Professional Documents
Culture Documents
Riley
CHOMIKO_WARNIA
Prolog
Był moim azylem — bezpiecznym miejscem pośród chłodu domu. Zagubiłam się w tych
uczuciach, one przejmowały kontrolę nad osobą, którą myślałam, że jestem. Nad dziewczynką,
którą znałam. Obserwowaliśmy, jak nasze młode serca usychają, złamane przez młodzieńcze
zauroczenie, ponieważ nigdy nie rozumieliśmy nieuchwytności tego, co mieliśmy.
Przyszłość wyślizgnęła nam się z rąk. Złapana w ciszę jak ja, zagubiona w przestrzeni.
Byliśmy zbyt uparci, by walczyć o to, co do siebie czuliśmy, bo w głębi duszy pozostawaliśmy
samotnymi dziećmi.
Stworzyły nas demony strachu i to one nas unicestwią. Bo właśnie tym dla siebie byliśmy
— destrukcją.
Rozdział 1.
było zgubne. Kiedyś sprawiał, że czułam się wyjątkowa. Teraz zmienił się w widmo
przeszłości, które siało spustoszenie w mojej głowie. Nauczyłam się z tym żyć i myślenie o nim
nie wywoływało już we mnie obezwładniającego bólu.
W końcu zrozumiałam, że Isaac Cloney jest dla mnie nikim.
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 2.
Od spotkania z Isaakiem minęły dwa dni. Czterdzieści osiem godzin temu zostawiłam w
zmieszaniu każdego, ot tak wychodząc z pomieszczenia, gdy tylko pojawił się on. Wszystkich
prócz brata będącego przyczyną tego chaosu. Tyle cholernego czasu, gdy jedyne, na czym się
skupiałam, to płótno i basen.
Konfrontacja z Leo, który poszedł za mną, jak tylko opuściłam jego przyjaciół, odbyła się
bez emocji z mojej strony. A mój brat spodziewał się chyba właśnie zaciekłej kłótni — tak
zachowałaby się wybuchowa Leah sprzed czterech lat. Ale tej dziewczyny już nie było.
— Nie powiedziałeś mu o moim powrocie — stwierdziłam chłodno, wpatrując się w nocne
niebo.
— Chciałem. — Leo przeczesał włosy palcami. Niemal wyczuwałam jego poczucie winy.
— Ale nie wiedziałem, czego się po nim spodziewać. Czego się po was spodziewać. Sądziłem, że
w tej sytuacji zaskoczenie będzie najlepszym rozwiązaniem.
Dzień wyjazdu do Kanady przemknął mi przed oczami wraz ze wspomnieniem paniki, jaka
mnie wtedy ogarniała.
Nie byłam przygotowana na wyprowadzkę; żadne z nas nie było na nią gotowe.
— Uwierz mi, zaskoczenie nigdy nie jest dobre — odparłam.
Okręciłam na palcu kluczyki do samochodu, po czym założyłam okulary
przeciwsłoneczne.
Naprawdę byłam wdzięczna Leo, że ponad rok temu podczas jednej z przerw
świątecznych namówił mnie na zrobienie prawa jazdy, bo teraz nie musiałam się męczyć z jego
wyrabianiem. Jako że nie miałam swojego auta, byłam skazana na łaskę brata, niemniej dzięki
temu, że na treningi futbolu jeździł wspólnie z kumplami, w tym czasie mogłam bez przeszkód
korzystać z jego samochodu. Ten dzień nie był wyjątkiem.
Przemierzałam ulice Los Angeles, jak co dzień przeklinając pod nosem temperaturę.
Nawet bawełniane szorty i top do kompletu nie ratowały mnie przed upałem. Włączyłam
kierunkowskaz i skręciłam tuż przed centrum handlowym. Nawigacja w telefonie wskazywała, że
jestem blisko punktu docelowego, czyli małego sklepu malarskiego. I owszem, trzy minuty
później stanęłam tuż przy niewielkiej wystawie, na której widziałam wszystko, czego
potrzebowałam.
Dźwięk dzwonka przy drzwiach wejściowych oznajmił moje przybycie.
— Dzień dobry, czy mogę w czymś pomóc? — przywitała się ze mną szczupła kobieta za
ladą.
Mogła mieć nie więcej niż sześćdziesiąt pięć lat, przy czym wciąż wyglądała pięknie,
dostojnie i na swój sposób elegancko. Po prostu było coś w samej jej postawie: wyprostowane
ramiona, uniesiona broda.
— Potrzebuję dwóch tubek białej farby olejnej — powiedziałam, opierając się biodrem o
szklany kontuar.
Potaknęła z delikatnym uśmiechem i ruszyła w stronę drewnianych półek przy oknie. W
tym czasie przyjrzałam się regałom zapełnionym dziesiątkami kolorów; gama odcieni była tak
bogata, że aż przytłaczała. W swoich pracach ograniczałam się jednak do szarości i czerni.
— Coś jeszcze? — odezwała się sprzedawczyni, gdy wróciła z farbami.
Zaprzeczyłam, sięgnęłam po portfel i rzuciwszy ostatnie spojrzenie życzliwie
uśmiechniętej nieznajomej, opuściłam sklep.
To były moje ostatnie godziny pseudowolności, która miała skończyć się po powrocie
matki.
Ruszyłam w kierunku Venice — zostawiłam auto na parkingu zlokalizowanym na
wzniesieniu, by móc swobodnie spoglądać na bezkresne wody. Przyzwyczaiłam się do chłodu
Kanady, ale brakowało mi właśnie tej panoramy. Tego punktu widokowego, którym się
zachwycano i który niegdyś miałam pod nosem na co dzień. Promenady, na której zawsze można
było spotkać stałych bywalców — malarzy i innych artystów. To było bogate źródło inspiracji.
Oparłam się o maskę samochodu, krzyżując nogi w kostkach, podczas gdy ludzie biegali
w nieznanych mi kierunkach — zajęci sobą, pochłonięci pędem życia. A pośród tego
wszystkiego tkwiłam ja: dziewczyna wychowana w złotej klatce. W tej chwili fizycznie czułam,
jak jej drzwi znów się zamykają…
Odeszłam od auta, przeszłam przez parking, przy którym znajdowały się kawiarnie oraz
butiki, i zeszłam ścieżką prosto na rozgrzany piach. Z każdym krokiem zapadałam się w piasku,
póki nie doszłam do mokrego brzegu. Wzdrygnęłam się na nagłą zmianę temperatury pod
stopami, kiedy woda oblała moje kostki i stopniowo sięgała wyżej. Jak dziecko po raz pierwszy
widzące ocean zanurzyłam w nim dłonie. Wzburzone fale prawie zalały mi ubranie.
Wycofałam się i zaczęłam brnąć przez rozmokły piasek, gdy go dostrzegłam. Widok
Isaaca nie powinien mnie zaskoczyć, ale wydało mi się to czymś kompletnie odrealnionym. Nie
widziałam go przez cztery lata i nagle patrzyłam na niego po raz kolejny. Tyle że to przestało
mieć dla mnie znaczenie.
Spoglądaliśmy na siebie, szukaliśmy resztek czegoś, co powiedziałoby nam, że nie
jesteśmy sobie obcy. Zauważyłam w sobie nieznane mi uczucie. To nie był mój Isaac. Już dawno
nie należał do mnie.
— Niepotrzebnie wracałaś — wypowiedział te dwa słowa beznamiętnym tonem.
Powinno boleć. Gdzieś w moim wnętrzu powinno nastąpić jakieś rwanie. W sekundzie, w
której dowiedziałam się, że będę musiała przylecieć do Los Angeles, świadomość, że mogę coś
poczuć, okazała się moim najgorszym koszmarem. Obawiałam się, że zastygła bryła emocji stopi
się bez mojego pozwolenia i wszystko ożyje na nowo.
Teraz spoglądałam w jego szare tęczówki i utwierdzałam się w przekonaniu, że
przestałam się przejmować. Naprawdę skończyłam z zastanawianiem się, co robił i gdzie był
Isaac. Nie rozmyślałam już nad tym, czy za mną tęsknił ani czy wciąż jesteśmy dla siebie ważni.
Po prostu te kwestie już mnie nie obchodziły. I to było wyzwalające.
— Gdybym miała coś do powiedzenia, nigdy bym tu nie wróciła — odparłam, mijając
wytatuowanego chłopaka.
Kiedy odchodziłam, czułam na sobie wzrok Isaaca — zupełnie jakbym cofnęła się w
czasie do tamtego dnia, gdy widzieliśmy się po raz ostatni przed moim wyjazdem. Tylko że
wtedy żadne z nas nie było świadome jednego: nadchodzącego nieubłaganie końca.
Półtorej godziny później, z dala od zgrai przyjaciół brata, nareszcie mogłam zakończyć
ten dziwny dzień. Dzięki temu, że Leo pojechał na trening, dostałam kluczyki do samochodu na
wyłączność. Zadowolona z rozwoju wydarzeń szłam przez parking z okularami nisko
osadzonymi na nosie.
Zajęłam miejsce kierowcy, dopasowałam fotel do swojego wzrostu i dopiero przy
ustawianiu lusterek zwróciłam uwagę na odbijającą się w nich trójkę nastolatków. Hope siedziała
na masce wiśniowego auta ze stopami opartymi o oponę, śmiejąc się z czegoś, co powiedział
wytatuowany brunet — łatwo rozgryzłam, że Asa McLean to idol uczennic Loyola High School.
Usłyszenie jego imienia jakieś dziewiętnaście razy wystarczyło. Tuż obok niego znajdował się
chłopak, którego twarz zdobił półuśmiech. Nawet z odległości mogłam wychwycić ten drobny
fakt. Obaj trzymali papierosy, jakby nie znajdowali się na środku szkolnego parkingu.
Ta, życie na krawędzi.
Jakimś cudem, gdy tuż po odpaleniu silnika byłam bliska ucieczki, oczy Isaaca
powędrowały w moją stronę. I może spotkałyby się z moimi. Gdybym tylko nie docisnęła gazu i
nie opuściła piekła, w którym zostałam uwięziona jedynie po to, by trafić do jeszcze gorszej
otchłani. Swojego domu.
— Co ty najlepszego zrobiłaś ze swoją twarzą?!
Takie przywitanie po miesiącach nieobecności było możliwe wyłącznie u Prestonów. I
nie, to pytanie nie było wyrazem szoku. Wyczułam w nim obrzydzenie i wściekłość.
— Witaj, matko — powiedziałam z wyważoną nonszalancją.
Gdybym jednym słowem mogła określić Jessicę Preston, byłoby to: jędza. Gardziłam
własną matką i nie czułam z tego powodu ani krzty wyrzutów sumienia, bo ta kobieta była
dwulicową diablicą — najgorszym, co spotkało mnie w życiu. Odebrała mi wszystko, twierdząc,
że zrobiła to przez moje wybryki. Jednakże sedno problemu tkwiło zupełnie gdzie indziej: w jej
spaczonym umyśle.
To nie było gadanie rozpieszczonej smarkuli, która nie dostała najnowszego modelu
iPhone’a, więc mściła się na rodzicielce. Były to wyrzuty dziecka, tego cienia sprzed lat, które
nie zaznało ze strony matki choćby iskry czułości.
Niestety prawda przeszłości wyglądała dużo gorzej, a gdy ją odkryłam, już nic nie było
takie samo.
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 4.
Żywienie nienawiści do matki wiąże się z krzywymi spojrzeniami ludzi. Jakby więzy
krwi szły w parze z wiecznym oddaniem i niespłacalnym długiem — z wdzięcznością, że mogło
się przyjść na świat.
Właśnie tego wydawała się oczekiwać Jessica Preston — przykładna i pokorna kobieta,
idealna żona i matka, a w rzeczywistości obłudna manipulatorka — że będę ją wielbić bez
względu na jej zachowanie. Była fałszywa do szpiku kości. Prawdziwe oblicze chowała za maską
uśmiechu i pozornie bezinteresownych pomocnych gestów. Nie liczył się fakt, że była zimną,
bezuczuciową kobietą. Po prostu należał jej się szacunek, bo była moją matką. Męczennicą, która
trzymała mnie przez dziewięć miesięcy we własnym brzuchu.
— Jak ty chcesz się pokazać naszym znajomym z tym czymś? — Wskazała dłonią na
tkwiący w moim nosie kolczyk. Skrzywiona mina nie pasowała do wizerunku cukierkowej damy
pokazywanego sąsiadom.
— Cześć, skarbie.
Mężczyzna, który pojawił się w przedpokoju, wyglądał, jakby miał o dziesięć lat więcej
niż w rzeczywistości. Jorge Preston, czterdziestopięciolatek o gęstych, oprószonych siwizną
włosach, wciąż mógłby być przystojny, gdyby nie zmęczona twarz i oczy, które utraciły dawny
blask. Kiedyś miałam wrażenie, że jest tym Prestonem, któremu zależy — na swoich dzieciach,
rodzinie. Niestety z czasem zmienił się z rodzica, który ukradkiem mnie rozpieszczał, w
marionetkę żony.
— Tato. — Uśmiechnęłam się lekko, zmierzając ku jego rozłożonym ramionom.
Objął mnie tak, jakby nie zamierzał puścić. Mocno i zarazem czule. Jak gdybym była
kimś cennym.
Pachniał jak dom. Na kilka sekund pozwoliłam sobie zatopić się w jego cieple i chłonąć
namiastkę bezpieczeństwa, którą mi ofiarował. Zanim wszystko przeminie. Nim uraza przejmie
nade mną władzę. Tata powinien był o mnie walczyć, ale tego nie zrobił. Zupełnie jak on.
Nagle usłyszeliśmy ostrzegawcze chrząknięcie. Matka nie zdobyła się na nic więcej. Przy
mężu zawsze hamowała się na tyle, na ile pozwalała jej popieprzona osobowość. Byłam
świadoma, że ojciec dostrzegał jej wady. Nie dało się ich nie zauważyć. Nie wiedziałam tylko,
dlaczego wciąż przy niej trwał. Najwyraźniej w cieniu Jessiki Preston zmienił się w płytkiego
mężczyznę, dla którego najważniejszy był wizerunek. Nie był okrutny ani bezuczuciowy, ale
zupełnie zobojętniał na działania żony.
Przeniosłam na matkę znudzony wzrok i dostrzegłam jej hardą minę — ta kobieta za
dzieciaka musiała połknąć kij, który do teraz tkwił w jej dupie. Idealny asymetryczny sięgający
do ramion bob, staranny makijaż i — dzięki rozmaitym zabiegom — brak zmarszczek: szkoda,
że zewnętrzne piękno nie równało się wewnętrznemu. Ludzie nie widzieli pełni zła, które się w
niej kryło.
Okręciłam się na pięcie i po prostu ruszyłam na piętro, do swojego pokoju, nie zważając
na to, że ostrym tonem wypowiedziała moje imię. Choć serce biło mi równo, umysłem zawładnął
strach. Złota klatka została zatrzaśnięta i nie byłam pewna, czy ponownie znajdę do niej klucz.
Zamknęłam za sobą drzwi i oparłam się o nie, oddychając głęboko: zabawne, jak bardzo
uodporniłam się na trudne emocje, jakie budziła we mnie matka. Albo raczej nauczyłam się ich
po sobie nie pokazywać, gdy była obok… ale sam jej widok straszył tę małą dziewczynkę we
mnie. Sięgnęłam po leżące na komodzie słuchawki i ruszyłam do pufa w rogu sypialni. Siadłam
na nim ze szkicownikiem. Nerwowo obracałam ołówek między palcami i starałam się nie popaść
w ciemną otchłań w moim wnętrzu. Na szczęście gdy grafit dotknął kartki, wszystkie myśli
uleciały z mojej głowy.
Dopiero dwie godziny później opuściłam własną oazę spokoju. Niechętnie, ale pchana
głodem ruszyłam na parter. Weszłam do kuchni akurat w chwili, w której pojawił się tam Leo.
— Cześć, siostra. — Skinął mi głową, podchodząc do lodówki.
Odpowiedziałam tym samym gestem, ale się nie odezwałam. Zajęłam się
przygotowywaniem jedzenia. Mój brat nie potrafił jednak długo wytrwać w ciszy.
— Więc jak oceniasz pierwszy dzień w Loyola High School? — zapytał.
Oparł się o blat kuchenny, przy którym dodawałam do jogurtu świeże maliny.
— Czy ta twarz wygląda, jakbym znalazła się właśnie w krainie szczęśliwości, braciszku?
— Popatrzyłam na niego spod uniesionych brwi. — Im szybciej minie najbliższe pół roku, tym
lepiej.
— Naprawdę nie chciałaś tu wracać — skwitował posępnie.
Westchnęłam, prostując się nieznacznie.
Cholera. Zachowywałam się jak zołza i królowa dramatu w jednym.
— Nie chciałam — przyznałam, odkładając łyżeczkę. — Ale nie w tym rzecz.
Wyjeżdżając stąd, niczego nie pragnęłam bardziej niż tego, by tu zostać. Ale teraz? Nic mnie
tutaj nie trzyma.
— Myślałem, że zależało ci na tym, żeby wyrwać się z tego miejsca… — Zmarszczył
brwi.
Nim zdołałam odpowiedzieć, w kuchni rozległo się znaczące chrząknięcie.
Diabeł zawsze wie, kiedy się pojawić.
Obejrzałam się i dostrzegłam uśmiechającą się fałszywie matkę.
— Tata czeka na ciebie w gabinecie — odezwała się do Leo.
Brat zerknął na mnie, po czym ruszył we wskazane miejsce, a ona obserwowała, jak idzie
nieświadomy powagi sytuacji, i dopiero po jego wyjściu pokonała dzielącą nas odległość.
— Ostrzegałam cię, Leah. Nikt nie może poznać prawdy — oświadczyła.
Zacisnęłam zęby, gdy poczułam na ramieniu stanowczy uścisk, który z każdą sekundą się
wzmacniał. Aż paznokcie matki o pozornie nieszkodliwej długości naruszyły moją skórę.
— Radzę ci mnie puścić — wysyczałam, łapiąc ją za przegub. Mocno. — Może udałoby
ci się nastraszyć dziecko sprzed lat, ale nie osobę, którą jestem teraz. — Pod wpływem mojego
ruchu jej chwyt zelżał. — Powiem ci, co się stanie: będziesz trzymać się ode mnie z daleka, bo w
innym razie pokażę każdemu, jaka naprawdę jesteś, mamo — oznajmiłam, wypowiadając
ostatnie słowo w kpiący sposób.
Przeszłam obok, trącając ją w ramię, ze świadomością, że właśnie wypowiedziałam
wojnę — ta manipulująca baba z pewnością łatwo się nie podda. A skoro ja byłam jej córką,
otrzymałam cząstkę jej gównianej osobowości.
Krótko mówiąc: zabawę czas zacząć.
Powrót do domu oznaczał, że będę zmuszona oddychać tym samym powietrzem co moja
jędzowata matka, dlatego wybrałam bezpieczniejszą opcję: udałam się na plażę do Venice.
Opierałam się o murek, zagłębiając stopy w ciepłym piasku, a wiatr rozwiewał mi włosy.
Niestety różowe szkła okularów tkwiących na moim nosie nie sprawiły, że świat nagle stał się
przychylniejszy. Wbrew temu, co głosiło słynne hasło, nie zobaczyłam przez nie życia w innych
barwach. Wychowałam się w fałszywym świecie. Wyrwałam się z niego — choć nie ja o tym
zdecydowałam — ale nie na długo. A przynajmniej nie na tyle, bym zrozumiała, że ten wyjazd
mógł być moim zbawieniem. Początkowo był koszmarem — przez blisko dwa lata trwałam w
zawieszeniu obezwładniona nieświadomością. Z naiwną wiarą, że on się ode mnie nie odwrócił.
Dźwięk oznajmiający nadejście wiadomości przerwał moje rozmyślania.
Leo: Rodzinny obiad.
Treść SMS-a była zwięzła, co nie wróżyło niczego dobrego. W tygodniu w naszym domu
nie istniało coś takiego jak wspólny posiłek. Nie było na to czasu, bo ojciec żył biznesem, a
matka żałosną rolą organizatorki spotkań snobek. Jej funkcja w rodzinnej firmie ograniczała się
do urządzania wystawnych kolacji, bankietów i przyjęć albo pozowania do zdjęć prasowych u
boku męża.
Niechętnie usiadłam na miejscu kierowcy, odpaliłam silnik i powoli wycofałam się z
parkingu. Teren blisko plaży zawsze był usiany turystami, dlatego w tym miejscu ostrożność była
najważniejsza. Ale nawet ona nie chroniła przed debilami wbiegającymi przed maski
samochodów.
Wcisnęłam gwałtownie hamulec, przez co szarpnęło mną do tyłu, a pas wbił mi się
dotkliwie w skórę. Nagle zobaczyłam przed sobą przystojną, wyrażającą dezaprobatę twarz,
mimo że wina nie leżała po mojej stronie. Wiązanka przekleństw opuściła moje usta, bo chłopak
nie zważał na fakt, że o mało nie doprowadził do wypadku.
— Ty pieprzony idioto! — wrzasnęłam za oddalającymi się plecami.
Palant dotarł spokojnie na drugą stronę jezdni i zniknął pośród tłumu. Na jego
nieszczęście miałam fotograficzną pamięć. Choć dostrzegłam zaledwie twarz, blond włosy i
tatuaż rekina na bicepsie, byłam pewna, że jeśli jeszcze kiedyś się spotkamy, to go przejadę.
Wyprowadzona z równowagi zaistniałą sytuacją dojechałam pod dom pełna gryzącego
niepokoju. Podczas drogi nawet nie skupiałam się na tym, że jadę na gówniany teatrzyk
zatytułowany: „Idealna rodzina”.
Gdy tylko przekroczyłam próg, poczułam zapach kurczaka. Pozytywne wrażenie
wywołane smakowitą wonią psuł jednak widok zirytowanej Jessiki Preston. A to niespodzianka.
— Miło, że zaszczyciłaś nas swoją obecnością — powiedziała zgryźliwie matka,
zaciskając usta w niezadowoleniu. — Odśwież się i przyjdź na obiad.
Minęłam ją bez słowa nieskora do kłótni. Szkoda mi było marnować na nią nerwy.
Seria głębokich wdechów w łazience nie pomogła mi pozbyć się napięcia, więc
ostatecznie wkroczyłam do przestronnej jadalni z posępnym wyrazem twarzy. Stół na co
najmniej dwanaście osób zastawiono zaledwie dla czterech, a bukiet lilii tkwił pośrodku,
wypełniając pomieszczenie uciążliwym zapachem. Tata zajął krzesło u szczytu stołu, zanim
wlepił wzrok w telefon, ale moje przyjście sprawiło, że od razu odłożył komórkę. Doskonale
pamiętałam wspólne obiady sprzed lat — w trakcie jedzenia urządzenia elektroniczne były
zakazane. Leo siedział zaraz obok wyraźnie znudzony. Zlekceważyłam zgryźliwy wzrok kobiety
naprzeciwko, po czym opadłam na krzesło obok brata.
W niewygodnej ciszy wszyscy zaczęliśmy nakładać jedzenie na talerze. Dopiero gdy
każdy miał czym zapełnić żołądek, nastąpiła pierwsza próba nawiązania kontaktu.
— Jak było w szkole? — zapytał ojciec, na co mój brat wzruszył ramionami.
— W porządku — odparł, a potem odchrząknął, krojąc mięso. — Dzielę czas między
naukę i futbol, ale nie narzekam. Drużyna ostro przygotowuje się do półfinałów, przez lokalne
gazety sportowe zostaliśmy wytypowani na zwycięzców.
— Gratuluję, synu. — Ojciec uśmiechnął się zadowolony, zanim przeniósł wzrok na
mnie. — A co z tobą, Leah? Zaaklimatyzowałaś się w nowej szkole?
— Szkoła jak szkoła, tato — mruknęłam. — Mogło być gorzej.
— Tradycyjnie pełna entuzjazmu i wdzięczności — skomentowała moja urocza
rodzicielka. — Musieliśmy się namęczyć, by przyjęli cię do ostatniej klasy na zaledwie semestr.
— Tak, bo wyłożenie kasy to naprawdę wielki wysiłek. — Prychnęłam, a w odpowiedzi
otrzymałam mroczne spojrzenie matki.
Nim jędza ponownie zdążyła się odezwać, do akcji wkroczył ojciec, chrząkając znacząco,
aby zwrócić uwagę moją i Leo.
— Ten obiad miał na celu raczej poinformowanie was o pewnym wydarzeniu, a nie
rozpętanie kłótni — powiedział spokojnie i odłożył serwetkę po tym, jak otarł nią usta. —
Mianowicie: nasza firma urządza bankiet charytatywny. Razem z waszą mamą chcielibyśmy,
żebyście oboje się stawili.
Może mój tata był lepszym człowiekiem od swojej żony, ale ostatecznie cechowała go
próżność.
— To będzie również twoje oficjalne wystąpienie w rodzinnym gronie po powrocie —
dodała matka, zwracając się do mnie. — Dlatego nie przynieś nam wstydu jakimś wybrykiem.
I oto sedno myślenia tej rodziny. Nasz, a przynajmniej mój, udział w bankiecie nie
wynikał z chęci rodziców, byśmy im towarzyszyli, tylko z obawy przed tym, jak to będzie
wyglądać, jeśli się na nim nie pojawimy. Bo w ich świecie opinia publiczna była jedyną, która się
liczyła.
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 5.
Niedzielny poranek rozpoczęłam dosłownie pod wodą. Tutaj też zastał mnie Leo, który
stanął przy brzegu basenu.
Wynurzyłam się, przetarłam oczy dłonią i dostrzegłam zniecierpliwioną minę brata.
— Zbieraj się — powiedział Leo. — Najwyższy czas, żebyś ruszyła tyłek poza granicę
szkoły i domu.
W obliczu jego determinacji na nic zdały się moje protesty. Nawet fakt, że nakłaniał mnie
do wyjścia przez ponad trzydzieści minut, nie zepsuł mu humoru. Za wszelką cenę chciał, bym
przekonała się do jego przyjaciół — moja izolacja ewidentnie go niepokoiła. Może dla mnie też
byłaby problemem, gdybym nie poznała konsekwencji własnych czynów. Tych, z którymi
musiałam się mierzyć przez jednego z nich. W świecie Prestonów niezależność miała swoją cenę,
a ja nie czułam się na siłach, by ponownie ją zapłacić.
Był jeszcze nieodłączny element mojej przeszłości. Nie czerpałam żadnej przyjemności
ze spędzania czasu z Isaakiem Cloneyem, który teraz najwyraźniej był częścią paczki Leo. Mój
brat zdawał sobie sprawę, że dawniej byliśmy blisko, ale nie miał pojęcia, co mnie zmieniło.
Wiedział jedynie, że Isaac jest zakazanym tematem. Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek się
zaprzyjaźnią, ale też nigdy nie chciałam, aby moje przeżycia oddziaływały na jego osądy. Od lat
nie przynależałam do Los Angeles — nie miałam prawa wpływać na kontakty mojego brata.
Momentami pragnęłam mu o wszystkim powiedzieć. Cholera, pragnęłam wykrzyczeć, jak bardzo
Isaac mnie zniszczył. Wrzeszczeć, by uświadomić wszystkim, jak toksyczna jest moja matka. A
potrafiłam wyłącznie przywołać na usta sztuczny uśmiech.
Godzinę później stałam wbrew sobie w hałaśliwym parku rozrywki zwanym
Disneylandem. Moja początkowa niechęć zmalała, gdy poczułam w sobie podekscytowaną
dziewczynkę i zarazem poszukującą wszędzie inspiracji artystkę. Może przyjście tutaj nie było
takim złym pomysłem. Obserwowałam rzeźbę z brązu przedstawiającą Walta Disneya
trzymającego za rękę swoją największą kreację: Myszkę Miki.
Udawałam, że nie widzę stojącego kilka metrów dalej Isaaca. Choć obok mnie znajdowali
się Leo, bracia White, Witcher i Charlie razem z Alex, którym zostałam mimochodem
przedstawiona w szkole, jedyną osobą, na której potrafiłam się skupić, był on. Evan, który
zdawał się najbardziej zafascynowany tym miejscem spośród całej grupy, kłócił się z
Nathanielem. Wszystko z powodu punktu, od którego mieliśmy zacząć trasę. Gdy zebrani powoli
dochodzili do porozumienia, gdzie najlepiej rozpocząć wycieczkę, Asa z Hope ulotnili się do
kawiarni nieopodal.
— Dzielimy się na dwa obozy — podsumował dramatycznie Evan — na zdrajców oraz
tych, którzy pójdą za mną.
Słuchałam jego paplaniny jednym uchem, skupiając uwagę na otaczających mnie
budynkach. Każdy z nich odzwierciedlał inny świat. Miałam na myśli nie tylko atrakcje, które
mogłam dostrzec z oddali, ale również szczegóły poszczególnych sklepów. Cały wygląd
Disneylandu był bajkowy — pobudzał wyobraźnię, docierając do wewnętrznego dziecka
ukrytego w każdym z nas.
— Leah?
Spojrzałam na Nate’a, który wyraźnie czekał na moją odpowiedź.
— Z kim idziesz?
— Nie zawiedź mnie, ulubienico numer dwa — powiedział poważnie Witcher, na co
uniosłam brew.
Rozejrzałam się po formujących się grupach i dostrzegłam, że Isaac stoi bliżej White’a.
W tym momencie podjęłam decyzję. Chciałam być jak najdalej od niego.
— A istnieje szansa, że jak cię wybiorę, to się przymkniesz? — mruknęłam w kierunku
Evana, który uśmiechnął się wręcz triumfalnie, świadomy, jakiego dokonałam wyboru.
A prawdą było, że podchodziłam do tego obojętnie — jedynie jego obecność pozwoliła
mi wybrać.
Swoją podróż po parku rozrywki rozpoczęliśmy od świata kosmitów — Tomorrowland
stanowił kwintesencję szaleństwa. Z kolei Buzz Lightyear Astro Blasters był idealnym miejscem
dla maniaków Toy Story. Po odstaniu swojego w kolejce wsiedliśmy do wagoników
poruszających się po trasie, gdzie trzeba celować laserem w specjalne tarcze w kształcie
potworów. W ciemności stylizowanej na gwiezdną przestrzeń pojawiały się czerwone punkty, do
których strzelaliśmy dobrani w pary. Evan zdawał się stawiać sobie zwycięstwo za punkt honoru.
— Giń, paskudo! — usłyszałam tuż za nami jego krzyk, mimo że w pomieszczeniu
rozbrzmiewała głośna ścieżka dźwiękowa. — Charlie, przyłóż się trochę!
Alex, dziewczyna Charliego, została na zewnątrz, bo w innym przypadku komuś z nas
brakowałoby osoby towarzyszącej. Była zresztą była bardziej zaaferowana robieniem zdjęć niż
atrakcjami.
Trzymałam pistolet, nieprzerwanie strzelając, póki nie dotarliśmy do końca trasy. Evan,
gdy tylko wysiadł, podbiegł do wagonu, który zajmowałam z bratem, i spojrzał na wyświetlający
się na liczniku wynik.
— Co? — Zmarszczył brwi. — Charlie, mówiłem, żebyś się bardziej przyłożył. —
Nadąsany zerknął w stronę czarnoskórego chłopaka, na co ten z rozbawieniem przewrócił
oczami.
— Dorośnij, chłopie — odparł.
Później dotarliśmy do Star Tours — idealnej rozrywki dla fanów Star Wars, czyli nie dla
mnie. Wraz z równie niezainteresowaną Alex, która zdawała się czekać jedynie na Fantasyland,
siedziałyśmy przy stoliku pod dużym parasolem nieopodal gwiezdnej atrakcji. Impulsywnie
wyciągnęłam z torebki niewielki szkicownik.
— Więc jesteś artystką — odezwała się Alex, wspierając łokcie na dzielącym nas blacie.
— Chyba mogę się nią nazwać. — Uniosłam na moment spojrzenie znad szkicownika, w
którym zaczęłam szkicować pomnik Myszki Miki.
— Trudno cię rozgryźć — oznajmiła po chwili milczenia. — Tajemnicza, oschła, a
zarazem emocjonalnie dostępna.
Nie rozumiałam, dlaczego obce mi osoby poddają mnie psychoanalizie. Każdy zakładał,
że jestem kimś, choć tak naprawdę nic nie wiedział na mój temat.
— Z kolei ty… — zaczęłam i położyłam ołówek rysikiem ku górze — …jesteś
zwyczajnie wścibska.
Ciekawość i dociekliwość zawsze mnie odrzucały, bo ludzie posiadający te cechy mogli
dostrzec więcej. Mogli dostrzec prawdę. Brawura była moim mechanizmem obronnym, zupełnie
jak sarkazm. To stanowiło moją jedyną tarczę przed ludźmi. Chciałam, żeby wszyscy —
szczególnie w pobliżu mojej rodziny — trzymali się ode mnie z daleka, bo nie umiałam podołać
wyuczonej etykiecie, uprzejmym pogadankom i wymogowi prezentowania nienagannych manier.
W chłodnym stylu bycia odnalazłam sposób na to, by prowadzić w Los Angeles samotne,
spokojne życie. Byle przejść przez te kolejne miesiące bez zbędnych dramatów, jakie na siebie
sprowadzałam, gdy pozwalałam innym zbytnio się zbliżyć. Uznałam, że ludzie trzymają się z
dala od gburów, a przynajmniej powinni trzymać się od nich z daleka. Więc postanowiłam być
gburem.
— Mylą się. — Alex po chwili uśmiechnęła się nieznacznie niezrażona moją oschłością.
— Nie przypominasz Hope. Twoje oczy nie są puste jak jej kiedyś — zaakcentowała ostatnie
słowo. — Masz w sobie ogień. Witaj na pokładzie, Preston. — Mrugnęła łobuzersko.
Najwyraźniej nikt z całej tej paczki nie miał instynktu samozachowawczego. W słowniku
żadnej z tych osób nie było również określenia „uraza”. Im bardziej się walczyło, tym łatwiej
przyjmowali „ofiarę” do paczki. Na pozór nieznający życia nastolatkowie mają nierzadko
większą życiową wiedzę niż niejeden staruszek. Jakby widzieli i odczuli więcej.
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 6.
Powiew wiatru sprawił, że moje farbowane kosmyki zafalowały, gdy wsparłam łokcie o
balustradę balkonu. Obracałam telefon w dłoni, zanim z namysłem odblokowałam ekran.
Rozdzierające uczucie w piersi uniemożliwiało mi spokojne oddychanie. Mimo to
przezwyciężyłam strach i wystukałam krótką wiadomość.
Gdybym tylko wiedziała, że powiadomienie o dostarczeniu SMS-a było wyznacznikiem
nadchodzących kłopotów…
Wróciłam do sypialni, wykorzystując fakt, że matkę pochłonęło organizowanie przyjęcia,
i sięgnęłam po płótno. Z ciemnych zakamarków garderoby wydobyłam sztalugę wraz z
potrzebnymi przyborami. Machinalnie związałam włosy, a przynajmniej to, co zdołałam objąć
gumką. Przez uciążliwe zmęczenie wywołane brakiem snu ciągnęło mnie do pracy z farbami —
do tworzenia obrazów rodzących się w moim umyśle.
Z godziny na godzinę nienaruszona biel płótna znikała zastąpiona czernią i szarością.
Malowałam instynktownie, bez planu; po prostu coś sterowało moimi rękami, a efekt był dla
mnie równie zaskakujący co dla potencjalnego obserwatora.
Niebo gładko przechodziło w czerń postaci — w cień skryty w mroku — za którą jaśniały
gwiazdy. Twarz mężczyzny została uchwycona pod pewnym kątem, była zwrócona ku górze, a
wokół niej, jak obłok dymu papierosowego, rozchodziła się mgła.
Umorusana farbami cofnęłam się o kilka kroków; miałam zaciśnięte gardło.
Podświadomie zdawałam sobie sprawę, na kogo patrzę, mimo że rysy nie wskazywały na
konkretną osobę.
Wzięłam głęboki oddech, następnie powoli wypuściłam powietrze. Moje dotychczas
spięte mięśnie stopniowo się rozluźniały — taki efekt mogło przynieść jedynie trzymanie pędzla.
Moje myśli rozpłynęły się jak dym na obrazie.
Szybko się otrząsnęłam, gdy zerknęłam w stronę leżącego na szafce telefonu. Migająca,
oznaczająca powiadomienie zielona dioda ze mnie drwiła.
Nieznany: Sobota, ósma wieczorem. Molo w Santa Monica.
Dokładnie w dzień bankietu.
Zacisnęłam palce na urządzeniu ze świadomością zbliżającej się katastrofy. Po raz ostatni
spojrzałam na stworzony przed chwilą obraz z myślą, która nie chciała odejść.
Może po czterech latach, po tym, jak nasze ścieżki ponownie się skrzyżowały, wykrzyczę
Isaacowi, jak desperacko mi na nim zależało, a śmiech wydobędzie się z mojego gardła, kiedy
wspomnę, że złamał mi serce. Może.
Tylko że tak się nie stanie. Będę milczeć i pozostaniemy tylko spisaną w połowie historią.
Skończoną, ale bez zakończenia.
Rozdział 7.
Stałam pośród obcego tłumu, do którego nie pasowałam. Jedyne, co nas łączyło, to obłuda
— te sztuczne uśmiechy. Gdybym wyznała publicznie brutalną prawdę o moim wyjeździe,
zebrani tu ludzie nie wiedzieliby, jak zareagować. Nie mieliby pojęcia, jak zachować się w
obecności kogoś, kto wyróżnia się w spektaklu, jakim było ich wyidealizowane życie. Nie byli
przyzwyczajeni do kontaktu z osobami nieprzystającymi do tworzonej przez nich bajki.
Salę bankietową wypełniała śmietanka towarzyska, której przedstawiciele chcieli pokazać
się z jak najlepszej strony. W końcu według nich nic nie budowało wizerunku lepiej niż
uczestniczenie w wystawnych przyjęciach charytatywnych.
— Sama byłam zaskoczona jej decyzją o wyjeździe do szkoły w Kanadzie — oznajmiła
matka, dotykając pereł na szyi. — Jednakże gdy dowiedziałam się, że to placówka z przyszłością,
gdzie uczą się przyszli biznesmeni i gwiazdy, nie mogłam utrudniać jej zdobycia takiego
wykształcenia.
Siła tych kłamstw paliła moje wnętrzności żywym ogniem. Wyłączyłam się z rozmowy,
kiedy usłyszałam, jak matka tłumaczy, że rozpoczynający wówczas przygodę z futbolem Leo nie
mógł wyjechać, bo zaprzepaszczenie takiego talentu byłoby zbrodnią.
— Przepraszam, mój brat mnie potrzebuje — przerwałam wywód matki, posyłając żonom
współpracowników ojca uprzejmy uśmiech.
Każda z tych damulek była pokroju Jessiki Preston, a udział w tym przedstawieniu
cholernie mnie męczył.
Ruszyłam w kierunku Leo rozmawiającego z drobną dziewczyną. Krótkie włosy w
odcieniu kasztanowego brązu kręciły się za jej uszami, z których zwisały okrągłe kolczyki.
Wyglądała jak wróżka.
— Sądziłem, że szybciej od nich uciekniesz — powiedział mój brat, spoglądając zza
ramienia nieznajomej. — Od ojca i jego kumpli zwiałem po czterech minutach. Między słowami
„nieruchomość” a „sprzedaż”.
Przewróciłam oczami, przechwyciwszy z dłoni Leo kieliszek szampana.
Należąca od pokoleń do naszej rodziny firma zajmowała się nieruchomościami. Ta
branża, mimo że czasami dość niepewna i ryzykowna, przynosiła ogromne dochody. One
zapewniały nazwisku Preston globalną rozpoznawalność w sferze biznesu.
— Ty jesteś pewnie Leah — odezwała się dziewczyna, wyciągając dłoń. — Mia
Henderson.
— Miło mi — odparłam odruchowo.
— O, nie wiem, czy zdołaliście się poznać — zwróciła się do mnie, gdy zerknęła na
kogoś za mną — ale to mój partner na wieczór… — zawiesiła głos.
Ujrzałam jeszcze zaciśnięte wargi brata, nim się odwróciłam.
— Isaac — dodała Mia.
Byłam otępiała; zwyczajnie nie wiedziałam, jakie emocje mi towarzyszą. Było coś
nieuchwytnego w chłopakach, którzy zakładali garnitur. W elegancji kontrastującej z prawdziwą
osobowością. Właśnie taką sprzeczność czułam, widząc Isaaca w czarnej koszuli z rozpiętym
kołnierzykiem i z kolczykiem w brwi. Emanował czymś kusząco grzesznym. Czymś, za czym
jest gotowa podążyć każda dziewczyna.
— Znamy się — skwitował sucho, rzucając mi zdawkowe spojrzenie. — Jesteśmy
starymi znajomymi.
— Och, nie wiedziałam — mruknęła Mia zupełnie nieświadoma napięcia pomiędzy mną
a Isaakiem. — Skąd się znacie?
Żebym mogła odpowiedzieć na to pytanie, musiałam wykonać skok na głęboką wodę. W
przeszłość. Do dnia, który na zawsze zmienił moje życie.
— Czemu ciągle tu siedzisz? — Usłyszałam cichy głos. — To musi być nudne. Nie masz
przyjaciół?
Pomiędzy złocistymi pędami wierzby dojrzałam szare, skrzące się ciekawsko oczy.
Zmarszczyłam nos w reakcji na niemiłe stwierdzenie stojącego przede mną chłopaka.
— Mam — bąknęłam, odkładając kredkę na leżący na moich kolanach zeszyt. — To, że
lubię tu rysować, nie znaczy, że nie mam przyjaciół. A gdzie są twoi, skoro masz czas, żeby
interesować się tym, co robię?
Mama nie pochwaliłaby tak niekulturalnej odpowiedzi. Jednak nie było jej tutaj, więc się
nie dowie. Poza tym to on zaczął.
— Jestem Isaac. — Ręka chłopaka wystrzeliła w moim kierunku.
Spoglądałam na nią z namysłem, nie wykonując przez chwilę żadnego ruchu. Tego typu
zwłoka byłaby kolejną rzeczą, za którą w domu zostałabym potępiona.
— Leah. — Uścisnęłam jego dłoń. — A ty jesteś niegrzeczny, bo zignorowałeś moje
pytanie.
Odchrząknęłam ledwo zauważalnie, próbując zachować pozory beznamiętności.
Przeszłość ma to do siebie, że jest czymś, co już minęło. Natomiast w teraźniejszości Isaac był
jedynie chłopakiem, którego kiedyś znałam.
— Z dzieciństwa — odpowiedziałam wreszcie na pytanie Mii.
Pogodzenie się z faktem, że Cloney należy do przeszłości, nie oznaczało, że miałam
ochotę mówić o tamtym etapie mojego życia.
Przeniosłam wzrok na czujnego Leo, który wydawał się gotów w każdej chwili wkroczyć
do akcji, gdyby atmosfera się zagęściła.
— Więc jak ci się podoba powrót do Los Angeles? Wiem od taty, że trochę cię tu nie było
— odezwała się Mia.
Nie miała pojęcia, że właśnie brnęła w coraz większy syf. W emocjonalny bajzel, przed
którym za wszelką cenę chciałam uciec.
— Powiedzmy, że zdołałam się przyzwyczaić do mroźnej Kanady — mruknęłam, a
jednocześnie rozglądałam się za roznoszącym szampana kelnerem.
Na eleganckich przyjęciach nikt nie zwracał uwagi na bąbelki w kieliszkach osób
niepełnoletnich. Wszyscy byli skupieni na sobie. Byle zabłysnąć w świetle fleszy i w
towarzystwie.
— Ach, to stąd ten ledwo słyszalny akcent.
Miała rację: powrót w rodzinne strony uświadomił mi, że mimowolnie przejęłam od
Kanadyjczyków zwyczaje językowe i wymowę.
— Tam i tak byłam „tą Amerykanką”. — Wzruszyłam nonszalancko ramionami. —
Nawet po czterech latach nie pozbyłam się tego tytułu.
Właśnie to pozwoliło mi pozostać rdzenną Amerykanką — gdzieś w głębi duszy miałam
świadomość, że Kanada nigdy nie stanie się moim prawdziwym domem. Wszystkie mieszkające
tam osoby od razu zauważały ludzi spoza ich kręgu, którzy wyraźnie odróżniali się od reszty.
Każdy Brytyjczyk, Amerykanin czy Australijczyk był na wstępie piętnowany. Szkoła, choć
tolerancyjna i gościnna, dawała odczuć, że nie pochodzi się stamtąd. To utrudniało odnalezienie
się w nowym miejscu. Szczególnie komuś, kto ubolewał, że się tam znajduje. Komuś, kto płakał
za tym, co stracił; za tym, co nigdy nie należało do niego.
— Pewnie poznałaś mnóstwo nowych ludzi — kontynuowała Mia przyjaznym tonem. —
To musiała być fajna przygoda.
Nie. Nie wtedy, gdy zostaje się zmuszoną do wyjazdu. Do ucieczki od swojego
dotychczasowego życia.
— Nie było najgorzej. — Odchrząknęłam.
To była połowiczna prawda. Po prostu z czasem stałam się obojętna na wszystko, co mnie
otaczało. Rzeczywistość zamieniła się w znośną rutynę, kiedy zrozumiałam, że tam byłam wolna
od toksycznej matki.
— Ja studiuję w Brown, jednak ze względu na potrzeby taty zrobiłam półroczną przerwę
— powiedziała nazbyt wyniosłym głosem, który stał się o oktawę wyższy, gdy wymieniła nazwę
jednego z uniwersytetów Ligi Bluszczowej.
Na szczęście nie musiałam kontynuować tej rozmowy. Ciche trzaski rozeszły się echem
po sali, a to wszystko za sprawą podłączonego do nagłośnienia mikrofonu. Moment później na
podwyższeniu stanęła szczupła kobieta będąca koordynatorką całego wydarzenia.
— Dzień dobry, nazywam się Alice Jenkins — odezwała się z wyćwiczonym uśmiechem.
— W imieniu zarządu Preston Industrial pragnę podziękować państwu za tak liczne przybycie. A
szczególnie samej Jessice Preston, która postawiła sobie za punkt honoru zorganizowanie tego
charytatywnego bankietu.
W pomieszczeniu rozbrzmiały donośne oklaski. Przyglądałam się teatrzykowi
odstawianemu przez moją matkę: jej przesadnemu zaskoczeniu. Ledwie powstrzymałam
parsknięcie, kiedy dostrzegłam, że przyciska do piersi dłoń, po czym usłyszałam, jak składa
otaczającym ją ludziom skromne podziękowania. Wszyscy łykali tę pokazówkę jak pelikany
pożywienie. Jakby to nie Jessica Preston stała na czele organizacji zajmującej się ustalaniem
programu całej imprezy. Wszystko przebiegało zgodnie z opracowanym przez nią planem —
cokolwiek się dziś stanie, ona z pewnością o tym wiedziała.
Przemówienie Alice z dodatkiem licznych umizgów w stronę mojej matki i zapowiedzią
zbliżającej się licytacji minęło mi szybko, mimo że nie miałam pod ręką kolejnego kieliszka
szampana. Nie mogłam sobie pozwolić na następny, jeśli niedługo chciałam prowadzić
samochód.
Gdy zostaliśmy poproszeni o zajęcie przydzielonych nam miejsc, aby zjeść gorący
posiłek, zrozumiałam, że nieprędko uwolnię się od Mii i jej partnera. Siedzenie przy tym samym
stoliku zdecydowanie utrudniało sprawę. Dodajmy do tego moich rodziców i rodziców Mii, a
otrzymujemy receptę na migrenę.
Leo, jak na dżentelmena przystało, odsunął mi krzesło, dzięki czemu z łatwością
wsunęłam nogi pod sięgający niemal do podłogi obrus. Mając nadzieję, że udało mi się przybrać
beznamiętny wyraz twarzy, spojrzałam na zajmującego miejsce dokładnie naprzeciwko mnie
Isaaca, mimo że w środku aż skręcało mnie z irytacji. Ze wszystkich znanych mi osób akurat Mia
musiała być córką głównego wspólnika ojca i akurat Cloney musiał jej towarzyszyć. Ktoś na
górze nieźle sobie ze mną pogrywał.
— Macie już jakieś plany na studia?
Słysząc pytanie zadane przez pana Hendersona, który ku mojemu zdziwieniu nie toczył
rozmowy z moim ojcem, podniosłam spojrzenie znad talerza.
Mężczyzna był starszy od moich rodziców o co najmniej dziesięć lat, z kolei jego żona
należała do młodszych egzemplarzy. Albo botoks czynił cuda jak w przypadku kobiety, która
mnie urodziła.
Zanim zdążyłam wymyślić bezpieczną odpowiedź, Leo zaczął grać rolę wzorowego syna
przedsiębiorcy i duszy towarzystwa. Krótko mówiąc: człowieka zawsze gotowego na każdą
konwersację.
— Spodziewam się stypendium sportowego. — Jego słowa były niejednoznaczne i
wiedziałam, w czym tkwił haczyk. — Jednak kierunkiem, ku któremu się skłaniam, jest biznes i
zarządzanie.
Leo uwielbiał futbol — żył nim w równym stopniu co ja sztuką. Rodzina na krótką metę
popierała jego pasję, ponieważ dobrze prezentowała się w opowieściach o perfekcyjnych
potomkach Prestonów. Póki otrzymywał dobre oceny i nie widział w futbolu swojej przyszłości,
mógł robić, co chce. Potem jego życiem miał zawładnąć rynek nieruchomości. Znałam ten plan.
Jeszcze zanim zostałam wygnana z rzekomego raju, wiedziałam, czego oczekują od nas rodzice.
Sukcesy mojego brata idealnie wpasowywały się w wizerunek Prestonów, tyle że Leo sam
zdawał sobie sprawę, że ich akceptacja jego pasji ma datę ważności.
— I to rozumiem. W końcu przejęcie rodzinnego imperium stanowi priorytet — odezwał
się Henderson. Niestety spojrzenie jego paciorkowatych oczu przeniosło się na mnie. — A ty,
Leah?
Odłożyłam nóż z dala od pokrojonego kurczaka, bo mój apetyt nagle zniknął. Kątem oka
zauważyłam ostrzegawczą minę matki, która wyraźnie mówiła, bym uważała na słowa.
— Jeszcze nie podjęłam decyzji — skłamałam niegotowa na jatkę, jaką mogłaby
urządzić, gdybym wyjawiła prawdziwe plany. — Ale myślę poważnie o Columbii.
Wiedziałam, że ostatnie zdanie odwróci uwagę wszystkich obecnych osób i skupią się one
na Lidze Bluszczowej. Choć uczelnia, o której wspomniałam, była prestiżowa, nie miałam
wątpliwości, że interesująca mnie specjalizacja nie będzie im się wydawać taka ambitna.
Columbia nawet nie była moim wyborem, to była jedynie zasłona dymna, ponieważ nie chciałam
wywołać kłótni. Nie żeby ludzie siedzący przy stole mieli prędko poznać prawdę. A prawda była
taka, że właśnie kończyłam tworzyć swoje portfolio wymagane podczas rekrutacji na uczelnie
artystyczne.
— Ach, szkoła samego Baracka Obamy. — Pan Henderson kiwnął z uznaniem głową. —
Moja Mia przerwała naukę w Brown, by pomóc schorowanemu ojcu — dodał i poklepał córkę po
dłoni w rozczulającym geście.
Przez następne czterdzieści minut odpowiadałam na błahe pytania. Starałam się nie
strzelić gafy, co prawdopodobnie skutkowałoby gniewem matki, bo ostatnie, czego
potrzebowałam, to zbędne pogadanki. Gdy nadszedł czas licytacji, każdy skupił na niej uwagę,
więc odeszłam od stolika pod pretekstem przypudrowania nosa.
W wyjątkowo opustoszałej łazience wzięłam głęboki oddech. Nawet nie zdawałam sobie
sprawy, jak bardzo dusiłam się pośród tych wszystkich ludzi. Jak mocno męczyło mnie ciągłe
udawanie. W lustrze zobaczyłam dziewczynę o nienagannym wyglądzie. Na mojej skórze nie
było śladu po farbie ani ołówku. Kolczyk z nosa wyjęłam, aby zadowolić matkę, moje włosy
były ułożone w fale, a burgund sukienki doskonale komponował się ze srebrem sandałków na
obcasie.
Prawie pasowałam do idealnego obrazka rodziny Prestonów. Ale nie byłam sobą.
Niemniej tylko wtedy wtapiałam się w tło — kiedy przestawałam być Leah.
Zacisnęłam usta zażenowana swoim zachowaniem. Wystarczyły dwa tygodnie, bym
pozwoliła się stłamsić. Daleko mi było do perfekcji. W Kanadzie nauczyłam się celebrować
imprezy, pić alkohol, popalać okazjonalnie papierosy i poznawać ludzi. Wystarczył przyjazd do
Los Angeles, żebym zapomniała o tym, kim jestem. Za dnia może stałam na uboczu zatopiona w
pięknie sztuki, ale istniała jeszcze dziewczyna, która budziła się w nocy. Wyznaczyłam sobie
i innym granice, by się odizolować — byleby nie zniszczyć wizerunku Prestonów. By móc
umknąć daleko stąd, gdy tylko skończę szkołę. Dorastająca w Kanadzie Leah nauczyła się
cieszyć z tego, co ofiarowuje jej życie. Leah tkwiąca w Los Angeles dała się zdominować
i okiełznać. Bała się pokazać siebie.
Rytmicznie stukając obcasami, ruszyłam przez oświetlony korytarz w kierunku wyjścia z
budynku. Nim uderzyło we mnie parne powietrze, napisałam do Leo krótką wiadomość,
informując, że źle się czuję i wracam do domu. Podałam bloczek parkingowemu, który podszedł
do mnie w sekundzie, kiedy go zauważył.
Parę minut później przemierzałam centrum Los Angeles, jadąc w kierunku zatoki. Niebo
już dawno spowił mrok — w styczniu słońce zachodziło tu około czwartej po południu, więc
kiedy zajechałam do Venice, przed oczami miałam obraz jasnych punkcików lśniących na niebie.
Granat kontrastował z blaskiem gwiazd i chociaż miałam prawie osiemnaście lat, ten widok nadal
zapierał mi dech w piersiach. To był symbol mojej bezpiecznej przystani.
Na pomoście znajdowało się niewiele osób, wyjątkowo jak na sobotni wieczór. Nie
wiedziałam, czy powinnam się cieszyć, czy obawiać: oznaczało to mniej świadków szemranych
interesów, ale również większe ryzyko, że może mi się stać krzywda. Damon był pewny, że będę
z tą osobą bezpieczna, jeśli tylko przekażę odpowiednią ilość pieniędzy. Chciał pojawić się tu
razem ze mną, ale kategorycznie odmówiłam. Może i byłam mu wdzięczna, jednak to nie
upoważniało go do niańczenia mnie.
Wsparłam łokcie o metalowe barierki, wpatrując się w nieprzeniknioną głębię oceanu.
Mrok rozpraszały jedynie światła wesołego miasteczka za moimi plecami. Kolory diabelskiego
młyna odbijały się w tafli wody, nadając malarski kształt moim myślom. Mijały mnie zatopione
w rozmowach osoby, którym przyglądałam się uważnie. Każda z nich mogła być dilerem, a ja nie
miałam pojęcia, czego się spodziewać.
Wtedy go ujrzałam. Skrytego w cieniu, idącego z nisko opuszczoną głową. Jego dłonie
były schowane w kieszeniach eleganckich spodni, podczas gdy moje pokryły się potem.
Chciałam uciekać. Cholera. Wiedziałam, że powinnam, ale zwyczajnie zastygłam
niezdolna do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Moje serce biło tak głośno, że w uszach
słyszałam echo tych uderzeń. Nie potrafiłam myśleć racjonalnie. Nie byłam pewna, która myśl
była bardziej przerażająca: ta, że on zatracił się w dilerce, czy ta, że zaraz odkryje, kim jest jego
klient.
— Isaac. — Szept bezwiednie opuścił moje usta.
Nasze oczy się spotkały, a w jego metalicznie szarych zaczął szaleć sztorm.
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 8.
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 9.
— Leo, znasz moje zdanie na ten temat — bąknęłam, zamykając lodówkę. — Nie chcę
mieć z nimi wiele wspólnego.
— Czemu tak się wzbraniasz? — Westchnął po drugiej stronie linii. — Może nie są
najspokojniejszym towarzystwem, ale nie zaciągną cię nigdzie, gdzie naprawdę nie będziesz
chciała.
Gdyby to było takie łatwe, osiemdziesiąt procent populacji nie zrobiłoby pewnych rzeczy.
Tych, których żałowało, albo tych wspominanych z zażenowaniem.
— To, czego chcę, a to, w co los mnie pcha, to dwie zupełnie różne sprawy. —
Prychnęłam ironicznie. Przełożyłam telefon do drugiej dłoni, otworzyłam jogurt, a następnie
wsypałam do niego owoce.
— Hope zaprosiła cię za pośrednictwem mnie, bo nie ma twojego numeru — powiedział
Leo. — Ja nie mogę jechać ze względu na robotę u ojca, ale ty możesz się pojawić. Wiem, że w
pewnym stopniu lubisz samotność, ale w ciągu ostatnich czterech lat nie mogłaś zmienić się z
duszy towarzystwa w totalnego odludka.
Nie byłam nim — daleko było mi do odludka. Owszem, byłam samotnikiem, ale
potrafiłam też bawić się jak nastolatka wśród ludzi. Aż za dobrze. Problem tkwił w tym, że
wolałam nie wychylać się do czasu wyjazdu na studia. I nie zbliżać się do ludzi, bo to mogło
sprowadzić na mnie zbyt dużo problemów. A nie potrzebowałam ich w Los Angeles pod okiem
matki, która była nieprzewidywalna. Tyle że znów zapewniałam siebie, że nie dam się zastraszyć
Jessice Preston — pozostanę tym, kim naprawdę byłam. Nie tym, kim ona chciała, żebym się
stała.
— Będę tego żałować — wymamrotałam do siebie pod nosem.
Dwie godziny później siedziałam w samochodzie przed domem Hope i zastanawiałam
się, czy samo przybycie tutaj można uznać za pomyłkę. Dopóki nie wejdę do środka, nie istniało
ryzyko czegoś takiego jak kłopoty — nic złego się nie wydarzy. Na razie miałam szansę się
wycofać. Ta opcja zdawała się mnie pocieszać i jednocześnie ze mnie drwiła.
Cały czas spierałam się ze sobą, ale w głębi duszy wiedziałam, że nie chodziło już tylko o
ewentualne konsekwencje. Był jeszcze on.
Zagubiona we własnych myślach w pierwszej chwili nie zauważyłam sylwetki, która
pojawiła się na horyzoncie. Pukanie w szybę przyprawiło mnie o szybsze bicie serca — na tyle
mocne, że prawie dostałam zawału. Chwilę zajęło, zanim w miarę się uspokoiłam, ale wreszcie
trzęsącą się dłonią uchyliłam szybę.
— Masz zamiar siedzieć tu cały wieczór? — zapytała Hope z lekką drwiną, pochylając
się w stronę okna.
— Może — bąknęłam, opierając się ciężko o fotel.
Dziewczyna wsparła łokcie o uchylone okno, trzymając oburącz szklankę wypełnioną
ciemnym napojem. Ze swojego miejsca czułam jego drażniący zapach.
— Nie znam cię. — Odchrząknęła. — Wiem jedynie, że równie usilnie starasz się
trzymać z dala od każdego jak ja na początku. Ale tamci ludzie… — wskazała na budynek za
sobą — nie odpuszczą, jeśli już cię zaakceptowali. Są najbardziej upartymi osobami, jakie
kiedykolwiek poznałam. Dlatego proponuję, żebyś wypiła to… — wystawiła w moim kierunku
szklankę z nieznanym mi trunkiem — …i pokazała, kim jest Leah Preston.
Hope Ciredman potrafiła zaskoczyć jak nikt inny. Ta przemowa nie pasowała do
beznamiętnej dziewczyny, za którą za wszelką cenę starała się uchodzić.
— Pieprzyć to. — Westchnęłam, przechwytując od niej szklaneczkę.
Sekundę później tego pożałowałam. Pieczenie rozeszło się po moim gardle, a łzy
napłynęły mi do oczu. Uderzyłam dłonią o kierownicę, o mało nie trafiając w klakson, i
zaniosłam się uporczywym kaszlem.
— Do diabła, coś ty mi dała? — Zamrugałam, spoglądając na blondynkę.
— Cóż mogę powiedzieć, lubię whisky.
Po chwili naciągnęłam rękawy bluzy i ruszyłam z Hope ku hałasowi. Ludzie tłoczyli się
w różnych zakamarkach ogrodu. Przywitania nadeszły z każdej strony — jedne
spersonalizowane, drugie wręcz przeciwnie, rzucone mimochodem. A on nie zdobył się na nic.
W końcu robił, co chciałam: dawał mi spokój.
Zlekceważyłam natrętnego Nathaniela White’a, który narzekał, że spodziewał się
większej wylewności z mojej strony.
— Żebrzesz o pseudoczułości, bracie — parsknął stojący przy grillu Matthew. — To
całkiem żałosne.
Nate skwitował to, pokazując mu środkowy palec.
— Hope krzyczy całą sobą: nie dotykaj mnie — mruknął do mnie Nate. — To liczyłem,
że przynajmniej w tym będziecie się różniły. Brakuje mi miłości.
Jego mina chyba miała być urocza, a była zaledwie śmieszna.
— Niech ona sobie krzyczy — powiedział Asa, podkreślając ostatnie słowo. Spojrzał na
Nate’a spod uniesionej brwi. — A twoje łapy niech zostaną przy tobie.
Evan zdawał się w najlepsze cieszyć tym teatrzykiem, bujając się na krześle. Minęłam
męską publikę, przy czym kompletnie zignorowałam siedzącego nieopodal Isaaca. Mulatka z
ciasno splecionymi warkoczami przywołała mnie gestem. Z całej grupy to ją znałam najlepiej, a
raczej najdłużej przebywałam w jej towarzystwie w Disneylandzie. Dzięki temu, że moment
później usiadłam na wiklinowym leżaku, mogłam rozluźnić spięte mięśnie.
— Że też wcześniej nikt tego nie zauważył. — Alex pokręciła głową, spoglądając na
moje dłonie. Na moich palcach została zaschnięta farba. — Wcześniej ołówek, teraz farby.
Wiążesz ze sztuką swoją przyszłość?
Spojrzałam na swoją skórę świadoma jednego: to było moje życie. Od zawsze wszystko,
co tkwiło w moim umyśle, przechodziło na puste płótna. Serce i dłonie chciały jedynie tworzyć.
— Rhode Island School of Design — odparłam cicho. — Mój wybór uczelni chyba mówi
sam za siebie.
— Najlepsza placówka artystyczna w Stanach. — Alex zagwizdała z uznaniem. — Do
tego na drugim końcu kraju.
— Poza tym, że to dobra szkoła, chyba właśnie to jest w niej najlepsze — przyznałam,
nim zdołałam się powstrzymać — umiejscowienie z dala od Kalifornii.
Przestałam szukać szczęścia w miejscu, gdzie je zgubiłam. Bo powodem, dla którego
wcześniej nie mogłam odpuścić, był fakt, że głęboko w środku wciąż miałam nadzieję — choć
nie chciałam się do tego przyznać. Ale ona w końcu umarła.
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 10.
Los był nieprzewidywalny. Życie było wielką loterią niewiadomych, w jednej chwili było
się na szczycie, by sekundę później patrzeć, jak cały ład znikał.
Policzki bolały mnie od długotrwałego śmiechu. Nathaniel z Evanem robili za
pełnoetatowych błaznów. Jeszcze nie umiałam rozgryźć, czy tacy po prostu byli, czy coś kryło
się pod maską beztroski. Z każdej drobnostki potrafili stworzyć teatrzyk, a alkohol dodatkowo im
to ułatwiał. Sielanka musiała jednak skończyć się impasem. Czymś, co zaburzało spokój.
Z przypadkowej katastrofy przy otwieraniu wina nie powinien wyniknąć żaden dramat, a
jednak okazało się, że pozory mylą. Isaac wylał na siebie sporą ilość trunku, przez co materiał
jego koszulki przesiąkł czerwonym winem. Trzeba ją było ratować, żeby nie nadawała się
jedynie do kosza. Chłopak oddał butelkę, by dziewczyny mogły rozlać sobie resztę do
kieliszków, i ruszył naprawiać szkody.
Nie piłam dużo, ale mój pęcherz nawet po znikomych ilościach alkoholu działał jak u
niemowlaka. Niechętnie podniosłam się z miejsca i skierowałam ku wnętrzu domu. Cisza
panująca w środku nie pasowała do chaosu na tarasie. Odgłosy śmiechu docierały do mnie, gdy
szłam przez białe korytarze. Chciałabym, żeby w jakikolwiek sposób mnie zatrzymały —
ściągnęły z powrotem na dwór. Tyle że tak się nie stało.
Dotarłam do łazienki i zamarłam. Patrzyłam przed siebie kompletnie przytłoczona
emocjami i wspomnieniami. Przez sekundę byłam całkiem pewna, że moje serce przestało bić.
— Isaac, przestań podglądać. — Dłonią pobrudzoną pastelami starałam się przegonić
chłopaka. — Zawsze to robisz, a ja cię odganiam.
— Wiem, wtedy się dekoncentrujesz. — Przewrócił oczami z prześmiewczą miną,
opadając na fotel.
Zlekceważyłam go, choć jak zwykle było to trudne. Aktualnie najważniejsze były ostatnie
poprawki, póki pastel był wystarczająco plastyczny. Odgarnęłam kosmyk włosów opadający na
mój nos, pewna, że moją skórę właśnie ozdobiła granatowa smuga. Przez kilka minut tworzyłam
w ciszy, pochłonięta pracą.
— Mogę to zabrać? — zapytał, na co uniosłam brodę, praktycznie zderzając się z jego
głową.
Nawet nie zauważyłam, kiedy ponownie wstał ze swojego miejsca. Nachylał się nad
oparciem krzesła, spoglądając prosto na stworzony przeze mnie obrazek. Dla innych byłby to
pewnie niewiele znaczący rysunek, a dla nas był symbolem tego, co mieliśmy. Wszystkiego, co
nas łączyło.
Patrzyłam na przestrzeń między łopatkami chłopaka, gdzie tkwiło nasze światło gwiazd.
Na gładką linię dłoni złączonych jedynie małymi palcami, spod których było widać zamgloną
chmurę przechodzącą w niebo.
Isaac Cloney wytatuował sobie na plecach nasze wszystko.
— Zatrzymałeś go — szepnęłam, zwracając na siebie jego uwagę.
Moje słowa były bezsensowne. Oczywiście, że zachował ten rysunek — właśnie na niego
patrzyłam. Tylko to było nieprawdopodobne. Po tylu latach, mimo przepaści między nami, on
wciąż go miał. W dodatku wytatuowany na skórze.
Szare tęczówki spotkały się z moimi w lustrze. Chyba pierwszy raz Isaac naprawdę na
mnie patrzył. Przez sekundę mogłam w tych oczach dostrzec chłopca sprzed lat. Tyle że to
zdawało się krótkim błyskiem — obrazem stworzonym przez zakrzywienie zwierciadła. Ten
błysk szybko znikł. Ponownie miałam przed sobą obcego. Straciłam tatuaż z oczu, gdy odwrócił
się do mnie i zbliżył. W każdym jego kroku czułam niezrozumiały dla mnie gniew. Wyglądał jak
drapieżnik polujący na ofiarę. Tak, tutaj, w tym momencie, byłam nie więcej niż ofiarą.
W dosłownym tego słowa znaczeniu.
— Nie wymyślaj rozległych tez, Leah. — Jego głos brzmiał ostro, wręcz brutalnie. —
Zawsze miałem słabość do tatuaży, a ty talent. Zrobiłem go pod wpływem impulsu, nic więcej.
Lekceważenie najwyraźniej przychodziło nam łatwo, sama dałam się wciągnąć w to
kłamstwo. Choć serce chciało uzyskać głos, stłumiłam je. Zamknęłam pytania, niewiadome i całą
ciekawość głęboko w sobie.
Pozostało tylko jedno kluczowe pytanie — ono musiało zostać wypowiedziane.
— Żałujesz?
— Wielu rzeczy żałuję, Leah.
Powinno zaboleć — może tak właśnie było, ale zwyczajnie byłam tak sparaliżowana i
zamknięta na niego, że nie poczułam nic. Po tym wszystkim, co przeszłam, uodporniłam się na
pewne bodźce. Wyleczyłam serce z Isaaca, tyle że mój umysł wciąż walczył ze wspomnieniami.
Wycofałam się, zapominając o potrzebie, z którą przyszłam do łazienki. Dobry humor,
który jeszcze chwilę temu mi towarzyszył, uleciał. Po prostu przypomniałam sobie, dlaczego
przebywanie blisko Isaaca było cichym samobójstwem. On zawsze będzie mi przypominał to, co
straciłam.
— Na mnie już pora — odezwałam się, wkraczając na taras.
W odpowiedzi usłyszałam zbiorowe jęki pijanych przedstawicieli płci męskiej.
— Moja miłość mnie opuszcza — poskarżył się dramatycznie Nate, który był o krok od
tego, by zaliczyć porządnego zgona.
Przewróciłam oczami. Choć znaliśmy się krótko, byłam już uodporniona na jego
zagrywki.
— Nie ja jedyna i nie ja ostatnia — zawołałam przez ramię, na co rozległ się głośny
śmiech Evana.
Niewiele rzeczy cieszyło mnie tak jak powrót do pustego domu. Zero osądu, krzywych
spojrzeń czy kąśliwych komentarzy. Tylko ja i moja najlepsza przyjaciółka — cisza.
Gdy wchodziłam po schodach, związałam część włosów w kucyk. Odetchnęłam powoli,
włożyłam słuchawki do uszu i wkroczyłam do swojego świata. Z kąta szafy wydostałam sztalugę
i drewniane pudło pędzli i farb. Stare prześcieradła zaścieliły podłogę, a drzwi balkonowe
rozwarłam na oścież. Nie przejmowałam się brakiem światła słonecznego — nie tym razem.
Zapaliłam lampę LED i po prostu chwyciłam za pędzel. Efekt końcowy był prawie taki sam jak
lata temu. Rysunek nie był odbiciem tamtego, ale utrzymałam dawny zarys. Moje umiejętności
się wzbogaciły. Technika była wyszlifowana. Każda kreska pewniejsza. Pastel wymieniłam na
farbę. Cienie ze sobą lepiej współgrały. Wszystko wydawało się lepsze. Tyle że pozostała jedna
luka. W tym obrazie nie było prawdziwej historii — tych uczuć, które siedziały wtedy we mnie.
W nas. To znikło.
Obraz był odzwierciedleniem pustki, która z nas pozostała.
Dni mijały w swojej mozolnej wędrówce — czas szkolny nie był niczym
nadzwyczajnym. Dla kogoś takiego jak ja ten okres dzielił się pomiędzy naukę a sztukę. Jeśli nie
trzymałam nosa w książkach, to siedziałam przed płótnem.
Nie dawałam się namówić Leo na żadne wspólne wyjście z jego znajomymi, tak że w
pewnym momencie przestał pytać. Przyczyną mógł być fakt, że coś się psuło. Wręcz widziałam
napięcie, które tętniło między Hope, Asą oraz Isaakiem. Nie pytałam o nic brata — nie tylko
dlatego, że to nie była moja sprawa. Kierowało mną przeświadczenie, że nawet on nie znał
konkretnej przyczyny tego zamieszania. Jedyną przyjaźnią, jaką zawarłam, była ta z tabletkami.
Nie byłam pewna, co zrobię, gdy się skończą. Od dwóch tygodni nawet nie spojrzałam na Isaaca.
Patrzenie na siebie nie było jednoznaczne z widzeniem siebie. Dlatego moje pole manewru
zastraszająco się kurczyło.
— Bieganie pomaga? — zapytałam pewnego piątkowego wieczoru Hope, siedząc na
masce własnego samochodu. Właśnie tu dostrzegłam blondynkę, która spad niżej biegła przez
plażę.
Jak na to, że nie chciałam zawierać żadnych bliższych znajomości, nasze przypadkowe
wpadanie na siebie było dziwnym zjawiskiem. Życie bywało przewrotne.
Hope przystanęła i popatrzyła na mnie. Milczała przez chwilę, przelewając wodę w
butelce.
— W pewnym momencie, gdy mijam tę krawędź własnych możliwości… — odetchnęła
— powoduje jedynie ból. To on pomaga. Sprawia, że czuję się żywa, gdy spadam w tę toń, gdzie
tkwią diabły próbujące ponownie pochwycić mnie w swoje sidła. Póki ból istnieje, nie jestem
martwa.
Rozumiałam ją bardziej, niż byłam gotowa przyznać. Nasze rozmowy nie odpowiadały
naszemu wiekowi. Były nazbyt psychologiczne i melancholijne. Tyle że po prostu wiedziałyśmy
więcej, niż wskazywałyby nasze metryki, bo życie nauczyło nas, że ostatecznie trzeba radzić
sobie samemu.
— Dlatego pływam — powiedziałam, zakładając za ucho opadający mi na czoło kosmyk.
— Gdy świat mnie pochłania, pokonuję długość za długością, aż ciśnienie staje się nie do
zniesienia. Pływam, póki nie mogę ruszyć ramionami, a woda wypycha na powierzchnię ciało,
które nie może już walczyć.
— A to? — Hope wskazała na kartkę tkwiącą między nami. Rysunek otaczającej nas
Venice.
— To jest mój oddech — szepnęłam. — Wszystko, co pozwala mi funkcjonować.
Sztuka była moją terapią — granicą między dobrem a złem. Pozwalała mi opowiedzieć
to, czego nie potrafiłam ubrać w słowa. Wyciszała mój umysł. Dzięki niej choć częściowo
panowałam nad tym, z czym nie potrafiłam sobie inaczej poradzić.
— A to jest mój — odparła przekornie Hope, wyjmując z kieszeni bluzy paczkę
marlboro. — Rzucanie palenia w punkcie, gdy twój dotychczasowy ład się wali, jest do bani.
Zaproponowała mi papierosa. Patrzyłam na niego z rezerwą przez dłuższy czas. Nie
byłam nałogowcem, a obudzenie kanadyjskich nawyków było mi nie do końca potrzebne. Odkąd
tu byłam, nie kupiłam ani jednej paczki.
— Obym nie spotkała mojej matki — bąknęłam pod nosem, chwyciwszy papierosa.
Krótkie spojrzenie, które rzuciła mi Hope, nie było osądzające, po prostu ciekawskie. — Idealny
dom wyjęty z kadrów filmu jest gówniany wewnątrz — dodałam, niewiele wyjaśniając.
Westchnęłam cicho, machając nogami. Dźwięk, który z siebie wydałam, brzmiał całkiem
żałośnie — jakby pokrzywdzone dziecko rozpaczało nad zmarnowaną egzystencją rodzinną.
Niuans tkwił w fakcie, że określeniem dziecko mogłam objąć jedynie Leo. Nikogo więcej.
— Cóż, to nie jest mi obce. — Mrugnęła porozumiewawczo. — Mówisz to komuś, kto
niby ma siostrę i ojca, ale uznaje ich za martwych. Czasami więzy krwi po prostu nic nie znaczą.
Rodzina była pojęciem względnym — nie tworzyły jej geny, tworzyliśmy ją my sami.
— Oni są twoją rodziną, prawda? — Podkuliłam nogi, wspierając brodę o kolana, gdy
wypuściłam obłok dymu. Już zdążyłam zapomnieć, jakie to relaksujące uczucie.
— Cóż, rodziny się nie wybiera. — Wzruszyła ramionami. — Nieważne, czy tej przez
geny, czy innej. Ona tworzy się, nim zdążysz zaprotestować. Ja nie zdołałam. — Uśmiechnęła się
wyjątkowo ciepło jak na nią. — I tak oto skończyłam z szatańskim kręgiem.
— Żałujesz?
Pokręciła głową.
— Nawet przez sekundę nie żałowałam. — Nie wahała się z odpowiedzią.
Właśnie tym była prawdziwa wspólnota — poczuciem przynależności, które nie bladło w
obliczu beznamiętności.
Otrzepałam nadmiar popiołu, uważając na blachę auta, gdy Hope skupiała się na
przestrzeni przed sobą. A przynajmniej tak sądziłam, póki nie padło pytanie z jej strony. Była
bezpośrednia — nie rzucała słów ot tak, wydawały się przemyślane. Wszystko było skrupulatnie
skalkulowane i chyba to mnie najbardziej przerażało w tym pytaniu.
— Kochałaś go?
Wiedziałam, o kogo pytała. Od razu. Nie miałam co do tego wątpliwości. To było coś,
czego nie dało się opisać prostymi słowami — nastoletnie serce było otwarte na wszystko. Każde
uczucie. Nieważne, czy dobre, czy złe. Pochłanialiśmy emocje, które nas otaczały, nie zwracając
uwagi na konsekwencje. Na to, jak one na nas wpłyną. Łączyła mnie z Isaakiem nieokreślona nić
przywiązania. Wtedy zdawało się to bezgraniczną przyjaźnią, a ostatecznie nie było niczym
więcej niż obłudą.
— Tak.
Kochałam go na wiele sposobów, których nie rozumiałam, póki nie poświęciłam dla
niego wszystkiego.
— Jak bardzo? — Patrzyła na mnie z nieprzeniknioną miną.
To niespotykane, z jaką łatwością wypełniała każdą lukę. Zbierała strzępy informacji i
tworzyła z nich całość, nim dało się to zauważyć.
— Czy to ważne? — odparłam spokojnie.
Z jakiegoś powodu byłam całkowicie opanowana mimo chaosu wspomnień. Odpierałam
każdy atak, aż stał się odległym echem, które niedługo powróci. Ono zawsze wracało.
— Czemu miałoby takie nie być?
Jakkolwiek idiotycznie to brzmiało, nasze rozmowy stały się terapią — Hope wyróżniała
się rzadko spotykanym zrozumieniem. Wzajemnie popychałyśmy się na skraj niewiedzy, by
dotrzeć do tego, czego nie zdołałyśmy zauważyć w wewnętrznym amoku.
— Bo to nie wystarczyło, by walczył.
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 12.
Wszyscy w pewnym momencie gubili swoją drogę — błądzili, tracąc w tej wędrówce
samych siebie. Bo nikt nie potrafił nas zranić tak, jak my sami siebie raniliśmy.
W ciszy mojej sypialni było słychać tylko grzechotanie tabletek w plastikowym
opakowaniu i łomot mojego serca. Włożyłam buteleczkę pod materac pod stosem poduszek i
rozpoczęłam swoją rutynę. Coś cicho mówiło mi, że mój upadek będzie bolesny.
Dzisiejszy dzień był jednym z tych dołujących swoją aurą. Poszarzałe niebo wyglądało,
jakby w każdej chwili mogło się otworzyć, spuszczając na ziemię strumienie deszczu. Przez
narastające ciśnienie moja głowa nieprzyjemnie pulsowała, a mięśnie były ociężałe. Nie znosiłam
tego, jak mocno oddziaływała na mnie zmiana pogody. Napięcie dookoła zdawało się aż nazbyt
uciążliwe — może ktoś tam na górze zdawał sobie sprawę z tego, co nadchodziło.
Związałam włosy, tworząc niewielkiego koka, by loki nie przysłaniały mi powstałego na
marginesie zeszytu szkicu. Profesor Fibre zdawał się dużo bardziej odprężony niż zwykle i nie
musiałam mieć paranormalnych zdolności, by domyślić się, że na jego humor wpłynęła
nieobecność Hope. On mógł odetchnąć, ja z kolei zaczynałam się trochę niepokoić. Puste krzesło
burzyło rutynę, a Hope już kolejny dzień nie pojawiała się w Loyola High School. Może nie
uczęszczałam do tej placówki długo, ale zauważyłam, że nawet w najpodlejszych dniach tak czy
owak stawiała się na zajęciach.
Gdy lekcja się skończyła, rzuciłam Asie i Isaacowi przelotne spojrzenie, które obaj
odwzajemnili. W szczególności zaintrygował mnie McLean, którego postawa była nadzwyczaj
chłodna — jego oczy były wyprane z emocji.
Przemierzanie korytarza w przerwie obiadowej było posunięciem bliskim samobójstwa.
Niewiele rzeczy irytowało mnie tak jak hałaśliwy tłum ludzi trącających mnie po drodze.
Właśnie w takich momentach chciałabym mieć tarczę, którą miała Ciredman — był nią respekt,
jaki odczuwali wobec niej inni. Sensacja, którą wzbudziło moje pojawienie się, szybko minęła.
Fenomen siostry futbolisty to za mało, skoro trzymałam się całkowicie na uboczu. Zero skandali i
rewelacji. Siedzenie maksymalnie trzy razy w tygodniu na stołówce z Hope nie czyniło ze mnie
członka elity. Wtopiłam się w tło szkolnej rzeczywistości.
W oddali zauważyłam znajomą blondynkę, która kierowała się w stronę toalet. Nogi same
mnie za nią poniosły. A może to ten uporczywy niepokój? Po prostu czułam, że coś było nie w
porządku. Zanim zaczęłam rozmowę, rozejrzałam się, by sprawdzić, czy na pewno byłyśmy
same. Moje nagłe pojawienie się i przeszukiwanie kabin z pewnością nie wyglądało normalnie —
stąd zmieszana mina Chloe.
— Wszystko w porządku? — Uniosła brwi.
— Wiesz, co się dzieje z Hope? — zapytałam.
Nie byłam bliską przyjaciółką Ciredman, więc nie wyobrażałam sobie złożenia jej
niezapowiedzianej wizyty pod domem. Szczególnie gdy nie znałam przyczyny jej nieobecności.
Nie przyjaźniłyśmy się, ale z jakiegoś powodu powstała między nami nić porozumienia. I
właśnie dla niej zadałam to pytanie — zwyczajnie przeczuwałam problemy. To niewyjaśnione
napięcie, które unosiło się od pewnego czasu między nią i Asą, nie mogło być zwiastunem
niczego dobrego. Gdybym tylko zdawała sobie sprawę z tego, że się nie myliłam. Naprawdę
chciałabym nie mieć racji.
Chloe wzięła głęboki oddech. Jej jasne oczy wędrowały dookoła, by ostatecznie spocząć
na mnie.
— Hope jest jedną z najsilniejszych osób, jakie dane mi było spotkać. — Westchnęła,
opierając się o jedną z umywalek wiszących w rzędzie na ścianie. — Ale jednocześnie jest
boleśnie autodestruktywna. Ma w sobie tyle mroku, że czasami mnie to przeraża, a widać tylko
drobną część. Z nią nigdy nie będzie po prostu w porządku. — Przechyliła brodę ze smutnym
uśmiechem. — Jedynie równie wycofany społecznie dupek potrafił przebić się przez jej mur.
Póki ma jego, wszystko będzie do zniesienia.
— Tylko że to ten rodzaj miłości, która pochłania cię całą — szepnęłam. — Taka miłość
ostatecznie niszczy.
Zapadło między nami milczenie — takie, które jakby dopowiedziało to, czego
obawiałyśmy się powiedzieć głośno. Gdy nasze telefony zabrzęczały równocześnie, czułam, że
wszystko zacznie się walić. Z obawą odblokowałam ekran i kliknęłam nagranie, które zostało
udostępnione na szkolnej grupie przez niejaką Esmeraldę. Gwałtowny wdech był jedynym, na co
się zdobyłam, kiedy usłyszałam padające słowa.
Bez zastanowienia ruszyłam ku wyjściu, za którym czekał mnie chaos głosów. Ludzie
stali w grupach, wpatrując się jak zaklęci w swoje komórki. Każdy rozglądał się wokół głodny
okazji do snucia gorących plotek i słuchania uwag innych. Mijałam tłum, wychwytując kpiny:
„czekam na jej płacz”, „ciekawe, czy będzie grała teraz taką silną”, „doczekała się, sam bym
zrobił to samo”, „kutas się doigra, przecież ona mu nie odpuści”. Nastolatkowie w większości
wpisywali się w żałosną grupę ludzi szukających rozgłosu i akcji, które pozwoliłyby im oderwać
się od smętnej rzeczywistości. W takich właśnie chwilach pokazywali, jak pożądają chaosu, który
rodził się z cierpienia.
Bo przecież ich to nie dotyczyło — mogli bezkarnie czerpać przyjemność z
rozgrywającego się poruszenia.
Spieszyłam się, ale nieprędko dotarłam na miejsce. Korytarzem pełnym szeptów doszłam
na stołówkę. Nie byłam gotowa na to, co napotkały moje oczy. Przecisnęłam się przez
zgromadzenie gapiów bez skrępowania, używając przy tym łokci. Wtedy zobaczyłam ogrom
następstw tego, co się stało, w pełnej krasie. Asa przypierał kogoś do ziemi. Nie mogłam
dostrzec, kto był pod nim. Spod pozorów beznamiętności wyjrzało to, co tkwiło w chłopaku —
bezmiar wściekłości, bestia, która atakowała wszystko dookoła. W końcu zobaczyłam to, czego
nie potrafiłam pojąć. To, co czaiło się w oczach Asy, stało się rzeczywistością. Póki chłopak
leżący pod nim nie przetoczył się na górę, nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że z mojego
gardła wydobywały się zduszone okrzyki. Nigdy nie pomyślałabym, że Isaac będzie tym, kto
wda się w bójkę z Asą.
Ze swojego miejsca mogłam dojrzeć krew kapiącą z twarzy Cloneya na koszulkę
McLeana. Gdzieś dalej mignęły mi zaczerwienione kostki, gdy pięść Isaaca z impetem spotkała
się z ciałem Asy. Byłam tak pochłonięta tym wszystkim, że nawet nie zdawałam sobie sprawy
z tego, że się poruszałam. Nie byłam idiotką, która zbliżyłaby się do bijących się na tyle, by sama
oberwać. Żadne kursy samoobrony, do których byłam zmuszona w szkole w Kanadzie, nie
przydałyby mi się w obliczu tej agresji. Weszłam tylko w pole jego widzenia — w kąt, gdzie
mógł mnie dostrzec.
— Isaac, przestań! — krzyknęłam. — Przestań! Proszę cię, uspokój się!
Był w amoku i byłam pewna, że w powstałym hałasie tego nie dosłyszy. Tyle że zdarzyło
się coś odwrotnego. Po chwili jego mięśnie wyraźnie stężały, a ramię gotowe do zadania ciosu
zawisło w bezruchu. W tej samej sekundzie ujrzałam znajome postacie, które przepchnęły się
przez zbiegowisko. Evan chwycił za barki Cloneya i odciągnął go do tyłu, podczas gdy Charlie
stanął przy Asie gotowy do powstrzymania go. Oddychałam głęboko. Targały mną sprzeczne
emocje. Moje oczy nagle spotkały się z szarymi tęczówkami Isaaca.
Wszystko, co się między nami stało, nie zmieniło tego, że nie byliśmy sobie obcy. Że
potrafiłam do niego dotrzeć.
— Rozejść się wszyscy, i to już — warknął dyrektor, który pojawił się na widoku.
Rozglądał się wokół, jakby badał zasięg bałaganu. — Cloney i McLean do mojego gabinetu!
Mężczyzna kipiał złością, gdy spoglądał na zakrwawione twarze uczniów. Żaden z nich
nawet nie próbował zatamować krwi. Czerwona strużka spływała z nosa Isaaca, a Asa miał
przecięte usta. Starł krew przegubem, obrócił się i jak gdyby nigdy nic, ruszył do wyjścia ze
stołówki.
— A ty gdzie się wybierasz?! — wypluł z siebie pytanie dyrektor. — Do gabinetu, już.
— Pierdol się.
To dodało smaczku całej akcji. Kilka gwałtownych wdechów powstrzymało dyrektora od
wybuchu. Wskazał palcem na Isaaca, ruszając w stronę, gdzie zniknął Asa.
— Doprowadź się do ładu i chcę cię widzieć w swoim biurze.
Cloney potaknął, idąc przez tłum, który rozstępował się przed nim. Evan przeczesał włosy
gorączkowym ruchem i wymienił z Charliem wyraźnie zaniepokojone spojrzenia.
Coś pchało mnie przed siebie — jego śladem. W końcu mimo upływu czasu nasze światy
zawsze ze sobą kolidowały. Zamieszanie zostało za mną. Gdy szłam przez korytarz, jedynym
przypomnieniem tego, co się stało, była opuchnięta twarz Isaaca.
— Kurwa — charknął, bezskutecznie starając się ogarnąć krwawiący bajzel.
Mimowolnie spotkaliśmy się wzrokiem, gdy wyszłam zza zakrętu.
Sięgnęłam do torby po opakowanie chusteczek i wyciągnęłam je w kierunku chłopaka,
który niechętnie je przyjął. Napięcie między nami nie wiązało się tylko z bójką. Jego postawa
mówiła sama przez się — nie chciał mnie w pobliżu. Czułam podobnie, ale z jakiegoś powodu
nie umiałam odejść obojętnie.
— Powinieneś iść do higienistki — wymruczałam pod nosem, oglądając jego napuchniętą
powiekę i szczękę.
O ironio, w żaden sposób nie umniejszało to jego urody. Wciąż był niebywale przystojny.
— Bywałem w gorszym stanie.
Zamilkłam. Nie miałam zamiaru do niczego go zachęcać, to była jego decyzja. Zerknęłam
w bok. Biłam się z myślami, ale ostatecznie chciałam mu pomóc. Drobne z portfela pozwoliły mi
na kupno dwóch puszek coli, które miały posłużyć jako zimny okład. Trzeba było sobie radzić z
tym, co się miało. Podałam mu je, na co zmarszczył brwi, a ja przewróciłam oczami.
— Mam większe zmartwienia niż picie — burknął, przykładając świeżą chusteczkę do
nosa.
Stanęłam lekko na palcach, by móc sięgnąć do jego twarzy, i docisnęłam do niej puszkę.
Mocniej, niż to było konieczne, na co syknął.
— Zrób z tego okład, palancie — powiedziałam chłodno, zakrywając metalem jego
żuchwę.
Dopiero wtedy zorientowałam się, jak blisko siebie staliśmy. Zbyt blisko.
To była czysta eksplozja uczuć. Wybuchły między nami i zmieszały się, nachodząc jedne
na drugie, tak że nasze serca zaczynały się gubić w niezidentyfikowanym bałaganie emocji.
Niewypowiedziana uraza pochłaniała żal, złość tłumiła tęsknotę. Jedno zbliżenie uruchomiło
mechanizm, nad którym żadne z nas nie miało kontroli. Isaac obserwował mnie chłodnymi
szarymi oczami, w których nie było niczego znajomego — rozum zdawał sobie z tego sprawę,
podczas gdy serce szukało tego, co niemożliwe. Nie ustępowałam chłopakowi w pozornej
obojętności, wciąż świadoma przepaści między nami, lekceważąc pragnienia mocno bijącego
serca.
— Nadal potrafisz się rządzić.
To nie było stwierdzenie, które zdradzałoby przywiązanie. Ledwie prosta uwaga
człowieka, który kiedyś mnie znał.
— Przynajmniej jedno z nas zachowało cząstkę siebie z przeszłości — wyszeptałam i
powoli zrobiłam krok w tył.
Nie był to paniczny ruch ucieczki. Po prostu któreś z nas musiało przypomnieć sobie, że
w tej nikłej relacji nie było szczerości. Uświadomić sobie to, o czym zapominaliśmy — żaden
skrawek wspomnień nie równoważył krzywd, które sobie wyrządziliśmy. W nas obojgu nastąpiła
nieodwracalna zmiana na gorsze. Podczas gdy ja dorosłam opancerzona skorupą, Isaac rzucił się
naprzeciw światu — balansował na krawędzi niebezpieczeństwa, nie zważając na ryzyko upadku.
Wydawał się bierny. Wszystko zostało na nowo wykute, ale tworzywem był kamień.
Najgorsze jest uczucie, że nie chcesz poświęcić kogoś na straty, ale wiesz, że musisz.
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 13.
To, jak pojedyncze osoby oddziaływały na grupę, było zaskakujące. Niewielka zmiana w
otoczeniu była dostrzegalna aż nazbyt wyraźnie. Jakby fundament tego, co tworzyło społeczność,
gwałtownie się ukruszył — cała podstawa, na której została zbudowana, runął. Tym było właśnie
zerwanie złotej pary Loyola High School. Rozstanie Hope i Asy było tematem numer jeden przez
co najmniej tydzień. Nieustannie towarzyszyły im szepty. Każdy doszukiwał się w ich
zachowaniu oznak załamania, sięgnięcia dna, ale złota para zastygła w typowej dla nich
beznamiętności. Uczniowie chcieli zobaczyć rysy na ich zwyczajowych maskach, ale odnaleźli
tylko oziębłość.
Po kilku kolejnych dniach nastąpił ledwo zauważalny przełom w relacji McLeana i
Ciredman — nie mijali się już na korytarzu ze spojrzeniami, w których skrywało się poczucie
krzywdy. Luka była niewielka, ale dla uważnego obserwatora, jak ja, do wychwycenia. Napięcie,
które przez cały czas towarzyszyło byłej parze, opadło. Nie całkowicie, ale do znośnego
poziomu. Tak jakby oboje się poddali. Zupełnie jakby powiedzieli dręczącym ich demonom:
koniec. A chyba to właśnie one ich stworzyły — ukształtował ich ból i niewypowiedziane słowa.
— To było trudne? — zapytała Hope, siedząc na masce swojego samochodu na
opustoszałym parkingu szkoły. Dym ulatywał spomiędzy jej ust.
Z jakiegoś powodu nasze ścieżki przecinały się na każdym kroku — w szkole i poza nią.
Nie miałyśmy na to wpływu. Tak jakby świat napierał na nas zewsząd, jakby wymuszał na nas
relację. Żadna z nas nie zdawała się oponować, po prostu pozwalałyśmy temu trwać. Naszych
stosunków nie można było jeszcze określić mianem przyjaźni, ale umacniała się między nami
więź, która mogła się w nią rozwinąć. Tak jakby czarne charaktery same potrafiły odnaleźć do
siebie drogę.
— Co?
— Odejście.
Nie więcej niż szept. Właśnie w tych niuansach odnajdowałam jej drugie oblicze — to,
które być może odkrył Asa. Bo tylko mówiąc o nim, miała ten szczególny wyraz twarzy. Do
niedawna opowiadał tajemnicze historie o szczęśliwych zakończeniach. W ostatnich dniach
przeobraził się i ukazywał jedynie niewypowiedziane cierpienie. Ostatecznie do tego prowadziła
tego rodzaju miłość.
— Nie tak trudne jak trzymanie się czegoś, co nie było prawdziwe — powiedziałam z
nieprzyjemnym uciskiem w piersi. — Ale kiedyś to stanie się łatwiejsze. Przez długi czas
naprawdę myślałam, że ruszyłam do przodu. Aż jednego dnia, w sylwestra, ktoś zapytał mnie
o moje życzenie noworoczne. — Emocje chwyciły mnie za gardło, co było wyczuwalne
w drżeniu mojego głosu. — „Gdybyś mogła sprawić, że jedno dzisiejsze życzenie się spełni, co
to by było?”. Moje życzenie zmarnowałam na niego, na to, żebyśmy ponownie znaleźli drogę do
siebie.
Dokładnie dwa lata temu przestałam się łudzić, że coś się nagle zmieni. Że nastanie
przełom i Isaac się ze mną skontaktuje. Po prostu nowy rok przyniósł ze sobą zapomnienie —
pogrzebałam Isaaca Cloneya w zakamarkach mojej przeszłości.
— To boli — powiedziała z nutą irytacji, jakby naprawdę nie chciała tej burzy emocji,
która kotłowała się w jej wnętrzu. — To, że jest w moim życiu, i świadomość, że jeśli mam się
pozbyć tego cierpienia, muszę dać mu odejść.
— Nieważne, co wybierzesz, tak naprawdę nie wygrasz.
Uśmiechy, którymi się wymieniłyśmy, były mdłe. Za nimi czaiła się świadomość, że
wiedziałyśmy więcej. Nie przez nasze chęci, ale przez to, że nurt życia zbyt wiele razy ciągnął
nas w stronę dna.
Zaciągnęłam się nikotyną i moje oczy zatonęły w szarej głębi. Uciekłam wzrokiem.
Oczywiście, że ze wszystkich dostępnych momentów Asa i Isaac musieli wybrać akurat ten na
opuszczenie szkoły. Nawet ktoś taki jak McLean nie potrafił ukryć naturalnej reakcji serca, jaką
było podążenie wzrokiem ku Hope. Był między nimi nieopisany magnetyzm. Obserwowanie tego
było dla mnie nazbyt intymne — tego, w jaki sposób na nią patrzył. Jakby była jego jedyną drogą
do nieba.
— Chcesz stąd jechać? — zapytałam pod wpływem impulsu.
Blondynka potaknęła bezwiednie, zawieszona w swoich uczuciach. To
nieprawdopodobne, co miłość potrafiła robić z ludźmi — nawet tych najsilniejszych mogła
dotkliwie złamać. Może właśnie dlatego zdecydowałam się na ten ruch, byleby sprawić, że z jej
twarzy zniknie ten doskonale znany mi wyraz. Oznaka bycia całkowicie pokonaną.
Wsiadłam do mercedesa i spoglądałam we wstecznym lusterku na znikającą sylwetkę
Isaaca. Nie potrzebowałam patrzeć w bok, by wiedzieć, że Hope robiła dokładnie to samo,
śledząc wzrokiem Asę. Bez słowa podkręciłam muzykę w samochodzie, by zagłuszyć myśli. Po
chwili mknęłyśmy ulicami Los Angeles. Bit tętnił w przestrzeni, pochłaniając wszelkie inne
dźwięki. W trakcie drogi nie odzywałyśmy się do siebie. Zrobiłam dokładnie dwa przystanki
przed punktem docelowym. Sklep monopolowy miał zaopatrzyć nas w główny środek
znieczulający, a mój dom w rzeczy potrzebne do upuszczenia nagromadzonych emocji.
W końcu dotarłyśmy. Zatrzymałam się na obrzeżach wschodniej części miasta,
spoglądając na kilkupiętrową budowlę. Wyraźnie opuszczony gmach z pewnością nie przyciągał
wzroku swoją urodą — wybite okna na parterze, wyraźne zacieki na resztkach farby. Kiedyś
zamieszkały, nie należał do budynków nowej generacji ze schodami pożarowymi i licznymi
drabinkami. Nieuważnego obserwatora mógł tu zniechęcić niemal każdy detal. By dojrzeć
najlepsze, trzeba było patrzeć wyżej. Prosto na dach.
Hope wydawała się równie ciekawa, co zdezorientowana, gdy gestem nakazałam jej
podążyć za mną.
— Nie — bąknęła.
Szarpnięciem uwolniłam zardzewiałą drabinkę, która prowadziła na zewnętrzne schody.
— Oj, tak.
Odkryłam to miejsce zupełnie przypadkowo. Po prostu podczas jednej z przejażdżek z
serii „muszę wyrwać się z wariatkowa Prestonów” ujrzałam ten opuszczony budynek. A jako że
ciekawość to pierwszy stopień do piekła, musiałam się tu dostać, gdy zobaczyłam kolorowy zarys
na szczycie. Właśnie dostrzeganie takich niuansów ujawniało moją artystyczną duszę. Ona
podświadomie szukała natchnienia, odnajdując je w niepozornych punktach.
Pokonałyśmy cztery szczeble, by dostać się na schody pożarowe, które prowadziły nas
stromo w górę przez pięć pięter. Brak lęku wysokości był z pewnością kluczową sprawą, by się
tam wspiąć — od przepaści dzieliła nas zaledwie metalowa obudowa, która pokryła się rdzą
przez brak konserwacji.
— Może i nie należę do najbardziej odpowiedzialnych osób na świecie, ale ciągłe
skrzypnięcia tej żałosnej konstrukcji mnie niepokoją — burknęła marudnie Hope podążająca za
mną.
— Mnie też — parsknęłam śmiechem, przytrzymując się muru. Każdy nasz krok odbijał
się echem w przestrzeni. Budynek z pewnością nie był szczególnie bezpieczny.
Praktycznie na szczycie minęłam zaryglowane drzwi, chwytając się kolejnego szczebla.
Ostatni etap wspinaczki prowadził do upragnionego miejsca. Odetchnęłam przeciągle, wpatrując
się w widok przed nami — panorama Los Angeles leżała u naszych stóp.
— Takie widoki nie zmieniają faktu, że wspinanie się tutaj było gówniane — powiedziała
przekornie blondynka, na co przewróciłam oczami.
— Ale to powinno zająć trochę twoje myśli. — Sięgnęłam do bagażu i wyciągnęłam
pojemnik.
— A to na… — Zmarszczyła brwi, spoglądając na punkt ponad moim ramieniem. —
Wandalizm?
Uśmiech wypływający na jej usta był co najmniej niepokojący. Jakby przemawiał przez
nią sam diabeł.
— Nazwałabym to raczej inwencją twórczą. — Potrząsnęłam farbą w puszce.
— Leah Preston łamie prawo — parsknęła, kręcąc głową. — Kto by pomyślał.
Gdyby ktoś zadzwonił po policję, z pewnością miałybyśmy kłopoty, ale w tutejszej
dzielnicy nikt nie zdawał się tym przejmować. Nawet bez osłony nocy nikt nie zwracałby na nas
specjalnej uwagi. Po walających się tu petach i pustych butelkach łatwo było wywnioskować, że
było to miejsce spotkań.
Rzuciłam Hope jeden z kolorów i ruszyłam ku ogromnej ścianie, na której kiedyś
zapewne wisiały billboardy reklamowe. Od strony, z której nadjechałyśmy, nie było jej widać,
była po przeciwnej stronie dachu. Rysunki częściowo zmyte przez deszcz sprzed tygodni
wyraźnie wskazywały, że nie byłam jedyną, która tworzyła tu graffiti. Rozproszona głębia
kolorów na ścianie układała się w różne kształty — od napisów po wizerunki osób i krajobrazy.
— Przypominam, że ja nie jestem artystką — bąknęła Hope, wstrząsając puszką.
— A kto powiedział, że musisz nią być? — rzuciłam. — Sztuka ma wiele wymiarów. Nie
da się jednoznacznie ocenić, kto zasługuje na to miano. — Przykucnęłam przy niej, potrząsając
butelką whisky. — To pomoże twojej wyobraźni.
— Oj, będą z tobą kłopoty, Preston — mruknęła z uśmieszkiem, gdy przyjęła szkło.
— Ktoś mi kiedyś powiedział, że nie każde kłopoty są złe — skwitowałam wyjątkowo
nieprzejęta jej słowami. — Z każdym dniem przekonuję się, że powinnam się do tego stosować.
— Cóż, oby tak było — mruknęła. — Bo stoi przed tobą ich symbol.
Im częściej przebywałam z Hope, tym bardziej zdawałam sobie z tego sprawę — to po
prostu było poczucie, które pojawiało się, gdy była blisko. Tlił się w niej ogień niepoczytalności,
jak ten, który sama przez długi czas w sobie tłumiłam. Aż pozostał nie więcej niż iskrą.
Obawiałam się znajomości z przyjaciółmi brata, ale to chyba właśnie relacja z Hope była drogą
ku problemom.
Przekazywana z rąk do rąk whisky pozwalała nam stopniowo się rozluźnić — w głównej
mierze Hope, mnie wystarczało, że zagłębiałam się w proces twórczy, i po prostu zapominałam o
swoich demonach. Na twarzach miałyśmy chustki zasłaniające nosy, mogłyśmy więc swobodnie
używać sprayów bez obawy przed zatruciem chemikaliami.
— Czemu wszystko, co robisz, jest czarno-białe? — Hope przełknęła trunek z cichym
sykiem, gdy zrobiłyśmy krótką przerwę.
Zamglonym wzrokiem spojrzała na dziecko wtulone w szyję rodzicielki, które wyszło
spod mojej ręki. Pozornie niewiele znaczący obrazek był ucieleśnieniem wszystkich moich
pragnień z przeszłości — tej mitycznej więzi między matką i córką.
— Bo kolory są symbolem spełnienia — wyszeptałam. — Użycie ich jest jednoznaczne z
nadaniem realności. A to, co naprawdę tworzę, pozostaje zaledwie nieurzeczywistnioną plamą.
To były niespełnione pragnienia, moje grzechy i smutki — nadanie im kolorów byłoby
przyznaniem się do bólu. Odchrząknęłam, wzdychając głęboko do nieba w odcieniach
zachodzącego słońca. Z wysokości wszystko wydawało się jeszcze piękniejsze — ten cały
krajobraz naznaczony ostatnimi promieniami. Przymknęłam powieki, a wspomnienia
niespodziewanie uderzyły we mnie lawiną.
— Proszę, pozwól mi się z nim pożegnać. — Przełknęłam piekące łzy ze świadomością, że
one jedynie zirytują matkę. Nie tolerowała okazywania słabości. — Nic nie powiem. Proszę.
Szarpnęła mój nadgarstek. To była reprymenda. Żółty samochód był wszystkim, na czym
mogłam się skupić.
— Wsiądziesz do tej taksówki bez oglądania się za siebie, rozumiesz?
— Proszę.
Stanowczo popchnęła moje plecy, zmuszając mnie do wejścia do dusznego wnętrza.
Promienie zachodzącego słońca oślepiły mnie, a surowa twarz matki stała się niczym więcej niż
niewyraźną skazą.
Nie mogłam oddychać. Powietrze uchodziło ze mnie w krótkich świstach, gdy cała
przestrzeń dookoła raz po raz się zatrzymywała, nieostra niczym klatki starego filmu. Ucisk w
piersi był zbyt dotkliwy, uniemożliwiał mi jakikolwiek ruch.
— Preston, cholera. — Usłyszałam warknięcie. — Musisz oddychać, słyszysz mnie?!
Czułam narastającą słabość. Pod wpływem natłoku wrażeń i wspomnień mrowiło mnie
całe ciało. Ogarnął mnie całkowity paraliż. W sekundzie straciłam siły i opadłam na kolana,
wspierając się dłońmi o chropowatą powierzchnię dachu. Próbowałam walczyć z tym
nieuzasadnionym bezdechem — z tymi wspomnieniami, które nie chciały odejść. Ale wszystko
powracało, wciąż i wciąż.
— Isaac.
Nie byłam pewna, czy jego imię naprawdę opuściło moje usta — czy nie był to zaledwie
twór mojej wybujałej wyobraźni? Wciąż podawałam to w wątpliwość, nawet wtedy, gdy
nieokreślony czas później poczułam znajome ciepło i silne ramiona. Szpony paniki blokowały
bodźce ze strony rzeczywistości, spychając mnie na dno.
— Musisz wziąć oddech, rozumiesz? — Ktoś gorączkowo dotykał mojej twarzy. — Leah,
musisz do mnie wrócić!
I wróciłam.
Rozdział 14.
Panika napierająca na każdy zakamarek ciała zacierała poczucie świadomości. Bez niej
było się jedynie marionetką podczas ataku histerii, który bez odpowiednich bodźców nie chciał
odejść — nieważne, jak mocno się walczyło.
Zapomniałam, jak piękne były jego oczy z bliska. W szarych tęczówkach dało się
dostrzec refleksy zieleni, które w jaśniejszym świetle zmieniały barwę na niebieską. Jego
nierówny oddech mieszał się z moim. Moje demony powoli znikały.
— Jesteś tu. — Odetchnęłam boleśnie, powoli dochodząc do siebie. W dosłownym
znaczeniu tego słowa. Miałam wrażenie, że ataki paniki wysysały ze mnie duszę, odcinając mi
możliwość racjonalnego myślenia. Jakbym znajdowała się poza ciałem.
— Jestem.
Ciepło jego dłoni na moich policzkach było obezwładniające. Było spełnieniem marzeń.
Czymś, czego pragnęłam, nawet nie zdając sobie wcześniej z tego sprawy. Chłonęłam ten dotyk.
Przez sekundę wszystko było takie jak kiedyś — prawdziwie piękne w swojej niewinności.
Zamroczona tęsknotą serca, o której nie miałam pojęcia, pozwoliłam sobie na moment
zapomnieć, co nas od siebie oddaliło. Odpuściłam przeszłość, jakby naprawdę się nie liczyła —
tylko to było kłamstwo.
Gwałtowny hałas upadających puszek był tym, co przerwało tę chwilę słabości. Bo to nie
było nic więcej — zaledwie nic nieznaczący moment zapomnienia.
— Kurwa — bąknięcie zostało poprzedzone kolejnym uderzeniem metalu o beton. — Nie
zwracajcie na mnie uwagi. — Hope machnęła dłonią, zbierając potrącone spraye. — To mnie
otrzeźwiło na resztę dnia, ale opary whisky chyba nie pomagają w poruszaniu się z gracją.
Isaac wstał z klęczek. Znów miał na twarzy nieprzeniknioną maskę kryjącą wszelkie
emocje. Powoli się podniosłam. Wyczuł moją ostrożność. Obserwował mnie, póki nie stanęłam
na nogi. Zawroty głowy ustąpiły, co pozwoliło mi ruszyć w stronę Hope i bałaganu. Jak najdalej
od niego. Nie spojrzał na mnie ponownie, gdy starałam się zbagatelizować zaistniałą sytuację.
— Gdzie się podziała Ciredman, na którą nie działa alkohol? — rzucił w stronę Hope, na
co ta prychnęła.
— Zapytaj swojego przyjaciela — mruknęła sardonicznie, ale kryła się w tym pewna
słabość. — Chyba zabrał mi to, co najlepsze.
Niezidentyfikowane napięcie powróciło, ale to był ten rodzaj napięcia, które mówiło o
smutnych zakończeniach — o tym, co już nie powróci. Hope kryła się za podwójną gardą w
otoczeniu nieznajomych, ale w naszym towarzystwie zdawała się momentami zapominać.
Opuszczała ją, dając się ponieść emocjom.
— Jak tu przyjechałyście? — chrząknął Isaac. Wyraźnie tłumiąc chęć dodania czegoś.
Patrzył na blondynkę, gdy zadawał to pytanie, jakby nie chciał spojrzeć na mnie.
— Byłam kierowcą — odezwałam się, podnosząc torbę pełną sprayów.
— Miałaś zamiar wracać po pijaku?! — W jego tonie słyszałam nieskrywane oburzenie.
Łypnęłam na niego złowrogo. Odgarnęłam nieposłuszne włosy z twarzy i wycelowałam
w niego palec. W pełni oprzytomniałam po niedawnym ataku paniki, a alkohol całkowicie ze
mnie wyparował.
— Zaparkowałam niedaleko na strzeżonym parkingu z myślą, że wrócimy taksówką —
powiedziałam wzburzona. — Nic o mnie nie wiesz, Isaac. Może przez ostatnie cztery lata wiele
się zmieniło, ale nie masz pieprzonego prawa zarzucać mi takiej nieodpowiedzialności.
Bez słowa ruszyłam przed siebie, zapoczątkowując milczące zejście na sam dół. Nawet
gdy chłopak sięgnął po kask od motocykla zaparkowanego nieopodal ulicy i wystawił przed
siebie drugą dłoń w jasnym geście. Oddałam kluczyki do mercedesa, pozwalając mu zasiąść za
kierownicą. W trakcie drogi przechyliłam się jedynie przez siedzenie, by podkręcić muzykę w
radiu — to wciąż był mój samochód.
— Walczycie ze sobą — wyszeptała Hope siedząca obok mnie na tylnym siedzeniu.
Zaczynając rozmowę, przechyliła się ku mnie, tak by wszystko zostało między nami. — Na
innych płaszczyznach niż ja z nim, ale zobacz, do czego mnie to doprowadziło. Każde z was
trzyma się tego, co was zniszczyło, ale w którymś momencie będziecie musieli skapitulować. Bo
nieważne, jak silni jesteście, uczucia ostatecznie was zrujnują.
Zacisnęłam usta, spoglądając na profil Isaaca, który wydawał się wykuty w kamieniu —
niewypowiedziane napięcie całkowicie go ogarnęło.
— Uczucia już dawno przepadły.
— Miałaś atak paniki, a jedyne słowo, które padło z twoich ust, to jego imię — parsknęła
smętnie. — Nigdy nie słyszałam takiego przerażenia w jego głosie jak wtedy, gdy powiedziałam
mu o tym wszystkim. Przyjechał tu mimo waszego nieporozumienia. Więc oboje przestańcie się
usilnie przekonywać, że nic was nie łączy.
Samochód się zatrzymał. Z ostatnim zdaniem Hope sięgnęła do klamki, by wysiąść z
pojazdu. Nie oglądała się za siebie, weszła do budynku jak gdyby nigdy nic — jakby nie
zostawiła mnie właśnie z burzą kotłujących się myśli. Westchnęłam, beznamiętnie wpatrując się
w widok za oknem. Usilnie starałam się skupić na czymś uwagę, byleby nie dać się pochłonąć
przeszłości.
Od niepamiętnych czasów miałam tendencję do popadania w panikę. Zdawałam sobie
sprawę, że obecne podłoże moich ataków różniło się od tego sprzed lat. Wtedy tylko jedna osoba
potrafiła je przerwać, a jakaś cząstka mnie pamiętała o tym, skoro wypowiedziałam jego imię.
Tak jakbym w chaosie wspomnień usilnie chciała sprawdzić, czy wciąż miał władzę nad moimi
demonami.
— Zabierz mój samochód — przerwałam ciszę, gdy dotarliśmy w okolice mojego domu.
— Jutro przed szkołą możemy podjechać po twój motocykl.
Otworzyłam drzwi i wkroczyłam w wieczorny chłód. Kosmyki zatańczyły dookoła moich
policzków, jak zwykle nieposłuszne, gdy rozległ się trzask zamykanych drzwi.
— To tyle?
Mimowolnie zwolniłam kroku na chodniku tuż przed domem, od którego dzielił mnie
jedynie trawnik ogrodu. Odwróciłam się, by popatrzeć na Isaaca. Chłopak zaciskał szczękę,
mierząc mnie wzrokiem pełnym wyrzutu.
— Chyba już wszystko zostało powiedziane — rzuciłam ozięble z przymrużeniem
powiek.
Mogłam dostrzec walkę toczącą się w jego wnętrzu — to, jak diabeł szeptał mu coś na
pokuszenie. By jego nagromadzony gniew eksplodował.
— Masz rację, Leah — powiedział. — Nie znam cię. Nie wiem, co byś zrobiła albo nie.
A przede wszystkim nie czuję obowiązku, by rozwiać te wątpliwości.
Przymknęłam powieki, kręcąc w rozgoryczeniu głową.
— Ulżyło ci? — warknęłam złośliwie, mierząc się z jego słowami.
— Nie. — Przeczesał włosy gorączkowym gestem. Był na krawędzi. — Właśnie w tym
leży problem. To nigdy tak po prostu nie odejdzie, póki tego nie rozwiążemy.
Właśnie to było sedno naszej relacji — nieważne, jak wiele krzywd zostało
wyrządzonych, my nigdy ot tak nie znikniemy. To będzie nas prześladowało, póki każde z nas
naprawdę nie ruszy w swoją stronę. Z dala od siebie nawzajem. Żeby to zrobić, musieliśmy
wyprostować przeszłość, a chyba żadne z nas nie było na to gotowe.
— Więc powiedz mi, dlaczego przyjechałeś? — Wyrzuciłam ręce w powietrze. — Skoro
tak bardzo cię nie interesuję, czemu, kurwa, tutaj jesteś?
— Bo mnie potrzebowałaś! — krzyknął z wściekłością. — W tym leży problem, Leah.
Mimo upływu czasu wciąż masz nade mną pieprzoną władzę i nieważne, co by się działo, zawsze
stawię się, gdy będzie taka konieczność.
Wzięłam urwany oddech, który kompletnie nie wiązał się z atakiem paniki — wręcz
przeciwnie, byłam przytłoczona emocjami innego rodzaju. Wszystko, co zamykałam pod
kluczem na dnie samej siebie, nagle przebiło się na wierzch. Każde z uczuć, którym pozwalałam
znaleźć ujście jedynie w sztuce, zaczęło na mnie napierać — na moje serce. Choć dzieliły nas nie
więcej niż trzy stopy, tak naprawdę wciąż były między nami tysiące mil.
Nim któreś z nas ponownie się odezwało, ciszę przerwała ostatnia z osób, które bym o to
podejrzewała.
— Leah, chyba najwyższy czas, żebyś wróciła do domu. — W chłodnym tonie rodzicielki
pobrzmiewała nieuzasadniona dla mnie złość. Stała na ganku ubrana w jedną z mdłych garsonek,
mimo późnej godziny wciąż miała idealnie wymodelowane włosy.
Nawet nijakie światło lampy nad drzwiami wejściowymi nie maskowało niezadowolenia
na jej twarzy. Wyglądała, jakby lada moment miała nas zatruć jadem, który zazwyczaj ukazywała
jedynie w mojej obecności. To, że pokazała się taka przed Isaakiem, było co najmniej
niepokojące.
Nie sprzeciwiałam się. Intuicja podpowiadała mi, że w zaistniałej sytuacji lepiej było
ustąpić, mimo że to posłuszeństwo kosztowało mnie jakąś cząstkę siebie. Ruszyłam kamienną
ścieżką, mijając kobietę w kompletnej ciszy. Zamknęła za mną drzwi, ale nie od razu, jakby z
namysłem wciąż obserwowała Isaaca.
— Trzymaj się od niego z daleka. — Cicha reprymenda.
Zacisnęłam palce na balustradzie schodów, spoglądając na nią przez ramię.
— Nie będziesz dyktować mi warunków — mruknęłam z niebywałą pewnością siebie. —
Już nie.
— Ostrzegam cię, Leah. — Zmrużyła powieki.
— Bo co, matko? — sarknęłam, przenosząc ciężar ciała na stopę postawioną wyżej na
stopniu. Gotowa na kolejny ruch. — Naiwność się skończyła, dorosłam. Nie spłoszysz mnie
swoimi groźbami, ba, sama oddam je po stokroć. Przestanę czekać na twoje posunięcie i wyznam
całą prawdę, jeśli nie będziesz się trzymać ode mnie z daleka.
Podkład na skórze nie mógł ukryć rumieńców rozchodzących się na jej szyi. Wzburzenie
paliło jej oblicze, ale nie mogła mu się poddać. Nie teraz, gdy tata pojawił się w holu.
— Późne powroty — odezwał się z delikatnym uśmiechem.
— Spotkałam się ze starym znajomym — powiedziałam w pełni opanowana, zerkając
mimochodem na matkę.
— Dobrze odnawiać dawne przyjaźnie. — Pokiwał brodą, na co posłałam mu
wymuszony uśmiech.
Moje plany na przyszłość nie uwzględniały Isaaca — na żadnej płaszczyźnie. Nieważne,
jak mocno serce walczyło, rozum wciąż wiedział lepiej. Jeśli chciałam się stąd wynieść za kilka
miesięcy bez oglądania się za siebie, musiałam trzymać się od niego z daleka. Tylko dystans
mógł zapewnić mi bezpieczeństwo — sercu, z którego pozostały strzępy. Nic więcej. Nie po tym,
co się stało.
Ulotniłam się na piętro pod pretekstem zmęczenia i zapukałam do sypialni Leo. Leżał na
łóżku, a po odgłosach dobiegających z laptopa mogłam wnioskować, że oglądał mecz futbolu.
Analizowanie zagrywek przeciwników było jego nudnym hobby.
— Potrzebuję przysługi. — Chrząknęłam, gdy zatrzymał nagranie. Z pewnością nie
chciałam go wprowadzać w szczegóły dzisiejszej sytuacji, ale trzymania się z dala od Isaaca nie
ułatwiały wspólne wycieczki o poranku.
— Jakieś konkrety?
Jego pytanie wybudziło mnie z krótkiego transu, podczas którego w myślach walczyłam
ze sobą.
— Mógłbyś pojechać jutro przed szkołą razem z Isaakiem po jego motocykl? —
wydusiłam ostatecznie z siebie. — Powiedzmy, że uratował mnie z opresji, porzucając go, a w
zamian dałam mu kluczyki do swojego mercedesa.
Leo przysłuchiwał się temu ze zmarszczonymi brwiami, wyraźnie zdezorientowany.
— Chcę znać szczegóły?
Pokręciłam głową, na co westchnął.
— Dobra, zabierz kluczyki z komody.
Kiwnięciem wskazał na blat nieopodal, z którego pospiesznie zabrałam przedmiot. Nim
mógł się rozmyślić.
— Dzięki.
Posłałam mu uśmiech, sięgając do klamki.
— Leah?
Odwróciłam się w progu i spotkałam się z jego zaniepokojonym spojrzeniem.
— Cokolwiek między wami jest… — przerwał i dodał z namysłem: — Po prostu uważaj.
— Niczego między nami nie ma i nie będzie, Leo.
O poranku mój umysł był pełen koszmarów — pominięta tabletka była przyczyną mojego
humoru. Byłam całkowicie pokonana. Dwa kubki kawy na niewiele się zdawały, gdy wyglądało
się jak chodzące nieszczęście. Chyba musiałam przyzwyczaić się do tego stanu rzeczy.
Wysiliłam się, niwelując korektorem cienie pod oczami, a potem za pomocą różu nadałam skórze
zdrowy odcień.
— Tak, wiem — bąknęłam godzinę później, czując na sobie spojrzenie Hope. Szafka
zasłaniała mi widok na nią, ale rozpoznałam jej buty. — Wyglądam jak gówno.
— Cóż, tym razem sama nie różnię się od ciebie.
Gdy zamknęłam drzwiczki, moim oczom ukazało się jej oblicze skryte pod szerokim
kapturem bluzy.
— Nigdy nie zaprzyjaźnię się z kacem. — Potarła skronie.
— Witam w świecie, gdzie kac nikogo nie dyskryminuje — odparłam i pociągnęłam łyk
kawy z kubka termicznego.
Poczułam jej mocny zapach. Nie tylko ja, zważywszy na skrzywienie, którym zostałam
obdarowana.
— Czarny syf.
Leo pojawił się w moim polu widzenia. Przywitał się z blondynką i podał mi moje
kluczyki.
— Zaparkowany przy samym wyjeździe.
Chwyciłam je w garść, oddając mu kluczyki do jego pojazdu. W sekundzie, gdy jego
sylwetka znikła nam z oczu, dołączyła do nas kolejna osoba. A raczej na moment się przy nas
zatrzymała.
— Bajeczny wygląd, Ciredman.
Nie spodziewałam się usłyszeć Isaaca.
— Pieprz się. — Nieprzejęta Hope pokazała mu środkowy palec.
Nie zajęło mi długo pojęcie, że między tą dwójką była wyjątkową więź, zwana
przyjaźnią. Choć żadne z nich głośno by się do tego nie przyznało, byłam tego świadkiem.
Isaac minął nas, idąc w swoim kierunku, i tylko na sekundę jego oczy spoczęły na mnie.
Nie odezwał się, po prostu podążając przed siebie, jakby nic się nie stało. Właśnie tak wyglądały
resztki naszej pseudorelacji — ostatecznie i tak lekceważyliśmy się nawzajem. Wszechświat
przyciągał nas do siebie, by zaraz ponownie nas rozdzielić, stawiając między nami mur nie do
przebicia. Bo nieważne, jak wiele czasu upłynęło, my wciąż pozostawaliśmy niedokończoną
historią.
Nasze prawie stale mnie prześladowało.
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 15.
Ciągłe przyciąganie i odpychanie się było zabójczym mechanizmem dla serca. Chwilowe
zamroczenie bliskością zwodziło nawet rozum, który wiedział lepiej — choć czuł, że zbliżenie
ostatecznie będzie boleć, nie potrafił się temu przeciwstawić.
Moje ciało stawiało opór ciśnieniu, gdy raz za razem poruszałam ramionami. Pod taflą
wody cały nurt życia był stłumiony — tutaj liczyło się jedynie dotarcie do nieokreślonego celu.
Póki napięcie nie było zbyt duże, a oddech się nie gubił. Wypłynęłam na powierzchnię z mocno
zaciśniętymi powiekami i wytarłam dłonią wodę spływającą z twarzy.
— Powinnaś zwrócić uwagę na pracę nóg — odezwał się znajomy głos.
Sapnęłam przerażona.
— Co do diabła, Damon?
Blondyn stał na krawędzi basenu z dłońmi schowanymi w kieszeniach ciemnych jeansów
bez cienia skruchy. Jakby jego obecność w posiadłości Prestonów była normalna. Obserwował
mnie z kpiącym uśmiechem. Zachowywał się zupełnie swobodnie.
— Ciebie też miło widzieć. — Przechylił brodę, jakby bez słów upominając mnie za mało
entuzjastyczne powitanie.
— Damon — burknęłam niegotowa na jego gierki.
— Mała Preston.
Widziałam w sposobie, w jaki drgały jego usta, że świetnie się bawił moim
zdezorientowaniem. Palant.
— Tu jesteś. — Leo wkroczył na taras, zakładając przez głowę koszulkę.
Po stanie jego włosów i niemrawym tonie mogłam poznać, że niedawno się obudził. Cóż,
wracanie nad ranem z piątkowej imprezy nie było mu na rękę. Nastolatkowie znajdowali
najróżniejsze powody do cotygodniowej zabawy, a mój brat jako duma futbolu zazwyczaj wpadał
na takie spotkania — dla zachowania pozorów świetności i jedności drużyny. W pierwszej chwili
sądziłam, że jego słowa były skierowane do mnie, ale po wymianie uścisków między chłopakami
szybko wybiłam sobie to z głowy. Zaczynałam tolerować Damona, więc świadomość, że nie był
prześladowcą, działała kojąco.
— O co chodzi? — zwróciłam się do Leo, chcąc uniknąć szopki.
— Tydzień działalności charytatywnej — mruknął. — Musimy uzgodnić między sobą
układ stanowisk naszych drużyn i harmonogram zawodów.
Uczynność Loyola High School najwyraźniej była znana w Kalifornii, bo trąbiono o tym
wydarzeniu nawet na forum miasta — poprzez plakaty, reklamy w gazetach i ulotki. Drużyny
sportowe z naszej szkoły przez pierwsze dwa dni miały startować w rywalizacjach z zespołami z
innych placówek. Na każde zawody trzeba było kupić bilet, a pieniądze zostawały przeznaczone
na odgórnie uzgodnione cele. To samo tyczyło się licznych budek oferujących własnoręczne
wyroby czy różne formy rozrywki. Można było zyskać też przychylność nauczyciela, jeśli
pojawiało się przy stanowisku, którym zarządzał. Cała akcja trwała trzy dni, a z tego, co
słyszałam, dochody często przekraczały sumę dziesiątek tysięcy dolarów.
— Zapisz Damona na cały dzień przy całuśnej budce. — Mój sarkazm został skwitowany
parsknięciem. — Będzie w siódmym niebie.
Nie byłam pewna, czy ona w ogóle istniała, ale łobuzerska mina chłopaka pokazała, że
trafiłam w punkt.
— Obiecuję, że będziesz miała pierwszeństwo w kolejce. — Damon mrugnął psotnie.
Podniosłam się na krawędzi basenu. Zmiana temperatury przyprawiła mnie o dreszcze.
Wzdrygnęłam się nieznacznie, ale Leo przyszedł mi na ratunek i szybko rzucił ręcznik, którym
obwinęłam się dokładnie.
— Skąd w ogóle pomysł, że będzie jakakolwiek kolejka? — zakpiłam.
— Nie zdawałem sobie sprawy, że masz jakąś wadę wzroku — odezwał się Damon i
teatralnie zmarszczył brwi, na co przewróciłam oczami.
— Ugh, ja tu jestem — zauważył inteligentnie Leo. — Flirtowanie ze sobą pozostawcie
na czas mojej nieobecności.
— Spokojnie, braciszku. — Prychnęłam. — Nie jestem zainteresowana.
Minęłam ich bez zbędnych dyskusji, wchodząc do opustoszałego domu. Tygodniowa
delegacja ojca była błogosławieństwem, szczególnie że zabrał ze sobą swoją żonkę. Fakt, że coś
takiego mnie uszczęśliwiało, był w pewnym sensie smutny, bo nie cieszyłam się możliwością
zorganizowania imprezy czy tajemnej schadzki, tylko tym, że bez oporów mogłam być
zwyczajnie sobą.
Po szybkim prysznicu przebrałam się, by móc swobodnie zejść na dół do kuchni —
golizna była jednoznaczna z wodzeniem diabła na pokuszenie. Za duża koszulka sięgająca mi do
kolan zakrywała moje ciało, a klapki z idiotycznym futrem dopełniały stylizację. Czysty seks.
— Od jedenastej do trzynastej jest moja zmiana, mała Preston! — zawołał Damon, robiąc
dzióbek, przy czym wbrew pozorom nie wyglądał jak dureń. Przystojny palant.
— Kup pomadkę ochronną oraz żel antybakteryjny. — Skrzywiłam się. — Nie wiadomo,
jakie bakterie sprzedadzą ci te łajzy.
— Z zazdrością ci nie do twarzy.
Komentarz skwitowałam środkowym palcem. Wróciłam do salonu, dopiero gdy moje
dłonie ogrzewał kubek kawy. Od pewnego czasu starałam się ograniczać liczbę przyjmowanych
tabletek nasennych, z których część ukryłam na czarną godzinę. Odmawianie ich sobie miało
sporo negatywnych konsekwencji, ale i jedną pozytywną — mogłam pić więcej kawy. Dla tego
aromatu byłam w stanie znieść swoje mroczne strony. Przysiadłam na brzegu kanapy, zerkając
przez ramię Leo, który rozpisywał zawodników pomiędzy poszczególne sektory.
— Dlaczego robicie to wy, a nie kapitanowie składów?
— Mama jako udziałowiec rodzinnej firmy daje spore datki, więc automatycznie
przypisano tam mnie — bąknął mój brat wyraźnie mało zadowolony z tego powodu.
— A w moim przypadku to kara od trenerki. — Damon wzruszył barkami. —
Najwyraźniej obnażanie się pływaka z pływaczką pod prysznicami szkolnymi jest zabronione.
Przewróciłam oczami na jego cynizm, ale coś jeszcze zwróciło moją uwagę. Jego
zadowolony uśmieszek. Zbyt zadowolony, nawet jak na niego.
— Co zmalowałeś? — zapytałam ze zgrozą, przez co wyszczerzył się jak kot z Cheshire.
Cmoknął znacząco w moją stronę, na co zacisnęłam zęby.
— Nie zrobiłeś tego.
— Pożyczę ci moją pomadkę. — Niezrażony puścił mi oczko, przez co odczułam
przemożną chęć uszkodzenia jego ciała.
— Au, cholera, za co to? — jęknął Leo. Pocierał biceps, w który dziecinnie go
uszczypnęłam.
— Jesteś moim bratem — warknęłam. — Nie powinieneś się na to zgadzać.
— Jesteś dużą dziewczynką — zaśmiał się, wykorzystując moje hasło przeciwko mnie. W
odpowiedzi zrobiłam pochmurną minę. — Poza tym do teraz o tym nie wiedziałem. Myślałem, że
sama odgórnie już w coś jesteś zamieszana.
— Trenerka Rayna była wniebowzięta, gdy powiedziałem jej, że mała Preston poczuła
zew ducha szkoły. — Wyrzucił pięść do góry przy ostatnich słowach.
— Żebyś ty zaraz nie poczuł swojego, gdy go wyzioniesz.
— Bez perwersji, przyjaciółko. — Prychnął kpiąco. — Wbrew pozorom dopisanie cię do
tej konkretnej listy, gdy nie patrzyła, nie było trudne. Ciesz się, że nie zostałaś obsadzona w roli
sprzedawczyni warzyw, do której cię wyznaczyła.
— To naruszenie mojej cielesności — zauważyłam pospiesznie, choć tak naprawdę mnie
to nie obchodziło. Prócz żenady z samego zadania nie było w tym nic specjalnie
bezczeszczącego.
— To całus za dolara. — Damon przewrócił oczami. — Nie inspekcja migdałów.
— Ale pierwszaki mogą mieć zaledwie czternaście lat. — Rozszerzyłam oczy. —
Przecież to niczym rozdziewiczenie.
Usłyszałam jednoczesny rechot chłopaków. Tak mocny, że zabolała mnie głowa.
— To prawda, dupki!
Może nie dosłownie, ale w pewnym sensie owszem — większość to były dzieci, które
zapewne nawet nie zaliczyły jeszcze pierwszego pocałunku.
— Kiedy pierwszy raz się całowałaś? — Damon wciąż się śmiał, zadając to pytanie.
Wspomnienie sprzed lat o mało nie odebrało mi tchu, ale skutecznie je stłumiłam.
Zebrałam przy tym całą silną wolę i odpowiedziałam obojętnie:
— Mając dwanaście lat.
— No widzisz — zachichotał jak głupia hiena. Niestety wciąż o dobrych genach. —
Powiedzmy, że to standardowa odpowiedź. Granica dyrekcji to szesnaście lat. Większości nie
odbierzesz cnoty.
— Ta informacja nie była mi potrzebna do pełni szczęścia. — Leo spojrzał na mnie z
lekkim zniesmaczeniem.
— Dorośnij.
Na odchodne pchnęłam go w ramię, kierując się do swojej sypialni. Nim zostanę
wepchnięta w jeszcze gorsze gówno.
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 16.
— Jesteś dziwnie milcząca — odezwał się Leo późnym wieczorem, gdy oglądaliśmy
razem Netflixa. Pudełka po meksykańskim jedzeniu walały się dookoła. Jedno z nich wciąż
trzymałam na kolanach podsuniętych pod klatkę piersiową.
— Zazwyczaj taka jestem — zauważyłam słusznie, co zbył przewróceniem oczami.
— Wiem, że coś w przeszłości cię zmieniło. — Jego ton był nienaturalnie poważny. —
Pamiętaj, że o wszystkim możesz mi powiedzieć. Do niczego cię nie zmuszam. Ale dzisiaj
naprawdę nie jesteś sobą.
Miałam ochotę roześmiać się szaleńczo — nie było mnie. Istniało tylko to, co musiałam
ukazać, i moja osobowość skryta pod warstwami fałszu. Lata temu starałam się pokazać
prawdziwą twarz, ale zderzyłam się z pogardą matki. Z jej spaczonym osądem. Dlatego
nauczyłam się, jak wpasować się w tło. Z dziecka wychowanego zgodnie ze sztywnymi regułami
stałam się pseudobuntowniczym podlotkiem. Tylko dlatego, że nie lubiłam uczestniczyć w
sztywnych bankietach i herbatkach z wyrachowanymi córkami przyjaciółek matki. Potem jako
nastolatka zaczęłam się wymykać wieczorami z domu. Właśnie to przyniosło mi zesłanie do
prywatnej szkoły. Tam byłam rodzimą Amerykanką, która trzymała się na uboczu. Póki nie
nadszedł przełom, a papierosy i alkohol ułatwiły mi wpasowanie się w środowisko. Ukazały mi
możliwości chwilowego rozluźnienia się pośród tłumu — dały mi moment, podczas którego nie
musiałam się trzymać w ryzach. Własną nieukształtowaną osobowość skryłam za dziesiątkami
fasad, aż zapomniałam, kim naprawdę byłam.
— Pewne sprawy się skomplikowały. — Westchnęłam, odkładając opakowanie z
jedzeniem na przeszkloną ławę. — Ale to nic, z czym ostatecznie nie mogłabym sobie poradzić.
Nie wspomniałam o tej sprawie, która mnie uszczęśliwiła — zachowałam ją głęboko w
swoim wnętrzu.
— Zmieniłaś się. — To nie było oskarżenie, tylko stwierdzenie starszego brata. — Na
początku sądziłem, że to kwestia przeprowadzki i zmiany szkoły, ale ty naprawdę dorosłaś.
Chyba nie potrafiłem dopuścić do siebie faktu, że moja młodsza siostrzyczka już nie jest taka
mała. — Zaśmiał się i trącił mnie ramieniem. — Wydajesz się dużo dojrzalsza, aż za bardzo.
Podniosłam brodę, by móc na niego spojrzeć mimo pozycji, w jakiej się znajdowałam.
Osunięta w dół na kanapie ze stopami wspartymi o szkło stolika.
— W końcu któreś z nas musi być twarde — zakpiłam, na co przewrócił oczami.
— Mądrala.
Przeniosłam oczy na telefon gotowa skończyć tę rozmowę, ale z jakiegoś powodu tego
nie zrobiłam. Potrzebowałam go zapewnić, że doskonale zdawałam sobie sprawę z jego
obecności.
— Wiem, że mogę na ciebie liczyć, Leo — powiedziałam cicho. — To działa w dwie
strony. Gdy pewne sprawy mnie przerosną, będziesz osobą, do której przyjdę się wyżalić. Po
prostu teraz jeszcze nie jest odpowiedni czas.
Przybliżyłam się do niego i oparłam głowę na jego ramieniu, a on nie odepchnął mnie. Po
prostu tak spędziliśmy resztę wieczoru — świadomi, że żadne z nas nie było samo.
W środku byłam wrakiem, choć na zewnątrz potrafiłam zaprezentować perfekcyjne
opakowanie. W umyśle skrzywionym przez brak miłości ze strony kobiety, która powinna być
moją ostoją, miałam bałagan. Moje oczy, tak często pozbawione wyrazu, nie były beznamiętne.
Skrywałam w sobie ból, który ludzie mogliby przeciwko mnie wykorzystać. Byłam zmęczona
ukazywaniem fałszywego szczęścia. Walczyłam z własną ciemnością, pokrywając rzeczywistość
farbami i żyjąc marzeniami, że kiedyś gwieździste niebo nie będzie przypomnieniem czasu, gdy
nie byłam samotna, ale zapowiedzią lepszych dni. Tych, które wymaluję kolorową farbą.
Rozdział 17.
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 18.
Każde z nas potrzebowało być kimś przynajmniej dla jednej osoby. Dzięki temu czuliśmy,
że nie byliśmy całkowicie sami — że ktoś będzie o nas pamiętał. W końcu najgorszą
możliwością było odejście z tego świata w zapomnieniu, jakby się nigdy nie istniało.
Ostatni dzień imprezy charytatywnej powinien być najnudniejszy — po tylu godzinach
ekscytacji i hałasu uczniowie powinni stracić zapał. Tak się jednak nie stało, a moja męczeńska
robota była tego dowodem. Jeszcze przed swoją wartą wiedziałam, że całuśna budka wzbudzała
zbytnie zainteresowanie. To był temat numer jeden tego poranka.
— Nie wierzę, że dałaś się w to wpakować — parsknęła Hope, obserwując rozgrywający
się teatrzyk.
Dziewczyny z Loyola High School zlatywały się zewsząd z pięściami zaciśniętymi na
jednodolarówkach, jakby ktoś zaraz miał im je ukraść.
— Bardzo zabawne. — Zmrużyłam powieki, wskazując na osobnika, do którego ustawiła
się aktualnie najdłuższa kolejka. Nawet Peter, kapitan drużyny pływackiej, nie miał takiego
powodzenia jak ten czarujący palant. — To wina pieprzonego Damona.
— Isaac o tym wie?
Zmarszczyłam brwi. Z zaskoczeniem oderwałam wzrok od tej szopki.
— A co on ma z tym wspólnego? — zapytałam.
Hope przyglądała mi się, jakby wierzyła, że się przesłyszała. A potem na jej twarzy
zagościł charakterystyczny uśmieszek — ten niezwiastujący niczego dobrego.
— Oj, zapewnicie mi rozrywkę — zaśmiała się, kręcąc brodą, jakby znała wszelkie
sekrety wszechświata.
— O czym ty… — Rozległ się dzwonek, który zdawał się przerywać wszelkie spory.
Ciredman zasalutowała ironicznie, nim ruszyła w kierunku wyjścia ze szkoły. — Sale są w drugą
stronę.
— A i owszem. — Mrugnęła, wkładając do ust papierosa.
Skorzystała z tego, że zrobiło się zbiorowisko, i niezauważona na tyle, na ile
niezauważoną mogła być Hope Ciredman, wyszła na zewnątrz. Z chęcią podążyłabym za nią, ale
wuefistka nie tolerowała spóźnień. Dlatego ociężale ruszyłam w kierunku szatni, gdzie
zmieniłam kraciastą spódnicę na równie obcisłe szorty. Gdy wiązałam sznurówki, Chloe wpadła
do pomieszczenia, dysząc ciężko.
— Przysięgam, że to cholerne fatum — wymamrotała. Z rozmachem zdjęła z siebie bluzę
i rzuciła się do swojego plecaka. — Zawsze muszę zaspać przed zajęciami z Rayną.
Uniosłam brew, zerkając na ścienny zegarek wiszący tuż za nią.
— Jest po jedenastej — zauważyłam, na co lekceważąco machnęła ręką.
— Powiedzmy, że… przysnęłam na… zaś.
Raz po raz przerywała, gdy podskakiwała, by wcisnąć na siebie legginsy.
— Szkoda, że ja tego nie zrobiłam — mruknęłam rozdrażniona pod nosem.
Było to praktycznie niemożliwe przy mojej bezsenności, chyba że nie spałam kilka dni z
rzędu i zmęczenie całkowicie mnie wyczerpywało. A wzięcie tabletek po wczorajszych
rewelacjach było koniecznością. Inaczej wykończyłabym się psychicznie analizowaniem
wszystkiego przez całą noc.
Za to zyskałam w jednej sprawie przez ten cały charytatywny bajzel — zwolnienie
piętnaście minut przed końcem lekcji. Choć gdy się nad tym zastanawiałam, to z chęcią
oddałabym ten przywilej razem z moim zadaniem.
— Nienawidzę cię, Damon — wymamrotałam dokładnie pół godziny później wpatrzona
w drewnianą konstrukcję.
Od niewielkiego blatu odchodziły dwie belki utrzymujące krzykliwy szyld z nazwą
całego przedsięwzięcia będącego moim osobistym piekłem. Długonoga brunetka pojawiła się
przy mnie, odgarniając lśniące włosy.
— Vanessa. — Uśmiechnęła się pogodnie. Wydawała się w pełni zadowolona z tego, że
tu tkwiła. Przynajmniej jedna z nas była szczęśliwa. — Jesteś jakaś przygaszona. Trafiła nam się
przednia robota, uśmiechnij się trochę, w końcu zyskamy uwagę wszystkich członków drużyn
sportowych.
Bzdety o zachęcaniu do uczestnictwa powodowały, że każdy wolny zawodnik miał stawić
się tutaj i czynnie działać. Czyli lepić się do naszych twarzy. To trafiła się im robota. Vanessa
najwyraźniej była jedną z tych dziewczyn lgnących do świateł reflektorów, chciała być
w centrum wydarzeń. Nie podzielałam jej zapału, ba, byłam gotowa wejść do ciemnej dziury,
byleby stąd zniknąć.
— Może dla ciebie — powiedziałam spokojnie. — Sama zostałam tu wciśnięta
przymusem, tak że mogę ci ich oddać.
Dzwonek śmierci rozbrzmiał, więc niechętnie ruszyłam na stanowisko. Szłam jak
męczennik podążający na ścięcie, ale nic nie mogłam na to poradzić. Nieważne, jak drobna była
to sprawa, nie chciałam tu być. Uczniowie zaczęli napływać z sal i, o zgrozo, męska część udała
się tutaj. Jeszcze większym zaskoczeniem był dla mnie fakt, że większość ustawiła się do mnie.
Na początku kolejki dostrzegłam elitę futbolu, w tym Evana.
— Nie wiedziałem, że przyjdzie mi płacić za całusy. — Przewrócił oczami, wspierając się
o blat.
— Bez jaj — jęknęłam. — Idź do Vanessy.
Ciemnowłosy mrugnął psotnie i z ociąganiem wsparł uniesiony łokieć o belkę. Jego
swobodna postawa została skwitowana przez czekających w kolejce kilkoma uwagami
wyrażającymi zniecierpliwienie.
— Powinnaś być bardziej wdzięczna swojemu wybawcy.
Zmarszczyłam brwi w reakcji na jego niezrozumiałą wypowiedź.
— O czym ty… — Nie dane mi było skończyć.
— Panno Preston! — zawołała trenerka Rayna, z którą jeszcze chwilę temu miałam
zajęcia.
— Tak?
— Mogę prosić? — zapytała, na co bardziej niż ochoczo przystałam. Obserwowała mnie,
póki nie stanęłam przed nią w przyciemnionej wnęce nieopodal sekretariatu. — Jesteś zwolniona
z uczestnictwa.
Zmarszczyłam brwi.
— Yhm, słucham?
Niepotrzebnie pytałam o cokolwiek. Powinnam była uciekać, gdzie rośnie pieprz, ryż czy
inne gówno, żeby się nie rozmyśliła.
— Nastąpiła mała zmiana, gdyż pewien uczeń wpłacił pokaźną sumę w zamian za twoje
zwolnienie.
Sama wydawała się zaskoczona wiadomością, którą mi przekazała. Analizowałam jej
słowa niepewna, czy być urażoną, czy szczęśliwą. Z pewnością nie było to nic normalnego.
Potem zaczęłam łączyć wątki, spoglądając przez ramię na wyluzowanego Witchera. Chwyciłam
skórzaną torbę i opuściłam swoje stanowisko ku zmieszaniu ustawionych w rządku uczniów.
Zlekceważenie tego przyszło mi z łatwością. Wskazałam palcem na Evana.
— Ty, za mną.
— Oho, czuję perwersję — zanucił wesoło, zdobywając kilka chichotów. Palant.
Skręciłam i przeszliśmy z dala od budek, w spokojniejsze miejsce. Chłopak wyglądał
całkiem swobodnie i kompletnie lekceważył moją wyraźną irytację.
— Możesz mi wytłumaczyć, co tam się stało? — zapytałam, krzyżując ramiona na piersi.
— Wykonuję odgórne rozkazy.
— I wszystko jasne — rzuciłam z ironią.
— Miałem przytrzymać kolejkę, póki Rayna się nie stawi. — Wzruszył ramionami. —
Wykonałem swoją powinność.
Ot tak ruszył przed siebie. Otwarłam usta, nie dowierzając.
— Evan!
Pomachał do mnie opuszkami palców, nawet się nie odwracając.
— Po więcej informacji zapraszam do biura Asy McLeana — zawołał jeszcze ze
znudzeniem.
Kompletnie zdezorientowana próbowałam pojąć to, co się właśnie zdarzyło.
Potarłam skronie, pospiesznie rozglądając się po korytarzu w poszukiwaniu
wytatuowanego faceta, który najwyraźniej nieźle namieszał. Dotarcie do Leo było jedynym,
czego zdołałam dokonać. Skierował mnie na dziedziniec Loyola High School. Na szczęście nie
musiałam dalej szukać, bo Asa stał oparty o metalową barierkę z papierosem w ustach.
— Oczywiście, że się wygadał. — Przewrócił oczami, gdy tylko mnie zauważył.
— Wytłumacz się.
Wyprostował się nieznacznie, mrugając.
— Mało kto odważyłby się tak do mnie powiedzieć — rzucił. — Tym bardziej że bym na
to nie pozwolił. Masz szczęście, że cię lubię, Leah.
— Powiało grozą — prychnęłam prześmiewczo, na co chłopak pokręcił głową. — Gadaj.
— Mała dyktatorka — bąknął, osypując popiół. — Powiedzmy, że rozwiązałem problem.
— Powiedzmy, że takie bzdety mnie nie satysfakcjonują — mruknęłam z irytacją. —
Masz jakiś ograniczony limit słów na dzień? — Patrzyłam na marszczące się czoło Asy. — Nie?
To mów normalnie.
Chwila ciszy została przerwana głośnym śmiechem. Asa McLean o mało nie udławił się
dymem. Uśmiech rozświetlający jego ostre rysy był niebywałą rzadkością, której nie widziałam
praktycznie od miesiąca. Od ich zerwania.
— Skoro tego właśnie chcesz. — Westchnął, odrzucając niedopałek. — Zrobiłem
nieproszoną przysługę Isaacowi, który prawie pobił niewyparzoną gębę jednego z futbolistów
nazbyt skorego do pocałowania cię.
Wszystko powoli do mnie docierało. Moje serce przyspieszyło i biło jak szalone. Jego
wyznanie sprawiło, że byłam kompletnie zamroczona, jakbym w jednej sekundzie znalazła się w
ciemnych zakamarkach samej siebie — tam, skąd jeszcze wczoraj tak szybko uciekłam.
— Dlaczego?
— Dlaczego to zrobiłem czy dlaczego on się na to zdobył? — zapytał. — Jestem pewny,
że ciekawi cię to drugie pytanie, ale podświadomie znasz odpowiedź. Tylko chyba nie jesteś
gotowa, żeby usłyszeć to na głos. Czy się mylę?
Miał rację. To było niezrozumiałe — chore w swojej chaotyczności. Ja i on byliśmy
połączeni toksycznym przywiązaniem, którego nie potrafiliśmy się pozbyć. Udawaliśmy silnych,
a w swojej obecności kompletnie traciliśmy wypracowaną równowagę.
Przeczesałam włosy i bez słowa ruszyłam przed siebie w pełni świadoma, że Asa miał
rację. Literatura piękna była przekleństwem, gdy w mojej głowie panowało takie zamieszanie.
Zajęłam miejsce pośrodku sali, które było optymalnym punktem — nie za daleko, ale też nie za
blisko tablicy.
— Ktoś ma ochotę na przedstawienie swojej pracy? — zapytała nauczycielka.
Znikomym plusem tego projektu był fakt, że każdy mógł sam wybrać termin, by zaliczyć
semestr. Jedyny wymóg to zrobienie tego przed ostatnimi zajęciami. Po praktycznie czterech
miesiącach już niejedna osoba przewinęła się przez środek klasy i nieważne, jak idiotyczne były
niektóre pseudopoematy, nikt nie został wyśmiany — przynajmniej nie przez nauczycielkę.
Można było napisać o ostatnio zrobionym praniu, a ona w żaden zły sposób tego nie
komentowała. Oczywiście wszystko w granicach przyzwoitości.
— Ja.
Przełknęłam ślinę. W progu sali dostrzegłam potężną sylwetkę.
— Pan Cloney — potaknęła kobieta. — Pana spóźnialstwo powoli staje się rutyną, ale z
chęcią posłuchamy tego, co ma pan do powiedzenia.
Isaac zrzucił plecak z prawego ramienia i zaczął grzebać w jego wnętrzu. Gdy pochylił
głowę, na czoło jak zwykle opadł mu ciemny kosmyk włosów. Siłą powstrzymywałam się, by nie
podejść do chłopaka i go nie odgarnąć. Wszystkie tego typu bodźce, które odbierało moje ciało,
każdego dnia coraz bardziej mnie dekoncentrowały. A po wczoraj mój niepokój wzrósł. Isaac
stanął na środku sali kompletnie niezainteresowany obserwującą go publiką. Niezachwiany w
równowadze i pewności siebie. I wtedy zaczął czytać.
Słowa napływały, odbierając mi powietrze. Zostałam zepchnięta na krawędź, gdzie umysł
zawodził, a uczucia przejmowały nad wszystkim kontrolę.
Łzy spływały po mojej twarzy, mieszając się ze spadającymi na mnie kroplami deszczu.
Zmywały każdą smugę farby, która zmazała moją skórę — odbierały mi wszystko, czym byłam.
Pustym wzrokiem patrzyłam na porzucony poniżej obraz, który matka ze wstrętem odrzuciła na
balkon, gdy wpadła do pokoju i zastała mnie brudną i wciąż nieprzebraną w elegancką sukienkę.
Nienawidziła tego, co tworzyłam, i wyraziła głośno swoje zdanie, nim udała się na bankiet.
— Leah, co ty tam robisz? Jest ślisko. — Niespodziewanie męski głos rozległ się
nieopodal. Nie musiałam się wysilać, by go rozpoznać mimo ciemności — Nie powinnaś być na
tej sztywnej imprezie?
— Nie pojechałam — odezwałam się.
Mimo że siedziałam na dachu, a on stał niżej, chyba dosłyszał moje pociągnięcie nosem.
— Zaraz tam będę, poczekaj.
Nigdzie się nie wybierałam i chyba to było najgorsze. Nawet mój wiek — trzynaście lat —
nie ograniczał moich marzeń o wydostaniu się poza granice Los Angeles. Jak najdalej od niej.
Ciemna czupryna Isaaca pojawiła się na balkonie. Schylił się i podniósł zniszczony obraz.
Uniósł brodę i spojrzał na mnie. Siedziałam z kolanami przyciśniętymi do piersi, obejmowałam
się ramionami i starałam się całkowicie nie rozkleić — po prostu pozwalałam w ciszy spływać
łzom.
— Naprawdę jestem aż tak beznadziejna? — wyszeptałam, wpatrując się w płótno.
Isaac ostrożnie oparł je o balustradę, jakby to naprawdę było czymś cennym, mimo
zniszczenia. Zwinnym ruchem przedostał się do mnie. Usiadł, a jego nogi zwisały z krawędzi.
— Bez sztuki nie mam niczego. Ja jestem niczym — dodałam.
— Spójrz na mnie, Leah. — Delikatnie dotknął mojego ramienia. — Masz mnie —
powiedział i skierował wzrok na pociemniałe niebo nad nami z niezliczoną ilością lśniących
punktów. — Póki gwiazdy nie umrą, masz mnie. Niektórzy ludzie są artystami, a jeszcze inni, ci
najbardziej wyjątkowi, jak ty, sami są sztuką. Jesteś moją sztuką. I kawałkiem mnie samego,
Piece. — Wtedy nazwał mnie tak po raz pierwszy. To słowo trafiało w sedno. Łączyło w sobie
obydwa te znaczenia, sztuka i kawałek, i nie było w tym żadnej sprzeczności. — Wszystkim, co
mam.
Serce waliło w mojej klatce piersiowej. Patrzyłam na Isaaca niezdolna do odwrócenia
wzroku. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że oddychałam tak głęboko, jakbym zaraz miała
wpaść w panikę.
— „Była wszystkim”. — Każde słowo kierował do mnie, podczas gdy ja nie potrafiłam
zerwać tego połączenia. Patrzył na mnie z wyrzutem, tęsknotą i bólem, które chyba oboje
odczuwaliśmy. Pierwszy raz, odkąd wróciłam, mogłam dostrzec każdą emocję kryjącą się za
jasną głębią jego tęczówek. — „Tym, co dobre i złe, białe i czarne. Każdym odcieniem szarej
rzeczywistości. Moim połamanym sercem i najcięższym oddechem. Niczym chaos przyjmujący
kształt. Stała się gwiazdą na niebie, która nie chciała przedłożyć destrukcji ponad życie. Była
moim kawałkiem nadziei”.
Nawet najtwardszy fragment mojej duszy nie potrafił przeciwstawić się napływającemu
kalejdoskopowi wspomnień, z którym przychodziło każde uczucie pogrzebane w mojej
świadomości. Chciałam spalić piekło, w którym mnie pozostawił. Wszystko, co nas łączyło. Ale
nie byłam do tego zdolna.
Coś mokrego dotykało mojego policzka. Dopiero gdy przetarłam skórę, uświadomiłam
sobie, że moje dłonie drżały. Mur otaczający moje wspomnienia runął i wróciła do mnie cała
przeszłość. W jednej chwili gra się zmieniła.
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 19.
Czasami wspomnienia zakradały się do umysłu niezależnie od tego, jak głęboko zostały
zamknięte. Innym razem wędrowały ku oczom, migając serią obrazów z przeszłości, by opaść
łzami po policzkach. Tylko że łzy ich nie wymazywały, jedynie napędzały powolne rozpadanie
się, póki nie pozostawało nic więcej niż trzęsący się bałagan.
Nie mogłam oddychać. Kłucie w klatce piersiowej było nazbyt dotkliwe, odcinało mi
dopływ powietrza. Moje dłonie drżały, gdy usilnie próbowałam utrzymać się w ryzach. Pękałam
od środka.
Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że wypadłam z sali lekcyjnej, póki nie poczułam
podmuchu wiatru na mokrych policzkach. Każdy mój krok był chwiejny, jakbym w momencie
miała upaść na żwirowy podjazd i się nie podnieść. Nie mogłam znieść tej nawałnicy emocji —
to było za dużo. Ostatnie dwie doby były drogą przez mękę przeszłości, która nas ukształtowała.
Nie byłam na nią gotowa, ba, nie byłam pewna, czy kiedykolwiek będę.
— Dlaczego to zrobiłeś, Isaac? — Odwróciłam się do niego. Fakt, że wyczułam jego
obecność, nim trzasnęły drzwi Loyola High School, był przerażający. Chciałam zapomnieć, a
ciało i dusza nie potrafiły wyłączyć tego przywiązania. — Chcesz mnie dręczyć? Chcesz, żeby
mnie zabolało?! — krzyknęłam i wyrzuciłam ramiona w górę. — Nie musisz się wysilać. To
mnie, kurwa, wykańcza.
Wydawał się równie wzburzony jak ja. To było chore — my. Ja i on. Nasze działania
przeczyły wszystkiemu, czego pragnęliśmy. Jego słowa całkowicie mnie pokonały. Nie
potrafiłam określić jednoznacznie, jak się czułam — coś rwało, coś bolało, coś dusiło. Wszystko
kumulowało się w jedną niewiadomą.
— Myślałem, że nareszcie pogodziłem się ze wszystkim. — Przeciągnął dłonią po
włosach. — Naprawdę. Tylko że gdy wróciłaś, moje myśli biegły do ciebie. Na każdym kroku.
Niezależnie od sytuacji, osób wokół mnie czy tego, co robiłem. Zawsze jesteś tutaj — powiedział
i przycisnął palec wskazujący do skroni. — W najgłębszych zakamarkach mojej głowy.
— Więc powstrzymaj to! — wrzasnęłam wściekle. — Odepchnij mnie! Walcz z tym za
nas oboje!
Niech zrobi to znów — niech odejdzie.
— Nie potrafię.
Nie zawsze byłam bez serca. Nie zawsze byłam odrętwiała, zimna i wycofana. Po prostu
w pewnej chwili w przeszłości przestałam się żałośnie łudzić — poddałam się prawdzie.
Zamknęłam uczucia pod szklanym kloszem i ot tak przestałam istnieć.
Nie wiedziałam, kto pierwszy wykonał ruch. Po prostu w jednej sekundzie stałam
samotnie pośrodku własnego chaosu, by w kolejnej zostać zamkniętą w jego bezpiecznych
ramionach. Nasze ciała się zderzyły. Oddechy zatrzymały. Cały świat zamilkł za sprawą jednego
dotyku — demony w moim wnętrzu rozpłynęły się jak obłok dymu. Rwący ból, który kotłował
się we mnie od lat, tak po prostu zmalał. To przerażające, z jaką łatwością Isaac sprawił, że
wszystko stało się znośniejsze. Czułam pod policzkiem mocne bicie jego serca, gdy starałam się
całkowicie nie rozpaść. Moje palce uchwyciły się jego koszulki, jakby był co najmniej moją
kotwicą — w tamtym momencie nie dopuszczałam do siebie tej myśli. On był wszystkim.
Gdybym mogła, zachowałabym ten moment na zawsze — tak by uczucia mu
towarzyszące nie znikły. Żeby żyły w nas wiecznie bez względu na to, co na nas czekało. Stałam
w jego objęciach z twarzą schowaną w zagłębieniu jego szyi kompletnie poza czasem, jakby
cztery lata temu mnie nie zniszczył.
— Leah! Isaac!
Nawoływanie dochodzące z oddali roztrzaskało spokój, który nas otulał. W jednej
sekundzie dotarły do nas bodźce z otoczenia — donośny głos jednego z nauczycieli, warkot
przejeżdżających po drodze aut, zapalczywe szczekanie psa na chodniku. Otaczająca nas bańka
prysła. Otrząsnęliśmy się z emocjonalnego zamieszania i każde z nas zrobiło krok do tyłu. Byle
dalej od siebie nawzajem. Ciepło ramion chłopaka momentalnie się rozproszyło, wokół mnie
została bezkresna pustka.
— Wszystko w porządku? — zapytał niepewnie Caleb, który pojawił się w zasięgu
naszego wzroku. Zastał nas oddalonych od siebie o ponad stopę. Napięcie tętniące między nami
wciąż unosiło się w powietrzu. — Babka od literatury wkurzyła się i kazała was znaleźć.
Jego jasne oczy przeskakiwały kolejno ze mnie na Isaaca i z powrotem, jakby szukał
śladów po naszym niecodziennym zachowaniu. Żeby je odkryć, musiałby mieć ponadnaturalne
zdolności — nikt nie mógł ot tak dostrzec spopielonego serca.
— Tak — odchrząknęłam, starając się zatuszować drżenie głosu. — Po prostu źle się
poczułam.
W ciszy wróciliśmy do klasy, gdzie przedstawiłam swoją żałosną wymówkę
nauczycielce, która zirytowana pouczyła nas o konieczności wcześniejszego informowania jej o
złym samopoczuciu. Chyba nie wierzyła w moje usprawiedliwienie po tym, co się wydarzyło —
po tym, jak Isaac kierował każde słowo do mnie — ale dała mi spokój. Odrętwiała nie zwracałam
uwagi na spojrzenia ciekawskich uczniów i po prostu odliczałam minuty do końca zajęć. Isaac
zachowywał całkowitą obojętność. Chyba właśnie w tym byliśmy najlepsi — w lekceważeniu
wszystkiego.
— Leah, mogę cię prosić na słówko? — Profesorka zatrzymała mnie, gdy chciałam uciec
równo z dzwonkiem wraz z resztą nastolatków.
Zacisnęłam palce na torebce, biorąc głęboki oddech, i przygotowałam się na nadciągającą
pogadankę. Wyraźnie czekała, aż wszyscy opuszczą salę. Opierała się w milczeniu o biurko.
— Tak? — Westchnęłam i powoli uniosłam brwi.
— Nie wiem, co tu się stało — powiedziała. — Większość uczniów uważa mnie za
sztywną jędzę, ale to nie oznacza, że niczego nie dostrzegam. To zadanie niejednokrotnie
ukazywało mi szerszą perspektywę problemów. Dlatego chcę się po prostu upewnić, czy
wszystko w porządku.
Zmrużyłam powieki i skrzyżowałam ręce w defensywie.
— Dlaczego nie zapyta pani o to Isaaca? To była jego praca, nie moja.
Przechyliła głowę, przyglądając mi się uważnie. Każdy nasz ruch zdawał się wyważony,
jakby żadna z nas nie chciała zdradzić swoich prawdziwych emocji.
— Ten chłopak nie odpowie na żadne pytanie, nawet gdyby przyłożono mu pistolet do
skroni — rzuciła ironicznie, co lekko mnie zdziwiło. Miała rację, każdy brał ją za nad wyraz
srogiego pedagoga, więc takie przejawy sarkazmu były zaskakujące. — Ale pytam ciebie,
ponieważ to ty wybiegłaś z sali ze łzami w oczach.
Niezależnie od jej dobrych intencji nie miałam zamiaru się jej zwierzać — może
wyżalenie się obcej osobie byłoby odpowiednim lekarstwem i sposobem na zamieszanie w mojej
głowie, ale nauczycielka z pewnością nie była właściwym partnerem do tej rozmowy. Aktualnie
miałam zamiar udawać, że nic się nie stało. Że mój świat czterdzieści minut wcześniej nie
zatrząsł się w posadach.
— Nie ma o czym mówić — odparłam szorstko. — Czy mogę już iść? Chciałabym
wykorzystać swoją przerwę.
Skinięcie było wszystkim, czego potrzebowałam, by natychmiast się ulotnić. Pospiesznie
przemierzałam korytarz i nagle zatrzymałam się w połowie drogi na stołówkę. Pozwalałam
rozgorączkowanym nastolatkom wymijać mnie i zawróciłam, by po chwili pognać do wyjścia.
Papieros był uzależniającym syfem — nie miałam co do tego wątpliwości. Czułam silną potrzebę
zaciągnięcia się nikotyną, nim wpakuję się w harmider jadłodajni, a może zwyczajnie chciałam
upewnić się, że nad sobą panowałam, zanim ponownie się z nim zmierzę. Każde zaciągnięcie się
dymem pomagało mi uwolnić część napięcia, które nadal mi towarzyszyło.
Ostatecznie ruszyłam ku stołówce świadoma, że nie mogłam unikać wszystkiego i
wszystkich w nieskończoność — mówiłam jedno, a później i tak poddawałam się kotłującym się
we mnie emocjom. Błędne koło.
Stali bywalcy zajmowali stolik, przy którym się zatrzymałam. Alex dyskutowała o czymś
zawzięcie z Kirą. Bliźniaki Jones wyglądały na autentycznie znudzone, podczas gdy Hope
zdawała się jedynie zirytowana. Nic nowego.
— Tu jesteś! — wykrzyknęła Alex, gdy pojawiłam się w zasięgu jej wzroku. — Ustalamy
plan działania na sobotę.
Uniosłam brew niepewna, do czego się odnosiła.
— Urodziny Isaaca — mruknęła Chloe przeżuwająca kanapkę.
Doskonale pamiętałam, jakie wydarzenie wiązało się z tą kwietniową datą, po prostu nie
sądziłam, że oni cokolwiek planowali. Jedynie Hope przyjaźniła się z Isaakiem, a reszta, w tym
Mulatka, nie wydawała się być z nim w bliskich relacjach. Dziwiło mnie wyraźne zaangażowanie
Alex. Chyba właśnie tak działali nastolatkowie — zawsze skorzy do imprezy niezależnie od
okazji.
— Ciszej. — Alex przyłożyła palec do ust i rozejrzała się w teatralnej panice, jakby każdy
podsłuchiwał naszą wymianę zdań. — Chcesz nam pomóc przy organizacji?
Byłam zdziwiona, że pozostawiła mi jakikolwiek wybór — wydawała się lubić
decydować za każdego o wszystkim. Przekonałam się o tym ostatnimi czasy.
— Nie jesteśmy bliskimi przyjaciółmi — powiedziałam, wzruszając ramionami. — Więc
moja obecność jest tam zbędna.
Taka była prawda — niezależnie od tego, co się niedawno stało. Mąciliśmy sobie w
głowach i w sercach, ale nie oznaczało to, że w naszych relacjach nastąpiła nagła zmiana.
— Nonsens — mruknęła Alex i przelotnie zerknęła na telefon. — To nie będzie
zamknięte przyjęcie niespodzianka, tylko impreza, na której zjawi się połowa szkoły. Jesteś
bardziej niż mile widziana.
Mimowolnie wymieniłam się spojrzeniem z poważną Hope, dla której obecna
perspektywa również nie wydawała się przesadnie pogodna. Ona ewidentnie unikała Asy, co
było niewykonalne podczas przyjęcia, na którym solenizantem był jego najlepszy przyjaciel.
Zerknięcie w bok na ich stolik było samobójczym posunięciem. Tak po prostu nasze oczy się
spotkały. Jakby przyciągane przez niewidzialną siłę, która uparcie pchała nas ku sobie. Nawet
dzieląca nas odległość nie mogła zmniejszyć napięcia między nami. Jakaś cząstka mnie chciała
poznać odpowiedzi na wszystkie pytania, ale byłam cholernie przerażona. Bałam się, że prawda
mnie nie wyzwoli, ale zrujnuje, i już nigdy nie pozbędę się ze swojego serca Isaaca Cloneya.
Jednakże wbrew zdrowemu rozsądkowi słowa opuściły moje usta i nie pozostało mi nic
innego, jak pogodzić się z nadciągającym chaosem. Bo on przybędzie — prędzej czy później
pojawi się i zniszczy wszystko, co stało na jego drodze. I ponownie spustoszy moje serce.
— Postaram się na chwilę wpaść.
Znalezienie w dobę prezentu dla eksprzyjaciela było bardziej niż skomplikowane. Może i
znałam chłopaka sprzed lat, ale ten wytatuowany młody mężczyzna był dla mnie obcy. Z
chłopca, który ukochał pianino, Isaac zmienił się w buntownika walącego gniewnie w bębny.
Czułość kryjąca się w jego tęczówkach, gdy spoglądał na mnie w przeszłości, została zastąpiona
mroźnym otępieniem. Jedyne, co pozostało niezmienne, to poczucie bezpieczeństwa, które mnie
ogarniało, gdy trzymał mnie w ramionach. Za ich sprawą prawie uwierzyłam, że wciąż był
chłopakiem rozpraszającym moje cienie.
— Wyglądasz na sfrustrowaną — zauważył Leo siedzący przy kuchennym blacie,
wpakowując do buzi łyżkę froot loops. Te przeklęte płatki śniadaniowe towarzyszyły nam od
dzieciństwa, przyczyniając się do niezliczonej ilości sprzeczek. Dla mojego brata zniknięcie
kolorowych kółek było dramatem na skalę światową.
Przynajmniej jedna rzecz się nie zmieniła — wciąż był ich zagorzałym fanem.
— Cóż za spostrzegawczość — bąknęłam rozdrażniona i chwyciłam jabłko z miski
uzupełnionej świeżymi owocami, których nie było jeszcze z rana.
— Ktoś jest zrzędliwy — mruknął, przewracając oczami. — Co jest?
Z namysłem kalkulowałam, czy powiedzieć mu o wszystkim, co się ostatnio wydarzyło
między mną a Isaakiem. Tylko że takie zwierzenie wiązało się z ryzykiem drążenia przez niego
tematu, co mogło przenieść nas lata wstecz — do tego, co się wtedy stało. A nie mogłam mu tego
wyznać. Nie, gdy konsekwencje wyciągnięte przez matkę ponownie mogły wszystko zniszczyć.
Dlatego wybrałam bezpieczniejszą opcję — półprawdę na temat tego, co wprawiło mnie
w taki nastrój.
— Co kupiłeś Isaacowi na urodziny?
Obserwował mnie uważnie, chrupiąc. Jego wzrok był oceniający, co w ogóle mi się nie
podobało. Leo nie należał do osób dociekliwych, ale zdawałam sobie sprawę, że w pewnym
momencie jego cierpliwość do tej ciągłej niewiedzy się skończy.
— Złożyliśmy się z chłopakami na nową perkusję — powiedział. — Nie wiedziałem, że
wybierasz się na jutrzejszą imprezę.
To nie był przytyk, tylko proste stwierdzenie kogoś, kto wiedział, że za wszelką cenę
unikałam interakcji z jego przyjaciółmi poza szkołą — a już z pewnością z Isaakiem.
— To jest nas dwoje — mruknęłam pochmurnie. — Kto by pomyślał, że znalezienie
prezentu dla byłego przyjaciela jest takie trudne?
Kpina w moich ustach brzmiała aktualnie dość żałośnie. Miałam zaledwie niecały
jutrzejszy dzień na kupno czegoś. Źle to wyglądało, zważywszy, że niedawno opuściłam galerię
handlową w momencie jej zamknięcia. Z pustymi rękami.
— Daj mu jeden z twoich obrazów — odparł, jakby była to najnormalniejsza opcja pod
słońcem.
Sama perspektywa wręczenia mu obrazu napawała mnie nieuzasadnioną obawą.
— Ach, każdy nastolatek będzie skakał z radości po otrzymaniu czegoś takiego —
wymruczałam.
Chłopak podniósł się i chwycił pustą miskę, którą włożył do zmywarki. Przez chwilę
milczał, by w końcu odchrząknąć niepewnie.
— Naprawdę nie mam pojęcia, co zniszczyło waszą relację, ale widziałem tatuaż na jego
plecach — powiedział z powagą. — Nigdy bym nie pomyślał, że to ty jesteś autorką. Gdyby nie
to, że dwa lata temu, gdy wpadłem do niego odebrać rzeczy, które zostawiłem po nocnym
maratonie gier, przypadkowo znalazłem taki sam rysunek z twoimi inicjałami w rogu. Takiego
czegoś nie wytatuowałby sobie człowiek, którego łączy z tobą jedynie zamknięta przeszłość,
Leah. Tylko ktoś, kto zakradał się do twojego pokoju, by godzinami patrzeć na to, jak tworzysz.
— Smutny uśmiech wygiął kąciki jego ust. — Więc nieprzypadkowo sądzę, że twój obraz będzie
dla niego odpowiednim prezentem.
Przymknęłam powieki, biorąc drżący oddech. Dużo łatwiej było zachowywać się, jakby
nic się nie liczyło, i przykleić sztuczny uśmiech na twarz, niż przyznać, że moje serce było
złamane przez utratę kogoś, kto nigdy nie należał do mnie.
Rozdział 20.
Każda blizna znacząca mój umysł, każda rana rozdzierająca moje serce, każdy odłamek
bólu wewnątrz mnie opowiadały historię. Kształtowały mnie te najbardziej potężne opowieści, bo
w końcu tylko one mogły pozostawić tak trwałą skazę. Niezależnie od tego, jak bardzo uciekałam
od przeszłości, ona tkwiła we mnie — była częścią tego, kim byłam.
— Taksówka zaraz będzie. — Wołanie Leo rozeszło się po piętrze, gdy ostatni raz
przeciągałam szminką po ustach. — Jesteś gotowa?
W lustrzanym odbiciu spojrzałam na oparte o ścianę płótno opakowane w ozdobny
papier. Danie mu tego było cholernie głupim posunięciem, ale na ten moment wydawało się
lepszym pomysłem niż przyjście z pustymi rękami.
— Nie — szepnęłam tępo w przestrzeń.
Byłam zdenerwowana, co do tego nie miałam wątpliwości. Mdlące uczucie osiadło na
dnie mojego żołądka, a ręce i nogi miałam sztywne od ciągłego napinania mięśni. Oszukiwałam
się, że nie znałam przyczyny tego stanu, jakby ostatnie wydarzenia nie namieszały w mojej
niejednoznacznej relacji z Isaakiem.
— Leah?
Delikatne pukanie zatrzymało moje pędzące myśli. Głowa mojego brata pojawiła się w
szparze uchylonych drzwi.
— Już idę. — Odchrząknęłam, podnosząc się gwałtownie z pufy stojącej przy toaletce.
— Tak masz zamiar wyjść? — zapytał z lekkim oburzeniem, machając ręką w kierunku
mojej bluzki, jakby poraził go prąd.
Spuściłam wzrok na krótki top na ramiączkach, który równie dobrze można było nazwać
koronkowym braletem. Specjalnie dobrałam do tego przetarte spodnie typu boyfriend, które
neutralizowały pierwsze wrażenie. Wyglądałam przyzwoicie.
— No — mruknęłam, unosząc brwi, nim chwyciłam skórzaną kurtkę.
— Chyba żartujesz — powiedział, gdy nieprzejęta podniosłam prezent. — Brakuje ci, no
nie wiem? Bluzki.
— I to niby ja lubię dramatyzować? — zakpiłam.
Wyminęłam go i usłyszałam trąbienie taksówkarza. Trasa do domu bliźniaków White,
gdzie zorganizowano imprezę, minęła nam w milczeniu. Leo raz po raz zerkał na mój ubiór.
Daleko mu było do skandalicznego, ale w kimś najwyraźniej zadziałał moduł starszego brata.
Jeszcze niedawno nie przeszkadzały mu aż tak zaloty jego przyjaciół do mnie, ale krzywił się na
top ukazujący trochę ciała. Szkoda, że było na to nieco za późno — para cycków nagle nie
wchłonie się z powrotem do poziomu płaskiej deski.
Zgodnie ze słowami Alex impreza nie należała do kameralnych. To był ten rodzaj
spotkania, które miało pozostać w pamięci ludzi na dłużej. Transparent życzący wszystkiego
najlepszego solenizantowi wisiał na balustradzie balkonu. Nie dało się go nie zauważyć przez
fluorescencyjną farbę, którą namalowano litery. Balony i serpentyny ozdabiały strategiczne
punkty, a jeszcze nawet nie wkroczyliśmy do środka. Do pełnowymiarowej krainy dziecięcej
zabawy brakowało jedynie dmuchanego zamku — tylko że w zabawach dzieciństwa nie było
białych proszków ani hektolitrów alkoholu.
Muzyka uderzyła w moje bębenki, gdy tylko przekroczyłam próg i weszłam w korytarz
prowadzący do otwartej przestrzeni, która oddzielała salon i inne pomieszczenia. Ludzie byli
wszędzie — podpierali ściany, siedzieli na schodach, kanapach i fotelach.
— Chodź! — krzyknął Leo, starając się przebić przez muzykę.
Ruchem głowy wskazał na wpół otwartą przestrzeń kuchenną, do której zaczął się
przeciskać. Początek imprezy zawsze zaczynał się od tego pomieszczenia. W końcu w nim
można było znaleźć zapas trunków.
Nieznane mi osoby zaczęły go witać salwą pozdrowień, a on uprzejmie odpowiadał na
każde z nich. Czasami zapominałam, że mój ułożony braciszek należał do elity. Nie byłam pewna
dlaczego, ale jego pogodna i przyjazna aura nie pasowała mi do wizerunku szkolnej sławy. Tylko
że życie to nie film, w którym śmietanka towarzyska zajmuje się wyłącznie gnębieniem osób
stojących niżej w szkolnej hierarchii. Byli i tacy. Ale byli również ludzie jak Leo, który zdobył
szacunek przyjaznym słowem i uśmiechem.
Ostrożnie przeciskałam się przez tłum, by nie uszkodzić płótna, które trzymałam pod
pachą. Gdy dotarłam do kuchni, odetchnęłam.
— Przybyło rodzeństwo Prestoooooooon! — Nathaniel zawył dosłownie jak wilk, witając
nas dodatkowo uniesioną butelką piwa.
Granatowa koszula, którą miał na sobie, była rozpięta, a poły zwisały po bokach jego
ciała, odsłaniając wyrzeźbiony brzuch. Z kolei na jego piersi pomiędzy pojedynczymi tatuażami
widniały odręczne napisy wykonane markerem — kawaler do wzięcia oraz gorący kochanek.
Popatrzyłam na niego ze zmarszczonymi brwiami, co zauważył Charlie niosący kilka piw
naraz.
— Zapalił skręta — mruknął z uśmiechem, przewracając oczami. — Nie zwracaj na niego
uwagi. Czego się napijesz?
Otrząsnęłam się ze zdziwienia, odrywając wzrok od zjaranego Nate’a.
— Piwo będzie w porządku — powiedziałam i uniosłam ku górze przyniesiony przeze
mnie pakunek. — Wiesz, gdzie mogę to bezpiecznie odłożyć?
— Na piętrze, pierwszy pokój na lewo — odpowiedział pospiesznie. — Siedzimy
wszyscy tuż za salą, którą zamieniono w parkiet.
Ruszyłam z powrotem tam, skąd przyszłam. Kierowałam się tym razem ku szklanym
schodom, na których siedział tłum nastolatków. Kilka osób musiało wstać, bym mogła przejść, a
zrobili to z taką niechęcią, jakby byli co najmniej upoważnieni do siedzenia tam. Powstrzymałam
się od zbędnych komentarzy, które mogły mnie wciągnąć w niepotrzebną dyskusję, i pokonałam
resztę stopni. Z westchnieniem chwyciłam za klamkę wskazanego przez czarnoskórego pokoju.
Niestety ktoś po drugiej stronie drzwi miał podobny zamiar i stanowczo więcej siły, czego
rezultatem było nasze nagłe zderzenie. Wpadłam w męskie ramiona. Stłumiłam okrzyk
zaskoczenia, o mało nie taranując trzymanego pod pachą obrazu. Znajomy zapach sprawił, że
pozytywne myśli szybko ulotniły się z mojej głowy — niech to cholerne płótno strwonią
płomienie piekielne! Jeśli samo danie Isaacowi tego obrazu było złym pomysłem, to wręczenie
go osobiście — horrorem. Cholerne zrządzenie losu. Przeznaczenie śmiało mi się prosto w twarz.
Przez cztery lata nie miałam do czynienia z Isaakiem, a teraz nagle dwukrotnie w ciągu
czterdziestu ośmiu godzin lądowałam w jego ramionach. Pozbierałam się szybciej, niż sądziłam,
że jestem w stanie, biorąc pod uwagę fakt, że moje szare komórki zalała fala paniki, i cofnęłam
się o krok. Dystans — tego mi było trzeba.
— Wszystkiego najlepszego, Isaac. — Wykrzesałam z siebie uśmiech, który zapewne nie
sięgał moich oczu. Może gdybym nie została zaskoczona, jakoś bym się przygotowała, ale w tej
sytuacji musiał brać, co dawałam.
Zanim zdążyłam się rozmyślić, uniosłam między nami prezent i podałam mu go. Cały
czas na mnie patrzył, przez co przyjął przedmiot praktycznie na oślep. Po czasie, który zdawał się
wiecznością, przeniósł spojrzenie ze mnie na kolorowy papier.
— Nie musiałaś — wychrypiał, na co wzruszyłam barkami.
— To nic wielkiego.
Cholernie niezręcznie — tak się właśnie czułam. Chciałam obrócić się na pięcie i zniknąć
stamtąd jak najszybciej, ale wciąż stałam w miejscu. Dlaczego moje nogi się nie poruszały?
Nie spodziewałam się, że zacznie zrywać papier. Ot tak. Przy mnie. Serce dudniło w
mojej klatce piersiowej. Przeniosłam się lata wstecz. Do tej małej dziewczynki, która pełna
niepewności pierwszy raz pokazywała mu swój rysunek. Niepokój momentalnie mnie omamił,
jakbym obawiała się wyśmiania czy gorzkich słów, do których przyzwyczaiła mnie matka.
Opakowanie opadło u naszych stóp, a on po prostu patrzył na ten obraz, który namalowałam
tygodnie temu. Na swoje odbicie — na zarys postaci z błyszczącym punktem w brwi na tle
gwieździstego nieba, które przesłaniał dym papierosowy.
— Kurwa. — Jedno słowo uleciało spomiędzy jego warg, gdy przeczesał ciemne włosy
gorączkowym gestem.
Nagle tak po prostu oparł obraz o ścianę obok i zwyczajnie mnie wyminął. Przez chwilę
stałam zastygła w bezruchu kompletnie zszokowana tym, co się wydarzyło. Od niepewności w
sekundę przeszłam do wzburzenia jego zachowaniem. Miałam tego serdecznie dość — tych kilku
kroczków do przodu i gwałtownej ucieczki wstecz. To było tak dziecinne postępowanie, że aż
żałosne. Byliśmy do tego stopnia przerażeni tym, co pozostawiliśmy w przeszłości, że z dwojga
ludzi twardo stąpających po ziemi stawaliśmy się trzęsącymi się gówniarzami.
Ruszyłam ponownie na parter, by wykazać się taką samą dojrzałością jak on, i chwyciłam
po drodze pozostawioną przez kogoś butelkę, którą otworzyłam gniewnie. Krzywiąc się,
opróżniłam naraz praktycznie połowę piwa i nabuzowana sprzecznymi emocjami ruszyłam tam,
gdzie mówił Charlie.
Jeden z pokoi rzeczywiście został zamieniony w dyskotekowy parkiet, na którym bawiła
się naprawdę spora grupa nastolatków. Dziewczyny podrygiwały w ciasnych kręgach, oglądając
się przez ramię na potencjalnych partnerów. Z kolei oni podpierali ściany, szukając łatwych
panienek na jednonocną przygodę. Jeszcze niedawno być może sama tańczyłabym pośród tego
tłumu gotowa na niezobowiązującą zabawę, ale aktualnie z jakiegoś powodu nie potrafiłam
wykrzesać z siebie tego luzu — gdzieś zgubiłam tę Leah, która nie przejmowała się
konsekwencjami, tylko bawiła się, jakby jutro nie istniało. Nie umiałam znów otoczyć się
chłopakami, którzy nie mieli dla mnie znaczenia, gdy czułam przy sobie tę cząstkę, która
znaczyła wszystko.
Pomieszczenie wskazane przez czarnoskórego było najdalszym punktem posiadłości.
Miało przeszklone ściany, przez które było widać basen, gdzie upijała się kolejna grupka ludzi.
Charakterystyczny słodki zapach marihuany unosił się w powietrzu. Kanapy ustawiono w
półokręgu tyłem do ogrodu. Poza najbliższym gronem przyjaciół White’ów nie było tu nikogo.
Na jednym z dwóch foteli na kolanach swojego chłopaka siedziała Alex. Drugi był zajęty przez
nieznaną mi parę, która przyglądała mi się z neutralnymi minami. Siedzący na kanapie Leo
rozmawiał z Asą i z Matthew, a Nate jako jedyny krążył tanecznym krokiem po pokoju, bujając
się w rytm płynącego z głośników kawałka pop.
Ani śladu jego obecności.
— Wróciłaś! — krzyknął Nate, gdy mnie zauważył. Ramiona wyrzucił w powietrze, a
napój z czerwonego kubka oblał siedzącego w pobliżu Evana. — Moje serce za tobą tęskniło.
Prychnęłam na jego wyznanie, które w żaden sposób mnie nie zadziwiło — zdołałam się
przyzwyczaić do jego błazeństwa. Był pajacem, jakich mało.
— Z kolei zęby za niedługo będą tęsknić za twoimi dziąsłami — warknął Witcher,
potrząsając mokrym trampkiem. Wszyscy prychnęli, ale nie byłam pewna, czy z powodu
nieskoordynowanych ruchów White’a, czy groźby Evana. — Dlatego właśnie nie daje mu się
zioła.
Zerknął na nieznanego mi chłopaka, który zaśmiał się w odpowiedzi. Ciemnowłosa
dziewczyna skorzystała z zamieszania i mojej dekoncentracji, wychylając się z wyciągniętą ręką
zza fotela, obok którego stałam.
— Jestem Grace — przedstawiła się, gdy podałam jej dłoń. — Przez chwilę myślałam, że
jesteś jedną z fanek tych palantów, stąd moje zamroczenie, ale teraz dostrzegam podobieństwo do
naszego złotego chłopca. Miło mi cię poznać. To Trevor. — Na koniec wskazała na chłopaka
obok, który powielił gest swojej drugiej połówki.
— Leah — odparłam, kiwając głową w geście powitania.
— Ona i fanka? — parsknął Matthew. — Jeśli dobrze pamiętam, pierwszego dnia, gdy się
poznaliśmy, wygłosiła przemowę o treści „trzymajcie się wszyscy ode mnie z daleka”.
— Jak widać, nikt się do tego nie stosuje — bąknęłam ironicznie, świadoma, że wina
leżała po obu stronach.
Gdy odpychałam ludzi, pojawiał się między nami Leo, który nie chciał się poddać i
zostawić mnie w moim odosobnieniu. Aż w pewnym momencie niewidzialna granica się zatarła i
nie musiał się już starać, gdy pęd życia — pod postacią Hope — porwał mnie do tańca. To była
właśnie taka znajomość, która pchała na nieznane tory.
Następna godzina minęła zaskakująco szybko i przyjemnie. Każdy kolejny łyk alkoholu
rozluźniał moje ciało. Rozmowa toczyła się swobodnie przeplatana żartami Evana i Nathaniela,
który w miarę ulatniania się marihuany powoli odzyskiwał rozum. Wszystko wydawało się
łatwiejsze, niż było w rzeczywistości — procenty przysłaniały problemy, a elektryzująca energia
wyzwolona przez ducha imprezy wciągała w swoje sidła. W którymś momencie zawitała do nas
Chloe i wyciągnęła mnie z towarzystwa, co poskutkowało wylądowaniem na parkiecie. Chyba
właśnie tak działało puszczanie hamulców pod wpływem nieprzyjaznych bodźców — starałam
się zapomnieć o wszystkim. O nim. O nas.
Z kolejną butelką w dłoni poruszałam się na boki w rytm latynoskich hitów. Czułam
drgający bit pod stopami. Muzyka prowadziła moje biodra, kołysałam nimi kusząco. Tych
hipnotyzujących ruchów nauczyłam się na kanadyjskich imprezach od tamtejszych tancerek
uczęszczających do szkoły. Wtedy ucieczka od wspomnień z przeszłości przychodziła mi z
większą łatwością — po prostu musiałam nauczyć się wciąż odwracać swoją uwagę. Alkohol,
chłopcy i imprezowy tryb życia — pomagało. Potrzebowałam znów poczuć posmak tej
wyidealizowanej wolności — choć na jedną noc. Dlatego tańczyłam, póki zmęczenie i pot, który
spływał wzdłuż mojego kręgosłupa, nie zmusiły mnie do przerwy.
Przeciśnięcie się przez pokój pełny tańczących ciał bezpośrednio do kuchni było zbyt
trudne, dlatego przeszłam przez wnękę na korytarz, wybierając drogę naokoło. Byłam już przy
drzwiach i na ostatniej prostej niespodziewanie ponownie dzisiejszego wieczoru z kimś się
zderzyłam.
— Cholera. — Ciecz spływała mi po dłoni, którą potrząsnęłam, gdy napotkałam parę
znajomych oczu. — Hope?
Zazwyczaj beznamiętne i zimne teraz były przepełnione emocjami — żalem, cierpieniem,
tęsknotą i przede wszystkim miłością. Ten obraz był niczym uderzenie w żołądek. Tak dotkliwe,
że chciałam zgiąć się wpół. Znałam tę konkretną gamę uczuć aż za dobrze — kiedyś codziennie
patrzyłam na nie w lustrze.
— Muszę iść — chrząknęła Hope, odłożywszy puste szkło na najbliższą szafkę.
A wtedy kilka rzeczy wydarzyło się prawie jednocześnie — rozbrzmiał pisk z głośników,
który uderzył mnie echem, tak że musiałam zatkać uszy, muzyka ucichła całkowicie, a tłum
rozczarowanych nastolatków zaczął wydawać z siebie odgłosy niezadowolenia. Okrzyki
skończyły się, gdy rozległ się znajomy głos.
— Cholera! — Warknięcie Asy dochodzące z głośników sprawiło, że dziewczyna obok
mnie całkowicie zamarła. — To naprawdę żałosne zagranie jak na nas, aniele. Zmuszasz mnie do
kiczowatych posunięć jak z jakichś tanich romansów. Ale nie dam ci odejść — stwierdził twardo,
a Hope zrobiła mocny wdech. — Nie tym razem, więc nie bądź wredną suką i podejdź tutaj.
Chcę na ciebie patrzeć, gdy będę się zachowywał jak ślepo zakochany głupiec.
Wahała się. Poznałam to po jej ciężkim oddechu i raz po raz zaciskających się palcach —
była jego, ale nie chciała się na to zgodzić. Po prostu od pewnych rzeczy nie dało się uciec
niezależnie od tego, jak szybko się biegło. Asa wychodził naprzeciw jej demonom, a ona bez
strachu ścigała jego własne.
Właśnie takiej więzi poszukiwałam — gdybym była gotowa na miłość, chciałabym, żeby
ktoś pokochał mnie tak bezwarunkowo, jak oni kochali siebie nawzajem. Dlatego położyłam rękę
na jej plecach i delikatnie popchnęłam ją do przodu. Żeby choć jedna z nas nie patrzyła na
przeszłość z żalem.
— Idź.
Patrzyłam, jak kroczyła do przodu, z mocno ściśniętym sercem i pozwoliłam, by alkohol
wymazał rozpacz we mnie. Nieświadoma, że kilka stóp dalej pewna osoba starała się zrobić
dokładnie to samo.
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 21.
To zabawne, jak łatwo było lekceważyć wszystko dookoła — psychiczny balast, złe
słowo, krzywdzące czyny — gdy miało się tę jedną osobę, która naprawdę się liczyła. Nagle ból
spowodowany przez innych przestawał cokolwiek znaczyć i człowiek skupiał się tylko na
rzeczach, które robiła ta znacząca osoba. Prawdziwe cierpienie przychodziło dopiero w
momencie, gdy ona znikała. Wtedy walka w pojedynkę z własnymi demonami była z góry
przegrana.
Mijające godziny były zaledwie zamazanym obrazem. Gdy czułam, że trzeźwiałam,
chwytałam kolejny kieliszek tequili — i tak w koło. Nagłe zainteresowanie Leo zmusiło mnie
jednak do przystopowania. Nie potrzebowałam prawienia morałów, gdyby sytuacja wymagała
ogarnięcia mojego pijanego tyłka.
Pozostawiłam za sobą przyzwoicie podchmielone Kirę i Chloe gotowa przedostać się na
zewnątrz prosto na rześkie powietrze. Z głębokim wdechem zgarnęłam do tyłu wyprostowane
włosy i odchyliłam głowę. Patrzyłam na gwieździste niebo. Gwiazdy strzegły wielu
nieopowiedzianych historii — to one obserwowały życie, znały odpowiedzi na pytania, których
jeszcze nie zadaliśmy. Czułam lekkie zawroty głowy spowodowane w większej mierze
wcześniejszą duchotą niż alkoholem, którego nie zdołałam wytańczyć. Szłam przed siebie bez
świadomości, gdzie się kierowałam. Po prostu musiałam na chwilę odejść od tego zgiełku. Tłum
znad basenu przerzedził się, przy tafli wody widziałam zaledwie kilka osób. Głównie te
najbardziej pijane, które niewiele myśląc, położyły się na leżakach albo na idealnie
przystrzyżonym trawniku. Nie zatrzymywałam się, szłam dalej w miejsce, gdzie nie docierały
światła imprezy.
Kroczyłam przed siebie nieświadoma tego, że byłam obserwowana, póki nie dosięgnął
mnie ten oskarżycielski głos. Wszędzie poznałabym tę chrypę. Chłopak siedział na drewnianej
huśtawce pomiędzy pędami róż, skryty w ciemności, której nie mogła rozproszyć słaba poświata
latarenki stojącej nieopodal.
— Mieszasz mi w głowie — odezwał się.
Jego głos był bełkotliwy. Najwyraźniej nie tylko ja postawiłam dzisiejszej nocy na
rozpraszacz w postaci alkoholu, ale tylko jedno z nas zrezygnowało z niego w odpowiednim
momencie.
— Na każdym kroku pieprzysz się z moim umysłem, już nie potrafię odróżnić jawy od
kłamstwa.
Zacisnęłam usta kompletnie wytrącona z równowagi — jednocześnie rozumiałam jego
słowa i nie rozumiałam ich. To było tak cholernie pokręcone.
— Jesteś pijany — powiedziałam cicho.
Chyba nie wziął sobie moich słów do serca. Podniósł się powoli. Nagle nie wydawał się
aż tak podchmielony. Z każdym jego pewnie stawianym krokiem odległość między nami malała.
Mogłam wyraźniej ujrzeć jego przystojną twarz wolną od wszelkich masek. Widziałam jedynie
ból.
— Powiedz mi, Leah. — Wykrzywił usta, unosząc dłoń, w której trzymał do połowy
pustą butelkę tequili. Zupełnie nie wydawał mi się nietrzeźwy. — Jak odróżniasz rzeczywistość
od kłamstwa? Bo to, co codziennie obserwuję w szkole, wydaje mi się obłudą. Starasz się
zmienić? Zamknąć buzię. Chcesz być spokojniejsza. Mniej energiczna. Mniej wolna. Próbujesz
dopasować się do idealnego obrazka rodziny Prestonów, prawda? Zupełnie jak przed laty.
Jego słowa były okrutne w swojej stanowczości i zarazem tak cholernie prawdziwe.
Wciąż potrafił dostrzec więcej niż inni — nadal umiał mnie zobaczyć.
— Jeśli to rzeczywistość, to boli, pali jak ogień. A te najgorsze chwile zostawiają we
wnętrzu blizny.
— Więc tkwię w piekle cały czas. — Zaśmiał się chłodno i uniósł gwint butelki do ust.
Milczenie zapadło między nami, gdy jego oczy nie przestawały się wpatrywać w moje.
Hipnotyzowały mnie swoją przejrzystością, której nie mógł zniekształcić nawet alkohol.
Powietrze między nami stało się gęstsze — ciężkie od wypowiedzianych słów. Czułam tę
zmianę. Całe moje ciało było jak magnes. Oczy chłonęły każde uczucie tkwiące w jego
spojrzeniu. Palce elektryzowało napięcie wywołane chęcią sięgnięcia ku niemu. A usta pragnęły
pisać nowe scenariusze. Takie, w których przeszłość nie kolidowała z teraźniejszością. Nie
mogłam tu być. Sama. Z nim.
To była chora więź. Wyniszczała mnie od środka, zjadając żywcem resztki mojego serca.
Nieważne, jak usilnie się zapierałam, jak mocno się łudziłam, uczucia do niego nie wygasły
całkowicie. Zostały przykryte warstwą czasu i niewypowiedzianych żalów, ale wciąż żyły.
Uświadomienie sobie tego — ot tak, w jednej chwili, gdy stałam naprzeciw niego — miało
słodko-gorzki posmak. On i ja byliśmy niczym czarny i biały. Podobni i jednocześnie tak różni.
Kiedy on był agresywny, ja byłam spokojna. Gdy starałam się być posłuszna, on uczył mnie, co
to znaczy bunt. A gdy porzucił mnie, poczułam się, jakby odebrano mi część siebie. Zostałam
zepchnięta w ciemność.
Gorycz jaśniała w jego oczach jak gorący płomień. Pod tym spojrzeniem stawałam się tak
żałośnie słaba — nie potrafiłam sobie z nim poradzić. Niemy film złożony ze wspomnień migał
przede mną w krótkich urywkach. Wszystko znowu wracało.
— Nie mogę tak dłużej, Isaac — wydałam z siebie nie więcej niż cichy szept. — Nie
mogę być blisko ciebie i jednocześnie tak daleko. Nie mogę z tobą rozmawiać, by później
milczeć. Po prostu nie…
Potrzebowałam przestrzeni i ta potrzeba pchała mnie do przodu, z dala od niego. Tylko że
nie zdołałam zrobić nawet trzech kroków, gdy się odezwał.
— Więc co? — zawołał, a kpina sączyła się z każdego słowa. — Znowu uciekniesz?
Właśnie dlatego spychałam uczucia na samo dno — tam, gdzie nikt nie mógł ich dojrzeć
— puszczone wolno powalały na kolana. Upadałam w samotności bez nikogo, kto mógłby mnie
złapać, ponownie roztrzaskując się na milion kawałeczków. Trzymałam w sobie tyle bólu.
Chciwie chwytałam się żalu i samotności, bo tylko tak potrafiłam wytrwać w tym mroku. Tylko
że wszystko miało swoje konsekwencje, a ja zmieniłam się w kogoś, kogo nie rozpoznawałam.
— Pieprz się, Isaac! — wrzasnęłam. — Pieprz się za każdą łzę, którą uroniłam przez
ciebie. Pieprz się za to, że zrezygnowałeś ze mnie. Ale przede wszystkim pieprz się, bo mnie
zostawiłeś, kiedy najbardziej cię potrzebowałam. Nie miałam nikogo, a teraz codziennie patrzę
w twarz osoby, na której kiedyś zależało mi bardziej niż na sobie. — Ból wypływał na wierzch.
Przerwałam, starając się zebrać w sobie, byleby kompletnie się nie rozpaść. — Ale wiesz, co jest
jeszcze gorsze? Zobaczenie czegoś zupełnie obcego tam, gdzie kiedyś widziałam dom.
Chciałam go zranić równie mocno, jak on mnie zranił. Gniew przysłaniał urazę, a smutek
spływał łzami po moich policzkach. Szloch dusił moje trzęsące się ciało, gdy usilnie starałam się
go stłumić.
— Naprawdę tego nie rozumiesz — powiedział twardo, kręcąc głową. — Ty mnie
zniszczyłaś.
Patrzyłam na niego z niedowierzaniem.
— Ja? — Zaśmiałam się bez cienia wesołości. — Dla ciebie porzuciłam wszystko.
Ciebie.
— Dla mnie? — Prychnął, pociągając kolejny łyk trunku. — Cholera, od razu mi lepiej.
Nie zwracałam uwagi na jego sarkazm, gdy oskarżenia wylewały się przez moje gardło.
— Zostawiłeś mnie! — krzyknęłam. — Po tym, co przeżyliśmy. Porzuciłeś mnie, jakbym
nigdy nie była wystarczającym powodem, by walczyć.
— O czym ty mówisz, Leah? — zapytał autentycznie zdezorientowany. — To ty
wyjechałaś bez słowa pożegnania. To ty nie odzywałaś się do mnie przez cztery lata, jakbym nie
zasługiwał na pieprzone wyjaśnienie. To ty mnie, kurwa, zostawiłaś, jakby nasza przyjaźń nic nie
znaczyła.
Nie mogłam oddychać. Poczułam mdłości, gdy zaczął do mnie dochodzić sens jego słów.
To nie mogła być prawda. Dudnienie mojego serca zagłuszało dźwięki z zewnątrz — słyszałam
jedynie rytmiczne bicie. W jednej chwili cały mój świat skurczył się do porażającej myśli.
— W ciągu pierwszych czterech miesięcy wysłałam do ciebie czternaście listów —
powiedziałam. — Nie pamiętałam twojego numeru telefonu, bo tak naprawdę nigdy go nie
używałam. Zawsze byłeś przy mnie, gdy cię potrzebowałam. Aż nagle cię zabrakło. Pisałam
cholerne listy ze ślepą wiarą, że przyjdzie odpowiedź, ale ona nie nadeszła.
Podświadomie wiedziałam, co usłyszę — byłam tak cholernie głupia, nie biorąc tego
wcześniej pod uwagę. Liczyłam uderzenia serca, czekając, aż to powie. Jeden, dwa, trzy, cztery,
pięć. Aż moje podejrzenia się potwierdzą.
— Żaden z nich nigdy do mnie nie dotarł — odparł ze zmarszczonymi brwiami.
Zaczęłam głośno szlochać. Słabość ogarnęła moje mięśnie i nie miałam pojęcia, jakim
cudem jeszcze utrzymywałam się na nogach.
Przez cały ten czas byłam tak zaślepiona młodzieńczym żalem, że nie wzięłam pod uwagę
ingerencji jednej osoby, która mogłaby chcieć zgotować mi piekło — wepchnąć mnie w jeszcze
gorszą otchłań. Matki. Uwierzyłam, że moje nieszczęście wywołane wyjazdem będzie jej
zdaniem wystarczającą karą. Utrata Isaaca zmieniła mnie. Stałam się własnym cieniem,
nieświadoma, że po drodze stracę również siebie.
Obraz dookoła mnie był niewyraźny. Raz po raz gubiłam ostrość, a jego twarz znikała mi
sprzed oczu. Czułam się, jakbym znajdowała się pod wodą bez możliwości poruszenia
kończynami. Tonęłam, a w tym wszystkim nie potrafiłam odnaleźć mojej kotwicy. Isaaca.
— To wszystko jej wina — wysapałam, starając się zwalczyć nadchodzący bezdech. —
Od samego początku to ona za tym stała.
— Leah, musisz się uspokoić. — Jego głos dochodził jakby z oddali, stłumiony przez
szalejącą we mnie panikę. — Weź oddech.
— Nie mogę — wysapałam słabo, gdy całkowicie opadłam z sił.
Gdyby nie znajome ramiona, runęłabym na kolana. Chwycił mnie w momencie, gdy
zaczęłam osuwać się na ziemię, i delikatnie opadł na nią razem ze mną.
To był inny rodzaj paniki. W głowie miałam tylko jedną myśl — straciłam Isaaca przez
nią. Jeśli sądziłam, że znałam ból, to się myliłam. To, co czułam teraz, to była czysta agonia.
Rozdzierała umysł, serce i duszę.
Niespodziewanie poczułam ciepło na policzkach, gdy objęły je duże dłonie. Zupełnie jak
tamtego feralnego dnia na dachu Isaac docisnął swoje czoło do mojego. Palcami ścierał łzy z
mojej twarzy. Zapach alkoholu z jego ust drażnił mój węch, gdy bez końca powtarzał jedno
zdanie. Zostań ze mną.
— Zostań ze mną, Leah — szeptał, przywracając mi oddech. W jednej sekundzie traciłam
kontakt z rzeczywistością, by w kolejnej poczuć powietrze wręcz wtłaczane do moich płuc. — Po
prostu zostań.
Bezpieczeństwo, jakie ogarnęło mnie dzięki jego bliskości, pozwoliło mi się odprężyć.
Rytm mojego serca stopniowo zaczął wracać do normy. Nauczyłam się, jak toczyć własne bitwy,
ale byłam już tym zmęczona. Byłam tak cholernie wyczerpana błądzeniem na krawędzi własnego
umysłu, że czasami chciałam się poddać i po prostu spaść w tę ciemną toń, by choć na sekundę
poczuć ulgę.
— Jeśli ci powiem, że cię potrzebuję, nie bierz tego zbyt dosłownie. — Oderwałam dłonie
od swojej piersi, w której zelżał kłujący ucisk, i stopniowo przesunęłam je ponad jego łokcie, do
samych nadgarstków. — Poleganie na kimś ukazuje słabość, a zrobię wszystko, żeby zachować
ją dla siebie. Więc potrzebuję cię nie oznacza nic więcej niż wiarę, że złapiesz mnie, kiedy
zacznę upadać.
Dotyk ust na moim czole zupełnie mnie pokonał. Płacz wstrząsnął całym moim ciałem,
ale chyba pierwszy raz odkąd wyjechałam, nie bałam się rozpaść. Bo już nie byłam sama —
odzyskałam kogoś, kto zawsze potrafił skleić roztrzaskane kawałki w całość. Pozwalałam, by łzy
obmyły ranę, która przez długie lata nie chciała się zasklepić. Bezdźwięcznie łkałam, ubolewając
nad tym, co zostało nam odebrane — nad czasem. Straciliśmy tak wiele przez nieuzasadniony
gniew i żal, wymazując własną przyjaźń, jakby nigdy nie istniała. Jakby nas nie było.
— Zawsze będę gotów cię złapać, jeśli zaczniesz upadać.
W tamtym momencie, w bezpiecznej przystani jego ramion, zaczęłam wierzyć, że pewni
ludzie byli sobie przeznaczeni. Niezależnie od roli, jaką odgrywali w swoim życiu — po prostu
czasami najlepsze historie zaczynały się źle.
Rozdział 22.
Nadzieja była dla mnie jedynym uczuciem, które było silniejsze niż strach. Gdy
opuszczałam Los Angeles, wciąż naiwnie wierzyłam, że ostatecznie wszystko będzie w
porządku. Z czasem nadzieja umarła, a ja zostałam sama ze swoimi demonami. Mozolnie
podniosłam się z samego dna — z tego emocjonalnego piekła — i nauczyłam się uśmiechać,
patrząc prosto w ogień.
A to wszystko przez nią.
— Jesteś pewna, że chcesz zostać sama? — zapytał Isaac, gdy staliśmy przed posiadłością
moich rodziców.
Patrzyłam na ten budynek niezdolna do nazwania go prawdziwym domem i powoli
potaknęłam.
— Potrzebuję tego — skwitowałam świadoma, że to zrozumie. — Idź.
— Jesteś nadzwyczaj spokojna jak na kogoś, kto rozpęta wojnę z królową piekieł —
powiedział z kpiącym uśmieszkiem, na co parsknęłam pod nosem.
Tylko on potrafił dostrzec w mojej matce to drugie złowrogie oblicze. Prócz mnie chyba
jako jedyny je ujrzał.
Obróciłam się ku niemu i uniosłam głowę, by swobodnie spojrzeć mu w oczy mimo
różnicy wzrostu. Niebezpieczny blask jego tęczówek był jedną z licznych rzeczy, za którymi
skrycie tęskniłam — on zawsze potrafił zetrzeć w proch grzeczną dziewczynkę we mnie. Nie
wyzwalał we mnie najgorszego, pomagał mi uwolnić to, co prawdziwe. To była największa
zaleta naszej przyjaźni — przy nim zawsze mogłam być sobą.
— Cóż, w końcu jestem na nią gotowa — powiedziałam bez wahania.
Zbliżył się, pokonując dzielącą nas odległość. Każdy jego krok był pewny, mimo że nasza
relacja nie była niczym pewnym. Dzielił nas emocjonalny dystans, którego nie mogła ot tak
usunąć żadna rozmowa. Jedna z jego wytatuowanych dłoni opadła na mój kark i wplotła się
delikatnie we włosy, co wywołało burzę uczuć w moim wnętrzu. Ciepło pięło się w moim
brzuchu w górę palącym żarem, którego nie potrafiłam się pozbyć. Przyciągnął mnie do siebie, aż
zderzyłam się z jego ciałem, i oboje zamarliśmy. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę, która
zdawała się wiecznością, mimo że było to zaledwie kilka sekund. W końcu jego usta opadły na
moje czoło, wyciskając na nim delikatny pocałunek.
— Do boju, Piece.
Zrobił krok do tyłu i przez chwilę czułam usilną potrzebę przyciągnięcia go z powrotem.
Taksówka wciąż stała przy krawężniku, czekając, aż do niej wsiądzie. Nie mogłam powstrzymać
się od rzucenia mu ostatniego spojrzenia przez ramię. Tuż przed zagłębieniem się we własny
gniew.
Weszłam do środka. Siedziałam w ciemności, spoglądałam tępo w przestrzeń i po prostu
czekałam. Sama ze swoimi myślami, ze swoją wściekłością. Świt oświetlił korytarz pierwszymi
promieniami słońca, a ja dalej czekałam. Póki chrzęst klucza przekręcanego w zamku nie
rozniósł się echem w pustej przestrzeni.
— Tak, pamiętam o tym, Pamelo, i przypomnę o tym Jorgemu, gdy wróci z pracy —
wymamrotała z irytacją moja matka, przyciskając telefon do ucha. W ręku miała małą walizkę.
Gdy mnie zauważyła, przerwała swoją tyradę. — Za jakieś dwa tygodnie, na koniec kwietnia.
Nie przejmowałam się, że na mojej skórze wciąż było widać smugi po maskarze, ani tym,
że moje oczy były opuchnięte od płaczu — daleko mi było do obrazu idealnej córeczki
Prestonów. Matka zmarszczyła brwi, ale nie wyglądała na przejętą. Po prostu nie wiedziała, co
się działo, a niewiedza była jej wrogiem.
— Rozłącz się — wychrypiałam cicho, na co zacisnęła usta — jeśli nie chcesz, żeby
urocza Pamela była świadkiem sceny, rozłącz się. Teraz.
To podziałało.
— Oddzwonię do ciebie za chwilę, Pam — powiedziała spokojnie, wręcz znudzonym
tonem, i zwróciła się do mnie: — Nie wiem, co ty sobie wyobrażasz, ale chyba zapominasz, z
kim rozmawiasz.
Patrzyłam na nią bez wyrazu kompletnie nieprzejęta jej słowami. Skończyłam z tym
gównem — kalkulowaniem każdego swojego kroku, zastanawianiem się nad konsekwencjami
swoich działań, przejmowaniem się jej reakcją na każde nieposłuszeństwo. Miałam to, do
cholery, wszystko gdzieś i po prostu przestałam się bać.
— Z nikim — szepnęłam. — Rozmawiam z nikim.
Czerwień zalała jej policzki, gdy gniewnie pomaszerowała w moim kierunku.
— Co ty sobie wyobrażasz, cholerna gówniaro?
— Co zrobiłaś z tymi wszystkimi listami? — zapytałam, kompletnie ją lekceważąc.
— O czym ty mówisz? — sapnęła zirytowana.
— Zakazałaś opiekunom wysyłać moje listy — powiedziałam. — Z samego rana
zadzwoniłam do opiekunki naszego piętra i zapytałam ją o to wprost. Żaden z listów do Isaaca
nigdy do niego nie dotarł, bo kazałaś każdy z nich zatrzymać. Powiedziano mi, że wszystkie
zabrałaś.
W pierwszej sekundzie myślałam, że nie zdobędzie się na żadną odpowiedź, ale ona
łaskawie ofiarowała mi dokładnie dwa zdania. Piętnaście cholernych słów, które wytrąciły mnie
z równowagi.
— Nie zasługiwałaś na nic — stwierdziła twardo. — Powtarzałam ci, żebyś się z nim nie
zadawała, ale nie słuchałaś.
— To nie była twoja decyzja!!! — wrzasnęłam, zrywając się ze schodów. Gwałtowny
ruch sprawił, że przez krótką chwilę mroczki tańczyły przed moimi oczami. — Nie robiłam nic
złego, a ty odebrałaś mi jedynego przyjaciela, którego miałam. Zabrałaś mi wszystko.
Jedyny okruch szczęścia. W tym ponurym świecie, który znałam, Isaac był jedyną osobą,
która naprawdę mnie rozumiała — potrafił dostrzec prawdziwą nędzę mojej rodziny.
— Jestem twoją matką, więc owszem, to ja decyduję o tym, z kim możesz się przyjaźnić
— odparła chłodno.
— Problem leży w tym, że nigdy, kurwa, nie byłaś moją matką — rzuciłam wściekle. —
Odkąd zaczęłam rozumieć to, co mówiłaś, powtarzałaś mi wyłącznie, że do niczego się nie
nadaję. Że przynoszę ci wstyd. Że nie jestem wystarczająco ładna. Że żałujesz, że mnie urodziłaś.
Tak zachowuje się pieprzona matka?!
Od niej dowiedziałam się tylko jednego: że byłam nic niewartym śmieciem, który nie
miał prawa bytu. Kimś, kto nie powinien istnieć.
— Dałam ci wszystko — powiedziała zimno — dach nad głową, pieniądze,
wykształcenie. Niczego ci nie brakowało. Jesteś niewdzięczną gówniarą, która nie potrafi
docenić tego, co ma.
Tylko czym były te wszystkie rzeczy bez matczynej miłości? Bez ciepła, życzliwego
uczucia czy szacunku. Niczym — one nic nie znaczyły, gdy sama byłam rozsypaną układanką,
której nie potrafiłam złożyć.
— Ty naprawdę nigdy tego nie zrozumiesz. — Zaśmiałam się bez cienia wesołości. —
Na żadnej z tych rzeczy mi nie zależało. Chciałam po prostu, żebyś mnie pokochała.
— Nie bądź żałosna. — Parsknęła prześmiewczo, co powinno mnie w jakiś sposób
zaboleć, ale po tylu latach czułam jedynie obojętność. Żadna zniewaga padająca z jej ust nie
mogła mnie już zranić.
I wreszcie to pojęłam — to był koniec. Jeśli kiedykolwiek łudziłam się, że matka choćby
zaakceptuje mnie w swoim życiu, to ta nadzieja została właśnie starta w proch.
— Nie jestem — zaprzeczyłam, kręcąc głową z delikatnym uśmiechem. — Byłabym taka,
gdybym wciąż pozwalała twoim nędznym obelgom mnie zranić. A żeby tak było, musiałabyś coś
dla mnie znaczyć, tyle że już dla mnie nie istniejesz. Wreszcie jestem gotowa z tobą skończyć.
To było tak wyzwalające uczucie. Zupełnie jakby jakiś nieznany balast opadł z moich
ramion, pozostawiając mnie lekką i żywą — pierwszy raz od dawna mogłam odetchnąć pełną
piersią.
— Uważaj na słowa.
— Bo co? — prychnęłam, gdy cofałam się ku schodom. — Za dwa tygodnie skończę
osiemnaście lat i prawnie nie będę od ciebie zależna. Zniszczę twój wyidealizowany świat, jeśli
się do mnie zbliżysz. Zacznę mówić i nie spocznę na twoich groźbach, które skłoniły mnie do
wyjazdu. Skończyłam z twoim gównem. Nie odzywaj się do mnie. Nie patrz na mnie. Po prostu
traktuj mnie jak powietrze. To łatwe, w końcu niewiele będziesz musiała zmienić w swoim
dotychczasowym zachowaniu.
Najzabawniejszy w tym wszystkim był fakt, że jej to nie raniło. Zwyczajnie nie potrafiła
znieść myśli, że nie może mnie dłużej kontrolować. Jej oczy jaśniały wściekłością, ale nie było w
nich bólu.
Zamknęłam drzwi do sypialni i oparłam się o nie plecami w całkowitej ciszy. Po raz
pierwszy od lat czułam wewnętrzny spokój — to było dziwne uczucie, wręcz nienaturalne. Może
powinnam była ubolewać nad teoretyczną stratą matki, ale zrozumiałam, że nie mogłam płakać
za czymś, czego nigdy nie miałam. Wspięłam się na łóżko i przytuliłam się do jednej z
ozdobnych poduszek.
Wibrowanie telefonu odciągnęło mój wzrok od sufitu, w który się wgapiałam. Krótka
wiadomość od Isaaca pytającego o moje samopoczucie sprawiła, że mimowolnie cofnęłam się
myślami do sytuacji sprzed kilku godzin.
Siedzieliśmy na murku wpatrzeni w noc. Szum oceanu przypominał, że byliśmy nad wodą.
Mrok pochłaniał przestrzeń.
— Nie wiem, od czego mam zacząć — wyszeptałam kompletnie zagubiona. Nie potrafiłam
złożyć ani jednego spójnego zdania. Każda myśl była jak poplątana nić w bałaganie włóczek.
— Najlepiej od początku, Leah — mruknął Isaac, spoglądając na mnie.
Mimowolnie usiadłam bokiem do oceanu, tak by móc patrzeć na niego. Niezależnie od
tego, jak trudne to było. Po prostu pewne historie musiały być opowiedziane twarzą w twarz.
— Od dnia, który wszystko zmienił — dodał.
Od wyjazdu.
— Niektóre momenty, te najważniejsze, pamięta się, jakby zdarzyły się wczoraj —
powiedziałam słabym głosem. — Ale tamten jest dla mnie zamazaną plamą.
Opowiedziałam mu, jak wróciłam ze szkoły, a matka przywitała mnie stertą
zapakowanych walizek stojących w przedpokoju. O tym, jak zaprowadziła mnie do salonu, gdzie
w obecności milczącego ojca wyjaśniła, że mają dość mojego nieposłuszeństwa i wysyłają mnie
do szkoły w Kanadzie. Ot tak. Bez uprzedzenia — po prostu według nich byłam krnąbrnym
dzieckiem, które nie stosowało się do żadnej z ich zasad, i musiałam ponieść tego konsekwencje.
— Nie wiedziałaś wcześniej o wyjeździe?
Parsknęłam pod nosem, obejmując się ramionami.
— Nie — potwierdziłam. — Próbowałam ich odwieść od tej decyzji i może by mi się udało
przekonać ojca, gdyby nie matka. Obie widziałyśmy, jak jego opór słabł, a wtedy ona wzięła mnie
do pokoju i tak po prostu przestałam się sprzeciwiać.
— Dlaczego? — Jego ton był ostrożny, czułam, ile w nim było niewypowiedzianych obaw.
Jakby domyślał się, że to, co zaraz powiem, zmieni wszystko.
— Zagroziła, że zniszczy ci życie — wyznałam. To była moja największa tajemnica. —
Zniszczy twoją rodzinę i wszystkie twoje perspektywy na przyszłość. Dorosłam szybciej niż
większość nastolatków. Nawet w wieku trzynastu lat byłam świadoma, że moja matka nie jest
kimś, z kim można zadzierać. Wiedziałam, że była zdolna do urzeczywistnienia każdej groźby,
jaka padła z jej ust, więc przestałam walczyć.
Isaac nie był chłopakiem skorym do łzawych wyznań czy tworzenia wielkich poematów.
Był typem człowieka, który jednym zdaniem potrafił przekazać więcej niż milionem zbędnych
słów.
— Tęsknota za tobą był najtrudniejszą rzeczą, z jaką codziennie musiałem się mierzyć.
Spoglądałam w jego oczy i widziałam w nich swoją przeszłość, teraźniejszość i przyszłość
— wszystkie nici połączyły się ze sobą. Kształtowały ludzi, którymi byliśmy, jesteśmy i będziemy.
Ten poniedziałkowy poranek był inny niż poprzednie. Obudziłam się z czystym umysłem
wolnym od koszmarów. To było czymś odświeżającym. Czymś, czego dawno nie czułam.
— Ktoś obudził się dziś w dobrym nastroju — zauważył Leo opierający się o kuchenny
blat z kubkiem kawy w ręku. Jej woń unosiła się dookoła.
Posłałam mu delikatny uśmiech, obchodząc ladę, by dostać się do owoców. Mój nawyk
śniadaniowy był nie do ruszenia — o siódmej rano nie potrafiłam wepchnąć w siebie niczego
innego.
— A i owszem — odparłam.
Podrzuciłam jabłko, by zwinnie je złapać.
— Jak to możliwe, że w ogóle cię wczoraj nie widziałem? — mruknął i przechylił głowę.
— Malowałam cały dzień — powiedziałam niewyraźnie przez jedzenie tkwiące w moich
ustach. — Poza tym to ty przedłużyłeś swoją imprezę u bliźniaków i nie wróciłeś do południa.
— Sprzątałem, a potem padłem ze zmęczenia w ich pokoju gościnnym, impreza, juhu —
mruknął ironicznie. — Swoją drogą w ogóle spotkałaś Isaaca?
Upewniłam się, że moja mina w żaden sposób się nie zmieniła. Nie potrzebowałam
zbędnego roztrząsania sprawy. Wiedziałam, że jeszcze daleko było do ustatkowania się naszej
relacji.
— Tak — potwierdziłam swobodnie. — W sumie to ucięliśmy sobie pogawędkę.
— Naprawdę? — Jego brwi powędrowały ku górze. Był wyraźnie w szoku.
— Yhym — wymruczałam w momencie, gdy dostrzegłam sylwetkę matki stojącej we
wnęce. Złość i przebłysk obaw zniekształcające jej rysy zmusiły mnie do wypowiedzenia
kolejnych słów. — Trochę sobie wyjaśniliśmy.
Tocząca się gra uległa zmianie, a w tej rundzie nie miałam zamiaru być ofiarą.
Rozdział 23.
Isaac
Przez cztery lata byłem rozdarty między urazą a gniewem i ten stan krok po kroku
wyniszczał moją duszę. Myślałem o nas, choć zdawałem sobie sprawę, że to nie był koniec
rozdziału, ale naszej historii. Zwyczajnie nie mogłem pogodzić się z tym, że ona nie wróci — nie
potrafiłem dać jej odejść. Wolałem w ciszy oszukiwać się, że jej nienawidzę, niż dopuścić do
siebie fakt, że muszę o niej zapomnieć. Nauczyłem się żyć ze świadomością, że już nigdy jej nie
zobaczę. Aż nagle bez uprzedzenia powróciła do mojego świata, rozświetlając mrok, który mnie
spowił — ot tak, jakby nigdy go nie opuściła.
Dym papierosowy ulatywał spomiędzy moich warg, gdy wpatrywałem się tępo w
opustoszałe ulice Los Angeles, które spowiła noc. Na marne starałem się zrozumieć własne
uczucia. Nie było to łatwe dla kogoś, kto przez lata wierzył w kłamstwo. Nigdy nie podniósłbym
ręki na kobietę, ale trudno było mi sobie poradzić z gniewem skierowanym ku matce Leah.
Chciałem nią z całej siły potrząsnąć, by w końcu ocknęła się z tego chorego letargu. Żeby
dostrzegła, jak wspaniałą córkę miała. Czułem mdłości za każdym razem, gdy wracała do mnie
myśl, że daliśmy się jej zmanipulować. A ponad tym wszystkim przebijała się złość na samego
siebie — na to, że nie walczyłem o nas, tylko dałem się złapać w pułapkę urazy.
Nie zasługiwałem na Leah, bo prawdą było, że ona poświęciła dla mnie wszystko,
podczas gdy ja ją zawiodłem.
Ta myśl sprawiła, że dwa dni temu, zamiast wrócić do domu po imprezie, nakazałem
taksówkarzowi jechać do centrum, choć wiedziałem, że to zły pomysł. Tak samo jak wtedy, gdy
wybrałem numer Mii, by upewnić się, że była w swoim mieszkaniu. Nigdy nie odczuwałem
podobnych wątpliwości i starałem się oszukać samego siebie, wmawiając sobie, że nie miały one
związku z Leah. Przekonywałem się, że niezobowiązujący seks nie smakował inaczej — że z
każdym pocałunkiem nie odczuwałem nieuzasadnionego wstrętu do samego siebie. Ale gdy
patrzyłem na krótkowłosą dziewczynę śpiącą z twarzą w poduszce, na brzuchu, oplecioną
pościelą, która zebrała jej się w talii, poczucie winy paliło mój żołądek jak żrący kwas.
W tamtym momencie po prostu nie zdawałem sobie sprawy, że wylądowałem u boku Mii,
bo kierował mną strach.
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 24.
Prawda nigdy nie będzie tak bolesna jak odkrycie kłamstwa. Nauczyłam się, że wybranie
nawet najbrzydszego rodzaju uczciwości będzie lepsze niż ponowne posmakowanie pięknego
oszustwa.
— Więc ty i Damon? — mruknęła Hope, opierając się o maskę swojego samochodu.
Wypuściłam z ust obłok dymu, obserwując, jak uczniowie opuszczają Loyola High
School gotowi zakończyć poniedziałkowy koszmar. Zdezorientowana jej pytaniem zmarszczyłam
brwi i przeniosłam na nią zaciekawione spojrzenie.
— Co?
— Słyszałam, jak zaprasza cię na randkę — powiedziała, rzucając niedopałek na żwirowy
podjazd, by ostatecznie zgasić go obcasem.
Sens jej słów powoli do mnie docierał i nie mogłam powstrzymać cichego parsknięcia.
Cóż, czasami nawet wszechwiedząca Ciredman padała ofiarą niedopowiedzeń.
— Ty wciąż myślisz, że ja i on… — Zaśmiałam się, kręcąc głową. — Stanowcze nie.
Damon to błazen, więc nie potrafił nie użyć słowa randka, gdy odnosił się do naszego spotkania,
które, zaznaczę, ma być czysto przyjacielskie.
Dla postronnego obserwatora nasza wymiana zdań rzeczywiście mogła zabrzmieć
dwuznacznie. Od zawodów pływackich nie mieliśmy z Damonem wielu okazji do rozmów, ale
nie oznaczało to, że nagle postanowiliśmy zmienić charakter naszej znajomości. Wciąż
trzymaliśmy się wcześniejszych ustaleń, ale do dziś nie mieliśmy po prostu czasu na umówienie
się, więc wybraliśmy piątkowe popołudnie na naszą randkę. Nie żebym w świetle ostatnich
wydarzeń miała ochotę na jakieś wyjścia. Nawet tygodniowa samotność podczas przerwy
wiosennej nie pomogła mi uporządkować bałaganu w głowie. Ostatecznie stwierdziłam jednak,
że przyda mi się odrobina wytchnienia z kimś, kto nie znał mojej przeszłości.
A przede wszystkim z kimś, kto nie był Isaakiem.
Blondynka patrzyła na mnie w milczeniu przez kilka sekund z miną, której nie potrafiłam
do końca rozszyfrować.
— On o tym wie? — zapytała ironicznie, na co przewróciłam oczami.
— Tak, wie, mądralo.
— Skoro tak mówisz — skwitowała Hope.
Jej sceptyczność co do mojej nietuzinkowej relacji z Damonem może i była na swój
sposób zrozumiała, ale nie oznaczało to, że była słuszna. Chłopak z charakteru był podobny do
Evana i Nathaniela — poufałe żarciki czy nadmierna serdeczność były u niego na porządku
dziennym, ale nie były jednoznaczne z tym, że czuł do mnie coś więcej. Lepiej, żeby tak było. Po
tym wszystkim, co przeszłam, nie miałam najmniejszej ochoty na dodatkowe problemy.
Wystarczało mi, że moja relacja z Isaakiem była skomplikowana — więcej nie potrzebowałam.
Niespełna dwadzieścia minut później wjechałam na podjazd przed domem. Bębniłam
palcami w kierownicę, czekając niecierpliwie na otwarcie się drzwi garażowych. Z niemałą ulgą
przyjęłam brak samochodu matki wewnątrz garażu, ale za to zostałam zaskoczona widokiem
bentleya ojca. Odłożyłam kluczyki do koszyka, gdy tylko przekroczyłam próg przedpokoju, i
ruszyłam z ciekawością przez ciche korytarze w poszukiwaniu taty.
Znalazłam go siedzącego w gabinecie z okularami na nosie. Nawet nie zdawałam sobie
sprawy, że ich potrzebował. Właśnie takie niuanse pokazywały, jak wiele straciłam przez wyjazd
do internatu.
— Co tu robisz o tak wczesnej porze? — zapytałam, opierając się o framugę.
Podniósł głowę znad ekranu laptopa i skupił na mnie swoje spojrzenie.
— Rano zapomniałem ważnych papierów z biurka. — Chrząknął i wskazał na plik kartek
leżący przed nim. — Więc wróciłem i stwierdziłem, że nie ma sensu jechać z powrotem do
firmy.
Potaknęłam gotowa wycofać się z pokoju.
— To nie będę ci przeszkadzać.
Zdążyłam zrobić jeden krok, nim powstrzymał mnie jego głos.
— Właściwie przyda mi się krótka przerwa — powiedział, ściągając okulary. — W
lodówce leży przygotowany lunch, może chcesz mi potowarzyszyć?
Zaskoczona jego propozycją zdobyłam się jedynie na słabe potaknięcie. Usiadłam na
kanapie postawionej w rogu pomieszczenia, gdy ojciec oznajmił, że przyniesie jedzenie
przyrządzone przez gosposię. Z jakiegoś powodu cała sytuacja wydawała mi się nadzwyczaj
odrealniona. Byłam w Los Angeles od jakichś czterech miesięcy, sam na sam praktycznie nie
zamieniłam z ojcem więcej niż pięćdziesięciu słów. Nie wspominając o tym, że w ciągu czterech
lat wymieniłam z nim kilkanaście sztywnych zdań podczas moich krótkich odwiedzin w święta.
— Risotto z cukinią będzie w porządku?
Wyrwałam się z rozmyślań, gdy w zasięgu mojego wzroku pojawił się talerz wypełniony
ryżem z zielonym warzywem.
— Jasne — odpowiedziałam, przyjmując jedzenie.
Skuliłam się na kanapie i oparłam talerz na podłokietniku, a ojciec usiadł z powrotem za
biurkiem. Niekomfortową ciszę zaburzoną jedynie uderzeniami sztućców o porcelanę
zdecydował się przerwać mój rodziciel.
— Więc w sobotę są twoje urodziny… — odparł, co skwitowałam delikatnie uniesioną
brwią.
— Jestem w szoku, że pamiętasz — mruknęłam, a mój głos zabrzmiał ostrzej, niż tego
chciałam.
— Oczywiście, że pamiętam. W dodatku osiemnaste urodziny to nie byle jaka rocznica.
Oficjalnie możesz odpowiadać za siebie, stajesz się dorosła w rozumieniu prawa.
— Ale oficjalnie dalej nie będę mogła kupić tequili — bąknęłam żartobliwie, by
rozładować atmosferę.
Ojciec przewrócił oczami i ledwo zauważalnie uniósł kącik ust.
— Śmiem wątpić, że to cię powstrzymuje od picia.
— Dla swojego bezpieczeństwa nie będę podejmować tego wątku — powiedziałam.
Wymieniliśmy się uśmiechami i było w tym coś rozluźniającego. Nauczyłam się doceniać
takie momenty — nieprzynoszące zamieszania i dające poczucie zażyłości.
— Co powiesz na zorganizowanie w domu małego przyjęcia?
Zmarszczyłam brwi i odłożyłam widelec niepewna, co o tym sądzić. Słowa „małe” oraz
„przyjęcie” nie szły w parze, gdy chodziło o rodzinę Prestonów.
— Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł — wymamrotałam niechętnie.
Od lat nie obchodziłam urodzin i nie miałam ochoty na huczną imprezę.
— Daj mi się trochę wykazać — dodał z uśmiechem. — Zwerbuję Leo do roboty, żeby
nie zrobić ci wstydu przed znajomymi. Co ty na to?
Westchnęłam cicho, walcząc z własną niechęcią.
— Niech będzie.
Niestety nie potrafiłam pozbyć się przeczucia, że nie wyjdzie z tego nic dobrego.
Wystarczającym zmartwieniem w mijających dniach było to, że moja relacja z Isaakiem była
frustrująca. Nie sądziłam, że poprawi się ona ot tak, z dnia na dzień — byłam realistką
świadomą, że do tego, by zapomnieć o latach nieuzasadnionego żalu, potrzeba było czasu. Tylko
nie brałam pod uwagę tego, że ten drań zacznie mnie unikać, a raczej bezpośredniej rozmowy ze
mną. Powitania czy neutralne rozmowy w gronie znajomych były dopuszczalne w jego
irracjonalnym zachowaniu. Jednakże gdy pojawiała się opcja pozostania ze mną sam na sam,
nagle odnajdował zapał do robienia miliona innych rzeczy — najlepiej jak najdalej ode mnie.
Taka zabawa w kotka i myszkę trwała przez kolejne cztery dni. Dopiero w piątek przerwał
rutynę, nie pojawiając się w szkole.
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 25.
Pod wodą wszystko wydawało się odległe — byłam tylko ja i głębia. Nic poza tym. Szara
rzeczywistość pozostawała ponad taflą, a kłopoty przestawały istnieć, w miarę jak zwiększało się
ciśnienie.
— Świetnie się bawicie, nie? — Odgarnęłam mokre kosmyki z policzków. Rozbawiony
Gabriel nonszalancko opierał się łokciami o brzeg basenu, podczas gdy jego brat szczerzył się w
najlepsze. — Dupki. Wiecie, że to niemożliwe, żebym z wami wygrała, ale i tak musieliście
podpuścić mnie do tych zawodów.
Już ponad dwie godziny znajdowaliśmy się na uczelnianym basenie, nie byle jakim.
Spieker Aquatics Center był obiektem niedostępnym do pływania rekreacyjnego dla ludzi
spoza drużyn piłki wodnej, pływania i nurkowania. Dostanie się tutaj umożliwiła nam jedynie
obecność Gabriela, który był nie tylko kapitanem drużyny piłki wodnej, ale i pupilkiem swojego
trenera.
— Kto powiedział, że to niemożliwe? — roześmiał się Gabe. — Mało prawdopodobne,
owszem. Ale czy nie do zrobienia…
Pokazałam mu środkowy palec, co skwitował chichotem. Umiejętności braci stanowczo
przewyższały moje własne, z czego każde z nas zdawało sobie sprawę — oni zajmowali się
pływaniem praktycznie zawodowo. Moje rekreacyjne zabawy nie dorównywały temu nawet
w połowie.
— Wiedziałaś o tym, a jednak podjęłaś wyzwanie, mała Preston — zauważył trafnie
Damon. — Nie jestem pewny, czy twój upór jest godny podziwu, czy śmieszny.
— Z pewnością nie najmądrzejszy — mruknęłam, gdy podciągnęłam się na krawędzi
basenu.
Wydostałam się z wody i od razu poczłapałam do ręcznika leżącego na ławce, którym
szczelnie się owinęłam. W swoim małym kokonie rozsiadłam się wygodnie na ustawionej przy
trybunach ławce. Pocierałam się materiałem, by przywrócić ciału skradzione ciepło. Dopiero gdy
słońce zaczęło zachodzić, zdecydowaliśmy, że najwyższy czas wracać do domu. Moja skóra
przypominała skórę staruszki od zbyt długiego przebywania w wodzie, a włosy śmierdziały
chlorem. Ale musiałam to przyznać — dawno nie bawiłam się tak dobrze.
Spędzenie czasu z Damonem i Gabrielem okazało się naprawdę nie najgorszym
pomysłem. Ich energia doskonale odwracała moją uwagę od dotychczasowych trosk. Sielankowa
zabawa była tym, czego podświadomie potrzebowałam — bez zbędnych rozmyślań.
Obserwowanie Rogersów napawało mnie nadzwyczajną melancholią. Ich więź przypominała mi
czasy, gdy byłam podobnie związana z Leo. Niestety w naszym przypadku ta relacja
prawdopodobnie nigdy nie wróci. Nie z dzielącą nas przepaścią tajemnic.
— Pewne rzeczy po prostu się nie zmieniają — zaśmiałam się, gdy kelnerka odjechała od
nas na wrotkach. — Dalej masz słabość do truskawkowego shake’a.
Bar mleczny, do którego przychodziliśmy za dzieciaka, przeszedł sporą renowację — z
bezpłciowego miejsca z niesamowitymi shake’ami przekształcił się w symbol lat
osiemdziesiątych. Błękitna skóra foteli pasowała do podłogi wyłożonej kafelkami w kratkę, a nad
barem można było dostrzec przyczepione tablice rejestracyjne. Nie wspominając o tym, że
pracownicy płynnie poruszali się na wrotkach.
— Owszem. — Uśmiechnął się delikatnie. — Niektóre rzeczy pozostają takie same.
Obserwowałam młodego mężczyznę przede mną. Ten uporczywy kosmyk ciemnych
włosów opadający mu na czoło tuż obok kolczyka w jego brwi. Sposób, w jaki koszula opinała
jego sylwetkę, i to, jak kontrastowała z tatuażami pnącymi się po jego skórze. Nie wszystko było
takie jak kiedyś.
— Więc… — Odchrząknęłam, gdy zorientowałam się, że stanowczo zbyt długo na niego
patrzyłam.
— Postawiłaś się swojej matce — dokończył za mnie Isaac.
Z westchnieniem odchyliłam się na oparciu, przestając bezsensownie mieszać swój napój.
— Ta — mruknęłam. — To było całkiem…
— Epickie.
Spojrzałam mu w oczy i mimowolnie wybuchłam śmiechem. Chyba właśnie tego mi
brakowało. Tej swobody i zrozumienia, które dzieliliśmy, i wzajemnego uzupełniania swoich
myśli. Po prostu tęskniłam za nami.
— Nie mogę się nie zgodzić — odparłam wesoło. — To było wyzwalające uczucie.
— A jej zszokowana mina — parsknął, kręcąc głową — będzie mnie prześladować do
końca moich dni.
— Nie tylko ciebie — powiedziałam. — Chyba będę musiała to namalować, żeby
uwiecznić ten mały moment zwycięstwa.
Nasza rozmowa na pierwszy rzut oka mogła wydawać się dziecinna, wręcz małostkowa.
Ale dla kogoś, kto przez całe życie był poniżany przez własną matkę, dzisiejszy wieczór stał się
symbolem zmian. Może kilkakrotnie zdołałam stoczyć z nią słowną batalię, ale odbywała się ona
w samotności. Wypowiedzenie tamtych słów przy Isaacu miało większy wydźwięk — jakbym
przeklinała ją za to, co nam zabrała. Za każdą chwilę, którą przez nią straciliśmy.
Godzinę później patrzyłam na skrzące się kolorowe światła wesołego miasteczka w Santa
Monica — na miejsce, które ponownie pchnęło mnie w stronę Isaaca. Nawet jeśli powód tego był
nieodpowiedni i żadne z nas tego nie chciało.
— To tu wszystko się skomplikowało — odparłam, spoglądając na kask spoczywający w
moich dłoniach. W ciemnej szybce widziałam odbicie, którego nie rozpoznawałam. Jeszcze nie.
— Bez tego chyba nigdy byśmy nie doszli do punktu, w którym teraz jesteśmy —
powiedział spokojnie Isaac.
— Czyli gdzie, Isaac? — wyszeptałam i podniosłam oczy, gdy w polu widzenia
dostrzegłam jego buty.
— Jeszcze nie jestem pewien — powiedział, a bezbronność, która zabrzmiała w jego
tonie, zmusiła mnie do popatrzenia mu w oczy. — Zaczniemy wszystko od nowa. Będziemy się
śmiać i rozmawiać. Nauczymy się siebie. Stworzymy świeże wspomnienia i damy sobie drugą
szansę.
Zawsze żałowałam naszego końca — sposobu, w jaki od siebie odeszliśmy. Jakby
wszystko, co dzieliliśmy, było nie więcej niż stratą czasu.
— Myślisz, że możemy to zrobić? — zapytałam cicho.
Jego oczy były poważne, ale w końcu zobaczyłam to. Dostrzegłam przebłysk chłopca,
którego kiedyś znałam.
— Tak — szepnął. — Myślę, że podołamy temu. Nasza przyjaźń jest tego warta.
Miałam taką nadzieję. Nie sądziłam, że ponownie poradzę sobie z jego utratą. Nie, gdy
byłam świadoma, że jeśli jeszcze raz pozwolimy sobie odejść, to znikniemy na zawsze.
Rozdział 27.
Czasami potrzeba było jednej chwili, by wszystko zmienić — naszą przeszłość, przyszłość
i teraźniejszość. Nawet jeśli nie zdawaliśmy sobie sprawy, że właśnie ten konkretny moment
zaważy na naszym życiu.
Przestrzeń dookoła była spowita nocą, którą rozświetlały uliczne latarenki i pojedyncze
światła pochodzące z wnętrza domów. Ciszy nie przerywały żadne dźwięki. Ze swojego miejsca
miałam doskonały widok na rodzinną posiadłość, w której niestety domownicy wciąż czuwali,
czekając na mój powrót. Mimo to nadal stałam przy krawężniku, częściowo ukryta w cieniu
krzewów rosnących nieopodal.
— Wyjście stamtąd jest zawsze dużo łatwiejsze niż ponowne wejście — wyszeptałam.
Przerwałam komfortowe milczenie, które zapadło między mną a towarzyszącym mi
Isaakiem. Chłopak wytrwale czekał, aż zdecyduję się przekroczyć próg diabelskiej posiadłości.
Opierał się wraz ze mną o motor, zupełnie niezniecierpliwiony moim oporem przed powrotem.
— Chyba właśnie na tym polega powrót do miejsca, które tak naprawdę nigdy nie było
domem — odparł.
— I nie będzie — dodałam cicho, gdy wpatrywałam się w drzwi wejściowe. — Ludzie
mówią, że nie docenia się czegoś, póki się tego nie straci. Czy przyznanie, że wolałabym jej
nigdy więcej nie zobaczyć, czyni ze mnie złego człowieka? A perspektywa zerwania z nią
kontaktu czy w ogóle jej utraty sprawia, że w końcu mogę wziąć pieprzony oddech?
Nigdy nie życzyłam źle własnej matce, ale czasami naprawdę oddałabym wszystko,
byleby nie mieć z nią więcej do czynienia. Wizja, w której nie uczestniczy w moim życiu,
wydawała się pełna kolorów — jakby za sprawą samego wyobrażenia sobie takiego stanu świat
przestawał być czarno-biały.
Pełna niepewności podniosłam głowę, by zderzyć się ze spojrzeniem Isaaca. Byłam
gotowa na to, że ujrzę ślad oburzenia albo osądu, ale zobaczyłam jedynie smutek.
— Chciałbym powiedzieć, że posiadanie takiej matki jest lepsze niż brak matki —
powiedział smętnie. — Ale w tym wypadku sam muszę przyznać, że jej nieobecność wyszłaby
każdemu na dobre.
Analizowałam jego słowa ze zmarszczonymi brwiami i stopniowo zaczął do mnie
docierać sens jego wypowiedzi. Poczułam mdłości i ogarnął mnie palący wstyd z powodu
własnej ignorancji.
— To znaczy, że Ella… — Odchrząknęłam, czując obezwładniającą gorycz.
— Odeszła od ojca, od nas, niespełna cztery lata temu — rzucił oschle. — Jednego dnia
spakowała walizkę pod pretekstem wyjazdu do przyjaciółki, a kolejnego poranka dotarł do nas
list, że nigdy nie wróci.
Przed oczami ujrzałam pogodną twarz Elli Cloney, której serdeczność pozwoliła mi
zaznać choć namiastki rodzinnego ciepła. Przypomniałam sobie sposób, w jaki całowała męża w
policzek na powitanie i pożegnanie. Te momenty, gdy przekomarzała się ze swoim niesfornym
synem. Nigdy bym nie przypuszczała, że zrezygnuje z tej ścieżki życia i po prostu odejdzie.
Nienaturalny chłód ogarnął całe moje ciało, piął się od bosych stóp, z których zrzuciłam szpilki,
po odsłonięte ramiona. Wyznanie Isaaca było jak dotkliwe zderzenie z rzeczywistością. W ciągu
minionych lat zamknęłam się szczelnie w bańce urazy i nigdy jej nie opuszczałam. Nawet na
sekundę — na jeden cholerny moment, który pozwoliłby mi przezwyciężyć własną dumę. Mój
umysł toczył bitwy ze złamanym sercem. Ono uniemożliwiło mi okazanie Leo choćby krzty
zainteresowania Isaakiem, a przecież brat mógł mi opowiedzieć o wszystkim, co się działo w
życiu mojego najlepszego przyjaciela. Wystarczyło, żebym zapytała.
— Przez cały ten czas mierzyłeś się z historią mojej matki — powiedziałam drżącym
głosem pełnym wstydu. — Ja tylko mówiłam i mówiłam, podczas gdy ty…
— Leah, posłuchaj mnie — mruknął, starając się skupić na sobie mój błądzący wzrok. —
Hej. — Jego palce chwyciły mój podbródek i zmusiły mnie do spojrzenia mu w oczy. — Popatrz
na mnie. To nie twoja wina.
— Powinnam była się zainteresować, zapytać — wyszeptałam, na co pokręcił głową.
— Skąd miałaś wiedzieć? — Parsknął gorzko. — Przez długie miesiące po jej odejściu
nikomu o tym nie powiedziałem. Dalej o tym nie mówię, mimo że wiadomość rozeszła się już
dawno temu. Pierwszy dowiedział się Asa, z którym w niefortunnych okolicznościach się
zaprzyjaźniłem — przerwał na chwilę, wzdychając głęboko. — Sam nigdy nie potrafiłem zapytać
twojego brata o ciebie. To było po prostu zbyt bolesne, więc nie czuj się źle z tym, że nie miałaś
o niczym pojęcia.
Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że cała drżałam, a on z każdym słowem przyciskał
mnie coraz bliżej do swojej piersi. Aż oplotłam go ramionami, a wyrazisty zapach jego perfum
otulił moje zmysły. Trzymałam go mocno, jakby w każdej chwili mógł odejść i nigdy więcej nie
wrócić. Ten stan przywołał wspomnienia — dni, o których chciałam zapomnieć.
— Kiedyś były noce, gdy płacz wstrząsał mną tak mocno, że nie mogłam powstrzymać
drżenia i po prostu trzęsłam się, aż głośny szloch wyrywał się z głębi mojego gardła, zmuszając
mnie do schowania twarzy w poduszkę — wyznałam w jego pierś i mogłam przysiąc, że
równomierne bicie jego serca na moment ucichło. — A potem nie czułam nic. Ale nie było nocy,
podczas której nie pomyślałabym o tobie.
Sądziłam, że milczenie, które między nami zapadło, było zakończeniem naszych łzawych
wyznań. Ale Isaac sprawił, że straciłam dech — tyko on potrafił tego dokonać. Gdy łudziłam się,
że żadna osoba nie była zdolna naprawdę na mnie wpłynąć, on pokazywał, jak bardzo się
myliłam.
— Po odejściu matki znalazłem się w ciemnym miejscu — wyszeptał. — Byłem zły na
cały świat. Nie radziłem sobie z gniewem i żalem, ale pośrodku tego chaosu stałaś ty.
Niezależnie od tego, jak bardzo chciałem cię nienawidzić, byłaś jedyną osobą, która dawała mi
siłę. Tą, która sprawiała, że nagromadzony ból malał do znośnego poziomu.
Potrzebowałam tej gównianej interwencji matki, żeby mogła się między nami odbyć ta
rozmowa — my tego potrzebowaliśmy. Nędzne przyjęcie pchnęło nas do stanięcia naprzeciw
siebie i uwolnienia swoich najgłębiej ukrytych zmór. Ten wieczór pozwolił nam odnaleźć siebie
nawzajem, a droga do odnowienia naszej relacji w końcu nie wydawała się taka straszna.
Po ostatnim pocałunku złożonym na moim czole ruszyłam w stronę domu gotowa na
czekający mnie zamęt. W przedpokoju rzuciłam w kąt szpilki. Nie przejmowałam się skradaniem
się czy zachowaniem ciszy, mimo że północ już dawno wybiła. Po prostu przeszłam hol
świadoma, że nie będę musiała długo czekać na reakcję domowników.
— Popatrzcie, kto raczył się zjawić — odezwała się matka.
Zmusiłam się do zatrzymania i spojrzenia w kierunku salonu, którego wnętrze wróciło do
swojego poprzedniego układu. Tam, gdzie wcześniej stał szwedzki stół, ponownie ustawiono
skórzaną kanapę. W pustym miejscu został postawiony stolik kawowy z dwoma identycznymi
fotelami. Wszystko wróciło do normy.
— Leah, co ci strzeliło do głowy, żeby opuścić swoje własne przyjęcie? — zapytał ojciec,
który inaczej niż matka, zerwał się z siedzenia, gdy tylko mnie zobaczył. W jego tonie prócz
wyrzutu odnalazłam również troskę. Coś, czego Jessice Preston zawsze brakowało.
Nie mogłam powstrzymać się od pokręcania głową. Właśnie w tym tkwił problem — on
nigdy nie dostrzegał pełnego obrazu, ponieważ jego większą część przysłaniała mu żona.
— Z mojego własnego przyjęcia — powtórzyłam z wyraźną kpiną, przeczesując włosy
gorączkowym gestem. — Ty dalej tego nie widzisz. To nie było moje przyjęcie, ale szopka
wystawiona pod publikę firmy. Nic więcej.
Ojciec przyglądał mi się ze zmarszczonymi brwiami, podczas gdy za jego plecami
wychwyciłam ruch. Oczywiście, że nie pozwoliłaby, żebym przemówiła mu do rozumu — by
zobaczył smutną prawdę. W głębi serca wiedziałam, że on miał dobre intencje. Naprawdę starał
się sprawić mi przyjemność, ale ostatecznie jak zawsze dał się zmanipulować własnej żonie i nie
potrafiłam go za to winić. Nie, gdy sama dałam się wciągnąć w jej gierki na długie lata.
— Wystawiłaś nas na pośmiewisko — warknęła matka, która gwałtownie odłożyła
szklaneczkę whisky. — Wiesz, jak się poczuliśmy? Musieliśmy kłamać gościom prosto w oczy,
że źle się czułaś, żeby wyjść z tego wszystkiego z twarzą.
Patrzyłam w jej oczy — na te tęczówki tak bardzo podobne do moich — i po prostu
roześmiałam się. To był ten rodzaj szaleńczego chichotu, który groził natychmiastowym
załamaniem i przejściem w gorzkie łzy. Miałam ochotę wyć z niemocy. Z powodu faktu, że
niezależnie od tego, co powiem, ona zawsze znajdzie sposób, by mnie pogrążyć.
— Co chcesz usłyszeć, mamo? — zapytałam, akcentując ostatnie słowo. — Bo żaden
scenariusz, który przygotowałam w głowie, nie uwzględnia mojej skruchy.
Za moimi słowami czaiło się ostrzeżenie, które uchwyciła. Mierzyłam się z jej
rozognionym spojrzeniem, w którym kryła się chora iskra. Ten niebezpieczny ogień, który od
niepamiętnych czasów dostrzegałam.
— Idź do swojego pokoju, Leah — westchnął ojciec chyba świadomy tego, że nie uzyska
ode mnie oczekiwanej reakcji.
Bez słowa ruszyłam przed siebie. Zamknęłam drzwi do sypialni, oparłam się o nie i
wzięłam głęboki oddech. Stopniowo wypuszczałam powietrze, czując, jak opada ze mnie
napięcie. Może kiedyś nie byłam gotowa na większość gówna, które mnie dotknęło, ale
przetrwałam to — i teraz też tak będzie.
Stanęłam pod prysznicem i pozwoliłam, by woda zmyła ze mnie pozostałości tego dnia
— nagromadzone emocje, które dusiły mnie od środka. Z westchnieniem skierowałam twarz pod
natrysk. Odgarniałam mokre włosy z policzków i maniakalnie szorowałam swoje ciało. A potem
po prostu stałam wsparta o kafelki, a gorąca woda parzyła moją skórę, pozostawiając na niej
czerwone rumieńce.
Dopiero po rozłożeniu się na łóżku przypomniałam sobie o telefonie, którego nie miałam
ze sobą. Nie należałam do osób, które były uzależnione od tego urządzenia, dlatego nawet nie
odczułam jego braku — to kartka papieru i ołówek były tym, czego od zawsze potrzebowałam.
Sięgnęłam po komórkę i z uśmiechem przeczytałam wiadomość od Hope, która trzema słowami
odniosła się do mojego niespodziewanego wyjścia. Najwyższy, kurwa, czas. Gdy opuściłam
przyjęcie, Isaac pozwolił mi skorzystać ze swojego telefonu, dzięki czemu wysłałam przeprosiny
do całej grupy i poinformowałam wszystkich, że się ulotniłam i jeśli tylko mają ochotę, mogą
zrobić to samo. Nie wiedziałam, czy od razu skorzystali z okazji.
Niespodziewanie usłyszałam ciche pukanie do drzwi, a chwilę później Leo zajrzał do
środka. Z delikatnym uśmiechem poklepałam materac obok siebie, co było jednoznacznym
zaproszeniem. Zbliżył się do mnie, podał mi prostokątny przedmiot krzywo opakowany
ozdobnym papierem i opadł na łóżko.
— Wszystkiego najlepszego — powiedział, gdy powoli rozwijałam papier. — Mam
nadzieję, że jest w porządku. Nie znam się na tym, ale kobieta w sklepie mówiła, że to
najlepszy…
— Jest idealny.
Przesunęłam opuszkami palców po kartkach niewielkiego szkicownika, którego rozmiar
pozwalał na swobodne noszenie go ze sobą. W rogu okładki widniały moje inicjały, co
pokazywało, że nie był to prezent wybierany na ostatni moment. Odłożyłam zeszyt na szafkę,
przysunęłam się do brata i zwyczajnie go przytuliłam. Trwaliśmy tak przez chwilę, napawając się
swoją bliskością. W końcu oparliśmy się o poduszki i tak jak myślałam, nie musiałam długo
czekać na komentarz Leo odnośnie do sytuacji, która miała miejsce przed kilkoma godzinami.
— Niezłą akcję wywinęłaś, solenizantko — powiedział wesoło, gdy wyłożył się
wygodnie obok mnie.
Przewróciłam oczami.
— Sami się o to prosili — mruknęłam.
— A i owszem — odparł beztrosko. — Zawsze miałaś w sobie ogień, nad którym nie
potrafili zapanować. Brakowało mi tego.
Spojrzałam na niego kątem oka i nie mogłam powstrzymać się od uniesienia kącika ust.
Niezależnie od tego, jak usilnie starała się podzielić nas matka, w ostatecznym rozrachunku Leo
zawsze stał po mojej stronie.
— Kocham cię, starszy bracie — powiedziałam, wspierając głowę o jego ramię.
— Ja ciebie też, Leah.
Nazwisko, które nosiłam, nie było dla mnie symbolem rodzinnej przynależności. Nie
czułam więzi z ludźmi, którzy mi je dali. Ale to, że miałam Leo jako brata, sprawiało, że nawet
głęboki żal skierowany ku Prestonom stawał się do zniesienia.
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 28.
Samotność to stan desperacji, gdy chwytamy się wszystkiego, co pozwala nam zastąpić
bijące serce drugiego człowieka — tworzymy muzykę i wiersze, wkraczamy w fikcyjny świat
książek, wymalowujemy farbami lepszy świat. Każdym gestem upewniamy się, że nie
zwariujemy, a gdzieś tam jest osoba, która pozna nasze uczucia.
Z irytacją przeszukiwałam otchłań mojej torebki, podczas gdy promienie słońca grały ze
mną w oślepiającego berka. Biodrem zamknęłam drzwi samochodu i ze zwycięską miną
nałożyłam na nos znalezione w końcu okulary przeciwsłoneczne. Zamrugałam powiekami,
starając się odgonić mroczki tańczące mi przed oczami, i znienacka zobaczyłam znajomą twarz.
Isaac przeciskał się w moim kierunku przez zbiorowisko uczniów, którzy zmierzali do szkoły.
Odległość pozwoliła mi dostrzec pełny obraz, którego wcześniej nie zauważałam — nie wtedy,
gdy ledwie na niego patrzyłam. Dziewczyny rzucały mu powłóczyste spojrzenia wskazujące, że
doceniały to, jak szara koszulka opinała się na jego klacie, a przetarte spodnie współgrały z
butami wojskowymi. Wodziły za nim wzrokiem, szeptając między sobą. Jego pochmurna aura
idealnie pasowała do wizerunku niegrzecznego chłopca, a za takimi chłopakami szalała
większość damskiej populacji. Każdy ruch Isaaca wyrażał chłód i emocjonalne wycofanie, ale to
im nie przeszkadzało w pożądaniu go.
Poczułam nieznane mi uczucie w żołądku, ale zlekceważyłam je — zupełnie jak te
wszystkie znaki, które ostrzegały mnie przed zbliżającą się katastrofą.
— O, dobrze, że cię widzę — powiedziałam, posławszy mu zdawkowy uśmiech. — Masz
coś, co należy do mnie.
— Tak, chyba mam.
Chłopak uniósł kącik ust w sardonicznym uśmieszku i sięgnął do tylnej kieszeni spodni,
co skwitowałam zmarszczeniem czoła.
— Siedziałeś tyłkiem na moim prezencie?
— Ogrzewałem go dla ciebie — mruknął ironicznie, na co przewróciłam oczami.
Chwyciłam kopertę, która była w jego posiadaniu dokładnie od momentu, kiedy
opuściłam przyjęcie urodzinowe. Gdy tego feralnego dnia chciałam wsiąść na motor Isaaca,
zorientowałam się, że nie miałam gdzie schować podarowanych mi przez niego biletów. Obcisła
sukienka i szpilki nie zostawiały wielkiego pola manewru, dlatego dałam mu prezent na
przechowanie, a potem zapomniałam go odzyskać. W milczeniu przyglądałam się niewielkim
karteczkom, które w rzeczywistości znaczyły dla mnie więcej, niż potrafiłam przyznać. Nawet
przed samą sobą. Wyciągnęłam jedną z nich i odchrząknęłam, nagle zmieszana.
— Jest tylko jedna osoba, która może być moim kompanem — zaczęłam, siląc się na
swobodę.
Chłopak uniósł brwi, a zuchwałe iskierki zajaśniały w jego oczach.
— Ach tak?
— Tak — potaknęłam z udawanym lekceważeniem, gdy podałam mu bilet. — Nie czuj
się zbyt wyróżniony. Po prostu nie chcę być niegrzeczna, w końcu czekałeś na to cztery lata.
Isaac parsknął pod nosem, by po chwili wybuchnąć śmiechem w odpowiedzi na ten
sarkastyczny komentarz. Trąciłam go zaczepnie ramieniem, gdy równie rozbawiona wymijałam
go, usłyszawszy pierwszy dzwonek na lekcje. Właśnie tego mi brakowało do odzyskania
równowagi — nas. Tej nonszalanckiej i zarazem czułej relacji, którą zdołaliśmy ukształtować w
zaledwie cztery lata.
— Nie wierzę, że to nagrałaś — odrzuciłam głowę, śmiejąc się głośno, tak że o mało nie
spadłam ze swojego miejsca na trybunach szkolnych.
Nagranie przedstawiające przemówienie matki tuż po moim niespodziewanym wyjściu z
przyjęcia zlewało się z moim chichotem, gdy odtwarzałam je raz za razem. Towarzyszyła temu
niemała satysfakcja. Każde potknięcie i zacięcie się, gdy nieudolnie dobierała słowa w swoim
kłamliwym wywodzie, było niczym plaster na moje rany.
— Muszę przyznać, że twoja matka potrafi zachować pokerową twarz — powiedziała
Hope z kpiącym uśmiechem. — Za cukierkową gadką prawie udało jej się ukryć swoją
wściekłość.
— Co ją zdradziło? — zapytałam, gdy zerknęłam na film wyraźnie nakręcony z ukrycia.
Ekran ustawiono pod kątem, a jego większa część pozostała czarna.
— Czerwone plamy na szyi.
Parsknęłam głośno w momencie, gdy rozległ się donośny gwizd. Z roztargnieniem
spojrzałam na boisko, na którym rozgrzewała się drużyna futbolowa. Właśnie tym
rozwydrzonym nastolatkom zawdzięczałyśmy swoje lenistwo. Trener był zbyt skupiony na
zbliżającym się sezonie futbolowym, by przeprowadzić zajęcia w grupie Hope. Z kolei mnie
odwołano lekcję biologii i tak oto skończyłam na murawie szkolnej.
— Witcher, przestań się obijać! — Usłyszałam wrzask trenera.
Prześledziłam wzrokiem gromadę napakowanych chłopaków. Nietrudno było odnaleźć
pośród nich Evana. Czarnowłosy rozłożył się na środku boiska niczym rozgwiazda, podczas gdy
reszta robiła serię pompek i wyskoków.
— Wyhoduj jaja, panienko! — krzyknęła donośnie Hope, za co została nagrodzona
gromkim śmiechem.
Cruz uciszył swoich podopiecznych, obrócił się w naszą stronę i wskazał na blondynkę
palcem.
— Siedź cicho, Ciredman! — zawołał, a w jego tonie rozbrzmiewała nuta wesołości. —
Chyba że chcesz do nich dołączyć.
— Nie chcę ich ponownie zawstydzać!
Prychnęłam pod nosem i chwyciłam za szkicownik, podczas gdy Hope wciąż
przekrzykiwała się z trenerem. Ze spokojem, który nie pasował do hałaśliwej scenerii,
docisnęłam rysik ołówka do kartki. Delikatne i stanowcze ruchy nadgarstka nakreślały kolejne
linie w tworzonym portrecie. Byłam w trakcie zarysowywania żuchwy, która współgrała z
wysoką kością policzkową, gdy pojawił się nade mną upierdliwy cień. Nagłe odcięcie światła
było nie do przeoczenia i zmusiło mnie do uniesienia oczu.
— Ach, kocham poczucie humoru tego świata — odezwała się zza mojego ramienia Hope
z podstępną miną.
Momentalnie zamknęłam szkicownik, chowając go przed jej wścibskimi oczami — nie
żeby miało to sens, skoro najwyraźniej zdążyła wszystko zobaczyć. Poczułam dyskomfort. Nie
powinnam była go rysować. Ani tu w szkole, ani nigdzie indziej. Po prostu nie potrafiłam
przeciwstawić się temu uporczywemu pragnieniu, które pchało mnie do sięgnięcia po ołówek.
— Będę żałować tego pytania — wymamrotałam, gdy bezskutecznie starałam się
zrozumieć, co miała na myśli. — Ale o co ci chodzi?
Dziewczyna uniosła baczne spojrzenie znad ekranu brzęczącego telefonu i posłała mi
wszechwiedzący uśmiech. On zawsze mnie przerażał, bo wydawał się zwiastunem zamieszania. I
teraz nie było inaczej.
— O to, że ten rysunek wyraźnie pokazuje, kto zaprząta ci głowę — odparła ze swoją
zwyczajową beznamiętnością.
— Co?
— Isaac słyszał twoją rozmowę z Damonem o pseudorandce — powiedziała, obracając
telefon między palcami. — Wyciągnął błędne wnioski i sądzi, że umawiasz się z Rogersem. Oto
przyczyna jego zachowania, w ostatnim tygodniu za wszelką cenę starał się uniknąć konfrontacji
z tobą.
Przed moimi urodzinami Isaac zachowywał się nienaturalnie dziwnie, ale w sobotę
wszystko zdawało się w porządku. Byłam zdezorientowana. Stopniowo docierał do mnie sens jej
wypowiedzi, a pośród tego chaosu wyróżniała się jedna zasadnicza myśl.
— Czekaj — wymamrotałam, marszcząc brwi. — Ty praktycznie od początku wiedziałaś,
czego był świadkiem. Dlaczego, do diaska, nie powiedziałaś mu prawdy?
Hope wzięła głęboki oddech, podniosła się i spojrzała na mnie z góry. Wiedziałam, że
cokolwiek zaraz padnie z jej ust, pozostawi mnie w huraganie niepewności — właśnie tak
kończyły się nasze rozmowy.
— Raz na jakiś czas każdemu przyda się porządny kopniak w tyłek — rzuciła kompletnie
niespeszona, po czym wzruszyła ramionami. — Wiesz, co w pierwszej kolejności zmusza do
zweryfikowania swoich uczuć? Zazdrość.
Rozszerzyłam powieki zaskoczona jej bezpośrednimi słowami. Isaac nie był o mnie
zazdrosny. Prawda?
— O czym ty mówisz?! — zapytałam głośno.
Zerknęła na mnie przez ramię i pomachała mi od niechcenia telefonem.
— Powiedziałam wszystko, co musisz wiedzieć — zawołała, pokonując pierwsze stopnie.
— A teraz wybacz, mam gorącą randkę z moim chłopakiem.
Wyrzuciłam ramiona w powietrze w przypływie irytacji, gdy obserwowałam jej
oddalającą się sylwetkę.
— Mamy jeszcze zajęcia! — krzyknęłam, na co roześmiała się donośnie.
— Mówisz, jakby mnie to obchodziło!
Opadłam na plastikowe krzesełko, chwyciłam szkicownik i z mocno bijącym sercem
przyglądałam się rysunkowemu Isaacowi. Mimo uderzającego podobieństwa nie oddałam go w
pełni — nie uchwyciłam sposobu, w jaki jego oczy patrzyły w moje. Bo czasami to właśnie one
dotykały mnie czulej, niż były zdolne do tego jego dłonie.
Niespełna dwie godziny później opuściłam cyrk Loyola High School i przemierzałam
zakorkowane ulice Los Angeles. Bębniłam palcami w kierownicę w rytm piosenki płynącej z
radia, gdy ze znudzeniem pokonywałam mile dzielące mnie od punktu docelowego. W końcu
ruchliwe drogi zamieniły się w bogate dzielnice, w których głównym zmartwieniem na
zebraniach mieszkańców było regularne strzyżenie trawy oraz równomierne ustawienie latarenek
oświetlających chodniki. Z okularami tkwiącymi na czubku nosa zaparkowałam na podjeździe i
raz za razem klikałam przycisk pilota, by otworzyć drzwi garażowe. Na próżno. Westchnęłam
zirytowana, gdy wysiadłam wprost na duszne powietrze, by samodzielnie odblokować bramę.
Zanim do niej dotarłam, powstrzymało mnie donośne nawoływanie.
Obróciłam się w stronę źródła hałasu, którego sprawcą był starszy mężczyzna ubrany w
elegancki trzyrzędowy garnitur. Nieznajomy wysiadł z samochodu zaparkowanego po drugiej
stronie jezdni i skierował się ku mnie, poprawiając klapy marynarki. Siwe włosy miał gładko
zaczesane do tyłu, a jego twarz zdobiła krótka broda. Zdecydowanie nie był zwykłym szarakiem,
który mógłby zniknąć w tłumie. Miał swoje lata, budził respekt i wydawał się mieć władzę.
— Panienko — odezwał się wyjątkowo melodyjnym głosem, którego nie przypisałabym
do jego osoby. — Czy mam przyjemność rozmawiać z Leah Preston?
Charakterystyczny akcent wskazywał, że nie był rodzimym Amerykaninem, tylko
Brytyjczykiem. Z jakiegoś powodu pasowało mi to do niego — do jego szykownego wizerunku.
Mogłam sobie wyobrazić, jak popija herbatkę z porcelanowej filiżanki z palcem uniesionym ku
górze.
— Tak, to ja — potwierdziłam, odganiając natrętne wizje. — A pan to…?
Nieznajomy odchrząknął i wystawił przed siebie dłoń, którą niepewnie uścisnęłam.
— George John Brown — przedstawił się. — Zdaję sobie sprawę, że zaistniała sytuacja
jest bardziej niż niecodzienna, ale to sprawa niecierpiąca zwłoki. Czy panienki brat również jest
w domu?
— Do wieczora raczej nie wróci — wymamrotałam zdezorientowana. Nie miałam
pojęcia, co, u licha, się działo.
— Rozumiem, na ten moment postaram się to dokładniej wyjaśnić jedynie panience.
Niestety jest to bardzo delikatna kwestia, która raczej nie powinna być omawiana w takim
miejscu — powiedział, gdy rozejrzał się dookoła, jakbyśmy byli podsłuchiwani. — Czy
moglibyśmy znaleźć jakąś kawiarnię, w której na spokojnie mógłbym wyjaśnić powód mojego
przybycia?
Ten dzień chyba nie mógł być dziwniejszy. Nie czułam się komfortowo z myślą o
spotkaniu z kompletnie obcym mężczyzną. Ale jednocześnie wiedziałam, że gdybym go teraz
odprawiła z kwitkiem, nie dałoby mi to spokoju. Rozmowa w miejscu publicznym nie wydawała
się niebezpieczna.
— Dobrze — zgodziłam się, na co wyraźnie się odprężył. — Cztery mile stąd jest bar
mleczny, w którym o tej porze nie powinno kręcić się wiele osób. Niech pan jedzie za mną.
Z głową pełną natrętnych myśli ponownie wsiadłam do auta, odpaliłam silnik i we
wstecznym lusterku upewniłam się, że Brown też ruszał. Srebrny rolls-royce jechał za mną,
wyróżniając się na tle pospolitych samochodów mknących ulicami Venice. Pokręciłam głową,
parskając pod nosem — ta sytuacja była wręcz groteskowa. Jeśli to wszystko nie wydawało się
absurdalne, to widok arystokratycznego Brytyjczyka przekraczającego próg baru retro z
pewnością taki był.
Zgodnie z moimi oczekiwaniami bar, który w moje urodziny był wypełniony po brzegi,
aktualnie stał praktycznie pusty. W towarzystwie rozglądającego się mężczyzny ruszyłam na tył
pomieszczenia i ostatecznie zajęliśmy boks przy oknie.
— Ciekawy dobór miejsca — powiedział starszy pan wyglądający na autentycznie
zaintrygowanego.
— Cóż, mają najlepsze koktajle mleczne w tej dzielnicy LA.
Nim mogłam się czegoś od niego dowiedzieć, powitała nas kelnerka, u której złożyliśmy
zamówienie. Brown nie skusił się na shake’a, mówiąc, że jego lekarz zabronił mu spożywać
cukier. Z jakiegoś powodu ten nieformalny komentarz sprawił, że trochę się rozluźniłam. Ze
sztywnych mięśni zeszło napięcie, a dotkliwy skurcz żołądka, z którego nawet nie zdawałam
sobie sprawy, powoli znikł.
— Chyba przyszedł najwyższy czas, żebym wyjaśnił, dlaczego się tu znalazłem —
odezwał się mężczyzna po chwili milczenia. — Jestem prawnikiem pracującym dla Lucindy
Walsh, która zatrudniła mnie, bym po panienki osiemnastych urodzinach przedstawił jej wolę,
gdyż sama jest do tego niezdolna.
Uchyliłam usta, by zaraz je zamknąć, i starałam się odnaleźć się w plątaninie własnych
myśli.
— Walsh? — zająknęłam się. — To nazwisko panieńskie mojej matki.
— Owszem, Lucinda to panienki babka.
— Tylko że problem leży w użytym przez pana słowie — powiedziałam powoli. —
„Niezdolna” zdaje się jednoznaczne z tym, że ona żyje.
— Oczywiście, że żyje — potwierdził pospiesznie, a nerwy powróciły do mnie ze
zdwojoną siłą.
— To dlaczego moja matka utwierdziła mnie w przekonaniu, że zmarła?
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 29.
Czułam się tak potwornie zagubiona w tej sieci kłamstw. Intryga matki mająca na celu
zniszczenie mojej relacji z Isaakiem wydawała mi się dewastująca. Tego, że przekonała mnie, że
moja babka nie żyje, w ogóle nie potrafiłam skomentować. To było chore. Obrzydliwe.
— Najwyraźniej panienki babka miała słuszne obawy co do niepoczytalności swojej córki
— westchnął smętnie. Przesunął po stole teczkę, na którą wcześniej zupełnie nie zwróciłam
uwagi. — Nigdy nie wyjaśniła mi powodów swojego niepokoju, ale zadbała, byście razem
z bratem mieli godziwy start w dorosłość.
Treść dokumentów, które mi podsunął, była dla mnie niejasnym bełkotem prawniczym.
Przerastało mnie to, zupełnie jak cała ta sytuacja. Z westchnieniem schowałam twarz w drżących
dłoniach, starając się uspokoić myśli rozbiegane od nadmiaru informacji.
— Spokojnie, proszę wziąć głęboki wdech — odezwał się opiekuńczo Brown. — Wiem,
że to dużo informacji do przyswojenia, ale niestety jest niewiele czasu. Od dnia panienki urodzin
mamy dokładnie dwa tygodnie na wypełnienie woli Lucindy.
Podążyłam za jego radą, zrobiłam wdech i powoli wypuściłam powietrze przez usta.
— Czego oczekuje? — wykrzesałam z siebie pytanie.
— Lucinda przygotowała papiery, które przekazują mi jednorazowe upoważnienie do
wykonania transakcji z jej konta bankowego — powiedział, wskazawszy palcem na rząd cyferek
w dole kartki. — Za sprawą tego będę mógł zrobić dwa przelewy na dokładnie tę kwotę.
Rozszerzyłam powieki, patrząc na wskazany ciąg liczb, i zamrugałam kilkakrotnie, by
upewnić się, że wzrok mnie nie mylił. Ciepło rozeszło się po całym moim ciele, aż po policzki,
na których wykwitły dorodne rumieńce.
— Czemu ktoś, kto mnie zupełnie nie zna, miałby ofiarować mi taką sumę pieniędzy? —
zapytałam zszokowana i gwałtownie uderzyłam plecami o kanapę. — To nie jest normalne.
Ta kobieta nie miała pojęcia, jakim byłam człowiekiem, a i tak była gotowa przekazać mi
część swojego majątku. Przecież mogłam być odbiciem jej córki, która nie zasługiwała na taki
gest. Sama nie wiedziałam, jaka była Lucinda — równie dobrze mogła grać rolę kolejnego
czarnego charakteru w moim życiu.
Brown przyglądał mi się z niewielkim uśmiechem.
— Reprezentuję panienki babkę od naprawdę niepamiętnych czasów — odparł, trzymając
filiżankę z herbatą. — Zawsze była życzliwą i uczynną kobietą. Nie zasłużyła na los, który ją
spotkał. Jej mąż zmarł młodo, a córka… cóż, od zawsze dbała jedynie o własne dobro.
Aczkolwiek najmocniejszy cios przyszedł szesnaście lat temu, gdy Lucindę zaczęły dotykać
pierwsze zaniki pamięci. Okazało się, że to oznaki demencji starczej, która z każdym rokiem się
pogłębiała. Ostatecznie dla własnego dobra Lucinda przeniosła się do specjalnego ośrodka
opieki, a te dokumenty spisaliśmy w dniu, gdy prywatny detektyw namierzył waszą dwójkę.
Panienkę i panienki brata.
Słuchałam tego wszystkiego z gardłem zaciśniętym od wzbierających emocji. Moje
niedowierzanie wzrosło, gdy usłyszałam ostatnie zdanie wypowiedziane przez mężczyznę.
— Ktoś musiał nas namierzać? Dlaczego? — zapytałam.
Na marne próbowałam połączyć elementy układanki.
— Nie znam szczegółów tej historii — westchnął posępnie. — Wiem jedynie, że panienki
matka bez ostrzeżenia wyniosła się z domu. Wtedy też zaginął po niej ślad. Lucinda
bezskutecznie próbowała ją odnaleźć, ale panienki matka zapewniła sobie anonimowość poprzez
zmianę nazwiska i przeniesienie się do innego stanu. A gdy Lucinda zaczęła podupadać na
zdrowiu, wszystko stało się trudniejsze. Nie mogła pozwolić sobie na szaleńcze poszukiwania.
Dopiero gdy dowiedziała się, że panienki matka urodziła dzieci, podjęliśmy kolejne próby
odnalezienia jej i was.
— Ale dlaczego dopiero teraz się o tym wszystkim dowiaduję? — wymamrotałam,
wykręcając maniakalnie palce. Czułam ogromne napięcie.
— Niestety nie umiem udzielić odpowiedzi na to pytanie. — Brown pokręcił głową. —
Lucinda była skupiona na tym, by zapewnić wam zabezpieczenie na przyszłość. Dlatego też nie
udostępniła panienki bratu części majątku w jego osiemnaste urodziny. Chciała, żeby jej wnuki
były pełnoletnie. By jej córka w żaden sposób nie mogła zrobić nic z tym, co wam dała.
Jak wielką tajemnicę ukrywała matka, skoro była zdolna do ucieczki i wmawiania
wszystkim, że jej własna rodzicielka nie żyła? Czułam napływającą panikę — zapowiadały ją
dreszcze wzdłuż kręgosłupa i przyspieszone bicie serca. Niewiele dzieliło mnie od
pełnowymiarowego ataku.
— To za dużo — wykrztusiłam, gdy niepewnie podniosłam się z kanapy mimo słabości
nóg.
Obraz przed moimi oczami zrobił się mglisty — wszystko było zamazane, jakbym
znajdowała się pod wodą. Ruszyłam ociężale przez bar, próbując przeciwstawić się zbliżającemu
się atakowi. Gdy poczułam podmuch świeżego powietrza, założyłam dłonie za szyję i odchyliłam
się do tyłu. Starałam się liczyć oddechy, skupić na czymś wzrok i umysł — byleby nie wpaść w
tę ciemną otchłań. Nie byłam pewna, jak długo tak stałam. W którymś momencie poczułam za
sobą obecność Browna, który zapewne był zaniepokojony moim stanem. Może nie spodziewał
się takiej wariatki. Mój oddech wciąż był nieregularny. Wybrałam najlepszą opcję, by odwrócić
uwagę od tego, co się właśnie wydarzyło. Zaczęłam mówić.
— Jessica Preston nigdy nie była dobrą matką — wyznałam. — Od małego byłam
wychowywana w przeświadczeniu, że nie jestem wystarczająca. Wystarczająco piękna.
Wystarczająco mądra. Wystarczająco utalentowana. Kiedyś usilnie starałam się przekonać siebie,
że ciągłe zakazy i krytyka były częścią rodzicielstwa, ale wtedy trafiłam na pewnego chłopca.
Jego rodzina pokazała mi, jak naprawdę wygląda bezwarunkowa miłość. Okazało się, że nawet
ostre słowa mogą zostać wypowiedziane z czułością. Z troską, a nie ze wstrętem czy z
wściekłością. Nagle zobaczyłam, że to, czego doświadczałam, nie było normalne, więc zaczęłam
od tego uciekać. Starałam się udawać, że miałam dodatkowe zajęcia albo uczyłam się z
koleżankami. I tak naprawdę nikt tego nie zauważył przez ponad rok.
Jeden moment zmienił wszystko. Matka zobaczyła mnie w towarzystwie Isaaca i jego
mamy, która uparła się, żeby odprowadzić mnie w pobliże domu. Tamtego dnia wszystko zaczęło
się sypać.
— A panienki tata? — zapytał Brown.
Miałam ochotę roześmiać się na głos, ale obawiałam się, że w jednej sekundzie mogę
zacząć szlochać. Nadmiar emocji ciążył. Nie byłam pewna, czy nagle się załamię, czy wybuchnę
z jeszcze większą wściekłością.
— Nie widział tego wszystkiego albo po prostu nie chciał widzieć — powiedziałam ostro.
— Mówią, że miłość jest ślepa. On jest chyba tego doskonałym przykładem.
— Przykro mi — dodał staruszek, co zmusiło mnie do przeniesienia na niego wzroku.
— Czemu? — parsknęłam chłodno. — Nic z tego nie jest pana winą. Jestem po prostu
zdziwiona, że ktoś taki jak moja matka może być spokrewniony z naprawdę dobroduszną osobą.
Brown przyglądał mi się ze smutnym uśmiechem. Po chwili podszedł do mnie i
niepewnie położył dłoń na moim ramieniu. Jego gest był zaskakujący, ale niósł ze sobą
serdeczność, której dawno nie zaznałam od starszej osoby.
— Dziecko, to od nas zależy, jakimi ludźmi się staniemy — powiedział bardziej
bezpośrednio niż dotąd. — Środowisko, w którym się wychowujemy, nie powinno być
usprawiedliwieniem naszych błędów. Nie możemy poddać się strachowi przed nieznanym. W
ostatecznym rozrachunku to w naszych rękach leży nasz los i tylko od nas zależy, jaki kierunek
obierzemy. Pamiętaj o tym.
Ulga niewiadomego pochodzenia spłynęła na mnie, pozwalając mi wziąć głęboki oddech.
Dano mi szansę — mogłam się od niej uwolnić. Musiałam jedynie poradzić sobie z tym, co
nadejdzie, gdy wyznam prawdę Leo.
— Wie pan, co jest w tym wszystkim najzabawniejsze? — rzuciłam z ironią. — W ogóle
nie dziwi mnie to, co przed chwilą usłyszałam. Ta historia pasuje do odrażającego charakteru
mojej matki, który już dawno poznałam. Ale potrzebuję czasu, żeby pokazać to bratu. Nie jest
głupi i dostrzega wady matki, ale nie zna skali jej fałszywości i obłudy. Po prostu potrzebuję
chwili, żeby poukładać sobie to wszystko w głowie i wyjaśnić mu to tak, żeby go nie skrzywdzić.
Chciałam zdjąć z piersi ciężar, który nosiłam przez lata, ale zwyczajnie nie wiedziałam,
jak tego dokonać. Niczego nie pragnęłam bardziej niż pozbycia się bagażu kłamstw i bólu. Tylko
jak wyznać własnemu bratu, że osoba, którą kochał, była potworem?
— Rozumiem — potaknął Brown, a nuta współczucia była dobrze słyszalna w jego
głosie. — Po prostu niech panienka pamięta, że nie mamy go wiele.
Pożegnałam się z mężczyzną, który przed odejściem zapewnił mnie, że pomoże nam
przejść przez cały proces. Na odchodne podkreślił, że ma na myśli nie tylko bankowe sprawy.
Następne dwie godziny spędziłam na błąkaniu się bez celu. Przechadzałam się
promenadą, gdzie stali uliczni grajkowie, a ich muzyka towarzyszyła mi niczym echo
dochodzące z oddali. Dym papierosowy unosił się dookoła mnie, gdy za wszelką cenę
usiłowałam oswoić się z nowymi informacjami — wciąż były jak labirynt poplątanych nici.
Czułam się, jakbym trwała w bezruchu, podczas gdy życie wokół płynęło swoim naturalnym
nurtem. Obawiałam się, że nigdy za nim nie nadążę. Z uciskiem w piersi odebrałam wiadomość
Leo, który zastanawiał się, gdzie podziewałam się o tej porze. Odetchnęłam powoli, świadoma,
że jeszcze nie byłam gotowa na powrót. Dlatego zdecydowałam się na bezpieczniejszą opcję i
odpisałam, gdzie się wybieram.
Wierzyłam w słowa Asy. Naprawdę. Jednakże w sekundzie, gdy spojrzałam Leo w oczy,
strach powrócił do mnie ze zdwojoną siłą. Wątpliwości przejęły nade mną kontrolę i zwyczajnie
stchórzyłam. Poszłam do pokoju pod pretekstem zmęczenia. Później czekałam na sen, który w
ogóle nie przyszedł, ale nie sięgnęłam po tabletki. Bałam się, że koszmary senne, które na mnie
czekały, będą dotkliwsze niż kiedykolwiek. Nie spodziewałam się, że zostanę zamknięta w
koszmarze na jawie, w którym myśli będą moim najgorszym wrogiem.
Przez kolejne niespokojne trzy dni czułam na sobie wzrok Hope i Asy, którzy wyraźnie
śledzili moje poczynania. Każda mijająca godzina była dla mnie walką z własnym ciałem, które
przestawało tolerować kofeinę. Miałam wrażenie, że zamieniałam się w cień samej siebie —
moje oczy były przekrwione i napuchnięte, skóra stała się ziemista, a mięśnie ociężałe ze
zmęczenia. Nie zdawałam sobie sprawy, że konieczność podjęcia jednej decyzji tak dotkliwie na
mnie wpłynie.
— Dalej źle sypiasz?
Wzdrygnęłam się pod wpływem niespodziewanego pytania, przez co niezdarnie
uderzyłam się łokciem o metalową szafkę. Nieprzyjemne rwanie rozeszło się wzdłuż mojej ręki,
a serce przyspieszyło swój rytm. Odwróciłam się ku Isaacowi, który przyglądał mi się z
nieprzeniknioną miną.
— Do diabła, nie skradaj się tak — mruknęłam z irytacją, co skwitował jedynie
przewróceniem oczu.
Ten lekceważący gest podziałał na mnie wyjątkowo drażniąco. Czasami zapominałam,
jak upierdliwy był jego charakter — rządzenie się było jego stylem bycia.
— Odpowiedz na pytanie, Leah — nie odpuszczał i nie mogłam powstrzymać się od
posłania mu krzywego spojrzenia.
Oparłam się plecami o szkolną szafkę, by móc swobodnie spojrzeć w szarą głębię.
— Przestań mi rozkazywać — burknęłam. Niechętnie ugięłam się pod jego wzrokiem. —
Tak, bezsenność nie zniknęła. Jakie to ma znaczenie?
Mierzyłam się z nią przez większość czasu, przez co przestałam zwracać na nią uwagę —
zmęczenie było moim wiernym przyjacielem. Jedynie okoliczności się zmieniły, przez co się
nasiliła. Nadmiar emocji zawsze wpływał na skalę mojej bezsenności, teraz nie było inaczej.
— Takie, że odkąd mogę mieć coś do powiedzenia, nie chcę patrzeć na twoje
wycieńczenie — odparł z powagą. — To nie jest zdrowe.
— Myślisz, że tego nie wiem? — parsknęłam, mrużąc powieki. — Nie musisz mi o tym
przypominać. Jestem wyczerpana, ale spośród znanych mi osób właśnie ty nie powinieneś mnie
pouczać o zdrowych nawykach. Nie z twoją profesją.
Byłam rozdrażniona, przez co nawet nie zastanawiałam się nad tym, co mówiłam. Może
nie był to najlepszy moment na roztrząsanie takich spraw, ale nie żałowałam tego. Dopiero
wypowiedzenie tych słów pozwoliło mi zmierzyć się z niepokojem, który od dawna we mnie
siedział. Nigdy nie poruszyłam tego tematu, mimo że od kilku miesięcy zdawałam sobie sprawę z
tego, co robił. Żadne z nas nie zdobyło się na ponowną rozmowę o tym — o sposobie, w jaki
dowiedzieliśmy się o naszych słabościach.
— Skończyłem z tym.
Spokój, jaki przyniosło mi to zdanie, był niespodziewany. Dotychczas nie zdawałam
sobie sprawy, że tak bardzo przejmowałam się faktem, że wplątał się w coś takiego. Ale nim
zdobyłam się na jakąkolwiek odpowiedź, przerwał nam dzwonek ogłaszający początek zajęć.
— Uratowana przez dzwonek — zakpił Isaac i zrobił krok do tyłu. Ruszył w swoją stronę,
ale na odchodne rzucił przez ramię wyraźne ostrzeżenie: — Jeszcze nie skończyliśmy tej
rozmowy.
Z westchnieniem oparłam głowę o szafkę, wzięłam głęboki oddech i poszłam na lekcje,
skupiając się na przetrwaniu tego dnia. Mimo zapowiedzi Isaaca nie mieliśmy sposobności do
kontynuowania rozmowy. Po zajęciach z literatury pięknej został zatrzymany przez nauczycielkę,
która pozbawiła go długiej przerwy będącej jedyną okazją do kontynuowania dyskusji. Gdy
opuszczałam Loyola High School, przez chwilę sądziłam, że nagle wyskoczy zza budynku, mimo
że skończył zajęcia długo przede mną. Ale tak się nie stało.
W drodze powrotnej do domu zatrzymałam się w Starbucksie. Pragnęłam pobudzenia
płynącego ze spożycia kofeiny. Zapłaciłam za kawę, wyszłam z kawiarni i skierowałam się do
samochodu zaparkowanego przy krawężniku.
Wtedy go zobaczyłam. Nie był sam. Dzieliła nas nie tak wielka odległość, ale ta dwójka
zdawała się być tak zaaferowana sobą, że moja obecność pozostała niezauważona. Isaac stał
tyłem do mnie z rękami w kieszeniach, a naprzeciwko niego dostrzegłam znaną mi już osobę.
Mia zacięcie gestykulowała, by następnie położyć mu dłoń na piersi. Ten gest podziałał na mnie
pobudzająco. Otrząsnęłam się z zawieszenia i odblokowałam mercedesa. Z nieprzyjemnym
uczuciem rozpierającym moje wnętrze włączyłam się do ruchu. Nie chciałam oglądać się za
siebie, ale z jakiegoś powodu nie potrafiłam zrezygnować z ostatniego zerknięcia w lusterko.
Zobaczyłam scenę, w której Mia stanęła na palcach, zbliżając się ku Isaacowi. Momentalnie
pożałowałam swojej ciekawości i odwróciłam wzrok. Zacisnęłam usta i nieudolnie starałam się
skupić na drodze, lekceważąc upierdliwe kłucie w piersi.
Późnym wieczorem zdecydowałam się rozproszyć natrętne myśli, koncentrując się na
szkicowniku. Była to lepsza perspektywa niż beznamiętne gapienie się w sufit. Jednak po
szóstym szkicu, który nabierał znajomych kształtów, z frustracją wyrwałam kartkę. Na każdym
z nich można było dostrzec jego sylwetkę, profil czy tatuaż — jakiś charakteryzujący go niuans.
Z warknięciem odrzuciłam zeszyt w pościel skłębioną u moich stóp i usiadłam. Potarłam twarz w
momencie, gdy usłyszałam stukanie. Ze zmarszczonymi brwiami starałam się odnaleźć jego
źródło. Nie musiałam długo szukać. Gdy tylko wstałam z łóżka, dostrzegłam cień czający się za
oknem. O mało nie krzyknęłam. Powstrzymałam się, bo rozpoznałam osobę, która przyczaiła się
na moim balkonie. Wilgotnymi od potu dłońmi i z mocno dudniącym sercem szarpnęłam za
klamkę.
— Czy ty już całkiem oszalałeś? — warknęłam cicho, mimo że miałam ochotę wściekle
wrzeszczeć. Niestety pora nie była na to odpowiednia, no i nie chciałam sprowadzać do swojej
sypialni ciekawskich rodziców.
Isaac patrzył na mnie w półmroku rozświetlonym zaledwie poświatą mojej lampki nocnej.
Jego czarny ubiór składający się z bluzki z długim rękawem, butów motocyklowych i
postrzępionych spodni stapiał się z nocą. Nie byłam pewna, skąd w mojej głowie pojawiła się
myśl, że wyglądem przypominał książkowych bikerów. Ja z kolei wyglądałam jak mało urocza
wersja śpiącej królewny w za dużej bluzie upapranej resztkami farb i z szopą nieułożonych
włosów.
— Mieliśmy porozmawiać — mruknął, lekceważąc moją złość.
— O jedenastej godzinie? — zapytałam ironicznie.
— Lepiej późno niż wcale — odparł bez skrępowania, na co posłałam mu rozdrażnione
spojrzenie. — Chcesz roztrząsać temat w miejscu, gdzie może nas przyłapać twoja szalona
mamuśka, czy wyrwiemy się stąd na chwilę?
— Do reszty postradałeś rozum — wymamrotałam pod nosem.
Z oporem wycofałam się do wnętrza pokoju i zabrałam z fotela pierwsze lepsze dresy i
trampki, które miały być dopełnieniem mojego niechlujnego ubioru. Dołączyłam do Isaaca
nonszalancko opierającego się o balustradę.
— Gotowa?
Z tym pytaniem przerzucił nogę przez barierkę. Krytycznie pokręciłam głową. Sporo
minęło, ale wciąż pamiętałam drogę ucieczki, którą opracowaliśmy za dzieciaka. Nie sądziłam
jednak, że krata ogrodowa otaczająca taras znajdujący się dokładnie poniżej mojego balkonu
wciąż mogła nas utrzymać.
— Jesteś pewny, że to nie złamie się pod naszym ciężarem? — zapytałam z
powątpiewaniem, na co parsknął.
— Pod tobą z pewnością przetrwa — odparł z rozbawieniem. — Gorzej ze mną, ale skoro
bez szwanku dostałem się na górę, to i zejście nie powinno być aż tak ryzykowne.
Poddałam się i ruszyłam za Isaakiem. Właśnie tak zawsze działaliśmy. Wyciągał ze mnie
to, co najlepsze. Czyli wszystko, co było przeciwieństwem manier czy sztywnej powagi, której
ode mnie oczekiwano. Sprawiał, że chciałam biegać pełna dzikości, podejmować ryzyko i skakać
po dachach. A przede wszystkim nauczył mnie gnania za marzeniami.
Na samym końcu zorientowałam się, że Isaac Cloney był chłopakiem, który pokazał mi,
jak żyć, oddychając pełną piersią.
Rozdział 31.
Isaac
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 32.
— Mała Preston, ostatnio rzadko cię widuję — powiedział na powitanie Damon. — Bez
twojej pięknej twarzyczki moje życie to pasmo smutku i nudy.
Zwolniłam pogoń do klasy, w której miałam trzecie zajęcia, i odwzajemniłam łobuzerskie
spojrzenie blondyna. Jego widok uświadomił mi, że rzeczywiście w ostatnich dniach nieczęsto na
siebie wpadaliśmy. W aktualnym stanie nawet nie odczułam jego nieobecności, ale zobaczenie
go przywołało na moje usta szeroki uśmiech. Osobowość Damona idealnie tłumiła pędzące myśli
— był za głośny i wymagał zbyt wiele uwagi.
— Najwyraźniej masz bardzo monotonne życie, skoro jestem jego jedynym
urozmaiceniem — zauważyłam kpiąco.
— Jesteś jego najciekawszym urozmaiceniem — podkreślił wesoło, na co przewróciłam
oczami.
— Chciałabym powiedzieć, że odgrywasz podobną rolę w moim marnym żywocie, ale
byłoby to kłamstwo — parsknęłam żartobliwie, choć czaiła się za tym pewna melancholia.
Z chęcią zamieniłabym się miejscami z kimś, kto mógł się cieszyć przyziemnymi
drobnostkami i nie martwić się szaloną rzeczywistością. Z kimś, kto naprawdę mógł żyć.
— Jak zawsze nieczuła w obliczu moich amorów — westchnął teatralnie, by sekundę
później spoważnieć. — Wszystko u ciebie w porządku?
— Potrafisz zmienić temat — mruknęłam, zaciskając palce na pasku torebki.
— To się nazywa elastyczna osobowość — rzucił głupkowato, przez co zmarszczyłam
brwi.
— Nie sądzę — odparłam. — Powiedziałabym raczej, że to rozdwojenie jaźni.
— I kto tu potrafi zmieniać temat? — zakpił i kiwnął głową, pozdrawiając kogoś
przechodzącego obok.
W ciągu zaledwie dwóch minut przywitał się z co najmniej piętnaściorgiem ludzi. Jego
rozpoznawalność wciąż mnie zadziwiała.
— Ostatnio nie było kolorowo — przyznałam cicho, zerkając na niego kątem oka. — Ale
wydaje się, że powoli wszystko zmierza w odpowiednim kierunku.
— Czekam na dzień, kiedy w końcu powiesz mi tak — westchnął. — „Tak, wszystko u
mnie dobrze”.
— Cóż, to chyba jest nas dwoje.
Nie odważyłam się przyznać na głos, że ten upragniony dzień może nigdy nie nadejść —
że nie dojdę do momentu, w którym będę czuła całkowity spokój.
Kilka godzin później z roztargnieniem machałam nogami z murku, na którym siedziałam.
Bryza chłodziła moją skórę, a słońce ogrzewało ją swoim blaskiem. To wydawało się
odpowiednie miejsce na roztrząsanie przeszłości — na zburzenie tego pseudoładu. Promenada o
tej porze była wolna od turystów, a widok oceanu nieco zmniejszał moje zdenerwowanie.
— Przepraszam za spóźnienie — wysapał Leo, który niespodziewanie pojawił się tuż
obok mnie. — Musiałem odwieźć Evana do domu, bo zakochana para zmyła się wcześniej.
Ledwo zauważalnie potaknęłam skupiona na rozpraszających się myślach w mojej
głowie. Przygotowana przemowa niespodziewanie stała się bezładnym zlepkiem słów —
wszystko straciło sens. Łomot mojego serca zagłuszał dźwięki dookoła i jedynym, na czym
mogłam się skupić, były właśnie te pojedyncze uderzenia. Zmusiłam się do spojrzenia bratu w
oczy, mimo że miałam ochotę uskoczyć wzrokiem w bok z obawy przed emocjami, które
niedługo tam odnajdę.
— Ta rozmowa jest chyba jedną z najtrudniejszych, z jakimi przyszło mi się zmierzyć —
wychrypiałam, co wzbudziło czujność Leo. — Chcę, żebyś wysłuchał mnie do końca, nim
zdecydujesz, co zrobisz z tymi informacjami.
Nim zdecydujesz, czy mi wierzysz, czy mnie nienawidzisz. To zdanie nie opuściło moich
ust, ale obawa idąca wraz z tą myślą prawie pozbawiła mnie tchu.
— Okej, to lekko niepokojący początek — odparł głosem pełnym napięcia.
— Obiecaj — wykrztusiłam z zaciśniętym gardłem.
Zmarszczył brwi wyraźnie zdezorientowany, ale kiwnął głową na znak, że się zgadza.
— Obiecuję.
— Żebyś zrozumiał to wszystko, muszę ci wyznać naprawdę odpychające rzeczy —
powiedziałam, wycierając spocone dłonie o postrzępione spodnie. — Rzeczy, których dopuściła
się nasza matka. Nie robię tego, żebyś nienawidził jej tak mocno, jak ja sama jej nienawidzę.
Chcę, żebyś zrozumiał, co ukrywa za tą wyidealizowaną maską — przerwałam, gdy starałam się
znaleźć odpowiednie słowa na rozpoczęcie. — Zawsze odczuwałam przepaść między tym, jak
traktowała ciebie i mnie. Wtedy, gdy byłyśmy same. W obecności innych powstrzymywała się od
gorzkich słów i obelg. Na forum udawała dobroduszną matkę, ale w rzeczywistości ledwo znosiła
mój widok. Myślę, że gdyby nie Isaac, nie poradziłabym sobie z jej nienawiścią do mnie. To
ciągnęło się przez lata, ale nasiliło się przed moim wyjazdem do internatu. Co zabawne, nie
skończyło się wraz ze zmuszeniem mnie do wyjazdu.
Kontynuowałam swoją opowieść, mimo że widziałam zszokowanie na twarzy brata.
Trzęsącym się głosem opowiedziałam mu, jak matka szantażem wymusiła na mnie wyjazd do
wybranej przez nią szkoły z internatem. Jak głośno umotywowała tę decyzję moim
nieposłuszeństwem, mimo że tak naprawdę nigdy nie zrobiłam niczego na tyle znaczącego, by
odesłać mnie do innego kraju. Opowiedziałam mu o każdej drobnostce. Od jej gróźb, gdy
zabraniała mi komukolwiek wyjawić, dlaczego posłusznie się zgodziłam, po fakt, że zapobiegła
mojemu pojednaniu się z Isaakiem, przechwytując moje listy. Nie wspomniałam tylko o tym, że
to wszystko zmusiło mnie do brania tabletek nasennych. Że wspomnienia atakowały mnie z
każdym przymknięciem powiek. Ostatecznie skończyłam na najświeższej sprawie — na jej
kłamstwie na temat babki, od której mogliśmy otrzymać ogromną sumę pieniędzy. Słowa
napływały i nagle skończyły się. Nastała cisza — dotkliwa i pełna napięcia. Czułam ciśnienie,
które wywoływało dokuczliwy szum w moich uszach. Wiedziałam, że gdybym oderwała dłonie
od kolan, na których mocno zaciskałam palce, ich drżenie byłoby widoczne.
— Cholera — wyszeptał mój brat. Tym samym odezwał się pierwszy raz po kilku
minutach milczenia, które między nami zapadło. — Nie wiem, co powiedzieć. To… ja…
— Przepraszam, że nie powiedziałam ci o tym wcześniej — zaczęłam cicho, ale Leo
przerwał mi, gwałtownie podnosząc się z murku, na którym siedzieliśmy.
Kilkakrotnie potarł zarośnięty policzek, by ostatecznie nerwowo przeczesać włosy. Jakby
nie wiedział, co ze sobą zrobić. Ani razu na mnie nie spojrzał, a ucisk w mojej piersi stawał się
nie do zniesienia.
— Potrzebuję chwili.
Nawet nie zdołałam otworzyć ust, nim Leo ruszył przed siebie. Oczy zaszły mi łzami, gdy
przyglądałam się jego oddalającej się sylwetce, ale żadnej z tych łez nie pozwoliłam spłynąć.
Dławiłam się tłumionym płaczem. O wątłych nogach dotarłam do samochodu, a tam pozwoliłam
na przerwanie tamy i szlochałam bez przerwy, póki napięcie nagromadzone we mnie w ciągu
ostatnich dni nie opadło. Aż demony w mojej głowie nie ucichły. Spojrzałam we wsteczne
lusterko na tę obcą sobie dziewczynę i zaśmiałam się drwiąco — właśnie to ukrywałam w tłumie
pod maską beznamiętności. Za wszelką cenę chciałam uchodzić za silną, a byłam słaba. Czyż to
nie było żałosne? Trzymałam się złudzenia w nadziei, że kiedyś stanie się rzeczywistością. Z
wiarą, że największa słabość kiedyś zmieni się w siłę.
To, co miało być chwilą, zmieniło się w długie godziny. Dotarłam do domu i położyłam
się. Patrzyłam w sufit, a każdy dźwięk dochodzący zza drzwi mojej sypialni dawał mi złudną
nadzieję. Ale on nie wrócił. Ironia tkwiła w tym, że byłam świadoma tego, co może nadejść, a
moje serce i tak ucierpiało.
Rozdział 33.
Stałam zamyślona na balkonie, gdy Leo wrócił do mojej sypialni, świeżo ogolony i po
prysznicu. W ciszy oparł się o barierkę, wpatrując się w pierwsze promienie słońca, które budziły
okolicę. Towarzyszący nam spokój był złudny i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę — za
kilka godzin matka wróci i wszystko się skomplikuje. Przez lata nauczyłam się obcować z nią
mimo jej fałszu, ale dla mojego brata będzie to coś nowego. Nie byłam pewna, jak poradzi sobie
z patrzeniem na nią i milczeniem.
— Wiesz, że nie możesz okazać swojego gniewu? — powiedziałam poważnie. —
Jeszcze nie możemy wyciągnąć tego wszystkiego na wierzch.
Obserwowałam jego dłonie, które gniewnie zacisnęły się na balustradzie. Czułam, że
ogarnięcie tej wściekłości będzie trudne nawet dla mojego brata. Zawsze zazdrościłam Leo tego,
z jaką łatwością panował nad emocjami — cierpliwość i samokontrola były jego cechami
rozpoznawczymi. Jeśli tkwił pośrodku kłótni, był osobą, która rozwiązywała problem. Jednak w
tej sytuacji nie było wyjścia i chyba właśnie to go dobijało.
— Wiesz, że jesteś cholernie silna? — zapytał. Cały ciężar napiętego ciała przeniósł na
ramiona wsparte o poręcz balkonu, gdy zerknął na mnie kątem oka. — To, że wciąż tu stoisz i
codziennie mierzysz się z jej wzrokiem. Dowiedziałem się o wszystkim niespełna dwanaście
godzin temu i sama myśl, że mam ją zobaczyć, pozbawia mnie panowania nad sobą.
— Cztery lata dystansu pomagają wypracować silną wolę. — Zaśmiałam się cierpko.
Chciałam dodać, żeby nie mylił tego z siłą, ale po prostu milczałam.
— Nie wytrzymam tutaj — mruknął Leo. — Z nią pod jednym dachem.
— Dwa dni, tyle nas dzieli od wolności — powiedziałam. — Cokolwiek postanowimy,
musimy poczekać dokładnie dwa dni. W poniedziałkowe popołudnie spotkamy się z Brownem i
zdecydujemy, co chcemy zrobić. Z pieniędzmi od babki Lucindy możemy naprawdę wiele.
Przez kilka minut żadne z nas się nie odzywało. Spoglądałam na ciągnącą się przed nami
przestrzeń, na te wyidealizowane domy pełne przepychu, świadoma, że już niedługo będę mogła
się od tego uwolnić. Już za chwilę, bo właśnie tym był czas, jaki dzielił mnie od wolności, gdy od
lat żyłam w koszmarze.
— Babka to chyba nasz anioł stróż.
— W rzeczy samej — zgodziłam się ze zdawkowym uśmiechem, gdy poczułam wibracje
telefonu. — Hope też daje radę…
Opuściliśmy dom jeszcze przed powrotem rodziców — postaraliśmy się o to, gdy
pospiesznie pakowaliśmy rzeczy potrzebne do plażowania. W samochodzie zajęłam fotel
pasażera. Pojechaliśmy w kierunku South Bay. Zbawienny plan spędzenia dnia na plaży
przedstawiła nam wytatuowana blondynka narzekająca na przyjaciół domagających się rozrywki.
Napawałam się beztroską słonecznego poranka. Tym przejrzystym niebem, ciepłymi
promieniami i wiatrem uderzającym w moją twarz przez otwarte na oścież szyby. To mogła być
naprawdę udana sobota.
— Musimy przejść kawałek na nogach — powiedział Leo, chwytając torby wypełnione
ręcznikami i kocami. — Zawsze korzystamy z dalszych krańców plaży, które są wolne od
turystów.
Zgodnie z jego słowami przeszliśmy dziesięciominutową trasę przy brzegu oceanu, aż
dotarliśmy do miejsca, gdzie rozłożyła się grupka znanych mi osób. Najwyraźniej większość
dotarła tu przed chwilą, bo wciąż rozkładała leżaki i koce. Tuż przed zielonymi wzniesieniami,
przy których ustawili swoje małe obozowisko, mogłam dostrzec prowizoryczne ławki zbudowane
z kawałków pniaków i desek otaczające pozostałości ogniska. Najwyraźniej często organizowano
tu imprezy.
— Czy mnie oczy nie mylą? — zawołał uśmiechnięty Nathaniel. — Leah Preston
zaszczyciła nas swoją obecnością? Wystarczyło zakończenie przerwy wiosennej, żeby wyszła ze
swojej nory.
Przewróciłam oczami na komentarz odnoszący się do mojej nieobecności na imprezach
podczas minionej przerwy wiosennej, która rozpoczęła się tuż po urodzinach Isaaca. Ominęłam
je z premedytacją. White najwyraźniej był pamiętliwy, choć minęły od tamtego czasu ponad dwa
tygodnie.
— Cloney chyba brał z niej przykład, bo wcięło go gdzieś na cały wiosenny maraton —
dodał Evan.
Przechwyciłam swoją torbę z rąk uśmiechniętego Leo i mimochodem wskazałam palcem
na Nate’a.
— Ach, skoro wypominamy sobie pierdoły, to wspomnę, że to ty i twój braciszek
ominęliście moje urodziny — zauważyłam zaczepnie, na co zrzedła mu mina, a kilka osób
parsknęło śmiechem.
Wszyscy wiedzieli, że dostali szlaban po zrobieniu kolejnej głośnej imprezy podczas
wolnego. Sąsiedzi skarżyli się na hałas. Najwyraźniej zezwolenie rodziców na zorganizowanie
popijawy nie uwzględniało obecności ponad dwustu osób. Tak oto małżeństwo White’ów
dowiedziało się o skali zabaw swoich synów. A czara goryczy przelała się, gdy w pralni znaleźli
prześcieradło upaprane fluorescencyjną farbą wiadomego pochodzenia. Zmusili synów do
opuszczenia kampusu, pozostania w domu przez kolejne półtora tygodnia i dojeżdżania na
uczelnię, byleby upewnić się, że bliźniacy będą przestrzegali kary, którą im wyznaczyli.
— To cios poniżej pasa — bąknął, na co parsknęłam pod nosem.
— Ty zacząłeś.
— Oj, chwyciła cię za jaja, bracie — zaśmiał się Matthew, posławszy mi
porozumiewawczy uśmiech.
Wolna od uwag dąsającego się Nathaniela zaczęłam rozkładać swoje rzeczy tuż obok
Hope, która przywołała mnie do siebie zachęcającym gestem dłoni. W trakcie układania
wygodnego posłania do wylegiwania się na słońcu zauważyłam padający na mnie cień. Zsunęłam
okulary przeciwsłoneczne na czubek nosa i spotkałam się z połowicznie beznamiętnym
wzrokiem Isaaca, który rzucił swoje manatki tuż obok moich. Ot tak zaczął rozkładać się po
mojej dotychczas wolnej stronie.
— Ze wszystkich dostępnych miejsc wybrałeś właśnie to? — zapytałam rozbawiona.
— Wybrałem najlepsze — powiedział, mrugając do mnie.
To sprawiło, że poczułam dziwne ciepło w dole brzucha. Zmieszana zdobyłam się jedynie
na przewrócenie oczami, co mógł zauważyć nawet przez ciemne szkła okularów.
Odwróciłam głowę w samą porę, by dostrzec baczne spojrzenie Ciredman. Leżenie przy
niej aktualnie już nie wydawało się taką dobrą opcją. Jej ostatnie komentarze były wystarczająco
kłopotliwe — nie potrzebowałam kolejnych. Na szczęście Asa był idealnym odwracaczem uwagi
i sekundę później jego wołanie zmusiło Hope do oddalenia się. Jeden kłopot mniej.
— Moja ulubienico, posmarujesz mi plecy? — zapytał Evan z kuszącym uśmieszkiem na
ustach. Nawet w zwykłej rozmowie potrafił zachować flirciarski ton. — Nie chcę nabawić się
oparzeń, a poproszenie o to Hope grozi utratą głowy. Jej chłoptaś zmienił się w psa gończego.
— Pieprz się! — krzyknął Asa, który dosłyszał to mimo odległości.
Prychnęłam cicho, wstałam ze swojego miejsca na kocu i chwyciłam tubkę kremu. Na ten
moment prócz blondynki byłam jedyną dziewczyną w tym gronie, a proszenie kumpli o
rozsmarowanie balsamu najwyraźniej odbierało facetom męskość. Bez zbędnych emocji
pokryłam filtrem szerokie plecy Evana, które zawdzięczał futbolowi, i zakończyłam swoją
robotę.
— Gotowe — odparłam swobodnie.
Klepnęłam go w łopatkę, na co chłopak odwrócił się przodem do mnie. Przez niewielką
odległość między nami ta sytuacja mogłaby być uznana za intymną, gdyby nie był to Evan. Ten
facet był równie zmysłowy, co szkodliwy — podrywanie było jego domeną, ale zawsze kryła się
za tym naturalna wesołość. Po prostu nie traktował tego poważnie. Posłał mi psotne spojrzenie,
które zapowiadało gadkę o odwdzięczeniu się w smarowaniu kremem. Ale zanim otworzył usta,
dostał pokrowcem kluczy. Odwróciłam się w kierunku, z którego nadszedł ostrzał. Ku mojemu
zaskoczeniu strzelcem był Isaac.
— Gdzie jest druga lodówka z wodą? — zapytał chłodno.
— Kurwa — bąknął Witcher, ze zrezygnowaniem rozglądając się dookoła, i podniósł z
piasku klucze do samochodu.
Sekundę później przysłuchiwałam się, jak próbował przekupić Nathaniela dziesięcioma
dolcami, byleby nie iść po zostawioną przez siebie przenośną chłodziarkę.
— Czy ja ci wyglądam na frajera? — wyśmiał go blondyn, co było jednoznaczne z
rozpoczęciem idiotycznej przepychanki słownej.
— Chcesz znać odpowiedź? — zapytał prześmiewczo Asa, włączając się w dyskusję. —
Z chęcią ci jej udzielę.
Oderwałam oczy od rozgrywającej się sceny i spojrzałam na niego. Na pośredniego
sprawcę tego zamieszania. Okulary skrywały głębię szarych tęczówek, ale wiedziałam, że na
mnie patrzył. Obserwowałam go ponad rozgardiaszem i nie mogłam pozbyć się uporczywego
wrażenia, że między nami coś się zmieniło.
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 34.
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 36.
Sztuka to dla mnie terapia. Niczym wejście w najgłębsze zakamarki umysłu prowadzące
do odnalezienia własnej duszy.
— Wychodzisz dziś gdzieś? — zapytałam, wkraczając do pokoju Leo.
Chłopak leżał rozwalony na łóżku, a z jego laptopa dobiegała znajoma ścieżka
dźwiękowa rozgrywek futbolowych. Podniósł wzrok znad ekranu i przewrócił oczami z
wyraźnym rozbawieniem. W ostatnich dniach skrupulatnie go pilnowałam, jakby w każdej chwili
mógł rozpętać wojnę domową — z czego doskonale zdawał sobie sprawę. Nie żebym miała
jakąkolwiek pewność, że za tydzień podczas mojej nieobecności w Kalifornii nie rozegra się tu
rodzinna batalia.
— Tak, nie martw się — mruknął pod nosem. — Za dwadzieścia minut spotykam się z
Evanem i bliźniakami.
— Jakby coś, to dzwoń — powiedziałam, na co westchnął ciężko.
— Pamiętaj, starszy brat — wskazał na siebie, by następnie wycelować palcem we mnie
— młodsza siostra. Ja zamartwiam się tobą, nie na odwrót.
— Tak, tak — wymamrotałam kąśliwie. — Wiem.
— Nie zrobię nic głupiego — stwierdził poważnie, patrząc mi w oczy. — Obiecuję. Baw
się dobrze, korzystając ze swojego prezentu urodzinowego, i przestań się mną przejmować.
Rzuciłam mu ostatnie spojrzenie i posłusznie skierowałam się na parter. Rękawy mojego
letniego kombinezonu powiewały, gdy pospiesznie zbiegałam ze schodów. Przechodząc przez
hol, usłyszałam znajomy głos rozchodzący się echem po salonie. Przesłodzony ton mojej matki
przyprawiał mnie o szczękościsk. A jeszcze bardziej temat dyskusji, którą prowadziła przez
telefon. Dotyczyła feralnego przyszłotygodniowego spotkania z inwestorami, na którym
teoretycznie miałam pojawić się z bratem. Jedynym pocieszeniem w obliczu ogarniającej mnie
goryczy był fakt, że jeśli mój plan wypali, w kolejny piątek będę z dala od jej teatrzyku.
Dużo łatwiej było poddać się pozytywnej energii, gdy oddychałam świeżym powietrzem,
a promienie słońca rozgrzewały moją skórę. No i kiedy dzieliła mnie od matki duża odległość. Z
uśmiechem na ustach przywitałam chłopaka opierającego się o motor zaparkowany przy
krawężniku. Isaac w swoich wojskowych butach, postrzępionych spodniach i ciemnej koszulce
podkreślającej tatuaże wyróżniał się w scenerii wyidealizowanego przedmieścia.
— Masz inne ubrania, które nie krzyczą, jaki jesteś niebezpieczny? — zapytałam
ironicznie, gdy pokonałam dzielącą nas odległość. — Czarny kolor to samobójstwo w taką
pogodę. Nie jest ci w tym wszystkim za ciepło?
Chłopak uniósł brwi na moje nietuzinkowe powitanie, a na jego ustach zajaśniał
podstępny uśmieszek. Wiedziałam, że pożałuję swoich słów, zanim jeszcze otworzył usta.
— Jak chcesz pozbyć się moich ubrań, bądź przy tym bardziej kreatywna —
odpowiedział wesoło.
Podał mi kask, który przyjęłam z grobową miną.
— Zapomnij — wymamrotałam, na co roześmiał się pod nosem.
Jego bezwstydność przestała mnie szokować dawno temu. Zawsze mówił prosto z mostu.
Bez słowa przerzucił nogę przez maszynę, rozsiadł się i sięgnął po swój kask. Założenie
sandałów nagle nie wydawało mi się już takim mądrym posunięciem. Ale bez zająknięcia
zajęłam miejsce tuż za potężną sylwetką chłopaka i dla własnego bezpieczeństwa mocno się do
niego przytuliłam. Ryk silnika w żadnym stopniu mnie nie przeraził. Wręcz przeciwnie, sprawił,
że moje ciało zalała adrenalina. Wiedziałam, co mnie czekało — gwałtowność, szybkość,
poczucie wolności. Bez skrupułów objęłam Isaaca w pasie, a jego mięśnie napięły się pod moim
dotykiem. I ruszyliśmy. Beztrosko przyglądałam się mijanym obrazom, które mknęły obok mnie,
jakby na wyciągnięcie ręki. Jazda na motorze dawała złudne uczucie bliskości — zupełnie jakby
dystans między mną a światem nie istniał.
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 37.
Czasami zorientowanie się, że to w tej jednej osobie odnajdujemy dom, zajmuje lata, ale
gdy w pewnym momencie nasze ścieżki splatają się ponownie, po prostu wiemy. Wiemy, że to w
tych ramionach powinniśmy się znaleźć — do nich należymy. Bo ostatecznie to właśnie w nich
znajdowaliśmy schronienie w najgorszych chwilach.
— Na dzisiejszych zajęciach chciałabym omówić z wami dzieło Gwendolyn Brooks,
która była pierwszą afroamerykańską kobietą wyróżnioną Nagrodą Pulitzera w dziedzinie poezji
— ogłosiła nauczycielka przechadzająca się po klasie. — Wiersz We Real Cool to przede
wszystkim odważne dzieło, pełne nowoczesnych zwrotów i młodzieżowego slangu. Gdy
spojrzycie na kopie, które pozostawiłam na waszych ławkach, ujrzycie prostą sekwencję zdań,
ale im bardziej się w nią zagłębicie, tym więcej dostrzeżecie.
The Pool Players.
Seven at the Golden Shovel.
We real cool. We
Left school. We
Lurk late. We
Strike straight. We
Sing sin. We
Thin gin. We
Jazz June. We
Die soon.
Słuchałam, jak kobieta zagłębiała się w skomplikowaną interpretację wiersza, który
opowiadał o tożsamości czarnoskórych nastolatków grających w bilard. Przekonywała nas, że
może on dotyczyć każdego z nas — zbuntowanych młodych, którzy wolą opuścić szkołę bez
względu na przyszłość.
— Czemu autorka ciągle powtarza słowo my? — zapytała.
— Chce nam pokazać braterstwo przyjaźni, może gang — odezwał się Caleb, który miał
w zwyczaju przesypiać większość zajęć. Rozglądając się po klasie, zauważyłam, że większość
uczniów była wyraźnie zaintrygowana tym, co mówiła nauczycielka. — Ich silne więzi.
— Bardzo dobrze, panie Jones — zgodziła się prowadząca. — Jednakże można by
założyć, że w tym słowie nie tkwi siła, ono ukazuje ich wewnętrzną niepewność. Wręcz żałość.
Jak myślicie: dlaczego?
Z zainteresowaniem śledziłam każdą linijkę, którą omawialiśmy, i szybko zauważyłam
powtarzającą się sekwencję śmierci. Punkt kulminacyjny na samym końcu ją podkreślał. Ponadto
miejsce, które odwiedzali młodzi, nosiło nazwę taką jak narzędzie grabarza — mimo że zostało
wykonane ze złota, wciąż sygnalizowało śmierć.
— Śpiewają o grzechu, jakby wyrzekli się wiary — odparł Isaac siedzący tuż przede mną.
— Są dumni z faktu, że porzucili edukację na rzecz monotonnego grania w bilard przy
rozcieńczonym dżinie. Jakby za wszelką cenę chcieli być dorośli, przekreślając swoje nastoletnie
życie. Wierzą, że są cool, a tak naprawdę siedmiu graczy zyskuje tylko zbyt wczesną śmierć.
Nauczycielka literatury pięknej potaknęła żywo, opierając się biodrem o krawędź biurka.
— Nie bez powodu wybrałam akurat ten wiersz — powiedziała. — Jesteście seniorami,
którzy mają przed sobą przyszłość. Dotrwaliście praktycznie do końca obowiązkowej edukacji i
dopiero teraz poznacie smak dorosłości. Obierzecie różne ścieżki w życiu. Jedni wybiorą dalsze
kształcenie się na studiach. Drudzy pójdą prosto do pracy. A jeszcze inni zboczą z odpowiedniej
drogi. Tej, która nie sprowadzi na was zbyt wczesnej śmierci. Być może oddacie się chwilowym
przyjemnościom. Nie będę wam prawić morałów, ale tym dziełem chcę powiedzieć, żebyście
wybierali mądrze. Nie bądźcie dzieciakami, które rezygnują z normalnego życia na rzecz
alkoholu czy innych używek. Może brzmi to melodramatycznie, ale śmierć to nie tylko koniec
życia, to także śmierć psychiczna czy duchowa. Ciężka praca nie musi być nudna. Pamiętajcie o
tym.
Kolejnego dnia, w środę, od razu po szkole skierowaliśmy się ku centrum Los Angeles.
Kompleks budynków mieszkalnych, do którego zmierzaliśmy, tworzył małe osiedle
zlokalizowane zaledwie dziesięć minut od University of Southern. Bliskość uczelni była
dodatkowym atutem, bo Leo mógłby bez problemu dalej korzystać z mieszkania po rozpoczęciu
semestru.
— Nie chcę zapeszyć, ale podoba mi się tu — powiedziałam, rozglądając się po zielonych
przestrzeniach obsadzonych kwiatami i krzewami.
Odnaleźliśmy odpowiedni budynek, pod którym stała niska kobieta w czerwonej garsonce
i z teczką pod pachą. Poza nią na osiedlu nie było nikogo. Gdy tylko nas zobaczyła, uśmiechnęła
się tym wyćwiczonym uśmiechem typowym dla wszystkich sprzedawców. Mogłam wręcz
dostrzec dolary jaśniejące w jej oczach, kiedy na nas patrzyła.
— Państwo Preston — przywitała nas kolejno, ściskając nasze dłonie. — Jestem Mindy
O’Connell. Przedstawię państwu dziś idealną ofertę mieszkania dla młodego małżeństwa.
Uniosłam brwi, usłyszawszy ostatnie zdanie padające z jej ust, a Leo stojący obok zaczął
się dławić ze śmiechu.
— O, nie, nie — odparłam pospiesznie. — Jesteśmy rodzeństwem.
Przez niefortunną pomyłkę policzki agentki nieruchomości zaróżowiły się delikatnie, co
sprawiło, że humor brata zaczął mi się udzielać.
— Przepraszam, sądziłam po prostu… — jąkała się. — Jedno nazwisko wprowadziło
mnie w błąd.
— Rozumiemy, nic się nie dzieje — skwitowałam spokojnie, mimo że z trudnością
tłumiłam śmiech.
Speszona Mindy szybko się pozbierała i odzyskała profesjonalny ton, gdy zaczęła
opowiadać o budynku i samym mieszkaniu. Obróciła się, ruszyła przed siebie i rozpoczęła litanię
pozytywów płynących z życia tutaj. Dopiero wtedy zdobyłam się na wymienienie spojrzeń z Leo,
który przyciskał do ust zaciśniętą pięść. Jego ramiona trzęsły się od tłumionego śmiechu, a ja
byłam na granicy wybuchu.
— Zachowuj się — wysyczałam cicho, gdy przekroczyliśmy próg klatki schodowej.
Mieszkanie, które nam pokazano, oglądałam z ogromną nadzieją. Liczyłam, że tym razem
na ładnym obrazku nie pojawi się rysa, która pozbawi nas możliwości najmu. Krótki korytarz
prowadził do średniej wielkości salonu z dołączoną do niego kuchnią. Po przeciwnych stronach
pomieszczenia mieściły się dwa pokoje, co zapewniało prywatność. Oczami wyobraźni już
widziałam zagospodarowaną przestrzeń, co dotychczas nie zdarzyło się w żadnym z oglądanych
mieszkań. Wyobraziłam sobie Leo siedzącego o poranku przy wyspie kuchennej z miską swoich
ulubionych płatków śniadaniowych. Mimowolnie wizualizowałam sobie, jak siedzę przy oknie w
sypialni, malując kolejny obraz, oraz moment powrotu z uczelni do domu. Do miejsca, gdzie nie
czułam się obco.
Te małe szczegóły budowały moją wyśnioną przyszłość. Ale równie szybko, jak zaczęły
powstawać, zostały zniszczone, bo dotarło do mnie, że za niespełna trzy miesiące
prawdopodobnie mnie tu nie będzie.
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 39.
By zacząć nowe życie, wystarczała jedna decyzja. Uświadomienie sobie tego nie
ułatwiało sprawy. Każdy chciałby poczuć, że to odpowiedni wybór, by rozpocząć od nowa, ale
życie tak nie działało. Bez ryzyka nie można było doświadczyć magii nowych początków.
Siedziałam na miejscu pasażera. Mknęliśmy sześćdziesiąt mil na godzinę autostradą
numer dziesięć. Wiatr wpadający przez uchylone okna zagłuszał wszystko dookoła, szarpał
moimi włosami, ale żadna z tych rzeczy mi nie przeszkadzała. Wręcz przeciwnie. Napawałam się
poczuciem wolności płynącym z szybkiej jazdy, która zwiększała moją odległość od Los
Angeles. Tym, że jechałam w nieznane z chłopakiem, który naprawdę mnie rozumiał. Wyprawa
do Arizony z Isaakiem u boku nie wydawała się taka straszna. Rozmową, przekomarzaniami i
nonszalanckim uśmiechem spychał na dalszy plan moje obawy wiążące się ze spotkaniem z
babką — a raczej z tym, że jej choroba mogła mi utrudnić poznanie prawdy.
— Denerwujesz się — stwierdził Isaac.
Z zaskoczeniem odwróciłam wzrok od okna, za którym widok od kilkuset mil pozostawał
niezmienny. Przy autostradzie panorama Arizony ograniczała się głównie do wysuszonych od
słońca pól z pojedynczymi krzewami i ciągnących się milami pagórków.
— Skąd wiesz?
— Od piętnastu minut obracasz bransoletkę na nadgarstku. — Parsknął, zerkając na mnie
kątem oka. — Zawsze gdy się stresujesz, starasz się usilnie zająć czymś ręce.
Uniosłam brwi w reakcji na jego trafną obserwację.
— To trochę przerażające, jak dobrze mnie znasz — mruknęłam, a kącik jego ust uniósł
się, co nadawało jego twarzy lekko drapieżny wyraz. To pokazywało jego cholerną pewność
siebie.
— Nie zmieniaj tematu, czego tak się boisz? — zapytał, sprawnie zmieniając pas ruchu.
— No nie wiem — bąknęłam ironicznie. — Może tego, że jadę właśnie zobaczyć
rzekomo martwą babkę chorą na demencję.
— Królowo sarkazmu, nie uchylaj się od odpowiedzi — mruknął. — Wiem, że nie
dlatego krzywisz się na widok każdego drogowskazu informującego, że mozolnie zbliżamy się
do celu.
Nie mogłam powstrzymać ulgi na myśl, że późno kończące się zajęcia w szkole uchroniły
mnie od wizyty w ośrodku dzisiaj. To było żałosne, ale nic nie potrafiłam poradzić na moje małe
tchórzostwo.
— Wiem, że to samolubne z mojej strony, ale naprawdę liczę, że choć w części
zrozumiem, dlaczego moja matka jest taka, a nie inna — powiedziałam cicho. — Ta kobieta
ofiarowała mi setki tysięcy dolarów, a skupiam się jedynie na tym, że mogę poznać prawdę.
Jestem świadoma, że może się nie udać, zważywszy na to, co demencja robi z ludźmi, ale czuję
się, jakby to była moja ostatnia szansa na zrozumienie, o co chodzi. Dlatego się boję. Że się nie
uda.
— Nie jesteś samolubna — westchnął Isaac. — Czy tego chcesz, czy nie, matka jest
częścią ciebie. Chęć odkrycia tego, co doprowadziło ją do takiego stanu, nie jest niczym złym.
— Naprawdę chcę poznać babkę Lucindę na tyle, na ile pozwala na to choroba —
przyznałam. — Ale wiem też, że jest moją ostatnią nadzieją na to, że w pełni pogodzę się z
przeszłością. Już dawno zrozumiałam, że Jessica Preston jest po prostu kobietą, która wydała
mnie na świat. Nikim więcej. Ale potrzebuję tego ostatecznego zamknięcia przeszłości.
— Rozumiem, Leah — powiedział. — Nie musisz tłumaczyć powodów, dla których tam
jedziesz. Zasługujesz na poznanie całej przeszłości matki, bo to, co się zdarzyło, ukształtowało
osobę, która na każdym kroku niszczyła ci życie.
Oczywiście, że rozumiał — on zawsze mnie rozumiał. Patrzyłam na niego ze
świadomością, że będzie kolejną stratą, której doświadczę, kiedy wyjadę na studia.
Gdy zdecydowaliśmy się na postój, od punktu docelowego dzieliło nas mniej niż sto
pięćdziesiąt mil. Mój brzuch stanowczo i głośno domagał się jedzenia, które nie kwalifikowało
się do kategorii przekąsek. Przydrożny bar, w którym się zatrzymaliśmy, przypominał te
wszystkie teksańskie rudery z filmów będące miejscem spotkań motocyklistów. Gdy podzieliłam
się tym spostrzeżeniem z Isaakiem, ten dupek stwierdził, że powinnam ograniczyć telewizję.
Przepychając się w przejściu, usłyszeliśmy znajomy ryk maszyn.
— Ha! I co? — prychnęłam, wytykając go palcem. — „Przestań oglądać tani szajs”?
Przedrzeźniałam go jak na mój wiek przystało, dopóki nie znaleźliśmy dogodnego
miejsca. Zajęty przez nas boks dawał doskonały widok na żwirowy podjazd, na który wjechało
pięć harleyów. Nawet nie trzeba było ich widzieć, hałas był wystarczającą wskazówką.
W zajeździe panował półmrok rozpraszany przez słabe światło lamp. To, co
najprawdopodobniej miało budować klimat, sprawiało jedynie, że stawałam się ospała.
Ciekawymi elementami tego miejsca, które skupiły moją uwagę, były dekoracje pokrywające
ciemne ściany. Zamiast obrazków powieszono na nich rozmaite rejestracje samochodowe.
— Co mogę wam podać? — zapytała znudzonym głosem kelnerka.
Podeszła do naszego stolika, gdy tylko sięgnęliśmy po kartę dań. Jeśli tak można było
nazwać ofoliowaną kartkę papieru, na której znajdowało się dokładnie pięć propozycji obiadu —
każda z nich opierała się na smażonym mięsie i frytkach. Cały ten motocyklowy klimat od
początku do mnie nie przemawiał, dlatego gdy nie chciałam się tu zatrzymać, Isaac namówił
mnie, bym przejrzała portale internetowe i sprawdziła opinie. Pozytywne komentarze częściowo
rozwiały moje wątpliwości, a raczej obawy, że skończę struta pośrodku niczego.
— Poproszę grillowany stek z frytkami i colę — odezwał się Isaac.
— Dwa razy — dodałam, a kobieta kiwnęła głową i zniknęła z mojego pola widzenia.
Jak na stosunkowo późną porę w barze znajdował się spory tłum. Większość ludzi
siedziała bezpośrednio przy ladzie, za którą stał starszy mężczyzna nalewający trunki. Byliśmy
najmłodszymi klientami. Najwyraźniej większy odsetek towarzystwa przyjeżdżał tu napić się
piwa, niż zjeść — mimo że szyld stojący przy drodze podkreślał możliwość zamówienia obiadu.
Przy wejściu słychać było gwar rozmów, a gdy zerknęłam przez ramię, dostrzegłam
pięciu postawnych mężczyzn, w wieku między trzydziestką a sześćdziesiątką, wchodzących do
środka. Wszyscy nosili skórzane kurtki z naszywką w kształcie czaszki na plecach. Nie zabrakło
również ciężkich butów i kilku łańcuchów przypiętych do szlufek spodni. Obrazek, który
tworzyli, wydawał się przerysowany. Jeden z motocyklistów był szczególnie wiekowy. Miał
długą siwą brodę opadającą na piwny brzuch i bandanę założoną w poprzek czoła. Wyglądał
nieco karykaturalnie, ale było widać, że zebrani czują przed nim respekt.
— Pasowałbyś do nich — zauważyłam żartobliwie, zerkając na pochmurnego Isaaca.
Może i naśmiewałam się z niego, ale byłam pewna, że gdyby stanął obok nich, nikt nie
zauważyłby, że do nich nie przynależy. Aura niebezpiecznego chłopca, motor, wojskowe buty i
tatuaże. Ale im dłużej z nim przebywałam, tym bardziej czułam, że to do niego pasowało, nie
było tylko wabikiem na panienki.
— Widzę, że humor ci dopisuje — mruknął z ledwo zauważalnym uśmiechem.
— Doceń go, ponuraku — odparłam z mrugnięciem.
Do zarezerwowanego wcześniej hotelu dojechaliśmy po zachodzie słońca, którego
obserwowanie umilało mi resztę trasy. Przeszliśmy do swoich pokoi, które mieściły się obok
siebie. Póki w sypialni nie padłam na łóżko, nie byłam świadoma swojego wyczerpania — moje
mięśnie były zesztywniałe od prawie sześciogodzinnego siedzenia, a krzyże rwały mnie boleśnie
jak staruszkę. Leżałam tak, gapiąc się w sufit, i walczyłam z niechęcią do ponownego wstania.
Ostatecznie jednak zwlekłam się z materaca, gdy poczułam, że moje powieki zaczynają opadać.
Zabrałam wielką koszulkę, która służyła mi jako piżama, i poczłapałam pod prysznic, który zmył
ze mnie wcześniejsze zmęczenie. Nagle z sennych marzeń przeszłam w tryb stuprocentowego
otrzeźwienia. Chwyciłam za szczoteczkę do zębów, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
Przywitałam stojącego w progu Isaaca z pastą w buzi, turbanem na mokrej głowie i w
rozciągniętej koszulce. Niestety tylko jedno z nas dobrze wyglądało po prysznicu i to nie byłam
ja.
— Cóż za seksowne oblicze — zauważył kpiąco, za co nagrodziłam go widokiem
środkowego palca, nim skierowałam się z powrotem do łazienki. — No weź, doceń mój humor,
ponuraku!
Wyplułam do umywalki nadmiar piany, a gdy wróciłam do sypialni, zastałam chłopaka
rozwalonego na moim łóżku.
— Jeszcze niedawno byłeś zmęczony i gotowy do spania — powiedziałam, nawiązując
do prędkiego pożegnania przy drzwiach naszych pokoi. Piątkowe zajęcia w szkole i
kilkugodzinna podróż nie sprzyjały zacieśnianiu więzi, nawet jeśli zegarek wskazywał ledwie
dziewiątą wieczorem. — Powinieneś iść się położyć do siebie, bo brak snu szkodzi urodzie.
— Wyganiasz mnie? Cóż, ja już ładniejszy być nie mogę, więc jeszcze zostanę — odparł,
sięgając po pilota od telewizora. Westchnęłam pod nosem i skupiłam się na fakcie, że moja
poduszka za chwilę nie będzie nadawała się do spania.
— Weź ten mokry łeb z mojej poduszki — mruknęłam złowrogo, przez co zerknął na
mnie z rozbawieniem.
— Zmuś mnie.
Igrał ze mną. Walka z dwukrotnie większym mięśniakiem nie znajdowała się w moim
dzisiejszym repertuarze rozrywek, dlatego znów weszłam do łazienki, gdzie zrzuciłam z głowy
ręcznik.
— Ale z ciebie cholerny dzieciak! — zawołałam.
Gdy ponownie stanęłam w sypialni, na twarzy chłopaka nie było już rozbawienia.
— Dostałaś wiadomość od swojego chłoptasia — mruknął, wskazując na telefon leżący
przy jego barku. — Najwyraźniej położyłem się na nim, bo zaczął wibrować pod moimi plecami.
Zmarszczyłam brwi na ten chłodny komentarz, a raczej na jego pierwszą część — tę, z
której wynikało, że miałam chłopaka.
— Kogo?
— Damona.
Przypomniałam sobie wszystkie rozmowy z Hope na ten temat. W szczególności tę
niedorzeczną, w której wyjaśniła mi przyczynę dziwnego zachowania Isaaca. Najwyraźniej po
usłyszeniu fragmentu mojej wymiany zdań z Rogersem odniósł mylne wrażenie co do charakteru
naszej relacji. Nie czułam obowiązku tłumaczenia się z tamtej rozmowy — w końcu teoretycznie
nie mogłam wiedzieć o tym, co usłyszał czy poczuł. Nigdy też nie nadarzyła się okazja do tego,
by wyprowadzić go z błędu, zważywszy, że nie poruszał tego tematu. Sama nie miałam
najmniejszej ochoty roztrząsać jego zażyłości z Mią, więc nie zamierzałam krzyczeć: „Hej!
Damon to tylko mój przyjaciel!”.
— Jestem pewna, że gdyby był moim chłopakiem, dowiedziałabym się o tym pierwsza —
mruknęłam beznamiętnie, gdy sięgnęłam po komórkę, by przeczytać wiadomość od Damona. —
Dałam mu bojowe zadanie sprawienia, żeby Leo przebywał jak najwięcej poza domem. Wiesz,
by upewnić się, że nie rozpęta wojny domowej przed moim przyjazdem.
Miałam zamiar nonszalancko rozwiać jego wątpliwości, ale sposób, w jaki na mnie
patrzył, stanowczo mi to utrudniał. W jego oczach widziałam ten niezrozumiały dla mnie błysk.
Z jednej strony chciałam zrozumieć, co znaczył, a z drugiej bałam się tego. To były tak
przeciwstawne uczucia, że powoli zaczynały doprowadzać mnie do szału.
— Znów tak na mnie patrzysz — powiedziałam cicho, gdy podniósł się z łóżka.
Nie spodziewałam się odpowiedzi, tylko kolejnego milczącego uniku, ale tym razem
postanowił mnie zaskoczyć.
— Przerażasz mnie — odezwał się.
W normalnych okolicznościach przewróciłabym oczami, bo, cholera, każda dziewczyna
chciała usłyszeć takie słowa od faceta. Ale nie pozwalała mi na to czułość czająca się w jego
głosie.
— Ja?
Skinął głową, gdy powoli pokonywał dzielącą nas odległość. A ja, zamiast się cofnąć, co
nakazywał mi rozum, stałam przyrośnięta do podłogi.
— Tak, ty — szepnął.
Niespodziewanie niewielka przestrzeń sypialni skurczyła się jeszcze bardziej — do
punktu, w którym wszystkim, co dostrzegałam, były jego oczy. Te przeklęte tęczówki na każdym
kroku podawały w wątpliwość moje cholerne uczucia. Byłam wyczerpana sprzecznymi
emocjami. Tym, że w jego obecności moja siła chwiała się niebezpiecznie — jedno zdanie
padające z jego ust potrafiło roztrzaskać mury, którymi otaczałam serce. Nienawidziłam tego i
jednocześnie kochałam.
Oddychałam ciężko. On po prostu patrzył. A z jakiegoś powodu atmosfera zdawała się
jedynie zagęszczać. Czułam przemożne gorąco, które ogarniało moje ciało. Chciałam się
odezwać. Zapytać, dlaczego się mnie bał. Powiedzieć mu, że on też mnie cholernie przerażał.
Przy nim czułam się tak żywa, że wizja wyjazdu z Los Angeles pozbawiała mnie tchu. Jednak
milczałam i okazja rozpłynęła się, gdy zabrzmiał dzwonek mojego telefonu. Wibracja w moich
dłoniach sprawiła, że wzdrygnęłam się przestraszona. A ten nienaturalny trans został przerwany.
Na końcu, gdy przestaliśmy istnieć, zorientowałam się, że Isaac Cloney wybrał
najpiękniejsze słowa, by zdobyć moje serce, i najbardziej bolesne, by je złamać.
Rozdział 40.
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 41.
Każdy aspekt składający się na życie można było porównać do puzzla. Żeby uzyskać
pełny obraz, trzeba było dopasować każdy mały kawałek, a to wymagało czasu. Nie można było
na siłę złożyć niepasujących do siebie części.
Milczałam przez całą drogę powrotną do hotelu. Bezmyślnie wpatrywałam się w widok
za oknem, choć tak naprawdę niczego nie dostrzegałam. Skupiłam się na fakcie, że jakakolwiek
była moja matka, to nie zaczęło się wraz z moimi narodzinami. Nie zmieniłam jej zachowania —
to nie przeze mnie taka była. To nie moja wina.
— Leah, przestań — powiedział stanowczo Isaac, chwytając mnie za nadgarstek. —
Ranisz się.
Wyrwałam się z rozmyślań, gdy szarpnął mnie delikatnie. Nie zauważyłam, że
zatrzymaliśmy się na parkingu przynależącym do hotelu. Isaac obejmował mój nadgarstek w
miejscu, w którym znajdowała się złota bransoletka. Spojrzałam ze zmarszczonymi brwiami na
niego, a następnie na zaczerwieniony punkt, który po chwili odsłonił. Ścisnął mnie trochę za
mocno, przez co zapięcie lekko mnie podrapało. Nie czułam bólu, raczej drobny dyskomfort, ale
było w tym coś niepokojącego. Wiedziałam, że to wszystko powoli zaczynało mnie przerastać —
niewiele dzieliło mnie od pełnowymiarowego załamania.
— Jesteś pewna, że chcesz tam jutro wrócić? — zapytał Isaac.
Pielęgniarka kazała nam wrócić, gdy będzie miała pewność, że Lucy w pełni się
uspokoiła. Powiedziała, że takie wahania nastroju związane ze wspomnieniami były czymś
normalnym — zazwyczaj te najbardziej emocjonalne przeżycia przynosiły najwięcej wzburzenia.
Po prostu nie mogłam się tym zniechęcać.
— Tak.
Chłopak bez słowa skinął głową. Nie drążył tematu — w końcu po to przyjechałam do
Arizony. Oboje byliśmy świadomi, że to nie będzie łatwe. Byłam przygotowana na porażkę, ale
to nie oznaczało, że od razu miałam zamiar się poddać. Na pobyt w Arizonie mogliśmy
poświęcić jeszcze jeden dzień, potem czekał nas powrót do szkolnej rzeczywistości. Dlatego
postanowiłam, że nawet jeśli jutrzejsza wizyta nie przyniesie oczekiwanych rezultatów, wrócę tu
za jakiś czas. Nie chciałam, żeby Brown był jedynym odwiedzającym moją babcię.
— Wiesz co? Przyda nam się jakaś wycieczka — oznajmił Isaac. Nie czekając na moją
reakcję, ponownie odpalił silnik. Spojrzałam na niego spod uniesionych brwi, co nie zrobiło na
nim wrażenia. — Siedzenie w czterech ścianach z pewnością nie poprawi twojego nastroju.
Miał rację. Cholera, jego nieomylność zaczynała mnie irytować. Zacisnęłam usta, nie
chciało mi się kłócić. Oderwanie się od aktualnych wydarzeń nie wydawało się takie złe.
Nachyliłam się nad deską rozdzielczą, podkręciłam muzykę płynącą z radia i przymknęłam
powieki, gdy delikatny głos Seafret pochłonął resztę dźwięków.
I want you
Yeah I want you
And nothing comes close
To the way that I need you
I wish I can feel your skin
And I want you
From somewhere within
Zamknięcie oczu pozwalało mi skupić się na melodii, która dzięki temu stała się
wyraźniejsza. Ale to, co początkowo miało mnie odprężyć, stało się dla mnie bolesnym
przypomnieniem tajemnicy, którą skrywałam. Wsłuchiwanie się w tekst piosenki było niczym
zderzenie się z własnymi uczuciami skrytymi w najgłębszych zakamarkach serca. Tyle że nie
byłam gotowa się z nimi zmierzyć. Nie teraz. Nie tutaj. Nie przy nim. Chciałam przełączyć
stację, ale zastygłam w całkowitym bezruchu, gdy ponad głosem piosenkarza przebił się śpiew
Isaaca.
— It feels like there’s oceans — zaśpiewał cicho — Between me and you once again. We
hide our emotions. Under the surface and tryin’ to pretend.
Nie potrafiłam powstrzymać szalonego bicia serca. Tych wszystkich ogarniających mnie
emocji — a przede wszystkim tej nadziei. Na co? Na to, by stało się niemożliwe. Nie chciałam
tych uczuć. Naprawdę. Nie poradziłabym sobie drugi raz z utratą go, dlatego przeklinałam
własne serce i błagałam je, by zrozumiało, że byliśmy tylko przyjaciółmi.
Dzwonek telefonu przerwał moją żałosną sesję użalania się nad sobą. Najwyraźniej w
ostatnich dniach wszechświat naprawdę dbał, żebym nie zrobiła żadnych głupstw. Bym nie
zniszczyła tego, co miałam. Odebrałam połączenie, a Isaac bez słowa przyciszył muzykę, nie
odrywając oczu od drogi.
— Cześć, Leo — przywitałam się. — Wszystko gra?
W ciągu ostatnich godzin wymieniałam się z bratem wiadomościami, ale zobaczenie jego
imienia na wyświetlaczu mimo wszystko podsunęło mi czarne scenariusze. Złych wieści nie
przesyłało się za pomocą SMS-a, przekazywało się je w rozmowie.
— Jeśli pytasz o to, czy rozpętałem wojnę domową, to odpowiedź wciąż brzmi: nie —
powiedział przekornie. — Zatrudniłaś dobrą osobę do zarządzania moim czasem.
— Domyśliłeś się — mruknęłam pod nosem, na co prychnął.
— Nie trzeba być Sherlockiem, żeby się tego domyślić — odparł. — Damon szwendał się
za mną na imprezie jak pies stróżujący i dwukrotnie powstrzymał mnie od wyjścia z niej.
— Subtelny jak zawsze — zakpiłam. — Poza tym, jak rodzice? Dalej wkurzeni?
— Bardziej na ciebie niż na mnie.
— Czemu nie jestem w szoku… — parsknęłam.
W końcu nie przydałam się do osiągnięcia jedynej rzeczy, dla której tak naprawdę
zostałam sprowadzona do Los Angeles.
— Cóż, niespodziewany wyjazd pod namioty to niezbyt dobra wymówka, by nie stawić
się na firmowej kolacyjce — powiedział złośliwie.
— Jak dobrze, że rzekomo nie mam zasięgu.
Leo wcisnął rodzicom kit, jakobym pojechała ze znajomymi pod namioty na zupełne
odludzie. Nie rozładowało to ich wściekłości, o czym dosadnie dali znać mojemu bratu, ale
przynajmniej nie wydzwaniali do mnie. Czy wyjazd bez uprzedzenia był najmądrzejszą rzeczą?
Nie. Ale nawet nie poczułam wyrzutów sumienia, bo zdawałam sobie sprawę, że ich złość nie
wynikała z troski. Po prostu niszczyłam im wyśniony obrazek idealnej rodzinki, który chcieli
pokazać na firmowym obiedzie.
— Więc jak się ma sytuacja z babką?
Westchnęłam, usłyszawszy pytanie Leo, choć byłam przekonana, że padnie prędzej czy
później. To było nieuniknione. Sama nie rozumiałam, co stało się w ośrodku.
— Cóż, nie mam spektakularnych wieści — powiedziałam ostrożnie. Starałam się ubrać
w jak najładniejsze słowa to, co się wydarzyło. Jako że na poczekaniu takich nie znalazłam,
wybrałam opcję uderzenia prosto z mostu. — Wzięła mnie za naszą matkę i ostatecznie
sfiksowała, przez co musiałam wyjść.
Subtelność była przereklamowana. Isaac zerknął na mnie spod uniesionych brwi, przez co
wzruszyłam ramionami, mówiąc w ten sposób: „no co?”. Najwyraźniej moja bezpośredniość
zaskoczyła nie tylko mojego milczącego brata.
— Tego się nie spodziewałem — odparł. — Co teraz?
— Wrócimy tam jutro.
— Ani tego — dodał. — To na pewno dobry pomysł?
— Nie poddam się na starcie — powiedziałam stanowczo. To zdecydowanie nie
pasowało do tego, co czułam, ale nie chciałam przyznać, że się pogubiłam. Spojrzałam na Isaaca.
Tak, wszystko mnie przerastało, i to na zbyt wielu płaszczyznach.
— Rozumiem, ale…
— Żadnych „ale” — przerwałam mu. — Nie przejechałam z Isaakiem czterystu mil, żeby
ot tak wrócić do Los Angeles. Bez choćby podjęcia drugiej próby.
— Dobrze — wymamrotał. — Po prostu nie rób żadnych głupstw.
— Ty też.
— Muszę kończyć. Zaczynamy właśnie rozgrzewkę przed meczem.
Rozłączył się. Z marudnym jękiem uderzyłam głową o zagłówek. Naprawdę miałam
mocno powalone życie. Pozostało mi jedynie czekać, aż zmiażdży mnie ono doszczętnie.
W ciągu niespełna godziny dojechaliśmy do punktu docelowego, którym okazało się
popularne centrum rekreacyjne położone w metropolii Phoenix. Nigdy nie spodziewałabym się
tak malowniczego widoku w terenie, gdzie można zobaczyć głównie piaszczyste zbocza i
kaktusy.
— Miałeś rację — przyznałam głośno, gdy wpatrywałam się w wodę. — To poprawiło mi
humor.
Isaac posłał mi uśmiech, za którym kryło się wyraźne zadowolenie — ten chłopak
uwielbiał mieć rację. Stał z rękami włożonymi w kieszenie ciemnych spodni, a promienie
słoneczne odbijały się w srebrnym kolczyku w jego brwi. Byliśmy zupełnie różni. W swojej
letniej sukience i sandałach wyglądałam jak dziewczyna z sąsiedztwa, podczas gdy on jak zawsze
przypominał bandziora z klubu motocyklowego. Niczym jasność i ciemność — ironia tkwiła w
tym, że jedno bez drugiego nie miałoby sensu.
Przed nami rozpościerała się niebieska głębina Lake Pleasant. Oddychałam pełną piersią,
rozkoszując się świeżym powietrzem, gdy lekkie podmuchy wiatru ślizgały się po mojej skórze.
Wpatrywałam się w otaczające jezioro pagórki, które porastały krzewy, kaktusy i żółte kwiaty
wyróżniające się na jednolitym tle, i w końcu czułam spokój.
— Chodź do wody — wypalił niespodziewanie Isaac.
— Co?
Pytanie nie należało do najmądrzejszych, ale wziął mnie z zaskoczenia.
— Słyszałaś — odparł. Jednym ruchem ściągnął koszulkę przez głowę. Całą siłę woli
włożyłam w to, by nie gapić się na niego. — Nie pękaj. Nie brałem cię za tchórza, Leah.
Za podkoszulkiem podążyły buty i spodnie. Został w granatowych bokserkach, które
okrywały kształtne pośladki. Wyprostował się, co było dla mnie sygnałem do odwrócenia wzroku
od jego sylwetki — bardzo dobrze umięśnionej sylwetki. Nie żebym nadmiernie się patrzyła.
— Przestań mnie podpuszczać — syknęłam, celując w niego palcem. — Łatwo ci mówić,
twoje gatki mogłyby równie dobrze robić za kąpielówki!
Nie należałam do przesadnie pruderyjnych osób, ale nieposiadanie stroju kąpielowego i
słoneczne popołudnie nie zachęcały mnie do publicznego obnażania się. Poza tym miałam na
sobie figi z motywem cholernego batmana i biustonosz bez ramiączek nienależący do
najstabilniejszych. Katastrofa murowana.
— Nikogo tu nie ma — mruknął, rozglądając się dookoła. — Kto będzie cię podglądał?
Muchy?
Przewróciłam oczami na jego górnolotne kpiny, ale nawet tego nie zauważył, schodząc po
trawiastym zboczu prowadzącym do wody. Nikogo tu nie było, w tym miał słuszność, ale wciąż
walczyłam z niechęcią do pokazania mu swojej urokliwej bielizny. Z rezerwą obserwowałam
zanurzającego się chłopaka, który wchodził do jeziora coraz głębiej, aż jednym susem zniknął
pod powierzchnią. Po chwili wynurzył się, odgarnął włosy i spojrzał na mnie ze
zniecierpliwieniem. Wciąż stałam przy brzegu.
— Wchodź! — zawołał Isaac. — Woda jest świetna! Nie pożałujesz!
— Powiedz to batmanowi — wymamrotałam pod nosem.
— Co?!
— Idę! — odkrzyknęłam.
Szatyn bez słowa ponownie zanurkował pod wodę. Było mi to na rękę. Odrobina
prywatności zachęciła mnie do sięgnięcia po tasiemkę podtrzymującą sukienkę. Szarpnęłam za
nią i zsunęłam ubranie. Z przesadnym skupieniem odłożyłam sukienkę na ziemię wraz z
okularami, które dotychczas skrywały moje oczy. Wszystko, byle nie patrzeć na Isaaca. Czułam
na sobie jego spojrzenie, ale nie należało ono do natrętnych czy przeszywających. Ruszyłam boso
przez trawiaste zbocze i wzdrygnęłam się, gdy moja skóra zetknęła się z wodą — to pierwsze
zanurzenie zawsze było najgorsze. Niezależnie od ciepła wody zawsze uderzała mnie różnica
temperatur, dlatego wybrałam najszybszą opcję. Gwałtowne wejście.
— Widzisz, stopniowe zanurzanie się jest dla frajerów — odparł Isaac, gdy z większą
swobodą podpływałam w jego kierunku. — Działanie godne superbohatera.
Uderzyłam otwartą dłonią w taflę wody, przez co krople rozprysnęły się dookoła.
— Oczywiście, że nie mogłeś się powstrzymać od durnego komentarza — prychnęłam,
na co zaśmiał się pod nosem.
To zadziwiające, jak bardzo jego twarz zmieniała się pod wpływem uśmiechu. Na jednym
z policzków pojawiał się charakterystyczny dołek, a kąciki oczu marszczyły mu się. Już nie
wyglądał na złego chłopca. Obserwowałam go. Krople, które osadzały się na jego rzęsach, i te,
które prześlizgiwały się po jego skórze. Niczym zahipnotyzowana śledziłam ścieżkę, którą
pokonywały, aż dotarły do ust. I wtedy przypomniałam sobie słowa Leo. Po prostu nie rób
żadnych głupstw. Zamrugałam powiekami, gdy na krótko odnalazłam spojrzenie Isaaca. A potem
zniknęłam pod powierzchnią wody, zwiększając między nami dystans. Chciałabym powiedzieć,
że wraz z odległością znikło napięcie, które czuliśmy, ale byłoby to kłamstwem. Jednak byliśmy
perfekcjonistami w lekceważeniu tego, co się między nami działo — czymkolwiek to było.
Może właśnie dlatego nie spodziewałam się, że jeden moment zniszczy wszystko.
Przez ostatnie lata starałam się odnaleźć brakujący element — ten puzzel, który
wypełniłby pustkę wewnątrz mnie. Byłam po prostu zbyt zdezorientowana, by zauważyć, że
Isaac był tym, kto poskładał mnie na nowo. On był moim zagubionym kawałkiem.
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 42.
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 43.
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 44.
Każdy człowiek miał w swoim życiu rozdział, którego nie chciał przeczytać na głos. Taki,
który grzebał na dnie pamięci, byle nie dosięgło go światło dzienne. Ale to nie była słabość.
Przetrwanie tego rozdziału i pójście dalej oznaczało, że udało się przeżyć.
Bez mrugnięcia patrzyłam w oczy tak podobne do moich. W te piwne tęczówki
nakrapiane jaśniejszymi plamkami przypominającymi złoto. To podobieństwo sprawiało, że
prawie wierzyłam w nasze pokrewieństwo — w to, że naprawdę byłyśmy matką i córką.
Sięgnęłam po kopertę tkwiącą w tylnej kieszeni moich szortów. Z nieprzeniknioną miną
obserwowałam zmianę zachodzącą w oczach matki, gdy zauważyła pożółkły list. Była prawie
niedostrzegalna, ale wychwyciłam ją. Tę gniewną iskrę znałam aż za dobrze.
— Skąd to masz? — zapytała z wyczuwalnym wzburzeniem. Najwyraźniej widziała ten
papier nie pierwszy raz.
— To dobre pytanie — odpowiedziałam, spojrzawszy na ojca. — Dostałam to od
pielęgniarki pracującej w ośrodku, w którym przebywa nasza babka. Rzekomo martwa.
Kątem oka zauważyłam ruch. Do pomieszczenia wszedł Leo, co sprawiło, że nasza
pseudorodzina była w komplecie. Nie chciałam, żeby dowiedział się o wszystkim w ten sposób,
ale musiałam to z siebie wyrzucić. Raz, a porządnie.
— O czym ty mówisz, Leah?
Zdezorientowanie ojca było aż nazbyt widoczne. Zmarszczenie brwi uwydatniało jego
pogłębiające się zmarszczki, gdy spoglądał to na mnie, to na swoją żonę. Jessica jak zawodowa
aktorka pokręciła głową z oburzeniem.
— Nie słuchaj jej bredni, Jorge — prychnęła opryskliwie. — Nie mam pojęcia, o czym
mówi. Zawsze bujała w obłokach, ale nie sądziłam, że posunie się do tworzenia takich historyjek.
Czułam, że sprowadzenie jej do Los Angeles to zły pomył. To przechodzi ludzkie pojęcie!
Wiecznie opanowana matka ukazała w stosunku do mnie zalążek negatywnych emocji.
Przy wszystkich! Gdy sprawy wymykały się spod kontroli, zawsze kryła się za fałszywą troską.
Kiedy ojciec mógł poznać prawdę, przekształcała wszystko w opowiastkę najwyższych lotów, w
której stawiała mnie w jak najgorszym świetle. Byle nie ukazać swojego prawdziwego oblicza i
podejścia do mnie. Teraz również tak postąpiła.
— Przeczytaj to — powiedziałam, wyciągając list w stronę ojca. — To pokaże ci, jak
wiele bujd opowiadam.
Matka od razu zbliżyła się do męża, zapewne z zamiarem wyszarpnięcia mu kartki,
dlatego przycisnęłam ją do piersi. Powinnam czuć przestrach przed tym, co miało nadejść, ale
towarzyszył mi spokój. Serce biło mi jednostajnym rytmem. Dłonie nie trzęsły się od nadmiaru
emocji. Przeraźliwe opanowanie nie było wynikiem przypływu adrenaliny, ale zimnej gotowości.
Byłam gotowa na to, co nadchodziło — bez względu na końcowy wynik.
— Czego się tak boisz? — zapytałam. — Twoim zdaniem gadam głupoty. Nie wyprzesz
się, że rozpoznałaś papier, który trzymam w rękach. Swoim zachowaniem sama sobie przeczysz.
A może wyznałaś już prawdę? Powiedz mi, droga matko. Zanim złożyłaś przysięgę małżeńską,
przyznałaś, że jesteś cholerną socjopatką?
Może powinnam się wstydzić takiego doboru słów, ale skończyłam z ciągłym
ukrywaniem się. Ważeniem każdego półsłówka i swoich czynów. Chciałam zacząć wszystko od
nowa. Z nimi czy też bez nich.
— Leah! — krzyknął ojciec.
Widocznie odebrał moją przemowę jako przejaw nastoletniego buntu, a nie wyjawienie
skrywanych tajemnic.
— To chora prawda — powiedziałam, wpatrując się w poczerwieniałą twarz matki. —
Czytając ten list, przez chwilę sama nie mogłam w to uwierzyć. W najgorszym scenariuszu nie
wzięłam pod uwagę czegoś takiego. Ale to niedowierzanie trwało zaledwie sekundę. Potem
przypomniałam sobie każdy przytyk padający z twoich ust. Każde gorzkie słowo. Wszystko bez
obecności osób trzecich. Zawsze w cieniu. Prawie poczułam ulgę, bo przez cały ten czas
wierzyłam, że nie byłam dla ciebie wystarczająca dobra, ale tak naprawdę to w tobie tkwi
problem. Jedyne, czego żałuję, to czas. Żałuję każdej sekundy, podczas której zastanawiałam się,
co mogę zrobić, żebyś mnie w końcu pokochała.
— Leah…
Nie dałam dokończyć ojcu, na którego ostatecznie przeniosłam całą uwagę.
— Nigdy nie zrobiłam niczego, co naprawdę usprawiedliwiałoby decyzję wysłania mnie
do szkoły z internatem — zaczęłam. — Naprawdę nigdy nie zastanawiałeś się, dlaczego mimo
początkowej histerii bez protestów zgodziłam się na wyjazd do Kanady?
— Dość tego — warknęła matka. — Jak śmiesz?! Dałam ci wszystko, a ty tak się
odwdzięczasz?
Ta śpiewka zaczynała mnie nużyć.
— Nie dałaś mi nic. — Zaśmiałam się bez cienia wesołości. — Zupełnie nic. Zmusiłaś
mnie do wyjazdu pod groźbą zniszczenia Isaacowi życia. Świadoma, że tylko wtedy się ugnę.
Wykorzystałaś moją przyjaźń, by postawić na swoim. A potem kazałaś opiekunkom przejmować
całą moją korespondencję, bylebym nie skontaktowała się z nim. Z moim jedynym przyjacielem.
Tak robi normalna osoba? Matka?
— Musimy się wszyscy uspokoić — odezwał się ojciec. — To na pewno jedno wielkie
nieporozumienie. Twoja matka zatroszczyła się, żebyś trafiła do renomowanej szkoły, byś mogła
stonować swój temperament. Zadbała o to, żebyś wyrosła na inteligentną kobietę.
Ojciec naprawdę wierzył w te chore bajki. Moja niechęć do wystawnych przyjęć, zabaw z
dziećmi przyjaciół rodziców i kilkanaście wymknięć do parku zostały przez niego odebrane jako
haniebna niesubordynacja. Posiadanie własnego zdania i przeciwstawienie się ich
wyidealizowanemu życiu było nie do przyjęcia. Oczekiwali drugiego potulnego dziecka, a
otrzymali wadliwy egzemplarz. Moja matka po prostu przekonała męża, że mój sprzeciw to
dziecięcy bunt.
— Nie do wiary. — Parsknęłam, patrząc na zupełnie obcą parę stojącą przede mną. Z
nienaturalnym spokojem wsadziłam kopertę z powrotem do kieszeni. Była zbędna. — Jesteś tak
cholernie zaślepiony, że nie docierają do ciebie proste komunikaty. Prawda rzucana prosto w
twarz. Ale skończyłam z tym. Z wami.
Uniosłam ramiona w geście kapitulacji. To nie miało sensu. Pewnych ludzi zwyczajnie
nie dało się uratować. Jeśli ojciec chciał być skazany na kłamstwo, niech i tak będzie.
Odwróciłam się, spoglądając na nieprzeniknioną twarz brata. W żadnym stopniu nie dał po sobie
poznać, że to, co usłyszał, zdruzgotało go.
— Chodźmy. — Westchnęłam ze smutnym uśmiechem, ruszając powoli przed siebie.
— Gdzie wy się wybieracie?
— Wyprowadzamy się, tato — powiedział Leo. To mogło się wydać absurdalne, ale
nabierało sensu z każdym kolejnym słowem mojego brata. — Gdyby którekolwiek z was
przywiązywało wagę do tego, co robimy, szybko dostrzeglibyście, że z naszych pokoi zniknęła
większość rzeczy. Wystarczyłoby, żebyście poświęcili jeden procent czasu przeznaczonego na
pracę i budowę wizerunku na to, by rozejrzeć się wokół.
Podpisanie umowy najmu było dobrą decyzją. Nie wyobrażałam sobie mieszkania z nimi
pod jednym dachem po tym wszystkim. Ostatnie dni przed moim wyjazdem do Arizony
poświęciliśmy na spakowanie swoich ubrań i najpotrzebniejszych rzeczy, a Leo zadbał o to, by
przenieść nasze klamoty do nowego lokum.
— Nie wygłupiajcie się — zawołał ojciec. — Przecież sami się nie utrzymacie.
Obejrzałam się przez ramię. Po raz ostatni zerknęłam na osoby, których nie mogłam
nazwać prawdziwymi rodzicami. Byli kimś, kogo nie rozpoznawałam.
— Tym się nie martw. Niczym się nie martwcie — powiedziałam. — To chyba zawsze
wychodziło wam najlepiej.
Gdy znalazłam się na zewnątrz, pozwoliłam sobie na wzięcie głębokiego oddechu. Wiatr
zatańczył dookoła mnie, rozwiewając moje włosy. Leo skoczył na szybko do garażu. My
dotarliśmy do samochodu Isaaca i wtedy poczułam ogrom emocji. Uderzyły mnie z pełną mocą.
Zrobiłam to. Rezultaty ujawnienia przeszłości matki nie powalały, zważywszy, że ojciec wciąż
trwał twardo u boku swojej żony, ale powiedziałam o wszystkim głośno. O latach kłamstw i
psychicznych krzywd. Ta konfrontacja była porównywalna do zrzucenia z siebie kajdan. Byłam
w szoku, ale ponad tym wyróżniało się jedno zasadnicze uczucie.
Byłam wolna.
— Wszystko w porządku? — zapytał z niepokojem Isaac.
Zmierzyłam go wzrokiem od trampek po koszulkę bez rękawów odsłaniającą
wyrzeźbione bicepsy. W końcu mogłam to zrobić bez wyrzutów sumienia i cichego głosiku w
głowie mówiącego, bym pamiętała, że to jedynie mój przyjaciel.
Było lepiej niż dobrze.
— Tak — powiedziałam spokojnie.
Chłopak chwycił za szlufkę moich spodenek. Szarpnięciem przyciągnął mnie do siebie.
Cicho westchnęłam, wpadając na niego. Asekuracyjnie położyłam dłonie na jego piersi, nie
odrywając od niego wzroku. W tym wszystkim było coś intymnego — głębia spojrzenia, ramiona
trzymające mnie w uścisku i bliskość.
— Wątpiłaś w to, czy jesteś silna, ale cholera — powiedział cicho — jeśli ta konfrontacja
nie była przejawem siły, to naprawdę sam nie wiem, czym jest siła.
Przetrwanie najgorszego również mogło oznaczać siłę. W całym procesie zagubiłam
siebie, ale zaczynałam przypominać sobie, kim naprawdę byłam. A osoba, którą odkrywałam, w
żadnym stopniu nie wyglądała na słabą — trochę na zagubioną, ale nie słabą.
Chcąc uwolnić się od intensywnego spojrzenia Isaaca, wsparłam głowę o jego bark.
Odnalezienie się w tym wszystkim, w nas będących dla siebie kimś więcej, nie należało do
najłatwiejszych zadań. To przejście od przyjaźni do miłości było po prostu dziwne. Nie złe, ale
nowe.
— Dobra, jestem gotowy!
Usłyszałam za sobą głos Leo, który targał zabrany z garażu zapomniany ekwipunek
futbolowy. Z lekką paniką rozszerzyłam powieki i podniosłam głowę z ramienia szatyna, który w
porównaniu do mnie wydawał się w pełni rozluźniony. Nawet nie poruszył się, mimo że to on
widział front domu — czyli nadejście Leo również. Odsunęłam się i skupiłam na idącym ku nam
bracie. Nie przyłapał nas na całowaniu się, ale myśl, że miałby się o nas dowiedzieć, napawała
mnie lekkim niepokojem. W ostatnich tygodniach jego braterska troska wzrosła do
denerwującego poziomu i nie byłam pewna, jak zareagowałby na wieść, że spotykam się z jego
przyjacielem. Jeśli w ogóle to, co między nami było, można było nazwać umawianiem się —
półgodzinna zażyłość nie czyniła z nas pary. Cholera, sama byłam w tym wszystkim zagubiona.
Nie miałam czasu przyzwyczaić się do nowego stanu rzeczy i nie potrzeba mi było dodatkowych
okazji do tłumaczenia się.
— Usamodzielnianie się jest do bani — mruknął Leo, spoglądając na swoje auto stojące
na podjeździe. — Żegnaj, samochodziku.
— Cóż, odbieram mercedesa jako rekompensatę za lata psychicznego znęcania się nade
mną — mruknęłam z ponurym uśmiechem. Poważne miny chłopaków spowodowały, że
momentalnie skrzywiłam się. — Za wcześnie na czarny humor? Ej, nie patrzcie tak na mnie.
Nadmiar emocjonalnych zwrotów akcji mąci mi w głowie.
Moja deklaracja była żartem, chciałam zwrócić samochód, jak zdołamy kupić coś
swojego. Ale teraz jeszcze przez chwilę miałam zamiar być hipokrytką.
— Najwyższa pora, żebym przejęła stery. — Mrugnęłam do Isaaca, gdy wyszarpnęłam
mu kluczyki z dłoni. — Koniec robienia za mojego szofera.
Chłopak przewrócił oczami, ale bez zbędnego sprzeczania się usiadł na miejscu pasażera.
Dopasowałam ustawienia fotela i lusterek, podczas gdy mój brat zajął siedzenie z tyłu,
mamrocząc pod nosem.
— Ach, czyli dla mnie pozostają tyły.
Zawróciłam na podjeździe domu rodzinnego. Zobaczyłam jeszcze spojrzenie ojca
stojącego przy oknie. Odprowadzał nas wzrokiem i nagle poczuliśmy napięcie. Jakby powoli
docierało do nas to, co się stało. Bo kilka minut temu rodzina Prestonów, jaką wszyscy znali,
przestała istnieć. Cała fasada runęła, a w jej miejscu pozostał jedynie szkielet kłamstw.
W ciszy zajechałam pod dom Isaaca. Popatrzyłam na szatyna, odnajdując jego w pełni
skupiony na mnie wzrok. Uchyliłam usta, by ponownie je zamknąć. Towarzysząca mi
niepewność była czymś niespotykanym. Rzadko czułam wahanie przy rozmowie z nim. Ale
wciąż nie potrafiłam ubrać tego wszystkiego w słowa. Nas.
Towarzystwo Leo z pewnością nie pomagało w odbyciu tej rozmowy. Tej, która miała
określić grunt, na którym staliśmy. Isaac wyczuł moje skrępowanie i ruchem głowy nakazał mi
za sobą wyjść. Łypnęłam we wstecznym lusterku na brata, który podniósł wzrok znad telefonu,
gdy jego kumpel opuścił samochód.
— Daj mi chwilę — mruknęłam, sięgając do klamki.
Nie czekałam na jego reakcję. Wysiadłam z mercedesa w momencie, gdy Isaac otworzył
bagażnik. Uniesiona klapa i dystans kilku kroków dały mi minimalne poczucie prywatności. Ale
dalej nie mogłam zebrać myśli.
— Przestań, Leah.
Uniosłam brwi.
— Co?
— Przestań analizować — odparł spokojnie. — Pozwól temu być. Nam.
— Jak? — wymamrotałam, gdy zmniejszył między nami dystans.
— Tak po prostu. — Wzruszył ramionami. — Jesteśmy w tym razem. My jesteśmy
razem. Koniec z półśrodkami.
— Ale…
— Rozmowy zostawmy na jutro. Dobrze?
Jego spokój stopniowo zaczął mi się udzielać. Opuściło mnie napięcie, gdy przyciągnął
mnie bliżej siebie. Wsparłam dłoń na jego piersi, zadzierając brodę.
— Tak.
— Nie próbuj wracać do tego, co było wcześniej — powiedział, składając delikatny
pocałunek na moim czole. — Pamiętaj, ty i ja… to jest prawdziwe.
Było już dawno po zachodzie słońca, gdy stanęliśmy na progu nowego lokum. W
większej mierze było ono puste. Prócz łóżek, o które zadbał Leo, nie było tu praktycznie niczego.
Rozejrzałam się wokół, po białych ścianach i drewnianych podłogach, by w końcu spotkać się z
roztargnionym wzrokiem brata.
Dotychczas nie okazywał żadnych negatywnych emocji, które mogłyby wskazywać, że
obecna sytuacja go przytłaczała. Ale teraz je dostrzegłam. Te pęknięcia na masce opanowanego
starszego brata. Dla mnie to wszystko oznaczało uwolnienie się z uwięzi — w końcu byłam
wolna. Mogłam żyć w zgodzie ze sobą, bez ścigających mnie obaw. Ale mój brat został
wrzucony na głęboką wodę. Musiał zderzyć się z zakłamaniem matki i poradzić sobie z tą wiedzą
w ciągu zaledwie kilku tygodni, a informacja o jej zaburzeniach osobowości była dodatkowym
ciosem.
— Jak się czujesz? — zapytałam.
— Jest w porządku. — Chrząknął, przeczesując zmierzwione włosy. — Po prostu dopada
mnie zmęczenie. To był długi dzień.
— Znam nasze role. Straszy brat — zażartowałam, wskazując kolejno jego i siebie —
młodsza siostra. Tyle że wszystko, co zostało powiedziane, to całkiem spory bagaż. Myślę, że
łatwiej mi to udźwignąć przez wzgląd na moją historię z matką, ale dla ciebie to musiał być duży
cios.
W trakcie tej przemowy ruszyłam przez salon zastawiony kartonami w poszukiwaniu tego
jednego, w którym kryło się lekarstwo na tak dołujące dni. Przekopywałam się przez złoże
ciuchów, aż odnalazłam butelkę whisky — pamiątkę po popijawie na dachu z Hope.
— Spędzasz stanowczo zbyt wiele czasu z Ciredman — powiedział Leo, gdy tylko
zauważył butelkę w mojej dłoni.
Ale dwadzieścia minut później opieraliśmy się o ścianę w pustym salonie, przekazując
sobie whisky z ręki do ręki. Przełyk palił mnie żywym ogniem po kilku pierwszych łykach, a
potem zadziałało naturalne znieczulenie. Towarzyszyła temu nadzwyczajna lekkość mięśni i
umysłu — wszelkie troski zeszły na dalszy plan. Na podłodze obok nas walały się koperty i
kartki, które przewertowaliśmy.
— Toast za fatum, które nade mną ciąży! — Prychnęłam, wznosząc butelkę. — Za ten
kopniak, jakim jest nowina, że matka odwiecznie tępiąca moją pasję tak naprawdę kiedyś ją
podzielała.
Mówi się, że diabeł tkwi w szczegółach. Ten to sobie mocno zakpił z naszego życia.
Szczególnie mojego. Kobieta, w której zgaszono miłość do sztuki, przez te wszystkie lata
próbowała odebrać ją również mnie. Ale nie zapałałam nienawiścią do tworzenia. Nigdy nie
dałabym matce satysfakcji. Sztuka była moim osobistym niebem — nie miałam zamiaru i z tego
zrezygnować. Cała ta sytuacja po prostu pokazywała, jak wielkie poczucie humoru miał
otaczający nas świat.
— Wiesz, co do mnie dotarło? — wymamrotał Leo, krzywiąc się po większym łyku. —
Że przez cały ten czas miałem to wszystko przed nosem. W stosunku do mnie była zawsze
neutralna. Niezbyt wylewna, ale chyba mi to odpowiadało. Miałem więcej swobody. Z kolei
twoje imię, gdy wyjechałaś do Kanady, padało w domu jedynie z moich ust. Gdy starałem się
poruszyć temat ciebie, napięcie ze strony matki wzrastało. Zawsze wtrącała coś od siebie, by
rozmowa zeszła na inne tory. Powinienem był dociekać, a ostatecznie przestałem o tobie mówić.
— Tak było bezpieczniej — odparłam ze wzruszeniem ramion. — To normalne. Sama nie
wypowiedziałam imienia Isaaca przez dokładnie cztery lata. Chyba tak działamy pod wpływem
negatywnych bodźców. Nie tylko tych emocjonalnych, ale i tych ze strony środowiska.
Dopasowujemy się do sytuacji, bo ciągła walka nas wykańcza.
— Ale to nie usprawiedliwia tego, że powinienem był o ciebie walczyć, a tego nie
zrobiłem — powiedział z rozgoryczeniem. — Jesteś moją młodszą siostrzyczką. To ja
powinienem był cię bronić przed złem świata.
Przysunęłam się do niego, by móc położyć głowę na jego ramieniu.
— Jesteś przy mnie teraz i tylko to się liczy.
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 45.
Isaac
Potwory chowające się pod łóżkiem to największa zmora dzieciństwa — ten mroczny
wytwór wyobraźni, który nie pozwalał zasnąć. W obliczu zagrożenia rodzice stawali się
rycerzami na białych koniach. Jedno czułe słowo. Jeden pocałunek w czoło. Jedna cierpliwa
rozmowa. To wszystko rozpraszało ciemność na tę jedną noc.
Czyż to nie ironiczne? Dzieci boją się wyśnionych potworów, podczas gdy dorośli boją
się samych siebie. Potwory to zlepki naszych słabości, złych myśli, żalów i przewinień — to my
sami. Ale te słabości nie powstają ot tak. Z dnia na dzień. To długotrwały proces, w którym krok
po kroku kumulują się złe wspomnienia. I to one przekształcają się w monstrum. Ostatecznie
nawet nie orientujemy się, kiedy nasi bohaterowie, zamiast odganiać potwory, karmią je i
wzmacniają.
Kobieta, która codziennie przed snem składała pocałunek na moim czole, stała się
źródłem moich słabości. Bez ostrzeżenia. Odchodząc bez pożegnania, matka skazała mnie na
ciężar poczucia winy. Na te żałosne myśli, które dręczyły mnie z każdym przymknięciem
powiek. Czy byłem wystarczająco dobrym synem? Czy nie zasługiwałem choćby na marne
pożegnanie? Na zamknięcie tego rozdziału?
Bezskutecznie próbowałem tłumić ten ból — żadna ilość alkoholu i żadna liczba
wypalonych papierosów nie pomagały. Pozwalały go na chwilę odsunąć. Pośród pustych butelek
i zgniecionych petów odnalazłem jedno lekarstwo. W którymś momencie, zawieszony pomiędzy
stanem nieważkości wywołanym alkoholem a chmurą otaczającego mnie dymu, przypomniałem
sobie ją. Leah. Jej uśmiech przywołany w pamięci zawsze rozpraszał towarzyszący mi mrok.
Trzymałem w ramionach dziewczynę, która nieświadomie każdego dnia ratowała mnie
przed samym sobą. Bo nawet przemijające lata nie potrafiły wymazać skazy pozostawionej we
mnie przez matkę. Za drobną sylwetką Leah obserwowałem posiadłość jej rodziców z cichą
nadzieją, że to wszystko nie zostawi na jej sercu blizny. Że nie skończy jak ja.
Gdy Leo opuścił garaż z zapakowaną torbą, w której znajdował się jego sprzęt do futbolu,
nie czułem potrzeby odsunięcia się od Leah. Wręcz przeciwnie. Chciałem mieć pewność, że to,
co powiedział, było prawdą. Chłopak przystanął na chodniku, gdy nas dostrzegł. Kącik jego ust
uniósł się ku górze, gdy wpatrywał się we mnie pytająco. Ledwo zauważalnie potaknąłem głową,
a on odpowiedział szerszym uśmiechem. Cokolwiek działo się między mną a jego siostrą,
miałem jego błogosławieństwo.
Mimowolnie cofnąłem się do tamtej rozmowy — tamtego wieczoru, który zmienił
dosłownie wszystko.
Opierałem się o balustradę ganku. Papieros tkwił w moich ustach, a jego żarzący się knot
wyróżniał się w półmroku. Słaba poświata lampy ulicznej była jedynym oświetleniem
rozpraszającym ciemność. Właśnie ona pozwoliła mi dostrzec znajomy samochód parkujący przy
krawężniku przed moim domem. Ze zmarszczonymi brwiami obserwowałem zbliżającego się Leo.
Skupiłem się na wyrazie jego twarzy — tym, co ukazywał. Nigdy czegoś takiego u niego nie
widziałem. Przypominał człowieka zdruzgotanego.
Gdy pokonał trzy skrzypiące stopnie prowadzące na ganek, wyprostowałem się. Jego stan
zaczynał mnie coraz bardziej niepokoić. Czekałem, aż się odezwie, ale uparcie milczał. W chwili
gdy chciałem przerwać ciszę, odezwał się.
— Nawaliłem, Isaac. Wiem o naszej matce — powiedział, na co z goryczą zacisnąłem
usta. Nie tego się spodziewałem. — Jakim głupcem trzeba być, żeby tego nie zauważyć? Żeby nie
dostrzec, że matka krzywdzi moją młodszą siostrę?
Skrzywiłem się na ogrom poczucia winy, które było słyszalne w każdym jego słowie. Było
w tym coś mrocznego — to nie było do niego podobne. Wśród moich przyjaciół to Leo był tym
niewinnym. Każdy z nas miał swoje demony, ale jego nie zdołały dotknąć. Teraz, patrząc w jego
oczy, widziałem to, co codziennie dostrzegałem w swoich. Ciemność.
— To nie twoja wina — odparłem, gasząc papierosa w popielniczce stojącej na
balustradzie. — Niełatwo dostrzec potwory w ludziach, których uważa się za rodzinę.
— Ale powinienem był to zobaczyć — przyznał z udręką. — Ze wszystkich ludzi to właśnie
ja powinienem był dojrzeć jej zachowanie. Miałem to cały czas przed nosem. Na wyciągnięcie
ręki.
Milczałem, bo naprawdę nie wiedziałem, co powiedzieć. Tego poczucia winy nie mogły
wymazać żadne moje słowa. Wiedziałem, jak działał żal. Sam go doświadczyłem — osobiście, a
widziałem to też u Asy. Żeby sobie z nim poradzić, trzeba było zmierzyć się z jego źródłem. A w
tym wypadku nie chodziło o mnie. Tylko o jego siostrę.
— Powiedz mi, ale szczerze — powiedział cicho. — Jak bardzo ją skrzywdziła?
Potarłem szczękę, starając się zebrać w całość te wszystkie lata, podczas których łzy
spływały po policzkach Leah przez kolejne nieprzychylne słowa matki. Kobieta, która powinna
kochać ją bezwarunkowo, skrupulatnie ją niszczyła — jej pasje, jej pragnienia, jej spokój ducha.
— Nie bez powodu mówi się, że słowa ranią dotkliwej niż nóż — odparłem. — Raz
powiedziane mogą być jedynie przebaczone, ale nie zapomniane.
Powinienem o tym pamiętać. Trzymać się tej rady, jakby odnosiła się do mnie. Naprawdę
powinienem.
— To popieprzone — wychrypiał oparłszy dłonie na balustradzie — tak cholernie
powalone. Była przyczyną waszego rozstania. Przez nią nienawidziliście się z Leah przez tak
długi czas.
— Nie nienawidziłem jej — zaprzeczyłem, wpatrując się w rozpościerającą się wokół nas
ciemność. — Chciałem, ale nie potrafiłem. Nigdy nawet przez sekundę nie poczułem do niej
niczego choćby zbliżonego do nienawiści.
— Dziękuję.
Zmarszczyłem brwi zaskoczony tym słowem. Odwróciłem wzrok od nieprzeniknionej nocy
pochłaniającej ulice, by spojrzeć na Leo.
— Za co?
— Za wszystko, co dla niej zrobiłeś — powiedział. — Za to, że byłeś przy niej. Za to, że ją
wspierałeś. Za to, że zauważyłeś to, czego sam nie zdołałem. Ostatecznie niezależnie od waszej
historii miała w tobie wsparcie, którego nie znalazła u mnie.
— Nie musisz za to dziękować — odezwałem się. — To najważniejsza osoba w moim
życiu. Bez względu na to, czy dzieliły nas kłamstwa waszej matki, czy łączyły przyjazne relacje.
Tak naprawdę nigdy nie przestała być moją najlepszą przyjaciółką.
Leo przypatrywał mi się w nadzwyczajnym skupieniu. Jakby starał się prześwietlić mnie
na wylot. W momencie, gdy pokręcił głową, podświadomie wiedziałem, że nie spodoba mi się to,
co zaraz usłyszę.
— Kochasz ją? — zapytał, przez co praktycznie straciłem oddech. — Nie mówię tu o
uczuciu, którym przyjaciel obdarza przyjaciółkę.
Tym pytaniem zapoczątkował w mojej głowie gonitwę myśli — tych natrętnych rozważań,
których starałem się unikać. Usilnie próbowałem stłumić uczucia, które rozgrzewały się w mojej
piersi za każdym razem, gdy choćby o niej myślałem. Nigdy na nią nie zasługiwałem, ale to nie
oznaczało, że moje żałosne serce jej nie pragnęło — w sposób, który wykraczał poza granice
niewinnej przyjaźni.
— Chyba znasz odpowiedź na to pytanie.
— Znam — zgodził się. — Po prostu chciałem to usłyszeć od ciebie, bo jeśli to pójdzie
dalej… Naprawdę będę się cieszył. Zasługuje na kogoś takiego jak ty.
— Na kogoś takiego jak ja? — prychnąłem. — Zasługuje na więcej. O wiele więcej. A już
z pewnością na kogoś, kto nie handlował pieprzonymi dragami. Kogoś, kto nie narażał na szwank
swoich przyjaciół przez problemy, które sam spowodował. Kogoś, kto nie ma zjebanej psychiki,
bo matka zostawiła go za dzieciaka.
— Twoje myślenie udowadnia, że nie potrzeba jej nikogo innego — mruknął. — Każdy
popełnia błędy, a ty za swoje zapłaciłeś. Gdybym uważał, że jesteś złym człowiekiem, nie
dopuściłbym cię w pobliże Leah.
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 46.
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 47.
W ciągu czterdziestu minut alkohol rozproszył myśli kotłujące się w mojej głowie.
Głośny doping zebranych, którzy namawiali mnie do dołączenia do gry, sprawił, że
wylądowałam przed stołem zastawionym kubkami z piwem. Patrzyłam, jak piłeczka
pingpongowa wyrzucona przez Hope uderzała o drewno i wpadała do plastiku. Blondynka
uniosła ramiona w powietrze w geście zwycięstwa, a jej chłopak przewrócił oczami. Rozgrywka
kobiety kontra mężczyźni zyskała grono obserwatorów. Ale byłam pewna, że powodem
zamieszania była walka złotej pary znanej z wcześniejszych rywalizacji. Dziewczyna za wszelką
cenę chciała udowodnić Asie, że wciąż może z nim wygrać. Stojący po przeciwnej stronie Isaac
posłał mi uśmiech — oboje zostaliśmy wrobieni w potyczkę pary.
— Nie zawiedźcie mnie, moje ulubienice, bo postawiłem na was dwadzieścia dolców —
odezwał się Evan, na co parsknęłam pod nosem.
— Poddajesz się? — zapytała Hope.
Po naszej stronie stołu stały jeszcze dwa kubeczki, podczas gdy nam pozostał ostatni do
zlikwidowania. Szkoda, że szumiało mi w głowie od ilości wypitego piwa, która dopełniła
wcześniejsze szoty. Nie byłam pewna, czy była to dywersja, czy kwestia nadmiaru procentów,
ale w naszych kubkach piwo wydawało się nie kończyć. Każde przechylenie kufla sprawiało, że
czułam się coraz bardziej zamroczona.
— W twoich snach, aniele — prychnął Asa, podając piłeczkę Isaacowi. — Nie zawiedź
mnie, przyjacielu, bo ona nie da mi zapomnieć o tej przegranej.
Szatyn przyjął piłeczkę z uśmieszkiem. Uniosłam brew, gdy skupił na mnie spojrzenie.
Ten rzut był skierowany do mnie, a trafienie oznaczało, że musiałam wypić piwo. To była moja
kolej. Obserwowałam, jak okrągły przedmiot odbijał się od stołu i trafił z pluskiem do wnętrza
kubeczka.
— Ależ jesteś z siebie zadowolony — wymamrotałam, mrużąc powieki.
— Smacznego, kochanie — zaśmiał się Isaac. — Możesz się odwdzięczyć.
Oboje wiedzieliśmy, że nie byłam mistrzem tej gry. To Hope zaliczyła większość trafień.
— Drań — mruknęłam pod nosem, choć w kącikach moich ust czaił się uśmiech.
— Teraz ty nie zawiedź mnie — odezwała się Ciredman. — W twoich dłoniach spoczywa
nasze zwycięstwo.
— Zero presji.
Przymrużyłam jedną powiekę, gdy ustawiałam łokieć na odpowiednią wysokość.
Towarzysząca mi lekkość mięśni i umysłu nie pomagała mi się skupić. Cholerny piwny ping
pong. Ba, cholerny cały alkohol. Piłam na tyle sporadycznie, że procenty szybko na mnie
wpływały. Niczym w zwolnionym tempie przyglądałam się, jak piłeczka wędruje w kierunku
celu i…
— Jest! — wykrzyknęłam, jakbym co najmniej wygrała medal. Z szerokim uśmiechem
wskazałam palcem na kręcącego z rozbawieniem głową Isaaca. — Pij, kochanie.
To był ostatni moment, gdy mogłam określić się jako wstawioną. Potem byłam już pijana.
Nie byłam pewna, skąd naszła mnie aż taka chęć, by dać się ponieść zabawie. Nigdy nie
pozwalałam sobie upić się w takim stopniu. Może powodem były ostatnie wydarzenia rodzinne.
Może fakt, że ojciec nie zjawił się na zakończeniu roku. Może przerażenie związane z siłą moich
uczuć do Isaaca. Nie wiedziałam. Ale zawroty głowy na co najmniej kilkanaście minut
przysłoniły mi cały widok, wyłączając moje racjonalne myślenie. Zapewne dlatego nie byłam
świadoma, kiedy znalazłam się w swoim mieszkaniu.
— Przestań mnie obmacywać, Leah — powiedział Isaac, który podtrzymywał moje lekko
bezwładne ciało. — Miałaś iść spać.
Wydęłam wargę, gdy pochwycił moje palce wędrujące pod koszulką po mięśniach jego
brzucha. Ze zduszonym westchnieniem opadłam na miękki materac, który okazał się moim
łóżkiem.
— Zero zabawy.
— Możemy o niej porozmawiać, gdy będziesz trzeźwa — zauważył z rozbawieniem.
Padłam w poprzek pościeli, nie zważając na niewygodne ubrania nienadające się do
spokojnego snu. Byłam zbyt zmęczona. Ale Isaac, który najwyraźniej czytał mi w myślach,
sięgnął po sznurki sandałów oplatające moje łydki.
— A o czym możemy teraz rozmawiać?
Chłopak uśmiechnął się, wkładając moje nogi w nogawki dresowych spodenek, które po
chwili zniknęły pod jeansem spódnicy. Robił to całkiem sprawnie.
— A o czym chcesz?
— Często przebierasz pijane dziewczyny? — zapytałam, nie przemyślawszy w ogóle
swoich słów. Dobrze było być pijanym. Konsekwencje braku oporów odczuję dopiero jutro.
Prychnięcie rozległo się w półmroku oświetlonym lampką nocną. Jej światło padało na
kolczyk w brwi Isaaca. Wyglądało, jakby miał tam kamień szlachetny.
— Nie — mruknął. — Jesteś pierwsza.
— A Mia?
Byłam zbyt pijana, by rozgryźć emocje kryjące się za jego spojrzeniem.
— To zamknięty rozdział.
— To dobrze, bo jestem pewna, że nie chcę się tobą dzielić.
— Nie musisz, jestem cały twój.
Uśmiechnęłam się. Chyba. Moje powieki były coraz cięższe. Walczyłam z sennością, ale
znużenie ostatecznie wygrało. Zupełnie jak Hope i ja w ping ponga!
Rozdział 48.
Resztę popołudnia przeleżałam w łóżku. Isaac jak wzorowy chłopak usługiwał mi, póki
nie doszłam do względnego porządku. Nie nazwałabym tego dnia produktywnym, nie był też
idealnym początkiem wakacji, ale za pijaństwo trzeba było płacić. Podzielenie się tym
spostrzeżeniem z Isaakiem okazało się jednak błędem dla mojego rozleniwionego tyłka.
— Możemy to jeszcze zmienić — powiedział, odrywając wzrok od telewizora. — To
idealna pora na złapanie kilku fal.
Skrzywiłam się.
— Naprawdę doceniam twoje zaangażowanie w próbę naprawienia pierwszego dnia
wakacji, ale pogodziłam się z tym, że spędzę go w domu — mruknęłam, próbując uniknąć
kolejnego kopniaka w zadek. Alkohol wystarczająco mi dokopał. Nie potrzebowałam do tego
jeszcze oceanu. — Naprawdę. Dobrze mi tu.
— Dalej czujesz skutki wlewania w siebie tequili i piwa?
— Nie — wymamrotałam zgodnie z prawdą, nieświadoma, że właśnie wpadłam w
pułapkę.
— To nie bądź mięczakiem — odparł kpiąco. — Leah, którą pamiętam, była królową fal.
Czyżbyś po latach rdzewienia bała się porażki?
Odchyliłam się na kanapie ze skwaszonym jękiem, by powrócić spojrzeniem do
nadzwyczaj zadowolonego z siebie Isaaca. Ten drań był świadomy mojej decyzji, zanim jeszcze
otwarłam usta.
— To cios poniżej pasa. Wiesz, że nie oprę się wyzwaniu.
Cwany podstęp sprawił, że w ciągu niespełna godziny znalazłam się na zatłoczonym
deptaku Venice Beach. Niebo stopniowo zaczynało nabierać różowych i pomarańczowych
tonów, co sygnalizowało zbliżający się zachód słońca. Prócz wczesnych poranków to właśnie
późne wieczory były najlepszą porą na surfing.
Szkoda, że cała brawura uleciała ze mnie, gdy poczułam ciężar wypożyczonej deski.
Nagle dotarło do mnie, że nie łapałam fal od lat. Czy okazałam swój przestrach? Skądże. Twardo
szłam przed siebie z założeniem, że surfowanie było jak jazda na rowerze — nie traciło się tej
umiejętności. Bycie rodzimą Kalifornijką zobowiązywało. Tutaj dzieci szybciej uczyły się stać na
desce, niż jeździć na dwukołowcu. Pokonałam piaszczystą drogę z balastem pod pachą
zabezpieczona piankową koszulką, którą nałożyłam na strój kąpielowy. Wbiłam deskę w mokry
piasek, zatrzymawszy się przy Isaacu obserwującym pieniące się fale. Gdy przeniósł wzrok na
mnie, posłał mi ten swój rzadko spotykany uśmiech — szeroki, wręcz chłopięcy. Tylko że w
żadnym stopniu nie przypominał chłopca ze swoimi tatuażami, twardymi mięśniami i w
spodenkach kąpielowych nisko na biodrach. W tym świetle jego oczy zyskiwały głębię błękitu
przypominającą bezkresny ocean, który ciągnął się przed nami po horyzont.
— Gotowa?
— Chyba bardziej nie będę — mruknęłam, mocując smycz surfingową na swojej kostce.
— Pamiętaj, miałam długą przerwę, ale skopię ci tyłek, gdy tylko moje ciało przypomni sobie,
jak to się robi.
— Nie wątpię, Leah.
Posłałam mu uśmiech i zrobiłam krok do przodu, a potem następny. Aż woda opływająca
moje kostki sięgnęła mi do łydek, a potem do ud. Z ociąganiem brnęłam przez ocean do punktu,
w którym opadała większość fal. Zgrabnym ruchem dosiadłam deskę. Unosiłam się na wodzie,
kołysząc się w ten przyjemny sposób, który koił nerwy. Ze spokojem obserwowałam zbliżającą
się falę, ale jeszcze nie odważyłam się na nią ruszyć. W przeciwieństwie do Isaaca, który
mocnymi ruchami ramion zaczął płynąć do przodu, wprost w załamanie, po czym wypłynął z
drugiej strony.
— Pozer! — krzyknęłam wesoło, gdy sprawnie zdobył pierwszą z fal.
W rzeczywistości surfowanie nie przypominało tego, co można było zobaczyć w filmach,
w których utalentowani sportowcy ślizgali się na wodzie, jakby to była najłatwiejsza rzecz na
świecie. Nie. Ten sport to pasmo bolesnych porażek. Ujeżdżanie fal to jedna szansa na
powodzenie i dziesiątki upadków. Byłam na nie gotowa. Na zdobycie tej jednej fali, na której
będę mogła podążyć z oceanem.
Pamięć mięśni szybko przejęła nade mną kontrolę. To było, jakbym przeniosła się lata
wstecz. Położyłam się na desce i przebierałam mocno ramionami, aż byłam na tyle daleko, by
móc zanurkować. Ale gdy wsunęłam się w falę, od razu wiedziałam, że zrobiłam to zbyt wolno.
A kiedy woda uderzyła we mnie, pociągając w dół, nie panikowałam. Nie tylko pamięć mięśni
była kluczowa w surfingu — niepoddawanie się kotłującej się wodzie było równie ważne.
Dlatego ruszyłam na kolejną falę, a potem następną i następną. Wreszcie stanęłam na desce,
czując powiew wiatru na twarzy.
Z szerokim uśmiechem, od którego bolały mnie policzki, podpłynęłam do Isaaca
siedzącego w rozkroku na dryfującej desce. Jego mokre kosmyki sterczały we wszystkich
kierunkach, a ten jeden charakterystyczny opadł mu na czoło. Odprężony wyraz twarzy chłopaka
pokazywał, że był równie rozluźniony i zadowolony jak ja. Pomyślałam, że podobnie musiał
czuć się na scenie. Zatrzymałam się przy nim, na wysokości jego kolana, które zetknęło się z
moim w wodzie.
— Leah Preston wróciła! — wykrzyknęłam, machając rękami w małym tańcu radości.
— W końcu, już myślałem, że twoje groźby to tylko żałosne półsłówka rzucone na wiatr
— mruknął ironicznie.
— Dupek.
Gdy rozbawiona wychyliłam się, by pchnąć go w ramię, zostałam przechytrzona. Chwycił
moją dłoń, wplótł palce pomiędzy moje i przyciągnął mnie bliżej. Wszystko działo się
błyskawicznie. Jego dłoń wylądowała na moim policzku, a usta słone od wody morskiej
połączyły się z moimi w pocałunku, który przyprawił mnie o zawroty głowy. Całował mnie
powoli, głęboko i zarazem delikatnie. Rozpraszając mrok w moim wnętrzu, zastępując go czymś,
czego dawno nie czułam. Akceptacją. Zainfekowane przez matkę puste miejsce we mnie
wypełniał światłem, które dawno zgubiłam. Uzdrawiał mnie. Przekazywał mi wsparcie, które
miało mi pomóc zawalczyć o samą siebie.
Jedna chwila. Tylko tyle potrzeba było, by upaść, i tylko tyle, by móc się podnieść.
Silniejszą niż kiedykolwiek. Z oceanem za plecami i mężczyzną z oczami przejrzystymi jak
woda czułam się, jakbym była na krańcu świata. W miejscu wolnym od bólu.
Rozdział 49.
By się uzdrowić, trzeba było przestać udawać, że wszystko było w porządku. Bez
zrozumienia, że wyrządzona krzywda zawsze pozostawia po sobie ślad, nie można mówić o
wyleczeniu rany w psychice. Długofalowe działania matki zaowocowały we mnie traumą
objawiającą się atakami paniki i bezsennością. Starałam się przekonać samą siebie, że byłam
wystarczająca. Ale blizny na umyśle i sercu raz za razem przypominały o sobie. Traciłam oddech
i upadałam na kolana.
Tego, czego potrzebowałam, nie znalazłam w szarych tęczówkach, wsparciu brata czy
usilnej walce z własnymi słabościami. Musiałam uleczyć się sama. Otaczający mnie ludzie mogli
pomóc mi przejść tę drogę, ale ostatni etap — ten, w którym zderzę się z własnym bólem i
pogodzę się z tym, co mnie spotkało — musiałam pokonać o własnych siłach.
— Widzę, że zielonkawe odcienie znikły z twojej twarzy — powiedziała Hope stojąca na
progu mojego mieszkania.
Przewróciłam oczami, zapraszając do środka wytatuowaną blondynkę będącą w
nadzwyczaj dobrym humorze.
— Bardzo zabawne — bąknęłam. — To było dwa dni temu. Kiedy dacie sobie wszyscy
spokój z tymi żartami?
Dziewczyna minęła mnie rozbawiona i mrugnęła, jednak sekundę później jej oczy skupiły
się na otaczającej nas przestrzeni, która stopniowo nabierała wyrazu. Zainwestowałam w kilka
kwiatów doniczkowych, które kontrastowały ze stonowanymi kolorami ścian i jasnymi meblami,
ożywiając mieszkanie. Kuchnia zyskała parę dodatków, jak ekspres do kawy czy misa na owoce,
która swoją drogą stała pusta na kontuarze oddzielającym przestrzeń kuchenną od
wypoczynkowej. Welurowa kanapa w odcieniu kawy z mlekiem stała naprzeciwko
powieszonego na ścianie telewizora, który był priorytetowym zakupem Leo. Większą część
sąsiadującej ściany zajmowało wysokie okno, co optycznie powiększało całe pomieszczenie.
— Przyjemne miejsce.
— Bez porównania z twoim — zauważyłam swobodnie. Samo piętro domu Hope było
prawie dwukrotnie większe niż całe to mieszkanie. — Choć nie mogę narzekać, lubię je.
— Jest różnica między ekstrawagancką przestrzenią a prawdziwym domem —
powiedziała.
— Cóż, trochę zajęło mi znalezienie go — odparłam spokojnie, włożywszy dłonie w
kieszenie ogrodniczek.
— Ja wciąż szukam miejsca, które mogłoby się nim stać — skwitowała Hope. — Bo
osobę dającą mi to poczucie stałości chyba znalazłam.
Uniosłam kącik ust w odpowiedzi na jej słowa. Czasami zapominałam, że za
beznamiętnością i ironią chowała się dziewczyna na zabój zakochana w Asie McLeanie.
— Mogę podesłać ci te przyzwoite oferty najmu, z których nie skorzystaliśmy z Leo —
powiedziałam. — Nie było ich dużo, ale może znajdziesz tam miejsce, które zamienisz w swój
dom.
— Kto by pomyślał, że kiedykolwiek znajdę osobę, której towarzystwo nie będzie mnie
męczyć — mruknęła z uśmiechem, zerkając na mnie kątem oka.
— Dziękuję? — Brzmiało to bardziej jak pytanie niż stwierdzenie. — Ej, czekaj, a co z
Asą?
— On? — prychnęła. — Męczy mnie każdego dnia, ale nie zmieniłabym tego na nic
innego.
— Ale z ciebie romantyczka — roześmiałam się.
Zapraszając Hope na typowo babską noc, tak naprawdę nie sądziłam, że się zgodzi. Nie
brałam jej za dziewczynę plotkującą wieczorami w kolorowej piżamie z kubełkiem lodów w
ręce. Ale chyba każda z nas potrzebowała czasu wolnego od towarzystwa facetów. Nasza relacja
była łatwa. Rozmowa szła gładko, a gdy zapadało milczenie, nie przynosiło dyskomfortu. Żadna
z nas nie potrzebowała wypełniania ciszy. Z łatwością żonglowałyśmy skrajnie różnymi
tematami — od tych poważnych, jak rodzina, po zabawne anegdotki z życia w barwnym kręgu
znajomych.
— Więc… — odezwała się Hope zajmująca przeciwny róg kanapy, sięgając po kawałek
pizzy leżącej między nami — wyjazd do Arizony sporo zmienił.
Parsknęłam, wycierając w serwetkę palce tłuste od oliwy.
— Wstrzymałaś się z rozpoczęciem tego tematu ponad godzinę. Nieźle.
— Nie doceniasz mnie — powiedziała. — Czekam z tą rozmową od chwili, gdy
zobaczyłam twoje macanki na szkolnym parkingu z rzekomym przyjacielem. Znajomość z tobą
zmienia mnie w jedną z tych plotkujących hien, które ciekawi życie innych. Staję się Alex.
Ostatnie zdanie zakończyła zmarszczeniem nosa, które wyrażało zdegustowanie.
Wścibstwo Alex było powszechnie znane. Nie przekreślało sympatii do niej, ale stanowczo
utrudniało relację. Alex nie potrafiła nie wtrącać się w nie swoje sprawy, nawet jeśli chciała
dobrze.
— Twoje podejrzenia były słuszne, zadowolona? — Prychnęłam. — To nie była zwykła
przyjaźń.
— Już myślałam, że nigdy nie wyciągniecie głów z tyłków.
Przewróciłam oczami, ale nie skomentowałam jej słów.
— Skąd wiedziałaś, że Isaac czuje do mnie coś więcej?
To pytanie nurtowało mnie od dłuższego czasu. Wcześniej po prostu bałam się je zadać.
Nie obawiałam się tego, co usłyszę, tylko możliwości, że to okaże się nieprawdą. Że moja
nadzieja była złudna.
— W którymś momencie zauważyłam, że mówi o tobie, jakbyś to ty umieściła wszystkie
gwiazdy na niebie.
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 50.
Dni kończyły się szybciej, niżbym tego chciała. Najwyraźniej to było sedno tych dobrych
chwil — one przemijały w mgnieniu oka. W oddali kłębiły się burzowe chmury zwiastujące mój
sierpniowy wyjazd. Choć dzieliło mnie od niego ponad półtora miesiąca, nie potrafiłam pozbyć
się narastającego napięcia. I poczucia, że to wszystko zaraz się skończy.
— Dlaczego moje gacie są różowe?! — Usłyszałam krzyk, przez który o mało nie
przejechałam pędzlem po całej długości płótna.
Z rozdrażnieniem chwyciłam za szmatkę, wytarłam brudne dłonie i podniosłam się ze
swojego miejsca. Skrzywiłam się na dźwięk swoich strzykających stawów, które były
praktycznie w bezruchu przez ostatnią godzinę. Boso ruszyłam przez rozłożone na podłodze
prześcieradło, na którym utworzyła się skomplikowana mozaika świeżych i zaschniętych plam
farb. Przeszłam przez salon prosto do niewielkiego pomieszczenia przy łazience, w którym
klęczał Leo. Jego mina pasowała do zawartości pralki, którą wyciągał. Wszystkie jego białe
ciuchy miały odcień jasnego różu.
Próba powstrzymania śmiechu wyszła mi tak samo jak jemu jego pranie.
— Nie śmiej się, tylko jakoś to odkręć — jęknął, gdy mnie zauważył.
— Nie jestem wróżką, za to ty jesteś durniem — powiedziałam. — Ile razy mówiłam ci,
żebyś przeglądał zebrane pranie? To, że z wierzchu jest białe, nie gwarantuje, że wszystko takie
jest.
Nachyliłam się nad koszem ze świeżym praniem leżącym przy otwartym bębnie pralki i
przeczesałam jego zawartość. Zgrabnym ruchem wygrzebałam ze środka mój czerwony top
będący sprawcą zamieszania.
Wspólne mieszkanie to doskonały sposób na poznanie siebie nawzajem. To, że byliśmy
rodzeństwem, nie oznaczało, że znaliśmy się na wylot. W krótkim czasie zdołałam się nauczyć
kilku nowych rzeczy o moim bracie. Nienawidził robić prania, przez co musiałam ustalić grafik,
by nie udusić się jego śmierdzącymi skarpetkami. Teraz była jego kolej — nie poszło najlepiej.
Ponadto sądziłam, że jego zamiłowanie do sportu nie było obsesją, ale nawet po skończeniu
sezonu, ba, szkoły, on wciąż oglądał rozgrywki futbolowe. Tyle że obecnie swoich przyszłych
uczelnianych przeciwników. Praktycznie codziennie słyszałam echo komend i wrzawę
dochodzącą zza drzwi mojej sypialni. Wiele niepozornych niuansów pokazywało mi, jak wiele
jeszcze musiałam się o nim dowiedzieć.
— Co ja mam teraz zrobić?
— Polub się z różowym kolorem! — odkrzyknęłam ze śmiechem.
Usiadłam z powrotem na krześle barowym skradzionym z kuchni i patrząc spod
zmrużonych powiek, doszukiwałam się niedociągnięć w powstałym obrazie. Promienie słońca
padające przez otwarte okna oświetlały twarz na wpół wynurzoną z wody. Wciąż nie byłam
pewna, czy był to autoportret, czy randomowa kobieta o jasnych włosach. Zamknięte oczy kryły
barwę tęczówek, a uchylone usta były trochę zbyt wąskie, by przypominać moje własne.
Tyle że obraz odzwierciedlał moje uczucia. Bo właśnie tak się czułam, jakby coś wciąż
próbowało ściągnąć mnie na dno — utopić.
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 51.
Krok po kroku. Minuta po minucie. Dzień po dniu. Powolne rozpadanie się to część
życia, ale dopiero gdy człowiek podniesie się po doświadczeniu bólu, można to nazwać życiem.
Bo cierpienie nie znikało samoistnie. Ono nie stawało się łatwiejsze do zniesienia. Po prostu my
byliśmy silniejsi.
W moich wyobrażeniach spotkanie z terapeutą wyglądało zupełnie inaczej niż w
rzeczywistości. Zamiast chłodnego wnętrza zakrawającego na szpitalną sterylność zastałam
kolorowych bożków różnej wielkości stojących na parapecie i na szklanym stoliku. Tak,
patrzyłam na podobizny greckich bóstw. Równym zaskoczeniem była przyjmująca mnie kobieta.
Wyglądało na to, że miała osobowość. Nie przypominała beznamiętnej psycholożki w sztywnej
garsonce, a takie niejednokrotnie mogłam zobaczyć w filmach. Trzydziestokilkuletnia Michaela
Hill była ubrana w letnią sukienkę za kolana, a na jej ustach raz na jakiś czas gościł uśmiech
zachęcający mnie do dalszej rozmowy — szczególnie w momentach, gdy słowa z trudnością
przechodziły mi przez gardło.
— Kiedy pojawiają się te ataki paniki? — zapytała głosem tak melodyjnym, że mogłaby
spokojnie pracować jako lektor filmowy.
Sądziłam, że samo zdecydowanie się na terapię i opowiedzenie, dlaczego jej
potrzebowałam, będzie jednym z trudniejszych momentów, z którymi przyjdzie mi się zmierzyć.
Ale dużo trudniejsze okazało się drążenie każdego aspektu mojej historii. Każdej przeszkody
i każdego załamania. To było jak ponowne odtwarzanie starych taśm — wygrzebywanie
wspomnień zakopanych na dnie mojego serca. Analizowanie jednego po drugim tych żałosnych
dni, gdy płakałam na łazienkowych kafelkach, zastanawiając się, czemu nie byłam wystarczająco
dobra.
— Wiążą się głównie z matką — powiedziałam cicho. — Ze wspomnieniami o niej. Z
pragnieniem tego, czego nie zaznałam. Z obawą o to, co może nadejść.
— Jak się wtedy czujesz?
— Jak się mam czuć? — Prychnęłam. — To atak paniki. Jestem przerażona.
Uniosła kącik ust na sarkazm czający się w moim głosie.
— A co ci pomaga? Jak próbujesz sobie z nimi poradzić?
Nie odezwałam się od razu, jak kilkakrotnie podczas wizyty. Michaela czekała. Nie
pospieszała mnie. Nie naciskała. Po prostu obserwowała. Już na początku sesji zapewniła mnie,
że to ja decyduję o tym, co i jak wiele chcę powiedzieć. Ta pozorna władza chyba miała mi
pokazać, że to w moich rękach było lekarstwo na wszystkie lęki. A może zbytnio zagłębiałam się
w psychologiczny aspekt rozmowy?
— Myślę o nim — szepnęłam. — O Isaacu. Jeśli nie ma go przy mnie, staram się
przypomnieć sobie jego uśmiech. To, jak na mnie patrzy. A w momentach, gdy jest obok,
wystarczy, że… jest.
Potaknęła powoli, z namysłem. Właśnie ten gest powtarzała po każdej mojej odpowiedzi,
a potem nadchodziło pytanie. Zawsze pytała: dlaczego? kiedy? jak często? Cały czas pytała i
pytała, doprowadzając mnie do obłędu. Spychając w ciemne zakamarki umysłu.
— Wspomniałaś o nim kilkakrotnie — odparła. — Kim jest dla ciebie Isaac?
Wszystkim — przeszłością, teraźniejszością i…
Delikatne wibracje ogłosiły koniec półtoragodzinnej sesji, która początkowo okropnie się
ślimaczyła. Teraz miałam wrażenie, że zostałam gwałtownie wyrwana z transu. Z własnej głowy.
— Chciałabym, żebyś na przyszłotygodniową sesję zastanowiła się nad tym pytaniem —
powiedziała. — To takie małe zadanie domowe.
— I to tyle? — zapytałam z uniesieniem brwi. — Żadnych pouczających gadek?
Wielkich przemów i objawień?
— Jestem psychoterapeutą, nie filozofem — zażartowała, przez co zadrgał kącik moich
ust. — Pierwsze spotkanie pozwala mi zapoznać się z twoim problemem. Potraktuj to jako
rozmowę dwóch nieznajomych, które z czasem stają się sobie bliższe. Tylko najpierw muszą się
sobie przedstawić, poznać się…
— I powiedzieć sobie o swoich najgorszych słabościach — dodałam z nutą sarkazmu.
— Coś w tym stylu.
W gabinecie czułam się przytłoczona, ale bezpieczna — jakby całe to miejsce było
otoczone niewidzialnym polem, za którym czaił się pęd życia. Chciałam wierzyć, że to, co
powiem, pozostanie w tamtym pomieszczeniu, a wraz z opuszczeniem go wszystko będzie we
względnym porządku. Tyle że to tak nie działało. Wszystko, co było przykryte warstwą czasu,
powracało. Odtwarzane na nowo wspomnienia pozostawały ze mną i najbardziej przerażała mnie
myśl, że w końcu mnie pokonają. Że chęć przezwyciężenia własnych słabości po prostu mnie
wykończy. Wychodząc z kliniki, czułam się emocjonalnie rozbita, a świadomość, że to zaledwie
początek, napawała mnie strachem. Nie wyobrażałam sobie, że będę czuła się tak po każdej
wizycie. Jakbym przebiegła maraton, po którym nie byłam zmęczona fizycznie, tylko
psychicznie.
Z roztargnieniem podniosłam wzrok znad pierścionka, który obracałam na palcu, i
spojrzałam w oczy Isaaca. Opierał się o motocykl zaparkowany przy krawężniku. Wyprostował
się nieznacznie, gdy zbliżałam się w jego stronę. Nie byłam pewna, czy wyczuł mój nastrój, czy
wyczytał go z mojej twarzy, ale wiedział. Słabość ogarnęła moje ciało w sekundzie, gdy wpadłam
w rozpostarte ramiona. Gdyby mnie nie trzymał, osunęłabym się na chodnik. Stałam tak i stałam,
a on bez słowa tulił mnie, póki nie odzyskałam panowania nad sobą.
— Chcesz jechać prosto do mieszkania? — zapytał, gdy nasunął na moją głowę kask.
— Nie — powiedziałam od razu. Nie potrzebowałam użalać się nad sobą w czterech
ścianach. — Po prostu jedźmy. Gdziekolwiek.
I było tak, jak powiedziałam — jeździliśmy bez celu przez Kalifornię, przez wybrzeża
Oceanu Spokojnego. Bez planu. Ryk silnika zagłuszał moje myśli. Ciepło ciała dociśniętego do
mojej piersi tłumiło wspomnienia. Wiatr szalejący na skórze uspokajał diabły w mojej głowie. Aż
całe napięcie zmalało do znośnego poziomu.
Zsunęłam kask, przeczesałam palcami zmierzwione włosy i zeskoczyłam z maszyny
praktycznie tuż przed drzwiami Starbucksa. Przystanek w kawiarni miał być słodkim
pocieszeniem — nagrodą za pierwszy krok w terapeutycznej wędrówce.
Poczucie bycia pokonaną chyba było naturalnym następstwem podjęcia walki. Przez
chwilę musiało być gorzej, by w końcu mogło być lepiej. Choć czasami miałam wrażenie, że za
każdy moment szczęścia musiałam płacić po wielokroć. Bo nic nie mogło trwać wiecznie, a
bolesny cios prędzej czy później musiał nadejść.
— Niech cię cholera — wymamrotałam chwilę później po wyjściu z kawiarni, odrywając
słomkę od ust Isaaca. — Czemu po prostu nie weźmiesz tego samego zamiast swojej czarnej
kawy? Karmel i bita śmietana nie umniejszą twojej męskości.
— Mogę zrobić łyka, ale nie wypiłbym w całości tego słodkiego szajsu — powiedział.
— Właśnie widzę — odparłam ironicznie.
Co najmniej jedna trzecia napoju ubyła po tym łyku.
Zawisłam na ramieniu chłopaka, by pokonać różnicę wzrostu i wyszarpnąć swoją kawę z
jego łapczywych rąk. Z rozbawieniem klepnęłam go w pierś, świadoma, że utrudniał mi to dla
zasady. Nasza relacja nigdy nie była słodko mdląca, nawet gdy już zostaliśmy parą, przepychanki
były jej nieodłącznym elementem. I kochałam je. Zmieniło się to, że teraz okazywaliśmy sobie
uczucia inaczej, ale wciąż byliśmy tym samym zgranym duetem przyjaciół. Wszystko było
głębsze, bardziej pieszczotliwe czy gorące, ale ciągle czuliśmy więź, bo połączyła nas przyjaźń.
W kawowym zamieszaniu nawet nie zauważyłam tego, co nadchodziło. To był ten cios.
Rozluźnione ciało Isaaca spięło się, a z jego ciepłego spojrzenia zniknęła czułość, gdy dostrzegł
kogoś ponad moim ramieniem.
— Ach, i wszystko jasne — odezwał się kobiecy głos.
Znałam go i po prostu wiedziałam, że to spotkanie odczuję dotkliwie.
Odwróciłam się ku drobniutkiej dziewczynie obserwującej mnie i Isaaca z nieskrywanym
niesmakiem. Eleganckie ubrania chyba były stałym elementem jej wyglądu, bo nawet późnym
czwartkowym popołudniem miała na sobie dwurzędową sukienkę o kroju marynarki i wysokie
szpilki.
— Mia — powiedziałam w geście powitania, choć wydawała się tego nie zauważyć.
Skupiała się na milczącym szatynie, który stał tuż za mną.
— Cóż za urocze spotkanie — rzuciła. — Ironia losu. Nieprawdaż, Isaac?
— Daj spokój, Mia — mruknął rozdrażniony. — Nie mamy o czym rozmawiać.
— Rzekomi przyjaciele z dawnych lat, a to dobre. — Mia zerknęła na mnie, najwyraźniej
odnosząc się do moich słów. Jeszcze sprzed naszego pojednania.
— Chodźmy, Leah — westchnął Isaac, chwyciwszy mnie za dłoń.
Sama nie chciałam czuć napięcia wiszącego w powietrzu, dlatego nie opierałam się, gdy
podał mi kask. Zbędne kłótnie z jego byłą dziewczyną, która wyraźnie nie pogodziła się z
rozstaniem, nie były szczytem moich marzeń.
— Och, jaki pośpiech — powiedziała Mia. — Już nawet nie potrafisz ze mną normalnie
porozmawiać? Najwyraźniej dobrze się mnie pieprzyło, ale to tyle. Właśnie takim jesteś facetem.
Zrywasz, znikasz i unikasz. A jeszcze szybciej znajdujesz zastępstwo.
Zacisnęłam usta na uroczy fakt, który wytknęła, ale nie odezwałam się. Isaac miał chyba
co do tego inne zdanie. Jego twarz była wyprana z emocji, gdy spojrzał w jej stronę.
— Nigdy nie byliśmy razem — odparł chłodno. Wręcz beznamiętnie. — Nie było czego
zrywać. Zakończyłem to, co było między nami, na długo przed związaniem się z Leah, więc
zachowaj swoje żale dla siebie. Nie mieszaj jej w to.
Czasami zapominałam, dlaczego Isaac był ucieleśnieniem złego chłopca. I że w chłopaku,
który bezwarunkowo mnie wspierał, krył się także ktoś zimny — wręcz okrutny. Bo właśnie taki
wydźwięk miały jego słowa. Były bezwzględne. Jakby chciał jej pokazać, że nic dla niego nie
znaczyła.
— Jesteś zimnym draniem, który tylko bierze — wysyczała. — Nawet nie potrafiłeś
zachować resztek szacunku do mnie. Zwodziłeś mnie, kiedy ci się żywnie podobało. Przecież
byłam tylko zabawką, przelotnym romansem. Żałośnie łudziłam się, że wizyta po wielkiej
imprezie urodzinowej, na którą mnie nie zaproszono, coś zmieniła…
Kilka niepozornych słów. Właśnie tyle trzeba było, by zmienić wszystko i jednocześnie
nic. Początkowo zlekceważyłam to zdanie. Przecież ono mogło oznaczać dziesiątki różnych
scenariuszy. Tylko że wystarczyło mi ledwo zauważalne zerknięcie na Isaaca, by zorientować
się, jak potoczył się tamten wieczór. Ten, w którym nie tylko pogodziliśmy się, ale i poznaliśmy
prawdę o naszym rozstaniu.
Dalsza rozmowa w ogóle do mnie nie dotarła. Ciśnienie mi wzrosło, a piszczenie w
uszach pochłonęło resztę dźwięków. Widziałam znikającą sylwetkę dziewczyny, potem
zobaczyłam poruszające się usta Isaaca, którego uciszyłam. Powtarzałam sobie, że wtedy nie był
mi nic winny, ale to nie zmniejszało żalu, który mnie ogarnął. Gdy kazałam Isaacowi zawieźć
mnie do domu, nawet nie zorientowałam się, że droga, którą obrał, nie prowadziła do mojego
mieszkania. Byłam zbyt zamroczona własnymi myślami.
— Co tu robimy, Isaac? — westchnęłam, spoglądając na znajomą działkę jego domu.
— Chyba nie myślisz, że pozwolę ci odejść bez rozmowy o tym — powiedział, stając na
chodniku.
Nie sprzeczałam się i spokojnie ściągnęłam kask z głowy.
— Nie musisz się tłumaczyć — odparłam zgodnie z tym, co myślałam. — To nie moja
sprawa, co wtedy robiłeś. Ledwo zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Po prostu potrzebuję chwili…
Nie powinnam była czuć żalu. Ale to, co powinnam, nie liczyło się w obliczu
świadomości, że Isaac Cloney po odprowadzeniu mnie do domu wskoczył do łóżka Mii.
— Przestań spychać swoje uczucia na dalszy plan — warknął. Uniosłam brwi zaskoczona
jego wzburzeniem. — To twoja sprawa, bo zachowałem się jak pieprzony dupek. Nie mam
zamiaru zwodzić cię, że relacja z nią nie opierała się na jednym. Tylko prawda jest taka, że nigdy
jej niczego nie obiecywałem. Sama od początku zapewniała mnie, że to przelotny romans. To
wszystko nie zmienia faktu, że nie powinienem był nawet zbliżać się do niej po tym wszystkim,
czego dowiedzieliśmy się tamtej nocy. Więc krzycz, wściekaj się, ale nie przekonuj się, że nie
masz prawa czuć złości.
— Nie jestem zła — szepnęłam. — Jestem po prostu zraniona.
Chłopak przymknął powieki, jakby samo usłyszenie tego sprawiło mu fizyczny ból. To
był Isaac, którego pokochałam — ten, który przejmował się każdym najdrobniejszym szczegółem
dotyczącym mnie. Czasami po prostu dużo łatwiej było zapomnieć o tym, że on nie był
cukierkowym chłopcem z charakterem anioła.
— Przepraszam, Leah.
To wystarczyło — skrucha i wyrzuty sumienia. Nie mogłam denerwować się przez coś,
co wydarzyło się w przeszłości. Życie było zbiorem złych i dobrych decyzji, a ja nie miałam
prawa klasyfikować wyborów Isaaca. Nie, skoro w tamtym czasie był zupełnie wolnym facetem.
Tylko ponad tą świadomością tliła się mała iskierka. Skupiłam się na żalu, bo obawiałam się
zmierzyć z czymś gorszym. Ze strachem. Właśnie to uczucie stłumiłam w sobie, gdy zobaczyłam
Mię. Dwudziestolatkę, nie tylko studentkę Browna, ale i córkę korporacyjnego rekina, który
przekazał jej stery. Kobietę, która zainteresowała Isaaca na tyle, by związał się z nią nawet w
niezobowiązującym układzie. A przede wszystkim osobę, która nie czuła się niewystarczająca —
nie potrzebowała wizyt u terapeuty, bo nie radziła sobie z nagromadzonym bólem.
— Zawiozę cię do domu — odezwał się Isaac, na co niemrawo potaknęłam.
Ruszyłam z powrotem do motocykla, od którego nieumyślnie się oddaliliśmy. Ale nie
zaszłam daleko. Isaac spojrzał przez ramię, gdy zostałam w tyle.
— Leah?
— Boję się — wyszeptałam, zaskakując tym samą siebie. — Jestem przerażona myślą, że
pewnego dnia obudzisz się i nie będziesz mnie chciał. Że zapragniesz dziewczyny, której
psychika jest nienaruszona. Że te wszystkie ataki paniki uświadomią ci, jak bardzo jestem
popaprana. Przede wszystkim boję się tego, że zobaczysz mnie tak, jak sama siebie widzę… jako
niewystarczającą małą dziewczynkę, którą zniszczyła własna matka.
Chłopak podszedł do mnie z zawziętym wyrazem twarzy. Jego duże dłonie objęły moje
policzki, gdy nachylił się nade mną tak, by nasze oczy były na jednej wysokości. Jakby chciał,
żebym zobaczyła wyraźnie, co kryło się w jego oczach.
— Posłuchaj mnie uważnie, Leah Preston — powiedział. — Nigdzie się nie wybieram.
Nie chcę nikogo innego. Tylko ciebie. Będę przy tobie, gdy będziesz mnie potrzebować. Będę
całował cię podczas ataków paniki odbierających ci oddech. Nawet nie próbuj mnie odtrącić, bo
zawsze będę blisko, by złapać cię, jeśli zaczniesz upadać.
Pociągnęłam nosem, gdy jego czułe słowa dotarły do mnie, czyniąc mnie emocjonalną
fajtłapą.
— Dlaczego?
Isaac przyciągnął mnie bliżej, nie oderwawszy ode mnie żarliwego spojrzenia.
— Czy to nie oczywiste, Piece? — szepnął, owiewając oddechem moje usta. — Jestem w
tobie tak zakochany, że nie widzę nikogo poza tobą. Kocham cię. To zawsze byłaś ty.
Pierwszego prawdziwego wyznania miłosnego nie można było porównać do niczego. To
moment, gdy patrzy się w oczy drugiej osoby i słyszy się tylko łomot własnego serca
przepełnionego czystą euforią. Traci się oddech, a adrenalina zaczyna przejmować kontrolę nad
każdą komórką ciała. Wtedy pozwala się wargom niemo powtórzyć to, co zostało powiedziane, i
z każdym pocałunkiem mówi się: „kocham cię, kocham cię, kocham cię”.
Otwarłam powieki przymknięte pod wpływem obezwładniającego pocałunku ze
świadomością, że chciałam więcej.
— Zaproś mnie do środka — wyszeptałam, nie oderwawszy ramion splecionych na jego
szyi. Oboje wiedzieliśmy, co oznaczają te pozornie niewinne słowa. Każdy świst powietrza
opływał nasze usta, które dzieliły cale. Oddech unoszący moją klatkę piersiową przechodził
płynnie w jego oddech.
Gdy odgłos trzaśnięcia drzwiami rozniósł się po pustym domu, poczułam dreszcz
przebiegający wzdłuż mojego kręgosłupa. Isaac stał w progu korytarza, od którego dzieliło mnie
kilka kroków. Żadne z nas się nie ruszyło. Po prostu patrzyliśmy na siebie. W ciszy zaburzonej
łomotem własnych serc.
Pomiędzy wdechem a wydechem zderzyłam się z twardą piersią, z ustami domagającymi
się pieszczot, z dłońmi wędrującymi po skórze. Łagodne, pieszczotliwe pocałunki przechodziły
w coraz bardziej namiętne. Obsypywał pocałunkami moją twarz, dekolt i szyję, gdy sunęłam
dłońmi po jego twardych mięśniach brzucha skrytych pod koszulką. Po chwili ramiona Isaaca
bez trudu uniosły mnie do góry i objęłam go nogami w pasie. Dłoń podtrzymująca mnie w
miejscu zacisnęła się na moim pośladku, a druga odnalazła drogę do moich włosów. Jęknęłam.
Każda część ubrania opadająca na podłogę popychała nas w stronę nieznanej granicy. Tej, której
nigdy nie przekroczyliśmy jako przyjaciele. Za którą było nago, gorąco i namiętnie.
— Ja też cię kocham, Isaac — szepnęłam, patrząc w oczy pociemniałe z pragnienia.
Szarość została pochłonięta przez czerń źrenicy.
Iskra pożądania przemieniła się w ogień, który wzrastał i wzrastał.
Kim był dla mnie Isaac? Wierzyłam, że był moją bratnią duszą — zanim połączyła nas
miłość, to przyjaźń była tym, co nas zespoliło. Był moją pierwszą miłością i miałam cichą
nadzieję, że będzie ostatnią.
Rozdział 52.
Pasja, dzięki której serce bije mocniej, to największy napęd dla duszy. Ignorowanie
własnego talentu było bliskie torturom — niczym łamanie siebie kawałek po kawałku.
Sobotni obiad u Cloneyów zgodnie z przewidywaniami Isaaca przebiegał bezstresowo.
Atmosfera nie była napięta ani niekomfortowa. Zupełnie jakbym nigdy nie opuściła Los Angeles.
Prawie udało mi się oszukać własny umysł, że nic się nie zmieniło. Gdyby tylko nie brakowało
jednej osoby.
Kręciłam się po kuchni, pomagając Tomowi w przyrządzeniu potraw, podczas gdy jego
syn obijał się w najlepsze na kanapie w salonie. Z cichą muzyką płynącą z radia i neutralnymi
pogadankami czułam się całkowicie zrelaksowana. Uśmiech praktycznie nie schodził z moich
ust. Właśnie dlatego kochałam ten dom. Zawsze byłam tu akceptowana, jakbym należała do
rodziny. Serdeczność i troska Toma dawała mi namiastkę więzi i zastępowała brakującą relację z
Jorgem Prestonem. Tata Isaaca pokazywał mi, jak powinien zachowywać się prawdziwy ojciec.
— Pieczeń będzie gotowa dosłownie w ciągu kilku minut — oznajmiłam, odłożywszy
ścierkę, którą podniosłam pokrywę żaroodpornego naczynia.
Tom potaknął z miejsca, w którym kroił pomidory, i podniósł wzrok na Isaaca
oglądającego mecz futbolu. Nigdy nie brałam mojego chłopaka za zapalonego fana, ale wieczory
spędzone w towarzystwie Leo chyba zwiększyły jego zainteresowanie rozgrywkami. Większość
rodaków wielbiła futbol amerykański, a Isaac zaczynał wpisywać się w stereotypy.
— Rusz ten leniwy tyłek i skończ nakrywać stół, Isaac! — zawołał Tom. — Albo
będziesz siedział o suchym chlebie i wodzie.
Chłopak odwrócił się w naszą stronę ze skwaszoną miną, prawie dziecinną, która
wyglądała karykaturalnie w kontraście z jego surowymi rysami. Naburmuszony nie tak mały
dzieciak. Nie zdobył się jednak na słowny sprzeciw. Z cichym mamrotaniem pod nosem minął
Toma stojącego przy blacie kuchennym i ruszył ku mnie, do szuflady ze sztućcami. Trącił mnie
biodrem, zauważywszy moją wesołość.
— Przestań być takim lizusem — bąknął. — Przy tobie wychodzę na nieroba.
Parsknęłam pod nosem. Upewniwszy się, że jego potężna sylwetka zasłania mnie
całkowicie, pokazałam mu środkowy palec.
— Już sobie poradzę — zapewnił mnie Tom. — Wystarczająco mi pomogłaś, więc
odpocznij chwilę.
— A ja? — wtrącił przesadnie oburzonym tonem Isaac, uzyskując w odpowiedzi kpiące
prychnięcie rodziciela.
— Nie ośmieszaj się, synu — mruknął rozbawiony Tom.
Gdy obiad był gotowy, usiedliśmy przy stole mogącym pomieścić cztery osoby i niewiele
więcej potraw. Tom przygotował tyle jedzenia, jakby gościł co najmniej małą armię — purée i
krążki ziemniaczane, pieczeń, udka, duszoną marchewkę, sałatkę. Nie mogłam objąć tego
wzrokiem, a co dopiero zjeść. Obserwowanie, jak gospodarze napełniają talerze, rozwiało jednak
moje obawy co do marnotrawienia jedzenia. Mężczyźni Cloney mieli to do siebie, że każdy
mierzył wysoko i miał adekwatnie postawną posturę. Isaac swoje mięśnie zawdzięczał
aktywnemu stylowi życia i wyciskaniu ciężarów, które mogłam zobaczyć w garażu. Z kolei jego
ojciec — pracy w budowlance. Żeby utrzymać formę, trzeba było też odpowiednio zjeść.
— Dalej interesujesz się sztuką? — zapytał mnie Tom z ciepłym uśmiechem.
— Nigdy nie przestałam — odparłam, wzruszając ramionami.
— Pamiętam, jak kręciłaś się tu z kolorowym zeszytem pod pachą i naręczem ołówków.
— Zaśmiał się. — Wciąż nie rozumiem, na co było ci ich tyle. Każdy wyglądał, do diaska, tak
samo.
Odchyliłam się na oparciu krzesła ze szklanką wody w dłoni. Już dawno skończyłam
swoją porcję, mimo że obaj mężczyźni próbowali mnie przekonać do dalszego jedzenia. Byłam
napompowana jak balon.
— Ile ich było, pięć? To nie tak dużo. — Parsknęłam, przechylając głowę. — Byłam
wtedy z siebie taka dumna. Sądziłam, że mogę nazwać się prawdziwą artystką, bo miałam
profesjonalny sprzęt.
To miano nie miało żadnego związku z liczbą przyborów do rysowania czy malowania,
ale za dzieciaka czasami właśnie tą miarą mierzyłam swoje umiejętności. Może wynikało to z
tego, że mogłam liczyć jedynie na tatę, jeśli chodziło o kupno nowych akcesoriów? A i to
zdarzało się rzadko. Na większość profesjonalnych farb, kredek i ołówków musiałam ciułać
każdy otrzymany cent. Tu rezygnowałam ze słodkości w szkolnym sklepiku, tu z wyprawy do
kina.
— Ile trzeba mieć ołówków, żeby móc nazwać się Picassem? — zażartował Tom.
— Istnieje dwadzieścia stopni twardości ołówków, więc chyba więcej od tej liczby —
zakpiłam z mrugnięciem.
— Nigdy tego nie zrozumiem — wymamrotał autentycznie zszokowany.
Z uśmiechem podniosłam wzrok na chłopaka siedzącego naprzeciwko, który przyglądał
mi się z wyraźnym zadowoleniem wymalowanym na przystojnej twarzy. Szare tęczówki iskrzyły
się wesoło, jakby powtarzał: „A nie mówiłem, że się dogadacie?”.
Rozmowa toczyła się gładko. Zbyt gładko. Przynajmniej póki nie zboczyła na
niebezpieczne tory wspominek, a potem, co gorsze, przyszłości. Wtedy atmosfera odrobinę
zgęstniała, ale jeśli sądziłam, że pytanie o studia było lekko niewygodne, to nic nie umywało się
do nadchodzącego komentarza Toma.
— Twoja matka ucieszyłaby się, widząc was razem — wyznał. — Zawsze po cichu wam
kibicowała.
Miałam wrażenie, że mężczyzna nie do końca zdawał sobie sprawę z wagi swoich słów,
póki nie rozbrzmiały głośno. Powietrze stało się ciężkie od napięcia, gdy obserwowaliśmy
zmieniającą się postawę Isaaca. Mięśnie jego ramion napięły się na tyle mocno, że bicepsy
naprężyły materiał koszulki. Jakby w każdej sekundzie szwy mogły pęknąć. Szczęka chłopaka
zacisnęła się, tak że było widać każdą wypukłość pod jego skórą. Cholera. To nie zwiastowało
niczego dobrego.
— Gdyby pseudomatka nie zwiała stąd jak pieprzony tchórz, może mogłaby być tego
świadkiem — zakpił gorzko.
— Isaac…
Chłopak podniósł się gwałtownie, o mało nie przewracając za sobą krzesła. Rzucił
złowrogie spojrzenie ojcu, którego smętna mina wyrażała poczucie winy.
— Straciłem apetyt — mruknął.
Wypadł z pomieszczenia niczym huragan. Trzaśnięcie drzwiami rozniosło się echem po
zastygłym w ciszy salonie. Stłumiłam chęć ruszenia za Isaakiem, świadoma, że przestrzeń była
mu potrzebna równie mocno, co fizyczne wsparcie.
— Przepraszam cię, Leah — wymamrotał Tom, który oparł łokcie na stole i schował
twarz w dłoniach. — Nie tak wyobrażałem sobie ten obiad, ale chyba sam się o to prosiłem. Nie
wiem, co przyszło mi do głowy, żeby o niej wspominać. Czasami po prostu sam zapominam, że
odeszła z jego życia z własnego wyboru.
— To nie pana wina. — Uśmiechnęłam się współczująco. — Unikanie tematu nie jest
odpowiedzią na jego problemy.
Byłam tego doskonałym przykładem. Lata milczenia nie sprawiły, że ból psychiczny
zmalał.
— Wciąż go to boli — powiedziałam. — Chyba nigdy nie przestanie.
Tego rodzaju ból nie przemijał. Po prostu przyzwyczajaliśmy się do niego, póki nie
stawał się częścią nas.
— Gdzieś w duchu liczyłem, że czas pomoże uleczyć jego rany.
— To chyba nie jest takie proste — szepnęłam.
Tom przyglądał mi się przez chwilę w milczącym zrozumieniu. Nie rozmawialiśmy nigdy
o moich problemach, ale to nie znaczyło, że się ich nie domyślał. Jak przez mgłę pamiętałam
subtelne pytania dotyczące rodziny i powtarzanie, że zawsze byłam mile widziana w ich domu.
Obserwowałam, jak Tom podniósł się, wziął pęk kluczy z blatu kuchennego i wrócił na krzesło.
— Chciałbym cię o coś prosić — powiedział cicho. Z brzdękiem położył przede mną
niewielki klucz. — Isaac to dobry dzieciak. Trochę zagubiony, ale dobry. Lata temu w szale
rodzinnej kłótni dowiedział się o kłopotach finansowych, z którymi się borykaliśmy. Za wszelką
cenę chciał nam pomóc. Miał dziesięć lat. I ten dziesięciolatek zdecydował się sprzedać własny
fortepian. Rozwiesił w całej okolicy ulotki gotowy oddać rzecz, która sprawiała mu największą
radość.
— To w jego stylu — szepnęłam, na co Tom zareagował smutnym uśmiechem.
Jego syn zawsze przedkładał dobro innych ponad swoje.
— Udaje drania, ale ma naprawdę wielkie serce — odparł. — Ella niezależnie od naszych
kłopotów nigdy nie tknęła jego instrumentu. Kochała to, jak grał, i chyba jej uwielbienie pchnęło
Isaaca do porzucenia swojej pasji po jej odejściu. Fortepian był jedną z pierwszych rzeczy, której
chciał się pozbyć tuż po fotografiach i drobiazgach matki. Zwlekałem z tym i tak naprawdę nie
usunąłem go w sposób, jakiego wymagał ode mnie…
Wyjawił mi swoją tajemnicę i poprosił, bym zabrała gdzieś Isaaca. Nie byłam
zwolenniczką podstępów, ale w głębi serca wiedziałam, że Isaac tego potrzebował. Dlatego
przemierzałam okolice w pobliżu jego domu, szukając go. Nie było go na ganku ani w
zarośniętym ogrodzie. Mój samochód toczył się przez nieruchliwe jezdnie, póki niespełna milę
od domu nie odnalazłam spacerującego szatyna. Szedł chodnikiem z rękami schowanymi w
kieszeniach szortów, kompletnie zatopiony w myślach. Musiałam go dwukrotnie zawołać, by w
końcu zauważył moją obecność.
— Wsiadaj do samochodu — zawołałam przez uchyloną szybę.
Nie miałam pomysłu na zwabienie go do środka, gdyby protestował, dlatego odetchnęłam
z ulgą, kiedy posłusznie usiadł na fotelu pasażera. Przeciągnął dłonią po twarzy, odgarnął włosy i
ociężale oparł się o zagłówek. Zatrzymałam się przy krawężniku, dlatego mogłam swobodnie
spojrzeć na jego posępną twarz. Obserwowanie go w takim nastroju wprawiało mnie w
autentyczny dyskomfort — chciałam mu pomóc, ale nie potrafiłam. Żadne słowa nie mogły
sprawić, że jego cierpienie zmaleje. W milczeniu chwyciłam go za dłoń. Otrzymałam w zamian
wdzięczny uścisk. Podniósł nasze splecione palce i złożył pocałunek na moich kostkach, na co
uśmiechnęłam się delikatnie.
— Chcę cię gdzieś zabrać — powiedziałam po kilkunastu minutach ciszy. — Nie zadawaj
pytań, póki nie znajdziemy się na miejscu, dobrze?
Skinął głową, co było dla mnie znakiem do odpalenia silnika. Wcześniejsze przejrzenie
trasy i wskazówki Toma pozwoliły mi przejechać drogę bez korzystania z GPS-a, co na pewno
sprowokowałoby pytania ze strony chłopaka. Podłużny budynek, który był naszym punktem
docelowym, był zlokalizowany kilkadziesiąt minut od jego domu rodzinnego, na granicy Los
Angeles. Za oknem dzielnica mieszkalna zamieniła się w opustoszałe tereny, na których
wyróżniały się pojedyncze fabryki niepasujące do nowobogackiego miasta, jakie dane nam było
oglądać na co dzień.
— Co tu robimy?
Isaac wpatrywał się w ogromny magazyn ze zmarszczonymi brwiami.
— Po prostu chodź ze mną — mruknęłam, co nie zdawało się go przekonywać.
Wciąż siedział na fotelu pasażera, mimo że wysiadłam i stałam na żwirowym parkingu. Z
westchnieniem oparłam ramię o dach samochodu, schyliłam się i popatrzyłam na siedzącego w
aucie szatyna. Nadal był zirytowany, co było widoczne w jego napiętych mięśniach
i wzburzonym spojrzeniu.
— Ufasz mi? — zapytałam.
— Oczywiście, że tak.
Uśmiechnęłam się, usłyszawszy odpowiedź. Nie zawahał się.
— Więc pozwól mi coś sobie pokazać.
Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie byłam zdenerwowana zbliżającą się
konfrontacją. Serce dudniło w mojej piersi, bo byłam świadoma, że Isaacowi nie spodoba się to,
co zaraz zobaczy. Ani trochę. Przynajmniej nie w pierwszej chwili. Gotowość na to nie
wykluczała napięcia, które odczuwałam.
Gdy stanęliśmy przed blaszanymi drzwiami z odpowiednim numerkiem, poczułam ścisk
w żołądku. Dłonie pokryła mi warstwa potu. Odblokowałam zamek, szarpnęłam metalową klapę
ku górze i kaszląc, machnęłam na drobinki kurzu wirujące dookoła. Niepewnie obmacałam
chropowatą ścianę w poszukiwaniu włącznika światła. Po cichym kliknięciu pomieszczenie
rozjaśniło się. Naszym oczom ukazał się dokładnie jeden przedmiot. Biały fortepian wyróżniał
się na tle pustych ścian, a przeźroczysta folia, którą zabezpieczono instrument, nie umniejszała
jego piękna.
— Co to jest?
Gniewne pytanie zawisło między nami. Isaac był ewidentnie rozzłoszczony. Przytłumione
światło wyostrzyło jego rysy, a szare tęczówki chłopaka przypominały burzliwe niebo.
— Posłuchaj mnie — powiedziałam spokojnie. — Wiem, że starasz się grać twardego.
Rozumiem to, ale nie możesz pozwolić, by kobieta, która zdecydowała się tchórzliwie zostawić
własną rodzinę, miała nad tobą kontrolę. Nie możesz przez nią porzucać własnych pasji.
— Leah, ona mnie zostawiła! — krzyknął, a echo tych słów rozniosło się po
opustoszałych korytarzach. — Pewnego dnia stwierdziła, że nie jestem wystarczająco dobry, i
odeszła!
Jego słowa dudniły w mojej głowie. Jak dobrze go rozumiałam! Zacisnęłam usta, czując,
jak łzy wezbrały pod moimi przymkniętymi powiekami. W tym momencie nie miałam przed
sobą wytatuowanego buntownika, tylko małego chłopca, który czuł się winny odejścia matki. Ta
porażka widoczna w jego oczach przypominała mi codzienny widok, z którym mierzyłam się w
lustrze. Nie jestem wystarczająco dobra. Nie jestem wystarczająco mądra. Nie jestem
wystarczająco piękna.
Niepewnie zbliżyłam się do Isaaca i po prostu objęłam go w pasie. Czułam jego napięcie.
Trzymałam go mocno, póki nie zdecydował się odwzajemnić uścisku. Tylko to nie było zwykłe
przytulenie — to było jak trzymanie się kotwicy. Byle nie utonąć.
— To nie była twoja wina — szepnęłam. — Nie jesteśmy winni błędów, które popełniają
nasi rodzice.
Straciłam poczucie czasu. W którymś momencie uścisk jego ramion po prostu zelżał i
wiedziałam, że najbliższe minuty będą decydujące — wyjdzie naprzeciw swoim demonom albo
wybierze dalszą ucieczkę. Z zapartym tchem obserwowałam, jak zbliżał się w stronę instrumentu,
który okrążył raz, drugi i dopiero za trzecim przejściem zdecydował się sięgnąć po folię
zabezpieczającą. Opuszkami palców sunął przez klawisze, a gdy pierwsze dźwięki przeszyły
powietrze, poczułam wibracje w swoim ciele. Nie odrywałam od niego oczu. Patrzyłam na
zmianę zachodzącą w jego postawie, mimice i po prostu wiedziałam, że wszystko będzie dobrze.
Wsłuchiwałam się w melodie, które zagrał. Takie, których nie znałam, i te, które były mi
bliższe. Każde uderzenie w klawisze wprawiało mnie w euforię. Jednak wyprostowałam się
nieznacznie, gdy usłyszałam bardzo znajome dźwięki — piosenkę opowiadającą o zagubieniu i
niepewności. Gra Isaaca była piękna, ale kiedy zaczął cicho śpiewać, przeszedł sam siebie.
What am I now?
What am I now?
What if I’m someone I don’t want around?
I’m falling again
I’m falling again
I’m falling
Było coś magicznego w patrzeniu na niego. W obserwowaniu sposobu, w jaki odżywał
przy muzyce — jeden dźwięk i ból jakby znikał.
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 53.
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 54.
Poczucie zagubienia w pogoni za marzeniem było normalne, tak samo jak znalezienie
przez tę niepewność lepszego celu w życiu. Nigdy nie było za późno na zmianę zdania, podjęcie
ryzyka czy odnalezienie szczęścia tam, gdzie wcześniej się go nie widziało.
Spacerowałam z Isaakiem nadmorskimi ścieżkami miasteczka Seaport Village, z których
roztaczał się widok na zatokę San Diego. Niebo nad naszymi głowami rozświetlały gwiazdy.
Gdyby wokół zapadła cisza, byłoby w pełni romantycznie. Niestety kilkanaście stóp przed nami
szła rozwrzeszczana zgraja, a dwóch chłopaków — Evan i Nathaniel — aż prosiło się o
aresztowanie.
— Te lewe dowody kiedyś sprowadzą na nas wszystkich kłopoty — burknęłam pod
nosem.
— Spokojnie, oni potrafią wyrecytować z nich dane nawet w stanie najgorszego upojenia
alkoholowego — powiedział nieprzejęty Isaac. — Sprawdzaliśmy to.
— Od razu czuję się lepiej — zakpiłam.
Uważnie obserwowałam podchmielonych chłopaków idących ramię w ramię, a raczej
wypatrywałam problemów w postaci służb mundurowych. Nie byłam święta, ale nigdy nie
pokusiłam się o publiczne pijaństwo — a aktualnie nie można było mówić o odosobnieniu.
Nathaniel z Evanem już dawno wyżłopali zaopatrzenie połowy sklepu monopolowego. Może
trochę przesadzałam, ale wizja spędzenia nocy na martwieniu się o głupków siedzących na izbie
wytrzeźwień nie była kusząca. Ani trochę.
Jeśli sądziłam, że ich głośne zachowanie nad zatoką było nie do wytrzymania, to pod
samym hotelem przekonałam się, jak bardzo się myliłam, bo przeszli samych siebie. Pijany
bliźniak White, który nie chciał zgodzić się na powrót taksówką, przysiadł na murku fontanny,
gdy postanowił sobie zrobić przerwę w spacerze. Nie żeby był tuż przed punktem docelowym.
Potem było już tylko gorzej.
— Wstawaj, durniu — warknął Matthew siłujący się z bratem. — Do diaska, chcę iść
spać.
— To idź — czknął Nate. — Posiedzę sobie tutaj.
— Z pewnością — powiedział Matt. — A potem mama wypruje mi wnętrzności, gdy
dowie się, że jej głupszy syn zaginął, bo zostawiłem go schlanego.
Podczas gdy bliźniacy przepychali się, Evan zapragnął dać prywatny koncert dla gości
hotelu. Zaczął podrygiwać w rytm sobie tylko znanej melodii, a jego fałszowanie przypominało
fanatyczne wycie do księżyca. A może był to hołd dla poległego arbuza?
— Watermelon sugar high — zaśpiewał. — Watermelon sugar high…
Do pełni szczęścia brakowało jeszcze Nathaniela, który wpada do fontanny. A nie — to
też się stało. Pomiędzy jednym szarpnięciem Matthew a drugim Nate wysunął biceps z uścisku
brata i zanurkował w płytkiej fontannie. Jego długie nogi wciąż leżały na murku, gdy wynurzył
się z kaszlnięciem na powierzchnię. Popatrzyliśmy na siebie, jakby nie wierząc w prawdziwość
tej sytuacji. Naprawdę starałam się zachować powagę. Wstrzymywałam powietrze, próbowałam
stłumić narastający śmiech, ale z gardła wymsknął mi się bliżej nieokreślony dźwięk.
Jednocześnie parsknięcie i odgłos dławienia się. A potem usłyszałam zduszony śmiech Hope,
która nieudolnie próbowała go stłumić, wciskając twarz w ramię swojego chłopaka. To było jak
efekt domina — w końcu po parkingu przed hotelem rozniosła się salwa śmiechu.
— To się nazywa wieczór pełen wrażeń — westchnął Matthew, który podtrzymywał
półprzytomnego brata ociekającego wodą. — Trzymaj tę cholerną siatkę, jeśli masz się zrzygać,
albo założę ci ją na łeb jak koniom, gdy daje im się paszę.
Jazda windą na piętro, na którym znajdowały się nasze pokoje, zdawała się ciągnąć w
nieskończoność, gdy krążyło nad nami widmo wymiotów. Zaczynałam żałować, że nie
poczekałam na kolejną windę z Isaakiem i Leo. Mamrotanie mokrego Nathaniela było
niewyraźne, ale posłusznie trzymał siatkę przy twarzy. Tuż obok niego o ścianę windy opierała
się kolejna kupka nieszczęścia, którą ubezpieczała Hope. W którymś momencie wiotka szyja
Evana osunęła się na ramię dziewczyny, co niespecjalnie spodobało się Asie.
— Daj mu spokój — mruknęła blondynka, patrząc z ukosa na głowę pijanego kumpla.
— Miękniesz, Hope — szepnęła Kira, na co blondynka przewróciła oczami.
Miała słuszność. Ciredman, którą znałam, zrzuciłaby głowę Witchera bez zbędnych
rozmyślań, byle nie był zbyt blisko. Nie przejmowałaby się obrażeniami, które mogłoby to
przynieść.
Lekcja o miłości, do której każdy musiał dojrzeć, miała słodko-gorzki smak, ale była
najważniejszą, z jaką przychodziło nam się zmierzyć. Tylko wtedy można było ruszyć do przodu,
ku lepszej drodze, gdzie echo tamtych czasów stawało się jedynie odległym dźwiękiem. Trzeba
było nauczyć się, że nie każdy był wart uczucia. Nie było to jednoznaczne z zaprzestaniem
kochania, ale oznaczało naukę dystansowania się — innego rodzaju miłości. Takiej, w której
życzy się komuś dobrze, ale już dłużej nie pragnie się być blisko niego, bo to ciepłe uczucie spaja
się z nieodłącznym bólem. Z pamięcią wyrządzonych krzywd.
Leżałam na kanapie w salonie Isaaca, którego pochłonęła strzelanina na PlayStation. Przy
akompaniamencie wystrzałów rysowałam w szkicowniku i podkreślałam ołówkiem światłocień.
Chłopak nie zmienił swojej pozycji przed telewizorem co najmniej od trzydziestu minut.
Pozwoliło mi to naszkicować go w najdrobniejszych szczegółach. Trzymał pada w mocnym
uścisku, od którego bielały mu kostki, jakby naprawdę była to broń masowego rażenia.
Finalnie siedzenie w bezruchu stało się zbyt monotonne. Rysowanie Isaaca w niezmiennej
pozycji przestało być ciekawe — nawet jeśli rekwizyty i sceneria zmieniały się co stronę, miałam
swoje ograniczenia twórcze. Gdy podkulone nogi znów zaczęły mi cierpnąć, poddałam się.
Niewygodne uczucie, jakby mrówki biegały mi pod skórą, było gorsze niż stanie się
stereotypową dziewczyną, która wkraczała pomiędzy faceta a jego PlayStation.
— Długo jeszcze masz zamiar grać? — zapytałam.
Na początku w ogóle mnie nie usłyszał, dopiero gdy powtórzyłam pytanie, odburknął
niewyraźnie.
— Dokończę tylko tę rundę — mruknął, nawet nie oderwawszy oczu od telewizora. To
zdanie przetłumaczone na język gamerów oznaczało, że potrzebuje jeszcze co najmniej dwóch
godzin.
Istniała tylko jedna rzecz, która mogła odciągnąć go od pada bez zbędnych sprzeczek.
Taka, która uwzględniała zerową liczbę ubrań na ciele. Na kolanach przemierzyłam kanapę, aż
zbliżyłam się do niczego nieświadomego Isaaca. Pierwszy pocałunek w szyję przeszedł
niezauważenie, zupełnie jak kolejny. Dopiero muśnięcie wrażliwej okolicy za uchem zdobyło
odrobinę jego zainteresowania.
— Co robisz? — zapytał, gdy lekko zassałam jego skórę.
— Odłóż gierkę, a się dowiesz…
Położyłam dłoń na jego policzku, przyciągając go ku sobie. Nieudolnie próbował zerkać
na ekran, aż w końcu poddał się pocałunkowi. Zamiłowanie facetów do PlayStation nigdy nie
przestanie mnie dziwić. Ale byłam górą. W jednej chwili klęczałam na kanapie u boku chłopaka,
a w kolejnej siedziałam na jego udach bez odrywania ust od jego warg. Wszelkie grzeszne plany
wizualizujące się w mojej głowie rozpłynęły się jednak równie szybko, jak powstały. Powodem
tego było brzęczenie telefonu w kieszeni mojej cętkowanej sukienki — jedno mogłam
zlekceważyć, ale kolejne powiadomienie o przychodzącej wiadomości zdekoncentrowało mnie.
— Sekunda — szepnęłam bez tchu, przerywając żarliwe pocałunki.
Isaac wymamrotał niewyraźny sprzeciw, ale już trzymałam komórkę. Odblokowałam
ekran i po prostu zamarłam. Mrugałam powiekami pewna, że wzrok płatał mi figle, ale
przeczytane słowa nie znikały. Z mocno walącym sercem podniosłam wyżej telefon, przypatrując
się dwóm zdaniom.
Tata: Chciałbym porozmawiać. Proszę, spotkaj się ze mną za pół godziny w domu.
Naprawdę nie brałam pod uwagę, że odezwie się do mnie w najbliższej przyszłości. To
smutne, ale prędzej uznałabym, że już zawsze będziemy milczeć. Taką też odpowiedź podałam
terapeutce, gdy roztrząsałyśmy temat wybaczenia. Nie potrafiłam go okazać, ponieważ za
każdym razem, gdy gorzkie słowa powracały do mnie w sennych koszmarach, zapominałam o
zrobionych postępach.
Ale postępy były. Pigułki nasenne, które jeszcze niedawno leżały pod moją poduszką,
schowałam na dno kartonu w szafie. Dla kogoś, kto od zawsze trzymał je w swoim zasięgu, był
to duży krok — kolejnym będzie pozbycie się ich, ale musiałam być na to gotowa. Terapeutka
zapewniała mnie, że metoda małych kroków w przyszłości da mi długotrwałe efekty. Tylko echo
przeszłości, które dudniło w mojej głowie w ciemności sypialni, nie pozwalało mi w pełni ruszyć
do przodu. Oszukiwałam się, że wszystko było w porządku — że nie przywiązywałam wagi do
tego, co się stało między mną a rodzicami, ale to było kłamstwo. Ten ból z powodu odrzucenia
pozostał we mnie.
— Co się stało?
Isaac musiał zauważyć moją kwaśną minę, a może przejął się tym, że zaczęłam się trząść
na jego kolanach.
— Tata do mnie napisał — powiedziałam słabym głosem.
Drżącymi dłońmi odwróciłam ekran i pokazałam mu otrzymaną wiadomość.
— Chce się ze mną spotkać — dodałam.
Szatyn podniósł wzrok znad urządzenia, przyglądając mi się z wyraźną troską.
— A ty tego chcesz? — zapytał.
Jeszcze dwa tygodnie temu byłam pewna, że nie potrafię pogodzić się z rodzicami, ale
teraz, patrząc na SMS-a, czułam iskrę nadziei. Nie byłam naiwna, nie liczyłam na cud — na
nagłe zjednoczenie rodziny i pełne miłości relacje. Po prostu przemknęło mi przez myśl, że
właśnie ta rozmowa pomoże mi zrobić kolejny krok, by uwolnić się od przeszłości. Niezależnie
od jej przebiegu powiedzenie głośno ojcu o tym, co leżało mi na sercu, było mi potrzebne. Może
żadna terapia i długie dyskusje nie będą skuteczne, jeśli ostatecznie nie zamknę za sobą tamtych
drzwi. Rodzinna sielanka nigdy nie będzie mi dana, ale może wspomnienia o rodzicach nie będą
wywoływały we mnie jedynie bólu.
— Chyba tak.
Właśnie dlatego dwadzieścia minut później wtulałam się w Isaaca, który wiózł mnie
swoim motorem pod mój dom rodzinny. Nie byłam w stanie prowadzić auta — czułam
roztrzęsienie, przez które nie potrafiłam skupić wzroku i myśli na jednym punkcie. Każda
mijająca sekunda była walką z wątpliwościami.
Wibracje motoru ustały, gdy zatrzymaliśmy się przy krawężniku naprzeciw posiadłości,
w której dorastałam. Uwolniłam Isaaca od ciasnej uwięzi moich ramion, sięgając po kask na
głowie.
— Możesz zadzwonić do Leo, gdy wejdę? — zapytałam. — W tym zamieszaniu
zapomniałam choćby do niego napisać. Być może do niego tata też pisał, ale kto wie…
— Jasne — zgodził się chłopak, gdy niecierpliwie bawiłam się bransoletką na nadgarstku.
Wiedziałam, że to zauważył, bo chwycił mnie delikatnie za rękę i przyciągnął do siebie. — Jesteś
pewna, że chcesz to zrobić? Powiedz słowo, a zabiorę cię stąd.
— Jeśli w ciągu dziesięciu minut nie wyjdę, wejdź do środka — powiedziałam. —
Dobrze?
Delikatne muśnięcie jego ust na moim czole było wszystkim, czego potrzebowałam. Z
niemrawym uśmiechem przeszłam przez ulicę i ruszyłam ścieżką prowadzącą do domu, aż
dotarłam pod drzwi. Przez chwilę wahałam się, czy zadzwonić, czy wejść do środka
niezapowiedziana, i ostatecznie wybrałam drugą opcję. To był błąd.
— Tato, jestem!
Naprawdę powinnam była zapukać. To uchroniłoby mnie przed nadchodzącą katastrofą.
Jak w baśniach o złej czarownicy z kryjówki — w tym przypadku z salonu — wyłonił się czarny
charakter. Tylko w tej bajce nie był nim ojciec, ale moja matka. Ubrana w granatową sukienkę za
kolana ozdobioną różowymi kwiatami wyglądała, jakby wybierała się na eleganckie przyjęcie.
Znałam ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że to jej domowy strój. W razie gdyby znajoma wpadła na
niezapowiedzianą kawkę.
— Popatrz, popatrz — powiedziała z chłodnym opanowaniem. — Czyż to nie córka
marnotrawna?
Zacisnęłam usta, w żadnym stopniu nieucieszona jej obecnością. Jej widok mnie
zaskoczył, ale musiałam szybko odzyskać panowanie nad sobą. Nim żmija wyczuła słabość i
zaczęła kąsać — nie potrzebowałam zbędnych kłótni.
— Zły dobór przypowieści. — Chrząknęłam z lekceważeniem. — Gdzie jest tata?
Jej krzywy uśmiech był wszystkim, czego potrzebowałam, by domyślić się, co się właśnie
stało. Dałam się podejść. Ta scena zaczynała nabierać żałośnie dramatycznego wyrazu. Jak z
kiepskiego horroru.
— Twój tatuś musi nauczyć się zabierać ze sobą nie tylko służbowy telefon — mruknęła.
— Czego chcesz? — Westchnęłam. — Nie mam czasu na bzdurne podchody.
Spojrzała na mnie ostro, a złowrogie zmrużenie powiek uwydatniło zmarszczki w
kącikach jej oczu.
— Czego? — warknęła. — Chcę, byś powiedziała swojemu ojcu, że to, co
melodramatycznie wykrzyczałaś w salonie, to zwykłe oszczerstwa. Jego węszenie i dopytywanie
się o moje rzekome sekrety zaczyna działać mi na nerwy.
Najwyraźniej tata odzyskiwał rozum — to musiały być przebłyski wolnej woli. Naprawdę
czasami odnosiłam wrażenie, że nie miał własnego zdania. Jakby podporządkował się w pełni
swojej żonie. To było równie śmieszne, co przerażające. Jakby robił, myślał i czuł, jak mu
nakazywała moja despotyczna matka. Dosłownie tańczył, jak mu zagrała.
— Chcesz, żebym kolejnym kłamstwem naprawiła twoje kłamstwa? — zapytałam, kręcąc
głową. — Masz tupet.
— Nie graj niewiniątka, Leah. — Parsknęła gorzkim śmiechem. — Gardzisz tym
prestiżem, który reprezentujemy. Dlaczego? Bo sądzisz, że znalazłaś swój wyśniony obrazek
rodziny w Cloneyach. W tym wyidealizowanym wizerunku Elli Cloney, która tak naprawdę jest
żałosnym robalem łaknącym tego, co mamy.
Ta rozmowa zaczynała obierać niepokojący kierunek.
— Co zrobiłaś?
— Ukazałam jej prawdziwe oblicze — powiedziała. — Wystarczyło dokładnie
trzydzieści tysięcy dolarów, by porzuciła swoją ukochaną rodzinkę.
Nie mogłam w to uwierzyć. Ogarnęło mnie gorąco, przez które poczułam słabość mięśni.
Obraz przed moimi oczami na sekundę pochłonęły mroczki, ale zamrugałam i zniknęły.
— Dlaczego to zrobiłaś? — zapytałam bez tchu.
— Bo chciała tego, co moje — odparła opanowanym głosem, jakby mówiła o pogodzie.
— Wiedziałaś, że mamusia twojego ukochanego Isaaca spotykała się kiedyś z twoim ojcem?
Bezwiednie otwarłam usta.
— Po twojej minie wnioskuję, że nie. — Zaśmiała się chłodno. — Owszem, spotykali się
przez dobre kilka lat jeszcze za czasów liceum i potem studiów, gdzie się poznaliśmy. Póki
niewinna Ella nie zakochała się w Tomie Cloneyu. Porzuciła sytuowanego chłopaka dla
uczelnianej gwiazdy rocka, dla faceta, który dorabiał w barach, by związać koniec z końcem.
Wykorzystałam to. Po druzgocącym rozstaniu Jorge był jak zbity pies, co ułatwiało wodzenie go
za nos. Udaje mi się to po dziś dzień, a przynajmniej udawało, bo częściowo to zniszczyłaś.
Byłam zdezorientowana — tak mogłam określić swój stan. Próbowałam poskładać w
całość skrawki opowiedzianej historii, ale nie potrafiłam.
— Dalej nie wyjaśniłaś, dlaczego dałaś matce Isaaca tyle pieniędzy…
— Ach, czyż to nie jest jasne? — Zacmokała ustami, które niejednokrotnie poczuły igłę.
— Twoja przyjaźń z Isaakiem zaburzyła cały nasz rodzinny ład. Z początku nie zwracałam na to
uwagi, ale gdy cudowna mamusia zaczęła odprowadzać cię codziennie pod nasz dom, wszystko
zaczęło się sypać. Widziałam sposób, w jaki Jorge patrzył na swoją dawną miłość, oraz to, jak
ona przypatrywała się naszemu domowi. Temu bogactwu. Patrzyła na to z żalem, w końcu to ona
porzuciła twojego ojca dla żałosnych obietnic Toma o rzekomej trasie i kontrakcie z wytwórnią.
Z czasem Jorge zaczął wychodzić przed dom, by podziękować za odprowadzenie, i od słowa do
słowa zaczęli wspominać dawne czasy. Sądziłam, że twój wyjazd spowoduje zerwanie ich
kontaktów, ale tak się nie stało, więc upewniłam się, że dawna miłość twojego ojca zniknie. Nie
miałam zamiaru oddać swojego wygodnego życia. Wystarczyło pociągnąć za kilka sznurków, by
dowiedzieć się o kłopotach finansowych Cloneyów…
Nagle zrozumiałam wszystko. To było chore — cały ten plan. Jeszcze gorsze były jej
przypuszczenia i domniemania, które tak naprawdę nie miały pokrycia w rzeczywistości. Ona
opierała się jedynie na przeczuciu, na tym, co sądziła, że widzi. Nie wiedziałam, czy były to
przejawy socjopatii, ale to nie było normalne. Ta zazdrość, władza i chęć bogacenia się.
Szok sprawił, że całe moje ciało drżało — serce waliło w mojej piersi zatrważająco
szybko, ciśnienie rozsadzało mi uszy. Wszystko wydawało się niewyraźną plamą.
Przyszłam tu z zamiarem pogodzenia się z ojcem. Ale patrząc na Jessicę Preston,
zrozumiałam, że nie tej rozmowy potrzebowałam. Nie z nim. Najgłupsze w tym wszystkim było
to, że naprawdę — mimo że tyle razy temu zaprzeczałam — tliła się we mnie wciąż jakaś
iskierka miłości do mojej matki, bo chciałam jej wybaczyć. Nawet jeśli nie prosiła o wybaczenie.
— Wybaczam ci — wydusiłam z siebie. Naprawdę miałam to na myśli. — Nie dla ciebie,
tylko dla siebie samej. Daję ci wybaczenie, którego nawet nie chcesz, bo nienawidzę tego, co mi
zrobiłaś. A żeby ruszyć do przodu, muszę się z tym pogodzić. Jeśli uwolnienie się wymaga
całkowitego wyrzucenia cię z mojego życia, niech i tak będzie.
Odwróciłam się na pięcie, nawet nie czekając na jej reakcję. Skończyłam z nią —
mogłam jej życzyć dobrze, ale nie chciałam jej w swoim życiu.
Niestety w całym tym zamieszaniu nie wzięłam pod uwagę jednej osoby. Tej, która stała
w progu i wyglądała na całkowicie pokonaną.
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 56.
Najtrudniejsze decyzje to te, gdy trzeba wybrać pomiędzy pragnieniem serca a prawdą
rozumu. Pomiędzy tym, co się czuje, a tym, co się wie. To prawdziwa walka, w której nie ma
wygranych.
Siedziałam skulona na łóżku, a muzyka dudniła w słuchawkach tkwiących w moich
uszach. Mocno zaciśnięte powieki napuchłe od płaczu odcinały mi wszelki dopływ światła.
Słoneczna Kalifornia miała swoje uwarunkowania pogodowe, które nie uwzględniały tego, że
chętniej patrzyłabym smętnie na krople deszczu spływające po szybie niż na wesołe promienie
wpadające do sypialni. To była dywersja przeciw mojemu lenistwu, przez które wciąż nie
kupiłam zasłon.
Roześmiałam się pod nosem jak cholerna wariatka. Na granicy płaczu potarłam twarz,
starając się zapomnieć o czekającej na mnie rzeczywistości. Do czego doprowadziła mnie
miłość? Do szaleństwa. Do pasji. Do zagubienia. Do bólu. Do najcudowniejszego czasu, jaki
przeżyłam. Mimo to tkwiłam zamknięta w sypialni, słuchając melancholijnych piosenek, byle nie
usłyszeć pukania do drzwi. Kolejnego powiadomienia świadczącego o nowej wiadomości.
Jeszcze nie byłam gotowa się z nim zmierzyć.
Take your eyes off of me so I can leave
I’m far too ashamed to do it with you watching me
This is never ending, we have been here before
But I can’t stay this time cause I don’t love you anymore
Please stay where you are
Don’t come any closer
Don’t try to change my mind
I’m being cruel to be kind
Materac obok mnie ugiął się pod dodatkowym ciężarem, a ciepła dłoń chwyciła mnie za
nadgarstek. Niechętnie otworzyłam oczy i napotkałam zmartwione spojrzenie brata, który
pociągnął za kabelek słuchawek, odcinając mnie od potęgi głosu Adele.
— Znowu przyszedł — powiedział Leo. — Jesteś pewna, że nie chcesz go widzieć?
Wyglądał jak zbity pies.
— Jeszcze nie jestem gotowa.
Chłopak skinął głową, nie dopytywał. Chwycił mnie za dłoń, którą uścisnął w
pocieszającym geście, i bez słowa wyszedł. Nawet jeśli nie miał pojęcia o tym, co stało się
między mną a Isaakiem, rozumiał moją potrzebę przestrzeni. Tu nie chodziło o to, że chciałam,
by Isaac zasmakował niepewności — cierpienia i zmartwień, których doświadczyłam, gdy to on
milczał. Nie. Potrzebowałam czasu, by podjąć decyzję i zyskać dość siły, żeby ją zrealizować.
Gdy wróciłam o drugiej w nocy z oczami zapuchniętymi od łez, mój brat zadał mi jedno
pytanie: czy ktoś mnie skrzywdził? Zaprzeczyłam. Nie potrzebowałam bójki i kłótni przyjaciół.
Poza tym prawda była dużo bardziej złożona, bo mój ból wywoływała przede wszystkim decyzja,
przed którą stałam. Nie słowa Isaaca — to zranienie bladło w cieniu tego, co miało nadejść.
Z westchnieniem opadłam na poduszki, zatapiając się w muzyce.
I can’t love you in the dark
Nie byłam pewna, ile czasu minęło, nim materac obok mnie ponownie się ugiął. Z
frustracją podniosłam się i siadłam, ale zamiast troskliwej opoki, jaką był mój brat, odnalazłam
wbite we mnie spojrzenie. To, którego nie spodziewałam się prędko zobaczyć.
— Tata? — zapytałam głupio, wyłączając posępną muzykę.
— Cześć, córeczko — powiedział cicho. Wręcz nieśmiało.
— Co ty tu robisz? — wyjąkałam. — Miałeś być w San Francisco.
— Odsłuchałem wiadomość głosową od Leo — odparł. — Wsiadłem do najbliższego
samolotu, skonfrontowałem się z twoją matką i oto jestem, błagając o wybaczenie. W ciągu
dwudziestu godzin całe moje życie obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni, ale pośród tego chaosu
jest jedna ważna rzecz. Moje dzieci. I jedno, które w szczególności zawiodłem.
Zamrugałam powiekami, jakby nie dowierzając, że to naprawdę się działo. Ponad
ramieniem rodziciela dostrzegłam Leo opartego o framugę drzwi z wyjątkowo hardym wyrazem
twarzy. Nie wyglądał na kogoś, kto był zadowolony z tej niespodziewanej wizyty.
— Pojawił się pod drzwiami chwilę po jego odejściu — mruknął chłodno. — Najchętniej
bym go nie wpuszczał, ale nie mam prawa odbierać ci możliwości wyboru. Więc zdecyduj, czy
chcesz go wysłuchać, czy ma wyjść.
Okrucieństwo matki nigdy w pełni nie dotknęło mojego brata, ale czułam, że cała ta
historia odcisnęła na nim dotkliwe piętno. Widziałam w nim żal do samego siebie, ale większość
gniewu przelał na naszego ojca — na jego bierność wobec zachowania matki. A przede
wszystkim na to, że nam nie uwierzył.
— Może zostać — odparłam bardziej w kierunku brata niż ojca. — Chcę usłyszeć, co ma
do powiedzenia.
Nie robiłam tego dla niego, tylko dla siebie — chciałam zrozumieć. Nawet jeśli to
zrozumienie miało przyjść w najgorszym dla mnie momencie. Chyba coś nas łączyło. Dla kogoś,
kto pojął, że miłość jego życia nie była tym, za kogo się podawała, to musiał być równie trudny
czas.
— Chyba powinienem zacząć od przeprosin — powiedział. — Przepraszam, że nie byłem
lepszym ojcem. Że nie potrafiłem dostrzec prawdziwego oblicza waszej matki. Że nie
zauważyłem tego, co cały czas miałem przed nosem. Jessica nigdy nie należała do wylewnych
osób. To znaczy, odkąd jesteśmy małżeństwem. W początkowych fazach naszego związku, a
przyszedł on szybko, była zupełnie inną kobietą. Ciepłą. Gdy teraz o tym myślę, zauważam coraz
więcej niepokojących sygnałów, ale chyba byłem zbyt zaaferowany prężnie prosperującą firmą,
by zwrócić na to uwagę. Ona skupiała się na naszym wizerunku, organizowaniu bankietów i
spotkań. Wpadła w wir towarzyski, tryskała energią i prezentowała nienaganne maniery. Chyba
to mnie zaślepiło. Większość czasu spędzałem z nią w towarzystwie, gdzie zachowywała się jak
pierwsza dama Stanów Zjednoczonych. Dostojnie i z wdziękiem. Nie zauważałem reszty, a może
zwyczajnie tego nie chciałem…
— Miłość jest ślepa — szepnęłam, na co uśmiechnął się smutno.
Słuchanie tego wszystkiego wprawiało mnie w stan, którego dotąd nie znałam. Żywego
współczucia wymieszanego z żalem i złością, nie tylko na samą siebie, ale i na świat. Chciałam
wybaczyć tacie i jednocześnie pocieszyć go, ale nie potrafiłam. Dodatkowo byłam wściekła, że to
wszystko musiało spotkać akurat nas — że własny ojciec doprowadził Jessicę do zaburzeń
osobowości, że przez to musiałam cierpieć, że Isaac równie mocno to odczuł, że Leo czuł się
winny, że tata po tylu latach małżeństwa musiał pogodzić się z czymś takim. Czułam
rozgoryczenie, bo nie potrafiłam temu zaradzić. I sama byłam cholernie pogruchotana.
— Chyba tak — zgodził się. — Nigdy nie przypuszczałbym, że za tym wszystkim kryje
się socjopatia. Nawet podczas dzisiejszej konfrontacji próbowała wmówić mi, że wszystko,
czego się dowiedziałem, to kłamstwa. Dopiero na wspomnienie ojca, Henry’ego, puściły jej
hamulce. Jakby ponownie zderzyła się z echem przeszłości, gdy cierpiała przez niego.
Powiedziała mi o waszej babce i całym tym chorym planie, który obejmował przekupienie Elli.
Jestem cholernie zagubiony, ale wiem jedno, chcę się poprawić. Chcę być lepszym ojcem. Wiem,
że moja niewiedza nie usprawiedliwia bierności, ale naprawdę chciałbym odpokutować swoje
winy, jeśli mi na to kiedyś pozwolicie. Chciałbym w przyszłości mieć z wami lepszy kontakt.
— Może za jakiś czas — odpowiedziałam po chwili milczenia. — Gdy skończę terapię
albo będę czuła się na tyle pewnie, by porzucić ten żal. Teraz nie jestem zdolna do odnowienia
relacji z tobą.
Potaknął powoli, jakby z przygnębieniem. Naprawdę chciałam dać mu inną odpowiedź —
rzucić mu się w ramiona i zapewnić, że wszystko będzie w porządku. Tyle że nie potrafiłam.
Wiedziałam, że czekał go trudny okres, ale nie umiałam ot tak przezwyciężyć własnej urazy, by
go wspierać. Nie byłam na tyle silna.
— Rozumiem, Leah — powiedział, spoglądając na beznamiętną maskę syna. Podniósł się
z wyraźnym ociąganiem i stanął przed nim. — Mam nadzieję, że ty również, synu, zdołasz mi
kiedyś wybaczyć.
Leo stojący z rękami założonymi na szerokiej piersi odsunął się w progu i przepuścił go
bez słowa, ale nim ojciec zniknął za rogiem, zatrzymałam go. Podczas jego wywodu zaciekawił
mnie jeden niuans. Byłam zbyt pochłonięta emocjonalnym bałaganem, by wcześniej dociekać.
— Powiedziałeś, że na wspomnienie ojca puściły jej hamulce — rzuciłam głośno. —
Skąd o tym wiesz? To wszystko było w listach babki, których ostatecznie ci nie przekazałam.
Mężczyzna zacisnął usta.
— Miałem ci o tym nie mówić — odparł. — Nad ranem tuż przed odsłuchaniem
wiadomości na poczcie głosowej dostałem e-mail z ich kopią.
Spojrzałam na Leo, który uniósł ręce w geście kapitulacji.
— To nie moja sprawka.
— Ani moja… — powiedziałam.
— Nadawcą był Isaac Cloney — wyznał ojciec. — Przeprosiłem za zachowanie, którego
dopuściła się moja żona, i podziękowałem za konkretne zruganie w wiadomości. Przestrzegł
mnie przed popełnieniem największego błędu w życiu, jakim jest porzucenie swoich dzieci. W
tym najwspanialszej dziewczyny, którą dane mu jest kochać.
Zastygłam w bezruchu i na chwilę wstrzymałam oddech. Nie wiedziałam, co myśleć, co
czuć. Nawet po ciosie, którego doświadczył, starał się naprawić moje relacje z rodziną. Czy może
to była jego próba odkupienia, odpokutowania? Nie miałam pojęcia, ale chciałam się dowiedzieć.
Opuściłam mieszkanie z żołądkiem ściśniętym w supeł. W skupienie się na kierowaniu
samochodem włożyłam całą silną wolę, mimo że jedyne, czego pragnęłam, to zawrócić z
powrotem do domu. Wciąż chciałam się żałośnie oszukiwać, że nic się nie zmieniło między mną
a Isaakiem — że to wszystko to tylko senny koszmar. Ale to była jawa. Taka, w której wysłałam
jedną wiadomość do chłopaka ignorowanego przez cały dzień, mimo świadomości, że cierpiał w
równym stopniu co ja. I spotykamy się pośrodku drogi donikąd.
Neony molo Santa Monica zaczynały wyróżniać się na tle gasnącego nieba, gdy
przemierzałam drogę do miejsca, gdzie wszystko się zaczęło. Zobaczyłam go na długo przed tym,
nim on dostrzegł mnie. Momentalnie odezwał się we mnie rwący ból. Jego potężna sylwetka
wyglądała nadzwyczaj wątle. Siedział zgarbiony na ławce. Kaptur na głowie chował przystojną
twarz, która uniosła się, gdy mnie zauważył. A może poczuł, bo wciąż dzieliło nas kilkanaście
stóp, a on wpatrywał się w pomost. Zadrżałam, gdy dostrzegłam jego nabiegnięte krwią oczy i
poszarzałą cerę, która nie pasowała do niego. Podniósł się momentalnie i zrobił niepewny krok
ku mnie, ale było to tak cholernie niezgrabne, że miałam ochotę jednocześnie śmiać się i płakać.
Co się z nami stało?
— Wysłałeś listy do mojego ojca — wychrypiałam, zanim zdążył się odezwać.
Nie spodziewał się takiego powitania, mogłam to dostrzec w chwilowym zmarszczeniu
brwi. Zapewne był gotowy na wyzwiska, płacz i krzyki. Nie dostanie tego. Nie tak chciałam to
rozwiązać.
— Tak — potaknął słabo. — Zasługiwałaś na to. Na zamknięcie pewnego rozdziału.
— Ty też na to zasługujesz — powiedziałam. — Nie w sposób, w jaki dowiedziałeś się
tego dzięki mojej matce. Przepra…
— Przestań — przerwał mi. — Nie rób tego. Nie zasługuję na żadne przeprosiny. To, co
wczoraj zrobiłem… — Pokręcił głową. — Nie potrafię wyrazić, jak bardzo jest mi wstyd za to,
co powiedziałem. Jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało…
— Więc dlaczego pojechałeś do niej?
Isaac zacisnął usta, ale gdy próbował się do mnie zbliżyć, uniosłam ramiona w geście
sprzeciwu. Zlekceważyłam urazę jaśniejącą w jego oczach. Nie chciałam, żeby jego bliskość
przysłoniła mój osąd. Nawet patrzenie na niego sprawiało, że chciałam wpaść w jego objęcia
i zwyczajnie zapomnieć o tym, co się stało. A nie mogłam. Nie, jeśli mieliśmy żyć bez żalu w
sercach.
— Przysięgam, że nic się między nami nie wydarzyło — odparł gorączkowo. — To był
zwykły przypadek. Poszedłem do baru, do którego potem przyszła ze znajomymi. Tam
przesiedziałem większość dnia. Nasze spotkanie było zupełnie przypadkowe. Upiłem się przy
barmanie, który nie chciał mi więcej polać, a Mia świadoma, że nie mam dwudziestu jeden lat,
uratowała mnie przed komisariatem. Potem siedziała ze mną, aż wytrzeźwiałem na tyle, by móc
wsiąść do samochodu bez zarzygania go. Nic więcej. Nigdy bym cię nie zdradził. Jesteś moim
kawałkiem przyszłości, moją jedyną.
Objęłam się szczelnie ramionami, gdy wiatr szarpał moje włosy.
— Wierzę ci — szepnęłam zgodnie z prawdą. — Ale to nie zmienia faktu, że zraniłeś
mnie na więcej sposobów, niż mogłabym zliczyć. Nie chodzi już o twoje zniknięcie czy Mię.
Kocham cię, tego uczucia nie da się ot tak wymazać, ale powiedziałeś naprawdę straszne rzeczy,
Isaac…
— Leah…
— Daj mi skończyć — przerwałam mu. — Przykro mi, że w tak brutalny sposób musiałeś
dowiedzieć się o działaniach mojej matki. O tym, co zrobiła twoja. Jest mi równie smutno, że nie
mogłam uchronić cię przed tym wszystkim. Że wcześniej nie wzięłam sobie gróźb matki do serca
i nie zostawiłam cię w spokoju. Może wtedy twoja rodzina byłaby kompletna. Ale najbardziej
żałuję tego, że twoja matka zrezygnowała z możliwości poznania mężczyzny, którym się stałeś.
Tego, dla którego straciłam głowę. Tego, którego pokochałam tak mocno, że bardziej zranił mnie
fakt, że mogę być powodem jego cierpienia, niż jego pijackie zarzuty.
— Tak bardzo cię przepraszam, Piece — wyszeptał, a łzy zalśniły w jego oczach. — Jest
mi tak cholernie przykro. Nigdy, nawet przez sekundę nie sądź, że w moich słowach kryła się
prawda. To był pijacki bełkot. Byłem tak zaślepiony własnym bólem, że wyładowałem się na
tobie. Wiadomość o matce po prostu mnie przerosła, ale nie miałem prawa obwiniać cię za coś,
do czego przyczyniła się twoja matka. Nawet pod wpływem alkoholu.
Uśmiechnęłam się smutno, gdy serce waliło mi jak młot niegotowe na pytanie, które
miało paść. To, które miało potwierdzić to, co już wiedziałam. Isaac Cloney potrafił kilkoma
słowami spowodować, że roztapiałam się do stanu emocjonalnej kałuży. Sprawiał, że
zapominałam o wszystkich słowach matki — o swoich rzekomych niedostatkach. Ale nie
mogłam zapomnieć sposobu, w jaki rozerwał mnie od środka. Zaledwie za pomocą jednego
zdania. Nie wiedziałam, co było gorsze — to, że mnie zniszczył, czy uczucie zawodu, bo
myślałam, że on jeden nigdy tego nie zrobi.
— Czy bycie w pobliżu mnie boli?
Uchylił usta. Zamknął. Zawahał się.
Tylko tyle potrzebowałam. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, o co pytałam. Mogłam
mu wybaczyć ten cały pijacki wywód — tak naprawdę już to zrobiłam — ale nie mogłam o tym
zapomnieć, jeśli krył w sobie choćby krztę prawdziwej urazy. Nie, jeśli miałam być powodem
jego bólu.
— Boli — odpowiedziałam za niego z gardłem ściśniętym z emocji. — W jakimś stopniu
boli, a ja nie chcę przyczyniać się do tego bólu. Nie chcę, żebyś codziennie patrzył w oczy osoby
tak podobnej do kobiety odpowiedzialnej za twoje zmory. Nie chcę zastanawiać się, czy patrząc
na mnie, widzisz to, co ci odebrano. Nie tego dla nas chcę. Dla ciebie.
— Nie rób tego, Leah.
Stłumiłam łkanie próbujące wydostać się z mojej krtani. Jeszcze nie teraz. Jeszcze nie
mogłam się załamać. Właśnie to powtarzałam sobie w głowie jak mantrę. Odrętwiała naszym
cierpieniem pozwoliłam mu się zbliżyć i chwycić mnie w ramiona. Pozwoliłam mu pocałować
się do utraty tchu, wtłoczyć we mnie tę miłość. Mimo świadomości, że odejście od niego będzie
przez to jeszcze trudniejsze. Objęłam dłońmi jego policzki, podczas gdy on powtarzał mi, jak
bardzo mnie kocha. Pozwoliłam, żeby ta miłość mnie otoczyła jak ciepły koc, bo tylko ona mogła
pomóc mi podjąć tę decyzję.
— Kocham cię na tyle mocno, by pozwolić ci odejść, Isaac.
Miłość nie zawsze była jednoznaczna z walką o uczucie. Czasami miłość oznaczała
puszczenie ukochanej osoby wolno.
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 58.
Najsmutniejsze zakończenie relacji to takie, gdy opuszcza się ukochaną osobę, mimo że
nadal się ją kocha. Pozwolenie, by odeszła, to mimowolne rozdzieranie własnej duszy, bo w
ostatecznym rozrachunku miłość nie wystarczała. Nie była zdolna do pokonania pewnych granic
— nie była niezwyciężona. Tylko romantyczni głupcy wierzyli, że było inaczej. Czasami po
prostu trzeba pozwolić odejść drugiej osobie, by nie zniszczyć piękna. By nie przekształcić
uczucia w coś szkaradnego. Niektóre demony były nie do zwalczenia. Puszczenie wolno kogoś,
kogo się kochało, mogło oznaczać ratunek w imię miłości.
By wkroczyć do mieszkania pogrążonego w półmroku, musiałam podjąć nie lada wysiłek,
bo moje ciało pragnęło jedynie zwinąć się w kłębek i poddać rwącemu bólowi złamanego serca.
Byłam na tyle silna, by odejść od Isaaca bez oglądania się za siebie, ale teraz czułam jedynie
zmęczenie. Wyczerpanie. Automatycznie zrzuciłam mokasyny, odłożyłam klucze do samochodu
i minęłam kontuar kuchenny. Ociężale, z wysiłkiem. Potem dostrzegłam Leo siedzącego na
kanapie przed telewizorem, który rzucał słabą poświatę w salonie. Popatrzyłam na brata i w
jednej sekundzie tama puściła. To, co dusiłam w sobie przez całą drogę do domu, wylało się ze
mnie w histerycznym szlochu.
— Leah? — zapytał zdezorientowany Leo, podnosząc się z sofy. — Hej, ty płaczesz?
Moje ramiona zaczęły się trząść, gdy przycisnęłam przeguby rąk do ust w bezskutecznej
próbie powstrzymania rozdzierającego płaczu, który odbierał mi oddech. Objęłam się rękami,
nim otoczył mnie uścisk brata, i poddałam się. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa, gdy moje ciało
trzęsło się w konwulsjach. Osunęłam się na podłogę podtrzymywana siłą Leo, który po chwili
posadził mnie na swoich kolanach jak małą dziewczynkę.
— Zerwałam z Isaakiem — wychrypiałam, a usłyszenie tego było jak cios w żołądek.
Zwinęłam się w kłębek, przyciskając mokre policzki do piersi brata, który nie dopytywał. Po
prostu mnie trzymał. — Proszę, spraw, żeby to tak bardzo nie bolało.
— Nie mogę, maleńka — szepnął, całując czubek mojej głowy. — Chciałbym, ale nie
potrafię.
Ludzie mówili, że prawdziwa miłość odbiera dech, ale wierzyłam, że było odwrotnie.
Isaac wtłaczał we mnie powietrze — pokazywał mi, jak oddychać, gdy sama nie potrafiłam.
Uzdrawiał mnie. Niczego mi nie zabierał. Przypominał mi, jak wracać do życia, gdy sama
zapominałam. A teraz? Teraz nie miałam nikogo, kto złapałby mnie, jeśli zacznę upadać.
Każdy kolejny dzień upływający od zerwania bolał. Nie mogłam malować. Nie mogłam
spać. Nie mogłam wstać z łóżka. Nie mogłam jeść. Za każdym razem, gdy chciałam podnieść się
i ruszyć do przodu, wszystko we mnie uderzało. Bolało mnie rozmawianie, kochanie, bycie. Tak
naprawdę nie żyłam. To była próba przetrwania — egzystowanie. Byłam emocjonalnie
wypalona, tak że nawet sen, w który zapadałam z wyczerpania, nie pomagał. Budziłam się
zmęczona, obolała i to nie chciało odejść. Walczyłam z chęcią sięgnięcia po tabletki nasenne.
Toczyłam walkę z własnym sercem, które pragnęło pobiec do Isaaca i nigdy go nie opuszczać.
To była ciągła wojna z samą sobą. Widziałam zmartwienie na twarzy Leo, które stopniowo
przechodziło w udręczenie — chciał mi pomóc, ale nie potrafił. Nikt nie potrafił. To był proces
rekonwalescencji. Po złych chwilach prędzej czy później nadejdą lepsze — tym się pocieszałam.
Potrzeba było na to czasu.
Przynajmniej tak sobie wmawiałam, bo byłam przerażona myślą, że te rozdarte kawałki
wewnątrz mnie już nigdy się nie scalą. Chyba sama się o to prosiłam. Straciłam nie tylko miłość
życia, ale i najlepszego przyjaciela. Złamałam nasze serca, ale czułam, że nie mogłam postąpić
inaczej.
Leżałam skulona na łóżku z nosem zakopanym w koszulce Isaaca, a melancholijne
piosenki o nieszczęśliwej miłości i zerwaniach zagłuszały dźwięki szarej rzeczywistości. Z
poduszką przyciśniętą do piersi wsłuchiwałam się w słowa wyśpiewywane delikatnym głosem,
mimowolnie je nucąc.
I don’t know if you mean everything to me
And I wonder, can I give you what you need?
Don’t want to find I’ve lost it all
Too scared to have no one to call
So can we just pretend
That we’re not falling into the deep end?
You’ve gone quiet, you don’t call
And nothing’s funny anymore
And I’ll keep trying to help you heal
I saw you crying and dry your tears
Melodia ucichła gwałtownie. Zmarszczyłam brwi, przewróciłam się z niechęcią ku
głośnikowi stojącemu na komodzie, próbując zrozumieć, co się stało. Przyczyną nie była awaria
sprzętu, tylko wytatuowana blondynka stojąca przy nim z marsową miną.
— Pięć dni, dziewczyno — odezwała się Hope. — Leżysz w łóżku od pięciu dni, podczas
których Leo nabawił się wrzodów ze zmartwienia. Powiedziałam mu, że dam ci tydzień na
opłakiwanie, ale walić to.
W postrzępionych szortach, krótkiej koszulce z logo The Rolling Stones i butach
motocyklowych przypominała dziewczynę bikera. Pierwszą myślą, jaka mnie naszła, było to, że
tym stylem idealnie dopasowałaby się do Isaaca. Wtedy zachciało mi się płakać. Znów.
— Daj mi spokój — westchnęłam.
— Włóż w te słowa więcej przekonania — mruknęła zaczepnie. — Takie coś z pewnością
mnie nie przegoni.
— No pewnie — burknęłam. — Do przegonienia diabła potrzeba co najmniej kilku
przekleństw i wody święconej.
Hope zaśmiała się pod nosem.
— Oto ona — powiedziała. — Już się bałam, że całkowicie przepadłaś.
Parsknęłam ledwie rozbawiona, ale to, co zaczęło się śmiechem, przemieniło się w
mimowolne łkanie. Byłam cholernie żałosna, ale nie potrafiłam stłumić łez. Hope zacisnęła usta,
a brawura zniknęła z jej twarzy. Z westchnieniem przysiadła na materacu tuż obok mnie i zrobiła
coś, czego bym się po niej nie spodziewała. Chwyciła mnie mocno za dłoń. W geście, który
wyrażał więcej niż wszelkie pocieszenia — przekazywał siłę, zrozumienie i wsparcie.
— Nikt nie wie, jak bardzo płakałam w tamte dni — szepnęła. — Za sprawą Asy
cierpiałam podwójnie. Nasze rozstanie wynikło z nieporozumienia, z próby ochronienia mnie, ale
słowa, które padły, nie mogły zostać zapomniane. Nie potrafiłam na niego spojrzeć bez ich echa.
Dlatego nawet gdy wyjaśniliśmy sobie wszystko, nie wpuściłam go ponownie do swojego życia.
Naprawdę chciałam, ale nie potrafiłam. Aż po ponadmiesięcznej przerwie dotarło do mnie, że
przy nim wszystko było lepsze. Ja stawałam się lepsza. Czasami ludzie, którzy nas najbardziej
zranili, są naszym antidotum.
— A co, jeśli w tej historii nie ma antidotum? — zapytałam cicho. — Co w przypadku,
gdy patrzenie na mnie już zawsze będzie wywoływało w nim ból?
— Zawsze nie jest odpowiedzią na żadne pytanie — odparła. — Zastanów się, czy on jest
twoją bratnią duszą. Czy jest ci przeznaczony? Przyszłość się zmienia. Ludzie się zmieniają.
Perspektywa wraz z nimi. Czasami dystans staje się powodem, by kochać mocniej. Jeśli ludzie są
sobie przeznaczeni, odnajdą się. Nie musi być to teraz, za miesiąc czy za rok. W odpowiednim
momencie, prędzej czy później, będą razem.
— Isaac ratował mnie przed upadkiem jeszcze na długo przed złożeniem naszej obietnicy
— wyszeptałam. — Nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Mimo że nie było go przy mnie, stał
się moim powodem, by oddychać. Pokazał mi, czym jest bezwarunkowa miłość. Przekonywał
mnie, że jestem wystarczająca. Sprawiał, że głos w mojej głowie mówiący, że do niczego się nie
nadaję, znikał. Z nim widziałam swoją przyszłość taką, w której miałam domek z białym płotem i
psa. Jeśli to definicja bratniej duszy… — przerwałam na moment — …to myślę, że jest moją.
Hope ścisnęła mi dłoń.
— Pozostaje wam żyć osobno, póki nie nadejdzie wasze prędzej czy później —
powiedziała.
W uchylonych drzwiach stanął Leo, którego smutny uśmiech wskazywał, że słyszał naszą
rozmowę. Blondynka, zauważywszy poruszenie przy wejściu do pokoju, przeniosła ciepłe
spojrzenie na niego.
— Sądziłem, że widziałem już twoje wszystkie oblicza, ale, cholera, wciąż potrafisz mnie
zaskoczyć — mruknął. — W środku jesteś miękka jak ciągnący się cukierek.
Dziewczyna zmrużyła powieki z udawaną powagą.
— Nie mów o tym nikomu, Preston — odparła. — Mam reputację do utrzymania.
Jej ton był kpiący. W ciągu pół roku znajomości mogłam się przekonać, że Hope była
twardą babką. Niezlęknioną, wręcz niezłomną. Nie bała się wyzwań ani przeciwności losu.
Samym spojrzeniem i postawą potrafiła odstraszyć od siebie ludzi. Tylko że pod beznamiętną
maską kryła w sobie pokłady ciepła, współczucia i lojalności.
— Nie wątpię, wielka, zła Ciredman — zgodził się. — Twój sekret jest u mnie
bezpieczny.
Wycofał się z pokoju z psotnym mrugnięciem, po którym nastąpiła między nami cisza.
Sądziłam, że to milczenie będzie oznaczać wyjście Hope. Jednak nie mogłam się bardziej mylić.
— Zbieraj się — powiedziała niespodziewanie. Klepnęła się po kolanie, wstała i
jednocześnie zerwała ze mnie kołdrę. — Zabieram cię na wycieczkę.
Skrzywiłam się ze swojego miejsca na miękkim materacu, na którym było mi wygodnie.
Liczba dni, które na nim spędziłam, wskazywała jak bardzo.
— Nie zrozum mnie źle, ale nasza rozmowa magicznie nie sprawiła, że wszystko stało się
łatwiejsze i nagle zacznę żyć pełnią życia — mruknęłam.
— W twoim przypadku pełnią życia możemy nazwać prysznic — rzuciła ironicznie
nieprzejęta moim płaczliwym nastrojem. To była Hope, którą znałam. — Śmierdzi tu jak w
jaskini trolla, a ty nie odbiegasz od niego zapachem. Więc zwlecz tyłek z łóżka i umyj się, zanim
zaczną mi łzawić oczy.
Westchnęłam przeciągle niegotowa na walkę — byłam zbyt wyczerpana, żeby kłócić się z
wcielonym diabłem. Dlatego po kilku jękach wstałam. Świat zawirował i zobaczyłam mroczki
przed oczami. Blondynka, jakby wyczuwając mój stan, podtrzymała mnie, póki nie stanęłam
pewnie. Gdy obraz wrócił do normalności, mozolnymi kroczkami ruszyłam w stronę łazienki.
— Wstałaś. — Leo gotujący w kuchni zdębiał na mój widok. Dosłownie. Przerwał
krojenie warzyw, a trzymany przez niego nóż zawisł w połowie drogi do papryki.
Posłałam mu kwaśny uśmiech, zamykając się w szczelnym uścisku własnych ramion.
— Wybieramy się na małą wycieczkę — zakomunikowała mu Hope podążająca za mną.
— Ma na myśli to, że ona zmierza na wycieczkę, a ja robię za zakładnika —
wytłumaczyłam kpiąco, na co blondynka przewróciła oczami.
W ciągu dziesięciu minut czułam się prawie jak nowo narodzona. Prawie. Zewnętrzna
świeżość nie oznaczała, że mi się poprawiło. Ale moje przetłuszczone, matowe i odkształcone od
leżenia włosy nabrały blasku. Koszulka Isaaca została zamieniona na przewiewny kombinezon.
Bez zapachu, który bezustannie mi o nim przypominał, funkcjonowanie powinno być łatwiejsze.
Ale nie było. Wciąż czułam się chora.
Całą drogę w samochodzie przesiedziałam wpatrzona w okno, niczego nie widząc.
Doceniałam brak prób konwersacji ze strony Ciredman — nie potrzebowałam bezsensownych
rozmów dla zabicia ciszy. W komfortowej atmosferze zwolniła tuż przed znajomym
apartamentem. Tym, z którego zrezygnowałam z Leo z powodu astronomicznej kwoty najmu i
niuansu w postaci sąsiadów. Wyprostowałam się na siedzeniu autentycznie zaintrygowana i
spojrzałam pytająco na dziewczynę, która w zamian posłała mi krzywy uśmieszek.
W milczeniu przeszłyśmy przez eleganckie lobby, gdzie powitał nas portier, co było
chyba szczytem ekstrawagancji. Osoby noszące epolety, których zadaniem było sprawowanie
pieczy nad budynkiem, kojarzyły mi się jedynie z wielkimi hotelami. Jazda windą prawie
wywróciła mój pusty żołądek na drugą stronę, ale nie mogłam narzekać, bo widok roztaczający
się z mieszkania był tego wart.
— Witaj w moim nowym domu — powiedziała Hope, zatrzaskując za nami drzwi.
Powitała nas pustka. Przestrzeń oświetlało słońce, wszędzie widziałam oślepiające
promienie. Nogi same poprowadziły mnie w kierunku okien robiących za ściany połowy
apartamentu, z których rozciągał się magiczny widok na miasto. Byłyśmy na tyle wysoko, że
z odpowiedniego punktu można było dostrzec ocean ciągnący się po horyzont. Kwota za
mieszkanie tutaj była adekwatna do oferowanych warunków. Nie mogłam narzekać na własne
lokum, ale nie umywało się ono do tego.
— Nie szukasz współlokatorki? — zażartowałam. — Jestem gotowa porzucić własnego
brata dla takich widoków.
— Cóż, tak jakby mam już jednego — mruknęła.
— Chciałabym powiedzieć, że jestem zdziwiona, ale skłamałabym — odparłam,
oderwawszy wzrok od okna. — Pamiętam moment, kiedy zobaczyłam was razem. Mimo że nie
byłam gotowa na związek, powiedziałam sobie, że w przyszłości chcę znaleźć kogoś, kto będzie
patrzył na mnie tak, jak Asa na ciebie.
Spojrzenie Hope wyrażało to, czego żadna z nas nie odważyłaby się powiedzieć głośno
— znalazłam taką osobę. Nastrój momentalnie opadł. W jednej sekundzie ponownie poczułam
pełnię bólu. Uciekłam wzrokiem w dal, w rozpościerające się przede mną tereny Los Angeles.
Obawiałam się, że znalezienie zrozumienia w oczach Hope sprawi, że znów się rozkleję, dlatego
twardo skupiałam się na otaczających mnie widokach. Odgłos chlupotania zwrócił jednak moją
uwagę, jeszcze zanim odezwała się blondynka.
— Nie znam lekarstwa na złamane serce, ale wiem, że whisky jest dobra na każdą okazję.
Z zaciśniętymi wargami, które bez zaciskania ich niebezpiecznie drżały, przyjęłam
butelkę. Westchnęłam ciężko. Bez zbędnego myślenia pociągnęłam łyk alkoholu. Palenie
przełyku o mało nie wycisnęło ze mnie łez, ale tylko lekko się skrzywiłam. Mogłam to znieść.
Moje serce bolało dużo bardziej, niż paliło to cholerstwo.
— Gdy pierwszy raz cię zobaczyłam, po prostu wiedziałam, że wpasujesz się w grupę. —
Hope odezwała się niespodziewanie po kilku łykach przełkniętych w milczeniu. —
Przeczuwałam też, że któryś z tych facetów stanie się twoim najgorszym koszmarem. Że któryś z
nich będzie gorszy od pozostałych, bo właśnie to przyciąga do siebie takich ludzi jak my.
Domyślałam się, że któryś z nich stanie się dla ciebie ważny i ten chaos idący z nim cię zniszczy.
Czułam to w kościach, ale w tamtym momencie nie zdawałam sobie sprawy, że tym kimś będzie
Isaac. Powinnam była cię ostrzec. Żałuję, że tego nie zrobiłam, Preston.
— Niewiele by to zmieniło, wiesz o tym?
Nie chciałam roztrząsać tego, że najwyraźniej od samego początku miała rację. Bo miłość
do Isaaca Cloneya ostatecznie rozerwała mnie na strzępy.
— Wiem, ale mimo wszystko. — Wzruszyła ramionami.
— Nigdy nie podziękowałam ci za pomoc Isaacowi — odezwałam się, co skupiło na mnie
jej baczne, ale pytające spojrzenie. — Z narkotykami. Powiedział mi o całym tym bagnie. Nie
wiem, dlaczego zdecydowałaś się na tak ryzykowne posunięcie, ale dziękuję, że byłaś tu dla
niego, gdy sama nie mogłam.
— Cholera, Isaac złamał ci serce, a ty i tak dziękujesz mi za uratowanie jego tyłka —
wymamrotała, kręcąc głową. — Niech ten gość weźmie się w garść, bo naprawdę jesteś
najlepszym, co go w życiu spotkało…
— To, co powiedziałaś, było urzekające — prychnęłam. — Gdyby wykreślić stamtąd
gadkę o tyłku.
Hope zaśmiała się pod nosem, oparłszy ramię o szybę, ale w jednej sekundzie
spoważniała.
— Po śmierci mamy wpadłam w naprawdę głęboką żałobę, z której nie umiałam się
wyleczyć latami — przyznała równie obojętnie, co niespodziewanie. — Szukałam pocieszenia,
ramienia do wypłakania i wsparcia, nie znalazłam niczego. Jedynie samotność. Więc z czasem to,
co było dziecięcym smutkiem, zmieniło się w gniew i żal, w desperacką próbę zdobycia uwagi.
Poznałam pewnego dilera. Raczej łatwo domyślić się, co było później. To nie była miłość z
romansideł, ale dostałam od niego to, czego chciałam. Uwagę. A w gratisie narkotyki. Ćpałam
przez wiele tygodni, aż… przedawkowałam.
Kolana zmiękły mi pod wpływem jej wyznania.
— Nigdy o tym nikomu nie mówiłam, ale po wyjściu z odwyku, dosłownie po
przekroczeniu progu ośrodka, zaczęłam biec — kontynuowała. — Byłam tak cholernie słaba, ale
biegłam, jakby ścigały mnie ogary piekielne. Przez dziesiątki przecznic, aż po tym wysiłku
opróżniłam praktycznie pusty żołądek… Nie zrezygnowałam z tego po dzisiejszy dzień. Biegam
do utraty tchu, ponieważ boję się, że jeśli przestanę, to znów do tego wrócę. Uzależnienie to
choroba, która nie znika ot tak. Ona pozostaje z tobą na zawsze, nawet po leczeniu. Przy Asie
mój lęk zmalał do nie więcej niż miotającej się iskry, ale ta obawa zawsze czai się w ciemnych
zakamarkach mojego umysłu. Dlatego im pomogłam. Uratowanie go, ich, było najmniej
samolubną rzeczą, jaką zrobiłam w życiu, i nie żałuję tego, bo podświadomie pragnęłam, żeby te
kilka lat temu i mnie ktoś ocalił.
Zacisnęłam usta, które zadrżały niebezpiecznie. Tym razem nie z powodu tego, co
straciłam. Tylko dla Hope. Dla tej wyniosłej dziewczyny, która przeszła przez prawdziwe piekło
i wciąż stała wyprostowana. Nie zdecydowałam się na żadne słowo, na żadne pocieszenie,
ponieważ jej twarde spojrzenie wyraźnie pokazywało, że mogłam darować sobie jakiekolwiek
komentarze. Może właśnie dlatego po kilku minutach milczenia zwyczajnie zmieniłam temat.
— Wiesz, że mieszkają tu bracia White?
— Co ty nie powiesz? — mruknęła Hope, posyłając mi uśmiech. Byłam prawie pewna, że
czaiła się w nim wdzięczność. Nie chciała mojego współczucia. — Dowiedziałam się o tym tuż
po podpisaniu umowy. Dzięki twojemu poleceniu mam sąsiadów szatanów.
— Lepsi tacy w fantastycznym apartamencie niż obcy w klitce akademika — mruknęłam,
co wyraźnie zainteresowało dziewczynę.
— Czy mówisz, że…
Moje postanowienie wiązało się z tym, że wzięłam sobie słowa Hope do serca. Czasami
dystans staje się powodem, by kochać mocniej. Każde kolejne pożegnanie pozwalało nam
nauczyć się czegoś o sobie. Pozostała mi jedynie wiara, że w przyszłości Isaac nauczy się patrzeć
na mnie bez poczucia żalu.
— Wyjeżdżam z Los Angeles.
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 59.
Isaac
Jej obecność w moim życiu bolała równie mocno jak jej brak — nie mogłem wygrać. To
było chore. Oprócz rozdzierającego cierpienia tkwiła we mnie pogarda do samego siebie, bo nie
potrafiłem pozbyć się nieuzasadnionej urazy do dziewczyny, którą kochałem nad życie.
Nienawidziłem siebie każdej godziny, każdego dnia, odkąd odeszła.
Melodia wypływała spod moich palców, pięła się ku kościom i mięśniom, rozchodziła się
przez ciało ku sercu i duszy. Słowa ulatywały w pustej przestrzeni. Mój głos ochrypł od
wypalonych papierosów popitych wódką.
Everybody needs inspiration
Everybody needs a song
A beautiful melody
When the night’s so long
‘Cause there is no guarantee
That this life is easy
Yeah, when my world is falling apart
When there’s no light to break up the dark
That’s when I, I
I look at you
Tkwiłem w transie wywołanym słowami piosenki z zaciśniętymi powiekami, które
powstrzymywały łzy, i ciałem kołyszącym się pod wpływem gwałtownych uderzeń w klawisze
fortepianu. Utknąłem w ekstazie muzyki. W pięknie, które było zdolne przywrócić szczęśliwe
momenty. Na krótką chwilę, na kilka uderzeń serca. Jedna nuta oszukiwała złamaną duszę,
pokazując jej to, co chciała zobaczyć. Znalazłem się w kalejdoskopie wspomnień — w miejscu,
gdzie Isaac i Leah byli razem.
When I look at you, I see forgiveness
I see the truth
You love me for who I am
Like the stars hold the moon
Right there where they belong
And I know I’m not alone
Wraz z zakończeniem utworu oddech uszedł ze mnie w nierównych sapnięciach. Strużka
potu wyznaczała ścieżkę przez mój kręgosłup, a wilgotne włosy opadły mi na czoło, gdy
zawisłem nad instrumentem z nisko opuszczoną głową. Muzyka leczyła to, czego nie potrafiła
medycyna, ale złamanego serca nie mogła skleić żadna melodia.
— Jeśli tak wyglądałem podczas zerwania, to mogę powiedzieć, że to cholernie dołujący
widok. — Usłyszałem ironiczny głos Asy.
Podniosłem na niego przekrwione oczy, na co potrząsnął głową.
— Zmieniam zdanie, to kurewsko dołujący widok.
Nie spodziewałem się go, zważywszy, że olewałem wszelkie próby kontaktu ze mną. Jego
pojawienie się było odstępstwem od sześciodniowej rutyny, w którą popadłem podczas
nieobecności ojca pracującego poza miastem dokładnie od tamtego dnia. Jego niespodziewany
wyjazd ułatwił mi użalanie się nad sobą, a raczej picie na umór, póki klawisze fortepianu nie
stawały się jedynie niewyraźną plamą.
— Pieprz się, Asa — warknąłem z mocno zaciśniętą szczęką.
— Tylko na tyle cię stać? — wyśmiał mnie. — Siedziałeś cicho przez tyle czasu i dopiero
od swojej dziewczyny dowiedziałem się o twoim zerwaniu. Wiesz, jak się wtedy poczułem?
— Powiedz „zraniony”, to zaśmieję się pierwszy raz od sześciu dni — mruknąłem
chłodno, na co prychnął.
Opierał się o ścianę z kpiącym uśmieszkiem, który był symbolem jego brawury.
— Dramatyzowanie to broszka kobiet, tak że nie przesadzajmy. — Chrząknął, drapiąc się
w skroń. W tym geście dostrzegłem pierwszą oznakę niepewności. — Tak czy inaczej, jesteśmy
najlepszymi kumplami od dawien dawna. Chyba powinienem wiedzieć, kiedy wpadasz w dołek,
żebym mógł cię jakoś… no wiesz, dać ci duchowe wsparcie i te sprawy.
Nieporadność nie pasowała do wizerunku niebezpiecznego faceta, jaki Asa pokazywał
całemu światu. Tego, którego sam znałem aż za dobrze. Teraz zachowywał się jak nastolatek
pierwszy raz przyłapany na oglądaniu pornosów. Wahaniu w jego głosie towarzyszyło jąkanie
się. Byliśmy diabolicznym duetem, ale z nas dwóch to ja byłem tym, który lepiej radził sobie z
emocjonalnymi gadkami. Asa podchodził do takich problemów z ironią — za maską obojętności
skrywał nieumiejętność radzenia sobie z uczuciami.
— Jesteś gówniany w pogadankach mających podnieść na duchu — parsknąłem. —
Czegoś tak żałosnego nie słyszałem od czasów, gdy byliśmy smarkaczami myślącymi, że nisko
opuszczone spodnie zrobią z nas prawdziwych facetów.
Asa roześmiał się oparty o ścianę, od której odbił się z kocią — a raczej bokserską —
gracją. Nie zaprzeczał, bo nie było czemu. Obaj znaliśmy prawdę. Z westchnieniem usiadł na
podłokietniku fotela, bo siedzisko było zajęte przez co najmniej pięć pustych butelek po wódce.
Patrzył na ten obraz nędzy i rozpaczy z zaciśniętymi ustami. Jego chwilowe rozbawienie
zmieniło się w niespotykaną u niego powagę.
— Co się z tobą dzieje, Isaac?
— Co ma się dziać? — rzuciłem sucho. — Próbuję poradzić sobie z dołkiem, w który,
przypominam, również wpadłeś tuż po zerwaniu z Hope.
Milczał przez dłuższą chwilę, by następnie kilkakrotnie otworzyć i zamknąć usta, jakby
niepewny, od czego zacząć.
— Tyle że ja to ja — powiedział. — Nazywano nas partnerami w zbrodni. Tam, gdzie
Asa, musiał być Isaac. Tam, gdzie Isaac, musiał być Asa. Ale obaj wiemy, że to drugie to bujda.
Ty trzymałeś gardę za nas obu. Pojawiałeś się tam, gdzie byłem, bo trzymały się mnie kłopoty.
Osłaniałeś moje plecy, żebym w gniewie nie wpadł w większe szambo. Prowadziłeś mnie przez
te uczuciowe dramaty, z którymi sobie nie radziłem. Choć uważasz, że zawaliłeś na całej linii, bo
wplątałeś się w narkotykowy biznes, sam dostrzegam jedynie twoją zapalczywą próbę
wydostania nas z niego z czystą kartą. Sądzisz, że moja pomoc poprzez walki to za dużo, ale ja
pamiętam chłopca, który specjalnie starał się przedłużyć nasze pobyty poza domem, bym nie
wracał do toksycznego ojca. Pamiętam każdą próbę przekonania mnie do zgłoszenia przemocy.
To, jak opiekowałeś się Rey, gdy sprawdzałem, co się dzieje w domu. Niezależnie od problemu
zachowywałeś czysty umysł i trzymałeś się w pionie nie dla siebie, ale dla przyjaciół, więc to…
— wskazał na opróżnione butelki — …jest dla mnie czymś nowym. Nie potępiam próby
poradzenia sobie z tym wszystkim, bo byłbym cholernym hipokrytą. Ale jesteś moim bratem i
naprawdę się martwię, więc po prostu ze mną pogadaj.
Miał rację. To załamanie nie było do mnie podobne. Nawet gdy matka nagle odeszła, nie
doprowadziło mnie to do takiego odrętwienia. Za gówniarskich czasów próbowałem brawurowo
poradzić sobie z realiami, które mnie dotknęły. Złymi wyborami wypełniałem dziurę w sercu
pozostawioną przez odrzucenie, ale robiłem coś. Oszukiwałem się, że nic nie boli — że będzie
lepiej. Teraz nie widziałem żadnych perspektyw. Jakby ktoś nagle odciął mi dopływ światła
wskazującego drogę ku przyszłości. Do jakiegokolwiek życia.
— Cofam to — wymamrotałem. — Masz gadane, gdy się postarasz.
Asa posłał mi gorzki uśmiech.
— Powiedz mi, gdzie chowa się facet, który przemawiał mi do rozumu jeszcze kilka
miesięcy temu. Ten, który kazał mi walczyć o ukochaną dziewczynę. Bo to, co widzę, to cień
człowieka, zupełnie nieprzypominający gościa, który przekonywał mnie, że pewnego dnia
pożałuję, że poddałem się bez walki.
— Ten facet zginął w sekundzie, gdy przez własną głupotę stracił miłość swojego życia
— mruknąłem.
Obserwował mnie z nienaturalnym spokojem, w którym dostrzegałem wpływ Hope.
Diabły, które zawsze mu towarzyszyły, zniknęły — nie widziałem ich w jego oczach. Ta
dziewczyna uratowała go przed samym sobą, przed autodestrukcją.
— Mnie to mówisz? — Westchnął. — Do dziś czuję wstręt do samego siebie na myśl o
tym, co powiedziałem Hope. Nie da się zrobić nic gorszego, niż ja zrobiłem tamtego dnia na
stołówce.
Pokręciłem głową, zaśmiałem się gorzko i zacząłem mówić. O wszystkim. Zaczynając od
odejścia mojej matki poprzez każdy moment, który przyczynił się do obecnej sytuacji. Ze
szczegółami opowiedziałem o podróży do Arizony, dzięki której Leah dowiedziała się o
socjopatii swojej matki. Aż dotarłem do podsłuchanej rozmowy, która zniszczyła wszystko. A
raczej zatruła nasz związek, bo to ja nas unicestwiłem.
— To popieprzone. — Asa odchrząknął. — Nawet jak na nas, a doświadczyliśmy wiele
syfu.
Byłem cholernie zagubiony. W jednej chwili straciłem fundament gniewu, na którym
opierałem całe życie. Zostałem wepchnięty w prawdę, której nie potrafiłem zrozumieć. Ona
okazała się gorsza niż lata domniemań — matka porzuciła mnie dla trzydziestu tysięcy dolarów.
Tyle byłem wart. Tyle była warta moja miłość. W głowie rysowałem mnóstwo scenariuszy, w
których przyczyniłem się do jej ucieczki. W tych scenariuszach kobieta znudzona
macierzyństwem odnajdowała lepszą perspektywę i odchodziła bez oglądania się za siebie.
Żyłem tamtą urazą. A teraz? Rzeczywistość była po stokroć gorsza. Próbowałem uciekać przed
demonami, zamiast się z nimi zderzyć, ponieważ to oznaczałoby spojrzenie im w oczy. A
obawiałem się tego, co zobaczę — bałem się słabości, która całkowicie mnie pokona.
Westchnąłem ciężko, siedząc okrakiem na pufie przy fortepianie.
— Nasze zerwanie jest inne — powiedziałem. — Ona dała mi odejść, bo bardziej
zabolała ją możliwość, że codziennie będzie przypominała mi o cierpieniu. Zadbała o mój
cholerny komfort. To pokazuje, jak bardzo na nią nie zasługuję. Jest tak bezinteresowną osobą,
że podjęła najbardziej łamiącą serce decyzję, byleby uchronić mnie przed jeszcze większym
zranieniem. Byle nie gromadzić między nami bólu, który mógłby przemienić naszą relację w coś
odpychającego. A ja? Wciąż walczę z pragnieniem pójścia do niej i skłamania jej w twarz,
byleby ponownie wziąć ją w ramiona. Zasługuje na więcej.
Słowo „odrażający” było zbyt łagodne, by opisać moją osobę. Brzydziłem się sobą, a
mimo to chciałem być na tyle samolubny, by spojrzeć Leah w oczy i odpowiedzieć „nie” na
pytanie, które nas rozdzieliło. Marzyłem, by dopuścić się kłamstwa wobec dziewczyny, która
zawsze pragnęła prawdy. Niezależnie od tego, jak bardzo była okrutna — wolała doznać
cierpienia, niż zostać okłamaną, by uchronić uczucia.
— Zasługuje, ale dostała ciebie — odparł Asa bez owijania w bawełnę. — Życie nie jest
sprawiedliwe. Może moja sytuacja jest inna, ale najwyraźniej łączy nas jedno. Obaj nie
zasługujemy na kobiety, które kochamy. Pozostaje nam jedynie próba zapewnienia im szczęścia.
Spieprzyłeś, ale musisz spróbować to naprawić. Nie ma miłości bez wybaczenia i wybaczenia
bez miłości.
Oparłem łokcie o kolana i potarłem policzki porośnięte zarostem, który powoli zaczynał
przypominać brodę.
— Brzmisz prawie jak poeta.
— To ostatnie przeczytałem w necie — mruknął z sarkastycznym uśmiechem.
Podniósł się leniwie ze swojego miejsca na fotelu, włożył ręce w kieszenie przetartych
jeansów i ruszył w kierunku drzwi. Jednak nim zniknął za rogiem i wyszedł na krótki korytarz,
zatrzymał się.
— Nie wiem, co tobą kieruje, Isaac — powiedział opanowanym tonem. — Ale nie
wmówisz mi, że ktoś, kto patrzy na Leah, jakby była wszystkim, co ma, widzi w niej przyczynę
swojego bólu. Nie wierzę w to, zbyt dobrze cię znam. Przekonaj mnie przy następnej wizycie
lepszą bujdą, a co najważniejsze, siebie, jeśli chcesz być frajerem porzucającym kobietę, z którą
mógłbyś się zestarzeć.
Z rwącym uczuciem w klatce piersiowej raz po raz odtwarzałem jego słowa.
Podświadomie znałem odpowiedź na jego pytanie.
Byłem zagubiony, ale przede wszystkim czułem się zniszczony przez ból, którego przez
lata nie dopuszczałem do siebie w pełni. Tu nie chodziło już tylko o to, jak i dlaczego zostałem
porzucony przez matkę. Z upływem czasu wewnątrz stałem się tak pokiereszowany, że nie
miałem pieprzonego pojęcia, jak odpowiedzieć — moje ciało, serce i umysł nie wiedziało — na
kolejne zderzenie z bólem. Dlatego teraz obawiałem się, że pewnego dnia zwyczajnie stracę siłę
do walki i zawiodę ją. Że złamię obietnicę i nie złapię jej, jeśli zacznie upadać. Przerażało mnie,
że ta słabość kiedyś przejmie nade mną kontrolę i mnie pokona, a niczego bardziej nie
pragnąłem, niż być silnym za nas oboje.
Jak mogłem być jej oddechem, gdy sam zaczynałem się dusić? Jak mogłem okazać jej
bezwarunkową miłość, gdy nie kochałem tego, kim byłem?
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 60.
Próba ruszenia do przodu, gdy jedyne, czego się pragnie, to zostać, łamie serce.
Szczególnie jeśli oznacza to pozostawienie za sobą człowieka, z którym wiązało się przyszłość
— tego, którego nazwisko chciało się przyjąć. Miłość była piękna, ale nie dało się jej
kontrolować. Można było ją kształtować, dbać, by dojrzewała, ale mimo to nie zyskiwało się nad
nią władzy. Nikt nie potrafił sterować miłością, a życie pisało własne scenariusze. Gdy zostawało
się ze złamanym sercem, można było tylko próbować przetrwać.
Siedziałam w samochodzie, nie mając ochoty wysiadać, mimo że znalazłam miejsce
parkingowe już dobre kilka minut temu. Nie potrafiłam się zmusić do ruchu. We wstecznym
lusterku mogłam dojrzeć szyld gabinetu terapeutycznego. Przyjechałam, by osobiście przekazać
Michaeli swoją decyzję. Wiedziałam, dlaczego opóźniałam swoją wizytę — zwyczajnie bałam
się wyjeżdżać. Niezależnie od tego, jak wiele ubrań i rzeczy spakowałam do walizek, wciąż
starałam się oszukać siebie, że to tylko zły sen. Przerwanie leczenia w Los Angeles odczuwałam
jako kropkę nad i, ostateczne potwierdzenie koszmaru.
— Nie ma odwrotu, Leah — powiedziałam sama do siebie.
Oparłam głowę o zagłówek, wplotłam palce we włosy i z głębokim wdechem
wyciągnęłam klucze ze stacyjki. Po tym, jak Hope zmusiła mnie, bym wróciła do świata żywych,
obwieściłam przy whisky swoją decyzję co do wyboru uczelni i teraz trzeba było ją wprowadzić
w życie. Jak najszybciej — by nie zmienić zdania, postanowiłam nie czekać z wyjazdem do
sierpnia. Następnego dnia usiadłam w salonie z bratem i przekazałam mu wieści, mało
zaskakujące, jak się okazało.
Okręcałam na palcu pierścionek, gdy czekałam, aż Leo opuści łazienkę. Mimo
postanowienia, że powiem mu jak najszybciej o swoim przyspieszonym wyjeździe na studia,
okazja, by z nim pogadać, nie pojawiła się od razu. Tuż przed południem szykował się na trening
futbolu z braćmi White, który z zakładanych dwóch godzin przeciągnął się praktycznie na cały
dzień. Po powrocie wkroczył do mieszkania nie tylko umorusany ziemią jak świniak, ale i
cuchnący potem. Dlatego niecierpliwie czekałam, aż skończy prysznic, nim ponownie coś
przeszkodzi nam w rozmowie. Wreszcie usłyszałam, jak przekręcił gałkę, i w progu drzwi
pojawiła się jego mokra czupryna. Ręcznikiem przewieszonym przez szyję pocierał głowę, a w
drugiej dłoni trzymał telefon komórkowy. Od razu ruszył w stronę swojego pokoju, ale zatrzymał
go mój głos.
— Masz chwilę? — zapytałam bez śmiałości. Chciałam mieć to za sobą, ale jednocześnie
obawiałam się tej rozmowy. Nie miałam pojęcia, jak zareaguje.
— To nie najlepszy moment, bo muszę ruszyć na ratunek Evanowi, któremu samochód
rozkraczył się na środku drogi…
Westchnęłam pod nosem, gdy odpisywał na SMS-a. Teraz albo nigdy. Nie mogłam tego
dłużej przeciągać, musiałam zacząć się pakować. A rozpoczęcie rozmowy o wyjeździe po
znalezieniu przez niego walizek było nie na miejscu.
— Leo, wyjeżdżam z Los Angeles — powiedziałam ze ściśniętym sercem. Cholera, to
bolało.
Wypowiedzenie głośno tych słów zapewniło mi jego pełną uwagę. Podniósł wzrok znad
ekranu komórki, wlepiając we mnie brązowe oczy — nie było w nich szoku, raczej umiarkowany
spokój.
— Chciałam zostać — szepnęłam.
Pojęłam, że to miejsce dla mnie, gdy pewnego poranka stanęłam w kuchni, w której
odnalazłam Leo tańczącego przy kuchence w rytm latynoskich hitów. Czułam to, gdy
zaśmiewałam się do rozpuku w otoczeniu przyjaciół. I potem, kiedy wynurzyłam się na desce z fal
i pierwszym, co mnie przywitało, był szeroki uśmiech Isaaca.
— W pewnym momencie zrozumiałam, że tu jest moje miejsce. Znalazłam inne warianty
gotowa rozpocząć studia tutaj, ale teraz wszystko się zmieniło. Nie potrafię — dodałam.
Usiadł obok mnie na sofie z ciężkim westchnieniem, a świeży zapach męskiego żelu pod
prysznic unosił się dookoła niego. Aromat wanilii był tą szczególną wonią, która kojarzyła mi się
z Leo i działała na mnie uspokajająco — przywodziła mi na myśl dom, tę dobrą część domu.
— Nie powiem, że jestem zdziwiony — odparł ze zdawkowym uśmiechem.
— Nie?
— Przeczuwałem to. — Wzruszył ramionami. — Powiedziałaś o swoich planach, ale w
trakcie ostatnich tygodni zacząłem wierzyć, że jesteś gotowa zostać. Widziałem to w twoich
oczach, nazwij to wariactwem lub więzią rodzeństwa, ale po prostu wiedziałem. Czułem też, że po
rozstaniu z Isaakiem tak to się potoczy.
Jego ton nie wyrażał wzburzenia, ale podświadomie obawiałam się, że będzie miał żal —
nie tylko do mnie, ale i do Isaaca. Nie zamierzałam zniszczyć ich przyjaźni. Zgarnęłam za uszy
opadające kosmyki i ostrożnie zerknęłam kątem oka na brata.
— Nie jesteś zły? — zapytałam. — Na mnie? Na niego?
Uniósł brwi, które częściowo zniknęły pod niewystylizowanymi włosami opadającymi mu
na czoło.
— Czemu miałbym być? — odpowiedział. — Może jestem trochę zdołowany, ale nie mam
prawa być zły. Ani na ciebie, ani na Isaaca. To wasze życie. Wiesz, że zawsze będziesz na
pierwszym miejscu, ale Isaac to mój przyjaciel, więc będę starał się go wspierać. W całym tym
bałaganie trzeba po prostu znaleźć balans.
— Jesteś naprawdę niezwykłym bratem — przyznałam, na co mrugnął porozumiewawczo.
— Też cię kocham, siostra.
Z głową pełną myśli zapukałam w drzwi, przez które przechodziłam wiele razy.
Niejednokrotnie załamana, z oczami pełnymi łez, ale zawsze wracałam — przynajmniej póki nie
wpadłam w emocjonalny dołek po zerwaniu — ponieważ rozmowa pomagała.
— Leah? — zapytała wyraźnie zaskoczona terapeutka. Nie byłam pewna, czy powodem
była moja nieobecność na sesji w ostatnim tygodniu, czy ta niespodziewana wizyta. — Proszę,
nie mów, że mamy dziś spotkanie. Ruth pewnie znów zapisała dwie osoby na jedną godzinę…
Weszłam jej w słowo, widząc zmieszanie na piegowatej twarzy.
— Nie mamy — powiedziałam szybko. — Chciałam zamienić z panią kilka zdań. Ruth
wpuściła mnie, bo obiecałam, że to zajmie dosłownie chwilkę.
Udało mi się szybko przekonać miłą recepcjonistkę, by zgodziła się na niezapowiedzianą
wizytę. Od razu przystała na moją prośbę, zważywszy, że terapeutka miała przerwę przed
przyjęciem kolejnego pacjenta. A może tak działał ten ośrodek? Sama Michaela powiedziała, że
w razie problemów mogę odzywać się do niej niezależnie od pory dnia.
— Ach, ulżyło mi — odparła, przepuszczając mnie w progu gabinetu. — Kilka razy
zdarzyło się, że omyłkowo na jedną godzinę miała przyjść dwójka pacjentów. Nie ma bardziej
krępującej sytuacji.
Uśmiechnęłam się słabo na jej tłumaczenia, gdy wskazała na kanapę stojącą przy ścianie.
Nie byłam pewna, czy usiąść — to miało być szybkie przekazanie wiadomości — ale ostatecznie
klapnęłam na miękki materac.
— Co cię do mnie sprowadza?
— Chciałam osobiście poinformować, że rezygnuję z leczenia, ponieważ przenoszę się do
Providence — wyrzuciłam z siebie, a jej brwi uniosły się nieznacznie.
— Och, tego się nie spodziewałam — powiedziała, przekrzywiając delikatnie głowę. —
Na ostatniej sesji byłaś gotowa zostać w LA. Mogę wiedzieć, co skłoniło cię do wyjazdu?
— To dłuższa historia, nie chcę zabierać pani przerwy — odparłam.
— Nonsens. — Machnęła dłonią. — Możemy potraktować tę rozmowę jako pożegnanie
albo powiedzenie sobie „do zobaczenia”.
Rozchyliłam usta, wypuściłam powoli powietrze i zaczęłam mówić. O ostatnim tygodniu,
który wydawał się żywcem wyjęty z filmu romantycznego, a raczej z tej części, gdzie
bohaterowie łamią sobie nawzajem serca. Opowiedziałam o rozmowie z matką, sposobie, w jaki
Isaac dowiedział się o wszystkim, i o naszych późniejszych problemach. Nie przerywała mi, nie
oceniała i nie zadawała pytań — po prostu słuchała.
— To, co zrobiłaś, zrezygnowanie ze związku na rzecz ukochanego, było odważne —
powiedziała. — Naprawdę.
— Tylko tyle? — zapytałam. — Żadnych poruszających pogadanek, mącących pytań?
— Jestem psychoterapeutą, nie filozofem, pamiętasz? — przypomniała mi, mrugając do
mnie. Jak na pierwszej sesji. — Poza tym nie mylmy tych kilku minut z rozmową terapeutyczną.
Chyba potrzebowałaś po prostu zostać wysłuchaną.
Każdej osobie opowiadałam skrawek historii — nigdy nie była ona pełna. Mój brat nie
poznał wszystkich szczegółów wieczoru poprzedzającego zerwanie, z kolei Ciredman nie
powiedziałam wszystkiego o szaleństwie matki. Zawsze pomijałam niuanse. Siedząc w cichym
pokoju naprzeciw rudowłosej kobiety, otworzyłam się całkowicie, ponieważ nie musiałam
nikogo chronić ani obawiać się nadmiernej uwagi po odbytej rozmowie. Uczucia, które mnie
ogarnęły, były dobre. Jakbym dostała rozgrzeszenie. I pogodziła się z samą sobą, z przeszłością.
— Chyba tak — zgodziłam się, podnosząc się powoli. — Jeśli zna pani dobrego
specjalistę blisko Providence…
— Dam ci namiary.
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 61.
Isaac
CHOMIKO_WARNIA
Rozdział 62.
Kochać kogoś to również nauczyć się czekać — czasami ludziom nie było dane być
razem dziś, ale dopiero w przyszłości. Jeśli jednak widziało się swoją przyszłość bez tej osoby i
to nie łamało serca, to nie była prawdziwa miłość.
Drogę na lotnisko pamiętałam jak przez mgłę. Siedziałam skulona z tyłu taksówki,
spoglądając przez okno jak bohaterka łzawego filmu. Odprawa nie wyglądała lepiej — działałam
na automacie. Napięcie zaczęło ze mnie stopniowo ulatywać, dopiero gdy zajęłam plastikowe
krzesło. Nie było odwrotu. Uświadomienie sobie tego po raz kolejny wydawało się decydującym
momentem — zaszłam za daleko, żeby wycofać się z tego wszystkiego pod wpływem
wątpliwości. Odetchnęłam powoli. Hardym ruchem sięgnęłam po bagaż podręczny, w którym
schowałam laptopa. Żeby przypieczętować swój wyjazd, musiałam zrobić coś jeszcze. Do
wyznaczonej przez rektora daty pozostało jeszcze pięć dni, ale napisanie e-maila z rezygnacją ze
studiów na University of California wydawało się dobrym posunięciem. Wprawdzie mogłam w
ogóle nie dać znać, a rezerwacja miejsca po prostu przepadłaby, ale zależało mi na zachowaniu
klasy.
Szkoda, że los miał inne plany. Niewielki skrawek papieru wystający z wewnętrznej
kieszeni torebki skupił moją uwagę, zanim dotknęłam srebrnej klapy laptopa. Palące uczucie w
piersi zmusiło mnie do potarcia dłonią okolic serca. Cholera, to bolało. Byłam przerażona samą
myślą o otwarciu tego listu. W mieszkaniu, niezależnie od tego, jak długo wpatrywałam się w
zamkniętą kopertę, nie byłam zdolna go przeczytać. Obawa przeważała nad ciekawością, bo
podświadomie wiedziałam, że cokolwiek tam znajdę, moje serce na nowo zostanie złamane.
Rozpadnę się całkowicie, a musiałam zachować resztki sił, by ruszyć w swoją stronę.
Więc dlaczego drżącymi palcami rozrywałam kopertę? Dlaczego torturowałam samą
siebie? Bo chciałam poznać prawdę. Niezależnie od tego, jak bardzo była okrutna. Nie mogłam
pozwolić, by rządził mną ciągły strach. Z uspokajającym wdechem przymknęłam powieki,
wzięłam kolejny głęboki oddech i zaczęłam czytać. Każde słowo łamało mnie na kawałki i
jednocześnie leczyło. Każde zdanie raniło i uzdrawiało. Każdy oddech dusił i przywracał do
życia.
Droga Leah!
Nie wiem, co robię. Nie powinienem tego pisać, ale jednak siedzę przy biurku i próbuję
ubrać w słowa to, czego nigdy nie zdołałem powiedzieć głośno. Pisząc to, czuję się jak żałosny
głupiec, ale wiem, że jeśli tego nie wyznam — w takiej czy innej formie — będę tego żałował.
Wszystko byłoby o wiele łatwiejsze, gdybym Cię nienawidził. Wyjechałaś bez pożegnania,
jakbym był nikim. Powinienem Cię nienawidzić, ale chyba naprawdę jestem głupcem, ponieważ
wciąż mi zależy. Nawet jeśli nie chcesz mnie w swoim życiu.
W końcu zrozumiałem, że nie jestem zły, tylko zraniony. To różnica, której nie da się
pokonać — taka, która nie pozwala mi pogodzić się z Twoim odejściem. Wiedz, że życzę Ci
dobrze. Mam nadzieję, że w końcu znajdziesz akceptację, której potrzebuje Twoje serce. Płynącą
z serca niesłabnącą siłę, która pozwoli Ci kochać siebie w sposób, w jaki zawsze powinnaś być
kochana przez matkę. Zasługujesz na to. Na najlepsze, najszczersze i najpiękniejsze uczucia. Na
najwspanialszych ludzi wkraczających do Twojego życia. Na momenty odbierające dech. Na
chwile, które zmieniają wszystko na lepsze. Ponieważ jesteś wystarczająca. Chcę, żebyś żyła,
jakby nie miało być jutra. Prawdziwie. Szczęśliwie. Gwałtownie. A przede wszystkim pragnę, byś
odnalazła siebie.
Może pewnego dnia spotkamy się ponownie i zrozumiem, dlaczego mnie zostawiłaś. Nie
pożegnałaś się, dlatego część mnie zawsze wierzyła, że wrócisz. Chcę się przekonać, że
odpowiedni ludzie w nieodpowiednim czasie prędzej czy później dostają drugą szansę. A może po
prostu boję się, że jeśli dam Ci odejść, znikniesz na zawsze. Dlatego zanim przeczytasz dalszą
część tego listu, wiedz, że spróbuję raz. Jeśli nie czujesz tego samego, po prostu zignoruj to, co
napiszę, wymaż to z pamięci. Nie odpowiadaj.
Leah Preston, jesteś moją bratnią duszą. Moim partnerem w zbrodni. Moim oddechem.
Moim powodem do bycia lepszym. Moim kompanem do patrzenia w gwiazdy, nawet jeśli nie
znam cholernych konstelacji. Moim powiernikiem. A przede wszystkim przyjaciółką, w której
widzę swój dom. Właśnie dlatego się w Tobie zakochałem. Widzę swoje życie z Tobą do końca
swoich dni. Tylko powiedz, że mnie chcesz.
Twój Isaac
Łzy prześlizgiwały się po moich policzkach, skapywały na kartkę i rozmazywały
granatowy tusz. Przyłożyłam dłoń do ust, trzęsąc się pod wpływem powstrzymywanego płaczu.
W jednej chwili poczułam się naprawdę zmęczona, jakby świat chciał mnie ukarać za to, co nam
odebrałam. Miłość nie odchodziła wraz z osobą, której pozwalaliśmy odejść. Ona trwała bez
względu na przeciwności, czas i dystans. Nasza historia nigdy tak naprawdę się nie skończyła —
ona czekała w zawieszeniu gotowa na kontynuację. Odebrano nam możliwość opowiedzenia jej,
ale wciąż mogliśmy napisać nasze zakończenie.
— Czy odpowiedni ludzie w nieodpowiednim czasie dostają drugą szansę?
Nasze oczy spotkały się i przez sekundę zabrakło mi tchu. Sądziłam, że zmysły płatają mi
figle — że umysł złakniony jego obecności powodował omamy. Zamrugałam powiekami raz,
drugi i trzeci, ale on wciąż stał przede mną. Na wyciągnięcie ręki. Nie przypominał mojego
Isaaca. Pod zarostem pokrywającym policzki mogłam dostrzec wyraźną bladość skóry. Ciemne
kręgi pod oczami i włosy w nieładzie. Naturalna nonszalancja, która zwykle mu towarzyszyła,
została zastąpiona niepewnością. Strachem. Czułam się, jakbym patrzyła w lustrzane odbicie —
żadna ilość makijażu nie mogła ukryć mojego równie opłakanego stanu. Najwyraźniej były to
powszechne dolegliwości ludzi doświadczających bólu złamanego serca.
— Dlaczego nie powiedziałeś, że próbowałeś się ze mną kontaktować? — wydusiłam
mimo szoku wywołanego jego obecnością.
W którymś momencie podniosłam się, a otaczający mnie ludzie zniknęli. Widziałam tylko
jego.
— Wtedy wciąż był między nami dystans — odpowiedział bez chwili zastanowienia. —
Nie chciałem go pogłębić niepotrzebnymi wyznaniami. Nie w chwili, gdy dopiero cię
odzyskałem. Więc przemilczałem to z obawy, że zapytasz o treść listu. Wysłałem go w wieku
niespełna piętnastu lat, dokładnie w dniu wyjścia ze szpitala po pobiciu. Po złożonej sobie
obietnicy. Z każdym padającym ciosem powtarzałem sobie, że jeśli to przeżyję, to wyznam ci, co
czuję. Za wszelką cenę. Więc poprosiłem Leo o namiary na szkołę, gdzie się przeniosłaś, i to był
jedyny raz, kiedy o ciebie zapytałem. Wszystko z myślą, że jeżeli nie odpiszesz, nie czujesz tego
samego. Iście dramatyczne posunięcie, które ostatecznie okazało się kurewsko boleć.
— Żałuję, że odebrała mi możliwość odpowiedzi — powiedziałam cicho.
Isaac odetchnął.
— Ja też, ale może tak miało być. — Wzruszył ramionami. — To, co sobie przeznaczone,
zawsze do siebie wróci. Prędzej czy później.
Moje serce biło w rytmie wypowiedzianych przez niego słów.
— Pasażerowie lotu numer trzysta osiemdziesiąt trzy w kierunku Rhode Island proszeni
są o podejście do bramki numer pięć…
Isaac zacisnął usta, usłyszawszy głośny komunikat. Z zapartym tchem obserwowałam, jak
zrobił krok ku mnie. Nie dotknął mnie, ale jego oddech owiewał moje wargi w słodkiej
pieszczocie. Ta bliskość wystarczyła, by zagotować krew w moich żyłach. Ciśnienie
rozsadzające moje uszy sprawiło, że uciążliwe piszczenie zagłuszyło na sekundę wszelkie
dźwięki. Wszystko zamilkło i nagle wróciło z większą siłą. W jednym zdaniu.
— Zapytaj mnie jeszcze raz — odezwał się Isaac.
Na twarzy miał wypisaną determinację. Wiedziałam, co miał na myśli, i zrobiłam to, o co
mnie prosił. Z wahaniem. Z bólem. Z wiarą w przyszłość.
— Czy bycie w pobliżu mnie boli?
Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość zderzyły się ze sobą, ale nie bałam się odpowiedzi.
Już nie.
— Nie boli — szepnął, przez co mimowolnie przymknęłam powieki. Szczęśliwa.
Spełniona. Spokojna. — Ani trochę, bo ty mnie uzdrawiasz, Leah Preston. Jesteś moim
lekarstwem na ból. Prawda sprawiła, że straciłem samego siebie. Zapomniałem, kim jestem, ale
przy tobie czuję się kompletny, więc proszę, nie zostawiaj mnie.
Bez zastanowienia chwyciłam go za kark, przyciągnęłam do siebie i pocałowałam z pasją
wzmocnioną przez naszą rozłąkę. Pocałunek zatarł wszystko — ból, strach i tęsknotę. Poczułam
się, jakbym odnalazła zaginioną połowę siebie. Isaac całował mnie miękko i słodko, odpowiednio
do miejsca, w którym się znajdowaliśmy. Nie żeby to miało znaczenie. Byliśmy tylko my.
Przesunął dłonie po bokach mojego ciała, gdy uwolnił moje wargi. Ale nie dał mi się odsunąć
choćby na krok, trzymał mnie w pasie, jakby obawiał się, że rozpłynę się w powietrzu.
— Wyjdź za mnie — szepnął mi do ucha.
To było niespodziewane. Zastygłam w bezruchu, a na całym ciele czułam dreszcze. Nie
miałam pewności, czy w ogóle oddychałam.
— Nie mówisz poważnie — wydusiłam, szukając jego wzroku.
Zamiast żartobliwości w szarych oczach napotkałam zdecydowanie.
— Przekonaj się sama — powiedział. — W kieszeni trzymam aksamitne pudełeczko z
pierścionkiem, który znajdzie się na twoim palcu, jeśli tylko powiesz tak.
— Isaac…
— Kocham cię, odkąd skończyłem jedenaście lat, choć uświadomiłem to sobie później —
wyznał. — To zawsze byłaś ty. Zawsze będziesz ty. Dziś. Jutro. Przez resztę mojego życia. Chcę
cię na zawsze. Na dobre i na złe. Póki śmierć nas nie rozłączy.
— To szaleństwo — mruknęłam, kręcąc głową. Kiedy o tym myślałam, czułam radość i
napięcie, ekscytację i strach. — Z zerwania mamy przejść w narzeczeństwo, a potem… jesteśmy
za młodzi na ślub.
— Według kogo? — Roześmiał się. — Chyba udowodniliśmy sobie, że wolimy
szaleństwo. Mogę poczekać do twoich dwudziestych pierwszych urodzin, jeśli to cię uspokoi.
Nawet kolejne kilkanaście lat. Co tylko zechcesz, tylko powiedz tak.
Poddałam się temu — tym marzeniom, które dla nas malował. To był piękny obraz, a ja
niczego nie pragnęłam bardziej niż uczestniczenia w tworzeniu go.
Epilog
Nasza miłość była skrawkiem nieba. Słodkim i błogim. Prawie idealnym rajem.
Energicznym krokiem przemierzałam ruchliwe uliczki kampusu, który w listopadzie tętnił
życiem. Wilgotną chusteczką ścierałam smugi węgla pozostałe na nadgarstkach po zajęciach
rysunku i jednocześnie wymijałam pędzących studentów. Zobaczyłam go w oddali, opierającego
się o motor w typowej dla niego pyszałkowatej pozie. To był mój Isaac. Ramiona założone na
szerokiej piersi, zawadiacki uśmiech i wojskowe buty — z tym wszystkim aż buchał
testosteronem. Faceci z zazdrością wpatrywali się w błyszczącą maszynę, a kobiety
z rozmarzeniem w jej właściciela. Niestety wiadomość z pierwszej ręki była taka, że był zajęty.
— Witaj, narzeczony — powiedziałam z błogim uśmiechem.
Spojrzał na mnie z równą radością, gdy wpadłam w jego ramiona. Być może rozpromienił
się przez to, jak go określiłam. W ciągu ostatnich tygodni przekonałam się, że nazywanie go tak
było przepustką do wszystkiego — uwielbiał to. Pocałował mnie miękko, sunąc dłońmi przez
moje plecy. Odchylił szyję, by popatrzeć w moje oczy, które jaśniały od nadmiaru endorfin.
Narzeczeństwo służyło nam obojgu, cieszyliśmy się byciem razem i świadomością, że czekała
nas przyszłość. Mimo początkowego szoku wywołanego prośbą „wyjdź za mnie” — bo to nie
było pytanie — zgodziłam się. Pośród tłumu czekającego na samolot przyjęłam wspaniały
pierścionek i zrobiłam pierwszy krok ku dzwonom weselnym.
— Przyszła pani Cloney — przywitał mnie, podając mi kask.
Kąciki moich ust mimowolnie uniosły się ku górze. Cholera, na mnie też działały te
romantyczne hasła. Niech ktoś mnie pozwie. Nawet ta przesadnie cukierkowa miłość od czasu do
czasu wydawała mi się dobra.
To była nasza rutyna — on przyjeżdżający po mnie pod uczelnię po skończonych
zajęciach i moje odwiedziny w trakcie przerw na jego uczelni. Posiadanie z Leo wspólnego
samochodu, który kupiliśmy tuż przed rozpoczęciem zajęć, przestawało być problemem, gdy
miałam przy swoim boku Isaaca. On dzięki niespodziewanemu skandalowi z udziałem jednego
ze studentów mógł ostatecznie przenieść się na Wydział Muzyki na University of Southern. Bez
dodatkowych zobowiązań w postaci zajęć z zarządzania czy biznesu — zaryzykował, stawiając
wszystko na jedną kartę. Zupełnie jak ja.
Postanowiłam dać szansę ojcu. Na początek zwróciłam mu mercedesa. Nie chciał go
przyjąć z powrotem, ale jasno dałam mu do zrozumienia, że go nie zachowamy. Nie zamierzałam
nic od niego przyjąć, dopóki nasze stosunki się nie poprawią. Nie potrzebowałam żadnych
zobowiązań wobec niego. Chcieliśmy z Leo zacząć z czystą kartą. Jeśli mieliśmy spróbować
naprawić to, co zostało zniszczone, rzeczy, które przypominałyby nam o przeszłości, były
zbędne. Dobrze wiedziałam, że to auto było drogim prezentem, który mimo swojej wartości nic
nie znaczył. Po powrocie do domu zamiast miłości i uwagi ze strony rodzica otrzymałam
samochód prosto z salonu. Teraz chciałam dostać to, czego zawsze mi brakowało.
Z kolei Isaac zrezygnował na dobre z kogoś, kto nie chciał zostać odzyskany. Ostatecznie
zamknął rozdział dotyczący matki. Nie miał zamiaru jej szukać ani próbować się z nią
kontaktować. Wykreślił ją ze swojego życia, tak jak ona bez skrupułów zrobiła to z nim.
Droga do apartamentu bliźniaków White minęła błyskawicznie. Zaplanowaliśmy
regularne spotkania od września, a pretekstem była nowo ustanowiona tradycja oglądania
meczów futbolu. Nie żebyśmy większość odwoływali, ponieważ każdy miał własne
zobowiązania. Jednak z przymrużeniem oka można by powiedzieć, że robiliśmy wszystko na
potrzeby zjednoczenia paczki, która nie wyniosła się z Los Angeles. Czekało nas oglądanie
szesnastu meczów — teraz już mniej — podczas sezonu, a później kilka tygodni play-offów
prowadzących do uroczystego Super Bowl. Właśnie dlatego wkraczałam do mieszkania
tętniącego energią fanatyków futbolu. Polubiłam ten sport dzięki bratu, ale nie mogłam nazwać
się zagorzałą fanką. Co innego otaczający mnie faceci. Dla większości to był święty czas,
podczas którego zaciekle kibicowali swoim zespołom, wyklinając przy tym przeciwników.
— To pieprzone bluźnierstwo! — Usłyszałam na wstępie krzyk Evana. — Kibicujemy
swoim, nie przeciwnikom!
— Jako gracz uniwersytecki szykujący się do draftu już na trzecim roku umiem docenić
całokształt drużyny, dupku — mruknął kąśliwie Matthew. — Gdy posmakujesz profesjonalnego
grania, dopuszczę twoją wewnętrzną fankę do głosu.
Uniosłam brwi, tak że niemal zniknęły pod delikatną grzywką, którą zrobiłam podczas
ostatniej wizyty u fryzjera. W powietrzu czuć było napięcie wywołane bez wątpienia przez
blondyna siedzącego na kanapie z markotną miną. Ostatnimi czasy cichszy i zarazem bardziej
ułożony z bliźniaków wybuchał bez wyraźnego powodu. Przy każdym spotkaniu zauważałam u
Matthew zirytowanie, które zupełnie do niego nie pasowało.
— Cześć! — przywitałam się głośno, skupiając na sobie uwagę zebranych. Nie miałam
ochoty być świadkiem jatki wykraczającej poza przekleństwa skierowane do telewizora.
Wzrok Nathaniela wyrażał ulgę wynikającą zapewne z możliwości uniknięcia sporu. W
tym towarzystwie kłótnie były normalne, ale najwyraźniej nie byłam jedyną osobą, która
dostrzegła wzrastającą zgryźliwość Matta mogącą wymknąć się spod kontroli. Z kolei
wytatuowana blondynka będąca jedyną dziewczyną pośród zebranych wyglądała na
unieszczęśliwioną moją interwencją. Jej żądza krwi była niepokojąca.
— Czemu im przerwałaś? — syknęła Hope. Kręciła się na krześle barowym z łokciami
wspartymi o blat kuchenny i podjadała popcorn. — To byłaby jedyna ciekawa rzecz, której
mogłabym doświadczyć w ciągu najbliższych trzech godzin.
Przewróciłam oczami na jej słowa. Nie kryła się ze swoją niechęcią do futbolu, więc była
tu wyrzutkiem, który spędzał czas głównie na popijaniu piwa. Nawet jej chłopak wpasowywał się
w klimat sezonu, mimo że również nie podzielał zamiłowania milionów Amerykanów.
— Prawie mi cię szkoda — parsknęłam wesoło, a ona przewróciła oczami.
— Ej, zepsułaś moment prawdy — powiedziała. — Może w końcu rozgryzłabym, co
dziabnęło w tyłek Matthew.
— Też to zauważyłaś? — zapytałam zaciekawiona.
— To Asę i Isaaca można nazwać dupkami — zauważyła słusznie, kiwając głową w
stronę podejrzanego. — Nie jego. Trudno ich pobić, a Matt zachowuje się jak pierwszoligowy
kutas.
Równocześnie skierowałyśmy oczy na chłopaka, który jakby wyczuł, że był
obserwowany, i spojrzał na nas. Umknęłam wzrokiem w bok, ale moja towarzyszka pokusiła się
o pomachanie do niego opuszkami palców, na co zmarszczył brwi. Tryb incognito pełną parą.
Jednak nim rzuciłam komentarz, rozproszył mnie dźwięk dzwonka do drzwi, który był
rzadkością w tym mieszkaniu. Nikt nie zawracał sobie głowy używaniem go — każdy wchodził
do środka jak do siebie, jeśli chodziło o umówione spotkania. Co oznaczało, że za drzwiami
czekał ktoś obcy.
Nathaniel poszedł otworzyć gościowi. Z miejsca, w którym stałam, usłyszałam lekko
stłumiony damski głos. Rozpoznawałam go, ale nie potrafiłam przypisać do twarzy. Ciekawość
zwyciężyła. Jak prawdziwa agentka wychyliłam się zza kontuaru kuchennego, by mieć lepszy
widok na wyjście, gdzie chłopak nieumiejętnie kokietował piękną Latynoskę. Bodajże swoją
sąsiadkę.
Praktyczny strój leniucha domowego składający się ze spodni dresowych i rozciągniętej
koszulki nie umniejszał jej urody. Naprawdę to niepokojące, jak była piękna. Nie ujmowałam
sobie walorów, ale, cholera, trudno było nie zauważyć symetrycznej twarzy, ust pełniejszych niż
moje i lśniących włosów jak z reklamy szamponu. Aż miało się ochotę znienawidzić ją za tę
perfekcję. Na plus przemawiało to, że nie próbowała zaimponować swoim przystojnym
sąsiadom, przychodząc tu w wyzywającym stroju. Sposób, w jaki lekceważyła podrywy Nate’a,
również działał na jej korzyść.
— Znów potrzebuję wkrętarki — wymamrotała.
— Kłopoty z rurą? — zakpił chłopak, co mnie zaciekawiło. Stał w progu z ramieniem
opartym o framugę, próbując wyeksponować swoje mięśnie. Pyszałkowaty drań.
— To jest drążek baletowy, ośle! — warknęła zirytowana. — Z którym wszystko jest w
porządku. Wkrętarki potrzebuję do nowych mebli.
— Mogę ci pomóc — powiedział pospiesznie. — Może nie w tym momencie, ale pod
wieczór…
Mimowolny uśmiech pojawił się na moich ustach. Naprawdę mu się podobała — te
nieudolne zaloty, eksponowanie sylwetki i próba spędzenia z nią czasu. Nie w ten wymuszony i
błazeński sposób, który stosował przy mnie i blondynce obok. Kto by pomyślał, że Nathaniela
White’a naprawdę zauroczy jakaś dziewczyna.
— Jestem samowystarczalną kobietą — odpowiedziała z nutą rozbawienia w głosie. —
Poradzę sobie.
— No to postanowione — mruknął, jakby nie usłyszawszy tego, co powiedziała. —
Przyjdę do ciebie za kilka godzin.
I zatrzasnął drzwi.
— Nie zrobił tego — wymamrotałam pod nosem, na co Hope parsknęła.
— Cały Nate. — Pokręciła głową.
Najwyraźniej nie ja jedna podsłuchiwałam.
— Kto to był? — zapytał Evan, wychyliwszy się zza oparcia kanapy.
— Maddie — odpowiedział. — Potrzebowała wkrętarki.
Na ustach Witchera, który wyraźnie puścił w niepamięć potyczkę z drugim z braci,
pojawił się charakterystyczny uśmieszek.
— Seksowna sąsiadka? — upewnił się. — Mogę jej wkręcić wszystko, czego pragnie.
— Łapy przy sobie — odparł ostrzegawczo Nate. — Poza tym już się umówiłem, że po
meczu jej pomogę.
W tej kwestii mogłabym polemizować, gdyby nie to, że moje spojrzenie padło na
pochmurną twarz Matthew. Gdyby szczęka była zdolna ciąć metal, jego byłaby idealnym
narzędziem — zaciskał ją tak mocno, że obawiałam się o jego uzębienie. Wtedy zrozumiałam i
było to tak gwałtowne jak uderzenie cegłą w twarz. Wzięłam oddech, rozszerzyłam powieki i
spojrzałam na równie zszokowaną Hope.
— O cholera — wyszeptała.
Uczucia, dwóch braci i jedna dziewczyna to kłopoty. Takie przez duże K.
Życie to pasmo zmian. Tracisz przyjaciela. Tracisz miłość. Tracisz cząstkę siebie z każdą
odchodzącą osobą, ale zawsze znajdzie się ktoś, przy kim ta pustka przestanie być tak dotkliwa.
Dni mijały zaskakująco szybko. Może tak wpływała na życie nauka na uniwersytecie. Pomiędzy
zajęciami, imprezami studenckimi, spotkaniami z Isaakiem i przyjaciółmi a kursami tatuażu pod
przewodnictwem Daxa czas mijał błyskawicznie. Po podjęciu decyzji o zostaniu w Los Angeles
postanowiłam wykorzystać okazję daną mi przez tatuatora, dlatego od trzech tygodni
uczestniczyłam w szkoleniach i przyglądałam się pracy mężczyzny. Wybrana przeze mnie
ścieżka była dla innych równie zaskakująca co moje zaręczyny z Isaakiem. Choć zostały przyjęte
bez komentarzy czy gadek o naszym wieku, to z naprawdę sporym niedowierzaniem — od
zerwania do zaręczyn to spory przeskok. Leo powitał Isaaca w rodzinie, chwytając go za kołnierz
koszulki z groźbą, że jeśli jeszcze raz mnie zrani, to skończy się pobłażliwe traktowanie i spuści
mu łomot. A potem przyszły uściski i gratulacje.
— Nie ruszaj się, Isaac — mruknęłam, wychyliwszy się zza sztalugi. — To ma być
realistyczny portret, nie abstrakcja.
Jednym z moich zadań na zajęcia rysunku było realistyczne przedstawienie kogoś z
mojego otoczenia z dołączonym do tego zdjęciem. Ludzie mieli predyspozycje do upiększania
swoich najbliższych, czego mieliśmy za wszelką cenę uniknąć. Liczył się realizm.
— Gdy zgodziłem się na to, sądziłem, że będzie to pozowanie nago i że potowarzyszysz
mi, bym nie czuł się nieswojo — odpowiedział zaczepnie.
— Niezła wyobraźnia — parsknęłam. — Od prośby o bycie moim modelem do rysunku
po nudyzm.
— Ej, to byłoby obnażanie się publicznie — zauważył. — My jesteśmy w twoim
mieszkaniu.
— Które dzielę z bratem — dodałam z prychnięciem.
— I czar mojej wizji prysł.
Roześmiałam się i zrobiłam krok w tył w celu znalezienia ewentualnych niedoskonałości
w wykonanej pracy. Poprawiłam lukę w zarysie tatuaży i zadowolona z efektu gestem dłoni
zwolniłam Isaaca ze służby. W jego przypadku przekoloryzowanie nie było potrzebne — miałam
bajecznie przystojnego przyszłego męża, który mógłby dorabiać jako model. Odłożyłam ołówek
na sztalugę, a mój wzrok mimowolnie skupił się na pierścionku zdobiącym mój palec. To było
niesamowite dzieło sztuki. Wąską obrączkę utworzoną z trzech splatających się pasm wieńczył
niebieski topaz iskrzący się w świetle promieni słonecznych.
— Powinienem powtórzyć swoje oświadczyny — odezwał się Isaac, który stanął przy
moim boku.
— Czemu?
— Chyba brakowało w tym wszystkim romantyzmu — powiedział. — Zachodu słońca,
eleganckiej restauracji i tradycyjnego klęknięcia na kolano…
— I pytania — zażartowałam. — Nie mogłabym sobie wymarzyć lepszych oświadczyn,
Isaac. Stereotypy do nas nie pasują. Poza tym to wszystko było do bólu sentymentalne. Mój
wyjazd. Twoja gonitwa za mną na lotnisko. Gdybyś ukląkł, a obecni na lotnisku zaczęliby
klaskać po mojej zgodzie, to już naprawdę byłoby jak scena z filmu romantycznego.
Pocałowałam go lekko, przypieczętowując swoje słowa.
— Za trzy lata będziesz moją żoną — szepnął Isaac, jakby nie dowierzał w to, co się
działo. Wspólnie zdecydowaliśmy, że poczekamy do moich dwudziestych pierwszych urodzin.
— Chyba że wcześniej przekonam cię do wypadu do Las Vegas…
— Isaac!
— To tylko luźna sugestia — odpowiedział rozbawiony, na co przewróciłam oczami.
Uczucie trzepoczących motylków w moim brzuchu wzmogło się pod wpływem
pocałunku, jaki Isaac złożył we wnętrzu mojej dłoni. Wpatrywałam się w nasze splecione palce,
między którymi połyskiwał piękny klejnot.
— Lubię twoje nazwisko — wyszeptałam, wpatrując się w szare tęczówki jaśniejące
niespotykanym spokojem.
— To dobrze, bo niedługo będzie też twoim.
CHOMIKO_WARNIA
Playlista
CHOMIKO_WARNIA
Spis treści