Professional Documents
Culture Documents
Biedna ta miłość,
cała się zmieści w filiżance kawy.
Smutna ta miłość,
niech się napije, kto ciekawy.
Mała czarna – tęsknota,
duża czarna – nadzieja.
Czy to można tak kochać,
kiedy nic się nie zmienia?
Filiżanka czarnej kawy
z maleńkim kruchym szczęściem.
Niecierpliwość, nuda, zawiść,
filiżanka codziennie i częściej.
Filiżanka czarnej kawy
z okruchem smutku na dnie,
z pachnącą goryczką obawy.
Powiedz – nie będzie już ładniej?
Mała czarna – tęsknota,
duża czarna – nadzieja.
Czy to można tak kochać,
kiedy nic się nie zmienia?
Filiżanka czarnej kawy
z ukrytym na dnie cierniem,
na lenistwo, dla zabawy,
filiżanka codziennie i częściej.
Oceany czarnej kawy
zastygły między nami.
Rozbitkowie w filiżance kawy
mięciutkiej jak czarny aksamit.
Mała czarna – tęsknota,
duża czarna – nadzieja.
Czy to można tak kochać,
kiedy nic się nie zmienia…
Biedna ta miłość,
cała się zmieści w filiżance kawy,
smutna ta miłość,
niech się napije, kto ciekawy.
Herbaciane nonsensy
A my mieszkamy na Pradze,
spotykamy się w barze „Feniks”,
ty – pochmurna – a co ja poradzę,
ja – milczący – a ty mnie nie zmienisz.
Już orkiestra gra tango o czarach,
już zawodzą słowiki w kieliszkach,
księżycowo fałszuje gitara,
księżycowo się biją po pyskach.
Zamienię księżyc na parę butów,
słowika sprzedam na tandecie,
dam całe niebo gwiezdnego śrutu
za elektryczny piecyk.
Za babie lato kupię ci obiad,
za złote liście dam pończochy,
chcę, żebyś miała, moja niedobra,
sukienki w pasy i w grochy.
Lecz my mieszkamy na Pradze,
spotykamy się w barze „Feniks”.
Ty wiesz dobrze – ja nic nie poradzę,
ja wiem dobrze – i ty nic nie zmienisz.
Znów orkiestra gra tango o niebie,
sufit mruga gwiazdami z tektury,
coraz dalej i dalej do ciebie
przez księżyce, refreny i bzdury.
Zamienię księżyc na parę butów…
A my mieszkamy na Pradze,
nami nikt się tu nie zachwyca.
Ty pochmurna – i co ja poradzę,
ja wiem dobrze – nie sprzedam księżyca.
Zupełnie jak w piosence
Cyganka to wie,
Cyganka was zna.
Kochacie się źle
i szczęścia wam brak,
i szczęścia wam brak...
A przecież można przy kominie
ze słowem dobre słowo pleść,
a przecież można jak w rodzinie
czasami coś dobrego zjeść.
Można się śmiać i dzieci mieć,
i można piękniej kochać chcieć.
Cyganka to wie,
Cyganka was zna.
Kochacie się źle
i szczęścia wam brak,
i szczęścia wam brak...
Czy musimy być na ty?
Ja lubię panów,
no trudno, cóż –
nie robię planów,
nie pytam wróżb...
Ja lubię panów
dobrych, złych,
wesołych, smutnych,
tych i tych.
Sierota nawet albo pan z dzieciństwem złym
odnajdzie zawsze miejsce w dobrym sercu mym.
Czy to stażysta,
czy sam szef,
czy też planista,
co burzy krew,
na szczery pójdę serca zew,
bo lubię panów na Z i na F.
Widocznie w panach
coś jednak jest –
ten jakiś banał,
ten jakiś gest.
Czy pan jest w górze,
czy na dnie,
ma zawsze kogoś,
czyli mnie.
Sierota nawet, co w dzieciństwie jabłka kradł,
odnajdzie zawsze miejsce u mnie, w Biurze Kadr.
Gdy w gospodarstwie
jest ten ktoś,
to żyć jest łatwiej,
ma się to coś –
ja nie wiem, co to –
gniew czy złość.
Ja lubię panów,
nie mówię: „dość”.
My mamy kota
Malwy
Jabłoń
Co się nażyłam
Dla S.T.S.-u
Jacyśmy byli,
przyjaciele moi,
czy nam o ważną sprawę szło?
O co się który z nas niepokoił,
czy o dobro, czy o zło?
Ja wam na to powiem godnie:
nie nosiliśmy się modnie
ani chcieliśmy wygodnie
sobie żyć...
A ja... a ja...
Co się nażyłam, to się nażyłam,
co się napiłam, to się napiłam...
co wymarzyłam, to mo-je!
Co przetańczyłam, to przetańczyłam,
co pogubiłam, to pogubiłam,
a co znalazłam, to mo-je!
Co przegapiłam, to przegapiłam,
a co zrobiłam, to mo-je!
Jacyśmy byli, przyjaciele moi,
czy nas pamięta jeszcze kto?
Czy nas legenda pięknie przystroi,
czy popłyniemy gdzieś na dno?
Myśmy żyli jak na wietrze,
myśmy żyli niezbyt grzecznie,
myśmy żyli niebezpiecznie,
ale jak!
Co się nażyłam, to się nażyłam,
co nawarzyłam, to nawarzyłam,
co naprawiłam, to mo-je!
Co zapłaciłam, to zapłaciłam,
co przebaczyłam, to przebaczyłam,
a co pamiętam – to mo-je!
Czytamy Słowackiego
Czas chryzantem
Kochany mój,
dostałam kartkę z chmurą,
kochany mój,
najlepiej pisz na biuro,
kochany mój,
tu znowu nic nowego,
kochany mój,
daleko do pierwszego,
zmęczona jestem,
herbata stygnie w szklance.
Trzasnęły drzwi
za interesantem,
kochany mój,
wiatr z deszczem bije w okna
i znika tłum –
jest tylko ta melodia:
Gdy na służbowej delegacji
ostatnią pieczęć stawia ZUS,
to nie potrzeba wróżb z akacji,
to już pół drogi do twych ust,
to już pół drogi do spotkania,
to jeszcze tylko kilka chwil,
różowy papier nam odsłania
miłosnej nocy złoty szyld.
Bo w delegacji jest liryka,
co moc ma większą od słowika.
Czy to Warszawa, czy Koluszki,
niech nad żelaznym naszym łóżkiem
pieczęć służbowej delegacji
wspaniałym blaskiem swoim lśni,
najpromienniejszych tych wakacji
niech los nam nie odbiera zły...
Bo w delegacji jest liryka,
co moc ma większą od słowika,
a gdy oszczędzisz na bilecie,
to możesz wszystko mieć na świecie...
Kochany mój,
już wiosna blisko w ZUS-ie,
spotkamy się
znów latem na turnusie,
kochany mój,
to dobrze, że masz etat,
kochany mój,
ty wiesz, jak bardzo czekam...
Nadejdzie czas,
gdy zamiast przy przesiadce
spotykać się
po nocy gdzieś ukradkiem,
będziemy już
na zawsze w marzeń chmurach,
i złączy nas
nasz los – emerytura!
Dobra pogoda na szczęście
A gdy ci po mnie
nic już nie zostanie,
nawet karciany dług,
zaświeci księżyc na twoje posłanie,
usłyszysz tupot nóg.
Żonę zostawisz w samej pościeli,
wybiegniesz jak na bal,
żeby zapomnieć o tym, co nas dzieli
i wspomnieć, czego żal...
Moja postać młoda wynurza się z cienia
i znowu dzień dobry, i znów do widzenia.
Jasny wieczór milczy pełen zawstydzenia
i znowu dzień dobry, i znów do widzenia.
Jadą kare konie zaprzęgnięte w sto bryk
i znów do widzenia, i znowu dzień dobry!
Kiedy już po nas
nic wam nie zostanie,
nawet postępu nić,
gdy tak się zmieniają panienki i panie,
że tylko siąść i wyć.
Zaświeci księżyc, tym ostatnim listkom
zawieje miły wiatr
i nagle wspomni sobie toto wszystko,
jaki był młody świat!
Nasz wujaszek Darwin wynurza się z cienia,
i znowu dzień dobry, i znów do widzenia,
nakrapiany bratek w liszkę się zamienia
i znowu dzień dobry, i znów do widzenia.
Siedem dni się trudzi Bozia, Pan Stworzenia
i znowu dzień dobry, i znów do widzenia.
Jedzie, jedzie wojsko, błyszczą odznaczenia
i znowu dzień dobry, i znów do widzenia.
W końcu się spotkamy z Bolesławem Chrobrym
i znów do widzenia, i znowu dzień dobry.
Dziś prawdziwych Cyganów już nie ma
Go go gonić go...
Czy kto widział, jak biegnie króliczek ulicą?
Czy to widział kto,
czy to widział kto?
W naszym mieście szukali króliczka ze świcą,
aż dopadli go,
aż znaleźli go...
Zniknął za rogiem i przepadł jak szyszka,
ale nie płaczmy, bo,
ale nie płaczmy, bo,
nie o to chodzi, by złowić króliczka,
ale by gonić go,
ale by gonić go,
ale by gonić go go gonić go...
Czy kto widział, jak dobrze tej małej w czerwonym?
Czy to widział kto,
czy to widział kto?
Kto nie widział, niech w oknie podniesie zasłony,
a zobaczy ją,
a zobaczy ją...
Zniknie za rogiem czerwona spódniczka,
ale nie płaczmy, bo,
ale nie płaczmy, bo,
nie o to chodzi, by złowić króliczka,
ale by gonić go,
ale by gonić go,
ale by gonić go go gonić go...
Czy wędrował kto drogą, co słońce odchodzi?
Czy wędrował kto,
czy wędrował kto?
Kto ciekawy – zapraszam do starej mej łodzi,
a zobaczy to,
a zobaczy to...
Zniknie za wodą twarz fantastyczna,
ale nie płaczmy, bo,
ale nie płaczmy, bo,
nie o to chodzi, by złowić króliczka,
ale by gonić go,
ale by gonić go,
ale by gonić go go gonić go...
Czy kto widział, jak biegnie króliczek ulicą...?
Jeżeli gdzieś jest niebo
To był maj,
pachniała Saska Kępa
szalonym, zielonym bzem.
To był maj,
gotowa była ta sukienka
i noc się stawała dniem.
Już zapisani byliśmy w urzędzie,
białe koszule na sznurze schły,
nie wiedziałam, co ze mną będzie,
gdy tamtą dziewczynę pod rękę ujrzałam z nim.
Małgośka, mówią mi,
on niewart jednej łzy,
on nie jest wart jednej łzy.
Małgośka, kochaj nas,
na smutki przyjdzie czas,
zaśpiewaj raz, zatańcz raz.
Małgośka, tańcz i pij
a z niego sobie kpij,
a z niego kpij sobie, kpij.
Jak wróci, powiedz: nie!
Niech idzie tam gdzie chce,
ej głupia ty, głupia ty!
Jesień już,
już palą chwasty w sadach
i pachnie zielony dym.
Jesień już,
gdy zajrzę do sąsiada,
pytają mnie, czy jestem z kim.
Widziałam biały ślub, idą święta,
nie słyszałam z daleka słów.
Może rosną im już pisklęta,
a suknia tej młodej uszyta jest z moich snów.
Małgośka, mówią mi
on niewart jednej łzy,
on nie jest wart jednej łzy.
Małgośka, wróżą z kart,
on nie jest grosza wart,
a weź go czart, weź go czart!
Małgośka tańcz i pij,
a z niego sobie kpij,
a z niego kpij sobie, kpij.
Jak wróci, powiedz: nie!
Niech zginie gdzieś na dnie,
ej głupia ty, głupia ty!
Mówiłam żartem
5 lutego – Agaty
25 czerwca – Łucji
17 lipca – Bogdana
Kwitnie mak
na znak,
że lato.
Pójdę z tobą w noc popielatą.
Słów nam brak,
bo tak
szczęśliwie
szepczą ptaki gadatliwe,
że to znów pogoda
i w zagrodach
kwitnie mak.
A dzień, co dzień
odmierza coraz krótszy szlak,
a noc, co noc
trwa dłużej, niżby pragnął polny mak.
A noc – mój miły,
chce znów nieba nam przychylić,
ale o tym nie wie, że ty w niebie nie chcesz być…
Już nie.
A dzień, co dzień
przemierza coraz krótszy szlak.
A noc, co noc
trwa dłużej, niżby pragnął polny mak.
Słów brak,
bo tak
bezradnie
milczą raki w rzece na dnie,
chociaż znów pogoda i w zagrodach kwitnie mak.
…Więcej w makach jesieni,
któż nas, miły, odmienił,
czy to ptaki są winne,
czy ten mak?…
Lwie paszcze
25 sierpnia – Ludwiki
7 maja – Ludmiły
17 sierpnia – Jacka
Młodzieńca, który na wczasach wodniackich w miejscowości Kamień koło Mikołajek zaprosił mnie
na przejażdżkę kajakową i który następnie wiózł mnie rzeką Krutynią w stronę jeziora Mokre i który
następnie, na moją prośbę, wychylił się z kajaka, aby zerwać lilię wodną, i który następnie wpadł
do wody i wyglądał bardzo śmiesznie, i ja się zaczęłam śmiać i wołać „głupi, głupi”, młodzieńca,
który następnie odjechał w nieznanym kierunku – najuprzejmiej za mój młodzieżowy śmiech
przepraszam i proszę – WRÓĆ!
Pisać pod „Lilia Wodna”, biuro ogłoszeń, skrzynka 6617.
Szarotki
20 sierpnia – Bernarda
15 października – Jadwigi
Jeśli pomyśleć,
czym jest dla ciebie literatura,
etyka,
przyroda,
niespodzianka,
dom, matka, wóz,
tamta kobieta,
tamten mężczyzna,
dobra kurtka na zimę,
dobre buty
i wreszcie
ty sam –
to rzeczywiście:
nie miałam szans.
Dwie wędki
– Proszę.
Zostań.
Daj mi trochę.
Daj chociaż coś.
Dzwonek.
Byle co.
Byle cacko.
Byle niedzielę.
– O.
I tego właśnie
w tobie nie lubię.
Kamień z serc
Jakżeś niestała
Jakżeś niestały –
w niekochaniu.
Jakże niemiłość twoja –
krucha,
ileż powitań –
w pożegnaniu,
jak dobrze słyszysz, gdy nie słuchasz.
„Zaśnijże, zaśnij, pora późna” –
nagli serdeczny diabeł stróż...
Tym się od innych on odróżnia,
że dźwiga w pysku bukiet róż...
Z wolna opadasz
na posłanie,
noc już nadchodzi z niedaleka,
tak zasypiają ci,
kochanie,
co dobrze wiedzą, że ktoś czeka.
Konkurs palenia fajek w Bostonie
Zjechali panowie
fajkę palić.
Lord, rzecz jasna, był między nimi,
syn rześnika o zmiętej twarzy,
Flip
i Flap,
a także
potoczny Murzyn.
Mam i ja gdzieś na spodzie
tę możliwość spokoju,
nasienie ciszy,
potulność snu.
Widzisz,
jak oczy mrużę,
milczę grzecznie,
jem ładnie.
Jestem jak baba w babie:
Jedna,
ta wierzchnia –
w panice nieustannej…
W rzeczach grzebie,
liść drze,
gna
w rozczochranym pędzie.
Lecz już ta druga
i trzecia,
i czwarta
nić przędzie,
sieć suszy,
pierścień miły do ust tuli,
oknem patrzy.
Rekord palenia fajki
wynosi jak dotąd
tu i teraz
minut sto dziewiętnaście!
Cóż to dla mnie,
gdy oddech uspokoić
w Nowym, na przykład, Dworze…
Czemuż więc wiodę życie jesiotra
lub wędrownego śledzia?
Czemuż jak pociąg widmo
ledwie staję na przystankach?
Flaszkę –
w plecaku dźwigam?
Bo czyż to się godzi
majdan rozkładać na byle stacji,
dzieci w taksówkach rodzić,
łoże słać
u stóp wiatru,
nająć lokatora,
welon narzucić jak płaszcz –
z samego tylko zmęczenia?…
Precz,
chytrzy pielęgniarze!
Niech się już toczy moja łódka
i niech się serce tłucze na dnie
jak niedobita rybka!
Za parę ładnych dni
wszak dobrnę do ciepłych krajów:
Do twoich oczu,
rąk
i słów.
Ktoś umarł
Ojcu
Ktoś umarł,
niechętnie jak wszyscy,
popić,
popalić by wolał,
wieczór z bliskimi siąść do miski,
człowieka do kołyski uczynić,
ot, tak,
pożyć…
A tu –
żar, czeluść, gwałt jak we wojnę,
na nic doktory,
chory już nie jest chory,
na nic mu nie ochota,
skończona
umierania żmudna robota.
Nad nim łaska, spóźniona jak łaski wszystkie,
za nim wdowy, osły jego i konie,
tarcza i kosa,
i brudne chustki do nosa.
I szepcą nad nim pacierze:
„Wieczne odpoczywanie…”.
…Jakże to tak, Panie?
Kto odpoczynku pragnie?
– Nie ptak,
co ledwie drzemie w chmurach,
nie niedźwiedź,
co i w barłogu czuwa,
a już najpewniej nie on,
ten, co dopiero umarł.
Dla niego robota wszelka,
powszednia krzątanina,
ta by nagrodą była.
Do radła,
do sierpa był zdolny,
do siania i do zbierania,
kochania… muzykowania…
do trwania w wielkim zamęcie…
Dajże mu Panie,
nie –
wieczne odpoczywanie,
lecz dobrze płatne zajęcie.
Na serwetkach
Piszę do ciebie
na kawiarnianych serwetkach.
Bibułkowe zdania wyciekają na drugą stronę
jak powietrze z plastikowej piłki.
Ty
mówisz do mnie,
jakbyś wykręcał się z lekcji śpiewu.
I pomyśleć,
że chciałam ci oddać
wszystkie grube książki,
wszystkie rzeczy po ojcach
i wszystkie kajety wypełnione „językiem polskim”,
słupkami rachunków sumienia
i miłością.
Nagłe zastępstwa
Chociaż raz
warto umrzeć z miłości.
Chociaż raz.
A to choćby po to,
żeby się później chwalić znajomym,
że to bywa.
Że to jest.
…Umrzeć.
Leżeć w cmentarzu czyjejś szuflady
obok innych nieboszczyków listów
i nieboszczek pamiątek
i cierpieć…
Cierpieć tak bosko
i z takim patosem,
jakby się było Toscą
lub Witosem.
…I nie mieć już żadnych spraw
i do nikogo złości.
I tylko błagać Boga, by choć raz,
choć jeszcze jeden raz
umrzeć z miłości.
Żywa reklama
Ach, kim jest ta pani
Dlaczego to tak,
dlaczego to tak,
dlaczego nam serce wciąż bije tik-tak,
choć miłość odchodzi złośliwa jak kot,
to serce wciąż żyje, gotowe do psot.
Ach, kim jest ta pani,
co zwie się miłością,
któż umie tak zranić,
przerazić podłością?
Ach, kim jest ta pani,
co kłamie jak z nut
i w oczy cygani,
że zdarzył się cud?
Ach, któż to, ach, kto
podaje ci kwiat,
by wyrwać go z rąk,
by odejść hen w świat?
Dlaczego to tak, dlaczego to tak,
choć tyle doświadczeń – rozumu wciąż brak,
choć skronie siwieją u panów, u pań,
to serce wciąż żyje – bo sercu w to graj.
Ach, kim jest ta pani,
co zwie się miłością,
co w noc z walizkami
ucieka ze złością?
Ach, kim jest ta pani,
co kocha i klnie,
i pije, i pali,
i bywa na dnie?
Ach, któż to, ach, kto
podaje ci kwiat,
by wyrwać go z rąk,
by odejść hen w świat?
Dlaczego to tak, dlaczego to tak,
dlaczego nam serce wciąż bije tik-tak,
dlaczego ładniejsi będziemy, gdy ktoś
uśmiechnie się do nas i powie nam: „chodź”.
Ach, kim jest ta pani,
co zwie się miłością,
któż umie tak bawić,
tak dręczyć zazdrością?
Ach, kim jest ta pani,
przybywa tu skąd,
by uczyć na pamięć
swych oczu i rąk?
Ach, któż to, ach, kto
podaje ci kwiat,
by wyrwać go z rąk,
by odejść hen w świat?
Byłam sama, jestem sama
Zawieszony na powietrzu
nić błękitną pająk przędzie,
nie wiedziałam wczoraj jeszcze,
że mi też błękitnie będzie.
Zawodzi lelek wśród kąkoli,
oj, lelku, lelku, oj, lelku, lelku, oj, lelku – źle,
ja go wolę, on mnie woli,
tylko to szczęście mocno boli,
oj, miły, miły, oj, miły, miły, oj, zmiłuj się.
Niebo płonie od wieczora,
gorze gwiazda na kolędę,
nie wiedziałam jeszcze wczoraj,
że ja także płonąć będę.
Jak nas to nasze szczęście boli,
oj, niebo, niebo, oj, niebo, niebo, oj, nieba skłon,
ja go wolę, on mnie woli,
tylko to szczęście mocno boli,
oj, dzwoni, dzwoni, oj, dzwoni, oj, w sercu dzwon.
Na zielonej łąki fale
wysypały się kaczeńce,
nie wiedziałam wczoraj wcale,
że mi złagodnieją ręce.
Jak nas to nasze szczęście boli,
oj, lelku, lelku, oj, lelku, lelku, oj, lelku – źle,
ja go wolę, on mnie woli,
tylko to szczęście mocno boli,
oj, miły, miły, oj, miły, miły, oj, zmiłuj się!
Czasem chce się do człowieka
Niech przyjdzie
zbyt nagle,
spóźniona,
zdyszana,
niech nie da
dotrwać,
doczekać do rana,
niech przyjdzie nie na czas,
nie w porę,
niech krzyknie: „gore, gore, gore!”.
A my dajmy, dajmy, dajmy
zaskoczyć się miłości,
nie zawracajmy
z połowy drogi w dół,
tylko dajmy, dajmy, dajmy
zaskoczyć się radości
i nie wpuszczajmy
rozpaczy za nasz stół.
A my dajmy, dajmy, dajmy
zaskoczyć się kochaniu,
nie zakrywajmy
odkrytych dawno kart,
nie poznajmy dróg rozstajnych,
wyschniętych rzek i gajów,
i nie zmieniajmy
ważnego słowa w żart.
Już nie planujmy
to szczęścia,
to biedy,
i nie kupujmy już
nieba na kredyt,
niech spadnie to na nas
nie w porę,
niech krzyknie: „gore, gore, gore!”.
A my dajmy, dajmy, dajmy
zaskoczyć się miłości,
nie zawracajmy
z połowy drogi w dół,
tylko dajmy, dajmy, dajmy
zaskoczyć się radości
i nie wpuszczajmy
rozpaczy za nasz stół.
A my dajmy, dajmy, dajmy
odpalić zły obyczaj
i nie słuchajmy
życzliwych, mądrych rad,
tylko dajmy, dajmy, dajmy
zaprosić się do życia,
i niech na głowie
zatańczy stary świat.
A my dajmy, dajmy, dajmy
zaskoczyć się miłości,
nie zawracajmy
z połowy drogi w dół,
tylko dajmy, dajmy, dajmy
zaskoczyć się radości
i nie wpuszczajmy
rozpaczy za nasz stół.
A my dajmy, dajmy, dajmy
zaskoczyć się miłości
i nie zmieniajmy
ważnego słowa w żart,
tylko dajmy, dajmy, dajmy
zaprosić się do życia,
i niech na głowie
zatańczy stary świat!
Daty polskie
Za oczy
miałam oczy.
Za ręce
miałam ręce.
Zbiegałam
z górskich zboczy,
śpiewałam,
jak w piosence: Hej, hej, hej!
Wtedy nagle powiedziałeś:
„Muszę jechać,
ty się nie złość i nie przejmuj, grunt to zdrowie...
Ja tu wrócę, tylko na mnie mocno czekaj,
ale, widzisz, mam robotę w Turoszowie...”.
Dodatek za rozłąkę
dostaniesz od ministra –
dodatek za rozłąkę...
Przeminie i popłynie
złych godzin woda bystra –
dodatek za rozłąkę...
...za drogę buroszarą,
samotnie przemierzaną,
za chmurę czarno-białą,
samotnie oglądaną,
za czarnych myśli stonkę,
za naszą pustą łąkę –
dodatek za rozłąkę...
Przez miesiąc
były listy,
przez drugi –
były karty.
Myślałam sobie
czyś ty zapomniał,
czy to żarty:
Hej, hej, hej!
Wtedy nagle przyjechałeś,
ale nie mój,
i szepnąłeś nad ostatnim ekstra mocnym:
„Ja odchodzę,
a ty zbytnio się nie przejmuj...
Pokochałem...
To się zdarza w porze nocnej...”.
Dodatek za rozłąkę
dostanę na pamiątkę,
dodatek za rozłąkę...
Przeminą i przepłyną
godziny gorzko-słodkie,
dodatek za rozłąkę...
...za drogę buroszarą,
samotnie przemierzaną,
za chmurkę czarno-białą,
samotnie oglądaną,
za czarnych myśli stonkę,
za naszą pustą łąkę –
dodatek za rozłąkę.
...i tylko w twoich stronach
upadnie kropla słona:
dodatek za rozłąkę.
Dyskoteka
Królewicze, królewicze,
tacy z bajki, z płatków bzu,
jak baranki was policzę
w parze snu...
Wymarzeni przez dziewczyny,
którym nie tak w życiu szło,
królewicze z innej gliny – z PKO.
Oni
lubią ostro brać wiraże,
oni
znają każdą dziką plażę,
oni
mają w oczach nadbałtycką dal...
Wożą nas na szklane góry,
aż do samych nieba bram,
albo w porze szaropiórej – bają nam...
Oni
tacy ładni są w miłości,
oni
tak umieją rzecz uprościć,
oni
szare życie zamieniają w bal...
Są tematy, które nudzą,
a dziewczyny, zamiast śnić,
to się z krzykiem w nocy budzą –
jak tu żyć?
Znika więc królewicz rzewny,
bo ma randkę w innym śnie,
lecz na szczęście są królewny – bardziej złe!
Ludzkie gadanie
Z braku adwokata
podjęłam się własnej obrony.
Ale to tylko
w obronie własnej.
Oko za oko
Dwa wesela
Zobaczysz,
jeszcze z tego wybrnę,
nie będzie dziury w niebie,
pamięć –
jak szybę –
wytrę…
Niech no tylko
przyjdę do siebie.
Wystarczy jedna chwilka,
wystarczy jeden gest,
a przyjdę, przyjdę do siebie…
Lecz gdzie to?
Gdzie to jest?
Zobaczysz,
zajdę ja daleko –
we włosach złoty grzebień…
dłonie
jak białe mleko…
Niech no tylko
przyjdę do siebie.
W jesieni lustrze bladym
zastygnie strużka łez,
i przyjdę, przyjdę do siebie…
Lecz gdzie to?
Gdzie to jest?
Zobaczysz,
jeszcze mnie zawołasz,
jak ja wołam ciebie…
Przerwiesz
daleki wojaż,
za hamulec
szarpniesz w potrzebie…
Wystarczy jedno słowo,
wystarczy jeden gest,
i przyjdę, przyjdę do ciebie…
Lecz kto to?
Kto to jest?
Ptasie loty
Młodzieniec
ubogi,
wykształcony,
bez stałego meldunku w Warszawie
pozna bardzo samotną panią.
Wdowa,
duży warsztat na prowincji,
pozna pana z odpowiednim wkładem.
Panna,
z możliwością uzyskania paszportu,
wysoka,
pozna cudzoziemca.
Kobieta,
rozwiedziona nie ze swojej winy,
pozna kogokolwiek.
Tylko łóżko
Siedzę w Mławie
na małej kawie
i dobrze się bawię.
Jesteśmy w Miastku,
jemy po kruchym ciastku
i bardzo jest miły nastrój.
Tarira-rira knot,
adres, nazwisko i kod.
Śpiewam w Rykach,
nie w Amerykach,
i z życiem się stykam.
Zwiedzam Jasło,
Jurek wykupił masło,
a światło na schodach zgasło.
Tarira-rira knot,
adres, nazwisko i kod.
Jestem w Grójcu
wśród średnich zbójców
i mówię im „wujciu”.
Pijemy w Ełku
każdy po małym szkiełku
i zaraz tu wpadnie Giełgud.
Tarira-rira knot,
adres, nazwisko i kod.
Jestem w Tczewie,
nikt o tym nie wie
i czekam na ciebie.
Bawimy się w Pile,
wpadnij na jedną chwilę,
bo po co zostawać w tyle.
Tarira-rira knot,
adres, nazwisko i kod.
Jestem w Ustce,
a byłam w pustce,
niedobrze mi w bluzce.
Zwiedzamy Brody,
Florek zamówił lody,
A spodnie wychodzą z mody.
Tarira-rira knot,
adres, nazwisko i kod.
Siedzę w Łomży.
deszcz mnie tu omżył
i w smutku pogrążył.
Panienko z poczty,
wyrzuć nas i odpocznij
i zakręć koniecznie loczki,
Tarira-rira kod.
Na strychu w Rumiankach
Na strychu w Rumiankach
żyła panna bez wianka,
lecz w koronkach
i w zorzach,
i w snach.
Miała serce z purpury,
uszy zawsze do góry,
i znosiła tortury,
że strach.
Miała chłopca piwnego,
Co miał w oczach coś złego
I nie wiedział, że szczęścia
mu brak.
Żyli sobie jak trutnie
i kochali okrutnie,
a zegary
stukały
tak-tak.
Przestraszyli się nieba,
bo na strychu tak trzeba,
i zniknęła
ta mała
we mgle.
A na strychu w Rumiankach
jest już inna kochanka,
a zegary
stukają
nie-nie.
Życie nie stawia pytań
No to czego chcesz?
Moje kiecki chcesz, to bierz!
Niebogaty z ciebie czart,
bierz, co chcesz – czarne perfumy, tuzin kart.
No to o co grasz?
Parę oczu chcesz – to masz!
Parę kobiet, parę dat.
Bierz, co chcesz. Gramy na forsę – szach i mat!
Pan unosi brew,
pan apetyt ma na krew –
bardzo proszę: podpis mój.
Jasna rzecz – gra jest o skórę, nie o strój.
No, jak tak, to tak,
jest pergamin, sznur i lak.
Popatrz, diable, prosto w twarz – graj va banque!
Moje warunki dawno znasz.
Na pokuszenie zawiedź nas,
w niebo-piekło z nami zagraj raz,
przypomnij zapach grzechu, wstrzymaj czas,
ach, na pokuszenie zawiedź,
zawiedź, zawiedź, zawiedź – ech!
No, to czego znów?
Już dostałeś stada krów
i czerwony nosisz pas.
A ty co? Nowe rozdanie, jeszcze raz!
Gwiżdżę na ten świat,
chcesz, to gramy, bo to grat.
Miska wody, mury gór,
szary świt,
czarne perfumy – błagań chór.
Na pokuszenie zawiedź nas,
w niebo-piekło z nami zagraj raz,
przypomnij zapach grzechu, wstrzymaj czas,
ach, na pokuszenie zawiedź,
zawiedź, zawiedź, zawiedź mnie.
Dawne zabawne
Zakopane śpi,
serdeczne domy śpią,
to nie to, co my,
na śmierć znużeni grą.
W naszym domu kot
niepewny jutra drży,
niewesoły los,
ponure kocie sny...
Dom jak cyrkowy wóz,
po bocznych drogach gna,
dom jak cyrkowy wóz
i jak cyrkówka – ja...
O, gdybym była miotłą,
zwyczajną chłopską miotłą,
wymiotła ciebie bym
za siódmy Rzym i Krym...
A tymczasem – cóż,
przemija noc i dzień,
idą ludzie z pól,
czy wrócisz – kto to wie...
W tamtych domach – gwar
i ciepłej strawy woń,
u nas – chłodny żar,
powietrza pełna dłoń...
Dom jak cyrkowy wóz
po bocznych drogach gna,
dom jak cyrkowy wóz
i jak cyrkówka – ja...
O, gdybym była wichrem,
szalonym górskim wichrem,
wywiała ciebie bym
za siódmy Rzym i Krym...
Lecz jestem tylko tęczą,
ty jesteś tylko niebem,
niech nas prowadzi Bóg,
dopóki starczy dróg,
dopóki starczy dróg...
Gorzko mi
Królu mój,
ty śpij, ty śpij, a ja...
Królu mój,
nie będę dzisiaj spał.
Kiedyś tam
będziesz miał dorosłą duszę,
kiedyś tam, kiedyś tam...
Ale dziś
jesteś mały jak okruszek,
który los rzucił nam.
Skarbie mój,
ty śpij, ty śpij, a ja...
Skarbie mój
do snu ci będę grać.
Kiedyś tam
będziesz spodnie miał na szelkach,
kiedyś tam, kiedyś tam...
Ale dziś
jesteś mały jak muszelka,
którą los zesłał nam.
Kto tak ładnie kradnie?
Chciałabym z tobą,
było nie było,
przejść się po rynku w Piszu.
W końcu, wiadomo,
nieczęsto się żyje,
niech nas nawet opiszą!
Zbiegną się zaraz po autografy
te twoje entuzjastki…
Przyjrzę się scenie jak mysz zza szafy,
czy aby nie jesteś płaski…
Wnet się przybłąka fotoreporter,
ja zaś przymilę się ładnie,
że niby wcale mnie tam nie było,
a jednak – coś jest na dnie!
I zarumieni się serce śmieszne,
z niejedną na spodzie blizną:
„Popatrz, mamusiu, ale mam szczęście,
nareszcie ze sławnym mężczyzną!”.
Kiedyś, po latach, album się przejrzy,
gdy aura – niczym w grobie,
i spyta nagle któreś z młodzieży:
„Co to za facet przy tobie?”.
Na wesoło
Nadziejka, złodziejka
kradnie spokój i czas,
nadziejka, złodziejka,
oszukuje nas...
Mówi, że będzie lepiej,
że miłość kupisz w sklepie,
że niebotyczne niebo
pochyli się nad Łebą,
i potanieje słońce nam,
jak pajda chleba,
jak wódki sto gram!
Znikają co bielsze okręty,
mężczyźni stosują wykręty,
zaczyna się chodzić do wróża
i noc się polarna wydłuża,
siwieje nam serce i broda,
a ona – okrutna i młoda...
Nadziejka, złodziejka
kradnie spokój i czas,
nadziejka, złodziejka
oszukuje nas...
Mówi, że będzie lepiej,
że miłość kupisz w sklepie,
że niebotyczne niebo
pochyli się nad Łebą,
i potanieje słońce nam,
jak pajda chleba,
jak wódki sto gram!
Maleją powoli przyjaźnie,
rozmowy się toczą jak kaźnie,
ulatnia się z półek musztarda,
w narodzie się krzewi pogarda,
zostanie nam świt na kolację,
i wiara, że ona ma rację!
Nadziejka, złodziejka
kradnie spokój i czas,
nadziejka, złodziejka
oszukuje nas...
Mówi, że będzie lepiej,
że miłość kupisz w sklepie,
że niebotyczne niebo
pochyli się nad Łebą
i potanieje słońce nam,
jak pajda chleba,
jak wódki sto gram!
Nie zabijaj mnie powoli
Gdybym ja był
cichym wiatrem z gór,
dla ciebie bym pieśni grał
o długich lotach nad grzbietami skał,
o wielkich skrzydłach, które los mi dał,
grałbym, grał!
Gdybym ja był
wiernym paziem twym,
u twoich stóp leżałbym,
przy pantofelku złotym
zasypiałbym…
pragnąłbym…
nie śmiałbym…
Jak to słodko
światełkiem być,
iskierką być
i ledwie tlić,
i ledwie śnić!
Gdybym ja był
letnim piaskiem z mórz,
uciekałbym z twoich dróg,
by nie zakurzyć twych dostojnych nóg
i zniknąć hen, gdzie płonie tylko głóg,
gdybym mógł!
Gdybym ja był
gwiazdą w niebie tym,
miłością twą wzgardziłbym.
Po niebie czarno-złotym
żeglowałbym…
płynąłbym…
zniknąłbym!
Jak to słodko
światełkiem być,
iskierką być
i ledwie tlić,
i ledwie śnić!
Pępek
Samotnemu mężczyźnie
broda rośnie
niczym trawa.
Samotnemu mężczyźnie
od rana
marzy się zabawa.
Nakłada białą koszulę...
Guzika brak.
I wędruje przed siebie
z nieznanym bólem
byle gdzie,
byle jak...
Byle, byle do wieczora,
byle do wieczora,
a tu jeszcze
tyle, tyle,
tyle mil.
Byle do wieczora,
byle do wieczora,
chociaż knajpa co dwa kroki,
masz ten styl.
Byle do wieczora,
byle do wieczora,
a tu jeszcze
tyle, tyle,
tyle spraw.
Nie ma przed kim stroić lorda,
co za traf.
Wloką się godziny,
gdzie są dziś dziewczyny,
jedna, druga,
trzecia, czwarta,
jakie złe.
I nie patrzą dziś na ciebie –
nie, to nie.
Byle do wieczora,
byle do wieczora,
byle do wieczora
byle do wie...
Siedzieliśmy jak w kinie
Siedzieliśmy na dachu
Siedzieliśmy jak w kinie,
na dachu, przy kominie,
a może jeszcze wyżej niż ten dach...
A ty mnie precz wygnałeś
i tamtą pokochałeś –
to po co całowałeś mnie wtedy tak...?
Znalazłam cię w rynsztoku
bez szelek i widoków,
za włosy cię wywlokłam spoza krat, krat, krat!
A ty mnie precz wygnałeś
i tamtą pokochałeś –
to po co całowałeś mnie wtedy tak...?
Kazałam cię wyczyścić,
posłałam do dentysty,
Cedetu pół wsadziłam na twój grzbiet, grzbiet, grzbiet!
A ty mnie precz wygnałeś
i tamtą pokochałeś –
to po co całowałeś mnie wtedy tak...?
Włóczyłam cię po sklepach,
bo byłeś jak Mazepa,
samego masz obuwia z dziesięć par, par, par!
A ty mnie precz wygnałeś
i tamtą pokochałeś –
to po co całowałeś mnie wtedy tak...?
Prosiłam godzinami,
byś przestał jeść palcami,
mówiłam, co spasiba, co pardon, don, don!
A ty mnie precz wygnałeś
i tamtą pokochałeś –
to po co całowałeś mnie wtedy tak...?
Wbijałam w łeb jak dziecku,
po polsku, po radziecku –
nie na to jest perfuma, byś ją pił, pił, pił!
A ty mnie precz wygnałeś
i tamtą pokochałeś –
to po co całowałeś mnie wtedy tak...?
Przytyłeś mi, ty łotrze,
bo miałeś według potrzeb.
Czy dziś obywatela na to stać?
A ty mnie precz wygnałeś
i tamtą pokochałeś –
to po co całowałeś mnie wtedy tak...?
Ty jesteś kawał drania,
to nie do wytrzymania!
Na diabła mi potrzebny taki chłop!
Wystawię ci rachunek
za wikt i opierunek,
za każdy pocałunek zapłać albo wróć!
Wróć...
Sing Sing
Sing Sing,
nazywają go,
bo ma w oczach
coś takiego – samo zło,
nie hoduje zbóż,
ma w kieszeni nóż,
a ja nie wiem – po co?
Sing Sing,
pokochałam go,
popłynęłam jak za lordem
aż na dno.
Cały dzień by spał,
nocą w karty grał,
a ja nie wiem – o co?
Czy ja nie jestem lepsza niż
cała reszta pań,
cały babski wyż?
Gdy mnie widzisz,
czemu wołasz SOS?
Na mój widok SOS! SOS!
Sing Sing
ma koleżków trzech,
takich spotkać na ulicy –
to jest pech.
Zbyt nerwowi są,
grzeszą, kiedy śpią,
a ja nie wiem – po co?
Sing Sing
czasem prosi mnie,
bym schowała to czy tamto
gdzieś na dnie.
Wezmę grosz czy dwa,
on pretensje ma,
a ja nie wiem – o co?
Czy ja nie jestem lepsza niż
cała reszta pań,
cały babski wyż?
Gdy mnie widzisz,
czemu wołasz SOS?
Na mój widok SOS! SOS!
Sing Sing
nagle w oczach schudł
i wyczuwam w jego głosie
jakiś chłód.
Słabo w karty gra,
może kogoś ma,
a ja nie wiem – po co?
Sing Sing,
skowroneczku mój,
gdzie się podział
nienaganny urok twój?
Co też ci się śni,
o co chodzi ci,
powiedz, powiedz – o co?
Czy ja nie jestem lepsza niż
cała reszta pań,
cały babski wyż?
Gdy mnie widzisz,
czemu wołasz SOS?
Na mój widok SOS! SOS!
Sprzedam cię
Pisarze – do piór!
górale – do gór!
petenci – do biur!
dziurkacze – do dziur!
matrony – do cór!
stolarze – do wiór!
(do wiórów chyba?)
palacze – do pal!
badacze – na bal!
babiarze – do bab!
karciarze – do map!
uczniowie – do pał!
chalarze – do chał!
bo za chwilę wpadnę w szał!
To, co stało, teraz leży,
co się śmiało, teraz płacze,
uczyć nie chce się młodzieży,
a mnie wciąż ciśnienie skacze!
Harcerze – do har...!
narciarze – do nar...!
urzędy – do urz...!
dwurzędy – do dwurz...!
dyrekcja – do dyr...!
dyskrecja – do Pyr!
brodacze – do bród!
szkodniki – do szkód!
cykliści – do kół!
podstoli – pod stół!
chalarze – do chał!
uczniowie – do pał!
bo za chwilę wpadnę w szał!
Świat Ordonki
Kto powróży,
kto powróży,
kto powie, gdzie mój będzie dom.
Ja z podróży,
ja z podróży,
walizki moje, pełne snów, dziś puste są.
A tyle jeszcze miłowania,
słodyczy tyle w sercu mam,
co począć z tym – kto wie?
Ach, ile w maju bzu,
ach, ile w nocy snu,
tyle jeszcze miłowania w sercu noszę.
Mija, mija
zła godzina
i czarna chmura, biały deszcz...
I my z tobą
przeminiemy,
ja tylko pytam, czy ty wiesz, czy ty to wiesz:
Że tyle jeszcze miłowania,
słodyczy tyle w sercu mam,
co począć z tym – kto wie?
Ach, ile w pieśni nut,
ach, ile w pannie cnót,
tyle jeszcze miłowania w sercu noszę.
Kto powróży,
kto powróży,
kto powie, ile potrwasz ty i ja...
Ja z podróży,
ja z podróży,
wypiłam dzbanek pełen łez do dna – do dna.
A tyle jeszcze miłowania,
słodyczy tyle w sercu mam,
co począć z tym – kto wie?
Ach, ile w dali zórz,
w obłoku ile burz,
tyle jeszcze miłowania w sercu noszę.
Ja z podróży,
ja z podróży,
kto powróży,
kto powróży...
Za chwilę
Jeszcze
Naśladowanie Staffa
Jest wieczór.
Mieszkańcy Siódmej ulicy
wracają do domu.
Za chwilę zdyszany listonosz
odstawi swój rower,
za chwilę
właściciel kamienicy –
ten pokłócony z aktorką – pomyśli o sutej kolacji,
za chwilę
będziemy już naprawdę za chwilę
i przyjdzie zmierzch
i resztki kolorów wsiąkną
w niebieskie włosy i w czerwone trampki Murzynów…
I tak po kolei
wszystko pocznie powracać i wracać
i ty tylko, tylko ty
znikniesz chyłkiem między paltami,
jakby cię wcale nie było.
Nowy mężczyzna
Nowy mężczyzna
pachnie wodą kolońską
i pastą do smarowania nart.
Jest przyjemnie i trochę wstyd.
Gorzka łza usycha pod powiekami.
Hen za czarną łachą żelastwa
zostaje tamto łoże
i tamten chyboczący się cień!
Przysięgi na nowy rok
Agacie
Wenecja zimą
pachnie mi wiarą miłością nadzieją
i deszczem słodkim jak bezy…
całkiem inaczej, niż chciałyby kruki.
Za chwilę
Za chwilę
będzie już naprawdę za chwilę…
Zbiegniemy chyżo z wydm
i może znajdziemy parę poziomek
w różowych dekoltach świtu!
Zły księżyc
Chciałeś
Na brzozowej korze,
na niebieskim szkle,
piszę list za morze,
za zieloną mgłę.
A ty nic mnie nie rozumiesz,
a ty piszesz na piołunie
i sam diabeł listy twe śle...
Moje pismo gra i śpiewa,
moje pismo łzy wylewa,
ty na dzikim piszesz bzie.
Pogniewam się ja na ciebie,
pogniewam się z całych sił.
Zostanie ci po mnie dziura w niebie
i gdzieś na drodze pył.
Obejrzę się ja za innym,
rozejrzę się dobrze w krąg.
Zostanie ci po mnie list niewinny,
ślad zaplecionych rąk.
Wtedy ty za mną przybiegniesz aż tu,
w nocy albo rano
przybiegniesz bez tchu.
Wtedy ty ze mną zostaniesz na wiek,
chociaż w domu będzie bieda,
chociaż ja ci gwiazdki nie dam –
twoja łódź przypłynie na mój brzeg.
Odkocham się ja na amen,
odkocham się z całych sił.
Zostanie ci po mnie płacz i lament
i gdzieś na drodze pył.
Obejrzę się za kim lepszym,
rozejrzę się dobrze w krąg.
Zostanie ci po mnie ślad na wietrze,
kolczyk z białego bzu.
Kolczyk z białego bzu…
Piosenka o oddychaniu
Pada,
monotonnie pada,
w poczerniałych sadach
zadomowił się cień...
Pada,
od niedzieli pada.
Czemu wstałam blada,
jakby nocą był dzień?
Mam tylko ciebie i deszcz
i ten lęk, czy ty też
z wiarą czekasz na list?
Masz tylko siebie i mnie,
ale w sercu na dnie
już kto inny się śni...
Pada,
od wakacji pada.
Niedojrzała zdrada
w twoich słowach się tli...
Pada,
w szumie liści pada,
między ptasie stada
zaplątały się łzy...
Mam tylko ciebie i deszcz
i ten lęk, czy ty też
z wiarą czekasz na list?
Masz tylko siebie i mnie,
ale w sercu na dnie
już kto inny się śni...
Mam tylko ciebie i strach,
że w zabawach i grach
zagubiłam się już...
Masz tylko siebie i mnie,
ale wiosna, kto wie,
nie przyniesie nam róż...
Taniec bergamski
Kochankowie,
do łóżek,
już prawie czas wróżek,
lękam się, byśmy ranka
nie zaspali!
Nasza sztuka nieskładna,
kawał nocy wam skradła,
pora już, pora, byście
się kochali.
Kochankowie, do łóżek,
padamy do nóżek,
niech wam się przyśni,
żeśmy dobrze grali.
Zatańczmy jeszcze
taniec bergamski,
taniec bergamski
na dwa pas.
Tańczmy z kolegą
albo – bez łaski –
z damą, co dobre
serce ma.
Tańczmy swobodnie
taniec bergamski,
a księżyc w górze
– ha, ha, ha!
Taniec z chłopakiem
Naśladowanie Własta
Tango Łotrzyce
Bo we mnie drzemie tygrysica
Ale szum,
ale tłum,
czarna noc,
biały rum,
złote sto-
sy pomarańczy.
Dudni dom
dana – da,
jak zabawa
to zaba...
i wariatka dzisiaj tańczy!
Kto tu wlazł,
ten już pan,
jeszcze łyk,
jeszcze dzban
i dziecia-
ków nikt nie niańczy!
Każdy ma
na coś chęć,
bo zabawa jest na pięć
i wariatka dzisiaj tańczy.
Szalona wiruje chusta,
szalone całują usta,
otkaczałka, wariatka, ech,
nie patrzy do lustra!
Czerwona na niej sukienka,
czerwona w sercu udręka,
otkaczałka, wariatka, ech,
przed losem nie klęka...
Wódka już
jeży włos,
ej, do bab,
ej, do kos,
kto powie-
dział, że wystarczy?
Jeden już
nie chce żyć,
na ostatek prosi pić,
a wariatka jeszcze tańczy.
Taką to – by na stos!
Na co jej
durny los,
dajcie chłop-
cy ten kagańczyk.
Warkocz jej
płonie już,
dookoła złoty kurz,
a wariatka jeszcze tańczy...
Zielony walc
Co piszczy w trawie –
pytasz ciekawie.
Co to w tej trawie tak piszczy i gra,
a to mój złoty... ja.
Biedne badyliszcze,
smutne kobieciszcze,
szare motyliszcze – ja piszczę.
Biedne, smutne, szare motyliszcze,
ja piszczę, ja piszczę, ja piszczę, pi pi… uhm.... aha...
Ja jestem biedną jaszczurką,
mieszkam tu, tuż pod górką,
ogonek utniesz mi,
ja na to a-ha-ha pi pi,
Co piszczy w trawie –
pytasz łaskawie.
Co to tak grucha
i gnie się, i łka,
a to mój miły… ja!
Biedne badyliszcze,
smutne kobieciszcze,
szare motyliszcze – ja piszczę.
Biedne, smutne, szare motyliszcze,
ja piszczę, ja piszczę, ja piszczę, pi pi... aha...
Ja jestem biedną panienką,
przędę ja bardzo cienko,
znajomych ja mam w bród
i myślę, że życie to cud.
Biedne badyliszcze,
smutne kobieciszcze,
szare motyliszcze – ja piszczę.
Biedne, smutne, szare motyliszcze,
ja piszczę, ja piszczę, ja piszczę, pi pi... aha...
Każdemu chce się żyć,
i tańczyć, i piszczeć, i pić!
Każdemu chce się żyć,
i tańczyć, i piszczeć, i tańczyć, i piszczeć, i pić.
Każdemu chce się żyć (3x).
Chcę być dziewczynką
Czarodzieje, czarodzieje,
po kieszeniach szklane kulki.
Czarodzieje, czarodzieje,
od Paryża aż do Wólki.
Chętnie w pałac kryształowy
cztery kąty zamieniamy,
nie na grosze, lecz na gwiazdy
z dziewczynami w karty gramy...
Czarodzieje, czarodzieje,
po kieszeniach szklane kule
i pytania, i nadzieje,
i uśmiechy jakże czułe...
My dajemy w urodziny
złoty księżyc zamiast roślin,
rozmarzają się dziewczyny,
obrażają się dorośli...
Że wytrzymać z nami trudno,
mówią czasem ludzie obcy,
ale bez nas trochę nudno.
Czarodzieje, czyli – chłopcy...
Części zamienne
Dziękuję za list,
przepraszam, że nie mogę cię kochać.
Przepraszam, że dziękuję za list.
Dziękuję za noc,
przepraszam, że nie mogę jej przyjąć.
Przepraszam, że dziękuję za noc.
Dziękuję za świat,
przepraszam, że nie mogę go objąć.
Przepraszam, że dziękuję za świat.
Dziękuję za most,
przepraszam, że nie mogę go przebyć.
Przepraszam, że dziękuję za most.
Ech, ty babo
Ta największa, ta zewnętrzna,
kiedyś była już zamężna,
a tu znowu jej się przyśnił nowy ktoś.
Stoi w lustrze i nie widzi,
i niczego się nie wstydzi,
wyobraża sobie chyba jakieś coś.
Ech, ty babo, durna babo,
ty masz chyba głowę słabą,
on przy tobie to jest książę, panicz, paź.
Ech, ty babo, durna babo,
takie rzeczy odłóż na bok,
nie dla takiej szarej myszy wielki fart!
Ta nieduża, ta środkowa,
ta ma serce niczym kowal
i marzenia urzędniczki z dawnych lat.
Chce mieć kogoś solidnego,
nie zamartwiać się o niego
i czasami bez okazji dostać kwiat.
Ech, ty babo, durna babo,
ty masz chyba głowę słabą,
on przy tobie to jest książę, panicz, paź.
Ech, ty babo, durna babo,
takie rzeczy odłóż na bok,
nie dla takiej szarej myszy wielki fart!
Ta maleńka, ta skulona,
tajemnicza i szalona,
ona znowu chce zawrócić z drogi czas.
Dałaby na pewno nura,
żeby czasem dzwonił z biura
i zanucił przez telefon jeszcze raz.
Ech, ty babo, durna babo,
ty masz chyba głowę słabą,
on przy tobie to jest książę, panicz, paź.
Ech, ty babo, durna babo,
takie rzeczy odłóż na bok,
nie dla takiej szarej myszy wielki fart!
Ech, ty babo, durna babo,
nie odkładaj sprawy na bok,
kto do rymu tu pasuje?
Chyba ja!
Flirt
Są tacy ludzie,
co wiecznie w drodze,
podobni w tym
do samotnych, wędrownych gwiazd...
Jakiż niepokój
w ich oczach drga?
My wiemy, że
to ty i ja.
Skrzydła dwa
nieubłagany nam osmala wiatr,
wyścig trwa
i stare wróżby z nowych kart,
przesiadek znój
i poczekalni szary mrok
męczy nas,
i znowu [rok].
O tak, umiemy kochać, tak jak wy,
w parowach snu lejemy czułe łzy,
aż nagle znów, posłuszni tylko diabłom swym,
pójdziemy w pusty świat,
gdzieś tam, gdzie Rzym, gdzie Krym,
a ślady naszych stóp skryje dym,
szary dym...
Niektórzy ludzie
są zawsze w drodze,
podobni w tym
do samotnych, wędrownych gwiazd...
Jakiż niepokój
w ich oczach drga?
My wiemy, że
to ty i ja.
Ławeczka
Spacerek,
rowerek,
wycieczka,
a jak wycieczka, to rzeczka,
nad rzeczką malinki,
no a po nich landrynki,
pocałunki, pocałuneczki,
takie małe, jak to z wycieczki.
I same zdrobnienia,
i wyrzutów sumienia
ani za grosz.
Przewlekłe śniadanko,
śniadanie
i malutkie kochanie,
i kochania calutki kosz...
A potem tanie prezenty
i uśmiechnięty czyjś śmiech,
a na deser – Boże święty
czułych szeptów deszcz.
Kalendarzyk i morska świnka
oraz pluszowy jeż
lalka i wrak konika
mogą patrzeć też.
To życie,
życieńko,
a jak życie
to cieniutko, to cienko.
I smutku kołderka,
no, a pod nią chanderka.
Milczenie, milczonko
takie małe, jak to z żonką.
I same grzeczności,
ostateczki miłości
niby w półśnie.
Niesmaczne śniadanko
śniadanie
i uprzejme rozstanie,
i puste posłanie,
i puste posłanie psie.
Madame Chic
Ja to lubię na gorąco,
na gorąco życie brać,
ja to lubię na gorąco,
na gorąco szczęście rwać!
Nie postoję na przystanku,
nie położę się na ganku,
bo ja lubię na gorąco,
na gorąco życie brać!
Bo ja lubię na gorąco,
na gorąco życie brać,
bo ja lubię na gorąco,
na gorąco szczęście rwać!
Jak przygoda, to przygoda,
na co mi spokojna woda?
Niech ją ruszą, niech ją trącą,
bo ja lubię na gorąco życie brać!
Bo ja lubię na gorąco,
na gorąco życie brać,
bo ja lubię na gorąco,
na gorąco szczęście rwać!
Nie mam czasu stać w kolejce
i nie dla mnie krótkie lejce,
nie zawierzam spraw mych gońcom,
bo ja lubię na gorąco,
na gorąco życie brać!
Ja to lubię na gorąco,
na gorąco życie brać,
ja to lubię na gorąco,
na gorąco szczęście rwać!
Ona lubi na gorąco,
na gorąco śluby brać,
ona lubi na gorąco,
na gorąco więzy rwać!
Ona lubi na gorąco,
na gorąco wino pić,
ona lubi na gorąco,
na gorąco winy zmyć!
Ona lubi na gorąco,
na gorąco życie brać,
ona lubi na gorąco,
na gorąco szczęście rwać!
Na gorąco, na gorąco,
na gorąco, na gorąco,
na gorąco, na gorąco,
gorąco, gorąco, gorąco,
gorąco, gorąco, gorąco...!
Ona lubi na gorąco,
na gorąco życie brać,
ona lubi na gorąco,
na gorąco szczęście rwać!
Ona lubi na gorąco,
na gorąco życie brać,
ona lubi na gorąco
– szczęście rwać!
Nasze kawalerskie
Trochę mi brak,
trochę mi brak
babci Ludwiki.
Przed każdym zawałem
stawiała kabałę,
słuchała poważnej muzyki.
Była cnotliwa,
była wstydliwa,
ach jakże, ach jakże jej brak.
Dziadek mój czekał
wiosnę, lato, jesień, zimę,
wiosnę, lato, nim powiedziała – tak!
On czekał i czekał,
i widział ją we snach,
a ty jesteś, a ty jesteś
taka nowoczesna.
Nie całuj mnie pierwsza,
nie całuj mnie,
czasami powiedz coś do wiersza,
nie będę śmiał się, nie!
Nie patrz mi w oczy tak odważnie,
nie, nie, nie, nie, nie,
nie, nie, nie, nie, nie...
Ja ci to mówię najpoważniej –
będzie źle.
Nie całuj mnie pierwsza,
nie całuj mnie,
bądź tylko wierniejsza,
pokocham cię,
pokocham cię,
pokocham cię,
pokocham cię...
Tak to mi brak,
trochę mi brak
babci Ludwiki.
Chodziła co wtorek
na podwieczorek
i miała do kolan buciki.
Była cnotliwa,
była wstydliwa,
ach jakże, ach jakże jej brak.
Dziadek mój czekał
wiosnę, lato, jesień, zimę,
wiosnę, lato, nim powiedziała – tak!
On czekał i czekał,
i widział ją we snach,
a ty jesteś, a ty jesteś
taka nowoczesna.
Nie całuj mnie pierwsza,
nie całuj mnie,
czasami powiedz coś do wiersza,
nie będę śmiał się, nie!
Nie patrz mi w oczy tak odważnie,
nie, nie, nie, nie, nie,
nie, nie, nie, nie, nie...
Ja ci to mówię najpoważniej –
będzie źle.
Nie całuj mnie pierwsza,
nie całuj mnie,
bądź tylko wierniejsza,
pokocham cię,
pokocham cię,
pokocham cię,
pokocham cię...
Nie jest źle
Złotousta, złotowłosa,
sama nawet i w niedzielę,
przy miłości jak przy krosnach,
gdy mnie toczy szał –
nie wybaczaj mi tak wiele,
nie wybaczaj mi tak wiele,
choćbym nawet chciał...
Tej zabawy w niebo-piekło
tak już nienawidzę,
że sam nie wiem, czy to wściekłość,
czy się, miła, wstydzę...
Zagubiona, zapomniana,
choć nam kos wyciągał trele,
wtedy też zapracowana,
gdy już księżyc spał –
nie wybaczaj mi tak wiele,
nie wybaczaj mi tak wiele,
choćbym nawet chciał...
Tej zabawy w niebo-piekło
tak już nienawidzę,
że sam nie wiem, czy to wściekłość,
czy się, miła, wstydzę...
Odwrócona, spakowana,
przezroczysta jak powietrze,
chociaż serce jest jak rana,
a na ranie kurz –
wybacz mi to jedno jeszcze,
wybacz mi to jedno jeszcze,
choć nie umiesz już...
Tej zabawy w niebo-piekło
tak już nienawidzisz,
że dziś nie wiesz, czy to wściekłość,
czy się, miła, wstydzisz...
Tej zabawy w niebo-piekło
tak już nienawidzę,
że sam nie wiem, czy to wściekłość,
czy się z bólu wstydzę...
Nie żałuję
Są dziewczyny
nigdy niekochane,
znacie je –
ich czujne oczy ślą
spojrzenia złe,
znacie je –
nieśmiałe panie śmiałych snów,
autorki listów z liści bzu.
Są dziewczyny
przez was niekochane,
znacie je –
umieją śpiewać i
sukienki szyć,
znacie je –
ich czułe dłonie same śpią,
ich czułe serca o was śnią.
Noc,
niewesoła przyzwoitka z łona zła,
noc zamienia ich poduszki
w kocie łby,
takie czarne noce, takie jasne sny.
Dzień,
ach, jak długo wlecze się dziewczynom dzień,
rozwiązana już szarada
ledwo gra,
a godzina czwarta, piąta szósta – zła.
Są dziewczyny
przez was niekochane,
znacie je –
umieją śpiewać i
sukienki szyć,
znacie je –
ich czułe dłonie same śpią,
ich czułe serca o was śnią.
Noc,
niewesoła przyzwoitka z łona zła,
noc zamienia ich poduszki
w kocie łby,
takie czarne noce, takie jasne sny.
Dzień,
ach, jak długo wlecze się dziewczynom dzień,
rozwiązana już szarada
ledwo gra,
a godzina czwarta, piąta szósta zła.
Są dziewczyny
nigdy niekochane,
znacie je –
ich czujne oczy ślą
spojrzenia złe,
znacie je –
nieśmiałe panie śmiałych snów,
autorki listów z liści bzu.
Nikomu nie żal pięknych kobiet
Czy to pan,
czy to pan mi się dzisiaj śnił?
Bardzo miły nawet był i dał mi cacko.
Czy to pan
tak cudowną posiada moc,
że smakuje nawet biednym ludziom noc?
Czy to pan,
czy to pan mi się dzisiaj śnił?
Gdy pamięcią sięgam w tył, to widzę pana.
Niby nic – jakiś brylant i perły dwie,
a ten drobiazg aż do rana bawił mnie.
Cały bym Paryż dał za tę noc z Renatą,
cały świat za tę noc z Renatą,
na loterię los i w San Francisco złoty most,
nawet bym księżyc dał za tę noc z Renatą,
cały świat za tę noc z Renatą...
Spakuj kufry twe
i jedźmy byle gdzie.
Czy to pan,
czy to pan mi się dzisiaj śnił?
I przystojny nawet był w zielonym audi.
Proszę wpaść
i na jawie też coś mi dać,
a będziemy potem w nocnym kinie grać.
Złoty most też bym dał za tę noc z Renatą,
cały świat za tę noc z Renatą,
na loterię los i w San Francisco złoty most,
nawet bym księżyc dał...
...i jedźmy byle gdzie.
Oj, Renato, Renato, obudź się,
Oj, Renato, Renato, obudź się,
Oj, Renato, Renato, obudź się.
Cały bym Paryż dał za tę noc z Renatą,
cały świat za tę noc z Renatą,
na loterię los i w San Francisco złoty most,
nawet bym księżyc dał za tę noc z Renatą,
cały świat za tę noc z Renatą...
Spakuj kufry twe
i jedźmy byle gdzie.
O, czemu pan...
Oddalasz się...
Oddalasz się...
Skąd ja to wiem –
po prostu wiem.
To już nie ja
i nie ty,
nie ty...
Ładnie, że
masz dobrych chęci w bród,
mówisz – nie,
nie będzie źle –
więc skąd ta cisza w nas i chłód?
Za noc, za dzień,
bez wielkich burz,
pożegnasz mnie,
a potem – cóż,
przekręcisz klucz,
no i już,
i już...
Szczęścia brak,
nadziei mniej,
oddalasz się
i z dnia na dzień
widzę, jak bezradna tracę cię...
Oddalasz się choć nie wiesz sam,
nie pomoże nic,
już coraz mniej ciebie mam,
już nie mówię – przyjdź,
bo coraz dalej nam jest
do tych pierwszych śmiesznych słów,
powtarzanych znów i znów,
i do tamtych dróg, tamtych dni, tamtych łez.
Teraz kiedy się oddalasz
jesteś taki miły jak nie ty,
a w oczach lęk –
a oczy mówią mi –
bardzo chcę stąd wyjść,
przepraszam, gniewasz się...
a ja:
Nie gniewam się,
po prostu wiem,
to potrwa już
najwyżej dzień,
najwyżej dzień,
no, a potem – pas,
Trzasną drzwi
i stanie czas,
i odtąd nic,
i odtąd nikt,
chyba że...
no chyba, chyba że...
Panienki
Marynarz słodkowodny
zawsze jest pogodny!
Piękne jest życie,
bo pięknie jest żyć,
życie jest beczką piwa.
Toczysz ją, toczysz
i wciąż chce się pić,
a piwa nie ubywa.
Jeszcze umierać
mi nie pora,
bo jestem jeszcze młody,
lecz nie masz,
nie masz doktora
na spodzie wielkiej wody...
Piękne jest życie,
bo pięknie jest żyć,
życie jest beczką piwa.
Toczysz ją, toczysz
i wciąż chce się pić,
a piwa nie ubywa.
Jeszcze umierać
mi nie pora,
jeszcze w mej łodzi nie ma dziur,
a tu mnie woła
rybia sfora,
a tu mnie wabi rybi chór...
Piękne jest życie,
bo pięknie jest żyć,
życie jest beczką piwa.
Toczysz ją, toczysz
i wciąż chce się pić,
a piwa nie ubywa.
Piękne jest życie,
bo pięknie jest żyć,
życie jest beczką piwa.
Toczysz ją, toczysz
i wciąż chce się pić,
a piwa nie –
ubywa...
Stan podgorączkowy
Wędrowanie i kochanie
mają w herbie jeden znak:
brzozy bielą malowane,
a w koronie rudy mak.
Mijam brzozy, mijam maki,
wciąż przede mną drogi szmat,
dzień jutrzejszy – nie wiem jaki,
dzień wczorajszy – trwa od lat.
Wędrowanie i kochanie
Tu Sahara, a tam sad...
Wędrowanie i kochanie
a na niebie gruszki gwiazd,
po płonącym tym ekranie
tak wędruje każdy z nas.
Wędrownicy, wędrownice,
ci spod Raka, ci spod Lwa,
z tajemnicy w tajemnice
idą, płyną, tak jak ja.
Wędrowanie i kochanie
Od początku świata trwa...
Idę...
Idę...
Wina mi nalej
Mamo,
po co, na co chcesz mnie wydać za mąż,
powiedz wreszcie, co się tobie stało,
czy w domu przyda się ten pan?
Mamo,
dziś nie w modzie wychodzenie za mąż,
ty się stajesz dla postępu tamą
i niepokoi mnie twój stan.
Mamo,
to przecież taka prosta rzecz,
śmiało,
czas, by przesądy rzucić precz,
już czas.
Mamo,
słuchaj, co odpowiem temu panu,
kiedy zechce, żebym wyszła za mąż –
nic z tego, to był kiepski plan.
Mamo,
czemu mnie już nie wydajesz za mąż,
powiedz wreszcie, co się tutaj stało
i gdzie zapodział się ten pan?
Mamo,
już nie czeka tamten pan pod bramą,
a ja nie chcę być w rodzinie plamą
i szczerze wzruszył mnie twój żal.
Mamo,
to przecież taka prosta rzecz,
śmiało,
czas, by przesądy rzucić precz,
już czas.
Mamo,
ty cichutko szepnij temu panu,
że gdy zechce, to ja wyjdę za mąż,
bo to był bardzo dobry plan.
Bo to był bardzo dobry plan.
Bo to był bardzo dobry plan...
Wymyśliłam ciebie
Zaszumiało jesienią,
zapłakało jesienią,
zastukało jesienią do okien.
Zapłonęło czerwienią,
zaszkodziło marzeniom,
zadudniło, zawisło obłokiem...
Chociaż nie chce się wierzyć,
to od ciebie zależy,
ile będzie jesieni w tym roku.
Czy nas wiatrem zawieje,
czy zabierze nadzieję
i roztopi w zbyt wczesnym półmroku?
Czy uśmiechem jarzębin
krótkie dni nam odrębi
i przyjaznym odezwie się świerszczem,
czy się smutkiem zadławi
w czarnym kluczu żurawim
i niedobrym pożegna nas wierszem?
Czy zmokniętym szarakiem
pójdzie z deszczem na bakier
między drogi pożółkłe i sosny,
czy jabłuszkiem wesołym
będzie toczyć się kołem
i dotrwamy, przetrwamy do wiosny?
Zaszumiało jesienią,
zapłakało jesienią,
zastukało jesienią do okien.
Zapłonęło czerwienią,
zaszkodziło marzeniom,
zadudniło, zawisło obłokiem...
Zielono mi
Ziemio błękitno-szara,
wodo zielonooka,
gdzie jest szczenięca wiara,
dziecinny ufny głos,
zwodzonych marzeń most?
Izbo z wysokim progiem,
szkoło za rogiem zaraz,
kto to tak się postarał,
że nie do tańca gram,
do kina chodzę sam?
Dziewczynie, która na głos
czytała mi Norwida,
zawdzięczam serca nagłość
i wiersz, co się nie przyda.
Z tej samej ręki brałem
pierwszego kłamstwa rózgi,
w tym samym sadzie stałem,
z tej samej drwiłem próżni...
Ziemio błękitno-szara
wodo zielonooka,
gdzie jest szczenięca wiara,
dziecinny ufny głos,
zwodzonych marzeń most?
Dziewczynie, która przeszła
przez życie jak przez szatnię,
zawdzięczam trochę piekła
i niebo przedostatnie.
Z tej samej ręki wziąłem
to lustro, które stłukłem
i lęków nocnych sforę,
i małą złotą furtkę.
Ziemio błękitno-szara
wodo zielonooka,
gdzie jest szczenięca wiara,
dziecinny, ufny głos,
zwodzonych marzeń most...
zwodzonych marzeń most...
Zmęczyło mnie miasto
Białe zeszyty
à la [Kurt] Weill
Co to za durna robota –
wianki wić,
jaka męcząca jest cnota,
gdy trzeba w cnocie żyć,
pleciesz od nocy do rana
i znowu od rana po noc,
wąchasz rumianki zamiast szampana
i sarna włazi ci pod koc.
Co to za smutna robota
w domu gnić
i patrzeć, jak inne się kocą
i piszczą aż po świt.
Lepiej czerwony abażur
zapalić nad łóżkiem i, ech...
może się goście z forsą nadarzą
i licho porwie pech.
Gorzki jest smak niewinności,
prawie tak jak górski piołun,
pusta jest szklanka i pościel,
diabeł wygląda spod stołu.
Dosyć już nudnych anielic
na tym fatalnym padole,
milszy mi mały burdelik,
proste zabawy i role.
Cnota jest siostrą umarłych
nie pozwól jej pukać do drzwi,
póki czerwienią błyszczą ci wargi
i póki ogień się tli.
Zmorą są biedni klienci,
proszę pań,
z tego się trzeba wykręcić,
bo w biednym siedzi drań.
Podłe są tanie prezenty
i słodkie przemowy i łzy,
bierzmy odważnie ostre zakręty,
bo można wypaść z gry.
Jedni piszą wiersze piórem
Anglików
Bardzo długie włosy
Czytelnie publiczne na prowincji
Dwudziestolecie międzywojenne
Etymologię
Filmy Felliniego
Gadać do utraty tchu
Hotele i mieszkanie w hotelu
Idealistów i idealistki
Jawność
Kluski i kluskopodobne
Lepić bałwana
Łazić po barach, samemu
Mieć dużo czasu
Nowy Jork
Obmawiać znajomych
Premiery teatralne
Pić we dwoje
Ręce gotyckie
Samotne podróże
Śmiech pusty
Tramwaje w nocy
Usypianie dziecka
Wodę w Jeziorze Nidzkim
Xerografy
Yeti
Zabawy kotów
Żaby
Milion godzin
Pokoleniu „Polityki”
Ascezy
Banałów
Cedzenia słów przez zęby
Dyskusji o sztuce, gospodarce, kulturze
Epatowania
Fanatyków
Godzić się z koniecznością
Haków
Iść wcześnie spać
Jeść na stojąco
Klawych ludzi
Lasu jesienią
Łapania za słowo
Mody
Niedzieli
Obmawiać kto ma ile pieniędzy
Prawdziwych mężczyzn
Ratować sytuacji
Stać na palcach
Śmierci i litości
Tłoku
Upozowanych chłopców
Wielkiej Gali
X-a
Inteligentów
Zabawiania sztywnych pań
Żoną być, uśmiechniętą na zawołanie.
Nie patrz tak
Lęk
Powiedz, jak mam ciebie kochać, jak kochanka, czy jak żona,
ulicznica, czy jak femme fatale.
Powiedz, jak mam ciebie kochać, jak kobieta doświadczona,
czy jak lalka, którą kusi bal?
Nie patrz tak, jakbyś katu dawał znak,
– Jak na ptaka – nie patrz tak...
Jeszcze raz pozwól mi na czuły gest...
Czemu tu tak pusto jest?
Gdzie są mądre te kobiety, co chowają się jak krety,
gdy listonosz niesie w torbie listy złe.
Przeglądają swoje szmatki, oczy mają jak zagadki,
każda z nich prowadzi własną grę.
Nie patrz tak, jakbyś katu dawał znak,
– Jak na ptaka – nie patrz tak...
gdzie są te podręczniki życia dziś:
jak tu zostać, jak tu iść?
Nieporadnie, niepoprawnie mówię coś,
niestarannie, bezsensownie robię coś
i przeszkadzam, jak podpity nocny gość.
Nie wychodzę, kiedy trzeba,
jakbym wciąż nie miała nieba dość.
Nieporadnie, niepoprawnie siebie gram,
niestarannie, bezsensownie, tu czy tam,
a ty w kartach zawsze chowasz parę dam.
Nie wychodzę, kiedy trzeba,
jakby wciąż się chciało nieba nam...
***
Pamiętam tylko
te liście łopianu,
ogromne jak
angielskie kapelusze,
a ja tak bardzo
kochałam się w panu,
i wrzesień był
i wszędzie zapach gruszek.
Wygłosił pan, pamiętam, tyradę o miłości –
nieskładną, nieładną, niezgrabną,
do dziś mnie ona wzrusza, do dzisiaj mnie nie złości,
bo jakże to było niedawno,
bo jakże to było niedawno...
Pamiętam noc tę,
co trwała tak krótko,
że drugi brzeg
widziałam od wieczora,
tak bardzo chciałam
popłynąć gdzieś łódką
i wrzesień był
i szła pajęczyn pora.
I widział pan mnie całą od wstydu nieprzytomną?
nieskładną, nieładną, niezgrabną,
ja tego nie zapomnę, choć wszyscy to zapomną,
bo jakże to było niedawno
bo jakże to było niedawno.
Pamiętasz…
***