You are on page 1of 7

Przecinka

[afekt]

bernard sierpień
2016
Ironia jest odkształceniem narracji „zerowej”, „normalnej” niczym protokół sądowy. Kiedy tekst jest w y r a ź n i e
ironiczny lub w y r a ź n i e poważny, czytelnik nie ma z nim na ogół większych kłopotów. Wahania decyzyjne
powstają, kiedy czytelnik nie wie, czy narracja jest, czy też nie jest ironiczna. Niepewność ta każe wzmóc uwagę i
tym samym poszerzyć przedział sensów, jakie tekst m o ż e implikować. Niepewność, czy utwór „kpi, czy o drogę
pyta” podwyższa poziom jego nieoznaczoności semantycznej. Dawka ironii tak mała, że wzbudza wątpliwość co do
samej swej obecności w tekście, jest przyprogowa.

Stanisław Lem, Filozofia przypadku

Możemy mówić i nie czuć się przy tym blokowani, możemy wszystko powiedzieć, wypowiedzieć, sztuka układania
ust. Powiedzieć coś i zostawić raz na zawsze powiedziane, już do tego nie wracać.

Bernard Sierpień, Przecinka


TELEFON

powiedziała, że przecież jest jeszcze młoda, że powinienem to zrozumieć

pewnie! pojąłem to w lot! od razu zrozumiałem, że bardziej nie mogła


mnie pognębić, w ten sposób uzmysłowiła mi, że jestem naprawdę stary,
dotarło to do mnie!

dotarło to do mnie właśnie wtedy, kiedy powiedziała, że jest jeszcze taka


młoda

jestem jeszcze młoda, musisz to zrozumieć, jestem jeszcze taka młoda


Todos nosotros vivimos en un submarino amarillo,
Submarino amarillo, submarino amarillo.

pieśń kibiców Villarrealu

LIST

Kiedy wgramoliłem się wreszcie do klatki schodowej, objuczony,


przemoknięty do tego stopnia, że strąki zlepionych włosów sięgały swoimi
mackami aż do policzków, po których, czułem to, i było to nieprzyjemne
odczucie, ciekły nie krople, a strugi wody, obrysowujące profil mojej
twarzy, przetaczające się bezceremonialnie po brodzie i szyi, zataczające
irytujące łuki, uciekające za kołnierz i, co najgorsza, spływające
bezczelnie po plecach (nawiasem mówiąc nieprzyjemne, a jednocześnie
ożywcze doświadczenie, którego opis, choćby najdokładniejszy, nie jest w
stanie oddać nawet po części towarzyszącego mi odczucia) za rzędem
łzawych otworków skrzynki dostrzegłem pulchną biel koperty.

List (a więc pisze się jeszcze listy!), który wyłowiłem wracając z


porannego spaceru (na spacery wychodzę tylko wtedy, gdy pojawia się
deszcz) położyłem na łóżku, a sam, po gruntownym wtarciu w siebie
błękitu ulubionego ręcznika frotte, zabrałem się za przyrządzanie
śniadania.

Od kilku tygodni jadam śniadania,


są to najczęściej resztki z dnia poprzedniego; kawałek sera pleśniowego,
warzywa, najczęściej rzodkiewki, kromki, półbułki, napoczęty jogurt,
jednak, od czasu do czasu, tak jak dzisiaj, korzystając z dobrodziejstw
natury, z tych naturalnych cyklów i upadów, ulew, kurtyn wodnych,
krótko mówiąc, z tak zwanych zjawisk atmosferycznych skutecznie
odgradzających od ludzi, udaje mi się zakupić „U Artura” składniki
niezbędne do przygotowania prawdziwej wyżerki. Kop porannej energii,
przed którym przez wiele lat z taką niezwykłą zręcznością uchylałem
tyłek, zaczął sprawiać mi ostatnio masochistyczną przyjemność.

Zakupiłem świeże grahamki, zielone pietruszki, do tego twarożek, jajka,


naturalnie rzodkiewki oraz last but not least dwie puszki fasolki po
bretońsku – od lat nie miałem w ustach fasolki po bretońsku, stojąc w
kolejce „U Artura”, wpatrując się w puszkę fasolek po bretońsku, nie
potrafiłem przypomnieć sobie, kiedy po raz ostatni jadłem fasolkę po
bretońsku. Zapomniałeś, pomyślałem.

Umyłem rzodkiewki, położyłem list na podłodze i spojrzałem na niego z


góry, po czym; najpierw leciutko (tak tylko, leciuśko – dla wprawy)
trąciłem go stopą, a następnie z premedytacją przesunąłem w taki sposób,
by krawędź koperty idealnie pasowała do linii wyznaczonej przez ułożenie
podłogowych klepek. Wydawało mi się przez chwilę, iż z tej wysokości
zdecydowanie wyraźniej widziałem prześwitujący przez kopertę gruby,
zamaszysty podpis.

To był jej podpis – nie miałem co do tego cienia wątpliwości.


[…]

Mówi się, że z góry widać lepiej, że trzeba wejść na szczyt, aby objąć
(wzrokiem) całość, że należy nabrać dystansu, i tym podobne, najbardziej
nieprawdopodobne rzeczy – te potoczne sformułowania tym razem
znalazły swoje uzasadnienie – nagle, nieoczekiwanie, zupełnie, jak to się
mówi, z głupia frant, postanowiłem zapisać je w swoim notatniku. To
postanowienie wydało mi się dziwne. Było takie naturalne i pojawiło się
zupełnie nieoczekiwanie.

Od dawna nie zapisałem ani jednego słowa w swoim notatniku. Od


dwudziestu siedmiu lat nie zapisałem nic w swoim notatniku. Przez
dwadzieścia siedem lat unikałem notatnika, w którym dawno temu
zapisywałem niemal każdą myśl, która przyszła mi naraz do głowy, przez
dwadzieścia siedem lat unikałem swego notatnika, unikałem zapisywania
myśli, przez całe dwadzieścia siedem lat brzydziłem się swych myśli, a
jeszcze bardziej brzydziłem się swego pisania, które, nie oszukujmy się,
nigdy nie było dobre, oryginalne i na miejscu, nigdy też nie broniłem
mojego pisania przed pisaniem innych, przez dwadzieścia siedem lat
stawiałem pisanie innych na pierwszym miejscu, by tak rzec, przed swoim
pisaniem, przez ten czas byłem wyrodnym ojcem dla swego pisania, co
gorsza, zdarzało mi się bywać również wyrodną matką – a teraz, po
dwudziestu siedmiu latach, przeczytawszy list (tak list), który
niewątpliwie był listem skreślonym jej ręką, znów nabrałem pewności, że
mogę pisać, zapisywać własne myśli.
[…]

NOTATNIK

Aby powrócić do tamtych chwil, kiedy leżała u mego boku, nauczyłem się
imitować jej obecność. Uwielbiałem, kiedy zarzucała swoją ciężką nogę
na moją nogę, tak więc i ja teraz, leżąc samotnie, tworzyłem ze swych nóg
swoistą przeplatankę, wyobrażając sobie, że jedna z nich, mianowicie
lewa, należy do niej. Aby odczuć jej ciężar jako ciężar właściwy, a więc
zewnętrzny, pochodzący z zewnątrz, kładłem się na prawym boku z prawą
nogę ugiętą w kolanie, wierzch stopy opierając o brzeg łóżka, na tak
przygotowaną prawą nogę zarzucałem następnie lewą, w taki sposób, by
łydka prawej nogi z całą mocą odczuwała ciężar lewej – kolano lewej nogi
wystawało wówczas poza obręb kolana prawej nogi, a tym samym poza
obręb prawej nogi, w ten sposób, iż ciężar lewej nogi brało na siebie nie
udo, co byłoby ułatwieniem, lecz łydka prawej nogi. Leżenie w takiej
pozycji sprawiało mi niewyobrażalną przyjemność.

Wszystkie rozdziały dostępne są w pełnej wersji książki

bernard.sierpien@protonmail.com

You might also like