Professional Documents
Culture Documents
Anna Szafrańska
Wydawnictwo NieZwykłe
Oświęcim 2020
Wszelkie prawa zastrzeżone
All rights reserved
Redakcja:
Beata Kostrzewska
Korekta:
Weronika Kucharczyk
Katarzyna Olchowy
Redakcja techniczna:
Mateusz Bartel
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Epilog
Podziękowania
Polecamy
Przypisy
Ile razy chcielibyśmy cofnąć czas?
Wrócić do pewnych momentów z naszego życia, by zmienić bieg
wydarzeń i tym samym powstrzymać efekt domina? Niezliczona ilość
porażek i złych wyborów doprowadza nas do tego, kim teraz jesteśmy
i w jaki sposób uczymy się na błędach. A nie ma lepszego nauczyciela
niż samo życie. Nic nas bardziej nie utwierdzi w przekonaniu, że
powinniśmy ważyć słowa, a złota reguła „pomyśl dwa razy, zanim coś
zrobisz” jest prawdziwa. Ale dlaczego doświadczamy tego dopiero,
gdy stanie się najgorsze? Gdy już nie mamy wpływu na to, co
przyniesie los, gdy znajdujemy się w pułapce i nie widzimy nawet
śladu ścieżki prowadzącej ku wyjściu?
Popełniłam wiele błędów. Często nieświadomie. I to sprawiło, że
stałam się osobą, która nie wierzy w miłość, którą łatwo zranić.
Nie noszę zbroi, tylko udaję twardą.
Walczę za najbliższych mi ludzi, ale nie za siebie.
Bo dla mnie nie ma już ratunku.
Nie ma przyszłości…
– Obiecałaś! – wycedziłam przez zaciśnięte zęby i dla podkreślenia,
jak bardzo byłam wkurzona, jeszcze wściekle tupnęłam.
– Wiem, kochanie! – zawołała mama, a w tle usłyszałam szaleńcze
skrzypienie wycieraczek. – Naprawdę robię, co mogę. Idź na próbę
i daj czadu. Będziemy na miejscu, zanim się obejrzysz.
– I przestań zrzędzić, smarku! – wcięła się rozjuszona Sandra, za co
mama ostro na nią fuknęła.
– Dwadzieścia minut i jesteśmy – powiedziała do mnie mama, a ja
wyczułam, że uśmiecha się łagodnie, chcąc załagodzić sytuację. –
Zobaczysz nas na widowni podczas występu. Nie trać czasu, tylko leć
na próbę, Maliś! Kocham!
– Ja ciebie też – mruknęłam naburmuszona i szurając smętnie
nogami, powlokłam się do garderoby.
Próba w moim wykonaniu przebiegła jak zwykle bezbłędnie
i czekałam już tylko na finalny występ, kiedy to będę mogła pochwalić
się mamie i Sandrze efektami swojej pracy. W myślach już
powtarzałam uszczypliwości, które przygotowałam specjalnie dla
starszej siostry. Ostatnio coraz częściej docinała mi tekstami, że „walę
kopytami o podłogę tak głośno, że ona nie może się skupić na
nutach”. Oczami wyobraźni już widziałam jej zzieleniałą z zazdrości
twarz i z radości aż chciało mi się piszczeć. W końcu utrę jej nosa!
Ale mój pełen dumy balon pękł, gdy tuż przed przedstawieniem
wychyliłam się zza kulis, by rzucić okiem na pełną salę. Prawie pełną.
I było mi przykro. Tak przykro, jak nigdy wcześniej. Bo co musiało
się wydarzyć i kto znowu był ode mnie ważniejszy? Mój młodszy brat?
Czy może znowu Sandra? Dwa puste miejsca w pierwszym rzędzie
rzucały się w oczy, a mimo to w trakcie występu co rusz
przeczesywałam wzrokiem widownię, łudząc się, że może usiadły
gdzieś indziej. W moim sercu tlił się już tylko mały, przygasający
płomyczek nadziei. W końcu kurtyna opadła i zapalono górne
oświetlenie.
Nie przyjechały. Nie było ich w tłumie wiwatujących rodziców.
Godzinę spędziłam w holu wraz z trenerką, która bezustannie
próbowała dodzwonić się na zmianę do mamy i taty. W międzyczasie
starała się mnie zagadywać, ale wyczułam, że jej uśmiech był raczej
wymuszony i najchętniej zostawiłaby mnie samą. Znowu dla kolejnej
osoby byłam ciężarem, powinnością, z której należało się wywiązać…
Z nerwów rozbolał mnie brzuch.
Bałam się jak nigdy w całym swoim dziesięcioletnim życiu.
To było niemożliwe.
Nic złego nie mogło im się stać.
Nie mamie i Sandrze…
W końcu drzwi wejściowe uderzyły z hukiem o ścianę. Zobaczyłam
wbiegającego tatę, który był blady z przerażenia, a kiedy mnie
dostrzegł… Pamiętam, że natychmiast zerwałam się z niewygodnego
plastikowego krzesła i wpadłam wprost w jego silne ramiona. Ukucnął
i tak jak zawsze pocałował mnie w czoło. Tyle że tym razem całus był
drżący i wilgotny od łez. Objął mnie szczelnie ramionami, jakby chciał
ochronić swój najcenniejszy skarb.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że „kocham”, które pospiesznie
wypowiedziała mama, było ostatnim, jakie od niej usłyszałam.
I właśnie to „kocham” naznaczyło mnie na całe życie.
Sprawiło, że czułam się winna.
Rozdział 1
Why?
Who, me?
Why?
Feet don’t fail me now
Take me to the finish line
Oh, my heart it breaks every step that I take.
Illenium, Fractures
Dotan, Numb
Stał za mną. Byłam tego pewna, ale nie śmiałam odwrócić głowy i się
o tym przekonać. W ogóle miałam problem z poruszaniem się, bo
byłam boleśnie świadoma tego, w jaki sposób na mnie patrzy. Czułam
jego rozpalony wzrok błądzący po moim ciele. Sunął nim od karku
przez niepozorne wcięcie w bluzce na plecach, zza którego widoczny
był kontur tatuażu. I niżej, znacznie niżej. Sposób, w jaki samym
spojrzeniem pieścił moje ciało, spalał mnie od środka. Czułam, że
Arek mnie pożąda, że chce mnie dotknąć, a jednocześnie doskonale
wiedziałam, że tego nie zrobi. Nie pozwoli sobie, by kolejny raz
popełnić błąd. I ja też nie.
Cicho odchrząkując, żeby pozbyć się chrypki, odparłam
stremowana:
– Cześć.
Spokojnymi ruchami opłukałam garnek z resztek piany i osadziłam
go na ociekaczu. Miałam cichą nadzieję, że odpowiednio odczyta mój
brak zainteresowania dalszą konwersacją i po prostu sobie pójdzie,
jednak Arek ani myślał odpuścić. Poirytowany prychnął pod nosem,
rzucając ciche:
– Będziemy się tak ignorować?
Próbując zachować spokój, wytarłam dłonie w ręcznik.
– Sam o to prosiłeś.
– A myślałem, że masz dobrą pamięć. Powiedziałem, że…
– Doskonale pamiętam, co powiedziałeś! – syknęłam wściekle,
odwracając się do niego. – Że nie chcesz się angażować.
Jego oczy zwęziły się do rozmiaru mikroskopijnych szparek.
– I trzymanie mnie na dystans do tego się zalicza?
– Sam przyznałeś, że to będzie lepsze dla nas obojga. – Wzruszyłam
ramionami, a na moje usta wpłynął drwiący uśmiech. – Nie wnikam
dlaczego, a raczej już nie chcę wiedzieć, niemniej drugi raz nie dam
z siebie zrobić idiotki.
– Nigdy za takową cię nie uważałem.
– Miło to słyszeć – prychnęłam, przekornie przewracając oczami.
– Znalazłeś?
Podskoczyłam jak rażona piorunem, gdy z salonu dobiegł głos
Mateusza. Spojrzałam ponownie na Arka, który przypatrując mi się
kątem oka, coś odkrzyknął. Co to było? Nie miałam pojęcia. Jak
zahipnotyzowana patrzyłam na jego usta, które w ten kuszący sposób
wymawiały poszczególne słowa, na lekko zadartą górną wargę i język,
który migał mi od czasu do czasu za równymi zębami. Tylko raz udało
mi się posmakować tych ust. Zdobytą wiedzę przypłaciłam trawiącym
od środka uczuciem niespełnionego pożądania. Bo nigdy wcześniej
nikt tak mnie nie całował. Był nienasycony i pochłaniał mnie, aż
znalazł się o krok od zatracenia. Chciałam doświadczyć tego raz
jeszcze… Pragnęłam tych warg i rąk… Pragnęłam…
Usłyszałam kroki na schodach i w porę zdołałam odskoczyć od Arka,
który już pochylał głowę w moją stronę.
– No i znalazłeś! To czego sterczysz jak ostatni… – Dalsze słowa
Mata zmieniły się w gardłowy jęk.
– Co to za wołowa du… sza! – dokończyła Dżas, w ostatniej chwili
powstrzymując się od tego, by przekląć na głos. Najwidoczniej
walnęła Mata w potylicę, bo gdy oboje znaleźli się w kuchni, pocierał
okolice karku i krzywił się, besztając Dżas wzrokiem.
– Za co? – stęknął, zabierając z lodówki dzbanek z sokiem.
– Za miłość do bliźniego – odparła zgryźliwie Dżas i podeszła do
mnie. – Pomogę ci – dodała, mrugając porozumiewawczo.
Obie wiedziałyśmy, że w kuchni nie zostało już nic do roboty,
jednak przytaknęłam ochoczo. Nie chciałam zostawać sama z Arkiem.
Nie ufałam sobie. Żeby ukryć zmieszanie, zaczęłam polerować
przygotowane przez Lilkę kieliszki do szampana. Mat zdążył już zejść
na dół, ale Arek wyraźnie się ociągał.
– Nie masz czegoś do zrobienia? – rzuciła do niego Dżas, opierając
się biodrem o blat.
– Tak. Racja – przyznał po chwili.
– Zawsze mam rację – zaakcentowała poważnym tonem.
Nie miałam pojęcia, co mogła oznaczać ta krótka wymiana zdań, ale
najwyraźniej Arek podłapał kontekst. Czułam, jak rzuca mi ostatnie
tęskne spojrzenie, po czym z wolna ruszył w stronę schodów.
Odetchnęłam dopiero, gdy usłyszałam jego głęboki głos odbijający się
echem od betonowych ścian salonu.
– Sorry, ten imbecyl znowu się nie popisał – powiedziała cicho
Dżas, a mówiąc o imbecylu, najpewniej miała na myśli Mata.
Odrzuciłam zmięty papierowy ręcznik i zacisnęłam dłonie na rancie
szafki.
– Czy ja jestem aż taką kretynką? – wymruczałam pod nosem. Nie
poznawałam samej siebie.
– Nie, nie jesteś – zaprzeczyła Dżas, pocierając moje ramię. – I Arek
też, mimo że w tej chwili kwalifikuje się do tytułu dupka roku. Po
prostu… daj mu trochę czasu – poradziła, przytulając się do moich
barków.
– Nie chcę – zaoponowałam, gwałtownie kręcąc głową. – Nigdy nie
uganiałam się za facetem i tym razem też tego nie zrobię –
powiedziałam zdeterminowana.
– Trudno mi go teraz bronić, ale… Arek wiele w życiu przeszedł.
Zaśmiałam się zimno.
– Pokaż mi, kto z nas miał łatwe życie – rzuciłam impulsywnie i w
porę zacisnęłam usta. Jeszcze chwila i powiedziałabym o jedno słowo
za dużo.
– Jednak to… To co innego… – rzuciła z uporem w głosie. Podniosła
na mnie swoje podkreślone czarnym eyelinerem oczy i aż wciągnęłam
ostro powietrze, dostrzegając w nich niezmierzone pokłady smutku. –
Arek już raz kochał. Mocno. I ta miłość nadal w nim siedzi.
Czułam, jak lodowaty dreszcz sunie mi wzdłuż kręgosłupa.
W pierwszym momencie wszystkie myśli wyparowały z głowy, by
w kolejnym zalać mnie prześcigającymi się pytaniami.
Arek już raz kochał? Kim była? Dlaczego nie są już razem? Co do
tego doprowadziło? Ale wtedy, tamtego sierpniowego popołudnia
powiedział, że nie chce mnie skrzywdzić… To o to chodziło? Że nigdy
nie będzie w stanie mnie poko…
Zacisnęłam zęby, jakby miało mi to pomóc wyciszyć wszystkie
emocje.
Jednak nie było nawet cienia szansy, bym mogła… Nie. Przecież ja
nie wierzyłam w miłość. Nie wierzyłam, pomimo że dowody na jej
istnienie miałam tuż przed nosem. A mimo to poznając Arka,
myślałam, że jest człowiekiem, który mnie tego nauczy –
zaangażowania, bliskości, miłości. Między nami istniała chemia
i pożądałam go. Był pierwszym mężczyzną, dla którego byłam gotowa
zamieść wszystkie zasady i obawy w ciemny kąt. Byłam gotowa stać
się na tyle odważna, by spróbować znowu komuś zaufać. Lecz, jeśli
wierzyć Dżas, on nadal wspominał tamtą kobietę. To ona się dla niego
liczyła, nie ja.
Nie liczyłam się dla nikogo…
Dźwignęłam tacę z kieliszkami i gwałtownie odwróciłam się od
Dżas.
– Idę to zanieść.
Przyjaciółka wyglądała, jakby chciała mnie zatrzymać, ale
ostatecznie darowała sobie dalsze branie Arka w obronę. Rozumiałam
ją. Znała go dłużej, byli wspólnikami i przyjaciółmi. Jednak nie
miałam zamiaru ulec namowom, bym dała Arkowi czas. Teraz to i tak
było bez znaczenia.
Gdy tylko pojawiłam się na schodach, Oskarek zaklaskał i chciał
zerwać się z kolan Mata, jednak ten powstrzymał go w ostatniej
chwili. Wykazał się ogromną cierpliwością, tłumacząc malcowi, że ma
poczekać, aż zejdę do salonu, bo to niebezpieczne biegać po
schodach. Toteż gdy tylko odstawiłam tacę na ławę, od razu
rozłożyłam ramiona, w które wskoczył chłopiec. Wycałowałam jego
rumiane policzki, a on wił się jak piskorz na moich kolanach. Kilka
kolejnych minut przesiedział spokojnie, dotykając mojej twarzy,
włosów i długich kolczyków, aż w końcu wskazał puzzle rozłożone tuż
pod wysokimi regałami z książkami. Nie kojarzyłam, by je miał
podczas moich ostatnich odwiedzin, kiedy to Lilka i Mateusz zaprosili
mnie na wigilię, więc najwyraźniej był to prezent od Arka albo Dżas.
Układaliśmy drewniane puzzle, leżąc na puchatym dywanie. Cały
czas do niego mówiłam i zadawałam pytania o przedszkole, kolegów
i zwykłe normalne rzeczy, o które pyta się czteroletniego chłopca.
Starał się odpowiedzieć na każde, ale musiał się przy tym skupić.
Patrząc mi prosto w oczy, mówił wolno, jednak wyraźnie. Każdą
odpowiedź nagradzałam całusem w zmarszczone z wysiłku czółko. Był
tak dzielny i wytrwały jak jego mama.
Dżas klepnęła mnie w pośladek, mówiąc, żebym coś zjadła, a ona
zajmie się Oskarem. Odebrała mi możliwość zaoponowania, gdy
umościła się po drugiej stronie chłopca, więc chcąc nie chcąc,
podeszłam do stolika. Lilka już drgnęła, pragnąc wstać, ale wzrokiem
nakazałam jej, żeby nawet o tym nie myślała. Nałożyłam sobie na
talerz kopiastą łyżkę sałatki z kurczakiem i rozejrzałam się za
miejscem. Lilka i Mat siedzieli na podłużnej kanapie, a obok
przyjaciółki było wolne. Tak samo jak przy boku Arka. Wobec takich
możliwości mój wybór był raczej oczywisty. Usiadłam obok Lilki
i podwinęłam pod siebie nogi. Do ust napłynęła mi ślinka, gdy
poczułam, jak pachnie sałatka, i nawet nie próbowałam powstrzymać
zapału, z jakim wrzucałam ją do ust.
– O cholera – wyjęczałam cicho, udając, że płaczę.
– Co? Źle? Nie smakuje ci? – Lilka się zaniepokoiła.
Pokręciłam głową i przytrzymując na kolanie talerz, ujęłam jej
palce.
– Błagam. Moja kuchnia cię potrzebuje.
– Marnie grasz – parsknął Mateusz. Objął dziewczynę ramieniem
i przyciągnął do swojej piersi, dając mi jasny znak, że mam wybić
sobie ten pomysł z głowy. – Pewnie już zdążyłaś zagracić pół domu,
no nie?
– Mój zmysł organizacyjny nie pojmuje czegoś tak nadludzkiego jak
ogarnianie sprzątania.
– To komplement – wyjaśniła Lilka Matowi, a ja uśmiechnęłam się
porozumiewawczo.
– Jakbym nie wiedział, mała – wymruczał naburmuszony, a mimo
to pocałował ją w skroń.
– Właśnie, twoją norę też Lilka ogarnęła! Dżas powiedziała mi, że
kiedyś nikt nie ściągał butów z obawy, że może się przykleić do bliżej
niezidentyfikowanej substancji.
Mat zamrugał posępnie i powoli przesunął kolczykiem w języku po
zębach. Lilka zaśmiewała się cicho, podczas gdy on zwrócił się do
leżącej na dywanie Dżas.
– Wystawiłaś mi jeszcze jakąś laurkę, o której powinienem
wiedzieć, krasnalu?
– Zrobić ci listę? – odparła, uśmiechając się wrednie znad
książeczki, którą czytała Oskarowi.
Byli idealnie zsynchronizowani – to właśnie pomyślałam, gdy Lilka
podskoczyła na kolanach Mata i w ostatnim momencie zasłoniła mu
usta dłonią, by zagłuszyć lawinę epitetów skierowanych w stronę
chichoczącej Dżas. Mat ponownie zwrócił swoje ciemne oczy na
ukochaną, ale nim zmrużył je groźnie, dostrzegłam odbijający się
w nich psotny błysk. Trwało to może sekundę, bo w następnej chwili
Lilka cofnęła dłoń, rumieniąc się po same uszy.
Przekomarzali się w najlepsze, a ja przypatrywałam się im
z uśmiechem błąkającym się na ustach i z całych sił starałam się
ignorować Arka. Patrzył na mnie, tego mogłam być pewna. Czułam to.
– Chyba wyczerpała mu się bateria – powiedziała Dżas, podchodząc
do nas z Oskarem na rękach. Maluch pocierał zmęczone oczka.
– I tak długo wytrzymał – zauważyła Lilka, zsuwając się z kolan
Mata. Jednak on posadził dziewczynę z powrotem na sofie i pocałował
ją czule w czoło.
– Położę Oskara.
– Ale… Na pewno?
W odpowiedzi przewrócił zadziornie oczami i odebrał od Dżas
chłopca. Wstrzymałam oddech, widząc, w jak czuły i opiekuńczy
sposób posadził go sobie na biodrze i asekurując ręką, delikatnie
położył jego główkę na swoim ramieniu. Usta Mata wygięły się
w lekkim uśmiechu, gdy maluch zacisnął piąstki na jego T-shircie
i westchnął sennie. Mateusz szeptał mu coś do ucha, a gdy wspinał się
po schodach na piętro, zauważyłam, w jaki sposób patrzy na Oskara.
W jego spojrzeniu odnalazłam ogrom roztapiających serce uczuć.
Jakby Oskar był jego całym światem. Ale zaraz jego wzrok stał się
ostry i karcący, gdy warknął za siebie, uciszając Dżas depczącą mu po
piętach.
Może i Mat był dupkiem oraz miał niespotykany talent do
wkurzania ludzi, ale jedno musiałam mu oddać. Dla najbliższych, dla
tych, których kochał, był zupełnie inną osobą – cierpliwą i kochającą,
czułą. I taki powinien być ojciec. Każdy i bez wyjątku.
Skrzywiłam się, czując gorycz napływającą do ust. Być może Oskar
za kilka lat nie będzie nawet pamiętał, że taki śmieć jak Maciek istniał
w jego życiu. Tym lepiej dla niego. Dzieci im starsze, tym bardziej są
świadome tego, z jakim piętnem przyjdzie im się zmierzyć. Bolesne
słowa trwale zapisują się w ich pamięci, naznaczając na całe życie.
I nie pozwalają zapomnieć, jak to jest, gdy miało się dupowatego ojca.
Czym prędzej odstawiłam talerz na stolik i chwyciłam kieliszek
z winem, z którego zachłannie pociągnęłam.
Arek wstał z kanapy, mówiąc, że idzie przed dom, by zapalić.
Spojrzałam na niego zaskoczona, jednak nie pisnęłam ani słowa.
Nigdy nie poczułam od niego zapachu nikotyny. Nawet wtedy gdy…
Jestem masochistką – to pewne. Nie potrzebowałam
zdiagnozowania mojej skomplikowanej przypadłości.
– Nie wiedziałam, że Arek pali – odezwała się zaskoczona Lilka, gdy
mężczyzna zniknął w korytarzu na piętrze.
– Ja też nie.
– Nie? W ogóle miałam pytać, jak wam się…
– Nie ma nas – ucięłam krótko, próbując udawać nonszalancki ton.
– Tylko ty i Mat jesteście słodką parą z PInk Tattoo, mnie w to nie
wciągaj.
– Dobre sobie – prychnęła Lilka, wydymając usta. – Przecież mam
oczy i doskonale widzę, jak na siebie patrzycie.
– A niby jak patrzymy?
– Tak jak ja na Mateusza. A on na mnie – odpowiedziała Lilka,
wzruszając ramionami, jakby jej wnioski z obserwacji były nad wyraz
proste. – Poza tym wydawało mi się, że między wami coś jest na
rzeczy.
– Cóż… Mnie też. Ale jak widać, chemia to nie wszystko –
powiedziałam i umoczyłam usta w winie. – A jak tam w szkole? Udało
ci się nadrobić wszystkie zaległości?
Lilka zmrużyła przenikliwie oczy, przez co bardzo przypomniała mi
Mata. Celowo zmieniłam temat i czułam się z tym okropnie.
Chciałabym opowiedzieć mojej przyjaciółce wszystko, ale
jednocześnie bałam się wciągnąć ją w to całe moje życiowe bagno. A z
pewnością chata pełna gości nie sprzyjała zwierzeniom. Lilka
westchnęła, podciągając się na sofie, by ułożyć się w wygodniejszej
pozycji. I kiedy już myślałam, że nie odpuści, a zacznie drążyć, o co
chodzi ze mną i Arkiem, tylko przytaknęła niemo, akceptując moją
próbę odwrócenia uwagi.
– Tak, jest okej. W drugim tygodniu stycznia mam pierwszy zjazd.
Muszę wtedy zaliczyć cztery zaległe sprawdziany.
– Tak od razu? Nie za dużo?
– Sama o to poprosiłam – przyznała, krzywiąc się z lekkim
uśmiechem. – Im szybciej nadrobię materiał, tym lepiej.
– Rób to z głową. Nie przemęczaj się – dodałam z troską w głosie,
na co Lilka przewróciła oczami, śmiejąc się pod nosem.
– Mówisz jak Mateusz!
– Więc zdarza mu się raz na jakiś czas powiedzieć coś mądrego.
Nasze spojrzenia się spotkały i obie zaśmiałyśmy się cicho.
Brakowało mi tego – naszych wieczornych rozmów na kanapie
w moim salonie, tej leniwej, luźnej atmosfery, gdy mogłyśmy
rozmawiać o wszystkim i o niczym. Albo po prostu pomilczeć, ciesząc
się z własnego towarzystwa. Czytałyśmy z siebie jak z otwartej
książki, dlatego domyśliłam się, że coś ją gryzie. Rozpoznałam to po
sposobie, w jaki nerwowo przygryzała wargi.
Chwyciłam ją za rękę i lekko ścisnęłam, na co westchnęła ciężko i w
końcu wydusiła z siebie:
– To już za dwa dni.
– Dasz radę. Zawsze dajesz.
Jej dłonie zatrzęsły się lekko, a oddech stał się ciężki, urywany.
Niewiele myśląc, przysunęłam się bliżej i przytuliłam przyjaciółkę.
Tamtego dnia, zaraz po tym, gdy karetka odwiozła Lilkę do szpitala,
złożyłam zeznania, jako że w moim domu doszło do włamania
i napaści z użyciem niebezpiecznego narzędzia. Dodatkowo
doniosłam na Macieja z tytułu wieloletniego znęcania się nad Lilką.
Chciałam, żeby koleś został pociągnięty do odpowiedzialności
i zapłacił za wszystkie krzywdy, jakich doznała z jego ręki moja
przyjaciółka. W szpitalu przeprowadzono obdukcję, a zeznania Lilka
złożyła dopiero po tygodniu, gdy po wybudzeniu ze śpiączki jej stan
poprawił się na tyle, by lekarz pozwolił jej rozmawiać o tamtych
traumatycznych wydarzeniach. Dodatkowo przyznała, że wtedy,
w moim domu, nim pchnął ją nożem, to próbował ją zgwałcić.
I cholera, czułam mściwą satysfakcję, gdy Maciej, aresztowany na trzy
miesiące, przyznał się do stawianych mu zarzutów, a odmówił
składania wyjaśnień. Dzięki temu proces miał ruszyć znacznie
szybciej i być możliwie najkrótszy. Tak przynajmniej mówiła moja
znajoma prawniczka, Matylda.
Za dwa dni Lilka miała pojechać do prokuratury celem uzupełnienia
zeznań obciążających Macieja. Wiedziałam o tym i widziałam to też
po sposobie, w jaki kuliła ramiona. Bała się wrócić wspomnieniami do
tamtego mieszkania. Do chwil, gdy Maciek ją katował, znęcał się
psychicznie, gwałcił niemal co noc, gdy chciał oddać ją za własne
pieprzone długi. Nie miałam litości dla takich ludzi. Nie tych, którzy
żerują i wyżywają się na słabszych. Chciałam, by zgnił w pierdlu, by
poczuł, co to znaczy być zdanym na czyjąś łaskę. By cierpiał chociaż
w minimalnym stopniu tak jak Lilka.
Z doświadczenia wiedziałam, że każdy medal ma dwie strony,
jednak w tym wypadku Maciek był spaczonym sadystą, który trwale
okaleczył moją przyjaciółkę. I powinien za to zapłacić własną
wolnością.
– Mam nadzieję, że trafi za kratki – wysyczałam jadowicie zza
zaciśniętych zębów. – I niech ci tylko nie przyjdzie do głowy, żeby go
żałować.
Moja uwaga była słuszna, bo Lilka szybko odwróciła wzrok. Znając
ją, pewnie zadręczała się bezpodstawnymi wyrzutami sumienia, że
mogła pomóc temu złamasowi, nim sprawy zaszły za daleko. Ile razy
na początku naszej znajomości wmawiała sobie, że nieświadomie
prowokowała Maćka popełnianymi błędami i tym samym brała część
jego winy na siebie? Wówczas musiałam się wykazać ogromną
cierpliwością. Lilka nie była głupia, co to, to nie, ale gdzieś na
przestrzeni lat trwania w horrorze zwanym życiem zatraciła instynkt
samozachowawczy, a wraz z nim poczucie bezpieczeństwa. Godziła
się na każdą karę wymierzoną przez Maćka, byleby uchronić Oskara
przed jego gniewem. Stała się nieufna, wzbraniała przed dotykiem,
a panika ściskała jej gardło, gdy myślała o kolejnym dniu. Jednak
w końcu odnalazła w sobie siłę. Niezależność. Wytrwałość.
Obserwowałam, jak krok po kroku pokonuje kolejne przeszkody,
przekracza granice, które nałożył na nią Maciek. Jak dzień po dniu
kształtuje nową siebie – Lilkę, która chce walczyć o swoje dziecko
i przyszłość dla siebie oraz syna, walczyć o życie pozbawione strachu,
bólu i upokorzenia. Byłam z niej niesamowicie dumna, bo udało jej się
to znaleźć. I cały ten czas prowadziła zmagania, by koszmarna
przeszłość nie pociągnęła jej na dno.
Dżas na palcach zeszła po schodach i zmarszczyła brwi, widząc nas
skulone na kanapie. Lilka zacisnęła palce na mojej dłoni i cicho
nabierając powietrza, powiedziała Dżas, że drugiego stycznia jedzie
do prokuratury uzupełnić zeznania.
– Boję się – wyznała, szepcząc pospiesznie. – Nie mówiłam tego
Mateuszowi, ale boję się tych wspomnień… Ja wiem, one cały czas są
gdzieś tam we mnie, ale jakimś sposobem udało mi się je zagłuszyć.
Sprawić, że zaczęły blednąć. Nie chcę… Nie chcę tam jechać.
Objęłam ją szczelnie ramionami, a Dżas przysiadła na dywanie pod
naszymi nogami. Oparła brodę o kolana Lilki i pocieszającym gestem
ujęła jej dłoń.
– Wszystko się ułoży, zobaczysz – powiedziała szybko, bo
usłyszałyśmy, że zbliżają się Arek z Mateuszem. Lilka pospiesznie
wytarła oczy i przytaknęła, dziękując nam uśmiechem. – A teraz na
bok smutki, polejcie mi wódki!
– I w końcu mówisz do rzeczy – zarechotał Arek, rozsiadając się na
wolnej kanapie.
– A czy kiedyś było inaczej?
– To brzmi jak deklaracja wojny – odpowiedział z wolna i uniósł
wysoko ręce. – Pasuje.
W miarę upływu czasu poruszaliśmy różne luźne tematy. Lilka
zwinęła się u boku Mata, który trzymał w zasięgu rąk elektroniczną
nianię. Od czasu do czasu parskała śmiechem w ramię chłopaka, gdy
zaczynał kolejną słowną utarczkę z Dżas. Na chwilę przed północą
Mat wyłączył muzykę, bo zewsząd doszły nas odgłosy wybuchających
fajerwerków. Arek przyniósł z lodówki szampana i rozlał go do
wysokich kieliszków, po czym wręczył każdej z nas, a Mat wlał sobie
soku pomarańczowego.
– Wszystkiego dobrego w Nowym Roku! – zainicjował.
– Oby przyniósł zmiany na lepsze! – wykrzyknęła Dżas, wznosząc
wysoko kieliszek.
– Tylko takie wchodzą w grę – dodał, przyciągając do swojego boku
Lilkę i całując ją długo oraz namiętnie. I oczywiście Dżas nie byłaby
sobą, gdyby darowała sobie kilka ciętych ripost na temat wylewności
chłopaka.
Niestety to uśpiło moją czujność, bo korzystając z zamieszania,
Arek przysunął się niepostrzeżenie. Spojrzałam spod rzęs prosto
w jego szare oczy i gwałtownie przełknęłam ślinę. Palce, którymi
ściskał kieliszek, otarły się o moje, a dźwięczny odgłos brzęczącego
szkła rozbrzmiał niczym gong.
– Przepraszam – wyszeptał. – Przepraszam, że nie mogę ci dać
tego, na co zasługujesz.
– A na co twoim zdaniem zasługuję? – To pytanie wyrwało się
niespodziewanie z moich odrętwiałych ust. Szare oczy Arka wyraźnie
pociemniały, jednak dostrzegłam też kiełkujące zalążki smutku.
– Na miłość – odpowiedział gardłowo. – Bo ja już nie potrafię
kochać.
Rozdział 4
Birdy, Wings
Chociaż nogi miałam jak z waty, a głowa ciążyła mi, jakbym dostała
obuchem prosto w potylicę, to trzymałam się dzielnie, stojąc
wyprostowana niczym posąg. Próbowałam pozostać niewzruszona
i chociaż w minimalnym stopniu tak opanowana, za jaką chciałam
uchodzić. Jednak to wszystko sypało się niczym domek z kart. Nie
byłam na to przygotowana – by stanąć przed Arkiem, który przez
zwykły ludzki błąd wszystko usłyszał. Był niemym świadkiem mojej
spowiedzi.
– Przepraszam – usłyszałam nad głową jego głos. Był przepełniony
skruchą. Rozpaczą. – Powinienem wyłączyć to cholerstwo, ale nie
mogłem… Nie chciałem przestać słuchać.
Mocniej zacisnęłam powieki. Bałam się na niego spojrzeć. Czy po
tym, co usłyszał, uzna mnie za niewartą swoich uczuć? Za kogoś, kto
nie jest wart drugiej szansy? Za kogoś, kto nie zasługuje na miłość?
– Malwina… – wyszeptał, kładąc mi dłoń na policzku. Chciał, bym
na niego spojrzała, lecz ja… pokręciłam głową.
– Nie, proszę – pisnęłam, z całej siły zaciskając zęby. – Nie
chciałam… Nie chciałam, żebyś dowiedział się w ten sposób.
– Wiesz, co poczułem, gdy… – Urwał. Jego zęby zazgrzytały głośno,
gdy boleśnie otarł je o siebie. Chciałam zrobić krok w tył. Uciec.
Odejść, bo już nie mogłam znieść tej przeciągającej się niepewności,
lecz zamarłam, gdy poczułam na swoich dłoniach jego żelazny uścisk.
I w następnej chwili pociągnął mnie w swoje ramiona. – Od początku
chciałem to zrobić – wyszeptał, wtulając twarz w moje rozwiane
włosy. – Mieć cię przy sobie.
Zamarłam. Nie słyszałam ani swojego serca, ani oddechu. W głowie
miałam pustkę.
Nie rozumiałam…
Mój nos drażniła ciężkawa woń perfum Arka i ulotna, ledwie
wyczuwalna nuta tytoniu. Na policzku poczułam drapiącą fakturę
swetra. I to ciepło… Ogrzewało moje drżące z zimna ciało.
Zasłuchałam się w ciężki oddech Arka, w prędkość, z jaką nabierał
powietrza. Przez to jego serce biło jeszcze szybciej. Gwałtowniej.
Jakby chciało pobudzić moje. Pragnęłam zadrzeć głowę, by na niego
spojrzeć, ale zaciskające się wokół mnie ramiona nie pozwalały
poruszyć się chociaż o milimetr.
– Jesteś najodważniejszą kobietą, jaką spotkałem. I tak, masz rację.
Pewnych rzeczy nie da się zapomnieć. Ale ludzie, których spotykamy
na swojej drodze, którym pozwalamy zostać częścią naszego życia…
Właśnie to nas odmienia. Na lepsze lub gorsze, ale nigdy nie
przechodzi bez echa. To w nas zostaje. Poczucie krzywdy i straty. I na
tym budujemy, Malwino. Budujemy nowych siebie oraz nowe życia.
Przesunął dłońmi po moich ramionach aż po kark. Dotknął moich
policzków i dopiero teraz byłam w stanie się ruszyć. Pierwsze, co
zrobiłam, to spojrzałam wprost w jego oczy.
Już od dawna wiedziałam, że Arek nie potrafi kłamać. Nie mówił
tego, co chciało się usłyszeć, by załagodzić czyjś ból. Ostrożnie
dobierał słowa, a ważąc je z charakterystyczną dla siebie wnikliwością,
oceniał człowieka. Starał się go zrozumieć i zaakceptować takim,
jakim był. Tak jak mnie teraz. Widziałam to po jego spojrzeniu,
którym wdzierał się do granic mojej duszy. To było uczucie, jakiego
wcześniej nie doświadczyłam. Zespolenie, o którym marzyłam.
Coś, co stopiło lodową drzazgę tkwiącą w moim sercu.
Arek kciukiem zebrał łzy sączące się z moich oczu, jednak kilka
z nich spłynęło niżej, na wargi. Przesunęłam po nich językiem.
Rozsmakowałam się w nich. To były łzy szczęścia. Bo w ciągu
zaledwie jednego dnia najważniejsze dla mnie osoby, które były moją
rodziną, nie odtrąciły mnie. Całe życie zmagałam się z bólem
odrzucenia. Bałam się, że zostawią mnie tak, jak zrobił to mój ojciec
i Patryk, a jednak… Poczułam ich wsparcie, chęć trwania przy moim
boku. Wierzyli w moją siłę, w to, że stałam się kimś wartościowym.
– Nie zatrać się w niej. W swojej przeszłości – upomniał Arek,
pochylając się, by wesprzeć swoje czoło o moje. – Nie popełniaj
mojego błędu. Ucz się z niej, kształtuj na nowo, ale nigdy nie pozwól,
by ona tobą rządziła.
Jego ciało spięło się na ułamek sekundy, jakby w przypływie
nagłego bólu.
– Każdy ma swoją historię, prawda? – wyszeptałam, a moje wargi
otarły się o jego kciuk.
– Każdy – przyznał, a kąciki jego ust uniosły się ledwo zauważalnie.
Bez trudu doszukał się własnych słów. – Każdy i bez wyjątku.
Obejmując mój kark swoją ciepłą, dużą dłonią, delikatnie przysunął
mnie bliżej. Wsparłam głowę na jego szerokiej piersi i westchnęłam
głośno.
Poprzysięgłam sobie, że już nigdy nie będę naciskać na Arka.
Dzisiejszego wieczoru musiałam się zmierzyć sama ze sobą – ze
swoim sposobem myślenia i wspomnieniami, zarówno tymi
szczęśliwymi, jak i najbardziej bolesnymi. Licząc na dobry moment,
niepotrzebnie przeciągałam to w nieskończoność. On nigdy by nie
nadszedł. Jednak poczucie presji wzmagające się z dnia na dzień
odbierało mi zdolność spojrzenia prosto w oczy przyjaciołom.
Utwierdzałam się w przekonaniu, że nie będąc z nimi szczerą, tak
naprawdę nie zasługuję na ich obecność w moim życiu. To był błąd.
Nikt nie powinien nam mówić, kiedy powinniśmy się otworzyć.
Przypieranie do niewidzialnej ściany to najgorsze, czego można
doświadczyć. I nie chciałam, by Arek myślał, że jest mi cokolwiek
winien.
Stając na palcach, zadarłam głowę, by spojrzeć wprost w jego szare
oczy i aż zachłysnęłam się powietrzem, gdy spostrzegłam, że
przybrały ciemniejszą barwę.
– Muszę już jechać – wyszeptał tuż przy moich ustach.
Tak niewiele… Wystarczyło wspiąć się wyżej i do nich sięgnąć.
Mruknął gardłowo i pokonany zniwelował dzielącą nas odległość.
Jego twarde wargi znalazły się na moich, a pocałunek, jaki na nich
wycisnął, do złudzenia przypominał ten sprzed pół roku. Był tak samo
namiętny, a nagląca potrzeba sprawiła, że walczyliśmy z własnymi
pragnieniami. Syciliśmy się wzajemną potrzebą pocieszenia,
poczuciem, że oboje zasłużyliśmy na drugą szansę.
– Lepiej będzie, jak pojadę do siebie. Malwina…
Jęknął, jednak nie pozwoliłam mu się odsunąć, a on z jeszcze
większym zapałem oddawał pocałunki. Wczepiłam się w Arka,
zaciskając pięści na jego przydługich ciemnych włosach. Nie chciałam
go puścić. Nie chciałam, by mnie zostawił.
Wiedziałam, że igram z ogniem. To było niebezpieczne dla nas
obojga, ale obłęd, w który popadliśmy, nie pozwolił nam zwolnić
tempa. Syciłam się smakiem Arka, twardymi wargami, które
zachłannie rozwarły moje usta, stalowym uściskiem ramion wokół
mojej talii i pleców. Skóra na moich policzkach mrowiła, gdy
przesuwał po nich swoim kłującym zarostem. To tylko wzmocniło
kiełkujące we mnie pożądanie.
Z wyraźnym niezadowoleniem odsunął się nieznacznie, podczas
gdy ja sapałam przez wpółotwarte usta. Nasze oddechy mieszały się
ze sobą. Spojrzałam na niego zza wpół przymkniętych powiek. Jego
obraz był zamazany, jakby za mgłą. Jak to możliwe, że tylko za sprawą
pocałunków miałam mroczki przed oczami? Jednak zdołałam dostrzec
zniecierpliwienie malujące się na twarzy mężczyzny. Chciał mnie.
Pragnął, a jednocześnie odmawiał sobie rozkoszy, jaką było
posunięcie się o krok dalej.
– Wiem. Nie chcesz mnie skrzywdzić – powiedziałam, oddychając
ciężko.
– Bo to prawda.
– Być może tak się stanie, ale… – Pokręciłam głową z krzywym
uśmiechem, a moja ręka czule objęła jego policzek. – Ale chcę właśnie
ciebie. Całego. Wraz z całym bagażem doświadczeń, o których jeszcze
nie możesz mi powiedzieć. Poczekam – dodałam pewniejszym
głosem.
Zaskoczony uniósł głowę.
– Jesteś pewna? – spytał.
– Jak niczego innego.
Wcześniej wymagałam od Arka niemożliwego. Kiedy pierwszy raz
powiedział mi, że boi się mnie skrzywdzić, mylnie odczytałam to jako
odrzucenie. Przez to wstydziłam się własnego zaangażowania,
wmawiając sobie, że jednak nie zasługuję na zbudowanie
jakiegokolwiek związku. Prawda była inna. Ale jeśli musiałam się
liczyć z tym, że będę tą drugą… udźwignę to. Dam radę. Chciałam
spróbować, a nie odpuścić i później żałować, że odwróciłam się do
niego plecami.
Tak, poczekam. Bo to jedyne, co mi pozostało. I drugi raz nie
chciałam rezygnować z Arka.
Nadal nie byłam pewna swoich uczuć, ale coś pozwalało mi wierzyć,
że niebawem się to zmieni, a Arek był odpowiedzią na najważniejsze
pytanie: czy potrafię kochać. Był mi bliski. Fascynował mnie, a jego
bliskość pozbawiała tchu. Jednak czy to wystarczyło, bym uwierzyła,
że między nami narodzi się prawdziwa miłość? Jak w ogóle
smakowała? Jak ją rozpoznać w tłumie skrajnych emocji? Czy istniał
algorytm, którym można było zmierzyć fazę od zakochania do
miłości?
Jego głębokie westchnienie odwróciło moją uwagę od palców,
którymi czule przesuwałam po tatuażach znaczących jego szyję i kark.
Nigdy nie widziałam ich w całości, nie wiedziałam, co przedstawiają
ani gdzie sięgają. Niemniej podświadomie przypuszczałam, że te
plemienne wzory nadają sens jego życiu. Odzwierciedlają jego
samego. Wojownika.
Arek zrobił krok w tył, a ja natychmiast zatęskniłam za jego
ciepłymi ramionami. Ujął moje dłonie i lekko wzmocnił uścisk na
czubkach palców.
– Chodź – wymruczał niskim głosem. – Zaprowadzę cię do łóżka.
Moje ciało stanęło w ogniu i byłam przekonana, że gorączka
dosięgła również oczu. Być może dlatego Arek, odwracając głowę,
zacisnął mocno szczęki. Niczym we śnie pokonałam drogę przez
korytarz do mojej sypialni. Wprowadziłam go do pogrążonego
w ciemności pokoju i zapaliłam lampkę stojącą na nocnym stoliku
przy łóżku. Przysiadłam na brzegu materaca.
Żadne z nas nie wiedziało, co teraz należy zrobić. Niespokojnie
spojrzałam na swoje ręce zaciśnięte na podołku.
– Może przyniosę ci wody? – zaproponował, tym samym
przerywając niezręczną ciszę. – Rano będzie cię suszyć.
Nie żebym się tego nie spodziewała. Prędzej piekło by zamarzło,
niżbym pomyślała, że…
Zresztą, to nie było teraz ważne.
Zabrałam szklankę stojącą na stoliku i przeszłam do łazienki, by
napełnić ją wodą. Zerknęłam w lustro, jednak nie po to, by w poczuciu
nagłej próżności poprawić włosy czy nałożyć odrobinę błyszczyku na
wargi. Nie chciałam uwodzić Arka. Spojrzałam we własne odbicie, by
się przekonać, że mam wystarczająco dużo siły, by tam wrócić. Wbrew
pozorom, potrzebowałam do tego odwagi, bo nigdy wcześniej żaden
mężczyzna nie gościł w mojej sypialni.
Gdy przekroczyłam próg pokoju, Arek wpatrywał się w bukiet frezji,
który stał po drugiej stronie łóżka. Wyczuł, że wróciłam, i przeniósł
swój pytający wzrok na wypełnioną po brzegi szklankę.
– Zawsze mnie suszy – odparłam, nieznacznie wzruszając
ramionami.
Odstawiłam ją na stolik i całe szczęście, bo pytanie Arka całkowicie
wytrąciło mnie z równowagi.
– Masz koszmary?
Nie potrafiłam odgadnąć, jakim cudem się tego domyślił, niemniej
skinęłam głową. Usiadłam na łóżku, podciągając kolana pod brodę.
– Jak często?
– Praktycznie każdej nocy – wyznałam, przymykając powieki. Tak
było znacznie łatwiej. – Śnię o ojcu. O swojej mamie i Sandrze.
O bracie. O nim. – Zacisnęłam usta, gwałtownie przełykając ślinę. –
Każdy poranek jest niemal taki sam. Próbuję się uspokoić, bo mam
wrażenie, że serce ze strachu wyskoczy mi z piersi. Później wypijam
całą szklankę wody.
– Płaczesz?
– Nie wiem, co to łzy. Dziś pierwszy raz od dawna…
Urwałam, gdy zaciśnięte gardło nie pozwoliło mi na wypowiedzenie
kolejnych słów. Nie mówiłam tego dziewczynom. Wspomnienia
siedzące w głowie, sterujące moim życiem i uczuciami to jedno,
a senne mary powracające niemal każdej nocy to zupełnie co innego –
jak przebijające się przez powłokę podświadomości wyrzuty sumienia.
Usłyszałam szelest materiału, więc uchyliłam powieki, rozglądając
się wokoło. Arka nie było przy mnie. Stał odwrócony tyłem przy fotelu
pod oknem i…
– Co… Co robisz?! – pisnęłam, natychmiast odwracając głowę.
Zachowywałam się jak jakaś pensjonarka, jednak nie
przypuszczałam, że zobaczę Arka ściągającego sweter oraz… spodnie.
Nim odpowiedział, za plecami poczułam, jak materac ugina się pod
ciężarem jego ciała.
– Zostanę, dopóki nie zaśniesz.
– Nie musisz…! – zaczęłam, odwracając się w jego stronę, jednak
powstrzymał mnie jednym zdecydowanym spojrzeniem.
– Ale chcę.
Nie czekając, aż podejmę decyzję, odgarnął kołdrę i spojrzał
wyczekująco. Gdzieś na obrzeżach świadomości zaświtała mi myśl, że
Arek swoją posturą zajmuje znaczą część mojego łóżka i raczej
niemożliwością będzie spanie z dala od niego.
Brew mężczyzny wystrzeliła w górę, a jego usta drgnęły. Wtedy też
zdałam sobie sprawę, że od dobrych kilku sekund po prostu gapię się
na niego. Policzki zapiekły mnie żywym ogniem, więc czym prędzej
wgramoliłam się pod kołdrę. Ułożyłam się na boku, zupełnie nie
przejmując się zmianą leginsów i bluzy na piżamę. Leżałam bez ruchu
skulona przy samym brzegu materaca, podczas gdy Arek okrywał mnie
kołdrą. W następnej chwili usłyszałam ciche kliknięcie, a sypialnia
pogrążyła się w ciemności. Ułożył się, przyklepując dwukrotnie
poduszkę. I nastała cisza.
Oddychałam tak płytko, że czułam, jak szaleńczy puls wprowadza
tętnicę w gwałtowne drgania. Trwałam w fazie wyczulenia na każdy
najmniejszy ruch Arka. Podświadomie zasłuchałam się w jego oddech,
który był równy i głęboki. Czy tylko ja szalałam z nerwów? Minęły
lata, odkąd ostatni raz z kimś spałam. Nie byłam do tego
przyzwyczajona. Wyczuwałam czyjąś obecność za plecami i nie
mogłam się zrelaksować.
Zganiłam się w duchu. Dorosła kobieta, która w ten sposób
przeżywa, że śpi w łóżku z facetem. Z tą myślą odwróciłam się
w stronę Arka i byłam zmuszona powstrzymać się od gwałtownego
wdechu. Leżał twarzą zwróconą w moją stronę, z ręką wsuniętą pod
poduszkę.
– No chodź – wymruczał z uśmiechem igrającym na ustach.
Uniósł ramię, bym mogła wsunąć się i go objąć. Tak też zrobiłam.
Nie myślałam. Działałam. Chciałam na powrót poczuć to ciepło.
Zapach jego skóry był odurzający. Arek zamknął mnie w szczelnym
kokonie stworzonym z własnych ramion.
– Śpij. I niech to będą dobre sny.
Przysunęłam twarz do jego piersi, wspierając na niej swoje czoło.
Przymknęłam powieki, pozwalając, by spłynął na mnie zasłużony sen.
Sia, Helium
I’m unstoppable
I’m a Porsche with no brakes
I’m invincible
Yeah, I win every single game
I’m so powerful.
Sia, Unstoppable
We don’t need to
Hide it from ourselves anymore
Bring your words to me
Write your passion onto my soul.
Unconditional, unconditionally
I will love you unconditionally
There is no fear now
Let go and just be free
I will love you unconditionally.
Arek
Przycisnąłem opuszki palców do ust, po czym dotknąłem powierzchni
gładkiego, połyskującego marmuru. Po raz ostatni spojrzałem na
nagrobek, na zdjęcie mojej roześmianej Pauliny. To był mój rytuał,
coś na kształt pożegnania, nim odwrócę się i opuszczę cmentarz,
a ona tu zostanie. Kiedyś chciałem do niej dołączyć, wyrwać się z tej
bezkresnej otchłani pustki i żalu. Bez Pauliny u boku moje życie nie
miało już sensu. Nic w nim nie grało, nie funkcjonowało tak, jak
powinno. Jakby ktoś wyrwał mi połowę duszy i kazał żyć dalej, a ja…
nie potrafiłem. Zagubiłem się w labiryncie wspomnień i tylko one
utrzymywały mnie na powierzchni. One i Laura, a później Dżas.
Zdałem sobie sprawę, że ktoś mnie potrzebuje i tylko to odwracało
mnie od czarnych myśli.
A później pojawiła się ona.
A z nią odwaga, by na nowo zacząć żyć. Dzięki niej przestałem
funkcjonować na automacie, a zacząłem pragnąć, cenić to, co ulotne,
mieć nadzieję, że jeszcze nie przegrałem życia. Bo rzeczywistość bez
niej zabijała mnie niemal każdego dnia.
Pożegnałem się z Pauliną i ruszyłem w stronę zachodniej bramy
junikowskiego cmentarza. Na parkingu stał mój samochód, a za
kierownicą siedział Mat. Przywitał mnie krzywym uśmiechem
cwaniaczka.
– Gotowy?
– Bardziej nie będę – odpowiedziałem, a Mateusz odpalił samochód
i ruszył.
KONIEC
annaszafranskaauthor@gmail.com
facebook.com/annaszafranskaauthor
instagram.com/annaszafranskaauthor