy.
W sali robi się tak cicho, że słychać jedynie lekko świszczący oddech Larsa.
Zastanawiam się, czy jest aż tak ciężki, że będziemy musieli holować go jak
wieloryba na linach, gdyby w morzu wpadł w panikę. Te dodatkowe kilogramy
nie ułatwiają sprawy.
– Wygląda na to, że trochę się opuściłeś w treningach, Larsie – mówię – ale
nie martw się. Pomożemy ci. Jesteśmy przecież drużyną. I mam też dobre
wiadomości. Filip jest wyszkolonym ratownikiem.
Widzę, jak Lars zapada się w sobie. Widok wyrazu twarzy u pozostałych jest
bezcenny. Czuję się znowu żywy. Nic mi nie stoi na przeszkodzie.
– To absurdalne – oponuje Otto – przecież to tylko medialna szopka.
– Zgadza się – odpowiadam – medialna szopka takiego kalibru, jaki jest
potrzebny do rozpoczęcia tego eksperymentu. Requiem dla naszych
zagubionych, grzesznych dusz.
Ponownie zapada cisza.
Rzucam okiem na Julię, która w odróżnieniu od reszty nie wydaje się
przyswajać mojej przemowy. Spogląda na mnie ukradkiem z miną „mnie nie
zaimponujesz”.
Przelotnie myślę, jak sprawy mogły się rozwinąć między nami wczoraj,
i czuję rosnące napięcie w pachwinach. Odpowiadam na jej minę puszczeniem
oka. Cudowna Julia. Gdyby nie ona, już straciłbym cierpliwość do tych
nudziarzy.
Elyssa obchodzi stół wokoło i zbiera rzeczy. Wkłada je do torebek
z materiału, które oznaczyła O, T i L. Elyssa jest jedną z najlepiej
zorganizowanych osób, jakie znam. Rekwiruje ich majątek tak zgrabnie, że
ledwo to dostrzegają. Nie dostaną tych torebek aż do momentu ceremonii na
skale.
Wyglądam przez okno. Chmury ciężkie śniegiem. Przypłynęły od morza
i zebrały się gromadą nad wyspą. Modlę się w duchu, żeby przybrały na wadze
i zatopiły nas dziś wieczorem w pięknych lodowych kryształkach. Śnieg to
uroczy element mszy żałobnej.
Ciszę przerywa Tessa.
– To jest całkiem pojebane, ale Franz ma rację. Nie możemy tylko siedzieć
i marudzić i myśleć, że ludzie nagle zmienią o nas zdanie. Musimy zrobić coś
drastycznego. Zabić nasze stare ja. Tak, jasne, brzmi to grubo, ale to jedyna
droga.
Zaczynam lubić Tessę.
Otto patrzy na mnie i pod pokładami nieufności zaczynam dostrzegać
przebłysk zainteresowania, a może ulgi.
Spadać swobodnie. Zrobić coś totalnie niespodziewanego. Do tego
publicznie. Odważyć się. Okazać dzielność.
Wiem lepiej niż większość, czego potrzeba zdesperowanym ludziom.
Uśmiecham się do niego porozumiewawczo, doskonale świadomy tego, jak
ważne oprócz mojego prestiżu jest to, żebym okazał się również ludzki. Mam
teraz Tessę i Ottona po swojej stronie. Lars ugnie się z rozpędu.
Widzę, że Elyssa stoi obok Julii i coś jej szepce do ucha. Pod ręką trzyma
coś dużego.
A teraz najlepsze.
– Oj, przepraszam, prawie zapomniałem o jednym – mówię. – Płaszcze.
27

JU L I A

Przyglądając się, jak Franz perorował przed Tessą, Larsem i Ottonem, Julia
miała mieszane uczucia. Widziała, jak patrzyli na Franza z powstrzymywaną
niechęcią – tą samą niechęcią, która prawdopodobnie ich do niego przyciągała.
Czegoś w nich dotknął, potrzeby tyrana, który przejmie kontrolę nad ich
beznadziejnym, chaotycznym życiem. Nareszcie zmiana.
Zdumiało ją to, jak łatwo mu się poddali, po czym zdumienie przeszło
w głęboką pogardę. Odrobiła lekcję. Wiedziała, że to są osobnicy, których nie
obchodziło, po kim deptali albo czyje życie niszczyli. A teraz siedzieli tu,
starając się trzymać mocno swoich markowych zegarków, bankowych kart
i telefonów komórkowych, jakby ich utrata miała pozbawić życie sensu. Poczuła
nagle, że robi się jej od nich niedobrze. Od ich ograniczonego egocentryzmu.
W końcu poczuła – a naprawdę nie chciała dopuścić do siebie tego uczucia –
do Franza coś, co przypominało podziw. Nigdy wcześniej nie widziała go
w fotelu szefa, tego, jak kierował grupą. Mówił spokojnie, z naciskiem i cały
czas utrzymywał kontakt wzrokowy. Nawet nie mrugnął, gdy ktoś podważał jego
słowa. Każdy wyraz nasycony był naturalną, cichą uprzejmością. W trakcie
rozmowy jego obecność wypełniała pomieszczenie coraz bardziej, aż w końcu
sala stała się nim pełna. Słowo „charyzmatyczny” nagle nabrało nowego
znaczenia – nie tylko w sensie emanowania osobowością, ale jako doskonałe
połączenie pokory, siły i przyciągania.
Nie było jej żal tych indywiduów. Mieli skoczyć ze skały, to chyba nic
takiego? Sama kąpała się nieraz zimą w Orust. Nie było to niczym strasznym.
Ale pamiętała opowieści Sofii o tym, jakie te skoki ze skały były poniżające.
Benjamin raz skoczył podczas sztormu i o mały włos nie zginął. Takie rzeczy
robił Franz, kiedy prowadził swoją sektę. Techniki dominacji. Wystawianie na
próbę. Wymierzanie kary. Poczuła, że historia się powtarza, a ona wbrew sobie
została wciągnięta w bieg zdarzeń.
Franz rzucił jej spojrzenie. Było pełne triumfu. Wykrzywiła usta, a wtedy
mrugnął do niej.
Elyssa wyszła z sali. Kiedy po powrocie przechodziła obok Julii, ta złapała ją
za rękę. Elyssa nachyliła się do niej.
– Czy na wyspie jest służba ratownicza? – szepnęła Julia.
– Tak, jest tu dwóch ratowników i prowincjonalna przychodnia, ale Filip też
jest wyszkolonym ratownikiem, więc nie ma się o co martwić – odszepnęła
Elyssa.
Pod pachą trzymała naręcze czarnej odzieży.
– Oj, przepraszam, prawie zapomniałem o jednym – powiedział Franz. –
Płaszcze.
Elyssa podeszła do niego i stanęła obok. Przewiesiła ubrania przez krzesło,
ale jedno podniosła do góry. Był to czarny płaszcz z kapturem.
– Przez wrzosowisko będziemy iść z podniesionymi kapturami – rzekł Franz.
– Kiedy dojdziemy do skalnego bloku, wtedy je opuścimy. Kamera zrobi na nas
zbliżenie i każdy po kolei wrzuci swoje rzeczy do morza. Potem ściągniemy
płaszcze i skoczymy sami.
Otto zaśmiał się nerwowo.
– Mogę cię zapewnić, Ottonie, że to nie jest wcale żart – zauważył Franz.
– Moim zdaniem są całkiem fajne – powiedziała Tessa. – Czy są
z prawdziwego aksamitu?
Franz kiwnął głową.
– Moja prababka miała na sobie taki płaszcz, gdy na początku dwudziestego
wieku popełniła samobójstwo. Rzuciła się ze skały podczas rozszalałego
sztormu. Nieszczęśliwa miłość.
– Czy ty całkiem zwariowałeś?! – krzyknął Lars – miałbym mieć na sobie…
o to to?
– Zamówiłem też jeden w rozmiarze XL specjalnie dla ciebie – odparł Franz.
Po czym rozłożył ręce gestem informującym, że z jego punktu widzenia
zebranie dobiegło końca.
– Zobaczymy się w jadalni o wpół do piątej, kiedy już będzie ciemno. Ci,
którzy nie chcą tego robić, oczywiście nie muszą przychodzić. Ale w takim
wypadku to koniec waszej przygody. Weźcie sobie przedtem jedzenie, nie
wiadomo, kiedy się skończy.
Wstał i opuścił salę konferencyjną ze swoim personelem w orszaku.
Najpierw zapadła całkowita cisza. Potem między trójką przy stole rozgorzała
żywa dyskusja. Julia nie miała siły ich słuchać i też wyszła z sali.
Zastanawiała się, kto przyjdzie o wpół do piątej – czy rzeczywiście to zrobią.
Żołądek podchodził jej do gardła. Bez względu na to, jak miało się to skończyć,
znudzenie ostatnich lat zniknęło jak ręką odjął. Pamiętała, że Susanna
powiedziała, iż muszą informować o wszystkim jako pierwsi, zanim Franz
będzie nadawał swoje filmiki. Szybko poszła do domku i zalogowała się
w komputerze. Napisała podsumowanie tego, co dotychczas się działo, ale nie
zdradziła planów Franza na wieczór. Zamiast tego nadmieniła, że grupa ma
zostać poddana próbie, a jakiej – o tym miał być już następny artykuł. Zrobiła
wcześniej zdjęcie posiadłości, które teraz załączyła wraz z jednym ze zdjęć
Franza i trójki przy stole konferencyjnym.
Zauważyła, że dostała od Thora odpowiedź na swojego maila. Ton listu był
wyjątkowo przygaszony. Thor pisał, że mu jej brakuje, że się niepokoi i że ma
nadzieję, iż nie powtórzy się to, co miało miejsce dwa lata wcześniej.
Melancholijny wydźwięk maila wywarł na nią fizyczny wpływ, poczuła ciężar
w piersi. Napisała mu w odpowiedzi, że jego zaniepokojenie jest całkiem
bezpodstawne.
Przez okno widziała delikatne, bursztynowe światło zachodzącego słońca.
Długo tak siedziała, patrząc, aż cienie drzew przejęły władzę nad posesją,
a niebo pociemniało.
Było dokładnie wpół do piątej, gdy udała się do jadalni. Nad jej głową
gwiazdy ukazywały się między przepływającymi obłokami. Powietrze było
zimne i kłębiło się przy wydechu. Malutkie śnieżynki opadały, lądując na kurtce.
Kiedy weszła do jadalni, nie dostrzegła ani Franza, ani jego pracowników,
ale Tessa, Lars i Otto byli na miejscu. Wszyscy ubrani zadziwiająco lekko jak na
tę porę roku, obcisłe spodnie i bluzy z długim rękawem. Zrozumiała dlaczego.
W wodzie ubrania ciągną człowieka w dół.
Niemal wyczuwała unoszącą się w pomieszczeniu niepewność, fale niechęci
i strachu bijące w ściany. Ale przyszli. Oznaczało to, że podjęli decyzję. Tak
naprawdę nie było nic, co wiązałoby tych troje, a jednak miało się wrażenie, że
zawarli pakt. Tessa podniosła głowę i przyglądała się Julii z ciekawością. Otto
gapił się przed siebie naburmuszony. Lars wpatrywał się w swoje stopy. I Julia
natychmiast pojęła. Ustaliła się między nimi równowaga sił. Tessa była
przywódczynią. Otto był kotwicą. A Lars słabym ogniwem.
– O czym będziesz pisać, Julio? – zapytała Tessa.
– Co robicie. Jak się zachowujecie. O oznakach żalu i wyrzutach sumienia.
Albo ich braku – odpowiedziała z zapałem.
Tessa nie zdążyła jej odpowiedzieć. Otworzyły się drzwi i do środka wszedł
Franz wraz z Elyssą i Hampusem z kamerą przewieszoną na szyi. Ależ Franz był
opanowany. Julia szukała w jego twarzy jakichś śladów tego chłopczyka, którego
jej opisał. Nieboraka, który siedział zamknięty w piwnicy. Nie dostrzegała
żadnych. Nosił swój ból schowany głęboko z dużą godnością. Julia nie miała
ochoty słuchać tej grupki, kiedy się sprzeczali, ani patrzeć, jak zakładają
płaszcze. Postanowiła pójść na wrzosowisko i tam na nich poczekać.
Teraz rozśnieżyło się na dobre, duże płatki śniegu czepiały się włosów i rzęs.
Opadając na ziemię, białe śnieżynki rozjaśniały wszystko, dzięki nim łatwiej
było widzieć w mroku. Tak długo nie pojawiała się reszta, że Julia zaczęła
marznąć. Dokładnie w chwili, gdy zaczęła podejrzewać, że może zrezygnowali,
usłyszała dźwięk łamanych gałązek i wszyscy się pojawili.
Idący przodem Franz przypominał w płaszczu kata. W dłoniach niósł
płonącą pochodnię. Oczekiwała, że widok ich kroczących jeden za drugim
będzie komiczny. Nie był. Był straszliwy. Osłabione gałązki wrzosu pękały pod
ich stopami. Wyglądali, jakby nie mieli masy, jakby płynęli nad ziemią, a ich
blade twarze błyszczały się jak macica perłowa. Nastrój, który panował, był
przeraźliwie ponury. Wokół nich tworzyła się biała powłoka śniegu, płynąca,
czarująca. A dalej, gdzie ostre kontury skał sterczały ku niebu, krajobraz się
otwierał i rozciągało się morze. Światła stałego lądu majaczyły po drugiej stronie
cieśniny.
Gęsto padający śnieg zdawał się absorbować niemal wszelkie odgłosy.
Słychać było jedynie smutne tupanie butów.
Dopiero gdy wyszli już daleko na wrzosowisko, usłyszała muzykę.
Wydawała się dochodzić ze skał. Apokaliptyczne głosy chóru mieszały się
z najsmutniejszą melodią, jaką kiedykolwiek słyszała. Z początku myślała, że
skały odbijają dźwięk nawoływania mew, ale nie, to była muzyka. I była
naprawdę przygnębiająca.
Hampus zdążył wyjść na czoło i filmował procesję od przodu. Pospieszyła
do niego i zaczęła również filmować. Tak doszli do skały wiszącej nad morzem
jak trampolina, gdzie miało się odbyć przedstawienie.
Franz zdjął z głowy kaptur. Padający śnieg jak puder obsypał jego
kruczoczarne włosy. Muzyka przybrała na sile, podniosła się ku niebu
i wypłynęła na morze. Chmury dziwnie lśniły niezwyczajnie fioletowym
światłem. Słodki zapach spalenizny unosił się od pochodni, którą Franz wręczył
Elyssie. Wszyscy stanęli bez ruchu, mimo to przyroda wydawała się wibrować
ich nerwowością.
Julia i Hampus stali tak blisko, że przez chwilę ich ręce się zetknęły. Dotyk
innego, całkiem zwyczajnego człowieka działał kojąco. W górze nieba rozwiało
chmury i oświetlał ich blady księżyc. Blask śniegu przybrał na sile, mieniło się
wszystko – wrzosowisko, skały, czarne płaszcze.
Elyssa stanęła na płycie skalnej tuż obok Franza. Ten z kieszeni płaszcza
wyjął torebkę ze swoim dobytkiem, wysypał go na dłoń i przez chwilę ważył,
wystarczająco długo, by Hampus mógł to uchwycić. Następnie jednym długim
ruchem wyrzucił wszystko daleko od skały. Przedmioty błysły w niecodziennym
świetle, po czym zjednoczyły się ze śniegiem i zniknęły w czarnej wodzie.
Franz kiwnął reszcie głową, by powtórzyli tę samą procedurę. Twarz Larsa
napinał ponury mars. Tessa uśmiechała się sztucznie. Otto z irytacją kręcił
głową, ale mimo wszystko wyrzucił swoje kosztowności. Julia zauważyła, że
przestała marznąć. Podnoszące się od morza ciepłe powietrze głaskało miękko
jej twarz.
– Chcę tylko powiedzieć jedno, zanim skoczymy – rzekł Franz. Jego słowa
na zimnie przemieniły się w upiorną białą parę. – Wierzcie mi, robiłem to więcej
razy, niż chciałbym pamiętać. Mała rada na koniec: odbijcie się mocniej, niż
wam się wydaje, że należy. Wszystko pójdzie dobrze, jeśli wylądujecie
w wodzie. Bezpośrednio pod skałą nie ma żadnych kamieni. Ale uważajcie, żeby
nie znaleźć się zbyt blisko skał przy brzegu.
Zwrócił się do Ottona ze słowami:
– Nie masz chyba zamiaru pozwalać kobiecie skakać pierwszej?
Była to odpowiednia zachęta, by ruszyć Ottona, dla którego tak bardzo
ważne były męskość i siła. Zrzucił płaszcz i podszedł do krawędzi skały.
Julia zrobiła parę kroków do przodu, spojrzała w dół i poczuła wywołujący
zawrót głowy atak lęku wysokości. Spadek wyglądał na o wiele większy niż
osiem metrów. Dostrzegła kogoś w dole i zobaczyła, że to Filip ubrany w strój
płetwonurka. Otto stał na samym koniuszku. Śnieżyca zelżała. Pojedyncze duże
płatki opadały powoli i spokojnie. Muzyka też ucichła, ale przygnębienie nie
przeminęło.
Właśnie wtedy Julia zrozumiała, że naprawdę ktoś może tej nocy zginąć. I że
Franz o tym wie. Woda była zimna. Człowiek o słabym sercu mógł doznać
zatrzymania akcji serca lub umrzeć od skurczu naczyń krwionośnych. A wtedy
nic, co Filip mógł zrobić, nie uratowałoby nieszczęśnika. Poza tym, czy ta
muzyka nie brzmiała jak coś, co się grywa na pogrzebach, czy też podczas
czuwania przy zwłokach? Myśl o tym wypełniła ją takim przerażeniem, że łzy
napłynęły jej do oczu. Jej spojrzenie padło na Larsa, który skurczył się w sobie
i wydawał się mały i bardzo nieszczęśliwy.
Otto ściągnął solidne buty, zawahał się przez sekundę, a potem skoczył
z rękami wzdłuż boków. Uderzył w wodę z głośnym pluskiem i rozległ się
krzyk, odbity przez skały echem. Julia przerwała filmowanie i wyjrzała nad
przepaścią. Otto machał rękami, pokrzykując, ale udało mu się dopłynąć do skał
przy brzegu. Od razu zjawił się tam Filip, pomógł mu wyjść na ląd i owinął go
dużym kocem.
Hampus wciąż nagrywał. Podszedł do niej tak blisko, że aż nadepnął jej na
stopę. Przerwał na chwilę filmowanie i szepnął:
– Ważne, żeby ten manewr uchwycić na filmie. W sensie, żeby nas nie
pozwali.
Przyszła kolej Larsa na skok, ale nie ruszył się o włos.
– Dawaj – powiedział zimno Franz.
– Nie dam chyba… Nie mogę… – szczęknął Lars.
– A ja myślałem, że obiecałeś poprawę milionowi telewidzów – rzekł Franz.
Tessa podeszła na przód.
– Skoczę pierwsza – powiedziała – a potem możecie go zepchnąć, o ile się
nie ruszy.
Zbliżyła się do krawędzi, zamknęła na jakiś czas oczy, jakby chciała się
pozbierać, i skoczyła. Wylądowała zgrabniej niż Otto, zniknęła pod
powierzchnią i wypłynęła, sapiąc i parskając. Bezgłośnie dopłynęła szybko do
brzegu.
Elyssa zwróciła się do Franza.
– Mam popchnąć Larsa? – zapytała.
To wystarczyło, by Lars zdjął płaszcz i zrobił kilka kroków w stronę
koniuszka skały. W odróżnieniu od pozostałych jego ubrania wydawały się za
duże. Rękawy bluzy były tak długie, że nie widać było jego dłoni. Nagle
zachwiał się, zamachał rękami i poleciał do przodu. Jego ciało przeważyło nad
skalnym rantem. „O nie!” pomyślała Julia i właśnie wtedy stało się to, czego się
obawiała. Lars wylądował na brzuchu z wielkim pluskiem. Potem zniknął pod
powierzchnią wody. Na długo.
– No co, do diabła? – rzucił w końcu Franz.
– Zrób coś! – krzyknęła Julia.
Kręciło jej się w głowie, była na granicy omdlenia i poczuła nieracjonalny
odruch, żeby skoczyć do wody i ratować Larsa.
– Wypłynie – powiedział Franz.
Był niezwykle opanowany jak na powagę sytuacji.
Wpatrywali się w morze. Nic się nie działo. Ani śladu Larsa.
Aż Julia dostrzegła coś czarnego, co unosiło się na falach i znikało pod
powierzchnią. Parę chwil później z wody wynurzyły się dwie głowy. Filip
trzymał Larsa ramieniem za szyję i holował go za sobą w stronę brzegu. Lars
krzyczał: „Daj mi umrzeć! Chcę tylko umrzeć!” raz po raz.
Filip wyciągnął go na brzeg i położył na boku. Teraz słychać było jedynie
odgłos gwałtownych wymiotów. Tessa i Otto, wciąż stojący na dole, przykucnęli
nad Larsem.
– Wszystko pod kontrolą? – zakrzyknął Franz.
– Tak, mam go – odkrzyknął Filip.
– On musi jechać do lekarza – powiedziała Julia. W klatce piersiowej czuła
ucisk prawie nie do zniesienia.
– Być może – Franz wzruszył ramionami – ale teraz kolej na mnie.
W jego oczach zobaczyła pogardę dla Larsa i jeszcze coś innego,
groźniejszego.
Franz zerwał z siebie płaszcz i podał go Elyssie. Pod spodem ubrany był
całkiem na czarno, w dżinsy i ciasny golf.
W kilku szybkich krokach znalazł się przy krawędzi.
Odbił się stopami i zanurkował.
Był to perfekcyjny skok na główkę, jak u sportowca.
Przeciął taflę wody z doskonałą precyzją.
Po raz pierwszy Julia pomyślała, że go nienawidzi.
28

FR A N Z

Jednym z moich największych błędów jako przywódcy ViaTerra było to, że


nie pozwalałem pracownikom pozbierać się po mozole. Bez okresów
odpoczynku i odrobiny pochwał zaharowują się ci, którzy pracują najciężej.
Nazajutrz po skokach ze skały obwieszczam, że zrobimy sobie parę dni
wolnego. Ulga na twarzach wszystkich jest nie do opisania, a szczególnie u
Larsa. Te pełne skargi nawoływania po tym, jak wpadł z pluskiem do wody, nie
niepokoją mnie ani trochę. Wcale nie chciał umrzeć. Chciał tylko, żebyśmy go
żałowali.
Chociaż nie lubię dekoracji świątecznych, zlecam pracownikom
gospodarczym przyozdobienie posiadłości. Wieszają świąteczne oświetlenie na
największym świerku posesji, rozmieszczają na trawniku zewnętrzne świece,
dekorują krzewy sznurami lampek. Do świetlicy wstawiają choinkę, a w
kominku stale pali się ogień. Pierwszego wieczoru jem kolację ze swoją trójką
i przez kilka godzin rozmawiamy o tym i tamtym. Nadal mają zdrowe rumieńce
po lodowatej kąpieli. Poczucie wspólnoty między nami się wzmacnia.
Ta przerwa daje mi możliwość przeczytania tego, co o nas piszą. Nadając na
vlogu, zamieściłem nagranie przedstawienia przy skale wraz z wprowadzającym
komentarzem, w którym wyjaśniłem cel eksperymentu i nazwę Requiem.
Dokładnie tak jak miałem nadzieję, w mediach społecznościowych ukazuje
się mnóstwo komentarzy i pojawiamy się wszędzie w strumieniu informacji.
Tytuły są dość interesujące: „Wariaci na Wyspie Mgieł” czy „Makabryczny
obrządek kultu na samotnej wyspie”. Niektórzy idą dalej religijnym tropem:
„Marsz śmierci nad marszami” oraz „Requiem dla koszmaru”.
Sporo komentarzy jest złośliwych, głównie pod adresem Larsa. Ktoś pisze:
„Nie rozumiem, dlaczego uratowali tego hipopotama”. Ale niektóre wpisy są
zaskakująco pozytywne: „Imponujące, że świnka Lasse skoczyła. Nie myślałem,
że go na to stać”. Tessa też zbiera pogardliwe komentarze. „Powinni byli strzelić
jej w głowę, podnieść ją za nogi i wrzucić do wody”. Co ciekawe, nie ma dużo
komentarzy na temat Ottona. Być może istnieje jakaś hierarchia
znienawidzonych postaci. Wszak wszyscy nienawidzą gwałciciela, nawet sami
gwałciciele. Nikt też nie znosi znęcania się nad zwierzętami. Ale tolerancja
wydaje się większa wobec nazistów.
Bardziej żartobliwy jest wpis na niedawno otwartej stronie, na której ludzie
wybierają z trzech rzeczy swoją ulubioną. Idą tutaj zakłady o to, kto pierwszy się
złamie. Biedny Lars nie ma wielu zwolenników. Ale Tessa zdecydowanie
prowadzi, kibicują jej jakieś feministki, które widocznie nie są zwierzolubne.
Piszą między innymi, że jest „silna i odważna, stająca naprzeciw tych
obrzydliwych męskich szowinistów”.
Pokazuję wybrane wpisy Tessie, Ottonowi i Larsowi i wyjaśniam, że od
bycia ogólnie znienawidzonymi przeszli teraz do etapu zdobycia sobie grona
zwolenników.
Artykuł napisany przez Julię jest mocno krytyczny. Oskarża mnie
o narażenie innych na „ekstremalne niebezpieczeństwo” i prześmiewczo opisuje
to, co nazywa moim „egocentrycznym show”, czyli mój skok ze skały. Nie
porusza mnie to. Jej artykuł wywołuje tylko więcej kontrowersji. Ktoś
komentuje, że powinna przyjechać policja i sprawdzić, co tu się wyprawia. Ale
nie zrobią tego. W okresie świąt Bożego Narodzenia mają pełne ręce roboty
z bardziej palącymi sprawami niż nasz mały pokaz. Poza tym znam gliniarzy na
wyspie.
Ponieważ nie mam już swojej komórki, dzwonię do Susanny Asker na
Skypie.
– Czy macie więcej prenumeratorów? – pytam.
– Więcej, niż mógłbyś sobie wyobrazić – ćwierka.
– Cieszy mnie to. To czysta przyjemność mieć tutaj Julię. Taki talent. Ona
będzie twoją reporterską gwiazdą.
– Od samego początku dostrzegłam w niej potencjał – odpowiada Susanna
z dumą.
– Kiedy to się skończy, musimy pójść razem na drinka i to uczcić – mówię.
Natychmiast to podchwytuje.
Przez Skype’a dzwoni też do mnie Magdalena, moja psycholożka.
– Dzień dobry, Franzu – mówi niepewnie – chciałam tylko usłyszeć, jak się
czujesz. Nie mogłam cię złapać, ale zrozumiałam, że pozbyłeś się telefonu.
Dociera do mnie, że widziała nagranie ze skały. Ledwo powstrzymuję się od
śmiechu.
– No tak, wszystko raczej w porządku – odpowiadam z powagą.
– Czy przypadkiem nie czujesz się trochę… maniakalnie? – pyta ostrożnie.
Prawie słyszę przepływające jej przez głowę myśli. Obawia się, że wydarzy
się tutaj coś strasznego, a potem zostanie oskarżona o zaniedbanie mnie jako jej
pacjenta. Biedna Magdalena.
– Nie, mój nastrój utrzymuje się na niezwykle równym poziomie, odkąd
przyjechałem na wyspę – odpowiadam – bez żadnych niepożądanych
przypływów emocji. Może to przecież być opóźniony, pozytywny efekt naszych
rozmów. Co o tym sądzisz, Magdaleno? – pytam.
– Cóż, tak, być może. Wiesz, że mogę coś ci przepisać, jeżeli…
– Nie potrzeba – przerywam. – A właśnie, jest taki kurs w Internecie:
„Znaczenie empatii między pacjentem a psychologiem”. Może powinniśmy
razem na niego pójść. A nie, prawie zapomniałem, że w ogóle nie mam empatii.
Mój głos nie zdradza, jak bardzo mnie to bawi.
– Franzu, to nie było śmieszne – odpowiada. – Naprawdę powinniśmy
umówić się na sesję.
– Odezwę się – rzucam i kończę rozmowę.

Nie widziałem Julii od tamtego wieczoru na skale. Nigdy nie ma jej


w jadalni, kiedy tam przychodzę. W końcu dociera do mnie, że specjalnie mnie
unika.
Pewnego wieczoru ogarnia mnie nieprzeparta fizyczna tęsknota za nią.
Wychodzę na zewnątrz i staję na środku trawnika. Wieczór jest gwiaździsty
i przenikliwie zimny. Ziemię pokrywa śnieg, który skrzypi pod moimi stopami
łamiącymi szreń. Na oszklonej auli leży cienka biała powłoka. Wchodzę do
środka, zapalam światło i włączam ogrzewanie, które rozpuści szron. Na koniec
uruchamiam ogrzewanie podłogowe i czuję, jak zimno ucieka spod stóp.
Mam duży szacunek do tego miejsca. Wybudowane zostało w celu zbierania
osób podobnych do siebie – przywódców religijnych, duchowo świadomych
jednostek – i prowadzenia spotkań. Szklany dach w kształcie piramidy nadaje
budowli poczucie przestrzeni i rozległości, które dla mnie z czasem zaczęły
symbolizować wolność. To tu poznałem Julię. Publiczność liczyła z pewnością
tysiąc widzów, a jednak dostrzegłem ją od razu, kiedy wszedłem na podium.
Patrzę w górę na sufit, nad którym gwiaździste niebo wisi nade mną kopułą.
Przychodzi mi do głowy pomysł. W rogu leży stos dywaników z owczej skóry.
Otrzepuję je i układam na środku pomieszczenia. Gaszę światło i teraz jestem tu
tylko ja i szerokie niebo.
Wychodzę, zamykam drzwi, ale zostawiam włączone ogrzewanie.
Od szeregowców unosi się przyjemny zapach świeżo pieczonego chleba.
W domku dla gości pali się światło. Podchodzę tam i pukam do drzwi.
Początkowo nie dzieje się nic. Pukam jeszcze raz, nieco mocniej.
– Wiem, że tam jesteś, Julio! – wołam.
W sieni słychać kroki, ale drzwi nie otwiera.
– Czego chcesz? – dochodzi ze środka jej głos.
– Chcę tylko coś ci pokazać. Proszę, możesz otworzyć?
Otwiera drzwi, ale tylko je uchyla.
– Możesz tutaj powiedzieć, czego chcesz.
– Jak przykro, że się na mnie gniewasz. Czy mogę zapytać, dlaczego?
– Tyranizujesz tych ludzi – odpowiada i wbija we mnie wzrok.
– To jest zło konieczne. Ale nie chciałem cię wzburzyć.
– Twoje fałszywe wyrzuty sumienia nie robią na mnie wrażenia.
– Ależ tak, przynajmniej słuchasz.
– Ktoś mógł tam stracić życie.
– Ale nikt nie stracił.
– A co to była za muzyka? – pyta.
– Requiem Mozarta.
– Tak myślałam – odpowiada i wykrzywia usta. – I do tego twój mały,
egocentryczny pokaz. Czy naprawdę myślisz, że takie gówno imponuje ludziom?
To było dziecinne i nadęte.
Jest niepojęcie piękna, kiedy wydyma usta.
– Ale Julio… – mówię łagodnie – rozumiesz chyba, że zrobiłem to dla
ciebie? Obawiałem się, że pomyślisz, że jestem fizycznie osłabiony po tym
małym epizodzie w piwnicy. Chciałem tylko pokazać, że jestem pełen wigoru.
– To była jedna z najgłupszych rzeczy, jakie widziałam.
– Dobrze, postaram się w przyszłości mieć więcej pokory. Czy masz czas coś
zobaczyć?
Jej wzrok szybko pada na coś nad moim ramieniem, po czym wraca na mnie.
– Piszę, więc nie mam zamiaru cię wpuścić – mówi.
– Nie chcę wchodzić, ale czy mógłbym pokazać ci coś na zewnątrz?
Uchyla szerzej drzwi. Ma na sobie dżinsy i wełniany sweter, jest w dużych,
puchatych kapciach. Włosy związała w koński ogon i jest bez śladu makijażu.
Oczy ma butelkowozielone. Bywa, że czasem kolor jej oczu przechodzi w leśną
zieleń. Kiedy jest bardzo zła. Ale teraz nie jest.
– Nie jest to najlepszy moment – odpowiada.
– To coś, co mogę ci pokazać tylko właśnie w tej chwili. Zajmie najwyżej
dziesięć minut.
Widać, że się zaciekawiła.
– Czy jest to coś, o czym mogę napisać?
– Zdecydowanie.
– Czy muszę ciepło się ubrać?
– Tylko w kurtkę i buty.
Zdejmuje kapcie, wkłada ciężkie buty i kurtkę.
Gdy tylko wychodzimy na zimne powietrze, lekko obejmuję ją ramieniem.
Usiłuje się wymknąć, ale obejmuję ją mocniej, zdecydowanie, ale
z czułością.
– Chcę tylko cię ogrzać. Nic innego – mówię.
W tej chwili jesteśmy zespoleni pod gwiazdami, które chronią nas jak we
śnie.
29

JU L I A

W ostatnich dniach unikała Franza. Czasem szła do jadalni, siadała przed


kominkiem z filiżanką kawy i rozmawiała z Elyssą albo kimś z personelu. Ale
gdy widziała w środku Franza, zawracała spod drzwi i zamiast tego szła na
spacer po wyspie. Czyściła myśli między okresami pisania. Rozmawiała przez
telefon z rodzicami – od początku zignorowała Franza zakaz używania komórek.
Wysyłali sobie z Thorem SMS-y kilka razy dziennie. „Tak bardzo się boję
zniszczyć to, co jest piękne między nami” – napisał raz. „Może powinniśmy
rozstać się na kilka lat i potem znowu spotkać”. Odpowiedziała tylko: „Zamiast
tego wyjedźmy gdzieś razem”. Odpowiedź przyszła natychmiast: „Też tego
chcę”.
Dużo myślała o wydarzeniu na skale. Odtwarzała obrazy w wyobraźni i na
nowo przeżywała fascynację wymieszaną ze strachem, które wtedy czuła.
Czasami wszystko zdawało się jednym wielkim żartem. Czasami myślała, że
było to studium ludzkiej psychiki. Badanie nad ludźmi tak zdesperowanymi, że
zrobią cokolwiek, by zyskać uwagę. I nad tymi, którzy stosują techniki
dominacji i lubią władzę. To drugie z pewnością.
Krajobraz poza posiadłością był przepiękny w swej zimowej szacie. Pokryte
śniegiem połacie, zwodnicze formacje skalne i morze, pojawiające się wtedy,
gdy człowiek najmniej się go spodziewał. Nad wybrzeżem niebo rozpościerało
się tak szeroko, że wydawało się, iż obłoki na horyzoncie stoją w miejscu, jakby
zamarzły. Karłowate drzewa na pustkowiach zdawały się mieć siłę, której
zabrakło drzewom w lesie. Trzymały się kurczowo szczelin skalnych
w miejscach najmocniej smaganych wiatrem, z korzeniami przypominającymi
szpony ptaków.
Chwilami nachodziła ją myśl, że na wyspie czas stoi w miejscu, a to, co
dzieje się po drugiej stronie cieśniny, monotonny szum prawdziwego życia, jest
nudnym filmem. Tu wszystko było jak w jasnym śnie. Wiedziała, że na długo
zapamięta chwile na wrzosowisku. Powiew wiatru nad polem, każdy zapach,
każdą zmianę światła.
Ale teraz Franz stał przed drzwiami i zaciekawiło ją, co też chciał jej
pokazać. Przecież nie mogła go unikać w nieskończoność. Kiedy szli przez
posesję, pozwoliła mu objąć się ramieniem przez krótką chwilę. Odczuła to po
przyjacielsku. Dostrzegła też w nim pewną nową delikatność. W oczach tliła mu
się melancholia w sposób, jakiego wcześniej u niego nie widziała. A noc była
taka piękna, taka doskonała, że wszystko wydawało się snem. Podążał świadomy
celu w kierunku dużej szklanej auli.
– Wejdźmy do środka – powiedział.
Drzwi z solidnego szkła Franz otworzył jednym pchnięciem. Wewnątrz
panował mrok. Pierwsze, co poczuła, to unoszące się od podłogi ciepło.
– Zostawiłeś włączone ogrzewanie? – zapytała.
– Tak, tu jest ogrzewanie podłogowe. Początkowy zamiar był taki, żeby
korzystać z auli przez cały rok.
– Fajnie – rzekła.
Ich głos odbijał się od ścian pustego budynku. Jej oczy przyzwyczajały się
do ciemności. Najpierw zadziwiła ją wielkość pomieszczenia. Na podłodze
wyłożonej łupanymi płytkami kamiennymi nie było nic oprócz kilku owczych
skór na środku, dokładnie pod spiczastym dachem auli.
– Połóżmy się tu na dywanikach – powiedział Franz.
– Połóżmy? – odpowiedziała z przerażeniem.
– Nie nie, nie w ten sposób – roześmiał się – w ubraniach.
Podszedł do skór, pierwszy usiadł, a następnie położył się na plecach.
Podeszła i siadła obok niego. Panowała cisza. Czas zdawał się stanąć w miejscu.
Znajdowali się w szklanej bańce, życie toczyło się na zewnątrz. Położyła się na
plecach i od razu zrozumiała, dlaczego ją tu przyprowadził.
Nad nimi błyszczały miliony gwiazd. Niektóre były tak dalekie, że ledwie
dostrzegalne. Inne zdawały się dziwnie bliskie, niczym małe słońca. A dokładnie
w środku, gdzie ściany auli łączyły się w szczycie piramidy, wisiał cudownie
piękny księżyc w pełni. Światło trafiło w jej przymrużone oczy i jakby osłabło,
aż księżyc stał się ostry jak brzytwa, nawet kratery stały się widoczne. Ponad
dachem szybowały mewy jak czarne, ciężkie cienie. Gdyby musiała jednym
słowem opisać to, co wtedy czuła, wybrałaby „zdumienie”. Nie oddawało jednak
ani trochę całokształtu jej uczuć.
Jej zmysł równowagi zaczął dziwnie się zachowywać. Najpierw przyszło
poczucie spadania przez podłogę, a potem całkowitej nieważkości.
– Unosimy się w kosmosie – szepnęła.
– Tak – odszepnął.
Rzuciła na niego spojrzenie. Wpadające do wewnątrz światło księżyca
pobłyskiwało w jego gęstych włosach i powodowało, że jego oczy świeciły się
jak bursztyn.
Zaczął pokazywać palcem na różne konstelacje gwiazd, mówił, gdzie leżą
gwiazdozbiory i ile lat świetlnych dzieli je od Ziemi.
– A najpiękniejszy jest pas Oriona z mieczem – powiedział. – Pas Oriona
symbolizuje trzech mędrców. Ale miecz pod nimi nie jest równie dobrze znany.
Te trzy gwiazdy to tak naprawdę dużo więcej gwiazd. Są dla nas niedostrzegalne.
Te trzy nazywają się Hatysa, Alnitak i 42 Orionis, która jest błękitnym
olbrzymem.
Brzmiał, jakby fascynował go jego własny głos. Pewnie mógłby tak mówić
przez całą noc, gdyby mu nie przerwała.
– Skąd wiesz tak dużo o gwiazdach?
– Kiedy byłem młody, no wiesz, kiedy mieszkaliśmy w chatce, czasami
przechodziłem przez mur. Wtedy w tym miejscu był zagajnik, więc nikt mnie
z domu nie widział. Siedziałem tu i przyglądałem się gwiazdom. A potem
nauczyłem się o nich wszystkiego.
– Dlaczego?
– Siedząc tutaj, miałem poczucie władzy – odrzekł. – W posiadaniu mojego
ojca był dwór, ta ziemia i pół wyspy. Ale nigdy nie byłby w stanie kupić
nieboskłonu. Kiedy w tym miejscu wybudowałem aulę, uchwyciłem jego część.
Czujesz to?
– Faktycznie – rzekła.
Długo tak leżeli – może kwadrans, może pół godziny, może dłużej.
Przysunął się bliżej i leżał teraz tuż obok. Czuła, jak jego klatka piersiowa
podnosi się i opada przy oddechu. Po chwili miała wrażenie, że delikatnie słyszy
bicie jego serca – powolne, miarowe. Czubki jego palców poszukały jej
obojczyka i powędrowały nim do karku. Cała zdrętwiała, ale skóra mrowiła pod
jego dotykiem. Coś drgnęło jej w brzuchu. Nie całkiem nieprzyjemnie. Ale zaraz
wstyd przygniótł jej pierś i szybko usiadła.
– Nie rób tego – powiedziała.
– Nie mogłem się powstrzymać.
Czuła, jak jest rozdarty między uprzejmością a pożądaniem, emanowało to
z niego wyraźnie.
– Czy to dlatego mnie tu przyprowadziłeś? – spytała.
– Julio! Co ty sugerujesz? – powiedział z rozbawieniem.
– Nie udawaj głupiego.
– Nie, czy też może, nie głównie w tym celu, ale przeszło mi to przez myśl –
odpowiedział. – Prawda, że byłoby fantastycznie zrobić to tutaj, pod księżycem
i miliardami gwiazd?
Obciągnęła workowatą kurtkę jak najdalej poniżej kolan, usiłując stać się
możliwie najmniej atrakcyjna. Odchyliła się do tyłu, jeszcze dalej od niego.
– Nigdy się z tobą nie prześpię, musisz to wiedzieć – powiedziała.
– A jednak tak. Może nie dziś ani nie w następnym tygodniu, ani nawet nie
za rok. Ale pewnego dnia to zrobisz. A wtedy to, co robisz z chłopczykiem,
wyda ci się tylko dziecinną zabawą.
Pomyślała, że chyba go nie zrozumiała.
– Z chłopczykiem? Czy chodzi ci o Thora?
– Dobrze usłyszałaś, Julio. Dla mnie on zawsze nim będzie.
– To chore, że mówisz o nim w ten sposób. Wiesz co? Jest dużo
przystojniejszy od ciebie. Mnóstwo dziewczyn w szkole za nim biega.
– Jakie to przykre, biedny Thor. Dobrze, że ma ciebie. Ale może to lepiej, że
jest popularny. Martwiłem się trochę o jego rozwój, jak był mały.
– Dlaczego?
– No, zastanawiałem się, czy nie będzie trochę ułomny społecznie.
– W takim razie byłoby to dzięki twojemu gówno wartemu wychowaniu. Ale
nie jest, wręcz przeciwnie.
Roześmiał się, całkiem nieporuszony jej gorzkim komentarzem.
– Czy ty w ogóle lubisz Thora? – rzuciła pytaniem.
– Tak, bardzo – odpowiedział z miejsca poważny – na swój własny sposób.
Czasami mam wrażenie, że jest moim największym dokonaniem.
– Bo jest. A mimo to nie obchodzi cię, że go ranisz?
– W jaki sposób go zraniłem?
– Mówiłam przecież, że ja i Thor jesteśmy w związku. Przestań mnie
podrywać.
– Dlaczego to miałoby stanowić problem? Nie musimy chyba mu o tym
mówić?
Był całkowicie opanowany, kiedy wyrzucał z siebie te szaleństwa.
– Nie żyję według purytańskich norm – ciągnął – i cieszę się, że ty i Thor
jesteście razem. Dobrze mu to robi. Ale to nic nie zmieni między tobą a mną.
W tym momencie zrozumiała, co jest nie tak.
– Franz, ty nie masz w ogóle sumienia – powiedziała – tak naprawdę. Mniej
więcej tak, jakby ci brakowało ręki albo nogi.
– To z ręką czy nogą to jakiś frazes. Przeczytałaś to w jakimś kretyńskim
przewodniku, jak rozpoznać psychopatę. Sumienie nie musi oznaczać, że
koniecznie trzeba żyć według mnóstwa głupich reguł, które uprzykrzają życie.
– Ludzie, którzy tworzą własne reguły, zazwyczaj są śmiertelnie
niebezpieczni – rzekła.
– Albo przesuwają granice. I są dużo swobodniejsi od motłochu.
– Czego ode mnie chcesz? – zapytała sfrustrowana.
– Tak naprawdę nie wiem. Większość ludzi nudzi mnie przeraźliwie, ale ty
nigdy. Czuję się dobrze, kiedy jestem z tobą, po prostu. Moja psycholożka starała
się zrozumieć, dlaczego tak na mnie działasz, ale nie była to rzecz, o której
chciałbym z nią dyskutować.
– Dlaczego nie?
– Bo wtedy zachodzi ryzyko, że to, co mamy razem, zniknie.
– Niczego nie mamy razem – rzuciła zła – i kiedy tak mówisz, przechodzą
mnie ciarki.
– To tylko pociąg fizyczny. Przestań z nim walczyć, to i tak bez sensu.
Zaczęło się wtedy, kiedy tu byłaś dwa lata temu. Poszliśmy na spacer, pamiętasz
tamten dzień? Otworzyłem się przed tobą i czułem, że po raz pierwszy ktoś mnie
słucha. Na pewno było ze sto okazji, kiedy mogłem cię przestraszyć, ale ty się
mnie nie bałaś. Poruszyło mnie to do głębi.
Doskonale zdawała sobie sprawę, że usiłował nią manipulować, ale robił to
w tak bezpośredni sposób, że trudno jej było się gniewać.
– To całkiem niedorzeczne – powiedziała. – Chyba będę zmuszona
zrezygnować z tego zlecenia i pojechać do domu.
– Nie mówisz chyba serio?
– Jak najbardziej – odpowiedziała i odsunęła się od niego jeszcze dalej. –
Tyle pustej gadaniny.
– Tylko szczerze odpowiedziałem na twoje pytania. Teraz wiemy, na czym
stoimy – rzekł i usiadł. – Czy mogę ci zadać jedno pytanie, zanim pójdziemy?
– Jeśli musisz.
– Czy myślisz, że jestem wobec ciebie szczery?
Zastanowiła się przez chwilę. Starała wyczuć.
– Chyba tak. Ale nie wobec tych typków, którzy tu są. Myślę, że
zaplanowałeś dla nich więcej okropieństw.
– Zdecydowanie.
– Co z nimi teraz zrobisz?
– Zobaczysz jutro – odparł z zadowoleniem. – Nie sądzisz, że nadszedł czas
na nieco samokrytyki?
30

FR A N Z

Niebo jest szare, stado kawek przelatuje za oknem. Ponury zimowy dzień
nadaje odpowiednią atmosferę temu, co tu się wydarzy. Tessa siedzi naprzeciwko
mnie przy stole konferencyjnym. Z namysłem dobrałem obecnych. Larsa
i Ottona, rzecz jasna. Hampusa, który filmuje. Filipa nie, on jest zbyt męczący.
Ale jest jeszcze Elyssa, no i Julia, która siedzi w rogu i udaje, że nic jej nie rusza.
Chociaż tysiące ludzi zobaczą tę rozmowę, odlegli widzowie nigdy nie są tak
namacalni jak ci obok.
Rosnąca gromada śledzących mnie oczywiście zastanawia się, jak rozmowa
może się równać ze sceną na skałach. To dlatego, że oglądali za dużo marnych
programów talk-show.
Poinstruowałem Tessę, jak powinna się ubierać kobieta, żeby sprawiać
wrażenie pokornej. Skromne ubrania w stonowanych kolorach. Absolutnie nic
czerwonego ani żółtego. Żadnej biżuterii oprócz ewentualnie cienkiego
łańcuszka na szyi. Oszczędny makijaż, żeby twarz wyglądała nago. Ale bez prób
ukrycia ciemnych podkówek pod oczami. One nadają ludzki wygląd. Uosobienie
kobiecej delikatności. Tessa myśli, że celem rozmowy jest skomentowanie
wysuniętych wobec niej oskarżeń. A my pójdziemy dużo głębiej.
– Możesz zacząć kręcić – rzucam do Hampusa.
Wprowadzam krótkim przedstawieniem eksperymentu, podążam dalej,
rozgadując się o nazwie Requiem, i mówię o warunkach życia i śmierci.
Wyjaśniam, że pewne traumatyczne przeżycia w dzieciństwie mogą
spowodować, iż człowiek kroczy przez życie jak cień, jak wyblakła kopia
samego siebie, bardziej martwy niż żywy. Następnie wystawiam negatywną
ocenę opiece psychiatrycznej. Tessa patrzy na mnie zdziwiona. Przecież nigdy
nie była w psychiatryku. Rzucam jej spojrzenie, które mówi „spokojnie, nie ma
o co się martwić”. Dziś nie zachowuję się ani imponująco, ani wymuszająco
respekt, jestem raczej jak przyjaciel.
Przedstawiam Tessę. Na mój drobny gest dłonią Hampus robi zbliżenie na jej
twarz. Zaczynamy rozmawiać o tym, co ona nazywa „obrzucaniem błotem”, i o
jej „prześladowaniu”. Rozmowa toczy się przez jakiś czas, a więzi między nami
się zacieśniają. Tessa zaczyna się rozkręcać. Tak wygodnie jest znaleźć
wymówkę dla swoich występków i oskarżać innych. Głos ma męsko chropawy,
ale uśmiecha się w dziewczęcy sposób. To połączenie czyni z niej fascynujący
obiekt rozmowy.
Dostrzegam, że siedząca w kącie Julia ukrywa ziewnięcie, niezbyt
zainteresowana. Kiedy patrzę na nią intensywnie, przewraca oczami.
Przerywam paplaninę Tessy i mówię:
– Chciałbym porozmawiać o twoim dzieciństwie.
– Dlaczego? – pyta zdumiona.
To jest coś, na co nie umawialiśmy się wcześniej.
– Sądzę, że zabijanie zwierząt dla rozrywki było czymś, do czego cię
zmuszano w bardzo młodym wieku.
– Nie, skądże – odpowiada lekceważąco – przecież już wyjaśniałam,
dlaczego poluję.
– Czasami w wieku dorosłym człowiek powtarza rzeczy, które mu robiono
w dzieciństwie – wyjaśniam. – Nazywa się to zachowaniem wyuczonym i może
być całkowicie nieświadome.
– Aha – mówi zdziwiona – nie do końca rozumiem, jak to się ma do mnie.
Niedługo zrozumie, a może już się domyśla, do czego zmierzam. Porusza się
na krześle, widać, że czuje się niekomfortowo.
– Zacznijmy może od kilku standardowych pytań – mówię i obdarzam ją
promiennym uśmiechem. Wystarczy trochę przelotnego ciepła, żeby przywrócić
jej zaufanie do mnie.
– A, no OK – odpowiada i rozluźnia się nieco z ulgą.
Pytam, kiedy się urodziła, gdzie dorastała, proste pytania o jej rodzinę, na
które może odpowiedzieć z łatwością. W końcu rzucam bez ogródek:
– Pewne wydarzenie, które miało miejsce w twoim dzieciństwie, wyjątkowo
mnie poruszyło.
– Ach tak, a jakie? – mówi sztucznie radosnym głosem.
– To, co twój ojciec zrobił z twoim koniem.
Stara się utrzymać uśmiech przy życiu, ale on szybko zamiera. Oddech jej
staje się płytszy.
– Ale skąd możesz… skąd o tym wiesz? – wydusza z siebie.
Jej twarz napięta jest od skupienia. Walczy, żeby nie stracić panowania nad
sobą.
– Robię porządny wywiad przed rozmowami, które przeprowadzam –
odpowiadam.
To mało powiedziane. Tessa ma trzech starszych braci. Najmłodszy z nich
nazywa się Kurt Jenini i jest czarną owcą rodziny. Pijak, ogólnie kompletnie
bezwartościowy. Ojciec zerwał z nim kontakt kilka lat temu. Oznaczało to, że
Tessa też była zmuszona odsunąć się od niego. Ale w dzieciństwie Tessa i Kurt
byli mocno związani, za butelkę wyjątkowo dobrej whisky chętnie mi
opowiedział o szczególnie traumatycznym wydarzeniu z jej dzieciństwa.
O czymś, o czym później nie chciała rozmawiać. Kurt opisał zmianę osobowości
Tessy od tamtej pory, jak się stała inną, twardszą wersją siebie samej. A teraz
najwyższy czas, żeby ktoś zajrzał pod jej skorupę.
– Nie jest to w każdym razie coś, o czym chcę mówić – oznajmia i hardo
podnosi brodę.
– Natomiast ja uważam, że musimy to zrobić – twierdzę. – Zabrał twojego
konika do lasu, prawda? I zmusił cię do tego, żebyś z nim poszła.
– On był… dość stary.
– Wcale nie był. Osiem lat to dla konia żaden wiek. Twój ojciec chciał dać ci
nauczkę.
– Nie, nie. Wcale nie. Nie mówmy już o tym.
Waham się. Co oczywiście jest fatalne. Natychmiast próbuje przejąć
rozmowę.
– Nie wydaje mi się, żeby tych, którzy to oglądają, interesował stary kucyk –
mówi – ale przypomniałam sobie teraz coś zabawnego z czasów, gdy byłam
mała…
– Dlaczego tak bardzo boisz się o tym mówić? – przerywam.
– Nie boję się.
– Musiałaś być przerażona w tym lesie. To, co ci zrobiono, było okropne.
Byłaś tylko małą dziewczynką.
– Przestań – szepce.
Oczy ma wilgotne. Potrząsa głową i zaciska usta.
– Nie szło ci dobrze na zawodach w skokach, prawda? Ale przecież wszyscy
w twojej rodzinie byli entuzjastami jeździectwa, więc kiedy powiedziałaś, że
chcesz skończyć z jazdą konną, twój ojciec się wściekł.
Pierwsze łzy spływają jej po policzkach, ale zagryza zęby. Z ogromnym
wysiłkiem stara się nie rozkleić. Wie bowiem, co teraz będzie.
– A potem nadeszły te zawody, kiedy pojechałaś na koniu złą drogą i zostałaś
zdyskwalifikowana, a po nich ten twój mały wybuch. Nic dziwnego. Przecież
byłaś tylko dzieckiem, miałaś dziesięć lat.
– Kto ci o tym powiedział? – pyta.
– To nie ma znaczenia. Ważne jest, że możesz przepracować tamto
traumatyczne zdarzenie.
– Ach tak? – mówi z powątpiewaniem i robi gest w stronę kamery.
Ignoruję jej nieistotny komentarz.
– Ojciec zabrał ciebie, twoich braci i konika do lasu. Miał przy sobie strzelbę
i nóż myśliwski. Myślałaś, że chciał cię tylko nastraszyć. Ale tak się nie stało.
– Proszę cię, przestań – błaga.
– Mógł zastrzelić konia, ofiarować mu mniej bolesną śmierć. Zamiast tego
użył noża, podciął mu gardło i pozwolił przez jakiś czas cierpieć, zanim w końcu
strzelił.
Tessy już tu nie ma. Mój hipnotyczny głos relacjonujący wydarzenie
przeniósł ją wstecz w czasie. Jest w samym środku gęstego lasu, otacza ją
testosteron, mrok i strach. Musiało być tam bardzo dużo krwi.
– Powiedział, że to była próba – ciągnę – jeśli zniesiesz patrzenie na to, jak
zabija kucyka, to dasz radę zabić każde zwierzę. Potem zaczął cię zabierać ze
sobą na polowania. Dostałaś wybór: polowanie albo jeździectwo. Tak to się
zaczęło, twoja rzeź zwierząt.
Tessa chowa twarz w dłoniach. Omal czuję to, co czuje. Tę napierającą,
potężną, spiętrzoną falę wspomnień. Wszystkie łączą się z paniką, obrzydzeniem
i rozpaczą.
– Z tego, co zrozumiałem, siedziałaś długo, kołysząc zakrwawioną głowę
konika – mówię – i wpadłaś w całkowitą histerię, nie dało się ciebie oderwać.
Jej kolana zaczynają trząść się pod stołem i przyciska je dłońmi. To nie
pomaga. Zakłada nogę na nogę, ale wciąż się trzęsie.
Powietrze w sali jakby zrobiło się naelektryzowane. Wszyscy obecni wiedzą,
że coś się stanie, ale nie wiedzą co.
– Jak wyglądała głowa konia?
– Co? Co takiego? – pyta zagubiona.
– Oczy konia, czy były przekrwione, kiedy w końcu puściłaś głowę?
Czasami przypomnienie sobie szczegółów pomaga przepracować jakieś
zdarzenie.
Dzieje się to właśnie w tej chwili. Najpierw kołysze się do przodu i do tyłu.
Potem wznosi oszalały, nieludzki krzyk. Wali pięściami o stół. Wali głową o stół!
Płacze, parska, wyje, jęczy i smarka.
To jest coś zupełnie innego od krokodylich łez Larsa na telewizyjnej
kanapie, coś całkowicie ponad jego dziecinne „Czy nie można dostać drugiej
szansy?”.
To jest prawdziwe.
Nagle pojawia się Julia i obejmuje Tessę. Nieoczekiwany, ale ciekawy
element.
Odwracam się do Hampusa i pokazuję bezgłośnie: Cięcie!
Opanowanie wybuchłej w pomieszczeniu histerii trwa jakiś czas. Kiedy
Tessa nieco się uspokaja, wysyłam ją z Elyssą do szeregowców, żeby odpoczęła.
Julia jest rozwścieczona. Z hukiem wypada z sali, trzaska drzwiami
i demonstracyjnie tupie, zbiegając po schodach.
Idę do swojego gabinetu po odrobinę spokoju. Na miejscu włączam muzykę,
afrykańską, prymitywną, zawsze wprawia mnie w dobry nastrój. Staję przy oknie
i patrzę na morze. I czekam.
W końcu czytam komentarze na blogu i sprawdzam nowiny. I oddycham
z ulgą. W zasadzie nie niepokoiłem się szczególnie, ale kto wie, co zechcą
pożreć nienasycone medialne szczęki. Ale to, co właśnie się rozegrało,
widocznie przypadło im do gustu.
Wysyłam wiadomość na pager Elyssy.
„Natychmiast przyślij Tessę do mojego gabinetu”.

Niewiele ponad godzinę później pojawia się niezapowiedziana Julia.


W dobrym momencie, bo Tessa siedzi tu już od jakiegoś czasu. Ale Julia jej nie
zauważa. Złość ją prawie oślepia.
Siedzę za biurkiem. Julia staje na środku pokoju.
– Ty jesteś całkiem chory na głowę, Franz, wiesz o tym? – rzuca.
Przekonuję sam siebie, że jej wybuch nie ma na mnie najmniejszego
wpływu. Przywołuję sam siebie do porządku, by się nie irytować. Mimo to nie
mogę oprzeć się pokusie, żeby poprzekomarzać się z nią.
– Gdzie byłaś? – pytam.
– Nie twój interes, ale jeżeli koniecznie musisz wiedzieć, to próbowałam
złapać Susannę i powiedzieć jej, że mam zamiar zakończyć tę misję.
– Aha, no to powodzenia – mówię znudzony.
– Jak możesz traktować drugiego człowieka w ten sposób?!
– A myślałaś, że co tu będziemy robić? Siedzieć przy kominku i myśleć
o niebieskich migdałach? To dopiero początek.
– To było okrutne. I upokarzające.
– Jeśli masz być dobrą dziennikarką, to musisz przestać być taka ckliwa.
Dopiero wtedy Julia dostrzega Tessę, która siedzi przy moim komputerze
w rogu tak pogrążona w tym, co czyta, że zdaje się nie rejestrować naszej
rozmowy. Ale po chwili wstaje i podchodzi do mnie. Jeszcze nie pozbierała się
całkiem, ale na jej policzki wrócił kolor, a oczy nabrały zwykłego blasku.
Niewielki guz, którego nabiła sobie od walenia głową o stół, wygląda dość
śmiesznie.
– Zgadza się to, co mówiłeś, Franz – potwierdza – reakcje są niesłychanie
pozytywne.
Pomimo upokorzenia, które jej zafundowałem, obdarza mnie wdzięcznym
uśmiechem.
– O czym wy mówicie? – pyta Julia.
– Chodź i zobacz sama – odpowiadam i idę do komputera. Siadam przy nim,
a Julia podchodzi i staje za mną. Przewijam, bardzo wolno, komentarze na blogu.
Zmieniają się wiatry dla Tessy. W polach wpisów powtarzają się zwroty takie jak
„odważna”, „autentyczna” i „prawdziwa”. Pojawiają się nawet spekulacje, że to
ojciec Tessy zastrzelił te wszystkie zwierzęta w Kenii i kazał jej z nimi pozować.
Ktoś pisze, że jest silna, bo udało się jej znieść tyle gnębienia ze strony tych
męskich świń w jej rodzinie. A teraz jeszcze ode mnie! Niektórzy aktywiści
prozwierzęcy też przyłączyli się do kibicowania. Wzywają mnie do tego, żebym
dalej wywracał Tessę na lewą stronę, aż zlikwiduje swoje futrzane imperium.
Są jednak też tacy, którzy obawiają się o zdrowie psychiczne Tessy. Ale
ogólnie nagranie jest wielkim sukcesem. To tylko kwestia czasu, aż posiadłość
zaczną obserwować łapczywe kamery telewizyjne.
Słyszę za plecami szybki oddech Julii. Nadal jest bardzo zła.
– Staniesz się ikoną feminizmu – mówię do Tessy. – Wybacz, że szperałem
w twoim prywatnym życiu, było to niestety konieczne.
– Nic nie szkodzi – odpowiada – przecież dzieje się teraz! Co dalej robimy?
– Teraz dasz na blogu krótką wypowiedź.
Nic z tego nie imponuje Julii.
Po raz drugi tego dnia wybiega z gabinetu, trzaskając za sobą drzwiami.
31

JU L I A

Zbiegając po schodach, wpadła na Elyssę. Chciała przeciągnąć ją na swoją


stronę i wyrzuciła z siebie, co myśli o całym zajściu, ale okazało się to
bezskuteczne.
Elyssa przekrzywiła głowę na bok i zastanawiała się przez chwilę.
– No nie wiem – powiedziała – jestem chyba zbyt wielką przyjaciółką
zwierząt, żeby miało mi być żal Tessy. To znaczy, Franz mógł ją przecież
zastrzelić, tak jak ona robiła to ze zwierzętami. Zamiast tego starał się pomóc jej
zrozumieć, dlaczego jest taka, jaka jest.
Julia coś zamamrotała, pobiegła dalej po schodach w dół, przecięła marszem
posesję do drzwi domku.
Nieco później pokłóciła się gwałtownie z Susanną. Była to kłótnia, którą
pogorszyło zerwane połączenie internetowe, przez co mogło się wydawać, że
Julia specjalnie przerwała rozmowę. Susanna nie przyjęła argumentacji Julii
o tym, jak bardzo nieludzka była rozmowa Franza.
– Wiesz, ile osób czekało na to, żeby ta suka się złamała? – powiedziała. –
Julio, ona jest morderczynią. Sadystyczną jak rzeźnik. Teraz ludzie nareszcie
rozumieją, jak taka się stała.
– Nie miał żadnego prawa grzebać w jej prywatnym życiu bez jej wiedzy.
– I co z tego? Nie wygląda, jakby miała na tym szczególnie ucierpieć.
– Skąd wiesz?
– Widziałaś jej wypowiedź na blogu?
– Nie, jeszcze nie.
– Tak myślałam. Julio, ogarnij się. Nie zdążyłam jeszcze dostać od ciebie
artykułu, a to już stało się takim kąskiem.
Rozmowę przerwało. Julia nie zawracała sobie głowy ponownym
dzwonieniem. Zamiast tego sprawdziła, co Tessa mówiła na blogu. Susanna
miała rację. Tessa nie wyglądała na szczególnie osłabioną. Raczej jakby była
lekko poruszona, ale też odczuwała ulgę.
– Chcę tylko podziękować za wasze współczucie i wyrazy otuchy w mediach
społecznościowych – powiedziała. – Żeby nie było żadnych nieporozumień,
pragnę podkreślić, że nie obwiniam Franza za doprowadzenie mnie do otwarcia
się. Wręcz przeciwnie. Konfrontacja z tym była czymś, z czym nigdy nie
dałabym sobie rady bez jego pomocy. Nie przesadzę, jeśli powiem, że wyjazd na
Wyspę Mgieł to najlepsze, co mi się przydarzyło od dawna. Dziękuję za wasze
wsparcie.
Emocjonalnie, ale bez rozczulania się. Z pewnością podyktował to Franz.
Komputer zagrał sygnałem Skype’a. Dzwoniła Susanna.
– Czy właśnie się rozłączyłaś? – zapytała.
– Nie, tu jest nie najlepszy zasięg.
– Jakoś ci nie wierzę, ciekawe czemu – rzuciła Susanna podejrzliwie.
– A powinnaś. Obejrzałam już wypowiedź Tessy.
– I co sądzisz?
– Że to czyste aktorstwo.
– Masz na myśli, że z Franzem obmyślili to wszystko wcześniej?
– Nie, nie sądzę. Zdecydowanie zaskoczył ją, kiedy poruszył temat konia.
Ale teraz postrzega to jako drogę do własnej popularności, a to jest fałszywe.
– Julio, posłuchaj mnie teraz uważnie – powiedziała poważnie Susanna. –
Skup się na odpowiednich sprawach. W tym momencie jesteś dziennikarką, a nie
bojownikiem o prawa człowieka.
– A czy to nie jest w sumie to samo?
– Nie w tym przypadku – Susanna westchnęła ze zniecierpliwieniem. –
Zostałaś tam wysłana po to, żeby zdawać raport z tego, co się dzieje.
Obserwować, zadawać krytyczne pytania i pisać o tym w porywający sposób.
Ale nie masz żadnego prawa ingerować. Jeżeli wydarzy się tam coś, co jest
łamaniem prawa, to skontaktuj się ze mną i przedyskutujemy, co robić. Ale teraz
potrzebna mi tam jesteś w charakterze reportera, rozumiesz?
– Tak, w porządku.
– Nie lubisz Franza, czy po prostu o to chodzi?
– On jest całkowicie nieobliczalny i okrutny, w tym nie ma nic do lubienia.
– Hm… – zastanowiła się Susanna – powinnaś postarać się zbliżyć do niego.
Nikt tego wcześniej nie zrobił.
To była cała Susanna, wydawało jej się, że rozmowy w zaufaniu to
odpowiedź na wszystko.
– Chyba cię nie napastował seksualnie? – spytała po chwili.
I to było tak niesprawiedliwe, że Julia wybuchła. Franz widocznie mógł
dręczyć tych biednych ludzi, ile tylko chciał, ale gdyby położył dłoń na jej tyłku,
to ten reportaż byłby dla niej skończony.
– Ciągle są jakieś napastowania! – krzyknęła. – Nie rozumiesz tego?
Całkowicie przejął władzę i bawi się nimi jak szczurami w klatce. Ale ty
przejmujesz się tylko sprzedażą prenumeraty.
Tym razem Susanna przerwała rozmowę. Oddzwoniła jednak już po paru
minutach.
– Julio, weź głęboki oddech.
– Nie trzeba.
– Zrób to i tak i posłuchaj mnie. Ogląda to połowa mieszkańców Szwecji,
a przynajmniej duża ich część. Nie są na tyle głupi, żeby nie rozumieć, co Franz
robi. Ale uczestnicy są tam z własnej, nieprzymuszonej woli. Najlepsze, co
możesz zrobić, to zdawać raport obiektywnie, ale przy tym pisać od serca. To
ujęcie od strony szczurów w klatce jest dobre, napisz o tym. Twoja opinia będzie
przeciwwagą do wszystkiego, co tam się dzieje. Możesz nawet pomóc innym,
żeby nie znaleźli się w podobnej sytuacji.
Ile by Julia nie chciała się stawiać, zabrzmiało to faktycznie rozsądnie.
– Ale ludzie zdają się nie rozumieć, że on to wszystko zainscenizował, żeby
mógł znowu stać się popularny – rzekła.
– Nie możesz myśleć w ten sposób, Julio – powiedziała poważnie Susanna. –
Masz, rzecz jasna, nadzieję, że ludzie wezmą sobie do serca to, co piszesz,
i zmienią o nim zdanie. Ale jeśli tak się nie stanie, czy przestaniesz z tego
powodu pisać? My dziennikarze nigdy nie jesteśmy w stanie przekonać
wszystkich naszymi reportażami. Częścią uwarunkowania zawodu jest to, że
nam nie wierzą. Ale mimo to zawsze idziemy naprzód. Nie ma alternatywy.
– No dobrze. Przepraszam, że się rozgorączkowałam.
– Nic nie szkodzi. Ale zrozum, że to nie jest tak naprawdę coś wielkiego
w porównaniu z niektórymi programami, które są teraz popularne. Ostatnio
nadawali reality show, w którym obserwowano powolne cierpienie, kiedy ktoś
konał. W Stanach jest program, w którym młode dziewczyny sprzedają swoją
cnotę. Wychodzi teraz na to, że jesteś chyba zbyt młoda i niedoświadczona do
tego reportażu, ale wierzę w ciebie, Julio. Naprawdę wierzę.
– Rozumiem – odrzekła Julia.
– I wiesz co? Postaraj się o trochę czasu z Franzem sam na sam. Niech ci
opowie jakieś ciekawe rzeczy o sobie. Jest dość powściągliwy w rozmowach na
temat swojego prywatnego życia. Ale zainteresowanie jego osobą jest teraz duże.
Powinniśmy to wykorzystać.
– Dlaczego ludzie zapomnieli cały ten syf, który robił? – zapytała Julia.
– Wcale nie zapomnieli. On właśnie czyni go interesującym. Czułaś to jego
olbrzymie pole siłowe, kiedy prowadził rozmowę z Tessą? To było nieco
upiorne. No tak, byłaś przy tym.
– Nic nie czułam – skłamała Julia. Zdecydowanie odczuła energię. Cała sala
była naelektryzowana.
– Ach tak, ale jeszcze jedno. Nie jest to profesjonalne, kiedy się na niego
wściekasz. Postaraj się powstrzymać emocje.
– Skąd o tym wiesz? Dzwonił do ciebie? – zainteresowała się Julia.
– Nie, nie dzwonił. Wysłał mi tylko krótkiego maila, w którym napisał, że
pewna reporterka potrzebuje dopingu.
Julia prychnęła pogardliwie.
– Czy ja jedyna potrafię go przejrzeć?
– Widocznie tak. Dlatego ciebie tam wysłałam. Dzisiaj miałaś gorszy dzień.
A poza tym robisz świetną robotę. Teraz jesteś mi dłużna artykuł
w błyskawicznym tempie. A potem masz się znowu pogodzić z Franzem.
Pieprzona Susanna. Pieprzony Franz. W tym momencie zatęskniła za
Thorem tak mocno, że aż zabolało ją w piersi. Wszystko byłoby inaczej, gdyby
tutaj był, po jej stronie. Miała uczucie, że jest marionetką, którą bawią się Franz
i Susanna.
– Nie wiem, jak będzie z pogodzeniem się z nim – powiedziała – ale wyślę ci
tekst za kilka godzin.
Do artykułu użyła tytułu „Szczury w klatce”, z którego w końcu była nawet
dość dumna. Udało się jej napisać stosunkowo rzeczowo o sfilmowanej
rozmowie z Tessą i jednocześnie przekazać własne opinie. Chwilowo się
uspokoiła. Zastanawiała się, czy jej wcześniejsze doświadczenia z Franzem
i zdanie jej matki mogły wpłynąć na jej ocenę. Musiała nie zwracać uwagi na to
wszystko i skoncentrować się na tym, co działo się naprawdę.
Po wysłaniu artykułu do Susanny zadzwoniła do Thora. Widział migawkę
z Tessą i zgadzał się z Julią, że to było czyste szaleństwo. Julii zdawało się, że
ma smutny głos.
– Chyba nie martwisz się o mnie? – zapytała.
– Nie, raczej nie. Nie jesteś przecież jednym z tych wariatów. Bardziej
obawiam się tego, że tata będzie próbował cię uwieść.
– Pewno będzie próbować, ale zrobiłam się dość odporna od naszego razu.
– Całkiem?
Nie mogła się przemóc, żeby go oszukiwać.
– Od czasu do czasu mam przebłyski tego, co zaszło dwa lata temu. I czasem
oddziałuje na mnie jego moc przyciągania, ale tylko trochę. Nie martw się.
– Spróbuję. Podoba mi się to, że jesteś wobec mnie szczera.
– Wiesz, czego boję się jeszcze bardziej niż tego? – spytała.
– Nie, co to takiego?
– Że wrócę do pustego mieszkania i znajdę tam kartkę od ciebie, na której
będzie napisane, że wyjechałeś, by trochę się ode mnie zdystansować. Naprawdę
tego chciałeś?
– Chodziło mi tylko o to, że chcę, byś czuła się wolna. Jasne, że nie chcę być
bez ciebie. Już okropnie mi ciebie brakuje.
– A ja zawsze czuję się wolna, kiedy jesteśmy razem.
– Porozmawiamy o tym, kiedy wrócisz do domu, dobrze? Nie martw się. Tak
bardzo cię kocham, wiesz o tym przecież.
Gdy tylko zakończyli rozmowę, zauważyła, że dostała maila od mamy, ale
nie chciała go jeszcze czytać. Sofia najprawdopodobniej była przejęta po
dzisiejszym przedstawieniu. Zamiast tego włożyła kurtkę i buty i wyszła do
ogrodu.
Niebo znów było rozgwieżdżone. Śnieg trochę stopniał w ciągu dnia i teraz
z dachu chatki zwisały długie sople. Na zewnątrz było tak cicho, że słyszała
głosy z szeregowców. Ktoś się roześmiał. Podeszła do drzwi, otworzyła je
i otrzepała buty ze śniegu na wycieraczce w holu.
Poszła w kierunku jadalni, ale zatrzymała się przed drzwiami. Franz i Tessa
siedzieli na kanapie, bardzo blisko siebie. Byli sami. W kominku płonął ogień,
pachniało grzanym winem. Tessa zaśmiała się z czegoś. Franz położył dłoń na jej
ramieniu. Nagle podniósł wzrok i zobaczył Julię.
Odwróciła się na pięcie i znów wyszła wprost w mroźny zimowy wieczór.
Z początku czuła tylko pogardę. Potem pojawiło się coś, co przypominało
zazdrość.
32

FR A N Z

Jest późne popołudnie, siedzę przy biurku, gdy Julia wchodzi do biura. Nadal
jest zdenerwowana, to widać, ale już nie tak zła jak wczoraj.
– Może zawrzemy pokój? – pytam.
– Nie wiem.
– Chyba nie zrobiłaś się zazdrosna wczoraj? – uśmiecham się do niej
niewinnie.
– Coś ty! Ale jeśli zaczniesz sypiać z kim popadnie, to nie wiem, czy tu
wytrzymam. Programy, w których zamyka się razem idiotów, uprawiających
seks każdy z każdym, to było coś, co oglądali ludzie w twoim wieku. Takie
powierzchowne rozrywki to nie dla nas młodszych.
– To jakie programy oglądacie? – zaciekawiam się.
– Seriale dokumentalne, w których obserwuje się ludzi konających powolną,
pełną cierpienia śmiercią, są na przykład popularne. Albo jak się ukamienowuje
fanatycznych przywódców sekt. Takie rzeczy.
Nie mogę się nie uśmiechnąć.
– No, Julio – mówię – niestety żyjemy w świecie, w którym cierpienie
i upokorzenie prawdziwych ludzi stanowi najbardziej popularną rozrywkę. Ale
rozumiem twój przekaz. Nie będę spać z Tessą. Jej wczoraj było potrzebne tylko
trochę troski. Zawsze troszczę się o tych, którymi się otaczam.
– Nawet nie mam zamiaru tego komentować – odpowiada. – Jakie plany na
dzisiaj?
– Dałem wszystkim wolne. Hampus rozdał paczce komputery
z podłączeniem do Internetu, żeby mogli sobie poczytać to wszystko, co o nas
piszą. Mam więc propozycję.
– Jaką?
– Pomyślałem, że ty i ja moglibyśmy się przejść po wyspie. Chcę ci pokazać
parę miejsc i opowiedzieć kilka wspomnień z dzieciństwa. Możesz o tym
napisać, jeśli chcesz.
Opowiadanie o dzieciństwie nie jest czymś, co szczególnie lubię. Ale to
prawdopodobnie jedyny sposób, żeby nakłonić Julię na spacer ze mną. Źle
spałem w nocy, obudziłem się nad ranem przepełniony energią i nie mogłem
zasnąć z powrotem. Nieokiełznane myśli o wielkich planach na przyszłość
przewijały się jedna za drugą. Zniecierpliwiłem się, chciałem zakończyć ten
eksperyment i rozpocząć kolejny etap mojego projektu. Pobudzenie nigdy nie
jest dobre. Cierpliwość jest jedną z moich głównych zalet. Muszę zwolnić.
A przebywanie z Julią zawsze wpływa na mnie kojąco.
– Brzmi to jak coś, co wymyśliliście razem z Susanną – mówi podejrzliwie –
a w ogóle to nie podoba mi się, że rozmawiasz z nią za moimi plecami.
– Rozumiemy się z Susanną.
– Jest naprawdę męcząca, więc czy mógłbyś być tak dobry i tego nie robić?
– Jeżeli pójdziesz ze mną na spacer, to przemyślę to – obiecuję.
– Czy możemy to zrobić w formie wywiadu? – pyta.
– Co masz na myśli?
– Zadaję ci pytania, a ty szczerze odpowiadasz. Żadnych flirtów.
– Jasne. Ale powiedz, jeśli będziesz chciała, żebym cię ogrzał. Jest zimno na
dworze.
– Ubiorę się ciepło.
– Spotkamy się po obiedzie przy bramie?
– O pierwszej – odpowiada.
W zimnym świetle jej oczy są ciemne jak granit albo grafit. Kiedy odwraca
się do wyjścia, dokładnie w momencie gdy przelotnie widzę jej profil, ogarnia
mnie poczucie, że to już było. Jest w rogu, w którym Sofia miała swoje biurko.
W tym słabym oświetleniu i w ruchu są tak podobne, że podskakuje mi serce.
Idę do swojego prywatnego apartamentu i ubieram się w ciepłą odzież typu
outdoor. Mój stary plecak leży w jednej z szaf. Idę do jadalni i wrzucam do niego
wszystko, co mi potrzebne: jedzenie, zapałki i drewno, które znajduję przy
kominku. W jadalni jest gwarno. Personel i goście jedzą lancz. Ale nie zwracam
na nich uwagi.
Docieram do bramy punktualnie o pierwszej, lecz Julia spóźnia się pięć
minut.
Niebo nad nami jest w różnych odcieniach szarości, nieprzejrzyste, nad
morzem jednak chmury pobłyskują złotem od spodu i zaczynają się otwierać.
Julia ma na sobie grubą kurtkę zimową i ciężkie buciory, ale we wszystkim
potrafi wyglądać na lekko ubraną. Odzież otula jej kształty niczym doskonały
futerał.
– Dokąd pójdziemy? – pyta.
– Najpierw do miasteczka. Chcę ci tam coś pokazać.
Chociaż ma na sobie rękawiczki, wkłada ręce do kieszeni kurtki. Pewnie po
to, żebym nie wziął jej za rękę.
Potrzeba tylko chwili w jej towarzystwie, żeby wrócił mi spokój. Nie wiem,
dlaczego ona tak na mnie wpływa. Zrządzenie losu? Psychologiczne czynniki
dobrego samopoczucia? Nie muszę znać odpowiedzi. Między nami istnieje
piękna synergia, która jest czysto chemiczna. Upajam się nią i znowu wszystko
jest ze mną dobrze.
– Czy byłaś w miasteczku? – pytam.
– Tylko przez chwilę, na placu, do którego przybija prom.
– Pokażę ci miejsce, w którym często bywałem. Chciałaś przecież napisać
o moim dzieciństwie.
– Tak, z chęcią – mówi ochoczo. – Czy mogę też wspomnieć o tym, co
działo się w piwnicy?
– Wolałbym nie.
– Rozumiem. W takim razie obiecuję, że nie napiszę.
W drodze do miasteczka idzie w odpowiedniej odległości ode mnie. Jest
w dobrej formie, dotrzymuje mi kroku. Chwilami idzie nieco przede mną. Coś
dziś jest w niej innego. Nawet wtedy, gdy przechodzimy wybrzeżem na prawej
stronie wyspy – tam, gdzie morze jest wzburzone i dzikie – nie wydaje się
zupełnie obecna w teraźniejszości.
– Myślisz o czymś? – pytam w końcu.
Chwilę zwleka z odpowiedzią.
– Zastanawiam się, jak to wszystko się skończy.
– To będzie dobry koniec – mówię pewnym tonem – ale przedtem wydarzy
się sporo nieprzyjemnych rzeczy. Oboje będziemy odczuwać wdzięczność, kiedy
będzie po wszystkim.
Widzę, jak się wzdryga.
– Czy to jest naprawdę konieczne? – pyta.
– Masz na myśli eksperyment?
– Mam wrażenie, że raczej robisz go po to, żeby się pokazać. Wydaje mi się,
że potrzebujesz ciągłej uwagi.
– Odpowiem na twoje pytanie: nie jest to konieczne. Możemy w każdej
chwili przerwać. Ale wtedy zawiedlibyśmy wiele osób. Dlatego mam zamiar
doprowadzić do końca to, co zacząłem. Zawsze to robiłem. Natomiast ty możesz
opuścić wyspę, kiedy zechcesz. Rozumiesz to chyba?
Mruczy coś w odpowiedzi.
Pierwsze domy mieściny ukazują się naszym oczom. Niebo się
rozchmurzyło. Promienie niskiego słońca rażą nas w oczy, błyszczą na cienkiej
powłoce leżącego jeszcze śniegu i oślepiają nas na moment. Zawsze uważałem,
że powietrze wydaje się świeższe na północnej stronie wyspy, gdzie leży
ViaTerra, niż w miasteczku. Tu pachnie ostro od rybackich kutrów i stojącej
wody w przystani. Pamiętam, jak codziennie chadzałem tą drogą i wtedy szło mi
się szybciej. Nie zastanawiałem się wiele, a wykonywałem zadania.
Domy, które pokażę Julii, są na obrzeżach miasteczka. Niski drewniany
płotek, w wielu miejscach zbutwiały, okala posesję. Na trawniku stoi tabliczka
„Na sprzedaż”. Kiedy ostatnio sprawdzałem, było tu przedszkole, ale na wyspie
nie ma teraz prawie nikogo z małymi dziećmi. Większość mieszkańców to
emeryci albo pełna ideałów młodzież, pragnąca uciec od życia w wielkim
mieście. Na terenie posesji stoją trzy białe domy, czy też raczej zabarwione na
brudnoszaro od deszczu i śniegu. Podwórko szkolne, na którym spędzaliśmy
przerwy, jeszcze jest. Wystające spod śniegu kamienie są popękane i porośnięte
mchem.
– Co to za miejsce? – pyta Julia.
– Tu chodziłem do szkoły.
– Fajnie – mówi, wyciąga telefon i robi kilka zdjęć. – Wygląda na
zapuszczone, ale rozumiem, że kiedyś było tu ładnie.
– Nie, nieszczególnie. Ale tutaj miałem pewne przemyślenia, o których
chciałbym ci opowiedzieć.
Podchodzę do drzwi szkolnego budynku i naciskam klamkę, lecz są
zamknięte.
– Jakie przemyślenia? – pyta zaciekawiona.
– Zawsze potrafiłem się przebić. Kiedy miałem około jedenastu lat, znudziła
mi się tutejsza sytuacja. Te ciągłe kłótnie, krzyki, mobbing i dziecinne zabawy.
Miałem tego wszystkiego po dziurki w nosie, więc to przejąłem.
– Jak to: przejąłeś?
– Przejąłem kontrolę. Byłem duży, silny, nie zapominałem języka w gębie
i dobrze wyglądałem, szczerze mówiąc. Nakłoniłem więc innych do tego, żeby
mnie słuchali. W ten sposób przejąłem dowodzenie. Było to dość proste, ale
ciekawe jest to, że stworzyłem coś, czego nie ma w innych szkołach. Swoisty
stan pokoju.
– Wyjaśnij bliżej – poprosiła.
– Nie pozwalałem na żadne nękanie, bijatyki, nie było żadnego palenia po
kryjomu ani ćpania. Nienawidzę narkotyków, tak na marginesie. Żadnego
obmacywania dziewcząt. A ponieważ wszyscy się mnie bali, to codzienność stała
się dosyć przyjemna.
– Brzmi to tak, jakbyś sam innych tyranizował.
– Nie, ale jeżeli koniecznie chcesz użyć negatywnych słów, postawiłbym na
„dyktator”. Chciałem tylko mieć wokół siebie ciszę i spokój. Jako pierwszy
miałem wybór w wypadku dziewczyn i wszystkich innych rzeczy. Pozostali to
akceptowali. Opisałaś mnie jako tyrana w jednym z twoich artykułów, ale też
broniłem słabszych. Do tej szkoły wszyscy mogli przyjść ze świadomością, że
nikt nie będzie ich bił, wyśmiewał ani wykluczał. Nie wiem nawet, czy
martwiłem się szczególnie o inne dzieciaki, ale wiedziałem, jak to jest być
bitym, marznąć czy się bać. Po co mieli to przeżywać?
Robię przerwę. Kiedy dzisiaj mówię, czuję, że coś gdzieś jest inaczej. Jestem
dobry w relacjonowaniu, wyliczaniu, objaśnianiu, mówieniu do ludzi tak, żeby
zrozumieli. Często jest to konieczne, ale potrafi być niesamowicie męczące.
Kiedy opowiadam dziś, wspomnienia spływają strumieniem. Widzę twarze
dzieci, które się tutaj bawiły. Słyszę ich głosy. A potem czuję ciepło
przepływające przez moje ciało. Sentyment? Niemożliwe. A jednak czuję za
oczami ciśnienie, które ledwo udaje mi się przegonić mruganiem.
Julia widzi, że jestem myślami gdzie indziej.
– Czy coś ci przyszło do głowy? – pyta.
Postanawiam powiedzieć prawdę. Wolę to niż próbować wytłumaczyć
Magdalenie. Znalazłbym się tylko wyżej na liście interesujących obiektów do
studiowania.
– W moim mózgu dzieją się dziwne rzeczy po udarze – mówię – ale to na
pewno przejdzie. Kiedy teraz mówię o szkole, to wydaje mi się, że chyba trochę
mi tego brakuje. Tego, jak nic nie było skomplikowane. Prawda, że to dziwne?
– Nie, ani trochę. Mnie też czasami brakuje tego, jakie wszystko było proste,
kiedy byłam mała.
– Aha – mówię, w dalszym ciągu nieco skonfundowany – tak czy inaczej,
utrzymywałem tutaj stan równowagi. Możesz uważać, co chcesz, ale to działało.
Co o tym sądzisz, Julio?
Przestaje na mnie patrzeć i przed odpowiedzią przez chwilę przygląda się
budynkowi szkoły.
– Twoja matka opowiadała mi, że taki byłeś – mówi.
– Ani trochę mnie to nie dziwi. Co powiedziała?
– Że lubiłeś rządzić.
– To prawda. Władza może być czymś tak prostym, jak sposób uzyskania
wokół siebie spokoju. Można też wpływać na ludzi swoją władzą. W tym
wypadku wpłynąłem na innych pozytywnie.
– Tego nie wiesz – odpowiada z przekonaniem.
– Dlaczego?
– Prawdopodobnie za bardzo się ciebie bali, żeby powiedzieć, co o tym
myślą. Niektórzy być może nie znosili chodzić do tej szkoły.
Śmieję się. Nikt nie doprowadza mnie do śmiechu tak łatwo jak Julia.
– No tak, mamy oboje nad czym się zastanawiać w drodze do następnego
miejsca, które chcę ci pokazać – mówię. – Chcesz pożyczyć mój szalik? To dość
długi spacer.
– Nie, dam sobie radę – odpowiada. – Chodźmy.
Kierujemy się z powrotem na północną stronę wyspy, jednak tym razem
idziemy dłuższą drogą, która biegnie wzdłuż zachodniego brzegu. Kiedy tak
maszerujemy, Julia opowiada o tym, jak sama chodziła do szkoły.
Najpierw o konkursie piosenki w telewizji, który wygrała, kiedy miała
piętnaście lat i nie potrafiła cieszyć się zwróconą na siebie uwagą. Mówi, że od
tamtej pory nie lubi śpiewać. Potem mówi, że niektóre dziewczyny odsunęły się
od niej, kiedy wcześnie weszła w okres dojrzewania. Nazywały ją „dziwoląg”
i „freak”. W końcu znalazła swojego rodzaju bezpieczną przystań u chłopców,
którzy pozwolili jej ze sobą przebywać. Nieoczekiwanie wzrusza mnie to, że
dzieli się ze mną czymś tak osobistym. Kiedy mówi, jej głos jest smutny. Ściska
mnie w żołądku. Gdybym tam był… Potem napływa strumień wściekłości. Tak
się czuję, kiedy mogę zrobić wszystko, rozgnieść każdego, gdy jestem
całkowicie nie do pokonania.
Zanim się orientuję, jesteśmy z powrotem na wrzosowisku. Słońce zmierza
ku zachodowi, oprószając złotem morze. Skała, z której skakaliśmy, przybrała
czerwony odcień. Idę przed Julią do urwiska i zaczynam schodzić na dół. Kiedy
wyciągam do niej dłoń, żeby jej pomóc, kręci głową.
– Sama dam radę – mówi.
– Uważaj, kamienie są śliskie.
– Dokąd idziemy?
– Idziemy do groty.
– Widziałam ją wcześniej – odpowiada – kiedy tu byłam poprzednim razem.
– Tak, ale wtedy nie było stąd widać zachodu słońca.
Jak zwykle wejście groty ukazuje się zupełnie nagle, niczym szpara między
ostrymi zębami skał. Sama grota jest na tyle duża, że mogę w niej stanąć, ale
siadam na ziemi, z plecaka wyciągam drewno i zaczynam szykować ognisko. Na
dnie kładę nieco zgniecionego gazetowego papieru, dalej trochę drzazg, zanim
obuduję to szczapami drewna.
Julia przygląda mi się zafascynowana, kiedy rozpalam ogień.
– Ognisko jest po to, żeby nas ogrzać – mówię – i upieczemy też chleb nad
ogniem. I będziemy pić wino. Czy wiesz, że robiłem to z twoim tatą? To na tej
wyspie się poznaliśmy. Jego rodzice mieli tu domek letniskowy, kiedy był mały.
Czasami się spotykaliśmy.
– Nie wspominał o tym – odpowiada. – Możesz mi opowiedzieć więcej
o czasie, gdy byłeś młodszy?
I opowiadam. Kiedy siedzimy przy niewielkim ogniu, zabawiam ją
opowieściami o tym, jak tu przychodziłem jako dziecko i kontynuowałem jako
dorosły, żeby przemyśleć plany, które w końcu dotyczyły całego świata.
Wyjaśniam, że grota była moim miejscem na ziemi i tu mogłem jasno myśleć.
Twarda moc ścian napawała mnie spokojem. Ale wyciągam też historie
o połowie krabów i statku, który dawno temu osiadł na mieliźnie w cieśninie.
Czuję coś, co musi być harmonią. Czuję się całkowicie zadowolony.
Dokładnie w chwili, gdy ostatni żarzący się odłamek słońca znika za
horyzontem, wzdychamy jednocześnie głęboko i drżąco.
– Kocham to miejsce i go nienawidzę bardziej niż jakiegokolwiek innego na
ziemi – mówię. – Czasami mam poczucie, że ono złamie mi serce.
Widzę, że zamierza coś powiedzieć – nie mam przecież serca, które można
złamać. Ale zamyka usta z powrotem.
33

JU L I A

Zacięła się, kiedy siadła przed komputerem. Nie mogła napisać ani jednego
słowa. Przeszło jej przez myśl pytanie, czy Franz poddawał ją praniu mózgu.
Czuła się rozpaczliwie zagubiona.
Kiedy Julia była mała, różnica między dobrem a złem wydawała się całkiem
jasna. Ludzie dzielili się na trzy rodzaje: superbohaterzy, zwyczajni i łatwe do
rozpoznania złowrogie typy. Ilustrowano ich zawsze ze złymi oczami i często
z kłami, rogami albo jakimś innym zniekształceniem.
Teraz dużo i nieskomplikowanie mówiło się o psychopatach. Wystarczyło
przeczytać książkę albo pójść na jakiś wykład, żeby nauczyć się ich
rozpoznawać. Istniały nawet listy do odhaczenia z psychopatycznymi cechami
charakteru, których można było użyć w swoim kręgu znajomych. Potem
wystarczyło zerwać wszystkie więzi z psychopatami i iść dalej.
Mama Julii nieraz mówiła, że Franz to psychopata. Sofia była
ekstrawertyczką, dobrze wyglądała przed kamerą i wyrażała się z łatwością. Po
latach w ViaTerra została aktywistką walczącą z sektami z niezmiennym żarem,
który przeciwstawiał się wszystkiemu. Była niezniszczalną maszyną, która nigdy
nie zwalniała. Jeśli nie było jej w przytułku dla uciekinierów z sekt, który
prowadziła, pracowała w terenie i miała prelekcję albo brała udział
w demonstracji przeciwko jakiejś dziwnej grupie w którymś zakątku świata.
Te kilka razy, kiedy Sofia zdradziła Julii coś o swoim życiu jako członkini
sekty, zapewne oczekiwała, że córce będzie jej żal. Tak też było. Ale coś w Julii
– malutkie jak ziarnko piasku – nie mogło tego nie zakwestionować. Dołączyła
do sekty z własnej, nieprzymuszonej woli. Została tam dwa lata i na pewno
wykonała dla Franza sporo nieprzyjemnych rzeczy. Teraz oskarżała go o całą
ówczesną podłość. A jednak, gdy Julia wracała pamięcią do tamtego dnia z nim,
nie pamiętała żadnego zła. Miał wspaniały, niepohamowany śmiech. Nie
potrafiła sobie wyobrazić, żeby zły człowiek śmiał się w ten sposób. Spędzając
z nim czas prywatnie, widziała, że jest bystry, cierpliwy i zabawny. Czuła się
z nim bezpiecznie. Czy to z nią było coś nie tak?
Dwa lata temu, kiedy była najbardziej otumaniona Franzem, był to pociąg
seksualny. Dzisiaj odbierała go jako przyjaciela. Wstydziła się trochę, że odkryła
przed nim pewne sprawy osobiste, ale był z niego tak dobry słuchacz. Kiedy
człowiek zaczynał opowiadać, nie było sposobu, żeby skończyć. Nie miała
pojęcia, jakie ujęcie przedstawić w artykule. W napadzie frustracji zatrzasnęła
laptop.
Czuła się niepewnie, a niepewność nigdy nie jest dobra. Ale jednocześnie
irytowali ją ludzie zawsze pewni swojego zdania nawet na temat spraw,
o których figę wiedzieli. Takie osoby wypełniały swoją życiową pustkę
rozpowszechnianiem bezużytecznych opinii w Internecie. Jej zdaniem ci, którzy
byli najpewniejsi swoich poglądów, byli też najgłupsi. Ta myśl lekko ją
pocieszała. Tata kiedyś jej powiedział, że lekarstwo na niepewność to kopać
głębiej. Dowiedzieć się więcej. Tego też oczekuje się od dobrego dziennikarza.
Postanowiła zadzwonić na Skypie do Thora i uporządkować z nim swoje
myśli. Odpowiedział od razu, rozebrany do ręcznika kąpielowego, okalającego
jego biodra.
– Dlaczego nie masz nic na sobie? – zapytała. – Nie ma tam chyba Liny?
– Mówiłem przecież, że nie spotykam się już z nią w ten sposób –
powiedział lekko pobłażliwym tonem. – Trenowałem późno i wziąłem prysznic
w domu.
– OK, mogę cię poprosić o zdanie na pewien temat?
– Oczywiście.
Kiedy opowiedziała mu wszystko, co jej chodziło po głowie, Thor się
roześmiał.
– Co cię tak bawi? – spytała.
– Znaczy, dzwonisz, żeby zapytać, czy moim zdaniem tata jest zły do szpiku
kości?
– A jak uważasz?
– Czy sądzisz, że w takim wypadku spotykałbym się z nim?
– Nie wiem, nie, pewnie nie.
– Całkiem zły – nie, nie sądzę. Ale jest zaburzony i nie można mu ufać.
– A mimo to nadal się z nim widujesz.
– Nie ma żadnej innej rodziny – odpowiedział, wzruszając ramionami. –
Dlaczego miałbym go traktować tak samo źle, jak on mnie kiedyś?
– Nie winisz go o to wszystko, co się działo w tutejszej szkole?
– Nie, już nie. Kiedy jest się tak złym na kogoś, łatwo zapomnieć to, co było
dobre. Zdecydowanie nie był zwykłym ojcem. Ale zawsze wiedziałem, czego się
spodziewać. Prawda jest taka, że w tamtym okresie był mocno przewidywalny.
Teraz stał się bardziej nieobliczalny.
– Czyli mu wybaczyłeś?
– Nie ma nic do wybaczania. Tamten czas zostawiłem za sobą. Ojciec nie ma
już nade mną żadnej władzy. Dużo się nauczyłem, obserwując go z jego
wszystkimi wadami. Ludzie, którzy mają takiego fioła na punkcie władzy, są tak
naprawdę dość samotni, on też. Próbuję więc chociaż być dla niego. On przecież
nie ma nikogo innego.
– Jesteś najcudowniejszy na świecie, wiesz o tym? – powiedziała. –
Dziękuję, że odpowiedziałeś na moje pytanie.
– E tam, to nic takiego – odrzekł.
– Przeczytaj artykuł, który ukaże się jutro. Chcę wiedzieć, co o nim sądzisz.
– Julio, czytam wszystko, co piszesz.
– A ja myślę cały czas o tobie. Jakbym tam była, to ściągnęłabym z ciebie
ten ręcznik, chyba wiesz o tym?
Policzki Thora oblał rumieniec.
– Możemy usłyszeć się jutro – rzucił szybko.
– Możesz też teraz go zdjąć, kiedy patrzę? – dodała, patrząc prosto
w kamerę.
– Nie, no co ty. Pomyśl, co by było, gdyby ktoś wszedł do ciebie.
– Nikt tu nie wchodzi, chcesz, żebym zamknęła drzwi na klucz?
– Nie, pomyśl, a jakby ktoś to wychwycił w sieci? – odpowiedział i poruszył
się z zażenowaniem.
– Co masz na myśli? – spytała. – Bezpieki chyba nie interesuje to, czy
uprawiamy seks na Skypie.
Roześmiał się rozbrajająco. W innej sytuacji nalegałaby jeszcze dłużej, ale
przypomniała sobie, że musi pisać.
– No dobrze. Pa, brakuje mi ciebie – powiedziała i przycisnęła palcem ekran
w tym miejscu, gdzie były jego usta.
Otworzyła plik, który miał stać się jej artykułem. Na początku słyszała tylko
szum krwi w uszach. Potem usłyszała głos Franza: „Kocham to miejsce i go
nienawidzę bardziej niż jakiegokolwiek innego na ziemi”. To był dobry punkt
wyjściowy.
Na podstawie odbytej rozmowy zaczęła wypunktowywać, czego Franz
nienawidził na Wyspie Mgieł: życia w ubóstwie w tamtej chatynce.
Wszystkiego, co powodowało, że nie mógł się skoncentrować. A najbardziej
swojego biologicznego ojca. Potem to, co kochał: moc twardych ścian groty.
Zachody słońca. (Czy psychopata może kochać zachody słońca?) I władzę.
Definitywnie władzę.
Wychodząc od tego, zaczęła pisać i od razu paraliż pisarski zniknął.
Zakończyła artykuł puentą: „Czy człowiek całkowicie przesiąknięty złem nie jest
bardziej przewidywalny i mniej niebezpieczny od kogoś, kto jest bardziej
zróżnicowany? Według mojego dotychczasowego doświadczenia Franz jest
wszystkim, tylko nie kimś przewidywalnym. Nie mam nawet odwagi wyobrażać
sobie, co czeka uczestników eksperymentu Requiem w najbliższej przyszłości”.
Dokładnie w chwili, gdy po raz ostatni czytała artykuł, rozległo się lekkie
pukanie do drzwi. Za nimi stał Franz. Ich spojrzenia spotkały się i odniosła
niejasne wrażenie, że stał na zewnątrz od jakiegoś czasu. Czy podsłuchiwał jej
rozmowę z Thorem? Podglądał przez okno? Na myśl o tym, co by zobaczył,
gdyby namówiła Thora, żeby poszedł na całość, przebiegły ją ciarki.
– Przeszkadzam? – zapytał.
– Nie, w sumie nie. Długo tu stoisz?
– Chwilkę. Chciałem tylko coś ci dać w podziękowaniu za to, że mnie dzisiaj
wysłuchałaś – powiedział.
Otworzył dłoń. Leżała w niej mała muszelka. Julia podniosła ją i przyjrzała
się jej. Owalna z długim czubkiem skorupa połyskiwała jantarowo. Wciąż była
wilgotna od leżenia na powietrzu.
– To muszla po poczwarówce zmiennej – powiedział – zauważyłem ją dzisiaj
na gołej ziemi przy nieużytkach. W Szwecji jest na liście gatunków
zagrożonych. Musiała tam długo leżeć, ale jest całkiem nieuszkodzona. Prawda,
że piękna?
Nawet nie zauważyła, że podniósł coś z ziemi. Muszelka była taka mała,
musi mieć sokoli wzrok.
– Zawsze fascynowały mnie kwestie śmierci i życia – mówił – a ta muszelka
leżała na ziemi całkiem bez osłony. Prawdopodobieństwo rozgniecenia jest
ogromne, a jednak przetrwała. Według lekarzy powinienem był tak naprawdę
umrzeć od udaru te dwa lata temu, prawdopodobieństwo regeneracji było bliskie
zeru. A jednak przetrwałem. Jak myślisz, dlaczego tak się stało?
– Przypadek? – podsunęła.
– Albo niektórzy mają wewnętrzną siłę, która sprzeciwia się prawom natury.
– Tak też może być.
– Nie chciałaś przyjąć kamienia, który ci dałem w klinice – powiedział – ale
chcę, żebyś zapamiętała ten dzień, więc zostawię muszlę u ciebie.
– Skąd wiesz tak dużo o tutejszej przyrodzie?
– Moja matka jest jej wielbicielką. Opisywała mi dużo rzeczy, kiedy byłem
mały. Gdy tylko widzę drzewo, kwiat albo muszlę, znam ich nazwy.
Podniosła muszelkę, przyglądając jej się znowu. Tak jak powiedział, była
doskonała.
– Zrobię jej zdjęcie i dopiszę w artykule, że zbierasz muszelki i kamyki –
powiedziała.
– Wcale ich nie zbieram – odpowiedział z uśmiechem.
Uderzyła ją pewna myśl.
– Ale co w zasadzie robisz? To znaczy, każdy mężczyzna, którego oskarża
się o to, że jest psychopatą, ma jakieś hobby. Uprawia róże, hoduje bydło, gra na
skrzypcach w orkiestrze, takie rzeczy.
– Możesz napisać, że mam zamiłowanie do ornitologii – odrzekł – wiem
wszystko o życiu ptaków na tej wyspie i jeszcze trochę.
– Dlaczego właśnie ptaki?
– Są taktowne, nigdy nie wkraczają w czyjeś prywatne życie, ale przede
wszystkim mają niesamowitą wewnętrzną siłę. Czy wiesz, że pliszka siwa
każdego roku leci całą drogę aż do Egiptu, by potem powrócić do tego samego
miejsca w Szwecji i złożyć jaja z tym samym partnerem?
– Nie, tego nie wiedziałam. Ale napiszę, że to powiedziałeś.
– Napisz – odpowiedział, lekko ukłonił się żartobliwie, odwrócił na pięcie
i zniknął w ciemności.
34

FR A N Z

Tej nocy, gdy usiłowałem zasnąć, powróciła ta przeklęta słabość.


Podsłuchałem wczoraj trochę rozmowy między Thorem a Julią. Tylko przez
krótką chwilę, potem odszedłem i wróciłem. Ale ich przytłumione głosy
tworzyły przyjemny duet, który grzał mnie w chłodnym zimowym powietrzu.
Teraz budzę się i nie mogę się ich pozbyć z mojej głowy. Zastanawiam się, czy
oni sami pojmują, jak bardzo pasują do siebie – i że to dziwne, biorąc pod
uwagę, że Thor jest moim synem, a Julia to córka Sofii. Dwoje śmiertelnych
wrogów, których dzieci są niczym stworzone dla siebie. Jeden z wybryków
natury.
Mógłbym zabrać Thora i Julię na wycieczkę i pokazać im jaskinie na
wschodnim brzegu wyspy, o których mało kto wie. Wspominam, jak dzisiejsze
przebywanie z Julią sprawiło, że wypłynęła ze mnie nagromadzona frustracja. To
nielogiczne. To zakłócające. Dostrzegam, że zaciskam prawą pięść tak mocno, że
aż boli.
Czasami martwię się o Julię. Jest magnesem, który przyciąga do siebie
głodne męskie spojrzenia. Nie jest już naiwna, ale wydaje się nieświadoma
wrażenia, jakie wywiera na płci przeciwnej, co jest co najmniej w równym
stopniu niebezpieczne. Na przykład widziałem te pożądliwe spojrzenia, które
rzuca jej Lars. Thor zrobił się prawie tak samo wysoki i dobrze zbudowany jak
ja. Z łatwością mógłby obronić Julię przed perwersami w typie Larsa. Jeśli Thor
i Julia pozostaną razem, to nie będzie mogła mi zniknąć tak łatwo.
Zastanawiam się, jak czułbym się, mając rodzinę, ale od razu odrzucam od
siebie tę myśl. Zawsze gardziłem lepką pułapką rodzinnej podstawowej komórki
społecznej. Gdy bliźniacy dorastali, robiłem wszystko, żebyśmy z Elvirą nie
wyglądali na parę. Bywało, że od czasu do czasu uprawialiśmy seks, ale to było
wszystko. W tamtych czasach lubiłem ostre chwyty. Ona nie lubiła. Kiedy
uciekła z Simonem, początkowo byłem wściekły, a potem odczułem ulgę
z powodu zakończenia naszej napiętej relacji. Zrobiłem co w mojej mocy, by
zająć się chłopcami. Może nie było to wystarczające. Ale nigdy nie pasowałem
do roli ojca.
Znowu myślę o Thorze i o tym, jaki mimo wszystko się stał. Eteryczny.
Teraz oczy mnie tak bolą, że muszę przygryźć wargę. Do diabła ciężkiego, co się
ze mną dzieje? Policzkuję się lekko. Nagle słyszę własny głos zwracający się do
mojego mózgu: „Natychmiast z tym skończ”. Może powinienem zadzwonić do
mojej psycholożki i mimo wszystko zapytać, czy jest jakiś lek na wyciszenie
tego szaleństwa. Ale jeżeli opowiem, co się ze mną dzieje, to zachodzi ryzyko,
że zaproponuje zamknięte leczenie psychiatryczne.
Nigdy nie miałem żadnej rodziny. Nie można tęsknić za czymś, czego się nie
miało. To, że w ogóle pomyślałem o takiej możliwości, na pewno coś we mnie
wzburzyło. Nic nie wbija się tak w serce dziecka z nieprawego łoża jak słowo
„rodzina”.
Staję przy oknie i uchylam je lekko, żeby wpuścić świeże powietrze. Śnieg
się rozpuścił prawie całkiem, przez kilka dni było powyżej zera. Coś przemyka
przez noc na zewnątrz, czarny cień. Potem widać żar, który rozpala się i znika.
Gaszę światło. Z mojego gabinetu jest dobry widok na posiadłość. Widzę bez
bycia widocznym.
To Otto stoi przed szeregowcami i pali. Czy też raczej popala w ukryciu.
Bezwzględnie zabroniłem palenia w posiadłości. Nienawidzę dymu
papierosowego, a teraz czuję nawet najsłabszy jego ślad w zimnym powietrzu,
które z zewnątrz napływa do środka.
Odchodzę od okna, siadam przed komputerem i wchodzę na profil Ottona na
Facebooku. Czytam tam jego wpisy, zanim go wykluczyli ze szwedzkiej partii
nazistowskiej, a potem te, które napisał dzisiaj, kiedy pozwoliłem im skorzystać
z sieci. Te dzisiejsze są nudne. Parę zdjęć z wyspy. „Sekciarz rządzi jak tyran.
Nie wiem, czy to do czegoś doprowadzi. Zostaję głównie ze względu na resztę”.
Otto powinien już wiedzieć, że nie należy próbować mnie drażnić.
Wpisy z czasów, zanim partia się go pozbyła, są znacznie bardziej butne.
W jednym pisze o wyjeździe na spotkanie po latach weteranów SS
w Klagenfurcie w Austrii, ale nic z tego nie wyszło. Zbiera pamiątki z drugiej
wojny światowej. Hełmy nazistów, opaski na ramię ze swastyką i karabiny.
W wielu wpisach pozuje z bronią. Na jednym ze zdjęć trzyma trofeum i pisze
pod spodem, że wygrał zawody strzeleckie.
Szczerze w to wątpię.
Nadmienia gdzieś, że dorastał w ciężkich warunkach, głęboko w dziczy. Ale
tak się składa, że wiem, że urodził się i dorastał na jednym z przedmieść miasta
Örebro. Wiem również, że jego rodzice mieli powyżej czterdziestu lat, kiedy się
urodził, i że był krnąbrnym dzieckiem, nad którym nie mogli zapanować. Z tego
powodu stosowali kary cielesne przy najmniejszym przewinieniu, co zapewne
wcześnie uczyniło z niego zabijakę. Potem zaś stał się faszystą. To nieomalże
tragikomiczne. Musiał być całkiem zdesperowany w poszukiwaniu akceptacji.
Albo wszystkie cięgi, które zbierał w głowę od rodziców, spowodowały poważne
urazy mózgu.
Otto zbił fortunę na stworzonej przez siebie przemocowej grze
komputerowej, a dojście do salonów śmietanki towarzyskiej zdobył ze względu
na swoje pieniądze, zdecydowanie nie dzięki talentom kulturalnym. Nikt też nie
spieszył się do robienia sobie z nim selfie, kiedy bratał się z elitą. Ale
z odpowiednią ilością pieniędzy można kupić wszystko. Nawet fałszywą
przyjaźń.
Czuję narastającą irytację, niczym podskórny świąd. Może powinniśmy go
wsadzić do pieca w kuchni i podpalić. To byłby najbardziej bezpośredni sposób
na zabicie jego negacji Holokaustu. Ale jeszcze bardziej drażnią mnie jego
kłamstwa i przekonanie o własnej wyższości.
Nigdy nie robię niczego po omacku. Istnieje powód, dla którego wybrałem
właśnie Ottona do tego eksperymentu, i jest nim jego pycha. Kompletne
upokorzenie to jedyne remedium na przerośnięte ego.
Jeszcze raz oglądam zdjęcie z trofeum ze strzelnicy i robię zbliżenie. Na
pucharze nic nie jest napisane, więc pewno go kupił na jakimś pchlim targu.
Rozmyślam, co mógłbym zrobić Ottonowi możliwie najzłośliwszego. Zamykam
oczy, może na minutę. Potem podejmuję decyzję.
Biorę do ręki pager, żeby złapać Elyssę, ale jest wpół do trzeciej w nocy.
Kiedyś budziłem swoich pracowników, kiedy tylko byli mi potrzebni. Teraz się
waham. Wiek zrobił chyba swoje i uczynił mnie bardziej delikatnym. Wysyłam
do Elyssy krótką wiadomość: „Przyjdź do biura, gdy tylko się obudzisz”.
Wiem, co teraz zrobię, i mój świat jest znów taki jak powinien.
35

JU L I A

Obudził ją głośny stukot za oknem. Przez chwilę leżała w bezruchu,


nasłuchując, ale panowała cisza. Rozluźniła się, oddychała spokojnie.
Prawdopodobnie coś jej się tylko przyśniło. Dostrzegła pierwsze światło dnia
przebijające przez zasłony. Było zapewne około wpół do dziewiątej. Rozległo się
mocne pukanie. Julia wstała, narzuciła szlafrok, podeszła do drzwi i uchyliła je
lekko. Na zewnątrz stała Elyssa.
– Przepraszam – powiedziała – potknęłam się na schodach i wpadłam prosto
w drzwi.
– Wszystko w porządku? – spytała Julia, przecierając oczy ze snu.
– Tak, wylądowałam na kolanach. To nic takiego. Przepraszam, że cię
obudziłam, ale coś się szykuje i Franz chce, żebyś przyszła.
Elyssa miała ciemne koła pod oczami, najpewniej z braku snu.
– Wyglądasz na zmęczoną – powiedziała Julia.
– Jestem na nogach od wpół do szóstej, wyszukiwałam informacje.
– Co się dzieje? – zainteresowała się Julia.
– Nie wiem. Franz i Tessa udali się po jakąś rzecz z jednej zagrody na
wyspie. Filip z Hampusem są w lesie. A ja muszę zdobyć parę czarnych
wysokich kozaków. Nie masz takich przypadkiem?
– Czy możesz mi bliżej wyjaśnić, o co chodzi? – zapytała Julia.
– Nie wiem – odrzekła Elyssa. – Franz jest dość tajemniczy. Od wczesnego
rana naradzał się z Tessą. Otto ma przejść jakąś próbę.
– Kiedy?
– Przekazał, że jeżeli chcesz to zobaczyć, masz być na dziedzińcu
o dziesiątej. Hampus pokaże ci drogę do miejsca, w którym będziemy.
Julia pokręciła głową z powątpiewaniem.
– Zobaczymy. Może przyjdę – powiedziała.
– Masz jakieś czarne kozaki? – zapytała ponownie z nadzieją Elyssa.
– Niestety nie.
– Kurna, znaczy, sorry, jakoś to załatwię.
Julia wciąż jeszcze się nie obudziła i czuła się skołowana tą osobliwą
rozmową.
– Do czego ci potrzebne czarne kozaki?
– Franz mnie poprosił o załatwienie takiej pary. Mają mieć rozmiar
trzydzieści osiem albo większy.
– Zapytaj dziewczyny w kuchni albo w dziale gospodarczym – podsunęła
Julia.
– Świetny pomysł! – ucieszyła się Elyssa i natychmiast pobiegła dalej.
– Nie pozwól Franzowi sobą pomiatać! – krzyknęła do jej pleców Julia, ale
Elyssa zdawała się jej nie słyszeć.
Julia weszła z powrotem do domu. Starała się zrozumieć, o czym bredziła
Elyssa. To wszystko brzmiało jak z kosmosu. Ale cokolwiek było w planach, nie
mogło raczej być cudaczniejsze od sceny na skale.
Wzięła prysznic, ubrała się i poszła do jadalni na śniadanie. Na placu stał
samotny ochroniarz i coś mamrotał do trzeszczącego nadajnika. W jadalni było
całkiem pusto. Ani personelu, ani gości.
Kiedy przyglądała się pustej sali, ogarnęło ją przeczucie. Coś niedobrego
miało się wydarzyć tego dnia, a zrozumiała już, że jeśli chodzi o Franza, to nigdy
nie robił nic na pół gwizdka. Jeżeli wybrał się do lasu, to miał ku temu dobry
powód. Co on tam do cholery robił?
Zjadła trochę jogurtu i piła kawę, patrząc pusto przed siebie.
Była za pięć dziesiąta, kiedy wyszła na dziedziniec. Hampus już czekał na
nią. Miał na sobie kombinezon roboczy. Kiedy podeszła bliżej, zauważyła, że ma
ślady ziemi na nogach i rękach.
– Dlaczego jesteś taki brudny? – zapytała.
– Kopaliśmy dół z chłopakami – odpowiedział – a ty masz pójść ze mną.
Chodź.
– Czy możesz mi wyjaśnić, co jest grane?
– Nie wiem dokładnie, kopałem od samego rana. Ale musimy się pospieszyć,
bo mam wszystko nagrywać. A od strony cieśniny idzie burza.
Julia przeczuwała, że burza się zbliża, kiedy szła do jadalni. Powietrze było
lekko naelektryzowane. Drzewa szeleściły nerwowo na wietrze. Siedzące na
jesionie wrony sprawiały wrażenie niespokojnych i głośno się sprzeczały.
Podążała za Hampusem do furtki za domkiem dla gości. Zamiast pójść na
wrzosowisko, wszedł na ścieżkę wiodącą prosto do najgęstszej części lasu.
Ścieżka robiła się coraz węższa, aż stała się tak porośnięta ściółką, że prawie
nie było jej widać. Ale ślady świadczyły o tym, że ktoś tędy niedawno szedł. Tu
i ówdzie złamana gałązka. Przydeptane młode drzewko. Podeszwa obuwia
odbita tu i tam w błotnistym podłożu.
– Wiesz, co Tessa i Franz robili rano? – spytała idącego przed nią Hampusa.
– Załatwiali broń.
– Co, broń?! Żartujesz sobie?
– Nie, dlaczego miałbym żartować?
– Ja pierdzielę, Hampus. Co oni robią?
– Może będą polować albo robią zawody strzeleckie.
– A ten dół, co wykopaliście?
– Nie mam pojęcia.
– Brzmi jak grób.
– Nie, jest za duży. Chyba że grób zbiorowy – powiedziawszy to, odwrócił
się i wykrzywił twarz w uśmiechu.
Czy powinna pójść z powrotem do dworu? W tym surowym, ciemnym lesie
poczuła się nagle nieswojo. Ale obudziła się też w niej ciekawość. Przypomniała
sobie samej, że Franz nigdy by do nikogo nie strzelił. Co miałby na tym zyskać?
To była z pewnością tylko jakaś idiotyczna zabawa. I o co by nie chodziło, ona
nie weźmie w tym udziału. Kiedy siedzieli w grocie, Franz opowiedział o tym,
że w młodym wieku polował z wiatrówką na małe zwierzęta. Byli z Karin tak
ubodzy, że musieli uzupełniać jedzenie zającami, które udawało mu się ustrzelić.
Pewnie teraz chciał im zaimponować, pokazując, jakim dobrym jest strzelcem.
Las się przerzedził i oczom ich ukazało się coś na kształt łąki. Nagły brak
drzew i gęste podszycie zdradzały, że kiedyś był tu wyrąb. Na środku leżała
sterta zbutwiałych gałęzi, które zostawili po sobie drwale. Poza tym łąka
wydawała się pusta. Ale potem Julia zauważyła gromadkę ludzi przy linii lasu.
Podmuch wiatru przeciągnął z wyciem po zwiędłej trawie. Po nim dołączyły
się głosy. Julii udało się rozpoznać osoby w gromadzie: Elyssa, Filip, Otto i Lars.
Franza i Tessy nie mogła jednak dostrzec. Na języku poczuła narastający
metaliczny posmak. Serce biło zdecydowanie za szybko. Było w tym coś
straszliwego. Czy to tylko powietrze wibrowało groźnie nadciągającą burzą?
Poczłapali po otwartym terenie do reszty. Filip, dokładnie tak jak Hampus,
ubrany był w ubrudzony ziemią roboczy kombinezon. Otto i Lars wyglądali na
zakłopotanych. Elyssa sprawiała wrażenie głupio rozochoconej, jak ktoś na haju
na fali adrenaliny albo po dłuższym okresie bez snu. Ale Julia zarejestrowała ich
ledwie pobieżnie. Zdecydowanie dużo bardziej interesujące było to, że stali
przed wielkim dołem w ziemi. Między krótszymi bokami dołu położona była
długa deska.
Julia właśnie miała zapytać, co to ma znaczyć, gdy w krzakach za nimi coś
stuknęło. Wyszedł stamtąd Franz ubrany w gruby zimowy płaszcz z kapturem
i solidne buciory. Za nim wyszła Tessa. Włosy miała upięte wysoko na czubku
głowy, a jej makijaż stanowiły grube kreski pod oczami i jaskrawoczerwona
szminka.
Ubrana była w wojskowy mundur i czarne wysokie kozaki. W jednej ręce
trzymała pejcz. W drugiej pistolet.
36

FR A N Z

Tessa jest wspaniała w swoim stroju. Estetycznie doskonała, odlana z formy


królowej śniegu. Nie odgrywa Irmy Grese. Ona jest Irmą Grese.
Wszyscy gapią się na nią w osłupieniu. Lars otwiera usta, żeby coś
powiedzieć, ale ubiega go Otto.
– Co to do cholery jest? – pyta.
– Myślałem, że jesteś ekspertem od drugiej wojny światowej – odpowiadam.
– Nie poznajesz Irmy Grese?
– Kto to?
– Była nadzorczynią w obozie koncentracyjnym Bergen-Belsen, o którym
tak dużo wiesz. Nazywali ją podobno „piękną bestią”. O nieco wybuchowym
nastroju i dość sadystyczna. Interesujące jest to, że Irma potrafiła wyrywkowo
zastrzelić albo zakatować więźniów. Nikt nie był bezpieczny w jej pobliżu.
Spoglądam na Hampusa i widzę, że zaczął nagrywać. Dobrze. Zdumiona
mina Ottona jest nieoceniona.
– Co to za głupi żart? – wydusza.
– Zrobimy ci małą demonstrację – mówię – ale najpierw chcę, żebyś
pokazał, jaki dobry jesteś w strzelaniu. Przecież wygrywałeś puchary. Tesso, daj
mu pistolet.
Tessa podaje pistolet Ottonowi, który bierze go oszołomiony.
– Ostrożnie, jest naładowany – mówi Tessa.
Staje w odległości około pięciu metrów od Ottona. Posyłam jej krótki,
zachęcający uśmiech. Lars robi dwa kroki w tył, wyraźnie śmiertelnie
przerażony pistoletem. Członkowie mojego personelu wydają się dość spokojni.
Wszyscy wciąż myślą, że to zabawa. Ale Julia wygląda, jakby nie mogła
uwierzyć własnym oczom.
Zdobycie munduru przysporzyło mi problemów, ale przypomniałem sobie
o starym mężczyźnie na wyspie, który był zawodowym wojskowym,
i faktycznie, na jego strychu wisiał mundur. Nie znaleźliśmy co prawda munduru
nazistowskiego, ale ten wystarczy. Poza tym dobrze leży na Tessie. Ta wyciąga
z kieszeni jabłko i zgrabnie równoważy je na głowie.
– Strzel dokładnie w jabłko – rzuca do Ottona swoim charakterystycznym
ochrypłym głosem.
W tym momencie Otto przechodzi fizyczną przemianę. Kurczy się pod
spojrzeniem Tessy. Pistolet trzyma bezwładnie w dłoni.
– Na co czekasz? – mówi Tessa – Tylko upośledzony debil nie trafiłby z tak
bliska. Strzelaj, a potem zwiększymy odległość.
We wzroku Ottona pojawia się zagubienie, zerka nerwowo w stronę kamery.
– Nie mam zamiaru strzelać… w ten sposób – cedzi przez zaciśnięte zęby.
– Uważasz, że stoję za blisko? – pyta niewinnie Tessa.
Otto wypuszcza z ręki pistolet, który wypada mu z dłoni i ląduje na ziemi.
– Do diabła! – podnosi głos Tessa. – Mówiłam, że jest naładowany.
Podchodzi, podnosi pistolet i wraca na swoje miejsce.
Bez ceregieli strzela prosto przed stopy Ottona.
Każdy się wzdryga. Elyssa wydaje pisk, ale nikt nie protestuje. We wzroku
chłopaków jest swoista fascynacja, gdy patrzą na Tessę. Julii nie potrafię
odczytać. Wygląda raczej na porządnie wkurwioną.
Otto jest trupio blady. Czas, bym przemówił.
– Przecież podawałeś się za eksperta od drugiej wojny światowej – mówię –
ale chyba sądzisz, że prawie wszystkich Żydów stracono w komorach gazowych.
Tak jednak nie było. Tessa zademonstruje rozstrzelanie. Zamienicie się rolami.
Ty zagrasz Żyda w jednym z obozów koncentracyjnych, powiedzmy Bergen-
Belsen. A Tessa, no tak, ona przedstawia przecież Irmę Grese.
Otto patrzy na Tessę, na mnie i znowu na Tessę. Nogi trzęsą mu się tak,
jakby lada chwila miały się pod nim ugiąć.
– Oj, przestań się trząść – mówię – to przecież tylko zabawa. Napisałeś
przecież, że „Holokaust to groteskowy blef historii, który żydowskie mass media
wykorzystują jako broń ideologiczną”. Chyba się nie obrazisz, jak podamy
w wątpliwość ten opis?
– Ty chory zjebie – rzuca Otto – nie chcę tego robić. To absurd.
Tessa wsadza kolejną kulkę przed jego stopami, tym razem bliżej.
Otto wydaje z siebie dziki ryk.
– Rozbieraj się – mówi zimno Tessa.
– To było pierwsze, co Żydzi musieli zrobić przed rozstrzelaniem –
wyjaśniam.
– Na co czekasz? – ciągnie Tessa – następnym razem odstrzelę ci palec.
Jest naprawdę oszałamiająca w tej roli. Twarda jak stal.
– Tak, chociaż tak naprawdę zaczynało się od konfiskaty ich rzeczy – mówię
– ale twoje już leżą na dnie morza. Słuchaj się Tessy. Ona ma krótki lont, a umie
trafić lwa w serce z odległości pięćdziesięciu metrów.
– To jest nie fair – Otto miauczy jak dziecko, które marudzi rodzicom.
Zaczyna jednak się rozbierać. Jeszcze nie doszedł do stanu paniki.
Fascynujące, jak niektórzy robią się posłuszni, gdy skierować na nich wylot
pistoletu.
Reszta wycofała się tak, że prawie stoją w krzakach.
Otto ściąga z siebie ubrania do podkoszulka i bokserek. Na nogach i rękach
pojawia mu się gęsia skórka. Patrzy na mnie błagalnie.
– Koszulka też – mówię. – Jak myślisz, Tesso? Pozwolimy mu zachować
gacie?
Tessa przewraca oczami i kiwa głową.
– To nie jest zabawne – odzywa się Julia – przestańcie już.
Rzucam jej ostre spojrzenie.
– Możesz zawsze stąd odejść, Julio – mówię – ale jeśli zostaniesz, to musisz
być cicho, żeby Tessa mogła się skoncentrować.
Widzę, jak wściekłość kipi w Julii, ale wie, że nie należy drażnić szaleńca
z naładowaną bronią.
Otto zdejmuje podkoszulek i rzuca go na stos ubrań.
– Teraz wejdź na deskę – mówi Tessa, machając w jego kierunku pistoletem.
Odwracam się do pozostałych.
– Takich desek używano podczas rozstrzelań – wyjaśniam. – Żydów tracono
w pięcioosobowych grupach. Ci, którzy do nich strzelali, mieli po pięć kul
w magazynku, po jednej na każdą straconą osobę. To były niezłe skąpiradła, ci
naziści – pilnuję, żeby od czasu do czasu spojrzeć w kamerę podczas tej
przemowy – ale Otto jest jedynym wśród nas, który zaprzecza, że Holokaust
miał miejsce, dlatego dałem Tessie małe fory. Nie dlatego, że myślę, iż nie trafi,
ale kto wie. Ile masz kul w magazynku, Tesso?
– Wystarczająco – odpowiada ona.
– Dobrze. Wyprowadź go teraz na deskę.
Otto rusza w kierunku dołu. Stracił własną wolę. Nie jest jeszcze
wystarczająco zdesperowany, żeby płakać i błagać, ale niedługo będzie.
– Dodatkowo kobiety trzymały w ramionach swoje niemowlęta – mówię –
ale ty przecież nie masz małych dzieci, Otto. Szkoda. Ach, prawie zapomniałem
o jednej rzeczy. Naziści świętowali po każdym masowym rozstrzelaniu.
Ekskluzywne bankiety z muzyką i dużą ilością alkoholu. Zaplanowałem
podobną zabawę dziś wieczorem w jadalni.
Staje się to dokładnie w chwili, gdy Otto ma postawić pierwszy krok na
desce. Opada na kolana i wydaje z siebie przeraźliwy, ryczący dźwięk. Całe ciało
przebiegają konwulsje. Wyje: „Błagam!”.
Tę makabryczną scenę wzmacnia nagły, porywisty wiatr, podrzucający
z ziemi kawałki gałązek.
– Wstawaj, Ottonie! – wrzeszczy Tessa.
Atmosfera staje się potworna. W rzeczywistości wcale nie jest tak jak
w filmach, w których osoby cywilne altruistycznie występują przeciwko
uzbrojonemu szaleńcowi. W rzeczywistości większość siedzi cicho
sparaliżowana strachem. Elyssa patrzy na mnie z rozdziawionymi ustami
i prawie narkotyczną fascynacją. Twarz Larsa przybrała trupio blady odcień.
Filip wygląda jak nakręcony. Rzuca mi spojrzenie oczami zimnymi jak u karpia.
Wygląda dosyć idiotycznie, ale pod powierzchnią kryje się cwana brutalność.
Kiedy to się skończy, ta grupa będzie bardziej zwarta. Zostało naukowo
udowodnione, że ludzi może związać trauma emocjonalna, na przykład
katastrofa samolotowa. Albo dramat z pistoletem w tle.
Otto robi kilka kroków po desce. Wygląda, jakby był w szoku.
Teraz będzie najlepsze. Naprawdę nie mogę się doczekać.
Tessa odwraca się do mnie z pistoletem swobodnie wiszącym w dłoni, ciągle
ze śmiertelnie niebezpiecznym palcem na spuście.
– Chyba go naprawdę zastrzelę – mówi.
– Co? Nie! – wołam z rozpaczą.
– I tak wyląduję w więzieniu za moje nielegalne polowania. Kilka lat w tę
czy w tamtą, co za różnica?
– Tesso, już wystarczy – mówię poważnie.
Otto hiperwentyluje. Dziwi mnie, że udaje mu się wciąż stać na desce.
Powiew wiatru porusza cienkim materiałem jego bokserek. Nawet na świeżym
powietrzu czuję niezdrowy, odrzucający zapach jego potu. To woń człowieka,
który wpadł w stan paniki.
– Ten drań zatruwa ludzi swoją propagandą nienawiści – mówi Tessa. –
Zrobiłabym przysługę ludzkości.
Podnosi pistolet i celuje w Ottona.
– Nie, błagam, nie rób tego! – jęczy on.
– Nie! – krzyczy Julia.
Rzucam jej ostre spojrzenie, które mówi „daj mi się tym zająć”.
Podchwytuje. Instynktownie opuszcza wzrok i zamyka oczy. Julia jest
wystraszona, ale nie jest głupia.
Ciemna plama rozpływa się na bieliźnie Ottona, po chwili po nodze cieknie
mu strużka.
Podchodzę do Tessy i kładę uspokajająco dłoń na jej ramieniu.
– Nie jest to dobry pomysł, Tesso – mówię. – Otto zrozumiał przekaz.
Ostrożnie wyjmuję jej pistolet z ręki i opróżniam magazynek.
Następnie odwracam się do Hampusa i kiwam głową. To nasz sygnał na
„cięcie”.
37

JU L I A

Była chwila, kiedy wszyscy zrozumieli, że przedstawienie dobiegło końca –


w momencie, gdy Franz kiwnął Hampusowi, żeby przestał filmować.
Otto na niepewnych nogach wrócił po desce na łąkę do stosu swoich ubrań.
Marzł tak, że aż się trząsł. Reszta stała i biernie się przyglądała, jak się ubierał.
Julia była wściekła. Nie nagrała tego, co się działo, nie mogła się przemóc.
Strzały oddane przez Tessę wystraszyły ją. Zatkało jej się w uszach i nadal była
wstrząśnięta. Franz próbował nawiązać z nią kontakt wzrokowy, ale odwróciła
głowę. Postanowiła być cicho do powrotu do dworu. Wtedy odszuka go w jego
gabinecie i powie mu, co o tym myśli.
– Idziemy do domu! – zarządził Franz dziarsko i klasnął w dłonie.
Hampus od razu ruszył w kierunku dworu, prawdopodobnie po to, żeby
zamieścić film na blogu.
– Tesso, jeśli mogę spytać, czy użyłaś ostrej amunicji? – zapytał Filip.
Tessa roześmiała się piskliwie dla podkreślenia, że było to strasznie durne
pytanie.
– Oczywiście, że tak – odrzekła.
Otto miał już na sobie całą odzież oprócz zimowej kurtki. Julia podbiegła
i pomogła mu ją założyć.
– Jadę stąd następnym promem – powiedział Otto do Franza.
– Proszę bardzo – odpowiedział Franz – ale radzę ci zostać jeszcze jeden
dzień i zobaczyć, jaki to przyniesie oddźwięk. Oczywiście poprzemy cię
niezależnie od tego, co zechcesz dalej zrobić.
– Co chcesz, żebym zrobił? – zapytał Otto, rozkładając ręce w geście
frustracji.
Charakterystyczna dla niego arogancja zniknęła. Oklapł i wydawał się teraz
całkiem mały.
– Wypowiedź na blogu, w której mówisz, że przewartościowałeś pewne
kwestie i dystansujesz się od nazizmu, na pewno byłaby na twoją korzyść – rzekł
Franz.
– Teraz chcę tylko pójść do domu, wziąć prysznic i się ogrzać – wymamrotał
Otto.
Franz ruszył przodem pochodu po wąskiej ścieżce. Za nim szli Filip i Elyssa,
a za nimi Julia. Była tak zła, że już nie mogła zachować ciszy.
– Franz, jeżeli opublikujesz ten film, to trafi tu policja – powiedziała.
– Prawdopodobnie tak – odpowiedział znudzonym tonem – zajmiemy się
nimi z Tessą. Przewidujemy taką ewentualność.
Wiatr przybrał na sile i smagał ich po nogach igłami drzew i małymi
gałązkami. Nawet w środku lasu wiało. Kiedy wszyscy dotarli na dziedziniec,
Franz zebrał grupę i wygłosił małą przemowę.
– Odpowiem ci teraz porządnie na pytanie, co masz zrobić w najbliższej
przyszłości, Ottonie. Naturalnie możesz pojechać do domu, jeśli chcesz, ale
jeżeli wybierzesz pozostanie tutaj, przygotowałem coś dla ciebie. Elyssa
pozbierała sporo materiałów o Holokauście, między innymi dokumentację
generała Eisenhowera z obozów koncentracyjnych, z której wielu członków
twojej partii się wyśmiewa. Ale wątpię, że ją czytałeś.
Otto milczał i nie chciał spojrzeć mu w oczy.
– Twoim problemem, Ottonie, jest to, że jesteś partackim mitomanem –
powiedział Franz. – Jak głupim trzeba być, żeby wrzucić do mediów
społecznościowych zdjęcie pucharu strzeleckiego bez inskrypcji? Filipie, jak
sądzisz? Ty jesteś dosyć aktywny w sieci. Czy jedenastolatek popełniłby taką
pomyłkę?
– Nigdy – odrzekł Filip i zmierzył Ottona pogardliwym wzrokiem.
– Właśnie – rzekł Franz – dlatego musimy założyć, że rozeznanie Ottona
w temacie drugiej wojny światowej jest poniżej wszelkiej krytyki.
Spojrzał na Ottona i wzruszył ramionami.
– Weź prysznic, załóż czystą odzież i ogrzej się w jadalni – powiedział. –
Usiądź przed kominkiem i napij się czegoś gorącego. Zastanów się, co chcesz
dalej zrobić, i przyjdź o tym porozmawiać do mojego gabinetu, kiedy
podejmiesz decyzję.
Otto skinął głową i powlókł się w kierunku szeregowców. Reszta poszła
w jego ślady. Franz skierował się do dworu. Julia postanowiła wrócić do swojego
domku. Nie była ani trochę głodna po tej leśnej scenie.
W chatce było ciepło i przytulnie. Usiadła przed komputerem, otworzyła
nowy plik i usiłowała pisać artykuł, ale była za bardzo zszokowana i zła, więc
wszystko, co pisała, brzmiało banalnie.
Spróbowała zadzwonić do Thora, ale nie odpowiadał. Spróbowała
zadzwonić do Susanny, ale przypomniała sobie, że jest sobota i cała redakcja ma
wolne. Poszła więc do łazienki i wzięła ciepłą kąpiel. Gorąca woda wypłukała
z niej złość. Zjadła kanapkę, którą znalazła w lodówce, i zaparzyła filiżankę
kawy.
Kiedy wróciła do dużego pokoju, zobaczyła SMS-a od mamy: „Zadzwoń do
mnie natychmiast”. I jeszcze kolejny, wysłany kilka minut później: „Przeczytaj
maila ode mnie”.
Oznaczało to, że film z tym, co wydarzyło się w lesie, już jest w sieci.
W mailu Sofia kazała Julii natychmiast wracać do domu. Pisała też różne
potępiające rzeczy o Franzu i zakończyła ostrzeżeniem, że jeśli Julii nie będzie
w domu następnego dnia, to Sofia osobiście pojawi się na Wyspie Mgieł ze
śrutówką. Mogłoby to brzmieć jak pusta groźba, gdyby Julia nie wiedziała, że
Sofia naprawdę potrafi świetnie strzelać. Podobno Simon ją tego nauczył. Julia
poczuła się strasznie samotna. Naprawdę potrzebowała z kimś porozmawiać. Ale
kiedy jej mama stawała się taka jak teraz, ich rozmowy zawsze kończyły się tym,
że na siebie krzyczały.
Sofia mawiała, że Julia powinna robić to, co ją pasjonuje, i przy tym zawsze
być sobą. Wtrącała się jednak, gdy tylko Julia znalazła coś ciekawego i chciała
to robić. Zawsze była nadopiekuńcza i od katastrofy dwa lata temu tylko się
pogorszyło. To, że teraz groziła córce i traktowała ją jak małe dziecko, działało
Julii na nerwy. Nie chciała takiego podejścia. W tamtej chwili tak ją rozdrażnił
histeryczny mail od matki, że zakwestionowała, czy to, co Franz zrobił,
rzeczywiście było tak potworne. Julia z całego serca nie znosiła wszystkiego, co
reprezentował Otto. Do jej szkoły chodziło kilku neonazistów. Wystarczało, żeby
spojrzeli w jej stronę, a już przechodziło ją nieprzyjemne mrowienie. Jakby to
było, gdyby tacy ludzie mieli władzę nad światem? Czyż nie były potrzebne
drastyczne kroki, żeby powstrzymać ich panoszenie się?
Na chwilę podparła głowę rękami, zamknęła oczy i spróbowała się
skoncentrować.
Sofia zapewne uspokoi się za kilka godzin. Zazwyczaj tak bywało. Julia
odpowiedziała na maila w kilku ogólnych zdaniach o tym, że jej zadanie
niedługo się kończy i wróci do domu. Na pewno przed Wigilią. Dodała, że Sofia
nie musi się niepokoić. W rzeczywistości chciała napisać: „Rozumiem, że
powinnam wrócić do domu, że sytuacja wymknęła się spod kontroli. Ale od
kiedy tu przyjechałam, coś się we mnie zmieniło. Nie wiem dlaczego, ale jestem
inna. Chociaż jestem wściekła na Franza prawie cały czas, fascynuje mnie to, że
jest tak złożony. To nie jest żaden pociąg seksualny. To pociąg intelektualny.
Przez to mogę dobrze pisać. Sama nie wiedziałam, że umiem pisać tak dobrze.
Czy w ogóle czytasz moje artykuły?”.
Ale takiego maila nie mogła przecież wysłać. Sofia od razu by
eksplodowała.
Wyszła przed dom i stanęła na tarasie. Wiatr nasilił się jeszcze bardziej
i jesiony okalające działkę uginały się pod mocnym wichrem. Morze huczało
złowrogo. Kiedy Julia miała piętnaście lat, przeżyła orkan w rodzinnym domu
w Orust. Leżała wciśnięta pomiędzy mamę a tatę w piwnicy i słuchała
strasznych dźwięków, gdy wiatr gnał tuż obok, wyrywając krzewy i drzewa
z korzeniami. Ta burza nie mogła być gorsza od tamtej. Ale zdecydowanie
w powietrzu wisiało coś złowróżbnego.
Znowu pomyślała o tym, co rozegrało się na wyrębie. Zdecydowanie było to
bezprawne. Nie można chyba strzelać z pistoletu ot tak sobie? Może powinna
skontaktować się z policją, ale wydało jej się to głupie, kiedy prawdopodobnie
tysiące ludzi widziało nagranie w Internecie.
W końcu zrozumiała, że musi stawić czoło Franzowi, zanim o tym napisze –
dlatego, że kiedy pisała o jego pokręconych poglądach, to zawsze tekst
wychodził jej dobrze. Prawdopodobnie była to zła decyzja, ale nieodzowna.
Ostatni artykuł. Potem miała zamiar odciąć się od tego szaleństwa i pojechać do
domu.
Założyła coś na wierzch i poszła na dziedziniec. Tyły domku dla gości
wychodziły na morze i na pozostałej części posesji wiatr nie był równie silny.
Jednak miał wystarczającą moc, by dziko roztańczyć oświetlenie na choince.
Podmuchy musiały przestraszyć wrony z donicy, która teraz stała całkiem pusta.
Zdecydowanym krokiem przemierzyła trawnik, weszła do dworu i udała się
po schodach na trzecie piętro. Otworzyła drzwi do gabinetu Franza bez pukania.
Siedział za biurkiem, a Tessa siedziała na krześle dla gości. Zdjęła już mundur,
miała na sobie dżinsy, wełniany sweter i kozaki obszyte futrem. Początkowo
żadne z nich nie zauważyło Julii, bo śmiali się głośno. Zapewne z Ottona.
Franz pierwszy dostrzegł Julię.
– Nie będę przeszkadzać – powiedziała – bo zdajecie się zajęci rechotaniem
z tego ohydztwa, które zrobiliście Ottonowi.
– Muszę się tym zająć – Franz zwrócił się do Tessy. – Zobaczymy się później
w jadalni.
Tessa szybko wstała i zniknęła z gabinetu. Unikała patrzenia na Julię, kiedy
mijała ją w drzwiach. Podchodząc do biurka Franza, Julia omal nie wpadła na
krzesło.
– Nie chcesz usiąść? – zaproponował Franz i zmierzył ją wzrokiem z lekkim
rozbawieniem.
– Nie, wolę postać – odpowiedziała kwaśno.
– Czy chcesz mnie o coś zapytać?
– Nie, chcę tylko powiedzieć, że to, co zaszło dzisiaj, było obrzydliwe. Mam
nadzieję, że przyjedzie tu policja i zatrzyma Tessę za to, co zrobiła. I ciebie też.
– Może powinnaś skontaktować się z nimi i złożyć zażalenie – rzekł
fałszywie przyjacielskim tonem. Jego ciemne oczy zwęziły się w szparki.
– Próbowałam, ale nie złapałam zasięgu – skłamała.
– Szkoda, że nie rozumiesz, jak ważne było to, co zrobiliśmy – powiedział.
Zdecydowanie nic nie było między nimi jak zawsze. Franz był na nią zły. Po
raz pierwszy odczuła na własnej skórze moc, jaką emanował, kiedy człowiek stał
się obiektem jego złości. Było to tak nieprzyjemne, że cofnęła się o krok.
– To wstrętne, jak potraktowaliście Ottona – mówiąc to, starała się zachować
spokój w głosie.
– Mówisz, Julio? Co myślisz o tym, że prawie trzydzieści procent
mieszkańców Szwecji głosuje na partie polityczne o nazistowskich korzeniach?
Czy to jest mniej paskudne od tego, co tu dzisiaj zaszło?
– Sądzę, że masz gdzieś to, co zrobiono Żydom w czasie wojny. To był dla
ciebie tylko sposób na zwrócenie na siebie uwagi.
Uśmiechnął się z wyższością, ale w uśmiechu błysnęła zimna stal.
– Ekstremistyczne partie prawicowe na serio zapuściły korzenie w tym kraju.
To trzeba nagłośnić. Masz przecież napisać o tym artykuł, czy w ogóle wiesz,
jaki szeroki zasięg ma nazizm w Szwecji?
– To bez znaczenia.
– Mam dużo materiałów, które możesz przestudiować.
– Nie trzeba. Poza tym mama mówi, że sam jesteś radykalnym
prawicowcem.
– Tak powiedziała? – rzekł i roześmiał się nieszczerze. – Tak, ona wie o mnie
wszystko, co trzeba wiedzieć. Że wszystko, czego kiedykolwiek dokonałem
w społeczeństwie, nie było związane z żadną partią. Nigdy też nie głosowałem.
Głupsi od politycznych aktywistów są jedynie sami politycy.
Natychmiast zapragnęła mieć dla siebie sekundę bez jego wpatrujących się
w nią oczu.
– Mama miała całkiem inne zdanie na temat twoich politycznych poglądów
– powiedziała – a pracowała dla ciebie długo.
– Więc myślisz, że mam gdzieś to, że sześć milionów Żydów zostało
zamordowanych podczas drugiej wojny światowej? Za takiego mnie masz?
W takim razie masz się stąd wynosić.
Oczy mu pociemniały jak węgiel.
– Zapewne tak zrobię – odrzekła.
Czuła się jednak tak, jakby przymarzła do podłogi. Płynąca od niego irytacja
była w pewien sposób magnetyczna.
– Różnica między tobą a mną jest taka, że przejmujesz się tym, co ludzie
pomyślą – powiedział – a ja się tego nie boję i mogę podjąć każdy temat, bez
względu na reakcje.
– Uważam, że jesteś mistrzem w kreowaniu chaosu i zagubienia – rzuciła.
Zapiekły ją oczy, ale na szczęście była zbyt zła, żeby się rozpłakać.
– Nikt nie jest zagubiony poza tobą – odrzekł. – Wszyscy dokładnie wiedzą,
jakie są oczekiwania wobec nich.
– W takim razie mogę tylko przyjąć, że są niesłychanie tępi, skoro wszystko
chłoną jak gąbka.
– Albo po prostu są mniej przesądni i elastyczniejsi – skontrował.
Wiedział, że taka chciała być, świadomie to podkreślił. Zjadliwość w jego
głosie sprawiła, że zagotowało się w niej od powstrzymywanej złości. Chęć
wrzaśnięcia omal jej nie obezwładniła.
– Ale jedź do domu, do mamusi – ciągnął – przecież spędziła połowę życia
na obwinianiu mnie o wszystko, co jej nie wyszło. Mogłybyście razem napisać
demaskującą mnie biografię. Takie jesteście przecież dobre w pisaniu. I w
ocenianiu innych ludzi też.
– Nie mam zamiaru ciągnąć z tobą tej rozmowy – przerwała – idę stąd i jutro
odpływam porannym promem.
Tak też by pewnie zrobiła, gdyby tego wieczoru burza nie rozpętała się na
dobre.
38

FR A N Z

Powietrze w biurze wciąż jest nasycone napięciem, jakie powstaje po kłótni.


Takie rzeczy zwykle nie mają na mnie wpływu. To jest mój rewir, fizycznie
i intelektualnie. To moje prawo, żeby pokazywać ludziom, gdzie ich miejsce,
kiedy zachodzi taka potrzeba. Mam zdolność czytania grupy ludzi, oceniania, kto
jest najwrażliwszy, kto kłamie. Jednym spojrzeniem potrafię przywrócić układ
sił, jeśli się przypadkiem zaburzy. Potrafię użyć odpowiedniego tonu głosu, by
zdobyć czyjąś niepodzielną uwagę i zatrzymać ją tak długo, jak sobie życzę.
Jestem mistrzem nieubłaganego zbierania wszystkich punktów w dyskusji.
Krótko mówiąc, potrafię skierować rozmowę w wybranym przeze mnie
kierunku. Ale żaden z moich trików nie zadziałał na Julię, co mnie niezmiernie
dziwi.
Stoję przy oknie i patrzę na nią, jak przechodzi przez dziedziniec. Ręce ma
wciśnięte w kieszenie, głowę zwieszoną. Nie chcę, żeby było tak między nami.
Absolutnie nie chcę. A przede wszystkim nie chcę, żeby pojechała do domu.
Zastanawiam się, co mogę zrobić w tej sytuacji, i postanawiam zadzwonić do
Thora na Skypie. Nie zakładam, że pomoże mi ją przekonać, ale i tak warto
spróbować.
Trochę to trwa, zanim w końcu odbiera. Wygląda na poirytowanego.
– Czego chcesz? – pyta.
– Czy musisz być taki agresywny, kiedy do ciebie dzwonię? – pytam.
– Wcale nie jestem agresywny, tylko podejrzliwy.
– Co tam u ciebie?
– Tato, czy możemy bez tej pustej gadki? Uczę się.
– Myślałem, czy może mógłbyś zadzwonić do Julii i ją uspokoić. Jest teraz
nieco poruszona.
– Nie dziwię się. Widziałem właśnie ten wasz filmik. Julia próbowała do
mnie dzwonić, więc oddzwonię do niej i powiem, żeby natychmiast opuściła
Wyspę Mgieł.
– Wiesz chyba, że nigdy bym nie pozwolił, żeby coś się stało Julii?
– Tego nie możesz mi obiecać. Ta baba potwór, z którą jesteś, jest
śmiertelnie niebezpieczna. Jak możesz jej pozwalać używać broni w pobliżu
Julii? Czy to w ogóle była ostra amunicja?
– Tak, ale miałem wszystko pod kontrolą – zapewniam – i absolutnie nie
jestem razem z Tessą.
– Tak czy inaczej, jest cholernie nieprzyjemna. Mam nadzieję, że Julia wróci
do domu następnym promem.
Ale coś w jego głosie wskazuje na to, że nie jest na mnie ogromnie zły.
– Thorze, a co o tym myślisz? – pytam. – Abstrahując teraz od
bezpieczeństwa Julii, które, zapewniam cię, mogę zagwarantować.
Zastanawia się przez krótką chwilę, a wtedy jego oczy robią się tak poważne
i piękne, że zapiera mi dech.
– Mam być szczery? – pyta.
– Oczywiście.
– Uważam, że w tym, co zrobiłeś, były niepotrzebnie przemoc
i okrucieństwo, ale przynajmniej raz wyjątkowo poruszyłeś ważny temat.
Pracujemy teraz w szkole w grupach nad Holokaustem. W naszej klasie jest paru
neonazistów. Oni są tacy obleśni, do tego grozili nam wszystkim, którzy
pracujemy nad tym. Dlatego uważam, że twoje metody były sadystyczne, ale
mimo to jestem też trochę dumny z tego, że odważyłeś się wyjść przed szereg.
To będzie miało konsekwencje.
Kiedy go słucham, serce mi rośnie, a gdy odpowiadam, mój głos brzmi
głucho. Ale zastrzyk adrenaliny z lasu wymieszany z frustracją po kłótni z Julią
dodaje mi sił na tyle, że jestem w stanie zdusić emocje. Nie mogę ich całkiem
opanować, przynajmniej jednak mogę je przed nim ukryć.
– Przepraszam, Thorze – mówię tylko.
– Dlaczego to mówisz?
– Nawet nie pomyślałem, że to może przynieść jakieś konsekwencje i dla
ciebie.
– E tam. I tak prawie nikt w szkole nie wie, że jesteś moim ojcem. Używam
przecież innego nazwiska. Nie martw się o mnie. Ale wyślij do domu Julię.
Jeżeli jej coś się stanie, nigdy ci nie wybaczę.
W jednym z moich bardziej opiekuńczych momentów pomogłem Thorowi
zmienić nazwisko na Johansson, moje dawne, które nosiłem jako chłopiec.
Zrobiłem to dla jego bezpieczeństwa, żeby moi wrogowie nie mogli się do niego
dobrać.
– Zrobimy sobie kilka dni przerwy – mówię. – Na wyspę nadciąga burza.
Muszę przede wszystkim dopilnować bezpieczeństwa wszystkich tutaj. Nie
wiem, czy jutro prom będzie kursować, ale Julia oczywiście może jechać do
domu, jeżeli zechce.
– Dobrze. Moim zdaniem powinieneś zrezygnować z tego medialnego cyrku
jak najszybciej.
Po zakończeniu rozmowy jestem w rozterce. W zasadzie powinienem pójść
porozmawiać z Julią, ale instynktownie czuję, że potrzebuje teraz pobyć sama
i się uspokoić.
Dla zabicia czasu włączam komputer i sprawdzam, co dzisiaj o nas piszą.
Minęło już kilka godzin i medialny szum nabrał mocy.
Ku mojemu zdziwieniu przewodniczący Partii Lewicy – walący raczej
prosto z mostu – udostępnił nasz film na Twitterze. Zaczyna od słów, że
absolutnie NIE popiera moich metod i ma nadzieję, że broń nie była naładowana
ostrą amunicją, ale jednak dobrze, że „ktoś ma odwagę podjąć drastyczne kroki
dla zwrócenia uwagi na panoszenie się neonazistów w tym kraju”.
Ponad tysiąc osób udostępniło ten wpis. Najciekawsze jest to, że wielu z nich
to lewicowcy, ta grupa polityczna, ktòra zwykła mnie nienawidzić. Jakieś
radykalnoprawicowe jednostki atakują wpisy lewicowców, potępiając moje
okrutne metody. Zaczęli rozpowszechniać plotki, że jestem perwersyjnym
szaleńcem, który chce zalegalizować w Szwecji pedofilię. Oraz że jestem chory
na władzę, a wszyscy ważni przedstawiciele państwowi niedługo staną się
kierowanymi przeze mnie marionetkami. Oskarżają też lewicowych aktywistów
o to, że chcą rozbić tradycyjną rodzinę i zalać kraj falą uchodźców. Radykalni
lewicowcy oskarżają z kolei tamtych o to, że są nazistami i mordercami. Jest to
piękna niezgoda, która rozprzestrzenia się błyskawicznie. Pewne środowiska
żydowskie natychmiast idą mi na ratunek i tworzą grupę, który wykracza poza
granice Szwecji.
Ciekawe, że nikt mnie nie oskarża, iż wszystko zainscenizowaliśmy. To było
zbyt prawdziwe – łzy Ottona i fakt, że się posikał. Wszystko, co robię, jest
solidne.
Pewnie zawita tu policja z dochodzeniem w sprawie strzelaniny. To znaczy,
o ile zdołają tu dotrzeć, bo burza nadciąga w szczególnie dogodnej porze. Mamy
z Tessą wszystko pod kontrolą. Miejmy nadzieję, że do czasu ich przyjazdu Otto
również będzie po naszej stronie.
Do tej pory nie odpowiadałem na żadne komentarze na nasz temat
w mediach społecznościowych. Przepychanki z idiotami w sieci są poniżej mojej
godności. Mimo to do kolacji zabawiam się czytaniem wszystkiego, co piszą,
i odpowiadam na niektóre inteligentne pytania.
Wyjątkowo decyduję się zjeść kolację w jadalni. Chcę zobaczyć, czy jest tam
Julia. Nie ma jej. Pytam Elyssę, czy ją widziała, ale ta kręci zmartwiona głową.
Proszę ją wtedy, by poszła zajrzeć do Julii i zaniosła jej posiłek i butelkę wina.
– I jeszcze dodatkową puchową kołdrę – dodaję – bo w domku zrobi się
zimno przy tak silnym wietrze.
Tak naprawdę wolałbym pójść sam, ale Julia nie wpuściłaby mnie.
Otto siedzi i je z innymi. Zapraszam go do mojego stołu. Zdążył się nieco
uspokoić. Odbywamy długą, owocną rozmowę, w rezultacie której decyduje się
zostać jeszcze kilka dni.
Tessa podchodzi, żeby porozmawiać, czy raczej mnie popodrywać, ale
mówię, że muszę się zająć pewnymi rzeczami w biurze. Jest irytująca z tym
swoim niepohamowanym flirtowaniem, przyznać jednak muszę, że potrafi dążyć
do celu. Większość ludzi idzie niepewnie przez życie. Tessa wie, czego chce.
Obecnie jestem tym ja.
Wraca Elyssa i mówi, że Julia podziękowała za jedzenie i kołdrę, ale nie
chce mieć towarzystwa. Mówi też, że pozwoliła ochronie zrobić sobie wolne
przez dobę, bo pracowali na długie zmiany. Pojechali na ląd popołudniowym
promem, żeby zrobić świąteczne zakupy, i wrócą jutro rano. Ma nadzieję, że to
nie jest żadnym problemem. Czy powinna pozwolić im jechać pojedynczo?
Kręcę głową. Zbliżająca się burza jest teraz największą groźbą dla naszego
bezpieczeństwa, a przy sztormie wątpliwe, żeby ktoś próbował się tu przedostać.
Uderza mnie jedna myśl.
– Czy prom w ogóle kursuje przy takiej pogodzie? – pytam.
– Popołudniowy wypłynął – odpowiada Elyssa – ale wątpię, żeby wrócił,
jeżeli wichura się nasili.
Też wątpię. A to oznacza, że Julia nie może jutro wrócić do domu.
Zastanawiam się, co też porabia. Zastanawiam się, czy rozmawiała
z Thorem. Zastanawiam się, czy pisze, a jeśli tak, jaki będzie ten artykuł. Jej
relacje oscylują między dokładnymi opisami tego, co tu się dzieje, a ostrymi,
humorystycznymi komentarzami. W tekstach Julii jest światło, które prześwituje
zza zdań. To nieco naiwne, ale jednocześnie jest strzałem w dziesiątkę. Czytelnik
myśli: „Właśnie. Dokładnie tak”.
W drodze z jadalni z powrotem do gabinetu poryw wiatru odrzuca mnie
w tył. Nadlatuje nadłamana gałąź i uderza mnie w piszczel. Świąteczne lampki
odleciały z wielkiej choinki.
Zatrzymuję się i wysyłam wiadomość na pager Elyssy, że wszyscy muszą
dziś wieczorem zostać w budynkach, a ci, którzy zajmują się dworem, mają
zabezpieczyć na posesji wszystko, co jest luzem. Kiedy dwór został odbudowany
prawie dwadzieścia lat temu, dopilnowałem, żeby był bezpieczny na wypadek
huraganu, to samo z aulą. Szeregowce stoją pod osłoną muru. Natomiast domek
dla gości jest położony najbliżej morza i najbardziej narażony na siły przyrody.
Chatka ocalała podczas orkanu, który tu przeciągnął trzy lata temu, ale czy ustoi
teraz, gdy sztorm osiągnie szczyt?
Kilka chwil stoję jak skamieniały na chłoszczącym wietrze i rozmyślam, czy
mimo wszystko nie pójść do Julii. Może powinienem poprosić ją, by tej nocy
spała w szeregowcach. Decyduję się jednak sprawdzić najpierw prognozę
pogody i raport straży przybrzeżnej. Wracam do biura i loguję się na
komputerze. Tak jak się obawiałem, moc burzy zwiększy się dzisiejszej nocy.
Dzwonię na przystań promową i odsłuchuję nagraną wiadomość, że poranny rejs
odwołano. Po krótkim wahaniu postanawiam jednak nie przeszkadzać Julii.
Długo siedzę przed komputerem tego wieczoru. Nie mogę nie odczuwać
fascynacji, widząc, ile odrazy i życzliwości, ile zachęcających okrzyków
i gorzkich komentarzy wywołało nasze małe przedstawienie. Trochę to smutne,
że tylu ludzi bierze całkiem poważnie wszystko, co rozgrywa się w mediach
społecznościowych. Przecież to tylko słowa i obrazy na ekranie. Jeśli mnie
zdenerwuje coś napisanego w sieci, wystarczy, że pójdę na jakiś czas nad morze,
bym poczuł całkowitą obojętność. Wrzosowisko, skały, fale i wiatr są całkiem
nieporuszone nienawistnymi wpisami i plotkami. Nigdy nie wyrzeknę się tego
wszystkiego, co kocham w przyrodzie, w zamian za psychodeliczny blask ekranu
komputera.
Z zewnątrz dobiega zawodzenie. Podnoszę wzrok i nasłuchuję. Ściany
dworu i okna są grube, a mimo to słyszę, jak rzuca się na nie wiatr, jak wściekle
wrzeszczy, jakby rozsierdzało go istnienie budynku. Pod tym dźwiękiem, niczym
głuchy niższy ton, słychać złowróżbny huk morza.
Wstaję i podchodzę do okna. Właśnie w tym momencie znika prąd
i wszystko oblewa się mrokiem oprócz niebieskawego blasku mojego
komputera. Stoję w bezruchu i staram się zorientować w ciemności. Gdzieś
trzaska w jakimś przewodzie elektrycznym, ale zapasowy generator wydaje się
nie chcieć włączyć.
Coś uderza o okno. Po chwili z zewnątrz dochodzi okropny łomot.
39

JU L I A

Wciąż była wzburzona kłótnią z Franzem, gdy wróciła do domku.


Jakim był idiotą, skoro myślał, że może jej grozić i ją straszyć. Zachował się
jak małe dziecko, które się obraża, bo inni nie chcą się bawić w jego zabawę.
Pomyślała o Ottonie, jak stał i trząsł się w samych bokserkach. Pomyślała
z pogardą o niedorzecznym kostiumie Tessy. Pomyślała o Franzu, który rządził
i kierował ze świadomością celu tak, że największy tyran i autokrata zzieleniałby
z zazdrości. Na koniec zadała sobie pytanie, co właściwie do tej pory osiągnął,
oprócz dania ludziom pożywki do plotek. Dostrzegła jednak przy tym pierwszy
przebłysk tego, jak to jest odczuć jego wzgardę. Tak jakby coś w niej, czego nie
była świadoma, zostało wyrwane i zastąpione bolesną pustką. Mimowolna,
fizyczna reakcja. Teraz nie miała innego wyjścia niż pojechać do domu,
przyznać się do porażki i zakończyć zlecenie. Gardło i oczy piekły ją od
upokorzenia. Ale przedtem jeszcze miała napisać ostatni artykuł, który musi być
czymś całkiem wyjątkowym.
Kiedy otworzyła komputer, zobaczyła, że Thor starał się do niej dodzwonić
na Skypie, jednak chciała popracować przed oddzwonieniem. Sofia nie
odpowiedziała na maila i nie dzwoniła, co prawdopodobnie oznaczało, że
zdążyła się uspokoić.
Julia otworzyła nowy plik i zaczęła pisać. O Tessie noszącej
w pomieszczeniach kozaki wykończone futrem. O Ottonie z wytatuowaną na
ramieniu swastyką. I o Larsie kryjącym się w cieniu w nadziei, że uniknie
sokolego wzroku Franza.
Co w zasadzie się zmieniło oprócz tego, że Franz pokazywał się tysiącom
ludzi każdego dnia? Patrzcie na mnie! Patrzcie na mnie! Sytuacja była w sumie
bez zmian – jeden szaleniec i troje zdesperowanych idiotów na odległej wyspie.
Ale zaraz przypomniała sobie o tym, co Franz opowiedział o obozach
koncentracyjnych, szczególnie o tym, że kobiety trzymały w objęciach swoje
dzieci, zanim zostały stracone. Szybko jej oczy napełniły się niechcianymi łzami.
Chciała wierzyć, że Franza to nie obchodzi, ale w tym, jak się na nią rzucił, było
coś, co wskazywało na to, że jednak tak. Dlaczego jest tak cholernie
skomplikowany?
Weszła do Internetu i zaczęła szukać fotografii z Holokaustu. W końcu
natrafiła na jedną z nagimi kobietami idącymi gęsiego na rozstrzelanie, niektóre
z nich miały niemowlęta na rękach.
Oczy jej znów wypełniły się łzami.
Wstała i zrobiła okrążenie po domu. Wiał tak mocny wiatr, że drzwi na taras
skrzypiały w zawiasach. Gałązki z niedalekich drzew podmuch zrywał i rzucał
w okna. Przypomniała sobie, że huragan w Orust wybił szybę w oknie ich domu.
Natychmiast postanowiła spać na kanapie, która nie stała pod oknem jak łóżko
w sypialni. Rozważała, czy nie pójść do szeregowców i tam spać, ale wiało tak
mocno, że nie miała odwagi wyjść.
Wróciła do komputera, żeby napisać artykuł do końca. Obrazy kobiet
idących na stracenie wciąż stały jej przed oczami. Wzięła głęboki oddech
i napisała końcowy akapit: „Tym razem przedstawienie Franza poruszyło
przynajmniej ważny temat, nad którym można się zastanowić zwłaszcza
w przedświątecznym okresie. Czy istnieje granica ludzkiego okrucieństwa? I jak
daleko grupa zbłąkanych może posunąć się w gorliwości, by przypodobać się
dyktatorskiemu przywódcy?”.
Brzmiało to dwuznacznie, być może nawet nieco złośliwie, ale ludzie mogli
to odczytać, jak chcieli. Tak czuła w tamtej chwili. Wysłała artykuł do redakcji
i wyłączyła komputer. Wiatr wył tak głośno, że zdawało się, jakby ktoś zawodził
pod oknem. Wstała i przeciągnęła się, aby usunąć z ciała sztywność po długim
siedzeniu.
Rozległo się pukanie do drzwi, na zewnątrz stała Elyssa. Wiatr smagał tak,
że kiwała się w tył i przód. Dźwigała duże pudło.
– Co tu robisz w taką pogodę? – zapytała Julia. – Wejdź do środka.
Podmuch wiatru prawie wyrwał jej drzwi z ręki, kiedy je otworzyła.
Elyssa weszła do sieni i postawiła pudło na podłodze. Na górze leżała duża
puchowa kołdra. Pod nią był talerz zawinięty w folię i butelka wina.
– To od Franza – powiedziała Elyssa. – Czy chcesz, żebym mu coś
przekazała?
– Tylko tyle, że chcę być sama. I dziękuję za jedzenie. Ale naprawdę nie
powinnaś być na zewnątrz, kiedy tak wieje. To okropnie niebezpieczne.
– Miałam zamiar pójść niedługo spać – odrzekła Elyssa – ale Franz jeszcze
pracuje. Może będzie potrzebować pomocy.
Julia stała w drzwiach i patrzyła na Elyssę, która z wiatrem dującym w plecy
szybko szła w kierunku szeregowców. Świąteczne światełka na dużej choince
zerwało i poruszały się teraz niczym elektryczny węgorz po ziemi.
W szeregowcach paliło się światło, a także w jadalni i gabinecie Franza.
Zastanawiała się, co tam robi. To, że wysłał kołdrę i posiłek, dawało się
przejrzeć – z pewnością po to, żeby została. Chyba mimo wszystko nie był na nią
całkiem wściekły. Zaryglowała drzwi i obeszła dom, sprawdziła, czy wszystkie
okna są zabezpieczone.
Pudło z jedzeniem stało nadal w sieni. Postawiła je na kuchennej wyspie
i ściągnęła z talerza folię. Paella z krewetkami wyglądała naprawdę smakowicie.
Wyjęła sztućce i szkło, otworzyła wino. Do jedzenia wypiła jeden kieliszek.
Potem drugi, siedząc i relaksując się na kanapie. Julia nie piła często, ale tamtego
wieczoru spodobał się jej uspokajający wpływ wina, to, jak przyjemnie ją
rozgrzało.
Po jakimś czasie poczuła zmęczenie. Chociaż było dopiero wpół do
dziesiątej, postanowiła się położyć. Dziwne, ale przywykła do hałasów na
zewnątrz powodowanych przez wiatr. A może to wino ją znieczuliło. Mycie
zębów i włożenie koszuli nocnej wydawało się zbyt trudne. Zamiast tego
przyciągnęła za sobą pościel z sypialni i położyła ją na kanapie razem z kołdrą,
którą przyniosła Elyssa. Zrzuciła kapcie i wślizgnęła się pod kołdry w ubraniu.
Wiatr odszukał już wszystkie szpary domu, który stał się zimny i pełen
przeciągów. Nie zawracała sobie głowy gaszeniem światła, nie miała ochoty
leżeć po ciemku i słuchać wiatru. Już po kilku minutach zapadła w głęboki sen.
Obudził ją huk tak głośny, że z miejsca usiadła.
W domku było ciemno choć oko wykol.
O dach uporczywie bębnił deszcz. Wsłuchała się w wiatr i deszcz, czując,
jak napięte jest jej ciało. Coś miało się wydarzyć. Coś groźnego.
Huk, który nastąpił, był tak głośny, że aż krzyknęła. Łoskot zatkał jej uszy.
Wstrząsnęło całym domem. Sufit zatrzeszczał i głuchy odgłos upadku
towarzyszył czemuś, co wylądowało obok niej na podłodze.
Przez kilka mrożących krew w żyłach chwil siedziała na kanapie
wyprostowana jak świeca, jak skamieniała. Bała się tak bardzo, że chciało jej się
płakać, ale oczy i usta miała całkiem suche.
Oczy powoli przyzwyczaiły się do ciemności i zobaczyła, że z sufitu odpadło
parę desek. Belki nad jej głową niebezpiecznie trzeszczały. Przez krótką,
potworną chwilę myślała, że sufit spadnie i ją przygniecie. Kolejna myśl była
taka, że musi się stąd wydostać.
Przez dziurę po wyrwanych deskach padał deszcz. Stanęła na mokrej
podłodze, a woda od razu zalała jej gołe stopy. Wiatr wpadał przez dziurę i hulał
wokół nóg. Spojrzała w stronę najbliższego okna, ale nie mogła nic dostrzec.
Dlaczego było tak ciemno? Coś ruszało się na zewnątrz i uderzało w okno.
Wyglądało na gałęzie rysujące szybę. Teraz zrozumiała. Na chatkę spadło
drzewo. Bardzo duże drzewo.
Poślizgnęła się w wodzie, ale odzyskała równowagę, musiała stąd wyjść.
Przy drzwiach wejściowych nacisnęła klamkę i pchała je uparcie, aż
przypomniała sobie, że są zaryglowane. Nawet jednak po otworzeniu zamka
drzwi nie chciały się otworzyć. Bez względu na to, jak mocno pchała, nie ruszały
się o włos. Deszcz bębnił o podłogę za jej plecami. Wiatr wył złowrogo, krążąc
po domku, jakby jej szukał.
Odwróciła się i poszła w stronę drzwi na taras, ślizgając się w kałuży wody.
Tak dużo wody. Jak to mogło się zdarzyć w tak krótkim czasie?
Wiatr dął z niesamowitą siłą, napierał na szklane drzwi tarasu. Na zewnątrz
dostrzegła pień olbrzymiego drzewa, które opadło na dom. Teraz zrozumiała,
skąd brała się woda. Rwała strumieniem w dół zbocza na tyłach domu i wpadała
do środka szparą między podłogą a drzwiami na taras. Zalewała działkę.
Julia usiłowała otworzyć drzwi na taras, ale wiatr był zbyt silny. Spróbowała
po raz kolejny, z całych sił, bezskutecznie. Nie mogła się wydostać.
Waliła do drzwi, wołała o pomoc, ale jej głos roztapiał się w hałasie wiatru
i bębnieniu deszczu. Nie miało znaczenia, jak głośno krzyczała, nikt jej nie mógł
usłyszeć.
Woda na podłodze podnosiła się, lizała jej łydki. Julia była całkiem
bezbronna, uwięziona w tym małym domku.
W końcu przywarła dłońmi i twarzą do szyby, krzycząc w akcie desperacji
i rozpaczy.
40

FR A N Z

Podchodzę do okna i widzę, że zaczęło padać. Deszcz to gwałtowna ulewa,


która może zalać glebę pięćdziesięcioma milimetrami wody w mniej niż
godzinę. Ten rodzaj opadów powoduje powodzie.
W posiadłości jest ciemno, lecz jaśniej niż u mnie w gabinecie, dzięki czemu
mogę odróżnić budynki. Gdy widzę, co spowodowało ten głośny huk, moje serce
zaczyna walić. Wielka sosna za chatą dla gości została wyrwana z korzeniami
i spadła na dach domku. Julia musi być śmiertelnie przerażona. Wiem, że muszę
szybko tam się dostać. Wiem też, że będę potrzebować pomocy.
Przeklinam w duchu własny zakaz używania komórek. Mój pager jest
połączony tylko z Elyssą. Zbiegając spiesznie po schodach, wysyłam do niej
wiadomość: „Wyślij ludzi do domku dla gości. Sytuacja awaryjna”.
Na zewnątrz wiatr i deszcz uderzają mnie z taką mocą, że robię kilka
chwiejnych kroków do tyłu. Po zaledwie paru sekundach jestem przemoczony do
suchej nitki. Prawie niemożliwe jest dostrzec cokolwiek w deszczu spływającym
po czole do oczu. Nie rozumiem, dlaczego nie włączył się ten przeklęty
zapasowy generator. Z okien biura miałem dobry widok na posiadłość. Tu na
dole mam przed oczami jeden wielki chaos. Nie założyłem niczego na wierzch,
a panuje przenikliwy chłód.
Mimo to udaje mi się z mozołem dotrzeć do domku. Zniszczenie po upadku
drzewa jest olbrzymie. Sosna spadła na środek dachu. Wielkie, gęste gałęzie
rozpościerają się przed frontem i bokiem chatki, blokują drzwi wejściowe. Pień
przygniótł cały dach. Nie da się ocenić stopnia szkód, ale spodziewam się
najgorszego. Po wyrwanych korzeniach zieje wielka, czarna dziura. Pozostałe
drzewa chwieją się wokół mnie albo mam zawroty głowy. Od strony domku
nadlatuje dachówka i ląduje na ziemi kilka metrów ode mnie.
Nadal jestem tu sam. Zastanawiam się, gdzie są strażnicy, ale przypominam
sobie, że Elyssa dała im wolne. Ale gdzie, do pioruna, jest cała reszta?
Nie ma sensu próbować dostać się do środka przez drzwi wejściowe albo
frontowe okna, więc chwiejnie idę na tyły domku. Im bardziej zbliżam się do
morza, tym silniejszy jest wiatr. Wysoka sosna nade mną trzeszczy groźnie,
jakby w każdej chwili miała pęknąć. Deszcz siecze mnie po twarzy jak ostre igły
i oślepia. Odczuwam nawet lekki strach, ale strach nigdy mnie nie powstrzymał
od zrobienia tego, co nieodzowne.
Jedną nogą grzęznę w błotnistej kałuży i muszę użyć rąk, żeby ją wyciągnąć.
Jestem ubrudzony deszczem, błotem i ziemią. Hałas wiatru i deszczu wzmaga
się, gdy przed oczami mojej wyobraźni przesuwają się obrazy zapadniętego
sufitu i Julii leżącej bez życia na podłodze.
Na tyłach jest biegnące ku górze zbocze, dlatego woda spływa do domku
nieprzerwanym potokiem. Potykam się o korzeń i padam na kolana. Cały tył
zmienił się w jedną dużą gliniankę, z której woda wlewa się do środka.
Wydostaję się z tej brei i wtedy ją dostrzegam. Biała jak duch stoi z twarzą
i dłońmi przyciśniętymi do szyby w drzwiach na taras. Widać, że krzyczy, choć
jej nie słychać.
Obok mnie pojawia się para roboczych butów i widzę, że to Filip, ubrany
w czarny zestaw przeciwdeszczowy z kapturem.
– Musimy wyciągnąć Julię! – krzyczę.
Filip rusza z miejsca i dociera przede mną do drzwi. Chociaż ciągnie je
i szarpie, wiatr mocno na nie napiera. Twarz Julii wykrzywia strach. Pomagam
Filipowi ciągnąć drzwi i przy naszych połączonych siłach w końcu otwierają się
z impetem. Wiatr je chwyta tak mocno, że szkło uderza o ścianę domu
i rozsypuje się w kawałki. Julia podchodzi na chwiejnych nogach i mnie chwyta.
Obejmuję ją zabłoconymi, przemoczonymi ramionami. Ściska mnie tak mocno,
że prawie tracę równowagę i omal nie przewracam się znowu w błoto.
– Mam ją! – wołam do Filipa.
Stoi tuż obok mnie, a jednak muszę krzyczeć, żeby przebić się przez huk
wiatru.
– Spróbuj włączyć generator! – wołam. – Zabiorę ją do środka.
Julia mnie puszcza. Trzęsie się na całym ciele. Delikatnie ją odwracam,
przyciskam jej plecy do mojej klatki piersiowej i kładę dłonie na jej barkach.
– Idź przede mną – mówię jej do ucha – krok po kroku. Trzymam cię. Wiatr
będzie nam wiał w plecy.
Deszcz ustaje, nieoczekiwanie i nagle. Wiatr zdaje się też robić sobie krótką
przerwę. Zapada głęboka cisza i słyszę, jak Julia wzdycha z ulgą.
Filip jest już przed nami w drodze do szeregowców. Prowadzę Julię przed
sobą i z wiatrem w plecy szybko przecinamy dziedziniec.
Gdy tylko jesteśmy za drzwiami dworu, Julia opada na podłogę. Jest tak
ciemno, że widzę tylko jej cień.
– Jesteś ranna? – pytam zatroskany.
– Nie, tylko w szoku – odpowiada.
– Dasz radę wejść po schodach na drugie piętro?
– Tak, jasne.
Rozlega się trzask i wtem hol oblewa się światłem. Filipowi udało się
uruchomić zapasowy generator.
Julia jest przemoczona, ubłocona aż do kolan i bosa.
Patrzy na mnie i zaczyna się śmiać.
Chwilę trwa, zanim uświadomię sobie, jak muszę wyglądać zmoczony
błotem i deszczem.
– Nie wiedziałam, że lubisz zapasy w błocie – mówi.
Również wybucham śmiechem. Jest tak oczyszczający, że uchodzi ze mnie
powietrze i opadam obok niej na podłogę.
Długo później będę pamiętać tę chwilę, śmiech i uczucie tak niepodobne do
wszystkiego, co dotychczas przeżyłem.
41

JU L I A

Ulga spowodowana uratowaniem i przekomiczny wygląd Franza sprawiły,


że wybuchła śmiechem i nie mogła przestać. Granatowe dżinsy Franza były tak
poplamione błotem, że wydawały się brązowe. Przód bluzy cały w glinie. We
włosach miał igliwie i zwiędłe liście. Woda deszczowa spływała mu ciurkiem po
twarzy od nasady włosów. Wyglądał jak postać, która wyszła z dna bagna.
Kontrast w porównaniu z jego zazwyczaj wypielęgnowanym wyglądem był
ogromnie zabawny.
On również zaczął się śmiać i opadł na podłogę obok niej. Siedzieli tak przez
jakiś czas. Zauważyła, że marznie, stopy miała zdrętwiałe.
– Dziś możesz spać u mnie – powiedział w końcu.
– Absolutnie nie mam zamiaru tego robić.
– Nie w moim łóżku, nie to mam na myśli – odrzekł. – Przy apartamencie
jest pokój gościnny. Chodź, pokażę ci.
Ruszył przed nią po schodach na drugie piętro. Przed wejściem do środka
zdjął w korytarzu zabłocone buty, a ona wytarła nogi o niewielką wycieraczkę.
Nigdy nie była w jego prywatnym pokoju i rozglądała się teraz ciekawie. Ściany
i meble miały różne odcienie szarości. Wielkie łoże, zestaw wypoczynkowy
i regał na książki stanowiły całe umeblowanie. Porządnie wypolerowana podłoga
z ciemnego drewna. Brakowało ozdób, było pusto i pokój sprawiał oszczędne,
a przy tym czyste wrażenie.
– Mam tu też siłownię, jeślibyś chciała jutro potrenować – powiedział,
pokazując na drzwi. – Kiedyś przy szeregowcach mieściła się siłownia
i niewielki basen z morską wodą. Wiedziałaś o tym? Nie mam pojęcia, co sobie
myślałem z morzem pod bokiem. Ale pokażę ci teraz pokój gościnny.
Otworzył inne drzwi do dużego pokoju ze ścianami i meblami w jasnych
barwach. Łóżko było równie duże jak jego łoże. Przy jednej ze ścian stała szafa
całkowicie pokryta lustrami. Oprócz tego były tu kanapa, fotel i stolik kawowy.
– Co to jest? – zapytała. – Przyprowadzasz tu kobiety?
– Przyprowadzałem.
– Czy była tu Tessa?
– Nie, no coś ty.
– A Elyssa?
– Też nie.
– Kto tu ostatnio był?
– Julio… – westchnął – nie pamiętam, naprawdę. Spędziłem dwa ostatnie
lata w domu wariatów i klinice. Dużo czasu minęło, odkąd ktoś tu był.
– Ale dlaczego jest ci potrzebny ten pokój?
– Nigdy nie śpię z kimś w jednym łóżku.
– Nigdy? – spytała zdziwiona.
– Nie, kiedy śpię, chcę być sam, to moja podstawowa potrzeba.
Zabrzmiało to smutno, nigdy nie przysunąć się blisko do ciepłego ciała
drugiego człowieka. Julia często spała u mamy i taty, kiedy była mała. Gdy
podrosła, pozwalała Denzelowi, ich psu, spać w swoim łóżku. Podczas jej
krótkich związków było oczywiste, że po seksie spało się razem. Ale widocznie
dla Franza było to nie do pomyślenia.
– Czy wiesz, dlaczego masz taką potrzebę? – zapytała.
Czuł się widocznie niezręcznie z jej osobistymi pytaniami.
– Nie zastanawiałem się nad tym – odrzekł krótko.
– Proszę, spróbuj mi wyjaśnić – poprosiła.
– Nie umiem po prostu spać w tym samym łóżku z innym człowiekiem.
Może to mieć jakiś związek z moim dorastaniem. W chatce miałem
mikroskopijny pokoik, ale broniłem go, bo był mój. To było jedyne moje własne
pomieszczenie.
– Musisz czuć się samotny – powiedziała.
– Ja? Julio, błagam. Mam wokół siebie ludzi przez cały czas.
– Tak, ludzi, którymi rządzisz i na których patrzysz z góry. Musi być ciężko
nie czuć się jak zwykły człowiek.
Pokręcił głową i jęknął cicho.
– Możemy to już zostawić i spróbować się wyciszyć? Można by pomyśleć,
że nie uratowałem cię przed chwilą z katastrofy, tak gadasz.
– Przepraszam – powiedziała ściszonym głosem – a w ogóle dziękuję.
Podeszła do szafy i uchyliła drzwi. Wisiały tam ubrania, parę bluzek
i spodni, i duży szlafrok. Na dole stało też kilka par butów.
– Czyje to są ubrania? – spytała.
– Należą do wyposażenia pokoju. Możesz tu wziąć prysznic i użyć szlafroka
z szafy. Ubrania są chyba trochę za małe na ciebie, ale może coś będzie pasować
na tymczasem.
– Nie wiem, czy mam odwagę spać tak blisko ciebie – rzekła.
– Drzwi dają się zamknąć od środka. Możesz tu czuć się całkiem
bezpiecznie.
– Dobrze, ale tylko dziś w nocy.
– To zostawiam cię samą. Chyba też powinienem wziąć prysznic – spojrzał
na swoje ubrania pokryte błotem.
Odwrócił się w drzwiach.
– Byłem chyba za ostry, kiedy rozmawialiśmy w ciągu dnia – powiedział.
– Napisałam o tobie dość złośliwy artykuł, więc tym razem jesteśmy kwita.
Za każdym razem, gdy złościli się na siebie, a następnie był dla niej miły,
tworzył się schemat nienawiści i zaskoczenia. Czy to była metoda, której używał
do kontrolowania ludzi? Oschłość zastępowana ciepłem. Na przykład Otto został
mimo tego, co Franz mu zrobił. Tessa też zdawała się teraz wielbić Franza. Julię
uderzyło to, że wybierał ludzi, których dopuszczał do siebie bliżej przez jakiś
czas. Nie chciała być jedną z nich. A jednocześnie chciała. Przynajmniej sama
przed sobą musiała przyznać, że zostać wybranym przez niego było czymś
niezwykłym.
– Czy pójdziesz spać po prysznicu? – spytała.
– Nie, najpierw przeprowadzę rozmowę z Filipem – odpowiedział
zdecydowanie.
– Dlaczego musisz z nim porozmawiać?
– Przedyskutujemy obecny stan rzeczy. Zdecydowanie za dużo tu osób, które
myślą tylko o sobie, kiedy inni znajdują się w niebezpieczeństwie.
– Kogo masz na myśli?
– Właściwie wszystkich oprócz Filipa. Jutro rano zwołam zebranie, na
którym wszystko wyjaśnię.
– Czy nie ciężko ci cały czas być tak zadaniowym, tak skupionym na celu? –
zapytała.
– Ani trochę, dlaczego miałoby to być ciężkie?
– Nie wiem, to niemal jak coś neurotycznego wrośniętego w układ nerwowy.
– Nie uważam tak, Julio, a ty? Nie masz żadnych celów?
– Oczywiście, że mam, chcę pisać o ciekawych ludziach. Ale nie myślę, że
zadanie mojego życia jest tam gdzieś i na mnie czeka. Raczej cieszy mnie moja
egzystencja, dopóki mogę pracować nad tym, nad czym chcę. I być razem
z Thorem. Jak sądzisz, co powinnam z tym zrobić?
– Cóż… Możesz albo wybrać nudne, zwyczajne życie, albo musisz
spróbować znaleźć sens – odpowiedział z powagą.
Przyglądał jej się przez chwilę, zanim zamknął za sobą drzwi. W dalszym
ciągu coś mu leżało na sercu. Przypomniała sobie jego poważny wygląd, gdy ją
uratował, jak mocno ją trzymał, aż zrównał się rytm ich serc. Na swój sposób
martwił się chyba o nią, miała nad nim lekką przewagę i myśl ta wywoływała
w niej całkiem przyjemne uczucie.
Zamknęła drzwi od środka, zdjęła ubrudzoną odzież i włożyła do plastikowej
torby, którą znalazła w szafie. Narzuciła na siebie szlafrok, poszła do łazienki
i odkręciła prysznic. Było tam wszystko, czego potrzeba: szampon, mydło,
ręczniki i dezodorant, a nawet szczoteczka i pasta do zębów. Dlaczego
przygotował ten pokój tak pieczołowicie? Przemknęła jej przez głowę nie
całkiem nieprzyjemna myśl, że zrobił to dla niej.
Myła się długo. Spływająca po jej ciele woda była brudna. W szafie była
szuflada z bielizną, w której znalazła bawełniane majtki. Założyła też spodnie
dresowe i bluzkę. Choć były za małe, dawały się nosić.
Po drugiej stronie drzwi słyszała głos Franza rozmawiającego z kimś,
prawdopodobnie z Filipem. Wyróżniała tylko pojedyncze zdania „Totalna,
pieprzona katastrofa i nikt nie reaguje. W ogóle nie współpracują. Obudź ich
wcześnie rano”. A potem usłyszała, jak mówi z naciskiem: „Dziękuję za pomoc,
tak poza tym”.
Rzuciła okiem na zegarek na ręce i stwierdziła, że zrobiła się pierwsza
w nocy. Naprawdę potrzebowała snu. Pod kołdrą było ciepło i wygodnie, ale
łóżko zdawało się sporo za duże. Gdy tylko zgasiła światło, niespokojne myśli
zaczęły krążyć jej po głowie. Czy domek był teraz całkiem zalany? Co się stało
z jej rzeczami, ubraniami, telefonem i komputerem? Myśli te doprowadziły ją do
wspomnienia bezgranicznego strachu, który odczuwała, zanim Franz i Filip
przyszli jej na ratunek.
Starała się odepchnąć od siebie te obrazy, ale wciąż powracały.
Wspomnienie wody podnoszącej się wokół jej nóg było szczególnie okropne.
Leżała jakiś czas w łóżku, przewracając się z boku na bok. W końcu zrozumiała,
że nie zdoła zasnąć.
Wstała i przyłożyła ucho do drzwi prowadzących do pokoju Franza.
Po drugiej stronie było całkiem cicho. Odryglowała drzwi, otworzyła na
szerokość niewielkiej szpary i zajrzała do środka.
– Czego chcesz, Julio? – rozległ się głos Franza.
Otworzyła drzwi na oścież.
Stał przy oknie i patrzył w mrok, bosy, w czystych dżinsach i koszulce.
– Czy mogę cię poprosić o przysługę? – zapytała.
– Oczywiście.
Czuła się głupio, ale postanowiła wyłożyć kawę na ławę.
– Czy możesz posiedzieć na fotelu w moim pokoju, aż zasnę? Tylko przez
chwilę. Boję się być sama po tym, co się stało.
Odwrócił się.
– Chętnie. Doznałaś szoku, to brak wrażliwości z mojej strony, że
zostawiłem cię samą.
Spiesznie wróciła do łóżka i weszła pod kołdrę. Położyła się na boku tyłem
do fotela, na którym miał usiąść. Czuła się teraz żałośnie, ale równocześnie była
wystraszona i rozpaczliwie potrzebowała czyjejś obecności.
Słyszała, jak usiadł na fotelu.
W pokoju zapadła cisza. Wiatr musiał się uspokoić, bo nie było go w ogóle
słychać.
Zasnęła po zaledwie kilku minutach.
W środku nocy obudziła się zdezorientowana, ale mimo to rozgrzana
i spokojna.
Kiedy odwróciła się, dostrzegła Franza leżącego obok niej na łóżku. Był
ubrany i leżał na plecach. Zdziwiło ją to tak, że aż drgnęła.
Wyciągnęła rękę i delikatnie położyła palec na jego ciepłym, niemalże
gorącym czole tylko po to, żeby się upewnić, że naprawdę tam leży. To było
takie niespodziewane.
Po jego równym oddechu poznała, że śpi.
42

FR A N Z

Budzi mnie wrażenie, że ktoś mi się przygląda. Kiedy otwieram oczy,


napotykam wzrok Julii. Przypatruje mi się ciekawie z pewnym zaskoczeniem.
Chwilę leżę bez ruchu i rozkoszuję się zwodniczym spokojem w jej oczach,
czekam, aż zacznie drwić. Ale nie drwi. Uderza mnie zapach jej włosów. Suchy,
słodki, jak siano suszone na słońcu.
– Jak miło, że spałeś w tym samym łóżku co ja – mówi.
Moje uczucia to osobliwa mieszanina ulgi, zdziwienia i wstydu.
– Nie mogłem zostawić cię samej po tej traumie, którą przeżyłaś –
odpowiadam – a ja też muszę spać.
– Mogłeś spać na kanapie, ale położyłeś się na łóżku obok mnie.
– Dobrze jest czasem przetestować własne granice – mruczę.
– To jak było? Dobrze spałeś? – dopytuje.
Policzki palą mnie irytująco. Od dawna tak dobrze nie spałem. Uczucie
wypełnienia spokojem, które doznaję przy Julii, towarzyszyło mi też przez sen.
Ale nie mam zamiaru tego jej wyznać. Nasza bliskość wydaje mi się nagle tak
intymna, że drgają mi powieki i muszę odwrócić twarz. W piersi czuję ostry ból,
który muszę odkrztusić. Ale to na moją korzyść, bo udaję, że odwracam się
z czystej uprzejmości. Klatka piersiowa napina się, podnosi i opada. Niepokój
szumiący w żyłach cichnie.
– W porządku – odpowiadam i znów odwracam się do niej.
– To dobrze – mówi – cieszy mnie to.
Istniał też inny powód, oprócz mojej wyjątkowej potrzeby odosobnienia, by
urządzić ten pokój. Goszczenie kobiety w czymś przypominającym hotelowy
pokój było lekko dekadenckie i pikantne. Dla niektórych kobiet ta arogancja
okazywała się niesamowicie atrakcyjna. Jedna z moich seksualnych partnerek
powiedziała kiedyś, że mam kawałek lodu zamiast serca, i to miało stanowić
komplement. Nigdy nie byłem niedbały ani gorliwy w łóżku, raczej metodyczny.
Ten pokój zaspokajał fundamentalną, fizyczną potrzebę. Mimo to na każdego,
kto się tu przewinął, w końcu obojętniałem. Ale teraz nie jestem na tym etapie.
Wcale nie.
Bystre zielone oczy Julii przyglądają mi się.
– Franz, wyglądasz, jakbyś się zastanawiał.
– Zastanawiam się cały czas, Julio – odpowiadam i siadam na łóżku.
Jej obecność – intensywne spojrzenie, miękkie kontury ust, zmarszczka
troski między brwiami – nieoczekiwanie odczuwam jako opresję.
– Na mnie czas wstawać – mówię.
– Co będziesz robić?
– Załatwię kilka spraw. Między innymi powiem Elyssie, żeby przygotowała
dla ciebie pokój w szeregowcach. Musimy też dowiedzieć się, w jakim stanie jest
domek gościnny.
– Czy myślisz, że Elyssa może przynieść moją komórkę, torebkę i mój
komputer, kiedy tam pójdzie? – pyta. – To znaczy, jeśli ulewa nie porwała tych
rzeczy.
– Na pewno nie porwała. Zajmę się tym. Pośpij sobie jeszcze. Obudzę cię
przed zebraniem, które odbędzie się rano.
Zamykam drzwi i podchodzę do okna w moim pokoju. Muszę odwrócić
swoją uwagę od słabości, którą Julia u mnie wywołała. Znaleźć swoje
prawdziwe ja – skupione i nie do zranienia. Potrzebuję wyładować na kimś
frustrację i wiem, kto tu lada moment się pojawi.
Jest piękny, rozpromieniony, słoneczny dzień. Gdyby nie chaos po
przetoczeniu się burzy, można by mniemać, że w ogóle jej nie było. Często tak
bywa u nas na Wyspie Mgieł. Pogoda jest kapryśna niczym dziko wahający się
metronom. Przyglądam się z góry bałaganowi na terenie posiadłości. Oprócz
sosny, która upadła na domek dla gości, przewrócone są inne dwa drzewa,
z czego jedno to choinka. Duże stosy liści i śmieci piętrzą się na trawniku.
Fontannę całkowicie pokrywają konary, mniejsze gałązki i listowie. Ale
wszystkie budynki oprócz gościnnej chaty obyły się bez szkód. Przeciągam się
i rozkoszuję promieniem słońca, który wpada do środka przez okno.
Rozlega się pukanie do drzwi. Wiem już kto to.
– Wejdź, Elysso – mówię.
Uchyla drzwi, z początku widzę tylko jej zawstydzone oczy. Uśmiecha się
niepewnie, prosząco.
– Wejdź, powiedziałem!
Przypomina z wyglądu psa, który dostał lanie. Z powodu braku udzielania
się dzisiejszej nocy gryzie ją sumienie, a niepokój pali duszę. Elyssa, która stoi
przede mną, jest bardzo mała i nieszczęśliwa.
– Przepraszam – wydusza z siebie – nie wiedziałam… to znaczy, myślałam,
że…
Wbijam w nią surowe spojrzenie.
– Co próbujesz mi powiedzieć?
– Zobaczyłam twoją wiadomość za późno. Bałam się burzy, leżałam
w pokoju skulona. Powiedziałeś przecież, żeby wszyscy zostali
w pomieszczeniach. Potem wyjrzałam przez okno i zobaczyłam ciebie.
– Czyli uważasz, że to w porządku, że z Filipem sami zapobiegliśmy
katastrofie? – mówię bardzo groźnym tonem.
– Nie, skądże. Przepraszam. Naprawdę.
– Co inni robili tej nocy?
– Nie wiem. Stanęłam przy oknie i wyglądając, zobaczyłam ciebie i Filipa.
Potem widziałam, jak wracałeś z Julią. Widziałam, że twoi goście obserwowali
wszystko z okien jadalni. Ale teraz rozumiem, że zostanie w środku było
z naszej strony nie w porządku.
– Może uważasz, że powinniśmy z Filipem przerwać akcję ratunkową
i przyjść wam wytłumaczyć, że znajdowaliśmy się w sytuacji alarmowej?
– Nie, nie, jasne, że nie.
– Elysso, będę bezpośredni – mówię gorzko. – Nie ze względu na wybitny
intelekt wybrałem cię na swoją sekretarkę, ale nie spodziewałem się, że jesteś
przeraźliwie głupia.
Czekam na nieuniknione, rozpaczliwe nagłe wciągnięcie powietrza do płuc,
Elyssa mnie nie zawodzi.
– Nie jestem głupia – rzuca.
– Więc tchórzliwa?
Patrzy w podłogę i nerwowo porusza stopą.
– Też nie – mówi już ciszej.
– W takim razie muszę przyjąć, że jesteś samolubna.
– Tak, Franz, pewno masz rację. Pomyślałam przede wszystkim o sobie.
Przepraszam.
– Usłyszałem już wystarczająco – mówię zdecydowanym tonem. – Czy masz
przy sobie notatnik? Musisz dla mnie wykonać kilka rzeczy.
– Oczywiście – odpowiada z ulgą i układa w rękach notatnik i długopis,
które trzymała za plecami.
– Chcę się dowiedzieć, w jakim stanie jest domek dla gości. Julia ma tam
swój komputer, torebkę i telefon. Przynieś je tutaj. Dopilnuj, żeby dział
gospodarczy przygotował dla niej pokój w szeregowcach. Wykorzystaj jeden
z apartamentów dla celebrytów. Za godzinę będziemy też mieć zebranie na
dziedzińcu. Wszyscy mają być obecni. Wszyscy, którzy tu są, zrozumiano?
Kiwa głową i zapisuje.
– I jeszcze chcę pożyczyć twoją komórkę – mówię.
Od razu ma wygląd winnego.
– Daj spokój, Elysso. Wiem, że gdzieś schowałaś swój telefon. Niestety
muszę odbyć kilka rozmów, żeby zająć się tą katastrofą.
– Jasne, oczywiście. Przyniosę go ze sobą, jak wrócę.
– Pospiesz się – rzucam.
Rusza z miejsca, ale w drzwiach się odwraca.
– Przepraszam za wczoraj. Czuję się paskudnie.
Lekko wzruszam ramionami, żeby zrozumiała, że chwila powagi minęła i już
nic nie znaczy. Dostała przecież nauczkę. Nikt, kto dla mnie pracował, nigdy nie
zapomina, jakie to uczucie stać się obiektem mojego niezadowolenia albo
zadowolenia.
Zdążam wziąć prysznic i założyć czyste ubrania, gdy przybiega z powrotem,
rozgorączkowana i sapiąca jak tropiący pies.
– Na podłodze domku jest tylko parę centymetrów wody – mówi. – Rzeczy
Julii ocalały. W suficie jest wielka dziura, a drzwi na taras są rozbite, ale o tym
już z pewnością wiesz. Och, jakie to musiało być okropne dla Julii. Czy ona
dobrze się czuje?
– Jak na te warunki, tak.
W rękach trzyma torebkę, komórkę i komputer.
– Możesz to położyć na łóżku – mówię.
Widzę, że zauważa, że jest pedantycznie posłane, tak jak ściele personel
działu gospodarczego.
– Nie spałeś w nocy? – pyta zatroskana. Potem się czerwieni, a głos robi jej
się słaby i zduszony. – Och, rozumiem…
– Nic nie rozumiesz. Spałem na kanapie w pokoju gościnnym. Julia była
w stanie szoku, co zapewne rozumiesz po obejrzeniu domku. Czy powiedziałaś
wszystkim o zebraniu?
– Tak, wszyscy wiedzą. Dopilnuję, żeby przyszli na czas, obiecuję.
– A twój telefon?
Wyjmuje go z kieszeni kurtki i podaje mi razem z ładowarką.
– Jest wyładowany. Nie używałam go od czasu wprowadzenia zakazu
komórek. Słowo honoru.
Kąciki ust podjeżdżają mi do góry, nie mogę się temu oprzeć.
– Jesteś dość komiczna, Elysso, wiesz o tym? Kiedy doprowadzimy to
miejsce do porządku, będziesz mogła popłynąć na stały ląd i kupić prezenty pod
choinkę. Idź teraz na śniadanie.
Nie wiem, co mi się stało, ale tak łatwo rozweselić Elyssę, że czasem
kuszące jest bycie miłym.
– Naprawdę? – mówi i się rozjaśnia. – Dziękuję bardzo.
– Najedz się porządnie. Będziesz potrzebować dziś dużo energii –
odpowiadam.
W chwili gdy Elyssa zbiega po schodach, pojawia się Julia. Świeżo umyta,
ma na sobie bluzkę i spodnie od dresu, które mocno ją opinają.
– Myślałem, że będziesz spać – mówię.
– Nie jestem już zmęczona – odpowiada.
Dostrzega swoje rzeczy na moim łóżku.
– Och, ocalały! – woła szczęśliwa.
– Tak, w domku jest tylko parę centymetrów wody. Możesz tam pójść
i zabrać też resztę swoich rzeczy. Personel gospodarczy przygotowuje ci pokój
w szeregowcach.
– Czasami jesteś naprawdę pomocny – mówi – ale może powinnam
poczekać z podziękowaniami do czasu, aż się dowiem, co na dzisiaj
zaplanowałeś.
– Dowiesz się tego za około czterdziestu minut. Masz czas na to, żeby
przynieść swoje rzeczy, zadomowić się w nowym pokoju i zjeść śniadanie.
– Tak zrobię – mówi.
Stoję i patrzę w ślad za nią, gdy przechodzi przez dziedziniec w stronę
domku. Nawet z takiej odległości jest pociągająca. Porusza się naturalnie, jakby
czuła się całkowicie pewnie w swoim ciele, nawet w tych przyciasnych
ubraniach. Gdybym miał użyć jednego słowa, żeby ją opisać, byłoby to
„prawdziwa”.
Korzystam z telefonu Elyssy i dzwonię do braci Nilsson. Chodziliśmy razem
do szkoły. Uprawiali wstrętny mobbing, zanim im pokazałem, gdzie ich miejsce.
Teraz mieszkają w gotowym się rozpaść gospodarstwie w głębi wyspy, tym
samym, w którym bawiliśmy się jako dzieci. Tam nauczyłem się strzelać ze
śrutówki. Zwykliśmy celować w ich kury.
Gdy budowałem całkiem nowe życie, oni zostali na Wyspie Mgieł.
A ponieważ tutaj czas stoi w miejscu, wciąż są według mojego oglądu lekko
upośledzeni umysłowo. W USA na takich ludzi mówi się white trash.
Niewykształceni, nieokrzesani, z marną higieną osobistą i na granicy
alkoholizmu. Ale z chęcią pożyczyli mi pistolet i od razu zgadzają się, kiedy
proszę, by przyjechali swoim traktorem wraz z piłą mechaniczną i posprzątali
w posiadłości.
Dokładnie w chwili, gdy kończę rozmowę, przy bramie dostrzegam białego
pick-upa.
Kierowca wysiada z samochodu. Od razu go rozpoznaję. Mój nastrój nieco
przygasa.
To Simon, co nie może być dobrym znakiem.
43

JU L I A

W drodze do domku dla gości odczuwała wewnętrzny konflikt. Czy powinna


opowiedzieć o wypadku w domku rodzicom? Czy powinna opowiedzieć choćby
Thorowi? Po dłuższym namyśle postanowiła nie ukrywać tego, co zaszło, ale też
nie rozdmuchiwać. Wszystko skończyło się przecież dobrze. Przeszedł sztorm.
Powalił kilka drzew, to nic nadzwyczajnego. Z sufitu domku ciekło i przeniosła
się do szeregowców. Więcej nikt nie musi wiedzieć. A teraz pogoda jest tak
piękna, że ledwo można byłoby uwierzyć, że była burza, gdyby nie zniszczenia
na posesji.
W świetle dnia w osłupienie wprawił ją ogrom sosny, która spadła na dom.
Długie, gęste gałęzie całkiem zasłaniały frontowe okna. Przeszył ją
nieprzyjemny dreszcz. To mogło naprawdę źle się skończyć.
Usłyszała za sobą kroki i zatrzymała się. Elyssa nadbiegła z parą kaloszy
w ręce.
– Załóż je, jeśli chcesz wejść do środka – powiedziała – woda jest zmieszana
z błotem.
– Och, dziękuję! – odrzekła Julia, biorąc kalosze. – Jak miło z twojej strony.
– A jak tam było wczoraj? – spytała ostrożnie Elyssa.
– Prawdziwy koszmar, ale uszłam z tego cało.
– Znaczy, mam na myśli to, że Franz cię uratował. A potem spaliście
przecież w jednym pokoju.
Julia roześmiała się.
– Co ty o mnie myślisz? Nie przespałam się z nim.
Elyssa oblała się rumieńcem.
– Oj, przepraszam. Nie rozumiem, jak mogłam po prostu tak założyć. Głupio
z mojej strony i wstyd mi.
– Nic nie szkodzi. Dziękuję za kalosze. Oddam je później.
– Proszę bardzo.
Elyssa sprawiała wrażenie tak wykończonej, że Julii zrobiło się jej żal. Była
typem pracownika, o którego warto dbać, to Julia już zrozumiała – lojalna,
bystra.
– Elysso, czy mogę ci coś doradzić? – spytała Julia. – Coś, co może pomóc
ci w pracy?
– Chętnie.
– Nadmiar zapału i harówki można odbierać jako przesadę. Nie zostawaj
cały czas na nogach do tak późna jak święta, czekając, aż Franz pójdzie spać.
Nic na tym nie zyskasz.
– Żartujesz ze mnie? – zapytała Elyssa skonfundowana.
– Nie, ani trochę. Nie pozwól mu sobą pomiatać. Doceni cię bardziej, jeśli
czasem powiesz nie. Spróbuj, a sama zobaczysz.
Elyssa znów się zarumieniła.
– Dobrze. Dziękuję za radę. Jak miło, że się o mnie martwisz.
Julia poszła na tyły domku, gdzie ziemia obeschła w kilku miejscach. Tam,
gdzie były wcześniej drzwi tarasu, zostały same framugi. Przy wejściu do środka
grunt pokrywały odłamki szkła po drzwiach, które rąbnęły o ścianę. Przykry był
widok tej miłej chatki w takiej ruinie. Wewnątrz podłogę pokrywała wciąż
cienka warstwa brązowej wody. Z sufitu zwisały luźne deski, a gałęzie sosny
zasłaniały światło, które wcześniej tak pięknie padało na ściany. Julia wyciągnęła
ubrania i się przebrała. Następnie znalazła swoją walizkę na kółkach i włożyła
do niej pozostałą odzież i przybory toaletowe. Gdy przeczesywała dom
w poszukiwaniu swoich rzeczy, zaczęła odczuwać przygnębienie. Thor dorastał
w tym domu. Z pewnością miał stąd wiele wspomnień z dzieciństwa. Miała
nadzieję, że Franz szybko wyremontuje chatkę.
Na dziedzińcu słońce grzało tak mocno, że mogło się wydawać, iż to
wiosenny dzień. Zobaczyła, że Franz stoi przy bramie i z kimś rozmawia. Chwilę
trwało, zanim rozpoznała Simona. Zostawiła walizkę, puściła się biegiem
i rzuciła mu się na szyję. Wyglądał tak jak zawsze. Wydawało się, że Simon się
nie starzeje. Ponieważ zawsze pracował na świeżym powietrzu, jego skóra ciągle
była brązowa i lekko pogrubiała. Jeżeli miał już siwe włosy, to nie było ich
widać w gęstej czuprynie blond. Zawsze był silny jak tur, a wykonywanie pracy
fizycznej trzymało go w dobrej formie.
Kiedyś Sofia powiedziała Julii, że Simon to najlepszy człowiek, jakiego zna.
– Nie tata? – zdziwiła się Julia.
– Nie, tacie można wierzyć tylko w dziewięćdziesięciu procentach –
odpowiedziała Sofia. – Na Simona można liczyć na sto procent. Oczywiście
kocham tatę najbardziej, ale Simon jest jak opoka.
Julia rozumiała, co Sofia miała na myśli. Benjamin zdradził Sofię z jej
najlepszą przyjaciółką, gdy Julia miała szesnaście lat. Sofia okropnie się
wściekła. Groziła rozwodem i wyrzuciła Benjamina z domu. Cały dzień stał na
zewnątrz i błagał ją, żeby go wpuściła. Tak też w końcu zrobiła, może ze
względu na Julię, a może dlatego, że Benjamin był Benjaminem. Pod wieloma
względami nie do zastąpienia. Z tego, co Julii było wiadomo, teraz między
rodzicami układało się dobrze. Ale Sofia wciąż postrzegała Simona jako swojego
najlepszego przyjaciela. Tego, który nigdy nie zawodzi. Zaprzyjaźnili się
w sekcie, kiedy razem pracowali fizycznie przez długą, mroźną zimę. Simon
pomógł Sofii uciec. Od tamtej pory utrzymywali kontakt i spotykali się tak
często, jak mogli.
– Simonie, co ty tu robisz? – zapytała Julia.
Wiedziała, że Simon nie lubi Franza, i podejrzewała, że pojawił się ze
względu na nią.
– Chciałem zajrzeć do was po burzy – odpowiedział Simon – i chcę też
z tobą porozmawiać.
– Dlaczego?
– Twoja mama dzwoniła i…
– Jasne, to dla niej typowe – przerwała Julia.
– Zaniepokoiła się, kiedy nie mogła się z tobą skontaktować – ciągnął Simon
– a teraz chce, żebyś wróciła ze mną najbliższym promem.
Julia zauważyła, że Franz stanął w pewnej odległości od nich, ale czuła na
sobie jego intensywny wzrok.
– A sprawy mają się tak, że jestem pełnoletnia i sama decyduję, co mam
robić – oznajmiła.
– Tak, oczywiście. I wydoroślałaś. Stałaś się dziennikarką śledczą –
powiedział Simon i się uśmiechnął.
– Czytasz moje artykuły? – spytała Julia z zachwytem.
– Co do słowa.
– Co sądzisz więc o moich opisach despotycznego przywódcy sekty? –
zapytała, posyłając Franzowi drażniący uśmiech.
Nie odwzajemnił go. Sprawiał wrażenie spiętego.
– Myślę, że podeszłaś bliżej tyrana niż ktokolwiek inny – odrzekł Simon. –
Gdyby nie twoje pisanie, pewno wsadziłbym cię do pick-upa i zabrał do domu.
Ale przyznać muszę, że jestem ciekawy, jak to się rozwinie.
– Więc pomożesz mi uspokoić mamę?
– Tego nie mogę obiecać. To nie takie proste. Ale zapewnię ją, że będę cię
mieć na oku. Od tej pory będę do ciebie zaglądać od czasu do czasu. – Zwrócił
się do Franza. – Julia jest moją córką chrzestną, wiedziałeś o tym? Thor i Julia są
prawie jak moje własne dzieci. Jeżeli Julii tutaj coś się stanie…
– Nic jej się nie stanie – rzucił Franz szybko.
– Nie rozliczyliśmy się do końca za to wszystko, co nam zrobiłeś –
powiedział Simon – pamiętaj o tym.
– A zatem mam nadzieję, że kiedyś ci to wynagrodzę – odpowiedział Franz.
– Możesz zacząć od tego, żeby zapewnić tu Julii całkowite bezpieczeństwo.
Gdybym nie myślał, że to może być początek jej kariery, namówiłbym ją, żeby
pojechała ze mną. Ale choć raz jest ktoś, kto potrafi przejrzeć na wylot całą
twoją pustą gadaninę.
– Cóż, tak też można na to patrzeć – rzekł sucho Franz.
Simon zwrócił się do Julii:
– Powiem Sofii, że wygląda na to, iż jest ci tu dobrze. Masz mój numer. Jeśli
czegoś będziesz potrzebować, dzwoń do mnie o każdej porze. Czasami będę tu
zaglądać i sprawdzać, jak się masz – Simon rozejrzał się po posesji. – Co się
stało z domkiem dla gości? – zapytał.
– Przewróciła się na niego sosna – odpowiedział Franz. – Przyjadą ludzie
i się tym zajmą.
– Nie mieszkasz tam chyba, Julio? – spytał Simon.
– Nie, mieszkam w szeregowcach – odrzekła i przełknęła ślinę. Miała
nadzieję, że nie zauważy stojącej na placu walizki. – Dziękuję, że przyjechałeś,
Simonie. A jak u was po burzy?
– Uchowaliśmy się całkiem nieźle, oprócz tego, że odleciała jedna z moich
szklarni, więc teraz wybieram się jej poszukać. Czasem podnosi je wiatr, a potem
lądują na ziemi całe. Dziwne, prawda?
Wyszedł za bramę, wskoczył do samochodu i odjechał, a Julia i Franz
patrzyli za nim.
– Co zrobiłeś Simonowi? – zapytała Julia.
– To samo, o czym opowiadała ci mama – odpowiedział Franz. – Czasami
był jeszcze bardziej pyskaty niż ona. Raz skoczyliśmy sobie do gardła.
– Co? Tego mi nigdy nie mówił.
– To nie są miłe wspomnienia dla żadnego z nas – rzekł Franz i pokręcił
głową. – Idziemy? Mam wygłosić krótką przemowę do tej opłakanej grupy –
powiedział i zrobił gest w kierunku placu.
Julia się odwróciła. Za nimi ustawieni w rzędach stali pracownicy razem
z Ottonem, Larsem i Tessą. Była tak pochłonięta rozmową z Simonem, że nie
zauważyła, kiedy się zebrali.
– Co z nimi zrobisz? – spytała.
– Coś, czego twoja mama ani Simon też szczególnie nie lubili –
odpowiedział.
– No, ale powiedz co!
– Prace karne – odrzekł i uśmiechnął się specyficznie, jakby bawiły go
własne myśli.
44

FR A N Z

Wygłosić pierwszej klasy przemowę przed grupą ludzi to sztuka nie lada.
Istnieją tysiące bezwartościowych rad, jak należy mówić przed
publicznością. „Wybierz temat, który jest naprawdę bliski twojemu sercu”. Błąd!
Dobry mówca potrafi mówić o czymkolwiek. Nawet o rzeczach, o których nie
ma pojęcia. „Skoncentruj się na treści, nie na publiczności”. Nieprawda. Cała
uwaga powinna się skupiać na publiczności. Tekst można improwizować.
„Unikaj zbyt szybkiego mówienia”. Zwodnicze. Niektóre z moich najlepszych
mów wygłosiłem z szybkością karabinu maszynowego. Tempo mówienia zależy
jedynie od efektu, jaki chce się osiągnąć. „Przed przemową wypij szklankę wody
o temperaturze pokojowej”. Czy może być bardziej idiotyczna i protekcjonalna
porada od tej?
Moja najlepsza rada dla tych, którzy chcą się nauczyć, jak stać się lepszym
mówcą, brzmi: nie przejmować się tym, co piszą w Internecie i absolutnie nie
czytać żadnych książek na ten temat.
Pragnę jednak coś podkreślić. Najważniejsze jest to, żeby dotrzeć do
słuchacza.
Kiedy prowadzi się odczyt przed większą publicznością, należy
koncentrować się na różnych osobach po kolei, obdarzając je niepodzielną
uwagą. Jeśli mówca ma silną wolę, moc rozprzestrzenia się na innych słuchaczy.
Ale przy mowie do mniejszej grupy ludzi trzeba dotrzeć indywidualnie do każdej
osoby. Nie ma to nic wspólnego z techniką, artykulacją ani charyzmą. To raczej
forma czytania myśli. Trzeba wychwycić ich wszystkie mimowolne ruchy.
Zduszone ziewnięcie, wgapianie się w ziemię, ledwie dostrzegalna zmiana
w wyrazie twarzy – to wszystko są znaki, że nie docieramy do słuchacza. Ale
atmosferę w stadzie można zmienić jednym jedynym spojrzeniem. Jest to
spojrzenie pumy.
Stojąca przede mną grupa jest prawdopodobnie najbardziej żałosną
gromadką, do jakiej kiedykolwiek przemawiałem. Stoją w trzech rzędach: moi
najbliżsi pracownicy, pozostały personel i moi goście.
Natomiast Filip stoi obok mnie.
Sam widok ich twarzy pozbawia mnie sił. Ale przypominam sobie, że mam
inną publiczność. Gdzieś niedaleko stoi Julia i przygląda się nam, i częściowo
dla niej to robię.
Ci członkowie personelu, którzy odpowiadają za bieżące utrzymanie
posiadłości, wydają się przynajmniej zawstydzeni. Ale Lars sprawia wrażenie
zniecierpliwionego, jakbym mu przeszkodził w czymś ważnym. Ciekawe
w czym. Zapisuję sobie w myślach, żeby zlecić Elyssie przeszukanie jego pokoju
dla sprawdzenia, czy nocami nie podkrada alkoholu z kuchni. Tessa wygląda na
znudzoną, żuje gumę. Natomiast Otto stoi wyprostowany, wszak lubi stać
w szeregu. Ogólnie ludziom przede mną daleko do zgranej grupy.
Nie ma tu pracowników kuchni, musieli zostać i przygotować obiad. Szkoda.
Okazaliby więcej szacunku. Obecnie tylko oni coś tutaj robią.
Przechadzam się parę razy w tę i z powrotem tuż przed tymi z pierwszego
rzędu. Ktoś z nich – nie mam pewności kto – ma odpychający zapach,
niezidentyfikowany, coś jakby drożdże. Przy następnej okazji poruszę temat
higieny osobistej.
Zatrzymuję się i patrzę na nich, jednego po drugim. Z namysłem, bez
pośpiechu.
– Kiedy prowadziłem tutaj pierwszą działalność, nie mieliśmy życia poza
pracą – zaczynam. – Nie robiliśmy w sumie nic innego. Niewiele spaliśmy.
Wszyscy zostawali i pracowali tak długo, jak było trzeba. Prawda, że strasznie to
brzmi?
W powietrzu wisi przygaszona cisza.
– To okropne – odpowiada w końcu Lars – i niezgodne z prawem.
– A mimo to, Larsie – mówię – mimo to ani jeden z moich pracowników nie
był wtedy zbyt zmęczony ani wystraszony, ani egoistyczny, by ruszyć z pomocą,
gdy nawiedziła nas burza albo wybuchł pożar. Pewna kobieta uratowała
wszystkie zwierzęta z płonącej stodoły, całkiem sama, tylko w koszuli nocnej.
Nie zmyślam tego. To zrobiła Sofia. Wspomnienie tamtej nocy przelatuje
szybko przez moją głowę. Powinienem był już wtedy się domyślić, jaka potrafi
być uparta.
Znowu skupiam się na stojącej przede mną grupce. Wszyscy słuchają. Nikt
nie ma już tego nieobecnego, lekko znudzonego spojrzenia, które często spotyka
się u ludzi zebranych w gromadę.
– A do tego byli tu tamtej nocy goście – ciągnę – wielu z nich było osobami
na wysokich stanowiskach państwowych. Ani jeden nie został w szeregowcach.
Wszyscy byli na zewnątrz i walczyli razem z personelem. Niektórzy w piżamach
i na bosaka.
Tessa odwraca ode mnie wzrok na niecałą sekundę.
– Nudzę cię, Tesso? – pytam ostro.
Niespokojnie wraca wzrokiem z czegoś za moimi plecami.
– Nie, wcale – mówi i usiłuje się zaśmiać, ale ten śmiech brzmi fałszywie
i nerwowo.
– To dobrze, bo nie mam już cierpliwości do twojego nastawienia.
Zwiększam tempo i zaczynam mówić głośniej.
Ujawniam nazwiska celebrytów, którzy tu byli tamtej nocy.
Opisuję ich akty bohaterstwa w najdrobniejszych szczegółach.
Opowiadam o innych przykładach naturalnych katastrof i wypadków
w historii, kiedy ludzie zjednoczyli się i walczyli ramię w ramię.
W końcu zniżam głos i mówię:
– Ale tu tak nie było ostatniej nocy. A ponieważ nikt z was nie jest inwalidą
ani nie ma problemów z poruszaniem się, muszę założyć, że nie martwicie się
szczególnie o tę grupę. Ani o tę piękną posiadłość.
Robię bardzo długą przerwę.
– A to przecież wasze życie, czy też jego tymczasowa wersja – mówię
w końcu. – Wasza trójka mogła umrzeć podczas burzy i nikomu w domu by was
szczególnie nie brakowało. Tak mają się sprawy. Świat was już nie potrzebuje.
Ale to, co tutaj robimy, to nie żadne zabijanie czasu.
Tessa ma tak wytężony wyraz twarzy, jakby lada moment miała paść przede
mną na kolana i błagać o wybaczenie. Ottona nie mogę rozczytać. Wzrok ma
wpatrzony w dal, jakby był w transie. Lars natomiast ma w oczach coś
nienawistnego.
– Larsie, czy w ogóle się przejmujesz czymkolwiek albo kimkolwiek tutaj? –
zwracam się do niego z pytaniem.
Drga mu mięsień w twarzy.
– Chcesz, żebym udawał? – odpowiada.
– Udawanie byłoby dobrym początkiem – mówię – udawanie byłoby
świetne.
Patrzę na swoich pracowników i ich smutne twarze i myślę, że mimo
wszystko jest wśród nich kilka dobrych osób. Ale to wszystko.
– Tesso, czy posłałaś dzisiaj łóżko? – pytam.
– Co? Nie – odpowiada zdziwiona.
– Ottonie, kiedy masz zamiar pozbierać pety, które rozrzuciłeś przy
szeregowcach?
Nie czekam na jego odpowiedź.
– Larsie, czy od przyjazdu tutaj choć raz wziąłeś prysznic?
Z pewnością nie. Zidentyfikowałem tę drożdżowatą woń, pochodzi od niego.
Rozkładam ręce w geście beznadziejnej frustracji.
– Żyjecie jak świnie w mojej posiadłości. Jecie moje jedzenie. Sikacie przed
moimi domami, chociaż są toalety – mówię i wpatruję się w Larsa. – Jeśli mam
być szczery, to zatruwacie świeże powietrze na wyspie.
Zwracam się do stojącej w pierwszym rzędzie Elyssy.
– Elysso, czy kupiłaś bilety? – pytam, unosząc brwi.
– Tak, Franz – odpowiada, choć nie ma pojęcia, o czym mówię.
– Dobrze. Następny prom wypływa za ponad godzinę. Powodzenia z resztą
waszego żałosnego życia.
Odwracam się i szybkim, zdecydowanym krokiem wracam do dworu.
Z okna biura przyglądam się chaosowi, który zapanował. Fascynujące jest
oglądanie grupy, która dostała porządną burę. Od razu czują instynktowną
potrzebę znalezienia ofiary do dziobania. W tym przypadku staje się nią Lars.
Przecież mnie obraził. Otoczyli go złowróżbnym półkolem. Ktoś
z gospodarczych podchodzi do niego i lekko popycha w pierś. Ich wzburzone
głosy są tak donośne, że słychać je aż w gabinecie. Nie są jak szczury w klatce,
prędzej jak hieny rwące zdobycz na strzępy. Tak łatwo zapomnieli o swoim
własnym zaniechaniu ostatniej nocy, wszystko stało się winą Larsa.
Julia stoi nieco z boku. Jest zbyt daleko, żebym widział jej twarz, ale jej
postawa wskazuje, że nie czuje się z tym swobodnie. Jednocześnie nie może
mnie oskarżać o to, co się dzieje, przecież mnie tam nie ma.
Filip przejmuje dowodzenie i wszyscy idą za nim do jadalni. Julia zostaje,
stoi jakby wyczekująco. Elyssa kieruje się w stronę dworu i Julia postanawia
pójść za nią.
Siadam za biurkiem i na nie czekam.
Elyssa otwiera drzwi i wchodzi do środka. Julia pojawia się po chwili ze
swoją walizką na kółkach. Jest spięta, zastanawia się nad czymś.
– Te bilety… – zaczyna Elyssa i unosi brwi.
– Tak, dziękuję, że się tym zajęłaś – mówię szybko.
– Nie ma za co, Franz.
– Co oni tam robią?
– Mają iść do jadalni i opracować propozycję dla ciebie – odpowiada Elyssa.
– Jaką propozycję?
– Plan tego, jak zrobią porządek po burzy i posprzątają we wszystkich
budynkach.
– Najwyższy czas – mówię ze zmęczonym westchnieniem.
Julia stoi w kącie i przygląda się mi krytycznie.
– Czy coś cię gryzie, Julio? – pytam.
– Wiedziałeś, że tak się stanie? – odpowiada pytaniem.
– Co masz na myśli?
– Wiedziałeś, że rzucą się na Larsa?
– Zachowanie grupy nie zawsze jest proste do przewidzenia – odpowiadam –
ale jedno wiem na pewno. Cała ta ferajna pozwoliłaby ci wczoraj umrzeć
w domku. To mi wystarczy. Nie mogę już ich znieść.
– Zrobiłeś to dla mnie?
– Między innymi. Ale uważam, że nadszedł tu czas na zmiany. Nie sądzisz?
– Nie wiem, co sądzę. Nie podejmuję nigdy tak szybkich decyzji. Najpierw
oswajam się z myślami.
Śmieję się. Jestem w niezwykle dobrym humorze z powodu naszej rozmowy.
Podnieca mnie ostry ton jej głosu, gdy kwestionuje moje działania.
– Elysso, pójdź na dół i sprawdź, co knują – mówię.
– Oczywiście – odpowiada Elyssa.
– Ma teraz tam iść i ich szpiegować? – dopytuje Julia.
– Tak, właśnie to ma zrobić.
Gdy tylko Elyssa wychodzi, Julia siada naprzeciw mnie.
– Elyssa nie kupiła żadnych biletów – rzuca.
– Nie, to by było marnowanie pieniędzy. Prom prawdopodobnie nawet nie
wyjdzie po tym sztormie, poza tym nie wsiedliby na niego.
– Skąd wiesz?
– Znam się na ludziach i jestem dobrym przywódcą.
– Czy ty sam siebie słyszysz, jaki jesteś zarozumiały? – przygląda mi się
lekceważąco. Oczy ma twarde i niewiarygodnie piękne.
– OK – mówię – wyrażę się inaczej. Mam spore doświadczenie w ocenie
ludzi i tego, jak siebie nawzajem kontrolują.
– Czyli co tak naprawę chcesz osiągnąć?
– Powstała podbramkowa sytuacja. Ci ludzie znajdują się w stanie
przeobrażenia i nocne wydarzenia pokazały, że ten proces nie jest wystarczająco
szybki.
– Naprawdę potrafisz nieźle ściemniać – mówi.
– Chcesz zobaczyć moje motocykle? – pytam.
– Co?
– Mam trzy. Kiedy wszyscy zabiorą się za sprzątanie terenu, będę na jednym
z nich objeżdżać posiadłość w ramach inspekcji. Możesz się ze mną zabrać.
Chyba wezmę hondę. Harley jest trochę zbyt ostentacyjny na tę okazję.
Julia kręci głową, jakby nie mogła uwierzyć własnym uszom.
– Wolałabym umrzeć, niż jechać z tobą na motorze – mówi w końcu.
– Szkoda.
– Teraz mam własne zajęcia – ciągnie dalej. – Poza tym jesteś największym
tyranem świata, ale czasami bywasz zabawny.
– Staram się – odpowiadam.
Po jej wyjściu pozwalam sobie na chwilę refleksji. W sumie jestem
zadowolony z dotychczasowego przebiegu dnia. Zaczęliśmy nową, nieodzowną
fazę tego eksperymentu. Mniej więcej tak jak Requiem Mozarta nabiera tempa.
Piękne soprany unoszą człowieka z bezlitosnego mroku. Ukazują przebłysk
nieba.
Ale moje myśli zatrzymują się na tym, co pozostało wyraźniej niż cała reszta
– na skierowanych do mnie ostatnich słowach Julii. „Czasami bywasz zabawny”.
Chyba nikt mnie wcześniej tak nie nazwał.
45

JU L I A

Po drodze do swojego nowego pokoju w szeregowcach zajrzała do jadalni.


Lars, Otto, Tessa i personel zebrali się przy kilku stołach, które zestawili razem.
Julia stanęła w kącie, przyglądając się im. Przed Tessą leżał notatnik i długopis.
– Otto pozbiera wszystkie pety na tyłach szeregowców – powiedział Lars,
który zdawał się znów należeć do grupy. – Zapisz, Tesso.
– Szkoda, że deszcz zmył całe twoje siki – odparował Otto – inaczej
mógłbyś je po sobie wytrzeć.
Elyssa rzuciła wzrokiem na zegarek na ręce.
– Już wystarczy – powiedziała. – Muszę to pokazać Franzowi.
Julia szybko usunęła się z sali i poszła do swojego pokoju. Był to
przestronny apartament z sypialnią, salonem i częścią kuchenną. Łóżko było
posłane, w pomieszczeniu pachniało przyjemnie czystością. Mimo to nie mogła
odgonić tęsknoty za przytulną chatką, w której zaczęła czuć się jak w domu.
Powiesiła w szafie ubrania, ustawiła przybory toaletowe w łazience. W pokoju
panował lekki chłód, więc założyła rozpinany sweterek. Kiedy wsunęła rękę do
kieszeni, natrafiła tam na coś małego i twardego. Była to muszelka od Franza.
Położyła ją ostrożnie na nocnym stoliku, z jakiegoś powodu wciąż odczuwała
szacunek dla tej drobnostki.
Zadzwoniła do rodziców, żeby im opowiedzieć o tym, że wszystko jest
w porządku po burzy. Zauważyła, że Simon ich uspokoił. Sofia, co prawda,
namawiała Julię na powrót do domu, ale nie była rozhisteryzowana. Benjamin
pochwalił ją za artykuły tym szczególnym ciepłym głosem, którego używał tylko
w rozmowach z Julią.
Teraz chciała zadzwonić do Thora, ale na ekranie pojawiło się imię Susanny.
– Cześć, Julio, czy przetrwaliście tę burzę? – zapytała.
– Tak, właśnie miałam do ciebie wysłać SMS-a. Panuje tu chaos, ale
wszyscy wyszliśmy bez szwanku.
– To dobrze. Dzwonię, żeby cię powiadomić, że dopuszczono się na nas
cyberataku. Zapewne jakaś grupa hakerów nie polubiła filmiku z tą nazistowską
laską. Wszystkie gazety, które dużo piszą o tym, co dzieje się na Wyspie Mgieł,
padły ich ofiarą.
– Ojej! Wiecie, kto to zrobił?
– Wygląda to na hakerów, którzy wspierają prawicowych ekstremistów
i grupy neonazistowskie.
– Dlaczego tak miałoby ich to poruszyć?
– Nie chodzi chyba tylko o nagranie. Tych troje na wyspie reprezentuje to,
co lubi ekstremalna prawica: kapitalizm, poskromione kobiety i do tego ten
naziol z wypaczonym postrzeganiem ludzi. Myślę, że hakerom nie podoba się to,
że Franz ich upokarza.
– Powinnam się niepokoić, że mogą zhakować mój komputer?
– Nie sądzę. Właśnie rozmawiałam z Franzem na Skypie. Jego bloga też
skasowali. Dziwi mnie, że nikt z was o tym nie wiedział.
– Mieliśmy ręce pełne roboty w związku z burzą.
– Aha, no dobrze. Tak czy siak Franz ma tam jakiegoś chłopaka od
komputerów, który się tym zajmuje. U nas wszystko zostało przywrócone, więc
zamieszczę twój artykuł w poniedziałek. Tak w ogóle to jest bardzo dobry.
A ponieważ zawsze piszesz krytycznie o Franzu, to jestem pewna, że nikt ciebie
nie będzie nękać.
– Dobrze słyszeć.
– Robisz świetną robotę. Franz mówi o tobie same dobre rzeczy.
– Mimo że go tak krytykuję w swoich tekstach?
– Tak, mam wrażenie, że to go kręci. Twoje portrety jego osobowości są
świetne. Ale nie zaszkodziłoby, gdybyś napisała też coś pozytywnego. Przecież
częściowo dzięki niemu dostałaś tę pracę.
– Dlaczego miałoby to wpłynąć na to, co o nim piszę? – spytała Julia.
– Nie, oczywiście nie wpływa. Postaraj się tylko bardziej wyważać opinie.
Trzymaj się, do usłyszenia.
Julia myślała o tym, co powiedziała Susanna – że Franz wybrał ludzi, którzy
reprezentowali to, co w społeczeństwie najgorsze. Jej matka powiedziała kiedyś,
że najgorsze choroby świata to rasizm, nienawiść do kobiet i kapitalizm. Julia
zastanawiała się, czy Franz myślał o tym, gdy wybierał te trzy postacie. Czy sam
nie reprezentował części tych chorób? Czy był hipokrytą? Postanowiła przy
okazji poruszyć z nim ten temat. Zapytać go na przykład o jego nastawienie do
kobiet i takich rzeczy jak imigracja. Trochę go ponaciskać.
Spróbowała zadzwonić do Thora. Gdy nie odebrał, w żołądku nieprzyjemnie
ją ścisnęło. Zdarzało się to ostatnio coraz częściej. Thor zazwyczaj rzucał się na
telefon, kiedy widział, że Julia dzwoni. Teraz jednak miała poczucie, że coś
ukrywa.
Zostawiła mu wiadomość, prosząc, żeby oddzwonił.
Z zewnątrz dobiegł piskliwy, uparty dźwięk. Włożyła kurtkę i buty i wyszła
przed dom. Przy domku dla gości stał traktor. Dwóch mężczyzn cięło piłą
mechaniczną wielkie gałęzie przewróconej sosny. Z apartamentu obok rozlegał
się odgłos odkurzacza i czyjegoś śmiechu. Przy fontannie stała grupka osób
i usuwała mniejsze i większe gałęzie. Zobaczyła, że są tam Lars i kilkoro
pracowników gospodarczych.
Gdy tak stała, na skuterze podjechała Elyssa i zahamowała tuż przed nią.
– Obiad będzie o pierwszej – powiedziała – wtedy wszystkie śmieci powinny
być usunięte z posesji. Potem weźmiemy się za naprawę tego, co zostało
uszkodzone.
– Dlaczego jeździsz na skuterze? – spytała Julia.
– Franz pozwolił mi go pożyczyć. Rozwożę wszystkim wodę w butelkach.
Kilka osób pracuje też przy stajni.
Elyssa odpaliła skuter i ruszyła w kierunku pola, na którym znajdowała się
stara stajnia.
Julia podeszła w stronę domku dla gości i przyglądała się robotnikom.
Obwiązywali pień drzewa łańcuchami, żeby go podnieść z dachu traktorem.
Pracujących przy tym mężczyzn nigdy wcześniej nie widziała, wyglądali na
prawdziwych łobuzów, ale radośnie ją powitali.
Słońce stało nisko na przejrzystym lazurowym niebie, promienie ciągle
świeciły jej w oczy. Było tak zimno, że oddech zamieniał się w parę, ale pociła
się w ciepłej kurtce. Przeszła się po posiadłości i przyglądała z podziwem
różnym wysiłkom. Wszyscy byli podzieleni na zespoły i ciężko pracowali.
Wyglądali przy tym na zadowolonych.
Otto nadszedł od tylnej strony szeregowców z plastikowym workiem
w dłoni.
– Pety – powiedział, podniósł worek i skrzywił się w uśmiechu.
Filip stał i tłumaczył Tessie, jak się najefektywniej grabi liście – umiejętnie
i cierpliwie. Wszędzie wykonywano podobne zadania. Julia wróciła do fontanny,
stanowiącej centralny punkt włości, i stanęła przy niej na chwilę. Coś się
zmieniło. Nie była to piękna pogoda ani czyste powietrze. To było coś w samej
atmosferze. Szum podnieconych głosów. Rytmiczne dźwięki grabienia, uderzeń
młotka, szybkich kroków. Ludzie biegali z jednego miejsca do drugiego.
Tak jakby śmierć przegoniono z ViaTerra, bo teraz panowało tu życie.
Wcześniej stawający okoniem nagle zaczęli zachowywać się tak, jakby
najbardziej naturalną rzeczą na świecie było grabienie liści, wożenie śmieci
taczkami albo zbieranie z ziemi petów.
Nagle pojęła, że właśnie przepracowywali to, co spowodowało, iż zawiedli
tej nocy – fakt, że nie obchodziło ich nic innego niż oni sami. Taka praca była im
potrzebna i Franz o tym wiedział.
Wszyscy zjedli wspólny obiad w jadalni. Kuchnia usmażyła hamburgery.
Ludzie siadali gdzie popadnie i radośnie rozmawiali ze sobą. Wielu z nich miało
rumiane policzki i błyszczące oczy, orzeźwieni byli pracą na powietrzu.
Po obiedzie Julia postanowiła pomóc. Głupio jej było zachowywać się jak
obserwator, trochę pracy fizycznej nie mogło jej zaszkodzić. Znalazła się
w drużynie naprawiającej poszarpany płot za domkiem dla gości. Ktoś wycinał
nowe deski stołową piłą, a Julia wraz z Emmą, dziewczyną z kuchni,
zastępowały nimi uszkodzone fragmenty. Julia trzymała deski, Emma przybijała
je gwoździami z rozbrajająco dziecinną koncentracją. Rozmawiały o tym
i owym. W końcu Julia straciła poczucie czasu. Skończyły, gdy krwistoczerwone
słońce zanurzyło się za drzewami. Powietrze stało się rześkie, zimne. Podczas
tych kilku godzin pracy była całkiem skoncentrowana na teraźniejszości.
Żadnych rozpierzchłych myśli, żadnego niepokoju o przyszłość.
Elyssa nadjechała na skuterze i oznajmiła, że wszyscy mają iść się umyć
i przebrać przed kolacją. Po zachodzie słońca zrobiło się zimno i Julia
rozkoszowała się ciepłym prysznicem. Potem wyciągnęła się swobodnie na
łóżku i zatopiła w myślach. Po wydarzeniach dnia jej zafascynowanie Franzem
się pogłębiło. Teraz rozumiała, że dwa lata temu nie była w nim zakochana, tylko
nim tymczasowo oczarowana. Odczuwała silny pociąg fizyczny, który jest jak
fajerwerki, co szybko gasną na niebie. Mimo to została jej pewnego rodzaju
fascynacja nim jako osobą. Był zagadką, którą musiała rozwiązać, takiego typu
tajemnicą, która doprowadza do szaleństwa. Czuła, że nie spocznie, dopóki go
nie rozgryzie.
Nadszedł czas na kolację, nałożyła znów wierzchnie okrycie i wyszła
z apartamentu. Na polu przed starą stajnią znajdowało się duże miejsce na grilla
z ławami z drewna. Zamiast kolacji w jadalni kuchenny personel rozpalił
ognisko i zorganizował dla wszystkich pieczenie kiełbasek. Julia nie widziała
Franza po południu i myślała, że jego wzmianka o motocyklach była żartem. Ale
gdy jedli, podjechał do nich na motorze i został na kolacji. Przyglądała mu się,
kiedy rozmawiał ze wszystkimi. Uważnie słuchał, śmiał się z tego, co mówili,
i zachowywał jak zwykły człowiek. Przyszedł też Hampus i z dumą oznajmił
Franzowi, że jego blog znów pojawił się w sieci.
Nagle, kiedy wszyscy byli całkiem rozluźnieni, Franz wstał i wygłosił krótką
mowę o wadze higieny osobistej w grupie ludzi. Było to tak nieoczekiwane, że
zapadła całkowita cisza poza trzaskami w ognisku. Franz wybuchnął śmiechem,
reszta się przyłączyła i nastrój znowu stał się pogodny. Dopiero co miał nad nimi
władzę, ale nie teraz. Teraz ponownie był jednym z nich.
Siadł na pieńku. W jego czarnych jak węgiel oczach odbijał się tańczący
ogień. Rzucił Julii przelotne spojrzenie i uśmiechnął się psotnie.
Rozejrzała się po tych wesołych ludziach, chłonąc siłę wspólnoty.
„Będzie mi tego brakować”, pomyślała ku własnemu zdumieniu.
46

FR A N Z

Jest kolejny bezwietrzny dzień z błękitnym niebem. Wcześnie rano idę


pobiegać po wyspie. Rozkoszuję się dawką adrenaliny i gorącem rozlewającym
się w nogach po długim marszobiegu. Uzupełniam treningiem na swojej siłowni,
następnie biorę długi prysznic.
Z biura dzwonię do lekarza rodzinnego, który jest moim starym znajomym.
Gdy widzieliśmy się ostatnio, porządnie mnie zbadał, ale z biegiem lat organizm
trzeba cały czas podkręcać.
– Czy przyszły wyniki moich badań laboratoryjnych? – pytam.
– Tak, Franz, naprawdę jesteś cudem. Masz wyniki jak dwudziestolatek.
– Czyli nic poza normą?
– Kompletnie nic.
– Czy mogę zrobić coś jeszcze dla polepszenia swojego stanu zdrowia?
– Chyba ćwiczysz?
– Codziennie.
– A zatem nie masz czym się martwić, tylko się nie nadwyrężaj.
Znika cień obawy, jaką miałem o swoje zdrowie. Postanawiam, że dam
wszystkim dzień wolnego po sprzątaniu skutków burzy.
Podchodzę do sprzętu muzycznego i włączam płytę, siódmą symfonię
Beethovena. Mimo że to najbardziej nerwowy, gorączkowy i pokręcony utwór
muzyczny, jaki kiedykolwiek skomponowano – szczególnie ostatnie minuty
trzeciej części – wpływa na mnie kojąco. Nigdy nie znudzi się mi ta muzyka. Nie
nudzą się dzieła, które wciąż zaskakują.
Podchodzę do okna i widzę, jak ktoś przemierza plac w kierunku dworu.
Julia. Od razu poznaję jej specyficzny chód. Idzie do mnie, wchodzi przez drzwi
do budynku.
Wyłączam muzykę, siadam przy biurku i udaję, że czytam książkę. Trzy razy
lekko puka, po czym wchodzi do środka.
– Witaj, Julio! Co mogę dla ciebie zrobić? – pytam, podnosząc na nią wzrok.
– Słuchałeś muzyki?
Nic nie uchodzi jej uwagi.
– Tylko przez krótką chwilę.
– Piszę teraz artykuł i mam do ciebie kilka pytań. Masz czas?
– Tak, jasne. Proszę, usiądź.
Siada naprzeciwko mnie na krześle dla gości i wyciąga komórkę. Nie mam
zamiaru nic mówić o zakazie telefonów. Dzisiaj jestem w dobrym humorze.
– Czy będzie w porządku, jeśli to nagram? – pyta.
– Jasne.
– Chcę cię zapytać o kilka rzeczy, między innymi twój stosunek do kobiet –
mówi.
– Nie mam żadnego stosunku do kobiet – odpowiadam. – To idiotyczne
sformułowanie, które nic nie znaczy.
– Dlaczego?
– Ponad połowa populacji to kobiety. Jak można mieć pogląd na nie jako
całość? Są całkiem różnymi jednostkami.
– W takim razie powiem konkretniej – rzuca z lekkim zniecierpliwieniem –
możemy zacząć choćby od takiej samej płacy za taką samą pracę.
– Wszyscy, których zatrudniam, dostają taką samą płacę, bez względu na
płeć.
– Tak, jasne, jakieś pięć stów tygodniowo – prycha.
– Kiedy prowadziłem ViaTerra, wszyscy mieli darmowe mieszkanie
i wyżywienie. Wtedy nie potrzeba dużo pieniędzy. Tym, którzy teraz dla mnie
pracują, płacę dobrze. Poza tym nigdy nie brałem pod uwagę płci przy
awansowaniu pracowników. Prawda jest taka, że wolę pracować z szefami
kobietami.
– Z tego, co rozumiem, w tamtych czasach był tylko jeden szef.
– Owszem, bywało i tak – odpowiadam, zachowując spokój.
– Mama opisywała, jak wywyższałeś się wobec swoich towarzyszek.
Mówiła, że traktowałeś je jak swoją własność.
– Kto to niby był?
– Nie wspominała żadnych imion, ale mówiła, że zawsze były
w szczególnym typie. Młode, naiwne i skoncentrowane na wyglądzie.
Śmieję się lekceważąco.
– Czy mój gust w kwestii kobiet jest ważny, żebyś mogła wyrobić sobie
opinię o mnie jako człowieku? – pytam.
– A żebyś wiedział. Mama powiedziała, że wybierałeś sobie kobiety, którymi
mogłeś manipulować.
– O ile nie masz jakiegoś konkretnego przykładu, to twierdzę, że to, co
powiedziała twoja mama, graniczy z pomówieniem. Nikt, kto tu pracował, nie
był naiwny ani skoncentrowany na wyglądzie. Również nikt z moich gości. Czy
uważasz, że sama pasujesz do tego opisu?
– Co? Nie!
– A mimo to uważam, że jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie.
W jej oczach pojawia się przelotny błysk.
– Nie działa na mnie taka gadka – mówi z nonszalancją, choć jest jasne, że
jej nie odczuwa. Nie jest niewzruszona. Drobne, różowe plamki wykwitają na jej
policzkach. Nie będę zaprzeczał temu, że sprawia mi to przyjemność. Zbić jej
oskarżenia i zobaczyć wyraz dezorientacji w jej spojrzeniu.
– Zostawmy ten temat – mówi. – Inną rzeczą, którą o tobie słyszałam, jest to,
że jesteś rasistą.
– Od mamy, ma się rozumieć.
– Nie, przeczytałam to gdzieś.
– Ale to już nieaktualne.
– Czyli przyznajesz, że byłeś rasistą?
– W zasadzie nie. Rasista to dużo powiedziane. Ale przez jakiś czas
obracałem się tylko wśród innych białych ludzi.
– Dlaczego?
– Prawdopodobnie miał na to wpływ okres szkolny, który spędziłem we
Francji. Chodziłem tam do snobistycznych, prywatnych szkół dla białej klasy
wyższej.
Julia wykonuje sceptyczny gest.
– A potem zmieniłeś zdanie ot tak, po prostu?
– Jako przywódca ViaTerra zbudowałem duży krąg towarzyski i poznałem
wielu ciekawych ludzi o różnym pochodzeniu.
Już zrozumiałem, dokąd dąży tymi wszystkimi pytaniami. Julia jest mądra,
ale musi się jeszcze wiele nauczyć, jeśli ma być reporterką z pazurem.
– Odpowiedź na kolejne pytanie, które masz zamiar mi zadać, brzmi: nie.
Nie jestem kapitalistą jak Tessa.
– Skąd wiesz, o co chcę zapytać?
– Twoje pytania są tendencyjne i jednostronne. Chcesz wiedzieć, czy jestem
z tej samej gliny co Tessa, Lars i Otto. To czyniłoby ze mnie hipokrytę. Ale co to
ma za znaczenie? Ktoś musi wznieść się ponad własne wady i przejąć kontrolę.
W tej chwili mam największe predyspozycje do pokierowania tą grupą.
Julia kręci głową, jakby trudno jej było uwierzyć, że dobrze słyszy.
– Naprawdę pierońsko trudno przeprowadza się z tobą wywiad, wiesz? –
wzdycha ciężko. – Czy nie możesz po prostu odpowiedzieć na moje pytania?
– Mogę, dam ci kilka prostych odpowiedzi. Szanuję kobiety zarówno jako
ludzi, jak i w ich rolach zawodowych. Natomiast moje preferencje seksualne to
moja prywatna sprawa. Nie jestem rasistą. Jeśli chodzi o kapitalizm, to nie mogę
zaprzeczyć, że lubię pieniądze. Z nimi można robić wiele dobrego. I lubię mieć
zadbany wygląd.
– I trzy motocykle?
– To też – odpowiadam i uśmiecham się – i tyle. Oto odpowiedzi na twoje
pytania.
– Cóż, to musi wystarczyć. Nie dasz mi przecież możliwości bardziej się
w to zagłębić.
– Czy z tego wywiadu będzie wywiad? – pytam.
– Tego nie wiem. Najpierw mam zamiar napisać o tym, co robiliśmy
wczoraj.
– O tym, jak to zmusiłem tych biedaków do pracy na zewnątrz przez cały
dzień?
– Moim zdaniem to było dobre.
– Dlaczego tak uważasz? – pytam zdziwiony.
– To było potrzebne i nieskomplikowane. Przecież firmy jeżdżą na takie
wyjazdy, na których mają ten… jak on tam… team building. Sama pojechałam
na coś takiego z redakcją MODY. Tylko że to było sztuczne i żenujące. Ale tu
naprawdę mieliśmy katastrofę i sprawiłeś, że wszyscy pomagali. Czułam, że to
potrzebne. Myślę, że wszyscy to docenili.
– Czy to oznacza, że zmieniłaś o mnie zdanie, a przynajmniej choć trochę?
– Jeszcze nie wyrobiłam sobie ostatecznego zdania o tobie. Dlatego zadaję
pytania.
– Czyli wciąż nie jesteś pewna, czy jestem rasowym psychopatą?
– Nigdy cię tak nie nazwałam – odparowuje – ale masz całą gamę innych
cech, na przykład jesteś despotyczny i masz wybujałą potrzebę kontroli.
Zauważam, że nakręcam się tą rozmową. Bawi mnie jej bezpośredniość.
– Czy tak nie opisuje się ludzi, którzy idą własną drogą i robią wszystko po
swojemu? – pytam.
– Być może, ale ty masz też niezwykle dużą potrzebę akceptacji, a oprócz
tego jesteś całkiem nieprzewidywalny i niepotrzebnie okrutny. Poza tym jesteś
w porządku.
Jest śmiertelnie poważna, kiedy wyrzuca z siebie to wszystko.
– Naprawdę tak sądzisz? – pytam.
– Tak, ale zmieniasz się, więc jest nadzieja – odpowiada, po czym wstaje. –
Teraz muszę iść pisać – dodaje.
Widzę, że chce powiedzieć coś jeszcze, ale się waha.
– Czy ostatnio odzywał się do ciebie Thor? – pyta w końcu.
– Tak, słyszałem się z nim. Trochę szkoda, że może nie będziemy mogli go u
nas długo zatrzymać.
– O czym ty mówisz? – pyta ze zdziwieniem.
A więc nie rozmawiał z nią o swoich planach.
– Nic ci nie mówił? – pytam.
– Nie, o co chodzi?
– Lepiej będzie, jak porozmawiasz z Thorem. Absolutnie nie chcę stawać
pomiędzy wami.
– Powiedz, co się dzieje.
– Zadzwoń do niego. Wszystko ci opowie.
Odwraca się i opuszcza gabinet bez słowa.
Nie miałem naprawdę zamiaru jej zranić. Thora też nie. Ale coraz mi
trudniej jest mieć te dwie osoby tak blisko cały czas. Z Julią czuję się zazwyczaj
spokojny albo rozbawiony, albo szalenie podniecony. Ale uczucia, które Thor we
mnie budzi, są niekomfortowe i nie zanosi się na to, żeby miały zniknąć.
Muszę przez jakiś czas odsunąć się od niego. Po kilku miesiącach oddalenia
na pewno ten tymczasowy brak równowagi w moim mózgu zniknie.
Mam system komunikacyjny podłączony do wartowni. Strażnicy wrócili
wczoraj z lądu. Teraz siedzący na warcie ochroniarz wzywa mnie przez aparat.
– Szefie, jest pan tam?
– Tak, co się dzieje?
– Ma pan gościa.
Przez chwilę myślę, że to jakiś dziennikarz, ale zaraz uświadamiam sobie, że
prom jeszcze nie przypłynął.
– Kto to? – pytam.
– Mówi, że jest pana matką.
„Cholera”, myślę. „Koniec sielanki”.
47

JU L I A

Schodząc po schodach, wysłała do Thora SMS-a. „Zadzwoń do mnie na


Skypie, natychmiast!”. Chciała mu patrzeć w oczy podczas tej rozmowy. Przy
domu oderwała wzrok od zapierającego dech widoku wrzosowiska i lazurowego
morza, które prześwitywało między sosnami. Powinna w zasadzie przejść się na
spacer przed rozmową z Thorem. Uspokoić się. Ale nie miała cierpliwości.
Sygnał Skype’a rozległ się zaledwie kilka sekund po tym, jak weszła do środka.
Rozumiała, że ociągał się z tą rozmową. Nie wiedziała jeszcze dlaczego.
– Cześć, Julio – powiedział ostrożnie tonem przesyconym wyrzutami
sumienia.
Nastała martwa cisza.
– O czym mi nie powiedziałeś? – zapytała, przyglądając się jego twarzy
w poszukiwaniu podpowiedzi. Zmarszczył czoło. Zdecydowanie czuł się
nieswojo.
– Co słyszałaś? – odpowiedział pytaniem.
– Nic poza tym, że Franz z satysfakcją mówi, że znikniesz. O co chodzi?
– Tata przysłał mi broszurę o pewnym dość prestiżowym kierunku
dziennikarskim w USA. Ma tam kontakty. Szukają zagranicznych studentów.
Tata sądzi, że z moimi ocenami mam spore szanse się dostać. Namówił mnie na
złożenie papierów.
Odjęło jej mowę. Zabrzmiało to pozytywnie i ciekawie, a jednocześnie miała
poczucie, że coś się jej nie zgadza.
– Przepraszam, powinienem był powiedzieć ci o tym od razu – rzekł.
– Dlaczego musisz jechać aż do Stanów, żeby studiować dziennikarstwo?
– To coś ekstra, prawda? Mogę pożyczyć pieniądze od taty. Moje oceny nie
mogą już być lepsze, ale muszę zdać egzaminy wstępne i napisać wypracowanie
po angielsku.
– Tak, napisz wypracowanie o chłopaku, którym manipuluje jego
psychopatyczny ojciec, to na pewno się dostaniesz.
– Oj, Julio…
– Czy ty nie rozumiesz, że próbuje nas rozdzielić? – podniosła głos.
– Wiesz, że na pierwszym miejscu stawiam wykształcenie. Już ci to
tłumaczyłem. Chyba możemy mieć związek na odległość? Tu chodzi tylko
o dwa lata.
– Nie chcę żadnego związku na odległość. Chcę być razem z tobą.
– Zawsze byliśmy dobrzy w utrzymywaniu kontaktu.
– Przecież boisz się seksu na Skypie jak ognia. Co to byłby za związek?
– Przylatywałbym do domu na ferie.
Na myśl o tym, że go utraci, poczuła ból w piersi i pieczenie w oczach.
– Thorze, czy ty rzeczywiście chcesz to zrobić? – zapytała.
– Nie wiem, naprawdę – odrzekł powoli. – Chcę być z tobą. Czuję się tak,
jakby coś między nami się kończyło, zanim się w ogóle zaczęło. Jestem taki
zagubiony, dlatego nie dzwoniłem. Wczoraj wieczorem rozmawiałem z babcią.
Ona też nie uważa, że studia w Stanach są konieczne.
Odwróciła głowę, by Thor nie zobaczył, że omal nie zaczęła płakać. Gdy
brała się w garść, napłynęły wnioski, jakby do tej pory trzymane pod kluczem
gdzieś w mózgu. Naprawdę chciała dla Thora jak najlepiej, ale w tym wszystkim
była manipulacyjna sygnatura Franza. Stany. Tak daleko stąd. Jeżeli zadał sobie
trud, żeby to tak pieczołowicie zaaranżować, z pewnością miał w tym ukryty
zamiar. Thor musiał się obudzić, a ona wiedziała dokładnie, co powinna zrobić.
– Wiesz, co podejrzewam? – rzekła.
– Nie, co takiego?
– Sądzi, że jeżeli znikniesz z horyzontu, to pójdę z nim do łóżka.
– Daj spokój! Przestań tak mówić.
– Dzisiaj powiedział mi, że jestem najpiękniejszą kobietą na świecie,
w środku wywiadu.
Nawet na ekranie dostrzegła, jak twarz Thora pociemniała, jak mrok
zaciągnął mu oczy.
– Poważnie? Naprawdę tak powiedział?
– Tak, a myślałam, że potrafisz go z łatwością przejrzeć.
– Bo potrafię.
– Nie wygląda na to. Przecież sam sobie obiecałeś, że nigdy nie przyjmiesz
jego pieniędzy.
– Ale co w takim razie twoim zdaniem mam zrobić? Takiej szansy być może
nie będę mieć już nigdy.
– Jeśli chcesz uczyć się za granicą, złóż podanie do innej szkoły niż ta, którą
on proponuje. Będziesz miał świetne oceny, więc na pewno dostaniesz się do
wielu miejsc bez jego pomocy. I kto wie, może mogę przeprowadzić się z tobą.
Mięśnie żuchwy mu drgnęły. Zacisnął zęby, ale nie zdołał stłumić
chlipnięcia.
– Jest ci smutno? – spytała.
– Tak, wiem, to potwornie głupie, ale czułem się tak podle w ostatnich
dniach. Julio, strasznie mi ciebie brakuje.
– Mnie ciebie też.
– W pościeli nie ma już twojego zapachu. Czy naprawdę mogłabyś wyjechać
ze mną, jeśli miałbym studiować w innym kraju?
– Tak, dlaczego nie? Brzmi jak ciekawa przygoda.
– To przykre, że tata cię podrywa.
– Do niczego nie dojdzie – zapewniła.
– Czy mogę powiedzieć ci, o czym czasami myślę?
– Oczywiście.
– Obiecaj, że nie będziesz się gniewać.
Jego twarz oblała się rumieńcem.
– To zależy – odpowiedziała.
– Kiedy byłem mały, tata mi bardzo imponował. Miał wszystko, na co
wskazał palcem: dziewczyny, samochody, motory i całą masę gadżetów. Reszta
nas żyła dość skromnie. Czuł się pewno do tego uprawniony, wiesz, wielki
przywódca. Ale teraz mam to, co on chce mieć najbardziej na świecie, i zabrzmi
to całkiem od czapy, ale czuję, że to cholernie sprawiedliwe.
Z początku Julia pomyślała, że się przesłyszała. Nasunęło się pytanie, które
było jednocześnie nie do pomyślenia i nie do uniknięcia.
– Masz na myśli mnie? – zapytała przerażona.
– Tak.
– Thorze, do jasnej cholery, chyba ciebie to nie kręci! Czy to dlatego jesteś
ze mną?
– Daj spokój. Że też w ogóle to sugerujesz. Przecież już wiesz, jak wiele dla
mnie znaczysz. Ale to, że ojciec nie może skraść chłopczykowi dziewczyny, to
chyba dobrze mu tak?
– Mam nieprzyjemne ciarki, kiedy tak mówisz. Nie jestem żadnym trofeum,
o które się walczy.
Poszukał oczami jej oczu, ale odwróciła wzrok.
– Nie to miałem na myśli – powiedział – przepraszam. Chciałem tylko być
szczery. Jesteś na mnie zła?
– Trochę. Naprawdę nazywa cię chłopczykiem?
– Już nie, ale wcześniej tak, chociaż urodziłem się tuż przed Vickiem. Tylko
dlatego, że byłem mniejszy.
– Ale z niego despota. Przestań z nim rywalizować, to nic ci nie da.
– Dobrze, postaram się, obiecuję. Zmieńmy temat. Opowiedz, co tam teraz u
ciebie.
– Innym razem – odpowiedziała – mam artykuł do napisania.
– I co, chcesz ukrzyżować ojca za to, o czym mówiliśmy?
– Nie, nie mam zamiaru, żeby to wpłynęło na to, co piszę. To jest zbyt
osobiste.
– Dobrze. Dam ci teraz popracować.
Kiedy ekran zrobił się czarny, zastygła przed nim bez ruchu, hamując
uczucie. Wezbrana fala czułości. Ich miłość była solidna, nigdy niepewna. Mimo
to czasami brakowało jej młodszego, wrażliwszego „ja” Thora, nad którym
mogła całkiem zapanować. Stał się pewniejszy siebie, ambitniejszy. A teraz
przystojniał na podobieństwo ojca. Nie zmieniało to jej uczuć do niego, one
zawsze były silne, ale widziała, jak inne mierzyły go wzrokiem. Walka między
Franzem a nim bardzo jej przeszkadzała. To, że rozważał wyjazd daleko od niej,
też. Zdawał się rozwijać szybciej niż ona, był nieco mądrzejszy, bardziej
zdeterminowany. Zdecydowanie elokwentny, jeśli chciał – miał dar uchwycenia
sytuacji w kilku krótkich słowach. Miał jakby wypisane na twarzy, że w życiu
powinien zajść daleko. Zastanawiała się, czy mieli przez to oddalić się od siebie.
Ale przypomniała sobie, jak to było w mieszkaniu – nocami, gdy leżeli
każde w swoim pokoju i tęsknili za sobą. Nigdy nie chcieli spać. Chcieli tylko
rozmawiać. Kiedy wróci do domu, znowu będą się kochać, a potem rozmawiać,
podczas gdy niebo stanie się głęboko różowe ponad szumem kolorowych
neonów miasta. Pasowali do siebie w naturalny sposób.
A mimo to, jeśli ktoś by zapytał, co uczyniło ją taką, jaka jest teraz,
pojawiłyby się te dni sprzed dwóch lat spędzone z Franzem. Czuła się wtedy
niepohamowana i promieniała szczęściem. Każda chwila z nim była jasna. Jeżeli
nauczyła się czegoś od Franza, to była to świadomość, że człowiek sam stawia
sobie ograniczenia. Nie chciała być jak mama, która raz dowiedziała się, czego
chce, i to jej wystarczyło.
Julia chciała iść przez życie z otwartym umysłem.
Zamruczała coś pod nosem, otworzyła nowy plik i zaczęła pisać.
48

FR A N Z

Słyszę zdecydowane kroki matki na schodach i idę otworzyć drzwi.


Uprzedza mnie jednak, nie puka, po prostu wchodzi. Staje przede mną. Żadnego
uśmiechu, żadnych uprzejmości, patrzy przenikliwym wzrokiem równie ostrym
jak mój.
Obserwuje mnie chłodno przez chwilę. Potem wymierza mi policzek. W sam
środek. Moja matka jest silna i uderza mocno.
– Auć! – wołam – za co?
– Wstydziłbyś się próbować manipulowania własnym synem – mówi.
Jej pogarda wobec mnie jest równie wyczuwalna jak jej mocny, rześki
zapach lasu.
– Chyba powinnaś wejść i to wyjaśnić – odpowiadam.
– Taki też mam zamiar.
Krytycznie rozgląda się po gabinecie. Szybko podchodzę do drzwi i je
zamykam. Lepiej, żeby nikt nie słyszał tej rozmowy.
– Dlaczego Thor miałby wyjechać do USA, żeby studiować dziennikarstwo?
– pyta i podpiera się pod boki.
– Tam są najlepsze szkoły, to mu da dużo możliwości. Tak się składa, że
mam tam dobre kontakty.
– Taak, zawsze byłeś elokwentny, ale mnie nie oszukasz. Przejmujesz się
równie niewiele możliwościami Thora co mną.
– Nie zawsze byłem dobrym ojcem – próbuję oponować – a teraz chcę mu to
wynagrodzić.
– Odpuść mi te bajki, Franz – prycha.
– Dlaczego tak mówisz?
– Nie potrafisz znieść rzeczy lub osób, które powodują, że coś czujesz.
W końcu niszczysz ich albo się ich pozbywasz. A teraz nadeszła kolej Thora.
– Czy możesz mi podać choć jeden konkretny przykład?
– Może zaczniemy od kaczuszki do kąpieli, którą miałeś jako dziecko?
Podarowałam ją bliźniakom, a oni ją uwielbiali. Ale wiele razy znajdowałam ją
w koszu na śmieci.
Skóra głowy cierpnie mi nieprzyjemnie. Przeklęta kaczuszka, której nigdy
nie mogłem się pozbyć. Nie chcę, żeby ktoś grzebał w moim najgłębszym
wnętrzu, a już na pewno nie moja matka. Gdy tylko znajdziemy się w tym
samym pomieszczeniu, czuję, że jest za blisko.
– To naprawdę wzruszające, że mówisz o moich wspomnieniach
z dzieciństwa – rzucam wzgardliwie.
– Masz dużo miłych wspomnień z dzieciństwa, ale żyjesz w zaprzeczeniu –
odpowiada skwaszona.
– To może masz jakąś propozycję, jak mogę pomóc Thorowi? Przecież tak
dobrze go znasz.
– Możesz zacząć od zainteresowania się nim. Zapytaj, jak mu idzie w szkole.
Wiesz, że ma najlepsze oceny ze wszystkich przedmiotów? Jego nauczyciel
języka uważa, że Thor pisze tak dobrze, że powinien to wykorzystać. Na
przykład napisać książkę na podstawie własnego życia.
O tej książce absolutnie nie mam ochoty rozmawiać.
– Patrz, a ty mnie nigdy nie pytałaś, jak mi idzie w szkole – rzucam.
– Nie było potrzeby. Byłeś opętany myślą, żeby być we wszystkim najlepszy.
– Prawie nigdy też tam nie przychodziłaś.
Jej kocie oczy pobłyskują mieszanką pogardy, podejrzliwości i być może jest
też w nich iskierka rozbawienia.
– Miałam ręce pełne roboty przy powstrzymywaniu policji przed
zatrzymaniem cię za obywatelskie nieposłuszeństwo – mówi. – Nie starczało mi
czasu na zebrania rodziców.
– Czy coś jeszcze chciałaś mi powiedzieć? – pytam.
– Tak, jeszcze jedno. Jeżeli choćby dotkniesz tej dziewczyny…
– Ma na imię Julia.
– Tak, i Thor ją uwielbia. Więc zostaw ją w spokoju. Nie zapomniałam, co
się wydarzyło dwa lata temu. A wiesz, do czego jestem zdolna, być może
pamiętasz, że to ja zaalarmowałam policję w sprawie twojej tak zwanej szkoły.
– Jak mógłbym zapomnieć?
Mimo tej nieco nerwowej rozmowy znajduję pewną przyjemność w tym, że
przyszła. Nic nie mogę na to poradzić. Jest w niej pierwotna moc, którą tak
dobrze znam. Chociaż ciężko mi samemu przed sobą przyznać się do tego,
jesteśmy niemal przerażająco podobni.
– Mam nadzieję, że Thor niedługo przyjedzie do mnie w odwiedziny –
mówi. – Kiedy sobie trochę porozmawiamy, mogę ci zagwarantować, że nie
będzie dla niego żadnych studiów w Stanach.
– Czy o to chodzi? Może nie potrafisz znieść tego, że wyjedzie daleko stąd.
– Nie, w odróżnieniu od ciebie potrafię odłożyć na bok swoje uczucia, gdy
chodzi o ludzi, na których mi zależy. W tej chwili Thor jest zagubiony i smutny.
I tego nie mogę znieść.
Ma w sobie upór i coś twardego jak stal, co powoduje, że nie da się jej
zwieść na manowce. Podnoszę ręce do góry.
– Dobrze. To była tylko propozycja.
– Propozycja na tyle do przejrzenia, że zmusiłam się, żeby tu przyjść.
– W zasadzie powinnaś przychodzić częściej w odwiedziny – stwierdzam –
ale szczerze mówiąc, to nieuprzejme, że przychodzisz tu i bijesz mnie po twarzy.
– Dobrze się z tym poczułam – odpowiada sucho.
– Dlaczego uważasz, że nie możemy żyć w zgodzie? – pytam.
– Nie mam pewności. Ale mam teorię.
– Jaką?
– Urodziłeś się z podłym genem i żadne moje starania nie zdołają go
wyplenić.
– Nie jest to miła rzecz do powiedzenia o własnym synu.
– Nie powiedziałam, że pozbyłam się nadziei.
Nie mogę powstrzymać uśmiechu. Bo właśnie wtedy, gdy stoi i wpatruje się
we mnie, jest tak piękna, jak tylko może być siedemdziesięcioletnia kobieta.
Niemal emanuje własnym światłem. Jest korzeniami, które trzymają mnie na
ziemi. To całkiem nieprawdopodobne, że wciąż ma nade mną władzę, ale nie
mogę powiedzieć, żeby mi się to nie podobało.
Odwzajemnia mój uśmiech i bierze mnie za rękę, co szokuje, a jednocześnie
nie. Wiem, że jest w niej coś, co nigdy się nie poddało, jeśli chodzi o mnie.
Głaszcze moją dłoń kciukiem kilka razy, po czym ją puszcza.
Ściska mnie w gardle i mrugam, żeby pozbyć się pieczenia w oczach.
Z najciemniejszych czeluści świadomości budzi się stare wspomnienie jej ciepłej
dłoni wokół mojej małej piąstki. Wypieram ten obraz. Pod żadnym pozorem nie
pozwolę teraz, żeby ogarnął mnie wstrętny sentymentalizm. Nie przy niej.
Przeklinam tę chwilę słabości, nieważne, jak krótką i przelotną. Lecz chociaż
nieprzyjemne poczucie znika, zostaje pewna melancholia, niczym słaby prąd pod
powierzchnią. Najpierw było tak z Thorem, a teraz z nią. Naprawdę powinienem
poświęcić więcej czasu na znalezienie metody, żeby zwalczyć to wewnętrzne
piekło.
– Wytrzymywałam z tobą do pewnych granic – mówi spokojnie – aż stałeś
się nie do opanowania. A i tak starałam się zrobić dla ciebie, co mogłam,
w końcu udałeś własną śmierć. To najgorsze, co dziecko może zrobić rodzicom.
Teraz masz szansę okazać troskę swojemu synowi. Zacznij naprawdę
interesować się Thorem. Żądam tego.
Mimo wyniosłego tonu ma w spojrzeniu coś łagodnego.
– Teraz muszę wracać do domu i przygotować chatę na śnieżycę – mówi.
Pogoda. Co za szczęście. Nie ma tematu rozmowy, który byłby mniej
naładowany emocjonalnie niż pogoda.
– Widziałem, że śnieg ma padać za kilka dni – podchwytuję – ale Instytut
Meteorologii pisze, że to będzie tylko parę centymetrów.
– Nie, Franz. To będzie potężna zawieja. Meteorolodzy się mylą.
– Nigdy tutaj nie pada dużo śniegu przed świętami – mówię – a po świętach
w sumie też nie.
– Może i tak, ale w tym roku będzie sroga zima.
– Skąd wiesz?
– Mieszkam tu prawie całe życie. Czuję już w kościach, że nadciąga burza
śnieżna. Zwierzęta i ptaki też to czują, są podenerwowane.
– Może powinnaś zadzwonić do Instytutu Meteorologii i ich poprawić –
mówię i lekko się uśmiecham.
Ale Karin się nie uśmiecha. Przeszywa mnie dreszcz. Bo jeśli chodzi
o pogodę na Wyspie Mgieł, moja matka rzadko się myli.
49

JU L I A

Tego dnia Franz dał wszystkim wolne. Niektórzy poszli do miasteczka. Inni
wyruszyli na wędrówkę po wyspie. Pracownicy kuchni pojechali na ląd zrobić
zakupy, ale przedtem przygotowali w jadalni bufet z potrawami na zimno.
Panował lekki i swobodny nastrój.
Julia skończyła pisać artykuł i wysłała go do redakcji. Dała mu nagłówek
„Team building” i pokpiwała w nim z tej imprezy integracyjnej, na której była
z MODĄ. Potem porównała ją z tym, jak wszyscy porządkowali posiadłość po
burzy, jakie to było proste i sensowne. Następnie wyśmiała Franza za jeżdżenie
po posesji na motorze i grzmienie na innych, ale podkreśliła, że jego despotyczne
zapędy być może raz się przydały. Artykuł nie był tak krytyczny jak zwykle, ale
Susanna przecież nalegała, żeby Julia pisała bardziej wyważone teksty.
Późnym popołudniem poszła nad morze i zobaczyła zachód słońca na
całkiem bezchmurnym niebie. Było tak pięknie, że poczuła się sentymentalnie.
Mimo wszystkich koszmarów, które rozegrały się na Wyspie Mgieł, była jednak
jak niebo na ziemi. Wieczorem rozmawiała znowu z Thorem i opowiedziała mu
o wszystkim, co ostatnio się wydarzyło.

***

W tej samej chwili, w której dostrzegła Franza w jadalni następnego dnia,


wiedziała, że coś knuje. Wyczuła to pragnienie zmian, unoszące się wokół niego
w powietrzu. Dostrzegł ją i kiwnął jej głową.
– Dzień dobry, Julio – mruknął, po czym zanurzył się w ciszy.
Uwagę Julii zwróciło coś w spojrzeniu, które zamienił z siedzącą samotnie
przy innym stole Elyssą.
Julia nałożyła sobie śniadanie z bufetu i usiadła naprzeciwko niej.
– Jakieś nowości? – zapytała.
– W sumie nie – odpowiedziała Elyssa. – Wcześnie rano była tu policja
i przesłuchiwała nas w sprawie tej akcji z Ottonem. Ale Franz i Tessa zapewnili,
że broń była naładowana ślepakami. Otto też był przy tym i potwierdził ich
wersję.
– Czyli kłamali, innymi słowy?
– Tak można to ująć.
– Co jest dzisiaj z Franzem? – spytała Julia.
– Nie wiem – odrzekła Elyssa – mówił coś o tym, że zainteresowanie
mediów nami nieco opadło. Zdaje się, że zamierza coś z tym zrobić.
Kątem oka Julia dostrzegła, że Franz przeszedł na bok jadalni. Odwróciła się
i mu przyjrzała. Jego krok przypominał chód pantery: powoli, zgrabnie, zawsze
świadomie. Teraz też dostrzegła, kogo miał na celowniku. Oprócz dnia, gdy
pracowali na zewnątrz, Otto głównie siedział przy stole w jadalni zagłębiony
w lekturze. Miał przed sobą stos papierów o Holokauście, które wydrukowała
dla niego Elyssa.
Elyssa wstała i podążyła za Franzem. Julia tak się zaciekawiła, że też
podeszła.
Franz położył dłoń na ramieniu Ottona.
– Czego się do tej pory dowiedziałeś? – zapytał.
Otto podniósł wzrok na Franza i zamrugał powiekami.
– Cóż, całkiem tu sporo statystyki.
– Statystyki? – prychnął Franz i zaśmiał się pogardliwie. – Masz jakieś
pytania w związku z tym, co przeczytałeś?
– Tak, tu piszą, że większość Żydów została zamordowana w ciągu trzech
miesięcy. Piętnaście tysięcy dziennie. To brzmi raczej nieprawdopodobnie.
Julia dostrzegła rosnącą irytację Franza, to, jak musiał szybko wziąć głęboki
oddech, żeby się opanować.
– Mówisz o tym, co miało miejsce między sierpniem a październikiem 1942
roku w ramach akcji „Reinhard”, nazwanej od znanego nazisty Reinharda
Heydricha – powiedział Franz. – Jej celem było wymordowanie wszystkich
Żydów w tej części Polski, która nie została włączona do Trzeciej Rzeszy.
Dziwię się, że tego nie wiedziałeś, masz przecież taką wiedzę o Holokauście.
– Sporo się nauczyłem, ale staram się też patrzeć analitycznie – odrzekł Otto.
Franz jednym ruchem zgarnął papiery ze stołu. Przeciąg od otwartych
właśnie drzwi roztańczył papiery po podłodze.
– Wstań – powiedział Franz. – Udasz się w podróż.
– Teraz? – zdziwił się Otto.
– Tak, teraz.
– Ale dokąd mam jechać?
– Myślę, że możesz zacząć od wizyty w Polsce, przede wszystkim
w tamtejszych obozach zagłady: Auschwitz, Bełżec, Chełmno, Treblinka.
W niektórych są oprowadzania z przewodnikiem.
Otto wpatrywał się w niego ze zmarszczonym czołem, jakby po prostu nie
zrozumiał, co Franz powiedział.
– Żartujesz, prawda?
– Ani trochę. A potem dalej, do Niemiec. Tam powinieneś odwiedzić
Buchenwald i Bergen-Belsen. I koniecznie niemieckie archiwum państwowe
w Berlinie. Znajdują się tam bezcenne informacje dotyczące drugiej wojny
światowej. Nadamy z tobą kilka rozmów na żywo, w nich będziesz mógł
opowiedzieć naszym widzom o swoich przeżyciach.
– Nie wiem, czy to jest konieczne – zawahał się Otto.
– Ależ jest. Oczywiście pokryję wszystkie koszty.
– Mogę tak po prostu opuścić wyspę?
– Czy kiedykolwiek powiedziałem, że jesteś tu więźniem?
– Nie, oczywiście, ale…
– Postaram się załatwić, żebyś mógł też porozmawiać z bliskimi kilku osób,
które przeżyły obozy – rzekł Franz. Następnie zwrócił się do Elyssy.
– Chcę, żebyś zarezerwowała dla niego bilety na pociąg i hotele. Ale
absolutnie żadnego luksusu – ponownie zwrócił się do Ottona: – Przed
wyjazdem musisz załatwić sobie w Göteborgu nową komórkę i kartę bankową.
Masz paszport?
Otto nadal wydawał się oszołomiony.
– Jasne, mam. Leży w domu, w którym chwilowo mieszkam.
– Dobrze, więc pojedź tam i zabierz, nie będziesz musiał wyrabiać nowego.
Musisz stąd wyjechać porannym promem. Cały weekend ma padać śnieg i nie
możesz tu utknąć.
– A potem… jak już to zrobię?
– Mam nadzieję, że wtedy zaczniesz nową drogę w życiu, jakakolwiek
będzie – odpowiedział Franz łagodnym, nieco cynicznym tonem. – Jeżeli po tym
dalej będziesz nazistą, to niestety nie będę w stanie ci pomóc.
Twarz Ottona z miejsca przybrała wyraz, jakby miał poczucie winy.
– Już przewartościowałem niektóre poglądy…
– To świetnie – przerwał Franz – a teraz się pospiesz.
Elyssa miała właśnie ruszyć za Ottonem, ale Franz złapał ją delikatnie za
ramię.
– Proszę, powiedz Tessie, że spędzimy cały dzień razem – rzekł. – Niech
przyjdzie spotkać się ze mną w biurze zaraz po śniadaniu i niech ubierze się
ciepło. Będziemy dużo na powietrzu.
Uśmiechnął się tajemniczo do Julii. Popatrzyła na niego z celową
obojętnością. Była jednak niesamowicie ciekawa, co też Franz z Tessą mieli
robić, a może nawet nieco zazdrosna. Wiedziała, jak przyjemnie przebywa się
z Franzem na łonie przyrody, i zauważyła, że zazdrości Tessie tego
doświadczenia. Pomyślała, że skoro jest reporterką, to powinna mieć na nich
oko. Chociażby na odległość.
Cały dzień obserwowała Franza i Tessę. Przed południem widziała przez
okno, jak rozmawiali w jego gabinecie. Podczas obiadu siedzieli we dwoje przy
stole i zażyle nad czymś dyskutowali. Potem poszli na spacer nad morze. Julia
czuła potrzebę zaczerpnięcia świeżego powietrza i ruszyła za nimi. Cicho,
ostrożnie, jak szpieg.
Gdy wyszła na wrzosowisko, Franz i Tessa stali razem na skale. Rzucali
kamyki do morza jak dzieci. Panowała między nimi zdumiewająca komitywa.
Tessa zgrabnie balansowała na koniuszku skały, odwróciła się i posłała Franzowi
prowokujący, olśniewający uśmiech. Przyjmowała przed nim różne pozy, a on
stał ciągle blisko niej, solidny i mocny. Lekki powiew wiatru od morza przyniósł
jego śmiech. Tessa zaś promieniała.
Teraz nagle Tessa była tą wybraną przez Franza. Julia zauważyła, że nie
podoba jej się to tak bardzo, że aż w gardle stanęła jej klucha. Co takiego robił
Franz, przez co ludzie tak całkowicie stawali się nim oczarowani? Przyglądając
się im, poczuła, że coraz bardziej jest jej nieswojo od ich śmiesznego flirtu.
Z pogardą odwróciła się i poszła z powrotem w stronę posiadłości. Jednak nie
mogła się powstrzymać od zerkania na dziedziniec, czy nie ukazali się na nim
Franz i Tessa. Z wciąż gryzącą ją irytacją postanowiła rozejrzeć się w Internecie.
Po chwili usłyszała na zewnątrz ich głosy. Wyjrzała przez okno i zobaczyła, jak
wskakują do jednego z samochodów Franza i wyjeżdżają za bramę.
Podejrzewała, że cokolwiek teraz mieli w planach, miało to być szokujące. Taki
był Franz. Oscylował między okresami wybuchowego, nieprzewidywalnego
zachowania a absolutnym spokojem.
Nieco później po południu spoglądała na Franza i Tessę z okna. Franz
powiedział coś, po czym Tessa wybuchła śmiechem. Weszli zaraz szybko do
dworu i w oknach gabinetu Franza zapaliło się światło.
Chwilę potem jej komputer dźwięknął i zobaczyła ku swemu zdumieniu, że
dostała maila od Franza. Wiadomość była krótka: „Możesz być z tym pierwsza.
Propozycja nagłówka: Tessa Jenini zamyka swoje imperium futer, kończy
z polowaniem i zaczyna nowy rozdział”.
Pod tym dodał PS: „Boże, jak to beznadziejnie brzmi. Tak dobrze piszesz, na
pewno wymyślisz lepszy tytuł”.
Do maila załączył grafikę. Otworzyła plik i się żachnęła.
Zdjęcie zrobiono w lesie. Tessa leżała na ziemi na boku. Za nią stali dwaj
mężczyźni w czarnych maskach. Jeden trzymał duży but na jej barku, drugi na
jej biodrze. Obaj mieli w jednej dłoni pistolet, a w drugiej prosiaka. Ta scena od
razu przywodziła na myśl zdjęcie Tessy z zabitymi lwami, które krążyło w sieci.
Zadzwoniła komórka Julii, nieznany numer. Odebrała, wciąż wpatrując się
w groteskowe zdjęcie.
– I co sądzisz? – w telefonie rozległ się ochrypły głos Franza.
– Co wy robicie? Absolutnie nie poślę tego do redakcji – odpowiedziała
Julia.
– O kurczę! A ja już wysłałem zdjęcie Susannie.
– Nie wysłałeś!
Słyszała jego szybki oddech.
– Trochę potrwa, Julio, zanim zrozumiesz, jak szybko działa mój mózg –
powiedział – i jak układam wszystko na odpowiednim miejscu. Nadajemy na
żywo za pięć minut.
Zmroziło ją. To nie był wyzywający ton w jego głosie ani fakt, że znowu
zrobił coś za jej plecami. To było odkrycie, że go to podnieca.
Szybko, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, rozłączyła się.
50

FR A N Z

Po rozmowie z matką na długo pozostają we mnie jej słowa: „Nie potrafisz


znieść rzeczy lub osób, które powodują, że coś czujesz”. Może te dolegliwości,
które odczuwam, były we mnie zawsze, lecz uśpione. Udar ożywił problem, czy
też spowodował, że gorzej nad nim panuję. W takim razie muszę wytrenować
mózg, żeby to kontrolował, dokładnie tak, jak wytrenowałem ciało, żeby znów
funkcjonowało normalnie.
Z tymi myślami przewijającymi się w tyle głowy rzucam się w działania,
które wzmacniają moje poczucie władzy. Brawurowe kroki to dobry sposób na
zwalczanie wewnętrznej słabości. Najpierw wysyłam stąd Ottona, który od
jakiegoś czasu działa mi na nerwy. Potem przychodzi kolej Tessy. Cały dzień
jestem poniekąd świadomy, że Julia porusza się w tle i nas obserwuje, co mnie
jeszcze bardziej podnieca.
A teraz Tessa siedzi naprzeciwko mnie gotowa na ostatnie publiczne
wystąpienie.
– Wszystko w porządku? – pytam.
– Tak, wiem, co chcę powiedzieć.
– I jesteś pewna, że chcesz to zrobić? To jest dość definitywne.
– Całkiem pewna.
Wygląda tak, jak chcę. Lekko potargane włosy po naszym przebywaniu na
powietrzu. Nieumalowana. Prawdziwa. Jak ktoś, kto właśnie został nawrócony.
– To lecimy – mówię do Hampusa, a ten zaczyna filmować.
Tessa mówi powoli, z naciskiem i ogólnie trzyma się scenariusza. Nie patrzy
jednak na kartkę ani razu. Zaczyna od słów, że Wyspa Mgieł była dla niej jak
kolejka górska, ale osiągnęła szczyt. Tu odwołuje się do „duchowego
doradztwa”, które otrzymała ode mnie. To improwizacja, ale absolutnie nie jest
zła.
Najpierw obwieszcza, że zerwała wszelki kontakt ze swoją rodziną, zło
konieczne, ponieważ już nie podziela ich wartości. Futrzane imperium
zlikwiduje, nie będzie dalej sprzedawać. Ewentualne zyski z likwidacji
przekazane zostaną bezpośrednio Szwedzkiemu Towarzystwu Ochrony
Zwierząt. Na końcu – po teatralnej przerwie – mówi, że skończyła
z polowaniem.
Przed zakończeniem występu poddaje się emocjom. Jej oczy wypełniają się
łzami.
– Że cierpliwość i mądrość jednej osoby miałyby całkiem mnie zmienić, tego
się nie spodziewałam. Czuję się tak, jakbym została umyta od środka. Przede
mną nowe życie i mam zamiar je poświęcić próbom zadośćuczynienia tym,
którym w przeszłości przyniosłam cierpienie.
Samotna łza spływa jej po policzku.
Bezgłośnie mówię „cięcie” do Hampusa.
– I co uważasz? Dobrze wyszło? – pyta od razu Tessa.
– Byłaś wspaniała! – mówię i naprawdę tak myślę.
– Jak się cieszę! – wyskakuje z krzesła.
Widać, że ma jeszcze coś do powiedzenia.
– Słuchaj, Franz… zanim stąd wyjadę, możemy chyba zrobić dla mnie
pożegnalną imprezę?
Wzdrygam się, gdy wyobrażam sobie, jaka to miałaby być impreza i jak ona
sobie wyobraża jej zakończenie. Ale przypominam sobie, że Tessa zniknie stąd
następnego dnia, i kiwam głową.
– Ale fajnie! – wykrzykuje i klaszcze w dłonie. – Co teraz robimy?
– Teraz dopilnuję, żeby nagłośniły nas media – mówię. – Hampusie, możesz
zamieścić filmik. Mój wprowadzający komentarz jest tu niepotrzebny.
Wkładam kurtkę i szybko opuszczam biuro, żeby odejść od Tessy. Cały
dzień spędzony z nią nadszarpnął moje siły.
Nad nami już zapada zmrok. Niebo jest bezchmurne, ale czuję w powietrzu
zapowiedź śniegu. Surową wilgoć. Oddech niżu zalegający na morzu.
Zastępczyni choinki przewróconej przez wiatr udekorowana została światełkami,
które pobłyskują w mroku. W oknach pokoju Julii świeci się światło. Prawie
czuję jej dezaprobatę na zewnątrz. Żeby uniknąć wszelkich dyskusji przy
drzwiach, nie pukam, tylko wchodzę do jej apartamentu.
Siedzi przy komputerze, odwraca się. Oczy jej się zwężają, wbija we mnie
wzrok. Daje się wyczuć, że jest w złym humorze, spojrzenie ma ciemne, usta
zaciśnięte.
– Czy powiedziałam, że możesz wchodzić tu jak chcesz? – rzuca.
– Powinnaś zamykać drzwi na klucz.
– Dlaczego?
– Dla bezpieczeństwa. Przynajmniej nocami.
– Tak też robię.
– No to jak ci się podoba zdjęcie Tessy? – pytam.
– Podnieca cię manipulowanie ludźmi.
– W mojej naturze leży wpływanie na decyzje innych w pozytywny sposób –
odpowiadam z pewnością, która brzmi całkiem naturalnie. Ale Julii to nie
imponuje.
– Nie, to cię podnieca seksualnie – mówi. – To obrzydliwe.
– Tak sądzisz? Może dlatego tu przyszedłem.
– Idź sobie, jeśli masz zamiar być taki. Tessa na pewno się poświęci.
– Przyszedłem, żeby ci pomóc z artykułem.
– Nie potrzebuję żadnej pomocy.
Mówi dzisiaj niezwykle spokojnie, wydaje się zagubiona, nie wie, co ma
o tym wszystkim myśleć – o moich szalonych przedsięwzięciach. Widzę w jej
oczach też coś innego, sugestię, że jest obrażona, może nawet zazdrosna.
– Widziałaś wystąpienie Tessy? – pytam.
– Niestety tak.
– Nie była dobra?
Krzywi się i wydyma usta.
– Niestety tak.
– No to w czym problem, Julio?
– Problemem jesteś ty, Franz. Nie sądzę, żebyś to robił dlatego, że naprawdę
przejmujesz się tymi ludźmi.
– Czy to ma jakieś znaczenie? Teraz tysiące niewinnych zwierząt nie będą
ginęły w męczarniach.
– Ktoś inny, jeszcze gorszy hodowca, przejmie biznes po Tessie. Może farma
norek.
– Nie zostało ich już wiele – mówię lekceważąco. – Hodowla zwierząt
futerkowych to wymierająca działalność i dziś dopilnowałem, żeby zbliżyła się
do własnego grobu.
– Osłabia mnie dyskusja z tobą – wzdycha sfrustrowana. – Teraz to
przetrawię i wyrobię sobie własne zdanie na ten temat.
– Porozmawiamy o zdjęciu, zanim pójdę?
– Jest żałosne. Każdy może zobaczyć, że to inscenizacja. Kim są te typy
w maskach?
– To bracia Nilsson, moi dawni koledzy ze szkoły. Mają gospodarstwo na
wyspie i hodują między innymi trzodę chlewną.
– Ile im zapłaciłeś za pozowanie do tego zdjęcia?
– Nic. Zrobili to po starej znajomości. Poza tym mają też do mnie duży
szacunek.
– Myślisz, że wszyscy go mają. To się nazywa narcyzm. A zdjęcie jest
tandetne.
– Ale przecież nie ty je zrobiłaś – mówię. – To jest zdjęcie, które Tessa sama
zaaranżowała, by pokazać, że odcina się od szlachtowania zwierząt. Jeśli
uważasz, że jest żałosne, to możesz przecież je wyśmiać w swoim artykule.
– Tak, Susanna już na to zwróciła uwagę.
– Już dzwoniła do ciebie?
– A jak myślisz? – Rozkłada ręce.
W tym momencie czuję cień litości nad Julią. Taka młoda, tak energiczna
i inteligentna, ale beznadziejnie wciśnięta między Susannę a mnie. „Wynagrodzę
ci to, Julio” myślę, ale zaraz dociera do mnie, że powiedziałem to na głos, bo
drgnęła.
– Jak? – pyta.
– Przepraszam, głośno myślałem. Mogę sobie wyobrazić tysiąc sposobów,
żeby ci to wynagrodzić, ale to musi być… doskonałe.
Próbuję położyć dłoń na jej ręce, ale wycofuje się znaczącym gestem.
– Musisz teraz iść – mówi. – Poganiacz niewolników w redakcji chce, żebym
napisała o tym happeningu.
– Zostawię cię więc w spokoju.
Kręci głową z powątpiewaniem.
– Został już tylko Lars. Jak masz zamiar go złamać?
– Tego nie wiem – odpowiadam szczerze – ale on z tej trójki jest najbardziej
odpychający, więc to musi być coś niesamowicie upokarzającego. Dojdę do tego,
zobaczysz.
W chwili gdy zamykam za sobą drzwi i robię krok w ciemność, czuję
głębokie ukłucie w piersi. Prawie jak tęsknota. Zastanawiam się nad tym, czy
wrócić i zaproponować, żebyśmy zrobili coś razem wieczorem. Tylko ona i ja.
Ale na pewno nie jest w nastroju na taką ofertę.
W gabinecie ku mojej uldze widzę, że Tessa już poszła, za to jest Elyssa.
– Właśnie dzwonił strażnik – mówi. – Wydzwaniali do nich z różnych
czasopism i też z jednego kanału telewizyjnego, chcą tu przyjechać i zrobić
reportaż.
– Aha, to w sumie nic nieoczekiwanego – odpowiadam. – Co im powiedział?
– Zapisał ich numery, żebyś mógł oddzwonić.
– Nie, ty zadzwoń. Nie chcę tu mieć żadnych mediów, dopóki eksperyment
się nie zakończy. Powiedz, że mamy straż i ogrodzenie i że nikt nie zostanie
wpuszczony na posesję. Możesz też nadmienić, że idzie śnieżyca. Jest duże
ryzyko, że ich zasypie, jeśli tu przyjadą.
– Robi się, Franz – mówi i żartobliwie dyga.
– Czy masz te koszule, o których wyprasowanie cię prosiłem? – pytam.
– Nie, przekazałam je do działu gospodarczego. Jeżeli w przyszłości
będziesz chciał pomocy z odzieżą, to ich poproś, to nie jest moja praca.
Gapię się na nią zdziwiony. Jestem tak zaskoczony, że nie mogę wydusić ani
słowa.
– Ostatnimi czasy niewiele sypiałam – ciągnie. – Dobra przyjaciółka
podpowiedziała mi, jak mogę zmniejszyć nawał pracy. Chyba nie chcesz, żebym
się rozchorowała?
Jest tak szczera, tak doskonale opanowana, że w dalszym ciągu brak mi
słów.
– Idę zadzwonić do tych dziennikarzy – mówi i wychodzi z gabinetu.
51

JU L I A

Niebo nad dworem było przejrzyste, ale nad morzem zbierały się chmury
barwy głębokiego fioletu. Ciągnęły w stronę wyspy. Stojąc na tarasie, Julia miała
wrażenie, że zbliżając się, nabierały prędkości. A więc burza śnieżna. Było to
w sumie ekscytujące. Śnieżyca nie mogła raczej być równie okropna jak sztorm,
który rozwalił domek. Sygnał Skype’a przywołał Julię do środka. Dzwoniła
Susanna.
– Absolutnie chcę, żebyś napisała o tej imprezie – zaczęła od razu bez
wymiany grzeczności.
Najwyraźniej miała się odbyć pożegnalna impreza dla Tessy. Julia nie była
pewna, czy ma zamiar iść. Poza tym jak Susanna się o tym dowiedziała?
Prawdopodobnie od Franza.
– Franz jest raczej powściągliwy – ciągnęła Susanna – i byłoby zabawnie,
gdyby udało ci się zrobić mu kilka zdjęć pijanemu.
– Pijany nie będzie, a ja nie mam szczególnej ochoty tam iść –
odpowiedziała Julia.
– Słuchaj, to może będzie orgia wszech czasów – rzuciła Susanna
i roześmiała się, jakby nie słyszała, co powiedziała Julia. Nagle Julia pomyślała,
że Susanna jest tak dziecinna, że aż czuje się przy niej zgrzybiała.
– Wątpię – odrzekła – i może Franz w ogóle nie pozwoli im pić.
– Julio, powiem ci teraz, co myślę – powiedziała Susanna. – Czasami musisz
wyluzować. Ile ty masz lat? Dziewiętnaście?
– Niedługo tak.
– Taka młoda. Czy nie możesz pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa tego
jednego wieczoru? Kiedy się jest w moim wieku, nie żałuje się tego, co się
robiło, a tego, czego się nie zrobiło.
– Dziękuję, ale nie potrzebuję dopingu w postaci banalnych mądrości.
Utrzymuję tu pewien dystans do wszystkich. Czy nie tak należy robić, kiedy się
jest dziennikarzem?
– Owszem, ale dopóki wykonujesz swoją pracę należycie, nic nie stoi na
przeszkodzie, żebyś poszła na imprezę. Jesteś tam jako obserwatorka.
– Dobrze, w takim razie zajrzę na nią – obiecała Julia.
– I napisz też o tym. Jako jedyna z dziennikarzy masz do nich dostęp.
Wszystko, co tam się dzieje, jest ważne. Poza tym filmem z Tessą już się dzielą,
twoim artykułem też. Jest najczęściej czytanym tekstem u nas w tym roku,
drugim po tym, jak wariaci skakali ze skały. Więc gratuluję, dobra robota. Stałaś
się prawdziwą reporterką.
– No, tego nie wiem – odpowiedziała Julia zażenowana.
– Stałaś się, stałaś – upierała się Susanna. – Dziennikarze odkrywają prawdę
i fakty, o których powinien wiedzieć ogół. Ujawniając je, możemy wpłynąć na
przyszłe pokolenia, a ten eksperyment społeczny stanie się legendą.
– No dobrze, dziękuję.
– Słuchaj, i włóż na siebie coś ładnego. Chyba nie będziesz tak wyglądać
wieczorem?
Julia ubrana była w gruby wełniany sweter i dżinsy.
– Susanno, jesteśmy na wyspie. Ludzie nie chodzą tu w sukniach balowych.
– Chciałabym jednak, żebyś dzisiaj dobrze reprezentowała MODĘ.
Julia nie miała pojęcia o tym, że jej artykuł już się rozniósł. Nie zawracała
sobie głowy czytaniem komentarzy pod swoimi tekstami. Już nie czuła nic,
kiedy ludzie je krytykowali albo chwalili. Tak jakby nagle stała się odporna na
to, co wypisuje się w sieci.
Zamiast tego zaczęły ją fascynować całkiem inne rzeczy. Na przykład to,
dlaczego niektórzy ludzie łatwiej poddają się autorytetom niż inni. Czy zły
człowiek może robić dobre uczynki, a jeśli tak, to w jakim celu? Przede
wszystkim zastanawiała się nad tym, jakie myśli krążyły w skomplikowanym
umyśle Franza, gdy jego wzrok zmieniał się z ostrego jak sztylet w lekko
zamglony. Rzucił się w ten eksperyment prawie jak maniak. Kiedy mówił
o swoich nadprzyrodzonych mocach, o swojej „wewnętrznej sile”, czy była to
prawda, w którą pragnął wierzyć? Czy też były to tylko brednie szczwanego
kłamcy? Cały czas starała się mieć do niego racjonalne nastawienie, ale prawie
niemożliwe było odcięcie się od człowieka, który zajmował tak dużą przestrzeń
jak Franz. Potrafił pojawić się gdziekolwiek, kiedykolwiek i wydawał się wnikać
przez pory skóry wszystkich w jego pobliżu.
W ciągu dnia Julia obracała w myślach wszystko, co do tej pory zaszło na
wyspie. Teraz, gdy i Tessa, i Otto przeszli pewnego rodzaju transformację,
wszystko stało się bardziej interesujące. Zastanawiała się, ile tak naprawdę jest
kruczków prawnych w systemie, który pozwala takim indywiduom
niepowstrzymanie kontynuować swoją kryminalną działalność. Czy w ogóle
istnieje granica, za którą nie ma innego wyboru niż wziąć sprawy w swoje ręce?
Franz tak zrobił. Coś fundamentalnego zmieniło się w Tessie i Ottonie, był na to
najwyższy czas. Obrzucanie ich błotem w mediach społecznościowych nie
zmieniło ich ani trochę.
Kiedy do apartamentu zaczął zaglądać mrok, trudno jej było usiedzieć
w miejscu. Postanowiła wysilić się trochę przed imprezą. Nie dlatego, że tak jej
przykazano, lecz po prostu miała na to ochotę. Wzięła prysznic, wysuszyła
i upięła włosy i włożyła krótką czarną sukienkę. Drażniło ją, że Susanna
powiedziała, iż trudno jest jej się wyluzować. Prawdą było jednak, że straciła
zainteresowanie imprezami. Jej uczucia zawsze zdawały się intensywniejsze niż
jej przyjaciół. Fascynacja. Ciekawość. Tęsknota. Kiedy była mała, niektórzy
mówili na nią „stara malutka”, gdy myśleli, że nie słyszy. Nienawidziła tego
zwrotu. Później była nazywana przedwcześnie dojrzałą, ale nie czuła się
dojrzała, była tylko niespokojna i inna.
Prawdopodobnie wpłynęła na to częściowo przeszłość rodziców Julii
w sekcie. Tak bardzo im zależało na tym, żeby córka dorastała normalnie.
Nastoletnia Julia była nastawiona do życia lekkomyślnie i beztrosko. Chciała na
przykład podróżować nocnymi pociągami po Europie bez lokum do mieszkania.
Skakać ze spadochronem, jeździć motorem, przekraczając limit prędkości, samej
jechać na stopa. Jej chęć czerpania z życia wszystkiego, co miało do
zaproponowania, była nie do zaspokojenia. Ale nie przeżyła żadnych
ryzykownych sytuacji, tego dopilnowała Sofia. Chociaż dojrzała od tamtej pory,
wciąż żyła w niej galopująca żądza przygód. Julia zawsze była nieposkromiona
i pełna temperamentu. Problem polegał na tym, że nie zawsze używała swojej
nadwyżki energii do robienia rzeczy, które miały sens. Teraz jednak skupiła się
bardziej niż kiedykolwiek. Była nie tylko zafascynowana funkcjonowaniem
ludzkiego umysłu – była tym opętana.

Jadalnia stała przy szeregowcach, zaledwie dwoje drzwi od jej apartamentu,


więc nie założyła wierzchniego okrycia. Na zewnątrz opadały pierwsze płatki
śniegu. Duże i miękkie jak kłaczki waty osadzały się na jej nagich rękach
i czarnej sukience i w sekundę topniały.
W jadalni pachniało grzanym winem i pomarańczami. Personel kuchenny
nakrył świąteczny szwedzki stół. Julia zdumiała się, jak pięknie to wyglądało.
Obok kominka stała duża choinka ozdobiona wielkimi czerwonymi bombkami.
W oknach stały świeczniki, a na stołach latarenki. Około trzydziestu osób
zasiadło przy stołach grupkami po cztery, ale Franza nie było widać. Weszła
dalej i usiadła obok Elyssy, Tessy i Larsa, bo ciekawiło ją, o czym rozmawiali.
Otto podobno już wyjechał do Polski.
– Jak ładnie wyglądasz! – powiedziała Elyssa. – Przynieś sobie jedzenie,
zajmę ci miejsce. Weź też trochę grzańca. Jest dość mocny, ale przepyszny.
– Zgadza się – wtrącił Lars, który już miał podejrzanie zaczerwienione oczy.
Julia nałożyła sobie posiłek z bufetu, ale napełniła kieliszek grzanym winem
tylko do połowy. Nie miała zamiaru dzisiaj się upić.
– Co dalej zrobisz? – zapytała Tessę, gdy już usiadła przy stole.
– Będzie sporo pracy przy zwijaniu mojej działalności – odpowiedziała
Tessa. – Potem spędzę jakiś czas na medytacji w moim letnim domu na Ibizie.
Co później, nie wiem. Zobaczymy, co wtedy będzie robił Franz. Chciałabym
z nim pracować. Jest niepowtarzalny – bystry, kompetentny, seksowny – popatrz
tylko na niego, stuprocentowy mężczyzna.
„Albo stuprocentowy szaleniec”, pomyślała Julia z pogardą.
Tessa miała na sobie krótką sukienkę z cekinami i pachniała tak, jakby
wykąpała się w perfumach. Emanowała falami energii, jak ktoś nawrócony. Gdy
mówiła o Franzu, w jej głosie było takie samo uwielbienie, jakie głęboko
wierzący katolik odczuwa dla papieża.
– A ty, Elysso? – spytała Julia. – Co będziesz robić, kiedy to wszystko się
skończy?
Zerknęła na Larsa, który był niepokojąco pod gazem i prawdopodobnie wlał
w siebie sporo grzańca.
– Zostaję na stanowisku sekretarki Franza – odpowiedziała Elyssa. – Ma
ciekawe plany co do tego miejsca.
Julia właśnie miała o nie pytać, gdy poczuła lekki dotyk na nodze. Zastygła
i chłód ścisnął jej żołądek. Nieprzyjemne uczucie rosło coraz bardziej i zanim
zrozumiała, że Lars naprawdę jej dotyka, zdążył chwycić ją za udo.
Zdzieliła go w policzek grzbietem dłoni i wstała.
Przy stole zapanowała cisza. Julia zamierzała właśnie zrugać Larsa, gdy
poczuła czyjąś obecność. Zaledwie kilka metrów od nich, w kręgu światła stał
Franz. Odwrócony był do nich plecami, ale jak za dotknięciem czarodziejskiej
różdżki obrócił się i na nią popatrzył. Oderwała od niego oczy i spojrzała na
Larsa wzrokiem, który mógłby zabić. Była w tym dobra. Mężczyzna się
skurczył.
– Przestań macać – wycedziła – albo sprawię, że cię stąd wyrzucą.
Twarz Larsa zastygła i spochmurniała. Julia nie chciała usiąść z powrotem.
Wciąż czuła rosnący niesmak, aż w końcu zrobiło się jej niedobrze. Ale było
jeszcze coś innego. Usta Larsa otworzyły się i coś wymamrotały. „Pizda”? Czy
dobrze usłyszała? Ze względu na panujący gwar nie była w stanie ocenić
jednoznacznie. Przy stole wszyscy nadal milczeli. Lars spuścił wzrok na swoje
ręce. Julia wbiła paznokcie w dłonie i ból powstrzymał łzy, które już, już
napływały do oczu. To było absurdalne. Lars chwycił ją tylko na parę sekund.
Ale „pizda”? Naprawdę tak powiedział?
Kiedy podniosła wzrok, zobaczyła, że Franz wciąż się w nią wpatruje.
Jego spojrzenie było tak intensywne, że ugięły się pod nią kolana.
52

FR A N Z

Rozglądam się po jadalni, ale z początku nie mogę znaleźć Julii. Zazwyczaj
nie mam problemów z wyróżnieniem jej wśród grupy ludzi. Przez to, że teraz
mam z tym kłopot, zastanawiam się, czy ona w ogóle jest na imprezie.
Chociaż w pomieszczeniu jest tylko około trzydziestu osób, panuje wesoły
rozgardiasz, jest głośno. Świąteczne imprezy to zdecydowanie nie moja bajka,
ale przynajmniej reszta zdaje się bawić.
Przez kark przebiega mi nieokreślony dreszcz, więc się odwracam.
Widzę Julię stojącą przy stole, nasze spojrzenia się spotykają.
Odwraca głowę i mówi coś do siedzącego obok niej Larsa. Wygląda na to, że
jest zła.
Potem znowu patrzymy na siebie.
Często jestem lekko podniecony w obecności Julii, ale pożądanie, które teraz
odczuwam, jest tak silne, że zapiera mi dech.
Nie mogę odwrócić wzroku.
Szybko podchodzę do jej stołu. Atmosfera w tej niewielkiej grupce jest tak
gęsta, że prawie można ją kroić.
– Czy wszystko tutaj w porządku? – pytam.
– Tak, tylko Lars nie potrafi trzymać łap z dala od Julii – mówi Tessa.
– Mam go wyrzucić? – zwracam się do Julii.
– Nie, jest OK – odpowiada. – I tak idę pokręcić się po sali. Ale on nie
powinien więcej pić.
Lars opadł na krześle i jak to pijaczyna zdusza beknięcie i kładzie ręce na
swoim tłustym brzuchu. Trudno powiedzieć, czy jest tak głupi, że myśli, że może
mnie prowokować, czy jest tak pijany, że już odleciał. Nie jestem pewien, która
ewentualność bardziej mnie irytuje.
Jeżeli natychmiast stąd nie odejdę, nie będę mógł się powstrzymać. Zabicie
kogoś na świątecznym party nie jest dobrym przykładem ze strony duchowego
przywódcy. Odwracam się do Elyssy.
– Poproś jednego z chłopaków, żeby zabrał go do pokoju, jeżeli szybko nie
otrzeźwieje. I ani kropli więcej.
Elyssa kiwa głową.
– Julio, czy mogę zamienić z tobą parę słów? – pytam.
– Tak, jasne – odpowiada z ulgą, pewnie z powodu tego, że może odejść od
Larsa.
– Ech, Franz – rzuca Tessa – musisz ze mną później zatańczyć.
– Nie bardzo lubię tańczyć, ale przyjdę i popatrzę na ciebie – mówię
i uśmiecham się do niej sztywno, co mylnie przyjmuje za flirt i puszcza do mnie
oko.
Lekko ujmuję Julię pod łokieć i eskortuję ją na bok, aż stajemy obok tej
paskudnej choinki. Julia jest oszałamiająca tego wieczoru, ubrana w prostą
czarną sukienkę, włosy ma upięte w elegancki kok.
– Co zrobił Lars? – pytam.
– Jest pijany i obrzydliwy, położył rękę na mojej nodze.
To przesądza sprawę.
– Wyrzucę go stąd – mówię.
– Nie, zostaw go – oponuje – na pewno zaraz padnie. I tak chciałam trochę
porozmawiać z twoim personelem.
Zauważam, że szczęka jej drga, że jest napięta.
– Jesteś tego pewna? Naprawdę nie powinien tu być.
– Nie przejmuj się nim. Jest tak pijany, że nie stanowi zagrożenia.
– Na pewno?
Odpowiada dyskretnym kiwnięciem głowy. Panuje tu półmrok, ale wydaje
mi się, że dostrzegam na jej policzkach rumieniec. Oczy w ciemności ma
błyszczące i piękne.
– Jesteś dziś tak piękna, że zaparło mi dech, kiedy cię zobaczyłem – mówię
i kładę lekko rękę na jej ramieniu. Od razu się cofa.
– Przestań – rzuca – teraz jeszcze ty zaczynasz? Ty i Lars.
Ale jest w niej coś, ślad tego, że też wyczuwa napięcie między nami.
– Czy mogę porozmawiać z tobą trochę później? – pytam. – Mam do
wykonania obowiązki gospodarza tej nudnej imprezy. Ale może potem?
– Może – odpowiada. – Zobaczymy, nie uważam jednak, że impreza jest
nudna. Personel zrobił świetną robotę, powinieneś ich za to pochwalić.
– Więc tak zrobię – mówię.
Idzie do jednego ze stołów i zaczyna z kimś rozmawiać.
Podchodzi do mnie Hampus z zatroskaną twarzą.
– Szefie, mam mały problem – mówi – albo duży problem, o ile nie uda mi
się go naprawić.
– Co takiego?
– Straciliśmy i dostęp do Internetu, i zasięg komórkowy. Oczywiście nikt tu
nie używa telefonów, ale Internet potrzebujemy odzyskać szybko.
– Co się stało? – pytam.
– Nie wiem. Może to być ta sama liga hakerów, która przedtem zdjęła z sieci
bloga. Albo ma to związek ze śnieżycą, choć wydaje się raczej
nieprawdopodobne. Załatwię to najszybciej jak potrafię i będę informować.
– Dobrze, liczę na to, że się tym zajmiesz – mówię.
Nie martwi mnie to. Doszliśmy do dobrego punktu i jeszcze nie wymyśliłem,
co zrobić z Larsem, więc ten przestój pojawia się w odpowiednim momencie.
Chodzę po sali, rozmawiam z personelem, ucinam krótkie pogawędki, okazuję
pracownikom, że ich doceniam, ale nie ma we mnie spokoju. Gdy tylko
porozmawiałem z większością, wychodzę na zewnątrz, żeby zaczerpnąć
świeżego powietrza i uporządkować myśli.
Śnieży teraz tak silnie, że chowam się pod dachem przy ścianie. Cała posesja
jest biała. Wszędzie leży już kilka centymetrów śniegu. Wiatr kręci śnieżynkami
jak w czarodziejskim tańcu.
Myślę o Julii i przejmująca tęsknota przeszywa mi serce.
Dziś wieczorem nie dam rady się oprzeć moim żądzom.
To nie obce nas kusi, tylko przelotnie znane. Między Julią a mną jest
niebezpieczna synergia. Moje ciało pamięta na poziomie komórkowym, jak
nieprawdopodobnie miękka w dotyku była jej skóra, gdy byliśmy razem dwa lata
temu. Moje wspomnienia z tamtego wieczoru są nie do usunięcia.
Zamykam oczy i układam w głowie plan, przywołuję w wyobraźni wszystko,
co chcę, by się wydarzyło.
Najpierw wracam do mojego gabinetu i czekam, aż Julia opuści imprezę.
Zobaczę ją przez okno.
Daję jej czas na pójście do łóżka.
Cicho, ostrożnie, wślizguję się do jej pokoju.
Siadam w odpowiedniej odległości, żeby jej nie przestraszyć.
Potem przedstawiam swoją propozycję.
Jeśli użyję odpowiedniego tonu głosu, to przyjmie to, co mówię. To forma
sztuki, którą mam opanowaną – mówienie niskim, ciepłym głosem z całkowitą
pewnością siebie, ale bez śladu arogancji. Mogę nawet uśmiechnąć się
rozbrajającym, umniejszającym mnie uśmiechem, jeśli zajdzie potrzeba.
Proponuję, żebyśmy spędzili razem jedną jedyną noc z gwarancją, że
przeżyje największą rozkosz w życiu.
Później dam jej spokój, jeśli będzie tego chciała. Żadnego flirtowania.
Żadnych pikantnych podtekstów. Przynajmniej to jej obiecuję.
Zawsze będzie nas do siebie ciągnąć, ale od tej pory będziemy przyjaciółmi.
Zapewniam ją o całkowitej dyskrecji. Ani słowa Thorowi.
Niedługo jedzie do domu. To może być moja ostatnia szansa.
Wyrywam się z rozmyślania i rozglądam po posiadłości w poszukiwaniu
najmniejszych znaków życia, ale są tylko śnieg, wiatr i pustka. Co prawda
strażnik jest w wartowni, ale nie widzi mnie stamtąd. Muszę jeszcze zrobić tylko
jedno, zanim wrócę do biura i poczekam, aż Julia opuści zabawę.
Idę do jej pokoju, który na szczęście nie jest zamknięty, i wchodzę do
środka.
Jest tu pusto i ciemno, ale czuję jej zapach. Komuś tak wybrednemu jak ja
nie jest łatwo zakochać się w woni. Musi być całkowicie odpowiednia, budzić
coś głęboko we mnie. Takich rzeczy nie daje się wymusić. Mówią, że zapachy
zostają w pamięci na dłużej niż inne bodźce zmysłowe. Czasami budzę się
w środku nocy z wrażeniem, że jej zapach krąży nade mną, i nie mogę zasnąć.
Teraz pozwalam sobie powdychać go przez kilka chwil. Następnie wyjmuję
klucz z dziurki po wewnętrznej stronie drzwi wejściowych i chowam go do
kieszeni marynarki. Na wszelki wypadek. Żeby nie mogła się zamknąć. Potem
opuszczam pokój i idę czekać do gabinetu.
53

JU L I A

Wcześniej nie rozmawiała dużo z personelem gospodarczym Franza i szybko


zrozumiała, że to był błąd. Teraz świadczyli o stronie Franza, o której istnieniu
nie miała pojęcia. Wszyscy opowiadali, że dobrze im płaci. Wyjaśniali, że
traktował ich jak równych sobie, a nie podległych. Zwykł rozmawiać z nimi
trochę o ich życiu, opowiadał anegdotki o swoim, sprawiał, że czuli się ważni.
Niektórzy mówili, że interesowały go szczegóły ich zadań w pracy. Na przykład
jedna ze sprzątaczek powiedziała, że Franz dyskutował na temat tego, jak się
najefektywniej odkurza. Było to tak odmienne od Franza, którego Sofia opisała
w charakterze szefa, że Julia poczuła się całkiem zbita z tropu. Jej wrogość
wobec niego nieco stopniała. Rozmyślała jednak przy tym, czy nie przymilał się
do pracowników, żeby zostali. Być może była to tylko kwestia czasu, zanim
zacznie grzmieć na wszystkich tak, jak to robił z sektą.
Większość zatrudnionych było w wieku między dwadzieścia a trzydzieści
lat. Mimo to zdawali się zachwyceni mieszkaniem na tej oddalonej wyspie.
Wszyscy, z którymi rozmawiała, mówili o działalności mającej się rozpocząć po
zakończeniu eksperymentu. Nikt jednak nie wiedział, co oznaczała, byli tylko
zaproszeni do wzięcia w niej udziału. Julia postanowiła, że przy nadarzającej się
okazji przeprowadzi z Franzem wywiad na temat jego planów na przyszłość.
W trakcie imprezy parę razy poczuła na sobie spojrzenie Larsa. Siedział sam
w kącie i jakby nieco wytrzeźwiał. Jego wzrok wyostrzył się i stał jeszcze
wstrętniejszy, o ile to możliwe. Świdrowała go spojrzeniem, a wtedy wpatrywał
się w nią zimno. Ale Julia się nie przejmowała. Larsa ukarze Franz, tego była
pewna.
Podczas zabawy coraz bardziej wciągała się we wspólnotę. Napełniła swój
kieliszek grzańcem kilka razy niemal bezwiednie. Po krótkim czasie poczuła, że
jest na lekkim rauszu. Kilka osób zaczęło tańczyć, więc siadła na krześle
i przyglądała się im. Co o tym napisać? Nie miała zielonego pojęcia. Na
zewnątrz sypał śnieg. Wiatr tłukł się i trząsł szybami. W pewnym stopniu było to
straszne, ale wzmacniało świąteczną atmosferę.
Gdy wstała, natychmiast zakręciło jej się w głowie i się zachwiała. Ilość
wypitego alkoholu widocznie przekroczyła poziom jej tolerancji, więc
postanowiła iść do siebie, zanim się ośmieszy.
Na zewnątrz jadalni wdepnęła w prawie decymetr śniegu. Prószyło tak gęsto,
że niebo było całkiem białe. Wiatr owiewał jej nogi. Trzęsąc się, weszła do
apartamentu, w którym było ciemno choć oko wykol. Chciała teraz tylko rzucić
się na łóżko i spać. Poszukała po omacku klucza, żeby zamknąć drzwi, ale go nie
znalazła. Pomyślała, że musiał wypaść z dziurki i pomacała w ciemnościach po
podłodze, jednak bez skutku. Zapaliła więc światło, ale nadal nie mogła go
dostrzec. W końcu postanowiła to zignorować i pójść się położyć. Wszyscy byli
na imprezie, a ona czuła się u siebie bezpiecznie.
Zgasiła światło, zrzuciła buty i padła na łóżko jak kłoda. Dopiero teraz
zrozumiała, jak była pijana. Kręciło jej się w głowie, powieki miała ciężkie jak
ołów. „Jeżeli ten śnieg będzie dalej padać, to nas zasypie”, zdążyła jedynie
pomyśleć, zanim zasnęła.
Gdyby była trzeźwa, może usłyszałaby kroki na zewnątrz i hałas, gdy ktoś
się poślizgnął i potknął przed drzwiami. Ale wtedy już odpłynęła.
Tym, co obudziło ją chwilę później, było przeczucie wrogiej obecności
w pokoju.
Z miejsca poczuła się całkiem przytomna. Później pojęła, że nie spała dłużej
niż kilka minut. Z rosnącym nieprzyjemnym wrażeniem wpatrywała się w mrok,
ale początkowo nic nie widziała.
Poczucie niebezpieczeństwa przenikające powietrze było tak silne, że w krwi
zagrała jej adrenalina. Najpierw pojawił się obezwładniający strach. Potem
całkowity bezruch, jakby serce świata przestało bić, podczas gdy jej własne
waliło niemiłosiernie.
Potem odgłos kroków po podłodze.
Zobaczyła kontury dużej męskiej postaci i wyskoczyła z łóżka, ale już był
przy niej i cisnął ją na nie z powrotem. Jego ciało zwaliło się na nią, nie mogła
się obronić. Przycisnął dłoń do jej ust, gdy zaczęła krzyczeć. Próbowała się
wyślizgnąć, kopnąć go, ale napierał na nią całym ciężarem. Ugryzła go w rękę,
a wtedy krzyknął i zaraz chwycił ją za gardło. Starała się złapać oddech, ciało jej
zesztywniało. Nie mogła wpaść w panikę, musiała walczyć, ale był taki ciężki.
W następnej chwili pokój zalał się światłem.
54

FR A N Z

Z okna mojego gabinetu widzę, jak Julia wchodzi do swojego pokoju.


Nareszcie. Lekko się chwieje na nogach. Nic nie szkodzi. Moja propozycja
sprawi, że otrzeźwieje błyskawicznie. Muszę teraz dać jej chwilę na ochłonięcie.
Śnieg pokrył wszystko jeszcze bardziej, wiatr wzmógł się tak, że tu i ówdzie
zebrały się hałdy śniegu. Jutro konieczne będzie nieustanne odśnieżanie, a bez
Internetu i zasięgu telefonicznego nie zdobędziemy nikogo z zewnątrz do
pomocy. Wszyscy na pokład, jednym słowem. Podchodzę do biurka i sprawdzam
komputer. Nadal bez połączenia z siecią. Ale przypominam sobie prawdziwy
powód, dla którego tutaj jestem, i wracam do okna.
Wtedy go dostrzegam – mężczyznę, który potyka się na schodach przed
szeregowcami.
Gdy tylko go widzę, czuję, że coś się nie zgadza. Nic takiego, tylko delikatne
ukłucie, rozdźwięk, jakby świat przechylił się o parę milimetrów. Z trudem staje
na nogi, otwiera drzwi i wchodzi do pokoju. Pokoju Julii. Na zewnątrz jest dość
ciemno, a śnieg utworzył cienką zasłonę przed oknem. Mimo to wiem, że to
Lars. Nie sposób go nie rozpoznać po jego niezgrabności i dużej postaci. Przez
chwilę myślę, że pomyliłem drzwi, on też przecież mieszka w szeregowcach. Ale
w środku nie zapala się światło.
Zamieram, bo wiem, co się wydarzy. Zalewa mnie wrząca fala wściekłości.
Wszystko dzieje się tak szybko, dopiero gdy wpadam nogą w zaspę, dociera do
mnie, że zbiegłem po schodach i zmierzam w kierunku szeregowców. W ciągu
zaledwie kilku sekund marynarkę mam pokrytą warstwą śniegu. Pada mi do
oczu, oblepia twarz. Powinienem widzieć na czerwono, ale widzę tylko kolor
bladoniebieski – barwę, którą ma światło, gdy jest najbardziej rozgrzane. Tysiąc
dwieście stopni. Moje myśli są dziwne i przypadkowe. „Rozjuszony” to
delikatne określenie stanu, jaki odczuwam. Wychodzę z siebie, jestem
kompletnie oszalały.
Z rozmachem otwieram drzwi.
Znajduję włącznik na ścianie i pokój zalewa światło.
Na Julii leży Lars, tłusty i sapiący.
Zanim zdążę pomyśleć, już ją od niego uwalniam. Rzucam Larsa na podłogę
i siadam okrakiem na jego brzuchu. Okładam go pięściami – po klatce
piersiowej, z boku głowy. Biję mocno. Może nigdy bym nie skończył, gdyby nie
Julia, która krzyczy:
– Przestań, przestań! Zabijesz go!
Otrząsam się i patrzę na Larsa, na krew płynącą mu z nosa, napuchnięte
wargi i zamglone oczy. Szybko puszczam go i wstaję.
Julia siedzi zwinięta w kłębek na łóżku, blada i drżąca.
– Był taki ciężki – jęczy – nie mogłam go zepchnąć.
Lada moment się rozpłacze. Opowieść wypływa z niej z przerwami, jakby
dopiero teraz składała fragmenty w całą scenę.
Lars leży wciąż na podłodze. Rozumiem, że coś w nim pękło. Mała wolna
wola została złamana. Teraz zrobi wszystko, co rozkażę.
– Zostań tu – mówię do Julii – zabiorę go stąd, a potem wrócę.
– Dokąd miałabym pójść? – pyta i w jej obruszonym wyrazie twarzy
dostrzegam przebłysk zwykłej Julii.
Stawiam Larsa na nogi i holuję za sobą z pokoju. Przez zaspy śniegu
i chłoszczący wiatr ciągnę go do dworu. Jest całkiem bezwolny. Chwieje się
i omal nie upada, ale podciągam go do góry.
We dworze zabieram go do pustego pokoju w części mieszkalnej dla
personelu, pokoju, który można zamknąć na klucz z obu stron. Popycham go na
łóżko i mówię:
– Prześpij się, aż wytrzeźwiejesz.
Nie odpowiada, gapi się tylko pustym wzrokiem w sufit. Cała jego twarz
umazana jest krwią z nosa. To rzeczywiście wstrętny widok.
Wyjmuję klucz z dziurki, gaszę światło, zamykam drzwi i przekręcam klucz.
Rozlega się cichy brzdęk, gdy klucz stuka o ten, który już leży w kieszeni
mojej marynarki. Ten, który wyjąłem z zamka w apartamencie Julii. Przez
krótką, niezwykłą chwilę moje policzki płoną ze wstydu.
Brnę w śniegu w stronę szeregowców. Z jadalni płynie muzyka, miesza się
z rozweselonymi głosami. Iskry z kominka strzelają z komina na dachu i tańczą
wkoło niczym rozmyte fajerwerki, nim zgasi je śnieg. Czuję, jakbym poruszał
się przez dobry sen i koszmar jednocześnie.
W sumie powinienem zaalarmować ochronę, ale co teraz mogą zrobić?
Julia wciąż siedzi na łóżku, już bardziej pozbierana, nadal jednak potwornie
blada.
– Co z nim zrobiłeś? – pyta.
– Do wytrzeźwienia śpi w jednym z pokoi w części mieszkalnej dla
personelu.
Siadam obok niej na łóżku i próbuję wziąć ją za rękę, ale cofa się.
– Przepraszam – mówię – powinienem był temu zapobiec.
– Skąd miałeś o tym wiedzieć? – pyta.
– Dobierał się do ciebie.
– Chcę teraz tylko spać – mówi.
– Powinniśmy chyba zgłosić to na policję – myślę głośno – ale nie ma
zasięgu, a ze śniegiem…
– Chcę to przemyśleć do jutra. Nic się nie stało poza tym, że prawie mnie
udusił swoim grubym cielskiem.
– Ale gdybym nie przyszedł…
– Przecież przyszedłeś. Jeżeli Susanna dowie się o tym, od razu wezwie
mnie z powrotem. Nie wiem, czy tego chcę. Mogłabym pójść na policję, jak już
skończymy i wrócę do Göteborga.
– Prześpimy się z tym? – pytam.
– Tutaj?
– Śpij dzisiaj w moim pokoju dla gości. Jutro porozmawiamy.
– A Lars?
– Nie wywinie się, dopóki nie zdecydujemy, co zrobić. Ma tam łazienkę,
a jedzenia zdecydowanie mu nie potrzeba.
– Dobrze – mówi – a poza tym dziękuję za pomoc. Skąd wiedziałeś, że on tu
jest?
Zatyka mnie. Odruchowo wkładam rękę do kieszeni i natrafiam na te
przeklęte klucze, i po raz drugi tego wieczoru jest mi wstyd. To tak nietypowe
i upokarzające uczucie, że omal nie wyrzucam z siebie prawdy. Ale to, co
wypada mi z ust, jest jedynie półprawdą.
– Byłem u siebie w gabinecie i zobaczyłem go stamtąd przez okno.
Zbiera trochę ubrań i przyborów kosmetycznych, które wkłada do płóciennej
torby.
– Nie będę spać w tym samym pokoju co ty – mówi – ale sama w gościnnym
chętnie.
– Jak chcesz, ale będę pod ręką, gdybyś mnie potrzebowała.
Śnieg wydaje się sypać jeszcze gęściej, o ile to możliwe, sięga Julii prawie
do kolan, gdy brniemy przez posesję. Alejek nie widać, wszystko jest przykryte
białą kołdrą.
Strażnik z wartowni przedziera się w naszym kierunku.
– Szefie, czy wszystko w porządku? Widziałem was z Larsem.
– Wszystko mam pod kontrolą – odpowiadam – jutro rano was poinformuję.
Kiwa głową i wraca do wartowni.
Julia wchodzi przede mną po schodach, milcząca i ponura. Chcę coś
powiedzieć, ale czuję się tak dziwnie. Cały czas wirują mi myśli w głowie –
wyobrażenie tego, co mogło się stać, okropne obrazy tej góry sadła leżącej na
niej.
Wchodzimy do pokoju dla gości, który jak zwykle jest dokładnie
posprzątany przez gospodarczych. Julia rozgląda się i mówi:
– Tu czuję się bezpiecznie. Nie musisz się ze mną cackać.
– Jutro zajmiemy się Larsem – obiecuję.
Widzę, że chce coś powiedzieć, ale się powstrzymuje. Przygląda mi się
czujnym wzrokiem.
– O co chodzi? – pytam.
– Możesz… znaczy, mógłbyś mnie objąć? Tylko na chwilę, zanim się
położę. Chyba potrzebuję, żeby mnie ktoś przytulił.
– Ależ oczywiście – odpowiadam, podchodzę i biorę ją w objęcia.
W moich ramionach mięknie i opiera policzek o moją mokrą pierś. Ta chwila
niespodziewanej bliskości coś we mnie nieznacznie porusza. Stoimy tak długo,
bez ruchu. Czuję jej szczególny zapach, ale teraz mnie on nie podnieca, jedynie
rozrzewnia. Stało się coś dziwnego. Czuję się dokładnie jak zwykle i całkiem
inaczej. Usiłuję odtworzyć każdy moment wieczoru, moje ruchy, wszystko, co
powiedziałem, każdy wytężony oddech, by zrozumieć, co się zmieniło. Ale
myśli opadają tylko w bezdenną melancholię, która zapuściła we mnie korzenie.
Usiłuję przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz tak się czułem. Musiało to być
bardzo dawno temu. W końcu odszukuję wspomnienie i wydaję westchnienie
ulgi.
Od razu wiem, co muszę zrobić z Larsem.
55

JU L I A

Blade światło dnia wkradało się do pokoju. Nadal padał śnieg. Płatki były
małe, lekkie, ale sypało gęsto. Wiatr stracił na sile.
Myślała o tym, co zaszło w nocy, ostrożnie badała swoje emocje. Nie była
już mocno zdenerwowana. Może miało to przyjść później. Na szczęście Lars nie
zdążył dokonać gwałtu. Musiała tylko walczyć z napierającym ciężarem. Jednak
fakt, że nie mogła się go pozbyć, był upokarzający. Zazwyczaj była silna. Gdy
pomyślała o tym, oblał ją wstyd, gorący i żrący. Czy to, że była podpita,
wpłynęło na sytuację? Czy dałaby mu radę, gdyby nie piła tego grzańca?
Przyrzekła sobie, że już więcej tyle nie wypije.
Powinna chyba zgłosić zajście na policję, ale coś powodowało, że się
wahała. Susanna dostałaby szału i wezwałaby ją natychmiast z powrotem. Nie
mówiąc już o Sofii, która rozdmuchałaby sprawę do nienaturalnych rozmiarów.
Myśl o opuszczeniu wyspy i tego zadania w charakterze ofiary była
upokarzająca.
Po krótkim zastanowieniu podjęła decyzję. Nie byłoby przecież całkiem źle,
gdyby zgłosiła to później, po powrocie do domu. Tu mogło chodzić o zaledwie
kilka dni. A Franz dopilnuje, żeby Lars zostawił ją w spokoju, tego była pewna.
Mogła powiedzieć, że czułaby się swobodniej, idąc na policję w Göteborgu
zamiast do prowincjuszy na wyspie. Połknęli gładko historię Tessy i Franza
o strzelaninie w lesie. Co wskazywało na to, że nie zbagatelizowaliby również
tego?
Pozostało tylko znaleźć wytłumaczenie, dlaczego znowu tutaj spała,
w pokoju gościnnym Franza. W tej niewielkiej grupce z pewnością będą
spekulacje na ten temat.
Podniosła rękę i spojrzała na zegarek – prawie wpół do dziesiątej. Na
zewnątrz rozległy się głosy. Wstała z łóżka i podeszła do okna. Na środku
dziedzińca stał Franz i mówił do kilku pracowników.
Z góry miała dobry widok na nieprzebrane zwały śniegu, który spadł w nocy.
Było go co najmniej pół metra. Dachy budynków śnieg pokrywał całkiem,
drzewa uginały się pod dużymi czapami. Alejek na posesji nie dawało się
wyróżnić. Nie było nawet widać drogi na zewnątrz.
Franz rzucił okiem w stronę okna i ją zobaczył. Cofnęła się odruchowo.
Szybko założyła wiszący w szafie szlafrok i parę chwil później Franz pojawił się
w pokoju. Uderzył ją rześki zapach zimnego powietrza. Franz miał na sobie
ciężkie buty, częściowo pokryte śniegiem zostawiały mokre ślady na podłodze.
Ubrany w czarną, długą puchową kurtkę z futrzanym kołnierzem przy swojej
mocnej posturze wyglądał prawie groźnie. Julii przyszła do głowy myśl, że
wydawał się posiadać umiejętność zmieniania formy. Od masywnego
i wzbudzającego szacunek do delikatnego i miłego w jednej chwili. Dzisiaj
otaczało go pole siłowe tak mocne, że instynktownie się cofnęła. Jakby zaraz
miał w nią trafić piorun. Ale zaraz pojawiło się w jego oczach jakieś ciepło.
– No, jesteś – powiedział – a zacząłem się zastanawiać, kiedy się zwleczesz
z łóżka.
– O czym tam rozmawialiście? – spytała.
– Niestety zaistniała pewna sytuacja – odrzekł.
– Ze śnieżycą?
– Nie, Lars zniknął.
– Co masz na myśli? – zaniepokoiła się. – Przecież go zamknąłeś.
– Później w nocy poszedłem tam i otworzyłem drzwi. Nie byłem pewien, czy
przetrzymywanie go pod kluczem jest całkiem legalne, no i pomyślałem, że
raczej nie wybierze się nigdzie podczas zawiei. Ale teraz nie możemy go
znaleźć. Część pracowników pójdzie go poszukać.
Lekkie mdłości zaczęły narastać jej w żołądku.
– Ale dokąd mógł pójść? – zapytała.
– Nie mam pojęcia, podejrzewam, że gdzieś się chowa.
– Czy personel wie, co się wczoraj stało?
– Powiedziałem, że dobierał się do ciebie pod stołem i że przyprowadziłem
go tutaj, aby go trzymać z daleka od dziewczyn, żeby mogły w spokoju bawić się
do końca.
– Czyli skłamałeś?
– Nie całkiem. Pominąłem tylko kilka informacji.
– Jak to, że go pobiłeś?
– Raczej, że uratowałem cię od gwałtu. Możemy teraz skoncentrować się na
tym, żeby go znaleźć? Jeżeli jest poza domem, to długo nie pociągnie w taką
pogodę.
– Chyba nie wyszedł na zewnątrz?
– Przeszukaliśmy wszystkie pomieszczenia zarówno we dworze, jak i w
szeregowcach. Poszukamy jeszcze w stajni i szkole.
– A piwnica?
– Powiedziałem, że tu szukaliśmy już wszędzie – odparł niecierpliwie.
– Oczywiście chcę pomóc.
– Czy to na pewno dobry pomysł? Może powinnaś dziś odpocząć.
– Dlaczego? Nie jestem chora. Nie mam zamiaru tylko tu siedzieć.
– Dobrze, ale ubierz się ciepło i nie odchodź daleko od dworu. Może będzie
najlepiej, jak pójdziesz ze mną.
W jego wyglądzie było coś z lekka obcego. Wydawał się nieporuszony
sytuacją, raczej zdecydowany i chłodny.
– Czy nie powinniśmy zadzwonić na policję? – spytała.
– Nie ma zasięgu, a dostać się do miasteczka jest całkiem niemożliwe. Droga
jest zasypana śniegiem, widoczność ograniczona.
– Jeżeli Lars wyszedł, to w śniegu muszą chyba być widoczne jego ślady?
Franz odrzucił tę myśl machnięciem dłoni.
– Śnieg sypał przez całą noc. Wszystkie wczorajsze ślady już dawno
zniknęły.
– Ale jeśli on przez cały czas był na zewnątrz… – rzekła, po czym przerwała.
Czy to w jakiś sposób była jej wina? Po tym, jak potraktowali Larsa, może
poczuł się tak zrozpaczony, że wyszedł na zimno, żeby odebrać sobie życie.
Czyż nie wołał „chcę tylko umrzeć” po skoku ze skały? Już wtedy powinni
zrozumieć, że miał skłonności samobójcze.
– Nie wyglądasz na specjalnie zaniepokojonego – powiedziała do Franza. –
A jeżeli popełnił samobójstwo? W takim wypadku to częściowo nasza wina.
Franz prychnął i pokręcił głową.
– Tak, to typowe, że będziesz siebie oskarżać. Kobiety. To TY byłaś wczoraj
ofiarą. Jeśli ten dureń wyszedł, żeby pokazać, że zrobiłaś źle, bo nie rozłożyłaś
przed nim nóg, to może sobie umrzeć. Nie obchodzi mnie to. Ciebie też nie
powinno.
– Uważam, że jesteś wulgarny i niewrażliwy – stwierdziła.
– Nigdy nie miałem współczucia dla drani.
– Ani też dla nikogo innego, tak?
Nie skomentował tego.
– Oskarżanie siebie jest całkiem bezsensowne, Julio – rzekł. – Ubierz się
teraz, zobaczymy się na dole.
– Przestań mną rządzić.
Nieco złagodniał.
– Przepraszam. Zapomniałem zapytać, jak się dziś czujesz. To niewrażliwe
z mojej strony.
– Czuję się dobrze. Przestraszył mnie, to wszystko.
Na zewnątrz rozległ się przytłumiony dźwięk silnika. Podeszli do okna
i wyjrzeli jednocześnie. Drogą nadjeżdżał traktor z pługiem.
– Kto to? – spytała Julia.
– Nie wiem, ale mam pewne podejrzenie – odpowiedział. –
Nieprawdopodobny ratownik z opresji.
Franz zniknął z pokoju, a ona ubrała się szybko i zbiegła po schodach.
Przestało prószyć, przynajmniej chwilowo. Powietrze było wilgotne i kłująco
zimne. Franz już stał przy bramie. Dokładnie w chwili, gdy dotarła tam Julia,
kierowca wyskoczył z traktora. Był to Simon. Przeciągnął ręką po bujnych
włosach i uśmiechnął się do niej.
– Odśnieżyłem drogi, żebyście mogli przejechać – powiedział. – Nie dla
ciebie, Franz, tylko ze względu na Julię i tych innych nieboraków, których tutaj
masz.
Franz zignorował ten przytyk i zamiast tego opowiedział Simonowi o Larsie.
Podał mu tę samą wersję co personelowi. Kiedy Simon go wysłuchał, podszedł
do Julii i objął ją ramionami.
– Czy ten obrzydliwiec dobierał się do ciebie? – zapytał.
– Tak, ale to nic takiego. Tylko położył rękę na mojej nodze, więc nie mów
nic mamie, wolę sama to zrobić.
– W porządku – rzekł Simon – ale mam złe wiadomości, jeśli chodzi
o poszukiwanie waszego zbiega. Dzisiaj na wyspie nie ma policji. Zajrzałem do
nich na posterunek i siedziała tam tyko recepcjonistka. Oboje policjanci są na
stałym lądzie, a prom jest do jutra odwołany. Musicie niestety szukać go na
własną rękę.
– Jak oni mogli wyjechać jednocześnie? – spytała Julia niemile zaskoczona.
– To jest para, pojechali oglądać pierścionki zaręczynowe. Tu nie jest tak jak
w Göteborgu. To Wyspa Mgieł, Julio.
Jej postanowienie, żeby nie zgłaszać czynu Larsa na policję, znalazło
potwierdzenie. Odczuła przypływ ulgi, która szybko ustąpiła gwałtownemu
zaniepokojeniu. Gdzie podziewał się Lars? Jak długo można dawać sobie radę na
zewnątrz przy takiej pogodzie?
– Będziemy szukać sami, aż się ściemni – powiedział Franz. – Lars na
pewno gdzieś się ukrywa. To jest prawdziwy tchórz, nigdy nie odszedłby daleko.
Jeśli nie znajdziemy go do zmroku, pojadę do miasteczka i zbiorę więcej ludzi.
– Chcecie, żebym pomógł go szukać? – zapytał Simon.
– Nie, nie trzeba – odpowiedział Franz – robisz więcej pożytku, odśnieżając
drogi.
– Jeśli będę wam potrzebny, wystarczy zadzwonić – rzekł Simon.
– Jestem pewien, że go znajdziemy. Pewnie leży w boksach w stajni i jest mu
żal samego siebie – rzekł Franz.
Zabrzmiało to tak pewnie, tak zdecydowanie, że przekonał Simona, który
wsiadł z powrotem na traktor.
– Julio, przyjdziesz nas odwiedzić przed wyjazdem? – zawołał z kabiny.
– Postaram się – przyrzekła – jesteś super, że tu przyjechałeś odśnieżyć.
Stała z Franzem, patrząc za traktorem, który sunął drogą. Czuła, że ucisk
w klatce piersiowej się zwiększa.
– Dlaczego nie powiedzieliśmy mu prawdy? – spytała.
– Nie przeszkadzałem ci przecież – odrzekł Franz. – Pójdziemy go teraz
szukać, zanim znowu zacznie padać śnieg?

Poszukiwania Larsa trwały całe popołudnie. Wrócili do dworu tylko raz na


szybki obiad. Franz przejął dowodzenie i podzielił personel na grupy
z kierownikiem w każdej. Julia szukała razem z Franzem, który znał każdy
zakamarek zarówno posiadłości, jak i całej wyspy.
Przeszli przez wszystkie boksy i pomieszczenia w stajni, a potem w dawnej
szkole. Budynek był stosunkowo nowy, ale zakurzony i pusty. Gdy
przeszukiwali sale, Julia poczuła lekką melancholię. Thor opowiadał o wielu
swoich wspomnieniach z tego miejsca, dobrych i złych. Kontynuowali
poszukiwania poza posiadłością. Julia brnęła za Franzem przez zasypany
śniegiem las. Wiedział dokładnie, gdzie były ścieżki, znał każdą wyrwę
w skałach i każdą kryjówkę. Ale nigdzie nie było widać śladów Larsa.
Niepogoda wyostrzyła wszystkie zapachy lasu skupiające się wokół nich.
Aromat sosen i igliwia. Wilgotna kora uszlachetniona kapką żywicy. Franz szedł
szybko i szukał metodycznie. Momentami miała trudności z dotrzymaniem mu
kroku. W gasnącym świetle popołudnia jego twarz zdawała się przygnębiona.
Jak by zareagował, gdyby znaleźli Larsa martwego? Jak by sama zareagowała?
Czy w ogóle istniała jakaś nadzieja, jeżeli był na zewnątrz? W końcu chodziła
między drzewami jak lunatyczka, otępiała, wykończona.
Kiedy zaczął zapadać zmrok, wrócili do dworu.
– Odwołam poszukiwania i pojadę do miasteczka z prośbą o pomoc – rzekł
Franz. – Wtedy będziemy mogli przeczesać większy obszar. Ale najpierw coś
załatwię. Idź do pokoju dla gości i odpocznij, ja przyjdę po ciebie za chwilę.
– Nie wydajesz się szczególnie zdenerwowany ani zestresowany –
zauważyła Julia.
– Taki jestem. Umiem skanalizować swoją siłę wewnętrzną i znaleźć w sobie
miejsce, gdzie zawsze jestem spokojny, bez względu na sytuację.
– Nawet jeśli Lars zamarznięty na śmierć gdzieś leży na zewnątrz?
– W takim wypadku jest sam sobie winien – odrzekł zimno.
Z ciężkim sercem i rosnącym niepokojem Julia poszła po schodach na drugie
piętro. Przed drzwiami się zatrzymała. Słyszała na dole Franza szybko
chodzącego po podłodze. Co takiego chciał „załatwić”?
Poczuła znajome mrowienie skóry. Cicho jak mysz zakradła się kawałek
w dół po schodach i spojrzała przez balustradę. Dostrzegła Franza. Otworzył
drzwi prowadzące na schody do piwnicy, wszedł i zamknął je za sobą. Julię
oblały jednocześnie niewyjaśniony strach i ciekawość, zbiegła po schodach,
przebiegła przez korytarz, do drzwi. Starała się cicho je otworzyć, ale zawiasy
zgrzytnęły i z dołu piwnicy rozległ się głos Franza:
– Kto tam?
– Julia. Co tam robisz? – zapytała.
– Jesteś pewna, że chcesz wiedzieć? – jego głos dźwięczał w dole echem.
– Tak – odrzekła cicho.
Nic nie powiedział. Mimo odległości między nimi napięcie było nie do
wytrzymania.
Chwyciła się chropowatej ściany i z wahaniem zeszła w dół.
W olbrzymim pomieszczeniu piwnicznym paliło się światło. Franz stał na
środku.
– Dlaczego mnie śledzisz? – zapytał.
Coś się w nim zmieniło, teraz to zauważyła. Jego oczy nabrały
gorączkowego blasku. Usta miał mocno ściśnięte.
– Ukrywasz coś – rzuciła.
Słowa nadeszły drżącą eksplozją, nie brzmiało to jak jej głos.
– Nie jestem pewien, czy chcesz o tym wiedzieć. Wracaj na górę.
– Nie mam zamiaru.
– Jak myślisz, co tu robię?
– Coś podejrzanego – wychrypiała. Nie wiedziała, że tak jej zaschło
w gardle.
– Zobacz sama. Proszę – wykonał gest w kierunku jednych drzwi. Tych
drzwi.
Zalała ją fala wspomnień z ostatniej wizyty w piwnicy. Pojedyncze zdania,
gdy Franz opowiadał o torturach, którym był poddawany. Przed oczami
wyobraźni pojawił się potok potwornych obrazów i zaraz zniknął. Powoli
podeszła do drzwi. Spojrzenia ich się skrzyżowały i nie mogła udawać, że się nie
boi. Zza drzwi usłyszała odgłosy. Drapanie, a następnie przytłumiony jęk.
– Proszę, otwórz – powiedział Franz – ale pamiętaj, że cię uprzedzałem.
– Właśnie mam zamiar – odpowiedziała. Jej głos zabrzmiał tak żałośnie.
Odczuwała ogromny strach i jednocześnie czuła się lekkomyślna.
Kolejny dźwięk dobiegł zza drzwi, jęk, a następnie okropne kwilenie, od
którego włosy stanęły jej dęba.
Położyła dłoń na klamce. Franz podszedł i stanął za nią tak blisko, że
poczuła jego gorący oddech na karku.
– Otwórz – rozkazał.
Nieprzyjemne podejrzenie tego, co jest w środku, zaczęło już w niej
kiełkować; zdecydowanym szarpnięciem otworzyła drzwi.
Czas stanął w miejscu na długą jak wieczność chwilę. Początkowo mózg nie
chciał przyjąć tego, co zobaczyła. Podłoga pod nią jakby się zachwiała, Julia
zrobiła nagły i głośny wydech, jakby poraził ją prąd. W ciemnym zakamarku tuż
za drzwiami stało to krzesło, a na nim ktoś siedział. Nie było już przykryte
plandeką. Teraz siedział na nim prawdziwy człowiek. Widok przed jej oczami
stał się rzeczywisty. Był to Lars, przywiązany do krzesła tortur, płaczący jak
małe dziecko.
56

FR A N Z

Nie jest moim zamiarem, żeby Julia to zobaczyła, ale jednocześnie nie jest to
całkiem złe. Nie planowałem tego, decyzja zrodziła się z mojego gniewu. To
jedyna sprawiedliwa kara za to, co Lars jej zrobił, zaraz to zrozumie. Ale w tej
chwili jest wystraszona i histeryczna.
– Zabierz go stamtąd! – krzyczy – O Boże, puść go!
– To zależy od tego, co ustalimy z Larsem – odpowiadam spokojnie.
– Zrobiłeś to! Cały czas wiedziałeś i pozwoliłeś wszystkim szukać. Ja
pierdolę, ty jesteś chory na głowę! – wrzeszczy.
Nie lubię, kiedy tak na mnie napada, nie pozwalając mi na wyjaśnienie. Ale
rozumiem. Lars stanowi okropny widok, gdy tak siedzi nagi i drżący, nadziany
na pal. Ciekną mu łzy i smarki. Na zmianę czka i chlipie.
– Wypuść go! – Julia wrzeszczy tak głośno, że boję się, iż ktoś ją usłyszy.
Potem milknie i wbija wzrok w Larsa, jakby dopiero teraz zobaczyła go
naprawdę. On też cichnie i patrzy na nią. Żadne z nich nie mówi ani słowa.
W martwej ciszy przejmuję pałeczkę.
– Jeżeli chcesz posłuchać tej rozmowy, Julio, to sugeruję, żebyś się
uspokoiła. Daj mi wszystko wyjaśnić – mówię.
Ciągle wpatruje się w Larsa. W jej wzroku dostrzegam strach wymieszany
z fascynacją. Obraz nie jest przyjemny, ale tak bardzo sprawiedliwy. Przygryza
lekko paznokieć, to jej nerwowy nawyk, gdy coś ją zaskakuje. Zaledwie chwilę
temu oślepiała ją wściekłość, teraz zaczyna wszystko wyraźnie dostrzegać.
– Zrobię, co tylko zechcesz – jęczy Lars – tylko mnie stąd zabierz.
– Postaram się być jak najsprawiedliwszy i dam ci dwie możliwości –
mówię. – Mogę cię puścić i pozwolić odejść. Ale wtedy z Julią będziemy
zmuszeni zgłosić na policję próbę gwałtu. Jak inaczej mogę wyjaśnić, że to ci
zrobiłem? Powiem, że jesteś niepoprawnym gwałcicielem, i wylądujesz
w więzieniu, to ci mogę zagwarantować. Tym razem jest świadek.
– Czy nie możesz przestać… – prosi Julia.
– Ćśś – przerywam – teraz ja mówię.
Zamyka usta, ale jej oczy przeszywa błyskawica.
– Albo co? – pyta Lars.
– Albo przyznasz się do tego, co zrobiłeś tamtej biednej kobiecie osiem lat
temu, i poddasz się karze więzienia. Zobaczysz, że poczujesz ulgę. Ludzie też
zaczną powoli myśleć o tobie dobrze. Ilu mężczyzn przyznaje się do gwałtu?
Wtedy może z Julią spojrzymy przez palce na wczorajsze zajście, prawda, Julio?
Zwracam się do niej, ale nie odpowiada. Tyle myśli i emocji przetacza się
teraz przez nią. Najlepiej pozwolić jej przyswoić sobie wszystko w jej własnym
tempie.
– Zrobię, co chcesz – mówi Lars z rozpaczą po krótkiej chwili
skonsternowania – tylko zabierz mnie stąd.
– Jeszcze jedno – dodaję – personelowi, który przez cały dzień cię szukał,
powiesz, że schowałeś się tutaj. A teraz, kiedy Tessa i Otto wzięli
odpowiedzialność za swoje czyny, tak bardzo było ci wstyd, że nie mogłeś już
patrzeć ludziom w oczy.
Lars zapada się w sobie i spuszcza głowę.
– Wszyscy wiedzą, że zgwałciłeś tamtą kobietę – mówię – i nie do
wytrzymania musiało być życie w kłamstwie przez te wszystkie lata.
– Nie wiem, czy dam radę siedzieć w więzieniu – mruczy Lars.
– Nie przejmuj się – rzucam radośnie – to nie tak, jak w telewizyjnych
serialach kryminalnych, w których gwałcicieli zabijają pod prysznicem.
Wylądujesz w Skogome, gdzie w zasadzie wszyscy są przestępcami na tle
seksualnym. To w porządku miejsce, mówię ci to ja, który sam tam siedziałem
ponad rok. Będziesz prał odzież w ciągu dnia, a wieczorami będziesz się uczyć.
Jedzenie jest znośne. Spojrzyj na to jak na rekreację. Kiedy wyjdziesz, zaczniesz
życie na nowo.
– Zrobię to – mówi prawie bez zastanowienia.
Rozumiem dlaczego. Ból musi być już nie do wytrzymania. Z doświadczenia
wiem, że to okropne męczarnie.
– To jedna z najwstrętniejszych rzeczy, przy jakich byłam – wyrzuca z siebie
Julia.
– Tak, tak – odpowiadam – oczywiście nie zabronię ci o tym napisać albo
mówić. Ale byłbym wdzięczny, gdybyś mogła pójść do pokoju do czasu, gdy
ściągnę Larsa z krzesła i doprowadzę jego wygląd do porządku. Potem
przekażemy informację personelowi.
Nadchodzi chwila, od której wszystko zależy. Biorę nerwowo wdech i mam
nadzieję, że ona tego nie dostrzega. Znam Julię na tyle, żeby wiedzieć, że nie
cieszy się z cierpienia innych ludzi. Mocno wątpliwe, że o tym napisze –
o cierpieniach Larsa, o moich cierpieniach w dzieciństwie. To zbyt prywatne i,
szczerze mówiąc, obrzydliwe. Julia pisze o rzeczach, które coś dla niej znaczą.
Wszystko pisze od serca. W tym momencie czuję dla niej niespodziewany
przypływ współczucia, że musi być tego świadkiem.
– Idę stąd – mówi – ale nie dlatego, że mnie o to prosisz, tylko dlatego, że
uważam, iż obaj jesteście okropni. Tak, obaj, tak właśnie. – Świdruje Larsa
wzrokiem.
– Nie mów jeszcze nic pracownikom – proszę.
– Tego nie mogę obiecać. Musisz się pospieszyć z tą swoją informacją, bo
nie mogę patrzeć, jak wszyscy się martwią.
– Ale już niedługo dowiedzą się prawdy, a wtedy znowu będzie powód do
świętowania. Syn marnotrawny powrócił.
– Spierdalaj – rzuca i wychodzi.
Odwiązuję Larsa od krzesła i pozwalam mu umyć się pod starym prysznicem
w piwnicy. Zakłada pogniecione ubrania bez słowa. Zły blask w jego oczach
zniknął, została jedynie rezygnacja. Całkowite fizyczne i emocjonalne poddanie
się jest interesującym stanem. Życie znika ze spojrzenia delikwenta. Mięśnie
przechodzą w stan spoczynku. To może być pewnym uwolnieniem, bo człowiek
nie musi już sam myśleć.
Zwołuję cały personel na apel w holu dworu. Przychodzą wszyscy oprócz
Julii, ale dostrzegam ją, stoi na schodach i słucha. Po ojcowsku obejmuję Larsa
ramieniem i wyjaśniam, jak bardzo się wstydzi swojej przeszłości. Jak głęboko
wyrzuty sumienia wbiły w niego swe szpony. Wczoraj wypił trochę za dużo
grzanego wina i poczuł się tak źle, że w końcu schował się w piwnicy. Proszę,
żeby nie oceniali go zbyt surowo. Bo teraz zrozumiał, że jedyne, co może zrobić,
co jest słuszne – a przy tym odważne – to przyznać się do gwałtu sprzed ośmiu
lat i przyjąć za niego karę.
Na twarzach pracowników dostrzegam ulgę, zdziwienie i w końcu podziw.
Ktoś – wydaje mi się, że Tessa – parę razy klaszcze w dłonie, co przeradza
się we wspólne brawa.
Na koniec daję wszystkim wolne na resztę wieczoru i proszę kucharzy, żeby
przygotowali na kolację coś dobrego.
– Ale żadnych napojów z alkoholem – mówię, uśmiecham się chytrze i w
nagrodę spotyka mnie salwa śmiechu.
Proszę Elyssę o pozostanie i mówię jej, żeby pomogła Larsowi ze
wszystkim, czego mu będzie potrzeba. Czyste ubrania, posiłek, porządny sen.
Jutro wypowie się na blogu, o ile wróci to przeklęte połączenie z Internetem.
Lars wyprostował się trochę. Wiem lepiej od innych, czego potrzeba ludziom
do dobrego samopoczucia. Czasami jednak droga do celu to czyste piekło. Takie
są warunki życia i śmierci. Małe requiem Larsa zakończyło się dramatycznymi
tonami w c-moll, ale po burzy wstaje słońce, nawet dla takich jak Lars.
Teraz moja uwaga skupia się na zadaniu, które mi pozostało. Julia.
57

JU L I A

W piwnicznym pomieszczeniu była jedna chwila, która na długo w niej


pozostała. Najpierw wpadła w histerię i zaczęła krzyczeć, ale potem umilkła
i zaczęła wpatrywać się w Larsa, gdy siedział tak bezbronny, zdesperowany,
spenetrowany. W tej chwili coś się stało z Julią. Spenetrowany. To słowo czasem
miało ładunek pożądania, a czasem potwornego strachu. To właśnie Lars chciał
z nią zrobić tamtej nocy – wtargnąć w nią siłą. Pewnie nigdy nie byłaby już taka
sama, gdyby mu się udało. I to właśnie zrobił tamtej kobiecie osiem lat temu.
Poczuła, że widzieć, jak jego samego dotyka ten los, nie było takie złe. Było
nieomal sprawiedliwe. Nigdy nie widziała, żeby dorosły mężczyzna płakał w ten
sposób, wydając odgłosy jak zwierzę. Ale była całkiem pewna, że tak robiły
gwałcone kobiety. „Teraz wiesz, jak to jest, Larsie”.
Trudno jej było wyobrazić sobie, ile siły wymagało zaciągnięcie Larsa do
piwnicy i usadzenie go na tym krześle. Franz musiał znaleźć w sobie moc
z czystego rozjuszenia. Zastanawiała się, czy Lars zgłosi to na policję, ale
natychmiast zrozumiała, że tego nie zrobi. Dokładnie tak, jak ten mały chłopiec,
którego siłą posadzono na krześle dawno temu, Lars za bardzo by się wstydził.
Franz wiedział o tym. Ten wyskok był straszny, ale genialny.
Poszła do pokoju dla gości, żeby wszystko przemyśleć i zdecydować, co ma
zrobić. Niespokojnie chodziła po pokoju w tę i z powrotem. Chwilę patrzyła
przez okno. Tak pięknie wyglądał świat ze śniegiem pokrywającym ziemię
i połyskującymi światłami na choince. Setki wron siedziały nieruchomo na
jesionie, zapewne oszołomione śnieżycą. Wyglądały jak liście.
Poświata księżyca przebijała się mozolnie przez gałęzie drzew i barwiła
śnieg na niebiesko. Wszystko zdawało się takie normalne. Pomyślała, że dwór
był stałym miejscem, które zawsze, bez względu na wszystko, trwało niezłomnie
przeciw mocom natury. Zdawało się przeżyć wszystko, dokładnie tak jak Franz.
Mogłaby odsłonić brutalny sposób, w jaki wymusił wyznanie Larsa, może
doświadczony dziennikarz by tak zrobił. Ale pomyślała o konsekwencjach.
Media żądne sensacji połknęłyby tę historię w całości. Wiele osób podziwiałoby
Franza za to, że wziął sprawy w swoje ręce. Koniec cackania się
z gwałcicielami! A Lars pewnie nie pozbierałby się ze wstydu, gdyby to wyszło
na jaw. Nigdy nie mogła zrozumieć, dlaczego zgwałcone kobiety odczuwały
wstyd, ale teraz zrozumiała.
Postanowiła posłuchać, co Franz miał do powiedzenia pracownikom,
zakradła się na dół i stanęła przy balustradzie. To, jak lekko prezentował sprawę,
od razu ją zdenerwowało. Ale Lars faktycznie sprawiał wrażenie, jakby mu
ulżyło. „Nic dziwnego”, pomyślała, „po tym, jak cały dzień na tym siedział”.
Gdy tylko Franz skończył mówić, ostrożnie poszła na górę po schodach
i wróciła do pokoju. Usiadła na łóżku i czekała. Franz miał przyjść, była tego
pewna. Najpierw usłyszała, jak chodzi po swoim pokoju, potem uchylił drzwi.
– Mogę wejść? – spytał.
– Może – rzekła – jeśli masz coś sensownego do powiedzenia na swoją
obronę.
Wszedł do środka, rozejrzał się i w końcu usiadł na kanapie. Próbowała go
odczytać, wydawał się nerwowy.
– Przykro mi, że musiałaś na to patrzeć – powiedział. – Sama zdecydujesz,
jak chcesz postąpić, nie mam zamiaru starać się na ciebie wpłynąć.
– Oczywiście, że masz. Dlatego tu jesteś – sprzeciwiła się.
– Nie sądzę, żeby mojej reputacji zaszkodziło to, że napiszesz, co zrobiliśmy
Larsowi. Szczególnie, gdy opowiem, co on zrobił tobie.
– Brzmi jak szantaż. Nie myśl sobie, że możesz mną manipulować.
– Nie próbuję, naprawdę – spojrzał w dół na swoje splecione dłonie. – Chcę,
żebyś czuła się z tym dobrze, cokolwiek postanowimy.
– Jesteś niebezpieczny, okrutny i całkiem nieobliczalny – wybuchła.
Kwaśny uśmiech wykrzywił mu usta.
– Nie mogę temu zaprzeczyć. Jednak gdy chodzi o Larsa, to nie było innej
sprawiedliwej kary. Ostrzegałem cię od samego początku, że w tym
eksperymencie będą brutalne fragmenty.
– Nie mam zamiaru podejmować żadnej decyzji, dopóki nie opowiesz mi,
jaki to wszystko ma cel. Twoje prawdziwe zamiary, żadnych bredni.
– Jaki cel?
– Twoje plany na przyszłość. Działalność, którą chcesz tu rozpocząć. Chcę
wiedzieć wszystko.
– Cóż, właściwie masz prawo – westchnął ciężko.
Gdy tak siedzieli, przebiegały jej przez głowę niespokojne, mroczne myśli.
Uderzyło ją, że to może był tylko początek czegoś gorszego. Być może jego
chora żądza była nie do zaspokojenia.
– No, opowiadaj – pospieszyła go – co teraz będzie?
– Teraz wszyscy pojadą do domu. Tessa, Lars i niestety ty też. Ale większość
pracowników tu zostanie.
– Nie będę tego z ciebie wyciągać.
Spojrzał w okno i wzrok mu nieco złagodniał.
– Czy też cenisz tę przewidywalność w zapadaniu mroku?
– Nie wiem.
– Ciemność kładzie się na wszystkim prawie jak kleista powłoka. Potem
jednak przenika przez pory i obdarza przeogromnym spokojem.
– Nie jestem w nastroju na filozoficzne dyskusje – warknęła.
Zamilkł, wydawało się, że rozmyśla nad decyzją, czy odsłonić przed nią
swoje plany, ale zaraz zaczął mówić, wyraźnie i powoli.
– Szwedzka elita jest jedyna w swoim rodzaju, potwornie nudna i bez
wyobraźni, ale – co jest niesamowite – ma duży wpływ na społeczeństwo. To
nieporównywalna gra o władzę, całkowicie kierowana korupcją i chciwością.
Tessa, Otto i Lars byli jej częścią, zanim popadli w niełaskę. Mogę cię zapewnić,
że ich dawni przyjaciele śledzili ich przygody na Wyspie Mgieł. Jeśli musisz coś
wiedzieć o elicie, to wiedz, że są chciwi. Chcą mieć wszystko, co mają ich
snobistyczni znajomi, a najlepiej w bogatszej wersji. Poza tym prawie cały czas
nudzą się jak mopsy. Więc teraz będą chcieli mieć trochę tego – cokolwiek to
jest – co ten cudotwórca na Wyspie Mgieł dał ich odrzuconym znajomym.
Dlatego mam zamiar oferować duchowe wsparcie dla specjalnie wybranych
osób.
– Duchowe wsparcie? Żartujesz sobie?
Jego głos przybrał ciemniejszy ton i spoważniał.
– Nie, ani trochę. Chcę być dla nich mostem między tym, co fizyczne,
a poziomem duchowym.
– Mostem? To brzmi całkiem absurdalnie.
– Ale nie jest. Czy nie widziałaś, o ile lepiej poczuli się ci troje, kiedy
musieli pozbyć się tego materialnego szajsu?
– Ty sam lubisz mieć mnóstwo gadżetów.
– Prawda, ale daję sobie radę równie dobrze bez nich.
Frustrujące było to walenie głową w mur jego pewności siebie.
– Kto miałby tu przyjeżdżać? – zapytała.
– Cóż, między innymi milionerzy, aktorzy i influencerzy.
– To najbardziej zadufana rzecz, jaką słyszałam. Szczęście, że stąd
wyjeżdżam – rzekła.
– Nie rozumiesz mnie – zaoponował. – Nie ekscytuję się przebywaniem
z celebrytami. Kiedy byłem sparaliżowany, chciałem móc rozmawiać z Thorem
i znowu ciebie zobaczyć. Za tym tęskniłem najbardziej. Ta tęsknota i marzenie
o przewodzeniu ludziom w dobrym kierunku napędzały moje ozdrowienie.
Popatrz na personel, którym się otaczam, to całkiem zwykli ludzie. Popatrz na
siebie, jesteś najtwardziej stąpającą po ziemi osobą, jaką znam. Nie chodzi
o sławę.
– A o co?
– O to, żeby zmienić to beznadziejne społeczeństwo, każdego po kolei,
i zrobić to poprzez ludzi z dużymi wpływami. Nie da się wpłynąć na
społeczeństwo od środka, tylko od góry.
Rozmowa stawała się coraz bardziej nierealna, ale Julię nachodziły pytania,
na które chciała usłyszeć odpowiedzi.
– A więc chcesz kierować światem? – rzekła.
– Świat już zmienił się w coś na pograniczu anarchii. Każdy uważa, że ma
prawo do opinii, nawet na tematy, o których nic nie wie. W dzisiejszych czasach
trwa nieustanna kakofonia. Czy nigdy nie przyszło ci do głowy, że chaos wynika
ze złego kierownictwa?
– I ty miałbyś stanowić to kierownictwo?
– Tak, dlaczego nie? W ludzkim umyśle jest coś, co tęskni za dominacją
i przewodnictwem. Jeżeli trzeba, żeby ktoś przejął kontrolę, to jestem gotów to
zrobić.
– Miałbyś kierować światem stąd? Z Wyspy Mgieł? Czy nie słyszysz, jakie
to jest odrealnione?
– Wręcz przeciwnie. Czy możesz mi podać nazwisko choć jednego
przywódcy, który próbował zawładnąć światem na przykład z Waszyngtonu i nie
został skorumpowany albo zastrzelony? Tutaj nabiera się dystansu, przestrzeni
duchowej, można myśleć jasno. Wyspa Mgieł jest magiczna. Ty chyba też to
czujesz?
Czuła, ale za nic nie chciała się do tego przed nim przyznać.
– Kiedy przyszedł ci do głowy ten dziwaczny pomysł? – spytała.
– To długa historia.
– Zawsze jest długa w twoim przypadku – parsknęła – ale dlaczego nie
włączysz się w politykę, skoro chcesz ulepszyć świat?
– Politycy są tak naprawdę tylko marionetkami prawdziwych dysponentów
władzy, Julio – powiedział tym swoim pewnym głosem, którego zadaniem było
przekazywanie wiedzy. Nauczyła się go rozpoznawać: przekonujący ton z nutą
wyższości.
– Politycy o dobrych zamiarach, a takich jest wyjątkowo niewielu, zmuszeni
są walczyć przeciwko biurokratycznej niekompetencji i pracować z moralnie
zgniłymi indywiduami – ciągnął. – Trwa to pół roku, najwyżej rok, a potem sami
stają się nieetyczni i skorumpowani.
– A ty sprawisz, żeby ci prawdziwi dysponenci władzy tutaj przyjechali?
– Tak, ci, którzy chcą sprawiedliwości i rzeczywistych rezultatów, którzy
chcą robić to, co należy. Jak widzisz, potrafię dobrze zająć się tymi, którzy ulegli
korupcji.
Roześmiała mu się prosto w twarz. Wzrok mu pociemniał.
Nagle stanęły jej przed oczami wspomnienia, obudzone przez coś, co
z pozoru zdawało się nieważne. Migawki jej pierwszej wizyty na Wyspie Mgieł.
Franz wygłaszał przemowę przed dużą publicznością. Wspomnienia tamtego
wieczoru nie dawały się rozróżnić, jakby były splecione z wielu kolorowych
nici. Oczarował ją wtedy, jakby zahipnotyzował. Teraz zastanawiała się, czy
mógł mieć taki sam wpływ na ludność całego kraju. Czy mógłby przeprowadzić
ten szalony plan? Poczuła zimny dreszcz rozchodzący się po kręgosłupie.
Faktycznie szaleńcy zajmowali najwyższe stanowiska u władzy tu i tam na
całym świecie. Mężczyźni, którzy nie mieli nawet ułamka charyzmy i osobistego
czaru Franza. Jak wyglądałby świat, gdyby przewodził mu Franz? Czy
przestępcy byliby zmuszani do skoku ze skał zamiast siedzenia w więzieniu?
A może zmuszano by ich do przyznania się do popełnionych czynów
i publicznego upokorzenia w telewizji? Czy gwałcicieli przypinano by do krzeseł
tortur, aż obiecają poprawę? Zakręciło jej się w głowie od wizji takiego
społeczeństwa. To brzmiało surrealistycznie.
– Czekaj, czekaj – rzekła. – Mówisz poważnie? Sądzisz, że będziesz
kierował światem poprzez „duchowe przewodnictwo”?
– Powiedziałem: zmienić. Mam zamiar zacząć od Szwecji.
– A potem?
– Mam dużą sieć kontaktów za granicą. Ci, którzy wierzyli we mnie w moim
okresie świetności, na pewno o mnie nie zapomnieli.
Gdy o tym mówił, bijące od niego podniecenie było niemal zaraźliwe.
– O Boże, ale to brzmi nierealistycznie – powiedziała – no cóż, pozostaje mi
życzyć ci powodzenia.
– Julio, a ty nie chcesz zmienić świata? – zapytał.
– Ja? Nie, to całkiem niedorzeczne. To dopiero brak wizji, co?
Franz nie mógł powstrzymać się od uśmiechu.
– Jak myślisz, co więc powinienem zrobić z ViaTerra? – spytał.
– Zamienić to miejsce w dom wytchnienia dla zasłużonych przywódców
sekt. Możecie siedzieć na skałach i snuć filozoficzne rozważania o tym, jak
będziecie kierować światem, podczas gdy my, zwykli ludzie, faktycznie coś
robimy.
Roześmiał się tak głośno i zaraźliwie, że nie mogła się nie uśmiechnąć.
– A jak masz zamiar się ustosunkować do tego, jak potraktowałem Larsa? –
zapytał.
Ostrożnie zrobiła wdech i odwróciła wzrok.
– Nie będę o tym pisać. On czuje się już wystarczająco podle. Ale twoje
szurnięte plany na przyszłość to świetny materiał na artykuł. Od razu pójdę do
siebie i zacznę go pisać.
– Proszę, przedstaw je. – Wzruszył ramionami. – Przez to ludzie nie staną się
mniej oddani sprawie.
– Skąd taka pewność? – zaciekawiła się.
– Nie sprawiło tego nic, co moi zwolennicy czytali albo słyszeli o mnie do
tej pory. A jest tego sporo.
– To świetnie. Bo to raczej nie będzie milutki tekst.
– Wyobrażam sobie. Myślałaś już nad odpowiednim tytułem?
Zastanowiła się przez chwilę.
– Co powiesz na „Podsumowanie Requiem na Wyspie Mgieł – wizje
megalomana i wariata”?
Uśmiech zamarł Franzowi na ustach. Twarz mu stężała, a bruzdy na czole się
pogłębiły.
– Julio! Poważnie. Uważasz, że jestem wariatem?
– Jak najbardziej – odrzekła bez wahania.
Mimo to widziała, że jej nie uwierzył. Na jego twarzy błąkał się uśmiech.
Na podłogę padła smuga blasku księżyca.
– No to idę pisać – powiedziała.
Nie zaprotestował. Tak, jakby obwieszczenie księżyca o nadciągnięciu nocy
ogłosiło zawieszenie broni między nimi.
58

FR A N Z

Nadeszła zatem chwila wyczekiwana od mojego powrotu na Wyspę Mgieł.


Requiem zbliża się do końca. Może jest w tym nawet wyczuwalna odrobina
smutku, ale niedługo dla ViaTerra zawieją nowe, rześkie wiatry. Miałem wysokie
oczekiwania i ten minimalny niepokój, jaki odczuwałem, był nieuzasadniony.
Jak zwykle nic nie potrafiło mnie powstrzymać. Mały eksperyment na Wyspie
Mgieł może wydawać się lichą demonstracją siły, ale tu chodzi o szczegóły, a na
nich nie oszczędzałem. Prawie każdy wpływowy człowiek twierdzi, że jest
feministą. Po dzisiejszym odcinku z Larsem wielu z nich skieruje wzrok na
Wyspę Mgieł. Wprawdzie Otto pojawi się jutro na żywo prosto z Polski, ale
będzie to raczej w formie ciekawej kontynuacji. Wystąpienie Larsa to wielki
finał.
Do mojego gabinetu wchodzi Hampus. Musiał być na nogach co najmniej
dwie noce z rzędu, ale żar w jego spojrzeniu jest nie do przeoczenia. Ma dobre
wieści.
– Załatwione, szefie – mówi – znowu mamy zasięg.
– Dobra robota – odpowiadam. – Czy to ta liga hakerów?
– Tak, na to wygląda. Ale wprowadziłem trochę ulepszeń, więc teraz będzie
im trudno wpłynąć na nasze połączenie.
– Wiem, że jeszcze nie podjąłeś decyzji, ale mam nadzieję, że tu zostaniesz –
mówię.
Jego wzrok osnuwa cień.
– Chciałbym, ale mam dziewczynę w Göteborgu.
– Jaką ma pracę?
– Jest kelnerką.
– To zaproponuj jej pracę tutaj. Zapłacę jej tyle samo, ile teraz zarabia.
Możecie zatrudnić się na roczny okres próbny, zobaczyć, jak wam się podoba.
Rozpromienia się jak słońce.
– Dzięki, o kurczę, ale miło. Porozmawiam z nią dzisiaj. Wreszcie znowu
jesteśmy w sieci.
– Daj mi znać, co zadecydujecie. I prześpij się trochę. Zrobimy tylko wrzut
na bloga z Larsem, to wszystko. Masz możliwość zostać i to nakręcić?
– Oczywiście – odpowiada.
Pod żadnym pozorem nie mogę stracić Hampusa. Podwaliny dobrej
działalności stanowią ci, którzy są w niej od samego początku. Ci, którzy
wierzyli w nią przed jej świetnością.
– Nie wiem, gdzie jest Elyssa, czy mógłbyś więc pójść po Larsa? – proszę
i Hampus znika za drzwiami.

Lars ucieka wzrokiem, gdy chwilę później wchodzi do gabinetu. Otrząsnął


się niewiarygodnie szybko. Wyblakłe niebieskie oczy już nie są zaczerwienione.
Chociaż porusza się nieco sztywno, udaje, że nic się nie stało. Niekontrolowane
drżenie rąk i nóg zniknęło. Ogólnie wygląda lepiej, niż gdy tu przyjechał. To
dość interesujące, jak bardzo wyrzuty sumienia mogą złamać człowieka.
– Dzień dobry, Larsie – mówię – jak się dzisiaj czujesz?
– W porządku – odpowiada – choć to dziwne, bo jakaś część mnie ma ochotę
zabić cię za to, co mi zrobiłeś, a inna czuje pewien rodzaj wdzięczności, czy też
może ulgi.
– Tak jest zawsze, gdy człowiek przejdzie przez coś trudnego – zapewniam.
– Dalsze życie w zaprzeczeniu byłoby marnowaniem czasu. Marnowaniem
życia. Tak na to spójrz.
Kiwa głową, ale widać, że jeszcze do końca nie wrócił do rzeczywistości.
Nie potrafię powstrzymać się od pytania:
– Larsie, co ty sobie myślałeś, napastując Julię? Czy nie rozumiałeś, że się
o tym dowiemy?
Wzrusza ramionami.
– Byłem pijany – rzuca.
Tak jakby to wszystko wyjaśniało. Nie mam nawet zamiaru tego
komentować.
– Czy myślałeś już, czym się zajmiesz w więzieniu? – pytam zamiast tego.
– A tak. Zawsze chciałem napisać łatwą do zrozumienia książkę o giełdzie
papierów wartościowych. Te, które są w sprzedaży, są do niczego.
– Brzmi rozsądnie. Czy jesteś już gotowy na swoje wystąpienie?
Kiwa głową.
– Potrzebujesz zanotować sobie główne punkty?
– Nie, wiem, co chcę powiedzieć.
Wchodzi Hampus z kamerą. Teraz się rozstrzygnie. Ostatniej nadanej sceny
nie może zakłócić żadne zawahanie Larsa. Patrzy w kamerę pewnym wzrokiem.
Odchrząkuje. Spuszcza wzrok na stół, po czym podnosi go znowu. Następnie
mówi, że ja – duchowym naprowadzeniem i jawną groźbą – spowodowałem, że
zrozumiał, jak bardzo cierpiał pod ciężarem wyrzutów sumienia z powodu tego,
co zrobił osiem lat temu. Potem przyznaje się do gwałtu i mówi, że wróci na
stały ląd i stawi się na policję w celu przesłuchania. Opowiada też o swoim
uzależnieniu od alkoholu. Ale absolutnie najlepsza jest końcówka, gdy prosi
o wybaczenie zgwałconą przez siebie kobietę.
– Nie mogę sobie nawet wyobrazić cierpienia spowodowanego tym, że ci nie
wierzono i wątpiono w twoje słowa. Przepraszam. Naprawdę.
Nie płacze, ale oczy mu błyszczą i to wystarczy w zupełności. Głos
przepełniają mu emocje. To zdecydowanie bardziej autentyczne niż wtedy, gdy
siedział w talk-show i pociągał nosem. Ale nie jestem głupi. Wspomnienia
mojego ostrego potraktowania go podczas wczorajszego wieczoru z pewnością
są w nim wciąż żywe. Śmiertelnie się mnie boi i zrobiłby niemal wszystko, żeby
stąd wyjechać.
– Naprawdę świetnie ci wyszło – mówię do niego, gdy skończył.
Wstaje i podchodzi do mnie.
– Dziękuję – chrypi i obejmuje mnie niezdarnie. Coś mnie kłuje w oczy,
muszę to wymrugać. Lars, kuśtykając, opuszcza biuro, a ja stoję, patrząc za nim.
Mam poczucie pewnej pustki, nie zaprzeczę.
W tej samej chwili, gdy Hampus idzie wrzucić filmik do sieci, do gabinetu
wchodzi Tessa.
– Masz czas porozmawiać? – zagaja.
– Co prawda jestem zajęty, ale dobrze.
– Co dalej zrobimy? – pyta trochę niepewnie. Tessa jest wyraźnie
zawiedziona tym, że nie zaciągnęła mnie do łóżka. Nie chcę całkiem się jej
pozbywać. Kiedyś w przyszłości będzie potężnym sprzymierzeńcem.
– Dziś wieczorem odpoczniemy, dobrze zjemy i pożegnamy się z tobą
i Larsem – odpowiadam – a potem podobno jedziesz na Ibizę?
– Tak, na parę tygodni. Chciałabym cię poprosić, żebyś pamiętał o mnie,
kiedy będziesz robić nabór personelu do swojej nowej działalności. No wiesz,
nie jestem szczególnie mocna w dostosowywaniu się do mnóstwa reguł, ale
potrafię zagadać praktycznie każdego.
Myśl o pracy z Tessą każdego dnia przyprawia mnie o dreszcze, ale może
przydałaby się na zewnątrz w charakterze kogoś z PR.
– Zadzwoń, kiedy wrócisz – mówię – i zobaczymy, jaka wtedy będzie
sytuacja. Miejmy nadzieję, że to dopiero początek naszej dłuższej współpracy.
Ulga na jej twarzy jest nie do przeoczenia.
– Super! Przyjdziesz z nami zjeść wieczorem? – pyta.
– Oczywiście. Ale teraz muszę się zająć kilkoma sprawami.
Opuszcza biuro. Przed wyjściem odwraca się w drzwiach i przesyła mi
całusa.
Chwilę potem przychodzi Elyssa i oddajemy się planowaniu najbliższych
dni. Jeden ze strażników musi pojechać na ląd z Larsem i Tessą na wypadek,
gdyby zostali napadnięci przez tłum dziennikarzy. Teraz, gdy połączenie
promowe zostało wznowione, i tutaj dotrą reporterzy. Dziennikarzy z większych
gazet mam zamiar wpuścić i udzielić im wywiadów, zapisuję ich nazwiska
i podaję kartkę Elyssie. Zebrało mi się kilka łatwych do wykonania spraw –
wypłata wynagrodzenia i decyzja o tym, jakim firmom zlecimy remont domku
dla gości.
– Skontaktuj się z Ottonem i poinformuj go, że jutro ma mieć krótkie
wystąpienie na blogu prosto z Polski. Maksymalnie pięć minut, więc musi się
przygotować – mówię.
– Masz mój telefon, Franz – odpowiada i wyciąga rękę.
– Ach, tak, czy możesz mi zamówić nową komórkę?
– Już to zrobiłam, ale teraz poproszę o swoją.
– Zrobiłaś się trochę… wymagająca, Elysso – zauważam.
– Wiem – ripostuje – ale dobrze nam razem, co? Dobrze nam się razem
pracuje.
Przez krótką chwilę gapimy się na siebie, aż w końcu podaję jej telefon. Nie
mogę zaprzeczyć, że bawi mnie to jej nowe, wyszczekane wcielenie.
Z premedytacją nie przewijam strony i nie czytam odzewu na nagranie
Larsa. Pierwsze komentarze rzadko bywają zrównoważone. Piszą je oddani
followersi albo zacietrzewieni przeciwnicy. Chcę, żeby ogół zdążył przetrawić,
zanim sam wyrobię sobie zdanie. Prawda jest taka, że ciągle czuję się nieco
nerwowo. To przecież jest zakończenie.
Ale mój niepokój okazuje się bezpodstawny. Wiele osób do tej pory
traktowało mój eksperyment jak czystą rozrywkę, lecz ten filmik zaangażował
głęboko prawie wszystkie warstwy społeczne. Chór pochwalny jest tak zgrany,
że początkowo nabieram podejrzeń. Zaraz jednak pojmuję, skąd to się bierze.
Kobieta, którą Lars zgwałcił osiem lat temu, opublikowała w mediach
społecznościowych nagranie, w którym mi dziękuje. Z lśniącymi od łez oczami
opisuje ulgę, którą odczuwa dlatego, że wreszcie jej wierzą, że się
zrehabilitowała.
Przechodzi mi przez myśl, że jest w tym wspaniała ironia, biorąc pod uwagę
moją własną przeszłość. To, że nakłoniłem Larsa do przyznania się, jest
w zasadzie książkowym przykładem podwójnej moralności. Nie mam jednak
zamiaru tego roztrząsać. Wpadałem w bagno i wyciągałem się z niego więcej
razy, niż jestem w stanie zliczyć. Zło rodzi się z dobra. Dobro rodzi się ze zła. To
cykl życia.
– Chodź, zobacz – zwracam się do Elyssy – reakcje nie mogłyby być lepsze.
Podchodzi, przechyla mi się przez ramię i czyta.
– Bosko – mówi – pomyśleć, że Lars siedział w tej piwnicy.
– No, pomyśleć tylko – odpowiadam.
Posyłam ją w paru sprawach, zamykam laptopa i podchodzę do okna. Na
zewnątrz chmury zbierają się nad dworem i zapada zmrok, ciężki i szary.
Uchylam okno, czuję zapach drewna palącego się w kominku i słyszę śmiechy
w jadalni.
Powinienem być zadowolony, a nawet szczęśliwy. Ale coś mnie gryzie.
Przyłapuję się na tym, że powstrzymuję oddech. W pokoju Julii w szeregowcach
pali się światło. Siedzi tam od wczorajszego wieczoru, przychodziła tylko po
jedzenie do jadalni i znikała z powrotem.
Co ona pisze?
Próbuję odsunąć to pytanie, ale ono uparcie do mnie powraca.
59

JU L I A

Kiedy jeszcze miała wszystko świeżo w pamięci, zrobiła szkic tego, czego
miał dotyczyć artykuł. Julia, pisząc teksty, posiłkowała się często własną
intuicją. Jeden z redaktorów MODY redagował je przed publikacją. Dobrze, że
tak było, ponieważ, mimo że używała poprawnego języka, potrafiła czasem
mocno popłynąć.
Następnego ranka siadła do pisania. Najpierw podsumowała ten czas na
wyspie, potem napisała o planach Franza na przyszłość. Poważne ich opisanie
okazało się niemożliwe, więc żartowała z tego, jak to śmietanka szwedzkich
decydentów przyjeżdża na Wyspę Mgieł i poddawana jest różnym próbom,
a prowadzi ją duchowe przywództwo. Nagle przyszedł jej do głowy pewien
pomysł. W redakcji MODY siedziała dziewczyna, która potrafiła rysować
karykatury, i Julia pomyślała, że taka ilustracja pasowałoby do jej tekstu.
Zasięg telefoniczny powrócił i Julia natychmiast zadzwoniła do swojej
mamy, która nie odbierała. Nagrała jej wiadomość, że wraca do domu za dwa dni
i najpierw do nich zajedzie. Thor natomiast odebrał od razu, chociaż siedział
w klasie, czekając, aż rozpocznie się lekcja.
– Strasznie się martwiłem – zaszeptał. – Dlaczego się nie odzywałaś?
– Zniknął tu zasięg.
– Kiedy wrócisz do domu?
– Prawdopodobnie pojutrze. Tęsknię za tobą. Przeczytaj mój dzisiejszy
artykuł, napiszę o całkiem zwariowanych planach Franza na przyszłość.
Opowiadał ci o nich?
– Nie, ale nic mnie już nie zdziwi, jeśli o niego chodzi. To chyba nic
groźnego?
– Nie, pewno nie. Tylko kolejny napad manii wielkości.
Thor westchnął.
– Chyba nie mam siły teraz o tym słuchać i właśnie przyszedł nauczyciel.
Przeczytam twój artykuł, jak się ukaże.
Redakcyjnej ilustratorce spodobał się pomysł Julii na karykaturę i w parę
godzin nakreśliła kilka szkiców. Julii najbardziej przypadł do gustu ten, na
którym Franz i ktoś jeszcze – kogo twarz dziwnie przypominała premiera –
trzymali się za ręce i skakali z wysokiej skały prosto do morza. Obaj mieli
szaleństwo w oczach i szerokie uśmiechy na twarzy. Za każdym razem, kiedy
Julia spoglądała na ten obrazek, zaczynała chichotać, aż w końcu śmiała się
w głos sama do siebie. Zadzwoniła do ilustratorki i poprosiła ją o ostateczną
wersję.
– Ale nie zmieniaj ich wyrazu twarzy – dodała – to jest mega.
– Co nie? Totalne wariactwo – rzekła dziewczyna.
Nie minęło więcej niż pół godziny od wysłania artykułu, gdy do Julii
zadzwoniła Susanna.
– Tak się śmialiśmy w redakcji, że rozbolał mnie brzuch – powiedziała. –
Naprawdę Franz myśli, że szwedzka elita tam przyjedzie, na Wyspę Mgieł?
– Tak, co do tego jest przekonany i śmiertelnie poważny – odrzekła Julia.
– No, kto wie. Przynajmniej zainteresował sobą ludzi. Pomyśleć, że sprawił,
że Lars Nordin przyznał się do gwałtu!
– Tak, ale dużo było potrzeba. – Julia wzdrygnęła się wewnętrznie.
– W każdym razie artykuł jest bardzo rozrywkowy – rzekła Susanna.
– Kiedy go zamieścicie?
– Niedługo. Redaktor teraz nad nim pracuje.
– Chcesz, żebym wróciła promem jutro rano?
– Nie, zostań jeszcze jeden dzień, żebyśmy niczego nie przegapili. Wiem, że
teraz jedzie tam sporo ludzi z mediów.
– Dobrze – odpowiedziała Julia.
Potem czekała. I czekała. I czekała. Była prawie całkiem pewna, że Franz się
wścieknie, kiedy przeczyta artykuł. Pozostawało pytanie, co zrobi. Kiedy do
późnego popołudnia nic się nie wydarzyło, zakradła się do jadalni po przekąskę.
Franza tam nie było i odetchnęła z ulgą.
Długo po zapadnięciu zmroku, kiedy wszędzie zapanowała dziwna cisza,
rozległo się pukanie do drzwi. Poczuła śmieszny impuls, żeby się schować. Ale
podeszła do drzwi i je uchyliła. Widać było jedynie kontury Franza, jego twarz
skrywał cień.
– Jeżeli masz zamiar mnie skrzyczeć, to możesz sobie iść – powiedziała.
– Dlaczego miałbym to zrobić? Mogę wejść?
Otworzyła mu drzwi.
Dopiero teraz zobaczyła wyraźnie jego twarz i zdziwiło ją, że nie wydawał
się zły. Wyglądał raczej żwawo. Zdrowe rumieńce na policzkach i przejrzyste,
błyszczące oczy.
– Napisałam, co uważam – rzekła.
– Widziałem. Znasz tę zdolną osobę, która zrobiła ilustracje? Myślę o tym,
żeby ją zatrudnić.
– Żartujesz?
– Trochę tak.
– Dlaczego nie jesteś wściekły? – spytała zdezorientowana.
– Odbyłem już rozmowę z kimś, kogo nazwiska nie mogę ujawnić. Ale to
ważne nazwisko i chce tu przyjechać, kiedy tylko rozpoczniemy nową
działalność.
– Nie mógł czytać tego artykułu – powiedziała.
– Ależ tak, zadzwonił z powodu twojego artykułu. Mówiłem przecież, że te
typy są okrutnie znudzone. Zainteresowałaś ich. Tak wygląda rzeczywistość,
Julio. Ale nie możesz tego zrozumieć, jesteś za młoda.
Julia przeszła do salonu i opadła na kanapę. Franz poszedł za nią.
– Co za idiota – powiedziała – ale ty możesz sobie pójść, jeśli zamierzasz
być taki lekceważący.
– Przyszedłem w sumie z innego powodu – rzekł. – Czy mogę usiąść?
Usiadł, zanim zdążyła odpowiedzieć.
– Słuchaj, nad jednym się zastanawiałam – rzuciła Julia.
– Tak?
– Jak ci się udało zaciągnąć Larsa do piwnicy, a potem posadzić na krześle?
On musi ważyć ze sto kilo.
– Mieszanka bezwzględnej siły i wściekłości.
– Nie stawiał oporu?
– Stawiał, ale był pijany i nie był dla mnie przeciwnikiem – rzekł dumnie.
– Jesteś naprawdę taki silny?
– Chcesz pomacać moje mięśnie ręki?
– Wolę nie. I nikt cię nie słyszał?
– Wszyscy byli na imprezie.
Może to prawda, że był nadzwyczajnie silny. Albo po prostu rozjuszony. Ale
brutalność tego, co zrobił, wciąż nie dawała jej spokoju.
– Ciągle mam dreszcze, gdy o tym myślę – powiedziała.
– To niemiłe uczucie przejdzie, zobaczysz – odpowiedział.
– Dlaczego tu przyszedłeś? – zapytała.
– Dzwoniła właśnie moja matka. Chce cię zaprosić na kolację, zanim
pojedziesz do domu. Powiedziała, że chce cię lepiej poznać. Ja też mogę przyjść,
jeśli chcę, ale powiedziała, że tego nie wymaga. Innymi słowy, ma w dupie, czy
przyjdę, czy nie.
– Nie wierzę w to.
– Ma dosyć zdecydowane poglądy i sytuacja jest między nami napięta od
dawna, więc myślałem, że skorzystam z okazji i spróbuję poprawić naszą relację.
To w końcu moja matka.
– Naprawdę chce się ze mną spotkać? – pytała dalej Julia. – Dlaczego?
– Przecież wie, że ty i Thor jesteście razem. Powiedziała też, że ma coś, co
chce ci pokazać, cokolwiek to jest.
– Chętnie przyjdę – odpowiedziała Julia.
– Na pewno przygotuje jakieś rybne danie. Lubisz chyba ryby?
– A jak myślisz? Wychowałam się w Orust.
– No tak. Prawie zapomniałem, jak wsunęłaś tę troć, na którą cię zaprosiłem
dwa lata temu.
– Przestań – stęknęła. – Znowu zaczynasz?
– Przepraszam. Tamten wieczór jest dla mnie takim pięknym
wspomnieniem. W każdym razie jutro rano mam wywiad, ale wieczorem będę
wolny.
– Wywiad z kim?
– Cóż, na przykład z „Dagens Nyheter”.
– Aha. To fajnie.
– Czy pasuje ci kolacja o szóstej w domu mojej matki?
– Tak, będę – powiedziała. – Czyli mogę pisać, co chcę, a ty nie będziesz się
gniewać?
Nie pozbierała się jeszcze z szoku, że nie jest na nią zły.
Uniósł brwi w rozbawieniu.
– Tak, Julio. Naprawdę mnie ośmieszyłaś, ale jeśli chodzi o ciebie, jestem
wyjątkowo wyrozumiały.
Dziwne, ale nie poczuła ani radości, ani ulgi.
Zamiast tego czuła się jak komar walczący ze słoniem.
60

FR A N Z

Następnego dnia czuję się dziwnie – w połowie we własnej skórze,


w połowie poza ciałem. Ale postanawiam, że nie będę dumał nad przyczyną.
Zabieram się zdecydowanie za zadania dnia. Kontaktujemy się z Ottonem, który
z Polski po raz ostatni występuje na blogu. Jest zadziwiająco przekonujący, gdy
tłumaczy, że przewartościował swoje postrzeganie Holokaustu. Po zakończeniu
nagrania żegnamy się. Otto jest uprzejmy, ale przez moment w jego oczach
pojawia się zły błysk. W pewnym stopniu go rozumiem. Nam, samcom alfa,
całkowicie brakuje umiejętności przyznania się do porażki. Otto będzie nosić
w sobie tę nienawiść do mnie przez jakiś czas, ale w końcu poczuje wdzięczność
za to, że go poprowadziłem.
Udzielam kilku wywiadów, podczas których jestem zmuszony zmierzyć się
z pewną dawką cynizmu i krytyki z powodu artykułu Julii. Jak zwykle niektóre
szpile dotyczą mojej przeszłości. Ale nie jest to niczym, z czym bym się nie
konfrontował wcześniej. Obecni tu dzisiaj dziennikarze to znane nazwiska i nikt
z nich nie jest całkiem odporny na mój wdzięk.
Po ich odejściu wciąż czuję się dziwacznie. W głębi ducha wiem, że jest to
związane z Julią. Śniła mi się. Obudziłem się w środku nocy spocony i z
bolesnym ciężarem w piersi. W mojej głowie było uczucie jak ogień, który zaraz
miał się rozpalić.
Nie chcę, żeby Julia stąd zniknęła. Przebywanie z nią daje mi tak dużo mocy.
Nie wiem też, czy ona rozumie, jak dużo z tego, co zrobiłem, było dla niej.
Kiedy zobaczyłem tę kupę sadła na niej, adrenalina strzeliła mi prosto w serce.
Gdy wróci do Göteborga, nie będę mógł jej chronić.
Obmyślam różne rozwiązania tego problemu. Thor i Julia mogliby
wprowadzić się do domku dla gości, gdy zakończy się remont. Ona może
pracować w dziennikarstwie jako wolny strzelec, on może studiować
dziennikarstwo eksternistycznie. Może skuszę Thora tym, że mógłby mieszkać
blisko babci. Mój personel składa się wyłącznie z młodzieży. Dzisiaj wielu
młodych ludzi lubi żyć blisko przyrody. Jeśli Thor i Julia by tu zamieszkali,
mógłbym pokazać im na Wyspie Mgieł miejsca, o których istnieniu mało kto
wie.
Potem myśli biegną dalej, do tego, co robiłem dawno temu, kiedy nie znałem
granic i byłem dużo śmielszy. Mógłbym zapłacić komuś za przemycenie ukrytej
kamery do sypialni Julii w Göteborgu i tam ją śledzić. Albo zaoferować jej wino
podrasowane czymś, co sprawi, że poczuje się zmęczona i uległa. Rozebrać ją.
Zrobić zdjęcia. Mnóstwo zdjęć. Wyrzuty sumienia odzywają się delikatnym,
napominającym głosem w mojej głowie. „Nie, kurde, nie zrobię tego”. To
byłoby jak wkroczenie na przetarty, grząski trakt wprost do ciemności. Nie robię
już takich rzeczy.
Łatwo można by uwierzyć, że odezwało się we mnie sumienie, ale wolę
postrzegać to jako przebiegłość. Poza tym nie chcę, żeby moje wspomnienia Julii
szpecił przymus. Przyjdzie do mnie z własnej woli, tego jestem pewien. Mam
wysoko rozwinięte wyczucie swojej seksualnej siły przyciągania.
Do gabinetu wchodzi Elyssa i siada naprzeciwko mnie na krześle. Choć raz
wygląda na wyspaną i rześką.
– Mam nową komórkę dla ciebie – mówi – i znalazłam kontakty w książce
adresowej w twoim komputerze, więc wpisałam je do telefonu.
– Dziękuję, to miłe z twojej strony – odpowiadam znużony.
– Jak poszły wywiady?
– Dobrze.
– Dzwoniło do nas paru innych dziennikarzy, którzy chcą przeprowadzić
z tobą wywiad przez telefon. Zgadzasz się?
– Nie, wolę, żeby mnie zostawiono w spokoju przez resztę dnia.
Przechyla głowę na bok i mi się przygląda.
– Dobrze się dzisiaj czujesz, Franz? – pyta.
– Ja? Tak, a dlaczego pytasz?
– Wyglądasz inaczej.
– Jak to, inaczej? – irytuję się.
– Jakby zamyślony – odpowiada. – Pewno mi się wydaje. Powiedz, jakbyś
potrzebował w czymś pomocy.
Wychodzi, a ja zabieram się za czytanie nowych wpisów w komputerze.
Piszą dużo o eksperymencie, ale z jakiegoś powodu nie cieszy mnie to. Trudno
mi się skoncentrować. W tyle głowy przelewają się rozważania, których nie chcę
dopuścić do głosu.
Próbując rozgonić myśli, podchodzę do okna i otwieram je na oścież. Mgła
wróciła na Wyspę Mgieł. Ściany oparów napływają znad morza i połykają ogród.
Światło z szeregowców, zazwyczaj silne, teraz jest żółtawe i wyblakłe. Czubek
auli błyszczy upiorną bielą w nacierającej ciemności. Mgła tłumi wszystko,
absorbuje wszelkie dźwięki. Można by przypuszczać, że jestem tu sam, tak jest
cicho. Śnieg topnieje i kapie z drzew. Moja twarz pokrywa się wilgocią, jest
zimno, ale dalej tu stoję.
Myślę o czekającej kolacji i muszę przyznać sam przed sobą, że nie czuję się
komfortowo z wizją ponownego spotkania z moją matką. Ma tendencję do
rozgrzebywania we mnie rzeczy, które dawno powinny być pogrzebane.
Po chwili zamykam okno i idę do siebie, żeby się przebrać. Czarny golf,
czarne dżinsy i niebieska marynarka z kaszmiru. Trochę elegancko, ale wciąż
swobodnie. Cóż, trzeba się wysilić. Wracam do biura, żeby zaczekać tam na
Julię.
Przychodzi mi do głowy pewna myśl.
Podchodzę do sejfu i otwieram go, wkładam rękę do środka i wyjmuję
leżący najgłębiej mały płócienny woreczek. Po chwili zastanowienia wysypuję
zawartość na dłoń. Naszyjnik i pierścień ze złota, klejnoty rodowe, które matka
kiedyś bardzo sobie ceniła. Odziedziczyła je po swojej babce, która zginęła
tragicznie w wypadku na łodzi przy wyspie. Zanim stąd uciekłem, gdy miałem
trzynaście lat, ukradłem jej tę biżuterię. Zastawiłem ją w lombardzie i wziąłem
pieniądze, które były mi potrzebne, żeby dostać się do Francji i odszukać ojca.
Gdy wiele lat później wróciłem, znalazłem precjoza w tym samym sklepie.
Zdawało się, że los zdecydował, iż mam je z powrotem odkupić. Od tamtej pory
leżą w sejfie i czekają… sam nie wiem na co. Przetrwały nawet pożar
dziewiętnaście lat temu, ponieważ sejf jest ognioodporny.
Myślę o tym, jak matka wzięła mnie za rękę kilka dni temu i jakie to
wzbudziło we mnie uczucie. Jeżeli pamiętam coś ze swojego dzieciństwa, to są
to chwile, gdy brała moją twarz w dłonie – nie z miłości, a z rozpaczy – starając
się sprawić, bym jej posłuchał. Zamiast się stawiać, tylko na nią patrzyłem.
Byłem dzieckiem, u którego zniknął strach, które nie czuło potrzeby bycia
głaskanym, całowanym i kochanym. Takie wyrazy czułości byłyby dla nas
obojga żenujące. Chciałem tylko, żeby mnie zostawiła w spokoju. Ale zaraz
myślę, jak dla mnie walczyła. Miała dwie prace, żeby związać koniec z końcem.
Nikt inny nie zrobił nigdy dla mnie czegoś takiego. Nikt inny też nie będzie
chciał tego robić.
Przez chwilę ważę biżuterię w dłoni, po czym wkładam ją z powrotem do
woreczka i wsuwam do kieszeni marynarki. To, co mam zamiar zrobić, nie jest
w moim stylu. Nie jestem nic winny mojej matce, ale zawsze jest dobrze okazać
trochę życzliwości.
61

JU L I A

Długo spała tego ranka. O dwunastej powlokła się do jadalni na obiad.


Zrobiło się powyżej zera i śnieg zaczął topnieć. Na trawniku utworzyły się
wielkie kałuże z błotem, a wzdłuż alejek leżały hałdy brudnego śniegu.
Większość popołudnia spędziła na rozmowach z personelem. Zapytała kilku
pracowników, dlaczego wybrali pracę tutaj – na odosobnionej wyspie – i każdy
odpowiedział jej to samo. Że właśnie o to chodzi. Chcieli oderwać się od pulsu
dużego miasta, żyć blisko przyrody. Kiedy usłyszała to już wystarczająco wiele
razy, zaczęła się zastanawiać, czy sama będzie tęsknić za Wyspą Mgieł i zacznie
źle się czuć w Göteborgu.
Późnym popołudniem zadzwoniła Sofia.
– Cześć, kochanie, kiedy wracasz do domu? – zapytała.
Dźwięk znajomego głosu mamy rozlał się jej ciepłem w piersiach.
– Jutro.
– To dobrze. Możesz wpaść do nas, zanim pojedziesz do Göteborga?
Chcemy z tatą o czymś z tobą porozmawiać.
– O czym? – Julia natychmiast zrobiła się czujna.
– Nie jest to coś, co chcę poruszać przez telefon.
– Dlaczego musisz mnie tak zaciekawiać? O co chodzi?
– Opowiem, jak już tu będziesz.
Niezwyczajnie poważny głos Sofii sprawił, że Julię przebiegł dreszcz. Co
znowu się stało? Próbowała wyobrazić sobie najgorszy scenariusz.
– Nie rozwodzicie się chyba?
– Nie, nie – rzuciła Sofia – nic z tych rzeczy. Ale jest coś, o czym chcemy ci
powiedzieć. Nie zawracaj sobie teraz tym głowy. Porozmawiamy, jak się
zobaczymy.
– Jeżeli to dotyczy całej masy reguł dotyczących tego, jak powinnam się
zachowywać, to możecie zapomnieć.
– Nie, Julio – Sofia westchnęła w słuchawkę. – Do zobaczenia jutro. Odbiorę
cię z promu.
– Dobrze. Ale przyjadę raczej po południu, bo chcę pójść na ostatni spacer
po wyspie.
– To jesteśmy umówione. I wiesz… twój ostatni artykuł był świetny.
Śmialiśmy się z tatą do łez. Tak bardzo jesteśmy z ciebie dumni.
– Dzięki, mamo.
– Co teraz masz zamiar robić?
– Wieczorem idę na kolację do babci Thora. Chce mnie znowu zobaczyć.
– Do Karin? Jak miło. Tylko ty będziesz?
– Nie, Franz też.
W telefonie zapadła cisza. Julia słyszała, jak Sofia wzięła głęboki wdech.
– Mamo, daj spokój – powiedziała Julia. – Franz mnie nie napadnie w domu
swojej mamy. Przestań się martwić.
– Po prostu brzmi to dziwnie.
– Dlaczego? Jestem w związku z Thorem. A poza tym Franz zachowywał się
wobec mnie całkiem w porządku przez ten cały czas, kiedy tu jestem. I on…
Musiała ugryźć się w język, żeby nie wyrzucić z siebie, że uratował ją przed
Larsem. To zdecydowanie nie nadawało się na rozmowę przez telefon.
– Słucham?
– Nic takiego.
– Czy więcej razy spędzałaś z Franzem czas prywatnie? – zapytała ostrożnie
Sofia.
– Poszliśmy raz na spacer.
– Dlaczego nic o tym nie mówiłaś?
– Po to, żeby… po to, żeby uniknąć takiej reakcji.
– Rozumiem. Przepraszam, że się powtarzam – szepnęła Sofia.
– Chcę, żebyś miała do mnie zaufanie. Jestem zakochana w Thorze. Może on
zacznie studia za granicą i wtedy z nim wyjadę. Mamy plany. Czy naprawdę
sądzisz, że mogłabym zrobić coś z Franzem?
– Nie, chodzi raczej o to, co on mógłby zrobić z tobą – wymamrotała Sofia.
– On już nie jest taki. Myślę, że zmienił się po udarze.
– Kochanie, trzymasz się kurczowo jego fragmentu, który może zniknąć –
rzekła Sofia. Brzmiała na naprawdę zatroskaną. – Oczywiście, że idź do Karin,
ale uważaj na Franza. Obiecaj mi to.
– Dobrze, dobrze. Chcesz mnie przed czymś jeszcze przestrzec?
– O tej porze roku na skałach jest ślisko. Pamiętaj o tym, jak pójdziesz na
spacer.
Julia nie wiedziała, co powiedzieć, więc słuchała tylko oddechu matki.
– Mamo, nie będziecie z tatą się rozwodzić, prawda? – spytała w końcu.
– Nie, już o to pytałaś. Do zobaczenia jutro. Tęsknimy za tobą, Julio.
Karin zaprosiła ich na szóstą, więc około wpół do szóstej Julia wyruszyła na
spotkanie z Franzem. Ogród spowijała gęsta mgła. Na zewnątrz było ciemno,
a mimo to niebo było białe jak mleko. Światła dworu były zamazane
i przytłumione. Panował spokój, ale też pewna niezwykłość. Zanurzony we mgle
dwór sprawiał wrażenie wiekowego, jak stara czarno-biała fotografia. Julia
pomyślała, że wszystkie budynki mieszkalne mają swoje wspomnienia.
Narodziny, zgony, pożary, huragany i tragedie. Wiele z tych wydarzeń było
powiązanych i być może tworzyło pewien rodzaj DNA, własną mapę genetyczną
miejsca. Nad dworem wisiała melancholia, niezależnie od pogody. Teraz, kiedy
wiedziała, czego doświadczył Franz w piwnicy, po części zrozumiała dlaczego.
Kiedy o tym opowiadał, oczy mu pociemniały. To ta chandra – ta sama, która
czasem wisiała w powietrzu – otaczała go niczym niepokojąca aura.
Franz już stał w ogrodzie i czekał. Miał na sobie wysokie kalosze, dokładnie
tak jak ona, na wypadek gdyby musieli brnąć przez śnieżną breję. Była już
prawie przy nim, gdy ją zauważył.
– Nad czym tak się zastanawiasz? – zapytała.
– Szczerze?
– Jasne.
– Jest mi trochę smutno, że wyjeżdżasz – powiedział.
Uśmiechnęła się.
– Nie myślałam, że umiesz się smucić – zauważyła.
– To dziwne, prawda? Idziemy?
Zimne powietrze wprawiało ją w drżenie. Ale szedł przed nią i prowadził
z pewnością siebie. Wrony zaśmiały się szyderczo, gdy mijali duży jesion.
– Nie wiedziałam, że zimą jest tutaj tak dużo mgły – powiedziała do jego
pleców.
Zatrzymał się i odwrócił do niej.
– O tak, czasami tak bywa po deszczu albo po śniegu, kiedy spada
temperatura powietrza nad parującą wilgotną ziemią.
– Ale mgłę chyba najczęściej spotyka się na jesieni? Takie mam
wspomnienia z Orust.
– Niekoniecznie. Tak daleko na morzu mgłę widuje się częściej wiosną
i wczesnym latem. Wtedy ciepłe powietrze napływa nad zimne morze. Tworzy
się wówczas ciężka i długotrwała mgła, całkiem paskudna.
– Dużo wiesz o tutejszej pogodzie – rzekła.
– Tak, ale jeśli chcesz się dowiedzieć więcej, to zapytaj moją matkę –
odpowiedział i ruszył dalej.
Na niektórych fragmentach ścieżki musieli przechodzić nad
rozpuszczającymi się kupkami śniegu. Drobne, zimne krople osadzały się na jej
twarzy i rzęsach. Wokół nich od drzew wstawały mroczne cienie. A potem,
nagle, las się przerzedził i w pewnej odległości nad otwartym terenem unosiła się
mgiełka. Franz zatrzymał się i pozwolił Julii się dogonić. Stanął za nią i położył
ręce na jej ramionach.
– Tam jest, widzisz? – spytał.
Zmrużyła oczy w kierunku mgły i wtedy dostrzegła słup dymu, który
wznosił się spiralnie z komina na dachu domku. Zeszli zboczem. Powietrze
lekko drgało, gdy weszli na teren przy chatce. Od morza wiała leciuteńka bryza.
W oknach domu świeciło się przytulnie. Przed drzwiami paliły się świece.
Delikatny zapach ryby i cytryny dochodził przez uchylone okno.
– Czujesz? – zapytał Franz. – Ryba, tak jak mówiłem.
– Pachnie pysznie.
Przed schodami zatrzymał się nagle.
– Dawno temu ostatnio jadłem tu kolację.
– Jak dawno?
– Ponad trzydzieści lat temu.
– Poważnie?
Kiwnął głową i z miejsca stracił pewność.
– To był chyba głupi pomysł – rzekł – wejdź, a ja pójdę do domu. Zadzwoń,
jak już skończycie, to po ciebie przyjdę.
– Wchodzisz ze mną – powiedziała.
– Nie wiem… – głos mu zamarł.
Julia pomyślała, że to jest dla niego typowe. Sprawiał wrażenie, że
podchodzi do wszystkiego beztrosko, ale w rzeczy samej śmiertelnie bał się
utracić kontrolę. Nie zawahał się przed zanurzeniem w wodzie o temperaturze
czterech stopni, ale nie miał odwagi spojrzeć w oczy własnej matce.
– Idziesz ze mną! – powtórzyła.
Zaśmiał się nerwowo i właśnie w tej chwili Karin otworzyła drzwi.
– No proszę – powiedziała – wydawało mi się, że was słyszę na zewnątrz.
Wchodźcie.
Julia szturchnęła Franza w bok, a ten wszedł do środka.
Karin uśmiechnęła się do Julii, która pozwoliła sobie przyjrzeć się przez
chwilę twarzy Karin. Brwi miała kruczoczarne i w kształcie łuków. Nos długi,
ale z miękkim czubkiem. Jej oczy były egzotycznie piękne i w tym samym
jantarowym odcieniu co u Franza. Wszystko w niej sygnalizowało spokój i siłę.
Zdjęli kalosze i odwiesili kurtki w sieni.
Franz sprawiał wrażenie zagubionego, wszedł jednak dalej.
– Ładnie tu masz – powiedział.
– Zrobiłam remont. Kiedy tu ostatnio byłeś?
– Nigdy od czasów, gdy tu mieszkałem. Kilka razy przychodziłem po dzieci,
ale poza tym…
– Tak, jak to można zadzierać nosa – rzekła Karin. – Siądźcie w salonie, a ja
przyniosę jedzenie.
Stół w salonie nakryty był piękną porcelaną. W kominku ogień trzaskał
kameralnie. Karin podała zapiekanego dorsza, którego według własnych słów
sama złowiła. Franz wydawał się czuć niekomfortowo, jakby najchętniej znalazł
się gdzie indziej, ale poczęstował się posiłkiem.
Julia zastanawiała się, czy przy jedzeniu zrobi się sztywno i zapadnie
krępująca cisza, ale Karin mówiła bez przerwy. Zapytała Julię, jak mają się jej
rodzice, jak podoba jej się nowa praca i co z Thorem lubią robić w czasie
wolnym. Potem zmieniła temat i zaczęła opowiadać o czasie, gdy Thor był mały.
W co lubił się bawić i jakie podobały mu się bajki. Wyjaśniła, że Thor nie był
równie aktywny fizycznie co jego brat bliźniak Vic, za to wcześniej zaczął
mówić, pisać i czytać. Było to tak zajmujące, że Julia prawie zapomniała
o jedzeniu. Franz nie mógł dojść do głosu, ale Julia widziała, jak przyglądał się
Karin zafascynowany. W trakcie rozmowy Karin raz rzuciła mu ostre spojrzenie.
– O niczym z tego nie wiedziałeś, prawda? Byłeś za bardzo zajęty swoją
sektą, żeby się angażować w dorastanie chłopców – powiedziała chłodno. Ale
zaraz położyła dłoń na dłoni Franza i dodała: – Chodzi mi o to, że nie jest za
późno, żeby coś z tym zrobić. W każdym razie nie w wypadku Thora.
Oczy Franza zasnuł cień.
– To był gorący okres. Cały czas poświęcałem na pracę – rzekł.
– Tak, zawsze miałeś tendencje do wchodzenia w coś bez reszty – odrzekła
Karin sucho. – Sprzątnijmy ze stołu, potem wam coś pokażę.
Pomogli jej pozbierać naczynia, po czym siedli w salonie na zestawie
wypoczynkowym. Karin poszła przynieść karton, który postawiła na stoliku.
– Zachowałam tu trochę rzeczy Thora – powiedziała.
Zaczęła wykładać na stolik rysunki ołówkiem i malunki farbami wodnymi.
Rysunek wrony. Pomarańczowe słońce, które zachodziło za turkusowym
morzem. Pierwsze były nakreślone rozpoznawalną, nieporadną kreską małego
dziecka. Późniejsze miały więcej szczegółów.
– Tu jesteś ty z chłopcami – Karin pokazała na rysunek trzech postaci, na
którym największa trzymała dwie mniejsze za ręce.
Franz głośno przełknął ślinę, wydawał się zażenowany.
– To wszystko jest Thora – ciągnęła Karin. – Vic nie bardzo lubił rysować
czy malować.
Wśród obrazków był jeden, od którego Julia nie mogła oderwać wzroku. Był
to narysowany ołówkiem krajobraz skalny za wrzosowiskiem. Ponad morzem
unosiła się mgła. Przemknęło jej przez głowę wspomnienie. Siedziała z Thorem
dokładnie na tym miejscu, patrzyli na mgłę podnoszącą się znad morza. Rysunek
oddawał spokój, który wtedy czuła.
– Ojacie! Jakie ładne! Kiedy to narysował? – spytała, pokazując na rysunek
z mgłą nad morzem.
– Miał jakieś dziesięć albo jedenaście lat. Chodziliśmy razem na skały.
Czytałam książkę, a on rysował.
– Czy on widział je ostatnio? – znowu spytała Julia.
– Tak, ale mam tu coś, czego mu nie pokazywałam – z tymi słowy podniosła
z kartonu dwie koperty. Wyjęła kilka zdjęć i ułożyła je na stoliku. Na wszystkich
był Thor, Julia od razu to zauważyła. Mały Thor, cztery albo pięć lat. Zrobione
były w domku, w ogrodzie, na wrzosowisku, na skałach. Miał gęste rude włosy,
które sterczały na wszystkie strony, mnóstwo piegów i był bardzo chudy. Ale
Julię najbardziej poruszyło nie to, jaki był słodziutki, a to, że promieniał
niekłamaną radością.
– Ależ był fajniusi – powiedziała Julia.
– Tak, żył w cieniu swojego brata, a mimo to był jak żywe srebro.
– Wszędzie tu jest sam, bez brata?
– Mam też zdjęcia ich dwóch razem, ale oglądanie ich teraz byłoby zbyt
bolesne.
– Widać, że uwielbiał tu być u ciebie.
– To prawda.
– Wcale nie był do ciebie podobny – rzuciła Julia do Franza.
– Może i tak – zamruczał Franz – ale połowa jego genów i tak pochodzi ode
mnie.
– Wyluzuj – odrzekła Julia – przecież teraz jesteście podobni.
Julia zwróciła się do Karin.
– Czy mogę je zabrać i pokazać Thorowi? – zapytała.
– Tak, dlatego włożyłam je do koperty – odpowiedziała Karin.
Potem podała Franzowi rysunek nadmorskich widoków z mgłą.
– A to moim zdaniem powinieneś wziąć, włożyć w ramki i powiesić u siebie
w gabinecie – rzekła – bo wygląda tak, jakby trzeba go było nieco ożywić. Takie
rzeczy robią zwyczajni ojcowie. A to jest małe dzieło sztuki.
Franz zamrugał powiekami. Wziął rysunek z ręki Karin i nie mógł od niego
oderwać wzroku. Z małomówności podczas całego wieczoru przeszedł w stan
oniemienia. Julia zauważyła, że mały palec ręki, w której trzymał rysunek,
zaczął mu lekko drżeć.
– Tak zrobię – głos grzązł mu w gardle. – Jest naprawdę piękny.
– I jeszcze to – Karin wyjęła kilka zdjęć z drugiej koperty. – Chcę, Julio,
żebyś przekazała je Thorowi na pamiątkę.
Na zdjęciach był ciemnowłosy chłopiec, wszystkie zostały zrobione na
skałach. Na większości z nich był w ruchu, ale na jednym siedział nieruchomo
i patrzył prosto w obiektyw. Mimo to na fotografii wyczuwało się jakieś życie,
jakby dopiero co się odwrócił i zauważył fotografa. Było to niesamowicie ładne
dziecko. Opalony z gęstymi czarnymi włosami i ciemnymi oczami. Julia
podniosła zdjęcie, niepewna, czy to brat bliźniak Thora. Odwróciła fotografię.
Na odwrocie było napisane: „Fredrik, pięć i pół roku”. Najpierw zdziwiła się, ale
zaraz przypomniała sobie z nagrania Franza – tego, które nazwał szkicem
powieści – że zmienił imię i nazwisko. Kiedyś nazywał się Fredrik Johansson.
Podała zdjęcie Franzowi.
– Ty też byłeś tutaj szczęśliwy – powiedziała.
– Był – podjęła Karin – ale Franz przeżył potworne rzeczy, których małe
dziecko nigdy nie powinno doświadczyć. Nie jestem zimnym człowiekiem,
Julio, powinnaś o tym wiedzieć. Rozumiem, dlaczego wszystko się potoczyło
tak, a nie inaczej.
– Nie narzekam na mój okres dorastania – rzucił oschle Franz – i umiem
ustosunkować się do niego obiektywnie.
„Jasne”, pomyślała Julia. „Widziałam cię w piwnicy. Widziałam, jak
zawładnęło tobą szaleństwo, kiedy potraktowałeś Larsa w ten sam sposób, w jaki
tamten potwór potraktował ciebie”. Ale może on nie rozumiał, jak bardzo to na
niego wpłynęło.
– Weź też te zdjęcia Franza i daj Thorowi – powiedziała Karin. – Wiem, że
wy młodzi macie wszystkie zdjęcia w telefonie, ale może jednak będzie chciał
mieć odbitki.
– Bardzo się ucieszy – zaoponowała Julia – dziękuję.
Franz popatrzył na Julię i ich spojrzenia się skrzyżowały. Jego źrenice były
nienaturalnie duże. Zauważyła, że palec przestał mu drżeć. Miał trudny do
odgadnięcia wyraz twarzy, nie mogła go odczytać.
– Zawsze robiłem to, co moim zdaniem było poprawne – zaczął – żyłem
według pewnych zasad…
– Z pewnością – przerwała Karin – nie czytałam o wszystkim, co
wyprawiałeś ostatnio we dworze. W moim wieku na pewno dostałabym zawału
serca. Ale słyszałam pogłoski o twojej działalności. Proszę cię więc: cokolwiek
za szaleństwo masz zamiar tym razem wymyślić, dopilnuj przynajmniej, żeby
twoje plany na przyszłość zawierały spędzanie czasu z synem. Nauczyłam go
czytać, pisać i dawać sobie radę na łonie natury. Kiedy był smutny, mógł tu
przyjść i się u mnie wypłakać. Jest najpiękniejszym człowiekiem, jakiego znam.
Nie musisz go wychowywać, tylko zainteresuj się nim.
Franz wbił wzrok w blat stołu i chwilę się w niego wpatrywał, zanim
odpowiedział:
– Postaram się. Obiecuję.
Podał Julii swoje zdjęcie, które wciąż trzymał w dłoni. Następnie z kieszeni
marynarki wyjął mały woreczek i podał go Karin.
– Nie jest to chyba najlepszy sposób na zakończenie wieczoru – powiedział –
bo na pewno się pogniewasz. Ale powinnaś je mieć. Są przecież twoje.
Karin otworzyła woreczek i do niego zajrzała. Przez jakiś czas siedziała
w pełnym bezruchu. Potem wsunęła dłoń do środka i wyjęła pierścień i naszyjnik
ze złota.
– Co to jest? – zapytała Julia.
– Klejnoty rodowe – odpowiedział Franz. – Kiedy miałem trzynaście lat,
ukradłem je jej i zastawiłem. To długa historia, ale bardzo dawno temu
odkupiłem je z powrotem i od tamtej pory leżały w moim sejfie.
– Ukradłeś je?!
– Julio, miałem trzynaście lat. Ale tak, ukradłem. Potrzebowałem pieniędzy.
Karin wciąż wpatrywała się w biżuterię na dłoni. Julia pomyślała, że Franz
może się spodziewać porządnego zrugania, lecz gdy Karin się pozbierała,
powiedziała tylko:
– Dziękuję, Franz. Dzisiaj zrobiłeś mi przyjemność.
62

FR A N Z

W drodze od matki do domu idę ścieżką przed Julią. Kroczy tuż za mną, ale
oboje milczymy. Oczy potrzebują chwili, żeby przyzwyczaić się do mroku
panującego w lesie, a mgła opływa nas cienkimi płatami. Pękają gałązki. Ziemia
i kupki śniegu zostają przydeptane. Ścieżka jest wyboista, nierówna, ale wiem,
gdzie znajdują się dziury i korzenie. Trafiłbym do domu z zawiązanymi oczami.
Kiedy wychodzimy z lasu, zatrzymuję się i odwracam do Julii.
– Dziwnie się czuję – wyrzucam z siebie.
Nie rozumiem, co właśnie powiedziałem. Brzmi to całkiem niedorzecznie.
Ale Julia spokojnie odpowiada:
– Rozumiem. Masz dużo do przetrawienia.
Tego wieczoru moje pragnienie jej jest tak głębokie, że ściska mnie w dołku.
Postanawiam, że wstanę wcześnie rano, żeby wybiegać te męczące uczucia.
Biec, aż płuca każą stanąć, i mimo to biec jeszcze. Biec, jakby śmierć siedziała
mi na karku. To zazwyczaj działa.
Ze względu na mgłę i mrok nie widzimy nawet, co jest metr przed nami.
Czuję się naprawdę dziwnie, jak znieczulony.
– Julio, czy wierzysz w Boga? – pytam.
– Dlaczego o to pytasz?
– Pamiętasz, jak mnie zapytałaś o moją wiarę w rzeczy nadprzyrodzone?
Moja odpowiedź nie była do końca szczera. Nie wierzę w żadnego boga, ale
mam swoją teorię. Wszechświat został stworzony przez pewnego rodzaju
obecność.
Nie śmieje się ze mnie. Przynajmniej nie na razie.
– Wyjaśnij – prosi.
– W takim razie musisz mi obiecać, że nie będziesz pisać o tym, co powiem.
Nie jest to coś, co chciałbym ogłaszać publicznie.
– Obiecuję. Mam nadzieję, że napisałam już o tobie wystarczająco na długi
czas.
– Wierzę, że ta obecność się znudziła i stworzyła przestrzeń i różne wymiary,
żeby mieć coś do roboty. Jak grę. I tak powstał wszechświat.
– Niech zgadnę – mówi – ty byłeś tą obecnością i dlatego jesteś bogiem.
Naprawdę potrafi być uszczypliwa.
– Nie, Julio. Nigdy nie wierzyłem w żadnego boga. Natomiast sądzę, że
istnieją dusze, które biorą udział w tej grze od bardzo dawna.
– Stare, mądre dusze? – podsuwa.
– Coś w tym rodzaju. Czy też raczej takie, które nie mogą znaleźć spokoju
umysłu ani ciała. Ja prawie zawsze tak się czuję.
Milczy. Zastanawia się przez chwilę. Coś szeleści w krzewach, ale Julia nie
reaguje. Myśli intensywnie.
– Nie jestem taka pewna, że ten niepokój pochodzi z twoich teorii
o powstaniu świata – mówi w końcu.
– A skąd miałby pochodzić?
– Mogę sobie wyobrazić, że to, co przeżyłeś: siedzenie w zamknięciu
w ciemności i ból, wywołałoby wewnętrzny niepokój w każdym. Byłeś tylko
małym dzieckiem i doświadczałeś tego tak wiele razy. Takie traumy potrafią
wpływać na ludzi po bardzo długim czasie.
Myślę, jak to wspomnienie na mnie wpływa. Fizyczny ciężar w piersiach.
Pięści, które zdają się ściskać mi płuca. Poczucie lepkiego zamknięcia.
Wystarczy, że tylko musnę te sceny pamięcią, a już jestem z powrotem
w tamtym zatęchłym piwnicznym pomieszczeniu.
– Ale nigdy nie poddawałem się strachowi – mówię.
– Może właśnie dlatego te wspomnienia tak bardzo na ciebie wpływają –
odpowiada Julia. – To, że z nimi walczyłeś tak mocno, z pewnością tylko je
wzmacnia.
Nie przypominam sobie, żebym odbywał kiedykolwiek wcześniej podobną
rozmowę. I do tego z osiemnastoletnią dziewczyną. To zdumiewające, ale czuję,
jak ciężar ustępuje mi z serca.
– Może też jesteś niespokojną duszą, Julio – rzucam żartobliwie – i pewnie
dlatego ciągnie nas do siebie.
– Mnie już do ciebie nie ciągnie. Ale mnie fascynujesz. A to duża różnica.
Podchodzimy do furtki prowadzącej do dworu i wchodzimy na posesję.
Przed fontanną Julia znów staje. Jej wzrok świadczy o niezdecydowaniu. Chce
coś powiedzieć, ale się waha. Podchodzę bliżej.
– Czy coś jeszcze, Julio?
– Myślałam też o czymś innym – mówi i mruży oczy.
– Słucham.
– Tylko się nie złość.
– To zależy.
Julia robi wdech i stoimy tak blisko siebie, że czuję jej ciepło na policzku.
– Ech, powiem, co uważam, bądź sobie zły, jak chcesz. Myślę, że wszyscy
ludzie mają jakiś słaby punkt, ty też.
– A co miałoby być moim słabym punktem? – pytam i wbijam w nią wzrok.
– Czujesz, że należy ci się władza i mnóstwo drogich gadżetów, ale to nie
daje ci żadnej satysfakcji. Tak naprawdę przyciągają cię rzeczy drobne, proste,
piękne.
– Co na przykład?
– Rysunek Thora, muszla, którą mi dałeś.
– No i co?
– Twój przerośnięty obraz samego siebie nie zgadza się z twoim
prawdziwym ja, więc powstaje konflikt. Odczuwasz frustrację, którą
wyładowujesz na ludziach wokół ciebie. Może nie cały czas, ale czasami tak.
– Dziękuję, pani psycholog. To była najbardziej interesująca analiza, jaką
kiedykolwiek usłyszałem – mówię lekko, a jednocześnie czuję rosnący ucisk
w żołądku.
– Bardzo proszę.
Czuję nagłą potrzebę zmiany tematu.
– Mam propozycję – mówię. – Co powiesz na to, żeby popłynąć jutro
popołudniowym promem?
– I tak miałam zamiar to zrobić.
– Rano ma być ładna pogoda. Pożyczymy motorówkę mojej matki
i popłyniemy do latarni morskiej?
– Do latarni morskiej?
– Tak, jest na wysepce naprzeciw skał przy wrzosowisku.
– Widziałam ją. Co mielibyśmy tam robić?
– Mało kto tam bywa. Trudno jest dobić do skał, ale dam radę. Nawet nie
wiem, czy Thor tam był. Możesz porobić zdjęcia i mu pokazać.
– Co tam jest ciekawego?
– Wejdziemy na górę latarni i opowiem ci o niej stare legendy.
– Brzmi trochę niebezpiecznie – mówi, ale widać, że jest zachwycona.
– Nie jest tak źle. Chyba lubisz wyzwania?
– Może – odpowiada z namysłem.
Rusza znów w stronę dworu. Widać, że jest zatopiona w rozmyślaniach. Po
wejściu do budynku zatrzymuje się i patrzy na mnie.
– Pojadę z tobą do latarni pod jednym warunkiem – mówi, otrzepując włosy
z wilgoci. W ręce trzyma niewielką plastikową siatkę z rysunkami i zdjęciami od
mojej matki, kładzie ją na stole.
– Pod jakim? – pytam.
– Takim, że spalisz krzesło tortur.
– Dlaczego? – pytam zdziwiony.
– Myślę, że byłoby to dla ciebie dobre. Nie chcę też, żebyś go jeszcze
używał do męczenia kogoś innego.
Świat lekko się chwieje. Przez krótką chwilę czuję się tak, jakbym stracił
równowagę. Opieram czoło o chłodną szybę okna w holu.
– Co się dzieje? – pyta Julia.
– Muszę się nad tym zastanowić – chrypię.
– Nie, nie możesz tego odwlekać. Zrobimy to od razu.
– Teraz?
– Tak, zejdziemy na dół i to zrobimy. Podjęłam decyzję.
– Julio, jesteś u mnie w domu!
– To dobrze, bo wiesz, gdzie co jest. Potrzebujemy piły mechanicznej
i śrubokręta. Kiedy już potniemy krzesło na kawałki, drewno spalimy
w kominku.
– Nie mówisz tego poważnie?
– Jestem śmiertelnie poważna. Nie widzisz tego?
Wcale nie jest poważna, raczej podniecona swoim szalonym pomysłem.
– Przekraczasz granicę – mówię. – To ze względu na ciebie ukarałem Larsa,
pamiętaj o tym.
– Typowe dla psychopatów. Wszystko złe, co robisz, to wina kogoś innego.
– Źle mnie rozumiesz.
– Dlaczego tak się boisz? – zadaje pytanie.
Wzdrygam się i nie z powodu słoty na zewnątrz.
– Czerpię moc ze złości, którą odczuwałem w piwnicy – odpowiadam
szczerze.
– Tak, Franz, właśnie o to chodzi. Niebezpieczną, gwałtowną moc. Czas,
żebyś dał temu odejść. To przecież tylko stary mebel.
– Nie byle jaki mebel.
– Taak, jeżeli odkręcimy ten żelazny pręt.
Zauważam, że jestem w to wciągany wbrew mojej woli. Czuję jej ożywienie
jak wewnętrzny prąd. Nie czeka na moją zgodę, tylko idzie do schodów
prowadzących na dół. Nie protestuję. To mój pierwszy błąd. A gdy idę za nią po
schodach, nie ma już powrotu.
Zapala światło w piwnicy i pyta:
– Czy masz tutaj piłę mechaniczną?
– Tak, w kanciapie z narzędziami – odpowiadam.
To mój drugi błąd.
Już po paru minutach Julia wraca z piłą w garści.
– Ej, co robisz! – wykrzykuję.
– Ty piłujesz – mówi – nie jestem przyzwyczajona do posługiwania się
takimi maszynami.
– Julio! – przybieram możliwie najostrzejszy ton – to szaleństwo. Odłóż tę
piłę.
Ale mój autorytet nie działa na nią dziś wieczorem.
– Przynieś śrubokręt – komenderuje.
Tak to mną wstrząsa, że mam ochotę wyrwać jej z rąk piłę. Jednocześnie
nakręca mnie jej energia.
Myśli kłębią mi się w głowie, ale w końcu się decyduję. „To tylko krzesło, to
tylko krzesło”.
– Dobra, zróbmy to – mówię – śrubokręt leży w blaszanej skrzynce w tym
samym pomieszczeniu co piła mechaniczna. Pójdź po niego, a ja wyniosę stąd to
krzesło, żebyśmy mieli więcej miejsca przy piłowaniu.
– Super! – rzuca i wychodzi.
Otwieram kluczem drzwi do pomieszczenia, w którym stoi krzesło. Jest
z masywnego dębu, ciężkie do noszenia nawet dla mnie. Julia wraca, wpatruje
się w krzesło i wykrzywia twarz.
– Boże, jakie to jest wstrętne. Połóż je do góry nogami, to najpierw
odkręcimy pręt. Nie mogę na niego patrzeć.
Odwracam krzesło. Odkręcenie płyty, która przytrzymuje pręt na miejscu,
okazuje się łatwiejsze, niż myślałem. Śruby siedzą luźno. Mogę sobie wyobrazić
dlaczego, ale nie dopuszczam tej myśli do siebie. W końcu spada na posadzkę
z brzękiem.
– No – Julia uśmiecha się triumfalnie i kopie pręt w głąb pomieszczenia,
a ten leci z brzdękiem po podłodze. – Gdzie jest kontakt? Przytrzymam krzesło,
a ty potnij je na części.
Wciąż jest mi trudno uwierzyć, że mnie na to namówiła. Naprawdę to
całkiem nie do pomyślenia. Szarpią mną sprzeczne emocje. W głowie mi wali,
ale w dołku coś trzepoce z podniecenia.
– Jest spalinowa – mówię – nie potrzebujemy prądu.
Mam nadzieję, że w pile nie ma paliwa. Wtedy mógłbym powiedzieć, że nie
mamy go tutaj. Zmuszam się do koncentracji. Julia jest absolutnie opanowana.
Dlaczego nie miałaby być? Ona nie ma nic do stracenia.
Przewraca krzesło na bok.
– Odetnij najpierw nogi, w dwóch częściach. Będziemy wtedy mogli użyć
ich jako szczap drewna do kominka – mówi.
Robię, jak powiedziała, jestem trochę jak w transie. Po trzech próbach piła
włącza się z wrzaskiem. Kawałek po kawałku nogi krzesła zamieniają się we
fragmenty drewna.
Nagle wraca do mnie wspomnienie. Ile razy uderzałem piszczelem o nogę
krzesła, kiedy ojciec mnie podnosił, żeby mnie przypiąć. Kopałem i walczyłem.
Nigdy się nie poddawałem. Teraz wyobrażam sobie, że to jego nogi piłuję, aż
tryska krew. Wyobrażam sobie też jego krzyk.
Gdy nogi krzesła już są odcięte, siedzimy przez chwilę w milczeniu na
posadzce.
– Jak się czujesz? – pyta.
– To był zły człowiek – mówię – tchórz, kłamca, sadysta.
Nie pyta, o kim mówię. Ona to wie.
– Ale ty taki nie jesteś tak naprawdę – mówi.
– Nie wiem. W każdym razie nie jestem tchórzem.
– Nie jesteś, nigdy tak nie myślałam.
– Nigdy mnie nie spoliczkował ani nie zbił. To by mu nie dało żadnej
satysfakcji. Jego uciecha polegała na tym, żeby znaleźć taką pozycję, w której
najmniejszy ruch sprawiałby ból najgorszy z możliwych.
– Okropnie sadystyczne – krzywi się.
– Co teraz? – pytam. Głos mam pusty i zmęczony.
– Siedzenie musimy chyba pociąć na cztery części, żeby zmieściło się do
kominka – odpowiada.
W końcu całe krzesło zamienia się w drewno do kominka. Julia znajduje
kosz na liście, do którego wkłada kawałki.
Siedzę na posadzce i przyglądam się jej kompletnie wykończony. Adrenalina
już odpłynęła. Czuję się tak, jakbym był po godzinnej ostrej przebieżce.
– Chodź już – odzywa się Julia – tu jest zimno. Dobrze będzie ogrzać się
przed kominkiem.
Idziemy ramię w ramię przez dziedziniec. Niosę kosz. Zrobiło się późno,
w jadalni pogaszono światła, jesteśmy tam sami.
Pozwala mi rozpalić ogień, wie, że jestem w tym dobry.
Siedzimy na kanapie bardzo blisko siebie i patrzymy, jak krzesło płonie.
Kładzie mi głowę na ramieniu i wzdycha.
– Nie rozumiem jednej rzeczy – mówi. – Po tym wszystkim, co zrobił ci
ojciec, pojechałeś do Francji i mieszkałeś u niego przez kilka lat.
– O, nie było to ze względu na moją miłość do ojca – odpowiadam. – To była
czysto ekonomiczna kwestia. Chciałem, żeby zapłacił za każdą minutę, którą
spędziłem w piwnicy. Przekonałem go, żeby mnie zaadoptował, wyrobił mi
nową tożsamość, dopisał mnie do swojego spadku i wydał kasę na
wykształcenie, które zmieniło mnie z gówniarza z Wyspy Mgieł
w zarozumiałego młodzieńca z prywatnej szkoły. Słaby rewanż.
– I to zrobił, ot tak, po prostu?
– Znalazłem jego zdjęcia z młodymi dziewczynami. Nikt nie chce zostać
okrzyknięty pedofilem.
– Jakie to przemyślane – rzuca.
– Nigdy nie pozwalałem, żeby uczucia kierowały moimi decyzjami –
stwierdzam.
– W tym wypadku nie mam ci tego za złe. – Uśmiecha się.
Ogień cudownie trzaska.
Dogania mnie inne wspomnienie.
Pożar w willi we Francji. Noc, kiedy zginął.
Pamiętam, jak jego płonące ciało upadło do tyłu w ogniu.
Wyobrażam sobie, że znowu płonie. Tym razem w piekle.
63

JU L I A

Słońce odbijało się od białej latarni. Franz powiedział coś, ale wiatr, fale
i krzyczące mewy go zagłuszyły. Tak jak zapowiedział, przybicie do wyspy
łodzią było trudne, ale dał radę. W zasadzie była to niewielka skalista wysepka
składająca się z kamieni, płyt skalnych i kawałka trawy, na którym wznosiła się
latarnia morska.
Franz miał na sobie zimową kurtkę i skórzane rękawiczki. Jego cera była
rześko zaróżowiona i sam był w żartobliwym nastroju. Wydawał się mieć
umiejętność absorbowania z życia tego, co najlepsze, i otrząsania się z tego, co
złe. Zazwyczaj sprawiał takie wrażenie. Ale nie wczoraj wieczorem. Jego twarz
zrobiła się popielata, gdy zaproponowała, że potną krzesło tortur. Miała nadzieję,
że poczuł ulgę, kiedy się spaliło. Ale pewno nigdy by się przed nią do tego nie
przyznał.
Weszli na górę latarni po schodach. Julia wciągała ostry zapach wodorostów
i morza. Powietrze było zimne i przejrzyste. Byli tu sami, kilkaset metrów od
brzegu. Wszystko mogło się wydarzyć. Mimo to nie bała się, a raczej była
podekscytowana.
Na krótką chwilę wiatr zamarł, fale cofnęły się w głąb morza. Cisza.
– No to jak ci się podoba? – zapytał Franz.
Spojrzała w stronę Wyspy Mgieł, gdzie zarysy dworu wznosiły się ku
błękitnemu niebu, a następnie w stronę morza, gdzie połyskująca woda
rozpościerała się jak okiem sięgnąć.
– To jest… fenomenalne – rzekła.
– Poczekaj tylko, aż wejdziemy na samą górę – powiedział.
Do blaszanych, grubych drzwi latarni prowadziły metalowe schody. Julia
weszła do środka i rozejrzała się wokoło. Sądziła, że jakieś spiralne schodki będą
prowadzić na szczyt wieży. Zamiast tego wnętrze latarni stanowiło wielki
drewniany cylinder z drabiną biegnącą wzdłuż jednej ze ścian i przytrzymywaną
drewnianymi deskami. Tam, gdzie kończyła się drabina, w suficie widniał
okrągły otwór.
– Wejdziemy tam? – spytała.
– Tak, idź pierwsza – odrzekł Franz – pójdę za tobą. Drabina może być śliska
od szronu, więc bądź ostrożna.
Drewno na ścianach było pokryte pokostem, z zewnątrz latarnia wyglądała
na świeżo malowaną.
– Czy ktoś się zajmuje tym miejscem? – zapytała Julia.
– Tak. Chociaż latarnia od dawna nie jest w użytku, to pewien starszy
mężczyzna z miasteczka uznał za swoje życiowe zadanie zachowanie jej jako
pamiątki architektonicznej.
– Jak miło – odrzekła Julia i zaczęła wspinać się po drabinie. W niektórych
miejscach było faktycznie ślisko, więc chwyciła się mocno i poruszała w górę
powoli. Wczołgała się przez otwór i znalazła się w okrągłym pomieszczeniu.
Przy jednej ze ścian stał rodzaj konsoli, poza tym było tu pusto. Pomieszczenie
miało wiele okien. W suficie widoczny był otwór wiodący do kolejnego
pomieszczenia, zgadywała, że był to sam szczyt latarni.
W otworze podłogi ukazał się Franz.
– To pomieszczenie nazywa się wartownią – rzekł. – Stąd sterowano
oświetleniem. Sama latarnia znajduje się w pokoju nad nami, które zwie się
laterna.
– Nie ma tam teraz żadnej lampy? – spytała Julia.
– Nie, została zdemontowana. Teraz jest tam tylko podest, z którego można
oglądać morze.
Julia podeszła do okna. Widok był zachwycający. Fale napływały
i rozbryzgiwały się o skaliste brzegi, tak że tysiące drobnych kropel wody
osiadało na szybie. Widać było jedynie szerokie morze.
– Chodź – powiedział Franz – wiatr wieje od morza. Pójdziemy na drugą
stronę, stamtąd okna wychodzą na Wyspę Mgieł, będziesz lepiej widzieć.
Deski podłogi skrzypiały pod ich stopami. Z drugiej strony pomieszczenia
wyspa była wyraźnie widoczna. Dwór leżący na wzniesieniu. Nadmorska droga,
która niczym wąż wiła się ku miasteczku. Niezliczone czubki sosen tam, gdzie
zaczynał się las. I wrzosowisko – oszronione, przycupnięte płasko tuż przy
skałach.
Franz przysunął się do niej i oparł łokciami o balustradę przed oknem, tak że
ich ramiona się stykały.
– Opowiedz coś o historii latarni – poprosiła.
– Kiedy się urodziłem, już była wyłączona z użytku – rzekł – nie pływają tu
przecież żadne statki. Ale jeśli mam wytłumaczyć wszystko, to musimy znacznie
cofnąć się w czasie do okresu, gdy były tutaj latarnie innego rodzaju.
– Tak, opowiedz o tym.
– Pierwsza latarnia, która tak w ogóle była jednym z siedmiu cudów świata,
mieściła się na Faros na Morzu Śródziemnym. Została wybudowana w 280 roku
przed naszą erą i była to kamienna wieża z paleniskiem na drewno i węgiel na
szczycie.
– Jak pamiętasz takie rzeczy? – zdumiała się.
– Mam ejdetyczną pamięć. Kiedy coś usłyszę albo zobaczę, prawie nigdy
tego nie zapominam. Thor jest taki sam, ale chyba ci tego nie mówił?
– Nie, nie mówił – odpowiedziała zadziwiona i pomyślała, że to by
wyjaśniało, dlaczego tak łatwo mu przychodzi nauka.
– No tak, typowe – rzekł Franz – pewno się wstydzi, że odziedziczył to po
mnie. W każdym razie latarnia na Faros została zniszczona przez trzęsienie ziemi
w XIV wieku. Ale tworzono jej rekonstrukcje w innych miejscach. Pierwsze
cztery latarnie morskie były tak naprawdę po prostu wzniesionymi paleniskami.
– Czy tutaj była taka latarnia?
– W pewnym sensie. Dawni mieszkańcy wyspy ustawiali na skałach nocami
sztuczne ogniska latarniane, żeby statki osiadały na mieliźnie. Potem zabijali
załogę i plądrowali statek.
– O Boże, to okropne.
– No tak… – zrobił pauzę – ale prawda, że jest coś czarującego w świetle
latarni morskiej? Ludzkie oko naturalnie ciągnie do światła i unika ciemności.
– Nie lubię ciemności – powiedziała.
I wyobraziła sobie wszystko. Statki, które rozbijały się w mroku,
i bestialskich osadników, którzy mordowali załogę i ograbiali statek do czysta.
Julia nigdy nie bała się morza, ale nie czuła się komfortowo w całkowitej
ciemności. Było to powiązane ze wszystkim strasznym, co mogła sobie
wyobrazić w braku światła, szczególnie podczas snu. To, że ktoś się zakrada do
jej sypialni i chowa w szafie. Albo że obudzi się ślepa i już nigdy nie będzie
widzieć. Kiedy była mała, tata przykleił na suficie nad jej łóżkiem
fluorescencyjne gwiazdy. Wtedy nie zapadała całkowita ciemność, a Julia
wyobrażała sobie, że płynie w kosmosie. Ale teraz wyobraziła sobie załogę
statku, który pływał po morzu w kompletnej ciemności, a gdy wreszcie zobaczyli
światła, to tylko po to, żeby zaraz zostać brutalnie pomordowanymi przez
mieszkańców wyspy. Jej ręce pokryła gęsia skórka.
– Czy to prawda, że tutaj działy się takie rzeczy? – spytała.
– Tak, to było dość barbarzyńskie, ale plądrowanie statków stanowiło ważne
źródło dochodów dla ludności archipelagu. Później wybudowano jednak tę
latarnię, w XVIII wieku. Wtedy przy wiosce był port, wiesz, w tym miejscu,
gdzie teraz przybijają promy.
– A potem?
– Port przebudowano na przystań przystosowaną do małych łódek. Wyspa
Mgieł zmieniła się w miejscowość turystyczną. Wielu jej mieszkańców
przeprowadziło się na stały ląd, a domy kupili bogacze i używali ich jako
letniska. Tylko kilkaset osób mieszka teraz tutaj na stałe. Jeden z wyspiarzy
postanowił zachować latarnię morską. Inaczej zniszczałaby.
Jego głos był ciepły, gdy mówił o historii wyspy. Było jasne, że kocha to
miejsce. Nic dziwnego. Tu rozegrała się większość jego dzieciństwa.
– Czy kiedykolwiek zdarzyło ci się odczuć, że twoje życie to kłamstwo? –
zapytała.
– Co masz na myśli? – odparł, wyraźnie zaskoczony pytaniem.
– Naprawdę nie jesteś wcale Franzem Oswaldem – powiedziała – nazywasz
się Fredrik Johansson i dorastałeś na tej wyspie jak zwykły, mały chłopiec.
– Zmieniłem imię i nazwisko, to chyba nic dziwnego? – zareagował
obronnie.
– Nie, ale nie ma nic złego we Fredriku Johanssonie.
– We Franzu Oswaldzie też nie.
– Tata mówił, że chwaliłeś się tym, że to nazwisko pasujące do hrabiego.
– Tak tylko się mówi, Julio. Chciałem po prostu nazywać się niezwyklej.
Tak, żeby ludzie to zapamiętywali.
– Tak, takim człowiek się staje, gdy ma zamiar zawładnąć światem –
odrzekła. – Dlaczego nie umiesz zadowolić się tym wszystkim?
– Wyspą Mgieł, ją masz na myśli?
– Tak, i do tego masz bardzo miłą mamę i syna, który wytrzymuje z tobą
pomimo tych wszystkich wariactw, jakie robiłeś.
Nachylił twarz bliżej jej twarzy tak blisko, że widziała słońce jak małą
kropkę w jego bursztynowych oczach.
– Stworzyłem taką tożsamość i takie życie, jakich potrzebowałem, by móc
prowadzić innych ludzi – odpowiedział poważnie.
Cofnęła się lekko, dalej od jego namacalnej obecności.
– Brzmi trochę przesadnie – rzekła.
– Ciężko to wytłumaczyć. Od dzieciństwa czułem się tak, jakbym miał
w sobie orkan.
– Tak, twoja mama mówiła, że nie dawało się tobą kierować.
– Ale nie czuję się tak, kiedy jestem z tobą – powiedział – więc nie mówmy
już o mnie więcej.
W jego wzroku pojawiło się coś nieokreślonego.
– O czym myślisz? – zapytała Julia.
– W latarni był przedtem buczek przeciwmgłowy, ale też go zdjęto. Istnieje
jednak legenda, że latarnia wciąż czasami wyje.
– Mama opowiadała, że buczy, kiedy ktoś na wyspie ma umrzeć. Ludzie w to
wierzą?
– Niektórzy przesądni mieszkańcy wyspy na pewno. Ale w rzeczywistości to
tylko wiatr, który w wieży tworzy rodzaj jęczącego dźwięku.
– Słyszałeś go?
– Tak, wiele razy – odpowiedział, a jego wzrok odzyskał ostrość.
– A czy ktoś wtedy zginął? – zapytała.
– Tak, ale to na pewno był tylko przypadek. Pamiętasz Lily, moją
dziewczynę, o której ci opowiadałem?
– Oczywiście.
– Latarnia wyła dwie noce przed tym, jak Lily spłonęła w szopie.
Jego oczy pociemniały, stały się prawie czarne.
– Przestań wpatrywać się we mnie tak strasznie – powiedziała. – Naprawdę
słyszałeś ten dźwięk?
– Tak, ale słyszałem go też kiedy indziej, a wtedy nikt nie umarł. Ale zawsze
coś się wydarzało zaraz potem. Gwałtowny sztorm albo tragiczny wypadek. To
było okropne.
Julii zakręciło się w głowie i poczuła się nagle bez sił, jakby traciła władzę
w nogach. Nagle zdała sobie sprawę z tego, jak mocno ramię Franza przyciska
się do jej ramienia, i odsunęła się całkiem.
– Chyba cię nie wystraszyłem? – zapytał.
– Nie, nie. Ale czy to nie dziwne, że tak wiele strasznych rzeczy wydarzyło
się właśnie tutaj?
– W sumie nie. Żyjemy w okrutnym świecie.
Zrozumiała, że faktycznie się wystraszyła. Ale równie niespodziewanie, jak
strach się pojawił, tak i zniknął, pozostawiając po sobie lekki dyskomfort
w miejscu, do którego nie miała dostępu. Spojrzała znowu na zewnątrz
i przyglądała się chmurom, które ciągnęły niebem w kierunku wyspy, szybko,
jakby im się spieszyło. Było tak zimno, że marzły jej dłonie, więc włożyła je do
kieszeni kurtki. Leżał tam jej telefon i zdała sobie sprawę z tego, że zapomniała
o zdjęciach.
– Chcesz wyjść na balkon i porobić zdjęcia? – zapytał Franz, jakby czytał
w jej myślach.
– Balkon?
– Możesz wyjść, tam jest balustrada – rzekł.
Faktycznie pomieszczenie okalał swojego rodzaju balkon. Był jednak wąski,
a balustrada wyglądała na kruchą.
– Chyba nieźle wieje? – zawahała się.
– Przytrzymam cię, kiedy będziesz robić zdjęcia.
Myśl o tym, żeby tam stanąć na wietrze, wprawiła ją w nerwowość, ale
z będącej na bakier z rozsądkiem części mózgu nadszedł impuls, żeby zechciała
zaryzykować.
– No dobrze – powiedziała.
Franz poszedł przed nią i otworzył drzwi prowadzące na balkon. Wiatr
natychmiast złapał ją za kurtkę i włosy, rzucając nią do tyłu. Mocno chwyciła się
balustrady.
– Patrz przed siebie, nie w dół – rzekł Franz – bo zakręci ci się w głowie.
– Nie ma tam w dole żadnej siatki zabezpieczającej, co? – powiedziała
i zaśmiała się nerwowo.
– Nie. Ale nie spadniesz.
Wtedy coś się stało. Jej ciało dopasowało się do wiatru, poluzowała
kurczowy uchwyt na balustradzie i rozluźniła się.
Robiła zdjęcia w dół, w stronę morza, a na końcu z widokiem na Wyspę
Mgieł. Nerwowość zniknęła, Julia czuła się całkowicie wolna. Kiedy weszli
znów do środka latarni, jej usta smakowały słono, a twarz miała napiętą od
zimnego wiatru.
– Mam zamiar wiosłować z powrotem – zakomunikował Franz.
– Dla ruchu?
– Nie, po to, żebym mógł ci pokazać, jakie mam silne mięśnie ramion.
Julia pokręciła głową.
– Czy naprawdę da się wiosłować na tym wietrze? – spytała.
– To proste. Będziemy płynąć z wiatrem.
Powietrze było tak zimne i nasycone solą, że piekło ją w dziurkach w nosie.
Słońce już zaczęło zachodzić i rzucało na wodę złote plamy.
Pozwolił jej pierwszej wskoczyć i przytrzymał łódkę, aż Julia usiadła.
Wiosłował miarowo i szybko, bez widocznego wysiłku.
– To mi nie imponuje – powiedziała.
– Oczywiście, że tak – wyszczerzył się.
Odłożył na chwilę wiosła, żeby pozwolić łódce samej podpłynąć do wyspy.
Wtedy usłyszeli ten dźwięk – uporczywy i skarżący się, jak jęk
zrozpaczonego człowieka.
Początkowo Julia myślała, że to upiorne historie Franza wciąż ją dręczą
i wywołują strachy w jej głowie. Ale nie – jękliwe nawoływania dobiegały od
strony latarni.
Franz ściągnął brwi w zamyśleniu.
– Słyszysz? – zapytała go.
– O tak, słyszę.
– Nie sądzisz chyba…?
– Nie, nie. – Nachylił się w jej stronę. – Powinienem był ci powiedzieć, że
niektórzy tłumaczą ten dźwięk w inny sposób.
– Jaki?
– Że to tylko ostrzeżenie. Kiedy słyszy się ten dźwięk, należy później przez
jakiś czas być uważnym i ostrożnym.
– Ostrzeżenie dla mnie? – Była niemile zaskoczona.
– Raczej dla mnie – odpowiedział i uśmiechnął się krzywo.
64

FR A N Z

Julia przyszła do biura, żeby się pożegnać. Chcę ją poprosić, żeby została,
ale byłoby to jak próba zatrzymania odpływu na brzegu. Niedługo do mnie
wróci. Ale może potrzebować w tym trochę pomocy, a ja mam propozycję, na
której wszyscy skorzystają.
Wciąż nie mogę uwierzyć, że spaliłem krzesło tortur. Przez jakiś czas byłem
tak otumaniony, że miałem wrażenie, jakbym sam miał się spalić. Ale gdy
ostatnie kawałki drewna się zwęgliły, a drżący żar zgasł w kominku, ogarnął
mnie ogromny spokój. Spokój Julii.
Potrzebuję z kimś rozmawiać. W sumie to głupie. Nigdy wcześniej tego nie
potrzebowałem. Ale nic już nie będzie jak przedtem, zrozumiałem to teraz.
Właśnie skończyłem rozmawiać przez telefon z Thorem. Ta rozmowa
potoczyła się w mniejszym napięciu niż zazwyczaj, ale kiedy opowiadałem
o jego rysunku mgły nad morzem, głos grzązł mi w gardle.
Zaskoczył mnie głęboki szloch, zadrżał mi oddech. Zwykle czuję impuls
powiedzenia czegoś złośliwego, żeby zatrzymać te przeklęte wahania emocji.
Tym razem tylko milczałem.
– Co się dzieje, tato? – zapytał wtedy.
– Nic. To znaczy, to ładny rysunek – powiedziałem niepewnym głosem – nie
masz chyba nic przeciwko temu, żebym powiesił go u siebie w gabinecie?
– E tam, narysowałem go, jak byłem mały. Ale jeśli ci się podoba, to
oczywiście.
– Chyba przyjedziesz niedługo mnie odwiedzić?
– Nie, jeśli dalej będziesz robił chore rzeczy. Wiesz, ludzie, którzy
przebierają się za nazistów i strzelają z pistoletu.
– To był tylko eksperyment – zapewniłem go – w przyszłości będzie tutaj
spokojniej.
– W takim razie zajrzę następnym razem, kiedy będę u babci.
– Z Julią? – zapytałem, nie mogąc do końca ukryć nadziei w głosie.
Thor zamilkł na długo.
– Czy możesz odpowiedzieć szczerze na jedno pytanie? – rzekł w końcu.
– Jasne.
– Robiłeś coś z Julią?
– To jest bardzo ogólne pytanie.
– Kurde, nie zgrywaj głupiego – warknął.
– Nie, Thorze. Julia nie jest już mną zainteresowana w ten sposób.
Usłyszałem westchnienie ulgi. To był dobry moment na zakończenie
rozmowy.
A teraz Julia stoi przede mną w gabinecie i się uśmiecha. Nieumalowana.
Z zaróżowionymi policzkami. Piękna jak wiosenny dzień. W jednym policzku
ma głęboki dołek, a w drugim nieco mniejszy. Chcę, żeby pozostała właśnie
taka, jaka jest w tym momencie, i nigdy się nie zmieniła. Ale to oczywiście
pobożne życzenia. Nie można powstrzymać innych ludzi od dojrzewania,
rozwoju. Wiem, jak szybko wszystko może się zmienić. A wszelka zmiana
pochodzi z wewnątrz. Ale to, jak Julia wygląda w tej właśnie chwili, wywołuje u
mnie falę ciepła. Szczęście, że mam doskonałą pamięć. Nie zniósłbym utraty
choćby najmniejszego wspomnienia z naszego wspólnego czasu tu na Wyspie
Mgieł.
Uśmiecham się zachęcająco i zapraszam gestem, by usiadła. Siada, ale od
razu mówi:
– Muszę się spakować i iść na prom, chciałam tylko się pożegnać.
– No więc jak ci się tu podobało? – pytam.
– Było interesująco – odpowiada – i dziękuję, że oprowadziłeś mnie po
wyspie. Naprawdę jest tu pięknie.
– Cała przyjemność po mojej stronie.
– Dziękuję, że mnie uratowałeś przed Larsem, chociaż nie pochwalam
twoich metod.
– Niestety były nieodzowne.
– Nie, nie były – wykrzywia usta – ale i tak dziękuję.
– Więc teraz pojedziesz do domu i rozpoczniesz karierę dziennikarską? –
pytam.
– Nie wiem do końca, czy chcę tak pracować już zawsze, ale na początek
tak. Przecież lubię pisać.
– A co naprawdę chcesz robić?
– Trzeba to wiedzieć?
– Nie, popróbuj różnych rzeczy, aż znajdziesz swoje prawdziwe powołanie.
Uśmiecha się z rozbawieniem, ale zaraz w oczach pojawia się chwilowe
zamyślenie.
– Fascynuje mnie ludzki umysł – mówi – zrozumiałam to podczas pobytu
tutaj.
– Masz na myśli, jak funkcjonują potwory takie jak ja?
– Coś w tym rodzaju.
– Miło było mieć cię tutaj, Julio. Czy nie mógłbym chociaż pocałować cię na
pożegnanie?
Robi poirytowaną minę.
– Nie, w ogóle nie czułabym się z tym dobrze.
– Ale jak by to było, jak myślisz?
– Trochę tak, jakby całować się z wężem.
Nie potrafię powstrzymać śmiechu. W zasadzie nie jestem wielkim fanem
pocałunków, myśl o tym, żeby mieszać swoją ślinę z cudzą, nigdy mnie nie
pociągała. Ale z Julią byłoby inaczej. Byłby to sposób na przeniknięcie przez tę
oporną fasadę.
– Nie, Julio – mówię zdecydowanie – byłby to gorący, czuły pocałunek.
– Sądzę, że jednak podziękuję – odpowiada.
– Zastanawiałem się nad pewną rzeczą – ciągnę – i mam propozycję.
Julia patrzy na mnie nieco sceptycznie.
– Bardzo dużo znaczyłoby dla mnie, gdybyście z Thorem spędzili tutaj ferie
wielkanocne. Domek dla gości będzie już wyremontowany. Rozmyślałem trochę
po kolacji u mojej matki. Naprawdę powinienem spędzać więcej czasu
z Thorem.
– Też tak uważam, ale dlaczego ja miałabym też przyjechać?
– Wiesz już, Julio. Ale oprócz tego, że dobrze czuję się w twoim
towarzystwie, są rzeczy, o których chcę z wami porozmawiać. Zmiany, które
przeżywam od czasu udaru. Ty i Thor jesteście dobrymi słuchaczami.
Moglibyśmy chodzić na długie spacery…
– Ale masz chyba psychologa? – przerywa.
– Ona nawet w małym stopniu nie rozumie mnie tak dobrze jak ty.
– Rozumiem, że zmieniłeś się od udaru, ale to chyba tylko dobrze?
– Nie do końca – mówię.
– Musisz mi to wytłumaczyć.
– To tak, jakby części mojego mózgu, które wcześniej były zgaszone,
rozbłysły znowu i to potrafi być naprawdę nieprzyjemne.
Julia jest zafascynowana. Opiera się o moje biurko.
– Powiedz więcej – mówi.
– To by za długo trwało. Ale mam nadzieję, że niedługo tu wrócisz
i będziemy mogli kontynuować tę rozmowę.
– Czy to coś, co wymyślasz, żebym wróciła?
– Nie, to prawda. Ale oczywiście chcę, żebyś wróciła.
– Czy Thor może być przy naszej rozmowie? – pyta.
– Oczywiście. To będzie trochę tak, jakbyśmy kontynuowali od momentu, na
którym zakończyliśmy w piwnicy. Ale nie wiem, czy Thor ma ochotę słuchać
mojego marudzenia.
– Myślę, że ma.
Rzuca okiem na zegarek.
– Muszę już iść się pakować. Nie wiem, co Thor planuje w ferie. Kończy
przecież szkołę przed latem, więc na pewno będzie zakuwać, ale równie dobrze
może to robić tutaj. Obiecuję, że z nim porozmawiam.
– Dziękuję, to miłe z twojej strony.
– Czy wtedy będzie już uruchomiona twoja nowa działalność? – pyta
z zaciekawieniem.
– Tak, z pewnością.
Wstaje tak szybko, że odruchowo też wstaję. Podchodzę do niej i przytulam
ją, a ona obejmuje mnie szybko, po czym się wycofuje.
Zanim zdążę coś powiedzieć, już się odwróciła i wychodzi.
– Będzie mi ciebie brakować, Julio – mówię.
Odwraca się w drzwiach. Nie mówi „wzajemnie”, ale to słowo wisi między
nami.
– Odezwiemy się – mówi zamiast tego. Tak jej się spieszy, że zapomina
zamknąć za sobą drzwi. Przez krótką chwilę słychać jej kroki, gdy zbiega po
schodach.
Wciąż stoję i czuję coś, co musi być nadzieją.
65

JU L I A

W rzeczywistości już spakowała walizkę, ale chciała mieć chwilę dla siebie
przed udaniem się na prom. Jeżeli zostałaby dłużej w gabinecie Franza,
z pewnością namówiłby ją na powrót, potrafił być naprawdę przekonujący. Ale
czego sama chciała?
Może najlepiej było trzymać Franza na odległość przez jakiś czas. Przeżycia
na Wyspie Mgieł wstrząsnęły nią. Wciąż czuła się wytrącona z równowagi przez
to wszystko, co wydarzyło się w tak krótkim czasie. W Requiem Franza było
coś, co ją gryzło. Pewnego rodzaju zdumienie, że złamał tych troje, ale sam
wyszedł bez szwanku. Gdy w klinice wyjaśniał eksperyment jej i Thorowi,
dawał do zrozumienia, że będzie dotyczyć również jego. Że on, tak jak cała
trójka, zostanie przenicowany. Zamiast tego całkowicie przejął kontrolę nad
resztą. Nazwał to bezwarunkową władzą. Kiedy wspominała wszystko, co zrobił,
wydawało jej się to obce, jakby było tylko snem. Niektóre rzeczy śmiertelnie ją
wystraszyły. Ale teraz miała wrażenie, że chce pamiętać tylko te dobre chwile.
Czuła się szczęśliwsza i wolniejsza na Wyspie Mgieł niż w dużym mieście.
Z pewnością było tu mnóstwo ciekawych rzeczy, które można robić wiosną.
Łowić ryby, zwiedzać jaskinie, może wypożyczyć żaglówkę. Umiała dobrze
żeglować. Chciała poznać lepiej pracowników Franza. Wydawali się bardziej
podobni do niej i mniej powierzchowni niż niektórzy młodzi w mieście. Thor
i ona mogliby spędzać z nimi czas wieczorami.
Rozmyślała o tym, czy jej rozmowy z Franzem pomogły mu, chociażby
trochę. Chciała w to wierzyć. Wydawał się inny po tym, jak spalili krzesło tortur.
Łagodniejszy. Ale nigdy nikt nie wiedział na pewno, co mu chodzi po głowie.
Przeszła się po apartamencie, żeby zobaczyć, czy czegoś nie zapomniała.
Prawie zawsze coś zostawiała, kiedy spała poza domem. I faktycznie jej
ładowarka do telefonu tkwiła wciąż w kontakcie w sypialni. Gdy nachyliła się,
żeby ją wyciągnąć, dostrzegła muszelkę. Była prawie niewidoczna, ponieważ
miała ten sam jasnobrązowy kolor co stolik nocny. Podniosła ją i położyła na
dłoni. „Poczwarówka zmienna”, Franz powiedział, że tak się nazywa. Wciąż
była nienaruszona, żadnych pęknięć, równiutkie brzegi, doskonała. Dość
fascynujące było to, że taki macho jak Franz potrafił mówić o małej muszelce
z taką nieudawaną czułością. Jego ewidentna pogarda wobec słabości zdawała
się nie obejmować tego, co jest kruche w przyrodzie.
Zastanawiała się, o czym miałyby być te rozmowy, które chciał z nimi
przeprowadzać. Czy przekroczyłaby jakąś granicę, gdyby spróbowała pogrzebać
w jego mózgu? Z pewnością potrzebny byłby kompetentny psycholog, żeby
przeprowadzić rozpoznanie. Ale była ciekawa, o czym też chciał im
opowiedzieć.
Weszła do łazienki, owinęła muszelkę w papier toaletowy dla ochrony
i włożyła ją do kieszeni kurtki. Następnie usiadła w fotelu i znów spojrzała na
zegarek na nadgarstku. Do odejścia promu było jeszcze ponad godzinę.
Wyciągnęła telefon i zadzwoniła do Thora, który odebrał po paru sygnałach.
– O, cześć, Julio! Wracasz dzisiaj do domu? – zapytał podekscytowany.
– Tak, przyjadę popołudniowym promem. Ale mam pytanie. Czy chciałbyś
tu przyjechać ze mną na ferie wielkanocne?
– Na Wyspę Mgieł?
– Tak właśnie.
– Czy to taty propozycja? – zapytał czujnie.
– Tak, ale bez względu na to, podobałby ci się ten pomysł? To przecież nic
złego, że spędzisz z nim trochę więcej czasu. No i z babcią też.
– No tak, jasne. Mieszkalibyśmy we dworze?
– Tak, w domku dla gości. Franz chce ponoć porozmawiać z nami o sobie
i pokazać nam różne miejsca na wyspie.
Thor na chwilę zamilkł.
– Chcesz zrobić to dla mnie dlatego, że ci się tam podoba, czy dlatego, że
chcesz znowu spotkać tatę?
– Ze wszystkich trzech powodów.
– Tata dzwonił do mnie dziś wcześniej. To była dobra rozmowa. Jego głos
brzmiał inaczej, jakby naprawdę się przejmował. Naprawdę uważam, że to była
nasza najlepsza rozmowa od czasu, gdy miał udar.
– To dobrze.
Głos Thora stał się łagodniejszy, bardziej poufały.
– Śmiesznie się składa, że zadzwoniłaś. Właśnie siedziałem i wyobrażałem
sobie, że jesteśmy razem na Wyspie Mgieł. Było lato i kochaliśmy się na
wrzosowisku. Znam tam ukryte miejsce.
– Chętnie je zobaczę.
Znowu zamilkł.
– Tak, chciałbym tam z tobą pojechać – rzekł w końcu.
– Czy mam mu powiedzieć, że przyjedziemy?
– Powiedz. Możliwe, że to pomoże mu trzymać się pionu do tego czasu i nie
robić więcej chorych rzeczy.
– Tak, o tym możemy sobie pomarzyć – roześmiała się Julia. – Jak by nie
patrzeć, i tak się go nie pozbędziemy.
66

FR A N Z

Dzwoni komórka. Na ekranie wyświetla się nazwisko mojego adwokata:


Johan Ström. Rzadko dzwoni bez przyczyny, więc postanawiam odebrać.
Dokładnie wtedy widzę, że Julia wróciła. Stoi w drzwiach i przygląda się mi
z filuternym uśmiechem na ustach. Serce bije mi szybciej. Sprawy toczą się
jeszcze szybciej, niż przypuszczałem. Najlepiej będzie szybko mieć za sobą
rozmowę z Johanem, żebym mógł skierować całą moją uwagę na Julię.
– Przepraszam, powinienem odebrać – mówię i podnoszę telefon. – Czy
możesz poczekać dwie minuty?
Julia kiwa głową, wchodzi do środka i siada naprzeciwko mnie. Przykładam
telefon do ucha.
– Dzień dobry, Franz – mówi Johan. – Mam dobre i złe wieści.
– Aha, zacznij może od tych dobrych – mruczę.
– Sofia Bauman właśnie przyznała, że to ona podpaliła twój dwór
dziewiętnaście lat temu. Sama zgłosiła się na policję.
W sumie nie jest to wielce zaskakujące. Sofia Bauman, którą znałem, była
najczęściej brutalnie szczera. Czasami zastanawiałem się, co spowodowało, że
utrzymywała nasze milczące porozumienie. Choć rozumiałem. Dla Sofii stawka
była wysoka. Ale teraz robię się czujny, bo wiem, że będzie tego więcej.
Naprawdę wyczuwam przez telefon obawę Johana. Nigdy nie był specjalnie
dobry w radzeniu sobie z moim wybuchowym temperamentem.
– Najwyższy czas – mówię – ale to nie wszystko, prawda?
– Nie, niestety okres przedawnienia w przypadku podpalenia z narażeniem
życia wynosi dziesięć lat. Nie można więc jej ukarać – odpowiada.
– Wiem już o tym.
– A to, co jest mniej dobre… – mówi, a głos jego brzmi groźnie nerwowo.
Zaczynam odczuwać lekkie mdłości. Twarz Julii przede mną staje się na
krótką chwilę zamazana. Potem widzę wyraźnie jej czujne oczy. Wyczuła
powagę rozmowy, jest mocno spięta.
– Sofia Bauman zgłosiła również inne przestępstwo, które miało miejsce
w tym samym czasie, czy raczej tuż przed – mówi Johan.
– Nie musisz wyjaśniać, wiem, o co ci chodzi – rzucam szybko.
– To prawda?
– Tak, ale nie mam zamiaru powiedzieć nic więcej przez telefon –
odpowiadam i zerkam na Julię – i nie mogę za to zostać postawiony w stan
oskarżenia – ciągnę. – Okres przedawnienia w przypadku tego, o co mnie
oskarża, wynosi dziesięć lat, albo piętnaście, jeżeli jest to przestępstwo
kwalifikowane.
– Niestety nie – cicho mówi Johan. – To się zmieniło. Nie ma już w Szwecji
okresu przedawnienia dla gwałtu. Dziwię się, że nie jesteś z tym na bieżąco.
– Oż do kurwy nędzy! – mamroczę pod nosem.
Julia zdziwiona unosi brwi.
– Franz, zrobiłeś to? – pyta Johan.
– Nie chcę o tym rozmawiać przez telefon.
– Byłoby lepiej, gdybyś mnie o tym poinformował. To było dla mnie
zupełnie zaskakujące.
– Nie płacę ci za to, żebyś mnie rugał – złoszczę się.
– Rozumiem – mówi. – Stało się tak, że spalił się cały dwór. Byłeś w środku
i mogłeś zginąć. Okres przedawnienia dla kwalifikowanego podpalenia
z narażeniem życia wynosi dwadzieścia pięć lat. Możemy ją posadzić.
– Nie chcę tego.
– Teraz nie rozumiem twojego toku myślenia.
– Byłby to ogromny cios dla jej rodziny, gdybyśmy to zrobili.
Patrzę na Julię. Powietrze drży od silniejszych emocji niż w trakcie
którejkolwiek z naszych dotychczasowych rozmów. Już wie, że coś jest okropnie
źle.
– Franz, myślę, że musisz to potraktować poważniej – brzmi głos Johana
w słuchawce. – Dostaniesz od dwóch do ośmiu lat za gwałt. Czy byli jacyś
świadkowie?
– Nie.
– No widzisz, więc jest twoje słowo przeciwko jej. Po dziewiętnastu latach
nie może być już ani jednego dowodu. Powiemy, że jest zgorzkniałą dezerterką
z twojej se… działalności. Fakt, że spaliła twój dwór, jest tego dowodem.
– Nie wiem. Daj mi o tym trochę pomyśleć.
– Czy moglibyśmy twierdzić, że była kusicielką, która cię prowokowała?
– Nie.
– Albo że lubiła na ostro i wynikło między wami nieporozumienie?
– Też nie.
– A zatem twoim jedynym wyjściem jest absolutnie zaprzeczać. Bo
zostaniesz wezwany na przesłuchanie.
– Rozumiem. Przedtem zjawię się u ciebie w biurze i porozmawiamy
o wszystkim. Czy to wycieknie do mediów?
– Możliwe. Ale Sofia ma kiepskie wyczucie czasu. Teraz można odnieść
wrażenie, że nie może znieść tego, że tak dobrze ci idzie. W przeciwnym razie
dlaczego miałaby zawiadamiać policję prawie dwadzieścia lat później, dokładnie
wtedy, kiedy właśnie znów wróciłeś na scenę?
– Zadzwonię do ciebie później – mówię i się rozłączam.
Odkładam telefon na stół i napotykam wzrok Julii. Napięcie między nami
jest nie do zniesienia. Ciężki kamień przygniata mi serce. Podłoga wydaje się
huśtać pode mną przez chwilę. Biurko też.
To chwila prawdy. Być może zawsze wiedziałem, że nastąpi. Albo usłyszy
o tym ode mnie, albo od Sofii i uwierzy swojej matce. Jeżeli nie powiem tego
teraz, tylko pogorszę sprawę. Wciągam powietrze głęboko w płuca, aż klatka
piersiowa się unosi. Próbuję znaleźć jakiś delikatny sposób, żeby to
wytłumaczyć. Ale to, do czego muszę się przyznać, można powiedzieć tylko bez
owijania w bawełnę, więc po prostu mówię:
– Jest coś, o czym muszę ci powiedzieć, Julio. Zgwałciłem twoją mamę
prawie dwadzieścia lat temu. – Oczy Julii rozszerzają się w przerażeniu, lecz
ciągnę, zanim zdąży coś powiedzieć – Proszę, pozwól mi wyjaśnić. To było
dawno temu. Byłem wtedy innym człowiekiem. Nie ma żadnego wytłumaczenia
tego, co zrobiłem. Całkiem straciłem panowanie. Poprzestawiało mi się
w głowie.
Twarz jej wykrzywia naga, niepohamowana wściekłość. Usta są twardą
kreską. Uśmiecham się sztywno, próbuję zneutralizować jej złość, w jakiś
sposób dać do zrozumienia, że to da się załagodzić. Ale ze mnie idiota.
– Kłamiesz – mówi – powiedziałaby mi o tym.
– Nie mogła. To ona podpaliła dwór. To była jej zemsta. Poszłaby siedzieć za
podpalenie z narażeniem życia. Mieliśmy ciche porozumienie.
Wstaje tak raptownie, że jej krzesło leci do tyłu i uderza o podłogę.
W żołądku czuję ucisk bezradności. Pochyla się. Myślę, że to dziwne, że chce
podnieść krzesło, to nielogiczne. Chcę jej wszystko wytłumaczyć, ale jak można
wytłumaczyć coś, co wydaje się takie odległe? Nic nie da wałkowanie
przeszłości.
Julia podnosi krzesło nad głowę i używa chyba całej siły, kiedy ciska nim
o moje biurko. Szklanka z wodą rozpryskuje się na kawałki. Jedna z nóg trafia
moją dłoń. To boli, ale nie aż tak, jak wtedy, gdy wycofuje się z gabinetu,
odwraca przy drzwiach i wychodzi.
– Nigdy więcej mnie nie zobaczysz! – krzyczy.
Cisza, która zapada w pokoju, jest dusząca.
Za oknem niebo wygląda na uszkodzone, obandażowane porwanymi
chmurami. Słońce wisi za tym wszystkim mdłe i bez życia.
Widok rozmazuje mi się przed oczami. Ściska mnie w piersi.
Żołądek kurczy się, zwymiotuję, jeżeli nie zrobię czegoś, nie powiem
czegoś, czegokolwiek. Wiem, że Julia zdążyła zbiec po schodach i nie może
mnie usłyszeć, mimo to wołam:
– Właśnie, że zobaczę. W końcu pobierzecie się z Thorem, a wtedy będę
twoim teściem.
Zazwyczaj czuję się lepiej, kiedy mam ostatnie słowo, nawet, gdy nikt nie
słucha. Ale tym razem nie przynosi to żadnego łagodzącego efektu. Nie ma nic,
co mógłbym zrobić, żeby zagłuszyć ból. Gna niczym porywiste fale przez moją
świadomość.
Wiem, że będę tak siedział – sam w zapadającym mroku – aż ból ucichnie.
67

JU L I A

Nie mogła przestać płakać. Były to łzy zarówno złości, jak i żalu.
Walizeczka na kółkach stawiała opór, podskakiwała na kamykach, Julia głośno
klęła, idąc do promu.
Na początku droga była wąska i kręta, biegnąca w kierunku miasteczka.
Rozszerzała się potem i łączyła z główną drogą, po której jakiś samochód
przemknął tak, że aż żwir prysnął jej na nogi. Ledwie jednak to zauważyła.
Wciąż rozpamiętywała. Była zła na mamę, że nie powiedziała jej nic o gwałcie.
Chciała do niej zadzwonić i zapytać, czy to prawda. Znała już odpowiedź, tak jak
się wyczuwa, gdy coś naprawdę jest na serio. Poza tym sporo to tłumaczyło.
Histeria Sofii, kiedy tematem rozmowy stawał się Franz, wydawała się
przesadna. Ale teraz już nie. Czyli o to chodziło w rozmowie, którą chcieli z nią
przeprowadzić rodzice. Ale dlaczego teraz? Jak oni mogli trzymać to
w tajemnicy przed nią tak długo?
Najgorsze było to, że w niewielkiej części, do której absolutnie nie chciała
się przyznać, miało jej brakować Franza, jego skomplikowanej osobowości
i porozumienia, które nawiązało się między nimi. Jednocześnie modliła się, żeby
dostał, co mu się należało, został upokorzony tak, jak upokorzył jej mamę, żeby
nie był bezkarny.
Kiedy dotarła do portu, prom już stał przy nabrzeżu. Weszła, usiadła na rufie
i zadzwoniła do Thora. Gdy tylko usłyszała jego głos, rozpłakała się jeszcze
mocniej.
– Co się stało? – zapytał przerażony.
Wtedy opowiedziała mu o rozmowie w gabinecie Franza.
Thor początkowo milczał.
– Nic nie rozumiem – powiedział w końcu. – Naprawdę przyznał się do tego,
że zgwałcił Sofię?
– Tak, to stało się prawie dwadzieścia lat temu – odrzekła Julia. – Taki jest
naprawdę, ten twój tata. Pieprzony gwałciciel.
Na długą chwilę zapadła cisza, po czym Thor wydał z siebie cichy jęk
i zrozumiała, że płacze.
– Jesteś smutny? – zapytała.
– Dzwonisz, żeby ze mną zerwać?
– Co? Nie. Dlaczego miałabym to robić?
– Mój ojciec zgwałcił twoją mamę. To nie jest dobra podstawa do budowania
związku.
– Daj spokój, Thorze. Nie jesteśmy naszymi rodzicami, tak? Musisz przestać
brać na siebie odpowiedzialność za każdą rzecz, którą zrobi Franz. Jesteś
najlepszy na świecie. To jasne, że chcę być z tobą.
Jednocześnie nie mogła nie myśleć o tym, jak to będzie wyglądać. Co ludzie
powiedzą. Ale z drugiej strony nigdy nie przejmowała się plotkami.
Po szybkim oddechu Thora wywnioskowała, że jeszcze płacze.
– Thorze?
Bez odpowiedzi.
– Proszę, chociaż ty nie płacz – poprosiła.
– Przyjedź do domu, Julio – powiedział tylko.
– Będę późnym wieczorem. Najpierw zobaczę się z mamą i tatą i powiem
im, co sądzę o tym, że ukrywali to przede mną.
– Szkoda mi twojej mamy.
– Mnie też. Ale że spaliła dwór jak jakiś megapiroman, to też brzmi
strasznie. Nie wiedziałam, że jest taka. A gdyby Franz zginął? Tych dwoje ma
nierówno pod sufitem. Jakich my mamy rodziców?
– Tata raczej nie jest normalny, to wiadomo. A to, co zrobiła Sofia, należało
mu się. Wstyd mi, że jest moim ojcem.
– Nie wstydź się. Niech spierdala. Porozmawiamy jutro rano, dobrze? Nie
czekaj na mnie, będę późno.
Kiedy skończyli rozmowę, zauważyła, że przygniatający ją smutek nieco
zelżał po tym, jak przerzuciła trochę swoich emocji na Thora.

Na przystani stałego lądu Sofia czekała na Julię. Przez kilka sekund


spojrzenia ich się skrzyżowały i wszystko inne straciło ostrość. Najpierw Sofia
rozpromieniła się, po chwili nerwowość wykwitła jej na twarzy. Oczy Julii
znowu wezbrały łzami. Nie mogła się powstrzymać i od razu przeszła do rzeczy:
– Już wiem, o czym ma być ta rozmowa. Czy to prawda, że on cię zgwałcił?
– Tak – odrzekła Sofia – i było to z mojej strony niewłaściwe, że ci do tej
pory nic nie powiedziałam. Wybacz mi, kochana.
Julia dała się mamie wziąć w objęcia. Sofia położyła miękkie dłonie na
policzkach córki i popatrzyła na nią wzrokiem, w którym było tyle czułości, że
aż uspokajał.
– Płakałaś? – zapytała.
– A jak myślisz? – wymamrotała Julia.
– Nic nie szkodzi, obiecuję, że opowiem ci wszystko. Czy możemy jednak
poczekać z tym, aż wrócimy do domu? Chcę, żeby był przy tym też tata.
– Co robi?
– Gotuje.
– Nie jestem głodna.
– Teraz nie, ale może zgłodniejesz. Kiedy już porozmawiamy o wszystkim.
Nie mówiły więcej o gwałcie podczas jazdy samochodem do domu. Zamiast
tego Sofia zadawała pytania o czas spędzony przez Julię na Wyspie Mgieł, ale
córka odpowiadała monosylabami. Poprzedniego wieczoru pękała od
wszystkiego, co chciała opowiedzieć, teraz była jedynie zmęczona
i przygnębiona. Sofia zaczęła więc opowiadać, co się wydarzyło w ich otoczeniu,
o sąsiedzie, który zdradzał żonę, i o tym, które domy wystawiono na sprzedaż.
Julia nie mogła pojąć, że Sofia jest w stanie rozmawiać o tak banalnych
rzeczach, ale wiedziała, że mama zawsze trajkotała o codziennych sprawach,
kiedy była zdenerwowana. Julia słuchała tylko jednym uchem, a krajobraz
zmieniał się za oknem. Zaczęło padać. Powietrze sączące się do środka przez
uchyloną szybę było surowe i wilgotne. Było tak strasznie przygnębiająco.
Nawet widok dobrze znanej drogi wiodącej do domu dzieciństwa nie poprawił
jej humoru.
Gdy weszły do środka, uderzył je w nozdrza zapach czosnku i sosu
pomidorowego. Benjamin już siedział w salonie i na nie czekał. Julia opadła na
fotel, zanim ojciec zdążył wstać, żeby ją objąć.
– Później, tato – powiedziała – najpierw wszystko opowiedzcie.
Przyszedł Denzel i położył się u stóp Julii. Zanurzyła palce w jego miękkiej,
ciepłej sierści. Wskakiwał jej na kolana, ale chyba instynktownie wyczuł, że nie
jest w nastroju. Benjamin uśmiechnął się smutno i odwrócił do Sofii. W tej
chwili Julia nie poznawała matki, która wyglądała na zmęczoną i steraną.
Zazwyczaj była pełna energii. Zdecydowana. Przyzwyczajona do forsowania
swojej woli. Teraz sprawiała wrażenie kruchej i niepewnej.
– Kilka dni temu złożyłam zawiadomienie na policję – zaczęła, po czym
lekko westchnęła.
– Wiem – wtrąciła Julia – byłam w gabinecie Franza, kiedy się o tym
dowiedział. Rzuciłam w niego krzesłem. To ostatnie wspomnienie, jakie mu po
mnie pozostanie. Krzesło trafiło go w rękę. Mam nadzieję, że złamało mu kilka
palców.
– Rozumiem, że to musi być dla ciebie szok, kochanie – powiedziała Sofia. –
Chcieliśmy opowiedzieć ci wszystko po powrocie, w spokoju.
– Nie cackaj się ze mną. Po prostu opowiedz wszystko. Żadnych więcej
kłamstw.
Sofia zebrała się w sobie, wypuściła powietrze ustami.

– To było dziewiętnaście lat temu – zaczęła. – Uciekłam z ViaTerra i z


Franzem prowadziliśmy swego rodzaju wojnę. Miałam wtedy blog, na którym
publikowałam wpisy o nim. Elvira była w ciąży z bliźniakami, a ja namówiłam
ją na wystąpienie w mediach społecznościowych i w telewizji. Franz dowiedział
się, że zostanie ojcem, kiedy przeczytał wiadomości. To go rozwścieczyło do
granic, a potem jakby coś mu odbiło. Gdy tylko został wypuszczony na wolność,
zadbał o to, żeby mnie porwać…
– Co?! – wybuchła Julia. – Porwać? Przecież to całkiem chore!
Sofia skinęła głową.
– Tak, a kiedy próbowałam stamtąd uciec, wtedy… no wtedy mnie zgwałcił.
– Boże, co za ohyda! – rzekła Julia. – Nie potrafię tego zrozumieć. On jest
chory na głowę, ale nie wygląda na typa, który gwałci kobiety.
– Julio, to było dwadzieścia lat temu. Kto wie, może dzisiaj nie jest już taki.
Ale to się wydarzyło. Wierz mi. Później zachowywał się, jak gdyby nigdy nic.
W tamtym okresie był całkiem opętany mną, mówił, że ja jedyna rozumiem jego
szurnięte tezy. Chciał, żebym znów dla niego pracowała. Jako jego sekretarka.
Brzmi to pewnie niedorzecznie, ale tak było. Tata i Simon przyjechali i uratowali
mnie. Ale zanim uciekłam, podpaliłam dwór. Tylko Franz był w budynku i mało
brakowało, a by zginął.
– To jest całkiem szalone i całkiem niepodobne do ciebie, mamo. Pomyśl, co
by było, gdyby umarł! Co ty sobie myślałaś?
– Nienawidziłam go potwornie. To była, że tak powiem, ostateczna zemsta.
Chciałam mu wszystko zniszczyć, chciałam, żeby cała ta jego sekta się spaliła
i on razem z nią.
– Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś? – zapytała Julia. – Dlaczego
czekaliście tak długo?
– Julio, sytuacja była skomplikowana – odpowiedziała Sofia. – Franz
wiedział, że to ja wznieciłam pożar, ale nie mógł mnie wydać ze względu na
gwałt. Cały czas twierdziłam, że tamtego dnia nie było mnie na Wyspie Mgieł,
używałam taty, Simona i innego faceta jako fałszywego alibi. Zaledwie kilka
tygodni później odkryłam, że jestem w ciąży z tobą. Nie chciałam ryzykować
wylądowania w więzieniu, po prostu. Nie mogłam znieść myśli, że mogłabym
przeoczyć twoje dorastanie.
– Dlaczego nie powiedziałaś mi nic przed moim wyjazdem na wyspę?
– Może to było źle z mojej strony, ale tak bardzo cieszyłaś się z tej pracy
i tak dobrze piszesz. A ja byłam dumna ze wszystkiego, co o nim odkrywałaś
przed ludźmi. Ale musisz zrozumieć, że nigdy nie myślałam, że mógłby ci zrobić
krzywdę.
– Dlaczego, mamo? Dlaczego tego nie myślałaś? – Julia powiedziała to tak
głośno, aż pies podskoczył i pobiegł po podłodze.
– Trudno mi to wyjaśnić – odpowiedziała Sofia – ale myślę, że coś z nim się
stało wtedy na skałach, kiedy dostał udaru.
– Też tak sądzę. A dlaczego zdecydowałaś się teraz zgłosić to na policję?
– Musisz zrozumieć, że do tamtej pory był potwornym człowiekiem. Zimny,
opryskliwy dla swojego personelu, skoncentrowany na sobie i okrutny. Dużo ci
nie opowiedzieliśmy o czasach ViaTerra.
– Wszystko było takie straszne?
– Nie, na początku nie. Wtedy było dobrze, trochę jak w marzeniach. To
długa i skomplikowana historia.
– Nie sądzę, że mam siłę teraz jej wysłuchać – rzekła Julia, czując, jak
zalewa ją fala zmęczenia.
– Rozumiem – powiedziała Sofia – ale pozwól mi to streścić. Szykanowanie
mnie trwało praktycznie cały czas aż do momentu, gdy dostał udaru. Zatrudniał
ludzi, którzy mieli mnie na oku, nie potrafił odpuścić. W końcu ta obsesja
przeszła na ciebie, wtedy, dwa lata temu. Kiedy Franz uratował ciebie zamiast
własnego syna, poczułam w pewnym sensie, że jesteśmy kwita. Myślałam, że już
po wszystkim, że możemy ruszyć naprzód. Ale potem znowu zaczął się tobą
interesować.
– Mogłaś wtedy coś powiedzieć. Przed wywiadami. Przed moim wyjazdem –
wyrzuciła z siebie Julia we frustracji.
– Miałam taki zamiar, ale coś mnie powstrzymywało. Z tatą trzymaliśmy to
w tajemnicy tak długo. W końcu żyliśmy w zaprzeczeniu, jakby tamte straszne
dni na wyspie w ogóle się nie wydarzyły.
– Nie odpowiedziałaś mi na pytanie. Dlaczego właśnie teraz zgłosiłaś to
policji?
– Żeby go odciągnąć od ciebie, kiedy twoje zadanie się skończy.
Siedzieliśmy tu jak na szpilkach, gdy tam byłaś. Za każdym razem, kiedy zrobił
coś niepoczytalnego, zastanawialiśmy się, czy naprawdę się zmienił, czy też zło
znowu wybuchnie.
– W sumie to nieco dziwne, że czekałaś dwadzieścia lat i zrobiłaś to teraz,
kiedy się pozbierał – rzekła Julia.
Oczy Sofii wypełniły się łzami.
– Zrobił mi krzywdę, Julio, i ta krzywda nigdy do końca się nie zaleczy, bez
względu na to, czy to było dwadzieścia lat temu ani czy się zmienił. Dlatego nie
mogę znieść tego, że jesteś blisko niego.
– Pójdę z tobą na rozprawę, mamo – powiedziała Julia.
– Nawet nie wiem, czy będę składać zeznania.
Julia pomyślała, że się przesłyszała.
– Ale… czemu nie?
– Bo wymagałoby to dużo czasu i byłoby nieprzyjemnie walczyć z nim
w sądzie. Ale waham się przede wszystkim ze względu na Thora.
– A co Thor ma z tym wszystkim wspólnego? Nie będzie wspierał Franza.
Już z nim rozmawiałam.
– Może nie, ale kiedy Franz był całkiem sparaliżowany, Thor odwiedzał go
regularnie. Rozumiem, że tylko siedział tam i trzymał go za rękę. To było takie
smutne. Jeśli Franz zostanie skazany na karę więzienia, to na pewno zacznie się
od nowa. Thor będzie czuł się w obowiązku go odwiedzać. Czy nie mówiłaś, że
chce studiować za granicą?
– Tak, wspomniał coś o tym.
– Nigdy by tego nie zrobił, jeżeli Franz odbywałby karę w Szwecji. Thor jest
uzdolniony, nie chcę ryzykować, że zniszczę mu życie. Wystarczy mi, że
zawiadomienie widnieje w rejestrach policyjnych.
– Mogę być świadkiem. Przyznał się przede mną do wszystkiego.
– Absolutnie tego nie rób. To jest wyłącznie moja decyzja. Nie chodzi o to,
żeby zadać Franzowi jak największy cios. Musimy brać pod uwagę wszystkich,
których to dotyczy.
– Ale czy w ogóle będzie jakiś proces, jeżeli nie złożysz zeznań w sądzie? –
spytała Julia.
– Tego nie wiem, ale to dość mało prawdopodobne, że prokurator mógłby
prowadzić sprawę bez żadnych świadków i dowodów. Chyba że Franz przyzna
się do gwałtu. Ale w to naprawdę wątpię.
– Nic nie rozumiem. Czy nie robisz tego, żeby się na nim zemścić?
– Nie, nie chodzi już o zemstę. Mam ręce pełne roboty przy
rozpowszechnianiu prawdy o sektach, które stanowią poważne zagrożenie dla
społeczeństwa. Zawiadomiłam policję tylko po to, żeby go od ciebie odciągnąć.
– Tylko dlatego?
– Tak.
– Miła jesteś.
– Słucham?
– Miła jesteś, mamo. Długo będę zła, że nie powiedziałaś mi o tym
wcześniej, ale i tak uważam, że jesteś miła. Nie rozumiesz, że zniosłabym
prawdę?
– Wiem, ale nie mogłam powiedzieć ci prawdy bez przyznania się do
podpalenia. To byłaby dla ciebie ogromna tajemnica do zachowania. Chciałam
złożyć zawiadomienie dwa lata temu, kiedy wpadł w obsesję na twoim punkcie.
Ale potem miał udar. Bez sensu wydawało się zgłaszać na policję całkiem
sparaliżowanego inwalidę.
Julia spojrzała na siedzącego w fotelu tatę, który przysłuchiwał się
rozmowie.
– Jak długo masz zamiar siedzieć i gapić się bez słowa? – zapytała,
wpatrując się w ojca ze złością. – Wiedziałeś o tym wszystkim?
– Tak, ale z mamą staraliśmy się zrobić to, co naszym zdaniem było
najlepsze dla ciebie – odpowiedział spokojnie Benjamin.
Zawsze dyplomatyczny. Benjamin nienawidził konfliktów. Julia nie mogła
nie zastanawiać się, co robił, kiedy mama i Franz prowadzili tę swoją „wojnę”.
Prawdopodobnie starał się nie wtrącać. Zawsze odgrywał rolę negocjatora, kiedy
kłóciły się z Sofią w czasach, gdy Julia była porządnie zbuntowaną nastolatką.
A zdarzało im się to często. Gdy sytuacja wymknęła się spod kontroli, Benjamin
zajmował się neutralizowaniem szkód. Naprawiał zepsute klamki i zamiatał
rozbite naczynia.
– No, tato, nie możesz choć raz się wściec? – rzekła Julia. – On zgwałcił
mamę, nie uważasz, że powinna go za to spotkać kara?
– Oczywiście – odpowiedział Benjamin – ale najważniejsze, że mama czuje
się dobrze. Jeżeli nie chce składać zeznań, ja to uszanuję.
– Trochę się waham – przyznała Sofia. – Zachodzi dość duże ryzyko, że
puszczą go wolno. Jednocześnie nie jestem pewna, czy chcę, żeby poszedł za
kratki. Ze względu na Thora. Dajmy wszystkiemu iść swoim trybem
i zobaczymy, co będzie.
– Jedną wielką hipokryzją był ten jego eksperyment po wszystkim, co wam
zrobił – powiedziała Julia.
– Może da się wykorzystać zawiadomienie na policję, żeby trochę podkręcić
atmosferę – rzekła Sofia cicho, jakby sama do siebie. – Dać się rozejść pogłosce,
że jest gwałcicielem.
Z miny Benjamina można było wywnioskować, że nie jest wielkim fanem
tego pomysłu.
Julia potrząsnęła głową ze złością.
– Podczas rozprawy miałabyś przewagę – rzekła – nikt w tych czasach nie
traktuje lekko oskarżeń o gwałt. Ale poza salą rozpraw on by się tylko nakręcił,
żeby znowu podjąć walkę z tobą.
Sofia spojrzała na nią zdumiona.
– Tak, masz rację. Patrz, jaka się zrobiłaś przenikliwa, Julio.
Julia pomyślała o Thorze, który siedział w domu sam i pewnie było mu
bardzo smutno.
– Czy czujecie się nieprzyjemnie z tym, że jestem z Thorem? – zapytała.
– Nie, jasne, że nie – odrzekła Sofia. – Jeżeli z tego wyszło coś dobrego, to
jest to wasz związek.
Gdy tak rozmawiali, coś się rozluźniło w piersi Julii. Teraz chciała
opowiedzieć o wrażeniach z wyspy, chociaż niektóre fragmenty przemilczała,
jak w przypadku zajścia z Larsem Nordinem. Na samym końcu opowiedziała,
jak Franz był torturowany przez ojca.
Sofia przybrała zaniepokojoną minę.
– Słyszałam plotki o tych torturach, ale nie znałam szczegółów.
Powiedziałaś, że miał tylko trzy lata? – spytała.
– Tak – odpowiedziała Julia – i trwało to miesiącami.
– To dużo tłumaczy, ale nie usprawiedliwia jego czynów. Powinien zwrócić
się po pomoc psychiatryczną, przepracować te wydarzenia w trakcie terapii.
Charakterystyczne dla Sofii słowa. Myślała, że terapia jest rozwiązaniem
prawie wszystkich problemów.
Julia omal nie powiedziała, że namówiła Franza na spalenie krzesła tortur,
ale to by było zdecydowanie zbyt wiele dramaturgii dla jej rodziców na jeden
wieczór. Może mogłaby opowiedzieć im o tym później. Przy lepszej okazji.
W końcu Benjamin powiedział:
– Myślę, że doszliśmy do miejsca, z którego wszyscy możemy iść dalej
w życiu. A teraz nie chcę więcej mieć nic wspólnego z Franzem. I ty też nie
powinnaś mieć, Julio.
Julia przytaknęła.
– Zjemy? – zapytał Benjamin, wstając. – Pójdę podgrzać jedzenie. Poza tym
mam nadzieję, że spędzisz z nami święta. Przyjadą babcia z dziadkiem,
zaprosiliśmy też Simona z Elvirą, więc Thor i ty możecie razem być u nas.
Niedługo Wigilia. Chyba nie zapomniałaś?
– Cholera, nie liczyłam dni na wyspie – rzekła i pomyślała, że w pewien
sposób dobrze było wrócić do codzienności.
68

FR A N Z

Zamykam drzwi na klucz, opuszczam żaluzje i gaszę światło. Chwila


spokoju i nieprzyjemne odczucia miną, myślę sobie. Podchodzę do gościnnego
fotela i zasiadam w nim. Ręce i nogi wydają się ciężkie, wysiłek sprawia nawet
chodzenie po podłodze, ale ból palca, w który trafiło krzesło rzucone przez Julię,
zaczyna słabnąć. Teraz muszę znaleźć mój wewnętrzny spokój, ostatnią rezerwę
sił, na którą zawsze mogę liczyć.
Niemal natychmiast tracę poczucie czasu. Nie wiem, jak długo tak siedzę –
może godzinę, może kilka. Pokój jest ciemny, wypełnia go ta sama wilgotna
mgła, która wsącza się do mojej głowy. Szczerze mówiąc, wszystko, co się
działo od chwili, gdy Julia mnie zostawiła, jest mgłą.
Siedząc tak w swoim kokonie, staram się nie myśleć, co to oznacza. „Nigdy
więcej mnie nie zobaczysz”. Prawdopodobnie nie. Pieką mnie oczy. „Zasadniczy
problem jest taki, że w ogóle się przejmujesz”, zauważa krytyczny głos z tyłu
głowy. Czy tak to teraz będzie wyglądać? Głosy, które do mnie mówią? Czy
nigdy nie będę jak przedtem? Czy jakiś śmiertelnie groźny, napakowany
emocjami wirus wdziera się do mojego mózgu?
Ból przybiera i cofa się niczym fala, jest tak bogaty w niuanse, że zaczyna
boleć mnie też głowa, gdy próbuję go przeanalizować. Głęboko we mnie ukłucie
kolejnego pytania: z kim teraz będę rozmawiać? Nie wiem. Nie wiem nawet, czy
Thor zechce mieć ze mną cokolwiek wspólnego, gdy się o tym dowie. Ta myśl
powoduje, że wydaję cichy jęk. Daję się pochłonąć ciemności, wchodzę głębiej
w siebie, czuję krzyk podchodzący do gardła, ale zduszam go pięścią.
W centrum splotu słonecznego czuję ostry, nieukojony ból. Gorzki smak
rozpływa mi się w ustach, aż w końcu ogarnia mnie całego.
Pierwszym znakiem, że dzieje się naprawdę źle, jest wyjący dźwięk, który
wzmaga się w uszach i nabiera mocy. Potem pojawia się ból głowy z tyłu
czaszki. Zaczynam trząść się niekontrolowanie. Czucie znika mi w dłoniach, za
chwilę w stopach. Próbuję oderwać palce od podłokietnika fotela, ale daremnie.
We mnie uwięziony jest krzyk, ale moje usta też zdrętwiały, więc nie mogę go
wypuścić. Myśli mam tak dziwnie nieskładne. Czy ja teraz umieram? Jeśli tak,
czy zagrają Requiem Mozarta na moim pogrzebie? Mam nadzieję, że nie. Jest tak
potwornie ponure. Ale już za późno, żeby mieć coś do powiedzenia na ten temat.
Zalewają mnie fale zmęczenia.
Muszę wziąć się w garść.
Robię ostatni wysiłek, udaje mi się wstać, robię kilka chwiejnych kroków
naprzód, ale potem upadam na kolana. Po omacku szukam w mroku czegoś,
czego mógłbym się chwycić.
Słyszę stuk, gdy telefon wypada mi z kieszeni marynarki, a za nim ciężki
odgłos ciała uderzającego o podłogę. A potem – nic. Mrok.
69

JU L I A

Oprócz nocnej lampki w przedpokoju światła były pogaszone, gdy weszła do


mieszkania. Była pierwsza w nocy. Pachniało znajomo Thorem – jego skórzaną
kurtką na wieszaku, aromatem herbaty z kuchni. Zawsze pił herbatę, nigdy kawę.
Weszła do kuchni i zapaliła światło. Thor zostawił tam kartkę na stole.
„Obudź mnie!” i śliczne serduszko, które narysował ołówkiem. Była spragniona
po pikantnym jedzeniu, które ugotował jej tata, i haustami piła sok prosto
z opakowania.
Kuchnia była czysta i wysprzątana. Ani jednego okruszka na blacie. Cały
Thor. Miała w zwyczaju żartować, że jego mania czystości to choroba. Ale
objawy nie znikały, jego zamiłowanie do porządku było pozostałością po pełnym
dyscypliny dorastaniu w sekcie.
Weszła do łazienki leżącej między sypialniami. W oślepiającym świetle
umyła szybko twarz i wyszorowała zęby. Następnie rozebrała się, pozwalając
ubraniom spaść na podłogę. Z torebki wyjęła kopertę ze zdjęciami, którą dostała
od Karin.
Ostrożnie uchyliła drzwi do pokoju Thora. Było tam ciemno, ale
niebieskawa poświata miasta wpadała do środka przez przerwę w żaluzjach
i docierała do łóżka. Skopał z siebie kołdrę i leżał na plecach w samych
bokserkach, z wpółotwartymi ustami, głęboko pogrążony we śnie. Światło
z zewnątrz oświetlało jego twarz.
Serce zabiło jej podwójnie, przez krótki moment miała wrażenie, że leży tam
Franz. Ich rysy twarzy były tak podobne. Ale zaraz zobaczyła delikatną krągłość
policzków Thora, której Franz nie miał. I jeszcze ten szczególny, czysty zapach
mydła Thora – musiał niedawno brać prysznic, bo woń wypełniała cały pokój.
Położyła kopertę na stoliku nocnym, usiadła na brzegu łóżka i położyła dłoń
na sercu bijącym w głębi klatki piersiowej Thora. Czuła za nim wielką tęsknotę,
chociaż tu leżał. Musnęła gładką skórę talii i uśmiechnęła się na myśl
o wszystkich okolicach jego ciała, które chciała zbadać. Ostrożnie odsunęła się
do tyłu, żeby się mu przyjrzeć, śpiącemu Thorowi, który wciąż nie był świadomy
jej obecności. Nie można było powiedzieć, że jest śliczny jak z obrazka, tak jak
Franz, ale Thor miał spokojną, piękną twarz. Szukała w sobie pustki, którą
często powoduje czasowa nieobecność, lecz była tam jedynie czułość. W piersi
poczuła niewielkie trzepotanie, lekkie jak skrzydła ćmy.
Przez szparę w żaluzjach widziała tylko ciemne fasady domów. Przestało
padać. Noc była bezdźwięczna. Znowu w wielkim mieście. Czuła się nieswojo.
Pochyliła się nad Thorem i przeciągnęła palcem po jego czole. Zdawał się
zbyt śpiący, żeby otworzyć oczy, ale chyba fragmentem mózgu wychwycił jej
obecność.
– Boże, jak za tobą tęskniłem – wymamrotał.
Wślizgnęła się pod kołdrę i położyła obok niego.
Odwrócił się na bok, a ona zanurzyła twarz w jego szyi.
Zauważyła, że była wciąż zimna, i czuła, jak jej skóra ogrzewa się do
temperatury jego skóry.
– Obejmij mnie po prostu – powiedziała – a teraz śpijmy, rano
porozmawiamy.
Przyciągnął ją blisko do siebie i pogładził czubkami palców po plecach.
– Pomyśleć, że jesteś w domu – szepnął.
Po kilku minutach zrozumiała po jego oddechu, że znów zasnął. Pomacała
ręką po nocnym stoliku, żeby się upewnić, że koperta ze zdjęciami od Karin
nadal tam leży. Chciała mu je pokazać rano po przebudzeniu. Choć była
wykończona, nie mogła zasnąć. Różne odcienie nocnego mroku tańczyły
w oknie, a ona zastanawiała się nad wszystkim, co się wydarzyło, i tym, jaka
będzie przyszłość.
Epilog

FR A N Z

Znalazła mnie Elyssa. Jej miękkie palce sprawdziły mi tętno, podniosły


telefon, który wypadł na podłogę i wybrały 112. „Martwy”, pomyślała
z początku. „Kolejny udar”, pomyślała, gdy poczuła bicie mojego serca.
Przyszła wcześniej, zastukała do drzwi i odeszła, kiedy dalej były zamknięte.
Elyssa zawsze szanowała moją potrzebę samotności. Ale gdy wróciła później,
a ja nie odpowiadałem, użyła swojego klucza i weszła do środka. Upadłem do
przodu i uderzyłem głową o podłogę. Elyssa ułożyła mnie w pozycji bocznej.
Wkrótce otworzyłem oczy. Otumaniony, ale wystarczająco przytomny, żeby
zirytować się, że płacze. Przecież w sumie nie było ze mną źle. Już nie oblewały
mnie zimne poty i powrócił normalny oddech. W mroku oczy Elyssy były
całkiem wyblakłe, jakby wypłakała cały kolor. Kazała mi zostać na podłodze,
odpocząć, ale natychmiast spróbowałem usiąść.
Raz.
Dwa razy.
Za trzecim razem organizm posłuchał.
Kiedy przyjechali ratownicy, byłem już znów na nogach. „To tylko napad
zawrotów głowy. Może się przydarzyć długo po przebytym udarze mózgu”,
stwierdziłem. A ponieważ moje wyniki były w normie i obiecałem, że
następnego dnia udam się do lekarza, w końcu odjechali.
Dzień później zbadał mnie dokładnie lekarz, który nic nie znalazł.
Insynuował, że to, co się stało, było wynikiem stresu, i unosił brwi.
Prawdopodobnie śledził mój blog. W końcu pouczył mnie, żebym nie
lekceważył tej zapaści, i wypisał mi skierowanie do neurologa. Ale ani myślę
stawiać się w sytuacjach, w których ktoś będzie próbował grzebać mi w mózgu.
Od tej pory Elyssa ma na mnie oko. Faktycznie jest coś bezpiecznego w jej
ciągłym niepokoju.

Można harować, żeby zaprowadzić sprawiedliwość, starać się pomóc


ludziom znaleźć odpowiednią drogę w życiu, a i tak przeszłość człowieka dogoni
i zdzieli, gdy najmniej się tego spodziewa. Albo podświadomie wiedziałem, że
to, co zrobiłem Sofii, w końcu wyjdzie na jaw.
Jest ponury, zimny poranek. Dwór kuca pod granitowym niebem. Choć raz
doceniam tę paskudną pogodę. Pasuje do mojego nastroju. Noszę tęsknotę za
Julią głęboko w środku. To cielesny ból, jakby żebra coś dociskało do płuc
i serca. Postanowiłem, że nauczę się z nim żyć. Teraz gdy Julii już nie ma, muszę
się męczyć tylko z tymi niewygodnymi uczuciami do Thora. O ile postanowi
znowu się ze mną zadawać.
Nadeszła też pora pożegnać mój personel na jakiś czas. Zebrałem ich na
dziedzińcu. Powoli i spokojnie wyjaśniam im, że być może przeczytają
o dotyczącym mnie zgłoszeniu na policję. Ale ostrzegam, żeby nie wierzyli we
wszystko, co piszą media. Dziennikarze zawsze usiłowali mnie oczernić. To
niestety jedna z rzeczy, z którymi prawdziwi przywódcy muszą nauczyć się żyć.
Mówię, że wyjadę na kilka dni na stały ląd. Potem, miejmy nadzieję, wrócę
i wyjaśnię co dalej. Kończę słowami, że doceniam wszystko, co do tej pory
zrobili, i mam nadzieję, że będą dalej pracować w ViaTerra.
– Tak czy inaczej, macie tu zagwarantowaną pracę – mówię, usiłując
utrzymać beztroski ton. – Posiadłość wymaga pielęgnacji i remontu. Elyssa
rozdzieli projekty, które w tym celu rozpisałem. Pracownicy kuchenni dalej
gotują dla personelu do odwołania. Na wiosnę rozpoczniemy uprawy
ekologiczne. Wszystkie moje plany co do ViaTerra będą iść swoim torem,
cokolwiek by się działo.
Nawiązuję z nimi kontakt wzrokowy, z każdym po kolei. Wiele osób ma
w oczach pewien smutek. Moja mała armia. Podstawa mojej nowej działalności.
Ku mojemu zdziwieniu Filip jest najsmutniejszy. Aż piecze w oczach na
widok tego umięśnionego twardziela w tak nieszczęśliwym stanie. A może to
morska bryza wyciska mi łzy z oczu.
– Franz, chyba wrócisz? – pyta Filip.
– Tak, wrócę. Nie wiem tylko kiedy.
– Czy możemy napisać do ciebie maila, gdybyśmy mieli jakieś pytania? –
odzywa się stojący z przodu grupy Hampus. Zaledwie dwa dni temu
poinformował, że zostanie. Jego dziewczyna przyjedzie po Nowym Roku.
– Możecie zwrócić się do Elyssy z pytaniami – mówię – a jeżeli nie będzie
w stanie odpowiedzieć, możecie oczywiście napisać do mnie.
Odsyłam ich z obietnicą, że odezwę się za parę dni do Elyssy z wieściami.
Ona zaś stoi uparcie, gdy tamci opuszczają dziedziniec.
– Co teraz będzie? Zostaniesz skazany? – pyta z powagą.
– Czy to byłoby problemem, Elysso?
– Co ty o mnie myślisz? – mówi oburzona, że dałem do zrozumienia, iż jej
oddanie mogłoby się zachwiać. Więzy między nami są mocniejsze, niż mogę
czasami znieść. Stała się zdecydowanie za dobra w odczytywaniu mnie.
– Nie wiem – odpowiadam. – Nie postanowiłem jeszcze, jak ugryźć ten
problem. Zrobię to pewnie na promie. Dobrze mi się tam myśli, na otwartym
morzu.
– Chcesz, żeby cię podwieźć? – pyta.
– Nie, pojadę samochodem do Göteborga. Zostań tu. Personel trzeba
podbudować, a w tym jesteś dobra.
Jednak decyduje się wybrać ze mną na przystań, a potem wrócić do domu
spacerem. Stoi na nadbrzeżu i macha, gdy prom odpływa.
Parkuję samochód na deku. Na dziobie stoi zbyt wielu ludzi, więc idę na rufę
i opieram się o barierkę.
Myśl o czekającej mnie rozmowie z adwokatem i przesłuchaniu na policji
dokucza mi. Tego problemu nie mogę zabrać ze sobą na ląd bez strategii
działania. Niemożność podjęcia decyzji nie pozwalała mi zasnąć do późna
w nocy. Nigdy nie jest łatwo trafnie zdecydować. Byłem pogrążony w rozterce,
przylegała niczym druga skóra. Muszę skonstruować historię, w którą uwierzę,
inaczej się nie sprawdzi. I nie mam najmniejszej ochoty odgrywać ofiary.
Rześkie, słone powietrze rozjaśnia myśli.
Może najlepiej będzie przyznać się do wszystkiego. Siedzieć i kłamać na
telewizyjnej sofie – to już mnie nie kręci. Na sali rozpraw też nie. Istnieją
okoliczności łagodzące, jak na przykład atak Sofii na mnie dwadzieścia lat temu.
Obróciła matkę moich nienarodzonych dzieci przeciwko mnie, ludzie nie patrzą
przez palce na takie rzeczy. I chociaż już po gwałcie Sofia podpaliła dwór, wiele
osób będzie ją za to potępiać. Uzna za sygnał, że jest w niej coś kryminalnego
i niebezpiecznego. Teraz gniew na Sofię, który tak długo skrywałem, znów
wychodzi na powierzchnię. Wrze bezlitosny i czuję się z tym dobrze.
Tej samej nocy, gdy Julia zmusiła mnie do spalenia krzesła tortur,
zrozumiałem, że cierpię na klaustrofobię. Nie w tym sensie, że wpadam
w panikę w małych pomieszczeniach. Chodzi o uwięzienie w jakiejś sytuacji.
Ekstremalną nudę. Przymus powtarzania, monotonna rutyna. Albo przyłapanie
na kłamstwie. Bez względu na następstwa nie mam zamiaru kłamać i upokarzać
się w ten sposób co Lars Nordin.
Johan Ström jest dobrym adwokatem. Jeśli jednak zostanę skazany, to
wykorzystam czas odbywania kary do napisania książki o mojej walce
o zregenerowanie po udarze. Takie cud-biografie są teraz popularne.
Dotyczyłaby decyzyjności i poczucia odpowiedzialności. Z taką kombinacją
można zmusić ciało do całkiem nieprawdopodobnych rzeczy. Ta książka
przydałaby się jako tekst podstawowy do mojej nowej działalności. Plany na
przyszłość musiałbym trochę przesunąć, ale wrócę na scenę z godnością:
człowiek, który wziął odpowiedzialność za swoje dawne demony. Nieugięty.
Niepowstrzymany.
Ekonomicznie zdołam prowadzić ViaTerra przez kilka lat bez nowych
dochodów. Odnowimy posiadłość na pałac, potem powrócę jako prawowity
władca Wyspy Mgieł. Myślę, że niektórzy będą mnie podziwiać, jeżeli przyznam
się do wszystkiego. Ilu gwałcicieli to robi? W tym kierunku biegną teraz moje
myśli – przyznać się, wziąć odpowiedzialność.
Prom kołysze się mocniej pod moimi stopami i wybija mnie z rozmyślań.
Pada śnieg. Duże, miękkie płatki tworzą białą woalkę na niebie. Opadają na
moje ręce i topnieją. Podnoszę wzrok i oczy robią mi się pełne śniegu. Musi to
być najbogatsza w śnieg zima wszech czasów na Wyspie Mgieł.
Myślę o Elyssie, mojej stałej towarzyszce, i o tym, jaka była zdruzgotana,
gdy się żegnaliśmy. Myślę o matce i trochę mi wstyd, gdy tęsknię za jej ciepłą
dłonią na mojej, za tym, jak ją głaskała kciukiem. Myślę o Sofii, mojej nemesis,
która będzie mnie prześladować do grobu, a jednak nie mogę jej nie podziwiać.
I w końcu myślę o Julii, i tęsknota piecze jak sól w otwartej ranie.
Kobiety. Dlaczego zawsze się nimi otaczam? Teraz zbudowały wokół mnie
mur.
Zatrzymuję się na tej myśli, a Wyspa Mgieł zmienia się za mną w zamazaną
plamę. To smutne, ale wiem, że wrócę.
Zawsze będę wracać.
Wydarzenia i postacie w książce

Wszystkie postacie i zdarzenia w książce są fikcyjne. Franz Oswald,


Zachodnia Wyspa Mgieł i sekta ViaTerra są wytworami mojej wyobraźni. Ale do
wszystkich moich książek czerpałam inspirację z prawdziwych wydarzeń
z okresu dwudziestu pięciu lat, gdy sama byłam członkinią sekty, oraz z lat
późniejszych.

Chcę także podkreślić, że gdy to piszę, w Szwecji w dalszym ciągu


obowiązuje okres przedawnienia w przypadku gwałtu, ale Requiem na Wyspie
Mgieł rozgrywa się w niedalekiej przyszłości. Opisanie Holokaustu przez Franza
Oswalda zgadza się z historią. Irma Grese, „piękna bestia”, istniała
w rzeczywistości, jak również – co tragiczne – akcja „Reinhard”.
Podziękowania

Cudowne wybrzeże Bohuskusten nieustannie mnie fascynuje, co było


jednym z powodów, dla których zdecydowałam się powrócić na Wyspę Mgieł.
Chcę więc zacząć od podziękowania tym wszystkim jego mieszkańcom, którzy
inspirowali mnie do pisania. Ann-Catrin Sköld i Magnus Pilback zaprosili mnie
w swoje progi i pokazali mi Orust i jego perły. Szczególne podziękowania dla
Ann-Catrin za pomoc przy moich pierwszych książkach. Håkan Järvå i Meta
Sjöberg – im dziękuję za gościnność i porady ekspertów psychologów. Bardzo
również dziękuję wszystkim księgarniom, bibliotekom, związkom i instytucjom
społecznym, które organizowały moje wykłady na Bohuskusten. Nie do
zapomnienia jest personel hotelu Koster i wszyscy na wyspach Koster, gdzie
spotkałam się z miłym przyjęciem. Arentcie van der Veen ze Szwedzkiego
Towarzystwa Miłośników Latarni Morskich – dziękuję za to, że pomogłeś mi
zrozumieć, jak skonstruowany jest cud techniki, zwany latarnią morską.
Ogromne podziękowania dla mojego męża Dana, który był bardzo
zaangażowany w tę książkę i narysował ilustrację posiadłości ViaTerra.
W zasadzie Twoje nazwisko powinno widnieć na okładce.
Dziękuję mojej cudownej rodzinie, która we wszystkim mnie wspiera, a są
to: mój syn John, jego żona Noha, moje wnuczki Layla i Selene oraz moi rodzice
Ella i Olle Westam.
Na liście wdzięczności jest też moje wydawnictwo HarperCollins, gdzie tak
wiele osób było mocno zaangażowanych w tę książkę. Są to: Johanna Rydergren,
moja wydawczyni – dziękuję, że wraz ze mną wróciłaś na Wyspę Mgieł i byłaś
tak pochłonięta tą opowieścią. Carina Nunstedt z wielką pasją prowadziła
naprzód każdą część tego projektu. Podobnie moja redaktorka Helena Jansson
Icardo. Dziękuję Wam za ciężką pracę.
Na porządną pochwałę zasługuje Maria Sundberg, która projektuje piękne
okładki do moich książek.
Nie mogę pominąć Marii i Edith Enberg z Enberg Literary Agency –
entuzjastek i miłośniczek książek. Zaliczam je obie do grona moich najlepszych
przyjaciół.
Ebbo Östberg i Liso Jonasdotter Nilsson z wydawnictwa Forum – Wam
dziękuję za pomoc przy koncepcji tej książki.
Producentkom Erice Edman i Mii Jupp dziękuję za inspirację podczas tego
roku, kiedy razem pracowałyśmy nad ekranizacją serii o Wyspie Mgieł.
Chcę również przy okazji podziękować moim przyjaciołom, którzy pracują
przy ostrzeganiu przed sektami. Są to: Mike Rinder, Håkan Järvå, Anna
Lindman, Noomi Andemark, Erica Hindborg, Magnus Utvik, wszyscy
w stowarzyszeniu Hjälpkällan (Źródło Pomocy) i w związku ROS (poradnictwo
o sektach) i wiele innych osób. Szczególne podziękowania kieruję do
psychoterapeutki Heleny Löfgren za pomoc, dzięki której mogłam lepiej opisać
dylemat Franza.
Na koniec dziękuję wszystkim czytelnikom, którzy prosili mnie o to, bym
napisała więcej o Wyspie Mgieł. Tym razem mogę Wam obiecać ciąg dalszy, bo
ta historia dopiero się rozkręca.

You might also like