You are on page 1of 302

Copyright ©

Anna Szafrańska
Wydawnictwo NieZwykłe
Oświęcim 2020
Wszelkie prawa zastrzeżone
All rights reserved

Redakcja:
Beata Kostrzewska
Korekta:
Weronika Kucharczyk
Katarzyna Olchowy
Redakcja techniczna:
Mateusz Bartel
Projekt okładki:
Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Dystrybucja: ATENEUM www.ateneum.net.pl

Numer ISBN: 978-83-8178-380-4


Spis treści

Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Epilog
Podziękowania
Polecamy
Przypisy
Ile razy chcielibyśmy cofnąć czas?
Wrócić do pewnych momentów z naszego życia, by zmienić bieg
wydarzeń i tym samym powstrzymać efekt domina? Niezliczona ilość
porażek i złych wyborów doprowadza nas do tego, kim teraz jesteśmy
i w jaki sposób uczymy się na błędach. A nie ma lepszego nauczyciela
niż samo życie. Nic nas bardziej nie utwierdzi w przekonaniu, że
powinniśmy ważyć słowa, a złota reguła „pomyśl dwa razy, zanim coś
zrobisz” jest prawdziwa. Ale dlaczego doświadczamy tego dopiero,
gdy stanie się najgorsze? Gdy już nie mamy wpływu na to, co
przyniesie los, gdy znajdujemy się w pułapce i nie widzimy nawet
śladu ścieżki prowadzącej ku wyjściu?
Popełniłam wiele błędów. Często nieświadomie. I to sprawiło, że
stałam się osobą, która nie wierzy w miłość, którą łatwo zranić.
Nie noszę zbroi, tylko udaję twardą.
Walczę za najbliższych mi ludzi, ale nie za siebie.
Bo dla mnie nie ma już ratunku.
Nie ma przyszłości…
– Obiecałaś! – wycedziłam przez zaciśnięte zęby i dla podkreślenia,
jak bardzo byłam wkurzona, jeszcze wściekle tupnęłam.
– Wiem, kochanie! – zawołała mama, a w tle usłyszałam szaleńcze
skrzypienie wycieraczek. – Naprawdę robię, co mogę. Idź na próbę
i daj czadu. Będziemy na miejscu, zanim się obejrzysz.
– I przestań zrzędzić, smarku! – wcięła się rozjuszona Sandra, za co
mama ostro na nią fuknęła.
– Dwadzieścia minut i jesteśmy – powiedziała do mnie mama, a ja
wyczułam, że uśmiecha się łagodnie, chcąc załagodzić sytuację. –
Zobaczysz nas na widowni podczas występu. Nie trać czasu, tylko leć
na próbę, Maliś! Kocham!
– Ja ciebie też – mruknęłam naburmuszona i szurając smętnie
nogami, powlokłam się do garderoby.
Próba w moim wykonaniu przebiegła jak zwykle bezbłędnie
i czekałam już tylko na finalny występ, kiedy to będę mogła pochwalić
się mamie i Sandrze efektami swojej pracy. W myślach już
powtarzałam uszczypliwości, które przygotowałam specjalnie dla
starszej siostry. Ostatnio coraz częściej docinała mi tekstami, że „walę
kopytami o podłogę tak głośno, że ona nie może się skupić na
nutach”. Oczami wyobraźni już widziałam jej zzieleniałą z zazdrości
twarz i z radości aż chciało mi się piszczeć. W końcu utrę jej nosa!
Ale mój pełen dumy balon pękł, gdy tuż przed przedstawieniem
wychyliłam się zza kulis, by rzucić okiem na pełną salę. Prawie pełną.
I było mi przykro. Tak przykro, jak nigdy wcześniej. Bo co musiało
się wydarzyć i kto znowu był ode mnie ważniejszy? Mój młodszy brat?
Czy może znowu Sandra? Dwa puste miejsca w pierwszym rzędzie
rzucały się w oczy, a mimo to w trakcie występu co rusz
przeczesywałam wzrokiem widownię, łudząc się, że może usiadły
gdzieś indziej. W moim sercu tlił się już tylko mały, przygasający
płomyczek nadziei. W końcu kurtyna opadła i zapalono górne
oświetlenie.
Nie przyjechały. Nie było ich w tłumie wiwatujących rodziców.
Godzinę spędziłam w holu wraz z trenerką, która bezustannie
próbowała dodzwonić się na zmianę do mamy i taty. W międzyczasie
starała się mnie zagadywać, ale wyczułam, że jej uśmiech był raczej
wymuszony i najchętniej zostawiłaby mnie samą. Znowu dla kolejnej
osoby byłam ciężarem, powinnością, z której należało się wywiązać…
Z nerwów rozbolał mnie brzuch.
Bałam się jak nigdy w całym swoim dziesięcioletnim życiu.
To było niemożliwe.
Nic złego nie mogło im się stać.
Nie mamie i Sandrze…
W końcu drzwi wejściowe uderzyły z hukiem o ścianę. Zobaczyłam
wbiegającego tatę, który był blady z przerażenia, a kiedy mnie
dostrzegł… Pamiętam, że natychmiast zerwałam się z niewygodnego
plastikowego krzesła i wpadłam wprost w jego silne ramiona. Ukucnął
i tak jak zawsze pocałował mnie w czoło. Tyle że tym razem całus był
drżący i wilgotny od łez. Objął mnie szczelnie ramionami, jakby chciał
ochronić swój najcenniejszy skarb.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że „kocham”, które pospiesznie
wypowiedziała mama, było ostatnim, jakie od niej usłyszałam.
I właśnie to „kocham” naznaczyło mnie na całe życie.
Sprawiło, że czułam się winna.
Rozdział 1

Why?
Who, me?
Why?
Feet don’t fail me now
Take me to the finish line
Oh, my heart it breaks every step that I take.

Lana Del Rey, Born To Die

– Tato? – pisnęłam, gdy opiekuńczy uścisk jego ramion stracił na sile. –


Tatusiu?
Ojciec drgnął, podnosząc się z kolan. Spojrzał na mnie z góry, a jego
usta się wykrzywiły. Patrzył na mnie z obrzydzeniem. Z pogardą.
Nienawiścią. Jego ramiona zadrżały, gdy zacisnął dłonie w pięści.
Przerażona cofnęłam się o krok i uniosłam ręce, by osłonić się przed
ciosem. Po chwili zerknęłam przez palce, słysząc oddalające się kroki.
– Tato! Tato, wróć! Przepraszam! Tatusiu!!! – wołałam i wołałam, ale
na próżno. Nie odwrócił się, by chociaż na mnie spojrzeć, wyjaśnić,
dlaczego mnie zostawił.
Próbowałam gonić oddalającą się postać ojca i kiedy już byłam
wystarczająco blisko, wyciągałam ręce w jego stronę, lecz on… rozpłynął
się w powietrzu. Moje palce musnęły opary ciemnego dymu. Potknęłam
się o własne stopy i wylądowałam na kolanach, boleśnie je roztrzaskując.
Szlochałam i do znudzenia próbowałam przywołać go z powrotem.
Prosiłam, by wrócił. By nadal mnie kochał.
Ochrypłam od tego krzyku, a wydobywający się ze mnie dźwięk
przywodził na myśl skrzypienie zardzewiałych zawiasów. Wyprostowałam
się i nadal klęcząc, przetarłam policzki.
Coś się zmieniło.
Faktura mojej skóry była… inna. Spojrzałam na swoje dłonie. Krótko
obcięte i zadbane paznokcie zdobił perłowy lakier. Na serdecznym palcu
prawej dłoni połyskiwał złoty pierścionek z małym diamentem pośrodku.
I coś jeszcze przykuło moją uwagę. Nie miałam na sobie wypłowiałych,
workowatych dżinsów i kraciastej koszuli po Sandrze, tylko koktajlową
sukienkę w mdłym brzoskwiniowym odcieniu. Ostry pisk wyrwał się
z moich zaciśniętych ust. Zerwałam się na równe nogi, ale niemal
natychmiast ponownie upadłam na ziemię. Na stopach miałam białe
szpilki wiązane na kostce. Drżącą ręką dotknęłam włosów, bo nie czułam
ich łaskotania na karku. Były ściągnięte na czubku głowy, upięte
w elegancki kok. W uszach tkwiły drobne, subtelne kolczyki. Dwie perełki.
Po lewej stronie dostrzegłam ruch. To byłam ja. Z ogromnego lustra
pozbawionego ram patrzyło na mnie własne odbicie. Wstałam,
podpierając się rękami, i usłyszałam szelest. Śliski materiał zaplątał się
wokół moich nóg, gdy zrobiłam krok w stronę lustra. Kobieta
spoglądająca na mnie z nieskazitelnej tafli miała na sobie białą suknię
sięgającą ziemi. Tren ciągnął się na kilka metrów. Moją głowę
przyozdabiał koronkowy welon. Gwałtownie szarpnęłam za woalkę,
niemal wyrywając przy tym włosy. Suknia była zbyt ciasna, nie mogłam
w niej swobodnie oddychać. Miałam wrażenie, że bogato zdobiony gorset
zaciskał się coraz mocniej. Blokował mi oddech. Dusiłam się.
Dotknęłam lustra. Odnalazłam swoje oczy. Niebieskie. Puste.
Pozbawione blasku. Przesiąknięte strachem.
Kim byłam? Kim… Czym się stałam?
– Musimy już iść, nieprawdaż? – szepnął mi do ucha aksamitny głos. –
Nie możemy pozwolić gościom czekać.
Za mną zamajaczyła ciemna postać. Skupiłam się na tym, by doszukać
się rysów twarzy i gdy w końcu je ujrzałam… sparaliżował mnie strach.
Moja ręka bezwiednie opadła wzdłuż ciała.
On mnie kocha. Kocha… – powtarzałam, gdy silna dłoń roszczeniowo
zacisnęła się na moim biodrze. Skinęłam głową.
– Musisz powiedzieć to na głos – napomniał mnie ostry głos.
– T-tak – powtórzyłam.
I wtedy to zobaczyłam. Jego podłużną twarz i usta wykrzywione
w cynicznym uśmiechu. Zielone oczy patrzące na mnie jak na zdobycz. Na
rzecz.
– Będziesz idealną żoną, moja laleczko – wyszeptał zadowolony.
Nim zdołałam ponownie przytaknąć, za moimi plecami zamajaczyła
kolejna postać. Biegła w naszą stronę. Krzyczała coś. Wołała mnie. Ale
było już za późno. Byłam jego…
Gdy Patryk mnie obrócił, by złożyć na moich ustach pocałunek, nagle
został pociągnięty w tył i przyparty do podłogi. I choć pięści lądowały na
jego twarzy raz za razem, to śmiał się ochryple.
Krew… Krew bryzgała wszędzie… Zabarwiła szkarłatem moją suknię,
moje ręce… Moją twarz…
Rzuciłam się, by odciągnąć napastnika, i zamarłam…
Bo tym, który wymierzał ciosy, był…

Obudziłam się z okrzykiem przerażenia na ustach. Roztrzęsiona


rozejrzałam się wokoło.
Leżałam na wznak w swoim łóżku, wśród wzburzonej pościeli,
a ciszę, jaka panowała w całym domu, przecinał naglący, świdrujący
uszy budzik. Przecierając oczy z resztek snu, machnęłam ręką
w kierunku nocnego stolika. Upierdliwy dźwięk natychmiast zamilkł.
Przesunęłam się na materacu, czując, że koszulka przykleiła mi się do
spoconych pleców. Zmęczonym ruchem potarłam twarz i odrzuciłam
do tyłu mokre, skołtunione włosy.
Chciałam przestać śnić.
Chciałam chociaż raz obudzić się bez tego cholernego poczucia
winy, które spalało mnie od środka, które codziennie mi
przypominało, że potrafię tylko niszczyć…
Byłam zmęczona. Tak bardzo zmęczona…
Rozmasowałam obolałe skronie, myśląc tylko o tym, by pozbierać
się do kupy. Musiałam się ogarnąć, iść do pracy, a wieczorem czekało
mnie przyjęcie u Lilki i Mata. Taki był plan na ten dzień, więc przede
wszystkim powinnam zacząć od zebrania sił, by wstać z łóżka.
Zaciskając lodowate palce na prześcieradle, starałam się zapanować
nad oddechem, wyciszyć wspomnienia, które przywołał tamten sen.
Pusty umysł, czysta kartka. Wsłuchana w nieregularne bicie serca,
nabierałam nosem drżące powietrze, by wolno wypuścić je ustami. Po
jakimś czasie rytm uderzeń zaczął się normować, a i w końcu ustało
bolesne drżenie mięśni. Powoli uchyliłam powieki, a z szafki
zagarnęłam szklankę z wodą, którą wypiłam do dna.
To był mój codzienny rytuał. Niezmienny od lat. I tylko on sprawiał,
że byłam w stanie normalnie funkcjonować.
Pierwsze koszmary pojawiały się sporadycznie, gdy jeszcze byłam
nastolatką tęskniącą za mamą. Wtedy nie wiedziałam, jak się
zachować zaraz po wybudzeniu z przerażająco realistycznego snu.
Błędem numer jeden było gwałtowne zrywanie się z pościeli – na
miękkich nogach trudno było utrzymać równowagę, wobec czego
niejednokrotnie waliłam głową w stolik albo ramę łóżka, nie mówiąc
już o tym, że kolana miałam całe posiniaczone. Natomiast drugim
było łapczywe picie wody, gdy jeszcze nie panowałam nad oddechem.
Ale wtedy myślałam tylko o tym, że zabijała mnie suchość w gardle,
której nabawiłam się przez spazmatyczne łapanie powietrza.
Od sześciu lat niemal każdej nocy śniłam to samo wspomnienie.
Tak, wspomnienie. Koszmar rzeczywistości. Byłam z nim na tyle
obyta, by wiedzieć, że najpierw muszę opanować ciało i zablokować
umysł. Dopiero to pozwalało mi normalnie wstać. Ataki nie trwały
długo. Mijało może dziesięć minut, nim z powrotem mogłam w miarę
swobodnie poruszyć barkami, a moje serce przestawało kotłować się
w piersi. Szkoda, że w taki sam sposób nie mogłam wyciszyć
wspomnień.
Zgarnęłam z szafki tablet i ładując filmik instruktażowy z jogą,
rozwinęłam pod oknem karimatę. Położyłam się na wznak
z rozłożonymi nogami i rękami i zamknęłam oczy, czekając, aż senny,
apatyczny głos mojej wirtualnej instruktorki poprowadzi mnie przez
kolejne etapy techniki relaksacyjnej Jacobsona. Ćwiczyłam wdechy,
wydechy, napinałam i rozluźniałam poszczególne partie mięśni,
później powtarzałam w myślach jak mantrę: „jestem bezpieczna,
jestem dla siebie największym wsparciem, jestem wystarczająca”…
Przyznaję, pierwsze podejście skończyło się tym, że karimata
wylądowała pod moim łóżkiem, kurząc się tam przez kilka tygodni. Te
słowa wydawały mi się śmieszne i tak do mnie niepasujące. Nigdy nie
czułam się ani bezpieczna, ani potrzebna… Jednak nie mogłam
darować sobie tego, że pokonało mnie coś takiego jak relaksacyjna
joga. Obiecałam sobie, że spróbuję jeszcze raz. Z czasem głos
instruktorki przestał być aż tak irytujący, a potem stał się drogą
prowadzącą ku wyciszeniu. A właśnie tego najbardziej
potrzebowałam. Miałam swoje dwadzieścia pięć minut wyciszenia,
myślenia dosłownie o niczym. Nawet jeśli miałam kłamać,
powtarzając, że „jestem bezpieczna, jestem wystarczająca”.
Po przebrnięciu przez jogę sięgnęłam po telefon i przejrzałam
powiadomienia – wiadomości, pocztę, czasami też rzucałam okiem na
komunikator. Moja praca polegała w większości na tym, że musiałam
być na bieżąco z wieloma sprawami oraz znajdować się w stałym
kontakcie z redaktorami, a także pracownikami innych działów, dzięki
czemu sprawnie koordynowałam zespół, a dramy, które narodziły się
w środku nocy, rozwiązywałam jeszcze przed łykiem porannej kawy.
Tym się zajmowałam i chociaż czasami cierpiałam z powodu stresu
i przemęczenia, lubiłam swoją pracę. Miałam poczucie bycia
zaangażowaną w sprawę, a przed sobą ciągłe wyzwania i niezmienną
świadomość odpowiedzialności oraz decyzyjności.
Kiedy już poparzyłam sobie usta kawą i skonsultowałam
z asystentką mój dzisiejszy grafik, powlokłam się pod prysznic.
Wilgotne ciuchy rzuciłam obok kosza na bieliznę i dość sceptycznie
spojrzałam na piętrzącą się ilość rzeczy do prania. Powoli
zastanawiałam się, czy znajdę jeszcze coś czystego w garderobie.
Codziennie przekładałam wykonanie telefonu do agencji sprzątającej
w nadziei, że może w jakiś magiczny sposób uda mi się załadować
pralkę, odkurzyć dom i umyć podłogi. Mogłam siać postrach wśród
pracowników LooKa, pomagać ojcu w ogarnianiu polskiego oddziału
jego firmy, jeździć na gale i szkolenia, dopinać grafik tak, że prawie
pękał w szwach, i z tym się wyrabiałam, ale już prowadzenie domu
było dla mnie czynnością z kosmosu.
Dzisiaj to zrobię. Zadzwonię do agencji – obiecałam sobie w duchu,
a i tak mogłam się założyć, że zapomnę o tym z chwilą, gdy wyjdę
spod prysznica.
Pół godziny później stałam przed lustrem w pełnym makijażu
i układałam włosy, zawijając końce na prostownicy. Manewrowałam
nią tak, że niechcący zahaczyłam kablem o paletę cieni, którą
zostawiłam na umywalce. Nie zdążyłam nawet zakląć, gdy ta upadła
z hukiem na podłogę. Ostrożnie podniosłam zamknięte pudełko, ale
i tak mogłam się założyć, że w środku zastanę mieszaninę pstrokatego
pyłu. Gruchotanie podpowiedziało mi, że dodatkowo stłukłam
lusterko. Świetnie. Niewiele myśląc, cisnęłam niemal nową paletę do
kosza, a podnosząc się, przeczesałam palcami ułożone włosy
i spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, przeglądając się w tafli ze
wszystkich stron. Wściekle zagryzłam zęby.
Na moich nagich barkach dostrzegłam zarys ujmującej zieleni.
Tusz, który nosiłam pod skórą.
Jednak Lilka miała rację. Tatuaż powinien być czymś
przemyślanym, posiadać ukryte znaczenie i przede wszystkim
odganiać parszywe wspomnienia, a nie je namnażać. W moim
przypadku wszystko było na opak. Misterna, delikatna i absolutnie
zachwycająca malwa, którą miałam na plecach między łopatkami,
miała symbolizować moje imię, mnie całą. Delikatną, acz wytrzymałą
Malwinę. A tymczasem za każdym razem, gdy na nią spojrzałam,
przypominała mi o mężczyźnie, który zostawił na mnie ten tatuaż.
Wiedziałam, że jest coś niecodziennego w sposobie, w jakim moja
skóra reagowała na jego dotyk, na dźwięk głębokiego, basowego głosu.
Stawała się wrażliwa. Drżąca. Zatracając się w tym wspomnieniu,
nieświadomie zamknęłam oczy. Wyciągając rękę za siebie, dotknęłam
tatuażu, jakbym w ten sposób mogła sięgnąć samego Arka. Czułam go
na sobie. Pod skórą. Słyszałam jego ostre warknięcie, bym się nie
kręciła…

Arek wybrał idealny moment, by odsunąć maszynkę od moich pleców,


bo sekundę później drzwi otworzyły się tak gwałtownie, że
praktycznie wylądowały na ścianie.
– Coś mi dał za galaretę? – burknął przepełniony pretensją głos.
– A co? Już bidulkę wystraszyłeś? – odparł Arek, ciężko wzdychając.
– Problem w tym, że nie mogę jej nawet dotknąć, bo cała się
wzdryga.
Krew się we mnie zagotowała i pomimo odrętwiałych pleców
podparłam się na rękach, by zmierzyć tego dupka nienawistnym
spojrzeniem.
– Słuchaj no, koleś! – warknęłam ostro. Byłam tak wkurzona, że
zignorowałam Arka, który napomniał mnie szorstko i w porę odchylił
się na krześle. – Jeśli Lilka powie mi, że byłeś dla niej ostatnim
chamem…
– To co? – rzucił wyzywająco mężczyzna, którego rozpoznałam
z fotografii z artykułu. Na żywo wydawał się jeszcze większym
bufonem, szczególnie gdy mrużył wrogo oczy, a na jego usta wpłynął
krzywy uśmiech cwaniaczka. – Pozwól, niech zgadnę. Wykastrujesz
mnie?
– Was wszystkich – uściśliłam. – Jestem szefową redakcji LooKa. To
dzięki mnie ten zakład jest najgorętszy w mieście!
– Chyba chciałaś powiedzieć, że przez ciebie dzień w dzień mamy
nalot napalonych pustaków, które…
– Dość! – Uciął natychmiast Arek tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– Mateusz, wracaj do klientki. Teraz – dodał twardo i odczekał, aż
koleś w końcu podkuli ogon i wyjdzie z gabinetu. Gdy już zostaliśmy
sami, westchnął głęboko. – A ty się kładź i podziękuj mojemu
cholernie dobremu refleksowi.
– Czemu? – warknęłam, odwracając się w jego stronę. W tej chwili
byłam tak rozjuszona, że pałałam jawną niechęcią do każdego
pracownika PInk Tattoo.
– Refleksowi – powtórzył spokojnie Arek, pobieżnie na mnie
spoglądając. Miętosił w dłoni papierowy ręcznik ubrudzony czarnym
tuszem. – Gdyby nie on, miałabyś mało estetyczny szlaczek na
plecach.
Czułam, że blednę. Faktycznie, pręga ciągnąca się wzdłuż barków
z pewnością nie była efektem, który spodziewałam się ujrzeć w lustrze
po pierwszej sesji tatuowania. Zacisnęłam usta i spróbowałam
opanować złość, a także odrobię spokornieć.
– A… no tak. Dziękuję – odpowiedziałam nieporadnie,
a przekręcając się w stronę mężczyzny, podparłam się na lewym
przedramieniu. – Chyba muszę przeprosić za swoje zachowanie.
Niepotrzebnie się uniosłam.
Zerknęłam na Arka, który bez tchu patrzył mi prosto w oczy. Coś się
zmieniło. Jego szare tęczówki wyraźnie pociemniały, a samo
spojrzenie było trudne do udźwignięcia. Jakby przewiercało mnie na
wylot. Arek zacisnął szczęki i wskazując na mnie maszynką,
powiedział lekko zachrypniętym głosem:
– Skoro o unoszeniu mowa.
Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc, o co mu chodzi. Dopiero gdy
chrząknął znacząco i odwrócił głowę, spojrzałam po sobie.
– O fuck! – pisnęłam, rzucając się na kozetkę.
Wygrzebałam z pamięci każde znane mi przekleństwo i sycząc tę
uroczą wiązankę pod nosem, uderzyłam czołem o zagłówek. W końcu
uspokoiłam się na tyle, by uświadomić sobie, co robię. Ale przecież
przez dobrą minutę Arek miał idealny widok na moje piersi. Nagie
piersi. Nie byłam pruderyjna i raczej nie miałam problemów
z nagością, jednak czymś innym jest rozmyślne uwodzenie, a czymś
innym świecenie biustem. A ja nie chciałam go uwodzić.
Zdecydowanie nie Arka.
– Jeśli chcesz, mogę dać ci chwilę – zaproponował dobrodusznie.
– Nie, jest okej. Cholera, tak mi głupio – westchnęłam zażenowana.
– Niepotrzebnie. Dość specyficzny charakter Mata każdego potrafi
wyprowadzić z równowagi. Albo postawić do pionu.
– Nabijasz się ze mnie? – fuknęłam, przekręcając głowę, by spojrzeć
na tatuażystę. Krótko przystrzyżona broda Arka zatrzęsła się, a w jego
oczach pojawił się figlarny błysk.
– Tylko trochę – przyznał, mrugając. – Nie chcę, żebyś
niepotrzebnie się spinała.
Czułam się trochę lepiej z myślą, że dbał o mój komfort i w razie
konieczności na chwilę przerwałby pracę. Jednak to byłaby
niepotrzebna strata czasu – nie wiedziałam, na jakiej wielkości tatuaż
zdecydowała się Lilka, a nie chciałam, by na mnie czekała. I tak
mieliśmy z Arkiem plan, by podzielić pracę nad moim tatuażem na
dwie sesje, więc dziś miał powstać tylko kontur. Poza tym, musiałam
to przyznać, tatuaż to cholernie bolesna sprawa. Zachodziłam
w głowę, jakim cudem niektórzy mogli wytrzymać kilka godzin
w jednej pozycji. Dlatego, nie chcąc przeciągać tego
w nieskończoność, poprosiłam Arka, by kontynuował.
Zasłuchana w ciche brzęczenie maszynki, starałam się nie skupiać
na bólu wzmagającym się przy wrażliwych miejscach na kręgosłupie.
– Pierwszy raz… – Urwałam, oblizując suche usta. – To pierwszy
raz, kiedy komuś zagroziłam w ten sposób. To było podłe.
I szczeniackie.
– Głupio ci? – spytał bezpośrednio.
– Palę się ze wstydu – odparłam, co akurat było zgodne z prawdą.
Wrzuciłam do jednego wora naskoczenie na Mata, mój dziecinny
wyskok z „jestem naczelną!” a także świecenie cyckami przed
zaskoczonym Arkiem. Reasumując, tak, właśnie osiągnęłam
śmiertelną dawkę wstydu.
– Coś w tym jest – zaśmiał się Arek pod nosem. – Twoje rumieńce
dosięgły pleców.
– To pewnie od tatuażu.
– Mówię o tym miejscu – powiedział, wyłączając maszynkę. Nagle
poczułam, jak z wolna przesuwa opuszkami palców po moich
lędźwiach. Z trudem zapanowałam nad wzdrygnięciem i z całej siły
wbiłam zęby w dolną wargę. – Zaczerwieniły się, a nawet ich nie
dotknąłem.
– Teraz już tak – wymruczałam cicho.
– Słucham?
– Nie, nic – rzuciłam szybko i dodałam jeszcze: – Nieważne.
Arek ponownie wziął się do tatuowania górnego odcinka pleców
i zaczął wypytywać mnie o pracę naczelnej, żebym tylko przestała
myśleć o galimatiasie sprzed chwili. Odpowiadałam na każde pytanie,
prostowałam mity, zastępując je faktami, ale i tak nie potrafiłam
wyrzucić z pamięci wspomnienia tego prądu, który przeszył moje
ciało. Jakby za pomocą tego jednego, przelotnego muśnięcia dotknął
mnie w wielu miejscach naraz. I podobało mi się to…

Podobało mi się to. Czas przeszły – pomyślałam z goryczą, odwracając


głowę od odbicia w lustrze.
Dziś chciałabym zapomnieć, co czułam tamtego wieczoru.
Wymazać z pamięci ostatnie siedem miesięcy. Powiedzieć sobie
zawczasu, że nie warto ścigać czegoś, co i tak było poza moim
zasięgiem. Napomnieć, żebym trzymała się postanowień, by moje
serce pozostało zimne oraz niedostępne, szczególnie dla mężczyzn
pokroju Arka.
Ale na to już za późno.
Rozdział 2

Burning everything I know, desperate for a change


Crashing down these ancient roads, past our yesterday
Maybe there’s hunger in my blood
Screaming out loud for what I want.

Illenium, Fractures

Przed ósmą weszłam do redakcji LooKa mieszczącej się w budynku


Business Garden przy ulicy Kolorowej. Należały do nas trzy piętra.
Moje biuro, dwie sale konferencyjne, przestronny pokój narad, a także
biura głównych redaktorów w całości zajmowały ostatnie. Na dwóch
pozostałych mieściły się studio, magazyn i garderoba. Było także białe
skupisko boksów, w których nad artykułami do nowego numeru
pracowali redaktorzy. Wyszłam z windy na piątym piętrze
i odblokowałam drzwi kartą. Wokół panowała cisza. Teoretycznie
zaczynaliśmy pracę najpóźniej o dziewiątej, jednak mogłam się
założyć, że moja asystentka Baśka już przygotowywała dla mnie kawę.
Krocząc w wysokich szpilkach po bordowym dywanie, dotarłam do
ostatnich drzwi na końcu korytarza. Były otwarte.
Basia właśnie stawiała tacę z dwiema filiżankami na swoim biurku.
A przynajmniej tak obstawiałam, bo cały blat tonął pod stertą kartek,
a wieże z segregatorów i teczek chybotały się niepewnie, gotowe
runąć w każdej chwili.
– Mamy jakąś inspekcję, o której zapomniałam? – spytałam
zatrwożona ilością papierów, do których przejrzenia niechybnie
zostanę zmuszona.
Basia przewróciła oczami i warcząc pod nosem, podała mi filiżankę.
– Zanim cokolwiek powiem, najpierw kawa – zarządziła.
– Czytasz mi w myślach.
Od razu zamoczyłam w niej usta. Trzy łyżeczki cukru i dużo mleka.
Idealna. I przyda się też kolejny kop energetyczny, skoro Baśka
najwyraźniej przytachała połowę makulatury z archiwum.
– I jestem w tym na tyle biegła, by stwierdzić, że to twoja druga.
Może przestaniesz pić kawę w domu, a ograniczysz się tylko do tej,
którą parzę ci w pracy? W końcu jeszcze nie ma dziewiątej, a ty już
masz żołądek wypełniony kofeiną.
– A propos wczesnej pory – podłapałam, ignorując jej matczyny
ton. – Czy ty przypadkiem nie jesteś świeżo poślubioną żonką? Nie
musisz być teraz gdzie indziej? Na przykład migdalić się ze swoim
seksownym informatykiem?
Automatycznie na jej ustach pojawił się leniwy i lekko zadziorny
uśmiech, a ona sama westchnęła rozmarzona.
– Oj, tak… Kiedy chciałam wstać z łóżka, podał mi co najmniej
dwadzieścia powodów, dlaczego miałabym tego nie robić –
powiedziała, ciężko zwalając się na krzesło. Natychmiast skopała
szpilki, które wylądowały w ciemnym kącie obok kosza na śmieci,
i spojrzała krytycznie na zalegające papiery. – Ale chcę dokonać
niemożliwego i pierwszy raz od sześciu lat oczyścić swoje biurko na
koniec roku. A i dodatkowo przyniosłam z archiwum kwartalne
sprawozdania, o które prosiłaś – dodała, wskazując dwa segregatory
i mniejszą ryzę papieru.
– Widzę twoją motywację i chęć działania. Popieram. Wezwać
egzorcystę? – spytałam z fałszywą potulnością. Tym samym
naraziłam się Basi, która przeszyła mnie ostrym spojrzeniem.
– Byłoby mi łatwiej, gdybyś przejrzała te papiery i oddała je przed
południem, żebym mogła zamknąć archiwum na cztery spusty –
warknęła nieprzyjemnie, przesuwając w moją stronę stertę kartek
i dwa segregatory.
– Za godzinę dam zwrotkę – odpowiedziałam. Odstawiłam kawę na
tacę i dźwignęłam ze stołu kilogramy papieru. Basia przytaknęła
z uznaniem i odprawiła mnie machnięciem ręki. Przekrzywiłam
głowę, mrużąc drapieżnie oczy. – Znowu pomyliłam stanowiska?
– Milcz. – Pstryknęła palcami w moim kierunku.
Zaśmiałam się pod nosem. Zadziwiające było to, że naprawdę
lubiłam te nasze przekomarzania, jednak obie byłyśmy świadome
istnienia nieprzekraczalnej granicy. Unikałyśmy spoufalania, jeśli
w otoczeniu znajdowały się osoby trzecie, gdyż to by źle wpływało na
nasz profesjonalizm i charakter obejmowanych stanowisk. Ja byłam
szefem, ona moją asystentką.
Weszłam do swojego gabinetu i rzuciłam na biurko cholerne
papierzyska. Ściągnęłam marynarkę i odwieszając ją na oparcie
krzesła, rzuciłam głośno w stronę uchylonych drzwi:
– Spotkanie sylwestrowe z pracownikami bez zmian?
– Punkt trzynasta – odkrzyknęła Baśka i byłam prawie pewna, że jej
głos odbił się od ścian dwa piętra niżej. Chwilę później przyszła do
mojego gabinetu z podkładką, do której przypięła kartkę. – Twoje
przemówienie. Będziesz głosić peany na cześć tego, jak to jesteś
zadowolona z naszej niewolniczej pracy, dzięki której wzrasta pozycja
pisma na rynku, a i że dajesz każdemu podwyżkę i płacisz potrójną
stawkę za nadgodziny…
– Może jeszcze wakacje na Bali na koszt firmy? – zaproponowałam
z zapałem, a Basia natychmiast pstryknęła palcami.
– I to się nazywa kreatywne podejście do sprawy!
Parsknęłam śmiechem. Słowo „urlop” nie istniało w naszym
słowniku. To jak starożytny termin, który już dawno temu został
zapomniany, miejska legenda głosząca, jakoby był to czas, gdy nie
myślało się o pracy a wypoczywało. Swoją drogą Basia nie mogła sobie
nawet pozwolić na podróż poślubną, bo zbliżała się końcówka roku,
a to w każdej firmie oznaczało dodatkowe nadgodziny i różne firmowe
eventy. Po Nowym Roku zamierzałam wysłać ją przymusowo na
tydzień urlopu i sama nie wiedziałam, jak to przeżyję… Ostatnio
wzięła wolne, gdy jednego dnia chciała zaklepać salę weselną, znaleźć
sukienkę i podpisać umowę z didżejem, a na zastępstwo przysłała
dziewczynę z recepcji. Przez kolejny tydzień warczała pod nosem, że
więcej nie popełni takiego błędu.
Z cichym westchnieniem odebrałam od Basi przemówienie i dla
pewności rzuciłam na nie okiem. Piękna śpiewka powtarzana od lat,
którą karmi się swoich pracowników, zawsze zachwalająca ich pracę.
Skinęłam głową, w pełni akceptując mowę napisaną przez moją
asystentkę.
– A jednak o podwyżce i wakacjach na Bali nic nie ma –
zauważyłam z krzywym uśmiechem. – Ale zawsze możesz napisać do
prezesa.
– Życie mi jeszcze miłe – prychnęła i odwróciła się w stronę
wyjścia. – Łap się za robotę.
– Ogarnę – obiecałam, walecznie wznosząc długopis.
– Ja myślę!
Godzinę później wezwałam do siebie Basię, by odebrała ode mnie
archiwalne sprawozdania. Potrzebowałam tych danych, gdyż za dwa
miesiące czekało mnie zebranie z prezesem oraz udziałowcami, na
którym będę musiała przedstawić między innymi wyniki sprzedażowe,
a także plan kreowania marki pisma na kolejny rok. Musiałam
przyznać, że miałam dość dobry kontakt z moim pracodawcą oraz
dużą swobodę w działaniu, jednak raz na rok byłam rozliczana ze
swojej pracy. Z doświadczenia wiedziałam, że w innych redakcjach
naczelni nie mieli aż tak kolorowo. Jednak w rzeczywistości, odkąd
zostałam szefową, sprzedaż LooKa skoczyła o kilkadziesiąt procent,
a sam magazyn zajął stałe miejsce w czołówce ogólnopolskich pism.
Zapisałam pliki potrzebne do prezentacji oraz przygotowane tabelki
i zabrałam się do sprawdzania artykułów, które redaktorzy wysłali mi
na maila w celu zatwierdzenia.
Uśmiechnęłam się krytycznie, czytając na tablecie wywiad
z pewnym przystojnym piosenkarzem młodego pokolenia. Dopiłam
zimną już kawę i zaznaczałam fragmenty do poprawki, gdzie trzeba
było zmienić szyk w zdaniu albo jeszcze raz je przeanalizować, a na
czerwono ujęłam cały tytuł. Nigdy nie bawiłam się w owijanie
w bawełnę, jeśli chodziło o redakcję tekstu. Gdy coś było do dupy,
mówiłam o tym głośno i oczekiwałam poprawy. Gorzej, jeśli osoba,
która wysłała mi artykuł, unosiła się dumą i nie akceptowała zmian.
Wówczas poważnie się zastanawiałam, czy w naszym gronie
redakcyjnym jest dla niej miejsce.
Wiedziałam, co jest sprzedażowym tematem, a co nadaje się do
okrągłego segregatora1, co warto podrasować, a co puścić z dymem.
A im dłużej siedziałam w tym zawodzie, tym częściej przekonywałam
się, że dziennikarski instynkt powoli staje się towarem deficytowym.
Najprościej było pisać o czymś błahym, tak banalnym, że trudno było
się wyłożyć przy researchu (o ile taki w ogóle został przygotowany).
Czasami trudność sprawiało też choćby rozwinięcie w minimalnym
stopniu przedruków z dwudziestu podobnych artykułów. I obrzydzała
mnie ciągła pogoń za sensacją, manipulacja faktami, ulotność
ludzkich tragedii i dokopywanie się za pomocą tępej łopaty do samego
dna tylko po to, by na chwilę przyciągnąć uwagę czytelników czy
widzów. Dobrać się do największych brudów, by wyprać je publicznie.
Przestało być ważne, czy osoba, której to dotyczyło, była trudno
dostępną gwiazdą wielkiego formatu, czy przeciętnym człowiekiem.
I gdzieś w tym wszystkim zatraciły się czułość, subtelność
i odpowiedzialność za słowo pisane. Artykuły, wywiady, reportaże
powielały ten sam schemat, a ja nie chciałam zbłądzić i iść tą ścieżką.
Pragnęłam czegoś więcej. Czegoś ponad to – kreślić wizję rzetelnego
dziennikarstwa. Gdzie się podział dekalog dziennikarza, stanowiący
ścisły kodeks dobrych praktyk w naszym zawodzie, którego uczyłam
się jeszcze na studiach?
Dlatego szkoliłam swoich ludzi. Bo mogłoby się wydawać, że
kobiecy magazyn powinien skupiać się wyłącznie na modzie, dietach,
sensacjach z życia celebrytów. Nie na mojej zmianie. Jasne,
serwowaliśmy fotorelacje o wizażu i najnowszych trendach w modzie,
czasem też artykuły sponsorowane, jednak obowiązkowo w każdym
numerze pojawiały się felietony czy reportaże o tematyce społecznej
i kulturalnej. Chciałam obudzić swoje czytelniczki poprzez angażującą
ciężką pracę redaktorów. Wymagałam rzetelnego dziennikarstwa,
konkretnego researchu i ciekawego przestawienia zebranego
materiału. Każdy tekst przechodził przez moje ręce, a ja rozliczałam
jego autora. Tak jak teraz.
– Malwina?
Uniosłam głowę znad ostatniego tekstu. W drzwiach stała Basia,
pukając wymownie w nadgarstek. Nie musiałam patrzeć na zegarek,
by domyślić się, że lada chwila zacznie się sylwestrowe spotkanie
z pracownikami. Ostatni raz rzuciłam okiem na tablet i uśmiechnęłam
się pod nosem, widząc wybite wersalikami nazwisko młodej kobiety,
zatrudnionej zaledwie dwa tygodnie temu. Pomyślałam „oby tak
dalej” i bez zastrzeżeń zatwierdziłam jej pierwszy felieton.

– Samochód. Bagażnik. Teraz – rzuciłam bezpardonowym tonem,


wciskając kluczyki do ręki zaskoczonego Mateusza.
Zanim zdążył zrzucić mnie z wysokich schodów, skorzystałam
z okazji i przepchnęłam się do bezpiecznego przedsionka. I żeby
całkowicie uniemożliwić mu próbę uduszenia mnie, cisnęłam prosto
w jego pierś pakunkiem z ulubionej cukierni Oskara.
– A ja co, twój szofer? – warknął nieprzyjemnie, mrużąc oczy.
Gwałtownie nabrałam powietrza, przyciskając dłoń do serca.
– Damie każesz dźwigać? Poza tym jestem twoim gościem, prawda?
– dodałam, zalotnie trzepocząc rzęsami. Ale na Mata absolutnie nie
działały żadne z kobiecych sztuczek i żeby pokazać mi, w jak wielkim
poszanowaniu ma mój dość śmiały rozkaz, prychnął, wykrzywiając
usta w zimnym półuśmiechu.
– To chyba dasz radę wnieść sama, czy to także wykracza poza
twoje możliwości? – powiedział, wpychając mi w ramiona siatkę.
– Zdziwiłbyś się, jak wielką jestem damą w potrzebie –
westchnęłam, udając, że skręcam się z bólu.
Na twarz Mata wpłynął ironiczny grymas i już wiedziałam, że
zasadzi mi jakimś wybitnie wrednym tekstem.
– Z tym zgłoś się do Arka.
Zamarłam, a bryła lodu opadła na dno mojego żołądka. Strząsnęłam
z ramion płaszcz i odrobinę zbyt mocno powiesiłam go na wieszaku.
– Kutas – syknęłam rozjuszona i ruszyłam korytarzem, odrobinę
zbyt głośno stukając obcasami.
– Słyszałem!
– I dobrze! Im większa samoświadomość, tym lepsza efektywność!
– Co jest dobrze?
Zatrzymałam się gwałtownie, gdy z kuchni wychyliła się Lilka.
Uśmiechała się radośnie, a przybrudzone mąką dłonie wycierała
w kraciastą szmatkę. Miała na sobie różowy fartuszek z frędzelkami,
a długie rude włosy zaplotła w dwa urocze warkocze. Z miejsca
z mojej głowy uleciały wszystkie złośliwe epitety, którymi w myślach
ciskałam w Mateusza. Odłożyłam ciasto byle gdzie i uściskałam moją
najdroższą przyjaciółkę.
– Dobrze znowu cię widzieć – powiedziałam, wzdychając
rozluźniona. Lilka zachichotała, kładąc mi głowę na ramieniu.
Najwyraźniej obie czerpałyśmy siłę z naszego uścisku. Odchyliłam się
nieznacznie, przyglądając się jej z troską. – Jak się czujesz?
– Czy kiedykolwiek ktokolwiek przestanie o to pytać? – jęknęła i z
dość markotną miną przewróciła oczami. – Statystycznie słyszę to
najczęściej zaraz po „cześć!”.
– Mówiłam, żeby zrobiła sobie test, bo zrzędzi tak całe popołudnie
– zarechotała Dżas, wbiegając po schodach. Na nasz widok jej
umalowane czerwienią pełne wargi rozciągnęły się w ogromnym
uśmiechu.
– I ma do tego święte prawo! – Natychmiast wzięłam stronę Lilki,
bo ta już zaróżowiła się po same uszy. – Pamiętaj, czyją jest
dziewczyną.
– Słuszna uwaga – Dżas pstryknęła palcami i ciężko wzdychając,
położyła dłoń na ramieniu Lilki. – Narzekaj. Rzucaj sarkazmem na
lewo i prawo. Po prostu korzystaj, ile wlezie – dodała takim tonem,
jakby składała kondolencje.
– Jesteście straszne! – Lilka roześmiała się w głos i przytuliła nas
mocno do siebie.
Stałyśmy tak we trójkę, trzy dorosłe kobiety, i po prostu
cieszyłyśmy się z naszej bliskości. Sama już nie pamiętałam, jak
wyglądało moje życie, zanim pojawili się w nim Lilka i Oskar.
Wypełnili dzwoniącą w uszy ciszę w moim domu, sprawili, że każdy
dzień przynosił coś nowego – przegonili bolesne uczucie samotności.
Wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, jak puste było moje życie. Od
lat wmawiałam sobie, że przyjaźń to coś zbędnego, coś, co tylko by
mnie zaangażowało i nie pozwoliło skupić się na karierze. Lilka i jej
synek uświadomili mi, jak bardzo się myliłam. Przyjaźń była równie
łatwa jak oddychanie. Byłyśmy zupełnie różne, prowadziłyśmy inny
styl życia, a jednak pasowałyśmy do siebie idealnie. Jak puzzle. Razem
stanowiłyśmy całość. I chyba najbardziej zaskakujące w tym
wszystkim było to, że nie znałyśmy się zbyt długo, bo ledwie rok. To
zbyt mało, by poznać drugiego człowieka, by odkryć jego mocne oraz
słabe strony, by dotknąć jego prawdziwej natury i odgadnąć, kim tak
naprawdę jest. Do tego potrzeba próby czasu. I tak, zdawałam sobie
sprawę z tego, że ona nadal trwa. Dwie z nas wciąż skrywały rany
zadane w przeszłości, które nadal bolały, jątrzyły się i sprawiały, że aż
do teraz byłyśmy zainfekowane nieufnością. I jednego byłam pewna.
W przypadku moim i Dżas tych blizn nie dało się ukryć tatuażem. Te
skazy zostaną w nas już zawsze.
Uśmiechnęłam się lekko, przesuwając ręką po splecionych włosach
Lilki i jednocześnie drapiąc Dżas po plecach. Naprężyła się, mrucząc
jak mały czarny kociak złakniony pieszczot.
– A gdzie Oskarek?
– Bawi się w salonie z Arkiem – odparła Lilka, odsuwają się, by
przemieszać coś bulgoczącego w garnku. – Przywiózł całą torbę
książeczek aktywizujących – dodała, kręcąc z niedowierzaniem głową.
– Wpisz się w kolejkę, bo później ja schodzę ze swoim majdanem –
zakomunikowała Dżas, mrugając do mnie znacząco.
– Gdzie postawić?
Zaskoczone spojrzałyśmy za siebie, bo Mat, ciężko sapiąc, stanął
w progu kuchni, dźwigając ogromny karton. Wskazałam mu miejsce
obok stołu, a on ostrożnie odstawił paczkę i przewracając wymownie
oczami, ruszył z drugim kursem. Pierwsza do pudła dopadła Dżas i z
ciekawością zajrzała do środka. Lilka dołączyła chwilę po niej, a jej
oczy zrobiły się ogromne. I tak, to jej reakcji obawiałam się
najbardziej.
– Oszalałaś? Oszalałaś – stwierdziła, marszcząc brwi.
– Zapamiętajcie sobie, że to ja jestem ciocią numer jeden –
zaznaczyłam, gdy Dżas wzdychała, zachwycona ubrankami
i zabawkami dla Oskara. – Poza tym to próbki, które zostały po
ostatniej sesji, więc, tak jak prosiłaś, nie wydałam na to ani złotówki.
– Przypomnieć ci, że niedawno były święta? Malwina, to za…
– Nigdy nie jest za dużo – zaprzeczyłam, uśmiechając się ckliwie do
Lilki. Chwyciła mnie za rękę i uścisnęła ją lekko, a na jej policzki
wpłynął rumieniec. Ta dziewczyna chyba nigdy nie przyzwyczai się do
przyjmowania prezentów bez zbędnego skrępowania. Normalnie
irytowałoby mnie to wieczne rumienienie się z byle powodu, jednak
w przypadku Lilki było to dziewczęce i całkiem naturalne. – Poza tym
przywiozłam coś i dla was – dodałam, uśmiechając się chytrze.
Dżas natychmiast wypuściła bawełniane koszule z rąk i spojrzała na
mnie z dzikim zapałem.
– Masz próbki?!
– Obstawiam, że to ten karton – sapnął Mat, odstawiając pod ścianę
ostatni pakunek. Skrzywił się, kładąc ręce na plecach. – Chyba że
miałem to zanieść do kontenera dziesięć metrów dalej…
– Ani kroku dalej, Marcinkowski! – wykrzyknęła Dżas, rzucając się
na paczkę. Machając gwałtownie rękami, odgoniła Mata na drugą
stronę kuchni. – Nie waż się podchodzić! Będę bronić tego skarbu
własną piersią!
– Za dużej straty nie będzie – mruknął, lustrując ją wymownym
spojrzeniem.
Jej drżące, zaciśnięte w pięści dłonie opadły wzdłuż ciała.
– Przypieprzę ci. Mogę, prawda? – spytała, odwracając się do Lilki,
ale natychmiast zmarszczyła brwi. – Co jest?
Lilka pociągnęła nosem i pośpiesznie odwróciła wzrok, jednak
zdążyłam zauważyć, że jej duże zielone oczy mienią się od
wstrzymywanych łez.
– Co? A nic… – zbagatelizowała i tylko machnęła ręką. Mat
poruszył się niespokojnie, więc szybko dodała: – Nie, wszystko okej,
ale… chyba nigdy się do tego nie przyzwyczaję – dodała z trudem, bo
ze wzruszenia głos odmawiał jej posłuszeństwa.
Tak samo jak mnie i Dżas. Tak, Lilka miała całkowitą rację. To, jak
jej życie zmieniło się przez te kilka miesięcy, było prawdziwym
cudem. Czymś niezwykłym, za co zapewne dziękowała każdego dnia.
Usłyszałam, jak Mat wzdycha z ulgą. Wyciągnął rękę w stronę Lilki,
a dziewczyna natychmiast do niego przylgnęła, składając głowę na
jego torsie.
– Jest dobrze, nie? – szepnął łagodnie, całując ją w płatek ucha.
Z wolna przesuwał rozpostartymi palcami po jej plecach, aż Lilka
rozluźniła się na tyle, by przytaknąć z uśmiechem:
– Zajebiście dobrze.
Mat odrzucił głowę i roześmiał się w głos.
– I to jest moja dziewczyna!
W następnej sekundzie pochylił się, składając na jej ustach czułego
całusa. Patrzyli sobie głęboko w oczy, a ja miałam nieodparte
wrażenie, że rozumieją się bez słów. Byli tak inni. Tak różni. Tak
doświadczeni przez życie. I pokochali się. Tak po prostu.
Odwróciłam od nich wzrok i zagarnęłam Dżas, byśmy mogły dać im
chwilę prywatności.
– Piękna i bestia.
Przytaknęłam tylko, bo przez ściśnięte gardło nie wydostał się
żaden dźwięk. Nie zazdrościłam przyjaciółce miłości. Ona na nią
zasługiwała i całkowicie oraz szczerze kibicowałam temu związkowi.
Zasługiwali na siebie i na rodzinę, o której zawsze marzyli. Tylko
czasami taki widok chwytał mnie za serce, bo uświadamiałam sobie,
że być może sama straciłam możliwość, by stworzyć coś tak ważnego
i zarazem cennego.
Kilka minut później Lilka dołączyła do nas i z typowym dla siebie
zapałem zaczęła przygotowywać sylwestrową kolację. Raz za razem
wysyłała Dżas i Mata, by znieśli do salonu szklanki, sztućce, talerze
i miski wypełnione jedzeniem. Musiałam przyznać, że moja
przyjaciółka jak zwykle przeszła samą siebie. Dziewczyny udały się na
dół, a ja miałam wkrótce do nich dołączyć. Myłam ostatni garnek i w
pewnym momencie drgnęłam niespokojnie.
Wyczułam, jak zmienia się powietrze.
Gęstnieje i iskrzy.
I wtedy usłyszałam za plecami basowy głos, który sprawiał, że
wszystkie myśli uleciały mi z głowy.
– Cześć – wyszeptał Arek.
Rozdział 3

So infected with your bad blood, bad blood


Keep on running till it blows up, blows up
All I wanted was a real love
But I feel numb.

Dotan, Numb

Stał za mną. Byłam tego pewna, ale nie śmiałam odwrócić głowy i się
o tym przekonać. W ogóle miałam problem z poruszaniem się, bo
byłam boleśnie świadoma tego, w jaki sposób na mnie patrzy. Czułam
jego rozpalony wzrok błądzący po moim ciele. Sunął nim od karku
przez niepozorne wcięcie w bluzce na plecach, zza którego widoczny
był kontur tatuażu. I niżej, znacznie niżej. Sposób, w jaki samym
spojrzeniem pieścił moje ciało, spalał mnie od środka. Czułam, że
Arek mnie pożąda, że chce mnie dotknąć, a jednocześnie doskonale
wiedziałam, że tego nie zrobi. Nie pozwoli sobie, by kolejny raz
popełnić błąd. I ja też nie.
Cicho odchrząkując, żeby pozbyć się chrypki, odparłam
stremowana:
– Cześć.
Spokojnymi ruchami opłukałam garnek z resztek piany i osadziłam
go na ociekaczu. Miałam cichą nadzieję, że odpowiednio odczyta mój
brak zainteresowania dalszą konwersacją i po prostu sobie pójdzie,
jednak Arek ani myślał odpuścić. Poirytowany prychnął pod nosem,
rzucając ciche:
– Będziemy się tak ignorować?
Próbując zachować spokój, wytarłam dłonie w ręcznik.
– Sam o to prosiłeś.
– A myślałem, że masz dobrą pamięć. Powiedziałem, że…
– Doskonale pamiętam, co powiedziałeś! – syknęłam wściekle,
odwracając się do niego. – Że nie chcesz się angażować.
Jego oczy zwęziły się do rozmiaru mikroskopijnych szparek.
– I trzymanie mnie na dystans do tego się zalicza?
– Sam przyznałeś, że to będzie lepsze dla nas obojga. – Wzruszyłam
ramionami, a na moje usta wpłynął drwiący uśmiech. – Nie wnikam
dlaczego, a raczej już nie chcę wiedzieć, niemniej drugi raz nie dam
z siebie zrobić idiotki.
– Nigdy za takową cię nie uważałem.
– Miło to słyszeć – prychnęłam, przekornie przewracając oczami.
– Znalazłeś?
Podskoczyłam jak rażona piorunem, gdy z salonu dobiegł głos
Mateusza. Spojrzałam ponownie na Arka, który przypatrując mi się
kątem oka, coś odkrzyknął. Co to było? Nie miałam pojęcia. Jak
zahipnotyzowana patrzyłam na jego usta, które w ten kuszący sposób
wymawiały poszczególne słowa, na lekko zadartą górną wargę i język,
który migał mi od czasu do czasu za równymi zębami. Tylko raz udało
mi się posmakować tych ust. Zdobytą wiedzę przypłaciłam trawiącym
od środka uczuciem niespełnionego pożądania. Bo nigdy wcześniej
nikt tak mnie nie całował. Był nienasycony i pochłaniał mnie, aż
znalazł się o krok od zatracenia. Chciałam doświadczyć tego raz
jeszcze… Pragnęłam tych warg i rąk… Pragnęłam…
Usłyszałam kroki na schodach i w porę zdołałam odskoczyć od Arka,
który już pochylał głowę w moją stronę.
– No i znalazłeś! To czego sterczysz jak ostatni… – Dalsze słowa
Mata zmieniły się w gardłowy jęk.
– Co to za wołowa du… sza! – dokończyła Dżas, w ostatniej chwili
powstrzymując się od tego, by przekląć na głos. Najwidoczniej
walnęła Mata w potylicę, bo gdy oboje znaleźli się w kuchni, pocierał
okolice karku i krzywił się, besztając Dżas wzrokiem.
– Za co? – stęknął, zabierając z lodówki dzbanek z sokiem.
– Za miłość do bliźniego – odparła zgryźliwie Dżas i podeszła do
mnie. – Pomogę ci – dodała, mrugając porozumiewawczo.
Obie wiedziałyśmy, że w kuchni nie zostało już nic do roboty,
jednak przytaknęłam ochoczo. Nie chciałam zostawać sama z Arkiem.
Nie ufałam sobie. Żeby ukryć zmieszanie, zaczęłam polerować
przygotowane przez Lilkę kieliszki do szampana. Mat zdążył już zejść
na dół, ale Arek wyraźnie się ociągał.
– Nie masz czegoś do zrobienia? – rzuciła do niego Dżas, opierając
się biodrem o blat.
– Tak. Racja – przyznał po chwili.
– Zawsze mam rację – zaakcentowała poważnym tonem.
Nie miałam pojęcia, co mogła oznaczać ta krótka wymiana zdań, ale
najwyraźniej Arek podłapał kontekst. Czułam, jak rzuca mi ostatnie
tęskne spojrzenie, po czym z wolna ruszył w stronę schodów.
Odetchnęłam dopiero, gdy usłyszałam jego głęboki głos odbijający się
echem od betonowych ścian salonu.
– Sorry, ten imbecyl znowu się nie popisał – powiedziała cicho
Dżas, a mówiąc o imbecylu, najpewniej miała na myśli Mata.
Odrzuciłam zmięty papierowy ręcznik i zacisnęłam dłonie na rancie
szafki.
– Czy ja jestem aż taką kretynką? – wymruczałam pod nosem. Nie
poznawałam samej siebie.
– Nie, nie jesteś – zaprzeczyła Dżas, pocierając moje ramię. – I Arek
też, mimo że w tej chwili kwalifikuje się do tytułu dupka roku. Po
prostu… daj mu trochę czasu – poradziła, przytulając się do moich
barków.
– Nie chcę – zaoponowałam, gwałtownie kręcąc głową. – Nigdy nie
uganiałam się za facetem i tym razem też tego nie zrobię –
powiedziałam zdeterminowana.
– Trudno mi go teraz bronić, ale… Arek wiele w życiu przeszedł.
Zaśmiałam się zimno.
– Pokaż mi, kto z nas miał łatwe życie – rzuciłam impulsywnie i w
porę zacisnęłam usta. Jeszcze chwila i powiedziałabym o jedno słowo
za dużo.
– Jednak to… To co innego… – rzuciła z uporem w głosie. Podniosła
na mnie swoje podkreślone czarnym eyelinerem oczy i aż wciągnęłam
ostro powietrze, dostrzegając w nich niezmierzone pokłady smutku. –
Arek już raz kochał. Mocno. I ta miłość nadal w nim siedzi.
Czułam, jak lodowaty dreszcz sunie mi wzdłuż kręgosłupa.
W pierwszym momencie wszystkie myśli wyparowały z głowy, by
w kolejnym zalać mnie prześcigającymi się pytaniami.
Arek już raz kochał? Kim była? Dlaczego nie są już razem? Co do
tego doprowadziło? Ale wtedy, tamtego sierpniowego popołudnia
powiedział, że nie chce mnie skrzywdzić… To o to chodziło? Że nigdy
nie będzie w stanie mnie poko…
Zacisnęłam zęby, jakby miało mi to pomóc wyciszyć wszystkie
emocje.
Jednak nie było nawet cienia szansy, bym mogła… Nie. Przecież ja
nie wierzyłam w miłość. Nie wierzyłam, pomimo że dowody na jej
istnienie miałam tuż przed nosem. A mimo to poznając Arka,
myślałam, że jest człowiekiem, który mnie tego nauczy –
zaangażowania, bliskości, miłości. Między nami istniała chemia
i pożądałam go. Był pierwszym mężczyzną, dla którego byłam gotowa
zamieść wszystkie zasady i obawy w ciemny kąt. Byłam gotowa stać
się na tyle odważna, by spróbować znowu komuś zaufać. Lecz, jeśli
wierzyć Dżas, on nadal wspominał tamtą kobietę. To ona się dla niego
liczyła, nie ja.
Nie liczyłam się dla nikogo…
Dźwignęłam tacę z kieliszkami i gwałtownie odwróciłam się od
Dżas.
– Idę to zanieść.
Przyjaciółka wyglądała, jakby chciała mnie zatrzymać, ale
ostatecznie darowała sobie dalsze branie Arka w obronę. Rozumiałam
ją. Znała go dłużej, byli wspólnikami i przyjaciółmi. Jednak nie
miałam zamiaru ulec namowom, bym dała Arkowi czas. Teraz to i tak
było bez znaczenia.
Gdy tylko pojawiłam się na schodach, Oskarek zaklaskał i chciał
zerwać się z kolan Mata, jednak ten powstrzymał go w ostatniej
chwili. Wykazał się ogromną cierpliwością, tłumacząc malcowi, że ma
poczekać, aż zejdę do salonu, bo to niebezpieczne biegać po
schodach. Toteż gdy tylko odstawiłam tacę na ławę, od razu
rozłożyłam ramiona, w które wskoczył chłopiec. Wycałowałam jego
rumiane policzki, a on wił się jak piskorz na moich kolanach. Kilka
kolejnych minut przesiedział spokojnie, dotykając mojej twarzy,
włosów i długich kolczyków, aż w końcu wskazał puzzle rozłożone tuż
pod wysokimi regałami z książkami. Nie kojarzyłam, by je miał
podczas moich ostatnich odwiedzin, kiedy to Lilka i Mateusz zaprosili
mnie na wigilię, więc najwyraźniej był to prezent od Arka albo Dżas.
Układaliśmy drewniane puzzle, leżąc na puchatym dywanie. Cały
czas do niego mówiłam i zadawałam pytania o przedszkole, kolegów
i zwykłe normalne rzeczy, o które pyta się czteroletniego chłopca.
Starał się odpowiedzieć na każde, ale musiał się przy tym skupić.
Patrząc mi prosto w oczy, mówił wolno, jednak wyraźnie. Każdą
odpowiedź nagradzałam całusem w zmarszczone z wysiłku czółko. Był
tak dzielny i wytrwały jak jego mama.
Dżas klepnęła mnie w pośladek, mówiąc, żebym coś zjadła, a ona
zajmie się Oskarem. Odebrała mi możliwość zaoponowania, gdy
umościła się po drugiej stronie chłopca, więc chcąc nie chcąc,
podeszłam do stolika. Lilka już drgnęła, pragnąc wstać, ale wzrokiem
nakazałam jej, żeby nawet o tym nie myślała. Nałożyłam sobie na
talerz kopiastą łyżkę sałatki z kurczakiem i rozejrzałam się za
miejscem. Lilka i Mat siedzieli na podłużnej kanapie, a obok
przyjaciółki było wolne. Tak samo jak przy boku Arka. Wobec takich
możliwości mój wybór był raczej oczywisty. Usiadłam obok Lilki
i podwinęłam pod siebie nogi. Do ust napłynęła mi ślinka, gdy
poczułam, jak pachnie sałatka, i nawet nie próbowałam powstrzymać
zapału, z jakim wrzucałam ją do ust.
– O cholera – wyjęczałam cicho, udając, że płaczę.
– Co? Źle? Nie smakuje ci? – Lilka się zaniepokoiła.
Pokręciłam głową i przytrzymując na kolanie talerz, ujęłam jej
palce.
– Błagam. Moja kuchnia cię potrzebuje.
– Marnie grasz – parsknął Mateusz. Objął dziewczynę ramieniem
i przyciągnął do swojej piersi, dając mi jasny znak, że mam wybić
sobie ten pomysł z głowy. – Pewnie już zdążyłaś zagracić pół domu,
no nie?
– Mój zmysł organizacyjny nie pojmuje czegoś tak nadludzkiego jak
ogarnianie sprzątania.
– To komplement – wyjaśniła Lilka Matowi, a ja uśmiechnęłam się
porozumiewawczo.
– Jakbym nie wiedział, mała – wymruczał naburmuszony, a mimo
to pocałował ją w skroń.
– Właśnie, twoją norę też Lilka ogarnęła! Dżas powiedziała mi, że
kiedyś nikt nie ściągał butów z obawy, że może się przykleić do bliżej
niezidentyfikowanej substancji.
Mat zamrugał posępnie i powoli przesunął kolczykiem w języku po
zębach. Lilka zaśmiewała się cicho, podczas gdy on zwrócił się do
leżącej na dywanie Dżas.
– Wystawiłaś mi jeszcze jakąś laurkę, o której powinienem
wiedzieć, krasnalu?
– Zrobić ci listę? – odparła, uśmiechając się wrednie znad
książeczki, którą czytała Oskarowi.
Byli idealnie zsynchronizowani – to właśnie pomyślałam, gdy Lilka
podskoczyła na kolanach Mata i w ostatnim momencie zasłoniła mu
usta dłonią, by zagłuszyć lawinę epitetów skierowanych w stronę
chichoczącej Dżas. Mat ponownie zwrócił swoje ciemne oczy na
ukochaną, ale nim zmrużył je groźnie, dostrzegłam odbijający się
w nich psotny błysk. Trwało to może sekundę, bo w następnej chwili
Lilka cofnęła dłoń, rumieniąc się po same uszy.
Przekomarzali się w najlepsze, a ja przypatrywałam się im
z uśmiechem błąkającym się na ustach i z całych sił starałam się
ignorować Arka. Patrzył na mnie, tego mogłam być pewna. Czułam to.
– Chyba wyczerpała mu się bateria – powiedziała Dżas, podchodząc
do nas z Oskarem na rękach. Maluch pocierał zmęczone oczka.
– I tak długo wytrzymał – zauważyła Lilka, zsuwając się z kolan
Mata. Jednak on posadził dziewczynę z powrotem na sofie i pocałował
ją czule w czoło.
– Położę Oskara.
– Ale… Na pewno?
W odpowiedzi przewrócił zadziornie oczami i odebrał od Dżas
chłopca. Wstrzymałam oddech, widząc, w jak czuły i opiekuńczy
sposób posadził go sobie na biodrze i asekurując ręką, delikatnie
położył jego główkę na swoim ramieniu. Usta Mata wygięły się
w lekkim uśmiechu, gdy maluch zacisnął piąstki na jego T-shircie
i westchnął sennie. Mateusz szeptał mu coś do ucha, a gdy wspinał się
po schodach na piętro, zauważyłam, w jaki sposób patrzy na Oskara.
W jego spojrzeniu odnalazłam ogrom roztapiających serce uczuć.
Jakby Oskar był jego całym światem. Ale zaraz jego wzrok stał się
ostry i karcący, gdy warknął za siebie, uciszając Dżas depczącą mu po
piętach.
Może i Mat był dupkiem oraz miał niespotykany talent do
wkurzania ludzi, ale jedno musiałam mu oddać. Dla najbliższych, dla
tych, których kochał, był zupełnie inną osobą – cierpliwą i kochającą,
czułą. I taki powinien być ojciec. Każdy i bez wyjątku.
Skrzywiłam się, czując gorycz napływającą do ust. Być może Oskar
za kilka lat nie będzie nawet pamiętał, że taki śmieć jak Maciek istniał
w jego życiu. Tym lepiej dla niego. Dzieci im starsze, tym bardziej są
świadome tego, z jakim piętnem przyjdzie im się zmierzyć. Bolesne
słowa trwale zapisują się w ich pamięci, naznaczając na całe życie.
I nie pozwalają zapomnieć, jak to jest, gdy miało się dupowatego ojca.
Czym prędzej odstawiłam talerz na stolik i chwyciłam kieliszek
z winem, z którego zachłannie pociągnęłam.
Arek wstał z kanapy, mówiąc, że idzie przed dom, by zapalić.
Spojrzałam na niego zaskoczona, jednak nie pisnęłam ani słowa.
Nigdy nie poczułam od niego zapachu nikotyny. Nawet wtedy gdy…
Jestem masochistką – to pewne. Nie potrzebowałam
zdiagnozowania mojej skomplikowanej przypadłości.
– Nie wiedziałam, że Arek pali – odezwała się zaskoczona Lilka, gdy
mężczyzna zniknął w korytarzu na piętrze.
– Ja też nie.
– Nie? W ogóle miałam pytać, jak wam się…
– Nie ma nas – ucięłam krótko, próbując udawać nonszalancki ton.
– Tylko ty i Mat jesteście słodką parą z PInk Tattoo, mnie w to nie
wciągaj.
– Dobre sobie – prychnęła Lilka, wydymając usta. – Przecież mam
oczy i doskonale widzę, jak na siebie patrzycie.
– A niby jak patrzymy?
– Tak jak ja na Mateusza. A on na mnie – odpowiedziała Lilka,
wzruszając ramionami, jakby jej wnioski z obserwacji były nad wyraz
proste. – Poza tym wydawało mi się, że między wami coś jest na
rzeczy.
– Cóż… Mnie też. Ale jak widać, chemia to nie wszystko –
powiedziałam i umoczyłam usta w winie. – A jak tam w szkole? Udało
ci się nadrobić wszystkie zaległości?
Lilka zmrużyła przenikliwie oczy, przez co bardzo przypomniała mi
Mata. Celowo zmieniłam temat i czułam się z tym okropnie.
Chciałabym opowiedzieć mojej przyjaciółce wszystko, ale
jednocześnie bałam się wciągnąć ją w to całe moje życiowe bagno. A z
pewnością chata pełna gości nie sprzyjała zwierzeniom. Lilka
westchnęła, podciągając się na sofie, by ułożyć się w wygodniejszej
pozycji. I kiedy już myślałam, że nie odpuści, a zacznie drążyć, o co
chodzi ze mną i Arkiem, tylko przytaknęła niemo, akceptując moją
próbę odwrócenia uwagi.
– Tak, jest okej. W drugim tygodniu stycznia mam pierwszy zjazd.
Muszę wtedy zaliczyć cztery zaległe sprawdziany.
– Tak od razu? Nie za dużo?
– Sama o to poprosiłam – przyznała, krzywiąc się z lekkim
uśmiechem. – Im szybciej nadrobię materiał, tym lepiej.
– Rób to z głową. Nie przemęczaj się – dodałam z troską w głosie,
na co Lilka przewróciła oczami, śmiejąc się pod nosem.
– Mówisz jak Mateusz!
– Więc zdarza mu się raz na jakiś czas powiedzieć coś mądrego.
Nasze spojrzenia się spotkały i obie zaśmiałyśmy się cicho.
Brakowało mi tego – naszych wieczornych rozmów na kanapie
w moim salonie, tej leniwej, luźnej atmosfery, gdy mogłyśmy
rozmawiać o wszystkim i o niczym. Albo po prostu pomilczeć, ciesząc
się z własnego towarzystwa. Czytałyśmy z siebie jak z otwartej
książki, dlatego domyśliłam się, że coś ją gryzie. Rozpoznałam to po
sposobie, w jaki nerwowo przygryzała wargi.
Chwyciłam ją za rękę i lekko ścisnęłam, na co westchnęła ciężko i w
końcu wydusiła z siebie:
– To już za dwa dni.
– Dasz radę. Zawsze dajesz.
Jej dłonie zatrzęsły się lekko, a oddech stał się ciężki, urywany.
Niewiele myśląc, przysunęłam się bliżej i przytuliłam przyjaciółkę.
Tamtego dnia, zaraz po tym, gdy karetka odwiozła Lilkę do szpitala,
złożyłam zeznania, jako że w moim domu doszło do włamania
i napaści z użyciem niebezpiecznego narzędzia. Dodatkowo
doniosłam na Macieja z tytułu wieloletniego znęcania się nad Lilką.
Chciałam, żeby koleś został pociągnięty do odpowiedzialności
i zapłacił za wszystkie krzywdy, jakich doznała z jego ręki moja
przyjaciółka. W szpitalu przeprowadzono obdukcję, a zeznania Lilka
złożyła dopiero po tygodniu, gdy po wybudzeniu ze śpiączki jej stan
poprawił się na tyle, by lekarz pozwolił jej rozmawiać o tamtych
traumatycznych wydarzeniach. Dodatkowo przyznała, że wtedy,
w moim domu, nim pchnął ją nożem, to próbował ją zgwałcić.
I cholera, czułam mściwą satysfakcję, gdy Maciej, aresztowany na trzy
miesiące, przyznał się do stawianych mu zarzutów, a odmówił
składania wyjaśnień. Dzięki temu proces miał ruszyć znacznie
szybciej i być możliwie najkrótszy. Tak przynajmniej mówiła moja
znajoma prawniczka, Matylda.
Za dwa dni Lilka miała pojechać do prokuratury celem uzupełnienia
zeznań obciążających Macieja. Wiedziałam o tym i widziałam to też
po sposobie, w jaki kuliła ramiona. Bała się wrócić wspomnieniami do
tamtego mieszkania. Do chwil, gdy Maciek ją katował, znęcał się
psychicznie, gwałcił niemal co noc, gdy chciał oddać ją za własne
pieprzone długi. Nie miałam litości dla takich ludzi. Nie tych, którzy
żerują i wyżywają się na słabszych. Chciałam, by zgnił w pierdlu, by
poczuł, co to znaczy być zdanym na czyjąś łaskę. By cierpiał chociaż
w minimalnym stopniu tak jak Lilka.
Z doświadczenia wiedziałam, że każdy medal ma dwie strony,
jednak w tym wypadku Maciek był spaczonym sadystą, który trwale
okaleczył moją przyjaciółkę. I powinien za to zapłacić własną
wolnością.
– Mam nadzieję, że trafi za kratki – wysyczałam jadowicie zza
zaciśniętych zębów. – I niech ci tylko nie przyjdzie do głowy, żeby go
żałować.
Moja uwaga była słuszna, bo Lilka szybko odwróciła wzrok. Znając
ją, pewnie zadręczała się bezpodstawnymi wyrzutami sumienia, że
mogła pomóc temu złamasowi, nim sprawy zaszły za daleko. Ile razy
na początku naszej znajomości wmawiała sobie, że nieświadomie
prowokowała Maćka popełnianymi błędami i tym samym brała część
jego winy na siebie? Wówczas musiałam się wykazać ogromną
cierpliwością. Lilka nie była głupia, co to, to nie, ale gdzieś na
przestrzeni lat trwania w horrorze zwanym życiem zatraciła instynkt
samozachowawczy, a wraz z nim poczucie bezpieczeństwa. Godziła
się na każdą karę wymierzoną przez Maćka, byleby uchronić Oskara
przed jego gniewem. Stała się nieufna, wzbraniała przed dotykiem,
a panika ściskała jej gardło, gdy myślała o kolejnym dniu. Jednak
w końcu odnalazła w sobie siłę. Niezależność. Wytrwałość.
Obserwowałam, jak krok po kroku pokonuje kolejne przeszkody,
przekracza granice, które nałożył na nią Maciek. Jak dzień po dniu
kształtuje nową siebie – Lilkę, która chce walczyć o swoje dziecko
i przyszłość dla siebie oraz syna, walczyć o życie pozbawione strachu,
bólu i upokorzenia. Byłam z niej niesamowicie dumna, bo udało jej się
to znaleźć. I cały ten czas prowadziła zmagania, by koszmarna
przeszłość nie pociągnęła jej na dno.
Dżas na palcach zeszła po schodach i zmarszczyła brwi, widząc nas
skulone na kanapie. Lilka zacisnęła palce na mojej dłoni i cicho
nabierając powietrza, powiedziała Dżas, że drugiego stycznia jedzie
do prokuratury uzupełnić zeznania.
– Boję się – wyznała, szepcząc pospiesznie. – Nie mówiłam tego
Mateuszowi, ale boję się tych wspomnień… Ja wiem, one cały czas są
gdzieś tam we mnie, ale jakimś sposobem udało mi się je zagłuszyć.
Sprawić, że zaczęły blednąć. Nie chcę… Nie chcę tam jechać.
Objęłam ją szczelnie ramionami, a Dżas przysiadła na dywanie pod
naszymi nogami. Oparła brodę o kolana Lilki i pocieszającym gestem
ujęła jej dłoń.
– Wszystko się ułoży, zobaczysz – powiedziała szybko, bo
usłyszałyśmy, że zbliżają się Arek z Mateuszem. Lilka pospiesznie
wytarła oczy i przytaknęła, dziękując nam uśmiechem. – A teraz na
bok smutki, polejcie mi wódki!
– I w końcu mówisz do rzeczy – zarechotał Arek, rozsiadając się na
wolnej kanapie.
– A czy kiedyś było inaczej?
– To brzmi jak deklaracja wojny – odpowiedział z wolna i uniósł
wysoko ręce. – Pasuje.
W miarę upływu czasu poruszaliśmy różne luźne tematy. Lilka
zwinęła się u boku Mata, który trzymał w zasięgu rąk elektroniczną
nianię. Od czasu do czasu parskała śmiechem w ramię chłopaka, gdy
zaczynał kolejną słowną utarczkę z Dżas. Na chwilę przed północą
Mat wyłączył muzykę, bo zewsząd doszły nas odgłosy wybuchających
fajerwerków. Arek przyniósł z lodówki szampana i rozlał go do
wysokich kieliszków, po czym wręczył każdej z nas, a Mat wlał sobie
soku pomarańczowego.
– Wszystkiego dobrego w Nowym Roku! – zainicjował.
– Oby przyniósł zmiany na lepsze! – wykrzyknęła Dżas, wznosząc
wysoko kieliszek.
– Tylko takie wchodzą w grę – dodał, przyciągając do swojego boku
Lilkę i całując ją długo oraz namiętnie. I oczywiście Dżas nie byłaby
sobą, gdyby darowała sobie kilka ciętych ripost na temat wylewności
chłopaka.
Niestety to uśpiło moją czujność, bo korzystając z zamieszania,
Arek przysunął się niepostrzeżenie. Spojrzałam spod rzęs prosto
w jego szare oczy i gwałtownie przełknęłam ślinę. Palce, którymi
ściskał kieliszek, otarły się o moje, a dźwięczny odgłos brzęczącego
szkła rozbrzmiał niczym gong.
– Przepraszam – wyszeptał. – Przepraszam, że nie mogę ci dać
tego, na co zasługujesz.
– A na co twoim zdaniem zasługuję? – To pytanie wyrwało się
niespodziewanie z moich odrętwiałych ust. Szare oczy Arka wyraźnie
pociemniały, jednak dostrzegłam też kiełkujące zalążki smutku.
– Na miłość – odpowiedział gardłowo. – Bo ja już nie potrafię
kochać.
Rozdział 4

When we fight, we fight like lions


But then we love and feel the truth
We lose our minds in a city of roses
We won’t abide by any rules.

Sam Smith, Fire On Fire

Nerwowo stukałam paznokciami w blat biurka. Dosłownie


mordowałam wzrokiem stary zegar wiszący na ścianie. Wskazówki
przesuwały się wybitnie ślamazarnie. Wiedziałam, że tego dnia nie
usiedzę spokojnie na miejscu, więc darowałam sobie pracę w redakcji.
Zamiast tego pracowałam w biurze w swoim domu. A przynajmniej
starałam się to robić. Jednak moje myśli nieustannie wracały do Lilki.
Dzisiaj miała zeznawać. I cholera, oddałabym wszystko, by nie
musiała przez to ponownie przechodzić. Wczorajszego wieczoru
wpadłam do niej zaraz po pracy, by odrobinę oderwać ją od smętnych
myśli. Zastałam ją bladą, przerażoną, zagubioną. Wykręcała sobie ręce
i obciągała rękawy swetra tak, jak to robiła niespełna rok temu, gdy
spotkałyśmy się po raz pierwszy. Widziałam, ile kosztuje ją powrót do
przeszłości. Bałam się, że te wspomnienia znowu pociągną ją na dno.
Zirytowana zmierzwiłam włosy i warknęłam głośno. Dusiło mnie
poczucie bezsilności, ale nic nie mogłam zrobić, by ulżyć przyjaciółce
w cierpieniu. Zgarnęłam kubek z zimną kawą i poszłam do kuchni, by
zaparzyć melisę. Czekając, aż woda się zagotuje, oparłam się plecami
o blat szafki. Przygryzłam wargi, a ręce splotłam na piersi. Znowu na
to patrzyłam – na podłogę, na białe płytki tuż przy wejściu. Nie
musiałam zamykać oczu, żeby ponownie to zobaczyć – szkarłatną
czerwień płynącą fugami, rozmazane odciski i ślady butów, obcych
ludzi krążących po moim domu i kompletujących materiał dowodowy.
Wmawiałam sobie, że to nic w porównaniu z tym, czego doświadczyła
Lilka. Tamtego dnia stoczyła najcięższą walkę. O własne życie.
I wygrała ją. Teraz tylko musiała udupić gnoja, który jej to zrobił.
Drgnęłam, słysząc dźwięk komórki, i pognałam do gabinetu. Biorąc
do ręki telefon, zerknęłam z niepokojem na ekran.
– Lilka? – rzuciłam zdziwiona. – Co tak szybko?
– Mat – wysapał chłopak, a na dźwięk bezradności w jego głosie
moje nerwy napięły się maksymalnie. – Wiem, że to nagłe, ale…
– Co się dzieje?
– Pracujesz dzisiaj z domu, nie?
– Tak.
– A mogłabyś przyjechać?
– Ale… – bąknęłam i natychmiast wymierzyłam sobie za to
mentalny policzek. Zamknęłam laptopa i wrzuciłam go do torby
razem ze stertą papierów. – Już się zbieram, ale co się stało?
Mateusz głośno nabrał powietrza.
– Oskar chyba wyczuł, że coś się dzieje, bo od rana szaleje… –
westchnął. – Nie możemy go wyszykować do przedszkola.
Wczorajszego wieczoru faktycznie był bardzo pobudzony.
Terapeutka, z którą spotykał się trzy razy w tygodniu i która została
wtajemniczona w sprawę Lilki, uprzedziła, że Oskar ma niesamowitą
intuicję i potrafi bezbłędnie odczytać emocje. A tych nie dało się
ukryć przed maluchem.
– Jadę. Będę za kwadrans, maks pół godziny – powiedziałam,
zbierając się do wyjścia.
– Jestem twoim dłużnikiem.
– Dwa razy mi nie mów.
Upewniłam się, że wyłączyłam czajnik i pozbierałam wszystkie
potrzebne rzeczy. Jeszcze musiałam się cofnąć po kluczyki do
samochodu, które w międzyczasie odłożyłam na schody. Miałam
gdzieś to, jak wyglądałam i że na mojej twarzy nie było grama
makijażu. Nie to było teraz najważniejsze. Na stopy odziane
w pstrokate skarpety wcisnęłam botki, a na dresową bluzę z kapturem
narzuciłam płaszcz. Włączyłam alarm i wyszłam z domu. Odpalając
samochód, zebrałam rozwiane włosy i związałam w luźnego koka na
czubku głowy.
Z trudem przebiłam się do Suchego Lasu i byłam niemal pewna, że
kilka razy złamałam ograniczenie prędkości. Niemniej dwadzieścia
minut później zatrzymałam się z piskiem opon pod domem Mateusza.
Wyskoczyłam z samochodu, przewieszając przez ramię torbę
z laptopem, i gdy tylko wyciągałam rękę w stronę furtki, ta od razu
ustąpiła pod delikatnym naciskiem. Widocznie Mat usłyszał, że
dojechałam i zawczasu zwolnił blokadę w zamku. Wspinałam się po
stromych schodach na pierwsze piętro, a w tym czasie drzwi
wejściowe stanęły otworem. Mrugając intensywnie, zatrzymałam się
jak rażona piorunem.
– Arek? – wychrypiałam. W odpowiedzi na moje głupie pytanie
powątpiewająco uniósł prawą brew. Cofnął się, wpuszczając mnie do
środka. – Ty też zostajesz z Oskarem?
– Nie. Zabieram Mata i Lilkę – odparł, opierając się barkiem
o drzwi. – Przetłumaczyłem temu głąbowi, że tak będzie lepiej.
Zawiozę ich do prokuratury. Lilka złoży zeznania i bezpiecznie
odwiozę ich z powrotem. I przynajmniej osobiście dopilnuję, żeby Mat
nie zamordował nikogo po drodze – dodał, wzdychając ciężko.
– Trzeba było mu pozwolić rozszarpać tę gnidę na kawałki –
warknęłam, zaciskając palce na pasku torby, po czym spojrzałam
spłoszona na Arka. – Przepraszam. Nie powinnam tak mówić.
– To emocje. Rozumiem – oznajmił łagodnym tonem.
Ściągnęłam z nóg botki, a mężczyzna odebrał ode mnie torbę, bym
mogła powiesić płaszcz na wieszaku.
– Gdybyś nie wpadł wtedy za Matem, pewnie teraz sam miałby
postawione zarzuty. Tkniesz gówno, a pójdziesz siedzieć za człowieka.
– Dura lex, sed lex2.
Zerknęłam na niego szybko, a moje palce zamarły, gdy poprawiałam
kaptur bluzy.
– Znasz łacinę? – spytałam zdziwiona.
– Poniekąd. Moja matka jest prokuratorem – wyjaśnił wymijająco,
wyciągając torbę w moją stronę. – Ale uprzedzę twoje pytanie, nie, nie
mam żadnych dojść.
– Nie o tym pomyślałam – fuknęłam urażona.
– Nie?
– Nie.
Pokręciłam głową z uśmiechem i złapałam za pasek torby, ale Arek
nie wypuścił go z rąk. Spojrzałam na niego zdziwiona i w tej samej
chwili ostro zaczerpnęłam tchu. Powietrze wokół nas zawirowało.
Patrzyliśmy na siebie, na swoje usta. Odległość między nami
wydawała się maleć z każdą sekundą. Jakbyśmy byli dwoma
magnesami.
Szybko wyszarpnęłam mu torbę z rąk, bo dosłyszałam, że
z poddasza zbiega Lilka. Była ubrana w czarne eleganckie spodnie
i białą bluzkę, a długie rozpuszczone włosy spływały rudą kaskadą po
drobnych ramionach. Wyglądała, jakby miała iść na egzamin
maturalny, a nie zeznawać do prokuratury. Odłożyła na kuchenny stół
kolorowy kubeczek Oskara, a swoje ogromne, przepełnione
niepokojem oczy wlepiła we mnie.
– Przepraszam! Wiem, że to nagłe i niespodziewane, ale tylko ty
przyszłaś mi do głowy, bo Dżas będzie dzisiaj w salonie, chociaż
chłopaków tam nie ma, ale przyjmuje swoich klientów… – trajkotała
spanikowana. W końcu zdołałam jej przerwać, chwytając ją
bezpośrednio za ramiona.

– Hej, daj spokój – uspokoiłam, przejeżdżając dłońmi po jej


barkach. – Oskara zostawcie mnie, a wy już jedźcie. Będzie dobrze –
dodałam łagodnie, zaglądając przyjaciółce w oczy. Przytaknęła
gorliwie, jednak napięcie jej nie opuściło.
– Będę miała przy sobie telefon. Mateusz też, więc…
– Tak, jak będę czegoś potrzebować, obiecuję, że zadzwonię.
A teraz proszę, jedźcie już. Na mieście robi się kocioł.
Ponad głową Lilki pochwyciłam spojrzenie Arka i niemo poprosiłam
o pomoc. Od razu domyślił się, o co chodzi, i podał dziewczynie
kurtkę. Przez chwilę patrzyła, jakby nie do końca wiedziała, co należy
z nią zrobić. Nie wierciła się, nie wykręcała sobie rąk ani nie płakała.
Po prostu stała nieruchoma niczym głaz, do szpiku kości
przemarznięta strachem. Nie myśląc wiele, przyciągnęłam ją do piersi.
Nic nie powiedziałam. Nie pocieszałam jej, bo nie tego teraz
potrzebowała, a i tak w tej sytuacji niewiele by to dało. Lilka
potrzebowała bliskości oraz ściany, o którą mogłaby się oprzeć.
Potrzebowała nas, swoich przyjaciół. Swojej rodziny. Być może był to
ostatni akt odwagi, jakiego od niej wymagano. Ale wierzyłam w nią.
Wierzyłam, że jest w stanie temu podołać.
Na moment wsparła czoło o moje ramię i westchnęła głośno. Jej
oddech był ciężki i drżący, jednak powoli, w miarę upływu czasu,
zaczynała nad nim panować. Wodziłam dłońmi po plecach
przyjaciółki, starając się dodać otuchy i przelać na nią swoje
opanowanie.
– Dziękuję – wyszeptała w moją bluzę.
– Zawsze, siostro.
Odchyliła się, a potem, trzymając mnie za ręce i zaciskając usta,
zdecydowanie skinęła głową. Właśnie o to chodziło. Do przodu i nie
patrzeć za siebie dłużej, niż jest to konieczne.
Arek pomógł Lilce założyć kurtkę i zaprowadził ją do samochodu,
podczas gdy ja wspięłam się na poddasze. Mata znalazłam w pokoju
Oskara. Siedział na podłodze w czarnym garniturze, a na kolanach
trzymał śpiącego chłopca. Piąstki malucha zaciskały się na białej
koszuli mężczyzny, brwi były zmarszczone – jakby wewnętrznie
przeżywał ogromy ból.
Mat zauważył mnie na progu, więc powoli przeniósł Oskarka na
jego wyścigowe łóżeczko. Okrył go szczelnie granatową kołdrą w białe
gwiazdki i nim wyszedł, pożegnał się, całując go delikatnie w czoło.
Ta scena chwyciła mnie za gardło. Szybko zamrugałam, żeby
powstrzymać napływające do oczu łzy.
– Trzymaj ją – wyszeptałam do Mata, gdy mijał mnie w drzwiach.
Przystanął na moment i spojrzał na mnie poważnie, ale
z wdzięcznością.
– Nie zamierzam jej puścić. Nigdy.
– Wiem o tym.
Uśmiechnął się niewyraźnie i wyszedł, poprawiając krawat.
Powstrzymując chęć, by głęboko westchnąć, usiadłam pod łóżkiem
Oskara i złożyłam głowę na kolanach podciągniętych do piersi.
Nie było mi żal Lilki, tylko współczułam, że musiała przejść przez to
piekło raz jeszcze. Nikt na to nie zasługiwał. Żadna kobieta nigdy nie
powinna doświadczyć podobnego upokorzenia, bezsilności i strachu.
Pocieszała mnie jedynie myśl, że tym razem ma przy swoim boku
kogoś takiego jak Mateusz. Będzie przy niej stał i obroni ją przed
wszelkim złem. Nie pozwoli jej ponownie zatracić się w tym
koszmarze.
Oskar przebudził się tylko raz. Gdy zaspanym wzrokiem rozglądał
się po pokoju, próbując doszukać się mamy albo Mata,
wytłumaczyłam mu, że niedługo wrócą i zagadałam go szybko,
dostrzegając, że jego ustka już drżą i wykrzywiają się w podkówkę.
Wzięłam malucha na ręce i razem zeszliśmy do kuchni. Otwierałam
szafki w poszukiwaniu czegoś na śniadanie, aż w końcu
zaproponowałam jego ulubione cynamonowe płatki z mlekiem.
Zjedliśmy wspólnie, bawiąc się w układanie różnych wzorków na
powierzchni stygnącego mleka, a później z kubkiem wody wróciliśmy
do pokoju, by wykonać kilka ćwiczeń, które każdego poranka
przerabiała z nim Lilka. Koło południa główka Oskara niepokojąco
zaczęła opadać, aż w końcu nieomal uderzył nosem w dywan, więc
zabrałam go z powrotem do łóżeczka i spuściłam rolety. Zapaliłam
magiczną lampkę nocną i położyłam się obok niego. Razem
obserwowaliśmy płynące po ścianie cienie rybek. Nie minęło dużo
czasu i zasnął wtulony w mój bok. Musiał być zupełnie wycieńczony
płaczem i tymi wszystkimi negatywnymi emocjami, które uderzały
w niego bardziej niż w pozostałych. Gładząc jego puszyste miękkie
włosy, sama odpłynęłam w sen.
Obudził mnie warkot terenowego samochodu Arka. Zerknęłam
szybko na Oskara, ale nadal smacznie spał. Włączyłam elektroniczną
nianię, drugą zgarnęłam z szafki nocnej Lilki i zeszłam na dół.
– I…? – Urwałam, bo żołądek podjechał mi do gardła.
Najpierw zobaczyłam Arka, który otwierał drzwi na oścież, a później
Mata niosącego Lilkę na rękach. Kuliła się, płacząc cicho. Nie… Nie,
ona nie płakała. To był skowyt – nieokiełznany, przepełniony
desperackim bólem szloch. Mat minął mnie bez słowa i zaniósł ją do
sypialni. Wszystko się we mnie gotowało, a w żyłach huczała krew.
W oczach pojawiły się piekące łzy.
– Kurwa – wysyczałam przez zęby. Ściskałam nianię tak mocno, że
plastik pod moimi palcami aż zazgrzytał w proteście.
Na ramionach poczułam dotyk ciepłych dużych dłoni. Nie miałam
teraz siły, żeby odtrącić Arka. Nie w tej chwili. Poprowadził mnie do
krzesła i nakazał, bym usiadła, a sam przyklęknął obok. Na moment
przymknął oczy, a dłonią potarł zmęczoną twarz.
– Rozumiem, że nie wyszło najlepiej – podsumowałam, siląc się na
sarkazm.
– Względnie pomyślnie. Lilka musi to odchorować – dodał cichym
głosem, jakby i jemu brakowało słów, by opisać to wszytko.
– Jest dzielna. Poradzi sobie – powiedziałam z uporem.
Czułam, jak pulsuje mi szczęka. Z całych sił zaciskałam powieki,
żeby powstrzymać płacz, bo moja reakcja w niczym by teraz nie
pomogła. Musieliśmy być dla niej wsparciem. Trwać przy niej,
dodawać sił, a nie bezsensownie płakać. Tyle że w tej chwili ogarnęło
mnie wyczerpujące poczucie bezsilności.
– Nie płacz – wyszeptał Arek. Dotyk jego palców czule sunących po
policzku był tak łagodny, niczym muskanie skrzydełek motyla.
– Zmarnowała życie przez takiego kutasa – wycedziłam i wściekłym
ruchem otarłam resztę łez. – Ile razy on ją skrzywdził? Ile razy będzie
krzywdził?
Arek wyciągnął nianię spomiędzy moich kurczowo zaciśniętych
palców i odłożył ją w bezpiecznej odległości na stole. Kojącym,
niespiesznym ruchem przesuwał kciukiem po wzgórkach moich
knykci i to dziwne, ale jego dotyk naprawdę mnie uspokajał. Wyciszał.
– Pewnych rzeczy Lilka nigdy nie zapomni – powiedział z wolna to,
co od miesięcy kotłowało mi się w głowie. – Na zawsze w niej zostaną.
Ten Maciej naznaczył ją w najbardziej okrutny sposób i tak naprawdę
miną lata, nim Lilka nauczy się żyć ze świadomością, że nie miała
wpływu na to, co ją spotkało. Kochała go i do końca łudziła się, że to
uczucie uzdrowi ich związek. Że on się zmieni i zaakceptuje ich synka,
że ponownie staną się rodziną, o której marzyła. Większość
maltretowanych kobiet boi się odejść od swojego oprawcy. Boją się, że
sobie nie poradzą, nie znajdą pracy albo że służby odbiorą im dzieci,
bo nie będzie dogodnych warunków, by je wychować. A jeśli już uda
im się uciec, to nie zgłaszają sprawy na policję.
– I właśnie tego nie rozumiem! – Mój wybuch w ogóle nie zdziwił
Arka.
– Na pewno?
Zawstydzona odwróciłam głowę. Nie. Kłamałam. Rozumiałam to
całkowicie.
– Bo boją się przeżywać ten koszmar jeszcze raz – wymamrotałam,
ledwo uchylając wargi. – Te zeznania… to jak rozdrapywanie ran. Ona
na to nie zasłużyła – dokończyłam, chlipiąc cicho.
Arek wychylił się, by zagarnąć mnie w swoje ramiona. Trzymał mnie
mocno, a jego ręka znalazła się na moim karku, masując spięte
mięśnie.
– Nikt na to nie zasługuje – wyszeptał, ciężko przełykając ślinę.
Wtuliłam się w jego szeroką pierś i pozwoliłam sobie na chwilę
płaczu. Musiałam to z siebie wyrzucić. Wylać emocje, które buzowały
we mnie od wczorajszego wieczoru, gdy żyłam strachem Lilki.
Wszystkie organy w moim ciele drżały z wysiłku przed ujawnieniem
tego, co naprawdę czułam. Chciałam płakać, drzeć się wniebogłosy.
W ustach miałam posmak goryczy.
Wcześniej, nim poznałam Lilkę i jej historię, nie miałam złudzeń –
myślałam, że takie kobiety jak ona po prostu świadomie godzą się na
ten los. Nie potrafią przerwać chorego, błędnego koła, jakim jest życie
w strachu i upokorzeniu. Lilka otworzyła mi oczy na wiele aspektów,
których wcześniej nie brałam pod uwagę i podświadomie
zastanawiałam się, co zrobiłabym na jej miejscu – gdybym nie mogła
wrócić do rodzinnego domu, gdybym miała dziecko z mężczyzną,
którego nie akceptowali rodzice, namawiający mnie na aborcję.
I gdybym nadal kochała swojego narzeczonego, nie widząc w nim kata
ani oprawcy, ale człowieka mającego problemy w pracy, który musi
odreagować stres związany z poziomem obecnego życia. Brak
pieniędzy, hazard, choroba synka… To mogło przycisnąć do ziemi
i osłabić. Dodatkowo Lilka nie miała stałej pracy ani wykształcenia,
nie mogła sobie pozwolić na odejście od Maćka, bo gdzie by poszła?
Była sama. Boleśnie osamotniona, a jej życie stanowiło ciąg pułapek
bez wyjścia.
Ja nim byłam. Jej wyjściem. Wyzwoleniem. Nie wiedziałam, że
nasza znajomość potoczy się w ten sposób. Wyciągając rękę do
posiniaczonej, kulącej się ze strachu młodej kobiety, nie miałam
świadomości, że to właśnie ja wyciągnę ją z tego bagna. Dam jej
możliwości. Perspektywy. Pokazałam jej przyszłość, w której istniało
bezpieczeństwo, gdzie problemy rozwiązuje się za pomocą rozmowy,
a nie karcącej pięści. Nie czułam, że robię dla Lilki coś ważnego – mój
sprzeciw był automatyczną reakcją wobec wegetowania w domowym
piekle. I tak, byłam dumna, ale nie z siebie, a z przyjaciółki, która
odnalazła w sobie ostatnie pokłady siły i w końcu powiedziała
takiemu życiu „dość”. Ja tylko wskazałam jej drogę. To Lilka
zdecydowała, czy pójdzie za tym drogowskazem.
Wyprostowałam się powoli. Patrzyłam Arkowi prosto w oczy, a on
ocierał resztki łez z moich policzków. Uśmiechnęłam się do niego
słabo, w podziękowaniu za to, że przy mnie został. Przy nim mogłam
się rozkleić. Nie musiałam być twardo stąpającą po ziemi Malwiną,
która zawsze trzyma nerwy na wodzy. Mogłam pokazać, jak słaba
byłam i jak łatwo można było mnie złamać.
– Zrobię nam herbaty – wymamrotałam, odgarniając włosy
z twarzy.
Arek przytaknął i odsunął się, bym mogła swobodnie wstać. Niemal
natychmiast odczułam brak jego kojących dłoni i silnych ramion.
Podeszłam do zlewu, by napełnić wodą czajnik, ale gdy stawiałam go
na kuchence, usłyszałam kroki na schodach.
Mat ściągnął krawat i marynarkę, a jego rozpięta koszula
i podwinięte do łokci mankiety odsłoniły większość kolorowych
tatuaży. Włosy miał zmierzwione, jakby wielokrotnie przeczesywał je
palcami. Stanął przy krześle, na którym wcześniej siedziałam,
i pochylił się, zaciskając dłonie na oparciu.
– Pierwszy raz od dawna mam ochotę się napić – wyrzucił z siebie
pełnym bezsilności głosem. Jego oczy były senne. Zmęczone.
– Mat – upomniał go łagodnie Arek, a ten zwrócił na niego swoje
ciemne oczy i uśmiechnął się blado.
– Tak tylko mówię. – Wzruszył ramionami. – Przecież wiem… Ale
widok Lilki… Kurwa.
Arek zbliżył się do Mata i zacisnął dłoń na jego ramieniu. Blondyn
opuścił głowę, palcami zaczął uciskać wzgórek nosa.
– Zostawię was – powiedziałam i chciałam zejść do salonu, ale
zatrzymał mnie napięty głos Mata.
– Mogłabyś zajrzeć do Lilki? – poprosił ochryple. – Wydaje mi się,
że… Dobrze zrobiłaby jej rozmowa…
– Oczywiście – odpowiedziałam, widząc, że z trudem dobiera słowa.
Pokiwał ochoczo głową.
Na palcach wspięłam się po schodach na poddasze. Myślałam, że
już mentalnie przygotowałam się na to, w jakim stanie znajdę Lilkę,
a jednak smutek ścisnął mi serce, gdy dojrzałam jej wątłą postać
kulącą się na środku łóżka. Ciche chlipnięcie utwierdziło mnie
w przekonaniu, że z pewnością wypłakiwała sobie oczy. Zbliżyłam się
i wpełzłam na materac, kładąc się obok przyjaciółki. Jedną rękę
wsunęłam sobie pod głowę, a drugą otoczyłam jej plecy.
– Hej – wyszeptałam, patrząc w jej zaczerwienione oczy i na
opuchnięte od płaczu powieki.
– Hej – odparła niewyraźnie.
Przycisnęła chusteczkę do nosa i wytarła go z sączącej się
wydzieliny. Jej policzki oraz skronie błyszczały od łez. Odgarnęłam
spocone włosy z czoła przyjaciółki. Ten widok mnie przerósł. Czułam
gulę ściskającą gardło, bo Lilka wyglądała dokładnie tak samo jak
wtedy, gdy zjawiła się na progu mojego domu w środku nocy.
Przerażona, bezradna, wykończona. Na usta powinny mi się cisnąć
słowa, że musi się jak najszybciej pozbierać, bo to tylko wspomnienia.
Powinnam powiedzieć, że ma synka i Mata – dwóch najważniejszych
mężczyzn – i to o nich należy teraz myśleć, ale… nie byłam tu po to,
by dawać jej rady. To ostatnie, co mogłam zrobić.
– Zabiorę Oskara na noc, okej? – zaproponowałam, a Lilka
natychmiast zwróciła na mnie swoje lśniące od łez oczy.
– Nie, nie trzeba! Ogarnę się! Zaraz… – Urwała, dusząc się z braku
powietrza. Przygryzła wargi, by powstrzymać szloch. – To zaraz
minie.
– Wiem, kochanie, wiem – przytaknęłam ze zrozumieniem. – Ale
dzisiaj potrzebujesz Mateusza.
Lilka czknęła, a jej broda zatrzęsła się, gdy nadeszła kolejna
emocjonalna lawina.
– To tak boli.
– Wiem. – Przysunęłam się jeszcze bliżej i pocałowałam ją w czoło.
Teraz całkowicie mogłam poczuć, że drżała niczym w febrze i to mnie
zabijało. Pewnie tak samo czuł Mat. Żadne z nas nie mogło zabrać od
niej tego cierpienia. Głośno przełknęłam ślinę i szybko zamrugałam. –
Ale pamiętaj, że masz nas. I swojego rycerza – dodałam z uśmiechem
i otarłam policzki Lilki w taki sam sposób, w jaki przed chwilą Arek
zrobił to mnie. Spojrzałam przyjaciółce prosto w oczy, a moje palce
dotknęły jej karku. – Mateusz jest twoją ścianą. Będziesz mogła się na
nim oprzeć i on nie pozwoli ci upaść. Wiesz, dlaczego to robi, prawda?
– Bo mnie kocha – odpowiedziała, a przez bolesny wyraz twarzy
przedarł się cień ciepłych uczuć.
– Właśnie. On cię kocha. Wasza miłość jest wszystkim, czego
potrzebujesz. Czego oboje potrzebujecie. I nic, żadna przeszłość,
żadne demony nigdy nie będą w stanie tego zniszczyć.
Lilka gorliwie pokiwała głową. Przygarnęłam ją mocno do piersi
i tym razem pozwoliłyśmy sobie na płacz.
Wierzyłyśmy, że te łzy oczyszczą nas obie.
Rozdział 5

Cause I don’t need this life


I just need

Somebody to die for


Somebody to cry for
When I’m lonely.

Hurts, Somebody To Die For

Wyczułam nad sobą ruch. Półprzytomna drgnęłam niespokojnie,


kiedy Mateusz pochylił się, by przykryć nas kocem.
– Śpij – polecił ochrypłym głosem.
Przecierając oczy, obejrzałam się na Lilkę. Zapadła w tak mocny
sen, że nic nie wskazywało na to, by miała w najbliższym czasie się
wybudzić.
– Nie – odparłam szeptem. – Muszę wstać.
Mat przytaknął i wyciągnął rękę, by pomóc mi podnieść się z łóżka.
Nie patrzył na mnie. Pełen głębokiego smutku wzrok utkwił w swojej
dziewczynie. Skinął na mnie, bym zeszła z nim na dół.
– Jeśli jesteś głodna, to obiad jest na stole.
– Dzięki, ale raczej nie jestem w stanie nic przełknąć.
W tej chwili apetyt był dla mnie czymś abstrakcyjnym, ale
najwyraźniej Arek zmusił Mata do zjedzenia obiadu, a teraz siedział
z Oskarem na kolanach i kroił mu na mniejsze kawałki panierowaną
pierś z kurczaka. Najwidoczniej Lilka przewidziała, że po powrocie
z prokuratury nie będzie w stanie przygotować posiłku i dzień
wcześniej przyrządziła całą miskę kotletów.
– Możesz być spokojna, nie otrujesz się. – Siadając do stołu, Mat
zaśmiał się niewyraźnie.
– Ale jestem z ciebie dumny. Potrafisz już ugotować ziemniaki –
pochwalił go Arek, próbując przemycić Oskarowi trochę gotowanej
marchewki. – I nawet zgrabnie wychodzi ci obieranie. Prawie nie
wyglądają jak cegły.
– Wyp… – Urwał Mat, rzucając szybkie spojrzenie na Oskara, który
wlepił w niego ciekawskie zielone oczęta. Wyszczerzył się, mrugając
do niego zaczepnie, i skierował kciuk do góry, co Oskar natychmiast
skopiował. – Dziękuję za twoją opinię, z pewnością wezmę ją sobie do
serca.
– Lilka powinna dostać pokojową nagrodę nobla za utemperowanie
takiego furiata jak ty – stwierdził Arek, a jego ramiona zatrzęsły się od
wstrzymywanego śmiechu. I gdy Oskar skupił się na nadziewaniu
kurczaka na widelec, Mat wykorzystał sposobność i z mściwym
wyrazem twarzy pokazał Arkowi środkowy palec.
Już dawno doszłam do wniosku, że z nas wszystkich to Arek był
najbardziej cierpliwy i dojrzały, bo gdyby Mat w ten sposób zachował
się wobec mnie, z pewnością bym mu pokazała, gdzie może sobie
wsadzić ten palec.
Korzystając z okazji, że Lilka nadal spała, zdecydowanym tonem
przedstawiłam Mateuszowi propozycję zabrania Oskara do siebie na
noc. Myślałam, że zaprzeczy albo wręcz wybuchnie gniewem, i nawet
Arek uważnie czekał na jego reakcję. Jednak Mat zasępił się,
wpatrzony w pusty już talerz. Marszcząc czoło, analizował wszystkie
za i przeciw.
– To dobre rozwiązanie – poparł Arek, ocierając buzię Oskara
serwetką. – Dla każdego z was to był dzień obfitujący w emocje
i nawet jeśli staracie się to ukryć przed małym, on i tak to wyczuje.
– Wiem. O tym samym pomyślałem – przyznał Mat i opierając
przedramiona na blacie, pochylił się nad stołem. – Jeszcze nigdy nie
słyszałem, by tak głośno krzyczał. Nie mogłem go uspokoić – wyznał,
pocierając kark.
– Nie zapominaj o sobie. Wyśpijcie się i przede wszystkim
odpocznijcie.
– Wezmę home office – wcięłam się, przysuwając do Mata. – Jutro
zawiozę Oskara do przedszkola i odbiorę go po obiedzie. I może zostać
u mnie nawet przez weekend.
Mat wyciągnął ręce po chłopca, który zaczął podskakiwać na
kolanach Arka.
– Dzięki, ale nie wiem, czy jesteśmy w stanie być tak długo z dala od
tego rozrabiaki – odpowiedział, czochrając małemu włosy, a ten
roześmiał się perliście.
– To otwarta propozycja. Będziemy w kontakcie, więc dasz mi znać,
kiedy przyjedziecie go zabrać albo czy ja mam go odwieźć. – Potarłam
uda rozpostartymi palcami i na moment przymknęłam oczy. – Teraz…
Teraz wszyscy musimy być przy Lilce. Pomóc jej i zadbać o jej
komfort. Bo jeśli ona się posypie… To już nic nie będzie miało sensu –
dokończyłam, a kiedy ponownie otworzyłam oczy, mój wzrok został
pochwycony przez poważne spojrzenie ciemnych tęczówek Mateusza.
– Nigdy na to nie pozwolę – odparł hardo, nie przerywając
przybijania piątki z Oskarem. – To bagno już nigdy więcej jej nie
wciągnie.
Nie było to dla mnie nowością. Już niejednokrotnie byłam
świadkiem, w jaki sposób Mat zajmował się Oskarem i Lilką. Był
opiekuńczy, czuły oraz troskliwy. Ta dwójka stała się jego powietrzem
i dla nich mógł spopielić cały świat. W jego niemal czarnych oczach
widziałam odbijające się miłość oraz poświęcenie. Nigdy bym nie
pomyślała, że taki dupek okaże się człowiekiem, dla którego rodzina
stanie się priorytetem, koniecznością, dzięki której będzie mógł
normalnie funkcjonować.
Oblizałam suche usta i położyłam splecione dłonie na stole.
– Mat… – zaczęłam z wolna, a wzrok wbiłam w swoje długie,
pomalowane ognistą czerwienią paznokcie. – Nie mówiłam ci tego
wcześniej, ale cieszę się, że to właśnie w tobie zakochała się Lilka. Bo
to dzięki tobie dała życiu drugą szansę. Uwierzyła w miłość i w to, że
ktoś także może ją pokochać. To ty zapewniłeś jej bezpieczeństwo
i pokazałeś, że nadal jest silną kobietą.
– Nietrudno jest pokochać Lilkę – odpowiedział niemal
natychmiast, a jego ton zabarwił się ciepłem.
– Ale trudno zaakceptować jej przeszłość, to, co się z nią działo
przez ostatnie lata i czego doświadczyła… A ty to zrobiłeś. Sprawiłeś,
że ta przeszłość nie ma znaczenia.
Zamrugałam szybko, gdy dłoń Mata niespodziewanie przykryła
moje ściśnięte palce. Wstydliwie podniosłam na niego oczy, bo
w końcu zabrnęłam w ich prywatną sferę. I chociaż wiedziałam, że
wtrącam się w nie swoje sprawy, to poczułam, że muszę to
powiedzieć. Odpowiednio dobrać słowa i pokazać mu, jakim jest
wsparciem dla mojej przyjaciółki. Że każdy z nas to widzi i docenia.
Mat poklepał mnie odrobinę niezdarnie, a Oskar natychmiast
wychylił się przez całą długość stołu, by zrobić to samo.
– Dla mnie liczy się tylko Lilka – powiedział niskim głosem, a w
jego oczach błysnęło zdecydowanie. – I bądź pewna, że będę o nią
walczył. O naszą rodzinę.
– Wiem – przyznałam z uśmiechem, a Mateusz odpowiedział mi
tym samym. Wzruszenie sprawiło, że gardło ścisnęło mi się od
nadmiaru emocji.
Poklepał mnie ostatni raz i podnosząc się z krzesła, przekazał
Oskara Arkowi. Zupełnie zapomniałam o obecności tego ostatniego,
przez co spłonęłam dzikim rumieńcem.
– Pójdę spakować Oskara. – Mat, przechodząc obok, złapał za kok
na czubku mojej głowy i dość mocno pociągnął. – Malwina?
Odchrząkując, podniosłam oczy i rzuciłam mu pytające spojrzenie.
Mateusz podrapał się po karku, a drugą rękę schował głęboko do
kieszeni spodni.
– Dzięki. Za to wszystko – wyznał.
– Od tego są przyjaciele, prawda?
– Rodzina, Mal – poprawił z półuśmiechem i zaczął wspinać się po
schodach. – Jesteśmy rodziną.
Lilka się nie obudziła, gdy zebraliśmy się z Oskarem do wyjścia. Arek
zaproponował, że pojedzie z nami, bym mogła usiąść z chłopcem na
tylnym siedzeniu i zagadywać go całą drogę. Musieliśmy mieć na
uwadze, ile tego dnia przeszedł i tak naprawdę żadne z nas nie było
w stanie przewidzieć, kiedy może dojść do kolejnego ataku, jeśli
zauważy, że w zasięgu jego wzroku nie ma ani Lilki, ani Mata. Co
prawda wytłumaczyliśmy mu, że dzisiaj zanocuje u mnie, żebyśmy
mogli się pobawić i poczytać kilka książeczek, ale nie byłam pewna,
czy to urabianie cokolwiek dało. Oskar to inteligentny chłopczyk,
jednak ten dzień nie należał do jego najlepszych.
Byłam wdzięczna Arkowi za to, że nas odwiózł, bo istotnie, moje
bezsensowne trajkotanie i zagadywanie Oskara przydało się. Za
każdym razem, gdy podniósł główkę, a jego brwi marszczyły się
znacząco, wyskakiwałam z kolejną książeczką albo zabawką. Być może
źle robiłam, przebodźcowując go w ten sposób, ale cel uświęcał środki.
Oskar nie zapłakał ani razu w trakcie jazdy na Mazowiecką. Nawet
pozwoliłam mu otworzyć bramę pilotem i wspólnie wyczekiwaliśmy
momentu, w którym uruchomi się mechanizm, a żelazne wrota staną
otworem.
Arek pierwszy wyskoczył z samochodu i obszedł go, by wyplątać
Oskara z fotelika. Ja chwyciłam nieodłączny pluszowy plecak
w kształcie żabki oraz torbę z rzeczami malca. Dogoniłam chłopaków
na schodach. Oskar siedział na barkach Arka, zaśmiewając się do
rozpuku, gdy ten wychylał się, by mały mógł dotknąć zdobienia nad
wejściem. Przepuściłam ich w drzwiach i pośpiesznie zrzucając buty,
wpadłam do salonu, by wyciągnąć z wiklinowego kosza zabawki
i rozsypać je na puchatym dywanie, po którym chłopiec lubił się
turlać. Uspokojona, że tak szybko udało mi się zorganizować jego
bezpieczną przestrzeń, wróciłam do przedsionka.
Arek klęczał na jednym kolanie i próbował rozpiąć mikroskopijny
zamek przy kurtce Oskara. Przygryzał czubek języka, a na jego twarzy
odbiło się wyraźne skupienie. Dodatkowo jego duże dłonie i proste
długie palce wyglądały na dwa razy większe, gdy manewrował nimi,
próbując złapać suwak. Na ten widok niecierpliwie potarłam o siebie
udami. Na nic wmawianie sobie, że Arek na mnie nie działał. To było
kłamstwo wobec którego moja kobiecość miała w głębokim
poszanowaniu, co na ten temat sądził mózg. Tym bardziej, że właśnie
zostałam przyłapana na gorącym uczynku. Arek najwidoczniej nie
zauważył, że moje IQ spadło poniżej przeciętnej, bo posłał mi niemą
prośbę o ratunek.
Z trudem oderwałam wzrok od jego jasnych oczu i wymierzyłam
sobie mentalny policzek. Rzuciłam płaszcz na komodę i pochyliłam
się, by uratować Arka z opresji. Kiedy rozebrałam Oskara z jego
zimowej kurtki, nałożyłam mu na stopy domowe kapcie, które Mat
spakował do torby. Oboje z Arkiem wyprostowaliśmy się, a wtedy on,
wkładając ręce do kieszeni, wycofał się pod drzwi. Jednak Oskar miał
co do niego inny plan. Złapał za nogawkę jego dżinsów i lekko
pociągnął, a paluszkiem wskazał salon.
– Chodź! – Wysłał mu tak zabójczo słodkie spojrzenie, że nawet ja
miałabym problem, by odmówić.
Spędziliśmy na dywanie kilkadziesiąt minut i nic nie zapowiadało
tego, by Oskar w końcu miał opaść z sił albo znudzić się zabawą
z Arkiem. Przez ten cały czas nie powiedzieliśmy do siebie ani słowa
i kategorycznie odmawiałam sobie zerkania na mężczyznę, mimo że
miałam ku temu całkiem dobrą sposobność. Już raz przyłapał mnie na
gapieniu się i nie chciałam, by pomyślał, że jestem jakąś desperatką
złaknioną jego uwagi. I dotyku. Umarłabym ze wstydu, gdyby to się
wydało.
Podjęłam decyzję, że najlepszym rozwiązaniem będzie wyjście
z pokoju. Do kuchni, gabinetu, łazienki – lokalizacja nie miała
znaczenia. Potrzebowałam jedynie argumentu.
– Zrobię nam herbaty – zakomunikowałam, grając dawną, pewną
siebie Malwinę. – Czy może chcesz coś zjeść?
W tej samej chwili, gdy tylko to powiedziałam, miałam ochotę
odgryźć sobie język.
Arek najwidoczniej miał ubaw z mojego nieprzemyślanego faux pas.
– A w ogóle masz coś w lodówce? – spytał całkiem poważnie, lecz
jego oczy zamigotały wesoło.
– Bardzo śmieszne – fuknęłam, próbując udawać, że twarz wcale
nie pali mi się ze wstydu. By to podkreślić, z dumą wypięłam pierś. –
I tak, mam. Jajka. I pomidory. Chyba – mruknęłam po namyśle. – O ile
już same nie wyszły… Miałam wyskoczyć po drobne zakupy.
By ukryć niezręczność, czym prędzej odwróciłam wzrok.
– Drobne? – powtórzył, a w jego głosie dosłyszałam chłodną nutę. –
Powinnaś zacząć normalnie jeść, Malwino.
Z całej siły zacisnęłam zęby, bo gdy Arek wypowiedział moje imię…
Cholera, to zawsze się działo. Ten przeklęty dreszcz, który spływał od
karku po lędźwie. To wszystko przypomniało mi tamten sierpniowy
wieczór w salonie, gdy zostałam przyciśnięta do drzwi gabinetu. Gdy
moje imię w jego ustach brzmiało jak najseksowniejsza erotyczna
pieszczota. Gdy jego głos był zachrypnięty z pożądania…
Nie, to nie jest najlepsze wyjście. Poza tym jest z nami dziecko.
Ostatnie, o czym powinnam myśleć, to by wpełznąć na kolana Arka
i w końcu go pocałować…
– Nigdy nie miałam ręki do gotowania – odpowiedziałam, szybko
oblizując suche usta. By odwrócić uwagę Arka od mojej zaróżowionej
twarzy, sprawnym ruchem rozpuściłam włosy. – Nawet parówek nie
umiem ugotować. Zawsze pękają. A jajka wychodzą na twardo.
– Niektórzy stworzeni są do innych rzeczy.
– Ale żeby nie umieć zrobić prostego śniadania… To wyczyn, sam
przyznaj – zaśmiałam się, celując w niego palcem.
Arek spojrzał na mnie spod zmrużonych powiek i oparł się plecami
o bok sofy.
– Więc co potrafisz wyczarować z jajek i pomidorów? – spytał,
rzucając mi tym samym wyzwanie. Próbował zdusić śmiech, który
rozniósł się echem po jego szerokiej piersi.
– Jajecznicę! I to całkiem przyzwoitą – dodałam, jakby to miało
jakieś znaczenie.
Tym razem Arek roześmiał się na głos, aż Oskar zerknął na niego
ciekawsko i po chwili mu zawtórował.
– To co, mały? Ryzykujemy? – spytał, czochrając chłopcu włosy.
– Nie nastawiaj mężczyzny mojego życia przeciwko mnie –
wytknęłam mu, wstając z podłogi.
Dopiero gdy znalazłam się w kuchni, byłam w stanie normalnie
zaczerpnąć powietrza. Potrząsnęłam gwałtownie rękami, by pozbyć
się tego irytującego napięcia. W celu doprowadzenia się do porządku
rozważałam jeszcze poklepanie się po twarzy, ale po głębszym
przemyśleniu zrezygnowałam z tego ruchu. Miałam wystarczająco
zaognione policzki.
Otworzyłam lodówkę i po szybkim rekonesansie odetchnęłam
z ulgą. Pomidory żyły i miały się całkiem dobrze. W opakowaniu
miałam też wspomniane jajka, więc bez przeszkód mogłam zrobić
jajecznicę. Inna sprawa, że nazwałam ją popisową, ale było już za
późno, by się z tego wycofać. Sparzyłam pomidora, obrałam go ze
skórki i pokroiłam na drobne kawałki. Gdy podsmażałam czerwonawą
maź, rozbiłam też jajka w misce, oprószając je odrobiną soli, pieprzu
i suszonej bazylii. Byłam tak skupiona, jakbym co najmniej
przygotowywała idealny stek. W dużej mierze z tego powodu nie
zauważyłam, jak podkrada się za mną Arek z Oskarem na rękach.
– Całkiem ładnie pachnie – powiedział z uznaniem.
– Lilka mnie nauczyła – odparłam krótko.
Mieszałam zawzięcie breję na patelni, starając się, by jajka
i pomidory połączyły się idealnie. W tym czasie Arek z pomocą Oskara
rozłożył talerze oraz sztućce na stole w jadalni. Z niemałą radością
zaobserwowałam, że malec nadal pamiętał, w której szafce trzymam
jego dziecięcy zestaw i łyżeczkę.
Podałam pseudopopisową jajecznicę i zaczęliśmy jeść. Chyba
pierwszy raz od naprawdę długiego czasu wyczekiwałam opinii na
temat swojego gotowania. To, że Oskar zajadał swoją porcję ze
smakiem, nie było dla mnie żadnym odkryciem – lubił jajka w każdej
postaci, jednak dla Arka to była pierwsza styczność z moją kuchnią.
Przygryzając w napięciu wargi, zerkałam na niego ukradkiem, chcąc
zauważyć chociaż minimalny grymas, który wykrzywiłby jego pociągłą
twarz. Gdy po raz piąty z miną niewyrażającą emocji podniósł widelec
do ust, byłam już pewna, że się ze mnie naigrawał. Wściekle
zmrużyłam oczy, na co Arek zareagował parsknięciem.
– Nie masz się co denerwować. To jest naprawdę dobre – dodał,
uśmiechając się z uznaniem.
Przewróciłam oczami i aby podkreślić, jak bardzo nie byłam
zainteresowana jego opinią, wzruszyłam luźno ramionami. Co nie
zmieniało faktu, że w duchu podskakiwałam jak mała dziewczynka, bo
tak – chciałam, żeby Arkowi posmakował mój kulinarny twór.
Po chwili wyczyścił patelnię z resztek jajek, a ja posmarowałam
masłem kolejną kromkę chleba i podałam ją Oskarowi. Pokręcił tylko
głową i zwracając swoje zielone oczy na mężczyznę, złapał go za rękę.
– Co być chciał? – spytał Arek, przysuwając się do niego.
– Puzzle – odpowiedział powoli.
– Są w pokoju na górze – wyjaśniłam i uśmiechnęłam się do
malucha. – Pójdziemy?
Ochoczo przytaknął. Arek, zaraz po tym, gdy tylko wyswobodził
Oskarka z krzesełka, został złapany za rękę i zaciągnięty na schody.
Podejrzewałam, że chłopiec doskonale sprawdzi się w roli gospodarza,
więc postanowiłam wykorzystać moment, że Arek zajmie się małym
i w tym czasie ogarnąć kuchnię. Gdy pozmywałam po kolacji
i pogasiłam światła w salonie, wspięłam się na piętro. Już na schodach
dosłyszałam rozbrajający chichot Oskara i przebijający się przez niego
zmodulowany głos Arka, czytającego mu bajkę. Widocznie puzzle
poszły już w odstawkę. Zaczaiłam się na progu dawnego pokoju Lilki
i zapatrzyłam na siedzącego na podłodze przyozdobionego ciemnymi
tatuażami wielkoluda, któremu najwidoczniej sprawiało radość
rozśmieszanie Oskara coraz to bardziej żenującymi dźwiękami.
– Nie wiedziałem, że mam publiczność. – Arek przerwał czytanie,
a jego spojrzenie znienacka wylądowało na mnie. – Długo będziesz się
tak czaić?
– Już siadam i słucham uważnie. – Przygryzłam wargi, by
powstrzymać się od chichotu.
Weszłam do pokoju i usiadłam na dywanie, a Oskar natychmiast
wyrwał w moją stronę. Rozkoszując się miękkością bluzy, wtulił buzię
w moją pierś. Przeczesywałam palcami jego miękkie włosy. Tak się
zmienił przez te kilka miesięcy. Stał się ufny i odważny. Bez
przeszkód pozwalał się przytulić czy zapraszał do wspólnej zabawy.
Dało się zauważyć, jaki ogrom pracy Lilka z Mateuszem włożyli, by
wyprowadzić chłopca i pomóc mu komunikować się w miarę jego
możliwości. A przecież zarówno nasze spotkanie, jak i moment,
w którym poznał członków PInk Tattoo, nie należały do najbardziej
szczęśliwych wspomnień.
– A teraz? Co cię bawi? – spytał Arek, zamykając książkę i prostując
nogi w kolanach.
– Po prostu się uśmiecham. – Wzruszyłam ramionami i zaraz
mocniej je zacisnęłam wokół zmęczonego Oskara. – Wspominam –
dodałam krótko.
Widocznie to nie wystarczyło Arkowi za odpowiedź, bo westchnął
sfrustrowany i palcami przesunął po ciemnych włosach.
– Grosz za twoje myśli – poprosił, uśmiechając się do mnie
rozbrajająco.
– Jestem aż tak trudna do odczytania?
– Żeby cię rozszyfrować, potrzebowałbym całej skomplikowanej
aparatury enigmy – skomentował, patrząc mi znacząco w oczy.
Przemilczałam jego uszczypliwą odpowiedź, za to drżąco
wciągnęłam powietrze. Szare oczy Arka, dodatkowo rozjaśnione
iskierkami dobrego humoru, robiły na mnie piorunujące wrażenie.
– Przypomniałam sobie tamto popołudnie, gdy przyjechaliśmy
z Lilką i Oskarem na twoją działkę. Trochę się bałam tego, jak mały
zareaguje. Szczególnie na ciebie – wyznałam, uciekając spojrzeniem.
– Jesteś trochę inny niż przeciętni mężczyźni.
– Inny? – zareagował natychmiast. Mogłam sobie wyobrazić, że
w tym momencie znacząco uniósł prawą brew.
– Potężny, umięśniony, wytatuowany po samą szyję – wymieniłam
na wydechu i żeby zetrzeć fałszywe wrażenie, że to idealny wstęp do
flirtu, dodałam pospiesznie, oblizując usta: – Nie myślałam, że
będziesz miał podejście do dzieci.
– Zawsze miałem. Kiedyś… Kiedyś chciałem mieć całą gromadę –
wyznał dziwnie zmienionym głosem.
Nie przerywając masowania Oskarowi pleców, spojrzałam na Arka.
Zamyślone spojrzenie utkwił w ułożonych na dywanie puzzlach.
Opierając przedramię na kolanie, całkowicie nieświadomie przesuwał
kciukiem wokół serdecznego palca. Już wcześniej zauważyłam ten tik.
Robił tak, gdy poważnie się nad czymś zastanawiał.
– A co na to twoja kobieta?
To pytanie niepostrzeżenie uleciało z moich ust i z miejsca
chciałam cofnąć się o tych kilka cholernych sekund, by w porę
zasznurować sobie wargi. Po co mi ta wiedza? I już chciałam
przeprosić za swoje wścibstwo, ale wtedy usta Arka drgnęły
w krzywym uśmiechu.
– Chciała mieć co najmniej piątkę.
– Konkretny wynik. Więc zgadzaliście się co do dzieci.
– Zawsze się zgadzaliśmy. Była moją drugą lepszą połową – dodał.
Zacisnął wargi w cienką linię, a jego czoło pokryły poziome
zmarszczki.
– To dlaczego nie jesteście teraz razem?
Arek znienacka spojrzał mi prosto w oczy i już wiedziałam, że źle
zrobiłam, w ogóle kontynuując tę rozmowę. Gorzko przełknęłam ślinę
i spróbowałam wstać z podłogi z Oskarem na rękach.
– Przepraszam – wymamrotałam, odwracając się od mężczyzny.
– Nie, to nie to…
– Wiem, kiedy przekraczam granicę prywatności i właśnie to
zrobiłam. Więcej nie będę. Oskar jest śpiący, położę go.
Przeszłam obok niego, by ułożyć chłopca na łóżku. Był na wpół
śpiący, więc nie protestował, gdy przebierałam go w piżamę. I ze
wszystkich sił starałam się ignorować Arka, który stanął w drzwiach,
wyraźnie na coś czekając. Ale w tej chwili ostatnie, czego pragnęłam,
to otwarta konfrontacja z mężczyzną, którego uraziłam swoim
chorobliwym wścibstwem. Przesunęłam Oskara na środek łóżka,
a sama położyłam się obok. Dopiero wtedy Arek odpuścił. Zgasił
górne światło i wyszedł, przymykając drzwi.
Westchnęłam tak mocno, że aż zadrżały mi wszystkie organy. Co ja
najlepszego robiłam? Arek od początku był tajemnicą. Niczego nie
wiedziałam o jego przeszłości i to mnie frustrowało, a gadanie Dżas
tylko dodatkowo podjudzało ciekawość. Chciałam o nim wiedzieć
dosłownie wszystko, ale z drugiej strony – po co mi ta wiedza? Arek
sam powiedział, że powinniśmy trzymać się na dystans. A poczucie
odrzucenia miało gorzki smak. Dlaczego pchałam się w coś, czego nie
rozumiałam i co z góry skazane było na porażkę? Jeśli wierzyć słowom
Dżas, Arek już raz pokochał kogoś całym sercem. I może kocha nadal.
Głowę miałam przepełnioną pytaniami bez odpowiedzi. Jedno z nich
wybijało się na tle innych i dotyczyło mnie samej.
Dlaczego tak goniłam za Arkiem, skoro zarzekałam się, że nie
wierzę w miłość?
Byłam daleka od wizji napalonej panienki rzucającej się na prawie
o dziesięć lat starszego, muskularnego i wytatuowanego faceta,
jednak nieważne, jak bardzo bym zaprzeczała, to między mną
a Arkiem była chemia. Miałam dość bycia tą, która wykonuje pierwszy
krok. Ile razy już to zrobiłam, a później dostawałam po tyłku? Mój
pierwszy i w zasadzie jedyny związek nauczył mnie, że powinnam
trzymać się z dala od mężczyzn. Szanować się i pamiętać, że należy
dbać o swoje poharatane serce. Bo drugi raz nie będę w stanie go
posklejać.
Moje myśli pomknęły ku tamtemu dniu, gdy pierwszy i ostatni raz
chciałam się zbliżyć do Arka. Pokazać mu, że jestem gotowa na ten
krok – by ponownie spróbować komuś zaufać.

– Jeśli jesteś zdecydowana, możemy zacząć w przyszłym tygodniu –


powiedział Arek, prostując się nad kozetką, na której zaprezentował
mi nowy wzór tatuażu. Był podobny do tego, który miała mieć Lilka
między piersiami. Spojrzałam na mężczyznę i zdecydowanie skinęłam
głową.
– Jestem.
Usta Arka rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.
– Cieszy mnie to. W sensie… twoja decyzja – doprecyzował, drapiąc
się po karku, i jeszcze raz zerknął na wzór. – Chcesz dokonać
przymiarki?
– A możesz to dla mnie zrobić? – spytałam zdziwiona.
– Mogę na szybko zrobić szablon, żebyś wiedziała, jak będzie się
prezentował. Może będziesz chciała coś dodać albo zmienić. Sam
tatuaż wykonam na kolejnej wizycie – wyjaśnił.
– Stoi!
Arek odrzucił do tyłu głowę i roześmiał się na cały głos w uznaniu
dla mojego przesadnego entuzjazmu. Zabrał wzór i poszedł do innego
pomieszczenia, by wykonać roboczy szablon, a ja tymczasem
usiadłam na wolnej kozetce.
Pamiętam, że kiedy Lilka pokazała mi nowy projekt Mata, nie
mogłam wyjść z podziwu dla kunsztu, z jakim był wykonany, a sam
fakt, że miał przyozdabiać ciało poniżej linii piersi, wydawał mi się
niesamowicie pociągający. I cieszyłam się, że Lilka bez problemu
pozwoliła mi zrobić sobie podobny. W sumie śmiała się z tego, jak
bardzo zapaliłam się do tego pomysłu, a mi bardzo przypasował fakt,
że będziemy miały tatuaż prawie w tym samym miejscu. Wyjątkiem
były plecy, gdzie przyjaciółka miała ogromnego motyla sięgającego
karku i schodzącego aż po uda, a ja biało-różową malwę między
łopatkami. Jej wzór absolutnie był poza wszelką konkurencją.
Minęło kilkanaście minut, więc Arek miał wrócić lada moment.
Pozwoliłam sobie ściągnąć koszulkę i zostałam w samym staniku.
W końcu i tak niebawem miał zobaczyć moje piersi. Nie żeby był to
pierwszy raz. Już przecież je widział w całej okazałości.
– Kurwa…
Błyskawicznie się poderwałam, patrząc na drzwi. Arek zaciskał
palce na klamce, a jego twarz dosłownie skamieniała. Patrzył na mnie
nieodgadnionym wzrokiem od góry do dołu, a w trakcie tej wędrówki
jego oczy wyraźnie pociemniały, przybierając barwę popiołu.
Żeby uratować nas oboje przed niezręczną ciszą, roześmiałam się
nerwowo.
– Zdziwiłbyś się, ile razy to słyszałam! Najczęściej po zakończonym
kolegium redakcyjnym.
Nie wiedziałam, czy dotarło do niego cokolwiek z tego, co
powiedziałam, bo pokręcił głową, jakby chciał przywołać się do
porządku. Zacisnął szczęki i boleśnie wolno zamknął za sobą drzwi.
– Przepraszam, po prostu… Nie spodziewałem się, że zdążysz się
rozebrać.
– A nie powinnam? Jak inaczej chciałeś zrobić przymiarkę?
Arek prychnął, odkładając szablon na kozetkę. Z szuflady
pomocnika wyciągnął Dettol i komplet nowych rękawiczek.
– Dobra, zacznijmy, zanim skompromituję się jeszcze bardziej –
mruknął do siebie i przystąpił do pracy. – Nałożę trochę Dettolu.
Wzór utrzyma się dłużej, więc będziesz miała czas na przemyślenie
ewentualnych poprawek.
Przytaknęłam, zeskakując z kozetki. Ustawiłam się przed Arkiem,
a on przyklęknął na jedno kolano. W ten sposób jego twarz znalazła
się na wysokości mojego brzucha.
Zadrżałam, gdy rozsmarował żel na skórze poniżej piersi.
Wmasowywał go okrężnymi ruchami, a ja nie byłam w stanie skupić
się na niczym innym niż tylko ruchach jego długich, prostych palców.
Czerń rękawiczek wyraźnie odznaczała się na mojej skórze, przez co
dłoń Arka wydawała się jeszcze większa. Kiedy pokrył żelem
odpowiedniej wielkości powierzchnię, chwycił za wzór i przyłożył go
do mojej skóry. Dociskał lekko rozpostartymi palcami, a ja z trudem
powstrzymałam się od wiercenia i nerwowego pocierania udami.
Rozpraszało mnie ciepło, które emanowało spod jego dłoni.
– Unieś trochę stanik – usłyszałam lekko zachrypnięty głos Arka
i natychmiast skupiłam się na jego ustach. Mój błąd. Drżącymi rękoma
chwyciłam stanik i przesunęłam go wyżej. Na wargi cisnął mi się jęk,
gdy poczułam palce błądzące w przestrzeni między piersiami. –
Krawędzie tatuażu będą poniżej linii biustonosza.
– Fajny widok – palnęłam bez namysłu, widząc, jak blisko mojej
skóry znajdowała się twarz Arka. – W sensie… Z tej perspektywy
tatuaż prezentuje się znakomicie – dodałam, starając się załagodzić
sytuację. Aby pokazać, o co niby mi chodziło, wychyliłam się
i zerknęłam w dół, przytrzymując włosy na prawym ramieniu.
Miałam spojrzeć na tatuaż, ale dziwnym trafem mój wzrok został
pochwycony przez ciemnoszare oczy Arka. Po raz kolejny zacisnął
szczęki i podniósł się z kolan.
– Okej, możesz się przejrzeć – rzucił, zgniatając w dłoniach resztki
papieru.
Na miękkich nogach przeszłam do wąskiego lustra wiszącego przy
drzwiach i zerknęłam na swoje odbicie. Misterny wzór przywodzący
na myśl skrawek mandali znalazł się tuż pod moimi piersiami. Ostre
zakończenie prowokująco wpasowało się w przestrzeń między
półkulami.
– Obłęd. Wygląda obłędnie – sapnęłam z podziwem, obracając się,
by móc ocenić wzór z innej perspektywy.
– I seksownie – dopowiedział mężczyzna. Spojrzałam na niego
w tafli lustra. Ściągał rękawiczki, nie spuszczając ze mnie wzroku.
– Seksapilu, jak dobrych szpilek, nigdy za mało.
– Tobie to niepotrzebne – wymamrotał ochryple. Z wolna stawiał
krok za krokiem, aż w końcu znalazł się za moimi plecami. – Masz go
w nadmiarze.
Zadrżałam i to nie miało nic wspólnego z temperaturą, jaka
panowała w pokoju. Był upalny koniec sierpnia i mimo włączonej
klimatyzacji pot spływał mi po karku. Coś innego obudziło we mnie
drżenie. Ciężkie i znaczące spojrzenie Arka.
– Kiedy w końcu mnie pocałujesz? – powiedziałam do jego odbicia.
Przez ułamek sekundy wydawało mi się, że dostrzegłam przebłysk
w szarych oczach, ale natychmiast zwęziły się do rozmiaru
mikroskopijnych szparek.
– Staram się to odwlec.
– Dlaczego?
– Bo nie chcę cię skrzywdzić.
Uśmiechnęłam się z przekąsem. Zostałam skrzywdzona i to nie raz.
Poświęcałam siebie i swoją godność dla mężczyzn, którzy na mnie nie
zasługiwali i żaden z nich – ani mój ojciec, ani Patryk – nigdy tego nie
docenił. I najwyraźniej nadal nie potrafiłam uczyć się na błędach.
– Jestem już dużą dziewczyną – odparłam wyzywająco, zadzierając
głowę.
– Wiem to, ale… I tak chcę cię ochronić.
Stanęłam na wprost Arka i spojrzałam na niego spod rzęs. Na chwilę
zaniemówiłam, bo zakręciło mi się w głowie od bliskości i kuszącego
zapachu bijącego od jego potężnego ciała.
– Przed czym?
– Przed samym sobą.
– A jeśli ja nie chcę, byś mnie chronił? – Stanęłam na palcach
i odważnie położyłam mu dłoń na policzku pokrytym kilkudniowym
zarostem. – Ja także nie jestem krystalicznie czysta. Boję się wielu
rzeczy, ale chcę… Chcę zaryzykować – dokończyłam odważnie. –
Pytanie, czy ty także to czujesz?
Spomiędzy zaciśniętych szczęk wydobył się niski dźwięk
przywodzący na myśl warczenie. W następnej chwili jego ręce oplotły
moje biodra, przysuwając mnie roszczeniowo do twardego ciała.
– Cholera, Malwina… Czuję – wymruczał gardłowo, a mój kciuk
otarł się o jego gorące wargi. – Czuję i pragnę tylko ciebie.
– Więc udowodnij – pisnęłam błagalnie.
Pochylił się ku mnie, jednak w ostatniej chwili zdecydowanie
pokręcił głową. Jego szczęki zaciskały się, gdy brał głębokie, nierówne
oddechy. Jednak nim zdołałam wyplątać się z jego uścisku,
niespodziewanie przycisnął mnie do siebie, doszczętnie burząc
granicę między naszymi ciałami. Jego usta wycisnęły na moich
półotwartych wargach szaleńczy, tętniący namiętnością pocałunek.
Nie pozostając mu dłużna, wplotłam dłonie w jego włosy i zagarnęłam
łapczywie usta. Nasze języki splotły się, jakby jedno z nas chciało
bardziej wniknąć w drugie. Połączyć się. Zatracić zmysły na rzecz
wzbierającej fali przyjemności. Wierciłam się w jego ramionach,
a moje prawie nagie piersi ocierały się o jego muskularny tors.
Uczucie mrowienia w sutkach stało się nieznośne i pogłębiało się
z każdym ruchem. Arek ujął moje pośladki w rozpostarte dłonie
i zacisnął na nich palce, pociągając mnie na siebie. Jęknęłam w jego
usta, a on zawarczał w odpowiedzi. Twardość przebijająca się przez
jego dżinsy uciskała mi brzuch. Zacisnęłam palce na szerokich
barkach i nerwowo pokiwałam głową. Arek, unosząc mnie lekko,
przesunął się i docisnął moje ciało do drzwi.
– Tak słodka – wymamrotał ochryple. – Tak delikatna…
Jego bezlitosne usta znalazły się na mojej szyi. Scałowały każdy jej
skrawek i zassały miejsce tuż przy obojczykach. Wypięłam pierś,
łaknąc jego uwagi… dotyku, pocałunków – nie było ważne, co
wybierze. Byleby w końcu ugasił ten pożar, który potęgował ból
między nogami.
– Arek… – westchnęłam w uniesieniu, gdy w końcu jego dłoń
zacisnęła się na mojej piersi.
I w następnej chwili… Poczułam chłód na rozpalonej skórze.
– Nie!
Uchyliłam ociężałe powieki i nieprzytomna rozejrzałam się wokoło.
Arek krążył po drugiej stronie pokoju. Był wściekły. Jak cholera.
– C-co? Zrobiłam… Zrobiłam coś nie tak?
– Nie. To nie twoja wina, to ja… – Kręcił głową, przeciągając
palcami po zmierzwionych ciemnych włosach. – Nie możemy.
Musimy się… zdystansować.
Zdystansować.
Ważyłam w ustach to słowo, ale nieważne, ile razy bym to robiła,
brzmiało tak samo. Miało gorzki posmak odrzucenia.
Próbując przywołać resztki godności, podeszłam do leżanki
i pospiesznie założyłam koszulkę.
– Taki jest twój wybór? Okej.
Zebrałam swoje rzeczy i ruszyłam do wyjścia.
– Malwina, poczekaj!
Arek, chwytając mój łokieć, próbował zatrzymać mnie w miejscu,
ale oswobodziłam się jednym szarpnięciem.
– Zostaw – nakazałam, patrząc mu hardo w oczy. – Nie przejmuj
się, nic mi nie będzie. W końcu nie posunęliśmy się aż tak daleko –
dodałam, wzruszając ramionami. – To tylko pocałunek, nic więcej.
Nie ma czego wspominać…
– Tego nie powiedziałem. – Najeżył się, rzucając mi ostre
spojrzenie.
– Masz rację. Niczego nie powiedziałeś. Ani nie obiecywałeś.
Pociągnęłam za klamkę i wyszłam, nie oglądając się za siebie.
– Malwina!

Wierzchem dłoni starłam łzę, która spłynęła mi po skroni. Leżałam na


wznak obok Oskara i wspominałam ten jedyny moment, w którym
dane mi było poczuć na sobie usta Arka. Chociaż teraz, z perspektywy
czasu, myślę, że to był błąd.
Poznałam, czym jest palące pożądanie i jak dotkliwe obrażenia
powoduje, czym jest uczucie bezpieczeństwa, za którym goniłam
niczym za nierealnym marzeniem.
I w chwili, gdy spróbowałam tego zakazanego owocu, dowiedziałam
się, jak był trujący.
Rozdział 6

Oh damn these walls


In the moment we’re ten feet tall
And how you told me after it all
We’d remember tonight
For the rest of our lives.

Birdy, Wings

Zeszłam na parter, by uzbroić alarm na noc i zgarnąć z torebki


telefon. Myślami byłam gdzie indziej. Nadal biczowałam się za to, co
wtedy powiedziałam. To było złe zarówno dla mnie, jak i dla Arka.
Oboje byliśmy poharatani przez życie. Doświadczyliśmy straty
bliskich nam osób i najwidoczniej oboje odczuwaliśmy lęk przed
zawiązaniem nowych relacji. Jakby to było coś szkodliwego.
Zakazanego.
Miał rację. Zachowanie dystansu było najlepszym wyjściem.
Powinnam przestać sobie wmawiać, że być może Arek będzie moim
ratunkiem, że pokaże mi, czym jest miłość, bo w naszym przypadku
było to niemożliwe do spełnienia. On już spotkał miłość swojego
życia, a ja… Ja byłam wadliwa. Starałam się odeprzeć myśl, że właśnie
za taką uważał mnie Patryk, ale to okazało się silniejsze ode mnie. Bo
to była szczera prawda. Byłam wybrakowanym produktem.
Zamrugałam szybko, bo samo jego wspomnienie wyciskało mi łzy
z oczu. Pamięć o tym, jak słaba się okazałam i z jak przerażającą
uległością akceptowałam każde słowo Patryka, ciążyła mi niczym
palący wyrzut sumienia. Gdybym wtedy, w odpowiednim momencie,
to przerwała, powiedziała dość… Gdybym zauważyła niepokojące
zmiany w jego zachowaniu…
Nie. Tego nie sposób przewidzieć – jak człowiek zmieni się na
przestrzeni kilku lat. Bo ktoś, kogo znamy całe życie, może
przeistoczyć się w mgnieniu oka bądź w pewnym momencie ściągnąć
z twarzy maskę i przestać grać. A my już nie mamy dokąd uciec. Silne
więzi i fałszywe uczucia przesłaniają zdrowy rozsądek. A wtedy
zostaje jedno wyjście – powolne staczanie się po równi pochyłej. Na
samo dno.
Pokręciłam głową. Czułam się taka samotna. Osamotniona jak
nigdy wcześniej.
Od kilku dobrych minut stałam przed komodą, trącając palcem
fikuśną zawieszkę przy torbie z laptopem. Przed sobą miałam lustro.
Wykrzywiłam się do własnego odbicia, jakbym w ten sposób chciała
pokazać fucka przeszłości. Tak, obecna Malwina zdecydowanie różniła
się od tej sprzed dziesięciu lat. Właśnie. Byłam inną kobietą.
Zdecydowaną. Mądrą. Miałam dobrą pracę i przyjaciół, których
kochałam nad życie. Więc dlaczego tak ciążyła mi samotność,
a dominujące poczucie niepełności było niczym lodowata drzazga
tkwiąca w samym środku serca?
Wygrzebałam z torebki telefon i przeszłam do drzwi, by
poprzekręcać zamki, ale wtedy mój wzrok trafił na garderobiany
wieszak. Gwałtownie przełknęłam ślinę i rzuciłam się w stronę salonu.
Arek siedział na sofie. Pochylony opierał łokcie na kolanach,
a splecione palce przyłożył do twarzy.
– Dlaczego tu jesteś? – bąknęłam, nie kryjąc zaskoczenia.
– Nie chciałem wyjść bez pożegnania – odparł, patrząc mi
bezpośrednio w oczy.
– Więc… Dobranoc.
Nie ruszył się z miejsca. Lekko podenerwowana splotłam ręce na
piersi. Powoli zaczynała mnie drażnić ta gra przepełniona
sprzecznymi sygnałami.
– Nie chcę, żebyś myślała, że uraziłaś mnie w jakiś sposób… –
zaczął powoli, jednak nie pozwoliłam mu skończyć.
– To już nieważne.
– Ważne – zaoponował ostro. – Nie lubię niedomówień.
Prychnęłam pogardliwie pod nosem.
– To dziwne, bo często nie jesteś szczery, szczególnie sam ze sobą –
wytknęłam zajadle.
– Wiem, wychodzę na hipokrytę, ale… – Urwał, a jego szczęki
zadrgały nerwowo. – Trudno jest odciąć się od przeszłości.
Akurat na ten temat wiedziałam dość sporo. Jednak różnica między
nami polegała na tym, że ja pragnęłam spróbować zbudować coś
nowego, coś, co w przyszłości będę mogła nazwać związkiem, a Arek
wręcz przeciwnie. Nie chciałam się w żaden sposób wybielić, bo nadal
walczyłam ze strachem przed nieznanym, lecz przynajmniej
próbowałam. Fascynacja była wzajemna – czułam to, a jednak Arka…
coś blokowało. Albo raczej – ktoś.
– Dżas powiedziała mi… – zaczęłam i podświadomie przeprosiłam
przyjaciółkę, bo zapewne wciągałam ją w niezłe kłopoty, powołując
się na jej słowa. Zrobiłam krok do przodu, a później kolejny. I tak
stanęłam bezpośrednio przed Arkiem. – Powiedziała, że nadal kogoś
kochasz. Że ta kobieta była tą… jedyną.
Arek boleśnie powoli uniósł na mnie oczy. W szarych tęczówkach
odbił się smutek tak namacalny, że czułam, jak przelewa się na mnie.
– Była. I jest – potwierdził. Na te słowa moje serce przestało bić.
Uświadomiłam sobie, że nie mogę konkurować z tak wielkim
uczuciem. Zagryzłam wargi, próbując sobie nakazać, bym pod żadnym
pozorem nie uroniła ani jednej łzy. Na to przyjdzie czas później. Teraz
skupiłam wzrok na Arku, który z ciężkim oddechem osunął się na
oparcie sofy. – Wszyscy mi mówią, że osiem lat to zbyt długo, że
w końcu powinienem zacząć żyć, ruszyć do przodu, jednak… Uczucia
nie są czymś, co idzie wymazać albo zdusić, kiedy przyjdzie na to
ochota. Nie da się ich zaszufladkować i odłożyć na półkę. Nie, jeśli
przeżyło się wspólnie wiele lat. Gdy doświadczyło się niezwykłych
rzeczy, z których powstały piękne wspomnienia. To uczucie buduje
człowieka na nowo. Staje się jego drogą i życiem. Tlenem, bez którego
nie możesz oddychać. – Podniósł na mnie wzrok. – To właśnie
dlatego, Malwino. Dlatego nie chcę cię świadomie skrzywdzić. Bo nie
mogę ci niczego obiecać.
Czułam, jak grunt usuwa mi się spod nóg. Usiadłam na sofie obok
niego i zapatrzyłam się we własne dłonie. Drżały, bo jednocześnie
i współczułam Arkowi, jak i zazdrościłam, że mógł kochać tak
prawdziwie. Dane mu było poznać, czym jest uczucie tak piękne, że aż
zatrważająco bolesne. Uczucie, które wznosi człowieka ponad chmury
i przynosi cierpienie wraz ze wspomnieniami wspólnie spędzonych
chwil.
– Każdy z nas ma tajemnice, które chroni przed światem –
wymamrotałam niespodziewanie i w przypływie odwagi
zdecydowałam się brnąć dalej. – Ja także. Jest tego tak dużo… Boję się
w ogóle zagłębiać we własną przeszłość, a co dopiero powiedzieć
o niej komukolwiek. To jak palące uczucie wstydu, które zabija od
środka.
Dłoń Arka niespodziewanie znalazła się na mojej.
– Dlaczego się ich boisz? – spytał, czule przesuwając kciukiem po
moich knykciach. Spojrzałam na niego spod rzęs.
– Bo one zostaną ze mną na zawsze – odparłam na wydechu. –
Nigdy nie zblakną ani nie zastąpię ich innymi. Nie powiem, że
związane z nimi uczucia ulotnią się w miarę upływu czasu, bo to
nieprawda. One są mną. Stały się podwaliną do tego, kim jestem teraz.
Arek przyciągnął mnie do siebie blisko i nie puszczał, mimo że
próbowałam się odsunąć.
– Jednak stałaś się silniejsza. Jesteś niezależna, wytrwała i lojalna.
– Zdziwiłbyś się, jaka naiwna byłam – roześmiałam się nerwowo.
– Ważne, jaka jesteś teraz. Tylko to się liczy.
Podnosząc na niego oczy, na powrót przywitałam napięcie, które
niespodziewanie pojawiło się między nami. Wabiły mnie jego usta, ale
nie to było teraz najważniejsze. Pociąg fizyczny został zepchnięty na
drugi plan. Przeświadczenie, że współodczuwaliśmy własne emocje,
było czymś bardziej znaczącym. Czułam jego troskę i niepokój, a w
oczach widziałam odbicie własnej niepewności.
– Nie pytasz, dlaczego się zmieniłam – zauważyłam. – Co do tego
doprowadziło ani jakie błędy popełniłam.
– Wyciąganie czyjejś przeszłości na siłę nie leży w mojej naturze.
Być może dlatego, że sam mam z tym problem – przyznał z krzywym
uśmiechem.
– Skąd pomysł, że się zmuszam?
– Pobladłaś. I drżysz – dodał, zaciskając dłoń na moich palcach.
Automatycznie spojrzałam w dół. Miał rację. Trzęsłam się i nawet
tego nie zauważałam. Przymknęłam powieki, chcąc zaczerpnąć tchu,
jednak gdy rozluźniłam szczęki, zęby otarły się o siebie
z nieprzyjemnym zgrzytem.
– Chciałabym być z tobą szczera, powiedzieć ci wszystko, ale…
Kiedy myślę, że już zebrałam wystarczająco dużo odwagi, ona gdzieś
ulatuje, gdy tylko rozchylam usta, a coś zimnego zaciska się na moim
gardle.
– I nie możesz oddychać – dodał.
– Właśnie tak.
Nieoczekiwanie Arek przyciągnął mnie do swojego torsu.
W pierwszej chwili moje mięśnie sparaliżował strach. Nie byłam
pewna, jak powinnam na to zareagować. Odsunąć się? Kategorycznie
zabronić mu mnie dotykać? Nawtykać, że nie powinien rozbudzać
moich nadziei? Ale w momencie, gdy oparłam ręce na jego piersi,
usłyszałam to… Bicie serca. Rytm był nierówny, kołaczący, nerwowy.
I silny. Nieświadomie przycisnęłam ucho i zasłuchałam się w ten
dźwięk. To dziwne, ale nasze serca zgrały się w jednej buntowniczej
melodii. Arek delikatnymi ruchami rozmasowywał splot zbitych
mięśni na moim karku i to było tak relaksujące oraz przyjemne, że aż
westchnęłam z ulgą.
– Chrześcijanie mówią, że każdy dźwiga swój krzyż, buddyści, że to
karma – mówił cichym, spokojnym głosem. – Ja uważam, że jesteśmy
sumą wszystkich swoich strachów i błędów. I to od nas samych zależy,
kiedy i jak wyzbędziemy się myśli, że rządzi nami przeszłość. Nikt nie
powinien nas ponaglać ani popędzać. To sprowadzi jeszcze większy
ból.
Ciężko przełknęłam ślinę, ocierając się policzkiem o twardą pierś
Arka. Drapiąca broda otarła się o czubek mojej głowy, a jego ramię
przesunęło się na moją talię. Chciałam rozproszyć ciążące w żołądku
uczucie strachu, że ta chwila niebawem minie, a łączące nas emocje
wyparują i znowu będziemy musieli powrócić do dawnych relacji.
I udawać. Dlatego pragnęłam czerpać z tego uścisku, ile tylko się dało.
Ile tylko mogłam.
– Nie chcę tak żyć. Nie chcę więcej wyrzutów sumienia. Jestem już
nimi zmęczona.
– Też mam dość uciekania i spychania na bok myśli, że nie
zasługuję na nic ponad to, co już dostałem – wyznał i na czole
poczułam ciepło jego oddechu. Ujął moją twarz i przysunął ku sobie,
bym na niego spojrzała. – Ale nadal czuję, jakbym robił coś złego.
Coś, co skala jej imię i pamięć o niej.
Szybko zaczerpnęłam powietrza, a moje ciało stało się lodowate.
– O niej? – powtórzyłam odważnie. – Dlaczego nie wypowiadasz jej
imienia?
Jego szczęki zapulsowały i uciekł spojrzeniem, wbijając wzrok
w okolice moich ust.
– Bo przeszłość boli, Mal – powiedział w skupieniu. – Nawet jeśli to
piękne wspomnienia.
Ból w jego głosie przeszył mnie na wskroś. Chciałam mu pomóc,
pocieszyć, ale… nie wiedziałam jak. Byłam całkowicie bezradna wobec
uczuć, które nim owładnęły. Uniosłam dłoń i nieśmiało położyłam na
jego nieogolonym policzku. Nie podniósł głowy od razu. Wahał się,
a widmo bitwy, jaką wewnętrznie toczył, odbijało się echem na jego
twarzy. W końcu odpuścił i zrezygnowany spojrzał mi w oczy.
Zachłysnęłam się naprędce zaczerpniętym powietrzem. Bo to był
pierwszy raz, gdy spojrzał na mnie z takim uczuciem. Wcześniej
targała nami wzajemna fascynacja. Pojawiała się znienacka, po czym
czmychała, pozostawiając nas w szponach niepewności. A to… To
było tak namacalne i rzeczywiste…
Przesunęłam się, opierając ciężar ciała na kolanach. Nasze twarze
były tak blisko. Dzieliły je centymetry, jednak ja patrzyłam tylko
w jeden punkt. W szare oczy Arka, w których miałam ochotę się
zanurzyć. Utonąć. Bo patrzył na mnie, jakbym była dla niego czymś
niezwykłym. Kimś cennym.
Jego nozdrza rozszerzyły się, gdy wciągnął powietrze do płuc.
Z westchnieniem, będącym mieszaniną ulgi i poddania, wsparł swoje
czoło o moje. Zacisnęłam palce na jego nadgarstkach i nie wiedzieć
czemu przytaknęłam.
– To nas złamie – wymamrotał ochrypłym szeptem.
– Tego nie wiemy.
Przez chwilę rozważał moją odpowiedź, aż w końcu skinął głową.
Posadził mnie z powrotem na sofie, a ja dałam mu czas na zebranie
myśli. I skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie bałam się tego, co
usłyszę. Ale chciałam. Musiałam. Dla nas obojga. O ile naprawdę
spróbujemy dać sobie szansę.
– Jej imię…
Podskoczyłam na dźwięk komórki. Arek przeklął siarczyście,
wyszarpując telefon z kieszeni spodni.
– Tak, wiem, zaraz przyjadę i wszystko opowiem – powiedział, gdy
tylko odebrał. Przez chwilę wysłuchiwał osoby po drugiej stronie, po
czym jeszcze raz powtórzył: – Dobrze, zaraz do ciebie przyjadę.
– Jakieś problemy? – spytałam.
– Nie. To była Dżas. Chce wiedzieć, co się dzisiaj działo, bo żadne
z nas nie odbiera telefonu. Wariuje – dodał, uśmiechając się krzywo.
Bezmyślnie skinęłam głową. Czułam dziwne otępienie, jakby mój
mózg jeszcze nie powrócił do normalnego trybu. Powinnam wstać,
pożegnać Arka i pójść spać. Jednak samo podniesienie się z sofy
wydawało mi się czymś ponad siły, nie mówiąc o pozostałych
czynnościach. Nie chciałam, żeby odchodził, żebyśmy stracili tę więź,
to poczucie, że rozumiemy się bez słów.
Arek miał rację, przeszłość miała znaczenie, bo ukształtowała nas
takimi, jakimi jesteśmy teraz. I właśnie ona była kluczowa w naszych
relacjach. Ja musiałam mu powiedzieć o sobie – swoim poprzednim
życiu, o powrocie do korzeni, o tragedii, którą naznaczyłam naszą
rodzinę. O łańcuszku zdarzeń, które doprowadziły do tego, że
skrzywdziłam najbliższe mi osoby. Miałam wrażenie, że jeśli teraz
pozwolę mu odejść, bezpowrotnie utracę coś cennego, ale… Nie
mogłam być egoistką. Dziś padło zbyt wiele słów. Żyliśmy emocjami
Lilki i Mata. Balansowaliśmy na cienkiej linie, gdzie każdy krok był
niepewny i ryzykowny.
Potrzebowaliśmy czasu. Przejść przez wszystko etapami. Powoli.
Starać się zrozumieć.
Bez pośpiechu.
Podejmując decyzję, że nie będę naciskać, wstałam z sofy.
– Jeśli chcesz, możesz pożyczyć mój samochód – zaoferowałam.
Brwi Arka ściągnęły się, tworząc niemal jedną linię. Powoli stanął
na nogi, górując nade mną przez swoją monstrualną posturę.
– Jesteś pewna?
– Tak, na razie nie będzie mi potrzebny. Uzgodniłam z Matem plan
dnia – dodałam, gdy w dalszym ciągu patrzył na mnie wątpliwie. –
Jutro, o ile się da, odprowadzę Oskara do przedszkola. To rzut
beretem od domu. Po południu oboje przyjdziemy do salonu, więc
wtedy odbiorę auto.
Widząc wahanie w jego oczach, przeszłam do komody stojącej
w przedsionku i zgarnęłam kluczyki od samochodu. Odwróciłam się,
chcąc wrócić do pokoju, ale Arek zdążył stanąć tuż za mną.
Przekazałam mu klucze.
– Dziękuję.
– Nie ma problemu.
Zakołysałam się na palcach, a dłonie wcisnęłam do kieszeni bluzy.
Czułam dawną nerwowość. Skradała się i znowu mąciła między nami.
Zerknęłam spod rzęs na mężczyznę, by odkryć, że ten z nieskrywaną
ciekawością patrzy wprost na mnie.
– Co? – spytałam, uwalniając dolną wargę spomiędzy zębów.
– Nie wiem, jak się pożegnać.
W ciągu ułamka sekundy na moje policzki wpełzł rumieniec.
– Może… Do jutra? – zaproponowałam.
– Nie. Nie tak – zaoponował, hardo kręcąc głową.
Zanim zdążyłam zareagować, przechylił się, a jego ramię ponownie
owinęło się wokół mojej talii. Przysunął mnie ku sobie, a ja, tracąc
grunt pod nogami, wsparłam się dłońmi o jego tors. Wykorzystując
moje zaskoczenie, Arek ujął mą brodę między palce i lekko pociągnął.
Coś drgnęło w mojej piersi, gdy poczułam jego usta na swoim czole.
Miękkie. Delikatne. Czułe.
Ledwo mogłam zebrać myśli. Marzyłam o prawdziwym pocałunku,
który całkowicie pozbawi mnie tchu, ale to… To było zdecydowanie
czymś lepszym. Przypieczętowaniem naszego „bardziej”.
– Dlaczego… Dlaczego to zrobiłeś? – spytałam, gdy był już przy
drzwiach.
Obrócił się z ręką zaciśniętą na klamce. Jego jabłko Adama
gwałtownie podskoczyło, gdy przełknął ślinę.
– Bo tym razem to ja chcę być tym, który zrobi pierwszy krok –
odpowiedział szczerze, po czym zamknął za sobą drzwi.
Chwiejąc się, złapałam za brzeg komody. Moje serce… Czy w ogóle
może tak łomotać? Czy to normalne?
Tak. Zdecydowanie to było normalne. Bo tak brzmiało serce, które
za sprawą nadziei powróciło do życia po latach uśpienia.
Rozdział 7

Stole your heart and it was mine for the taking


It was mine for the taking
It was mine for a million days
In a million ways.

Sabai ft. Hoang & Claire Ridgely, Million Days

Wsparłàm głowę na rękach, próbując zmotywować się do pracy.


Dzisiaj wszystko szło jak krew z nosa. Począwszy od wczesnego ranka,
gdy w końcu ùdało mi się ogarnąć Oskara i wyprawić go do
przedszkola, aż do teraz, kiedy to po raz tysięczny czytałam jeden
i ten sam artykuł.
– Dobijcie mnie – wymamrotałam do siebie.
Oczami wyobraźni już widziałam te wszystkie karcące wiadomości
od Basi. Co prawda, wysłałam jej maila, by uszykowała mi na biurku
najpilniejsze dokumenty, bo przyjadę do redakcji po południu,
niemniej czułam się cholernie źle, że zaniedbywałam swoją robotę.
Marudzenie w niczym nie pomagało i nie sprawiało, że pliki
z dokumentami czytały się same. Potrzebowałam energetycznego
kopa. I z tą ambitną myślą wstałam od biurka i poszłam do kuchni, by
dolać sobie kawy. Ochlapałam też twarz lodowatą wodą, a zaciskając
zęby, puściłam moralizującą wiązankę. Otrzeźwiło mnie to.
Kilka minut później zasiadłam w fotelu, nałożyłam okulary do
czytania i rzuciłam się w wir pracy. Sprawdzałam różne dane,
analizowałam dokumenty, podania i wnioski z rozmaitych działów,
dopieszczałam przygotowany layout3. Dokonane zmiany oraz
akceptacje wysyłałam na maila, a jeśli w trybie pilnym trzeba było
wprowadzić poprawki, dzwoniłam do redaktora danego działu, żeby
kopnął w tyłek pracownika pod sobą. Nie uznawałam wróżbiarstwa.
Rzetelność i research. Nie wymagałam zbyt wiele, a jednak dla
niektórych najwidoczniej była to nieznana sfera.
W ten sposób w kilka godzin nadrobiłam całą robotę z poprzedniego
dnia i powoli wygrzebywałam się z zaległości. Tuż przed trzecią po
południu rozdzwonił się alarm w telefonie. Skończyłam pisać maila
i oderwałam się od komputera, ściągając z nosa okulary. Lista moich
zadań skurczyła się do zaledwie kilku punktów, więc z czystym
sumieniem mogłam za godzinę stanąć przed Basią. Pobiegłam do
sypialni, żeby się ogarnąć. Nie chciałam nikogo z redakcji wystraszyć
swoim „domowym wyglądem”. Przebrana w ołówkową spódniczkę,
granatową bluzkę i w orężu w postaci pełnego makijażu, jeszcze raz
sprawdziłam, czy spakowałam do teczki wszystkie dokumenty.
Założyłam płaszcz oraz wysokie szpilki i bezwiednie spojrzałam
w lustro, by poprawić włosy. Byłam gotowa.
I wtedy żołądek podjechał mi do gardła. Przez cały dzień starałam
się o tym nie myśleć. O tym, że będę musiała zaprowadzić Oskara do
salonu. Zobaczyć się z Arkiem, któremu pożyczyłam samochód.
Zdenerwowanie uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą. Nasza wczorajsza
rozmowa zasiała ziarno nadziei, ale nadal bałam się przyszłości –
kolejnego spotkania, które stanowiło jedną wielką niewiadomą.
Miałam ochotę ponownie wpełznąć do bezpiecznej skorupy i już tam
zostać, jednak ciekawość, czy aby na pewno postępuję słusznie, dając
szansę dojść do głosu uczuciom, była silniejsza.
Biorąc głęboki wdech, wyszłam z domu.
Odebrałam Oskara z przedszkola i ucięłam sobie sympatyczną
rozmowę z panią Martą, jego wychowawczynią. Cieszyła się
z drobnych zmian zachodzących w chłopcu. Co prawda jeszcze nie
nawiązał relacji z grupą, jednak nie był, jak to określiła, tak spętany
jak na początku. Mówiła, że podczas spacerów bez problemu szli
razem za rękę, a nawet odważniej zaczął witać i żegnać się z nią oraz
kolegami. Byłam dumna z tego malucha. Lilka stosowała się do
wytycznych oraz planu, i to przynosiło efekt. Każde z nas dostrzegało
osiągnięcia i sukcesy Oskara. Pokonywanie barier i szlifowanie
nabytych umiejętności – to proces rozłożony w czasie, naznaczony
drobnymi zmianami, ale jak znaczącymi. I z każdej z nich należy się
cieszyć.
W aurze świętowania, po drodze do salonu, zahaczyliśmy
o cukiernię, by Oskar mógł wybrać sobie coś na deser. I oczywiście
padło na ciasto truskawkowe z galaretką. Pozwoliłam maluchowi
nieść pakunek i z rozczuleniem zauważyłam, jak poważnie podszedł
do swojego zadania.
– Oficjalnie jestem na was wszystkich obrażona! – przywitała nas
od progu Dżas, po czym uśmiechnęła się, wyciągają ręce do Oskara. –
Na wszystkich z wyjątkiem mojego księcia! Hej, kochanie!
Zamknęłam za nami drzwi, patrząc, jak chłopiec powoli podchodzi
do Dżas i daje się wyściskać.
– Ciocia! – Rozciągnął usteczka w uśmiechu, a ona przytuliła go
jeszcze mocniej.
– Dobrze wiedzieć. Sorry za wczoraj – przeprosiłam, doskonale
wiedząc, że tylko kajanie się mogło złagodzić ognisty gniew
przyjaciółki.
– No dobra. Arek powiedział mi, że zajęłaś się małym. Rozumiem –
odparła z przekąsem. – Co tam masz ciekawego? – spytała, pochylając
się w stronę Oskara.
Z dumą wysoko podniósł siatkę z logo cukierni i powiedział swoim
dźwięcznym głosikiem:
– Mamy. Ciasto. Truskawkowe.
– Uuu, ciasto! A starczy dla cioci?
– Starczy dla was wszystkich, ale tylko jeśli Oskar będzie chciał się
z wami podzielić – zaznaczyłam, widząc, jak Dżas udaje, że wyciera
usta z wyimaginowanej śliny.
Oczy chłopca skupiły się na kolorowym pakunku, a po chwili
wyciągnął rączkę, podając go kobiecie.
– Tak. Dla cioci. Wuja. Mata. I cioci.
– Ha! Załapałam się! – Dżas się roześmiała i udając, że płacze ze
szczęścia, zabrała ciasto i wychyliła się, by pocałować Oskara w czoło.
Zachichotał, przytykając rączki do ust. W tym momencie bardzo
przypominał swoją mamę.
Zaraz położyła ciasto na ladzie i wróciła, by pomóc mi rozebrać
malucha.
– Mat u siebie? – spytałam.
– Od rana zasuwa bez przerwy. Nawet kazał mi wrzucić na nasz
fanpage wolny termin na jakąś małą dziarę na jedenastą, a tego nie
robi zbyt często. Zazwyczaj swoje okienka wykorzystuje na wkurzanie
mnie, a tu proszę, zmienił się w istnego tytana pracy! – Dżas sapnęła
niedowierzająco i machnęła ręką, widząc, że trochę mnie to
zaniepokoiło. – Nie martw się, to mu dobrze zrobi. Mat musi czymś
zająć ręce i oczyścić umysł, by przestać się zamartwiać. Praca jest na
to jedynym lekarstwem.
– Nie tylko dla niego – mruknęłam z przekąsem. – Dzisiaj w ogóle
nie mogłam ruszyć z robotą, ale kiedy w końcu spięłam pośladki, to
nadrobiłam całe dwa dni.
– Zuch dziewczyna! – pochwaliła mnie Dżas z uśmiechem,
a następnie westchnęła głośno. – To zabrzmi brutalnie, ale właśnie
tak powinniśmy zrobić: przejść nad tym do porządku dziennego. Im
mniej o tym myślimy, roztrząsamy problem, tym lepiej dla naszego
zdrowia. Lilka i Mat z pewnością to odchorują, ale… my musimy
pokazać, że życie toczy się dalej. Zająć się bieżącymi sprawami,
obowiązkami, wejść w normalny tryb dnia. I przede wszystkim, nie
zadręczać ich pytaniami.
– Wiem – przyznałam zgodnie. – Wkurza mnie tylko myśl, że Lilka
będzie musiała przechodzić przez ten koszmar raz jeszcze.
– To jedyny sposób, by w końcu zamknęła ten rozdział swojego
życia – zauważyła Dżas. Wyraźnie zmarkotniała, a gdy zmarszczyła
brwi, na jej gładkim czole pojawiły się trzy poziome zmarszczki.
Zauważyła moje pytające spojrzenie, jednak zbyła mnie, szybko
kręcąc głową, i podniosła się z kolan. – Pójdę po talerzyki.
Wykrzesałam z siebie uśmiech i porwałam Oskara w ramiona,
całując jego szyję w taki sam sposób, jak robiła to Lilka. Malec zatrząsł
się ze śmiechu i pozwolił się zabrać na kanapę. Posadziłam go sobie
na kolanach, a do ręki wzięłam pismo branżowe. Zaczęliśmy je
kartkować, a Oskar z wypiekami na twarzy podziwiał kolorowe
tatuaże.
Niejednokrotnie byłam świadkiem, jak Dżas zasępiała się, a jej
zapał i beztroska gdzieś ulatywały. Ich miejsce zajmował smutek,
który odbijał się echem w jej piwnych oczach. Czasem przygryzała
z roztargnieniem pełną dolną wargę, ale zazwyczaj patrzyła pustym
wzrokiem w bliżej nieokreślony punkt. Wiedziałam o jej nowej dacie
urodzin, która przypadała pierwszego czerwca, oraz o nowym życiu,
które zaczęło się z dniem rozpoczęcia pracy w PInk Tattoo. I tak,
zauważyłam, z jakim przejmującym bólem patrzyła na Oskara, jak jej
oczy wilgotniały, gdy podczas zabawy czy czytania bajek sam z siebie
całował ją w policzek, jak przytulała go do piersi, wzdychając
z nostalgią. Widziała w nim nie syna naszej przyjaciółki, który zmagał
się z chorobą, ale… dziecko. Utracony, wymarzony skarb. Serce
łamało mi się na ten widok. I to sprawiało, że miałam przeczucie, że
to właśnie Dżas jest najsilniejsza z nas wszystkich.
Usłyszałam krzątaninę na korytarzu. Przywdziałam na twarz maskę
obojętności, nie chcąc, aby Dżas zorientowała się, jakie myśli krążyły
mi po głowie. Jeśli chciała zachować przeszłość dla siebie, nie miałam
zamiaru jej tego odbierać. To mi na sumieniu ciążyły grzechy
z dawnych lat, ale jak widać obie bałyśmy się kogokolwiek obarczać
dawnymi problemami.
– A tak przy okazji… – zaczęła przyjaciółka, dołączając do nas na
skórzanej kanapie, i już wiedziałam, że ten ton nie wróży niczego
dobrego. – Wczoraj Arkowi coś długo u ciebie zeszło, co nie? – rzuciła
niby mimochodem i jak gdyby nigdy nic odpakowała ciasto, pokroiła
je i rozłożyła na talerzyki.
Nabrałam wody w usta.
– Skąd mam wiedzieć, gdzie…
– Zanim pogrążysz się jeszcze bardziej, pozwól, że nadmienię, iż
dzisiaj do pracy przyjechał twoim samochodem – przerwała mi,
zlizując z palca śmietanowy krem. Uśmiechnęła się przy tym tak
słodko, że aż mnie zemdliło. – Umiem dodać dwa do dwóch.
Najwyraźniej zapomniałam, że przed Dżas nic się nie ukryje. I jeśli
wziąć pod uwagę jej szpiegowsko-wywiadowcze predyspozycje, to
albo już zdążyła wyciągnąć co nieco od Arka, albo to mnie zamierzała
podejść. Także najbezpieczniejszym wyjściem było przestać udawać,
że wyświadczyłam Arkowi przyjacielską przysługę, pożyczając mu
auto.
– Trochę… rozmawialiśmy – wydukałam opornie.
Reakcja Dżas była zupełnie inna od tej, jakiej się spodziewałam.
Myślałam, że rzuci jakimś dwuznacznym tekstem, ale tylko spokojnie
położyła dłonie na okrytych czarnym nylonem udach, a jej umalowane
intensywną czerwienią wargi rozciągnęły się w urokliwym uśmiechu.
– Cieszy mnie to. Tego potrzeba wam obojgu. Rozmowy.
I przynajmniej przestaniecie się w końcu unikać jak dwójka
obrażonych dzieciaków – dodała, szczerząc się bezczelnie.
Tak, teraz brzmiała jak dawna Dżas.
Ale w jednym musiałam przyznać jej rację. Rozmowa była kluczem
do odbudowania relacji między nami. Arek był skrytym facetem,
zresztą ja także nie pozostałam dłużna jeśli chodzi o ukrywanie
przeszłości. Co prawda miałam w pamięci jego słowa, że wszystko
przyjdzie z czasem, ale teraz, gdy byłam tak blisko celu, pojawiła się
dziwna, ciążąca niecierpliwość. Chciałam mieć to już za sobą.
Wyzwolić się poprzez prawdę, nawet jeśli oznaczało to katusze
związane z retrospekcją. Ale mimo wszystko bardziej bolesne
wydawało mi się trwanie w półprawdzie i ukrywanie przed
przyjaciółkami, kim kiedyś byłam. Kim była Malwina, o której już
nigdy nie chciałam pamiętać.
– Dżas – zaczęłam i zacisnęłam palce na brzegu ołówkowej
spódnicy. – Co robisz… Co robisz w przyszłym tygodniu?
Przez jej twarz przebiegł cień niepokoju, ale błyskawicznie wyzbyła
się go na rzecz żartobliwego mrugnięcia.
– A co? Mam przyjść i znowu wyczyścić ci piwniczkę z winami?
– Tak. Właśnie tak – przytaknęłam bez sensu. – Teraz mam
odrobinę napięty grafik, ale myślałam, żebyśmy mogły spotkać się
w przyszłym tygodniu, w sobotę. No i oczywiście ściągniemy też Lilkę
– dodałam już pewniej.
– Zdecydowanie! A jak będzie stawiać opór, to odpowiednio ją
spacyfikujemy – poparła, podając Oskarowi porcję ciasta. Jak za
pstryknięciem palca kolorowa gazeta odeszła w zapomnienie, a mały
obrócił się w stronę Dżas, która ochoczo zaczęła go karmić. – Może
zrobię nam jakąś zapiekankę? No co? – oburzyła się, widząc moje
przerażone spojrzenie. – Całkiem dobrze gotuję!
– Nie, no nic. Brzmi świetnie. – Roześmiałam się, czując, jak ulatuje
ze mnie zdenerwowanie.
– Popijemy, popłaczemy, pogadamy. Zapowiada się niezły babski
wieczór… – Urwała, zerkając w stronę korytarza.
Obróciłam się zaciekawiona, a mój wzrok spotkał się z ponurym
spojrzeniem Mata, który stanął przy ladzie z rękami wciśniętymi
w tylne kieszenie spodni. Emanujące z niego napięcie było wręcz
namacalne. Bez zbędnych ceregieli pożegnał się z klientem, zaciskając
usta tak mocno, że kolczyk w jego dolnej wardze stał się praktycznie
niewidoczny. Zmroził mnie też widok sińców pod oczami, które
odznaczały się na tle pobladłej skóry. Nigdy wcześniej nie widziałam
go tak zdruzgotanego. Strach obleciał mnie na samą myśl, w jakim
stanie była Lilka. Ale zanim zdążyłam otworzyć usta, Oskar radośnie
krzyknął „Mat!” i ześlizgnął się z kanapy. Mateusz szybko wciągnął
powietrze i natychmiast przyklęknął, otwierając ramiona. Przytulił
mocno chłopca, a zaciskając powieki, wtulił twarz w jego szyję. Brał
głębokie, uspokajające wdechy, a zmarszczka między jego brwiami
powoli się wygładzała. Lekko zachrypniętym głosem spytał Oskara,
czy dobrze się bawił w przedszkolu. I wtedy stało się coś, czego chyba
żadne z nas się nie spodziewało. Oskar odchylił się, spoglądając
Matowi prosto w oczy, i paluszkami dotknął jego policzków, tak jakby
chciał się upewnić, czy wszystko w porządku. Zmartwiony wydął usta
i przekrzywił głowę. Nikt, nawet najtwardszy mężczyzna, nie mógł
pozostać obojętnym w obliczu bezinteresownej dziecięcej troski.
Wargi Mateusza zadrżały i z wyraźnym trudem wygiął usta
w uśmiechu, lecz przynajmniej rozrzedziła się ciężkość jego
spojrzenia. W charakterystyczny sposób potarmosił Oskarowi włosy,
a ten, wyraźnie uspokojony, odwrócił się, wskazując na ciasto
truskawkowe.
– Dostałeś placek od cioci? To super. Więc musiałeś być bardzo
grzeczny – pochwalił.
– Tak! – odparł malec, przytakując z dumą. – Byłem grzeczny.
Oskar potrafił nas rozbroić. Miałam wrażenie, że tym razem to on
był naszym światełkiem rozpraszającym mrok. Ciągnąc Mateusza za
rękę, poprowadził go do ławy, a Dżas przesunęła talerzyk w ich stronę.
– Gra? – spytałam delikatnie, podczas gdy Oskar w skupieniu
wyłuskiwał z galaretki truskawkę, którą podstawił Mateuszowi pod
nos.
– Gra – odparł mężczyzna, żując intensywnie owoc i uśmiechając
się do chłopca, który z większym zapałem zaczął karmić go kolejnymi
kawałkami ciasta. – Nie wiem, jak ci dziękować – dodał, patrząc mi
prosto w oczy.
Wzruszyłam lekko ramionami, jakby nie było to nic wielkiego, i nim
zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, Dżas, rozochocona, zaklaskała
w ręce.
– Tak się składa, że będziesz miał idealną okazję, by się
odwdzięczyć! – poinformowała Mata śpiewnym głosem i wskazała na
niego palcem. – W przyszłą sobotę robimy babski wieczór u Mal.
Zaznaczam – babski.
Mateusz skinął głową, co oznaczało, że zostanie z Oskarem, ale
chwilę później skrzywił się, a jego wargi bezgłośnie wypowiedziały
twarde „fuck”.
– Wtedy mam ekstrazlecenie na dwudziestą – warknął, bezradnie
pocierając czoło.
– Co? Że jak…?! O… kurde. Zapomniałam – stęknęła Dżas żałośnie,
a jej ramiona opadły smętnie. – Tak się napaliłam, że totalnie
zapomniałam o tym raperze.
– To może spotkamy się w kolejnym…
– Nie. Nie przekładajcie tego – przerwał mi stanowczo Mat. – Jakoś
się zorganizuję.
– Nie możesz zrezygnować z tak ważnego klienta – powiedziała
Dżas takim tonem, jakby Mateusz co najmniej nas poinformował, że
zamierza złożyć śluby milczenia i wstąpić do zakonu.
– Dzięki za przypomnienie, krasnalu – prychnął, przewracając
oczami.
Na końcu języka miałam propozycję, by skontaktować się
z Małgosią, studentką, która co jakiś czas zajmowała się Oskarem,
przeważnie w weekendy, gdy Lilka miała szkołę, a Mat musiał
pojechać do pracy, ale nim zdołałam chociaż otworzyć usta, Dżas
zerwała się na równe nogi.
Arek zamarł przy biurku, gdy utkwiły w nim trzy pary oczu.
– I oto nadeszło rozwiązanie naszych problemów!
– Dlaczego odnoszę wrażenie, że coś mnie ominęło? – rzucił
ironicznie, a jego prawa brew z każdą sekundą sunęła coraz wyżej, by
w końcu zupełnie zniknąć pod opadającą na czoło grzywą ciemnych
włosów.
– Co robisz w przyszłą sobotę? – spytała niecierpliwie Dżas
i natychmiast ciągnęła temat, podczas gdy Arek zamrugał
zdezorientowany. – To doskonała odpowiedź! Gratuluję, właśnie
otrzymałeś angaż jako niańka!
– Niańka?
– Później ci wszystko streszczę, ale ważne, żebyś powiedział „tak”!
Arek westchnął ciężko, rzucając na biurko plik dokumentów.
Znudzony spojrzał na Dżas, która wlepiła w niego maślany wzrok.
– A w ogóle mogę odmówić?
– Spróbowałbyś! – Dżas się roześmiała, dźgając paznokciem
powietrze. Najwidoczniej niejednoznaczna odpowiedź Arka
w zupełności jej wystarczyła. – A jak ta laska? Zgodziła się? – spytała,
podchodząc bliżej kolegi.
W tym momencie powinnam być szczerze zdumiona umiejętnością
Dżas, która potrafiła w ułamku sekundy zmienić temat, jednak coś
innego mnie zaintrygowało.
Jaka laska?
Moje oczy zwęziły się odrobinę mocniej, gdy zauważyłam, że Arek
ostentacyjnie unika mojego wzroku.
– Tak – przyznał i ponownie chwycił papiery z biurka. –
Przyszedłem właśnie po umowę.
– Super! – pisnęła Dżas tak głośno, że Oskar wzdrygnął się
nerwowo. Natychmiast się zreflektowała po ukradkowym klepnięciu
przez Mata w pośladek. – Tak myślałam, że ci się spodoba. Będzie
idealna, uwierz mi.
Idealna dla kogo i do czego? – to pytanie pchało mi się na usta,
które jednak zacisnęłam stanowczo. Niewtajemniczenie miało
posmak żółci, która momentalnie napłynęła mi do gardła. Zdałam
sobie sprawę z absurdalnej rzeczy. Byłam zazdrosna. I to odkrycie
sprawiło, że poczułam się jak gówniara. Nie powinnam być zazdrosna
o modelkę, klientkę czy inną kobietę, która aktualnie przesiadywała
w gabinecie Arka. To mnie nie dotyczyło, a nasze świeże relacje nie
były na takim etapie, by musiał spowiadać mi się ze wszystkiego, co
wiązało się bezpośrednio z nim czy salonem. A mimo to, mimo że
rozsądek podpowiadał wiele możliwości rozwiązania zagadki owej
tajemniczej kobiety, poczułam się jak piąte koło u wozu. A tego moja
duma nie mogła znieść.
– Okej, w takim razie jeszcze się zgadamy co do szczegółów –
powiedziałam głośno, podnosząc się z sofy i przerywając ich
rozmowę. Zauważyłam, że zdziwiona przyjaciółka zmarszczyła brwi,
jednak zupełnie zignorowałam jej pytający wzrok. – Dżas, zdzwonimy
się jutro, okej? Powiem ci, czego zdecydowanie nie powinnaś
przynosić. A i dam znać Lilce. Muszę podjechać do redakcji, więc
mógłbyś… – zwróciłam się bezpośrednio do Arka, wystawiając w jego
kierunku rękę, jednak w ogóle na niego nie spojrzałam.
Maska, jaką miałam na twarzy, zaczęła mnie uwierać. W końcu
poczułam, jak kładzie na mojej dłoni kluczyki do auta, a miejsce, które
przypadkowo podrażnił opuszkami palców, zaswędziało boleśnie, jak
gdybym sparzyła się samym ogniem.
– Pokażę ci, gdzie zaparkowałem… – zaproponował, ale
natychmiast pokręciłam głową.
– Dzięki, ale poradzę sobie. To na razie! – rzuciłam do wszystkich
i pochyliłam się, by pożegnać się z Oskarem. – Pa, pa, kochanie!
– Pa! Ciocia!
Odgarnęłam chłopcu włosy na bok i pocałowałam go w czółko,
a potem pomachałam jeszcze raz, nim zamknęłam za sobą drzwi.
Głośno stukając obcasami, szybkim krokiem przemierzałam
chodnik. Zwolniłam dopiero po przejściu kilkunastu metrów. Moje
serce kotłowało się w piersi, ale nie było to wynikiem panicznego
sprintu. Naszła mnie ochota, by wytargać się za włosy. Dałam niezły
popis, nie ma co, ale musiałam w jakiś sposób wyjść z twarzą,
a argument, że czekała na mnie praca w redakcji, był idealnym
wytłumaczeniem. Nie dałabym rady usiedzieć spokojnie na miejscu,
wiedząc, że w gabinecie na końcu korytarza Arek pochyla się nad
ciałem jakiejś dziewczyny. Podświadomie zaczęłam ją idealizować
i porównywać do siebie. Świetnie, jak tak dalej pójdzie, skończę
z pogryzionymi skórkami wokół paznokci. Nie ma nic lepszego niż
zamartwianie się tym, na kogo dzisiaj patrzył Arek i czyjego ciała
dotykały jego ręce. Co było ze mną nie tak, skoro wcześniej zupełnie
mi to nie przeszkadzało?
Zatrzymałam się jak rażona piorunem.
Byłam zazdrosna. Zazdrosna… Powtarzałam to w myślach bez
końca, bo jak to w ogóle możliwe… To uczucie było mi całkowicie
obce, wymazałam je z pamięci lata temu, bo nie sposób odczuwać
zazdrości, jeśli jest się pozostawionym samemu sobie. Nie miałam
o kogo być zazdrosna…
– Malwina!
Lodowaty dreszcz spłynął mi po kręgosłupie, a panika wręcz
zacisnęła się wokół mojego suchego gardła.
– Spieszę się, innym razem! – odkrzyknęłam chrapliwie, nawet się
nie odwracając. Słysząc przyspieszone kroki Arka, próbowałam się
zmotywować, by w końcu ruszyć z miejsca, jednak na to było już za
późno.
Lekkim szarpnięciem odwrócił mnie twarzą do siebie,
a przynajmniej taki miał zamiar, bo z całą stanowczością odmawiałam
podniesienia głowy.
– Teraz to ty uciekasz – powiedział, a jego głos był zabarwiony
powstrzymywanym śmiechem. To sprawiło, że jeszcze mocniej
zacisnęłam zęby. Arek westchnął głęboko, jakby w ten sposób ładował
cierpliwość. – Ta dziewczyna, o której mówiła Dżas, to modelka.
W tym roku bronimy tytułu na wrześniowym konwencie w Warszawie,
pamiętasz? A nie chciałem zwalać tego na Mateusza, bo i tak ma zbyt
dużo na głowie.
Dopiero po chwili zorientowałam się, że jednak spoglądam prosto
w szare oczy Arka, które mieniły się tysiącem iskierek rozbawienia.
Torba z laptopem wpiła mi się w przedramię, gdy z głośnym plaskiem
ukryłam twarz w dłoniach.
– Nie patrz – wystękałam. – Jest mi tak cholernie głupio.
– Niepotrzebnie. Zazdrośnico! – wytknął i otwarcie wybuchnął
gromkim śmiechem, gdy jęknęłam zażenowana.
– Tak, nabijaj się ze mnie dalej. Tego mi właśnie potrzeba –
burknęłam i wojowniczo odgarnęłam włosy z twarzy.
– Po prostu mam dobry humor – stwierdził, wzruszając ramionami.
Odgarnął z mojego policzka zbłąkany kosmyk. – Zazdrość to też dobre
uczucie. Oznacza, że zależy nam na sobie.
– To dlaczego mam ochotę spalić się ze wstydu? To twój zawód.
Oglądasz i przyozdabiasz ciała… w różnych miejscach – dodałam
gorzko, a moja wyobraźnia znowu puściła się galopem.
Zagryzając wargi, Arek przysunął się bliżej, a jego dłonie zacisnęły
się na moich biodrach. Mimo chłodu zimowego wiatru i zmroku, który
powoli zapadał wokół nas, czułam, jakby moje ciało nagle znalazło się
na jakiejś egzotycznej plaży, a lejący się z nieba żar ogrzewał każdy
centymetr skóry. Było mi tak przyjemnie w jego ramionach. Tak
błogo. I gdy Arek wsparł brodę o czubek mojej głowy, mimowolnie
zamruczałam zadowolona.
– Ten tribal4 będzie ciągnął się od nadgarstków po bark. –
Wtajemniczył mnie, chociaż o to nie prosiłam. A przynajmniej nie na
głos. – Ulżyło ci?
– Spadaj – mruknęłam, obejmując go ciasno w pasie.
To było niesamowite. Jeszcze chwilę temu byłam na niego zła,
zazdrosna i w tak bardzo nierzeczywisty sposób rozżalona z tak
bzdurnego powodu, a teraz nie czułam niczego poza wewnętrznym
spokojem. Wyciszyłam się tylko dzięki obecności Arka i przez sposób,
w jaki trzymał mnie w ramionach. To było nierealne – w jaki sposób
czyjś dotyk w zaledwie kilka sekund może rozładować nagromadzone
pokłady niepokoju. Przestało mieć znaczenie, co było ich przyczyną
i jak bzdurnymi pobudkami się kierowałam. Nadal odczuwałam wstyd,
jednak zdecydowanie mniejszy, gdyż Arek nie miał mi za złe, że
wyszłam na zazdrośnicę. A nawet naśmiewał się ze mnie, widząc
pierwszy raz w takiej odsłonie.
Trochę przerażała mnie myśl, że to mogło się skończyć inaczej.
Arek mógł przecież odpuścić, wzruszyć ramionami i tak po prostu
odejść, pozwalając, bym boczyła się na niego bez sensu, a tak…
Wcześniej nikt dla mnie taki nie był. Nie zrobił tyle, co on teraz.
Zastopował mnie, wyjaśnił i wybaczył. Był zdecydowanie zbyt
pobłażliwy, jednak doceniałam to. Nie odwrócił się, zostawiając mnie
rozżaloną, ale ruszył za mną, by porozmawiać. I by budować, tak jak
obiecał.
Ostatnie, czego teraz chciałam, to odkleić się od niego. Dlatego
mając gdzieś maskę dojrzałości, którą zapewne teraz powinnam
przywdziać, odsunęłam się, wyginając usta w podkówkę. Arek
prychnął, pocierając kciukiem mój policzek.
– Chodź, nerwusie. Zaprowadzę cię do samochodu – powiedział,
a ja dałam się poprowadzić wzdłuż ulicy. I nie mogłam się nadziwić,
jak dobrze się czułam, idąc tuż obok Arka, gdy jego ramię tak
swobodnie owijało się wokół mojej talii. Skręciliśmy w boczną uliczkę
i zatrzymaliśmy się obok mojego mercedesa. Mężczyzna stanął na
wprost mnie, a jego ręka zsunęła się po moim ramieniu aż do dłoni, na
której zacisnął palce. – Widzimy się dopiero w przyszłym tygodniu.
– Skoro Dżas cię wkopała.
– Takie spiskowanie ma swoje dobre strony. – Mrugnął, a jego
broda ponownie zadrżała. – Muszę już lecieć.
– Tak. Do zobaczenia.
I ponownie żadne z nas nie ruszyło się z miejsca, aż w końcu… Tym
razem to ja stanęłam na palcach i pocałowałam Arka w policzek. Jego
zarost spowodował przyjemne mrowienie na czułych wargach, przez
co nieświadomie oblizałam usta. Ten ruch spowodował, że oczy
mężczyzny zmrużyły się drapieżnie, głośno przełknął ślinę i wzmocnił
uścisk wokół moich palców.
– Do jutra – wymruczał gardłowo.
Kiedy wypuścił moją dłoń ze swojej, rozgrzane miejsce
momentalnie owiał chłód. Odwrócił się i ruszył w powrotną drogę do
salonu. A ja… Ja z trudem powstrzymałam się przed roześmianiem się
na cały głos. Moje żyły wypełniały wyczuwalne endorfiny – albo inny
związek chemiczny, który narodził się, gdy przebywałam z Arkiem.
Byłam tak niedorzecznie rozanielona, że wsiadając do samochodu, nie
zauważyłam, iż wnętrze przesiąknięte jest słodkawym kwiatowym
zapachem. Dopiero gdy miałam rzucić na siedzenie obok torbę
z laptopem, w ostatniej chwili spostrzegłam leżący tam bukiet
kolorowych frezji. Cisnęłam rzeczy na podłogę i wzięłam do ręki
kwiaty. Patrzyłam na nie, jakbym co najmniej pierwszy raz widziała je
na oczy. Moje usta samoistnie rozciągnęły się w drżącym, niepewnym
uśmiechu.
Dostałam kwiaty. Od Arka.
Chyba to naprawdę znaczyło „bardziej”.
Rozdział 8

No, he don’t love me

I saw him kiss somebody else


Thought he said I’m the only one
I couldn’t fight those pretty lies
As long as he would stay with me.

Winona Oak, He Don’t Love Me

– Wiedziałam, że się spóźnią! – biadoliła Dżas, wychylając do końca


swój pierwszy kieliszek czerwonego wina i zaraz dolewając sobie
kolejny. – Zdążę obalić całą butelkę, nim cholerny Marcinkowski
przywlecze tu swoją dupę.
– Wrzuć na luz – poradziłam, nie przerywając krojenia różnych
gatunków sera i fantazyjnego układania ich na desce. – Poza tym to
cud, że udało nam się przekonać Lilkę do tego babskiego wieczoru.
– Serio, kocham ją całym sercem, ale czasami przesadza z tym
swoim „nie chcę zawracać wam głowy moimi problemami” – burknęła
markotnie i ponownie upiła łyk wina.
– Musisz wziąć poprawkę na to, że Lilka przez kilka lat dusiła
w sobie problemy. Walczyła z nimi sama i nie miała nikogo, komu
mogłaby się wyżalić.
– Jasne, że to pojmuję, ale… – przytaknęła. – Teraz ma nas i mam
nadzieję, że w końcu zrozumie, że właśnie na tym polega przyjaźń. Na
współodczuwaniu i wzajemnym wsparciu. Może na pierwszy rzut oka
wyglądam na taką, która łatwo nawiązuje kontakty z obcymi, ale jest
to dalekie od prawdy. Mogę być miła i sympatyczna, ale prawdziwą
mnie znają jedynie najbliżsi.
Rzuciłam przyjaciółce szybkie spojrzenie, a ona wykorzystała
chwilę mojej nieuwagi, by podkraść kilka plasterków sera.
– Miła i sympatyczna, mówisz? – powtórzyłam, udając, że się z nią
drażnię. Dżas natychmiast zmrużyła pomalowane ciemnym
eyelinerem oczy.
– Wątpisz? – spytała z wolna.
– Gdzież bym śmiała! – Roześmiałam się, kręcąc tylko głową. Nim
zdołała się wychylić, by trzepnąć mnie zaczepnie w ramię, rozbrzmiał
dzwonek domofonu. – To chyba oni.
– No i cholera w samą porę! Zaraz język przyklei mi się do
podniebienia.
– Dasz radę wstawić zapiekankę do piekarnika? – spytałam,
wycierając pospiesznie dłonie w ręcznik.
– A trzeba przynieść drewna i rozpalić ogień? – prychnęła,
przewracając oczami.
– Nie, ale wiem, ile tam jest przycisków i mnie samą to przerasta.
– Jak coś sknocę, to najwyżej zadzwonimy po jakiegoś seksownego
serwisanta. Zaznaczam, seksownego. Nie żadnego pana Włodka
z piwnym brzuszkiem.
Nie odpowiedziałam w żaden elokwentny sposób, jednak nim
w końcu dopadłam do domofonu, żebra zdążyły mnie rozboleć od
szaleńczego głośnego śmiechu.
– Tak? – rzuciłam do głośnika i wytężyłam wzrok, by zobaczyć, kto
czai się pod furtką.
– Hej. Przepraszam za spóźnienie.
Niski głos Arka pobudził moje serce, które załopotało dziko
w piersi. Natychmiast mu otworzyłam i stanęłam w drzwiach,
czekając, aż wejdzie po schodach.
– Jesteś przed czasem – uspokoiłam go, witając uśmiechem.
– To dobrze – przyznał, wchodząc do środka. – Moje spotkanie
odrobinę się przeciągnęło – wyznał ze skruchą.
Zaniepokoiła mnie jego wyraźnie spięta twarz. Próbował to ukryć,
gdy się rozbierał, zwrócony do mnie plecami, lecz zauważyłam, jak
bardzo sztywne były jego ramiona. Nim zdążyłam spytać, co go trapi,
Dżas wyłoniła się z kuchni, opierając się ramieniem o framugę.
– O, a już chciałam po ciebie dzwonić – powiedziała, rzucając
Arkowi znaczące spojrzenie znad kieliszka. – Jest dobrze?
– Tak, dobrze – przytaknął enigmatycznie, jednak Dżas
najwidoczniej wiedziała, o co chodzi, bo uśmiechnęła się
pocieszająco.
– Cieszę się.
Mój rozbiegany wzrok padał to na Dżas, to wracał do Arka, zupełnie
jakbym oglądała mecz tenisa. Nie miałam bladego pojęcia, co było
tematem ich rozmowy oprócz tego, co zdążył powiedzieć mi sam Arek
– że jego spotkanie się przeciągnęło. Ale nauczona ostatnim
wydarzeniem postanowiłam siedzieć cicho w nadziei, że sam niedługo
wszystko opowie. Jedna scena zazdrości raz na jakiś czas w zupełności
mi wystarczyła.
Nie spuszczając spojrzenia z Dżas, Arek przechylił głowę, a jego
broda ledwo zauważalnie się zatrzęsła.
– Ile wypiłaś?
– Nieważne ile, i tak dopiero zaczynam – odparła, odwracając się na
pięcie i ruszając do kuchni.
Kiedy zostaliśmy sami, wyczułam wkradającą się między nas
niepewność. Nie chciałam jej tutaj, tym bardziej, że przed chwilą
byłam świadkiem tej dziwnej wymiany zdań między nimi. Arek równie
dobrze mógł prowadzić spotkanie biznesowe albo mieć rozmowę
z klientem w sprawie jakiegoś wyjątkowo skomplikowanego tatuażu,
jednak… coś mi podpowiadało, że żadna z tych opcji nie była tą
właściwą. Mężczyzna wyraźnie dusił w sobie emocje.
Odwróciłam się od niego, postanawiając nie drążyć tematu, jeśli
sam nie uzna za stosowne mi o wszystkim powiedzieć.
– Dziękuję za kwiaty. Są śliczne.
Arek natychmiast zwrócił na mnie oczy, a jego ciężkie spojrzenie
wyraźnie złagodniało.
– Podobały ci się?
– Tak. O dziwo, trzymają się całkiem dobrze. Postawiłam je
w sypialni, żeby Dżas ich nie zauważyła – dodałam, zniżając głos do
konspiracyjnego szeptu. – Bankowo zaczęłaby wiercić mi dziurę
w brzuchu.
– Słuszna decyzja. – Poparł mnie z krzywym uśmiechem, a jego
dłoń powędrowała do karku. – Nie byłem pewny, jakie lubisz.
– Uwielbiam frezje – odparłam, czując odrobinę satysfakcji, gdy
wiercił się niespokojnie, wyraźnie zdenerwowany tym
niespodziewanym, acz romantycznym gestem.
Odniosłam wrażenie, że Arek odwykł od dawania kwiatów
komukolwiek, przez co jego niepewność wydawała mi się jeszcze
bardziej urocza. Czując się teraz znacznie pewniej, przysunęłam się
bliżej i złapałam go za rękę. Palce zahaczył o szlufki spodni. Miałam
ochotę go pocałować. Nie dać zwykłego całusa czy cmoknąć
w policzek, ale pocałować tak prawdziwie i dogłębnie. Dać mu dowód
tego, jak bardzo poruszona byłam jego prezentem. Jednak nim tak się
stało, oboje odskoczyliśmy od siebie, gdy dosłyszeliśmy dochodzący
z kuchni wkurzony warkot, czyli głos Dżas.
– Marcinkowski, małe pytanie. Gdzie ty, do diabła, się podziewasz?
– Wyszła na korytarz z telefonem przyłożonym do ucha. – No ja
myślę! Czekam na Lilkę i mojego księcia, więc streszczaj się z łaski
swojej.
Zakończyła rozmowę bez zbędnego czekania na odpowiedź, po
czym włożyła komórkę do tylnej kieszeni spodni.
– Już parkują pod domem… No co? – pisnęła, niewinnie wachlując
rzęsami. – Grzecznie się spytałam!
– Tak. Kulturalnie, warto dodać – podkreślił Arek, ironicznie
unosząc brew.
– Kultura to moje drugie imię!
Wymieniliśmy znaczące spojrzenie i prychnęliśmy ukradkiem.
Pozwoliłam Dżas pełnić honory gospodyni, a sama wróciłam do
kuchni i chwyciłam ogromną tacę z przekąskami, na której dodatkowo
postawiłam otwartą butelkę wina i kieliszki. Przeniosłam wszystko do
salonu, podczas gdy Dżas stała w otwartych drzwiach, trzęsąc się jak
osika w swoim luźnym spranym T-shircie z dziurami, i wymachiwała
nagląco do Mata i Lilki.
– Pomóc ci? – zaoferował Arek, niespodziewanie zjawiając się za
moimi plecami.
– Już wszystko mam. Jeszcze tylko Dżas wyciągnie zapiekankę
z piekarnika i możemy siadać do kolacji.
– Dżas zrobiła zapiekankę? – powtórzył zszokowany.
– Najwyraźniej. Ciesz się, że ponownie nie musiałam robić swojej
popisowej jajecznicy.
– Nie miałbym nic przeciwko – odparł cicho, ale nie na tyle, bym go
nie usłyszała.
Przygryzłam wargi, tym samym powstrzymując się od szerokiego
uśmiechu.
Wyszłam przywitać się z Lilką oraz Oskarem, a chwilę później zjawił
się Mat z torbą, którą przekazał Arkowi. Zaprosiłam go na kolację,
a gdy odmówił, tłumacząc się późną godziną, zaproponowałam, że
spakuję mu kawałek zapiekanki. Skończyło się tym, że cała czwórka
prychnęła w jednym czasie.
– Coś ci powiem, siostro – zaczęła Dżas, uwieszając się mojego
ramienia. – Jeśli nadejdzie najmroczniejszy dzień i w sklepach
zabraknie czekoladowych batoników, zgłoś się do Mata. To prawdziwy
cukrowy ćpun.
– Muszę was lojalnie ostrzec – wtrąciła Lilka, zaśmiewając się
ukradkiem, przez co naraziła się na ostre spojrzenie swojego
chłopaka. – Mleczne kanapki ma policzone co do sztuki.
– Właśnie tak – potwierdził, przytulając się do jej pleców i całując
ją głośno w szyję. – A doszukałem się, że brakuje mi trzech Kingów –
powiedział, wbijając karcące spojrzenie w Dżas.
– Nie mam bladego pojęcia, o czym mówisz – rzuciła Dżas odrobinę
za szybko i przesadnie niewinnie. – Poza tym, liczysz je wieczorami
czy jak?
– Pracując z tobą? Tak.
Dżas cała się najeżyła, ale gdy nabrała powietrza, by odwdzięczyć
się Mateuszowi jakąś ciętą ripostą, do akcji wkroczył Arek.
– Gwoli przypomnienia. Mat, jest za pięć siódma, Dżas… nie
wstawiłaś czegoś do piekarnika?
To wystarczyło, by dziewczyna pisnęła przerażona i natychmiast
rzuciła się w stronę kuchni. W ślad za nią ruszył Arek, który wesoło
kręcił głową, słysząc jej spanikowane nawoływanie. Przyklęknęłam
przy Oskarze, by zmienić mu buciki, a za plecami usłyszałam
dźwięczny głos Lilki.
– Na pewno nie chcesz kolacji? Przepraszam, przez naukę zupełnie
straciłam poczucie czasu.
– Mam zjeść eksperymenty Dżas? Jeszcze mi życie miłe – prychnął
Mat prześmiewczo, chcąc ją rozbawić, lecz gdy to nie odniosło
spodziewanego skutku, pochylił się, czule trącając nosem jej nos. –
Poza tym… to nie na jedzenie mam największą ochotę – wymruczał
z sugestywną chrypką w głosie, a policzki Lilki natychmiast zabarwiły
się czerwienią. Zacisnęła zęby na dolnej wardze, patrząc na Mata spod
rzęs, a ten jeszcze mocniej wbił palce w jej biodra.
Stwierdziłam, że najwyższy czas się ulotnić, więc wzięłam Oskara
na ręce i ruszyliśmy do kuchni. Obyło się bez tragedii – zarówno
zapiekanka Dżas, jak i mój piekarnik przetrwały, a jedyną osobą,
której powinnam być za to wdzięczna, był Arek. Przesunęłam po
blacie przygotowane wcześniej talerzyki, a Dżas, odziana w rękawice
ochronne i fartuszek, zaczęła kroić i rozdzielać zapiekankę. Po chwili
dołączyła do nas Lilka. Jej policzki nadal były mocno zarumienione,
a wargi lekko opuchnięte. Jako lojalna przyjaciółka ukradkiem
wskazałam kącik ust, a ona natychmiast starła z niego resztki
rozmazanej pomadki, niemo dziękując. Odebrała ode mnie Oskara
i zachęciła go, by wspólnie wypytali ciocię, co to za danie i jakich
składników do niego użyła. Dżas pilnie odpowiadała na każde pytanie,
a maluch słuchał z przytkniętym do ust paluszkiem.
Przenieśliśmy się do salonu, gdzie rozsiedliśmy się na kanapie,
a Lilka wraz z Oskarem zajęli miejsce na dywanie. Musiałam zwrócić
honor Dżas, bo jeśli tak wyglądało eksperymentalne danie, to
zdecydowanie gotowałam najgorzej z nas wszystkich. I byłam niemal
pewna, że nawet Oskar pobiłby mnie na głowę. Po posiłku Lilka
nieśmiało zapytała Arka, czy mogliby już pójść na górę, na co on
odparł, że zależy to tylko od niej. Uśmiechnęła się delikatnie,
dziękując mu cicho, i gdy pomachałyśmy Oskarowi, życząc mu dobrej
nocy, zabrała synka na górę. Nim Arek ruszył w jej ślady, nieproszony
pozbierał brudne talerze. Chciałam go wyręczyć, jednak powstrzymał
mnie ruchem głowy. I mrugnięciem, które całkowicie pozbawiło mnie
tchu.
– Jestem taka pełna – wystękała Dżas, zsuwając się po oparciu
kanapy i leniwie klepiąc po płaskim brzuchu. Całe szczęście zupełnie
nie zauważyła moich rozgrzanych policzków.
– Muszę przyznać, dobre to było – natychmiast podłapałam temat,
by uniknąć alarmującej ciszy.
– Tylko nikomu nie mów, ale ta zapiekanka udała mi się dopiero
przy trzecim podejściu.
– A co się stało z poprzednimi dwiema?
– Cóż, odrobinę się zwęgliły – wyznała, krzywiąc się wstydliwie zza
kieliszka. – Moja rada – nigdy nie farbuj włosów, kiedy masz żarcie
w piekarniku.
– Zapamiętam – przytaknęłam, zaśmiewając się pod nosem. – Fajny
kolor, pasuje ci – dodałam, wyciągając rękę w stronę Dżas i chwytając
między palce jasnofioletowe kosmyki. Specjalnie nie pofarbowała ich
dokładnie, tylko same końcówki, co całkowicie zgrywało się z jej lekko
punkowym stylem.
– Dziki, nie? – zawtórowała, kręcąc głową, by jej krótka fryzurka
nabrała objętości albo raczej przypominała jeszcze większy bałagan.
– Ten fiolet wygląda super, ale jeszcze lepiej pasowałby ci różowy.
Nie wiedziałam, co było złego w tym stwierdzeniu, jednak Dżas
wyraźnie pobladła. Chciała to zamaskować krzywym uśmiechem,
jednak na to było już za późno.
– Może kiedyś – powiedziała po dłuższej chwili. – A ty? Zawsze
byłaś blondynką? – spytała, wyraźnie chcąc sprowadzić rozmowę na
błahe tory, ale stało się zupełnie inaczej.
Moje palce samoistnie zacisnęły się na kruchej nóżce kieliszka.
– Tak – przyznałam, oblizując suche usta. – To mój naturalny
kolor.
Wyczułam, że Dżas mierzy mnie ciężkim, badawczym wzrokiem.
Chciałam się wyzbyć tych wszystkich wspomnień, które wypłynęły na
powierzchnię w najmniej spodziewanym momencie, ale nie mogłam
powstrzymać bolesnego grymasu twarzy.
– Co cię gryzie? – spytała, przysuwając się bliżej. – I nie mów, że
nic. Widzę to.
Niepewnie podniosłam na nią oczy. Przypatrywała mi się z wyraźną
troską. Być może zagrałabym znaną już kartą, udając, że wszystko jest
w najlepszym porządku, ale coś zakłuło mnie w piersi. Sprzeciw.
Kiełkujące poczucie buntu, że ponownie próbuję zamieść te sprawy
pod dywan. Chciałam to powiedzieć na głos. Teraz. Wyjaśnić i wyzbyć
się wszystkiego, uwolnić się, zaznać oczyszczenia, nim ta odwaga
rozwieje się niczym dym.
– Już jestem!
Podskoczyłam nerwowo, niczym wyrwana z głębokiego snu. Jako
pierwsza rezon odzyskała Dżas. Przesunęła się na kanapie i poklepała
miejsce między nami.
– Zapraszamy!
Lilka ochoczo przysiadła na brzegu. Na stoliku postawiła nianię
i przyjęła od Dżas kieliszek czerwonego wina.
– Oskar śpi? – spytałam, nie patrząc na przyjaciółki. Zbyt wiele
emocji buzowało w moim ciele i z pewnością wyraźnie odznaczały się
na mojej twarzy.
– Jeszcze bawi się z Arkiem.
– Wielkolud dobrze sprawdza się w roli wujaszka. Jeszcze trochę
i będzie zabierał Oskara na weekendy za miasto!
– Może nie tak szybko – przystopowała Lilka, studząc entuzjazm
Dżas. – Ale może kiedy zrobi się ciepło, wspólnie wybierzemy się
gdzieś za Poznań?
– Też dobry pomysł! – poparła żywo przyjaciółka. – A teraz moje
drogie… Za nas – dodała, wznosząc swój kieliszek.
– Prosto i trafnie – odezwałam się, wychylając w stronę dziewczyn.
– Alweeys – mruknęła Dżas, upijając łyk wina. – Jejku, dobrze się
tak z wami spotkać. Chociaż, nie powiem, myślałam, żeby wyciągnąć
was do klubu, ale wtedy nie mogłybyśmy spokojnie poplotkować.
– Dawno nie byłam na żadnej imprezie – przytaknęłam. – Bo te
branżowe spędy się nie liczą, nie?
– Zdecydowanie! – parsknęła Dżas. – Podrygiwanie wśród bandy
ważniaków? To nie dla mnie.
Jakoś nie potrafiłam sobie wyobrazić Dżas z ułożonymi włosami,
wciśniętej w elegancką koktajlową sukienkę i z wieczorowym
makijażem, w którym nie uświadczyłoby się ani grama kolorowych
cieni do powiek. To było wręcz nierealne. Jednak zanim zdążyłam
wyrazić swoje zdanie na ten temat, dosłyszałam przytłumiony szept
Lilki.
– Nie byłam nigdy na żadnej.
Zarówno Dżas, jak i ja zamarłyśmy. Spojrzałyśmy po sobie i znowu
na Lilkę.
– Co? – spytałyśmy jednocześnie.
– Nigdy nie byłam na imprezie w klubie – wyznała, zapadając się
głębiej na kanapie.
Że też tego nie przewidziałam… Lilka miała dość rygorystycznych
rodziców, którzy zapewne nie puszczali jej na urodziny starszych
koleżanek, tym bardziej, jeśli wyprawiane były w klubach. Nie miała
skończonych osiemnastu lat, gdy zaszła w ciążę i przeprowadziła się
z Maćkiem do Poznania. Nie tak powinno wyglądać wejście
nastoletniej dziewczyny w etap dorosłości. W jej życiu powinna być
zabawa do białego rana, liczne szaleństwa, mniej lub bardziej
żenujące akcje z przyjaciółkami. Powinna czerpać z niego pełnymi
garściami, przesuwać granice, testować i smakować niezależności.
Poświęciła to wszystko w imię miłości, a jedyne, co otrzymała
w zamian, to stalowa pięść kata i nieznoszący sprzeciwu oprawca. Ale
rozumiałam to. Rozumiałam lepiej niż ktokolwiek inny. Dla tego typu
ułudy człowiek jest w stanie poświęcić wszystko. Absolutnie wszystko.
Dżas pokręciła głową, chcąc wybudzić się ze stanu głębokiego
szoku, i zaraz powiedziała zdecydowanym tonem:
– Dobra, jutro ogarnę nam fajne miejsce i zamówię stolik –
postanowiła. – Weekend za dwa tygodnie wam pasuje? Chociaż
Malwina wspominała, że teraz będzie miała w pracy urwanie tyłka, my
tak samo, a ty nadrabiasz zaległości w szkole… więc może równo za
miesiąc? Pasuje wam? A nie, bo wtedy będą walentynki. Zemdli mnie
na widok tych wszystkich słodkopierdzących par. No i pomijając to, że
same pewnie będziecie miały jakieś plany – dodała, patrząc
sugestywnie to na Lilkę, to na… mnie?
– M-my? – powtórzyłam i czując płomienie wpełzające na policzki,
czym prędzej parsknęłam krnąbrnie. – Lilka bankowo, ale czemu do
mnie pijesz? – Spojrzałam szybko na rudowłosą, szukając u niej
poparcia, jednak właśnie wymieniała znaczące spojrzenie z Dżas. – A,
to teraz gracie w jednej drużynie? – burknęłam.
– Tak! – przytaknęły zgodnie.
Przewróciłam oczami ze zblazowaną miną, podczas gdy Dżas
przesunęła się na sofie, wyraźnie szykując się do ataku.
– Dobra, zauważyłam, że od kilku miesięcy jakoś wasz zapał osłabł
i naprawdę wstrzymywałam się przed wściubianiem nosa w nie swoje
sprawy, ale chyba nie możesz powiedzieć, że ostatnio nic nie…
drgnęło. Mam rację?
– Może – wymamrotałam, bezmyślnie stukając palcem w kieliszek.
– Trochę. Pogubiłam się w tym wszystkim.
– Nie jest łatwo mówić o uczuciach. I o przeszłości – odezwała się
Lilka. – Na to trzeba czasu.
Zasępiona zagryzłam wargi. Przeszłość, co? To właśnie przez nią
tkwiłam w tym nieznośnym kieracie. Nie potrafiłam się wyplątać z jej
oślizgłych macek, które oblepiały mi ciało i umysł. Ciążyła na
sumieniu i nie pozwalała zapomnieć. W niczym nie różniłam się od
Lilki czy Arka. Bo ja też nie potrafiłam odciąć się od wspomnień.
– I właśnie tym jestem zmęczona – wyznałam cicho. – Odwlekam
to w nieskończoność i przez to wychodzę na hipokrytkę. Oczekuję
szczerości, a sama nie potrafię jej dać w zamian. Nawet wam.
– To ma związek z twoim byłym narzeczonym? – spytała delikatnie
Lilka, kładąc dłoń na moim kolanie.
Bolesny uśmiech wykwitł na moich ustach.
– Tak. I z moim ojcem.
Rozdział 9

Who knows how long


I’ve been awake now?
The shadows on my wall don’t sleep
They keep calling me, beckoning.

Imagine Dragons, Nothing Left To Say

Nie musiałam zamykać oczu, by przywołać wspomnienia, będące


jednocześnie najbardziej radosnymi, jak i przerażająco bolesnymi
widmami przeszłości. Roześmiane twarze moich najbliższych, nasze
wesołe przekomarzania i słowne utarczki. Spontaniczne całusy
i uściski. Obrażanie się z błahych powodów. Kochałam to wszystko.
I równie mocno nienawidziłam. Te czasy już nigdy nie wrócą i nigdy
się nie dowiem, jak ułożyłyby się moje relacje z siostrą, kiedy już by
minął etap naszego dojrzewania, ani też nie zasmakuję dumy kryjącej
się w oczach rodziców, gdybym dostała się do wymarzonej szkoły
baletowej. To wszystko, przeszłość i przyszłość, zostały mi brutalnie
odebrane. I to ja do tego doprowadziłam…
Zgarbiłam się jeszcze bardziej, czując pocieszający i zarazem
wspierający dotyk Lilki na swoim udzie. Głęboki wdech, który
zaczerpnęłam, niemal rozsadził mi płuca. Bałam się o tym mówić,
a jednocześnie… byłam im to winna.
– Miałam dużą rodzinę – zaczęłam z wolna, bo w dalszym ciągu
walczyłam z odrętwiałymi szczękami. – Mamę, tatę, starszą siostrę
i młodszego brata. Tata często latał do Irlandii, skąd pochodził.
Pomagał dziadkowi prowadzić lokalny browar, który następnie
odziedziczył. Miał smykałkę do biznesu. Wprowadził markę na
światowy rynek i obecnie lwia część wyrobów przeznaczona jest na
eksport. Ale zawsze i niezależnie od tego, ile miał pracy, rodzina była
dla niego najważniejsza. – Przerwałam. Musiałam zebrać w sobie
odwagę, bo przed oczami stanęło mi widmo pięknej roześmianej
kobiety z puklami blond włosów spływających po szczupłych
ramionach i z oczami równie niebieskimi jak moje. – Mama była
wykładowcą na akademii muzycznej. Sandra, moja starsza siostra,
odziedziczyła jej talent. To pianino należało do niej.
Wskazałam na instrument za plecami. Teraz nie byłam w stanie na
niego spojrzeć. Gdybym to zrobiła, z całą pewnością zobaczyłabym
Sandrę wodzącą smukłymi palcami po klawiszach i bujającą się w takt
melodii. Niemal słyszałam muzykę, która rodziła się przy każdym
najmniejszym ruchu jej palców. To pianino przemówiło dopiero
w ubiegłym roku, gdy nakryłam Lilkę wygrywającą na nim melodię
pełną nadziei, acz zawierającą w sobie nutę skrępowanego żalu.
Pierwszy szok wiązał się z tym, że absolutnie nie miałam żadnych
pretensji do obcej dziewczyny dotykającej pianina mojej starszej
siostry. Spłynęło na mnie coś innego – wzruszenie. Bo to pianino
nadal potrafiło chwycić za serce poprzez muzykę.
– Sandra startowała w krajowych i międzynarodowych konkursach
i zawsze zdobywała miejsce na podium. Kochała to. Kochała poruszać
ludzi swoją magiczną muzyką. – Gwałtownie przełknęłam łyk wina.
Nie smakowało tak dobrze, jak bym się tego spodziewała. Było
gorzkie, cierpkie, pozbawione bukietu. – Ja poszłam w balet. Mama
śmiała się, że miałam to po babci, która była primabaleriną w jakimś
zespole, ale nie pamiętam już, gdzie tańczyła. Byłam zbyt mała, by to
kojarzyć. Nie miałam aż takiego talentu, jednak ciężko pracowałam na
treningach i na zajęciach z akrobatyki, a w domu każdą chwilę
poświęcałam na ćwiczenie kroków oraz figur. Sandra strasznie się na
mnie wkurzała, bo gdy to robiłam, drżała podłoga, a to przeszkadzało
jej w grze. Przyrównywała mnie do rozjuszonego nosorożca.
Usta lekko mi zadrgały na to wspomnienie.
Nie, nie płakałam. Już dawno wylałam morze łez w pogoni za
tamtymi czasami. Ile bym dała, by ponownie się z nią pokłócić,
zatrzasnąć drzwi przed nosem albo rzucić złośliwym tekstem.
Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że nie żałowałam tych chwil.
To one sprawiały, że tęskniłam za siostrą jeszcze bardziej. Bo takie
byłyśmy. Kochałyśmy się prawdziwie, a jednocześnie obie miałyśmy
iście diabelski charakterek, który często był przyczyną wszelkich spin
i niedomówień. Żałowałam tylko, że już nie miałam Sandry przy
sobie.
– Ten pokój… – odezwała się Lilka. Spojrzałam na nią po raz
pierwszy, odkąd zaczęłam mówić o swojej rodzinie, i natychmiast
poczułam tępe ukłucie w sercu. Zarówno ona, jak i Dżas siedziały
wpatrzone we mnie i przeżywały każde wypowiedziane słowo. Lilka
zwilżyła usta językiem i ponowiła pytanie, spoglądając mi prosto
w oczy. – Ten, w którym mieszkałam z Oskarem… Należał do niej?
– Tak – przytaknęłam. – Ten obok do mojego brata.
I w każdym z nich czas się zatrzymał. Nawet w sypialni rodziców.
Nie potrafiłam… Nie chciałam pozbywać się ich ze swojego życia. Jak
gdybym do końca się łudziła, że kiedyś powrócą, by ponownie w nich
zamieszkać.
– Jak odeszli? – spytała Dżas.
Przymknęłam powieki w obawie przed przebłyskami najgorszych
wspomnień. I słusznie zrobiłam. Na skórze poczułam lodowaty
dreszcz. Odtwarzałam naszą ostatnią rozmowę. Każde słowo
wypowiedziane przez mamę, skrzypienie wycieraczek, ostre fuknięcie
Sandry… To wszystko wróciło. Znowu znalazłam się w tamtym holu.
Znowu z niepokojem spoglądałam na zegarek i się bałam. Bałam się
jak nigdy wcześniej i nigdy dotąd.
– Z zespołem startowaliśmy w wojewódzkim konkursie. Finał
odbywał się w Centrum Kultury Zamek. Mama obiecała, że dojedzie
na czas, tylko musiała odebrać Sandrę z dodatkowych lekcji gry.
Jechały z Junikowa do centrum. Była straszna ulewa. Samochód wpadł
w poślizg. Mama wyhamowała w ostatnim momencie, ale nie pojazd
jadący za nią. Tir. – Gwałtownie przełknęłam ślinę. I ponownie.
I jeszcze raz. Coś kapało na moją rękę. Dusiłam się, nie mogąc
zaczerpnąć tchu. Wszystko we mnie buzowało. Krzyczało. Rozrywało
na strzępy. – Zanim to się stało, dzwoniłam do niej. Byłam zła, bo
obiecała, że przyjedzie na próbę. Zła, że Sandra tego dnia nie mogła
wracać autobusem ze swoich zajęć. Wiecie, co w tym wszystkim jest
najgorsze? Ostatnie słowa. Nie przywiązujemy do nich wagi, często
mówimy coś w złości, wściekamy się albo obrażamy. W ogóle nie
bierzemy pod uwagę, że właśnie one mogą być tymi ostatnimi…
Ludzie odejdą, ty zostaniesz, a sumienie będzie cię zjadać powoli,
każdego dnia, po kawałku. I nie da ci spokoju, bo ten ostatni raz nie
powiedziałaś „kocham”.
Tak bardzo za nimi tęskniłam… Każdego dnia, w każdej sekundzie
swojego życia. I gdybałam, bo od tego nie da się uciec – od
roztaczania wizji „co by było gdyby”.
Ręka Lilki drgnęła, gdy moje ciało przeciął bolesny skurcz.
Załamywałam się. Kruszyłam pod ciężarem odpowiedzialności za
to, co się stało i jak teraz będę wyglądać w oczach Lilki oraz Dżas.
Bałam się tego. Ich reakcji na całe zło, jakie wyrządziłam. Każde
kolejne słowo niechybnie zbliżało mnie do odsłonięcia wszystkich
kart. Dawałam im całą siebie. I najgorsza była niepewność, czy taką
mnie zaakceptują.
Dżas wstała z sofy, jednocześnie odkładając kieliszek na ławę.
Usiadła tuż przy moich stopach, wspierając brodę o moje kolana. Jej
piwne oczy zamigotały od wstrzymywanych łez. Chwyciła moje
zaciśnięte w pięści dłonie i ścisnęła je pokrzepiająco. Jakby tym
samym chciała mi dać znać, że nadal tu jest. Ze mną. Że mnie trzyma
i nie pozwoli, bym się wycofała.
– Ten wypadek… – zaczęła pewnym głosem, pocierając kciukiem
moje palce. – To nie twoja wina, Mal.
Stanowczo pokręciłam głową i zamarłam. Lilka wychyliła się
i chwytając mnie za ramiona, przytrzymała w miejscu. Pierwszy raz
widziałam ją tak zaborczą i nieustępliwą.
– Byłaś dzieckiem. Dzieckiem, które rozmawiało z mamą przez
telefon. Nie mogłaś tego przewidzieć. I nie możesz myśleć, że jest
inaczej.
– To poczucie jest we mnie zbyt mocno zakorzenione – wyznałam
krótko.
– Zaraz… – Urwała Dżas, z sykiem wciągając powietrze. Jej szczęki
zadrgały, tak mocno je zacisnęła. – Tylko nie mów mi… Nie mów, że
ojciec obwiniał cię…
Reakcja Lilki była podobna. Zesztywniała, gdy dotarł do niej sens
słów Dżas.
– To niemożliwe… – sapnęła bez tchu. – Żaden rodzic nie mógłby…
– Nie mógł…? – powtórzyłam, ironicznie wykrzywiając usta. – On
nie mógł na mnie patrzeć. Początkowo pocieszał mnie, ale z czasem…
Z czasem zaczął odpuszczać. Usuwać się w cień. Nie rozumiałam
tego… Ograniczył nasze rozmowy do absolutnego minimum. Patrzył
na mnie coraz rzadziej. Wyjeżdżał, kiedy tylko dostawał telefon
z Irlandii. Jakby przede mną uciekał. W końcu moje rozżalenie
przeszło w akceptację. Zaczęłam go usprawiedliwiać, wmawiać sobie,
że go rozumiem. Teraz nazwałabym to karą. Z czasem sama zaczęłam
unikać taty. Bałam się jego potępiającego spojrzenia, krzywdzących
słów, chłodu w oczach, ignorancji. On mną… gardził.
Dżas wymamrotała pod nosem kilka wyjątkowo twórczych epitetów
pod adresem mojego ojca. Przeszło mi przez myśl, że być może
powinnam go bronić, ale w porę przypomniałam sobie słowa brata.
Nic i nikt go nie usprawiedliwia – ani praca, ani tragedia, jaka nas
dotknęła. Powinien z nami być, opiekować się, trwać przy nas
w chwili, gdy nasza rodzina stanęła na krawędzi przepaści. To przez
niego spadliśmy, roztrzaskując się na tysiące odłamków.
Brakowało nam typowego poczucia bezpieczeństwa, tego, że
możemy na niego liczyć, porozmawiać, na nowo zaufać i po prostu
móc kochać. Zamiast tego dał nam wyraźnie odczuć, że zaczęliśmy
mu ciążyć. My. Jego własna rodzina. Jego dzieci.
– Rzuciłaś balet? – spytała Lilka, tym samym przywołując mnie do
siebie.
– Tak – odparłam, odwracając głowę.
– To przez wypadek?
Słowa Dżas sprawiły, że na moment musiałam zacisnąć powieki.
– Nie tylko – odrzekłam niechętnie i zmusiłam się, by
wypowiedzieć to na głos: – Nie mogłam… Nie potrafiłam na siebie
patrzeć. I skłamałabym, gdybym powiedziała, że gdzieś wyparowała
moja pasja. Nadal chciałam tańczyć, kochałam to, jednak dominujące
uczucie obrzydzenia na samą myśl, że nadal mogłabym to robić,
przesądziło o wszystkim. Poza tym… nie miałam już dla kogo tańczyć.
– Powinnaś się przemóc – wymamrotała Dżas zza zaciśniętych ust.
– Dla siebie. Dla własnych marzeń.
– Marzeń? – wyplułam. – Marzenia przestały mieć znaczenie.
Wszystko straciło sens. Jeśli nie ma się dla kogo sięgać gwiazd, to po
co to robić?
– Dla siebie! – powtórzyła z dzikim zapałem. Spojrzałam na nią
spokojnie i pokręciłam głową.
– Mnie już wtedy nie było.
Wciągnęła powietrze z sykiem i mrugając szybko, sięgnęła po
kieliszek z winem. Wepchnęła mi go do rąk i chwytając za swój,
ochoczo z niego pociągnęła. Odgłos gwałtownego przełykania
rozniósł się po salonie. Spojrzałam w dół, na własne dłonie.
– Gdy skończyłam szesnaście lat i zaczęłam naukę w liceum,
zatrudnił dla nas kogoś w rodzaju opiekunki. Prowadziła dom
i zajmowała się mną oraz moim młodszym bratem. W tym czasie
ojciec był już tylko gościem w naszym rodzinnym domu. Nasze relacje
słabły. Poszłam na studia. W tym czasie mój brat zaczął sprawiać
problemy wychowawcze. Często wdawał się w bójki, nie wracał do
domu na noc, handlował dragami dla fanu. Powoli zaczęłam go
odcinać od pieniędzy, mając nadzieję, że to go otrzeźwi i pomoże mi
nad nim zapanować, ale było jeszcze gorzej. Krótko po maturze brał
udział w bójce pod jednym z klubów na Starym Rynku. Jako że to był
jego pierwszy wyskok, dostał wyrok w zawiasach. Rok na trzy.
– I co? I nawet wtedy ojciec nie wrócił, by ci pomóc? By potrząsnąć
swoim synem?!
– Prosiłam go o to. Przyjechał, porozmawiał z nim, wyjechał, a on
wrócił do dawnych nawyków. Do środowiska, które jako jedyne go
akceptowało. Męczyło mnie, że musiałam być dla niego zarówno
matką, jak i ojcem. Ich prawie w ogóle nie pamiętał. Zawsze byłam
tylko ja. Nic dziwnego, że ignorował wszystko, co mówiłam. Byłam
zbyt słaba.
– Na pewno nie! – wykrzyknęła Lilka, szybko mrugając powiekami,
pod którymi zalśniły łzy. – To za dużo… za dużo na jedną osobę.
– A rodzina? Na pewno miałaś babcię, jakieś ciotki… One nie
chciały pomóc?
– Tak się składa, że nie mieliśmy nikogo. – Zwiesiłam głowę i w
końcu wypiłam trochę wina. Nadal nie miało właściwego smaku. Na
języku czułam słonawy posmak wstrzymywanych łez. – Na studiach
poznałam Patryka. Był na czwartym roku prawa, ja na drugim
dziennikarstwa. Pochodził z dość zamożnej rodziny i miał wielkie
ambicje. Imponował mi swoją osobowością, bezpardonową wizją
świata, silnym charakterem. On… opiekował się mną. Bronił.
Zacisnęłam usta, zwyczajnie bojąc się powiedzieć coś więcej. To, co
miałam właśnie zrobić, do końca pozbawiło mnie resztek odwagi. To
był najgorszy moment mojego upodlenia. Poznanie Patryka
dokończyło dzieła, jakim było zniszczenie mojej rodziny w każdym
możliwym tego słowa znaczeniu. Wszystkie czyny, jakich się
dopuściłam, niosły za sobą konsekwencje. A ta była najbardziej
przerażająca.
– Nie kochałaś go – stwierdziła Dżas. Podniosła się z podłogi, by
przysiąść na podłokietniku sofy. Tuż obok mnie.
– Nie – przyznałam otwarcie. – Teraz to wiem. Upatrywałam w nim
kogoś na wzór swojego obrońcy. Kogoś, kim wcześniej był mój ojciec.
– A ten skurwysyn to wykorzystał – wycedziła przez zęby.
– Dałam się wykorzystać – poprawiłam ją.
– Przestań, nie możesz tak mówić…
– Nie, Dżas, mówię to z pełną odpowiedzialnością – przerwałam jej
ostro i kontynuowałam z szaleńczym uporem: – Byłam zbyt podatna
na jego wpływ. Do tego stopnia, że nie zauważałam, gdy krok po kroku
zaczął przejmować kontrolę nad moim życiem. Sterować mną.
Usłyszałam, jak Lilka gwałtownie przełyka ślinę.
– Jak to… sterować? – spytała.
Jej zielone oczy stały się ogromne, gdy uświadomiła sobie, z czym
musiałam się zmierzyć, co powiedzieć… Przyznać się do tego, kim
byłam w przeszłości – miękka, bez osobowości i charakteru.
Pozbawiona woli. Pogodzona z życiem, w którym nie było miejsca na
niezależność.
– Byłam tym zmęczona – uganianiem się za bratem, ciągłym
zamartwianiem się o jego zdrowie i przyszłość, brakiem reakcji ze
strony taty. Miałam wszystkiego dość. Każdy dzień przygniatał mnie
do ziemi coraz bardziej, aż w końcu zupełnie straciłam oddech.
Chciałam chociaż na chwilę przestać się martwić. Chciałam przestać
czuć. I tak się stało. Moje życzenie się spełniło, gdy poznałam Patryka.
Drżąc, wzięłam głęboki oddech, a powietrze, które wypełniło mi
płuca, było lodowate.
– Sugestywnie podsuwał mi, że koleżanki, z którymi trzymałam się
na studiach, mają na mnie zły wpływ. Posłuchałam go. – Zacisnęłam
powieki, bojąc się, co zobaczę na twarzach przyjaciółek. – Zaczął
wspominać, że powinniśmy razem zamieszkać. Poprosiłam ojca
o pieniądze na mieszkanie. Decydował, co powinnam ubrać na wyjście
z jego znajomymi. Wkładałam na siebie każdą z przygotowanych
rzeczy. I uwielbiałam to – złudne poczucie, że o mnie dba. Nie czułam
się jak ptak uwięziony w złotej klatce, ale jak kobieta, o którą troszczy
się jej ukochany.
Poruszyłam się niespokojnie, a w uszy zakłuła mnie cisza. To
sprawiło, że mocniej zacisnęłam powieki, napominając się, żeby pod
żadnym pozorem nie uchylić ich ani o milimetr. Ze strachu żołądek
podchodził mi do gardła. Oblizałam suche usta i kontynuowałam.
I tak już było za późno, by się wycofać.
– Pod koniec przedostatniego semestru przekonał mnie, bym
rzuciła studia. W ten sposób mogłam się skupić na przygotowaniach
do ślubu oraz zacieśniać więzi z jego mamą. To była straszna
kobieta… – Zaśmiałam się w niekontrolowanym odruchu. – Idealne
odzwierciedlenie żony ze Stepford. We wszystkim słuchała się ojca
Patryka, a ten cholerny lukrowany uśmiech nigdy nie schodził jej
z twarzy. Za pierwszym razem byłam przerażona. Później zaczęłam
się przyzwyczajać, aż w końcu… naśladować. Bo Patryk uwielbiał
swoją mamę i podświadomie też zapragnęłam taka być.
Wyczułam, że noga Dżas zaczęła dziko podskakiwać.
– A co z twoim bratem? Z ojcem? Nie interesowało ich, co się z tobą
działo?
– Utrzymywałam z nimi sporadyczny kontakt. Patryk sądził, że brat
ćpun i zbir pociągnie nas na dno swoją reputacją. Mojego ojca
szanował. Twierdził, że to dobrze, że skupił się na rozwijaniu firmy,
która w przyszłości stanie się moim dziedzictwem, a jemu przypadnie
w udziale prezesowanie.
– Co za chuj – syknęła wściekle. – I co? Już rozdzielał stanowiska?
– Dżas – uspokoiła ją Lilka, a ja… Ja pierwszy raz spojrzałam na
swoje przyjaciółki. I najbardziej zaskoczyło mnie to, że… one nadal
przy mnie były. Siedziały obok i nie dopatrywały się mojego błędu.
Żadnego najmniejszego uchybienia…
– No co? – rzuciła. – Szlag mnie trafia, jak słyszę o takich
karierowiczach. Właśnie tacy jak oni niszczą rodziny – dodała
z zaciętą miną. I żar nienawiści ukryty w jej oczach utwierdził mnie
w przekonaniu, że mówiła z własnego doświadczenia – bolesnego i z
którym do końca nie była pogodzona. Nieświadomie zwróciłam się
w jej stronę, ale wtedy poruszyła się, potrząsając głową, jakby chciała
się pozbyć niechcianych wspomnień, i przerzuciła nogi nad oparciem
kanapy. – Mam nadzieję, że w końcu twój ojciec go pogonił!
– Nie – zaprzeczyłam. Teraz. Ostatni raz. – Nie on. Zrobił to mój
brat.
Ten koszmar… On znów się odrodził. Ponownie go przeżywałam,
tym razem na jawie. Czym sen różni się od prawdziwych wspomnień?
Nie jest tak rzeczywisty. Kolory nie są ostre, twarze za to zatarte.
Pamiętałam każdy najdrobniejszy szczegół – drapiącą chropowatość
koronki, spinki kłujące w skórę głowy, ciężkość włosów pokrytych
lakierem, zbyt mocno zaciśnięty gorset, wysokie szpilki, w których
puchły mi nogi, drażniący w nos aromat kwiatów zgromadzonych
w pokoju panny młodej. I moje przerażająco blade odbicie w lustrze.
Lodowata kropla potu spłynęła mi po skroni.
Miałam ochotę się porzygać.
– Nie musisz – usłyszałam spanikowany głos Lilki. – Zostawmy to!
– Tak, dokończymy kiedy indziej – poparła ją Dżas, ale ja tylko
pokręciłam głową.
Chciałam mieć to za sobą. Tym razem nie odpuszczę i nie dam się
im pochłonąć. Tym razem utrzymam się na powierzchni. Nie utonę
i nic więcej nie ściągnie mnie w dół.
– W dniu ślubu dostałam kopertę. Zdjęcia. Był na nich Patryk ze
swoją kochanką. Ona mi je wysłała. I to nie było jedno spotkanie. To
mogło trwać i rok, ale nie to okazało się ważne – powiedziałam,
zaciskając palce na kieliszku tak mocno, że ten aż zazgrzytał
w proteście. – Przeglądałam je i… nic nie czułam. Kompletnie nic.
Powinnam czuć się zdradzona, oszukana, brudna, wykorzystana,
a tymczasem ja… Wiecie, co sobie pomyślałam? Że to ja popełniłam
błąd. Pamiętam, że stałam przed lustrem w domu weselnym i po
prostu na siebie patrzyłam. W rękach miałam te zdjęcia. I wmawiałam
sobie, że za dziesięć minut powinnam zejść na dół, by złożyć
Patrykowi przysięgę. Miłości. Wierności. Że nie opuszczę go aż do
śmierci. Ale nie mogłam się ruszyć. Przyszedł mój brat, by sprowadzić
mnie do sali. Miał zastąpić tatę, którego… zatrzymały obowiązki
w pracy. I zobaczył je. Te zdjęcia. Pierwszy raz widziałam, jak stracił
panowanie. Nigdy nie był wobec mnie agresywny, raczej preferował
pasywną ignorancję, ale w tamtym momencie miał żądzę mordu
w oczach. Zabronił mi brać ślub z Patrykiem. Krzyczał, że powyrywa
mu nogi z tyłka…
– Lubię gościa – powiedziała Dżas. – Zrobiłabym dokładnie to
samo.
– Ja nie. Wiecie, co mu odpowiedziałam? Że Patryk jest jedyną
osobą, która mnie kocha. Broniłam go! Wtedy do pokoju wszedł sam
Patryk. Wkurzył się, bo spóźniałam się kilka minut. I… –
zachłysnęłam się powietrzem – mój brat rzucił mu w twarz zdjęciami.
A on się… zaśmiał. I to jego zimne, bezosobowe spojrzenie, gdy
powiedział, że nigdy mnie nie kochał, że byłam jego inwestycją… To
była prawda. Mój narzeczony nigdy nie powiedział, że cokolwiek do
mnie czuje. Nigdy. Mówił, że byłam wybrakowana. Wadliwa. Byłam…
lalką, którą ustawiał, jak chciał. A ja mu na to pozwalałam. Nim
zdążyłam zareagować…
Te przebłyski. Krew odznaczająca się na mojej sukni, gdy nie
potrafiłam ruszyć się z miejsca. Nie umiałam wybrać. A powinnam to
zrobić, odruchowo przylgnąć do pleców brata i błagać, by przestał,
ratować go, chronić, a tak… Stałam w miejscu. Zamrożona.
– Mój brat pobił go do nieprzytomności. Któregoś z gości zwabił
mój krzyk. Zawołał innych. I dopiero wtedy zdołali go odciągnąć od
Patryka, który miał… poważne obrażenia.
Zacisnęłam powieki, broniąc się przed emocjami, które
bombardowały mnie ze zdwojoną siłą, podczas gdy krzyk brata nadal
rozbrzmiewał mi w uszach.
– Ile… – Urwała Dżas. Jej pobladła z przerażenia twarz
kontrastowała z ciemnym makijażem. Po chwili, biorąc głęboki
wdech, spróbowała ponownie: – Ile dostał twój brat?
– Patryk miał złamaną szczękę, nos, wstrząs mózgu, złamaną rękę,
wybite trzy zęby…
– Ile? – ponowiła i tym razem nie mogłam uciec od odpowiedzi.
– Artykuł sto pięćdziesiąty szósty Kodeksu karnego. W sumie dostał
pięć lat – wyplułam z rozpaczą. – Prawnik Patryka wystawił mojemu
bratu piękną laurkę, naznaczając go mianem przyszłego mordercy,
a dodatkowo uprawomocnił się poprzedni wyrok, gdzie dostał
zawiasy.
– A to, że ten gnój przez lata tobą manipulował, praktycznie cię
ubezwłasnowolnił…
– To nie miało znaczenia. Nawet to, że mój brat działał w afekcie.
Poprzednim razem dostał zawiasy za udział w bójce. Tym razem
działał sam, więc otrzymał pełny wymiar kary. Mój ojciec wydał kupę
kasy na najlepszą prawniczkę w mieście, ale i tak nic to nie dało.
Miałam wobec brata ogromny dług. Zwrócił mi życie, a w zamian
poświęcił własną przyszłość.
– Czy twój brat cię obwinia? – spytała Dżas, jakby czytając mi
w myślach.
Uśmiechnęłam się krzywo.
– Nie. Twierdzi, że zrobiłby to ponownie, byle mnie… Byle mnie
chronić.
– Nikt nie byłby w stanie tyle poświęcić, gdyby nie kochał tak
prawdziwie. A twój brat nadal cię kocha i nigdy nie przestał –
wyjaśniła, przeciągając dłonią po moich policzkach. – Ślepo zaufałaś
niewłaściwej osobie, a on odciągnął cię od popełnienia największego
błędu.
– Sam go popełnił. Przeze mnie…
– On wolał poświęcić siebie, niżby ciebie miało to spotkać –
przerwała Dżas, bezpardonowo patrząc mi prosto w oczy.
Myślałam, że wylałam już wszystkie łzy, a morze smutku zostało
osuszone do cna. Płakałam, gdy skazano mojego brata. Gdy po raz
pierwszy zobaczyłam go w więziennym kombinezonie. Gdy przyszedł
na widzenie z podbitym okiem, ale kazał mi przestać się przejmować,
bo tamten wyglądał znacznie gorzej. Gdy zakazał marnować czas,
a zamiast tego zacząć żyć dla osoby, o której już dawno zapomniałam
– dla siebie.
– Kiedy mój brat trafił do więzienia, zaczęłam chodzić na terapię.
W sumie on mnie do tego namówił – dodałam, pociągając nosem. –
Twierdził, że to wypadek mamy, moje przeświadczenie o winie oraz
odsunięcie się ojca zapoczątkowało ten łańcuszek. Dzięki terapii
stanęłam na nogi. Jakoś udało mi się wrócić na studia. Później robiłam
kolejne. Następnie odbywałam staże w redakcjach i zaliczałam kolejne
podyplomówki oraz kursy. Dokształcałam się w jednym celu – by
udowodnić, że potrafię być niezależna i walczyć o samą siebie.
O swoją przyszłość. Stałam się ambitna i żądna wiedzy. Zdobywałam
doświadczenie i pięłam się po redakcyjnych szczeblach. Chciałam
zdobyć uznanie, ale nie w oczach pracowników, ojca czy kogokolwiek.
Tylko w swoich.
– I taka jesteś. – Lilka przytuliła się do mojego boku, ukradkiem
ocierając policzki. – Waleczna i odważna.
– I już nigdy nie pozwolisz sobą manipulować – dodała Dżas,
wspierając brodę na mojej głowie.
I właśnie wtedy, w tamtym momencie, gdy dziewczyny przytulały
się mocno do mojego drżącego ciała, wtedy rozpłakałam się. Dotarło
do mnie, że mnie nie pocieszały, nie żałowały, nie krytykowały. One
przy mnie po prostu były. Nadal. I mimo wszystko.
Przez cały ten czas maskowałam swoje prawdziwe oblicze w obawie,
że stracę najbliższe mi osoby – przyjaciółki, które stały się moją nową
rodziną. Nikt, prócz osób, które wszystko straciły, nie wie, jak ważna
jest rodzina. Rodzina to nie puste słowo określające kilkoro ludzi,
którzy dzielą to samo nazwisko. Nie jest istotne, czy łączą nas więzy
krwi ani skąd się wywodzimy. Rodzina to przynależność. Oddanie.
Lojalność. Trwanie przy sobie w tych zarówno ciężkich, jak i błahych
chwilach. To troska o drugiego człowieka i bezinteresowna miłość. To
przedkładanie czyjegoś dobra nad własne. To ściana, o którą możesz
się oprzeć w momencie, gdy grunt osuwa ci się spod stóp. Tym
właśnie jest rodzina. Przyszłością. Jutrem.
Moim życiem.
Kiedy głęboko zaczerpnęłam tchu, zabolał mnie każdy zesztywniały
mięsień.
– Nigdy sobie tego nie wybaczyłam – wyznałam głosem ochrypłym
od płaczu. – Moje decyzje doprowadziły do tych tragedii. Moje słowa
i czyny. Po tym wszystkim tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że
niektórzy nie zasługują na to, by być kochanym. I zaczęłam się bać, że
znowu kogoś skrzywdzę, że ktoś będzie przeze mnie cierpieć, że
potrafię tylko niszczyć… Uznałam, że bycie samotnym to najlepsze
rozwiązanie…
– Nikt na nią nie zasługuje. Nie na samotność, skoro potrafi kochać
tak prawdziwie – powiedziała Lilka, nachylając się, by spojrzeć mi
w oczy. Uśmiechała się przez łzy. – Ty pierwsza we mnie uwierzyłaś.
Dałaś mi prawdziwy dom i pozwoliłaś, bym na nowo poznała, czym
jest bezpieczeństwo. Bym uwierzyła w siebie. Nigdy nie myślałam, że
znajdzie się ktoś, kto mnie zaakceptuje – moją przeszłość, moje
blizny… mnie całą. Ale spotkałam Mateusza i to w najmroczniejszym
momencie mojego życia. Moją prawdziwą miłość. Miałam wiele
wątpliwości, bo nie chciałam go skrzywdzić, wciągnąć w to całe bagno
i przede wszystkim bałam się zakochać raz jeszcze. Jednak Mateusz
nie pozwolił mi odpuścić. Teraz widzę, jak walczył za nas dwoje. Nie
pozwolił, bym od niego uciekła. I ty też tego nie rób. Nie uciekaj,
proszę.
– Czasami… – Urwałam lękliwie. – Czasami zwyczajnie się boję.
Boję się odtrącenia. Tej pustki, która sprawiła, że stałam się
wrażliwsza na ból, która zainfekowała mnie nieufnością. Już nawet
nie wiem, czy jest sens, bym zaryzykowała po raz drugi.
– A co z Arkiem? – spytała bezpardonowo Dżas. – Czy
zaryzykowałabyś dla niego?
– Arek… – Z chwilą, gdy wymówiłam jego imię, coś drgnęło w mojej
piersi. I poczułam przyjemne ciepło rozprzestrzeniające się aż po
koniuszki zziębniętych palców. – Chciałabym spróbować, ale co, jeśli
nie jestem pewna własnych uczuć?
– A co, jeśli właśnie wy nauczycie się nawzajem kochać? – zapytała.
– A co, jeśli oboje tracicie okazję na nowe życie? Co, jeśli zmarnujecie
szansę na szczęście? Ja wiem, rozdrapywanie starych ran nie jest
dobre. To sprawia, że przeżywamy wszystko na nowo i znowu
cierpimy. Ale może właśnie dzięki temu wszystkiemu docenicie, jak
ważne jest łączące was uczucie?
– Skąd wiadomo, że w ogóle jakieś jest?
– Nie dowiesz się tego, jeśli oboje nie zaryzykujecie. Nawet jeśli
miałby to być ostatni raz.
Być może obie miały rację. Być może mogłam zaryzykować
i czułam, że powinnam to zrobić. Chciałabym wyzbyć się tych
wszystkich wątpliwości, wspomnień, które kotłowały mi się w głowie,
przestać myśleć o tym, ile mam do stracenia i jak bardzo
prawdopodobne jest, że nigdy nie nauczę się kochać. Łatwo jest
pomylić zaangażowanie z miłością. Coś o tym wiedziałam. I ostatnie,
czego bym pragnęła, to skrzywdzić w ten sposób Arka.
Tego akurat nie mogłam powiedzieć dziewczynom. Wierzyły we
mnie bardziej niż ja sama.
Odchyliłam się, by na nie spojrzeć. Zaśmiałam się pod nosem,
widząc rozmazany makijaż Dżas i zaczerwienione od płaczu policzki
Lilki. Nie wytarłam swoich łez. Pozwoliłam im płynąć, by oczyściły
mnie do końca.
– Nie chciałam się tak rozgadać – westchnęłam, rozkoszując się
słonawą nutą na moich ustach. – Moja kanapa powoli staje się
leżanką u psychiatry.
– Potrzebowałaś tego. A ja lubię twoją kanapę, więc nie waż się
powiedzieć o niej złego słowa.
– Miałyśmy spędzić wieczór na plotkach – przypomniałam.
– I tak też zrobiłyśmy – uzmysłowiła mi Dżas, w dwóch ruchach
pozbywając się czarnych smug pod oczami. – Obgadałyśmy starą
Malwinę, która szorowała nosem po ziemi, prawda?
– Tak – przyznałam twardo. – Ona należy do przeszłości.
– Właśnie! To przeszłość, nic więcej! – zawtórowała głośno Lilka. –
I tak to sobie powtarzaj. Nic cię nie ogranicza, Mal.
Zapatrzyłam się w jej niewinne oczy, myśląc o tym, skąd kobieta,
która odbiła się od dna piekła, posiada tyle siły, by się nią dzielić.
– Nic – przyznałam.
– I jak Arek w końcu znajdzie swoje jaja i zjawi się z kwiatami, chcąc
zaprosić cię na randkę…
Z mojego gardła wydobył się śmiech. I cholera, to było takie dobre.
Móc roześmiać się bez ciążącego na plecach głazu.
– Nie zagalopowałaś się? – spytałam Dżas, unosząc wysoko brwi.
– To przyszłość – ciągnęła, wznosząc oczy do nieba. – Kto mi
w końcu uwierzy, że ja widzę przyszłość!
– Wróżbitka Dżas, czynna całodobowo – mruknęła ukradkiem Lilka.
– Nie róbcie ze mnie monopolowego… A propos – dodała,
wskazując na butelkę.
– Okej, już idę – odparłam i sama przewróciłam oczami, jednak nim
zdołałam się ruszyć, Lilka wystrzeliła z kanapy i pomknęła w stronę
kuchni. – Przepraszam. Nie tak miał wyglądać ten wieczór. Miał być
dla Lilki, a tymczasem…
– A tymczasem sprawiłaś, że zapomniała o swoich problemach,
a skupiła się na twoich – odezwała się Dżas, rozlewając resztę
alkoholu do kieliszków. – To nie ujma przelewać swoje emocje na
przyjaciół. To dar. I pamiętaj, że należy z niego korzystać – dodała,
przysiadając obok i klepiąc mnie po kolanie.
Tak. Dar. Przyjaźń była największym darem, jakiego mogłam zaznać
– doświadczyć i rozsmakować się w nim. W poczuciu, że te dwie
kobiety stały się moją rodziną. I teraz wiedziałam, że nigdy ich nie
stracę.

– Znowu muszę zbierać zwłoki? – rzucił kąśliwie Mat, stojąc ze


splecionymi na piersi ramionami. Jego skórzana kurtka zatrzeszczała
w proteście, gdy groźnie napiął bicepsy.
– Mam zrobić jaskółkę, panie policjancie? – odparła nieco
bełkotliwie Dżas i łapiąc się framugi, pochyliła się do przodu, a nogę
wyrzuciła za siebie.
– Dobra, jednak prawie trzeźwa. A przynajmniej jak na ciebie.
– Nie wiem, co ty sobie myślałeś, ale to była bardzo kulturalna
impreza!
Mat zignorował ją na rzecz przysunięcia do siebie Lilki, której
rumiane policzki odznaczały się na tle jasnej skóry i płomiennych
włosów rozsypanych wokół twarzy.
– Zmęczony? – spytała z troską w oczach migocących alkoholowym
upojeniem.
– Trochę – przyznał, ponownie całując jej usta, a ona chętniej
wspięła się na palce, by pogłębić pocałunek. I nawet głośny skowyt
Dżas nie był w stanie przerwać ich migdalenia. – Oskar na górze? –
spytał Mat zachrypniętym głosem, gdy usta Lilki zsunęły się na jego
szyję.
– Tak, śpi.
– Pójdę po niego – odparł i wyplątał się z objęć swojej dziewczyny.
Siedziałam na schodach, wpatrując się z podziwem w Lilkę, do
której właśnie dotarło, co zrobiła, i dlatego spłonęła rumieńcem po
same cebulki włosów. Zaklaskałam z uznaniem.
– No, siostro! – Dżas zagwizdała. – Takiej żem cię jeszcze nie
widziała!
– Przestańcie! – pisnęła płochliwie, ukrywając twarz w dłoniach.
– Przecież nic nie powiedziałam – odparłam z udawaną urazą.
– Ale myślisz!
– Ja tylko myślę o tym, by w końcu walnąć się do łóżka – wtrąciła
Dżas, tłumiąc potężne ziewnięcie. – No i może też o tym, że
dzisiejszej nocy dorobisz się kilku malinek – dodała, uśmiechając się
drapieżnie.
– Raczej Mat – sprostowałam.
Lilka warknęła przeciągle i natychmiast chwyciła swoje buty.
Podpierając się na rękach, wstałam, z trudem łapiąc równowagę.
Chyba każda z nas odrobinę przeholowała. Pięć butelek wina, z czego
większość wypiła Dżas, ale to i tak dało całkiem niezły wynik. Jednak
potrzebowałyśmy tego. Alkoholu i rozmowy.
– Dziękuję wam. – Przysunęłam się do przyjaciółek, które powoli
i nieporadnie gramoliły się do wyjścia.
– Nie dziękuj, tylko pamiętaj: popraw pierś i korona do przodu! –
Chciałam zachować powagę, ale pokonana parsknęłam głośno, widząc
zasępioną Dżas, próbującą rozwikłać, gdzie popełniła błąd. – Dobra,
jednak jestem trochę muśnięta wiatrem. I jak zwykle to przez ciebie! –
dodała, oskarżycielsko celując we mnie palcem. – To co? Musimy się
zgadać, kiedy następna impreza, nie?
– Jestem bardzo na tak! – poparła Lilka, niemal podskakując
podczas zakładania kurtki.
– Koniecznie – przyznałam, uśmiechając się do niej czule.
– I zrobimy się na bóstwa! – dodała Dżas, a mnie naszło dziwne
przeczucie, że powinnam skontrolować, jaki klub wybierze.
– Może najpierw pozwól, żeby MatTaxi zabrał cię z jednej imprezy.
Chłopak Lilki bezszelestnie zszedł na dół. Do piersi tulił owiniętego
w kocyk Oskara, który śpiąc w najlepsze, instynktownie zacisnął
piąstkę na jego kurtce. Obok niego stanął Arek niosący torbę
z rzeczami dziecka. Byłam pewna, że rumieńce, które wykwitły na
moich policzkach, nie były oznaką alkoholowego upojenia. Serce
zatrzepotało mi w piersi w oczekiwaniu, aż Arek na mnie spojrzy,
jednak on… zdawał się unikać mojego wzroku.
Nim zdążyłam się zastanowić, co było tego przyczyną, Lilka
podeszła do niego i dziękując za opiekę nad Oskarem, odebrała torbę,
którą przełożyła sobie przez ramię.
– Wpakowałem ci nianię do środka – powiedział Arek głucho.
– Racja! – wyszeptała spanikowana i wróciła do salonu, skąd
zabrała drugą nianię od kompletu.
Arek musiał wyczuć na sobie mój przeszywający wzrok. Musiał,
a jednak nie podniósł na mnie oczu.
– Pójdę po swoje rzeczy – wymamrotał, wracając na schody.
Lilka wróciła z nianią w rękach. Wyłączyła ją i wsadziła do bocznej
kieszeni torby.
– To pa! – Rzuciła się prosto w moje ramiona, a stając na palcach,
wyszeptała jeszcze do ucha: – Dziękuję.
– Za co? – spytałam skołowana.
– Za szczerość.
Do tej pory myślałam, że byłam im to winna – i Dżas, i Lilce.
Musiałam im uzmysłowić, jaka byłam w przeszłości, wskazać moje
wady, z których do dziś nie byłam duma. Dopiero teraz zdałam sobie
sprawę, jak wiele znaczyła szczerość. Ona budowała, nie niszczyła.
Oznaczała nowy początek i tylko wzmocniła łączącą nas więź.
– Jesteśmy takie same, co? – przyznałam cicho, ostatni raz
przytulając ją na pożegnanie.
– Jak siostry. Sama to kiedyś powiedziałaś!
– I to cholerna prawda.
Zachichotałam głośniej, gdy Dżas uwiesiła się na naszych
ramionach i zupełnie nie miałam jej za złe, że prawie złamała mi kark.
Po prostu rozkoszowałam się myślą, że między nami nigdy nie było
lepiej.
Po chwili machałam im na pożegnanie, gdy odjeżdżali spod mojego
domu. Zamknęłam drzwi i pogasiłam światła.
Wspięłam się na piętro.
Znalazłam go w pokoju, w którym spał Oskar. Arek stał przy oknie
zapatrzony gdzieś w dal.
Czekał na mnie.
– Nie musisz jechać już do domu? – spytałam, chociaż głos ze
zdenerwowania odmawiał mi posłuszeństwa. – Nie żebym cię
wyganiała, ale jutro od rana mam kilka spraw do załatwienia, więc…
– Lilka pomyliła niańki – przerwał mi niskim głosem.
Zamrugałam, nie rozumiejąc, co miał na myśli. Mój lekko zamglony
umysł odmawiał posłuszeństwa, bo co miało do rzeczy, że Lilka
pomyliła niańki? Już chciałam wzruszyć ramionami, ale wtedy
lodowaty dreszcz przeciął mi kręgosłup.
Coś zacisnęło się wokół mojego serca. Duszność miała posmak
paniki.
A ja… Ja miałam pustkę w głowie.
Arek to słyszał. Usłyszał wszystko.
Rozdział 10

I’m still haunted by the memories


Little do you know
I’m trying to pick myself up, piece by piece
Little do you know I.
Need a little more time.

Alex & Sierra, Little Do You Know

Chociaż nogi miałam jak z waty, a głowa ciążyła mi, jakbym dostała
obuchem prosto w potylicę, to trzymałam się dzielnie, stojąc
wyprostowana niczym posąg. Próbowałam pozostać niewzruszona
i chociaż w minimalnym stopniu tak opanowana, za jaką chciałam
uchodzić. Jednak to wszystko sypało się niczym domek z kart. Nie
byłam na to przygotowana – by stanąć przed Arkiem, który przez
zwykły ludzki błąd wszystko usłyszał. Był niemym świadkiem mojej
spowiedzi.
– Przepraszam – usłyszałam nad głową jego głos. Był przepełniony
skruchą. Rozpaczą. – Powinienem wyłączyć to cholerstwo, ale nie
mogłem… Nie chciałem przestać słuchać.
Mocniej zacisnęłam powieki. Bałam się na niego spojrzeć. Czy po
tym, co usłyszał, uzna mnie za niewartą swoich uczuć? Za kogoś, kto
nie jest wart drugiej szansy? Za kogoś, kto nie zasługuje na miłość?
– Malwina… – wyszeptał, kładąc mi dłoń na policzku. Chciał, bym
na niego spojrzała, lecz ja… pokręciłam głową.
– Nie, proszę – pisnęłam, z całej siły zaciskając zęby. – Nie
chciałam… Nie chciałam, żebyś dowiedział się w ten sposób.
– Wiesz, co poczułem, gdy… – Urwał. Jego zęby zazgrzytały głośno,
gdy boleśnie otarł je o siebie. Chciałam zrobić krok w tył. Uciec.
Odejść, bo już nie mogłam znieść tej przeciągającej się niepewności,
lecz zamarłam, gdy poczułam na swoich dłoniach jego żelazny uścisk.
I w następnej chwili pociągnął mnie w swoje ramiona. – Od początku
chciałem to zrobić – wyszeptał, wtulając twarz w moje rozwiane
włosy. – Mieć cię przy sobie.
Zamarłam. Nie słyszałam ani swojego serca, ani oddechu. W głowie
miałam pustkę.
Nie rozumiałam…
Mój nos drażniła ciężkawa woń perfum Arka i ulotna, ledwie
wyczuwalna nuta tytoniu. Na policzku poczułam drapiącą fakturę
swetra. I to ciepło… Ogrzewało moje drżące z zimna ciało.
Zasłuchałam się w ciężki oddech Arka, w prędkość, z jaką nabierał
powietrza. Przez to jego serce biło jeszcze szybciej. Gwałtowniej.
Jakby chciało pobudzić moje. Pragnęłam zadrzeć głowę, by na niego
spojrzeć, ale zaciskające się wokół mnie ramiona nie pozwalały
poruszyć się chociaż o milimetr.
– Jesteś najodważniejszą kobietą, jaką spotkałem. I tak, masz rację.
Pewnych rzeczy nie da się zapomnieć. Ale ludzie, których spotykamy
na swojej drodze, którym pozwalamy zostać częścią naszego życia…
Właśnie to nas odmienia. Na lepsze lub gorsze, ale nigdy nie
przechodzi bez echa. To w nas zostaje. Poczucie krzywdy i straty. I na
tym budujemy, Malwino. Budujemy nowych siebie oraz nowe życia.
Przesunął dłońmi po moich ramionach aż po kark. Dotknął moich
policzków i dopiero teraz byłam w stanie się ruszyć. Pierwsze, co
zrobiłam, to spojrzałam wprost w jego oczy.
Już od dawna wiedziałam, że Arek nie potrafi kłamać. Nie mówił
tego, co chciało się usłyszeć, by załagodzić czyjś ból. Ostrożnie
dobierał słowa, a ważąc je z charakterystyczną dla siebie wnikliwością,
oceniał człowieka. Starał się go zrozumieć i zaakceptować takim,
jakim był. Tak jak mnie teraz. Widziałam to po jego spojrzeniu,
którym wdzierał się do granic mojej duszy. To było uczucie, jakiego
wcześniej nie doświadczyłam. Zespolenie, o którym marzyłam.
Coś, co stopiło lodową drzazgę tkwiącą w moim sercu.
Arek kciukiem zebrał łzy sączące się z moich oczu, jednak kilka
z nich spłynęło niżej, na wargi. Przesunęłam po nich językiem.
Rozsmakowałam się w nich. To były łzy szczęścia. Bo w ciągu
zaledwie jednego dnia najważniejsze dla mnie osoby, które były moją
rodziną, nie odtrąciły mnie. Całe życie zmagałam się z bólem
odrzucenia. Bałam się, że zostawią mnie tak, jak zrobił to mój ojciec
i Patryk, a jednak… Poczułam ich wsparcie, chęć trwania przy moim
boku. Wierzyli w moją siłę, w to, że stałam się kimś wartościowym.
– Nie zatrać się w niej. W swojej przeszłości – upomniał Arek,
pochylając się, by wesprzeć swoje czoło o moje. – Nie popełniaj
mojego błędu. Ucz się z niej, kształtuj na nowo, ale nigdy nie pozwól,
by ona tobą rządziła.
Jego ciało spięło się na ułamek sekundy, jakby w przypływie
nagłego bólu.
– Każdy ma swoją historię, prawda? – wyszeptałam, a moje wargi
otarły się o jego kciuk.
– Każdy – przyznał, a kąciki jego ust uniosły się ledwo zauważalnie.
Bez trudu doszukał się własnych słów. – Każdy i bez wyjątku.
Obejmując mój kark swoją ciepłą, dużą dłonią, delikatnie przysunął
mnie bliżej. Wsparłam głowę na jego szerokiej piersi i westchnęłam
głośno.
Poprzysięgłam sobie, że już nigdy nie będę naciskać na Arka.
Dzisiejszego wieczoru musiałam się zmierzyć sama ze sobą – ze
swoim sposobem myślenia i wspomnieniami, zarówno tymi
szczęśliwymi, jak i najbardziej bolesnymi. Licząc na dobry moment,
niepotrzebnie przeciągałam to w nieskończoność. On nigdy by nie
nadszedł. Jednak poczucie presji wzmagające się z dnia na dzień
odbierało mi zdolność spojrzenia prosto w oczy przyjaciołom.
Utwierdzałam się w przekonaniu, że nie będąc z nimi szczerą, tak
naprawdę nie zasługuję na ich obecność w moim życiu. To był błąd.
Nikt nie powinien nam mówić, kiedy powinniśmy się otworzyć.
Przypieranie do niewidzialnej ściany to najgorsze, czego można
doświadczyć. I nie chciałam, by Arek myślał, że jest mi cokolwiek
winien.
Stając na palcach, zadarłam głowę, by spojrzeć wprost w jego szare
oczy i aż zachłysnęłam się powietrzem, gdy spostrzegłam, że
przybrały ciemniejszą barwę.
– Muszę już jechać – wyszeptał tuż przy moich ustach.
Tak niewiele… Wystarczyło wspiąć się wyżej i do nich sięgnąć.
Mruknął gardłowo i pokonany zniwelował dzielącą nas odległość.
Jego twarde wargi znalazły się na moich, a pocałunek, jaki na nich
wycisnął, do złudzenia przypominał ten sprzed pół roku. Był tak samo
namiętny, a nagląca potrzeba sprawiła, że walczyliśmy z własnymi
pragnieniami. Syciliśmy się wzajemną potrzebą pocieszenia,
poczuciem, że oboje zasłużyliśmy na drugą szansę.
– Lepiej będzie, jak pojadę do siebie. Malwina…
Jęknął, jednak nie pozwoliłam mu się odsunąć, a on z jeszcze
większym zapałem oddawał pocałunki. Wczepiłam się w Arka,
zaciskając pięści na jego przydługich ciemnych włosach. Nie chciałam
go puścić. Nie chciałam, by mnie zostawił.
Wiedziałam, że igram z ogniem. To było niebezpieczne dla nas
obojga, ale obłęd, w który popadliśmy, nie pozwolił nam zwolnić
tempa. Syciłam się smakiem Arka, twardymi wargami, które
zachłannie rozwarły moje usta, stalowym uściskiem ramion wokół
mojej talii i pleców. Skóra na moich policzkach mrowiła, gdy
przesuwał po nich swoim kłującym zarostem. To tylko wzmocniło
kiełkujące we mnie pożądanie.
Z wyraźnym niezadowoleniem odsunął się nieznacznie, podczas
gdy ja sapałam przez wpółotwarte usta. Nasze oddechy mieszały się
ze sobą. Spojrzałam na niego zza wpół przymkniętych powiek. Jego
obraz był zamazany, jakby za mgłą. Jak to możliwe, że tylko za sprawą
pocałunków miałam mroczki przed oczami? Jednak zdołałam dostrzec
zniecierpliwienie malujące się na twarzy mężczyzny. Chciał mnie.
Pragnął, a jednocześnie odmawiał sobie rozkoszy, jaką było
posunięcie się o krok dalej.
– Wiem. Nie chcesz mnie skrzywdzić – powiedziałam, oddychając
ciężko.
– Bo to prawda.
– Być może tak się stanie, ale… – Pokręciłam głową z krzywym
uśmiechem, a moja ręka czule objęła jego policzek. – Ale chcę właśnie
ciebie. Całego. Wraz z całym bagażem doświadczeń, o których jeszcze
nie możesz mi powiedzieć. Poczekam – dodałam pewniejszym
głosem.
Zaskoczony uniósł głowę.
– Jesteś pewna? – spytał.
– Jak niczego innego.
Wcześniej wymagałam od Arka niemożliwego. Kiedy pierwszy raz
powiedział mi, że boi się mnie skrzywdzić, mylnie odczytałam to jako
odrzucenie. Przez to wstydziłam się własnego zaangażowania,
wmawiając sobie, że jednak nie zasługuję na zbudowanie
jakiegokolwiek związku. Prawda była inna. Ale jeśli musiałam się
liczyć z tym, że będę tą drugą… udźwignę to. Dam radę. Chciałam
spróbować, a nie odpuścić i później żałować, że odwróciłam się do
niego plecami.
Tak, poczekam. Bo to jedyne, co mi pozostało. I drugi raz nie
chciałam rezygnować z Arka.
Nadal nie byłam pewna swoich uczuć, ale coś pozwalało mi wierzyć,
że niebawem się to zmieni, a Arek był odpowiedzią na najważniejsze
pytanie: czy potrafię kochać. Był mi bliski. Fascynował mnie, a jego
bliskość pozbawiała tchu. Jednak czy to wystarczyło, bym uwierzyła,
że między nami narodzi się prawdziwa miłość? Jak w ogóle
smakowała? Jak ją rozpoznać w tłumie skrajnych emocji? Czy istniał
algorytm, którym można było zmierzyć fazę od zakochania do
miłości?
Jego głębokie westchnienie odwróciło moją uwagę od palców,
którymi czule przesuwałam po tatuażach znaczących jego szyję i kark.
Nigdy nie widziałam ich w całości, nie wiedziałam, co przedstawiają
ani gdzie sięgają. Niemniej podświadomie przypuszczałam, że te
plemienne wzory nadają sens jego życiu. Odzwierciedlają jego
samego. Wojownika.
Arek zrobił krok w tył, a ja natychmiast zatęskniłam za jego
ciepłymi ramionami. Ujął moje dłonie i lekko wzmocnił uścisk na
czubkach palców.
– Chodź – wymruczał niskim głosem. – Zaprowadzę cię do łóżka.
Moje ciało stanęło w ogniu i byłam przekonana, że gorączka
dosięgła również oczu. Być może dlatego Arek, odwracając głowę,
zacisnął mocno szczęki. Niczym we śnie pokonałam drogę przez
korytarz do mojej sypialni. Wprowadziłam go do pogrążonego
w ciemności pokoju i zapaliłam lampkę stojącą na nocnym stoliku
przy łóżku. Przysiadłam na brzegu materaca.
Żadne z nas nie wiedziało, co teraz należy zrobić. Niespokojnie
spojrzałam na swoje ręce zaciśnięte na podołku.
– Może przyniosę ci wody? – zaproponował, tym samym
przerywając niezręczną ciszę. – Rano będzie cię suszyć.
Nie żebym się tego nie spodziewała. Prędzej piekło by zamarzło,
niżbym pomyślała, że…
Zresztą, to nie było teraz ważne.
Zabrałam szklankę stojącą na stoliku i przeszłam do łazienki, by
napełnić ją wodą. Zerknęłam w lustro, jednak nie po to, by w poczuciu
nagłej próżności poprawić włosy czy nałożyć odrobinę błyszczyku na
wargi. Nie chciałam uwodzić Arka. Spojrzałam we własne odbicie, by
się przekonać, że mam wystarczająco dużo siły, by tam wrócić. Wbrew
pozorom, potrzebowałam do tego odwagi, bo nigdy wcześniej żaden
mężczyzna nie gościł w mojej sypialni.
Gdy przekroczyłam próg pokoju, Arek wpatrywał się w bukiet frezji,
który stał po drugiej stronie łóżka. Wyczuł, że wróciłam, i przeniósł
swój pytający wzrok na wypełnioną po brzegi szklankę.
– Zawsze mnie suszy – odparłam, nieznacznie wzruszając
ramionami.
Odstawiłam ją na stolik i całe szczęście, bo pytanie Arka całkowicie
wytrąciło mnie z równowagi.
– Masz koszmary?
Nie potrafiłam odgadnąć, jakim cudem się tego domyślił, niemniej
skinęłam głową. Usiadłam na łóżku, podciągając kolana pod brodę.
– Jak często?
– Praktycznie każdej nocy – wyznałam, przymykając powieki. Tak
było znacznie łatwiej. – Śnię o ojcu. O swojej mamie i Sandrze.
O bracie. O nim. – Zacisnęłam usta, gwałtownie przełykając ślinę. –
Każdy poranek jest niemal taki sam. Próbuję się uspokoić, bo mam
wrażenie, że serce ze strachu wyskoczy mi z piersi. Później wypijam
całą szklankę wody.
– Płaczesz?
– Nie wiem, co to łzy. Dziś pierwszy raz od dawna…
Urwałam, gdy zaciśnięte gardło nie pozwoliło mi na wypowiedzenie
kolejnych słów. Nie mówiłam tego dziewczynom. Wspomnienia
siedzące w głowie, sterujące moim życiem i uczuciami to jedno,
a senne mary powracające niemal każdej nocy to zupełnie co innego –
jak przebijające się przez powłokę podświadomości wyrzuty sumienia.
Usłyszałam szelest materiału, więc uchyliłam powieki, rozglądając
się wokoło. Arka nie było przy mnie. Stał odwrócony tyłem przy fotelu
pod oknem i…
– Co… Co robisz?! – pisnęłam, natychmiast odwracając głowę.
Zachowywałam się jak jakaś pensjonarka, jednak nie
przypuszczałam, że zobaczę Arka ściągającego sweter oraz… spodnie.
Nim odpowiedział, za plecami poczułam, jak materac ugina się pod
ciężarem jego ciała.
– Zostanę, dopóki nie zaśniesz.
– Nie musisz…! – zaczęłam, odwracając się w jego stronę, jednak
powstrzymał mnie jednym zdecydowanym spojrzeniem.
– Ale chcę.
Nie czekając, aż podejmę decyzję, odgarnął kołdrę i spojrzał
wyczekująco. Gdzieś na obrzeżach świadomości zaświtała mi myśl, że
Arek swoją posturą zajmuje znaczą część mojego łóżka i raczej
niemożliwością będzie spanie z dala od niego.
Brew mężczyzny wystrzeliła w górę, a jego usta drgnęły. Wtedy też
zdałam sobie sprawę, że od dobrych kilku sekund po prostu gapię się
na niego. Policzki zapiekły mnie żywym ogniem, więc czym prędzej
wgramoliłam się pod kołdrę. Ułożyłam się na boku, zupełnie nie
przejmując się zmianą leginsów i bluzy na piżamę. Leżałam bez ruchu
skulona przy samym brzegu materaca, podczas gdy Arek okrywał mnie
kołdrą. W następnej chwili usłyszałam ciche kliknięcie, a sypialnia
pogrążyła się w ciemności. Ułożył się, przyklepując dwukrotnie
poduszkę. I nastała cisza.
Oddychałam tak płytko, że czułam, jak szaleńczy puls wprowadza
tętnicę w gwałtowne drgania. Trwałam w fazie wyczulenia na każdy
najmniejszy ruch Arka. Podświadomie zasłuchałam się w jego oddech,
który był równy i głęboki. Czy tylko ja szalałam z nerwów? Minęły
lata, odkąd ostatni raz z kimś spałam. Nie byłam do tego
przyzwyczajona. Wyczuwałam czyjąś obecność za plecami i nie
mogłam się zrelaksować.
Zganiłam się w duchu. Dorosła kobieta, która w ten sposób
przeżywa, że śpi w łóżku z facetem. Z tą myślą odwróciłam się
w stronę Arka i byłam zmuszona powstrzymać się od gwałtownego
wdechu. Leżał twarzą zwróconą w moją stronę, z ręką wsuniętą pod
poduszkę.
– No chodź – wymruczał z uśmiechem igrającym na ustach.
Uniósł ramię, bym mogła wsunąć się i go objąć. Tak też zrobiłam.
Nie myślałam. Działałam. Chciałam na powrót poczuć to ciepło.
Zapach jego skóry był odurzający. Arek zamknął mnie w szczelnym
kokonie stworzonym z własnych ramion.
– Śpij. I niech to będą dobre sny.
Przysunęłam twarz do jego piersi, wspierając na niej swoje czoło.
Przymknęłam powieki, pozwalając, by spłynął na mnie zasłużony sen.

Coś uwierało mnie w bok.


Coś twardego i podłużnego.
Napierało i odsuwało się. Napierało i odsuwało. I tak bez przerwy.
Ten rytm sprawił, że gorąco rozlało się po moim ciele, potęgując
pulsowanie w dole brzucha. Moje piersi mrowiły, a skóra stała się
wrażliwsza w miejscach, po których przesuwała się czyjaś dłoń.
Oddychałam ciężej, a drżący jęk wyrwał się zza moich zaciśniętych
warg, gdy poczułam usta przyciśnięte do szyi.
– Malwina…
Odchyliłam się, opadając wprost na twardy tors. Wyprężyłam się,
gdy dłonie mężczyzny zacisnęły się na moich piersiach. Wczepiłam
palce w pościel, chwytałam jego nadgarstki, drapałam paznokciami po
przedramionach. Pocierał moje sutki, a prąd przecinający ciało skupił
się w jednym miejscu.
– Proszę… – błagałam zduszonym głosem.
– Czego pragniesz? – wyszeptał niski, basowy głos tuż przy moim
uchu. Nie mogłam się skupić, gdy czułam napierającą na pośladki
twardość penisa. – Powiedz, czego chcesz?
– Ciebie – wyjęczałam, obejmując jego dłonie.
Zamruczał zadowolony, a jego ręka przesunęła się niżej.
Tak, właśnie tam…! Potrzebowałam go. Wiłam się niecierpliwie
i bezgłośnie ponaglałam, by w końcu dotknął…
– Malwina?
Jęk zachwytu zamarł na moich ustach, gdy przebił się przez niego
zaniepokojony głos Arka.
Zdekoncentrowana uniosłam ołowiane powieki i spojrzałam za
siebie.
Zamrugałam szybko, starając się wyostrzyć spojrzenie
w otaczającym nas półmroku.
Kiedy Arek zapalił lampkę nocną?
Moje mięśnie nadal drżały, pamiętając wzbierającą falę pożądania.
Jeszcze nie do końca rozbudzona, rozejrzałam się wokoło. Było mi
gorąco, a strużka potu spływała po mojej skroni.
– Miałaś koszmary? – spytał Arek, przyglądając mi się uważnie. –
Jęczałaś.
Cholera, żadne koszmary, tylko mokry sen. I to z twoim udziałem! –
krzyczałam w środku i zawstydzona odgarnęłam wilgotne włosy
z twarzy.
Przekręciłam się powoli i wtedy poczułam lepką wilgoć wsiąkającą
w bieliznę. Ukrywając rozgrzane policzki, chwyciłam za poły bluzy,
chcąc się z niej wyswobodzić.
– Gorąco mi – wymamrotałam ze ściśniętym gardłem, ściągając
bluzę i rzucając w nogi łóżka. Zły ruch. Przez to dłoń Arka, która nadal
ściskała mnie w talii, przesunęła się znacznie niżej, tuż nad linię
moich leginsów.
Obciągnęłam bokserkę, mając nadzieję, że Arek zabierze rozgrzane
palce z mojej nagiej skóry, lecz nawet gdy położyłam się z powrotem
na łóżku, one nadal tkwiły w bezruchu. Wbiłam oczy w sufit. Starałam
się ignorować mrowienie na skórze, ale było to naprawdę trudne.
Skąd wziął się ten sen? I dlaczego akurat teraz? Pewnie gdybym
leżała sama w łóżku, byłabym zadowolona z tak realistycznej
alternatywy dla moich koszmarów. Inna sprawa, że obiekt moich
fantazji leżał spokojnie tuż obok i najwyraźniej nie miał zamiaru iść
w ślady swojego sennego odzwierciedlenia. Jakim cudem miałam teraz
tak zwyczajnie zasnąć?
– Opowiesz mi o nim? O swoim śnie?
Natychmiast pokręciłam głową. Nie ufałam swojemu głosowi. Nie
teraz, gdy gardło miałam wyschnięte na wiór.
– Przepraszam. Nie chciałem być wścibski…
– Nie! – wykrzyknęłam spanikowana.
Nim zdałam sobie sprawę z tego, co robię, podparłam się na lewym
przedramieniu i okręciłam, by móc spojrzeć na Arka. W świetle lampki
jego twarz nabrała ostrzejszych rysów, a oczy wydawały się niemal
czarne.
– To… To nie tak… To nie był… koszmar… – wystękałam z trudem.
– Więc co? – spytał z trudnym do rozszyfrowania wyrazem twarzy.
Rozchyliłam usta, spomiędzy których nie wydostał się żaden
dźwięk. Zamknęłam je, zaciskając zęby na dolnej wardze, i uciekłam
spojrzeniem w bok. Moje palce wczepiły się w chłodną pościel i w
ostatniej chwili zrezygnowałam z chęci ukrycia się pod nią.
Arek zawisł nade mną. Czułam na sobie jego badawcze spojrzenie.
Wwiercało się we mnie z taką siłą, że poczułam powracający dreszcz
ekscytacji. Mimowolnie podniosłam na niego oczy. Wyciągnął rękę.
Przesunął palcami po linii mojej szczęki, a gdy znalazły się w okolicy
ust, kciukiem delikatnie nacisnął na dolną wargę. Wypuściłam ją,
patrząc na niego spod rzęs.
– Śniłaś?
– Śniłam.
– O nas?
Zawstydzenie odebrało mi mowę. Opuściłam oczy na jego wydatne
usta. Przytaknęłam bezgłośnie, a wtedy…
Gwałtownie przełknęłam ślinę. Nigdy w całym swoim życiu nie
słyszałam równie erotycznego dźwięku… Mruczenie, od którego
mrowiła mnie skóra, a pewne miejsce u styku ud przeciął nagły
skurcz.
– Malwina – wymamrotał przez zaciśnięte zęby. Ostrzegał mnie,
napominał, zachęcał? Jego głęboki, niski głos poraził mi mięśnie, a na
karku, kiedy zacisnął na nim palce, poczułam dreszcz. – Nie mogę…
Jeszcze nie teraz.
– Nie potrafię nad tym zapanować – odparłam przepraszająco. – To
silniejsze ode mnie.
Wypuścił z wolna powietrze. Przysunął się jeszcze bliżej, a ja na
powrót utonęłam w jego męskim, pobudzającym zapachu.
– I nie jesteś jedyna. Cholera, Malwina, powstrzymuję się, ale… Nie
wiem, ile jeszcze zdołam wytrzymać.
Odchyliłam się, by spojrzeć mu w oczy. Musiałam się przekonać,
upewnić się…
– Pragniesz? Mnie?
– Czy cię pragnę? – powtórzył, a między jego brwiami pojawiła się
głęboka zmarszczka. Ujął moją brodę i delikatnie pociągnął ku sobie.
– Moje zmysły wariują, gdy jesteś obok. Tak bardzo chcę cię dotknąć,
całować do utraty tchu, znaleźć się w tobie… Zatracić się. Poznać twój
smak. Całą ciebie…
Wibrowałam od jego szaleńczego szeptu. Od oczekiwania na usta,
które mąciły mi w głowie. Złapałam go gwałtownie za nadgarstek,
a palce drugiej ręki zacisnęłam na jego czarnym T-shircie.
– Tak – wysapałam. Owładnięta żądzą automatycznie zgadzałam
się na wszystko.
– Nie wiesz…
– Nie mów mi, że nie wiem, czego chcę – przerwałam mu dobitnie,
a do mojego głosu wkradła się irytacja. – Arek, właśnie cię proszę,
żebyś w końcu mnie dotknął. Chcę być twoja. Cała twoja. Bo jeśli mam
zaryzykować… To chcę to zrobić z tobą. – Zdeterminowana
spojrzałam mu prosto w oczy. W szarych tęczówkach dostrzegłam
tłumione pożądanie. – Obiecaliśmy coś sobie, pamiętasz? Że nie
będziemy więcej uciekać.
– Ty możesz.
– Co? – spytałam, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.
Obrócił moją dłoń, by spleść nasze palce. Przyciągnął je do ust i na
wierzchu mojej ręki złożył czuły pocałunek. Spojrzał mi prosto w oczy
i wtedy to dostrzegłam. Błysk troski zmieszany z bólem.
– Jest coś jeszcze – zaczął, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Coś,
co przedkładam nad pożądanie, jakie wobec ciebie czuję. To
paraliżujący strach. Boję się, że gdy w końcu dowiesz się
wszystkiego… uciekniesz.
Natychmiast chciałam zaprzeczyć, jednak… nie potrafiłam. Jak
miałam przewidzieć przyszłość i zapewnić, że nadal będę trwać u jego
boku? Miał rację. Wiele rzeczy mogło się między nami zmienić. Coś
mogło sprawić, że zrażę się do niego i odejdę, nie chcąc go znać. Było
wiele możliwości. Zbyt wiele, bym mogła podjąć decyzję w tym
momencie. Jednak chciałam zaufać Arkowi i utwierdzić się
w przekonaniu, że dobrze robię, zawierzając mu swoje ciało. I serce.
Zacisnęłam palce, by zwrócić na siebie jego uwagę.
– Powiedziałeś, że jestem odważna. Sprawdźmy to.
– To nie jest gra – napomniał mnie ostrożnie.
– Jesteś pewien? A co innego robimy przez ostatnie kilka miesięcy?
Testujemy się wzajemnie. Sprawdzamy, czy możemy sobie zaufać, czy
nasza fascynacja jest prawdziwa i trwała, a nie chwilowa. I cały czas
myślimy o sobie nawzajem. Pilnujemy zarówno swoich tajemnic, jak
i nie chcemy, by druga strona cierpiała. Powiedz, czy czujesz wobec
mnie litość? Albo zniesmaczenie, wiedząc, jak bardzo skrzywdziłam
swoich bliskich?
– Nie jesteś niczemu…
– Jestem. Wiem to doskonale – przerwałam mu spokojnie. – Ale
teraz chcę żyć tak, jakby jutro miało nigdy nie nadejść. Mam dość
biczowania się za przeszłość. Żadnych wyrzutów sumienia, żadnych
za i przeciw. Tylko my.
Podpierając się na ręce, wysunęłam się, by ucałować jego usta. Moje
serce zabiło mocniej, gdy poczułam lekki nacisk jego warg, gdy chciał
pogłębić pocałunek.
Zepchnęłam poza granicę umysłu liczne nasuwające się pytania.
Chciałam tego, pragnęłam mężczyzny, za którym szalałam od
momentu, gdy pierwszy raz go spotkałam. Jednak skłamałabym,
mówiąc, że nie czułam rodzącej się niepewności, czy aby spełnię jego
oczekiwania. Nie miałam w tym wprawy, a czytanie artykułów
pojawiających się na łamach mojej gazety raczej nie czyniło ze mnie
ekspertki w łóżkowych sprawach. Jednak dalsze rozważania
i wątpliwości uleciały wraz z jękiem, który w całości został
pochłonięty przez usta Arka. I po chwili już nie pamiętałam, o czym
myślałam wcześniej.
– Chcesz mnie? Mimo wszystko? – upewnił się, zaglądając mi
w oczy. Jego dłoń ponownie znalazła się na moim biodrze.
– Tak – przyznałam bez tchu. – I jeśli faktycznie stchórzę i ucieknę,
spraw, bym wróciła.
Powoli opadłam na plecy, pociągając Arka za sobą. Jego rozgrzane
ciało na moim… To było takie odurzające…
– Obiecuję – powiedział, całując mnie.
Ten pocałunek był inny. Bardziej słodki. Pieszczotliwy. Subtelny.
Jakby Arek składał mi niemą obietnicę. I uwierzyłam mu. Jego usta
niespiesznie ocierały się o moje wargi. Skubały i wabiły, a ja drżałam
niecierpliwie w oczekiwaniu, aż w końcu pogłębi pocałunek. Ta
przeciągająca się tortura doprowadzała mnie do obłędu. W końcu
poczułam na wrażliwych ustach ciepło jego języka. Poddałam się
z cichym jękiem, a Arek wniknął we mnie, zaciskając palce na moich
włosach. Moje ciało wiło się tuż pod nim złaknione uwagi.
– Co robiłem? – wymamrotał bez tchu, niespodziewanie
przerywając zaogniającą się bitwę, stanowiącą mieszaninę oddechów,
jęków i gwałtownych pocałunków. – W tym śnie… Co robiłem?
– Dotykałeś mnie – odparłam, unosząc głowę znad poduszki, by
dosięgnąć do jego ust.
– Gdzie? Pokaż mi – zachęcił.
Wyplątał palce z moich włosów i chwycił moją dłoń. Nim zdążyłam
pomyśleć dwa razy, położyłam ją sobie na brzuchu i zaczęłam
przesuwać nią w górę. Arek mruknął gardłowo, gdy odrzuciłam głowę,
czując, jak jego rozpostarte palce zaciskają się na mojej prawej piersi.
Pod cienką bokserką nie miałam stanika, więc bez przeszkód odnalazł
naprężony sutek. Obrócił go w palcach i lekko pociągnął. Pisnęłam
cicho, czując impuls sunący do najwrażliwszego z miejsc. Potęgujące
się uczucie gorąca spalało mnie od środka. Wyprężyłam się, mocniej
dociskając dłoń Arka do siebie. Jego ręce tak delikatnie obejmowały
moją pierś, po czym zaciskały się na niej, jednocześnie pieszcząc
wrażliwy sutek.
– Co jeszcze?
Nie mogłam mówić. Po prostu jęczałam w odpowiedzi, bo jego usta
przesunęły się na moją szyję i zassały skórę pod uchem. Ponownie
złapałam jego dłoń i pokierowałam nią w przeciwnym kierunku.
Zatrzymałam się na granicy leginsów, gdzie podwinięta koszulka
odsłaniała fragment brzucha. Wbiłam zęby w dolną wargę. Właśnie
w tym miejscu, pod skórą, ciążył pulsujący ból. Drażnił i nie pozwalał
mi myśleć o niczym innym, tylko o szybkim odnalezieniu ukojenia.
– I? To koniec?
Skinęłam głową.
Podpierając się na naprężonym ramieniu, spojrzał na mnie z góry.
Jego oczy były czarne. Owładnięte pożądaniem.
– Chcesz, bym przestał?
– Nie – pisnęłam.
– To dobrze – wyznał zachrypniętym głosem, od którego
dostawałam dreszczy. – Bo nie przestanę.
Miałam ochotę zagrozić mu, że tylko by spróbował przerwać, ale
w tym momencie co innego miałam w głowie. Prawdę powiedziawszy,
miałam w niej pustkę, a cała logiczna formuła zdania odeszła
w niepamięć.
Arek jednym ruchem podciągnął moją bokserkę, odsłaniając piersi,
a chłodne powietrze zmroziło mi skórę. Chciałam patrzeć, podziwiać
moment, w którym w końcu dotknie mnie tak, jak o tym marzyłam.
– Tęskniłem za ich widokiem – wymruczał, nie spuszczając ze mnie
wzroku, po czym boleśnie wolno zaczął przysuwać swoją twarz do
mojego biustu.
Sekundy przeciągały się w nieskończoność, przez co moje ciało
samo wyrywało się na spotkanie z jego twardymi wargami, które
w końcu to zrobiły – otoczyły mój sutek i zassały go do wnętrza
gorących ust. Arek zacisnął dłoń na drugiej piersi, potęgując
rozsadzające od środka uczucie rażenia piorunem. Odrzuciłam głowę,
a rozkosz odebrała mi dech. Wplątałam palce w jego włosy,
paznokciami drapałam odsłonięty kark. Na wszystkie sposoby
pokazywałam Arkowi, jak mi dobrze. Lepiej niż dobrze.
Niecierpliwie ocierałam o siebie udami, bo mrowienie zmieniło się
w pulsujący ból. I kiedy miałam go prosić, by w końcu mnie dotknął,
poczułam, jak palce mężczyzny suną wzdłuż odsłoniętego brzucha.
Krzyknęłam cicho, niemal zwijając się w kłębek. Pocierał mnie przez
przesiąknięte wilgocią leginsy. Jego palec uciskał miejsce, w którym
potrzebowałam go najbardziej.
– Taka rozpalona – wyszeptał z zachwytem, ustami drażniąc sutek.
To mruczenie wprowadziło moje ciało w serię gwałtownych drgań.
Oblizałam opuchnięte wargi i ponownie uniosłam głowę. Arek
patrzył na mnie, jakby sycił się widokiem mojego wijącego się
w spazmach ciała. Przygryzając usta, uniosłam nieco biodra
i zakręciłam nimi na jego palcach. Zamarł zaciekawiony, a ja, nie
odwracając wzroku, nabijałam się na jego dłoń przy akompaniamencie
gwałtownych wdechów i sapnięć. Chciałam się unieść, by znowu go
pocałować, jednak przeszkodził mi w tym jego stalowy wzrok. Obniżył
głowę, a jego język ponownie zatańczył wokół moich naprężonych
sutków. Zęby lekko zacisnęły się na wrażliwych koniuszkach. I nim się
spostrzegłam, jego palce zahaczyły o moje leginsy i je obniżyły. Na
wilgotnych od pocałunków piersiach poczułam chłodny powiew.
Uniosłam powieki, by zobaczyć Arka, który zsuwał mi spodnie wraz
z bielizną. Przesunął się tak, by ułożyć się między moimi nogami,
i podpierając się na ręce, znalazł się tuż nade mną. Wyciągnęłam do
niego ramiona. Wiedziałam, co teraz nastąpi. Ostatni etap. Teraz
naprawdę stanę się jego.
Jego bicepsy drżały, gdy całował mnie czule w usta, po szyi,
piersiach. Językiem zbierał kropelki potu perlące się na moim
brzuchu. I cały czas na mnie patrzył. Jego pociemniały wzrok wnikał
we mnie tak samo jak palące pocałunki. Wiedząc, co zamierza zrobić,
chętniej rozłożyłam dla niego swoje uda. Ułożył się na łóżku i obniżył
głowę. Jego usta znaczyły pocałunkami wrażliwą skórę. Zacisnęłam
palce na pościeli, gdy poczułam pieszczotę na moich mokrych
wargach.
– Jesteś taka słodka – zamruczał gardłowo, a ten dźwięk trafił
wprost w splot mięśni u krańców mojej kobiecości. – Tak gorąca…
Zasysał moje płatki i wtedy na powrót poczułam dotyk jego palców.
Gorąc języka sprawił, że krzyknęłam głośno, chwytając go za włosy.
Wnikał we mnie powoli, sugestywnie pieszcząc posuwistymi ruchami
dłoni. Czułam wypływającą ze mnie wilgoć.
Zmysły przesłonił wzmagający się ból niosący widmo uwolnienia.
Na oślep chwytałam się wszystkiego, co miałam pod ręką, aż w końcu
poczułam, jak Arek splata nasze palce. Owinął ramię wokół mojego
uda, by przytrzymać mnie w miejscu. Nie panowałam nad spazmami,
nad tym, jak spinało się moje ciało. Byłam tym wszystkim.
Oczekiwaniem, drżącą potrzebą uwolnienia, bezkształtnym ciałem
pozbawionym świadomości. Czułam wzmagający się nacisk palców
Arka i szybkość, z jaką we mnie wpompowywał wzbierający orgazm.
Poderwałam się z dzikim krzykiem, gdy jego zęby zahaczyły
o opuchniętą łechtaczkę. Moje mięśnie zacisnęły się wokół palców
Arka, który ani na chwilę nie zaniechał gwałtownego tempa. Płuca
zapiekły, jakbym oddychała żarem. Moja głowa stała się ociężała,
przepełniona błyskami jasnego światła, a w uszach czułam echo
własnego tętna. Nie mogłam złapać tchu i nadal czułam nieregularne
pulsowanie w dole brzucha.
Arek znalazł się tuż przy mnie, nim całkowicie pozbawiona mięśni
opadłam na poduszki. Przytulił mnie do swojej piersi, której gorąc
niemal parzył mi skórę.
– A… A ty? – spytałam, trzęsąc się jak w febrze.
Wyprana z sił, z trudem uchyliłam powieki. Arek zlizywał ze swoich
palców resztki moich soków.
– Obiecuję, że następnym razem nie pozwolę ci zasnąć –
odpowiedział, układając mnie obok siebie. Zaczęłam kręcić głową,
protestować, ale uciszył mnie krótkim pocałunkiem, po którym na
powrót zaczęłam spazmatycznie łapać powietrze.
– To nie fair.
– Uważam inaczej. A teraz śpij, Mal. Dzisiejsza noc była dla ciebie.
Darowałam sobie dalsze protestowanie. Być może postąpiłam
egoistycznie, tak po prostu odpuszczając, lecz nie byłam w stanie
dłużej walczyć z opadającymi powiekami. Arek przygarnął mnie bliżej,
układając moją głowę na swoim szerokim torsie. Odpływałam,
zasłuchana w przejmujące bicie jego serca, a moje kończyny
samoistnie oplotły się wokół umięśnionego ciała mężczyzny.
I gdy już byłam na granicy świadomości, wydawało mi się, że
dosłyszałam zduszony szept, poprzedzony muśnięciem ciepłych warg
na czole:
– Wygramy to, maleńka. Wygramy z naszą przeszłością. Tylko
uwierz we mnie…
Rozdział 11

Yeah, I wanted to play tough


Thought I could do all this on my own
But even Superwoman
Sometimes needed the Superman’s soul.

Sia, Helium

Obudziłam się nad ranem. Nadal tkwiłam w rozkosznie ciepłym


kokonie utworzonym z ramion Arka. Starając się nie narobić hałasu,
powoli obejrzałam się za siebie, by ujrzeć jego przystojną twarz
wtuloną w plątaninę moich blond włosów. Pochrapywał cicho przez
wpółotwarte usta, a jego pierś wolno opadała i wznosiła się
naznaczona spokojnym oddechem. Otaczające mnie ramię zacisnęło
się na moim biodrze, gdy spróbowałam przesunąć się ku krawędzi
łóżka. Nie chcąc budzić mężczyzny, ułożyłam się z powrotem u jego
boku.
Myślałam o tym, jak wiele dał mi tej nocy. Otworzył przede mną
drzwi do kompletnie innego świata. Poczucie bezpieczeństwa,
zrozumienie, szacunek, troska… To były dawno zapomniane, zatarte
słowa pozbawione głębszego sensu. To właśnie Arek sprawił, że
zaczęły nabierać nowego znaczenia. I zakosztowałam w czymś tak
niezwykłym i kruchym jak zaufanie do drugiej osoby. Co takiego było
w tym mężczyźnie, że z taką łatwością mijałam każdą przeszkodę? Nie
byłam ani cierpliwa, ani łaskawa, a jednak postanowiłam poczekać.
Mój umysł protestował, a logika podpowiadała, by nie pakować się
w rzeczy, których nie rozumiałam, ale nad tym wszystkim prym wiódł
głos serca. To on zagłuszył pozostałą kakofonię dźwięków
i podpowiadał: walcz. Więc jeśli miałam walczyć dla człowieka,
w którego ramionach tak spokojnie zasnęłam i przy którym obudziłam
się szczęśliwa jak nigdy wcześniej… warto było zepchnąć wątpliwości
na bok.
Palce Arka ponownie nieznacznie zacisnęły się na moim biodrze.
Chciałam dotknąć jego naznaczonej tuszem skóry, przesunąć dłonią
po czarnych wzorach na jego przedramionach. Niecierpliwie potarłam
o siebie udami na myśl, że właśnie te ręce obejmowały mnie ciasno,
podczas gdy palce pieściły piersi, wypalały ogniste szlaki na skórze
i wyznaczały rytm, od którego mdlałam z pożądania. Na samo
wspomnienie moich jęków i tego, jak wczepiałam się w umięśnione
barki Arka, dociskałam jego głowę, gdy zasysał łechtaczkę, miałam
ochotę walić łbem w poduszkę z nagłego poczucia zażenowania. Może
i byłam rozważną panią naczelną, ale mimo wszystko pozostałam
kobietą, która miała ochotę piszczeć ze szczęścia, bo jej facet wysłał ją
w kosmos.
Wzdychając przeciągle, odsunęłam ręce od twarzy. Rzuciłam
ukradkowe spojrzenie na Arka, by mieć pewność, że mój chwilowy
brak poczytalności nie zakłócił jego snu, i niemal natychmiast
zaobserwowałam zmianę w ułożeniu jego ust.
– Nie śpisz? – rzuciłam prosto z mostu.
Jego wargi zadrgały w odpowiedzi. Powoli obrócił się w moją stronę
i podpierając się na ręce, spojrzał na mnie przytomnym wzrokiem.
– Od jakiejś godziny – odpowiedział, z trudem maskując
rozbawienie.
– Ale…? To co robiłeś przez ten czas?
– Patrzyłem na ciebie – wyznał, zniżając głos do głębokiego szeptu.
– I myślałem.
– O czym?
– O nas.
Jego nieoczekiwana odpowiedź obudziła we mnie dawną czujność.
Czym prędzej uciekłam wzrokiem w bok, by nie zdradzić przed Arkiem
niepokoju, który trawił mnie od środka.
– I… – Urwałam, pospiesznie oblizując suche usta. Niepewnie
uniosłam na niego oczy. – Do jakich wniosków doszedłeś?
– Że jeszcze nie zaprosiłem cię na randkę – odparł z tajemniczym
błyskiem w oku.
– Randkę? – powtórzyłam, zduszając w sobie sapnięcie zrodzone
z niezdrowego podniecenia.
– Tak, randkę. Tak zazwyczaj robią pary, gdy chcą się poznać –
rzucił ironicznie. – Chociaż mogłem odrobinę wyjść z wprawy, to
zauważyłem, że pewne rzeczy zrobiliśmy na opak.
– A że jesteś honorowym facetem, to jak najszybciej chcesz
naprawić błędy. Czy tak? – podłapałam, kokieteryjnie przekrzywiając
głowę.
– Przejrzałaś mnie – poddał się, a na jego wargach zadrgał krzywy
uśmiech.
Było też coś jeszcze. Nagły przebłysk powagi, jaki zagościł w jego
ciepłym spojrzeniu.
Bez trudu odgadłam prawdziwe zamiary Arka. Chciał mi pokazać, że
oboje potrafiliśmy zbudować coś nowego. Intymną relację, która być
może przerodzi się w coś znacznie głębszego. Coś, co będzie
dotyczyło tylko nas dwojga. W prawdziwy związek. Żadne z nas nie
powiedziało tego na głos. Było za wcześnie na jakiekolwiek deklaracje
oprócz tej, którą złożyliśmy sobie kilka dni temu – że oboje będziemy
się starać i nie odpuścimy. Nie wycofamy się zlęknieni przeszłością.
Nadal przepełnieni tajemnicami, schronieni za murem, którym
otoczyliśmy się w obawie przed światem, staraliśmy się znaleźć
szczelinę, przez którą dojrzymy inną, lepszą rzeczywistość.
Ekscytacja z powodu poznania tego, co dotychczas pozostawało
nieznane, mieszała się z lękiem, a niewiedza z bolesnym
doświadczeniem z przeszłości. Tlące się pod skórą ogniki namiętności
zduszane były przez lodowaty podmuch wyrzutów sumienia.
Przeszłość ciążyła nam obojgu. Jednak… miałam dość. Po raz pierwszy
od lat pragnęłam wyłonić się zza zasłony, która oddzielała mnie od
prawdziwego życia. Nie chciałam dłużej ukrywać się za przeszłością.
Zrozumiałam, że nie mogę jej zniszczyć ani zmienić, tylko muszę po
prostu stanąć z nią jak równy z równym. Ona należała do mnie, a ja do
niej. Dzięki tamtym bolesnym wydarzeniom narodziła się Malwina,
która nie wierzyła w miłość. Teraz czas na nową mnie – kobietę, która
nie boi się pójść za głosem serca. Bo jeśli teraz nie spróbuję dać
szansy Arkowi… drugiej okazji nie będzie.
Dłoń Arka drgnęła na moich plecach. Jego rozpostarte palce
zataczały kręgi w miejscu, gdzie naznaczył mnie swoim tatuażem,
i zsunęły się niżej, aż po krzywiznę biodra. Jakby przywoływał mnie
do siebie.
– To dość rozległy temat i chyba wymaga wiele wysiłku, szczególnie
o tak wczesnej porze – rzuciłam, starając się tchnąć w słowa dawną
swobodę, mimo burzy, która rozgorzała w mojej głowie.
Mentalnie odetchnęłam z ulgą, widząc, że Arek nie każe mi
spowiadać się z moich myśli. Zamiast tego starał się ciągnąć luźną
rozmowę, która nie pozwoli doszczętnie zniszczyć tego magicznego
poranka.
– Jestem rannym ptaszkiem, poza tym mój mózg funkcjonuje
całkiem sprawnie i bez hektolitrów kawy – wyznał, wzruszając lekko
ramionami.
– Czy to aluzja? – rzuciłam, zadziornie mrużąc oczy.
– Ależ gdzieżbym śmiał! – żachnął się, przyciągając mnie do siebie
z takim rozmachem, że wylądowałam na jego twardym torsie.
Ułożyłam się wygodnie, wyczuwając pod policzkiem drżenie jego
mięśni, gdy próbował zdusić w sobie śmiech. Gdzieś na obrzeżach
umysłu zamajaczyło niechciane wspomnienie związane z Patrykiem.
Z nim nigdy nie doświadczyłam takich poranków – pomyślałam
gorzko. Nigdy nie tulił mnie do snu, a budziliśmy się, leżąc po
przeciwnych stronach łóżka. Więc jeśli tak wyglądała normalność, to
zamierzałam się w niej zatracić do cna.
– Mogłeś przynajmniej wstać i zrobić śniadanie – rzuciłam
zuchwale.
– A masz coś w lodówce? – odparował, za co otrzymał ode mnie
szturchnięcie w łydkę.
– Wredny. Tak się składa, że zrobiłam ogromne zakupy. Wiem, jaki
Dżas ma apetyt, więc zawczasu wolałam się zabezpieczyć.
– To fakt. Dżas może wygląda na niepozorną osóbkę, ale ma wilczy
apetyt. Tak jak ja – powiedział, w zamyśleniu bawiąc się moimi
włosami. Zaraz jednak pokręcił żwawo głową i dodał swobodnym
tonem: – Następnym razem przygotuję ci śniadanie do łóżka. –
Błyskawicznie wciągnęłam powietrze, a moje serce zatrzepotało na te
słowa, co nie uszło uwadze Arka. Odchylił się, dotknął mojej brody
lekko ją pociągnął, by móc na mnie spojrzeć. – Co?
Nie mając drogi ucieczki, odparłam cicho:
– Następnym razem.
Na jego twarzy odmalowało się zrozumienie, a palce czule objęły
mój policzek.
– Tak. Następnym i kolejnym – obiecał. – Tak łatwo z ciebie nie
zrezygnuję. Nie teraz – dodał z żarem buchającym ze stalowych oczu.
– Brzmi groźnie – droczyłam się z nim mimo ekscytacji, którą
czułam na dnie żołądka. Zaśmiał się cicho, a śmiech ten odbił się
echem od jego szerokiej piersi.
– Skarbie, ja zawsze jestem groźny.
Ten uśmiech zdecydowanie był zagrożeniem dla mojego serca,
które niemal wyskoczyło mi z piersi pod wpływem nagłego bodźca.
Starałam się zapanować nad nierównym oddechem, w czym
zdecydowanie nie pomagało to, jak moje mięśnie reagowały na
subtelne ruchy palców Arka, które czułam na odkrytym
przedramieniu. Byłam na dobrej drodze do tego, by znowu odrzucić
zdrowy rozsądek i tak po prostu się zatracić.
– Chciałabym móc zostać z tobą w łóżku – wymruczałam, drocząc
się z nim tak samo jak on droczył się ze mną. – Porobić… parę innych,
twórczych rzeczy – dodałam sugestywnym tonem.
– Muszę przyznać, to całkiem przyjemna alternatywa na niedzielny
poranek – powiedział. Jego dłoń zsunęła się po moim przedramieniu.
Gdy odnalazł moje palce, przyciągnął je sobie do ust i ucałował czule.
– Ale wspominałaś, że gdzieś musisz jechać.
– Tak. Muszę – przytaknęłam, czując nagłą suchość w ustach. I nie
miała ona nic wspólnego z pocałunkami, którymi Arek znaczył moje
knykcie. Ciężko przełknęłam ślinę, starając się uspokoić żołądek,
który momentalnie podjechał mi do gardła. Próbowałam ukryć gorycz,
która rozlała się po każdej komórce mojego ciała, jednak
najwidoczniej słabo mi to wyszło, skoro Arek czujnie zmrużył oczy. –
Obiecałam.
Nie umiałam wyjaśnić, dlaczego nie powiedziałam mu od razu,
dokąd miałam jechać i w jakim celu. Być może dlatego, że nie
potrafiłabym znieść współczucia malującego się na jego twarzy bądź
żalu odbijającego się w szarych oczach. Niemniej zaakceptował moją
decyzję i ponownie splótł nasze palce.
– Też muszę coś załatwić – wyznał bezbarwnym głosem. Na ułamek
sekundy jego twarz stężała w nieprzeniknionym grymasie, jednak gdy
ponownie na mnie spojrzał, nie pozostał po nim nawet ślad. Zamiast
tego wykrzywił wargi w uśmiechu, a muskając palcami moją szyję,
spytał: – Może wieczorem dasz się zaprosić na późny obiad albo
kolację? Jak wolisz?
– Bardzo chętnie – odparłam, wewnętrznie cała rozpromieniona.
Zerknęłam przelotnie nad ramieniem Arka i stęknęłam głośno,
chowając głowę w zagłębieniu jego szyi.
– Musisz się zbierać? – odgadł, wplątując palce w moje włosy.
– Jeszcze mam czas, ale powoli będę musiała wstać i się ogarnąć.
– W takim razie rób, co musisz, a ja zorganizuję jakąś kawę.
I śniadanie. Bez niego nie wypuszczę cię z domu – dodał, grożąc mi
palcem.
– Chyba nie mam wyjścia – skwitowałam, sugestywnie przesuwając
językiem po dolnej wardze.
– Nie igraj z ogniem, kobieto. I nie, nie masz – zagrzmiał
i błyskawicznie obrócił nami tak, że wylądowałam na plecach
przyciśnięta do materaca przez sprężyste ciało.
Zadrżałam, gdy usta Arka rozpoczęły niespieszną wędrówkę wzdłuż
mojej szczęki, skubiąc zadziornie skórę i na przemian pieszcząc ją
językiem. Wierciłam się niespokojnie, czując na udzie jego rosnącą
erekcję. Cholera, co to było za uczucie… Jednak wraz z jękiem, który
opuścił moje gardło, ciepło ciała Arka również zniknęło, a zastąpił je
chłodny podmuch.
– No chyba sobie żartujesz! – fuknęłam zszokowana, widząc, że
naciąga spodnie na swoje długie umięśnione nogi i całkiem zgrabny
tyłek.
Obrócił się, wciągając przez głowę sweter, a jego bezczelny uśmiech
tylko spotęgował moją frustrację.
– Przyjemność należy dawkować – stwierdził, wzruszając lekko
ramionami, i tak po prostu wyszedł z sypialni, wesoło pogwizdując.
– Nie wiem, gdzie to słyszałeś, ale to kłamstwo, oszczerstwo, czysta
herezja! – krzyknęłam w ślad za nim, a odgłos kroków na schodach
zmieszał się z jego głębokim śmiechem.
Z nachmurzoną miną padłam na poduszkę. Arek faktycznie ćwiczył
moją cierpliwość. W każdym aspekcie.
Jeszcze przez chwilę pozwoliłam sobie mordować wzrokiem sufit,
podczas gdy w kuchni wzmagały się odgłosy krzątaniny.
Najwidoczniej wziął sobie do serca zuchwały plan nakarmienia mnie.
Przewracając oczami, powlokłam się do łazienki. Wkrótce, wykąpana,
z wysuszonymi włosami, stanęłam przed lustrem i podziwiałam
zdrowe rumieńce na twarzy, które nie pojawiły się w wyniku
przesadnie przeciągniętego prysznica. Jeśli wcześniej trochę
nabijałam się z Lilki, której twarz płonęła za każdym razem, gdy
w pobliżu pojawiał się Mateusz, to teraz postanowiłam już więcej tego
nie robić. Nie, gdy obie jechałyśmy na tym samym wózku. Tknięta
odrobiną próżności, postanowiłam nałożyć delikatny makijaż, a włosy
zapleść w warkocz. W samym ręczniku przemknęłam do garderoby
znajdującej się w mojej sypialni, by wybrać ciuchy. Złapałam zwykłe
leginsy, kraciastą koszulę i sportowy stanik. W ostatniej chwili
przypomniałam sobie, by wyciągnąć z ucha drobne kolczyki, które
włożyłam poprzedniego wieczoru. Spryskałam nadgarstki i dekolt
ulubionymi perfumami. Z pokaźnej kolekcji torebek wybrałam
listonoszkę, do której wpakowałam kilka rzeczy, i tak gotowa zeszłam
do kuchni.
Niestety, zapomniałam przyszykować się na widok, jaki w niej
zastanę.
Arek stał tyłem do mnie, nucąc pod nosem nieznaną melodię –
i robił kilka rzeczy naraz, co było dla mnie jeszcze większym szokiem.
Wyciągnął z tostera grzanki, po czym posmarował je masłem, nalał do
dwóch kubków kawy, dodał cukier i mleko, a potem zerknął w stronę
patelni, skąd wydobywał się tak boski zapach, że ślina momentalnie
napłynęła mi do ust, a żołądek zareagował głośnym burczeniem. I to
właśnie ten żenujący odgłos powiadomił go o mojej obecności.
– Trzy łyżeczki cukru i mleko, dobrze zapamiętałem? – spytał,
błyskając uśmiechem, od którego zmiękły mi kolana. Wyciągnął
w moją stronę kubek, który odebrałam, dziękując mu skinieniem
głowy.
Pod jego bacznym spojrzeniem upiłam łyk. Na języku poczułam
słodko-mleczy posmak, który całkowicie zdominował kwaskową
gorycz kawy. Mruknęłam zadowolona. Idealna. Właśnie taką lubiłam.
Ciekawsko zajrzałam do jego kubka, który wypełniała czarna jak
smoła ciecz.
– Ty niczego nie dodajesz?
– Kawa musi smakować jak kawa – odparł, patrząc na mnie spod
uniesionych brwi. – Poza tym nie przepadam za słodkościami.
Z jednym wyjątkiem – dodał, spoglądając na mnie znad rantu kubka.
Jego głębokie spojrzenie nie pozostawiało wątpliwości, o jaki rodzaj
słodyczy mu chodziło.
Mając w pamięci, w jaki sposób zostawił mnie pobudzoną
w sypialni, wypięłam dumnie pierś i przeszłam obok niego, kręcąc
zmyślnie biodrami. Przezornie odstawiłam kubek i pochyliłam się nad
skwierczącą patelnią, stanowczo zbyt mocno wypinając tyłek w stronę
Arka.
– Kiełbaski i jajka? – wymruczałam nisko, odrzucając warkocz na
plecy. – Uwielbiam takie śniadania. Chrupkie, acz twarde kiełbaski
i aksamitna struktura żółtka z jajek, która rozlewa się po języku.
Świetna mieszanka.
Trafiony-zatopiony, pomyślałam zwycięsko, czując na biodrze
stanowczy uścisk palców.
– Czy ty się mścisz? – zagrzmiał Arek, stając tuż za mną.
– Może – odparłam, prostując się powoli i niemal natychmiast
wyczułam, jak przysuwa się bliżej. – Też umiem grać w tę grę.
– O tym to wiem. Twoje subtelne metody uwodzenia są mi już
znane.
– Wypraszam sobie – prychnęłam zajadle. – Nikogo nie uwodzę.
– Robisz to – stwierdził bezsprzecznym tonem. Spojrzałam na
niego przez ramię, wyzywająco unosząc brodę.
– A przynosi to chociaż jakiś efekt?
Na wargi Arka wpłynął krzywy uśmiech, a jego twarz
niespodziewanie znalazła się tuż przy mojej. Ta nagła bliskość
sprawiła, że głośno przełknęłam ślinę, a moje usta rozchyliły się
samoistnie. Kusiło mnie, by zakończyć tę bezsensowną gadkę i po
prostu wspiąć się na palce, by go pocałować, jednak wtedy jego dłonie
oderwały się od moich bioder. Odsunął się nieznacznie, a ja rozżalona
pomyślałam, że znowu odpuścił. Lecz zamiast zrobić krok w tył, Arek
położył dłonie na blacie, więżąc mnie w klatce stworzonej ze swoich
ramion. Górował nade mną, a jego stalowe oczy rzuciły nieme
wyzwanie.
– Czemu sama nie sprawdzisz?
To była propozycja z rodzaju tych nie do odrzucenia. Moje ciało
zareagowało instynktownie, bo zanim zdołałam pomyśleć, co robię,
pochyliłam się, opadając na twardy tors mężczyzny. Pomruk zrodzony
w jego piersi zmienił się w warknięcie, gdy moje biodra otarły się
nieznacznie o ewidentny dowód pożądania. Arek zacisnął palce na
blacie, a jego spojrzenie wyraźnie pociemniało. W moim ciele
rozgorzał ogień, paląca potrzeba, by docisnąć pośladki do twardości,
która odznaczała się przez spodnie. Pulsowanie w dole brzucha stało
się nieznośne, jednak nim zdołałam popuścić wodze fantazji,
wymamrotałam tuż przy jego ustach:
– Kiełbaski. Przypalą się – dodałam i szybko dałam nura pod jego
ramieniem, tak że nie zdążył zareagować.
– Cholera! – warknął, migiem zdejmując patelnię z palnika.
Nie wiedząc, czy był zły sam na siebie, bo dał się tak łatwo podejść,
czy też z powodu tego, że nasze śniadanie było na granicy zwęglenia,
pochwyciłam przyszykowane talerze i trzymając je niczym tarczę,
powoli wycofywałam się w stronę jadalni.
– W końcu sam powiedziałeś, że przyjemność trzeba dawkować!
Odpowiedź otrzymałam, gdy spojrzał na mnie z groźnym błyskiem
w oczach. Tak, zdecydowanie chodziło o to pierwsze. Z obrzydliwie
szerokim uśmiechem ruszyłam do stołu. Oczywiście, kręcąc przy tym
biodrami aż miło.
– Diablica – dosłyszałam posępne mruknięcie, zabarwione nutką
podziwu.

Dwie godziny później parkowałam samochód na jednym z nielicznych


wolnych miejsc na małym placu. Powinnam się już przyzwyczaić do
tego otoczenia, niemniej widok pozornie opustoszałych parterowych
baraków nadal łapał mnie za serce. Zdenerwowanie przypłacałam
drżeniem dłoni i kłuciem w samym środku piersi, gdy próbowałam
zaczerpnąć głęboko tchu. Nie tracąc czasu, zabrałam ze sobą torebkę
oraz paczkę i wysiadłam z auta. Pół godziny to niewiele, ale
nauczyłam się, by korzystać z każdej sekundy, jaka była mi dana.
Mijając samochody, dotarłam do głównej bramy. Otaczała mnie cisza.
Teren zakładu od innych zabudowań oddzielał las. Ponad koronami
drzew dostrzegłam zarys wysokiego fabrycznego komina
pomalowanego w czerwono-białe pasy. Jak zawsze towarzyszył mi
uważny wzrok strażnika pełniącego wartę na wieży przewyższającej
inne budynki. Przyjeżdżałam tu niezmiennie dwa razy w miesiącu od
blisko pięciu lat, a mimo to serce nadal podjeżdżało mi do gardła, gdy
stawałam przed wysoką na kilka metrów bramą. Po prawej znajdowały
się drzwi prowadzące do dyżurki. Całość była pomalowana w głębokim
odcieniu żółci, jednak ten kolor już dawno przestał mi się kojarzyć
z czymś optymistycznym – ciepłym, przynoszącym radość oraz
ukojenie. Nie, jeśli zestawić to z rozciągającymi się w każdą stronę
kilometrami ogrodzenia, na którego szczycie królował drut kolczasty.
Przesunęłam wzrokiem po niedawno odnowionym wejściu, a moje
spojrzenie przykuła czerwona podłużna tabliczka zawieszona tuż nad
tablicą ogłoszeń.
Podeszłam do dyżurki. Oficer służby więziennej, którego znałam
z widzenia, swoim zwyczajnym tonem spytał o cel wizyty. Podałam
mu przepustkę, a on spisał dane, od czasu do czasu zerkając na mnie
znad kartek. Nienawidziłam tego badawczego, przywołującego na
myśl rentgen spojrzenia mówiącego: wiem, że coś ukrywasz.
Podświadomie kuliłam się w sobie. W asyście kolejnego strażnika
zostałam poprowadzona do biura przepustek, a później do poczekalni,
w której zbierała się grupa odwiedzających. Po drodze minęłam
wykrywacz metalu, więc torebkę oraz paczkę musiałam odłożyć na
bok. Żadnych kolczyków, paska, metalowych zapięć, fiszbin. Inaczej
przechodziłabym przez te bramki w nieskończoność, a nie chciałam
czuć na sobie przeszywającego wzroku strażników dłużej, niż to było
konieczne. W poczekalni siedziała już grupka pięciu osób, w tym
kobieta z kilkuletnią dziewczynką na kolanach, do której przemawiała
cichym, melodyjnym głosem. Po kolei byliśmy wzywani do
następnego pokoju. Najpierw zdałam paczkę, która została przy mnie
otwarta, a strażnik, dokładnie sprawdzając każdą rzecz, ważył ją
i odkładał na bok. Nie dostałam jej z powrotem. Miała później trafić
w ręce adresata. Następnie mężczyzna przeszukał moją torebkę, po
czym nakazał włożyć rzeczy do szafki depozytu. Klucz oddałam do
wartowni. Później w asyście strażniczki zostałam poprowadzona do
osobnego pomieszczenia, a tam drobiazgowo przeszukana. Ta
schematyczność powinna mnie już znieczulić na widok strażników,
kolejnych pokoi, odwiedzających to miejsce ludzi, jednak emocje
towarzyszące każdej czynności łapały mnie za gardło.
Kilka minut później prowadzono nas betonową ścieżką, która
oddzielała od siebie pawilony otoczone wysoką siatką. Dotarliśmy do
tego, w którym odbywały się widzenia. Weszłam do środka. Liczne
stoliki z numerkami wymalowanymi na blacie znajdowały się
w oddaleniu od siebie. Przy większości siedzieli skazani wraz
z rodzinami. Rozmawiali przyciszonymi głosami, ciasno pochyleni ku
sobie, albo śmiali się na głos, jeśli były z nimi dzieci. Pozorną ułudę
normalności burzyła para, która po prostu na siebie patrzyła,
dogłębnie przesiąknięta żalem. Kobieta chlipała cicho. Pospiesznie
odwróciłam od nich wzrok i usiadłam przy wskazanym stoliku numer
dziewięć. Kazano mi czekać.
I czekałam.
Wbiłam wzrok w odrapany blat i starałam się zamknąć na emocje,
które zewsząd mnie bombardowały. Nadzieja, miłość, pocieszenie,
tłumione pożądanie czy rozpacz. Każdą ze stron, i tą wolną, i tą
skazaną, łączyło jedno – obie łapały garściami każdą sekundę, jaka im
jeszcze została do końca odwiedzin.
Zamrugałam szybko, chcąc odpędzić od siebie smętne myśli.
I wtedy poczułam, że wchodzi do sali. Uniosłam oczy, a Tymon,
przyprowadzony przez strażnika, stał już na wprost mnie. Usiadł,
wykrzywiając usta w ten charakterystyczny dla siebie sposób.
Opadająca na czoło blond grzywka była zbyt długa. Trójkątny
podbródek przecinała podłużna blada blizna, pamiątka po bójce
sprzed siedmiu lat. Wyglądał groźnie. Posępnie. Ale jego niebieskie,
lodowate oczy zamigotały czule, gdy położył ręce na stole, jak
najbliżej niewidzialnej granicy. Ułożyłam dłonie w ten sam sposób,
ukradkiem zerkając na strażnika, i wyczekiwałam momentu, gdy
w końcu się odwróci. Bym mogła go dotknąć, zetknąć nasze palce,
choćby tylko przelotnie. Ile bym dała, by w końcu go przytulić. Mieć
go przy sobie. Mojego brata.
– Cześć, siostrzyczko – wymamrotał aksamitnym głosem,
przesuwając czubkiem palca po moim drżącym kciuku.
I tylko na tyle mogliśmy sobie pozwolić.
Rozdział 12

I put my armor on, show you how strong I am


I put my armor on, I’ll show you that I am

I’m unstoppable
I’m a Porsche with no brakes
I’m invincible
Yeah, I win every single game
I’m so powerful.

Sia, Unstoppable

Trzeciego lutego odbyła się pierwsza zapoznawcza rozprawa


przeciwko Maciejowi. Jak na szpilkach czekałam na informację od
Lilki, czy ten gnój podtrzymał swoje stanowisko i odmówił składania
wyjaśnień z jednoczesnym przyznaniem się do winy. To decydowało
o przebiegu całego postępowania – sprawa mogłaby się zakończyć już
na drugim albo i trzecim posiedzeniu sądu. Dlatego przez cały dzień
nosiłam przy sobie telefon i nerwowo reagowałam na każdy sygnał
SMS-a. Wiadomość przyszła w samo południe, gdy podczas kolegium
redakcyjnego zatwierdzałam tematy do wrzucenia na stronę. I chyba
większość z moich współpracowników dowiedziała się w końcu, że
potrafię krzyczeć z radości.
Dni mijały jeden za drugim i nim się spostrzegłam, zbliżała się
końcówka lutego, a wraz z nią coroczne zebranie z dyrektorem
holdingu, na którym miałam przedstawić wyniki sprzedażowe LooKa
oraz wizualizację na najbliższe kilka miesięcy. Przeżyłam już kilka
tego typu zlotów i wiedziałam doskonale, że taką dawkę stresu będę
odchorowywać przez co najmniej dwa tygodnie. Odpowiedzialność za
czyjeś finanse i bezustanne podtrzymywanie pozycji pisma na rynku
wydawniczym to cholernie depresyjne zadanie. To ja stałam na
pierwszej linii ognia. To ja brałam odpowiedzialność za każdy numer.
To ja byłam rozliczna z każdego potknięcia oraz każdego sukcesu. Od
poziomu zadowolenia zarządu zależało, czy po powrocie ze spotkania
nadal będę mogła tytułować się mianem redaktor naczelnej, czy też
będę ściskać w ręce wypowiedzenie. I chociaż w tym newralgicznym
momencie często przemykało mi przez myśl, że ta druga opcja nie jest
wcale taka zła, to jednak ambicja nie pozwalała mi się poddać.
Musiałam walczyć i przede wszystkim pokazać, na co mnie stać.
Niezmiennie przesiadywałam do późna w pracy, jednak w trakcie
przerwy na lunch umilałam sobie czas wymianą wiadomości z Arkiem.
Czasami zaskakiwał mnie, dzwoniąc tuż przed siódmą rano tylko po
to, by powiedzieć mi tym swoim cholernie seksownym, chropowatym
głosem: „cześć, Malwino”, nim sam wyszedł zaliczyć trening na
siłowni. To wprawiało mnie w dobry humor, który utrzymywał się
jeszcze długo po tym, gdy przekroczyłam próg redakcji. Czar pryskał
około południa, kiedy to zazwyczaj wyprałam się już doszczętnie
z cierpliwości wobec moich pracowników. Jak zwykle moim buforem
była Basia, która nie pozwalała, bym pluła jadem na lewo i prawo,
a zamiast kawy parzyła mi wtedy podwójną melisę.
Dziś od samego rana byłam cięta jak osa. Arek nie zadzwonił ani nie
wysłał żadnego SMS-a na przywitanie. Doskonale wiedziałam
dlaczego. Przygnębiona rzuciłam się w wir pracy, jednak zdarzało mi
się odpłynąć myślami. Bezskutecznie starałam się zebrać w sobie, by
po prostu zadzwonić i go przeprosić, jednak rezygnowałam w chwili,
gdy chwytałam za telefon. Tak jak teraz. Nie wiedziałam już, jak długo
ślęczałam nad propozycją przedłużenia umowy z aktualnym
kolporterem, bo mój wzrok co chwila uciekał w stronę leżącej na
blacie i alarmująco cichej komórki. Sfrustrowana zacisnęłam usta i już
wyciągałam rękę w jej stronę, kiedy drzwi do mojego gabinetu stanęły
otworem i pojawiła się w nich Basia z papierową torbą w ręce.
– Zamawiałaś obiad? – spytała rzeczowo, podnosząc pakunek na
wysokość oczu.
Jakby mnie nie znała. Doskonale wiedziała, że nigdy nie
zamawiałam jedzenia do pracy. Zwyczajnie nie miałam na to czasu.
Zwykle jadałam szybkie lunche w trakcie ważniejszych spotkań, a jeśli
głód sprawiał, że żołądek przylepiał mi się do kręgosłupa, to wcinałam
wafle ryżowe, które ukrywałam w ostatniej szufladzie biurka.
– Nie.
– To dziwne. Właśnie przywiózł to dostawca. Mówił, że do ciebie.
Cisnęłam długopis na biurko i machnęłam niecierpliwie ręką,
rzucając zgryźliwie do Basi:
– Pokaż.
Podeszła i z przesadną ostrożnością położyła pakunek na moim
biurku – w taki sposób, jakby co najmniej stawiała na nim bombę.
Zaintrygowana pociągnęłam za brązowy papier, a w momencie
rozerwania spinaczy do moich nozdrzy dotarł przeboski zapach
tłuszczu. Natychmiast położyłam styropianowe pudełko przed sobą
i uchyliłam wieko. W środku leżał tuzin ręcznie lepionych pierogów
obsypanych prażoną cebulką z dodatkiem tłustego boczku.
– Okej, nawet jeśli dostałaś to od jakiegoś psychopaty, stalkera czy
innego prześladowcy, poświęcę się i zjem to za ciebie – stęknęła
Baśka i tak samo jak ja pochyliła się nad pierogami, by zaciągnąć się
ich zapachem. Z miejsca ją rozgryzłam.
– Powiedz od razu, że ta propozycja nie płynie z głębi serca, a po
prostu chcesz je zjeść.
– Zabiłabym za nie – przyznała bez bicia. – A później samą siebie,
kiedy będę pocić się jak świnia, by spalić każdą kalorię na siłowni.
Mój wzrok ponownie przykuły niewinnie leżące pierogi. Od samego
zapachu do ust napłynęła mi ślina.
– Dobra, i tak zbliża się przerwa obiadowa, a mój mózg już dawno
przestał funkcjonować prawidłowo – zarządziłam, wyciągając z torby
serwetki i drewniane sztućce. – Dołączysz? – spytałam, patrząc
wyczekująco na Basię. Pokiwała głową, najwyraźniej wyrwana
z sennych marzeń o pierogach, i wycofała się w stronę drzwi.
– Jasna sprawa, tylko zrobię nam po kubku herbaty!
Pobiegła do kuchni, a ja zastanawiałam się, czy powinnam napisać
do Arka i mu podziękować. Wczoraj opowiedziałam mu o chaosie,
który niebawem czeka mnie w pracy, i wynikającym z tego braku
czasu na porządny posiłek. Szczerze mówiąc, od kilku dni jadałam
wyłącznie kolacje, i to w jego towarzystwie. I właśnie tym go
wkurzyłam. Marudził, że zaniedbuję własne zdrowie oraz że
w niedługim czasie dorobię się wrzodów. Słowem, zrzędził jak
staruch, co mu zresztą uświadomiłam. Cóż, to chyba była nasza
pierwsza kłótnia. Żadne z nas nie wyszło z restauracji, w której
jedliśmy kolację, jednak aż do jej końca atmosfera między nami była,
delikatnie mówiąc, napięta.
Baśka wróciła z tacą, na której postawiła dwa parujące kubki oraz
pomarańczowy pojemnik z własnym obiadem. Jak się później okazało,
była to sałatka, ale ja widziałam wyłącznie zielone liście, chociaż
Basia próbowała mi wmówić, że gdzieś tam chowają się prażone
ziarna słonecznika, dwie oliwki i zmasakrowany na miazgę pomidor.
Bez zastanowienia podzieliłam się z nią pierogami.
– Boskie – mruknęła, rozkoszując się każdym pojedynczym kęsem,
pieroga oczywiście, nie sałaty, którą najwyraźniej zostawiła sobie na
deser. Strząsnęła z nóg wysokie szpilki i zwinęła się na fotelu przed
moim biurkiem. – Kocham go, ktokolwiek ci to wysłał. W ogóle masz
pomysł, kto to może być? Jakiś adorator? – spytała, sugestywnie
poruszając brwiami.
– Oglądasz za dużo bzdurnych telenowel – skwitowałam,
bezdusznie naigrawając się z jej zamiłowania do serialowych
tasiemców.
– Nie odbieraj mi jedynej przyjemności, jaka pozostała w moim
ubogim, żonkowym życiu!
– Współczuję. Naprawdę. I tak, wiem, kto to przysłał – mruknęłam,
gmerając widelcem w jedzeniu.
Baśka zamarła, by w następnej chwili rzucić pudełko z sałatką na
moje biurko. Jej ręce pomknęły do okularów, które zerwała
zamaszystym ruchem.
– Czekaj. Chyba coś… – Przetarła szkła rąbkiem bluzki i z
powrotem wcisnęła je na nos. Wytrzeszczyła na mnie oczy, jakby co
najmniej wyrosły mi dwie głowy. – Nie! Ty serio się rumienisz? Świat
zadrżał w posadach! Postrach wszystkich redaktorów, Malwina
Collins, zaróżowiła się po same uczy!
– Jak się tak będziesz darła, to zrujnujesz mi reputację, na którą tak
długo pracowałam – burknęłam, wciskając sobie całego pieroga do
ust. – Poważnie, chyba nie słyszeli cię jeszcze tylko w księgowości.
– Te babki niczego nie słyszą i nie widzą – powiedziała, machając
ręką w taki sposób, jakby przeganiała natarczywe muchy. – Ich
umysły przepełnione są kolumnami z cyferkami. Jak do nich wchodzę,
to się czuję, jakbym weszła w świat rodem z Matrixa.
– Mów o nich, cokolwiek chcesz, byleby wyrobiły się z raportami do
końca przyszłego tygodnia.
I jak na zawołanie mój przełyk skurczył się do rozmiarów główki od
szpilki. Wzdychając ciężko, odsunęłam od siebie styropianowe
pudełko. Myśl o zebraniu z zarządem całkowicie odbierała mi apetyt.
– Znowu się denerwujesz? Będzie dobrze. – Basia uśmiechnęła się
pocieszająco.
– Wiem o tym. Jestem zajebistą naczelną, niemniej… to spotkanie
zarządu. Oni są przesiąknięci złem do szpiku kości – wyznałam
markotnym tonem.
Basia westchnęła ciężko i poruszyła się na krześle z krzywą miną,
jakby nagle zaczęło ją palić w tyłek.
– Dobra, nie gadajmy o tym. Lepiej opowiedz, kim jest… Czy oni nie
mogą ci dać spokoju nawet w porze lunchu? – stęknęła, teatralnie
klepiąc się w czoło, gdy ponowną próbę pociągnięcia mnie za język
przerwał sygnał mojej komórki.
Niewiele myśląc, zerknęłam na telefon, a moje serce momentalnie
pofrunęło do gardła.
– Dokończymy za chwilę, okej? – rzuciłam pozornie zwyczajnym
tonem i spojrzałam na Basię wyczekująco. Kciuk trzymałam
w gotowości nad zieloną słuchawką.
– Coś czuję, że to dłuższa chwila – stwierdziła z chytrym
uśmiechem i wsunęła szpilki na stopy. – Nie przeszkadzaj sobie!
Moja noga zaczęła nerwowo podrygiwać, kiedy obserwowałam, jak
asystentka wyjątkowo ślamazarnie zmierza do drzwi. Już chciałam
cisnąć w nią papierową torbą, kiedy zaczęła chichotać jak zła
czarownica z bajki i ostatnie kilka metrów pokonała swoim
normalnym tempem.
I pomyśleć, że jeszcze ponad miesiąc temu gapiłabym się na telefon
jak sroka w gnat, targana wątpliwościami, czy w ogóle odebrać
połączenie od Arka. Teraz chciałam jak najszybciej usłyszeć jego głos.
I przede wszystkim go przeprosić.
– Cześć.
– Cześć. Dostałaś moją przesyłkę? – spytał, nie bawiąc się w żadne
wstępy. Zaalarmował mnie sposób, w jaki wymawiał słowa.
– Dostałam. Właśnie zjadam ze smakiem – przyznałam, starając się
wykrzesać luźny ton i jednocześnie przyciągając ku sobie pudełko
z pierogami, do których szczerzyłam się jak ostatni głupek.
– Cieszy mnie to.
Postukałam palcem w styropianowe opakowanie. Niepokoiła mnie
ta rezerwa w jego głosie. Jeśli nadal był na mnie zły za to, co
powiedziałam wczoraj… to miałam ostro przerąbane. Nie powinnam
rzucać mu prosto w twarz tych beznadziejnych tekstów w stylu „to
moje życie, a tobie nic do tego”. Moja praca faktycznie była
stresująca, ale dzięki niej stałam się mocniejsza od najtwardszej stali.
Zahartowana i niemal bezwzględna. Miał rację, wszystko to odbijało
się na moim zdrowiu, jednak nie miałam zamiaru zrezygnować
z pracy, w której ciężko harowałam na sukces. Niemniej Arek nie
zasłużył na to, bym rzucała tak kąśliwym tekstem, bo wykazywał
wyłącznie troskę o mój stan – zarówno fizyczny, jak i umysłowy.
Nasze codzienne spotkania stały się rutyną. W ich trakcie pozwalałam
mu się odkrywać kawałek po kawałku, jednak poprzedniego wieczoru,
przytłoczona zmęczeniem wynikającym z całodziennej pracy na
najwyższych obrotach, wyżaliłam się, że redakcja wysysa ze mnie
wszystkie soki witalne. I idąc po nitce do kłębka, dowiedział się, jak
rzadko miałam szansę na coś tak trywialnego jak normalny obiad. Być
może Arek także odrobinę przekroczył cienką granicę między
doradzaniem a wymuszaniem, lecz czy miałam prawo mieć o to do
niego pretensje? Z pewnością nie, skoro w ramach przeprosin wysłał
mi obiad – i to taki, o jakim marzyłam. Najwyraźniej musiałam się
przyzwyczaić do bezinteresownej troski.
– Naprawdę mnie tym zaskoczyłeś – wyznałam, przerywając tym
samym niezręczną ciszę, jaka zaciążyła między nami. Biorąc głęboki
wdech, dodałam cichym głosem: – Przepraszam.
– Nie czuj się winna. To ja chciałem cię przeprosić za wczoraj.
Faktycznie, przegiąłem, nie było moją intencją przypierać cię do
muru. Raczej miałem zamiar ci powiedzieć, żebyś na siebie uważała
i po prostu… dbała, ale wyszło inaczej – powiedział wyraźnie
zakłopotany. – I jeśli teraz się zagalopowałem, to również
przepraszam, ale zadziałałem instynktownie…
– Nie, poważnie, bardzo dziękuję – przerwałam mu czym prędzej. –
I tak, masz rację, powinnam bardziej o siebie zadbać.
Oczami wyobraźni widziałam, jak przytakuje z uśmiechem
wpływającym na miękkie usta.
– Jeśli chcesz, mogę wykupić ci karnet na cały miesiąc –
zaproponował od razu, jednak nie dałam się nabrać na ten okraszony
swobodą ton.
– Nie wykorzystuj mojej uległości – przystopowałam go, z trudem
maskując śmiech.
– Jeśli dzięki temu namówię cię, byś w końcu zaczęła normalnie
jeść, to jestem gotów narazić się na twój gniew.
Chyba na tyle mogłam się zgodzić, skoro w ten sposób miałam
szansę uniknąć jego dalszego czepiania się mojego dość
upośledzonego sposobu odżywiania.
– Przyślij mi adres tej knajpy. Przekażę mojej asystentce, żeby
zamawiała mi u nich obiady. Te pierogi są zbyt smaczne, by z nich
rezygnować.
– Aż takie dobre?
– Bajeczne – wymruczałam w taki sam sposób, w jaki reagowałam
na jego pieszczoty.
W nagrodę otrzymałam groźne warknięcie, od którego zaczęłam
nerwowo wiercić się na krześle.
– Cholera. Lubisz się ze mną droczyć, prawda?
– To moja słodka tajemnica. Jesteś już w pracy?
– Tak. Za chwilę zaczynam sesję z tą studentką, modelką, o której ci
wspominałem.
Mój flirciarski nastrój ulotnił się w mgnieniu oka, a jego miejsce
zastąpiła paląca niestrawność.
– A… tak. Jasne – przytaknęłam bez sensu, niemniej nie chciałam
się zdradzić z tym, że byłam zazdrosna o dziesięć lat młodszą
dziewczynę. A byłam. Bardzo dojrzale z mojej strony. – Wobec tego
nie będę ci przeszkadzać. Pewnie musisz się przygotować do sesji…
– Malwina? – przerwał mi z wyraźnym rozbawieniem w głosie.
Przełknęłam nerwowo ślinę, obawiając się, że rozszyfrował powód
mojej nagłej zmiany nastroju, dlatego spytałam z przesadną
ostrożnością:
– Tak?
– Wspominałaś, że w przyszłym tygodniu będziesz mieć w pracy…
sajgon? Tak to ujęłaś?
– Sajgon. Sodomę i Gomorę, Pearl Harbor, najazd jeźdźców
Apokalipsy, wybierz z powyższych, co chcesz.
Arek roześmiał się, słysząc tę wyliczankę wypowiedzianą takim
głosem, jakbym miała zaraz umrzeć w męczarniach.
– W każdym razie, czy miałabyś czas w ten weekend?
– A co?
– To nie stanowi przedmiotu mojego pytania. Masz czas?
– Tak. Mam. A co?
– Zobaczysz – rzucił tylko, a ja miałam ochotę go udusić. Nie bez
przyczyny o pewnych rzeczach powinno się wiedzieć. Ostatnia
niespodzianka, przy której organizacji maczałam palce, skończyłaby
się tragedią, gdyby nie moja szybka interwencja. Mateusz chciał
zabrać Lilkę na koncert do filharmonii, o czym ona nie wiedziała,
w wyniku czego wyszłaby z domu w letniej sukience i trampkach.
Wyjątek potwierdzał regułę. Już otwierałam usta, by wypytać Arka
chociaż o jakieś podstawowe informacje, kiedy zreflektował się,
obniżając głos niemal do szeptu. – Muszę już kończyć. Dżas dziwnie
na mnie patrzy.
– Nie daj się jej!
– Nie zamierzam! – Zaśmiał się z mojego ognistego dopingu. –
W takim razie możesz przyjść do salonu koło dwudziestej? Tylko
zostaw samochód, pojedziemy moim.
W tej chwili zgodziłabym się na wszystko, byleby jak najszybciej
uciekł przed szpiegowskim uchem Dżas. Nie żebym ukrywała przed
przyjaciółkami naszą obecną relację, tylko… jeszcze nie miałam okazji
im o tym powiedzieć. W zasadzie wychodziło na to samo.
– Okej. Będę o dwudziestej.
– Świetnie. To na razie, śliczna.
W ostatniej chwili zacisnęłam usta, bo chciałam przesłać mu całusa.
Kiedy się rozłączył, spokojnie odłożyłam telefon na biurko. W celu
otrzeźwienia miałam ochotę zasadzić głową w blat. Jak można być tak
niedorzecznie szczęśliwym? Jeszcze w południe byłam w nastroju
„bez kija nie podchodź”, a teraz miałam ochotę przytulić cały świat.
I te nerwowe podrygi serca na myśl, co mogło mnie czekać tego
wieczoru.
Zmieniałam się. Czułam to – krok po kroku i całkiem niepozornie.
A to wszystko za sprawą jednego mężczyzny, który jak widać nieźle
potrafił namieszać w moim życiu. Wdzierał się w nie powoli i robił
coś, co sprawiało, że na nowo zaczynałam definiować słowo
„samotność”. Odczuwałam ją wyraźniej, gdy Arka nie było obok mnie
albo gdy tak jak wczoraj pokłóciliśmy się w zasadzie o głupotę,
a potem nerwowo wierciłam się przez pół nocy, wyrzucając sobie, jak
byłam uparta i nierozważna.
Niestety, nadal łapałam się na wychwytywaniu różnic między
Arkiem i Patrykiem. Próbowałam tego uniknąć, jednak nie potrafiłam
nad tym zapanować. Robiłam to zupełnie nieświadomie. Czy
opiekuńczość Arka była wynikiem wyłącznie troski o moje dobro, czy
raczej chciał mnie sobie podporządkować? Czy sposób, w jaki mówił
o mojej pracy, wynikał wyłącznie z próby pokazania mi jego punktu
widzenia, czy może chciał w ten sposób zakomunikować, że się do niej
nie nadawałam, skoro nie potrafiłam zadbać o własne zdrowie? Takich
myśli i porównań było wiele. Zbyt wiele. Ufałam Arkowi, nie był kimś
pokroju Patryka i nigdy nie będzie, jednak były narzeczony zasiał we
mnie ziarno wątpliwości oraz zastrzeżenia, których nie mogłam
pominąć. Patryk chciał ode mnie wyłącznie pozycji i pieniędzy, a miał
gdzieś moje uczucia oraz niezależność. Przy Arku miałam do stracenia
coś znacznie cenniejszego. Serce.
Robiłam to. Zakochiwałam się w nim. W kawałkach puzzli, które
często mi podsuwał, nawet o tym nie wiedząc. Jednak obraz powoli
składał się w całość i chociaż było jeszcze sporo elementów, które do
siebie nie pasowały, a brakujące fragmenty napawały mnie
niepokojem, to już wiedziałam, że nie będę w stanie zrezygnować
z Arka. Z jego delikatności, czułości, ostrożności, z jaką mnie
traktował. Z gorącego uczucia, które rozjaśniało jego stalowe oczy,
gdy na mnie patrzył. Blokował się i hamował, bo nie chciał mnie
zranić, i to utwierdzało mnie w przekonaniu, że mu na mnie zależy.
Gdyby między nami istniała wyłącznie chemia… ale to było coś
bardziej wiążącego. Stałego. Trwałego. Więź, która mruczała
rozkosznie, gdy w końcu mogliśmy być obok siebie, by się dotknąć,
posmakować. I wtedy moje serce drgało w tęsknocie za czymś jeszcze.
Wmawiałam sobie, że w tej grze muszę być ostrożna, ale na to już
dawno było za późno.
Przypieczętowałam swój wybór tamtego wieczoru tuż przed moimi
urodzinami, gdy weszłam do PInk Tattoo i pozwoliłam Arkowi
naznaczyć moją skórę czymś znacznie trwalszym niż tatuaż. Samym
sobą. I to sprawiło, że bałam się przyszłości jeszcze bardziej niż
wcześniej.
Poderwałam głowę, gdy usłyszałam nieśmiałe pukanie do drzwi.
Natychmiast przywołałam się do porządku, przypominając sobie,
gdzie jestem i co miałam robić.
– Już mogę? – spytała Basia, zaglądając do gabinetu.
Skinęłam głową, a ona wkroczyła do środka. Na jej ustach błąkał się
tajemniczy uśmieszek.
– Podsłuchiwałaś – rzuciłam z pozorną urazą.
– Gdzieżbym śmiała! Ale jako twoja asystentka nauczyłam się
rozróżniać momenty, w których mogę wejść do twojego gabinetu bez
obawy, że zetniesz mi głowę – odparła niewinnie, by zaraz potem
spojrzeć na mnie jak sęp na swoją ofiarę. Zawisła nad moim biurkiem,
opierając przedramiona o blat. – Więc? Kim on jest? Jak go poznałaś?
Kiedy macie randkę? Nie żebyś tego potrzebowała, ale jeśli
zastanawiasz się nad jakąś seksowną bielizną, to jestem pewna, że
dziewczyny od tych psychologicznych pierdółek z cyklu „jak podniecić
swojego faceta” jak nic podadzą ci pomocną dłoń! I na mnie też
możesz liczyć!
Zaangażowanie Basi zupełnie zbiło mnie z pantałyku. I to do tego
stopnia, że zaświtała mi myśl, by poznać ją z Dżas. Chociaż może
akurat to spotkanie nie byłoby dobre dla świata. A przynajmniej nie
dla mnie.

Jako jedna z ostatnich opuściłam budynek redakcji, a jako że do


spotkania z Arkiem zostało trochę ponad godzinę, od razu
podjechałam do domu. Początkowo chciałam wziąć szybki prysznic,
jednak po dłuższym namyśle zdecydowałam się na pachnącą,
aromatyczną kąpiel, która wyciągnęłaby ze mnie całą gorączkę
nerwowego dnia. Zanurzona po samą szyję, starałam się oczyścić
umysł ze zbędnych myśli. Cisza. Spokój. I pustka. Dziwne, ale to
ciążyło mi bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Kiedyś cisza
przynosiła ukojenie, dziś drażniła w uszy swoją dźwięcznością. Mimo
że Lilka z Oskarem mieszkali u mnie raptem kilka miesięcy, to
polubiłam wesołą krzątaninę przyjaciółki i ukradkowy, dziecinny
śmiech jej synka. Właśnie ta cisza przywoływała wspomnienia, gdy
zostałam sama – ojciec, który wyjechał na stałe do Irlandii, brat, który
przebywał w zakładzie karnym w Koziegłowach. Byłam sama. Tak
boleśnie sama.
Momentalnie poderwałam się na równe nogi, rozchlapując wodę
naokoło. Musiałam to przerwać, przestać myśleć i odczuwać
samotność. Bo nie byłam sama. Już nie. Miałam rodzinę, która mnie
kochała oraz wspierała, a także akceptowała taką, jaką jestem. I tylko
to się liczyło.
Susząc włosy i nakładając lekki makijaż, myślałam już tylko o tym,
by płynąć z prądem i po prostu pozwolić pewnym rzeczom się
rozwijać. I przede wszystkim – nie patrzeć wstecz.
Blisko kwadrans spędziłam, gapiąc się tępo na liczne wieszaki i buty
ustawione w równym rządku w garderobie. Rozważałam różne
zestawy, przykładałam ubrania do ciała i stawałam przed lustrem, aż
w końcu parsknęłam do swojego odbicia. Ja, Malwina Collins, stroiłam
się na randkę jak jakaś nastolatka i zaskakująco dobrze się przy tym
bawiłam. W końcu stwierdziłam, że dawno nie miałam okazji założyć
którejś z licznych sukienek. Przesuwałam wieszakami, aż w końcu mój
wzrok natrafił na czarną kieckę sięgającą przed kolano, z mnóstwem
drobnych jasnoróżowych różyczek. To była kreacja, którą Lilka miała
założyć na swoją pierwszą randkę z Matem. Najwyraźniej
z przyzwyczajenia odwiesiłam ją do swojej szafy. Przygryzłam wargi,
pocierając między palcami lekki materiał. Nim się rozmyśliłam,
ściągnęłam sukienkę z wieszaka, z szuflady komody wyjęłam czarne
rajstopy i już miałam dobrać bieliznę, kiedy moja ręka zatrzymała się
nad koronkowym kompletem, którego jeszcze nie miałam okazji
włożyć. Moje policzki płonęły żywym ogniem. Niewinna sukienka,
pod którą miałam mieć cholernie seksowną bieliznę? Mocny zestaw.
Idealny. I z diabelskim uśmieszkiem wpływającym na usta założyłam
wyzywający biustonosz oraz kuse majteczki, które więcej odsłaniały,
niż zakrywały. Musiałam przyznać, że tej nocy podświadomie liczyłam
na coś więcej niż zwykłe pieszczoty w trakcie pocałunków. Nie żebym
narzekała, bo zaborcze usta Arka potrafiły wysłać mnie do odległej
galaktyki, jednak chciałam, by zainteresował się innymi partiami
ciała, a nie wyłącznie tym, co znajdowało się powyżej szyi. Do
niedawna jego samokontrola wydawała mi się całkiem pociągająca,
lecz w miarę tego, jak nasza relacja zyskiwała na dynamice, on zaczął
się hamować przed pogłębieniem… fizycznej bliskości. Wiedziałam,
dlaczego tak robił, jednak tym razem miałam zamiar dobitnie mu
zakomunikować, że nie jestem ze szkła.
Na zewnątrz panował siarczysty mróz, więc ubrana w wysokie do
kolan kozaki i ciepły wełniany płaszcz ruszyłam spacerkiem w stronę
ulicy Kraszewskiego. Było tak zimno, że nawet pogodziłam się
z czapką i szalikiem. Kwadrans później otrzepałam buty na progu PInk
Tattoo i wycofałam się, widząc wychodzącą ze środka dziewczynę.
Czarne włosy skryła pod czapką, ale zdołałam uchwycić roześmiane
ciemne oczy patrzące na mnie zza grubych szkieł okularów w ciężkiej
oprawce. Podziękowała mi cichutko, na co skinęłam głową i weszłam
do środka.
– Hejka! – powitała mnie Dżas, wyłaniając się zza przeszklonego
kontuaru i szybko zerkając w okna wychodzące na ulicę.
– Cześć! – odparłam, od razu kierując się w jej stronę. Klimatyczne
oświetlenie holu sprawiło, że stanowczo zbyt późno zauważyłam jej
przerażająco entuzjastyczny uśmiech.
– Arek u siebie – rzuciła, opierając pokryte tuszem przedramiona
na blacie i stukając o zęby końcówką długopisu.
Strużka potu spłynęła mi po karku, gdy Dżas zamrugała szybko
w uroczy, niewinny sposób.
– Skąd pomysł, że przyszłam do niego? – spytałam ostrożnie.
Dziewczyna wyprostowała się i splatając ręce na piersi, zmierzyła
mnie przeszywającym spojrzeniem. Mimowolnie głośno przełknęłam
ślinę, bo pod wpływem tego wzroku przypominały mi się wszystkie
grzechy, jakie popełniłam od pierwszej komunii.
– A to dlatego, że wczoraj pisałyśmy ze sobą na Messengerze
i nawet nie zająknęłaś się, że masz w planach wpaść do salonu. Ergo,
to nie do mnie przyszłaś – zaczęła z diabelskim uśmiechem. –
Dodatkowo przez ostatnie dni trudno umówić się z tobą choćby na
kawę, więc pewnie coś innego zaprząta ci głowę. Albo ktoś – dodała
dobitnie, a gdy wycelowała we mnie długopis, jej oczy zmrużyły się
drapieżnie. – A już nie wspomnę o tym, że od jakiegoś czasu Arek
chodzi z głową w chmurach i nawet stał się bardziej łaskawy wobec
dupkowatości Mata. I wyobraź sobie moje zdziwienie, gdy rano
wkroczył nachmurzony, po czym po odbyciu zaledwie jednej rozmowy
telefonicznej wyszedł z gabinetu napromieniowany oślepiającym
szczęściem. I jeśli tak potrafią uszczęśliwić telemarketerzy, to może
faktycznie skuszę się na ten masażer, który już od miesiąca próbuje mi
wcisnąć jeden koleś.
Dżas skończyła piłować mnie wzrokiem, a jej oblicze ponownie
stało się ujmująco słodkie, niemal anielskie.
– Trafiony-zatopiony, co? – rzuciła, zwycięsko wypinając pierś.
– N-nie? – bąknęłam niepewnie, ale chyba każdego wbiłby w ziemię
wybitny poziom jej dedukcji.
– Nie? Oj, proszę, rzuć mi jakimś soczystym mięskiem. Spotykacie
się, prawda?
Aktualnie przegrzewał mi się mózg, bo tak intensywnie szukałam
najlepszej drogi ucieczki.
– A czy Arek coś ci powiedział? – spytałam ostrożnie, na co Dżas
prychnęła, jednocześnie przewracając oczami.
– Doskonale wiesz, że nie. I żebym w końcu dała mu spokój,
pozwolił mi użyć firmowej karty, bym mogła sobie kupić tort
marcepanowy w cukierni obok.
– Chciał cię przekupić?
– Raczej sprawić, żebym przestała mu jazgotać nad uchem –
mruknęła z przekąsem, wydymając czerwone usta.
Z jaką łatwością mogłam to sobie wyobrazić. Mikroskopijna Dżas
skacząca wokół niewzruszonego głazu, jakim był Arek.
Wychyliła się przez kontuar i zmierzyła spojrzeniem moje nogi.
A konkretnie buty.
– Włożyłaś kozaczki? Ładne – pochwaliła, wbijając swoje piwne
oczy w moje, i znacząco poruszyła brwiami.
Oficjalnie miałam dla Dżas nowe przezwisko – kot z Cheshire.
– Dobrze ci radzę, weź wyciągnij swój umysł z rynsztoka –
westchnęłam ostentacyjnie, przewracając oczami.
– Aż mnie zżera ciekawość, by zobaczyć, jak się ubrałaś na randkę
z Arkiem. Sukienka…? Mam rację?
– Jaką randkę? – powtórzyłam, a mój głos stał się odrobinę zbyt
piskliwy. – I co ty masz z tym rentgenem w oczach? – dodałam,
odwracając głowę, by ukryć wpływające na policzki rumieńce.
Nie wiem, co takiego powiedziałam ani co zrobiłam, ale oczy Dżas
rozbłysły i zrobiły się ogromne – jak pięciozłotówki. Wyrzuciła pięści
w górę i zaczęła skakać, zupełnie jak wtedy, gdy Mat zdobył główną
nagrodę na konwencie tatuażu.
– Wiedziałam! Po prostu wiedziałam!
Piszczała entuzjastycznie, odstawiając na środku holu jakiś dziwny
taniec radości. I gdy mnie dopadła, wyściskała tak mocno, że nie
mogłam pozostać obojętna na jej gwałtowny wybuch euforii. Mój
śmiech zmieszał się z jej chichotem, kiedy trzymając mnie za ręce,
zaprowadziła nas na sofę.
– Tak się cieszę! W końcu daliście sobie szansę! I naprawdę miałam
już serdecznie dość tego seksualnego napięcia, od którego aż iskrzyło
się powietrze między wami. Dobrze wiedzieć, że wszystko jest na
dobrej drodze.
Unosząc wysoko brwi, przekrzywiłam głowę i powoli nią
pokręciłam.
– Jestem trochę skonfundowana. Nie wiem, czy nas obrażasz, czy
gratulujesz.
– I jedno, i drugie, o ile to sprawi, że ruszycie dalej. – Mrugnęła
zadziornie. – Ale powiedz szczerze, jest dobrze? – spytała i jej wzrok
nagle stał się poważny.
– Jest – przyznałam zgodnie z prawdą. – Jak na razie.
Dżas pokręciła gwałtownie głową i cmoknęła z dezaprobatą.
– Żadne na razie – zganiła, lekko potrząsając moimi dłońmi. –
Będzie dobrze i ja w to wierzę. Po prostu… zaufajcie sobie. Wtedy
wszystko stanie się łatwiejsze.
– Ufam mu, tylko…
– Tylko? – spytała czujnie.
– Nie wiem, czy Arek ufa mnie – dokończyłam, uciekając przed
Dżas zawstydzonym wzrokiem.
Nie chciałam wyjść na niecierpliwą i naprawdę się pilnowałam, by
dać Arkowi potrzebną przestrzeń, jednak czasami dopadały mnie
smętne myśli. Czy on kiedykolwiek zaufa mi na tyle, by powiedzieć, co
stało się z tamtą kobietą z jego przeszłości i kim w ogóle dla niego
była? Dziewczyną, narzeczoną, żoną? Kochał ją tak bardzo, by
trzymać w sekrecie jej istnienie?
Dżas poruszyła się nerwowo, czubkiem języka zwilżając usta.
– Domyślam się, że nie powiedział ci o sobie jeszcze wielu rzeczy.
Ale jednego możesz być pewna. To porządny, uczciwy i naprawdę
fantastyczny facet, który cię nie skrzywdzi ani nie zabawi się twoim
kosztem.
– Nie jest taki jak Patryk, to chcesz powiedzieć?
– Domyślam się, że pewnie porównujesz go do Arka i mogę ci
przysiąc, że tamten frajer nawet nie dorasta mu do pięt. Natomiast
Arek… Tu nie chodzi o to, że ci nie ufa. Po prostu nie potrafi
rozmawiać o przeszłości. Z nikim.
Jednak ty wiesz – cisnęło mi się na usta, ale zrezygnowałam
z powiedzenia tego na głos. Chyba stałam się zbyt chciwą kobietą.
Chciwą względem Arka. Nim pozwoliłam myślom ruszyć tym tropem,
Dżas pochyliła się, by zajrzeć mi w oczy.
– Powiedz, czy czujesz się szczęśliwa? – spytała.
Na to pytanie potrafiłam odpowiedzieć.
– Jak nigdy dotąd – odparłam, uśmiechając się lekko.
Czułam się tak, jakbym dotykała sennego marzenia i wierzyła, że
w końcu się spełni. Moją głowę wypełniał obraz Arka – tembr jego
głosu, sposób, w jaki mnie całował albo dotykał, nawet jeśli było to
tylko przelotne muśnięcie. Dzięki niemu zaczynałam wierzyć, że
mogę doświadczyć normalności. Że naprawdę mogę się zakochać.
– Mal… – sapnęła Dżas, wciągając powietrze ze świstem.
Spojrzałam na nią kątem oka. Oddychała płytko przez wpółotwarte
usta i po prostu patrzyła na mnie z niedowierzaniem. – Okej, jeśli nie
chcesz albo jest za wcześnie, to nie mów, ale… Ale czy ty…
Rozchyliłam usta, ale nie wydostało się z nich żadne słowo – ani
zaprzeczenie, ani potwierdzenie.
Sama nie rozumiałam do końca swoich uczuć. Stanowiły
emocjonalną burzę szalejącą zarówno w mojej głowie, jak i sercu. Bo
czy tak smakuje miłość? Jak jej doświadczyć, jak rozpoznać w tłumie
innych uczuć? Można ją zmierzyć, przyrównać, opisać? Czy miłość
łącząca przyjaciół jest identyczna jak ta, którą dzielą kochankowie?
I czy jest trwała jak głaz czy raczej ulotna niczym dym? Byłam
zakochana w Arku, ale czy go kochałam? Czy to już była ta miłość?
Trzaśnięcie drzwi dochodzące z zaplecza skutecznie przerwało mój
trans. Zerknęłam niepewnie na Dżas, która w dalszym ciągu
uśmiechała się pokrzepiająco i teraz mrugnęła do mnie
konspiracyjnie. Wszystko zostanie między nami.
Arek wyłonił się z korytarza i odłożył plik papierów na biurko.
– Masz, wszystko podpisałem – powiedział wyraźnie zmęczony, po
czym rozejrzał się po pomieszczeniu. Jego stalowy wzrok spoczął na
mnie, a spojrzenie stało się tak intensywne, że mimowolnie
przełknęłam głośno ślinę. – Hej, piękna – wymruczał, zbliżając się do
nas, i tak szybko, że nie zdążyłam przewidzieć, co chce zrobić, oparł
się o wezgłowie i pochylił, by najzwyczajniej w świecie pocałować
mnie w policzek.
Jego drapiąca broda nie ułatwiła mi zadania, kiedy starałam się
z całych sił nie spłonąć rumieńcem. Czułam na sobie badawczy wzrok
siedzącej obok przyjaciółki. Arek chyba tak samo.
– Dżas? – przywołał ją i spojrzał wyczekująco. – Coś jeszcze mam
uzupełnić?
Brunetka z wolna pokręciła głową, uśmiechając się w ten swój
zwyczajny, przebiegły sposób. Najwyraźniej mały pokaz Arka dał jej
wiele do myślenia. Mnie zresztą też.
– A nie, już nic – oświadczyła spokojnie, wstając z kanapy. – Mam
wszystko, czego mi trzeba – dodała, mrugając porozumiewawczo,
i czmychnęła do swojego gabinetu.
Mężczyzna przekrzywił głowę, patrząc w ślad za nią. Splatając ręce
na potężnej piersi, odwrócił się, marszcząc intensywnie brwi.
– Co? – bąknęłam, może trochę zbyt szybko.
– Nie, nic. Tak tylko się zastanawiam. Pół dnia wisiała nade mną
i nie dawała mi spokoju, wypytując o to, z kim rozmawiałem
w południe, a teraz… Domyśliła się?
Parsknęłam, a sekundę później roześmiałam się perliście, widząc
jego zasępioną minę.
– Wiesz, na pewno sposób, w jaki się ze mną przywitałeś, bardzo jej
to ułatwił – uściśliłam, podnosząc się z sofy i stając na wprost Arka.
Kilkukrotnie zamrugał, nim uświadomił sobie, co takiego zrobił. Już
nieraz całowaliśmy się publicznie, jednak wtedy otaczali nas
anonimowi ludzie.
– Zrobiłem to całkiem machinalnie – powiedział, najwyraźniej sam
zdziwiony własnym zachowaniem.
– To chyba dobrze? – spytałam i w momencie, gdy oplotłam go
ramionami w pasie, ręce Arka automatycznie znalazły się na moich
biodrach. To było takie… naturalne. Odruch, nad którym nie
potrafiliśmy już zapanować.
– Zależy od tego, jak ty się z tym czujesz – stwierdził, patrząc na
mnie z rezerwą.
– Mnie to pasuje – odparłam z uśmiechem, opierając brodę o jego
pierś.
Coś na kształt ulgi odmalowało się w jego stalowych oczach i to
pozwalało mi sądzić, że nam obojgu nie przeszkadzał ten
niespodziewany nowy etap naszej relacji.
Arek przeprosił mnie na moment i wyszedł do gabinetu, by
pozbierać swoje rzeczy, a gdy wrócił, ubrany był w czarny płaszcz
sięgający do połowy jego masywnych ud. Wyciągnął do mnie rękę
i poprowadził do drzwi. Idąc popękanym chodnikiem, zastanawiałam
się, czy to uczucie kiedyś minie. Sposób, w jaki trzymał moją dłoń,
przyprawiał mnie o nerwowe podrygi serca i czułam, jakby coś
zatykało mnie od środka. To wrażenie towarzyszyło mi już od jakiegoś
czasu i nadal nie mogłam się do niego przyzwyczaić.
– Powiesz mi w końcu, dokąd jedziemy? – postanowiłam zapytać,
gdy siedzieliśmy w dżipie Arka, a on przygotowywał się do jazdy.
– Nie. Porywam cię.
– Dobrze wiedzieć – odparłam sarkastycznie, prychając pod nosem.
– A gdzie?
– A czy w porwaniu byłoby cokolwiek interesującego, gdybym ci
powiedział, dokąd jedziemy? – zauważył, unosząc wysoko prawą
brew.
– Słuszna uwaga – przyznałam i w następnej chwili wyciągnęłam
w jego stronę ręce. Unosząc je na wysokość jego oczu, celowo
złączyłam nadgarstki.
– Co? – spytał, wyraźnie nie rozumiejąc aluzji.
– Nie chcesz mnie związać? Tak chyba robią porywacze – odparłam,
mrugając zbyt intensywnie i zbyt niewinnie.
Wzrok Arka w jednej sekundzie stał się ciężki i nieprzenikniony.
Powoli wychylił się ze swojego siedzenia, a kiedy nasze twarze dzieliły
zaledwie centymetry, wymruczał tym swoim niskim, seksownym
głosem:
– Nie prowokuj mnie. Poza tym pamiętaj, że i tak nie pozwolę ci
uciec.
Tym razem to ja gwałtownie przełknęłam ślinę, a Arek się odsunął,
wyraźnie zadowolony.
Jeśli to było możliwe, to temperatura w aucie podskoczyła o co
najmniej dziesięć stopni. Zdusiłam w sobie chęć powachlowania się
dłonią na rzecz ściągnięcia czapki i grubego szala.
– Zmęczona? – spytał Arek, nie odwracając wzroku od drogi.
Prawda była taka, że głowa ciążyła mi, jakby ważyła tonę, a w
uszach szumiało. Nie mówiąc już o oczach, które boleśnie mrużyłam
za każdym razem, gdy mijaliśmy latarnię bądź podświetlony billbord.
Jednak nie miałam zamiaru mówić o tym Arkowi – nie chciałam
powtórki z rozrywki.
– Trochę – przyznałam, przypatrując mu się czujnie. Bez słowa
skinął głową i odrywając jedną rękę od kierownicy, sięgnął na tylne
siedzenie.
– Jeśli chcesz, możesz się przespać – zaproponował, kładąc szary
polarowy koc na moich kolanach. – Obudzę cię, gdy będziemy na
miejscu.
– Na pewno?
– Na pewno – potwierdził z uśmiechem.
Opór był daremny. Zresztą i tak nie było takiej możliwości, bym
zasnęła w trakcie jazdy samochodem.
– Okej – skapitulowałam, rozkładając koc, by się nim otulić po
samą szyję. – Ale tylko na chwilę.
Ułożyłam się na boku, z twarzą zwróconą w stronę Arka. Jego wzrok
skupiony był na drodze, dzięki czemu bez przeszkód mogłam
wpatrywać się w jego ostry profil, sporadycznie oświetlany przez
pomarańczowy blask miejskich latarni. Nie włączył żadnej muzyki,
a jedynymi dźwiękami, jakie do mnie docierały, był warkot silnika
i świst mijanych samochodów. Walczyłam z ołowianymi powiekami
do momentu, w którym zupełnie opadły. Pomyślałam, że tylko na
chwilę przymknę oczy, jednak nim się spostrzegłam, odpłynęłam.

Sprężyste ramię otaczało moje plecy, a rozpostarte palce


podtrzymywały mnie mocno tuż pod udami. Wyczuwając wirowanie
chłodnego powietrza, szczelniej przywarłam do twardej powierzchni
będącej jedynym źródłem ciepła. Docisnęłam do niej policzek
i wdychałam znajomy zapach. Mieszanka gryzącego piżma i ciężkawa,
typowo męska nuta, która sprawiła, że poruszyłam się niespokojnie.
Tuż przy uchu usłyszałam gardłowe „ciii”, ale zamiast ponownie
odpłynąć w sen, uchyliłam ciężkie powieki. Zamrugałam intensywnie,
chcąc pozbyć się mgiełki rozmywającej wzrok.
– Co…? Gdzie… – wymamrotałam, obracając głową – …jesteśmy?
– Tak – wymruczał, zabierając dłoń z mojego uda, by odgarnąć
włosy opadające mi na twarz.
Uniosłam głowę, by nasze spojrzenia mogły się spotkać. To, że nie
widziałam dokładnie, nie było wynikiem zaspanego wzroku, ale tego,
że siedzieliśmy w pogrążonym w półmroku pokoju. Srebrna poświata
księżyca jedynie w nieznacznym stopniu oświetlała pomieszczenie,
lecz mimo to zdołałam rozpoznać, gdzie się znajdowałam.
Zabrał mnie do swojego domku na skraju lasu. Do swojej samotni.
Nie wiedziałam, jak długo spałam, ale wnioskując po tym, że nadal
siedziałam na kolanach Arka, musiał przynieść mnie tu całkiem
niedawno.
– Przegapiłam moment, w którym niesiesz mnie jak księżniczkę –
powiedziałam, chcąc odrobię rozproszyć ogłuszającą ciszę.
– Jeśli ci na tym zależy, mogę nosić cię na rękach przez cały kolejny
dzień.
– W końcu ci się znudzi.
– Wątpię. Miej trochę więcej wiary w moje siły. – Zaśmiał się nisko,
biorąc moje dłonie w swoje. Wyczułam, że chce coś powiedzieć,
jednak wahał się do ostatniej chwili. Chcąc go zachęcić, przysunęłam
się bliżej. – Może mi się wydawać, ale… chyba trochę straciłaś na
wadze od ostatniego razu – dodał, patrząc na mnie ostrożnie.
– Ostatniego razu?
– Na ognisku w zeszłym roku, pamiętasz?
Odszukałam w pamięci moment, który mógł mieć na myśli.
Faktycznie, było coś takiego. Kiedy wieczorem siedzieliśmy przy
ogniu, Arek chciał wziąć Oskara na kolana, a ten wystraszony schował
się tuż za mną. Musiałam maluchowi pokazać, że nic złego mu nie
grozi, a że chciałam też odrobinę poflirtować z Arkiem, to
z rozmysłem usiadłam mężczyźnie na kolanach.
– A tak… Coś mi świta – wymamrotałam, w zamyśleniu
przygryzając dolną wargę.
Z całą pewnością wtedy ważyłam ciut więcej. Głównie dzięki Lilce,
która przygotowywała wszystkie posiłki. Ją także martwił mój styl
życia.
– Przepraszam za wczoraj – powiedział niespodziewanie. – Nie
chciałem narzucać ci swojego zdania ani dawać reprymendy. Być
może uważasz, że nie powinno mnie to obchodzić albo wkurzasz się,
myśląc, że wtrącam się w nie swoje sprawy, ale… Chcę dla ciebie jak
najlepiej. I niepokoi mnie myśl, że mogłabyś się rozchorować przez
coś takiego jak praca. I wcale nie mówię, że nie jest ważna albo że
powinnaś zwolnić zabójcze tempo. Nie zrobisz tego. I tak, wiem, że
starasz się udowodnić sobie oraz innym, jak jesteś wartościową
i mądrą kobietą. Ale mnie nie musisz tego udowadniać. Jesteś
zarówno waleczna, jak i delikatna, Malwino. Jesteś moją kobietą. Więc
proszę… Pozwól mi się o ciebie martwić.
Moją kobietą.
Nieważne, ile razy odtwarzałam w głowie to zdanie, zawsze
brzmiało tak samo. To była deklaracja przywiązania, posiadania,
przynależności do kogoś. Więc tym byłam w oczach Arka – jego
kobietą. Partnerką, którą szanował za sukcesy zawodowe, inteligencję
i charakter, ale także chciał wspierać i zwyczajnie zatroszczyć się
o moje dobro. A ja skutecznie mu to utrudniałam.
Musiałam przyznać się do porażki. Źle oceniłam Arka i jego
zamiary. Uważałam, że przekroczył granicę mojej prywatności, jednak
teraz zrozumiałam, że tej granicy nie ma. Nie, jeśli chciałam zaufać
temu człowiekowi, pokazać prawdziwą siebie i dostać to samo
w zamian. Prywatność jest ważna, jednak traci na znaczeniu, gdy
chcesz stworzyć coś lepszego, głębszego. Prawdziwy związek.
– To ja chciałam cię przeprosić – zaczęłam odważnie. – Nie użyję
argumentu, że miałam ciężki dzień w pracy, bo to bez znaczenia, jak
go spędziłam. Nie powinnam wyżywać się na tobie, jednak
zareagowałam zbyt agresywnie. I…
Zmieszana pospiesznie oblizałam suche usta. Palce Arka zacisnęły
się na moich, delikatnie zachęcając mnie, bym kontynuowała.
– I?
– Po prostu… przypomniało mi się…
Nie mogłam. Jak miałam powiedzieć temu mężczyźnie, że chcąc nie
chcąc, porównywałam go do byłego partnera? Nie zasłużył na to.
A mimo to gdzieś w odmętach pamięci wypływały wspomnienia
związane z Patrykiem. Z tym, gdy wybierał za mnie posiłek
w restauracji, gdy wypominał mi, że zbyt długo ślęczę nad książkami,
zakuwając do kolejnych egzaminów, i tym samym go zaniedbuję.
Małe, pozornie błahe, niby nieistotne rzeczy, a jednak jakie zyskiwały
znaczenie, gdy pozwoliłam na przejęcie kontroli nad moim życiem.
Nie chciałam znowu stać się lalką, którą ktoś dyrygował. Patryk
utrzymywał, że kieruje się wyłącznie troską o moje dobro, o moje
zdrowie, więc jak odróżnić opiekuńczość od powolnego przejmowania
kontroli?
Miałam mętlik w głowie. Arek zasłużył na szczerość. To jedyne, co
mogłam mu teraz dać.
– Mój pierwszy związek był daleki od ideału – wyznałam i biorąc
kolejny drżący oddech, zdusiłam w sobie uczucie niepokoju. – Nie
było w nim miłości ani troski, tylko coś, co teraz nazwałabym
dyktaturą. Nie chcę do tego wracać, a jednak…
Bałam się spojrzeć mu w oczy. Umierałam na myśl, że mogłabym
zobaczyć w nich żal. Nie chciałam go zranić ani zrzucić na niego całej
winy. Bo to ja byłam wadliwa. Wybrakowana.
Arek poruszył się pode mną i chwytając mnie pod nogami, posadził
obok.
Żółć podeszła mi do gardła. Więc to koniec. Ugodziłam go tak
mocno… Znowu wszystko zniszczyłam…
Sapnęłam cicho, odwracając się do niego. Przesunął się na skraj
sofy i wspierając głowę na rękach, potarł w zamyśleniu czoło. Targana
przeczuciem, że może jeszcze nie wszystko stracone, złapałam jego
dłoń i zacisnęłam na niej palce.
– Wiem, że nie jesteś taki jak on, a jednak… – Urwałam niepewna
tego, co pragnę powiedzieć.
W jednej chwili uświadomiłam sobie, że nie chcę, by mnie zostawił.
Opuścił. I ta myśl uderzyła we mnie jak grom z jasnego nieba. Być
może powinnam zasypać go obietnicami, że już więcej tak nie zrobię,
powiedzieć cokolwiek, byleby przy mnie został, ale… Nie umiałam
kłamać.
– Porównujesz mnie?
Jego głos był chropowaty, zabarwiony czymś, czego jeszcze nie
potrafiłam nazwać.
– Tak – odpowiedziałam i zżerana poczuciem winy, odwróciłam
wzrok.
Usłyszałam, że przełyka gardłowo ślinę. I w następnej chwili splótł
nasze palce. W tym geście było tyle determinacji, że na moment
zapomniałam, jak się oddycha. Trzymał mnie w taki sposób, jakby to
on nie chciał, bym uciekła. Bym go zostawiła. Niepewna tego, co chce
zrobić, podniosłam na niego wzrok. I widziałam to. Agonię odbijającą
się w jego stalowych oczach.
– Jak wiele sprawię ci bólu, mówiąc, że robiłem to samo?
Rozdział 13

You taught me the courage of stars before you left.


How light carries on endlessly, even after death.
With shortness of breath, you explained the infinite.
How rare and beautiful it is to even exist.

I could’t help but ask


for you to say it all again.
I tried to write it down
but i could never find a pen.
I’d give anything to hear
you say it one more time,
that the universe was made
just to be seen by my eyes.

With shortness of breath, i’ll explain the Infinite –


how rare and beautiful it truly is that we exist.

Sleeping at Last, Saturn

Bałam się poruszyć. Zrobić cokolwiek. Pierwszy raz od dawna nie


wiedziałam, co powiedzieć. Każde słowo wydawało się nie na miejscu,
zbyt bezpośrednie lub zbyt puste i niepotrzebne. Nawiedziło mnie też
zupełnie nieznane wcześniej uczucie. Był to strach, obawa, że skoro
i Arek porównywał mnie do swojej poprzedniej kobiety, to mógł
zobaczyć, jak wiele wad posiadałam. Zagubiona we własnych myślach,
nie zauważyłam, że odetchnął głęboko, podnosząc się z kanapy.
Otrzeźwiałam dopiero, gdy wypuścił moją dłoń.
– Napalę w kominku – powiedział niby swobodnym tonem, jednak
gdy się pochylił, by ustawić polana na palenisku, dostrzegłam, jak
spięte były jego ramiona, a ruchy rąk mechaniczne.
Ściągnęłam z siebie płaszcz oraz szal, odrzucając je na fotel obok.
– Mogłeś wcześniej mnie obudzić.
– Nie. Potrzebowałaś snu. Poza tym wczepiłaś się we mnie, gdy
chciałem położyć cię na kanapie. To było urocze – dodał, a w blasku
ognia trawiącego podpałkę zauważyłam, jak uśmiecha się
mimowolnie.
Ciszę, jaka zapadła między nami, przerywało trzaskanie drewna
trawionego przez wzmagający się żar. Po chwili Arek, otrzepując ręce,
wstał z kolan. Przechodząc obok mnie, narzucił koc na moje odkryte
nogi. Powiedział, że zaraz wróci. Przykryłam się pod samą brodę
i myślałam o tym wszystkim.
Czułam, że zżerają go nerwy. Mnie zresztą też. W końcu
zrozumiałam, dlaczego tu przyjechaliśmy. To nie miał być
romantyczny wyjazd czy nasz pierwszy raz poprzedzony czułymi
pieszczotami przy kominku – tylko spowiedź. Ostateczne rozliczenie
się z przeszłością.
Podekscytowanie mieszało się z przerażeniem. Z jednej strony nie
mogłam się doczekać, by poznać jego historię, dowiedzieć się, z czym
musi się mierzyć i jaką zadrę skrywa w sercu. A z drugiej… chciałam
już mieć to za sobą. Albo uciec. Spasować. Bałam się nieznanego
i trawiącej niepewności, tego, czy aby dam radę stawić mu czoła.
Pewnie opowie mi też o niej – anonimowej kobiecie bez twarzy, której
oddał swoje serce, którą nadal kochał. Czy byłam w stanie to
udźwignąć? Wziąć na barki widmo byłej, do której mnie porównuje?
Zła na siebie, potarłam twarz. Kolejny raz wyszłam na hipokrytkę.
Trzaśnięcie drzwiami wydawało się brzmieć niczym wystrzał
armatni. Nie wiedząc, co zrobić z rękami, zacisnęłam je na podołku,
czekając, aż Arek ściągnie buty przy wejściu. Ze spojrzeniem
utkwionym w ogniu przysłuchiwałam się, jak kręcił się po kuchni za
mną i wyciągał coś z szafki. Po chwili podszedł i na stoliku kawowym
postawił tacę. Potem ściągnął płaszcz, dorzucając go do mojego,
przewieszonego przez fotel. Odważyłam się zerknąć w bok. Na stole
pojawił się koszyk piknikowy, z którego Arek wyciągnął wino,
pokrojone sery, owoce oraz jakieś przekąski. Z tacy zabrał kieliszki,
a jedzenie rozłożył na talerzach. Było także coś jeszcze. Posłużył się
zapalarką, by podpalić knoty grubych, białych świec, które ustawił na
samym środku stołu.
Uśmiech wpłynął na moje usta, gdy uświadomiłam sobie, jak bardzo
starał się zapewnić mi pewną strefę komfortu.
– Przygotowałeś się – skomentowałam, starając się rozluźnić
atmosferę i odrobinę się z nim podroczyć. – Świece?
– Zauważyłem kilka u ciebie w łazience. Lubisz je? – spytał
z delikatnym uśmiechem, podając mi lampkę wina.
– Są relaksujące – odparłam, podciągając nogi, by zrobić mu
miejsce na kanapie.
– To prawda.
Zakręciłam kieliszkiem, skupiając się na tym, jak ciecz łagodną falą
opływa szkło.
To był ostatni moment. Chwila, w której mogłam się wycofać. Część
mnie chciała z tego skorzystać, przenieść rozmowę na inne tory.
Całkiem możliwe, że Arek by mi na to pozwolił. Nikt nie był tak
dobroduszny jak on. Ale to by oznaczyło, że nie jestem gotowa, by
z nim być, by całkowicie pokochać tego człowieka – jego oraz historię,
którą skrywał głęboko w sobie.
– Ty… – zaczęłam niepewnie, zaciskając palce na kieliszku. Być
może chciałam sobie w ten sposób dodać odwagi. – Ty też mnie
porównujesz? Do niej?
– Tak – odparł po chwili ze wzrokiem utkwionym w podłogę.
Ukradkiem przełknęłam ślinę. Podniosłam się, opierając
przedramiona na kolanach.
– Jaka była? – spytałam z wolna, patrząc na jego profil.
Nie odpowiedział od razu. Zasępił się. Wyglądał jak wykuty
z kamienia. Posępny i tak odległy jak nigdy wcześniej. Zaczęłam się
zastanawiać, czy czasem nie posunęłam się zbyt daleko, jednak
w jednej chwili jego spojrzenie złagodniało, napięta twarz się
rozluźniła, a na usta wpłynął jeden z najczulszych uśmiechów, jakie
kiedykolwiek widziałam.
Więc tak na nią patrzył – pomyślałam z bólem, od którego trudno
było mi złapać oddech. I chociaż już teraz miałam kłopot, by to
udźwignąć, to obiecałam sobie, że nie ucieknę. Wysłucham go do
końca, chociażby miało mi to złamać serce.
Arek osunął się na oparcie i powoli wypuścił powietrze.
– Nieposkromiona. Waleczna. Zapalczywa. Czasami widzę jej cechy
w tobie – powiedział, zwracając swoje stalowe oczy na mnie. – Obie
jesteście niesamowicie odważne i zdolne do poświęcenia.
Więc dlatego ze mną był? Z powodu podobieństwa do kobiety, którą
kochał?
Te myśli pojawiły się szybciej, niż zdążyłam nad nimi zapanować.
Dusiłam się poczuciem, że mogłam być do niej podobna. Nie chciałam
być żadnym substytutem, kopią, a jednak… Zaciskałam powieki,
zduszając w sobie poczucie żalu. Nie mogłam go oceniać. Jeszcze nie
teraz.
– Więc była podobna do mnie? – spytałam, chociaż wewnętrznie
drżałam, bojąc się usłyszeć odpowiedź. Jakie było moje zdziwienie,
gdy Arek zaśmiał się krótko, definitywnie zaprzeczając.
– Nie, zdecydowanie różnicie się jak ogień i woda. Paulina miała
ciężki charakter. Trudno było z nią wytrzymać i lubiła się kłócić.
A raczej wykłócać się, że racja jest po jej stronie. Nigdy nie targały nią
wątpliwości, nie zastanawiała się, co mówi i robi. Wtedy to w niej
kochałem.
Przygryzłam wargi, by nie odetchnąć z ulgą. Doszukałam się tych
subtelnych różnic. Być może ja także byłam charakterna i lubiłam, gdy
ostatnie zdanie należało do mnie, jednak ostatecznie potrafiłam
przyznać się do błędu i przeprosić, jeśli wina leżała po mojej stronie.
Ból, który czułam w piersi, zelżał na tyle, bym mogła zadać kolejne
pytanie.
– Jak się poznaliście?
– W ogólniaku. Już wtedy wyróżniała się spośród innych uczniów.
Była zmorą nauczycieli, bo lubiła się wymądrzać. – Zaśmiał się
ukradkiem, jakby wspominał jakieś wyjątkowo zabawne zdarzenie. –
W końcu zarówno oni, jak i nasi koledzy z klasy nauczyli się, by nie
wdawać się z nią w polemikę. Paulina miała liczne tatuaże
w widocznych miejscach, kolczyki w uszach i przebity język, a jej
długie włosy były wściekle różowe.
Z zapałem notując informacje, kolekcjonując fragmenty nowych
puzzli i starając się złożyć je w całość, pochyliłam się nad
najważniejszym z nich.
Paulina. Różowe włosy.
Gwałtownie wciągnęłam powietrze.
– Pink – wymamrotałam ledwo dosłyszalnie.
– Takie miała przezwisko – przyznał, w zamyśleniu pocierając
palcem brzeg kieliszka. – Jej rodzina przeprowadziła się na wieś, do
domu naprzeciwko mojego. Z racji jej wyglądu i zachowania nakazano
mi jej unikać, ale… – Urwał. Kiedy wybrzmiały ostatnie słowa, zapadła
cisza, od której dźwięczało mi w uszach. Arek zacisnął zęby, a jego
twarz przybrała udręczony wyraz. – To uczucie było silniejsze od kary,
jaka miała mnie spotkać. Paulina pokazała mi, czym jest życie bez
strachu, życie bez ciągłego oglądania się za siebie. Nauczyła mnie, że
choć nie da się wymazać ani zmienić przeszłości, to każde piętno
można zakryć, sprawić, że stanie się niewidoczne. Nim ją poznałem,
myślałem zupełnie inaczej. Byłem… przegrany. Uważałem się za
śmiecia, bo tak mi wmawiano. Za nic niewartego gnoja.
Arek uciekł wzrokiem, jednak zdążyłam zauważyć obezwładniającą
pustkę, która w nim zagościła. Coś podpowiadało mi, że on naprawdę
w to wierzył. Targana najgorszymi przeczuciami, z przejmującym
strachem, który opadł na samo dno żołądka, wyciągnęłam rękę w jego
stronę.
– Dlaczego tak mówisz? – spytałam, próbując sprawić, by znowu na
mnie spojrzał.
– Wpajano mi to przez blisko dziewięć lat. Przywykłem do tego
określenia – wyznał, wzruszając ramionami w taki sposób, jakby to
nie było nic niezwykłego.
– Nie zasłużyłeś na nie.
– Wtedy myślałem inaczej. Dziadkowie mnie tego nauczyli.
– Nie mieszkałeś z rodzicami?
– Wspomniałem ci kiedyś, że moja mama jest prokuratorem.
Chciałbym powiedzieć, że wybrała karierę zamiast rodziny, ale… to
nieprawda. Kiedyś była inna. Kochająca i troskliwa, a jednak… coś ją
złamało. Wszystko rozsypało się jak domek z kart.
Wyznał to w taki sposób, jakby chciał siarczyście przekląć.
Gwałtownie uniósł kieliszek do ust i przełknął połowę jego
zawartości.
– Gdy była na studiach, poznała mojego ojca. Była jego studentką,
a on wykładał prawo na uniwerku. Mieli romans. Zaszła w ciążę na
trzecim roku. Dziadkowie starali się przekonać matkę, by usunęła
i wróciła do nich na wieś, ale nie chciała. Zbyt mocno kochała mojego
ojca. Dziadkowie go nie akceptowali. Do tego był niewierzący, co tylko
spotęgowało ich niechęć. – Zatrzymał się i zapatrzył w przestrzeń.
Parsknął, wykrzywiając z pogardą usta. – Niechęć? W sumie to zbyt
słabe określenie. Oni go nienawidzili. Wpajali mojej mamie, że skoro
wdał się w romans ze studentką, to z pewnością zrobi to ponownie, że
to taki typ. Mówili to tak często, że mama zaczęła w to wierzyć,
podejrzewać ojca o zdradę i była chorobliwie zazdrosna o każdą
kobietę, na którą spojrzał.
Powstrzymałam się od powiedzenia, że Patryk też taki był, bo to
nieprawda. Odgradzał mnie od innych mężczyzn, zabraniał mi z nimi
rozmawiać i kipiał z gniewu, gdy łamałam ten zakaz. Jednak jego
zazdrość nie była dyktowana miłością, lecz poczuciem zagrożenia, że
ktoś inny mógłby zająć jego pozycję – odebrać mnie i tym samym
dostęp do moich pieniędzy. Żadne wyższe uczucia nie miały tu racji
bytu.
– Do dziesiątego roku życia miałem prawdziwą rodzinę – ciągnął,
przesuwając się na skraj kanapy, by oprzeć przedramiona o kolana. –
Dom, matkę i ojca, i jak każdy dzieciak także grono kolegów,
z którymi szwendałem się bez celu po osiedlu. Od czasu do czasu
naszą sielankę przerywała kłótnia rodziców, ale przeważnie wszystko
wracało do normy po kilku dniach. Jednak pewnej nocy obudziła mnie
awantura, jakiej jeszcze nigdy nie doświadczyłem. Wrzeszczeli na
siebie, mama płakała, słyszałem trzaski, jakby okładała ojca pięściami.
Wystraszyłem się. Kuląc się na łóżku, zakrywając uszy rękami,
przeleżałem pod kołdrą do rana. Następnego dnia matka wywiozła
mnie do dziadków na wieś. To miało być tylko na chwilę. Mówiła, że
jak pogodzi się z tatą, pozałatwiają swoje sprawy, to po mnie wrócą,
ale… to nigdy nie nastąpiło. Rozwiedli się.
– Zdradził ją?
– Tak. Wszystkie te podejrzenia, które wysnuwała pod jego
adresem, sprawiły, że zaczął myśleć nad rozwodem. Niepewność
i brak zaufania okazały się barierą nie do przeskoczenia. Nawet na
jakiś czas wyprowadził się z domu. Mama szalała, starając się
przekonać ojca, by wrócił i w końcu dali sobie drugą szansę, jednak…
to nie pomogło. Tamtej nocy, gdy kuliłem się w łóżku, usłyszałem, jak
mówił, że tamto uczucie odżyło. Dopiero później dowiedziałem się,
o co chodziło. Blisko dwanaście lat wcześniej, gdy pracował w swoim
rodzinnym mieście, w Krakowie, wdał się w romans z młodszą
o dziesięć lat studentką. Rozstali się, gdy otrzymał ofertę pracy
w Poznaniu. Ona go nie szukała ani on jej. Do czasu, gdy przez
przypadek spotkali się na ulicy w centrum miasta. Kancelaria, w której
pracowała tamta kobieta, otworzyła oddział w Poznaniu. Zaczęli się
spotykać, aż w końcu… – Urwał, przesuwając językiem po zębach.
Domyśliłam się, że ostatecznie nie pogodził się ze zdradą ojca.
Wychyliłam się, by znowu dotknąć jego dłoni, i tym razem
zareagował, chwytając mnie za nią mocno, jakby potrzebował mojej
siły. – Tamta kobieta zaszła w ciążę. Ponoć postawiła mu ultimatum.
Albo rozstanie się z żoną, albo ona wyjedzie i ojciec już nigdy nie
zobaczy swojego dziecka.
Byłam gotowa uwierzyć we wszystko, co Arek mi powie, ale… Nie
potrafiłam wyzbyć się pogardy wobec kobiety, która w taki sposób
ingerowała w czyjeś życie, świadomie rozbijając rodzinę. Być może
jego ojciec miał wiele wad, wpakował się w romans, ale tamta kobieta
musiała wiedzieć, że jest żonaty, że ma dziecko – synka… I zniszczyła
to wszystko.
– Odszedł do innej – dopowiedziałam za niego. – Zostawił was.
– Nie widział sensu ciągnięcia małżeństwa, w którym dawno
wypaliło się zaufanie. Swoją decyzję przypieczętował zdradą. Ale
nieważne, ile bólu sprawił mojej matce… to nigdy nie chciał mnie
porzucić. Po rozwodzie przyznano rodzicom wspólną opiekę, jednak
mama zdecydowała się oddać mnie na wychowanie dziadkom. A oni
skutecznie bronili ojcu dostępu do mnie.
– Ale… – wypaliłam, próbując zdusić w sobie gniew. – Przecież
mógł to zgłosić, zaskarżyć… Zabrać cię…
– W tamtych czasach? – Arek pokręcił głową, impulsywnie
zaciskając szczęki. – Odsetek spraw, w których to ojciec sprawował
wyłączną opiekę rodzicielską, był znikomy. Odseparowali mnie od
niego. Nauczyli nienawidzić. Nie tylko jego. Nienawidziłem też siebie.
Bo przez to, że się urodziłem, moja mama cierpiała, a człowiek,
którego kochała, wyrwał jej serce, porzucił, odszedł do innej. Byłem
dzieckiem mężczyzny, który zniszczył jej życie. Jak miałem żyć z taką
świadomością? – Przełknął gwałtownie ślinę, a pod palcami wyczułam
drżenie jego ciała. Jego głos stał się tak odległy, tak chłodny, gdy
wrócił myślami do czasów dzieciństwa. – Byłem niechciany. Winny
temu wszystkiemu… Dziadkowie mną gardzili, a trzymali pod swoim
dachem tylko dlatego, bo poprosiła ich o to mama. Pomogli jej się
pozbierać po rozwodzie i dzięki temu powróciła do zawodu. Jednak ja
zostałem z nimi. Moimi nowymi opiekunami, którzy w bardziej
humanitarny sposób obchodzili się ze zwierzętami w oborze niż ze
mną. Nigdy nie przypuszczałem, że można aż tak nienawidzić. Nie
mogłem nawet na nich spojrzeć, bo wtedy dziadek wpadał w szał.
Bałem się zwrócić na siebie ich uwagę. Nauczyłem się trzymać nisko
głowę, siedzieć w pokoju w ciszy, a jeśli już musiałem wyjść, to
przemykałem po domu bezszelestnie. W miarę tego, jak dojrzewałem,
zrzucali na mnie coraz więcej obowiązków. Robiłem wszystko
najlepiej, najdokładniej, jak potrafiłem, bo tylko w ten sposób
mogłem uniknąć kary, jednak zdarzały się dni, kiedy i moja
sumienność była solą w oku dziadka.
Zamilkł, patrząc na puchaty dywan pod naszymi stopami, a mnie
samej lodowaty dreszcz przeciął skórę wzdłuż kręgosłupa. Ten ból,
uczucie poniżenia, strach, którym przesiąknięta była każda komórka
w ciele Arka… Niemal mogłam poczuć na języku ich smak. Pustka
w jego oczach wydawała mi się znajoma. Widziałam to już wcześniej.
Poczucie trwania w błędnym kole, z którego nie istniała droga
ucieczki. Wspomnienie dni naznaczonych piętnem poniżenia, kiedy
prawo stanowiła osoba, która miała fizyczną przewagę, która znęcała
się psychicznie, tłamsząc poczucie wartości… Dlatego Arek tak
rozumiał Lilkę. Sam został obdarty z człowieczeństwa, pozbawiony
ciepła rodzinnego domu, poczucia bezpieczeństwa. A najbardziej
przerażające było to, że tego wszystkiego doświadczyło
dziesięcioletnie dziecko.
I chociaż łzy cisnące się do oczu skutecznie blokowały mi oddech,
spytałam cicho:
– Bił cię?
– Bił? Nie. Pastwił się. Karał. Upokarzał. I każde słowo, jakie przy
tym wrzeszczał, wsiąkało w moją skórę bardziej niż chłosta, którą od
niego otrzymywałem. Moją codziennością stała się trzcinowa witka,
z którą dziadek praktycznie się nie rozstawał. Służyła mu do
poganiania krów z pastwiska, ale jak widać, znalazł dla niej inne
zastosowanie.
– Witka – powtórzyłam z trudem.
– Tak – odparł głucho.
– Ona… zostawiła ślad, prawda?
Ledwo zauważalnie sztywno skinął głową i po chwili odwrócił się
w moją stronę, zaalarmowany drżeniem mojego głosu. Z całej siły
zaciskałam zęby. Chciałam być silna, nie płakać, nie czuć tego
obezwładniającego żalu i poczucia bezsilności, uspokoić skrajne
emocje. Bezskutecznie.
Płuca bolały mnie od nadmiaru wciągniętego powietrza. Zacisnęłam
palce na dłoni Arka i uchyliłam powieki, patrząc na niego
z determinacją.
– Pokaż mi je – poprosiłam błagalnie.
Znieruchomiał, a jego stalowy wzrok był nieprzenikniony.
Przysunęłam się bliżej, by pokazać mu, jak bardzo jestem gotowa, by
się z tym zmierzyć. Nie ucieknę.
Zaczerpnął głęboki wdech i odwracając ode mnie spojrzenie, uniósł
dłonie. Jego palce powoli odpinały guziki białej koszuli. Wyszarpnął
jej poły ze spodni, zsunął ją z ramion i zatrzymał w rękach. Pochylając
głowę, odwrócił się do mnie plecami.
Pierwszy raz widziałam Arka tak odsłoniętego. Zlęknionego tym, co
zaraz zobaczę. Jednak mój wzrok padł na tatuaże. Wzory, które
widziałam na bicepsach, które spływały na przedramiona, ciągnęły się
aż po kark, barki, pokrywały całe plecy i nikły za krawędzią dżinsów.
Były proste – geometryczne oraz półkoliste. Przecinały się,
rozwidlały, by w pewnym momencie się urwać bądź połączyć
z innymi. Labirynt linii układający się w złożoną symbolikę. Nie
znałam się na tatuażach plemiennych, ale gdy patrzyłam na ten na
plecach Arka, czułam ogarniający mnie spokój, wyważenie emocji,
harmonię. Ale pojawiło się też napięcie drzemiące we fragmentach
zakończonych ostrą kreską. Siła.
Niepewnie wyciągnęłam dłoń w ich stronę. Arek zadrżał pod moim
dotykiem. Delikatnie przycisnęłam rękę do jego pleców na wysokości
łopatek. Dopiero gdy przesunęłam dłoń w dół… poczułam to.
Bruzdy. Poszarpane blizny. Długie. Cienkie. Krótkie. Grube.
Ucisk w piersiach wzmógł się, a moim ciałem wstrząsnął
nieposkromiony szloch. Były tak liczne. Tyle bólu i cierpienia.
Przesuwałam dłońmi, starając się je zliczyć, jednak było ich za dużo.
Zbyt wiele, by można było wybaczyć takie bestialstwo. Zamykając
oczy, widziałam go – dziecko kulące się ze strachu, drżące z bólu.
Świst trzcinowej witki na przemian ze wściekłymi sapnięciami
oprawcy. Okrucieństwem jest krzywdzenie dziecka w ten sposób.
Sprawienie, by przez kolejne lata, przez całe swoje dorosłe życie
pamiętało, kto zadał mu cierpienie. Kto pokrył jego ciało bliznami.
Kto naznaczył piętnem przemocy.
– Już ich nie widać – odezwał się przytłumionym głosem. –
Zakryłem je wiele lat temu. I chociaż ich nie czuję, nigdy nie
zapomniałem o ich istnieniu.
– Ale ja je czuję. – Zapłakałam, przyciskając pięść do ust. – Czuję
je.
Moje palce drżały, zatrzymując się na bliźnie ciągnącej się od
barków aż po lewy bok.
Arek odwrócił się, delikatnie ujmując moją brodę. Nie chciałam mu
pokazać, że szaleję z rozpaczy, z poczucia niesprawiedliwości
i nienawiści wobec tamtego człowieka, ale nacisk jego palców okazał
się silniejszy. Arek niemal mnie zmusił, bym na niego spojrzała.
Mrugając szybko, by pozbyć się spływających z oczu łez, podniosłam
wzrok. Mężczyzna oddychał miarowo, spokojnie i patrzył na mnie tak,
jakby to on starał się mnie pocieszyć. Wtuliłam się w jego dłoń
i wyciągnęłam swoją, by objąć jego twarz. Na skórze poczułam
szorstkość brody i ciepło ust, gdy pocałował moje drżące palce.
Wciągnął mnie na swoje kolana i mocno przytulił. Objęłam go
szczelnie ramionami. Kładąc mu głowę na piersi, pociągnęłam cicho
nosem.
To nie on powinien mnie pocieszać. Nie on powinien rozpraszać
mój smutek i ocierać łzy kapiące z brody prosto w dekolt sukienki.
Dlatego uczepiłam się Arka, wtulając się w jego naznaczone
cierpieniem ciało. Bo chociaż targające mną emocje odebrały mi głos,
to chciałam mu pokazać, że byłam tu i wraz z nim przeżywałam każde
słowo. Przekazać, że jestem jego kotwicą i nie pozwolę mu się zatracić
w tych bolesnych wspomnieniach. Nie samemu.
Palcami dotknął mojego karku i go potarł.
– Kiedy byłem w liceum, zjawiła się Paulina. Była tym wszystkim,
czego pragnąłem. Wolnością. Niezależnością. Z nią nauczyłem się
łapać każdy dzień i nie odpuszczać. Zacząłem… marzyć. O lepszym
życiu, które czekało mnie wszędzie tam, tylko nie w domu moich
dziadków.
– Kochałeś ją – bardziej stwierdziłam, niż spytałam.
– Jak nigdy i nikogo wcześniej – przyznał cicho. Wyczułam, że się
uśmiecha. – Ale nie od samego początku. Była inna, dzika,
nieokiełznana i imponowała mi. Obserwowałem ją z daleka, bo wtedy
nie miałem śmiałości się do niej zbliżyć. Ale kiedyś kumple z klasy ją
zaczepili. Dla zabawy, dla zabicia czasu, by dać nauczkę dziewczynie,
która była od nich mądrzejsza. Wtedy pierwszy raz się biłem, ale
musiałem, bo zrobiliby jej krzywdę. Nie mogłem i nie chciałem przejść
obojętnie, jak czynili to inni. To, że stanąłem w jej obronie,
zapoczątkowało moje nowe życie. Zaczęliśmy od przyjaźni.
Namiętność zjawiła się dużo później. Oficjalnie parą staliśmy się
dopiero pod koniec szkoły.
– Twoi dziadkowie nie wiedzieli, że spotykasz się z Pauliną?
Ukrywaliście się?
– Już pierwszego dnia zostałem sprany na kwaśne jabłko. Na wsi nic
nigdy się nie ukryje. Zawsze znajdzie się lojalny donosiciel,
a miejscowe plotkary rozpuszczą wici. Ale warto było. Dla niej
przetrwałbym wszystko i jeszcze nadstawił drugi policzek.
Ignorowałem zakaz dziadka, co wkurzało go jeszcze bardziej. Teraz,
z perspektywy lat, zdaje mi się, że czasami specjalnie go
prowokowałem, licząc, że nigdy nie obudzę się po laniu, jakie mi
sprawił.
Pokręciłam gwałtownie głową, bojąc się czarnych myśli, które
zalały mi umysł.
– Byłeś od niego silniejszy. Większy – zaakcentowałam, nie
rozumiejąc, dlaczego nie postawił się dziadkowi.
– Oni skutecznie zdusili we mnie poczucie, że mogę się postawić.
Pojęcie walki było dla mnie czymś abstrakcyjnym. Byłem jak pies
uwięziony na łańcuchu. Przyjmowałem każdą karę mojego pana,
zapominając, że posiadam zęby i też potrafię kąsać. – Zamilkł na
chwilę, przysuwając usta do moich włosów. Pocałował mnie
i kciukiem zaczął zataczać kręgi na moim biodrze. – Miałem dziesięć
lat, gdy pierwszy raz mnie uderzył, praktycznie zaraz po tym, jak
matka zostawiła mnie na progu ich domu i odjechała. Przy niej się
pilnował, jednak gdy zamknęły się drzwi, poznałem jego prawdziwe
oblicze. Nadal pamiętam, jak na moich oczach babcia przestała się
uśmiechać, a jej usta wygięły się w pogardzie. I kiedy dziadek mnie
spoliczkował, odwróciła się i najzwyczajniej w świecie wyszła
szykować obiad. Już wtedy wiedziałem, że nigdy mi nie pomoże, nie
powstrzyma dziadka… Dopiero później zrozumiałem dlaczego… Ona
również była bita. Pierwszy raz zobaczyłem…
Urwał, starając się dobrać odpowiednie słowa.
– To zdarzyło się dwa dni po tym, jak dziadek mnie spoliczkował.
Babcia podała obiad i usiedliśmy wspólnie do stołu. Zawsze jedliśmy
razem. W milczeniu. Nie pamiętam, co było pretekstem, niemniej
dziadek zerwał się z krzesła jak oparzony i w następnej chwili porwał
babcię za poły bluzki i cisnął ją na podłogę. Okładał pięściami. Bił po
brzuchu, po ramionach, po głowie… Nigdy w twarz. Wykrzykiwał
słowa, których wcześniej nie słyszałem. Ubliżał jej i katował, aż
w końcu się zmęczył i zostawił ją kulącą się na podłodze. Nic nie
powiedziała. Kuśtykając, wyszła do innego pokoju. A on, jak gdyby
nigdy nic, usiadł, by skończyć obiad. Byłem przerażony. Wystraszyłem
się do tego stopnia, że zsikałem się w spodnie. Za to dziadek wywalił
mnie z domu i zamknął na dzień w stodole. Bo tam było moje miejsce.
Przy bydle… Świat przemocy jest straszny, gdy jesteś dzieckiem. To
pułapka. Labirynt, w którym nikt nie usłyszy twojego głosu. Jako
dziecko nauczyłem się, że nie mam żadnych praw, a liczące się
w domu słowo należało do dziadka. I tak, nienawidziłem ich obojga,
tak jak samego siebie, jednak nigdy nie zależało mi na zemście i nawet
przez myśl mi nie przeszło, by odpłacić mu tym samym. Nie chciałem
zniżyć się do jego poziomu. Najwyraźniej miałem w sobie resztkę
człowieczeństwa – dodał, uśmiechając się smutno.
– I nikt… Nikt nie zauważył twoich siniaków? – odezwałam się
nieco piskliwie. – Śladów znęcania się? Nikt nie zawiadomił…
– Trzydzieści lat temu? – Niemal wypluł z siebie słowa. Jego palce
zacisnęły się na moich włosach, a głosem targała wściekłość. – Nadal
istnieją domy, rodziny, które uważają, że ich dzieci nie będą
prawidłowo wychowane bez widma kary cielesnej. Pięścią,
policzkowaniem, poszturchiwaniem torują sobie drogę ku respektowi.
Chcą należytego im szacunku i poczucia rodzicielskiej władzy.
Niektórzy dojrzewają, dorastają w przeświadczeniu, że to coś
normalnego, tak zwyczajnego jak oddychanie. Inni czują odrazę,
wstręt i strach. I sami nigdy nie zgotują podobnego losu swoim
dzieciom.
Przytaknęłam niemo, mimo że gotowałam się od środka. Nie taki
powinien być ten system. Nie powinien ułatwiać oprawcom znęcania
się nad niewinnymi dziećmi, tylko izolować tych, którzy sprawiają im
ból, a pokrzywdzonym pomagać. Jednak doskonale wiedziałam, że ten
system nadal szwankuje, a zastraszone ofiary boją się zgłosić na
policję. Moje myśli od razu pomknęły ku Lilce. Jak wiele kobiet mogło
liczyć na pomoc obcych ludzi? Co jeśli tamtego popołudnia nie
usiadłabym z nią i nie porozmawiała? Bałam się samej myśli, co wtedy
mogłoby się stać. Lilka nigdy nie wyrwałaby się ze szponów Maćka,
wmawiając sobie, że trwa u jego boku, bo narzeczony kiedyś się
zmieni i na powrót zacznie ją kochać.
Czasem pomoc przychodziła znikąd. Postronne osoby, zupełnie
nieświadome swoich czynów, mogły przerwać chory krąg przemocy
i wskazać właściwą drogę. Dać siłę, by jeszcze raz spróbować
zawalczyć.
Tym kimś dla Arka była Paulina.
Położyłam dłoń na ręce mężczyzny, która nadal tkwiła wplątana
w moje włosy, bezgłośnie prosząc, by kontynuował.
– Mieliśmy z Pauliną plan. Jej ojciec i wujek byli tatuatorami. Na
początku lat dziewięćdziesiątych ta profesja dopiero raczkowała
w Polsce i to właśnie wuj Pauliny prowadził jeden z pierwszych
salonów tatuażu na Pomorzu. Mieszkał w Gdańsku i obiecał, że
będziemy mogli tam popracować, ale warunkiem było ukończenie
szkoły. – Arek pokręcił nieznacznie głową i zaśmiał się pod nosem. –
To był zwariowany dzień. Rozdanie świadectw maturalnych. Podczas
gdy inne dzieciaki we wsi zalewały się w trupa, oblewając koniec
mordęgi, jaką było ślęczenie w ławce, my z Pauliną biegliśmy na
pociąg. Jej rodzice dali nam kasę na bilety. Ufali, że zaopiekuję się ich
córką w Gdańsku. Obiecałem im to.
– Twoi dziadkowie tak po prostu cię puścili?
– Oni mnie nie chcieli – zadrwił posępnym tonem. – Kiedy
pakowałem plecak, dziadek powiedział, bym nie brał rzeczy, które do
mnie nie należą.
Z całej siły zacisnęłam zęby.
– On był… potworem. Nie rozumiem, dlaczego matka cię tam
zostawiła… Nie widziała tych blizn? Nie wiedziała, co mogło cię tam
spotkać? – spytałam, odchylając się nieznacznie, by spojrzeć na Arka.
– Rzadko przyjeżdżała, a gdy już to robiła, unikała patrzenia na
mnie. W miarę jak dorastałem, stawałem się zbyt podobny do ojca.
Kiedyś nawet chciałem jej powiedzieć o siniakach, prosiłem, by mnie
stamtąd zabrała, ale uciszyła mnie jednym zdaniem. Pamiętam je do
dziś. „Dziecko, wiem”. Te dwa słowa.
Na usta cisnęły mi się wyrazy pogardy wobec tej kobiety. Zostawiła
swoje dziecko… Nie. Ona je porzuciła. Jedyną istotę, która była od niej
zależna. I nienawidziłam myśli, że byliśmy w tym samym wieku, gdy
nasze rodziny się rozpadły. Jednak ja jeszcze przez jakiś czas mogłam
liczyć na ojca, podczas gdy Arek… Łudziłam się wcześniej, że tylko ja
doświadczyłam okrucieństwa świata dorosłych, kiedy tak naprawdę
były tysiące, miliony istnień z podobną do mojej historią. Zamknęłam
się we własnym bólu, bezdennym poczuciu utraty czegoś tak ważnego
jak bezpieczeństwo oraz troska, i z tego powodu popełniałam jeden
błąd za drugim. Myślałam, że nie zasługuję na miłość, więc
odgrodziłam się od świata. Czasami lepiej jest niczego nie czuć niż
cierpieć, bo zawierzyło się niewłaściwej osobie. Zrobiłam coś zupełnie
odwrotnego niż Arek. On, mimo że doświadczył tyle zła i cierpienia,
potrafił kochać. Zaufać. Pokonał przeszłość. Był prawdziwym
wojownikiem i za tę odwagę go podziwiałam.
– Życie, które wiodłem z Pauliną, nie było usłane różami – ciągnął,
pozwalając swoim dłoniom przesuwać się niespiesznie po moich
plecach. – Początkowo mieszkaliśmy u jej wujka, pracowaliśmy
w knajpach, a ja dodatkowo łapałem fuchę podczas nocnego
rozładunku transportowców. Po roku odłożyliśmy wystarczająco dużo
kasy, by wynająć kawalerkę z dala od centrum. Teraz, gdy o tym
myślę, to nie wiem, jak jeszcze udało nam się znaleźć czas i siłę, by
uczyć się fachu tatuatorskiego. Było tego tak dużo. Techniki, cały
osprzęt, zasady i reguły, których należało się trzymać, by zapewnić
bezpieczeństwo zarówno sobie, jak i klientom. Musieliśmy wiedzieć
wszystko na temat budowy maszynki, a nawet samemu lutować igły.
Dwadzieścia lat temu praktyki były swoistym testem osobowości. Dla
mistrza robiło się dosłownie wszystko. Dopiero po dwóch latach
wreszcie dostałem pozwolenie, by wziąć maszynkę do ręki. Wiesz, na
czym uczyliśmy się robić pierwsze dziary? – spytał, zerkając na mnie
z ukosa, a kąciki jego ust uniosły się nieznacznie.
– Na świńskiej skórze? – odparłam niepewnie, bo ta informacja
obiła mi się kiedyś o uszy.
– Też, ale najczęściej na owocach. Na świńskiej skórze ćwiczyliśmy
jedynie prowadzenie maszynki. Kreski, linie, kontury. O cieniowaniu
nie mogło być mowy. Jest grubsza, bardziej miękka, można ją
rozciągnąć, a co za tym idzie, trzeba inaczej ustawić maszynkę, by igła
głębiej sięgała pod skórę. Jednak na czymś musieliśmy się uczyć,
a przynajmniej przyzwyczajać rękę. W tym fachu najważniejsza jest
odwaga – trzeba jak najszybciej zebrać się w sobie i po prostu zacząć
dziarać ludzi. Paulina ćwiczyła też na samej sobie albo na koleżankach
z pracy, które w zamian za darmowy tatuaż zgadzały się zostać jej
modelkami. Zakochała się w stylu japońskim. Potrafiła godzinami
siedzieć nad projektem, by wzbogacić wzór. Tatuaż japoński ma to do
siebie, że obejmuje duże partie ciała, najczęściej ramiona, tułów czy
całą nogę. Jest bardzo skomplikowany, szczegółowy i prawdopodobnie
ma najbogatszą historię ze wszystkich stylów tatuażu.
– Sam wybrałeś plemienne – zauważyłam, automatycznie patrząc
na jego przedramiona i tors poniżej linii mostka. Tu tatuaże były inne.
Przywodziły mi na myśl celtyckie wzory. Spiralne linie zataczające
kręgi – jak wskazówki zegara.
– Tak i to za jej wskazówką – przyznał, a ja od razu uniosłam głowę.
Pierwszy raz dosłyszałam coś innego niż zduszona wściekłość
i udręczenie. Odpowiedź znalazłam w jego oczach. Stalowa,
nieprzenikniona pustka rozrzedziła się. Te iskierki, czułość
spojrzenia… Wracał.
– Na pierwszy rzut oka wydają się proste, bo to duże, bazujące na
geometrii wzory, ale mogą mieć wiele kompozycji, dużo znaczeń,
symboli i cech. Odwołują się do przeżyć, tego, co dana osoba sobą
reprezentuje, do czego dąży. Pierwszy tatuaż wykonał na mnie wujek
Pauliny. To był polinezyjski wzór obejmujący bark i całe ramię.
Zakrywał najgorszą bliznę, którą zostawił mi dziadek. Kiedy miałem
trzynaście lat, zbił mnie w stodole, bo źle związałem snopki. Użył do
tego bata. Ta rana długo się goiła. – Spojrzał na prawy biceps, pokryty
plątaniną solidnych czarnych kształtów i linii. – Kiedy pierwszy raz
spojrzałem w lustro… oniemiałem. Nie widziałem już tej szpecącej
bladej blizny. Postanowiłem, że zakryję je wszystkie, by w końcu móc
spojrzeć na siebie jak na człowieka, który nie jest naznaczony
okrucieństwem świata dorosłych. Żadna lekcja tatuowania nie
nauczyła mnie tyle, ile mogłem zaczerpnąć z tego doświadczenia.
Tatuaż nie jest tylko wzorem, kolorowym tuszem, który wnika pod
skórę. On dodaje odwagi i pomaga zmierzyć się z własnymi lękami
oraz słabościami. Kształtuje charakter i osobowość. Dzięki niemu na
nowo kreślimy wizję samych siebie, utożsamiamy się z nim
i wyznaczamy kierunek. Budujemy na zgliszczach przeszłości.
Arek dotknął prawego nadgarstka i z czułością przesunął po nim
palcami, jakby chciał w ten sposób wskrzesić dawny czar, obudzić
drzemiącą w nim moc. Przywołać obraz osoby, która go wykonała –
która wprowadziła tusz i miłość pod jego skórę.
– Ten tribal należy do niej. Pierwszy i ostatni tatuaż plemienny, jaki
zrobiła. Drugi kazała mi ozdobić samodzielnie. To był mój pierwszy…
Symbolizuje jedność. Naszą moc.
Zapatrzyłam się na ruchy jego palców. Chciałam dotknąć tego
tatuażu. Robiłam to wcześniej, jednak teraz, gdy znałam jego
historię… nie miałam odwagi. Nie wiedziałam, czy mogę…
– Pobraliście się?
– Tak. Byłem nieco młodszy od Mateusza, gdy wróciliśmy do
Poznania i otworzyliśmy własny salon.
– PInk Tattoo – dopowiedziałam, uśmiechając się lekko.
– Paulina potrafiła być uparta, gdy coś sobie założyła, a zawsze
chciała mieć swój własny salon tatuażu. Odkładaliśmy na niego przez
lata.
– Wróciliście do Poznania? – powtórzyłam, patrząc na niego bez
tchu. – Więc czy może… Spotkałeś się z matką albo ojcem?
Szybko oblizał usta i wyraźnie strapiony zmarszczył brwi.
– Jeszcze gdy byłem w podstawówce, matka wyprowadziła się do
Warszawy. Jednak udało mi się odbudować relacje z ojcem.
– Odnalazłeś go?
Zaprzeczył i ponownie dobrodusznie się uśmiechnął.
– Paulina to zrobiła. Nie powiedziała mi, że go szuka, a gdy tego
dokonała, kilkakrotnie spotkała się z nim sama, by mieć pewność, że
ten powrót do przeszłości mnie nie zrani.
– Chroniła cię – odgadłam.
– Własną piersią – przyznał, a po chwili, gdy zapatrzył się na tatuaż
na nadgarstku, jego ton stał się poważny. – Paulina nauczyła mnie
wielu rzeczy. Każdy rodzi się w jakimś celu, a każde istnienie jest tak
samo ważne. Trzeba tylko odnaleźć własną drogę, a gdy się zgubimy,
zawrócić i iść pod prąd. – Przełknął ciężko ślinę. Łzy ścisnęły mi
gardło. – Nauczyła mnie wybaczać i prosić o przebaczenie. Nie
obarczać innych własnymi błędami, nie zwalać winy na świat, że jest
podły i krzywdzący. To dzięki niej pogodziłem się z przeszłością.
Przygryzłam wargi, chroniąc się przed obezwładniającym szlochem.
I dziękowałam… Byłam wdzięczna Paulinie, że pojawiła się w życiu
Arka. Że nauczyła go kochać i wierzyć w lepszą przyszłość. To ona
była jego siłą, motywacją, chęcią zmian. Dzięki niej się odmienił.
Zaczął żyć.
– Paulina była cudowną kobietą – przyznałam z uśmiechem,
ujmując jego twarz w dłonie. Nie wycierałam łez. Były czymś dobrym.
Stanowiły dziwną mieszankę smutku i radości.
– Tak – przytaknął, całując moje palce. – Była.
I chociaż serce umierało mi na samą myśl, musiałam to powiedzieć.
Zadać ostatnie pytanie.
– J-jak… – Urwałam, łkając gwałtownie, i spróbowałam raz jeszcze:
– Jak…
– Wypadek – wszedł mi w słowo, widząc, ile wysiłku kosztuje mnie
wypowiedzenie tego zdania. Przejął to na siebie. – Wracała z Niemiec
ze szkolenia. Prowadził jej wuj. Zginęli oboje.
Zapłakałam tak gwałtownie, że nie mogłam złapać tchu. Następne,
co pamiętam, to tulące mnie silne ramiona Arka. Nie zasłużyli na to.
Powinni się razem zestarzeć i wspominać, jak czerpali z życia pełnymi
garściami. Powinni wychować gromadkę dzieci, które tak pragnęli
mieć. Zabrakło im czasu. Czasu, który przepadł bezpowrotnie.
– Proszę, nie chcę twojej litości. Niech nie będzie ci nas żal –
wyszeptał udręczonym głosem wprost do mojego ucha.
– Żal mi dziecka, które kuliło się ze strachu przed dziadkiem. Które
katowano. Które naznaczono bliznami na ciele i duszy. Więc pozwól
mi zlitować się nad tamtym dzieckiem, któremu nikt nie chciał
pomóc. I pozwól mi płakać za kobietą, która nauczyła cię kochać.
Ujęłam jego dłonie i pochylając głowę, pocałowałam każdy
z nadgarstków.
Słone łzy spływały na skórę naznaczoną tuszem, gdy przesuwałam
po niej wargami.
Arek westchnął głęboko i chwytając mnie za ramiona, pociągnął na
siebie.
Pocałował mnie tak żarliwie jak nigdy wcześniej. Z wdzięcznością.
Z uczuciem, od którego zakręciło mi się w głowie. I gdy oddaliliśmy
się od siebie, łapiąc gwałtownie powietrze, zdałam sobie sprawę, że
byliśmy bliżej niż kiedykolwiek wcześniej. Bo dotknęliśmy czegoś tak
niezwykłego – naszych dusz.
Arek ujął moją twarz i nie spuszczał wzroku z moich oczu.
W stalowoszarych tęczówkach odnalazłam coś, co sprawiło, że moje
serce zamarło, ściśnięte mocą tysięcy emocji.
– Tak chciał los – powiedział, łagodnie odgarniając mi włosy
z czoła. – Bo nic nie dzieje się bez przyczyny.
Jak na zawołanie w mojej głowie rozbrzmiał jego dawny głos:
Ludzie, których spotykamy na swojej drodze, którym pozwalamy zostać
częścią naszego życia, właśnie to nas odmienia.
Ta chwila, gdy staliśmy w dawnym pokoju Sandry, ciasno przytuleni
do siebie, wydawała mi się tak odległa jak nigdy wcześniej.
Zrozumiałam i nauczyłam się wielu rzeczy. O nienawiści,
o przebaczeniu. O sile strachu i przerażającej mocy, jaką była
przemoc. O tatuażach na plecach Arka, które ukrywały przed światem
jego poprzednie życie naznaczone pasmem bólu i poniżenia.
Przyjęłam to wszystko. Wzięłam na swoje barki.
Bo tego wymaga miłość.
Tak. Kochałam tego człowieka. Każdą komórką ciała, każdą cząstką
siebie i każdą myślą. W moich oczach był wojownikiem, kimś tak
wspaniałym, że zastanawiałam się, czy na niego zasługuję.
– Jest jeszcze coś – zaczął, całując moje opuchnięte powieki. –
Ostatnie, co musisz wiedzieć.
Przytaknęłam, głośno przełykając łzy. Kiedy ponownie na niego
spojrzałam, starałam się uśmiechnąć tylko po to, by dodać mu odwagi,
jednak moja twarz przypominała maskę wykutą z marmuru. Nie
mogłam poruszyć żadnym mięśniem. Widząc to, Arek ucałował
z nabożną czcią kąciki moich ust.
Znieruchomiałam.
– Ostatnie osiem lat karmiłem się wyłącznie wspomnieniami –
powiedział, patrząc mi głęboko w oczy. – Bałem się, że kiedyś jej
obraz wyblaknie, a ukochany tembr głosu rozmyje się wśród innych
dźwięków.
– Pielęgnujesz pamięć o kobiecie, którą kochałeś – stwierdziłam,
próbując nadać słowom normalne brzmienie, jednak nie potrafiłam
ukryć słyszalnego w głosie poczucia odrzucenia.
Pokręciłam głową. To nie miało teraz znaczenia. Nawet jeśli będę
musiała żyć ze świadomością, że będę tą drugą, to zrobię to i nigdy nie
pokuszę się o snucie wyrzutów. Jeśli taka była cena za trwanie przy
jego boku, to byłam w stanie ją zaakceptować.
Arek, drżąc, zaczerpnął tchu.
– Trwałem w próżni, bo kobieta, za którą podążałem, odeszła, a ja
nie mogłem do niej dołączyć. Dżas tłumaczy mi, że nie jest dobrze żyć
przeszłością, że trzeba ruszyć do przodu. Do niedawna nie potrafiłem
pojąć tego systemu myślenia. Bałem się, że inna kobieta może
wyprzeć Paulinę z mojego serca i że pewnego dnia o niej zapomnę.
Nie chciałem skalać jej pamięci uczuciem do innej osoby. Wiesz, kto
sprawił, że przestałem tak myśleć?
Zamarłam, patrząc na niego urzeczona. Coś zmiękło w jego oczach
i w końcu to dojrzałam. Te migotliwe błyski.
– Ty – wyszeptał, stykając czoło z moim. – Od początku mnie
fascynowałaś. Byłaś taka… zagadkowa. Z uporem i zaciekłością
broniłaś Lilki przed Matem, by w chwilę później spłonąć wstydliwym
rumieńcem. Wydawałaś się zadziorna, a jednak tak delikatna. Nigdy
wcześniej nie spotkałem takiej kobiety. I to właśnie ty sprawiłaś, że po
raz pierwszy zacząłem się zastanawiać, czy jednak warto ruszyć do
przodu. Skłoniłaś mnie do myślenia nad samym sobą. Nad życiem.
Paulina nauczyła mnie, czym jest miłość, żarliwe uczucie do drugiej
osoby i chęć trwania przy jej boku. Przy tobie nie czuję, bym robił coś
złego. Lata temu poprzysiągłem sobie, że nigdy więcej się nie
zakocham. Utrata kogoś bliskiego boli tak, jakby to mnie samemu
wyrwano serce. Bałem się ponownie zatracić w tym uczuciu, oddać
komuś cząstkę siebie. Jednak to, co czuję do ciebie, jest silniejsze od
obezwładniającego strachu. To uczucie sprawia, że chcę zaryzykować
i kochać jeszcze raz. Jeszcze mocniej. Właśnie ciebie.
Zapłakałam.
Płakałam, bo nie wierzyłam, że tego doświadczę.
Że on mnie pokocha.
To nie mogło się dziać, nie mogło mieć miejsca, a jednak…
– Twój obraz, Malwino, już wypalił się w moim sercu – wyznał, a w
jego przesyconych uczuciami oczach dojrzałam własne odbicie. –
Poruszyłaś je i to w momencie, gdy myślałem, że nigdy więcej nie
doświadczę czegoś tak… realnego. Jakbym wybudził się z głębokiego
snu. Więc proszę, nie opuszczaj mnie, jak obiecałaś – dodał,
zdecydowanie chwytając moje dłonie.
– Nigdy – wyszeptałam i pozwoliłam ustom przelać w Arka
wszystkie moje uczucia.
Rozdział 14

We don’t need to
Hide it from ourselves anymore
Bring your words to me
Write your passion onto my soul.

SMNM, Baby Girl

Tamten wieczór zakończył się inaczej, niżbym się tego spodziewała.


Do późnych godzin leżeliśmy na kanapie, ściśle przylegając do
siebie. Czerpaliśmy siłę z tego uścisku. Wsłuchiwaliśmy się w nasze
oddechy, serca, które biły jednym rytmem, a nasze pocałunki
smakowały słonymi łzami. Oboje doznaliśmy oczyszczenia.
Zjednoczyliśmy się w mieszaninie bólu i nowo odkrytego uczucia.
To było tak niezwykłe.
Ja, która bałam się miłości, i on, który już raz kochał zbyt mocno.
A jednak los dał nam drugą szansę. Ofiarował czas, byśmy mogli
spróbować jeszcze raz. Bym nauczyła się kochać Arka, a on mnie.
Zdawało mi się, że dotykam nieba, będąc w samym środku piekła.
Oboje rzuceni na kolana, nie mając sił na dalszą walkę… Nasza
przeszłość naznaczona była bólem, więc jak mieliśmy wierzyć, że
spotkamy na swojej drodze drugą osobę, której odważymy się zaufać?
Pojęcie miłości było zbyt abstrakcyjne, zbyt… piękne. Ale teraz
mieliśmy otrzymać coś, o czym nawet nie mieliśmy śmiałości marzyć,
prosić.
Patrzyłam na mężczyznę odwróconego do mnie plecami, wczesnym
porankiem krzątającego się w kuchni, i rozmyślałam. Nie chciałam
tego, a jednak widmo nowego dnia przyniosło ze sobą liczne pytania.
Wątpliwości. Czy jestem dość dobra? Czy nie skrzywdzę Arka, a jeśli
już to zrobię, to jak mocno, i czy mi wybaczy? Wczoraj opowiadał
o swoich rodzicach, o ich historii zakończonej rozwodem. Brak
zaufania mógł doprowadzić do upadku każde kochające się
małżeństwo. Bo jak dalej ze sobą być, skoro druga strona stale
powątpiewa w uczucia i prawdomówność tej drugiej? Wierzyłam, że
Arek mnie kocha, czułam, że to uczucie jest prawdziwe, ale… co
zrobię, gdy wyparuje ze mnie to obezwładniające poczucie szczęścia
lub gdy całkiem nieświadomie powrócę do dawnych nawyków?
– Obudziłem cię?
Wzdrygnęłam się, słysząc głos Arka przebijający się przez
skwierczenie tłuszczu na patelni. Najwidoczniej przyglądał mi się od
dłuższego czasu. Pochylał się nad wyspą, a na jego twarzy
dostrzegłam łagodny uśmiech.
– Nie śpię już jakiś czas – wyznałam, odwracając wzrok od bicepsów
naprężających na ramionach lekko wygniecioną koszulę. Jego usta
zadrgały, gdy powstrzymywał się od roześmiania na głos. Obserwował
mnie czujnie, gdy szłam w stronę kuchni.
– Podglądałaś? – spytał, nieznacznie obniżając głos.
– Trochę – przyznałam, stając tuż obok niego.
Nie podnosząc głowy, oparłam się plecami o wyspę. Przysunął się
do mnie. Musiałam zacisnąć dłonie na blacie, bo w naturalnym
odruchu chciałam owinąć ramiona wokół jego talii i go przytulić. Arek
bez trudu rozszyfrował moje zachowanie. I kiedy złapał mnie pod
brodę, prosząc, bym na niego spojrzała, w jego oczach na próżno było
szukać chociażby zalążka irytacji.
– Myślałaś, prawda?
– Trudno jest wyłączyć mózg – powiedziałam przepraszająco.
– Znam wiele metod ułatwiających rozproszenie – wymruczał
nęcąco, pochylając się, by skubnąć moje usta.
– Na przykład? – spytałam bez tchu i z zamkniętymi oczami
nieznacznie przysunęłam się bliżej.
– Na przykład… Jedzenie.
Uchyliłam powieki i zamrugałam zdezorientowana, podczas gdy
Arek na powrót zajął miejsce przy kuchence. Obserwowałam, jak
zręcznie obraca pulchny naleśnik, a jego barki trzęsą się od
wstrzymywanego śmiechu.
– Jesteś… – syknęłam, niemal krztusząc się powietrzem.
– Jaki? – podpuszczał, zerkając na mnie przez ramię i puszczając
zaczepne oczko. Wydęłam usta, patrząc na niego spode łba. Jeszcze
chwila i zapewne tupnęłabym nogą jak boczące się dziecko. Arek
wypuścił z rąk patelnię tylko po to, by objąć mnie w pasie
i przyciągnąć do siebie. – No jaki jestem? – wymruczał w moje włosy.
– Niemożliwy – wycedziłam, śmiejąc się pod nosem, i ukryłam
zarumienioną twarz na jego piersi. Przytuliłam go mocno. Tak jak
chciałam to zrobić od początku. – Naleśniki?
– Tak. Wedle mojego tajnego przepisu.
– Zjadliwe chociaż?
– Bezczelna – fuknął, udając obrażonego, a patrząc na mnie spod
przymrużonych powiek, dodał z groźbą w głosie: – Jeszcze będziesz
domagać się dokładki.
– Żeby tylko nie leków na niestrawność – wymamrotałam pod
nosem. Nie żebym nie ufała umiejętnościom kulinarnym Arka, bo już
raz zaserwował mi całkiem smaczne śniadanie, jednak nie byłam
przyzwyczajona do widoku gotującego faceta. Właściwie
doświadczałam tego wszystkiego po raz pierwszy. Arek ściągnął
naleśnik z patelni i rozlał kolejną porcję. Zaglądając do miski
z rzadkim ciastem, palcem zgarnęłam z powierzchni niewielką ilość,
po czym wsadziłam sobie do ust. Smakowało niebiańsko, ale… – Ile
wsypałeś cukru? – stęknęłam, czując, jak zlepiają mi się oczy.
– Tyle, ile trzeba – odparł wymijająco, odwracając ode mnie wzrok.
– Poza tym sama powiedziałaś, że lubisz słodkości.
– Ale nie tyle, by zapaść w cukrzycową śpiączkę!
Parskając śmiechem, umoczyłam palec raz jeszcze i szybko się
pochyliłam, łapiąc do ust skapującą kroplę. Arek głośno nabrał
powietrza.
– Poczekaj na gotowe. I nie przeszkadzaj – napomniał mnie
spiętym głosem, przewracając naleśnik tak gwałtownie, że część
wylądowała na rancie patelni.
– Przeszkadzam? – wymruczałam, w dalszym ciągu ssą palec.
– I to bardzo.
– To coś w stylu rozproszenia? – dociekałam niewinnym tonem.
– Zrób mi przysługę, usiądź na tym seksownym tyłeczku i po prostu
poczekaj, aż śniadanie będzie gotowe.
– Seksownym, mówisz? – powtórzyłam zaintrygowana.
Ponownie westchnął ciężko i rzucił mi cholernie ogniste,
a jednocześnie karcące spojrzenie.
– Malwina.
Od jego intensywnego, pociemniałego wzroku zmiękły mi kolana,
a moja niepewność wyparowała w jednej sekundzie, ustępując miejsca
budzącemu się do życia pożądaniu. Zaczynałam rozumieć wszystkie te
kobiety, które pobudzał widok gotującego faceta.
Posłuchałam go. Natychmiast czmychnęłam na hoker i zostałam
tam do momentu, gdy postawił przede mną talerz z dwoma
parującymi naleśnikami. Usiadł obok i w ciszy zjedliśmy śniadanie.
Nie byłam specjalnie głodna, mimo że wczoraj niewiele zjadłam na
kolację. Kilka soczystych owoców czy krakersy, które wmusił we mnie
Arek, nim zasnęłam zwinięta w kłębek na kanapie, nie można było
uznać za prawdziwy posiłek. A mimo to teraz wylizałam talerz do
czysta i łakomie patrzyłam na porcję mężczyzny. Pokręcił głową
z uśmiechem i ukroił kawałek. By nie spaść z wysokiego hokera,
zacisnęłam palce na brzegu blatu i wychyliłam się, nie spuszczając
oczu z nabitego na widelec fragmentu naleśnika. Arek wyciągnął go
w moją stronę, znacząco unosząc brew. Nie zastanawiałam się dłużej.
Nim zdążył chociażby mrugnąć, zacisnęłam usta na widelcu
i ściągnęłam ociekający miodem kawałek do ust. Intensywnie
przeżuwając, zamruczałam gardłowo.
– I jak? Dobre? – dopytywał, a ja z zamkniętymi oczami raptownie
pokiwałam głową.
– Kocham, kiedy dla mnie gotujesz – wypaliłam niespodziewanie.
I natychmiast zlękłam się brzmienia własnych słów.
Jedzenie stanęło mi w gardle. Sięgając po kubek z kawą, celowo
unikałam wzroku Arka. Jednak on nie pozwolił mi uciec. Już po
pierwszym łyku wyciągnął mi kubek z rąk i okręcił mnie w swoją
stronę. Serce zamarło mi w piersi, gdy tak przypatrywał mi się bez
tchu.
– Kochasz? – wyszeptał niedowierzająco. – Pierwszy raz… Pierwszy
raz użyłaś tego słowa.
– To źle? – spytałam, zerkając na niego spod rzęs. Dłonie miałam
śliskie od potu, więc wytarłam je w sukienkę. Chyba był to dobry
wybór, bo w następnej chwili Arek złapał moje ręce i ścisnął, niemo
prosząc, bym na niego spojrzała.
– Powiedz mi tylko, że to nie przez to, co powiedziałem ci wczoraj.
Zaprzeczyłam. Rozchyliłam usta tylko po to, by ponownie je
zamknąć. Bałam się. Pierwszy raz wyznawałam komuś miłość.
Wiedziałam, że Arek mnie kocha, jednak tysiące słów kotłowało mi się
w głowie i nie miałam pojęcia, które z nich wybrać – które całkowicie
oddałoby to, co czuję.
– Nie. Zakochałam się w tobie już wcześniej – wyznałam, cała
spięta. – I nie za bardzo wiem kiedy. Czy już wtedy, gdy spotkaliśmy
się po raz pierwszy w studiu, czy gdy spojrzałeś na mnie tym
przenikliwym stalowym wzrokiem, czy może wtedy, gdy z taką troską
zajmowałeś się Oskarem… – Pokręciłam głową, czując, jak wzruszenie
ściska mi gardło. Przygryzając dolną wargę, spojrzałam na mężczyznę
spod rzęs. Spijał każde słowo z moich ust. I każde, bez wyjątku, było
dla niego ważne. – Odkrywałam to uczucie kawałek po kawałku.
Wczoraj dołożyłam ostatni fragment układanki. Nie wiedziałam tylko,
że to jest miłość.
– Kochasz. Mnie – wysyczał niedowierzająco. Jego palce spoczęły
na moim karku.
Uśmiechnęłam się, widząc, jak bardzo czekał na te słowa. Gdy
położyłam dłoń na jego kłującym policzku, westchnął z ulgą i z
rozkoszą przymknął powieki. A kiedy ponownie je uchylił, jego szare
oczy przybrały barwę popiołu. Czułam, jak pod jego bacznym
spojrzeniem, w którym dopatrzyłam się śladów żądzy
i bezgranicznego uwielbienia, krew w moich żyłach zaczyna szybciej
krążyć.
– Kocham – przytaknęłam cicho. Nieśmiało. Jakbym nagle
zawstydziła się własnych słów i nieporadności, z jaką mówiłam
o własnych uczuciach.
Chciałam coś jeszcze dopowiedzieć, ale co to było… To już nie
miało znaczenia. Nie, gdy Arek w jednej chwili zawładnął moimi
myślami i zmysłami.
Naciskając na mój kark, przyciągnął mnie do siebie. Smakował
miodem, słodyczą, od której aż zakręciło mi się w głowie. Dlaczego
miałam wrażenie, że te pocałunki różniły się od poprzednich? Były
bardziej intensywne, sięgały gdzieś głęboko we mnie i wyciągały na
powierzchnię czystą namiętność, o której istnieniu nie miałam nawet
pojęcia. Jak wiele mogła zmienić miłość? Zabarwiała każdą
pieszczotę, sprawiając, że nawet przelotne muśnięcie odczuwałam
tysiąc razy mocniej. Traciłam grunt i nie tylko ten pod nogami.
Zatracałam się w tym uczuciu. I świat przestał dla mnie istnieć.
Gdy Arek zasysał moją dolną wargę, westchnęłam błogo, uczepiając
się jego barków. Pod palcami czułam spięte mięśnie. Powstrzymywał
się. Chciał mnie bardziej, mocniej, a jednak nadal próbował być wobec
mnie delikatny.
– Malwina… – wyszeptał zachrypniętym głosem, odsuwając się
nieznacznie. – Jeśli nie chcesz, jeśli jest jeszcze za wcześnie…
Możemy to przerwać.
Natychmiast pokręciłam głową i sięgnęłam do jego ust.
– Nie. Chcę ciebie – szeptałam szaleńczo między pocałunkami. –
Całego ciebie.
Zawarczał, a ten dźwięk rozszedł się echem po jego szerokiej piersi.
– Już dawno mnie masz – wymruczał ledwo słyszalnie. –
I przepraszam, że kazałem ci tyle czekać.
Zaczęłam zaprzeczać, jednak skutecznie mnie uciszył. Złapał mnie
pod uda i przyciągnął do siebie roszczeniowo, a ja automatycznie
owinęłam nogi wokół jego bioder. Posadził mnie na blacie przy
akompaniamencie toczącego się szkła. Miałam to gdzieś. Liczył się
tylko on. Jego usta, jego dłonie, które zachłannie wdarły się pod moją
sukienkę, jego ciężki oddech, który czułam na policzku oraz szyi. Żar
bijący z ciała Arka rozpalał mnie i podsycał budzące się do życia
płomienie. Czułam je pod skórą… pełzające, liżące… spięte mięśnie
zaciskające się w spazmach. Ginęłam wśród bodźców atakujących
moje ciało. Stałam się zachłanna, zaborcza… Chciałam go tu i teraz.
Kiedy dłonie Arka odnalazły moją pierś, zajęczałam głośno,
odrzucając w tył głowę. Jego usta zsunęły się na moją szyję. Znaczył ją
mokrymi pocałunkami, a językiem kreślił nieznane mi znaki.
Zagryzając wargi, powstrzymałam jęk, i to był bardzo zły wybór.
Zduszona wibracja tylko pobudziła miejsce, po którym tańczył język
Arka. Zacisnęłam palce na jego koszuli na plecach i przylgnęłam
szczelnie do jego ciała.
– Kocham cię w tej niewinnej sukience, ale byłoby dobrze, żebyśmy
ją zdjęli – zaśmiał się gardłowo. – Lepiej to zrobić teraz, kiedy jeszcze
potrafię się kontrolować. Tak słodko się wijesz – dodał, zagarniając
moje usta po raz ostatni i chwytając za materiał sukienki.
Posłusznie się odchyliłam, a Arek ściągnął ze mnie ubranie i rzucił
je gdzieś za siebie. W tym samym momencie, gdy spadło na ziemię,
zamruczał zachwycony tym, co miałam pod, jak to określił, niewinną
sukienką. Czyli bardzo niegrzeczną bieliznę. Odgarnęłam wzburzone
włosy z twarzy i zebrałam je na ramię. Czekałam, aż coś powie albo
wykona jakiś ruch, jednak on tylko patrzył. Sycił się moim widokiem.
Odczekałam chwilę, by uspokoić kołaczące serce, i zerknęłam na Arka.
Jego spojrzenie było tak ciemne, tak zuchwałe, że niecierpliwie
potarłam o siebie udami, czując gwałtowny przypływ pożądania.
Boleśnie wolno zbliżył się, a dłonie położył na moich ściśniętych
kolanach. Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy, gdy nacisnął, lekko
rozsuwając mi nogi. Jego palce sunęły po moich udach okrytych
czarnym nylonem i wyżej, przez biodra aż po nagą skórę na brzuchu.
Czułam ciarki na plecach, gdy dotykał mnie tak przelotnie, pieszcząc
zaledwie czubkami palców. Obrysowując wzgórki moich piersi, wsunął
palec pod jeden z trzech sznureczków ciągnących się od wcięcia
w staniku aż po cienkie ramiączko.
– Ostatnim razem nie miałaś na sobie takiej bielizny.
– Ostatnim razem w ogóle nie miałam na sobie stanika –
zauważyłam, błądząc gdzieś na granicy utraty kontroli. Nie mogłam
się skupić, gdy jego słowa, wymówione tym niskim, chropowatym
głosem, trafiały wprost do mojej kobiecości. Chciałam zacisnąć nogi,
ale biodra Arka skutecznie mnie blokowały.
– Słuszna uwaga – przyznał, skubiąc moją szyję z uśmiechem
błąkającym się na ustach.
Wplotłam palce w jego przydługie włosy. Drażniłam paznokciami
wrażliwą skórę, a z gardła Arka wydobył się odgłos aprobaty.
Pochylony wodził ustami coraz niżej, aż w końcu dotarł do moich
piersi. Podałam mu je, a on, patrząc mi prosto w oczy, pocałował
miejsce, w którym pod drapiącą koronką rysował się napięty sutek.
Materiał natychmiast nasiąknął wilgocią, gdy wciągnął go do ust. Prąd
przeciął mi skórę, kumulując się u szczytu ud. Arek całował i pieścił
moje piersi, podczas gdy jego ręce sunęły nęcąco po moich udach oraz
łydkach, które zaciskałam kompulsywnie wokół jego bioder. Zwodził
mnie i kusił, bo chociaż jego palce docierały coraz wyżej, ku miejscu,
gdzie najbardziej go teraz potrzebowałam, zawracał w ostatnim
momencie. Rozmyślnie przeciągał tę grę.
– P-proszę – zakwiliłam nieznanym mi głosem.
– Jeszcze trochę – wymamrotał, przenosząc usta na drugą pierś. –
Chcę się tobą nasycić.
Jeśli to był dopiero początek, to nie wiedziałam, ile jeszcze
wytrzymam. Czułam gorącą wilgoć wsiąkającą w majtki i za każdym
razem, gdy się tylko poruszyłam, jęcząc cicho od licznych doznań,
wypływało jej coraz więcej. Powietrze przesiąknięte było piżmowym
zapachem mojego pożądania.
Byłam niemal pewna, że pogryzłam wargi aż do krwi, nim Arek
w końcu zdecydował się pójść dalej. I wówczas wiele rzeczy zdarzyło
się niemal jednocześnie. Zbyt wiele, bym była w stanie zarejestrować
je od razu. Nie wiedzieć kiedy jego palce wsunęły się zza pas rajstop.
Przyciągnął mnie do siebie i lekko podniósł, by zsunąć je wraz
z bielizną, opuszkami rysując ognisty ślad na odkrytej skórze. Stanik
szybko dołączył do zbytecznych rzeczy walających się gdzieś na
podłodze. Siedziałam naga na blacie, bojąc się, że znowu każe mi
czekać. I z jękiem ulgi przywitałam jego usta na swoich. Stęskniłam
się za ich twardością i sposobem, w jaki jego język pieścił mój. Arek,
rozpościerając palce, sunął po gładkiej skórze na moich plecach. Nie
wiedziałam, jak to możliwe, ale dokładnie obrysował każdy
postrzępiony listek i każdą krzywiznę płatków. Zapamiętał ślad, jaki
na mnie zostawił. Wzór, który nas połączył.
Zarzuciłam mu ręce na ramiona, a szorstki materiał koszuli
podrażnił moje sutki. Zuchwale się o niego ocierałam, jęcząc cicho.
Zrozumiał. Złapał mnie pod nagie pośladki i pociągnął na siebie.
Byłam uwieszona na jego szyi i przylegałam ściśle do twardego torsu,
nie wiedziałam więc, gdzie Arek mnie zabierał. W tym momencie
starałam się nie jęczeć zbyt głośno. Na wysokości mojej rozgrzanej
kobiecości poczułam twardą wypukłość, a materiał dżinsów tylko
podrażniał moje opuchnięte płatki. Arek warknął przeciągle,
zatrzymując się na chwilę, by mocniej wedrzeć się językiem do moich
ust. Jego zachłanny pocałunek niemal całkowicie pozbawił mnie tchu.
Gdy już wróciła mi świadomość, leżałam na łóżku w sypialni na
piętrze. Wpadające przez okno promienie zapowiadały nadejście
niedługo wiosny i oślepiły mnie na moment. Poczułam, jak obok
ugina się materac. Arek odsunął dłonie od mojej twarzy i zawisł nade
mną. Zamrugałam, starając się skupić wzrok na jego obliczu oraz
nagiej, masywnej piersi, którą ozdabiały zawiłe, ciemne plemienne
tatuaże. Rozchylając usta, zerknęłam w dół. Byłam odrobinę
niepocieszona, że przegapiłam moment, w którym Arek ściągał
z siebie ubrania, jednak… widok rysujący się w okolicy jego bioder
skutecznie mi to rekompensował. Całkiem możliwe, że
wymamrotałam zduszone „cholera”, bo Arek zaśmiał się gardłowo.
Zarumieniłam się i nie miało to nic wspólnego z pocałunkami,
którymi na powrót znaczył moje ciało. Błądziłam dłońmi po jego
bicepsach, ściskałam napięte barki, sunęłam po szerokiej piersi,
a między palcami pieściłam jego twarde sutki. Chwycił mnie
ponownie za dłonie, kiedy jego usta dotarły do mojej kobiecości.
Tęskniłam za tym uczuciem tak bardzo, że z chwilą, gdy jego gorący
język wniknął do mojego spiętego środka, wyrzuciłam głowę, by
uderzyć nią w poduszkę. Podwijałam palce stóp, czując narastające
napięcie. Byłam tak blisko… Z mojego gardła wyrwał się cichy protest,
gdy Arek podniósł się na kolana. Próbując uspokoić oddech, uchyliłam
powieki. Teraz mościł się między moimi udami. Czułam go. Napierał
na mnie nieznacznie, rozprowadzając wilgoć po swoim członku.
Zakręciłam nęcąco biodrami i owinęłam ramiona wokół wąskiej talii
mężczyzny.
Nagle zamarł. Oblizując suche wargi, spojrzałam prosto w płonące
z żądzy ciemne oczy.
– Kocham cię – wyznał tuż przy moich ustach. – Bądź moim jutrem.
Moim zawsze.
Moje zapewnienie przerodziło się w głośny, pełen ulgi jęk. Wpiłam
paznokcie w jego barki. Trzymałam się go. Jeszcze nigdy wcześniej nie
czułam się tak pełna, rozciągnięta do granic możliwości. To bolało,
jakbym co najmniej jeszcze raz traciła dziewictwo. Takie nagłe
wtargnięcie sprowadziło mnie na ziemię i na chwilę odebrało
zdolność normalnego oddychania. Powracałam przywoływana
pocałunkami Arka. Pieszczotą jego palców na lewej piersi. Ciężarem
jego gorącego ciała na sobie. Zapachem seksu zmieszanego ze
słonością skóry. Arek powoli wypchnął biodra i dopiero wtedy zdałam
sobie sprawę, że wniknął we mnie aż do końca. Poruszał się wewnątrz
miarowo, spokojnie i… boleśnie wolno. Zbyt wolno. Uniosłam nogi, by
dosięgnąć jego bioder. Ta pozycja sprawiła, że poczułam go jeszcze
głębiej. O ile to w ogóle było możliwe. Chwyciłam między zęby płatek
jego ucha. Z zapałem ssałam go i przygryzałam, na co Arek nerwowo
szarpnął biodrami, gubiąc rytm. Nie przewidziałam tego, więc
skrzywiłam się nieznacznie. Wtedy przemieścił się, wsuwając ramiona
pod moje plecy. Złapał mnie i przytrzymał. Przełknęłam ślinę,
zapatrzona w jego oczy, gdy rytmicznie we mnie wchodził. Nigdy
czegoś takiego nie doświadczyłam. Takiego całkowitego zespolenia.
Ruchy Arka odbijały się w jego źrenicach. Wnikał we mnie fizycznie
i duchowo. Do końca. Do granic mojej cielesności i umysłu.
Zacisnęłam pięty na jego pośladkach.
Wyszeptał, że mnie kocha i wsparł czoło o moje. Przyśpieszał, gdy
moje jęki w niekontrolowany sposób opuszczały gardło. Jego oddech
stał się moim. Oddychaliśmy tym samym powietrzem. Krople potu
spływające z jego czoła mieszały się z moimi łzami. Bo kochałam.
Całkowicie i nieodwracalnie.
Doszłam, krzycząc jego imię zachrypniętym głosem oraz czując
nerwowe, spazmatyczne ruchy, gdy we mnie kończył, a także gorący
strumień wnikający w moją pulsującą żarem kobiecość.
Serce waliło mi w piersi, a w uszach słyszałam dudnienie własnego
pulsu. Byłam bezwładna, pozbawiona mięśni. I bezgranicznie
szczęśliwa. Bo teraz tworzyliśmy jedność. Kochaliśmy się, jakby
przeszłość nie istniała. Byliśmy tylko my i nasze uczucia.
I chciałam, żeby tak było już zawsze.

Przebudziłam się, gdy słońce znajdowało się wysoko na horyzoncie.


Pierwsze, co zobaczyłam, to leżący obok mężczyzna. Na moje
opuchnięte od pocałunków usta wpłynął uśmiech, od którego niemal
pękała mi skóra. Budzenie się obok Arka, sposób, w jaki jego ramię
otaczało moją talię, przyciągając mnie do nagiego torsu… Mogłabym
się do tego przyzwyczaić. W sumie byłam na najlepszej drodze, by
zapragnąć, aby każdy poranek przebiegał w ten sposób. Ciszę przerwał
przytłumiony dźwięk mojej komórki. Przewracając oczami,
zrezygnowałam z próby zlokalizowania telefonu i umościłam się
wygodnie w zgięciu ramienia mężczyzny. Miałam nadzieję złapać
jeszcze trochę snu, jednak ktoś wyjątkowo nachalnie próbował się ze
mną skontaktować. Świdrujący dźwięk co rusz rozlegał się na nowo.
Za trzecim razem, wkurzona, odrzuciłam kołdrę i sycząc pod nosem
inwektywy, wstałam z łóżka. Zachwiałam się lekko, a pewne partie
mojego ciała zaprotestowały w nagłym skurczu. Cóż, to było do
przewidzenia.
Rozejrzałam się w poszukiwaniu bielizny, sukienki lub
czegokolwiek, co mogłabym narzucić na nagie ciało, ale znalazłam
jedynie ubrania Arka porzucone w nogach masywnego łóżka.
Pochwyciłam z podłogi jego białą koszulę i naciągnęłam na siebie.
Próbowałam powstrzymać chęć przesunięcia nosem po kołnierzyku.
To był ten sam zapach, który czułam na swojej skórze i włosach.
Zadrżałam, przywołując w pamięci drapieżny wyraz twarzy Arka tuż
przed tym, gdy doszedł z moim imieniem na ustach. Cholera,
przypominanie sobie tego wszystkiego na chwilę przed odebraniem
telefonu nie było zbyt rozważne.
Na palcach zeszłam po schodach. Moja milcząca już komórka leżała
na ławie znajdującej się przed kominkiem. Zapinając dwa guziki na
wysokości piersi, zerknęłam na wyświetlacz. Dziewięć nieodebranych
połączeń. Wszystkie od Dżas. I teraz dzwoniła ponownie.
– Hej Dżas! – odebrałam niemal natychmiast.
– Co tak sapiesz…? Czekaj! Nie! – krzyknęła zdesperowana. –
Zdecydowanie nie chcę wiedzieć! I uprzedzając twoją odpowiedź, tak,
już za późno, bym wyciągnęła swój umysł z rynsztoka. On już dawno
się tam utopił.
Odrzuciłam głowę, śmiejąc się w głos. Niedługo będzie mogła
prowadzić konwersację sama ze sobą, bo już znała na wylot moje
odpowiedzi.
– Masz jakąś sprawę? – spytałam rzeczowo.
– A pewnie! Dzisiaj, dwudziesta druga pod pręgierzem na Starym
Rynku. Idziemy do Bee Jay’sa.
– Ale jak to dzisiaj?
– Normalnie – rzuciła pogodnie. Przysłuchując się wesołej
paplaninie Dżas, rozejrzałam się po salonie. Stolik, na którym jeszcze
rano leżały resztki naszej kolacji, a także bałagan, który zostawiliśmy
w kuchni nim… poszliśmy na całość, to wszystko zostało sprzątnięte.
Kiedy Arek wyszedł z łóżka i jakim cudem się nie obudziłam,
pozostawało dla mnie zagadką. Wróciłam do Dżas, bo nadal wyrzucała
z siebie słowa z szybkością karabinu maszynowego. – …no i ktoś
zrezygnował z rezerwacji, a jako że znam właściciela i że już wcześniej
dowiadywałam się u niego o wolny termin, ale przez Lilki szkołę,
sajgon u nas w salonie no i twoją robotę nie mogłyśmy uzgodnić
konkretnej daty, to od razu do mnie zadzwonił z pytaniem, czy dziś
nam pasuje. Proste!
– Tak, proste – skwitowałam z przekąsem. – Tyle że… Dżas,
jesteśmy u Arka.
– No i? Rataje to nie drugi koniec świata. Chociaż może…
– W domku na wsi – uściśliłam, przechodząc do panoramicznego
okna wychodzącego na taras.
– O kurde… No dobra. Trudno – westchnęła, wyraźnie dobita tym
faktem. – To będę musiała zadzwonić do Lilki. Przecież nie pójdziemy
bez ciebie.
– Czekaj… Już jej powiedziałaś?
– Nooo – stęknęła, przeciągając sylaby. – Przepraszam, powinnam
napisać na grupie, czy macie czas. Zawaliłam.
Z powodu przejmującej skruchy w głosie Dżas poczułam kłujące
wyrzuty sumienia. Nagle zostałam postawiona w sytuacji, kiedy
naprawdę nie wiedziałam, jaką decyzję podjąć. Jakby nie patrzeć,
przyjechałam tu z Arkiem. Ostatnia doba była emocjonująca dla nas
obojga i chyba ostatnie, na co miałam ochotę, to pójść do
zatłoczonego klubu, gdzie dudniąca muzyka nie dawałaby żadnej
sposobności do rozmowy. A tego było nam trzeba. Jednak wiedząc, że
Lilka zapewne podekscytowała się naszym wspólnym wyjściem,
czułam się skonfundowana. Chciałam być i dla przyjaciółek, i dla
Arka…
Odwróciłam się od okna i niemal natychmiast złapałam za serce.
Arek właśnie zszedł po schodach. Był w samych dżinsach, które nisko
opinały jego wyrzeźbione biodra. Miał potargane włosy, a zaspany
wyraz twarzy kłócił się z seksownym uśmieszkiem, który wpłynął na
jego usta, gdy tylko mnie zobaczył. Zmierzył mnie gorącym
spojrzeniem spod przymrużonych powiek.
– Co jest? – spytał zachrypniętym od snu głosem.
Przełknęłam gwałtownie ślinę.
– Dżas organizuje imprezę – pisnęłam, podczas gdy dziewczyna
dopytywała się, czy słyszy głos Arka. Odchrząknęłam, by pozbyć się
suchości w ustach. – Dzisiaj. O dwudziestej drugiej na Rynku.
– A chcesz jechać? – dociekał, zbliżając się do mnie. W całkiem
naturalnym odruchu owinął ramię wokół mojej talii i przysunął mnie
do siebie. Podniosłam na niego oczy i nieznacznie przygryzając wargi,
skinęłam nieśmiało głową. – Więc będziemy – powiedział, mrugając
zawadiacko, i pocałował mnie w czubek głowy.
Mój puls przyśpieszył tak gwałtownie, że w pierwszej chwili nie
słyszałam dzikiego wrzasku Dżas, co samo w sobie było dość
niezwykłe. Zupełnie się wyłączyłam, starając się oprzeć chęci rzucenia
telefonem za siebie tylko po to, by wspiąć się na palce i wpić w te
miękkie usta, które doprowadzały moją krew do wrzenia. Arek chyba
wyczuł, jak niewiele brakowało, bym na niego skoczyła, więc
puszczając mi oczko, ruszył do lodówki. Westchnęłam sfrustrowana.
Miałam zbyt dobry widok na jego opięte na tyłku spodnie.
– Powiedz, że go kocham! Uwielbiam! Wielbię ziemię, po której
stąpa…! – ciągnęła niestrudzenie Dżas, gdy przystawiłam telefon do
ucha.
– Mówi, że jesteś bogiem – przekazałam Arkowi, znacząco unosząc
brew.
– Przypomnę jej to, gdy znowu się na mnie wścieknie – zaśmiał się
gardłowo, pociągając łyk wody wprost z butelki. Mimowolnie
przełknęłam ślinę, obserwując, w jaki sposób porusza się jego jabłko
Adama.
Rozmyślnie odwróciłam się do niego plecami. Za bardzo mnie
rozpraszał.
– Dobra, przyjedziemy.
– Zajebiście! Już nie mogę się doczekać! Jeszcze raz przepraszam,
że wyszedł taki spontan, bo przecież miałyśmy zrobić sobie bifora
u mnie, pobawić się ciuchami, no ale… To okazja!
– Luz, nie ma problemu. Na pewno będziemy się świetnie bawić!
– I to jak! To do wieczora!
Blokując telefon, rzuciłam go na sofę. Kątem oka zauważyłam, że
Arek nie ruszył się z miejsca. Oparłam się plecami o szybę i lekko
rozchylając usta, spojrzałam na niego. Jego szare tęczówki
pociemniały z pożądania, gdy wspinał się wygłodniałym wzrokiem po
moich odkrytych nogach.
– Więc… – Urwałam, widząc, jak pod zbroją z ciemnych tatuaży
napinają się mięśnie jego przedramion.
– Więc – powtórzył ochryple, wykrzywiając usta w ironicznym
uśmiechu. – Chyba będę jej potrzebował – powiedział, spoglądając na
koszulę, którą miałam na sobie.
– Mówisz? – Kokieteryjnie zahaczyłam palcem o kołnierzyk, tym
samym nieznacznie odsłaniając pierś. – Czyli będę musiała ci ją
zwrócić?
– Nie wiem, czy wpuszczą mnie do klubu półnagiego – zauważył,
omijając wyspę.
Z każdym jego krokiem oddychałam coraz ciężej. Wibrowałam,
czekając, aż w końcu zrówna się ze mną, aż położy na mnie ręce,
jednak on zatrzymał się gwałtownie. Przekrzywiając głowę,
rozmyślnie oblizał usta.
– Nie wiem, co lepsze. Twój widok w mojej koszuli czy bez niej.
– Trudna decyzja? – spytałam na wydechu.
– Jak cholera – odparł, stając tuż przy mnie.
Pożądanie naelektryzowało powietrze. Odległość między nami była
nieznaczna, a jednak drażniąca. Obsesyjnie pragnęłam, by w końcu
mnie dotknął… Skupiając wzrok na jego oczach, sięgnęłam do
guzików koszuli.
– Ułatwię ci.
Odpięłam je i rozchyliłam poły, pozwalając, by ubranie zsunęło się
z moich ramion. Podałam Arkowi koszulę, a on zmiażdżył materiał
w dłoniach.
– Rzeczywiście ułatwiłaś – warknął głucho, rzucając ją u naszych
stóp. Uśmiechnęłam się chytrze na ten komplement i zuchwale
uniosłam brodę. W następnej chwili Arek obrócił mnie gwałtownie,
zbierając moje ręce i przyciskając je do szyby. Wygięłam się, jęcząc
głośno, gdy jego usta obsypały mokrymi, namiętnymi pocałunkami
mój odsłonięty kark i przestrzeń między łopatkami. – Mój.
– Chciałam zaznaczyć, że jego właścicielka także należy do ciebie –
wyszeptałam gorączkowo, skręcając się od żądzy trawiącej mnie od
środka.
– A człowiek, który go stworzył, do ciebie.
Wbiłam zęby w dolną wargę, gdy zmysłowo przesunął czubkiem
języka po moim tatuażu. Jego przyspieszony oddech palił mi skórę.
Wierciłam się, próbując uzyskać chociaż minimalne tarcie, ukojenie
dla pobudzonej kobiecości. Zadrżałam gwałtownie, gdy kręcąc
biodrami, natrafiłam na pęczniejącą erekcję Arka. Napierając,
przycisnął mnie do szklanej powierzchni i zabrał ręce, by objąć dłonią
moją pierś. Mieszanka lekkiego bólu i kojącej przyjemności spłynęła
aż do miejsca, w którym narodziła się pulsująca ciężkość. Za plecami
poczułam ruch i w następnej chwili jęknęłam, zaciskając powieki.
Wspierając głowę na lodowatej szybie, rozluźniłam się, przyjmując
Arka głębiej. Stęknął, całując mój tatuaż. Oddychając spazmatycznie,
rozpostarłam palce, jakbym chciała wczepić się paznokciami w gładką
powierzchnię szyby. Ledwo trzymałam się na miękkich nogach. Arek
zacisnął ręce na moich biodrach i pchnął do końca.
Jęki splotły się w jeden wspólny dźwięk, a ciała od intensywnych
ruchów pokryły się lepkim potem. Tkwiąc w szponach pierwotnego
pożądania, kochaliśmy się dziko, do utraty zmysłów.
Rozdział 15

Common love isn’t for us


We created something phenomenal
Don’t you agree?
Don’t you agree?
You got me feeling diamond rich
Nothing on this planet compares to it
Don’t you agree?
Don’t you agree?

Dua Lipa, Physical

Arek pomógł mi ściągnąć płaszcz, śmiejąc się z utarczki Mata i Dżas.


Wybrał idealny moment, bo nikt nie zwrócił na mnie uwagi, gdy
zadrżałam, czując chłodne palce mężczyzny ocierające się o mój kark.
Nawet nie miałam szans, by go zganić, bo mrugnął ukradkiem i rzucił
tajemniczy uśmiech przeznaczony tylko dla mnie, po czym wraz
z Matem udał się do szatni po przeciwnej stronie klubu. Dżas,
trajkocząc jak najęta, zaprowadziła nas do dużej loży znajdującej się
w bliskiej odległości od parkietu. Jej wzrok tylko na chwilę zatrzymał
się na mojej sukience, ale postanowiła nie męczyć mnie pytaniami
typu co i jak. Za to… uśmiechnęła się lekko. Z wdzięcznością. Od
początku nie pozwoliła mi odwrócić się od Arka i zniechęcała do tego,
bym postawiła na nim krzyżyk. Po części to dzięki niej teraz byłam tak
szczęśliwa.
Jeszcze zanim wrócili Arek i Mat, podeszła do nas kelnerka,
zostawiając menu. Znałam Bee Jay’sa. Byłam tu wcześniej na kilku
zamkniętych imprezach, jednak pierwszy raz mogłam zobaczyć, jak
klub prosperuje podczas zwykłego sobotniego wieczoru. Musiał
cieszyć się dużą popularnością, szczególnie wśród ludzi trzydzieści
pięć plus, bo tak na oko mogłam określić średnią wieku. Nietrudno
było wyobrazić sobie dlaczego – ceny z karty przyprawiały o zawrót
głowy, a i muzyka królująca na parkiecie to przede wszystkim
mieszanina hitów z lat siedemdziesiątych, osiemdziesiątych
i dziewięćdziesiątych. Niemniej atmosfera nawet mi się podobała.
Kiedy Arek zjawił się u mojego boku, pochylił się, by zajrzeć mi przez
ramię do menu. Zamówił podwójną whisky, Dżas jakiegoś fantazyjnie
brzmiącego drinka, a Mat drinka bezalkoholowego. Ze zdziwieniem
zauważyłam, że Lilka także zrezygnowała z czegoś mocniejszego. Nie
potrafiąc się zdecydować, wzięłam to samo co Dżas, i to chyba był
błąd. Mój drink smakował jak wszystkie znane mi alkohole wlane
w jedną wysoką szklankę, przyozdobioną ananasem, kiwi, pomarańczą
i kandyzowaną wiśnią. Nie obyło się bez parasolki oraz słomki, którą
początkowo trudno mi było zlokalizować wśród tylu kolorowych
owoców. Arek podśmiewał się, widząc, jak krzywię się przy każdym
łyku.
Nie tracąc czasu, Dżas wyciągnęła nas na parkiet. Arek przerażająco
szybko porwał mnie w ramiona i nie potrafiłam przestać się śmiać,
widząc, jak obrzuca morderczym wzrokiem kolesia o wyjątkowo
lepkich łapach. Garniaczek mógł być ciut starszy ode mnie, jednak
szybko rozeznał się w sytuacji, wyraźnie zbladł i czym prędzej wrócił
do swoich kolegów, którzy najwyraźniej starali się wyrwać każdą
wolną laskę w klubie. Stanęłam na palcach i owinęłam ramiona wokół
groźnie naprężonych bicepsów Arka. Za naszymi plecami dosłyszałam
ślad komentarza Mata, który jednak skutecznie został zagłuszony
przez nową piosenkę. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, gdy
rozbrzmiało Physical Duy Lipy. Arek również wsłuchał się w tekst
piosenki opowiadającej o autentycznym uczuciu, o bliskości, która
stymuluje, o trzymaniu się razem. Zapatrzona w jego szare oczy
płonące tysiącami uczuć, pozwoliłam mu prowadzić. Poruszał
naszymi ciałami, zgodnie nadawał im kierunek. Trzymał mnie i nie
puszczał. Zsunęłam ręce na jego tors i zadawało mi się, że jego skóra
wibruje pod wpływem otaczających nas basów. Dłoń Arka przesunęła
się na moje lędźwie, podczas gdy druga chwyciła moją rękę. Obrócił
mną w akompaniamencie urywanego śmiechu, bo gdy ponownie
wpadłam w jego ramiona, jego usta wylądowały na moich. Całował
mnie do utraty tchu. I miałam gdzieś Mata, który gwizdał jak rasowy
gówniarz. Dlatego kiedy jakiś czas później w końcu zeszliśmy
z parkietu, nawet Lilka zrezygnowała z jego obrony, pozwalając, by
moja karząca ręka wyznaczyła sprawiedliwość.
– Dzisiaj nie pijesz? – spytałam, przysuwając się do przyjaciółki.
Zostałyśmy same w loży, gdyż Mateusz wyszedł przed klub, by
zadzwonić do Gosi, opiekunki, która została z Oskarem, a Arek
zaprosił Dżas do tańca.
– Dzisiaj pasuję – odpowiedziała, pukając palcem w szklankę
z czymś, co przypominało lemoniadę.
– Mat ci zabronił? – wypaliłam i w następnej chwili gorzko
pożałowałam swoich słów. Kiedyś przeszło mi przez myśl, że skoro
Mateusz nie może pić alkoholu, to tego samego będzie oczekiwał od
Lilki. Jak widać myliłam się. I tym bardziej zabiły mnie wyrzuty
sumienia, gdy dziewczyna spojrzała na mnie tymi wielkimi zielonymi
oczami.
– Co? Nie! – Zamachała gwałtownie. – Po prostu jutro przyjeżdżają
do nas moi rodzice.
Miałam ochotę kopnąć się w tyłek. Dlaczego w ogóle mogłam
pomyśleć, że… Nie, odpowiedź była prosta. Chciałam chronić Lilkę.
Nieważne, jaką sympatią darzyłam Mateusza. Gdybym dowiedziała
się, że zaczyna ją ograniczać, z pewnością zacisnęłabym łapę na jego
jajach. Z doświadczenia wiedziałam, że podporządkowywanie zaczyna
się od błahych, pozornie mało istotnych rzeczy.
– To… to naprawdę cudownie, Lilka – powiedziałam, ściskając jej
ręce i uśmiechając się w odpowiedzi na jej westchnienie pełne ulgi.
– Tak. Też tak myślę. Jestem im wdzięczna, że mi wybaczyli i…
przyjęli z powrotem.
– Nigdy nie przestałaś być ich córką. Kochają cię – dodałam,
pocierając kciukami jej delikatne knykcie. Odkąd przestała u mnie
pracować, a skupiła się na rehabilitacji i szybkim powrocie do zdrowia,
stały się miękkie i gładkie. Jakby nigdy wcześniej nie zostały skalane
pracą ponad siły.
– Teraz to wiem – przyznała lekko zmieszana. – Ale jeszcze rok
temu myślałam, że jestem sama, że wszelkie więzi z moimi rodzicami
zostały bezpowrotnie zerwane. Wybaczanie to skomplikowany proces.
Nietrudno jest powiedzieć „przepraszam”. Trzeba to poczuć. Z pokorą
starać się naprawić to, co zniszczone. Tworzyć coś nowego. –
Potrząsnęła głową, wyrywając się ze smętnych myśli. – Widzę, jak się
zmienili, jak ja się zmieniłam. Nasza relacja nigdy nie będzie taka
sama jak kilka lat temu, jednak… wierzę, że to tylko nas wzmocni.
– Tak się stanie, zobaczysz. Jak nikt inny zasługujesz na prawdziwą
rodzinę.
– Teraz ją mam – wyznała, uśmiechając się czarująco. W jej
zielonych oczach dostrzegłam ślad zachwytu, gdy patrzyła na
tańczących Arka i Dżas, po czym przeniosła wzrok na nasze dłonie. –
Niczego więcej nie potrzebuję. Jestem szczęśliwa jak nigdy dotąd.
Zapatrzyłam się na pełne uwielbienia i bezgranicznego szczęścia
oblicze Lilki. Emanowało miłością do nas, ludzi, którzy z pozornie
obcych stali się rodziną. A jednak nie mogłam powiedzieć, że nie
czułam niepokoju pełznącego gdzieś pod skórą. Jeszcze nie potrafiłam
stwierdzić, skąd się wziął.
Lilka pochyliła się, by pochwycić mój wzrok.
– Nadal wierzę, że ludzie, niezależnie od tego, co ich w życiu
spotkało, mogą i potrafią się zmienić – powiedziała w taki sposób,
jakby siedziała mi w głowie i rozczytała moje myśli.
– Czyżbyś mnie pouczała? – rzuciłam niby swobodnie, jednak głos
odrobinę mi zadrżał.
– Mówię tylko, że nawet my mamy szansę się zakochać, i to ze
wzajemnością. Tylko… trzeba dać tym uczuciom szansę i uwierzyć
w nie.
Wierzyłam. A raczej chciałam w nas wierzyć. Jednak gdy
zagłębiałam się we własne emocje, nietrudno było o zwątpienie.
Pamiętałam, że kochałam swoją mamę, ojca, rodzeństwo. Później
już nie wiedziałam, czym jest miłość i wszelkie uczucia, które idą z nią
w parze. Przyjaźń. Lojalność. Bezinteresowność. Uczyłam się tego
etapami i tak naprawdę pozwoliłam odkryć prawdziwą siebie jedynie
nielicznym – tym, którym nauczyłam się ufać. Blisko rok zajęło mi
wypracowanie tego, czym tak naprawdę jest szczerość
i uzmysłowienie sobie, że ani Lilka, ani Dżas nie odwrócą się ode
mnie, gdy pozwolę im poznać prawdę o swojej przeszłości. Być może
byłam wobec siebie krytyczna, być może niepotrzebnie się nad sobą
litowałam. Niemniej przez kilka ostatnich lat moją codziennością było
wyrzucanie sobie błędów przeszłości, obarczanie się winą za
skrzywdzenie ludzi, na których mi zależało. Moje relacje z ojcem już
nigdy nie będą takie same jak w dalekiej przeszłości. Z bratem łączyła
mnie szczególna więź. Obronił mnie, mimo że na to nie zasługiwałam,
mimo że wcześniej sama go porzuciłam. Więc co, jeśli moja miłość
potrafiła tylko krzywdzić?
Czułam na sobie uważny wzrok Lilki. Wykazała się niebywałą
cierpliwością, pozwalając mi na chwilę pogrążyć się we własnych
myślach, bym doszła do pewnych wniosków i zdobyła się na szczerość.
– Miewasz czasem… Zdarza ci się czasem zwątpić? – dokończyłam,
oddychając z trudem. – Myśleć, że kiedyś to wszystko się rozsypie jak
domek z kart?
– Czasami – odpowiedziała powoli. – Ale wierzę w Mateusza.
I kocham go. A on nigdy nie pozwoli mi zwątpić. Nie w nas – dodała
z ckliwym uśmiechem, od którego jej twarz promieniała.
Nie wiedząc, co zrobić z rękami, wychyliłam się, sięgając przez stół
po wysoką szklankę z drinkiem. Pociągnęłam łyk, krzywiąc się
okropnie, ale miałam nadzieję, że dzięki temu zyskam na śmiałości.
Trzymając zroszone kropelkami wody szkło, zasępiłam się, patrząc
w blat stołu.
– Do niedawna jedyne, czego najbardziej się bałam, to to, że kiedyś
znowu stracę kontrolę nad swoim życiem. Że zaufam niewłaściwej
osobie, a ona to wykorzysta. Teraz boję się, że przez te myśli stracę
jedyną szansę na miłość. Nie chcę tego spieprzyć ani zawieść Arka.
Dlatego… boję się, Lilka – dodałam, zagryzając do bólu zęby.
Przyjaciółka natychmiast przysunęła się bliżej i otoczyła mnie
ramieniem. Przez chwilę nic nie mówiła, pozwalając, by mój
szczękościsk minął. Próbowałam wyrównać oddech, jednak serce
kotłowało mi się w piersi. Poczucie obezwładniającego strachu było
przytłaczające.
– Tą osobą na pewno nie jest Arek. Gdzieś w głębi serca wiesz, że
cię nie skrzywdzi. Może to zabrzmi dziwnie, ale pamiętasz doskonale,
co sądziłam o Mateuszu, gdy go poznałam. Z początku mnie irytował,
trochę fascynował, niemniej bałam się mu zaufać. Dopiero z czasem
przyzwyczaiłam się do jego obecności. Czułam się dziwnie, bo jego
dotyk był kojący i nie wzdrygałam się przerażona, gdy chciał mnie
złapać za rękę. Blokady opadały jedna za drugą i nim się
spostrzegłam, dogłębnie się w nim zakochałam. Nie odtrącił mnie,
mimo że wiedział o istnieniu Oskara. Wydawało mi się, że to zbyt
nagle, że zbyt szybko wpuściłam Mateusza do swojego życia. Pomógł
mi zmierzyć się z wieloma problemami, nie oczekując niczego
w zamian. Uczył mnie, czym jest bliskość, zaangażowanie, a nawet
namiętność. I pokazał, że miłość potrafi być naprawdę piękna. –
Wzruszenie w jej głosie spowodowało, że sama poczułam gulę
w gardle. Obróciłam głowę, by spojrzeć na Lilkę, która mrugała
intensywnie, próbując pozbyć się łez. – Wiem, że to naprawdę trudne,
ale by doświadczyć czegoś dobrego, czasem trzeba się przełamać.
Przełamać bariery, odrzucić rozum, a zacząć czuć. Nawet jeśli ta
miłość przychodzi znienacka i w pierwszym momencie przeraża nas
jej ogrom, ale tylko w ten sposób możemy sobie poradzić
z przeszłością – przełamując się. Dając sobie szansę.
Gdy mówiła w ten sposób, naprawdę zaczynałam wierzyć, że to jest
możliwe.
– Da się zasklepić te rany miłością?
– Nie – zaprzeczyła, kładąc rękę na mojej dłoni. – Ona cię uleczy.
Miłość, która potrafiła leczyć? Sprawić, by błędy przeszłości,
traumy, które nadal skrywaliśmy głęboko w sobie, przestały
naznaczać naszą przyszłość? Naprawdę była aż tak silna?
– Brzmi pięknie – stwierdziłam skruszona.
– Ktoś kiedyś powiedział mi, bym otworzyła się na miłość. Na
przyszłość. Bo one są na wyciągnięcie ręki – powiedziała, a jej oczy
błysnęły tajemniczo.
– To chyba była mądra kobieta – sarknęłam.
– Nigdy lepszej nie spotkałam.
Lilka ścisnęła moją rękę w taki sposób, że nie mogłam nie uwierzyć
w jej słowa. To rzeczywiście musiało być przeznaczenie. To, że
spotkałyśmy się w pozornie zwyczajnym dniu, a rozmowa, którą
odbyłyśmy przy stole w mojej jadalni, stała się podwaliną naszej
przyjaźni. Całkiem możliwe, że gdyby nie Lilka, nigdy nie byłabym
w tym miejscu, nie siedziała w klubowej loży, nie obserwowała
ukradkiem Dżas, próbującej namówić Arka do bardziej
spontanicznych ruchów w tańcu, ani… nie spoglądała na Mata, który
nieoczekiwanie zjawił się za naszymi plecami.
Nie objął Lilki ani nie rzucił się na nią, jakby to zrobił każdy inny
chłopak, lecz stanął tuż obok i niespiesznie przesunął palcami po jej
policzku. Obróciła się w jego stronę z czarującym uśmiechem i patrząc
na niego spod rzęs, wtuliła się w jego dłoń. Kiedy tak na nich
patrzyłam, przychodziło mi na myśl jedno słowo – harmonia.
– Możecie przestać plotkować, a podnieść tyłki i ruszyć na parkiet?
– zainterweniowała Dżas z subtelnością buldożera. – Co to?
Nasiadówa przy palemkach?
Wspierając ręce na wąskich biodrach, zmierzyła nas wzrokiem
rozjuszonego bazyliszka. Mateusz parsknął, unosząc wysoko brew.
– Nie tak to się robi. Pani pozwoli? – powiedział, wyciągając dłoń
do Lilki i kłaniając się w pas.
– W końcu przeczytałeś tę książkę o savoir vivre, którą dostałeś ode
mnie trzy lata temu na gwiazdkę? – prychnęła Dżas, obserwując, jak
Lilka przeciska się między siedzeniem a stolikiem i wsuwa wprost
w rozpostarte ramiona Mateusza.
– Ona już dawno podzieliła los innych głupich bibelotów, które od
ciebie otrzymałem – rzucił drwiąco.
– Kłamie – wtrąciła się Lilka. – Są na półce w salonie i całkiem
niedawno…
Nie dokończyła, gdyż Mat skutecznie uciszył ją głośnym
pocałunkiem.
– Milcz, kobieto. Nie zdradza się tajemnic swojego chłopaka.
– Właśnie. Chłopaka – rzuciła Dżas, wyzywająco unosząc brodę. –
A nie lepiej by brzmiało „narzeczonego”?
Cóż, z pewnością żadne z nas nie spodziewało się takiego obrotu
sprawy. Po tych słowach wymieniłyśmy z Dżas znaczące spojrzenia,
a Lilka spurpurowiała na twarzy i zaczęła się jąkać. Arek klepnął
kumpla w plecy, żartując:
– Ciekawe, jak z tego wybrniesz?
Każde z nas oczekiwało, że Mat przegoni przyjaciółkę, rzuci jej, by
nie wtrącała nosa w nie swoje sprawy albo po prostu odwróci się
i pociągnie zarumienioną po same koniuszki włosów Lilkę na parkiet.
Jednak on zasępił się, a kolczyk w jego dolnej wardze zawibrował
dziko.
– W sumie – wymamrotał do siebie.
Moje dłonie powędrowały do rozdziawionych ust. Widziałam to.
Zapalczywość emanującą z jego oczu. Lekko stremowany wyraz
twarzy. Sztywny ruch ręki, gdy wkładał dłoń do wewnętrznej kieszeni
skórzanej kurtki.
– Co… co ty robisz? – wysapała ledwo dosłyszalnie Lilka, odsuwając
się od niego nieznacznie. Jej oczy rozszerzyły się niemal dwukrotnie,
gdy Mat oblizał szybko wargi i spojrzał na nią poważnie. Wypuścił
powietrze ze świstem, a jego usta zadrgały w firmowym krzywym
uśmiechu.
– Lilianno Nowakowska – powiedział i… nie spuszczając wzroku
z Lilki… przyklęknął na jedno kolano.
– No chyba jaja sobie… – wymamrotała Dżas, opadając bez tchu na
skórzane siedzenie po przeciwnej stronie stołu.
Lilka wyglądała na przerażoną. Wystraszona, chciała zrobić krok
w tył, jednak Mat skutecznie jej to uniemożliwił, chwytając szybko jej
rękę. Kątem oka zauważyłam, że ludzie zajmujący loże i stoliki wokół
nas zaczęli przypatrywać się tej scenie z nieukrywaną ciekawością.
Zachichotałam zszokowana. Pod przyciśniętymi do ust palcami
wyczułam, że uśmiecham się jak głupia. Nie dowierzałam!
Mateusz odchrząknął znacząco i w zabawny sposób przełknął ślinę.
– Lilka – zaczął łagodnie. – Wiem, że to nieodpowiednia chwila, bo
jesteśmy w barze i patrzą na nas ludzie, których generalnie mam
w dupie…
– Dzięki – rzuciła zgryźliwie Dżas, a Arek zmroził ją spojrzeniem.
– Ale… Jesteśmy wśród naszych przyjaciół. Naszej rodziny. Jak nikt
inny uzmysłowiłaś mi, co znaczy to słowo. Rodzina to coś
niesamowitego. I codziennie pokazujesz, dlaczego warto walczyć
o najbliższych nam ludzi. Nauczyłaś mnie akceptacji. Troski o nich.
Szacunku. Samej miłości. Chcę to mieć i chronić już do końca życia.
Chcę chronić swoją rodzinę.
Lilka oblizała usta koniuszkiem języka.
– Mateusz… Ja… – chrypiała wzruszona. Mat pokręcił głową, w mig
odczytując jej myśli. Podniósł się z kolan i okręcając ramię wokół jej
talii, przyciągnął Lilkę blisko siebie. Nadal trzymając w dłoni
niepozorne pudełeczko, chwycił w dwa palce jej brodę i zwrócił jej
twarz ku sobie.
– Tak. Jestem pewien – wyszeptał z żarem w oczach. – Jak niczego
innego. Sprawiasz, że kocham cię bardziej niż wczoraj, a mniej niż
jutro. I pozwól, bym mógł cię kochać do końca swoich dni.
Lilka chlipnęła. I z uśmiechem skinęła głową.
Jej ciche, skromne „tak” rozmyło się w obliczu wrzawy
bombardującej nas z okolicznych stolików. Nawet didżej puścił jakąś
weselną przyśpiewkę, a Lilka i Mat spełnili życzenie publiczności,
całując się do utraty tchu. W chwilę później zjawił się znajomy Dżas,
dzięki któremu mieliśmy lożę. Przyniósł nam szampana.
A ja płakałam.
Rozpłakałam się na dobre. Byłam tak przepełniona szczęściem
przyjaciółki, dobrymi życzeniami dla niej, Mateusza i Oskara, że nie
potrafiłam wydusić z siebie słowa. Klaszcząc głośno, obserwowałam,
jak Mat otwiera pudełko i wyciąga z niego pierścionek, który potem
delikatnie wsunął na palec Lilki. Dżas piszczała uczepiona mojego
ramienia. Arek pogratulował Mateuszowi, klepiąc go po plecach tak
mocno, że obawiałam się, że obije chłopakowi płuca. Lilka przysunęła
się, patrząc na nas niedowierzająco. Wyciągnęła dłoń w moją stronę,
jakby dla pewności, że naprawdę się zaręczyła.
Przygarnęłam ją do siebie. Cała dygotała i na zmianę to śmiała się,
to płakała. I ja także nie potrafiłam powstrzymać łez.
– Czy to normalne? Bo nic do mnie nie dociera – wymamrotała,
szczękając zębami. – Powiedz, że to nie jest sen.
– Nie, nie jest, Lilka – zapewniłam, śmiejąc się razem z nią. –
Urzeczywistniamy nasze marzenia, prawda?
– Prawda – przytaknęła z zapałem.
– Jest obłędny! – wykrzyknęła Dżas, podziwiając skromny złoty
pierścionek z małym zielonym oczkiem. – Ale muszę to powiedzieć.
Dałabym się ogolić na łyso, że Mat sprezentuje ci tatuaż zamiast
pierścionka zaręczynowego – powiedziała, wskazując na serdeczny
palec.
– Cholera, czemu na to nie wpadłem?! – warknął Mateusz,
zaciskając powieki i przyciągając narzeczoną do swojej piersi.
– Za późno! – zadrwiła Dżas i zaczęła go strofować, by otworzył
w końcu szampana sprezentowanego przez właściciela klubu.
Mnie samej dreszcz spłynął po kręgosłupie. Odwracając głowę,
spojrzałam ponad naszymi przyjaciółmi na Arka i od razu
pochwyciłam jego płonący wzrok. Momentalnie zaschło mi w ustach,
gdy uśmiechnął się ukradkiem.
To była obietnica.

– Ja nie chcę! Party hard! Hell yeah! Let’s rock!


– Obawiam się, że twój rockowy autobus już dawno odjechał –
zadrwił Mat, holując Dżas, której plątały się nogi. Komicznie uniosła
głowę, która odrobinę się chybotała na jej delikatnej szyi.
– Taaak?
– Tak. Jakieś piętnaście lat temu, kiedy mogłaś to wykrzyczeć na
środku ulicy bez wzbudzania żenady – wytknął, podciągając ją do
pionu.
– Nie wspominaj mi tu o żenadzie! – Zarechotała głośno. – To nie
ja oświadczyłam się w klubie!
– Najważniejsza osoba była przy mnie – burknął, zerkając z żarem
na idącą obok niego Lilkę. – Nie czuję żenady.
Pokręciłam głową, naśmiewając się pod nosem z tej uroczej scenki.
– Jak dzieci – sapnęłam z uznaniem zmieszanym z krytyką.
Świętowaliśmy do późnej nocy i tak naprawdę żadne z nas nie
chciało się rozstawać. Dochodziła trzecia, a przez ostatnie pół godziny
staraliśmy się przekonać Dżas, że picie szotów na „pożegnanie” nie
jest dobrym pomysłem, przynajmniej w jej przypadku. Miała iście
imprezową duszę. Szliśmy w stronę placu Wielkopolskiego, gdzie
Mateusz zostawił samochód. Zobowiązał się podrzucić Dżas do
mieszkania, a jeszcze musiał odwieźć opiekunkę Oskara, Gosię, do jej
domu na Strzeszynie.
Szłam za rękę z Arkiem, obserwując z rozbawieniem Dżas, która
zdecydowała się zaśpiewać jakąś piosenkę rodem z disco polo.
Głowiłam się, w jaki sposób trafiła do repertuaru tej punkowej
dziewczyny.
– Będziesz musiał dołożyć wszelkich starań, by Dżas nie wpadła na
pomysł, żeby pomagać im przy ślubie. Szczególnie przy wyborze
kapeli albo didżeja – uściśliłam, szepcząc konspiracyjnie do Arka.
– To raczej niemożliwe. Jestem pewien, że nawet poranny kac nie
stanie jej na drodze do wygooglowania wszystkich sal weselnych
w promieniu stu kilometrów – zadrwił, mrugając do mnie znacząco.
– Słyszałam! – wykrzyknęła śpiewnie Dżas, unosząc wysoko rękę.
– Przecież nie powiedziałem nic obraźliwego!
– Co z tego. I tak słyszałam. Ej!
– Co znowu? – zniecierpliwił się Mat, wzdychając ciężko, gdy Dżas
zatrzymała się gwałtownie.
– Mam pomysł na koszulki na wieczór panieński! – wykrzyknęła
niezdrowo podniecona, czepiając się ramienia chłopaka. Pokręciła
głową i zaśmiała się, wskazując palcem to na Lilkę, to na mnie. –
Zaprojektuję wam koszulki z napisem „Z narzeczonym jest jak
z naleśnikiem, pierwszego zawsze trzeba wypierdolić”!
Ukryłam twarz w płaszczu Arka i nawet się nie pokusiłam
o tłumienie śmiechu, gdy Mat po raz pierwszy przyklasnął Dżas,
a nawet zobowiązał się sypnąć kasą na takie koszulki.
Przypatrywałam się, jak czerwona na twarzy Lilka zaśmiewa się do
rozpuku i jak Mat z Dżas prześcigają się w wymyślaniu coraz bardziej
ambitnych tekstów rodem z książek motywacyjnych. I spoglądałam na
Arka, który przygarniał mnie do siebie czule. Patrzyłam na moją
rodzinę.
W końcu to zrozumiałam. Przeszłość nie ma znaczenia, jeśli
naprawdę chcemy być szczęśliwi. Ten wieczór pokazał mi, jak wiele
można zmienić w swoim życiu, jeśli spotka się odpowiednie osoby.
I nawet jeśli wcześniej widziałam swoją przyszłość w innych
barwach, teraz chciałam to zmienić. Stać się kobietą, która kocha –
bezgranicznie i bez wyrzutów sumienia.
Kolejną wersją siebie.

Wielkimi krokami zbliżał się maj.


Właśnie wróciłam z imprezy zorganizowanej przez Lilkę i Mata, na
której świętowaliśmy zakończenie rozprawy. Co prawda wyrok
skazujący dla Maćka zapadł już w marcu, niemniej przez ilość
obowiązków w szkole dla dorosłych, do której chodziła Lilka, dopiero
teraz zdecydowali się zorganizować imprezę połączoną z ogłoszeniem
zaręczyn. Przyjechali rodzice Lilki, a nawet brat Mateusza z żoną. Byli
całkiem mili, chociaż wyraźnie stremowani liczbą obcych ludzi.
Dopiero później Lilka wyjaśniła mi, że ich obecność była jej zasługą.
Znalazła profil Mariusza na Facebooku i postanowiła zaprosić
mężczyznę, jako że na własnych rodziców Mat nie miał co liczyć.
I chyba dobrze zrobiła, bo chociaż Mateusz był wyraźnie zmieszany,
a nawet wystraszony na widok starszego brata, to zauważyłam, że pod
koniec przyjęcia siedzieli na tarasie i całkiem swobodnie rozmawiali.
Oczywiście Dżas nie przepuściła okazji i poruszyła temat naszych
urodzin. Chociaż sama niestrudzenie przypominała, że obchodzi
urodziny pierwszego czerwca i byśmy nie ważyli się o nich zapomnieć,
to nic nie stanęło jej na przeszkodzie, by pomóc nam w organizacji
imprezy przypadającej w przyszły weekend. Nie chciałam wspominać,
jak w przeszłości wyglądały moje urodziny. Spędzałam je samotnie,
a pochłonięta pracą starałam się ignorować niełączącą się z żadnym
szczególnym zdarzeniem datę w kalendarzu. Żadnych życzeń,
żadnych telefonów. W zeszłym roku wyjątkowo chciałam zrobić coś
szczególnego, ale tylko ze względu na Lilkę. Pragnęłam dać jej powód
do świętowania, do jednego dnia bez żalu i smutku. I dziwnym
zbiegiem okoliczności sama wpadłam po uszy.
Przesunęłam policzkiem po przyjemnie gorącej piersi Arka.
Zdążyliśmy już trochę ostygnąć po dość gwałtownym, dzikim seksie,
po którym wszystkie mięśnie w moim ciele stały się bezkształtną
papką. Zamruczałam rozleniwiona, jeszcze bardziej się w niego
wtulając.
– Zaspokojona? – spytał ironicznie, muskając opuszkami moje
plecy.
– I kto to mówi – sarknęłam, prężąc się pod wpływem tej zmysłowej
pieszczoty. – Jesteś mi winny bluzkę.
– To nie moja wina, że nie mogłem jej z ciebie zdjąć – zaśmiał się
ochryple.
Podniosłam się, wspierając się na ramionach mężczyzny,
i spojrzałam na niego z góry. Rozmyślnie przesunęłam się na jego
biodrach w taki sposób, by potrzeć pośladkami o jego pęczniejący
penis. Podobała mi się ta pozycja i jemu chyba też. W sumie im obu.
– Niewinny w każdym calu? – rzuciłam zadziornie.
– Absolutnie. Chociaż muszę przyznać, że wyglądałaś w niej
całkiem apetycznie. – Jego szare oczy błyszczały od budzącej się do
życia żądzy. Lubieżnym wzrokiem śledził ślady swoich dłoni
przesuwających się po moim brzuchu aż po piersi przysłonięte
wzburzonymi kosmykami włosów. Uwielbienie kryjące się w jego
spojrzeniu niemal zaparło mi dech. – Co się stało?
– Nic. – Pokręciłam głową. Objął mój policzek, głaszcząc go czule.
Wtuliłam się w jego dłoń. – Kocham sposób, w jaki na mnie patrzysz.
Ciebie całego.
Moje usta zsunęły się na jego nadgarstek, na przedramiona
naznaczone plemiennymi wzorami. Pocałowałam czule skórę pokrytą
czarnym tuszem. Tatuaż, który zostawiła na nim Paulina, emanował
siłą łączącego ich uczucia. Miłością, której dopiero się uczyłam.
– Myślałem, żeby go usunąć albo zmienić – usłyszałam głęboki głos
Arka.
Rozchyliłam bezwiednie usta, widząc, jak poważny był w tym
momencie. Jego nastroszone brwi zmarszczyły się nieznacznie, gdy
obserwował, w jaki sposób zareaguję.
– To twoja decyzja – skomentowałam krótko i zacisnęłam usta.
– Ale? – dopytywał, delikatnie zwracając moją twarz w swoją
stronę.
– Ale… Proszę, nie rób tego dla mnie. Nie z mojego powodu. Nie
zakrywaj go innym tatuażem tylko dlatego, bym to ja nie musiała na
niego patrzeć. Jest niezwykły, tak samo jak ty. Jak twoja miłość do
Pauliny. Już zawsze będę wiedzieć, że nie jestem tą jedyną, więc czy
zakrycie go cokolwiek zmieni? Oboje będziemy pamiętać, co kryje się
pod spodem.
Przez ułamek sekundy jego oczy zamigotały mieszanką bólu
i wdzięczności. Doskonale wiedziałam, że nie chciał pozbywać się
tego tatuażu, a nie mogłam być taką egoistką, by go do tego
namawiać, odebrać ostatnią rzecz, która łączyła go z żoną. Ten tatuaż
był pamiątką po Paulinie. Kobiecie, która pierwsza uwierzyła w Arka.
Kobiecie, która pokazała mu, że życie może być piękne. Wyrwała go
z piekła, jakim był dom jego dziadków. Dała mu pasję, nowe życie,
samą siebie. Kim musiałabym być, by zabronić Arkowi kochania jej?
Byłam wdzięczna Paulinie, że pojawiła się w jego życiu i że została
jego żoną. Nigdy nie zajmę należnego jej miejsca – wiedziałam o tym.
Przeszłość, którą zostawili za sobą jako młodzi dorośli, lata
małżeństwa i czas, gdy żywił się wyłącznie wspomnieniami o niej,
trwale wyryły się w jego sercu. Nie mogłam od niego żądać, by to
wszystko przekreślił wyłącznie z mojego powodu.
Dlatego z pokorą przyjęłam fakt, że będę drugą kobietą w życiu
Arka. I nie oczekiwałam niczego ponad to. Niczego więcej.
Mężczyzna uniósł się na poduszkach, a sofa pod nami zatrzeszczała
w proteście. Jego ciemne ramię owinęło się wokół mojej talii, dłoń
wsunął mi we włosy. Opuszkami palców pieścił skórę na moim karku.
– Dobrze. Ale musisz obiecać mi jedno.
– Co takiego?
– Pozwolisz, bym naznaczył cię ponownie. Dał ci coś, czego nikt
inny nie może – odparł z zaciętym wyrazem twarzy.
– To coś w stylu tego pierścionka wytatuowanego na palcu? –
spytałam bez tchu, a w szarych źrenicach Arka dostrzegłam
tajemniczy błysk.
– Być może – odparł enigmatycznie, mrużąc oczy. – I nadal nie
odpuściłem ci tego tatuażu między twoimi słodkimi piersiami.
Spazmatycznie wciągnęłam powietrze, gdy jego kciuk nagle otarł
się o mój napięty sutek. Skuliłam się, zaciskając palce na barkach
Arka.
– P-pamiętasz?
– Pani redaktor, czyżby plątał się pani język? – wymruczał,
podśmiewając się pod nosem.
– Zawsze mi się plącze, gdy dotykasz mnie w ten sposób. Może nie
zauważyłeś?
– Zauważyłem – odparł tuż przy moich ustach, unosząc mnie
nieznacznie. Zdusiłam przekleństwo, kiedy boleśnie wolno wsunął się
we mnie. Odrzucając głowę, wyprężyłam się, podając mu swoje piersi.
Przyjemność była tak wielka, że straciłam rozeznanie, gdzie kończy
się jego ciało, a zaczyna moje. – Ale chyba nigdy mi się to nie znudzi
– dodał, patrząc na mnie z fascynacją, i wyrzucił biodra, nacierając na
mnie zmysłowo.

Czułam, że zbliża się migrena. To cwana i podstępna bestia. Jej


pojawienie się poprzedzało kłucie oczu, tępe pulsowanie w okolicy
skroni i mrowienie w karku. Miałam jak w banku, że tego dnia zamiast
pójść do Arka na umówioną sesję, skończę w łóżku, błagając, by moja
krew przestała tak głośno szumieć. O ile w ogóle uda mi się dojść do
łóżka. Zazwyczaj targana torsjami, na ślepo zwijałam się na dywanie
w salonie, starając się przeczekać najgorsze. To, że w ogóle miałam
dostać migrenę, zawdzięczałam działowi reklamy. Musieliśmy
zmienić zestawy dodawane w gratisie do prenumerat, jednak
propozycje, które mi przynieśli, absolutnie nie nadawały się do
zatwierdzenia. Siedzieliśmy w moim gabinecie już pół godziny, a ja
wyprałam się z pomysłów oraz cierpliwości. Widziałam też, jak
zebrana u mnie trójka ludzi wymienia się znaczącymi, pełnymi obaw
spojrzeniami. Cholera, i całkiem słusznie. Już chciałam dobrać się im
do tyłków i spytać, co robili przez ostatni miesiąc, jednak za drzwiami
usłyszałam piskliwy głos Baśki. A ona nigdy nie reagowała w ten
sposób.
Podnosząc słuchawkę, wybrałam wewnętrzny do mojej asystentki.
– Co to za hałasy?
– Przepraszam, nie chciałam… – powiedziała wyraźnie
spanikowana. – Ale jest tu mężczyzna, który nie chce podać swojego
nazwiska, a domaga się spotkania z panią. Mówiłam, że…
– Dobrze, już idę – rzuciłam trochę zbyt ostro, ale zesztywniały
kark skutecznie blokował moją sympatię wobec asystentki.
Nie mówiąc nic do ludzi z reklamy, wstałam zza biurka i ruszyłam
do drzwi. Od razu zobaczyłam Baśkę, która własnym ciałem dosłownie
blokowała wejście do gabinetu. Obróciła się, mówiąc do mnie coś
w gorączkowy i dość chaotyczny sposób, jednak mój wzrok padł na
mężczyznę za jej plecami.
Wysoki, dobrze zbudowany, z jasnymi, niemal platynowymi
włosami zaczesanymi do tyłu. Na kwadratowej szczęce trudno było
doszukać się chociaż cienia zarostu, a prążkowany, idealnie skrojony
garnitur nie miał nawet jednego zagniecenia. Chciałam powiedzieć
„pieprzony pan idealny”, ale słowa skutecznie uwięzły mi w gardle.
– Witaj, Malwino – powiedział oziębłym głosem, wbijając we mnie
przerażająco niebieskie, zimne oczy. Jego twardy akcent poraził mi
zmysły.
Lodowaty dreszcz pokrył moją skórę. Znowu nią byłam.
Sparaliżowaną strachem małą dziewczynką, która kuliła się w sobie,
która pragnęła jego uwagi, a jednocześnie chciała uciec jak najdalej,
byle nie narażać się na jego gniew. To właśnie we mnie wyzwalał –
niezdrową potliwość dłoni, przyśpieszony rytm serca, strach, który
powodował mdłości. Właśnie tak na niego reagowałam. Na swojego
ojca.
Jak widać, nadal nią byłam.
Małą, przestraszoną dziewczynką.
Rozdział 16

Nobody said it was easy


Oh, it’s such a shame for us to part
Nobody said it was easy
No one ever said it would be this hard
Oh, take me back to the start.

Corinne Bailey Rae, The Scientist

– Co tu robisz? – spytałam na wydechu, starając się ignorować


bolesny ucisk w piersi.
Uniósł krzaczastą brew, patrząc na mnie ironicznie.
– Liczyłem na cieplejsze powitanie.
– Nosił wilk razy kilka – wycedziłam przez zęby, zadzierając brodę.
Ojciec natychmiast zganił mnie wzrokiem.
– Nie lubię, jak bawisz się przysłowiami – stwierdził krótko.
– A ja nie lubię, jak składasz mi takie niezapowiedziane wizyty.
Widocznie robienie sobie na złość leży w naszej naturze –
odparowałam z zimnym, drwiącym uśmiechem.
Rozsierdziłam go do tego stopnia, że zagryzł boleśnie zęby,
powstrzymując się od komentarza, a jego krytyczny wzrok stał się zbyt
ciężki do udźwignięcia. Chciałam to wytrzymać, przetrwać siłę tego
spojrzenia, jednak po chwili gwałtownie odwróciłam głowę. Nadal
potrafił wymusić na mnie posłuszeństwo jedynie poprzez pokazanie,
jak bardzo się na mnie zawiódł. Irytowała go moja bezczelność. Zanim
zdążyłam zrobić cokolwiek, by okazać, że żałuję, szybko wbiłam sobie
paznokcie w sam środek dłoni. Wewnątrz mnie toczyła się zaciekła
bitwa, która rozpoczynała się za każdym razem, gdy miałam styczność
z ojcem. Paraliżujący strach wymuszał uległość, lecz coś tlącego się
głęboko w moim sercu nie pozwoliło mi popełnić tego błędu. Być
może postąpiłabym inaczej, gdybyśmy rozmawiali w domu. Tam
wspomnienia sprowadzały mnie do parteru, a ojciec mógł
zdominować mnie w rozmowie. Jednak przyszedł do pracy, gdzie
patrzyli na nas moi podwładni, współpracownicy. Byliśmy na moim
terytorium. O tym ostatnim musiałam pamiętać.
Przesuwając językiem po zębach, zacisnęłam ręce na ramionach.
– Jeśli to coś pilnego, to musisz poczekać – zakomunikowałam mu
profesjonalnym tonem. Basia już dopadła do biurka, by sprawdzić mój
terminarz i ewentualnie poprzesuwać niektóre spotkania o kilka
minut.
– Poczekam – powiedział, nie spuszczając ze mnie taksującego
wzroku.
Potwierdziłam skinieniem głowy i nachyliłam się do asystentki.
– Zaprowadź, proszę, pana do konferencyjnej.
– A jak mam do niego mówić? – spytała konspiracyjnie, rzucając
ukradkowe spojrzenie na mężczyznę, który usiadł swobodnie na sofie
dla interesantów. Zacisnęłam szczęki tak mocno, że o mało nie
połamałam sobie zębów.
– Pan Collins – wymamrotałam ledwo wyraźnie. Baśka szarpnęła
głową, patrząc na mnie, i zrobiła się trupio blada.
– O kurwa – sapnęła.
– Słuszna uwaga – powiedziałam bardziej do siebie.
Nie patrząc na ojca, wróciłam do gabinetu i zamknęłam za sobą
drzwi. Jeśli ludzie z reklamy dosłyszeli strzępy mojej rozmowy z tatą,
to nie dali tego po sobie poznać. Być może poświęcili ten czas na
burzę mózgów, bo gdy zasiadłam za biurkiem, zaczęli mnie zasypywać
lawiną nowych pomysłów. Absolutnie w tej chwili nie miałam do tego
głowy, jednak wychwyciłam trzy z nich, które nie były na tyle
kiczowate, by nie odstraszyć stałych czytelniczek prenumeraty, jak
i mogły przyciągnąć młodszy target. W oparciu o nie kazałam zrobić
pełną segmentację rynku i przesłać mi jeszcze tego samego dnia na
maila. To była oczywiście optymistyczna wersja. Mogłam się założyć
o wszystko, że przed dwudziestą znajdę na poczcie wiadomość, że
nadal nad tym pracują, ale rano przyniosą mi raport w zębach. Sama
nie wiedziałam dlaczego, ale bezradność ich spojrzenia podziałała na
mnie jak płachta na byka. Bez większych ceregieli zakończyłam
spotkanie.
Kiedy wyszli, ściągnęłam okulary i powolnymi ruchami
rozmasowałam zapuchnięte powieki. Miałam lodowate palce. Czy
byłam zdziwiona? W żadnym razie. Gula, która narodziła się w samym
środku gardła, nie pozwoliła mi swobodnie zaczerpnąć powietrza. Od
wysiłku niemal pękały mi płuca. Wariowałam na myśl, że ojciec czekał
na mnie w konferencyjnej. Zazwyczaj do takich wizyt
przygotowywałam się tygodniami. Walczyłam ze swoim strachem,
starając się odpowiednio motywować. Ale to było zbyteczne. On
zawsze wygrywał – i strach, i ojciec.
Nie powiedziałam dziewczynom wszystkiego. Krótko po śmierci
mamy i siostry ojciec istotnie uciekł w pracę, tym samym ignorując
mnie oraz brata. Jedno nie zmieniło się przez lata – jego niechęć i żal
do mnie. On naprawdę i dogłębnie obwiniał mnie o rozpad naszej
rodziny. Dawał mi to odczuć niemal na każdym kroku. Więc dlaczego
zgodziłam się reprezentować firmę ojca tu, w Polsce? Dlaczego
w ogóle dla niego pracowałam? By spłacić dług, który zaciągnęłam dla
Tymona. Ojciec chciał, by mój brat w przyszłości przejął firmę. To on
miał być dziedzicem. Dlatego trzymałam to miejsce dla niego.
Chroniłam jego przyszłość.
Jednocześnie byłam ciekawa, co sprawiło, że tata niespodziewanie
zaszczycił mnie swoją obecnością. Jego wizyty były sporadyczne, ale
zazwyczaj wcześniej mnie o nich informował. Cichy głosik szeptał mi
do ucha, że może jednak pamiętał o tym szczególnym dniu. Bo
przecież powinien…
Głęboko zaczerpnęłam powietrza. Przez kilka sekund trzymałam je
w płucach i w końcu wypuściłam ustami.
Dam radę.
Z tym nastawieniem opuściłam gabinet. Starałam się nie zauważyć
nerwowego spojrzenia Basi, gdy minęłam jej biurko i pokierowałam
się do konferencyjnej.
Stał tam, przy panoramicznym oknie. Beznamiętnym spojrzeniem
obrzucał pejzaż Poznania. Ręce trzymał zaciśnięte na plecach. Jedynie
podrygujący nerwowo mały palec zdradzał, że jest u skraju
cierpliwości.
– Co cię sprowadza? – rzuciłam od progu, trochę za mocno
zatrzaskując drzwi.
Obrócił się z posępnym wyrazem twarzy.
– Biznesy. Przyjechałem skontrolować swój oddział – odparł, a ja
miałam ochotę roześmiać mu się w twarz.
Swój! Walić to, że od blisko czterech lat to ja byłam szefową jego
oddziału. Pieprzony hipokryta.
Jednak kiedy zasiadłam na krześle u szczytu stołu, nie drgnął ani
jeden mięsień na mojej twarzy. Nie dam mu tej satysfakcji, tak łatwo
nie wyprowadzi mnie z równowagi.
– Wysyłam ci wszystkie raporty dotyczące ostatniej kampanii.
– Wiem, jednak chcę wdrożyć nowy produkt na rynek i chciałem
zapoznać się z raportami sprzedaży.
Dłonie, które zacisnęłam, zaczęły drżeć.
Więc o to chodziło. O rynek, o sprzedaż, o cholerną firmę. Nie
byłam w stanie dłużej ukrywać emocji.
– A ja głupia myślałam, że przyjechałeś ze względu na Tymona –
syknęłam, patrząc ojcu bezpośrednio w oczy.
Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Stojąc w bezruchu,
obserwował mnie uważnie. Testował.
– Co u niego? – rzucił krótko.
– Dlaczego sam nie zapytasz? – rzuciłam z wyzwaniem w oczach. –
Wychodzi za dwa tygodnie.
Nie wiem, dlaczego to powiedziałam. Może chciałam w nim
wzbudzić jakiekolwiek poczucie winy, że zapomniał o tej ważnej
dacie. Dniu, którego ja wyczekiwałam z utęsknieniem od długich
pięciu lat. Ale najwyraźniej ojciec i o tym nie pamiętał.
Nie liczyliśmy się dla niego. Żadne z nas.
Wzdychając cicho, ledwo zauważalnie pokręcił z irytacją głową.
– Jadę do biura – zakomunikował, ruszając do drzwi. –
O siedemnastej mam spotkanie z kandydatem na nowego menadżera
regionalnego. Mój asystent wyśle ci namiary na restaurację, chyba że
wcześniej zobaczymy się w biurze. Spędzę w Poznaniu dwa dni,
później jadę do Warszawy zobaczyć lokal. Chcę nająć go na bar.
Podniosłam się, kipiąc z gniewu.
– Dlaczego dowiaduję się o tym teraz?
– Nie było sensu mówić ci wcześniej.
– Jestem twoim cholernym dyrektorem, więc powinnam wiedzieć
o takich rzeczach! – krzyknęłam i w niekontrolowanym odruchu
uderzyłam pięścią w stół.
Na moim ojcu nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. Obrzucił mnie
takim spojrzeniem, jakby obserwował wybuch mojej wściekłości, gdy
miałam dwanaście lat i pragnęłam, by w końcu mnie zauważył. To
było na długo przed tym, nim w końcu odkryłam, że ojcu przestało na
mnie zależeć.
– Nie unoś się, bo na nikim nie robisz wrażenia – napomniał
lodowato. – Czekam w biurze.
I tak po prostu wyszedł.
Nie pożegnał się, nie wymieniliśmy nawet uścisku. Po prostu
wyszedł.
– Kurwa!
Usiadłam przy stole, próbując zebrać się do kupy. W końcu nie stało
się nic, czego bym wcześniej nie doświadczyła. Porzucenie.
Odepchnięcie. Lodowate spojrzenie niegdyś ukochanych oczu. Jak
dobrze to znałam. I właśnie te uczucia przywitałam jak starych
przyjaciół, o których istnieniu na moment zapomniałam.
Próbowałam to powstrzymać, ale i tak pojedyncza łza zdołała
spłynąć po moim policzku.
Dlaczego odniosłam wrażenie, że po tym, jak nauczyłam się znowu
kochać, jednocześnie stałam się wrażliwsza na ból?

– Czołgiem! – przywitałam się z Dżas, jednak nie doczekałam się


równie euforycznej odpowiedzi. Zamiast tego powitała mnie jej
wybitnie skrzywiona mina.
– Żebyś wiedziała – podsumowała z przekąsem.
Obeszłam kontuar i stanęłam tuż obok przyjaciółki.
– Co się dzieje? – spytałam czujnie, na co Dżas westchnęła
wyraźnie zmęczona.
– Ostrzegam. Arek coś nie w sosie.
Przeszło mi przez myśl, że najwyraźniej oboje zaliczyliśmy
wyjątkowo parszywy dzień. Pokręciłam szybko głową. Nie, nie
mogłam teraz do tego wracać. Musiałam to zostawić na potem, bo
jeśli w tej chwili pogrążyłabym się w tym, co usłyszałam od ojca po
tym biznesowym obiedzie… Złamałabym się. Na razie musiałam
przetrawić zdobyte informacje, przekalkulować i podjąć decyzję.
Sama. Nie chciałam mówić o tym Arkowi. Jeszcze nie teraz. Nie
zrozumiałby…
Czując na sobie wnikliwy wzrok Dżas, przywołałam dawną siebie
i mrugnęłam do dziewczyny konspiracyjnie.
– Będę mieć na uwadze – obiecałam, pochylając się, by dać jej
całusa w policzek. – Dzięki za troskę.
– Drobiazg – wymamrotała, mrugając zdziwiona. Niemniej zaraz
zebrała się w sobie i pstryknęła, wskazując na mnie palcem. – Krzycz,
jak coś!
Unosząc kciuk, ruszyłam korytarzem. Nawet stąd słyszałam
agresywny rap wydobywający się z gabinetu Mata. W myślach
zanotowałam, by zadzwonić do Lilki. Chciałam z nią porozmawiać,
póki jeszcze… Nie. Nie myśl.
Zapukałam do gabinetu Arka i pchnęłam drzwi. Zewsząd otoczyła
mnie przejmująca, kojąca uszy cisza. Aż westchnęłam, czując, jak
moje ciało samoczynnie się rozluźnia na widok faceta pochylającego
się nad notesem. Coś szkicował wyraźnie skupiony.
– Hej. – Niepewny uśmiech zadrgał mi na ustach.
– Cześć – rzucił sucho, rzucając notes na stolik. – Zaczynamy?
Nieco zbita z tropu, zamrugałam gwałtownie. Arek, przechodząc
obok, pocałował mnie w policzek, ale było w tym tyle czułości, ile
w jego głosie sprzed chwili.
– Okej, co jest grane? – spytałam lekko rozjuszona, wspierając ręce
na biodrach.
– Co ma być? – burknął, odwrócony do mnie plecami.
– Wiesz, potrafię rozpoznać, gdy ktoś mnie olewa.
Wściekle rzucił pakietem nowych igieł o blat.
– Nie ol… – Urwał, widząc, że w pierwszym odruchu wzdrygnęłam
się wystraszona.
Niemal natychmiast zacisnął zęby, zły na samego siebie.
Przesuwając palcami po przydługich włosach, odwrócił wzrok.
Nie miałam na to siły. Nie dzisiaj.
– Okej, skoro tak chcesz – westchnęłam cicho, kręcąc głową. Jeśli
tak miało wyglądać nasze dzisiejsze spotkanie, jedyny moment, kiedy
mogłam przestać myśleć o syfie, który znowu wzbierał wokół mnie, to
musiałam wyjść.
– Nie, poczekaj – zawołał Arek, dopadając do mnie w dwóch
krokach. Chwycił mnie za rękę, zatrzymując w miejscu. – Chodzi o to,
że… widziałem cię na mieście. Z jakimś starszym kolesiem. Wydawał
się bardzo z tobą zżyty… I był jeszcze jeden facet, trochę młodszy ode
mnie…
Powoli odwróciłam się w jego stronę. Płonęły mu uszy i mówił
z wyraźnym trudem.
– Pewnie mi zaraz powiesz, że to jakiś twój współpracownik albo
miałaś spotkanie… Pewnie właśnie wychodzę na idiotę – dodał
wyraźnie stremowany.
Chciałam mu powiedzieć. Tu i teraz, ale nie miałam nawet siły, by
wyskrobać resztki odwagi. Ojciec był wspaniałym aktorem i kiedy
chciał komuś zaimponować, brał mnie na spotkanie z potencjalnym
wspólnikiem. Ale to była tylko gra. Już dawno nauczyłam się, by nie
brać na poważnie wszystkich tych pseudoczułych gestów ojca wobec
córki. Lubił się spoufalać, jeśli widział w tym sens. Gdybym zawierzyła
temu złudnemu wyobrażeniu, już dawno rozsypałabym się na kawałki.
Musiałam zmienić tok naszej rozmowy. Prędzej czy później Arek
zauważy, że coś mnie trapi. Zrobiłam krok do przodu i obróciłam
nasze dłonie. Tym razem to ja go trzymałam. I tak bardzo nie
chciałam puścić.
– Jesteś zazdrosny? – Koniuszki uszu mężczyzny ponownie
zaczerwieniły się wściekle. Na ten widok nie mogłam się nie
uśmiechnąć. Wyciągnęłam rękę, by pogłaskać go po krzaczastej
brodzie, i doskonale pod nią wyczułam gorejące policzki. – Jesteś.
– To powód do śmiechu? – spytał urażony, mrużąc oczy.
Wzruszyłam lekko ramionami.
– Trochę. Tak.
Zawróciłam, żeby odłożyć torebkę na sofę. Stanęłam tyłem do Arka,
zastanawiając się, ile mogę mu powiedzieć. Chciałam być z nim
szczera, tak jak to sobie obiecaliśmy. Ale pewne rzeczy musiałam
załatwić sama.
– To był… mój ojciec – wyjaśniłam. Żeby ukryć drżenie rąk,
wsunęłam dłonie do kieszeni dżinsów. – Przyjechał mnie
skontrolować. Poszłam na obiad z nim oraz facetem, który ma zostać
menadżerem regionalnym i kierować barem.
– Barem? – spytał zdziwiony.
– Też dopiero się dowiedziałam – przyznałam z ironicznym
uśmiechem. – Ojciec dzisiaj powiadomił mnie, że ma zamiar otworzyć
bar w Warszawie. W zasadzie wszystko jest już dogadane. Pojutrze
jedzie sprawdzić dwie lokalizacje.
Arek nie poruszył się. Ja także.
Być może nie spodziewał się, że to ma związek z moim ojcem i jego
firmą. Zdenerwowana pocierałam kciukiem paznokcie. Czy Arek
przyjmie tę okrojoną wersję, czy raczej będzie drążył w poszukiwaniu
szczegółów?
Westchnęłam ciężko, z ulgą, gdy poczułam jego ramiona
zaciskające się wokół mojej talii. Przytulił mnie mocno do swojego
torsu i ucałował zagłębienie między szyją a obojczykiem.
– Cholera – syknął przez zęby. – Przepraszam. Zachowałem się jak
szczeniak.
– Całkiem uroczy szczeniak – przyznałam z przekornym
uśmiechem, spoglądając na niego przez ramię.
Jednak Arek nie widział w tym nic zabawnego. Trącając nosem mój
policzek, wzmocnił uścisk.
– Spieprzyłem.
– Prawie.
Staliśmy w tej pozycji przez jakiś czas. Arek przytulał mnie,
wyraźnie przybity. Czułam jego niepokój, gdy powiedziałam mu
o moim nieplanowanym spotkaniu z ojcem. Nie współczuł mi, co było
w tym wszystkim najlepsze. Nie chciałam jego litości. Dlatego
przytulił mnie do siebie, by podzielić się ze mną swoją siłą. I miłością.
Z rozczuleniem przesuwałam dłońmi po jego splecionych na moim
brzuchu palcach.
I mimo wszystko uśmiechnęłam się do własnych myśli. Cóż, to
pierwszy raz, kiedy był o mnie zazdrosny i nie mogłam powiedzieć, że
do końca mi się to nie spodobało. Bo to chyba oznaczało, że mu na
mnie zależy, prawda? Że wariuje na myśl, że mogłabym być z innym
mężczyzną. Zachowałam się tak samo, gdy zdałam sobie sprawę, że
zawód, jaki wykonuje Arek, wiąże się z tym, iż przyozdabiając czyjeś
ciała, musi ich dotykać i je oglądać – nawet najbardziej intymne
miejsca swoich klientów. Czy raczej – klientek.
Nieznaczny hałas dobiegający z korytarza wyrwał mnie
z rozmyślań. Zebrałam się w sobie i w końcu odsunęłam od Arka.
Ściągnęłam sweter, wzburzając przy tym włosy.
– Możemy to przełożyć – zaproponował troskliwym tonem.
Natychmiast pokręciłam głową.
– Nie. Dzisiaj tym bardziej potrzebuję, żebyś położył na mnie ręce –
powiedziałam i nie tracąc czasu, pozbyłam się przylegającego do ciała
bawełnianego podkoszulka bez rękawów.
– Kiedy mówisz to w ten sposób, nachodzą mnie złe myśli.
Koszulka zawisła na moich palcach. Na sam dźwięk jego niskiego,
chropowatego głosu poczułam nagły skurcz w dole brzucha.
Zerknęłam na Arka spod rzęs. Stał z rękami w kieszeniach, z oczami
utkwionymi w moich nagich piersiach. Cóż, idąc za radą jego oraz
Lilki, nie założyłam stanika. Po co, skoro po zabiegu nie będę mogła
go nosić przynajmniej przez kilkanaście dni.
Nie odwracając wzroku od szarych oczu mężczyzny, odwróciłam się
i podeszłam do niego, zalotnie kręcąc biodrami. Chyba lubił, gdy
byłam taka potargana i półnaga.
– Miałam go mieć między piersiami, zapomniałeś?
Celowo przesunęłam dłonią wzdłuż mostka. Arek śledził ruchy
moich palców, a z jego gardła wydobyło się pełne aprobaty warczenie.
Gdy nasze spojrzenia się spotkały, poczułam uderzenie gorąca na
policzkach. Jego oczy zmieniły barwę, stały się ciemniejsze.
– Czyżbym znowu cię rozpraszała? – spytałam, mrugając niewinnie.
– Zawsze mnie rozpraszasz – odpowiedział, taksując mnie
pożądliwie. – A przy pracy to już szczególnie.
– To co z tym zrobimy? – spytałam nakręcona.
Już sama nie wiedziałam, czy karcił mnie wzrokiem, czy raczej
adorował moją śmiałość. Chyba jednak to drugie, patrząc po sposobie,
w jakim przyciągnął mnie do siebie. Jego ciepłe dłonie sunęły wzdłuż
moich nagich pleców w zmysłowej pieszczocie. Ogniste smugi, jakie
po sobie zostawiały, wprawiały moje mięśnie w drżenie. Przylgnęłam
do Arka, wspierając czoło na jego piersi. Pocałowałam pokrytą
ciemnym tuszem skórę. Czułam, jak wibruje pod moimi wargami.
Nosem trąciłam sutek, lecz nie pozwolił mi go skosztować. Zamiast
tego ujął mnie mocno za kark i niemal brutalnie przyciągnął do
swoich ust. Wpił się we mnie z taką siłą, że zmiękły mi kolana.
Musiałam zacisnąć palce na jego barkach, by w ogóle ustać na nogach.
Gwałtowne smagnięcia języka zdradzały, jaki był nienasycony.
Odpowiadałam mu z równym zaangażowaniem, a pożądanie
przepływało przez nasze ciała, elektryzując każdą komórkę. Jego dłoń
zsunęła się po moim odsłoniętym biodrze. Wysublimowanym ruchem
przesuwał palcami wzdłuż linii moich dżinsów. Uwodził mnie,
sprawiał, że łaknęłam jego dotyku jeszcze bardziej niż sekundę
wcześniej. Jego udo wpasowało się idealnie między moje nogi.
Potarłam o nie niecierpliwie i jęknęłam gardłowo. Miękłam w jego
dłoniach, gdy poruszał się wraz ze mną zgodnie z rytmem, w jakim
jego język wsuwał się w moje usta. To było tak pierwotne, tak dzikie.
I chociaż czułam, że moja kobiecość pulsuje boleśnie, to
zdecydowanie odsunęłam się od Arka. Zawsze dochodziłam pierwsza.
Zawsze to moje potrzeby stawiał na pierwszym miejscu. Tym razem to
ja chciałam mu coś dać.
Jego oczy zamigotały drapieżnie, gdy łapiąc spazmatycznie
powietrze, opadłam na kolana.
Przeklinając drżące palce, odpięłam w końcu ten przeklęty pasek.
Z niemałym trudem rozpięłam spodnie Arka, bo jego erekcja
skutecznie naprężała dżinsy do granic możliwości. Moja dłoń przez
przypadek nacisnęła napęczniałe miejsce, a Arek
w niekontrolowanym ruchu ruszył biodrami. Cholera, podobało mi się
to. Sposób, w jaki tracił kontrolę, gdy to ja decydowałam się na
przejęcie inicjatywy. Takie poczucie władzy było upajające…
Minimalnie zsunęłam jego spodnie wraz z bokserkami tylko po to,
by uwolnić jego erekcję. Przesuwając po niej palcami, szybkim ruchem
oblizałam usta. Nie umknęło to Arkowi, który wyszeptał gardłowo
moje imię w tak podniecający sposób, że sama musiałam zdusić jęk.
Zwróciłam na niego oczy. Jego tęczówki były niemal czarne
z pożądania. Powoli przesunęłam swoje usta do jego członka
i testując, okręciłam język wokół główki. Arek zacisnął mocniej zęby,
a jego opuszczone wzdłuż tułowia ręce zwarły się w pięści. Ponowiłam
ten ruch. I jeszcze raz, i znowu, aż w końcu przyjęłam go w całości do
swoich ust. Posuwistymi ruchami przesuwałam wzdłuż prącia, za
każdym razem zasysając główkę. Czasami ostrożnie naciskałam
zębami, a wówczas z piersi Arka wydobywało się chrapliwe warczenie.
Złapał mnie kurczowo za włosy, nakierowując na siebie i narzucając
tempo. Pozwoliłam mu na to. Chciałam dać mu ukojenie.
Patrząc mi głęboko w oczy, odsunął się tak, że wypuściłam z ust
jego członek. Zmysłowo oblizałam wargi, chcąc pozostawić jego smak
jak najdłużej. Natychmiast złapał mnie za ramiona i pocałował tak
gwałtownie, że zobaczyłam blade przebłyski pod powiekami. Bez tchu
opadłam na kozetkę pokrytą folią i papierem, którego szorstkość
podrażniła moje wrażliwe piersi. Nie wiedziałam, kiedy Arek zsunął
moje dżinsy. Na pośladku poczułam uderzenie zimnej klamry od
paska tuż przed tym, gdy we mnie wtargnął. Zdusiłam między palcami
papierowy ręcznik i wyprężyłam się. To uczucie rozsadzało mnie od
środka. Wibrowałam, starając się zdusić w sobie jęk. Arek pochylił się,
chwytając moje piersi w swoje dłonie, pocierając, ściskając w palcach
sutki. Poruszał się tak dynamicznie, na granicy brutalności, że miałam
problem ze złapaniem tchu. Jego biodra szaleńczo uderzały w moje
pośladki. Słyszałam pisk przesuwającej się po płytkach leżanki
i własne kwilenie. Przycisnęłam dłonie do ust, bo czułam to pod
skórą. Nadchodziło, wzbierało falą i po chwili unosiłam się oderwana
od rzeczywistości.
Kiedy wróciłam z powrotem na ziemię, poczułam, jak gorąca ciecz
spływa mi po udach. Sapałam, przyciskając spocone czoło do strzępów
papieru, którym wyłożona była kozetka. W końcu mogłam rozluźnić
palce. W miejscu, gdzie miałam tatuaż, czułam uderzenia serca Arka.
Jego wilgotny T-shirt przylepił się do mojego spoconego ciała. Chyba
ten pełen dzikiego pożądania seks oboje nas zaskoczył swoją
intensywnością. Arek podparł się na łokciach, uwalniając mnie od
swojego ciężaru. Jego gorący oddech łaskotał mi policzek, gdy
scałował łzę, którą uwolniłam podczas orgazmu.
– Kocham – wyszeptał bez tchu.
Obróciłam głowę, by spojrzeć na mężczyznę, który nauczył mnie
miłości.
Chciałam być z nim już zawsze. Na zawsze…
– Okej! Nie o taki krzyk mi chodziło! – wrzasnęła Dżas, łomocząc
w drzwi gabinetu.
Wzdrygnęłam się przerażona, że może wejść do środka, ale po
chwili usłyszałam oddalające się kroki. Odetchnęłam z ulgą. I nie
tylko ja. Zerknęliśmy po sobie, śmiejąc się ukradkowo.
Doprowadziliśmy się do porządku, a potem przysiadłam na kozetce
na nowo przygotowanej przez Arka. Niestety, podarłam szeroki
papierowy ręcznik w takim stopniu, że nadawał się jedynie do kosza.
Oczywiście obwiniałam za to samego Arka. Teraz pracował nad
wzorem, by nanieść go na moją zdezynfekowaną i starannie ogoloną
skórę. Zauważyłam, że zerknął na mnie z wahaniem, więc
zaciekawiona podeszłam bliżej.
To nie był mój wzór. A przynajmniej nie tak go zapamiętałam.
Tamten miał bardziej orientalny charakter i był podobny do tego,
który dla Lilki stworzył Mat. Natomiast ten, na który właśnie
patrzyłam, wyglądał jak ornament – szczegółowy, pracochłonny
i niebywale piękny. Było to drzewo o szerokiej, zakończonej drobnymi
liśćmi koronie i gałęziach tak rozłożystych, że ich koniuszki dotykały
podłoża. Pień był szeroki, mocny, a rozwidlone liczne korzenie
zapewniały stabilność. Łagodne linie gałęzi przechodziły
w mocniejsze kreski prowadzące do pnia, by później rozwidlić się
i skręcić na końcach. Korona drzewa i korzenie znajdowały się
w idealnym półkolu. Arek z pewnością spędził nad tym wzorem wiele
godzin. Zauważyłam harmonię i precyzję, z jaką został wykonany.
Czułam miłość, którą tchnął w każdy szczegół.
– Wygląda… inaczej. Co się stało z poprzednim?
Podrapał się po karku, wyraźnie zmieszany.
– Ten wzór chodził mi po głowie od pewnego czasu – odparł
wymijająco, ale pod naporem mojego spojrzenia w końcu uległ. –
W mitologii celtyckiej drzewo symbolizuje reinkarnację duszy. Cykl
życia i śmierci. Ale jeśli nie chcesz, wrócimy do poprzedniego…
Chwyciłam go za nadgarstek, zanim zdążył zabrać wzór.
– Reinkarnację – powtórzyłam, a moje oczy wypełniły się łzami.
Arek podniósł się z krzesła, obejmując czule moją twarz.
– Tak. Ponowne narodziny.
– Bo oboje zaczynamy od nowa, prawda?
Skinął głową, łagodnym ruchem ścierając moje łzy.
– Nasze poprzednie życie zatoczyło krąg. Przeżyliśmy śmierć
bliskiej osoby, jakby to nam samym wyrwano serce. Teraz budzimy się
do życia.
Zacisnęłam powieki, przytulając się mocno do jego piersi.
Stworzył go dla mnie. Wzór, który oznaczał ponowne narodziny,
przebudzenie, powrót do życia. Drzewo, które było silne mimo
zmieniających się pór roku. Stałe. Prawdziwe. Wzmocnione poprzez
zakończony poprzedni cykl.
On był mój. Tylko mój. I jak nigdy wcześniej chciałam mieć coś, co
będzie mi przypominać o poprzednim wcieleniu. Coś, co sprawi, że
będę czerpać z niego siłę. Bym nigdy w siebie nie zwątpiła.
Patrząc Arkowi głęboko w oczy, skinęłam głową.
Kazał mi poczekać i dokończył wzór. Później posmarował miejsce
pod dekoltem Dettolem i po dokładnym wymierzeniu przyłożył kalkę,
mocno ją dociskając. Odmówiłam, kiedy polecił mi przejrzeć się
w lustrze. Ufałam, że dobrze wszystko naniósł. Poza tym chciałam już
zobaczyć efekt końcowy. To chyba pierwszy raz, gdy wariowałam ze
zniecierpliwienia. Wcześniej myślałam, że ten tatuaż będzie
seksownym dodatkiem w bardzo ponętnym miejscu. Nie
przypuszczałam nawet, jak bardzo mogę się mylić. To, czego
doświadczałam, można było przyrównać do pierwotnej potrzeby
posiadania, bo z chwilą, gdy zobaczyłam ten wzór, wiedziałam, że
będzie mój, że należał do mnie już od momentu, gdy Arek kreślił
pierwsze linie na kartce szkicownika. Ten tatuaż będzie moim
odzwierciedleniem, odbiciem, w którym będę się przeglądać.
Amuletem, dzięki któremu poczuję się niezwyciężona.
Starałam się ułożyć wygodnie na kozetce, podczas gdy Arek
rozlewał tusze do pojemniczków. Patrzyłam, jak uzbraja maszynkę
w igłę i kilkukrotnie ją testuje.
– Długo nad nim myślałeś?
– Nad wzorem? – rzucił, rozwijając i urywając kawałek ręcznika. –
Odkąd powiedziałaś dziewczynom o swoim ojcu i byłym. Gdybym
wiedział, że ten facet dzisiaj to twój ojciec… – Urwał, mściwie
zaciskając usta.
– To co? – dopytałam naprędce.
– Cóż – zaczął, przysuwając się na krześle wraz z maszynką – to
byłby to trzeci raz, gdybym kogoś uderzył.
Rozmyślnie nie patrzył mi w oczy, ale zacięty wyraz twarzy nie
pozostawiał żadnych wątpliwości co do jego zamiarów.
– Szkoda na niego pięści – powiedziałam cicho. I zaraz potem
obróciłam głowę tak szybko, że coś strzeliło mi w karku. – Zaraz.
Trzeci? To jaki był drugi? – Jego ręka, wyciągnięta w stronę wiszącej
nade mną lampy, zamarła na ułamek sekundy. Przesunęłam palcami
po jego nadgarstku, tuż nad linią czarnych obcisłych rękawiczek. –
Arek?
Wzmocnił uścisk na maszynce, gdy odwracał się, by spojrzeć mi
w oczy.
– Ta część przeszłości nie należy tylko do mnie – rzekł
przepraszającym, niskim głosem.
Poczułam ukłucie zawodu. Nie tylko ja coś ukrywałam.
Odpuściłam, bo w tej chwili nie byłam najlepszą osobą, by na niego
naciskać i dociekać prawdy.
– Rozumiem.
Ułożyłam się na kozetce i pozwoliłam, by Arek ściągnął niżej lampę.
Pokój wypełnił się świdrującym, jednostajnym brzęczeniem. Uprzedził
mnie cicho, że zaczyna. Pierwszy ciąg nakłuć przywitałam ze
strachem zmieszanym z podnieceniem. Czułam, jak Arek rysuje
precyzyjne linie, przeciera skórę i ponawia ten sam ruch przy
kolejnym fragmencie. Przez kilka minut pracował w ciszy i skupieniu,
a ja w tym czasie próbowałam się zrelaksować. I przede wszystkim
wyłączyć się, odciąć od uczucia odrętwienia spowodowanego przez
jednostajne nakłuwanie skóry.
– Przyjechał tylko w interesach?
Miałam ochotę westchnąć ciężko, ale wiedziałam, że w tej chwili
byłby to z mojej strony nieprzemyślany ruch.
– Tak. Przyjechał tylko na kilka dni i wraca do Cork. – Mój głos się
załamał. Zacisnęłam zęby, żeby powstrzymać drżenie. Furia, którą
czułam dziś rano, ponownie budziła się do życia, wypełniała żyły
i wprawiała w drżenie każdy mięsień. – Przez chwilę… Przez ułamek
sekundy myślałem, że przyjechał dla Tymona.
– Wierzysz w niego bardziej, niż ten dupek na to zasługuje. Poza
tym sama niedawno miałaś urodziny – dodał, sycząc przez zęby.
– To data, którą zapewne już dawno wymazał z kalendarza.
Tak naprawdę żadne z nas się dla niego nie liczyło. Ani ja, ani
Tymon. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że już nie uważał nas
za swoje dzieci. Prędzej, że byliśmy jego… kapitałem.
Czułam pod opuszkami strzępy papieru. Arek wyłączył maszynkę
i w następnej chwili usłyszałam skrzypienie krzesełka, na którym
siedział. Jego okryta rękawiczką dłoń nakryła moją.
– Zostaw – powiedział miękko, nachylając się nade mną. Powoli
uniosłam powieki. Oślepiło mnie światło lampy, więc zamrugałam
gwałtownie. Skupiłam się na twarzy Arka, która pojawiła się tuż
przede mną, i na jego oczach, w których dostrzegłam namacalną
troskę zmieszaną z determinacją. – Pamiętaj, że niedługo jedziemy po
Tymona.
Przytaknęłam, zagryzając boleśnie wargi.
– Dziękuję – wyszeptałam.
– Nie masz za co dziękować – odpowiedział, całując mnie w czoło.
Gdy potwierdziłam, że wszystko ze mną okej, wrócił na krzesełko
i przysunął się bliżej kozetki. Zebrał trochę żelu wyciśniętego na lewej
rękawiczce i rozsmarował go tuż pod moimi żebrami. – Tylko obiecaj,
że staniesz w mojej obronie, gdy wkurzy się za tamten model, który
zniszczyliśmy przez przypadek z Oskarem.
Całe szczęście, że przewidział moją reakcję i w samą porę odsunął
maszynkę. Śmiech w jego towarzystwie był czymś zwyczajnym,
naturalnym.
Będzie mi tego brakować – usłyszałam cichy głosik w głowie, ale
szybko wyzbyłam się tych czarnych myśli.
Wykrzywiając usta, spojrzałam na Arka powątpiewająco.
– O ile się nie mylę, to ty go zniszczyłeś – wytknęłam.
– Bzdury pleciesz, kobieto.
Rozdział 17

So, before you go


Was there something I could’ve said
To make your heart beat better?
If only I’d’ve known you had a storm to weather.

Lewis Capaldi, Before You Go

Punkt siódma rano wparowałam niczym burza gradowa do starego


pokoju Tymona. Miałam zamiar zwalić go z łóżka w ten sam subtelny
sposób, w jaki on zafundował mi pobudkę w środku nocy – tej oraz
każdej innej od blisko trzech tygodni. Miałam dość, byłam zmęczona
i sfrustrowana. I całkowicie wkurwiona faktem, że robił z naszego
rodzinnego domu pieprzony burdel.
Dlatego z zaciętym wyrazem twarzy, w puchowym szlafroku
zarzuconym na zwykłą piżamę, pchnęłam drzwi do jego pokoju,
wchodząc bez pukania.
– Tymon! Wstawaj, już siód… O cholera!
Odwróciłam się raptownie. Gdybym miała pod ręką wybielacz
i mogła polać sobie nim oczy…
– Mówiłeś, że nikogo nie masz? – odezwała się naburmuszona
laska, której pewne strefy ciała aż nazbyt rzuciły mi się w oczy. Ten
widok będzie prześladować mnie do końca życia.
– Bo nie mam – burknął marudnie i chyba przetoczył się na łóżko.
Odwróciłam się dopiero, kiedy usłyszałam szelest pościeli. Tymon jak
gdyby nigdy nic odpalił papierosa, mocno zaciągając się dymem. –
Siostra to… mała – dodał po sekundzie niezręcznej ciszy. – Mała,
siostra.
Na miejscu tamtej laski pewnie bym się ostro wkurzyła, że nie
pamięta imienia kobiety, z którą spędził noc, ale ta zamiast zdzielić
go prosto w twarz, otarła się o jego nagą pierś, prężąc się niczym
kotka.
– Mała – powtórzyła piskliwie. – Jak słodko!
– Bo jesteś słodka – mruknął lekko zachrypniętym głosem, palcem
przeciągając wzdłuż linii jej szczęki.
Jej kruczoczarne włosy opadały na plecy. Ciało miała ponętne,
zadbane, zaokrąglone w odpowiednich miejscach. Gruba warstwa
tapety na twarzy starła się w niektórych miejscach, nie mówiąc
o tuszu, który stworzył ciemną otoczkę wokół oczu. I co najgorsze,
mogła nie mieć więcej niż osiemnaście lat.
– Stara, będziesz tak stała i się gapiła?
Dotarło do mnie, że stara to ja. I najwyraźniej przeszkadzałam
dziewczynie w sesji porannych pieszczot z moim bratem. W jednej
chwili wyprostowałam się, splotłam ręce na piersi i spojrzałam na nią
w taki sposób jak na swoich pracowników, gdy mieli ostro
przekichane.
– Tak. Bo to mój dom. I jeśli nie opuścisz go w ciągu pięciu minut,
wywalę twoje ciuchy za okno. Stara.
Fuknęła na mnie, bezczelnie mierząc ironicznym spojrzeniem.
Zacisnęłam palce, żeby powstrzymać pierwotne instynkty nakazujące
nauczyć ją kilku prostych zasad dobrego wychowania. Całkowicie
mnie ignorując, zaczęła się z powrotem układać u boku Tymona,
jednak on stanowczo pokręcił głową. Wyczuł, że nie byłam w nastroju
na droczenie się z laską, która była blisko o połowę młodsza ode mnie.
Beznamiętnym spojrzeniem wskazał kupkę ciuchów leżących na
podłodze. Dziewczyna tylko westchnęła, przewracając oczami, i bez
najmniejszego skrępowania odrzuciła kołdrę, by dać nam popis
odwróconego striptizu.
Nim wyszła, wyciągnęła karteczkę z nerki przewieszonej przez
ramię. Albo musiała być przygotowana, albo miała ich całkiem spory
zapas.
– Odezwij się, jakbyś chciał to powtórzyć – wymruczała
przesłodzonym głosem, nachylając się, by pocałować Tymona w usta.
Przechodząc obok mnie, prychnęła rozjuszona. – Nara.
Dusząc się, odczekałam, aż dziewczyna zejdzie schodami
i zatrzaśnie za sobą drzwi. Dopiero ten dźwięk pozwolił mi uwolnić
frustrację.
– Musisz to robić? – wysyczałam, wściekle mrużąc oczy.
– Brakowało mi tego – westchnął, opadając na poduszki z ręką
wciśniętą pod głowę. Ściągnął z parapetu wypełnioną po brzegi
popielniczkę i strząsnął do niej popiół z papierosa.
– Mojego zrzędzenia?
– Nie. Bzykania – odparł, zaciągając się głęboko, a na jego usta
wpłynął cwaniacki uśmieszek.
– Nawet nie znasz ich imion.
– Co z tego. To tylko seks. – Wzruszył ramionami i dla podkreślenia
tego, jak bardzo była to dla niego nic nieznacząca sprawa, zgniótł
karteczkę w palcach i cisnął nią w stronę przepełnionego kosza na
śmieci.
Z całej siły wbiłam paznokcie w skórę naprężonych przedramion.
– Nie traktuj lasek jak zabawek – syknęłam.
– Same mi się pchają…
– Przestań! Bzykasz je i wywalasz jak świstek papieru! Żadnej
kobiety nie powinno się tak traktować. Nie jak… rzecz!
Dopiero gdy czerwona mgiełka wściekłości przestała zalepiać mi
oczy, zauważyłam, że stoję tuż przed Tymonem. Moja pierś falowała,
gdy gwałtownie nabierałam powietrza, a mięśnie drżały. On patrzył
na mnie nieodgadnionym wzrokiem.
To nie miało sensu.
Wycofałam się szybko z pokoju, nim zdążyłabym powiedzieć zdanie
za dużo. Wróciłam do swojej sypialni, zatrzaskując za sobą drzwi.
Oparłam się o nie plecami i głośno westchnęłam. Tak, wiedziałam, że
jest mu ciężko przystosować się do normalnego życia, do
funkcjonowania na wolności. Ale to, co robił, było niepoprawne.
Niemal każdej nocy włóczył się po mieście, zaliczał chętne panienki,
których imion nawet nie potrafił czy też zwyczajnie nie chciał
spamiętać. Odreagowywał, jakby za jednym razem starał się nadrobić
stracony czas. Byłam przerażona tym, z jaką łatwością wrócił do
poprzedniego życia.
Czy ćpał? Nie wiedziałam.
Z kim spędzał czas? Nie wiedziałam.
Kim byli jego kumple? Nie znałam ich.
I czasem zastanawiałam się, czy znam samego Tymona. Czy warto
było poświęcać dla niego własną przyszłość? Dla człowieka bez
przyszłości, bez planów, bez pragnień? Bo dla niego liczyło się tu
i teraz. Ale gdybym mogła mieć chociaż cień nadziei, że będzie chciał
się zmienić, znaleźć swój cel w życiu – złapałabym się go kurczowo
i nie pozwoliła odpuścić. Wiedziałam, że wywieram na Tymonie
presję, przyciskam go do niewidzialnego muru, ale ani on, ani ja nie
mieliśmy czasu… Ja nie miałam czasu…
Zaczęłam liczyć do dziesięciu. Dwudziestu. Pięćdziesięciu. Z każdą
wyszeptaną cyfrą minimalnie rozluźniał się supeł zaciśnięty wokół
mojego żołądka. Nie przypuszczałam nawet, że wykorzystam tę
technikę do radzenia sobie z koszmarami na jawie. Powoli już
zaczynałam wątpić, co jest snem, a co rzeczywistością.
Ostatnimi czasy nie byłam sobą i Arek to zauważył. Pytał, chciał
wiedzieć, widział, że coś zżera mnie od środka, ale ja za każdym razem
zaprzeczałam, zmieniałam temat albo wykręcałam się zamartwianiem
o Tymona. Prawda była bardziej bolesna, ale na razie nie chciałam
o niej wspominać. Jeszcze nie teraz.
Zebrałam rzeczy i poszłam pod prysznic. Potem zeszłam do
przedpokoju, gotowa, by wyjść do pracy, jednak gdy schylałam się po
szpilki, dosłyszałam odgłos krzątaniny dochodzący z kuchni.
Zaintrygowana zwróciłam się w tamtą stronę, a gdy byłam już
u progu, dotarł do mnie smakowity zapach.
Nie byłam przygotowana na to, że Tymon będzie starał się zrobić
śniadanie. Zazwyczaj odsypiał zarwaną noc do momentu, aż wróciłam
z pracy i zawołałam go na obiad, który kupowałam na mieście.
Łudziłam się, że w ten sposób chociaż trochę na powrót zaczniemy
przypominać rodzinę, jednak jak widać wspólne spożywanie posiłków
nie spowodowało zacieśnienia się naszych więzi. To pierwszy raz,
kiedy widziałam dorosłego Tymona robiącego w kuchni coś innego niż
kawę czy zajmującego się wyciąganiem z lodówki butelki piwa.
Stał przy kuchence w dresowych spodniach, luźno wiszących na
wąskiej talii, i prostym białym T-shircie, który podkreślał jego
szerokie ramiona. Ze zmarszczonymi brwiami pilnował skwierczącego
boczku oraz bułeczek, które podpiekał w piekarniku. Nie byłam orłem
w kuchni, jednak domyśliłam się, co chce przygotować. Ulubione
niedzielne śniadanie, które serwowała nam mama.
Odwrócił się do mnie, a jego przystojną pociągłą twarz przeciął
cień.
– Hej.
– Hej – odparłam sucho.
– Siadaj. Zaraz jedzenie będzie gotowe – powiedział, wyciągając
jajko w koszulce z rondla.
Zajęłam miejsce, zastanawiając się, jak szybko podjął decyzję
o przygotowaniu dla nas śniadania. Być może już wtedy, gdy
wyciszałam się za drzwiami mojego pokoju. Obserwowałam uważnie,
jak Tymon, przeklinając, wyciągnął bułeczki z piekarnika. Przełożył je
na przygotowane talerze i każdą posmarował masłem. Następnie
ułożył na nich po dwa plasterki wysmażonego boczku, które wcześniej
ściągnął z patelni, puszyste jajko w koszulce i polał sosem
holenderskim. Całość posypał rzeżuchą, którą dostałam od Oskara.
Postawił przede mną talerz, a ja podziękowałam mu ze ściśniętym
gardłem.
– Jest przepyszne – powiedziałam z uśmiechem, przełykając
pierwszy kęs.
– Praca na garkowni5 widać się opłacała. Chociaż nigdy nie miałem
okazji gotować czegoś takiego. Ale znalazłem przepis w necie –
wyjaśnił, wskazując palcem na laptopa stojącego na parapecie.
Dałam mu go na samym początku, by mógł poszukać pracy, kursów
czy nawet studiów, które mógłby zacząć od października. By znalazł
coś, co będzie chciał robić w życiu, ale na razie najwięcej czasu
spędzał na oglądaniu seriali i słuchaniu muzyki z iTunesa.
Uśmiechnęłam się na myśl, że chociaż raz posiadanie Internetu na coś
się przydało.
Tymon pochłonął swoją porcję i pociągnął łyk kawy.
– Okej, sorry – rzucił gwałtownie, po czym zreflektował się,
zniżając głos i wyzbywając się zaczepnej nuty. Podpierając się na
łokciach, spojrzał na mnie skruszony. – Maliś, przepraszam.
Odłożyłam sztućce na brzeg talerza.
– Po prostu… Pamiętaj, że kobiety mają uczucia. Nie tylko cipkę.
– Nie chciałem tego powiedzieć – wyznał szczerze zdołowany. –
I nie chciałem przypominać ci o tamtym kutasie.
Zagłębiłam się we własne myśli. Tak, przeszło mi to przez głowę.
To, że Tymon przestał szanować kobiety, a zaczął wykorzystywać dla
zaspokojenia własnych potrzeb.
Brat odchylił się na krześle i wyraźnie zmieszany potarł czubek
nosa.
– I uprzedzając twoje kolejne pytanie, szukałem. Ale… jest ciężko.
Wszyscy chcą wiedzieć, co robiłem przez ostatnie lata.
Zacisnęłam ze złością zęby. W tej kwestii byłam całkowicie
bezsilna.
W CV w rubryce wykształcenie Tymon mógł wpisać jedynie to
maturalne. I to logiczne, że każdą osobę interesowałoby, co robił
przez ten czas. Blisko sześć lat wyjętych z życiorysu, jeśli doda się
przewód sądowy. Przebywając w zakładzie karnym, miał sposobność,
by pracować dla kilku firm, jednak nie otrzymywał za to
wynagrodzenia – wszystko szło na wypłatę odszkodowania, które
zostało przyznane Patrykowi w ramach zadośćuczynienia.
Tymon zaczynał od nowa, jednak nie można było powiedzieć, że
z czystą kartą. Nie licząc dostępu do rodzinnych pieniędzy, miał
zerowe saldo konta, lukę w przeszłości, a także nie posiadał żadnych
przyjaciół, znajomych ani rodziny. A przynajmniej nie miał nikogo
poza mną. I dlatego poprzysięgłam go chronić i dać mu coś, co sprawi,
że na nowo uwierzy w siebie. Ofiarować nadzieję, że jeszcze ma
szansę na przyszłość. Że może ją wykreować, poddać się pasji
i czerpać radość z tworzenia. Nawet jeśli musiałam go popchnąć
i praktycznie podać propozycję na tacy. Ale znałam Tymona,
wiedziałam, jakim był człowiekiem oraz co lubił robić. Musiałam tylko
mieć pewność, że nie zmarnuje szansy, nie zaprzepaści mojego
poświęcenia. Niemniej byłam mu to winna.
– Nadal rysujesz? – spytałam, patrząc na niego uważnie.
Na ułamek sekundy w jego niebieskich tęczówkach pojawił się błysk
zrozumienia, jednak skrył się za kpiącym parsknięciem.
– Mówisz, że mam się ustawić na Starym i zarabiać jako
karykaturzysta? – prychnął, przewracając oczami. – Już czuję ten
deszcz złotych monet.
– Rozmawiałam z Arkiem o tobie – odparłam bez ogródek, nie
zwracając uwagi na jego błazeństwa.
Zmrużył nieco oczy, doszukując się jakiejś intrygi.
– Oho. Pachnie mi wstawiennictwem – powiedział z wolna.
– Nie traktuj tego w ten sposób. Już wcześniej poznał twoje prace –
dodałam, zaciskając dłonie i opierając przedramiona o krawędź stołu.
– Portrety, które wykonałeś, nadal wiszą w twojej sypialni, a w
gabinecie znajduje się obraz, który namalowałeś na dyplom, kończąc
plastyka. Spodobała mu się twoja kreska, sposób mieszania
i przeplatania barw, rozproszenie światła. Wymienił jeszcze wiele
innych rzeczy, o których nie mam zielonego pojęcia. Gdy przyjechał
kilka dni temu, znalazł na tarasie twój szkicownik. Zobaczył twoje
nowe szkice. I zanim zaczniesz się wkurzać albo uniesiesz się dumą
i pochopnie odmówisz, wiedz, że niczego mu nie proponowałam ani
nie wymuszałam.
– Doskonale wiesz, że ja nie mam już dumy – wymamrotał, wbijając
beznamiętny wzrok w resztki mojego jedzenia.
Nie wiedziałam, co zrobić, jak go pocieszyć. W jaki sposób być jego
ścianą i podporą. Nie miało znaczenia, że był dorosły, bo liczyło się
tylko to, ile przeszedł. Prawdą jest, że więzienie zmienia człowieka,
jego sposób myślenia, funkcjonowania. Dni Tymona wyznaczał zegar
inny od mojego – godziny od-do, rutyna i ostrożne poruszanie się
w zamkniętym środowisku. Czujne balansowanie, oglądanie się za
siebie. Nie chciałam, żeby te wspomnienia zniszczyły go do końca. By
nadal był zaszczuty.
– Jeśli chcesz, może cię przyjąć na praktykanta – powiedziałam
szybko, by w porę wyciągnąć brata z czarnych myśli.
Otrząsnął się z wyraźnym zdziwieniem, że nadal tu jestem, obok
niego.
– Niegłupi pomysł. Pomyślę – przytaknął, poprawiając się na
krześle.
– Przepraszam… – wypaliłam niespodziewanie i z całej siły
zagryzłam usta.
– Przestań tak wszystko na siebie brać. Nie myśl, że nie widzę, jak
się starasz mi pomóc – rzucił zniecierpliwiony i nieco nerwowym
ruchem nakrył moją dłoń. – I przestań tak na mnie patrzeć!
Powiedziałem, że spróbuję – dodał, z powrotem grając wyluzowanego
kolesia. – Smakowało?
Przytaknęłam gorliwie, a moje świeżo ułożone włosy zatańczyły
wokół podbródka.
– Super! – Ucieszył się, wzdychając z ulgą. Zabrał rękę, by zgarnąć
talerz, i trochę zbyt gwałtownie wstał z krzesła. – Ale pamiętaj, że jak
mi nie wyjdzie z tatuowaniem, to nie szukaj mi roboty na zmywaku.
A propos, ja robiłem, ty zmywasz. I skoro już wywaliłaś mnie z łóżka,
to przynajmniej ogarnę chatę. Nadal jesteś do dupy gospochą.
Drgnęłam, ugodzona jego wrednym tekstem. Gwałtownie
poderwałam się z krzesła, a chwytając za talerz, wściekle rzuciłam na
niego sztućce.
– Sorry, że nie radzę sobie ze sprzątaniem, ale…
– Nie, to ja przepraszam. – Zamarłam, słysząc jego zbolały, pełen
napięcia głos. Obróciłam się i zerknęłam przez ramię na Tymona,
który wpatrując się nieobecnym wzrokiem w przestrzeń,
kompulsywnie zaciskał szczęki. – Ja jeszcze… Nie przywykłem do…
Tego. Że mogę kogoś… urazić.
Mówił z trudem, jakby starał się sobie przypomnieć, co oznaczają
użyte przez niego słowa.
Podeszłam do niego powoli, ale nie bezszelestnie. Zdążyłam
zauważyć, że Tymon reagował dość instynktownie na skradanie się za
plecami. I położyłam mu dłoń na ramieniu, mocno zaciskając palce.
W miarę jak trwaliśmy w bezruchu, jego spięte ciało zaczęło się
rozluźniać, a palce przestały kurczowo zaciskać się na blacie. Unikając
mojego wzroku, skinął sztywno głową, mrucząc „jest okej”.
Ale oboje zdawaliśmy sobie sprawę z tego ewidentnego kłamstwa.
I właśnie ten widok, widok zagubionego Tymona, ostatecznie
przypieczętował moją decyzję. Tak, to było słuszne, właściwe i jedyne
rozwiązanie – by go odciąć od poprzedniego życia, a w zamian dać mu
jego własne. Odgrodzić go od obowiązków, których nigdy nie byłby
w stanie udźwignąć, od ojca, który prędzej czy później pociągnąłby go
na dno.

Kilka dni po tej rozmowie zaparkowałam samochód w bocznej uliczce


niedaleko salonu i ruszyliśmy z Tymonem w stronę PInk Tattoo.
Próbowałam nieco go rozkręcić, jednak nieważne, co bym
powiedziała, tylko potakiwał krótko, nie podnosząc głowy. Cholernie
się stresował i zupełnie mu się nie dziwiłam. Miał rozpocząć pracę
w środowisku, którego nie znał, nauczyć się wszystkiego od podstaw,
a także poznać Mata i Dżas. To normalne, że nie czuł się pewnie, bo
jedyne, co posiadał, to talent do rysowania portretów. Tylko i aż.
Jednak nadal wisiała nad nim niewiadoma, czy odnajdzie się w tym
świecie.
Wiedziałam, że Arek pomoże mu w chwili największego zwątpienia,
jednak nie będzie go trzymał na siłę i przymuszał do pracy. Tymon nie
był dzieckiem i w każdej chwili mógł odejść. Jednak Arek go polubił,
i to ze wzajemnością – i tak jak ja martwił się o jego przyszłość.
Pierwszy raz spotkali się twarzą w twarz, gdy razem przyjechaliśmy po
brata pod zakład karny w Koziegłowach. Wcześniej opowiadałam
Tymonowi o moim chłopaku i pomimo tego, że cieszył się, iż w końcu
się zakochałam, to zauważyłam, że studził swój zapał. Po tym, co
zrobił Patryk, najwyraźniej nie tylko ja nie potrafiłam zaufać żadnemu
facetowi. Jednak Arek doskonale rozumiał zachowawczość, z jaką
przywitał go Tymon. Nie był nachalny, by od razu zaskarbić sobie jego
sympatię, lecz pozwolił poznawać się powoli, zadawać pytania,
przejść do rozmów na błahe tematy. Chociaż gdy wczorajszego
wieczoru Arek przyjechał na kolację – nie żebym odkryła w sobie
uśpiony potencjał kulinarny, bo wszystkie dania na grilla przygotował
Tymon, korzystając z dobrodziejstw Internetu – atmosfera podczas
ich rozmowy była lekko napięta. Jak się później okazało, Tymon
zdecydował się podjąć pracę w PInk Tattoo, chociaż z góry przeprosił
za fuckupy, których pewnie narobi. Arek przyznał mu rację i poradził,
by każdą porażkę przyjął jak lekcję – by się na niej uczył i wyciągał
wnioski. Bo zwykłe „przepraszam” niewiele znaczy, jeśli nie czuje się
wagi popełnionego błędu.
Dlatego dzisiaj, w piątkowy wieczór, przyjechaliśmy do salonu, by
mógł poznać zespół i zaznajomić się z miejscem pierwszej pracy. Nim
pchnęłam drzwi, spojrzałam przez ramię. Tymon zdawał się wyglądać
jak zawsze, jednak ukradkowe pulsowanie jego szczęki zdradzało, jak
bardzo się denerwował. Zacisnął na moment powieki i wciągnął
głęboko powietrze. Dopiero gdy dał mi znak, że jest gotowy,
zdecydowanie pchnęłam drzwi.
– Jesteśmy! – zawołałam w pustą przestrzeń.
Trochę się zdziwiłam, że nie zastałam komitetu powitalnego
w osobie Dżas, więc z Tymonem kroczącym za mną z wolna ruszyłam
w stronę kontuaru. Już chciałam wyciągnąć rękę i nacisnąć leżący na
ladzie dzwoneczek, kiedy z bocznego korytarza wyłonił się Mat,
wycierając dłonie w papierowy ręcznik. Gdy dostrzegł Tymona, w jego
oczach pojawił się błysk zrozumienia.
– Cześć. Jestem Mat, współwłaściciel – przedstawił się, wyciągając
rękę w stronę mojego brata.
– Siema. Tymon.
– Widziałem twoje prace. Są przyzwoite – pochwalił, stając w lekkim
rozkroku, z dłońmi wciśniętymi pod pachy. Zerknęłam szybko na
Tymona, żeby ostrzec go wzrokiem, by absolutnie nie dał się
sprowokować, ale ten już zmrużył oczy, przesuwając językiem po
zębach.
– Auć. To ten dupek, o którym mówiłaś, mam rację? – spytał hardo,
nie odwracając wzroku od Mata.
Moje spojrzenie biegło między mężczyznami, a powietrze
dosłownie zrobiło się ciężkie od uwolnionego testosteronu. Cholera,
nie przewidziałam tego. Tymon potrafił zaciekle walczyć, gdy ktoś
chciał sprowadzić go do parteru. Stawiał się, bo tak się wyszkolił.
Tylko nie przemyślałam tego, że w sumie obaj z Matem mieli podobne
zapalczywe charaktery.
Mateusz chyba dostrzegł panikę w moich oczach oraz to, że
otwierałam i zamykałam usta, próbując w jakikolwiek sposób
załagodzić sytuację. Byłam przekonana, że tylko sekundy dzielą nas
od momentu, gdy głośno wyrazi sprzeciw, by Tymon miał z nimi
pracować – w końcu ilu dupków mógł pomieścić jeden zakład
tatuatorski.
Ale ku mojemu zdziwieniu parsknął śmiechem, patrząc na mnie
wyraźnie rozbawiony.
– Wizytówka pierwsza klasa, Collins – rzucił ironicznie i klepnął
Tymona w ramię. Mój brat najwyraźniej nie był przygotowany na taki
gest, więc szybciej, niż zdążył pomyśleć, zablokował cios
przedramieniem. Mat zawahał się na moment, a zadziorny
półuśmiech zamarł na jego twarzy. Szybko zlustrował Tymona i…
powoli zetknął pięść z jego zaciśniętymi palcami.
Widocznie Arek lub Lilka musieli mu powiedzieć, że Tymon
siedział, a taki z pozoru niewinny gest podświadomie traktował jak
agresywny napad. Zrozumienie odbijające się w oczach Mateusza było
aż nazbyt widoczne.
I doceniałam to – sposób, w jaki tak po prostu zaakceptował
Tymona. Nie wyśmiał go ani nie rzucił głupim docinkiem, że pewnie
nauczył się tego w pierdlu. Nie. Jeśli na usta cisnęły mu się pytania, to
wolał zachować je na później. Pod tym względem Mat naprawdę
dojrzał i zaczął ważyć słowa. Teraz wiedział, że człowieka nie ocenia
się przez pryzmat jego przeszłości, ale na podstawie tego, co chciał
zrobić z przyszłością.
Usłyszałam kroki i cała nasza trójka jak na rozkaz odwróciła się
w stronę korytarza. Wyszedł z niego Arek, odprowadzając jakąś
kobietę. Miała długie kruczoczarne włosy, lekko różowe usta
pozbawione szminki, twarz w kształcie serca i duże oczy w odcieniu
ciepłego toffi. Skąd to wiedziałam? Bo spojrzała na mnie przelotnie,
nie dłużej niż przez ułamek sekundy, po czym szybko odwróciła
głowę. Obejrzała się, spoglądając przez ramię na Arka, i uśmiechnęła,
wyraźnie stremowana. Pomachała mu, rzucając ciche „cześć”,
i poprawiła na ramieniu teczkę – identyczną, w jakiej swoje rysunki
transportował Tymon, gdy jeszcze chodził do plastyka. W zestawieniu
z drobną posturą czarnowłosej teczka wydawała się dwa razy większa
niż normalnie. Arek odpowiedział jej dobrotliwym półuśmiechem
i kiwnął głową. Być może coś mi umknęło w ich zachowaniu, jednak
w tej chwili Tymon poruszył się, wyciągając rękę do Arka.
Najwyraźniej obecność kogoś znajomego sprawiła, że mój brat
w końcu się rozluźnił.
– Cześć. Poznaliście się już? – spytał Arek, witając się z Tymonem,
a Mateusz skinął głową i wskoczył na wysoki kontuar. – To dobrze. Na
początek zaczniesz jako asystent Mata. Zapoznasz się ze schematem
zabiegu, kwestiami związanymi z BHP, przygotowaniem do pracy. Na
razie będziesz tylko obserwował, przygotowywał sale do sesji i je
sprzątał. Będziesz mógł też przychodzić, gdy będę tatuował modelkę,
która ma zaprezentować tatuaż konkursowy podczas jesiennego
konwentu w Warszawie. W sumie została nam tylko jedna sesja,
jednak zawsze czegoś się nauczysz. Dżas przygotowała już twój grafik
oraz umowę, więc jak tylko się rozejrzysz, obgadamy wszystkie
formalności.
– Jasne, nie ma problemu – przytaknął Tymon, zerkając co jakiś
czas na Mata. Ten drugi obserwował mojego brata z pokerową twarzą.
– Okej, to super. – Arek przyjął odpowiedź skinieniem głowy. –
Później przyjdzie czas na szkolenie. Będziesz ćwiczyć z Matem i ze
mną. Wyślemy cię na kilka certyfikowanych kursów, żebyś mógł
zdobyć doświadczenie oraz papiery. Czasami też organizujemy
wymianę tatuażystów, więc najpewniej zagadamy do jakiegoś
zaprzyjaźnionego studia, byś mógł przyjrzeć się ich pracy, a także
podłapać inne techniki. Ale to wszystko w swoim czasie. Na razie
zależy nam, żebyś poczuł się swobodnie w naszym towarzystwie.
Zaczniemy od gabinetu Mata…
– Dlaczego nikt mnie nie woła?!
Ten głos rozpoznałabym wszędzie, nawet we śnie. Dżas dreptała do
nas, zdzierając długie i wściekle różowe rękawiczki. I pierwsze, co
mnie zaalarmowało, to to, że stojący obok mnie Tymon zesztywniał
na całym ciele.
– Już myślałam, że jesteś jakąś urbanstory, bo wszyscy o tobie
mówią, a nikt oprócz Arka jeszcze nie miał okazji cię poz… – Urwała
w połowie, podnosząc głowę.
Zatrzymała się jak rażona piorunem, a jej oczy nigdy wcześniej nie
były tak okrągłe. Odchrząkując, ściągnęła z trzaskiem drugą
rękawiczkę i ścisnęła je w dłoni tak mocno, że guma zapiszczała
w proteście. Podeszła do nas spokojnie, mamrocząc pod nosem coś, co
brzmiało jak zlepek wszystkich znanych mi przekleństw.
– Cześć, mała.
Niemal skręciłam kark. Bez tchu gapiłam się na Tymona, który
absolutnie nie był tego świadomy, bo właśnie świdrował rozpalonym
wzrokiem kulącą się przed nim Dżas.
– Dżas, to Tymon, brat Malwiny – przedstawił Arek, kompletnie
nieświadomy tego, co się dzieje. – Będzie naszym nowym uczniem.
Wzrok Dżas omiatał przestrzeń. W zasadzie patrzyła wszędzie,
tylko nie na Tymona. Widząc to, mój brat wykrzywił usta
w zadziornym półuśmiechu.
– Cześć – przywitała się sucho. – Witaj na pokładzie.
– Już wciągam żagle na maszt.
Zerknęłam nerwowo na Arka i Mateusza, jednak najwyraźniej tylko
my dwie dopatrzyłyśmy się w tej aluzji drugiego dna. Mięśnie na
twarzy Dżas zapulsowały, gdy zacisnęła szczęki. Zawzięcie zagryzła
zęby, patrząc na mojego brata spode łba.
– Zanotować – syknęła do siebie i odwróciła się na pięcie. – Tymon
jest idiotą.
Emanując wściekłością, wróciła na zaplecze.
Cholera.
Cholera, cholera, cholera…
Na szczęście ani Arek, ani Mat nie zorientowali się w sytuacji.
Gdyby tak się stało, Tymon najpewniej nie miałby już nóg w tyłku
i nawet fakt, że był moim bratem, nie byłby żadnym
usprawiedliwieniem. Widząc, że całą trójkę pochłonęła rozmowa
o stylach, których Tymon nie lubi i w których czuje się dobrze,
wycofałam się w stronę korytarza.
Cicho przeszłam do gabinetu Dżas. Stała odwrócona tyłem.
Ponownie założyła rękawiczki i zaciekle szorując blaty, mamrotała do
siebie.
– …skończony skurwysyn, debil, kretyn, frajer… Jasna dupa
z ciebie, Jaśmina, nie ma co!
Zapukałam delikatnie w drzwi. Dżas pisnęła, podskakując, a mokrą
gąbkę przycisnęła do piersi. Widząc, że to tylko ja czaję się na progu,
przywołała swój najzwyklejszy firmowy uśmiech i przewróciła oczami.
– Kurde, nie strasz mnie tak! Co tam? – rzuciła podejrzanie
swobodnie. – Jeśli chodzi o Tymona i jego pusty tekst to spokojnie, to
w ogóle na mnie nie działa.
Działał. I całkowicie sobie z tym nie radziła.
Powoli weszłam do środka i przezornie zamknęłam za sobą drzwi.
Przygryzłam delikatnie wargi, zastanawiając się, w jaki sposób to
rozegrać.
– Znasz Tymona, prawda? – spytałam delikatnie.
Powoli podniosłam na nią wzrok. Przez chwilę wydawało się, że
będzie szła w zaparte, jednak gdy już miała kłamstwo na końcu
języka… nie wypowiedziała ani słowa. Podłamana, oparła się o blat
i spuściła wzrok na gąbkę, którą maltretowała w dłoniach. Spomiędzy
jej czerwonych ust wydostało się krótkie niedowierzające sapnięcie.
– Kurwa, to aż tak było widać?
– Nie wiem, czy Arek i Mat się pokapowali, ale… Tymon mówi per
mała do kobiet, które… z którymi… Dżas, jakim cudem?
– Sama chciałabym wiedzieć. – Wzruszyła przepraszająco
ramionami.
– Czy wy…?
Jej brązowe oczy znowu stały się okrągłe.
– Nie, absolutnie nie! Nie jesteśmy razem! – zaprzeczyła
gwałtownie i pierwszy raz, odkąd ją poznałam, zawstydziła się,
rumieniąc delikatnie. – To było… My tylko raz… – dodała głucho.
Natychmiast znalazłam się przy jej boku i mocno przytuliłam ją do
piersi. Nie wiedzieć czemu wydawało mi się, że właśnie tego
potrzebowała. I chciałam, by zrozumiała, że w żaden sposób jej nie
krytykuję.
– Dziwnie się czuję, rozmawiając w ten sposób o własnym bracie.
A jeszcze dziwniej, że robię to z tobą – wyznałam zakłopotana.
Odwróciła się spanikowana.
– Przepraszam. N-nie wiedziałam… Poznaliśmy się na imprezie
w klubie i tak jakoś… Nie wiedziałam, że Tymon jest twoim bratem.
– Nie! Poczekaj! Tu nie chodzi o to! – Uspokoiłam ją, chwytając za
ręce, którymi żywo gestykulowała. – Jesteś moją przyjaciółką i jeśli
chodzi o te sprawy, to ciebie chcę chronić w pierwszej kolejności.
Tymon sobie poradzi. Zawsze sobie radził. Ale nie chcę, żebyś ty
cierpiała. Bo to jeszcze dzieciak i…
– Zdążyłam to zauważyć, wierz mi – powiedziała z przekąsem. Jeśli
ich pozornie przelotna znajomość zakończyła się w taki sposób, w jaki
myślałam, nie wróżyło to dobrej współpracy między tych dwojgiem.
Jednak nim zdołałam zapytać o coś jeszcze, Dżas zdecydowanie
pokręciła głową i powiedziała z uporem: – Spokojnie. Ja i moje serce
mamy się dobrze. I mogę ci obiecać, że gdy będzie tu pracował, żadne
z nas nie straci głowy. Przysięgam!
Mimo że chciałam głęboko wierzyć w jej zapewnienia, to byłam
również święcie przekonana, że ani Dżas, ani Tymonowi nie będzie
łatwo. Nie z ich wybuchowymi charakterami i ewidentnym napięciem,
jakie się między nimi nawiązało. Byli jak lont i ogień. I żadne z nich
nie powinno przebywać w otoczeniu drugiego.
Spędziłam trochę czasu z Dżas, patrząc, jak dezynfekuje swoje
narzędzia pracy i przy okazji dwa razy stanowczo odmówiłam, gdy
zaproponowała mi przekłucie pewnego miejsca. Piercing
zdecydowanie nie był moją bajką. Mój próg bólu był nadzwyczaj niski
i chyba cudem wytrzymałam samo tatuowanie między piersiami,
dlatego nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić, by kawałek stali
chirurgicznej miał mi przebić sutek. Temu mówiłam zdecydowane nie.
Dżas wróciła do dawnej siebie. Szalonej, rozluźnionej, trajkoczącej
z ożywieniem. Żadna z nas ponownie nie poruszyła tematu Tymona
i chyba nam obu było to na rękę. Łudziłam się, że może dzięki temu
ich ponowne spotkanie przebiegnie w innym, nieco lżejszym klimacie.
Cóż, byłam w dużym błędzie.
Z chwilą, gdy Arek wprowadził Tymona do królestwa Dżas,
atmosfera zgęstniała do tego stopnia, że w powietrzu można było
powiesić siekierę. Niemniej byłam z niej dumna, że nie schowała
głowy w piasek, tylko wyprostowała się jak struna i profesjonalnym,
lekko oziębłym tonem opowiadała Tymonowi o swoim terytorium.
Mój brat najwyraźniej ruszył głową i darował sobie głupie aluzje.
Szkoda tylko, że nie zdołał ukryć drapieżnego błysku w oku, który
pojawiał się za każdym razem, gdy zwracał uwagę na stojącą obok
niego ciemnowłosą kobietę. Nieco zdenerwowana przypatrywałam się
im przez chwilę. Nie chciałam żadnemu z nich matkować ani ich
strofować, ale jednocześnie bałam się, że Tymon coś spieprzy.
Zauważyłam, że Arek skinął w moją stronę i wyszedł z gabinetu,
mówiąc coś do Mata, który rozłożył się leniwie na fotelu chwilę temu
wyczyszczonym przez Dżas. Poszłam za Arkiem do jego gabinetu,
a ten zamknął za nami drzwi i przycisnął mnie do nich całym swoim
ciężarem.
– Hej – wymruczał, górując nade mną.
– No hej – odparłam, podając mu swoje usta.
– Tęskniłem.
– Widzieliśmy się dziś rano. – Zaśmiałam się, okręcając ramiona
wokół jego karku. Stając na palcach, ucałowałam soczyste wargi
mężczyzny.
– Szmat czasu.
Arek zabrał mnie do naszego świata. Miękłam w jego ramionach,
pozwalając ciału, by robiło, co chciało. Poddawałam się słodkim,
niespiesznym pocałunkom, a niepozorne iskierki rozproszyły się pod
skórą, elektryzując ją i sprawiając, że stawała się wrażliwsza na każde
muśnięcie. Przez chwilę zapomniałam o problemach, o tym, co działo
się między Dżas a Tymonem i całym bagnie, w którym pogrążałam się
z każdym mijanym dniem. I ogarniał mnie strach przed tym, co
miałam zrobić.
Na samo wspomnienie mimowolnie zadrżałam, a mój zapał, z jakim
oddawałam Arkowi pocałunki, znacznie osłabł. Lód ściął krew
i wypełnił moje żyły. Arek odsunął się, marszcząc brwi, jednak zaraz
w jego oczach pojawiło się zrozumienie. Dotknął mojej twarzy w taki
sposób, w jaki tylko on potrafił.
– Nie martw się Tymonem – powiedział cicho, skubiąc ostatni raz
moje usta i przygarnął mnie do piersi, silnie do siebie tuląc.
Z zamkniętymi oczami wsłuchałam się w bicie jego serca. Mocny,
lekko przyśpieszony rytm trwale zapisał się w mojej pamięci, jednak
za każdym razem, gdy go słyszałam, czułam, jak moje własne serce
dopasowuje się do niego i wspólnie tworzą niespotykaną, przepiękną
melodię. To, że mogłam pokochać tego człowieka, było cudem.
Wspaniałym cudem, który będę wspominać do końca mojego życia.
Arek odsunął się, mrugając konspiracyjnie, i z tajemniczym
uśmiechem poprowadził mnie na kanapę. Cofnął się do małej lodówki,
z której wyciągnął kubek termiczny. Ostatnio, gdy odwiedziłam go
w jego mieszkaniu na Ratajach, akurat wrócił z treningu i przygotował
sobie koktajl proteinowy. Obrzydlistwo. Jednak dla mnie zrobił
owocowy, z dodatkiem lodów waniliowych. I to było przepyszne. Po
tym miałam fazę na takie koktajle, a Arek był więcej niż zadowolony,
mogąc mi przygotowywać taki deser.
– A jak ci idzie z tym tatuażem na konkurs? – spytałam, oblizując
się po wypiciu niemal za jednym razem połowy kubka. Smak
truskawek i bananów był moim ulubionym połączeniem.
– Dobrze – odparł, przeciągając mnie na swoje kolana i ustami
zbierając posmak owocowego koktajlu z moich warg. Oblizał się,
mrużąc przy tym oczy, a jego ręka pieściła mój pośladek. – Jak
mówiłem, jestem na ostatnim etapie.
– To dobrze. Ale czy ten tatuaż nie będzie za duży na tak małą
osóbkę?
Zamrugał, nie rozumiejąc.
– O czym mówisz?
– No o tej modelce, którą odprowadzałeś do drzwi. Wydawała się
zbyt drobna jak na tatuaż tej wielkości.
Arek gwałtownie nabrał powietrza, uciekając wzrokiem. Tym razem
to ja zamrugałam, nie wiedząc, z jakiego powodu tak zareagował.
– Nie, ona nie była modelką – rzucił naprędce, tak naprawdę
niczego nie wyjaśniając.
Dlaczego miałam wrażenie, że wybitnie nie chciał, bym drążyła ten
temat? I czego mi nie mówił? Nie chcąc wyjść na podejrzliwą,
nachalną dziewczynę, zwyczajnie odpuściłam.
Opróżniłam kubek, a gdy odstawiałam go na blat szklanego stolika,
coś przykuło mój wzrok.
– Co to? – spytałam, przysuwając do siebie otwarty szkicownik.
– Nic! – Drgnął, chcąc mi wyrwać notes z ręki, ale w porę
zeskoczyłam mu z kolan i czmychnęłam na drugą stronę gabinetu.
Arek podrapał się po karku, a jego szczęki pulsowały, gdy zaciskał je
kompulsywnie. – To… nic ważnego.
Dlaczego był taki spięty? W pierwszej chwili dopadły mnie wyrzuty
sumienia, bo zabrałam bez pytania jego własność, ale nim oddałam
mu notes, zerknęłam na stronę. Były to rysunki, szkice, a w zasadzie
ujęcia z różnej perspektywy jednego tatuażu. Okalał serdeczny palec
lewej dłoni. Ten sam wzór został rozrysowany od góry i wyglądał jak
pierścień – mocno spleciona lina czy raczej węzeł, w którego wnętrzu
przeplatało się kilka jaśniejszych linii. Zwieńczeniem była para rąk
trzymająca serce w koronie. Gdzieś już widziałam podobny symbol,
jednak nie mogłam doszukać się w pamięci jego znaczenia.
Zdałam sobie sprawę, że stoję przed Arkiem, opuszkami palców
gładząc ten szkic. Szybko się zreflektowałam i podałam mu notes.
– Jest piękny.
Odbierając go ode mnie, spojrzał na szkic tego niecodziennego
pierścienia.
– Ten wzór nie dawał mi spokoju.
– Oplata palec. Tak jak pierścionek – dodałam znacząco.
Unosząc głowę, spojrzał mi prosto w oczy.
– To pierścień Claddagh. Reprezentuje przyjaźń, lojalność i…
miłość.
Teraz wiedziałam, co musiała czuć Lilka, gdy Mateusz się jej
oświadczał. Milion myśli wpadających w jednym czasie do głowy,
a jednocześnie przerażająca pustka. Byłam kompletnie otępiała,
ogłuszona przez szum krwi w uszach. Nie miałam wątpliwości, że
Arek właśnie prosił o moją rękę, i to dosłownie. Zbladł minimalnie,
a jego oddech stał się nierówny, gdy podniósł się z sofy. Spojrzał na
mnie z góry i przyklękając na kolano, wyciągnął w moją stronę
szkicownik.
– Czy przyjmiesz mnie, Malwino? Przyjmiesz moją wierność,
lojalność, wieczną przyjaźń i miłość?
Nie chciałam płakać, a jednak to robiłam. Kompletnie zalałam się
łzami i przez gulę formującą się w zaciśniętym gardle nie mogłam
wykrztusić ani jednego słowa, a tak bardzo chciałam mówić.
Powiedzieć, jak mocno go kocham i że już zawsze będę go kochać. Do
końca.
– Naznacz mnie nim. – Zaszlochałam piskliwie. – Twoją obietnicą.
Że nieważne, co nas spotka, ty zostaniesz ze mną.
Arek przygarnął mnie do siebie i wtulił twarz w mój brzuch.
Objęłam jego drżące ramiona, gdy westchnął z ulgą. Przeczesywałam
palcami jego przydługie ciemne włosy i zastanawiałam się, jak to
możliwe, by osoba taka jak ja, kobieta, która przestała wierzyć
w miłość, dostała drugą szansę. I jak to możliwe, bym miała siłę
wypuścić ją z rąk.
Przełykając łzy, pochyliłam się, by przyciągnąć usta Arka do swoich.
Ten pocałunek smakował moimi łzami i jego ulgą. Całował mnie
z taką pasją, że byłam o krok, by porzucić wszystkie postanowienia
i zawrócić z obranej ścieżki. Ale przecież nie mogłam.
– Na którym palcu go chcesz? – spytał, pieszcząc ustami moje
policzki, ścierając z nich słonawe strugi.
– Zrobimy to teraz?
– Jeszcze mi się rozmyślisz. – Zaśmiał się, pocałował mnie w czoło,
zabrał szkicownik z moich rąk, by przygotować wzór.
Tym razem od początku do końca obserwowałam go przy pracy.
Chciałam zapamiętać każdy szczegół. Sposób, w jaki – skupiony –
śledził każdą linię, kreślił załamania i przelewał na papier wszystkie
uczucia, które chciał zawrzeć we wzorze. Uśmiechał się krzywo co
jakiś czas i łapał moje spojrzenie, ale nie powiedział, że go
rozpraszam. Gdy wzór był gotowy, naciągnął rękawiczki, by odkazić
mi skórę. Przysiadłam na fotelu, a Arek zbliżył się do mnie ze sprejem.
– Nie odpowiedziałaś, na którym palcu go chcesz – przypomniał.
Z roztargnieniem spojrzałam na własne dłonie, na zmianę prostując
i zginając palce.
– Nie noszę pierścionków, więc to chyba bez różnicy. – Wzruszyłam
ramionami i położyłam na podłokietniku prawą dłoń.
Arek skinął głową i zaczął ją odkażać.
– Pierścień Claddagh nosi się na prawej, jeśli osoba jest w związku
– powiedział nieco spiętym głosem. – Na lewej, jeśli jest… w związku
małżeńskim – dodał, patrząc mi głęboko w oczy.
Przeszył mnie spojrzeniem na wskroś, a wyobraźnia zaczęła
podsuwać niechciane obrazy. Ślub, wspólne życie, nasz dom,
dziecko…
Nie, nie myśl o tym. Nie myśl…
Wyobraźnia to przerażająca sprawa. Pokazuje, co człowiek może
i jest w stanie zrobić, ale także uświadamia mu jego ograniczenia.
I właśnie tych rzeczy nigdy nie będzie mi dane zrealizować.
Nie mówiąc nic, szybko cofnęłam prawą dłoń, podając mu lewą.
– Jesteś pewna? – spytał takim tonem, że nie wiedziałam, czy
początkowo chciał mnie zniechęcić, czy raczej zacałować na śmierć.
Chciałam tego. Jeśli tylko na to mogłam sobie pozwolić, to chciałam
mieć chociaż to…
Uniosłam się z fotela i pocałowałam Arka, wkładając w ten
pocałunek całą swoją miłość do niego.
– Jestem pewna – odparłam żarliwie, patrząc w jego szare oczy.
Moje ukochane oczy. – Jak niczego innego. Bo nie będzie nikogo poza
tobą.
Rozdział 18

I want you to know


It doesn’t matter
Where we take this road
But someone’s gotta go
And I want you to know
You couldn’t have loved me better
But I want you to move on
So I’m already gone
I’m already gone.

Sleeping At Last, Already Gone

Ściągnęłam okulary i powoli zamknęłam laptopa. Spojrzałam na


uszykowane dla Basi dokumenty oraz otwarty terminarz, w którym po
raz pierwszy od wielu lat dostrzegłam puste miejsca. W końcu byłam
w stanie dojrzeć tabliczkę z moim nazwiskiem stojącą na biurku.
Zazwyczaj jej nie widziałam, bo ten zbyteczny element dekoracyjny
służył mi jako podpórka na dokumenty. Teraz, gdy wzięłam ją do ręki,
poczułam jej wagę. Ciężar nagromadzonych doświadczeń
i spełnionych wyzwań, sukcesu, do którego dążyłam, oraz marzeń,
które chciałam zrealizować. Wszystko to sprowadzało się do zwykłej
tabliczki z nazwiskiem.
– Mogę?
Zamrugałam wyrwana ze wspomnień – burzliwych narad po
godzinach, ogarniania największych dymów i świętowania
najlepszych wyników sprzedażowych z moją ekipą redaktorską.
Powoli podniosłam głowę i dostrzegłam Basię zaglądającą do środka.
Musiałam jej nie dosłyszeć. Uśmiechem potwierdziłam, że może
wejść.
– Czysto tu – skomentowała, rozglądając się po moim biurku.
Faktycznie, rzadko można było dostrzec kolor blatu, nie mówiąc już
o tym, że względny porządek panował tu jedynie wtedy, gdy Basia
wkraczała do akcji i segregowała wszystkie pisma oraz dokumenty.
Teraz sama pozamykałam sprawy. Ostatnie, jakie sygnowałam swoim
nazwiskiem.
– Nadal nie mogę w to uwierzyć.
Nie musiałam patrzeć na Basię, by wiedzieć, że wstrzymuje płacz.
Odebrałam od niej dwie kartki, które z sobą przyniosła, i po szybkim
prześledzeniu wzrokiem tekstu złożyłam podpisy.
– Ja także – westchnęłam ciężko i skarciłam ją ostrym spojrzeniem.
– Tylko nie rycz.
– Oszalałaś? – Chlipnęła, patrząc w sufit. Miała zaczerwienione
oczy. – Kto niby płacze i to jeszcze z twojego powodu – burknęła
piskliwie, wzruszając ramionami.
Uśmiechając się krzywo, wstałam zza biurka. Ten fotel. To biurko.
Te ściany. Niemi świadkowie mojej pracy. Jak można przywiązywać się
do rzeczy, do zwykłego mebla? Ten blat nieraz został naznaczony
moimi łzami frustracji, nieraz uderzyłam w niego gniewnie pięścią
i nieraz kopnęłam krzesło, by dać upust emocjom. Zacisnęłam palce
na zagłówku skórzanego fotela, a moje paznokcie wbiły się w twardy
materiał.
Chciałabym mieć więcej czasu.
Basia głośno pociągnęła nosem, więc natychmiast się
zreflektowałam. Nie pragnęłam się nad sobą użalać ani by
komukolwiek było mnie żal. To moja decyzja – i tylko moja.
Odchrząknęłam znacząco, wyprostowałam się. Podeszłam do
asystentki i ją przytuliłam. Czknęła zaskoczona, a ja na odkrytych
ramionach poczułam jej ciepłe łzy.
– Do poniedziałku – powiedziałam przerażająco raźnym tonem.
Pocieszająco potarłam jej plecy i odsunęłam się na odległość
ramienia. Basia przytaknęła, zaciskając usta.
– Do po-niedziałku.
Starała się włożyć w uśmiech całe serce, ale krzywiła się, bo nie
mogła sobie poradzić z zalewającym ją potokiem łez.
Przełknęłam własne wzruszenie i pożegnałam ją klepnięciem
w ramię.
Rozpłakałam się dopiero, gdy dotarłam do auta. Ta fala nadchodziła
powoli, miarowo, po kolei obejmując wszystkie komórki w moim ciele
i wlewając w nie żal. Drżałam, ale nie mogłam i nie próbowałam nad
tym zapanować. Ból powoli trawił moje ciało, spinając każdy mięsień.
Zdawało mi się, że w piersi miałam ciasno zawiązany supeł,
a zbuntowany żołądek podchodził mi do gardła. Zacisnęłam spocone
dłonie na kierownicy. Uderzyłam w nią. I kolejny raz. I jeszcze,
jeszcze, jeszcze… Zasapana przycisnęłam mokre czoło do gładkiej
skóry.
Dlaczego ja? Dlaczego…
Zacisnęłam zęby, starając się spowolnić oddech. Odchyliłam się,
opierając o zagłówek, i zgarnęłam włosy na tył głowy. Oddychałam
przez nos. Powoli się wyciszałam.
Atak paniki miałam już za sobą. To dobrze. Musiałam wyrzucić
z siebie cały sprzeciw i złość. To było konieczne, skoro zaraz miałam
się spotkać z Arkiem.
I poprzysięgłam sobie, że dziś mu powiem. Właśnie dziś, bo więcej
nie dam rady ukrywać się przed jego czujnym spojrzeniem. Wiedział
doskonale, że coś mnie gryzie, szczególnie że koszmary powróciły
i były jeszcze bardziej realistyczne. Często po przebudzeniu nie
wiedziałam, czy nadal śnię, czy to już jawa. Dopiero gdy na moje
lodowate ciało zaczęło oddziaływać ciepło Arka, a jego kojące dłonie
rozmasowywały zbite mięśnie, dopiero wtedy miałam pewność, że
jeszcze jest przy mnie. Przynajmniej tej nocy. I tak mówiłam sobie
dzień w dzień, ale strach dopadał mnie za każdym razem, gdy
otwierałam usta. Bo nie chciałam zrezygnować dobrowolnie z Arka –
ale musiałam.
Gwałtownie starłam z policzków ślady łez. Wyciągnęłam z torebki
podręczną kosmetyczkę i dokładnie poprawiłam makijaż. Bo nikt nie
mógł wiedzieć. Nikt.
Pojechałam do salonu. Umówiłam się na wspólną kolację z Arkiem
i resztą ekipy. Mieli również dołączyć Lilka z Oskarem. Zamierzałam
zapełnić nimi każdą chwilę, by mieć co wspominać.
Byłam nieco wkurzona, bo jedyne wolne miejsce parkingowe
znalazłam w okolicach starostwa powiatowego kilka ulic dalej.
Niezwykłość tego zjawiska polegała na tym, że tu praktycznie nigdy
nie szło zaparkować. Wysiadłam z samochodu i ruszyłam w stronę
Kraszewskiego. Wykorzystałam ten czas, żeby zmienić nastawienie na
pozytywne. Żadnych smutnych min, żadnych łez ani nerwowych
tików na twarzy, gdy próbowałam zmusić usta do uśmiechu.
Błądziłam wzrokiem po okolicznych kamienicach, omiatałam
spojrzeniem kolorowe wystawy sklepików odzieżowych, małych
knajpek, a nawet banków. Mijałam obcych ludzi – dzieci, nastolatków,
dorosłych w różnym wieku, roześmianych, jedzących lody,
popijających kawę, pogrążonych w luźnych pogawędkach – i naszło
mnie egoistyczne uczucie: jak oni mogą zachowywać się tak
swobodnie, gdy dla mnie świat się kończył? Czułam się tak, jakbym
przybyła z innej planety, galaktyki, była kimś obcym i nie potrafiła
zrozumieć, czym są ludzkie emocje. Byłam taka odosobniona. Na
powrót samotna.
Potarłam kciukiem palec lewej ręki. Tej z wytatuowanym
pierścieniem.
Nie. Nigdy nie będę sama. Nigdy.
Dodając sobie odwagi i mamiąc, że wszystko będzie dobrze,
skręciłam koło księgarni Liber i uderzyłam w coś. W ostatniej chwili
przytrzymałam się witryny.
– Przepraszam! Kurczę, nie zauważyłam pani! – zadźwięczał lekko
piskliwy, wysoki głos.
– Nie szkodzi… – odparłam mechanicznie, przyjmując wyciągniętą
w moją stronę rękę.
Odepchnęłam się od wystawy i gdy złapałam równowagę,
dziewczyna schyliła się, zbierając z chodnika rozsypane książki.
Niewiele myśląc, chwyciłam kilka albumów z dziełami mistrzów
malarstwa i otarłam je z piasku. Dopiero gdy podawałam jej książki,
niemal z powrotem upuściłam je na ziemię.
Czarnowłosa skinęła mi głową, niemo dziękując. A ja potrafiłam
patrzeć tylko na jej oczy w kolorze ciepłego toffi skrywające się za
dość topornie wyglądającymi okularami w czarnej oprawce.
Nie będąc świadomą, że taksuję ją od góry do dołu, dziewczyna
podniosła się z ziemi i włożyła swoje zakupy do płóciennej torby. Jej
krótkie dżinsowe szorty oraz prosta bokserka nie pozostawiały
żadnych wątpliwości, że ciemnowłosa nigdy nie zrobiła sobie tatuażu.
– Jeszcze raz przepraszam, pani Malwino. Powinnam się rozejrzeć,
nim wyjdę na ulicę. Moja wina. – Roześmiała się nerwowo,
zauważając moje uważne spojrzenie, a mnie zastanawiało już tylko
jedno: jak to możliwe, że znała moje imię?! Jej dłoń o długich palcach
powędrowała do włosów, jednak najwidoczniej zapomniała, że długie
i gęste fale zaplotła w ciasny warkocz. Potarła między palcami
niesforny kosmyk i cofnęła się o krok, rzucając mi wystraszone
spojrzenie. – Przepraszam i… miłego dnia.
Odwróciła się, a opuszczone wzdłuż tułowia ręce zacisnęła w pięści.
Wydawało mi się, że coś do siebie mówiła, jednak nie byłam w stanie
dosłyszeć, co to było. Nawet jeśli była klientką Arka, to jakim cudem
znała moje imię?
I widziałam ją już wcześniej.
Pierwszy raz minęłam się z nią kilka miesięcy temu. Wychodziła
z salonu… Później, gdy przyszłam z Tymonem, gdy miał podpisać
umowę…
To nie powinno mnie obchodzić.
Nie powinno mnie dotyczyć.
Nic a nic…
Cholera!
– Przepraszam!
Dziewczyna obejrzała się przez ramię i przystanęła na chodniku po
drugiej stronie ulicy. Zauważając, że idę w jej stronę, nerwowo
przestąpiła z nogi na nogę.
– Tak? – spytała cicho, patrząc na mnie nieśmiało.
Czy ja faktycznie wyglądałam tak strasznie? Być może trochę zbyt
nachalnie świdrowałam ją wzrokiem, przez co się kuliła, ewidentnie
unikając mojego spojrzenia. Żeby nie wyjść na wredną i nie odstraszyć
jej całkowicie, nieco spuściłam z tonu.
– Może to zabrzmi odrobinę impertynencko, ale… to ciebie
widziałam ostatnio w PInk Tattoo, prawda?
Nieco zakłopotana moim pytaniem, wcisnęła dłonie w tylne
kieszenie spodni.
– Tak. Znam się z Arkiem. Znaczy z nimi wszystkimi z salonu –
uściśliła, uśmiechając się krzywo.
– I mnie także znasz?
Gwałtownie przełknęła ślinę, a jej jasnobrązowe oczy zrobiły się
okrągłe. W następnej chwili przymknęła je, ciężko wzdychając.
– Jak zwykle za dużo gadam. – Sapnęła krótko, po czym spojrzała
na mnie przepraszająco. – To z przyzwyczajenia, bo Arek często
mówił o pani.
– Malwina – poprawiłam od razu i wyciągnęłam rękę w jej stronę. –
Bez pani.
Dziewczyna wahała się przez chwilę, ale zdecydowała się uścisnąć
moją dłoń.
– Laura Baj. Tak, wiem, niecodzienne zestawienie. Dlatego w szkole
miałam przezwisko „lullaby”. Niby nie ma związku, ale dla niektórych
to brzmi podobnie. – Zaśmiała się w bardzo uroczy i dziewczęcy
sposób. To, co mówiła, i sposób, w jaki zżerały ją nerwy, sprawiło, że
nie dałabym jej więcej niż dwadzieścia kilka lat. Laura uniosła na mnie
swoje lekko skośne brązowe oczy i szybko oblizała nieumalowane
wargi. – Przepraszam. Robi się ze mnie gaduła, jak się denerwuję.
Kurczę, nie że pani… Znaczy, nie że ty mnie denerwujesz…
– Spokojnie. Rozumiem. Chyba – przyznałam, również się
uśmiechając, i z ulgą przyjęłam, że Laura zaczęła oddychać nieco
swobodniej. – Przepraszam, niepotrzebnie cię zaczepiłam. Nie
chciałam wyjść na zazdrosną dziewczynę Arka.
– Drobiazg. W sumie to nawet fajne. To jest fajnie jest wiedzieć, że
zależy ci na nim tak jak jemu na tobie.
– Mówił ci o mnie?
– Nieustannie. – Roześmiała się. – Ale rozumiem, że on o mnie nie
za bardzo – dodała bez cienia rozgoryczenia.
– Niestety. Dlatego chciałam zapytać, skąd… – Urwałam.
„Skąd się znacie”. Właśnie to chciałam powiedzieć, ale słowa
utknęły mi w gardle. Dlaczego wychodziłam na wścibską? Powinnam
się pożegnać i by zachować resztki godności, po prostu odejść, ale coś
nie pozwalało mi ruszyć się z miejsca. Tym czymś była intuicja.
Czułam, że stojąca przede mną dziewczyna była kimś ważnym dla
Arka.
Najwidoczniej gonitwa myśli odcisnęła się na mojej twarzy, bo
Laura skinęła głową ze zrozumieniem.
– Wiem, Arek należy do grupy skrytych, ciężkich do rozgryzienia
facetów. Mnie też czasami tym irytuje, chociaż sam chce wiedzieć
o wszystkim, co się u mnie dzieje – powiedziała, krzywiąc się
nieznacznie, jakby nadopiekuńczość Arka była dość uciążliwa. – Ale
znamy się od dawna. W zasadzie odkąd byłam mała i pewnie dlatego
jest mi bliski jak brat. W zasadzie… to tak jest. Jestem siostrą Pauliny
– wyznała, uśmiechając się niepewnie.
Stałam. Tylko stałam i patrzyłam na tę dziewczynę, a w głowie
miałam pustkę. Powoli zaczęło do mnie docierać, kim była i kim nadal
jest dla Arka. Częścią jego rodziny. Szwagierką, o której nie
wspomniał ani słowem.
– N-nie nie wiedziałam – bąknęłam nieskładnie, ale Laura nie miała
mi tego za złe.
– Domyśliłam się. Być może Arek wkurzy się na mnie okropnie, bo
ci powiedziałam, ale chcę, żebyś wiedziała, że ogromnie wam kibicuję
– dodała, uśmiechając się promiennie, a w jej oczach dostrzegłam
radosne iskierki.
– Poważnie?
– A dlaczego miałabym kłamać? – Wzruszyła swobodnie
ramionami. – Już dawno mu mówiłam, żeby zrzucił ten mnisi habit,
ale mnie nie słuchał.
Widocznie jej żart miał mnie rozbawić, jednak odniósł marny
skutek. Jakbym doznała jakiegoś uszkodzenia mózgu. W myślach
powtarzałam jedynie, że to siostra Pauliny. Siostra. A Arek
utrzymywał z nią kontakt, spotykał się, dbał o nią. Rozumiałam to
i szanowałam, bo oboje walczymy zaciekle o najbliższych, a rodzinę
chronimy własną piersią. Jednak dlaczego mi o niej nie powiedział?
Dlaczego ukrywał kogoś tak ważnego? W zasadzie tylko jeden raz
poruszył kwestię swojego ojca i rozwodu rodziców, potem już nigdy
więcej nie powrócił do tematu. Teraz naszło mnie przeczucie, że być
może nadal utrzymuje kontakt z ojcem i jego nową rodziną, a ja… A ja
o tym nie wiedziałam.
Ta myśl dźgnęła mnie prosto w serce. Jeśli nie byliśmy ze sobą
szczerzy, to w jaki sposób mogliśmy być razem? Jakim cudem to miało
się udać? Jeśli ja w pierwszej kolejności poprzysięgłam bronić
Tymona, a Arek nadal coś przede mną ukrywał… Tajemnice nas
zabijały. Niszczyły to uczucie. Bo każda dołożona cegiełka budowała
mur coraz wyżej i wyżej. Oddzielaliśmy się od siebie. Traciliśmy.
– Masz może trochę czasu? – spytała nieoczekiwanie Laura. W jej
brązowych oczach dostrzegłam ślady troski. – Jest straszny upał
i trochę głupio tak rozmawiać na środku chodnika. Może wejdziemy
do tej knajpki i trochę pogadamy?
Wiedziałam, że nie powinnam się zgodzić. Wszyscy pewnie już na
mnie czekali, ale… chęć poznania tej dziewczyny okazała się
silniejsza.
– Pewnie.
Weszłyśmy z Laurą do pierwszej lepszej kawiarni i zamówiłyśmy
napoje. Ona wybrała wściekle pomarańczowo-czerwoną bubbletea,
a ja mrożoną kawę. W sumie to był nawet dobry pomysł, byśmy na
chwilę gdzieś usiadły, bo od tych wszystkich informacji czułam się
skołowana. Mój mózg nie nadążał za przyswajaniem zdobytej wiedzy.
Wybrałyśmy miejsca na tyłach porośniętego bluszczem ogródka.
Normalnie zachwycałabym się minimalistycznym wystrojem, na który
składały się oszlifowane i zaimpregnowane stoły zrobione ze szpuli po
kablach oraz palety wyłożone wygodnymi materacami pełniącymi rolę
siedziska, a także lampkami rozwieszonymi u szczytu zadaszenia,
jednak… nie potrafiłam się skupić na niczym innym poza dziewczyną
siedzącą przede mną.
Ona chyba także trochę się stremowała, bo odkąd usiadłyśmy, nie
odezwała się ani słowem, a jej zapał sprzed chwili, gdy trajkotała
uroczo, nie mogąc się zdecydować na smak bubbletea, wyraźnie
przygasł.
Mój wzrok natrafił na siatkę z książkami, którą położyła na
siedzisku po swojej stronie. Przypomniałam sobie okładki oraz tytuły
albumów.
– Studiujesz malarstwo? – spytałam, mając nadzieję, że odrobinę
się rozluźni i opowie coś o sobie. Niemal westchnęłam z ulgą, gdy
Laura ochoczo skinęła głową.
– Coś podobnego. Konserwacja i restauracja dzieł sztuki –
wyrecytowała z dumą, a środkowym palcem w uroczy sposób nasunęła
wyżej swoje ciemne toporne okulary. – Na razie jeszcze studiuję na
Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, na Wydziale Sztuk
Pięknych. W przyszłym roku będę broniła pracę magisterską.
– A co planujesz później?
– Mam już upatrzone miejsce. Właściwie wymarzyłam je sobie,
odkąd pierwszy raz je odwiedziłam, gdy miałam pięć lat. Muzeum na
Wawelu. Chciałabym dostać się do pracowni konserwacji malarstwa
i rzeźby polichromowanej, ale wiem także, że czeka mnie jeszcze
wiele nauki, a jednocześnie zdobywanie potrzebnego do tej pracy
doświadczenia. To fascynujące, jak szerokie spektrum zagadnień
z zakresu samej historii sztuki, chemii, fizyki, mikrobiologii,
petrografii, projektowania i nowoczesnej technologii obejmuje
konserwacja i restauracja dzieł sztuki – zakończyła wyraźnie
ożywiona.
– Musisz być bardzo mądra. Umiejętności, o których mówisz, są
złożone i raczej skrajne. Nieczęsto spotyka się ludzi, którzy posiadają
ścisły umysł, a jednocześnie są wybitnie uzdolnieni artystycznie, by
móc odtwarzać dzieła mistrzów – pochwaliłam, mając wiele podziwu
dla pasji, z jaką mówiła o swoim przyszłym zawodzie, marzeniu, do
którego niestrudzenie dążyła.
Na policzki Laury wpłynął rumieniec zawstydzenia.
– D-dziękuję. Ale dużo trenuję. Zawsze kiedy odwiedzam Arka czy
Jaśminę, to pokazuję swoje ostatnie szkice i zdjęcia obrazów na prace
zaliczeniowe. Są ze mnie dumni – dodała ciszej.
– Nie chciałaś pójść w ślady siostry i zostać tatuatorką?
W pierwszej chwili pożałowałam swojego pytania, jednak Laura
zaśmiała się krótko i z nutą zadumy odparła:
– Nie bardzo. Jeśli chodzi o kwestie pracy i skupienia to faktycznie,
byłyśmy z Pauliną podobne – przyznała. – Zrozumiałam jej pasję, gdy
sama zasiadłam do pierwszych prac konserwatorskich. Potrafiłam
poświęcić pracy całą siebie i godzinami skrobać jeden malusieńki
fragment. Ale nie, nigdy nie chciałam pójść w jej ślady. Może dlatego,
że przerażają mnie te wszystkie igły i krew. Nie, zdecydowanie
tatuowanie mnie nie kręci. Poza tym Mateusz mówił mi, że czasami
przychodzą klienci albo klientki, którzy chcą tatuaż… tam – dodała,
skręcając się z zawstydzenia na krześle. – Nie. Zdecydowanie nie.
To, jak wzdrygnęła się z mieszanką obrzydzenia, zawstydzenia
i przerażenia, było tak niespotykane, że wybuchłam nieskrępowanym
śmiechem. Laura również zachichotała, przygryzając wargi.
Opowiedziała o swoich praktykach terenowych, zagranicznych
warsztatach, konferencjach czy panelach artystycznych, a także
wystawach, na które jeździła dzięki współpracy uczelni z różnymi
artystycznymi i konserwatorskimi szkołami wyższymi. Przeżywała
każdą ciekawostkę i historyjkę, którą opowiadała mi z wypiekami na
twarzy. Żyła tym światem i w dalszym ciągu go poznawała, zakochując
się w nim wciąż na nowo.
Zastanawiałam się, czy Paulina też taka była. Czy z równym
zapałem opowiadała o tatuowaniu? Czy wyglądała wtedy jak Laura?
Z rumianymi policzkami, z ujmująco pięknymi ciemnymi oczami
otoczonymi długimi rzęsami, które chowała za grubymi okularami,
i gęstymi włosami splecionymi w warkocz. Albo czy tak jak ona od
czasu do czasu przygryzała wargi, śmiejąc się na wspomnienie
jakiegoś zabawnego zdarzenia. Czy nawijała sobie na palec kosmyk
włosów, gdy zagłębiała się w myślach…
– Co? Mam coś na twarzy? – spytała Laura nieoczekiwanie.
Natychmiast zacisnęłam usta i tym razem to ja, zawstydzona,
odwróciłam wzrok. Nie miałam pojęcia, jak długo gapiłam się tak
otwarcie.
– Przepraszam, po prostu… – zaczęłam ciężko. – Arek nigdy nie
pokazał mi zdjęcia Pauliny. Zastanawiam się, czy była do ciebie
podobna. Przepraszam, nie chcę wchodzić na bolesne tematy.
– Spokojnie. Poradziłam sobie z tym lepiej niż Arek – zapewniła
mnie, opierając przedramiona na blacie stołu ze szpuli. Nim
kontynuowała, oblizała szybko usta. – Jestem młodsza od Pauliny
o siedemnaście lat, toteż jej śmierć wpłynęła na mnie trochę inaczej.
Była mi bardzo bliska, szczególnie później, gdy ona i Arek
przeprowadzili się z powrotem do Poznania. Tęsknię za nią i potrafię
zrozumieć Arka, dla którego była pierwszą miłością, jednak czuję, że
Paulina nie chciałaby, by umartwiał się za życia. A właśnie to robił.
Ale zauważyłam drobne zmiany w jego zachowaniu już w ubiegłym
roku – powiedziała, patrząc mi prosto w oczy. – Potem przyznał się,
że poznał ciebie. Ucieszyło mnie to. Nie chciałam, by był sam.
Skonfundowana zmarszczyłam brwi.
– Nie znałaś mnie – stwierdziłam ostrożnie.
– Nie i to w tym wszystkim jest najdziwniejsze – poparła, śmiejąc
się ukradkiem. – Ale jeśli potrafiłaś uszczęśliwić Arka, sprawić, że
zaczął myśleć o zmianach i o tym, by dać sobie szansę na normalne
życie… Jak mogłabym go stopować? A kiedy powiedział mi, że cię
kocha…! Kurczę, byłam taka szczęśliwa!
– Powiedział ci? – spytałam na wydechu, a moje serce tłukło się
teraz w okolicy gardła. – Kiedy?
– Jakoś w styczniu? Albo w lutym? – Zamyśliła się, intensywnie
marszcząc brwi. – Na pewno tuż przed nowym semestrem… Aha! Już
pamiętam! – wykrzyknęła, klaszcząc w dłonie. – To było jakoś
w połowie stycznia. W sobotę przyjechałam do niego na cały dzień, bo
znalazł w antykwariacie książki, których szukałam już od jakiegoś
czasu. Spędziłam u Arka całe popołudnie, a gdy szykowaliśmy obiad,
z marszu spytałam, co słychać u ciebie i Lilki. Opowiedział mi
o pierwszej rozprawie i jak z tym wszystkim poradziła sobie Lilka.
Na moment zamilkła, a jej uroczą dziewczęcą twarz przeciął cień
współczucia.
– Widać dość dobrze nas znasz.
– Trochę tak. Nie ukrywam, chciałam was poznać osobiście. Ciebie
i Lilkę. Ale rozumiem też opory Arka. No i… sama nie chciałam się
narzucać – wyznała ze smutnym uśmiechem. – W każdym razie, kiedy
znowu spytałam, co u ciebie, początkowo lawirował wokół tematu.
Wiesz, jaki jest Arek. Ale czułam, że coś jest na rzeczy. I w końcu mi
uległ. Powiedział, że od dawna siedzisz mu w głowie, ale teraz to się
stało znacznie głębsze. I nie był pewien, czy będzie potrafił z ciebie
zrezygnować. – Czuły uśmiech pojawił się na pełnych wargach Laury,
a moje serce zadrgało na jej słowa. – Najwidoczniej bał się, w jaki
sposób zareaguję. Rozumiałam to, ale jednocześnie powiedziałam mu,
że jeśli będzie się zawsze przejmował tym, co myślą inni, nigdy nie
będzie miał szansy odnaleźć własnej drogi. Nie przeczę, byłam trochę
zbyt nachalna i możliwe, że wtykałam nos w nie swoje sprawy, ale
chciałam mu dać motywującego kopa. Może i jest wielkoludem z masą
mięśni, ale ma serce na dłoni.
– W połowie stycznia… W sobotę… – powtórzyłam, zaciskając palce
na pokrytej kropelkami wody wysokiej szklance.
– Na pewno to była sobota, bo następnego dnia cały dzień miałam
się uczyć ze współlokatorką do kolosa na poniedziałek. Byłam
w trakcie sesji. Arek zaproponował, że mnie podrzuci na pociąg, gdy
będzie jechał do ciebie, i muszę się przyznać, że w pierwszym
momencie myślałam, że chodzi o randkę, ale wyprowadził mnie
z błędu, mówiąc, że będzie się opiekował synkiem Lilki, gdy wy
zorganizujecie sobie babski wieczór. Ale i tak wzięłam to za dobrą
monetę. Najbardziej obawiałam się tego, że zacznie cię unikać, bojąc
się powiedzieć o Paulinie.
Jak bardzo była bliska prawdy i jak dobrze rozumiała Arka. Jednak
etap unikania się zaliczyliśmy już kilka miesięcy wcześniej, natomiast
tamtej sobotniej nocy… Tamtej nocy przegoniliśmy moje koszmary.
Odrobinę zbyt gwałtownie wypiłam swoją mrożoną kawę, a od
nagłego uczucia zimna poczułam ćmiący ból rozchodzący się od
środka czoła aż po skronie. Rozbawiłam tym Laurę, która odchyliła się
na siedzisku, popijając swoją kolorową bubbletea.
– Dziękuję, że mi powiedziałaś.
– Nie ma za co. Nie lubię się wtrącać w czyjeś sprawy, bo nie wiem,
czy mogę tym pomóc, czy raczej zaszkodzić, ale… Ale Arek naprawdę
cię kocha i jeśli ci o mnie nie powiedział, to musiał mieć jakiś powód.
Proszę, nie miej do niego pretensji. W pewnym stopniu go rozumiem.
Po prostu…
– Nie chciał mnie ranić? – podsunęłam markotnie, znając już tę
śpiewkę.
– To też. Ale chodzi o to, że jego przeszłość jest zbyt… ciężka do
udźwignięcia na jeden raz. – Ponownie zawstydzona drapała
paznokciem wytłoczony napis na szklance. – Sama nie wiem, jak
poradziłby sobie bez swojej siostry. Była z nim w najcięższych
momentach, a później to Arek pomagał jej stanąć na nogi, gdy odeszła
od męża. Tych dwoje uważam za najodważniejszych ludzi na świecie,
bo trzymają się razem mimo błędów, jakie popełnili ich rodzice.
Zadrżałam.
– Siostry? – powtórzyłam niezrozumiale, na wydechu, a Laura
podniosła na mnie swoje brązowe oczy.
– No tak. Mówię o Jaśminie, ale… to chyba wiesz, prawda?
Mój wyraz twarzy wystarczył jej za odpowiedź. Laura z hukiem
odstawiła szklankę na stół i wytarła ręce w krótkie spodenki.
Drżącymi dłońmi zabrała siatkę i gwałtownie wstała. Jej głos drżał
i spanikowana bała się spojrzeć mi prosto w oczy.
– O cholera. Przepraszam. Kurde, właśnie o tym mówiłam. Klepię
za dużo, stanowczo za dużo… – I gdy już myślałam, że ucieknie
przerażona, zdecydowała się zrobić krok w moją stronę. Jej spojrzenie
było przepełnione niemymi przeprosinami. – Może… Może chciałabyś
się jeszcze spotkać? Ale może lepiej z Arkiem, bo w razie czego kopnie
mnie pod stołem albo coś w tym stylu. Bo mimo wszystko… Naprawdę
miło mi się z tobą rozmawiało.
– Jasne – odpowiedziałam mechanicznie, nie wiedząc tak
naprawdę, na co się godzę.
Laura uśmiechnęła się jeszcze raz i odwróciła w stronę wyjścia.
Ja także powinnam już iść. Byłam spóźniona. Cholernie spóźniona.
Ale mój umysł był tak skołowany, że nie potrafiłam zmusić się do
wstania. Do tego, by zapanować nad kończynami. Niewidzący wzrok
wbiłam w szpulę pod nogami. Otaczające mnie głosy stały się
przytłumione, aż w końcu niemal całkowicie zamilkły. Tylko to
piszczenie w uszach. Chciałam unieść ręce do twarzy i odgarnąć
spocone włosy, ale moje mięśnie były tak miękkie, a jednocześnie tak
ciężkie, że zaniechałam tego przy drugiej próbie. Czułam, jak
sukienka przylepia mi się do pleców, brzucha i ud. Pociłam się.
Lodowaty lepki pot zrosił moje ciało.
A i tak tego nie zauważałam. Nie miało to znaczenia.
Bo jedyne, o czym teraz potrafiłam myśleć, to Arek i Dżas.
Arek, który ukrywał, że Dżas jest jego siostrą. Córką kobiety, która
rozbiła jego rodzinę. Dla której porzucił go własny ojciec… Jak… Ile
było w nim przebaczenia, chęci budowania, skoro potrafił
zaakceptować jako przyrodnią siostrę dziecko kobiety, która rozwaliła
mu dzieciństwo…
I Dżas… Dlaczego nic mi nie powiedziała? Dlaczego ukryła coś tak
ważnego? Dlaczego oboje mi tego nie wyjaśnili? Tyle mówiła
o zaufaniu, przekonywała mnie, bym dała szansę Arkowi, bym nie
skreślała go tak od razu, a sama nigdy nie zdobyła się nawet na
ułamek szczerości. Rozumiałam, przeszłość boli, a najbardziej fakt, że
nie możemy jej zmienić, jednak czy dzielenie się swoim cierpieniem
z przyjacielem nie sprawia, że możemy liczyć na pocieszenie, na
zrozumienie, na trwanie u naszego boku? Bo tego tak naprawdę
potrzebujemy. By ktoś przejął się nami i po prostu był. Na dobre i na
złe. Tyle że jak mogłam o tym myśleć w tych kategoriach, skoro w tym
momencie poczułam się zraniona jak nigdy wcześniej.
Może dramatyzowałam, może wszystko niepotrzebnie
wyolbrzymiałam, jednak brak zaufania miał gorzki posmak.
Czując napływającą do ust kwaśność, przycisnęłam rękę do ust.
Zbuntowany żołądek podchodził mi do gardła.
Musiałam iść do łazienki. Teraz.
Podparłam się na rękach i wstałam. Chwiały mi się nogi. Nie…
właściwie w ogóle nie mogłam zachować równowagi…
– Proszę pani?
Szczęki miałam zwarte jak nigdy wcześniej, a moje ręce zaczęły
drżeć.
Nie widziałam wyraźnie, ale ktoś stanął obok. Chyba pytał. O coś.
O mnie?
Zrobiłam krok do przodu i runęłam na podłogę.
Pociemniało mi przed oczami, a w uszach miałam już tylko
rozsadzający bębenki pisk…
– Malwina!!!
Rozdział 19

Who says truth is beauty after all?


And who says love should break us when we fall?

But if we’re strong enough


To let it in
We’re strong enough
To let it go.

Birdy feat. Rhodes, Let It All Go

Obudziłam się w szpitalu. Anemia. Przy okazji dowiedziałam się, że


moje wyniki badań krwi są katastrofalne. Miałam wzbogacić swoją
dietę, zażywać leki i przede wszystkim zrezygnować z kawy, która
dosłownie wypłukała ze mnie magnez. Sędziwa lekarka, która przyszła
mnie poinformować, że przy obecnym trybie życia nie dożyję
czterdziestki, cmokała niezadowolona z powodu tego, jak kobiety
potrafią się wykończyć, goniąc za karierą. Ugryzłam się w język, bo aż
chciałam zapytać, jak tam jej życie rodzinne, ale po prostu
pozwoliłam jej biadolić. Byłam pewna, że przesadza i tylko chce mnie
nastraszyć, co niezbyt dobrze jej szło. Miałam inne rzeczy na głowie.
W tej chwili nawet cieszyłam się, że zostaję w szpitalu podłączona do
kilku koktajli z kroplówek.
Tamtego popołudnia, gdy zemdlałam w kawiarni, karetkę wezwała
obsługa, a Laura próbowała się dodzwonić do Arka. To on zjawił się
jako pierwszy, gdy już w końcu pozwolono wejść do mnie na oddział.
Udawałam, że śpię. W tej chwili nie potrafiłam z nim rozmawiać ani
spojrzeć mu w oczy. Za to z ulgą przywitałam Lilkę, która przywiozła
mi owoce, jakieś jedzenie i dużo wody bogatej w minerały. Bardzo
przejęła się moim stanem, jak to miała w zwyczaju. Martwiła się
o wszystkich, a jej poziom empatii sięgał nieba. Niemniej tylko z nią
potrafiłam w miarę swobodnie rozmawiać.
Trzeciego dnia wróciłam do pokoju z mojej krótkiej wycieczki do
łazienki znajdującej się na korytarzu i nie spodziewałam się żadnego
gościa. A przynajmniej nie Dżas siedzącej na łóżku. W pierwszej
chwili chciałam zawrócić i po prostu udać, że jej nie widziałam,
jednak… dokąd bym poszła? Zaraz znalazłaby się jakaś nadgorliwa
pielęgniarka i zagoniła mnie do środka. Poza tym po krótkim namyśle
stwierdziłam jedno – byłam ciekawa, co ma mi do powiedzenia. Może
powinnam być zdenerwowana albo chociaż trochę zła na Dżas, jednak
musiałam przyznać, że te kilka dni wystarczyło, by negatywne
napięcie niemal w całości wyparowało z mojego ciała. Weszłam teraz
do pokoju z wysoko podniesioną głową, pchając przed sobą metalowy
wieszak na kółkach.
Dżas drgnęła, a widząc, że wchodzę na salę, zeskoczyła z łóżka.
– Hej – przywitała się nieporadnie, wciskając ręce do kieszeni
przyciasnych dżinsów.
– Hej – odparłam spokojnie.
Usunęła mi się z drogi, w milczeniu czekając, aż usadowię się na
łóżku.
– Pomo…
– Nie trzeba – ucięłam twardo, gdy chciała mi pomóc ustawić stojak
z kroplówką.
Zaciskając zęby, wdrapałam się na materac i poprawiłam rurkę
prowadzącą do wkłucia. Ukradkiem zerknęłam w stronę mojej sąsiadki
z sali, jednak spokojnie czytała książkę i wydawała się nie zwracać na
nas uwagi. Nie zamieniłam z nią zbyt wielu słów, jednak wyglądała na
miłą osobę. Nie to co ja. Bo w tej chwili wychodziłam na zimną sukę.
Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, Dżas przystawiła okrągły taboret
blisko mojego łóżka i przysiadła na jego krawędzi.
– Laura powiedziała mi… Powiedziała nam, czego się od niej
dowiedziałaś – wyznała do swoich dłoni. Wykręcała palce w tak
bolesny sposób, że byłam już o krok od tego, aby położyć na nich rękę.
Jej oddech był płytki i urywany. Nerwowo przygryzała policzek od
wewnątrz. Najpewniej wytrącało ją z równowagi, jak byłam zimna
i nieprzystępna, ale jakoś nie potrafiłam się przemóc, by odezwać się
pierwsza.
W końcu otworzyła usta, jednak jeśli cokolwiek powiedziała,
utonęło to w dzikim pisku „mama” rzuconym od drzwi. Mąż mojej
sąsiadki uciszył syna, rzucając mi przepraszające spojrzenie. Skinęłam
mu na przywitanie głową. Chłopiec również przeprosił, uśmiechając
się krzywo, a w następnej chwili niemal rzucił się w ramiona swojej
mamy. Kobieta przywitała się z mężem, szeptem wymienili kilka zdań,
po czym mężczyzna pomógł jej założyć wściekle różowy puchaty
szlafrok. Biorąc chłopca za rączkę, wyszli z sali. Najpewniej do barku
na parterze, bo raczej nigdzie indziej nie mogli spędzić czasu
pozostałego do końca odwiedzin.
Myślałam, że brak osób trzecich w pewien sposób rozluźni Dżas,
jednak ona nadal wydawała się spięta. No tak, w końcu to ja byłam
powodem jej zdenerwowania, a nie to, że ktoś obcy podsłucha
rozmowę.
Chciałam coś powiedzieć, naprawdę, ale nie potrafiłam znaleźć
odpowiednich słów. Zupełnie jakby z głowy wyparował mi cały
słownik.
– Malwina, chcę, żebyś wiedziała… – odezwała się Dżas tak szybko,
że aż zachłysnęła się powietrzem. Pięści zacisnęła tak mocno, aż
pobielały jej knykcie. – Pewnie właśnie wszystko spieprzyłam, ale…
To ja prosiłam Arka, żeby ci o mnie nie mówił – wyznała ze
ściśniętym gardłem. – Poprosiłam o to, bo zamierzał powiedzieć ci
o Paulinie. To byłoby zbyt wiele do udźwignięcia na jeden raz.
Wcześniej nie zdradził ci, że jest wdowcem, a teraz jeszcze to… Po
prostu… Bałam się. Bałam się, że gdy się dowiesz, że ojciec Arka
porzucił rodzinę dla mojej matki, to ty… Będziesz mnie obwiniać
o jego przeszłość. Ja sama się obwiniałam, gdy dowiedziałam się, co
się z nim działo, kiedy mieszkał u dziadków. Bo to wszystko było moją
winą…
Gwałtownym ruchem starła łzy z bladych policzków. Nie potrafiła
przestać płakać, a jej drobne ciało trzęsło się od tłumionych emocji.
– Dlatego proszę, nie skreślaj Arka. Nie rób mu wyrzutów, nie
zrywajcie. Bo… Bo to moja wina. I jeśli chcesz, już więcej się… To ja
odejdę i…
Urwała, nie potrafiąc dokończyć zdania. I nie musiała. Doskonale
wiedziałam, co chciała zrobić.
– Chcesz odejść z PInk Tattoo, bym nie musiała na ciebie patrzeć? –
uściśliłam, pochylając się, by pochwycić jej spojrzenie. – Na
przyjaciółkę, która nigdy nie była ze mną szczera?
– Jeśli dzięki temu nadal zostaniesz z Arkiem, to… tak.
To ostatnie powiedziała, patrząc mi bezpośrednio w oczy. Co
najbardziej mnie uderzyło, to jej upór. Byłam zdeterminowana, by
odejść z salonu, jeśli taka byłaby moja wola.
Nie potrafiłam już dłużej się na nią gniewać. Chociaż bardzo mnie
zraniła, nie powinnam się na niej wyżywać. Doskonale widziałam, jak
była przybita, a ta sprawa niemal zżerała ją od środka.
Korzystając z tego, że po raz pierwszy miała odwagę na mnie
spojrzeć, zamrugałam dwa razy i powiedziałam powoli:
– Oszalałaś?
Dżas zmarszczyła brwi, a jej usta bezwiednie się rozchyliły.
– C-co? – bąknęła.
– Jaśmina, jestem na ciebie cholernie wkurzona, to fakt, i przyznaję,
w pierwszej chwili, gdy dowiedziałam się, że jesteś siostrą Arka, nie
myślałam o tobie zbyt pochlebnie. Ale…! – zaznaczyłam, widząc, jak
pod wpływem moich słów Dżas kuli się na krześle. Uśmiechnęłam się
łagodnie – …jesteś jego siostrą. I jakimś dziwnym trafem trzymacie
się razem mimo tego bagna wokół waszej rodziny. I byłaś przy nim,
gdy zmarła Paulina. Więc o ile obiecasz mi już nigdy więcej niczego
nie ukrywać, to nie widzę powodu, dla którego miałabyś odchodzić
z PInk Tattoo. A przynajmniej nie chcę, żebyś odchodziła przeze
mnie.
Przez kilka sekund Dżas patrzyła tak, jakbym mówiła do niej
w niezrozumiałym języku. Może wyobrażała sobie, że nie będę chciała
jej znać, że skreślę naszą przyjaźń bez możliwości wyjaśnienia
wszystkiego? Zaśmiała się, drżąc z ulgi, a jej oczy zamigotały od łez.
– Czemu płaczesz? – spytałam, zwracając się w jej stronę i biorąc jej
ręce w swoje.
– Jaśmina – wyszeptała urzeczona. – Pierwszy raz wypowiedziałaś
moje imię.
– I to jest powód do płaczu? – spytałam, sama pociągając nosem.
– Zdecydowanie – przytaknęła gorliwie. – Jesteś pewna?
– Pytanie, czy ty jesteś pewna, obiecując mi szczerość.
– Jestem. Obiecuję! Nigdy więcej żadnych tajemnic – dodała,
wpychając mi się na łóżko.
– I tak trzymaj. – Jedną ręką przygarnęłam ją do siebie
i przytuliłam. – Wierz mi, nie chcę znowu wkurzyć się na ciebie do
tego stopnia, by spróbować złoić ci skórę. Chociaż pewnie teraz
pokonałabyś mnie w pierwszej rundzie.
– Spokojnie. Dałabym ci fory – dodała, puszczając mi zaczepne
oczko.
Siedziałyśmy na moim łóżku, trzymając się za ręce, i przez chwilę
nic nie mówiłyśmy. Zastanawiałam się, czy to dobry moment, by
powiedzieć Dżas o tym, co zamierzałam zrobić. W sumie wcześniej
miałam setkę możliwości i żadnej nie potrafiłam wykorzystać. Jednak
teraz tym bardziej powinnam jej uświadomić, że moje odejście nie
będzie wiązało się z tym, czego dowiedziałam się od Laury. To była
wyłącznie moja decyzja, którą podjęłam już jakiś czas temu.
W głowie ułożyłam sobie odpowiednią formułkę, jednak Dżas mnie
wyprzedziła, mówiąc:
– Wiem też, że Laura wygadała… Że wiesz już…
– Że byłaś mężatką? – podpowiedziałam, widząc, jak wiele wysiłku
wymaga od niej wypowiedzenie tych słów. – Tak. Wiem. Czy to… To
przez niego masz nową datę urodzin? Ale… zmieniłabyś nazwisko,
a tak…
– Tak, nadal noszę nazwisko męża. Byłego męża – poprawiła się
i wciągając głęboko powietrze, uciekła spojrzeniem w bok. – Alana
Dworskiego. A nowa data urodzin nie wiąże się z nim, tylko z moją
matką.
Więc jednak jej matka była złą postacią w tej historii. Kobieta, która
rozbiła rodzinę Arka i naznaczyła tym piętnem własną córkę. Dżas
wspominała kiedyś, że musiała zacząć od nowa, rozpocząć życie od
zera, a nowa data urodzenia miała jej w tym pomóc. Jak wiele bólu
i niesprawiedliwości musiała zaznać już jako dziecko, skoro
znienawidziła własne narodziny?
Dżas wyrwała mnie z zamyślenia, gdy obróciła się na łóżku, siadając
na nim po turecku.
– Chcesz to usłyszeć? – spytała, na powrót wykręcając sobie palce.
Nakryłam jej dłonie swoimi i mocno ścisnęłam. Jeśli miałam jeszcze
w sobie jakieś pokłady siły i odwagi, to teraz chciałam przekazać je
Dżas. Bo potrzebowała tego. Mojego wsparcia.
– Chcę, ale tylko jeśli ty, Dżas, masz na to siłę – powiedziałam,
łapiąc jej bezradne spojrzenie. – To, że wymagam od naszej przyjaźni
szczerości, wcale nie znaczy, że masz od razu się rehabilitować.
– Ale tego chcę – przyznała gorliwie. – Właśnie teraz. Bo przyjaźń
to współdzielenie smutku, prawda?
Uśmiechnęłam się powoli.
– Prawda.
I opowiedziała mi o Jaśminie Dworskiej. Dziewczynce, której matka
wkładała kłamstwa do ust. Którą matka nauczyła, czym są intrygi
i która łgała przez większość swojego życia. Bo tak została
zaprogramowana. By kłamać.
Opowiedziała o swoim mężu. O jedynym człowieku, w którym była
zakochana i którego musiała zostawić nie z własnej woli.
Płakałyśmy obie. Ja wściekałam się na zmianę na kilka osób,
których nie znałam, a które swoim postępowaniem skrzywdziły
własne dzieci, młodych ludzi.
I kiedy już ocierałyśmy policzki z ostatnich śladów łez,
powiedziałam Dżas o wyjeździe. I nie kazałam jej dochować
tajemnicy. Bo być może, jeśli Arek dowie się właśnie od niej, będzie
nam łatwiej się… rozstać.
Najpewniej na zawsze.

Następnego dnia Basia przyniosła mi dokumenty do szpitala. Te już


były ostatnimi, pod którymi podpisałam się jako redaktor naczelna
Malwina Collins. Przyniosła też resztę moich rzeczy, które zostawiła
w kartonie koło szafki. Nie było tego wiele, ale nawet wpakowała na
pamiątkę tę cholerną tabliczkę z biurka. Przyznam szczerze, że
zaczynałam rozumieć to roztkliwienie tych wszystkich bohaterek
komedii romantycznych, które cały swój dobytek wkładały do pudełka
i wychodziły z nim z biura. To było kilka lat mojego życia, które teraz
będą stanowić pamiątkę po ambicji, z jaką spełniałam swoje marzenia.
I najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że każdy redaktor, fotograf
i asystent, każda księgowa i pracownik redakcji złożył się na prezent
pożegnalny dla mnie. A nie byłam łatwą szefową. Wymagałam
pełnego profesjonalizmu i czasem przypierałam do muru, oczekując
czegoś więcej od swoich ludzi. A mimo to podpisali się na ogromnej
kartce i każde z nich dodało kilka słów od siebie. Musiałam przyznać,
że czułam gulę w gardle, gdy czytałam wszystkie podziękowania, albo
śmiałam się przez łzy, gdy natrafiałam na „będę tęsknić za szefową
z piekła rodem” bądź „jesteś moim guru, Mirando Priestly!”.
Też będę tęsknić. Za tymi ludźmi i tym życiem, które wysysało ze
mnie ostatnie siły, a które przynosiło wewnętrzną satysfakcję. Bo
teraz już nic nigdy takie nie będzie.
Basia wstała z niewygodnego taboretu. Przez ostatnie kilka minut
wyraźnie przeciągała moment pożegnania, aż w końcu uświadomiłam
ją, że nadal istnieje Messenger i będziemy mogły się skontaktować
w każdym momencie. To stanowiło jedynie minimalne pocieszenie.
Wiedziałam, że co innego widzieć się niemal codziennie i mieć stały
kontakt, a co innego klikać do siebie za pośrednictwem komunikatora.
Przekazałam podziękowania dla całej redakcji i uściskałam Basię po
raz ostatni. Obie powstrzymywałyśmy płacz.
W końcu odsunęła się na długość ramienia, a jej uśmiech był
jednocześnie tak samo smutny, co pełen ciepła.
– Mieć ciebie za szefową to był zaszczyt. Mieć w tobie przyjaciółkę
to prawdziwe szczęście – powiedziała, a te zdania dosłownie
dosięgnęły mojej duszy. Nie spodziewałam się po Basi tak pięknych
słów pożegnania. I nim zamieniłyśmy się w dwie beksy, wróciła do
dawnej siebie, mówiąc: – Tylko czekaj na mój telefon, kiedy pierwszy
raz wkurzy mnie nowy naczelny! Oczekuj, że będę na ciebie obrażona
już pierwszego dnia!
– Skoro będziesz na mnie obrażona, to jak będziesz chciała mi
o tym powiedzieć? – zauważyłam, ukradkiem ścierając zabłąkaną łzę
z kącika oka.
– To nie ma znaczenia. Będę obrażona i po prostu ci to
zakomunikuję! – rzuciła żywo i pociągnęła głośno nosem.
– Więc… będę czekać – odparłam, udając dawny chłodny ton
szefowej.
Basia chlipnęła jeszcze raz i odwróciła się w stronę drzwi. Wyszła,
machając mi na pożegnanie teczką z dokumentami – tak jak to miała
w zwyczaju, gdy kończyłyśmy dzień w pracy. Po jej wyjściu spojrzałam
na drogi zestaw herbat wraz z porcelanowym czajniczkiem i dwoma
kubkami, który dostałam w ramach prezentu od współpracowników.
Był bardzo piękny, elegancki i skromny, a ja zastanawiałam się tylko
nad jednym.
Dwa kubki.
I co ja zrobię z tym drugim.

W środę wczesnym popołudniem w końcu otrzymałam wypis.


Przebrana w zwykłe dresy i szarą bluzę z kapturem pakowałam
ostatnie rzeczy z szafki. Czekałam, aż przyjedzie po mnie Tymon
i zabierze do domu. Co rusz wyrzucałam z głowy pytania, które
powracały niczym niechciane echo: „Dlaczego Arek jeszcze nie
przyjechał? Dlaczego nie dzwonił, nie pisał?”. Frustracja i nerwy
zżerały mnie na równi. Byłam pewna, że Dżas zdążyła mu powiedzieć
o moim wyjeździe, a mimo to on…
Ale może tak miało być? Z pewnością w ten sposób będzie łatwiej…
– Coś ty, kurwa, zrobiła – usłyszałam za plecami wkurzony głos.
Wzdychając ciężko, odwróciłam się powoli w stronę drzwi.
Cieszyłam się, że moja sąsiadka ponownie gdzieś wyszła ze swoją
rodziną, dzięki czemu omijała ją moja kolejna życiowa drama.
– To, co było konieczne – odpowiedziałam krótko, wciskając do
torby leginsy, które służyły za piżamę. – Wiesz od Dżas?
– Nie tylko – wypluł arogancko Tymon, a jego pełne usta
rozciągnęły się w kpiarskim uśmiechu, który nie dosięgnął jego oczu.
Był na granicy furii. – Wyobraź sobie, że najpierw z samego rana
zadzwonił do mnie ojciec z pytaniem, czy już wyszłaś ze szpitala i czy
w przyszłym tygodniu będziesz w stanie przylecieć do Dublina, bo
masz już zaplanowane spotkania z… – Urwał. Jego głos drżał od
wstrzymywanej wściekłości. – Znowu to robisz. Chcesz wszystkich
zadowolić, karmić się ich atencją, chwalić się, że…
– Że co? – zachęciłam go, gdy ponownie zacisnął zęby.
Zabolało mnie, że tak o tym pomyślał. Że właśnie w taki sposób
mnie widział.
– Nie robię tego dla siebie. Tylko dla ciebie – wyjaśniłam spokojnie,
rzucając na torbę kosmetyki. Przysiadłam na skraju łóżka, bo już nie
miałam siły stać na drżących z wysiłku nogach.
Tymon już nabierał powietrza, by rzucić kolejnym złośliwym
tekstem, gdy dotarł do niego sens moich słów. Z wolna podniósł na
mnie oczy, w których dostrzegłam błysk zrozumienia i czyste
przerażenie.
– C-co? Jak to dla mnie?
– Ojciec chciał, żebyś po wyjściu z więzienia od razu zaczął pracę
w firmie. Miałeś przenieść się do Cork…
– W dupie mam firmę! – Przerwał wkurwiony, a jego barki napięły
się, gdy z całej siły zacisnął pięści. – Nie wierzę, że nadal obstawał
przy tym durnym pomyśle! Jakbym, kurwa, miał co najmniej
kilkuletnie doświadczenie…
– I ty, i ja o tym wiemy. – Przerwałam mu, widząc, jak wstrząsnęła
nim myśl, że miałby w przyszłości kierować całą firmą. – Jednak
wiesz, jaki potrafi być ojciec.
– Pieprzony dyktator – syknął wściekle, a jego szczęki zapulsowały.
– Dobrze, pojadę.
Natychmiast pokręciłam głową.
– Nie, nie pojedziesz. Ja to zrobię.
– Chyba sobie…
– Ani nie żartuję, ani nie kpię. – Wcięłam się, przerywając jego
kolejny wybuch bezsensownej złości. Wstałam i zbliżyłam się powoli
do brata stojącego spod ścianą. – Zaproponowałam to ojcu, jeszcze
zanim wyszedłeś na wolność. Przedstawiłam mu swoje argumenty,
kazałam mu mieć na uwadze moje doświadczenie i znajomość firmy
i… I zgodził się – zakończyłam, ciężko nabierając powietrza. – I nie
chodzi o to, że chcę ci zabrać należne ci miejsce. Nie próbuję zwrócić
na siebie uwagi ojca ani nie szukam atencji czy uznania, jak to sam
określiłeś. Ale robię to, bo nie chcę, żebyś zmarnował sobie życie. Nie
teraz, kiedy poznałeś, czym jest pasja. Wykorzystujesz swój talent
i widzę, jak wiele sprawia ci to radości. I poznałeś kogoś. Nawet nie
mów, że się mylę – dodałam, patrząc mu uważnie w oczy.
Oboje doskonale wiedzieliśmy, o kogo chodzi, a jednak Tymon
stanowczo pokręcił głową i uciekł przed moim spojrzeniem,
spoglądając w bliżej nieokreślony punkt gdzieś obok. I tylko po tym
poznałam, że kłamał.
– To nie ma nic do rzeczy – burknął.
– Ma i to wiele – powiedziałam, kładąc mu dłoń na ramieniu.
Możliwość, aby ułożył sobie życie, była warta mojego wyjazdu. Nawet
jeśli będę skazana na pracę z ojcem. Z człowiekiem, który niszczył
moje poczucie wartości… – Nie pozwolę, byśmy oboje się poświęcili.
Tymon poruszył się sztywno i nagle otoczył mnie szczelnie
ramionami.
– Masz Arka. Kochasz go. Jesteś jego dziewczyną.
– Tak, kocham go.
– Jeśli to przez ten twój urojony pieprzony dług wobec mnie…
– Zmarnowałeś dla mnie pięć lat swojego życia i już zawsze będę
miała u ciebie dług wdzięczności. Powstrzymałeś mnie przed
związaniem się z człowiekiem, który na mnie nie zasługiwał. Jednak
to, co teraz kierowało moją decyzją, to chęć chronienia ciebie. Ciebie
i twojego nowego życia – dodałam, obejmując dłońmi jego twarz.
Na swoim palcu dostrzegłam wytatuowany pierścień. Musiałam
z całej siły zacisnąć powieki, bo czułam wzbierające w oczach łzy. To
była i już zawsze będzie wieczna pamiątka mojej miłości.
Tymon chwycił mnie mocno za dłoń i pocałował jej środek.
– Nie dasz się przekonać, co?
– Już złożyłam wypowiedzenie na ręce dyrekcji i w ubiegłym
tygodniu mianowano mojego następcę. Dzisiaj podpisałam ostatnie
papiery.
– Ile? – wysyczał przez zęby. Zrozumiałam, o co pytał. Ile mam
czasu. Ile nam zostało, nim wyjadę…
– Czuję się na tyle dobrze, by móc wylecieć w przyszłym tygodniu –
odpowiedziałam, a Tymon zaklął siarczyście. Wypuścił moje dłonie
i wsparł ręce na metalowej poręczy łóżka. – Dom zostawię tobie.
W końcu masz prawo w nim mieszkać. Chyba że będziesz chciał
znaleźć coś swojego… Pokażę ci, gdzie trzymam najważniejsze
papiery dotyczące ubezpieczenia czy ochrony, a także upoważnienie
do korzystania z naszego rodzinnego konta. Zostawię ci też
samochód. W Cork będzie czekało na mnie służbowe auto…
– Nie mogę w to uwierzyć – wymamrotał, pocierając twarz.
Był przytłoczony tymi wszystkimi informacjami. Rzeczami, które
powoli, po cichu, bez większego rozgłosu przygotowywałam, odkąd
pod koniec maja przyleciał do mnie ojciec.
Widziałam, jak walczy, by zaakceptować moją decyzję
i jednocześnie walczy, by rzucić wszystko w cholerę i zrobić to, co
kazał mu ojciec – wyjechać do Irlandii i uczyć się zarządzać firmą,
robić to, czego nie chciał i nie rozumiał. Zakochał się w tatuowaniu,
ten świat go pochłonął i nawet miał za sobą pierwsze próby
z maszynką. Nie lubił się chwalić, ale szło mu naprawdę dobrze. No
i Dżas. Nie mówił do niej „mała”, a nazywał „księżniczką Dżasminą”.
W sumie Alladyn też był kryminalistą, zakochanym po uszy w swojej
księżniczce. Dlatego zastanawiałam się, czy będą w stanie napisać
własną baśń. Tym właśnie była miłość. Mitem, legendą, baśnią rodem
z tysiąca i jednej nocy. Niezwykłym światem, do którego trafiało się
w najmniej spodziewanym momencie. Krainą, którą tworzyło się z tą
jedną wyjątkową osobą. I kiedy sama ją poznałam, nadszedł czas, bym
odeszła. Zostawiła ją. Zniszczyła.
– Ja też nie chcę wyjeżdżać – przyznałam. Walczyłam, by mój głos
nie zadrżał choć odrobinę. Powoli zbliżyłam się do Tymona, by
przytulić się do jego pleców. – Ale… muszę. Dla ciebie.
Tymon wyprostował się i położył swoje dłonie na moich.
– Kiedy w końcu przestaniesz myśleć o innych, a pomyślisz o sobie?
O swoim szczęściu?
Szlochałam. A on pozwolił mi płakać. Robiłam to, ukrywając twarz
w jego szerokich plecach.
– Myślę o nim cały czas. I wiesz co? Żal mi tego. Że się zakochałam.
Bo to boli.

W weekend przyjechały Dżas i Lilka. Pomogły mi się pakować. Byłam


im za to wdzięczna, bo moja garderoba była naprawdę ogromnych
rozmiarów i mimo że znacznie ją uszczupliłam, wydając niektóre
ciuchy przyjaciółkom, to i tak musiałam wynająć firmę kurierską
i nadać dziesięć kartonów samych ubrań, butów oraz dodatków. Oskar
też miał niemałą zabawę, podziwiając i miętosząc w rączkach
szorstkie i gładkie materiały, na zmianę z koronką, cekinami
i zmyślnymi wykończeniami.
Na obiad była pizza, którą zjedliśmy, wylegując się na moim
szerokim łóżku. Dziewczyny starały się podchodzić rozważnie do
tematu mojej przeprowadzki do Irlandii. Nie krytykowały ani nie
prawiły umoralniających kazań. Zaakceptowały to i czułam ich
wsparcie, mimo że kilka razy przyłapałam je na wymianie
przygnębionych spojrzeń. Sama starałam się zapanować nad
emocjami, ale nie potrafiłam przestać myśleć o tym, że to był nasz
ostatni weekend w tym składzie.
Gdy Lilka dowiedziała się, co planuję, od razu kazała mi
przyjeżdżać, gdy tylko znajdę czas. Dżas poszła trochę w inną stronę,
bo kazała mi codziennie pisać na Messengerze, dzwonić i wysyłać
kartki. Przy tym ostatnim spojrzałam na przyjaciółkę trochę
sceptycznie, bo nie potrafiłam jej sobie wyobrazić podczas pisania
listów czy wysyłania kartek pocztowych na święta. Nie ten klimat. Ale
domyślałam się, o co tak naprawdę chodziło. Miałam wiele możliwości
kontaktu z przyjaciółkami, a kartka miała służyć temu, bym chociaż
od święta o nich pamiętała. Nie było innej opcji niż ta, byśmy
codziennie do siebie pisały. Chociaż przez chwilę. Bo byłam
przekonana, że przez kilka najbliższych tygodni będę rozpadać się
z tęsknoty za przyjaciółkami. I za Arkiem.
Późnym popołudniem usłyszałam dzwonek do drzwi. Zostawiłam
dziewczyny i Oskara, a sama zeszłam na dół i spojrzałam w domofon.
Cóż, miałam doświadczenie z omdlewaniem i jedno mogłam
powiedzieć – byłam na najlepszej drodze do tego, by zrobić to
ponownie. Czując serce walące w okolicach krtani, wpuściłam Arka do
środka.
Minął mnie bez słowa i pokierował się w stronę salonu. Przez tę
krótką chwilę wyczułam jego gniew. Tłumione wzburzenie
i wściekłość. Biorąc uspokajający głęboki wdech, zamknęłam drzwi
i poszłam za nim.
Stał na środku pokoju z rękami wspartymi na wąskich biodrach.
– Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć?
Szron pojawił się na mojej skórze, gdy usłyszałam ten szorstki ton.
– A ty? Kiedy chciałeś mi powiedzieć, że Dżas to twoja siostra? –
rzuciłam wyzywająco i by dodać sobie pewności, splotłam
przedramiona na piersi.
– Czy to cokolwiek by zmieniło w związku z waszą przyjaźnią?
Wyczułam jego ostre jak brzytwa spojrzenie. Jego wrogość mnie
raniła, cięła skórę i powodowała, że bałam się tej rozmowy.
– Ani trochę, ale… To córka kobiety, która rozbiła waszą rodzinę.
Dlatego nie rozumiałam, dlaczego…
– Nie oceniaj jej przez pryzmat błędów jej matki – brutalnie wciął
się w moje słowa.
– Dlaczego sądzisz, że właśnie tak zrobię? – spytałam, zaciskając
zęby i patrząc wprost na niego. Jego szare oczy stały się tak lodowate
jak słowa, które wypowiadały jego usta, niegdyś całujące mnie tak
namiętnie… Pokręciłam głową, wyzbywając się tych wspomnień. –
Rozmawiałam już z Dżas, więc nie czuj się zobligowany, by cokolwiek
mi tłumaczyć. Czasami zastanawiam się, czy próbując być ze mną
szczery, nie wymagałeś od siebie zbyt wiele – rzuciłam arogancko.
Arek poruszył się, jakbym przyłożyła mu w twarz.
– Być może. Jednak ty także nie powiedziałaś mi o wyjeździe do
Irlandii. Kiedy chciałaś to zrobić? Wtedy, kiedy robiłem ci tatuaż na
palcu, czy może wcześniej?
Nie odpowiedziałam. Byłam taką hipokrytką…
Widząc, że zamykam się w sobie, Arek zrobił krok naprzód, niemal
się ze mną zrównując.
– Kiedy podjęłaś decyzję, że wyjeżdżasz? – ponowił pytanie.
Głośno przełknęłam ślinę, chcąc pozbyć się suchości w ustach.
– Gdy ojciec przyleciał do Polski. W maju.
– Kurwa, Malwina! – wykrzyknął bezsilnie, odwracając się plecami.
Jego ręka drżała, gdy przeczesywał włosy, a szczęki pulsowały. – Przez
cały ten czas…
Oszukiwałam go. On mnie. Byliśmy siebie warci pod każdym
względem.
Być może przeszłość naznaczyła nas tak, że baliśmy się zaufać
drugiej osobie, do końca i dogłębnie być ze sobą szczerzy. Gdzieś
w środku mieliśmy zakodowane, że zdradzając wszystkie tajemnice,
stajemy się bezbronni. Podatni na zranienie. Ale niedomówienia
potrafią być czymś znacznie gorszym. Przyjmują rangę kłamstwa
i niszczą dosłownie wszystko. W ciągu sekundy potrafią zmieść
z powierzchni ziemi dwójkę ludzi, która myślała, że się kocha, a całe
uczucie obrócić w nicość. Na powrót zaczęliśmy budować
odgradzający nas mur. Cegła po cegle. Nieświadomi, że koniec naszej
historii nadejdzie tak szybko.
Chciał wiedzieć, dlaczego to zrobiłam? Dlaczego nie powiedziałam
mu o wyjeździe?
– Nie chciałam się żegnać – powiedziałam w odpowiedzi do
własnych myśli. – Odwlekałam to, bo nie chciałam się żegnać.
Arek odwrócił się powoli.
– Ile. Na ile wyjeżdżasz?
– Pół roku. Rok. Pięć lat…
– Pięć – powtórzył krnąbrnie. – Tyle co wyrok Tymona?
– Wytrzymam, ile będę mogła. – Wzruszyłam ramionami, nie
patrząc na niego.
Nie wiedziałam, kiedy podszedł bliżej. Tak blisko, że gdybym
wyciągnęła ręce, mogłabym położyć je na jego torsie i po prostu się
przytulić, tak jak o tym marzyłam – by mnie objął i chronił tak jak
pierwszej nocy…
– Po co to robisz? – wyszeptał gardłowo. – Co chcesz sobie
udowodnić? Tu masz przyjaciół, Tymona, mnie…
– Robię to dla niego. Dla Tymona.
– To on miał przejąć stanowisko zastępcy prezesa, czy tak? Więc
dlaczego mu…
– Bo to nie jego świat – odpowiedziałam gwałtownie, zwracając na
niego oczy. – Może to zabrzmi brutalnie, ale Tymon nie nadaje się do
tej roboty. Nie zna marketingu, nigdy nie zarządzał ludźmi, nie wie,
czym się kierować podczas organizacji kampanii czy wprowadzania
produktu na rynek.
– Nauczyłby się.
– Z pewnością. To mądry i kreatywny chłopak. Ale czy byłby
szczęśliwy? Czy to byłoby to, co chciałby robić w życiu? Widzę, jak się
zmienił przez te prawie dwa miesiące, odkąd zaczął pracować
w salonie. Odkrył, czym jest talent, pasja, chęć realizowania się. I nie
mogę udawać ślepej, skoro wyraźnie widzę, jak bardzo wciągnął go
ten świat. Twój świat.
Nie chciałam ich tu. Tych łez, które paliły mi gardło. Próbowałam
się ich pozbyć, ale skończyło się tym, że spływały gęsto po moich
policzkach. Zacisnęłam na moment powieki, a palce wczepiłam
w ramiona.
Nie mogłam go dotknąć. Nie zasługiwałam na to…
– O nic innego nie mam śmiałości cię prosić, tylko byś się nim zajął
– wyszeptałam drżącym głosem. – I byś nie pozwolił mu zwątpić.
Arek przysunął się jeszcze bliżej. Teraz już nie dzieliła nas
odległość. Spojrzał na mnie z góry rozpalonym wzrokiem. Wściekłość
i tlące się resztki uczuć, jakie do mnie żywił, stworzyły mieszaninę
emocji, od której zakręciło mi się w głowie.
– O nic innego? – spytał, a jego głos zabrzmiał tak, jakby miał
problem z wydobyciem z siebie słów. – Nie prosisz mnie, bym nadal
cię kochał?
Rozchyliłam usta, bo w pierwszej chwili chciałam gorliwie
przytaknąć, jednak… Nie. Nie mogłam tak postąpić. Zacisnęłam
powieki, a na policzkach ponownie poczułam gorące łzy.
– Nie mogę tego zrobić – powiedziałam. – Nie potrafię nakazać ci
nadal mnie kochać.
– Nie wrócisz.
– Nie wiem…
Nie dane mi było dokończyć. Urwałam, gdy tylko znalazłam się
w jego ramionach. Czułam jego ciepło. Znajome ciepło, które usypiało
mnie do snu i przy którym budziłam się przez kilka ostatnich
miesięcy. Otaczały mnie silne ramiona, które stały się moim domem,
a nierówno bijące serce nauczyło, w jaki sposób się kocha…
– Powiedz słowo, a to zrobię – wyszeptał gorączkowo, całując moje
włosy. – Pojadę…
– Nie – przerwałam mu, gwałtownie kręcąc głową. – Masz swoją
pracę i kochasz ją. Swój salon, Jaśminę i Laurę, które cię potrzebują.
Arek brutalnie chwycił mnie za ramiona i potrząsnął tak mocno, że
rozwiane włosy zatańczyły mi wokół twarzy.
– Czy ty naprawdę nie zdajesz sobie sprawy, ile dla mnie znaczysz?!
Dlaczego tak bardzo we mnie wątpisz?!
Wiedziałam. Wiedziałam, dlatego nie pozwoliłam mu iść za sobą.
Tu było jego życie. Jego rodzina, którą kochał, i przyjaciele, którzy
go potrzebowali. Nie mogłam od niego wymagać, by zostawił to
wszystko i wybrał mnie.
Przestałam czuć cokolwiek, gdy – bezradny – zabrał ręce. Niemal
zachwiałam się, nie czując już swojego oparcia. Swojej ściany, która
skruszyła się w jednej sekundzie.
– Gdybyś powiedziała chociaż słowo. Jedno słowo.
– Wiesz, że tego nie zrobię.
Patrzył na mnie. Czułam to. To mrowienie na skórze, gdzie padał
jego wzrok. Gdy zapamiętywał, gdy wypalał sobie w pamięci całą
mnie. Nie musiałam otwierać oczu, wiedząc, że skupił się na palcu
lewej dłoni. Na miejscu, gdzie miałam wytatuowany pierścionek.
Obietnicę, że już zawsze będę tylko jego…
– Rozumiem.
Zadrżałam, gdy mnie mijał.
Wytrzymam.
Nie odwrócę się.
Nie powiem nic…
A gdy trzasnęły drzwi, upadłam na podłogę. Płacz palił mi gardło.
Palił skórę, palił mięśnie, palił umysł, palił serce… Palił mnie.
Czułam się spopielona. Wyzbyłam się wszystkiego, co kochałam i co
miało dla mnie jakieś znaczenie. Bo musiałam wziąć
odpowiedzialność za własną rodzinę. Największe poświęcenie
wymaga najboleśniejszych ofiar. Moje poczucie straty sprawiło, że nie
miałam już nic. Dosłownie nic.
Usłyszałam głos Dżas. Rzuciła się obok mnie i przytuliła mocno do
siebie. Masowała mi plecy, gdy nie mogłam złapać tchu.
– Dlaczego to zrobiłaś, głupia? Dlaczego? – spytała, kiedy w końcu
z histerii pozostało już tylko ciche łkanie. Leżałam na poduszce
z kolan Dżas i pozwoliłam, by przyjaciółka ocierała moje łzy.
Spojrzałam na nią tak jak ona na mnie kilka dni temu w szpitalu.
– Bo jeśli kogoś mocno kochasz, to pozwalasz mu odejść.
I sama gorzko zapłakała. Bo zrozumiała mnie całkowicie.
Epilog

Come just as you are to me


Don’t need apologies
Know that you are a worthy

I take your bad days with your good


Walk through this storm I would
I do it all because I love you
I love you!

Unconditional, unconditionally
I will love you unconditionally
There is no fear now
Let go and just be free
I will love you unconditionally.

Katy Perry, Unconditionally

Arek
Przycisnąłem opuszki palców do ust, po czym dotknąłem powierzchni
gładkiego, połyskującego marmuru. Po raz ostatni spojrzałem na
nagrobek, na zdjęcie mojej roześmianej Pauliny. To był mój rytuał,
coś na kształt pożegnania, nim odwrócę się i opuszczę cmentarz,
a ona tu zostanie. Kiedyś chciałem do niej dołączyć, wyrwać się z tej
bezkresnej otchłani pustki i żalu. Bez Pauliny u boku moje życie nie
miało już sensu. Nic w nim nie grało, nie funkcjonowało tak, jak
powinno. Jakby ktoś wyrwał mi połowę duszy i kazał żyć dalej, a ja…
nie potrafiłem. Zagubiłem się w labiryncie wspomnień i tylko one
utrzymywały mnie na powierzchni. One i Laura, a później Dżas.
Zdałem sobie sprawę, że ktoś mnie potrzebuje i tylko to odwracało
mnie od czarnych myśli.
A później pojawiła się ona.
A z nią odwaga, by na nowo zacząć żyć. Dzięki niej przestałem
funkcjonować na automacie, a zacząłem pragnąć, cenić to, co ulotne,
mieć nadzieję, że jeszcze nie przegrałem życia. Bo rzeczywistość bez
niej zabijała mnie niemal każdego dnia.
Pożegnałem się z Pauliną i ruszyłem w stronę zachodniej bramy
junikowskiego cmentarza. Na parkingu stał mój samochód, a za
kierownicą siedział Mat. Przywitał mnie krzywym uśmiechem
cwaniaczka.
– Gotowy?
– Bardziej nie będę – odpowiedziałem, a Mateusz odpalił samochód
i ruszył.

Sześć godzin później spacerowałem alejkami miejskiego parku. Było


ciemno, jednak blask okolicznych latarni odbijał się od śniegu, który
grubym puchem pokrył okoliczne drzewa i połacie trawy.
Wyciągnąłem z kieszeni płaszcza telefon i na moment zapatrzyłem się
na tatuaż na palcu lewej dłoni. Biorąc głęboki wdech, wybrałem znany
mi numer.
– Cześć, mała – przywitałem się z nią niskim tonem, bo taki
najbardziej lubiła.
– Cześć, duży.
Jej głos… Cholera, miałem wrażenie, że coś w środku mnie topi się
za każdym razem, gdy go słyszę.
– Zmęczona? – spytałem szybko, by od razu nie dopuścić do głosu
pierwotnych instynktów i nie wyznać, jak bardzo chcę ją teraz
pocałować.
– Trochę. Dobra, dzień był ciężki. A mój ojciec to dupek.
– Już miałem nadzieję, że zaczęliście się dogadywać.
– Tak było. Przez pierwsze dwie godziny wspólnej pracy nad
projektem nowej kampanii. Później tylko mnie wkurzał swoim
czepialstwem.
– Jak to szef – zauważyłem ze śmiechem.
– Być może. Czasem dostrzegam, jak jestem do niego podobna –
sapnęła markotnie, w zadumie.
– Musisz pocieszać się myślą, że i tak jest lepiej niż na początku.
– To prawda. Czasem… Czasem jest dość… fajnie – przyznała
ostrożnie i mogłem się założyć, że uśmiecha się delikatnie.
Przyspieszyłem kroku, przecinając niewielki plac. Uważnie
rozglądałem się wokoło, kiedy moją uwagę rozproszył jej śmiech.
A właściwie jego echo.
– Co się stało? – spytałem, skręcając w boczną ścieżkę po lewej.
– Nie, nic – wyznała z uśmiechem na ustach. – Po prostu… Nadal
nie mogę uwierzyć, że ze sobą rozmawiamy.
Boleśnie zacisnąłem szczęki. Wciąż pracowaliśmy nad zaufaniem
i nad jej wiarą we mnie. Przez ostatnie miesiące staraliśmy się
odbudować to, co zniszczyliśmy przez nasze tajemnice. I właśnie
kluczem do tego były nasze codzienne rozmowy – początkowo
nieporadne, urywane, kończące się zbyt wcześnie. Jednak z czasem
stało się rutyną, że opowiadaliśmy sobie, jak spędziliśmy dzień – co
było przedmiotem jej nowej kłótni czy sporu z ojcem, jak sobie radził
Tymon i jak to się stało, że Dżas nie zabiła go, gdy zaczął przezywać ją
„chihuahua”, kiedy mocno go wkurzała, albo jak przebiegł tegoroczny
konwent tatuażu, na który pojechaliśmy całą ekipą PInk Tattoo. Jak
przyznała się, że przepłakała cały wieczór, nie mogąc być wtedy
z nami. Jak powiedziała, że za mną tęskni. Że nadal mnie kocha. I gdy
odpowiedziałem jej tym samym wyznaniem, jednocześnie zdałem
sobie sprawę, że oboje stoimy nad przepaścią frustracji. Chciałem być
wtedy przy niej. Mieć ją w ramionach i po prostu przy niej trwać. I to
pragnienie przesłoniło zdrowy rozsądek.
Kątem oka dostrzegłem samotnie spacerującą kobietę w beżowym
płaszczu. Szła kilka metrów przede mną.
– Jak widać, nie możemy z siebie tak łatwo zrezygnować. –
Obniżyłem głos niemal do szeptu. Kobieta skręciła, zawracając
w stronę placu. Nieobecnym spojrzeniem omiotła okolicę, a jej blond
włosy rozwiewał grudniowy wiatr. Głęboko zaczerpnąłem tchu. Teraz.
– Chciałbym cię o coś spytać.
– Tak?
– Mam w Cork kumpla. Kilka razy spotkaliśmy się na różnych
konwentach, byliśmy razem na szkoleniach… Prowadzi salon tatuażu
i od jakiegoś czasu szuka specjalistów od wzorów plemiennych…
Zatrzymała się gwałtownie, a jej ręka pomknęła w stronę ust.
– Cork? – powtórzyła głucho. Niedowierzająco.
– Tak, Malwino. Cork. Ale chciałbym wiedzieć, co o tym sądzisz.
– Ale… Ale co z PInk?
– Nadal będzie prosperował. Po wygranej na konwencie mamy
sporo nowych klientów. Dżas i Mat zajmą się wszystkim, a i Tymon
radzi sobie coraz lepiej.
– Ale myśleliście, żeby otworzyć coś nowego w Warszawie!
Chcieliście się rozwijać, a teraz… – Urwała, tracąc oddech. Gdy
odgarniała włosy do tyłu, zauważyłem, jak mocno drżały jej palce.
– To nadal jest częścią planu. Teraz skupiamy się na szkoleniu
Tymona. Ma chłopak talent, tylko musi trochę popracować nad
samokontrolą – dodałem z małym uśmiechem. To prawda, brat
Malwiny był stanowczo zbyt podobny do Mateusza. – Być może
w ciągu następnego roku zatrudnimy jeszcze ze dwie osoby.
Objęła się szczelnie ramionami.
– Dlaczego… Dlaczego to robisz? – spytała zduszonym głosem. –
Nie chcę, żebyś się dla mnie poświęcał.
– Nie robię tego. Powód jest zupełnie inny – dodałem. Byłem tak
blisko…
– Co to takiego?
– Robię to, bo jesteś kobietą, którą kocham – powiedziałem do
słuchawki i w następnej chwili przerwałem połączenie. Pochyliłem się
tak nisko, że jej rozwiane blond włosy połaskotały mnie po twarzy. –
I której nie pozwolę odejść.
Gwałtownie zachłysnęła się powietrzem.
Odwróciła się i wypuściła komórkę spomiędzy palców. Jej niebieskie
oczy błyszczały szczęściem, łzami i tak wielką miłością, że niemal
zakręciło mi się od niej w głowie.
Nachyliłem się, by sięgnąć do jej słodkich ust, by pocałować ją po
raz pierwszy od naszego rozstania.
Tak smakowało ukojenie.
Tak smakowała ona. Moja Malwina.
Mój dom.

KONIEC

W przygotowaniu PInk Tattoo. Jaśmina


Podziękowania

W pierwszej kolejności chciałam podziękować wszystkim Paniom,


cudownym kobietom, które po lekturze „Lilianny” zdecydowały się
podzielić ze mną swoimi odczuciami, wspomnieniami, bólem,
z którym do dziś się zmagają. Z widmem przeszłości, które nadal
pojawia się w zakamarkach pamięci. I nadzieją, z którą walczą
o lepsze jutro – o lepszą przyszłość. Było wiele takich kobiet,
a podczas czytania niektórych wiadomości wzruszenie odbierało mi
mowę. Szczególnie gdy jedna z Pań napisała, że dla niej „Lilianna”
była jak cofnięcie się w przeszłość. Niektóre z nich mogliście
przeczytać na moim profilu na Instagramie, ale większość
zachowałam dla siebie. I często, naprawę często do nich wracam.
I proszę, nie odpuszczajcie. Macie siłę, prawo i obowiązek, by
powiedzieć „nie!”. Pamiętajcie, że jesteście niezniszczalne.
Ogromne podziękowania kieruję w stronę Doroty Chabielskiej –
mojej obiektywnej i szczerej recenzentki, konsultantki, ale co
najważniejsze: wspaniałej Przyjaciółki. To, że czytasz każdą moją
powieść jako jedna z pierwszych, to dla mnie zaszczyt :) Kocham!
Dziękuję mojej niezastąpionej Martynie „Miyo von D” za kolejną
porcję wiedzy, szczególnie jeśli chodzi o historię tatuażu w Polsce.
Przy okazji zapraszam Was do śledzenia jej profilu, gdzie znajdziecie
jej genialne prace: instagram.com/miyo.tattoo
Dwa słowa do Beaty Kostrzewskiej – taka chemia między
redaktorem a pisarzem zdarza się raz na milion. To była dla mnie
przyjemność i radość móc właśnie z Tobą robić redakcję mojej
kolejnej powieści. Twoja intuicja oraz to, jak (przysłowiowo:))
siedzimy sobie w głowach, całkowicie rozkłada mnie na łopatki,
a nasze komentarze powinny już przejść do historii. Dziękuję Ci za
troskliwą opiekę!
Ukłony w stronę Agaty Czykierdy-Grabowskiej, Agnieszki Lingas-
Łoniewskiej i Ani Bellon – dziękuję za nasze rozmowy, głosy
rozsądku, klepanie po plecach, a i czasem za pociągnięcie za
warkoczyki do pionu. I za Waszą cierpliwość – jej to chyba macie
w nadmiarze, szczególnie wobec mnie ;)
Dziękuję mojej rodzinie i kochanej Mariance. Za waszą troskę
i wsparcie. I za to, że po prostu nadal mnie znosicie – chociaż wiem,
czasami jest ciężko. I za to Was kocham :)
Wielkie ukłony w stronę mojej niezastąpionej grupy fanowskiej
#SzafrAnki, cudownych Czytelników, którzy niezmiennie kibicują
każdej nowej książce oraz każdemu nowemu projektowi. I dziękuję
wszystkim, którzy zdecydowali się sięgnąć po „Malwinę” – mam
nadzieję, że wzbudziła w Was wiele emocji.
Oczywiście zapraszam do podzielenia się Waszą opinią, pisząc na:

annaszafranskaauthor@gmail.com
facebook.com/annaszafranskaauthor
instagram.com/annaszafranskaauthor

Niebawem zaprezentuję Wam kolejny tom „PInk Tattoo. Jaśmina”.


W końcu jest jeszcze tak wiele ludzkich historii do odkrycia.

Ściskam Was gorąco,


Ania
Trzeci tom serii Jaśmina już wkrótce!
1 „Okrągły segregator” – popularne w wielu redakcjach określenie kosza, do
którego trafiają teksty niezakwalifikowane do druku (przyp. aut.).
2 Dura lex, sed lex (łac.) – Twarde prawo, ale prawo.
3 Layout – projekt strony gazety, ogłoszenia prasowego, plakatu; szczegółowy plan
rozmieszczenia tekstów, grafik i fotografii (przyp. aut.).
4 Tribal – tatuaż wywodzący się z plemion zamieszkujących regiony Polinezji;
określał przynależność do danej grupy społecznej (przyp. aut.).
5 Garkownia – kuchnia więzienna (przyp. aut.).

You might also like