Professional Documents
Culture Documents
Przedsłowie
Mapa
Prolog
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
42
43
44
45
46
47
48
49
50
51
52
53
54
55
56
57
58
59
60
61
62
63
64
65
66
67
68
69
Epilog
Wydarzenia i postacie w książce
Podziękowania
TYTUŁ ORYGINAŁU: Requiem på Dimön
Copyright © for the Polish edition and translation by Wydawnictwo Bukowy Las Sp. z o.o., 2020
ISBN 978-83-8074-275-8
WYDAWCA:
Wydawnictwo Bukowy Las Sp. z o.o.
ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki
ADRES DO KORESPONDENCJI:
ul. Sokolnicza 5/21, 53-676 Wrocław
www.bukowylas.pl
WYŁĄCZNY DYSTRYBUTOR:
Dressler Dublin Sp. z o.o.
ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki
tel. (+ 48 22) 733 50 31/32
e-mail: dystrybucja@dressler.com.pl
www.dressler.com.pl
Dla tych z Was, którzy nie czytali trylogii o ViaTerra, przedstawiam krótko
występujące w niej postacie:
JU L I A
FR A N Z
JU L I A
FR A N Z
JU L I A
Oszukiwanie matki przychodziło jej teraz z trudem. Dwa lata temu jej
kłamstwa miały potworne następstwa. Miesiącami, kiedy była bez pamięci
zakochana we Franzu, trzymała w tajemnicy ich rozmowy telefoniczne
i bezwstydnie kokieteryjne SMS-y i maile, które do siebie wysyłali. W tamtym
okresie łgarstwa tak zgrabnie układały jej się w ustach. Umiejętnie przekręcała
prawdę i zawsze powściągliwie odpowiadała, gdy Sofia zadawała niewygodne
pytania. Szala się przeważyła na skałach na Wyspie Mgieł. Wtedy Julia
wstydziła się swoich kłamstw, naprawdę było jej wstyd. Od tamtej pory starała
się być z rodzicami szczera i teraz też miała taki zamiar. To, że Sofia na nią
nakrzyczy, było znośniejsze niż dźwiganie brzemienia kłamstwa. Postanowiła, że
w weekend odwiedzi rodziców.
Mieszkali w Henån na Orust, wciąż w tym samym domu, w którym
dorastała. Sofia prowadziła schronisko dla osób, które uciekły z sekt,
a Benjamin, ojciec Julii, pracował w logistyce transportowej. Dwa lata temu
Julia robiła, co mogła, żeby wyrwać się z Henån, ale od kiedy przeprowadziła się
do Göteborga, często tęskniła za powrotem. Za jeziorem, skałami i morzem. Nie
dostrzegała, jak piękne jest wybrzeże Bohuskusten, zanim go nie zostawiła.
Thor zawiózł ją do Henån w sobotę rano. Wciąż brała lekcje jazdy, on
natomiast miał używany, ale sprawny samochód. Po podrzuceniu Julii miał
przepłynąć promem na Wyspę Mgieł i tam odwiedzić babcię i mamę. Robił to
zazwyczaj raz na miesiąc. Razem z Simonem, który wyrwał się z ViaTerra, jego
mama Elvira prowadziła pensjonat na Wyspie Mgieł. Według Julii dziwne było,
że zdecydowali się tam zamieszkać po wszystkim, co się wydarzyło. Simon
jednak pracował w pensjonacie już po opuszczeniu sekty i uwielbiał Wyspę
Mgieł. Teraz nie było tam ani Franza, ani jego sekty.
Jak zwykle Julia miała poczucie pewnej pustki, kiedy Thor odjechał. Stała
w miejscu i przyglądała się domowi swojego dzieciństwa. Położony był na dużej
posesji tuż przy niewielkim jeziorze. Sofia i Benjamin wprowadzili się tam kilka
miesięcy przed narodzinami Julii. To był budynek do renowacji, ale Benjamin
miał zręczne ręce, a Sofia opowiadała, że malowała i kładła tapety aż do porodu.
To był dom, w którym Julia stawiała pierwsze kroki, gdzie pochowała
w ogrodzie pierwszą świnkę morską, gdzie pracowicie wypaliła swoją pierwszą
paczkę papierosów za wysokimi krzewami rododendronów. W jeziorku przy
domu nauczyła się pływać. Na skałach przy śluzie po raz pierwszy została
pocałowana. Zawsze miał tutaj pozostać kawałek jej serca. Mama kiedyś
powiedziała, że miejsce trzeba zostawić, a potem do niego wrócić, żeby je
w pełni docenić. Wyszła teraz z ogrodu i otworzyła Julii bramę. Objęły się, Julia
zanurzyła nos we włosy matki.
– Pachniesz ziemią i trawą – powiedziała.
– Byłam w ogrodzie, sadziłam dymkę – odrzekła Sofia.
– Już?
– Niedługo wrzesień.
Sofia spojrzała na drogę.
– Czy Thor nie chciał wejść? – zapytała zawiedziona.
Sofia uwielbiała Thora, ale w pewien osobliwy sposób. Traktowała go jak
kogoś, kogo musi chronić przed złem całego świata, a w szczególności przed
Franzem.
– Nie, on jedzie na Wyspę Mgieł odwiedzić mamę – odpowiedziała Julia.
– Jaka szkoda, że nie zdążył zajrzeć do nas – powiedziała Sofia. – Upiekłam
brytyjskie scones.
Julia patrzyła na matkę. Ciemne, gęste włosy, które czasami przypominały
ptasie gniazdo przez to nadmorskie wilgotne powietrze. Czyste rysy twarzy,
ciemne oczy. Sofia często miała poważny wyraz twarzy, jakby nad czymś się
zastanawiała. Ale kiedy się uśmiechała, był to cudowny uśmiech, który nadawał
jej wygląd małej dziewczynki.
Dopiero późnym popołudniem Julia zebrała się na odwagę, żeby
opowiedzieć o swoich planach. Siedzieli na kanapie, popijali herbatę i zagryzali
bułeczkami. Rodzinny pies Denzel zwinął się w kłębek i spał u Julii na kolanach.
Był to ponadtrzynastoletni terier, ale nadal stosunkowo żwawy. W kominku palił
się niewielki ogień. Julia opierała się głową o klatkę piersiową taty. Benjamin
tego rana żeglował i miło pachniał smołą i świeżym morskim powietrzem.
Mijające lato wywołało mnóstwo piegów na jego bladej cerze.
– Czy chcesz o czymś porozmawiać? – zapytał, po czym okręcił jeden
z kosmyków włosów Julii wokół swojego palca.
Kiedy wydusiła z siebie plany przeprowadzenia wywiadu z Franzem,
w pokoju zapadła cisza. Julia spodziewała się krzyków wniebogłosy. Tymczasem
słychać było jedynie płomienie, które potrzaskiwały w kominku. Spoglądała na
mamę, na jej włosy, płonące miedzią w blasku ognia. W końcu Sofia
powiedziała:
– Nie jest to dobry pomysł.
– Ależ jest – odparowała Julia – to może stać się początkiem mojej kariery.
Nie masz pojęcia, jak trudno jest dostać pracę dziennikarza. W dzisiejszych
czasach to prawie niemożliwe. Jeżeli przeprowadzę dobry wywiad, otworzy się
przede mną dużo drzwi. Nie myślisz chyba, że Franz zrobi mi krzywdę?
– Nie, ale będzie próbował tobą manipulować. Nie zapominaj, że był tobą
całkowicie opętany.
– A jeszcze bardziej tobą, mamo – przypomniała Julia. – Mógł mnie
skrzywdzić na Wyspie Mgieł, gdyby chciał. Mógł mnie wykorzystać. A jednak
tego nie zrobił. Czy nie jesteś choć odrobinę wdzięczna za to, że uratował mi
życie? Jest mi wstyd, że mu za to nie podziękowałam. Mamo, on zabił własnego
syna! Ale ja żyję.
– Coś dziwnego stało się z nim tamtego wieczoru – wymamrotała Sofia. –
Miał jednak dwa lata na to, żeby się pozbierać.
– Thor mówi, że się zmienił, zrobił się spokojniejszy – powiedziała Julia.
Sofia machnęła lekceważąco ręką.
– Taka osobowość nigdy się nie zmienia – odpowiedziała. – Ich zło blednie
tylko chwilowo.
– Myślałam, że się okropnie wkurzysz – rzekła Julia. – Dlaczego
przyjmujesz to tak spokojnie, mamo?
Sofia westchnęła.
– Ech, faktycznie nie wiem, czy się zmienił – odparła. – Było mi go szkoda,
kiedy Vic zginął. To było straszne. I jestem wdzięczna, że uratował ciebie. Ale
zawsze będę podejrzliwa w przypadku Franza. Opowiedzieliśmy zaledwie
ułamek tego, co zrobił na tej wyspie dwadzieścia lat temu.
– Mogę go nieco przyprzeć do muru w trakcie wywiadu – powiedziała Julia.
– Będę twarda jak głaz.
– Nie powinnaś w ogóle się z nim zadawać – odrzekła Sofia. – Samo to, że
pozwala na ten wywiad, jest niepokojące. To znaczy, że coś planuje.
– I co to miałoby być? – zapytała Julia.
– Nikt nigdy nie będzie w stanie pojąć, co kłębi się w jego groteskowym
mózgu. Julio, nie rób tego.
Julia zwróciła się do Benjamina.
– Tato, a ty co uważasz?
– Że on chce skierować na siebie uwagę – odpowiedział Benjamin.
– Mógłby to zrobić na wiele innych sposobów – powiedziała Sofia. – Nie,
jemu chodzi o uwagę Julii.
– Przecież i tak zrobisz dokładnie tak, jak zechcesz – rzekł Benjamin. – Czy
miałaś w ogóle zamiar nas posłuchać, czy przyjechałaś, żeby nie mieć wyrzutów
sumienia?
– Prawdopodobnie to drugie – przyznała Julia.
Sofia oparła głowę na rękach i myślała przez chwilę.
– Posłuchaj – powiedziała. – Przeprowadzając ten wywiad, absolutnie nie
bądź z nim sam na sam. – Wbiła w Julię wzrok. – Poza tym artykuł nie może się
ukazać pod twoim nazwiskiem. Możliwości są dwie. Albo cię owinie wokół
palca i w rezultacie napiszesz tekst, w którym go wyczyścisz z całego gówna,
jakie zrobił. Byłoby to naprawdę smutne. Albo pogrzebiesz głęboko
i przygotujesz artykuł, który go zdemaskuje. W tym wypadku zrobiłabyś
przysługę społeczeństwu, a wtedy byłabym z ciebie dumna.
– Myślę, że pismo oczekuje standardowego wywiadu, wiesz, w którym on
odpowiada na zestaw pytań – powiedziała Julia.
– Ale to nie znaczy, że ty musisz tak napisać, prawda? – odparła Sofia
i rzuciła wymowne spojrzenie.
Julia zastanawiała się przez chwilę. Dzięki uldze spowodowanej tym, że
uniknęła złości Sofii, czasami niemożliwej do wytrzymania, stała się skłonna do
współpracy, a nawet spokorniała.
– Brzmi to nieźle, mamo – powiedziała. – Spotkam się z nim tylko na krótką
chwilę. Ale przedtem muszę poszperać w informacjach.
– Ten wywiad potrwa dużo dłużej niż krótką chwilę – odpowiedziała Sofia.
– Tak, dał mi to do zrozumienia.
– Czy Thor nie może tam z tobą pojechać? – zapytał Benjamin.
– Czułabym się dziwnie – odpowiedziała Julia – ale poproszę kogoś
z kliniki, żeby był ze mną.
– Poczekaj tu chwilę – powiedziała Sofia, po czym wstała. Julia słyszała jej
kroki na schodach. Kiedy wróciła, trzymała w dłoni pendrive’a, którego podała
Julii.
– Posłuchaj tego, zanim przeprowadzisz z nim wywiad.
– Co to jest? – spytała Julia.
– To nagranie, które sam zrobił. Ukradłam mu to, zanim opuściłam ViaTerra,
wtedy, wiele lat temu. Opowiada o swojej młodości z tak zimną krwią, że aż
ciarki przechodzą. Szczególnie, kiedy opisuje, jak bardzo nienawidził swojego
biologicznego ojca. Nie wiem, czy wszystko, co mówi, jest prawdą. Część tego
brzmi dość nieprawdopodobnie. Myślałam, że to nagranie przyda się jako dowód
podczas rozprawy przeciwko Franzowi, ale on nie omieszkał skrupulatnie
podkreślić, że to był szkic powieści. Ale posłuchaj. Niezależnie od tego, czy to,
co mówi, jest prawdą czy nie, wyrobisz sobie zdanie o tym, jakim był wtedy
człowiekiem. I wątpię, żebyś później chciała z nim rozmawiać.
Julia schowała pendrive do torebki.
– Dlaczego dopiero teraz o tym mówisz? – zapytała.
– Teraz jesteś dorosła, zniesiesz prawdę.
– Zawsze mogłam jej wysłuchać. Czy on wie, że masz to nagranie?
– Tak, raczej podejrzewa, że je zachowałam. Strasznie się wściekł, kiedy
zrozumiał, że je zdobyłam. Nasłał na mnie ludzi – powiedziała Sofia.
– Serio?
– Tak, nawet złożył na mnie donos na policję o kradzieży.
– Posłucham tego przed wywiadem – obiecała Julia.
– Ciarki mnie przechodzą, kiedy myślę o tobie i o nim w jednym pokoju –
wzdrygnęła się Sofia. – Obiecaj mi, że ktoś cały czas będzie z tobą.
– Nie męcz mnie już – odpowiedziała Julia. – Pozwól mi to zrobić po
swojemu.
Sofia nachyliła się i chwyciła dłonie Julii.
– Potrafi być niezwykle czarujący – rzekła. – Nie poddaj się jego charyzmie.
Bądź przygotowana na to, że we wszystkim, co powie, ma ukryte zamiary.
Julia przyciągnęła ręce do siebie. Mama bywała naprawdę upierdliwa, kiedy
stawała się tak nadopiekuńcza.
– Proszę cię, nie traktuj mnie jak dzieciaka – powiedziała i spojrzała matce
głęboko w oczy.
Sofia westchnęła.
FR A N Z
JU L I A
– Teraz cię poruszyło – powiedział Franz i zmrużył oczy, jakby starał się ją
odczytać.
Poczuła, jak coś ściska ją wokół klatki piersiowej, znak, że zaczyna tracić
kontrolę. Wyglądało na to, że coś zachodzi między nimi, jakiś subtelny przeskok
w układzie sił. Zdenerwowało ją, że ciągle na nią tak wpływa. Odwróciła wzrok,
omiotła ściany w nadziei, że znajdzie coś, na czym można zawiesić oko, ale były
puste. Był dokładnie taki sam. Poza nieco głębszymi kurzymi łapkami choroba
nie nadwyrężyła go szczególnie. To, co udawało się mało któremu mężczyźnie
w średnim wieku – dojrzały i jednocześnie młodzieńczy wygląd – jemu wyszło
na medal.
– Nie, w sumie nie – odrzekła.
Kłamstwo zawisło w powietrzu. Dużo się działo w powietrzu między nimi.
Nie spodziewała się, że zastanie go w takim zdrowiu. Miał kolor cery jak u
żywego dziecka. Oczy przejrzyste. Ubrany był niezobowiązująco w koszulkę
i dżinsy i było jasne, że trenuje – mięśnie drgały pod cienką tkaniną, kiedy się
pochylał.
Ale najbardziej skonsternowało ją to, że był taki rzeczowy. Żadnych pełnych
tupetu komentarzy. Żadnych komplementów. Jedynie ze spokojem odpowiadał
na jej pytania. Nawet nie wspomniał o ich czasie spędzonym razem. Nie zapytał
jej, jak się ma. Ku własnej irytacji czuła się tym zawiedziona. Co on wyprawiał?
Co tak naprawdę robił w tym nudnym miejscu? Gołe ściany. Duże okna
wychodzące na smutny ogród. Tak bardzo bez życia. A jeszcze ważniejsze:
czego od niej chciał?
– Tamto pomieszczenie w piwnicy jest straszne – powiedział. – Nie wiem,
czy mam ochotę znowu tam pójść. Może, jeżeli ty pójdziesz ze mną. Nie jesteś
ciekawa?
O tak.
– Nie, ani trochę.
Światło lampy na biurku odbijało się w jego oczach. Źrenice były niczym
maciupeńkie iskierki.
– Tam można było dostać klaustrofobii. Od tamtej pory mam potrzebę bronić
swoich przestrzeni – rzekł.
– Widzę – rozejrzała się wokoło po pedantycznie wysprzątanym pokoju.
Znowu spojrzała przelotnie w okno i zobaczyła, że niebo pociemniało, dzień
miał się ku wieczorowi. Nagle poczuła ciążącą ciszę. Ani jednego przyjemnego,
domowego dźwięku. Żadnego skrzypienia w ścianie, żadnych odgłosów z rur.
Tylko śmiertelna cisza.
– Czy coś jeszcze chcesz wiedzieć? – zapytał.
– Tak, jeszcze jedno. Całe to gadanie o tym, że masz moce nadprzyrodzone
i że zmienisz świat. O co w tym chodzi?
Uśmiechnął się, a jego doskonałe rysy twarzy nabrały miękkości.
– Zawsze byłem zafascynowany zagadnieniami abstrakcyjnymi
i możliwością zrobienia z nimi czegoś – odpowiedział.
– I potrafisz nakazać świadomości opuścić ciało?
– To rytualna fantazja, którą się zajmuję.
– Rytualna fantazja? Ale bzdura.
Zaśmiał się sucho.
– Czy coś jeszcze?
– Mama powiedziała, że rozwinąłeś jakieś tezy, które studiowali wszyscy
w twojej sekcie. O co w nich chodziło?
– To nie była żadna sekta, tylko działalność – powiedział z lekką dozą
irytacji. – Tezy to teksty zainspirowane niektórymi olśnieniami, jakich
doświadczyłem w młodości – ciągnął dalej – i można powiedzieć, że to lekcje
o tym, jak znaleźć własną wewnętrzną siłę. Napisałem je dawno temu, więc
zapewne należałoby je zrewidować. Ale to należy do przyszłości.
Patrzyła mu w oczy, w których zdawały się poruszać ciemne moce, ale nie
potrafiła go odczytać. Czy ją oszukiwał? Nie miała takiego poczucia.
– Chyba na razie wystarczy – powiedziała.
– Nie wiem, czy mam ci dziękować za to, że tu przyszłaś, czy przepraszać za
to, że wystraszyłem cię pod koniec – odrzekł. Głos jego brzmiał nisko, mówił
powoli, bez wahania.
– Dużo mam do przyswojenia – odpowiedziała.
Wstała tak szybko, że aż się zachwiała. Od razu się przy niej pojawił,
błyskawicznie, wsparł ją ręką pod łokciem. Dotyk był jak ogień na skórze.
Zaskoczyło ją uczucie mrowienia, rozprzestrzeniające się wzdłuż ręki. Niemalże
jednocześnie ich spojrzenia padły na leżący na biurku przycisk alarmowy.
– Nie miałaś dzisiaj pożytku z alarmu – rzekł.
– Nie, dzisiaj nie.
– Czy to oznacza, że tu wrócisz? Są też inne sprawy, o których chciałbym
porozmawiać.
– Nie wiem. Odezwę się.
Uzmysłowiła sobie, że o czymś zapomniała.
– Czy mogę ci zrobić zdjęcie telefonem? – zapytała.
– Jasne, oczywiście.
Przybrał pozę przy biurku, przeciągnął palcami przez włosy i momentalnie
zabrał włos, który spadł mu na koszulkę. Wygląd miał zamyślony, poważny. Nie
miała zamiaru prosić go o uśmiech. Kiedy się pożegnali i wyszła z pokoju, czuła
na plecach jego wzrok.
Po wyjściu na ulicę pogrążyła się głęboko we własnych myślach. Chłodne
powietrze wywołało gęsią skórkę na jej nagich ramionach. Jak po omacku szła
całą drogę aż do głównej arterii, po której jeździły tramwaje. Z daleka widziała
przez mgiełkę zmierzchu, jak ruch drogowy korkował się na skrzyżowaniu.
Powietrze stało nieruchomo. Niemal cała jej uwaga koncentrowała się na
rozmowie z Franzem. Myślała, że to dziwne, iż przez te lata starała się o nim nie
pamiętać, a jednak był wciąż obecny gdzieś na obrzeżach jej świadomości.
Natomiast teraz, kiedy znowu się spotkali, czuła się dziwnie pusta.
Co tu było nie tak?
Podniosła głowę do nieba, jakby odpowiedź znajdowała się u góry.
Pamiętała dłonie Franza, leżące w takim bezruchu na biurku. Zazwyczaj drżał
mu mały palec, kiedy się denerwował. Ale kiedy teraz u niego była, Franz był
spokojniutki. Pomyślała o wszystkich katastrofach ciągnących się za nim.
Martwa dziewczyna, rodzina, która cała zginęła w pożarze, nieżyjący syn i udar,
który go całkiem sparaliżował. Pomyślała o skandalach, które wstrząsały jego
władzą na Wyspie Mgieł tak, że padała i zostawała zrównana z ziemią. Niejeden
raz. I o tym, jak za każdym razem wstawał na nowo. To było więcej nieszczęść,
niż jeden człowiek powinien znieść w ciągu całego życia, a on mimo to
wyglądał… w ten sposób? Ani jednego siwego włosa. Nie było mowy o żadnych
zmarszczkach. Brodę pokrywał mu ciemny, krótki zarost, niczym u młodego
mężczyzny podążającego za modą. Każdy jego ruch był pewny i zwinny. Dobijał
do pięćdziesiątki, ale wyglądał w sumie młodo. Jak to było w ogóle możliwe?
I kiedy tak stała popychana na wszystkie strony przez spieszących się
przechodniów, nagle coś zrozumiała. Jakby jej mózg stanął w płomieniach.
O tym ma być jej artykuł. Nie o jego winie czy niewinności, a o jego nadludzkiej
zdolności do regeneracji. Było w niej coś, co napawało strachem. Coś
przerażającego, a jednocześnie frapującego. Franz Oswald był mężczyzną, który
potrafił stać wyprostowany w samym środku orkanu.
Thor wyszedł jej na przywitanie do przedpokoju.
– Jak poszło? – zapytał.
Pojawiło się między nimi coś nowego od czasu tamtego pocałunku. Tak
jakby ich ciała przyciągała do siebie jakaś fizyczna siła. Ciągle musiała sobie
przypominać o tym, żeby nie podchodzić zbyt blisko, nie dotykać go przelotnie,
kiedy się mijali, i absolutnie nie zanurzać palców w jego wspaniałych, gęstych
włosach.
– W sumie nie wiem. Muszę wszystko spisać.
– Podrywał cię?
W jego głosie zabrzmiała niezwykła dla niego ostrość.
– Nie, wręcz odwrotnie. Był prawie przesadnie uprzejmy.
Twarz Thora stężała.
– Udało mu się na ciebie wpłynąć.
Nieoczekiwanie poczuła pieczenie w oczach. Jak mógł wiedzieć o czymś, do
czego nie przyznała się sama przed sobą? Momentalnie przyjęła pozycję
obronną.
– Wcale nie. Poczekaj, aż przeczytasz mój artykuł.
– Jasne, skoro tak mówisz – odpowiedział zrezygnowany.
Stał przed nią, wysoki, bezpieczny, tak podobny do swojego taty,
a jednocześnie tak bardzo inny. Kontrast był tak silny, że poczuła do niego
olbrzymią czułość. Podeszła bliżej i wtuliła się w jego ramiona.
– Czy mogę dziś spać u ciebie? – zapytała.
Thor niemalże niezauważalnie potrząsnął głową.
– Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł.
– Dlaczego?
– Wiesz dlaczego. Wolę mieć cię za przyjaciółkę, niż stracić jako
dziewczynę.
Zamknął oczy, rzęsy spoczęły mu na policzkach. Nagle wyglądał bardzo
młodo.
– Tak, to trochę skomplikowane – odpowiedziała – ale świetnie całujesz.
Może jednak bywało gorąco w tej sekciarskiej szkole na Wyspie Mgieł.
– Nie bądź wredna.
– Przecież żartuję. Na pewno masz do tego naturalny talent.
– Kazał nam w szkole oglądać porno.
Te słowa padły tak niespodziewanie, że myślała, iż się przesłyszała.
– Porno?
– Tak, ojciec uważał, że edukacja seksualna jest beznadziejna, więc kazał
nam zamiast niej oglądać pornografię.
– Żarty sobie robisz?
– Ani trochę. Pozwolił nam oglądać lekką pornografię, którą sam wybierał.
– On ma całkiem nie po kolei w głowie.
Thor wzruszył ramionami.
– Nie wydaje mi się, żebym na tym ucierpiał. To było w sumie mniej
żenujące niż opisy naszego nauczyciela.
– No nie, biorąc pod uwagę, jak dobrze się całujesz, to raczej nie ucierpiałeś
– uśmiechnęła się Julia – a co do reszty, to pozostaje się dowiedzieć.
Thor zarumienił się nagle.
– Nie pisz nic o pornografii – poprosił.
– Nie no, co ty o mnie myślisz? Nie pytałam go o szkołę. W tej chwili mam
materiał na jeden artykuł, zobaczymy, czy przeprowadzę kolejny wywiad.
– Jesteś głodna? – zapytał. – Możemy coś ugotować.
– Nie, zjem kanapkę. Chcę zacząć pisać, póki mam to spotkanie świeżo
w pamięci.
Weszła do kuchni i zrobiła sobie kanapkę, nalała wody mineralnej do
szklanki i poszła do swojego pokoju. Najpierw odsłuchała rozmowę z Franzem,
robiąc notatki. Potem zaczęła pisać w zabójczym tempie, w zasadzie nie
wiedząc, jak zacząć albo skończyć. Słowa jednak płynęły z niej potokiem
i pomyślała, że lepiej będzie je z siebie wylać niż utknąć przy konstrukcji tekstu.
Przyjaciele Julii mawiali, że gdy mówi, używa za dużo skomplikowanych słów.
Prawdopodobnie była to skłonność odziedziczona po Sofii, która była zarówno
geniuszem językowym, jak i nerdem literatury. Ale teraz miała pożytek ze swojej
przedwczesnej dojrzałości, gdyż dzięki niej mogła się lepiej wyrazić w tekście.
Poza tym MODA miała redaktora, który mógł dopieścić to, co pisała.
W artykule nie wspomniała o nagraniu Franza. Zamiast tego odtworzyła jego
wersję wszystkiego, co miało miejsce w jego młodości. Tak wyszło lepiej.
Prawdziwiej, a nawet straszniej. Napisała o jego wyglądzie i stylu.
Czytelniczkom na pewno się to mogło spodobać. Pod koniec podsumowała
własne rozważania na temat wszystkich katastrof, które udało mu się przetrwać,
oraz na temat tego, jak to na niego wpłynęło do dzisiaj – zewnętrznie wcale.
Zakończyła artykuł słowami „Pozostają pytania: jak niebezpieczny jest taki
człowiek? Jak daleko może się posunąć?”.
Przeczytała tekst kilka razy, poprawiając go do momentu, aż poczuła się
zadowolona. Potem ziewnęła szeroko, ułożyła maila do Susanny i wysłała jej
artykuł. Zrobiła się już trzecia w nocy. Thor na pewno spał. Mogła zapomnieć
o wślizgnięciu się do jego łóżka. Tęskniła za nim jednak tak mocno, że aż bolało
ją w piersiach.
Następnego dnia była wolna i miała zamiar porządnie się wyspać. Ale już
o ósmej zadzwoniła Susanna.
– Cholernie dobry wywiad – zaczęła. – Tekst trzeba będzie oczywiście
przeredagować, ale świetna robota, Julio!
– Aha – odpowiedziała zaspana Julia – fajnie, że ci się podoba.
– Kiedy następny wywiad z nim?
– Nie wiem. Nie wiedziałam…
Susanna drwiąco dmuchnęła przez nos tak, że dało się to słyszeć.
– Julio, no co ty. Ledwo liznęłaś jego historię. Chcemy dowiedzieć się
wszystkiego o sekcie na Wyspie Mgieł, oskarżeniach o molestowanie seksualne,
dzieciach w tej szkole strachu. Tam jest dużo, o czym można pisać.
– Może i tak – rzekła Julia niepewnie.
– I ta pogłoska, że ojciec go torturował, ściskając mu penisa klamrą do
bielizny i że jest tam uszkodzony. Musisz go o to zapytać.
– On nie chce o tym rozmawiać. To jasne, że to drażliwy temat.
– Jasne, to pewnie i tak brednie – zaśmiała się Susanna.
– Tego nie wiadomo na sto procent – odpowiedziała Julia.
– Ależ tak, jeżeli wierzyć kobietom, które z nim były.
Julia poruszyła się na łóżku, momentalnie obudzona.
– Uwielbiam to podsumowanie na końcu, gdzie zadajesz pytanie, do czego
on jest zdolny – ciągnęła Susanna. – To jest wątek przewodni, który przewija się
przez cały tekst i… – nagle umilkła. – Julio, chyba masz zamiar postarać się
o kolejny wywiad?
Lekka desperacja w głosie Susanny dodała Julii wiary w siebie.
– Tak, on chce jeszcze porozmawiać. Ale z mojej strony zależy to całkowicie
od tego, czy dostanę trochę innych obowiązków w pracy – powiedziała – oprócz
sprzątania biura i przynoszenia kawy.
– Nie prosisz o małą rzecz.
– Ty też nie. Wcale nie jest przyjemnie być sam na sam z potworem.
Susanna roześmiała się głośno.
– Dla mnie każda sekunda z Franzem byłaby rozkoszą. Na początku lutego
w Londynie odbędzie się Fashion Week. Jadę tam. Mogłabyś pojechać ze mną.
– W takim razie chcę tam przeprowadzić kilka wywiadów, a nie tylko jechać
jako twoja… – Julia w ostatniej chwili powstrzymała wyrywające jej się z ust
słowo „dokładka”.
– Dobrze, ale w takim razie przeprowadź jeszcze jeden długi wywiad
z Franzem. Porusz w nim wszystkie oskarżenia nadużycia na Wyspie Mgieł.
Zrób research. Znajdź więcej źródeł. I zrób zdjęcia. A jak z chemią między
wami? Myślisz, że udzieli ci drugiego wywiadu?
– Już to sam zaproponował.
– Jestem z ciebie dumna – powiedziała Susanna nieoczekiwanie ciepłym
tonem – naprawdę spisałaś się bardzo dobrze.
– W porządku, zadzwonię do niego i umówię się na kolejne spotkanie.
– Dobrze, i jeszcze jedno. Dlaczego podpisałaś artykuł „Lily Berg”? Nie
powinien ukazać się pod twoim nazwiskiem?
– Nie, użyjcie pseudonimu.
– Jesteś pewna?
– Tak – odparła. Była tego pewna.
Kiedy skończyły rozmowę, w głowie Julii zapanowała kompletna cisza.
Zza ściany dochodził przyciszony dźwięk radia w pokoju Thora.
O okno uderzały krople deszczu.
Zastanawiała się, jakiej powinna użyć taktyki, żeby Franz dopuścił ją bliżej
do siebie. Wszystko, co mówił, brzmiało jak najprostsza prawda. Sprawiał
wrażenie tak szczerego, że nie sposób było się zorientować, czy kłamie. Jej
kolejny ruch, jaki ma być?
Czuła, że w pokoju zmieniło się ciśnienie powietrza, wyostrzyły się jej
zmysły, ale odpowiedź nie przychodziła.
Czuła się zagubiona niczym mysz w labiryncie.
8
FR A N Z
JU L I A
Parę dni później Julia poszła przeprowadzić z Franzem drugi wywiad. Przed
furtką stał jakiś reporter z dużym aparatem fotograficznym na szyi. Julia
próbowała stać się niewidzialna, wbiła kod, który dał jej Franz, i wślizgnęła się
do środka. Reporter spojrzał na nią zaciekawiony i zawołał:
– Wiesz może, czy Franz Oswald tam jest?
Julia nie odpowiedziała, tylko szybkim krokiem skierowała się do wejścia
wysypaną żwirem ścieżką.
Franz stał i czekał na nią, kiedy weszła do jego pokoju. Sprawiał wrażenie
zamyślonego, a nawet trochę złego.
– Zanim zaczniemy, chcę przedyskutować parę rzeczy, które można
polepszyć w twoim dziennikarstwie – zaczął.
– O, a co to takiego? – spytała niewinnie, chociaż wiedziała, do czego
zmierza.
– Nigdy nie pisz pod pseudonimem – odparł.
– Dlaczego?
– Jeżeli nie chcesz odpowiadać za coś, co piszesz, to nie warto o tym pisać.
– Wydaje mi się, że jesteś zły, bo wybrałam właśnie ten pseudonim.
– Dlaczego to zrobiłaś? – rozłożył ręce. – Po co w to wciągać Lily?
– Uważałam, że tak pasuje.
– Czemu?
– Może chciałam jej zadośćuczynić.
– Julio, ona nie żyje – powiedział zimno.
– Więc może byłam ciekawa, czy przewróci się w grobie. Jakieś inne
podpowiedzi?
– Tak, nie zaszkodziłoby, gdybyś trzymała się prawdy. „Mimo niewielkich
oznak wieku jest w świetnej formie”. Jakich oznak wieku? Czy możesz być tak
dobra i mi je pokazać, bo coś musi być nie tak z moim lustrem. Podstawą
dobrego dziennikarstwa jest umiejętność obserwacji, Julio.
Ledwo udało jej się powstrzymać od roześmiania mu się prosto w twarz.
Z jakiegoś powodu wiedziała, że on na to zareaguje.
– Nie mam zamiaru tego skomentować – odrzekła. – Czy coś jeszcze?
– Mogłaś wybrać jakieś bardziej rozebrane zdjęcie zamiast tego –
uśmiechnął się szelmowsko. Po raz pierwszy zobaczyła u niego coś, co
przypominało jej Franza, którego znała dwa lata temu.
– Nie sądzę – odpowiedziała.
Oboje jednocześnie usiedli przy jego biurku.
– Wybacz, że cię krytykuję – powiedział – to nie jest mój dobry dzień.
Zaczynam czuć się tu jak zwierzę w klatce.
– Porozmawiamy o pozostałych kwestiach?
– Proszę bardzo – odpowiedział i nachylił się bliżej.
Położyła między nimi telefon i wcisnęła nagrywanie.
– Chcę poruszyć sprawę oskarżeń ze strony twoich pracowników z czasów,
kiedy zacząłeś prowadzić sektę na Wyspie Mgieł – powiedziała.
Zmiana była natychmiastowa. Jego ciemne oczy zwęziły się, a chłopięcy
urok zniknął bez śladu.
– O to się nie martw – rzekł szorstko, patrząc jej prosto w oczy.
Kilka sekund temu był beztrosko przyjemny. Teraz biło od niego zimno. Nie
rozumiała, co wywołało tę zmianę humoru. Pomyślała jednak, że pomyłką było
sądzić, iż on reaguje na zasadzie logicznego, dającego się zrozumieć schematu.
Według wszystkich opinii na jego temat był nieobliczalny.
– Słucham? – powiedziała.
– Dla uściślenia, ViaTerra nie była żadną sektą, tylko działalnością. Ale nie
mam zamiaru zaprzeczać oskarżeniom.
– Nawet na temat wymierzanych kar? Kazanie ludziom skakać ze skały
w środku sztormu, prace karne, upokarzające gry. Mama mówiła, że zmusiłeś
kucharza do zjedzenia paczki mrożonego groszku tylko dlatego, że podał ci
posiłek, który nie był z lokalnych upraw.
– Zgadza się – rzekł nieporuszony.
– No i…?
– Byłem młody, niecierpliwy i zdecydowanie zbyt idealistyczny, kiedy
założyłem ViaTerra. Wierzyłem w silną rękę. Byłem nieugięty i zawsze
forsowałem swoją wolę. Ale to było w dobrym celu. Potem dwór się spalił,
o czym zapewne wiesz. Na kilka lat zrobiłem sobie przerwę od wszystkiego,
sporo przewartościowałem i stworzyłem lepszą działalność.
Julii zabrakło słów. Nie wyobrażała sobie, że tak potoczy się ten wywiad.
– Porozmawiaj ze swoją mamą – ciągnął – poproś, niech ci opowie
o wszystkich strasznych rzeczach, które robiłem. Na pewno będzie z tego
świetna historia. Ja nie będę dementować niczego, co napiszesz.
– To, co zrobiłeś, było okropne – rzuciła.
– Nie było cię tam. Były też dobre czasy. Stworzyliśmy małą idealną
społeczność. Pomagaliśmy ludziom chorym i z nadwagą wprowadzić zdrowsze
nawyki. Wielu przywróciliśmy spokój ducha. Ale o tym przecież i tak nie
napiszesz. To nie ma wartości publikacyjnej – jego głos podniósł się o pół
oktawy i znalazł na granicy nienawiści.
Julia spuściła wzrok. Bawiła się paznokciem. Starała się przybrać wygląd
znudzonej, żeby wyciszyć jego irytację.
– To może porozmawiamy o czasach późniejszych? – zapytała. – O tej
szkole, którą założyłeś?
– Chętnie. Tyle że raczej nie kontrolowałem tego, co tam się działo.
W tamtym okresie miałem dużo zagranicznych obowiązków. Szkołę prowadziło
dwóch moich współpracowników. Na własną rękę robili rzeczy, które mnie
zszokowały, kiedy się o nich później dowiedziałem.
– Co na przykład?
– Dzieci za karę zamykano w stajni. Któryś z nauczycieli potrząsnął jedną
z dziewczynek. Nie wierzę w kary cielesne jako metodę wychowywania dzieci.
– Z tego, co rozumiem, to dzieci karały się nawzajem i były w tym elementy
kar cielesnych.
– Tak, w pewnym stopniu to prawda – westchnął – a teraz, po wszystkim,
uważam, że karcono je zbyt surowo.
– Na przykład jak?
– Nie chcę o tym mówić – uciął stanowczo.
– A prace fizyczne i to, jak ucierpiała na tym ich edukacja?
– Nigdy bym nie przypuszczał, że trochę pracy na świeżym powietrzu może
zaszkodzić jakiemuś dziecku, poza tym, jeśli mogę być szczery, to moim
zdaniem jakość nauczania w szwedzkich szkołach jest niedostateczna. W mojej
szkole dzieci uczyły się tez, które sam opracowałem. Mam nadzieję, że przydały
im się w życiu.
Julia zrozumiała, że ten wywiad prowadzi donikąd. Czuła się jak chomik
biegający w swoim kółku. Franz nachylił się nad biurkiem z dość
nieprzyjemnym błyskiem w oczach.
– Czemu mi to tak utrudniasz? – zapytała.
– Naprawdę nie jest to moim zamiarem. Ale strasznie szybko się nudzę. Do
tego jestem po prostu zmęczony mieleniem tego wszystkiego raz po raz.
Julia postanowiła użyć swojej karty przetargowej.
– Zwabiłeś mnie na Wyspę Mgieł i przywiązałeś do łóżka. Miałam tylko
szesnaście lat. Jak masz zamiar to wytłumaczyć?
Franz przetrzymywał Julię, żeby szantażem zwabić na wyspę Sofię. Co miał
zamiar z nią zrobić, pozostaje tajemnicą, ponieważ zmienił zdanie i puścił
wolno, gdy tylko jej matka przybyła promem. Dlaczego zmienił zdanie, też było
zagadką. Niedługo potem Vic obezwładnił Julię i zaciągnął na skałę. To właśnie
tam Franz dostał udaru, kiedy uratował ją od niechybnej śmierci.
– Przyjechałaś do mnie z własnej woli – powiedział. – Puściłem cię po paru
godzinach. A to, co wcześniej zaszło między nami, było piękne.
– Czy chcesz, żebym napisała o tym, co mi zrobiłeś? – zapytała, patrząc na
niego wyzywająco.
– Wolałbym nie – odpowiedział i opuścił wzrok po raz pierwszy podczas tej
rozmowy. Poczuła ulgę, nie musiała patrzeć mu w oczy.
– Dlaczego nie? – spytała.
– To jest jedna z niewielu rzeczy w życiu, których żałuję. Pod koniec źle
wyszło. Nigdy nie miałem zamiaru zmuszać cię do czegokolwiek.
– Ale jakie miałeś wobec mnie zamiary, Franz?
– Poczekaj chwilę – rzekł i wstał.
Podszedł do szafy i zdjął wiszące w niej na wieszaku okrycie. Była to
sportowa kurtka i miała w sobie coś mgliście znajomego. Julia poczuła się
niekomfortowo, sama nie wiedząc dlaczego. Franz wyjął coś z kieszeni kurtki,
odwiesił ją do szafy i znowu siadł przed Julią. Położył rękę na stole i otworzył
dłoń. Leżał w niej niewielki kamień, okrągły, gładki.
– Pamiętasz, jak razem spacerowaliśmy po Wyspie Mgieł? – zapytał.
– Tak, słabo. Ale to jest bez znaczenia dla tego wywiadu.
Zignorował jej komentarz i ciągnął dalej.
– Podniosłem ten kamień i schowałem do kieszeni. Jest piękny, prawda? –
powiedział, głaszcząc kamień kciukiem.
– To tylko kamień. – Odwróciła głowę.
– Kiedy dostałem udaru, miałem na sobie tę kurtkę. Cały czas mi
towarzyszyła. Czy to nie zabawne?
– No nie wiem. Nie było ani trochę śmiesznie, kiedy dostałeś udaru.
– Nie, ale w każdym razie co wieczór wyciągam ten kamyk, pieszczę go
i myślę o tobie. Tak proste stało się moje życie. Drobne wspomnienia to
wszystko, co pozostało mi z tego, kim byłem. A z tych wszystkich wspomnień
najpiękniejszy jest tamten dzień z tobą.
Nie chciała dać wpłynąć na siebie jego sentymentalnej gadce. Nie chciała
w ogóle reagować. A jednak poczuła, jak rozpaliły jej się policzki.
– Nie jestem tym wszystkim zainteresowana – powiedziała. – Chcę zadać ci
kilka pytań, które ciekawią nasze czytelniczki, dobrze?
– Jasne, jeśli musisz – odpowiedział zmęczonym głosem. – Czy chcesz ten
kamień?
– Nie, dziękuję. Zachowaj go sobie.
– Zadaj więc swoje pytania.
Wyjęła notatki z pytaniami, które przesłała jej mailem Susanna. Nie znosiła
tego, że musi pytać o banały, ale Susanna nalegała. Jej dziennikarska przyszłość
była w rękach szefowej.
– Jak dbasz o formę?
– Trener osobisty. Ostre treningi.
– Jakie masz plany na przyszłość?
– Tego nie mam zamiaru teraz ci zdradzać. Może jeżeli pojedziesz ze mną na
Wyspę Mgieł…
– Czy możemy trzymać się pytań? – przerwała.
– To trudne, Julio, kiedy siedzisz naprzeciwko mnie.
Znowu był jak zwykle, beztroski, z lekko rozbawionym spojrzeniem.
– Jaka jest twoja relacja z synem? – zapytała i poczuła, jak nienawidzi
sztuczności w tym pytaniu, bo chodziło o Thora.
– Momentami napięta. Ale widujemy się często i on jest dla mnie wszystkim.
– Czy to prawda, że nigdy nie chodziłeś na randki?
– Randki to idiotyczny koncept – odparł nonszalancko. – Kobietom wysokiej
klasy należy się więcej niż posiłek w zapyziałej kawiarni i dzielony rachunek.
Ale tak, zgadza się, nigdy nie miałem żadnego poważnego związku.
– Nasze czytelniczki ciekawi powód.
– Miłość bez wzajemności. Zakochiwałem się w kobietach nieosiągalnych.
W jego oczach błysnęło coś niebezpiecznego.
Nie zawracała sobie głowy pytaniem, kogo miał na myśli.
– Czy prawdą jest, że uprawiasz seks z podduszaniem? – wypaliła.
– To było dawno temu. Byłem wtedy młodszy. Ale teraz rozwinąłem u siebie
całkiem nowe preferencje seksualne.
Nie miała najmniejszego zamiaru pytać o ich charakter.
– I ostatnia kwestia… – to pytanie ją odrzucało. Przez chwilę czuła
nienawiść do swojej szefowej, po czym słowa wyrwały jej się z ust. – Czy to
prawda, że jesteś uszkodzony… na dole?
– Jest tylko jeden sposób, żebyś się tego dowiedziała – odpowiedział,
uśmiechając się zaczepnie.
– Jestem zmęczona. Koniec wywiadu – powiedziała.
– Szkoda. Właśnie się rozkręcałem.
Wyłączyła nagrywanie i uruchomiła aparat.
– Zrobimy kilka zdjęć?
Nie odpowiedział. Zamiast tego wziął kamień do ręki i głaskał go palcami.
Przez moment wydawał się całkiem nieobecny. Zrobiła mu zdjęcie. Spojrzał na
nią, a ona zrobiła kolejne.
FR A N Z
Tak naprawdę nie gniewam się mocno na Julię. Rozwinęła się w kobietę
przekraczającą moje oczekiwania. A były wysokie. Poza tym moje nużące,
bezwartościowe trwanie przemieniło się w wyzwanie. Czy też w grę. A ja jestem
dobry we wszelkiego rodzaju grach. Znowu mam wyraźnie wytyczony plan.
Niedługo wrócę do domu. Życie jest takie, jakie powinno być. To dziwne, ale to,
co zaledwie kilka tygodni temu wydawało się ważne, to, co miałem zamiar robić,
to wszystko jest teraz całkowicie nieinteresujące. Moja koncentracja ogranicza
się do konturów. Widzę wszystko jak w tunelu.
Ale Julia przekroczyła granicę i musi dostać nauczkę.
– Skąd masz mój numer? – pyta w słuchawce.
– Jest w Internecie.
– Szkoda, że nie spodobał ci się artykuł. Czy raczej szkoda, że nie chciałeś
odpowiedzieć na moje pytania. W takim wypadku nie ma innej możliwości niż
stworzenie własnej historii.
– Wiesz równie dobrze jak ja, iż to, że jestem zniszczony, to wierutne
kłamstwo. Wyślę ci mailem wypowiedź, w której ustosunkuję się do twoich
ataków. Żądam, żebyś ją opublikowała.
– Z chęcią.
– Chcę też znowu spotkać się z tobą.
– Dlaczego to miałoby być konieczne?
– Mam pewną propozycję.
Zawahała się przez chwilę.
– Jaką znowu propozycję?
– Coś, co może przynieść ci nagrody i dobrze wpłynąć na twoją karierę
w mediach.
– Brzmi całkiem nieprawdopodobnie – odpowiada i wzdycha niecierpliwie.
– Tego nie możesz być pewna, dopóki nie posłuchasz, co mam do
powiedzenia.
Milknie na chwilę, a moje myśli biegną ku Thorowi. Właśnie zadzwonił, by
powiedzieć, że przez jakiś czas nie może się ze mną widywać. Domyślam się
powodu. Napad zazdrości. Ale wiem też, jak to zgrabnie rozwiązać.
– Mogłabyś wziąć ze sobą Thora – mówię. – Nie mógł tu dzisiaj przyjść.
Sprawiło mi to zawód.
– Niech on sam o tym zadecyduje.
– Przyjedziesz?
– Kiedy by to miało być?
– Potrzebuję paru tygodni, żeby wszystko zaaranżować. Odezwę się.
Wyczuwam jej oddech, słaby i być może lekko podniecony.
Szybko rozłączam się, zanim ona to zrobi.
Kąciki ust same podjeżdżają mi do góry w uśmiechu. Jestem maszyną do
myślenia.
Do pokoju wchodzi Elyssa i rozświetla go swoją tryskającą energią.
– Dzień dobry, Franz. Wszystko dziś w porządku?
– Czuję się doskonale. Od dawna nie czułem się lepiej.
– To dobrze – odpowiada i się uśmiecha. – Przyszłam złożyć raport.
– A, i jak?
– Umówiłam się na spotkanie z oboma mężczyznami.
– Wysłałaś im swoje zdjęcie?
– Tak, i wygląda na to, że spodobało im się – mówi zadowolona.
– Nic dziwnego – odpowiadam. – Kiedy masz te spotkania?
– Jedno jutro, a drugie później w ciągu tygodnia. Chyba pojedziesz ze mną?
– Oczywiście. Nigdy nie pozwoliłbym na to, żebyś spotkała się z nimi sama.
Pewno potrzeba będzie więcej spotkań, żeby udało nam się namówić ich na to,
co zaplanowałem. Chcę, żebyś pojechała ze mną i odegrała rolę mojej sekretarki.
– Ale ekscytujące – mówi. – Z chęcią.
– A co powiedziała kobieta? – pytam.
– Mam jej dane kontaktowe, ale odmówiła rozmowy ze mną.
– Daj mi te dane, ja się nią zajmę.
– Czy jeszcze czegoś ci potrzeba? – pyta z nadzieją w głosie.
– Nie, to by było tyle.
– Wiesz, Franz…
– Tak?
– Fajnie się z tobą pracuje.
Żartobliwie dyga, odwraca się i wychodzi. Kiedy zamyka za sobą drzwi,
w pokoju zapanowują pustka i zaduch. Nagle dociera do mnie, że nie
wychodziłem na zewnątrz przez kilka dni. Mój pokój ma dwoje drzwi, jedne
prowadzą do świetlicy, a drugie do ogrodu. Wychodzę i staję na trawniku. Jest
zimny jesienny poranek. Powietrze kłębami paruje mi z ust. Nade mną niebo ma
przejrzystą barwę lodowatego lazuru. W jego centrum spoczywa wąski księżyc
tuż po nowiu. Nade mną tylko pustka, cienkie powłoki błękitu i ciszy.
Kiedy byłem młody, kochałem otwarte niebo nad brzegami Wyspy Mgieł.
Można było stamtąd dostrzec horyzont i byłem przekonany, że za nim czeka na
mnie coś wielkiego.
Ale ciągnące się teraz nade mną niebo bez końca uzmysławia mi, jak mały
się stałem. Na moment zakrada się niepewność. Czy ten, kim jestem dzisiaj,
poradzi sobie z tym, co sobie zaplanowałem?
Myślę o Wyspie Mgieł i nic nie mogę poradzić na to, że serce bije mi
szybciej. Tam, w domu, jest tyle poruszających wspomnień. Mam nadzieję, że te
dokuczliwe emocje nie powrócą, kiedy tam będę. Ale teraz już nie ma odwrotu,
muszę się poddać próbie, doprowadzić wszystko do ostatecznych granic. I wiem,
gdzie jest do tego najodpowiedniejsze miejsce – w piwnicy dworu na Wyspie
Mgieł.
Postanawiam zadzwonić do Magdaleny Grip, mojej psycholożki. Nie po to,
żeby ją prosić o pomoc, lecz żeby wydobyć z niej więcej informacji.
– Ach, Franz, dzień dobry – odbiera – wszystko w porządku?
– Tak, u mnie wszystko dobrze, ale czy mogłabyś mi odpowiedzieć na jedno
pytanie?
– Zależy, o co chodzi. Zdecydowanie wolę, żebyśmy rozmawiali o twoim
życiu duchowym na naszych sesjach.
– To jest tylko pytanie ogólne. Prawda, że podczas naszego spotkania
powiedziałaś, iż istnieją osoby po udarze, u których nastąpiła zmiana w ich
rejestrze emocjonalnym?
– Zgadza się, są na to naukowe dowody.
– Czy wiesz, czy którakolwiek z tych osób miała taką samą diagnozę jak ta,
którą mi postawiłaś?
– Ależ Franz… nie postawiłam ci żadnej diagnozy – mówi z wyrzutem.
– Narcystyczny psychopata, nie da się tego odczytać na zbyt wiele
sposobów.
– Musiało między nami dojść do jakiegoś nieporozumienia. – Jej głos jest
niemal obraźliwie przyjazny. – Poza tym to, co w psychiatrii nazywa się
psychopatią, nie jest żadną chorobą ani rozpoznaniem. Jest to pewien zespół
osobowości, odbiegające od normy i aspołeczne zachowania. A nigdy nie
twierdziłam, że ty…
– Bądź tak dobra i odpowiedz na moje pytanie – przerywam. – Czy istnieje
ktoś jeszcze z tym „odbiegającym od normy zachowaniem”, kto po udarze miał
takie same objawy jak ja?
– Nie musisz się tak unosić, Franzu.
Robię głęboki oddech. Zbieram się w sobie.
– Wybacz, ale staram się tylko uzyskać odpowiedź na proste pytanie.
– Nie, nic mi na ten temat nie wiadomo – odpowiada.
– To dlatego tak ci zależy na tym, żebym wziął udział w badaniu, prawda?
Myślisz, że jestem wyjątkowy.
– Na to niestety nie mogę odpowiedzieć – mówi tak cicho, że brzmi to
prawie jak szept.
– W takim razie pewno nie możesz też odpowiedzieć na następne pytanie –
rzucam.
– Jakie?
– Czy to może się pogorszyć?
– Teraz nie rozumiem, co masz na myśli.
– Chodzi mi o uczucia. Czy zachodzi ryzyko, że się nasilą?
Magdalena nie odpowiada. Nie musi. Jej odpowiedź pytaniem i bez tego jest
całkiem oczywista:
– Dlaczego miałoby to stanowić problem?
Nie potrafię sobie wyobrazić większego piekła, ale tego nie mówię.
– Chcę to móc kontrolować – mówię zamiast tego. – Czy nie za to ci płacę,
żebyś mi w tym pomogła?
– Czy to się zdarza w jakiejś szczególnej sytuacji? – pyta ostrożnie.
– To jest związane z Thorem, więcej sam nie wiem.
– Nie zastanawiałeś się nad tym, czy to, co do niego czujesz, może jest po
prostu empatią?
– Nie, absolutnie nie. Współodczuwanie jest żałosne i bezsensowne.
– Więc może to po prostu miłość? – podsuwa.
– Czy miłość byłaby nieprzyjemna?
– Nie jest w sumie rzadkością, że ludzie odczuwają silne emocje jako
nieprzyjemne. Jeżeli kogoś się kocha, to można też ich stracić albo nawet zranić,
prawda?
– Tego nie wiem. Do tej pory dobrze dawałem sobie radę bez żadnej
ckliwości.
Magdalena milknie. Rozumiem, że już przekroczyła pewną granicę i nie
udzieli mi wszystkich odpowiedzi, których potrzebuję.
– Uważam, że będzie lepiej, jeżeli porozmawiamy o tym na sesji. A przy
okazji, czy zastanawiałeś się nad udziałem w naszych badaniach? – rzuca pytanie
lekko, starając się, by nie wyszło na to, że bardzo jej zależy.
– Czemu by to miało służyć?
– Chciałabym poznać cię lepiej.
„I zakopać się w twoim mózgu jak w jakimś jebanym króliku
doświadczalnym” – brzmi niewypowiedziany sens.
– Chcesz, żebym przyszła wcześniej w tym tygodniu, byśmy mogli o tym
wszystkim porozmawiać? – pyta.
„Ona może potrafi ci pomóc”, podszeptuje mi jakiś głos z tyłu głowy. Też się
pojawił po udarze i jest niesamowicie irytujący.
– Nie, dziękuję, jestem zajęty w tym tygodniu – odpowiadam.
Kończymy rozmowę.
– Kurwa – mruczę pod nosem – kurwa mać.
Ale wraz z kolejnym uderzeniem serca dokonuję odkrycia. Jestem
wyjątkowy. Jestem pierwszy z takim problemem, jedyny w swoim rodzaju. Czyli
Magdalena nie ma pojęcia, jak mi pomóc. Ma jedynie zamiar mnie wykorzystać.
Ale ja zawsze byłem wyjątkowy. Mam swoją wewnętrzną siłę i swoją
umiejętność dawania sobie rady ze wszystkim, co pojawi się na mojej drodze.
Powietrze w pokoju nagle staje się lżejsze i rozumiem, że to znak. Nadal
potrafię zmienić atmosferę. Dam radę. Teraz tylko potrzebuję zrobić ostatnią
rzecz, żeby odzyskać moją siłę skupienia. Biorę do ręki komórkę i otwieram
galerię ze zdjęciami. Przewijam do tyłu w czasie, daleko do tyłu. W końcu
znajduję zdjęcie, którego szukam.
Śpiąca twarz.
Zamknięte oczy, uchylone usta. Równy rządek zębów wychyla się zza górnej
wargi.
Pukiel włosów opadł na czoło.
Jeden policzek zapadł się w poduszkę, rzęsy rzucają delikatny cień na drugi
policzek.
Całkowicie niewiedząca.
Całkowicie bezbronna.
Pamiętam, kiedy zrobiłem to zdjęcie.
Leżała, śpiąc na łóżku w domku dla gości. Miałem właśnie przysiąść na
brzegu łóżka i pomyślałem: Julia, Julia.
11
JU L I A
FR A N Z
JU L I A
FR A N Z
Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek czuł się tak dziwnie. Puls tętni mi
w uszach. Kiedy robię kilka kroków w przód w stronę Julii, dopadają mnie
mdłości przypominające chorobę morską, podchodzą od żołądka ku klatce
piersiowej. Ale zbieram się w sobie. Nie doszedłem do sedna i Julia musi
zrozumieć, dlaczego to jest takie ważne.
– Napisz o tym, jak wstaję po każdej katastrofie – mówię. – Napisz, jaki
jestem twardy i niewzruszony. To nie ma na mnie żadnego wpływu, bo tym
jestem. Rozumiesz teraz?
– Tak, że taki jesteś.
– Nie, że jestem tym – poprawiam ją – tym, który potrafi powiedzieć „nie”
bez względu na konsekwencje.
– Rozumiem.
Twarz ma bladą i pełną napięcia.
– Ale nie twierdź, że jestem złamany i słaby, bo to jest wierutne kłamstwo –
dodaję.
– Spekulowałam tylko w artykule, nie rozumiałam, dlaczego tak cię to
rozgniewało.
– Teraz lepiej rozumiesz?
– Tak, trochę lepiej. Ale dlaczego twoja mama nie wiedziała, co tu się
działo? I dlaczego tego nie zakończyła?
Na moment jej twarz znika sprzed moich oczu i w polu widzenia mam tylko
ciemność, ale mrugam kilka razy powiekami i widzę ją znowu.
– Zacznijmy od tego, że niczego nie podejrzewała – mówię.
– Dlaczego nie opowiedziałeś jej o tym?
– Być może zabrzmi to dziwnie, ale wstydziłem się. Nie zawsze trzylatkowi
łatwo się wyrazić. Pytała o siniaki, ale kiedy nie chciałem o nich mówić,
założyła, że się przewróciłem i poobijałem. Pewnego razu krwawiłem z odbytu
i wtedy nabrała podejrzeń. Wróciła z pracy wcześniej i znalazła mnie w piwnicy.
Nigdy nie widziałem jej tak wściekłej. Od tamtej pory nie pozwalała mi więcej
zbliżać się ani do dworu, ani do ojca.
Ulgę sprawia mi wyrzucenie tego wszystkiego z siebie bez załamania głosu.
Zawroty głowy ustały i myślę, że najgorsze mam za sobą.
– Ale chyba zgłosiła to na policję? – pyta Julia.
– Tak, ale moja dworska rodzina miała ogromną władzę, posiadali połowę
wyspy. Nikt nie chciał wchodzić z nimi w konflikt. Byłoby słowo przeciwko
słowu. A ona była tylko biedną samotną matką. W tamtych czasach podejście do
naruszenia cielesności dziecka było inne, a tu na wyspie pod wieloma względami
czas wydawał się stać w miejscu.
– Czy miałeś do niej pretensje o to, że cię nie ochroniła? – docieka Julia.
– Nie, ale nigdy nie mogłem jej wybaczyć, że nie wycisnęła z nich pieniędzy.
Mieszkaliśmy w tym starym, podszytym wiatrem domku, podczas gdy oni
pławili się w luksusach. Już w dzieciństwie jednym z moich celów było przejęcie
posiadłości.
Zastanawia się, zdaje się szukać odpowiednich słów.
– Bardzo płakałeś, kiedy siedziałeś tutaj sam?
– Z początku tak, ale to nie pomagało.
– Byłeś taki malutki – mówi, a jej dolna warga zaczyna drżeć.
Patrzy prosto przed siebie. Jej oczy robią się wilgotne i nagle po policzkach
spływają łzy. Przez krótką chwilę czuję się niezręcznie, po czym obejmuję ją
ramionami i przepraszam, ciągle, bez końca. „Przepraszam, Julio, przepraszam
cię”. Nie pamiętam, kiedy ostatnio zachowywałem się w ten sposób. Pewno
nigdy. Mój głos brzmi obco. Tak, jakby przemawiał przeze mnie ktoś inny.
Kołyszę ją. Rozluźnia się całkiem w moich ramionach. Ale zaraz mnie odpycha.
– Nie mam zamiaru o tym pisać – mówi zdecydowanie, twarz ma pokrytą
smugami łez.
– Zrobisz, jak zechcesz. Ale chciałem, żebyś zrozumiała, a innego sposobu
nie było.
Thor wraca do piwnicy. Wciąż jest upiornie blady.
– Tato, dziękuję, że mi o tym opowiedziałeś – mówi – Nie mogę sobie nawet
wyobrazić, przez co musiałeś przejść, to takie wstrętne i smutne. Ale nie
rozumiem, dlaczego musisz ją na to narażać – spogląda czule na Julię – czy to
naprawdę było konieczne? Popatrz na nią, jest przecież całkiem rozbita.
Zerkam na Julię. Źrenice ma ogromne, gryzie dolną wargę. Ale Julia jest
twarda, szybko się pozbiera.
– Jeśli ma o mnie pisać, to musi wiedzieć, kim jestem – odpowiadam.
Julia marszczy czoło i patrzy przed siebie pustym wzrokiem.
– Wystraszyłem cię swoją historią? – pytam.
– Trochę tak – mówi – ale próbuję zrozumieć, jak ktoś może zrobić coś
takiego małemu dziecku?
– Nie masz pojęcia, jak często sam starałem się to zrozumieć – odpowiadam.
– Prowadzi to donikąd, poza nocnymi koszmarami.
– Skończyliśmy już? – pyta Thor ze zniecierpliwieniem w głosie. – Czujesz
się trochę lepiej? Naprawdę powinieneś porozmawiać o tym z psychologiem.
Nie mam takiego zamiaru. Wystarczy, że Thor i Julia wiedzą.
– No, to jak myślicie? – pytam. – Czy mój los jest przesądzony i mam
powtórzyć okrucieństwa swojego ojca? Czy to jest w moim DNA?
Wiem, że Thor mnie nie okłamie. Szczerość jest u niego na pograniczu
obsesji.
– Nie, absolutnie nie sądzę, że jesteś jak on – mówi. – Chociaż uważałem, że
twój udar to była swojego rodzaju kara, na którą zasłużyłeś. Brzmi okropnie, ale
tak wtedy czułem, po tych wszystkich wydarzeniach w szkole. Z czasem, po
okresie spędzonym razem, przestałem cię oskarżać. A teraz masz szansę
zamknąć rozdział i rozpocząć od nowa. Czy nie mógłbyś choć spróbować
zachowywać się jak normalny człowiek?
– A co to miałoby oznaczać, Thorze? – pytam prowokująco. – Jaki jest
normalny człowiek? Jeżeli masz na myśli to, że chcesz robić takie rzeczy jak
chodzenie na ryby i wspólne górskie wędrówki, to mogę się wysilić.
– Nie, mam na myśli, żebyś przestał manipulować i wykorzystywać innych
ludzi – odpowiada poważnie.
– Miałbym przestać starać się wpłynąć na innych? Jestem urodzonym
przywódcą. Co by to zmieniło, gdybym odgrywał normalnego?
Wpatruje się we mnie krytycznie.
– Zmieniłoby… Nie wiem. Zyskałbym przynajmniej tyle spokoju ducha, że
mógłbym skoncentrować się na swoich studiach, zamiast się niepokoić, co też
znowu wymyślisz.
Thor jest absolutnie szczery. Naprawdę mówi to, co myśli.
– No dobrze – mówię – dla ciebie spróbuję. Rzeczywiście nie chcę, żebyś
musiał się o mnie niepokoić.
Spogląda na mnie swoimi łagodnymi oczami i widzę, że jest mu mnie
szkoda, ale litość jest ostatnią rzeczą, jakiej chcę. Chcę tylko, żeby zrozumiał, co
jest podstawą mojej siły. Że jestem tym, kim jestem. Że nigdy nie stanę się taki,
jak by chciał. Chcę, żeby to zaakceptował. Stoimy, patrząc na siebie. Nie
spuszcza ze mnie wzroku. Mój syn. Czuję, jakby patrzył prosto w najciemniejsze
zakamarki mojej duszy. Czuję, jak coś się we mnie porusza. Jakieś nieznane
uczucie. Kiedy mnie zabraknie, chciałbym, żeby pamiętał o mnie coś, z czego
mógłby być dumny – chociażby to, że nie pozwoliłem się ujarzmić. Chcę, żeby
pozostało po mnie coś, co mógłby traktować z należną czcią – ten dwór, z jego
tradycją i potwornymi tajemnicami, któremu przywróciłem dawną świetność.
Jest dowodem moich starań. Wszystko to przebiega przez mój rozgorączkowany
mózg, gdy nasze spojrzenia się krzyżują. Sentymentalność zdecydowanie do
mnie nie pasuje. Kiedy otwieram usta, żeby coś powiedzieć, nie wydobywa się
z nich żadne słowo. Wydaję pomruk brzmiący jak gardłowy warkot.
Natychmiast czuję się zmęczony, całkowicie wykończony.
Zamykam oczy i widzę gwiazdy, białe punkciki przełamujące ciemność pod
powiekami.
Nogi już mnie nie podtrzymują. Płuca wyrzucają powietrze.
Robię dwa kroki do tyłu, chwieję się i odruchowo chcę usiąść na tym
potwornym krześle. Myśl jest tak niedorzeczna, że się śmieję. Ale śmiech
więźnie mi w gardle.
Zauważam, że dłoń mi się trzęsie. Całkiem samoistnie. Jak długo tak
dygoce?
– Tato, co się dzieje? – rozbrzmiewa głos Thora gdzieś bardzo daleko.
Ale galopujące myśli „wszystko w porządku, dam sobie radę” nie chcą się
ubrać w słowa. Zupełnie straciłem zdolność mówienia.
Znowu robię kilka chybotliwych kroków w tył i opieram się plecami
o ścianę.
Drżenie przechodzi w konwulsje.
Pokój się kołysze.
Wszystko wali się na mnie, ściany, sufit.
Zastanawiam się, czy to kolejny udar, czy wracam do wariatkowa.
Zsuwam się do siadu, opierając o mur, i opadam bezwładnie na posadzkę.
Wyczerpanie mnie pokonało.
15
JU L I A
Wszystko stało się tak szybko, że ledwie zrozumiała, co się dzieje. Franz
raptem siadł na posadzce i patrzył przed siebie, blady, na czole perlił mu się pot.
Drżała mu jedna dłoń. Zelektryzowały ją myśli: „Kolejny udar? Musimy
zadzwonić na pogotowie! Czy na tej wyspie jest w ogóle jakaś karetka?”.
– O nie! – jęknął Thor.
Kucnął przed Franzem i wyciągnął z kieszeni telefon.
– Żadnej karetki – szepnął Franz – jestem tylko zmęczony.
Spróbował wstać, ale opadł z powrotem.
– Tak, tato. Musimy zadzwonić – powiedział Thor.
Franz chwycił go za rękaw.
– Nie – odpowiedział – daj mi tylko trochę odpocząć.
Oddychał ciężko. Jego klatka piersiowa podnosiła się i opadała. Cisza, która
zapadła, była straszliwa. Oddech Franza zwolnił, a twarz pociemniała,
zmieniając kolor z trupiej bieli na lekki róż.
– To mnie wyczerpało, ale już czuję się lepiej – rzekł.
– Musi obejrzeć cię lekarz – nalegał Thor – to nie jest normalne.
– Ależ tak, oczywiście, że to normalne u kogoś, kto przez ponad rok był
warzywem. Po prostu się nadwyrężyłem.
Głos jego brzmiał już niemal jak zwykle. Pewniej. Spokojniej.
Thor znowu podniósł telefon, ale Franz był szybszy i wyrwał mu go z ręki.
– To naprawdę wzruszające, że jesteś nadopiekuńczy wobec kogoś, kim tak
bardzo gardzisz – powiedział.
Julia i Thor wymienili szybkie, znaczące spojrzenie. Ten cyniczny komentarz
przesądził sprawę. Franz wydobrzeje.
– Dobrze, ale opowiem o tym personelowi w klinice – odparował Thor.
– Jasne, powiedz – rzekł zmęczony Franz.
Wstał powoli. Julii przeszła przez głowę nieprzyjemna myśl, że ten rosły
mężczyzna mógłby paść na nią bezwładnie, ale Franz stał zadziwiająco pewnie.
– Miewałeś wcześniej podobne napady? – zapytał Thor.
– Nareszcie dobre pytanie – odparł Franz.
– Jesteś naprawdę uciążliwy, tato.
– Czasami miewałem krótkie napady zawrotów głowy po ostrym treningu.
Lekarze mówią, że to się zdarza po tak długotrwałym paraliżu, jaki miałem.
Widać było, że te słowa nieco uspokoiły Thora.
– Wiem, że chcecie jechać do babki – powiedział Franz. – Wszystko
w porządku. Dam sobie radę.
– Co teraz będziesz robić? – spytał Thor.
– Podzwonię tu i tam, żeby ściągnąć ludzi, którzy zajmą się tą ruiną. Potem
wrócę do miasteczka wieczornym promem.
Wyszedł przed nimi z pomieszczenia i ruszył przez niekończący się
piwniczny korytarz po schodach na piętro. Był stabilny, a może bardzo się starał
sprawiać takie wrażenie.
Zanim wyszli na zewnątrz, Franz położył rękę na ramieniu Thora.
– Bądź dalej taki sam – powiedział.
– Czyli jaki? – zdziwił się Thor.
– Dokładnie taki, jaki jesteś.
Franz zwrócił się do Julii.
– Dziękuję, że przyjechałaś. Miałaś rację. To wiele dla mnie znaczyło.
Kiedy opuszczali dwór, Franz stał w drzwiach i patrzył za nimi. Całą drogę,
aż do chwili, gdy wyszli poza bramę, czuła na sobie jego wzrok. Z każdym
krokiem rosła w niej ulga. Tak dobrze było pozostawić to klaustrofobiczne
pomieszczenie w piwnicy. Łapczywie chwytała świeże powietrze, jakby miała
się udusić. Mięśnie się rozluźniły, nie wiedziała nawet, że były napięte. Tej
wizyty nie miała szybko zapomnieć, ale w tamtym momencie czuła palącą
potrzebę odcięcia się od skażonej przeszłości dworu.
Droga do babki Thora wiodła przez las. Julia raz tam była z Franzem. Stali
za płotem, a Franz narzekał na to, jakie domek ma liche wnętrze. Ale zdaniem
Julii domek był ładny, zanurzony w bujnym, zadbanym ogrodzie. Kiedyś Karin
mieszkała tam tylko latem, kiedy jednak urodziły się bliźnięta, przeprowadziła
się na stałe. Szli ścieżką w milczeniu. Żadne z nich nie chciało rozmawiać o tym,
co właśnie rozegrało się w piwnicy.
Nic nie mogłoby przygotować Julii na pierwsze spotkanie z Karin. Była
postawną kobietą, prawie tak wysoką jak Franz. Wszystko w niej go
przypominało, rysy twarzy, kruczoczarne włosy, umięśnione ciało i intensywne
spojrzenie. Ale włosy Karin przetykały siwe pasma, a skóra była opalona
i ogorzała. Wydawało się, że mieszka w niej pradawna siła. Pomimo drobnych
oznak wieku nie wyglądała na kobietę po siedemdziesiątce, sprawiała wrażenie
ponadczasowej i niestrudzonej.
Karin przytuliła Thora i przyjrzała się ciekawie Julii.
– Jesteś podobna do mamy, ale wzrost masz taty – powiedziała.
Julia przestąpiła z nogi na nogę, nieoczekiwanie zakłopotana przenikliwym
spojrzeniem Karin.
– A pani jest podobna do Franza – rzekła – jesteście bardzo podobni.
– Tak, wiele osób to zauważa – odpowiedziała Karin. – Chcesz zobaczyć
moją małą chatkę?
– Z chęcią.
– Zrobiłam niewielki remont – opowiadała Karin. – Przystosowałam domek
do mieszkania zimą, kiedy urodzili się chłopcy, żebym mogła tu mieszkać przez
cały rok. Niedawno też rozbudowałam dom, więc teraz są tu dwie sypialnie.
Thor nie musi spać na kanapie, kiedy mnie odwiedza.
Julia przeszła się obejrzeć domek. Najpierw duży pokój, gdzie w rogu stał
kominek, a przed nim zestaw wypoczynkowy, następnie zajrzała do niewielkich
sypialni. Kuchnia wyglądała na nową, ale stał w niej też stary piec na drewno.
Łazienka była prosta, białe kafelki i stal. Masywna drewniana podłoga przytulnie
skrzypiała, kiedy chodzili. Coś marzycielskiego było w świetle wpadającym do
środka przez firanki. Dla Julii dom był piękny w bezpretensjonalny sposób.
– Jak to wyglądało, kiedy Franz tu mieszkał? – zapytała.
– Wtedy była tu tylko jedna sypialnia – odpowiedziała Karin. – Spałam na
kuchennej kanapie. Panowały spartańskie warunki. Rozumiesz, byliśmy biedni.
– Moim zdaniem jest tu bardzo ładnie – powiedziała Julia.
Usiedli na sofie w dużym pokoju i Karin poczęstowała ich domową nalewką
z porzeczek. Wypytywała Thora o szkołę i o to, jak mu się mieszka
w Göteborgu, a Julia słuchała. W końcu Karin zwróciła się do niej.
– A więc jak ci się podoba Wyspa Mgieł?
– Tu jest tak pięknie. Rozumiem, dlaczego pani chce tu mieszkać.
– Mów mi po imieniu. Tak, nie mogę się oderwać od tego miejsca – rzekła
Karin.
– Czy nie czujesz się tutaj samotnie zimą?
– Czasami tak. Ale Thor przyjeżdża często w odwiedziny i wnosi światło do
domu – odpowiedziała Karin i posłała Thorowi spojrzenie pełne miłości.
– Byliśmy we dworze – powiedziała Julia.
Thor podniósł ostrzegawczo brwi, ale myśl o piwnicznej salce nie
przestawała dręczyć Julii, która miała pytania wymagające odpowiedzi.
– Franz pokazał nam piwnicę i opowiedział, co jego ojciec mu tam robił –
rzekła.
– Julio… – rzucił Thor z lekkim niezadowoleniem. Był wyraźnie
zakłopotany.
– Och – odrzekła Karin. – A to niespodzianka. Nigdy o tym nikomu nie
opowiadał. Próbowałam nakłonić go do rozmowy o tym przez wiele lat, ale się
nie zgadzał. Zdecydowanie też nie chciał spotykać się z żadnym psychologiem
dziecięcym.
– Czyli to prawda, że jego ojciec go tam torturował? – zapytała Julia.
– Niestety tak – odpowiedziała Karin, a w jej wzroku pojawiło się coś
delikatnego.
– Czy musimy o tym rozmawiać? – przerwał Thor.
– Pozwól Julii zadać pytania – odpowiedziała Karin. – Nic dziwnego, że
chce wiedzieć.
– A to potworne krzesło, które nam pokazał? Czy jego ojciec rzeczywiście
go używał? – pytała dalej Julia.
– Franz je jeszcze ma? – odpowiedziała pytaniem Karin z niesmakiem
w głosie. – To straszne. Tego nie wiedziałam. Tak, jego ojciec używał krzesła do
tortur.
Uciekła wzrokiem i spojrzała na swoje dłonie.
– Ale dlaczego nic nie zrobiłaś? – wybuchła Julia.
– Julio, przestań – włączył się Thor – uspokój się.
– Nic nie szkodzi – rzekła Karin i zwróciła się do Julii. – W końcu nabrałam
podejrzeń. Franz miał na rękach siniaki, których nie mógł spowodować żaden
upadek. Przyszłam do domu wcześniej z pracy i znalazłam go w piwnicy na tym
krześle… – Pochyliła się w przód i ukryła głowę w dłoniach. – O Boże, wciąż
tak samo ciężko mi o tym mówić. W każdym razie nigdy już go nie dopuściłam
blisko biologicznego ojca.
– To takie wstrętne – powiedziała Julia. – Kim był ten potwór? Dlaczego nie
dopilnowałaś, żeby go zamknęli?
– Trudno wytłumaczyć, jak było na wyspie w tamtych czasach. Poszłam na
policję, ale mi nie uwierzyli. Zajęli się tym bez przekonania. Stanęło na niczym.
Rodzina Bärensten, w której posiadaniu był dwór, miała na wyspie ogromne
wpływy. Sama rozumiesz. A ten potwór… tak, tym właśnie był, potworem.
– Nie zabrałaś Franza do lekarza?
– Zabrałam, zaprowadziłam do gabinetu i powiedziałam o wszystkim. Ale na
wyspie był tylko jeden lekarz, zależał finansowo od Bärenstenów. Czyli
o niczym nie doniósł dalej.
– Co za szuja. A nie mogliście wyprowadzić się stąd i zgłosić to policji na
lądzie? – zapytała Julia.
– Zastanawiałam się nad tym. Ale Wyspa Mgieł jest moim domem.
Mieszkam tu prawie całe życie. Nie chciałam pozwolić, żeby nas stąd wygnali.
A potem potwór wyprowadził się za granicę, być może wiesz o tym.
– Nie mogę tego pojąć – rzekła Julia. – Rozumiem, że wtedy wszystko było
inne, a tobie było ciężko, ale mimo to.
Julia rzuciła okiem na Thora. Mroczny cień błądził mu po twarzy.
– Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo się oskarżałam o to, co zrobiono
Franzowi – odpowiedziała Karin. – Ale to w niczym nie pomoże. Nie mogę
przecież tego cofnąć.
W jej ciemnych oczach kryły się smutek i wstyd.
– Ale czy Franz nie powinien otrzymać jakiegoś zadośćuczynienia? – spytała
Julia.
Karin wzruszyła ramionami.
– Czy nie jest ci go żal? – nalegała Julia.
– Tak, kiedy to się zdarzyło, myślałam, że pęknie mi serce. Ale potem wyrósł
na kogoś, komu ciężko współczuć – odparła Karin.
– Wytłumacz mi – poprosiła Julia.
– Franz, czy raczej Fredrik, bo tak się wtedy nazywał, był bardzo żywym
dzieckiem, odważnym i nadzwyczajnie utalentowanym. Początkowo nigdy nie
bywał złośliwy. Ale z czasem zmienił się w kogoś obcego, nawet dla mnie. Lubił
władzę. W szkole rządził. Był o głowę wyższy od reszty. Do tego był prawie
nieziemsko piękny, z czego korzystał. Chłopcom imponował. Dziewczyny go
uwielbiały. Nie wiem… trudno było mi go zrozumieć.
Julię uderzyła przerażająca myśl, że jeden człowiek może mieć taką władzę
nad ludźmi, a oni mu się poddają. Tak jak jej rodzice, kiedy byli w sekcie
Franza.
– Ale może to nic dziwnego, że podoba mu się władza – zauważyła. – Musiał
czuć się całkiem bezsilny w tej piwnicy. Może jego zachowanie było jakąś formą
rewanżu.
– Niewykluczone – odpowiedziała Karin – ale jak bym nie próbowała, Franz
nie chciał ze mną rozmawiać o tym, co przeżył. W końcu się poddałam.
– Jak można się poddać w wypadku własnego dziecka? – zapytała Julia
nieco oskarżycielskim tonem.
– Tego nie umiem wyjaśnić – westchnęła smutno Karin – ale nigdy nie
przestałam kochać Franza. Nie rozumiałam tylko, dlaczego proste życie nie
potrafiło go zadowolić. Niczego mu tutaj nie brakowało.
– A ja po części mogę to zrozumieć – rzekł Thor. – Kiedy byłem mały,
okropnie imponował mi dwór. Tata musiał nie znosić tego, że nie może tam
przychodzić. Tak jakby był gorszy.
– Tak, oczywiście – powiedziała Karin – ale nie mogliśmy przecież tam
mieszkać, dopóki posiadłość była w rękach potwora. Nie chciałam też ich
pieniędzy. Kiedy Franz uciekł z wyspy, coś między nami pękło i nie dało się tego
naprawić. Zostawił mnie w przeświadczeniu, że nie żyje. To chyba najgorsza
rzecz, jaką dziecko może zrobić rodzicom. Gdy wrócił ze spadkiem i kupił
posiadłość, nie chciał mieć ze mną do czynienia. Wtedy chyba się poddałam. Nie
znosiłam tej sekty, którą założył, a szczególnie szkoły, do której musiałeś
chodzić z bratem, Thorze.
– Odmawiałaś wypowiedzi w mediach, kiedy to wszystko się działo –
powiedziała Julia.
Karin kiwnęła głową.
– Widziałam w telewizji matki broniące synów, którzy są seryjnymi
mordercami. „Był takim dobrym, małym chłopcem”. Uważam, że to wstrętne.
Absolutnie nie miałam zamiaru usprawiedliwiać tego, co robił, ani podsycać
masowej histerii w mediach.
– Myślisz, że Franz mógłby kogoś zamordować? – spytała Julia.
– Dlaczego o to pytasz? – zdziwiła się Karin.
– Prowadził swego rodzaju pamiętnik, przygotował nagranie, w którym
powiedział, że to zrobił, w sensie, że zamordował. Ale teraz mówi, że to były
tylko fantazje.
Karin machnęła lekceważąco ręką.
– Tak, Franz zawsze miał bujną wyobraźnię. Tamto to pewno rzeczy, które
działy się głównie w jego głowie.
– Więc nie myślisz, że mógłby kogoś zabić?
– Zdecydowanie nie.
– Dlaczego? – zaciekawiła się Julia.
– Za bardzo by się bał, że go złapią.
Julia nachyliła się do Karin.
– Czy teraz jest źle między tobą a Franzem? – zapytała.
– Tak, prawie nigdy się nie widujemy. Myślę jednak o tym, że dał mi Thora
i Vica. A oni znaczyli dla mnie wszystko.
Przez chwilę siedzieli w przyjemnym milczeniu, jak po oczyszczeniu
powietrza. Karin zwróciła się do Thora.
– Chciałam, żeby Julia mogła zadać mi swoje pytania.
– Nic nie szkodzi – odpowiedział Thor – tylko czuję się kiepsko od czasu,
kiedy byliśmy w piwnicy. Teraz wolałbym o tym więcej nie mówić. Potrzebuję
odetchnąć świeżym powietrzem. Czy moglibyśmy się przejść przed obiadem?
– Może nałowimy małży i ugotujemy z nich zupę? – zaproponowała Karin.
– Dobry pomysł – powiedział Thor, po czym wstał.
Zrobili sobie spacer nad morze. Chmury się rozeszły i niebo stało się
błękitne. Wrzosowisko wciąż było skąpane w wilgotnej, porannej mgle. Nawet
w tak przejrzysty dzień skały wyglądały ponuro, ciemne i groźne. Szalejące
morze tłukło się rozpaczliwie daleko w dole. Po drugiej stronie cieśniny, gdzie
promienie słońca padały na zbitek obłoków, woda połyskiwała miedzianie.
Julia pomyślała o swoich kolegach i koleżankach upakowanych jak sardynki
w puszce w tramwajach, siedzących z nosem w telefonie w mdłych kawiarniach,
i wypełniło ją słodkie uczucie rozleniwienia. Momentalnie zrozumiała, dlaczego
jej rodziców tak tutaj ciągnęło, że porzucili zwykłe życie.
Spojrzała na Thora pomagającego babce zejść z dużego głazu. Karin
potargała mu czuprynę. Zaśmiał się i oparł głowę na jej ramieniu. W tej chwili
zrozumiała, jak bardzo różnił się od innych chłopaków, których w życiu
spotkała, i jak bardzo różnił się od wszystkich mężczyzn, których pozna
w przyszłości.
„Raz w życiu pojawia się taki chłopak”, pomyślała, „jeden jedyny raz”.
16
FR A N Z
JU L I A
FR A N Z
JU L I A
FR A N Z
JU L I A
FR A N Z
JU L I A
FR A N Z
JU L I A
FR A N Z
JU L I A
Przyglądając się, jak Franz perorował przed Tessą, Larsem i Ottonem, Julia
miała mieszane uczucia. Widziała, jak patrzyli na Franza z powstrzymywaną
niechęcią – tą samą niechęcią, która prawdopodobnie ich do niego przyciągała.
Czegoś w nich dotknął, potrzeby tyrana, który przejmie kontrolę nad ich
beznadziejnym, chaotycznym życiem. Nareszcie zmiana.
Zdumiało ją to, jak łatwo mu się poddali, po czym zdumienie przeszło
w głęboką pogardę. Odrobiła lekcję. Wiedziała, że to są osobnicy, których nie
obchodziło, po kim deptali albo czyje życie niszczyli. A teraz siedzieli tu,
starając się trzymać mocno swoich markowych zegarków, bankowych kart
i telefonów komórkowych, jakby ich utrata miała pozbawić życie sensu. Poczuła
nagle, że robi się jej od nich niedobrze. Od ich ograniczonego egocentryzmu.
W końcu poczuła – a naprawdę nie chciała dopuścić do siebie tego uczucia –
do Franza coś, co przypominało podziw. Nigdy wcześniej nie widziała go
w fotelu szefa, tego, jak kierował grupą. Mówił spokojnie, z naciskiem i cały
czas utrzymywał kontakt wzrokowy. Nawet nie mrugnął, gdy ktoś podważał jego
słowa. Każdy wyraz nasycony był naturalną, cichą uprzejmością. W trakcie
rozmowy jego obecność wypełniała pomieszczenie coraz bardziej, aż w końcu
sala stała się nim pełna. Słowo „charyzmatyczny” nagle nabrało nowego
znaczenia – nie tylko w sensie emanowania osobowością, ale jako doskonałe
połączenie pokory, siły i przyciągania.
Nie było jej żal tych indywiduów. Mieli skoczyć ze skały, to chyba nic
takiego? Sama kąpała się nieraz zimą w Orust. Nie było to niczym strasznym.
Ale pamiętała opowieści Sofii o tym, jakie te skoki ze skały były poniżające.
Benjamin raz skoczył podczas sztormu i o mały włos nie zginął. Takie rzeczy
robił Franz, kiedy prowadził swoją sektę. Techniki dominacji. Wystawianie na
próbę. Wymierzanie kary. Poczuła, że historia się powtarza, a ona wbrew sobie
została wciągnięta w bieg zdarzeń.
Franz rzucił jej spojrzenie. Było pełne triumfu. Wykrzywiła usta, a wtedy
mrugnął do niej.
Elyssa wyszła z sali. Kiedy po powrocie przechodziła obok Julii, ta złapała ją
za rękę. Elyssa nachyliła się do niej.
– Czy na wyspie jest służba ratownicza? – szepnęła Julia.
– Tak, jest tu dwóch ratowników i prowincjonalna przychodnia, ale Filip też
jest wyszkolonym ratownikiem, więc nie ma się o co martwić – odszepnęła
Elyssa.
Pod pachą trzymała naręcze czarnej odzieży.
– Oj, przepraszam, prawie zapomniałem o jednym – powiedział Franz. –
Płaszcze.
Elyssa podeszła do niego i stanęła obok. Przewiesiła ubrania przez krzesło,
ale jedno podniosła do góry. Był to czarny płaszcz z kapturem.
– Przez wrzosowisko będziemy iść z podniesionymi kapturami – rzekł Franz.
– Kiedy dojdziemy do skalnego bloku, wtedy je opuścimy. Kamera zrobi na nas
zbliżenie i każdy po kolei wrzuci swoje rzeczy do morza. Potem ściągniemy
płaszcze i skoczymy sami.
Otto zaśmiał się nerwowo.
– Mogę cię zapewnić, Ottonie, że to nie jest wcale żart – zauważył Franz.
– Moim zdaniem są całkiem fajne – powiedziała Tessa. – Czy są
z prawdziwego aksamitu?
Franz kiwnął głową.
– Moja prababka miała na sobie taki płaszcz, gdy na początku dwudziestego
wieku popełniła samobójstwo. Rzuciła się ze skały podczas rozszalałego
sztormu. Nieszczęśliwa miłość.
– Czy ty całkiem zwariowałeś?! – krzyknął Lars – miałbym mieć na sobie…
o to to?
– Zamówiłem też jeden w rozmiarze XL specjalnie dla ciebie – odparł Franz.
Po czym rozłożył ręce gestem informującym, że z jego punktu widzenia
zebranie dobiegło końca.
– Zobaczymy się w jadalni o wpół do piątej, kiedy już będzie ciemno. Ci,
którzy nie chcą tego robić, oczywiście nie muszą przychodzić. Ale w takim
wypadku to koniec waszej przygody. Weźcie sobie przedtem jedzenie, nie
wiadomo, kiedy się skończy.
Wstał i opuścił salę konferencyjną ze swoim personelem w orszaku.
Najpierw zapadła całkowita cisza. Potem między trójką przy stole rozgorzała
żywa dyskusja. Julia nie miała siły ich słuchać i też wyszła z sali.
Zastanawiała się, kto przyjdzie o wpół do piątej – czy rzeczywiście to zrobią.
Żołądek podchodził jej do gardła. Bez względu na to, jak miało się to skończyć,
znudzenie ostatnich lat zniknęło jak ręką odjął. Pamiętała, że Susanna
powiedziała, iż muszą informować o wszystkim jako pierwsi, zanim Franz
będzie nadawał swoje filmiki. Szybko poszła do domku i zalogowała się
w komputerze. Napisała podsumowanie tego, co dotychczas się działo, ale nie
zdradziła planów Franza na wieczór. Zamiast tego nadmieniła, że grupa ma
zostać poddana próbie, a jakiej – o tym miał być już następny artykuł. Zrobiła
wcześniej zdjęcie posiadłości, które teraz załączyła wraz z jednym ze zdjęć
Franza i trójki przy stole konferencyjnym.
Zauważyła, że dostała od Thora odpowiedź na swojego maila. Ton listu był
wyjątkowo przygaszony. Thor pisał, że mu jej brakuje, że się niepokoi i że ma
nadzieję, iż nie powtórzy się to, co miało miejsce dwa lata wcześniej.
Melancholijny wydźwięk maila wywarł na nią fizyczny wpływ, poczuła ciężar
w piersi. Napisała mu w odpowiedzi, że jego zaniepokojenie jest całkiem
bezpodstawne.
Przez okno widziała delikatne, bursztynowe światło zachodzącego słońca.
Długo tak siedziała, patrząc, aż cienie drzew przejęły władzę nad posesją,
a niebo pociemniało.
Było dokładnie wpół do piątej, gdy udała się do jadalni. Nad jej głową
gwiazdy ukazywały się między przepływającymi obłokami. Powietrze było
zimne i kłębiło się przy wydechu. Malutkie śnieżynki opadały, lądując na kurtce.
Kiedy weszła do jadalni, nie dostrzegła ani Franza, ani jego pracowników,
ale Tessa, Lars i Otto byli na miejscu. Wszyscy ubrani zadziwiająco lekko jak na
tę porę roku, obcisłe spodnie i bluzy z długim rękawem. Zrozumiała dlaczego.
W wodzie ubrania ciągną człowieka w dół.
Niemal wyczuwała unoszącą się w pomieszczeniu niepewność, fale niechęci
i strachu bijące w ściany. Ale przyszli. Oznaczało to, że podjęli decyzję. Tak
naprawdę nie było nic, co wiązałoby tych troje, a jednak miało się wrażenie, że
zawarli pakt. Tessa podniosła głowę i przyglądała się Julii z ciekawością. Otto
gapił się przed siebie naburmuszony. Lars wpatrywał się w swoje stopy. I Julia
natychmiast pojęła. Ustaliła się między nimi równowaga sił. Tessa była
przywódczynią. Otto był kotwicą. A Lars słabym ogniwem.
– O czym będziesz pisać, Julio? – zapytała Tessa.
– Co robicie. Jak się zachowujecie. O oznakach żalu i wyrzutach sumienia.
Albo ich braku – odpowiedziała z zapałem.
Tessa nie zdążyła jej odpowiedzieć. Otworzyły się drzwi i do środka wszedł
Franz wraz z Elyssą i Hampusem z kamerą przewieszoną na szyi. Ależ Franz był
opanowany. Julia szukała w jego twarzy jakichś śladów tego chłopczyka, którego
jej opisał. Nieboraka, który siedział zamknięty w piwnicy. Nie dostrzegała
żadnych. Nosił swój ból schowany głęboko z dużą godnością. Julia nie miała
ochoty słuchać tej grupki, kiedy się sprzeczali, ani patrzeć, jak zakładają
płaszcze. Postanowiła pójść na wrzosowisko i tam na nich poczekać.
Teraz rozśnieżyło się na dobre, duże płatki śniegu czepiały się włosów i rzęs.
Opadając na ziemię, białe śnieżynki rozjaśniały wszystko, dzięki nim łatwiej
było widzieć w mroku. Tak długo nie pojawiała się reszta, że Julia zaczęła
marznąć. Dokładnie w chwili, gdy zaczęła podejrzewać, że może zrezygnowali,
usłyszała dźwięk łamanych gałązek i wszyscy się pojawili.
Idący przodem Franz przypominał w płaszczu kata. W dłoniach niósł
płonącą pochodnię. Oczekiwała, że widok ich kroczących jeden za drugim
będzie komiczny. Nie był. Był straszliwy. Osłabione gałązki wrzosu pękały pod
ich stopami. Wyglądali, jakby nie mieli masy, jakby płynęli nad ziemią, a ich
blade twarze błyszczały się jak macica perłowa. Nastrój, który panował, był
przeraźliwie ponury. Wokół nich tworzyła się biała powłoka śniegu, płynąca,
czarująca. A dalej, gdzie ostre kontury skał sterczały ku niebu, krajobraz się
otwierał i rozciągało się morze. Światła stałego lądu majaczyły po drugiej stronie
cieśniny.
Gęsto padający śnieg zdawał się absorbować niemal wszelkie odgłosy.
Słychać było jedynie smutne tupanie butów.
Dopiero gdy wyszli już daleko na wrzosowisko, usłyszała muzykę.
Wydawała się dochodzić ze skał. Apokaliptyczne głosy chóru mieszały się
z najsmutniejszą melodią, jaką kiedykolwiek słyszała. Z początku myślała, że
skały odbijają dźwięk nawoływania mew, ale nie, to była muzyka. I była
naprawdę przygnębiająca.
Hampus zdążył wyjść na czoło i filmował procesję od przodu. Pospieszyła
do niego i zaczęła również filmować. Tak doszli do skały wiszącej nad morzem
jak trampolina, gdzie miało się odbyć przedstawienie.
Franz zdjął z głowy kaptur. Padający śnieg jak puder obsypał jego
kruczoczarne włosy. Muzyka przybrała na sile, podniosła się ku niebu
i wypłynęła na morze. Chmury dziwnie lśniły niezwyczajnie fioletowym
światłem. Słodki zapach spalenizny unosił się od pochodni, którą Franz wręczył
Elyssie. Wszyscy stanęli bez ruchu, mimo to przyroda wydawała się wibrować
ich nerwowością.
Julia i Hampus stali tak blisko, że przez chwilę ich ręce się zetknęły. Dotyk
innego, całkiem zwyczajnego człowieka działał kojąco. W górze nieba rozwiało
chmury i oświetlał ich blady księżyc. Blask śniegu przybrał na sile, mieniło się
wszystko – wrzosowisko, skały, czarne płaszcze.
Elyssa stanęła na płycie skalnej tuż obok Franza. Ten z kieszeni płaszcza
wyjął torebkę ze swoim dobytkiem, wysypał go na dłoń i przez chwilę ważył,
wystarczająco długo, by Hampus mógł to uchwycić. Następnie jednym długim
ruchem wyrzucił wszystko daleko od skały. Przedmioty błysły w niecodziennym
świetle, po czym zjednoczyły się ze śniegiem i zniknęły w czarnej wodzie.
Franz kiwnął reszcie głową, by powtórzyli tę samą procedurę. Twarz Larsa
napinał ponury mars. Tessa uśmiechała się sztucznie. Otto z irytacją kręcił
głową, ale mimo wszystko wyrzucił swoje kosztowności. Julia zauważyła, że
przestała marznąć. Podnoszące się od morza ciepłe powietrze głaskało miękko
jej twarz.
– Chcę tylko powiedzieć jedno, zanim skoczymy – rzekł Franz. Jego słowa
na zimnie przemieniły się w upiorną białą parę. – Wierzcie mi, robiłem to więcej
razy, niż chciałbym pamiętać. Mała rada na koniec: odbijcie się mocniej, niż
wam się wydaje, że należy. Wszystko pójdzie dobrze, jeśli wylądujecie
w wodzie. Bezpośrednio pod skałą nie ma żadnych kamieni. Ale uważajcie, żeby
nie znaleźć się zbyt blisko skał przy brzegu.
Zwrócił się do Ottona ze słowami:
– Nie masz chyba zamiaru pozwalać kobiecie skakać pierwszej?
Była to odpowiednia zachęta, by ruszyć Ottona, dla którego tak bardzo
ważne były męskość i siła. Zrzucił płaszcz i podszedł do krawędzi skały.
Julia zrobiła parę kroków do przodu, spojrzała w dół i poczuła wywołujący
zawrót głowy atak lęku wysokości. Spadek wyglądał na o wiele większy niż
osiem metrów. Dostrzegła kogoś w dole i zobaczyła, że to Filip ubrany w strój
płetwonurka. Otto stał na samym koniuszku. Śnieżyca zelżała. Pojedyncze duże
płatki opadały powoli i spokojnie. Muzyka też ucichła, ale przygnębienie nie
przeminęło.
Właśnie wtedy Julia zrozumiała, że naprawdę ktoś może tej nocy zginąć. I że
Franz o tym wie. Woda była zimna. Człowiek o słabym sercu mógł doznać
zatrzymania akcji serca lub umrzeć od skurczu naczyń krwionośnych. A wtedy
nic, co Filip mógł zrobić, nie uratowałoby nieszczęśnika. Poza tym, czy ta
muzyka nie brzmiała jak coś, co się grywa na pogrzebach, czy też podczas
czuwania przy zwłokach? Myśl o tym wypełniła ją takim przerażeniem, że łzy
napłynęły jej do oczu. Jej spojrzenie padło na Larsa, który skurczył się w sobie
i wydawał się mały i bardzo nieszczęśliwy.
Otto ściągnął solidne buty, zawahał się przez sekundę, a potem skoczył
z rękami wzdłuż boków. Uderzył w wodę z głośnym pluskiem i rozległ się
krzyk, odbity przez skały echem. Julia przerwała filmowanie i wyjrzała nad
przepaścią. Otto machał rękami, pokrzykując, ale udało mu się dopłynąć do skał
przy brzegu. Od razu zjawił się tam Filip, pomógł mu wyjść na ląd i owinął go
dużym kocem.
Hampus wciąż nagrywał. Podszedł do niej tak blisko, że aż nadepnął jej na
stopę. Przerwał na chwilę filmowanie i szepnął:
– Ważne, żeby ten manewr uchwycić na filmie. W sensie, żeby nas nie
pozwali.
Przyszła kolej Larsa na skok, ale nie ruszył się o włos.
– Dawaj – powiedział zimno Franz.
– Nie dam chyba… Nie mogę… – szczęknął Lars.
– A ja myślałem, że obiecałeś poprawę milionowi telewidzów – rzekł Franz.
Tessa podeszła na przód.
– Skoczę pierwsza – powiedziała – a potem możecie go zepchnąć, o ile się
nie ruszy.
Zbliżyła się do krawędzi, zamknęła na jakiś czas oczy, jakby chciała się
pozbierać, i skoczyła. Wylądowała zgrabniej niż Otto, zniknęła pod
powierzchnią i wypłynęła, sapiąc i parskając. Bezgłośnie dopłynęła szybko do
brzegu.
Elyssa zwróciła się do Franza.
– Mam popchnąć Larsa? – zapytała.
To wystarczyło, by Lars zdjął płaszcz i zrobił kilka kroków w stronę
koniuszka skały. W odróżnieniu od pozostałych jego ubrania wydawały się za
duże. Rękawy bluzy były tak długie, że nie widać było jego dłoni. Nagle
zachwiał się, zamachał rękami i poleciał do przodu. Jego ciało przeważyło nad
skalnym rantem. „O nie!” pomyślała Julia i właśnie wtedy stało się to, czego się
obawiała. Lars wylądował na brzuchu z wielkim pluskiem. Potem zniknął pod
powierzchnią wody. Na długo.
– No co, do diabła? – rzucił w końcu Franz.
– Zrób coś! – krzyknęła Julia.
Kręciło jej się w głowie, była na granicy omdlenia i poczuła nieracjonalny
odruch, żeby skoczyć do wody i ratować Larsa.
– Wypłynie – powiedział Franz.
Był niezwykle opanowany jak na powagę sytuacji.
Wpatrywali się w morze. Nic się nie działo. Ani śladu Larsa.
Aż Julia dostrzegła coś czarnego, co unosiło się na falach i znikało pod
powierzchnią. Parę chwil później z wody wynurzyły się dwie głowy. Filip
trzymał Larsa ramieniem za szyję i holował go za sobą w stronę brzegu. Lars
krzyczał: „Daj mi umrzeć! Chcę tylko umrzeć!” raz po raz.
Filip wyciągnął go na brzeg i położył na boku. Teraz słychać było jedynie
odgłos gwałtownych wymiotów. Tessa i Otto, wciąż stojący na dole, przykucnęli
nad Larsem.
– Wszystko pod kontrolą? – zakrzyknął Franz.
– Tak, mam go – odkrzyknął Filip.
– On musi jechać do lekarza – powiedziała Julia. W klatce piersiowej czuła
ucisk prawie nie do zniesienia.
– Być może – Franz wzruszył ramionami – ale teraz kolej na mnie.
W jego oczach zobaczyła pogardę dla Larsa i jeszcze coś innego,
groźniejszego.
Franz zerwał z siebie płaszcz i podał go Elyssie. Pod spodem ubrany był
całkiem na czarno, w dżinsy i ciasny golf.
W kilku szybkich krokach znalazł się przy krawędzi.
Odbił się stopami i zanurkował.
Był to perfekcyjny skok na główkę, jak u sportowca.
Przeciął taflę wody z doskonałą precyzją.
Po raz pierwszy Julia pomyślała, że go nienawidzi.
28
FR A N Z
JU L I A
FR A N Z
Niebo jest szare, stado kawek przelatuje za oknem. Ponury zimowy dzień
nadaje odpowiednią atmosferę temu, co tu się wydarzy. Tessa siedzi naprzeciwko
mnie przy stole konferencyjnym. Z namysłem dobrałem obecnych. Larsa
i Ottona, rzecz jasna. Hampusa, który filmuje. Filipa nie, on jest zbyt męczący.
Ale jest jeszcze Elyssa, no i Julia, która siedzi w rogu i udaje, że nic jej nie rusza.
Chociaż tysiące ludzi zobaczą tę rozmowę, odlegli widzowie nigdy nie są tak
namacalni jak ci obok.
Rosnąca gromada śledzących mnie oczywiście zastanawia się, jak rozmowa
może się równać ze sceną na skałach. To dlatego, że oglądali za dużo marnych
programów talk-show.
Poinstruowałem Tessę, jak powinna się ubierać kobieta, żeby sprawiać
wrażenie pokornej. Skromne ubrania w stonowanych kolorach. Absolutnie nic
czerwonego ani żółtego. Żadnej biżuterii oprócz ewentualnie cienkiego
łańcuszka na szyi. Oszczędny makijaż, żeby twarz wyglądała nago. Ale bez prób
ukrycia ciemnych podkówek pod oczami. One nadają ludzki wygląd. Uosobienie
kobiecej delikatności. Tessa myśli, że celem rozmowy jest skomentowanie
wysuniętych wobec niej oskarżeń. A my pójdziemy dużo głębiej.
– Możesz zacząć kręcić – rzucam do Hampusa.
Wprowadzam krótkim przedstawieniem eksperymentu, podążam dalej,
rozgadując się o nazwie Requiem, i mówię o warunkach życia i śmierci.
Wyjaśniam, że pewne traumatyczne przeżycia w dzieciństwie mogą
spowodować, iż człowiek kroczy przez życie jak cień, jak wyblakła kopia
samego siebie, bardziej martwy niż żywy. Następnie wystawiam negatywną
ocenę opiece psychiatrycznej. Tessa patrzy na mnie zdziwiona. Przecież nigdy
nie była w psychiatryku. Rzucam jej spojrzenie, które mówi „spokojnie, nie ma
o co się martwić”. Dziś nie zachowuję się ani imponująco, ani wymuszająco
respekt, jestem raczej jak przyjaciel.
Przedstawiam Tessę. Na mój drobny gest dłonią Hampus robi zbliżenie na jej
twarz. Zaczynamy rozmawiać o tym, co ona nazywa „obrzucaniem błotem”, i o
jej „prześladowaniu”. Rozmowa toczy się przez jakiś czas, a więzi między nami
się zacieśniają. Tessa zaczyna się rozkręcać. Tak wygodnie jest znaleźć
wymówkę dla swoich występków i oskarżać innych. Głos ma męsko chropawy,
ale uśmiecha się w dziewczęcy sposób. To połączenie czyni z niej fascynujący
obiekt rozmowy.
Dostrzegam, że siedząca w kącie Julia ukrywa ziewnięcie, niezbyt
zainteresowana. Kiedy patrzę na nią intensywnie, przewraca oczami.
Przerywam paplaninę Tessy i mówię:
– Chciałbym porozmawiać o twoim dzieciństwie.
– Dlaczego? – pyta zdumiona.
To jest coś, na co nie umawialiśmy się wcześniej.
– Sądzę, że zabijanie zwierząt dla rozrywki było czymś, do czego cię
zmuszano w bardzo młodym wieku.
– Nie, skądże – odpowiada lekceważąco – przecież już wyjaśniałam,
dlaczego poluję.
– Czasami w wieku dorosłym człowiek powtarza rzeczy, które mu robiono
w dzieciństwie – wyjaśniam. – Nazywa się to zachowaniem wyuczonym i może
być całkowicie nieświadome.
– Aha – mówi zdziwiona – nie do końca rozumiem, jak to się ma do mnie.
Niedługo zrozumie, a może już się domyśla, do czego zmierzam. Porusza się
na krześle, widać, że czuje się niekomfortowo.
– Zacznijmy może od kilku standardowych pytań – mówię i obdarzam ją
promiennym uśmiechem. Wystarczy trochę przelotnego ciepła, żeby przywrócić
jej zaufanie do mnie.
– A, no OK – odpowiada i rozluźnia się nieco z ulgą.
Pytam, kiedy się urodziła, gdzie dorastała, proste pytania o jej rodzinę, na
które może odpowiedzieć z łatwością. W końcu rzucam bez ogródek:
– Pewne wydarzenie, które miało miejsce w twoim dzieciństwie, wyjątkowo
mnie poruszyło.
– Ach tak, a jakie? – mówi sztucznie radosnym głosem.
– To, co twój ojciec zrobił z twoim koniem.
Stara się utrzymać uśmiech przy życiu, ale on szybko zamiera. Oddech jej
staje się płytszy.
– Ale skąd możesz… skąd o tym wiesz? – wydusza z siebie.
Jej twarz napięta jest od skupienia. Walczy, żeby nie stracić panowania nad
sobą.
– Robię porządny wywiad przed rozmowami, które przeprowadzam –
odpowiadam.
To mało powiedziane. Tessa ma trzech starszych braci. Najmłodszy z nich
nazywa się Kurt Jenini i jest czarną owcą rodziny. Pijak, ogólnie kompletnie
bezwartościowy. Ojciec zerwał z nim kontakt kilka lat temu. Oznaczało to, że
Tessa też była zmuszona odsunąć się od niego. Ale w dzieciństwie Tessa i Kurt
byli mocno związani, za butelkę wyjątkowo dobrej whisky chętnie mi
opowiedział o szczególnie traumatycznym wydarzeniu z jej dzieciństwa.
O czymś, o czym później nie chciała rozmawiać. Kurt opisał zmianę osobowości
Tessy od tamtej pory, jak się stała inną, twardszą wersją siebie samej. A teraz
najwyższy czas, żeby ktoś zajrzał pod jej skorupę.
– Nie jest to w każdym razie coś, o czym chcę mówić – oznajmia i hardo
podnosi brodę.
– Natomiast ja uważam, że musimy to zrobić – twierdzę. – Zabrał twojego
konika do lasu, prawda? I zmusił cię do tego, żebyś z nim poszła.
– On był… dość stary.
– Wcale nie był. Osiem lat to dla konia żaden wiek. Twój ojciec chciał dać ci
nauczkę.
– Nie, nie. Wcale nie. Nie mówmy już o tym.
Waham się. Co oczywiście jest fatalne. Natychmiast próbuje przejąć
rozmowę.
– Nie wydaje mi się, żeby tych, którzy to oglądają, interesował stary kucyk –
mówi – ale przypomniałam sobie teraz coś zabawnego z czasów, gdy byłam
mała…
– Dlaczego tak bardzo boisz się o tym mówić? – przerywam.
– Nie boję się.
– Musiałaś być przerażona w tym lesie. To, co ci zrobiono, było okropne.
Byłaś tylko małą dziewczynką.
– Przestań – szepce.
Oczy ma wilgotne. Potrząsa głową i zaciska usta.
– Nie szło ci dobrze na zawodach w skokach, prawda? Ale przecież wszyscy
w twojej rodzinie byli entuzjastami jeździectwa, więc kiedy powiedziałaś, że
chcesz skończyć z jazdą konną, twój ojciec się wściekł.
Pierwsze łzy spływają jej po policzkach, ale zagryza zęby. Z ogromnym
wysiłkiem stara się nie rozkleić. Wie bowiem, co teraz będzie.
– A potem nadeszły te zawody, kiedy pojechałaś na koniu złą drogą i zostałaś
zdyskwalifikowana, a po nich ten twój mały wybuch. Nic dziwnego. Przecież
byłaś tylko dzieckiem, miałaś dziesięć lat.
– Kto ci o tym powiedział? – pyta.
– To nie ma znaczenia. Ważne jest, że możesz przepracować tamto
traumatyczne zdarzenie.
– Ach tak? – mówi z powątpiewaniem i robi gest w stronę kamery.
Ignoruję jej nieistotny komentarz.
– Ojciec zabrał ciebie, twoich braci i konika do lasu. Miał przy sobie strzelbę
i nóż myśliwski. Myślałaś, że chciał cię tylko nastraszyć. Ale tak się nie stało.
– Proszę cię, przestań – błaga.
– Mógł zastrzelić konia, ofiarować mu mniej bolesną śmierć. Zamiast tego
użył noża, podciął mu gardło i pozwolił przez jakiś czas cierpieć, zanim w końcu
strzelił.
Tessy już tu nie ma. Mój hipnotyczny głos relacjonujący wydarzenie
przeniósł ją wstecz w czasie. Jest w samym środku gęstego lasu, otacza ją
testosteron, mrok i strach. Musiało być tam bardzo dużo krwi.
– Powiedział, że to była próba – ciągnę – jeśli zniesiesz patrzenie na to, jak
zabija kucyka, to dasz radę zabić każde zwierzę. Potem zaczął cię zabierać ze
sobą na polowania. Dostałaś wybór: polowanie albo jeździectwo. Tak to się
zaczęło, twoja rzeź zwierząt.
Tessa chowa twarz w dłoniach. Omal czuję to, co czuje. Tę napierającą,
potężną, spiętrzoną falę wspomnień. Wszystkie łączą się z paniką, obrzydzeniem
i rozpaczą.
– Z tego, co zrozumiałem, siedziałaś długo, kołysząc zakrwawioną głowę
konika – mówię – i wpadłaś w całkowitą histerię, nie dało się ciebie oderwać.
Jej kolana zaczynają trząść się pod stołem i przyciska je dłońmi. To nie
pomaga. Zakłada nogę na nogę, ale wciąż się trzęsie.
Powietrze w sali jakby zrobiło się naelektryzowane. Wszyscy obecni wiedzą,
że coś się stanie, ale nie wiedzą co.
– Jak wyglądała głowa konia?
– Co? Co takiego? – pyta zagubiona.
– Oczy konia, czy były przekrwione, kiedy w końcu puściłaś głowę?
Czasami przypomnienie sobie szczegółów pomaga przepracować jakieś
zdarzenie.
Dzieje się to właśnie w tej chwili. Najpierw kołysze się do przodu i do tyłu.
Potem wznosi oszalały, nieludzki krzyk. Wali pięściami o stół. Wali głową o stół!
Płacze, parska, wyje, jęczy i smarka.
To jest coś zupełnie innego od krokodylich łez Larsa na telewizyjnej
kanapie, coś całkowicie ponad jego dziecinne „Czy nie można dostać drugiej
szansy?”.
To jest prawdziwe.
Nagle pojawia się Julia i obejmuje Tessę. Nieoczekiwany, ale ciekawy
element.
Odwracam się do Hampusa i pokazuję bezgłośnie: Cięcie!
Opanowanie wybuchłej w pomieszczeniu histerii trwa jakiś czas. Kiedy
Tessa nieco się uspokaja, wysyłam ją z Elyssą do szeregowców, żeby odpoczęła.
Julia jest rozwścieczona. Z hukiem wypada z sali, trzaska drzwiami
i demonstracyjnie tupie, zbiegając po schodach.
Idę do swojego gabinetu po odrobinę spokoju. Na miejscu włączam muzykę,
afrykańską, prymitywną, zawsze wprawia mnie w dobry nastrój. Staję przy oknie
i patrzę na morze. I czekam.
W końcu czytam komentarze na blogu i sprawdzam nowiny. I oddycham
z ulgą. W zasadzie nie niepokoiłem się szczególnie, ale kto wie, co zechcą
pożreć nienasycone medialne szczęki. Ale to, co właśnie się rozegrało,
widocznie przypadło im do gustu.
Wysyłam wiadomość na pager Elyssy.
„Natychmiast przyślij Tessę do mojego gabinetu”.
JU L I A
FR A N Z
Jest późne popołudnie, siedzę przy biurku, gdy Julia wchodzi do biura. Nadal
jest zdenerwowana, to widać, ale już nie tak zła jak wczoraj.
– Może zawrzemy pokój? – pytam.
– Nie wiem.
– Chyba nie zrobiłaś się zazdrosna wczoraj? – uśmiecham się do niej
niewinnie.
– Coś ty! Ale jeśli zaczniesz sypiać z kim popadnie, to nie wiem, czy tu
wytrzymam. Programy, w których zamyka się razem idiotów, uprawiających
seks każdy z każdym, to było coś, co oglądali ludzie w twoim wieku. Takie
powierzchowne rozrywki to nie dla nas młodszych.
– To jakie programy oglądacie? – zaciekawiam się.
– Seriale dokumentalne, w których obserwuje się ludzi konających powolną,
pełną cierpienia śmiercią, są na przykład popularne. Albo jak się ukamienowuje
fanatycznych przywódców sekt. Takie rzeczy.
Nie mogę się nie uśmiechnąć.
– No, Julio – mówię – niestety żyjemy w świecie, w którym cierpienie
i upokorzenie prawdziwych ludzi stanowi najbardziej popularną rozrywkę. Ale
rozumiem twój przekaz. Nie będę spać z Tessą. Jej wczoraj było potrzebne tylko
trochę troski. Zawsze troszczę się o tych, którymi się otaczam.
– Nawet nie mam zamiaru tego komentować – odpowiada. – Jakie plany na
dzisiaj?
– Dałem wszystkim wolne. Hampus rozdał paczce komputery
z podłączeniem do Internetu, żeby mogli sobie poczytać to wszystko, co o nas
piszą. Mam więc propozycję.
– Jaką?
– Pomyślałem, że ty i ja moglibyśmy się przejść po wyspie. Chcę ci pokazać
parę miejsc i opowiedzieć kilka wspomnień z dzieciństwa. Możesz o tym
napisać, jeśli chcesz.
Opowiadanie o dzieciństwie nie jest czymś, co szczególnie lubię. Ale to
prawdopodobnie jedyny sposób, żeby nakłonić Julię na spacer ze mną. Źle
spałem w nocy, obudziłem się nad ranem przepełniony energią i nie mogłem
zasnąć z powrotem. Nieokiełznane myśli o wielkich planach na przyszłość
przewijały się jedna za drugą. Zniecierpliwiłem się, chciałem zakończyć ten
eksperyment i rozpocząć kolejny etap mojego projektu. Pobudzenie nigdy nie
jest dobre. Cierpliwość jest jedną z moich głównych zalet. Muszę zwolnić.
A przebywanie z Julią zawsze wpływa na mnie kojąco.
– Brzmi to jak coś, co wymyśliliście razem z Susanną – mówi podejrzliwie –
a w ogóle to nie podoba mi się, że rozmawiasz z nią za moimi plecami.
– Rozumiemy się z Susanną.
– Jest naprawdę męcząca, więc czy mógłbyś być tak dobry i tego nie robić?
– Jeżeli pójdziesz ze mną na spacer, to przemyślę to – obiecuję.
– Czy możemy to zrobić w formie wywiadu? – pyta.
– Co masz na myśli?
– Zadaję ci pytania, a ty szczerze odpowiadasz. Żadnych flirtów.
– Jasne. Ale powiedz, jeśli będziesz chciała, żebym cię ogrzał. Jest zimno na
dworze.
– Ubiorę się ciepło.
– Spotkamy się po obiedzie przy bramie?
– O pierwszej – odpowiada.
W zimnym świetle jej oczy są ciemne jak granit albo grafit. Kiedy odwraca
się do wyjścia, dokładnie w momencie gdy przelotnie widzę jej profil, ogarnia
mnie poczucie, że to już było. Jest w rogu, w którym Sofia miała swoje biurko.
W tym słabym oświetleniu i w ruchu są tak podobne, że podskakuje mi serce.
Idę do swojego prywatnego apartamentu i ubieram się w ciepłą odzież typu
outdoor. Mój stary plecak leży w jednej z szaf. Idę do jadalni i wrzucam do niego
wszystko, co mi potrzebne: jedzenie, zapałki i drewno, które znajduję przy
kominku. W jadalni jest gwarno. Personel i goście jedzą lancz. Ale nie zwracam
na nich uwagi.
Docieram do bramy punktualnie o pierwszej, lecz Julia spóźnia się pięć
minut.
Niebo nad nami jest w różnych odcieniach szarości, nieprzejrzyste, nad
morzem jednak chmury pobłyskują złotem od spodu i zaczynają się otwierać.
Julia ma na sobie grubą kurtkę zimową i ciężkie buciory, ale we wszystkim
potrafi wyglądać na lekko ubraną. Odzież otula jej kształty niczym doskonały
futerał.
– Dokąd pójdziemy? – pyta.
– Najpierw do miasteczka. Chcę ci tam coś pokazać.
Chociaż ma na sobie rękawiczki, wkłada ręce do kieszeni kurtki. Pewnie po
to, żebym nie wziął jej za rękę.
Potrzeba tylko chwili w jej towarzystwie, żeby wrócił mi spokój. Nie wiem,
dlaczego ona tak na mnie wpływa. Zrządzenie losu? Psychologiczne czynniki
dobrego samopoczucia? Nie muszę znać odpowiedzi. Między nami istnieje
piękna synergia, która jest czysto chemiczna. Upajam się nią i znowu wszystko
jest ze mną dobrze.
– Czy byłaś w miasteczku? – pytam.
– Tylko przez chwilę, na placu, do którego przybija prom.
– Pokażę ci miejsce, w którym często bywałem. Chciałaś przecież napisać
o moim dzieciństwie.
– Tak, z chęcią – mówi ochoczo. – Czy mogę też wspomnieć o tym, co
działo się w piwnicy?
– Wolałbym nie.
– Rozumiem. W takim razie obiecuję, że nie napiszę.
W drodze do miasteczka idzie w odpowiedniej odległości ode mnie. Jest
w dobrej formie, dotrzymuje mi kroku. Chwilami idzie nieco przede mną. Coś
dziś jest w niej innego. Nawet wtedy, gdy przechodzimy wybrzeżem na prawej
stronie wyspy – tam, gdzie morze jest wzburzone i dzikie – nie wydaje się
zupełnie obecna w teraźniejszości.
– Myślisz o czymś? – pytam w końcu.
Chwilę zwleka z odpowiedzią.
– Zastanawiam się, jak to wszystko się skończy.
– To będzie dobry koniec – mówię pewnym tonem – ale przedtem wydarzy
się sporo nieprzyjemnych rzeczy. Oboje będziemy odczuwać wdzięczność, kiedy
będzie po wszystkim.
Widzę, jak się wzdryga.
– Czy to jest naprawdę konieczne? – pyta.
– Masz na myśli eksperyment?
– Mam wrażenie, że raczej robisz go po to, żeby się pokazać. Wydaje mi się,
że potrzebujesz ciągłej uwagi.
– Odpowiem na twoje pytanie: nie jest to konieczne. Możemy w każdej
chwili przerwać. Ale wtedy zawiedlibyśmy wiele osób. Dlatego mam zamiar
doprowadzić do końca to, co zacząłem. Zawsze to robiłem. Natomiast ty możesz
opuścić wyspę, kiedy zechcesz. Rozumiesz to chyba?
Mruczy coś w odpowiedzi.
Pierwsze domy mieściny ukazują się naszym oczom. Niebo się
rozchmurzyło. Promienie niskiego słońca rażą nas w oczy, błyszczą na cienkiej
powłoce leżącego jeszcze śniegu i oślepiają nas na moment. Zawsze uważałem,
że powietrze wydaje się świeższe na północnej stronie wyspy, gdzie leży
ViaTerra, niż w miasteczku. Tu pachnie ostro od rybackich kutrów i stojącej
wody w przystani. Pamiętam, jak codziennie chadzałem tą drogą i wtedy szło mi
się szybciej. Nie zastanawiałem się wiele, a wykonywałem zadania.
Domy, które pokażę Julii, są na obrzeżach miasteczka. Niski drewniany
płotek, w wielu miejscach zbutwiały, okala posesję. Na trawniku stoi tabliczka
„Na sprzedaż”. Kiedy ostatnio sprawdzałem, było tu przedszkole, ale na wyspie
nie ma teraz prawie nikogo z małymi dziećmi. Większość mieszkańców to
emeryci albo pełna ideałów młodzież, pragnąca uciec od życia w wielkim
mieście. Na terenie posesji stoją trzy białe domy, czy też raczej zabarwione na
brudnoszaro od deszczu i śniegu. Podwórko szkolne, na którym spędzaliśmy
przerwy, jeszcze jest. Wystające spod śniegu kamienie są popękane i porośnięte
mchem.
– Co to za miejsce? – pyta Julia.
– Tu chodziłem do szkoły.
– Fajnie – mówi, wyciąga telefon i robi kilka zdjęć. – Wygląda na
zapuszczone, ale rozumiem, że kiedyś było tu ładnie.
– Nie, nieszczególnie. Ale tutaj miałem pewne przemyślenia, o których
chciałbym ci opowiedzieć.
Podchodzę do drzwi szkolnego budynku i naciskam klamkę, lecz są
zamknięte.
– Jakie przemyślenia? – pyta zaciekawiona.
– Zawsze potrafiłem się przebić. Kiedy miałem około jedenastu lat, znudziła
mi się tutejsza sytuacja. Te ciągłe kłótnie, krzyki, mobbing i dziecinne zabawy.
Miałem tego wszystkiego po dziurki w nosie, więc to przejąłem.
– Jak to: przejąłeś?
– Przejąłem kontrolę. Byłem duży, silny, nie zapominałem języka w gębie
i dobrze wyglądałem, szczerze mówiąc. Nakłoniłem więc innych do tego, żeby
mnie słuchali. W ten sposób przejąłem dowodzenie. Było to dość proste, ale
ciekawe jest to, że stworzyłem coś, czego nie ma w innych szkołach. Swoisty
stan pokoju.
– Wyjaśnij bliżej – poprosiła.
– Nie pozwalałem na żadne nękanie, bijatyki, nie było żadnego palenia po
kryjomu ani ćpania. Nienawidzę narkotyków, tak na marginesie. Żadnego
obmacywania dziewcząt. A ponieważ wszyscy się mnie bali, to codzienność stała
się dosyć przyjemna.
– Brzmi to tak, jakbyś sam innych tyranizował.
– Nie, ale jeżeli koniecznie chcesz użyć negatywnych słów, postawiłbym na
„dyktator”. Chciałem tylko mieć wokół siebie ciszę i spokój. Jako pierwszy
miałem wybór w wypadku dziewczyn i wszystkich innych rzeczy. Pozostali to
akceptowali. Opisałaś mnie jako tyrana w jednym z twoich artykułów, ale też
broniłem słabszych. Do tej szkoły wszyscy mogli przyjść ze świadomością, że
nikt nie będzie ich bił, wyśmiewał ani wykluczał. Nie wiem nawet, czy
martwiłem się szczególnie o inne dzieciaki, ale wiedziałem, jak to jest być
bitym, marznąć czy się bać. Po co mieli to przeżywać?
Robię przerwę. Kiedy dzisiaj mówię, czuję, że coś gdzieś jest inaczej. Jestem
dobry w relacjonowaniu, wyliczaniu, objaśnianiu, mówieniu do ludzi tak, żeby
zrozumieli. Często jest to konieczne, ale potrafi być niesamowicie męczące.
Kiedy opowiadam dziś, wspomnienia spływają strumieniem. Widzę twarze
dzieci, które się tutaj bawiły. Słyszę ich głosy. A potem czuję ciepło
przepływające przez moje ciało. Sentyment? Niemożliwe. A jednak czuję za
oczami ciśnienie, które ledwo udaje mi się przegonić mruganiem.
Julia widzi, że jestem myślami gdzie indziej.
– Czy coś ci przyszło do głowy? – pyta.
Postanawiam powiedzieć prawdę. Wolę to niż próbować wytłumaczyć
Magdalenie. Znalazłbym się tylko wyżej na liście interesujących obiektów do
studiowania.
– W moim mózgu dzieją się dziwne rzeczy po udarze – mówię – ale to na
pewno przejdzie. Kiedy teraz mówię o szkole, to wydaje mi się, że chyba trochę
mi tego brakuje. Tego, jak nic nie było skomplikowane. Prawda, że to dziwne?
– Nie, ani trochę. Mnie też czasami brakuje tego, jakie wszystko było proste,
kiedy byłam mała.
– Aha – mówię, w dalszym ciągu nieco skonfundowany – tak czy inaczej,
utrzymywałem tutaj stan równowagi. Możesz uważać, co chcesz, ale to działało.
Co o tym sądzisz, Julio?
Przestaje na mnie patrzeć i przed odpowiedzią przez chwilę przygląda się
budynkowi szkoły.
– Twoja matka opowiadała mi, że taki byłeś – mówi.
– Ani trochę mnie to nie dziwi. Co powiedziała?
– Że lubiłeś rządzić.
– To prawda. Władza może być czymś tak prostym, jak sposób uzyskania
wokół siebie spokoju. Można też wpływać na ludzi swoją władzą. W tym
wypadku wpłynąłem na innych pozytywnie.
– Tego nie wiesz – odpowiada z przekonaniem.
– Dlaczego?
– Prawdopodobnie za bardzo się ciebie bali, żeby powiedzieć, co o tym
myślą. Niektórzy być może nie znosili chodzić do tej szkoły.
Śmieję się. Nikt nie doprowadza mnie do śmiechu tak łatwo jak Julia.
– No tak, mamy oboje nad czym się zastanawiać w drodze do następnego
miejsca, które chcę ci pokazać – mówię. – Chcesz pożyczyć mój szalik? To dość
długi spacer.
– Nie, dam sobie radę – odpowiada. – Chodźmy.
Kierujemy się z powrotem na północną stronę wyspy, jednak tym razem
idziemy dłuższą drogą, która biegnie wzdłuż zachodniego brzegu. Kiedy tak
maszerujemy, Julia opowiada o tym, jak sama chodziła do szkoły.
Najpierw o konkursie piosenki w telewizji, który wygrała, kiedy miała
piętnaście lat i nie potrafiła cieszyć się zwróconą na siebie uwagą. Mówi, że od
tamtej pory nie lubi śpiewać. Potem mówi, że niektóre dziewczyny odsunęły się
od niej, kiedy wcześnie weszła w okres dojrzewania. Nazywały ją „dziwoląg”
i „freak”. W końcu znalazła swojego rodzaju bezpieczną przystań u chłopców,
którzy pozwolili jej ze sobą przebywać. Nieoczekiwanie wzrusza mnie to, że
dzieli się ze mną czymś tak osobistym. Kiedy mówi, jej głos jest smutny. Ściska
mnie w żołądku. Gdybym tam był… Potem napływa strumień wściekłości. Tak
się czuję, kiedy mogę zrobić wszystko, rozgnieść każdego, gdy jestem
całkowicie nie do pokonania.
Zanim się orientuję, jesteśmy z powrotem na wrzosowisku. Słońce zmierza
ku zachodowi, oprószając złotem morze. Skała, z której skakaliśmy, przybrała
czerwony odcień. Idę przed Julią do urwiska i zaczynam schodzić na dół. Kiedy
wyciągam do niej dłoń, żeby jej pomóc, kręci głową.
– Sama dam radę – mówi.
– Uważaj, kamienie są śliskie.
– Dokąd idziemy?
– Idziemy do groty.
– Widziałam ją wcześniej – odpowiada – kiedy tu byłam poprzednim razem.
– Tak, ale wtedy nie było stąd widać zachodu słońca.
Jak zwykle wejście groty ukazuje się zupełnie nagle, niczym szpara między
ostrymi zębami skał. Sama grota jest na tyle duża, że mogę w niej stanąć, ale
siadam na ziemi, z plecaka wyciągam drewno i zaczynam szykować ognisko. Na
dnie kładę nieco zgniecionego gazetowego papieru, dalej trochę drzazg, zanim
obuduję to szczapami drewna.
Julia przygląda mi się zafascynowana, kiedy rozpalam ogień.
– Ognisko jest po to, żeby nas ogrzać – mówię – i upieczemy też chleb nad
ogniem. I będziemy pić wino. Czy wiesz, że robiłem to z twoim tatą? To na tej
wyspie się poznaliśmy. Jego rodzice mieli tu domek letniskowy, kiedy był mały.
Czasami się spotykaliśmy.
– Nie wspominał o tym – odpowiada. – Możesz mi opowiedzieć więcej
o czasie, gdy byłeś młodszy?
I opowiadam. Kiedy siedzimy przy niewielkim ogniu, zabawiam ją
opowieściami o tym, jak tu przychodziłem jako dziecko i kontynuowałem jako
dorosły, żeby przemyśleć plany, które w końcu dotyczyły całego świata.
Wyjaśniam, że grota była moim miejscem na ziemi i tu mogłem jasno myśleć.
Twarda moc ścian napawała mnie spokojem. Ale wyciągam też historie
o połowie krabów i statku, który dawno temu osiadł na mieliźnie w cieśninie.
Czuję coś, co musi być harmonią. Czuję się całkowicie zadowolony.
Dokładnie w chwili, gdy ostatni żarzący się odłamek słońca znika za
horyzontem, wzdychamy jednocześnie głęboko i drżąco.
– Kocham to miejsce i go nienawidzę bardziej niż jakiegokolwiek innego na
ziemi – mówię. – Czasami mam poczucie, że ono złamie mi serce.
Widzę, że zamierza coś powiedzieć – nie mam przecież serca, które można
złamać. Ale zamyka usta z powrotem.
33
JU L I A
Zacięła się, kiedy siadła przed komputerem. Nie mogła napisać ani jednego
słowa. Przeszło jej przez myśl pytanie, czy Franz poddawał ją praniu mózgu.
Czuła się rozpaczliwie zagubiona.
Kiedy Julia była mała, różnica między dobrem a złem wydawała się całkiem
jasna. Ludzie dzielili się na trzy rodzaje: superbohaterzy, zwyczajni i łatwe do
rozpoznania złowrogie typy. Ilustrowano ich zawsze ze złymi oczami i często
z kłami, rogami albo jakimś innym zniekształceniem.
Teraz dużo i nieskomplikowanie mówiło się o psychopatach. Wystarczyło
przeczytać książkę albo pójść na jakiś wykład, żeby nauczyć się ich
rozpoznawać. Istniały nawet listy do odhaczenia z psychopatycznymi cechami
charakteru, których można było użyć w swoim kręgu znajomych. Potem
wystarczyło zerwać wszystkie więzi z psychopatami i iść dalej.
Mama Julii nieraz mówiła, że Franz to psychopata. Sofia była
ekstrawertyczką, dobrze wyglądała przed kamerą i wyrażała się z łatwością. Po
latach w ViaTerra została aktywistką walczącą z sektami z niezmiennym żarem,
który przeciwstawiał się wszystkiemu. Była niezniszczalną maszyną, która nigdy
nie zwalniała. Jeśli nie było jej w przytułku dla uciekinierów z sekt, który
prowadziła, pracowała w terenie i miała prelekcję albo brała udział
w demonstracji przeciwko jakiejś dziwnej grupie w którymś zakątku świata.
Te kilka razy, kiedy Sofia zdradziła Julii coś o swoim życiu jako członkini
sekty, zapewne oczekiwała, że córce będzie jej żal. Tak też było. Ale coś w Julii
– malutkie jak ziarnko piasku – nie mogło tego nie zakwestionować. Dołączyła
do sekty z własnej, nieprzymuszonej woli. Została tam dwa lata i na pewno
wykonała dla Franza sporo nieprzyjemnych rzeczy. Teraz oskarżała go o całą
ówczesną podłość. A jednak, gdy Julia wracała pamięcią do tamtego dnia z nim,
nie pamiętała żadnego zła. Miał wspaniały, niepohamowany śmiech. Nie
potrafiła sobie wyobrazić, żeby zły człowiek śmiał się w ten sposób. Spędzając
z nim czas prywatnie, widziała, że jest bystry, cierpliwy i zabawny. Czuła się
z nim bezpiecznie. Czy to z nią było coś nie tak?
Dwa lata temu, kiedy była najbardziej otumaniona Franzem, był to pociąg
seksualny. Dzisiaj odbierała go jako przyjaciela. Wstydziła się trochę, że odkryła
przed nim pewne sprawy osobiste, ale był z niego tak dobry słuchacz. Kiedy
człowiek zaczynał opowiadać, nie było sposobu, żeby skończyć. Nie miała
pojęcia, jakie ujęcie przedstawić w artykule. W napadzie frustracji zatrzasnęła
laptop.
Czuła się niepewnie, a niepewność nigdy nie jest dobra. Ale jednocześnie
irytowali ją ludzie zawsze pewni swojego zdania nawet na temat spraw,
o których figę wiedzieli. Takie osoby wypełniały swoją życiową pustkę
rozpowszechnianiem bezużytecznych opinii w Internecie. Jej zdaniem ci, którzy
byli najpewniejsi swoich poglądów, byli też najgłupsi. Ta myśl lekko ją
pocieszała. Tata kiedyś jej powiedział, że lekarstwo na niepewność to kopać
głębiej. Dowiedzieć się więcej. Tego też oczekuje się od dobrego dziennikarza.
Postanowiła zadzwonić na Skypie do Thora i uporządkować z nim swoje
myśli. Odpowiedział od razu, rozebrany do ręcznika kąpielowego, okalającego
jego biodra.
– Dlaczego nie masz nic na sobie? – zapytała. – Nie ma tam chyba Liny?
– Mówiłem przecież, że nie spotykam się już z nią w ten sposób –
powiedział lekko pobłażliwym tonem. – Trenowałem późno i wziąłem prysznic
w domu.
– OK, mogę cię poprosić o zdanie na pewien temat?
– Oczywiście.
Kiedy opowiedziała mu wszystko, co jej chodziło po głowie, Thor się
roześmiał.
– Co cię tak bawi? – spytała.
– Znaczy, dzwonisz, żeby zapytać, czy moim zdaniem tata jest zły do szpiku
kości?
– A jak uważasz?
– Czy sądzisz, że w takim wypadku spotykałbym się z nim?
– Nie wiem, nie, pewnie nie.
– Całkiem zły – nie, nie sądzę. Ale jest zaburzony i nie można mu ufać.
– A mimo to nadal się z nim widujesz.
– Nie ma żadnej innej rodziny – odpowiedział, wzruszając ramionami. –
Dlaczego miałbym go traktować tak samo źle, jak on mnie kiedyś?
– Nie winisz go o to wszystko, co się działo w tutejszej szkole?
– Nie, już nie. Kiedy jest się tak złym na kogoś, łatwo zapomnieć to, co było
dobre. Zdecydowanie nie był zwykłym ojcem. Ale zawsze wiedziałem, czego się
spodziewać. Prawda jest taka, że w tamtym okresie był mocno przewidywalny.
Teraz stał się bardziej nieobliczalny.
– Czyli mu wybaczyłeś?
– Nie ma nic do wybaczania. Tamten czas zostawiłem za sobą. Ojciec nie ma
już nade mną żadnej władzy. Dużo się nauczyłem, obserwując go z jego
wszystkimi wadami. Ludzie, którzy mają takiego fioła na punkcie władzy, są tak
naprawdę dość samotni, on też. Próbuję więc chociaż być dla niego. On przecież
nie ma nikogo innego.
– Jesteś najcudowniejszy na świecie, wiesz o tym? – powiedziała. –
Dziękuję, że odpowiedziałeś na moje pytanie.
– E tam, to nic takiego – odrzekł.
– Przeczytaj artykuł, który ukaże się jutro. Chcę wiedzieć, co o nim sądzisz.
– Julio, czytam wszystko, co piszesz.
– A ja myślę cały czas o tobie. Jakbym tam była, to ściągnęłabym z ciebie
ten ręcznik, chyba wiesz o tym?
Policzki Thora oblał rumieniec.
– Możemy usłyszeć się jutro – rzucił szybko.
– Możesz też teraz go zdjąć, kiedy patrzę? – dodała, patrząc prosto
w kamerę.
– Nie, no co ty. Pomyśl, co by było, gdyby ktoś wszedł do ciebie.
– Nikt tu nie wchodzi, chcesz, żebym zamknęła drzwi na klucz?
– Nie, pomyśl, a jakby ktoś to wychwycił w sieci? – odpowiedział i poruszył
się z zażenowaniem.
– Co masz na myśli? – spytała. – Bezpieki chyba nie interesuje to, czy
uprawiamy seks na Skypie.
Roześmiał się rozbrajająco. W innej sytuacji nalegałaby jeszcze dłużej, ale
przypomniała sobie, że musi pisać.
– No dobrze. Pa, brakuje mi ciebie – powiedziała i przycisnęła palcem ekran
w tym miejscu, gdzie były jego usta.
Otworzyła plik, który miał stać się jej artykułem. Na początku słyszała tylko
szum krwi w uszach. Potem usłyszała głos Franza: „Kocham to miejsce i go
nienawidzę bardziej niż jakiegokolwiek innego na ziemi”. To był dobry punkt
wyjściowy.
Na podstawie odbytej rozmowy zaczęła wypunktowywać, czego Franz
nienawidził na Wyspie Mgieł: życia w ubóstwie w tamtej chatynce.
Wszystkiego, co powodowało, że nie mógł się skoncentrować. A najbardziej
swojego biologicznego ojca. Potem to, co kochał: moc twardych ścian groty.
Zachody słońca. (Czy psychopata może kochać zachody słońca?) I władzę.
Definitywnie władzę.
Wychodząc od tego, zaczęła pisać i od razu paraliż pisarski zniknął.
Zakończyła artykuł puentą: „Czy człowiek całkowicie przesiąknięty złem nie jest
bardziej przewidywalny i mniej niebezpieczny od kogoś, kto jest bardziej
zróżnicowany? Według mojego dotychczasowego doświadczenia Franz jest
wszystkim, tylko nie kimś przewidywalnym. Nie mam nawet odwagi wyobrażać
sobie, co czeka uczestników eksperymentu Requiem w najbliższej przyszłości”.
Dokładnie w chwili, gdy po raz ostatni czytała artykuł, rozległo się lekkie
pukanie do drzwi. Za nimi stał Franz. Ich spojrzenia spotkały się i odniosła
niejasne wrażenie, że stał na zewnątrz od jakiegoś czasu. Czy podsłuchiwał jej
rozmowę z Thorem? Podglądał przez okno? Na myśl o tym, co by zobaczył,
gdyby namówiła Thora, żeby poszedł na całość, przebiegły ją ciarki.
– Przeszkadzam? – zapytał.
– Nie, w sumie nie. Długo tu stoisz?
– Chwilkę. Chciałem tylko coś ci dać w podziękowaniu za to, że mnie dzisiaj
wysłuchałaś – powiedział.
Otworzył dłoń. Leżała w niej mała muszelka. Julia podniosła ją i przyjrzała
się jej. Owalna z długim czubkiem skorupa połyskiwała jantarowo. Wciąż była
wilgotna od leżenia na powietrzu.
– To muszla po poczwarówce zmiennej – powiedział – zauważyłem ją dzisiaj
na gołej ziemi przy nieużytkach. W Szwecji jest na liście gatunków
zagrożonych. Musiała tam długo leżeć, ale jest całkiem nieuszkodzona. Prawda,
że piękna?
Nawet nie zauważyła, że podniósł coś z ziemi. Muszelka była taka mała,
musi mieć sokoli wzrok.
– Zawsze fascynowały mnie kwestie śmierci i życia – mówił – a ta muszelka
leżała na ziemi całkiem bez osłony. Prawdopodobieństwo rozgniecenia jest
ogromne, a jednak przetrwała. Według lekarzy powinienem był tak naprawdę
umrzeć od udaru te dwa lata temu, prawdopodobieństwo regeneracji było bliskie
zeru. A jednak przetrwałem. Jak myślisz, dlaczego tak się stało?
– Przypadek? – podsunęła.
– Albo niektórzy mają wewnętrzną siłę, która sprzeciwia się prawom natury.
– Tak też może być.
– Nie chciałaś przyjąć kamienia, który ci dałem w klinice – powiedział – ale
chcę, żebyś zapamiętała ten dzień, więc zostawię muszlę u ciebie.
– Skąd wiesz tak dużo o tutejszej przyrodzie?
– Moja matka jest jej wielbicielką. Opisywała mi dużo rzeczy, kiedy byłem
mały. Gdy tylko widzę drzewo, kwiat albo muszlę, znam ich nazwy.
Podniosła muszelkę, przyglądając jej się znowu. Tak jak powiedział, była
doskonała.
– Zrobię jej zdjęcie i dopiszę w artykule, że zbierasz muszelki i kamyki –
powiedziała.
– Wcale ich nie zbieram – odpowiedział z uśmiechem.
Uderzyła ją pewna myśl.
– Ale co w zasadzie robisz? To znaczy, każdy mężczyzna, którego oskarża
się o to, że jest psychopatą, ma jakieś hobby. Uprawia róże, hoduje bydło, gra na
skrzypcach w orkiestrze, takie rzeczy.
– Możesz napisać, że mam zamiłowanie do ornitologii – odrzekł – wiem
wszystko o życiu ptaków na tej wyspie i jeszcze trochę.
– Dlaczego właśnie ptaki?
– Są taktowne, nigdy nie wkraczają w czyjeś prywatne życie, ale przede
wszystkim mają niesamowitą wewnętrzną siłę. Czy wiesz, że pliszka siwa
każdego roku leci całą drogę aż do Egiptu, by potem powrócić do tego samego
miejsca w Szwecji i złożyć jaja z tym samym partnerem?
– Nie, tego nie wiedziałam. Ale napiszę, że to powiedziałeś.
– Napisz – odpowiedział, lekko ukłonił się żartobliwie, odwrócił na pięcie
i zniknął w ciemności.
34
FR A N Z
JU L I A
FR A N Z
JU L I A
FR A N Z
JU L I A
FR A N Z
JU L I A
FR A N Z
JU L I A
FR A N Z
Wygłosić pierwszej klasy przemowę przed grupą ludzi to sztuka nie lada.
Istnieją tysiące bezwartościowych rad, jak należy mówić przed
publicznością. „Wybierz temat, który jest naprawdę bliski twojemu sercu”. Błąd!
Dobry mówca potrafi mówić o czymkolwiek. Nawet o rzeczach, o których nie
ma pojęcia. „Skoncentruj się na treści, nie na publiczności”. Nieprawda. Cała
uwaga powinna się skupiać na publiczności. Tekst można improwizować.
„Unikaj zbyt szybkiego mówienia”. Zwodnicze. Niektóre z moich najlepszych
mów wygłosiłem z szybkością karabinu maszynowego. Tempo mówienia zależy
jedynie od efektu, jaki chce się osiągnąć. „Przed przemową wypij szklankę wody
o temperaturze pokojowej”. Czy może być bardziej idiotyczna i protekcjonalna
porada od tej?
Moja najlepsza rada dla tych, którzy chcą się nauczyć, jak stać się lepszym
mówcą, brzmi: nie przejmować się tym, co piszą w Internecie i absolutnie nie
czytać żadnych książek na ten temat.
Pragnę jednak coś podkreślić. Najważniejsze jest to, żeby dotrzeć do
słuchacza.
Kiedy prowadzi się odczyt przed większą publicznością, należy
koncentrować się na różnych osobach po kolei, obdarzając je niepodzielną
uwagą. Jeśli mówca ma silną wolę, moc rozprzestrzenia się na innych słuchaczy.
Ale przy mowie do mniejszej grupy ludzi trzeba dotrzeć indywidualnie do każdej
osoby. Nie ma to nic wspólnego z techniką, artykulacją ani charyzmą. To raczej
forma czytania myśli. Trzeba wychwycić ich wszystkie mimowolne ruchy.
Zduszone ziewnięcie, wgapianie się w ziemię, ledwie dostrzegalna zmiana
w wyrazie twarzy – to wszystko są znaki, że nie docieramy do słuchacza. Ale
atmosferę w stadzie można zmienić jednym jedynym spojrzeniem. Jest to
spojrzenie pumy.
Stojąca przede mną grupa jest prawdopodobnie najbardziej żałosną
gromadką, do jakiej kiedykolwiek przemawiałem. Stoją w trzech rzędach: moi
najbliżsi pracownicy, pozostały personel i moi goście.
Natomiast Filip stoi obok mnie.
Sam widok ich twarzy pozbawia mnie sił. Ale przypominam sobie, że mam
inną publiczność. Gdzieś niedaleko stoi Julia i przygląda się nam, i częściowo
dla niej to robię.
Ci członkowie personelu, którzy odpowiadają za bieżące utrzymanie
posiadłości, wydają się przynajmniej zawstydzeni. Ale Lars sprawia wrażenie
zniecierpliwionego, jakbym mu przeszkodził w czymś ważnym. Ciekawe
w czym. Zapisuję sobie w myślach, żeby zlecić Elyssie przeszukanie jego pokoju
dla sprawdzenia, czy nocami nie podkrada alkoholu z kuchni. Tessa wygląda na
znudzoną, żuje gumę. Natomiast Otto stoi wyprostowany, wszak lubi stać
w szeregu. Ogólnie ludziom przede mną daleko do zgranej grupy.
Nie ma tu pracowników kuchni, musieli zostać i przygotować obiad. Szkoda.
Okazaliby więcej szacunku. Obecnie tylko oni coś tutaj robią.
Przechadzam się parę razy w tę i z powrotem tuż przed tymi z pierwszego
rzędu. Ktoś z nich – nie mam pewności kto – ma odpychający zapach,
niezidentyfikowany, coś jakby drożdże. Przy następnej okazji poruszę temat
higieny osobistej.
Zatrzymuję się i patrzę na nich, jednego po drugim. Z namysłem, bez
pośpiechu.
– Kiedy prowadziłem tutaj pierwszą działalność, nie mieliśmy życia poza
pracą – zaczynam. – Nie robiliśmy w sumie nic innego. Niewiele spaliśmy.
Wszyscy zostawali i pracowali tak długo, jak było trzeba. Prawda, że strasznie to
brzmi?
W powietrzu wisi przygaszona cisza.
– To okropne – odpowiada w końcu Lars – i niezgodne z prawem.
– A mimo to, Larsie – mówię – mimo to ani jeden z moich pracowników nie
był wtedy zbyt zmęczony ani wystraszony, ani egoistyczny, by ruszyć z pomocą,
gdy nawiedziła nas burza albo wybuchł pożar. Pewna kobieta uratowała
wszystkie zwierzęta z płonącej stodoły, całkiem sama, tylko w koszuli nocnej.
Nie zmyślam tego. To zrobiła Sofia. Wspomnienie tamtej nocy przelatuje
szybko przez moją głowę. Powinienem był już wtedy się domyślić, jaka potrafi
być uparta.
Znowu skupiam się na stojącej przede mną grupce. Wszyscy słuchają. Nikt
nie ma już tego nieobecnego, lekko znudzonego spojrzenia, które często spotyka
się u ludzi zebranych w gromadę.
– A do tego byli tu tamtej nocy goście – ciągnę – wielu z nich było osobami
na wysokich stanowiskach państwowych. Ani jeden nie został w szeregowcach.
Wszyscy byli na zewnątrz i walczyli razem z personelem. Niektórzy w piżamach
i na bosaka.
Tessa odwraca ode mnie wzrok na niecałą sekundę.
– Nudzę cię, Tesso? – pytam ostro.
Niespokojnie wraca wzrokiem z czegoś za moimi plecami.
– Nie, wcale – mówi i usiłuje się zaśmiać, ale ten śmiech brzmi fałszywie
i nerwowo.
– To dobrze, bo nie mam już cierpliwości do twojego nastawienia.
Zwiększam tempo i zaczynam mówić głośniej.
Ujawniam nazwiska celebrytów, którzy tu byli tamtej nocy.
Opisuję ich akty bohaterstwa w najdrobniejszych szczegółach.
Opowiadam o innych przykładach naturalnych katastrof i wypadków
w historii, kiedy ludzie zjednoczyli się i walczyli ramię w ramię.
W końcu zniżam głos i mówię:
– Ale tu tak nie było ostatniej nocy. A ponieważ nikt z was nie jest inwalidą
ani nie ma problemów z poruszaniem się, muszę założyć, że nie martwicie się
szczególnie o tę grupę. Ani o tę piękną posiadłość.
Robię bardzo długą przerwę.
– A to przecież wasze życie, czy też jego tymczasowa wersja – mówię
w końcu. – Wasza trójka mogła umrzeć podczas burzy i nikomu w domu by was
szczególnie nie brakowało. Tak mają się sprawy. Świat was już nie potrzebuje.
Ale to, co tutaj robimy, to nie żadne zabijanie czasu.
Tessa ma tak wytężony wyraz twarzy, jakby lada moment miała paść przede
mną na kolana i błagać o wybaczenie. Ottona nie mogę rozczytać. Wzrok ma
wpatrzony w dal, jakby był w transie. Lars natomiast ma w oczach coś
nienawistnego.
– Larsie, czy w ogóle się przejmujesz czymkolwiek albo kimkolwiek tutaj? –
zwracam się do niego z pytaniem.
Drga mu mięsień w twarzy.
– Chcesz, żebym udawał? – odpowiada.
– Udawanie byłoby dobrym początkiem – mówię – udawanie byłoby
świetne.
Patrzę na swoich pracowników i ich smutne twarze i myślę, że mimo
wszystko jest wśród nich kilka dobrych osób. Ale to wszystko.
– Tesso, czy posłałaś dzisiaj łóżko? – pytam.
– Co? Nie – odpowiada zdziwiona.
– Ottonie, kiedy masz zamiar pozbierać pety, które rozrzuciłeś przy
szeregowcach?
Nie czekam na jego odpowiedź.
– Larsie, czy od przyjazdu tutaj choć raz wziąłeś prysznic?
Z pewnością nie. Zidentyfikowałem tę drożdżowatą woń, pochodzi od niego.
Rozkładam ręce w geście beznadziejnej frustracji.
– Żyjecie jak świnie w mojej posiadłości. Jecie moje jedzenie. Sikacie przed
moimi domami, chociaż są toalety – mówię i wpatruję się w Larsa. – Jeśli mam
być szczery, to zatruwacie świeże powietrze na wyspie.
Zwracam się do stojącej w pierwszym rzędzie Elyssy.
– Elysso, czy kupiłaś bilety? – pytam, unosząc brwi.
– Tak, Franz – odpowiada, choć nie ma pojęcia, o czym mówię.
– Dobrze. Następny prom wypływa za ponad godzinę. Powodzenia z resztą
waszego żałosnego życia.
Odwracam się i szybkim, zdecydowanym krokiem wracam do dworu.
Z okna biura przyglądam się chaosowi, który zapanował. Fascynujące jest
oglądanie grupy, która dostała porządną burę. Od razu czują instynktowną
potrzebę znalezienia ofiary do dziobania. W tym przypadku staje się nią Lars.
Przecież mnie obraził. Otoczyli go złowróżbnym półkolem. Ktoś
z gospodarczych podchodzi do niego i lekko popycha w pierś. Ich wzburzone
głosy są tak donośne, że słychać je aż w gabinecie. Nie są jak szczury w klatce,
prędzej jak hieny rwące zdobycz na strzępy. Tak łatwo zapomnieli o swoim
własnym zaniechaniu ostatniej nocy, wszystko stało się winą Larsa.
Julia stoi nieco z boku. Jest zbyt daleko, żebym widział jej twarz, ale jej
postawa wskazuje, że nie czuje się z tym swobodnie. Jednocześnie nie może
mnie oskarżać o to, co się dzieje, przecież mnie tam nie ma.
Filip przejmuje dowodzenie i wszyscy idą za nim do jadalni. Julia zostaje,
stoi jakby wyczekująco. Elyssa kieruje się w stronę dworu i Julia postanawia
pójść za nią.
Siadam za biurkiem i na nie czekam.
Elyssa otwiera drzwi i wchodzi do środka. Julia pojawia się po chwili ze
swoją walizką na kółkach. Jest spięta, zastanawia się nad czymś.
– Te bilety… – zaczyna Elyssa i unosi brwi.
– Tak, dziękuję, że się tym zajęłaś – mówię szybko.
– Nie ma za co, Franz.
– Co oni tam robią?
– Mają iść do jadalni i opracować propozycję dla ciebie – odpowiada Elyssa.
– Jaką propozycję?
– Plan tego, jak zrobią porządek po burzy i posprzątają we wszystkich
budynkach.
– Najwyższy czas – mówię ze zmęczonym westchnieniem.
Julia stoi w kącie i przygląda się mi krytycznie.
– Czy coś cię gryzie, Julio? – pytam.
– Wiedziałeś, że tak się stanie? – odpowiada pytaniem.
– Co masz na myśli?
– Wiedziałeś, że rzucą się na Larsa?
– Zachowanie grupy nie zawsze jest proste do przewidzenia – odpowiadam –
ale jedno wiem na pewno. Cała ta ferajna pozwoliłaby ci wczoraj umrzeć
w domku. To mi wystarczy. Nie mogę już ich znieść.
– Zrobiłeś to dla mnie?
– Między innymi. Ale uważam, że nadszedł tu czas na zmiany. Nie sądzisz?
– Nie wiem, co sądzę. Nie podejmuję nigdy tak szybkich decyzji. Najpierw
oswajam się z myślami.
Śmieję się. Jestem w niezwykle dobrym humorze z powodu naszej rozmowy.
Podnieca mnie ostry ton jej głosu, gdy kwestionuje moje działania.
– Elysso, pójdź na dół i sprawdź, co knują – mówię.
– Oczywiście – odpowiada Elyssa.
– Ma teraz tam iść i ich szpiegować? – dopytuje Julia.
– Tak, właśnie to ma zrobić.
Gdy tylko Elyssa wychodzi, Julia siada naprzeciw mnie.
– Elyssa nie kupiła żadnych biletów – rzuca.
– Nie, to by było marnowanie pieniędzy. Prom prawdopodobnie nawet nie
wyjdzie po tym sztormie, poza tym nie wsiedliby na niego.
– Skąd wiesz?
– Znam się na ludziach i jestem dobrym przywódcą.
– Czy ty sam siebie słyszysz, jaki jesteś zarozumiały? – przygląda mi się
lekceważąco. Oczy ma twarde i niewiarygodnie piękne.
– OK – mówię – wyrażę się inaczej. Mam spore doświadczenie w ocenie
ludzi i tego, jak siebie nawzajem kontrolują.
– Czyli co tak naprawę chcesz osiągnąć?
– Powstała podbramkowa sytuacja. Ci ludzie znajdują się w stanie
przeobrażenia i nocne wydarzenia pokazały, że ten proces nie jest wystarczająco
szybki.
– Naprawdę potrafisz nieźle ściemniać – mówi.
– Chcesz zobaczyć moje motocykle? – pytam.
– Co?
– Mam trzy. Kiedy wszyscy zabiorą się za sprzątanie terenu, będę na jednym
z nich objeżdżać posiadłość w ramach inspekcji. Możesz się ze mną zabrać.
Chyba wezmę hondę. Harley jest trochę zbyt ostentacyjny na tę okazję.
Julia kręci głową, jakby nie mogła uwierzyć własnym uszom.
– Wolałabym umrzeć, niż jechać z tobą na motorze – mówi w końcu.
– Szkoda.
– Teraz mam własne zajęcia – ciągnie dalej. – Poza tym jesteś największym
tyranem świata, ale czasami bywasz zabawny.
– Staram się – odpowiadam.
Po jej wyjściu pozwalam sobie na chwilę refleksji. W sumie jestem
zadowolony z dotychczasowego przebiegu dnia. Zaczęliśmy nową, nieodzowną
fazę tego eksperymentu. Mniej więcej tak jak Requiem Mozarta nabiera tempa.
Piękne soprany unoszą człowieka z bezlitosnego mroku. Ukazują przebłysk
nieba.
Ale moje myśli zatrzymują się na tym, co pozostało wyraźniej niż cała reszta
– na skierowanych do mnie ostatnich słowach Julii. „Czasami bywasz zabawny”.
Chyba nikt mnie wcześniej tak nie nazwał.
45
JU L I A
FR A N Z
JU L I A
FR A N Z
JU L I A
Tego dnia Franz dał wszystkim wolne. Niektórzy poszli do miasteczka. Inni
wyruszyli na wędrówkę po wyspie. Pracownicy kuchni pojechali na ląd zrobić
zakupy, ale przedtem przygotowali w jadalni bufet z potrawami na zimno.
Panował lekki i swobodny nastrój.
Julia skończyła pisać artykuł i wysłała go do redakcji. Dała mu nagłówek
„Team building” i pokpiwała w nim z tej imprezy integracyjnej, na której była
z MODĄ. Potem porównała ją z tym, jak wszyscy porządkowali posiadłość po
burzy, jakie to było proste i sensowne. Następnie wyśmiała Franza za jeżdżenie
po posesji na motorze i grzmienie na innych, ale podkreśliła, że jego despotyczne
zapędy być może raz się przydały. Artykuł nie był tak krytyczny jak zwykle, ale
Susanna przecież nalegała, żeby Julia pisała bardziej wyważone teksty.
Późnym popołudniem poszła nad morze i zobaczyła zachód słońca na
całkiem bezchmurnym niebie. Było tak pięknie, że poczuła się sentymentalnie.
Mimo wszystkich koszmarów, które rozegrały się na Wyspie Mgieł, była jednak
jak niebo na ziemi. Wieczorem rozmawiała znowu z Thorem i opowiedziała mu
o wszystkim, co ostatnio się wydarzyło.
***
FR A N Z
JU L I A
Niebo nad dworem było przejrzyste, ale nad morzem zbierały się chmury
barwy głębokiego fioletu. Ciągnęły w stronę wyspy. Stojąc na tarasie, Julia miała
wrażenie, że zbliżając się, nabierały prędkości. A więc burza śnieżna. Było to
w sumie ekscytujące. Śnieżyca nie mogła raczej być równie okropna jak sztorm,
który rozwalił domek. Sygnał Skype’a przywołał Julię do środka. Dzwoniła
Susanna.
– Absolutnie chcę, żebyś napisała o tej imprezie – zaczęła od razu bez
wymiany grzeczności.
Najwyraźniej miała się odbyć pożegnalna impreza dla Tessy. Julia nie była
pewna, czy ma zamiar iść. Poza tym jak Susanna się o tym dowiedziała?
Prawdopodobnie od Franza.
– Franz jest raczej powściągliwy – ciągnęła Susanna – i byłoby zabawnie,
gdyby udało ci się zrobić mu kilka zdjęć pijanemu.
– Pijany nie będzie, a ja nie mam szczególnej ochoty tam iść –
odpowiedziała Julia.
– Słuchaj, to może będzie orgia wszech czasów – rzuciła Susanna
i roześmiała się, jakby nie słyszała, co powiedziała Julia. Nagle Julia pomyślała,
że Susanna jest tak dziecinna, że aż czuje się przy niej zgrzybiała.
– Wątpię – odrzekła – i może Franz w ogóle nie pozwoli im pić.
– Julio, powiem ci teraz, co myślę – powiedziała Susanna. – Czasami musisz
wyluzować. Ile ty masz lat? Dziewiętnaście?
– Niedługo tak.
– Taka młoda. Czy nie możesz pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa tego
jednego wieczoru? Kiedy się jest w moim wieku, nie żałuje się tego, co się
robiło, a tego, czego się nie zrobiło.
– Dziękuję, ale nie potrzebuję dopingu w postaci banalnych mądrości.
Utrzymuję tu pewien dystans do wszystkich. Czy nie tak należy robić, kiedy się
jest dziennikarzem?
– Owszem, ale dopóki wykonujesz swoją pracę należycie, nic nie stoi na
przeszkodzie, żebyś poszła na imprezę. Jesteś tam jako obserwatorka.
– Dobrze, w takim razie zajrzę na nią – obiecała Julia.
– I napisz też o tym. Jako jedyna z dziennikarzy masz do nich dostęp.
Wszystko, co tam się dzieje, jest ważne. Poza tym filmem z Tessą już się dzielą,
twoim artykułem też. Jest najczęściej czytanym tekstem u nas w tym roku,
drugim po tym, jak wariaci skakali ze skały. Więc gratuluję, dobra robota. Stałaś
się prawdziwą reporterką.
– No, tego nie wiem – odpowiedziała Julia zażenowana.
– Stałaś się, stałaś – upierała się Susanna. – Dziennikarze odkrywają prawdę
i fakty, o których powinien wiedzieć ogół. Ujawniając je, możemy wpłynąć na
przyszłe pokolenia, a ten eksperyment społeczny stanie się legendą.
– No dobrze, dziękuję.
– Słuchaj, i włóż na siebie coś ładnego. Chyba nie będziesz tak wyglądać
wieczorem?
Julia ubrana była w gruby wełniany sweter i dżinsy.
– Susanno, jesteśmy na wyspie. Ludzie nie chodzą tu w sukniach balowych.
– Chciałabym jednak, żebyś dzisiaj dobrze reprezentowała MODĘ.
Julia nie miała pojęcia o tym, że jej artykuł już się rozniósł. Nie zawracała
sobie głowy czytaniem komentarzy pod swoimi tekstami. Już nie czuła nic,
kiedy ludzie je krytykowali albo chwalili. Tak jakby nagle stała się odporna na
to, co wypisuje się w sieci.
Zamiast tego zaczęły ją fascynować całkiem inne rzeczy. Na przykład to,
dlaczego niektórzy ludzie łatwiej poddają się autorytetom niż inni. Czy zły
człowiek może robić dobre uczynki, a jeśli tak, to w jakim celu? Przede
wszystkim zastanawiała się nad tym, jakie myśli krążyły w skomplikowanym
umyśle Franza, gdy jego wzrok zmieniał się z ostrego jak sztylet w lekko
zamglony. Rzucił się w ten eksperyment prawie jak maniak. Kiedy mówił
o swoich nadprzyrodzonych mocach, o swojej „wewnętrznej sile”, czy była to
prawda, w którą pragnął wierzyć? Czy też były to tylko brednie szczwanego
kłamcy? Cały czas starała się mieć do niego racjonalne nastawienie, ale prawie
niemożliwe było odcięcie się od człowieka, który zajmował tak dużą przestrzeń
jak Franz. Potrafił pojawić się gdziekolwiek, kiedykolwiek i wydawał się wnikać
przez pory skóry wszystkich w jego pobliżu.
W ciągu dnia Julia obracała w myślach wszystko, co do tej pory zaszło na
wyspie. Teraz, gdy i Tessa, i Otto przeszli pewnego rodzaju transformację,
wszystko stało się bardziej interesujące. Zastanawiała się, ile tak naprawdę jest
kruczków prawnych w systemie, który pozwala takim indywiduom
niepowstrzymanie kontynuować swoją kryminalną działalność. Czy w ogóle
istnieje granica, za którą nie ma innego wyboru niż wziąć sprawy w swoje ręce?
Franz tak zrobił. Coś fundamentalnego zmieniło się w Tessie i Ottonie, był na to
najwyższy czas. Obrzucanie ich błotem w mediach społecznościowych nie
zmieniło ich ani trochę.
Kiedy do apartamentu zaczął zaglądać mrok, trudno jej było usiedzieć
w miejscu. Postanowiła wysilić się trochę przed imprezą. Nie dlatego, że tak jej
przykazano, lecz po prostu miała na to ochotę. Wzięła prysznic, wysuszyła
i upięła włosy i włożyła krótką czarną sukienkę. Drażniło ją, że Susanna
powiedziała, iż trudno jest jej się wyluzować. Prawdą było jednak, że straciła
zainteresowanie imprezami. Jej uczucia zawsze zdawały się intensywniejsze niż
jej przyjaciół. Fascynacja. Ciekawość. Tęsknota. Kiedy była mała, niektórzy
mówili na nią „stara malutka”, gdy myśleli, że nie słyszy. Nienawidziła tego
zwrotu. Później była nazywana przedwcześnie dojrzałą, ale nie czuła się
dojrzała, była tylko niespokojna i inna.
Prawdopodobnie wpłynęła na to częściowo przeszłość rodziców Julii
w sekcie. Tak bardzo im zależało na tym, żeby córka dorastała normalnie.
Nastoletnia Julia była nastawiona do życia lekkomyślnie i beztrosko. Chciała na
przykład podróżować nocnymi pociągami po Europie bez lokum do mieszkania.
Skakać ze spadochronem, jeździć motorem, przekraczając limit prędkości, samej
jechać na stopa. Jej chęć czerpania z życia wszystkiego, co miało do
zaproponowania, była nie do zaspokojenia. Ale nie przeżyła żadnych
ryzykownych sytuacji, tego dopilnowała Sofia. Chociaż dojrzała od tamtej pory,
wciąż żyła w niej galopująca żądza przygód. Julia zawsze była nieposkromiona
i pełna temperamentu. Problem polegał na tym, że nie zawsze używała swojej
nadwyżki energii do robienia rzeczy, które miały sens. Teraz jednak skupiła się
bardziej niż kiedykolwiek. Była nie tylko zafascynowana funkcjonowaniem
ludzkiego umysłu – była tym opętana.
FR A N Z
Rozglądam się po jadalni, ale z początku nie mogę znaleźć Julii. Zazwyczaj
nie mam problemów z wyróżnieniem jej wśród grupy ludzi. Przez to, że teraz
mam z tym kłopot, zastanawiam się, czy ona w ogóle jest na imprezie.
Chociaż w pomieszczeniu jest tylko około trzydziestu osób, panuje wesoły
rozgardiasz, jest głośno. Świąteczne imprezy to zdecydowanie nie moja bajka,
ale przynajmniej reszta zdaje się bawić.
Przez kark przebiega mi nieokreślony dreszcz, więc się odwracam.
Widzę Julię stojącą przy stole, nasze spojrzenia się spotykają.
Odwraca głowę i mówi coś do siedzącego obok niej Larsa. Wygląda na to, że
jest zła.
Potem znowu patrzymy na siebie.
Często jestem lekko podniecony w obecności Julii, ale pożądanie, które teraz
odczuwam, jest tak silne, że zapiera mi dech.
Nie mogę odwrócić wzroku.
Szybko podchodzę do jej stołu. Atmosfera w tej niewielkiej grupce jest tak
gęsta, że prawie można ją kroić.
– Czy wszystko tutaj w porządku? – pytam.
– Tak, tylko Lars nie potrafi trzymać łap z dala od Julii – mówi Tessa.
– Mam go wyrzucić? – zwracam się do Julii.
– Nie, jest OK – odpowiada. – I tak idę pokręcić się po sali. Ale on nie
powinien więcej pić.
Lars opadł na krześle i jak to pijaczyna zdusza beknięcie i kładzie ręce na
swoim tłustym brzuchu. Trudno powiedzieć, czy jest tak głupi, że myśli, że może
mnie prowokować, czy jest tak pijany, że już odleciał. Nie jestem pewien, która
ewentualność bardziej mnie irytuje.
Jeżeli natychmiast stąd nie odejdę, nie będę mógł się powstrzymać. Zabicie
kogoś na świątecznym party nie jest dobrym przykładem ze strony duchowego
przywódcy. Odwracam się do Elyssy.
– Poproś jednego z chłopaków, żeby zabrał go do pokoju, jeżeli szybko nie
otrzeźwieje. I ani kropli więcej.
Elyssa kiwa głową.
– Julio, czy mogę zamienić z tobą parę słów? – pytam.
– Tak, jasne – odpowiada z ulgą, pewnie z powodu tego, że może odejść od
Larsa.
– Ech, Franz – rzuca Tessa – musisz ze mną później zatańczyć.
– Nie bardzo lubię tańczyć, ale przyjdę i popatrzę na ciebie – mówię
i uśmiecham się do niej sztywno, co mylnie przyjmuje za flirt i puszcza do mnie
oko.
Lekko ujmuję Julię pod łokieć i eskortuję ją na bok, aż stajemy obok tej
paskudnej choinki. Julia jest oszałamiająca tego wieczoru, ubrana w prostą
czarną sukienkę, włosy ma upięte w elegancki kok.
– Co zrobił Lars? – pytam.
– Jest pijany i obrzydliwy, położył rękę na mojej nodze.
To przesądza sprawę.
– Wyrzucę go stąd – mówię.
– Nie, zostaw go – oponuje – na pewno zaraz padnie. I tak chciałam trochę
porozmawiać z twoim personelem.
Zauważam, że szczęka jej drga, że jest napięta.
– Jesteś tego pewna? Naprawdę nie powinien tu być.
– Nie przejmuj się nim. Jest tak pijany, że nie stanowi zagrożenia.
– Na pewno?
Odpowiada dyskretnym kiwnięciem głowy. Panuje tu półmrok, ale wydaje
mi się, że dostrzegam na jej policzkach rumieniec. Oczy w ciemności ma
błyszczące i piękne.
– Jesteś dziś tak piękna, że zaparło mi dech, kiedy cię zobaczyłem – mówię
i kładę lekko rękę na jej ramieniu. Od razu się cofa.
– Przestań – rzuca – teraz jeszcze ty zaczynasz? Ty i Lars.
Ale jest w niej coś, ślad tego, że też wyczuwa napięcie między nami.
– Czy mogę porozmawiać z tobą trochę później? – pytam. – Mam do
wykonania obowiązki gospodarza tej nudnej imprezy. Ale może potem?
– Może – odpowiada. – Zobaczymy, nie uważam jednak, że impreza jest
nudna. Personel zrobił świetną robotę, powinieneś ich za to pochwalić.
– Więc tak zrobię – mówię.
Idzie do jednego ze stołów i zaczyna z kimś rozmawiać.
Podchodzi do mnie Hampus z zatroskaną twarzą.
– Szefie, mam mały problem – mówi – albo duży problem, o ile nie uda mi
się go naprawić.
– Co takiego?
– Straciliśmy i dostęp do Internetu, i zasięg komórkowy. Oczywiście nikt tu
nie używa telefonów, ale Internet potrzebujemy odzyskać szybko.
– Co się stało? – pytam.
– Nie wiem. Może to być ta sama liga hakerów, która przedtem zdjęła z sieci
bloga. Albo ma to związek ze śnieżycą, choć wydaje się raczej
nieprawdopodobne. Załatwię to najszybciej jak potrafię i będę informować.
– Dobrze, liczę na to, że się tym zajmiesz – mówię.
Nie martwi mnie to. Doszliśmy do dobrego punktu i jeszcze nie wymyśliłem,
co zrobić z Larsem, więc ten przestój pojawia się w odpowiednim momencie.
Chodzę po sali, rozmawiam z personelem, ucinam krótkie pogawędki, okazuję
pracownikom, że ich doceniam, ale nie ma we mnie spokoju. Gdy tylko
porozmawiałem z większością, wychodzę na zewnątrz, żeby zaczerpnąć
świeżego powietrza i uporządkować myśli.
Śnieży teraz tak silnie, że chowam się pod dachem przy ścianie. Cała posesja
jest biała. Wszędzie leży już kilka centymetrów śniegu. Wiatr kręci śnieżynkami
jak w czarodziejskim tańcu.
Myślę o Julii i przejmująca tęsknota przeszywa mi serce.
Dziś wieczorem nie dam rady się oprzeć moim żądzom.
To nie obce nas kusi, tylko przelotnie znane. Między Julią a mną jest
niebezpieczna synergia. Moje ciało pamięta na poziomie komórkowym, jak
nieprawdopodobnie miękka w dotyku była jej skóra, gdy byliśmy razem dwa lata
temu. Moje wspomnienia z tamtego wieczoru są nie do usunięcia.
Zamykam oczy i układam w głowie plan, przywołuję w wyobraźni wszystko,
co chcę, by się wydarzyło.
Najpierw wracam do mojego gabinetu i czekam, aż Julia opuści imprezę.
Zobaczę ją przez okno.
Daję jej czas na pójście do łóżka.
Cicho, ostrożnie, wślizguję się do jej pokoju.
Siadam w odpowiedniej odległości, żeby jej nie przestraszyć.
Potem przedstawiam swoją propozycję.
Jeśli użyję odpowiedniego tonu głosu, to przyjmie to, co mówię. To forma
sztuki, którą mam opanowaną – mówienie niskim, ciepłym głosem z całkowitą
pewnością siebie, ale bez śladu arogancji. Mogę nawet uśmiechnąć się
rozbrajającym, umniejszającym mnie uśmiechem, jeśli zajdzie potrzeba.
Proponuję, żebyśmy spędzili razem jedną jedyną noc z gwarancją, że
przeżyje największą rozkosz w życiu.
Później dam jej spokój, jeśli będzie tego chciała. Żadnego flirtowania.
Żadnych pikantnych podtekstów. Przynajmniej to jej obiecuję.
Zawsze będzie nas do siebie ciągnąć, ale od tej pory będziemy przyjaciółmi.
Zapewniam ją o całkowitej dyskrecji. Ani słowa Thorowi.
Niedługo jedzie do domu. To może być moja ostatnia szansa.
Wyrywam się z rozmyślania i rozglądam po posiadłości w poszukiwaniu
najmniejszych znaków życia, ale są tylko śnieg, wiatr i pustka. Co prawda
strażnik jest w wartowni, ale nie widzi mnie stamtąd. Muszę jeszcze zrobić tylko
jedno, zanim wrócę do biura i poczekam, aż Julia opuści zabawę.
Idę do jej pokoju, który na szczęście nie jest zamknięty, i wchodzę do
środka.
Jest tu pusto i ciemno, ale czuję jej zapach. Komuś tak wybrednemu jak ja
nie jest łatwo zakochać się w woni. Musi być całkowicie odpowiednia, budzić
coś głęboko we mnie. Takich rzeczy nie daje się wymusić. Mówią, że zapachy
zostają w pamięci na dłużej niż inne bodźce zmysłowe. Czasami budzę się
w środku nocy z wrażeniem, że jej zapach krąży nade mną, i nie mogę zasnąć.
Teraz pozwalam sobie powdychać go przez kilka chwil. Następnie wyjmuję
klucz z dziurki po wewnętrznej stronie drzwi wejściowych i chowam go do
kieszeni marynarki. Na wszelki wypadek. Żeby nie mogła się zamknąć. Potem
opuszczam pokój i idę czekać do gabinetu.
53
JU L I A
FR A N Z
JU L I A
Blade światło dnia wkradało się do pokoju. Nadal padał śnieg. Płatki były
małe, lekkie, ale sypało gęsto. Wiatr stracił na sile.
Myślała o tym, co zaszło w nocy, ostrożnie badała swoje emocje. Nie była
już mocno zdenerwowana. Może miało to przyjść później. Na szczęście Lars nie
zdążył dokonać gwałtu. Musiała tylko walczyć z napierającym ciężarem. Jednak
fakt, że nie mogła się go pozbyć, był upokarzający. Zazwyczaj była silna. Gdy
pomyślała o tym, oblał ją wstyd, gorący i żrący. Czy to, że była podpita,
wpłynęło na sytuację? Czy dałaby mu radę, gdyby nie piła tego grzańca?
Przyrzekła sobie, że już więcej tyle nie wypije.
Powinna chyba zgłosić zajście na policję, ale coś powodowało, że się
wahała. Susanna dostałaby szału i wezwałaby ją natychmiast z powrotem. Nie
mówiąc już o Sofii, która rozdmuchałaby sprawę do nienaturalnych rozmiarów.
Myśl o opuszczeniu wyspy i tego zadania w charakterze ofiary była
upokarzająca.
Po krótkim zastanowieniu podjęła decyzję. Nie byłoby przecież całkiem źle,
gdyby zgłosiła to później, po powrocie do domu. Tu mogło chodzić o zaledwie
kilka dni. A Franz dopilnuje, żeby Lars zostawił ją w spokoju, tego była pewna.
Mogła powiedzieć, że czułaby się swobodniej, idąc na policję w Göteborgu
zamiast do prowincjuszy na wyspie. Połknęli gładko historię Tessy i Franza
o strzelaninie w lesie. Co wskazywało na to, że nie zbagatelizowaliby również
tego?
Pozostało tylko znaleźć wytłumaczenie, dlaczego znowu tutaj spała,
w pokoju gościnnym Franza. W tej niewielkiej grupce z pewnością będą
spekulacje na ten temat.
Podniosła rękę i spojrzała na zegarek – prawie wpół do dziesiątej. Na
zewnątrz rozległy się głosy. Wstała z łóżka i podeszła do okna. Na środku
dziedzińca stał Franz i mówił do kilku pracowników.
Z góry miała dobry widok na nieprzebrane zwały śniegu, który spadł w nocy.
Było go co najmniej pół metra. Dachy budynków śnieg pokrywał całkiem,
drzewa uginały się pod dużymi czapami. Alejek na posesji nie dawało się
wyróżnić. Nie było nawet widać drogi na zewnątrz.
Franz rzucił okiem w stronę okna i ją zobaczył. Cofnęła się odruchowo.
Szybko założyła wiszący w szafie szlafrok i parę chwil później Franz pojawił się
w pokoju. Uderzył ją rześki zapach zimnego powietrza. Franz miał na sobie
ciężkie buty, częściowo pokryte śniegiem zostawiały mokre ślady na podłodze.
Ubrany w czarną, długą puchową kurtkę z futrzanym kołnierzem przy swojej
mocnej posturze wyglądał prawie groźnie. Julii przyszła do głowy myśl, że
wydawał się posiadać umiejętność zmieniania formy. Od masywnego
i wzbudzającego szacunek do delikatnego i miłego w jednej chwili. Dzisiaj
otaczało go pole siłowe tak mocne, że instynktownie się cofnęła. Jakby zaraz
miał w nią trafić piorun. Ale zaraz pojawiło się w jego oczach jakieś ciepło.
– No, jesteś – powiedział – a zacząłem się zastanawiać, kiedy się zwleczesz
z łóżka.
– O czym tam rozmawialiście? – spytała.
– Niestety zaistniała pewna sytuacja – odrzekł.
– Ze śnieżycą?
– Nie, Lars zniknął.
– Co masz na myśli? – zaniepokoiła się. – Przecież go zamknąłeś.
– Później w nocy poszedłem tam i otworzyłem drzwi. Nie byłem pewien, czy
przetrzymywanie go pod kluczem jest całkiem legalne, no i pomyślałem, że
raczej nie wybierze się nigdzie podczas zawiei. Ale teraz nie możemy go
znaleźć. Część pracowników pójdzie go poszukać.
Lekkie mdłości zaczęły narastać jej w żołądku.
– Ale dokąd mógł pójść? – zapytała.
– Nie mam pojęcia, podejrzewam, że gdzieś się chowa.
– Czy personel wie, co się wczoraj stało?
– Powiedziałem, że dobierał się do ciebie pod stołem i że przyprowadziłem
go tutaj, aby go trzymać z daleka od dziewczyn, żeby mogły w spokoju bawić się
do końca.
– Czyli skłamałeś?
– Nie całkiem. Pominąłem tylko kilka informacji.
– Jak to, że go pobiłeś?
– Raczej, że uratowałem cię od gwałtu. Możemy teraz skoncentrować się na
tym, żeby go znaleźć? Jeżeli jest poza domem, to długo nie pociągnie w taką
pogodę.
– Chyba nie wyszedł na zewnątrz?
– Przeszukaliśmy wszystkie pomieszczenia zarówno we dworze, jak i w
szeregowcach. Poszukamy jeszcze w stajni i szkole.
– A piwnica?
– Powiedziałem, że tu szukaliśmy już wszędzie – odparł niecierpliwie.
– Oczywiście chcę pomóc.
– Czy to na pewno dobry pomysł? Może powinnaś dziś odpocząć.
– Dlaczego? Nie jestem chora. Nie mam zamiaru tylko tu siedzieć.
– Dobrze, ale ubierz się ciepło i nie odchodź daleko od dworu. Może będzie
najlepiej, jak pójdziesz ze mną.
W jego wyglądzie było coś z lekka obcego. Wydawał się nieporuszony
sytuacją, raczej zdecydowany i chłodny.
– Czy nie powinniśmy zadzwonić na policję? – spytała.
– Nie ma zasięgu, a dostać się do miasteczka jest całkiem niemożliwe. Droga
jest zasypana śniegiem, widoczność ograniczona.
– Jeżeli Lars wyszedł, to w śniegu muszą chyba być widoczne jego ślady?
Franz odrzucił tę myśl machnięciem dłoni.
– Śnieg sypał przez całą noc. Wszystkie wczorajsze ślady już dawno
zniknęły.
– Ale jeśli on przez cały czas był na zewnątrz… – rzekła, po czym przerwała.
Czy to w jakiś sposób była jej wina? Po tym, jak potraktowali Larsa, może
poczuł się tak zrozpaczony, że wyszedł na zimno, żeby odebrać sobie życie.
Czyż nie wołał „chcę tylko umrzeć” po skoku ze skały? Już wtedy powinni
zrozumieć, że miał skłonności samobójcze.
– Nie wyglądasz na specjalnie zaniepokojonego – powiedziała do Franza. –
A jeżeli popełnił samobójstwo? W takim wypadku to częściowo nasza wina.
Franz prychnął i pokręcił głową.
– Tak, to typowe, że będziesz siebie oskarżać. Kobiety. To TY byłaś wczoraj
ofiarą. Jeśli ten dureń wyszedł, żeby pokazać, że zrobiłaś źle, bo nie rozłożyłaś
przed nim nóg, to może sobie umrzeć. Nie obchodzi mnie to. Ciebie też nie
powinno.
– Uważam, że jesteś wulgarny i niewrażliwy – stwierdziła.
– Nigdy nie miałem współczucia dla drani.
– Ani też dla nikogo innego, tak?
Nie skomentował tego.
– Oskarżanie siebie jest całkiem bezsensowne, Julio – rzekł. – Ubierz się
teraz, zobaczymy się na dole.
– Przestań mną rządzić.
Nieco złagodniał.
– Przepraszam. Zapomniałem zapytać, jak się dziś czujesz. To niewrażliwe
z mojej strony.
– Czuję się dobrze. Przestraszył mnie, to wszystko.
Na zewnątrz rozległ się przytłumiony dźwięk silnika. Podeszli do okna
i wyjrzeli jednocześnie. Drogą nadjeżdżał traktor z pługiem.
– Kto to? – spytała Julia.
– Nie wiem, ale mam pewne podejrzenie – odpowiedział. –
Nieprawdopodobny ratownik z opresji.
Franz zniknął z pokoju, a ona ubrała się szybko i zbiegła po schodach.
Przestało prószyć, przynajmniej chwilowo. Powietrze było wilgotne i kłująco
zimne. Franz już stał przy bramie. Dokładnie w chwili, gdy dotarła tam Julia,
kierowca wyskoczył z traktora. Był to Simon. Przeciągnął ręką po bujnych
włosach i uśmiechnął się do niej.
– Odśnieżyłem drogi, żebyście mogli przejechać – powiedział. – Nie dla
ciebie, Franz, tylko ze względu na Julię i tych innych nieboraków, których tutaj
masz.
Franz zignorował ten przytyk i zamiast tego opowiedział Simonowi o Larsie.
Podał mu tę samą wersję co personelowi. Kiedy Simon go wysłuchał, podszedł
do Julii i objął ją ramionami.
– Czy ten obrzydliwiec dobierał się do ciebie? – zapytał.
– Tak, ale to nic takiego. Tylko położył rękę na mojej nodze, więc nie mów
nic mamie, wolę sama to zrobić.
– W porządku – rzekł Simon – ale mam złe wiadomości, jeśli chodzi
o poszukiwanie waszego zbiega. Dzisiaj na wyspie nie ma policji. Zajrzałem do
nich na posterunek i siedziała tam tyko recepcjonistka. Oboje policjanci są na
stałym lądzie, a prom jest do jutra odwołany. Musicie niestety szukać go na
własną rękę.
– Jak oni mogli wyjechać jednocześnie? – spytała Julia niemile zaskoczona.
– To jest para, pojechali oglądać pierścionki zaręczynowe. Tu nie jest tak jak
w Göteborgu. To Wyspa Mgieł, Julio.
Jej postanowienie, żeby nie zgłaszać czynu Larsa na policję, znalazło
potwierdzenie. Odczuła przypływ ulgi, która szybko ustąpiła gwałtownemu
zaniepokojeniu. Gdzie podziewał się Lars? Jak długo można dawać sobie radę na
zewnątrz przy takiej pogodzie?
– Będziemy szukać sami, aż się ściemni – powiedział Franz. – Lars na
pewno gdzieś się ukrywa. To jest prawdziwy tchórz, nigdy nie odszedłby daleko.
Jeśli nie znajdziemy go do zmroku, pojadę do miasteczka i zbiorę więcej ludzi.
– Chcecie, żebym pomógł go szukać? – zapytał Simon.
– Nie, nie trzeba – odpowiedział Franz – robisz więcej pożytku, odśnieżając
drogi.
– Jeśli będę wam potrzebny, wystarczy zadzwonić – rzekł Simon.
– Jestem pewien, że go znajdziemy. Pewnie leży w boksach w stajni i jest mu
żal samego siebie – rzekł Franz.
Zabrzmiało to tak pewnie, tak zdecydowanie, że przekonał Simona, który
wsiadł z powrotem na traktor.
– Julio, przyjdziesz nas odwiedzić przed wyjazdem? – zawołał z kabiny.
– Postaram się – przyrzekła – jesteś super, że tu przyjechałeś odśnieżyć.
Stała z Franzem, patrząc za traktorem, który sunął drogą. Czuła, że ucisk
w klatce piersiowej się zwiększa.
– Dlaczego nie powiedzieliśmy mu prawdy? – spytała.
– Nie przeszkadzałem ci przecież – odrzekł Franz. – Pójdziemy go teraz
szukać, zanim znowu zacznie padać śnieg?
FR A N Z
Nie jest moim zamiarem, żeby Julia to zobaczyła, ale jednocześnie nie jest to
całkiem złe. Nie planowałem tego, decyzja zrodziła się z mojego gniewu. To
jedyna sprawiedliwa kara za to, co Lars jej zrobił, zaraz to zrozumie. Ale w tej
chwili jest wystraszona i histeryczna.
– Zabierz go stamtąd! – krzyczy – O Boże, puść go!
– To zależy od tego, co ustalimy z Larsem – odpowiadam spokojnie.
– Zrobiłeś to! Cały czas wiedziałeś i pozwoliłeś wszystkim szukać. Ja
pierdolę, ty jesteś chory na głowę! – wrzeszczy.
Nie lubię, kiedy tak na mnie napada, nie pozwalając mi na wyjaśnienie. Ale
rozumiem. Lars stanowi okropny widok, gdy tak siedzi nagi i drżący, nadziany
na pal. Ciekną mu łzy i smarki. Na zmianę czka i chlipie.
– Wypuść go! – Julia wrzeszczy tak głośno, że boję się, iż ktoś ją usłyszy.
Potem milknie i wbija wzrok w Larsa, jakby dopiero teraz zobaczyła go
naprawdę. On też cichnie i patrzy na nią. Żadne z nich nie mówi ani słowa.
W martwej ciszy przejmuję pałeczkę.
– Jeżeli chcesz posłuchać tej rozmowy, Julio, to sugeruję, żebyś się
uspokoiła. Daj mi wszystko wyjaśnić – mówię.
Ciągle wpatruje się w Larsa. W jej wzroku dostrzegam strach wymieszany
z fascynacją. Obraz nie jest przyjemny, ale tak bardzo sprawiedliwy. Przygryza
lekko paznokieć, to jej nerwowy nawyk, gdy coś ją zaskakuje. Zaledwie chwilę
temu oślepiała ją wściekłość, teraz zaczyna wszystko wyraźnie dostrzegać.
– Zrobię, co tylko zechcesz – jęczy Lars – tylko mnie stąd zabierz.
– Postaram się być jak najsprawiedliwszy i dam ci dwie możliwości –
mówię. – Mogę cię puścić i pozwolić odejść. Ale wtedy z Julią będziemy
zmuszeni zgłosić na policję próbę gwałtu. Jak inaczej mogę wyjaśnić, że to ci
zrobiłem? Powiem, że jesteś niepoprawnym gwałcicielem, i wylądujesz
w więzieniu, to ci mogę zagwarantować. Tym razem jest świadek.
– Czy nie możesz przestać… – prosi Julia.
– Ćśś – przerywam – teraz ja mówię.
Zamyka usta, ale jej oczy przeszywa błyskawica.
– Albo co? – pyta Lars.
– Albo przyznasz się do tego, co zrobiłeś tamtej biednej kobiecie osiem lat
temu, i poddasz się karze więzienia. Zobaczysz, że poczujesz ulgę. Ludzie też
zaczną powoli myśleć o tobie dobrze. Ilu mężczyzn przyznaje się do gwałtu?
Wtedy może z Julią spojrzymy przez palce na wczorajsze zajście, prawda, Julio?
Zwracam się do niej, ale nie odpowiada. Tyle myśli i emocji przetacza się
teraz przez nią. Najlepiej pozwolić jej przyswoić sobie wszystko w jej własnym
tempie.
– Zrobię, co chcesz – mówi Lars z rozpaczą po krótkiej chwili
skonsternowania – tylko zabierz mnie stąd.
– Jeszcze jedno – dodaję – personelowi, który przez cały dzień cię szukał,
powiesz, że schowałeś się tutaj. A teraz, kiedy Tessa i Otto wzięli
odpowiedzialność za swoje czyny, tak bardzo było ci wstyd, że nie mogłeś już
patrzeć ludziom w oczy.
Lars zapada się w sobie i spuszcza głowę.
– Wszyscy wiedzą, że zgwałciłeś tamtą kobietę – mówię – i nie do
wytrzymania musiało być życie w kłamstwie przez te wszystkie lata.
– Nie wiem, czy dam radę siedzieć w więzieniu – mruczy Lars.
– Nie przejmuj się – rzucam radośnie – to nie tak, jak w telewizyjnych
serialach kryminalnych, w których gwałcicieli zabijają pod prysznicem.
Wylądujesz w Skogome, gdzie w zasadzie wszyscy są przestępcami na tle
seksualnym. To w porządku miejsce, mówię ci to ja, który sam tam siedziałem
ponad rok. Będziesz prał odzież w ciągu dnia, a wieczorami będziesz się uczyć.
Jedzenie jest znośne. Spojrzyj na to jak na rekreację. Kiedy wyjdziesz, zaczniesz
życie na nowo.
– Zrobię to – mówi prawie bez zastanowienia.
Rozumiem dlaczego. Ból musi być już nie do wytrzymania. Z doświadczenia
wiem, że to okropne męczarnie.
– To jedna z najwstrętniejszych rzeczy, przy jakich byłam – wyrzuca z siebie
Julia.
– Tak, tak – odpowiadam – oczywiście nie zabronię ci o tym napisać albo
mówić. Ale byłbym wdzięczny, gdybyś mogła pójść do pokoju do czasu, gdy
ściągnę Larsa z krzesła i doprowadzę jego wygląd do porządku. Potem
przekażemy informację personelowi.
Nadchodzi chwila, od której wszystko zależy. Biorę nerwowo wdech i mam
nadzieję, że ona tego nie dostrzega. Znam Julię na tyle, żeby wiedzieć, że nie
cieszy się z cierpienia innych ludzi. Mocno wątpliwe, że o tym napisze –
o cierpieniach Larsa, o moich cierpieniach w dzieciństwie. To zbyt prywatne i,
szczerze mówiąc, obrzydliwe. Julia pisze o rzeczach, które coś dla niej znaczą.
Wszystko pisze od serca. W tym momencie czuję dla niej niespodziewany
przypływ współczucia, że musi być tego świadkiem.
– Idę stąd – mówi – ale nie dlatego, że mnie o to prosisz, tylko dlatego, że
uważam, iż obaj jesteście okropni. Tak, obaj, tak właśnie. – Świdruje Larsa
wzrokiem.
– Nie mów jeszcze nic pracownikom – proszę.
– Tego nie mogę obiecać. Musisz się pospieszyć z tą swoją informacją, bo
nie mogę patrzeć, jak wszyscy się martwią.
– Ale już niedługo dowiedzą się prawdy, a wtedy znowu będzie powód do
świętowania. Syn marnotrawny powrócił.
– Spierdalaj – rzuca i wychodzi.
Odwiązuję Larsa od krzesła i pozwalam mu umyć się pod starym prysznicem
w piwnicy. Zakłada pogniecione ubrania bez słowa. Zły blask w jego oczach
zniknął, została jedynie rezygnacja. Całkowite fizyczne i emocjonalne poddanie
się jest interesującym stanem. Życie znika ze spojrzenia delikwenta. Mięśnie
przechodzą w stan spoczynku. To może być pewnym uwolnieniem, bo człowiek
nie musi już sam myśleć.
Zwołuję cały personel na apel w holu dworu. Przychodzą wszyscy oprócz
Julii, ale dostrzegam ją, stoi na schodach i słucha. Po ojcowsku obejmuję Larsa
ramieniem i wyjaśniam, jak bardzo się wstydzi swojej przeszłości. Jak głęboko
wyrzuty sumienia wbiły w niego swe szpony. Wczoraj wypił trochę za dużo
grzanego wina i poczuł się tak źle, że w końcu schował się w piwnicy. Proszę,
żeby nie oceniali go zbyt surowo. Bo teraz zrozumiał, że jedyne, co może zrobić,
co jest słuszne – a przy tym odważne – to przyznać się do gwałtu sprzed ośmiu
lat i przyjąć za niego karę.
Na twarzach pracowników dostrzegam ulgę, zdziwienie i w końcu podziw.
Ktoś – wydaje mi się, że Tessa – parę razy klaszcze w dłonie, co przeradza
się we wspólne brawa.
Na koniec daję wszystkim wolne na resztę wieczoru i proszę kucharzy, żeby
przygotowali na kolację coś dobrego.
– Ale żadnych napojów z alkoholem – mówię, uśmiecham się chytrze i w
nagrodę spotyka mnie salwa śmiechu.
Proszę Elyssę o pozostanie i mówię jej, żeby pomogła Larsowi ze
wszystkim, czego mu będzie potrzeba. Czyste ubrania, posiłek, porządny sen.
Jutro wypowie się na blogu, o ile wróci to przeklęte połączenie z Internetem.
Lars wyprostował się trochę. Wiem lepiej od innych, czego potrzeba ludziom
do dobrego samopoczucia. Czasami jednak droga do celu to czyste piekło. Takie
są warunki życia i śmierci. Małe requiem Larsa zakończyło się dramatycznymi
tonami w c-moll, ale po burzy wstaje słońce, nawet dla takich jak Lars.
Teraz moja uwaga skupia się na zadaniu, które mi pozostało. Julia.
57
JU L I A
FR A N Z
JU L I A
Kiedy jeszcze miała wszystko świeżo w pamięci, zrobiła szkic tego, czego
miał dotyczyć artykuł. Julia, pisząc teksty, posiłkowała się często własną
intuicją. Jeden z redaktorów MODY redagował je przed publikacją. Dobrze, że
tak było, ponieważ, mimo że używała poprawnego języka, potrafiła czasem
mocno popłynąć.
Następnego ranka siadła do pisania. Najpierw podsumowała ten czas na
wyspie, potem napisała o planach Franza na przyszłość. Poważne ich opisanie
okazało się niemożliwe, więc żartowała z tego, jak to śmietanka szwedzkich
decydentów przyjeżdża na Wyspę Mgieł i poddawana jest różnym próbom,
a prowadzi ją duchowe przywództwo. Nagle przyszedł jej do głowy pewien
pomysł. W redakcji MODY siedziała dziewczyna, która potrafiła rysować
karykatury, i Julia pomyślała, że taka ilustracja pasowałoby do jej tekstu.
Zasięg telefoniczny powrócił i Julia natychmiast zadzwoniła do swojej
mamy, która nie odbierała. Nagrała jej wiadomość, że wraca do domu za dwa dni
i najpierw do nich zajedzie. Thor natomiast odebrał od razu, chociaż siedział
w klasie, czekając, aż rozpocznie się lekcja.
– Strasznie się martwiłem – zaszeptał. – Dlaczego się nie odzywałaś?
– Zniknął tu zasięg.
– Kiedy wrócisz do domu?
– Prawdopodobnie pojutrze. Tęsknię za tobą. Przeczytaj mój dzisiejszy
artykuł, napiszę o całkiem zwariowanych planach Franza na przyszłość.
Opowiadał ci o nich?
– Nie, ale nic mnie już nie zdziwi, jeśli o niego chodzi. To chyba nic
groźnego?
– Nie, pewno nie. Tylko kolejny napad manii wielkości.
Thor westchnął.
– Chyba nie mam siły teraz o tym słuchać i właśnie przyszedł nauczyciel.
Przeczytam twój artykuł, jak się ukaże.
Redakcyjnej ilustratorce spodobał się pomysł Julii na karykaturę i w parę
godzin nakreśliła kilka szkiców. Julii najbardziej przypadł do gustu ten, na
którym Franz i ktoś jeszcze – kogo twarz dziwnie przypominała premiera –
trzymali się za ręce i skakali z wysokiej skały prosto do morza. Obaj mieli
szaleństwo w oczach i szerokie uśmiechy na twarzy. Za każdym razem, kiedy
Julia spoglądała na ten obrazek, zaczynała chichotać, aż w końcu śmiała się
w głos sama do siebie. Zadzwoniła do ilustratorki i poprosiła ją o ostateczną
wersję.
– Ale nie zmieniaj ich wyrazu twarzy – dodała – to jest mega.
– Co nie? Totalne wariactwo – rzekła dziewczyna.
Nie minęło więcej niż pół godziny od wysłania artykułu, gdy do Julii
zadzwoniła Susanna.
– Tak się śmialiśmy w redakcji, że rozbolał mnie brzuch – powiedziała. –
Naprawdę Franz myśli, że szwedzka elita tam przyjedzie, na Wyspę Mgieł?
– Tak, co do tego jest przekonany i śmiertelnie poważny – odrzekła Julia.
– No, kto wie. Przynajmniej zainteresował sobą ludzi. Pomyśleć, że sprawił,
że Lars Nordin przyznał się do gwałtu!
– Tak, ale dużo było potrzeba. – Julia wzdrygnęła się wewnętrznie.
– W każdym razie artykuł jest bardzo rozrywkowy – rzekła Susanna.
– Kiedy go zamieścicie?
– Niedługo. Redaktor teraz nad nim pracuje.
– Chcesz, żebym wróciła promem jutro rano?
– Nie, zostań jeszcze jeden dzień, żebyśmy niczego nie przegapili. Wiem, że
teraz jedzie tam sporo ludzi z mediów.
– Dobrze – odpowiedziała Julia.
Potem czekała. I czekała. I czekała. Była prawie całkiem pewna, że Franz się
wścieknie, kiedy przeczyta artykuł. Pozostawało pytanie, co zrobi. Kiedy do
późnego popołudnia nic się nie wydarzyło, zakradła się do jadalni po przekąskę.
Franza tam nie było i odetchnęła z ulgą.
Długo po zapadnięciu zmroku, kiedy wszędzie zapanowała dziwna cisza,
rozległo się pukanie do drzwi. Poczuła śmieszny impuls, żeby się schować. Ale
podeszła do drzwi i je uchyliła. Widać było jedynie kontury Franza, jego twarz
skrywał cień.
– Jeżeli masz zamiar mnie skrzyczeć, to możesz sobie iść – powiedziała.
– Dlaczego miałbym to zrobić? Mogę wejść?
Otworzyła mu drzwi.
Dopiero teraz zobaczyła wyraźnie jego twarz i zdziwiło ją, że nie wydawał
się zły. Wyglądał raczej żwawo. Zdrowe rumieńce na policzkach i przejrzyste,
błyszczące oczy.
– Napisałam, co uważam – rzekła.
– Widziałem. Znasz tę zdolną osobę, która zrobiła ilustracje? Myślę o tym,
żeby ją zatrudnić.
– Żartujesz?
– Trochę tak.
– Dlaczego nie jesteś wściekły? – spytała zdezorientowana.
– Odbyłem już rozmowę z kimś, kogo nazwiska nie mogę ujawnić. Ale to
ważne nazwisko i chce tu przyjechać, kiedy tylko rozpoczniemy nową
działalność.
– Nie mógł czytać tego artykułu – powiedziała.
– Ależ tak, zadzwonił z powodu twojego artykułu. Mówiłem przecież, że te
typy są okrutnie znudzone. Zainteresowałaś ich. Tak wygląda rzeczywistość,
Julio. Ale nie możesz tego zrozumieć, jesteś za młoda.
Julia przeszła do salonu i opadła na kanapę. Franz poszedł za nią.
– Co za idiota – powiedziała – ale ty możesz sobie pójść, jeśli zamierzasz
być taki lekceważący.
– Przyszedłem w sumie z innego powodu – rzekł. – Czy mogę usiąść?
Usiadł, zanim zdążyła odpowiedzieć.
– Słuchaj, nad jednym się zastanawiałam – rzuciła Julia.
– Tak?
– Jak ci się udało zaciągnąć Larsa do piwnicy, a potem posadzić na krześle?
On musi ważyć ze sto kilo.
– Mieszanka bezwzględnej siły i wściekłości.
– Nie stawiał oporu?
– Stawiał, ale był pijany i nie był dla mnie przeciwnikiem – rzekł dumnie.
– Jesteś naprawdę taki silny?
– Chcesz pomacać moje mięśnie ręki?
– Wolę nie. I nikt cię nie słyszał?
– Wszyscy byli na imprezie.
Może to prawda, że był nadzwyczajnie silny. Albo po prostu rozjuszony. Ale
brutalność tego, co zrobił, wciąż nie dawała jej spokoju.
– Ciągle mam dreszcze, gdy o tym myślę – powiedziała.
– To niemiłe uczucie przejdzie, zobaczysz – odpowiedział.
– Dlaczego tu przyszedłeś? – zapytała.
– Dzwoniła właśnie moja matka. Chce cię zaprosić na kolację, zanim
pojedziesz do domu. Powiedziała, że chce cię lepiej poznać. Ja też mogę przyjść,
jeśli chcę, ale powiedziała, że tego nie wymaga. Innymi słowy, ma w dupie, czy
przyjdę, czy nie.
– Nie wierzę w to.
– Ma dosyć zdecydowane poglądy i sytuacja jest między nami napięta od
dawna, więc myślałem, że skorzystam z okazji i spróbuję poprawić naszą relację.
To w końcu moja matka.
– Naprawdę chce się ze mną spotkać? – pytała dalej Julia. – Dlaczego?
– Przecież wie, że ty i Thor jesteście razem. Powiedziała też, że ma coś, co
chce ci pokazać, cokolwiek to jest.
– Chętnie przyjdę – odpowiedziała Julia.
– Na pewno przygotuje jakieś rybne danie. Lubisz chyba ryby?
– A jak myślisz? Wychowałam się w Orust.
– No tak. Prawie zapomniałem, jak wsunęłaś tę troć, na którą cię zaprosiłem
dwa lata temu.
– Przestań – stęknęła. – Znowu zaczynasz?
– Przepraszam. Tamten wieczór jest dla mnie takim pięknym
wspomnieniem. W każdym razie jutro rano mam wywiad, ale wieczorem będę
wolny.
– Wywiad z kim?
– Cóż, na przykład z „Dagens Nyheter”.
– Aha. To fajnie.
– Czy pasuje ci kolacja o szóstej w domu mojej matki?
– Tak, będę – powiedziała. – Czyli mogę pisać, co chcę, a ty nie będziesz się
gniewać?
Nie pozbierała się jeszcze z szoku, że nie jest na nią zły.
Uniósł brwi w rozbawieniu.
– Tak, Julio. Naprawdę mnie ośmieszyłaś, ale jeśli chodzi o ciebie, jestem
wyjątkowo wyrozumiały.
Dziwne, ale nie poczuła ani radości, ani ulgi.
Zamiast tego czuła się jak komar walczący ze słoniem.
60
FR A N Z
JU L I A
FR A N Z
W drodze od matki do domu idę ścieżką przed Julią. Kroczy tuż za mną, ale
oboje milczymy. Oczy potrzebują chwili, żeby przyzwyczaić się do mroku
panującego w lesie, a mgła opływa nas cienkimi płatami. Pękają gałązki. Ziemia
i kupki śniegu zostają przydeptane. Ścieżka jest wyboista, nierówna, ale wiem,
gdzie znajdują się dziury i korzenie. Trafiłbym do domu z zawiązanymi oczami.
Kiedy wychodzimy z lasu, zatrzymuję się i odwracam do Julii.
– Dziwnie się czuję – wyrzucam z siebie.
Nie rozumiem, co właśnie powiedziałem. Brzmi to całkiem niedorzecznie.
Ale Julia spokojnie odpowiada:
– Rozumiem. Masz dużo do przetrawienia.
Tego wieczoru moje pragnienie jej jest tak głębokie, że ściska mnie w dołku.
Postanawiam, że wstanę wcześnie rano, żeby wybiegać te męczące uczucia.
Biec, aż płuca każą stanąć, i mimo to biec jeszcze. Biec, jakby śmierć siedziała
mi na karku. To zazwyczaj działa.
Ze względu na mgłę i mrok nie widzimy nawet, co jest metr przed nami.
Czuję się naprawdę dziwnie, jak znieczulony.
– Julio, czy wierzysz w Boga? – pytam.
– Dlaczego o to pytasz?
– Pamiętasz, jak mnie zapytałaś o moją wiarę w rzeczy nadprzyrodzone?
Moja odpowiedź nie była do końca szczera. Nie wierzę w żadnego boga, ale
mam swoją teorię. Wszechświat został stworzony przez pewnego rodzaju
obecność.
Nie śmieje się ze mnie. Przynajmniej nie na razie.
– Wyjaśnij – prosi.
– W takim razie musisz mi obiecać, że nie będziesz pisać o tym, co powiem.
Nie jest to coś, co chciałbym ogłaszać publicznie.
– Obiecuję. Mam nadzieję, że napisałam już o tobie wystarczająco na długi
czas.
– Wierzę, że ta obecność się znudziła i stworzyła przestrzeń i różne wymiary,
żeby mieć coś do roboty. Jak grę. I tak powstał wszechświat.
– Niech zgadnę – mówi – ty byłeś tą obecnością i dlatego jesteś bogiem.
Naprawdę potrafi być uszczypliwa.
– Nie, Julio. Nigdy nie wierzyłem w żadnego boga. Natomiast sądzę, że
istnieją dusze, które biorą udział w tej grze od bardzo dawna.
– Stare, mądre dusze? – podsuwa.
– Coś w tym rodzaju. Czy też raczej takie, które nie mogą znaleźć spokoju
umysłu ani ciała. Ja prawie zawsze tak się czuję.
Milczy. Zastanawia się przez chwilę. Coś szeleści w krzewach, ale Julia nie
reaguje. Myśli intensywnie.
– Nie jestem taka pewna, że ten niepokój pochodzi z twoich teorii
o powstaniu świata – mówi w końcu.
– A skąd miałby pochodzić?
– Mogę sobie wyobrazić, że to, co przeżyłeś: siedzenie w zamknięciu
w ciemności i ból, wywołałoby wewnętrzny niepokój w każdym. Byłeś tylko
małym dzieckiem i doświadczałeś tego tak wiele razy. Takie traumy potrafią
wpływać na ludzi po bardzo długim czasie.
Myślę, jak to wspomnienie na mnie wpływa. Fizyczny ciężar w piersiach.
Pięści, które zdają się ściskać mi płuca. Poczucie lepkiego zamknięcia.
Wystarczy, że tylko musnę te sceny pamięcią, a już jestem z powrotem
w tamtym zatęchłym piwnicznym pomieszczeniu.
– Ale nigdy nie poddawałem się strachowi – mówię.
– Może właśnie dlatego te wspomnienia tak bardzo na ciebie wpływają –
odpowiada Julia. – To, że z nimi walczyłeś tak mocno, z pewnością tylko je
wzmacnia.
Nie przypominam sobie, żebym odbywał kiedykolwiek wcześniej podobną
rozmowę. I do tego z osiemnastoletnią dziewczyną. To zdumiewające, ale czuję,
jak ciężar ustępuje mi z serca.
– Może też jesteś niespokojną duszą, Julio – rzucam żartobliwie – i pewnie
dlatego ciągnie nas do siebie.
– Mnie już do ciebie nie ciągnie. Ale mnie fascynujesz. A to duża różnica.
Podchodzimy do furtki prowadzącej do dworu i wchodzimy na posesję.
Przed fontanną Julia znów staje. Jej wzrok świadczy o niezdecydowaniu. Chce
coś powiedzieć, ale się waha. Podchodzę bliżej.
– Czy coś jeszcze, Julio?
– Myślałam też o czymś innym – mówi i mruży oczy.
– Słucham.
– Tylko się nie złość.
– To zależy.
Julia robi wdech i stoimy tak blisko siebie, że czuję jej ciepło na policzku.
– Ech, powiem, co uważam, bądź sobie zły, jak chcesz. Myślę, że wszyscy
ludzie mają jakiś słaby punkt, ty też.
– A co miałoby być moim słabym punktem? – pytam i wbijam w nią wzrok.
– Czujesz, że należy ci się władza i mnóstwo drogich gadżetów, ale to nie
daje ci żadnej satysfakcji. Tak naprawdę przyciągają cię rzeczy drobne, proste,
piękne.
– Co na przykład?
– Rysunek Thora, muszla, którą mi dałeś.
– No i co?
– Twój przerośnięty obraz samego siebie nie zgadza się z twoim
prawdziwym ja, więc powstaje konflikt. Odczuwasz frustrację, którą
wyładowujesz na ludziach wokół ciebie. Może nie cały czas, ale czasami tak.
– Dziękuję, pani psycholog. To była najbardziej interesująca analiza, jaką
kiedykolwiek usłyszałem – mówię lekko, a jednocześnie czuję rosnący ucisk
w żołądku.
– Bardzo proszę.
Czuję nagłą potrzebę zmiany tematu.
– Mam propozycję – mówię. – Co powiesz na to, żeby popłynąć jutro
popołudniowym promem?
– I tak miałam zamiar to zrobić.
– Rano ma być ładna pogoda. Pożyczymy motorówkę mojej matki
i popłyniemy do latarni morskiej?
– Do latarni morskiej?
– Tak, jest na wysepce naprzeciw skał przy wrzosowisku.
– Widziałam ją. Co mielibyśmy tam robić?
– Mało kto tam bywa. Trudno jest dobić do skał, ale dam radę. Nawet nie
wiem, czy Thor tam był. Możesz porobić zdjęcia i mu pokazać.
– Co tam jest ciekawego?
– Wejdziemy na górę latarni i opowiem ci o niej stare legendy.
– Brzmi trochę niebezpiecznie – mówi, ale widać, że jest zachwycona.
– Nie jest tak źle. Chyba lubisz wyzwania?
– Może – odpowiada z namysłem.
Rusza znów w stronę dworu. Widać, że jest zatopiona w rozmyślaniach. Po
wejściu do budynku zatrzymuje się i patrzy na mnie.
– Pojadę z tobą do latarni pod jednym warunkiem – mówi, otrzepując włosy
z wilgoci. W ręce trzyma niewielką plastikową siatkę z rysunkami i zdjęciami od
mojej matki, kładzie ją na stole.
– Pod jakim? – pytam.
– Takim, że spalisz krzesło tortur.
– Dlaczego? – pytam zdziwiony.
– Myślę, że byłoby to dla ciebie dobre. Nie chcę też, żebyś go jeszcze
używał do męczenia kogoś innego.
Świat lekko się chwieje. Przez krótką chwilę czuję się tak, jakbym stracił
równowagę. Opieram czoło o chłodną szybę okna w holu.
– Co się dzieje? – pyta Julia.
– Muszę się nad tym zastanowić – chrypię.
– Nie, nie możesz tego odwlekać. Zrobimy to od razu.
– Teraz?
– Tak, zejdziemy na dół i to zrobimy. Podjęłam decyzję.
– Julio, jesteś u mnie w domu!
– To dobrze, bo wiesz, gdzie co jest. Potrzebujemy piły mechanicznej
i śrubokręta. Kiedy już potniemy krzesło na kawałki, drewno spalimy
w kominku.
– Nie mówisz tego poważnie?
– Jestem śmiertelnie poważna. Nie widzisz tego?
Wcale nie jest poważna, raczej podniecona swoim szalonym pomysłem.
– Przekraczasz granicę – mówię. – To ze względu na ciebie ukarałem Larsa,
pamiętaj o tym.
– Typowe dla psychopatów. Wszystko złe, co robisz, to wina kogoś innego.
– Źle mnie rozumiesz.
– Dlaczego tak się boisz? – zadaje pytanie.
Wzdrygam się i nie z powodu słoty na zewnątrz.
– Czerpię moc ze złości, którą odczuwałem w piwnicy – odpowiadam
szczerze.
– Tak, Franz, właśnie o to chodzi. Niebezpieczną, gwałtowną moc. Czas,
żebyś dał temu odejść. To przecież tylko stary mebel.
– Nie byle jaki mebel.
– Taak, jeżeli odkręcimy ten żelazny pręt.
Zauważam, że jestem w to wciągany wbrew mojej woli. Czuję jej ożywienie
jak wewnętrzny prąd. Nie czeka na moją zgodę, tylko idzie do schodów
prowadzących na dół. Nie protestuję. To mój pierwszy błąd. A gdy idę za nią po
schodach, nie ma już powrotu.
Zapala światło w piwnicy i pyta:
– Czy masz tutaj piłę mechaniczną?
– Tak, w kanciapie z narzędziami – odpowiadam.
To mój drugi błąd.
Już po paru minutach Julia wraca z piłą w garści.
– Ej, co robisz! – wykrzykuję.
– Ty piłujesz – mówi – nie jestem przyzwyczajona do posługiwania się
takimi maszynami.
– Julio! – przybieram możliwie najostrzejszy ton – to szaleństwo. Odłóż tę
piłę.
Ale mój autorytet nie działa na nią dziś wieczorem.
– Przynieś śrubokręt – komenderuje.
Tak to mną wstrząsa, że mam ochotę wyrwać jej z rąk piłę. Jednocześnie
nakręca mnie jej energia.
Myśli kłębią mi się w głowie, ale w końcu się decyduję. „To tylko krzesło, to
tylko krzesło”.
– Dobra, zróbmy to – mówię – śrubokręt leży w blaszanej skrzynce w tym
samym pomieszczeniu co piła mechaniczna. Pójdź po niego, a ja wyniosę stąd to
krzesło, żebyśmy mieli więcej miejsca przy piłowaniu.
– Super! – rzuca i wychodzi.
Otwieram kluczem drzwi do pomieszczenia, w którym stoi krzesło. Jest
z masywnego dębu, ciężkie do noszenia nawet dla mnie. Julia wraca, wpatruje
się w krzesło i wykrzywia twarz.
– Boże, jakie to jest wstrętne. Połóż je do góry nogami, to najpierw
odkręcimy pręt. Nie mogę na niego patrzeć.
Odwracam krzesło. Odkręcenie płyty, która przytrzymuje pręt na miejscu,
okazuje się łatwiejsze, niż myślałem. Śruby siedzą luźno. Mogę sobie wyobrazić
dlaczego, ale nie dopuszczam tej myśli do siebie. W końcu spada na posadzkę
z brzękiem.
– No – Julia uśmiecha się triumfalnie i kopie pręt w głąb pomieszczenia,
a ten leci z brzdękiem po podłodze. – Gdzie jest kontakt? Przytrzymam krzesło,
a ty potnij je na części.
Wciąż jest mi trudno uwierzyć, że mnie na to namówiła. Naprawdę to
całkiem nie do pomyślenia. Szarpią mną sprzeczne emocje. W głowie mi wali,
ale w dołku coś trzepoce z podniecenia.
– Jest spalinowa – mówię – nie potrzebujemy prądu.
Mam nadzieję, że w pile nie ma paliwa. Wtedy mógłbym powiedzieć, że nie
mamy go tutaj. Zmuszam się do koncentracji. Julia jest absolutnie opanowana.
Dlaczego nie miałaby być? Ona nie ma nic do stracenia.
Przewraca krzesło na bok.
– Odetnij najpierw nogi, w dwóch częściach. Będziemy wtedy mogli użyć
ich jako szczap drewna do kominka – mówi.
Robię, jak powiedziała, jestem trochę jak w transie. Po trzech próbach piła
włącza się z wrzaskiem. Kawałek po kawałku nogi krzesła zamieniają się we
fragmenty drewna.
Nagle wraca do mnie wspomnienie. Ile razy uderzałem piszczelem o nogę
krzesła, kiedy ojciec mnie podnosił, żeby mnie przypiąć. Kopałem i walczyłem.
Nigdy się nie poddawałem. Teraz wyobrażam sobie, że to jego nogi piłuję, aż
tryska krew. Wyobrażam sobie też jego krzyk.
Gdy nogi krzesła już są odcięte, siedzimy przez chwilę w milczeniu na
posadzce.
– Jak się czujesz? – pyta.
– To był zły człowiek – mówię – tchórz, kłamca, sadysta.
Nie pyta, o kim mówię. Ona to wie.
– Ale ty taki nie jesteś tak naprawdę – mówi.
– Nie wiem. W każdym razie nie jestem tchórzem.
– Nie jesteś, nigdy tak nie myślałam.
– Nigdy mnie nie spoliczkował ani nie zbił. To by mu nie dało żadnej
satysfakcji. Jego uciecha polegała na tym, żeby znaleźć taką pozycję, w której
najmniejszy ruch sprawiałby ból najgorszy z możliwych.
– Okropnie sadystyczne – krzywi się.
– Co teraz? – pytam. Głos mam pusty i zmęczony.
– Siedzenie musimy chyba pociąć na cztery części, żeby zmieściło się do
kominka – odpowiada.
W końcu całe krzesło zamienia się w drewno do kominka. Julia znajduje
kosz na liście, do którego wkłada kawałki.
Siedzę na posadzce i przyglądam się jej kompletnie wykończony. Adrenalina
już odpłynęła. Czuję się tak, jakbym był po godzinnej ostrej przebieżce.
– Chodź już – odzywa się Julia – tu jest zimno. Dobrze będzie ogrzać się
przed kominkiem.
Idziemy ramię w ramię przez dziedziniec. Niosę kosz. Zrobiło się późno,
w jadalni pogaszono światła, jesteśmy tam sami.
Pozwala mi rozpalić ogień, wie, że jestem w tym dobry.
Siedzimy na kanapie bardzo blisko siebie i patrzymy, jak krzesło płonie.
Kładzie mi głowę na ramieniu i wzdycha.
– Nie rozumiem jednej rzeczy – mówi. – Po tym wszystkim, co zrobił ci
ojciec, pojechałeś do Francji i mieszkałeś u niego przez kilka lat.
– O, nie było to ze względu na moją miłość do ojca – odpowiadam. – To była
czysto ekonomiczna kwestia. Chciałem, żeby zapłacił za każdą minutę, którą
spędziłem w piwnicy. Przekonałem go, żeby mnie zaadoptował, wyrobił mi
nową tożsamość, dopisał mnie do swojego spadku i wydał kasę na
wykształcenie, które zmieniło mnie z gówniarza z Wyspy Mgieł
w zarozumiałego młodzieńca z prywatnej szkoły. Słaby rewanż.
– I to zrobił, ot tak, po prostu?
– Znalazłem jego zdjęcia z młodymi dziewczynami. Nikt nie chce zostać
okrzyknięty pedofilem.
– Jakie to przemyślane – rzuca.
– Nigdy nie pozwalałem, żeby uczucia kierowały moimi decyzjami –
stwierdzam.
– W tym wypadku nie mam ci tego za złe. – Uśmiecha się.
Ogień cudownie trzaska.
Dogania mnie inne wspomnienie.
Pożar w willi we Francji. Noc, kiedy zginął.
Pamiętam, jak jego płonące ciało upadło do tyłu w ogniu.
Wyobrażam sobie, że znowu płonie. Tym razem w piekle.
63
JU L I A
Słońce odbijało się od białej latarni. Franz powiedział coś, ale wiatr, fale
i krzyczące mewy go zagłuszyły. Tak jak zapowiedział, przybicie do wyspy
łodzią było trudne, ale dał radę. W zasadzie była to niewielka skalista wysepka
składająca się z kamieni, płyt skalnych i kawałka trawy, na którym wznosiła się
latarnia morska.
Franz miał na sobie zimową kurtkę i skórzane rękawiczki. Jego cera była
rześko zaróżowiona i sam był w żartobliwym nastroju. Wydawał się mieć
umiejętność absorbowania z życia tego, co najlepsze, i otrząsania się z tego, co
złe. Zazwyczaj sprawiał takie wrażenie. Ale nie wczoraj wieczorem. Jego twarz
zrobiła się popielata, gdy zaproponowała, że potną krzesło tortur. Miała nadzieję,
że poczuł ulgę, kiedy się spaliło. Ale pewno nigdy by się przed nią do tego nie
przyznał.
Weszli na górę latarni po schodach. Julia wciągała ostry zapach wodorostów
i morza. Powietrze było zimne i przejrzyste. Byli tu sami, kilkaset metrów od
brzegu. Wszystko mogło się wydarzyć. Mimo to nie bała się, a raczej była
podekscytowana.
Na krótką chwilę wiatr zamarł, fale cofnęły się w głąb morza. Cisza.
– No to jak ci się podoba? – zapytał Franz.
Spojrzała w stronę Wyspy Mgieł, gdzie zarysy dworu wznosiły się ku
błękitnemu niebu, a następnie w stronę morza, gdzie połyskująca woda
rozpościerała się jak okiem sięgnąć.
– To jest… fenomenalne – rzekła.
– Poczekaj tylko, aż wejdziemy na samą górę – powiedział.
Do blaszanych, grubych drzwi latarni prowadziły metalowe schody. Julia
weszła do środka i rozejrzała się wokoło. Sądziła, że jakieś spiralne schodki będą
prowadzić na szczyt wieży. Zamiast tego wnętrze latarni stanowiło wielki
drewniany cylinder z drabiną biegnącą wzdłuż jednej ze ścian i przytrzymywaną
drewnianymi deskami. Tam, gdzie kończyła się drabina, w suficie widniał
okrągły otwór.
– Wejdziemy tam? – spytała.
– Tak, idź pierwsza – odrzekł Franz – pójdę za tobą. Drabina może być śliska
od szronu, więc bądź ostrożna.
Drewno na ścianach było pokryte pokostem, z zewnątrz latarnia wyglądała
na świeżo malowaną.
– Czy ktoś się zajmuje tym miejscem? – zapytała Julia.
– Tak. Chociaż latarnia od dawna nie jest w użytku, to pewien starszy
mężczyzna z miasteczka uznał za swoje życiowe zadanie zachowanie jej jako
pamiątki architektonicznej.
– Jak miło – odrzekła Julia i zaczęła wspinać się po drabinie. W niektórych
miejscach było faktycznie ślisko, więc chwyciła się mocno i poruszała w górę
powoli. Wczołgała się przez otwór i znalazła się w okrągłym pomieszczeniu.
Przy jednej ze ścian stał rodzaj konsoli, poza tym było tu pusto. Pomieszczenie
miało wiele okien. W suficie widoczny był otwór wiodący do kolejnego
pomieszczenia, zgadywała, że był to sam szczyt latarni.
W otworze podłogi ukazał się Franz.
– To pomieszczenie nazywa się wartownią – rzekł. – Stąd sterowano
oświetleniem. Sama latarnia znajduje się w pokoju nad nami, które zwie się
laterna.
– Nie ma tam teraz żadnej lampy? – spytała Julia.
– Nie, została zdemontowana. Teraz jest tam tylko podest, z którego można
oglądać morze.
Julia podeszła do okna. Widok był zachwycający. Fale napływały
i rozbryzgiwały się o skaliste brzegi, tak że tysiące drobnych kropel wody
osiadało na szybie. Widać było jedynie szerokie morze.
– Chodź – powiedział Franz – wiatr wieje od morza. Pójdziemy na drugą
stronę, stamtąd okna wychodzą na Wyspę Mgieł, będziesz lepiej widzieć.
Deski podłogi skrzypiały pod ich stopami. Z drugiej strony pomieszczenia
wyspa była wyraźnie widoczna. Dwór leżący na wzniesieniu. Nadmorska droga,
która niczym wąż wiła się ku miasteczku. Niezliczone czubki sosen tam, gdzie
zaczynał się las. I wrzosowisko – oszronione, przycupnięte płasko tuż przy
skałach.
Franz przysunął się do niej i oparł łokciami o balustradę przed oknem, tak że
ich ramiona się stykały.
– Opowiedz coś o historii latarni – poprosiła.
– Kiedy się urodziłem, już była wyłączona z użytku – rzekł – nie pływają tu
przecież żadne statki. Ale jeśli mam wytłumaczyć wszystko, to musimy znacznie
cofnąć się w czasie do okresu, gdy były tutaj latarnie innego rodzaju.
– Tak, opowiedz o tym.
– Pierwsza latarnia, która tak w ogóle była jednym z siedmiu cudów świata,
mieściła się na Faros na Morzu Śródziemnym. Została wybudowana w 280 roku
przed naszą erą i była to kamienna wieża z paleniskiem na drewno i węgiel na
szczycie.
– Jak pamiętasz takie rzeczy? – zdumiała się.
– Mam ejdetyczną pamięć. Kiedy coś usłyszę albo zobaczę, prawie nigdy
tego nie zapominam. Thor jest taki sam, ale chyba ci tego nie mówił?
– Nie, nie mówił – odpowiedziała zadziwiona i pomyślała, że to by
wyjaśniało, dlaczego tak łatwo mu przychodzi nauka.
– No tak, typowe – rzekł Franz – pewno się wstydzi, że odziedziczył to po
mnie. W każdym razie latarnia na Faros została zniszczona przez trzęsienie ziemi
w XIV wieku. Ale tworzono jej rekonstrukcje w innych miejscach. Pierwsze
cztery latarnie morskie były tak naprawdę po prostu wzniesionymi paleniskami.
– Czy tutaj była taka latarnia?
– W pewnym sensie. Dawni mieszkańcy wyspy ustawiali na skałach nocami
sztuczne ogniska latarniane, żeby statki osiadały na mieliźnie. Potem zabijali
załogę i plądrowali statek.
– O Boże, to okropne.
– No tak… – zrobił pauzę – ale prawda, że jest coś czarującego w świetle
latarni morskiej? Ludzkie oko naturalnie ciągnie do światła i unika ciemności.
– Nie lubię ciemności – powiedziała.
I wyobraziła sobie wszystko. Statki, które rozbijały się w mroku,
i bestialskich osadników, którzy mordowali załogę i ograbiali statek do czysta.
Julia nigdy nie bała się morza, ale nie czuła się komfortowo w całkowitej
ciemności. Było to powiązane ze wszystkim strasznym, co mogła sobie
wyobrazić w braku światła, szczególnie podczas snu. To, że ktoś się zakrada do
jej sypialni i chowa w szafie. Albo że obudzi się ślepa i już nigdy nie będzie
widzieć. Kiedy była mała, tata przykleił na suficie nad jej łóżkiem
fluorescencyjne gwiazdy. Wtedy nie zapadała całkowita ciemność, a Julia
wyobrażała sobie, że płynie w kosmosie. Ale teraz wyobraziła sobie załogę
statku, który pływał po morzu w kompletnej ciemności, a gdy wreszcie zobaczyli
światła, to tylko po to, żeby zaraz zostać brutalnie pomordowanymi przez
mieszkańców wyspy. Jej ręce pokryła gęsia skórka.
– Czy to prawda, że tutaj działy się takie rzeczy? – spytała.
– Tak, to było dość barbarzyńskie, ale plądrowanie statków stanowiło ważne
źródło dochodów dla ludności archipelagu. Później wybudowano jednak tę
latarnię, w XVIII wieku. Wtedy przy wiosce był port, wiesz, w tym miejscu,
gdzie teraz przybijają promy.
– A potem?
– Port przebudowano na przystań przystosowaną do małych łódek. Wyspa
Mgieł zmieniła się w miejscowość turystyczną. Wielu jej mieszkańców
przeprowadziło się na stały ląd, a domy kupili bogacze i używali ich jako
letniska. Tylko kilkaset osób mieszka teraz tutaj na stałe. Jeden z wyspiarzy
postanowił zachować latarnię morską. Inaczej zniszczałaby.
Jego głos był ciepły, gdy mówił o historii wyspy. Było jasne, że kocha to
miejsce. Nic dziwnego. Tu rozegrała się większość jego dzieciństwa.
– Czy kiedykolwiek zdarzyło ci się odczuć, że twoje życie to kłamstwo? –
zapytała.
– Co masz na myśli? – odparł, wyraźnie zaskoczony pytaniem.
– Naprawdę nie jesteś wcale Franzem Oswaldem – powiedziała – nazywasz
się Fredrik Johansson i dorastałeś na tej wyspie jak zwykły, mały chłopiec.
– Zmieniłem imię i nazwisko, to chyba nic dziwnego? – zareagował
obronnie.
– Nie, ale nie ma nic złego we Fredriku Johanssonie.
– We Franzu Oswaldzie też nie.
– Tata mówił, że chwaliłeś się tym, że to nazwisko pasujące do hrabiego.
– Tak tylko się mówi, Julio. Chciałem po prostu nazywać się niezwyklej.
Tak, żeby ludzie to zapamiętywali.
– Tak, takim człowiek się staje, gdy ma zamiar zawładnąć światem –
odrzekła. – Dlaczego nie umiesz zadowolić się tym wszystkim?
– Wyspą Mgieł, ją masz na myśli?
– Tak, i do tego masz bardzo miłą mamę i syna, który wytrzymuje z tobą
pomimo tych wszystkich wariactw, jakie robiłeś.
Nachylił twarz bliżej jej twarzy tak blisko, że widziała słońce jak małą
kropkę w jego bursztynowych oczach.
– Stworzyłem taką tożsamość i takie życie, jakich potrzebowałem, by móc
prowadzić innych ludzi – odpowiedział poważnie.
Cofnęła się lekko, dalej od jego namacalnej obecności.
– Brzmi trochę przesadnie – rzekła.
– Ciężko to wytłumaczyć. Od dzieciństwa czułem się tak, jakbym miał
w sobie orkan.
– Tak, twoja mama mówiła, że nie dawało się tobą kierować.
– Ale nie czuję się tak, kiedy jestem z tobą – powiedział – więc nie mówmy
już o mnie więcej.
W jego wzroku pojawiło się coś nieokreślonego.
– O czym myślisz? – zapytała Julia.
– W latarni był przedtem buczek przeciwmgłowy, ale też go zdjęto. Istnieje
jednak legenda, że latarnia wciąż czasami wyje.
– Mama opowiadała, że buczy, kiedy ktoś na wyspie ma umrzeć. Ludzie w to
wierzą?
– Niektórzy przesądni mieszkańcy wyspy na pewno. Ale w rzeczywistości to
tylko wiatr, który w wieży tworzy rodzaj jęczącego dźwięku.
– Słyszałeś go?
– Tak, wiele razy – odpowiedział, a jego wzrok odzyskał ostrość.
– A czy ktoś wtedy zginął? – zapytała.
– Tak, ale to na pewno był tylko przypadek. Pamiętasz Lily, moją
dziewczynę, o której ci opowiadałem?
– Oczywiście.
– Latarnia wyła dwie noce przed tym, jak Lily spłonęła w szopie.
Jego oczy pociemniały, stały się prawie czarne.
– Przestań wpatrywać się we mnie tak strasznie – powiedziała. – Naprawdę
słyszałeś ten dźwięk?
– Tak, ale słyszałem go też kiedy indziej, a wtedy nikt nie umarł. Ale zawsze
coś się wydarzało zaraz potem. Gwałtowny sztorm albo tragiczny wypadek. To
było okropne.
Julii zakręciło się w głowie i poczuła się nagle bez sił, jakby traciła władzę
w nogach. Nagle zdała sobie sprawę z tego, jak mocno ramię Franza przyciska
się do jej ramienia, i odsunęła się całkiem.
– Chyba cię nie wystraszyłem? – zapytał.
– Nie, nie. Ale czy to nie dziwne, że tak wiele strasznych rzeczy wydarzyło
się właśnie tutaj?
– W sumie nie. Żyjemy w okrutnym świecie.
Zrozumiała, że faktycznie się wystraszyła. Ale równie niespodziewanie, jak
strach się pojawił, tak i zniknął, pozostawiając po sobie lekki dyskomfort
w miejscu, do którego nie miała dostępu. Spojrzała znowu na zewnątrz
i przyglądała się chmurom, które ciągnęły niebem w kierunku wyspy, szybko,
jakby im się spieszyło. Było tak zimno, że marzły jej dłonie, więc włożyła je do
kieszeni kurtki. Leżał tam jej telefon i zdała sobie sprawę z tego, że zapomniała
o zdjęciach.
– Chcesz wyjść na balkon i porobić zdjęcia? – zapytał Franz, jakby czytał
w jej myślach.
– Balkon?
– Możesz wyjść, tam jest balustrada – rzekł.
Faktycznie pomieszczenie okalał swojego rodzaju balkon. Był jednak wąski,
a balustrada wyglądała na kruchą.
– Chyba nieźle wieje? – zawahała się.
– Przytrzymam cię, kiedy będziesz robić zdjęcia.
Myśl o tym, żeby tam stanąć na wietrze, wprawiła ją w nerwowość, ale
z będącej na bakier z rozsądkiem części mózgu nadszedł impuls, żeby zechciała
zaryzykować.
– No dobrze – powiedziała.
Franz poszedł przed nią i otworzył drzwi prowadzące na balkon. Wiatr
natychmiast złapał ją za kurtkę i włosy, rzucając nią do tyłu. Mocno chwyciła się
balustrady.
– Patrz przed siebie, nie w dół – rzekł Franz – bo zakręci ci się w głowie.
– Nie ma tam w dole żadnej siatki zabezpieczającej, co? – powiedziała
i zaśmiała się nerwowo.
– Nie. Ale nie spadniesz.
Wtedy coś się stało. Jej ciało dopasowało się do wiatru, poluzowała
kurczowy uchwyt na balustradzie i rozluźniła się.
Robiła zdjęcia w dół, w stronę morza, a na końcu z widokiem na Wyspę
Mgieł. Nerwowość zniknęła, Julia czuła się całkowicie wolna. Kiedy weszli
znów do środka latarni, jej usta smakowały słono, a twarz miała napiętą od
zimnego wiatru.
– Mam zamiar wiosłować z powrotem – zakomunikował Franz.
– Dla ruchu?
– Nie, po to, żebym mógł ci pokazać, jakie mam silne mięśnie ramion.
Julia pokręciła głową.
– Czy naprawdę da się wiosłować na tym wietrze? – spytała.
– To proste. Będziemy płynąć z wiatrem.
Powietrze było tak zimne i nasycone solą, że piekło ją w dziurkach w nosie.
Słońce już zaczęło zachodzić i rzucało na wodę złote plamy.
Pozwolił jej pierwszej wskoczyć i przytrzymał łódkę, aż Julia usiadła.
Wiosłował miarowo i szybko, bez widocznego wysiłku.
– To mi nie imponuje – powiedziała.
– Oczywiście, że tak – wyszczerzył się.
Odłożył na chwilę wiosła, żeby pozwolić łódce samej podpłynąć do wyspy.
Wtedy usłyszeli ten dźwięk – uporczywy i skarżący się, jak jęk
zrozpaczonego człowieka.
Początkowo Julia myślała, że to upiorne historie Franza wciąż ją dręczą
i wywołują strachy w jej głowie. Ale nie – jękliwe nawoływania dobiegały od
strony latarni.
Franz ściągnął brwi w zamyśleniu.
– Słyszysz? – zapytała go.
– O tak, słyszę.
– Nie sądzisz chyba…?
– Nie, nie. – Nachylił się w jej stronę. – Powinienem był ci powiedzieć, że
niektórzy tłumaczą ten dźwięk w inny sposób.
– Jaki?
– Że to tylko ostrzeżenie. Kiedy słyszy się ten dźwięk, należy później przez
jakiś czas być uważnym i ostrożnym.
– Ostrzeżenie dla mnie? – Była niemile zaskoczona.
– Raczej dla mnie – odpowiedział i uśmiechnął się krzywo.
64
FR A N Z
Julia przyszła do biura, żeby się pożegnać. Chcę ją poprosić, żeby została,
ale byłoby to jak próba zatrzymania odpływu na brzegu. Niedługo do mnie
wróci. Ale może potrzebować w tym trochę pomocy, a ja mam propozycję, na
której wszyscy skorzystają.
Wciąż nie mogę uwierzyć, że spaliłem krzesło tortur. Przez jakiś czas byłem
tak otumaniony, że miałem wrażenie, jakbym sam miał się spalić. Ale gdy
ostatnie kawałki drewna się zwęgliły, a drżący żar zgasł w kominku, ogarnął
mnie ogromny spokój. Spokój Julii.
Potrzebuję z kimś rozmawiać. W sumie to głupie. Nigdy wcześniej tego nie
potrzebowałem. Ale nic już nie będzie jak przedtem, zrozumiałem to teraz.
Właśnie skończyłem rozmawiać przez telefon z Thorem. Ta rozmowa
potoczyła się w mniejszym napięciu niż zazwyczaj, ale kiedy opowiadałem
o jego rysunku mgły nad morzem, głos grzązł mi w gardle.
Zaskoczył mnie głęboki szloch, zadrżał mi oddech. Zwykle czuję impuls
powiedzenia czegoś złośliwego, żeby zatrzymać te przeklęte wahania emocji.
Tym razem tylko milczałem.
– Co się dzieje, tato? – zapytał wtedy.
– Nic. To znaczy, to ładny rysunek – powiedziałem niepewnym głosem – nie
masz chyba nic przeciwko temu, żebym powiesił go u siebie w gabinecie?
– E tam, narysowałem go, jak byłem mały. Ale jeśli ci się podoba, to
oczywiście.
– Chyba przyjedziesz niedługo mnie odwiedzić?
– Nie, jeśli dalej będziesz robił chore rzeczy. Wiesz, ludzie, którzy
przebierają się za nazistów i strzelają z pistoletu.
– To był tylko eksperyment – zapewniłem go – w przyszłości będzie tutaj
spokojniej.
– W takim razie zajrzę następnym razem, kiedy będę u babci.
– Z Julią? – zapytałem, nie mogąc do końca ukryć nadziei w głosie.
Thor zamilkł na długo.
– Czy możesz odpowiedzieć szczerze na jedno pytanie? – rzekł w końcu.
– Jasne.
– Robiłeś coś z Julią?
– To jest bardzo ogólne pytanie.
– Kurde, nie zgrywaj głupiego – warknął.
– Nie, Thorze. Julia nie jest już mną zainteresowana w ten sposób.
Usłyszałem westchnienie ulgi. To był dobry moment na zakończenie
rozmowy.
A teraz Julia stoi przede mną w gabinecie i się uśmiecha. Nieumalowana.
Z zaróżowionymi policzkami. Piękna jak wiosenny dzień. W jednym policzku
ma głęboki dołek, a w drugim nieco mniejszy. Chcę, żeby pozostała właśnie
taka, jaka jest w tym momencie, i nigdy się nie zmieniła. Ale to oczywiście
pobożne życzenia. Nie można powstrzymać innych ludzi od dojrzewania,
rozwoju. Wiem, jak szybko wszystko może się zmienić. A wszelka zmiana
pochodzi z wewnątrz. Ale to, jak Julia wygląda w tej właśnie chwili, wywołuje u
mnie falę ciepła. Szczęście, że mam doskonałą pamięć. Nie zniósłbym utraty
choćby najmniejszego wspomnienia z naszego wspólnego czasu tu na Wyspie
Mgieł.
Uśmiecham się zachęcająco i zapraszam gestem, by usiadła. Siada, ale od
razu mówi:
– Muszę się spakować i iść na prom, chciałam tylko się pożegnać.
– No więc jak ci się tu podobało? – pytam.
– Było interesująco – odpowiada – i dziękuję, że oprowadziłeś mnie po
wyspie. Naprawdę jest tu pięknie.
– Cała przyjemność po mojej stronie.
– Dziękuję, że mnie uratowałeś przed Larsem, chociaż nie pochwalam
twoich metod.
– Niestety były nieodzowne.
– Nie, nie były – wykrzywia usta – ale i tak dziękuję.
– Więc teraz pojedziesz do domu i rozpoczniesz karierę dziennikarską? –
pytam.
– Nie wiem do końca, czy chcę tak pracować już zawsze, ale na początek
tak. Przecież lubię pisać.
– A co naprawdę chcesz robić?
– Trzeba to wiedzieć?
– Nie, popróbuj różnych rzeczy, aż znajdziesz swoje prawdziwe powołanie.
Uśmiecha się z rozbawieniem, ale zaraz w oczach pojawia się chwilowe
zamyślenie.
– Fascynuje mnie ludzki umysł – mówi – zrozumiałam to podczas pobytu
tutaj.
– Masz na myśli, jak funkcjonują potwory takie jak ja?
– Coś w tym rodzaju.
– Miło było mieć cię tutaj, Julio. Czy nie mógłbym chociaż pocałować cię na
pożegnanie?
Robi poirytowaną minę.
– Nie, w ogóle nie czułabym się z tym dobrze.
– Ale jak by to było, jak myślisz?
– Trochę tak, jakby całować się z wężem.
Nie potrafię powstrzymać śmiechu. W zasadzie nie jestem wielkim fanem
pocałunków, myśl o tym, żeby mieszać swoją ślinę z cudzą, nigdy mnie nie
pociągała. Ale z Julią byłoby inaczej. Byłby to sposób na przeniknięcie przez tę
oporną fasadę.
– Nie, Julio – mówię zdecydowanie – byłby to gorący, czuły pocałunek.
– Sądzę, że jednak podziękuję – odpowiada.
– Zastanawiałem się nad pewną rzeczą – ciągnę – i mam propozycję.
Julia patrzy na mnie nieco sceptycznie.
– Bardzo dużo znaczyłoby dla mnie, gdybyście z Thorem spędzili tutaj ferie
wielkanocne. Domek dla gości będzie już wyremontowany. Rozmyślałem trochę
po kolacji u mojej matki. Naprawdę powinienem spędzać więcej czasu
z Thorem.
– Też tak uważam, ale dlaczego ja miałabym też przyjechać?
– Wiesz już, Julio. Ale oprócz tego, że dobrze czuję się w twoim
towarzystwie, są rzeczy, o których chcę z wami porozmawiać. Zmiany, które
przeżywam od czasu udaru. Ty i Thor jesteście dobrymi słuchaczami.
Moglibyśmy chodzić na długie spacery…
– Ale masz chyba psychologa? – przerywa.
– Ona nawet w małym stopniu nie rozumie mnie tak dobrze jak ty.
– Rozumiem, że zmieniłeś się od udaru, ale to chyba tylko dobrze?
– Nie do końca – mówię.
– Musisz mi to wytłumaczyć.
– To tak, jakby części mojego mózgu, które wcześniej były zgaszone,
rozbłysły znowu i to potrafi być naprawdę nieprzyjemne.
Julia jest zafascynowana. Opiera się o moje biurko.
– Powiedz więcej – mówi.
– To by za długo trwało. Ale mam nadzieję, że niedługo tu wrócisz
i będziemy mogli kontynuować tę rozmowę.
– Czy to coś, co wymyślasz, żebym wróciła?
– Nie, to prawda. Ale oczywiście chcę, żebyś wróciła.
– Czy Thor może być przy naszej rozmowie? – pyta.
– Oczywiście. To będzie trochę tak, jakbyśmy kontynuowali od momentu, na
którym zakończyliśmy w piwnicy. Ale nie wiem, czy Thor ma ochotę słuchać
mojego marudzenia.
– Myślę, że ma.
Rzuca okiem na zegarek.
– Muszę już iść się pakować. Nie wiem, co Thor planuje w ferie. Kończy
przecież szkołę przed latem, więc na pewno będzie zakuwać, ale równie dobrze
może to robić tutaj. Obiecuję, że z nim porozmawiam.
– Dziękuję, to miłe z twojej strony.
– Czy wtedy będzie już uruchomiona twoja nowa działalność? – pyta
z zaciekawieniem.
– Tak, z pewnością.
Wstaje tak szybko, że odruchowo też wstaję. Podchodzę do niej i przytulam
ją, a ona obejmuje mnie szybko, po czym się wycofuje.
Zanim zdążę coś powiedzieć, już się odwróciła i wychodzi.
– Będzie mi ciebie brakować, Julio – mówię.
Odwraca się w drzwiach. Nie mówi „wzajemnie”, ale to słowo wisi między
nami.
– Odezwiemy się – mówi zamiast tego. Tak jej się spieszy, że zapomina
zamknąć za sobą drzwi. Przez krótką chwilę słychać jej kroki, gdy zbiega po
schodach.
Wciąż stoję i czuję coś, co musi być nadzieją.
65
JU L I A
W rzeczywistości już spakowała walizkę, ale chciała mieć chwilę dla siebie
przed udaniem się na prom. Jeżeli zostałaby dłużej w gabinecie Franza,
z pewnością namówiłby ją na powrót, potrafił być naprawdę przekonujący. Ale
czego sama chciała?
Może najlepiej było trzymać Franza na odległość przez jakiś czas. Przeżycia
na Wyspie Mgieł wstrząsnęły nią. Wciąż czuła się wytrącona z równowagi przez
to wszystko, co wydarzyło się w tak krótkim czasie. W Requiem Franza było
coś, co ją gryzło. Pewnego rodzaju zdumienie, że złamał tych troje, ale sam
wyszedł bez szwanku. Gdy w klinice wyjaśniał eksperyment jej i Thorowi,
dawał do zrozumienia, że będzie dotyczyć również jego. Że on, tak jak cała
trójka, zostanie przenicowany. Zamiast tego całkowicie przejął kontrolę nad
resztą. Nazwał to bezwarunkową władzą. Kiedy wspominała wszystko, co zrobił,
wydawało jej się to obce, jakby było tylko snem. Niektóre rzeczy śmiertelnie ją
wystraszyły. Ale teraz miała wrażenie, że chce pamiętać tylko te dobre chwile.
Czuła się szczęśliwsza i wolniejsza na Wyspie Mgieł niż w dużym mieście.
Z pewnością było tu mnóstwo ciekawych rzeczy, które można robić wiosną.
Łowić ryby, zwiedzać jaskinie, może wypożyczyć żaglówkę. Umiała dobrze
żeglować. Chciała poznać lepiej pracowników Franza. Wydawali się bardziej
podobni do niej i mniej powierzchowni niż niektórzy młodzi w mieście. Thor
i ona mogliby spędzać z nimi czas wieczorami.
Rozmyślała o tym, czy jej rozmowy z Franzem pomogły mu, chociażby
trochę. Chciała w to wierzyć. Wydawał się inny po tym, jak spalili krzesło tortur.
Łagodniejszy. Ale nigdy nikt nie wiedział na pewno, co mu chodzi po głowie.
Przeszła się po apartamencie, żeby zobaczyć, czy czegoś nie zapomniała.
Prawie zawsze coś zostawiała, kiedy spała poza domem. I faktycznie jej
ładowarka do telefonu tkwiła wciąż w kontakcie w sypialni. Gdy nachyliła się,
żeby ją wyciągnąć, dostrzegła muszelkę. Była prawie niewidoczna, ponieważ
miała ten sam jasnobrązowy kolor co stolik nocny. Podniosła ją i położyła na
dłoni. „Poczwarówka zmienna”, Franz powiedział, że tak się nazywa. Wciąż
była nienaruszona, żadnych pęknięć, równiutkie brzegi, doskonała. Dość
fascynujące było to, że taki macho jak Franz potrafił mówić o małej muszelce
z taką nieudawaną czułością. Jego ewidentna pogarda wobec słabości zdawała
się nie obejmować tego, co jest kruche w przyrodzie.
Zastanawiała się, o czym miałyby być te rozmowy, które chciał z nimi
przeprowadzać. Czy przekroczyłaby jakąś granicę, gdyby spróbowała pogrzebać
w jego mózgu? Z pewnością potrzebny byłby kompetentny psycholog, żeby
przeprowadzić rozpoznanie. Ale była ciekawa, o czym też chciał im
opowiedzieć.
Weszła do łazienki, owinęła muszelkę w papier toaletowy dla ochrony
i włożyła ją do kieszeni kurtki. Następnie usiadła w fotelu i znów spojrzała na
zegarek na nadgarstku. Do odejścia promu było jeszcze ponad godzinę.
Wyciągnęła telefon i zadzwoniła do Thora, który odebrał po paru sygnałach.
– O, cześć, Julio! Wracasz dzisiaj do domu? – zapytał podekscytowany.
– Tak, przyjadę popołudniowym promem. Ale mam pytanie. Czy chciałbyś
tu przyjechać ze mną na ferie wielkanocne?
– Na Wyspę Mgieł?
– Tak właśnie.
– Czy to taty propozycja? – zapytał czujnie.
– Tak, ale bez względu na to, podobałby ci się ten pomysł? To przecież nic
złego, że spędzisz z nim trochę więcej czasu. No i z babcią też.
– No tak, jasne. Mieszkalibyśmy we dworze?
– Tak, w domku dla gości. Franz chce ponoć porozmawiać z nami o sobie
i pokazać nam różne miejsca na wyspie.
Thor na chwilę zamilkł.
– Chcesz zrobić to dla mnie dlatego, że ci się tam podoba, czy dlatego, że
chcesz znowu spotkać tatę?
– Ze wszystkich trzech powodów.
– Tata dzwonił do mnie dziś wcześniej. To była dobra rozmowa. Jego głos
brzmiał inaczej, jakby naprawdę się przejmował. Naprawdę uważam, że to była
nasza najlepsza rozmowa od czasu, gdy miał udar.
– To dobrze.
Głos Thora stał się łagodniejszy, bardziej poufały.
– Śmiesznie się składa, że zadzwoniłaś. Właśnie siedziałem i wyobrażałem
sobie, że jesteśmy razem na Wyspie Mgieł. Było lato i kochaliśmy się na
wrzosowisku. Znam tam ukryte miejsce.
– Chętnie je zobaczę.
Znowu zamilkł.
– Tak, chciałbym tam z tobą pojechać – rzekł w końcu.
– Czy mam mu powiedzieć, że przyjedziemy?
– Powiedz. Możliwe, że to pomoże mu trzymać się pionu do tego czasu i nie
robić więcej chorych rzeczy.
– Tak, o tym możemy sobie pomarzyć – roześmiała się Julia. – Jak by nie
patrzeć, i tak się go nie pozbędziemy.
66
FR A N Z
JU L I A
Nie mogła przestać płakać. Były to łzy zarówno złości, jak i żalu.
Walizeczka na kółkach stawiała opór, podskakiwała na kamykach, Julia głośno
klęła, idąc do promu.
Na początku droga była wąska i kręta, biegnąca w kierunku miasteczka.
Rozszerzała się potem i łączyła z główną drogą, po której jakiś samochód
przemknął tak, że aż żwir prysnął jej na nogi. Ledwie jednak to zauważyła.
Wciąż rozpamiętywała. Była zła na mamę, że nie powiedziała jej nic o gwałcie.
Chciała do niej zadzwonić i zapytać, czy to prawda. Znała już odpowiedź, tak jak
się wyczuwa, gdy coś naprawdę jest na serio. Poza tym sporo to tłumaczyło.
Histeria Sofii, kiedy tematem rozmowy stawał się Franz, wydawała się
przesadna. Ale teraz już nie. Czyli o to chodziło w rozmowie, którą chcieli z nią
przeprowadzić rodzice. Ale dlaczego teraz? Jak oni mogli trzymać to
w tajemnicy przed nią tak długo?
Najgorsze było to, że w niewielkiej części, do której absolutnie nie chciała
się przyznać, miało jej brakować Franza, jego skomplikowanej osobowości
i porozumienia, które nawiązało się między nimi. Jednocześnie modliła się, żeby
dostał, co mu się należało, został upokorzony tak, jak upokorzył jej mamę, żeby
nie był bezkarny.
Kiedy dotarła do portu, prom już stał przy nabrzeżu. Weszła, usiadła na rufie
i zadzwoniła do Thora. Gdy tylko usłyszała jego głos, rozpłakała się jeszcze
mocniej.
– Co się stało? – zapytał przerażony.
Wtedy opowiedziała mu o rozmowie w gabinecie Franza.
Thor początkowo milczał.
– Nic nie rozumiem – powiedział w końcu. – Naprawdę przyznał się do tego,
że zgwałcił Sofię?
– Tak, to stało się prawie dwadzieścia lat temu – odrzekła Julia. – Taki jest
naprawdę, ten twój tata. Pieprzony gwałciciel.
Na długą chwilę zapadła cisza, po czym Thor wydał z siebie cichy jęk
i zrozumiała, że płacze.
– Jesteś smutny? – zapytała.
– Dzwonisz, żeby ze mną zerwać?
– Co? Nie. Dlaczego miałabym to robić?
– Mój ojciec zgwałcił twoją mamę. To nie jest dobra podstawa do budowania
związku.
– Daj spokój, Thorze. Nie jesteśmy naszymi rodzicami, tak? Musisz przestać
brać na siebie odpowiedzialność za każdą rzecz, którą zrobi Franz. Jesteś
najlepszy na świecie. To jasne, że chcę być z tobą.
Jednocześnie nie mogła nie myśleć o tym, jak to będzie wyglądać. Co ludzie
powiedzą. Ale z drugiej strony nigdy nie przejmowała się plotkami.
Po szybkim oddechu Thora wywnioskowała, że jeszcze płacze.
– Thorze?
Bez odpowiedzi.
– Proszę, chociaż ty nie płacz – poprosiła.
– Przyjedź do domu, Julio – powiedział tylko.
– Będę późnym wieczorem. Najpierw zobaczę się z mamą i tatą i powiem
im, co sądzę o tym, że ukrywali to przede mną.
– Szkoda mi twojej mamy.
– Mnie też. Ale że spaliła dwór jak jakiś megapiroman, to też brzmi
strasznie. Nie wiedziałam, że jest taka. A gdyby Franz zginął? Tych dwoje ma
nierówno pod sufitem. Jakich my mamy rodziców?
– Tata raczej nie jest normalny, to wiadomo. A to, co zrobiła Sofia, należało
mu się. Wstyd mi, że jest moim ojcem.
– Nie wstydź się. Niech spierdala. Porozmawiamy jutro rano, dobrze? Nie
czekaj na mnie, będę późno.
Kiedy skończyli rozmowę, zauważyła, że przygniatający ją smutek nieco
zelżał po tym, jak przerzuciła trochę swoich emocji na Thora.
FR A N Z
JU L I A
FR A N Z