Professional Documents
Culture Documents
Karta redakcyjna
Motto
Playlista
Rozdział 1
Rozdział 2. Maddie
Rozdział 3. Maddie
Rozdział 4. Chase
Rozdział 5. Maddie
Rozdział 6. Chase
Rozdział 7. Maddie
Rozdział 8. Chase
Rozdział 9. Chase
Rozdział 10. Maddie
Rozdział 11. Maddie
Rozdział 12. Chase
Rozdział 13. Maddie
Rozdział 14. Chase
Rozdział 15. Maddie
Rozdział 16. Chase
Rozdział 17. Maddie
Rozdział 18. Chase, Maddie
Rozdział 19. Chase
Rozdział 20. Maddie
Rozdział 21. Chase
Rozdział 22. Maddie
Rozdział 23. Maddie
Rozdział 24. Chase
Rozdział 25. Maddie
Rozdział 26. Maddie
Epilog. Chase, Maddie
Podziękowania
Przypisy
Tytuł oryginału: THE DEVIL WEARS BLACK
Warszawa 2022
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-67022-75-0
Wydawnictwo Luna
Imprint Wydawnictwa Marginesy Sp. z o.o.
ul. Mierosławskiego 11a
01-527 Warszawa
www.wydawnictwoluna.pl
facebook.com/wydawnictwoluna
instagram.com/wydawnictwoluna
Droga Maddie!
Aktualnie masz pięć lat i uwielbiasz żółty kolor. Wczoraj nawet
zapytałaś mnie, czy mogłabyś go poślubić. Mam nadzieję, że będziesz go
nosić już zawsze.
(Mam również nadzieję, że znajdziesz sobie bardziej odpowiedniego
partnera).
Ciekawostka: kiedy hiszpańscy odkrywcy dotarli do obu Ameryk,
myśleli, że słoneczniki są ze złota.
Ludzka wyobraźnia nie zna granic!
Kocham Cię.
Mama
◆◆◆
To już oficjalne. Miałam zawał.
Wszystko na to wskazywało. A ja czułam, że obejrzałam
wystarczająco wiele odcinków Chirurgów, żeby postawić diagnozę na
własną rękę.
Niepokój? Jest.
Ogólne otępienie? Jest.
Nagły ból głowy? Problemy ze wzrokiem? Z poruszaniem się?
Wszystko jest.
Dobra wieść była taka, że miałam spotkanie z lekarzem. Umówiłam
się z nim. Dosłownie. Właśnie szłam z nim do mojego mieszkania, gdy
pojawiły się symptomy.
W razie czego otrzymam natychmiastową pomoc medyczną.
Wcisnęłam pięści w kieszenie żółtej cekinowej kurtki w fioletowe
groszki (mojej ulubionej), wyprostowałam ramiona i zmrużyłam oczy na
widok postawnej sylwetki na schodach przed kamienicą, w której
wynajmowałam mieszkanie. Modliłam się, by ta postać zniknęła.
Jednak on się nie ruszał. Niebieskawe światło wyświetlacza padało na
krzywizny jego twarzy. Wokół niego tańczyło letnie powietrze iskrzące
jak fajerwerki. Uliczne lampy bursztynową poświatą oświetlały jego
profil, jak gdyby stał na scenie i skupiał na sobie uwagę widowni.
Oblała mnie paląca panika. Znałam tylko jedną osobę, przy której
wszechświat tańczył jak tancerki hula.
Niechętnie przekreśliłam opcję z zawałem.
Nie. On nie śmiałby się tutaj pojawić. Nie po tym, jak zakończyłam tę
relację.
– ...Zatem mój mały pacjent nachyla się do mnie i mówi: „Mogę
zdradzić ci sekret?”, a ja sobie myślę: „Oho, pewnie będzie chciał mi
opowiedzieć o rozwodzie rodziców”. Ostatecznie jednak oznajmia: „Już
wiem, czym zajmuje się moja mama”. No więc pytam go czym, a on na
to... I teraz trzymaj się, Maddie. – Ethan, chłopak, z którym poszłam na
randkę, uniósł dłoń. Drugą wsparł o kolano i się pochylił. Wyraźnie
przerysowywał komediowy potencjał swojej historii. – „Kiedy wypadł
mi ząb, wsunęła pod moją poduszkę nowego iPada. Moja mama jest
wróżką zębuszką. Jestem najszczęśliwszym chłopcem na świecie!”.
Ethan odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się, kompletnie nieświadomy
faktu, że właśnie przeżywałam załamkę. Był przystojny, a jego włosy,
oczy i mokasyny miały niemal identyczny kolor orzecha włoskiego.
Obrazu dopełniały szczupłe ciało biegacza i krawat z motywem Scooby-
Doo. Żaden był z niego Pan Wymarzony. Raczej Pan Normalny. A przy
tym podczas kolacji, na którą wybraliśmy się do etiopskiej restauracji,
opowiedział mi aż dwanaście historii o swoich małych pacjentach. I za
każdym razem niemal tarzał się ze śmiechu, gdy przywoływał ich bystre
jak woda w strumyku obserwacje.
Mimo to potrzebowałam właśnie takiego mężczyzny jak Ethan
Goodman.
I tak się złożyło, że tę nauczkę dostałam dzięki mężczyźnie
siedzącemu na moich schodach.
– Dzieci są takie błyskotliwe! – Zaczęłam bawić się kolczykiem
w kształcie słonecznika. – Brakuje mi mojej niewinności. Gdybym
mogła zachować z dzieciństwa jedną rzecz, na pewno byłaby nią
niewinność.
Postać na schodach wstała i obróciła się w naszą stronę. Płynnie
przeniosła wzrok z telefonu na mnie. Moje serce pękło jak balonik,
zatoczyło chaotyczne kręgi i jak luźna zwiotczała guma opadło żałośnie
na dno mojego brzucha.
To naprawdę był on.
Prawie metr dziewięćdziesiąt wyrzeźbionego ciała i bezlitosnego
seksapilu. Miał na sobie czarną koszulę z podwiniętymi do łokci
rękawami, które odsłaniały umięśnione i żylaste ramiona, do tego grube
jak moje uda. Layla, moja przyjaciółka z dzieciństwa, która teraz
mieszkała w tej samej kamienicy co ja, porównywała go do Gastona,
bohatera z Pięknej i Bestii: „Ładny, ale charakterek taki, że nic tylko
zepchnąć go z dachu”.
Marszczył brwi, jakby nie wiedział, co tutaj robi.
Te czarne zmierzwione włosy.
Te lekko skośne szaroniebieskie oczy przypominające oczy postaci
z mangi.
A do tego jeszcze te rysy jak u greckiego boga, na których widok
miałaś ochotę popełnić najgorsze zbrodnie. Byleby tylko móc przesunąć
później zębami po jego szczęce jak jakieś zwierzę.
Tyle że nie był to Pan Wymarzony. Ani tym bardziej Pan Normalny.
Chase[1] Black był wcielonym diabłem. Moim osobistym. Wiecznie
ubrany na czarno, gotów rzucić okrutnym komentarzem, o intencjach tak
plugawych jak jego uśmieszek. A ja? Nie bez powodu nazywano mnie
Męczennicą Maddie. Nie potrafiłam zdobyć się na złośliwość, nawet
gdyby miało od tego zależeć moje życie. Na szczęście nie zależało.
– Naprawdę? Gdybym ja mógł zatrzymać jedną rzecz ze swojego
dzieciństwa, byłby to pierwszy ząb, który mi wypadł. Potem połknął go
mój pies. No cóż – zauważył entuzjastycznie Ethan. – Z psami zawsze są
jakieś śmieszne wpadki. Na przykład jak wtedy, gdy jeden z moich
pacjentów, Boże, padniesz, jak to usłyszysz!, zjawił się w mojej klinice
pediatrycznej z podejrzaną wysypką...
– Ethan? – Zatrzymałam się w pół kroku. Wiedziałam, że nie zniosę
kolejnej uroczej historyjki. Nie żeby te opowieści nie były fascynujące,
ale katastrofa dosłownie czekała pod moimi drzwiami gotowa rozwalić
mi życie.
– Tak, Maddie?
– Bardzo mi przykro, ale chyba jest mi trochę niedobrze. – To nie było
do końca kłamstwo. – Moglibyśmy już zakończyć ten wieczór?
– O nie. Myślisz, że to przez tere siga[2]? – Ethan zmarkotniał. Posłał
w moim kierunku spojrzenie szczeniaczka, od którego pękło mi serce.
Chwała Bogu, że jest zbyt zajęty paplaniem o swoich pacjentach, by
zauważyć potężnego mężczyznę pod moim domem!
– Nie sądzę. Czuję się dziwnie już od kilku godzin. Chyba w końcu
dopadło mnie choróbsko.
Zerknęłam na Chase’a stojącego za plecami mojego doktora i głośno
przełknęłam ślinę.
– Na pewno nic ci nie będzie?
– Na pewno. – Uśmiechnęłam się i wygładziłam jego krawat ze
Scooby-Doo.
– Podoba mi się takie pozytywne nastawienie. Dzięki optymizmowi
świat jest lepszym miejscem. – W oczach Ethana pojawiły się iskierki.
Pochylił się, żeby pocałować mnie w czoło.
Miał dołeczki w policzkach. Dołeczki były super, tak samo jak Ethan.
Dlaczego zatem go spławiałam? Żeby na oczach całej ulicy zamordować
mojego niezapowiedzianego gościa, który czekał na schodach przed
budynkiem?
O, już wiem: ponieważ Chase Black zrujnował mi życie, a po
wszystkim musiałam na własną rękę pozbierać się do kupy. Każdy
odłamek naszego rozbitego związku zranił mnie do żywego.
Wrócę do tego za sekundę.
Najpierw muszę pożegnać się z moim idealnym Panem Normalnym,
który niemal uratował mnie przed zawałem serca.
◆◆◆
Resztę drogi do mojego budynku pokonałam z sercem trzepoczącym
w piersi jak ryba wyjęta z wody, fantazjując o wszystkich sposobach
powitania Chase’a. W każdym scenariuszu wydawałam się sobie
niewzruszona, jakieś dziesięć centymetrów wyższa, w zadziornych
louboutinach (a nie w zielonych pantofelkach, które miałam na sobie).
„Zabawne, nie pamiętam, żebym zostawiła pod drzwiami jakieś
śmieci. Pozwól, że odprowadzę cię do kosza, panie Black”.
„Och, chcesz przeprosić? A możesz doprecyzować za co? Za zdradę,
za upokorzenie, którego doświadczyłam, gdy potem przyszło mi zrobić
test na choroby weneryczne? A może za zmarnowanie mi czasu?”
„Zgubiłeś się, słodziaku? Mam cię zaprowadzić do burdelu? Bo chyba
takiego miejsca szukałeś”.
Tak się składało, że przy Chasie Blacku nie potrafiłam być
Męczennicą Maddy.
Zatrzymałam się trzy stopnie od niego. W moich myślach panował
taki chaos, jak na materiale mojej sukienki we wzorek w drobne
brzoskwinki. Niestety, w piersi czułam również przypływ ekscytacji.
Co tylko przypomniało mi, jaka byłam przy nim głupia. Uległa.
Łatwa.
– Madison. – Chase uniósł głowę i obrzucił mnie wyniosłym
spojrzeniem.
Zabrzmiało to raczej jak rozkaz, a nie jak powitanie. Protekcjonalnie
ściągnięte brwi także nie zachęcały do rozmowy.
– Co ty tutaj robisz? – syknęłam.
– Wpuść mnie na górę, co? – Schował telefon do przedniej kieszeni
spodni.
Od razu przeszedł do rzeczy. Nie zapytał, czy może wejść, tylko
powiedział, że mam go wpuścić. Żadnego „Co u ciebie?”, ani
„Przepraszam za to, że obróciłem twoje serce w perzynę”. Ani nawet
„Jak się ma Daisy, ten aussiedoodle, którego dałem ci na święta, mimo
że wielokrotnie powtarzałaś mi, że masz alergię na psy, a teraz twoi
przyjaciele nazywają ją «siusidoodle», bo lubi sikać do butów?”.
Chwyciłam poły mojej cienkiej letniej kurtki, wściekła na siebie za to,
że drżą mi palce.
– Wolałabym nie. Jeśli przyszedłeś tutaj, bo za cel obrałeś sobie
przelecenie wszystkich kobiet w Nowym Jorku, to trafiłeś pod zły adres.
Mnie możesz już wykreślić z listy.
Letni żar majaczył nad betonem, owijał się wokół moich stóp jak
dym. Zapadła noc, a mimo to nie zrobiło się chłodniej. Powietrze na
Manhattanie lepiło się przesycone potem i feromonami. Wokół kręciły
się pary i bandy turystów, rozgadani pracownicy biurowców i knujące
coś studenciaki.
Nie chciałam mieć publiczności, ale też wolałabym nie wpuszczać
Chase’a do swojego mieszkania. Wiecie, jak to jest: jeżeli coś chcą mieć
wszyscy, tobie przechodzi na to ochota. Mogłabym w ten sposób
powiedzieć o jego ciele. Po naszym zerwaniu zebrałam się na odwagę
dopiero po kilku dobrych tygodniach, by pozbyć się pościeli, która
pachniała jak Chase Black. Jego widmo podążało za mną wszędzie jak
ciemna chmura zwiastująca deszcz. Kiedy myślałam o Chasie, pod
powiekami czułam palące łzy.
– Posłuchaj... Wiem, że jesteś na mnie zła – zaczął ostrożnie, jak
gdyby przystępował do negocjacji z nieudomowionym skunksem.
Przerwałam mu drżącym głosem zaskoczona własną asertywnością.
– Zła? Zła to mogę być, jak mi się popsuje pralka. Albo gdy mój pies
pożre mi niebieskie wełniane poncho kupione zeszłej zimy. Albo gdy
muszę długo czekać na następny sezon The Masked Singer.
Otworzył usta, bez wątpienia chcąc zaprotestować, ale uniosłam rękę
i machnęłam nią dla podkreślenia swoich słów.
– Nie byłam zła po tym, co mi zrobiłeś, Chase. To mnie zdruzgotało.
Teraz nie boję się do tego przyznać, bo już mi po tobie przeszło, i to do
tego stopnia, że nawet nie pamiętam, jak to jest być pod tobą. – Ledwie
zdążyłam zaczerpnąć oddechu przed ponownym wybuchem. – Nie, nie
wejdziesz ze mną na górę! Cokolwiek chcesz mi powiedzieć –
wskazałam palcem na schody – to twoja scena.
Przeczesał ręką włosy, tak czarne i miękkie, że aż ścisnęło mnie
w sercu. Przyglądał mi się podejrzliwie, jak tykającej bombie, którą
trzeba rozbroić. Nie wiedziałam, czy jest rozdrażniony, skruszony czy
sfrustrowany. Wydawało mi się, że wszystko naraz. Nigdy nie
wiedziałam, co on czuje, nawet wtedy, gdy znajdował się głęboko we
mnie. Kiedy pod nim leżałam i patrzyłam mu w oczy, widziałam w nich
tylko swoje odbicie. I nic więcej.
Skrzyżowałam ramiona na piersi, zastanawiając się, co skłoniło go do
wizyty. Nie kontaktowałam się z nim od naszego zerwania pół roku
temu. Ale od Svena, mojego szefa, słyszałam o kobietach, które Chase
sprowadzał po rozstaniu do swojego penthouse’u. Sven mieszkał w tym
samym ekskluzywnym budynku przy Park Avenue co Chase. Jak widać,
mój były nie cierpiał w nocy z powodu samotności.
– Proszę cię. – To słowo w jego ustach zabrzmiało dziwnie, jak gdyby
z trudem przechodziło mu przez gardło. Chase Black nie przywykł
ładnie prosić. – To dość osobista sprawa. Nie chciałbym mieć całej ulicy
za świadka.
Z małej torebki wyciągnęłam klucze i ruszyłam na górę.
On pozostał na pierwszym stopniu; jego oczy wypalały dziurę z tyłu
mojej głowy. To był pierwszy raz, gdy patrzył na mnie z emocją inną niż
oziębłość, a ja nic a nic nie reagowałam.
Zignorowawszy jego prośbę, otworzyłam frontowe drzwi.
To zabawne, ale zawsze uważałam, że będę zachwycona, mogąc
zlekceważyć go tak, jak on mnie kiedyś. Teraz jednak moje uczucia
przypominały raczej ból, gniew i niepokój. Triumf nawet nie majaczył
na horyzoncie, a radość znajdowała się wiele kilometrów stąd.
Już prawie przekroczyłam próg, gdy zatrzymały mnie słowa Chase’a.
– Zbyt się boisz, by poświęcić mi dziesięć minut? – rzucił
wyzywająco.
Drwina w jego głosie była jak nóż w moje plecy.
Zamarłam. Teraz go rozpoznawałam. Zimny, wyrachowany,
bezwzględny.
– Skoro już o mnie zapomniałaś – ciągnął – nie będzie cię chyba kusić
znalezienie się pode mną, gdy tylko wejdziemy na górę? Kiedy już mnie
wysłuchasz, powrócisz do swojego beztroskiego życia, w którym mnie
nie ma.
Boję się? On myśli, że się go boję? Gdybym była nieco bardziej
odporna na jego urok, to na jego widok chyba puściłabym pawia.
Odwróciłam się, położyłam rękę na biodrze i posłałam mu uprzejmy
uśmiech.
– Jak zwykle zarozumiały, co?
– Wystarczająco, by zwrócić twoją uwagę – oznajmił z kamienną
miną.
Wyglądał tak, jak gdyby w ogóle nie chciał tu przebywać.
W takim razie co tu robił?
– Masz pięć minut. I lepiej, żebyś się zachowywał. – Wycelowałam
w niego torebkę.
– Niech sczeznę, jeśli okaże się inaczej. – Żartobliwie przyłożył dłoń
do serca.
– Chociaż w jednym się zgadzamy.
Skwitował to śmiechem.
Prowadziłam go do swojego mieszkania na pierwszym piętrze, nie
oglądając się za siebie, żeby sprawdzić, czy za mną idzie. Próbowałam
domyślić się, z jakiego powodu się tutaj zjawił. Może właśnie wyleczył
się z destrukcyjnego uzależnienia od seksu? Spotykaliśmy się zaledwie
pół roku, ale szybko dotarło do mnie, że seks dla Chase’a liczył się tylko
wtedy, gdy kończyłam z otarciami po dywanie na całych plecach, a na
drugi dzień chodziłam jak kaczka. Nie żebym na to wtedy narzekała –
akurat seks był jedną z niewielu rzeczy, która działała w naszym
związku – ale można go było określić jako nienasyconego dzikusa.
Tak, stwierdziłam, zapewne chodzi o dwunastoetapowy proces
wychodzenia z nałogu. Teraz musi przeprosić tych, których skrzywdził.
Kiedy to zrobi, wyjdzie i oboje będziemy mogli zamknąć ten rozdział.
Można powiedzieć, że podziała to jak rytuał oczyszczający. Dzięki temu
wejście w związek z Ethanem stanie się jeszcze prostsze.
– Niemal słyszę, jak obracają się trybiki w twojej głowie – mruknął
Chase, wspinając się po schodach.
Ciekawe, że w jego głosie nie było śladu skruchy. Zachowywał się jak
skończony palant, jak zwykle.
– Niemal czuję na swoim tyłku twój wzrok – odgryzłam się
beznamiętnie.
– Jeśli chcesz, możesz również poczuć inne rzeczy.
Postaraj się nie dźgnąć go nożem do steków, Maddie. Nie warto za
takiego siedzieć w kiciu.
– Co to był za gość? – Chase ziewnął ostentacyjnie.
Jego słowa zawsze miały prowokacyjne zabarwienie. Wszystkie
wymawiał lekceważącym tonem z nutką ironii, żeby przypomnieć ci, że
jest od ciebie lepszy.
– Bez jaj – mruknęłam pod nosem, kręcąc głową.
Co za tupet pytać mnie o Ethana!
– Bez jaj? Czy to jakiś raper? Jeśli tak, to niech lepiej zmieni ksywę.
I napomknij mu o Black & Company Club. Mamy piętnaście procent
rabatu na usługi osobistej stylistki.
Nie odwracając się, pokazałam mu faka. Zignorowałam mroczny
chichot.
Zatrzymałam się przy swoich drzwiach.
Layla zajmowała mieszkanie naprzeciwko, które zostało przerobione
na kawalerkę, gdy nasz wynajmujący podzielił swój apartament równo
na dwie części. Przeprowadziła się do Nowego Jorku pierwsza, tuż po
tym, jak skończyłyśmy studia. Gdy poinformowała mnie, że lokum obok
niej wkrótce się zwolni, bo mieszkająca w nim para przeprowadza się do
Singapuru, a właściciel preferuje schludnego najemcę, który płaci na
czas, od razu skorzystałam z okazji.
Layla za dnia pracowała jako nauczycielka w przedszkolu,
a wieczorami jako niania, żeby sobie dorobić. Już nawet nie pamiętam,
kiedy widziałam ją bez dziecka w ramionach albo kiedy po raz ostatni
robiła coś innego niż wycinanie literek i numerków na zbliżające się
lekcje. Moja przyjaciółka zawsze przyklejała do drzwi słowo dnia –
świetny sposób komunikacji ze mną, jeśli nie miałyśmy okazji
porozmawiać. Przez lata zdążyłam się przyzwyczaić do tych haseł. Były
jak towarzysze, jak znaki drogowe. Potrafiły wpływać na to, jak będzie
wyglądać mój dzień.
Dzisiaj tak bardzo śpieszyłam się do pracy, że nie spojrzałam na
drzwi. Teraz zrobiłam to odruchowo, wkładając klucz do zamka.
„Niebezpieczeństwo: stan, sytuacja, położenie zagrażające komuś”.
Dopadło mnie uczucie niepokoju. Skumulowało się u podstawy
kręgosłupa i promieniowało natarczywie.
– Nie przyszedłeś tutaj, żeby przeprosić, prawda? – westchnęłam, nie
odrywając oczu od drzwi.
– Przeprosić? – Oparł rękę nad moją głową. Jego ciepły oddech
prześlizgnął się po mojej szyi; włoski na karku stanęły mi dęba. Efekt
Chase’a. – A niby za co?
Otworzyłam drzwi na oścież, pozwalając mu wejść do środka. Do
mojego imperium. Do mojego życia.
Boleśnie świadoma tego, że gdy wtargnął do mojego królestwa
ostatnim razem, spalił je do gołej ziemi.
ROZDZIAŁ 2
MADDIE
Droga Maddie,
dzisiaj włożyłyśmy więdnące stokrotki pani Hunnam między stronice
starych książek. Powiedziałaś, że chcesz im zapewnić odpowiedni
pochówek, bo jest Ci ich żal. Masz w sobie tyle empatii, że aż ściska
mnie w gardle. To dlatego musiałam się odwrócić i wyjść z pokoju. Nie
z powodu alergii na pyłki, oczywiście, że nie. Boże, przecież jestem
florystką!
Ciekawostka: stokrotki symbolizują czystość, nowy początek.
Mam nadzieję, że wciąż masz w sobie mnóstwo współczucia, jesteś
dobra i pamiętasz, że każdy dzień to nowy początek.
Kocham Cię.
Na zawsze.
Mama
◆◆◆
Kopnęłam swoje buty pod ścianę.
Daisy zeskoczyła z niskiego parapetu obok wazonu z kwiatami, gdzie
spała, i podbiegła do mnie, merdając ogonem, żeby polizać moje stopy
na powitanie. Prawdę powiedziawszy, nie było to przyzwyczajenie
godne damy, ale przynajmniej jedno z mniej niszczycielskich.
– To czemu zawdzięczam tę nieprzyjemność, panie Black? –
zapytałam, zdejmując moją żółtą kurtkę.
– Mamy problem. – Chase poklepał Daisy po głowie, a następnie
wszedł w głąb mieszkania.
Tyle wylanych łez, tyle bezsennych nocy, które poświęciłam na
myślenie o tym, że on już nigdy więcej nie stanie w mojej kuchni!
A teraz... Cóż, znów stoi w mojej kuchni i wygląda na cholernie
wyluzowanego. Jak gdyby nic się nie zmieniło. To takie
niesprawiedliwe!
Chociaż nieprawda – ja się zmieniłam.
Chase zajrzał do lodówki, wyciągnął z niej puszkę dietetycznej coli –
mojej dietetycznej coli! – a następnie otworzył ją, oparł się o szafkę
i upił łyk.
Patrzyłam na niego, zastanawiając się, czy może niespodziewanie
dostał udaru.
Rozejrzał się po mojej ciasnej kawalerce, bez wątpienia doszukując
się zmian, które wprowadziłam od jego ostatniej wizyty: nowa tapeta ze
sklepu Anthropologie, nowa pościel i (najmniej widoczna, ale
zdecydowanie najboleśniejsza) nowa dziura w kształcie jego pięści
w moim sercu. Zapalił światło – jedyne w całym mieszkaniu –
i zagwizdał cicho.
W ostrym LED-owym świetle zauważyłam, że wygląda na
nieogarniętego i nieogolonego. Oczy miał przekrwione, koszulę lekko
pomiętą. Jego warta dwieście dolarów fryzura wyglądała na nieco
zapuszczoną. To wszystko zupełnie nie pasowało mi do przystojnego
i wymuskanego dziwkarza, którym był. I obnosił się z tym dumnie.
Chyba jednak świat w końcu postanowił przygnieść jego boskie ramiona
swoim ciężarem.
– Moja rodzina cię polubiła – powiedział chłodno. Jak gdyby ta myśl
była dla niego równie nieprawdopodobna, jak jednorożec bez rogu.
Podeszłam do niego i wyrwałam mu puszkę z ręki. A następnie
z premedytacją upiłam łyk i odstawiłam ją na blat między nami.
– No i?
– Moja matka nie może przestać mówić o tym, że obiecałaś jej upiec
chlebek bananowy, moja siostra, odkąd zrobiłaś jej czapkę na szydełku,
marzy, by zostać twoją najlepszą przyjaciółką. A mój ojciec zarzeka się,
że jesteś spełnieniem marzeń każdego mężczyzny.
– Ja też mam o twojej rodzinie dobre zdanie – odparłam.
Mówiłam prawdę. Rodzina Blacków zupełnie nie przypominała tego
pomiotu szatana, który przez przypadek wydała na świat. Byli uroczy,
troskliwi i gościnni. Zawsze się uśmiechali, a co najważniejsze mieli
w zwyczaju raczyć mnie winem.
– Ale nie o mnie – podsunął ze złośliwym uśmieszkiem, który
sugerował, że czerpie radość z myśli, że ktoś go może nie lubić. Jak
gdyby w ten sposób osiągnął jakiś swój cel. Odblokował kolejny poziom
w grze.
– Zgadza się. – Skinęłam głową. – I dlatego pochlebstwami daleko nie
zajdziesz.
– Nigdzie nie próbuję z tobą dojść – zapewnił, wypinając klatę. Do
moich nozdrzy dotarła nuta jego zapachu: drzewna, męska woń wody po
goleniu. Zadrżałam. – A przynajmniej nie tak, jak myślisz.
– Wykrztuś to z siebie w końcu, Chase – westchnęłam, rozglądając się
i poruszając palcami u stóp.
Chciałam, żeby już wyszedł, bo wtedy mogłabym wejść pod kołdrę
i oglądać Nie z tego świata odcinek za odcinkiem. Ten wieczór mogli
uratować tylko Jensen Ackles, duża miska lodów czekoladowych
i kompulsywne zakupy w internecie. Oraz wino. Zabiłabym za butelkę.
W zamian za nią mogłabym złożyć w ofierze stojącego przede mną
mężczyznę.
– Tylko jest jeden problem...
Jak zawsze z nim, przemknęło mi przez głowę.
Popatrzyłam na niego apatycznie. Niech kontynuuje. I wtedy on zrobił
coś dziwnego. On – tak jakby? – się skrzywił. Wielki Chase Black?
– Możliwe, że zapomniałem im wspomnieć o naszym rozstaniu –
wyznał ostrożnie, przenosząc wzrok na Daisy, która właśnie posuwała
nogę kanapy z entuzjastycznym psim uśmiechem.
– Że co? – Gwałtownie odwróciłam głowę i zacisnęłam zęby. –
Przecież minęło pół roku! – I trzy dni. I dwadzieścia jeden godzin. Nie
żebym liczyła. Co to, to nie. – Co ty sobie myślałeś?
Potarł knykciami zarost, nie przestając wbijać wzroku w mojego
napalonego psa.
– Szczerze mówiąc, sądziłem, że zauważysz swoją przesadzoną
reakcję i do mnie wrócisz.
Gdybym była postacią z kreskówki, szczęka opadłaby mi do podłogi,
a język rozwinął się jak czerwony dywan aż do zamkniętych drzwi,
przez które później wyrzuciłabym Chase’a tak, że zostałby po nim tylko
ślad w kształcie jego ciała.
Przycisnęłam palce do powiek, wypuściłam drżący oddech.
– Żartujesz. Powiedz mi, że żartujesz.
– Stać mnie na lepsze poczucie humoru.
– Cóż, miejmy nadzieję, że stać cię również na to, by powiedzieć
swojej rodzinie, że między nami koniec. – Ruszyłam do drzwi,
otworzyłam je z rozmachem.
Gestem głowy nakazałam Chase’owi wyjść.
– To nie wszystko.
Opierał się o szafkę, ręce nonszalancko trzymał w kieszeniach spodni.
Miał kilka popisowych póz, które wyryły mi się pod powiekami.
Przywoływałam je w gorsze dni, gdy używałam wibratora.
Chase swobodnie opierający się biodrem o nieożywiony obiekt.
Dłoń Chase’a wsparta wysoko o drzwi, jego biceps i triceps napięte
pod krótkim rękawem koszulki.
Chase z jedną rękę w kieszeni spodni, patrzący na mnie lubieżnie,
powoli rozbierający mnie wzrokiem.
Można powiedzieć, że miałam w głowie katalog scen do masturbacji,
podczas których mój były doprowadzał mnie do orgazmu samym
spełnieniem. Przyznaję się bez bicia: było to tak żałosne, że zasługiwało
na osobną nazwę.
– Kilka tygodni temu zamierzałem im powiedzieć, że zerwaliśmy. Ale
w temacie złych wieści przebił mnie ojciec.
– O kurczę. Popsuł mu się jacht? – Przyłożyłam dłoń do serca
w udawanym zmartwieniu.
Ronan Black, właściciel Black & Company, najpopularniejszego
domu mody na Manhattanie, prowadził wygodnickie życie: nieustające
wakacje, prywatne odrzutowce, huczne rodzinne spotkania. Mimo to
złośliwy komentarz o ludziach, którzy tak otwarcie przyjęli mnie
w swoim domu, pozostawił kwaśny posmak w moich ustach.
– Ma raka prostaty czwartego stopnia. Są przerzuty do kości, nerek,
do krwi. Nie badał się. Moja mama nalegała na to od lat, ale on chyba
nie chciał mierzyć się z problemem. Nie muszę mówić, że to
nieuleczalna choroba? Zostały mu trzy miesiące życie. – Chase
zamilkł. – Maksymalnie.
Przedstawił mi te informacje pozbawionym emocji głosem. Również
jego twarz nie wyrażała niczego. Wzrok skupiał na Daisy, która zdążyła
zapomnieć o kanapie i teraz rozłożyła się przy jego stopach, prosząc
o mizianie po brzuszku.
Zamyślony Chase nachylił się i ją podrapał. Czekał, aż wchłonę te
rewelacje.
Jego słowa wsiąkły we mnie jak trucizna. Rozlewały się po ciele
powoli, śmiertelnie niebezpieczne. Uderzyły w czułe miejsce ukryte
głęboko, w ten ciasny kłębek cierpienia, który tkwił w moich trzewiach.
W kłębek emocji związanych z mamą. Wiedziałam, że Chase i jego
ojciec są blisko. Wiedziałam również, że duma nie pozwoli Chase’owi
rozkleić się przed kimkolwiek, a już na pewno nie przy kimś, kto go
nienawidzi. Kolana mi drżały, powietrze grzęzło w gardle i nie docierało
do płuc.
Oparłam się pragnieniu, by zmniejszyć między nami dystans i objąć
Chase’a. On uznałby ten przejaw empatii za litość, a ja wcale nie
chciałam się nad nim litować. Współczułam mu, bo sama
doświadczyłam straty matki, którą odebrał mi rak piersi, gdy miałam
szesnaście lat. Walczyła z chorobą długi czas, a ja dowiedziałam się, że
zawsze jest za wcześnie na stratę rodzica. I że patrzenie, jak ukochana
osoba przegrywa walkę z własnym ciałem, jest równie bolesne, jak
rozpłatanie samego siebie.
– Tak mi przykro, Chase. – Słowa wydostały się wreszcie z mojej
krtani, nieporadne i pozbawione emocji.
Pamiętałam, że tata nie znosił tego zdania. „Co z tego, że komuś jest
przykro? Od tego Iris nie wydobrzeje”.
Pamiętałam listy od mojej mamy. Zazwyczaj każdy poranek
zaczynałam od lektury jednego z nich i mocnej kawy, ale akurat
dzisiejszego ranka przeczytałam aż dwa. Jak gdybym przeczuwała, że
czeka mnie trudny dzień. I się nie pomyliłam.
„Mam nadzieję, że wciąż masz w sobie mnóstwo współczucia
i dobra”.
Ciekawe, co powiedziałaby mama na moje przezwisko? Męczennica
Maddy. Zawsze wszystkich uratuje.
Chase oderwał wzrok od Daisy i spojrzał na mnie, mrużąc powieki.
Jego oczy wydawały się przerażająco puste.
– Dziękuję.
– Czy mogę coś dla ciebie...
– Tak.
Wyprostował się i otrzepał z sierści Daisy.
Przekrzywiłam głowę pytająco.
– Po tym, jak mój ojciec przekazał wieść o swojej chorobie, moja
rodzina się załamała. Katie przestała pojawiać się w pracy. Matka nie
wychodziła z łóżka, a tata biegał jak kot z pęcherzem i próbował
wszystkich pocieszać, zamiast zadbać o zdrowie. To był, z braku
lepszego określenia, pieprzony cyrk na kółkach. I jeszcze się nie
skończył.
Wiedziałam, że Lori Black już wcześniej walczyła z depresją. Kilka
lat temu przeczytałam o tym w bardzo osobistym wywiadzie dla
„Vogue’a”, bo Chase by mi o tym nie opowiedział. Lori mówiła szczerze
o swoim najmroczniejszym okresie życia, gdy promowała organizację
non profit, w której pracowała jako wolontariuszka. Z kolei Katie,
siostra Chase’a, szefowa marketingu w Black & Company, była
zakupoholiczką. Przyjemne i interesujące? Wcale. Katie cierpiała na
ciężkie napady lęku. W trakcie tych epizodów zaczynała
niekontrolowanie kupować rzeczy, żeby uciszyć przyczynę niepokoju.
Kompulsywne zakupy ułatwiały jej nieco oddychanie, ale po nich
pozostawała jej nienawiść do samej siebie. To było trochę jak zajadanie
emocji, zapychanie się w jej przypadku drogimi łaszkami. Właśnie tak
została zdiagnozowana – sześć lat temu, po tym, jak zerwał z nią
chłopak, wpadła w zakupowy szał. Wydała ponad dwieście pięćdziesiąt
tysięcy w mniej niż dwie doby, przekroczyła limity na wszystkich
kartach kredytowych. Chase znalazł ją w garderobie zakopaną pod stertą
pudełek z butami i ubraniami, płaczącą do butelki szampana.
Chyba czytał w moich myślach, bo spojrzał mi w oczy i powiedział
z naciskiem:
– Wziąwszy pod uwagę przeszłość mojej matki, nie zdziwiłbym się,
gdyby była na prostej drodze do depresji. A kiedy odwiedziłem Katie, jej
drzwi blokowały przesyłki z Amazona. Potrzebowałem więc kozła
ofiarnego.
– Chase... – wychrypiałam.
Odnosiłam wrażenie, że to ja jestem tym biednym zwierzątkiem, które
zaraz zostanie usmażone.
Twarz mojego byłego nie wyrażała niczego.
– Musiałem szybko podjąć decyzję – ciągnął beznamiętnie. –
Postanowiłem oznajmić rodzinie...
Zamilkł, sięgnął po puszkę stojącą między nami i upił łyk, nie
odrywając ode mnie oczu.
W głowie miałam gonitwę myśli. Świerzbiły mnie koniuszki, gardło
ściskała panika.
– Oświadczyłem, że jesteśmy zaręczeni.
Nie odpowiedziałam.
A przynajmniej nie od razu.
Złapałam za puszkę z colą i rzuciłam nią o ścianę, obserwując, jak
brązowy napój tworzy awangardowy obraz. Jak można? Jak można
powiedzieć swojej rodzinie, że jest się zaręczonym z byłą dziewczyną,
którą się zdradziło?
Chase wcale nie wyglądał na skruszonego. A nawet zachowywał się
jak pierwszorzędny dupek, przedstawiając mi fakty lekceważącym
tonem.
– Ty skurwie...
– To jeszcze nie wszystko. – Podniósł dłoń. Wbił wzrok w parapet, na
którym znajdowały się kwiaty w różnokolorowych doniczkach
i legowisko Daisy. – Jak się okazuje, informacja o zaręczynach
przyniosła pozytywne skutki. Dla Blacków rodzina jest wartością
nadrzędną. Mama ma się czym ekscytować, tata przestał myśleć
o chorobie. Wygląda więc na to, że w ten weekend czeka nas
w Hamptons przyjęcie zaręczynowe.
– Przyjęcie zaręczynowe? – powtórzyłam i zamrugałam.
Było mi niedobrze. Jak gdyby ziemia pod moimi stopami kołysała się
w rytm mojego pulsu.
Chase pokiwał głową.
– Oczywiście musimy się tam pojawić oboje.
– Jedyna oczywistość – zaczęłam powoli; miałam mętlik w głowie –
to twoja choroba psychiczna. Moja odpowiedź na twoje
niewypowiedziane pytanie brzmi „nie”.
– Nie? – powtórzył.
Kolejne słowo, do którego nie przywykł.
– Nie – potwierdziłam. – Nie będę ci towarzyszyć na twoim
udawanym przyjęciu zaręczynowym.
– Dlaczego? – zapytał. Wyglądał na szczerze zdziwionego.
Dotarło do mnie, że Chase nie zaznał w życiu odrzucenia, mimo że
chodzi po tym świecie trzydzieści dwa lata. Był przystojny, inteligentny
i tak obrzydliwie bogaty, że nie wydałby wszystkich swoich pieniędzy,
nawet gdyby się zawziął. A do tego należał do manhattańskiej elity. Na
papierze wyglądał zbyt dobrze, by był prawdziwy, w rzeczywistości
jednak okazał się tak zły, że oddychanie tym samym powietrzem co on
sprawiało człowiekowi fizyczny ból.
– Bo nie zamierzam świętować naszego udawanego romansu
i oszukiwać ludzi. Może dlatego, że wyświadczanie ci przysług znajduje
się bardzo nisko na liście moich priorytetów, gdzieś pomiędzy
wyrywaniem sobie każdej rzęsy pojedynczo pęsetą a wszczynaniem
bójki z pijanym mikołajem w metrze.
Wciąż stałam w otwartych drzwiach i dygotałam, bo nie mogłam
przestać myśleć o Ronanie Blacku. O tym, jak Lori i Katie przyjęły
wieść o jego chorobie. O liście mojej mamy, w którym prosiła mnie,
bym okazywała współczucie ludziom. Tyle że z pewnością nie w ten
sposób.
– Każę cię zwolnić – oznajmił beznamiętnie Chase. Odruchowo.
– A ja cię pozwę – odparowałam z podobną nonszalancją, choć jego
groźba przestraszyła mnie bardziej, niż dałam po sobie poznać.
Kochałam moją pracę. Poza tym Chase doskonale wiedział, że żyję od
wypłaty do wypłaty i bez zatrudnienia sobie nie poradzę.
Nazywał się Black, więc nic dziwnego, że miał takie samo serce.
Czarne.
– Krucho u ciebie z pieniędzmi, panno Goldbloom? – Uniósł brew.
W jego głosie pobrzmiewała niebezpieczna nuta.
– Znasz odpowiedź. – Obnażyłam zęby.
Mieszkanie na Manhattanie, nieważne, że małe, kosztowało fortunę.
– Doskonale. W takim razie wyświadcz mi przysługę, a ja
wynagrodzę ci twój czas i wysiłek. – W jednej chwili Chase zmienił się
ze złego gliniarza w dobrego.
– To będą brudne pieniądze – zauważyłam.
Wzruszył ramionami wyraźnie znudzony moim uporem.
– Brudne? Nie. Co najwyżej splamione.
– Proponujesz mi pieniądze za towarzystwo? – Zignorowałam
pulsowanie pod powiekami. – Jest na to określenie. Prostytucja.
– Nie będę ci płacić za spanie ze mną.
– Nie musisz. Byłam głupia i wcześniej robiłam to za darmo.
– Jakoś wtedy nie narzekałaś. Posłuchaj, Mad...
– Chase – przerwałam mu, naśladując jego ton.
Podobało mi się, że użył akurat tego zdrobnienia. Nie nazwał mnie
Maddie czy Mads, tylko Mad. W moim brzuchu zaroiło się od motyli.
– Oboje wiemy, że to zrobisz – powiedział zirytowany, zupełnie jak
dorosły próbujący wyjaśnić dziecku, że powinno zażyć leki. – Daruj
nam to tango. Jest już późno, rano mam spotkanie zarządu. I jestem
pewien, że nie możesz się już doczekać, żeby opowiedzieć swoim
przyjaciołom o randce ze Scoobym Durnym.
– Naprawdę wiemy? – powtórzyłam.
Byłam przekonana, że mogłabym go spalić na miejscu samym
spojrzeniem. Nawet nie zamierzałam odnieść się do jego przytyku. Taka
karma – Chase uwielbiał bić własne rekordy Guinnessa w byciu
dupkiem.
– Tak. Bo jesteś Męczennicą Maddie i bo tak należy postąpić. Jesteś
bezinteresowna, troskliwa i opiekuńcza – wymienił wszystkie te cechy
tak rzeczowym tonem, jak gdyby nie były pozytywami.
Przeniósł wzrok na ścianę za mną, do której przyczepiłam kwadraciki
różnych delikatnych tkanin. Szyfon, jedwab, organza. Wszystkie tkaniny
świata w odcieniach bieli i kremu, a także szkice sukni ślubnych.
Pokręciłam głową, bo doskonale wiedziałam, co sobie pomyślał.
– Ściągnij wodze, napalony kowboju. Nie wyjdę za ciebie.
– Co za świetne wieści!
– Naprawdę? A wydawało mi się, że właśnie poprosiłeś mnie
o zostanie twoją narzeczoną.
– Narzeczoną na niby. Ja wcale nie proszę cię o rękę.
– A o co?
– O to, byś nie łamała serca mojemu ojcu.
– Chase...
– Bo jeśli się tam nie zjawisz... Pęknie mu serce, Mad. – Drżącą ręką
przeczesał czuprynę.
– To się skończy katastrofą. – Pokręciłam głową. Cała się trzęsłam.
– Dopilnuję, żeby wszystko się udało. – Wbił we mnie wzrok. Na jego
twarzy nie drgnął nawet jeden mięsień. – Wcale nie chcę cię odzyskać,
Madison – powiedział.
Z jakiegoś powodu jego słowa zraniły mnie dogłębnie i wykrwawiłam
się do cna.
Zawsze podejrzewałam, że Chase tak naprawdę nigdy mnie nie
pragnął. Nawet gdy się spotykaliśmy. Byłam dla niego jak piłeczka
stresowa – mógł się mną bawić w roztargnieniu, ale tak naprawdę jego
myśli krążyły gdzie indziej. Pamiętam, że gdy na mnie patrzył, zawsze
czułam się boleśnie niewidzialna. Ciągle prychał na widok moich
dziwacznych sukienek. Zerkał na mnie z ukosa, przez co czułam się
mniej atrakcyjna niż cyrkowa małpka.
– Nie chcę, by mój ojciec odszedł z tego świata wśród chaosu. Mama,
Katie, ja. To zbyt wiele. Rozumiesz, prawda?
Mama.
Na szpitalnym łóżku.
W otoczeniu listów.
I moje krwawiące serce, które nigdy nie zregeneruje się po jej stracie.
Czułam, że mój opór kruszeje. Że pojawia się na nim coraz więcej rys.
Aż w końcu warstwa lodu, którą się otoczyłam, gdy wpuściłam
Chase’a do mieszkania, wylądowała na podłodze z bezdźwięcznym
trzaskiem.
Byłam jak wojownik pozbywający się zbroi.
Okazało się, że Chase pamięta naszą rozmowę sprzed wielu miesięcy.
Wyznałam mu wtedy, że moja mama zmarła w tym samym miesiącu,
w którym tata ogłosił upadłość firmy Iris’s Golden Blooms, a ja
zawaliłam semestr. Odeszła z tego świata, martwiąc się o swoich
ukochanych i cierpiąc wraz z nimi.
Do dziś co noc dręczyła mnie myśl, że mama nie odeszła w spokoju.
To, że później ukończyłam liceum z wyróżnieniem, a nawet dostałam
częściowe stypendium na uczelni, czy to, że tata się pozbierał i jego
firma rozkwitła, nie miało żadnego znaczenia. Już na zawsze pozostało
mi wrażenie, że Iris Goldbloom utknęła w piekielnej pętli najgorszego
czasu naszego życia, w nieustannym oczekiwaniu, że staniemy na nogi.
Gardziłam Chase’em Blackiem za to, co mi zrobił, ale nie
zamierzałam odwoływać imprezy i doprowadzić do kolejnej tragedii
w jego rodzinie. A jednocześnie nie zamierzałam tańczyć, jak mi zagra.
– A gdzie, według twojej rodziny, byłam przez ostatnie pół roku? Nie
dziwili się, że nigdy mnie nie ma?
Chase lekceważąco wzruszył ramionami.
– Prowadzę firmę bogatszą niż niektóre kraje. Powiedziałem im, że
widujemy się wieczorami.
– I oni to kupili?
Posłał mi złowieszczy uśmiech.
Oczywiście, że tak. Chase miał wyjątkową umiejętność wzbudzania
niepokoju w świeżo upieczonej narzeczonej.
Westchnęłam.
– Dobra. A co się stanie, jeśli ostatecznie ze sobą zerwiemy?
– Już ja się tym zajmę.
– Jesteś pewien, że dobrze to przemyślałeś?
Jego plan wydawał się słaby, jak sztampowy scenariusz komedii
romantycznej. Wiedziałam jednak, że Chase to poważny człowiek.
Pokiwał głową.
– Moja matka i siostra będą rozczarowane, ale na pewno się nie
załamią. Tata natomiast pragnie mojego szczęścia. A co więcej, ja chcę,
żeby on też był szczęśliwy. Za każdą cenę.
Nie mogłam podważyć tej logiki. Szczerze mówiąc, Chase miał nade
mną przewagę w jednej kwestii: dobrze wiedział, że jego sytuacja
wzbudzi we mnie współczucie.
– Zjawię się na przyjęciu, ale nic więcej. – Ostrzegawczo podniosłam
palec wskazujący. – Jeden weekend, Chase. A potem powiesz im, że
jestem zajęta. I niezależnie od tego, co się wydarzy, to zaręczynowe
oszustwo ma pozostać ściśle strzeżoną tajemnicą. Nie chcę, by w pracy
dostało mi się za to po dupie. A skoro już o tym mowa... Kiedy
odwołamy nasze tak zwane zaręczyny, będę mogła zachować posadę.
– Słowo skauta.
Tyle że Chase podniósł palec. A dokładnie – środkowy.
Zmrużyłam oczy.
– Nigdy nie należałeś do skautów.
– A ty nigdy nie dostałaś po dupie. Tak się tylko mówi. A nie,
chwila. – Na jego twarz powoli wypłynął uśmiech. – Dostałaś.
Wskazałam palcem na drzwi. Poczułam, że moja szyja i twarz
czerwienieją, bo przypomniałam sobie, że kiedyś faktycznie dał mi po
dupie.
– Wynocha.
Chase wsunął dłoń do tylnej kieszeni spodni. Gdy wyciągnął stamtąd
małe czarne pudełeczko z logo Black & Company Jewelry i rzucił je
w moim kierunku, strach owinął się wokół mojego gardła niczym ciasna
apaszka.
– Przyjadę po ciebie w piątek o osiemnastej. Strój do wędrówki po
górach obowiązkowy. Zalecam również ładne ubrania, choć doceniłbym
ich brak.
– Nienawidzę cię – odpowiedziałam cicho.
Słowa paliły mnie w przełyku, palce dygotały na aksamitnym
pudełeczku ze złotym napisem. Taka była prawda. Szczerze go
nienawidziłam. Ale robiłam to dla Ronana, Lori i Katie, nie dla niego.
To czyniło moją decyzję w miarę znośną.
Chase zaprezentował litościwy uśmieszek.
– Dobry z ciebie dzieciak, Mad.
Dzieciak! Jak zawsze traktuje mnie z góry. Niech się pieprzy.
Chase ruszył do drzwi, ale zatrzymał się kilka centymetrów ode mnie.
Popatrzył na puszkę leżącą na podłodze obok moich stóp i ściągnął brwi.
– Może lepiej to posprzątaj. – Wskazał na rozpryski coli na ścianie.
Następnie przesunął kciukiem po moim czole, dokładnie w miejscu,
gdzie pocałował mnie wcześniej Ethan, zupełnie jakby chciał go zmazać
z mojego ciała. – Niechlujstwo nie jest atrakcyjne, szczególnie
w przypadku narzeczonej Chase’a Blacka.
ROZDZIAŁ 3
MADDIE
Droga Maddie,
ciekawostka: konwalia ma konotacje biblijne. Podobno wyrosła
z kałuży łez Ewy, gdy ta została wygnana z Edenu. Te kwiaty są uważane
za najpiękniejsze i najtrudniejsze w uprawie. Królewskie panny młode je
uwielbiały!
Są również wyjątkowo trujące.
Nie wszystkie piękne rzeczy są dla Ciebie dobre. Przykro mi, że
zerwaliście z Ryanem. Ale i tak nie był tym jedynym. Ty zasługujesz na
wszystko, co najlepsze. I nigdy nie zgadzaj się na coś gorszego.
Kocham (i czuję ulgę).
Mama
◆◆◆
Swój ślub zaczęłam planować, odkąd skończyłam pięć lat.
Mój tata uwielbiał opowiadać historię o tym, jak dzień przed pierwszą
klasą zauważono mnie, gdy biegłam naszą uliczką za Jacobem Kellym,
trzymając w ręce bukiet kwiatów z ogródka, z korzeniami i ziemią,
i krzyczałam za nim, by wrócił i się ze mną ożenił. Ostatecznie
postawiłam na swoim, chociaż musiałam go nieco przekupić. Jacob
wyglądał na przerażonego, zarówno mną, jak i swoją sytuacją, ale moje
przyjaciółki Layla i Tara odprawiły ceremonię z namaszczeniem. Jacob
nie chciał pocałować panny młodej – i wcale mi to nie przeszkadzało –
a miesiąc miodowy postanowił spędzić na rzucaniu szyszkami
w biegające po moim ogrodzeniu wiewiórki i narzekaniu, że już nigdy
więcej nie zje słynnego wiśniowego ciasta mojej mamy.
Na Jacobie Kellym się nie skończyło. Jako jedenastolatka byłam już
po ślubie z Taylorem Kirschnerem, Milem Lopezem, Astonem
Giudice’em, Joshem Payne’em i Louisem Hough. Wszyscy oni wciąż
mieszkają w Pensylwanii, w miasteczku, w którym dorastaliśmy, i co
roku wysyłają mi kartki świąteczne, w których naśmiewają się z tego, że
jestem samotna.
W tym wszystkim nie chodziło o romanse. Wtedy moje
zainteresowanie chłopakami kończyło się na chorej ciekawości –
koniecznie chciałam wiedzieć, co sprawia, że są tacy brudni, niegrzeczni
i lubią żarty o pierdzeniu. Tak naprawdę chodziło o ceremonię jako taką,
która mi się podobała. Motyle w brzuchu, wystawne przyjęcie, gości,
tort i kwiaty. A przede wszystkim suknia.
Udawanie zaślubin z chłopakami było okazją do włożenia białej
falbaniastej kreacji, którą dostałam od mojej kuzynki Coraline na jej
ożenek, gdy zostałam dziewczynką od sypania kwiatków. Wciskałam się
w tę kieckę przez pięć kolejnych lat, aż z niej wyrosłam. Na nastolatce
wyglądała na komicznie krótką.
Jednak fioł na punkcie sukni ślubnych mi pozostał. A raczej obsesja.
Błagałam rodziców, żeby zabierali mnie na wesela. Mało tego –
zakradałam się nawet do miejscowego kościoła, gdy pobierali się obcy
ludzie, żeby podziwiać sukienki. Co gorsza moja mama była florystką
i często towarzyszyłam jej, gdy dostarczała kwiaty do eleganckich
lokali.
Dlatego projektowanie sukni ślubnych traktowałam raczej jak
powołanie niż ścieżkę kariery. W dniu zamążpójścia kobieta jest
najpiękniejszą, najdoskonalszą wersją siebie. Właściwie to jedyny dzień
w twoim życiu, gdy możesz włożyć wszystko, nieważne, jak jest drogie,
ekstrawaganckie czy wymyślne, bo każda kiecka będzie pasować.
Ludzie często pytają mnie, czy projektowanie jednego rodzaju garderoby
mnie nie ogranicza, ale szczerze mówiąc, nie znam projektanta, który
chciałby tworzyć normalne ciuchy. Projektowanie sukni ślubnej można
przyrównać do jedzenia deseru na każde śniadanie, obiad i kolację. Albo
dostania jednocześnie wszystkich świątecznych prezentów.
Może dlatego zawsze wychodziłam z pracy jako ostatnia?
Ale nie w ten piątek.
Tym razem naprawdę miałam plany.
– Spadam. Miłego weekendu! – Włożyłam żarówiastoróżowe buty na
obcasach i zgasiłam światło nad stołem kreślarskim w Croquis.
Ten kącik w studiu był dla mnie kawałkiem nieba. Został tak
urządzony, żeby zaspokajać wszystkie moje potrzeby: na stole
kreślarskim stały srebrne pojemniki, w których trzymałam ołówki,
gumki w śmiesznych kształtach, cienkopisy, pędzle i węgiel. Raz
w tygodniu musiałam postawić na nim wazon ze świeżymi kwiatami.
Czułam się dzięki temu tak, jakby tuż obok czuwała nade mną mama.
Pogłaskałam kwiaty w wazonie – bukiet lawendy i białych pąków –
a następnie podlałam je na weekend.
– Tylko zachowujcie się grzecznie. – Pogroziłam im palcem. – Pani
Magda zajmie się wami pod moją nieobecność. I darujcie sobie to
spojrzenie! – ostrzegłam. – Wrócę w poniedziałek.
Nie wiem, kto powiedział, że kwiaty nie mają twarzy, ale
najwyraźniej nie widział ich, gdy więdną.
Zazwyczaj zabierałam je ze sobą do domu i stawiałam na parapecie,
żeby obok Daisy złapały nieco słońca – i by podziwiali je ludzie – ale
tym razem wybierałam się do Hamptons, żeby dotrzymać towarzystwa
szatanowi. Daisy miała spać u Layli.
– Znów rozmawiasz z kwiatami? Świetnie. To naprawdę zdrowe –
usłyszałam po drugiej stronie studia.
Z Niną, koleżanką z pracy, stażystką, byłyśmy w tym samym wieku.
Wyglądała perfekcyjnie, jak supermodelka: łabędzio smukła, z lekko
zadartym nosem i idealną cerą jak u lalki. Jej jedyną wadą było to, że
żywiła do mnie niechęć, na dodatek bez wyraźnej przyczyny. Chyba
poza tą, że oddychałam. Dosłownie. Nazywała mnie złodziejką tlenu.
– Dalej, idź już sobie. – Machnęła ręką, nie odrywając wzroku od
ekranu. – Jeśli twoje rośliny się posikają, zmienię im pieluchę. Tylko
zejdź mi z oczu.
Puściłam to mimo uszu, odwróciłam się i ruszyłam w stronę windy.
Po drodze wpadłam na Svena. Wsparł dłoń na biodrze, nachylił się
i postukał mnie w nos.
Mój szef, a poniekąd również przyjaciel, nie miał jeszcze
czterdziestki. Ubierał się na czarno od stóp do głów, ale jego włosy
szokowały jasnym odcieniem blondu zakrawającym na biel. Oczy miał
tak jasne, że niemal przeźroczyste. Jego usta zawsze mieniły się od
błyszczyku. A kiedy chodził, kręcił biodrami jak Sam Smith. Jako szef
Croquis – firmy projektującej suknie ślubne, będącej partnerem Black &
Company, gdzie sprzedawała swoje linie jako produkty ekskluzywne –
dyktował warunki i brał udział w spotkaniach zarządu. Sven wziął mnie
pod swoje skrzydła, kiedy skończyłam szkołę dla projektantów –
zatrudnił mnie na stażu, po którym zaczęłam pracę na pełny etat. Po
czterech latach nie wyobrażałam sobie, że mogłabym pracować dla
kogokolwiek innego.
– A ty dokąd? – zapytał, przekrzywiwszy głowę.
Założyłam torbę listonoszkę na ramię i skierowałam się do windy.
– Do domu. A gdzie?
– Lorde, dopomóż! Na szczęście lepiej projektujesz, niż kłamiesz.
Chodziło mu o Lorde, tę piosenkarkę.
Sven wykonał znak krzyża i podążył za mną.
Jego szwedzki akcent przebijał się w każdej sylabie, ale tylko wtedy,
gdy się ekscytował lub był pijany.
– Ty nigdy nie wychodzisz o czasie. Co się dzieje?
Moje oczy zapłonęły. Chase zaczął kłapać ozorem? Sven go znał
i często brali udział w tych samych spotkaniach. To by było w jego stylu,
pomyślałam. Właściwie był zdolny do wielu złych rzeczy, no może
z wyjątkiem rozpoczęcia trzeciej wojny światowej. Wszelkie
zobowiązania napawały Chase’a paniką, tymczasem wojna może trwać
miesiącami czy nawet latami. Nie miał tyle wytrwałości, by to przeżyć.
Zatrzymałam się przy windzie, nacisnęłam przycisk i wrzuciłam do
ust dwie pastylki gumy.
– Nic się nie dzieje. Skąd to pytanie?
Sven znowu przekrzywił głowę, jak gdyby sądził, że jeśli będzie tak
na mnie patrzeć wystarczająco długo, to w końcu sekret sam ze mnie
wypłynie.
– Wszystko w porządku?
Z mojego gardła wyrwał się piskliwy śmiech.
Sven i ja byliśmy ze sobą blisko, ale zachowywaliśmy profesjonalizm.
Chciałabym myśleć, że gdyby nie był moim szefem, naprawdę
moglibyśmy się przyjaźnić. Jednak oboje rozumieliśmy, że obowiązują
nas pewne granice i o niektórych rzeczach się nie rozmawia.
– Nigdy nie czułam się lepiej.
Niech mnie ktoś stąd zabierze!
Winda zapiszczała. Sven stanął przed nią, blokując mi drogę.
– Chodzi o... niego?
Niemal opadła mi szczęka.
– On może płonąć w piekle, a ja nawet bym nie splunęła, żeby ugasić
ogień – syknęłam. – Nie mogę uwierzyć, że o nim wspomniałeś.
Gdybym dostawała centa za każdym razem, gdy Sven przyłapał mnie
na ryczeniu z powodu Chase’a – w kuchni, przy moim biurku,
w łazience lub gdziekolwiek w biurze – już bym tutaj nie pracowała.
Możliwe, że już w ogóle, do końca życia. Nie miałam właściwie pojęcia,
dlaczego leciały mi łzy. W ciągu naszego półrocznego związku
spotkałam się z rodziną Chase’a zaledwie kilka razy, a jego brato-kuzyna
(brata, który tak naprawdę był kuzynem) i jego żony, z którymi ponoć
jest blisko, nie widziałam wcale. On mojej rodziny nie poznał nigdy;
tylko Laylę i oczywiście Svena. Nie można zatem powiedzieć, że był to
związek poważny.
– Mocne słowa. Co ci ten biedak zrobił? Przecież spotykasz się z nim
od zaledwie trzech tygodni. – Sven postukał palcem o usta i zmarszczył
brwi. – Jak on ma na imię? Henry? Eric? Pamiętam, że takie typowo
amerykańskie, zwyczajne.
Ethan.
No jasne, chodziło mu o Ethana!
Moje serce zwolniło, niemal stanęło. Uff, kryzys zażegnany.
Drzwi windy zdążyły się zamknąć, więc zgromiłam Svena
spojrzeniem i przyzwałam ją ponownie, ale już pojechała na dół. Niech
to szlag!
– Cierpliwość jest cnotą – zauważyłam.
– Albo sygnałem, że gra się w drugiej drużynie. – Sven poprawił
kołnierzyk przy mojej niebieskiej bluzce we wzorek. – Mówię
z doświadczenia, siostro. Przez całe liceum miałem dziewczynę. Jej
cnota pozostawała nietknięta, aż Vera wyjechała na studia do Stanów,
gdzie najpewniej dobrała się do niej banda chłopaków z bractwa.
Pomogli jej nadrobić zmarnowany czas.
– Biedna Vera. – Oblizałam palec i wytarłam plamę po kawie z kącika
jego ust.
– Biedny ja. – Sven odepchnął moją dłoń. – Tak bardzo starałem się
spełnić oczekiwania rodziców, że przegapiłem swoje najlepsze lata na
seks. Nie pozwól, by to samo przytrafiło się tobie, Maddie. Możesz
puszczać się, z kim chcesz i jak często chcesz.
Skrzywiłam się.
– Przenosisz na mnie swój problem.
– Bo życie przelatuje ci koło nosa – odpalił, dźgając mnie palcem
w mostek. – Minęło wiele miesięcy, odkąd zerwałaś z Chase’em. Czas
ruszyć naprzód. W końcu o nim zapomnieć.
– Przecież to zrobiłam. Zapomniałam. Żyję dalej. – Nacisnęłam
przycisk windy trzy razy z rzędu. Klik, klik, klik.
– O, patrz, wiadomość od Layli. – Sven przysunął mi telefon do
twarzy.
Och, zapomniałam wspomnieć, że skoro ja i on nie możemy być
blisko, Sven przyjaźnił się z moją najlepszą przyjaciółką. Ten fakt
zaburzał moją równowagę między życiem osobistym a pracą
i skłamałabym, gdybym powiedziała, że mi nie przeszkadza. Jak na
przykład teraz.
– Pozwól, że przeczytam: „Każ swojej pracownicy wziąć weekend
wolnego, żeby się sobą zajęła. Zmuś ją do zabawy. Niech popełnia
błędy. Niech prześpi się z mężczyzną marzeń”.
– Ja wcale nie... – zaczęłam, ale Sven pokręcił głową, odwrócił się
i machnął ręką.
Przeszedł przez studio i pochylił się nad ramieniem Niny, żeby
zobaczyć, nad czym pracuje.
Drzwi windy się otworzyły. Weszłam do środka, wzdychając.
– Po moim trupie.
◆◆◆
Chase miał przyjechać do mnie dopiero za pół godziny, więc mogłam
odwiedzić przyjaciółkę. Otworzyła mi, założywszy za ucho kosmyk
szmaragdowych włosów. W ramionach trzymała kopiącego
i krzyczącego czterolatka, który właśnie wpadł w histerię.
Layla była dziewczyną o nieco bardziej obfitych kształtach od
klepsydry, ale lubiła swoje ciało. A do tego zawsze ubierała się tak, że
można było jej pozazdrościć – nosiła sukienki boho, zwiewne spódnice
i cienkie sweterki odkrywające ramiona.
W tym momencie chyba nie przeszkadzało jej, że dzieciak wydziera
się wprost do jej ucha. Dodatkowe pieniądze musiały być tego warte.
– Patrzcie, patrzcie, czyż to nie Męczennica Maddie? – zaświergotała
słodko i uściskała mnie jedną ręką.
Wciąż jeszcze nie przebrałam się po pracy. Miałam na sobie niebieską
bluzkę w wisienki, szarą spódnicę i różowe szpilki.
– Nie powinnaś przypadkiem być teraz ze swoim chłopakiem?
– Tylko wpadłam, żeby zostawić ci klucze.
Okej, to było wierutne kłamstwo. Layla miała zapasowy klucz do
mnie w razie nagłego wypadku. Po prostu chciałam porozmawiać z nią
przed wyjazdem.
– Dzięki, że będziesz pilnować Daisy – powiedziałam. – Zazwyczaj
wyprowadzam ją trzy razy dziennie na minimum dwadzieścia minut.
Lubi chodzić po Abingdon Square Park. Szczególnie bawi ją bieganie za
wiewiórką imieniem Frank i szczekanie na inne psy. Tylko przypilnuj,
żeby nie wybiegała na ulicę. W worku z karmą jest miarka, wsyp jej
jedną rano, a drugą wieczorem. Witaminy znajdują się obok szuflady ze
sztućcami, w żółtej paczce. I nie musisz zmieniać jej wody zbyt często,
bo ona i tak pije z muszli klozetowej. Och, i nie trzymaj niczego na
szafkach. Znajdzie sposób, by to zabrać, otworzyć i zjeść.
– Jak ja po całonocnej imprezie. – Layla wyszczerzyła zęby. – A poza
tym... Frank? Czy ich relacja jest poważna?
– Na jego nieszczęście tak. – Skrzywiłam się.
Zawsze rozpoznawałam Franka, bo między oczami miał łysą plamkę.
Daisy kochała tę wiewiórkę, więc oczywiście dokarmiałam ją przy
każdej wizycie w parku.
– Ponadto w ramach protestu może ci nasikać do butów, gdy zauważy,
że mnie nie ma – oznajmiłam.
– Jezu! Jest gorsza niż dziecko. Ten twój kijowy były chłopak dał ci
świetny prezent na koniec związku! Żebyś nigdy o nim nie zapomniała.
Wzruszyłam ramionami.
– Lepsze to niż chla-my-dia.
– Potrafię sylabizować.
Dziecko wywaliło na mnie język. Obie spojrzałyśmy na nie
z niedowierzaniem.
– Dzięki. Jestem twoją dłużniczką – rzuciłam.
– Daj spokój.
Teraz dzieciak ciągnął Laylę za włosy, wołając swoją matkę.
– Hej, ziemia do Męczennicy Maddie, jesteś tu? Zadałam ci pytanie.
Czy Sven odczytał ci moją wiadomość? – Moja przyjaciółka
zignorowała wierzgającego bachora.
Nie znosiłam tej ksywy. Nie podobało mi się również, że sobie na nią
zasłużyłam, bo nigdy nie odmawiałam prośbom o przysługę. Przykład?
Właśnie zamierzam wziąć udział we własnym udawanym przyjęciu
zaręczynowym w Hamptons.
– Tak. – Przykleiłam do twarzy promienny uśmiech. – Przepraszam,
odpłynęłam. Przeczytał mi go. Jesteś walnięta.
– A ty wyglądasz tak, jakbyś szła na ścięcie.
– I tak też się czuję.
– Przepraszam, kochana. Wiem, jakie to straszne, gdy boski miliarder
z dobrej rodziny porywa cię na weekend do Hamptons, a wcześniej daje
ci pierścionek zaręczynowy wart czterysta pięćdziesiąt tysięcy dolarów.
Ale jakoś to przeżyjesz.
Dla jasności muszę powiedzieć, że to nie ja sprawdziłam wartość tego
pierścionka, tylko Layla. Zrobiła to przy butelce wina (okej,
doprawionego alkoholem soczku Capri Sun), od razu po wyjściu
Chase’a z naszej kamienicy. Wezwałam ją pilnie, a ona w trakcie
naszego spotkania przejrzała stronę Black & Company Jewelry i doszła
do wniosku, że pierścionek pochodził z edycji limitowanej i nie był już
na sprzedaż.
– Wiesz, co to znaczy. – Poruszyła sugestywnie brwiami, nalewając
trochę wódki do kubeczka i zalewając ją soczkiem.
Postanowiłam natychmiast wybić jej ten pomysł z głowy.
– Tak. On tylko chce się upewnić, że jego rodzina uwierzy
w zaręczyny. Nic więcej. – Musiałam przygasić entuzjazm przyjaciółki
sporą dawką realizmu. – Poważnie, wolę myśleć, że zostałam porwana
przez zdradliwego, aroganckiego ku... – Spojrzałam na dziecko, które
milczało, z szeroko otwartymi oczami czekając na koniec zdania.
Odchrząknęłam. – Kurczaka.
– Ona powiedziała brzydkie słowo. – Mały wskazał na mnie
pulchnym palcem.
– Wcale nie. Powiedziałam „kurczaka” – zaprotestowałam.
Wykłócam się z czterolatkiem! Gdyby Ethan się o tym dowiedział,
padłby na zawał.
– Och. – Dziecko wydęło dolną wargę. Myślało. – Lubię kurczaki.
– Cóż, akurat tego kurczaka nie lubimy, Timothy. – Layla poklepała
chłopca po głowie. Przymknęła drzwi. – Ale obiecasz mi jedno?
– Muszę? – Naburmuszyłam się.
Wiedziałam, że chce, abym zachowała optymizm i myślała
pozytywnie.
– Postaraj się dobrze wykorzystać ten weekend. Zamiast dumać
o tym, z kim będziesz spędzać czas, zastanów się nad tym, jak go
spędzisz. Będziesz mieszkać w posiadłości wartej sto pięćdziesiąt
milionów dolarów przy Billionaire’s Lane, zajadać się owocami morza
i sączyć wino droższe niż twój czynsz. Zabierz szkicownik. Odpocznij
od miasta. Nie daj się ruchać.
– Brzydkie słowo! – Ponownie wytknął Timothy.
– Powiedziałam „ruszać”. Przecież lubisz się ruszać.
– No tak, lubię.
Kocham moją przyjaciółkę, ale taki z niej wzór do naśladowania dla
dzieci, jak ze mnie puszka zupy. Ale sama żadnych mieć nie chciała
(dzieci, nie zup, bo Layla uwielbia zupy). Tak czy siak, miała rację –
pójdę na moje udawane przyjęcie zaręczynowe z mężczyzną moich
koszmarów, ale zrobię to z przytupem.
Chase i ja spędziliśmy święta w jego posiadłości w Hamptons, jednak
było to przed zerwaniem. Takie miejsca widuje się wyłącznie w telewizji
lub na instagramach celebrytów. Problem w tym, że Layla to klasyczny
związkofob. Ona nie spędzałaby czasu z mężczyzną, który złamał jej
serce, bo nigdy by nie dopuściła do takiej sytuacji.
– Wiesz co? Masz rację. Właśnie to zamierzam zrobić. Piąteczka,
Timothy. – Uniosłam dłoń z uśmiechem.
Dzieciak popatrzył na mnie tępo i ani drgnął.
– Mamusia mówi, że obcy nie mogą mnie dotykać. Mogliby mnie
porwać.
Twój krzyk wybiłby to porywaczom z głowy, pomyślałam.
– Cóż, to ustalone – mruknęła Layla. – Będziesz się dobrze bawić, nie
będziesz analizować każdej chwili i pozwolisz sobie na przypadkowe
ruszanko z nienawiści, bez żadnych zobowiązań.
– Hej! Powiedziałaś... – zaczął Timothy.
– Ruszanko. Powiedziałam „ruszanko”. Dziękuję za obecność na
moim przemówieniu motywacyjnym. – Layla zatrzasnęła mi drzwi przed
nosem, zanim bodaj pisnęłam o nadchodzącym weekendzie.
I wtedy zauważyłam na nich słowo dnia.
„Urodziny: rocznica dnia, w którym ktoś się urodził, często
traktowana jak okazja do świętowania i obdarowywania prezentami”.
Chase zdradził mnie w swoje urodziny.
I tak po prostu mój humor trafił szlag.
◆◆◆
Chase spóźniał się już pięć minut. Bez wątpienia celowo. Punktualność
zawsze była jego mocną stroną. Ale gdyby wkurzanie mnie było
dyscypliną olimpijską, zdobyłby garść złotych medali, umowę na
książkę i wywołał skandal za używanie sterydów.
Zaparkował przed moim budynkiem „na drugiego”, blokując przejazd
z nonszalancją typową dla psychopaty, który gardzi tym, co ludzie sobie
pomyślą. Wysiadł z auta, obszedł je, bez słowa wziął ode mnie walizkę
i wrzucił ją do bagażnika. Ludzie trąbili, wymachiwali pięściami,
krytykując jego umiejętność prowadzenia samochodu i życząc mu
bolesnych kontuzji w najpotworniejszych wypadkach. Ja wciąż stałam
na parzącym chodniku, próbując pogodzić się z myślą, że będę musiała
spędzić czas ze swoim byłym.
Chase opuścił szybę od strony pasażera i posłał mi uśmiech mówiący,
że zaraz straci cierpliwość (takim samym nagradzał swoich
pracowników). Człowiek czuł się przez to tak głupi, że miał ochotę nosić
kask. Nawet w zamkniętym pomieszczeniu.
– Masz tremę, kochanie? – Słowo „kochanie” wymówił jak
bluźnierstwo.
Musiałam sobie przypomnieć, że jego manipulacje nie mają
znaczenia. Liczą się tylko Ronan Black, siostra i matka Chase’a. Ich
serca. I moje sumienie.
– Jasne – wycedziłam z sarkazmem. – Nie chciałabym, żeby moi
przyszli teściowie na niby pomyśleli, że ich przyszła synowa na niby nie
jest tak urocza, jak im się na początku wydawało.
– A słyszałaś kiedyś o powiedzeniu: „Udawaj, aż stanie się to
prawdą”?
– Jestem pewna, że kobiety, z którymi byłeś, są mistrzyniami
udawania – odgryzłam się.
Uśmiechnął się drwiąco.
– Nasz związek był oszukany, ale orgazmy wręcz przeciwnie.
Samochody trąbiły, nie przestając nawet na sekundę. Dźwięk zaczął
rozbrzmiewać echem w mojej głowie. Chciałam, by Chase wiedział, że
nie jestem na każde jego zawołanie, nawet jeśli zgodziłam się mu
pomóc.
– Wsiadaj, Mad. Chyba że chcesz, abym wdał się w bójkę z połową
ulicy.
– Kuszące – parsknęłam.
Serio, chętnie bym to zobaczyła!
Uśmiechnął się, zupełnie nieświadomy tego, jaki chaos wywołał.
Irytowało się coraz więcej kierowców. Przetrzymywanie ludzi nie było
w moim stylu, ale w tym momencie wolałam przemówić mu do rozumu,
niż być uprzejma. On musiał wiedzieć, że mówię poważnie.
– Jeśli się denerwujesz, po prostu wyobraź sobie wszystkich nago.
– W porządku – odparłam, mierząc go wzrokiem. – Nie zimno panu,
panie Black?
Roześmiał się. Najwyraźniej spodobały mu się nasze przekomarzanki.
– Nie przypominam sobie, żebyś wcześniej była taka wyszczekana.
– A ja nie przypominam sobie, byś był taki nietolerancyjny –
wypaliłam.
I dotarło do mnie, że to prawda. Kiedy jeszcze się spotykaliśmy,
wydawał się bardziej uprzejmy i introwertyczny. A ja byłam... Cóż,
można powiedzieć, że nie byłam wtedy sobą.
Wskoczyłam do jego auta z zamiarem wyglądania przez okno przez
całą drogę i obserwowania mijanych drapaczy chmur, gdy sceneria
zmienia się błyskawicznie, a przez idealnie czystą szybę wszystko
wydaje się mienić. Kojarzyło mi się to z kartkowaniem magazynu.
Kiedy wyjeżdżaliśmy z miasta, histeria, którą do tej pory ukrywałam
od tygodnia pod listami rzeczy do zrobienia i pracą, ponownie
wypłynęła na powierzchnię. Jak niby mam zamaskować czystą pogardę,
jaką żywię do tego człowieka? Przecież nie będę w stanie go całować
ani trzymać za rękę. Jezu, zdałam sobie sprawę, że będę musiała dzielić
z nim pokój. Mowy nie ma!
Kilka dni po zgodzie na tę farsę spotkałam się z Ethanem, bo
musiałam mu wszystko wyjaśnić, co nie było łatwe. Wyłożyłam mu
sytuację, włączając w to zdradę Chase’a, jego umierającego ojca i to, że
sama straciłam kiedyś rodzica. Potem powiedziałam mu o ksywce, którą
nadali mi Sven i Layla. Męczennica Maddie.
– Na pewno nie masz nic przeciwko temu? – zapytałam go po raz
enty, gdy jedliśmy pierożki xiao long bao i popijaliśmy chińskim piwem.
Stąpałam po cienkim lodzie. Rozumiałam, jak nieprawdopodobne to
okoliczności.
Ethan i ja nigdy nie umawialiśmy się na związek na wyłączność. To
było tylko zwykłe randkowanie. Nawet ze sobą nie spaliśmy, a tym
bardziej nie określiliśmy tej relacji. Kilka razy całowaliśmy się
nieporadnie i nic więcej. Pragnęłam, żeby tupnął nogą i powiedział, że
nie podoba mu się ten pomysł. Wtedy miałabym świetną wymówkę.
Jednak Ethan, który wszędzie dostrzegał dobro, nawet w seryjnych
mordercach, jak podejrzewałam, po prostu pokiwał głową. Złapał
pałeczkami kolejny pierożek i włożył go do ust.
– No coś ty, wręcz przeciwnie. Jestem zaszczycony, że mogę spotykać
się z kimś takim jak ty. Ten weekend w Hamptons udowodni tylko
jedno – wycelował we mnie pałeczkami – że jesteś niesamowitym
człowiekiem. A Chase Black jest idiotą, bo cię zdradził. Mimo to chcesz
mu pomóc. Jesteś niesamowita.
Przyglądałam się bacznie, czekając na jakieś „ale”.
– Poza tym przecież nie jesteśmy parą, prawda? – Podrapał się po
szyi, czerwieniejąc. – Przecież jeszcze nie... No wiesz.
Wiedziałam.
– Więc to nie tak – wzruszył ramionami – że mam tu coś do
powiedzenia. Chodzi mi o to, że nie mam nic przeciwko. Naprawdę.
Z jakiegoś powodu jego reakcja mi się nie spodobała. Chciałam, żeby
choć trochę zaniepokoił się myślą, że spędzę weekend z byłym
chłopakiem. Nawiasem mówiąc, wydawało mi się to zupełnie
irracjonalne, bo przecież nie byłam zaborcza wobec Ethana. A przede
wszystkim miał rację – nie byliśmy w związku.
Tymczasem teraz, w samochodzie, okazało się, że Chase potrafi
czytać w moich myślach.
– Czy on ma jakieś imię? – Wyrwał mnie z zamyślenia, nie odrywając
wzroku od drogi.
Miałam wrażenie, że cały świat zmierza w kierunku Hamptons.
Ciężarówki, toyoty prius i kabriolety tkwiły w niekończącym się korku.
– Nawet nie zaczynaj – warknęłam.
Prychnął pogardliwie.
– Ale jesteś drażliwa! Na twoim miejscu też bym się tak zachowywał.
W końcu twój partner był tak głupi, że pozwolił ci spędzić weekend
w Hamptons z eks, który potrafił zapewnić ci trzy orgazmy w niecałe
dwadzieścia minut.
– Czy ty musisz być takim wielkim kutasem? – Obróciłam głowę
i spiorunowałam go wzrokiem.
– Tak. I jestem jeszcze większym, gdy mi staje.
Po zerwaniu z Chase’em doznałam ulgi. Ale po sześciu miesiącach
związku wciąż się wstydziłam i nieustannie biczowałam za to, że
mogłam powiedzieć coś złego w jego obecności. Przy nim mój głos
zawsze brzmiał wysoko i piskliwie, a ponadto filtrowałam słowa i nawet
myśli, byleby tylko udowodnić, że jestem kobietą godną wielkiego
Chase’a Blacka. Wydawało mi się, że on gra w zupełnie innej lidze, więc
skupiałam się na tym, by nie popełniać błędów, zamiast go poznawać
i po prostu dobrze się bawić. Zawsze czułam się gorsza: za mało
atrakcyjna, za mało stylowa, niewystarczająco mądra. W tym momencie
nienawiść do niego była o wiele łatwiejsza niż próba zakradnięcia się do
jego zgorzkniałego serca. Co robiłam, gdy się spotykaliśmy.
– To jak on ma na imię? – Chase wrócił do tematu.
– A co cię to obchodzi? – Zaczęłam zdrapywać lakier z paznokci, żeby
zająć czymś ręce i go nie udusić.
– Obchodzi mnie, z kim pieprzy się moja narzeczona – stwierdził
rzeczowo.
Zamarłam w trakcie zdrapywania i szarpnęłam za delikatną skórkę, aż
ją oderwałam.
– Narzeczona na niby – poprawiłam.
– I w dodatku wrzód na dupie.
– Rany, Chase, jak to możliwe, że wciąż nikogo nie masz? Jesteś
najbardziej czarującym mężczyzną, jakiego spotkałam – stwierdziłam
sarkastycznie.
– Jestem sam z własnej woli – odpalił i uśmiechnął się
z wyższością. – Tak jak ty z własnej woli usiłujesz spotykać się z byle
kim, żeby nie być sama.
Auć.
W samochodzie zapanowała niezręczna cisza. Nie miałam nic
przeciwko zwykłym słownym przepychankom, ale gdy zaczynaliśmy
mówić prawdę, robiło się zbyt niebezpiecznie. Rzecz w tym, że wcale
nie spotykałam się z byle kim, lecz Chase był taki pewien siebie!
Postanowiłam wziąć udział w jego grze. Przecież nie miałam nic do
ukrycia. Byłam dumna z Ethana.
– Ethan. Ethan Goodman.
– Goodman – powtórzył Chase z naciskiem i zagwizdał cicho.
– Nieźle, Chase. Nie wiedziałam, że znasz takie słowo, jak „dobry”.
Jak smakuje w twoich ustach?
– Kojarzy mi się z dwójką dzieci, przytłaczającą hipoteką na dom
w Westchesterze, który nawet by ci się nie podobał, i kryzysem wieku
średniego podlewanym lekkim alkoholem. – Ani na chwilę nie oderwał
wzroku od drogi. – A czym zajmuje się ten Ethan Goodman?
– Jest lekarzem – odparłam krótko, czując rumieniec na twarzy.
– Hm. Chirurg plastyczny odpada, bo do tego musiałby być bardziej
seksowny. W ogóle nie wygląda mi na żadnego chirurga. Mam wrażenie,
że nie ma precyzyjnej ręki. Strzelam, że dentysta. – Chase zamilkł
i zmarszczył brwi zagapiony na łańcuszek samochodów przed nami. –
Nie. Nie wyglądał na aż tak bogatego. Zmieniłem zdanie. Ethan
Goodman jest pediatrą. – Odwrócił głowę w moją stronę i błysnął tak
złowieszczym uśmiechem, że dosłownie poczułam ciarki.
– Mówisz tak, jakby było to coś złego. – Zmrużyłam oczy. – On ratuje
dzieciom życie.
– Zapewne ma prywatny gabinet. – Zignorował mnie, znowu
przenosząc wzrok na drogę. – Więc teoretycznie wpisuje w kartotekę
wzrost dziecka pismem, którego nikt nie potrafi odczytać, i ogląda
wysypkę na tyłku. Niech zgadnę... Wyjechał gdzieś, żeby przysłużyć się
społeczeństwu? Poszerzyć perspektywę? Może Ameryka Południowa?
Azja? – Wyszczerzył się tak bardzo, że miałam ochotę dać mu w gębę. –
Afryka? Matko, co za banał!
– Banałem jest ratowanie ludzi i pomaganie im? – Moja twarz była
w tym momencie tak rozpalona, że mogła eksplodować w każdej chwili.
Poważnie. – To dobry człowiek.
– Najwyraźniej. W końcu tak ma na nazwisko. A ty jesteś tutaj,
ponieważ dobry człowiek Ethan ma problemy z zaangażowaniem.
– Słucham?
– Z jakiego innego powodu miałby godzić się na taki układ? Chce
sprawdzić, co między nami zajdzie.
– Nic nie zajdzie. A Ethan i ja poznaliśmy się na stronie
tylkopoważnezwiązki.com – wypaliłam, nie mogąc się powstrzymać.
I natychmiast tego pożałowałam. Nie zamierzałam dzielić się z nim tą
informacją, ale Chase musiał wiedzieć, że w tej ostatniej kwestii się
pomylił. Nie podobało mi się towarzystwo Chase’a, ale o Ethanie nie
mogłam przestać nawijać.
– Mogłabyś go poznać na chajtnęsięzkażdązaloda.com i wyszłoby na
to samo. Jest ci oddany w takim samym stopniu, jak ty mnie.
I zmuszacie się do związku, mimo że nie ma między wami żadnej
chemii, bo nie chcesz być sama. Zakończ to teraz. Później mi
podziękujesz.
– Widzę, że wciąż uwielbiasz słuchać własnego głosu –
wymamrotałam i wróciłam do zdrapywania lakieru z paznokci.
Paskudny nawyk, którego próbowałam się oduczyć, ale w tym
momencie pragnęłam zabrudzić tę cudowną teslę Chase’a odpryskami
różowego lakieru w odcieniu Marokańskie Noce.
– Nie tylko w mówieniu jestem dobry – chełpił się.
– Kusi mnie, bo wtedy byś się wreszcie zamknął, ale jednak
podziękuję.
Odwróciłam głowę do okna, żeby móc bezpiecznie obserwować ludzi
w samochodach i jednocześnie uspokoić nieco bicie serca. Sądziłam, że
to już koniec rozmowy. A przynajmniej taką miałam nadzieję. Aż tu
nagle...
– Oby nie przeszkadzała ci perspektywa uprawiania seksu po
misjonarsku i przy zgaszonym świetle przez następne pięćdziesiąt lat,
a także jedzenie każdego dnia płatków owsianych i nazywanie swoich
zwierząt imionami tandetnych gwiazdek reality show, które będą idolami
twoich dzieci.
On mnie wyłącznie prowokuje, tłumaczyłam sobie. Miałam ochotę
wyskoczyć przez okno, ale obawiałam się, że Chase zrobiłby z moim
ciałem złe rzeczy i pozostawił je na pastwę losu.
Przyłożyłam dłoń do serca w udawanym szoku.
– Och nie, dobre, spokojne życie ze szczerym mężczyzną,
zwierzętami i dziećmi. Co za horror! Proszę cię, przestań mnie
torturować.
Zerknął na mnie z ukosa.
– Do twarzy ci z sarkazmem – oznajmił. Czekałam na zbliżający się
cios i się nie zawiodłam. – Niestety, to jedyna rzecz, w której ci do
twarzy. Bo ubrania masz śmieszne.
– Możesz się w końcu zamknąć? Wystarczy, że zmusiłeś mnie do tej
wycieczki. Daruj sobie komentarze o mojej garderobie i analizę
związku, bo nikt cię o to nie prosił. Ja chcę tylko kogoś miłego
i normalnego.
Nie było mi łatwo przyznać, nawet przed samą sobą, że teraz jeszcze
bardziej obawiałam się seksu z Ethanem. Jeżeli on nie zerwie ze mnie
ubrań i nie weźmie przy kolczastej ścianie w lochu BDSM, to poczuję
rozczarowanie. Głównie dlatego, że Chase nie pomylił się w żadnej
kwestii, gdy go opisywał.
Nie, zganiłam się w duchu. Ethan nie miał wątpliwości co do naszej
relacji. Czekamy już trzy długie tygodnie, a jeszcze się ze mną nie
przespał. Widać, że zależy mu na poważnym związku.
Kątem oka dostrzegłam, że Chase kręci głową i chichocze pod nosem.
– Ty wcale nie chcesz tego, na czym zależy normalnym ludziom,
Mad.
– Nie masz pojęcia, czego chcę.
Znowu cisza.
W duchu uderzałam głową o futurystycznie wyglądającą deskę
rozdzielczą. Dlaczego mam słabość do ludzi, których nawet nie znam?
Dlaczego założyłam, że ten wyjazd będzie dobrym pomysłem? No cóż,
zawsze byłam dla ludzi dobra, dlatego nigdy nie nakablowałam na Ninę,
która mnie dręczy. Wiedziałam, że staże w branży modowej są
rzadkością, więc trzymałam język za zębami, mimo że Nina wyżywała
się na mnie codziennie. W torebce nosiłam batonik czekoladowy, na
wypadek gdyby ktoś zasłabł w metrze i potrzebował cukru. Taka była
moja matka, a ja to po niej odziedziczyłam.
– Mam dla ciebie radę. Powinnaś udawać, że mnie lubisz – warknął
Chase po chwili, stukając w kierownicę długimi, zgrabnymi palcami.
Zamknęłam oczy i nosem wypuściłam powietrze.
– Wiem.
– I musisz być przekonująca.
– Potrafię.
– Oponowałbym. Możliwe, że będziemy musieli się dotykać. I klepać
w mało strategiczne miejsca. I tak dalej.
Nie odrywał wzroku od drogi.
– Pogięło cię? – syknęłam.
– Trochę. Dlatego tu jesteś. I z tego też powodu musimy udawać
zakochaną parę.
– Będziemy. A teraz proszę cię, czy możesz w końcu zamilknąć?
Wyświadczam ci ogromną przysługę. Wolałabym tego nie żałować –
burknęłam, czując, że jeszcze chwila, a nie wytrzymam. Twarz mi
płonęła, oczy zaszły łzami. Nos piekł tak, jakby ktoś mi w niego
przywalił od środka.
Ku mojemu zdziwieniu Chase się zamknął.
Mknęliśmy drogami Long Island; cichy pomruk tesli w tle był
jedynym dźwiękiem towarzyszącym nam w podróży. Zamknęłam oczy,
czując gulę w gardle.
Zależało mi na rozejmie. Chciałam, by Chase odpuścił i pozwolił mi
pozbierać skruszone poczucie własnej wartości i chaotyczne myśli.
Chciałam jakiegoś znaku, który utwierdziłby mnie w przekonaniu, że
postępuję właściwie i że to wcale nie zniszczy mojego serca i jego
rodziny.
Ale najbardziej chciałam uciec. Gdzieś daleko, gdzie on nie byłby
w stanie złapać mojego serca w swoje toksyczne pazury i go zniszczyć.
Tak się złożyło, że miałam sekret, o którym nie powiedziałam
nikomu. Nawet Layli.
Czasami w nocy czułam szpony Chase’a przesuwające się po moim
sercu, ostre jak sztylety. Wcale o nim nie zapomniałam. Nie tak do
końca. I to nie była miłość. W osobowości Chase’a podobało mi się
mało rzeczy.
Ale miałam obsesję.
Pochłaniał mnie.
Byłam kompletnie zadurzona.
Problem w tym, że Ethan lubiący po misjonarsku byłby
bezpieczniejszy dla mojego serca niż Chase, którego kręciły pozycje
w stylu odwrócona kowbojka.
ROZDZIAŁ 4
CHASE
Chase,
wykastrowałam Daisy. Chyba oboje się zgodzimy, że nic, co się z Tobą
wiąże, nie powinno się rozmnażać. Możesz opłacić rachunek, gdy tylko
będziesz mógł.
Madison
◆◆◆
Ubrała się we wzorki od stóp do głów.
Czarne szpilki w małe krzyżyki, kwiecista sukienka i opaska w kratkę.
Włosy ułożyła tak, jak zawsze mi się podobało: wyprostowała grzywkę.
Reszta jej krótkiej fryzurki tworzyła artystyczny nieład i opadała na
twarz i tuż przy szyi.
Styl Mad kojarzył mi się z jej mieszkaniem: wszystkiego za dużo, za
kolorowo, jeden wielki chaos, jak gdyby w środku eksplodowała piniata
pełna brzydkich mebli i do niczego niepasujących dodatków. Nie
nazwałbym jej rupieciarą, ale to mieszkanie nie wyglądało ładnie.
Bardzo możliwe, że Madison Goldbloom była najbardziej sentymentalną
osobą na ziemi. Zbierała wszystko, wliczając w to doniczki, materiały,
szkice, pocztówki, zaproszenia na ślub, gumki do włosów, pamiątki
z podróży. Miała nawet manekina w kształcie pudla wykonanego
wyłącznie z korków od wina, a nawet popiersie Prince’a z rzeżuchą
zamiast włosów.
Jeden wielki nieład.
Nie mam pojęcia, co mi się w tej dziewczynie tak podobało, bo aż
bolało na nią patrzeć. Potrafiła za to projektować ładne suknie. I to był
fakt – projekty jej firmy sprzedawały się jak świeże bułeczki i dlatego
z nią współpracowaliśmy. Sven twierdził, że Madison jest jego najlepszą
pracownicą. Kiedy się spotykaliśmy, nie kwestionowałem tego.
A powinienem.
Mad zeszła ze schodów, podczas gdy reszta siedziała już przy stole
w jadalni. Obsługa rzuciła się do pracy i zaczęła serwować dania, gdy
tylko usiadła obok mnie. Uśmiechała się i witała ze wszystkimi.
– Przepraszam, nie wiedziałam, że czekaliście.
Madison potrafiła być nieśmiałym niewiniątkiem przy innych,
a w sypialni prawdziwą nimfomanką.
Zahaczyłem nogą o jej krzesło i przysunąłem je bliżej, żeby nasze
ramiona i uda się stykały. Drewno zaszurało na marmurze i obecni
zachichotali.
– Już się za tobą stęsknił. To słodkie. – Katie przyłożyła dłoń do serca.
Jej głos przepełniały emocje.
Madison wybuchła nerwowym, histerycznym śmiechem.
Zazgrzytałem zębami.
Nie spieprz tego, Goldbloom.
– Wieprzowina z wolnego wybiegu pieczona kubańską metodą caja
china, placek bekonowy, coleslaw z maślanką i cebulowe paluchy –
wyjaśniła hostessa, wskazując Madison różne potrawy piętrzące się na
stole.
Jak na godzinę dwudziestą drugą nie można było nazwać tego
przekąską, raczej wystawną ucztą. Moi rodzice nie potrafili się
powstrzymać. Bolało mnie, że później będę musiał oznajmić mamie
i Katie, że nie jesteśmy z Madison razem. Chociaż zacznę się tym
martwić dopiero, gdy tata... No, wiadomo.
Nie byłem w stanie dokończyć tej myśli.
Mój ojciec umierał i nie mogłem zrobić nic, by mu pomóc.
Przywykłem już, że wszystkie problemy rozwiązuję pieniędzmi, więc
myśl, że jestem bezbronny wobec czegoś tak potężnego, co radykalnie
odmieni moje życie, wzbudzała we mnie irracjonalny gniew.
Madison uśmiechała się i kiwała posłusznie głową, gdy musiała.
Pochyliła się nad stołem w stronę mojego taty, który siedział u szczytu.
Wydawał się drobniejszy niż przed diagnozą.
– Dziękuję za zaproszenie, panie Black.
– Cóż, nie wiedziałem, ile zostało mi czasu, żeby cię poznać. –
Obdarzył ją jednym ze swoich rzadkich uśmiechów i przełknął ślinę. –
Musi was łączyć prawdziwa miłość, skoro podjęliście decyzję o ślubie
po niecałym roku związku. Tym bardziej że jesteś tak zajęta, że ostatnio
nie miałaś czasu się spotkać.
Zaczynałem poniekąd współczuć Madison. Moja rodzina się na nią
uwzięła. Wszyscy zachowywali się jak źli gliniarze.
– Czy mogę powiedzieć, jak bardzo mi przykro, że pan... No... –
zająknęła się Mad.
– Umieram? – dokończył oschle. – Tak, kochanie. Ja też nie jestem
z tego zadowolony.
Zaczerwieniła się i wbiła wzrok w kolana.
– Przykro mi. W takich momentach słowa mnie zawodzą.
– Nie twoja wina. – Ojciec upił łyk whiskey, uniósłszy szklankę
powoli i ostrożnie. Wyglądał jak starsza, równie wysoka wersja mnie,
tylko miał szopę białych włosów i oczy w kolorze arktycznego lodu. –
I tak nikt nie potrafi rozmawiać z umierającą osobą o jej stanie zdrowia.
Ale przynajmniej wiem, że Chase ma w kimś oparcie. On wcale nie jest
taki twardy, jakiego udaje. – Uniósł brew.
– A poza tym Chase jest tuż obok. – Wskazałem palcem na własną
głowę, wiedząc, że tata uzna moją irytację za zabawną. – I też biorę
udział w tej rozmowie.
– Proszę mi wierzyć, dobrze wiem, że Chase ma kruche wnętrze. –
Madison poklepała mnie po ramieniu, uśmiechając się do mojego ojca.
To miał być pocisk. Jeden zero dla niej.
– Kruche wnętrze to trochę przesada. – Uśmiechnąłem się uprzejmie.
– W takim razie delikatne? – Obróciła ku mnie głowę i zamrugała.
Uśmiechnęła się promiennie.
Dwa zero.
– Ja bym powiedział, że to zwyczajna drażliwość. – Julian cmoknął
językiem, szczerząc zęby jak kot z Cheshire. Mama parsknęła
śmiechem. – Miło cię poznać. Jestem Julian.
Wyciągnął do niej rękę nad stołem, Mad ją ujęła.
Nagle zapragnąłem wywrócić ten stół do góry nogami.
– Drażliwość. – Mad zastanowiła się nad tym słowem, uśmiechając
się do mojego kuzyna. – Podoba mi się. On jest jak skrzyżowanie
jeżozwierza z rekinem.
Dosłownie wszyscy ryknęli śmiechem.
To była tak normalna rodzinna chwila, że nawet nie miałem Madison
za złe, że razem z bratem się ze mnie nabijają. Śmialiśmy się po raz
pierwszy od diagnozy taty, a Julian od lat nie wyglądał na tak
zadowolonego.
Wzięliśmy się do jedzenia. Tylko Amber niczego nie tknęła. Zamiast
tego piła alkohol. Nic nowego, jak w każdy inny dzień tygodnia. Mad
skurczyła się na krześle i opróżniła kieliszek szampana, jakby to była
woda. Na początku nie zwracałem uwagi na to, co robi, bo od śniadania
nic nie jadłem. Ale kiedy minęło dziesięć minut, a jej talerz pozostawał
pusty, zazgrzytałem zębami ze złości.
– Co jest? – syknąłem ukradkiem.
Jedzenie było pyszne. Gotował dla nas szef mający gwiazdkę
Michelina, a nie jakiś podrzędny kucharzyna z Brooklynu, który chce
sobie dorobić w weekend.
– Nic – oznajmiła, ale jej żołądek zaburczał. I to wcale nie w kobiecy
sposób. Brzmiało to raczej tak, jakby wnętrzności prowadziły wojnę
z resztą jej ciała.
Nachyliłem się do niej i musnąłem ustami płatek jej ucha, tak żeby
wyglądało to na intymną rozmowę, a nie na pogawędkę o jej żołądku
wydającym dźwięki jak Freddy Krueger.
– Jesteś kiepską kłamczuchą, a ja niecierpliwym draniem. Gadaj,
Madison.
– Nie mam pojęcia, czym są te potrawy, które wymieniła kelnerka –
wyszeptała pod nosem, znów się rumieniąc. – W ogóle nie znam tych
rzeczy. Przykro mi, Chase, ale placek bekonowy... To brzmi tak, że
powinno być zakazane we wszystkich stanach.
Zacisnąłem usta, tłumiąc chichot.
Wziąłem jej talerz i zacząłem napełniać go jedzeniem, wiedząc, że tak
zachowałby się prawdziwy narzeczony. Mama nie posiadała się
z zachwytu, gdy podsunąłem go Madison, uśmiechając się do niej –
mam nadzieję – ciepło (moją inspiracją był Jesse Metcalfe
z Przypieczętowane pocałunkiem).
– Posmakuje ci to... – Tylko nie mów „skarbie”. To takie banalne. –
Dziecinko.
Dziecinko? Zabrzmiałem jak zwykły pajac.
– Skąd ta pewność... – zawahała się, świadoma, że wszyscy na nią
patrzą – ...kochanie?
Amber wybuchła śmiechem i niemal zakrztusiła się winem.
– Wiem, co lubisz.
– Wątpię.
– Zaufaj mi – wycedziłem, uśmiechając się sztucznie.
– Nigdy – odszepnęła.
Mimo to wzięła widelec i nadziała nań smażoną brukselkę obtoczoną
w bułce tartej, ziołach i polaną śmietaną. Po trzecim kęsie przymknęła
oczy z rozkoszy. Z jej gardła wydobył się pomruk, od którego mój fiut
drgnął w uznaniu.
– Teraz rozumiem, skąd ten zachwyt – westchnęła.
Chciałem pokazać jej inne rzeczy. Na chwilę zaciągnąć ją na swoją
mroczną stronę, a potem pozwolić jej wrócić do słonecznej egzystencji.
– Madison? – zaczęła Amber z pomrukiem, przesuwając długim
paznokciem po kieliszku szampana. Wyglądała komicznie. Spiąłem się.
Amber bez wątpienia uchodziła za najniebezpieczniejszą osobę przy tym
stole. – Jak nasz Chase ci się oświadczył?
Nasz Chase. Jakbym był pieprzoną wazą. Chciałaby!
Amber miała sztuczne szpony jak u wiedźmy, tyle doczepów we
włosach, że można by zrobić z nich trzy peruki, sztuczne rzęsy i dekolt,
który nie pozostawiał wiele wyobraźni. Unosiła się nad nią chmura
zadowolenia, jak opar perfum. Była w moim wieku – trzydzieści dwa
lata – a jej hobby ograniczało się do operacji plastycznych, znajdowania
nowego treningu lub diety polecanej przez jakieś celebrytki i głośnych
kłótni z mężem na oczach świadków.
Julian otoczył ramieniem żonę i poruszył sugestywnie brwiami, dając
znać, że czas na przedstawienie.
To przygotuj się na wystąpienie godne Oscara, kuzynie.
– Jak się oświadczył? – powtórzyła, jej uśmiech stężał bardziej niż
botoksowe czoło Amber.
Wszyscy się na nią patrzyli. Podejrzewam, że Madison wolałaby
nieco bardziej romantyczną historię niż to, jak rzeczywiście się
poznaliśmy: w windzie, którą dzielą Black & Company i Croquis.
Zamiast jechać na samą górę, na ostatnie piętro wieżowca, gdzie
znajdowały się biura zarządu, wślizgnąłem się do jej studia, oparłem ją
o jej stół kreślarski i zapytałem, co muszę zrobić, żeby dobrać się jej do
majtek. Tyle że nie użyłem aż tylu słów.
Madison opróżniła drugi kieliszek szampana, odstawiła go i spojrzała
Amber w oczy.
– Tak się składa, że okoliczności były bardzo romantyczne –
powiedziała, starając się złapać oddech.
Czy ona jest pijana? Powinna być trzeźwa. Wokół niej krążą rekiny,
a ona krwawi. Nie, ona po prostu zachowuje się jak Nowa Maddie. Co
oznacza, że zaraz mi pociśnie.
– Naprawdę? – Julian rzucił jej sceptyczne spojrzenie.
Nie spodobało mi się to, jak na nią patrzy. Pozwólcie, że ujmę to
inaczej: ostatnimi czasy w ogóle nie trawiłem gościa. Ale to spojrzenie
wyjątkowo mi się nie spodobało. W jego obsydianowych oczach czaiło
się coś złowrogiego.
Nie jestem zaborczy, ale jeśli nie przestanie, to przyłożę mu pięścią
w gębę.
Gapił się na Mad tak, jak gdyby nie do końca wiedział, czy chce z nią
uprawiać seks, czy drwić z tego, że jest nieobyta w towarzystwie.
A może i jedno, i drugie.
– Tak. – Przygryzła wargę, zerkając na mnie. Cholera. – Byliśmy na
promenadzie Brooklyn Heights, podziwialiśmy romantyczny widok...
– Chase pojechał na Brooklyn? – wtrąciła Amber, unosząc
wyrysowaną brew.
Błąd nowicjusza. Wszyscy wiedzieli, że nie zapuszczam się na żadne
tereny na południe od East Village i na północ od Washington Heights.
Co więcej, Inwood było dla mnie jak inny kraj.
Madison mruknęła potakująco i łyknęła szampana. Wyglądała jak
uwięzione zwierzę, przestraszone i zagonione w kozi róg. A moja pomoc
wyglądałaby podejrzanie. Czułem się jak żółwica, która obserwuje
swoje młode podążające chwiejnym krokiem do oceanu, chociaż jest
świadoma, że tylko pięć procent z nich ma szansę na przeżycie.
A potem stał się cud, świąteczny cud w lipcu. Madison odchrząknęła,
wyprostowała plecy i odnalazła głos.
– Opierałam się o barierkę, podziwiając widoki. Nawet nie wiem,
kiedy przyklęknął przede mną, cały spocony i zdenerwowany.
Myślałam, że przeżywa jakieś załamanie nerwowe. Był kłębkiem
nerwów. A potem powiedział coś słodkiego. Pamiętasz, co to było,
skarbie? – Odwróciła się do mnie i zamrugała z miną niewiniątka.
Uśmiechnąłem się od niechcenia. Liczyła na to, że powiem coś
w stylu: „Jesteś miłością mojego życia, moim księżycem i gwiazdami”.
Albo: „Nie mogę bez ciebie żyć i szczerze mówiąc, nawet nie widzę
sensu, by próbować”. Albo nawet... Tutaj wklejcie każdy banalny tekst
z filmów romantycznych, które oglądałem w trakcie swojego researchu,
a które doprowadzały mnie do mdłości.
– Oczywiście. – Złapałem jej dłoń, przyciągnąłem ją do swoich ust
i musnąłem delikatną skórę.
Na jej ręce pojawiła się gęsia skórka. Uśmiechnąłem się, bo już
wiedziałem, że wciąż jest między nami ta chemia, która pozwoli nam
zakończyć tę misję sukcesem.
– Powiedziałem ci, że jesteś brudna od musztardy. A potem wytarłem
ci usta.
Uśmiech Madison przybladł.
Amber zachichotała złośliwie. Moi rodzice i Katie się uśmiechnęli.
Julian zmrużył oczy. Patrzył to na jedno, to na drugie.
– Kontynuuj. – Wsparł podbródek na pięści.
Był ode mnie dziesięć lat starszy. Kojarzył mi się z Saturnem: wysoki
gość z pierścieniami tłuszczu, o błyszczącej łysej głowie, którą miało się
ochotę potrzeć, żeby sprawdzić, czy z jego uszu wychynie dżin.
Mad wyczuła morderczą atmosferę i spuściła oczy.
– Pomógł mi wyczyścić, eee, plamę po musztardzie. A potem
powiedział, że na początku chciał z tym zaczekać nieco dłużej
(w ostatecznym rozrachunku rok to wcale nie tak długo), ale tak bardzo
mnie kocha. Zachwycał się mną. To było trochę żenujące, jeśli mam być
szczera. – Nadepnęła pod stołem na moją stopę, dając mi do
zrozumienia, że mam nawet nie próbować podważać jej historii. –
Owładnęły nim silne emocje. Tak silne, że się rozpłakał.
– Chase? Płakał? – Amber zmarszczyła nos, wyraźnie
zbulwersowana.
Madison posunęła się o sześć na dziewięć kroków za daleko. Naszła
mnie ochota, by zaciągnąć ją do naszego pokoju i wymierzyć jej klapsa
za każde wypowiedziane przy kolacji kłamstwo.
– Nie nazwałabym tego szlochem, ale... – Mad odwróciła się do mnie.
I znów poklepała mnie po ramieniu jak dobra ciocia, tym samym
zdobywając trzeci punkt. Nie mogłem przecież zaprzeczyć jej opowieści
o naszych zaręczynach. A przynajmniej nie przy ludziach, przy których
mieliśmy udawać zakochaną parę. Ale zaraz się na niej zemszczę.
– To prawda, cała ta sytuacja była bardzo emocjonalna –
podsumowałem, biorąc nieduży łyk whiskey. – Ale jeśli mam być
szczery, wzrok zamgliły mi łzy na widok twojej sukienki w brązowo-
zieloną kratę i niebieskie groszki, skarbie. To było bolesne dla oczu.
– Ale zapewne miło się ją ściągało?
Julian mnie prowokował. Na jego ustach igrał lodowaty uśmiech.
Mój ojciec odłożył sztućce na talerz i odchrząknął znacząco. Julian
podniósł głowę i z lekceważeniem machnął ręką, ignorując napiętą
atmosferę przy stole. Czasami potrzeba zrobienia mi na złość brała nad
nim górę, a wtedy przestawał zachowywać się w towarzystwie jak
cywilizowany człowiek. Właściwie zaczęło się to u niego ostatnio
i wcale mi się nie podobało.
– To było wyjątkowo niestosowne z mojej strony – powiedział. –
Przepraszam, Madison. W zwykłych braterskich przekomarzankach
posunąłem się zbyt daleko.
Braterskich. Taaa, jasne. Nie ufałem mu do tego stopnia, że nie
powierzyłbym mu plastikowej łyżki.
– Proszę, mów mi Maddie. – Skinęła głową.
– Maddie – powtórzył mój ojciec, odchylając się na krześle.
Muszę później przypomnieć Julianowi, że z radością wyrzucę go
przez okno, jeśli spróbuje w jakikolwiek sposób molestować moją
narzeczoną na niby.
– Muszę przyznać, że mieliśmy wątpliwości, bo nie widzieliśmy się
od świąt. Myśleliśmy, że Chase’a ogarnął zimny strach i mój syn dał
nogę. – Tata wbił we mnie rozgniewane spojrzenie.
– Nie ma w tym mężczyźnie niczego zimnego. – Madison
uśmiechnęła się do taty, szczypiąc mnie w policzek. Chryste. Cieszyłem
się, że za dwa dni ta farsa dobiegnie końca, bo Madison wpędzi mnie
w alkoholizm. – To najgorętszy mężczyzna, jakiego spotkałam.
Wyartykułowała to zdanie bez namysłu i dopiero po fakcie
zorientowała się, co powiedziała.
Odwróciłem głowę i popatrzyłem na nią z szelmowskim uśmieszkiem.
Jej policzki zrobiły się czerwone, szyja i uszy również.
– Jestem ci wdzięczny, że chcesz poślubić tego dzikusa. – Tata się
uśmiechnął.
– W takim razie jesteście moimi dłużnikami – zażartowała.
A wszyscy wybuchli śmiechem. Ponownie.
Zmieniliśmy temat na przyjemniejszy; w tym czasie podano kolejne
potrawy. Pół godziny później Katie wyprostowała się i ściągnęła brwi.
– A gdzie jest Clementine? – Nadziała na wykałaczkę borówkę
pływającą w napoju gazowanym i włożyła ją sobie do ust.
Ufałem, że brak alkoholu w jej kieliszku oznacza, że wróciła do
leków. A to dawało nadzieję. Przez swoje lęki Katie zapominała
o wszystkim, co w życiu ważne, mimo że świetnie radziła sobie w pracy
jako marketingowiec. Wiedziałem, że chce poznać miłego faceta i się
ustatkować. Tylko jak miała to zrobić, gdy jej umysł był w rozsypce?
– Śpi na górze. – Amber odgarnęła na plecy platynowe włosy i wbiła
we mnie spojrzenie pełne wyrzutu. – Jeszcze nie miała okazji zobaczyć
się z ulubionym wujkiem.
– Jutro się z nią zobaczę – warknąłem.
– Dzięki, że znalazłeś w swoim napiętym grafiku trochę czasu, żeby
się z nią spotkać. Wiem, jaki jesteś zajęty.
Więcej sarkazmu.
Podniosłem szklankę, udając, że wznoszę toast.
– Dla mojej bratanicy wszystko.
A dla jej rodziców nic.
– Maddie, pewnie nie będziesz miała ochoty zagrać z nami po kolacji
w monopol? Podejrzewam, że jesteś wykończona. – Moja mama
zwróciła się do mojej narzeczonej na niby, wachlując rzęsami.
Próbowała się jej podlizać. – To tradycja podtrzymywana przez kobiety
z rodu Blacków. Zawsze gramy w monopol w Hamptons.
Mad podniosła głowę.
– Naprawdę? Nie pamiętam, by coś takiego działo się w trakcie świąt.
„To dlatego, że mama właśnie wymyśliła ten zwyczaj”, chciałem
powiedzieć, ale się powstrzymałem. Mojej rodzinie odbijało na punkcie
tej kobiety, a ja nie byłem pewien dlaczego.
– Chcieliśmy dać tobie i Chase’owi trochę, hm, czasu sam na sam. Bo
dopiero zaczęliście się wtedy spotykać.
Zaalarmowało mnie to, że moja mama jest bardziej zainteresowana
Madison niż ja giełdą. A może po prostu woli myśleć, że nie umrę jako
stary, samotny zrzęda? Madison była jedyną kobietą, którą
przyprowadziłem do domu. Od czasu Tej, Której Imienia Nie Wolno
Wymawiać.
– Z chęcią! – wykrzyknęła radośnie Mad.
Nie wątpiłem w jej entuzjazm. Wiedziałem, że prędzej wykąpałaby się
w gorącym oleju, niż spędziła ze mną kolejną minutę.
Katie i mama wymieniły spojrzenia. Robiły tak tylko wtedy, gdy
oglądały Dumę i uprzedzenie, a Colin Firth mamrotał coś uroczego na
ekranie.
Dźgnąłem steka tak, jakby to on pierwszy mnie zaatakował,
i patrzyłem, jak wykrwawia się na moim talerzu. Czułem zbliżającą się
katastrofę.
Mad właśnie zaczynała owijać swoje kolorowe, krzykliwie wzorzyste
macki wokół rodziny Blacków. A moi rodzice i siostra się na to
nabierali.
W przeciwieństwie do mnie. Byłem jedynym Blackiem odpornym na
jej urok. Na uśmiechy. I serce.
Obiecałem sobie, że tak pozostanie.
ROZDZIAŁ 5
MADDIE
Droga Maddie,
dzisiaj był zły dzień. Wiem, że się rozzłościłaś, kiedy powiedzieliśmy
ci, że nie stać nas na Twoją szkolną wycieczkę do Nowego Jorku, żeby
zobaczyć Statuę Wolności. Twój tata i ja mamy problemy finansowe; to
nie jest żadną tajemnicą, chociaż wolałabym, żeby było inaczej. Żałuję,
że nie możemy trzymać tego faktu w sekrecie przed Tobą i że nie stać nas
na te wszystkie rzeczy, które chcesz robić.
Chciałabym dać Ci tak wiele, ale nie mogę. Moje leczenie staje się
coraz droższe, a odkąd Twój tata zatrudnił asystentkę, żeby prowadziła
kwiaciarnię pod moją nieobecność, zaczęliśmy traktować drobiazgi jak
największe luksusy.
Dzisiaj pękło mi serce, ale nie dlatego, że byłaś smutna z powodu
wycieczki – tylko dlatego, że próbowałaś to przed nami ukryć. Gdy
wróciłaś z pokoju, miałaś czerwony nos i oczy, ale uśmiechałaś się,
jakby nic się nie stało.
Ciekawostka: jaśmin jest nazywany w Indiach królową nocy, bo po
zachodzie pachnie bardzo intensywnie. Zostawiłam kilka gałązek
u Ciebie w pokoju. W ten sposób chciałabym Cię przeprosić. Pamiętaj,
by o nie dbać. Można dowiedzieć się o człowieku wiele, o jego poczuciu
odpowiedzialności i oddaniu, patrząc na to, jak opiekuje się roślinami.
Dziękuję za to, że dbasz o nas, nawet jeśli my nie możemy zapewnić ci
wszystkiego.
Kocham.
Mama
◆◆◆
– Szczerze mówiąc, wydawało mi się, że za nami nie przepadasz. –
Katie przesunęła swoim naparstkiem po planszy do monopolu,
marszcząc brwi w koncentracji.
Bawialnia skąpana była w złotym świetle. Drogie dywany leżały na
gołym drewnie, kominek wyglądał jak z Pinteresta. A kiedy patrzyłam
na niebieskie i kremowe ręcznie wykonane pledy, czułam się, jakbym
utknęła w filmie z Jennifer Aniston, gdzie wszystko zawsze wygląda
idealnie.
W ciągu ostatnich dwóch godzin Katie wykupiła wszystkie cztery
linie kolejowe i właśnie zamierzała postawić trzy hotele na trzech
pomarańczowych polach. Z tego, co zauważyłam, zaczynała
doprowadzać mnie i Lori do bankructwa, bo miałyśmy zaledwie kilka
żałosnych chatek w kiepskich lokalizacjach i nic więcej. Na szczęście
Lori i ja piłyśmy w tym czasie wino i plotkowałyśmy o rodzinie
królewskiej, bo, jak się okazało, obie mamy na ich punkcie niezdrową
obsesję. Przez ostatnią godzinę omawiałyśmy suknię ślubną Kate
Middleton, a potem zajęłyśmy się poważniejszym tematem – ślubną
tiarą Meghan.
– Żartujesz? – Przycisnęłam kieliszek wina do rozpalonego policzka,
rozkoszując się jego chłodem. Pewnie już mówiłam niewyraźnie. Cztery
kieliszki szampana i jeden wina na niemal pusty żołądek to nie do końca
dobry pomysł, ale musiałam się jakoś znieczulić na obecność
Chase’a. Nie było łatwo go znieść. – Uwielbiam was. Ronan jest ikoną
mody, Lori jak matka, której już nie mam, a ty... Katie... Ty... –
zamrugałam i zagapiłam się na planszę. Zabolała mnie myśl, że według
nich nie chciałam się z nimi spotykać, bo ich nie lubiłam. Nie podobało
mi się to, że Chase ma przed nimi tajemnice i zrobił ze mnie najgorszą. –
Jesteś osobą, z którą chciałabym się przyjaźnić. Gdy poznałyśmy się na
świątecznym przyjęciu, sukienka rozdarła mi się na tyłku. Bez wahania
zabrałaś mnie do swojego pokoju i dałaś mi inną. – A dokładniej kieckę
od Prady. Pragnęłam ją zatrzymać, ale ostatecznie z bólem serca
odesłałam wraz z liścikiem z podziękowaniami. – Jesteś niesamowita,
Katie. Naprawdę wspaniała.
Nachyliłam się i położyłam dłoń na jej ramieniu. Byłam tak upojona
alkoholem, że nie miałam pojęcia, czy przeżywamy właśnie chwilę
bliskości, czy wygląda to raczej niezręcznie.
Wbiła we mnie spojrzenie.
– Naprawdę? Bo myślałam, że to przeze mnie.
– A dlaczego? – Zrobiłam wielkie oczy.
– Nie wiem – odparła Katie.
Wyglądała na uroczo nieśmiałą, jak dziecko, mimo że była ode mnie
starsza. Jej głos brzmiał jak tłuczone szkło.
– Nie. Jesteś idealna – czknęłam. – Kocham cię.
Czy ja właśnie wyznałam miłość niemal obcej osobie? To znak, że
powinnam znów stać się Męczennicą Maddie, zanim zmienię się
w Dziwaczną Maddie i stracę przytomność nad planszą.
– Chyba pójdę już do łóżka. Kto wygrał? – Zmrużyłam oczy.
Widziałam elementy gry jak przez mgłę. Przedmioty wirowały, jakby
goniły siebie nawzajem. Znowu czknęłam. – Ja?
– Właściwie to jesteś mi winna dwa tysiące dolarów i dom przy
Tennessee Avenue. – Katie wybuchła śmiechem i zaczęła ściągać
z planszy pionki: teriera, kapelusz i naparstek.
Ziewnięcie zamknęło mi oczy i wyłączyłam się dosłownie na
sekundę. Gdzieś z tyłu głowy wiedziałam, że zachowuję się żałośnie
i w ogóle nie przypominam genialnej, odpowiedzialnej narzeczonej,
którą kazał mi być Chase. Niech się pieprzy! Nic nie byłam mu winna.
Ważne, że jego rodzina dobrze się bawiła.
– Mam nadzieję, że podobają ci się ruiny i przyjmujesz kupony, Katie,
bo jestem spłukana – wypaliłam.
– W porządku. To tylko gra. – Katie złożyła planszę i schowała ją do
pudełka, nucąc pod nosem.
Była taka ugodowa i łagodna. Zupełne przeciwieństwo brata. Jak
gdyby on jeszcze przed urodzeniem wyssał z DNA każdą kroplę
okrucieństwa.
– Cóż, w życiu też jestem spłukana – prychnęłam.
Czas do łóżka, paplo.
Stanęłam na chwiejnych nogach. Kolana miałam jak z galarety, za
oczami czułam dziwne napięcie. Wiedziałam, że zaraz spotkam się
z Chase’em twarzą w twarz, i aż dostałam dreszczy. Starałam się odwlec
w czasie nasze spotkanie, jak tylko się dało. Liczyłam na to, a właściwie
modliłam się, że on zaśnie, zanim dotrę do pokoju.
– Już niedługo – roześmiała się Lori.
Ja również. A potem zamarłam. Skrzywiłam się.
– Chwila, co to znaczy?
– Cóż... – Lori wzruszyła ramieniem, strzepując z sukienki
niewidzialny meszek, gdy Katie odkładała pudełko z grą. – Niedługo
poślubisz Chase’a, kochanie. A Chase, hm, ma ogromne zasoby.
Katie zakrztusiła się napojem. A ja z całych sił starałam się nie
chichotać jak opętana.
– Och, Lori, nawet nie masz pojęcia, jak ogromne – odparłam.
Katie nie wytrzymała i wybuchła śmiechem.
To dopiero był widok – ta smukła piękność ze schludnie upiętymi
włosami pozwoliła sobie na luz i śmiech. Wyszczerzyłam się,
zastanawiając, kiedy po raz ostatni bawiła się tak dobrze. Naszła mnie
ochota, żeby zaprosić ją na wypad na miasto z Laylą, ale się
powstrzymałam. Męczennica Maddie powinna dać w ten weekend po
hamulcach, bo inaczej sprawy szybko się skomplikują.
Ale Lori się nie myliła. Chase był miliarderem. Miał tyle pieniędzy, że
stać go było na złote toalety i prywatne odrzutowce, w których mógł
sobie powiesić huśtawkę do seksu. Mógł dosłownie palić pieniądze,
żeby zobaczyć, czy poczuje cokolwiek. To był przerażający, męczący
poziom bogactwa, który z mojego punktu widzenia wydawał się wręcz
nieosiągalny.
Dotarło do mnie, że kiedy spotykałam się wcześniej z Chase’em,
nigdy nie brałam pod uwagę jego pieniędzy. Ten majątek był tylko tłem,
kolosalnym meblem, który nauczyłam się ignorować, mimo że był
częścią wyposażenia. Zapytana, co chcę dostać na święta, powiedziałam,
że potrzebuję nowy elektryczny koc (kosztował dwadzieścia pięć
dolarów na Amazonie, z darmową dostawą i odpłatną opcją pakowania
na prezent). Chase się roześmiał i zamiast tego kupił mi kolczyki za
dziesięć koła. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego nie zachwycił mnie tak
szczodry dar. Cóż, tak naprawdę w okolicach świąt byłam już spłukana,
a bardzo potrzebowałam tego koca.
Nie chciałam czegoś drogiego i bezużytecznego. Wolałam prezent
tani, ale praktyczny.
Po komentarzu Lori natychmiast otrzeźwiałam. Pokiwałam głową
i wróciłam do roli zachwyconej narzeczonej.
– O tak. Jasne. Z jego pieniędzmi będę się obchodzić bardzo
odpowiedzialnie. To znaczy z naszymi pieniędzmi. Ogólnie, ze
wszystkimi. – Zamknij się, zamknij się, zamknij się! – Nie wydaję dużo.
– Cóż, wszyscy wiemy, że ja mam odwrotny problem. – Katie wbiła
wzrok w stopy.
Klasnęłam i przystanęłam na środku pokoju, rozpaczliwie pragnąc
zmienić temat.
– A przy okazji: gdzie jest Amber? Chciałabym lepiej ją poznać.
Tak naprawdę wcale nie miałam na to ochoty, ale czułam, że
powinnam powiedzieć coś takiego.
Katie i Lori wymieniły spojrzenia. Byłam pijana, ale nie głupia,
i wiedziałam, że komunikowały się wzrokiem. Zupełnie jak kiedyś
mama i tata, gdy nie chcieli, bym o czymś wiedziała.
– Powiedziała, że jest zmęczona – odparła Katie, a Lori w tej samej
chwili wymamrotała: – Chyba się rozchorowała.
Hm.
Czyli Amber za mną nie przepada. I to bez wyraźnego powodu, jak mi
się zdaje.
– Szkoda – powiedziałam.
– Tak – bąknęła Lori tonem, który sugerował, że wcale tak nie uważa.
Później przypomniałam sobie, że podczas kolacji Lori i Amber
praktycznie ze sobą nie rozmawiały. Z drugiej strony Amber była zajęta
przeglądaniem czegoś w telefonie albo ciskaniem piorunami we mnie
i w Chase’a. Jak gdyby tylko czekała, aż któreś z nas się potknie.
Pocałowałam Lori i Katie w policzki i odwróciłam się w stronę drzwi.
Obiecałam sobie, że nie będę przejmować się reakcją Amber. Przecież
nic złego nie zrobiłam.
Poza tym, że oszukałam całą rodzinę Blacków, odezwał się cichy
głosik w mojej głowie. Ale przecież Amber tego nie wie, prawda?
I zaraz sobie przypomniałam, że chyba nie uwierzyła w moją historię
o zaręczynach na Brooklynie. Tak samo jak jej mąż Julian.
Zaczęłam się martwić, że to ja powiedziałam coś nie tak. Gdyby
Ronan wiedział, że kłamiemy z Chase’em, załamałby się. A ja bym
sobie tego nie wybaczyła.
Zaczęłam wchodzić po schodach na bosaka; moje palce tonęły
w pluszowym dywanie. Wszystko tutaj było kremowe, granatowe
i jasnoniebieskie. Wystrój sprawiał wrażenie nieco rustykalnego –
potężne meble z drewna pomalowanego na biało. Niemal nie mogłam
uwierzyć, że naprawdę się tutaj znajduję. Czułam się tak, jakbym
dopuściła się oszustwa.
I poniekąd tak było.
Dotarłam na piętro, trzymając się barierki jak koła ratunkowego, bo
szumiało mi w głowie od alkoholu. Ruszyłam zygzakiem przez korytarz.
Jedne dwuskrzydłowe drzwi były uchylone.
Z pomieszczenia dobiegł mnie niski, ponury pomruk.
– Po moim trupie.
Zamarłam, rozpoznawszy demoniczny głos. Chase wydawał się
gotowy zamordować osobę, która przebywała razem z nim w pokoju,
a ja nie chciałam być przy tym, gdy to zrobi.
Rusz się, nakazałam sobie. Nie masz tu czego szukać. To nie twoja
sprawa, nie twoja wojna.
Sprawdziłam godzinę na telefonie. Pierwsza w nocy. Co on, do
cholery, tam robi i z kim się kłóci?
Ciekawość wzięła górę. Oparłam się o ścianę i wstrzymałam oddech,
żeby nikt mnie nie nakrył.
– Jeśli taka będzie cena – mruknął Julian sardonicznie. Rozpoznałam
jego głos po lekko szkockim akcencie.
Rodzina Ronana Blacka pochodziła z Edynburga. Julian, syn zmarłej
siostry Ronana, po tragicznym wypadku samochodowym rodziców, do
którego doszło w święta Bożego Narodzenia, gdy on miał zaledwie sześć
lat, został wysłany do Stanów, żeby zamieszkał z rodziną. Lori i Ronan
powiedzieli kiedyś w wywiadzie, że Julian był dla nich najlepszym
prezentem, jaki mogli otrzymać. Czytałam o rodzinie Blacków
w Wikipedii, gdy jeszcze, w trakcie pierwszego miesiąca relacji, miałam
obsesję na punkcie Chase’a. Nie wiem, kto napisał tę stronę, ale musiał
być naćpany, bo podczas naszego półrocznego związku Chase rzadko
wspominał o swoim kuzynie i nigdy nas sobie nie przedstawił. A teraz
zachowywał się tak, jakby byli najgorszymi wrogami.
– Nie myl mojego oddania ojcu ze słabością. Jego zdrowie
i samopoczucie są dla mnie najważniejsze. Gdyby coś mu się stało... –
Chase nie dokończył zdania.
Zbliżyłam twarz do szpary w drzwiach i zajrzałam do środka.
Stali pośrodku ciemnej biblioteki. Pokój był piękny: białe regały
sięgały sufitu, książki ustawiono kolorami. Chase wspierał się na
ciężkim dębowym biurku, przyciskając knykcie do drewna. Julian stał za
nim. Nie był tak wysoki, jak Chase, więc cień mojego udawanego
narzeczonego padał na niego jak cień mrocznego zamku.
Rozdrażniony Julian machał rękami.
– Ale przecież coś na pewno się stanie! On umiera, a ty nie nadajesz
się na jego następcę. Skończyłeś dopiero trzydzieści dwa lata i prawie
nie masz doświadczenia w firmie. Zniechęcisz udziałowców
i inwestorów.
– To ja jestem dyrektorem operacyjnym – zagrzmiał Chase.
Jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby podniósł na kogoś głos. Zawsze
wydawał się śmiertelnie cichy i opanowany.
– Jesteś pieprzonym złodziejem – odgryzł się Julian. – Udowodniłeś
to trzy lata temu, a ja o tym nie zapomniałem.
Trzy lata temu? Co się wtedy wydarzyło? Oczywiście nie mogłam tam
wejść i po prostu zapytać. Taka była wada podsłuchiwania.
– To mnie wybrał na swojego następcę. Ciebie zrobił dyrektorem do
spraw informacji. Pogódź się z tym – warknął Chase, mrużąc oczy.
– To źle wybrał – oznajmił Julian z kamienną twarzą.
– Naprawdę rozmawiasz ze mną o tych bzdurach w mój zaręczynowy
weekend? Ale masz tupet. – Chase odchylił się, otworzył szufladę
i wyjął z niej cygaro. Zamiast jednak zapalić, przełamał je na pół
i pomacał wnętrze.
Dotarło do mnie, że robi wszystko, by nie wybuchnąć.
– A skoro już o tym mowa. – Julian usiadł na krześle za jego plecami
i skrzyżował nogi. – Gdy tylko poznałem pannę Louisę Clark,
zorientowałem się, że coś jest nie tak.
– Louisę Clark? – Chase ściągnął brwi.
– Zanim cię poznałem. Oglądałem ten film z Amber. Nie mogła
przestać płakać.
– Ja też bym nie mógł, gdybym musiał się z tobą regularnie pieprzyć –
prychnął Chase. – Jaki jest cel tej historyjki?
– Chodzi mi o twoją narzeczoną. Jest jak Louisa Clark. Naprawdę
myślisz, że uwierzymy w twoje małżeństwo z tą... Z tą...
– Z kim? – Chase zgniótł cygaro w dłoni i wyzywająco uniósł brew.
Przełknęłam ślinę. Moje serce uderzało bezradnie o klatkę piersiową.
Nie chciałam słyszeć tego, co mnie czekało, ale jednocześnie nie
mogłam się ruszyć.
– Nie udawaj, że nie wiesz. – Julian prychnął. – Byliśmy braćmi,
zanim staliśmy się wrogami. Znam cię. Ta ekscentryczna,
pretensjonalna, dziwaczna laska z osobowością nie jest w twoim typie.
Ty wolisz niedożywione i pozbawione charakteru. Takie, które noszą
ubrania od projektantów i nie upijają się na rodzinnych spotkaniach.
Przejrzałem cię, Chase. Chcesz udowodnić Ronanowi, że się nadajesz.
Że jesteś gotów się ustatkować, mieć dzieci i tak dalej. I to jeszcze
z normalną, przeciętną dziewczyną. Taki się teraz stałeś, bracie?
Poważny? Godny zaufania? Dobry? – Julian wybuchnął śmiechem
i wstał, kręcąc głową. – Nie wierzę w twoje nagłe zaręczyny ani w ten
związek. Ciebie obchodzi wyłącznie posada prezesa firmy, bo chcesz się
na mnie odegrać. Udawać władczego i ważnego. Możesz się bawić
w dom z dziewczyną, która jest ledwie szóstką, ale ja i tak nie uwierzę,
że chajtnąłbyś się z kimś poniżej dziesiątki.
Szóstka.
Zrobiło mi się tak niedobrze, że miałam ochotę zwymiotować. Ręka
mnie świerzbiła, by przyłożyć Julianowi z liścia. Jak on śmie określać
mnie jakąś liczbą? I jak Chase może stać bezczynnie i tego
wysłuchiwać? Przecież jestem jego udawaną narzeczoną.
A właściwie walić to. Jestem jego eks. Jestem człowiekiem. Nie
powinien pozwolić, by Julian tak o mnie mówił.
– Myślisz, że chcę zostać prezesem, żeby się na tobie odegrać? –
prychnął rozbawiony Chase.
– A niby z jakiego innego powodu? Kiedy skończyłeś studia, nie
obchodziła cię praca.
– Weź się pierdol, Julian.
– Sam się pierdol.
– Cóż. – Chase uśmiechnął się tak zimno, że aż skręciły mi się
wnętrzności. – Tak się składa, że posada prezesa nie jest jeszcze
dostępna. Zatem będziesz musiał poczekać i poobserwować, jak rozwiną
się moje tak zwane udawane zaręczyny.
Rozwiną się?
Niby w jakim kierunku?
Powiedziałam Chase’owi, że to jednorazowa akcja. Nie zamierzałam
grać wiernej narzeczonej, jak w jakimś filmie romantycznym z Kate
Hudson. Dobrze wiedział, że zaproszenie mnie do Hamptons już i tak
było naruszeniem moich granic. A dokładniej ich podpaleniem.
On wie również, że jesteś Męczennicą Maddie i zrobisz wszystko, by
zadowolić innych. Nieważne kim dla ciebie są i co o nich myślisz.
Dopiero po kilku chwilach dotarło do mnie, że Chase idzie do
wyjścia. Odskoczyłam od drzwi, żeby uciec do naszego pokoju,
potykając się o własne stopy. Gdy zamykałam drzwi, w sypialni przez
przypadek strąciłam wazę. Nie chciałam zostać przyłapana, więc
zostawiłam odłamki szkła na podłodze i rzuciłam się w stronę łazienki.
Zamknęłam za sobą drzwi i oparłam się o nie plecami, dysząc ciężko.
Chwilę później usłyszałam, że Chase wchodzi do pokoju i stąpa po
szkle. W wazonie stał jaśmin; powietrze przesiąkło jego ciężkim,
słodkim zapachem, który wyczuwałam nawet w łazience. Miałam
wyrzuty sumienia z powodu kwiatów, które Chase na pewno podeptał.
Moje serce również zdawało się podeptane.
Jego głos przeszył ciszę.
– Madison! – zawołał.
Skrzywiłam się. Nie przejmowałam się tym, co sobie pomyśli, ale nie
podobało mi się, że wszyscy zauważyli, jaka byłam pijana. I że Julian
wytknął to Chase’owi.
– Wiem, że tam jesteś. – Jego głos wydawał się coraz bliższy, coraz
bardziej niebezpieczny.
Kolacja podeszła mi do gardła, chciała ujrzeć światło dzienne.
Wiedziałam, że drzwi są zamknięte, więc pobiegłam do toalety,
otworzyłam klapę i zgięłam się nad muszlą. Moim ciałem wstrząsnęły
konwulsje, a żołądek pozbywał się wszystkiego, co dzisiaj zjadłam.
– Mogłem zatrudnić jakąś laskę z uczelni do tej roboty – mamrotał
pod nosem Chase, stojąc przed drzwiami i szarpiąc za klamkę. – Gdyby
ona się upiła, przynajmniej byłaby zabawna.
Jak można być zabawnym, gdy ma się obok takiego dupka jak ty?
Nie potrafiłam powstrzymać wymiotów. Łzy płynęły po moich
lepkich policzkach aż do ust, czułam na języku ich słony smak. Nigdy
wcześniej się nie upiłam.
Chyba musiałam być bardziej przerażona, niż myślałam.
Jutro powinniśmy być wyspani i o dziesiątej gotowi na rodzinną
wędrówkę. Szczerze wątpiłam, czy do tego czasu uda mi się zwlec
z łóżka. Przy założeniu, że w ogóle do niego trafię, a nie do szpitala.
– Madison!
– Zostaw mnie w spokoju. – Podniosłam się, żeby umyć zęby.
Dotarłam do zlewu, po czym musiałam szybko zawrócić i ponownie
się zgiąć. Czułam w głowie taki ucisk, że nie mogłam otworzyć oczu.
Słowa Juliana wciąż we mnie wirowały, jak ubrania w pralce. Szóstka.
Boleśnie przeciętna i zupełnie niepasująca do tego miejsca.
Właśnie po raz kolejny próbowałam dojść do zlewu, żeby umyć zęby,
gdy Chase wyważył drzwi. Wyskoczyły z zawiasów i upadły na podłogę
z głośnym trzaskiem. Na szczęście ta luksusowa łazienka była większa
niż cała moja kawalerka i wylądowały jakiś metr ode mnie.
Podniosłam głowę i zamrugałam. Moja szczęka pozostała na
podłodze.
Ten dupek wyważył drzwi!
– Ty... Ty głupi...! – Zmrużyłam oczy, starając się znaleźć
odpowiednie słowa. Nie wychodziło.
Chase podszedł bliżej, dźwignął mnie z podłogi i oparł o zlew.
Następnie odkręcił kran i zaczął myć moją twarz, przesuwając swoimi
wielkimi dłońmi po moim nosie i ustach. Trzymał mnie w talii, żebym
nie upadła.
– No dalej, dokończ tę myśl, Mad. Mam wrażenie, że będzie
zabawna – oznajmił tonem wypranym z humoru. Wyciągnął moją
szczoteczkę do zębów ze srebrnego kubka i nałożył na nią sporo pasty.
– Zakłamany... Arogancki... Egoistyczny...
– O nie. Nie możesz używać synonimów. To oszustwo.
– Parszywy draniu! – zakończyłam krzykiem.
– No, teraz przynajmniej się starasz. – Wetknął mi szczoteczkę do ust
i zaczął szorować zęby. Robił to bardzo dokładnie. Mogłam się tego
spodziewać. – Co jeszcze mi powiesz?
– Ty głupi...
– Już mówiłaś.
– Okej. Ty skretyniały...
– Może wrócimy do tego jutro? – uciął wiązankę wyzwisk. –
Obiecuję, że wtedy przekonująco udam obrażonego. I nawet mogę
rozpłakać się w poduszkę, kiedy skończysz.
Dał spokój moim zębom, obmył szczoteczkę i napełnił szklankę
wodą, żebym przepłukała usta.
Byłam zbyt zdezorientowana, żeby udawać przejętą jego troską. Przez
całe sześć miesięcy naszego związku robiłam wszystko, by nie pokazać
mu się ze złej strony. Zawsze myłam zęby, zanim się obudził, żeby nie
przestraszyć go porannym oddechem. Robiłam kupę, odkręciwszy wodę
pod prysznicem, żeby niczego nie usłyszał (dlatego często brałam
u niego bardzo długie prysznice) i zaprzeczałam istnieniu menstruacji,
by przypadkiem nie zorientował się, że matka natura działa na moje
ciało. A teraz stałam w tej łazience, pozwalałam mu ocierać z mojej
twarzy resztki rzygów. A przy okazji miałam na palcu pierścionek od
niego.
Ironia ma chore poczucie humoru.
Chase pomógł mi z wodą. Przepłukałam usta, wyplułam i zerknęłam
na niego kątem oka.
– Nie jesteś moim szefem.
– Całe szczęście, bo okiełznywanie ciebie byłoby mordęgą.
Nawet nie zaszczycił mnie spojrzeniem. Sięgnął po moją kosmetyczkę
i wyciągnął z opakowania dwie chusteczki do demakijażu. Zaczął
ścierać mi z rzęs wodoodporną maskarę za pięć dolców, żeby
przypadkiem nie poplamiła jego pościeli za pięć tysięcy.
– Praca dla ciebie również byłaby nie do wytrzymania, bo jesteś
tyranem – wybąkałam.
Zachichotał, wrzucił brudne chusteczki do kosza na śmieci, wziął
mnie w ramiona, tak jak w trakcie miesiąca miodowego, i zaniósł do
sypialni.
Próbowałam wymyślić jakąś kreatywną obrazę, jednocześnie nie
poddając się pokusie zarzucenia mu rąk na szyję. W ustach wciąż
wyczuwałam smak rzygów, ale o dziwo nie przeszkadzało mi, że
chuchałam mu prosto w twarz.
– Wcale nie jesteś taki atrakcyjny – wymamrotałam, kiedy ułożył
mnie na łóżku, bo najwyraźniej wciąż miałam ochotę na pyskówkę.
Chase zdjął mi buty, a potem rozpiął zamek spódnicy i ją zsunął.
Rozbierał mnie do naga.
Pozbywanie się ubrań było zbyt przyjemne, by się tym przejmować.
W każdym razie on już i tak wszystko widział. Poza tym żadne z nas nie
zamierzało uwieść drugiego. Ja byłam na wpół przytomna, a on prawie
zgodził się z Julianem w kwestii mojej przeciętności. Bo jej nie
zaprzeczył.
A poza tym szczerze go nienawidziłam.
– Jesteś oziębły, sarkastyczny i brak ci empatii – ciągnęłam,
wymieniając jego wady. – To, że teraz mi pomagasz, nie oznacza
jeszcze, że zapomnę, kim jesteś. Jesteś wcieleniem diabła. Daleko ci do
księcia z bajki. A przede wszystkim jesteś wredny. I w ogóle nie
nadajesz się na wybawiciela księżniczek. Ty pewnie wysłałbyś kogoś,
żeby je uratował. Poza tym wyglądałbyś śmiesznie na koniu.
Poniekąd żałowałam, że mdłości przestały mnie już męczyć. Wtedy
przynajmniej nic bym nie mówiła. Poziom moich pocisków był na
poziomie drugiej klasy podstawówki.
– Proszę o pozwolenie zdjęcia twojego stanika – odezwał się Chase
zduszonym głosem.
Prychnęłam.
– Udzielam.
Jedną ręką rozpiął biustonosz, a drugą wyciągnął bluzę z logo Yale
z szafki nocnej po swojej stronie. Włożył mi ją przez głowę, a potem
zamarł. Gapił się na moje piersi przez dobre kilka sekund.
– Zrób fotkę. Będziesz miał na pamiątkę.
Szarpnął koszulkę, obciągając ją do bioder, i głośno przełknął ślinę.
Tkanina była ciepła, miękka i znoszona. Pachniała Chase’em.
– A w ogóle co to za nazwisko: Chase Black? – prychnęłam niezbyt
atrakcyjnie. – Brzmi jak zmyślone.
– Przykro mi to mówić, ale jest tak prawdziwe, jak będzie twój kac
jutro rano. Sugeruję ci to wypić. – Odkręcił butelkę z wodą stojącą na
szafce i mi ją podał.
Podciągnął rękawy czarnej koszuli, odsłaniając żylaste, umięśnione
ramiona. Były piękne. Dziwne, że pół roku temu, kiedy wciąż miałam
szansę, nie pochylałam się nad nimi.
– Pójdę po środki przeciwbólowe.
– Zaczekaj! – powstrzymałam go w ostatniej chwili.
Przystanął, ale się do mnie nie odwrócił. Jego plecy, nawet pod
ubraniem, wydawały się cudownie wyrzeźbione. Poczułam żal, że gdy
byliśmy razem, nigdy nie wysyłaliśmy sobie nagich zdjęć.
– Czy możesz podnieść kwiaty i umieścić je w wazonie ze świeżą
wodą? Nie zasługują na to, żeby umrzeć – wychrypiałam. – Proszę.
Z jego gardła wydostał się ponury pomruk, zupełnie jakby Chase
uważał, że nie ma już dla mnie ratunku. Ostatnią rzeczą, jaką
zapamiętałam, było włożenie mi do ust dwóch tabletek i rozkaz, żeby
popić.
Następnego dnia obudziłam się z pulsującym bólem głowy. Zegarek
na szafce nocnej wskazywał jedenastą. Weekend zaczął się oficjalnie,
a ja wyszłam na spektakularną pomyłkę, bo nie udało mi się zostać
czarującą narzeczoną. Po pierwsze przez przypadek się upiłam. Po
drugie ominęła mnie wspólna wycieczka z rodziną Blacków.
W pokoju było pusto. Zauważyłam jedynie tacę z bekonem, jajkami,
świeżym chlebem z masłem i kubek parującej kawy. Na komodzie przy
drzwiach stała nowa waza z lekko zmarnowanym jaśminem. Na
podłodze leżał schludnie złożony koc i wygładzona poduszka.
Na szafce znalazłam liścik.
M.,
poszliśmy na wycieczkę. Jaśmin przeżył. Założyłem, że Ty również,
więc zjedz śniadanie, które Ci zostawiłem. Pomoże na kaca.
PS Na koniu wyglądam fantastycznie. Taki jest fakt.
Ch.
◆◆◆
Przez resztę weekendu robiłam wszystko, żeby w oczach Blacków
odkupić swoje grzechy.
Podczas lunchu nie odstępowałam Katie i Lori na krok. Prowadziłam
z nimi uprzejme rozmowy, a nawet pomogłam Lori zszyć ulubioną
sukienkę w stylu vintage, która się podarła. Potem zakasałam rękawy
i zrobiłam dla wszystkich bułeczki, przekomarzając się z rodzinnym
kucharzem (bo jaka rodzina nie ma na liście płac własnego kucharza?).
Żartowałam też z Katie, która nie brała udziału w gotowaniu, ale
siedziała obok i opowiadała mi o półmaratonie, do którego się
przygotowywała.
– To jedyna rzecz, dzięki której czuję się spełniona. Pracę dostałam od
taty, on dodatkowo płacił za moją edukację, ale bieganie? Tego nikt za
mnie nie zrobi. Wszystko zależy ode mnie.
Kiedy rodzina postanowiła wziąć udział w degustacji win,
odmówiłam. Wciąż pamiętałam kaca i bałam się, że nawet sam zapach
alkoholu doprowadzi mnie do mdłości. Poszłam na plażę Foster
Memorial, żeby obejrzeć zachód słońca i poszkicować. Fale zalewały
piasek, a piana łaskotała moje stopy. Powietrze było słone i czyste.
Boleśnie ścisnęło mnie w sercu. Mamie by się spodobało.
Mój telefon zapiszczał, oznajmiając nową wiadomość.
Layla: No iii?
Maddie: Ale co?
Layla: Co się dzieje? Przy okazji: myślę, że Sven coś zwęszył. Wie,
że Blackowie są w Hamptons. Przypadkowo wcześniej przyjechał do
twojego mieszkania, ale powiedziałam mu, że cię nie ma. W każdym
razie powiedz, czy powinnam już się martwić piankowym
serduszkiem Ethana?
Maddie: Nie. Chase jest tak obleśny. Jak zawsze.
Layla: Totalnie obleśny. Ale w stylu: chcę-mieć-z-nim-jego-
socjopatyczne-dzieci, tak?
Maddie: Po pierwsze nie potrafię uwierzyć, że ktokolwiek
pozwolił ci pracować z dziećmi. Po drugie już ci mówiłam: to
zdradliwy zdrajca i wcale się do niego nie przekonujemy (my
w sensie ja i moje ciało).
Layla: To brzmi tak, jakbyś próbowała przekonać sama siebie.
Layla: Ponadto chcę zauważyć, że w zeszłym roku w lipcu
wybrano mnie na nauczycielkę miesiąca. Więc wal się.
Maddie: Ale wiesz, że to było w lipcu, kiedy dzieci nie było
w szkole?
Layla: Na razie, marudo. Pozdrów ode mnie swoją napaloną
pochwę.
Ch.,
dziękuję, że w piątek umyłeś mi zęby.
Następnym razem nie zużyj całej gorącej wody.
PS Na koniu wyglądałbyś śmiesznie.
M.
ROZDZIAŁ 6
CHASE
M.,
nie umknęło mojej uwagi, że nie skomentowałaś jaśminu. Nic
dziwnego, że zerwaliśmy. Nigdy nie potrafiłaś mnie docenić (przychodzą
mi na myśl diamentowe kolczyki, które dostałaś na święta).
PS Co do mnie na koniu... Wyczuwam jakiś zakładzik?
Ch.
◆◆◆
Staliśmy w holu, a personel zanosił nasze walizki do tesli, gdy Julian
wykonał swój pierwszy ruch. Spodziewałem się go od początku
weekendu. Zastanawiałem się, w co pogrywa i dlaczego tutaj jest. Nie
żebym narzekał. Julian i Amber byli zdrowo szurnięci, ale lubiłem
spędzać czas z Małym Smarkiem.
Komentarz Juliana o szóstce był o dupę potłuc. Madison
w najgorszym razie oceniłbym na dwunastkę. Była nie tylko piękna, lecz
także seksowna, mimo że nawet się nie starała. A jemu przeszkadzało, że
kompletnie nie interesowała się cyframi na jego koncie i garniturami od
Armaniego. On określiłby ją jako postfeministkę, dziewczynę wierzącą,
że jest w stanie zrobić wszystko i samodzielnie wydeptać własną ścieżkę
na świecie. Julian natomiast miał mentalność człowieka, za którego
wszystko trzeba zrobić. Byli więc jak woda i olej. Ale jeżeli myślał, że
się wpienię, gdy nazwie ją szóstką, to czeka go niespodzianka.
Nie zamierzałem tańczyć, jak mi zagra.
Kiedy byłem dzieckiem i Julian wracał ze szkoły z internatem lub
z uczelni, zawsze graliśmy w szachy. Żaden z nas nie był wielkim fanem
tej gry, ale chodziło o współzawodnictwo. Konkurowaliśmy ze sobą we
wszystkim, począwszy od dyscyplin sportowych (w liceum i na studiach
obaj należeliśmy do drużyn wioślarskich), a skończywszy na tym, kto
w Święto Dziękczynienia bardziej napcha się indykiem. Mimo to można
powiedzieć, że ja i Julian byliśmy sobie bliscy. Do tego stopnia, że kiedy
wyjeżdżał, regularnie rozmawialiśmy przez telefon, a po jego powrocie
spędzaliśmy ze sobą więcej czasu niż normalnie bracia, między którymi
jest dekada różnicy. Graliśmy w szachy w dziwny sposób: zostawialiśmy
szachownicę w bawialni i w ciągu dnia przestawialiśmy pionki. Wiązało
się to z dodatkowym wyzwaniem, bo przed wyjściem zawsze
musieliśmy zapamiętać wygląd planszy. Nie umykał nam żaden ruch
króla, królowej, gońca czy pionka. Obaj obserwowaliśmy wszystko
sokolim wzrokiem.
Nauczyło mnie to wytrwałości, planowania kolejnych kroków
i cierpliwości. Nawet teraz graliśmy z Julianem w szachy, gdy
przyjeżdżaliśmy do domu rodziców.
To ja wygrywałem.
Przez osiemdziesiąt dziewięć procent czasu, jeśli mam być dokładny
(tak, policzyłem).
Za to rozgrywka z Julianem zawsze była interesująca.
Teraz już nie byliśmy ze sobą blisko, więc podejrzewałem, że ani on,
ani ja nie będziemy przestrzegać niepisanych zasad naszej nowej gry.
– Maddie, Chase, zaczekajcie. – Julian klasnął za nami dwukrotnie,
jak na służbę.
Madison zatrzymała się pierwsza. Ja musiałem dostosować się do jej
głupiej decyzji.
Moi rodzice i Katie zebrali się wokół nas. Tata siedział z Clementine.
Kochał ją bardziej niż kogokolwiek na świecie. Mała była już
dziewięciolatką, a on mimo to trzymał ją w ramionach jak małe dziecko.
Taki właśnie był mój tata. Potrafił być świetnym ojcem i dziadkiem,
a także mężem (z tego, co mi wiadomo), jednak w biznesie uchodził za
prawdziwego skurwysyna. Co tydzień spotykaliśmy się, żeby napić się
piwa, obejrzeć mecz futbolu i pokrytykować zawodników. Zabierał
mamę na randki, a po powrocie czytał jej do snu. Rano lubił chodzić ze
Smarkiem do zoo, a potem przejmował firmy innych, żeby je zniszczyć.
Doprawdy, interesujący człowiek.
Przez jakiś czas wierzyłem, że pójdę w jego ślady.
Zostanę świetnym biznesmenem.
Świetnym mężem.
Będę świetny we wszystkim.
Ale potem stało się coś, co wpłynęło na moją wiarę w rodzinę.
I w kobiety.
Wiedziałem, że dopuszczam się dziwacznych i niespotykanych metod,
by zadowolić mojego ojca. Nie byłem idiotą. Ludzie normalnie nie
pozorują własnych zaręczyn (takie rzeczy tylko w filmach z Ryanem
Reynoldsem). Żeby zrozumieć moje poświęcenie, trzeba jednak
pamiętać o jednym – znacie te wyrwy w rodzinach, to zmęczenie
wspólnie spędzanymi wakacjami, świętami i feriami? To napięcie, te
skrywane żale, to, jak bliscy wiedzą, gdzie uderzyć, żeby wkurzyć?
U Blacków tego nie było. Moja bliska rodzina zazwyczaj bywała
idealna, bez poważniejszych wad. Nie dochodziło między nami do
agresywnych kłótni. Rodzeństwu obca była zazdrość. Nikt nie zdradził,
nie było problemów z pieniędzmi, mrocznej przeszłości. Dotarło do
mnie, że niemal każda rodzina na świecie cierpi z powodu jakichś
nieznośnych cech swoich krewnych. Ale u mnie nic. Ja nie musiałem
tolerować swojej rodziny. Ja ją uwielbiałem.
A przynajmniej trzy z czterech osób.
Mad odwróciła się i spojrzała na Juliana z cierpliwym uśmiechem
świętej. Nie ufała mu, ale nie chciała wyjść na nieuprzejmą.
– Słucham, Julianie?
– Tak sobie myślałem... – Podszedł do nas, trzymając w ręce
szklaneczkę z whiskey.
– Niezbyt obiecujący początek – stwierdziłem chłodno.
Ludzie wokół parsknęli zażenowanym śmiechem. Wcale nie
żartowałem, ale niech im będzie!
– ...że nie mieliśmy okazji się poznać. W piątek byłaś, hm,
niedysponowana – wymówił to słowo, jakby Mad co najmniej zwróciła
całą zawartość żołądka na stół, chociaż w rzeczywistości mówiła przy
kolacji lekko niewyraźnie, a potem udała się do bawialni z mamą i moją
siostrą. – A w sobotę nie wzięłaś udziału w wycieczce ani w degustacji
wina. Trudno złapać taką kobietę jak ty, co?
Mad otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale on nie pozwolił jej dojść
do słowa. Zapewne nie obchodziło go, co ma do powiedzenia.
– Byłaś nie do złapania, byłaś nie do poznania, a przecież wkrótce
zostaniesz częścią klanu Blacków. Praktycznie już jesteś moją bratową.
– Nie do końca. – Otoczyłem Madison ramieniem. – Ty zapominasz,
że jesteśmy braćmi, kiedy jest ci to na rękę.
– Chase! – Moja matka zareagowała, gdy tata spojrzał na nas
zdezorientowany.
Julian dał krok w tył, cmokając z dezaprobatą.
– Nie musicie czuć się urażeni w moim imieniu, kochani. Chase jak
zwykle zachowuje się jak niepokorny młodszy brat. W każdym razie
chcielibyśmy zaprosić was wszystkich na uroczystą kolację z okazji
zaręczyn. Może w piątek? No, oczywiście jeśli Maddie nie będzie zajęta
przez kolejne pół roku.
A to skurwiel!
Gambit królowej. Julian zaczął naszą psychologiczną grę w szachy od
najbardziej klasycznego otwarcia, udając, że poświęca pojedynczego
piona. W tym przypadku Madison.
Jeszcze sekundę wcześniej była dla mnie kompletnie nieważna. Ale
teraz, kiedy Julian usiłował coś udowodnić, zmieniła się w królową.
Najważniejszy honor na mojej planszy.
Uśmiechnąłem się i delikatnie poklepałem Juliana po ramieniu.
– Cóż za miła propozycja. Przyjmujemy.
Poczułem, że Mad sztywnieje u mojego boku. Wbiła we mnie
zaskoczone spojrzenie. Zignorowałem ją. Nie odrywałem wzroku od
Juliana.
– Przynieść coś do jedzenia?
– Chlebek bananowy Maddie – zasugerowała Katie. Nie miałem
pojęcia, dlaczego moja siostra, która nie jadła ciasta od dobrych pięciu
lat, wybrała akurat ten deser. – Wczoraj obiecała, że nam go upiecze.
– Kto by się spodziewał. – Amber wywróciła oczami.
Mad usiłowała ogarnąć wzrokiem wszystkich naraz. Milczała, bo
najprawdopodobniej cała jej energia szła na to, by zachować kontrolę
i na mnie nie naskoczyć.
Gdy tylko zapięliśmy pasy w samochodzie, przestała się hamować.
Wyglądała jak mały dzięcioł: ładny, wkurzający, który z pewnością
wywoła ból głowy. A do mnie dotarło, że lubię Prawdziwą Maddie
jeszcze mniej niż Dawną Maddie, która nieustannie próbowała mnie
zadowolić. Niestety, teraz będę musiał się użerać z tą prawdziwą, bo
zachwyca się nią moja rodzina. A próba zdemaskowania naszego
udawanego związku stała się nowym celem w życiu Juliana.
– Nie pójdę.
– Właśnie, że pójdziesz.
Miałem się za zdolnego negocjatora. Wiedziałem również, że
rozpoczęcie targów z agresywnej i nieustępliwej pozycji donikąd mnie
nie doprowadzi. Jednak w przypadku Madison Goldbloom zwyczajnie
nie mogłem się powstrzymać. Ona wyzwalała we mnie złośliwego
czterolatka, który aż się palił do awantury.
Skrzyżowała ramiona na piersi.
– Powiedziałam ci, że to jednorazowa sprawa. I nie, nie pójdę.
– Opłacę twój czynsz. Za rok z góry. – Mocno zacisnąłem palce na
kierownicy.
– Czy ty ogłuchłeś?
O to samo mógłbym zapytać ciebie, pomyślałem. Proponuję ci
opłacenie czynszu w zamian za zadanie, za które większość kobiet
oddałaby nerkę.
Nie mogłem jednak powiedzieć jej tego prosto w twarz.
– Chcesz mieć większe mieszkanie? – zapytałem, gotów dać jej
wszystko, byleby się zgodziła. Już nawet nie chodziło o mojego ojca,
a przynajmniej nie do końca. On wyglądał na przekonanego, że jesteśmy
z Maddie parą. Ale gdyby Julian odkrył prawdę, zabiłbym go.
Dosłownie. – Jest takie w moim apartamentowcu. Trzy pokoje, dwie
łazienki i zarąbisty widok na miasto. Poza tym po sąsiedzku mieszka ten
twój mały kolega z Croquis, prawda? Steve?
– Sven – westchnęła. – To mój szef.
Dobrze wiedziałem, kim jest Sven. W końcu robiliśmy razem interesy.
Po prostu chciałem podejść Mad na przyjaciela i przypomnieć jej, że
może obok niego zamieszkać.
– Zostalibyście sąsiadami. A Daisy będzie mogła wyruchać każdy
mebel.
Wyszło na to, że byłem gotów przerąbać kaucję i zniszczyć
mieszkanie warte blisko siedemset pięćdziesiąt tysięcy, byleby zabrać ją
na drugą randkę.
– Daisy ociera się o doniczki za dolara. I to ją satysfakcjonuje –
odpowiedziała pogodnie Madison, odchylając lusterko, żeby nałożyć
błyszczyk na usta.
Podobało mi się, że nie maluje twarzy tak mocno, że wygląda jak ktoś
zupełnie inny. Zazwyczaj miała tylko delikatnie muśnięte usta i rzęsy
pociągnięte tuszem.
– To co byś chciała? Pieniądze? Prestiż? Udziały w Black &
Company?
W tej chwili byłem najgorszym negocjatorem w historii. Gdyby
usłyszeli mnie moi wykładowcy z Yale, odebraliby mi dyplom, zwinęli
go w rolkę i przyłożyliby mi nią po dupie.
Celowo zwolniłem, by nasza droga trwała jak najdłużej. Jeśli to nie
zadziała, posunę się nawet do porwania.
Pokręciła głową, wyglądając przez okno.
Przez nią miałem mętlik w głowie. Mad działała mi na nerwy. Jej
niespotykane przywiązanie do wpojonych ideałów (nie chciała robić
czegoś tylko dlatego, że według niej nie było to właściwe) wydawało mi
się zarówno odświeżające, jak i frustrujące. Z doświadczenia
wiedziałem, że każdy ma cenę i aż pali się, by ją podać. Ale
najwyraźniej nie ta dziewczyna.
– Co musiałbym zrobić? – mruknąłem, próbując innej taktyki.
Piłeczka znalazła się po jej stronie kortu.
Nie podobało mi się to. Miałem ochotę wykupić ten kort, oblać go
benzyną i podpalić. Po raz pierwszy w moim życiu ktoś miał nade mną
przewagę. I to nie byle kto. A to wszystko przez mojego głupiego brato-
kuzyna (kim on w końcu dla mnie jest?), którego jarała myśl o mojej
porażce. Wszyscy inni członkowie mojej rodziny kupili kłamstwo
i prosili o dokładkę. Katie nawet wypytywała mnie, kto urządzi
panieński Mad. Chciała nawet zabrać swoją przyszłą udawaną bratowa
do Saint Barts.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że Julian obszczekiwał
niewłaściwe drzewo. Miałem gdzieś mój fotel prezesa. No, może trochę
mnie obchodził, ale wiedziałem również, że posadę następcy ojca mam
jak w banku. Po raz pierwszy w życiu zrobiłem coś z wyłącznie
nieegoistycznych powodów. Ten, kto twierdzi, że dawanie jest lepsze niż
branie, musi być naćpany. Ja zdecydowanie nie bawiłem się dobrze,
odwalając robotę za darmo.
Mimo to, gdyby tata dowiedział się, że skłamałem o Madison,
pękłoby mu serce. A ja nie chciałem aż tak ryzykować.
– Hm? – Mad postukała palcem w usta w zamyśleniu. – Zrobiłbyś
absolutnie wszystko?
No patrzcie tylko! W końcu dowiedziałem się, że jej podoba się coś
bardziej niż leżenie na mojej granitowej wyspie kuchennej, gdy ja
froteruję jej dywanik. Najwyraźniej lubiła trzymać mnie za jaja.
Skinąłem głową.
– Ale pamiętaj, niezależnie od tego, na co się zgodzisz, pójdę tylko na
jedną kolację – ostrzegła.
– Jestem zdruzgotany tą myślą – odpowiedziałem sarkastycznie, nie
potrafiąc ugryźć się w język. – Do rzeczy, Mad.
W skupieniu ssała dolną wargę, bo najwyraźniej naprawdę musiała się
zastanowić. A ja wyobrażałem sobie, że spróbuje wyrządzić mi tyle
szkody, ile to możliwe. Wolała koc elektryczny od kolczyków od
Tiffany’ego. Ta kobieta była kompletnie nieprzewidywalna. Gdyby
mogła, na pewno by mnie wykastrowała.
W końcu pstryknęła palcami.
– Już wiem! Od jakiegoś czasu mam ochotę porządnie się wyspać.
Kocham Daisy, ale odkąd dałeś mi ją w prezencie, muszę ją
wyprowadzać na spacery codziennie o szóstej. Gdy się spóźniam,
zaczyna drapać w drzwi, płakać i sikać do moich butów. Jeżeli mam iść
z tobą na tę kolację, to będziesz musiał wyprowadzać ją co rano przez
tydzień. W weekend również.
– Mieszkam przy Park Avenue, a ty w Greenwich – odparłem
i odwróciłem głowę w jej stronę, żeby zobaczyła mój bulwers.
– No i co z tego? – Zatrzasnęła lusterko i schowała je do torebki.
Przez chwilę patrzeliśmy sobie w oczy. Czułem, że zaciskam szczęki
i zgrzytam zębami. Aż za nami rozległ się klakson, który przerwał ten
pojedynek na spojrzenia.
– Nic – wymamrotałem, modląc się, by pulsująca żyłka na moim
czole nie pękła, bo krew zalałaby skórzane siedzenia. – To jesteśmy
umówieni.
Roześmiała się zachwycona.
Od jej seksownego głosu zaczynałem robić się twardy.
– Jezu, nie mogę uwierzyć, że kiedyś się z tobą spotykałam!
A ja nie wierzę, że poprosiłaś o taką głupotę zamiast o mieszkanie
przy Park Avenue.
– Nie wiem, co my sobie myśleliśmy – zgodziłem się poważnie.
Nie spotykaliśmy się. Byliśmy parą bez mojej zgody. Gdybym się
w porę nie obudził, już bylibyśmy po ślubie, a ona byłaby w ciąży.
Wystarczyło, że pomyślałem o seksie z ciężarną Madison, i już
miałem pełnoprawną erekcję.
– To był tylko seks, prawda? I filmy. I jedzenie. Nie rozmawialiśmy
o niczym poważnym – wymamrotała, opierając głowę na zagłówku. Jej
piwne oczy przygasły.
To by się zgadzało. W ciągu tych kilku miesięcy rozmawialiśmy
niewiele. Madison wydawała się przy mnie zawstydzona, a mnie to nie
przeszkadzało. Dzięki temu nasz układ, zakładający jedzenie, pieprzenie
i spanie, był dla mnie bardzo wygodny.
– Jeżeli poprawi ci to samopoczucie: nie lubię z nikim nawiązywać
bliższych relacji. Nie tylko z dziewczynami – oznajmiłem.
– Wcale nie czuję się przez to lepiej. Myślałam, że masz mnie za
głupią – zarzuciła mi.
– Nie głupią. – Pokręciłem głową. – Chociaż nie uważałem cię za
genialną. Po prostu za zdolną.
Podobno prawda jest wyzwalająca. Zatem dlaczego w tej niezręcznej
chwili czuję się jak skuty łańcuchami?
– Wow, jesteś jak zły bliźniak pana Darcy’ego. Tylko brakuje ci
uroku.
– Czyli chcesz powiedzieć, że jestem dupkiem? – westchnąłem.
– Tak.
Zaparkowałem „na drugiego” przed jej budynkiem.
Na schodach siedział pediatra. Jego kolana, uszy i jabłko Adama
wyglądały tak, jak gdyby pożyczył je od kogoś dwa razy większego. Był
tyczkowaty, jak niewyrośnięty nastolatek, miał zapadniętą klatkę
piersiową. Miał też okulary i inteligentnie wyglądający nos, który
zapewne podobał się kobietom takim jak Madison. Wsparty policzkiem
na dłoni czytał pogniecioną książkę – jak jakiś neandertalczyk –
prawdziwą książkę, z kartkami i w ogóle. Mógłbym pójść o zakład, że
chodził również do supermarketu i kupował jedzenie, zamiast zamawiać
na wynos przez Uber Eats.
I z takim właśnie człowiekiem zadawała się ostatnio Madison.
Na pewno pisał do niej listy i nawet nie wspominał o jej dupie czy
tyłku. Co za pajac!
Spojrzała na niego, potem na mnie, potem znowu na niego.
Jak on ma na imię? Pamiętam, że jest jakieś pospolite, jak cała jego
osobowość. Brian? Justin? Wyglądał mi na Conrada. Jakiś synonim
słowa „dekiel”?
– Ethan tu jest – oznajmiła Mad.
Ach, Ethan. Byłem blisko.
– Muszę mu powiedzieć o tej głupiej kolacji. Wciąż masz mojego
mejla, prawda? Przyślij mi szczegóły. – Wyskoczyła z auta, nie
zaszczyciwszy mnie spojrzeniem.
Wyjąłem jej bagaże jak jakiś pieprzony lokaj. Aby jednak zachować
resztkę dumy, zostawiłem walizki przy budynku, nie czekając na nią czy
tego facecika i nie oferując pomocy przy wniesieniu tobołków na górę.
Niech ta fujara to zrobi.
Okrążyłem samochód i wsiadłem, gapiąc się na tyłek Madison
w śmiesznej kiecce.
Podeszła do Ethana, zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała go
w policzek. W policzek! Poczułem w piersi dziwny ucisk, gdy dotarło do
mnie, że chyba jednak ze sobą nie spali.
Jeszcze nie.
Wypuściłem powietrze nosem i pomodliłem się do wszechświata,
żeby Ethan nie przeleciał dzisiaj mojej narzeczonej na niby. Spuściłem
oczy, by wyciągnąć telefon.
Na miejscu pasażera zauważyłem liścik. Napisany na białej
samoprzylepnej karteczce z nazwiskiem mojej rodziny na górze. Mad
wzięła ją z Hamptons i zostawiła na fotelu, gdy nie patrzyłem.
Spryciula.
Ch.,
uratowałeś ten jaśmin, bo jest żywą rośliną, a nie dlatego, że Cię
poprosiłam.
Poza tym zerwaliśmy, bo jesteś zdradliwym zdrajcą.
A w ogóle o co chodzi Julianowi?
PS Pachniesz jakoś inaczej niż kiedyś. Może już czas na kolejne testy
weneryczne?
M.
ROZDZIAŁ 7
MADDIE
Droga Maddie,
ciekawostka na dziś: pola bitew naznaczone ciężkimi butami, czołgami
i pierwszą przemysłową wojną, jaką widział ten świat, porosły piękne
maki. Od tamtej pory Wielka Brytania uważa tę roślinę za swój symbol.
Maki są silne, uparte i nie da się ich zniszczyć. Bądź jak mak. Zawsze.
Kocham.
Mama
◆◆◆
Jeśli chodzi o poranki, ten zapowiadał się – obiektywnie – wspaniale.
O takich Kat Stevens pisał piosenki.
Obudziłam się o wpół do dziewiątej, i to bez budzika. Podczas gdy ja
smacznie spałam, Layla o świcie wpuściła Chase’a, bo akurat żegnała
się z jednym z wielu chłopaków, z którymi łączył ją przelotny romans
(esemesowo udało mi się szybko wtajemniczyć ją w nasz układ).
A potem mój były zabrał psa na długi spacer. Wrócił, ale ja wciąż byłam
nieprzytomna.
Obudziłam się, kiedy otwierał szafki i narzekał, że Daisy bzyka jego
nogę. Później wsypał karmę do miski i skarcił psa za zbyt łapczywe
picie wody z muszli klozetowej („W ten sposób naprawdę nie zrobisz na
nikim wrażenia, Daze”). Uśmiechnęłam się, leniwie przeciągnęłam
w łóżku, myśląc o tym, jak bardzo chodzenie po mojej okolicy musiało
dać mu w kość. Kiedy otwierałam lodówkę, żeby wyciągnąć z niej sok
pomarańczowy, znalazłam przyklejoną do drzwi karteczkę.
M.,
nie wszystko, co żywe, zasługuje na ratunek. Mój kuzyn/brat Julian
jest tego świetnym przykładem (nie pytaj, co mi takiego zrobił; powód
zmienia się z dnia na dzień).
Przy okazji: załóżmy na chwilę, że zdradziłem. Ale Ty również nie
byłaś do końca szczera. Pokazałaś mi swoją wybieloną osobowość
i kazałaś myśleć, że masz równo pod sufitem. A NIE MASZ.
Przy okazji 2: tak, wielkie litery były konieczne.
Przy okazji 3: nie będę więcej rozmawiać o Julianie, już
wypowiedziałem się wyżej.
PS (Teoretycznie to przy okazji 4, chyba że to za dużo liczenia według
Ciebie): w załączeniu zdjęcie, które przedstawia mnie w wieku sześciu
lat, na koniu. Cholernie uroczy obrazek.
PPS Zauważyłem, że Nathan nie spał dzisiaj u Ciebie. Zakładam, że
wciąż jest prawiczkiem?
Ch.
Ch.,
kwiaty symbolizują życie. Nigdy nie zaufałabym komuś, kto nie potrafi
o nie zadbać.
Ponadto zgadzam się ze stwierdzeniem, że wyglądałeś uroczo na
koniu. Kiedyś, bardzo dawno temu.
PS Proszę Cię, nie dotykaj już nigdy więcej moich rzeczy (długopisów,
samoprzylepnych karteczek, WALIZKI itd.).
PPS On ma na imię Ethan, nie Nathan. I tak się składa, że
uprawialiśmy już dziki seks przez całą noc. Ale musiał pojechać do
pracy, bo zdarzył się nagły wypadek.
M.
◆◆◆
Tego samego wieczoru spotkałam się z Ethanem w nowo otwartej
włoskiej knajpce. W przeciwieństwie do Chase’a, i jego licznych wad
(a ma ich naprawdę wiele; mogłabym napisać o nich książkę objętości
Wojny i pokoju), pan doktor szanował czas innych i nigdy nie wystawiał
mnie do wiatru. Nie spóźniał się. A jeżeli mu się zdarzało, zawsze do
mnie pisał i podawał wiarygodne wyjaśnienie.
Chase nie ratuje dzieciom życia, zreflektowałam się. Odpuść trochę
chłopakowi.
Czekając, czytałam artykuł o kobiecie, która na nadchodzący ślub
uszyła sobie sukienkę z papieru toaletowego i materiałów z recyklingu,
bo nie stać jej było na kupno czy wypożyczenie czegoś ładnego.
Odnalazłam jej stronę na Facebooku, napisałam do niej wiadomość
i poprosiłam o adres oraz rozmiar. Miałam w mieszkaniu kilka zbędnych
kiecek, które zaprojektowałam jeszcze na studiach i których wciąż się
nie pozbyłam. A wszystko dlatego, że odezwała się we mnie Męczennica
Maddie.
Do Layli wysłałam krótką wiadomość, w której podziękowałam jej, że
rano wpuściła Chase’a, i załączyłam zdjęcie z włoskiej restauracji,
w której siedziałam, z podpisem: „Może dzisiaj nadarzy się idealny
moment?”, oraz buźką puszczającą oko. W rzeczywistości niezbyt
rajcowała mnie ta perspektywa, ale próbowałam nakręcić samą siebie.
Odpowiedź przyszła po kilku sekundach.
◆◆◆
Gdy obudziłam się we wtorek, nie znalazłam żadnej karteczki od
Chase’a. Wziąwszy pod uwagę, że poprosiłam go, by nie dotykał
żadnych moich rzeczy, powinnam być zadowolona. Ale kiedy zerknęłam
na półkę przy lodówce, poraziła mnie jej pustka.
Nie żeby to miało znaczenie. Brak liścików od Chase’a oznaczał, że
po powrocie do domu nie będę musiała sprzątać po nim syfu. Dzięki
temu będę mieć więcej czasu, żeby coś upiec i zanieść smakołyk do
gabinetu Ethana. (To wcale nie była zemsta na Chasie za to, że nie
zostawił karteczki. W żadnym wypadku. Po prostu chciałam być dla
Ethana miła).
Jednak we środę coś się zmieniło.
Dwa dni przed kolacją z okazji zaręczyn znalazłam na drzwiach
lodówki plik czarnych samoprzylepnych karteczek. Zupełnie nie
przypominały moich turkusowych w lamparcie cętki, które trzymałam
na blacie, żeby móc na czymś spisywać listę zakupów. Drań przyniósł
swoje kartki. To pewnie dlatego nic nie napisał mi we wtorek. I zapewne
poprosił swoją asystentkę, by mu je załatwiła, dzięki czemu będzie mógł
kontynuować naszą piśmienną walkę. Jego Królewska Mość za nic
w świecie nie zeszłaby z Olimpu, żeby osobiście udać się do papiernika.
Obok lodówki leżało złote pióro Chase’a. Który najwyraźniej miał mi
mnóstwo do powiedzenia, bo zapisał kilka karteczek i poprzyklejał je
jedna pod drugą.
M.,
co zamierzasz włożyć na siebie w piątek? Musimy się dogadać, choć
wątpię, bym znalazł w swojej szafie cokolwiek fioletowego, zielonego czy
we wzorek w uchachane świnki. Albo coś z cekinami. Albo muszki czy
kapelusze z piórami oraz pomponami.
Właściwie nie mam nic innego, nie licząc rzeczy groteskowych.
PS Daisy ma chyba obsesję na punkcie jednej wiewiórki. Obawiam
się, że stworzą razem nowy gatunek, piewiórkę. Wiewiórcze psy.
PPS Bzdura. A jakiż to nagły wypadek zatrzymał pediatrę? Transfuzja
testosteronu?
Ch.
Ch.,
jeszcze nie myślałam o moim stroju na wieczór. Ale skoro już o to
zapytałeś: włożę fioletową sukienkę z cekinami, a do niej zieloną
aksamitną marynarkę i brązowe szpilki. Nie będzie żadnych świnek, ale
chyba mam coś z twarzą Michaela Scotta[3].
PS Ethan jest bardziej męski, niż Ty kiedykolwiek będziesz. Szczery,
lojalny, a przede wszystkim MIŁY.
PPS Tak. Ta wiewiórka ma na imię Frank. Niech się przyjaźnią. To
dysfunkcyjna relacja, ale jest im razem dobrze.
PPS Sok pomarańczowy znika z mojej lodówki w magiczny sposób.
Proszę, nie częstuj się niczym, gdy dotrzymujesz swojej części umowy
i zajmujesz się Daisy.
M.
We czwartek nie znalazłam żadnej odpowiedzi.
Jadąc metrem do pracy, wcale nie analizowałam tego, że Chase nie
odpisał. Miałam to gdzieś. Naprawdę. A gdybym rzeczywiście się nad
tym zastanawiała (zaznaczam, że tego nie robiłam), założyłabym, że
zapomniał przynieść swoje czarne karteczki lub złote pióro. Albo
i jedno, i drugie.
Co oznaczało, że wcale nie rozmyśla nieustannie nad kontynuacją
naszej rozmowy.
Ale serio, jak dla mnie spoko.
Czas upływał boleśnie powoli. W ciągu dnia pisałam trochę
z Ethanem. W tym tygodniu nie mieliśmy szansy na ponowne spotkanie,
bo on trenował do półmaratonu, tego samego charytatywnego
wydarzenia, o którym wspominała Katie (i zamierzała wziąć w nim
udział), i musiał codziennie wstawać superwcześnie. Sven oznajmił mi,
że dzisiaj jestem zaskakująco do niczego. Chciałam wierzyć, że
przyczyną jest brak spotkań z Ethanem, ale jeśli mam być szczera, mój
umysł wędrował do Chase’a.
Gdy szef zniknął z pola widzenia, Nina uszczypliwie dopiekła mi, że
zamieniam się w jedną ze swoich roślin. „Krzykliwie kolorową
i bezużyteczną”, stwierdziła. Kłapała jadaczką, nie odrywając wzroku od
monitora Apple.
Szkic na jutro, nad którego dokończeniem pracowałam, zabrałam do
domu.
W piątek zauważyłam na lodówce kolejną karteczkę.
M.,
Daisy kręci nosem na swoje żarcie. Kupiłem jej coś nowego.
Sprzedawca w sklepie powiedział, że to psi odpowiednik kawioru.
Zostawiłem jedzenie na blacie.
Poza tym dzisiaj rano próbowała przelecieć Franka. Może ten pies
jest tak niewyżyty, bo bierze przykład z Ciebie?
PS Nie mogę uwierzyć, że płacimy Ci za projektowanie ubrań. Wiesz,
że nie z każdym modowym upodobaniem należy się obnosić?
PPS Co do tego soku pomarańczowego: przyznaję, poczęstowałem
się, ale tylko dlatego, że chciało mi się pić, a Ty żłopiesz wyłącznie
kranówkę. Jak na osobę z Południa jesteś bardzo niegościnna.
◆◆◆
W drodze do mieszkania Madison robiłem w głowie listę wszystkich
powodów, dla których ona nie powinna być z Ethanem Goodmanem.
Zatrzymałem się przy trzydziestym i zdałem sobie sprawę, że w kolejce
czeka ich jeszcze przynajmniej setka, jednak nie pozwalała mi jej o tym
powiedzieć moja duma.
Madison na zmianę zagryzała wargi i patrzyła na mnie z troską
w oczach.
Metro było obleśnie duszne i ciasne. Ludzie pocili się albo trzymali
w rękach torby z tłustym żarciem na wynos. Albo i jedno, i drugie. W tle
ryczało jakieś dziecko. Na siedzeniu przed nami migdaliła się para
nastolatków, częściowo zasłonięta przez dwóch typów w garniakach,
którzy stali i czytali coś w telefonach. Miałem ochotę uciec, zabrać
Madison, wezwać taksówkę (albo uberkoptera, gdyby było to możliwe)
i znaleźć się w moim mieszkaniu przy Park Avenue, gdzie puściłbym na
full Elliotta Smitha i zajął się moją byłą dziewczyną.
W tej chwili nie było sensu zaprzeczać, kim dla mnie była.
Kiedy wreszcie opuściliśmy metro, odprowadziłem Mad do jej
mieszkania. W powietrzu czułem smak pożegnania, ciężki,
niezaprzeczalny i niesprawiedliwy. Tylko co mogłem zrobić? Jej zależy
na małżeństwie. Ma obsesję na punkcie ślubów – zarabia na życie,
projektując suknie ślubne, otacza się kwiatami – podczas gdy ja
uważam, że małżeństwo to najgłupszy pomysł, na jaki wpadła ludzkość.
Nie ma bardziej idiotycznego motywu, odtwarzanego raz po raz pomimo
opłakanych w skutkach rezultatów. Czy ludzie nie słyszeli o tym, że
pięćdziesiąt procent małżeństw się rozwodzi?
Zatem nie. Małżeństwo nie było dla mnie. A mimo to...
Poranne spacerki z Daisy.
Nasz układ.
Przekomarzanki.
Wiadomości na karteczkach samoprzylepnych.
Okazało się, że wcale nie nienawidzę tego wszystkiego tak bardzo, jak
mi się wydawało. A nie mogę powiedzieć tego samego o większości
moich relacji międzyludzkich.
– Wszystko w porządku? – Mad skrzywiła się, gdy stanęliśmy na
schodach przed jej kamienicą. Przez całą drogę milczeliśmy.
Oczywiście, kurwa, że wszystko w porządku. Jedyną rzeczą, która
(względnie) mi przeszkadza, jest myśl, że jutro po półmaratonie na tych
schodach pojawi się Ethan. Będzie chciał ją przelecieć. Wtuli się w jej
słodkie, ciepłe ciało, które zawsze pachnie wypiekami, kwiatami
i seksem.
Zacząłem sobie wyobrażać, jak ona robi z nim te wszystkie rzeczy,
które kiedyś robiła ze mną. Czułem pulsowanie żyłki na skroni.
Nagle Mad wzięła mnie z zaskoczenia i złapała za rękę, ściskając ją
mocno w swoich drobnych dłoniach.
– Chciałabym ci powiedzieć, że będzie lepiej, ale to nieprawda.
Jedynym pozytywnym aspektem związanym ze śmiercią kogoś bliskiego
jest to, że po wszystkim wyostrzają się zmysły.
– Moje zmysły się wyostrzają? – zapytałem sardonicznie, czując, że
falują mi nozdrza.
Kiedyś zjadłem ortolana, takiego ptaszka, jednocześnie zakrywając
oczy serwetką, żeby wyostrzyć zmysły. Ogólnie moje zmysły są ostre
jak brzytwa. Nie potrzebuję ich dodatkowo wzmacniać.
Madison sunęła kciukiem po mojej dłoni, aż poczułem dreszcz na
kręgosłupie.
– Perspektywa śmierci przestaje być straszna. Zaczyna wydawać się
prawdziwa, nieuchronna, więc postanawiasz wycisnąć z życia ile się da.
Kiedy przeżywasz horror, jakim jest obserwowanie śmierci bliskiej
osoby, a potem następnego dnia udaje ci się wstać, żeby zawiązać
sznurówki, wepchnąć do ust pozbawione smaku śniadanie i oddychać,
dociera do ciebie, że przeżycie jest ważniejsze niż tragedia. Zawsze. To
pierwotny instynkt.
Z zaciekawieniem patrzyłem na nasze splecione palce i dotarło do
mnie, że kiedy byliśmy razem, nigdy nie splataliśmy dłoni. Madison raz
próbowała, jakieś kilka tygodni po naszym pierwszym razie, lecz ja
wywinąłem się od tego tak szybko, jak się dało. Od tamtej pory nie
podjęła kolejnej próby.
Jej palce były smukłe i opalone. Moje długie, białe i w porównaniu
komicznie wielkie. Jak yin i yang.
– Jakim cudem udawało ci się koncentrować na czymś innym niż
śmierć matki? – zapytałem ponuro.
Uśmiechnęła się do mnie, w jej oczach mieniły się łzy.
– Nie udawało mi się. Po prostu sprawiałam takie wrażenie.
Spuściłem głowę, oparłem czoło o jej czoło, wciągnąłem jej zapach.
Zamknąłem oczy.
Oboje wiedzieliśmy, że w tej chwili nie ma nawet grama romantyzmu.
To był zwykły moment wyrażający myśl, że ta planeta jest posrana,
a ludzie mają przekichane. To był moment kojarzący się z końcem
świata. Ale ja nie chciałem być teraz gdziekolwiek indziej.
Nasze włosy się stykały, na ciele czułem gęsią skórkę od dotyku Mad.
Nie chciałem jej wypuszczać, ale każdą cząstką ciała czułem, że
powinienem.
Ze względu na nią.
Ze względu na siebie.
Nie wiem, kiedy dokładnie do tego doszło, ale przytuliliśmy się – ona
pochyliła się w moją stronę, ja w jej. Zaczęliśmy się kołysać pod
rozgwieżdżonym letnim niebem jak dwoje pijaków.
Podniosła głowę. Jej uśmiech był tak smutny, że miałem ochotę
zmazać go pocałunkiem.
– Jesteś odważny – wyszeptała. – Wiem o tym.
Wiedziała? Nie miałem pojęcia dlaczego, ale mnie to rozzłościło.
– Ja tylko chciałem... – zacząłem, lecz słowa ugrzęzły mi w gardle.
Przelecieć cię po raz ostatni? Dowiedzieć się, czy naprawdę
uprawiasz seks z tym idiotą? Spalić do cna jego gabinet?
Ostatecznie nic nie powiedziałem. Zastanawiałem się tylko, dlaczego
ona nie może być bardziej jak ja. Albo Layla. Dlaczego nie może się
zabawić, wejść ze mną w luźną, nieskomplikowaną relację?
– Do widzenia, Chase. – Po raz ostatni uścisnęła moją rękę.
Zapomniała zwrócić pierścionek zaręczynowy. Nie prosiłem jej o to,
bo po pierwsze nie obchodziła mnie ta pieprzona błyskotka, a po drugie
wiedziałem, że będzie musiała się ze mną skontaktować, żeby go oddać.
Madison miała wiele wad, ale na pewno nie leciała na kasę.
Nachyliłem się i pocałowałem ją w skroń, na chwilę zatrzymując tam
usta. Cofnęła się i weszła do budynku.
Patrzyłem, jak znika w drzwiach.
Ciągle na mnie zerkając.
Sądziłem, że zawróci, jak w tych głupich filmach, do których
oglądania mnie namawiała. Pragnąłem, by rzuciła się w moją stronę
i wpadła mi w ramiona. Potem byśmy się pocałowali. Rozpadałoby się
(mimo lata). Wziąłbym ją w ramiona, a ona otoczyłaby mnie nogami
w talii. Poszlibyśmy na górę i kochali się do upadłego.
Po chwili obserwowania mnie przez szybę w drzwiach pokręciła
głową i weszła na piętro.
Odwróciłem się i chwiejnym krokiem zawróciłem do domu.
Przycisnąłem dłoń do twarzy, próbując wyczuć, czy trwa na niej
zapach Mad. Od czasu gdy w windzie potarła moją rękę o swój
obojczyk.
Jej zapach zniknął.
ROZDZIAŁ 10
MADDIE
Droga Maddie,
ciekawostka: mniszek lekarski otwiera się każdego ranka, żeby
powitać słońce, a zamyka wieczorem, by zasnąć. To jedyny kwiat, który
się „starzeje”. Kiedy byłaś mała, codziennie zabierałam się do parku.
Pamiętasz, Maddie? Zawsze oglądałyśmy mlecze i próbowałyśmy
odgadnąć, który z nich pierwszy zrobi się biały i rozsypie go wiatr. Gdy
w końcu przekwitały, zbierałyśmy je i dmuchałyśmy na nie, a one
tańczyły na wietrze jak płatki śniegu.
Mówiłam Ci, że nie ma nic złego w zrywaniu mleczy i rozdmuchiwaniu
ich, bo w ten sposób rozsiewasz ich nasiona. Dzięki śmierci jednego
powstawało kilkanaście kolejnych.
W śmierci też można doszukać się pokrętnego, bolesnego piękna. To
słodko-gorzkie przypomnienie, że koniec jest konieczny.
Chwytaj każdą chwilę.
Aż spotkamy się znowu.
Kocham.
Mama
◆◆◆
Minęły trzy dni, a ja nie miałam żadnego kontaktu z Chase’em.
Trzy dni bez jakichkolwiek liścików.
Przez te trzy dni Chase przychodził do mojego mieszkania, zabierał
Daisy na spacer i schodził mi z oczu, tak jak poprosiłam go na początku.
W chwili, gdy ponownie pojawił się w moim życiu.
Przez te trzy dni Ethan i ja byliśmy bardzo zajęci – ja kończyłam
szkice, które miałam oddać pod koniec tygodnia, on dochodził do siebie
po maratonie. Po półmaratonie! Oficjalne skonsumowanie naszej relacji
zostało odłożone w czasie, bo on musiał zasiąść w wannie pełnej lodu
i napisać post na pięć tysięcy słów o medycznych korzyściach kąpieli
w lodzie, który zamierzał wstawić na swój blog (oczywiście wysłał mi
go do przeczytania, ale tylko pobieżnie rzuciłam okiem). Nie było nic
złego w tym, że nie uprawialiśmy seksu, bo przecież bolały go mięśnie
(a przynajmniej próbowałam sobie to wmówić). Poza tym nadal
analizowałam każdą minutę kolacji z rodziną Chase’a. Najbardziej
niepokoiło mnie, że zostałam przyciśnięta o tamten uścisk z Ethanem.
Przekonywałam samą siebie, że nie ma nic złego w tym, że dwoje
dorosłych ludzi ściska się w klinice pediatrycznej. Zbagatelizowałam to,
a mimo to martwiłam się, że zostaniemy z Chase’em nakryci – choćby
dlatego, że on wyglądał, jakby chciał kogoś zamordować nożem do
masła, a Julian był niezwykle spostrzegawczy.
Jeżeli Ronan po takiej informacji zemdlał, to Bóg jeden wie, jak
przyjmie do wiadomości prawdę.
Umówiłam się z Ethanem na wtorek. Zasugerował, że zabierze mnie
do chińskiej knajpy, a ja przyjdę z „odpowiednim nastawieniem”. Zatem
przez cały dzień w pracy próbowałam się nastroić.
Znalazłam playlistę z romantycznymi piosenkami, włożyłam
słuchawki w uszy i kiwałam głową w rytm kawałków Petera Gabriela
i Snow Patrol. Później zamierzałam zgrać na stary odtwarzacz jakąś
spokojną muzykę, może nawet porozkładać w domu kwiaty.
Właśnie pracowałam przy biurku, szkicując do jesiennej kolekcji
prostą sukienkę dla matki panny młodej (nie znosiłam tych projektów;
boleśnie przypominały mi, że nie mam matki), gdy nagle poczułam, że
ktoś klepie mnie w ramię.
Odwróciłam się, przygotowana na spotkanie z dostawcą jedzenia
trzymającym w ręku torbę z moim lunchem. Albo z Niną, która
z niezadowoleniem wymalowanym na buźce powie mi, że mam ściszyć
muzykę w słuchawkach. Kiedy jednak zobaczyłam Katie Black, która
machała do mnie i uśmiechała się przepraszająco, niemal spadłam
z krzesła.
– Cześć! – powiedziałam nieco zbyt głośno i wstałam. Zakręciło mi
się w głowie.
Powiedzieć, że byłam wytrącona z równowagi, to jak nic nie
powiedzieć. Teoretycznie rozumiałam, co ona tutaj robi. Sądzi, że
wkrótce zostaniemy rodziną. Wiedziałam również, że jeśli moi koledzy
i koleżanki z pracy ją zobaczą, będą zadawać pytania. A już na pewno
Nina, która właśnie oglądała się przez ramię, próbując rozkminić,
dlaczego Katie Black ze mną rozmawia.
Mój półroczny związek z Chase’em udawało mi się zachować
w tajemnicy. Gdyby ludzie dowiedzieli się, że spotykam się
z miliarderem pracującym na ostatnim piętrze, nie zostawiliby na mnie
suchej nitki. A do tego jeszcze z właścicielem sklepu, dzięki któremu
mieliśmy pracę. Nie umknęła mi ironia sytuacji: oto zostałam przyłapana
na spotykaniu się z gościem, z którym nie byłam już pół roku.
– Cześć. Hej. Siemka. – Katie znów pomachała, pąsowiejąc. – Mam
nadzieję, że w niczym nie przeszkadzam? Pomyślałam sobie... Cóż,
normalnie jem lunch w biurze, ale właśnie odwołano mi jedno spotkanie,
więc pomyślałam sobie, że miło byłoby spędzić z tobą trochę czasu. No
wiesz, żebyśmy mogły... – urwała, wbiła spojrzenie w sufit
i zachichotała.
Wydawała się zawstydzona.
– Tak! – zawołałam nieco zbyt ochoczo. Zapragnęłam jak najszybciej
wyjść ze studia.
Zaczęłam się rozglądać za swoją kurtką i dopiero po chwili
przypomniałam sobie, że na zewnątrz jest jakieś tysiąc stopni i dziś jej
nie włożyłam.
Zaciągnęłam Katie do windy. A raczej dopchałam ją tam. Dosłownie.
– Świetny pomysł. Umieram z głodu. Gdzie chcesz zjeść?
– W La Table? – Popatrzyła z mieszanką zaskoczenia i niepokoju,
poprawiając na ramieniu torebkę od projektanta.
W La Table, ekskluzywnej francuskiej restauracji na parterze, liczyli
sobie trzysta dolarów za danie. Można się było tam dostać wyłącznie po
wcześniejszej rezerwacji (albo jeśli miało się na nazwisko Black lub
Murdoch), co oznaczało, że na pewno nie wpadnę tam na swoich
kolegów z pracy. Dodatkowo zamierzałam roztrwonić tygodniowy
czynsz, byleby tylko głupie kłamstwo Chase’a nie wyszło na jaw. Tyle
że, podobnie jak w przypadku weterynarza Daisy, tym razem również
zamierzałam wysłać mu rachunek.
Drzwi windy się otworzyły i wpadłam na Svena. Popatrzył zdumiony.
– Cześć. Proszę, tylko bez pytań. Na razie. – Wepchnęłam Katie do
środka, a on wyszedł na korytarz.
Katie otworzyła usta, żeby zapytać, co tu się dzieje, ale ją
uprzedziłam.
– Jak było na maratonie? – zapytałam wesoło.
– Na półmaratonie – poprawiła mnie. Ona i Ethan by się dogadali;
uśmiechnęłam się w duchu. – Tak się składa, że poszło całkiem dobrze.
Świetnie się bawiłam i zebraliśmy bardzo dużo pieniędzy na cele
charytatywne. Na pewno Chase wspominał, że ofiarował trzy tysiące
dolarów, żeby mnie sponsorować?
Niemal zadławiłam się własną śliną. On naprawdę to zrobił? Nie
miałam pojęcia. Zawsze sądziłam, że Chase to typ gościa, który popiera
palenie lasów deszczowych i noszenie prawdziwych futer. Wydawał się
do bólu bezduszny. Nawet gdy byliśmy razem, dostrzegałam w nim coś
mrocznego, jakby zbroję ze stali i mizantropii, przez którą nie mogłam
się przebić.
Gorączkowo pokiwałam głową, wciąż odgrywając rolę narzeczonej.
– Tak. Oczywiście. Mówił.
Jedno potwierdzenie by wystarczyło, Maddie.
Wysiadłyśmy z windy. Zapytałam Katie o stan Ronana (nie miał się
zbyt dobrze), a potem pogratulowałam jej ukończenia półmaratonu.
Wspomniała, że za rok zamierza wziąć udział w prawdziwym. A potem
zapytała, dlaczego nie noszę pierścionka zaręczynowego.
– Bo nie chciałabym, żeby zrobił się wokół tego szum. – Spaliłam
cegłę.
No i pozostawał jeszcze fakt, że wcale nie byłam zaręczona z jej
bratem. Niech sama sobie wybierze odpowiedź.
Poczułam atak paniki. To kłamstwo wydawało się potwornie
niewiarygodne.
– Dlaczego? Przecież Chase tak naprawdę nie jest twoim szefem.
Wiesz o tym, prawda?
– Oczywiście. Jasne.
Wcale nie martwiło mnie to, że Chase mnie zwolni czy zdegraduje.
Raczej obawiałam się, że zdegraduje moje serce do maleńkich
kawałeczków.
– Mimo to uważam, że ludzie mogliby to źle odebrać. Sama
rozumiesz, prawda? Ta firma nie podlega mu bezpośrednio, a ja przed
nim nie odpowiadam, co oznacza, że ludzie to pochwalą.
– Hm – mruknęła Katie.
Nadeszła pora, by zmienić temat, zanim moja głowa eksploduje od
gorąca.
– Podoba mi się twoja sukienka – zaświergotałam.
Brązowa, do kolan. Konserwatywna, ale dość elegancka.
Katie wybuchła zdziwionym śmiechem.
– Ubieram się koszmarnie. Tak naprawdę lubię wtapiać się w tło.
– Dlaczego? – zainteresowałam się.
Jak wiadomo, ja miałam odwrotny problem.
– Bo nie lubię zwracać na siebie uwagi. To jedna z rzeczy, która
wzbudza we mnie lęk. Nie jestem tak pewna siebie, jak Julian czy
Chase. Oni się z tym urodzili. Je zawsze myślę, że pierwszą rzeczą, jaką
ludzie we mnie zauważają, jest to, że mam bogatą rodzinę. A tata dał mi
tę zarąbistą pracę, bo czuł się do tego zobligowany.
– Na pewno nie trzymałby cię w firmie, gdybyś sobie nie radziła.
Wiem, jaki jest Ronan. – Pokręciłam głową, gdy wyszłyśmy
z budynku. – A pewność siebie jest jak dom. Budujesz ją cegiełka po
cegiełce. Każda jedna wydaje się nic nieznacząca, ale kiedy po czasie
robisz krok w tył, rozumiesz, że poczyniłaś wielkie postępy –
zacytowałam mamę. – Ubrania dodające pewności siebie to pierwszy
krok.
– Może powinnyśmy pójść razem na zakupy? Pomogłabyś mi –
zasugerowała Katie, przygryzając wargę.
Weszłyśmy do restauracji. Chciałam odpowiedzieć, ale powitał nas
kierownik sali i posadził przy stoliku pod oknem. Katie wzięła moje
milczenie za brak zgody i wbiła spojrzenie w menu, nerwowo pociągając
za kołnierzyk sukienki.
– Chętnie bym z tobą poszła, Katie – odparłam. – Ale nie jestem
pewna, czy pochwaliłby to twój brat. Zawsze naśmiewa się z moich
strojów.
– Robi tak dlatego, że mu się podobasz – roześmiała się i upiła łyk
wody. – Przecież wiesz, że cię ubóstwia. Uważa, że jesteś piękna.
Naprawdę? Wiedziałam, że Chase ma mnie za atrakcyjną (w końcu
przez jakiś czas się ze mną spotykał), ale rzadko komentował mój
wygląd. Chyba że chciał wytknąć mi kiepski gust.
– Czasami myślę, że Chase wolałby, abym wydawała się bardziej
stonowana – rozważałam nad moim udawanym związkiem z udawanym
narzeczonym w rozmowie z dziewczyną, która nigdy nie zostanie moją
szwagierką. Nie miałam pojęcia, co mnie podkusiło, żeby to powiedzieć.
Przecież to i tak nie miało żadnego znaczenia.
Katie prychnęła, odrywając wzrok od menu.
– Ja tak nie uważam.
– Nie? A mnie się wydaje, że bardziej pasowałby do niego ktoś
w typie Amber. – Z premedytacją próbowałam wyciągnąć z Katie
informacje, choć wiedziałam, że to w niczym mi nie pomoże.
Zjawił się kelner, żeby przyjąć od nas zamówienie. Pozwoliłam Katie
wybrać za siebie, głównie dlatego, że nie potrafiłam wymówić
większości nazw z menu, ale także przez to, że zbyt się denerwowałam,
by w ogóle tam zajrzeć. Kiedy kelner zniknął, Katie rozłożyła serwetkę
na kolanach.
– Cóż, wszyscy wiemy, jak to się skończyło...
– Co takiego? – drążyłam.
Przestań, Maddie, przestań!
– Chase i Amber.
Czyli coś między nimi było? I wszyscy wiedzą, jak to się skończyło?
Serio?
Pokiwałam głową, potwierdzając, że ja też wiem, o czym mowa. Mój
puls przyśpieszył, panika chwyciła mnie za gardło.
– No tak. Nie dogadują się ze sobą – wykrztusiłam w końcu.
Przypomniała mi się scena z Hamptons. To, że Amber odwiedziła
nasz pokój, gdy ja byłam pod prysznicem. Słyszałam ich konspiracyjny
szept, a potem niezręczną ciszę. Łączył ich jakiś sekret. Byłam tego
pewna.
– To mało powiedziane – prychnęła Katie i upiła łyk luksusowej wody
mineralnej. – Czasami się dziwię, że mama i tata dopuścili ją do naszej
rodziny po tym, co mu zrobiła. Z drugiej strony... Chyba nie mieli zbyt
wielkiego wyboru, prawda?
– Nie mieli – zgodziłam się, czując ożywienie z nadmiaru
niezidentyfikowanych emocji. Niepokój? Ekscytacja? Gniew? –
Zgadzam się. To... To nie było miłe ze strony Amber.
Co ona mu, u diabła, zrobiła?
– W każdym razie cieszę się, że znalazł ciebie. Będę szczera: nie
sądziłam, że on się kiedykolwiek pozbiera. Ta relacja bardzo go
sponiewierała. Między Amber a tobą nie miał żadnej dziewczyny.
Chase i Amber byli razem? Ale jak to możliwe? Przecież ona wyszła
za jego brata.
– Oto ja. – Stuknęłyśmy się szklankami przesadnie drogiej wody.
Uśmiechnęłam się. – Zawsze pełna niespodzianek.
I kłamstw. I dręczącego poczucia winy. A także pewnie z zespołem
jelita drażliwego, bo moje ciało nieustannie musiało sobie radzić
z nawarstwiającymi się agresją i żalem.
Chciałam wypytać Katie o związek Chamber (wymyślone na
poczekaniu!), gdy ona nagle zerwała się na równe nogi i zaczęła
gwałtownie machać.
Odwróciłam głowę.
Chase.
Właśnie szedł w naszą stronę.
I uśmiechał się wyzywająco, jak gdyby chciał powiedzieć: „Tylko
spróbuj się odezwać”.
Wyglądał tak boleśnie zjawiskowo, że pozwoliłam sobie na dwie
sekundy zachwytu nad jego smukłą, barczystą sylwetką w garniturze.
Nosił je zawsze. Przypominał mi Chrisa Hemswortha: wysoki, szeroki
w ramionach i pewny siebie.
A potem znów zaczęłam być na niego wkurzona.
Co on tu, u diabła, robi?
– Tak się cieszę, że udało ci się dotrzeć! Rany, spójrz na jej minę!
Rzeczywiście jest zaskoczona. – Katie roześmiała się, myląc mój szok
z zachwytem. – Właśnie zamówiłyśmy. Jesteś głodny?
– Nie, już jadłem. Z udziałowcem – odparł swobodnie Chase.
Nachylił się, złapał mnie za szyję (złapał za szyję!) i złożył na moich
ustach mocny, stanowczy pocałunek (w tamtej chwili miałam ochotę
rzucić niecenzuralnym słowem!). Jego wargi znalazły się na moich. Były
ciepłe, jędrne i przekonujące. Ten pocałunek mówił: „To się dzieje
naprawdę”, a nie: „Dziękuję za wszystko, co zrobiłaś. Życzę ci
powodzenia w życiu”. To była kontynuacja czegoś, co zaczęliśmy, gdy
spotkałam go na swoich schodach. Destrukcja skryta za namiętną
chwilą, którą chciałam wymazać z pamięci.
To było doskonałe.
Chase odchylił się, uśmiechnął diabolicznie i usiadł obok,
poprawiając koszulę i spodnie jak typowi dziani mężczyźni, którzy
potrafią się dobrze ubrać. Zmierzyłam go gniewnym spojrzeniem, wciąż
czując ten pocałunek wszędzie: na ustach, na policzkach, w klatce
piersiowej. A nawet pod pępkiem, gdzie pulsowało pożądanie.
Chase wiedział, jak obudzić we mnie motyle.
– Jak poszło na spotkaniu? – zapytała Katie wesoło.
Chase zaczął narzekać, że Julian nie potrafił czegoś zrobić i on musiał
za niego sprzątać.
Wykorzystałam okazję, żeby wyciągnąć telefon z torebki i napisać mu
krótką wiadomość. Tak, miałam usunąć jego numer po powrocie
z piątkowej kolacji, ale chyba zapomniałam. Przecież on nie jest
centrum mojego wszechświata. Ani nic z tych rzeczy.
◆◆◆
Tej jesieni matki wszystkich panien młodych Ameryki mają szansę
kupić poszarpane suknie o agresywnym kroju. Moje rysunki kompletnie
nie przypominały łagodnych i romantycznych projektów, które
zazwyczaj tworzyłam.
Po posiłku z Chase’em i Katie byłam tak wściekła, że usiłując
narysować cokolwiek, wyrwałam z notatnika aż trzy kartki. Teraz
siedziałam przed niewyraźnym zarysem kobiecej sylwetki
(pozbawionym jakichkolwiek ubrań), gdy nagle mój telefon zapiszczał,
oznajmiając wiadomość.
Maddie,
dostałaś kwiaty od jakiejś lamy, która podziękowała Ci za wysłanie
sukni ślubnej po przeczytaniu przez Ciebie artykułu o tym, że zrobiła
sobie kieckę z papieru toaletowego (WTF???).
Stoją przy twoim stole kreślarskim, tuż obok zdjęcia, na którym jest ta
laska w twojej sukni. Wyglądają paskudnie, zarówno kiecka, jak i panna
młoda. I proszę Cię, przestań znosić kwiaty do biura. Niektórzy mają
alergię.
Nina
◆◆◆
Przez trzy kolejne dni wypatrywałam telefonu od Chase’a. Ethan
również się do mnie nie odzywał, mimo że w trakcie wspólnej kolacji
zarezerwował sobie prawo do zmiany zdania.
Po takim rozwoju wydarzeń nieco mi ulżyło. Wysłałam do Ethana
długą wiadomość w przepraszającym tonie, ale potem Layla powiedziała
mi, że powinnam przestać być taka święta.
– Facet przeleciał kogoś tego samego dnia, gdy zabrał cię na kolację.
Najwyraźniej żadne z was nie było wystarczająco zaangażowane.
Po tych trzech dniach od niszczycielskich pocałunków
i domniemanego zerwania z moim niechłopakiem Ethanem zaczęłam
wreszcie normalnie oddychać. Jednak to wciąż były płytkie, ostrożne
oddechy osoby, która wie, że to jeszcze nie koniec.
Ronan jest chory.
Chase to człowiek, który zawsze dostaje to, czego chce.
A ja? Powoli zaczynałam się uczyć, jak stawiać na swoim.
Rzuciłam się w wir pracy i dokończyłam trzy szkice do kolekcji
Matka Panny Młodej. Jeden z rysunków był hołdem dla mojej mamy –
modelka nosiła ten sam pomarańczowy turban, co ona w trakcie
chemioterapii, miała te same uśmiechnięte piwne oczy, pełne usta
i piegi. Jak mama. Jej ciało opływała obszerna, kwiecista koronkowa
sukienka. Coś takiego mama włożyłaby na mój ślub.
Kiedy Sven zobaczył ostateczne rysunki, na jego twarzy dostrzegłam
zdziwienie. Zazwyczaj szkicowane przeze mnie modele nie miały ani
twarzy, ani innych cech charakterystycznych. W końcu jednak się
domyślił, westchnął i uścisnął mi ramię.
– Na pewno by się jej spodobała.
– Myślisz? – zapytałam cicho.
– Jestem tego pewien.
Modliłam się, by moje kolejne zadanie nie było związane z matkami.
Teraz bardziej niż kiedykolwiek tęskniłam za swoją. Chciałam, by była
obok i pomogła mi rozwiązać problem z facetami. Dlatego kiedy
skończyłam kolekcję dla matek, a Sven do mnie podszedł, wstrzymałam
oddech.
– Maddie, musisz mnie wysłuchać. – Pstryknął palcami, kierując się
w stronę mojego kącika.
Poprawiałam biało-różowe lilie, przyglądając mu się
z zaciekawieniem. Zatrzymał się kilkadziesiąt centymetrów dalej
i wcisnął mi w ręce aktówkę.
– To twoje nowe zadanie.
Okręciłam się na krześle, skrzyżowałam nogi. Ołówek włożyłam do
ust jak papierosa i otworzyłam teczkę, którą mi podał. Była cienka.
Przejrzałam ją szybko i zauważyłam, że brakuje w niej elementów, które
powinna zawierać: zarysu ogólnego stylu dla danej linii, listy
wypunktowanych elementów, na które należy zwrócić uwagę, i tak dalej.
– Minęło sporo czasu, ale przez wiele lat ciężko pracowałaś. Więc
myślę, że zasługujesz na tę szansę – powiedział Sven, gdy ja raz po raz
czytałam swoje zadanie.
Suknia ślubna, która przyćmi wszystkie inne: Popisowa Suknia
Croquis.
Moje palce zadrżały na dokumencie, puls przyśpieszył.
– Za dwa miesiące, podczas tygodnia mody w Nowym Jorku
zaprezentujemy naszą nową jesienną kolekcję. Jak zawsze pokaz
otworzy Wymarzona Suknia Ślubna. Wiesz, że to najcenniejszy element
całej kolekcji. Zazwyczaj polegamy w tej kwestii na sprawdzonych
projektantach. Na suknię będą patrzeć wszystkie modowe szychy: Vera
Wang, Valentino, Oscar de la Renta. Siedzące w pierwszych rzędach
celebrytki będą ją zamawiać na swoje śluby. To będzie wisienka na
torcie. I ty ją zaprojektujesz.
Wiedziałam to wszystko. To była poważna sprawa. Osoba, która
w zeszłym roku projektowała tę suknię, teraz pracowała dla Caroliny
Herrery. Zamiast jednak odpowiedzieć słowami, postanowiłam niezbyt
elegancko się rozsypać. Dosłownie spadłam z krzesła i wylądowałam
tyłkiem na podłodze – taka byłam oszołomiona. Próbowałam
powstrzymać łzy, ale nie było łatwo. Bo nie sądziłam, że uda mi się
osiągnąć coś tak znaczącego już na początku kariery.
– Ogarnij się, Maddie – wymamrotał Sven, podając mi rękę, żebym
mogła się podnieść. – Kiedy Layla powiedziała mi, że padniesz, jak to
usłyszysz, nie sądziłem, że wykonasz to dosłownie.
– Layla wie, że dostałam to zadanie? – wyszeptałam, zakrywając usta
dłońmi. No jasne. Boże, jak ta dwójka mnie drażni! – Sven, nie
pożałujesz swojej decyzji. Obiecuję!
– Wstań. Postanowiłem, że w tym roku to ty zostaniesz moją gwiazdą.
To dlatego, że twoje projekty nie zanudzają mnie na śmierć. Chcę, żebyś
zaszalała i puściła wodze fantazji. Udowodniłaś, że potrafisz trzymać się
wytycznych, ale teraz pragnę, żebyś zbudziła w sobie wariatkę.
Prawdziwą artystkę.
– Masz to jak w banku.
Z całych sił starałam się nie skakać, ale śmiałam się przez łzy, których
nie mogłam powstrzymać. Zazwyczaj płaczę tylko wtedy, kiedy słyszę
dobre wieści lub oglądam bajki Disneya.
– Na kiedy mam termin? – zapytałam.
– Za dwa miesiące. Więc lepiej bierz się do roboty. – Sven wydał
dźwięk imitujący strzelanie z bicza. – Och, i zanim zapytasz, nie będzie
z tego żadnego bonusu – dodał oschle.
– Czyli utrzymujemy stereotyp głodującej artystki! Super! – rzuciłam
z sarkazmem, unosząc pięść w zwycięskim geście. – A przy okazji: jak
się ma Francisco?
– Wciąż chce mieć dziecko.
– A ty?
– Wciąż chcę uciec ze swoim trenerem.
– Ściemniacz – podsumowałam, dotykając jego ramienia.
Nie naciskałam na szczegóły. Jeśli Sven zechce mi powiedzieć coś
więcej o adopcji, o którą się stara, na pewno to zrobi.
Przeglądałam szczegóły swojego zadania i próbowałam je zapamiętać,
gdy usłyszałam ze sobą znudzony głos.
– Maddie Goldbloom?
– Tutaj – odparłam śpiewnie, bo wciąż czułam się jak na haju.
Odwróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z młodym facetem
w żółtych ogrodniczkach i fioletowej bluzie. W ręce trzymał bukiet lilii.
– Dostawa dla pani. – Podsunął mi tablet, bym złożyła podpis.
Dźgnęłam ekran szarym plastikowym długopisikiem.
– Uch, to nigdy nie działa jak trzeba. Mój podpis to brzydki bazgroł –
wymamrotałam, dociskając rysik.
– Proszę się nie przejmować. To tylko formalność. Nikt nie planuje
sprzedać tego podpisu na eBayu. – Chłopak odgarnął włosy z czoła.
Odebrałam od niego białe kwiaty, postawiłam je tuż obok moich
i poszukałam liścika. Wiedziałam, że Nina znów będzie pomstować pod
nosem na kolejne rośliny w mojej części studia.
Znalazłam wreszcie niewielką kopertę i otworzyłam ją drżącymi
palcami. Nie pozwoliłam sobie mieć nadziei. Ale to chyba dobrze?
Maddie,
po długim namyśle doszedłem do wniosku, że jestem gotów na
wszystko, co zechcesz mi dać.
Wchodzę w to.
Ethan
Droga Maddie,
chcę Ci podziękować za to, że jesteś najlepszą córką na świecie.
Wczoraj przez cały dzień czułam się źle i nie poszłam do pracy. Ty
postanowiłaś pomóc swojemu tacie w kwiaciarni, mimo że następnego
dnia miałaś ważny test w szkole. Kiedy wróciłaś, przyniosłaś ze sobą
bukiet azalii. Moich ulubionych (jak zawsze, pamiętałaś).
Powiedziałaś mi, że w tajemnicy zjadłaś wszystkie płatki i że
smakowały jak słodki nektar. Łodygi umieściłyśmy między kartami
książek, oglądając Stalowe magnolie i popijając herbatę z miodem.
Dzięki tym kwiatom poczułam się kochana. Mam nadzieję, że pewnego
dnia też tego doświadczysz.
Kocham Cię najmocniej na świecie.
Mama
◆◆◆
Wręczyłam Ethanowi kwiaty, kiedy spotkałam się z nim na kawie.
(Pójdziemy na herbatę, poprawił mnie w wiadomości. Kawa jest
niezdrowa. Wyślę ci o tym artykuł).
Wolałam nie wspominać mu, że azalie to część zakładu z Chase’em,
bo uważam, że byłoby to niemiłe i ostentacyjne. Więc po prostu
wyjaśniłam, ile znaczą dla mnie kwiaty, a potem dałam mu je
w prezencie. Dodałam również, że azalie były ulubienicami mojej
zmarłej mamy i potrzebują specjalnej troski i dużo uwagi, ale w zamian
nagrodzą opiekuna zachwycającym kwitnieniem.
– Wymagają mnóstwo pracy, ale są tego warte.
– To tak samo jak ktoś, kogo znam. – Upił łyk zielonej herbaty
i poczęstował mnie zbolałym uśmiechem.
Dzisiaj był jakiś inny. Jakby zmęczony. Podejrzewałam, że zapewne
mam z tym coś wspólnego.
Jako że Ethan nie miał pojęcia o zakładzie, co zdecydowanie działało
na jego niekorzyść, postanowiłam mu pomóc i wydrukowałam dokładną
instrukcję obsługi azalii. Ethan wepchnął doniczkę i kartkę pod stół,
a następnie zamówił ciasto bez glutenu i zaczął opowiadać, że został
zaproszony na konferencję, żeby porozmawiać o dzieciach, które cierpią
na zaburzenia lękowe.
Od razu pomyślałam o Katie. Na pewno byłaby zainteresowana.
I zaraz przypomniałam o głupocie, którą zrobiłam. Kompletnie
wypadło mi z głowy, że kiedyś wtajemniczyłam siostrę Chase’a w moją
urodzinową niespodziankę. I nas zdemaskowałam.
Co do Ethana: dobrze bawiłam się w jego towarzystwie, ale
brakowało mi uczuć, które dopadały mnie przy Chasie. Z nim każde
spotkanie wydawało się cudowne i zawsze kończyło się moją obsesyjną
analizą każdego aspektu i słowa.
Nastał weekend, więc musiałam odkleić się od projektu WSŚ.
Umówiłam się z Laylą, Svenem i Franciskiem. Panowie wyprawiali
coroczną imprezę na dachu budynku po sąsiedzku, gdzie serwowali
niskokaloryczne, niskowęglowodanowe mojito i puszczali
George’a Michaela na cały regulator. Sven upierał się, że ta huczna
regularność jest mu niezbędna, by mógł dać upust swojej wewnętrznej
Kris Jenner (w taki sposób, żeby nie przekroczyć limitu na karcie
kredytowej). Wejściówki sprzedawał po sto dolarów; dzięki nim
dostawało się plastikowy leżak, rozwodnione drinki, kanapki
z supermarketu i kilka cudownych godzin w towarzystwie Svena. Cała
reszta szła na wybrane przez niego cele charytatywne. W tym roku
chciał przekazać zgromadzoną kwotę na rzecz Towarzystwa Ochrony
Zwierząt.
Na dachu zebrali się wszyscy znajomi i przyjaciele królika. Leciało
Born This Way Lady Gagi, a od dudnienia drżał strop.
Zaklepałyśmy sobie z Laylą leżaki na uboczu, z dala od pracujących
w biurze Francisca stażystów, którzy dopiero co ukończyli liceum. Nie
umknęło mi, że impreza odbywa się na poziomie dachu sąsiedniego
wieżowca. Mieszkali w nim Sven i Chase, a okna tego ostatniego
znajdowały się niemal przed moimi oczami. Pokryte powłoką
antyrefleksyjną uniemożliwiały podglądanie.
Nie żebym chciała zapuszczać żurawia do apartamentu Chase’a. Nie
próbowałam tego robić, nawet gdy nikt nie patrzył. Zamknęłam oczy
i rozkoszowałam się promieniami słońca pieszczącymi moją skórę.
Leżak się chybotał (pewnie wrócę do domu z czerwonymi odciskami na
skórze!), ale w tym momencie nie chciałam być w żadnym innym
miejscu. Tylko tu i teraz, z moimi przyjaciółmi.
– A skoro mowa o mężczyznach... Co u Granta? – zagadnęłam.
Tuż po moim zerwaniu z Chase’em Layla oznajmiła, że chciałaby
przespać się z Grantem, i zapytała, czy mam coś przeciwko. Oczywiście
nie miałam – Grant był zacnym facetem (tak myślałam, dopóki Chase
nie powiedział mi, że zamienił się z nim koszulami). I prawdę mówiąc,
uważałam, że to on powinien chronić swoje serce, a nie moja
przyjaciółka. Ona miała alergię na wszystkie poważne romantyczne
związki.
– Zachwycający, jak zawsze. Teraz jest na wieczorze kawalerskim
w Miami.
– A nie boisz się, że oprócz kubańskiego jedzenia i owocowych
koktajli spróbuje tam czegoś jeszcze? – zapytałam.
Layla pokręciła głową.
– Na to liczę. Powiedziałam mu, że łączy nas tylko przelotny romans.
Nawet utwierdziłam go w tym przekonaniu, bo poszłam na randkę
z absolutnym ciasteczkiem z Tindera. Poza tym Grant to typ faceta,
który chciałby się chajtać.
– A ty nie chcesz ślubu, ponieważ...? – Francisco wyrósł jak spod
ziemi. Postawił przy nas tacę z burgerami, po czym przysiadł na brzegu
mojego leżaka.
– Nie chcę mieć dzieci. – Layla wzruszyła ramionami. – I chociaż te
dwie rzeczy niekoniecznie muszą iść w parze, to przyznaj, że jedna jest
z drugą związana. No i po prostu nie wierzę w instytucję małżeństwa.
– Ethan też taki jest – wtrąciłam. – To znaczy chciałby kiedyś wziąć
ślub.
– Tak? – Layla przekrzywiła głowę. – Ale Grant jest... No wiesz,
interesujący.
– To nie fair – zaprotestowałam. – Ethan też jest interesujący. Przecież
nawet go nie poznałaś!
– Czy to dlatego jeszcze nie pozwoliłaś mu zamoczyć, Maddie? –
Moja przyjaciółka nie wyglądała na przekonaną.
Francisco nachylił się i klepnął ją w ramię.
– Pokaż mi tego Granta.
– Okej. Tylko się nie zabujaj – ostrzegła. – A z drugiej strony to jest
facet, który pragnie rodziny, ale kiedy dowie się, że ja wręcz przeciwnie,
na pewno ze mną zerwie. – Layla okręciła się na leżaku, żeby wyciągnąć
z torebki telefon. Podała mi również moją komórkę w kwiecistym etui. –
Masz. Dostałaś wiadomość od związkofoba.
Złapałam telefon w locie, zaskoczona, że moje ciało choć raz
nadążyło za umysłem. Serce podskakiwało mi w piersi jak student
szukający ofiary na imprezie.
Chase przysłał mi zdjęcie stojącej na szafce azalii, która wyglądała na
nadzwyczaj żywą. Rozpoznałam, że to jego mieszkanie:
minimalistyczna, bezosobowa przestrzeń wciąż przypominała mi smutne
eleganckie pokoje hotelowe, w których umierały gwiazdy rocka.
◆◆◆
Kiedy wracałyśmy z Laylą do domu metrem, opowiedziałam jej, jak
wygląda moje życie uczuciowe. Wyznałam, że mam dwie opcje:
związek – z wyznaczoną datą zakończenia – z Chase’em, który na
pewno zostawi moje serce w kawałkach, oraz bezpieczną stałą relację ze
słodkim i godnym zaufania Ethanem.
Layla zastanowiła się nad obiema.
– Z jednej strony nie chcesz Ethana – oznajmiła. – Nie mówisz o nim
jak o Chasie. Kiedy do ciebie pisze lub dzwoni, w twoich oczach nie
pojawia się błysk. Z drugiej strony Chase jest nieprzewidywalny i jeśli
znów się z nim prześpisz, kiedyś tego pożałujesz. Przecież on ci
wyraźnie powiedział, że nie chce małżeństwa, ślubu ani dzieci. A dla
ciebie są one ważne, Maddie. Nie chcę, byś z tego rezygnowała dla
ładnej buźki i czarnego garniaka. Ale nie chcę też, byś za dwadzieścia
lat obudziła się i znienawidziła siebie za to, że wybrałaś Ethana. –
Oblizała usta. – Rzecz w tym, że nie bez powodu nazywamy cię
Męczennicą Maddie. Masz skłonności do wybaczania, i to nawet
ludziom, którzy na to nie zasługują. Weźmy na przykład Ninę z twojej
pracy. Nigdy nie powiedziałaś Svenowi, że ona cię dręczy, ani się jej nie
postawiłaś. Pozwoliłaś, by Chase wcisnął ci tego cholernego psa,
Maddie, mimo że właściciel twojego mieszkania na to nie pozwala. A ty
masz alergię.
– Lekką – wymamrotałam, wiedząc, że się nie myli.
– Chcę przez to powiedzieć, że... Chyba szukasz akceptacji
u wszystkich przez to, że twoja mama zmarła, gdy byłaś dzieckiem.
Dlatego dalej ciągniesz tę relację z Ethanem. Musisz zebrać się na
odwagę i po prostu powiedzieć „nie”, gdy coś ci nie pasuje. Nawet jeśli
musiałabyś odmówić obu.
Przygryzłam wargę, zastanawiając się nad jej słowami.
Layla ściągnęła brwi. Miała na sobie zieloną plażową sukienkę, która
idealnie pasowała do jej włosów w krzykliwym odcieniu.
– Nie sądzę, by zapominanie o Chasie było takim złym wyjściem –
dodała. – Ostatni wyskok z diabłem będzie idealną okazją, by na zawsze
wybić go sobie z głowy. Zwykły letni romansik. Może zadziała, ale
tylko jeśli się do niego nie przywiążesz. Myślisz, że jesteś w stanie to
zrobić?
– Nie wiem – przyznałam. – Nie sądzę. Ale jakaś część mnie tego
chce. To będzie swoista emancypacja Męczennicy Maddie –
zachichotałam. – Odejście od poranionego boskiego faceta, który mnie
potrzebuje.
Coś zamrowiło mnie pod skórą. Jakaś pierwotna potrzeba, by podjąć
decyzję.
Napisałam do Ethana z prośbą o spotkanie we wtorek wieczorem.
Kiedy weszłyśmy z Laylą do budynku i każda stanęła przed swoimi
drzwiami, obejrzałam się przez ramię, żeby zobaczyć słowo dnia
z piątku, które moja przyjaciółka zapomniała ściągnąć.
„Hiraeth: tęsknota za domem, do którego nie można powrócić albo
który nigdy nim nie był”.
Nie potrafiłam przestać myśleć o tym walijskim słowie całe
popołudnie. Wsiąkało w moje kości jak letnie promienie słońca.
Zapuszczało korzenie, wrastało w moje ciało. Rozumiałam je aż za
dobrze.
Hiraeth.
Dumałam o domu nie należącym do mnie, choć z całych sił
próbowałam w nim zamieszkać. O miejscu, za którym tęskniłam, choć
nigdy go nie odwiedziłam. O osobie, z którą czułabym się bezpiecznie.
◆◆◆
Maddie: Z iloma kobietami spałeś od naszego zerwania?
Chase: Ty serio chcesz wiedzieć?
Maddie: Serio.
Chase: Panie pierwsze. Z iloma mężczyznami spałaś?
Maddie: Nie, ty pierwszy.
Chase: Myślę, że to pokrzyżuje mój plan, który próbuję
zrealizować.
Maddie: A jaki masz plan?
Chase: Żeby poczuć twoje usta na swoim penisie i poszukać na
twojej głowie siwych włosów.
Maddie: Tak się składa, że mam ich kilka. Mama mówiła, że takie
mamy geny.
Chase: Mogę wziąć pęsetę, jeśli chcesz.
Chase: (Dzisiaj jestem wyjątkowo romantyczny).
Maddie: Dzięki, ale nie zaufałabym ci, nawet gdybyś trzymał
w dłoni piłeczkę antystresową.
Maddie: Poza tym włosy w odcieniach szarości są naturalne.
Chase: Ja nie mam nic przeciwko. Podobałabyś mi się we
wszystkich pięćdziesięciu odcieniach szarości.
Maddie: A teraz przestań odwlekać i odpowiedz.
Chase: Cztery.
Maddie: Wow.
Chase: Domyślam się, że to nie jest pozytywne „wow”.
Maddie: Brawo, Sherlocku.
Chase: A ty?
Maddie: Zero.
Chase: Wow.
Maddie: Zgaduję, że to pozytywne „wow”.
Chase: Tak. Chociaż nie wyobrażam sobie, jak udało ci się oprzeć
urokowi legginsów połączonych z krawatem.
Maddie: Ethan jest mężczyzną, w którym chciałabym się
zakochać.
Chase: Miłość tak nie działa, Mad. Nie można powiedzieć sercu,
w kim powinno się zakochać.
Maddie: Ty naprawdę uważasz, że jesteś odporny na miłość?
Chase: Tak.
Maddie: Rozwiń to.
Chase: Tak, jestem odporny na miłość. Nie jestem w stanie się
zakochać. Dla mnie to żaden problem.
Maddie: Dlaczego?
Chase: Już widziałem ciemną stronę miłości, więc teraz mam
trzeźwe spojrzenie na płeć odmienną.
Maddie: Opowiedz mi o Amber.
Chase: Tylko jeśli w poniedziałek zjawisz się na narzeczeńskiej
sesji zdjęciowej, żeby strzelić sobie kilka rodzinnych fotek.
Maddie: A mogę zastrzelić swojego udawanego narzeczonego?
Chase: Zabawne. To tak czy nie?
Maddie: To się nazywa szantaż.
Chase: Ja to wolę nazwać negocjacjami.
Maddie: Nienawidzę cię.
Chase: Raczej chciałabyś mnie nienawidzić.
Maddie: Jakie masz plany na wieczór?
Chase: Mam nadzieję, że będzie mi dane zająć się tobą.
Maddie: Zła odpowiedź.
Chase: Zamierzam zapolować na mieście, skoro moja tymczasowa
dziewczyna nie chce mnie widzieć.
Maddie: Czyli znów zaczniesz zdradzać.
Chase: Nie jesteśmy ze sobą na wyłączność. Ty cały czas całujesz
Ethana. I idę o zakład, że Ethan całuje również inne kobiety.
Maddie: Zapomnij. Baw się dobrze. Mam nadzieję, że złapiesz
opryszczek.
Chase: Opryszczek?
Maddie: Jak opryszczka, tylko dla mężczyzn.
Chase: Kurwa, jak ja za tobą tęskniłem!
Maddie: Tak naprawdę podebrałam ten tekst z serialu Ray
Donovan.
Chase: Możesz przestać się tak zżymać, jakby te twoje majteczki
(we wzorki?) weszły ci w dupę? Właśnie jestem w domu rodziców
i siedzę z ojcem przy szachach. I przegrywam. A to wszystko przez
ciebie.
Maddie: W truskawki (te majtki). Jak on się czuje?
Chase: To świetnie (co do majtek). I niezbyt dobrze (w kwestii
taty).
Maddie: Naprawdę mi przykro. Cokolwiek bym powiedziała, nie
polepszę sytuacji, ale cały czas o was myślę. W tym tygodniu
spotykam się z Katie na lunchu. Będę ją wspierać.
Chase: Ta niewiedza jest wykańczająca. Tata dziś jest tutaj, ale
kto wie, co będzie jutro?
Maddie: Kiedy moja mama dowiedziała się o raku piersi, zaczęła
pisać do mnie listy. Krótkie anegdotki o tym, jaka byłam za
dzieciaka, albo o tym, jaką ona była matką. Łączyły nas kwiaty.
Zawsze się cieszyłam, kiedy zabierała mnie do pracy i ktoś składał
duże zamówienie na ślub. Kiedy po raz pierwszy pokonała raka, nie
przestała pisać tych listów. Zapytałam ją, dlaczego to robi, a ona
odparła, że to bez znaczenia. Bo to, że nie jest już chora, nie oznacza,
że kiedyś nie umrze. I chce mi przypominać, że zawsze będzie mnie
kochać. Myślę sobie, że może warto powiedzieć tacie, jak ty się z tym
czujesz.
Chase: A jak ty się czułaś? To znaczy... Już po?
Maddie: Jakby mnie zdradziła. Cały czas biłam się z myślami, jak
ona mogła mi to zrobić, mimo że nie miałam powodu. Wiedziałam
przecież, że nie zachorowała specjalnie. A jednak czułam się tak, jak
gdyby ktoś mnie czegoś pozbawił. Oszukał mnie. Przeklął. A potem
zaczęłam powoli stawać na nogi. I tobie też się to w końcu uda.
Chase: A co, jeśli nie będę potrafił?
Maddie: Zadbam, by ci się udało.
Chase: Nie pozwolę ci zostać i mi pomagać.
Maddie: Nie będę cię prosić o pozwolenie.
Chase: Czyli chcesz mnie uratować, ale nie zamierzasz się ze mną
pieprzyć?
Maddie: Dokładnie.
Chase: Przyjadę po ciebie w poniedziałek o osiemnastej.
Maddie: Poniedziałek.
Chase: Mad?
Maddie: Tak?
Chase: Dzięki.
ROZDZIAŁ 14
CHASE
◆◆◆
Katie i Lori siedziały w szpitalu na pastelowoniebieskiej sofie, która
czasy świetności miała za sobą. Antyseptyczny zapach, ostre
fluorescencyjne światło i makabryczna starość, którą przesiąkły ściany,
sprawiały, że chciało mi się rzygać.
Nie byłam w szpitalu od śmierci mamy.
Przytuliłam Lori i Katie, Chase opadł na fotel przy łóżku
nieprzytomnego ojca. Zamknął oczy i odetchnął przez nos.
– Miał zawał. – Lori przesunęła palcami po gęstych białych włosach
Ronana, patrząc na niego markotnie. – Lekarze mówią, że sam zawał był
niewielki, ale organizm zaczyna niedomagać organ po organie. Na razie
stan jest stabilny, ale się nie polepsza. Grant jest w drodze.
Chase ani drgnął. Chyba nawet nie był świadomy tego, co się dzieje.
Wyszłam z pokoju, żeby znaleźć kawę i jakieś przekąski. Może Chase
czeka, aż zniknę, żeby zareagować na wieści?, pomyślałam.
Właśnie naciskałam guziki na automacie z jedzeniem, gdy podeszła
Katie. Była we flanelowej piżamie i narzuconym na nią grubym
płaszczu. Zgarbiona obejmowała się ramionami.
Dopiero w tej chwili zauważyłam, że w szpitalu panuje ziąb.
– W nocy wcale nie spał – powiedziała. – Mówię o Chasie.
Udałam, że skupiam się na maszynie, z której nie chciała wylecieć
paczka precelków. Utknęła między szkłem a metalowym kołem.
Próbowałam potrząsnąć szafką, ale okazałam się zbyt słaba.
– Kurwa – wymamrotałam. Ja, która nigdy nie przeklinałam!
Katie się skrzywiła.
– Nie śpi chyba od tygodnia – ciągnęła. – I nie wiem, czy chodzi tylko
o tatę.
Czy ona sugeruje to, co mi się wydaje? Niemożliwe. Katie wie, że nie
jesteśmy z Chase’em razem, odkąd poznała historię o zdradzie mojego
byłego chłopaka. Tylko dlaczego mówi mi, że Chase nie spał przez cały
ten czas, gdy się ze mną nie kontaktował?
Aż do tej chwili nie wpadłam na to, że powód jest oczywisty – bo to
po prostu prawda.
– Przykro mi z jego powodu. I z waszego również. – Kopnęłam
automat i zdusiłam kolejne przekleństwo, gdy moje palce ucierpiały
bardziej niż wielka metalowa puszka. Szlag by to!
– Taaa – mruknęła Katie, patrząc na mnie uważnie. – Myślałam, że
wiesz. Skoro jesteście zaręczeni. Bo jesteście, prawda?
Gwałtownie odwróciłam do niej głowę i wtedy dotarło do mnie, co się
dzieje.
To była konfrontacja. A ja wiedziałam, jaka jest stawka, bo Katie nie
znosiła konfrontacji.
– Och – rzuciłam, siląc się na uśmiech. – Wciąż mam swoje
mieszkanie. Byłam w domu przez cały weekend i pracowałam nad
najnowszym projektem.
– A więc ta historia o zdradzie...
– Powinnaś o niej zapomnieć – westchnęłam. Rozdzierała mnie myśl,
że Katie odkryje sekret Chase’a i wszyscy się o tym dowiedzą. –
Zapomnij o wszystkim, Katie. Kocham twojego brata. Jesteśmy razem.
Żadna część tego zdania nie brzmiała w tej chwili jak kłamstwo. I to
mnie właśnie przerażało.
Byłam zdenerwowana. Niemal wzburzona. Złapałam automat
i potrząsnęłam nim z całej siły, a z mojego gardła wydostał się krzyk,
który w nim tkwił, odkąd przed rokiem spotkałam Chase’a w windzie.
Mój szloch wstrząsnął ścianami korytarza i podłogą pod stopami.
A mimo to nie mogłam przestać. Nawet nie chciałam próbować.
Wyżycie się było takie wyzwalające.
Te kłamstwa.
Ten ból.
Tęsknota za czymś, co jest dla ciebie złe. Masz to tuż przed sobą,
dynda ci to przed nosem jak zakazany owoc, ale i tak tego pragniesz.
Krzyczałam i potrząsałam automatem, dopóki nie ochrypłam.
Paczka precelków wypadła wreszcie z cichym kliknięciem.
Pochyliłam się, by ją podnieść i położyć na tacy, którą postawiłam na
krzesełku obok. Były już na niej trzy kubki wczorajszej, letniej czarnej
kawy z ekspresu i kanapki, które wyglądały na niejadalne.
Ruszyłam do pokoju Ronana, ja gdyby nic się nie stało. Jakbym wcale
przed chwilą nie krzyczała. Jak gdyby dwie pielęgniarki nie wyjrzały
z sali, by sprawdzić, czy wszystko w porządku.
Katie podążyła za mną.
– Nic nikomu nie zdradzę – wyszeptała.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz. – Moje ręce drżały tak bardzo, że
jedzenie i kubki niemal podskakiwały na tacy.
– Rzecz w tym, że... Jezu, nawet nie wiem, o co chodzi! Kiedy Chase
jest z tobą, wydaje się szczęśliwy. Sądzę, że to akurat jest prawdziwe. –
Katie przełknęła ślinę. – I myślę, że od zerwania z Amber to jedyne
prawdziwe uczucie, jakiego doświadcza. Także od czasu, gdy kilka lat
temu stracił Juliana.
Wreszcie pojęłam, co Katie usiłuje mi przekazać. Już wiedziałam,
dlaczego Chase nie chce się przywiązywać. Przez brata stracił
narzeczoną, co więcej, stracił brata przez fotel prezesa, który przyznał
mu Ronan. Wszyscy, których kochał, czegoś od niego oczekiwali.
A kiedy stawał okoniem, odwracali się od niego.
Nawet osoba, z którą dorastał, którą podziwiał i traktował jak
starszego brata.
– Jak to wygląda? – zmieniłam temat, wskazując głową na drzwi do
pokoju Ronana, do których się zbliżałyśmy. – Czy Grant mówił, że
wkrótce...
Będzie koniec?
Katie pokręciła głową i przygryzła dolną wargę.
– Wiesz, jacy są lekarze. Nigdy nie mówią nic konkretnego.
Wiedziałam. Katie miała absolutną rację.
Gdy rozdałam kawę, kanapki i precelki, a Katie i Lori wyraziły
wdzięczność, pociągnęłam ledwie przytomnego Chase’a za rękaw.
– Chodź, zdrzemniesz się. Ale już.
– Czekam na Granta – odparł chłodno, choć mniej lodowato niż
zazwyczaj.
– Nie ma mowy. Kiedy Grant tu przyjedzie, sama z nim
porozmawiam. Jeśli wydarzy się coś ważnego, obudzę cię. Musisz się
przespać.
Wyrwał się z mojego uścisku, ale złapałam go za łokieć i pociągnęłam
mocno.
Spojrzał na mnie. Nie wiem, co zobaczył na mojej twarzy, ale
domyślił się, że nie zamierzam odpuścić. Wstał niechętnie, a ja
popchnęłam go w stronę pustego pokoju obok sali jego taty.
Zauważyłam, że jest pusty, gdy wracałam z Katie, niosąc przekąski.
Gdy poprawiałam poduszki, Chase stał za mną biernie i obserwował.
Położył się wreszcie, a ja po chwili wahania (doszłam do wniosku, że
jest niemal nieprzytomny ze zmęczenia) okryłam go szorstkim kocem.
Potraktowałam go tak samo, jak on mnie, gdy upiłam się w Hamptons.
Zajął się mną i nie narzekał.
Właśnie próbowałam zmusić się do wyjścia, gdy Chase znienacka
chwycił mój nadgarstek.
Po mojej ręce przebiegł dreszcz, aż włoski na karku stanęły dęba.
Ścisnęło mnie w żołądku. Ta chwila wydawała się ważna, może nawet
kluczowa.
Srebrne jak połaci lodu oczy Chase’a napotkały moje brązowe. Jego
usta się poruszyły, a ja skupiłam na nich wzrok, zaniepokojona
przekazem.
Padło tylko jedno słowo. Jedyne, o którym marzyłam przez miesiące
przed naszym zerwaniem.
– Zostań.
– W tym pokoju czy...?
W twoim życiu?
Nie mogłam oddychać. Musiałam zaczerpnąć powietrza. Nie było to
łatwe, bo po odpowiedzi moje nadzieje mogły się ziścić lub legnąć
w gruzach.
– W szpitalu. Tak, żebym mógł cię znaleźć.
Wyglądał jak zdruzgotany: sińce pod oczami, skóra na policzkach
zapadnięta, jak gdyby w ciągu nocy stracił na wadze.
Zawsze zastanawiało mnie, skąd człowiek wie, że się zakochał.
I wreszcie dostałam odpowiedź, gdy Chase na mnie spojrzał. W tym
momencie bez cienia wątpliwości wiedziałam, że kocham.
– Zostanę. – Złapałam go za rękę.
Oczy miał lekko przymknięte, jego gardło podskakiwało, jakby miał
trudności z przełykaniem. Usta wydawały się suche, więc zapragnęłam
docisnąć do nich swoje.
Co za szalone myśli!
– Pytałaś, czy wyleczyłem się już z uczuć do Amber – wychrypiał
Chase z przymkniętymi powiekami. A mnie się wydało, że zamknął się
przede mną cały. – Tak. Chyba nigdy jej nie kochałem. Nie tak
naprawdę. Nie tak, jakbym mógł kochać ciebie.
Bum. Bum. Bum. Moje serce uderzało dziko o żebra.
– Nie zdradziłem cię, choć chciałem. Żałowałem, że nie mogę tego,
kurwa, zrobić, Mad. Bo byłaś obok mnie, taka prawdziwa. Więc jeśli
rozstanie z Amber, której nie kochałem, bolało jak skurwysyn, twoje
odejście mogłoby doszczętnie zniszczyć moje życie. Byłaś moim słabym
punktem. A ja byłem taki...
Jaki? Wstrzymałam oddech w oczekiwaniu.
Dalszego ciągu nie było. Oddech Chase’a stał się głośniejszy, a po
chwili przeszedł w delikatne pochrapywanie.
Przyłożyłam rękę do serca, żeby nie eksplodowało. Zamknęłam oczy,
próbując się powstrzymać, bo znowu zaczynałam to robić – idealizować
to, kim dla siebie jesteśmy. Zapominałam, że nim gardzę. Już słyszałam
w głowie głos Layli ganiący mnie, że znowu zachowuję się jak
Męczennica Maddie. Że znów stawiam innych ponad siebie.
Pod zamkniętymi powiekami błyskały mi obrazki z udziałem Mojego
Chłopaka Chase’a, trochę jak stary film.
◆◆◆
Przez następne godziny próbowałam uzyskać od Granta tyle informacji,
ile tylko się dało.
Zaczynało świtać, kiedy lekarz w końcu oznajmił, że powinniśmy
udać się do domu i odpocząć. Napisałam do Svena, że dzisiaj zamierzam
pracować zdalnie, i poszłam sprawdzić, co u Chase’a.
Siedział na szpitalnym łóżku i gapił się w ekran telefonu. Wcześniej
spał jak zabity przez niemal siedem godzin.
Podniósł głowę. Wyglądał cudownie: włosy zmierzwione, oczy
błyszczące zdrowiem. I chyba odzyskał siły, bo jego twarz nabrała
kolorów.
– Mówiłaś, że będziesz mnie informować na bieżąco... – Jego głos się
załamał, zapewne ku niezadowoleniu właściciela.
Przekroczyłam próg i usiadłam obok niego na brzegu łóżka.
– Mówiłam, że dam ci znać, jeśli coś się zmieni – odparłam. –
I dotrzymałam obietnicy.
– Czy tata odzyskał przytomność?
– Jeszcze nie. Ale jego stan jest stabilny.
– Co powiedział Grant?
– Że Ronan najpewniej się z tego wyliże.
– Kurwa. Okej. Czyli nie masz żadnych wieści.
Rzuciłam mu wymowne spojrzenie.
Złapał mnie za rękę i położył ją na swoich kolanach. A mnie przeszył
dreszcz. Jak wtedy, gdy spadła kolejka.
– Postawię ci śniadanie.
– Dzięki, ale nie jestem głodna.
Nie chciałam kolejnych chwil sam na sam z Chase’em. Wiedziałam,
że znajduję się na skraju, tuż przed upadkiem – zaraz popędzę kolejką
w dół i już nie będę w stanie odwrócić się od niego ponownie.
A przecież nie mogę zakochać się w facecie, który poprzysiągł, że nigdy
nie dostanę od niego rzeczy, na których mi w życiu zależy. Męża.
Wesela. Dzieci. Miłości.
– W jedzeniu rzadko chodzi o jedzenie jako takie – oznajmił. – Chodzi
o komfort. O seks. O zemstę, pożądanie i gniew. Ale jedzenie rzadko jest
tylko jedzeniem.
Ta obserwacja wywołała u mnie zmęczony uśmiech.
Nagle dobiegł nas wrzask dochodzący z pokoju Ronana. Natychmiast
rozpoznaliśmy głos Katie (a ona rzadko robiła sceny).
Chase zerwał się z łóżka i wypadł z pokoju. Podążyłam za nim.
Katie, Amber i Julian stali na korytarzu. Katie dyszała ciężko. Jej
klatka piersiowa wznosiła się i opadała. Policzek nosił czerwone ślady,
jak gdyby z frustracji Katie próbowała rozdrapać sobie skórę.
– Ty to masz czelność! Nie do wiary, Julian! To już naprawdę
przesada, nawet jak na ciebie!
– Ja tylko usiłowałem zrobić to, czego wszyscy się boją. – W głosie
Juliana brzmiała desperacja; mocno ściskał dłoń Amber.
Zabrała mu rękę w chwili, gdy zobaczyła mnie i Chase’a. I zrzedła jej
mina na widok naszych złączonych dłoni.
Nie zrobiliśmy tego świadomie...
– Co się dzieje? – Chase puścił moją rękę i stanął jak tarcza między
Julianem a Katie.
Jego siostra pochyliła się i wyrwała kuzynowi plik dokumentów.
Pomachała nimi przed nosem Chase’a.
– Drań przyniósł prawnie wiążący kontrakt, żeby tata go podpisał!
Czyli mianował prezesem, w razie gdyby w firmie zaistniała nagła
sytuacja. Próbował wślizgnąć się do pokoju, gdy mama wyszła po
rzeczy dla taty, a ja rozmawiałam na korytarzu przez telefon.
– Okej. Zanim jednak się zirytujesz... – Julian ruszył do Chase’a.
Kiepski ruch.
Chase wymierzył cios, Julian się zachwiał i wpadł na ścianę. Złapał
się za nos, próbując odzyskać oddech.
– Ty dupku!
Chase wyrwał papiery z rąk Katie i podarł je na kawałki, które
rozsypały się przy jego mokasynach jak płatki śniegu. Wlepione
w niego, szeroko otwarte i wymalowane oczy Amber zaszły łzami.
Julian osunął się po ścianie na podłogę, wciąż trzymając się za nos.
Krew tryskała między jego plecami na koszulę i płytki.
– Czujesz się zagrożony, kuzyneczku? – wysyczał.
Jak dotąd nie słyszałam, by Julian nazywał Chase’a inaczej niż
bratem. Odnosiłam wrażenie, że to naturalne. Postrzegałam Juliana jako
idealnego jednowymiarowego złoczyńcę, jak z dramatów Szekspira, ale
za tą postacią musiała się przecież kryć jej historia. Musiało być mu
ciężko. Przez całe życie w cieniu kuzyna, młodszego o dziesięć lat,
zdolnego i przystojnego przedstawiciela amerykańskiej elity. Poza tym
wszyscy uważali Chase’a za bardziej utalentowanego, kompetentnego
i władczego od brata. A chyba najgorsze było to (tak mi się przynajmniej
wydawało z boku), że Chase’a mało obeszło, gdy Julian ukradł mu
narzeczoną.
Chase podszedł do niego i uśmiechnął się chłodno.
– Spróbuj jeszcze raz zadrzeć z zarządem Black & Company, Julianie,
a pożałujesz. A ty... – Odwrócił się do Amber, która odsunęła się
gwałtownie; siedmiocentymetrowe szpony zacisnęły się na
diamentowym naszyjniku. – Trzymaj go ode mnie z daleka, jeśli nie
chcesz zostać wdową.
Po tych słowach złapał mnie za rękę i pociągnął korytarzem.
Biegłam, próbując nadążyć za długimi krokami.
– Dokąd idziemy?
– Do mojego mieszkania.
– Twojego miesz... Chase, nie.
– Tak.
– Ale dlaczego?
Zatrzymał się i odwrócił do mnie gwałtownie.
– Bo tak – wycedził przez zaciśnięte zęby.
– Co to w ogóle za odpowiedź? – Uniosłam brew.
– Nie mogę spać. – Wyrzucił z siebie rozdrażniony.
– No i?
– Przy tobie potrafię – wyburczał niechętnie. – Nie wiem, jak to
wytłumaczyć, i nie chcę tego robić. Czy zatem zaszczycisz mnie swą
obecnością, żebym mógł się kimnąć przez kilka godzin?
Oblizałam wargi w niemym osłupieniu.
– Nie będę się do ciebie dobierać. – Podniósł rękę. – Słowo skauta.
– Po raz ostatni powtarzam, że ty nigdy...
– Właśnie, że byłem – wycedził. – Przez rok. Okropne doświadczenie.
I do dziś nie potrafię niczego zawiązać jak trzeba.
Z mojego gardła wyrwał się dźwięk pomiędzy jękiem a chichotem.
– Okej.
Ponownie złapał moją dłoń.
Przed budynkiem wezwał taksówkę.
Przed tym głupim zakładem nigdy tak często nie trzymaliśmy się za
ręce, myślałam.
Diabeł nie musiał ciągnąć mnie do piekła.
Szłam za nim z własnej woli.
ROZDZIAŁ 16
CHASE
◆◆◆
W ciągu trzech dni mój tata odzyskał świadomość i mógł opuścić szpital.
Gdy go odbierałem, mama przygotowywała dom, cokolwiek to miało
znaczyć. Krążyłem po mieście, żeby zyskać trochę na czasie, ale on
chyba nie miał nic przeciwko temu, mimo że jego dni były policzone.
Dotarło do mnie, że od diagnozy nie odbyliśmy żadnej poważnej
rozmowy, która dotyczyłaby pracy, a temat firmy wydawał mi się
bezpieczny (wątpiłem, by nieprzytomny tata pamiętał, że Julian wpadł
do szpitala z umową). Grant polecił mi obchodzić się z nim ostrożnie
i nie rozmawiać o rzeczach, które mogłyby podnieść mu ciśnienie. Nie
zamierzałem zatem zaprzątać ojcu głowy zachowaniem Juliana.
Po raz kolejny jechaliśmy tą samą ulicą i mijaliśmy tę samą kawiarnię
sieci Pret, a także kolejną grupkę studentów ściśniętą na chodniku
i czekającą na zielone światło. Gdy czujesz się zdołowany, radość
wydaje ci się przygnębiająca. Jakby ludzie robili ci na przekór.
– Chciałbym wyjechać z miasta – wymamrotał tata, patrząc przez
okno. – Latem zawsze wydaje się takie brudne, bo nie pada deszcz czy
śnieg, żeby je oczyścić. Nie sądzisz?
W tym momencie trzy różne osoby wypuściły dym papierosowy z ust,
a jakiś pijany studencik rzucił swojemu kumplowi, rechocząc, puszkę
piwa.
– Możemy wyjechać, jeśli chcesz – oznajmiłem, mocniej zaciskając
palce na kierownicy.
Wolałbym nie zostawiać firmy, bo Julian zaszyłby się na piętrze
kierowniczym i węszył. Nie chciałem zostawiać Madison, bo jeszcze
przyzwyczaiłaby się do tego przeciętniaka Ethana. Gdyby za niego
wyszła, jej nazwisko brzmiałoby Madison Goodman. Paskudztwo. Nie
mogłem jej na to pozwolić.
Ale życzenie taty było ważniejsze.
– Julian zasugerował, żebyśmy pojechali na weekend do naszego
domu nad Lake George. Nawet go dla nas przygotował – dodał tata.
Kusiło mnie, by odpowiedzieć: „Julian utopiłby cię w jeziorze, gdyby
tylko w ten sposób mógł odziedziczyć firmę”. Zamiast tego wysiliłem
się na przekonujący uśmiech.
– Naprawdę? Świetny pomysł.
– Oczywiście możesz zabrać Madison. Myślę, że spodoba się jej ten
pomysł. Nad jeziorem nie można się nudzić. Jest tam mnóstwo rozrywek
na zewnątrz. Przypomnij mi, skąd ona pochodzi?
– Z Pensylwanii – odparłem. – Mieszkała na obrzeżach Filadelfii.
– Ma jakieś rodzeństwo?
– Nie. Jej matka chorowała... – zamilkłem.
Tata dokończył za mnie.
– Na raka piersi, prawda?
– Tak. – Ależ ze mnie idiota. Czas na zmianę tematu. – Jej rodzice
prowadzili kwiaciarnię. Teraz zajmuje się nią ojciec Mad.
– Są ze sobą blisko? – zapytał tata.
– Tak, bardzo. Madison raz na dwa miesiące odwiedza ojca i jego
partnerkę. A raz w roku wyjeżdżają na wspólne wakacje.
– Sporo o niej wiesz, prawda? – Tata posłał mi uśmiech.
Fakt. Nie pamiętałem, żebym przysłuchiwał się temu, co miała do
powiedzenia (a przynajmniej się na tym nie skupiałem), ale znałem
wszystkie szczegóły z jej życia, o których mi opowiadała. Nie było tego
wiele, bo ja wolałem robić z nią inne rzeczy niż rozmowa. Teraz jednak
zastanawiałem się, czy Mad wyświadczy mi kolejną przysługę
i wyjedzie z nami na weekend za miasto.
Raczej nie sądzę.
Telefon ojca zawibrował znienacka, więc wyciągnął go i przełączył na
głośnik.
– Jul – odezwał się łagodnie, a ja zyskałem pewność, że nie wie
o akcji z umową w szpitalu. – Co u Clemmy?
– Hm? Ach, tak. Wszystko świetnie.
Tata najwyraźniej go zaskoczył; wydało mi się, że Julian dzwonił
z czym innym. I raczej nie chciał rozmawiać o Małym Smarku.
– Hej, posłuchaj – ciągnął. – Amb rozmawiała z firmą sprzątającą.
Dom w Lake George jest gotowy. Może przyjadę po ciebie i Lori
w piątek rano?
Zamierza zabrać moich rodziców na wspólny weekend beze mnie
i Katie? Mimo że tata umiera i potrzebuje opieki medycznej? Mowy nie
ma! Jego plan śmierdział z daleka: Julian chciał podlizać się ojcu,
a potem namówić go, by pozwolił mu zostać prezesem. I zamierzał
zrobić to z dala ode mnie i mojej siostry, żebyśmy nie mogli go
powstrzymać.
– Dobry pomysł – zgodził się tata. – A rozmawiałeś już z Katie?
– Nie. W ten weekend chyba bierze udział w akcji charytatywnej
w szpitalu dziecięcym Saint Jude – oznajmił Julian. W tle usłyszałem
szelest, jakby grzebał w papierach. Pewnie więcej dokumentów, które
chce wcisnąć mojemu ojcu do podpisania, pomyślałem. – Wiesz, jaka
jest Katie. Zawsze chętna do niesienia pomocy innym.
– Może spróbuj jeszcze raz? Katie zazwyczaj zgłasza się do
wolontariatu na koniec miesiąca – wtrąciłem się.
W słuchawce zapadła cisza, ale Julian szybko się otrząsnął.
– Chase. Nie miałem pojęcia, że też tam jesteś.
– Przecież to mój ojciec.
– Tylko biologiczny. – W uśmiechu Juliana zabrzmiała udawana
życzliwość. – Poza tym bardzo się różnicie.
– Co mówisz? – zapytałem na ostatnim zakręcie przed domem
rodziców. – Pytasz, czy dołączę do was w weekend? Oczywiście, że tak.
To miło, że proponujesz.
Milczał przez moment, a potem oznajmił:
– Zabierz ze sobą Maddie. Amber nie może się doczekać, aż zobaczy
wasze zdjęcia z narzeczeńskiej sesji.
– Jasna sprawa.
Pytanie brzmiało, czy mi się to uda. Bo ostatnio Madison robiła
wszystko, żeby mnie unikać. Nie odbierała telefonów ode mnie i nie
odpisywała na wiadomości. Od złożenia wniosku o zakaz zbliżania się
dla mnie powstrzymywało ją jedynie to, że pracujemy w tym samym
budynku.
Ale musiałem tam pojechać. Ona na pewno zrozumie.
– Świetnie. Nie mogę się doczekać. – Julian wydawał się rozluźniony,
zrelaksowany.
Podejrzanie.
Ale ja byłem zbyt rozwścieczony, by zauważyć, że to pułapka.
Zbyt rozjuszony, by domyślić się, w co się pakuję.
ROZDZIAŁ 17
MADDIE
Droga Maddie,
dzisiaj ponownie znalazłam w Twoim plecaku papierosy. Pokłóciłyśmy
się. I to ostro. Powiedziałaś, że to błąd, ale powtórki nie można nazwać
błędem. Musisz mieć jakiś powód, skoro wielokrotnie powtarzasz tę
czynność.
Nie wiem, czy to przejaw buntu, czy zajęcie dla rąk. A może po prostu
się uzależniłaś.
Jest taka roślina, dziwidło olbrzymie, która pachnie jak padlina. I nie
bez przyczyny – jest rzadka i zagrożona.
Każda decyzja, którą podejmujesz, ma jakąś przyczynę. Zastanów się
nad tym.
Kocham.
Mama
◆◆◆
Tym razem nie próbowałam się okłamywać.
Nie walczyłam, nie zaprzeczałam. Mój problem miał swoją nazwę.
Najlepiej określiła to moja mama, wiele lat temu, w liście, kiedy jako
piętnastolatka spróbowałam papierosów.
To było uzależnienie.
Kiedy na wyświetlaczu zobaczyłam imię Chase’a, podniosłam telefon
i odebrałam po pierwszym sygnale. Gdy zaprosił mnie na ranczo nad
jeziorem, gotów nakłonić przemową, ucięłam arsenał jego argumentów
i obietnic. Zgodziłam się od razu. Paraliżowała mnie głęboka potrzeba,
by przy nim być. Ale z całą pewnością wiedziałam, że nie robi to ze
mnie Męczennicy Maddie.
Raczej kogoś, komu bardzo zależy na Chasie. I nie chce oglądać jego
cierpienia.
Layla padnie, gdy dowie się, że wciąż zabawiałam się z diabłem.
Mimo to wiedza, jak obeszli się z nim Julian i Amber, sprawiała, że
czułam się za niego odpowiedzialna. W kontekście tych dwojga. Poza
tym nasze oszustwo rozrosło się do takich rozmiarów, że zaczynało
przesłaniać wszystko, włącznie z moim sumieniem. Kojarzyło mi się
z kulą śnieżną, która stacza się z niekończącej się góry kłamstw,
a z każdym obrotem robi się coraz większa, pochłania coraz więcej
przedmiotów, uczuć i ofiar: Ethana, Katie, Clementine. Nie mogłam
jednak jej powstrzymać, chociaż wiedziałam, że kula zaraz w coś uderzy
i wybuchnie. Przyznanie się do mistyfikacji nie wchodziło już
w rachubę.
Pogodziłam się z sytuacją. Chase będzie musiał się uporać z tym po
śmierci ojca.
Zjawiliśmy się na ranczu przy Lake George w piątek wieczorem.
Wielki dziewiętnastowieczny budynek z kamienia wznosił się na
należących do Blacków czterech hektarach ziemi. Przez całe piętro
ciągnęły się liczne dwuskrzydłowe zielone drzwi prowadzące na
balkony. Zewnętrzne ściany porastał bluszcz.
Dzięki migotliwemu jezioru posiadłość wydała mi się jedną
z najbardziej magicznych rzeczy, jakie widziałam w życiu. Słońce
leniwie chowało się za horyzontem, malując niebo na różne odcienie
złota i różu.
Kiedy Chase pomagał mi z walizkami, musiałam krzyknąć
z zachwytu, bo odwrócił się i zachichotał.
– To jeden z ulubionych domów taty. Mama woli Hamptons.
– A jakie jest twoje ulubione miejsce? – zapytałam nie do końca
świadoma sugestii.
Zatrzymał się i posłał mi elektryzujące spojrzenie.
– W tobie.
Wypuścił moje torby.
Przez chwilę sądziłam, że otoczy mnie ramionami i pocałuje.
Chciałam, by tak właśnie zrobił. Pragnęłam do szaleństwa. Ale on tylko
pokręcił głową, jakby pozbywał się natrętnych myśli.
– Nie pozwól, bym cię uwiódł! – warknął.
– Okej. Ale dlaczego?
– Bo gdy posiądę cię teraz, nie będę umiał zrezygnować. Dać ci
spokoju. Uszanować twojej decyzji.
Postawił moją sportową torbę na walizce i złapał mnie za rękę.
Wróciliśmy do naszego przedstawienia.
Gdy dotarliśmy do schodów, z jadalni dobiegały głosy, śmiechy,
rozmowy, szepty, szczęk sztućców i dzwonienie kieliszków.
Wymieniliśmy rozdrażnione spojrzenia.
– Julian – wycedził Chase i zacisnął szczęki. – Pewnie powiedział
wszystkim, że się spóźnimy, i zaczęli bez nas. Co za palant!
– Czas pokazać mu, gdzie jego miejsce.
– Myślisz, że tego nie wiem? – zapytał. – Pozwoliłem, by się
panoszył, bo nie chciałem, żeby ucierpieli nasi rodzice, moja siostra
i Clementine.
Ruszyliśmy do jadalni, zostawiwszy walizki przy schodach.
Długi stół uginał się od talerzy i dań. Świeże bułki, dzbanki z domową
mrożoną herbatą i butelki wina stały na śnieżnobiałym obrusie.
Powietrze wypełniały zapachy pieczonego mięsa i aromatycznych
warzyw. Aż się zaczęłam ślinić.
– O rany, proszę, opowiedz tę historię jeszcze raz. Nie mogę
uwierzyć, że Clemmy tak powiedziała! – zawołała.
– Zacznij od początku, jak tylko weszła. – Ton Amber wydawał się
inny, bardziej czuły. – Od momentu, gdy zobaczyła puste akwarium.
– Już dobrze, dobrze, opowiem – usłyszałam śmiech Ethana.
Wow, wow, wow. Cofnijmy się.
Ethana?
Nie mogłam się odwrócić i uciec. Gdy dotarł do mnie jego głos,
byłam w połowie drogi do jadalni. Chase kroczył przede mną,
zasłaniając mnie swoim potężnym ciałem i trzymając za rękę.
Poczułam, że podłoga drży pod moimi stopami i zaraz się rozstąpi,
żeby mnie pochłonąć. Spojrzałam w oczy siedzącego przy stole Ethana.
W dole mojego brzucha zatańczyły węże, zatapiając w trzewiach trujące
kły.
Ethan tkwił między Clementine a Amber, trzymając przy ustach
kieliszek z białym winem. Miał na sobie krawat z postaciami kreskówki
Bingo i Rolly w akcji.
Odwzajemnił moje spojrzenie.
I wydawał się wściekły.
Przeczesałam swoje wspomnienia i odtworzyłam naszą ostatnią
rozmowę, żeby przypomnieć sobie, jak się skończyła. Rozmawialiśmy
w tym tygodniu przez telefon, ale nie umówiliśmy się na żadne
spotkanie. Romantyczna atmosfera między nami chyba się wypaliła, ale
miałam wrażenie, że nam obojgu to nie przeszkadza. Ethan wspomniał,
że został gdzieś zaproszony na weekend. Ja również powiedziałam, że
mam plany. Oboje zachowywaliśmy się bardzo tajemniczo.
Teraz już wiedziałam dlaczego.
Ethan zawsze grał w moim życiu drugie skrzypce. Był bohaterem tła,
do którego biegłam za każdym razem, kiedy odpychałam
Chase’a. Próbując go zadowolić, zaspokoić, a nawet pokochać, dałam
mu fałszywą nadzieję. A potem wyrządziłam koszmarną krzywdę, bo
chciałam oszczędzić mu cierpienia.
Zdałam sobie sprawę, że Męczennica Maddie ma również mroczną
stronę.
Uśmiech, który nieśpiesznie wypłynął na twarzy Ethana, świadczył
o tym, że w przeciwieństwie do mnie on został wtajemniczony. Wiedział
od początku.
To była zasadzka.
Moje poczucie winy zamieniło się w furię. Wyprostowałam się
i zadarłam dumnie głowę. Nie wiem, kiedy puściłam rękę Chase’a, żeby
zacisnąć palce w pięść i wbić paznokcie w swoją skórę.
– Och, czyżby niezręczna sytuacja? Ale chyba wspominałaś, że się
znacie? – Julian zagwizdał pod nosem i upił łyk mrożonej herbaty.
W jego głosie wyraźnie pobrzmiewała ekscytacja, która działała mi na
nerwy. – Doktor Goodman to pediatra Clementine. Pomyśleliśmy, że
będzie miło zaprosić go na rancho, na świętowanie wolnego weekendu –
wyjaśnił, gdy Chase posłał mu zdumione spojrzenie.
– Wcale nie jest niezręczna. Jak wam mówiłam, znam Ethana i dobrze
czujemy się w swoim towarzystwie. Jesteśmy przyjaciółmi. –
Uśmiechnęłam się i pocałowałam Ronana w blady policzek.
Lori i Katie wstały, żeby mnie przytulić. Wyminęłam Amber i Juliana,
poklepując ich po ramionach. Ucałowałam Clemmy w czubek głowy.
A następnie zbliżyłam twarz do policzka Ethana, żeby i jego cmoknąć na
powitanie.
– Jaka miła niespodzianka – wyszeptał, gdy moje usta musnęły jego
gładką skórę.
Za to jego głos brzmiał szorstko jak papier ścierny.
– Ethan, dlaczego? – zaszemrałam.
– Madison, usiądź.
Chase stanął naprzeciwko nas; pod jego morderczym spojrzeniem
doktor aż się skrzywił.
Podeszłam do niego, kuląc ramiona. Odsunął przede mną krzesło.
Zaczęliśmy nakładać jedzenie na talerze.
Ethan ponownie opowiedział o tym, jak podczas ostatniej wizyty
Clementine wrzuciła surową rybę z pudełka na wynos do pustego
akwarium znajdującego się w jego gabinecie, i zgromadzeni przy stole
ryknęli śmiechem.
Mechanicznie wkładałam do ust porcję za porcją, ale nie czułam
jakiegokolwiek smaku. Nie miałam pojęcia, czy bardziej martwi mnie
to, że rodzina Chase’a pozna prawdę, czy perspektywa rozmowy, którą
będę musiała odbyć z Ethanem.
Chase odnalazł moją rękę pod stołem i ją uścisnął. Po moim
kręgosłupie przebiegł przyjemny dreszcz.
– Czy mogę nieco cofnąć się w czasie? – Julian potarł podbródek
i roześmiał się serdecznie. – Próbuję jakoś połączyć kropki. Maddie
powiedziała, że się przyjaźnicie, doktorze. Z kolei Clemmy twierdziła,
że kilka tygodni temu w klinice widziała, jak przytulacie się długo
i mocno. Jeśli pamięć mnie nie zawodzi, użyła słów: „Jak pary na
filmach”. Prawda, Clemmy? – Zerknął na córkę, a potem na mnie. – To
jak w końcu jest? Jesteście przyjaciółmi czy kimś więcej?
Clementine spiekła raka i spuściła głowę.
– Jak już mówiłam – wycedziłam, nie pozwalając Ethanowi dojść do
słowa. – Jestem z Chase’em.
– Mój błąd, Maddie. – Julian poddańczo podniósł dłoń, dając
obecnym czas, by przypomnieli sobie, jak Clementine opowiadała tamtą
historię. – Po prostu pomyślałem sobie... Cóż, to pewnie głupota, ale
uznałem, że chyba coś się stało. Widziałem cię wczoraj w pracy. Nie
miałaś na palcu pierścionka zaręczynowego – zauważył, krojąc
pieczonego kurczaka na małe, równe kawałeczki. – A teraz masz.
Przedstawiając nam swój zawiły tok myślenia, bezczelniał z każdą
chwilą.
Musiałam wybrnąć z tego na własną rękę. Interwencja
Chase’a sprawiałaby wrażenie zaczepki, a moja próby
usprawiedliwienia.
Postanowiłam potraktować Juliana lekceważąco.
– Pierścionek jest bardzo drogi. Nie chciałam go zgubić ani
sprowokować jakiegoś złodzieja, by obciął mi palec w ciemnej alejce dla
błyskotki.
– Bardzo rozsądne podejście – zauważyła Katie, wrzucając do ust
borówkę. – Obcinanie palców, na których są pierścionki, to nie jest
historia wyssana z palca. Słyszałam o tym w podcaście kryminalnym.
– A przyjaciółki cieszą się z twoich zaręczyn? – naciskała Amber; na
jej wybłyszczykowanych ustach zaigrał sztuczny uśmiech. – Myślę, że
powinny ci wyprawić huczny wieczór panieński.
– Tak, moje przyjaciółki są zachwycone. Ale będziemy świętować
skromnie. Kolegom z pracy jeszcze nie powiedziałam. Wiesz, w życiu
nie chodzi o to, by błyskać drogimi pierścionkami i wżeniać się
w bogatą rodzinę.
Kurde, pozbycie się choć na chwilę Męczennicy Maddie... Ależ to
satysfakcjonujące!
Amber się skrzywiła.
– Rozumiem niezręczność sytuacji. W końcu Black & Company
i Croquis to siostrzane firmy. Pewnie ludzie pomyślą, że przespałaś się
z Chase’em dla awansu.
– Och, pracowałam w Croquis na długo przedtem, zanim go
poznałam. Akurat ja nie uważam, by wychodzenie bogato za mąż było
sportem olimpijskim. – Odwzajemniłam się uśmiechem.
Chase zamaskował chichot kaszlem. Lori osuszyła kieliszek.
– Clementine, wyjdź stąd! – warknęła Amber, nie odrywając ode mnie
wzroku.
Ronan pstryknął palcami i pojawił się kelner, który odprowadził małą
do kuchni, by spróbowała deseru.
Jadalnia zmieniła się w strefę wojny. Rękawice zostały rzucone.
– Interesujące. – Julian poklepał się palcem po podbródku.
– Dziwi mnie twoje zainteresowanie. Ale co robić, gdy pędzi się życie
pozbawione seksu i miłości, prawda? – Zmroził go Chase.
Lori sapnęła. Ethan i Katie patrzyli na nas jak na wariatów.
– Zmieńmy temat – jęknął Ronan.
Wyglądał na wykończonego, a ja nagle zrozumiałam, dlaczego do tej
pory Chase nie kłócił się z Julianem. Nie dlatego, że nie chciał.
Zwyczajnie wolał nie męczyć ojca. Przez całe nasze udawane zaręczyny
Chase robił wszystko, żeby go nie denerwować. Puszczał mimo uszu
czepialskie komentarze Juliana i pozwalał się poniżać. Ale dzisiaj
stwierdził, że miarka się przebrała, i pękł.
– W porządku, Ronanie. Powinniśmy porozmawiać o innych
rzeczach. Ethan, jesteś dobrą partią. – Amber wyciągnęła rękę
i pogładziła go po ramieniu. Subtelna jak czołg! – Młody, przystojny,
a do tego lekarz. Mam mnóstwo przyjaciółek, które chętnie by cię
poznały. Spotykasz się z kimś?
Ethan potarł kark i łypnął na mnie z ukosa.
– Właściwie...
Co on wyprawia?
Chyba zauważył przerażenie na mojej twarzy.
– Nie na wyłączność. – Wycofał się.
„Męczennica Maddie zawsze robi to, co należy. Nawet jeśli oznacza
to spotykanie się z facetem, by poprawić mu samopoczucie”, odezwał
się śpiewny głos Layli w mojej głowie. Tyle że nie o to chodziło.
Pragnęłam zakochać się w Ethanie, by go nie skrzywdzić i tym samym
uniknąć cierpienia.
Ciszę przerwała stara, dobra Lori.
– Ethan powiedział mi, że także on biegł w półmaratonie, Katie.
Katie uniosła głowę znad talerza i zatrzymała na Ethanie spojrzenie.
– Naprawdę? A kto cię sponsorował?
– Organizacja Lekarze dla Afryki. Jaki miałaś numer? – Twarz Ethana
pojaśniała, jak gdyby ktoś rzucił na nią snop światła. Chyba nigdy nie
widziałam u niego takiego... Zainteresowania?
– Dziewięć dwa dwa trzy. Żółta koszulka. A ty?
– Trzy pięć dwa siedem. Różowa.
– Uff, dobrze, że nie biegliśmy obok siebie. Wyglądalibyśmy jak
lodowy rożek. – Katie otarła z czoła wyimaginowany pot.
Patrzyli sobie w oczy, a między nimi iskrzyło flirciarsko. Ethan
pierwszy odwrócił wzrok i dziabnął widelcem ziemniaka w sosie.
– Być może następnym razem szczęście w tej kwestii przestanie nam
sprzyjać – stwierdził.
A może wręcz przeciwnie, pomyślałam. Oni do siebie pasują.
– No dobrze, ale tak dla jasności: Ethana i Maddie łączy tylko
przyjaźń? – Julian napełnił mój kieliszek po brzegi.
Czy on próbuje mnie upić? Zapewne. Doskonale pamięta moją
katastrofalną wizytę w Hamptons.
– Czy to dla ciebie obcy koncept? – Chase odchylił się na krześle
i zmierzył kuzyna gniewnym spojrzeniem. Pod stołem wciąż trzymał
mnie za rękę. – A może masz obsesję na punkcie mojej narzeczonej?
– Narzeczonej. Cóż za śmiałe stwierdzenie! – wymamrotała Amber do
swojego trunku.
– Naprawdę chcesz wywołać temat śmiałości, Lady Makbet? –
prychnął Chase.
Amber szybko wychyliła kieliszek wina.
Złapałam Chase’a za ramię. Jego mięśnie napięły się pod moimi
palcami. Zachowywał się jak bestia, która ledwie się powstrzymuje.
– Sama potrafię się bronić! – wyszeptałam.
– Wiem coś o tym. Wciąż próbuję odzyskać jaja po tym, co wydarzyło
się w zeszłe święta – westchnął i pocałował mnie w skroń. –
Przepraszam.
Doceniłam te kłamliwe przeprosiny, nawet jeśli tylko wchodziły
w skład skomplikowanej intrygi.
– Chciałabym, żebyście się dogadywali – westchnęła Lori, patrząc na
chłopaków. – Wiem, że targają wami teraz silne emocje, ale nie warto
dla kłótni poświęcać waszej przyjaźni. Więzy krwi są najważniejsze.
– W naszych żyłach nie płynie ta sama krew! – warknął Julian
z goryczą. – I może to jest problem.
– Julian! – skarcił go Ronan. – Przestań.
– Przecież widać, że to Chase jest ulubionym dzieckiem – drążył
Julian.
Uwaga na poziomie pięciolatka.
– A ty najwyraźniej nie przestałeś być dzieckiem – odgryzł się
Chase. – Uwziąłeś się na moją narzeczoną i próbujesz mi wytykać
niestworzone wpadki. Tymczasem ten związek jest prawdziwy, dzieje się
naprawdę, a ty nie możesz zrobić niczego, by to powstrzymać. I tak ją
poślubię. – Chase zamilkł, spojrzał na Ethana i dokończył z naciskiem: –
Julianie.
Jednak słowa nie wydawały się skierowane do jego kuzyna. Już nie.
– Proszę wybaczyć.
Krzesło zaszurało po podłodze.
Oderwałam wzrok od gradowej miny Chase’a, by dostrzec, jak Ethan
rzuca serwetkę na talerz i wybiega z jadalni.
Nie miałam pojęcia dlaczego, ale ruszyłam za nim. Może nie
podobało mu się zachowanie Chase’a? Skierował swój gniew nie na tego
faceta, który zasługiwał.
– Ethan, zaczekaj!
Wpadł do łazienki i niemal zatrzasnął mi drzwi przed nosem, ale
w ostatniej chwili wetknęłam stopę w szparę. Krzyknęłam z bólu,
przewidując sińce.
– O cholera. – Skrzywił się, gdy zobaczył sandałek. – Wszystko
w porządku?
– Proszę. – Wciąż stałam za progiem ze stopą między drzwiami, żeby
ich nie zatrzasnął. – Daj mi szansę...
– Próbowałem to zrobić od kilku tygodni – powiedział cicho. – A ty
mnie skrzywdziłaś.
– Wiem – wyszeptałam, targana mdłościami z powodu poczucia winy.
Znów odezwała się we mnie Męczennica Maddie. Oczywiście, oboje
się zgodziliśmy na ten eksperyment, ale to Ethan dostosował się do
mnie. Do mojej sytuacji. Pod wieloma względami byliśmy do siebie
bardzo podobni. Za wszelką cenę unikaliśmy konfrontacji.
– Tak mi przykro – wychrypiałam. – Nie chciałam cię zranić.
– Przykro ci? – Odsunął się. Ból na jego twarzy rozdzierał mi duszę.
– No oczywiście – odparłam zdesperowana.
To był dobry moment, żeby wyrzucić z siebie prawdę: że nie mogłam
z nim być i że to nie miało nic wspólnego z Chase’em. Ethan miał
szansę zostać prawdziwym księciem z bajki, ale w historii jakiejś innej
kobiety, nie w mojej. To nie o nim myślałam, zasypiając.
I to nie przez niego nie mogłam zasnąć.
– Żałujesz tego? – Przestąpił z nogi na nogę.
Pokiwałam głową. Żałowałam, że go zraniłam.
I że nie zakończyłam tej relacji wcześniej, kiedy dotarło do mnie, że
nie mamy przed sobą przyszłości.
Nie żałowałam jednak pocałunku z Chase’em. I to był właśnie
problem.
Otworzyłam usta, by powiedzieć coś więcej, ale Ethan mnie ubiegł
i w progu łazienki przycisnął do moich swoje usta.
Ręce automatycznie ściągnęłam z tyłu, jak gdyby ktoś sztucznie
usztywnił mi je w ramionach. Nie całowałam się z Ethanem po raz
pierwszy, ale tym razem wydawało mi się to wyjątkowo niewłaściwe.
Musiałam przerwać.
Spróbowałam się odsunąć. Miałam zdrętwiałe wargi.
– Pewnie łączy was otwarty związek, jeśli w ten sposób twój
narzeczony postrzega ideę dobrego przyjaciela – dobiegł mnie z prawej
triumfalny głos Juliana.
Cofnęłam się gwałtownie i obróciłam na pięcie. W korytarzu stali
Julian i Chase.
Julian uśmiechał się z wyższością, a Chase... Chase na mnie nie
patrzył. Za to gapił się na Ethana tak, jak gdyby chciał wbić go
w ziemię, a potem podpalić jego ciało. Oczy w kolorze lodu miał o dwa
odcienie ciemniejsze niż zazwyczaj.
– Co za masakra! – Julian pokręcił głową.
– Odsuń się od niej! – nakazał Chase Ethanowi.
Na kuzyna nie zwracał uwagi. Chyba w ogóle go nie słyszał.
Ethan wycofał się posłusznie i przyjrzał się nam, jak gdyby czekał, że
zbesztam Chase’a za ten rozkaz. Bo normalnie bym to zrobiła. Jakimś
cudem Chase był jedyną osobą, z którą kłóciłam się nieustannie.
Chase zrobił krok w przód i teraz stał twarzą w twarz z Ethanem.
Górował nad nim wzrostem, posturą i pewnością siebie.
Ścisnęło mnie w piersi i zrozumiałam, że się boję.
– Nie wiem, co masz na myśli – odezwał się Ethan tak cicho, by
Julian nie mógł go usłyszeć. – Ale na twoim miejscu bym tego nie robił.
Obaj wiemy, że ta historia nie dobiegła końca. Ostatni rozdział zostanie
dopiero napisany.
Ta oczywista prawda mnie dobiła.
Chase zrobił krok do tyłu, jakby Ethan go uderzył. Jeszcze nigdy nie
widziałam go w takim stanie. Był w emocjonalnej rozsypce.
– No dobra. Myślę, że mamy mnóstwo do omówienia, brato-
kuzynie! – warknął Julian za plecami Chase’a. – Zamienimy słowo
w bibliotece? W końcu to nasze ulubione miejsce.
Odprowadziłam ich wzrokiem, nie potrafiąc oprzeć się wrażeniu, że
Chase się skurczył, podczas gdy Julian urósł i zajmuje więcej przestrzeni
w korytarzu.
I dotarło do mnie, że po raz pierwszy w życiu moja dobroć dokonała
dzieła zniszczenia.
Zdruzgotała moje serce.
ROZDZIAŁ 18
CHASE
◆◆◆
MADDIE
Tej nocy przewracałam się w łóżku z boku na bok, ale sen nie chciał
nadejść.
Moja sypialnia znajdowała się naprzeciwko pokoju Ethana,
a sypialnia Chase’a na końcu korytarza. Miałam nawet czelność zapytać
o to Katie, kiedy nikt nas nie słyszał.
Zmierzyła mnie spojrzeniem.
– Naprawdę spotykasz się z Ethanem? – zapytała.
– To skomplikowane – odszepnęłam.
Wyglądała na zranioną, a ja domyślałam się dlaczego. Katie wierzyła,
że przede mną i Chase’em jest przyszłość. Nie wspominając już o tym,
co wyczułam przy stole między nią a doktorkiem.
– Niby dlaczego? – Uniosła brew.
– Chcę przez to powiedzieć, że Ethan jest cały twój – oznajmiłam
zgodnie z prawdą. – Oczywiście jeśli jesteś zainteresowana.
– Boże, jestem aż tak przewidywalna? – Przyłożyła dłoń do policzka.
Wybuchłam śmiechem.
– Nie, po prostu... Jesteś otwarta. Ja też chciałabym taka być.
Teraz musiałam tylko utwierdzić się w postanowieniu, że nie jestem
z Ethanem, i na dobre zakończyć tę relację.
Sprawdziłam godzinę na telefonie – wpół do czwartej. Prawie świtało.
Ethan na pewno spał, ale ja zdawałam sobie sprawę, że atmosfera zrobi
się rano dziesięć razy bardziej niezręczna, jeśli nie przegadamy
problemu. Kiedy Chase i Julian zostawili nas na korytarzu, zjawiły się
Katie i Lori, które koniecznie chciały wiedzieć, co się stało. Nie było
czasu porozmawiać.
Powoli zsunęłam z siebie koc i włożyłam kapcie. Dzisiejsza noc była
gorąca i parna, więc miałam na sobie tylko białą satynową koszulkę.
Wymknęłam się na korytarz i zapukałam do drzwi Ethana.
– Proszę – powiedział burkliwie.
Weszłam.
Pokój skąpany był w mroku. Ethan, a właściwie zarys jego sylwetki,
poruszył się pod przykryciem. Usiadł na łóżku.
– Nie śpisz? – wyszeptałam.
– Nie. Ty też, jak widać.
Pokiwałam głową.
– Możemy porozmawiać?
– Najwyższa pora, nie sądzisz?
Usiadłam na brzegu łóżka i zaczęłam wykręcać palce. Ethan wsparł
głowę na zagłówku. Wyczułam na sobie jego wzrok.
Podziękowałam Bogu za ciemności.
– Ethan...
– Wiem – przerwał mi, pocierając czoło. – Po prostu... Nie kończ.
Myślę, że wiedziałem od początku. Nigdy tak naprawdę nie byłaś moja.
Do pewnego stopnia nauczyłem się to akceptować. Widywałem się
z Natalie, myśląc, że jeśli nie zaangażuję się sercem, to nie zostanę
zraniony. Chciałem wierzyć, że to tylko kwestia czasu, kiedy Chase
znów coś spieprzy, a ty ponownie wpadniesz w moje ramiona. Ciągle
czekałem, aż wyrwiesz się z tej czarnej mgły, ale ona osaczała cię coraz
bardziej. Prawda jest taka, Maddie, że koniec między nami to eufemizm.
Tak naprawdę nie mieliśmy nawet szansy zacząć.
– Chciałam z tobą być – powiedziałam. Gorące łzy spłynęły po moich
policzkach i kapnęły na nagą skórę ud. Nie mam pojęcia, dlaczego aż tak
się rozkleiłam. – Jesteś idealny, Ethan.
– Proszę cię, nie mów tak. To samo powtarzały wszystkie moje
dziewczyny w liceum – westchnął ciężko. – Bycie doskonałym jest
nudne.
Pokręciłam głową i przycisnęłam knykcie do oczu, żeby otrzeć łzy.
– Wcale nie. Ale bycie idealnym i poranionym nie idzie w parze.
Osoba poraniona potrzebuje drugiej, podobnej, żeby razem stworzyły
całość. Mam więcej problemów niż ubrań w szafie. Nigdy do końca nie
poradziłam sobie ze śmiercią matki i... Mam w sobie kompulsywną
potrzebę, by zadowalać innych ludzi. I właśnie dlatego prowadzimy tę
rozmowę.
Roześmiał się i usiadł obok mnie. Nasze uda się zetknęły.
– Odnoszę wrażenie, że Chase to wzorzec poranionego człowieka –
westchnął ponownie. – Pasujecie do siebie.
Uśmiechnęłam się smutno.
– Szczęściara ze mnie, co?
– Za to ze mnie żaden szczęściarz.
Poklepałam go po ręce. Widziałam, że uśmiecha się w ciemności.
Atmosfera zaczęła się rozluźniać. Chciałam, żeby tak pozostało.
– Hej, mogę zadać ci pytanie? Jest trochę osobiste, ale zawsze
chciałam wiedzieć, a nigdy nie miałam okazji. – Szturchnęłam go
kolanem.
– Dawaj.
– Jaka jest twoja ulubiona pozycja? – Zmarszczyłam nos. – W sensie,
hm, w łóżku.
– Misjonarska – odparł. – Zdecydowanie misjonarska.
Uśmiechnęłam się.
Niech cię szlag, Chase! Ty arogancki draniu, miałeś rację!
Ethan wepchnął dłonie między uda i tryknął mnie lekko.
– Hej, czy myślisz, że między nami byłoby inaczej, gdyby on się nie
napatoczył?
Zastanawiałam się przez kilka sekund. Po tym wszystkim, przez co
przeszliśmy w ciągu naszej krótkiej platonicznej relacji, powinnam
zebrać się na szczerość.
– Nie – odparłam w końcu. – Ty jesteś osobą, której niczego nie
brakuje, a ja... Chyba już zawsze będę wybrakowana. Myślę, że jakaś
część mnie dryfuje w kosmosie, wciąż poszukując matki. – Ściągnęłam
brwi. – Może dlatego mam taką obsesję na punkcie ślubów?
Podświadomie próbowałam odnaleźć tę część w drugim człowieku. Ale
wychodzi na to, że muszę to zrobić na własną rękę.
– Musisz wiedzieć – usta Ethana odnalazły moją skroń – że jesteś
najlepszą połówką osoby, jaką w życiu spotkałem, Maddie Goldbloom.
Łącznie ze wszystkimi twoimi niedociągnięciami – zakończył.
◆◆◆
Opuściłam sypialnię Ethana, gdy słońce wznosiło się nad horyzontem.
Przez okno zobaczyłam, że czerń ustępuje granatowi i błękitowi,
i ruszyłam korytarzem do kuchni po szklankę wody. W głowie huczała
mi myśl, że muszę odnaleźć moją brakującą połówkę.
Dotarłam niemal do końca korytarza, gdy nagle ze swojego pokoju
wyszedł Chase. Miał na sobie szare spodnie od dresu i buty w stylu
Kanye Westa (wyglądały jak drogie ministatki kosmiczne). Jego klata
świeciła nagością, był gotowy do biegu. Włosy miał w nieładzie, oczy
przekrwione, ale zdążyłam już przywyknąć do widoku zmęczonego
Chase’a. W tym wydaniu był nawet seksowniejszy niż normalny Chase.
Nasze spojrzenia się spotkały.
Chase spojrzał na drzwi Ethana, następnie na mnie. Uniósł brew, a ja
delikatnie pokręciłam głową. Jakbym chciała powiedzieć: „Do niczego
nie doszło”.
Wyłapał to. Przełknął ślinę.
W sercu poczułam bańkę ekscytacji, która rosła z każdym
uderzeniem.
Pękła, gdy Chase rzucił się na mnie i zmiażdżył moje usta
w pocałunku, który nie był ani kontrolowany, ani zamierzony, ani
chłodny.
Wpadłam na ścianę, która wydała głuchy odgłos. Nie czułam niczego
poza jego językiem napierającym na moje usta i dłońmi, które
wślizgnęły się pod moją koszulkę, żeby kusząco obrysować linię majtek.
Kiedy Chase dotknął wilgotnej tkaniny między moimi udami, jęknął
głośno i mocno zacisnął powieki, jakby cierpiał katusze.
Wsunęłam rękę między nas i zrobiłam to, o czym marzyłam od wielu
tygodni – przesunęłam palcami po jego twardych jak skała mięśniach
brzucha i ścieżce włosków pod pępkiem. Aż w końcu dotarłam do
zarysu tej części Chase’a, do której nigdy nie żywiłam niechęci,
natomiast zawsze za nią tęskniłam.
Chase złapał mnie za tyłek i podniósł, żebym mogła otoczyć go
nogami w talii. Przycisnął mnie do ściany, chwycił za szczękę i pogłębił
pocałunek. Nie, my się wcale nie całowaliśmy – on brutalnie pieprzył
moje usta.
Czułam, jak moja pochwa zaciska się na niczym, a uda drżą przy jego
wąskich biodrach.
– Do łóżka – jęknęłam w trakcie pocałunku.
– Nie zamierzam się spierać – odparł.
Nie przestając mnie pieścić, zaniósł mnie do swojego pokoju.
Kopnięciem zatrzasnął za nami drzwi i ściągnął buty, nie odrywając ode
mnie ust. Następnie przesunął je na moją szyję i ułożył mnie na łóżku,
w którym wyczułam jego cudowny zapach: sosnę, deszcz i mroczny las,
w którym dzieją się magiczne rzeczy. I popłakałam się z radości.
– Chase! – jęknęłam.
Przesunął dłońmi po moich udach i podciągnął mi koszulkę. Jego
palce zatańczyły na mojej skórze – czy on drży? – jakby puszczały mu
hamulce.
– Chase...! – wychrypiałam desperacko.
Niechętnie oderwał ode mnie usta i przyjrzał mi się uważnie.
On myśli, że go powstrzymam. Że zmieniłam zdanie.
Nasze serca waliły mocno tuż przy sobie.
– Zerwałam z Ethanem. Na dobre.
Zamrugał, ale chyba mnie nie usłyszał. Podejrzewałam, że cała krew
spłynęła mu w okolice krocza. Sądząc po jego ogromnej erekcji między
moimi nogami, raczej się nie myliłam.
– Dlaczego? – zażądał odpowiedzi.
Był... Wkurzony?
Bo jesteś wart ryzyka, a ja jestem idiotką, która zamierza spróbować.
Znowu.
– Z powodu twojej propozycji.
– A konkretniej?
Możliwości tymczasowego bycia razem.
Czułam, jak członek Chase’a pulsuje przy moim udzie. Miałam
wrażenie, że umrę, jeśli on zaraz we mnie nie wejdzie.
– Żeby być twoją udawaną dziewczyną, dopóki... – jęknęłam, kiedy
przygryzł mój sutek przez materiał koszulki. – Czy oferta jest wciąż
aktualna? – syknęłam.
– Mhm – wymamrotał przy mojej piersi.
– W takim razie zgoda.
Chase zamarł, a ja pomyślałam, że może coś źle usłyszał.
W przeciwnym razie dlaczego miałby powstrzymywać to, co daje
rozkosz nam obojgu? A potem splótł nasze palce, jedną dłoń zaciskając
na pierścionku zaręczynowym, i szarpnięciem ściągnął ze mnie
koszulkę. Zrobił to z taką łatwością, jakby regularnie ćwiczył.
Ból wywołany pęknięciem materiału na ciele odebrał mi oddech.
Cienka satyna opadła na łóżko.
Chase odsunął na bok moje majtki (jedyna rzecz, którą powinien był
rozerwać, pomyślałam rozbawiona) i przesunął palcem wskazującym po
szparce, a następnie zanurzył go we mnie i zgiął. W mgnieniu oka
odnalazł punkt G i uśmiechnął się łobuzersko, gdy wstrzymałam oddech,
spiąwszy mięśnie brzucha.
Zdążyłam już zapomnieć, jak jest dobry w te klocki.
Choć właściwie nie – właśnie dlatego, że doskonale wiedziałam, jak
świetnie radzi sobie w łóżku, starałam się trzymać od niego z daleka.
Chase pocałunkami wyznaczał szlak na moim ciele, po drodze
rozkosznie ssąc sterczące sutki. Od chłodnego oddechu na wilgotnych
piersiach wstrząsnął mną przyjemny dreszcz. A on nie przestawał
kierować się coraz niżej, całować mnie i skubać. Zatrzymał się dopiero
przy pępku, wcisnął tam język i zataczał nim niewielkie okręgi. Kiedy
składał cudowne pocałunki po wewnętrznej stronie moich ud,
przeciągnęłam palcami po jego czarnej czuprynie.
Chase Black zawsze wyglądał bosko, ale najpiękniej wtedy, gdy
wsuwał we mnie język, uśmiechając się przy tym szelmowsko i wbijając
we mnie spojrzenie jasnych oczu. Teraz poruszył językiem, a ja od razu
poczułam zbliżający się orgazm przygniatający mnie jak dziesięć ton
cegieł.
Najpewniej pociągnie za sobą ból złamanego serca, przemknęło mi
przez głowę.
Złapałam za poduszkę i jęknęłam w nią, żeby utrzymać w sekrecie to,
na co tak długo czekałam. Moje uda zadrżały, każdy mięsień w moim
ciele stężał. Byłam blisko. Czułam mrowienie w palcach u stóp,
oddychałam ciężko.
Chase nie przestawał robić mi dobrze językiem. Wyciągnął rękę, żeby
pobawić się moim sutkiem.
– Zastanawiam się, czy tata dostanie pieniądze z ubezpieczenia, jeśli
umrę w wyniku spontanicznej eksplozji? – jęknęłam.
– Tylko ty myślisz o czymś takim w trakcie seksu – zachichotał
i wsunął we mnie dwa palce.
Poruszał nimi mocno, szybko, głęboko, pieszcząc łechtaczkę
językiem.
Spięłam się i przyjemność zalała mnie gorącymi falami.
Zeszłam z tego haju z drżącym oddechem.
Chase nie przestawał dociskać ust do mojego wejścia. Przesunął
językiem po moim brzuchu, aż dotarł do ust, żeby mnie pocałować.
Posmakowałem siebie samej, lecz wcale nie poczułam przez to
pragnienia, by ukryć się pod jakimś kamieniem i spędzić tam resztę
życia. Chase właśnie taki był – nieważne, jak bardzo sobie
dogryzaliśmy, w łóżku sprawiał, że czułam się jak bogini.
Wcisnęłam ręce między nas i złapałam go w garść, a stopami
ściągnęłam mu bokserki. Próbowałam zejść niżej, żeby mu się
odwdzięczyć, ale przycisnął mnie do łóżka.
– Obawiam się, że dziś nie będzie żadnej gry wstępnej. Czekałem na
ten moment, odkąd mnie rzuciłaś.
Sięgnął po portfel leżący na nocnej szafce i wyciągnął z niego gumkę.
Zębami rozerwał folię i wypluł ją na podłogę.
Wszedł we mnie powoli, głęboko; przez prezerwatywę wyczuwałam
pulsowanie penisa. Minę miał skoncentrowaną, a spojrzenie tak
intensywne, że nie potrafiłam odwrócić głowy.
Wygięłam plecy w łuk i nagle dotarł do mnie ogrom mojej tęsknoty.
Za Chase’em, w każdym aspekcie.
Tymczasem on przestał i spojrzał na mnie. Miałam wrażenie, że
w kilkucentymetrowej przestrzeni między naszymi piersiami znalazł się
ciężar całego świata.
– Hej – wychrypiał.
– Hej. – Mój głos zabrzmiał tak samo.
– Jestem w tobie. Znowu. – Założył mi kosmyk włosów za ucho.
– Wszystko na to wskazuje. – Popatrzyłam tam, gdzie stykały się
nasze ciała.
Roześmiał się, cmoknął mnie w szyję, a potem w usta i powrócił do
posuwistych ruchów. Połykał moje jęki w pocałunkach. W końcu
poddałam się chwili i zamknęłam oczy.
Chase złapał mnie pod uda i wbił się z całej siły.
Przygryzłam dolną wargę, by zdusić okrzyk przyjemności. Moje piersi
podskakiwały. Chase je obserwował podnieconym, rozpalonym
wzrokiem, od którego zaciskałam się na nim jeszcze mocniej. Sprężyny
w łóżku skrzypiały rytmicznie.
– Mad...! – westchnął i odwrócił wzrok, jak gdyby wstydził się tego,
że jest tak przytomny.
Wybiegałam naprzeciw każdemu jego pchnięciu, kołysałam biodrami,
aż pozbawiłam go kontroli i zaczął we mnie dygotać.
– Kurwa! – syknął i przyłożył dłoń do mojego brzucha, żeby mnie
unieruchomić. Poruszał się we mnie tak, jak gdyby próbował przegonić
demona, który nagle zawładnął jego ciałem. – Nie, nie, nie.
Nie?
Drugi orgazm zaczął obejmować mój brzuch, nogi, piersi i palce.
Chase obrócił mnie na brzuch, złapał w talii i wszedł od tyłu. Jęknęłam,
dostosowując się do nowej pozycji.
– Kurwa... – powtórzył. – Mnie też się to nie podoba.
Mimo to pieprzył mnie dalej. Głos miał tak napięty, że musiało mu się
to podobać. Chyba że...
Nagle satysfakcja stała się nie do wytrzymania. Rozlała się po mojej
klatce piersiowej jak ciepły miód.
On wciąż powstrzymywał się od orgazmu. Nic z tego.
– Jesteś już blisko? – wysyczał, nie mogąc złapać oddechu.
W pokoju rozlegały się uderzenia ciała o ciało i mokre dźwięki mojej
wypełnianej cipki. A do mnie dotarła nasza dysproporcja – ja byłam
drobna i niska, on potężny, umięśniony i wysoki.
– Tak – wychrypiałam.
Pomasował moją łechtaczkę, nie zaprzestając rytmicznych ruchów.
Całym moim ciałem wstrząsały dreszcze.
– Dochodzę.
– Dzięki Bogu. Daj mi to zobaczyć! – Chwycił moje krótkie włosy
w garść, wygiął moją szyję i spojrzał mi w oczy.
To był dziwny, podniecający gest.
Popatrzyłam na niego, choć moje powieki chciały opaść, i zalał mnie
orgazm tak silny, jak prąd morski. Otworzyłam usta, on puścił moje
włosy, wykonał jeszcze kilka pchnięć i zwalił się na mnie.
Przez gumkę wyczułam ciepłą, gęstą spermę. Spocona pierś
Chase’a przykleiła się do moich pleców, jego podbródek znalazł punkt
oparcia na mojej głowie. Jego właściciel pojękiwał, poruszając się we
mnie leniwie.
Z mojego gardła dobiegało cichutkie zawodzenie. W końcu
przygniatało mnie dziewięćdziesiąt kilogramów faceta i ego wielkości
Staten Island.
– Rozpłaszczam cię jak pitę? – zapytał sennie.
– Nigdy nie potrafiłam oprzeć się węglowodanom.
Roześmiał się.
– Jak to jest, że przy tobie – powiedział, jego ciepły oddech łaskotał
włoski na moim karku – czuję się jak szesnastolatek, który dopiero co
odkrył istnienie cipek? Dlaczego ty, Madison Goldbloom, doprowadzasz
mnie do szaleństwa?
– To pewnie przez te sukienki we wzorki – wymruczałam w jego
poduszkę.
Pocałował mnie w szyję.
– Gdy byłem w tobie, wspomniałaś o ojcu. Mój fiut powinien był
uciec z krzykiem. Dlaczego mam cię za inną niż wszystkie?
To, że zastanawia się nad tym na głos, jednocześnie schlebiało mi
i mnie obrażało.
– Bo to ja. – Wzruszyłam ramionami, zamykając oczy. – Jestem sobą,
a przy tobie wszyscy starają się udawać kogoś innego. By dopasować się
do twojego chłodnego czarnego świata. A ja żyję w kolorowym.
Podejrzewam, że jestem dla ciebie wyzwaniem.
Nagle zapragnęłam zasnąć.
I tak też zrobiłam.
Byłam jak upadły anioł, otoczona diabelskim mrokiem i silnymi,
śmiertelnie niebezpiecznymi diabelskimi ramionami.
ROZDZIAŁ 19
CHASE
◆◆◆
Dwa dni później znowu wyszliśmy z Grantem pobiegać do Central
Parku.
Staraliśmy się pielęgnować ten zwyczaj od liceum. Mieszkaliśmy
wtedy przy tej samej ulicy, obaj na własną rękę zdiagnozowaliśmy
u siebie ADHD i musieliśmy wyładować gdzieś energię. Czasami
biegaliśmy w milczeniu, kiedy indziej rozmawialiśmy o szkole,
dziewczynach, pracy i innym gównie (niedosłownie o gównie, nie licząc
jednego razu, gdy w trakcie wypadu na narty nad jezioro Tahoe Grant
złapał paskudną jelitówkę). Zazwyczaj wykonywaliśmy pełne okrążenie,
które miało dokładnie dziesięć kilometrów, a następnie zaliczaliśmy
krótkie rozciąganie w siłowni znajdującej się w moim apartamentowcu.
Dopiero potem szliśmy do pracy.
Cały wczorajszy dzień spędziłem w domu Mad, a do siebie tylko
wpadłem po czyste ubrania i żeby spędzić pół godziny na kiblu
(podobno siedzenie na klopie przez pół godziny i przeglądanie każdego
artykułu w „New York Timesie” jest w bardzo złym guście). I właśnie
dlatego nie poszedłem wczoraj biegać.
– Czyli sytuacja robi się poważna.
Grant wyglądał stereotypowo – miał buty do biegania z amortyzacją,
spodenki do biegania, czapeczkę z daszkiem, zegarek sportowy Apple’a,
a nawet specjalne żelowe skarpetki. Jeszcze tylko pieprzony numer na
koszulce i byłby jak Usain Bolt. Ja się raczej nie wyróżniałem, bo
miałem na sobie (brawo, zgadliście!) czarne spodenki do biegania,
czarną koszulkę i czarne buty, które co trzy miesiące kupowała mi Katie,
żeby moje stopy nie zamieniły się w jeden wielki odcisk. Nie kręciły
mnie półmaratony, jak Katie i Ethana, nie chciałem jednak umrzeć
młodo ani wyhodować sobie bojlera, jak większość facetów po
trzydziestce.
– Wręcz przeciwnie, Gerwig. Mam wyznaczony termin, którego nie
da się uniknąć, więc staram się korzystać, póki mogę. Wszystko już
obcykane.
Kiedy tata zejdzie z tego świata, także mój związek z Madison
zakończy swój żywot.
– Chętnie o tym posłucham – oznajmił Grant, udając, że wspiera
podbródek na dłoni. Nawet nie zwolnił tempa. – Powiedz mi, co masz
w planach.
– Najbliższe dni zamierzam poświęcić ojcu. Będę jeździć do niego
każdego dnia po pracy. Zagramy w szachy, zjemy razem kolację,
obejrzymy telewizję, porozmawiamy. A noce spędzę u Madison. W ten
sposób będę mógł się cieszyć jednym i drugim. I na pewno źle na tym
nie wyjdę.
– Nie wyjdziesz na tym źle – powtórzył Grant w oczekiwaniu na
dalsze wyjaśnienia.
– Ostatnim razem pozwoliłem się wciągnąć w czarną dziurę dzikiego
seksu i poważnych rozmów. Nigdy więcej.
– To się nazywa miłość, ty baranie. Zakochałeś się i miałeś ból dupy,
że nikt ci o tym nie powiedział. Postanowiłeś zatem zrobić coś
masakrycznie głupiego. A potem tego pożałowałeś, ale dostałeś drugą
szansę. A teraz, z tego co zrozumiałem, chcesz to spieprzyć po raz
kolejny.
„Zakochałeś się”. Właśnie takich słów użył.
Grant miał coś z głową. To było pewne jak amen w pacierzu.
Zacząłem się martwić, bo przecież powierzyłem mu zdrowie
własnego ojca.
– Nie chcę żadnego związku – rzuciłem przez zaciśnięte zęby.
– Cóż, tak się składa, że właśnie w nim jesteś.
– Ale ona wie, że to nie jest naprawdę! – broniłem się, choć doskonale
wiedziałem, że zaraz złamiemy zasadę trzech nocy w tygodniu.
– Nie o nią się martwię, Chase.
Właśnie skręciliśmy w kolejną alejkę i biegliśmy pod górę. A ja
przypomniałem sobie, co kiedyś powiedział mi tata o krętych dróżkach
w Central Parku. Zrobiono je tak celowo, by nie mogły się nimi ścigać
dorożki. Ilu ciekawostek nie miał szansy mi powiedzieć?, zastanowiłem
się.
Grant został nieco w tyle. Gdy dołączył, skupiłem się na nim.
– A jak to wygląda między tobą a Laylą? – zapytałem.
– Już po ptakach.
– Interesujące – bąknąłem.
Bo co miałem powiedzieć? Grant i Layla pasowali do siebie jak Daisy
i Frank. Jemu zależało na poważnym związku, a ona chciała przelecieć
tylu facetów, ilu zdoła, zanim opadnie z sił.
– Tak. – Grant westchnął. – Zorientowałem się, że ona nie chce mieć
dzieci.
– Przecież o tym wiedziałeś – odparłem.
Dosłownie, powiedziała mu to przy pierwszym spotkaniu. „Cześć,
jestem Layla. Nie chcę mieć dzieci, jestem nauczycielką w przedszkolu.
Proszę cię, zachowaj swoją opinię dla siebie. O, hej, ładna koszulka”.
– Cóż, sądziłem, że się jej odmieni. Wiesz, jak ludziom, którzy
mówią, że nie będą się objadać na Święto Dziękczynienia, bo pilnują
wagi, ale jak przychodzi co do czego, to się obżerają.
– Bo dzieci i ciasto dyniowe mają wiele wspólnego – zauważyłem
sarkastycznie, przyśpieszając. Grant musiał mnie gonić. – Ale wciąż nie
rozumiem, dlaczego nie pozwoliłeś, by ta relacja trwała w takim stylu,
w jakim się zaczęła. Nie miałbyś przynajmniej problemów
z bzykankiem.
– Ponieważ nie jestem skończonym idiotą – wycedził przez zaciśnięte
zęby. – Nie chcę obudzić się za dwa lata w łóżku z kobietą, której zależy
na czymś zupełnie innym niż mnie.
– Jak ona to przyjęła? – zapytałem.
Miałem wrażenie, że powinienem to zrobić.
– Całkiem dobrze, wziąwszy pod uwagę, że to ona mnie rzuciła.
– Cholera! – mruknąłem. – Przykro mi.
Jak widać, nie dość, że byłem świetnym przyjacielem, to zawsze
miałem coś cennego do dodania.
– Nie sądzisz, że to ironia losu? Layla rzuciła mnie, bo zależało mi na
poważnym związku. A ty próbowałeś odstraszyć Maddie, gdy
zapragnęła tego, co ja. A wszystko przebiegłoby idealnie, gdybym to ja
poznał Madison jako pierwszy. Wtedy zapoznałaby cię z Laylą.
– Ty i Mad? – parsknąłem. – Nie ma opcji. Ona jest zbyt zakręcona,
a ty... Ty to ty.
– Co ty nie powiesz? – zapytał rozbawiony Grant.
On mnie prowokował!
– Może się mylę. Może świetnie byście do siebie pasowali. To nie ma
znaczenia. Braterski kodeks mówi jasno, że nie możesz tknąć Mad
choćby i trzymetrowym kijem, bo ja dotknąłem jej pierwszy. –
Zamyśliłem się. – A dotykałem wszędzie.
– To chyba tak nie działa. – Grant roześmiał się, a ja poczułem, że
moje ciało sztywnieje. Chciałem pogonić go aż na wzgórze tylko po to,
by go stamtąd zrzucić, licząc na to, że złamie sobie biodro. – Już nie
jesteśmy w liceum. Przecież ty jej nawet nie lubisz. A przynajmniej tak
twierdzisz.
– Co ty, kurwa, insynuujesz? – Zatrzymałem się i zmroziłem
przyjaciela wzrokiem.
Grant truchtał w miejscu. Zawsze uważałem, że bieganie w miejscu
jest międzynarodowym sygnałem mówiącym, że uprawiający je
człowiek to pretensjonalny kutas. Z tego, co pamiętam, Ethan też tak
robił, prawda?
Nagle nie mogłem patrzeć na przyjaciela.
– Nie irytuj się tak. Nawet gdybym próbował do niej podbijać, ona
nigdy nie zechciałaby się ze mną spotkać. Braterski kodeks może być
bzdurą, ale babski istnieje, a Maddie to dobra przyjaciółka. Nigdy nie
zrobiłaby Layli czegoś takiego.
Wiedziałem, że Grant ma rację.
Pobiegłem dalej, ignorując jego chichot. To wcale nie było śmieszne.
Co z tego, że nie chciałem, by mój najlepszy przyjaciel przespał się
z moją byłą? Przecież to nie oznaczało, że jestem w niej zakochany.
– A co do insynuacji... – dodał Grant, uśmiechając się szeroko. –
Wydaje mi się, że wiem, jakiego terminu szukasz. Masz po prostu
koszmarnie, straszliwie i oficjalnie przesrane.
ROZDZIAŁ 20
MADDIE
◆◆◆
Przez pół dnia myślałam o martwej azalii, jednocześnie pracując nad
Wymarzoną Suknią Ślubną. Kilkukrotnie zrobiłam dziurę w kartce.
– Co się stało? Jedno z twoich dzieci umarło? – szydziła Nina
z drugiego końca studia. Oczywiście gdy Sven znajdował się poza
zasięgiem słuchu. – Jesteś złą mamusią, Maddie.
Spuściłam głowę i skupiłam się na pracy.
– Maddie. – Sven wyrósł znienacka za moimi plecami. Aż
podskoczyłam. – Co tam?
Otworzyłam usta, by odpowiedzieć, ale przerwał mi gestem.
– Nieważne. Nie przyszedłem tutaj na pogaduszki. Czy szkic już jest
gotowy?
– Prawie. – Zaborczo przycisnęłam kartkę do piersi.
Bardzo się przywiązałam do tego projektu. Wiele dla mnie znaczył.
Pracowałam nad nim, wyobrażając sobie, że to ja włożę tę suknię.
– Pozwól obejrzeć. – Sven wyciągnął stołek spod drugiego biurka
i usiadł naprzeciwko.
– Teraz? – Rozejrzałam się, by zyskać na czasie.
– Nie będzie lepszej chwili. – Wyrwał podkładkę z mojego uścisku.
Wstrzymałam oddech. Ściany studia zaczęły się do mnie zbliżać. Tak
się denerwowałam, że paliło mnie w płucach.
– Och – powiedział Sven po całej minucie ciszy. To nie może być nic
dobrego. Nie brzmi, jakby był zachwycony.
Zebrało mi się na mdłości. Sven ściągnął brwi.
– Ma bardzo dużo dodatków.
– Tak – odparłam. – Prosiłeś, żebym wykazała się kreatywnością.
– Ale w granicach rozsądku. – Zmarszczył nos, nie odrywając oczu od
projektu.
– Właściwie użyłeś słowa „zaszalej” – przypomniałam mu.
Nie wierzyłam własnym uszom. Czy ja naprawdę spieram się ze
Svenem? Po raz pierwszy w życiu. Nigdy dotąd nie podważałam zdania
mojego szefa (podejrzewam, że właśnie dlatego tak szybko
awansowałam). Byłam pracownicą, która nigdy nie odmawiała.
Ale nie w tym wypadku. Teraz, gdy wiedziałam, że ta suknia to mój
najlepszy projekt.
Sven podniósł rysunek i spojrzał mi w oczy.
– Posłuchaj, nie twierdzę, że jest zła, ale musimy na niej zarobić.
A w tym sezonie króluje prostota.
– Wyraźnie powiedziałeś, że nie obowiązują mnie żadne zasady. –
Wyrwałam mu kartkę. – I właśnie tym się kierowałam. W trakcie
Tygodnia Mody wszyscy zaprezentują podobne proste suknie, a ja
wystawię coś świeżego. Pięknego. Nie z tego świata. Zleciłeś mi to
zadanie, bo powiedziałeś, że jestem gotowa. No to jestem, Sven.
I kocham ten projekt. Kocham go z całego serca.
Przypomniałam sobie słowa zachęty, które usłyszałam od
Chase’a. Suknia chyba mu się podobała. A nawet wydawał się
nią zauroczony. Dzięki niemu nie zrezygnowałam z tego szkicu.
W projektowaniu sukni ślubnych nie chodzi wyłącznie o to, by
zaprezentować je na wybiegu. Czasami ważniejsze jest pokazanie ich
mężczyznom, takim jak Chase. By poczuli, że ktoś im przyłożył w splot
słoneczny.
Sven patrzył na mnie w zamyśleniu. Nie odwracałam wzroku.
Wiedziałam, że postępuję właściwie, nawet jeśli było to do mnie
niepodobne. Czułam, że wyjdziemy na tym dobrze zarówno ja, jak
i firma.
Wskazał głową na szkic.
– Wiesz, że grube ryby będą mi o to suszyć głowę...
Wytrzymałam kolejne spojrzenie.
– Jeszcze muszę zaznaczyć, że nie jest biała – mruknęłam.
Wytrzeszczył oczy.
– Ale łabędzia biel...
Pokręciłam głową.
– Sprzeda się, Sven. Obiecuję.
Podrapał się po policzku. Chyba był w szoku. Ja również z powodu
własnej nieustępliwości.
– Kiedy stałaś się taka – przez chwilę szukał właściwego słowa –
stanowcza?
Uśmiechnęłam się.
– Kiedy dotarło do mnie, że bycie miłą nie równa się byciu
popychadłem. A bycie silną ma dobry wpływ nie tylko na mnie, lecz
także na innych.
◆◆◆
O wpół do pierwszej, gdy wszyscy wyszli na przerwę, poczułam, że ktoś
klepie mnie w ramię. Właśnie siedziałam zgarbiona przy stole
kreślarskim i wysuwałam język, szkicując.
Odwróciłam się i zobaczyłam Chase’a, który trzymał w ręce
reklamówki z jedzeniem. Wyczułam zupę pho i zauważyłam pojemnik
z pierożkami. Zaburczało mi w brzuchu.
Dopiero po pięciu sekundach zorientowałam się, co on wyprawia.
Szturchnęłam go lekko, zerkając na stanowisko Niny, ale nikogo tam
nie było.
– Odbiło ci? – wyszeptałam oburzona i spanikowana. – Ktoś może cię
tu zobaczyć!
– No i co? – Zmrużył oczy. – Przyszedłem tutaj, by zaoferować ci
zupę, nie kutasa. Ludzie nie zatchną się od plotek, jeśli zjemy razem
lunch.
Dotarło do mnie, że zachowuję się jak niewdzięcznica. On tu
przyszedł, żeby mnie nakarmić. Zaczerpnęłam powietrza i przykleiłam
uśmiech do twarzy.
– Porusza mnie twoja troska, ale nie życzę sobie, by ktokolwiek się
o nas dowiedział. To tymczasowy związek i jak już powiedziałam...
– Tak, tak. – Zniecierpliwiony Chase machnął wolną ręką. – Boże
broń, żeby ludzie pomyśleli, że rzucił cię szef!
– Nie tylko o to chodzi. – Zgrzytnęłam zębami.
Wsparł się biodrem o stół, czekając na wyjaśnienia.
Rozejrzałam się. W pomieszczeniu nie zauważyłam nikogo. To był
jeden z tych letnich dni, podczas których zostawanie w budynku
graniczyło z masochizmem. Zerknęłam na swój telefon – do powrotu
ludzi mieliśmy przynajmniej pół godziny. Poza tym Chase miał rację, to
tylko obiad, nie seks.
Pokręciłam głową.
– Dobra. Ale tylko dlatego, że kusisz jedzeniem.
– Jak skończymy z daniem głównym, zamierzam kusić cię czymś
znacznie lepszym. – Puścił oko.
Szybko przygotował stół w biurowej kuchni, ja w tym czasie
chwyciłam dwie puszki dietetycznej coli. Opowiedziałam Chase’owi
o azalii Ethana, obserwując reakcję. Od czasu sprezentowania kwiatów
już kilkukrotnie odwiedziłam go w mieszkaniu; domyślałam się, że
w którymś momencie musiał się pozbyć swojego. Azalii nie było ani na
stole w salonie, ani w żadnym innym miejscu. Nie żeby to miało jakieś
znaczenie. W końcu wspólnie uzgodniliśmy, że nasz związek jest
tymczasowy.
– Zabójca roślin. – Chase cmoknął. Pałeczkami wyłowił z zupy
krewetkę i wrzucił ją do ust. – Szkoda, bo Katie się na niego napaliła.
– Naprawdę? – Wciągnęłam kluskę do ust.
Katie i Ethan pasowali do siebie jak ciasteczko do mleka. Żadnego
ognia, ale stuprocentowa kompatybilność. Tworzyli zgraną parę.
Chase ściągnął brwi, a ja zorientowałam się, że opacznie pojął moje
zadziwienie.
– Masz z tym jakiś problem? – Odłożył pałeczki do miski.
Właśnie skubałam placuszek krabowy. Nie śpieszyło mi się, kazałam
mu czekać. Nie spodobał mi się jego ton.
– Żadnego – odparłam swobodnie.
Chase miał chmurną minę, ale dostrzegłam moment, w którym
postanowił odpuścić. Zmienić temat. Otarł kąciki ust serwetką.
– Czy zechcesz mi towarzyszyć w drodze do łazienki, panno
Goldbloom?
– Hm. – Rozejrzałam się po biurze, które wciąż było puste. – Możesz
pójść sam. Wierzę, że potrafisz załatwić się bez pomocy.
– Nie wiem, gdzie jest łazienka na tym piętrze – stwierdził oschle.
– To najgłupsza wymówka, jaką w życiu słyszałam. – Popatrzyłam
rozbawiona tym, jak bardzo chce mnie zwabić w swoje szpony.
Wzruszył ramieniem.
– Na ogół wykorzystuję szare komórki do zarządzania firmą, która
jest warta miliardy dolarów. Po prostu mam priorytety, skarbie.
– Zwykłe przechwałki – zadrwiłam.
– Masz rację. Oznajmienie ci, że jestem dobry, jest w złym guście.
Pozwól, że ci zademonstruję. – Chase mrugnął do mnie i wyciągnął rękę
nad stołem.
Ujęłam ją, patrząc, jak nasze palce się splatają. Pociągnął mnie.
Wstałam i usiadłam mu na kolanach. Nie przestawałam się rozglądać.
Miałam dobry widok na windy, więc zobaczyłabym, gdyby się
otworzyły. Dzięki temu zyskam trzy sekundy, by wstać. Byłam
bezpieczna.
– Tak lepiej. – Oczy Chase’a przypominały roztopione srebro
pociemniałe z pożądania. Przesunął kciukiem po mojej dolnej wardze. –
O wiele lepiej.
Nasze usta zbliżyły się, powieki przymknęły. Najpierw wymieniliśmy
się oddechami. Wyczuliśmy tętna; nasze serca biły w jednym rytmie.
Usta Chase’a przesunęły się po moich cierpliwie, uwodzicielsko, niemal
słodko. Zauważyłam, że dobre pocałunki są jak dobre wino – upijasz się
nimi, nawet nie wiedząc kiedy. Potrafią człowieka zaczarować.
– Czy regulamin Black & Company na to pozwala? – wymamrotałam
przy jego wargach. – Bo tutaj, w Croquis, na pewno jest to zakazane.
– Nie czytałem żadnego z nich, ale w razie czego mogę wykupić
Croquis, żeby ją zmienić. – Znów mnie pocałował.
W jego głosie nie wyczułam nawet cienia sarkazmu. Roześmiałam się
i delikatnie przygryzłam dolną wargę Chase’a.
– Powinienem częściej cię karmić – stwierdził.
– Możesz zadbać również o moją kolację. – Tym razem to ja go
pocałowałam.
Wiedziałam, że robi się niebezpiecznie i ktoś może nas przyłapać, ale
za nic na świecie nie potrafiłam przestać.
– To jesteśmy umówieni na randkę.
– Żadnych randek – przypomniałam. – Pamiętasz o zasadach?
Ostentacyjnie wywrócił oczami, złapał mnie za tyłek i otarł się o mnie
swoją erekcją.
– To mi wystarczy. Zatem pozwól, że zapytam cię jeszcze raz: gdzie
jest łazienka?
– Ktoś może nas nakryć.
– Nikt nas nie nakryje.
– Skąd wiesz? – Niemal wymruczałam.
Przypominałam niewinną, niewyedukowaną małolatę, która słucha
swojego przystojnego chłopaka grającego w futbol, gdy on wyjaśnia jej,
że zdąży wyciągnąć i nie zrobi jej dziecka na pace furgonetki.
– To proste. Ja wiem wszystko – prychnął Chase.
Jego twarz kojarzyła mi się z maską.
– Wcale nie jesteś... – zaczęłam.
Natychmiast mi przerwał.
– Nieco więcej wiary we mnie, Mad. Żyje się tylko raz.
Cóż za prawdziwe stwierdzenie!
Chase chyba zauważył, że ostatnie zdanie do mnie przemówiło, bo
uśmiechnął się zarozumiale.
– No dalej. Nie mamy dużo czasu.
Nie wiedziałam, czy chodzi mu o moją przerwę na lunch, czy ogólnie.
Raczej o jedno i drugie.
Pobiegliśmy za rękę do łazienki.
Chase z rozmachem otworzył stalowe drzwi i zaciągnął mnie do
środka, nie przestając całować. Znów wymamrotałam coś o regulaminie
firmy i obawie, że to, co zamierzamy zrobić, nie jest do końca
higieniczne. Potem jednak pożądanie wzięło górę i zanim się
zorientowałam, Chase stał między moimi nogami, przyciskając mnie do
drzwi. Rozpiął spodnie i odsunął moje majtki pod sukienką.
– Uwielbiam to, że nosisz kiecki. – Pocałował mnie w nos.
Przygryzłam jego wargi i pocałowałam namiętnie, zanim się odsunął. –
Dzięki temu łatwo cię przelecieć. Tylko nie mam gumki – wyszeptał
przy moich ustach. – Ale badam się regularnie.
– Ja biorę tabletki i jestem czysta – odparłam.
– To zaraz cię pobrudzę.
Kiedy we mnie wszedł, połapałam się, że złamałam podstawową
zasadę. A seks bez prezerwatywy niebezpiecznie zakrawa na związek.
Choć z drugiej strony, pewnie bym umarła, gdybym teraz się z nim nie
bzyknęła.
Wszedł we mnie głęboko. Złapał moje udo i je uniósł.
Odrzuciłam głowę w tył, uderzając nią o drzwi.
– Zaraz umrę – wysapałam.
– Bądź grzeczna i zaczekaj kilka chwil. Naprawdę chciałbym
najpierw dojść. – Pchnął mocniej.
Roześmiałam się, a on mi zawtórował. Czy to nie dziwne, że
śmiejemy się w trakcie seksu? Pewnie dziwne. Ale tacy już jesteśmy –
jak zawsze lekko stuknięci.
Okazało się, że seks w łazience jest o wiele mniej seksowny niż
twierdzą w telewizji. Po pierwsze oboje byliśmy spoceni. W łazience nie
było klimatyzacji. Moja sukienka lepiła się do mokrego ciała jak folia.
Zerknęłam na Chase zaskoczona chłopięcą wrażliwością, którą
dostrzegłam na jego twarzy, gdy myślał, że nie patrzę. Poczułam
narastający orgazm. Za każdym razem, gdy we mnie wchodził,
sprzączka od jego paska ocierała się o moją łechtaczkę. Drżałam na
całym ciele i nie do końca wiedziałam, jakim cudem mój tyłek nie
wylądował jeszcze na podłodze. Pominąwszy jednak kwestię fizyki, nie
chciałam, by nasz seks dobiegł końca. Nigdy.
I to właśnie mnie przerażało.
– Dojdź, Mad! – jęknął.
– Nie. – Pocałowałam go w szczękę. – Nie, nie, nie. Chcę, żebyś
kontynuował. Nie możesz wytrzymać jeszcze trochę?
– Mogę – powiedział z bólem w głosie, ale poczułam, że długo tak nie
pociągnie. Wzrok miał mętny, drżał. Jego mięśnie się napinały. – Tyle
że...
I w tym momencie doszłam z głośnym jękiem, mocno trzymając go za
ramiona.
Chase pomógł mi ustać w miejscu, ale zamiast odnaleźć własne
spełnienie, zakrył mi usta dłonią.
Usłyszałam odgłos otwieranych drzwi, a potem ich trzask. I poczułam
się tak, jak gdyby ktoś wylał na mnie wiadro zimnej wody. Oczy mnie
zapiekły, usta rozchyliły się ze zdziwienia pod ręką Chase’a.
Nie, nie, nie, nie.
Chase pomógł mi stanąć na nogach, a potem wygładził moją
sukienkę, wciąż twardy i niezaspokojony. Odtrąciłam tę pomoc, czując
wezbrane pod powiekami łzy.
Oczywiście, musiał powiedzieć, że nic się nie stanie, ale się pomylił!
A ja, jak zwykła idiotka, mu zaufałam! Choć z drugiej strony sama
byłam sobie winna. Zachowałam się jak lekkomyślna cheerleaderka,
która zgodziła się na seks bez gumki w furgonetce. Co więcej,
pozwoliłam, by rozgrywający się na mnie zesrał.
– Mad... – zaczął Chase, chowając swój sprzęt do spodni.
Była to scena zaskakująco żałosna – twardy i niezaspokojony Chase
próbował mnie pocieszać. Wiedziałam, że wcale nie chciał, by tak to się
skończyło. I próbował mnie ostrzec, gdy tylko usłyszał ruch przy
drzwiach.
– Nieważne, kto się tutaj zjawił, nie mógł cię rozpoznać. Otaczałaś
mnie nogami w talii, więc nie mógł widzieć twoich butów. Słyszał tylko
jęki. Równie dobrze mógł stwierdzić, że ktoś tu ma zatwardzenie.
– Otaczałam cię w pasie jedną nogą – odparłam. Wciąż staliśmy
w kabinie, która teraz wydawała się o wiele mniejsza, niż gdy do niej
weszliśmy. Chciałam się stąd wydostać, ale jednocześnie bałam się
wyjść. – Tylko jedną. Druga dotykała podłogi.
– Twoje buty aż tak nie rzucają się w oczy. – Próbował mnie
przekonać.
Oboje spojrzeliśmy na moje stopy. Miałam na sobie kwieciste szpilki
z żółtą kokardą. Owszem, nie zwrócono by na nie uwagi, ale tylko na
festiwalu Eurowizji.
– Może ten ktoś nie spojrzał na podłogę...?
– Po tym, jak usłyszał, że jakaś para uprawia seks w kabinie? –
roześmiałam się z goryczą. – Marne szanse, Chase.
– Mad. – Złapał moją twarz w dłonie i przycisnął swoją skroń do
mojej.
Pokręciłam głową, usiłując uciec od jego dotyku.
– Dobra, nieważne. Dostałeś, co chciałeś. Chyba o to ci chodziło, nie?
Żeby postawić na swoim?
Pragnęłam być złośliwa. I kompletnie nie przypominałam samej
siebie.
– Mad!
– Czego? – warknęłam.
– Nie martw się. Poradzimy sobie z tym razem, nieważne co się
wydarzy.
Moje kolana drżały przez całą drogę do biura. A ja próbowałam
przemawiać sobie do rozumu, wmawiać, że Chase ma rację. Nikt nie
mógł wiedzieć, co robimy w tej kabinie. A już na pewno mnie nie
rozpoznał.
Weszłam do kuchni, żeby zebrać i wyrzucić pojemniki po jedzeniu.
Na lodówce zauważyłam przyklejoną kartkę. Był to dokument napisany
w Wordzie, żeby nikt nie rozpoznał pisma.
◆◆◆
W tej chwili nie mogłem, ale miałem wrażenie, że ludzie często tak
mówią w podobnych sytuacjach.
Maddie: Którą część wszystkiego? To, że twój tata się o nas
dowiedział? A może to, że przeleciałeś mnie w biurze, a potem
opowiedziałeś o tym Julianowi, kiedy cię sprowokował? Tak, Chase,
cienkie szklane ściany. Wszyscy wszystko słyszeli.
Maddie: A może chcesz mi wyjaśnić fakt, że jesteś ojcem
Clementine, ale jakoś zapomniałeś wszystkim o tym powiedzieć?
Maddie: Wcześniej sądziłam, że cię nienawidzę, ale się myliłam.
Nienawiść czuję dopiero teraz.
Maddie: Zatem nie mamy o czym rozmawiać. To i tak był tylko
tymczasowy związek, prawda? Sam tak powiedziałeś. Misja
zakończona. Przeleciałeś mnie, pochwaliłeś się, wszyscy wiedzą, daj
mi spokój.
Maddie: Jeszcze jedno. Bądź dobry dla Clemmy. Chociaż tyle
możesz zrobić.
◆◆◆
Kiedy taksówka zatrzymała się pod kamienicą Mad, lało jak z cebra.
Wcisnąłem dokument za poły marynarki, żeby nie zmókł, spuściłem
głowę i wysiadłem z samochodu. Nacisnąłem trzykrotnie dzwonek,
krążyłem w tę i we w tę, ale Mad nie otwierała. Próbowałem do niej
dzwonić – nic z tego. Widziałem światło w jej mieszkaniu. Rośliny
tulące się do szyby, w którą walił deszcz.
Dzwoniłem, pisałem, błagałem przez dwadzieścia minut. Aż w końcu
drzwi do budynku się uchyliły.
– Jezu, nareszcie! Mad...
Zobaczywszy, kto wyszedł mi na spotkanie, zamarłem.
Layla.
– Wow, szatanie! Wyglądasz jak gówno. A to spore osiągnięcie,
wziąwszy pod uwagę twoje geny. – Wzięła kęs żelka, którego trzymała
w dłoni.
Patrzenie na moją przemokniętą osobę ewidentnie sprawiało jej dziką
satysfakcję. Ona wciąż znajdowała się w budynku, a ja na zewnątrz.
Tak naprawdę nie byłem do końca pewien, co tutaj robię. Madison
wytknęła mi w esemesach to, co najważniejsze: że to miał być
tymczasowy związek, a prawda wyszła na jaw. To koniec. Co mnie
obchodziło, czy ona pozna prawdę? Zwłaszcza teraz, gdy całe moje
życie przypominało wielki pożar, który ktoś musi ugasić.
– Wpuść mnie. – Skrzywiłem się, bo deszcz kapał mi z włosów i nosa.
Jak to możliwe, że dopiero teraz zauważyłem, że jestem mokry?
– Postaraj się bardziej. I następnym razem bądź bardziej uprzejmy –
odezwała się śpiewnie, krzyżując ręce na piersi.
Neonowa zielona kurtka podkreślała kolor jej włosów.
– Tego słowa nie ma w moim słowniku – wycedziłem.
– Mówi się trudno. – Zaczęła zamykać mi drzwi przed nosem.
– Proszę! Mogę wejść? – zapytałem głośno.
Kurwa. Otworzyła je.
– Jakie masz zamiary wobec mojej przyjaciółki? – Udała, że
zastanawia się nad moją prośbą, biorąc kolejny kęs żelka.
Cóż... Chciałbym się wytłumaczyć, wziąć Mad na sześć różnych
sposobów tak, że zapomni, jaki mamy dzień tygodnia. A potem
nakrzyczeć na nią za to, że jest tak niemożliwa. I znowu ją przelecieć.
– Chcę z nią pogadać. – Postawiłem na najkrótszą, chwilowo
najbezpieczniejszą odpowiedź. – Ja chcę z nią tylko porozmawiać.
Deszcz chłostał mnie po głowie. Layla nie śpieszyła się z decyzją.
Lista osób, które miałem ochotę zabić, powiększała się z każdą sekundą.
– Ona jest na ciebie megawściekła, więc nawet jeśli uda ci się wejść
do budynku, to niekoniecznie do jej mieszkania. – Layla w końcu
otworzyła drzwi na oścież. – Powodzenia, szatanie.
Popędziłem na górę, pokonując po trzy stopnie naraz. Ale kiedy
dopadłem do mieszkania Madison, ogarnęło mnie dziwne uczucie. Przez
szparę w drzwiach niemal czułem zapach Daisy, kwiatów, szamponu
Mad i świeżych wypieków. Miałem ochotę się wysrać, wziąć prysznic
i uciąć sobie drzemkę, a potem uraczyć się dwiema babeczkami
i poprosić o loda. Chciałem ciepła, a nie kolejnej kłótni, bo każdego dnia
spieraliśmy się tysiące razy i miałem już tego dość.
– Madison. – Uderzyłem w drzwi. Woda kapała z mojego ubrania na
podłogę. Nie czułem już dolnej połowy ciała. Dupa mi pewnie odmarzła
i będzie trzeba ją amputować. – Otwórz.
– Nie ma mowy.
Jakim cudem tutaj wylądowałem? Nie tylko dzisiaj, lecz w ogóle.
Nieraz stałem po tej stronie progu, zawsze z niedorobionym planem,
gotów albo się tłumaczyć, albo do czegoś Mad przekonywać, i nigdy nie
byłem tu mile widziany.
Błagałem ją, zmuszałem, targowałem się z nią i manipulowałem nią
tyle razy, że można by to potraktować jak pracę na pełny etat. A za
każdym razem, gdy zostawaliśmy sami, kiedy w końcu miałem ją przy
sobie, przypominała mi, że nasza relacja nie jest poważna. Że jest
tymczasowa. Że wcale mi nie zależy.
Spojler: zależało mi. I to bardzo. To był właśnie ten zwrot akcji,
którego wcale się nie spodziewałem. Zdumiony zachwiałem się
i zarzuciło mnie na drzwi Layli (na szczęście ona gdzieś wyszła).
Warknąłem sfrustrowany.
Cholera. Byłem zakochany.
I to akurat w Madison „Maddie” Goldbloom, jak gdyby na świecie
było mało kobiet. W dziewczynie, która nosiła paskudne ubrania we
wzorki, miała krótką fryzurę, passé od lat dziewięćdziesiątych, i obsesję
na punkcie kwiatów, ślubów i zadowalania ludzi. Kochałem to, że jest
taka słodka, dobra i troskliwa. Choć jednocześnie sarkastyczna,
błyskotliwa i niezależna finansowo.
Byłem zakochany do szaleństwa. Ale dotarło to do mnie dopiero
teraz, o sekundę za późno.
– Mad. – Ponownie podszedłem do jej drzwi i oparłem o nie czoło.
Zamknąłem oczy.
Chryste. Utrata zarówno ojca, jak i ukochanej w tak krótkim odstępie
czasu to dla mnie zbyt wiele. Co ja takiego w życiu zrobiłem, że karma
się na mnie zemściła i dosłownie wyruchała mnie na sucho?
Nieważne. Lista grzechów ciągnęła się w nieskończoność.
– Proszę.
– Chase – usłyszałem zza drzwi. Głos brzmiał miękko, błagalnie. –
Nie wiem, co w tej sytuacji można jeszcze powiedzieć. Czuję się
upokorzona. Nina przez cały dzień się ze mnie nabijała, a twoja rodzina
pewnie mnie nienawidzi. Naprawdę nie chcę się tym teraz zajmować.
A do tego cała ta sytuacja z Clemmy. Jest jak żywcem wyjęta z odcinka
programu Ricki Lake.
Przynajmniej nie powiedziała, że Jerry’ego Springera. To jakiś postęp,
nie?
– Po prostu mi otwórz. Proszę. Wszystko ci wytłumaczę, a potem
sobie pójdę.
– Nie dam się na to nabrać. – W głosie Mad zadźwięczał gorzki
śmiech. – Właśnie w ten sposób wkradłeś się do mojego życia za
pierwszym razem.
Wiedziałem, że jej nie przekonam, więc odwróciłem się i osunąłem na
posadzkę pod drzwiami. Siedziałem i czekałem. Wiedziałem, że wciąż
tam stoi. W milczeniu.
– Czy ty właśnie usiadłeś pod drzwiami?
– Zgadza się.
– Dlaczego?
– Bo chcę ci coś pokazać. Zaczekam.
I naprawdę czekałem. Przez bite półtorej godziny.
Słyszałem, jak Madison krząta się po mieszkaniu. Zrobiła kolację
(zapach makaronu, bazylii i oliwy był tak silny, że nie sposób było nie
poczuć), nakarmiła Daisy, obejrzała odcinek serialu Ty, którego jeszcze
nie widziałem (niech ją szlag!). I dopiero potem wróciła do drzwi.
– Okej. Jestem gotowa wysłuchać, co masz do powiedzenia. Ale się
streszczaj.
Drzwi pozostawały zamknięte. Odwróciłem się i wbiłem w nie
wkurzone spojrzenie. Dobra. Zrobimy to tak, jak ona sobie życzy.
– Nie jestem ojcem Małego Smarka – powiedziałem. – Masz. Dzisiaj
zrobiłem test na ojcostwo. Gdy tylko Julian pokazał mi swój. –
Wsunąłem papiery przez szparę pod drzwiami.
Nie mogłem być ojcem Clemmy. Nie pasowało mi to czasowo. No,
chyba że jakimś cudem zrobiłem Amber dziecko, gdy byłem na Malcie.
Jeśli dobrze policzyłem. Tyle że zawsze byłem dobry z matmy.
Gapiłem się na kartkę, która nie znikała po drugiej stronie. Wreszcie
Mad ją podniosła. Odetchnąłem z ulgą i zamknąłem oczy.
– Od początku wiedziałem, że nie mogę być jej ojcem. Dlatego kiedy
Amber to sugerowała, mówiłem, że zrobię test. Naprawdę uważasz, że
odwróciłbym się od własnego dziecka?! – warknąłem. – Kurwa, kocham
Clemmy jak własną, ale nie jest moja. Choć właściwie to jedyna dobra
rzecz, która wynikła z tego, że Julian i Amber ruchali się za moimi
plecami.
Cisza. Auć.
Okej. Jeśli mam być szczery, spodziewałem się tego. Przemilczenie
mojego potencjalnego ojcostwa to pikuś przy innych rzeczach, których
się dopuściłem.
– Czyli kto jest biologicznym ojcem? – zapytała Mad.
– Jakiś koleś z Wisconsin. Gdy otrzymałem wyniki, poszedłem prosto
do Amber. – Przeczesałem włosy palcami. – Powiedziała, że nasze
zerwanie ją zdołowało. Próbowała do mnie zadzwonić, unikała Juliana,
chciała mi wynagrodzić rozczarowanie. Ja jednak byłem wtedy
w podróży i nie odbierałem telefonu. Postanowiła zatem wrócić do
rodzinnego domu, żeby posklejać złamane serce, a raczej to, co miała
zamiast niego w klatce piersiowej. Ojciec Clemmy to chłopak, z którym
chodziła w liceum. Obiecała, że z nim porozmawia. Zastanowimy się
nad rozwiązaniem. Tak by młoda miała jak najlepsze dzieciństwo.
Mad westchnęła.
– Co za bajzel.
– Mhm.
– Biedna Clemmy.
– To prawda – zgodziłem się.
Kochałem swoją bratanicę całym sercem, ale nie przyszedłem tutaj,
żeby o niej rozmawiać.
– W każdym razie – odchrząknąłem – moja rodzina wcale nie pała do
ciebie nienawiścią. Tylko mówię. Mama uważa, że jestem skończonym
gnojem, a tata pewnie wykreślił mnie z testamentu. Ale ciebie wciąż
lubią. Kiedy wyjaśniłem im, że nie poprosiłaś o pieniądze ani o nic
wartościowego i pomogłaś mi, żeby tacie było miło, uznali, że to bardzo
wielkoduszne z twojej strony.
Wciąż nazywałem ją Męczennicą Maddie, ale prawda była taka, że od
jakiegoś czasu wcale nie była tą słabą, niezbyt pewną siebie dziewczyną,
którą poznałem wiele miesięcy temu. Teraz walczyła o siebie i robiła
wyłącznie to, w co naprawdę wierzyła.
I niestety z tej przyczyny pociągała mnie coraz bardziej.
Cisza po drugiej stronie drzwi działała mi na nerwy. Przesunąłem
czołem po drewnie, mocno zaciskając powieki.
– Nie chcę, żeby nasz związek się skończył – wyszeptałem.
Nie byłem gotowy, by powiedzieć jej o wszystkim, bo zdałem sobie
sprawę, że to nie najlepsza pora na wyznanie miłości. Lecz kiedy
myślałem, że miałbym się jutro obudzić i już więcej nie zobaczyć Mad,
chciało mi się umrzeć.
– Proszę cię. – Jej głos drżał. – Odejdź.
Przycisnąłem dłoń do drzwi, a potem odszedłem.
Po raz pierwszy, odkąd ją poznałem, uszanowałem jej granice.
Podobno robienie tego, co właściwe, daje człowiekowi satysfakcję.
Gówno prawda.
To po prostu było na wskroś głupie.
Kiedy wyszedłem na ulicę, podniosłem głowę i zignorowałem deszcz
zalewający mi twarz. Dostrzegłem w oknie twarz Mad. Płakała.
Gdy wsiadałem do ubera, a woda ściekała po mojej twarzy,
pomyślałem, że ja chyba też płaczę.
ROZDZIAŁ 22
MADDIE
Zrobiłam to.
Postawiłam na swoim.
Koniec z Męczennicą Maddie. Sprzeciwiłam się Chase’owi Blackowi.
Odmówiłam mu. Zerwałam z Ethanem. A nawet napisałam do Katie, że
nie mam nic przeciwko jej spotkaniom z moim byłym (o ile Ethana
można tak nazwać). Wreszcie przestałam być bierną potakiwaczką.
Tylko dlaczego nie byłam z siebie zadowolona?
Zawsze sądziłam, że kiedy zawalczę o swoje, poczuję boską
satysfakcję. Że będę jak motyl, który opuścił kokon i rozłożył kolorowe
skrzydełka. W rzeczywistości jednak czułam do siebie obrzydzenie po
tym, jak potraktowałam Chase’a, gdy przybiegł do mnie z testem na
ojcostwo.
Kiedy następnego dnia zjawiłam się w studiu, czułam się tak pusta, że
dosłownie słyszałam zgrzytanie kości w moim ciele.
Tydzień Mody był już za rogiem. Sierpień zmienił się we wrzesień,
a ukończony szkic przekazałam Svenowi.
Dzisiaj mieliśmy szyć suknię. Modelka już jechała. Sven oznajmił, że
wziął sobie do serca naszą rozmowę o projekcie. Nie tylko nie
wprowadził do niego żadnej zmiany, lecz zasugerował także, że
powinniśmy ubrać w tę suknię normalną kobietę. „Normalną”, czyli
według niego śliczną dziewiętnastolatkę o nieskazitelnej skórze
i jedwabistych włosach, ale w rozmiarze trzydzieści sześć, a nie chudszą,
jak zazwyczaj. Wciąż szczupłą, ale kształtną – jak na modowe standardy.
Teraz wystarczyło doglądać szycia, etap po etapie.
– O, patrzcie, biurowy materac. Stańcie w kolejce, panowie. Każdy
będzie miał okazję zaliczyć – oznajmiła Nina, gdy weszłam do biura.
Byłyśmy w nim same. Wszyscy inni w Croquis woleli się modnie
spóźniać.
Wczoraj Nina osiągnęła najwyższy poziom wredoty – jak w operach
mydlanych i koreańskich serialach dla nastolatków. Kiedy zeszłam na
dół kupić sałatkę, z mojej torby wypadły prezerwatywy. Musiała je tam
włożyć, kiedy nie patrzyłam.
– Zamknij się, Nina – powiedziałam zmęczonym głosem, opadłszy na
krzesło, żeby włączyć laptopa.
Kiedy dotarło do niej, że odpysknęłam, wykrzywiła usta
z niesmakiem. Dzisiaj miała na sobie czarną sukienkę od Stelli
McCartney i płaskie louboutiny.
– Czyli jednak masz język? I nie służy on wyłącznie do obciągania
facetom na wysokim stanowisku? Kto by pomyślał.
O co jej chodzi?
– Serio? – Wywróciłam oczami. Miałam dość jej czepialstwa. – Bycie
wredną laską przestało być modne na początku dwudziestego
pierwszego wieku. Teraz mamy rok dwa tysiące dwudziesty. Obrażasz
mnie. Hejtujesz moje zdjęcia. Naprawdę, daruj sobie tę seksualną
stygmatyzację. To się robi męczące.
– Masz szczęście, że brak ci jakichkolwiek zasad moralnych – odparła
niezniechęcona. – Jeśli i ja dałabym dupy odpowiednim osobom
w branży, pewnie zaszłabym tak daleko, jak ty.
Zatrzasnęłam laptopa.
– Nina! – ostrzegłam i w końcu na nią spojrzałam.
Właśnie wpychała do pudełka swoje zdjęcia z chłopakiem lobbystą.
Oczy miała zaczerwienione. Ona...
O Boże. Ona się pakowała.
– Daruj sobie triumfalną przemowę, dobrze? – burknęła. – Wczoraj
mnie zwolniono, czego zapewne jesteś świadoma. Sven osobiście
wręczył mi wypowiedzenie. Powiedział, że Chase Black zwrócił mu
uwagę na regulamin Croquis. Najwyraźniej pan Black przeczytał całość
wczoraj w klinice, czekając na jakieś wyniki. Nie mam pojęcia na jakie.
Oby się okazało, że ma chlamydię! W każdym razie z radością
poinformował Svena, że ponoć się nad tobą znęcam. – Pociągnęła
nosem. Wiedziałam, że mówi o teście na ojcostwo. – W każdym razie
mam to gdzieś. I tak, ubiegając się o staż, najpierw próbowałam u Prady.
Potem u Valentino. Croquis był dopiero na piątym miejscu. – Szybko
otarła łzę, która spłynęła jej po nosie.
Wstałam i podeszłam do niej. Sięgnęła po jedno z pudeł i odwróciła
się do mnie plecami, ale złapałam ją za rękaw.
– Posłuchaj! – rzuciłam ostro.
Męczennicy Maddie nie było w pobliżu. A ja wkurzyłam się i nie
zamierzałam się tego wypierać.
Nina spuściła oczy i pokręciła głową.
– Nina! – warknęłam głośniej. – Fakt jest taki, że naprawdę się nade
mną znęcasz.
– To tylko zwykłe przekomarzanki! – zawołała.
Gówno prawda.
– Dlaczego tak bardzo mnie nienawidzisz?
Spojrzała na mnie jak na idiotkę, jak gdyby nie mogła uwierzyć, że
nie wiem.
– A dlaczego nie? Spójrz tylko na siebie. Masz okropny gust, a mimo
to dobrze czujesz się w swojej skórze. Bez obrazy, ale nigdy nie
poznałam tak obciachowej osoby. I jesteś chyba ulubioną pracownicą
Svena. Uganiają się za tobą faceci w typie Chase’a Blacka, bzykają cię
w łazience i zwalniają dla ciebie ludzi. Jesteś zbyt doświadczona jak na
swój wiek, a nawet nie studiowałaś na dobrej uczelni. Po prostu jesteś...
Taka ogarnięta. Sama nie wiem, ale nie wydaje mi się to naturalne
u dwudziestosześciolatki. Wygląda mi na to, że idziesz przez życie na
skróty.
– A pomyślałaś, że moje życie to nie są jednorożce, serduszka
i słodkie wypieki? – Zdumiona spostrzegłam, że się niemal wydzieram.
Mówi się trudno. – Jestem mało pewna siebie w... Cóż, tak naprawdę
pod wieloma względami. Wynajmuję małe mieszkanie i mam psa, który
mnie uczula. Moje życie uczuciowe to jakaś katastrofa, moja mama
umarła, gdy byłam nastolatką, i nigdy nie otrząsnęłam się po jej stracie.
Od pięciu lat praktycznie nie mam żadnego życia towarzyskiego, bo
skupiam się wyłącznie na pracy, żeby być najlepsza. Nie mogłam sobie
pozwolić na bycie stażystką, bo wtedy zostałabym bez mieszkania.
I dlatego Sven tak szybko mnie awansował. Ale ceną jest praca po
pięćdziesiąt godzin tygodniowo. Trawa jest zawsze bardziej zielona, gdy
patrzy się na nią przez czyjś filtr na Instagramie. Nikt nie ma
ogarniętego życia. A przynajmniej nie pod każdym względem. Wszyscy
tylko udajemy, że wiemy, co robić. Po prostu ci, którzy się przy tym
uśmiechają, wyglądają tak, jak gdyby czerpali z tego więcej radości.
Nina pociągnęła nosem.
– Cóż... Tak, ale...
– Zachowywałaś się wobec mnie jak czepialska, zazdrosna, wściekła
sucz, Nino. Nie mogę dłużej pozwalać, by ktokolwiek mnie tak
traktował. Dosyć. Jeśli mam być szczera, zasłużyłaś sobie na to, by cię
zwolniono. Na litość boską, napchałaś do mojej torby prezerwatyw! Ale
wiesz co? Nie chcę mieć cię na sumieniu, więc dam ci szansę.
Porozmawiam ze Svenem, żeby pozwolił ci zatrzymać tę posadę.
Zapewne przychyli się do prośby dręczonej. Ale musisz mi obiecać, że
się pohamujesz i już nigdy nie usłyszę od ciebie przykrych rzeczy. Bo
zazdrość jest jak pierdzenie: choć śmierdzi, wszyscy to robią. Lepiej
jednak się od niego powstrzymać albo dawać sobie upust, kiedy nikt nas
nie widzi i nie słyszy. Zrozumiałaś?
Popatrzyła na mnie zszokowana, mrugając szybko, by pozbyć się łez.
– Nino, odpowiedz.
– Tak – wyszeptała, wciąż oszołomiona moją przemianą o sto
osiemdziesiąt stopni. – Obiecuję. I... Przepraszam.
– I powinno być ci przykro.
– Jest.
Zapadła cisza.
– Dlaczego to robisz? – przerwała ją Nina. Skrzywiła się i podrapała
po nosie. – Nie musisz. A ty jesteś dla mnie miła, mimo że przed chwilą
na mnie naskoczyłaś.
– Och – westchnęłam nonszalancko. – Nie robię tego dla ciebie, tylko
dla siebie. Dzięki temu, że jestem miła, mogę w nocy spać spokojnie.
Nie oznacza to, że mam te same symptomy, co ty: zazdrość, ból serca,
brak pewności siebie. To są właśnie skutki uboczne bycia człowiekiem.
Ale ostatnio nauczyłam się jednej rzeczy. Że ta szczelina między
rzeczywistością a naszymi marzeniami to właśnie życie.
◆◆◆
Ostatecznie okazało się, że nie jestem w stanie odejść od Chase’a bez
oczyszczenia atmosfery między nami. Bez względu na to, jak bardzo
zrani mnie widok jego twarzy. Poza tym musiałam mu oddać pierścionek
za tryliard dolarów.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że nawet nie podjęłam tej decyzji
świadomie. A także nie zrobiłam tego w normalny sposób, jak normalna
osoba – nie napisałam do niego ani nie zadzwoniłam, żeby ustalić czas
i miejsce. Ja po prostu przyszłam do jego mieszkania bez zapowiedzi.
Miałam nadzieję (dobra: modliłam się), że uda mi się wtargnąć do
jego apartamentu i pobyć tam przez chwilę sam na sam ze sobą, żeby się
wziąć w garść. Innymi słowy przeżyć minizałamanie nerwowe, a potem
przemyć twarz. Istniała spora szansa, że to się uda, bo znałam rozkład
dnia Chase’a.
Dziś skończył już pracę i pojechał do ojca.
Odźwierny pilnujący budynku, starszy pan imieniem Bruce, znał mnie
z widzenia, więc pozwolił mi wejść. To właśnie był jeden z plusów bycia
„najbardziej obciachową osobą” na świecie, jak określiła mnie Nina. Nie
wyglądałam jak ktoś, kto okradłby mieszkanie miliardera.
– Dawno pani nie widziałem. Pan Black wydaje się nieco markotny,
odkąd przestała pani przychodzić. – Bruce zaprowadził mnie do windy.
Wciąż miałam klucz do mieszkania Chase’a, którego nie oddałam po
pierwszym rozstaniu, bo on o to nie poprosił. A poza tym nie byłam
wtedy w nastroju, by się z nim spotykać.
Gdy otworzyłam drzwi, zapiszczał mój telefon.
Podałam mu te wymiary.
A przez następną godzinę krążyłam po mieszkaniu
Chase’a i zapamiętywałam wszystko, wiedząc, że to moja ostatnia
wizyta w tym miejscu. Tym razem naprawdę. Jak podejrzewałam, azalii
nigdzie nie było. Nie znalazłam jej ani w sypialni, ani w łazienkach, ani
w salonie czy kuchni. W końcu padłam na kanapę, popatrzyłam w sufit
i westchnęłam.
Nawet się nie spostrzegłam, kiedy zasnęłam. Ale ocknęłam się, gdy
zegarek w telefonie wskazywał prawie pierwszą w nocy. Usłyszałam, że
Chase majstruje przy zamku, więc szybko się podniosłam i odgarnęłam
z policzka włosy.
Chase upuścił klucze i jęknął, a potem, podnosząc je, westchnęła jakaś
kobieta.
Kobieta.
Powróciło tamto wspomnienie.
Podniosłam się gwałtownie gotowa na awanturę, mimo że nie było
takiej potrzeby. Przecież już ze sobą zerwaliśmy. A właściwie to nigdy
nie byliśmy razem. Ale myśli, że Chase należy do mnie, nie potrafiłam
wybić sobie z głowy.
– Stój prosto – wymamrotała kobieta.
Chase czknął. Był pijany.
Drzwi się otworzyły, a on wtoczył się do środka. Miał na sobie
podartą czarną koszulę. Upadłby, gdyby nie podtrzymywała go pod
ramię szczupła kobieca postać.
– Szybko o mnie zapomniałeś. – Zacisnęłam dłonie w pięści.
Wszystkie moje mięśnie dygotały z wściekłości. – Znowu.
Chase i jego towarzyszka podnieśli głowy w tym samym momencie.
Spojrzeli na mnie.
Katie.
To była Katie.
Boże, ależ ze mnie idiotka!
Przegapiłam najlepszą z chwil, by odłożyć pierścionek zaręczynowy
na stół i uciekać gdzie pieprz rośnie. Bo wmurowało mnie w podłogę.
– Jesteś tutaj – zauważył Chase beznamiętnie.
– A ty jesteś nawalony! – wypaliłam.
Zerknęłam na Katie z nadzieją, że moja twarz wyraża skruchę.
Uśmiechnęła się. Ustawiła Chase’a pod drzwiami i podeszła, żeby
mnie uściskać.
– Hej, nie przejmuj się – powiedziała. – Między nami wszystko
w porządku. Mój brat postanowił się odstresować po pracy i pójść na
drinka z kolegami. W drodze do domu zastałam go w barze w takim
stanie. Uznałam, że musi się wyspać, bo rano dopadnie go kac.
– Słuszna decyzja. – Pokiwałam głową.
– Zostawię was.
Katie wyszła i zostaliśmy z Chase’em sami. Tyle że on był narąbany.
Wściekłam się na wszechświat za to, że zesłał mi go w takim stanie.
Nawet nie potrafił się wysłowić, a przecież tak wiele było do
powiedzenia. Bo dzisiaj mieliśmy rozmawiać ze sobą po raz ostatni.
Zdjęłam pierścionek z palca. I zrobiło mi się jakoś dziwnie. Przez
ostatnie tygodnie naszego udawanego związku zdejmowałam go
wyłącznie do pracy, ale poza nią lubiłam go nosić – w metrze, kiedy
wychodziłam ze znajomymi albo zabierałam Daisy na spacer.
Widziałam, jak ludzie go obczajają, gdy trzymałam dłoń na drążku
w wagonie, wołam taksówkę albo przewracam stronę w czytniku,
czekając na swoją kolej u fryzjera. Niemal widziałam, jak obracają się
trybiki w ich głowach. Domyślałam się, co muszą sobie wyobrażać. Ta
część podobała mi się najbardziej. Te ich domysły.
Dotarło do mnie, że moja obsesja na punkcie ślubów ma związek
z poznaniem idealnego faceta. Z historią romantycznej miłości.
Chciałam opowiadać tym wszystkim ludziom o Chasie. O tym, jaki jest
zabawny i boski. Jak bardzo kocha swoją rodzinę i dba o bratanicę.
– Pomyślałam, że wstąpię, żeby ci to oddać. – Wyciągnęłam
pierścionek w jego kierunku.
Zignorował ten gest i zamrugał, jak gdyby skupiał się na mojej
twarzy.
– Zatrzymaj go.
– Chase...
– Sprzedaj go, oddaj komuś, wszystko jedno. Zasłużyłaś na niego.
Potrząsnęłam głową, czując bolesny ucisk w sercu.
– To zbyt wiele.
– I tak go nie zwrócę. – Chwiejnym krokiem wszedł do salonu, padł
na kanapę i włączył telewizor. Jego domyślnym kanałem był ESPN. –
Nawet nie mogę na niego patrzeć.
Wyglądał na wykończonego, więc uznałam, że spieranie się z nim jest
bez sensu. Poza tym, jeśli zatrzymam pierścionek, okażę Chase’owi
wyrozumiałość.
– Posłuchaj. – Usiadłam obok niego, bo czułam, że zaczyna
odpływać, a nie chciałam, by stracił świadomość. – Co do Niny...
Doceniam to, co próbowałeś zrobić. Naprawdę. Ale proszę cię, każ
Svenowi oddać jej stanowisko. Ona go potrzebuje, a ja nie chcę u niego
interweniować.
– Jej potrzeba lekcji dobrych manier – wymruczał, wbijając nadąsany
wzrok w telewizor. – I sponsora, który zapłaciłby za te wszystkie łachy
od Prady, w których paraduje. Sprawdziłem ją na Instagramie. Czy ty
znowu zamieniłaś się w Męczennicę Maddie? Bo w twoim imieniu nie
zamierzam tolerować tego, jak ona cię traktuje.
– Dogadałyśmy się. – Odruchowo wsunęłam pierścionek na palec.
Zignorowałam nagły dreszczyk przyjemności, która mnie przeszyła.
– Czy to cię uszczęśliwi? – Odwrócił się do mnie. Miał tak szczere
spojrzenie, że niemal mnie to dobiło. Pokiwałam głową. – Dobra. Niech
sobie zatrzyma tę posadę. Pogadam ze Svenem.
– Dziękuję.
– Poradzę mu również, żeby zrobił z ciebie jej szefową. Wydaje mi się
to sprawiedliwym rozwiązaniem.
Nie oponowałam.
– Co u twojego taty? – zapytałam, grając na zwłokę.
Nie mogłam zostawić tutaj Chase’a samego, pijanego, cierpiącego,
przepełnionego goryczą.
Wzruszył ramieniem.
No tak. Głupie pytanie.
– Chcę, żebyś wiedział, że niezależnie od wszystkiego będę przy tobie
i twojej rodzinie. Jako przyjaciółka.
– Nie chcę, żebyś była moją przyjaciółką. – Popatrzył mi głęboko
w oczy. Przez chwilę wyglądało to tak, jak gdyby otrzeźwiał. – Ja chcę
być dla ciebie wszystkim. A może nawet to mi nie wystarczy. Więc
dzięki, ale nie.
On jest pijany!, krzyczał mój umysł. Narąbany, zalany, odurzony.
Wcale nie miał tego na myśli.
Ale moje serce wiedziało swoje.
Zamknęłam go w niezdarnym uścisku i pocałowałam w szyję,
zaciągając się zapachem, który dzisiaj walił alkoholem.
– To ogromne zobowiązanie. – Uśmiechnęłam się smutno, całując
Chase’a pod uchem.
Kiedy odpowiedział, jego słowa odczułam w całym ciele.
– Proszę o więcej, niż zasługuję.
ROZDZIAŁ 23
MADDIE
Droga Maddie,
to pożegnanie. Czuję to w kościach. Tak mi przykro, że nie będzie mnie
przy Tobie, gdy będziesz szła do ołtarza. Że nie pomogę Ci przy
dzieciach, jeśli się na nie zdecydujesz. Tak strasznie mi przykro, że nie
będę Ci towarzyszyć, gdy będziesz przeżywać rozstania z chłopakami
i nastoletnie dramaty albo świętować drobne zwycięstwa i uczyć się
życia po kolei, jakbyś otwierała czekoladki. Wszystkie smakują inaczej,
moja kochana Maddie. Każda lekcja od losu to dar, nieważne, ile przez
nią wycierpisz.
Kocham Cię, Madison. Nie tylko dlatego, że jesteś moim dzieckiem –
po prostu uważam, że jesteś cudownie dobra, troskliwa, pogodna
i słodka. Do tego kreatywna. A Twój śmiech przypomina mi świąteczne
dzwonki. Bo łączysz w sobie wszystko to, co najlepsze w Twoim ojcu i we
mnie. Jestem z Ciebie tak egoistycznie dumna!
Zanim jednak pożegnam się na dobre, mam dla Ciebie kolejną,
ostatnią ciekawostkę o kwiatach. Śliczne różowe główki mimozy
wstydliwej, przypominające pomponiki, wydają się cudownie puchate
i aksamitne. Ale tak naprawdę są bardzo wrażliwe, choć nie tak jak
liście, które składają się nawet wówczas, gdy wieje wiatr. Mimoza
pięknie kwitnie, ale lepiej ją oglądać z daleka. Generalnie można
powiedzieć, że jest niedotykalska.
Nie unikaj świata, nawet gdy będziesz cierpieć. Będziesz też ranić
innych, nawet jeśli niecelowo. Ból jest nieodłączną częścią życia. Tak
samo jak radość. Ciesz się każdym dniem.
Kochaj mocno.
Wysypiaj się.
Odżywiaj się zdrowo.
I pamiętaj naszą najważniejszą kwiatową zasadę: jeśli coś nie
sprawia, że rośniesz czy zaczynasz kwitnąć – zrezygnuj z tego.
Kocham najmocniej.
Mama
◆◆◆
Trzy dni później pojechałam do Filadelfii, żeby zobaczyć się z moim
ojcem.
Tata i ja mieliśmy własny rytuał: dwa razy w miesiącu spotykaliśmy
się w Iris’s Golden Blooms. Ja pomagałam mu porządkować księgi
rachunkowe, a on w zamian stawiał mi chińszczyznę w knajpie
znajdującej się niedaleko naszego domu. Następnie jedliśmy lody
z supermarketu, oglądając telewizję, a tata opowiadał mi wszystkie
plotki z naszego miasteczka. Poza tym teraz miał dziewczynę, uroczą
kobietę imieniem Maggie. Szczerze cieszyłam się, że ją znalazł, bo
dzięki temu się nie nudził, był szczęśliwy i ktoś poświęcał mu uwagę,
skoro ja nie mogłam. Maggie nas rozumiała i nigdy nie narzekała, że
kwiaciarnia taty wciąż nosi nazwę po jego zmarłej żonie.
Odkąd zeszliśmy się z Chase’em kilka tygodni temu, nie
rozmawiałam o nim z tatą. Uznałam, że to bez sensu, skoro nasz związek
i tak jest z góry skazany na porażkę.
Nie opuszczało mnie wrażenie, że dzisiejsze spotkanie było inne niż
zazwyczaj. Wszystko wydarzyło się w odpowiedniej kolejności:
przejrzałam księgi, zjadłam chińszczyznę, a potem lody przed
telewizorem tak wielkim, że można by ukryć w nim ciało. Tata zapytał,
czy chcę u nich przenocować. Zgodziłam się i był zachwycony. Nowy
Jork zanadto kojarzył mi się z Chase’em, gdzie jego wspomnieniem
przesiąkły każdy wieżowiec i każda ulica.
Następnego dnia poszłam na cmentarz, choć tak naprawdę za
cmentarzami nie przepadałam. Zbyt przypominały mi o tym, że pewnego
dnia sama na którymś skończę. Ale raz do roku przyjeżdżałam tutaj,
żeby odwiedzić mamę w rocznicę jej urodzin.
Jeden z tych dni wypadł dzisiaj.
Zawsze przynosiłam jej słodkie wypieki, balony i (werble proszę!)
kwiaty. Dużo, dużo kwiatów. Tym razem zjawiłam się z liliami,
tulipanami i aksamitkami. Położyłam je na nagrobku, gdy już
wyszorowałam go do czysta, zdzierając sobie przy tym skórę z dłoni.
Potem przysiadłam na nim z papierowym talerzem muffinek, które
upiekłam o wschodzie słońca, i głaskałam kamienną płytę, opowiadając
mamie o wszystkich wybrykach Layli.
– Zapomniałam ci powiedzieć, że w pracy pozwolono mi
zaprojektować Wymarzoną Suknię Ślubną. W końcu po tym, jak
wzięłam udawany ślub ze wszystkimi chłopakami z naszej ulicy, miałam
okazję zaprojektować moją własną wymarzoną suknię! A wiesz, co jest
w tym wszystkim najlepsze, mamo? Kiedy okazało się, że mojemu
szefowi nie za bardzo spodobał się ten projekt, uparłam się przy swoim
zdaniu i wygrałam! A jednocześnie dotarło do mnie, że chyba nie
powinnam aż tak przejmować się wymarzoną suknią, na której punkcie
mam obsesję. Powinnam przestać tęsknić za wymarzonym mężczyzną.
Ale to mnie... przeraża.
Odpowiedziała mi cisza.
Poranek był chłodny. Ptaki śpiewały, wszystko pokrywała rosa.
Wciągnęłam powietrze do płuc i zamknęłam oczy.
– Wiesz, mamo, w końcu zrozumiałam, że to nie była moja wina. To
pewnie dziwne i trochę głupie jak na dwudziestosześciolatkę, ale jakaś
część mnie zawsze się zastanawiała, czy nie zostałaś mi odebrana
dlatego, że jestem złą osobą. Już tak nie myślę. Obserwuję Katie,
Chase’a i Lori, widzę, jak tracą kogoś, kogo kochają najbardziej na
świecie, i w końcu to rozumiem. Życie jest jak gra w rosyjską ruletkę.
Tak naprawdę nigdy nie wiesz, jak się dla ciebie skończy, ale i tak
bierzesz w niej udział. A tragedia to nic innego, jak wygrana na loterii,
tylko na odwrót. Już wiem, że dłużej nie mogę bać się życia. Nie wolno
mi rozczarowywać ludzi. I tchórzyć. Koniec z Męczennicą Maddie.
Myślałam, że jeżeli będę dobra i miła dla wszystkich, to nie dopuszczę
do kolejnej katastrofy. Ale człowiek nie może oczekiwać, że wygra na
loterii, więc dlaczego ma nieustannie martwić się tym, że zaraz wydarzy
się kolejna tragedia? Mam już dosyć bezpiecznego życia.
Pocałowałam nagrobek i po raz ostatni pogładziłam palcami imię
mamy.
– A przy okazji... Pokochałabyś Daisy. Jest szurnięta. Następnym
razem przyniosę jej zdjęcie. Wiesz, że Chase jest jedynym człowiekiem,
któremu nigdy nie nasikała do butów? Myślisz, że to jakiś znak?
Rozejrzałam się, bo naprawdę spodziewałam się zobaczyć jakiś
sygnał. Jak w filmach: jakiś dramatyczny piorun na niebie, kwiaty, które
niespodziewanie zaczynają zakwitać. Wystarczyłby nawet telefon od
Chase’a. I dlatego gdy wszystko wokół pozostawało nieruchome,
chciało mi się śmiać.
W prawdziwym życiu nie ma magicznych przypadków.
Już miałam się odwrócić, gdy zza drzewa wyszedł ogrodnik i posłał
mi zmęczony uśmiech. W ręce trzymał dmuchawę do liści. Miał na sobie
czarny uniform z białym napisem „Black Solutions”.
– Dzięki, mamo.
Mnie to wystarczyło.
◆◆◆
Chase: Czy oferta przyjaźni jest wciąż aktualna?
Maddie: Chodzi ci o tę, którą odrzuciłeś?
Chase: Przypominam, że byłem wtedy mocno pijany, a moje ego
roztrzaskane na kawałki. Ale tak.
Maddie: Okej. Pragnę cię wesprzeć.
Chase: Jakie masz plany na dzisiaj?
Maddie: Chyba będę obserwować, jak Daisy goni Franka i chce
się z nim kochać.
Chase: Mogę do ciebie dołączyć?
Maddie: Pewnie musiałbyś ich najpierw zapytać, ale
podejrzewam, że jeśli Frank zostanie kochankiem Daisy, to dla
ciebie poprzeczka zawiśnie całkiem nisko.
Chase: Poza tym puknięcie jej współlokatorki byłoby w stylu
mojej diabelskiej reputacji.
Maddie: O kurde. Słono bym zapłaciła, żeby zobaczyć twoją minę,
jeśli Daisy i Frank przeszliby do rzeczy.
Chase: Lepiej znajdź sobie jakieś hobby.
Maddie: Nie każdego stać na rozrywkę w postaci wypadów nad
jezioro i do posiadłości w Hamptons. My, śmiertelnicy, musimy się
zadowolić bardziej przyziemnymi atrakcjami.
Chase: Wy, śmiertelnicy, macie Netflixa.
Maddie: Cofam zaproszenie na inscenizację Przeminęło z wiatrem
w wykonaniu Daisy i Franka.
Chase: A co, jeśli przyniosę jedzenie?
Maddie: Sushi?
Chase: Naturalnie.
Maddie: To jesteśmy umówieni. Ale ani słowa na temat filmu,
który wybiorę. Nie podobają mi się twoje złośliwe uwagi.
Chase: Szczerze mówiąc, moja droga, mam to gdzieś.
◆◆◆
Chase: Dziękuję, że zabrałaś mamę i Katie na lunch. Naprawdę to
doceniają.
Maddie: Tak naprawdę to one zabrały mnie.
Chase: Ale ty stawiałaś.
Maddie: Cichaczem.
Chase: W przemykaniu się cichaczem jesteś całkiem niezła.
Maddie: Niby gdzie?
Chase: Do mojego serca.
<użytkownik Chase usunął wiadomość z czatu>
Maddie: Właśnie byłam z Laylą w sklepie, kupowałyśmy gadżety
erotyczne. Co skasowałeś? Gdzie miałabym się cichaczem zakraść?
Chase: Nigdzie.
Maddie: CHASE.
Chase: Co powiesz na pizzę dziś wieczorem? Bez podtekstów.
Maddie: Bez podtekstów? Jeszcze nie jadłam pizzy z takim
dodatkiem.
Chase: To mój najmniej ulubiony, bo wtedy jesteś w pełni ubrana.
Później będę musiał iść do domu i zwalić sobie, gdy ty w tym czasie
będziesz się zabawiać nowym gadżetem.
Maddie: Pizza bez podtekstów brzmi spoko.
Chase: Teraz to ja wybieram film.
◆◆◆
Maddie: Chcę powiedzieć, że nigdy ci nie wybaczę Człowieka
z blizną.
Chase: Chciałem obejrzeć To właśnie miłość, ale bałem się, że
rozmażę sobie maskarę.
Maddie: Przecież nie płakałeś nawet wtedy, gdy oglądaliśmy Listę
Schindlera. Ty nie masz serca, pamiętasz?
Chase: Tak. Bo mi je skradłaś.
<użytkownik Chase usunął wiadomość z czatu>
Maddie: Co skasowałeś? Zabrałam Daisy na spacer i między nią
a Frankiem zrobiło się gorąco. Tym razem niemal go dopadła.
Chase: Powiedziałem, że mam serce.
Chase: Trzymam je w szklanym słoiku na biurku.
Chase: Okej, to akurat cytat ze Stephena Kinga. Ale sentyment
pozostał.
Maddie: Żądam rewanżu.
Chase: Jakiego rewanżu?
Maddie: Teraz to ja powinnam wybrać film, żebyś mógł cierpieć.
Właściwie mam pomysł, co zrobić, żeby wyrządzić ci jeszcze większą
krzywdę. Może Clemmy coś mi doradzi? Wróciła już z Wisconsin?
Chase: Tak, wczoraj. Zadzwonię do Amber i nas umówię.
Maddie: A jak sprawy między tobą a Amber?
Chase: Chyba zaczyna do niej docierać, że między nami do
niczego nie dojdzie.
Maddie: A Julian?
Chase: Tej relacji nic już nie uratuje.
Maddie:
Chase: Jest zajęty sprawą rozwodową. Tak naprawdę jeszcze nie
rozmawialiśmy o nas. Nie mam pojęcia, co ty takiego w sobie masz,
że przy tobie zaczynam paplać jak baba, ale niech ci będzie.
Maddie: Muszę ci coś wyznać.
Chase: W łóżku byłem twoim najlepszym chłopakiem?
Maddie: Tęsknię za tym, co nas kiedyś łączyło, ale boję się, że
znów złamiesz mi serce albo rzucisz mnie po wszystkim.
<użytkownik Maddie usunął wiadomość z czatu>
Chase: ?
Maddie: Przepraszam, nie wiem, co mnie napadło. Zapomnij.
Chase:
ROZDZIAŁ 24
CHASE
◆◆◆
Zatrzymałem się na piętrze Croquis, żeby odebrać Mad.
Svena zastałem przy windzie – właśnie pocierał brzuch ciężarnej
pracownicy jak kryształową kulę i zachwycał się dzieckiem. Skinąłem
mu głową. I wtedy znienacka podeszła do mnie jakaś znajomo
wyglądająca dziewczyna z jasnymi włosami w stylu Khaleesi.
A ponieważ nie przystanąłem, podążyła za mną korytarzem.
– Panie Black, proszę zaczekać! Chciałam podziękować za to, że
przekonał pan Svena, by dał mi kolejną szansę. Nie wiem, czy widział
pan te dwa mejle, które panu wysłałam, i, hm, kwiaty. Chcę powiedzieć,
że pana pomoc wiele dla mnie znaczy. I nie zamierzam zmarnować tej
szansy.
Mruknąłem coś pod nosem. Nie miałem pojęcia, kim jest ta laska ani
czego ode mnie chce. Skupiałem się wyłącznie na jednym celu – na
Madison Goldbloom, która siedziała przy swoim stanowisku
w jasnoniebieskiej sukience w łabędzie.
– Maddie i ja totalnie zaczynamy się zaprzyjaźniać. Wczoraj byłyśmy
razem na lunchu. Mówiła o tym panu? Wszystko między nami
w porządku.
Dziewczyna dosłownie stanęła na mojej drodze, więc musiałem coś
odpowiedzieć.
– Nadia, tak? – zapytałem.
– Nina. – Uśmiechnęła promiennie. – Maddie powiedziała mi, że już
nie jesteście razem. Tak mi przykro. – Przyłożyła dłoń do serca.
Jasne. Było jej tak przykro jak Daisy, kiedy próbuje molestować
biednego Franka.
– Jeśli będzie chciał pan z kimś porozmawiać...
„...to poszukam profesjonalnej pomocy u kogoś, kto nie chce mi
possać”, korciło mnie odpowiedzieć. Tyle że wtedy Mad nazwałaby
mnie palantem, tymczasem ja naprawdę pragnąłem, żeby przestała
postrzegać mnie jak wcielenie diabła.
– Doceniam. – Wyminąłem dziewczynę i pomaszerowałem prosto do
Madison, która gapiła się w telefon, marszcząc brwi. Na mój widok
złapała kurtkę i w przelocie pocałowała mnie w policzek.
Moje serce niemal eksplodowało.
– Dziękuję. – Uśmiechnęła się. – Mam nadzieję, że w drodze do kina
uda nam się przywitać z Ronanem? Upiekłam mu chlebek bananowy,
który wcale nie jest zmaltretowany.
– Zmaltretowany? – Pochyliłem głowę, żeby spojrzeć jej w oczy.
Unikała kontaktu wzrokowego. Nasza relacja najwyraźniej
przestawała być platoniczna.
– W sensie: nie wysmarowałam go masłem. Nie wygląda
zachwycająco, ale smakuje naprawdę dobrze.
– Z zewnątrz wygląda znacznie lepiej, niż myślisz – mruknąłem.
Najwyższy czas się poddać albo zawalczyć.
Postanowiłem stanąć do boju.
◆◆◆
Mimo wszystko wieczór spędziłem całkiem miło (wziąwszy pod uwagę,
że w trakcie doszło do kolejnego spotkania z parszywą gębą Juliana i to,
że Madison miała na sobie ubranie).
Po filmie zabraliśmy Małego Smarka na spotkanie z tatą i zostaliśmy
u niego na herbacie. Kiedy wychodziliśmy, Madison zatrzymała mnie
w drzwiach i położyła dłoń na mojej piersi. Moje mięśnie drgnęły pod
jej palcami, jakby mnie oparzyła.
– Ronan nie wygląda zbyt dobrze – wyszeptała. – Zostań z nim.
Pojadę do domu metrem.
Normalnie zrobiłbym wszystko, by spędzić z nią więcej czasu, ale nie
dziś. Miała rację. Pocałowałem ją w policzek.
– Dzięki, że tym filmem zabiłaś moje libido. Możliwe też, że wypalił
mi siatkówki w oczach. Już nigdy nie spojrzę na suknie balowe i tiary
w ten sam sposób.
– Dzięki, że się na niego zgodziłeś.
Nie ruszyła się.
Mama i Clemmy siedziały w salonie i układały puzzle. Tata leżał
w głównej sypialni. Mógłbym się nachylić i pocałować Mad, a ona by
mi na to pozwoliła. W jej oczach płonęło coś, co rozpoznawałem.
Cielesny głód.
Tyle że nie była to odpowiednia chwila.
Ani tym bardziej miejsce.
Odchyliłem się i dałem jej prztyczka w nos.
– To na razie – powiedziałem z uśmiechem.
– Na razie – odparła stłumionym głosem.
Gdy tylko znikła w windzie, wyjąłem telefon i napisałem wiadomość,
wiedząc, że będzie mieć słaby zasięg i nie odczyta.
Chase: Tak cholernie cię kocham, Madison Petal Goldbloom. Tak
bardzo, że czasami patrzenie na ciebie wręcz boli.
<użytkownik Chase usunął wiadomość z czatu>
◆◆◆
– Proszę – rozległ się zachrypnięty głos taty.
Jego płuca działały tylko w dziesięciu procentach normalnej
wydajności.
Wszedłem i oparłem się o drzwi, zahaczając kciukami o przednie
kieszenie spodni.
Tata leżał w mroku. Grant wyjaśnił mi, że podał mu mnóstwo leków
przeciwbólowych, ale cierpienie nie ustąpiło. Oddychał ciężko, rzęził jak
stary samochód, który jedzie na oparach, zanim zupełnie się zatrzyma.
Choroba postępowała zarówno zbyt szybko, jak i zbyt wolno.
– Nie stój tak, chłopcze. Wejdź do środka. Ja nie gryzę – zakaszlał.
Podszedłem do łóżka i po raz pierwszy w życiu poczułem się
przytłoczony. Mojemu ojcu pozostało kilka dni. Albo i godzin. A mimo
to świat kręcił się dalej. Zabraliśmy Małego Smarka do kina. Poszliśmy
do pracy. Żyliśmy. I w każdej minucie życia miałem wrażenie, że
zdradzam tatę.
Dźwignął się, wyciągnął rękę i sięgnął do szafki nocnej po skręta.
Uniosłem brew, gdy wziął zapalniczkę.
– Zachciało ci się naćpać? – zapytałem.
– Na tyle, na ile mogę, wziąwszy pod uwagę stan moich płuc. To
medyczna marihuana. Wspaniale uśmierza ból. – Zapalił zioło, zaciągnął
się głęboko i rozkaszlał.
Usiadłem przy nim.
– Maddie miała chyba dobry humor? – zauważył.
– Naprawdę będziemy rozmawiać o Maddie? – Przyjrzałem się
pojemnikowi z marihuaną.
– Skąd, przepraszam. Porozmawiajmy na mój ulubiony temat.
O umieraniu.
– Racja. – Podrapałem się po zaroście. – Tak, wszystko u niej
w porządku. Ale martwi się o ciebie.
– Czy z tą biedną dziewczyną łączy cię romantyczna relacja? –
Przekrzywił głowę i ponownie się zaciągnął.
Własny ojciec palący trawkę wyglądał absurdalnie. Brakowało mu
tylko bejsbolówki odwróconej daszkiem do tyłu oraz subskrypcji
premium na Pornhubie. Wtedy byłby już całkiem jak student.
Zachichotałem.
– Maddy nie dotknął jeszcze ten rodzaj pecha. Ale pracuję nad tym.
– Powoli ci idzie. – Tata strzepnął skręta do popielniczki.
– Tempo to moje zmartwienie – odparłem. – Ty natomiast wyciśnij
z tych nadchodzących tygodni tyle, ile się da. Posłuchaj, chcę wyjaśnić
sytuację, do której doszło między mną a Julianem w biurze. Tak
naprawdę jeszcze nie mieliśmy okazji tego obgadać.
Tata machnął ręką.
– Nie ma takiej potrzeby. Podświadomie wiedziałem, że prędzej czy
później do tego dojdzie. Musieliście to między sobą rozwiązać, i się
wam udało. Władza się wyrównała. Julian próbował przejąć rolę
przywódcy stada, ale poległ. Teraz będzie lizać rany po bitwie.
Natomiast ty musisz wykazać się rozsądkiem i nie wbijać w nie
paluchów, dopóki są świeże. Jak już wspomniałem, uznaję go za
swojego syna. A Clementine jest moją wnuczką. Nic tego nigdy nie
zmieni. Biologia nie może rywalizować z więzią emocjonalną. Ale coś
ci powiem, Chase. Ze wszystkich moich dzieci to ty jesteś do mnie
najbardziej podobny.
Tata łapczywie zaczerpnął powietrza, jak gdyby jego płuca nie mogły
znieść tego, że wypowiedział kilka zdań z rzędu.
– Dziękuję. – Spuściłem głowę.
– To nie jest komplement – odparł ze śmiertelnie poważną miną.
A to niespodzianka!
Wbiłem w niego zdziwione spojrzenie. Westchnął, wziął kolejnego
bucha.
– Czasami jestem uparty jak osioł i postępuję bardzo nieracjonalnie –
wyjaśnił ze skrętem między palcami. – Kocham twoją matkę, ale
przyznaję, że z powodu moich huśtawek nastrojów przeszła piekło. Brak
mi manier i bywam sarkastyczny nawet wtedy, gdy nie trzeba. Czyli
przez większość czasu. Chcę, żebyś mi coś obiecał.
Miałem nadzieję, że nie chodzi mu o sarkazm. Żeby zrezygnować
z wisielczego humoru, musiałbym chyba wyciąć sobie połowę mózgu
i język.
– Słucham – powiedziałem ostrożnie.
– Daj szansę miłości. To rzadkie uczucie, prawdziwe i może
całkowicie odmienić twoje życie. Niecodziennie trafia się taka
dziewczyna, jak Madison. Jeśli przegapisz okazję, by z nią być... Nie ma
gwarancji, że na twojej drodze stanie kolejna idealna dziewczyna. Wiem,
że Amber bardzo cię skrzywdziła, ale ty jej nie kochałeś. Chciałeś się
tylko ustatkować i porzucić romanse. Obserwowałem, jak ona na ciebie
patrzyła. I jak ty na nią.
Wiedziałem, o co mu chodzi. Tuż po studiach patrzyłem na Amber jak
na nowe błyszczące auto z edycji limitowanej. Posiadanie jej
zwielokrotniłoby moją wartość. Wtedy wydawało mi się, że pasuje do
mojego życia. Natomiast na Madison patrzyłem jak na piniatę pełną
niespodzianek i orgazmów, i tę piniatę chciałem rozwalić. Własnym
fiutem w kształcie kija. Przy niej musiałem mieć się na baczności i nigdy
nie wiedziałem, co ona mi powie lub co zrobi. Przez nią obejrzałem
nawet Zanim cię poznałem. I wiecie co? Louisa Clark jest piekielnie
seksowna.
– Otwórz swoje serce. Życie jest krótsze, niż ci się wydaje. A kiedy
znajdziesz się w mojej sytuacji, przykuty do łóżka, o włos od śmierci,
zapewniam cię, że nie będziesz myśleć o zarobionych pieniądzach,
o ważnych kontraktach, przychodach, ludziach, których oszukałeś
w biznesie albo którzy oszukali ciebie. Będziesz myśleć o tym, jakim
jesteś szczęściarzem, że masz okazję jeść domowej roboty chlebek
bananowy i słuchać śmiechu swojej wnuczki, bo rozbawiła ją miłość
twojego życia.
Zamknąłem powieki i pokiwałem głową.
– Obiecuję, że... – zacząłem, ale kiedy otworzyłem oczy, tata już
odpłynął.
Skręt żarzył się w jego palcach.
Wyjąłem go, zdusiłem w popielniczce stojącej na nocnej szafce,
pocałowałem tatę w czoło i wyszedłem.
ROZDZIAŁ 25
MADDIE
◆◆◆
Ledwie pamiętam to, co wydarzyło się w ciągu następnej godziny. Nie
mogłam oddychać. Nie mogłam myśleć. Nawet nie widziałam wyraźnie.
I może właśnie dlatego wypadłam z budynku w sukni
przypominającej trzypiętrowy tort, zanim Sven i Nina wciągnęli mnie do
środka. Kopałam w powietrzu i krzyczałam, że muszę zobaczyć się
z Blackami.
Nina wepchnęła mnie do łazienki, ściągnęła ze mnie suknię i ubrała
w normalne rzeczy. Dygotałam od stóp do głów, próbowałam się
dodzwonić do Chase’a, ale odpowiadała mi tylko chłodna, bezosobowa
automatyczna poczta. Podziękowałam Bogu za Ninę, która za wszelką
cenę usiłowała zadośćuczynić swoim starym grzechom wobec mnie.
Zadbała nawet o to, by przed firmą czekała na mnie taksówka.
Droga do szpitala minęła mi jak z bicza strzelił. Nawet nie pamiętam
twarzy czy słów pielęgniarek, które pokierowały mnie do pokoju
Ronana Blacka. Ale kiedy tam dotarłam, już go nie zastałam. Za to
Chase stał zwrócony do mnie plecami i gapił się przez okno; za nim
zauważyłam puste, niepościelone łóżko. Lori kuliła się na szpitalnym
zielonym fotelu, wtuliwszy głowę w ramię Katie. Julian siedział na
brzegu łóżka ze wzrokiem wbitym w leżące na kolanach dłonie. Nigdzie
nie zauważyłam Amber i Clementine.
Najpierw rzuciłam się do Katie i Lori. Jeszcze nie byłam gotowa na
bliskie spotkanie z cierpieniem Chase’a.
– Jak do tego doszło? – zapytałam, dobrze wiedząc, że wcale nie mają
ochoty odpowiadać na to pytanie.
Kiedy dowiedziałam się o śmierci mamy, tata nie miał najmniejszej
ochoty się odzywać, a już tym bardziej na temat okoliczności zgonu.
Mimo to, gdy zjawiła się rodzina i przyjaciele, wszyscy zasypali nas
pytaniami. „Jak umarła?” „Kto ją znalazł?” „Jak tata przekazał ci te
wieści?”
– Mama poszła do sypialni, żeby zapytać go, czy miałby coś
przeciwko, gdyby zjadła przy nim lunch. – Katie pociągnęła nosem,
tuląc głowę matki. – Nie odpowiadał. Lori wezwała pomoc. – Blackowie
kazali zainstalować przy łóżku Ronana przycisk wzywający lekarzy. –
Kiedy zjawili się ratownicy, wciąż miał słaby puls, więc przewieźli go
tutaj. Zmarł w ciągu kilku minut.
Objęłam obie ramionami, jak gdybym chciała je posklejać.
Wdychałam ich żal i całowałam je po głowach, chociaż wcale nie
miałam pewności, czy mogę to robić. Zależało mi jednak, by jakoś je
pocieszyć.
Kiedy ich oddechy się uspokoiły, wstałam.
Julian i Chase znajdowali się na dwóch przeciwległych krańcach
pokoju, odwróceni do mnie plecami. Najpierw podeszłam do Juliana.
Był blady jak ściana, jego skóra świeciła się bardziej niż zazwyczaj.
Sprawiał wrażenie osoby, która straciła nie tylko ojca. Wiedziałam, że
mierzy się z rozwodem, więc dostosowanie się do nowej rzeczywistości
i ogarnięcie spraw z Clemmy nie było niczym przyjemnym.
Wstrzymałam oddech, ostrożnie położyłam rękę na jego ramieniu
i uścisnęłam je. Powoli odwrócił głowę i napotkał moje spojrzenie.
Zupełnie jakby spodziewał się konfrontacji.
– Przykro mi z powodu twojej straty – powiedziałam cicho.
– Nie powinnaś czuć do mnie niczego poza pogardą. – Spuścił
głowę. – Ale doceniam.
Zignorowałam jego słowa.
– Wiem, że w tym momencie moje słowa niewiele znaczą, bo rana jest
otwarta, rozszarpana i krwawiąca. Ale zapewniam cię, że kiedyś będzie
lepiej. Musisz po prostu to przetrwać.
– Dlaczego to robisz? – Głośno przełknął ślinę. – Co cię w ogóle
obchodzę? Do tej pory byłem dla ciebie okropny.
– To prawda – przyznałam, ale nie cofnęłam ręki. – Nakryłeś mnie na
kłamstwie i nazwałeś mnie szóstką. Byłeś niemiły, ale to nie oznacza, że
ja powinnam być niemiła dla ciebie. Tak się składa, że siebie lubię.
Może i jestem szóstką, ale w sercu dziesiątką.
– Słyszałaś to? – Uniósł brwi. Wyglądało to niemal komicznie.
Wzruszyłam ramionami.
– Piękno to pojęcie względne.
To nie był czas ani miejsce na taką rozmowę, ale miałam wrażenie, że
dzięki niej Julian nie myśli o śmierci ojca. Podsunęłam mu najlepszy
sposób, by poradzić sobie z rozpaczą: żyć dalej, rozmawiać, działać.
– Chciałam wkurzyć Chase’a. – Zesztywniał. – Nie mówiłem tego
poważnie. I dla jasności: udało mi się to. To znaczy wkurzenie. Więc... –
Przeniósł wzrok na Chase’a na tle okna, wciąż nieświadomego mojej
obecności i pogrążonego w myślach. – Myśl sobie, co chcesz.
Dla mnie oznaczało to tyle, że Chase i Julian kochali się nienawidzić.
Jakoś nie potrafiłam uwierzyć w inny scenariusz.
Spojrzałam na Chase’a. Stał wsparty czołem o szybę, którą pokrył
szary obłok jego oddechu. Rozdzierała mnie potrzeba, by przytulić tę
mroczną, dziką bestię.
– Idź. – Julian poklepał mnie po dłoni, która wciąż spoczywała na
jego ramieniu. – W końcu przyszłaś tu dla niego.
Podeszłam do Chase’a i dotknęłam jego spiętych pleców. Serce waliło
mi jak młotem, skręcało się, błagało, podrygiwało. „Wypuść mnie”,
mówiło.
Jeszcze nigdy nie bałam się z kimś porozmawiać. Tak bardzo jak
z nim teraz.
– Chase.
Odwrócił się i wpadł w moje ramiona.
Zachwiałam się, ale zamknęłam go w mocnym uścisku. Stykaliśmy
się każdym centymetrem naszych ciał, jakbyśmy się do siebie
podłączyli – ja byłam ładowarką, on pobierał ode mnie energię. Na jego
twarzy malował się wachlarz emocji, jakich nigdy dotąd u niego nie
widziałam. Dostrzegałam tyle cierpienia, że sama poczułam się, jakby
ktoś chlasnął mnie nożem.
Ujęłam twarz Chase’a w dłonie i odsunęłam go od siebie, żeby móc
spojrzeć mu w oczy. Łzy płynęły po mojej twarzy tak obficie, jak nigdy.
Owszem, uwielbiałam Ronana, ale żeby jego śmierć wzbudziła we mnie
aż taką reakcję? Przecież opuścił rodzinę, która wielbiła go nad życie.
To oznacza, że jest wart moich łez, zreflektowałam się.
– Zabiorę cię teraz do domu – wyszeptałam.
Chase potrząsnął głową.
– Jest jeszcze tyle do zrobienia.
– Nie. – Katie i Lori jednocześnie podniosły się z miejsc. – Wcale nie.
Pozostaje jedynie zająć się dokumentacją. Spotkamy się za kilka godzin
i zastanowimy co dalej – upierała się Lori. – Muszę się wykąpać i wziąć
w garść. I powiedzieć swoim siostrom.
Droga taksówką do mieszkania Chase’a upłynęła nam w milczeniu.
Trzymaliśmy się za ręce na tylnym siedzeniu, obserwując Nowy Jork
prześlizgujący się za oknami. Kiedy dotarliśmy na miejsce, nalałam
whiskey do szklanki i wcisnęłam mu ją w dłoń. Posadziłam
Chase’a przy kuchennej wyspie w kształcie litery U, a następnie poszłam
do łazienki, żeby odkręcić wodę pod prysznicem. Z pięciu głowic
trysnęła woda i pomieszczenie natychmiast wypełniła para. Powiesiłam
ręcznik na grzejniku, wróciłam do kuchni, przyłożyłam szklankę
z resztką whiskey do ust Chase’a i nakłoniłam go, by wypił duszkiem.
Następnie zaciągnęłam go pod prysznic.
– Wołaj, jeśli będziesz czegoś potrzebować.
– Nie jestem inwalidą – rzucił kwaśno. A potem ciężko odetchnął. –
Kurwa. Przepraszam. I dzięki.
Poszedł pod prysznic, a ja postanowiłam ugotować mu jakiś zdrowy
posiłek. Tak naprawdę żadna ze mnie kucharka, ale Chase’owi potrzebne
było jedzenie na pocieszenie, a nie jakaś egzotyka na wynos. Po
zawartości lodówki wywnioskowałam, że zakupy robił ktoś, kto wie, że
Chase jest kawalerem, który nie spędza w kuchni dużo czasu.
Postawiłam na chili z wołowiny, grzybów, bakłażana i dyni, które
znalazłam na blacie w nietkniętym koszyku ze sklepu Organic Living.
Uważnie czytałam przepis w telefonie, mieszając drewnianą łyżką
w garnku z parującym daniem. Brakowało mi wyłącznie papryki
w proszku, więc otworzyłam spiżarnię, żeby sprawdzić, czy Chase
trzyma tam przyprawy.
Otworzyłam i zamarłam. Złapałam się za serce, telefon upadł na
podłogę.
Patrzyłam na azalię stojącą w ciemnym pomieszczeniu, w którym nie
znajdowało się nic oprócz niej, jeśli nie liczyć trzech nawilżaczy, które
wypuszczały parę. Kwitła kolorami w ciemności. Dostrzegłam różowe
płatki z białą obwódką.
Weszłam do środka i ostrożnie podniosłam doniczkę. Chciałam mieć
pewność, że to ta sama roślina, którą podarowałam Chase’owi.
Znalazłam mój sekretny znak.
„Lubią ciemne miejsca, wilgotne powietrze, a doprowadzenie do ich
rozkwitu jest prawie niemożliwe”, powiedziałam tamtego dnia
w sklepie.
Zapamiętał.
Chase nie wyrzucił jej ani nie pozwolił umrzeć. Pielęgnował ją.
Zamknęłam drzwi i zrobiłam krok do tyłu. Nie mogłam złapać
oddechu, miałam wrażenie, że płuca mi się skurczyły.
Chase dokonał niemożliwego. Utrzymywał kwiaty przy życiu,
zajmował się nimi codziennie, a nawet zrobił im azyl w swojej spiżarni.
Był gotowy na związek. Czułam to każdą komórką swojego serca.
Widziałam jednak również, że w tym momencie cierpi, ma mętlik
w głowie i to nie jest odpowiednia chwila.
– Hej – usłyszałam za sobą.
Podskoczyłam i się odwróciłam.
– Och. Cześć.
– Robisz coś do jedzenia? – zapytał zmęczonym głosem.
Wycierał ręcznikiem mokre włosy.
– Tak. Chili. Jesteś głodny?
– Jasne. O ile nie jest sfajczone...
W tej samej chwili poczułam dym. Rzuciłam się do kuchenki, ale
fasola na dnie garnka była już zwęglona.
Chase spojrzał ponad moim ramieniem.
Westchnęłam.
– To co, pizza?
Wsparł podbródek na moim ramieniu i pokiwał głową.
– Z pepperoni i karczochem. Taka, jaką lubił tata.
◆◆◆
CHASE
Maddie,
gdy jako dziecko mieszkałem w Dundee, moja matka była miejscową
krawcową. Na własne oczy widziałem, jak ubrania zmieniają ludzi. I nie
chodzi wyłącznie o aspekt wizualny, ale również o ich humor,
umiejętności i ambicję. Po przeprowadzce do Stanów postanowiłem
założyć firmę Black & Company, stworzywszy cały biznesplan na
podstawie tego, czego nauczyła mnie biedna wdowa, która nie miała co
do garnka włożyć. A dokładniej, właśnie moja matka.
Zatem Gillian Black nauczyła mnie, że jeśli kochasz to, co robisz,
nigdy nie będziesz postrzegać tego jako pracy.
Mam nadzieję, że stworzysz jeszcze więcej sukni. A także kolejne
wspomnienia z moim synem.
Ronan Black
Zamrugałam, próbując pozbyć się łez, żeby przeczytać list jeszcze raz.
I jeszcze.
Nie miałam pojęcia, dlaczego aż tak uderzyło mnie to, że Ronan coś
mi zostawił. Może okoliczności przypomniały mi o mamie i o tym, że
pozostały mi po niej tylko listy, bo na nic innego nie było jej stać?
Uspokoiłam się dopiero dwadzieścia minut później, po wypiciu
dwóch szklanek wody. Wyciągnęłam telefon i napisałam do
Chase’a. Normalny człowiek zapewne by zadzwonił, ale esemesy były
naszą siatką bezpieczeństwa. Wciąż krążyliśmy wokół siebie na
paluszkach, starając się nie odsłaniać zanadto naszych serc. Wiadomości
można było skasować, a wypowiedziane słowa już na zawsze wryłyby
się w naszą pamięć.
◆◆◆
Dziś rozpoczynał się Tydzień Mody. Nerwy miałam w strzępach.
– A nie mówiłam? – warknęłam na Svena, machając na niego ręką. –
Wiedziałam, że nie można na nią liczyć! Jaka modelka nie zjawia się na
Tygodniu Mody? Przypomnij mi, z jakiej ona była agencji?
Powtórzę: nie mieliśmy modelki, która zaprezentowałaby na wybiegu
moją Wymarzoną Suknię Ślubną. A ja włożyłam w ten projekt całe
swoje serce i duszę...
– Przecież miała zapalenie płuc. Wiem, że nie jesteś już Męczennicą
Maddie, ale nieco współczucia. – Skrzywił się Sven.
Opadłam na krzesło i ukryłam twarz w dłoniach.
– Nie mogę uwierzyć, że to się dzieje! To miało być spełnienie moich
marzeń.
Sven, Nina i Layla, która wzięła dzień wolny, żeby mnie wesprzeć,
patrzyli na mnie z mieszanką przerażonej fascynacji i litości.
– Wiesz... – zaczęła Layla. – Zawsze to ty możesz zaprezentować
suknię...
Podniosłam głowę i wbiłam w nią zalęknione spojrzenie.
– Że co...?
– Przecież wymiary się zgadzają – dodała Nina, krzyżując ramiona na
piersi.
– No i... Suknia jest gotowa. Potrzebna nam tylko modelka –
dokończył Sven, pocierając brodę.
– Nie mogę wystąpić we własnej sukni! – Gwałtownie pokręciłam
głową. – Mowy nie ma!
– Teoretycznie możesz – mruknęła Layla.
– To byłoby nawet logiczne – zauważył Sven.
Popatrzyłam na nich zdumiona.
Wiedziałam, że mam zaczerwienione oczy. Że trzęsą mi się ręce. Nie
znosiłam być w centrum uwagi. Jednak wiedziałam też, że nie ma
innego wyjścia. Każda dostępna modelka utonęłaby w tej sukni. Zbyt
obszernej dla wychudzonej kobiety.
– Boże. – Zamknęłam oczy. – Naprawdę muszę to zrobić, co?
– Na to wygląda. – Layla złapała mnie za ręce i pociągnęła. – Czas na
występ, laska.
◆◆◆
Godzinę później, mając na sobie suknię ślubną własnego projektu,
rzygałam do wiaderka.
Kreacja miała długie rękawy z kremowej koronki, głęboki dekolt
w kształcie litery V i metrowy tren. Dzięki satynowym elementom,
eleganckiemu krojowi i gołym plecom robiła wrażenie, które na długo
zapadnie ludziom w pamięć. A przynajmniej tak twierdziła Layla.
Sven szybko dopasował długość, co wcale nie okazało się trudne.
Poczułabym się lepiej, gdybym wiedziała, gdzie w tej chwili znajduje
się mój szef, bo to jego wsparcia potrzebowałam teraz najbardziej –
kiedy pozbywałam się z żołądka odtłuszczonej kanapki z indykiem do
naczynia, w którym jeszcze niedawno trzymano zmrożone szampany.
– Proszę, pozwólcie mi iść do łazienki. Mdłości są coraz silniejsze –
wymamrotałam w jego czeluść, dysząc ciężko.
Layla poklepała mnie po plecach, a Nina podsunęła wiaderko.
– Nie ma mowy – usłyszałam jej głos. Nie sposób było nie wyłapać
w nim niesmaku. – W łazience suknia się wybrudzi, a wtedy Sven zabije
nas obie. Nie zamierzam ryzykować.
– Daj spokój! W łazience są tylko modelki. Jedynym brudem będą
tam ślady po kokainie, a ona jest w odcieniu kreacji. – Layla próbowała
przekonać, by odpuściła, ale Nina pokręciła głową.
– Przykro mi, nie mogę. Dla odmiany pragnę zachować tę posadę.
Uniosłam głowę znad wiaderka i rozejrzałam się dokoła.
Za kulisami kręcili się koordynatorzy wydarzenia, modelki i styliści.
Wszystkie występujące dziewczyny były chyba ze dwa razy wyższe ode
mnie i tak chude, że mogłabym im policzyć wszystkie żebra (gdyby nie
miały nic na sobie). W tej chwili można było do tej grupy zaliczyć
niemal połowę z nich. Chodziły na szpilkach, w cielistych stringach
i gadały ze sobą.
– Gdzie jest Sven? – zapytałam, gdy mijała nas jedna z asystentek
mówiąca coś do mikrofonu.
Puściła do mnie oko.
– Wchodzisz za dziesięć minut. Właśnie kończę pokazywać kolekcję
Valentina.
Jęknęłam.
Layla podsunęła mi składane krzesło, a ja opadłam na nie
i zamknęłam oczy.
Nie byłam nieśmiała, ale nigdy nie marzyłam o tym, by paradować
przed innymi. Ponadto moje zdenerwowanie nie do końca wynikało
z pokazu. Chase od kilku dni zachowywał się dziwnie (kiedy mówię
„dziwnie”, mam na myśli „miło”, aż do przesady). Poświęcał mi uwagę,
był słodki, troskliwy... Zupełnie jak nie on. Zaczynałam się martwić, że
przechodzi załamanie nerwowe czy coś. No i nie potrafiłam tego znieść.
Nieustannie myślałam o tym, co jest nie tak, ale kiedy próbowałam
o tym mówić, udawał głupiego. Owszem, lubiłam się z nim droczyć,
przekomarzać i spierać. Ale kiedy stawał się taki... inny, słodki,
oblatywał mnie strach.
– Idę. Już idę. Zróbcie przejście. Boże, co to ma być? American
Horror Story? Tylko żartuję, panno Westwood. Uwielbiam pani projekty.
I wielki szacun. A Sex Pistols był w liceum moim ulubionym zespołem.
Ale tylko dlatego, że dzięki temu tekstowi wydawałem się znacznie
fajniejszy, bo sama muzyka nie jest w moim guście. Widzieliście gdzieś
moją projektantkę? Maddie? Maddie Goldbloom? Niska, krótkie włosy,
przerażona mina? Och, nieważne, tu jest. – Sven zachichotał.
Trzymając w dłoni kubek z kawą, tanecznym krokiem wyminął
projektantów, asystentów i modelki. Złapał mnie za ramię i postawił do
pionu.
Znów dopadły mnie mdłości.
– Wow, serio, Maddie, ta suknia nie jest tak zła, jak myślałem. Może
nawet nazwę ją ładną.
Przyglądałam się mu z powątpiewaniem (musiałam przy tym
wyglądać żałośnie), ale pokiwałam głową.
– Dzięki.
– Muszę z tobą pogadać.
Zaciągnął mnie za kulisy. Było tu ciasno i nie widziałam niczego poza
drzwiami prowadzącymi do różnych pokojów.
Otworzyłam usta, by powiedzieć, że za dziesięć minut muszę być na
wybiegu (choć, szczerze mówiąc, wcale bym nie rozpaczała, gdyby
udało się uniknąć tej żałosnej farsy).
Potknęłam się, bo Sven ciągnął mnie zbyt szybko. I to wcale nie tylko
dlatego, że byłam niezdarna. Na domiar złego byłam niska
(„Miniaturowa brzmi lepiej”, próbowała mnie kiedyś pocieszać Layla)
i miałam na sobie dwunastocentymetrowe szpilki, w których
wyzwaniem było chodzenie. O bieganiu nie wspominając.
– Gratuluję – oznajmił Sven niedbale. – Wykupiono twoją
Wymarzoną Suknię Ślubną, Która Położy Kres Wszystkim Zwyczajnym.
– Wykupiono? – wydyszałam, starając się za nim nadążyć. – W sensie
Black & Company? Oni zawsze wykupują nasze kolekcje. Sądziłam, że
mamy z nimi umowę na trzy lata.
– Nie. To nie oni, tylko prywatny nabywca.
– Jak mogła je wykupić prywatna osoba? Przecież nawet jeszcze nie
trafiły do sprzedaży! A nawet jeśli, to co, na ślepo? Przecież dziś
pokażemy ją po raz pierwszy!
– Cóż, nabywca jest przekonany, że suknia się spodoba.
– A co z naszą umową z Black & Company?
– Znaleźliśmy lukę w kontrakcie. Oferta była zbyt korzystna, by z niej
zrezygnować.
– Ale... – zaczęłam.
– Suknia została sprzedana. Ale tak czy siak, nie o to mi chodziło –
powiedział Sven pomiędzy jednym płynnym krokiem a drugim.
Coraz bardziej oddalaliśmy się od wybiegu i podążaliśmy w stronę
jakichś biur.
– To o co chodzi? – Próbowałam złapać oddech.
O kurde! A co, jeśli suknię kupiła jakaś celebrytka? Tak bardzo nie
chciała, żeby ktokolwiek zobaczył projekt, bo być może pragnie się
pokazać na własnym ślubie w oryginalnej kreacji? A co, jeśli odwołano
moją prezentację na wybiegu i teraz będę musiała oglądać dalszą część
pokazu z miejsca na widowni?
Wyobraziłam sobie, że moją suknię nosi Dua Lipa na okładce
magazynu (czy ona się ostatnio z kimś spotyka?) i zalała mnie fala
ekscytacji. Moje serce pękało z dumy.
– Nabywca ma jednak niecodzienną prośbę... – Sven w końcu się
zatrzymał.
Staliśmy tuż przy białych drewnianych drzwiach, tak daleko od sceny,
że nikt nie mógł nas zobaczyć.
Założyłam luźny kosmyk włosów za ucho, a Sven natychmiast dał mi
po łapach.
– Siedziałaś przez czterdzieści pięć minut, żeby mieć taką fryzurę.
Nawet nie próbuj dotykać jej przed pokazem!
To jednak będzie pokaz? A co z moim marzeniem z udziałem Dua
Lipy?
– Co to za prośba? – prychnęłam.
Cała ta tajemnicza otoczka przestała mi się podobać.
– Cóż... – Sven rozejrzał się wokół, jakby z niepokojem. – Będziesz
musiała zapytać pana młodego.
– Pana młodego?
Sven otworzył drzwi, a ja, zszokowana, potknęłam się o własne stopy.
Czyjeś duże i pewne dłonie złapały mnie w ostatniej chwili.
Chase.
To Chase mnie trzymał.
I patrzył mi w oczy. W jego szaroniebieskich tęczówkach
dostrzegałam łobuzerskie iskierki i rozbrajające ciepło, którego nie
widziałam tam nigdy.
– Cześć – wyszeptał.
– H... Hej...?
Stanęłam prosto świadoma, że mój oddech pachnie rzygami, i się
rozejrzałam.
Byli tu wszyscy. A raczej wszyscy, których znałam w Nowym Jorku:
Lori, Katie, Julian, Clementine, Sven, Ethan (Ethan?), Grant, Francisco
i inni bliscy znajomi. Nina i Layla zakradły się w chwili, gdy się
rozglądałam. Najwyraźniej cały czas podążały za mną i Svenem.
Patrzyłam to na Svena, to na Chase’a, starając się uspokoić szalejące
serce. Pochopne wnioski mogą cię zmiażdżyć, myślałam, zwłaszcza że
znasz Chase’a dopiero nieco ponad rok.
Choć musiałam przyznać, że był to najbardziej intensywny rok
w moim życiu.
– Masz jakąś prośbę?
Moje usta działały wbrew umysłowi. W duchu modliłam się, by to
właśnie Chase okazał się tym „panem młodym”. Albo i nie. A co, jeśli
on planuje poślubić inną? W końcu zapragnął zadowolić rodzinę i się
ustatkować, tyle że nie ze mną. Czy to dlatego był dla mnie taki miły
i zachowywał się tak dziwnie przez cały ostatni tydzień?
Boże, a co, jeśli panem młodym jest Ethan, a panną młodą Katie?,
rozważałam w popłochu. Kręciło mi się w głowie. Musiałam usiąść.
Chase skinął mi głową. Ale ja potrzebowałam więcej. Potrzebowałam
słów.
– Proszę cię, powiedz coś – nalegałam. W moich ustach zrobiło się
sucho jak na pustyni. – Cokolwiek. Bo zaczynam panikować.
Chase podrapał się po brwi. Niby zwyczajny gest, ale nigdy nie
widziałam, by tak robił. Wydawał się niepewny, zamyślony.
– Od dziecka planowałaś swój ślub. Wiem o tym, bo twój ojciec mi
powiedział. W zeszłym tygodniu specjalnie pojechałem do Pensylwanii,
by go o to zapytać. A zrobiłem to dlatego, by cię rozgryźć. I chyba mi
się udało.
– Naprawdę? – Zamrugałam.
– Jesteś typem osoby, która uwielbia publiczne deklaracje. Pragniesz
przeżyć hucznych, wielkich, jak z bajki. Nie jestem jednak pewien, czy
stać mnie na coś bardziej publicznego niż to, co zrobię za chwilę...
Stojący w kącie Sven zaczął podskakiwać i klaskać.
– Obudził swojego wewnętrznego Hugh Granta! – pisnął. – Ale się
jaram!
Chase posłał mu ostrzegawcze spojrzenie i ponownie odwrócił się do
mnie.
– Właśnie się zastanawiałem, czy...
Przesunął wzrokiem po mojej sukience. A gdy zawiesił wzrok na
dekolcie, na jego ustach zaigrał uśmiech. Jakby w końcu Chase wpadł na
to, co chce powiedzieć.
Właśnie tego potrzebowałam. Żeby zaczął mówić.
– Czy...? – ponagliłam, siląc się na beznamiętność.
– Czy mogę być tym szczęściarzem, który dzisiaj w trakcie nocy
poślubnej zniszczy zębami to arcydzieło, pijany i zakochany w tobie po
uszy?
– Och...! – sapnęłam.
– Och – powtórzył, a jego uśmiech stał się jeszcze szerszy. –
I zastanawiam się jeszcze, czy to ja mogę być tym facetem, który będzie
trzymać twoje włosy, gdy zaczniesz wymiotować, bo się upiłaś, choć
jednocześnie nie będę powodem, dla którego zajrzałaś do kieliszka.
Oddech ugrzązł mi w gardle. Co natychmiast przypomniało mi, że
musi mi jechać z paszczy.
Layla, jakby czytając mi w myślach, wcisnęła mi w dłoń dwa kawałki
gumy do żucia. Włożyłam je do ust. Miętowe.
Chase kontynuował.
– Zastanawiam się, czy możemy urządzić sobie zaręczynową sesję
zdjęciową, ale w innym miejscu, w którym nie pachnie latami
osiemdziesiątymi, i najlepiej wtedy, gdy nie będziesz się martwić tym,
że musisz już iść, bo czeka na ciebie jakiś inny drań w śmiesznym
krawacie i legginsach. Bez obrazy, Ethan. – Puścił oko do mojego...
Kimkolwiek Ethan dla mnie jest.
– Luz. Chyba. – Ethan wzruszył ramionami.
Trzymał za rękę Katie.
Roześmiałam się przez łzy. To były najlepsze, a zarazem najgorsze
oświadczyny, jakie w życiu słyszałam.
Tymczasem Chase jeszcze nie skończył.
– Chcesz wiedzieć, nad czym jeszcze się zastanawiam? – Uniósł brew.
– Nie mogę się doczekać, aż zapytasz. – Wybuchłam śmiechem.
– Zastanawiam się, czy kiedykolwiek spojrzysz na mnie tak, jak za
pierwszym razem, gdy się poznaliśmy. Jakbyś zobaczyła we mnie
potencjał na mężczyznę, z którym chcesz być. Pragnę być dla ciebie
wszystkim, dopóki nie sprowadzimy na ten świat replik nas samych i nie
staniemy się ich niewolnikami. Bo przecież ty chcesz mieć dzieci i tak
dalej.
Zarechotałam. I zaszlochałam. Łzy płynęły po mojej twarzy
strumieniami, a ja upijałam się widokiem Chase’a – wyglądał tak
chłopięco, stanowczo i na tak pełnego nadziei! Zachwycał mnie jego
imponujący wzrost, czarna jak smoła czupryna i błyszczące oczy, które
zmieniały kolor i zawsze wprawiały mnie w zachwyt.
Chase chwycił moją rękę. Drżał i z jakiegoś powodu mnie to
rozczuliło.
– W skrócie: zastanawiam się, skoro masz już suknię ślubną na
wymiar i kwiaty, które dla ciebie pielęgnowałem... Przy okazji, dbanie
o nie to prawdziwa mordęga. To czy... Może zechciałabyś mnie
poślubić? Wiesz, Madison... – Jego oczy znów błysnęły szelmowsko,
ekscytacją i obietnicą, że czeka mnie piękna przyszłość. – Mówiłem na
ciebie Mad, bo oszalałem na twoim punkcie, choć nie wiedziałem o tym,
dopóki mnie nie zostawiłaś. Potem wymyślałem wszystkie sposoby na
to, jak się z tobą skontaktować. Szukałem możliwości. Przez wiele
miesięcy przekonywałem samego siebie, że to tylko zwykła zachcianka,
ale kiedy tata się rozchorował... Dostałem pretekst, by cię odnaleźć.
I nagle wszystko mogło się zdarzyć. Cholernie cię kocham, Goldbloom.
Przy tobie robię się miękki jak masełko na toście – wymruczał gardłowo
Chase, spoglądając na nasze splecione palce. – Ale wiesz, nie
wszędzie...
Zebrani ryknęli śmiechem.
W moich żyłach krążyło tyle adrenaliny, że cała dygotałam. Śmiech
płynący z mojego gardła kojarzył mi się z miodem.
A więc to dlatego Chase ostatnio był taki dziwny!
Asystentka z mikrofonem przy ustach wyrosła jak spod ziemi.
– Tu jesteś! – zawołała histerycznie, wymachując iPadem. – Zaraz
twoja kolej! No dalej, rach-ciach!
Przykuła uwagę wszystkich obecnych.
Layla zaczęła popychać drzwi, zamykając je przed nosem
dziewczyny.
– Już ja cię zaraz pociacham, jeśli stąd nie znikniesz – zagroziła. –
Właśnie jestem świadkiem najbardziej romantycznej chwili na świecie,
nie licząc tej z Bodyguarda. Nie zepsujesz mi jej – oznajmiła nadąsana
i spojrzała w naszą stronę. – Ani im, wiadomo.
– To co ty na to? – Chase wbił we mnie wyczekujące spojrzenie.
Sięgnął do kieszeni i wyciągnął pierścionek. Chciał mi go włożyć na
palec, ale go powstrzymałam.
– Właściwie... – Przygryzłam dolną wargę i zerknęłam na Laylę, która
zrobiła wielkie oczy, dając mi znać, że powinnam się zgodzić. – Nigdy
nie pozbyłam się tamtego pierścionka od ciebie. Nie potrafiłam się do
tego zmusić. Wiedziałam, że nasze zaręczyny były udawane, ale miałam
wrażenie, że są prawdziwe. Często odnosiłam takie wrażenie. Dlatego...
go zatrzymałam.
– Zatrzymałaś pierścionek? – zapytał oszołomiony.
Pokiwałam głową.
To było żenujące. Chociaż może nie tak bardzo, jak oświadczyny przy
całym pokoju świadków, których znaliśmy wcześniej, gdy nie byliśmy
jeszcze oficjalnie razem.
– A wtedy, gdy za każdym razem kasowałeś wiadomości...? –
zawiesiłam głos.
– Pisałem, że cię kocham – powiedział Chase. – A gdy ty
kasowałaś? – Przekrzywił głowę.
Roześmiałam się i otarłam łzy z twarzy. Do diabła z pokazem mody!
– Tak samo.
Asystentka znów zapukała i zajrzała do środka.
– Croquis powinno zacząć już osiem minut temu. Tylko mówię. Ktoś
tu zaraz wyleci z pracy...
– Tak! – zagrzmiał Chase. – I to będziesz ty! Bo ja jestem
właścicielem Black & Company i sponsoruję to wydarzenie. A teraz
wynocha!
No i proszę. Oto mężczyzna, w którym zakochałam się na przekór
wszystkiemu. Nawet zdrowemu rozsądkowi. I – nie da się zaprzeczyć –
logice.
Wiedziałam, że musimy się już zbierać, chociaż wcale nie miałam
ochoty kończyć tej chwili.
– Nie chcę, żebyś musiał dostosowywać się do moich warunków –
oznajmiłam miękko. – Jeśli wolisz, możemy zaczekać.
– Ja? Zmuszany do twoich warunków? – Chase zmarszczył brwi.
Wyglądał na oszołomionego. – Nie robię tego, by cię zadowolić,
Madison, a po to, by zadowolić nas oboje. Wnieść radość do swojego
życia. Uszczęśliwia mnie zasypywanie cię prezentami, miłością
i orgazmami.
Usłyszałam jęk Ethana, pisk Layli i rozmarzone westchnienie Svena.
Przygryzłam dolną wargę, żeby powstrzymać chichot.
– W takim razie... Tak! Wyjdę za ciebie, Chasie Blacku.
Chciałam zarzucić mu ręce na szyję, jak na filmach. Zawsze
pragnęłam to zrobić. On jednak wziął mnie w ramiona jak w miesiącu
miodowym i kopnięciem otworzył drzwi.
Asystentka niemal się przewróciła.
Chase biegł korytarzem, a ja chichotałam z twarzą wtuloną w jego
pierś, wdychając jego wyjątkowy zapach. Kilka minut później
wpadliśmy na wybieg. Moje nogi pod suknią kołysały się rytmicznie, za
nami świeciło neonowe logo Croquis.
Wszystkie reflektory skierowały się na nas. Podobnie oczy siedzących
na widowni dziennikarzy modowych o surowych minach, celebrytów
i projektantów. Ludzie gwizdali, śmiali się i klaskali.
A Chase? Posłał wszystkim swój diabelski, oszałamiający uśmiech, od
którego zmieniałam się w papkę.
– Nazywam się Chase Black i jestem prezesem Black & Company –
oznajmił. – Chcecie poznać moją ulubioną kreację ślubną na ten
sezon? – zapytał, ostrożnie stawiając mnie na podłodze. Suknia
zawirowała, a ja poczułam na sobie palące spojrzenia zebranych, którzy
oceniali mój strój. – Oto ona!
EPILOG
CHASE
Drogi Chasie,
podczas pobytu w Hamptons, gdy Ty i Julian dogryzaliście sobie,
a Twoja matka, siostra, Amber i Clemmy pojechały do miasta na zakupy,
Maddie podeszła do mnie w bibliotece. Uznałem to za dość odważne
posunięcie, bo byliśmy sobie zupełnie obcy, a ona na dodatek poniekąd
moją podwładną.
Madison powiedziała mi, że przez cały okres walki z rakiem jej matka
pisała do niej listy, żeby uwiecznić na papierze swoje uczucia do córki,
gdy jej już zabraknie. Oczywiście, zaintrygowała mnie. Zapytałem, czy
mogłaby przesłać mi mejlem kopie tych listów, a ona się zgodziła.
Nocami wczytywałem się w słowa Iris Goldbloom skierowane do córki.
Podejrzewam, że była dobrą kobietą.
Wielokrotnie próbowałem pisać do Ciebie, Juliana, Kate i Clementine.
Ale prawdę mówiąc, wyrażenie uczuć słowami nigdy nie było moją
mocną stroną. Podejrzewam, że jestem raczej typem, który woli czyny.
Ale dzisiaj zmieniłem zdanie. Bo w końcu stało się coś, o czym mogę do
Ciebie napisać. Bo nie jest to nic przyziemnego czy na wskroś nudnego.
Dzisiaj dowiedziałem się, że Twoja relacja z Madison jest kłamstwem.
I że po części udajesz ją, by mnie zadowolić. Naprawdę poruszyło mnie,
że tak się dla mnie postarałeś.
Kocham Cię.
Jestem z Ciebie dumny.
A co do Twoich zaręczyn z Maddie... Na początku zapewne wierzyłeś,
że robisz tę szopkę dla mnie, a z Tobą ma ona niewiele wspólnego. Ale
kiedy Maddie zjawiła się spóźniona na kolacji w Hamptons, twoje oczy
rozbłysły. I już wiedziałem, że jest dla Ciebie tą jedyną.
Dbaj o nią. Opiekuj się swoją matką. Chroń siostrę. I pomóż
wychować bratanicę.
Och, i postaraj się nie zabić swojego brata.
Kocham Cię.
Tata
◆◆◆
Wcisnąłem list do kieszeni marynarki i zawiązałem muszkę przed
lustrem w ciasnej jak cholera sypialni o ścianach oklejonych przestarzałą
żółtą tapetą. Wyglądałem zajebiście w czarnym garniturze
zaprojektowanym przez moją firmę.
– Wiesz, co mnie szokuje najbardziej? – zapytał stojący obok mnie
Grant i przeczesał palcami włosy.
Oczywiście mój drużba musiał wyglądać równie zacnie jak ja przy
swojej druhnie, czyli Layli. Wciąż jeszcze nie przeżył tego, że dała mu
kosza. Takie wyrażenie chyba nawet nie figurowało w jego słowniku.
– Mój olśniewający wygląd? – zapytałem kpiąco.
Kątem oka widziałem, jak Julian kręci głową i pochyla się, żeby
poprawić kwiecisty wianek Clementine, która dzisiaj miała sypać
kwiatki. Wyglądała pięknie. Mad zaprojektowała sukienkę specjalnie dla
niej, oczywiście po wielu konsultacjach i fochach, jakby to Mały Smark
miał się chajtać.
– Głąby! – wymamrotał Julian z uśmiechem na twarzy. – Nigdy nie
wychodź za mąż, Clemmy.
– Ale ja chcę, tatusiu. – Zrobiła wielkie oczy. – Za Chase’a.
Grant zachichotał i odwrócił się do mnie.
– Najbardziej dziwi mnie to, że Maddie wciąż chce cię poślubić.
Mimo że wie, jakim jesteś aroganckim, egoistycznym ku... – urwał, bo
Mały Smark właśnie nadstawił uszu i popatrzył wyczekująco.
Ostatnio Clemmy czaiła się nieustannie, czekając, że ktoś powie
jakieś brzydkie słowo, bo wtedy musiałby wrzucić do jej słoika
pięciodolarowy banknot. Zbierała na nowy rowerek dla swoich Barbie,
na święta.
– Przystopuj, kolego! – ostrzegł Granta Julian.
Clementine się podłamała.
– Kucharzem – dokończył Grant. – Wiedziałaś, że twój wujek jest
świetnym kucharzem, Clem? – Posłał stojącej przy łóżku małej
olśniewający uśmiech.
– Wcale nie. – Powątpiewająco zmrużyła oczy.
– Wyczuwam wyzwanie. – Wyszczerzyłem się.
– A ja wyczuwam, że zaraz kopnę cię w dupę za spóźnialstwo. – Do
pokoju zajrzała Layla.
A raczej do sypialni pana Goldblooma.
Tak. Brałem ślub w Pensylwanii.
Nie, nie oszalałem. A przynajmniej nie stwierdził tego żaden lekarz.
– Świetnie wyglądasz, Layla. – Grant zasalutował swojej byłej
zielonowłosej partnerce od seksu.
Uśmiechnęła się do niego promiennie.
– Ty też, Grant. Jak tam życie się z tobą obchodzi?
– Lepiej niż ty – wymamrotałem przy szklaneczce whiskey i dopiłem
duszkiem zawartość.
Layla chwyciła Małego Smarka za rękę i razem udały się do
apartamentu panny młodej (czytaj: dawnego pokoju Mad).
Do ołtarza ustawionego na podwórku poprowadzili mnie Julian
i Grant. Julian stanął tuż za mną, a Grant za nim. Za nimi zajęli miejsca
wszyscy faceci, których Madison poślubiła na niby za dzieciaka (Layla
pomyślała, że będzie niezła beka, jeśli ich zaprosimy; ja natomiast
uważałem, że Layla miała chore poczucie humoru, ale zgodziłem się, bo
wiedziałem, że Mad się ten pomysł spodoba). Tak więc zza Granta
wyglądali Jacob Kelly, Taylor Kirschner, Milo Lopez, Aston Giudice,
Josh Payne i Luis Hough.
W przeciwieństwie do drużyny Madison moją jedyną obecną eks była
Amber, która rozsiadła się na składanym białym krześle naprzeciwko
weselnego łuku. Na nosie miała okulary przeciwsłoneczne i krzywiła się
do kieliszka z musującym winem, narzekając, że wolałaby francuskiego
szampana. Tyle że Mad zdecydowała o bardzo skromnym przyjęciu –
moja Panna Młoda Męczennica postanowiła przekazać większość
weselnego budżetu organizacji charytatywnej pomagającej chorym na
raka. Obok Amber, która zgodziła się przyjść, żeby zachować dobre
stosunki z naszą rodziną (uznałem, że to nie fair, by Mały Smark
cierpiał, bo Julianowi i Amber nie wyszło), dostrzegłem mamę i Katie.
Ethan chwycił moją siostrę za rękę i pokazał mi uniesiony kciuk.
Skinąłem mu krótko głową. Wciąż nie pochwalałem połączenia
legginsów z krawatem w Dorę, która odkrywa świat, ale aktualnie
miałem jego garderobę gdzieś.
Katie spotykała się z Ethanem na poważnie już od czterech miesięcy.
Po dwóch od śmierci taty on zaprosił ją na oficjalną randkę. Wcześniej
wspierał ją emocjonalnie, ale widziałem, że przeraża go myśl, że po raz
kolejny skończy się tylko na przyjaźni. Właściwie to ja go pogoniłem do
pierwszego kroku, zanim Katie się rozmyśli.
Teraz razem przygotowywali się do swojego pierwszego maratonu
(całego, nie półmaratonu).
Mama również miała się dobrze, zważywszy na okoliczności.
Pomagała jej obecność Mad i Clementine, a także to, że po rozwodzie
Julian niemal nie odstępował jej na krok. I próbował odnaleźć się w roli
ojca po orzeczeniu przez sąd łączonej opieki nad Małym Smarkiem.
Amber powoli wprowadzała do życia córki jej biologicznego ojca. Na
razie szło jej dość niezręcznie, ale przecież Clementine, gdy robiło się
zbyt dziwacznie, miała nas.
Na ślubie pojawili się również Sven, Francisco i ich adoptowana
córka Zooey. Zajmowali pierwszy rząd. Cała trójka miała na sobie
czarne dopasowane stroje, a chłopcy wymachiwali do mnie pulchną
rączką dziewczynki, uśmiechając się entuzjastycznie. Adopcja wreszcie
doszła do skutku, trzy miesiące wcześniej. W samą porę. Mad i ja
właśnie spieraliśmy się, kto powinien się wprowadzić do kogo. Ale
kiedy Sven oznajmił, że może potrzebować pomocy przy dziecku, Mad
ustąpiła i zamieszkała u mnie. Odkąd okazała Svenowi stanowczość
w kwestii Wymarzonej Sukni Ślubnej, pozostawali w partnerskich
relacjach i bardzo się do siebie zbliżyli.
Za przeprowadzkową przysługę odwdzięczyłem się Svenowi
sfinansowaniem projektu pokoju i mebelków dla Zooey.
Pastor zaczął się krzątać i wyrwał mnie z zamyślenia. Westchnął
cicho, więc podniosłem głowę i wtedy zobaczyłem ją, kobietę moich
marzeń, która miała na sobie suknię swoich marzeń. W tej chwili
zabrakło mi słów.
Patrzyłem, jak idzie do ołtarza pod rękę ze swoim ojcem. Layla
trzymała tren jej sukni, a Clementine sypała księżycowe kwiaty
z ozdobnego koszyczka.
Mad zatrzymała się przy mnie i nagrodziła przepięknym uśmiechem.
Który sprawił, że zatrzymał się mój świat.
Opuściłem oczy, gotów powiedzieć jej pięćset różnych rzeczy, które
naraz wpadły mi do głowy: to, że Mad wygląda zachwycająco w sukni,
która na Tygodniu Mody odniosła ogromny sukces i do dziś sprzedano
jej jakieś trzydzieści tysięcy sztuk. Kreację okrzyknięto tym samym
drugą najbardziej popularną suknią Croquis. Chciałem powiedzieć Mad,
że ją kocham, tak cholernie bardzo. Ale nie zdążyłem się odezwać, bo
odwróciła się i wyciągnęła do Layli dłoń po komórkę.
Przez rzędy krzeseł przeszedł oburzony szmer. Mad pisze esemesa!
W takiej chwili!
Palce tańczyły po ekranie, na twarzy grał lekki uśmiech. A ja się
gapiłem, tak jak pozostali goście. Pastor odchrząknął i próbował
przyciągnąć uwagę Mad, bezskutecznie.
Chwilę później zapiszczał w kieszeni mój telefon.
Wyjąłem go i otworzyłem wiadomość.
◆◆◆
Droga Maddie,
czy możesz wyświadczyć swojej matce jedyną dziwną przysługę?
Kiedy nadejdzie odpowiednia pora, wyjdź za mężczyznę, który Cię
rozśmiesza. Nie masz pojęcia, jak to jest ważne! Przydaje się w trakcie
najgorszych dni, gdy tylko ukochana osoba jest w stanie doprowadzić cię
do śmiechu.
Kiedy nadejdzie dzień waszego ślubu, spraw, by Twój mężczyzna ciut
się przestraszył. Niech jego serce na moment przestanie bić. Zobacz, czy
się tym przejmie. Jeśli nie stchórzy, będzie to znaczyć, że jest tym
odpowiednim (chociaż powinnaś wiedzieć to już wcześniej, ha!).
Kocham.
Mama
◆◆◆
MADDIE
[1] Słowo to oznacza po angielsku tyle co „pościg”, „gonitwa”. Zdecydowałam się podać to
wyjaśnienie ze względu na miejsca w tekście, w których imię bohatera używane jest
kontekstowo, jako gra słów (przyp. tłum.).