You are on page 1of 405

Spis treści

Karta redakcyjna

Motto

Playlista

Rozdział 1
Rozdział 2. Maddie
Rozdział 3. Maddie
Rozdział 4. Chase
Rozdział 5. Maddie
Rozdział 6. Chase
Rozdział 7. Maddie
Rozdział 8. Chase
Rozdział 9. Chase
Rozdział 10. Maddie
Rozdział 11. Maddie
Rozdział 12. Chase
Rozdział 13. Maddie
Rozdział 14. Chase
Rozdział 15. Maddie
Rozdział 16. Chase
Rozdział 17. Maddie
Rozdział 18. Chase, Maddie
Rozdział 19. Chase
Rozdział 20. Maddie
Rozdział 21. Chase
Rozdział 22. Maddie
Rozdział 23. Maddie
Rozdział 24. Chase
Rozdział 25. Maddie
Rozdział 26. Maddie
Epilog. Chase, Maddie

Podziękowania
Przypisy
Tytuł oryginału: THE DEVIL WEARS BLACK

Copyright © 2021. THE DEVIL WEARS BLACK by L.J. Shen


Copyright © by Wydawnictwo Luna, imprint Wydawnictwa Marginesy 2022
Copyright for the Polish Translation © by Sylwia Chojnacka 2022

Wydawca: NATALIA GOWIN


Redakcja: EWA CHARITONOW
Korekta: AGNIESZKA MAŃKO/e-DYTOR, JOLANTA KUCHARSKA
Projekt okładki i stron tytułowych: MAGDALENA ZAWADZKA
Zdjęcie na okładce: iStock
Skład i łamanie: JS Studio

Warszawa 2022
Wydanie pierwsze

ISBN 978-83-67022-75-0

Wydawnictwo Luna
Imprint Wydawnictwa Marginesy Sp. z o.o.
ul. Mierosławskiego 11a
01-527 Warszawa
www.wydawnictwoluna.pl
facebook.com/wydawnictwoluna
instagram.com/wydawnictwoluna

Konwersja: eLitera s.c.


Dla Lin i Lilian. Uwielbiam być z wami
w klubie książki
Dwie cechy wspólne diabła i czerni? Mroczność i fakt, że nigdy
nie wychodzą z mody.
Chase Black, dyrektor operacyjny Black & Company
PLAYLISTA

• Trevor Daniel – Falling


• Healy – Reckless
• Kasabian – Fire
• The Waterboys – Fisherman’s Blues
• MAX feat. Quinn XCII – Love Me Less
• The Cars – Drive
• The Rolling Stones – Sympathy for the Devil
ROZDZIAŁ 1

10 października 1998 roku

Droga Maddie!
Aktualnie masz pięć lat i uwielbiasz żółty kolor. Wczoraj nawet
zapytałaś mnie, czy mogłabyś go poślubić. Mam nadzieję, że będziesz go
nosić już zawsze.
(Mam również nadzieję, że znajdziesz sobie bardziej odpowiedniego
partnera).
Ciekawostka: kiedy hiszpańscy odkrywcy dotarli do obu Ameryk,
myśleli, że słoneczniki są ze złota.
Ludzka wyobraźnia nie zna granic!
Kocham Cię.
Mama

◆◆◆
To już oficjalne. Miałam zawał.
Wszystko na to wskazywało. A ja czułam, że obejrzałam
wystarczająco wiele odcinków Chirurgów, żeby postawić diagnozę na
własną rękę.
Niepokój? Jest.
Ogólne otępienie? Jest.
Nagły ból głowy? Problemy ze wzrokiem? Z poruszaniem się?
Wszystko jest.
Dobra wieść była taka, że miałam spotkanie z lekarzem. Umówiłam
się z nim. Dosłownie. Właśnie szłam z nim do mojego mieszkania, gdy
pojawiły się symptomy.
W razie czego otrzymam natychmiastową pomoc medyczną.
Wcisnęłam pięści w kieszenie żółtej cekinowej kurtki w fioletowe
groszki (mojej ulubionej), wyprostowałam ramiona i zmrużyłam oczy na
widok postawnej sylwetki na schodach przed kamienicą, w której
wynajmowałam mieszkanie. Modliłam się, by ta postać zniknęła.
Jednak on się nie ruszał. Niebieskawe światło wyświetlacza padało na
krzywizny jego twarzy. Wokół niego tańczyło letnie powietrze iskrzące
jak fajerwerki. Uliczne lampy bursztynową poświatą oświetlały jego
profil, jak gdyby stał na scenie i skupiał na sobie uwagę widowni.
Oblała mnie paląca panika. Znałam tylko jedną osobę, przy której
wszechświat tańczył jak tancerki hula.
Niechętnie przekreśliłam opcję z zawałem.
Nie. On nie śmiałby się tutaj pojawić. Nie po tym, jak zakończyłam tę
relację.
– ...Zatem mój mały pacjent nachyla się do mnie i mówi: „Mogę
zdradzić ci sekret?”, a ja sobie myślę: „Oho, pewnie będzie chciał mi
opowiedzieć o rozwodzie rodziców”. Ostatecznie jednak oznajmia: „Już
wiem, czym zajmuje się moja mama”. No więc pytam go czym, a on na
to... I teraz trzymaj się, Maddie. – Ethan, chłopak, z którym poszłam na
randkę, uniósł dłoń. Drugą wsparł o kolano i się pochylił. Wyraźnie
przerysowywał komediowy potencjał swojej historii. – „Kiedy wypadł
mi ząb, wsunęła pod moją poduszkę nowego iPada. Moja mama jest
wróżką zębuszką. Jestem najszczęśliwszym chłopcem na świecie!”.
Ethan odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się, kompletnie nieświadomy
faktu, że właśnie przeżywałam załamkę. Był przystojny, a jego włosy,
oczy i mokasyny miały niemal identyczny kolor orzecha włoskiego.
Obrazu dopełniały szczupłe ciało biegacza i krawat z motywem Scooby-
Doo. Żaden był z niego Pan Wymarzony. Raczej Pan Normalny. A przy
tym podczas kolacji, na którą wybraliśmy się do etiopskiej restauracji,
opowiedział mi aż dwanaście historii o swoich małych pacjentach. I za
każdym razem niemal tarzał się ze śmiechu, gdy przywoływał ich bystre
jak woda w strumyku obserwacje.
Mimo to potrzebowałam właśnie takiego mężczyzny jak Ethan
Goodman.
I tak się złożyło, że tę nauczkę dostałam dzięki mężczyźnie
siedzącemu na moich schodach.
– Dzieci są takie błyskotliwe! – Zaczęłam bawić się kolczykiem
w kształcie słonecznika. – Brakuje mi mojej niewinności. Gdybym
mogła zachować z dzieciństwa jedną rzecz, na pewno byłaby nią
niewinność.
Postać na schodach wstała i obróciła się w naszą stronę. Płynnie
przeniosła wzrok z telefonu na mnie. Moje serce pękło jak balonik,
zatoczyło chaotyczne kręgi i jak luźna zwiotczała guma opadło żałośnie
na dno mojego brzucha.
To naprawdę był on.
Prawie metr dziewięćdziesiąt wyrzeźbionego ciała i bezlitosnego
seksapilu. Miał na sobie czarną koszulę z podwiniętymi do łokci
rękawami, które odsłaniały umięśnione i żylaste ramiona, do tego grube
jak moje uda. Layla, moja przyjaciółka z dzieciństwa, która teraz
mieszkała w tej samej kamienicy co ja, porównywała go do Gastona,
bohatera z Pięknej i Bestii: „Ładny, ale charakterek taki, że nic tylko
zepchnąć go z dachu”.
Marszczył brwi, jakby nie wiedział, co tutaj robi.
Te czarne zmierzwione włosy.
Te lekko skośne szaroniebieskie oczy przypominające oczy postaci
z mangi.
A do tego jeszcze te rysy jak u greckiego boga, na których widok
miałaś ochotę popełnić najgorsze zbrodnie. Byleby tylko móc przesunąć
później zębami po jego szczęce jak jakieś zwierzę.
Tyle że nie był to Pan Wymarzony. Ani tym bardziej Pan Normalny.
Chase[1] Black był wcielonym diabłem. Moim osobistym. Wiecznie
ubrany na czarno, gotów rzucić okrutnym komentarzem, o intencjach tak
plugawych jak jego uśmieszek. A ja? Nie bez powodu nazywano mnie
Męczennicą Maddie. Nie potrafiłam zdobyć się na złośliwość, nawet
gdyby miało od tego zależeć moje życie. Na szczęście nie zależało.
– Naprawdę? Gdybym ja mógł zatrzymać jedną rzecz ze swojego
dzieciństwa, byłby to pierwszy ząb, który mi wypadł. Potem połknął go
mój pies. No cóż – zauważył entuzjastycznie Ethan. – Z psami zawsze są
jakieś śmieszne wpadki. Na przykład jak wtedy, gdy jeden z moich
pacjentów, Boże, padniesz, jak to usłyszysz!, zjawił się w mojej klinice
pediatrycznej z podejrzaną wysypką...
– Ethan? – Zatrzymałam się w pół kroku. Wiedziałam, że nie zniosę
kolejnej uroczej historyjki. Nie żeby te opowieści nie były fascynujące,
ale katastrofa dosłownie czekała pod moimi drzwiami gotowa rozwalić
mi życie.
– Tak, Maddie?
– Bardzo mi przykro, ale chyba jest mi trochę niedobrze. – To nie było
do końca kłamstwo. – Moglibyśmy już zakończyć ten wieczór?
– O nie. Myślisz, że to przez tere siga[2]? – Ethan zmarkotniał. Posłał
w moim kierunku spojrzenie szczeniaczka, od którego pękło mi serce.
Chwała Bogu, że jest zbyt zajęty paplaniem o swoich pacjentach, by
zauważyć potężnego mężczyznę pod moim domem!
– Nie sądzę. Czuję się dziwnie już od kilku godzin. Chyba w końcu
dopadło mnie choróbsko.
Zerknęłam na Chase’a stojącego za plecami mojego doktora i głośno
przełknęłam ślinę.
– Na pewno nic ci nie będzie?
– Na pewno. – Uśmiechnęłam się i wygładziłam jego krawat ze
Scooby-Doo.
– Podoba mi się takie pozytywne nastawienie. Dzięki optymizmowi
świat jest lepszym miejscem. – W oczach Ethana pojawiły się iskierki.
Pochylił się, żeby pocałować mnie w czoło.
Miał dołeczki w policzkach. Dołeczki były super, tak samo jak Ethan.
Dlaczego zatem go spławiałam? Żeby na oczach całej ulicy zamordować
mojego niezapowiedzianego gościa, który czekał na schodach przed
budynkiem?
O, już wiem: ponieważ Chase Black zrujnował mi życie, a po
wszystkim musiałam na własną rękę pozbierać się do kupy. Każdy
odłamek naszego rozbitego związku zranił mnie do żywego.
Wrócę do tego za sekundę.
Najpierw muszę pożegnać się z moim idealnym Panem Normalnym,
który niemal uratował mnie przed zawałem serca.

◆◆◆
Resztę drogi do mojego budynku pokonałam z sercem trzepoczącym
w piersi jak ryba wyjęta z wody, fantazjując o wszystkich sposobach
powitania Chase’a. W każdym scenariuszu wydawałam się sobie
niewzruszona, jakieś dziesięć centymetrów wyższa, w zadziornych
louboutinach (a nie w zielonych pantofelkach, które miałam na sobie).
„Zabawne, nie pamiętam, żebym zostawiła pod drzwiami jakieś
śmieci. Pozwól, że odprowadzę cię do kosza, panie Black”.
„Och, chcesz przeprosić? A możesz doprecyzować za co? Za zdradę,
za upokorzenie, którego doświadczyłam, gdy potem przyszło mi zrobić
test na choroby weneryczne? A może za zmarnowanie mi czasu?”
„Zgubiłeś się, słodziaku? Mam cię zaprowadzić do burdelu? Bo chyba
takiego miejsca szukałeś”.
Tak się składało, że przy Chasie Blacku nie potrafiłam być
Męczennicą Maddy.
Zatrzymałam się trzy stopnie od niego. W moich myślach panował
taki chaos, jak na materiale mojej sukienki we wzorek w drobne
brzoskwinki. Niestety, w piersi czułam również przypływ ekscytacji.
Co tylko przypomniało mi, jaka byłam przy nim głupia. Uległa.
Łatwa.
– Madison. – Chase uniósł głowę i obrzucił mnie wyniosłym
spojrzeniem.
Zabrzmiało to raczej jak rozkaz, a nie jak powitanie. Protekcjonalnie
ściągnięte brwi także nie zachęcały do rozmowy.
– Co ty tutaj robisz? – syknęłam.
– Wpuść mnie na górę, co? – Schował telefon do przedniej kieszeni
spodni.
Od razu przeszedł do rzeczy. Nie zapytał, czy może wejść, tylko
powiedział, że mam go wpuścić. Żadnego „Co u ciebie?”, ani
„Przepraszam za to, że obróciłem twoje serce w perzynę”. Ani nawet
„Jak się ma Daisy, ten aussiedoodle, którego dałem ci na święta, mimo
że wielokrotnie powtarzałaś mi, że masz alergię na psy, a teraz twoi
przyjaciele nazywają ją «siusidoodle», bo lubi sikać do butów?”.
Chwyciłam poły mojej cienkiej letniej kurtki, wściekła na siebie za to,
że drżą mi palce.
– Wolałabym nie. Jeśli przyszedłeś tutaj, bo za cel obrałeś sobie
przelecenie wszystkich kobiet w Nowym Jorku, to trafiłeś pod zły adres.
Mnie możesz już wykreślić z listy.
Letni żar majaczył nad betonem, owijał się wokół moich stóp jak
dym. Zapadła noc, a mimo to nie zrobiło się chłodniej. Powietrze na
Manhattanie lepiło się przesycone potem i feromonami. Wokół kręciły
się pary i bandy turystów, rozgadani pracownicy biurowców i knujące
coś studenciaki.
Nie chciałam mieć publiczności, ale też wolałabym nie wpuszczać
Chase’a do swojego mieszkania. Wiecie, jak to jest: jeżeli coś chcą mieć
wszyscy, tobie przechodzi na to ochota. Mogłabym w ten sposób
powiedzieć o jego ciele. Po naszym zerwaniu zebrałam się na odwagę
dopiero po kilku dobrych tygodniach, by pozbyć się pościeli, która
pachniała jak Chase Black. Jego widmo podążało za mną wszędzie jak
ciemna chmura zwiastująca deszcz. Kiedy myślałam o Chasie, pod
powiekami czułam palące łzy.
– Posłuchaj... Wiem, że jesteś na mnie zła – zaczął ostrożnie, jak
gdyby przystępował do negocjacji z nieudomowionym skunksem.
Przerwałam mu drżącym głosem zaskoczona własną asertywnością.
– Zła? Zła to mogę być, jak mi się popsuje pralka. Albo gdy mój pies
pożre mi niebieskie wełniane poncho kupione zeszłej zimy. Albo gdy
muszę długo czekać na następny sezon The Masked Singer.
Otworzył usta, bez wątpienia chcąc zaprotestować, ale uniosłam rękę
i machnęłam nią dla podkreślenia swoich słów.
– Nie byłam zła po tym, co mi zrobiłeś, Chase. To mnie zdruzgotało.
Teraz nie boję się do tego przyznać, bo już mi po tobie przeszło, i to do
tego stopnia, że nawet nie pamiętam, jak to jest być pod tobą. – Ledwie
zdążyłam zaczerpnąć oddechu przed ponownym wybuchem. – Nie, nie
wejdziesz ze mną na górę! Cokolwiek chcesz mi powiedzieć –
wskazałam palcem na schody – to twoja scena.
Przeczesał ręką włosy, tak czarne i miękkie, że aż ścisnęło mnie
w sercu. Przyglądał mi się podejrzliwie, jak tykającej bombie, którą
trzeba rozbroić. Nie wiedziałam, czy jest rozdrażniony, skruszony czy
sfrustrowany. Wydawało mi się, że wszystko naraz. Nigdy nie
wiedziałam, co on czuje, nawet wtedy, gdy znajdował się głęboko we
mnie. Kiedy pod nim leżałam i patrzyłam mu w oczy, widziałam w nich
tylko swoje odbicie. I nic więcej.
Skrzyżowałam ramiona na piersi, zastanawiając się, co skłoniło go do
wizyty. Nie kontaktowałam się z nim od naszego zerwania pół roku
temu. Ale od Svena, mojego szefa, słyszałam o kobietach, które Chase
sprowadzał po rozstaniu do swojego penthouse’u. Sven mieszkał w tym
samym ekskluzywnym budynku przy Park Avenue co Chase. Jak widać,
mój były nie cierpiał w nocy z powodu samotności.
– Proszę cię. – To słowo w jego ustach zabrzmiało dziwnie, jak gdyby
z trudem przechodziło mu przez gardło. Chase Black nie przywykł
ładnie prosić. – To dość osobista sprawa. Nie chciałbym mieć całej ulicy
za świadka.
Z małej torebki wyciągnęłam klucze i ruszyłam na górę.
On pozostał na pierwszym stopniu; jego oczy wypalały dziurę z tyłu
mojej głowy. To był pierwszy raz, gdy patrzył na mnie z emocją inną niż
oziębłość, a ja nic a nic nie reagowałam.
Zignorowawszy jego prośbę, otworzyłam frontowe drzwi.
To zabawne, ale zawsze uważałam, że będę zachwycona, mogąc
zlekceważyć go tak, jak on mnie kiedyś. Teraz jednak moje uczucia
przypominały raczej ból, gniew i niepokój. Triumf nawet nie majaczył
na horyzoncie, a radość znajdowała się wiele kilometrów stąd.
Już prawie przekroczyłam próg, gdy zatrzymały mnie słowa Chase’a.
– Zbyt się boisz, by poświęcić mi dziesięć minut? – rzucił
wyzywająco.
Drwina w jego głosie była jak nóż w moje plecy.
Zamarłam. Teraz go rozpoznawałam. Zimny, wyrachowany,
bezwzględny.
– Skoro już o mnie zapomniałaś – ciągnął – nie będzie cię chyba kusić
znalezienie się pode mną, gdy tylko wejdziemy na górę? Kiedy już mnie
wysłuchasz, powrócisz do swojego beztroskiego życia, w którym mnie
nie ma.
Boję się? On myśli, że się go boję? Gdybym była nieco bardziej
odporna na jego urok, to na jego widok chyba puściłabym pawia.
Odwróciłam się, położyłam rękę na biodrze i posłałam mu uprzejmy
uśmiech.
– Jak zwykle zarozumiały, co?
– Wystarczająco, by zwrócić twoją uwagę – oznajmił z kamienną
miną.
Wyglądał tak, jak gdyby w ogóle nie chciał tu przebywać.
W takim razie co tu robił?
– Masz pięć minut. I lepiej, żebyś się zachowywał. – Wycelowałam
w niego torebkę.
– Niech sczeznę, jeśli okaże się inaczej. – Żartobliwie przyłożył dłoń
do serca.
– Chociaż w jednym się zgadzamy.
Skwitował to śmiechem.
Prowadziłam go do swojego mieszkania na pierwszym piętrze, nie
oglądając się za siebie, żeby sprawdzić, czy za mną idzie. Próbowałam
domyślić się, z jakiego powodu się tutaj zjawił. Może właśnie wyleczył
się z destrukcyjnego uzależnienia od seksu? Spotykaliśmy się zaledwie
pół roku, ale szybko dotarło do mnie, że seks dla Chase’a liczył się tylko
wtedy, gdy kończyłam z otarciami po dywanie na całych plecach, a na
drugi dzień chodziłam jak kaczka. Nie żebym na to wtedy narzekała –
akurat seks był jedną z niewielu rzeczy, która działała w naszym
związku – ale można go było określić jako nienasyconego dzikusa.
Tak, stwierdziłam, zapewne chodzi o dwunastoetapowy proces
wychodzenia z nałogu. Teraz musi przeprosić tych, których skrzywdził.
Kiedy to zrobi, wyjdzie i oboje będziemy mogli zamknąć ten rozdział.
Można powiedzieć, że podziała to jak rytuał oczyszczający. Dzięki temu
wejście w związek z Ethanem stanie się jeszcze prostsze.
– Niemal słyszę, jak obracają się trybiki w twojej głowie – mruknął
Chase, wspinając się po schodach.
Ciekawe, że w jego głosie nie było śladu skruchy. Zachowywał się jak
skończony palant, jak zwykle.
– Niemal czuję na swoim tyłku twój wzrok – odgryzłam się
beznamiętnie.
– Jeśli chcesz, możesz również poczuć inne rzeczy.
Postaraj się nie dźgnąć go nożem do steków, Maddie. Nie warto za
takiego siedzieć w kiciu.
– Co to był za gość? – Chase ziewnął ostentacyjnie.
Jego słowa zawsze miały prowokacyjne zabarwienie. Wszystkie
wymawiał lekceważącym tonem z nutką ironii, żeby przypomnieć ci, że
jest od ciebie lepszy.
– Bez jaj – mruknęłam pod nosem, kręcąc głową.
Co za tupet pytać mnie o Ethana!
– Bez jaj? Czy to jakiś raper? Jeśli tak, to niech lepiej zmieni ksywę.
I napomknij mu o Black & Company Club. Mamy piętnaście procent
rabatu na usługi osobistej stylistki.
Nie odwracając się, pokazałam mu faka. Zignorowałam mroczny
chichot.
Zatrzymałam się przy swoich drzwiach.
Layla zajmowała mieszkanie naprzeciwko, które zostało przerobione
na kawalerkę, gdy nasz wynajmujący podzielił swój apartament równo
na dwie części. Przeprowadziła się do Nowego Jorku pierwsza, tuż po
tym, jak skończyłyśmy studia. Gdy poinformowała mnie, że lokum obok
niej wkrótce się zwolni, bo mieszkająca w nim para przeprowadza się do
Singapuru, a właściciel preferuje schludnego najemcę, który płaci na
czas, od razu skorzystałam z okazji.
Layla za dnia pracowała jako nauczycielka w przedszkolu,
a wieczorami jako niania, żeby sobie dorobić. Już nawet nie pamiętam,
kiedy widziałam ją bez dziecka w ramionach albo kiedy po raz ostatni
robiła coś innego niż wycinanie literek i numerków na zbliżające się
lekcje. Moja przyjaciółka zawsze przyklejała do drzwi słowo dnia –
świetny sposób komunikacji ze mną, jeśli nie miałyśmy okazji
porozmawiać. Przez lata zdążyłam się przyzwyczaić do tych haseł. Były
jak towarzysze, jak znaki drogowe. Potrafiły wpływać na to, jak będzie
wyglądać mój dzień.
Dzisiaj tak bardzo śpieszyłam się do pracy, że nie spojrzałam na
drzwi. Teraz zrobiłam to odruchowo, wkładając klucz do zamka.
„Niebezpieczeństwo: stan, sytuacja, położenie zagrażające komuś”.
Dopadło mnie uczucie niepokoju. Skumulowało się u podstawy
kręgosłupa i promieniowało natarczywie.
– Nie przyszedłeś tutaj, żeby przeprosić, prawda? – westchnęłam, nie
odrywając oczu od drzwi.
– Przeprosić? – Oparł rękę nad moją głową. Jego ciepły oddech
prześlizgnął się po mojej szyi; włoski na karku stanęły mi dęba. Efekt
Chase’a. – A niby za co?
Otworzyłam drzwi na oścież, pozwalając mu wejść do środka. Do
mojego imperium. Do mojego życia.
Boleśnie świadoma tego, że gdy wtargnął do mojego królestwa
ostatnim razem, spalił je do gołej ziemi.
ROZDZIAŁ 2
MADDIE

2 lipca 1999 roku

Droga Maddie,
dzisiaj włożyłyśmy więdnące stokrotki pani Hunnam między stronice
starych książek. Powiedziałaś, że chcesz im zapewnić odpowiedni
pochówek, bo jest Ci ich żal. Masz w sobie tyle empatii, że aż ściska
mnie w gardle. To dlatego musiałam się odwrócić i wyjść z pokoju. Nie
z powodu alergii na pyłki, oczywiście, że nie. Boże, przecież jestem
florystką!
Ciekawostka: stokrotki symbolizują czystość, nowy początek.
Mam nadzieję, że wciąż masz w sobie mnóstwo współczucia, jesteś
dobra i pamiętasz, że każdy dzień to nowy początek.
Kocham Cię.
Na zawsze.
Mama

◆◆◆
Kopnęłam swoje buty pod ścianę.
Daisy zeskoczyła z niskiego parapetu obok wazonu z kwiatami, gdzie
spała, i podbiegła do mnie, merdając ogonem, żeby polizać moje stopy
na powitanie. Prawdę powiedziawszy, nie było to przyzwyczajenie
godne damy, ale przynajmniej jedno z mniej niszczycielskich.
– To czemu zawdzięczam tę nieprzyjemność, panie Black? –
zapytałam, zdejmując moją żółtą kurtkę.
– Mamy problem. – Chase poklepał Daisy po głowie, a następnie
wszedł w głąb mieszkania.
Tyle wylanych łez, tyle bezsennych nocy, które poświęciłam na
myślenie o tym, że on już nigdy więcej nie stanie w mojej kuchni!
A teraz... Cóż, znów stoi w mojej kuchni i wygląda na cholernie
wyluzowanego. Jak gdyby nic się nie zmieniło. To takie
niesprawiedliwe!
Chociaż nieprawda – ja się zmieniłam.
Chase zajrzał do lodówki, wyciągnął z niej puszkę dietetycznej coli –
mojej dietetycznej coli! – a następnie otworzył ją, oparł się o szafkę
i upił łyk.
Patrzyłam na niego, zastanawiając się, czy może niespodziewanie
dostał udaru.
Rozejrzał się po mojej ciasnej kawalerce, bez wątpienia doszukując
się zmian, które wprowadziłam od jego ostatniej wizyty: nowa tapeta ze
sklepu Anthropologie, nowa pościel i (najmniej widoczna, ale
zdecydowanie najboleśniejsza) nowa dziura w kształcie jego pięści
w moim sercu. Zapalił światło – jedyne w całym mieszkaniu –
i zagwizdał cicho.
W ostrym LED-owym świetle zauważyłam, że wygląda na
nieogarniętego i nieogolonego. Oczy miał przekrwione, koszulę lekko
pomiętą. Jego warta dwieście dolarów fryzura wyglądała na nieco
zapuszczoną. To wszystko zupełnie nie pasowało mi do przystojnego
i wymuskanego dziwkarza, którym był. I obnosił się z tym dumnie.
Chyba jednak świat w końcu postanowił przygnieść jego boskie ramiona
swoim ciężarem.
– Moja rodzina cię polubiła – powiedział chłodno. Jak gdyby ta myśl
była dla niego równie nieprawdopodobna, jak jednorożec bez rogu.
Podeszłam do niego i wyrwałam mu puszkę z ręki. A następnie
z premedytacją upiłam łyk i odstawiłam ją na blat między nami.
– No i?
– Moja matka nie może przestać mówić o tym, że obiecałaś jej upiec
chlebek bananowy, moja siostra, odkąd zrobiłaś jej czapkę na szydełku,
marzy, by zostać twoją najlepszą przyjaciółką. A mój ojciec zarzeka się,
że jesteś spełnieniem marzeń każdego mężczyzny.
– Ja też mam o twojej rodzinie dobre zdanie – odparłam.
Mówiłam prawdę. Rodzina Blacków zupełnie nie przypominała tego
pomiotu szatana, który przez przypadek wydała na świat. Byli uroczy,
troskliwi i gościnni. Zawsze się uśmiechali, a co najważniejsze mieli
w zwyczaju raczyć mnie winem.
– Ale nie o mnie – podsunął ze złośliwym uśmieszkiem, który
sugerował, że czerpie radość z myśli, że ktoś go może nie lubić. Jak
gdyby w ten sposób osiągnął jakiś swój cel. Odblokował kolejny poziom
w grze.
– Zgadza się. – Skinęłam głową. – I dlatego pochlebstwami daleko nie
zajdziesz.
– Nigdzie nie próbuję z tobą dojść – zapewnił, wypinając klatę. Do
moich nozdrzy dotarła nuta jego zapachu: drzewna, męska woń wody po
goleniu. Zadrżałam. – A przynajmniej nie tak, jak myślisz.
– Wykrztuś to z siebie w końcu, Chase – westchnęłam, rozglądając się
i poruszając palcami u stóp.
Chciałam, żeby już wyszedł, bo wtedy mogłabym wejść pod kołdrę
i oglądać Nie z tego świata odcinek za odcinkiem. Ten wieczór mogli
uratować tylko Jensen Ackles, duża miska lodów czekoladowych
i kompulsywne zakupy w internecie. Oraz wino. Zabiłabym za butelkę.
W zamian za nią mogłabym złożyć w ofierze stojącego przede mną
mężczyznę.
– Tylko jest jeden problem...
Jak zawsze z nim, przemknęło mi przez głowę.
Popatrzyłam na niego apatycznie. Niech kontynuuje. I wtedy on zrobił
coś dziwnego. On – tak jakby? – się skrzywił. Wielki Chase Black?
– Możliwe, że zapomniałem im wspomnieć o naszym rozstaniu –
wyznał ostrożnie, przenosząc wzrok na Daisy, która właśnie posuwała
nogę kanapy z entuzjastycznym psim uśmiechem.
– Że co? – Gwałtownie odwróciłam głowę i zacisnęłam zęby. –
Przecież minęło pół roku! – I trzy dni. I dwadzieścia jeden godzin. Nie
żebym liczyła. Co to, to nie. – Co ty sobie myślałeś?
Potarł knykciami zarost, nie przestając wbijać wzroku w mojego
napalonego psa.
– Szczerze mówiąc, sądziłem, że zauważysz swoją przesadzoną
reakcję i do mnie wrócisz.
Gdybym była postacią z kreskówki, szczęka opadłaby mi do podłogi,
a język rozwinął się jak czerwony dywan aż do zamkniętych drzwi,
przez które później wyrzuciłabym Chase’a tak, że zostałby po nim tylko
ślad w kształcie jego ciała.
Przycisnęłam palce do powiek, wypuściłam drżący oddech.
– Żartujesz. Powiedz mi, że żartujesz.
– Stać mnie na lepsze poczucie humoru.
– Cóż, miejmy nadzieję, że stać cię również na to, by powiedzieć
swojej rodzinie, że między nami koniec. – Ruszyłam do drzwi,
otworzyłam je z rozmachem.
Gestem głowy nakazałam Chase’owi wyjść.
– To nie wszystko.
Opierał się o szafkę, ręce nonszalancko trzymał w kieszeniach spodni.
Miał kilka popisowych póz, które wyryły mi się pod powiekami.
Przywoływałam je w gorsze dni, gdy używałam wibratora.
Chase swobodnie opierający się biodrem o nieożywiony obiekt.
Dłoń Chase’a wsparta wysoko o drzwi, jego biceps i triceps napięte
pod krótkim rękawem koszulki.
Chase z jedną rękę w kieszeni spodni, patrzący na mnie lubieżnie,
powoli rozbierający mnie wzrokiem.
Można powiedzieć, że miałam w głowie katalog scen do masturbacji,
podczas których mój były doprowadzał mnie do orgazmu samym
spełnieniem. Przyznaję się bez bicia: było to tak żałosne, że zasługiwało
na osobną nazwę.
– Kilka tygodni temu zamierzałem im powiedzieć, że zerwaliśmy. Ale
w temacie złych wieści przebił mnie ojciec.
– O kurczę. Popsuł mu się jacht? – Przyłożyłam dłoń do serca
w udawanym zmartwieniu.
Ronan Black, właściciel Black & Company, najpopularniejszego
domu mody na Manhattanie, prowadził wygodnickie życie: nieustające
wakacje, prywatne odrzutowce, huczne rodzinne spotkania. Mimo to
złośliwy komentarz o ludziach, którzy tak otwarcie przyjęli mnie
w swoim domu, pozostawił kwaśny posmak w moich ustach.
– Ma raka prostaty czwartego stopnia. Są przerzuty do kości, nerek,
do krwi. Nie badał się. Moja mama nalegała na to od lat, ale on chyba
nie chciał mierzyć się z problemem. Nie muszę mówić, że to
nieuleczalna choroba? Zostały mu trzy miesiące życie. – Chase
zamilkł. – Maksymalnie.
Przedstawił mi te informacje pozbawionym emocji głosem. Również
jego twarz nie wyrażała niczego. Wzrok skupiał na Daisy, która zdążyła
zapomnieć o kanapie i teraz rozłożyła się przy jego stopach, prosząc
o mizianie po brzuszku.
Zamyślony Chase nachylił się i ją podrapał. Czekał, aż wchłonę te
rewelacje.
Jego słowa wsiąkły we mnie jak trucizna. Rozlewały się po ciele
powoli, śmiertelnie niebezpieczne. Uderzyły w czułe miejsce ukryte
głęboko, w ten ciasny kłębek cierpienia, który tkwił w moich trzewiach.
W kłębek emocji związanych z mamą. Wiedziałam, że Chase i jego
ojciec są blisko. Wiedziałam również, że duma nie pozwoli Chase’owi
rozkleić się przed kimkolwiek, a już na pewno nie przy kimś, kto go
nienawidzi. Kolana mi drżały, powietrze grzęzło w gardle i nie docierało
do płuc.
Oparłam się pragnieniu, by zmniejszyć między nami dystans i objąć
Chase’a. On uznałby ten przejaw empatii za litość, a ja wcale nie
chciałam się nad nim litować. Współczułam mu, bo sama
doświadczyłam straty matki, którą odebrał mi rak piersi, gdy miałam
szesnaście lat. Walczyła z chorobą długi czas, a ja dowiedziałam się, że
zawsze jest za wcześnie na stratę rodzica. I że patrzenie, jak ukochana
osoba przegrywa walkę z własnym ciałem, jest równie bolesne, jak
rozpłatanie samego siebie.
– Tak mi przykro, Chase. – Słowa wydostały się wreszcie z mojej
krtani, nieporadne i pozbawione emocji.
Pamiętałam, że tata nie znosił tego zdania. „Co z tego, że komuś jest
przykro? Od tego Iris nie wydobrzeje”.
Pamiętałam listy od mojej mamy. Zazwyczaj każdy poranek
zaczynałam od lektury jednego z nich i mocnej kawy, ale akurat
dzisiejszego ranka przeczytałam aż dwa. Jak gdybym przeczuwała, że
czeka mnie trudny dzień. I się nie pomyliłam.
„Mam nadzieję, że wciąż masz w sobie mnóstwo współczucia
i dobra”.
Ciekawe, co powiedziałaby mama na moje przezwisko? Męczennica
Maddy. Zawsze wszystkich uratuje.
Chase oderwał wzrok od Daisy i spojrzał na mnie, mrużąc powieki.
Jego oczy wydawały się przerażająco puste.
– Dziękuję.
– Czy mogę coś dla ciebie...
– Tak.
Wyprostował się i otrzepał z sierści Daisy.
Przekrzywiłam głowę pytająco.
– Po tym, jak mój ojciec przekazał wieść o swojej chorobie, moja
rodzina się załamała. Katie przestała pojawiać się w pracy. Matka nie
wychodziła z łóżka, a tata biegał jak kot z pęcherzem i próbował
wszystkich pocieszać, zamiast zadbać o zdrowie. To był, z braku
lepszego określenia, pieprzony cyrk na kółkach. I jeszcze się nie
skończył.
Wiedziałam, że Lori Black już wcześniej walczyła z depresją. Kilka
lat temu przeczytałam o tym w bardzo osobistym wywiadzie dla
„Vogue’a”, bo Chase by mi o tym nie opowiedział. Lori mówiła szczerze
o swoim najmroczniejszym okresie życia, gdy promowała organizację
non profit, w której pracowała jako wolontariuszka. Z kolei Katie,
siostra Chase’a, szefowa marketingu w Black & Company, była
zakupoholiczką. Przyjemne i interesujące? Wcale. Katie cierpiała na
ciężkie napady lęku. W trakcie tych epizodów zaczynała
niekontrolowanie kupować rzeczy, żeby uciszyć przyczynę niepokoju.
Kompulsywne zakupy ułatwiały jej nieco oddychanie, ale po nich
pozostawała jej nienawiść do samej siebie. To było trochę jak zajadanie
emocji, zapychanie się w jej przypadku drogimi łaszkami. Właśnie tak
została zdiagnozowana – sześć lat temu, po tym, jak zerwał z nią
chłopak, wpadła w zakupowy szał. Wydała ponad dwieście pięćdziesiąt
tysięcy w mniej niż dwie doby, przekroczyła limity na wszystkich
kartach kredytowych. Chase znalazł ją w garderobie zakopaną pod stertą
pudełek z butami i ubraniami, płaczącą do butelki szampana.
Chyba czytał w moich myślach, bo spojrzał mi w oczy i powiedział
z naciskiem:
– Wziąwszy pod uwagę przeszłość mojej matki, nie zdziwiłbym się,
gdyby była na prostej drodze do depresji. A kiedy odwiedziłem Katie, jej
drzwi blokowały przesyłki z Amazona. Potrzebowałem więc kozła
ofiarnego.
– Chase... – wychrypiałam.
Odnosiłam wrażenie, że to ja jestem tym biednym zwierzątkiem, które
zaraz zostanie usmażone.
Twarz mojego byłego nie wyrażała niczego.
– Musiałem szybko podjąć decyzję – ciągnął beznamiętnie. –
Postanowiłem oznajmić rodzinie...
Zamilkł, sięgnął po puszkę stojącą między nami i upił łyk, nie
odrywając ode mnie oczu.
W głowie miałam gonitwę myśli. Świerzbiły mnie koniuszki, gardło
ściskała panika.
– Oświadczyłem, że jesteśmy zaręczeni.
Nie odpowiedziałam.
A przynajmniej nie od razu.
Złapałam za puszkę z colą i rzuciłam nią o ścianę, obserwując, jak
brązowy napój tworzy awangardowy obraz. Jak można? Jak można
powiedzieć swojej rodzinie, że jest się zaręczonym z byłą dziewczyną,
którą się zdradziło?
Chase wcale nie wyglądał na skruszonego. A nawet zachowywał się
jak pierwszorzędny dupek, przedstawiając mi fakty lekceważącym
tonem.
– Ty skurwie...
– To jeszcze nie wszystko. – Podniósł dłoń. Wbił wzrok w parapet, na
którym znajdowały się kwiaty w różnokolorowych doniczkach
i legowisko Daisy. – Jak się okazuje, informacja o zaręczynach
przyniosła pozytywne skutki. Dla Blacków rodzina jest wartością
nadrzędną. Mama ma się czym ekscytować, tata przestał myśleć
o chorobie. Wygląda więc na to, że w ten weekend czeka nas
w Hamptons przyjęcie zaręczynowe.
– Przyjęcie zaręczynowe? – powtórzyłam i zamrugałam.
Było mi niedobrze. Jak gdyby ziemia pod moimi stopami kołysała się
w rytm mojego pulsu.
Chase pokiwał głową.
– Oczywiście musimy się tam pojawić oboje.
– Jedyna oczywistość – zaczęłam powoli; miałam mętlik w głowie –
to twoja choroba psychiczna. Moja odpowiedź na twoje
niewypowiedziane pytanie brzmi „nie”.
– Nie? – powtórzył.
Kolejne słowo, do którego nie przywykł.
– Nie – potwierdziłam. – Nie będę ci towarzyszyć na twoim
udawanym przyjęciu zaręczynowym.
– Dlaczego? – zapytał. Wyglądał na szczerze zdziwionego.
Dotarło do mnie, że Chase nie zaznał w życiu odrzucenia, mimo że
chodzi po tym świecie trzydzieści dwa lata. Był przystojny, inteligentny
i tak obrzydliwie bogaty, że nie wydałby wszystkich swoich pieniędzy,
nawet gdyby się zawziął. A do tego należał do manhattańskiej elity. Na
papierze wyglądał zbyt dobrze, by był prawdziwy, w rzeczywistości
jednak okazał się tak zły, że oddychanie tym samym powietrzem co on
sprawiało człowiekowi fizyczny ból.
– Bo nie zamierzam świętować naszego udawanego romansu
i oszukiwać ludzi. Może dlatego, że wyświadczanie ci przysług znajduje
się bardzo nisko na liście moich priorytetów, gdzieś pomiędzy
wyrywaniem sobie każdej rzęsy pojedynczo pęsetą a wszczynaniem
bójki z pijanym mikołajem w metrze.
Wciąż stałam w otwartych drzwiach i dygotałam, bo nie mogłam
przestać myśleć o Ronanie Blacku. O tym, jak Lori i Katie przyjęły
wieść o jego chorobie. O liście mojej mamy, w którym prosiła mnie,
bym okazywała współczucie ludziom. Tyle że z pewnością nie w ten
sposób.
– Każę cię zwolnić – oznajmił beznamiętnie Chase. Odruchowo.
– A ja cię pozwę – odparowałam z podobną nonszalancją, choć jego
groźba przestraszyła mnie bardziej, niż dałam po sobie poznać.
Kochałam moją pracę. Poza tym Chase doskonale wiedział, że żyję od
wypłaty do wypłaty i bez zatrudnienia sobie nie poradzę.
Nazywał się Black, więc nic dziwnego, że miał takie samo serce.
Czarne.
– Krucho u ciebie z pieniędzmi, panno Goldbloom? – Uniósł brew.
W jego głosie pobrzmiewała niebezpieczna nuta.
– Znasz odpowiedź. – Obnażyłam zęby.
Mieszkanie na Manhattanie, nieważne, że małe, kosztowało fortunę.
– Doskonale. W takim razie wyświadcz mi przysługę, a ja
wynagrodzę ci twój czas i wysiłek. – W jednej chwili Chase zmienił się
ze złego gliniarza w dobrego.
– To będą brudne pieniądze – zauważyłam.
Wzruszył ramionami wyraźnie znudzony moim uporem.
– Brudne? Nie. Co najwyżej splamione.
– Proponujesz mi pieniądze za towarzystwo? – Zignorowałam
pulsowanie pod powiekami. – Jest na to określenie. Prostytucja.
– Nie będę ci płacić za spanie ze mną.
– Nie musisz. Byłam głupia i wcześniej robiłam to za darmo.
– Jakoś wtedy nie narzekałaś. Posłuchaj, Mad...
– Chase – przerwałam mu, naśladując jego ton.
Podobało mi się, że użył akurat tego zdrobnienia. Nie nazwał mnie
Maddie czy Mads, tylko Mad. W moim brzuchu zaroiło się od motyli.
– Oboje wiemy, że to zrobisz – powiedział zirytowany, zupełnie jak
dorosły próbujący wyjaśnić dziecku, że powinno zażyć leki. – Daruj
nam to tango. Jest już późno, rano mam spotkanie zarządu. I jestem
pewien, że nie możesz się już doczekać, żeby opowiedzieć swoim
przyjaciołom o randce ze Scoobym Durnym.
– Naprawdę wiemy? – powtórzyłam.
Byłam przekonana, że mogłabym go spalić na miejscu samym
spojrzeniem. Nawet nie zamierzałam odnieść się do jego przytyku. Taka
karma – Chase uwielbiał bić własne rekordy Guinnessa w byciu
dupkiem.
– Tak. Bo jesteś Męczennicą Maddie i bo tak należy postąpić. Jesteś
bezinteresowna, troskliwa i opiekuńcza – wymienił wszystkie te cechy
tak rzeczowym tonem, jak gdyby nie były pozytywami.
Przeniósł wzrok na ścianę za mną, do której przyczepiłam kwadraciki
różnych delikatnych tkanin. Szyfon, jedwab, organza. Wszystkie tkaniny
świata w odcieniach bieli i kremu, a także szkice sukni ślubnych.
Pokręciłam głową, bo doskonale wiedziałam, co sobie pomyślał.
– Ściągnij wodze, napalony kowboju. Nie wyjdę za ciebie.
– Co za świetne wieści!
– Naprawdę? A wydawało mi się, że właśnie poprosiłeś mnie
o zostanie twoją narzeczoną.
– Narzeczoną na niby. Ja wcale nie proszę cię o rękę.
– A o co?
– O to, byś nie łamała serca mojemu ojcu.
– Chase...
– Bo jeśli się tam nie zjawisz... Pęknie mu serce, Mad. – Drżącą ręką
przeczesał czuprynę.
– To się skończy katastrofą. – Pokręciłam głową. Cała się trzęsłam.
– Dopilnuję, żeby wszystko się udało. – Wbił we mnie wzrok. Na jego
twarzy nie drgnął nawet jeden mięsień. – Wcale nie chcę cię odzyskać,
Madison – powiedział.
Z jakiegoś powodu jego słowa zraniły mnie dogłębnie i wykrwawiłam
się do cna.
Zawsze podejrzewałam, że Chase tak naprawdę nigdy mnie nie
pragnął. Nawet gdy się spotykaliśmy. Byłam dla niego jak piłeczka
stresowa – mógł się mną bawić w roztargnieniu, ale tak naprawdę jego
myśli krążyły gdzie indziej. Pamiętam, że gdy na mnie patrzył, zawsze
czułam się boleśnie niewidzialna. Ciągle prychał na widok moich
dziwacznych sukienek. Zerkał na mnie z ukosa, przez co czułam się
mniej atrakcyjna niż cyrkowa małpka.
– Nie chcę, by mój ojciec odszedł z tego świata wśród chaosu. Mama,
Katie, ja. To zbyt wiele. Rozumiesz, prawda?
Mama.
Na szpitalnym łóżku.
W otoczeniu listów.
I moje krwawiące serce, które nigdy nie zregeneruje się po jej stracie.
Czułam, że mój opór kruszeje. Że pojawia się na nim coraz więcej rys.
Aż w końcu warstwa lodu, którą się otoczyłam, gdy wpuściłam
Chase’a do mieszkania, wylądowała na podłodze z bezdźwięcznym
trzaskiem.
Byłam jak wojownik pozbywający się zbroi.
Okazało się, że Chase pamięta naszą rozmowę sprzed wielu miesięcy.
Wyznałam mu wtedy, że moja mama zmarła w tym samym miesiącu,
w którym tata ogłosił upadłość firmy Iris’s Golden Blooms, a ja
zawaliłam semestr. Odeszła z tego świata, martwiąc się o swoich
ukochanych i cierpiąc wraz z nimi.
Do dziś co noc dręczyła mnie myśl, że mama nie odeszła w spokoju.
To, że później ukończyłam liceum z wyróżnieniem, a nawet dostałam
częściowe stypendium na uczelni, czy to, że tata się pozbierał i jego
firma rozkwitła, nie miało żadnego znaczenia. Już na zawsze pozostało
mi wrażenie, że Iris Goldbloom utknęła w piekielnej pętli najgorszego
czasu naszego życia, w nieustannym oczekiwaniu, że staniemy na nogi.
Gardziłam Chase’em Blackiem za to, co mi zrobił, ale nie
zamierzałam odwoływać imprezy i doprowadzić do kolejnej tragedii
w jego rodzinie. A jednocześnie nie zamierzałam tańczyć, jak mi zagra.
– A gdzie, według twojej rodziny, byłam przez ostatnie pół roku? Nie
dziwili się, że nigdy mnie nie ma?
Chase lekceważąco wzruszył ramionami.
– Prowadzę firmę bogatszą niż niektóre kraje. Powiedziałem im, że
widujemy się wieczorami.
– I oni to kupili?
Posłał mi złowieszczy uśmiech.
Oczywiście, że tak. Chase miał wyjątkową umiejętność wzbudzania
niepokoju w świeżo upieczonej narzeczonej.
Westchnęłam.
– Dobra. A co się stanie, jeśli ostatecznie ze sobą zerwiemy?
– Już ja się tym zajmę.
– Jesteś pewien, że dobrze to przemyślałeś?
Jego plan wydawał się słaby, jak sztampowy scenariusz komedii
romantycznej. Wiedziałam jednak, że Chase to poważny człowiek.
Pokiwał głową.
– Moja matka i siostra będą rozczarowane, ale na pewno się nie
załamią. Tata natomiast pragnie mojego szczęścia. A co więcej, ja chcę,
żeby on też był szczęśliwy. Za każdą cenę.
Nie mogłam podważyć tej logiki. Szczerze mówiąc, Chase miał nade
mną przewagę w jednej kwestii: dobrze wiedział, że jego sytuacja
wzbudzi we mnie współczucie.
– Zjawię się na przyjęciu, ale nic więcej. – Ostrzegawczo podniosłam
palec wskazujący. – Jeden weekend, Chase. A potem powiesz im, że
jestem zajęta. I niezależnie od tego, co się wydarzy, to zaręczynowe
oszustwo ma pozostać ściśle strzeżoną tajemnicą. Nie chcę, by w pracy
dostało mi się za to po dupie. A skoro już o tym mowa... Kiedy
odwołamy nasze tak zwane zaręczyny, będę mogła zachować posadę.
– Słowo skauta.
Tyle że Chase podniósł palec. A dokładnie – środkowy.
Zmrużyłam oczy.
– Nigdy nie należałeś do skautów.
– A ty nigdy nie dostałaś po dupie. Tak się tylko mówi. A nie,
chwila. – Na jego twarz powoli wypłynął uśmiech. – Dostałaś.
Wskazałam palcem na drzwi. Poczułam, że moja szyja i twarz
czerwienieją, bo przypomniałam sobie, że kiedyś faktycznie dał mi po
dupie.
– Wynocha.
Chase wsunął dłoń do tylnej kieszeni spodni. Gdy wyciągnął stamtąd
małe czarne pudełeczko z logo Black & Company Jewelry i rzucił je
w moim kierunku, strach owinął się wokół mojego gardła niczym ciasna
apaszka.
– Przyjadę po ciebie w piątek o osiemnastej. Strój do wędrówki po
górach obowiązkowy. Zalecam również ładne ubrania, choć doceniłbym
ich brak.
– Nienawidzę cię – odpowiedziałam cicho.
Słowa paliły mnie w przełyku, palce dygotały na aksamitnym
pudełeczku ze złotym napisem. Taka była prawda. Szczerze go
nienawidziłam. Ale robiłam to dla Ronana, Lori i Katie, nie dla niego.
To czyniło moją decyzję w miarę znośną.
Chase zaprezentował litościwy uśmieszek.
– Dobry z ciebie dzieciak, Mad.
Dzieciak! Jak zawsze traktuje mnie z góry. Niech się pieprzy.
Chase ruszył do drzwi, ale zatrzymał się kilka centymetrów ode mnie.
Popatrzył na puszkę leżącą na podłodze obok moich stóp i ściągnął brwi.
– Może lepiej to posprzątaj. – Wskazał na rozpryski coli na ścianie.
Następnie przesunął kciukiem po moim czole, dokładnie w miejscu,
gdzie pocałował mnie wcześniej Ethan, zupełnie jakby chciał go zmazać
z mojego ciała. – Niechlujstwo nie jest atrakcyjne, szczególnie
w przypadku narzeczonej Chase’a Blacka.
ROZDZIAŁ 3
MADDIE

10 sierpnia 2002 roku

Droga Maddie,
ciekawostka: konwalia ma konotacje biblijne. Podobno wyrosła
z kałuży łez Ewy, gdy ta została wygnana z Edenu. Te kwiaty są uważane
za najpiękniejsze i najtrudniejsze w uprawie. Królewskie panny młode je
uwielbiały!
Są również wyjątkowo trujące.
Nie wszystkie piękne rzeczy są dla Ciebie dobre. Przykro mi, że
zerwaliście z Ryanem. Ale i tak nie był tym jedynym. Ty zasługujesz na
wszystko, co najlepsze. I nigdy nie zgadzaj się na coś gorszego.
Kocham (i czuję ulgę).
Mama

◆◆◆
Swój ślub zaczęłam planować, odkąd skończyłam pięć lat.
Mój tata uwielbiał opowiadać historię o tym, jak dzień przed pierwszą
klasą zauważono mnie, gdy biegłam naszą uliczką za Jacobem Kellym,
trzymając w ręce bukiet kwiatów z ogródka, z korzeniami i ziemią,
i krzyczałam za nim, by wrócił i się ze mną ożenił. Ostatecznie
postawiłam na swoim, chociaż musiałam go nieco przekupić. Jacob
wyglądał na przerażonego, zarówno mną, jak i swoją sytuacją, ale moje
przyjaciółki Layla i Tara odprawiły ceremonię z namaszczeniem. Jacob
nie chciał pocałować panny młodej – i wcale mi to nie przeszkadzało –
a miesiąc miodowy postanowił spędzić na rzucaniu szyszkami
w biegające po moim ogrodzeniu wiewiórki i narzekaniu, że już nigdy
więcej nie zje słynnego wiśniowego ciasta mojej mamy.
Na Jacobie Kellym się nie skończyło. Jako jedenastolatka byłam już
po ślubie z Taylorem Kirschnerem, Milem Lopezem, Astonem
Giudice’em, Joshem Payne’em i Louisem Hough. Wszyscy oni wciąż
mieszkają w Pensylwanii, w miasteczku, w którym dorastaliśmy, i co
roku wysyłają mi kartki świąteczne, w których naśmiewają się z tego, że
jestem samotna.
W tym wszystkim nie chodziło o romanse. Wtedy moje
zainteresowanie chłopakami kończyło się na chorej ciekawości –
koniecznie chciałam wiedzieć, co sprawia, że są tacy brudni, niegrzeczni
i lubią żarty o pierdzeniu. Tak naprawdę chodziło o ceremonię jako taką,
która mi się podobała. Motyle w brzuchu, wystawne przyjęcie, gości,
tort i kwiaty. A przede wszystkim suknia.
Udawanie zaślubin z chłopakami było okazją do włożenia białej
falbaniastej kreacji, którą dostałam od mojej kuzynki Coraline na jej
ożenek, gdy zostałam dziewczynką od sypania kwiatków. Wciskałam się
w tę kieckę przez pięć kolejnych lat, aż z niej wyrosłam. Na nastolatce
wyglądała na komicznie krótką.
Jednak fioł na punkcie sukni ślubnych mi pozostał. A raczej obsesja.
Błagałam rodziców, żeby zabierali mnie na wesela. Mało tego –
zakradałam się nawet do miejscowego kościoła, gdy pobierali się obcy
ludzie, żeby podziwiać sukienki. Co gorsza moja mama była florystką
i często towarzyszyłam jej, gdy dostarczała kwiaty do eleganckich
lokali.
Dlatego projektowanie sukni ślubnych traktowałam raczej jak
powołanie niż ścieżkę kariery. W dniu zamążpójścia kobieta jest
najpiękniejszą, najdoskonalszą wersją siebie. Właściwie to jedyny dzień
w twoim życiu, gdy możesz włożyć wszystko, nieważne, jak jest drogie,
ekstrawaganckie czy wymyślne, bo każda kiecka będzie pasować.
Ludzie często pytają mnie, czy projektowanie jednego rodzaju garderoby
mnie nie ogranicza, ale szczerze mówiąc, nie znam projektanta, który
chciałby tworzyć normalne ciuchy. Projektowanie sukni ślubnej można
przyrównać do jedzenia deseru na każde śniadanie, obiad i kolację. Albo
dostania jednocześnie wszystkich świątecznych prezentów.
Może dlatego zawsze wychodziłam z pracy jako ostatnia?
Ale nie w ten piątek.
Tym razem naprawdę miałam plany.
– Spadam. Miłego weekendu! – Włożyłam żarówiastoróżowe buty na
obcasach i zgasiłam światło nad stołem kreślarskim w Croquis.
Ten kącik w studiu był dla mnie kawałkiem nieba. Został tak
urządzony, żeby zaspokajać wszystkie moje potrzeby: na stole
kreślarskim stały srebrne pojemniki, w których trzymałam ołówki,
gumki w śmiesznych kształtach, cienkopisy, pędzle i węgiel. Raz
w tygodniu musiałam postawić na nim wazon ze świeżymi kwiatami.
Czułam się dzięki temu tak, jakby tuż obok czuwała nade mną mama.
Pogłaskałam kwiaty w wazonie – bukiet lawendy i białych pąków –
a następnie podlałam je na weekend.
– Tylko zachowujcie się grzecznie. – Pogroziłam im palcem. – Pani
Magda zajmie się wami pod moją nieobecność. I darujcie sobie to
spojrzenie! – ostrzegłam. – Wrócę w poniedziałek.
Nie wiem, kto powiedział, że kwiaty nie mają twarzy, ale
najwyraźniej nie widział ich, gdy więdną.
Zazwyczaj zabierałam je ze sobą do domu i stawiałam na parapecie,
żeby obok Daisy złapały nieco słońca – i by podziwiali je ludzie – ale
tym razem wybierałam się do Hamptons, żeby dotrzymać towarzystwa
szatanowi. Daisy miała spać u Layli.
– Znów rozmawiasz z kwiatami? Świetnie. To naprawdę zdrowe –
usłyszałam po drugiej stronie studia.
Z Niną, koleżanką z pracy, stażystką, byłyśmy w tym samym wieku.
Wyglądała perfekcyjnie, jak supermodelka: łabędzio smukła, z lekko
zadartym nosem i idealną cerą jak u lalki. Jej jedyną wadą było to, że
żywiła do mnie niechęć, na dodatek bez wyraźnej przyczyny. Chyba
poza tą, że oddychałam. Dosłownie. Nazywała mnie złodziejką tlenu.
– Dalej, idź już sobie. – Machnęła ręką, nie odrywając wzroku od
ekranu. – Jeśli twoje rośliny się posikają, zmienię im pieluchę. Tylko
zejdź mi z oczu.
Puściłam to mimo uszu, odwróciłam się i ruszyłam w stronę windy.
Po drodze wpadłam na Svena. Wsparł dłoń na biodrze, nachylił się
i postukał mnie w nos.
Mój szef, a poniekąd również przyjaciel, nie miał jeszcze
czterdziestki. Ubierał się na czarno od stóp do głów, ale jego włosy
szokowały jasnym odcieniem blondu zakrawającym na biel. Oczy miał
tak jasne, że niemal przeźroczyste. Jego usta zawsze mieniły się od
błyszczyku. A kiedy chodził, kręcił biodrami jak Sam Smith. Jako szef
Croquis – firmy projektującej suknie ślubne, będącej partnerem Black &
Company, gdzie sprzedawała swoje linie jako produkty ekskluzywne –
dyktował warunki i brał udział w spotkaniach zarządu. Sven wziął mnie
pod swoje skrzydła, kiedy skończyłam szkołę dla projektantów –
zatrudnił mnie na stażu, po którym zaczęłam pracę na pełny etat. Po
czterech latach nie wyobrażałam sobie, że mogłabym pracować dla
kogokolwiek innego.
– A ty dokąd? – zapytał, przekrzywiwszy głowę.
Założyłam torbę listonoszkę na ramię i skierowałam się do windy.
– Do domu. A gdzie?
– Lorde, dopomóż! Na szczęście lepiej projektujesz, niż kłamiesz.
Chodziło mu o Lorde, tę piosenkarkę.
Sven wykonał znak krzyża i podążył za mną.
Jego szwedzki akcent przebijał się w każdej sylabie, ale tylko wtedy,
gdy się ekscytował lub był pijany.
– Ty nigdy nie wychodzisz o czasie. Co się dzieje?
Moje oczy zapłonęły. Chase zaczął kłapać ozorem? Sven go znał
i często brali udział w tych samych spotkaniach. To by było w jego stylu,
pomyślałam. Właściwie był zdolny do wielu złych rzeczy, no może
z wyjątkiem rozpoczęcia trzeciej wojny światowej. Wszelkie
zobowiązania napawały Chase’a paniką, tymczasem wojna może trwać
miesiącami czy nawet latami. Nie miał tyle wytrwałości, by to przeżyć.
Zatrzymałam się przy windzie, nacisnęłam przycisk i wrzuciłam do
ust dwie pastylki gumy.
– Nic się nie dzieje. Skąd to pytanie?
Sven znowu przekrzywił głowę, jak gdyby sądził, że jeśli będzie tak
na mnie patrzeć wystarczająco długo, to w końcu sekret sam ze mnie
wypłynie.
– Wszystko w porządku?
Z mojego gardła wyrwał się piskliwy śmiech.
Sven i ja byliśmy ze sobą blisko, ale zachowywaliśmy profesjonalizm.
Chciałabym myśleć, że gdyby nie był moim szefem, naprawdę
moglibyśmy się przyjaźnić. Jednak oboje rozumieliśmy, że obowiązują
nas pewne granice i o niektórych rzeczach się nie rozmawia.
– Nigdy nie czułam się lepiej.
Niech mnie ktoś stąd zabierze!
Winda zapiszczała. Sven stanął przed nią, blokując mi drogę.
– Chodzi o... niego?
Niemal opadła mi szczęka.
– On może płonąć w piekle, a ja nawet bym nie splunęła, żeby ugasić
ogień – syknęłam. – Nie mogę uwierzyć, że o nim wspomniałeś.
Gdybym dostawała centa za każdym razem, gdy Sven przyłapał mnie
na ryczeniu z powodu Chase’a – w kuchni, przy moim biurku,
w łazience lub gdziekolwiek w biurze – już bym tutaj nie pracowała.
Możliwe, że już w ogóle, do końca życia. Nie miałam właściwie pojęcia,
dlaczego leciały mi łzy. W ciągu naszego półrocznego związku
spotkałam się z rodziną Chase’a zaledwie kilka razy, a jego brato-kuzyna
(brata, który tak naprawdę był kuzynem) i jego żony, z którymi ponoć
jest blisko, nie widziałam wcale. On mojej rodziny nie poznał nigdy;
tylko Laylę i oczywiście Svena. Nie można zatem powiedzieć, że był to
związek poważny.
– Mocne słowa. Co ci ten biedak zrobił? Przecież spotykasz się z nim
od zaledwie trzech tygodni. – Sven postukał palcem o usta i zmarszczył
brwi. – Jak on ma na imię? Henry? Eric? Pamiętam, że takie typowo
amerykańskie, zwyczajne.
Ethan.
No jasne, chodziło mu o Ethana!
Moje serce zwolniło, niemal stanęło. Uff, kryzys zażegnany.
Drzwi windy zdążyły się zamknąć, więc zgromiłam Svena
spojrzeniem i przyzwałam ją ponownie, ale już pojechała na dół. Niech
to szlag!
– Cierpliwość jest cnotą – zauważyłam.
– Albo sygnałem, że gra się w drugiej drużynie. – Sven poprawił
kołnierzyk przy mojej niebieskiej bluzce we wzorek. – Mówię
z doświadczenia, siostro. Przez całe liceum miałem dziewczynę. Jej
cnota pozostawała nietknięta, aż Vera wyjechała na studia do Stanów,
gdzie najpewniej dobrała się do niej banda chłopaków z bractwa.
Pomogli jej nadrobić zmarnowany czas.
– Biedna Vera. – Oblizałam palec i wytarłam plamę po kawie z kącika
jego ust.
– Biedny ja. – Sven odepchnął moją dłoń. – Tak bardzo starałem się
spełnić oczekiwania rodziców, że przegapiłem swoje najlepsze lata na
seks. Nie pozwól, by to samo przytrafiło się tobie, Maddie. Możesz
puszczać się, z kim chcesz i jak często chcesz.
Skrzywiłam się.
– Przenosisz na mnie swój problem.
– Bo życie przelatuje ci koło nosa – odpalił, dźgając mnie palcem
w mostek. – Minęło wiele miesięcy, odkąd zerwałaś z Chase’em. Czas
ruszyć naprzód. W końcu o nim zapomnieć.
– Przecież to zrobiłam. Zapomniałam. Żyję dalej. – Nacisnęłam
przycisk windy trzy razy z rzędu. Klik, klik, klik.
– O, patrz, wiadomość od Layli. – Sven przysunął mi telefon do
twarzy.
Och, zapomniałam wspomnieć, że skoro ja i on nie możemy być
blisko, Sven przyjaźnił się z moją najlepszą przyjaciółką. Ten fakt
zaburzał moją równowagę między życiem osobistym a pracą
i skłamałabym, gdybym powiedziała, że mi nie przeszkadza. Jak na
przykład teraz.
– Pozwól, że przeczytam: „Każ swojej pracownicy wziąć weekend
wolnego, żeby się sobą zajęła. Zmuś ją do zabawy. Niech popełnia
błędy. Niech prześpi się z mężczyzną marzeń”.
– Ja wcale nie... – zaczęłam, ale Sven pokręcił głową, odwrócił się
i machnął ręką.
Przeszedł przez studio i pochylił się nad ramieniem Niny, żeby
zobaczyć, nad czym pracuje.
Drzwi windy się otworzyły. Weszłam do środka, wzdychając.
– Po moim trupie.

◆◆◆
Chase miał przyjechać do mnie dopiero za pół godziny, więc mogłam
odwiedzić przyjaciółkę. Otworzyła mi, założywszy za ucho kosmyk
szmaragdowych włosów. W ramionach trzymała kopiącego
i krzyczącego czterolatka, który właśnie wpadł w histerię.
Layla była dziewczyną o nieco bardziej obfitych kształtach od
klepsydry, ale lubiła swoje ciało. A do tego zawsze ubierała się tak, że
można było jej pozazdrościć – nosiła sukienki boho, zwiewne spódnice
i cienkie sweterki odkrywające ramiona.
W tym momencie chyba nie przeszkadzało jej, że dzieciak wydziera
się wprost do jej ucha. Dodatkowe pieniądze musiały być tego warte.
– Patrzcie, patrzcie, czyż to nie Męczennica Maddie? – zaświergotała
słodko i uściskała mnie jedną ręką.
Wciąż jeszcze nie przebrałam się po pracy. Miałam na sobie niebieską
bluzkę w wisienki, szarą spódnicę i różowe szpilki.
– Nie powinnaś przypadkiem być teraz ze swoim chłopakiem?
– Tylko wpadłam, żeby zostawić ci klucze.
Okej, to było wierutne kłamstwo. Layla miała zapasowy klucz do
mnie w razie nagłego wypadku. Po prostu chciałam porozmawiać z nią
przed wyjazdem.
– Dzięki, że będziesz pilnować Daisy – powiedziałam. – Zazwyczaj
wyprowadzam ją trzy razy dziennie na minimum dwadzieścia minut.
Lubi chodzić po Abingdon Square Park. Szczególnie bawi ją bieganie za
wiewiórką imieniem Frank i szczekanie na inne psy. Tylko przypilnuj,
żeby nie wybiegała na ulicę. W worku z karmą jest miarka, wsyp jej
jedną rano, a drugą wieczorem. Witaminy znajdują się obok szuflady ze
sztućcami, w żółtej paczce. I nie musisz zmieniać jej wody zbyt często,
bo ona i tak pije z muszli klozetowej. Och, i nie trzymaj niczego na
szafkach. Znajdzie sposób, by to zabrać, otworzyć i zjeść.
– Jak ja po całonocnej imprezie. – Layla wyszczerzyła zęby. – A poza
tym... Frank? Czy ich relacja jest poważna?
– Na jego nieszczęście tak. – Skrzywiłam się.
Zawsze rozpoznawałam Franka, bo między oczami miał łysą plamkę.
Daisy kochała tę wiewiórkę, więc oczywiście dokarmiałam ją przy
każdej wizycie w parku.
– Ponadto w ramach protestu może ci nasikać do butów, gdy zauważy,
że mnie nie ma – oznajmiłam.
– Jezu! Jest gorsza niż dziecko. Ten twój kijowy były chłopak dał ci
świetny prezent na koniec związku! Żebyś nigdy o nim nie zapomniała.
Wzruszyłam ramionami.
– Lepsze to niż chla-my-dia.
– Potrafię sylabizować.
Dziecko wywaliło na mnie język. Obie spojrzałyśmy na nie
z niedowierzaniem.
– Dzięki. Jestem twoją dłużniczką – rzuciłam.
– Daj spokój.
Teraz dzieciak ciągnął Laylę za włosy, wołając swoją matkę.
– Hej, ziemia do Męczennicy Maddie, jesteś tu? Zadałam ci pytanie.
Czy Sven odczytał ci moją wiadomość? – Moja przyjaciółka
zignorowała wierzgającego bachora.
Nie znosiłam tej ksywy. Nie podobało mi się również, że sobie na nią
zasłużyłam, bo nigdy nie odmawiałam prośbom o przysługę. Przykład?
Właśnie zamierzam wziąć udział we własnym udawanym przyjęciu
zaręczynowym w Hamptons.
– Tak. – Przykleiłam do twarzy promienny uśmiech. – Przepraszam,
odpłynęłam. Przeczytał mi go. Jesteś walnięta.
– A ty wyglądasz tak, jakbyś szła na ścięcie.
– I tak też się czuję.
– Przepraszam, kochana. Wiem, jakie to straszne, gdy boski miliarder
z dobrej rodziny porywa cię na weekend do Hamptons, a wcześniej daje
ci pierścionek zaręczynowy wart czterysta pięćdziesiąt tysięcy dolarów.
Ale jakoś to przeżyjesz.
Dla jasności muszę powiedzieć, że to nie ja sprawdziłam wartość tego
pierścionka, tylko Layla. Zrobiła to przy butelce wina (okej,
doprawionego alkoholem soczku Capri Sun), od razu po wyjściu
Chase’a z naszej kamienicy. Wezwałam ją pilnie, a ona w trakcie
naszego spotkania przejrzała stronę Black & Company Jewelry i doszła
do wniosku, że pierścionek pochodził z edycji limitowanej i nie był już
na sprzedaż.
– Wiesz, co to znaczy. – Poruszyła sugestywnie brwiami, nalewając
trochę wódki do kubeczka i zalewając ją soczkiem.
Postanowiłam natychmiast wybić jej ten pomysł z głowy.
– Tak. On tylko chce się upewnić, że jego rodzina uwierzy
w zaręczyny. Nic więcej. – Musiałam przygasić entuzjazm przyjaciółki
sporą dawką realizmu. – Poważnie, wolę myśleć, że zostałam porwana
przez zdradliwego, aroganckiego ku... – Spojrzałam na dziecko, które
milczało, z szeroko otwartymi oczami czekając na koniec zdania.
Odchrząknęłam. – Kurczaka.
– Ona powiedziała brzydkie słowo. – Mały wskazał na mnie
pulchnym palcem.
– Wcale nie. Powiedziałam „kurczaka” – zaprotestowałam.
Wykłócam się z czterolatkiem! Gdyby Ethan się o tym dowiedział,
padłby na zawał.
– Och. – Dziecko wydęło dolną wargę. Myślało. – Lubię kurczaki.
– Cóż, akurat tego kurczaka nie lubimy, Timothy. – Layla poklepała
chłopca po głowie. Przymknęła drzwi. – Ale obiecasz mi jedno?
– Muszę? – Naburmuszyłam się.
Wiedziałam, że chce, abym zachowała optymizm i myślała
pozytywnie.
– Postaraj się dobrze wykorzystać ten weekend. Zamiast dumać
o tym, z kim będziesz spędzać czas, zastanów się nad tym, jak go
spędzisz. Będziesz mieszkać w posiadłości wartej sto pięćdziesiąt
milionów dolarów przy Billionaire’s Lane, zajadać się owocami morza
i sączyć wino droższe niż twój czynsz. Zabierz szkicownik. Odpocznij
od miasta. Nie daj się ruchać.
– Brzydkie słowo! – Ponownie wytknął Timothy.
– Powiedziałam „ruszać”. Przecież lubisz się ruszać.
– No tak, lubię.
Kocham moją przyjaciółkę, ale taki z niej wzór do naśladowania dla
dzieci, jak ze mnie puszka zupy. Ale sama żadnych mieć nie chciała
(dzieci, nie zup, bo Layla uwielbia zupy). Tak czy siak, miała rację –
pójdę na moje udawane przyjęcie zaręczynowe z mężczyzną moich
koszmarów, ale zrobię to z przytupem.
Chase i ja spędziliśmy święta w jego posiadłości w Hamptons, jednak
było to przed zerwaniem. Takie miejsca widuje się wyłącznie w telewizji
lub na instagramach celebrytów. Problem w tym, że Layla to klasyczny
związkofob. Ona nie spędzałaby czasu z mężczyzną, który złamał jej
serce, bo nigdy by nie dopuściła do takiej sytuacji.
– Wiesz co? Masz rację. Właśnie to zamierzam zrobić. Piąteczka,
Timothy. – Uniosłam dłoń z uśmiechem.
Dzieciak popatrzył na mnie tępo i ani drgnął.
– Mamusia mówi, że obcy nie mogą mnie dotykać. Mogliby mnie
porwać.
Twój krzyk wybiłby to porywaczom z głowy, pomyślałam.
– Cóż, to ustalone – mruknęła Layla. – Będziesz się dobrze bawić, nie
będziesz analizować każdej chwili i pozwolisz sobie na przypadkowe
ruszanko z nienawiści, bez żadnych zobowiązań.
– Hej! Powiedziałaś... – zaczął Timothy.
– Ruszanko. Powiedziałam „ruszanko”. Dziękuję za obecność na
moim przemówieniu motywacyjnym. – Layla zatrzasnęła mi drzwi przed
nosem, zanim bodaj pisnęłam o nadchodzącym weekendzie.
I wtedy zauważyłam na nich słowo dnia.
„Urodziny: rocznica dnia, w którym ktoś się urodził, często
traktowana jak okazja do świętowania i obdarowywania prezentami”.
Chase zdradził mnie w swoje urodziny.
I tak po prostu mój humor trafił szlag.

◆◆◆
Chase spóźniał się już pięć minut. Bez wątpienia celowo. Punktualność
zawsze była jego mocną stroną. Ale gdyby wkurzanie mnie było
dyscypliną olimpijską, zdobyłby garść złotych medali, umowę na
książkę i wywołał skandal za używanie sterydów.
Zaparkował przed moim budynkiem „na drugiego”, blokując przejazd
z nonszalancją typową dla psychopaty, który gardzi tym, co ludzie sobie
pomyślą. Wysiadł z auta, obszedł je, bez słowa wziął ode mnie walizkę
i wrzucił ją do bagażnika. Ludzie trąbili, wymachiwali pięściami,
krytykując jego umiejętność prowadzenia samochodu i życząc mu
bolesnych kontuzji w najpotworniejszych wypadkach. Ja wciąż stałam
na parzącym chodniku, próbując pogodzić się z myślą, że będę musiała
spędzić czas ze swoim byłym.
Chase opuścił szybę od strony pasażera i posłał mi uśmiech mówiący,
że zaraz straci cierpliwość (takim samym nagradzał swoich
pracowników). Człowiek czuł się przez to tak głupi, że miał ochotę nosić
kask. Nawet w zamkniętym pomieszczeniu.
– Masz tremę, kochanie? – Słowo „kochanie” wymówił jak
bluźnierstwo.
Musiałam sobie przypomnieć, że jego manipulacje nie mają
znaczenia. Liczą się tylko Ronan Black, siostra i matka Chase’a. Ich
serca. I moje sumienie.
– Jasne – wycedziłam z sarkazmem. – Nie chciałabym, żeby moi
przyszli teściowie na niby pomyśleli, że ich przyszła synowa na niby nie
jest tak urocza, jak im się na początku wydawało.
– A słyszałaś kiedyś o powiedzeniu: „Udawaj, aż stanie się to
prawdą”?
– Jestem pewna, że kobiety, z którymi byłeś, są mistrzyniami
udawania – odgryzłam się.
Uśmiechnął się drwiąco.
– Nasz związek był oszukany, ale orgazmy wręcz przeciwnie.
Samochody trąbiły, nie przestając nawet na sekundę. Dźwięk zaczął
rozbrzmiewać echem w mojej głowie. Chciałam, by Chase wiedział, że
nie jestem na każde jego zawołanie, nawet jeśli zgodziłam się mu
pomóc.
– Wsiadaj, Mad. Chyba że chcesz, abym wdał się w bójkę z połową
ulicy.
– Kuszące – parsknęłam.
Serio, chętnie bym to zobaczyła!
Uśmiechnął się, zupełnie nieświadomy tego, jaki chaos wywołał.
Irytowało się coraz więcej kierowców. Przetrzymywanie ludzi nie było
w moim stylu, ale w tym momencie wolałam przemówić mu do rozumu,
niż być uprzejma. On musiał wiedzieć, że mówię poważnie.
– Jeśli się denerwujesz, po prostu wyobraź sobie wszystkich nago.
– W porządku – odparłam, mierząc go wzrokiem. – Nie zimno panu,
panie Black?
Roześmiał się. Najwyraźniej spodobały mu się nasze przekomarzanki.
– Nie przypominam sobie, żebyś wcześniej była taka wyszczekana.
– A ja nie przypominam sobie, byś był taki nietolerancyjny –
wypaliłam.
I dotarło do mnie, że to prawda. Kiedy jeszcze się spotykaliśmy,
wydawał się bardziej uprzejmy i introwertyczny. A ja byłam... Cóż,
można powiedzieć, że nie byłam wtedy sobą.
Wskoczyłam do jego auta z zamiarem wyglądania przez okno przez
całą drogę i obserwowania mijanych drapaczy chmur, gdy sceneria
zmienia się błyskawicznie, a przez idealnie czystą szybę wszystko
wydaje się mienić. Kojarzyło mi się to z kartkowaniem magazynu.
Kiedy wyjeżdżaliśmy z miasta, histeria, którą do tej pory ukrywałam
od tygodnia pod listami rzeczy do zrobienia i pracą, ponownie
wypłynęła na powierzchnię. Jak niby mam zamaskować czystą pogardę,
jaką żywię do tego człowieka? Przecież nie będę w stanie go całować
ani trzymać za rękę. Jezu, zdałam sobie sprawę, że będę musiała dzielić
z nim pokój. Mowy nie ma!
Kilka dni po zgodzie na tę farsę spotkałam się z Ethanem, bo
musiałam mu wszystko wyjaśnić, co nie było łatwe. Wyłożyłam mu
sytuację, włączając w to zdradę Chase’a, jego umierającego ojca i to, że
sama straciłam kiedyś rodzica. Potem powiedziałam mu o ksywce, którą
nadali mi Sven i Layla. Męczennica Maddie.
– Na pewno nie masz nic przeciwko temu? – zapytałam go po raz
enty, gdy jedliśmy pierożki xiao long bao i popijaliśmy chińskim piwem.
Stąpałam po cienkim lodzie. Rozumiałam, jak nieprawdopodobne to
okoliczności.
Ethan i ja nigdy nie umawialiśmy się na związek na wyłączność. To
było tylko zwykłe randkowanie. Nawet ze sobą nie spaliśmy, a tym
bardziej nie określiliśmy tej relacji. Kilka razy całowaliśmy się
nieporadnie i nic więcej. Pragnęłam, żeby tupnął nogą i powiedział, że
nie podoba mu się ten pomysł. Wtedy miałabym świetną wymówkę.
Jednak Ethan, który wszędzie dostrzegał dobro, nawet w seryjnych
mordercach, jak podejrzewałam, po prostu pokiwał głową. Złapał
pałeczkami kolejny pierożek i włożył go do ust.
– No coś ty, wręcz przeciwnie. Jestem zaszczycony, że mogę spotykać
się z kimś takim jak ty. Ten weekend w Hamptons udowodni tylko
jedno – wycelował we mnie pałeczkami – że jesteś niesamowitym
człowiekiem. A Chase Black jest idiotą, bo cię zdradził. Mimo to chcesz
mu pomóc. Jesteś niesamowita.
Przyglądałam się bacznie, czekając na jakieś „ale”.
– Poza tym przecież nie jesteśmy parą, prawda? – Podrapał się po
szyi, czerwieniejąc. – Przecież jeszcze nie... No wiesz.
Wiedziałam.
– Więc to nie tak – wzruszył ramionami – że mam tu coś do
powiedzenia. Chodzi mi o to, że nie mam nic przeciwko. Naprawdę.
Z jakiegoś powodu jego reakcja mi się nie spodobała. Chciałam, żeby
choć trochę zaniepokoił się myślą, że spędzę weekend z byłym
chłopakiem. Nawiasem mówiąc, wydawało mi się to zupełnie
irracjonalne, bo przecież nie byłam zaborcza wobec Ethana. A przede
wszystkim miał rację – nie byliśmy w związku.
Tymczasem teraz, w samochodzie, okazało się, że Chase potrafi
czytać w moich myślach.
– Czy on ma jakieś imię? – Wyrwał mnie z zamyślenia, nie odrywając
wzroku od drogi.
Miałam wrażenie, że cały świat zmierza w kierunku Hamptons.
Ciężarówki, toyoty prius i kabriolety tkwiły w niekończącym się korku.
– Nawet nie zaczynaj – warknęłam.
Prychnął pogardliwie.
– Ale jesteś drażliwa! Na twoim miejscu też bym się tak zachowywał.
W końcu twój partner był tak głupi, że pozwolił ci spędzić weekend
w Hamptons z eks, który potrafił zapewnić ci trzy orgazmy w niecałe
dwadzieścia minut.
– Czy ty musisz być takim wielkim kutasem? – Obróciłam głowę
i spiorunowałam go wzrokiem.
– Tak. I jestem jeszcze większym, gdy mi staje.
Po zerwaniu z Chase’em doznałam ulgi. Ale po sześciu miesiącach
związku wciąż się wstydziłam i nieustannie biczowałam za to, że
mogłam powiedzieć coś złego w jego obecności. Przy nim mój głos
zawsze brzmiał wysoko i piskliwie, a ponadto filtrowałam słowa i nawet
myśli, byleby tylko udowodnić, że jestem kobietą godną wielkiego
Chase’a Blacka. Wydawało mi się, że on gra w zupełnie innej lidze, więc
skupiałam się na tym, by nie popełniać błędów, zamiast go poznawać
i po prostu dobrze się bawić. Zawsze czułam się gorsza: za mało
atrakcyjna, za mało stylowa, niewystarczająco mądra. W tym momencie
nienawiść do niego była o wiele łatwiejsza niż próba zakradnięcia się do
jego zgorzkniałego serca. Co robiłam, gdy się spotykaliśmy.
– To jak on ma na imię? – Chase wrócił do tematu.
– A co cię to obchodzi? – Zaczęłam zdrapywać lakier z paznokci, żeby
zająć czymś ręce i go nie udusić.
– Obchodzi mnie, z kim pieprzy się moja narzeczona – stwierdził
rzeczowo.
Zamarłam w trakcie zdrapywania i szarpnęłam za delikatną skórkę, aż
ją oderwałam.
– Narzeczona na niby – poprawiłam.
– I w dodatku wrzód na dupie.
– Rany, Chase, jak to możliwe, że wciąż nikogo nie masz? Jesteś
najbardziej czarującym mężczyzną, jakiego spotkałam – stwierdziłam
sarkastycznie.
– Jestem sam z własnej woli – odpalił i uśmiechnął się
z wyższością. – Tak jak ty z własnej woli usiłujesz spotykać się z byle
kim, żeby nie być sama.
Auć.
W samochodzie zapanowała niezręczna cisza. Nie miałam nic
przeciwko zwykłym słownym przepychankom, ale gdy zaczynaliśmy
mówić prawdę, robiło się zbyt niebezpiecznie. Rzecz w tym, że wcale
nie spotykałam się z byle kim, lecz Chase był taki pewien siebie!
Postanowiłam wziąć udział w jego grze. Przecież nie miałam nic do
ukrycia. Byłam dumna z Ethana.
– Ethan. Ethan Goodman.
– Goodman – powtórzył Chase z naciskiem i zagwizdał cicho.
– Nieźle, Chase. Nie wiedziałam, że znasz takie słowo, jak „dobry”.
Jak smakuje w twoich ustach?
– Kojarzy mi się z dwójką dzieci, przytłaczającą hipoteką na dom
w Westchesterze, który nawet by ci się nie podobał, i kryzysem wieku
średniego podlewanym lekkim alkoholem. – Ani na chwilę nie oderwał
wzroku od drogi. – A czym zajmuje się ten Ethan Goodman?
– Jest lekarzem – odparłam krótko, czując rumieniec na twarzy.
– Hm. Chirurg plastyczny odpada, bo do tego musiałby być bardziej
seksowny. W ogóle nie wygląda mi na żadnego chirurga. Mam wrażenie,
że nie ma precyzyjnej ręki. Strzelam, że dentysta. – Chase zamilkł
i zmarszczył brwi zagapiony na łańcuszek samochodów przed nami. –
Nie. Nie wyglądał na aż tak bogatego. Zmieniłem zdanie. Ethan
Goodman jest pediatrą. – Odwrócił głowę w moją stronę i błysnął tak
złowieszczym uśmiechem, że dosłownie poczułam ciarki.
– Mówisz tak, jakby było to coś złego. – Zmrużyłam oczy. – On ratuje
dzieciom życie.
– Zapewne ma prywatny gabinet. – Zignorował mnie, znowu
przenosząc wzrok na drogę. – Więc teoretycznie wpisuje w kartotekę
wzrost dziecka pismem, którego nikt nie potrafi odczytać, i ogląda
wysypkę na tyłku. Niech zgadnę... Wyjechał gdzieś, żeby przysłużyć się
społeczeństwu? Poszerzyć perspektywę? Może Ameryka Południowa?
Azja? – Wyszczerzył się tak bardzo, że miałam ochotę dać mu w gębę. –
Afryka? Matko, co za banał!
– Banałem jest ratowanie ludzi i pomaganie im? – Moja twarz była
w tym momencie tak rozpalona, że mogła eksplodować w każdej chwili.
Poważnie. – To dobry człowiek.
– Najwyraźniej. W końcu tak ma na nazwisko. A ty jesteś tutaj,
ponieważ dobry człowiek Ethan ma problemy z zaangażowaniem.
– Słucham?
– Z jakiego innego powodu miałby godzić się na taki układ? Chce
sprawdzić, co między nami zajdzie.
– Nic nie zajdzie. A Ethan i ja poznaliśmy się na stronie
tylkopoważnezwiązki.com – wypaliłam, nie mogąc się powstrzymać.
I natychmiast tego pożałowałam. Nie zamierzałam dzielić się z nim tą
informacją, ale Chase musiał wiedzieć, że w tej ostatniej kwestii się
pomylił. Nie podobało mi się towarzystwo Chase’a, ale o Ethanie nie
mogłam przestać nawijać.
– Mogłabyś go poznać na chajtnęsięzkażdązaloda.com i wyszłoby na
to samo. Jest ci oddany w takim samym stopniu, jak ty mnie.
I zmuszacie się do związku, mimo że nie ma między wami żadnej
chemii, bo nie chcesz być sama. Zakończ to teraz. Później mi
podziękujesz.
– Widzę, że wciąż uwielbiasz słuchać własnego głosu –
wymamrotałam i wróciłam do zdrapywania lakieru z paznokci.
Paskudny nawyk, którego próbowałam się oduczyć, ale w tym
momencie pragnęłam zabrudzić tę cudowną teslę Chase’a odpryskami
różowego lakieru w odcieniu Marokańskie Noce.
– Nie tylko w mówieniu jestem dobry – chełpił się.
– Kusi mnie, bo wtedy byś się wreszcie zamknął, ale jednak
podziękuję.
Odwróciłam głowę do okna, żeby móc bezpiecznie obserwować ludzi
w samochodach i jednocześnie uspokoić nieco bicie serca. Sądziłam, że
to już koniec rozmowy. A przynajmniej taką miałam nadzieję. Aż tu
nagle...
– Oby nie przeszkadzała ci perspektywa uprawiania seksu po
misjonarsku i przy zgaszonym świetle przez następne pięćdziesiąt lat,
a także jedzenie każdego dnia płatków owsianych i nazywanie swoich
zwierząt imionami tandetnych gwiazdek reality show, które będą idolami
twoich dzieci.
On mnie wyłącznie prowokuje, tłumaczyłam sobie. Miałam ochotę
wyskoczyć przez okno, ale obawiałam się, że Chase zrobiłby z moim
ciałem złe rzeczy i pozostawił je na pastwę losu.
Przyłożyłam dłoń do serca w udawanym szoku.
– Och nie, dobre, spokojne życie ze szczerym mężczyzną,
zwierzętami i dziećmi. Co za horror! Proszę cię, przestań mnie
torturować.
Zerknął na mnie z ukosa.
– Do twarzy ci z sarkazmem – oznajmił. Czekałam na zbliżający się
cios i się nie zawiodłam. – Niestety, to jedyna rzecz, w której ci do
twarzy. Bo ubrania masz śmieszne.
– Możesz się w końcu zamknąć? Wystarczy, że zmusiłeś mnie do tej
wycieczki. Daruj sobie komentarze o mojej garderobie i analizę
związku, bo nikt cię o to nie prosił. Ja chcę tylko kogoś miłego
i normalnego.
Nie było mi łatwo przyznać, nawet przed samą sobą, że teraz jeszcze
bardziej obawiałam się seksu z Ethanem. Jeżeli on nie zerwie ze mnie
ubrań i nie weźmie przy kolczastej ścianie w lochu BDSM, to poczuję
rozczarowanie. Głównie dlatego, że Chase nie pomylił się w żadnej
kwestii, gdy go opisywał.
Nie, zganiłam się w duchu. Ethan nie miał wątpliwości co do naszej
relacji. Czekamy już trzy długie tygodnie, a jeszcze się ze mną nie
przespał. Widać, że zależy mu na poważnym związku.
Kątem oka dostrzegłam, że Chase kręci głową i chichocze pod nosem.
– Ty wcale nie chcesz tego, na czym zależy normalnym ludziom,
Mad.
– Nie masz pojęcia, czego chcę.
Znowu cisza.
W duchu uderzałam głową o futurystycznie wyglądającą deskę
rozdzielczą. Dlaczego mam słabość do ludzi, których nawet nie znam?
Dlaczego założyłam, że ten wyjazd będzie dobrym pomysłem? No cóż,
zawsze byłam dla ludzi dobra, dlatego nigdy nie nakablowałam na Ninę,
która mnie dręczy. Wiedziałam, że staże w branży modowej są
rzadkością, więc trzymałam język za zębami, mimo że Nina wyżywała
się na mnie codziennie. W torebce nosiłam batonik czekoladowy, na
wypadek gdyby ktoś zasłabł w metrze i potrzebował cukru. Taka była
moja matka, a ja to po niej odziedziczyłam.
– Mam dla ciebie radę. Powinnaś udawać, że mnie lubisz – warknął
Chase po chwili, stukając w kierownicę długimi, zgrabnymi palcami.
Zamknęłam oczy i nosem wypuściłam powietrze.
– Wiem.
– I musisz być przekonująca.
– Potrafię.
– Oponowałbym. Możliwe, że będziemy musieli się dotykać. I klepać
w mało strategiczne miejsca. I tak dalej.
Nie odrywał wzroku od drogi.
– Pogięło cię? – syknęłam.
– Trochę. Dlatego tu jesteś. I z tego też powodu musimy udawać
zakochaną parę.
– Będziemy. A teraz proszę cię, czy możesz w końcu zamilknąć?
Wyświadczam ci ogromną przysługę. Wolałabym tego nie żałować –
burknęłam, czując, że jeszcze chwila, a nie wytrzymam. Twarz mi
płonęła, oczy zaszły łzami. Nos piekł tak, jakby ktoś mi w niego
przywalił od środka.
Ku mojemu zdziwieniu Chase się zamknął.
Mknęliśmy drogami Long Island; cichy pomruk tesli w tle był
jedynym dźwiękiem towarzyszącym nam w podróży. Zamknęłam oczy,
czując gulę w gardle.
Zależało mi na rozejmie. Chciałam, by Chase odpuścił i pozwolił mi
pozbierać skruszone poczucie własnej wartości i chaotyczne myśli.
Chciałam jakiegoś znaku, który utwierdziłby mnie w przekonaniu, że
postępuję właściwie i że to wcale nie zniszczy mojego serca i jego
rodziny.
Ale najbardziej chciałam uciec. Gdzieś daleko, gdzie on nie byłby
w stanie złapać mojego serca w swoje toksyczne pazury i go zniszczyć.
Tak się złożyło, że miałam sekret, o którym nie powiedziałam
nikomu. Nawet Layli.
Czasami w nocy czułam szpony Chase’a przesuwające się po moim
sercu, ostre jak sztylety. Wcale o nim nie zapomniałam. Nie tak do
końca. I to nie była miłość. W osobowości Chase’a podobało mi się
mało rzeczy.
Ale miałam obsesję.
Pochłaniał mnie.
Byłam kompletnie zadurzona.
Problem w tym, że Ethan lubiący po misjonarsku byłby
bezpieczniejszy dla mojego serca niż Chase, którego kręciły pozycje
w stylu odwrócona kowbojka.
ROZDZIAŁ 4
CHASE

Kiedy poderwałem Madison Goldbloom w windzie w Croquis, pierwszą


rzeczą, jaką w niej zauważyłem, były piękne piwne oczy.
Okej. Dobra. I cycki. To żadna zbrodnia.
Każdy inny facet stwierdziłby, że są ładne, ale przeciętne. Ukryte za
skromnym, chociaż kiczowatym białym golfem z nadrukiem
w odciśnięte usta. Piersi były jednak jędrne – cudownie sterczące
i okrągłe – więc od razu zauważyłem, że będą idealnie pasować do
moich dłoni.
Aby jednak przetestować tę teorię, najpierw musiałem zabrać
dziewczynę na kolację. Instynkt nakazał mi się za nią uganiać, więc
jeszcze tego samego wieczora zaprosiłem Madison do jednej
z najlepszych restauracji na Manhattanie i nie żałowałem pieniędzy – ani
komplementów – bo musiałem przeprowadzić eksperyment: sprawdzić,
czy jej piersi pasują do moich dłoni.
(Okazało się, że miałem rację. Nauka, moi drodzy, nigdy nas nie
zawodzi).
Madison była mniejsza niż przeciętny człowiek, co mi się podobało,
bo nie przepadałem za ludźmi. Im mniej ich przypominała, tym lepiej.
Dlatego akurat ta dziewczyna była niebezpieczna jak lep na muchy?
Może i nie grzeszyła rozmiarem, ale nadrabiała entuzjazmem. Była
radosna, życzliwa, a kiedy opowiadała o swoich pasjach, nie mogła
złapać tchu. Zachwycała się dziećmi, głaskała psy na ulicy, w metrze
nawiązywała kontakt wzrokowy z obcymi. Wydawała się aż do przesady
żywa. Ja nie przywykłem do czegoś podobnego ani nie było mi z tym
komfortowo. I dlatego mnie to uwierało.
Co do jej ubrań... Po części miałem ochotę je z niej zerwać, i to wcale
nie miało nic wspólnego z seksem. Po prostu wyglądały okropnie.
Od początku zakładałem, że to będzie zwykły przelotny romans.
Nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogłoby dojść do czegoś więcej.
Moje związki zazwyczaj miały równie krótki termin przydatności jak
mleko, które trzymałem w lodówce. Zanim poznałem Madison, przez
trzydzieści jeden lat swojego życia byłem tylko z jedną dziewczyną i źle
się to skończyło. Utwierdziłem się wtedy w przekonaniu, że ludzie
ogólnie są wadliwi, nieprzewidywalni i powinno się ich trzymać na
dystans, chociaż nie zawsze jest to możliwe.
A potem poznałem Madison Goldbloom i puf! Dziewczyna numer
dwa. Dla ścisłości: ona nie zasłużyła na ten tytuł. Przywłaszczyła go
sobie.
Mad i ja poszliśmy na randkę tuż po tym, jak na siebie wpadliśmy
(firmowy zakaz spoufalania się nie obowiązywał, bo teoretycznie nie
pracowaliśmy w tej samej firmie). Miała wielkie piwne oczy,
z ciemniejszą obwódką i złotymi plamkami, krótkie włosy à la pixie,
w których wyglądała niewinnie jak Daisy Buchanan, choć jednocześnie
mogła skraść mężczyźnie serce, oraz usta, tak pełne i jędrne, że
podniecałem się za każdym razem, gdy je otwierała.
A robiła to nieustannie.
Przespałem się z nią już wtedy, a później zaczęliśmy ze sobą pisać.
Dowiedziałem się, że zazwyczaj nie uprawia seksu na pierwszych
randkach i wolałaby zwolnić. Oczywiście po tych słowach zapragnąłem
przespać się z nią jeszcze bardziej. I tak też zrobiłem. A gdy napisaliśmy
do siebie po raz trzeci, Madison wyzbyła się wszystkich swoich zasad
i zaczęła grać według moich. Zanim się zorientowałem, naszym
zwyczajem stało się wspólne jedzenie kolacji, a potem seks. Taki układ
powtarzał się w tygodniu dosyć często. Gdy patrzę na to teraz,
z perspektywy czasu, chyba nawet za często. To wszystko przez te cycki,
a także przez to, że pod tymi paskudnymi (serio, brak mi słów, by je
opisać), okropnymi ubraniami nosiła seksowne jedwabne koszulki
i pasującą bieliznę.
Bardzo możliwe, że ja również ponosiłem winę, bo nie zakreśliłem
granic naszej relacji. W którymś momencie popełniłem wielki błąd –
uznałem, że logicznie będzie dać Madison klucz do mojego mieszkania.
Podobało mi się to, że jest na każde moje zawołanie, i wkurzało mnie, że
co chwila muszę wpuszczać ją na górę. Kiedy więc wręczałem je klucz,
nie kierowały mną żadne emocje. Moja gosposia i osobista asystentka
też miały klucze, a żadnej z nich nie chciałem się oświadczyć.
Właściwie zmieniałem asystentki tak często, jak bieliznę.
Dla jasności: dbam o higienę osobistą aż do przesady.
Przyznaję, co jakiś czas zabierałem Madison do kina, ale tylko
dlatego, że zależało mi na obejrzeniu danego filmu. Moimi ulubionymi
reżyserami byli Guillermo del Toro i Tarantino. Wielkie mi halo!
Przecież nie tuliliśmy się w sali ani nawet nie dzieliliśmy popcornem
(w trakcie naszego pierwszego wyjścia do kina Madison wsypała do
swojej porcji paczkę M&M’sów; już tylko po tym powinienem był się
domyślić, że wychowała się w dziczy).
Dopiero po pięciu miesiącach zorientowałem się, że jestem
w związku. Mad mi to wytknęła w przebiegły, acz uroczy sposób.
I wyglądała przy tym jak Troskliwy Miś z tasakiem. Oznajmiła, że
w następny weekend jej ojciec przyjeżdża do miasta, i zapytała, czy
chciałbym go poznać.
– A dlaczego miałbym go poznawać? – zapytałem niewzruszony.
Serio, po jaką cholerę? Niestety, po jej odpowiedzi whiskey, którą
piłem, wpadła mi do niewłaściwej dziurki. A dokładniej szkocka single
malt, którą pochłaniałem na imprezie u znajomego. Bo tam się
wybraliśmy, choć nie dlatego, że byliśmy parą. Po prostu nie chciało mi
się pojechać do jej mieszkania.
– Cóż... Bo jesteś moim chłopakiem. – Zatrzepotała rzęsami, tuląc do
siebie cosmopolitana jak turystka, która robi wszystko, by żyć jak Carrie
Bradshaw.
(Uwaga: ona naprawdę była turystką. Dorastała w Pensylwanii.
Powinienem był sprawdzić, czy dałoby się ją odesłać z powrotem,
chociaż w tamtym momencie minęło już więcej niż czternaście dni
roboczych na zwrot).
Po wzmiance o ojcu dotarło do mnie, że odkąd poznałem Madison,
z nikim innym się nie pieprzyłem i nie miałem ochoty robić tego
w najbliższej przyszłości (taka z niej wiedźma!). Ponadto regularnie
rozmawialiśmy przez telefon (nawet wtedy, gdy nie mieliśmy sobie nic
konkretnego do powiedzenia). Oprócz tego przez cały czas uprawialiśmy
seks (można powiedzieć, że przez cały czas chodziłem ze wzwodem).
I oczywiście zawsze zakładałem, że moje plany na weekend będą się
wiązać z nią (a także ze wspomnianym wzwodem).
Dołóżmy do tego fakt, że zabrałem ją na święta do domu, żeby
poznała moich rodziców, a zobaczycie, jak poważnie się zrobiło. To nie
był przelotny romans.
Co więcej, można powiedzieć, że wszystko szlag trafił, moje życie się
zawaliło, a cała życiowa filozofia wzięła w łeb. Oficjalnie byłem
w związku z dziewczyną, a obiecałem sobie, że nigdy więcej do tego nie
dojdzie. Dlatego też zrobiłem to, co musiałem, żeby pozbyć się Madison
Goldbloom ze swojego życia. Tak jak zrywa się plaster, raz a porządnie.
Sądziłem, że między nami koniec.
Na dobre.
Chciałem skończyć z tą małą, wyszczekaną, seksowną kobietą, która
w wieku dwudziestu sześciu lat nosi pantofelki i halki, myśląc, że to
urocze. W moim mniemaniu przeciwnie. To było chore.
Potem jednak mój ojciec spuścił na mnie bombę i proszę – oto
właśnie nią żongluję, spędzając czas z Madison. I robię to, czego nie
powinienem, bo tak sobie obiecałem.
– Jesteście! – Kiedy zaparkowałem teslę przy posiadłości
w Hamptons, mama rzuciła się w stronę auta jak wściekły kangur.
Madison obudziła się z drzemki, przesunęła ręką po twarzy, żeby
sprawdzić, czy się ośliniła – potwierdzam – i usiadła, poprawiając
perłową opaskę na włosach.
Zamiast dać jej kilka chwil na ogarnięcie się, postąpiłem jak
pierwszorzędny dupek i wysiadłem z samochodu, żeby przywitać się
z matką.
– Były duże korki?
Mama wbiła wypielęgnowane paznokcie w moje ramiona i zasypała
moją twarz buziakami. Ale tak naprawdę zerkała do tesli. Aż drżała
z powstrzymywanej ekscytacji.
– Do zniesienia.
– Mam nadzieję, że Madison jakoś to przeżyła.
– Ona uwielbia korki. Nigdy się jej nie znudzą.
Tak samo jak zmuszanie niewinnych mężczyzn do związku.
W każdym razie od kiedy Madison miałyby przeszkadzać takie
pierdoły, jak korki?
Właśnie tak to jest, gdy sprowadzasz dziewczynę do domu. To moja
pierwsza (powiedzmy) dziewczyna, a rodzice już traktują ją jak
zbawicielkę świata.
Otworzyłem Madison drzwi, pomogłem jej wysiąść, ale tak naprawdę
pragnąłem rzucić ją w objęcia rzeczywistości.
Obciągnęła ołówkową spódnicę, starając się poruszać z gracją.
Mama dopadła Madison jak zawodowa futbolistka i przycisnęła ją do
samochodu. Trzeba jednak przyznać, że Mad odegrała rolę szczęśliwej
narzeczonej w miarę wiarygodnie (czyli zachowywała się, jakby było jej
niezręcznie, ale nie stała tak sztywno, jak zazwyczaj). Kiedy już obie
skończyły piszczeć, mama obejrzała pierścionek zaręczynowy z każdej
strony, zachwycając się, jak gdyby nigdy w życiu nie widziała diamentu.
To była całkiem ładna błyskotka z ekskluzywnej linii Black &
Company. Poprosiłem o najdroższy, najbardziej pospolity pierścionek
w ofercie. O coś, co mówi, że narzeczony jest bogaty, ale również nic
nie wie o przyszłej pannie młodej. Czyli wypisz wymaluj my.
– Mam nadzieję, że się nie obrazisz, ale to będzie skromne przyjęcie.
Nie mieliśmy czasu na przygotowania, bo Ronan... – Moja matka
urwała.
Madison pokręciła głową niemal histerycznie.
– Nie, nie. Jak najbardziej rozumiem. Już sam fakt, że robicie to
wszystko, wziąwszy pod uwagę okoliczności, jest... Eee... – Rozejrzała
się. – Niesamowity.
– Nie martw się. Nikt nie będzie mógł oderwać od ciebie oczu. –
Poklepałem Madison po ramieniu, mierząc ją ostrym jak brzytwa
spojrzeniem.
Bardzo możliwe, że obejrzałem kilka komedii romantycznych, by
lepiej udawać zakochanego narzeczonego. Przy okazji biegałem na
bieżni. Bez kitu. Trening był jedynym powodem, dla którego nie
zasnąłem przy tych wszystkich bzdurach.
– Ależ jesteś miły! – Madison położyła rękę na moim ramieniu
i ścisnęła je tak mocno, jakby chciała mi połamać kości.
Powstrzymałem się od uśmiechu.
– Dla ciebie zawsze.
– Och, nie przesadzaj. – Wykrzywiła usta w napiętym grymasie. –
Serio – dodała z naciskiem.
Mama, zachwycona tym, co ujrzała, zaczęła klaskać w dłonie.
– Ależ wy cudownie razem wyglądacie!
Madison nie dopuściła się żadnego skandalicznego zachowania, ale
też nie zasłużyła na Oscara za rolę kochającej narzeczonej. Za każdym
razem, gdy matka zadawała pytanie, a ona musiała skłamać, spuszczała
głowę. Jej policzki robiły się czerwone jak burak. Miałem wrażenie, że
zaraz eksploduje. A w dodatku patrzyła na mnie z uprzejmym,
sztucznym entuzjazmem, jak na wyjątkowo kiepski obraz z makaronu
wykonany przez roztargnione dziecko.
– Katie wprost nie może się doczekać, aż cię zobaczy. I chyba nie
poznałaś Juliana, starszego brata Chase’a, oraz jego żony Amber,
prawda? Nie przyjechali na zeszłą gwiazdkę. Świętowali z rodziną
Amber w Wisconsin – paplała mama. Po dziesięciu bolesnych minutach
złapała w końcu Madison za rękę i zaprowadziła ją do domu. – A ich
córka Clementine jest do schrupania.
– Brzmi wybornie – pisnęła Mad i poszła za matką, nie zaszczycając
mnie spojrzeniem.
„Brzmi wybornie”. Ona naprawdę to powiedziała. A przecież
uprawiałem z tą kobietą seks. Gdzie ja miałem głowę?
Przy wejściu zmaterializowało się dwóch pracowników
w uniformach, którzy zabrali walizkę Madison. Przekazałem im,
w którym pokoju się zatrzymamy – tak, razem – i zerknąłem na pole
golfowe za teslą. Spodobała mi się myśl, że miałbym tam powędrować
i przerwać grę tacie i Julianowi, ale po chwili poszedłem po rozum do
głowy. Nie byłem rozhisteryzowanym nastolatkiem, który wymaga
uwagi. Poza tym musiałem udać się na górę i omówić z Madison plan.
Przygotować ją na spotkanie z resztą klanu Blacków.
Mój ojciec potrafił wywęszyć ściemę na kilometr i dobrze znał się na
ludziach. Nie zdziwiłbym się, gdyby wytknął mi kłamstwo, widząc, jak
moja narzeczona chce mnie zamordować nożem do steków.
Tak, postanowiłem. Spotkanie z Julianem może zaczekać. Poza tym
w obecności taty i tak nie skoczylibyśmy sobie do gardeł.
Niechętnie skierowałem się do naszego pokoju znajdującego się
w lewym skrzydle posiadłości, zarezerwowanym dla najbliższej rodziny.
Julian i jego rodzina mieszkali w prawym. Oficjalnym powodem było to,
że potrzebowali więcej przestrzeni. Trzy lata temu zapewne kupiłbym to
kłamstwo, ale nie teraz. Obecnie Julian był dla mnie jak obca osoba.
Zastałem tam Madison; właśnie rozmawiała z Katie i mamą. Amber
pewnie brała gdzieś kąpiel, testując najnowsze trendy w kosmetologii:
krew koali, gówno żółwia czy co tam sobie nakładała na japę, żeby
wyglądać młodziej. Najbliższe mi kobiety trzymały Madison za rękę
i zachwycały się pierścionkiem jak noworodkiem.
Odchrząknąłem, wszedłem do pokoju i otoczyłem narzeczoną
ramieniem.
Ten gest w ogóle nie wydawał się znajomy czy przyjemny. Nigdy
wcześniej go nie wykonywałem, nawet gdy się spotykaliśmy. Madison
miała smukłe, wąskie ramiona; wcześniej tego nie zauważyłem. Ciężar
mojej ręki na tej kobiecie był taki niewłaściwy. Inni faceci nie szukali
sobie partnerek rozmiarów Mad, boby je przygnietli. Nie mam pojęcia,
jakim cudem kilka razy w tygodniu potrafiłem leżeć na tej dziewczynie.
W tej chwili wydawała się przy mnie taka krucha.
Postanowiłem nie naciskać na jej ciało, w związku z czym moje ramię
wisiało centymetr nad jej barkami. Wyjątkowo niewygodna pozycja.
Ale przecież ona jest taka wątła! Tak drobna, że mogłaby uchodzić za
połowę przeciętnego człowieka.
Teoretycznie miałem tylko pół byłej dziewczyny.
Po prostu przyznaj, że miałeś dziewczynę, ty kolosalny gnoju!
– Właśnie wypytywałam Maddie, jak to się stało, że tyle czasu jej nie
widziałyśmy. – Katie obróciła się twarzą do mnie.
Bawiła się perłami na szyi. Jak na kobietę była wysoka, miała długie
ciemne włosy i wyjątkowo wychudzoną sylwetkę. Lubiła nosić
eleganckie sukienki. Była typem osoby, która idealnie dopasowuje się do
wystroju pomieszczenia i zajmuje jak najmniej miejsca. Kompletne
przeciwieństwo drobnej, gadatliwej Madison o oliwkowej skórze.
– Chcesz powiedzieć, że ją przesłuchiwałaś – poprawiłem.
Nie życzyłem sobie, żeby inni zbyt interesowali się moją udawaną
narzeczoną, która umiejętność kłamania miała zapewne równie
rozwiniętą, jak wyczucie stylu. Katie wyraźnie się spięła, urażona moim
przytykiem, a ja poczułem się jak najgorszy drań. Gardziłem
romantycznymi relacjami, ale dla rodziny zawsze byłem dobry.
– Dziękuję, Chase. Potrafię o siebie zadbać. – Madison rozciągnęła
usta w uśmiechu.
I chyba będziesz musiała, biorąc pod uwagę to, że spotykasz się
z aseksualnym dupkiem.
– Masz rację, skarbie. Już ja dobrze wiem, że potrafisz. – Uniosłem
jedną brew, odnosząc się do jej kolekcji erotycznych gadżetów, które
znalazłem w szufladzie w kuchni, gdy szukałem łyżeczki do kawy.
(„Muszę wykorzystywać każde wolne miejsce, wiesz? – zawołała
wtedy. – Przecież to kawalerka!”).
Jak przewidziałem, Madison w sekundę oblała się szkarłatem.
– Trzeba o siebie dbać. – Wbiła spojrzenie w sufit, najpewniej starając
się nie wybuchnąć.
– Racja, siostro. – Katie westchnęła, nie rozumiejąc zupełnie naszych
podtekstów. – Po wieści o chorobie taty zaczynam się zastanawiać nad
powrotem na terapię.
Mad przeniosła wzrok na Katie. Jej mina z przerażonej zmieniła się
w smutną.
– Och, kochana. – Dotknęła ramienia mojej siostry. – Powinnaś zrobić
wszystko, żeby poczuć się lepiej. Myślę, że to dobry pomysł.
– A ty byłaś na terapii? W trakcie...? Albo po...? – zapytała Katie
z nadzieją.
Moja siostra była kilka lat starsza od Madison, a przy tym dziesięć
razy bardziej naiwna. Uważałem, że to skutek wychowania pod kloszem,
a także tego, że nigdy nie zaznała trudów życia.
– Cóż, nie było mnie stać. – Madison zmarszczyła nos, a przerażona
Katie wybałuszyła oczy. Tak. Zapomniała, że terapia to luksus, na który
nie każdy może sobie pozwolić. – Ale miałam mojego tatę. I resztę
rodziny, więc... – Wzruszyła ramionami.
Nastała niezręczna cisza. Katie pewnie chciała w tej chwili umrzeć,
a Madison... Kto wie, co ona czuła w tym momencie.
– Cóż... – Mama klasnęła w dłonie z radosnym uśmiechem,
wyrywając nas z zamyślenia. – Zostawimy was samych, gołąbeczki,
żebyście mogli się rozpakować. O dwudziestej drugiej zapraszamy na
późną przekąskę. Nic oficjalnego, chcemy tylko coś zjeść
i porozmawiać. Jeśli nie jesteście zbyt padnięci, czujcie się zaproszeni.
Po raz ostatni uścisnęła dłoń Madison i wyciągnęła moją siostrę
z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Zabrałem rękę z ramienia Mad w tej samej chwili, gdy ona się spod
niej wyrwała i z całej siły nadepnęła mi na stopę. Dotarło to do mnie
dopiero po chwili. Mad ważyła niewiele, a większość wagi i tak pewnie
stanowiły ubrania i akcesoria z wyprzedaży w sieciówce.
– Nie będziemy spać w tym samym pokoju. – Pogroziła mi palcem
przed nosem.
Zacząłem rozwiązywać krawat w drodze do garderoby, gdzie czekały
na mnie ubrania odpowiednie na wszystkie pory roku. Wiedziałem, że
Mad podąży za mną.
– Lepiej się przyzwyczaj, Madison, bo na to się zapowiada.
– Przecież w tym domu jest jakieś trzysta pokojów. – Deptała mi po
piętach, wymachując ramionami.
– Dwanaście – sprostowałem, otwierając szufladę na zegarki.
Rolex czy cartier? Lepiej ten lżejszy, w razie gdybym znowu musiał
otoczyć Madison ramieniem. Wiedziałem, że przy ojcu będę musiał
udawać, że ją lubię, więc dotykanie jej było, niestety, częścią spektaklu.
Jeżeli on na jej widok będzie chociaż w połowie tak szczęśliwy, jak
mama i Katie, to miejsce w niebie mam jak w banku.
Boże, mam nadzieję, że podają tam alkohol.
– To i tak wystarczająco, bym mogła spać gdzie indziej. – Madison
wsparła biodro o szafkę.
Miała wąską talię i szerokie biodra. Ale nie było w tym nienaturalnej
dysproporcji, jak w reality show pewnej rodziny celebrytek
przypominających klony. Mad wyglądała cudownie kobieco. Całe jej
ciało wydawało się delikatne, drobne i krągłe. Zastanawiałem się, czy
ten jej dobry doktorek to docenia.
– A dlaczego dwa gołąbeczki miałyby spać w oddzielnych
sypialniach? – Zamknąłem szufladę i zacząłem się rozbierać.
Wierzyłem, że Mad się odwróci, jeśli moja częściowa nagość ją urazi.
Chociaż przecież wszystko już wcześniej widziała. I to z bliska.
– Powodów może być wiele – odparła zduszonym głosem i pstryknęła
palcami. – Celibat. Udawajmy, że czekamy z seksem do ślubu.
– Kochanie, w trakcie naszego pobytu tutaj w zeszłe święta śpiewałaś
kolędy w spiżarni, jacuzzi, trzech różnych sypialniach, a także
w basenie. Twoja cnota nie odnalazłaby drogi powrotnej nawet z mapą,
kompasem i GPS-em.
– Słyszeli nas? – Wytrzeszczyła oczy, znowu się czerwieniąc.
Trzeba przyznać, że do twarzy jej było z z rumieńcem. Miała okrągłe
policzki i delikatną żuchwę. Jaka szkoda, że również potrafiła zmusić
mnie podstępem do związku, gdy tylko zatraciłem czujność.
– Tak, cała rodzina słyszała. A także mieszkańcy Maine.
– Jezu Chryste.
– Spokojnie. Wprawdzie świętowaliśmy narodziny Chrystusa, ale to
ja odwalałem wtedy brudną robotę.
– Nie mów, że narzekałeś.
– To nie jest łatwe, gdy ma się język między twoimi nogami.
Poklepała mnie po gołej klacie i się odwróciła.
Podczas gdy krążyła po garderobie z rękami założonymi za głowę, ja
rozebrałem się do bokserek, prężąc przy tym wszystkie mięśnie. Nie
miałem nic przeciwko próżności (właściwie do wielu rzeczy byłem
w stanie się posunąć).
– Nie zamierzam spać z tobą w jednym łóżku. – Pokręciła głową.
Zatrzymała się. Wskazała na podłogę. – Zapraszam na dywan.
Oparłem się pokusie, by zapytać, czy chodzi o kolejną rundkę między
jej nogami. Spuściłem głowę.
– Nie wiem, czy jesteś tego świadoma, Mad, ale dwie osoby mogą
spać w tym samym łóżku i nie uprawiać seksu. Takie przypadki zostały
udokumentowane na przestrzeni wieków.
– To nie twój przypadek. – Spojrzała na mnie złowrogo, ignorując
fakt, że byłem rozebrany.
W sumie miała rację. Nie przywykłem, by dyktowała warunki czy mi
odmawiała. Kiedy się spotykaliśmy, Madison tańczyła, jak jej zagrałem.
Nie można jednak powiedzieć, by robiła to teraz.
Nie wiedziałem, co o tym myśleć.
Już chciałem wszcząć kolejną kłótnię, gdy ona otworzyła walizkę
i zaczęła wyjmować z niej ubrania. Wszystkie wylądowały na podłodze,
tworząc wzorzystą stertę.
Akurat nadadzą się do rozpalenia ogniska.
– Nie zmienisz mojego zdania, Chase, więc sugeruję ci, żebyś
rozłożył się na podłodze z poduszką i kocem. Jeśli nie uszanujesz moich
granic, bez wahania wrócę do swojego domu.
– Przepraszam bardzo, a w jaki sposób?
– Uberem, jeśli zajdzie potrzeba. Nie wystawiaj mojej cierpliwości na
próbę, Chase. Nie jestem twoją niewolnicą.
– Ani ja twoim niewolnikiem – wymamrotałem.
– Słucham? – warknęła, odwracając głowę.
– Zabawne. Nie wiedziałem, że jesteś do tego zdolna.
– Do czego?
– Do poszanowania cudzych granic.
– A kiedy naruszyłam twoje? – Zrobiła tak wielkie oczy, że
zobaczyłem w nich swoje odbicie.
Kiedy awansowała mnie na swojego chłopaka bez mojej zgody?
Dotarło do mnie, że zabrzmiałem jak cienias, nawet jeśli tylko
w swojej głowie. Mogłem przecież zakończyć związek z Madison
w każdym momencie. A jednak z nią byłem. Zamiast trzymać się swoich
zasad, wolałem rozkoszować się jej pysznymi wypiekami, świetnym
seksem i przerwą od aplikacji randkowych.
A potem postanowiłem to wszystko spieprzyć.
Doszedłem do brutalnego wniosku: jeżeli ją zdradzę, ona odejdzie, ale
w końcu wróci (jak wszystkie kobiety). I znowu wejdziemy w luźną,
niezobowiązującą relację. Nie byłem totalną świnią. Zamierzałem
znaleźć jej ładniejsze mieszkanie, kupować jej prezenty. Nie chciałem
tylko się ustatkować.
Ten termin mnie niepokoił. Ustatkować. Kojarzył mi się
z kupowaniem brzydkiego samochodu, żeby pomieścić w nim całą
rodzinę. Z byciem z jakąś nudziarą, byleby mieć kogo pieprzyć co
wieczór.
Ustatkowanie się wpływa na całe twoje cholerne życie.
Problem w tym, że Mad nigdy nie wróciła. Wybuchła, zerwała ze mną
i odeszła na dobre. Ale wysłała mi prezent urodzinowy w postaci
kłaczka, którym zatkała się Daisy, i rachunek za wizytę u weterynarza
(która, trzeba przyznać, nie była tania). A ja wciąż pamiętałem
wiadomość, którą pozostawiła na poczcie głosowej.

Chase,
wykastrowałam Daisy. Chyba oboje się zgodzimy, że nic, co się z Tobą
wiąże, nie powinno się rozmnażać. Możesz opłacić rachunek, gdy tylko
będziesz mógł.
Madison

Teraz, w naszym wspólnym pokoju, zacisnąłem mocno szczęki


i odpowiedziałem przez zaciśnięte zęby:
– Dobra. Jeśli tak martwi cię to, że w nocy otrzesz się o moje krocze,
będę spać na dywanie.
– Dziękuję. – Zacisnęła wargi.
Dotarło do mnie, że walczy z uśmiechem. Dlaczego? Zauważyłem, że
uszy mnie pieką. Nie chciałem ich dotykać. Przecież ja się nie rumienię.
Nigdy. Taki jest fakt.
– Przestań się na mnie gapić. – Zmrużyłem powieki i zarzuciłem
ręcznik na ramię.
– To przestań we mnie celować. – Wróciła do wyciągania z walizki
brzydkich sukienek, wciąż powstrzymując się od uśmiechu.
Celować w nią? Odbiło jej?
Spuściłem wzrok.
Och.
No tak.
Odwróciłem się i poprawiłem członek w bokserkach od Armaniego.
Kurwa, kurwa, kurwa.
– Tak, wiem – westchnęła za moimi plecami. – Właśnie tak zazwyczaj
myślisz, gdy twoje ciało reaguje w ten sposób.
Powiedziałem to na głos? Co, u diabła, jest ze mną nie tak?
– Idź się wyszykować – wymamrotałem i ruszyłem do łazienki, by nie
zachowywać się jak baba. Na przykład rumienić. Albo zemdleć
w ramionach Mad. – Tylko, na litość boską, postaraj się nie wkładać
niczego we wzorki.

◆◆◆
Ubrała się we wzorki od stóp do głów.
Czarne szpilki w małe krzyżyki, kwiecista sukienka i opaska w kratkę.
Włosy ułożyła tak, jak zawsze mi się podobało: wyprostowała grzywkę.
Reszta jej krótkiej fryzurki tworzyła artystyczny nieład i opadała na
twarz i tuż przy szyi.
Styl Mad kojarzył mi się z jej mieszkaniem: wszystkiego za dużo, za
kolorowo, jeden wielki chaos, jak gdyby w środku eksplodowała piniata
pełna brzydkich mebli i do niczego niepasujących dodatków. Nie
nazwałbym jej rupieciarą, ale to mieszkanie nie wyglądało ładnie.
Bardzo możliwe, że Madison Goldbloom była najbardziej sentymentalną
osobą na ziemi. Zbierała wszystko, wliczając w to doniczki, materiały,
szkice, pocztówki, zaproszenia na ślub, gumki do włosów, pamiątki
z podróży. Miała nawet manekina w kształcie pudla wykonanego
wyłącznie z korków od wina, a nawet popiersie Prince’a z rzeżuchą
zamiast włosów.
Jeden wielki nieład.
Nie mam pojęcia, co mi się w tej dziewczynie tak podobało, bo aż
bolało na nią patrzeć. Potrafiła za to projektować ładne suknie. I to był
fakt – projekty jej firmy sprzedawały się jak świeże bułeczki i dlatego
z nią współpracowaliśmy. Sven twierdził, że Madison jest jego najlepszą
pracownicą. Kiedy się spotykaliśmy, nie kwestionowałem tego.
A powinienem.
Mad zeszła ze schodów, podczas gdy reszta siedziała już przy stole
w jadalni. Obsługa rzuciła się do pracy i zaczęła serwować dania, gdy
tylko usiadła obok mnie. Uśmiechała się i witała ze wszystkimi.
– Przepraszam, nie wiedziałam, że czekaliście.
Madison potrafiła być nieśmiałym niewiniątkiem przy innych,
a w sypialni prawdziwą nimfomanką.
Zahaczyłem nogą o jej krzesło i przysunąłem je bliżej, żeby nasze
ramiona i uda się stykały. Drewno zaszurało na marmurze i obecni
zachichotali.
– Już się za tobą stęsknił. To słodkie. – Katie przyłożyła dłoń do serca.
Jej głos przepełniały emocje.
Madison wybuchła nerwowym, histerycznym śmiechem.
Zazgrzytałem zębami.
Nie spieprz tego, Goldbloom.
– Wieprzowina z wolnego wybiegu pieczona kubańską metodą caja
china, placek bekonowy, coleslaw z maślanką i cebulowe paluchy –
wyjaśniła hostessa, wskazując Madison różne potrawy piętrzące się na
stole.
Jak na godzinę dwudziestą drugą nie można było nazwać tego
przekąską, raczej wystawną ucztą. Moi rodzice nie potrafili się
powstrzymać. Bolało mnie, że później będę musiał oznajmić mamie
i Katie, że nie jesteśmy z Madison razem. Chociaż zacznę się tym
martwić dopiero, gdy tata... No, wiadomo.
Nie byłem w stanie dokończyć tej myśli.
Mój ojciec umierał i nie mogłem zrobić nic, by mu pomóc.
Przywykłem już, że wszystkie problemy rozwiązuję pieniędzmi, więc
myśl, że jestem bezbronny wobec czegoś tak potężnego, co radykalnie
odmieni moje życie, wzbudzała we mnie irracjonalny gniew.
Madison uśmiechała się i kiwała posłusznie głową, gdy musiała.
Pochyliła się nad stołem w stronę mojego taty, który siedział u szczytu.
Wydawał się drobniejszy niż przed diagnozą.
– Dziękuję za zaproszenie, panie Black.
– Cóż, nie wiedziałem, ile zostało mi czasu, żeby cię poznać. –
Obdarzył ją jednym ze swoich rzadkich uśmiechów i przełknął ślinę. –
Musi was łączyć prawdziwa miłość, skoro podjęliście decyzję o ślubie
po niecałym roku związku. Tym bardziej że jesteś tak zajęta, że ostatnio
nie miałaś czasu się spotkać.
Zaczynałem poniekąd współczuć Madison. Moja rodzina się na nią
uwzięła. Wszyscy zachowywali się jak źli gliniarze.
– Czy mogę powiedzieć, jak bardzo mi przykro, że pan... No... –
zająknęła się Mad.
– Umieram? – dokończył oschle. – Tak, kochanie. Ja też nie jestem
z tego zadowolony.
Zaczerwieniła się i wbiła wzrok w kolana.
– Przykro mi. W takich momentach słowa mnie zawodzą.
– Nie twoja wina. – Ojciec upił łyk whiskey, uniósłszy szklankę
powoli i ostrożnie. Wyglądał jak starsza, równie wysoka wersja mnie,
tylko miał szopę białych włosów i oczy w kolorze arktycznego lodu. –
I tak nikt nie potrafi rozmawiać z umierającą osobą o jej stanie zdrowia.
Ale przynajmniej wiem, że Chase ma w kimś oparcie. On wcale nie jest
taki twardy, jakiego udaje. – Uniósł brew.
– A poza tym Chase jest tuż obok. – Wskazałem palcem na własną
głowę, wiedząc, że tata uzna moją irytację za zabawną. – I też biorę
udział w tej rozmowie.
– Proszę mi wierzyć, dobrze wiem, że Chase ma kruche wnętrze. –
Madison poklepała mnie po ramieniu, uśmiechając się do mojego ojca.
To miał być pocisk. Jeden zero dla niej.
– Kruche wnętrze to trochę przesada. – Uśmiechnąłem się uprzejmie.
– W takim razie delikatne? – Obróciła ku mnie głowę i zamrugała.
Uśmiechnęła się promiennie.
Dwa zero.
– Ja bym powiedział, że to zwyczajna drażliwość. – Julian cmoknął
językiem, szczerząc zęby jak kot z Cheshire. Mama parsknęła
śmiechem. – Miło cię poznać. Jestem Julian.
Wyciągnął do niej rękę nad stołem, Mad ją ujęła.
Nagle zapragnąłem wywrócić ten stół do góry nogami.
– Drażliwość. – Mad zastanowiła się nad tym słowem, uśmiechając
się do mojego kuzyna. – Podoba mi się. On jest jak skrzyżowanie
jeżozwierza z rekinem.
Dosłownie wszyscy ryknęli śmiechem.
To była tak normalna rodzinna chwila, że nawet nie miałem Madison
za złe, że razem z bratem się ze mnie nabijają. Śmialiśmy się po raz
pierwszy od diagnozy taty, a Julian od lat nie wyglądał na tak
zadowolonego.
Wzięliśmy się do jedzenia. Tylko Amber niczego nie tknęła. Zamiast
tego piła alkohol. Nic nowego, jak w każdy inny dzień tygodnia. Mad
skurczyła się na krześle i opróżniła kieliszek szampana, jakby to była
woda. Na początku nie zwracałem uwagi na to, co robi, bo od śniadania
nic nie jadłem. Ale kiedy minęło dziesięć minut, a jej talerz pozostawał
pusty, zazgrzytałem zębami ze złości.
– Co jest? – syknąłem ukradkiem.
Jedzenie było pyszne. Gotował dla nas szef mający gwiazdkę
Michelina, a nie jakiś podrzędny kucharzyna z Brooklynu, który chce
sobie dorobić w weekend.
– Nic – oznajmiła, ale jej żołądek zaburczał. I to wcale nie w kobiecy
sposób. Brzmiało to raczej tak, jakby wnętrzności prowadziły wojnę
z resztą jej ciała.
Nachyliłem się do niej i musnąłem ustami płatek jej ucha, tak żeby
wyglądało to na intymną rozmowę, a nie na pogawędkę o jej żołądku
wydającym dźwięki jak Freddy Krueger.
– Jesteś kiepską kłamczuchą, a ja niecierpliwym draniem. Gadaj,
Madison.
– Nie mam pojęcia, czym są te potrawy, które wymieniła kelnerka –
wyszeptała pod nosem, znów się rumieniąc. – W ogóle nie znam tych
rzeczy. Przykro mi, Chase, ale placek bekonowy... To brzmi tak, że
powinno być zakazane we wszystkich stanach.
Zacisnąłem usta, tłumiąc chichot.
Wziąłem jej talerz i zacząłem napełniać go jedzeniem, wiedząc, że tak
zachowałby się prawdziwy narzeczony. Mama nie posiadała się
z zachwytu, gdy podsunąłem go Madison, uśmiechając się do niej –
mam nadzieję – ciepło (moją inspiracją był Jesse Metcalfe
z Przypieczętowane pocałunkiem).
– Posmakuje ci to... – Tylko nie mów „skarbie”. To takie banalne. –
Dziecinko.
Dziecinko? Zabrzmiałem jak zwykły pajac.
– Skąd ta pewność... – zawahała się, świadoma, że wszyscy na nią
patrzą – ...kochanie?
Amber wybuchła śmiechem i niemal zakrztusiła się winem.
– Wiem, co lubisz.
– Wątpię.
– Zaufaj mi – wycedziłem, uśmiechając się sztucznie.
– Nigdy – odszepnęła.
Mimo to wzięła widelec i nadziała nań smażoną brukselkę obtoczoną
w bułce tartej, ziołach i polaną śmietaną. Po trzecim kęsie przymknęła
oczy z rozkoszy. Z jej gardła wydobył się pomruk, od którego mój fiut
drgnął w uznaniu.
– Teraz rozumiem, skąd ten zachwyt – westchnęła.
Chciałem pokazać jej inne rzeczy. Na chwilę zaciągnąć ją na swoją
mroczną stronę, a potem pozwolić jej wrócić do słonecznej egzystencji.
– Madison? – zaczęła Amber z pomrukiem, przesuwając długim
paznokciem po kieliszku szampana. Wyglądała komicznie. Spiąłem się.
Amber bez wątpienia uchodziła za najniebezpieczniejszą osobę przy tym
stole. – Jak nasz Chase ci się oświadczył?
Nasz Chase. Jakbym był pieprzoną wazą. Chciałaby!
Amber miała sztuczne szpony jak u wiedźmy, tyle doczepów we
włosach, że można by zrobić z nich trzy peruki, sztuczne rzęsy i dekolt,
który nie pozostawiał wiele wyobraźni. Unosiła się nad nią chmura
zadowolenia, jak opar perfum. Była w moim wieku – trzydzieści dwa
lata – a jej hobby ograniczało się do operacji plastycznych, znajdowania
nowego treningu lub diety polecanej przez jakieś celebrytki i głośnych
kłótni z mężem na oczach świadków.
Julian otoczył ramieniem żonę i poruszył sugestywnie brwiami, dając
znać, że czas na przedstawienie.
To przygotuj się na wystąpienie godne Oscara, kuzynie.
– Jak się oświadczył? – powtórzyła, jej uśmiech stężał bardziej niż
botoksowe czoło Amber.
Wszyscy się na nią patrzyli. Podejrzewam, że Madison wolałaby
nieco bardziej romantyczną historię niż to, jak rzeczywiście się
poznaliśmy: w windzie, którą dzielą Black & Company i Croquis.
Zamiast jechać na samą górę, na ostatnie piętro wieżowca, gdzie
znajdowały się biura zarządu, wślizgnąłem się do jej studia, oparłem ją
o jej stół kreślarski i zapytałem, co muszę zrobić, żeby dobrać się jej do
majtek. Tyle że nie użyłem aż tylu słów.
Madison opróżniła drugi kieliszek szampana, odstawiła go i spojrzała
Amber w oczy.
– Tak się składa, że okoliczności były bardzo romantyczne –
powiedziała, starając się złapać oddech.
Czy ona jest pijana? Powinna być trzeźwa. Wokół niej krążą rekiny,
a ona krwawi. Nie, ona po prostu zachowuje się jak Nowa Maddie. Co
oznacza, że zaraz mi pociśnie.
– Naprawdę? – Julian rzucił jej sceptyczne spojrzenie.
Nie spodobało mi się to, jak na nią patrzy. Pozwólcie, że ujmę to
inaczej: ostatnimi czasy w ogóle nie trawiłem gościa. Ale to spojrzenie
wyjątkowo mi się nie spodobało. W jego obsydianowych oczach czaiło
się coś złowrogiego.
Nie jestem zaborczy, ale jeśli nie przestanie, to przyłożę mu pięścią
w gębę.
Gapił się na Mad tak, jak gdyby nie do końca wiedział, czy chce z nią
uprawiać seks, czy drwić z tego, że jest nieobyta w towarzystwie.
A może i jedno, i drugie.
– Tak. – Przygryzła wargę, zerkając na mnie. Cholera. – Byliśmy na
promenadzie Brooklyn Heights, podziwialiśmy romantyczny widok...
– Chase pojechał na Brooklyn? – wtrąciła Amber, unosząc
wyrysowaną brew.
Błąd nowicjusza. Wszyscy wiedzieli, że nie zapuszczam się na żadne
tereny na południe od East Village i na północ od Washington Heights.
Co więcej, Inwood było dla mnie jak inny kraj.
Madison mruknęła potakująco i łyknęła szampana. Wyglądała jak
uwięzione zwierzę, przestraszone i zagonione w kozi róg. A moja pomoc
wyglądałaby podejrzanie. Czułem się jak żółwica, która obserwuje
swoje młode podążające chwiejnym krokiem do oceanu, chociaż jest
świadoma, że tylko pięć procent z nich ma szansę na przeżycie.
A potem stał się cud, świąteczny cud w lipcu. Madison odchrząknęła,
wyprostowała plecy i odnalazła głos.
– Opierałam się o barierkę, podziwiając widoki. Nawet nie wiem,
kiedy przyklęknął przede mną, cały spocony i zdenerwowany.
Myślałam, że przeżywa jakieś załamanie nerwowe. Był kłębkiem
nerwów. A potem powiedział coś słodkiego. Pamiętasz, co to było,
skarbie? – Odwróciła się do mnie i zamrugała z miną niewiniątka.
Uśmiechnąłem się od niechcenia. Liczyła na to, że powiem coś
w stylu: „Jesteś miłością mojego życia, moim księżycem i gwiazdami”.
Albo: „Nie mogę bez ciebie żyć i szczerze mówiąc, nawet nie widzę
sensu, by próbować”. Albo nawet... Tutaj wklejcie każdy banalny tekst
z filmów romantycznych, które oglądałem w trakcie swojego researchu,
a które doprowadzały mnie do mdłości.
– Oczywiście. – Złapałem jej dłoń, przyciągnąłem ją do swoich ust
i musnąłem delikatną skórę.
Na jej ręce pojawiła się gęsia skórka. Uśmiechnąłem się, bo już
wiedziałem, że wciąż jest między nami ta chemia, która pozwoli nam
zakończyć tę misję sukcesem.
– Powiedziałem ci, że jesteś brudna od musztardy. A potem wytarłem
ci usta.
Uśmiech Madison przybladł.
Amber zachichotała złośliwie. Moi rodzice i Katie się uśmiechnęli.
Julian zmrużył oczy. Patrzył to na jedno, to na drugie.
– Kontynuuj. – Wsparł podbródek na pięści.
Był ode mnie dziesięć lat starszy. Kojarzył mi się z Saturnem: wysoki
gość z pierścieniami tłuszczu, o błyszczącej łysej głowie, którą miało się
ochotę potrzeć, żeby sprawdzić, czy z jego uszu wychynie dżin.
Mad wyczuła morderczą atmosferę i spuściła oczy.
– Pomógł mi wyczyścić, eee, plamę po musztardzie. A potem
powiedział, że na początku chciał z tym zaczekać nieco dłużej
(w ostatecznym rozrachunku rok to wcale nie tak długo), ale tak bardzo
mnie kocha. Zachwycał się mną. To było trochę żenujące, jeśli mam być
szczera. – Nadepnęła pod stołem na moją stopę, dając mi do
zrozumienia, że mam nawet nie próbować podważać jej historii. –
Owładnęły nim silne emocje. Tak silne, że się rozpłakał.
– Chase? Płakał? – Amber zmarszczyła nos, wyraźnie
zbulwersowana.
Madison posunęła się o sześć na dziewięć kroków za daleko. Naszła
mnie ochota, by zaciągnąć ją do naszego pokoju i wymierzyć jej klapsa
za każde wypowiedziane przy kolacji kłamstwo.
– Nie nazwałabym tego szlochem, ale... – Mad odwróciła się do mnie.
I znów poklepała mnie po ramieniu jak dobra ciocia, tym samym
zdobywając trzeci punkt. Nie mogłem przecież zaprzeczyć jej opowieści
o naszych zaręczynach. A przynajmniej nie przy ludziach, przy których
mieliśmy udawać zakochaną parę. Ale zaraz się na niej zemszczę.
– To prawda, cała ta sytuacja była bardzo emocjonalna –
podsumowałem, biorąc nieduży łyk whiskey. – Ale jeśli mam być
szczery, wzrok zamgliły mi łzy na widok twojej sukienki w brązowo-
zieloną kratę i niebieskie groszki, skarbie. To było bolesne dla oczu.
– Ale zapewne miło się ją ściągało?
Julian mnie prowokował. Na jego ustach igrał lodowaty uśmiech.
Mój ojciec odłożył sztućce na talerz i odchrząknął znacząco. Julian
podniósł głowę i z lekceważeniem machnął ręką, ignorując napiętą
atmosferę przy stole. Czasami potrzeba zrobienia mi na złość brała nad
nim górę, a wtedy przestawał zachowywać się w towarzystwie jak
cywilizowany człowiek. Właściwie zaczęło się to u niego ostatnio
i wcale mi się nie podobało.
– To było wyjątkowo niestosowne z mojej strony – powiedział. –
Przepraszam, Madison. W zwykłych braterskich przekomarzankach
posunąłem się zbyt daleko.
Braterskich. Taaa, jasne. Nie ufałem mu do tego stopnia, że nie
powierzyłbym mu plastikowej łyżki.
– Proszę, mów mi Maddie. – Skinęła głową.
– Maddie – powtórzył mój ojciec, odchylając się na krześle.
Muszę później przypomnieć Julianowi, że z radością wyrzucę go
przez okno, jeśli spróbuje w jakikolwiek sposób molestować moją
narzeczoną na niby.
– Muszę przyznać, że mieliśmy wątpliwości, bo nie widzieliśmy się
od świąt. Myśleliśmy, że Chase’a ogarnął zimny strach i mój syn dał
nogę. – Tata wbił we mnie rozgniewane spojrzenie.
– Nie ma w tym mężczyźnie niczego zimnego. – Madison
uśmiechnęła się do taty, szczypiąc mnie w policzek. Chryste. Cieszyłem
się, że za dwa dni ta farsa dobiegnie końca, bo Madison wpędzi mnie
w alkoholizm. – To najgorętszy mężczyzna, jakiego spotkałam.
Wyartykułowała to zdanie bez namysłu i dopiero po fakcie
zorientowała się, co powiedziała.
Odwróciłem głowę i popatrzyłem na nią z szelmowskim uśmieszkiem.
Jej policzki zrobiły się czerwone, szyja i uszy również.
– Jestem ci wdzięczny, że chcesz poślubić tego dzikusa. – Tata się
uśmiechnął.
– W takim razie jesteście moimi dłużnikami – zażartowała.
A wszyscy wybuchli śmiechem. Ponownie.
Zmieniliśmy temat na przyjemniejszy; w tym czasie podano kolejne
potrawy. Pół godziny później Katie wyprostowała się i ściągnęła brwi.
– A gdzie jest Clementine? – Nadziała na wykałaczkę borówkę
pływającą w napoju gazowanym i włożyła ją sobie do ust.
Ufałem, że brak alkoholu w jej kieliszku oznacza, że wróciła do
leków. A to dawało nadzieję. Przez swoje lęki Katie zapominała
o wszystkim, co w życiu ważne, mimo że świetnie radziła sobie w pracy
jako marketingowiec. Wiedziałem, że chce poznać miłego faceta i się
ustatkować. Tylko jak miała to zrobić, gdy jej umysł był w rozsypce?
– Śpi na górze. – Amber odgarnęła na plecy platynowe włosy i wbiła
we mnie spojrzenie pełne wyrzutu. – Jeszcze nie miała okazji zobaczyć
się z ulubionym wujkiem.
– Jutro się z nią zobaczę – warknąłem.
– Dzięki, że znalazłeś w swoim napiętym grafiku trochę czasu, żeby
się z nią spotkać. Wiem, jaki jesteś zajęty.
Więcej sarkazmu.
Podniosłem szklankę, udając, że wznoszę toast.
– Dla mojej bratanicy wszystko.
A dla jej rodziców nic.
– Maddie, pewnie nie będziesz miała ochoty zagrać z nami po kolacji
w monopol? Podejrzewam, że jesteś wykończona. – Moja mama
zwróciła się do mojej narzeczonej na niby, wachlując rzęsami.
Próbowała się jej podlizać. – To tradycja podtrzymywana przez kobiety
z rodu Blacków. Zawsze gramy w monopol w Hamptons.
Mad podniosła głowę.
– Naprawdę? Nie pamiętam, by coś takiego działo się w trakcie świąt.
„To dlatego, że mama właśnie wymyśliła ten zwyczaj”, chciałem
powiedzieć, ale się powstrzymałem. Mojej rodzinie odbijało na punkcie
tej kobiety, a ja nie byłem pewien dlaczego.
– Chcieliśmy dać tobie i Chase’owi trochę, hm, czasu sam na sam. Bo
dopiero zaczęliście się wtedy spotykać.
Zaalarmowało mnie to, że moja mama jest bardziej zainteresowana
Madison niż ja giełdą. A może po prostu woli myśleć, że nie umrę jako
stary, samotny zrzęda? Madison była jedyną kobietą, którą
przyprowadziłem do domu. Od czasu Tej, Której Imienia Nie Wolno
Wymawiać.
– Z chęcią! – wykrzyknęła radośnie Mad.
Nie wątpiłem w jej entuzjazm. Wiedziałem, że prędzej wykąpałaby się
w gorącym oleju, niż spędziła ze mną kolejną minutę.
Katie i mama wymieniły spojrzenia. Robiły tak tylko wtedy, gdy
oglądały Dumę i uprzedzenie, a Colin Firth mamrotał coś uroczego na
ekranie.
Dźgnąłem steka tak, jakby to on pierwszy mnie zaatakował,
i patrzyłem, jak wykrwawia się na moim talerzu. Czułem zbliżającą się
katastrofę.
Mad właśnie zaczynała owijać swoje kolorowe, krzykliwie wzorzyste
macki wokół rodziny Blacków. A moi rodzice i siostra się na to
nabierali.
W przeciwieństwie do mnie. Byłem jedynym Blackiem odpornym na
jej urok. Na uśmiechy. I serce.
Obiecałem sobie, że tak pozostanie.
ROZDZIAŁ 5
MADDIE

1 marca 2001 roku

Droga Maddie,
dzisiaj był zły dzień. Wiem, że się rozzłościłaś, kiedy powiedzieliśmy
ci, że nie stać nas na Twoją szkolną wycieczkę do Nowego Jorku, żeby
zobaczyć Statuę Wolności. Twój tata i ja mamy problemy finansowe; to
nie jest żadną tajemnicą, chociaż wolałabym, żeby było inaczej. Żałuję,
że nie możemy trzymać tego faktu w sekrecie przed Tobą i że nie stać nas
na te wszystkie rzeczy, które chcesz robić.
Chciałabym dać Ci tak wiele, ale nie mogę. Moje leczenie staje się
coraz droższe, a odkąd Twój tata zatrudnił asystentkę, żeby prowadziła
kwiaciarnię pod moją nieobecność, zaczęliśmy traktować drobiazgi jak
największe luksusy.
Dzisiaj pękło mi serce, ale nie dlatego, że byłaś smutna z powodu
wycieczki – tylko dlatego, że próbowałaś to przed nami ukryć. Gdy
wróciłaś z pokoju, miałaś czerwony nos i oczy, ale uśmiechałaś się,
jakby nic się nie stało.
Ciekawostka: jaśmin jest nazywany w Indiach królową nocy, bo po
zachodzie pachnie bardzo intensywnie. Zostawiłam kilka gałązek
u Ciebie w pokoju. W ten sposób chciałabym Cię przeprosić. Pamiętaj,
by o nie dbać. Można dowiedzieć się o człowieku wiele, o jego poczuciu
odpowiedzialności i oddaniu, patrząc na to, jak opiekuje się roślinami.
Dziękuję za to, że dbasz o nas, nawet jeśli my nie możemy zapewnić ci
wszystkiego.
Kocham.
Mama

◆◆◆
– Szczerze mówiąc, wydawało mi się, że za nami nie przepadasz. –
Katie przesunęła swoim naparstkiem po planszy do monopolu,
marszcząc brwi w koncentracji.
Bawialnia skąpana była w złotym świetle. Drogie dywany leżały na
gołym drewnie, kominek wyglądał jak z Pinteresta. A kiedy patrzyłam
na niebieskie i kremowe ręcznie wykonane pledy, czułam się, jakbym
utknęła w filmie z Jennifer Aniston, gdzie wszystko zawsze wygląda
idealnie.
W ciągu ostatnich dwóch godzin Katie wykupiła wszystkie cztery
linie kolejowe i właśnie zamierzała postawić trzy hotele na trzech
pomarańczowych polach. Z tego, co zauważyłam, zaczynała
doprowadzać mnie i Lori do bankructwa, bo miałyśmy zaledwie kilka
żałosnych chatek w kiepskich lokalizacjach i nic więcej. Na szczęście
Lori i ja piłyśmy w tym czasie wino i plotkowałyśmy o rodzinie
królewskiej, bo, jak się okazało, obie mamy na ich punkcie niezdrową
obsesję. Przez ostatnią godzinę omawiałyśmy suknię ślubną Kate
Middleton, a potem zajęłyśmy się poważniejszym tematem – ślubną
tiarą Meghan.
– Żartujesz? – Przycisnęłam kieliszek wina do rozpalonego policzka,
rozkoszując się jego chłodem. Pewnie już mówiłam niewyraźnie. Cztery
kieliszki szampana i jeden wina na niemal pusty żołądek to nie do końca
dobry pomysł, ale musiałam się jakoś znieczulić na obecność
Chase’a. Nie było łatwo go znieść. – Uwielbiam was. Ronan jest ikoną
mody, Lori jak matka, której już nie mam, a ty... Katie... Ty... –
zamrugałam i zagapiłam się na planszę. Zabolała mnie myśl, że według
nich nie chciałam się z nimi spotykać, bo ich nie lubiłam. Nie podobało
mi się to, że Chase ma przed nimi tajemnice i zrobił ze mnie najgorszą. –
Jesteś osobą, z którą chciałabym się przyjaźnić. Gdy poznałyśmy się na
świątecznym przyjęciu, sukienka rozdarła mi się na tyłku. Bez wahania
zabrałaś mnie do swojego pokoju i dałaś mi inną. – A dokładniej kieckę
od Prady. Pragnęłam ją zatrzymać, ale ostatecznie z bólem serca
odesłałam wraz z liścikiem z podziękowaniami. – Jesteś niesamowita,
Katie. Naprawdę wspaniała.
Nachyliłam się i położyłam dłoń na jej ramieniu. Byłam tak upojona
alkoholem, że nie miałam pojęcia, czy przeżywamy właśnie chwilę
bliskości, czy wygląda to raczej niezręcznie.
Wbiła we mnie spojrzenie.
– Naprawdę? Bo myślałam, że to przeze mnie.
– A dlaczego? – Zrobiłam wielkie oczy.
– Nie wiem – odparła Katie.
Wyglądała na uroczo nieśmiałą, jak dziecko, mimo że była ode mnie
starsza. Jej głos brzmiał jak tłuczone szkło.
– Nie. Jesteś idealna – czknęłam. – Kocham cię.
Czy ja właśnie wyznałam miłość niemal obcej osobie? To znak, że
powinnam znów stać się Męczennicą Maddie, zanim zmienię się
w Dziwaczną Maddie i stracę przytomność nad planszą.
– Chyba pójdę już do łóżka. Kto wygrał? – Zmrużyłam oczy.
Widziałam elementy gry jak przez mgłę. Przedmioty wirowały, jakby
goniły siebie nawzajem. Znowu czknęłam. – Ja?
– Właściwie to jesteś mi winna dwa tysiące dolarów i dom przy
Tennessee Avenue. – Katie wybuchła śmiechem i zaczęła ściągać
z planszy pionki: teriera, kapelusz i naparstek.
Ziewnięcie zamknęło mi oczy i wyłączyłam się dosłownie na
sekundę. Gdzieś z tyłu głowy wiedziałam, że zachowuję się żałośnie
i w ogóle nie przypominam genialnej, odpowiedzialnej narzeczonej,
którą kazał mi być Chase. Niech się pieprzy! Nic nie byłam mu winna.
Ważne, że jego rodzina dobrze się bawiła.
– Mam nadzieję, że podobają ci się ruiny i przyjmujesz kupony, Katie,
bo jestem spłukana – wypaliłam.
– W porządku. To tylko gra. – Katie złożyła planszę i schowała ją do
pudełka, nucąc pod nosem.
Była taka ugodowa i łagodna. Zupełne przeciwieństwo brata. Jak
gdyby on jeszcze przed urodzeniem wyssał z DNA każdą kroplę
okrucieństwa.
– Cóż, w życiu też jestem spłukana – prychnęłam.
Czas do łóżka, paplo.
Stanęłam na chwiejnych nogach. Kolana miałam jak z galarety, za
oczami czułam dziwne napięcie. Wiedziałam, że zaraz spotkam się
z Chase’em twarzą w twarz, i aż dostałam dreszczy. Starałam się odwlec
w czasie nasze spotkanie, jak tylko się dało. Liczyłam na to, a właściwie
modliłam się, że on zaśnie, zanim dotrę do pokoju.
– Już niedługo – roześmiała się Lori.
Ja również. A potem zamarłam. Skrzywiłam się.
– Chwila, co to znaczy?
– Cóż... – Lori wzruszyła ramieniem, strzepując z sukienki
niewidzialny meszek, gdy Katie odkładała pudełko z grą. – Niedługo
poślubisz Chase’a, kochanie. A Chase, hm, ma ogromne zasoby.
Katie zakrztusiła się napojem. A ja z całych sił starałam się nie
chichotać jak opętana.
– Och, Lori, nawet nie masz pojęcia, jak ogromne – odparłam.
Katie nie wytrzymała i wybuchła śmiechem.
To dopiero był widok – ta smukła piękność ze schludnie upiętymi
włosami pozwoliła sobie na luz i śmiech. Wyszczerzyłam się,
zastanawiając, kiedy po raz ostatni bawiła się tak dobrze. Naszła mnie
ochota, żeby zaprosić ją na wypad na miasto z Laylą, ale się
powstrzymałam. Męczennica Maddie powinna dać w ten weekend po
hamulcach, bo inaczej sprawy szybko się skomplikują.
Ale Lori się nie myliła. Chase był miliarderem. Miał tyle pieniędzy, że
stać go było na złote toalety i prywatne odrzutowce, w których mógł
sobie powiesić huśtawkę do seksu. Mógł dosłownie palić pieniądze,
żeby zobaczyć, czy poczuje cokolwiek. To był przerażający, męczący
poziom bogactwa, który z mojego punktu widzenia wydawał się wręcz
nieosiągalny.
Dotarło do mnie, że kiedy spotykałam się wcześniej z Chase’em,
nigdy nie brałam pod uwagę jego pieniędzy. Ten majątek był tylko tłem,
kolosalnym meblem, który nauczyłam się ignorować, mimo że był
częścią wyposażenia. Zapytana, co chcę dostać na święta, powiedziałam,
że potrzebuję nowy elektryczny koc (kosztował dwadzieścia pięć
dolarów na Amazonie, z darmową dostawą i odpłatną opcją pakowania
na prezent). Chase się roześmiał i zamiast tego kupił mi kolczyki za
dziesięć koła. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego nie zachwycił mnie tak
szczodry dar. Cóż, tak naprawdę w okolicach świąt byłam już spłukana,
a bardzo potrzebowałam tego koca.
Nie chciałam czegoś drogiego i bezużytecznego. Wolałam prezent
tani, ale praktyczny.
Po komentarzu Lori natychmiast otrzeźwiałam. Pokiwałam głową
i wróciłam do roli zachwyconej narzeczonej.
– O tak. Jasne. Z jego pieniędzmi będę się obchodzić bardzo
odpowiedzialnie. To znaczy z naszymi pieniędzmi. Ogólnie, ze
wszystkimi. – Zamknij się, zamknij się, zamknij się! – Nie wydaję dużo.
– Cóż, wszyscy wiemy, że ja mam odwrotny problem. – Katie wbiła
wzrok w stopy.
Klasnęłam i przystanęłam na środku pokoju, rozpaczliwie pragnąc
zmienić temat.
– A przy okazji: gdzie jest Amber? Chciałabym lepiej ją poznać.
Tak naprawdę wcale nie miałam na to ochoty, ale czułam, że
powinnam powiedzieć coś takiego.
Katie i Lori wymieniły spojrzenia. Byłam pijana, ale nie głupia,
i wiedziałam, że komunikowały się wzrokiem. Zupełnie jak kiedyś
mama i tata, gdy nie chcieli, bym o czymś wiedziała.
– Powiedziała, że jest zmęczona – odparła Katie, a Lori w tej samej
chwili wymamrotała: – Chyba się rozchorowała.
Hm.
Czyli Amber za mną nie przepada. I to bez wyraźnego powodu, jak mi
się zdaje.
– Szkoda – powiedziałam.
– Tak – bąknęła Lori tonem, który sugerował, że wcale tak nie uważa.
Później przypomniałam sobie, że podczas kolacji Lori i Amber
praktycznie ze sobą nie rozmawiały. Z drugiej strony Amber była zajęta
przeglądaniem czegoś w telefonie albo ciskaniem piorunami we mnie
i w Chase’a. Jak gdyby tylko czekała, aż któreś z nas się potknie.
Pocałowałam Lori i Katie w policzki i odwróciłam się w stronę drzwi.
Obiecałam sobie, że nie będę przejmować się reakcją Amber. Przecież
nic złego nie zrobiłam.
Poza tym, że oszukałam całą rodzinę Blacków, odezwał się cichy
głosik w mojej głowie. Ale przecież Amber tego nie wie, prawda?
I zaraz sobie przypomniałam, że chyba nie uwierzyła w moją historię
o zaręczynach na Brooklynie. Tak samo jak jej mąż Julian.
Zaczęłam się martwić, że to ja powiedziałam coś nie tak. Gdyby
Ronan wiedział, że kłamiemy z Chase’em, załamałby się. A ja bym
sobie tego nie wybaczyła.
Zaczęłam wchodzić po schodach na bosaka; moje palce tonęły
w pluszowym dywanie. Wszystko tutaj było kremowe, granatowe
i jasnoniebieskie. Wystrój sprawiał wrażenie nieco rustykalnego –
potężne meble z drewna pomalowanego na biało. Niemal nie mogłam
uwierzyć, że naprawdę się tutaj znajduję. Czułam się tak, jakbym
dopuściła się oszustwa.
I poniekąd tak było.
Dotarłam na piętro, trzymając się barierki jak koła ratunkowego, bo
szumiało mi w głowie od alkoholu. Ruszyłam zygzakiem przez korytarz.
Jedne dwuskrzydłowe drzwi były uchylone.
Z pomieszczenia dobiegł mnie niski, ponury pomruk.
– Po moim trupie.
Zamarłam, rozpoznawszy demoniczny głos. Chase wydawał się
gotowy zamordować osobę, która przebywała razem z nim w pokoju,
a ja nie chciałam być przy tym, gdy to zrobi.
Rusz się, nakazałam sobie. Nie masz tu czego szukać. To nie twoja
sprawa, nie twoja wojna.
Sprawdziłam godzinę na telefonie. Pierwsza w nocy. Co on, do
cholery, tam robi i z kim się kłóci?
Ciekawość wzięła górę. Oparłam się o ścianę i wstrzymałam oddech,
żeby nikt mnie nie nakrył.
– Jeśli taka będzie cena – mruknął Julian sardonicznie. Rozpoznałam
jego głos po lekko szkockim akcencie.
Rodzina Ronana Blacka pochodziła z Edynburga. Julian, syn zmarłej
siostry Ronana, po tragicznym wypadku samochodowym rodziców, do
którego doszło w święta Bożego Narodzenia, gdy on miał zaledwie sześć
lat, został wysłany do Stanów, żeby zamieszkał z rodziną. Lori i Ronan
powiedzieli kiedyś w wywiadzie, że Julian był dla nich najlepszym
prezentem, jaki mogli otrzymać. Czytałam o rodzinie Blacków
w Wikipedii, gdy jeszcze, w trakcie pierwszego miesiąca relacji, miałam
obsesję na punkcie Chase’a. Nie wiem, kto napisał tę stronę, ale musiał
być naćpany, bo podczas naszego półrocznego związku Chase rzadko
wspominał o swoim kuzynie i nigdy nas sobie nie przedstawił. A teraz
zachowywał się tak, jakby byli najgorszymi wrogami.
– Nie myl mojego oddania ojcu ze słabością. Jego zdrowie
i samopoczucie są dla mnie najważniejsze. Gdyby coś mu się stało... –
Chase nie dokończył zdania.
Zbliżyłam twarz do szpary w drzwiach i zajrzałam do środka.
Stali pośrodku ciemnej biblioteki. Pokój był piękny: białe regały
sięgały sufitu, książki ustawiono kolorami. Chase wspierał się na
ciężkim dębowym biurku, przyciskając knykcie do drewna. Julian stał za
nim. Nie był tak wysoki, jak Chase, więc cień mojego udawanego
narzeczonego padał na niego jak cień mrocznego zamku.
Rozdrażniony Julian machał rękami.
– Ale przecież coś na pewno się stanie! On umiera, a ty nie nadajesz
się na jego następcę. Skończyłeś dopiero trzydzieści dwa lata i prawie
nie masz doświadczenia w firmie. Zniechęcisz udziałowców
i inwestorów.
– To ja jestem dyrektorem operacyjnym – zagrzmiał Chase.
Jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby podniósł na kogoś głos. Zawsze
wydawał się śmiertelnie cichy i opanowany.
– Jesteś pieprzonym złodziejem – odgryzł się Julian. – Udowodniłeś
to trzy lata temu, a ja o tym nie zapomniałem.
Trzy lata temu? Co się wtedy wydarzyło? Oczywiście nie mogłam tam
wejść i po prostu zapytać. Taka była wada podsłuchiwania.
– To mnie wybrał na swojego następcę. Ciebie zrobił dyrektorem do
spraw informacji. Pogódź się z tym – warknął Chase, mrużąc oczy.
– To źle wybrał – oznajmił Julian z kamienną twarzą.
– Naprawdę rozmawiasz ze mną o tych bzdurach w mój zaręczynowy
weekend? Ale masz tupet. – Chase odchylił się, otworzył szufladę
i wyjął z niej cygaro. Zamiast jednak zapalić, przełamał je na pół
i pomacał wnętrze.
Dotarło do mnie, że robi wszystko, by nie wybuchnąć.
– A skoro już o tym mowa. – Julian usiadł na krześle za jego plecami
i skrzyżował nogi. – Gdy tylko poznałem pannę Louisę Clark,
zorientowałem się, że coś jest nie tak.
– Louisę Clark? – Chase ściągnął brwi.
– Zanim cię poznałem. Oglądałem ten film z Amber. Nie mogła
przestać płakać.
– Ja też bym nie mógł, gdybym musiał się z tobą regularnie pieprzyć –
prychnął Chase. – Jaki jest cel tej historyjki?
– Chodzi mi o twoją narzeczoną. Jest jak Louisa Clark. Naprawdę
myślisz, że uwierzymy w twoje małżeństwo z tą... Z tą...
– Z kim? – Chase zgniótł cygaro w dłoni i wyzywająco uniósł brew.
Przełknęłam ślinę. Moje serce uderzało bezradnie o klatkę piersiową.
Nie chciałam słyszeć tego, co mnie czekało, ale jednocześnie nie
mogłam się ruszyć.
– Nie udawaj, że nie wiesz. – Julian prychnął. – Byliśmy braćmi,
zanim staliśmy się wrogami. Znam cię. Ta ekscentryczna,
pretensjonalna, dziwaczna laska z osobowością nie jest w twoim typie.
Ty wolisz niedożywione i pozbawione charakteru. Takie, które noszą
ubrania od projektantów i nie upijają się na rodzinnych spotkaniach.
Przejrzałem cię, Chase. Chcesz udowodnić Ronanowi, że się nadajesz.
Że jesteś gotów się ustatkować, mieć dzieci i tak dalej. I to jeszcze
z normalną, przeciętną dziewczyną. Taki się teraz stałeś, bracie?
Poważny? Godny zaufania? Dobry? – Julian wybuchnął śmiechem
i wstał, kręcąc głową. – Nie wierzę w twoje nagłe zaręczyny ani w ten
związek. Ciebie obchodzi wyłącznie posada prezesa firmy, bo chcesz się
na mnie odegrać. Udawać władczego i ważnego. Możesz się bawić
w dom z dziewczyną, która jest ledwie szóstką, ale ja i tak nie uwierzę,
że chajtnąłbyś się z kimś poniżej dziesiątki.
Szóstka.
Zrobiło mi się tak niedobrze, że miałam ochotę zwymiotować. Ręka
mnie świerzbiła, by przyłożyć Julianowi z liścia. Jak on śmie określać
mnie jakąś liczbą? I jak Chase może stać bezczynnie i tego
wysłuchiwać? Przecież jestem jego udawaną narzeczoną.
A właściwie walić to. Jestem jego eks. Jestem człowiekiem. Nie
powinien pozwolić, by Julian tak o mnie mówił.
– Myślisz, że chcę zostać prezesem, żeby się na tobie odegrać? –
prychnął rozbawiony Chase.
– A niby z jakiego innego powodu? Kiedy skończyłeś studia, nie
obchodziła cię praca.
– Weź się pierdol, Julian.
– Sam się pierdol.
– Cóż. – Chase uśmiechnął się tak zimno, że aż skręciły mi się
wnętrzności. – Tak się składa, że posada prezesa nie jest jeszcze
dostępna. Zatem będziesz musiał poczekać i poobserwować, jak rozwiną
się moje tak zwane udawane zaręczyny.
Rozwiną się?
Niby w jakim kierunku?
Powiedziałam Chase’owi, że to jednorazowa akcja. Nie zamierzałam
grać wiernej narzeczonej, jak w jakimś filmie romantycznym z Kate
Hudson. Dobrze wiedział, że zaproszenie mnie do Hamptons już i tak
było naruszeniem moich granic. A dokładniej ich podpaleniem.
On wie również, że jesteś Męczennicą Maddie i zrobisz wszystko, by
zadowolić innych. Nieważne kim dla ciebie są i co o nich myślisz.
Dopiero po kilku chwilach dotarło do mnie, że Chase idzie do
wyjścia. Odskoczyłam od drzwi, żeby uciec do naszego pokoju,
potykając się o własne stopy. Gdy zamykałam drzwi, w sypialni przez
przypadek strąciłam wazę. Nie chciałam zostać przyłapana, więc
zostawiłam odłamki szkła na podłodze i rzuciłam się w stronę łazienki.
Zamknęłam za sobą drzwi i oparłam się o nie plecami, dysząc ciężko.
Chwilę później usłyszałam, że Chase wchodzi do pokoju i stąpa po
szkle. W wazonie stał jaśmin; powietrze przesiąkło jego ciężkim,
słodkim zapachem, który wyczuwałam nawet w łazience. Miałam
wyrzuty sumienia z powodu kwiatów, które Chase na pewno podeptał.
Moje serce również zdawało się podeptane.
Jego głos przeszył ciszę.
– Madison! – zawołał.
Skrzywiłam się. Nie przejmowałam się tym, co sobie pomyśli, ale nie
podobało mi się, że wszyscy zauważyli, jaka byłam pijana. I że Julian
wytknął to Chase’owi.
– Wiem, że tam jesteś. – Jego głos wydawał się coraz bliższy, coraz
bardziej niebezpieczny.
Kolacja podeszła mi do gardła, chciała ujrzeć światło dzienne.
Wiedziałam, że drzwi są zamknięte, więc pobiegłam do toalety,
otworzyłam klapę i zgięłam się nad muszlą. Moim ciałem wstrząsnęły
konwulsje, a żołądek pozbywał się wszystkiego, co dzisiaj zjadłam.
– Mogłem zatrudnić jakąś laskę z uczelni do tej roboty – mamrotał
pod nosem Chase, stojąc przed drzwiami i szarpiąc za klamkę. – Gdyby
ona się upiła, przynajmniej byłaby zabawna.
Jak można być zabawnym, gdy ma się obok takiego dupka jak ty?
Nie potrafiłam powstrzymać wymiotów. Łzy płynęły po moich
lepkich policzkach aż do ust, czułam na języku ich słony smak. Nigdy
wcześniej się nie upiłam.
Chyba musiałam być bardziej przerażona, niż myślałam.
Jutro powinniśmy być wyspani i o dziesiątej gotowi na rodzinną
wędrówkę. Szczerze wątpiłam, czy do tego czasu uda mi się zwlec
z łóżka. Przy założeniu, że w ogóle do niego trafię, a nie do szpitala.
– Madison!
– Zostaw mnie w spokoju. – Podniosłam się, żeby umyć zęby.
Dotarłam do zlewu, po czym musiałam szybko zawrócić i ponownie
się zgiąć. Czułam w głowie taki ucisk, że nie mogłam otworzyć oczu.
Słowa Juliana wciąż we mnie wirowały, jak ubrania w pralce. Szóstka.
Boleśnie przeciętna i zupełnie niepasująca do tego miejsca.
Właśnie po raz kolejny próbowałam dojść do zlewu, żeby umyć zęby,
gdy Chase wyważył drzwi. Wyskoczyły z zawiasów i upadły na podłogę
z głośnym trzaskiem. Na szczęście ta luksusowa łazienka była większa
niż cała moja kawalerka i wylądowały jakiś metr ode mnie.
Podniosłam głowę i zamrugałam. Moja szczęka pozostała na
podłodze.
Ten dupek wyważył drzwi!
– Ty... Ty głupi...! – Zmrużyłam oczy, starając się znaleźć
odpowiednie słowa. Nie wychodziło.
Chase podszedł bliżej, dźwignął mnie z podłogi i oparł o zlew.
Następnie odkręcił kran i zaczął myć moją twarz, przesuwając swoimi
wielkimi dłońmi po moim nosie i ustach. Trzymał mnie w talii, żebym
nie upadła.
– No dalej, dokończ tę myśl, Mad. Mam wrażenie, że będzie
zabawna – oznajmił tonem wypranym z humoru. Wyciągnął moją
szczoteczkę do zębów ze srebrnego kubka i nałożył na nią sporo pasty.
– Zakłamany... Arogancki... Egoistyczny...
– O nie. Nie możesz używać synonimów. To oszustwo.
– Parszywy draniu! – zakończyłam krzykiem.
– No, teraz przynajmniej się starasz. – Wetknął mi szczoteczkę do ust
i zaczął szorować zęby. Robił to bardzo dokładnie. Mogłam się tego
spodziewać. – Co jeszcze mi powiesz?
– Ty głupi...
– Już mówiłaś.
– Okej. Ty skretyniały...
– Może wrócimy do tego jutro? – uciął wiązankę wyzwisk. –
Obiecuję, że wtedy przekonująco udam obrażonego. I nawet mogę
rozpłakać się w poduszkę, kiedy skończysz.
Dał spokój moim zębom, obmył szczoteczkę i napełnił szklankę
wodą, żebym przepłukała usta.
Byłam zbyt zdezorientowana, żeby udawać przejętą jego troską. Przez
całe sześć miesięcy naszego związku robiłam wszystko, by nie pokazać
mu się ze złej strony. Zawsze myłam zęby, zanim się obudził, żeby nie
przestraszyć go porannym oddechem. Robiłam kupę, odkręciwszy wodę
pod prysznicem, żeby niczego nie usłyszał (dlatego często brałam
u niego bardzo długie prysznice) i zaprzeczałam istnieniu menstruacji,
by przypadkiem nie zorientował się, że matka natura działa na moje
ciało. A teraz stałam w tej łazience, pozwalałam mu ocierać z mojej
twarzy resztki rzygów. A przy okazji miałam na palcu pierścionek od
niego.
Ironia ma chore poczucie humoru.
Chase pomógł mi z wodą. Przepłukałam usta, wyplułam i zerknęłam
na niego kątem oka.
– Nie jesteś moim szefem.
– Całe szczęście, bo okiełznywanie ciebie byłoby mordęgą.
Nawet nie zaszczycił mnie spojrzeniem. Sięgnął po moją kosmetyczkę
i wyciągnął z opakowania dwie chusteczki do demakijażu. Zaczął
ścierać mi z rzęs wodoodporną maskarę za pięć dolców, żeby
przypadkiem nie poplamiła jego pościeli za pięć tysięcy.
– Praca dla ciebie również byłaby nie do wytrzymania, bo jesteś
tyranem – wybąkałam.
Zachichotał, wrzucił brudne chusteczki do kosza na śmieci, wziął
mnie w ramiona, tak jak w trakcie miesiąca miodowego, i zaniósł do
sypialni.
Próbowałam wymyślić jakąś kreatywną obrazę, jednocześnie nie
poddając się pokusie zarzucenia mu rąk na szyję. W ustach wciąż
wyczuwałam smak rzygów, ale o dziwo nie przeszkadzało mi, że
chuchałam mu prosto w twarz.
– Wcale nie jesteś taki atrakcyjny – wymamrotałam, kiedy ułożył
mnie na łóżku, bo najwyraźniej wciąż miałam ochotę na pyskówkę.
Chase zdjął mi buty, a potem rozpiął zamek spódnicy i ją zsunął.
Rozbierał mnie do naga.
Pozbywanie się ubrań było zbyt przyjemne, by się tym przejmować.
W każdym razie on już i tak wszystko widział. Poza tym żadne z nas nie
zamierzało uwieść drugiego. Ja byłam na wpół przytomna, a on prawie
zgodził się z Julianem w kwestii mojej przeciętności. Bo jej nie
zaprzeczył.
A poza tym szczerze go nienawidziłam.
– Jesteś oziębły, sarkastyczny i brak ci empatii – ciągnęłam,
wymieniając jego wady. – To, że teraz mi pomagasz, nie oznacza
jeszcze, że zapomnę, kim jesteś. Jesteś wcieleniem diabła. Daleko ci do
księcia z bajki. A przede wszystkim jesteś wredny. I w ogóle nie
nadajesz się na wybawiciela księżniczek. Ty pewnie wysłałbyś kogoś,
żeby je uratował. Poza tym wyglądałbyś śmiesznie na koniu.
Poniekąd żałowałam, że mdłości przestały mnie już męczyć. Wtedy
przynajmniej nic bym nie mówiła. Poziom moich pocisków był na
poziomie drugiej klasy podstawówki.
– Proszę o pozwolenie zdjęcia twojego stanika – odezwał się Chase
zduszonym głosem.
Prychnęłam.
– Udzielam.
Jedną ręką rozpiął biustonosz, a drugą wyciągnął bluzę z logo Yale
z szafki nocnej po swojej stronie. Włożył mi ją przez głowę, a potem
zamarł. Gapił się na moje piersi przez dobre kilka sekund.
– Zrób fotkę. Będziesz miał na pamiątkę.
Szarpnął koszulkę, obciągając ją do bioder, i głośno przełknął ślinę.
Tkanina była ciepła, miękka i znoszona. Pachniała Chase’em.
– A w ogóle co to za nazwisko: Chase Black? – prychnęłam niezbyt
atrakcyjnie. – Brzmi jak zmyślone.
– Przykro mi to mówić, ale jest tak prawdziwe, jak będzie twój kac
jutro rano. Sugeruję ci to wypić. – Odkręcił butelkę z wodą stojącą na
szafce i mi ją podał.
Podciągnął rękawy czarnej koszuli, odsłaniając żylaste, umięśnione
ramiona. Były piękne. Dziwne, że pół roku temu, kiedy wciąż miałam
szansę, nie pochylałam się nad nimi.
– Pójdę po środki przeciwbólowe.
– Zaczekaj! – powstrzymałam go w ostatniej chwili.
Przystanął, ale się do mnie nie odwrócił. Jego plecy, nawet pod
ubraniem, wydawały się cudownie wyrzeźbione. Poczułam żal, że gdy
byliśmy razem, nigdy nie wysyłaliśmy sobie nagich zdjęć.
– Czy możesz podnieść kwiaty i umieścić je w wazonie ze świeżą
wodą? Nie zasługują na to, żeby umrzeć – wychrypiałam. – Proszę.
Z jego gardła wydostał się ponury pomruk, zupełnie jakby Chase
uważał, że nie ma już dla mnie ratunku. Ostatnią rzeczą, jaką
zapamiętałam, było włożenie mi do ust dwóch tabletek i rozkaz, żeby
popić.
Następnego dnia obudziłam się z pulsującym bólem głowy. Zegarek
na szafce nocnej wskazywał jedenastą. Weekend zaczął się oficjalnie,
a ja wyszłam na spektakularną pomyłkę, bo nie udało mi się zostać
czarującą narzeczoną. Po pierwsze przez przypadek się upiłam. Po
drugie ominęła mnie wspólna wycieczka z rodziną Blacków.
W pokoju było pusto. Zauważyłam jedynie tacę z bekonem, jajkami,
świeżym chlebem z masłem i kubek parującej kawy. Na komodzie przy
drzwiach stała nowa waza z lekko zmarnowanym jaśminem. Na
podłodze leżał schludnie złożony koc i wygładzona poduszka.
Na szafce znalazłam liścik.

M.,
poszliśmy na wycieczkę. Jaśmin przeżył. Założyłem, że Ty również,
więc zjedz śniadanie, które Ci zostawiłem. Pomoże na kaca.
PS Na koniu wyglądam fantastycznie. Taki jest fakt.
Ch.

◆◆◆
Przez resztę weekendu robiłam wszystko, żeby w oczach Blacków
odkupić swoje grzechy.
Podczas lunchu nie odstępowałam Katie i Lori na krok. Prowadziłam
z nimi uprzejme rozmowy, a nawet pomogłam Lori zszyć ulubioną
sukienkę w stylu vintage, która się podarła. Potem zakasałam rękawy
i zrobiłam dla wszystkich bułeczki, przekomarzając się z rodzinnym
kucharzem (bo jaka rodzina nie ma na liście płac własnego kucharza?).
Żartowałam też z Katie, która nie brała udziału w gotowaniu, ale
siedziała obok i opowiadała mi o półmaratonie, do którego się
przygotowywała.
– To jedyna rzecz, dzięki której czuję się spełniona. Pracę dostałam od
taty, on dodatkowo płacił za moją edukację, ale bieganie? Tego nikt za
mnie nie zrobi. Wszystko zależy ode mnie.
Kiedy rodzina postanowiła wziąć udział w degustacji win,
odmówiłam. Wciąż pamiętałam kaca i bałam się, że nawet sam zapach
alkoholu doprowadzi mnie do mdłości. Poszłam na plażę Foster
Memorial, żeby obejrzeć zachód słońca i poszkicować. Fale zalewały
piasek, a piana łaskotała moje stopy. Powietrze było słone i czyste.
Boleśnie ścisnęło mnie w sercu. Mamie by się spodobało.
Mój telefon zapiszczał, oznajmiając nową wiadomość.

Layla: No iii?
Maddie: Ale co?
Layla: Co się dzieje? Przy okazji: myślę, że Sven coś zwęszył. Wie,
że Blackowie są w Hamptons. Przypadkowo wcześniej przyjechał do
twojego mieszkania, ale powiedziałam mu, że cię nie ma. W każdym
razie powiedz, czy powinnam już się martwić piankowym
serduszkiem Ethana?
Maddie: Nie. Chase jest tak obleśny. Jak zawsze.
Layla: Totalnie obleśny. Ale w stylu: chcę-mieć-z-nim-jego-
socjopatyczne-dzieci, tak?
Maddie: Po pierwsze nie potrafię uwierzyć, że ktokolwiek
pozwolił ci pracować z dziećmi. Po drugie już ci mówiłam: to
zdradliwy zdrajca i wcale się do niego nie przekonujemy (my
w sensie ja i moje ciało).
Layla: To brzmi tak, jakbyś próbowała przekonać sama siebie.
Layla: Ponadto chcę zauważyć, że w zeszłym roku w lipcu
wybrano mnie na nauczycielkę miesiąca. Więc wal się.
Maddie: Ale wiesz, że to było w lipcu, kiedy dzieci nie było
w szkole?
Layla: Na razie, marudo. Pozdrów ode mnie swoją napaloną
pochwę.

Musiałam chyba wkręcić się w szkicowanie, bo gdy wróciłam do


posiadłości Blacków, drzwi w łazience w naszym pokoju wyglądały na
pozbierane. W przeciwieństwie do mnie. Chase już wziął prysznic, ubrał
się i wyglądał jak miliard dolarów, bo w sumie był miliarderem. Czekał
na kolację.
Cały dzień spędziłam z jego rodziną i jak do tej pory udawało mi się
go z powodzeniem unikać. Nie zamierzałam mu dziękować za opiekę
nade mną, tylko dlatego że kiedyś mnie zdradził i wciąż pozostawał
dupkiem, więc postanowiłam ignorować jego dobry uczynek. Gdy
zapytał, czy mogę mu obiecać, że nie zrzygam się spontanicznie na stół,
pokazałam mu środkowy palec i poszłam wziąć gorącą kąpiel. On w tym
czasie zszedł na dół, żeby spędzić czas z bratanicą.
Wrzuciłam trzy kule do kąpieli do gorącej wody i leżałam w niej, aż
moja skóra się pomarszczyła, a ja mogłam się skurczyć do rozmiaru
dziesięciolatki. Później wybrałam strój na wieczór (prostą,
rozkloszowaną czarną sukienkę z falbanami na rękawach, a do tego
pomarańczowy sweterek i niebieskie szpilki).
Przez całą kolację nie piłam ani kropli alkoholu i uprzejmie
ignorowałam morderczy wzrok Amber. Jej perfekcyjny wygląd oraz to,
że Julian uważa mnie za przeciętniaczkę, obudziło we mnie instynkty,
których istnienia nie byłam świadoma. Na szczęście jej córka
Clementine, która wyglądała na jakieś dziewięć lat, okazała się
cudowna. Z tym małym rudzielcem zaczęłyśmy dogadywać się od razu.
Rozmawiałyśmy o tym, która sukienka księżniczki jest najładniejsza
(bez wątpienia Kopciuszka i Belli), a potem omawiałyśmy nasze
ulubione superbohaterki. Tutaj się nie zgadzałyśmy; Clementine
natychmiast zawołała, że Wonder Woman, podczas gdy ja wybrałam
oczywistość, czyli Hermionę Granger. A potem spierałyśmy się, czy
Hermiona to superbohaterka, czy nie.
(Według mnie zdecydowanie tak).
Clementine okazała się naprawdę cudownym dzieckiem: otwartym,
pogodnym i z poczuciem humoru. Na szczęście w najmniejszym stopniu
nie przypominała swojego ponurego ojca i pięknej matki. Miała zupełnie
inny kolor oczu i włosów, na nosie konstelację piegów, a zęby nierówne.
Wnosiła do tej rodziny powiew świeżości.
Położyłam się do łóżka dosyć wcześnie, unikając wszelkich rozmów
z moim udawanym narzeczonym. Kiedy obudziłam się rano,
z zachwytem zauważyłam, że czuję się fantastycznie, a poza tym Chase
znów śpi na podłodze. Chwilę przyglądałam się zmarszczce między jego
gęstymi ciemnymi brwiami. Poczułam w piersi niechciane ciepłe
uczucie.
Był diabelsko przystojny.
Odwróciłam się do niego plecami i przespałam cały poranek. Ale
wcześniej napisałam mu liścik i zostawiłam go tam, gdzie on wcześniej
położył swój. Na nocnej szafce.

Ch.,
dziękuję, że w piątek umyłeś mi zęby.
Następnym razem nie zużyj całej gorącej wody.
PS Na koniu wyglądałbyś śmiesznie.
M.
ROZDZIAŁ 6
CHASE

Zgniotłem liścik od Madison, kiedy ona poszła pod prysznic,


i wrzuciłem do kosza na śmieci. Zanim się pojawiła, nabazgrałem
odpowiedź.

M.,
nie umknęło mojej uwagi, że nie skomentowałaś jaśminu. Nic
dziwnego, że zerwaliśmy. Nigdy nie potrafiłaś mnie docenić (przychodzą
mi na myśl diamentowe kolczyki, które dostałaś na święta).
PS Co do mnie na koniu... Wyczuwam jakiś zakładzik?
Ch.

Nie potrafiłem ogarnąć tego, że moja wygodnicka, nieśmiała była


dziewczyna okazała się waleczną wojowniczką, która nie daje sobie
w kaszę dmuchać.
Rozległo się pukanie do drzwi.
– Proszę. – Odłożyłem długopis.
Spodziewałem się taty. Podczas tego weekendu nie mieliśmy jeszcze
okazji porozmawiać sam na sam i zastanawiałem się, czy wyczuł
napięcie między mną a Julianem.
Tak naprawdę w ciągu ostatnich trzech lat rzadko się spotykaliśmy
z moim bratem w rodzinnym gronie. A dokładniej, odkąd tata oznajmił,
że to ja zostanę dyrektorem operacyjnym Black & Company, drugą
osobą w firmie, i prezesem zarządu. Julian objął funkcję dyrektora do
spraw informacji.
Przekaz był jasny: to ja miałem odziedziczyć firmę, gdy tata odejdzie
na emeryturę.
Julian już wtedy miał żal. Sądził, że skoro jest starszym „synem”, to
naturalnie on przejmie biznes. Tyle że ostatnio wcale nie zachowywał się
jak syn i wykręcał się z większości rodzinnych spotkań. Właściwie
zdziwiłem się, gdy przyjechał do Hamptons. Ale oczywiście musiał.
Chciał zobaczyć Madison. Dowiedzieć się, jaką kobietę postanowiłem
poślubić.
Otworzyłem drzwi.
To nie był tata. To była Amber.
Pieprzona Amber.
Miała na sobie skórzane spodnie ciaśniejsze niż guma na fiucie
i bluzkę, którą celowo rozpięła w okolicach chirurgicznie poprawionego
i znacznie powiększonego biustu. Blond włosy wyglądały na świeżo
ułożone, makijaż na starannie wykonany, włączając w to wymalowane
brwi, dzięki którym kojarzyła się z Bertem z Ulicy Sezamkowej.
Skinąłem jej głową na powitanie, ale nie przerwałem zajęcia, którym
było wkładanie ubrań Mad do jej walizki. Moja narzeczona na niby
irytowała mnie nieustannie. W ogóle nie była zorganizowana. Ani razu
nie potrafiła wyszykować się na czas, a ja chciałem stąd wyjechać,
zanim zrobią się korki.
Kolejny dowód na to, że w ogóle do siebie nie pasujemy.
I jeszcze jeden, w razie gdyby kusiło mnie, żeby znowu zamoczyć:
Mad nie potrafiła pić. Nic a nic. W skali od jednego do Charliego
Sheena można ją było uznać za Mela Gibsona. Innymi słowy: wstyd się
z nią pokazać. Mimo to mogłem sobie pogratulować bycia miłym
i wsparcia, kiedy zanosiło się, że zemdleje w każdej chwili. Oczywiście,
musiałem. W końcu była moją narzeczoną na niby. Wrzucenie jej do
pokoju i pozwolenie, by zajęła się sama sobą, wydawało mi się
bezduszne.
Nawet mnie.
– Jesteś sam? – zapytała Amber, krzyżując ręce pod piersiami, żeby je
wypchnąć.
Co za klasa.
– Madison jest pod prysznicem – odparłem, nie patrząc.
Uznała to za zaproszenie. Wparowała do pokoju i usiadła na łóżku, na
którym położyłem otwartą walizkę. Nie przestawałem wciskać tam
szmatek nadających się wyłącznie do spalenia i zastanawiałem się, kto
produkuje ubrania, w których gustuje Madison. Próbowałem sprawdzić
metki, ale nie było żadnych.
Czyli można by się tego pozbyć.
– Clementine chce się pożegnać. – Amber nachyliła się w moją stronę,
wypychając cycki jeszcze bardziej.
Naprawdę nie miałem ochoty, by wybuchły mi w twarz. To
opóźniłoby mój powrót do Nowego Jorku o przynajmniej kilka godzin.
– Zrobię to przed wyjazdem – spróbowałem wysyczeć, ale mi nie
wyszło. Mój głos zawsze brzmiał łagodniej, gdy mówiłem o tym małym
smarku.
– Musimy o niej porozmawiać. – Amber położyła mi dłoń na
ramieniu.
Jeżeli sądziła, że w ten sposób powstrzyma mnie przed odsunięciem
się, to była w błędzie.
– O Smarku czy o Madison?
– Nie podoba mi się to, jak ją nazywasz – obruszyła się.
– To samo mógłbym powiedzieć o tobie – odparłem z kamienną
twarzą.
Byłem zły na Amber za to, że dała swojej córce imię, którego nie
można zdrobnić. Clemmy brzmiało jak skrót od chlamydii, a Tinny
kojarzyło się z małą puszką. Dlatego nazywałem ją Małym Smarkiem,
mimo że już od dawna nie chodziła z zasmarkaną buzią. Kiedy się
urodziła, Amber zapytała mnie, co sądzę o jej imieniu. Powiedziałem, że
mi się nie podoba. I byłem pewien, że właśnie dlatego się na nie
zdecydowała.
– Dobra. Trudno. Zacznijmy od twojej narzeczonej. To prawdziwy
związek? – Amber posłała mi wymowne spojrzenie.
Bez słowa zapiąłem walizkę Mad. Co to w ogóle za pytanie?
– Jest trochę dziwna. – Amber przesunęła palcami po mojej ręce,
jednocześnie kreśląc pazurami okręgi na swoim udzie.
– Mnie pasuje.
Wcale tak nie było, o czym wiedzieliśmy oboje.
Kiedy spotykałem się z Madison, nie zastanawiałem się nad tym, że
do mnie nie pasuje, bo po prostu nie sądziłem, że jest się nad czym
zastanawiać. Miała być tylko przelotnym romansem, niczym więcej. Ale
teraz, gdy Julian i Amber mi to wytknęli, musiałem przyznać, że mieli
rację. Podobały mi się takie kobiety, jak wystrój wnętrz: niepraktyczne,
trudne w utrzymaniu, bez osobowości. I wymagające częstej
aktualizacji.
– Co do Clementine... – Amber przestała rysować palcem po udzie
i wbiła paznokcie w tkaninę.
Denerwowała się.
– Nie – warknąłem, wbijając w nią wzrok. Odchyliła się gwałtownie,
jak gdybym ją uderzył. – Już to omawialiśmy. Moje żądania są jasne.
Albo je zaakceptujesz, albo zamilcz.
– Tylko takie mam opcje?
– To twoje jedyne ultimatum.
Zerknąłem na zamkniętą łazienkę. Woda przestała lecieć, szklane
drzwi od kabiny skrzypnęły. Z jakiegoś nieznanego mi powodu nie
chciałem, by Madison słyszała tę porąbaną rozmowę.
– Myślisz, że mogłabym kłamać? – Szmaragdowe oczy Amber
zapłonęły.
Miała czelność przyłożyć rękę do klatki piersiowej i się zapowietrzyć.
– Myślę, że zrobiłabyś wszystko, poza wysłaniem Małego Smarka do
cyrku, by osiągnąć to, czego chcesz – odpowiedziałem nonszalancko.
Wstała, zaciskając pięści po bokach ciała, gotowa znów coś
powiedzieć. Najpewniej kolejne kłamstwo.
Drzwi od łazienki jęknęły. Zerknęliśmy na nie oboje. Amber wciąż
miała otwarte usta.
– Wynocha! – warknąłem.
– Ale...
– Już.
Podeszła. Jej twarz znalazła się tak blisko mojej, że mogłem dostrzec
cień delikatnych piegów pod trzema tonami tapety. Jej cycki musnęły
moją pierś, wielkie, twarde, poprawione tak bardzo, że aż nienaturalnie.
Kompletnie nie przypominały miękkiego, niewielkiego biustu Mad.
Nie myśl o cyckach, które widziałeś w piątkowy wieczór, gdy
wkładałeś jej bluzę!
Ups. Za późno.
– To jeszcze nie koniec, Chase. On nie nastąpi nigdy.
„Jeśli chcesz poznać prawdziwą naturę ludzi, rozwściecz ich. Ich
reakcja będzie wskazówką”, powiedział kiedyś mój ojciec.
Amber wychodziła z siebie, żeby mnie wpienić. Nie wiedziała jednak,
że coraz mniej mnie w życiu obchodzi. Liczyła się tylko bliska rodzina
i prawdziwi przyjaciele.
– To się skończyło, zanim jeszcze się zaczęło – wysyczałem jej
w twarz i uśmiechnąłem się drwiąco. – Zanim jeszcze tknąłem cię
palcem, Amb.
Odwróciła się i ostentacyjnie zatrzasnęła za sobą drzwi. Chciała, żeby
Madison poznała prawdę. By zapytała, co się stało. Pragnęła zasiać
w niej ziarenko niepewności.
Chwilę później moja udawana narzeczona otworzyła drzwi łazienki
i stanęła przede mną w szlafroku, wycierając ręcznikiem krótkie włosy.
Co za wyczucie czasu!
Spojrzałem podejrzliwie.
– To były drzwi? – Przekrzywiła głowę.
Ręcznik upadł na podłogę.
Podeszła do łóżka, otworzyła swoją walizkę i – a to dobre! –
wypakowała wszystko, co tam powkładałem. Podnosiła po jednej rzeczy,
przyglądała się jej, zarzucała ją sobie na ramię i szukała dalej.
– Co ty, u diabła, wyprawiasz?
Mój głos był raczej wkurzony niż zaciekawiony. Ekscentryczne
zachowanie Mad zawsze mnie drażniło.
– Wybieram strój – zaświergotała. – A niby co miałabym robić
w szlafroku, świeżo po prysznicu?
Robić mi loda.
– No więc? – ponowiła pytanie. – Kto to był? Słyszałam, że z kimś
rozmawiałeś.
– Amber – westchnąłem, zachłannie przyglądając się jej ciału
skrytemu pod szlafrokiem.
Byłem na siebie zły, bo miałem ochotę przelecieć ją jak wściekły
(Madison, nie Amber; tej drugiej nie tknąłbym, nawet jeśli byłby to
jedyny sposób na osiągnięcie światowego pokoju).
– Podejrzewam, że jesteście sobie bardzo bliscy – ciągnęła, nie
przestając przeglądać ubrań. Mówiła neutralnym tonem, rzeczowo.
– To źle podejrzewasz – wycedziłem.
– Ale macie ze sobą tyle wspólnego...
– Oboje oddychamy. I na tym podobieństwa się kończą.
– Oboje jesteście nieznośnie zgorzkniali.
Nastała chwila ciszy, podczas której musiałem się napomnieć, że
uwaga Mad o moim podobieństwie do Amber jest zupełnie bez
znaczenia.
Westchnąłem.
– A przy okazji: nie ma za co.
– Za to, że grzebałeś w moich rzeczach bez pozwolenia? – Spojrzała
na mnie ze słodkim uśmiechem. – To bardzo miłe z twojej strony.
– Wiesz, nie przypominam sobie, że byłaś taka wredna, kiedy
regularnie miewałaś w sobie mojego fiuta. – Zmrużyłem oczy, licząc na
to, że mój twardniejący penis nie stanie na baczność w trakcie naszej
kolejnej sprzeczki. Ale taka była prawda. Po tym, jak zjawiłem się w jej
mieszkaniu z prośbą o towarzyszenie mi w Hamptons, okazało się, że
Madison zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Ta jej nowa wersja
również okazała się prawdziwa. A mnie wkurzało, że wcześniej nie
miałem okazji jej poznać.
Drażniło mnie, że okazała się zabawna.
I sarkastyczna.
I trudna, co samo w sobie było osobliwie atrakcyjne.
Ale najbardziej wpieniało mnie to, że kłamała co do tego, jaka była.
– Kiedyś chciałam zrobić na tobie wrażenie – powiedziała. – Ale ten
statek już odpłynął.
– Raczej zatonął pośrodku pieprzonego oceanu.
– Cóż. – Wzruszyła ramionami, przyciskając do piersi czerwono-
fioletową suknię, którą wybrała na dzisiaj. – To ty skierowałeś go na
sześciotonową górę lodową. Nie zapominaj o tym, Chase.
Uśmiechnąłem się nerwowo i zszedłem na dół do kuchni, żeby rozbić
coś wartościowego. Dotarło do mnie, że Mad nie dałbym rady zniszczyć.
Zmieniła się. Okazała się silniejsza.
Jeszcze kilka godzin i nie będę musiał jej już widywać.

◆◆◆
Staliśmy w holu, a personel zanosił nasze walizki do tesli, gdy Julian
wykonał swój pierwszy ruch. Spodziewałem się go od początku
weekendu. Zastanawiałem się, w co pogrywa i dlaczego tutaj jest. Nie
żebym narzekał. Julian i Amber byli zdrowo szurnięci, ale lubiłem
spędzać czas z Małym Smarkiem.
Komentarz Juliana o szóstce był o dupę potłuc. Madison
w najgorszym razie oceniłbym na dwunastkę. Była nie tylko piękna, lecz
także seksowna, mimo że nawet się nie starała. A jemu przeszkadzało, że
kompletnie nie interesowała się cyframi na jego koncie i garniturami od
Armaniego. On określiłby ją jako postfeministkę, dziewczynę wierzącą,
że jest w stanie zrobić wszystko i samodzielnie wydeptać własną ścieżkę
na świecie. Julian natomiast miał mentalność człowieka, za którego
wszystko trzeba zrobić. Byli więc jak woda i olej. Ale jeżeli myślał, że
się wpienię, gdy nazwie ją szóstką, to czeka go niespodzianka.
Nie zamierzałem tańczyć, jak mi zagra.
Kiedy byłem dzieckiem i Julian wracał ze szkoły z internatem lub
z uczelni, zawsze graliśmy w szachy. Żaden z nas nie był wielkim fanem
tej gry, ale chodziło o współzawodnictwo. Konkurowaliśmy ze sobą we
wszystkim, począwszy od dyscyplin sportowych (w liceum i na studiach
obaj należeliśmy do drużyn wioślarskich), a skończywszy na tym, kto
w Święto Dziękczynienia bardziej napcha się indykiem. Mimo to można
powiedzieć, że ja i Julian byliśmy sobie bliscy. Do tego stopnia, że kiedy
wyjeżdżał, regularnie rozmawialiśmy przez telefon, a po jego powrocie
spędzaliśmy ze sobą więcej czasu niż normalnie bracia, między którymi
jest dekada różnicy. Graliśmy w szachy w dziwny sposób: zostawialiśmy
szachownicę w bawialni i w ciągu dnia przestawialiśmy pionki. Wiązało
się to z dodatkowym wyzwaniem, bo przed wyjściem zawsze
musieliśmy zapamiętać wygląd planszy. Nie umykał nam żaden ruch
króla, królowej, gońca czy pionka. Obaj obserwowaliśmy wszystko
sokolim wzrokiem.
Nauczyło mnie to wytrwałości, planowania kolejnych kroków
i cierpliwości. Nawet teraz graliśmy z Julianem w szachy, gdy
przyjeżdżaliśmy do domu rodziców.
To ja wygrywałem.
Przez osiemdziesiąt dziewięć procent czasu, jeśli mam być dokładny
(tak, policzyłem).
Za to rozgrywka z Julianem zawsze była interesująca.
Teraz już nie byliśmy ze sobą blisko, więc podejrzewałem, że ani on,
ani ja nie będziemy przestrzegać niepisanych zasad naszej nowej gry.
– Maddie, Chase, zaczekajcie. – Julian klasnął za nami dwukrotnie,
jak na służbę.
Madison zatrzymała się pierwsza. Ja musiałem dostosować się do jej
głupiej decyzji.
Moi rodzice i Katie zebrali się wokół nas. Tata siedział z Clementine.
Kochał ją bardziej niż kogokolwiek na świecie. Mała była już
dziewięciolatką, a on mimo to trzymał ją w ramionach jak małe dziecko.
Taki właśnie był mój tata. Potrafił być świetnym ojcem i dziadkiem,
a także mężem (z tego, co mi wiadomo), jednak w biznesie uchodził za
prawdziwego skurwysyna. Co tydzień spotykaliśmy się, żeby napić się
piwa, obejrzeć mecz futbolu i pokrytykować zawodników. Zabierał
mamę na randki, a po powrocie czytał jej do snu. Rano lubił chodzić ze
Smarkiem do zoo, a potem przejmował firmy innych, żeby je zniszczyć.
Doprawdy, interesujący człowiek.
Przez jakiś czas wierzyłem, że pójdę w jego ślady.
Zostanę świetnym biznesmenem.
Świetnym mężem.
Będę świetny we wszystkim.
Ale potem stało się coś, co wpłynęło na moją wiarę w rodzinę.
I w kobiety.
Wiedziałem, że dopuszczam się dziwacznych i niespotykanych metod,
by zadowolić mojego ojca. Nie byłem idiotą. Ludzie normalnie nie
pozorują własnych zaręczyn (takie rzeczy tylko w filmach z Ryanem
Reynoldsem). Żeby zrozumieć moje poświęcenie, trzeba jednak
pamiętać o jednym – znacie te wyrwy w rodzinach, to zmęczenie
wspólnie spędzanymi wakacjami, świętami i feriami? To napięcie, te
skrywane żale, to, jak bliscy wiedzą, gdzie uderzyć, żeby wkurzyć?
U Blacków tego nie było. Moja bliska rodzina zazwyczaj bywała
idealna, bez poważniejszych wad. Nie dochodziło między nami do
agresywnych kłótni. Rodzeństwu obca była zazdrość. Nikt nie zdradził,
nie było problemów z pieniędzmi, mrocznej przeszłości. Dotarło do
mnie, że niemal każda rodzina na świecie cierpi z powodu jakichś
nieznośnych cech swoich krewnych. Ale u mnie nic. Ja nie musiałem
tolerować swojej rodziny. Ja ją uwielbiałem.
A przynajmniej trzy z czterech osób.
Mad odwróciła się i spojrzała na Juliana z cierpliwym uśmiechem
świętej. Nie ufała mu, ale nie chciała wyjść na nieuprzejmą.
– Słucham, Julianie?
– Tak sobie myślałem... – Podszedł do nas, trzymając w ręce
szklaneczkę z whiskey.
– Niezbyt obiecujący początek – stwierdziłem chłodno.
Ludzie wokół parsknęli zażenowanym śmiechem. Wcale nie
żartowałem, ale niech im będzie!
– ...że nie mieliśmy okazji się poznać. W piątek byłaś, hm,
niedysponowana – wymówił to słowo, jakby Mad co najmniej zwróciła
całą zawartość żołądka na stół, chociaż w rzeczywistości mówiła przy
kolacji lekko niewyraźnie, a potem udała się do bawialni z mamą i moją
siostrą. – A w sobotę nie wzięłaś udziału w wycieczce ani w degustacji
wina. Trudno złapać taką kobietę jak ty, co?
Mad otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale on nie pozwolił jej dojść
do słowa. Zapewne nie obchodziło go, co ma do powiedzenia.
– Byłaś nie do złapania, byłaś nie do poznania, a przecież wkrótce
zostaniesz częścią klanu Blacków. Praktycznie już jesteś moją bratową.
– Nie do końca. – Otoczyłem Madison ramieniem. – Ty zapominasz,
że jesteśmy braćmi, kiedy jest ci to na rękę.
– Chase! – Moja matka zareagowała, gdy tata spojrzał na nas
zdezorientowany.
Julian dał krok w tył, cmokając z dezaprobatą.
– Nie musicie czuć się urażeni w moim imieniu, kochani. Chase jak
zwykle zachowuje się jak niepokorny młodszy brat. W każdym razie
chcielibyśmy zaprosić was wszystkich na uroczystą kolację z okazji
zaręczyn. Może w piątek? No, oczywiście jeśli Maddie nie będzie zajęta
przez kolejne pół roku.
A to skurwiel!
Gambit królowej. Julian zaczął naszą psychologiczną grę w szachy od
najbardziej klasycznego otwarcia, udając, że poświęca pojedynczego
piona. W tym przypadku Madison.
Jeszcze sekundę wcześniej była dla mnie kompletnie nieważna. Ale
teraz, kiedy Julian usiłował coś udowodnić, zmieniła się w królową.
Najważniejszy honor na mojej planszy.
Uśmiechnąłem się i delikatnie poklepałem Juliana po ramieniu.
– Cóż za miła propozycja. Przyjmujemy.
Poczułem, że Mad sztywnieje u mojego boku. Wbiła we mnie
zaskoczone spojrzenie. Zignorowałem ją. Nie odrywałem wzroku od
Juliana.
– Przynieść coś do jedzenia?
– Chlebek bananowy Maddie – zasugerowała Katie. Nie miałem
pojęcia, dlaczego moja siostra, która nie jadła ciasta od dobrych pięciu
lat, wybrała akurat ten deser. – Wczoraj obiecała, że nam go upiecze.
– Kto by się spodziewał. – Amber wywróciła oczami.
Mad usiłowała ogarnąć wzrokiem wszystkich naraz. Milczała, bo
najprawdopodobniej cała jej energia szła na to, by zachować kontrolę
i na mnie nie naskoczyć.
Gdy tylko zapięliśmy pasy w samochodzie, przestała się hamować.
Wyglądała jak mały dzięcioł: ładny, wkurzający, który z pewnością
wywoła ból głowy. A do mnie dotarło, że lubię Prawdziwą Maddie
jeszcze mniej niż Dawną Maddie, która nieustannie próbowała mnie
zadowolić. Niestety, teraz będę musiał się użerać z tą prawdziwą, bo
zachwyca się nią moja rodzina. A próba zdemaskowania naszego
udawanego związku stała się nowym celem w życiu Juliana.
– Nie pójdę.
– Właśnie, że pójdziesz.
Miałem się za zdolnego negocjatora. Wiedziałem również, że
rozpoczęcie targów z agresywnej i nieustępliwej pozycji donikąd mnie
nie doprowadzi. Jednak w przypadku Madison Goldbloom zwyczajnie
nie mogłem się powstrzymać. Ona wyzwalała we mnie złośliwego
czterolatka, który aż się palił do awantury.
Skrzyżowała ramiona na piersi.
– Powiedziałam ci, że to jednorazowa sprawa. I nie, nie pójdę.
– Opłacę twój czynsz. Za rok z góry. – Mocno zacisnąłem palce na
kierownicy.
– Czy ty ogłuchłeś?
O to samo mógłbym zapytać ciebie, pomyślałem. Proponuję ci
opłacenie czynszu w zamian za zadanie, za które większość kobiet
oddałaby nerkę.
Nie mogłem jednak powiedzieć jej tego prosto w twarz.
– Chcesz mieć większe mieszkanie? – zapytałem, gotów dać jej
wszystko, byleby się zgodziła. Już nawet nie chodziło o mojego ojca,
a przynajmniej nie do końca. On wyglądał na przekonanego, że jesteśmy
z Maddie parą. Ale gdyby Julian odkrył prawdę, zabiłbym go.
Dosłownie. – Jest takie w moim apartamentowcu. Trzy pokoje, dwie
łazienki i zarąbisty widok na miasto. Poza tym po sąsiedzku mieszka ten
twój mały kolega z Croquis, prawda? Steve?
– Sven – westchnęła. – To mój szef.
Dobrze wiedziałem, kim jest Sven. W końcu robiliśmy razem interesy.
Po prostu chciałem podejść Mad na przyjaciela i przypomnieć jej, że
może obok niego zamieszkać.
– Zostalibyście sąsiadami. A Daisy będzie mogła wyruchać każdy
mebel.
Wyszło na to, że byłem gotów przerąbać kaucję i zniszczyć
mieszkanie warte blisko siedemset pięćdziesiąt tysięcy, byleby zabrać ją
na drugą randkę.
– Daisy ociera się o doniczki za dolara. I to ją satysfakcjonuje –
odpowiedziała pogodnie Madison, odchylając lusterko, żeby nałożyć
błyszczyk na usta.
Podobało mi się, że nie maluje twarzy tak mocno, że wygląda jak ktoś
zupełnie inny. Zazwyczaj miała tylko delikatnie muśnięte usta i rzęsy
pociągnięte tuszem.
– To co byś chciała? Pieniądze? Prestiż? Udziały w Black &
Company?
W tej chwili byłem najgorszym negocjatorem w historii. Gdyby
usłyszeli mnie moi wykładowcy z Yale, odebraliby mi dyplom, zwinęli
go w rolkę i przyłożyliby mi nią po dupie.
Celowo zwolniłem, by nasza droga trwała jak najdłużej. Jeśli to nie
zadziała, posunę się nawet do porwania.
Pokręciła głową, wyglądając przez okno.
Przez nią miałem mętlik w głowie. Mad działała mi na nerwy. Jej
niespotykane przywiązanie do wpojonych ideałów (nie chciała robić
czegoś tylko dlatego, że według niej nie było to właściwe) wydawało mi
się zarówno odświeżające, jak i frustrujące. Z doświadczenia
wiedziałem, że każdy ma cenę i aż pali się, by ją podać. Ale
najwyraźniej nie ta dziewczyna.
– Co musiałbym zrobić? – mruknąłem, próbując innej taktyki.
Piłeczka znalazła się po jej stronie kortu.
Nie podobało mi się to. Miałem ochotę wykupić ten kort, oblać go
benzyną i podpalić. Po raz pierwszy w moim życiu ktoś miał nade mną
przewagę. I to nie byle kto. A to wszystko przez mojego głupiego brato-
kuzyna (kim on w końcu dla mnie jest?), którego jarała myśl o mojej
porażce. Wszyscy inni członkowie mojej rodziny kupili kłamstwo
i prosili o dokładkę. Katie nawet wypytywała mnie, kto urządzi
panieński Mad. Chciała nawet zabrać swoją przyszłą udawaną bratowa
do Saint Barts.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że Julian obszczekiwał
niewłaściwe drzewo. Miałem gdzieś mój fotel prezesa. No, może trochę
mnie obchodził, ale wiedziałem również, że posadę następcy ojca mam
jak w banku. Po raz pierwszy w życiu zrobiłem coś z wyłącznie
nieegoistycznych powodów. Ten, kto twierdzi, że dawanie jest lepsze niż
branie, musi być naćpany. Ja zdecydowanie nie bawiłem się dobrze,
odwalając robotę za darmo.
Mimo to, gdyby tata dowiedział się, że skłamałem o Madison,
pękłoby mu serce. A ja nie chciałem aż tak ryzykować.
– Hm? – Mad postukała palcem w usta w zamyśleniu. – Zrobiłbyś
absolutnie wszystko?
No patrzcie tylko! W końcu dowiedziałem się, że jej podoba się coś
bardziej niż leżenie na mojej granitowej wyspie kuchennej, gdy ja
froteruję jej dywanik. Najwyraźniej lubiła trzymać mnie za jaja.
Skinąłem głową.
– Ale pamiętaj, niezależnie od tego, na co się zgodzisz, pójdę tylko na
jedną kolację – ostrzegła.
– Jestem zdruzgotany tą myślą – odpowiedziałem sarkastycznie, nie
potrafiąc ugryźć się w język. – Do rzeczy, Mad.
W skupieniu ssała dolną wargę, bo najwyraźniej naprawdę musiała się
zastanowić. A ja wyobrażałem sobie, że spróbuje wyrządzić mi tyle
szkody, ile to możliwe. Wolała koc elektryczny od kolczyków od
Tiffany’ego. Ta kobieta była kompletnie nieprzewidywalna. Gdyby
mogła, na pewno by mnie wykastrowała.
W końcu pstryknęła palcami.
– Już wiem! Od jakiegoś czasu mam ochotę porządnie się wyspać.
Kocham Daisy, ale odkąd dałeś mi ją w prezencie, muszę ją
wyprowadzać na spacery codziennie o szóstej. Gdy się spóźniam,
zaczyna drapać w drzwi, płakać i sikać do moich butów. Jeżeli mam iść
z tobą na tę kolację, to będziesz musiał wyprowadzać ją co rano przez
tydzień. W weekend również.
– Mieszkam przy Park Avenue, a ty w Greenwich – odparłem
i odwróciłem głowę w jej stronę, żeby zobaczyła mój bulwers.
– No i co z tego? – Zatrzasnęła lusterko i schowała je do torebki.
Przez chwilę patrzeliśmy sobie w oczy. Czułem, że zaciskam szczęki
i zgrzytam zębami. Aż za nami rozległ się klakson, który przerwał ten
pojedynek na spojrzenia.
– Nic – wymamrotałem, modląc się, by pulsująca żyłka na moim
czole nie pękła, bo krew zalałaby skórzane siedzenia. – To jesteśmy
umówieni.
Roześmiała się zachwycona.
Od jej seksownego głosu zaczynałem robić się twardy.
– Jezu, nie mogę uwierzyć, że kiedyś się z tobą spotykałam!
A ja nie wierzę, że poprosiłaś o taką głupotę zamiast o mieszkanie
przy Park Avenue.
– Nie wiem, co my sobie myśleliśmy – zgodziłem się poważnie.
Nie spotykaliśmy się. Byliśmy parą bez mojej zgody. Gdybym się
w porę nie obudził, już bylibyśmy po ślubie, a ona byłaby w ciąży.
Wystarczyło, że pomyślałem o seksie z ciężarną Madison, i już
miałem pełnoprawną erekcję.
– To był tylko seks, prawda? I filmy. I jedzenie. Nie rozmawialiśmy
o niczym poważnym – wymamrotała, opierając głowę na zagłówku. Jej
piwne oczy przygasły.
To by się zgadzało. W ciągu tych kilku miesięcy rozmawialiśmy
niewiele. Madison wydawała się przy mnie zawstydzona, a mnie to nie
przeszkadzało. Dzięki temu nasz układ, zakładający jedzenie, pieprzenie
i spanie, był dla mnie bardzo wygodny.
– Jeżeli poprawi ci to samopoczucie: nie lubię z nikim nawiązywać
bliższych relacji. Nie tylko z dziewczynami – oznajmiłem.
– Wcale nie czuję się przez to lepiej. Myślałam, że masz mnie za
głupią – zarzuciła mi.
– Nie głupią. – Pokręciłem głową. – Chociaż nie uważałem cię za
genialną. Po prostu za zdolną.
Podobno prawda jest wyzwalająca. Zatem dlaczego w tej niezręcznej
chwili czuję się jak skuty łańcuchami?
– Wow, jesteś jak zły bliźniak pana Darcy’ego. Tylko brakuje ci
uroku.
– Czyli chcesz powiedzieć, że jestem dupkiem? – westchnąłem.
– Tak.
Zaparkowałem „na drugiego” przed jej budynkiem.
Na schodach siedział pediatra. Jego kolana, uszy i jabłko Adama
wyglądały tak, jak gdyby pożyczył je od kogoś dwa razy większego. Był
tyczkowaty, jak niewyrośnięty nastolatek, miał zapadniętą klatkę
piersiową. Miał też okulary i inteligentnie wyglądający nos, który
zapewne podobał się kobietom takim jak Madison. Wsparty policzkiem
na dłoni czytał pogniecioną książkę – jak jakiś neandertalczyk –
prawdziwą książkę, z kartkami i w ogóle. Mógłbym pójść o zakład, że
chodził również do supermarketu i kupował jedzenie, zamiast zamawiać
na wynos przez Uber Eats.
I z takim właśnie człowiekiem zadawała się ostatnio Madison.
Na pewno pisał do niej listy i nawet nie wspominał o jej dupie czy
tyłku. Co za pajac!
Spojrzała na niego, potem na mnie, potem znowu na niego.
Jak on ma na imię? Pamiętam, że jest jakieś pospolite, jak cała jego
osobowość. Brian? Justin? Wyglądał mi na Conrada. Jakiś synonim
słowa „dekiel”?
– Ethan tu jest – oznajmiła Mad.
Ach, Ethan. Byłem blisko.
– Muszę mu powiedzieć o tej głupiej kolacji. Wciąż masz mojego
mejla, prawda? Przyślij mi szczegóły. – Wyskoczyła z auta, nie
zaszczyciwszy mnie spojrzeniem.
Wyjąłem jej bagaże jak jakiś pieprzony lokaj. Aby jednak zachować
resztkę dumy, zostawiłem walizki przy budynku, nie czekając na nią czy
tego facecika i nie oferując pomocy przy wniesieniu tobołków na górę.
Niech ta fujara to zrobi.
Okrążyłem samochód i wsiadłem, gapiąc się na tyłek Madison
w śmiesznej kiecce.
Podeszła do Ethana, zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała go
w policzek. W policzek! Poczułem w piersi dziwny ucisk, gdy dotarło do
mnie, że chyba jednak ze sobą nie spali.
Jeszcze nie.
Wypuściłem powietrze nosem i pomodliłem się do wszechświata,
żeby Ethan nie przeleciał dzisiaj mojej narzeczonej na niby. Spuściłem
oczy, by wyciągnąć telefon.
Na miejscu pasażera zauważyłem liścik. Napisany na białej
samoprzylepnej karteczce z nazwiskiem mojej rodziny na górze. Mad
wzięła ją z Hamptons i zostawiła na fotelu, gdy nie patrzyłem.
Spryciula.

Ch.,
uratowałeś ten jaśmin, bo jest żywą rośliną, a nie dlatego, że Cię
poprosiłam.
Poza tym zerwaliśmy, bo jesteś zdradliwym zdrajcą.
A w ogóle o co chodzi Julianowi?
PS Pachniesz jakoś inaczej niż kiedyś. Może już czas na kolejne testy
weneryczne?
M.
ROZDZIAŁ 7
MADDIE

3 czerwca 1999 roku

Droga Maddie,
ciekawostka na dziś: pola bitew naznaczone ciężkimi butami, czołgami
i pierwszą przemysłową wojną, jaką widział ten świat, porosły piękne
maki. Od tamtej pory Wielka Brytania uważa tę roślinę za swój symbol.
Maki są silne, uparte i nie da się ich zniszczyć. Bądź jak mak. Zawsze.
Kocham.
Mama

◆◆◆
Jeśli chodzi o poranki, ten zapowiadał się – obiektywnie – wspaniale.
O takich Kat Stevens pisał piosenki.
Obudziłam się o wpół do dziewiątej, i to bez budzika. Podczas gdy ja
smacznie spałam, Layla o świcie wpuściła Chase’a, bo akurat żegnała
się z jednym z wielu chłopaków, z którymi łączył ją przelotny romans
(esemesowo udało mi się szybko wtajemniczyć ją w nasz układ).
A potem mój były zabrał psa na długi spacer. Wrócił, ale ja wciąż byłam
nieprzytomna.
Obudziłam się, kiedy otwierał szafki i narzekał, że Daisy bzyka jego
nogę. Później wsypał karmę do miski i skarcił psa za zbyt łapczywe
picie wody z muszli klozetowej („W ten sposób naprawdę nie zrobisz na
nikim wrażenia, Daze”). Uśmiechnęłam się, leniwie przeciągnęłam
w łóżku, myśląc o tym, jak bardzo chodzenie po mojej okolicy musiało
dać mu w kość. Kiedy otwierałam lodówkę, żeby wyciągnąć z niej sok
pomarańczowy, znalazłam przyklejoną do drzwi karteczkę.

M.,
nie wszystko, co żywe, zasługuje na ratunek. Mój kuzyn/brat Julian
jest tego świetnym przykładem (nie pytaj, co mi takiego zrobił; powód
zmienia się z dnia na dzień).
Przy okazji: załóżmy na chwilę, że zdradziłem. Ale Ty również nie
byłaś do końca szczera. Pokazałaś mi swoją wybieloną osobowość
i kazałaś myśleć, że masz równo pod sufitem. A NIE MASZ.
Przy okazji 2: tak, wielkie litery były konieczne.
Przy okazji 3: nie będę więcej rozmawiać o Julianie, już
wypowiedziałem się wyżej.
PS (Teoretycznie to przy okazji 4, chyba że to za dużo liczenia według
Ciebie): w załączeniu zdjęcie, które przedstawia mnie w wieku sześciu
lat, na koniu. Cholernie uroczy obrazek.
PPS Zauważyłem, że Nathan nie spał dzisiaj u Ciebie. Zakładam, że
wciąż jest prawiczkiem?
Ch.

Od samoprzylepnej karteczki coś odpadło. Fotka.


Poniosłam ją i odwróciłam. Do obiektywu szczerzył się z kucyka
mały Chase, któremu brakowało dwóch przednich zębów. Miał równo
przyciętą czarną jak smoła grzywkę i tak porażający uśmiech, że radość
aż tryskała ze zdjęcia. Niechętnie i tylko przed samą sobą musiałam
przyznać, że miał rację: rzeczywiście nieźle wyglądał na tym koniu. Co
prawda nie tak, jak gość z reklamy old spice’a, ale wystarczająco
uroczo.
Co on miał na myśli, mówiąc: „Załóżmy, że zdradziłem”? Przecież
mnie zdradził. Widziałam to na własne oczy. Poniekąd. Cóż, sytuacja
była dość jednoznaczna. W każdym razie nie zamierzam otwierać puszki
Pandory. Teraz jestem z Ethanem. Słodkim, cudownym i godnym
zaufania Ethanem.
Z zamyślenia wyrwało mnie coś zimnego, kapiącego mi na palce
u stóp. Spuściłam wzrok i dotarło do mnie, że od minuty leję sok do
pełnej szklanki.
Odskoczyłam jak oparzona.
Otrząsnęłam się i jedną ręką wytarłam mętną plamę z podłogi. Bo
drugą sięgałam po kartkę, żeby odpisać Chase’owi.

Ch.,
kwiaty symbolizują życie. Nigdy nie zaufałabym komuś, kto nie potrafi
o nie zadbać.
Ponadto zgadzam się ze stwierdzeniem, że wyglądałeś uroczo na
koniu. Kiedyś, bardzo dawno temu.
PS Proszę Cię, nie dotykaj już nigdy więcej moich rzeczy (długopisów,
samoprzylepnych karteczek, WALIZKI itd.).
PPS On ma na imię Ethan, nie Nathan. I tak się składa, że
uprawialiśmy już dziki seks przez całą noc. Ale musiał pojechać do
pracy, bo zdarzył się nagły wypadek.
M.

Przyznaję, skłamałam. Ale to zwykła błahostka. Tylko na Manhattanie


uważa się, że każda osoba powyżej dwudziestego drugiego roku życia,
która zaliczyła trzy randki, powinna już uprawiać z kimś seks. W takich
chwilach tęsknię za Pensylwanią.
Zamierzałam wyświadczyć Chase’owi przysługę, oddać mu
pierścionek i pożegnać się z nim.
Tym razem na dobre.
Koniec z negocjacjami.
Koniec z targowaniem się.
Koniec z bólem serca.

◆◆◆
Tego samego wieczoru spotkałam się z Ethanem w nowo otwartej
włoskiej knajpce. W przeciwieństwie do Chase’a, i jego licznych wad
(a ma ich naprawdę wiele; mogłabym napisać o nich książkę objętości
Wojny i pokoju), pan doktor szanował czas innych i nigdy nie wystawiał
mnie do wiatru. Nie spóźniał się. A jeżeli mu się zdarzało, zawsze do
mnie pisał i podawał wiarygodne wyjaśnienie.
Chase nie ratuje dzieciom życia, zreflektowałam się. Odpuść trochę
chłopakowi.
Czekając, czytałam artykuł o kobiecie, która na nadchodzący ślub
uszyła sobie sukienkę z papieru toaletowego i materiałów z recyklingu,
bo nie stać jej było na kupno czy wypożyczenie czegoś ładnego.
Odnalazłam jej stronę na Facebooku, napisałam do niej wiadomość
i poprosiłam o adres oraz rozmiar. Miałam w mieszkaniu kilka zbędnych
kiecek, które zaprojektowałam jeszcze na studiach i których wciąż się
nie pozbyłam. A wszystko dlatego, że odezwała się we mnie Męczennica
Maddie.
Do Layli wysłałam krótką wiadomość, w której podziękowałam jej, że
rano wpuściła Chase’a, i załączyłam zdjęcie z włoskiej restauracji,
w której siedziałam, z podpisem: „Może dzisiaj nadarzy się idealny
moment?”, oraz buźką puszczającą oko. W rzeczywistości niezbyt
rajcowała mnie ta perspektywa, ale próbowałam nakręcić samą siebie.
Odpowiedź przyszła po kilku sekundach.

Layla: Nie ma nic bardziej romantycznego niż bagietka


czosnkowa i spóźniony mężczyzna.
Maddie: Czy możesz cieszyć się moim szczęściem?
Layla: Ja tylko próbuję być szczera.
Maddie: On może być tym jedynym.
Layla: To trzymam kciuki. Ale skarbie, nie spotykaj się z nim
tylko dlatego, że boisz się relacji z facetami w typie Chase’a.

Niepokoiło mnie, że Chase i Layla mieli na ten temat takie samo


zdanie, ale zepchnęłam to zmartwienie w głąb umysłu.
Ethan zjawił się nieogarnięty i lekko spocony. Włosy sterczały mu we
wszystkie strony, ubranie – dżinsy i wyblakła koszulka, a nie lekarski
fartuch – na nim wisiało. Pocałował mnie w policzek; jego oddech
pachniał dziwnie słodko. Usiadł naprzeciwko mnie, klepiąc się po
kieszeniach, jakby czegoś zapomniał.
– No i jak było? – Od razu zapytał o Chase’a.
Dosłownie. Wczoraj wieczorem przyszedł mnie powitać, ale tylko po
to, żeby pożyczyć mi książkę o chorobach zakaźnych dzieci. Wcześniej
napomknęłam, że chcę ją przeczytać. A do mnie dotarło, że popełniam
ten sam błąd co z Chase’em: zaczynam udawać kogoś innego, osobę,
którą nie jestem, by bardziej przypodobać się aktualnemu chłopakowi.
Nie chodziło o to, że się nią stawałam, ale można powiedzieć, że nieco
wygładzałam swój charakter.
Dzisiejszego ranka uderzyło mnie to, co Chase powiedział po naszym
powrocie z Hamptons. I zdałam sobie sprawę, że nie mam
najmniejszego zamiaru ani ochoty czytać książki o medycynie tylko po
to, żeby uszczęśliwić Ethana. Chase poczuł się oszukany i chociaż za
nim nie przepadałam, rozumiałam, skąd wzięło się to uczucie.
Zatem z Ethanem postanowiłam być absolutnie szczera. Zapragnęłam
mu pokazać prawdziwą siebie.
– Ale gdzie? W Hamptons? – Chwyciłam szklankę z wodą i upiłam
łyk, żeby zyskać na czasie. – Dziwnie, tak jak się spodziewałam.
Narąbałam się na rodzinnej kolacji. Chase spał na podłodze. Kłóciliśmy
się cały czas, gdy pozostali nie patrzyli. Ogólnie sprawialiśmy wrażenie,
jak gdyby czekał nas gorzki rozwód, a nie błogie zaręczyny.
Ethan wziął bagietkę z koszyczka i zaczął ją skubać.
– Och, biedactwo – powiedział.
– A potem jego brato-kuzyn... Nie jestem pewna, kim dla siebie są. To
znaczy są biologicznymi kuzynami, ale wychowano ich jak braci. Więc
Julian zaproponował nam... Nie, raczej nie pozostawił nam wyboru
i zaprosił nas na kolację do siebie, żeby uczcić nasze zaręczyny. Między
nim a Chase’em trwa jakaś chora rywalizacja. Więc tak jakby wyraziłam
zgodę...
Wbiłam spojrzenie w Ethana, niecierpliwie czekając na jego reakcję.
Odłożył bagietkę, zmarszczył brwi. Jego życzliwy uśmiech nawet nie
przybladł.
– Jasne. Przecież to wciąż luźna relacja, prawda?
– Tak. – Pokiwałam głową. – Oczywiście. Luźna. Tak właśnie nas
postrzegasz?
– Na razie tak.
Zaczynałam pałać nienawiścią do tego krótkiego słowa. A potem coś
mnie naszło.
– Nie przyjechałeś tutaj prosto z pracy, prawda?
Ethan pokręcił głową i poczęstował się kolejnym kawałkiem bagietki.
Teraz to on grał na zwłokę.
Gapiłam się na niego tak intensywnie, że musiał rozwinąć tę zwięzłą
odpowiedź.
– Nie. Byłem u... znajomej.
– Wchodzisz pod prysznic w domu znajomej? – Uniosłam brew.
– U wyjątkowej znajomej – doprecyzował, spuszczając głowę
i oblewając się rumieńcem.
Mój mózg zawiesił się na chwilę. Czy Ethan z kimś sypia?
– Rozumiem.
Szczerze mówiąc, nie rozumiałam niczego. Byłam niemile
zaskoczona i rozdrażniona. Ale, o dziwo, to odkrycie mnie nie zabolało.
– To nic poważnego. Po prostu pragnę być z tobą szczery
i bezpośredni, skoro twój ostatni chłopak nie mógł się na to zebrać. Moja
relacja z Natalie zakończy się, gdy tylko między nami zacznie się coś
stałego. Ale stwierdziłem, że skoro jeszcze ze sobą nie spaliśmy, a ty
bawisz się w te zaręczyny na niby... – Ethan urwał.
Końcówki jego uszu dosłownie się żarzyły.
Postanowiłam rozważyć to na chłodno. Ethan nie był Chase’em.
Nigdy nie dał mi do zrozumienia, że jesteśmy w związku na wyłączność,
a później nie przespał się z inną. Nie wręczył mi klucza do swojego
mieszkania, nie zapraszał na imprezy, nie podarował mi psa w prezencie.
Nasza relacja wciąż była świeża. Całowaliśmy się zaledwie kilka razy.
Tak czy siak, nie miałam prawa się o to obrażać, prawda? Sama przez
ostatni weekend nosiłam pierścionek zaręczynowy od byłego chłopaka
i jego bluzę z Yale. Do niczego między nami nie doszło, ale nie
dostałabym nagrody za dziewczynę roku.
Ponadto fakt, że Ethan z kimś się dzisiaj przespał, nie przeszkadzał mi
aż tak, by wyżyć się za to na moim chłopaku. Nawet jeśli odnosiłam
wrażenie, że powinnam czuć się zraniona.
Zjawiła się kelnerka, by przyjąć od nas zamówienie. Kiedy zniknęła,
odchyliłam się na krześle i przyjrzałam się Ethanowi z osobliwą
mieszanką zdziwienia i dezorientacji w oczach.
– Gdzie chcesz zamieszkać, gdy dorośniesz? – wypaliłam.
Zapytanie o to chłopaka, którego zna się od trzech tygodni, było nie
na miejscu. Ale zaczynałam się obawiać, że Chase może mieć rację co
do Ethana – że ten uosabia moje wyimaginowane pragnienia, a nie
rzeczy, których pragnę naprawdę. Nie chciałam ranić uczuć Ethana ani
wciągać nas w relację od początku skazaną na niepowodzenie.
– Przecież ja jestem dorosły. – Sprawiał wrażenie zakłopotanego.
Sięgnął po kolejny kawałek bagietki.
– Wiesz, co mam na myśli. Kiedy dorobisz się rodziny.
– Och – odparł i rozejrzał się zakłopotany, jakbym właśnie poprosiła
go o zmianę pieluchy.
Powiedz: Brooklyn. Albo: Hempstead. Kurde, nawet Long Island
ujdzie!
– Chyba w Westchester. Mają tam dobre szkoły, jest czysto,
bezpiecznie...
Nuda. Ale z drugiej strony co z tego? Wielu młodych profesjonalistów
przeprowadza się z Nowego Jorku do Westchester, gdy zakładają
rodziny. Tak samo jak Monica i Chandler z Przyjaciół.
Tak. Tylko że ty jesteś jak Rachel, a nie jak Monica, usłyszałam
w głowie głos Layli.
A poza tym to serial, a nie prawdziwe życie.
Tym razem przedrzeźniał mnie głos Chase’a.
– Czy mogę zadać ci kolejne pytanie? – Zerwałam naklejkę
utrzymującą serwetkę w ryzach.
Ethan upił łyk wina i pokiwał głową. Nie rozumiał tej gry.
Ja również nie. Próbowałam się tylko dowiedzieć, czy Chase
faktycznie trafnie ocenił Ethana.
– Możesz pytać o wszystko, moja pani.
– Co jadłeś dzisiaj na śniadanie?
– Grzanki z jajkami – odpowiedział bez zająknienia.
Odetchnęłam z ulgą, jak gdybym dostała do ręki dowód na pomyłkę
Chase’a. To wcale nie były płatki owsiane. Ethan zapewne ich nie znosił.
– Teraz moja kolej – powiedział. – Najlepszy sposób na rozpoczęcie
dnia?
Kawa, pączki i rozmowa z tatą przez telefon. Głównie słuchanie
ploteczek z małej mieściny, bo tata sporo wie. Już chciałam
odpowiedzieć: „Jogging, batonik zbożowy, a w tle podcast o zmianach
klimatycznych”, ale przypomniałam sobie, że mam być szczera.
Gdy padła prawdziwa odpowiedź, Ethan zmarszczył nos.
– No co? – Skrzywiłam się, gotowa zmierzyć się z jego
rozczarowaniem.
– Nic. Ja tylko... Nie interesują mnie plotki. A poza tym nie piję kawy.
Po kofeinie mam okropne drgawki.
– Aha – odparłam.
Ja piję tyle dietetycznej coli, kawy i energetyków, że w moich żyłach
płynie zapewne czysta kofeina. Ale to bez znaczenia. Przecież Ethan i ja
nie musimy być kompatybilni pod każdym możliwym względem.
– Ulubiony kanał telewizyjny? – Uśmiechnęłam się promiennie. –
Zacznijmy odliczanie – zaproponowałam.
– Trzy...
– Dwa...
– Jeden...
– HBO – oznajmiłam, a on w tej samej chwili wypalił: – National
Geographic.
Wybuchnęliśmy śmiechem, kręcąc głowami.
– Ulubiony zapach?
Oczy Ethana zabłysły na widok makaronu i mojej pizzy, które właśnie
przyniosła kelnerka. W jego daniu było mnóstwo warzyw, owoców
morza i egzotycznych grzybów. U mnie pepperoni, bekon i dodatkowy
ser.
Odliczyliśmy ponownie; ja powiedziałam: „Szczeniaczki”. On:
„Wanilia”.
Powtarzam: wanilia. Jak waniliowy seks, który w przypadku Ethana
i mnie przewidywał Chase.
Kontynuowaliśmy to tango przez resztę wieczoru. Bawiło nas, że
jesteśmy tak koszmarnie różni. Właściwie dopiero ta zabawa pozwoliła
nam przełamać pierwsze lody. Gdyby nie myśl, że zaledwie kilka godzin
wcześniej Ethan spał z inną, nie wspominając już o tym, że w piątek
wybierałam się na kolejną randkę z moim byłym chłopakiem,
powiedziałabym, że ten wieczór nas do siebie zbliżył.
Ethan odprowadził mnie do domu i wykazał się przyzwoitością,
ponieważ nie pocałował mnie w usta na do widzenia, lecz ponownie
w policzek. Potem spuścił oczy i uśmiechnął się nieśmiało.
– Zaprosiłabym cię na górę, ale... – zaczęłam.
Otworzył usta w tej samej chwili.
– Między mną a Natalie...
Zamilkliśmy oboje.
– Mów pierwszy. – Poczułam, że moje policzki robią się gorące.
– Ona właśnie zerwała z kimś długoterminowym... Od zawsze
spotykamy się, gdy jesteśmy wolni jednocześnie. Ale ty naprawdę mi się
podobasz. Nie jestem typem chłopaka, który sypia z kim popadnie.
Szczerze mówiąc, chciałem ci pokazać, że nie przeszkadza mi, gdy
wychodzisz ze swoim byłym. – Podrapał się po skroni. – Cóż,
przeważnie mi nie przeszkadza...
– Rozumiem – odpowiedziałam cicho, mimo że nie do końca
pojmowałam.
Miałam żal, że Ethan nie powiedział mi prawdy, zanim oboje
zepsuliśmy początek naszej relacji. No nie da się cofnąć czasu. To był
chybiony strzał w ciemności w wykonaniu ślepego i pijanego kupidyna.
– Może będzie lepiej, jeśli prześpimy się ze sobą, dopiero gdy
skończy się ta akcja z Chase’em? Widać, że czujesz się przez to
nieswojo. Jakbym nie do końca angażowała się w relację z tobą –
zasugerowałam.
Ethan pokiwał głową.
– To uczciwe rozwiązanie. A ja obiecuję przestać spotykać się
z Natalie po twojej ostatniej randce z tym gościem. Widzisz się z nim
w piątek, prawda?
– Po raz drugi i ostatni – potwierdziłam.
Otworzyłam drzwi do kamienicy, zamknęłam je za sobą i z ciężkim
westchnieniem oparłam się o nie plecami.
W torebce zapiszczał mój telefon. Wyciągnęłam go, myśląc, że to
Ethan. Że może chce powiedzieć coś słodkiego lub zabawnego, żeby
nieco rozluźnić atmosferę po niezręcznym pożegnaniu.

Numer nieznany: Nie zapomnij chlebka bananowego na piątek.


Przy okazji: z tej strony Chase.
Maddie: Skąd wiedziałeś, że skasowałam twój numer?
Numer nieznany: W chłodne noce wspomnienie o twoim byłym
płonie silniej. Wydajesz się typem osoby, która nie lubi się
zadręczać.
Maddie: A ty wydajesz się zakłamanym tłukiem.
Numer nieznany: Może i racja. Ale właśnie przyznałaś, że
skasowałaś mój numer.
Maddie: Mogę cię o coś zapytać?
Numer nieznany: Osiemnaście centymetrów.
Maddie: Ale śmieszne.
Maddie: Gdzie chciałbyś zamieszkać, kiedy się już ustatkujesz?
Numer nieznany: Nigdy się nie ustatkuję.
Maddie: To odpowiedz hipotetycznie, dupku.
Numer nieznany: Dobra. Zostałbym na Manhattanie. A ty?

Otworzyłam drzwi do mieszkania.


Podekscytowana Daisy rzuciła się na moje nogi i wcisnęła mi w dłoń
mokrą piłeczkę tenisową. Zerknęłam na zegarek nad lodówką,
dochodziła dwudziesta trzecia. Za siedem godzin Chase przyjdzie tu,
żeby wziąć psa na spacer.
Na myśl o tym, że będzie w moim mieszkaniu, zrobiło mi się słabo.
Dodałam nowy numer do listy kontaktów, głównie dla wygody.
W sobotę rano usunę go, zaraz po kolacji z okazji udawanych zaręczyn.
Maddie: Nie wiem. Może Brooklyn. Co jadłeś dzisiaj na
śniadanie?
Chase: Dzisiaj skosztowałem Tiffany. Chyba tak miała na imię.
Maddie: Dobry Boże, jesteś niezrównoważony.
Chase: Wyluzuj. Jogurt proteinowy.
Chase: Tylko daruj sobie żarty o jogurciku.
Maddie: Ulubiony kanał telewizyjny?
Chase: Pytasz serio? Chyba nie można odpowiedzieć inaczej niż
HBO.
Maddie: Najlepszy sposób na rozpoczęcie dnia?
Chase: Ty siedząca mi na twarzy.
Maddie: Dziękuję.
Chase: Za to, że teraz będziesz mieć ten obraz przed oczami?
Maddie: Za to, że przypomniałeś mi, dlaczego zerwaliśmy.
Chase: Zawsze do usług.
Maddie: .

Poszłam do łóżka z uśmiechem na twarzy, mimo że nie miałam


powodu do radości.
Chase Black to diabeł wcielony. Podła, oziębła kreatura, która jakimś
cudem rozpala krew w moich żyłach. Ale pomijając to, kim jest...
Przebywanie obok niego sprawiało, że czułam się żywa.

◆◆◆
Gdy obudziłam się we wtorek, nie znalazłam żadnej karteczki od
Chase’a. Wziąwszy pod uwagę, że poprosiłam go, by nie dotykał
żadnych moich rzeczy, powinnam być zadowolona. Ale kiedy zerknęłam
na półkę przy lodówce, poraziła mnie jej pustka.
Nie żeby to miało znaczenie. Brak liścików od Chase’a oznaczał, że
po powrocie do domu nie będę musiała sprzątać po nim syfu. Dzięki
temu będę mieć więcej czasu, żeby coś upiec i zanieść smakołyk do
gabinetu Ethana. (To wcale nie była zemsta na Chasie za to, że nie
zostawił karteczki. W żadnym wypadku. Po prostu chciałam być dla
Ethana miła).
Jednak we środę coś się zmieniło.
Dwa dni przed kolacją z okazji zaręczyn znalazłam na drzwiach
lodówki plik czarnych samoprzylepnych karteczek. Zupełnie nie
przypominały moich turkusowych w lamparcie cętki, które trzymałam
na blacie, żeby móc na czymś spisywać listę zakupów. Drań przyniósł
swoje kartki. To pewnie dlatego nic nie napisał mi we wtorek. I zapewne
poprosił swoją asystentkę, by mu je załatwiła, dzięki czemu będzie mógł
kontynuować naszą piśmienną walkę. Jego Królewska Mość za nic
w świecie nie zeszłaby z Olimpu, żeby osobiście udać się do papiernika.
Obok lodówki leżało złote pióro Chase’a. Który najwyraźniej miał mi
mnóstwo do powiedzenia, bo zapisał kilka karteczek i poprzyklejał je
jedna pod drugą.

M.,
co zamierzasz włożyć na siebie w piątek? Musimy się dogadać, choć
wątpię, bym znalazł w swojej szafie cokolwiek fioletowego, zielonego czy
we wzorek w uchachane świnki. Albo coś z cekinami. Albo muszki czy
kapelusze z piórami oraz pomponami.
Właściwie nie mam nic innego, nie licząc rzeczy groteskowych.
PS Daisy ma chyba obsesję na punkcie jednej wiewiórki. Obawiam
się, że stworzą razem nowy gatunek, piewiórkę. Wiewiórcze psy.
PPS Bzdura. A jakiż to nagły wypadek zatrzymał pediatrę? Transfuzja
testosteronu?
Ch.

Gorączkowo rzuciłam się do kosza na śmieci, żeby wyciągnąć nasze


ostatnie liściki i sprawdzić, do czego odnosi się drugie postscriptum.
Wiadro okazało się wypełnione po brzegi. Zniesmaczona spuściłam
głowę i wywróciłam je do góry nogami, a potem zacisnęłam powieki
i zaczęłam oddychać przez usta.
Wszystkie śmieci wylądowały na podłodze. Grzebałam w nich,
a Daisy niuchała skórki po bananach i woreczki po serze, merdając
ogonem. Aż wreszcie znalazłam ostatnie liściki. Wygładziłam je na
podłodze i przeczytałam ponownie.
Chase kpił, że Ethan wciąż jest prawiczkiem. Ja odparłam, że po
powrocie z Hamptons uprawialiśmy dziki seks.
Najwyraźniej w to nie uwierzył.
Wbiłam niezadowolone spojrzenie w Daisy, która właśnie wylizywała
wnętrze puszki po sałatce z kurczakiem, głośno przy tym mlaskając.
– Nikt nie może o tym wiedzieć, Daisy. Nikt.
W odpowiedzi szczeknęła krótko.
Sięgnęłam po długopis i zaczęłam odpisywać. Dociskałam go do
papieru tak mocno, że aż zrobiłam wgłębienia.

Ch.,
jeszcze nie myślałam o moim stroju na wieczór. Ale skoro już o to
zapytałeś: włożę fioletową sukienkę z cekinami, a do niej zieloną
aksamitną marynarkę i brązowe szpilki. Nie będzie żadnych świnek, ale
chyba mam coś z twarzą Michaela Scotta[3].
PS Ethan jest bardziej męski, niż Ty kiedykolwiek będziesz. Szczery,
lojalny, a przede wszystkim MIŁY.
PPS Tak. Ta wiewiórka ma na imię Frank. Niech się przyjaźnią. To
dysfunkcyjna relacja, ale jest im razem dobrze.
PPS Sok pomarańczowy znika z mojej lodówki w magiczny sposób.
Proszę, nie częstuj się niczym, gdy dotrzymujesz swojej części umowy
i zajmujesz się Daisy.
M.
We czwartek nie znalazłam żadnej odpowiedzi.
Jadąc metrem do pracy, wcale nie analizowałam tego, że Chase nie
odpisał. Miałam to gdzieś. Naprawdę. A gdybym rzeczywiście się nad
tym zastanawiała (zaznaczam, że tego nie robiłam), założyłabym, że
zapomniał przynieść swoje czarne karteczki lub złote pióro. Albo
i jedno, i drugie.
Co oznaczało, że wcale nie rozmyśla nieustannie nad kontynuacją
naszej rozmowy.
Ale serio, jak dla mnie spoko.
Czas upływał boleśnie powoli. W ciągu dnia pisałam trochę
z Ethanem. W tym tygodniu nie mieliśmy szansy na ponowne spotkanie,
bo on trenował do półmaratonu, tego samego charytatywnego
wydarzenia, o którym wspominała Katie (i zamierzała wziąć w nim
udział), i musiał codziennie wstawać superwcześnie. Sven oznajmił mi,
że dzisiaj jestem zaskakująco do niczego. Chciałam wierzyć, że
przyczyną jest brak spotkań z Ethanem, ale jeśli mam być szczera, mój
umysł wędrował do Chase’a.
Gdy szef zniknął z pola widzenia, Nina uszczypliwie dopiekła mi, że
zamieniam się w jedną ze swoich roślin. „Krzykliwie kolorową
i bezużyteczną”, stwierdziła. Kłapała jadaczką, nie odrywając wzroku od
monitora Apple.
Szkic na jutro, nad którego dokończeniem pracowałam, zabrałam do
domu.
W piątek zauważyłam na lodówce kolejną karteczkę.

M.,
Daisy kręci nosem na swoje żarcie. Kupiłem jej coś nowego.
Sprzedawca w sklepie powiedział, że to psi odpowiednik kawioru.
Zostawiłem jedzenie na blacie.
Poza tym dzisiaj rano próbowała przelecieć Franka. Może ten pies
jest tak niewyżyty, bo bierze przykład z Ciebie?
PS Nie mogę uwierzyć, że płacimy Ci za projektowanie ubrań. Wiesz,
że nie z każdym modowym upodobaniem należy się obnosić?
PPS Co do tego soku pomarańczowego: przyznaję, poczęstowałem
się, ale tylko dlatego, że chciało mi się pić, a Ty żłopiesz wyłącznie
kranówkę. Jak na osobę z Południa jesteś bardzo niegościnna.

Sięgnęłam po telefon, żeby odpowiedzieć Chase’owi. Normalnie


byłam przeciwna tego typu komunikacji z tym facetem, ale moim ciałem
wstrząsała niepohamowana złość. Jak on śmiał?

Maddie: Jestem z Pensylwanii, a nie z Południa, Szatanie De Mon.


Chase: Pensylwania jest na dole. Na południe od Nowego Jorku.
Trzeba było uczyć się geografii, Goldbloom. Wiedza to potęga.
Maddie: DLACZEGO JESTEŚ TAK WKURZAJĄCY???
Chase: Wow, wszystko capslockiem. Ta nawarstwiająca się
seksualna frustracja kiedyś cię wykończy.
Maddie: I dobrze! Wolę być martwa, niż spędzić z tobą wieczór.
Chase: Jeżeli usiłujesz zranić moje uczucia, to działa.
Maddie: Serio?
Chase: Nie.
Maddie: Wiesz, kiedy zobaczyłam cię przed moją kamienicą,
pomyślałam, że walczysz z uzależnieniem od seksu i w ramach
terapii pragniesz mnie przeprosić.
Chase: Gdybym był uzależniony od seksu, na pewno bym się
z tego nie leczył.
Maddie: Przypomnij mi raz jeszcze, dlaczego ci pomagam?
Chase: Bo jesteś dobrą osobą.
Maddie: A dlaczego ty się na to godzisz?
Chase: Bo taki nie jestem.
Chase: Nie zapomnij o chlebku bananowym.
Chase: Już się z nim przespałaś?
Chase: Czyli nie. Tak myślałem. Do zobaczenia wieczorem.

Zwalczyłam pokusę, by rzucić telefonem o ścianę. Obawiam się, że


gdybym ciskała rzeczami za każdym razem, gdy Chase mnie wkurzał,
nic w moim mieszkaniu nie przetrwałoby, nawet ściany. Zamiast tego
podeszłam do kuchennej szafki, tupiąc nogami jak słoń, wzięłam nową
karmę Daisy i nasypałam jej jedną miarkę do miski. Pochłonęła ją tak
szybko, że w trakcie niemal odgryzła mi rękę.
Wmawiałam sobie, że to wszystko skończy się za mniej niż dobę.
Przekonywałam sama siebie, że mam to gdzieś.
Ale z drugiej strony... Może Chase ma poniekąd rację? Może
rzeczywiście potrzebuję seksu, żeby się uspokoić? W końcu minęło już
sześć miesięcy od ostatniego razu.
Postanowiłam napisać do Ethana.

Maddie: Spotkajmy się u mnie w sobotę po twoim maratonie.


Chyba że będziesz zbyt zmęczony?
Ethan: *półmaratonie.

Poważnie? Z całej mojej wiadomości tylko to rzuciło mu się w oczy?


Kilka sekund później ekran mojego telefonu rozświetliła nowa
wiadomość.

Ethan: Stanę na wysokości zadania, nawet po przebiegnięciu


półmaratonu. Jesteśmy umówieni:*
ROZDZIAŁ 8
CHASE

– To powiedz, jak się ma mój staruszek? – Wyminąłem dzieciaka na


deskorolce, idąc z Grantem do mieszkania Madison.
Grant Gerwig jest moim przyjacielem od czwartego roku życia.
Aktualnie wygląda jak Colin Firth i jest znanym onkologiem
posiadającym własną klinikę w Upper East Side. Należy do grona tych
dupków, o których osiągnięciach można przeczytać w internecie (coś
głupiego w stylu: „Wynalazł lek na nieuleczalną chorobę, gdy siedział
w barze i jadł stare orzeszki, czekając na laskę poznaną na Tinderze”).
Jest tak mądry, że człowiek zaczyna się zastanawiać, czy życie ma jakieś
sekretne znaczenie, o którym on ci nie mówi. Każdego ranka biegamy
razem, a w weekendy zawsze staramy się spotkać na drinka, niezależnie
od tego, jak bardzo jesteśmy zapracowani. O ile, oczywiście, obaj
jesteśmy w mieście.
Kiedy dowiedziałem się o chorobie taty, dosłownie zaciągnąłem
Ronana Blacka do kliniki, żeby zasięgnąć opinii Granta. I to mimo że
staruszek nie zapomniał pomocy udzielonej Grantowi po „wstydliwej
wpadce”, jaka przydarzyła się mojemu pięcioletniemu przyjacielowi
w trakcie oglądania horroru w moim towarzystwie. „Po prostu nie
podoba mi się myśl, że miałby mnie diagnozować człowiek, którego
znałem, gdy jeszcze nie potrafił robić do kibelka”, powiedział ojciec.
W każdym razie zarówno młody Grant, jak i starszy doktor, do
którego ojciec udał się na początku, byli zgodni: raka w tak
zaawansowanym stadium nie da się wyleczyć. Mimo to czułem się nieco
lepiej z myślą, że ojcem opiekuje się mój najlepszy przyjaciel.
– Wiesz, że obowiązuje mnie tajemnica lekarska. – Grant włożył
jedną rękę do kieszeni spodni w kolorze khaki, a drugą pokierował
jakimś dzieciakiem, żeby ten nie wpadł na drzewo. Matka młodego
podziękowała mu i pobiegła za synem.
Kolorowa artystyczna ulica, przy której mieszkała Mad, miała jedną
wadę, najgorszą z możliwych nowojorskich: turystów zatrzymujących
się gdzie popadnie, żeby cyknąć sobie pieprzoną focię. Wszędzie było
pełno ludzi. Robili selfie na tle starego sklepu ze słodyczami, czekali
w kolejce do gejowskiego baru, przeglądali używane książki wystawione
przed małą księgarnią. Tutaj życie wydawało się wyjątkowe, tętniące
energią i barwami.
Wkurzało mnie, że dzieciak o zapadniętych policzkach, z nylonowym
plecakiem i bluzą z napisem „Ani Social Social Club”, wyprowadzająca
psy kobieta w średnim wieku w letniej sukience, a nawet te pieprzone
cztery psy, które usiłowała utrzymać na smyczach, przeżyją mojego ojca.
Człowieka, który założył Black & Company. Zapewnił pracę tysiącom
ludzi i odpowiadał za jedną trzecią przemysłu włókienniczego
w Nowym Jorku. Miał pozytywny wpływ na amerykańską ekonomię,
z oddaniem kibicował mi na zawodach wioślarskich, gołymi rękami
pomagał zmienić domek letniskowy Juliana w Nantucket w przyjaznego
środowisku kolosa, którego utrzymanie prawie nic nie kosztuje, a także
oglądał wszystkie przedstawienia Katie, w których brała udział
w liceum.
Ja pieprzę, życie jest niesprawiedliwe!
– Chase? – Grant spojrzał mi w oczy. Wkrótce miał iść na randkę, ale
wcześniej umówiliśmy się na szybkie piwo. – Słuchałeś mnie? Mówiłem
o zasadzie poufności i tak dalej.
Stęknąłem i kopnąłem przeciekający worek ze śmieciami pośrodku
chodnika. Irytowało mnie to, że będę musiał dzisiaj dzielić się ojcem
z Julianem, Amber i Madison. W ciągu ostatniego tygodnia
odwiedzałem go codziennie, mimo że pracowaliśmy w tym samym
biurowcu. Odnosiłem wrażenie, że jego stan się pogarsza i niektórzy
pracownicy już zaczynają gadać.
– On bardzo cierpi.
Moje słowa zabrzmiały tak, jakbym i ja przeżywał katusze.
– Każ mu do mnie zadzwonić. Możemy temu zaradzić.
– Ale to uparty drań – odparłem.
– Chyba macie to w genach. – Grant uśmiechnął się ostrożnie.
Zatrzymaliśmy się przed tą samą kamienicą. Grant uniósł brew. Ja
również.
– No dobra. To widzimy się jutro na golfie? – zapytał.
– Taki jest plan. – Ruszyłem schodami na górę.
On również.
Znów zamarliśmy. Zmierzyliśmy się wzrokiem.
– Tak? – zapytałem zniecierpliwiony. – Masz mi coś do powiedzenia?
Czyżby Madison zamierzała zaliczyć każdego lekarza w Nowym
Jorku?
Drzwi otworzyły się z rozmachem i Layla, zielonowłosa przyjaciółka
Mad, jeszcze bardziej postrzelona od niej, wyskoczyła jak striptizerka
z tortu.
– Grant! Przyszedłeś! – Rzuciła mu się na szyję.
Wyjątkowo osobliwy sposób powitania faceta, z którym nie
planowało się iść do łóżka w ciągu kilku najbliższych godzin. Chyba
że...
Chyba że zaczęli się spotykać już wiele tygodni temu, ale Grant mi
nic nie mówił, bo próbując poradzić sobie z chorobą ojca,
zachowywałem się jak żałosny palant.
– Layla – rzuciłem krótko.
– Książę Ciemności – odparła tym samym tonem. – Ze względu na
moją najlepszą przyjaciółkę modlę się, abyś dzisiaj zachował się
właściwie.
– Nawet sam Bóg nie jest w stanie wpłynąć na moje nikczemne
zachowanie, ale dzięki za królewski tytuł. Widzę, że spotykasz się
z moim najlepszym przyjacielem – zauważyłem.
– Sypiam z nim – sprostowała. – Ale generalnie się zgadza.
Grant posłał mi przepraszający uśmiech.
– Nie miałeś ostatnio zbyt łatwo, więc uznałem, że nie jest to
odpowiednia chwila, by ci powiedzieć. Ale Layla ustaliła dosyć sztywne
zasady. Nasza luźna relacja nie powinna wpłynąć na życie twoje lub
Maddie.
Nie byłem w nastroju, by tykać tego tematu nawet trzymetrowym
kijem, więc tylko wywróciłem oczami i wszedłem do budynku.
Kiedy Madison i ja zerwaliśmy, również Grant zrzucił całą winę na
mnie. Zakazałem mu utrzymywać z nią kontakt, ale nie miałem pojęcia,
że Mad zabawiła się w swatkę i przedstawiła mojego przyjaciela Layli.
To kolejna cecha, której nie znosiłem u Męczennicy Maddie – to
wieczne zainteresowanie cudzym życiem. Ciągle próbowała załatwiać
ludziom randki, pomagała im w wyborze mebli albo namawiała ich na
wspólne wyjścia.
A już wyjątkowo nie spodobał mi się fakt, że spiknęła ze sobą tych
dwoje. Grant był z gruntu dobrym człowiekiem, który marzy o domku
z białym płotkiem i zdrowej na umyśle żonie, natomiast Layla od razu
po naszym poznaniu uraczyła mnie czterdziestominutowym monologiem
o tym, że monogamia jest nienaturalna.
Związek Daisy i Franka miałby więcej sensu.
Zapukałem do mieszkania Madison i usłyszałem podekscytowane
szczekanie Daisy. Mad otworzyła.
Moje kolana zrobiły się miękkie, a inne miejsca twarde. Co do chuja?
Miała na sobie małą czarną opinającą się we wszystkich
odpowiednich miejscach i zupełnie pozbawioną wzorków. A do tego
czarne aksamitne szpilki i turkusowy naszyjnik wyglądający jak
wysadzany kamieniami kołnierz. Jej krótkie włosy wydawały się dzisiaj
wyjątkowo zmierzwione, jak gdyby właśnie ktoś ją przeleciał, usta miała
szkarłatne, a piwne oczy obrysowała czarną kreską.
Mój fiut stanął na aplauz i rzucał jej do stóp wyimaginowane róże. Ja
natomiast zastanawiałem się, co mnie podkusiło, żeby bawić się z nią
w randki, nawet udawane, skoro pragnąłem zerżnąć ją tak, żeby się po
tym nie pozbierała.
– Wyglądasz świetnie. – Zmrużyłem oczy. Mój komplement zabrzmiał
jak oskarżenie.
Madison wzięła torebkę, klucze i spojrzała na mnie z ukosa.
– Sam powiedziałeś, że mamy dopasować się strojem. Pamiętałam, że
uwielbiasz czerń. Wszystko masz w tym kolorze: czarne laminowane
drzwi, czarne meble, czarną satynową pościel... – wyliczała wszystkie
czarne rzeczy w moim mieszkaniu.
– Zapomniałaś o czarnych żaluzjach. Czy chciałabyś ponownie
odwiedzić moją sypialnię? – zaproponowałem z zadziornym uśmiechem.
– Muszę być twarda i odmówić.
Nie tylko ty jesteś teraz twarda, skarbie.
Poczułem brutalny przypływ ochoty, by jej dotknąć, odgarnąć za jej
ucho luźny kosmyk włosów, pocałować policzek na powitanie. Ale
zanim mi się to udało (chciałem mimochodem strzepnąć meszek z jej
rękawa, chociaż wolałbym się do niej przyssać), ktoś nagle postukał
mnie w ramię.
Cały ten dzień obfitował w nieprzyjemne niespodzianki, ale pediatra
w koszuli, głupim krawaciku i legginsach do biegania był prawdziwą
wisienką na torcie. Uśmiechnął się do Madison i w reakcji na sukienkę
pokazał uniesione kciuki.
– Maddie! Przyszedłem po buziaka na szczęście przed
półmaratonem. – Truchtał w miejscu obok mnie.
Obaj staliśmy w korytarzu.
Nie obchodziło mnie to, że ten facet jest miły. Promieniowało od
niego kretynizmem jak z elektrowni jądrowej po wybuchu.
– Cześć. – Uśmiechnął się do mnie ciepło, wyciągając rękę.
Potrząsnąłem nią, ściskając tak mocno, że mógłbym połamać mu
kości. Jednak nie zrobiłem tego, bo jego pacjentami były dzieci,
i wiedziałem, że karma by się na mnie za to zemściła. Gdyby był
chirurgiem plastycznym przyjmującym znudzone kury domowe
i próżnych facetów, jego ręka już zmieniłaby się w gumę.
– Chase Black.
– Ethan Goodman.
– Ethan to... – Mad urwała, zastanawiając się nad tym, kim właściwie
dla niej jest.
Obaj spojrzeliśmy wyczekująco. Na moją twarz powoli wypłynął
uśmiech. Czyli jeszcze nie doszło między nimi do TEJ rozmowy. Ich
związek wcale nie był tak poważny, jak próbowała mi wmówić.
Mad odchrząknęła.
– Spotykamy się.
Ethan potakująco pokiwał głową zadowolony z bzdurnego
wyjaśnienia. Gdyby to mnie ktoś przedstawił inaczej niż swojego
faceta...
Nie waż się dokończyć tej myśli, deklu! Mój mózg dosłownie
przyłożył mi broń do skroni od wewnątrz. Tylko spróbuj!
– Niezły krawat. To z najnowszej kolekcji Brioni? – Wskazałem
podbródkiem na jego ubranie.
Pytałem śmiertelnie poważnie. Gość miał na sobie krawat z Psim
patrolem. A dokładniej z psem Chase’em w kasku strażaka. Znałem imię
tego zwierzaka, bo Mały Smark przezywał mnie kiedyś Pieskiem Chase.
A ja się wystraszyłem, że mała odkryła moją ulubioną pozycję w łóżku.
Przy okazji: dlaczego nikt nie zwraca uwagi na to, że ten człowiek ma
na sobie legginsy?
– Brioni? – powtórzył, nie przestając truchtać. – To jakaś znana
marka?
– Blisko. Włoskie danie – odparłem z kamienną miną.
W tym momencie czułem się jak palant. I najpewniej również tak
wyglądałem. I po raz pierwszy od bardzo dawna miałem wrażenie, że
przekroczyłem jakąś niewidzialną granicę. Zawsze byłem sarkastyczny
i szorstki, ale nigdy tak bezczelnie nieuprzejmy. Przy Ethanie jednak nie
potrafiłem się powstrzymać. Wyobrażałem sobie, jak przyciska krocze
w legginsach (serio będziemy ignorować te jego gatki?) do miękkiego
ciała Madison, całuje ją i...
Ten obraz wystarczył, bym miał ochotę się nabzdryngolić, rozbić
butelkę o cegłę i dźgnąć Ethana.
– Chase! – Madison tupnęła obcasem.
Dla jasności: później chętnie ściągnę jej te szpilki zębami, nie mam
nic przeciwko.
Mój penis drgał boleśnie za każdym razem, gdy wyczuwałem woń jej
perfum: zapach ciasta dyniowego, kokosa i Daisy. Pachniała jak dom.
Dom, do którego miałem kategoryczny zakaz wstępu.
Ethan podniósł głowę, w jego oczach błysnęła dzika iskra. Chłopak
wiedział, że Madison to niezła sztuka, i nie zamierzał z niej rezygnować.
Jest cała twoja, doktorku.
– Przyznaję, nie znam się za bardzo na ubraniach. Liczę na to, że
Maddie mi pomoże. – Posłał jej szeroki uśmiech i puścił oko.
Obrzuciłem go oceniającym spojrzeniem.
– To trochę kicha. Kocioł i garnek pójdą razem na zakupy. Ludziom
wypali oczy.
W tym momencie obrażałem ich oboje. Paskudne to było z mojej
strony, wziąwszy pod uwagę, że Mad chciała mi pomóc. Ale po prostu
nie leżał mi ich związek, a ona nie przyjmowała tego do wiadomości.
Zatem nie zdzierżyłem.
Mad wywróciła oczami.
– Widzisz, co miałam na myśli, kiedy mówiłam, że nie musisz się nim
martwić? Jest nieznośny. Zobaczymy się jutro, Ethan. – Dotknęła jego
piersi i pocałowała go w policzek. Jej usta zatrzymały się na jego skórze,
a ja zacisnąłem dłonie w pięści, bo korciło mnie, żeby złapać ją w talii
i od niego odsunąć. – Powodzenia na maratonie.
– Półmaratonie – poprawił ją i mocno przytulił.
Nie patrz na jego legginsy. Jeśli okaże się, że ma erekcję, zabijesz go,
a twój prawnik akurat poleciał na Malediwy.
Kiedy Mad i ja wyszliśmy z budynku, mój puls powrócił do
normalnego rytmu.
– Czujesz to? – Teatralnie zaciągnęła się powietrzem.
– Ale co?
– Zapach moczu po zawodach w tym, kto siknie dalej, które
urządziłeś przed moimi drzwiami.
Ryknąłem śmiechem.
Jej wersja 2.0 okazywała się znacznie ciekawszym towarzystwem,
mimo że nieustannie przyprawiała mnie o ból głowy. Mówiłem rzeczy,
które według mnie najbardziej ją drażniły, bo uwielbiałem patrzeć, jak
jej policzki barwią się na różowo.
– Nie wiedziałem, że w łóżku kręci cię złoty prysznic. Ale z radością
mogę się dostosować.
– Chase! – zawołała.
– No co? To oszczędność wody! Ja tylko dbam o środowisko.
Chociaż wątpię, by Greta Thunberg dała okejkę.
– Dość tego. Teraz mam już pewność. Diabeł ubiera się na czarno.
I u Blacka.
Świetna gra słów.
– Z dwojga złego lepsze zło, które znasz, niż nieznany aniołek.
– Nie mogę się doczekać, aż lepiej poznam tego anioła – wypaliła.
– Idę o zakład, że aniołek nie potrafi zrobić tej sztuczki językiem,
którą tak lubisz.
– Anioł mnie uszczęśliwia – warknęła, czerwieniąc się nawet pod
warstwą subtelnego makijażu. Mad zawsze była niezła w te klocki –
wyglądała ładnie, chociaż nie nakładała na siebie tyle tapety, ile członek
zespołu Kiss.
– Gówno prawda. Przy nim jest ci tylko wygodnie.
– A co w tym złego?
– W wygodnym związku nie staniesz w płomieniach.
– Może ja nie chcę spłonąć?
– Wszyscy chcemy płonąć, Mad. To niebezpieczne, dlatego nas kręci.
Ruszyliśmy do metra.
Stwierdziłem, że jeżeli zacznę wypytywać Mad o Granta i Laylę, to
potraktuje mnie jeszcze bardziej wrogo. Gdyby nienawiść miała ładunek
elektryczny, Madison wysadziłaby mi dupę od środka.
Pojechaliśmy do Upper West Side. Przeciskanie się przez Manhattan
w piątkowy wieczór można było przyrównać do ocierania się fiutem
o tarkę: teoretycznie możliwe, ale po co sprawiać sobie tyle cierpienia?
Po wyjściu z metra Mad przystanęła jak wryta, a na jej twarzy
pojawiło się przerażenie.
– Co tym razem?
– Zapomniałam o chlebku bananowym. – Zakryła usta dłonią. –
O kurde. Dlaczego mi nie przypomniałeś? Byłam tak wkurzona, że na
moim korytarzu urządziliście sobie z Ethanem taneczny pojedynek, że
kompletnie o nim zapomniałam.
Przecież i tak nikt się tym nie przejmie. Katie i mama po prostu
chciały poczuć, że czekają na coś więcej niż tylko na królewską
obecność Mad. Jej umiejętność tolerowania mojej osoby była dla nich
zagwozdką. Tak naprawdę wcale nie miały ochoty na jej chlebek.
Właściwie one pochłaniały wyłącznie wino i kiepskiej jakości programy
telewizyjne.
– To nie był taneczny pojedynek – zauważyłem.
– Był – upierała się. – I przegrałeś. Mówiąc w przenośni, tańczysz tak
źle, jak pijany wujek na weselu.
– Wcale nie tańczę jak pija... – Zamknąłem oczy i rozmasowałem
skronie. Nie zamierzałem zniżać się do poziomu intelektualnego kobiety,
która potrafi wymienić wszystkie Kardashianki z imienia i je rozróżnić.
I nikt jej do tego nie zmusza. – Przeżyją bez twojego chlebka.
– Ale to deser!
– Przykro mi to mówić, ale nikt nie jest zainteresowany twoim
chlebkiem. Julian i Amber zatrudnili zapewne samego Gordona
Ramsaya i trzy firmy cateringowe, którzy pracują w kuchni od wczoraj.
– Ale obiecałam!
Czy to w ogóle legalne, że wyobrażam sobie różne sprośne rzeczy
z nią w roli głównej? Przecież ona ma mentalność piętnastolatki!
– Pewnie zapomniały.
– Cały tydzień pisałam z Katie i Lori. Na pewno nie zapomniały.
Cały tydzień pisały ze sobą? Czy to dlatego mama zwlekła się z łóżka,
a Katie stawiła się w pracy?
W mojej piersi pojawił się jakiś dziwny skurcz. Zignorowałem go
i zadbałem, by moja mina nie wyrażała niczego.
– Za rogiem jest cukiernia. – Wciągnąłem nosem powietrze. – Mogę
ci kupić ten chlebek. Chyba że Męczennica Maddie nie jest w stanie
oszukiwać ludzi.
– Chyba już za późno na takie pytania. Nie sądzisz? – Machnęła ręką.
No tak. Sam zmusiłem ją do znacznie większego kłamstwa.
Dotarło do mnie, że Madison to dziewczyna, której niczego nie
brakuje. Powinienem jakoś odpokutować swoją głupotę.
Zrezygnowałem ze świetnego seksu, bo bałem się, że ona... Właściwie
co dokładnie? Nakłoni mnie do małżeństwa? Nigdy by do tego nie
doszło.
A nie zapominasz o pierścionku zaręczynowym, który sam jej dałeś?
Nagle przypomniałem sobie dokładnie, dlaczego zostałem z nią dłużej
niż tydzień, mimo że przez cały ten czas nie przeprowadziłem z nią ani
jednej poważnej rozmowy:
Po pierwsze seks był nie z tej ziemi.
Po drugie robiła zajebiste wypieki.
Po trzecie traktowała moją rodzinę jak... Cóż, rodzinę.
A ja w ramach podziękowania ją zdradziłem – a przynajmniej tak
myślała – i nigdy nie poznałem jej ojca, mimo że odwiedzał miasto.
Bardzo możliwe, że w najbliższej przyszłości nie dobiorę się do jej
majtek. Lepiej mieć ten fortel z głowy tak szybko, jak to możliwe.
W Levain Bakery kupiłem dwa chlebki bananowe, a Mad pobiegła do
supermarketu po blaszki do pieczenia. Spotkaliśmy się na skrzyżowaniu
tuż przed domem Juliana. Wzięła ode mnie opakowany w brązowy
papier bochenek, złapała go za jeden koniec i zaczęła smarować masłem,
stojąc przed budynkiem.
Gapiłem się na nią, podobnie jak mijający nas przechodnie.
– Czy mogę zapytać, co ty, do cholery, wyprawiasz?
Mój głos brzmiał o wiele cieplej, niż zamierzałem. Przecież ona
niszczyła całkiem niezły wypiek. I do tego przy ludziach.
– Żaden domowy chlebek bananowy nie wygląda tak idealnie, jak te
z piekarni. Po prostu staram się, by prezentował się autentycznie –
odpowiedziała gładko, po czym włożyła sponiewierane bochenki do
blaszek i okryła je plastikową folią. Dyszała. Jej cycki falowały
w obcisłej sukience.
Odwróciłem oczy, bo wcale nie chciałem myśleć o tym, jak idealnie
pasowałyby do moich dłoni.
– Powinnaś włożyć więcej wysiłku w stwarzanie pozorów, że mnie
tolerujesz – zauważyłem kwaśno.
– To nie wchodzi w zakres moich płatnych obowiązków.
– Przecież ja ci nie płacę.
– No właśnie.
Przemierzyliśmy ulicę, gromiąc się wzrokiem. Nasza kolejna bitwa na
spojrzenia.
– Wiesz – zacząłem. – Mógłbym...
– Nie. Proszę cię, nie próbuj mnie przekupić apartamentami,
samochodami i złotymi helikopterami. Boże, ależ ty jesteś
przewidywalny. Tak się cieszę, że poznałam Ethana.
Przegrywałem z facetem, który nosił legginsy i krawat z Psim
patrolem. To był dobry moment, żeby sobie odpuścić.
W windzie nachyliłem głowę w stronę Mad. Nie wiedziałem
dlaczego. Po prostu wyglądała... jak ona: seksownie, uroczo, trochę
retro. Jak kobieta, do której nastolatkowie lubią się masturbować. Albo
trzydziestodwuletni biznesmeni.
– Czy ty mnie właśnie powąchałeś? – Spojrzała szeroko otwartymi
oczami.
– Nie.
Tak. Cholera.
– Jesteś jak dzikie zwierzę.
– To i tak lepiej niż chihuahua z obrożą w Psi patrol.
Wywróciła oczami, jakby zrobiło jej się mnie żal, ujęła moją dłoń
i przyłożyła ją do swojego gołego obojczyka.
Powstrzymałem się, żeby nie przełknąć głośno śliny. Skóra Mad
wydawała się gorąca, jedwabista, idealna. W jej geście nie było nic
erotycznego. Ale kiedy skończyła pocieranie, byłem pewien, że mam
mokro w gaciach.
– Masz. – Odepchnęła moją rękę. – Wystarczy ci mojego zapachu do
jutra. Będziesz pachnieć mną, gdy dotrzemy na miejsce. Zadowolony?
– Z ciebie? Nigdy – wycedziłem.
Uśmiechnęła się.
Ściągnąłem brwi.
Drzwi windy rozsunęły się i wyszliśmy.
Zapowiadała się w chuj długa noc.
◆◆◆
Julian mieszkał w Upper West Side, w sześciopokojowym penthousie
z widokiem na miasto. To mieszkanie przypominało mi burdel, pewnie
przez czerwone obicia mebli, zwisające żyrandole i imponujący barek.
Gdy tylko weszliśmy do środka, zagoniłem ojca do pokoju
Clementine, żeby porozmawiać z nim na osobności. Miał zapadnięte
policzki, wyglądał tak, jak gdyby życie wyparowywało z niego powoli.
Nie mam pojęcia, czego się spodziewałem. Wiedziałem, że nie ma
leku na jego zaawansowanego raka. Grant powiedział, że leczenie go
chemią – jeżeli w ogóle pozwoliłyby na to wyniki – byłoby
niepotrzebnym wysiłkiem i stratą czasu, a tacie byłoby gorzej. Na tę
chwilę chodziło wyłącznie o to, by poprawić mu samopoczucie.
Tyle że on wcale nie wyglądał, jakby się dobrze czuł.
– Chase. – Na twarzy taty zagościła marsowa mina. – Co my tu
robimy? – Rozejrzał się po pokoju Małego Smarka.
Właściwie był to jedyny pokój w całym apartamencie, w którym
człowiek nie miał wrażenia, że złapie jakąś chorobę weneryczną, jeśli
usiądzie na krześle. Ściany i sufit waliły po oczach różem, dodatki były
białe.
– Nie dbasz o siebie – wycedziłem. – Musisz brać leki.
– Nie lubię chodzić przymulony. Chcę być świadomy wszystkiego.
– A ja nie chcę, żebyś cierpiał – wykłócałem się.
– Ta decyzja nie należy do ciebie.
Po dziesięciominutowej sprzeczce, podczas której bezskutecznie
próbowałem przekonać tatę, żeby zadzwonił do Granta, pokonany
ruszyłem do otwartej kuchni, by dołączyć do reszty rodziny. Zostawiłem
ojca w pokoju Clementine, zbyt wściekły, by spojrzeć mu w twarz.
Kiedy dotarłem na miejsce (jeszcze więcej żyrandoli, kremowo-złote
szafki, wszystko we wzorek w kwiaty i zero jakiegokolwiek jedzenia),
stanąłem jak wryty.
Mały Smark siedziała na blacie, machając fioletowymi butami
w powietrzu i śmiejąc się melodyjnie. Mad zaplatała niepokorne rude
włosy Clementine we francuski warkocz i paplała coś o wojowniczych
księżniczkach. Amber przyglądała się im kątem oka zza swojego
kieliszka z szampanem, nawet nie udając, że słucha narzekań mamy na
to, że w żadnym sklepie w mieście nie mieli butów, których szukała.
Stojący obok żony Julian posłał mi mordercze spojrzenie. Palce tak
mocno zaciskał na kieliszku, że jeszcze chwila, a szkło rozsypałoby się
w proch.
Poczułem w piersi ukłucie żałosnej uciechy.
Madison nie dawała im powodu, by zwątpili w to, że jesteśmy jak
dwa gołąbeczki. I dobrze. Właściwie aż tak dobrze, że musiałem sobie
przypomnieć, dlaczego posiadanie dziewczyny, nawet tak zdolnej
i seksownej jak Madison, nie jest dobrym pomysłem:
Po pierwsze dziewczyny prędzej czy później chcą ślubu.
A przynajmniej większość.
Po drugie ja nie chcę brać ślubu w ogóle.
Po trzecie, nawet gdybym miał znowu związać się z Madison
(a przypominam, że do tego nie dojdzie), byłbym podejrzliwy i pełen
urazy. Nie uszczęśliwiłbym jej w najmniejszym stopniu. A gdybym
stracił ją po raz drugi, czułbym taki wstyd, że musiałbym przywalić
sobie w twarz.
Po czwarte przywalenie sobie w twarz znajdowało się bardzo nisko na
liście moich priorytetów.
Wszedłem do kuchni i pocałowałem Clementine w jej dzikie rude
włosy, po czym otoczyłem Madison ramieniem.
– Wszystko w porządku?
– Tak! – zawołała mama, odwracając się do mnie. – A nawet
wspaniale! Chlebek bananowy wygląda pysznie! Dziękuję, Maddie.
– Bardzo przypomina ten, który sprzedają niedaleko stąd w Levain –
wymamrotała Amber przy swoim drinku.
Jej czerwona kiecka była tak krótka, że nadawałaby się do badania
ginekologicznego. Albo na kostium do amatorskiego studenckiego
porno.
– Czyżbyś ostatnio częściej odwiedzała cukiernię, Am? – Celowo
obrzuciłem wzrokiem jej zgrabną wyrzeźbioną sylwetkę.
Twarz przybrała odcień sukienki. Amber drapieżnie zmrużyła oczy.
– Tak się składa, że schudłam półtora kilograma. Ostatnio pięć razy
w tygodniu chodzę na zajęcia z hot jogi, żeby wymodelować ciało.
– Tylko pogratulować takich życiowych osiągnięć.
– A ty, Maddie? Trenujesz coś? – Zwróciła się do mojej narzeczonej
na niby, uśmiechając się słodko.
Madison, udając nieświadomą pasywno-agresywnego zachowania
gospodyni, strzeliła z różowej gumki, kończąc związywać warkocz
Małego Smarka.
– Jeśli chodzenie z salonu do kuchni po lody w przerwach na reklamę
w trakcie seansu Żywych trupów się liczy. Chyba powinnam wykupić
sobie dostęp do AMC Premiere, ale potrzebna mi jakakolwiek
aktywność fizyczna. A tych reklam jest taaak dużo...
Zdusiłem śmiech zachwycony odpowiedzią. Rozzłoszczona Amber
zbladła.
– Wow. Ja nie potrafię wyobrazić sobie życia bez ćwiczeń. – Zaczęła
bawić się diamentowym naszyjnikiem.
– Nie jest to żywot godny pozazdroszczenia – zgodziła się Maddie. –
Ale ktoś musi to robić.
Miałem ochotę ją pocałować.
Ogromną.
Nie pomagała mi myśl, że teoretycznie mogę to zrobić, bo w końcu
jest moją tak zwaną narzeczoną. Wiedziałem, że Męczennica Maddie nie
uderzyłaby mnie w twarz, gdybym próbował pocałować ją publicznie,
ale jakoś nie mogłem zebrać się w sobie, żeby z niemiłego, gburowatego
gościa zmienić się w pierwszorzędnego dupka.
Posiłek podano w formie szwedzkiego stołu – wszystkie dania tkwiły
w pudełkach rozstawionych na długim blacie wygiętym w literę U.
Pięknie, bezosobowa kolacja. Jak wszystko, co dotyczy Juliana i jego
żony.
Składały się na nią placuszki krabowe w miodowej glazurze,
karczochy nadziewane krabem, hawajska ryba maślana marynowana
w miso i ogórkowe przekąski. Tym razem Mad postanowiła
zaryzykować i spróbować większości dań. Clementine natomiast
siedziała przed talerzem z przerażoną miną, patrząc wielkimi zielonymi
oczami na stos martwych owoców morza.
– Ale, mamo... Mamusiu, mamusiu, mamusiu, mamo – powtarzała.
– Jezu Chryste, Julian, daj jej cheeriosy! – warknęła w końcu Amber,
która nie mogła dokończyć opowiadanej Mad historii o tym, jak ktoś
w sklepie przy Piątej Alei pomylił ją z Kate Hudson.
– Ale ja nie chcę cheeriosów – nadąsała się Clementine, marszcząc
brwi. – Mam już ich dosyć, bo ciągle je jem. Chcę naleśników babci.
– Babcia nie ma teraz specjalnego miksu do naleśników. – Moja
mama odłożyła sztućce na talerz, jej wzrok złagodniał.
Clementine spędzała w domu moich rodziców bardzo dużo czasu,
więc mama musiała zakasać rękawy, by karmić swoją wnuczkę jedyną
rzeczą, jaką potrafiła zrobić z pamięci – naleśnikami z proszku.
W moim mniemaniu związek Amber i Juliana polegał na tym, że
wiecznie się kłócili, Amber często wyrzucała go z domu, a sama kilka
razy w tygodniu zasypiała z płaczem. Moi rodzice próbowali uchronić
Małego Smarka przed taką rzeczywistością.
Madison obserwowała tę wymianę zdań z ledwie maskowanym
niepokojem. Widziałem, jak obracają się trybiki w jej głowie. Nie
chciała przekroczyć granicy, ale nie podobało się jej traktowanie przez
Amber Małego Smarka. Nie podobało się chyba nikomu. To dziecko
żywiło się płatkami, słodyczami i powietrzem.
– Jakiej mieszanki używasz? – zwróciła się Madison do mojej matki,
łapiąc ją za nadgarstek. – Do naleśników?
– Quick Wheat.
– Okej. Czyli mąka, cukier, jajka, mleko i sól? I dropsy czekoladowe,
jeżeli macie. Gdzie jest spiżarnia? – Spojrzała wyzywająco na Amber.
I znów dopadło mnie podniecenie. Czy jest coś, co nie kręci mnie
w tej kobiecie?, starałem się sobie przypomnieć. Naprawdę. Ale nie,
stanął mi, nawet gdy znęcała się przy ludziach nad chlebkiem
bananowym. Chociaż jeśli mam być szczery, wyglądała wtedy
apetycznie. Aż miałem ochotę się z nią zabawić.
Amber uśmiechnęła się uprzejmie.
– Może zjeść to, co jest na stole. W tym domu wszyscy jedzą to samo.
Albo nic. Takie są moje metody wychowawcze. I tak byś nie zrozumiała.
Cios poniżej pasa.
Nie odrywałem wzroku od Madison, która nie przestawała się
uśmiechać. Słodko i przyjaźnie.
Amber gadała bzdury. Mały Smark nigdy nie jadł tego, co wszyscy.
Jej matka zwyczajnie chciała ukarać Clementine za to, że mała polubiła
Mad. Tyle że Clementine nie miała o tym pojęcia.
– A czy ona nie jest przypadkiem uczulona na skorupiaki? – Tata wbił
w Juliana pytające spojrzenie.
Ten bezradnie spojrzał na żonę. Jezu Chryste!
Katie odsunęła od Clementine talerz.
– Tylko trochę. Ma po nich wysypkę.
– Lekarz powiedział, że uodporni się, jeżeli będzie jadać skorupiaki
regularnie. – Amber zaczerwieniła się pod makijażem.
Niemal było mi jej szkoda. Nie zaniedbywała dziecka, ale miała tyle
instynktu macierzyńskiego, ile paczka cheetosów. Mały Smark miał
korepetytorów, a Amber zabierała ją na lekcje baletu, uczyła pływać,
jeździć na rowerze i robić gwiazdy. Nawet posyłała ją na lekcje
francuskiego. W przypadku Juliana natomiast opieka nad dzieckiem
ograniczała się do klepania małej po głowie jak psa, gdy wracał
wieczorami do domu. Miałem teorię, że Amber straciła swoją duszę
w dniu, gdy wybrała Juliana Blacka na męża. Oczywiście jako
przewodniczący Klubu Nienawiści do Juliana, z trzyletnim stażem,
mogłem być do niego trochę uprzedzony. W każdym razie odnosiłem
wrażenie, że do mojego klubu nadaje się również Mad. Sądząc po jej
relacji z tą parą.
– A nie powinno się zaczynać od małych porcji? – zapytała Katie.
– Jestem głodnaaa! – zawyła Clementine, odrzucając głowę.
– Naprawdę, to żaden problem. Zajmie mi to góra dziesięć minut. –
Madison próbowała przekrzyczeć kakofonię przy stole.
– Dajcie jej zjeść te naleśniki! – zagrzmiał znienacka mój ojciec,
uderzając pięścią w stół.
W pokoju zapanowała cisza. Madison rzuciła się do kuchni.
Skupiłem uwagę na swoim talerzu.
– Nie zamierzasz dotrzymać towarzyszyć narzeczonej? – Julian
odchylił się na krześle, gotów wszcząć kolejną awanturę.
Wzruszyłem ramionami.
– Sama trafi do kuchni.
– Szkoda, że ty nie możesz trafić do dwudziestego pierwszego wieku.
To szowinistyczne zachowanie.
Wywróciłem oczami.
– A od kiedy to pozwalanie swojej dziewczynie na gotowanie, o ile
ona tego chce, jest szowinistyczne? To raczej przestrzeń na
niezależność? A tak na marginesie: kiedy ostatnio zrobiłeś sobie do
jedzenia coś, co nie było gotowcem?
– Dziewczynie? – Julian uniósł brew, jakby chciał wykrzyknąć: „I tu
cię mam!”. – Sądziłem, że to twoja narzeczona.
– Chase, Julian, przestańcie – wysyczała mama. – Przez was ojciec się
denerwuje.
„On zaczął pierwszy!”, chciałem zaprotestować. Ale, oczywiście, tego
nie zrobiłem.
Madison rozgościła się w kuchni Juliana i Amber. Słyszałem
skwierczenie masła na patelni. W powietrzu unosił się słodki zapach
ciasta. Prawdopodobnie wszyscy obecni przy stole mieli ochotę porzucić
organiczne warzywa i wziąć się za pyszności, które przygotowywała
moja narzeczona na niby.
– Lubię Maddie. – Mały Smark łyknął biosoczku z kartonika
i westchnął.
– To świetnie, słonko. – Amber odwróciła wzrok od talerza, mrugając
pośpiesznie.
– Ale tak naprawdę, naprawdę ją lubię – ciągnęła Clementine. Dzisiaj
ewidentnie brakowało jej taktu. – To miłe, że robi dla mnie naleśniki.
Mam nadzieję, że znów zobaczę ją w klinice.
Amber gwałtownie podniosła głowę. Zupełnie jak stróżujący pies,
który usłyszał trzask gałązki pod czyimś butem.
– W klinice?
– Tak. Kiedy byłam na szczepieniu. Chciałam się z nią przywitać, ale
ty rozmawiałaś przez telefon i powiedziałaś, że nie mamy na to czasu,
pamiętasz? – Zdezorientowana Clementine spojrzała na matkę, a ja
poczułem w trzewiach coś mrocznego i zimnego. Idę o zakład, że Amber
nie zwracała wtedy uwagi na córkę. – Widziałam ją, kiedy poszłam na
zastrzyk. Maddie przytulała się z moim lekarzem. Tak mocno. I długo.
Jak pary na filmach. To było obleśne. – Mały Smark zadrżał i pokręcił
głową z niesmakiem.
W pokoju zapadła taka cisza, że słyszałem bicie własnego serca.
Wszyscy się na mnie gapili. A ja nie wiedziałem, co powiedzieć. Bo
przecież nie zdanie: „Dlaczego Madison przytulała dupka w legginsach
i krawacie tak długo i mocno jak na filmach?”.
Przytulanie prowadzi do rzeczy, które wszystkie naraz zaatakowały
mój mózg kolażem obrazków. Mad i Doktor Pantalony pieprzą się jak
króliki przed gabinetem lekarskim. On mocno łapie ją za szyję i wpycha
jej język do gardła.
Upiłem łyk wody, koncentrując się na tym, by nie cisnąć stołem
i wszystkim, co się na nim znajdowało, w stronę panoramicznych okien.
Chciałem zrobić coś radykalnego, gwałtownego i szokującego, choć
wiedziałem, że w niczym mi to nie pomoże.
Nie ufałem własnemu głosowi. Nawet nie wiedziałem, co myśleć.
– Co ty nie powiesz, kochanie? – Julian nalał mi wody do szklanki.
Jego głos brzmiał jak syk węża. – Jak się nazywa twój lekarz?
– Doktor Goodman – zapiała Clementine zachwycona, że ojciec się
nią interesuje. – Nosi takie superkrawaty, tato! W postaci z bajek.
I pozwala się szczypać, gdy robi mi zastrzyk. Lubię go, mimo że
przytulił Maddie tak, że nie było między nimi miejsca. I pocałował ją
w policzek. Fujka!
Zaraz kogoś zamorduję. Na pewno.
Amber przebiła mnie spojrzeniem, ale to Katie zadała pytanie
łamiącym się głosem:
– Chase... Czy to... prawda?
Miałem dwie opcje. Mogłem wmówić wszystkim, że Mały Smark jest
kłamcą – a wcale tak nie było – albo zwalić wszystko na karb wybujałej
wyobraźni dziewięciolatki. Istniała również trzecia: mogłem się
przyznać i wszystko potwierdzić. To by jednak oznaczało wygraną
Juliana.
Trzy lata temu wymigałbym się z gracją. Ale dzisiaj oznaczało to
wojnę.
– Może widziałaś kogoś, kto ją przypominał, Smarku. – Pogłaskałem
małą po warkoczu.
Wbiła we mnie poważny, niezadowolony wzrok.
– Wcale nie. Miała na sobie tę samą zieloną sukienkę we wzroki
awokado, którą nosiła w Hamptons. Powiedziałam mamusi, że też chcę
mieć taką, ale mama oznajmiła, że wolałaby spłonąć, niż mi na to
pozwolić.
No i chuj w bombki strzelił.
Na udawaną narzeczoną wybrałem sobie najbardziej rozpoznawalną
kobietę w całym Nowym Jorku.
Wszyscy w pomieszczeniu uważnie śledzili naszą rozmowę.
Zwłaszcza mój ojciec wydawał się blady i wyjątkowo słaby. Splótł palce
i w zamyśleniu stukał nimi o wargi.
Posłałem Julianowi złe spojrzenie.
A on odmachał mi lekceważąco. Miał wszystko w dupie.
W tym samym momencie Mad postanowiła wkroczyć do pokoju
z szerokim uśmiechem i talerzem parujących naleśników, który trzymała
w kuchennych rękawicach. Wylała na danie tyle syropu klonowego, że
w można w nim było utopić chomika.
– Proszę, cukiereczku.
– Maddie. – Julian rozsiadł się wygodnie na krześle. Na jego twarzy
malowało się zadowolenie. – Clementine właśnie powiedziała nam coś
ciekawego. Ponoć w tym tygodniu widziała, jak przytulasz jej lekarza,
doktora Goodmana, i całujesz go w policzek. Czy to prawda? – Uniósł
brew, udając zaskoczenie.
– Chase twierdzi, że to pomyłka. – Amber otrząsnęła się z porażki,
jaką była myśl, że nie potrafi nakarmić własnego dziecka, i stanęła po
stronie męża. – Ale znam swoją córkę i wiem, że jest wyjątkowo
spostrzegawcza.
Madison zerknęła na mnie.
Wytrzymałem jej spojrzenie. Nie wiedziałem dokładnie, o co ją
proszę, ale byłem pewien, że jeżeli odmówi, to rozpętam piekło na
ziemi.
Tik.
Tak.
Tik.
Tak.
Od kiedy zegarki są tak cholernie głośne?
Czekałem, aż ona w końcu coś powie. Cokolwiek.
To ciekawe, że role się odwróciły. Jeszcze pół roku temu Madison
Goldbloom padała przede mną na kolana, żeby mnie zadowolić (i to
dosłownie; nieraz próbowaliśmy tej pozycji). A teraz ja byłem zdany na
jej łaskę.
Otworzyła usta, a obecni wstrzymali oddech.
– Och, doktor Goodman! – zawołała, uśmiechając się szeroko. Tyle że
ja potrafiłem przejrzeć ją na wylot. W jej piwnych oczach czaiła się
panika pomieszana z obrzydzeniem do samej siebie. – Clemmy, zgadza
się, widziałaś mnie tam. Doktor Goodman i ja jesteśmy starymi
przyjaciółmi. On teraz trenuje do półmaratonu. Wpadłam do niego
z ciastem, bo akurat byłam w okolicy.
Oczywiście. Przyjaciel. Przyjaciel. Dlaczego ja o tym nie
pomyślałem?
Bo ty rozmawiasz tylko z kobietami, które ostatecznie lądują w twoim
łóżku. Nie licząc tych, z którymi jesteś spokrewniony. Nie rozpoznałbyś
przyjaźni z płcią piękną, nawet jeśli kopnęłaby cię w jaja.
Clementine wydawała się usatysfakcjonowana. Błysnęła bezzębnym
uśmiechem, jak gdyby Madison dała jej właśnie gwiazdkę z nieba.
Jednak Julian nie był pod wrażeniem tego kłamstwa. Z uniesioną
brwią popatrywał to na mnie, to na Mad. I zamierzał powiedzieć coś,
z czego na sto procent nie byłbym zadowolony. Już otwierał usta, gdy
rozległ się głośny dźwięk. I nagle wszyscy przestali skupiać się na
dramie.
Przeniosłem wzrok na szczyt stołu.
Na tatę.
ROZDZIAŁ 9
CHASE

Złapałem go i wsparłem ramieniem. Julian stanął po jego lewej stronie.


Szliśmy przez salon zygzakiem. Różnica wzrostu między nami
powodowała, że tata kołysał się jak ścierka zawieszona na sznurku.
– Zabierzmy go do sypialni – stęknął Julian. Jego kolana uginały się
pod ciężarem.
Za nami podążały mama i Katie. Usłyszałem, że Amber otwiera
butelkę z alkoholem, a Madison entuzjastycznie zwraca się do
Clementine, by ta pokazała jej swoją kolekcję książeczek.
Korytarz ciągnął się kilometrami i nie chciał skończyć.
Odepchnąłem od siebie myśl, że tata zaraz umrze w moich ramionach.
Przestałem widzieć wyraźnie. W sypialni Juliana i Amber ułożyliśmy
ojca na łóżku, a ja wystukałem numer do Granta. Pieprzyć jego randkę
z Laylą! Zacząłem krążyć w tę i we w tę.
W tym czasie Katie próbowała przycisnąć szklankę do suchych,
pozbawionych koloru ust ojca, żeby mógł się napić. Tata odzyskał
przytomność, ale nie to było ważne, a to, że ledwie chwilę temu ją
stracił, a jego głowa z hukiem wylądowała na talerzu.
Mama chyba się opamiętała, bo pobiegła do salonu po torbę z lekami,
którą wszędzie ze sobą nosiła (tak, teraz trzeba było nosić leki taty
w torbie!). Znajdowały się w niej różne maski tlenowe i cały zestaw
pomarańczowych buteleczek z pigułkami.
– No odbierz, odbierz, odbierz! – mamrotałem pod nosem, krążąc
z telefonem przyklejonym do ucha po pokoju, do którego nigdy nie
chciałem wchodzić.
Grant odebrał po drugim sygnale. Ostrym tonem streściłem mu
wydarzenia z dzisiejszego wieczora.
– Daj mi Ronana do telefonu! – rozkazał.
Irytowało mnie to, że jest taki pozbierany, podczas gdy ja mam ochotę
zachować się jak dzieciak i sypnąć mu piaskiem w oczy. Dlaczego jesteś
taki spokojny? Mój ojciec umiera!
Mama podała mi torbę z lekami. Otworzyłem ją. Katie pomogła tacie
oprzeć się o wezgłowie; jej czoło zrosiła cienka warstewka potu.
Rzuciłem się z pomocą, trzymając telefon między uchem
a ramieniem.
– Po prostu powiedz mi, co mam robić!
– Chase, nie mogę.
– Jestem twoim najlepszym przyjacielem! – syknąłem, wiedząc
doskonale, że to dziecinada.
– Jak dla mnie mógłbyś być nawet samym papieżem. Daj mi swojego
ojca do telefonu. Tylko z nim mogę rozmawiać na temat jego lekarstw,
chyba że wyrazi zgodę na inne rozwiązanie.
Obaj dobrze wiedzieliśmy, że tata nie pozwoli mi na gadanie
z lekarzem o swoim zdrowiu, dopóki sam jest do tego zdolny. Do bólu
dumny i uparty.
Niechętnie podałem mu telefon, a on wziął go drżącą dłonią. Zaczął
przeglądać buteleczki z lekami, mamrocząc coś do komórki. Ranitydyna,
morfina, diklofenak, metyloprednizolon. Leki dla nieuleczalnie chorych,
które mają poprawić im samopoczucie, ale nie pomóc wyzdrowieć.
Katie rzuciła się biegiem do łazienki; usłyszałem, że wymiotuje. Dla
niej to było zbyt wiele. Utrata ojca zaczynała się robić coraz bardziej
realna.
Tata wrzucił do ust kilka pigułek, wypił więcej wody i odpowiedział
na liczne pytania, które zadał mu Grant. Nie sądzę, by lekarze w wolnym
czasie przez dwadzieścia minut przysłuchiwali się powolnym oddechom
pacjenta, ale Grant tak właśnie robił.
Katie wróciła do pokoju, a tata przełączył rozmowę na głośnik.
– Pamięta pan, jak Chase i ja oglądaliśmy Lśnienie? Posikałem się
wtedy ze strachu i musiał mi pan pomóc się umyć. Idę o zakład, że nigdy
by pan nie pomyślał, że tak to się skończy, co? – Grant wybuchnął
śmiechem.
Tata również.
W duchu podziękowałem wszechświatowi, że mój najlepszy
przyjaciel to lekarz, a nie jakiś nadęty broker z Wall Street (bo z takimi
ludźmi chodziłem do szkoły).
– Jak mógłbym o tym zapomnieć? – zachichotał. – Bardzo się
zmieniłeś.
– Cóż, minęło już trochę czasu – usłyszałem uśmiech w głosie Granta.
Tata rozłączył się i oddał mi telefon. Jego surowy głos podziałał na
mnie jak bicz.
– Grant zamierza niedługo wpaść do mnie do domu, żeby sprawdzić,
czy nie uszkodziłem sobie głowy. To dobry przyjaciel. Mam nadzieję, że
nie stracisz ani jego, ani Madison. Lubię ich.
– Naprawdę? – Uniosłem brew. – Dopiero co ocknąłeś się po
omdleniu i już chcesz o nich rozmawiać? O moim przyjacielu
i dziewczynie?
– Narzeczonej – poprawił mnie Julian, błyskając wybielonymi
zębami.
No jasne. Powinienem to sobie wytatuować na nadgarstku, żeby nie
zapomnieć!
Julian był uzdolnionym szachistą, ale również przewidywalnym
graczem. Jego ulubionym zagraniem było przejmowanie pionów przed
wykonaniem wielkiego natarcia.
W tym przypadku pionem była Madison.
Nie dopuszczę, by Julian ją zniszczył.
– Tak. Otaczanie się dobrymi ludźmi to klucz do szczęścia.
Przekonałem się o tym na własnej skórze. Nie wiem, o czym mówiła
wcześniej Clemmy – tata wskazał na drzwi – ale nie możesz stracić tej
kobiety. Ona jest zbyt dobra, by pozwolić jej odejść.
– Skąd ten pomysł? – Przesunąłem dłonią po szczęce.
Nie zgadzałem się z nim. Ale nie potrafiłem uwierzyć, że tata i ja
doceniamy te same cechy Mad: świetny tyłek, ponętne usta, błyskotliwy
umysł i odrobina ekscentryzmu.
– Jest inteligentna, wygadana, czuła i ładna.
Okej, może jednak rzeczywiście doceniamy podobne rzeczy? Tyle że
w ustach taty nie brzmi to tak sprośnie.
– Ona szanuje twoją rodzinę. Ciężko pracuje na to, na czym jej zależy.
Zawsze jest uśmiechnięta, chociaż domyślam się, że nie miała w życiu
lekko. – Nastąpiło rozwinięcie tematu.
– Tato. – Julian usiadł na brzegu łóżka i złapał ojca za bladą dłoń.
Czasami zapominałem, że Julian nie jest moim bratem. Bo mimo
wszystko sprawiał takie wrażenie. A przynajmniej do momentu, kiedy
tata oznajmił, że to ja będę jego następcą. W tamtej chwili Julian szybko
stał się zaledwie kuzynem. Właściwie ostatnio przez dziewięćdziesiąt
procent czasu zwracał się do ojca per wujku Ronanie, choć doskonale
wiedział, że sprawia mu tym przykrość.
Teraz nieporadnie poklepał tatę po ręce, jak gdyby była wykonana
z ciastoliny. Nie potrafiłby zdobyć się na szczere uczucia, nawet gdyby
miał przy sobie poradnik zatytułowany Jak być człowiekiem? Wersja dla
idiotów.
– Myślę, że może już czas, byś o siebie zadbał. Powinieneś spędzać
więcej czasu w domu, z Lori. – Oczywiście, teraz mama była dla niego
Lori! Kobieta, która przez wiele nocy tuliła go, gdy po wypadku
rodziców miał koszmary. Wyprawiała mu urodziny. Płakała, kiedy
cierpiał. – Może już czas, byś... przestał pracować – zakończył Julian,
marszcząc czoło w udawanej trosce.
– Mam zrezygnować? – Tata po raz pierwszy powiedział to na głos.
Od pięćdziesięciu pięciu lat nie miał ani jednego wolnego dnia.
Wątpię, by kiedykolwiek przeszło mu to przez myśl. Praca dawała mu
szczęście. Bez niej nie wiedział, kim jest.
– Chcesz, żebym zrezygnował?
– Nikt tego nie chce! – warknąłem, przeszywając Juliana morderczym
spojrzeniem. – Przesłyszałeś się. Łatwo o to, gdy ludzie pierdolą od
rzeczy.
– Chase! – skarciła mnie mama.
– On cierpi. – Julian się wyprostował. Zadarł głowę wysoko. – A co,
jeśli w budynku wyłączą prąd, a on utknie w windzie? Co, jeśli upadnie?
Albo będzie potrzebować leków, a nikt nie będzie w stanie mu ich
podać? Tyle rzeczy może pójść nie tak!
Jasne. Na przykład przez przypadek wypchnę cię przez okno.
– Julian, zamknij się! – zawarczałem.
– Wkrótce udziałowcy zaczną zadawać pytania. To firma warta prawie
dwa i pół miliarda dolarów, a prowadzi ją osoba, która nie czuje się
dobrze. Przykro mi, ja tylko mówię to, czego nikt inny nie ma odwagi
powiedzieć. – Julian uniósł ręce w geście poddania. – Ukrywanie jego
stanu zdrowia przed zarządem jest nieetyczne. A co, jeśli...
– Zamknij się, Jul! – wydarła się Katie, wybuchając płaczem.
Rozklejanie się nie było w jej stylu. No i nigdy nie przepadała za
konfrontacjami.
Tata zachorował, a członkowie naszej rodziny zachowywali się jak
bohaterowie Władcy much. A Julian, typowy pracownik średniego
szczebla, który tak naprawdę na niczym się nie zna, ma za to ogromne
pokłady pewności siebie, postanowił, że go zastąpi, chociaż tata obsadził
w tej roli mnie.
Katie wbiła we mnie karcące spojrzenie.
– Odwiozę rodziców do domu.
– Ja ich zabiorę. – Sięgnąłem po torbę z lekami i przewiesiłem ją
sobie przez ramię.
– Mogą zostać tutaj. Przecież... – Julian położył rękę na ramieniu ojca.
Oboje z Katie zamknęliśmy mu usta spojrzeniem.
– Ja się tym zajmę – zapewniłem moją młodszą siostrzyczkę.
– Daj spokój, Chase. Przyjechałeś tu metrem. Ja mam samochód,
a poza tym i tak chciałam przenocować u rodziców. Od nich mam bliżej
na półmaraton.
Pokiwałem głową.
Tak naprawdę byłem rozdarty, bo nie miałem pojęcia, czy dołączyć do
nich, czy odprowadzić Madison do domu. Wiedziałem jednak, że tata nie
życzyłby sobie takiej szopki. Jeśli wszyscy byśmy go odeskortowali,
poczułby się jeszcze słabszy. A poza tym pragnąłem rozmówić się
z Mad. To było zapewne nasze ostatnie spotkanie.
„Nie powinno się rezygnować z tak dobrej kobiety”, przypomniałem
sobie słowa ojca.
I pożałowałem, że nie mogę jej zatrzymać.

◆◆◆
W drodze do mieszkania Madison robiłem w głowie listę wszystkich
powodów, dla których ona nie powinna być z Ethanem Goodmanem.
Zatrzymałem się przy trzydziestym i zdałem sobie sprawę, że w kolejce
czeka ich jeszcze przynajmniej setka, jednak nie pozwalała mi jej o tym
powiedzieć moja duma.
Madison na zmianę zagryzała wargi i patrzyła na mnie z troską
w oczach.
Metro było obleśnie duszne i ciasne. Ludzie pocili się albo trzymali
w rękach torby z tłustym żarciem na wynos. Albo i jedno, i drugie. W tle
ryczało jakieś dziecko. Na siedzeniu przed nami migdaliła się para
nastolatków, częściowo zasłonięta przez dwóch typów w garniakach,
którzy stali i czytali coś w telefonach. Miałem ochotę uciec, zabrać
Madison, wezwać taksówkę (albo uberkoptera, gdyby było to możliwe)
i znaleźć się w moim mieszkaniu przy Park Avenue, gdzie puściłbym na
full Elliotta Smitha i zajął się moją byłą dziewczyną.
W tej chwili nie było sensu zaprzeczać, kim dla mnie była.
Kiedy wreszcie opuściliśmy metro, odprowadziłem Mad do jej
mieszkania. W powietrzu czułem smak pożegnania, ciężki,
niezaprzeczalny i niesprawiedliwy. Tylko co mogłem zrobić? Jej zależy
na małżeństwie. Ma obsesję na punkcie ślubów – zarabia na życie,
projektując suknie ślubne, otacza się kwiatami – podczas gdy ja
uważam, że małżeństwo to najgłupszy pomysł, na jaki wpadła ludzkość.
Nie ma bardziej idiotycznego motywu, odtwarzanego raz po raz pomimo
opłakanych w skutkach rezultatów. Czy ludzie nie słyszeli o tym, że
pięćdziesiąt procent małżeństw się rozwodzi?
Zatem nie. Małżeństwo nie było dla mnie. A mimo to...
Poranne spacerki z Daisy.
Nasz układ.
Przekomarzanki.
Wiadomości na karteczkach samoprzylepnych.
Okazało się, że wcale nie nienawidzę tego wszystkiego tak bardzo, jak
mi się wydawało. A nie mogę powiedzieć tego samego o większości
moich relacji międzyludzkich.
– Wszystko w porządku? – Mad skrzywiła się, gdy stanęliśmy na
schodach przed jej kamienicą. Przez całą drogę milczeliśmy.
Oczywiście, kurwa, że wszystko w porządku. Jedyną rzeczą, która
(względnie) mi przeszkadza, jest myśl, że jutro po półmaratonie na tych
schodach pojawi się Ethan. Będzie chciał ją przelecieć. Wtuli się w jej
słodkie, ciepłe ciało, które zawsze pachnie wypiekami, kwiatami
i seksem.
Zacząłem sobie wyobrażać, jak ona robi z nim te wszystkie rzeczy,
które kiedyś robiła ze mną. Czułem pulsowanie żyłki na skroni.
Nagle Mad wzięła mnie z zaskoczenia i złapała za rękę, ściskając ją
mocno w swoich drobnych dłoniach.
– Chciałabym ci powiedzieć, że będzie lepiej, ale to nieprawda.
Jedynym pozytywnym aspektem związanym ze śmiercią kogoś bliskiego
jest to, że po wszystkim wyostrzają się zmysły.
– Moje zmysły się wyostrzają? – zapytałem sardonicznie, czując, że
falują mi nozdrza.
Kiedyś zjadłem ortolana, takiego ptaszka, jednocześnie zakrywając
oczy serwetką, żeby wyostrzyć zmysły. Ogólnie moje zmysły są ostre
jak brzytwa. Nie potrzebuję ich dodatkowo wzmacniać.
Madison sunęła kciukiem po mojej dłoni, aż poczułem dreszcz na
kręgosłupie.
– Perspektywa śmierci przestaje być straszna. Zaczyna wydawać się
prawdziwa, nieuchronna, więc postanawiasz wycisnąć z życia ile się da.
Kiedy przeżywasz horror, jakim jest obserwowanie śmierci bliskiej
osoby, a potem następnego dnia udaje ci się wstać, żeby zawiązać
sznurówki, wepchnąć do ust pozbawione smaku śniadanie i oddychać,
dociera do ciebie, że przeżycie jest ważniejsze niż tragedia. Zawsze. To
pierwotny instynkt.
Z zaciekawieniem patrzyłem na nasze splecione palce i dotarło do
mnie, że kiedy byliśmy razem, nigdy nie splataliśmy dłoni. Madison raz
próbowała, jakieś kilka tygodni po naszym pierwszym razie, lecz ja
wywinąłem się od tego tak szybko, jak się dało. Od tamtej pory nie
podjęła kolejnej próby.
Jej palce były smukłe i opalone. Moje długie, białe i w porównaniu
komicznie wielkie. Jak yin i yang.
– Jakim cudem udawało ci się koncentrować na czymś innym niż
śmierć matki? – zapytałem ponuro.
Uśmiechnęła się do mnie, w jej oczach mieniły się łzy.
– Nie udawało mi się. Po prostu sprawiałam takie wrażenie.
Spuściłem głowę, oparłem czoło o jej czoło, wciągnąłem jej zapach.
Zamknąłem oczy.
Oboje wiedzieliśmy, że w tej chwili nie ma nawet grama romantyzmu.
To był zwykły moment wyrażający myśl, że ta planeta jest posrana,
a ludzie mają przekichane. To był moment kojarzący się z końcem
świata. Ale ja nie chciałem być teraz gdziekolwiek indziej.
Nasze włosy się stykały, na ciele czułem gęsią skórkę od dotyku Mad.
Nie chciałem jej wypuszczać, ale każdą cząstką ciała czułem, że
powinienem.
Ze względu na nią.
Ze względu na siebie.
Nie wiem, kiedy dokładnie do tego doszło, ale przytuliliśmy się – ona
pochyliła się w moją stronę, ja w jej. Zaczęliśmy się kołysać pod
rozgwieżdżonym letnim niebem jak dwoje pijaków.
Podniosła głowę. Jej uśmiech był tak smutny, że miałem ochotę
zmazać go pocałunkiem.
– Jesteś odważny – wyszeptała. – Wiem o tym.
Wiedziała? Nie miałem pojęcia dlaczego, ale mnie to rozzłościło.
– Ja tylko chciałem... – zacząłem, lecz słowa ugrzęzły mi w gardle.
Przelecieć cię po raz ostatni? Dowiedzieć się, czy naprawdę
uprawiasz seks z tym idiotą? Spalić do cna jego gabinet?
Ostatecznie nic nie powiedziałem. Zastanawiałem się tylko, dlaczego
ona nie może być bardziej jak ja. Albo Layla. Dlaczego nie może się
zabawić, wejść ze mną w luźną, nieskomplikowaną relację?
– Do widzenia, Chase. – Po raz ostatni uścisnęła moją rękę.
Zapomniała zwrócić pierścionek zaręczynowy. Nie prosiłem jej o to,
bo po pierwsze nie obchodziła mnie ta pieprzona błyskotka, a po drugie
wiedziałem, że będzie musiała się ze mną skontaktować, żeby go oddać.
Madison miała wiele wad, ale na pewno nie leciała na kasę.
Nachyliłem się i pocałowałem ją w skroń, na chwilę zatrzymując tam
usta. Cofnęła się i weszła do budynku.
Patrzyłem, jak znika w drzwiach.
Ciągle na mnie zerkając.
Sądziłem, że zawróci, jak w tych głupich filmach, do których
oglądania mnie namawiała. Pragnąłem, by rzuciła się w moją stronę
i wpadła mi w ramiona. Potem byśmy się pocałowali. Rozpadałoby się
(mimo lata). Wziąłbym ją w ramiona, a ona otoczyłaby mnie nogami
w talii. Poszlibyśmy na górę i kochali się do upadłego.
Po chwili obserwowania mnie przez szybę w drzwiach pokręciła
głową i weszła na piętro.
Odwróciłem się i chwiejnym krokiem zawróciłem do domu.
Przycisnąłem dłoń do twarzy, próbując wyczuć, czy trwa na niej
zapach Mad. Od czasu gdy w windzie potarła moją rękę o swój
obojczyk.
Jej zapach zniknął.
ROZDZIAŁ 10
MADDIE

1 września 2002 roku

Droga Maddie,
ciekawostka: mniszek lekarski otwiera się każdego ranka, żeby
powitać słońce, a zamyka wieczorem, by zasnąć. To jedyny kwiat, który
się „starzeje”. Kiedy byłaś mała, codziennie zabierałam się do parku.
Pamiętasz, Maddie? Zawsze oglądałyśmy mlecze i próbowałyśmy
odgadnąć, który z nich pierwszy zrobi się biały i rozsypie go wiatr. Gdy
w końcu przekwitały, zbierałyśmy je i dmuchałyśmy na nie, a one
tańczyły na wietrze jak płatki śniegu.
Mówiłam Ci, że nie ma nic złego w zrywaniu mleczy i rozdmuchiwaniu
ich, bo w ten sposób rozsiewasz ich nasiona. Dzięki śmierci jednego
powstawało kilkanaście kolejnych.
W śmierci też można doszukać się pokrętnego, bolesnego piękna. To
słodko-gorzkie przypomnienie, że koniec jest konieczny.
Chwytaj każdą chwilę.
Aż spotkamy się znowu.
Kocham.
Mama

◆◆◆
Minęły trzy dni, a ja nie miałam żadnego kontaktu z Chase’em.
Trzy dni bez jakichkolwiek liścików.
Przez te trzy dni Chase przychodził do mojego mieszkania, zabierał
Daisy na spacer i schodził mi z oczu, tak jak poprosiłam go na początku.
W chwili, gdy ponownie pojawił się w moim życiu.
Przez te trzy dni Ethan i ja byliśmy bardzo zajęci – ja kończyłam
szkice, które miałam oddać pod koniec tygodnia, on dochodził do siebie
po maratonie. Po półmaratonie! Oficjalne skonsumowanie naszej relacji
zostało odłożone w czasie, bo on musiał zasiąść w wannie pełnej lodu
i napisać post na pięć tysięcy słów o medycznych korzyściach kąpieli
w lodzie, który zamierzał wstawić na swój blog (oczywiście wysłał mi
go do przeczytania, ale tylko pobieżnie rzuciłam okiem). Nie było nic
złego w tym, że nie uprawialiśmy seksu, bo przecież bolały go mięśnie
(a przynajmniej próbowałam sobie to wmówić). Poza tym nadal
analizowałam każdą minutę kolacji z rodziną Chase’a. Najbardziej
niepokoiło mnie, że zostałam przyciśnięta o tamten uścisk z Ethanem.
Przekonywałam samą siebie, że nie ma nic złego w tym, że dwoje
dorosłych ludzi ściska się w klinice pediatrycznej. Zbagatelizowałam to,
a mimo to martwiłam się, że zostaniemy z Chase’em nakryci – choćby
dlatego, że on wyglądał, jakby chciał kogoś zamordować nożem do
masła, a Julian był niezwykle spostrzegawczy.
Jeżeli Ronan po takiej informacji zemdlał, to Bóg jeden wie, jak
przyjmie do wiadomości prawdę.
Umówiłam się z Ethanem na wtorek. Zasugerował, że zabierze mnie
do chińskiej knajpy, a ja przyjdę z „odpowiednim nastawieniem”. Zatem
przez cały dzień w pracy próbowałam się nastroić.
Znalazłam playlistę z romantycznymi piosenkami, włożyłam
słuchawki w uszy i kiwałam głową w rytm kawałków Petera Gabriela
i Snow Patrol. Później zamierzałam zgrać na stary odtwarzacz jakąś
spokojną muzykę, może nawet porozkładać w domu kwiaty.
Właśnie pracowałam przy biurku, szkicując do jesiennej kolekcji
prostą sukienkę dla matki panny młodej (nie znosiłam tych projektów;
boleśnie przypominały mi, że nie mam matki), gdy nagle poczułam, że
ktoś klepie mnie w ramię.
Odwróciłam się, przygotowana na spotkanie z dostawcą jedzenia
trzymającym w ręku torbę z moim lunchem. Albo z Niną, która
z niezadowoleniem wymalowanym na buźce powie mi, że mam ściszyć
muzykę w słuchawkach. Kiedy jednak zobaczyłam Katie Black, która
machała do mnie i uśmiechała się przepraszająco, niemal spadłam
z krzesła.
– Cześć! – powiedziałam nieco zbyt głośno i wstałam. Zakręciło mi
się w głowie.
Powiedzieć, że byłam wytrącona z równowagi, to jak nic nie
powiedzieć. Teoretycznie rozumiałam, co ona tutaj robi. Sądzi, że
wkrótce zostaniemy rodziną. Wiedziałam również, że jeśli moi koledzy
i koleżanki z pracy ją zobaczą, będą zadawać pytania. A już na pewno
Nina, która właśnie oglądała się przez ramię, próbując rozkminić,
dlaczego Katie Black ze mną rozmawia.
Mój półroczny związek z Chase’em udawało mi się zachować
w tajemnicy. Gdyby ludzie dowiedzieli się, że spotykam się
z miliarderem pracującym na ostatnim piętrze, nie zostawiliby na mnie
suchej nitki. A do tego jeszcze z właścicielem sklepu, dzięki któremu
mieliśmy pracę. Nie umknęła mi ironia sytuacji: oto zostałam przyłapana
na spotykaniu się z gościem, z którym nie byłam już pół roku.
– Cześć. Hej. Siemka. – Katie znów pomachała, pąsowiejąc. – Mam
nadzieję, że w niczym nie przeszkadzam? Pomyślałam sobie... Cóż,
normalnie jem lunch w biurze, ale właśnie odwołano mi jedno spotkanie,
więc pomyślałam sobie, że miło byłoby spędzić z tobą trochę czasu. No
wiesz, żebyśmy mogły... – urwała, wbiła spojrzenie w sufit
i zachichotała.
Wydawała się zawstydzona.
– Tak! – zawołałam nieco zbyt ochoczo. Zapragnęłam jak najszybciej
wyjść ze studia.
Zaczęłam się rozglądać za swoją kurtką i dopiero po chwili
przypomniałam sobie, że na zewnątrz jest jakieś tysiąc stopni i dziś jej
nie włożyłam.
Zaciągnęłam Katie do windy. A raczej dopchałam ją tam. Dosłownie.
– Świetny pomysł. Umieram z głodu. Gdzie chcesz zjeść?
– W La Table? – Popatrzyła z mieszanką zaskoczenia i niepokoju,
poprawiając na ramieniu torebkę od projektanta.
W La Table, ekskluzywnej francuskiej restauracji na parterze, liczyli
sobie trzysta dolarów za danie. Można się było tam dostać wyłącznie po
wcześniejszej rezerwacji (albo jeśli miało się na nazwisko Black lub
Murdoch), co oznaczało, że na pewno nie wpadnę tam na swoich
kolegów z pracy. Dodatkowo zamierzałam roztrwonić tygodniowy
czynsz, byleby tylko głupie kłamstwo Chase’a nie wyszło na jaw. Tyle
że, podobnie jak w przypadku weterynarza Daisy, tym razem również
zamierzałam wysłać mu rachunek.
Drzwi windy się otworzyły i wpadłam na Svena. Popatrzył zdumiony.
– Cześć. Proszę, tylko bez pytań. Na razie. – Wepchnęłam Katie do
środka, a on wyszedł na korytarz.
Katie otworzyła usta, żeby zapytać, co tu się dzieje, ale ją
uprzedziłam.
– Jak było na maratonie? – zapytałam wesoło.
– Na półmaratonie – poprawiła mnie. Ona i Ethan by się dogadali;
uśmiechnęłam się w duchu. – Tak się składa, że poszło całkiem dobrze.
Świetnie się bawiłam i zebraliśmy bardzo dużo pieniędzy na cele
charytatywne. Na pewno Chase wspominał, że ofiarował trzy tysiące
dolarów, żeby mnie sponsorować?
Niemal zadławiłam się własną śliną. On naprawdę to zrobił? Nie
miałam pojęcia. Zawsze sądziłam, że Chase to typ gościa, który popiera
palenie lasów deszczowych i noszenie prawdziwych futer. Wydawał się
do bólu bezduszny. Nawet gdy byliśmy razem, dostrzegałam w nim coś
mrocznego, jakby zbroję ze stali i mizantropii, przez którą nie mogłam
się przebić.
Gorączkowo pokiwałam głową, wciąż odgrywając rolę narzeczonej.
– Tak. Oczywiście. Mówił.
Jedno potwierdzenie by wystarczyło, Maddie.
Wysiadłyśmy z windy. Zapytałam Katie o stan Ronana (nie miał się
zbyt dobrze), a potem pogratulowałam jej ukończenia półmaratonu.
Wspomniała, że za rok zamierza wziąć udział w prawdziwym. A potem
zapytała, dlaczego nie noszę pierścionka zaręczynowego.
– Bo nie chciałabym, żeby zrobił się wokół tego szum. – Spaliłam
cegłę.
No i pozostawał jeszcze fakt, że wcale nie byłam zaręczona z jej
bratem. Niech sama sobie wybierze odpowiedź.
Poczułam atak paniki. To kłamstwo wydawało się potwornie
niewiarygodne.
– Dlaczego? Przecież Chase tak naprawdę nie jest twoim szefem.
Wiesz o tym, prawda?
– Oczywiście. Jasne.
Wcale nie martwiło mnie to, że Chase mnie zwolni czy zdegraduje.
Raczej obawiałam się, że zdegraduje moje serce do maleńkich
kawałeczków.
– Mimo to uważam, że ludzie mogliby to źle odebrać. Sama
rozumiesz, prawda? Ta firma nie podlega mu bezpośrednio, a ja przed
nim nie odpowiadam, co oznacza, że ludzie to pochwalą.
– Hm – mruknęła Katie.
Nadeszła pora, by zmienić temat, zanim moja głowa eksploduje od
gorąca.
– Podoba mi się twoja sukienka – zaświergotałam.
Brązowa, do kolan. Konserwatywna, ale dość elegancka.
Katie wybuchła zdziwionym śmiechem.
– Ubieram się koszmarnie. Tak naprawdę lubię wtapiać się w tło.
– Dlaczego? – zainteresowałam się.
Jak wiadomo, ja miałam odwrotny problem.
– Bo nie lubię zwracać na siebie uwagi. To jedna z rzeczy, która
wzbudza we mnie lęk. Nie jestem tak pewna siebie, jak Julian czy
Chase. Oni się z tym urodzili. Je zawsze myślę, że pierwszą rzeczą, jaką
ludzie we mnie zauważają, jest to, że mam bogatą rodzinę. A tata dał mi
tę zarąbistą pracę, bo czuł się do tego zobligowany.
– Na pewno nie trzymałby cię w firmie, gdybyś sobie nie radziła.
Wiem, jaki jest Ronan. – Pokręciłam głową, gdy wyszłyśmy
z budynku. – A pewność siebie jest jak dom. Budujesz ją cegiełka po
cegiełce. Każda jedna wydaje się nic nieznacząca, ale kiedy po czasie
robisz krok w tył, rozumiesz, że poczyniłaś wielkie postępy –
zacytowałam mamę. – Ubrania dodające pewności siebie to pierwszy
krok.
– Może powinnyśmy pójść razem na zakupy? Pomogłabyś mi –
zasugerowała Katie, przygryzając wargę.
Weszłyśmy do restauracji. Chciałam odpowiedzieć, ale powitał nas
kierownik sali i posadził przy stoliku pod oknem. Katie wzięła moje
milczenie za brak zgody i wbiła spojrzenie w menu, nerwowo pociągając
za kołnierzyk sukienki.
– Chętnie bym z tobą poszła, Katie – odparłam. – Ale nie jestem
pewna, czy pochwaliłby to twój brat. Zawsze naśmiewa się z moich
strojów.
– Robi tak dlatego, że mu się podobasz – roześmiała się i upiła łyk
wody. – Przecież wiesz, że cię ubóstwia. Uważa, że jesteś piękna.
Naprawdę? Wiedziałam, że Chase ma mnie za atrakcyjną (w końcu
przez jakiś czas się ze mną spotykał), ale rzadko komentował mój
wygląd. Chyba że chciał wytknąć mi kiepski gust.
– Czasami myślę, że Chase wolałby, abym wydawała się bardziej
stonowana – rozważałam nad moim udawanym związkiem z udawanym
narzeczonym w rozmowie z dziewczyną, która nigdy nie zostanie moją
szwagierką. Nie miałam pojęcia, co mnie podkusiło, żeby to powiedzieć.
Przecież to i tak nie miało żadnego znaczenia.
Katie prychnęła, odrywając wzrok od menu.
– Ja tak nie uważam.
– Nie? A mnie się wydaje, że bardziej pasowałby do niego ktoś
w typie Amber. – Z premedytacją próbowałam wyciągnąć z Katie
informacje, choć wiedziałam, że to w niczym mi nie pomoże.
Zjawił się kelner, żeby przyjąć od nas zamówienie. Pozwoliłam Katie
wybrać za siebie, głównie dlatego, że nie potrafiłam wymówić
większości nazw z menu, ale także przez to, że zbyt się denerwowałam,
by w ogóle tam zajrzeć. Kiedy kelner zniknął, Katie rozłożyła serwetkę
na kolanach.
– Cóż, wszyscy wiemy, jak to się skończyło...
– Co takiego? – drążyłam.
Przestań, Maddie, przestań!
– Chase i Amber.
Czyli coś między nimi było? I wszyscy wiedzą, jak to się skończyło?
Serio?
Pokiwałam głową, potwierdzając, że ja też wiem, o czym mowa. Mój
puls przyśpieszył, panika chwyciła mnie za gardło.
– No tak. Nie dogadują się ze sobą – wykrztusiłam w końcu.
Przypomniała mi się scena z Hamptons. To, że Amber odwiedziła
nasz pokój, gdy ja byłam pod prysznicem. Słyszałam ich konspiracyjny
szept, a potem niezręczną ciszę. Łączył ich jakiś sekret. Byłam tego
pewna.
– To mało powiedziane – prychnęła Katie i upiła łyk luksusowej wody
mineralnej. – Czasami się dziwię, że mama i tata dopuścili ją do naszej
rodziny po tym, co mu zrobiła. Z drugiej strony... Chyba nie mieli zbyt
wielkiego wyboru, prawda?
– Nie mieli – zgodziłam się, czując ożywienie z nadmiaru
niezidentyfikowanych emocji. Niepokój? Ekscytacja? Gniew? –
Zgadzam się. To... To nie było miłe ze strony Amber.
Co ona mu, u diabła, zrobiła?
– W każdym razie cieszę się, że znalazł ciebie. Będę szczera: nie
sądziłam, że on się kiedykolwiek pozbiera. Ta relacja bardzo go
sponiewierała. Między Amber a tobą nie miał żadnej dziewczyny.
Chase i Amber byli razem? Ale jak to możliwe? Przecież ona wyszła
za jego brata.
– Oto ja. – Stuknęłyśmy się szklankami przesadnie drogiej wody.
Uśmiechnęłam się. – Zawsze pełna niespodzianek.
I kłamstw. I dręczącego poczucia winy. A także pewnie z zespołem
jelita drażliwego, bo moje ciało nieustannie musiało sobie radzić
z nawarstwiającymi się agresją i żalem.
Chciałam wypytać Katie o związek Chamber (wymyślone na
poczekaniu!), gdy ona nagle zerwała się na równe nogi i zaczęła
gwałtownie machać.
Odwróciłam głowę.
Chase.
Właśnie szedł w naszą stronę.
I uśmiechał się wyzywająco, jak gdyby chciał powiedzieć: „Tylko
spróbuj się odezwać”.
Wyglądał tak boleśnie zjawiskowo, że pozwoliłam sobie na dwie
sekundy zachwytu nad jego smukłą, barczystą sylwetką w garniturze.
Nosił je zawsze. Przypominał mi Chrisa Hemswortha: wysoki, szeroki
w ramionach i pewny siebie.
A potem znów zaczęłam być na niego wkurzona.
Co on tu, u diabła, robi?
– Tak się cieszę, że udało ci się dotrzeć! Rany, spójrz na jej minę!
Rzeczywiście jest zaskoczona. – Katie roześmiała się, myląc mój szok
z zachwytem. – Właśnie zamówiłyśmy. Jesteś głodny?
– Nie, już jadłem. Z udziałowcem – odparł swobodnie Chase.
Nachylił się, złapał mnie za szyję (złapał za szyję!) i złożył na moich
ustach mocny, stanowczy pocałunek (w tamtej chwili miałam ochotę
rzucić niecenzuralnym słowem!). Jego wargi znalazły się na moich. Były
ciepłe, jędrne i przekonujące. Ten pocałunek mówił: „To się dzieje
naprawdę”, a nie: „Dziękuję za wszystko, co zrobiłaś. Życzę ci
powodzenia w życiu”. To była kontynuacja czegoś, co zaczęliśmy, gdy
spotkałam go na swoich schodach. Destrukcja skryta za namiętną
chwilą, którą chciałam wymazać z pamięci.
To było doskonałe.
Chase odchylił się, uśmiechnął diabolicznie i usiadł obok,
poprawiając koszulę i spodnie jak typowi dziani mężczyźni, którzy
potrafią się dobrze ubrać. Zmierzyłam go gniewnym spojrzeniem, wciąż
czując ten pocałunek wszędzie: na ustach, na policzkach, w klatce
piersiowej. A nawet pod pępkiem, gdzie pulsowało pożądanie.
Chase wiedział, jak obudzić we mnie motyle.
– Jak poszło na spotkaniu? – zapytała Katie wesoło.
Chase zaczął narzekać, że Julian nie potrafił czegoś zrobić i on musiał
za niego sprzątać.
Wykorzystałam okazję, żeby wyciągnąć telefon z torebki i napisać mu
krótką wiadomość. Tak, miałam usunąć jego numer po powrocie
z piątkowej kolacji, ale chyba zapomniałam. Przecież on nie jest
centrum mojego wszechświata. Ani nic z tych rzeczy.

Maddie: Czy ty mnie właśnie pocałowałeś???

Wiedziałam, że nie odpowie od razu, ale położyłam komórkę na


kolanach i przystąpiłam do jedzenia przystawki, zupy cebulowej
z dodatkowym serem.
Chase skończył opowiadać o spotkaniu biznesowym, więc Katie
zaczęła o tym, że ktoś z działu marketingu nawalił tak bardzo, że trzeba
było stworzyć jesienny katalog od samego początku.
Jej brat spuścił wzrok. Gdy zaczął stukać palcami w ekran telefonu, na
jego ustach igrał leciutki uśmieszek.
Katie dotarła do końca historii.
Chase opowiedział, jak Julian i Ronan zatruli się jakimś jedzeniem
i w połowie spotkania zwymiotowali inwestorowi na kolana.
Sprawdzałam telefon co kilka minut. Nie wiedziałam, co się dzieje.
– A ty znasz jakieś zawstydzające historie, Maddie? – zapytała Katie.
Gwałtownie podniosłam głowę. Poczułam się tak, jak gdyby ktoś
wytknął mi, że jestem nieobecna. Odchrząknęłam, starając się odzyskać
rezon.
– Jasne.
Kątem oka zerknęłam na jej brata. Krew gotowała się we mnie ze
złości, ale Katie o tym nie wiedziała. Oparła podbródek na dłoni,
ignorując główne danie, które właśnie podano, ratatouille. Czekała, aż
uraczę ją zabawną opowiastką.
– Chcesz usłyszeć coś zawstydzającego, tak? W porządku. Kiedyś
spotykałam się z pewnym facetem... Młotek jakich mało – dodałam i się
roześmiałam. Katie mi zawtórowała i znacząco mrugnęła do Chase’a. –
Muszę przyznać, że już na początku było widać, że do siebie nie
pasujemy, ale chciałam sprawdzić, czy coś z tego będzie. Mimo to
odnosiłam wrażenie, że łączy nas coś poważnego. Po trzech miesiącach
dał mi klucze do swojego mieszkania.
– Może zwyczajnie uważał, że tak będzie wygodniej – wtrącił Chase
nonszalancko i upił łyk drinka. Zerknął na Katie niepewnie, jakby łączył
ich sekret, o którym nie miałam pojęcia.
Posłałam mu uprzejmy uśmiech.
– Przepraszam, skarbie, ale to twoja historia czy moja?
Zacisnął szczęki. W jego oczach pojawiło się ostrzeżenie: „Nie zepsuj
tego”. Tyle że ja nie miałam już ochoty robić tego, co posłuży jemu.
Albo mnie. Opanowała mnie rządza zemsty. Po wielu miesiącach łez
wreszcie przepełniała mnie gorycz podchodząca do gardła.
Odwróciłam się do Katie.
– No więc spotykałam się z tym facetem, a on mi dał klucze do
swojego mieszkania. Były jego urodziny. Myślę sobie: „Powinnam go
zaskoczyć i zrobić coś romantycznego i podniecającego...”.
Katie się roześmiała.
– Lepiej zakryj uszy, Chase, bo pewnie nie chcesz tego usłyszeć.
– Spokojna głowa. On zna tę historię na pamięć. – Przeszyłam go
spojrzeniem, gotowa na wielki finisz. – Wiedziałam, że poszedł pić
z kolegami. Czekałam na niego w łóżku, mając na sobie tylko szpilki
marki Louboutin, które kupił mi wcześniej, a do tego czerwone stringi
i koronkowy czarny stanik. No wiesz, żeby pasowały do szpilek. No
więc leżałam rozłożona na jego łóżku. Obok postawiłam tort z kremem
z białej czekolady, który dla niego upiekłam...
– I przez który zrobił się syf na jego łóżku – wtrącił Chase, ale połapał
się szybko, gdy Katie posłała mu pytające spojrzenie. – Tylko zgaduję.
Kto kładzie tort na łóżku?
– Do rzeczy – wycedziłam, ponownie przyciągając uwagę jego
siostry. – Okazało się jednak, że on wcale nie potrzebował mojego
towarzystwa, bo wpadł do sypialni z inną kobietą. Och, i jego koszula
była umazana szminką. Typowa zagrywka, prawda? – Uśmiechnęłam się
z goryczą.
Sięgnęłam po whiskey Chase’a (w końcu to on zamówił drinka do
obiadu), wypiłam duszkiem i z brzękiem odstawiłam szklankę na stolik.
– No, sama powiedz, czy to nie żenująca historia?
Sądząc po minie Katie, przerażeniu połączonym z litością i czymś
jeszcze, czego nie potrafiłam odczytać, domyśliłam się, że wcale nie
chodziło jej o tego typu historię. Złapała mnie za rękę i westchnęła. A do
mnie dotarło, choć nieco za późno, że moje oczy zwilgotniały.
Próbowałam powstrzymać łzy, zwłaszcza że nie miały żadnego sensu.
Przecież już wyleczyłam się z Chase’a. Naprawdę.
– Tak mi przykro, że przytrafiło ci się coś podobnego, Maddie. Nie
ma nic na wytłumaczenie...
– Nic – zgodziłam się ostro, łapiąc jeden oddech po drugim. – To
niewybaczalne.
– To musiało... zaboleć – oznajmiła Katie szeptem. – Domyślam się,
że z nim nie zostałaś.
Prychnęłam.
– Oczywiście, że nie. Wiesz, co mówią: kto raz zdradził, zdradzi
ponownie.
– To najgłupsza rzecz, jaką w życiu słyszałem – stwierdził Chase,
machając ręką na kelnera, żeby dolał mu drinka. – To tak, jakby
powiedzieć, że osoba, która dopuściła się zabójstwa w samoobronie, jest
seryjnym mordercą.
– Zdrada nie wydarza się przypadkiem – wytknęłam. – To zwykły
egoizm.
– Każdy kij ma dwa końce – wycedził Chase. Jego wyrzeźbione kości
policzkowe zabarwiły się na czerwono. – Może gdybyś spróbowała
z nim porozmawiać...
– W tamtym momencie wydawał się wyjątkowo zajęty kimś innym. –
Oderwałam kawałek pieczywa i wepchnęłam go sobie do ust.
On wciąż nie odpowiedział na moją wiadomość dotyczącą pocałunku.
Katie przyglądała się nam, zaciskając szczęki. Jej ciało wydawało się
spięte. Po minie domyśliłam się, że postanowiła zmienić temat i udawać,
że wcale nie wdepnęłam na pole minowe sekretów i zranionych uczuć.
– Hm... – odchrząknęła. – Skoro teraz jesteś z Chase’em... To kiedy
planujecie ślub? Macie już ustalony termin?
– Nie ma żadnego terminu. Żaaadneeego – odpowiedziałam,
przeciągając samogłoski. Chase zmroził mnie niebieskim jak lód
spojrzeniem. – A czas się pośpieszyć. No wiesz, jest tyle planowania
i tak dalej.
– Czyli za rok? – zapytała Katie.
– Raczej za dekadę! – parsknęłam.
Wiedziałam, że przeze mnie nasze kłamstwo zaraz się wyda, a mimo
to nie potrafiłam się powstrzymać. Naprawdę chciałam zaprzyjaźnić się
z Katie. Zabierać ją na zakupy, spędzać z nią czas, niezależnie od tego,
jak zakończą się moje udawane zaręczyny z jej bratem. Po prostu byłam
zaskoczona niezapowiedzianym pojawieniem się Chase’a, jego nagłym
pocałunkiem. To wytrąciło mnie z równowagi.
Rozmasowałam skronie i zamknęłam oczy, wzdychając ciężko.
– Chyba zaczynam być chora. Może wynagrodzę ci to spotkanie pod
koniec tygodnia, Katie?
– Jasne.
Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam, że Chase jest zajęty
rachunkiem. Próbowałam zapłacić za swoje dania, więc podsunęłam mu
kartę, ale on tylko złapał mnie za rękę i się uśmiechnął.
– Nie w tym życiu, skarbie.
– Ależ z ciebie dżentelmen!
– Nawet sobie nie wyobrażasz.
– To – odchyliłam się, walcząc z ochotą, by go udusić – akurat
prawda.
Tak się właśnie dzieje, gdy wykrzeszesz z siebie odrobinę
współczucia dla diabła, pomyślałam z wyrzutem. Zaciąga cię do piekła
i podpala.

◆◆◆
Tej jesieni matki wszystkich panien młodych Ameryki mają szansę
kupić poszarpane suknie o agresywnym kroju. Moje rysunki kompletnie
nie przypominały łagodnych i romantycznych projektów, które
zazwyczaj tworzyłam.
Po posiłku z Chase’em i Katie byłam tak wściekła, że usiłując
narysować cokolwiek, wyrwałam z notatnika aż trzy kartki. Teraz
siedziałam przed niewyraźnym zarysem kobiecej sylwetki
(pozbawionym jakichkolwiek ubrań), gdy nagle mój telefon zapiszczał,
oznajmiając wiadomość.

Chase: Idę o zakład, że wciąż myślisz o tym pocałunku.


Maddie: Wyżłopałam środek odkażający, gdy tylko wróciłam do
biura. Trochę pomogło.
Maddie: Co ty sobie w ogóle myślałeś?
Chase: Odgrywałem rolę kochającego narzeczonego.
Maddie: Gra się skończyła. Poszliśmy na układ, a ja już
dopełniłam swojej części.
Chase: Skoro postanowiłaś publicznie obściskiwać się z tamtym
gościem, stwierdziłem, że musimy nieco podrasować naszą
narzeczeńską historię.
Chase: I to długo.
Chase: Jak pary na filmach.
Maddie: Przecież powiedziałam, że to tylko przyjaciel!
Chase: Ale i tak do tego doszło.
Chase: Prawda?
Maddie: Tak. W zeszłym tygodniu ze stresu upiekłam za dużo
ciasta i postanowiłam mu trochę zanieść.
Chase: Kto normalny obmacuje się z chłopakiem w klinice
pediatrycznej?
Maddie: TO BYŁ TYLKO UŚCISK!

Czułam się jak Ross krzyczący do Rachel: „Mieliśmy przerwę!”.

Maddie: Chwila, dlaczego ja w ogóle ci się tłumaczę?


Chase: Bo jestem twoim narzeczonym.
Maddie: Udawanym narzeczonym.
Chase: Będziesz mogła to powtórzyć przy wszystkich za tydzień,
bo moja matka umówiła nas na narzeczeńską sesję zdjęciową. Zaraz
wyślę ci szczegóły.
– Uch! – zawołała za mną Nina. – Nawet piszesz głośno. Wiesz, że
powtarzasz pod nosem wszystko, co smarujesz w wiadomości? Ależ ty
jesteś prymitywna.
Rzuciłam ołówek na biurko i pobiegłam do windy. W ostatniej chwili
wsunęłam nogę między zamykające się drzwi i wślizgnęłam się do
środka, a następnie nacisnęłam przycisk ostatniego piętra, gdzie
znajdowała się siedziba zarządu Black & Company. Nigdy wcześniej nie
postawiłam tam nogi i nie podobała mi się myśl, że teraz mam tam
wparować i wszcząć awanturę. Ale dłużej nie mogłam wytrzymać.
Widać było, że Chase łamie wszystkie założenia naszego układu.
Przez całą drogę na górę tupałam niecierpliwie nogą, wyobrażając
sobie wszystkie możliwe sposoby na zamordowanie Chase’a. Nóż. Broń.
Podpalenie. Opcji była nieskończoność.
Rozległ się dzwonek windy i drzwi się rozsunęły.
Wpadłam do biura i kierowana instynktem rzuciłam się w stronę
największego gabinetu.
– Proszę pani!
– Halo!
– Ma pani przepustkę?
Biegły za mną zaniepokojone recepcjonistki i sekretarki, potykając się
na niskich koturnach. Banda zaspanych mężczyzn w garniakach
przyglądała się sytuacji z drugiego końca biura, trzymając w rękach
papiery i teczki.
Trzasnęłam w szklane drzwi prowadzące do gabinetu Chase’a i je
popchnęłam.
– Ty...!
Drań nawet nie oderwał wzroku od dokumentów. Powoli przewrócił
kartkę, dramatycznie zmarszczył brwi, jak gdybym przeszkodziła mu
w czytaniu.
Uznałam to za zaproszenie i wparowałam do środka. Dwie
recepcjonistki zablokowały wejście.
– Tak mi przykro, panie Black. Wpadła tu, jak gdyby nigdy nic...
– ...i nawet nie miała plakietki! Ochrona już tu idzie.
– Nic się nie stało – przerwał im, chociaż jego ton sugerował coś
innego. – Wyjdźcie.
Kobiety wymieniły zdezorientowane spojrzenia, jednocześnie skinęły
głowami i wybiegły z gabinetu.
Chase wyglądał na wyjątkowo pozbieranego, jak na osobę, której ktoś
przerwał pracę w tak niekulturalny sposób.
– Panno Goldbloom, w czym mogę pomóc?
Zatrzasnęłam za sobą drzwi. Nie chciałam okazać zachwytu jego
gabinetem, ale przytłaczał mnie bogaty wystrój: chromowane biurko,
wielki ekran Apple, panoramiczne okna z widokiem na Manhattan
i szaro-białe meble.
– Eee... – zaczęłam, ale powstrzymał mnie gestem.
Otworzył szufladę i wyciągnął z niej pilota, którym automatycznie
zasunął czarne żaluzje.
Zamrugałam. Byliśmy zupełnie sami i całkowicie odcięci od świata.
Pracownicy nie mogli nic zobaczyć, a ja podejrzewałam, co sobie
pomyśleli.
Seks w biurze. Boże, jak ja nie znosiłam tej jego gry!
– Coś mówiłaś? – Chase rozsiadł się w fotelu, w jego oczach błysnęły
iskierki rozbawienia.
Dobre pytanie. Co ja takiego chciałam powiedzieć? Pokręciłam
głową.
– Wykorzystujesz moje dobre serce. Po kolacji powiedziałam ci, że
między nami wszystko skończone. Nie miałeś prawa mnie całować. I nie
zgodziłam się na żadne zdjęcia.
– Będę codziennie wyprowadzać Daisy.
– Jak długo?! – warknęłam.
– Aż mój ojciec umrze – odparł ponuro.
Próbowałam nie dopuścić do tego, by jego odpowiedź ciążyła mi na
sumieniu, jednak i tak czułam, że mnie to uwiera.
– Chase – odparłam cicho. – Oboje chcemy, żeby żył tak długo, jak to
tylko możliwe. Ale ta sytuacja jest nie fair wobec nas obojga.
– Do diabła z tym, czego my chcemy. Jemu zostały jakieś dwa
miesiące życia. I to w porywach – odburknął, odwracając wzrok. – Albo
i mniej.
– Ten związek nie przetrwa długo.
– Nie musi. Nie jesteśmy pieprzoną reklamówką, żeby trwać latami.
– Wolałabym owinąć nią sobie głowę, niż bawić się z tobą w dom –
wymamrotałam i natychmiast pożałowałam swoich słów.
On cierpiał. Cała jego postawa emanowała bólem. Widziałam to po
sposobie, w jaki patrzył na swojego ojca przy stole. Jak o nim mówił.
Chase wstał z fotela i uśmiechnął się mrocznie.
– Nie potrafisz kłamać.
– Ja wcale nie kłamię.
– Kiedy powiedziałaś Katie o naszym zerwaniu, miałaś łzy w oczach.
Jeszcze o mnie nie zapomniałaś. – Nachylił się nad biurkiem; jego usta
znajdowały się tuż przy mojej myśli. – Jednakże, wbrew własnym
przewidywaniom, wkrótce znajdziesz się pode mną.
Czułam, że drży mi dolna warga. Skrzyżowałam ręce na piersi.
Pragnęłam się stąd wydostać. Nie do końca wiedziałam, dlaczego
w ogóle przyszłam do tego gabinetu.
Chase obszedł biurko. Zachowywał się jak typowy chłodny
biznesmen, którego chciałabym darzyć nienawiścią.
– Madison! – wymówił moje imię jak rozkaz.
Uniosłam butnie głowę.
Stał oparty o biurko, z nogami skrzyżowanymi w kostkach i dłońmi
w kieszeniach.
– Chciałbym zrestartować nasz udawany związek – oznajmił.
– Jaka szkoda, że to nie komputer z Windowsem!
– Gdyby było inaczej, sformatowałbym dysk i cofnął się do kopii
zapasowej sprzed siedmiu miesięcy – odpowiedział.
Zaskoczył mnie. Poczułam jego zapach: sosna, drewno, mężczyzna
i coś intensywnego w tle. Na pewno żadne perfumy. Chase był jak
słońce: piękny, oślepiający, zdolny spalić cię żywcem. A ja zaledwie jak
gwiazda w jego konstelacji. Mała, nic nieznacząca, zupełnie
niewidzialna gołym okiem.
– Spieprzyłeś ten związek na długo przed tym, zanim przyłapałam cię
na zdradzie.
Nie skończyłam mówić, a już wiedziałam, że to kłamstwo. Chociaż
nie do końca.
Nie byłam wtedy sobą, bo robiłam wszystko, żeby go zadowolić. Jak
zawsze grałam męczennicę.
A on był egoistycznym, samolubnym playboyem, który traktował
mnie ozięble i nawet nie próbował poznać. Tyle że teraz nie zamierzałam
się na to godzić. Mowy nie ma!
Opuściłam wzrok na jego usta, bo nie chciałam, by zobaczył, co kryje
się w moich oczach. Zastanawiałam się, dlaczego nie może okazać mi
odrobiny współczucia, którego ja mu nie żałuję, i zostawić mnie
w spokoju. Już samo jego istnienie rozrywało mnie od środka.
– Madison... – wychrypiał.
– Chase.
Przesunął palcami po mojej szyi, patrząc mi w oczy.
Penetrował cienką ścianę determinacji, którą między nami wzniosłam.
A ja miałam ochotę umrzeć. Dlatego, że sam dotyk
Chase’a doprowadzał mnie do seksualnej frustracji. W przeciwieństwie
do głębokiego pocałunku i obmacywania się z Ethanem.
– Nie zostało mu dużo czasu. A jeżeli teraz przestaniemy się widywać,
Julian wywęszy prawdę w niecały tydzień.
– Co sugerujesz?
– Że przez jakiś czas powinniśmy się spotykać.
– Nie.
Miałam dziurę w żołądku, a głos odbijał się w niej echem.
– Dlaczego?
– Bo cię nienawidzę.
– Kiedy wcześniej pochyliłem się, by cię pocałować, twoje ciało
powiedziało coś innego.
Zbliżył się do mnie niczym drapieżnik. Jego ruchy były płynne,
precyzyjne. Położył mi rękę na szyi, łaskocząc delikatną skórę, a dół
mojego brzucha odpowiedział rozkosznym skurczem.
Miał rację. Uosabiał wszystko co mroczne i grzeszne. I nie można
było się temu oprzeć.
– Moje ciało kłamie.
Poczułam na języku ciężar tych słów.
– Nie. To twoje usta kłamią. A ja mam ochotę je zerżnąć, aż
wydobędę z nich prawdę.
Odwróciłam wzrok, ale kątem oka chwyciłam, że nachyla się coraz
bardziej.
Zrobiłam trzy kroki do tyłu. On jednym susem zmniejszył ten dystans.
Cofałam się, ale on wciąż podążał za mną. W końcu natrafiłam plecami
na czarne żaluzje.
Chase unieruchomił mnie, wsparłszy ręce nad moją głową. Na jego
ustach czaił się złośliwy uśmieszek.
Między nami nie było już żadnych barier. Tylko my i to gęste, niemal
namacalne napięcie między nami, które unosiło się w powietrzu niczym
słodki dym.
– Jeśli masz zamiar udawać, że mnie nienawidzisz... – głos
Chase’a kojarzył się z aksamitem i jedwabiem. Jego gorący oddech
owiewał moją szyję. – ...przynajmniej spraw, żeby wyglądało to
wiarygodnie.
Wsunął kolano między moje uda, jego usta powoli zbliżyły się do
moich. Nasze ciała się połączyły.
Stałam z otwartymi oczami, panika drążyła dziurę w moim brzuchu,
a ja obserwowałam, jak jego usta spotykają się z moimi. Mimo to
przyciągałam go bliżej siebie, a nawet wbiłam mu paznokcie w ramiona.
Jego usta okazały się takie ciepłe i miękkie. Bardziej miękkie niż
zapamiętałam. Wydawały się inne; jak gdyby w tym przelotnym dotyku
ust jego dusza zetknęła się z moją. Zaskakiwało mnie to i przerażało
jednocześnie. To, że w jego ramionach czułam się jak rażona prądem.
To, że piłam ze studni jego zapachu, ciepła i dotyku.
Smakował jak whiskey i guma miętowa jednocześnie. Odkrywał moje
usta i napierał na nie, prosząc o dostęp, by wsunąć w nie język.
Westchnęłam, czując, że mięśnie twarzy rozluźniają się bez mojej
zgody. Kiedy Chase przyłożył duże dłonie do moich policzków,
zmieniłam się w kałużę pożądania.
– To zły pomysł – usłyszałam swój szept, ale nie wypuściłam
Chase’a z ramion.
Jęknął, jego język dotknął mojego. Gdy przeszył nas dreszcz
rozkoszy, jęknęliśmy oboje.
– Jaka szkoda, że nie jesteś kimś innym! – stwierdził. – Kimś bardziej
podobnym do mnie...
Zanim udało mi się połknąć jego słowa w wygłodniałym pocałunku,
drzwi otworzyły się z impetem.
– Ronan czeka na raport z ostatnich trzech kwartałów...
Julian zatrzymał się w progu. W dłoni trzymał teczkę i gapił się na
nas.
Chase błyskawicznie odsunął usta, a ja wbiłam wzrok w podłogę.
Czułam wstyd, choć nie wiedziałam dlaczego. Dla Juliana byliśmy
przecież parą narzeczonych, którzy migdalą się w gabinecie Chase’a. Co
więcej, to, że nas przyłapał, tylko potwierdzało nasz związek. Dlaczego
zatem czułam się jak oszustka?
Julian zacisnął dłoń na klamce i przekrzywił głowę. Nie uśmiechał się
jak ktoś, kto przyłapał dwa gołąbeczki na tajemnej schadzce. Raczej jak
ktoś, kto skalpelem rozcina mysz na kawałki.
– Proszę, nie przeszkadzajcie sobie.
Chase otoczył mnie ramieniem. A ja po raz pierwszy poczułam się
przez niego chroniona, choć nie miałam pojęcia, co o tym myśleć.
– Niestety, nie jest to przedstawienie dla widzów, stąd te zaciągnięte
żaluzje. I zamknięte drzwi. Gdzieś ty się urodził? W busie? Puka się, do
cholery.
Julian wsparł się ramieniem o framugę i szczerzył się na całego.
– Czy ty się czerwienisz, bracie? Powinienem o czymś wiedzieć?
– Tak. Jeżeli kiedykolwiek będę mieć okazję, by nasikać ci do drinka,
możesz być pewien, że to zrobię. Nie zawaham się.
– Wyglądasz na jakiegoś takiego... Zjeżonego? – Julian pogładził się
po podbródku i przyjrzał się nam uważniej. – Jakbyście czuli się przy
sobie niekomfortowo, śmiem twierdzić.
– Wczoraj, kiedy zarwaliśmy twoje łóżko, było nam bardzo
komfortowo. Prawda, skarbie? – Chase niezbyt czule cmoknął mnie
w czubek głowy.
Pokiwałam nią sztywno. W tym momencie bardziej zależało mi na
wciśnięciu kitu Julianowi niż na nakrzyczeniu na Chase’a.
– Nie przejmuj się. Jeszcze dzisiaj każę wysłać ci nowe. – Chase
zachichotał uroczo.
Rolę opiekuńczego narzeczonego odgrywał wyjątkowo dobrze.
– Byleby było białe. Mam ochotę zmienić wystrój sypialni. –
Postanowiłam wziąć udział w tej grze.
– Gówno prawda. Nie urodziłem się wczoraj. – Paciorkowate oczy
Juliana patrzyły czujnie. – Kłamiecie. Nie jesteście razem. Chase
próbuje ponownie wkraść się w twoje łaski, a ty jesteś tak naiwną małą
dziewczynką, że dajesz się na to nabrać.
Postanowiłam przełknąć dumę, a także gniew. Nie przestawałam się
uśmiechać.
Jednak jakaś część mnie zastanawiała się nad tym samym: czy Chase
zaczął mnie całować i interesować się mną, bo pragnie mnie mieć przy
sobie? Dobrze wiedziałam, że chce utrzymać udawany związek. Ze
wszystkimi jego zaletami, ale bez zobowiązań i uczuć.
– Nie podoba mi się to, co insynuujesz – zaczęłam radosnym,
przymilnym, ugodowym tonem. – Chase i ja jesteśmy razem od niemal
roku. Rozumiem, że w świetle tego, co powiedziała Clementine, możesz
mieć wątpliwości, ale w tym momencie jesteś niepotrzebnie złośliwy.
– Och, Maddie. – Julian westchnął dramatycznie, jak gdyby chciał
powiedzieć: „Och, ty mała idiotko”. – Wszyscy doskonale wiemy, że nie
byliście ze sobą przez cały ten czas.
– Co ty nie powiesz? – mruknęłam sarkastycznie.
Chase trząsł się od niepohamowanego śmiechu.
– Chyba zapominasz, że zdradził cię przynajmniej trzy razy. Chase nie
potrafi pilnować swojego interesu... Czy raczej zachować go dla siebie.
A ja lubię doglądać mojego młodszego braciszka i składać mu
niezapowiedziane wizyty. – Julian puścił oko do Chase’a.
Zrobiło mi się niedobrze, mimo że słowa Juliana mnie nie zaskoczyły.
Dobrze wiedziałam, że po naszym rozstaniu Chase spotykał się z innymi
kobietami. Nawet Sven mi o tym mówił. A mimo to teraz, gdy czułam
na sobie jego rękę, a kolejna osoba potwierdziła tę informację, miałam
ochotę zwinąć się w kłębek z rozpaczy i pogardy do samej siebie.
– Ja już o wszystkim zapomniałam i mu wybaczyłam –
odpowiedziałam niewzruszona, przełykając żółć podchodzącą mi do
gardła.
W tym momencie tak bardzo gardziłam Chase’em, że miałam ochotę
dźgnąć go naostrzonym ołówkiem. Czułam się jak Eliza Hamilton.
Uśmiechała się do świata, by zachować twarz, gdy jej toksyczny mąż ją
zdradzał.
– Naprawdę? – Julian cynicznie uniósł brew.
– Ludzie popełniają błędy – wycedziłam.
– Tak. Twój przyszły mąż jest tego świetnym przykładem. Domyślam
się, że teraz jest wierny?
– Bardziej niż twoja żona. – Chase wzruszył ramionami.
– Uważaj! – Julian ostrzegawczo uniósł palec.
– Widziałem wystarczająco dużo. – Chase cmoknął. Na jego ustach
zaigrał drwiący uśmiech. – A teraz przestań udawać, że jesteś dobrym
braciszkiem. Nasza relacja zakończyła się w dniu, w którym ojciec
ogłosił mnie przyszłym prezesem firmy. I pamiętaj, Julianie, w każdej
wojnie są zwycięzcy i przegrani. A kontynuując tę historyczną metaforę:
zwycięzcy nie litują się nad tymi, którzy próbują ich zdetronizować.
Patrzyłam to na jednego, to na drugiego. Utknęłam w rodzinnej
bitwie. Ostatecznie zachowałam się jak sędzia na boisku i stanęłam
między nimi.
– Okej, dość tego. Chase, daj mu ten kwartalny raport czy coś. –
Niecierpliwie wskazałam na teczkę na biurku. Chase wziął dokumenty,
które czytał wcześniej, i podał je Julianowi. – Julian, proszę cię, żebyś
zostawił nas samych. A następnym razem pukał do drzwi. Dziękuję.
Zamknęłam za nim drzwi, by przyśpieszyć jego zniknięcie.
Przebywanie w towarzystwie obu męczyło mnie wyjątkowo.
Odwróciłam się do Chase’a.
– A co do poprzedniego tematu. Żeby ciągnąć tę relację, dopóki...
„Twój ojciec nie umrze”. Nie potrafiłam wypowiedzieć tego zdania.
Oboje odwróciliśmy wzrok.
Pomyślałam o mamie. A konkretnie o jednym z jej listów, w którym
pisała, że piękno tkwi we wszystkim. Nawet gdy traci się kogoś
bliskiego. Kiedy to przeczytałam, byłam na nią tak wściekła, że wzięłam
zapalniczkę i podpaliłam kartkę. Szybko jednak stchórzyłam. Do dziś to
jedyny jej list w niezbyt dobrej formie, o poczerniałych brzegach.
Trochę jak przypieczona pianka marshmallow.
– Przepraszam, Chase, ale nie jestem w stanie tego zrobić. Gdybym
potrafiła, pomogłabym ci, ale nie chcę na tym ucierpieć. A to... –
wskazałam ręką między nas – ...mnie dobija. Mimo że nie jest
prawdziwe.
Pokręciłam głową i uciekłam z jego biura, zanim udałoby mu się mnie
przekonać do zmiany zdania. Zwabić do swojej diabelskiej jaskini pełnej
mrocznych, pięknych rzeczy, które pragnęłam odkryć.
Gdy biegłam do windy, moje stopy poruszały się automatycznie.
Ponownie spojrzałam w stronę gabinetu Chase’a, ignorując rozmazane
twarze, które przyglądały mi się z zaciekawieniem z każdego kąta.
Żaluzje wciąż były zasłonięte.
W studiu czekał na mnie mejl od Niny. Wysłany na prywatną
skrzynkę na Gmailu, a nie na firmową, gdzie mógłby go zobaczyć ktoś
z działu HR.

Maddie,
dostałaś kwiaty od jakiejś lamy, która podziękowała Ci za wysłanie
sukni ślubnej po przeczytaniu przez Ciebie artykułu o tym, że zrobiła
sobie kieckę z papieru toaletowego (WTF???).
Stoją przy twoim stole kreślarskim, tuż obok zdjęcia, na którym jest ta
laska w twojej sukni. Wyglądają paskudnie, zarówno kiecka, jak i panna
młoda. I proszę Cię, przestań znosić kwiaty do biura. Niektórzy mają
alergię.
Nina

Korciło mnie, by jej odpisać, najlepiej coś wrednego i obraźliwego,


stwierdziłam jednak, że nie chcę, aby Sven dowiedział się, że między
mną a ładną stażystką jest jakaś spina. Zamiast tego pozbierałam swoje
rzeczy, podlałam kwiaty, wzięłam zdjęcie przedstawiające pannę młodą
w sukni i wróciłam do domu, żeby lizać rany.
ROZDZIAŁ 11
MADDIE

Pod blokiem zauważyłam dwóch dostawców. Czekali z wielkim


kartonem i wykrzykiwali do siebie komendy. Każdy z nich miał
w ustach papierosa.
Zmrużyłam oczy i podbiegłam.
– Mogę w czymś pomóc?
– Na to liczymy, proszę pani – mruknął ten bardziej spocony.
– Mamy ramę łóżka dla pani Goldbloom. – Drugi, pryszczaty
nastolatek zdmuchnął z twarzy dreda. Szlug wypadł mu na ziemię.
Wytrzeszczyłam oczy.
Niemożliwe. On nie mógł tego zrobić.
– Tak. To ja. Rama?
Pokiwali głowami.
– Proszę się tak nie dziwić. Przecież zapłaciła pani ekstra za
błyskawiczną dostawę.
Próbowałam powstrzymać głupkowaty uśmiech.
– A jest biała?
Nastolatek się zjeżył.
– Bardziej biała niż moje knykcie w tej chwili, psze pani. Możemy już
wejść?
Wpuściłam ich do budynku.
Zwalczyłam ochotę, by napisać do Chase’a, nawet jeśli miałabym mu
tylko podziękować. Nie ufałam samej sobie, mogłam ulec jego
zwodniczym słówkom. Prawda była taka, że nie mogłam mu już dłużej
pomagać, bo przestawałam go nienawidzić. A to nie wchodziło
w rachubę, bo Chase się nie zmienił.
Wciąż był mężczyzną, który mnie zdradził.
I po naszym zerwaniu sprowadził do swojego łóżka niezliczone
kobiety.
Był diabłem w boskim garniturze. Jego bronią był uśmiech.
Po wyjściu dostawców (których nagrodziłam napiwkiem i colą
dietetyczną w puszce) zjawił się Ethan. Przyszedł wcześniej, niż
uzgodniliśmy, niosąc torbę z meksykańskim jedzeniem. („Dasz wiarę, że
China Palace zamknęli wcześniej? Nic dzisiaj nie idzie jak powinno!”).
Usiedliśmy przy stoliku, który robił również za stół jadalny, bo moje
mieszkanie rozmiarem przypominało pudełko na buty. Daisy próbowała
wysępić dobre kąski, wpychając nos w opakowania po jedzeniu
i skamląc.
Skupiłam się na wybieraniu wyłącznie połamanych nachosów (ze
względu na solidarność, bo sama miałam złamane serce), ale tak
naprawdę nie mogłam przestać myśleć o dwóch pocałunkach
z Chase’em. Wiedziałam, co muszę zrobić, ale się obawiałam, bo pora
była kiepska, zwłaszcza że dzisiaj mieliśmy z Ethanem wylądować
w łóżku.
Odłożyłam taco i odwróciłam się do mojego lekarza. Oglądaliśmy
wiadomości, bo odtwarzacz postanowił spłatać nam psikusa i się zepsuć,
więc nastrój kompletnie trafił szlag. Ethan jadł z apetytem,
skoncentrowany na newsach o ścieżce dla biegaczy na Brooklynie, którą
mieszkańcy pobliskich bloków uważają za zbyt głośną.
– Muszę ci coś powiedzieć – odchrząknęłam. Spojrzał na mnie
z ustami pełnymi sera i szatkowanej sałaty. Boże, naprawdę nie mam
ochoty tego robić! – Widziałam się dzisiaj z Chase’em. Ale to nie było
zaplanowane spotkanie. Jego siostra zaprosiła mnie na lunch, a on zjawił
się sam z siebie. I tak jakoś wyszło, że się pocałowaliśmy. Naprawdę mi
przykro, Ethan. Cały dzień mam przez to wyrzuty sumienia.
Odnosiłam się do tego drugiego pocałunku. Do tego, do którego
doszło za moją zgodą. I w trakcie którego czułam się tak, jak gdyby
nasze dusze tańczyły ze sobą i może się to skończyć czymś więcej.
Ethan odłożył taco. Niechętnie oderwał wzrok od ekranu (starsza
kobieta właśnie narzekała na głośną bramkę znajdującą się tuż pod jej
mieszkaniem) i odwrócił się w moją stronę.
– Pocałowałaś go przy jego siostrze? – zapytał zdezorientowany.
Co?
– Tak. To znaczy nie. To znaczy tak, cmoknęliśmy się w usta. Z jego
inicjatywy. A potem poszłam do jego gabinetu, żeby mu to wyrzucić,
i wtedy pocałowaliśmy się znowu – zamilkłam na chwilę. – Tym razem
był to prawdziwy pocałunek.
– Sprawdźmy, czy dobrze zrozumiałem. – Ściągnął brwi. – Poszłaś na
niego nakrzyczeć za to, że cię pocałował, ale pozwoliłaś mu to zrobić po
raz kolejny?
Musiałam przyznać, że tłumaczenie się szło mi dość kiepsko. Tyle że
chyba nie istniał dobry sposób, by wyjaśnić tę chorą relację, która
łączyła mnie z Chase’em.
– Wiem, że to dziwne. Nawet nie jestem w stanie wytłumaczyć, jak do
tego doszło. W jednej chwili krzyczałam na niego ile sił w płucach,
a w następnej...
Chase zamknął moje usta pocałunkiem, od którego zrobiło mi się
słabo.
– Czego on od ciebie chce? – Ethan nie wyglądał na zadowolonego.
Odsunął od siebie jedzenie.
Moje udawane zaręczyny przestały mi się podobać. Może dlatego, że
pewne elementy tej relacji wydawały się prawdziwe?
– Odnoszę wrażenie, że on nie potrafi z ciebie zrezygnować. Chociaż
kiedy cię miał, robił wszystko, by cię odepchnąć.
„Przepraszam, a co tam u Natalie?”, kusiło mnie, żeby zapytać. Ethan
nie miał prawa robić mi zarzutów.
– On chce, żebyśmy udawali dalej. Dopóki jego tata nie umrze...
Wbiłam wzrok w kwiecisty dywan pod stolikiem i zauważyłam na
nim okruszki po tacosach. Nigdzie nie widziałam Daisy, która już dawno
powinna je pozlizywać, więc domyśliłam się, że pewnie próbuje nasikać
Ethanowi do butów. Tak właśnie traktowała obuwie wszystkich osób,
które naruszały jej królestwo i nie były mną. Na szczęście
przewidziałam ten ruch i zapakowałam jego buty do plastikowej torebki,
którą powiesiłam przy drzwiach.
– I co? Masz dla niego rzucić całe swoje życie? – wytknął mi Ethan. –
Miłe z jego strony.
– Odmówiłam.
– I nic dziwnego! – Machnął ręką w powietrzu, a potem zamarł. –
Chwila, a dlaczego się nie zgodziłaś?
No właśnie: dlaczego? Kto to wie? Pewnie dlatego, że się bałam.
I wydawało mi się, że tak należy postąpić.
Brawa dla ludzi, który rozumieją własne decyzje. Ja do nich nie
należę. Zazwyczaj kieruję się przeczuciem, logiką albo zastanawiam się,
co o mojej sytuacji powiedziałby doktor Phil.
– Przez ciebie – mruknęłam.
To była tylko połowa prawdy. Cóż, może nawet ćwierć. Głównym
powodem było to, że Chase mógłby znowu złamać mi serce.
Ethan podrapał się po gładkiej szczęce.
– Nie lubię go.
– Ja też nie.
Kolejne kłamstwo.
– W takim razie nie widzę problemu. – Podniósł swoje taco. – Już po
udawanych zaręczynach. Oficjalnie jesteś do wzięcia. Co z tego, że się
całowałaś? Ja... – Powstrzymał się w ostatniej chwili. – Ja też robiłem
pewne rzeczy, bo oboje widywaliśmy się z innymi. Dlatego
postanowiliśmy zaczekać aż do teraz, zanim przejdziemy dalej. –
Znacząco uniósł brew. – I to jest właśnie ten nowy poziom, Maddie.
– Jeszcze nie jestem gotowa na kolejny krok. – Uporczywie szarpałam
listek sałaty, unikając spojrzenia Ethana.
– Nie musimy tego robić dzisiaj.
Przymknęłam oczy i pokręciłam głową.
– Ani nawet jutro – próbował się targować.
– To chyba w ogóle nie jest dobry pomysł. Nie bez powodu doszło do
tego pocałunku. Może jeszcze nie do końca wyleczyłam się z Chase’a?
Kiedy zapisywałam się na portal randkowy, szczerze wierzyłam, że jest
inaczej. Ale teraz już nie jestem tego taka pewna.
– Właśnie powiedziałaś, że odmówiłaś mu ze względu na mnie –
zauważył Ethan.
– Tak. Bo chciałabym mieć kogoś takiego jak ty – zgodziłam się. – Po
prostu jeszcze nie wiem, czy jestem gotowa na kolejny etap.
Zapadłą ciszę wypełniał monotonny głos prezentera w telewizji, który
rozpoczął nowy temat – o dziewiętnastoletnim kryminaliście, który
wyrył swoje imię na twarzy swojej dziewczyny. Nazywał się
Constantine Lewis. Byłam pewna, że gdyby tego newsa oglądał teraz
Chase, powiedziałby, że chłopak mógłby się chociaż wykazać dobrymi
manierami i napisać imię w skrócie: Stan.
Zaczynałam zastanawiać się nad tym, co Chase by powiedział lub
pomyślał. Albo jak by zareagował. Myślałam o nim w każdym
momencie dnia: co robi, co myśli, co je. Z kim się widzi. Zdecydowanie
o nim nie zapomniałam.
– Tak mi przykro, Ethan. Jest mi wstyd, że przeze mnie musiałeś
przez to przechodzić. Jeśli to coś znaczy, wiedz, że jesteś absolutnie
doskonałym chłopakiem.
– Rzucasz typowym tekstem w stylu: „Nie ty, tylko ja”. – Złapał się za
serce, ale w głosie nie wyczułam jadu. – Auć.
– Mnie to boli bardziej niż ciebie. – Uśmiechnęłam się zmęczonym
uśmiechem.
– Ale przecież chcesz o nim zapomnieć. Jesteś już w połowie drogi.
Nie odpowiedziałam, bo miał rację.
– Czy mogę przynajmniej wyrazić swoje zdanie? Przypominam, że to
ja jestem tutaj poszkodowany.
Zachichotałam.
– Okej. Tak będzie sprawiedliwie.
– Chciałbym się nad tym zastanowić. Nad tym, czy mogę ci
wybaczyć, że zrobiłaś niewybaczalną rzecz i pocałowałaś swojego
byłego chłopaka. A w dodatku miliardera, przystojniaka i ogólnie niezłą
partię.
Nie mogłam przestać chichotać.
– Twierdzisz, że to ty masz prawo mnie rzucić?
– Ładnie proszę, byś dała mi to prawo – poprawił mnie Ethan. – I tak.
Nie jestem jeszcze pewien, czy chcę zrezygnować z tego, co nas łączy,
jakkolwiek to nazwać. Doceniam ostrzeżenie, że mogę na tym ucierpieć,
ale i tak chcę spróbować. Umowa stoi? – Wyciągnął rękę.
Ujęłam ją z głupkowatym uśmiechem. To była najmilsza rzecz, która
mi się dzisiaj przydarzyła.
– Stoi.
Zapadła komfortowa cisza i wróciliśmy do jedzenia. Nagle
usłyszeliśmy szum cieczy płynącej ciurkiem w przedpokoju, a potem
warknięcie.
– Daisy! – Zerwałam się z kanapy, ale było za późno.
Mój czekoladowy aussiedoodle stał przy drzwiach. W pysku trzymał
plastikową reklamówkę i sikał do butów Ethana.

◆◆◆
Przez trzy kolejne dni wypatrywałam telefonu od Chase’a. Ethan
również się do mnie nie odzywał, mimo że w trakcie wspólnej kolacji
zarezerwował sobie prawo do zmiany zdania.
Po takim rozwoju wydarzeń nieco mi ulżyło. Wysłałam do Ethana
długą wiadomość w przepraszającym tonie, ale potem Layla powiedziała
mi, że powinnam przestać być taka święta.
– Facet przeleciał kogoś tego samego dnia, gdy zabrał cię na kolację.
Najwyraźniej żadne z was nie było wystarczająco zaangażowane.
Po tych trzech dniach od niszczycielskich pocałunków
i domniemanego zerwania z moim niechłopakiem Ethanem zaczęłam
wreszcie normalnie oddychać. Jednak to wciąż były płytkie, ostrożne
oddechy osoby, która wie, że to jeszcze nie koniec.
Ronan jest chory.
Chase to człowiek, który zawsze dostaje to, czego chce.
A ja? Powoli zaczynałam się uczyć, jak stawiać na swoim.
Rzuciłam się w wir pracy i dokończyłam trzy szkice do kolekcji
Matka Panny Młodej. Jeden z rysunków był hołdem dla mojej mamy –
modelka nosiła ten sam pomarańczowy turban, co ona w trakcie
chemioterapii, miała te same uśmiechnięte piwne oczy, pełne usta
i piegi. Jak mama. Jej ciało opływała obszerna, kwiecista koronkowa
sukienka. Coś takiego mama włożyłaby na mój ślub.
Kiedy Sven zobaczył ostateczne rysunki, na jego twarzy dostrzegłam
zdziwienie. Zazwyczaj szkicowane przeze mnie modele nie miały ani
twarzy, ani innych cech charakterystycznych. W końcu jednak się
domyślił, westchnął i uścisnął mi ramię.
– Na pewno by się jej spodobała.
– Myślisz? – zapytałam cicho.
– Jestem tego pewien.
Modliłam się, by moje kolejne zadanie nie było związane z matkami.
Teraz bardziej niż kiedykolwiek tęskniłam za swoją. Chciałam, by była
obok i pomogła mi rozwiązać problem z facetami. Dlatego kiedy
skończyłam kolekcję dla matek, a Sven do mnie podszedł, wstrzymałam
oddech.
– Maddie, musisz mnie wysłuchać. – Pstryknął palcami, kierując się
w stronę mojego kącika.
Poprawiałam biało-różowe lilie, przyglądając mu się
z zaciekawieniem. Zatrzymał się kilkadziesiąt centymetrów dalej
i wcisnął mi w ręce aktówkę.
– To twoje nowe zadanie.
Okręciłam się na krześle, skrzyżowałam nogi. Ołówek włożyłam do
ust jak papierosa i otworzyłam teczkę, którą mi podał. Była cienka.
Przejrzałam ją szybko i zauważyłam, że brakuje w niej elementów, które
powinna zawierać: zarysu ogólnego stylu dla danej linii, listy
wypunktowanych elementów, na które należy zwrócić uwagę, i tak dalej.
– Minęło sporo czasu, ale przez wiele lat ciężko pracowałaś. Więc
myślę, że zasługujesz na tę szansę – powiedział Sven, gdy ja raz po raz
czytałam swoje zadanie.
Suknia ślubna, która przyćmi wszystkie inne: Popisowa Suknia
Croquis.
Moje palce zadrżały na dokumencie, puls przyśpieszył.
– Za dwa miesiące, podczas tygodnia mody w Nowym Jorku
zaprezentujemy naszą nową jesienną kolekcję. Jak zawsze pokaz
otworzy Wymarzona Suknia Ślubna. Wiesz, że to najcenniejszy element
całej kolekcji. Zazwyczaj polegamy w tej kwestii na sprawdzonych
projektantach. Na suknię będą patrzeć wszystkie modowe szychy: Vera
Wang, Valentino, Oscar de la Renta. Siedzące w pierwszych rzędach
celebrytki będą ją zamawiać na swoje śluby. To będzie wisienka na
torcie. I ty ją zaprojektujesz.
Wiedziałam to wszystko. To była poważna sprawa. Osoba, która
w zeszłym roku projektowała tę suknię, teraz pracowała dla Caroliny
Herrery. Zamiast jednak odpowiedzieć słowami, postanowiłam niezbyt
elegancko się rozsypać. Dosłownie spadłam z krzesła i wylądowałam
tyłkiem na podłodze – taka byłam oszołomiona. Próbowałam
powstrzymać łzy, ale nie było łatwo. Bo nie sądziłam, że uda mi się
osiągnąć coś tak znaczącego już na początku kariery.
– Ogarnij się, Maddie – wymamrotał Sven, podając mi rękę, żebym
mogła się podnieść. – Kiedy Layla powiedziała mi, że padniesz, jak to
usłyszysz, nie sądziłem, że wykonasz to dosłownie.
– Layla wie, że dostałam to zadanie? – wyszeptałam, zakrywając usta
dłońmi. No jasne. Boże, jak ta dwójka mnie drażni! – Sven, nie
pożałujesz swojej decyzji. Obiecuję!
– Wstań. Postanowiłem, że w tym roku to ty zostaniesz moją gwiazdą.
To dlatego, że twoje projekty nie zanudzają mnie na śmierć. Chcę, żebyś
zaszalała i puściła wodze fantazji. Udowodniłaś, że potrafisz trzymać się
wytycznych, ale teraz pragnę, żebyś zbudziła w sobie wariatkę.
Prawdziwą artystkę.
– Masz to jak w banku.
Z całych sił starałam się nie skakać, ale śmiałam się przez łzy, których
nie mogłam powstrzymać. Zazwyczaj płaczę tylko wtedy, kiedy słyszę
dobre wieści lub oglądam bajki Disneya.
– Na kiedy mam termin? – zapytałam.
– Za dwa miesiące. Więc lepiej bierz się do roboty. – Sven wydał
dźwięk imitujący strzelanie z bicza. – Och, i zanim zapytasz, nie będzie
z tego żadnego bonusu – dodał oschle.
– Czyli utrzymujemy stereotyp głodującej artystki! Super! – rzuciłam
z sarkazmem, unosząc pięść w zwycięskim geście. – A przy okazji: jak
się ma Francisco?
– Wciąż chce mieć dziecko.
– A ty?
– Wciąż chcę uciec ze swoim trenerem.
– Ściemniacz – podsumowałam, dotykając jego ramienia.
Nie naciskałam na szczegóły. Jeśli Sven zechce mi powiedzieć coś
więcej o adopcji, o którą się stara, na pewno to zrobi.
Przeglądałam szczegóły swojego zadania i próbowałam je zapamiętać,
gdy usłyszałam ze sobą znudzony głos.
– Maddie Goldbloom?
– Tutaj – odparłam śpiewnie, bo wciąż czułam się jak na haju.
Odwróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z młodym facetem
w żółtych ogrodniczkach i fioletowej bluzie. W ręce trzymał bukiet lilii.
– Dostawa dla pani. – Podsunął mi tablet, bym złożyła podpis.
Dźgnęłam ekran szarym plastikowym długopisikiem.
– Uch, to nigdy nie działa jak trzeba. Mój podpis to brzydki bazgroł –
wymamrotałam, dociskając rysik.
– Proszę się nie przejmować. To tylko formalność. Nikt nie planuje
sprzedać tego podpisu na eBayu. – Chłopak odgarnął włosy z czoła.
Odebrałam od niego białe kwiaty, postawiłam je tuż obok moich
i poszukałam liścika. Wiedziałam, że Nina znów będzie pomstować pod
nosem na kolejne rośliny w mojej części studia.
Znalazłam wreszcie niewielką kopertę i otworzyłam ją drżącymi
palcami. Nie pozwoliłam sobie mieć nadziei. Ale to chyba dobrze?

Maddie,
po długim namyśle doszedłem do wniosku, że jestem gotów na
wszystko, co zechcesz mi dać.
Wchodzę w to.
Ethan

Zrobiłam liścikowi zdjęcie i wysłałam do Layli. Niecałe pięć sekund


później na moim ekranie rozbłysło jej imię.
– O mój...
– Nie masz teraz przypadkiem zajęć? – przerwałam jej.
– Mam. I musisz wiedzieć, że uczenie dzieci w wieku przedszkolnym
niezależności i zarządzania własnymi emocjami jest bardzo ważne –
prychnęła. Musiała wyjść na korytarz, bo w tle usłyszałam echo. – Będę
szczera: nie sądziłam, że Ethan ma szanse po tym, jak Chase podstępem
wkradł się do twojego życia, ale to wszystko zmienia. Gość generalnie
zgodził się być twoim fagasem. No, nieźle.
– Wcale nie – zaprotestowałam.
– Wiesz, co musisz zrobić?
– Nie mam pojęcia. Ale czuję, że zaraz mnie oświecisz.
– Musisz się bzyknąć z nimi obydwoma i sprawdzić, który jest lepszy.
Intuicja podpowiadała mi, kto zostanie królem orgazmów. Bo
patrzyłam na liścik, ale czułam wyłącznie strach i rozczarowanie.
– To nie byłoby fair wobec obu. – Przygryzłam dolną wargę.
– Hm, no nie. To by tylko potwierdziło fakt, że Chase jest lepszy od
Ethana, a ty musisz zebrać się na odwagę i pozwolić chłopakowi odejść.
Oczywiście przyznaję, że Chase nie jest materiałem na partnera. Ten
gość to generalnie męska wersja mnie. Ale Ethan... – Layla cmoknęła
językiem. – Nie-e.
– I to wszystko? – westchnęłam.
– Jeszcze nie skończyłam. Chcę również zawiadomić, że Grant jest
świetny w te klocki. I pogratulować ci twojego nowego zlecenia.
Kocham cię.
– Ja ciebie też.
Rozłączyłam się.
Szybko napisałam do Ethana podziękowania za kwiaty i zapytałam
go, czy miałby ochotę na kawę. Chociaż tyle mogłam dla niego zrobić
po tym słodkim geście.
Odpowiedział natychmiast.

Ethan: Bardzo chętnie.

Wygładziłam czystą kartkę na pulpicie do szkicowania i zamrugałam,


uśmiechając się do nowego projektu. Wymarzona Suknia Ślubna. Nic
nie ekscytowało mnie bardziej niż pusta kartka. Możliwości miałam
nieskończone. Szkic mógł wyjść niesamowity, przeciętny albo kiepski.
Albo być arcydziełem. Jaki będzie los tej sukni, dopiero się okaże.
Moim zadaniem było go napisać.
– I co ja mam wymyślić? – wyszeptałam, stukając ołówkiem o usta
i uśmiechając się do czystej kartki.
– Ja myślę o dobrej kolacji, zaliczeniu pierwszej bazy w taksówce,
potem minecie w windzie, w drodze do mojego apartamentu. Sorry, na
pewno się nie powstrzymam. A następnie o maratonie seksu, od którego
nawet Jenna Jameson by się zaczerwieniła.
Sapnęłam i odwróciłam się, żeby sprawdzić, skąd dobiega ten głos.
Natychmiast rozpoznałam beznamiętny, kpiący ton. Kolana się pode
mną ugięły, ale tym razem nie spadłam z krzesła.
– Nie możesz...
– Nie jestem twoim szefem – wytknął, zanim udało mi się dokończyć
zdanie.
– To, że dla ciebie nie pracuję, wcale nie oznacza, że mnie nie
molestujesz.
– A czujesz się molestowana? – Przekrzywił głowę i uniósł brew.
Nie.
Odpowiedź musiałam mieć wymalowaną na twarzy, bo z gardła
Chase’a wydobył się głęboki, zachrypnięty chichot.
– Co ty tutaj robisz? – Skarciłam go spojrzeniem.
Jego burgundowy krawat pasował idealnie do czarnego garnituru.
Chase stał z jedną dłonią wciśniętą w kieszeń spodni, błyskając roleksem
na nadgarstku. Jeszcze nigdy w życiu nie widziałam tak seksownego
szefa.
– Szukałem cię – odparł bez cienia wstydu i zerknął na trzy wazony
z kwiatami stojące na moim biurku. – Jeden zawsze trzymasz z myślą
o mamie – zauważył, a moje serce drgnęło zaskoczone. Pamięta? – Od
kogo są pozostałe dwa bukiety?
– Od dziewczyny, której wysłałam suknię ślubną.
– A kolejny?
– Od Ethana.
– To od niego są te lilie, prawda? – Podszedł do kwiatów i pociągnął
za płatek. Skrzywiłam się. – Niezły wybór. Opłakuje przedwczesny
koniec waszej relacji?
– Moja relacja z Ethanem wcale się nie skończyła.
Odrzucił głowę i wybuchnął beztroskim śmiechem.
– Lepiej zakończ jego cierpienia, Mad. Dla doktorka to już koniec gry.
Kwiaty tego nie zmienią.
– Dla córki florystki – dałam Chase’owi po łapie, żeby ochronić
rośliny – kwiaty mogą zmienić wszystko.
Zlustrował mnie dziwnym spojrzeniem. Nie spodobało mi się to.
Wyglądał tak, jakby coś knuł.
– Naprawdę? – W jego oczach mignęły łobuzerskie iskierki.
Odwróciłam wzrok, porażona jego pięknem. Nie zachwycało mnie, że
za każdym razem, gdy na mnie patrzył, drżałam na całym ciele.
– Chodź ze mną. – Wyciągnął rękę.
Nie ujęłam jej.
– Nie pójdę.
– To nie jest prośba.
– A my nie żyjemy w siedemnastym wieku. Nie możesz mi
rozkazywać.
– To prawda. Ale mogę zrobić scenę, po której będziesz żałować, że
kiedykolwiek mnie spotkałaś.
– Już tego żałuję – wycedziłam.
Oczywiście było to kłamstwo.
– Marnujesz czas wszystkich. Zwłaszcza Ethana. Męczennica Maddie
chciałaby mieć z nim dzieci. Ale prawdziwa ty ma ochotę zaryzykować
i rzucić się ze mną w wir seksu. No chodź.
Kłótnia z nim była bez sensu. A co więcej, nie mogłam już skupić się
na projekcie Wymarzonej Sukni Ślubnej, w skrócie WSŚ, bo nie
potrafiłam przestać myśleć o tym, co Chase chce mi pokazać.
Niepokoiło mnie, że może mieć szósty zmysł; czyżby wyczuł, że Ethan
wykonał ruch i właśnie dlatego postanowił się pokazać?
Podążyłam za nim do windy, próbując ignorować ciekawskie
spojrzenia pracowników. Sven stał odwrócony do nas plecami w swoim
przeszklonym gabinecie i prowadził ożywioną rozmowę z dostawcą
tkanin, który schrzanił jego zamówienie. Za to Nina siedziała elegancko
na krześle i przyglądała się nam, jednocześnie piłując paznokcie. Uwagę
zwróciło na nas również przynajmniej kilkanaście innych osób:
projektantów, krawców i stażystów. Na szczęście z większością z nich
miałam dobre relacje, nie licząc Niny, i wiedziałam, że lubią mnie
wystarczająco, by nie zakładać najgorszego. Mimo to nie potrafiłam
pogodzić się z sytuacją.
– Ludzie będą plotkować – narzekałam pod nosem.
– Dopóki jesteś tylko tematem plotek, a nie plotkarą, nie widzę
problemu.
Weszliśmy do windy.
– Nie jestem taka jak ty. Mam wrażenie, że ciebie nic nie dotyka.
– Madison Goldbloom, chciałbym, żebyś to ty mnie dotykała –
odpowiedział z rozbrajającą szczerością, gdy powoli zamknęły się za
nami drzwi windy. – Naprawdę, bardzo bym tego chciał.
ROZDZIAŁ 12
CHASE

Zabrałem ją do największej kwiaciarni w całym Nowym Jorku, do


centrum miasta, tuż przy Empire State Building.
Mad szła obok mnie z ociąganiem i naburmuszoną miną nastolatki,
oglądając się ponad ramieniem, jak gdyby sprawdzała, czy nikt nas
razem nie widzi. Większość znanych mi kobiet zapłaciłaby kupę hajsu,
by ktoś je ze mną zobaczył. Ale nie ona. Jej towarzystwo wydawało mi
się wyzwalające. Zupełnie jakbym wziął sobie wakacje od chaosu, który
nieustannie panował w mojej głowie. To prawda, nie zamierzałem
proponować jej małżeństwa, za to mogłem zapewnić jej dobrą zabawę.
A tym razem zamierzałem sprawić, że będzie moja.
Tymczasowo, oczywiście.
Może sobie nawet przyznać status dziewczyny. Znowu.
To będzie mi na rękę. Dzięki temu Julian się ode mnie odpieprzy.
Według mnie ten plan nie miał wad.
Minęliśmy witrynę kwiaciarni; wszędzie różnokolorowe kwiaty i znak
„Miłość jest najważniejsza”. Nic dziwnego, że Mad ma obsesję na
punkcie małżeństwa i miłości, skoro jej rodzice karmili ją tym szajsem
od urodzenia.
Popchnąłem drzwi i zaczekałem, aż przejdzie przez nie pierwsza.
W środku Madison odwróciła się do mnie i skrzyżowała ręce na
piersi. Miała na sobie żółtą sukienkę w kurczaczki, wykończoną białym
kołnierzykiem i czarnym aksamitnym krawatem, a policzki młodzieńczo
zarumienione. Niestety, wyglądałem przy niej jak zboczony wujek.
– I co teraz? Kupisz mi wszystkie róże, jakie mają w tym sklepie,
i wyznasz miłość do grobowej deski? – Wywróciła oczami.
– Nie do końca. Zamierzam kupić kwiaty Ethanowi.
– Co takiego? – zapytała Madison. Jej usta układały się w idealne O.
– Właśnie tak. I sobie.
– I sobie?
– Zamierzasz tak po mnie powtarzać? – zainteresowałem się
uprzejmie.
– Tak. Dopóki nie zaczniesz mówić z sensem.
– No dobrze. – Złapałem ją za rękę (w tym tygodniu już po raz drugi)
i pociągnąłem w głąb sklepu. Zapach pyłku kwiatowego był tak mdlący,
że niemal się dusiłem. Z jednej strony nie miałem pojęcia, jak ona może
lubić tę słodką woń, z drugiej – się nie dziwiłem: to zapach jej
dzieciństwa, nostalgii i jej matki. Nie wiem, dlaczego wcześniej na to
nie wpadłem. Brawa dla Ethana za to, że mnie ubiegł.
Kwiaty. To tak proste, że aż genialne.
– Rozumiem, że masz pewne obawy co do naszego związku
i chciałabyś zerwać nasz kruchy układ. Pamiętasz, jak ci powiedziałem,
że chcę go ciągnąć aż do śmierci ojca? – zapytałem, ignorując to, że te
słowa smakowały w moich ustach goryczą.
Tata czuł się okropnie, jednak wciąż codziennie przychodził do pracy.
Julian biegał, jakby miał sraczkę, i dawał cynk udziałowcom
i inwestorom, że ojciec nie czuje się najlepiej. A nawet anonimowo
zawiadomił media, że w naszej firmie dojdzie do zmiany w zarządzie.
Grant przyłapał go na gorącym uczynku tuż po tym, gdy Julian
zameldował się w pokoju hotelowym, w którym dwadzieścia minut
wcześniej zniknął dziennikarz „Wall Street Journal”. Mój najlepszy
przyjaciel był wtedy w hotelowej restauracji na lunchu ze swoją matką.
Julian ewidentnie dążył do manewru, który w szachach nazywa się
podwójnym uderzeniem.
– Poprzez „ciągnięcie tego” masz na myśli „bycie ze mną”, tak? –
Madison zmarszczyła brwi.
Jej wzrok zeskanował pomieszczenie, jakby znajdowała się w sklepie
ze słodyczami. Nie potrafiła się powstrzymać. Pogładziła płatki
fioletowo-pomarańczowego kwiatka i aż zadrżała z przyjemności.
Na ten widok niemal mi stanął.
– Tak – odparłem. – Ale postanowiłem przyznać ci narzeczeński
pakiet premium w promocyjnej cenie.
– I co zawiera ten pakiet? – ziewnęła.
To nie zapowiadało nic dobrego.
– Randki, wyjścia do kina, restauracji, seks, spotkanie z twoim ojcem.
Pozwoliłem, by dotarła do niej zwłaszcza ta ostatnia informacja.
Obserwowałem twarz Madison, ale nie zmieniła wyrazu. Moja
potencjalna narzeczona skupiała się na kwiatach. Pochyliła się, by
powąchać słoneczniki.
– Mówię poważnie – dodałem.
– Zdradziłeś mnie – zauważyła po raz setny.
Znów ta sama śpiewka. Cóż, czas na prawdę.
Dotknąłem ramienia Mad, żeby uniosła głowę i spojrzała mi w oczy.
– Wcale cię nie zdradziłem.
Prychnęła, udając, że jej to nie rusza.
– Widziałam cię.
– Widziałaś tylko to, że przyszedłem do mieszkania z inną kobietą.
Nie widziałaś, żebym dotykał jej lub ją całował. Nie zrobiłem tego.
– Miałeś na koszuli ślady po szmince. – Stanęła ze mną twarzą
w twarz.
I wcale nie szeptała. Jacyś trzydziestolatkowie, którzy właśnie szukali
kwiatów na wesele, przyglądali się nam z zaciekawieniem.
A patrzcie sobie dalej, dupki!
– To nie była moja koszula.
– Oczywiście, że nie twoja. – Mad odwróciła głowę i wybuchnęła
gorzkim śmiechem.
Brzmiał tak paskudnie, że już nigdy więcej wolałbym go nie słyszeć.
Wydawał się obcy, zupełnie nieprzystający do tej dziewczyny.
Kobieta szturchnęła łokciem swojego „misiaczka” i wskazała na nas
głową. Niewiarygodne! Rzuciłem przyszłemu mężowi mordercze
spojrzenie.
Bezradnie wzruszył ramionami.
– Sorry, człowieku, ale chyba się doigrałeś – zachichotał.
Powróciłem spojrzeniem do Madison.
– Ta koszula nie należała do mnie, tylko do Granta. Przespał się
z jakąś laską... Nie, poprawka: próbował się przespać, ale dostał telefon
i musiał wrócić do pracy. Oczywiście nie mógł się tam zjawić w koszuli,
która sugerowała, że właśnie kogoś przeleciał.
– A ty z dobroci serduszka pożyczyłeś mu swoją.
Znów sarkazm.
– Zgadza się – wycedziłem. – Pamiętasz tamtą koszulę? Była biała.
A ja nie noszę białych. Tylko...
– ...czarne – dokończyła.
Jej oczy zapłonęły. Miała taką minę, jak gdyby w jej głowie rozbłysła
żarówka.
Tamtego dnia byłem ubrany w czerń, od stóp do głów. Jak zawsze
zresztą.
Zapadła cisza. Stojąca obok nas para wydawała się zaciekawiona
naszą rozmową. Chętnie bym im nagadał, gdyby nie to, że w tej chwili
ważniejsze było dla mnie wytłumaczenie Madison, co właściwie
widziała tamtego dnia.
– To i tak bez znaczenia. Co z tego, że koszula należała do Granta?
Kobieta, którą sprowadziłeś do domu, była prawdziwa. Widziałam ją.
Zgaduję, że po prostu poszła za tobą sama z siebie, co? Nie. – Mad
uniosła dłoń z uśmiechem, w którym nie było ani odrobiny ciepła. –
Uciekała przed mordercą z siekierą, a ty postanowiłeś zapewnić jej
schronienie, prawda?
Kobieta za nami zachichotała. Jej narzeczony spuścił głowę, żeby
ukryć uśmiech.
Zaraz kogoś zabiję. Najpewniej siebie samego, bo to ja wymyśliłem
ten idiotyczny plan.
– Sprowadziłem ją do domu, bo wiedziałem, że tam będziesz –
oznajmiłem oschle.
– Nie mogłeś wiedzieć. – Mad pokręciła głową. – Nie powiedziałam
o tym nikomu poza...
– ...Katie – dokończyłem za nią. – Katie mi o tym doniosła. Gdy
wspomniałem, że najpewniej wyjadę z Grantem na weekend na Florydę,
żeby opić moje urodziny, powiedziała, że nie mogę tego zrobić. A potem
wyjawiła mi twój plan.
Sądząc po minie Madison, moje wyjaśnienia w końcu do niej dotarły.
Ostatnio w restauracji targana emocjami Mad zapomniała, że
powiedziała mojej siostrze o planowanej urodzinowej niespodziance.
I na fali rozżalenia zapomniała, że zdradziła jej, jak ta niespodzianka ma
wyglądać.
Katie nie była głupia. Dodała dwa do dwóch, ale nawet się nie
zająknęła. I jako jedyna przedstawicielka mojej rodziny dowiedziała się
tego, co Julian tak usilnie chciał odkryć – że zjebałem sprawę po całości.
– Czyli sprowadziłeś ją do mieszkania celowo? Chciałeś, żebym was
przyłapała? – Nozdrza Mad zafalowały.
– Tak.
– Dlaczego?
– Bo chciałem, żebyś to zobaczyła.
– Ale dlaczego?
– Bo nasza relacja zbyt przyśpieszyła. Zrobiło się poważnie, a ja nie
przepadam za poważnymi związkami, Madison. I chyba oboje wiemy, że
szybki też nie bywam.
Rzuciłem stojącej obok parze znaczące spojrzenie. Mężczyzna spalił
buraka.
Poważnie?
Przestało mnie obchodzić, że jego dziewczyna mnie osądza. Była
skazana na życie z mężczyzną, który kończy przedwcześnie.
– Nie chcę, by moje życie rozwalały bezsensowne, trudne emocje.
Co za protekcjonalny ton! Powinienem się zamknąć.
– Jak tam sobie chcesz, RoboCopie – wymamrotała kobieta za
naszymi plecami.
– Mogłeś ze mną porozmawiać – zauważyła Mad.
– Z doświadczenia wiem, że kobiety nie rozumieją przekazu. Kiedy
mówią, że mogą zwolnić, tak naprawdę odwlekają w czasie
nieuniknione. I bez obrazy, ale jeszcze nigdy nie spotkałem kobiety,
która miałaby taką obsesję na punkcie ślubów jak ty. Jesteś projektantką
sukni ślubnych, a w mieszkaniu i biurze masz tyle kwiatów, że mogłabyś
przegonić Holandię.
– Mogłeś po prostu ze mną zerwać. – Głos Mad załamał się
w połowie zdania.
Nie myliła się. I to mi się właśnie nie podobało. Bo wybrałem
najbardziej tchórzliwe rozwiązanie.
– Uznałem, że sprowokuję cię, byś się wściekła, ty się wkurzysz, ale
potem do mnie wrócisz jako przyjaciółka od seksu.
– Wow. Jak na tak bystrego faceta jesteś niewiarygodnie głupi –
westchnęła.
Plus był taki, że jej mina wyrażała raczej szok niż pogardę.
– Potwierdzam. – Kobieta podniosła rękę. – Supergłupi ruch.
– Dziękuję za opinię. Zawsze pragnąłem wiedzieć, co zupełnie obca
osoba myśli o moim charakterze. – Uśmiechnąłem się uprzejmie
i zwróciłem oczy na Madison. Złapałem ją za ręce. – Nie mogę ci
obiecać, że będziemy ze sobą już zawsze, ale przysięgam, że oferuję ci
w tym momencie więcej niż jakiejkolwiek kobiecie wcześniej.
– Cóż, doceniam twoje dziwne, pokrętne, niemające sensu
wyjaśnienie – oznajmiła Mad. Wyrwała ręce z mojego uścisku
i wygładziła sukienkę. – Mimo to, nawet jeśli mnie nie zdradziłeś, fakt
jest taki, że wyrządziłeś mi krzywdę.
– Wiedziałem, że to powiesz. Dlatego przyszedłem tutaj, żeby kupić
kwiaty dla mnie i Ethana. – Wskazałem na kwiaciarnię, jak gdyby Mad
nie wiedziała, gdzie się znajdujemy. To nie był mój najbystrzejszy ruch,
ale powodzenie mojego planu stało pod znakiem zapytania. – Ty znasz
się na kwiatach, prawda? Dlatego postanowiłem kupić identyczne
rośliny dla siebie i doktorka. Wybierz taką, która jest najtrudniejsza
w utrzymaniu. Jeśli Ethan naprawdę jest twoim ideałem, a ja jestem
gnidą, na pewno uda mu się okazać zaangażowanie, utrzymując ją przy
życiu.
Mad zamrugała.
– Nie nadążam za tobą.
– Jaśmin. – Bardzo się starałem, by w tym momencie nie obnażyć
zębów jak dzikie zwierzę. – Powiedziałaś, że przejmujesz się, gdy
rośliny umierają, prawda? Z tego, co pamiętam, wygłosiłaś mi o tym
kazanie. Masz obsesję na punkcie kwiatów i utrzymywaniu ich przy
życiu. – Zaczerpnąłem powietrza, bo właśnie sobie przypomniałem, że
kwiaty na jej biurku symbolizują jej zmarłą matkę, więc naprawdę wiele
dla niej znaczą. – Jesteś w tej kwestii nadzwyczaj nieustępliwa.
– Ty naprawdę próbujesz odstawić jakiś wielki romantyczny gest. –
Madison zmarszczyła czoło. – Czy nie możesz choć na chwilę przestać
zachowywać się jak dupek, żebym nie miała ochoty przywalić ci
w twarz? Dziękuję bardzo.
Stłumiłem uśmiech. Ta prawdziwa Maddie była o wiele bardziej
interesująca niż jej radosna, idealna i nieskalana wersja, która pojawiła
się w moim życiu kilka miesięcy temu. Oczywiście wciąż miała w sobie
dobro, ale, jak się dowiedziałem, nie była żadnym popychadłem.
– Mówiłaś, że zależy ci na roślinach. I że to, jak ludzie o nie dbają,
świadczy o ich charakterze. Cóż, uważam, że Ethanowi na nich nie
zależy. Nie aż tak. I nie zależy mu na tobie. Mnie zależy bardziej.
W kwiaciarni zapadła cisza.
Kiedy się rozejrzałem, dotarło do mnie, że gapią się na nas wszyscy,
nie tylko para trzydziestolatków. Urządziliśmy tu niezłą awanturę,
podczas której przyznałem się do zdrady, a raczej do symulowania
zdrady, i złożyłem Mad deklarację. Ludzie dowiedzieli, że jest jeszcze
inny facet.
Jeżeli zaliczę operację plastyczną i jakiś skandal z golizną, to zostanę
gościem w Żonach Beverly Hills, czy jak to się zwie.
– Azalie – wyszeptała pogrążona w myślach Madison.
Nogi poniosły ją na koniec pomieszczenia.
Podążyłem za nią jak zaczarowany. Za mną ruszyła para, która
wybierała kwiaty na ślub. Odwróciłem się, żeby powstrzymać ich
gestem ręki.
– Państwo Wścibscy mogą już sobie pójść.
– Ale ja chcę wiedzieć, jak to się skończy – zapiszczała kobieta.
– Spojler: zdobędę tę dziewczynę. A teraz won.
Dogoniłem Mad przy kwitnących różem, czerwienią i fioletem
azaliach. Jej oczy błyszczały.
– Lubią ciemne miejsca, wilgotne powietrze, a doprowadzenie do ich
rozkwitu jest prawie niemożliwe. Utrzymanie ich w sierpniu w Nowym
Jorku będzie mordęgą. To niemal niewykonalne zadanie. Tylko jedna na
jedenaście przeżywa. Pamiętam, że mój tata nie znosił trzymać ich
w kwiaciarni. Kiedy mężczyźni próbowali kupić je dla swoich żon,
wymieniał im długą listę powodów, dla których powinni wybrać inne
kwiaty. – Madison zamilkła. – Ale... To były ulubione kwiaty mojej
mamy. Dlatego tata w każdy piątek, nieważne czy słońce, czy deszcz,
kupował jej azalie.
– Zadbam o to, żeby przeżyły – wycedziłem.
Wbiła we mnie wyzywające spojrzenie.
– Skąd mam wiedzieć, że nie poprosisz swojej gosposi, żeby się nimi
opiekowała? Albo nie zatrudnisz ogrodnika?
– Bo nie jestem niemoralnym draniem – odparłem po prostu.
Posłała mi spojrzenie pełne niedowierzania. Podejrzewałem, że ma
trochę racji.
– W tej sytuacji nie zachowam się jak niemoralny drań – obiecałem
i pozwoliłem jej wybrać dwie rośliny.
Podeszliśmy do kasy. Mad poprosiła o długopis, a potem podpisała
obie rośliny tak, żeby mogła je potem rozpoznać, w razie gdyby kusiło
mnie oszustwo. Chciałem ją zapytać, dlaczego mi nie wierzy, ale
wziąwszy pod uwagę wszystko, przez co przeszliśmy, podejrzewałem,
że jej zaufanie do mnie było o dupę potłuc. Mieliśmy w tym zakresie
konkretne braki.
Zapłaciłem za rośliny, a następnie powiedziałem kasjerce, żeby
doliczyła do mojego rachunku to, co zamówi wścibska para na swoje
wesele.
Madison spojrzała na mnie jak na wariata. Wzruszyłem ramionami.
– Kiedy w tobie budzi się Męczennica Maddie, we mnie dochodzi do
głosu Uczynny Chase, choć wciąż trochę mroczny.
Roześmiała się.
Nie byłem gotowy na taką reakcję. Śmiech zabrzmiał gardłowo
i szczerze; kąciki jej oczu się zmarszczyły.
Tym razem ocknął się nie tylko mój fiut, lecz także inne organy.
Również ten, który przez lata był trzymany w zamknięciu. Ten, który nie
powinien był się obudzić.
– Boisz się, że pokonam twojego chłopaczka w jego własnej
kwiatowej grze? – Uniosłem brew, emanując nonszalancją.
– To nie jest mój chło... – zaczęła i szybko zasłoniła usta ręką.
Posłałem jej triumfalny uśmiech.
No to się zaczęło.
ROZDZIAŁ 13
MADDIE

15 listopada 2004 roku

Droga Maddie,
chcę Ci podziękować za to, że jesteś najlepszą córką na świecie.
Wczoraj przez cały dzień czułam się źle i nie poszłam do pracy. Ty
postanowiłaś pomóc swojemu tacie w kwiaciarni, mimo że następnego
dnia miałaś ważny test w szkole. Kiedy wróciłaś, przyniosłaś ze sobą
bukiet azalii. Moich ulubionych (jak zawsze, pamiętałaś).
Powiedziałaś mi, że w tajemnicy zjadłaś wszystkie płatki i że
smakowały jak słodki nektar. Łodygi umieściłyśmy między kartami
książek, oglądając Stalowe magnolie i popijając herbatę z miodem.
Dzięki tym kwiatom poczułam się kochana. Mam nadzieję, że pewnego
dnia też tego doświadczysz.
Kocham Cię najmocniej na świecie.
Mama

◆◆◆
Wręczyłam Ethanowi kwiaty, kiedy spotkałam się z nim na kawie.
(Pójdziemy na herbatę, poprawił mnie w wiadomości. Kawa jest
niezdrowa. Wyślę ci o tym artykuł).
Wolałam nie wspominać mu, że azalie to część zakładu z Chase’em,
bo uważam, że byłoby to niemiłe i ostentacyjne. Więc po prostu
wyjaśniłam, ile znaczą dla mnie kwiaty, a potem dałam mu je
w prezencie. Dodałam również, że azalie były ulubienicami mojej
zmarłej mamy i potrzebują specjalnej troski i dużo uwagi, ale w zamian
nagrodzą opiekuna zachwycającym kwitnieniem.
– Wymagają mnóstwo pracy, ale są tego warte.
– To tak samo jak ktoś, kogo znam. – Upił łyk zielonej herbaty
i poczęstował mnie zbolałym uśmiechem.
Dzisiaj był jakiś inny. Jakby zmęczony. Podejrzewałam, że zapewne
mam z tym coś wspólnego.
Jako że Ethan nie miał pojęcia o zakładzie, co zdecydowanie działało
na jego niekorzyść, postanowiłam mu pomóc i wydrukowałam dokładną
instrukcję obsługi azalii. Ethan wepchnął doniczkę i kartkę pod stół,
a następnie zamówił ciasto bez glutenu i zaczął opowiadać, że został
zaproszony na konferencję, żeby porozmawiać o dzieciach, które cierpią
na zaburzenia lękowe.
Od razu pomyślałam o Katie. Na pewno byłaby zainteresowana.
I zaraz przypomniałam o głupocie, którą zrobiłam. Kompletnie
wypadło mi z głowy, że kiedyś wtajemniczyłam siostrę Chase’a w moją
urodzinową niespodziankę. I nas zdemaskowałam.
Co do Ethana: dobrze bawiłam się w jego towarzystwie, ale
brakowało mi uczuć, które dopadały mnie przy Chasie. Z nim każde
spotkanie wydawało się cudowne i zawsze kończyło się moją obsesyjną
analizą każdego aspektu i słowa.
Nastał weekend, więc musiałam odkleić się od projektu WSŚ.
Umówiłam się z Laylą, Svenem i Franciskiem. Panowie wyprawiali
coroczną imprezę na dachu budynku po sąsiedzku, gdzie serwowali
niskokaloryczne, niskowęglowodanowe mojito i puszczali
George’a Michaela na cały regulator. Sven upierał się, że ta huczna
regularność jest mu niezbędna, by mógł dać upust swojej wewnętrznej
Kris Jenner (w taki sposób, żeby nie przekroczyć limitu na karcie
kredytowej). Wejściówki sprzedawał po sto dolarów; dzięki nim
dostawało się plastikowy leżak, rozwodnione drinki, kanapki
z supermarketu i kilka cudownych godzin w towarzystwie Svena. Cała
reszta szła na wybrane przez niego cele charytatywne. W tym roku
chciał przekazać zgromadzoną kwotę na rzecz Towarzystwa Ochrony
Zwierząt.
Na dachu zebrali się wszyscy znajomi i przyjaciele królika. Leciało
Born This Way Lady Gagi, a od dudnienia drżał strop.
Zaklepałyśmy sobie z Laylą leżaki na uboczu, z dala od pracujących
w biurze Francisca stażystów, którzy dopiero co ukończyli liceum. Nie
umknęło mi, że impreza odbywa się na poziomie dachu sąsiedniego
wieżowca. Mieszkali w nim Sven i Chase, a okna tego ostatniego
znajdowały się niemal przed moimi oczami. Pokryte powłoką
antyrefleksyjną uniemożliwiały podglądanie.
Nie żebym chciała zapuszczać żurawia do apartamentu Chase’a. Nie
próbowałam tego robić, nawet gdy nikt nie patrzył. Zamknęłam oczy
i rozkoszowałam się promieniami słońca pieszczącymi moją skórę.
Leżak się chybotał (pewnie wrócę do domu z czerwonymi odciskami na
skórze!), ale w tym momencie nie chciałam być w żadnym innym
miejscu. Tylko tu i teraz, z moimi przyjaciółmi.
– A skoro mowa o mężczyznach... Co u Granta? – zagadnęłam.
Tuż po moim zerwaniu z Chase’em Layla oznajmiła, że chciałaby
przespać się z Grantem, i zapytała, czy mam coś przeciwko. Oczywiście
nie miałam – Grant był zacnym facetem (tak myślałam, dopóki Chase
nie powiedział mi, że zamienił się z nim koszulami). I prawdę mówiąc,
uważałam, że to on powinien chronić swoje serce, a nie moja
przyjaciółka. Ona miała alergię na wszystkie poważne romantyczne
związki.
– Zachwycający, jak zawsze. Teraz jest na wieczorze kawalerskim
w Miami.
– A nie boisz się, że oprócz kubańskiego jedzenia i owocowych
koktajli spróbuje tam czegoś jeszcze? – zapytałam.
Layla pokręciła głową.
– Na to liczę. Powiedziałam mu, że łączy nas tylko przelotny romans.
Nawet utwierdziłam go w tym przekonaniu, bo poszłam na randkę
z absolutnym ciasteczkiem z Tindera. Poza tym Grant to typ faceta,
który chciałby się chajtać.
– A ty nie chcesz ślubu, ponieważ...? – Francisco wyrósł jak spod
ziemi. Postawił przy nas tacę z burgerami, po czym przysiadł na brzegu
mojego leżaka.
– Nie chcę mieć dzieci. – Layla wzruszyła ramionami. – I chociaż te
dwie rzeczy niekoniecznie muszą iść w parze, to przyznaj, że jedna jest
z drugą związana. No i po prostu nie wierzę w instytucję małżeństwa.
– Ethan też taki jest – wtrąciłam. – To znaczy chciałby kiedyś wziąć
ślub.
– Tak? – Layla przekrzywiła głowę. – Ale Grant jest... No wiesz,
interesujący.
– To nie fair – zaprotestowałam. – Ethan też jest interesujący. Przecież
nawet go nie poznałaś!
– Czy to dlatego jeszcze nie pozwoliłaś mu zamoczyć, Maddie? –
Moja przyjaciółka nie wyglądała na przekonaną.
Francisco nachylił się i klepnął ją w ramię.
– Pokaż mi tego Granta.
– Okej. Tylko się nie zabujaj – ostrzegła. – A z drugiej strony to jest
facet, który pragnie rodziny, ale kiedy dowie się, że ja wręcz przeciwnie,
na pewno ze mną zerwie. – Layla okręciła się na leżaku, żeby wyciągnąć
z torebki telefon. Podała mi również moją komórkę w kwiecistym etui. –
Masz. Dostałaś wiadomość od związkofoba.
Złapałam telefon w locie, zaskoczona, że moje ciało choć raz
nadążyło za umysłem. Serce podskakiwało mi w piersi jak student
szukający ofiary na imprezie.
Chase przysłał mi zdjęcie stojącej na szafce azalii, która wyglądała na
nadzwyczaj żywą. Rozpoznałam, że to jego mieszkanie:
minimalistyczna, bezosobowa przestrzeń wciąż przypominała mi smutne
eleganckie pokoje hotelowe, w których umierały gwiazdy rocka.

Maddie: Jestem pod wrażeniem. Należy ci się za to Nagroda


Nobla.
Chase: Czy to jakiś kod oznaczający „włóż spodnie”?
Maddie: A dlaczego nie masz ich na sobie w środku dnia?
Chase: Niektóre z moich ulubionych aktywności należy uprawiać
bez spodni. Co teraz robisz?
Maddie: Opalam się na dachu budynku naprzeciwko.
Chase: Jeśli w ten sposób próbujesz mnie poderwać, zwracam ci
uwagę, że jest mało subtelny.
Chase: Co oznacza, że jesteś zapewne w samych majtkach.
Chase: A pamiętasz, co się ostatnio wydarzyło, gdy znajdowaliśmy
się w tym samym pomieszczeniu i nie mieliśmy na sobie ubrań?
Maddie: Nie przypominam sobie nic takiego.
Chase: Z chęcią odświeżę ci pamięć.
Maddie: Żadnego sextingu.
Chase: Świetnie. Wpadnę do ciebie za dwie godziny
i zademonstruję ci to osobiście. Odnoszę wrażenie, że powinnaś
zażyć nieco witaminy K. Doustnie.
Maddie: Jeżeli spróbujesz, to dostaniesz witaminkę Z.
Chase: Chyba nie znam tego suplementu.
Maddie: Z liścia w twarz.
Chase: Wiesz, sądziłem, że gdy dowiesz się, jak było z moją
niezdradą, nieco mi odpuścisz.
Maddie: Niby dlaczego? To, że chciałeś mnie wygonić
i z premedytacją pozostawić mi bliznę na całe życie, jest tylko
nieznacznie lepsze, niż gdybym przyłapała cię bez spodni.
Maddie: I tak wiem, że teraz nie masz na sobie spodni. Nie musisz
mi powtarzać.

Wysłał mi zdjęcie siebie od pasa w dół: siedział w ciemnoszarych


spodniach na czarnej skórzanej kanapie. Ponieważ nigdy wcześniej nie
widziałam go w innych niż te od czarnych garniturów, widok zbił mnie
z pantałyku. Zwłaszcza że nogi Chase trzymał szeroko, a po
wewnętrznej stronie uda dostrzegłam zarys erekcji.
Przełknęłam głośno ślinę i wstrzymałam oddech. Na moim ciele
zatańczyły mrówki ekscytacji.
Dostałam kolejną wiadomość.

Chase: Ładne bikini.

Spojrzałam w dół, na moje piersi w stroju kąpielowym. On naprawdę


przygląda mi się przez okno? Wprawdzie lustrzana powłoka na szybach
nie pozwalała mi tego sprawdzić, ale miałam na to dziką ochotę.
– Dlaczego Maddie wygląda, jakby miała zaraz zemdleć? – zapytała
Layla. – I dlaczego tak się lampi w ekran telefonu?
– Według mnie patrzy na jakieś wielkie burrito – zamruczał Francisco.
– Och, meksykańskie. Idealnie pasowałoby do mojego mohito –
stwierdziła Layla. – Sprawdźcie, za ile może przyjechać dostawca z tej
knajpy kawałek dalej.
Zignorowałam przyjaciół i odpisałam, przekonana, że zaraz tego
pożałuję. Ale byłam tak zawstydzona – i podniecona – że od razu
łyknęłam przynętę Chase’a. Poza tym to tylko nieszkodliwy flirt.
W końcu nie mam chłopaka. Ethan sam wytknął, że nic poważnego nas
nie łączy.

Maddie: To pistolet czy po prostu się ucieszyłeś na mój widok?


Zawahałam się.
Chciałam go zszokować. Utrzymać iskry między nami. Zrobiłam więc
coś nieprawdopodobnego. Niewiarygodnego. Wyciągnęłam telefon
i pstryknęłam selfie tak, żeby uchwycić moje bikini w ananasy. Nie
miałam ciała jak modelka z okładek magazynów sportowych – ani jak
Amber – wyrzeźbionego i ulepszonego chirurgicznie. Byłam drobna,
miałam szerokie biodra i płaski, chociaż miękki brzuch.
Skrzywiłam się, ale wysłałam fotkę. I usłyszałam narzekania Layli, że
nie potrafię odmawiać.
– Pewnie poprosił ją, żeby pisała z nim gorące wiadomości, a w jej
słowniku nie ma słowa „nie”.
– Czy ona właśnie zrobiła sobie selfie w bikini? Przecież na Instagram
nie wstawia niczego, chyba że kwiaty i szkice – wymamrotał Francisco,
tracąc zainteresowanie tematem.

Maddie: Chodzi ci o to bikini?


Chase: Tak, o to. I miło cię widzieć. I chciałbym przerżnąć cię tak
mocno, że zrobiłbym w materacu dziurę twojej wielkości. A także
w dywanie. I zepsułbym tę nową ramę, którą ci kupiłem.
Maddie: Jakie to romantyczne. Cytujesz Atticusa Fincha?
Chase: Nie, dzieło anonimowego autora.
Maddie: Tylko nie rezygnuj z pracy. Pisanie nie jest twoją mocną
stroną.
Chase: Kobieto małej wiary! Mogę być romantyczny, jeśli zechcę.
Maddie: Naprawdę? Przekonajmy się. Będzie ciekawie.
Chase: Chciałbym przerżnąć cię tak mocno, że zrobiłbym
w materacu dziurę twojej wielkości. A także w dywanie. I zepsułbym
tę nową ramę, którą ci kupiłem. Proszę <3 <3 <3
Chase: I jak wypadłem?
Maddie: Cudownie. Pablo Neruda nie dorasta ci do pięt.
Chase: Czy to oznacza, że mogę wpaść do ciebie na noc?
Maddie: Nie. I jeśli kiedykolwiek znowu napiszesz mi coś
sprośnego, zablokuję twój numer.
Chase: Możesz dalej wciskać sobie kit.
Maddie: Myślisz, że tego nie zrobię? Za pierwszym razem się nie
wahałam. I wyrzuciłam cię ze swojego życia.
Chase: Teraz nie jest tak, jak za pierwszym razem, Mad. To się
dzieje naprawdę. I oboje o tym wiemy.
Maddie: I to cię nie martwi?
Chase: Nic mnie nie martwi.

To nie była prawda. I o tym też wiedzieliśmy oboje.


Utrata ojca martwiła go bardziej niż cokolwiek. Uważałam nawet, że
właśnie z tego powodu Chase boi się obdarzyć innych miłością.
Chase Black odrzuca miłość, bo boi się, że ją straci.
A ja? Uganiam się za nią, bo straciłam największą miłość mojego
życia.
Nie zgadzaliśmy się we wszystkich najważniejszych kwestiach. Ja
pragnęłam tego, czego on się obawiał, a on gardził tym, w co wierzyłam.
Zdrowa na umyśle dziewczyna odwołałaby ten głupi zakład z azaliami,
odwróciła się i uciekła.
Nachyliłam się, próbując bez powodzenia zajrzeć do mieszkania
Chase’a. Ciężar ciała przeniósł się na brzeg leżaka. I spadłam,
pociągając za sobą Francisca.

◆◆◆
Kiedy wracałyśmy z Laylą do domu metrem, opowiedziałam jej, jak
wygląda moje życie uczuciowe. Wyznałam, że mam dwie opcje:
związek – z wyznaczoną datą zakończenia – z Chase’em, który na
pewno zostawi moje serce w kawałkach, oraz bezpieczną stałą relację ze
słodkim i godnym zaufania Ethanem.
Layla zastanowiła się nad obiema.
– Z jednej strony nie chcesz Ethana – oznajmiła. – Nie mówisz o nim
jak o Chasie. Kiedy do ciebie pisze lub dzwoni, w twoich oczach nie
pojawia się błysk. Z drugiej strony Chase jest nieprzewidywalny i jeśli
znów się z nim prześpisz, kiedyś tego pożałujesz. Przecież on ci
wyraźnie powiedział, że nie chce małżeństwa, ślubu ani dzieci. A dla
ciebie są one ważne, Maddie. Nie chcę, byś z tego rezygnowała dla
ładnej buźki i czarnego garniaka. Ale nie chcę też, byś za dwadzieścia
lat obudziła się i znienawidziła siebie za to, że wybrałaś Ethana. –
Oblizała usta. – Rzecz w tym, że nie bez powodu nazywamy cię
Męczennicą Maddie. Masz skłonności do wybaczania, i to nawet
ludziom, którzy na to nie zasługują. Weźmy na przykład Ninę z twojej
pracy. Nigdy nie powiedziałaś Svenowi, że ona cię dręczy, ani się jej nie
postawiłaś. Pozwoliłaś, by Chase wcisnął ci tego cholernego psa,
Maddie, mimo że właściciel twojego mieszkania na to nie pozwala. A ty
masz alergię.
– Lekką – wymamrotałam, wiedząc, że się nie myli.
– Chcę przez to powiedzieć, że... Chyba szukasz akceptacji
u wszystkich przez to, że twoja mama zmarła, gdy byłaś dzieckiem.
Dlatego dalej ciągniesz tę relację z Ethanem. Musisz zebrać się na
odwagę i po prostu powiedzieć „nie”, gdy coś ci nie pasuje. Nawet jeśli
musiałabyś odmówić obu.
Przygryzłam wargę, zastanawiając się nad jej słowami.
Layla ściągnęła brwi. Miała na sobie zieloną plażową sukienkę, która
idealnie pasowała do jej włosów w krzykliwym odcieniu.
– Nie sądzę, by zapominanie o Chasie było takim złym wyjściem –
dodała. – Ostatni wyskok z diabłem będzie idealną okazją, by na zawsze
wybić go sobie z głowy. Zwykły letni romansik. Może zadziała, ale
tylko jeśli się do niego nie przywiążesz. Myślisz, że jesteś w stanie to
zrobić?
– Nie wiem – przyznałam. – Nie sądzę. Ale jakaś część mnie tego
chce. To będzie swoista emancypacja Męczennicy Maddie –
zachichotałam. – Odejście od poranionego boskiego faceta, który mnie
potrzebuje.
Coś zamrowiło mnie pod skórą. Jakaś pierwotna potrzeba, by podjąć
decyzję.
Napisałam do Ethana z prośbą o spotkanie we wtorek wieczorem.
Kiedy weszłyśmy z Laylą do budynku i każda stanęła przed swoimi
drzwiami, obejrzałam się przez ramię, żeby zobaczyć słowo dnia
z piątku, które moja przyjaciółka zapomniała ściągnąć.
„Hiraeth: tęsknota za domem, do którego nie można powrócić albo
który nigdy nim nie był”.
Nie potrafiłam przestać myśleć o tym walijskim słowie całe
popołudnie. Wsiąkało w moje kości jak letnie promienie słońca.
Zapuszczało korzenie, wrastało w moje ciało. Rozumiałam je aż za
dobrze.
Hiraeth.
Dumałam o domu nie należącym do mnie, choć z całych sił
próbowałam w nim zamieszkać. O miejscu, za którym tęskniłam, choć
nigdy go nie odwiedziłam. O osobie, z którą czułabym się bezpiecznie.

◆◆◆
Maddie: Z iloma kobietami spałeś od naszego zerwania?
Chase: Ty serio chcesz wiedzieć?
Maddie: Serio.
Chase: Panie pierwsze. Z iloma mężczyznami spałaś?
Maddie: Nie, ty pierwszy.
Chase: Myślę, że to pokrzyżuje mój plan, który próbuję
zrealizować.
Maddie: A jaki masz plan?
Chase: Żeby poczuć twoje usta na swoim penisie i poszukać na
twojej głowie siwych włosów.
Maddie: Tak się składa, że mam ich kilka. Mama mówiła, że takie
mamy geny.
Chase: Mogę wziąć pęsetę, jeśli chcesz.
Chase: (Dzisiaj jestem wyjątkowo romantyczny).
Maddie: Dzięki, ale nie zaufałabym ci, nawet gdybyś trzymał
w dłoni piłeczkę antystresową.
Maddie: Poza tym włosy w odcieniach szarości są naturalne.
Chase: Ja nie mam nic przeciwko. Podobałabyś mi się we
wszystkich pięćdziesięciu odcieniach szarości.
Maddie: A teraz przestań odwlekać i odpowiedz.
Chase: Cztery.
Maddie: Wow.
Chase: Domyślam się, że to nie jest pozytywne „wow”.
Maddie: Brawo, Sherlocku.
Chase: A ty?
Maddie: Zero.
Chase: Wow.
Maddie: Zgaduję, że to pozytywne „wow”.
Chase: Tak. Chociaż nie wyobrażam sobie, jak udało ci się oprzeć
urokowi legginsów połączonych z krawatem.
Maddie: Ethan jest mężczyzną, w którym chciałabym się
zakochać.
Chase: Miłość tak nie działa, Mad. Nie można powiedzieć sercu,
w kim powinno się zakochać.
Maddie: Ty naprawdę uważasz, że jesteś odporny na miłość?
Chase: Tak.
Maddie: Rozwiń to.
Chase: Tak, jestem odporny na miłość. Nie jestem w stanie się
zakochać. Dla mnie to żaden problem.
Maddie: Dlaczego?
Chase: Już widziałem ciemną stronę miłości, więc teraz mam
trzeźwe spojrzenie na płeć odmienną.
Maddie: Opowiedz mi o Amber.
Chase: Tylko jeśli w poniedziałek zjawisz się na narzeczeńskiej
sesji zdjęciowej, żeby strzelić sobie kilka rodzinnych fotek.
Maddie: A mogę zastrzelić swojego udawanego narzeczonego?
Chase: Zabawne. To tak czy nie?
Maddie: To się nazywa szantaż.
Chase: Ja to wolę nazwać negocjacjami.
Maddie: Nienawidzę cię.
Chase: Raczej chciałabyś mnie nienawidzić.
Maddie: Jakie masz plany na wieczór?
Chase: Mam nadzieję, że będzie mi dane zająć się tobą.
Maddie: Zła odpowiedź.
Chase: Zamierzam zapolować na mieście, skoro moja tymczasowa
dziewczyna nie chce mnie widzieć.
Maddie: Czyli znów zaczniesz zdradzać.
Chase: Nie jesteśmy ze sobą na wyłączność. Ty cały czas całujesz
Ethana. I idę o zakład, że Ethan całuje również inne kobiety.
Maddie: Zapomnij. Baw się dobrze. Mam nadzieję, że złapiesz
opryszczek.
Chase: Opryszczek?
Maddie: Jak opryszczka, tylko dla mężczyzn.
Chase: Kurwa, jak ja za tobą tęskniłem!
Maddie: Tak naprawdę podebrałam ten tekst z serialu Ray
Donovan.
Chase: Możesz przestać się tak zżymać, jakby te twoje majteczki
(we wzorki?) weszły ci w dupę? Właśnie jestem w domu rodziców
i siedzę z ojcem przy szachach. I przegrywam. A to wszystko przez
ciebie.
Maddie: W truskawki (te majtki). Jak on się czuje?
Chase: To świetnie (co do majtek). I niezbyt dobrze (w kwestii
taty).
Maddie: Naprawdę mi przykro. Cokolwiek bym powiedziała, nie
polepszę sytuacji, ale cały czas o was myślę. W tym tygodniu
spotykam się z Katie na lunchu. Będę ją wspierać.
Chase: Ta niewiedza jest wykańczająca. Tata dziś jest tutaj, ale
kto wie, co będzie jutro?
Maddie: Kiedy moja mama dowiedziała się o raku piersi, zaczęła
pisać do mnie listy. Krótkie anegdotki o tym, jaka byłam za
dzieciaka, albo o tym, jaką ona była matką. Łączyły nas kwiaty.
Zawsze się cieszyłam, kiedy zabierała mnie do pracy i ktoś składał
duże zamówienie na ślub. Kiedy po raz pierwszy pokonała raka, nie
przestała pisać tych listów. Zapytałam ją, dlaczego to robi, a ona
odparła, że to bez znaczenia. Bo to, że nie jest już chora, nie oznacza,
że kiedyś nie umrze. I chce mi przypominać, że zawsze będzie mnie
kochać. Myślę sobie, że może warto powiedzieć tacie, jak ty się z tym
czujesz.
Chase: A jak ty się czułaś? To znaczy... Już po?
Maddie: Jakby mnie zdradziła. Cały czas biłam się z myślami, jak
ona mogła mi to zrobić, mimo że nie miałam powodu. Wiedziałam
przecież, że nie zachorowała specjalnie. A jednak czułam się tak, jak
gdyby ktoś mnie czegoś pozbawił. Oszukał mnie. Przeklął. A potem
zaczęłam powoli stawać na nogi. I tobie też się to w końcu uda.
Chase: A co, jeśli nie będę potrafił?
Maddie: Zadbam, by ci się udało.
Chase: Nie pozwolę ci zostać i mi pomagać.
Maddie: Nie będę cię prosić o pozwolenie.
Chase: Czyli chcesz mnie uratować, ale nie zamierzasz się ze mną
pieprzyć?
Maddie: Dokładnie.
Chase: Przyjadę po ciebie w poniedziałek o osiemnastej.
Maddie: Poniedziałek.
Chase: Mad?
Maddie: Tak?
Chase: Dzięki.
ROZDZIAŁ 14
CHASE

To było to samo studio.


Zajebiście. To musiało tak się skończyć.
Industrialny loft przy Broadwayu.
Nie dziwiło mnie to. Mama zatrudniała asystentkę, Bertę, która mogła
mieć jakieś osiemdziesiąt lat (wcale nie przesadzam). Powinna była
odejść na emeryturę jakieś trzy dekady temu, ale owdowiała, nie miała
dzieci, a mama twierdziła, że dzięki tej pracy Berta ma w życiu zajęcie.
Była na bakier z technologią i za każdym razem, gdy miała zamówić dla
naszej rodziny jakąś usługę, korzystała z książki telefonicznej, takiej
o żółtych stronach. Co oznaczało, że teraz zarezerwowała nam studio
Events4U, to samo, które od wieków robi nam zdjęcia z okazji
wszystkich rodzinnych wydarzeń: zaręczyn, ukończenia uczelni, fotki do
kartek świątecznych, kondolencji, każde zdjęcie Małego Smarka.
Uwieczniło nawet pogrzeb kota himalajskiego Katie (nie zamierzam
rozwijać tematu; wciąż nie wybaczyłem siostrze tego, że zmarnowała
nam wszystkim czas, bo zapragnęła wyprawić zwierzakowi uroczysty
pochówek).
Otworzyłem Mad, czując, że zaraz wyjdę z własnej skóry i przeniosę
się na drugi koniec planety. Nie mogłem przestać myśleć o tym, co się
wydarzyło, gdy przebywaliśmy w tym studiu po raz ostatni. Oczywiście,
później odwiedzała je moja rodzina, ale ja obiecałem sobie, że moja
noga nie postanie tu już nigdy.
Bo nie byłem pieprzonym masochistą.
Aż do teraz.
Madison wpadła do środka; ruchy miała jak zawsze płynne
i sprężyste. Oparła się o kontuar i przywitała z recepcjonistką, jakby
znały się całe życie. Jej włosy trochę urosły i sterczały bardziej niż
zazwyczaj. Ten widok kręcił mnie cholernie, ale zastanawiałem się, czy
odrosną, żebym mógł szarpać za nie w trakcie seksu.
Na słowa recepcjonistki Madison zareagowała śmiechem, a potem
wyjęła telefon z torebki i coś jej pokazała.
A ja zorientowałem się, że kilka lat temu to właśnie ta kobieta robiła
mi zdjęcia.
Wspomnienie uderzyło we mnie jak rozpędzona ciężarówka. Ten
zakład fotograficzny prowadziła jedna osoba, właścicielka, która
zachęcała mnie i moja byłą (prawdziwą) narzeczoną, żebyśmy
uśmiechnęli się do obiektywu. Byliśmy wtedy dwójką zdenerwowanych
absolwentów uczelni, którzy podjęli fatalną w skutkach decyzję, by
wziąć ślub, zanim w ogóle zdążyli się poznać.
Ona cię nie rozpozna. Jest właścicielką studia na Broadwayu.
Zapewne widuje setki osób tygodniowo, wyjątkowo brzydkich
i wyjątkowo ładnych. Twoja twarz się nie wyróżnia.
– O rany. – Kobieta, która przedstawiła się jako Becky, poprawiła
okulary na nosie i spojrzała na mnie.
Miała jakieś pięćdziesiąt lat, atletyczną budowę, szarą konserwatywną
sukienkę, włosy w tym samym kolorze. I obwiesiła się tak ciężką
biżuterią, że pewnie zatopiłaby „Titanica”, gdyby na niego weszła.
– Znów się spotykamy, panie Black.
Do jasnej cholery.
– Znów? – Madison uśmiechnęła się ponownie, patrząc to na mnie, to
na Becky. – To twoja druga sesja narzeczeńska w tym studiu? – zapytała.
Jej podejrzenia się potwierdziły.
W tym momencie miałem ochotę wybebeszyć Becky, Bertę i mamę
i zrobić z ich jelit modną apaszkę. Zamiast jednak rzucić się na trzy razy
starsze od siebie kobiety, złapałem Mad za rękę (po raz trzeci; zaczynam
się chyba przyzwyczajać) i postanowiłem zignorować jej komentarz.
– Ta zostanie ze mną na dłużej – wycedziłem.
– Nie bądź tego pewien – wymamrotała Mad.
– A ja jestem o tym przekonana. Poprzednia dziewczyna – Becky
pokręciła głową, obchodząc kontuar, żeby pokazać nam studio –
kompletnie do niego nie pasowała. Wiedziałam, że nie jest im pisane.
Mam nosa do takich spraw. Naprawdę. – Zatrzymała się przed białym
tłem, które oświetlała masa lamp. W ciemnym kącie obok znajdowały
się stołek i cały sprzęt. Becky włączyła aparat stojący na podstawce
i ustawiła ostrość, mrużąc oczy. – Nie zdziwiłam się, kiedy zobaczyłam
ją z kimś innym, bo wy mi do siebie nie pasowaliście – zwróciła się do
Chase’a. – Kiedy wchodzi tutaj jakaś para, nie muszę z nimi rozmawiać.
Wystarcza mi język ciała i już wiem, czy ze sobą wytrwają, czy nie.
Intuicja nigdy mnie nie zawodzi. – Postukała zadbanymi paznokciami
w skroń.
Posłałem jej uprzejmy uśmiech mówiący, że nie mogę się doczekać,
aż stąd wyjdę. Wykręciłbym się od tego cyrku, gdyby nie to, że dzięki
niemu tata wydawał się szczęśliwy.
Kiedy mama powiedziała mi, że zarezerwowała nam sesję zdjęciową,
która ma być prezentem z okazji zaręczyn, zaprotestowałem. Ale
rozczarowanie na twarzy taty sprawiło, że musiałem się zgodzić.
– A co sądzisz o naszym związku? – zapytała Mad, stając na białym
tle.
Dzisiaj miała na sobie szarą bluzkę, perłowy naszyjnik i różową
ołówkową spódniczkę w drobne brzoskwinie, którą miałem ochotę z niej
zerwać.
– Wy na pewno nadajecie się na długi związek. To wasze szczęśliwe
zakończenie. – Becky uśmiechnęła się zza obiektywu.
Mad posłała mi spojrzenie pełne niedowierzania. Ta fotografka
ewidentnie ją bawiła. Jednak oderwana od rzeczywistości Becky nie
wyglądała na skorą do żartów. A ja nie uważałem, że to śmieszne.
Energicznie gestykulując, Becky kazała nam stanąć bliżej siebie
i poprosiła, żebym otoczył ramieniem Madison („Wow, spójrzcie tylko
na tę różnicę wzrostu!”), a następnie kazała mi położyć obie ręce na
ramionach mojej narzeczonej na niby i spojrzeć jej głęboko w oczy.
Sytuacja była bardziej kiczowata niż komedia romantyczna i waliła po
oczach ironią, mimo to powstrzymałem się od komentarza, bo
wiedziałem, że zdjęcia sprawią radość moim rodzicom. Pamiętałem
również o tym, co powiedziała mi Mad – że powinienem pokazać tacie,
co czuję.
Robiliśmy, co nam kazano, uśmiechaliśmy się boleśnie szeroko do
aparatu, a Becky cykała fotki. Utkwiliśmy spojrzenia w czarnym
obiektywie, błyskało. A do nas dotarło, że trochę to potrwa, więc
Madison rozpoczęła konwersację.
– Czyli jesteś tutaj po raz kolejny? – zapytała przez zaciśnięte zęby.
– Proszę się nachylić i pocałować ją w policzek, panie Black! –
zawołała Becky zza statywu.
Zrobiłem, co mi kazała, i musnąłem ustami skórę Mad we wskazanym
miejscu.
Między nami przebiegł jakiś gorący, niezidentyfikowany dreszcz.
Miałem wrażenie, że ciało Mad rośnie w moich ramionach, staje się
jakby bardziej krągłe, gorące, żywe.
– Daruj sobie ten temat – wyszeptałem.
– Obiecałeś, że opowiesz mi o Amber, jeśli pójdę z tobą na tę sesję
zdjęciową. Gadaj! – syknęła, nie przestając uśmiechać się promiennie.
– Madison, obróć się! Przytul go! Zrób to tak, jakbyś robiła to
szczerze. Nie. Źle. Wygląda to tak, jakbyś próbowała powalić go na
boisku futbolowym!
Becky się nie zamykała.
Mad obróciła się, otoczyła mnie ramionami i przyłożyła policzek do
mojego serca.
Zerknąłem na jej głowę i zauważyłem dwa siwe włosy. Wyróżniały
się wśród brązowych kosmyków.
– Denerwujesz się? – wyszeptała.
Prychnąłem drwiąco.
– Nie.
– Twoje serce bije szybko.
– To przez kawę.
– A kiedy ją piłeś?
Pewnie po południu. Ale chyba mam prawo ekscytować się, kiedy
obok mnie stoi piękna kobieta i mnie przytula?
– Tuż przed tym, jak po ciebie przyjechałem. Dwa mocne espresso.
– Kłamiesz. – Poczułem, że usta Mad rozciągają się w uśmiechu. – To
co z tą Amber?
Miałem ochotę wcisnąć drobną sylwetkę Madison do kieszeni i jej
stamtąd nie wypuszczać. Tak cholernie mnie wkurzała.
– Panie Black, proszę ją przytulić! Nie pamiętam, żeby na naszym
pierwszym spotkaniu był pan taki sztywny.
– Ze względu na mój obecny związek powinna pani przestać o tym
wspominać – powiedziałem.
Fotografka machnęła ręką.
– Jestem za stara na brak bezpośredniości.
– A ja jestem zbyt drażliwy, by rozmawiać na ten temat na trzeźwo! –
warknąłem.
Madison zachichotała.
Otoczyłem ją ramionami, moje usta musnęły jej włosy. Pachniała
kwiatami, kokosem i moim potencjalnym upadkiem.
Będę musiał przemyśleć ten pomysł z udawaniem prawdziwej
dziewczyny, zanim ona się zgodzi.
– No więc spotykałeś się z Amber – drążyła.
Jej ciepły oddech łaskotał moją pierś.
– Byłem z nią zaręczony – poprawiłem.
– No nie gadaj! – Szturchnęła mnie w ramię zszokowana.
– Madison, żadnych przepychanek w studiu! To dlatego nie pozwalam
parom pić przed sesją. Żeby nie zrobiło się gorąco. – Becky zdjęła aparat
ze statywu i zaczęła krążyć wokół nas. – Panie Black, proszę szeptać jej
do ucha jakieś czułe słówka!
Przyłożyłem usta do ucha Madison, a ona zadrżała w moich
ramionach.
– Byliśmy świeżo po studiach. Amber była kiedyś inna: ładna,
naturalna i miała równo pod sufitem. Wierz mi lub nie, ale wtedy
płytkość była jej obca. Chodziliśmy wspólnie na niektóre zajęcia
i w dyskusjach niemal zawsze się zgadzaliśmy. Chociaż gdy patrzę
z perspektywy czasu... Gdybym wtedy uważał, że topienie dzieci jest
dobrą metodą antykoncepcji, ona zapewne też by mi przyklasnęła.
Studiowała dzięki pełnemu stypendium naukowemu i chciała szybko
wyjść za mąż. I osiągnęła swój cel – roześmiałem się z goryczą.
– Zdradziła cię? – Mad wydawała się wściekła, zaskoczona
i zadowolona jednocześnie.
Kurwa, dlaczego ona jest tak ekspresyjna? Miałem ochotę pochylić
się i przegryźć jej dolną wargę, żeby jęknęła, ale wątpiłem, że moim
rodzicom chodzi o tego typu zdjęcia.
– Jeżeli nawet, to nie jestem tego świadomy. – Przesunąłem kciukiem
po jej policzku.
Wiedziałem, że jest zbyt zainteresowana rozmową, by mnie
odepchnąć.
– I co się stało potem?
– Wziąłem sobie wolne, żeby zastanowić się, co chcę w życiu robić.
A Julian już był nieźle ustawiony. Przechwalał się, że zostanie po ojcu
prezesem firmy. Mówił, że od początku jest przygotowywany do tej
posady. Cóż... Julian i Amber się ze sobą zbliżyli, a ja usunąłem się
w cień.
Przesunąłem kciukiem po dolnej wardze Mad. Pozwoliła mi na to.
Mówiłem dalej, choć nie skupiałem się na historii Juliana i Amber.
– Nigdy nie wyprowadziłem Amber z błędu. A ona pragnęła znaleźć
się na szczycie łańcucha pokarmowego. Więc zapytała mnie, czy mogę
jej obiecać, że zostanę kiedyś prezesem. Że zapewnię jej życie
w luksusie. Odparłem, że nie mogę jej tego obiecać. Rzuciłem także, że
równie dobrze mogę zostać nauczycielem. A Julian wmówił jej, że jest
w stanie zdobyć tę posadę.
– Będzie prezesem? – W oczach Madison błysnęła ciekawość.
Pokręciłem głową.
– Naprawdę chciałeś zostać nauczycielem?
Wyglądała na zaskoczoną i zachwyconą tą myślą. Nie winiłem jej.
Wzruszyłem ramionami.
– Przez chwilę. Kiedyś bardziej idealistycznie patrzyłem na świat.
W każdym razie Amber zerwała nasze zaręczyny. Ja wyjechałem na
kilka miesięcy, podróżowałem po świecie. A po powrocie wiedziałem
już, że chcę zostać częścią rodzinnej firmy. Dotarło do mnie, że
nauczanie nie jest moim powołaniem. Tymczasem Amber zdążyła
zaręczyć się z Julianem i zajść w ciążę. Moi rodzice chybaby umarli,
gdyby na świat przyszło nieślubne dziecko, więc narzeczeni pobrali się
czym prędzej.
Zauważyłem obracające się trybiki w głowie Mad.
Uniosła brew.
– Ta ciąża... Amber związała się z Julianem tuż po tobie.
Pokiwałem głową.
– Właśnie dlatego powiedziałem, że nie wiem, czy mnie zdradziła.
– I nigdy jej o to nie zapytałeś?
– Nie chcę znać odpowiedzi. Julian był wtedy moim bratem i jeszcze
istniała między nami więź. Wolałem odpuścić. Ale to był czas, kiedy
przestałem wierzyć w koncept małżeństwa i miłości.
– Byłeś na ich ślubie? – zapytała cicho.
Wyglądała, jakby mi współczuła. A ja miałem ochotę dać sobie
w twarz. Przeszłość naprawdę nie miała żadnego znaczenia. Aktualnie ta
cała sprawa z Amber i Julianem była dla mnie jak wyblakła blizna.
– Byłem jego drużbą. – Uśmiechnąłem się drwiąco. – Nie
zamierzałem dać im do zrozumienia, że mnie to ruszyło.
– Panie Black! Panno Goldbloom! Proszę współpracować! – zawołała
Becky.
Zdałem sobie sprawę, że bez udziału woli przez ostatnie dziesięć
sekund rozmowy nasze usta dzieliły zaledwie centymetry. Szybko się
odsunąłem, czując się jak nastolatek przyłapany na masturbacji.
Madison wbiła wzrok w stopy i spłonęła rumieńcem.
– Nie przesadzajcie – skarciła nas surowo Becky, machając
aparatem. – Publiczne okazywanie uczuć zostawcie sobie na miesiąc
miodowy. A tak przy okazji, gdzie się wybieracie?
– Na Maltę – odparła Mad.
– Fidżi – rzuciłem w tej samej chwili.
Popatrzyliśmy na siebie osłupiali. Próbowałem zwalczyć cisnący się
na usta uśmiech.
– Malta?
– Chcę udać się na wycieczkę śladami Gry o tron. Wiedziałeś, że
większość filmu kręcono właśnie tam? A dlaczego Fidżi?
– Bo chcę się opalić, narąbać i uprawiać z tobą seks na piasku.
– O Boże. – Becky wyglądała tak, jak gdyby zaraz miała zemdleć. –
Skupcie się! Macie szeptać sobie czułe słówka, a nie zbereźności!
Znowu przysunąłem usta do ucha Mad.
Tak się składało, że nasze ciała potrafiły się synchronizować.
Odwróciła się w moich ramionach i przycisnęła tyłek do mojej
erekcji.
Przełknąłem przekleństwo. Starałem się oddychać nosem i myśleć
wyłącznie o smutnych rzeczach. Byleby się tylko o nią nie ocierać.
Dzieci żyjące w ubóstwie.
Zmiany klimatyczne.
Głodujące misie polarne.
Tata.
To ostatnie podziałało.
Becky zawróciła do lampy rzucającej światło na białe tło i zrobiła
nam zdjęcia z cienia.
– Czyli Amber poraniła ci serce – wyszeptała Mad.
– Myślę, że już wcześniej było poranione. Ale tak, ona wbiła ostatni
gwóźdź i młotkiem wybiła mi z głowy wszystkie romantyczne idee.
– Nienawidzę jej – oznajmiła Mad.
Ja wręcz przeciwnie. Do mojej byłej narzeczonej, z którą spędziłem
większość studiów, nie czułem już niczego.
Musiałem jednak coś zrobić, żeby przestać o niej myśleć. Nie miałem
ochoty rozmawiać ani o Amber, ani o Julianie. Nie wyrzekłem się
miłości z powodu złamanego serca, chodziło raczej o upokarzający
koniec. O nieustające plotki. O wstyd.
Biedny Chase, rzuciła go!
Nigdy nie był tak pracowity i żądny władzy jak Julian.
Podobno Amber musiała pobrać się z jego bratem, bo Julian zrobił jej
dziecko, gdy jeszcze była zaręczona z Chase’em.
Może Chase nie potrafił jej zaspokoić?
Może Chase zdradził ją pierwszy? A ona zrobiła to, co dla niej
najlepsze?
Wybaczyłem Julianowi, kiedy poprosił mnie o rozgrzeszenie. Był
starszym bratem, którego zawsze podziwiałem, więc chciałem puścić
rzecz w niepamięć i odbudować naszą relację. To z Amber miałem
problem. Drażniła mnie nieprzewidywalność miłości i to, co w ogóle
o niej sądzę. Zakochałem się w Amber jak trzynastolatek w największej
gwiazdce pop na świecie. Była piękna, cechował ją głód życia, a ja
miałem środki i możliwości, by wyrwać ją z małego miasteczka
i zapewnić jej luksusowe życie, o którym zawsze marzyła. Po
rozczarowaniu, jakim się okazała, nie chciałem już zapraszać
kogokolwiek do swojego życia, bo istniało ryzyko, że musiałbym
patrzeć, jak odchodzi.
Wystarczyła minimalna wzmianka o tym, że koń, na którego
postawiła, nie wygra wyścigu. Że to Julian zostanie prezesem firmy.
I Amber od razu kopnęła mnie w dupę.
Choroba taty była gorzkim przypomnieniem, że miłość jest nie dla
mnie
Miłość to ból.
Ból to cierpienie.
A cierpienie... Nikt nie lubi cierpieć.
Przycisnąłem usta do ucha Madison.
Patrzyła wprost w obiektyw, wciąż się uśmiechała, ale z mojej
perspektywy (Mad jest naprawdę maleńka!) dostrzegałem przerażenie,
że utknie tu już na zawsze.
– Chcę robić z tobą bardzo niegrzeczne rzeczy...
Zadrżała, a ja się uśmiechnąłem, pieszcząc zębami płatek jej ucha.
– Pod prysznicem – ciągnąłem. – Mogłabyś usiąść na wannie, a ja
robiłbym ci dobrze ustami.
– Boże! – Przymknęła oczy z cichym jękiem. – To takie...
Higieniczne.
Oboje wybuchliśmy śmiechem.
Becky posłała nam karcące spojrzenie.
– Za dużo zębów. Proszę was, postarajcie się wyglądać królewsko
i z klasą.
Spojrzałem Madison w oczy, zaciekawiony jej następnym krokiem.
– Czy Amber spróbuje cię zdobyć, skoro masz zamiar zostać
prezesem? – zapytała.
– Nie mam pojęcia.
– A nie martwisz się tym?
– Nieszczególnie.
– A Julian nie boi się, że Amber może się do ciebie dobierać?
Wzruszyłem ramionami.
– Jeśli nawet, on nie ma nic przeciwko.
– Dlaczego?
– Bo ona nigdy nie była jego celem. Była zaledwie przypadkową
wziątką w skomplikowanej rozgrywce szachowej, w której
nieświadomie brałem udział. Jemu tak naprawdę zależało wyłącznie na
potwierdzeniu, że jest lepszy ode mnie. Że jest lepszym synem Ronana
niż ja. On chce zostać prezesem. Chce udowodnić, że należy do rodziny.
– Ale dlaczego Amber to zrobiła? Dlaczego zaczęła kręcić
z Julianem? Przecież ty bardziej nadajesz się... – urwała.
– Do łóżka? – podsunąłem.
– Chciałam powiedzieć, że jesteś łatwiejszy do zniesienia. Chociaż
czasami to eufemizm. On po prostu kojarzy mi się z taką podłą łasicą,
wiesz?
Nie odpowiedziałem.
Becky zarządziła na dzisiaj koniec, więc wypuściłem Madison
z uścisku i odskoczyłem, jakby mnie parzyła. Ona jednak wciąż tkwiła
pogrążona w myślach i przewiercała mnie współczującym spojrzeniem,
którego nie potrafiłem wytrzymać.
– Po prostu wydaje mi się to nie fair, że nie zakochasz się, nie
zaręczysz i nie będziesz mieć dzieci, bo twój brato-kuzyn ukradł ci
narzeczoną. Nie wszystkim kobietom zależy na pieniądzach i statusie.
– Ale nigdy nie można mieć pewności. – Uśmiechnąłem się ponuro.
Mad miała ochotę kontynuować temat, ale ja postanowiłem go uciąć
i podążyłem za Becky do recepcji. Marzyłem tylko o tym, by uciec
przed tym przenikliwym piwnym spojrzeniem.
Madison nie zamierzała odpuścić.
– I to wszystko z tego jednego powodu? – Ruszyła za mną. – Bo masz
fatalne doświadczenia w miłości?
– Tak.
– Tchórzowskie zachowanie. To tak, jakbyś znienawidził wszystkie
węglowodany, bo zjadłeś jeden kawałek niedobrej pizzy.
– Pizzy też nie lubię – odparłem.
To akurat była prawda. Nie podobało mi się to, jak wpływa na moje
wyrobione w pocie czoła mięśnie brzucha, więc wolałem jej nie jeść.
– Bluźnierstwo! – zawołała Madison, starając się za mną nadążyć na
swoich krótkich nóżkach. – To naprawdę wszystko? Przez coś takiego
skazujesz się na życie w samotności?
Czy ona w ogóle słuchała mojej historii? Czy ona zna jakichś ludzi,
którym rodzeństwo podebrało drugą połówkę?
– Wcale nie jestem samotny – zaoponowałem. – Spotykam się
z kobietami, mam świetną rodzinę, którą kocham. Oczywiście poza
brato-kuzynem i jego żoną.
– Ale jeżeli się nie zakochasz, to ci źli wygrają – upierała się
Madison.
– Naprawdę? – Odwróciłem się i roześmiałem kpiąco. – Jak dla mnie
wcale nie wyglądają jak triumfatorzy. Właściwie wydają się
nieszczęśliwi, ku mojemu zachwytowi.
Zamilkła.
Gdybym jej nie znał, powiedziałbym, że Mad zaraz się rozpłacze. Ale
to nie mogła być prawda. Dlaczego ona w ogóle się tym przejmuje?
– Zamierzasz zapuścić włosy? – zmieniłem temat.
– Nie wiem. – Zamrugała zaskoczona. – Może.
– Lubię je takie krótkie.
– Będę mieć to na uwadze.
– Naprawdę? – zapytałem.
– Nie – odparła z kamienną miną.
Podszedłem do kontuaru, żeby przejrzeć zdjęcia z Becky,
a jednocześnie zwiększyć dystans między mną a Madison. A kiedy już
opanowałem szalejący puls, dołączyłem do udawanej narzeczonej, która
tymczasem opuściła studio.
Stała zwrócona do mnie plecami. Wyglądała na podminowaną:
skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej, kołysała się na piętach.
Gapiłem się na nią, nie dając znać o swojej obecności.
Wyjęła telefon z torebki, zaczęła do kogoś pisać. Do tego pediatry?
Na myśl o tym, że ona się z nim umawia, flirtuje po naszej
zaręczynowej sesji, zapałałem chęcią morderstwa. Podszedłem do Mad
i złapałem ją za ramię.
– Może pójdziemy coś zjeść? – zapytałem.
Odwróciła się i krzyknęła zaskoczona, jakbym przyłapał ją na
robieniu czegoś złego.
Bo ja tak właśnie to czułem. Nie żeby była mi coś winna, ale odkąd
zaczęliśmy udawać narzeczeństwo, nie spotykałem się z nikim. To
zresztą nie miało sensu. Po prostu nie miałem ochoty poznać kogoś
nowego, skoro tuż obok miałem Mad.
I wykorzystywałem całą swoją energię, żeby zaciągnąć ją do łóżka.
Ale jak na razie tylko się całowaliśmy.
Należy to szybko naprawić.
– W domu mam resztki z wczoraj. – Uśmiechnęła się uprzejmie. – Nie
chcę marnować jedzenia.
Zmarszczyłem brwi.
– Brzmi to jak odmowa.
Mad westchnęła i potarła zmęczone oczy.
– Posłuchaj, Chase, jesteś miłym gościem...
– Wcale nie jestem – przerwałem.
Zawahała się.
– To prawda. Ale dobra z ciebie partia. Nie ze względu na twoje
pieniądze czy status, ale dlatego, że jesteś zabawny, błyskotliwy,
inteligentny, wyluzowany i... Wyglądasz jak owoc orgii wszystkich
greckich bogów, Chrisa Hemswortha i Jamesa Deana.
– Dziękuję za ten obraz, którego już nigdy nie pozbędę się z głowy.
Przy okazji, który z nich paradował z wielkim bębnem?
Zamrugała.
– Który bóg?
– Aaa, Chris. Sądzę, że świetnie wyglądałby z ciążowym brzuchem.
Cisza.
Na zatłoczonej ulicy mijali nas ludzie. Czyżbym właśnie oficjalnie
został draniem, który blokuje pieszym przejście?
– W każdym razie... – Mad rozmasowała skronie. – Nie o to mi
chodziło. Po prostu jesteś niezłą partią, więc spędzanie z tobą czasu nie
jest dobrym pomysłem. Bo nie chcę znów czegoś do ciebie poczuć,
okej? Przepraszam, ale nie chcę być twoją udawaną-prawdziwą
dziewczyną. Ani narzeczoną. Ani kimkolwiek. Do widzenia, Chase.
Odwróciła się i ruszyła do metra. Po drodze wpadła na jakiegoś
biznesmena. I jak to typowa Męczennica Maddie przeprosiła.
– Zaczekaj. – Podbiegłem i złapałem ją za łokieć.
Zdałem sobie sprawę, że jeszcze nigdy w życiu nikogo nie goniłem,
chociaż – o ironio! – mam na imię Chase. Zawsze to kobiety uganiały
się za mną. Aż do teraz.
Dopóki nie poznałem Mad.
Zamarła, obróciła się na pięcie i popatrzyła na mnie niepewnie. W jej
oczach wirowały silne emocje, aż przeraziłem się, że zaraz się rozpłacze.
Nie do końca potrafiłem je rozpoznać. Złość? Ból? Nieważne. Tak czy
siak, czułem się jak skończony chuj.
– Jeżeli ci na mnie zależy – powiedziała powoli, oddychając
nierówno – to przestaniesz się za mną uganiać. Daj mi żyć własnym
życiem. Pozwól, bym o tobie zapomniała. Mącisz mi w głowie, drażnisz
mnie i zachwycasz. Przez ciebie mam w sobie wszystkie uczucia,
których wolałabym nie doświadczać, bo zależy mi, by ruszyć z miejsca.
Pragnę chcieć Ethana. Daj nam spokój, żebyśmy mogli odnaleźć
szczęście. Bo ty ewidentnie nie chcesz odnaleźć własnego.
W oczach Mad – zdecydowanie! – pojawiły się łzy.
Przełknąłem ślinę. Nie kierowałem się zbyt wieloma zasadami i mój
kręgosłup moralny był dość giętki, ale nie uważałem się za największego
palanta. Zawsze dbałem o to, by kobiety wiedziały, co je ze mną łączy
(ta wiedza najwyraźniej była poza możliwościami Madison). Nigdy nie
składałem obietnic, których nie mogłem dotrzymać. Ale Maddie
najwidoczniej nie pasowała taka oferta.
Co oznaczało, że tym razem naprawdę czas odejść.
Zrobiłem krok do tyłu, potem następny, nie przestając patrzeć jej
w oczy. Świat wokół niej się skurczył. Jego brzegi rozmyły się, jak na
akwareli.
Odwróć się i odejdź, ty młotku!
A jednak czekałem, aż zrobi to ona. Czy Mad w ostatniej chwili
zmieni zdanie?
– Może w kolejnym życiu. – Uśmiechnęła się smutno.
Miała szkliste oczy.
– Na pewno – burknąłem.
Zawinęła się i znikła na stacji metra.
Stałem w miejscu jak kołek przez bite dziesięć minut, aż wreszcie
obróciłem się na pięcie. Przemaszerowałem przez trzy przecznice, ale
w końcu znalazłem zaułek pełen puszek i prywatności. Oparłem się
o ścianę, przycisnąłem czoło do cegieł. I trwałem tak przez pół godziny,
czekając, aż moje serce przestanie galopować.
ROZDZIAŁ 15
MADDIE

Kolejny tydzień wlókł się w nieskończoność.


Było wyjątkowo upalnie. Wszystko w mieście wyglądało jak
roztopione: beton, budynki, ludzie. Trochę jak na obrazie Dalego
Trwałość pamięci, tym z omdlałymi zegarami.
Tik-tak.
Tik-tak.
Czy życie zawsze wydawało się tak puste?
Zmusiłam się, by zapomnieć o azaliach. O zakładzie z Chase’em.
O sobie.
Rzuciłam się w wir pracy. Szkicowałam wszędzie gdzie się dało. Gdy
jechałam metrem do pracy i w drodze powrotnej. Na przystanku
i w restauracjach. Podczas przerw na lunch. Przed spaniem. Praca
pochłonęła mnie bez reszty.
Rysowałam, wymazywałam, zaczynałam od nowa, śmiałam się
i płakałam nad WSŚ, która nie była zwykłym projektem. Była moim.
Jasne, że zaprojektowałam już wiele sukni ślubnych, ale zawsze
ograniczały mnie jakieś wytyczne.
Nasza wiosenna linia musi skupiać się na dopasowanych strojach.
Zimą stawiamy na suknie w stylu balowym.
Koronkowa kolekcja musi zawierać kreacje o kroju syrenki.
Jednak tym razem nie musiałam trzymać się jakichkolwiek zasad.
Byłam tylko ja i chaos w mojej głowie. To był mój cel. Połączenie
ślubnej kreacji Kate Middleton ze stylizacją Grace Kelly uchwyconej
w powozie i popisowej kreacji od Balmaina na Audrey Hepburn.
Usiłowałam nie myśleć o Chasie. Zabierałam Daisy na dłuższe
spacery i obserwowałam, jak goni Franka. Uważnie czytałam każde
słowo na drzwiach Layli, doszukując się jakiegoś znaku, który
potwierdziłby, że popełniam fatalny błąd, ale na nic takiego nie
natrafiłam.
Pragnęłam być przy Chasie w trudnym dla niego okresie. I przy Katie.
I przy Lori. I przy Clementine.
Zrobiłam sobie listę słów podrzucanych przez przyjaciółkę
i próbowałam doszukać się w nich sensu.
W poniedziałek był „żal”.
We wtorek „ulga”.
We środę „czekolada” (tak się złożyło, że czekolada odgrywała w tym
tygodniu ogromną rolę, bo za jej pomocą próbowałam zapomnieć
o Chasie).
W czwartek „tchórz”.
Dzisiaj jednak postanowiłam nie sprawdzać. Byłam na siedemdziesiąt
procent pewna, że Layla raczy mnie pasywno-agresywnym
zachowaniem, odkąd powiedziałam jej, że uciekłam od Chase’a po sesji
zdjęciowej i zostawiłam go zdezorientowanego moim zachowaniem.
Nie chciałam myśleć o Chasie, więc postanowiłam pójść z Ethanem
na dwie randki. Dzięki niemu miałam możliwość trochę się rozerwać.
Jak zawsze cierpliwy i czuły nieustannie
opowiadał mi o swojej pracy, pacjentach i czasie spędzonym na
wolontariacie w Afryce. We wtorek wybraliśmy się do kina na film
wojenny. Następnego wieczora zabrał mnie do baru, żebym poznała jego
przyjaciół. A dzisiaj umówiliśmy się na randkę w tajskiej knajpie,
a potem zaplanowaliśmy powrót do mnie na wino.
Wino oznaczało seks, a na seks z Ethanem jeszcze nie byłam gotowa,
bo Chase nieustannie zajmował każdy zakamarek mojego umysłu. Choć
jednocześnie chciałam to zrobić szybko i po prostu zobaczyć, jak
sytuacja się rozwinie. Może jednak będę w nastroju? Może po winie
nieco się rozluźnię, prześpimy się ze sobą i wtedy dotrze do mnie, że
właśnie tego potrzebowałam – szansy na intymność z Ethanem, żeby
poczuć z nim więź.
Dlaczego zatem boję się powrotu do własnego mieszkania? Dlaczego
czuję się tak, jakbym szła na ścięcie?
Ethan i ja zatrzymaliśmy się przed moim budynkiem. Właśnie
opowiadałam mu z detalami, czego dotyczy mój projekt WSŚ.
– Będzie mieć długi tren i pofałdowany gorset z dekoltem w kształcie
serca, taki trochę w wiktoriańskim stylu. Och, Ethan, będzie taka
piękna...! – zachwycałam się.
Nagle zauważyłam, że cały stężał. Zatrzymałam się obok niego,
spojrzałam na schody i zamrugałam.
Niemożliwe.
To samo pomyślałam, gdy jakiś czas temu zobaczyłam
Chase’a czekającego pod drzwiami. A potem on namówił mnie na
udawane zaręczyny.
– Myślałem, że... – zaczął Ethan.
Pokręciłam gwałtownie głową. Jak gdybym chciała coś sobie z niej
wybić. Bo tak było.
– Masz rację. Kazałam mu dać mi spokój. Zajmę się tym.
Rzuciłam się w stronę budynku, czując gorący gniew bulgoczący
w moim żołądku, podchodzący do gardła. Furia wstrząsała moim ciałem.
Jak on mógł? Dlaczego znów mi to robi? Przecież wyraziłam się jasno:
nie chcę go już widzieć. Nawet przyznałam się do tego, że coś do niego
czułam, specjalnie, bo wiedziałam, że to go odstraszy. Nie ma nic
gorszego niż wyznanie komuś nieodwzajemnionych uczuć. To temat
każdego wiersza, dołującego dzieła sztuki, każdej piosenki miłosnej na
świecie.
Czy on naprawdę musi być tak samolubny?
– Co ty tutaj robisz?! – krzyknęłam. Wysoki pisk graniczył z histerią.
Stanęłam nad Chase’em, lecz on wciąż siedział na schodach. – Mówiłam
ci, że masz mi dać spokój. Co z tobą nie tak? – Zdałam sobie sprawę, że
obnażam zęby.
Chase oderwał wzrok od telefonu, zaskoczony moim słownym
atakiem. Zamarłam.
Wyglądał inaczej. Był zaniedbany, wykończony i... Przybity?
Przemówiło do mnie to ostatnie spostrzeżenie, bo znałam je aż za
dobrze. Mój ojciec wyglądał tak cały rok, gdy mama powoli umierała.
Naprawdę umierała. Tamten widok już na zawsze wrył się w moje serce.
Był wyrazem bezradności osoby, którą los powalił na kolana.
Moje mury obronne upadły. Zbroja rozbiła się o beton u moich stóp.
– Co się stało? – Przyklęknęłam obok Chase’a, żeby nasze oczy
znalazły się na tym samym poziomie. Położyłam mu dłoń na kolanie,
a drugą, drżącą, uniosłam podbródek, by na mnie spojrzał. – Gdzie on
jest?
– W szpitalu.
– Chase. – Nie byłam pewna, czy oddycham. – A dlaczego nie ma cię
przy nim?
Pokręcił głową.
– Nie wiem.
– Chcesz, żebym pojechała tam z tobą?
Kątem oka widziałam Ethana; stał sam jak palec, długi, prosty
i stężały. Przyglądał się tej scenie. A mnie przerażało, że
w najmniejszym stopniu nie przejmuję się tym, co on myśli i czuje.
Liczył się tylko Chase.
Nagle po raz pierwszy pojęłam, że Męczennica Maddie na nic się nie
przyda. Tyle że nawet nie będąc nią, mogę być dobrą przyjaciółką, której
zależy na bliskich. Nie da się przecież ochronić uczuć wszystkich.
Za to dla tych, którzy znaleźli drogę do mojego serca, jestem w stanie
pogromić smoki.
– Pojedziemy się z nim zobaczyć, okej? – Potarłam kciukami policzki
Chase’a.
Poczułam, że kiwa głową.
Wyciągnęłam telefon i zamówiłam ubera, żeby zabrał nas szpitala.
Chase podał nazwę. Gdy skończyłam, odwróciłam się do Ethana.
– Przykro mi.
Skinął głową.
– Mam nadzieję, że mu się polepszy.
– Dziękuję – wyszeptałam.
Chase był zbyt załamany, by zwracać uwagę na otoczenie. Musiałam
nawet wepchnąć go do samochodu. Kierowca ze znudzoną miną,
w czapce bejsbolowej i bluzie z kapturem prowadził ze mną dla zabicia
czasu rozmowę o polityce i korkach.
– Twój chłopak wygląda na narąbanego – zauważył w końcu. – Za
dużo drinków? – Przeszył mnie spojrzeniem we wstecznym lusterku. –
Nie chcę, żeby zarzygał mi siedzenie.
– Jak dla mnie wygląda dobrze – burknęłam.
– Ty również całkiem nieźle. – Wyszczerzył się kierowca.
– Jeśli jeszcze raz na nią spojrzysz, wydłubię ci oczy – zagroził
Chase.
Odezwał się po raz pierwszy, odkąd wsiadł do samochodu.
– Gościu, po co ta zazdrość?
– Mamy kiepski dzień! – warknęłam. Przestałam przejmować się tym,
że powinnam być uprzejmą i uległą Męczennicą Maddie. – Może być
pan cicho?
– Jasne. Jasne.
– I przestań się na nią gapić – ostrzegł go Chase głosem zranionego
zwierzęcia. – Nawet nie próbuj oddychać w jej kierunku.
– Słyszałeś – dodałam.
Słodka powłoka, którą nosiłam do tej pory, opadła bezpowrotnie.
Kierowca pokręcił głową.
– Jezu, dobra.

◆◆◆
Katie i Lori siedziały w szpitalu na pastelowoniebieskiej sofie, która
czasy świetności miała za sobą. Antyseptyczny zapach, ostre
fluorescencyjne światło i makabryczna starość, którą przesiąkły ściany,
sprawiały, że chciało mi się rzygać.
Nie byłam w szpitalu od śmierci mamy.
Przytuliłam Lori i Katie, Chase opadł na fotel przy łóżku
nieprzytomnego ojca. Zamknął oczy i odetchnął przez nos.
– Miał zawał. – Lori przesunęła palcami po gęstych białych włosach
Ronana, patrząc na niego markotnie. – Lekarze mówią, że sam zawał był
niewielki, ale organizm zaczyna niedomagać organ po organie. Na razie
stan jest stabilny, ale się nie polepsza. Grant jest w drodze.
Chase ani drgnął. Chyba nawet nie był świadomy tego, co się dzieje.
Wyszłam z pokoju, żeby znaleźć kawę i jakieś przekąski. Może Chase
czeka, aż zniknę, żeby zareagować na wieści?, pomyślałam.
Właśnie naciskałam guziki na automacie z jedzeniem, gdy podeszła
Katie. Była we flanelowej piżamie i narzuconym na nią grubym
płaszczu. Zgarbiona obejmowała się ramionami.
Dopiero w tej chwili zauważyłam, że w szpitalu panuje ziąb.
– W nocy wcale nie spał – powiedziała. – Mówię o Chasie.
Udałam, że skupiam się na maszynie, z której nie chciała wylecieć
paczka precelków. Utknęła między szkłem a metalowym kołem.
Próbowałam potrząsnąć szafką, ale okazałam się zbyt słaba.
– Kurwa – wymamrotałam. Ja, która nigdy nie przeklinałam!
Katie się skrzywiła.
– Nie śpi chyba od tygodnia – ciągnęła. – I nie wiem, czy chodzi tylko
o tatę.
Czy ona sugeruje to, co mi się wydaje? Niemożliwe. Katie wie, że nie
jesteśmy z Chase’em razem, odkąd poznała historię o zdradzie mojego
byłego chłopaka. Tylko dlaczego mówi mi, że Chase nie spał przez cały
ten czas, gdy się ze mną nie kontaktował?
Aż do tej chwili nie wpadłam na to, że powód jest oczywisty – bo to
po prostu prawda.
– Przykro mi z jego powodu. I z waszego również. – Kopnęłam
automat i zdusiłam kolejne przekleństwo, gdy moje palce ucierpiały
bardziej niż wielka metalowa puszka. Szlag by to!
– Taaa – mruknęła Katie, patrząc na mnie uważnie. – Myślałam, że
wiesz. Skoro jesteście zaręczeni. Bo jesteście, prawda?
Gwałtownie odwróciłam do niej głowę i wtedy dotarło do mnie, co się
dzieje.
To była konfrontacja. A ja wiedziałam, jaka jest stawka, bo Katie nie
znosiła konfrontacji.
– Och – rzuciłam, siląc się na uśmiech. – Wciąż mam swoje
mieszkanie. Byłam w domu przez cały weekend i pracowałam nad
najnowszym projektem.
– A więc ta historia o zdradzie...
– Powinnaś o niej zapomnieć – westchnęłam. Rozdzierała mnie myśl,
że Katie odkryje sekret Chase’a i wszyscy się o tym dowiedzą. –
Zapomnij o wszystkim, Katie. Kocham twojego brata. Jesteśmy razem.
Żadna część tego zdania nie brzmiała w tej chwili jak kłamstwo. I to
mnie właśnie przerażało.
Byłam zdenerwowana. Niemal wzburzona. Złapałam automat
i potrząsnęłam nim z całej siły, a z mojego gardła wydostał się krzyk,
który w nim tkwił, odkąd przed rokiem spotkałam Chase’a w windzie.
Mój szloch wstrząsnął ścianami korytarza i podłogą pod stopami.
A mimo to nie mogłam przestać. Nawet nie chciałam próbować.
Wyżycie się było takie wyzwalające.
Te kłamstwa.
Ten ból.
Tęsknota za czymś, co jest dla ciebie złe. Masz to tuż przed sobą,
dynda ci to przed nosem jak zakazany owoc, ale i tak tego pragniesz.
Krzyczałam i potrząsałam automatem, dopóki nie ochrypłam.
Paczka precelków wypadła wreszcie z cichym kliknięciem.
Pochyliłam się, by ją podnieść i położyć na tacy, którą postawiłam na
krzesełku obok. Były już na niej trzy kubki wczorajszej, letniej czarnej
kawy z ekspresu i kanapki, które wyglądały na niejadalne.
Ruszyłam do pokoju Ronana, ja gdyby nic się nie stało. Jakbym wcale
przed chwilą nie krzyczała. Jak gdyby dwie pielęgniarki nie wyjrzały
z sali, by sprawdzić, czy wszystko w porządku.
Katie podążyła za mną.
– Nic nikomu nie zdradzę – wyszeptała.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz. – Moje ręce drżały tak bardzo, że
jedzenie i kubki niemal podskakiwały na tacy.
– Rzecz w tym, że... Jezu, nawet nie wiem, o co chodzi! Kiedy Chase
jest z tobą, wydaje się szczęśliwy. Sądzę, że to akurat jest prawdziwe. –
Katie przełknęła ślinę. – I myślę, że od zerwania z Amber to jedyne
prawdziwe uczucie, jakiego doświadcza. Także od czasu, gdy kilka lat
temu stracił Juliana.
Wreszcie pojęłam, co Katie usiłuje mi przekazać. Już wiedziałam,
dlaczego Chase nie chce się przywiązywać. Przez brata stracił
narzeczoną, co więcej, stracił brata przez fotel prezesa, który przyznał
mu Ronan. Wszyscy, których kochał, czegoś od niego oczekiwali.
A kiedy stawał okoniem, odwracali się od niego.
Nawet osoba, z którą dorastał, którą podziwiał i traktował jak
starszego brata.
– Jak to wygląda? – zmieniłam temat, wskazując głową na drzwi do
pokoju Ronana, do których się zbliżałyśmy. – Czy Grant mówił, że
wkrótce...
Będzie koniec?
Katie pokręciła głową i przygryzła dolną wargę.
– Wiesz, jacy są lekarze. Nigdy nie mówią nic konkretnego.
Wiedziałam. Katie miała absolutną rację.
Gdy rozdałam kawę, kanapki i precelki, a Katie i Lori wyraziły
wdzięczność, pociągnęłam ledwie przytomnego Chase’a za rękaw.
– Chodź, zdrzemniesz się. Ale już.
– Czekam na Granta – odparł chłodno, choć mniej lodowato niż
zazwyczaj.
– Nie ma mowy. Kiedy Grant tu przyjedzie, sama z nim
porozmawiam. Jeśli wydarzy się coś ważnego, obudzę cię. Musisz się
przespać.
Wyrwał się z mojego uścisku, ale złapałam go za łokieć i pociągnęłam
mocno.
Spojrzał na mnie. Nie wiem, co zobaczył na mojej twarzy, ale
domyślił się, że nie zamierzam odpuścić. Wstał niechętnie, a ja
popchnęłam go w stronę pustego pokoju obok sali jego taty.
Zauważyłam, że jest pusty, gdy wracałam z Katie, niosąc przekąski.
Gdy poprawiałam poduszki, Chase stał za mną biernie i obserwował.
Położył się wreszcie, a ja po chwili wahania (doszłam do wniosku, że
jest niemal nieprzytomny ze zmęczenia) okryłam go szorstkim kocem.
Potraktowałam go tak samo, jak on mnie, gdy upiłam się w Hamptons.
Zajął się mną i nie narzekał.
Właśnie próbowałam zmusić się do wyjścia, gdy Chase znienacka
chwycił mój nadgarstek.
Po mojej ręce przebiegł dreszcz, aż włoski na karku stanęły dęba.
Ścisnęło mnie w żołądku. Ta chwila wydawała się ważna, może nawet
kluczowa.
Srebrne jak połaci lodu oczy Chase’a napotkały moje brązowe. Jego
usta się poruszyły, a ja skupiłam na nich wzrok, zaniepokojona
przekazem.
Padło tylko jedno słowo. Jedyne, o którym marzyłam przez miesiące
przed naszym zerwaniem.
– Zostań.
– W tym pokoju czy...?
W twoim życiu?
Nie mogłam oddychać. Musiałam zaczerpnąć powietrza. Nie było to
łatwe, bo po odpowiedzi moje nadzieje mogły się ziścić lub legnąć
w gruzach.
– W szpitalu. Tak, żebym mógł cię znaleźć.
Wyglądał jak zdruzgotany: sińce pod oczami, skóra na policzkach
zapadnięta, jak gdyby w ciągu nocy stracił na wadze.
Zawsze zastanawiało mnie, skąd człowiek wie, że się zakochał.
I wreszcie dostałam odpowiedź, gdy Chase na mnie spojrzał. W tym
momencie bez cienia wątpliwości wiedziałam, że kocham.
– Zostanę. – Złapałam go za rękę.
Oczy miał lekko przymknięte, jego gardło podskakiwało, jakby miał
trudności z przełykaniem. Usta wydawały się suche, więc zapragnęłam
docisnąć do nich swoje.
Co za szalone myśli!
– Pytałaś, czy wyleczyłem się już z uczuć do Amber – wychrypiał
Chase z przymkniętymi powiekami. A mnie się wydało, że zamknął się
przede mną cały. – Tak. Chyba nigdy jej nie kochałem. Nie tak
naprawdę. Nie tak, jakbym mógł kochać ciebie.
Bum. Bum. Bum. Moje serce uderzało dziko o żebra.
– Nie zdradziłem cię, choć chciałem. Żałowałem, że nie mogę tego,
kurwa, zrobić, Mad. Bo byłaś obok mnie, taka prawdziwa. Więc jeśli
rozstanie z Amber, której nie kochałem, bolało jak skurwysyn, twoje
odejście mogłoby doszczętnie zniszczyć moje życie. Byłaś moim słabym
punktem. A ja byłem taki...
Jaki? Wstrzymałam oddech w oczekiwaniu.
Dalszego ciągu nie było. Oddech Chase’a stał się głośniejszy, a po
chwili przeszedł w delikatne pochrapywanie.
Przyłożyłam rękę do serca, żeby nie eksplodowało. Zamknęłam oczy,
próbując się powstrzymać, bo znowu zaczynałam to robić – idealizować
to, kim dla siebie jesteśmy. Zapominałam, że nim gardzę. Już słyszałam
w głowie głos Layli ganiący mnie, że znowu zachowuję się jak
Męczennica Maddie. Że znów stawiam innych ponad siebie.
Pod zamkniętymi powiekami błyskały mi obrazki z udziałem Mojego
Chłopaka Chase’a, trochę jak stary film.

Chase przysuwa swoje biodra do moich. Jego oddech, pachnący


whiskey, pieści moją szyję. Właśnie znajdujemy się na imprezie.
– Zwiejmy stąd. Ludzie i tak zamulają, a ty jesteś jedyną osobą, której
nie mam głęboko gdzieś. To zabawne.
– Ale co cię tak bawi? – pytam zduszonym głosem.
– Że to, co chcę zrobić, będzie związane właśnie z byciem głęboko
gdzieś.

Otworzyłam oczy. A po chwili znów je zamknęłam.

Chase stoi zwrócony do mnie plecami, patrzy na Manhattan przez


panoramiczne okna swojego mieszkania.
– Jesteś jak wilk – wzdycham.
Jego ramiona są takie szerokie, tak umięśnione, aż muszę sobie
przypomnieć, że on też jest śmiertelnikiem. Jak ja.
– A ty jesteś jak księżyc. – Uśmiecha się i odchyla głowę, żeby
spojrzeć na białą przypominającą kryształ kulę. – Przez ciebie dostaję
szału.

Otworzyłam oczy. Łzy piekły mnie w nosie i zatykały gardło.


Ponownie przymknęłam powieki.
Chase i ja leżymy na trawie i obserwujemy bezgwiezdne niebo nad
Nowym Jorkiem.
– Chciałabym wyjechać do jakiegoś czystszego miejsca. Tam, gdzie
można w nocy oglądać gwiazdy. Do miejsca nieskalanego przez
człowieka – oznajmiam.
Chase odpowiada, a w jego głosie słyszę uśmiech.
– To dziwne, że o tym wspominasz. Wczoraj właśnie kupiłem z tego
powodu teleskop. Nie widzę gwiazd i szlag mnie trafia. Ale
jednocześnie nie chcę rezygnować z miejskiego życia.
Typowy Chase – nie podoba mu się coś w jego życiu, to zmienia je
wedle swojego widzimisię. Typowa Maddie natomiast, jeśli nie lubi
czegoś w swoim życiu, rezygnuje z tego, poddaje się i zaczyna od
początku.

Po moim policzku spłynęła kolejna łza. Nic nie mogłam na to


poradzić.

Chase i ja leżymy w moim łóżku, a Daisy między naszymi stopami.


– Czy kiedykolwiek miałaś wrażenie, że się zmieniasz? – pyta Chase.
– Tak – odpowiadam. – Ludzie nieustannie się zmieniają. Tylko tego
nie zauważamy, bo jesteśmy w wiecznym ruchu.
– Nie chcę się zmieniać.
– Chyba nie masz wielkiego wyboru – mówię łagodnie. – Jeśli
przestaniesz się zmieniać, będzie to oznaczać, że nie żyjesz.
– Może ja nie chcę żyć?
– Wiem, że chcesz.
Chase wstaje z łóżka i zaczyna się ubierać.

Znowu otworzyłam oczy. Mówił wtedy o nas. Ja go zmieniałam.


Chase i ja na kolejce górskiej w kształcie leja na Coney Island. To nie
jest romantyczna wyprawa. Nakłoniłam go do niej, bo miałam ochotę na
jabłko w karmelu.
– Ty się niczego nie boisz, prawda? – Szczerzy się do mnie.
Siedzimy w pierwszym wagoniku, który wznosi się masakrycznie
wolno, centymetr po centymetrze.
– Prawie.
Wagonik się trzęsie. Moje serce również. Patrzę na dłonie Chase’a, ale
są mocno zaciśnięte na kolanach. On zamknął się na mój dotyk i nawet
nie jest świadomy tego, że chcę trzymać go za rękę.
– Prawie niczego.

Zaniepokojona otworzyłam oczy po raz czwarty. Pamiętałam, co


wydarzyło się później.
Oboje spadliśmy – gwałtownie, jak ze szczytu kolejki – prosto
w objęcia miłości.

◆◆◆
Przez następne godziny próbowałam uzyskać od Granta tyle informacji,
ile tylko się dało.
Zaczynało świtać, kiedy lekarz w końcu oznajmił, że powinniśmy
udać się do domu i odpocząć. Napisałam do Svena, że dzisiaj zamierzam
pracować zdalnie, i poszłam sprawdzić, co u Chase’a.
Siedział na szpitalnym łóżku i gapił się w ekran telefonu. Wcześniej
spał jak zabity przez niemal siedem godzin.
Podniósł głowę. Wyglądał cudownie: włosy zmierzwione, oczy
błyszczące zdrowiem. I chyba odzyskał siły, bo jego twarz nabrała
kolorów.
– Mówiłaś, że będziesz mnie informować na bieżąco... – Jego głos się
załamał, zapewne ku niezadowoleniu właściciela.
Przekroczyłam próg i usiadłam obok niego na brzegu łóżka.
– Mówiłam, że dam ci znać, jeśli coś się zmieni – odparłam. –
I dotrzymałam obietnicy.
– Czy tata odzyskał przytomność?
– Jeszcze nie. Ale jego stan jest stabilny.
– Co powiedział Grant?
– Że Ronan najpewniej się z tego wyliże.
– Kurwa. Okej. Czyli nie masz żadnych wieści.
Rzuciłam mu wymowne spojrzenie.
Złapał mnie za rękę i położył ją na swoich kolanach. A mnie przeszył
dreszcz. Jak wtedy, gdy spadła kolejka.
– Postawię ci śniadanie.
– Dzięki, ale nie jestem głodna.
Nie chciałam kolejnych chwil sam na sam z Chase’em. Wiedziałam,
że znajduję się na skraju, tuż przed upadkiem – zaraz popędzę kolejką
w dół i już nie będę w stanie odwrócić się od niego ponownie.
A przecież nie mogę zakochać się w facecie, który poprzysiągł, że nigdy
nie dostanę od niego rzeczy, na których mi w życiu zależy. Męża.
Wesela. Dzieci. Miłości.
– W jedzeniu rzadko chodzi o jedzenie jako takie – oznajmił. – Chodzi
o komfort. O seks. O zemstę, pożądanie i gniew. Ale jedzenie rzadko jest
tylko jedzeniem.
Ta obserwacja wywołała u mnie zmęczony uśmiech.
Nagle dobiegł nas wrzask dochodzący z pokoju Ronana. Natychmiast
rozpoznaliśmy głos Katie (a ona rzadko robiła sceny).
Chase zerwał się z łóżka i wypadł z pokoju. Podążyłam za nim.
Katie, Amber i Julian stali na korytarzu. Katie dyszała ciężko. Jej
klatka piersiowa wznosiła się i opadała. Policzek nosił czerwone ślady,
jak gdyby z frustracji Katie próbowała rozdrapać sobie skórę.
– Ty to masz czelność! Nie do wiary, Julian! To już naprawdę
przesada, nawet jak na ciebie!
– Ja tylko usiłowałem zrobić to, czego wszyscy się boją. – W głosie
Juliana brzmiała desperacja; mocno ściskał dłoń Amber.
Zabrała mu rękę w chwili, gdy zobaczyła mnie i Chase’a. I zrzedła jej
mina na widok naszych złączonych dłoni.
Nie zrobiliśmy tego świadomie...
– Co się dzieje? – Chase puścił moją rękę i stanął jak tarcza między
Julianem a Katie.
Jego siostra pochyliła się i wyrwała kuzynowi plik dokumentów.
Pomachała nimi przed nosem Chase’a.
– Drań przyniósł prawnie wiążący kontrakt, żeby tata go podpisał!
Czyli mianował prezesem, w razie gdyby w firmie zaistniała nagła
sytuacja. Próbował wślizgnąć się do pokoju, gdy mama wyszła po
rzeczy dla taty, a ja rozmawiałam na korytarzu przez telefon.
– Okej. Zanim jednak się zirytujesz... – Julian ruszył do Chase’a.
Kiepski ruch.
Chase wymierzył cios, Julian się zachwiał i wpadł na ścianę. Złapał
się za nos, próbując odzyskać oddech.
– Ty dupku!
Chase wyrwał papiery z rąk Katie i podarł je na kawałki, które
rozsypały się przy jego mokasynach jak płatki śniegu. Wlepione
w niego, szeroko otwarte i wymalowane oczy Amber zaszły łzami.
Julian osunął się po ścianie na podłogę, wciąż trzymając się za nos.
Krew tryskała między jego plecami na koszulę i płytki.
– Czujesz się zagrożony, kuzyneczku? – wysyczał.
Jak dotąd nie słyszałam, by Julian nazywał Chase’a inaczej niż
bratem. Odnosiłam wrażenie, że to naturalne. Postrzegałam Juliana jako
idealnego jednowymiarowego złoczyńcę, jak z dramatów Szekspira, ale
za tą postacią musiała się przecież kryć jej historia. Musiało być mu
ciężko. Przez całe życie w cieniu kuzyna, młodszego o dziesięć lat,
zdolnego i przystojnego przedstawiciela amerykańskiej elity. Poza tym
wszyscy uważali Chase’a za bardziej utalentowanego, kompetentnego
i władczego od brata. A chyba najgorsze było to (tak mi się przynajmniej
wydawało z boku), że Chase’a mało obeszło, gdy Julian ukradł mu
narzeczoną.
Chase podszedł do niego i uśmiechnął się chłodno.
– Spróbuj jeszcze raz zadrzeć z zarządem Black & Company, Julianie,
a pożałujesz. A ty... – Odwrócił się do Amber, która odsunęła się
gwałtownie; siedmiocentymetrowe szpony zacisnęły się na
diamentowym naszyjniku. – Trzymaj go ode mnie z daleka, jeśli nie
chcesz zostać wdową.
Po tych słowach złapał mnie za rękę i pociągnął korytarzem.
Biegłam, próbując nadążyć za długimi krokami.
– Dokąd idziemy?
– Do mojego mieszkania.
– Twojego miesz... Chase, nie.
– Tak.
– Ale dlaczego?
Zatrzymał się i odwrócił do mnie gwałtownie.
– Bo tak – wycedził przez zaciśnięte zęby.
– Co to w ogóle za odpowiedź? – Uniosłam brew.
– Nie mogę spać. – Wyrzucił z siebie rozdrażniony.
– No i?
– Przy tobie potrafię – wyburczał niechętnie. – Nie wiem, jak to
wytłumaczyć, i nie chcę tego robić. Czy zatem zaszczycisz mnie swą
obecnością, żebym mógł się kimnąć przez kilka godzin?
Oblizałam wargi w niemym osłupieniu.
– Nie będę się do ciebie dobierać. – Podniósł rękę. – Słowo skauta.
– Po raz ostatni powtarzam, że ty nigdy...
– Właśnie, że byłem – wycedził. – Przez rok. Okropne doświadczenie.
I do dziś nie potrafię niczego zawiązać jak trzeba.
Z mojego gardła wyrwał się dźwięk pomiędzy jękiem a chichotem.
– Okej.
Ponownie złapał moją dłoń.
Przed budynkiem wezwał taksówkę.
Przed tym głupim zakładem nigdy tak często nie trzymaliśmy się za
ręce, myślałam.
Diabeł nie musiał ciągnąć mnie do piekła.
Szłam za nim z własnej woli.
ROZDZIAŁ 16
CHASE

Po czterech godzinach snu i prysznicu czułem się wreszcie jak człowiek,


a nie jak worek na kości, gniew i tłamszone emocje.
Sprawdziłem, czy próbowali się ze mną połączyć Grant, Katie
i mama. Okazało się jednak, że czeka na mnie tylko wiadomość,
w której poinformowano mnie, że stan taty jest stabilny. Potem
włożyłem czarny garnitur (nie mam pojęcia, dlaczego w ogóle istnieją
inne kolory; czarny jest dobry na każdą okazję. W drodze wyjątku
nosiłem szare spodnie dresowe, ale te można zaliczyć do męskiej
bielizny) i wyszedłem z głównej łazienki. Pokonałem trzy marmurowe
stopnie w dół, do salonu.
Pod sufitem wisiały czarne błyszczące żyrandole, a pośrodku
pomieszczenia stały równie ciemne kanapy i fotele. Trzy ściany, na
których nie znajdowały się okna sięgające od podłogi do sufitu,
wykonano z surowego betonu. Wszystko w tym mieszkaniu sprawiało
wrażenie mrocznego, ciężkiego i niebezpiecznego. Zaprojektowano je
tak, by pasowało do współczesnego dupka.
Pośrodku tego mroku i szarzyzny siedziała kobieta w prostej żółtej
sukience (którą miała wczoraj na randce) we wzorek w roztopione
lodowe rożki. Skoncentrowana marszczyła czoło i patrzyła
w szkicownik. Delikatnie wysunęła koniuszek języka; robiła tak zawsze,
gdy była skupiona.
Zapiąłem koszulę i obserwowałem Mad, nie dając o sobie znać.
Czułem się jak drapieżnik obserwujący ofiarę. Mój umysł błądził do
miejsc, do których nawet nie powinien się zbliżać.
Myślałem o przyjemnościach, podczas gdy od zdiagnozowania ojca
unikałem tego tematu.
Jej telefon zadzwonił. Zabrzmiała piosenka Greek Tragedy zespołu
The Wombats, bo taką ustawiła Mad. Właśnie dzięki takim dziwacznym
szczegółom wydawała mi się jeszcze bardziej atrakcyjna. Nie mogłem
nazwać jej hipsterką, mimo że tak się ubierała i słuchała muzyki
z gatunku indie. Nie była żadną indywidualistką, ale potrafiła prowadzić
rozmowę z każdym człowiekiem na świecie, od żebraka po króla. Nie
pochodziła z wyższej klasy społecznej. Ani też z niższej. Była po prostu
klasą samą w sobie. Zupełnie unikatowym i seksownym gatunkiem.
Musiałem wybić ją sobie z głowy. Najlepiej poprzez seks.
Podskoczyła zdziwiona i przesunęła palcem po ekranie, po czym
włożyła słuchawki do uszu. Najwyraźniej nie były naładowane, bo po
chwili w moim salonie rozległ się pizdowaty głos Ethana.
– Tylko sprawdzam. Jesteś już w domu? – zapytał.
Rozejrzała się.
Bardzo możliwe, że stałem za posągiem, Szlochającym aniołem
z papierosem w palcach i głową wspartą o blat barku. Dopuściłem się
zakupu tego ironicznego dzieła po powrocie z Ameryki Południowej pod
wpływem impulsu tuż po tym, jak dowiedziałem się, że moja była
narzeczona zaciążyła z moim brato-kuzynem. Po prostu przytłoczyła
mnie potrzeba, by wydać pieniądze na coś niepotrzebnego. Tak jakbym
chciał w ten sposób powiedzieć: „No i co, kurwa, z tego? Mogę lekką
ręką wydać pięćset tysięcy na jakieś gówno, którego większość ludzi nie
tknęłaby kijem”.
– Spędziłam noc w szpitalu, a rano przyjechałam do mieszkania
Chase’a – odparła przepraszająco. – Chciałam się upewnić, że wszystko
u niego dobrze.
Madison Goldbloom nie zrzucała winy na innych ludzi. To kolejna
rzecz, która mi się w niej podobała. To ja ją zmusiłem, by tu przyszła.
Ale nie wspomniała o tym Ethanowi.
– Och – mruknął.
Bardzo elokwentnie. Poważnie, jak ona może spotykać się z takim
gościem?
– Przy okazji: u Ronana wszystko dobrze. – Ściągnęła usta.
– Oczywiście. Właśnie miałem o to zapytać – odparł. I zamilkł. Nie,
on wcale nie chciał o to zapytać. Miał gdzieś mojego ojca. – Czy coś
zaszło między tobą a Chase’em?
– Nie. Oczywiście, że nie – westchnęła.
W salonie zapadła cisza.
Między nimi była taka chemia jak między tamponem a plamą po
keczupie. Nie rozumiałem, jak Mad może tego nie widzieć. Madison to
ogień, a Ethan... No właśnie, co? Nie woda. Nie ziemia. Zaledwie cień.
Produkt uboczny czegoś innego.
– Chcesz się dzisiaj spotkać? Właśnie mieliśmy...
O nie, chyba go powaliło!
Wyszedłem zza posągu i odchrząknąłem.
– Przykro mi, Ethanie. Dzisiaj nic z tego.
Podwinąłem rękawy koszuli, odsłaniając żylaste ramiona,
i nonszalancko podszedłem do Mad. Obiecałem, że jej nie zerżnę, ale nie
mówiłem, że nie powstrzymam jej, gdy będzie zamierzała zrobić to
z kimś innym. Pocałowałem ją przelotnie w czoło, a ona zmarszczyła
brwi. Patrzyła zszokowana i rozdrażniona.
Wytrzymałem jej wzrok.
– Bo widzisz, dzisiaj Madison spędzi noc ze mną.
– Chase! – warknęła. – Przepraszam za to, Ethan. Chcę...
– ...związku z mężczyzną, który mi się podoba i mnie ciekawi –
dokończyłem za nią z szerokim uśmiechem. – Wiem, Mad. To bardzo
ułatwiłoby sprawę.
– Nikt nie ma bardziej skomplikowanego charakteru od ciebie. –
Próbowała mnie odepchnąć, ale słyszałem w jej głosie uśmiech. Jej
twarz promieniała.
Misja ukończona.
– Bardziej pasowałoby słowo „twardy”! – warknąłem. – I dziękuję.
– Jesteś koszmarny – zachichotała.
– Ale w taki seksowny sposób, prawda? Aż ci sutki stają i masz
ochotę zerwać z siebie majtki. – Nakręcałem ją.
Robiła się coraz bardziej czerwona. Oczy miała szeroko otwarte.
– Rozłączam się, żebyście się dogadali, Maddie – oznajmił Ethan
chłodno i przerwał połączenie, zanim udało się jej uratować tę rozmowę.
Mad wstała i pomachała komórką w powietrzu.
– Przestań wtrącać się w moją relację! – Zamierzyła się na moją pierś.
Złapałem ją za rękę i przekornie przygryzłem jej palce.
– Jeśli ja mam się powstrzymywać, to nikt w tym udawanym związku
nie będzie się zabawiać.
– Nie jesteśmy w żadnym związku! – Odrzuciła głowę do tyłu. – Nie
potrafię uwierzyć, że kiedy byliśmy razem, robiłam wszystko, by cię
zatrzymać! – warknęła. – A teraz okazuje się, że to ty nie chcesz dać mi
spokoju.
– Poczekajmy jeszcze kilka tygodni – zakpiłem.
– Przestań tak mówić. To brak szacunku dla twojego ojca. On może
pożyć jeszcze kilka miesięcy. Albo i lat.
– Nie może.
– Chase.
– Mad.
Zamarła i ściągnęła brwi.
– Dlaczego nazywasz mnie Mad? Dlaczego nie Mads? Maddie?
Madison? Do wyboru, do koloru.
Znałem odpowiedź. Właściwie wpadłem na nią już jakiś czas temu,
ale odnosiłem wrażenie, że gdybym ją wyjawił, przekroczyłbym pewną
granicę. Tym bardziej że wczoraj w szpitalu powiedziałem chyba za
dużo.
Spuściłem wzrok i zerknąłem na suknię ślubną, którą szkicowała.
A potem znów spojrzałem na Mad.
– Jesteś utalentowana – zmieniłem temat.
– I to cię dziwi? – Zrozumiała aluzję.
– Nie. – Tak. – Twoje rysunki są takie schludne. Eleganckie. Nie tego
się spodziewałem.
– Potrafię być schludna i elegancka. Wybieram dziwne stroje, bo po
prostu takie lubię.
– Dlaczego?
– Bo w ten sposób wyrażam swoją osobowość.
– Cierpisz na zaburzenia dwubiegunowe? – zapytałem beznamiętnie.
– Zabolało. – Udała, że wymiotuje.
Było nam ze sobą dobrze i ona o tym wiedziała. Ja również, dlatego
uganianie się za nią było czystą głupotą.
Mad wbiła wzrok w kartkę i spochmurniała.
– To się chyba ludziom nie spodoba. A już na pewno Svenowi.
– Dlaczego?
– Ma za dużo szczegółów. – Wskazała gestem na rękawy, dekolt
i tiul. – Wymarzone Suknie Ślubne zawsze były nieskomplikowane.
Prosty krój, mało detali, bez charakteru. Skupiano się na modelu
i dopasowaniu do sylwetki. Poza tym wszystkie kreacje, które do tej
pory zaprezentowano w Croquis, były w kolorze czystej łabędziej bieli.
A ta nie jest.
– To jaki ma kolor?
– Kremowy. – Przygryzła dolną wargę. Spojrzałem jej w oczy, a ona
wykonała nad kartką lekceważący gest. – Ale nic to. W najgorszym razie
pozbędę się kilku szczegółów.
– Nie – odparłem. – Nie rób tego. Ta suknia jest idealna. I świetnie do
ciebie pasuje. Niech tak zostanie.
Przełknęła ślinę, a ja skupiłem wzrok na jej delikatnej szyi. Miałem
ochotę ją pocałować.
– Okej – wyszeptała. – Dzięki.
– Wyspałaś się?
– Tak. Trochę.
– Chcesz wskoczyć pod prysznic? Odwieźć cię do domu?
– Poradzę sobie.
– Dobra. Chodźmy do pracy. Może jeszcze uda się nam coś dzisiaj
zrobić. – Sięgnąłem po kluczyki.
Wiedziałem, że ona za mną podąży. Zawsze wykorzystywała okazję,
by zakończyć ze mną rozmowę. Tym razem jednak po raz pierwszy się
tym przejmowałem.
Do tej pory przejmowałem się wieloma rzeczami.
Tatą.
Firmą.
Ale nigdy nie kobietą. Nigdy żadną laską na chwilę.
Nierówne bicie w mojej klatce piersiowej było ostrzeżeniem. Moje
serce sprawdzało samo siebie. Stuk, stuk, stuk? Czy to w ogóle działa?
Zgrzytnąłem zębami i nacisnąłem przycisk windy, ale się nie
obejrzałem.

◆◆◆
W ciągu trzech dni mój tata odzyskał świadomość i mógł opuścić szpital.
Gdy go odbierałem, mama przygotowywała dom, cokolwiek to miało
znaczyć. Krążyłem po mieście, żeby zyskać trochę na czasie, ale on
chyba nie miał nic przeciwko temu, mimo że jego dni były policzone.
Dotarło do mnie, że od diagnozy nie odbyliśmy żadnej poważnej
rozmowy, która dotyczyłaby pracy, a temat firmy wydawał mi się
bezpieczny (wątpiłem, by nieprzytomny tata pamiętał, że Julian wpadł
do szpitala z umową). Grant polecił mi obchodzić się z nim ostrożnie
i nie rozmawiać o rzeczach, które mogłyby podnieść mu ciśnienie. Nie
zamierzałem zatem zaprzątać ojcu głowy zachowaniem Juliana.
Po raz kolejny jechaliśmy tą samą ulicą i mijaliśmy tę samą kawiarnię
sieci Pret, a także kolejną grupkę studentów ściśniętą na chodniku
i czekającą na zielone światło. Gdy czujesz się zdołowany, radość
wydaje ci się przygnębiająca. Jakby ludzie robili ci na przekór.
– Chciałbym wyjechać z miasta – wymamrotał tata, patrząc przez
okno. – Latem zawsze wydaje się takie brudne, bo nie pada deszcz czy
śnieg, żeby je oczyścić. Nie sądzisz?
W tym momencie trzy różne osoby wypuściły dym papierosowy z ust,
a jakiś pijany studencik rzucił swojemu kumplowi, rechocząc, puszkę
piwa.
– Możemy wyjechać, jeśli chcesz – oznajmiłem, mocniej zaciskając
palce na kierownicy.
Wolałbym nie zostawiać firmy, bo Julian zaszyłby się na piętrze
kierowniczym i węszył. Nie chciałem zostawiać Madison, bo jeszcze
przyzwyczaiłaby się do tego przeciętniaka Ethana. Gdyby za niego
wyszła, jej nazwisko brzmiałoby Madison Goodman. Paskudztwo. Nie
mogłem jej na to pozwolić.
Ale życzenie taty było ważniejsze.
– Julian zasugerował, żebyśmy pojechali na weekend do naszego
domu nad Lake George. Nawet go dla nas przygotował – dodał tata.
Kusiło mnie, by odpowiedzieć: „Julian utopiłby cię w jeziorze, gdyby
tylko w ten sposób mógł odziedziczyć firmę”. Zamiast tego wysiliłem
się na przekonujący uśmiech.
– Naprawdę? Świetny pomysł.
– Oczywiście możesz zabrać Madison. Myślę, że spodoba się jej ten
pomysł. Nad jeziorem nie można się nudzić. Jest tam mnóstwo rozrywek
na zewnątrz. Przypomnij mi, skąd ona pochodzi?
– Z Pensylwanii – odparłem. – Mieszkała na obrzeżach Filadelfii.
– Ma jakieś rodzeństwo?
– Nie. Jej matka chorowała... – zamilkłem.
Tata dokończył za mnie.
– Na raka piersi, prawda?
– Tak. – Ależ ze mnie idiota. Czas na zmianę tematu. – Jej rodzice
prowadzili kwiaciarnię. Teraz zajmuje się nią ojciec Mad.
– Są ze sobą blisko? – zapytał tata.
– Tak, bardzo. Madison raz na dwa miesiące odwiedza ojca i jego
partnerkę. A raz w roku wyjeżdżają na wspólne wakacje.
– Sporo o niej wiesz, prawda? – Tata posłał mi uśmiech.
Fakt. Nie pamiętałem, żebym przysłuchiwał się temu, co miała do
powiedzenia (a przynajmniej się na tym nie skupiałem), ale znałem
wszystkie szczegóły z jej życia, o których mi opowiadała. Nie było tego
wiele, bo ja wolałem robić z nią inne rzeczy niż rozmowa. Teraz jednak
zastanawiałem się, czy Mad wyświadczy mi kolejną przysługę
i wyjedzie z nami na weekend za miasto.
Raczej nie sądzę.
Telefon ojca zawibrował znienacka, więc wyciągnął go i przełączył na
głośnik.
– Jul – odezwał się łagodnie, a ja zyskałem pewność, że nie wie
o akcji z umową w szpitalu. – Co u Clemmy?
– Hm? Ach, tak. Wszystko świetnie.
Tata najwyraźniej go zaskoczył; wydało mi się, że Julian dzwonił
z czym innym. I raczej nie chciał rozmawiać o Małym Smarku.
– Hej, posłuchaj – ciągnął. – Amb rozmawiała z firmą sprzątającą.
Dom w Lake George jest gotowy. Może przyjadę po ciebie i Lori
w piątek rano?
Zamierza zabrać moich rodziców na wspólny weekend beze mnie
i Katie? Mimo że tata umiera i potrzebuje opieki medycznej? Mowy nie
ma! Jego plan śmierdział z daleka: Julian chciał podlizać się ojcu,
a potem namówić go, by pozwolił mu zostać prezesem. I zamierzał
zrobić to z dala ode mnie i mojej siostry, żebyśmy nie mogli go
powstrzymać.
– Dobry pomysł – zgodził się tata. – A rozmawiałeś już z Katie?
– Nie. W ten weekend chyba bierze udział w akcji charytatywnej
w szpitalu dziecięcym Saint Jude – oznajmił Julian. W tle usłyszałem
szelest, jakby grzebał w papierach. Pewnie więcej dokumentów, które
chce wcisnąć mojemu ojcu do podpisania, pomyślałem. – Wiesz, jaka
jest Katie. Zawsze chętna do niesienia pomocy innym.
– Może spróbuj jeszcze raz? Katie zazwyczaj zgłasza się do
wolontariatu na koniec miesiąca – wtrąciłem się.
W słuchawce zapadła cisza, ale Julian szybko się otrząsnął.
– Chase. Nie miałem pojęcia, że też tam jesteś.
– Przecież to mój ojciec.
– Tylko biologiczny. – W uśmiechu Juliana zabrzmiała udawana
życzliwość. – Poza tym bardzo się różnicie.
– Co mówisz? – zapytałem na ostatnim zakręcie przed domem
rodziców. – Pytasz, czy dołączę do was w weekend? Oczywiście, że tak.
To miło, że proponujesz.
Milczał przez moment, a potem oznajmił:
– Zabierz ze sobą Maddie. Amber nie może się doczekać, aż zobaczy
wasze zdjęcia z narzeczeńskiej sesji.
– Jasna sprawa.
Pytanie brzmiało, czy mi się to uda. Bo ostatnio Madison robiła
wszystko, żeby mnie unikać. Nie odbierała telefonów ode mnie i nie
odpisywała na wiadomości. Od złożenia wniosku o zakaz zbliżania się
dla mnie powstrzymywało ją jedynie to, że pracujemy w tym samym
budynku.
Ale musiałem tam pojechać. Ona na pewno zrozumie.
– Świetnie. Nie mogę się doczekać. – Julian wydawał się rozluźniony,
zrelaksowany.
Podejrzanie.
Ale ja byłem zbyt rozwścieczony, by zauważyć, że to pułapka.
Zbyt rozjuszony, by domyślić się, w co się pakuję.
ROZDZIAŁ 17
MADDIE

25 września 2008 roku

Droga Maddie,
dzisiaj ponownie znalazłam w Twoim plecaku papierosy. Pokłóciłyśmy
się. I to ostro. Powiedziałaś, że to błąd, ale powtórki nie można nazwać
błędem. Musisz mieć jakiś powód, skoro wielokrotnie powtarzasz tę
czynność.
Nie wiem, czy to przejaw buntu, czy zajęcie dla rąk. A może po prostu
się uzależniłaś.
Jest taka roślina, dziwidło olbrzymie, która pachnie jak padlina. I nie
bez przyczyny – jest rzadka i zagrożona.
Każda decyzja, którą podejmujesz, ma jakąś przyczynę. Zastanów się
nad tym.
Kocham.
Mama

◆◆◆
Tym razem nie próbowałam się okłamywać.
Nie walczyłam, nie zaprzeczałam. Mój problem miał swoją nazwę.
Najlepiej określiła to moja mama, wiele lat temu, w liście, kiedy jako
piętnastolatka spróbowałam papierosów.
To było uzależnienie.
Kiedy na wyświetlaczu zobaczyłam imię Chase’a, podniosłam telefon
i odebrałam po pierwszym sygnale. Gdy zaprosił mnie na ranczo nad
jeziorem, gotów nakłonić przemową, ucięłam arsenał jego argumentów
i obietnic. Zgodziłam się od razu. Paraliżowała mnie głęboka potrzeba,
by przy nim być. Ale z całą pewnością wiedziałam, że nie robi to ze
mnie Męczennicy Maddie.
Raczej kogoś, komu bardzo zależy na Chasie. I nie chce oglądać jego
cierpienia.
Layla padnie, gdy dowie się, że wciąż zabawiałam się z diabłem.
Mimo to wiedza, jak obeszli się z nim Julian i Amber, sprawiała, że
czułam się za niego odpowiedzialna. W kontekście tych dwojga. Poza
tym nasze oszustwo rozrosło się do takich rozmiarów, że zaczynało
przesłaniać wszystko, włącznie z moim sumieniem. Kojarzyło mi się
z kulą śnieżną, która stacza się z niekończącej się góry kłamstw,
a z każdym obrotem robi się coraz większa, pochłania coraz więcej
przedmiotów, uczuć i ofiar: Ethana, Katie, Clementine. Nie mogłam
jednak jej powstrzymać, chociaż wiedziałam, że kula zaraz w coś uderzy
i wybuchnie. Przyznanie się do mistyfikacji nie wchodziło już
w rachubę.
Pogodziłam się z sytuacją. Chase będzie musiał się uporać z tym po
śmierci ojca.
Zjawiliśmy się na ranczu przy Lake George w piątek wieczorem.
Wielki dziewiętnastowieczny budynek z kamienia wznosił się na
należących do Blacków czterech hektarach ziemi. Przez całe piętro
ciągnęły się liczne dwuskrzydłowe zielone drzwi prowadzące na
balkony. Zewnętrzne ściany porastał bluszcz.
Dzięki migotliwemu jezioru posiadłość wydała mi się jedną
z najbardziej magicznych rzeczy, jakie widziałam w życiu. Słońce
leniwie chowało się za horyzontem, malując niebo na różne odcienie
złota i różu.
Kiedy Chase pomagał mi z walizkami, musiałam krzyknąć
z zachwytu, bo odwrócił się i zachichotał.
– To jeden z ulubionych domów taty. Mama woli Hamptons.
– A jakie jest twoje ulubione miejsce? – zapytałam nie do końca
świadoma sugestii.
Zatrzymał się i posłał mi elektryzujące spojrzenie.
– W tobie.
Wypuścił moje torby.
Przez chwilę sądziłam, że otoczy mnie ramionami i pocałuje.
Chciałam, by tak właśnie zrobił. Pragnęłam do szaleństwa. Ale on tylko
pokręcił głową, jakby pozbywał się natrętnych myśli.
– Nie pozwól, bym cię uwiódł! – warknął.
– Okej. Ale dlaczego?
– Bo gdy posiądę cię teraz, nie będę umiał zrezygnować. Dać ci
spokoju. Uszanować twojej decyzji.
Postawił moją sportową torbę na walizce i złapał mnie za rękę.
Wróciliśmy do naszego przedstawienia.
Gdy dotarliśmy do schodów, z jadalni dobiegały głosy, śmiechy,
rozmowy, szepty, szczęk sztućców i dzwonienie kieliszków.
Wymieniliśmy rozdrażnione spojrzenia.
– Julian – wycedził Chase i zacisnął szczęki. – Pewnie powiedział
wszystkim, że się spóźnimy, i zaczęli bez nas. Co za palant!
– Czas pokazać mu, gdzie jego miejsce.
– Myślisz, że tego nie wiem? – zapytał. – Pozwoliłem, by się
panoszył, bo nie chciałem, żeby ucierpieli nasi rodzice, moja siostra
i Clementine.
Ruszyliśmy do jadalni, zostawiwszy walizki przy schodach.
Długi stół uginał się od talerzy i dań. Świeże bułki, dzbanki z domową
mrożoną herbatą i butelki wina stały na śnieżnobiałym obrusie.
Powietrze wypełniały zapachy pieczonego mięsa i aromatycznych
warzyw. Aż się zaczęłam ślinić.
– O rany, proszę, opowiedz tę historię jeszcze raz. Nie mogę
uwierzyć, że Clemmy tak powiedziała! – zawołała.
– Zacznij od początku, jak tylko weszła. – Ton Amber wydawał się
inny, bardziej czuły. – Od momentu, gdy zobaczyła puste akwarium.
– Już dobrze, dobrze, opowiem – usłyszałam śmiech Ethana.
Wow, wow, wow. Cofnijmy się.
Ethana?
Nie mogłam się odwrócić i uciec. Gdy dotarł do mnie jego głos,
byłam w połowie drogi do jadalni. Chase kroczył przede mną,
zasłaniając mnie swoim potężnym ciałem i trzymając za rękę.
Poczułam, że podłoga drży pod moimi stopami i zaraz się rozstąpi,
żeby mnie pochłonąć. Spojrzałam w oczy siedzącego przy stole Ethana.
W dole mojego brzucha zatańczyły węże, zatapiając w trzewiach trujące
kły.
Ethan tkwił między Clementine a Amber, trzymając przy ustach
kieliszek z białym winem. Miał na sobie krawat z postaciami kreskówki
Bingo i Rolly w akcji.
Odwzajemnił moje spojrzenie.
I wydawał się wściekły.
Przeczesałam swoje wspomnienia i odtworzyłam naszą ostatnią
rozmowę, żeby przypomnieć sobie, jak się skończyła. Rozmawialiśmy
w tym tygodniu przez telefon, ale nie umówiliśmy się na żadne
spotkanie. Romantyczna atmosfera między nami chyba się wypaliła, ale
miałam wrażenie, że nam obojgu to nie przeszkadza. Ethan wspomniał,
że został gdzieś zaproszony na weekend. Ja również powiedziałam, że
mam plany. Oboje zachowywaliśmy się bardzo tajemniczo.
Teraz już wiedziałam dlaczego.
Ethan zawsze grał w moim życiu drugie skrzypce. Był bohaterem tła,
do którego biegłam za każdym razem, kiedy odpychałam
Chase’a. Próbując go zadowolić, zaspokoić, a nawet pokochać, dałam
mu fałszywą nadzieję. A potem wyrządziłam koszmarną krzywdę, bo
chciałam oszczędzić mu cierpienia.
Zdałam sobie sprawę, że Męczennica Maddie ma również mroczną
stronę.
Uśmiech, który nieśpiesznie wypłynął na twarzy Ethana, świadczył
o tym, że w przeciwieństwie do mnie on został wtajemniczony. Wiedział
od początku.
To była zasadzka.
Moje poczucie winy zamieniło się w furię. Wyprostowałam się
i zadarłam dumnie głowę. Nie wiem, kiedy puściłam rękę Chase’a, żeby
zacisnąć palce w pięść i wbić paznokcie w swoją skórę.
– Och, czyżby niezręczna sytuacja? Ale chyba wspominałaś, że się
znacie? – Julian zagwizdał pod nosem i upił łyk mrożonej herbaty.
W jego głosie wyraźnie pobrzmiewała ekscytacja, która działała mi na
nerwy. – Doktor Goodman to pediatra Clementine. Pomyśleliśmy, że
będzie miło zaprosić go na rancho, na świętowanie wolnego weekendu –
wyjaśnił, gdy Chase posłał mu zdumione spojrzenie.
– Wcale nie jest niezręczna. Jak wam mówiłam, znam Ethana i dobrze
czujemy się w swoim towarzystwie. Jesteśmy przyjaciółmi. –
Uśmiechnęłam się i pocałowałam Ronana w blady policzek.
Lori i Katie wstały, żeby mnie przytulić. Wyminęłam Amber i Juliana,
poklepując ich po ramionach. Ucałowałam Clemmy w czubek głowy.
A następnie zbliżyłam twarz do policzka Ethana, żeby i jego cmoknąć na
powitanie.
– Jaka miła niespodzianka – wyszeptał, gdy moje usta musnęły jego
gładką skórę.
Za to jego głos brzmiał szorstko jak papier ścierny.
– Ethan, dlaczego? – zaszemrałam.
– Madison, usiądź.
Chase stanął naprzeciwko nas; pod jego morderczym spojrzeniem
doktor aż się skrzywił.
Podeszłam do niego, kuląc ramiona. Odsunął przede mną krzesło.
Zaczęliśmy nakładać jedzenie na talerze.
Ethan ponownie opowiedział o tym, jak podczas ostatniej wizyty
Clementine wrzuciła surową rybę z pudełka na wynos do pustego
akwarium znajdującego się w jego gabinecie, i zgromadzeni przy stole
ryknęli śmiechem.
Mechanicznie wkładałam do ust porcję za porcją, ale nie czułam
jakiegokolwiek smaku. Nie miałam pojęcia, czy bardziej martwi mnie
to, że rodzina Chase’a pozna prawdę, czy perspektywa rozmowy, którą
będę musiała odbyć z Ethanem.
Chase odnalazł moją rękę pod stołem i ją uścisnął. Po moim
kręgosłupie przebiegł przyjemny dreszcz.
– Czy mogę nieco cofnąć się w czasie? – Julian potarł podbródek
i roześmiał się serdecznie. – Próbuję jakoś połączyć kropki. Maddie
powiedziała, że się przyjaźnicie, doktorze. Z kolei Clemmy twierdziła,
że kilka tygodni temu w klinice widziała, jak przytulacie się długo
i mocno. Jeśli pamięć mnie nie zawodzi, użyła słów: „Jak pary na
filmach”. Prawda, Clemmy? – Zerknął na córkę, a potem na mnie. – To
jak w końcu jest? Jesteście przyjaciółmi czy kimś więcej?
Clementine spiekła raka i spuściła głowę.
– Jak już mówiłam – wycedziłam, nie pozwalając Ethanowi dojść do
słowa. – Jestem z Chase’em.
– Mój błąd, Maddie. – Julian poddańczo podniósł dłoń, dając
obecnym czas, by przypomnieli sobie, jak Clementine opowiadała tamtą
historię. – Po prostu pomyślałem sobie... Cóż, to pewnie głupota, ale
uznałem, że chyba coś się stało. Widziałem cię wczoraj w pracy. Nie
miałaś na palcu pierścionka zaręczynowego – zauważył, krojąc
pieczonego kurczaka na małe, równe kawałeczki. – A teraz masz.
Przedstawiając nam swój zawiły tok myślenia, bezczelniał z każdą
chwilą.
Musiałam wybrnąć z tego na własną rękę. Interwencja
Chase’a sprawiałaby wrażenie zaczepki, a moja próby
usprawiedliwienia.
Postanowiłam potraktować Juliana lekceważąco.
– Pierścionek jest bardzo drogi. Nie chciałam go zgubić ani
sprowokować jakiegoś złodzieja, by obciął mi palec w ciemnej alejce dla
błyskotki.
– Bardzo rozsądne podejście – zauważyła Katie, wrzucając do ust
borówkę. – Obcinanie palców, na których są pierścionki, to nie jest
historia wyssana z palca. Słyszałam o tym w podcaście kryminalnym.
– A przyjaciółki cieszą się z twoich zaręczyn? – naciskała Amber; na
jej wybłyszczykowanych ustach zaigrał sztuczny uśmiech. – Myślę, że
powinny ci wyprawić huczny wieczór panieński.
– Tak, moje przyjaciółki są zachwycone. Ale będziemy świętować
skromnie. Kolegom z pracy jeszcze nie powiedziałam. Wiesz, w życiu
nie chodzi o to, by błyskać drogimi pierścionkami i wżeniać się
w bogatą rodzinę.
Kurde, pozbycie się choć na chwilę Męczennicy Maddie... Ależ to
satysfakcjonujące!
Amber się skrzywiła.
– Rozumiem niezręczność sytuacji. W końcu Black & Company
i Croquis to siostrzane firmy. Pewnie ludzie pomyślą, że przespałaś się
z Chase’em dla awansu.
– Och, pracowałam w Croquis na długo przedtem, zanim go
poznałam. Akurat ja nie uważam, by wychodzenie bogato za mąż było
sportem olimpijskim. – Odwzajemniłam się uśmiechem.
Chase zamaskował chichot kaszlem. Lori osuszyła kieliszek.
– Clementine, wyjdź stąd! – warknęła Amber, nie odrywając ode mnie
wzroku.
Ronan pstryknął palcami i pojawił się kelner, który odprowadził małą
do kuchni, by spróbowała deseru.
Jadalnia zmieniła się w strefę wojny. Rękawice zostały rzucone.
– Interesujące. – Julian poklepał się palcem po podbródku.
– Dziwi mnie twoje zainteresowanie. Ale co robić, gdy pędzi się życie
pozbawione seksu i miłości, prawda? – Zmroził go Chase.
Lori sapnęła. Ethan i Katie patrzyli na nas jak na wariatów.
– Zmieńmy temat – jęknął Ronan.
Wyglądał na wykończonego, a ja nagle zrozumiałam, dlaczego do tej
pory Chase nie kłócił się z Julianem. Nie dlatego, że nie chciał.
Zwyczajnie wolał nie męczyć ojca. Przez całe nasze udawane zaręczyny
Chase robił wszystko, żeby go nie denerwować. Puszczał mimo uszu
czepialskie komentarze Juliana i pozwalał się poniżać. Ale dzisiaj
stwierdził, że miarka się przebrała, i pękł.
– W porządku, Ronanie. Powinniśmy porozmawiać o innych
rzeczach. Ethan, jesteś dobrą partią. – Amber wyciągnęła rękę
i pogładziła go po ramieniu. Subtelna jak czołg! – Młody, przystojny,
a do tego lekarz. Mam mnóstwo przyjaciółek, które chętnie by cię
poznały. Spotykasz się z kimś?
Ethan potarł kark i łypnął na mnie z ukosa.
– Właściwie...
Co on wyprawia?
Chyba zauważył przerażenie na mojej twarzy.
– Nie na wyłączność. – Wycofał się.
„Męczennica Maddie zawsze robi to, co należy. Nawet jeśli oznacza
to spotykanie się z facetem, by poprawić mu samopoczucie”, odezwał
się śpiewny głos Layli w mojej głowie. Tyle że nie o to chodziło.
Pragnęłam zakochać się w Ethanie, by go nie skrzywdzić i tym samym
uniknąć cierpienia.
Ciszę przerwała stara, dobra Lori.
– Ethan powiedział mi, że także on biegł w półmaratonie, Katie.
Katie uniosła głowę znad talerza i zatrzymała na Ethanie spojrzenie.
– Naprawdę? A kto cię sponsorował?
– Organizacja Lekarze dla Afryki. Jaki miałaś numer? – Twarz Ethana
pojaśniała, jak gdyby ktoś rzucił na nią snop światła. Chyba nigdy nie
widziałam u niego takiego... Zainteresowania?
– Dziewięć dwa dwa trzy. Żółta koszulka. A ty?
– Trzy pięć dwa siedem. Różowa.
– Uff, dobrze, że nie biegliśmy obok siebie. Wyglądalibyśmy jak
lodowy rożek. – Katie otarła z czoła wyimaginowany pot.
Patrzyli sobie w oczy, a między nimi iskrzyło flirciarsko. Ethan
pierwszy odwrócił wzrok i dziabnął widelcem ziemniaka w sosie.
– Być może następnym razem szczęście w tej kwestii przestanie nam
sprzyjać – stwierdził.
A może wręcz przeciwnie, pomyślałam. Oni do siebie pasują.
– No dobrze, ale tak dla jasności: Ethana i Maddie łączy tylko
przyjaźń? – Julian napełnił mój kieliszek po brzegi.
Czy on próbuje mnie upić? Zapewne. Doskonale pamięta moją
katastrofalną wizytę w Hamptons.
– Czy to dla ciebie obcy koncept? – Chase odchylił się na krześle
i zmierzył kuzyna gniewnym spojrzeniem. Pod stołem wciąż trzymał
mnie za rękę. – A może masz obsesję na punkcie mojej narzeczonej?
– Narzeczonej. Cóż za śmiałe stwierdzenie! – wymamrotała Amber do
swojego trunku.
– Naprawdę chcesz wywołać temat śmiałości, Lady Makbet? –
prychnął Chase.
Amber szybko wychyliła kieliszek wina.
Złapałam Chase’a za ramię. Jego mięśnie napięły się pod moimi
palcami. Zachowywał się jak bestia, która ledwie się powstrzymuje.
– Sama potrafię się bronić! – wyszeptałam.
– Wiem coś o tym. Wciąż próbuję odzyskać jaja po tym, co wydarzyło
się w zeszłe święta – westchnął i pocałował mnie w skroń. –
Przepraszam.
Doceniłam te kłamliwe przeprosiny, nawet jeśli tylko wchodziły
w skład skomplikowanej intrygi.
– Chciałabym, żebyście się dogadywali – westchnęła Lori, patrząc na
chłopaków. – Wiem, że targają wami teraz silne emocje, ale nie warto
dla kłótni poświęcać waszej przyjaźni. Więzy krwi są najważniejsze.
– W naszych żyłach nie płynie ta sama krew! – warknął Julian
z goryczą. – I może to jest problem.
– Julian! – skarcił go Ronan. – Przestań.
– Przecież widać, że to Chase jest ulubionym dzieckiem – drążył
Julian.
Uwaga na poziomie pięciolatka.
– A ty najwyraźniej nie przestałeś być dzieckiem – odgryzł się
Chase. – Uwziąłeś się na moją narzeczoną i próbujesz mi wytykać
niestworzone wpadki. Tymczasem ten związek jest prawdziwy, dzieje się
naprawdę, a ty nie możesz zrobić niczego, by to powstrzymać. I tak ją
poślubię. – Chase zamilkł, spojrzał na Ethana i dokończył z naciskiem: –
Julianie.
Jednak słowa nie wydawały się skierowane do jego kuzyna. Już nie.
– Proszę wybaczyć.
Krzesło zaszurało po podłodze.
Oderwałam wzrok od gradowej miny Chase’a, by dostrzec, jak Ethan
rzuca serwetkę na talerz i wybiega z jadalni.
Nie miałam pojęcia dlaczego, ale ruszyłam za nim. Może nie
podobało mu się zachowanie Chase’a? Skierował swój gniew nie na tego
faceta, który zasługiwał.
– Ethan, zaczekaj!
Wpadł do łazienki i niemal zatrzasnął mi drzwi przed nosem, ale
w ostatniej chwili wetknęłam stopę w szparę. Krzyknęłam z bólu,
przewidując sińce.
– O cholera. – Skrzywił się, gdy zobaczył sandałek. – Wszystko
w porządku?
– Proszę. – Wciąż stałam za progiem ze stopą między drzwiami, żeby
ich nie zatrzasnął. – Daj mi szansę...
– Próbowałem to zrobić od kilku tygodni – powiedział cicho. – A ty
mnie skrzywdziłaś.
– Wiem – wyszeptałam, targana mdłościami z powodu poczucia winy.
Znów odezwała się we mnie Męczennica Maddie. Oczywiście, oboje
się zgodziliśmy na ten eksperyment, ale to Ethan dostosował się do
mnie. Do mojej sytuacji. Pod wieloma względami byliśmy do siebie
bardzo podobni. Za wszelką cenę unikaliśmy konfrontacji.
– Tak mi przykro – wychrypiałam. – Nie chciałam cię zranić.
– Przykro ci? – Odsunął się. Ból na jego twarzy rozdzierał mi duszę.
– No oczywiście – odparłam zdesperowana.
To był dobry moment, żeby wyrzucić z siebie prawdę: że nie mogłam
z nim być i że to nie miało nic wspólnego z Chase’em. Ethan miał
szansę zostać prawdziwym księciem z bajki, ale w historii jakiejś innej
kobiety, nie w mojej. To nie o nim myślałam, zasypiając.
I to nie przez niego nie mogłam zasnąć.
– Żałujesz tego? – Przestąpił z nogi na nogę.
Pokiwałam głową. Żałowałam, że go zraniłam.
I że nie zakończyłam tej relacji wcześniej, kiedy dotarło do mnie, że
nie mamy przed sobą przyszłości.
Nie żałowałam jednak pocałunku z Chase’em. I to był właśnie
problem.
Otworzyłam usta, by powiedzieć coś więcej, ale Ethan mnie ubiegł
i w progu łazienki przycisnął do moich swoje usta.
Ręce automatycznie ściągnęłam z tyłu, jak gdyby ktoś sztucznie
usztywnił mi je w ramionach. Nie całowałam się z Ethanem po raz
pierwszy, ale tym razem wydawało mi się to wyjątkowo niewłaściwe.
Musiałam przerwać.
Spróbowałam się odsunąć. Miałam zdrętwiałe wargi.
– Pewnie łączy was otwarty związek, jeśli w ten sposób twój
narzeczony postrzega ideę dobrego przyjaciela – dobiegł mnie z prawej
triumfalny głos Juliana.
Cofnęłam się gwałtownie i obróciłam na pięcie. W korytarzu stali
Julian i Chase.
Julian uśmiechał się z wyższością, a Chase... Chase na mnie nie
patrzył. Za to gapił się na Ethana tak, jak gdyby chciał wbić go
w ziemię, a potem podpalić jego ciało. Oczy w kolorze lodu miał o dwa
odcienie ciemniejsze niż zazwyczaj.
– Co za masakra! – Julian pokręcił głową.
– Odsuń się od niej! – nakazał Chase Ethanowi.
Na kuzyna nie zwracał uwagi. Chyba w ogóle go nie słyszał.
Ethan wycofał się posłusznie i przyjrzał się nam, jak gdyby czekał, że
zbesztam Chase’a za ten rozkaz. Bo normalnie bym to zrobiła. Jakimś
cudem Chase był jedyną osobą, z którą kłóciłam się nieustannie.
Chase zrobił krok w przód i teraz stał twarzą w twarz z Ethanem.
Górował nad nim wzrostem, posturą i pewnością siebie.
Ścisnęło mnie w piersi i zrozumiałam, że się boję.
– Nie wiem, co masz na myśli – odezwał się Ethan tak cicho, by
Julian nie mógł go usłyszeć. – Ale na twoim miejscu bym tego nie robił.
Obaj wiemy, że ta historia nie dobiegła końca. Ostatni rozdział zostanie
dopiero napisany.
Ta oczywista prawda mnie dobiła.
Chase zrobił krok do tyłu, jakby Ethan go uderzył. Jeszcze nigdy nie
widziałam go w takim stanie. Był w emocjonalnej rozsypce.
– No dobra. Myślę, że mamy mnóstwo do omówienia, brato-
kuzynie! – warknął Julian za plecami Chase’a. – Zamienimy słowo
w bibliotece? W końcu to nasze ulubione miejsce.
Odprowadziłam ich wzrokiem, nie potrafiąc oprzeć się wrażeniu, że
Chase się skurczył, podczas gdy Julian urósł i zajmuje więcej przestrzeni
w korytarzu.
I dotarło do mnie, że po raz pierwszy w życiu moja dobroć dokonała
dzieła zniszczenia.
Zdruzgotała moje serce.
ROZDZIAŁ 18
CHASE

– Przestańmy gonić w piętkę, Chase. – Julian zapalił cygaro


i wydmuchał dym, który rozpłynął się po całej bibliotece.
Pieprzona gra słów. Chociaż ja również wymyślałbym bon moty,
gdyby kłamstwo mojego arcywroga wyszło na jaw. Usiadłbym
w pierwszym rzędzie i patrzył, jak cała jego historia się wali.
Rozwaliłem się w fotelu i skrzyżowałem nogi na biurku, by pokazać,
że mam w dupie próbę naśladowania przez Juliana starego mafiosa
z Ojca chrzestnego. Problem w tym, że nie uśmiechało mi się tkwić
w bibliotece i słuchać pierdolenia kuzyna, skoro miałem ważniejsze
rzeczy na głowie. A dokładniej cholernego Ethana Goodmana, który –
wbrew nazwisku – był najgorszą rzeczą, jaka mi się przytrafiła w życiu.
Sama jego obecność działa mi na nerwy. Wiedziałem, że natychmiast
muszę zająć się tą sprawą.
W całym ciele czułem pulsowanie: na szyi, po wewnętrznej stronie
nadgarstka, nawet pod powiekami. Nie byłem agresywnym typem, ale
kiedy patrzyłem, jak Mad całuje się z tym gościem, miałem ochotę na
tak radykalne rozwiązania, że na pewno dostałbym za nie wielokrotne
dożywocie.
– Daruj sobie te bzdury i przejdźmy do sedna. – Założyłem ręce za
głowę, ziewając. – I proszę cię, postaraj się nie dojść w trakcie. Po
twojej minie widzę, że zaraz dostaniesz orgazmu, a nigdy nie chciałem
ujrzeć takiego wyrazu na twarzy brata.
Właśnie tego nie znosiłem najbardziej, że wciąż był dla mnie bratem.
Nie brato-kuzynem, ale właśnie bratem. Popieprzonym, lecz jednak.
– Jakoś wątpię, byś regularnie miał okazję obserwować twarze
szczytujących ludzi. Jesteś zbyt egoistyczny, by sprawiać komuś
przyjemność – zauważył Julian, dmuchając dymem z cygara.
– Wielokrotnie widywałem rozkosz na obliczu twojej żony. –
Przesunąłem językiem po górnych zębach.
Jego triumfalny uśmiech przybladł. Przynajmniej dowiedziałem się,
że nie jest permanentnie odciśnięty na jego ryju.
– Jesteś dupkiem.
– Cóż, uczyłem się od najlepszych.
– Pokazałem ci, jak być bezwzględnym, ale nie podłym – zaoponował
Julian.
– Jakoś nie potrafiłem wybrać cechy twojej osobowości, która
pasowałaby mi najbardziej. Po prostu przyjąłem cały pakiet. –
Wzruszyłem ramionami.
Taka była prawda. To właśnie od Juliana nauczyłem się tych
wszystkich wrednych ruchów. To on po powrocie z uczelni opowiadał
mi o spaniu z dziewczynami, próbowaniu narkotyków, chamskim
zachowaniu.
– A teraz przejdź do rzeczy – ponagliłem.
– Myślę, że obaj dobrze wiemy, że jeżeli zostaniesz prezesem firmy,
to ją zrujnujesz. Rozumiem, że Ronan czuje się wobec ciebie
zobowiązany. W końcu jesteś jego biologicznym synem. Ale ja również
się wykazałem...
– Daruj sobie te brednie, Jul. Zostałeś CIO, dyrektorem do spraw
informacji. Generalnie jesteś cenioną dziewczynką od PR-u, tyle że bez
obcisłej spódniczki. Skąd pomysł, że potrafiłbyś wykonywać tę robotę
lepiej ode mnie?
– Bo mam coś na ciebie. – Ściągnął brwi, jakby rzecz była
oczywista. – Zmyśliłeś całą tę akcję z Maddie Goldbloom. Wcale nie
jesteście zaręczeni. Nawet nie jesteście parą. Twoja aktoreczka spotyka
się z lekarzem mojej córki, a na ciebie nie może nawet patrzeć. Dlaczego
miałbym nie wyznać Ronanowi prawdy?
– Bo nie chcesz złamać mu serca – wycedziłem. – Bo on cię, kurwa,
wychował.
– Ale zasługuje na to, by znać prawdę. – Julian pokręcił głową. – Jeśli
przedstawię mu pełen obraz sytuacji, wyświadczę mu przysługę.
Dlaczego miałby nie wiedzieć, jaki naprawdę jest jego syn? Że jest
zakłamanym, zdradliwym draniem? Przekaż mi publicznie tytuł prezesa,
a nikt nie ucierpi. Szach-mat.
Zamrugałem. Chyba mu odbiło?
– Stawiasz mi ultimatum? – Chciałem mieć absolutną pewność, zanim
wybuchnę śmiechem.
– Tak.
Wstałem, chichocząc. Nachyliłem się i lekceważąco poklepałem
Juliana po ramieniu, mimo że w środku czułem się tak, jakbym zaraz
miał dostać zawału. Nie było nic gorszego niż to, że moja rodzina
miałaby dowiedzieć się o Madison. Katie na pewno się domyślała, ale
będzie trzymać gębę na kłódkę, żeby wszystkich zadowolić. A poza tym
od zawsze kryliśmy się nawzajem.
Jeśli jednak przekażę pałeczkę Julianowi, złoczyńca wygra,
a naoglądałem się wystarczająco filmów z Michaelem Bayem, by
wiedzieć, że pod rządami mojego brata firma wcale nie skorzysta. Poza
tym to ja zasługuję na fotel prezesa. Od dekady haruję jak wół, podczas
gdy Julian zajmuje się kłóceniem i godzeniem z moją pieprzoną byłą
narzeczoną, która teraz gra rolę jego żony.
Nachyliłem się i wyszeptałem mu do ucha:
– Sprowadziłeś nas tutaj, wiedząc, że Ethan się pojawi. Wszystko
ukartowałeś.
Odchylił się, splatając palce. Nie musiał potwierdzać. Jego mina była
wystarczającą odpowiedzią.
– Prowadzisz bardzo niebezpieczną grę, Julianie. Rękawica została
rzucona.
– No proszę, właśnie takiej reakcji się spodziewałem po tym, gdy
wiele lat temu ukradłem ci dziewczynę.
– Ty nie kradniesz resztek, ty szukasz ich w śmieciach. –
Uśmiechnąłem się serdecznie. – Ale gra się rozpoczęła. I nie spodoba ci
się ta część mnie, którą właśnie obudziłeś.

◆◆◆

MADDIE

Tej nocy przewracałam się w łóżku z boku na bok, ale sen nie chciał
nadejść.
Moja sypialnia znajdowała się naprzeciwko pokoju Ethana,
a sypialnia Chase’a na końcu korytarza. Miałam nawet czelność zapytać
o to Katie, kiedy nikt nas nie słyszał.
Zmierzyła mnie spojrzeniem.
– Naprawdę spotykasz się z Ethanem? – zapytała.
– To skomplikowane – odszepnęłam.
Wyglądała na zranioną, a ja domyślałam się dlaczego. Katie wierzyła,
że przede mną i Chase’em jest przyszłość. Nie wspominając już o tym,
co wyczułam przy stole między nią a doktorkiem.
– Niby dlaczego? – Uniosła brew.
– Chcę przez to powiedzieć, że Ethan jest cały twój – oznajmiłam
zgodnie z prawdą. – Oczywiście jeśli jesteś zainteresowana.
– Boże, jestem aż tak przewidywalna? – Przyłożyła dłoń do policzka.
Wybuchłam śmiechem.
– Nie, po prostu... Jesteś otwarta. Ja też chciałabym taka być.
Teraz musiałam tylko utwierdzić się w postanowieniu, że nie jestem
z Ethanem, i na dobre zakończyć tę relację.
Sprawdziłam godzinę na telefonie – wpół do czwartej. Prawie świtało.
Ethan na pewno spał, ale ja zdawałam sobie sprawę, że atmosfera zrobi
się rano dziesięć razy bardziej niezręczna, jeśli nie przegadamy
problemu. Kiedy Chase i Julian zostawili nas na korytarzu, zjawiły się
Katie i Lori, które koniecznie chciały wiedzieć, co się stało. Nie było
czasu porozmawiać.
Powoli zsunęłam z siebie koc i włożyłam kapcie. Dzisiejsza noc była
gorąca i parna, więc miałam na sobie tylko białą satynową koszulkę.
Wymknęłam się na korytarz i zapukałam do drzwi Ethana.
– Proszę – powiedział burkliwie.
Weszłam.
Pokój skąpany był w mroku. Ethan, a właściwie zarys jego sylwetki,
poruszył się pod przykryciem. Usiadł na łóżku.
– Nie śpisz? – wyszeptałam.
– Nie. Ty też, jak widać.
Pokiwałam głową.
– Możemy porozmawiać?
– Najwyższa pora, nie sądzisz?
Usiadłam na brzegu łóżka i zaczęłam wykręcać palce. Ethan wsparł
głowę na zagłówku. Wyczułam na sobie jego wzrok.
Podziękowałam Bogu za ciemności.
– Ethan...
– Wiem – przerwał mi, pocierając czoło. – Po prostu... Nie kończ.
Myślę, że wiedziałem od początku. Nigdy tak naprawdę nie byłaś moja.
Do pewnego stopnia nauczyłem się to akceptować. Widywałem się
z Natalie, myśląc, że jeśli nie zaangażuję się sercem, to nie zostanę
zraniony. Chciałem wierzyć, że to tylko kwestia czasu, kiedy Chase
znów coś spieprzy, a ty ponownie wpadniesz w moje ramiona. Ciągle
czekałem, aż wyrwiesz się z tej czarnej mgły, ale ona osaczała cię coraz
bardziej. Prawda jest taka, Maddie, że koniec między nami to eufemizm.
Tak naprawdę nie mieliśmy nawet szansy zacząć.
– Chciałam z tobą być – powiedziałam. Gorące łzy spłynęły po moich
policzkach i kapnęły na nagą skórę ud. Nie mam pojęcia, dlaczego aż tak
się rozkleiłam. – Jesteś idealny, Ethan.
– Proszę cię, nie mów tak. To samo powtarzały wszystkie moje
dziewczyny w liceum – westchnął ciężko. – Bycie doskonałym jest
nudne.
Pokręciłam głową i przycisnęłam knykcie do oczu, żeby otrzeć łzy.
– Wcale nie. Ale bycie idealnym i poranionym nie idzie w parze.
Osoba poraniona potrzebuje drugiej, podobnej, żeby razem stworzyły
całość. Mam więcej problemów niż ubrań w szafie. Nigdy do końca nie
poradziłam sobie ze śmiercią matki i... Mam w sobie kompulsywną
potrzebę, by zadowalać innych ludzi. I właśnie dlatego prowadzimy tę
rozmowę.
Roześmiał się i usiadł obok mnie. Nasze uda się zetknęły.
– Odnoszę wrażenie, że Chase to wzorzec poranionego człowieka –
westchnął ponownie. – Pasujecie do siebie.
Uśmiechnęłam się smutno.
– Szczęściara ze mnie, co?
– Za to ze mnie żaden szczęściarz.
Poklepałam go po ręce. Widziałam, że uśmiecha się w ciemności.
Atmosfera zaczęła się rozluźniać. Chciałam, żeby tak pozostało.
– Hej, mogę zadać ci pytanie? Jest trochę osobiste, ale zawsze
chciałam wiedzieć, a nigdy nie miałam okazji. – Szturchnęłam go
kolanem.
– Dawaj.
– Jaka jest twoja ulubiona pozycja? – Zmarszczyłam nos. – W sensie,
hm, w łóżku.
– Misjonarska – odparł. – Zdecydowanie misjonarska.
Uśmiechnęłam się.
Niech cię szlag, Chase! Ty arogancki draniu, miałeś rację!
Ethan wepchnął dłonie między uda i tryknął mnie lekko.
– Hej, czy myślisz, że między nami byłoby inaczej, gdyby on się nie
napatoczył?
Zastanawiałam się przez kilka sekund. Po tym wszystkim, przez co
przeszliśmy w ciągu naszej krótkiej platonicznej relacji, powinnam
zebrać się na szczerość.
– Nie – odparłam w końcu. – Ty jesteś osobą, której niczego nie
brakuje, a ja... Chyba już zawsze będę wybrakowana. Myślę, że jakaś
część mnie dryfuje w kosmosie, wciąż poszukując matki. – Ściągnęłam
brwi. – Może dlatego mam taką obsesję na punkcie ślubów?
Podświadomie próbowałam odnaleźć tę część w drugim człowieku. Ale
wychodzi na to, że muszę to zrobić na własną rękę.
– Musisz wiedzieć – usta Ethana odnalazły moją skroń – że jesteś
najlepszą połówką osoby, jaką w życiu spotkałem, Maddie Goldbloom.
Łącznie ze wszystkimi twoimi niedociągnięciami – zakończył.

◆◆◆
Opuściłam sypialnię Ethana, gdy słońce wznosiło się nad horyzontem.
Przez okno zobaczyłam, że czerń ustępuje granatowi i błękitowi,
i ruszyłam korytarzem do kuchni po szklankę wody. W głowie huczała
mi myśl, że muszę odnaleźć moją brakującą połówkę.
Dotarłam niemal do końca korytarza, gdy nagle ze swojego pokoju
wyszedł Chase. Miał na sobie szare spodnie od dresu i buty w stylu
Kanye Westa (wyglądały jak drogie ministatki kosmiczne). Jego klata
świeciła nagością, był gotowy do biegu. Włosy miał w nieładzie, oczy
przekrwione, ale zdążyłam już przywyknąć do widoku zmęczonego
Chase’a. W tym wydaniu był nawet seksowniejszy niż normalny Chase.
Nasze spojrzenia się spotkały.
Chase spojrzał na drzwi Ethana, następnie na mnie. Uniósł brew, a ja
delikatnie pokręciłam głową. Jakbym chciała powiedzieć: „Do niczego
nie doszło”.
Wyłapał to. Przełknął ślinę.
W sercu poczułam bańkę ekscytacji, która rosła z każdym
uderzeniem.
Pękła, gdy Chase rzucił się na mnie i zmiażdżył moje usta
w pocałunku, który nie był ani kontrolowany, ani zamierzony, ani
chłodny.
Wpadłam na ścianę, która wydała głuchy odgłos. Nie czułam niczego
poza jego językiem napierającym na moje usta i dłońmi, które
wślizgnęły się pod moją koszulkę, żeby kusząco obrysować linię majtek.
Kiedy Chase dotknął wilgotnej tkaniny między moimi udami, jęknął
głośno i mocno zacisnął powieki, jakby cierpiał katusze.
Wsunęłam rękę między nas i zrobiłam to, o czym marzyłam od wielu
tygodni – przesunęłam palcami po jego twardych jak skała mięśniach
brzucha i ścieżce włosków pod pępkiem. Aż w końcu dotarłam do
zarysu tej części Chase’a, do której nigdy nie żywiłam niechęci,
natomiast zawsze za nią tęskniłam.
Chase złapał mnie za tyłek i podniósł, żebym mogła otoczyć go
nogami w talii. Przycisnął mnie do ściany, chwycił za szczękę i pogłębił
pocałunek. Nie, my się wcale nie całowaliśmy – on brutalnie pieprzył
moje usta.
Czułam, jak moja pochwa zaciska się na niczym, a uda drżą przy jego
wąskich biodrach.
– Do łóżka – jęknęłam w trakcie pocałunku.
– Nie zamierzam się spierać – odparł.
Nie przestając mnie pieścić, zaniósł mnie do swojego pokoju.
Kopnięciem zatrzasnął za nami drzwi i ściągnął buty, nie odrywając ode
mnie ust. Następnie przesunął je na moją szyję i ułożył mnie na łóżku,
w którym wyczułam jego cudowny zapach: sosnę, deszcz i mroczny las,
w którym dzieją się magiczne rzeczy. I popłakałam się z radości.
– Chase! – jęknęłam.
Przesunął dłońmi po moich udach i podciągnął mi koszulkę. Jego
palce zatańczyły na mojej skórze – czy on drży? – jakby puszczały mu
hamulce.
– Chase...! – wychrypiałam desperacko.
Niechętnie oderwał ode mnie usta i przyjrzał mi się uważnie.
On myśli, że go powstrzymam. Że zmieniłam zdanie.
Nasze serca waliły mocno tuż przy sobie.
– Zerwałam z Ethanem. Na dobre.
Zamrugał, ale chyba mnie nie usłyszał. Podejrzewałam, że cała krew
spłynęła mu w okolice krocza. Sądząc po jego ogromnej erekcji między
moimi nogami, raczej się nie myliłam.
– Dlaczego? – zażądał odpowiedzi.
Był... Wkurzony?
Bo jesteś wart ryzyka, a ja jestem idiotką, która zamierza spróbować.
Znowu.
– Z powodu twojej propozycji.
– A konkretniej?
Możliwości tymczasowego bycia razem.
Czułam, jak członek Chase’a pulsuje przy moim udzie. Miałam
wrażenie, że umrę, jeśli on zaraz we mnie nie wejdzie.
– Żeby być twoją udawaną dziewczyną, dopóki... – jęknęłam, kiedy
przygryzł mój sutek przez materiał koszulki. – Czy oferta jest wciąż
aktualna? – syknęłam.
– Mhm – wymamrotał przy mojej piersi.
– W takim razie zgoda.
Chase zamarł, a ja pomyślałam, że może coś źle usłyszał.
W przeciwnym razie dlaczego miałby powstrzymywać to, co daje
rozkosz nam obojgu? A potem splótł nasze palce, jedną dłoń zaciskając
na pierścionku zaręczynowym, i szarpnięciem ściągnął ze mnie
koszulkę. Zrobił to z taką łatwością, jakby regularnie ćwiczył.
Ból wywołany pęknięciem materiału na ciele odebrał mi oddech.
Cienka satyna opadła na łóżko.
Chase odsunął na bok moje majtki (jedyna rzecz, którą powinien był
rozerwać, pomyślałam rozbawiona) i przesunął palcem wskazującym po
szparce, a następnie zanurzył go we mnie i zgiął. W mgnieniu oka
odnalazł punkt G i uśmiechnął się łobuzersko, gdy wstrzymałam oddech,
spiąwszy mięśnie brzucha.
Zdążyłam już zapomnieć, jak jest dobry w te klocki.
Choć właściwie nie – właśnie dlatego, że doskonale wiedziałam, jak
świetnie radzi sobie w łóżku, starałam się trzymać od niego z daleka.
Chase pocałunkami wyznaczał szlak na moim ciele, po drodze
rozkosznie ssąc sterczące sutki. Od chłodnego oddechu na wilgotnych
piersiach wstrząsnął mną przyjemny dreszcz. A on nie przestawał
kierować się coraz niżej, całować mnie i skubać. Zatrzymał się dopiero
przy pępku, wcisnął tam język i zataczał nim niewielkie okręgi. Kiedy
składał cudowne pocałunki po wewnętrznej stronie moich ud,
przeciągnęłam palcami po jego czarnej czuprynie.
Chase Black zawsze wyglądał bosko, ale najpiękniej wtedy, gdy
wsuwał we mnie język, uśmiechając się przy tym szelmowsko i wbijając
we mnie spojrzenie jasnych oczu. Teraz poruszył językiem, a ja od razu
poczułam zbliżający się orgazm przygniatający mnie jak dziesięć ton
cegieł.
Najpewniej pociągnie za sobą ból złamanego serca, przemknęło mi
przez głowę.
Złapałam za poduszkę i jęknęłam w nią, żeby utrzymać w sekrecie to,
na co tak długo czekałam. Moje uda zadrżały, każdy mięsień w moim
ciele stężał. Byłam blisko. Czułam mrowienie w palcach u stóp,
oddychałam ciężko.
Chase nie przestawał robić mi dobrze językiem. Wyciągnął rękę, żeby
pobawić się moim sutkiem.
– Zastanawiam się, czy tata dostanie pieniądze z ubezpieczenia, jeśli
umrę w wyniku spontanicznej eksplozji? – jęknęłam.
– Tylko ty myślisz o czymś takim w trakcie seksu – zachichotał
i wsunął we mnie dwa palce.
Poruszał nimi mocno, szybko, głęboko, pieszcząc łechtaczkę
językiem.
Spięłam się i przyjemność zalała mnie gorącymi falami.
Zeszłam z tego haju z drżącym oddechem.
Chase nie przestawał dociskać ust do mojego wejścia. Przesunął
językiem po moim brzuchu, aż dotarł do ust, żeby mnie pocałować.
Posmakowałem siebie samej, lecz wcale nie poczułam przez to
pragnienia, by ukryć się pod jakimś kamieniem i spędzić tam resztę
życia. Chase właśnie taki był – nieważne, jak bardzo sobie
dogryzaliśmy, w łóżku sprawiał, że czułam się jak bogini.
Wcisnęłam ręce między nas i złapałam go w garść, a stopami
ściągnęłam mu bokserki. Próbowałam zejść niżej, żeby mu się
odwdzięczyć, ale przycisnął mnie do łóżka.
– Obawiam się, że dziś nie będzie żadnej gry wstępnej. Czekałem na
ten moment, odkąd mnie rzuciłaś.
Sięgnął po portfel leżący na nocnej szafce i wyciągnął z niego gumkę.
Zębami rozerwał folię i wypluł ją na podłogę.
Wszedł we mnie powoli, głęboko; przez prezerwatywę wyczuwałam
pulsowanie penisa. Minę miał skoncentrowaną, a spojrzenie tak
intensywne, że nie potrafiłam odwrócić głowy.
Wygięłam plecy w łuk i nagle dotarł do mnie ogrom mojej tęsknoty.
Za Chase’em, w każdym aspekcie.
Tymczasem on przestał i spojrzał na mnie. Miałam wrażenie, że
w kilkucentymetrowej przestrzeni między naszymi piersiami znalazł się
ciężar całego świata.
– Hej – wychrypiał.
– Hej. – Mój głos zabrzmiał tak samo.
– Jestem w tobie. Znowu. – Założył mi kosmyk włosów za ucho.
– Wszystko na to wskazuje. – Popatrzyłam tam, gdzie stykały się
nasze ciała.
Roześmiał się, cmoknął mnie w szyję, a potem w usta i powrócił do
posuwistych ruchów. Połykał moje jęki w pocałunkach. W końcu
poddałam się chwili i zamknęłam oczy.
Chase złapał mnie pod uda i wbił się z całej siły.
Przygryzłam dolną wargę, by zdusić okrzyk przyjemności. Moje piersi
podskakiwały. Chase je obserwował podnieconym, rozpalonym
wzrokiem, od którego zaciskałam się na nim jeszcze mocniej. Sprężyny
w łóżku skrzypiały rytmicznie.
– Mad...! – westchnął i odwrócił wzrok, jak gdyby wstydził się tego,
że jest tak przytomny.
Wybiegałam naprzeciw każdemu jego pchnięciu, kołysałam biodrami,
aż pozbawiłam go kontroli i zaczął we mnie dygotać.
– Kurwa! – syknął i przyłożył dłoń do mojego brzucha, żeby mnie
unieruchomić. Poruszał się we mnie tak, jak gdyby próbował przegonić
demona, który nagle zawładnął jego ciałem. – Nie, nie, nie.
Nie?
Drugi orgazm zaczął obejmować mój brzuch, nogi, piersi i palce.
Chase obrócił mnie na brzuch, złapał w talii i wszedł od tyłu. Jęknęłam,
dostosowując się do nowej pozycji.
– Kurwa... – powtórzył. – Mnie też się to nie podoba.
Mimo to pieprzył mnie dalej. Głos miał tak napięty, że musiało mu się
to podobać. Chyba że...
Nagle satysfakcja stała się nie do wytrzymania. Rozlała się po mojej
klatce piersiowej jak ciepły miód.
On wciąż powstrzymywał się od orgazmu. Nic z tego.
– Jesteś już blisko? – wysyczał, nie mogąc złapać oddechu.
W pokoju rozlegały się uderzenia ciała o ciało i mokre dźwięki mojej
wypełnianej cipki. A do mnie dotarła nasza dysproporcja – ja byłam
drobna i niska, on potężny, umięśniony i wysoki.
– Tak – wychrypiałam.
Pomasował moją łechtaczkę, nie zaprzestając rytmicznych ruchów.
Całym moim ciałem wstrząsały dreszcze.
– Dochodzę.
– Dzięki Bogu. Daj mi to zobaczyć! – Chwycił moje krótkie włosy
w garść, wygiął moją szyję i spojrzał mi w oczy.
To był dziwny, podniecający gest.
Popatrzyłam na niego, choć moje powieki chciały opaść, i zalał mnie
orgazm tak silny, jak prąd morski. Otworzyłam usta, on puścił moje
włosy, wykonał jeszcze kilka pchnięć i zwalił się na mnie.
Przez gumkę wyczułam ciepłą, gęstą spermę. Spocona pierś
Chase’a przykleiła się do moich pleców, jego podbródek znalazł punkt
oparcia na mojej głowie. Jego właściciel pojękiwał, poruszając się we
mnie leniwie.
Z mojego gardła dobiegało cichutkie zawodzenie. W końcu
przygniatało mnie dziewięćdziesiąt kilogramów faceta i ego wielkości
Staten Island.
– Rozpłaszczam cię jak pitę? – zapytał sennie.
– Nigdy nie potrafiłam oprzeć się węglowodanom.
Roześmiał się.
– Jak to jest, że przy tobie – powiedział, jego ciepły oddech łaskotał
włoski na moim karku – czuję się jak szesnastolatek, który dopiero co
odkrył istnienie cipek? Dlaczego ty, Madison Goldbloom, doprowadzasz
mnie do szaleństwa?
– To pewnie przez te sukienki we wzorki – wymruczałam w jego
poduszkę.
Pocałował mnie w szyję.
– Gdy byłem w tobie, wspomniałaś o ojcu. Mój fiut powinien był
uciec z krzykiem. Dlaczego mam cię za inną niż wszystkie?
To, że zastanawia się nad tym na głos, jednocześnie schlebiało mi
i mnie obrażało.
– Bo to ja. – Wzruszyłam ramionami, zamykając oczy. – Jestem sobą,
a przy tobie wszyscy starają się udawać kogoś innego. By dopasować się
do twojego chłodnego czarnego świata. A ja żyję w kolorowym.
Podejrzewam, że jestem dla ciebie wyzwaniem.
Nagle zapragnęłam zasnąć.
I tak też zrobiłam.
Byłam jak upadły anioł, otoczona diabelskim mrokiem i silnymi,
śmiertelnie niebezpiecznymi diabelskimi ramionami.
ROZDZIAŁ 19
CHASE

Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że weekend za miastem nie był do


dupy – bo Madison przypomniała mi, że jej usta to ósmy cud świata. Od
miesięcy tak dobrze się nie bawiłem. A może nawet od lat. W ciągu tych
dwóch dni jadłem dobre jedzenie, prowadziłem przyjemne rozmowy
i uprawiałem oszałamiający seks. Mógłbym nawet podejrzewać, że
umarłem i trafiłem do nieba, gdybym nie dostał mejla od księgowej,
która przypominała mi o zapłacie kwartalnego podatku.
Po zerwaniu wydawało mi się, że mitologizowałem seks z Mad
i pocieszą mnie dziewczyny co najwyżej mierne w łóżku, ale okazało
się, że byłem w błędzie. Seks z nią okazał się lepszy, niż zapamiętałem.
Znacznie dłuższy, ostrzejszy i bardziej mokry.
Jedynym minusem tego weekendu było to, że pieprzony Ethan
Goodman wciąż przebywał na terenie posiadłości. Jeździł z nami konno,
siedział przy naszym stole i flirtował z Katie (która wcale nie wyglądała
na tak zniesmaczoną zalotami byłego chłopaka mojej dziewczyny, jak
według mnie powinna). Musiałem jednak przyznać, że nie miałem nic
przeciwko ich związkowi. Ten facet wcale nie był zwykłym lowelasem,
za jakiego miałem go wcześniej. Kojarzył mi się bardziej z nudnym
chrześcijaninem, który w łóżku nosi skarpetki, ale najwyraźniej
odpowiadał mojej siostrze. Po prostu nie uważałem, by pasował do
mojej Madison. To znaczy do Madison.
Nie była moja. I dobrze o tym wiedziałem.
W sobotę wieczorem Ethan musiał wrócić na Manhattan, bo
w szpitalu doszło do jakiegoś nagłego wypadku. Zaproponował, że
odwiezie Katie (najpierw jednak zerknął na Madison, która pokazała mu
uniesione kciuki).
Właśnie dlatego przy śniadaniu brakowało tych dwojga. Co
oznaczało, że mogłem zrobić to, o czym marzyłem, odkąd wpadłem na
plan udawanych zaręczyn.
W trakcie śniadania swobodnie i naturalnie nachyliłem się
i pocałowałem Madison w usta. I wcale nie wyglądało to jak zwykły
buziak. Na ogół uważałem, że wszyscy ludzie, którzy publicznie okazują
uczucia, powinni zostać ścięci na miejskim rynku na oczach wszystkich
mieszkańców. Ale tym razem pragnąłem pokazać wszystkim, że nasz
związek jest prawdziwy.
Chciało mi się śmiać na widok miny Amber (która wyglądała tak,
jakby połknęła muchę) i zbulwersowanego grymasu Juliana.
W drodze do domu irytowała mnie myśl o tym, że mam się pożegnać
z Mad. Uwielbiałem spędzać czas z moją byłą/obecną/tymczasową
dziewczyną. Dodatkowo, dzięki niej zapominałem o chorobie ojca.
– Gdzie zamierzasz dzisiaj spać? – zapytałem.
Jechałem w takim tempie, że przy mnie nawet seniorzy wyszliby na
piratów drogowych. Sielskie widoki stopniowo zmieniały się
w betonowe, wysokie budynki i wąskie chodniki.
– We własnym łóżku – roześmiała się. – A niby gdzie?
– W moim – odparłem niewzruszony.
– A Daisy? – zauważyła. – Pewnie bardzo za mną tęskni.
– Możesz ją zabrać do mnie.
Co ja, do cholery, wygaduję? Ja, który na widok włosów obcej
kobiety na poduszce spaliłbym cały budynek.
– Myślę, że nie przyjęłaby tego dobrze – odparła Mad i po chwili
namysłu dodała: – Ty raczej też nie, więc podziękuję.
Zajęła się przeglądaniem magazynu ślubnego, który ze sobą zabrała.
W ramach researchu, przypomniałem sobie. Przecież ona wie, jak
skończy się ta relacja.
Mimo to wciąż czekałem na zaproszenie. Odezwałem się, dopiero gdy
dotarliśmy na Manhattan.
– A może ja będę spać u ciebie?
Zamknęła magazyn i położyła go na skrzyżowanych nogach.
– Nie zależy ci na twojej własnej przestrzeni? Dopiero co spędziliśmy
ze sobą cały weekend.
– Regularny seks jest ważniejszy niż własna przestrzeń – odparłem
oschle. – Zawsze. Nauka to potwierdza.
– Czy to oznacza, że w trakcie naszego czasowego bycia razem
zamierzasz dać szansę monogamii?
Pytanie było drwiną. Nie zakładało poznania odpowiedzi.
– A chcesz, żebym to zrobił?
Ta wymiana zdań kojarzyła mi się z pasywno-agresywnym
zachowaniem matki i siostry przy stole w Święto Dziękczynienia, gdy
próbują przekonać się nawzajem do zjedzenia ostatniego kawałka ciasta.
– A czy ty chcesz to zrobić?
Powstrzymałem się od obraźliwej riposty. Czy Madison to
pięciolatka?
– Jasne – wycedziłem. – Mogę pozostawać w monogamicznym
związku. Tymczasowo. Jeżeli ty również.
– Jeżeli ja również? – Kątem oka złowiłem szeroki uśmiech. – A czy
to ja jestem znana z romansów z każdą kobietą w mieście?
Trafna uwaga.
Zdałem sobie sprawę, że odkąd wylądowaliśmy w łóżku, czułem się
tak, jakbym z każdym dojściem w Mad tracił kilka punktów IQ.
Zupełnie jak gdyby ona wysysała ze mnie logiczne myślenie. Oto Dalila
godna swojego Samsona – gdyby on był geniuszem, a ona... Cóż,
dziwaczną hipsterką.
Upiłem łyk kawy na wynos.
– Czy nie sądzisz, że gdybyśmy kiedykolwiek nakręcili sekstaśmę,
wyglądalibyśmy dziwnie? – zastanowiła się Mad. – W końcu jesteś taki
wielki...
Niemal oplułem przednią szybę.
– Po pierwsze nigdy nie nakręciłbym sekstaśmy. Ani żadnego innego
nagrania dokumentującego moje uczucia wobec innej osoby. –
Wepchnąłem kubek po kawie w trzymadełko między naszymi
fotelami. – Ale zapewniam cię, że w łóżku wcale nie wyglądamy
nieporadnie.
– A skąd wiesz?
– Bo kiedy robiliśmy to ostatnio, podglądałem nas w lustrze
w sypialni. – Cisza. – I tak się składa, że wyglądamy zajebiście.
Mad w zamyśleniu bawiła się pierścionkiem zaręczynowym.
Znajdowaliśmy się dziesięć minut od jej domu, a ona ciągle nie
powiedziała, że mogę u niej przenocować!, zirytowałem się ponownie.
Może jednak spędzenie czasu osobno to dobry pomysł?
– Myślę, że dzisiaj wolę spać sama – odparła w końcu. – Wiesz, tak na
wszelki wypadek. Żeby ta relacja nie zrobiła się przytłaczająca
i żebyśmy czegoś do siebie nie poczuli.
– Dobra – zgodziłem się.
Nie miałem serca jej poprawić i wytknąć, że... Cóż, i tak nie mam
serca, więc nie poczuję do niej niczego.
– Świetnie.
Zaparkowałem przed kamienicą i pomogłem jej z walizkami. Gdy
wniosłem je do salonu, pocałowaliśmy się przelotnie w usta, a potem się
odwróciłem i zszedłem po schodach.
Zatrzymałem się w drzwiach budynku.
Zrobiłem w tył zwrot i wspiąłem się na piętro. Zacisnąłem dłoń
w pięść gotów zapukać, ale drzwi otworzyły się, zanim ich dotknąłem.
Madison stała w progu, dysząc ciężko.
Zamrugałem, czekając na wskazówki. Czy powinienem ją pocałować?
Zapewnić jej więcej przestrzeni? Nawrzucać jej za to, że jest taka
niezdecydowana?
– Musimy ustalić podstawowe zasady. – Ostrzegawczo uniosła rękę. –
Bo ty nie masz żadnych uczuć, ale ja wręcz przeciwnie. Więc muszę,
przede wszystkim, chronić siebie.
Podniosłem głowę na znak, że słucham. Stałem na korytarzu przed jej
mieszkaniem, ona była w środku. Chciałem, by pozwoliła mi wejść.
I zapewne sprzedałbym w tej chwili któryś z działów firmy, byleby tylko
zrobiła mi loda.
– Po pierwsze nie będziemy spać ze sobą częściej niż trzy razy
w tygodniu. W obu mieszkaniach. I to nie podlega dyskusji.
– Jasne – odparłem zirytowany.
– Po drugie, kiedy będę musiała wyjechać z miasta, zajmiesz się
Daisy. To nie fair, że Layla musi się nią opiekować. To ty dałeś mi psa
w prezencie.
– Zawsze kiedy mijaliśmy na ulicy przedstawiciela tej rasy,
powtarzałaś, że chciałabyś mieć szczeniaka – zauważyłem.
Wtedy myślałem, że sprawiam jej przyjemność.
Popatrzyła na mnie jak na wariata.
– Mówię wiele rzeczy, Chase. Wspomniałam ci również, że pragnę się
pobrać we włoskim zamku.
– No i? – Spojrzałem zdezorientowany.
– No i oczywiście wezmę ślub na podwórku mojego ojca! – Wyrzuciła
ręce w powietrze, jakby odpowiedź była oczywista.
– Dobra. Zajmę się Daisy, gdy ty wyjedziesz, i już nigdy więcej nie
podaruję ci niczego, co do przeżycia potrzebuje czegoś więcej niż woda
lub baterie.
Do zapamiętania: dawać jej wyłącznie brzydkie rzeczy. Podkładki
podgrzewające pod kubki, planery z kwiatowym motywem, kremy do
rąk pachnące jak ciasta. Cały ten tani chłam, na którego widok Mad się
uśmiecha.
– Coś jeszcze? – Teatralnie rozłożyłem ramiona.
– Hm. – Postukała palcem w dolną wargę. – Och, tak! I nie możemy
wspominać o naszym związku w firmie. On i tak wkrótce dobiegnie
końca, a ja nie chcę, by wyglądało to tak, jakbyś mnie rzucił. Po raz
drugi.
Mad nigdy nie wspomniała nikomu o tym, że się spotykamy, ani
wtedy, ani teraz. Ja natomiast nie przejmowałem się, że ktokolwiek
zobaczy nas rankiem, gdy całuję ją przed pracą.
– Wcale nie rzuciłem cię za pierwszym razem.
Lekceważąco machnęła ręką.
– Ale ludzie pomyślą swoje.
Nie myli się. Ludzie zakładają, że to zawsze osoba bogata rzuca tę
biedniejszą.
– I jeszcze jedno. – Mad podniosła palec.
Miałem nadzieję, że dotrzyma słowa i rzeczywiście będzie to ostatnia
rzecz, jaką wyartykułuje, bo powoli zaczynałem żałować, że nie
towarzyszy mi mój prawnik. Jak na związek, który w najlepszym
wypadku trwa dwa tygodnie, Mad ustalała bardzo dużo zasad.
Na myśl o tym, co oznacza to dla taty, skręcało mnie w żołądku.
– Wykrztuś to z siebie w końcu! – Wywróciłem oczami.
– Obiecaj mi, że kiedy to wszystko dobiegnie końca, nigdy mnie nie
oszukasz ani nie będziesz próbował przedłużać tej relacji. Powiedziałeś,
że mam obsesję na punkcie ślubów i małżeństwa, i to prawda. Zależy mi
na tych rzeczach, nawet jeśli jest to mało feministyczne, hipsterskie czy
współczesne podejście. Obiecaj mi, że pozwolisz mi odejść na dobre.
Chociaż raz zachowasz się przyzwoicie i przestaniesz uganiać się za
mną po rozstaniu.
– Obiecuję. – Zrobiłem krok do przodu, żeby zmniejszyć przestrzeń
między nami.
Nasze usta się zetknęły. Podobnie nasze piersi i biodra.
– Obiecuję, że oszczędzę twoje serce. A teraz mogę już się do ciebie
dobrać?
Zarzuciła mi ręce na szyję.
– Możesz. Ale dopiero po prysznicu.
Pocałowałem ją namiętnie.
W drodze do salonu ściągnąłem buty.
Powinien mnie martwić poziom mojej satysfakcji i ulgi na myśl, że
dziś będę nocować u Mad, na szczęście jakieś dziewięćdziesiąt procent
mojej krwi odpłynęło w okolice bioder, więc mój mózg nie miał zbyt
wiele do powiedzenia.
– Przeznaczenie – wymamrotała tuż przy moich ustach.
– Możesz powtórzyć? – zapytałem.
Pragnąłem zaliczyć z nią powtórkę z rozrywki. Wielokrotnie.
A najlepiej, żeby przeżywała orgazm za orgazmem, siedząc na mojej
twarzy.
– Piątkowe słowo Layli to „przeznaczenie”. Właśnie zerknęłam na
drzwi jej mieszkania.
Mruknąłem coś niezrozumiale, dając Mad znać, że usłyszałem,
a następnie popchnąłem ją pod prysznic. Odkręciłem wodę i zacząłem
ściągać z niej sukienkę zębami.
Z całą pewnością był to najdłuższy, najbardziej erotyczny prysznic,
jaki kiedykolwiek brałem.

◆◆◆
Dwa dni później znowu wyszliśmy z Grantem pobiegać do Central
Parku.
Staraliśmy się pielęgnować ten zwyczaj od liceum. Mieszkaliśmy
wtedy przy tej samej ulicy, obaj na własną rękę zdiagnozowaliśmy
u siebie ADHD i musieliśmy wyładować gdzieś energię. Czasami
biegaliśmy w milczeniu, kiedy indziej rozmawialiśmy o szkole,
dziewczynach, pracy i innym gównie (niedosłownie o gównie, nie licząc
jednego razu, gdy w trakcie wypadu na narty nad jezioro Tahoe Grant
złapał paskudną jelitówkę). Zazwyczaj wykonywaliśmy pełne okrążenie,
które miało dokładnie dziesięć kilometrów, a następnie zaliczaliśmy
krótkie rozciąganie w siłowni znajdującej się w moim apartamentowcu.
Dopiero potem szliśmy do pracy.
Cały wczorajszy dzień spędziłem w domu Mad, a do siebie tylko
wpadłem po czyste ubrania i żeby spędzić pół godziny na kiblu
(podobno siedzenie na klopie przez pół godziny i przeglądanie każdego
artykułu w „New York Timesie” jest w bardzo złym guście). I właśnie
dlatego nie poszedłem wczoraj biegać.
– Czyli sytuacja robi się poważna.
Grant wyglądał stereotypowo – miał buty do biegania z amortyzacją,
spodenki do biegania, czapeczkę z daszkiem, zegarek sportowy Apple’a,
a nawet specjalne żelowe skarpetki. Jeszcze tylko pieprzony numer na
koszulce i byłby jak Usain Bolt. Ja się raczej nie wyróżniałem, bo
miałem na sobie (brawo, zgadliście!) czarne spodenki do biegania,
czarną koszulkę i czarne buty, które co trzy miesiące kupowała mi Katie,
żeby moje stopy nie zamieniły się w jeden wielki odcisk. Nie kręciły
mnie półmaratony, jak Katie i Ethana, nie chciałem jednak umrzeć
młodo ani wyhodować sobie bojlera, jak większość facetów po
trzydziestce.
– Wręcz przeciwnie, Gerwig. Mam wyznaczony termin, którego nie
da się uniknąć, więc staram się korzystać, póki mogę. Wszystko już
obcykane.
Kiedy tata zejdzie z tego świata, także mój związek z Madison
zakończy swój żywot.
– Chętnie o tym posłucham – oznajmił Grant, udając, że wspiera
podbródek na dłoni. Nawet nie zwolnił tempa. – Powiedz mi, co masz
w planach.
– Najbliższe dni zamierzam poświęcić ojcu. Będę jeździć do niego
każdego dnia po pracy. Zagramy w szachy, zjemy razem kolację,
obejrzymy telewizję, porozmawiamy. A noce spędzę u Madison. W ten
sposób będę mógł się cieszyć jednym i drugim. I na pewno źle na tym
nie wyjdę.
– Nie wyjdziesz na tym źle – powtórzył Grant w oczekiwaniu na
dalsze wyjaśnienia.
– Ostatnim razem pozwoliłem się wciągnąć w czarną dziurę dzikiego
seksu i poważnych rozmów. Nigdy więcej.
– To się nazywa miłość, ty baranie. Zakochałeś się i miałeś ból dupy,
że nikt ci o tym nie powiedział. Postanowiłeś zatem zrobić coś
masakrycznie głupiego. A potem tego pożałowałeś, ale dostałeś drugą
szansę. A teraz, z tego co zrozumiałem, chcesz to spieprzyć po raz
kolejny.
„Zakochałeś się”. Właśnie takich słów użył.
Grant miał coś z głową. To było pewne jak amen w pacierzu.
Zacząłem się martwić, bo przecież powierzyłem mu zdrowie
własnego ojca.
– Nie chcę żadnego związku – rzuciłem przez zaciśnięte zęby.
– Cóż, tak się składa, że właśnie w nim jesteś.
– Ale ona wie, że to nie jest naprawdę! – broniłem się, choć doskonale
wiedziałem, że zaraz złamiemy zasadę trzech nocy w tygodniu.
– Nie o nią się martwię, Chase.
Właśnie skręciliśmy w kolejną alejkę i biegliśmy pod górę. A ja
przypomniałem sobie, co kiedyś powiedział mi tata o krętych dróżkach
w Central Parku. Zrobiono je tak celowo, by nie mogły się nimi ścigać
dorożki. Ilu ciekawostek nie miał szansy mi powiedzieć?, zastanowiłem
się.
Grant został nieco w tyle. Gdy dołączył, skupiłem się na nim.
– A jak to wygląda między tobą a Laylą? – zapytałem.
– Już po ptakach.
– Interesujące – bąknąłem.
Bo co miałem powiedzieć? Grant i Layla pasowali do siebie jak Daisy
i Frank. Jemu zależało na poważnym związku, a ona chciała przelecieć
tylu facetów, ilu zdoła, zanim opadnie z sił.
– Tak. – Grant westchnął. – Zorientowałem się, że ona nie chce mieć
dzieci.
– Przecież o tym wiedziałeś – odparłem.
Dosłownie, powiedziała mu to przy pierwszym spotkaniu. „Cześć,
jestem Layla. Nie chcę mieć dzieci, jestem nauczycielką w przedszkolu.
Proszę cię, zachowaj swoją opinię dla siebie. O, hej, ładna koszulka”.
– Cóż, sądziłem, że się jej odmieni. Wiesz, jak ludziom, którzy
mówią, że nie będą się objadać na Święto Dziękczynienia, bo pilnują
wagi, ale jak przychodzi co do czego, to się obżerają.
– Bo dzieci i ciasto dyniowe mają wiele wspólnego – zauważyłem
sarkastycznie, przyśpieszając. Grant musiał mnie gonić. – Ale wciąż nie
rozumiem, dlaczego nie pozwoliłeś, by ta relacja trwała w takim stylu,
w jakim się zaczęła. Nie miałbyś przynajmniej problemów
z bzykankiem.
– Ponieważ nie jestem skończonym idiotą – wycedził przez zaciśnięte
zęby. – Nie chcę obudzić się za dwa lata w łóżku z kobietą, której zależy
na czymś zupełnie innym niż mnie.
– Jak ona to przyjęła? – zapytałem.
Miałem wrażenie, że powinienem to zrobić.
– Całkiem dobrze, wziąwszy pod uwagę, że to ona mnie rzuciła.
– Cholera! – mruknąłem. – Przykro mi.
Jak widać, nie dość, że byłem świetnym przyjacielem, to zawsze
miałem coś cennego do dodania.
– Nie sądzisz, że to ironia losu? Layla rzuciła mnie, bo zależało mi na
poważnym związku. A ty próbowałeś odstraszyć Maddie, gdy
zapragnęła tego, co ja. A wszystko przebiegłoby idealnie, gdybym to ja
poznał Madison jako pierwszy. Wtedy zapoznałaby cię z Laylą.
– Ty i Mad? – parsknąłem. – Nie ma opcji. Ona jest zbyt zakręcona,
a ty... Ty to ty.
– Co ty nie powiesz? – zapytał rozbawiony Grant.
On mnie prowokował!
– Może się mylę. Może świetnie byście do siebie pasowali. To nie ma
znaczenia. Braterski kodeks mówi jasno, że nie możesz tknąć Mad
choćby i trzymetrowym kijem, bo ja dotknąłem jej pierwszy. –
Zamyśliłem się. – A dotykałem wszędzie.
– To chyba tak nie działa. – Grant roześmiał się, a ja poczułem, że
moje ciało sztywnieje. Chciałem pogonić go aż na wzgórze tylko po to,
by go stamtąd zrzucić, licząc na to, że złamie sobie biodro. – Już nie
jesteśmy w liceum. Przecież ty jej nawet nie lubisz. A przynajmniej tak
twierdzisz.
– Co ty, kurwa, insynuujesz? – Zatrzymałem się i zmroziłem
przyjaciela wzrokiem.
Grant truchtał w miejscu. Zawsze uważałem, że bieganie w miejscu
jest międzynarodowym sygnałem mówiącym, że uprawiający je
człowiek to pretensjonalny kutas. Z tego, co pamiętam, Ethan też tak
robił, prawda?
Nagle nie mogłem patrzeć na przyjaciela.
– Nie irytuj się tak. Nawet gdybym próbował do niej podbijać, ona
nigdy nie zechciałaby się ze mną spotkać. Braterski kodeks może być
bzdurą, ale babski istnieje, a Maddie to dobra przyjaciółka. Nigdy nie
zrobiłaby Layli czegoś takiego.
Wiedziałem, że Grant ma rację.
Pobiegłem dalej, ignorując jego chichot. To wcale nie było śmieszne.
Co z tego, że nie chciałem, by mój najlepszy przyjaciel przespał się
z moją byłą? Przecież to nie oznaczało, że jestem w niej zakochany.
– A co do insynuacji... – dodał Grant, uśmiechając się szeroko. –
Wydaje mi się, że wiem, jakiego terminu szukasz. Masz po prostu
koszmarnie, straszliwie i oficjalnie przesrane.
ROZDZIAŁ 20
MADDIE

Minął niemal tydzień, odkąd doszło do mojego polubownego, dorosłego


zerwania z Ethanem. Do tej pory go nie widziałam.
Moje życie wyglądało jak na wakacyjnym kolażu: wyfotoshopowane
rodzinne kolacje u Blacków, dyskusje z Lori na temat najlepszych
fashionistek rodziny królewskiej, szeptanie z Katie (jak dwie nastolatki)
i zaplatanie włosów Clemmy, gdy uczyłam ją robić babeczki z gotowej
mieszanki. Rozmawiałam z Ronanem tak często, jak się dawało, ale
jednocześnie nie chciałam przywłaszczać sobie jego czasu. Na własnej
skórze przekonałam się, jak to jest mieć chorego krewnego. Ludzie
często woleli unikać cierpiących, rozmawiać z innymi członkami
rodziny. Z tymi, na których łatwiej się patrzyło.
Nauczyłam się ignorować Amber i Juliana tak, żeby nie pękła mi
żadna żyłka za każdym razem, gdy zwracali się do mnie jak do służącej.
Tak naprawdę to wcale nie było trudne. Amber zazwyczaj dużo piła,
żeby jakoś znieść towarzystwo, więc gasiłam ją z łatwością. Julian był,
jak zwykle, przebiegły jak żmija, ale zazwyczaj próbował zagadywać do
Ronana sam na sam albo zamykał się z Chase’em w bibliotece, skąd
pogłos niósł się lepiej niż na brodwayowskiej scenie mimo zamkniętych
drzwi.
Nie wypytywałam Chase’a o te spotkania z kuzynem. To nie była
moja sprawa. Wiedziałam, że Julian zauważył mój pocałunek
z Ethanem, ale domyśliłam się, że Chase już się tym zajął. Nie chciałam
się w to mieszać. Zwłaszcza że im więcej wiedziałam, tym bardziej się
przywiązywałam, a przecież pragnęłam zachować zdrowy rozsądek i nie
angażować się sercem.
Bo moje ciało chętnie brało udział. Chase i ja uprawialiśmy seks,
jakbyśmy rywalizowali w jednej dyscyplinie. I do tego oboje
wygrywaliśmy. W moim łóżku, w jego, pod prysznicem, w jego wannie,
na blacie w kuchni (u niego, bo nie byłam w tej kwestii debiutantką),
pod jego wielkim oknem i na mojej pralce (to akurat moja osobista
fantazja).
Tego ranka po przebudzeniu wmawiałam sobie, że moja relacja
z Chase’em Blackiem jest tymczasowa – jak plaster na ranie albo
działanie tabletek odchudzających. Jak zajmująca rozrywka, dopóki nie
spotkam kogoś lepszego. Nie chciałam wychodzić z nim na żadne
wydarzenia, a kiedy zaproponował podwójną randkę z Grantem i jego
koleżanką (serio, tak szybko Grant się pozbierał?), bezceremonialnie
oznajmiłam, że nie życzę sobie być z nim widziana publicznie.
Musiałam przedsięwziąć te środki bezpieczeństwa, bo zasadę trzech
nocy w tygodniu szlag trafił.
A potem dostałam wiadomość od Ethana. Przyszła któregoś ranka,
który spędzam bez Chase’a (bo poprzedniego wieczora udało mi się siłą
wypchnąć go z mojego mieszkania), żeby mieć trochę czasu dla siebie.
Ethan odesłał mi azalię. A raczej to, co z niej zostało. Kwiaty zwiędły,
liście się postarzały i pozwijały. Ziemia w doniczce zmieniła się w grudy
czarnego suchego piasku.
Trzymając kwiat w ramionach, spojrzałam na swój parapet pełen
kwitnących roślin, a potem znów na uschniętą azalię i w mojej piersi coś
zaskwierczało.
W doniczce zauważyłam liścik. Wyjęłam go.

Tak mi przykro. Byłem zajęty utrzymywaniem przy życiu ludzi


i o roślinie zapomniałem. Może uda ci się ją uratować?
Ale dzięki za prezent.
E.

◆◆◆
Przez pół dnia myślałam o martwej azalii, jednocześnie pracując nad
Wymarzoną Suknią Ślubną. Kilkukrotnie zrobiłam dziurę w kartce.
– Co się stało? Jedno z twoich dzieci umarło? – szydziła Nina
z drugiego końca studia. Oczywiście gdy Sven znajdował się poza
zasięgiem słuchu. – Jesteś złą mamusią, Maddie.
Spuściłam głowę i skupiłam się na pracy.
– Maddie. – Sven wyrósł znienacka za moimi plecami. Aż
podskoczyłam. – Co tam?
Otworzyłam usta, by odpowiedzieć, ale przerwał mi gestem.
– Nieważne. Nie przyszedłem tutaj na pogaduszki. Czy szkic już jest
gotowy?
– Prawie. – Zaborczo przycisnęłam kartkę do piersi.
Bardzo się przywiązałam do tego projektu. Wiele dla mnie znaczył.
Pracowałam nad nim, wyobrażając sobie, że to ja włożę tę suknię.
– Pozwól obejrzeć. – Sven wyciągnął stołek spod drugiego biurka
i usiadł naprzeciwko.
– Teraz? – Rozejrzałam się, by zyskać na czasie.
– Nie będzie lepszej chwili. – Wyrwał podkładkę z mojego uścisku.
Wstrzymałam oddech. Ściany studia zaczęły się do mnie zbliżać. Tak
się denerwowałam, że paliło mnie w płucach.
– Och – powiedział Sven po całej minucie ciszy. To nie może być nic
dobrego. Nie brzmi, jakby był zachwycony.
Zebrało mi się na mdłości. Sven ściągnął brwi.
– Ma bardzo dużo dodatków.
– Tak – odparłam. – Prosiłeś, żebym wykazała się kreatywnością.
– Ale w granicach rozsądku. – Zmarszczył nos, nie odrywając oczu od
projektu.
– Właściwie użyłeś słowa „zaszalej” – przypomniałam mu.
Nie wierzyłam własnym uszom. Czy ja naprawdę spieram się ze
Svenem? Po raz pierwszy w życiu. Nigdy dotąd nie podważałam zdania
mojego szefa (podejrzewam, że właśnie dlatego tak szybko
awansowałam). Byłam pracownicą, która nigdy nie odmawiała.
Ale nie w tym wypadku. Teraz, gdy wiedziałam, że ta suknia to mój
najlepszy projekt.
Sven podniósł rysunek i spojrzał mi w oczy.
– Posłuchaj, nie twierdzę, że jest zła, ale musimy na niej zarobić.
A w tym sezonie króluje prostota.
– Wyraźnie powiedziałeś, że nie obowiązują mnie żadne zasady. –
Wyrwałam mu kartkę. – I właśnie tym się kierowałam. W trakcie
Tygodnia Mody wszyscy zaprezentują podobne proste suknie, a ja
wystawię coś świeżego. Pięknego. Nie z tego świata. Zleciłeś mi to
zadanie, bo powiedziałeś, że jestem gotowa. No to jestem, Sven.
I kocham ten projekt. Kocham go z całego serca.
Przypomniałam sobie słowa zachęty, które usłyszałam od
Chase’a. Suknia chyba mu się podobała. A nawet wydawał się
nią zauroczony. Dzięki niemu nie zrezygnowałam z tego szkicu.
W projektowaniu sukni ślubnych nie chodzi wyłącznie o to, by
zaprezentować je na wybiegu. Czasami ważniejsze jest pokazanie ich
mężczyznom, takim jak Chase. By poczuli, że ktoś im przyłożył w splot
słoneczny.
Sven patrzył na mnie w zamyśleniu. Nie odwracałam wzroku.
Wiedziałam, że postępuję właściwie, nawet jeśli było to do mnie
niepodobne. Czułam, że wyjdziemy na tym dobrze zarówno ja, jak
i firma.
Wskazał głową na szkic.
– Wiesz, że grube ryby będą mi o to suszyć głowę...
Wytrzymałam kolejne spojrzenie.
– Jeszcze muszę zaznaczyć, że nie jest biała – mruknęłam.
Wytrzeszczył oczy.
– Ale łabędzia biel...
Pokręciłam głową.
– Sprzeda się, Sven. Obiecuję.
Podrapał się po policzku. Chyba był w szoku. Ja również z powodu
własnej nieustępliwości.
– Kiedy stałaś się taka – przez chwilę szukał właściwego słowa –
stanowcza?
Uśmiechnęłam się.
– Kiedy dotarło do mnie, że bycie miłą nie równa się byciu
popychadłem. A bycie silną ma dobry wpływ nie tylko na mnie, lecz
także na innych.

◆◆◆
O wpół do pierwszej, gdy wszyscy wyszli na przerwę, poczułam, że ktoś
klepie mnie w ramię. Właśnie siedziałam zgarbiona przy stole
kreślarskim i wysuwałam język, szkicując.
Odwróciłam się i zobaczyłam Chase’a, który trzymał w ręce
reklamówki z jedzeniem. Wyczułam zupę pho i zauważyłam pojemnik
z pierożkami. Zaburczało mi w brzuchu.
Dopiero po pięciu sekundach zorientowałam się, co on wyprawia.
Szturchnęłam go lekko, zerkając na stanowisko Niny, ale nikogo tam
nie było.
– Odbiło ci? – wyszeptałam oburzona i spanikowana. – Ktoś może cię
tu zobaczyć!
– No i co? – Zmrużył oczy. – Przyszedłem tutaj, by zaoferować ci
zupę, nie kutasa. Ludzie nie zatchną się od plotek, jeśli zjemy razem
lunch.
Dotarło do mnie, że zachowuję się jak niewdzięcznica. On tu
przyszedł, żeby mnie nakarmić. Zaczerpnęłam powietrza i przykleiłam
uśmiech do twarzy.
– Porusza mnie twoja troska, ale nie życzę sobie, by ktokolwiek się
o nas dowiedział. To tymczasowy związek i jak już powiedziałam...
– Tak, tak. – Zniecierpliwiony Chase machnął wolną ręką. – Boże
broń, żeby ludzie pomyśleli, że rzucił cię szef!
– Nie tylko o to chodzi. – Zgrzytnęłam zębami.
Wsparł się biodrem o stół, czekając na wyjaśnienia.
Rozejrzałam się. W pomieszczeniu nie zauważyłam nikogo. To był
jeden z tych letnich dni, podczas których zostawanie w budynku
graniczyło z masochizmem. Zerknęłam na swój telefon – do powrotu
ludzi mieliśmy przynajmniej pół godziny. Poza tym Chase miał rację, to
tylko obiad, nie seks.
Pokręciłam głową.
– Dobra. Ale tylko dlatego, że kusisz jedzeniem.
– Jak skończymy z daniem głównym, zamierzam kusić cię czymś
znacznie lepszym. – Puścił oko.
Szybko przygotował stół w biurowej kuchni, ja w tym czasie
chwyciłam dwie puszki dietetycznej coli. Opowiedziałam Chase’owi
o azalii Ethana, obserwując reakcję. Od czasu sprezentowania kwiatów
już kilkukrotnie odwiedziłam go w mieszkaniu; domyślałam się, że
w którymś momencie musiał się pozbyć swojego. Azalii nie było ani na
stole w salonie, ani w żadnym innym miejscu. Nie żeby to miało jakieś
znaczenie. W końcu wspólnie uzgodniliśmy, że nasz związek jest
tymczasowy.
– Zabójca roślin. – Chase cmoknął. Pałeczkami wyłowił z zupy
krewetkę i wrzucił ją do ust. – Szkoda, bo Katie się na niego napaliła.
– Naprawdę? – Wciągnęłam kluskę do ust.
Katie i Ethan pasowali do siebie jak ciasteczko do mleka. Żadnego
ognia, ale stuprocentowa kompatybilność. Tworzyli zgraną parę.
Chase ściągnął brwi, a ja zorientowałam się, że opacznie pojął moje
zadziwienie.
– Masz z tym jakiś problem? – Odłożył pałeczki do miski.
Właśnie skubałam placuszek krabowy. Nie śpieszyło mi się, kazałam
mu czekać. Nie spodobał mi się jego ton.
– Żadnego – odparłam swobodnie.
Chase miał chmurną minę, ale dostrzegłam moment, w którym
postanowił odpuścić. Zmienić temat. Otarł kąciki ust serwetką.
– Czy zechcesz mi towarzyszyć w drodze do łazienki, panno
Goldbloom?
– Hm. – Rozejrzałam się po biurze, które wciąż było puste. – Możesz
pójść sam. Wierzę, że potrafisz załatwić się bez pomocy.
– Nie wiem, gdzie jest łazienka na tym piętrze – stwierdził oschle.
– To najgłupsza wymówka, jaką w życiu słyszałam. – Popatrzyłam
rozbawiona tym, jak bardzo chce mnie zwabić w swoje szpony.
Wzruszył ramieniem.
– Na ogół wykorzystuję szare komórki do zarządzania firmą, która
jest warta miliardy dolarów. Po prostu mam priorytety, skarbie.
– Zwykłe przechwałki – zadrwiłam.
– Masz rację. Oznajmienie ci, że jestem dobry, jest w złym guście.
Pozwól, że ci zademonstruję. – Chase mrugnął do mnie i wyciągnął rękę
nad stołem.
Ujęłam ją, patrząc, jak nasze palce się splatają. Pociągnął mnie.
Wstałam i usiadłam mu na kolanach. Nie przestawałam się rozglądać.
Miałam dobry widok na windy, więc zobaczyłabym, gdyby się
otworzyły. Dzięki temu zyskam trzy sekundy, by wstać. Byłam
bezpieczna.
– Tak lepiej. – Oczy Chase’a przypominały roztopione srebro
pociemniałe z pożądania. Przesunął kciukiem po mojej dolnej wardze. –
O wiele lepiej.
Nasze usta zbliżyły się, powieki przymknęły. Najpierw wymieniliśmy
się oddechami. Wyczuliśmy tętna; nasze serca biły w jednym rytmie.
Usta Chase’a przesunęły się po moich cierpliwie, uwodzicielsko, niemal
słodko. Zauważyłam, że dobre pocałunki są jak dobre wino – upijasz się
nimi, nawet nie wiedząc kiedy. Potrafią człowieka zaczarować.
– Czy regulamin Black & Company na to pozwala? – wymamrotałam
przy jego wargach. – Bo tutaj, w Croquis, na pewno jest to zakazane.
– Nie czytałem żadnego z nich, ale w razie czego mogę wykupić
Croquis, żeby ją zmienić. – Znów mnie pocałował.
W jego głosie nie wyczułam nawet cienia sarkazmu. Roześmiałam się
i delikatnie przygryzłam dolną wargę Chase’a.
– Powinienem częściej cię karmić – stwierdził.
– Możesz zadbać również o moją kolację. – Tym razem to ja go
pocałowałam.
Wiedziałam, że robi się niebezpiecznie i ktoś może nas przyłapać, ale
za nic na świecie nie potrafiłam przestać.
– To jesteśmy umówieni na randkę.
– Żadnych randek – przypomniałam. – Pamiętasz o zasadach?
Ostentacyjnie wywrócił oczami, złapał mnie za tyłek i otarł się o mnie
swoją erekcją.
– To mi wystarczy. Zatem pozwól, że zapytam cię jeszcze raz: gdzie
jest łazienka?
– Ktoś może nas nakryć.
– Nikt nas nie nakryje.
– Skąd wiesz? – Niemal wymruczałam.
Przypominałam niewinną, niewyedukowaną małolatę, która słucha
swojego przystojnego chłopaka grającego w futbol, gdy on wyjaśnia jej,
że zdąży wyciągnąć i nie zrobi jej dziecka na pace furgonetki.
– To proste. Ja wiem wszystko – prychnął Chase.
Jego twarz kojarzyła mi się z maską.
– Wcale nie jesteś... – zaczęłam.
Natychmiast mi przerwał.
– Nieco więcej wiary we mnie, Mad. Żyje się tylko raz.
Cóż za prawdziwe stwierdzenie!
Chase chyba zauważył, że ostatnie zdanie do mnie przemówiło, bo
uśmiechnął się zarozumiale.
– No dalej. Nie mamy dużo czasu.
Nie wiedziałam, czy chodzi mu o moją przerwę na lunch, czy ogólnie.
Raczej o jedno i drugie.
Pobiegliśmy za rękę do łazienki.
Chase z rozmachem otworzył stalowe drzwi i zaciągnął mnie do
środka, nie przestając całować. Znów wymamrotałam coś o regulaminie
firmy i obawie, że to, co zamierzamy zrobić, nie jest do końca
higieniczne. Potem jednak pożądanie wzięło górę i zanim się
zorientowałam, Chase stał między moimi nogami, przyciskając mnie do
drzwi. Rozpiął spodnie i odsunął moje majtki pod sukienką.
– Uwielbiam to, że nosisz kiecki. – Pocałował mnie w nos.
Przygryzłam jego wargi i pocałowałam namiętnie, zanim się odsunął. –
Dzięki temu łatwo cię przelecieć. Tylko nie mam gumki – wyszeptał
przy moich ustach. – Ale badam się regularnie.
– Ja biorę tabletki i jestem czysta – odparłam.
– To zaraz cię pobrudzę.
Kiedy we mnie wszedł, połapałam się, że złamałam podstawową
zasadę. A seks bez prezerwatywy niebezpiecznie zakrawa na związek.
Choć z drugiej strony, pewnie bym umarła, gdybym teraz się z nim nie
bzyknęła.
Wszedł we mnie głęboko. Złapał moje udo i je uniósł.
Odrzuciłam głowę w tył, uderzając nią o drzwi.
– Zaraz umrę – wysapałam.
– Bądź grzeczna i zaczekaj kilka chwil. Naprawdę chciałbym
najpierw dojść. – Pchnął mocniej.
Roześmiałam się, a on mi zawtórował. Czy to nie dziwne, że
śmiejemy się w trakcie seksu? Pewnie dziwne. Ale tacy już jesteśmy –
jak zawsze lekko stuknięci.
Okazało się, że seks w łazience jest o wiele mniej seksowny niż
twierdzą w telewizji. Po pierwsze oboje byliśmy spoceni. W łazience nie
było klimatyzacji. Moja sukienka lepiła się do mokrego ciała jak folia.
Zerknęłam na Chase zaskoczona chłopięcą wrażliwością, którą
dostrzegłam na jego twarzy, gdy myślał, że nie patrzę. Poczułam
narastający orgazm. Za każdym razem, gdy we mnie wchodził,
sprzączka od jego paska ocierała się o moją łechtaczkę. Drżałam na
całym ciele i nie do końca wiedziałam, jakim cudem mój tyłek nie
wylądował jeszcze na podłodze. Pominąwszy jednak kwestię fizyki, nie
chciałam, by nasz seks dobiegł końca. Nigdy.
I to właśnie mnie przerażało.
– Dojdź, Mad! – jęknął.
– Nie. – Pocałowałam go w szczękę. – Nie, nie, nie. Chcę, żebyś
kontynuował. Nie możesz wytrzymać jeszcze trochę?
– Mogę – powiedział z bólem w głosie, ale poczułam, że długo tak nie
pociągnie. Wzrok miał mętny, drżał. Jego mięśnie się napinały. – Tyle
że...
I w tym momencie doszłam z głośnym jękiem, mocno trzymając go za
ramiona.
Chase pomógł mi ustać w miejscu, ale zamiast odnaleźć własne
spełnienie, zakrył mi usta dłonią.
Usłyszałam odgłos otwieranych drzwi, a potem ich trzask. I poczułam
się tak, jak gdyby ktoś wylał na mnie wiadro zimnej wody. Oczy mnie
zapiekły, usta rozchyliły się ze zdziwienia pod ręką Chase’a.
Nie, nie, nie, nie.
Chase pomógł mi stanąć na nogach, a potem wygładził moją
sukienkę, wciąż twardy i niezaspokojony. Odtrąciłam tę pomoc, czując
wezbrane pod powiekami łzy.
Oczywiście, musiał powiedzieć, że nic się nie stanie, ale się pomylił!
A ja, jak zwykła idiotka, mu zaufałam! Choć z drugiej strony sama
byłam sobie winna. Zachowałam się jak lekkomyślna cheerleaderka,
która zgodziła się na seks bez gumki w furgonetce. Co więcej,
pozwoliłam, by rozgrywający się na mnie zesrał.
– Mad... – zaczął Chase, chowając swój sprzęt do spodni.
Była to scena zaskakująco żałosna – twardy i niezaspokojony Chase
próbował mnie pocieszać. Wiedziałam, że wcale nie chciał, by tak to się
skończyło. I próbował mnie ostrzec, gdy tylko usłyszał ruch przy
drzwiach.
– Nieważne, kto się tutaj zjawił, nie mógł cię rozpoznać. Otaczałaś
mnie nogami w talii, więc nie mógł widzieć twoich butów. Słyszał tylko
jęki. Równie dobrze mógł stwierdzić, że ktoś tu ma zatwardzenie.
– Otaczałam cię w pasie jedną nogą – odparłam. Wciąż staliśmy
w kabinie, która teraz wydawała się o wiele mniejsza, niż gdy do niej
weszliśmy. Chciałam się stąd wydostać, ale jednocześnie bałam się
wyjść. – Tylko jedną. Druga dotykała podłogi.
– Twoje buty aż tak nie rzucają się w oczy. – Próbował mnie
przekonać.
Oboje spojrzeliśmy na moje stopy. Miałam na sobie kwieciste szpilki
z żółtą kokardą. Owszem, nie zwrócono by na nie uwagi, ale tylko na
festiwalu Eurowizji.
– Może ten ktoś nie spojrzał na podłogę...?
– Po tym, jak usłyszał, że jakaś para uprawia seks w kabinie? –
roześmiałam się z goryczą. – Marne szanse, Chase.
– Mad. – Złapał moją twarz w dłonie i przycisnął swoją skroń do
mojej.
Pokręciłam głową, usiłując uciec od jego dotyku.
– Dobra, nieważne. Dostałeś, co chciałeś. Chyba o to ci chodziło, nie?
Żeby postawić na swoim?
Pragnęłam być złośliwa. I kompletnie nie przypominałam samej
siebie.
– Mad!
– Czego? – warknęłam.
– Nie martw się. Poradzimy sobie z tym razem, nieważne co się
wydarzy.
Moje kolana drżały przez całą drogę do biura. A ja próbowałam
przemawiać sobie do rozumu, wmawiać, że Chase ma rację. Nikt nie
mógł wiedzieć, co robimy w tej kabinie. A już na pewno mnie nie
rozpoznał.
Weszłam do kuchni, żeby zebrać i wyrzucić pojemniki po jedzeniu.
Na lodówce zauważyłam przyklejoną kartkę. Był to dokument napisany
w Wordzie, żeby nikt nie rozpoznał pisma.

A to ciekawe: jest urocza, mała i rozumem nie świeci,


Jednak na jej loda zlatują się wszyscy faceci.
Właśnie została przyłapana, jak pieprzy Wielkiego Szefa,
Który kocha czerń i modelki wysokie jak żyrafa.
Po takiej usłudze oralnej nic dziwnego, że doczeka się awansu.
Taka z niej Męczennica Maddie, pełna dobroci i fałszu.

Zerwałam kartkę z lodówki i wyrzuciłam ją do kosza.


Dopadłam do swojego stanowiska pracy i zerknęłam przez ramię.
Uśmiechnięta Nina była zajęta piłowaniem szponów i nuceniem pod
nosem piosenki Ariany Grande. Zauważyła, że patrzę, sięgnęła po
stojące na biurku pudełko z lodami i zjadła łyżeczkę.
„Na jej loda zlatują się wszyscy faceci”.
Aha. Nie trzeba geniusza, by domyślić się przyznania do winy.
Było mi tak wstyd, że miałam ochotę się rozpłakać. Wyciągnęłam
telefon.

Maddie: Zostaliśmy przyłapani.


Chase: Skąd wiesz?
Maddie: Na lodówce znalazłam liścik.
Chase: Cholera. A wiesz, kto nas przyłapał?

Nas. Powiedział „nas”. Dzięki temu miałam nadzieję, że to wspólny


problem.

Maddie: Nina Na. Oczywiście, to musiał być mój arcywróg.


Chase: Ta laska nazywa się Nina Na, a ty nabijałaś się ze mnie, że
mam zmyślone nazwisko?
Maddie: Chyba w jakiejś części jest Koreanką. Tak mi się wydaje.
Skup się, Black.
Chase: Ja się tym zajmę.
Maddie: Brzmi to tajemniczo i podejrzanie. Co zamierzasz?
Chase: Zostaw to mnie. Zobaczymy się wieczorem.
ROZDZIAŁ 21
CHASE

Ogólnie, gdybym miał ocenić wczorajszy dzień, dałbym mu jedną


gwiazdkę. I jak przy recenzji knajpy, dopisałbym: „To był mój pierwszy
i ostatni raz, chcę odzyskać pieniądze”.
Wprawdzie nie umarłem w masakrycznym wypadku w metrze, ale
wszystko inne poszło nie tak. Mad i ja zostaliśmy przyłapani na
bzykaniu się w łazience w jej firmie (z mojej winy), Katie truła mi dupę,
że mam zapytać Mad, czy będzie mieć coś przeciwko, jeśli ona pójdzie
z Ethanem na randkę (ten gość uparł się, by przez łóżko dostać się do
mojego świata, albo tak mi się zdaje). A wisienką na gównianym torcie
było to, że tata zwołał spotkanie ze mną, Julianem i naszym dyrektorem
finansowym Gavinem, by oznajmić, że od następnego tygodnia będzie
pracować zdalnie z domu.
Tak naprawdę powinien powiedzieć, że nie może już ustać na nogach.
Wciąż nie przyznał się radzie do swojego stanu zdrowia. Możliwe, że
rozumieliśmy się w tej kwestii z Julianem, choć prędzej bym umarł, niż
wziął stronę tego gnojka.
Tata schudł dziesięć kilogramów w niecałe dwa miesiące i wyglądał
jak chodząca śmierć. W tym momencie nieprzyznawanie się do choroby
było najzwyklejszą głupotą. Mimo to nie mnie go oceniać. Śmierć miała
w sobie coś zawstydzającego. A także upokarzającego. A przecież on był
potężnym człowiekiem.
Julian zareagował na oświadczenie taty jako pierwszy. Przytulił go,
powiedział, że rozumie, i zapytał, czy zamierza odejść na dobre. Tym
razem tata nie wydawał się tak zdeterminowany, jak wcześniej.
Oznajmił, że o szczegółach porozmawiamy później.
Julian ciężko pracował za kulisami, rozpowiadając plotki o tym, jak to
nie radzę sobie jako dyrektor operacyjny. A po objęciu przeze mnie
nowego stanowiska planował wnieść o wotum nieufności. No
i pozostawała jeszcze kwestia tego głupiego trójkąta: ja–Mad–Ethan,
której mój kuzyn nie zamierzał odpuścić. Tyle że łatwo będzie tej
konfiguracji zaprzeczyć – Katie zaraz zacznie się spotykać z lekarzem na
poważnie, a ja i Mad tworzyliśmy realny związek. Skupiłem się zatem
na pracy i pilnowałem własnego podwórka. Wiedziałem, że prędzej czy
później będę musiał zająć się moim bratem, niemniej liczyłem na to, że
uda mi się sprawę przeciągnąć. Tak, żeby tata nie musiał już oglądać, jak
rozrywam Juliana na kawałki i wyrzucam go na bruk. Że on zaczyna od
początku w jakiejś małej firemce, bo nikt w tym mieście nie chce już
z nim pracować.
Rozumiałem gościa. Serio. Juliana zaślepiała nienawiść do mnie za to,
że w ogóle istniałem – Katie i ja okazaliśmy się miłą niespodzianką, bo
Lori i Ronan Blackowie nie sądzili, że będą w stanie mieć dzieci.
Poprawka: ja byłem cudem, miłą niespodzianką moja siostra. Mama
cierpiała na zespół policystycznych jajników i lekarze nie dawali jej
szans na zajście w ciążę. Julian przez większość dzieciństwa wierzył, że
będzie jedynym spadkobiercą imperium Blacków. Tymczasem
pojawiłem się na tym świecie ja, niespodziewanie, kiedy miał dziesięć
lat. Wtedy jeszcze nie rozumiał zagrożenia, ale z czasem powoli
docierało do niego, że będzie musiał się ze mną podzielić i fortuną,
i władzą.
A już na pewno nie podobało mu się, że okazałem się we wszystkim
lepszy od niego.
Po ciężkim dniu w pracy odwiozłem tatę i posiedziałem przy nim,
choć był ledwie świadomy.
Gdy opuściłem dom rodziców, nie miałem siły jechać do Mad, żeby
ugasić pożar wywołany przyłapaniem. Wróciłem do siebie, narąbałem
się, zostawiłem niezbyt wspierające wiadomości spanikowanej Madison
i zasnąłem.
Rano nabrałem nadziei, że uda mi się ogarnąć tę chujnię zwaną moim
życiem.
Posłałem Madison kwiaty do biura, wielki, drogi bukiet. Taki prezent
wcale nie mówił: „Dzięki za niezobowiązujące bzykanko”. Wręcz
przeciwnie, świadczył, że traktuję tę relację poważnie. Dzięki temu ta
laska Nina i inni koledzy z pracy zrozumieją, że Mad nie jest
dziewczyną na tydzień.
Wydanie pieniędzy na Mad było pierwszą i jedyną dobrą rzeczą tego
ranka. Bo gdy tylko dotarłem do swojego biura, zrozumiałem, że coś jest
nie tak. A dokładniej: mój brato-kuzyn miał coś nie tak z głową.
Stał pośrodku gabinetu z rozłożonymi ramionami, w pogniecionym
garniturze z wielką plamą po kawie i gorączkowo wydawał polecenia
wszystkim sekretarkom i asystentkom. Pobladły personel wyglądał na
przerażony albo wręcz zdruzgotany. Kilka kobiet nawet płakało.
Co on takiego zrobił? Oczywiście nie licząc faktu, że w ogóle
oddychał.
Wyszedłem z windy, zastanawiając się, czy powinienem zadzwonić po
ochronę, czy może osobiście walnąć go w gębę. To drugie pociągnęłoby
za sobą kupę papierologii, ale za to jak kusiło!
Czarne paciorkowate oczy Juliana były rozbiegane, zupełnie jakby
chciały uciec od właściciela. Jakaś asystentka podała mu czysty garnitur,
a on rzucił się w stronę łazienki, by się przebrać.
Zerknąłem na gabinet prezesa. Tata jeszcze nie przyszedł.
Wyciągnąłem telefon i napisałem do mamy z pytaniem, czy wszystko
w porządku.
– Panie Black! Tak mi przykro...
– Panie Black, proszę dać znać, jeśli będzie pan potrzebował z kimś
porozmawiać. Będę obok.
– Chase... Mogę tak do ciebie mówić? Będę się modlić za twoją
rodzinę...
Wyminąłem stado paplających asystentów i udałem się do swojego
biura.
Nie miałem pojęcia, o czym mowa, i wprost nie mogłem się doczekać,
aż się tego dowiem. Najpierw jednak musiałem wypić pierwszą kawę,
żeby zmienić się z zombie w osobę półprzytomną.
Znienacka ktoś położył mi dłoń na ramieniu. Oderwałem wzrok od
telefonu i zobaczyłem Juliana, już w nowym garniturze.
Szybko poszło. Czyżby posiadał najmniej przydatną umiejętność ze
wszystkich – błyskawiczne przebieranie w publicznych toaletach?
– Na słówko! – warknął.
Usiadłem za biurkiem. On deptał mi po piętrach.
Fakt, że przy Julianie zawsze byłem pozbierany, napawał mnie dumą,
ale i ja miałem granice. I coś mi mówiło, że dzisiaj je przekroczę.
– No więc? – Odpaliłem laptopa, nie poświęciwszy mojemu bratu
spojrzenia. Upiłem łyk świeżej kawy. – Czekasz na królewskie
zaproszenie jak od Windsorów czy jednak dasz radę wyrzucić to z siebie
przed lunchem? – Ostentacyjnie spojrzałem na zegarek.
Zauważyłem, że trzyma gruby plik papierów.
– Powiedziałem wszystkim o Ronanie – oznajmił. – O jego
nieuleczalnym raku. I o tym, że zostało mu zaledwie kilka tygodni życia.
Podniosłem oczy. Dolna warga Juliana zadrżała, ale trzymał głowę
wysoko.
– To nie ma nic wspólnego z nami. Kocham Ronana jak ojca, ale nie
wolno mu dłużej udawać, że nic się nie dzieje. Ta firma zapewnia byt
tysiącom rodzin. I te rodziny zasługują, by wiedzieć, jak wygląda
sytuacja.
Nie mogłem polemizować z jego logiką, ale mogłem się dopieprzyć,
że wszystkim powiedział o stanie ojca.
– Nie miałeś prawa – wycedziłem, czując, że moja cierpliwość
dobiega kresu.
Dosyć spokojnego siedzenia. Dosyć pozwalania na takie zachowanie.
Miałem tego powyżej uszu.
– To akurat nieprawda – zaoponował. – Obaj mieliśmy obowiązek
zawiadomić firmę, tyle że żaden z nas nie chciał tego zrobić, bo byliśmy
wobec Ronana lojalni. Bo go kochamy.
Chciałem mu wytknąć zachowanie, które wskazuje na to, że nigdy nie
kochał mojego ojca, ale on podsunął mi jakieś papiery.
– Ronan nie zamierza zmienić zdania co do posady prezesa. Dlatego
ty to zrobisz. Zrzeknij się spadku.
– Czy ty się naćpałeś? – Poprawiłem krawat. – Dlaczego, u licha,
miałbym to uczynić?
– Ponieważ... – zaczął Julian, ale uniosłem dłoń.
– Niech zgadnę: przedstawisz wniosek o wotum nieufności. Ale
spokojna głowa, ubiegłem cię. Każdy, kogo próbowałeś przeciągnąć na
swoją stronę, zadzwonił, żeby powiedzieć mi, że powinieneś wrócić do
leków. Tak się składa, że mam pełne poparcie tych ludzi.
– Nie. – Twarz Juliana poczerwieniała. Wkurzony zacisnął pięści. –
Dlatego, że...
– Chodzi ci o Madison i Ethana? O tę pieprzoną bzdurę? –
Rozsiadłem się w fotelu i zachichotałem złośliwie. Mimo że rozmowa
o tym doktorku była dla mnie tak komfortowa, jak długa przechadzka po
piekle na bosaka. – Jesteśmy z Mad zaręczeni. Spędzam u niej każdą
noc. Przez jej psa moje garnitury wyglądają tak, jakby porosły brązową
sierścią. A ona spędza z mamą i Kate więcej czasu niż Amber przez całe
małżeństwo z tobą. Wczoraj zostaliśmy przyłapani na seksie w łazience
w jej firmie – zachichotałem ponownie, choć to wyznanie smakowało
w moich ustach kwasem.
Nie powinienem był tego mówić, ale zwyczajnie chciałem to
wygarnąć Julianowi. Żeby wiedział, że mój związek z Mad jest
prawdziwy.
Uderzył pięścią w moje biurko, aż podskoczyła klawiatura.
– Nie! Nie o to mi chodziło, ty debilu! Jeśli pozwolisz mi dojść do
słowa...
– W porządku. Jedno słowo.
– Clementine jest twoja! – wyrzucił z siebie. Sięgnął do stosu kartek
i cisnął jedną w moją stronę. Podfrunęła w powietrzu i wylądowała na
blacie jak piórko. – Jest twoja, słyszysz? Nie moja. Mam pewność!
Siedziałem spokojnie, nie podnosząc papieru leżącego między nami.
Nie trzeba było geniusza, by się domyślić, że to test na ojcostwo.
Julian wypuścił oddech i przesunął palcami po łysiejącej głowie.
– W końcu zrobiłem test. Amber już od dłuższego czasu suszyła mi
o to głowę. Strzelała tym argumentem przy każdej kłótni. Na pewno nie
jesteś zdziwiony, że od jakiegoś czasu nie jest między nami najlepiej. –
Zmrużył oczy. Zupełnie jakby to była moja wina, że obaj jesteśmy
pierwszorzędnymi palantami, którzy pałają do siebie nienawiścią. Albo
że jego ślub był pomyłką. – Od trzech lat, jeśli chcesz wiedzieć – dodał.
– To ciekawe – odparłem chłodno.
– Wcale nie. – Wypuścił powietrze z płuc. Jego ciało się skurczyło. –
Odkąd dowiedziała się, że zostaniesz prezesem, nie daje mi żyć.
A zatem dlatego stał się taki? Przez pieprzoną Amber.
Julian rozmasował czoło i rozejrzał się po gabinecie.
– Wczoraj wreszcie zrobiłem test. Chyba po prostu, po tym
weekendzie nad jeziorem, moja cierpliwość się skończyła. Nie
wytrzymałem kolejnej serii pretensji. Amber miała kiepski humor, a ja
chciałem wiedzieć, czy mnie okłamuje. Mówiła prawdę. Nie jestem
ojcem Clementine. Co oznacza... – Uśmiech Juliana stał się tak
nikczemny, że oczami wyobraźni zobaczyłem, jak na jego głowie
wyrastają małe diabelskie rogi. – ...że to ty jesteś tatusiem, brato-
kuzynie. A teraz zastanów się... Rodzice zapewne umarliby na wieść, że
jesteś nieobecnym ojcem ich wnuczki. – Przekrzywił głowę. – Dość
niekonwencjonalna sytuacja, nieprawdaż? Dramat jak rodem z Jerry’ego
Springera.
Wziąłem dokument do ręki i go przejrzałem. Julian nie kłamał; test
dowodził, że nie jest biologicznym ojcem Clementine. Spojrzałem na
niego, zmiąłem kartkę w dłoni i z łatwością trafiłem do kosza.
Milczałem.
– Amber twierdzi, że wielokrotnie próbowała cię poinformować –
zaatakował Julian.
Jego usta wykrzywiało obrzydzenie, a ja zastanawiałem się, czy nie
brakuje mu jakiejś klepki. Szantażuje mnie, żeby zostać prezesem,
podczas gdy nie rusza go fakt, że jego córka, którą wychowuje od
dziewięciu lat, okazuje się dzieckiem innego faceta. Tyle że znałem
Juliana, więc wiedziałem, jak bardzo jest poraniony przez życie. I że to
jego sposób na radzenie sobie z problemami.
Podejrzewałem coś jeszcze – że on wie o Małym Smarku od
dłuższego czasu. Bo przecież nie mógł nie wiedzieć. Clementine nie
przypominała ani jego, ani Amber. Do mnie również nie była podobna.
Pod żadnym względem.
– Twoja żona chyba zapomniała ci wspomnieć, że wielokrotnie
prosiłem ją o zrobienie testu na ojcostwo – wycedziłem.
– Cóż, dostałeś go teraz. – Julian machnął ręką w kierunku kosza. –
Dla twojej informacji: mam więcej kopii.
– Nie tak działają testy na ojcostwo, kretynie. Ten świstek potwierdza
tylko fakt, że nie ty jesteś ojcem. Jednak może nim być każdy inny facet
na świecie.
– Tonący brzytwy się chwyta. – Julian obnażył zęby.
Jego oczy błyszczały. Zbiera mu się na płacz?
Nachyliłem się do niego.
– Nie – powiedziałem głosem, w którym nie było ani krzty
złośliwości. – To ty tracisz wszystko, co miałeś do tej pory. Bo
próbowałeś to ukraść, zamiast sobie zasłużyć. A teraz wynoś się
z mojego gabinetu. Wróć z przeprosinami, jeżeli chcesz mieć brata. Jeśli
nie, nie zamierzam cię już nigdy oglądać.
Wiedziałem, co powinienem zrobić, ale to musiało zająć mi chwilę.
Niestety Julian, zamiast wybiec w podskokach z mojego gabinetu
i pozostawić za sobą smugę dymu, rozsiadł się wygodniej.
– A co do Maddie... – zaczął. To imię w jego ustach sprawiło, że
nabrałem ochoty, by rozbić głową Juliana każdą szklaną powierzchnię
w tym biurze. – Teraz jesteście razem, ale wiem, że wcześniej nie
byliście. Ethan opowiedział mi o wszystkim, zanim przyjechał nad
jezioro. Zdradziłeś ją, a ona cię rzuciła. Twoja mała dziewczyna
opowiedziała mu nawet o wszystkich kobietach, które miałeś po niej.
O tych wszystkich pannach, które jej szef widywał w twoim
apartamencie. Zastanówmy się zatem, co my tutaj mamy... Okłamałeś
własną rodzinę co do swoich zaręczyn. Nie raczyłeś poinformować jej
o tym, że masz dziecko z żoną brata, o czym on nie miał pojęcia, a tym
samym został zmuszony, by wychowywać je jako swoje. Mogę
powiedzieć Lori i Ronanowi, że kiedy on umrze, pewnie przestaniesz
widywać się z Madison. Bo tak wygląda wasz układ, prawda? Jak
zamierzasz się jej odwdzięczyć za to, że wisi na twoim ramieniu i gapi
się na ciebie maślanym wzrokiem? Pieniędzmi? Udziałami w firmie?
Statusem? Czy ty w ogóle widzisz, jak żałośnie wygląda to z zewnątrz?
A może... – Julian wstał. Pokręcił głową ze śmiechem, jak gdyby uważał
całą sytuację za wyjątkowo udany żart. Naprawdę mu odbijało: płakał,
śmiał się, dygotał. – A może pójdę bezpośrednio do Madison i opowiem
jej, z jakim typem się spotyka? Z facetem, który spłodził dziecko i nawet
nie...
Nie dałem mu szansy dokończyć, bo rzuciłem się na niego z takim
impetem, że obaj doturlaliśmy się do szklanych drzwi. Julian wyrżnął
w nie głową. A ja dosiadłem go okrakiem, nie przejmując się ani tym, że
mamy widownię, ani tym, że właśnie robię dokładnie to, czego on sobie
życzył – czyli wychodzę na niezrównoważonego dupka. Zwyczajnie nie
wytrzymałem. Julian przekroczył wszelkie granice, a szaleństwo, które
go opanowało, uniemożliwiało dostrzeżenie kolejnych. Myśl, że
mógłbym stracić Madison po tym wszystkim, przez co przeszliśmy, po
kłamstwach, udawaniu, domysłach i niepewnościach – i to ze względu
na głupotę mojego brata i jego złośliwość – wzburzyła we mnie krew.
– Nie waż się już nigdy wypowiadać jej imienia! – Zacisnąłem pięści
na połach jego marynarki.
Julian śmiał się jak obłąkany. Jego głowa miotała się po dywanie.
– Ty idioto! Ty pieprzony idioto! Twój kutas będzie cię kosztował
królestwo. Clementine jest twoja, ale firma należy do mnie!
Próbował uderzyć mnie w twarz, lecz byłem szybszy.
Ludzie zebrani przed moim gabinetem obserwowali nas przez szklaną
ścianę z otwartymi ustami.
Wymierzyłem Julianowi cios w oko. Wrzasnął, ale mimo to ponownie
próbował mi przywalić. Bezskutecznie.
– Zdobędę twoje królestwo, gdy twój stary kopnie w kalendarz!
– Zamknij się! – warknąłem.
– A w razie gdybyś się zastanawiał: tak, pieprzyłem Amber, kiedy
jeszcze była twoja! Zanim jeszcze dałeś jej pierścionek. Kiedy jeszcze
mieszkałeś w akademiku...
Wymierzyłem kolejny cios.
I kolejny.
I jeszcze, kurwa, jeden.
Ogarnęły mnie taki gniew i furia, że straciłem jasność myślenia.
Znienacka do gabinetu wpadło dwóch przysadzistych ochroniarzy,
a za nimi wkroczył mój ojciec. No tak, musiał przyjechać akurat teraz
i zobaczyć to bagno! Wspierał się na lasce; palce drżały na uchwycie.
Jego oczy mówiły same za siebie – usłyszał wszystko.
Każde słowo.
Niezdarnie zebraliśmy się z Julianem z podłogi i stanęliśmy na
baczność, zupełnie jak dwóch krnąbrnych małolatów przyłapanych na
kradzieży w sklepie. On był pokiereszowany, miał podbite oko i rozciętą
wargę. Zdumiewające, do jakiego stopnia obaj wciąż byliśmy
dzieciakami, które walczą ze sobą o uznanie ojca.
– Wracać do pracy! – zagrzmiał tato, mierząc lodowatym spojrzeniem
pracowników, którzy już wiedzieli o jego nadchodzącej śmierci.
Ludzie rzucili się do swoich stanowisk tak szybko, jakby się za nimi
paliło.
Ojciec przeniósł uwagę na nas.
– W ciągu siedemdziesięciu dwóch lat swojego życia nigdy nie byłem
tak rozczarowany, jak dzisiaj. Myślałem, że wychowałem was na ludzi.
Wiedziałem, że nie zawsze się ze sobą zgadzacie. Nie umknęły mi te
wszystkie wasze docinki i drwiny, które od kilku lat wymienialiście przy
stole. Było mi naprawdę przykro, kiedy Amber postanowiła zerwać
zaręczyny z Chase’em i od razu zainteresowała się Julianem, ale
trzymałem język za zębami, bo wiedziałem, że w głębi serca jesteście
dobrymi ludźmi, którzy popełniają błędy, ale wyciągają z nich wnioski.
Julianie... – Tato zwrócił się do mojego brato-kuzyna, a on wbił wzrok
w podłogę, mrugając z nienaturalną szybkością. – Jesteś moim oczkiem
w głowie od chwili, gdy cię przygarnąłem. Jesteś dla mnie synem
w takim samym stopniu jak Chase.
Julian gwałtownie podniósł głowę.
– W takim razie dlaczego dałeś...
– Bo on bardziej nadaje się do tej pracy niż ty – wycedził mój ojciec,
uderzając laską w dywan. – Ciężko pracował, i szczerze mówiąc,
popełnił mniej błędów. Ma bardziej analityczne podejście i lepiej sobie
radzi z presją. Będzie prezesem tej firmy, bo moim zdaniem posiada
zestaw umiejętności wymaganych na tym stanowisku. Ty natomiast,
Julianie, ulegasz emocjom i masz tendencję do porywczych zachowań.
Jeśli potrzebujesz dowodu na moje słowa, wystarczy, że przyjrzysz się
swojemu zachowaniu w ostatnich latach. A nawet w ostatnich kilku
tygodniach. Dręczyłeś Chase’a, próbowałeś obrócić udziałowców
przeciwko niemu, próbowałeś podsunąć mi papiery do podpisu, gdy
byłem ledwie świadomy. Tak, pamiętam to. I powiedziałeś wszystkim
o mojej chorobie, kiedy jeszcze nie byłem na to gotowy.
Julian jęknął i ukrył twarz w dłoniach. Po raz pierwszy od wielu lat
zachował się jak człowiek.
Ojciec odwrócił się i przeszył mnie srogim spojrzeniem.
– A co do ciebie, Chase... Naprawdę nie wiem, co powiedzieć.
Udawane zaręczyny z Maddie. Manipulowanie własną rodziną dla
zapewnienia sobie posady...
– Nie chodziło o posadę – szepnąłem. – Tylko o ciebie. – To wyznanie
smakowało goryczą. – Pragnąłem, byś, zanim odejdziesz, myślał, że
ogarnąłem swoje życie. Chciałem, żebyś był ze mnie dumny.
Zabrzmiało to tak żałośnie, że miałem ochotę wybuchnąć śmiechem.
A tato się roześmiał. Nieszczerze.
– Jak widać, nie wyszło ci. Twoje życie nie jest ogarnięte. Twoje życie
to gówniane bagno, i teraz wszyscy nim śmierdzą.
Julian prychnął. Drań ma czelność cieszyć się z mojej porażki!
– A teraz porozmawiamy o Clementine. – Tato ponownie postukał
laską w dywan, powracając do jedynego tematu, który miał znaczenie.
Cóż za surrealistyczna sytuacja: mój ojciec stoi przed nami w biurze
i ujawnia każdą zawstydzającą rzecz, jakiej dopuścili się jego synowie
w trakcie ostatniego dziesięciolecia.
– Obaj będziecie musieli wziąć za nią odpowiedzialność.
– Oczywiście – odparłem bez wahania, chociaż wiedziałem swoje.
Słowa taty nie miały żadnego znaczenia. Zawsze będę opiekować się
Małym Smarkiem, do końca życia, pod każdym względem. Nieważne,
czyim jest dzieckiem.
– Jasne. – Julian pokiwał głową. Chyba nieco się otrząsnął. – Boże,
nie jestem potworem. I chyba jakaś część mnie zawsze wiedziała.
Clemmy jest moja. I będzie zawsze.
Tato podniósł laskę ostatkiem sił i szurnął nią Juliana w rękę.
– Nie będziesz traktować tego dziecka inaczej. Okoliczności jej
przyjścia na świat to nie jej wina. Zrozumiano? – Zawiesił laskę między
nami.
– Tak jest – odparliśmy jednocześnie.
Ojciec westchnął i pokręcił głową.
– A teraz wybaczcie, ale muszę opowiedzieć o wszystkim Lori.
I przeprosić ją, że zostawiam ją z takim burdelem.
Odwrócił się i opuścił gabinet.
Madison po drugiej stronie szyby zauważyłem dopiero, gdy wszedłem
do windy.
Wszystko słyszała.
Poznała prawdę o Clementine i teraz myśli, że jestem ojcem Małego
Smarka.
Wie, że nasze kłamstwo wyszło na jaw.
Wie wszystko.
– Mad, zaczekaj!
Było za późno. Zawinęła się i pojechała windą na dół razem z tatą.

◆◆◆

Chase: Nie zastałem cię w twoim biurze.


Maddie: Brawo za spostrzegawczość.
Chase: Jadę do ciebie.
Maddie: Na twoim miejscu bym tego nie robiła.
Chase: Mogę ci wszystko wyjaśnić.

W tej chwili nie mogłem, ale miałem wrażenie, że ludzie często tak
mówią w podobnych sytuacjach.
Maddie: Którą część wszystkiego? To, że twój tata się o nas
dowiedział? A może to, że przeleciałeś mnie w biurze, a potem
opowiedziałeś o tym Julianowi, kiedy cię sprowokował? Tak, Chase,
cienkie szklane ściany. Wszyscy wszystko słyszeli.
Maddie: A może chcesz mi wyjaśnić fakt, że jesteś ojcem
Clementine, ale jakoś zapomniałeś wszystkim o tym powiedzieć?
Maddie: Wcześniej sądziłam, że cię nienawidzę, ale się myliłam.
Nienawiść czuję dopiero teraz.
Maddie: Zatem nie mamy o czym rozmawiać. To i tak był tylko
tymczasowy związek, prawda? Sam tak powiedziałeś. Misja
zakończona. Przeleciałeś mnie, pochwaliłeś się, wszyscy wiedzą, daj
mi spokój.
Maddie: Jeszcze jedno. Bądź dobry dla Clemmy. Chociaż tyle
możesz zrobić.

◆◆◆
Kiedy taksówka zatrzymała się pod kamienicą Mad, lało jak z cebra.
Wcisnąłem dokument za poły marynarki, żeby nie zmókł, spuściłem
głowę i wysiadłem z samochodu. Nacisnąłem trzykrotnie dzwonek,
krążyłem w tę i we w tę, ale Mad nie otwierała. Próbowałem do niej
dzwonić – nic z tego. Widziałem światło w jej mieszkaniu. Rośliny
tulące się do szyby, w którą walił deszcz.
Dzwoniłem, pisałem, błagałem przez dwadzieścia minut. Aż w końcu
drzwi do budynku się uchyliły.
– Jezu, nareszcie! Mad...
Zobaczywszy, kto wyszedł mi na spotkanie, zamarłem.
Layla.
– Wow, szatanie! Wyglądasz jak gówno. A to spore osiągnięcie,
wziąwszy pod uwagę twoje geny. – Wzięła kęs żelka, którego trzymała
w dłoni.
Patrzenie na moją przemokniętą osobę ewidentnie sprawiało jej dziką
satysfakcję. Ona wciąż znajdowała się w budynku, a ja na zewnątrz.
Tak naprawdę nie byłem do końca pewien, co tutaj robię. Madison
wytknęła mi w esemesach to, co najważniejsze: że to miał być
tymczasowy związek, a prawda wyszła na jaw. To koniec. Co mnie
obchodziło, czy ona pozna prawdę? Zwłaszcza teraz, gdy całe moje
życie przypominało wielki pożar, który ktoś musi ugasić.
– Wpuść mnie. – Skrzywiłem się, bo deszcz kapał mi z włosów i nosa.
Jak to możliwe, że dopiero teraz zauważyłem, że jestem mokry?
– Postaraj się bardziej. I następnym razem bądź bardziej uprzejmy –
odezwała się śpiewnie, krzyżując ręce na piersi.
Neonowa zielona kurtka podkreślała kolor jej włosów.
– Tego słowa nie ma w moim słowniku – wycedziłem.
– Mówi się trudno. – Zaczęła zamykać mi drzwi przed nosem.
– Proszę! Mogę wejść? – zapytałem głośno.
Kurwa. Otworzyła je.
– Jakie masz zamiary wobec mojej przyjaciółki? – Udała, że
zastanawia się nad moją prośbą, biorąc kolejny kęs żelka.
Cóż... Chciałbym się wytłumaczyć, wziąć Mad na sześć różnych
sposobów tak, że zapomni, jaki mamy dzień tygodnia. A potem
nakrzyczeć na nią za to, że jest tak niemożliwa. I znowu ją przelecieć.
– Chcę z nią pogadać. – Postawiłem na najkrótszą, chwilowo
najbezpieczniejszą odpowiedź. – Ja chcę z nią tylko porozmawiać.
Deszcz chłostał mnie po głowie. Layla nie śpieszyła się z decyzją.
Lista osób, które miałem ochotę zabić, powiększała się z każdą sekundą.
– Ona jest na ciebie megawściekła, więc nawet jeśli uda ci się wejść
do budynku, to niekoniecznie do jej mieszkania. – Layla w końcu
otworzyła drzwi na oścież. – Powodzenia, szatanie.
Popędziłem na górę, pokonując po trzy stopnie naraz. Ale kiedy
dopadłem do mieszkania Madison, ogarnęło mnie dziwne uczucie. Przez
szparę w drzwiach niemal czułem zapach Daisy, kwiatów, szamponu
Mad i świeżych wypieków. Miałem ochotę się wysrać, wziąć prysznic
i uciąć sobie drzemkę, a potem uraczyć się dwiema babeczkami
i poprosić o loda. Chciałem ciepła, a nie kolejnej kłótni, bo każdego dnia
spieraliśmy się tysiące razy i miałem już tego dość.
– Madison. – Uderzyłem w drzwi. Woda kapała z mojego ubrania na
podłogę. Nie czułem już dolnej połowy ciała. Dupa mi pewnie odmarzła
i będzie trzeba ją amputować. – Otwórz.
– Nie ma mowy.
Jakim cudem tutaj wylądowałem? Nie tylko dzisiaj, lecz w ogóle.
Nieraz stałem po tej stronie progu, zawsze z niedorobionym planem,
gotów albo się tłumaczyć, albo do czegoś Mad przekonywać, i nigdy nie
byłem tu mile widziany.
Błagałem ją, zmuszałem, targowałem się z nią i manipulowałem nią
tyle razy, że można by to potraktować jak pracę na pełny etat. A za
każdym razem, gdy zostawaliśmy sami, kiedy w końcu miałem ją przy
sobie, przypominała mi, że nasza relacja nie jest poważna. Że jest
tymczasowa. Że wcale mi nie zależy.
Spojler: zależało mi. I to bardzo. To był właśnie ten zwrot akcji,
którego wcale się nie spodziewałem. Zdumiony zachwiałem się
i zarzuciło mnie na drzwi Layli (na szczęście ona gdzieś wyszła).
Warknąłem sfrustrowany.
Cholera. Byłem zakochany.
I to akurat w Madison „Maddie” Goldbloom, jak gdyby na świecie
było mało kobiet. W dziewczynie, która nosiła paskudne ubrania we
wzorki, miała krótką fryzurę, passé od lat dziewięćdziesiątych, i obsesję
na punkcie kwiatów, ślubów i zadowalania ludzi. Kochałem to, że jest
taka słodka, dobra i troskliwa. Choć jednocześnie sarkastyczna,
błyskotliwa i niezależna finansowo.
Byłem zakochany do szaleństwa. Ale dotarło to do mnie dopiero
teraz, o sekundę za późno.
– Mad. – Ponownie podszedłem do jej drzwi i oparłem o nie czoło.
Zamknąłem oczy.
Chryste. Utrata zarówno ojca, jak i ukochanej w tak krótkim odstępie
czasu to dla mnie zbyt wiele. Co ja takiego w życiu zrobiłem, że karma
się na mnie zemściła i dosłownie wyruchała mnie na sucho?
Nieważne. Lista grzechów ciągnęła się w nieskończoność.
– Proszę.
– Chase – usłyszałem zza drzwi. Głos brzmiał miękko, błagalnie. –
Nie wiem, co w tej sytuacji można jeszcze powiedzieć. Czuję się
upokorzona. Nina przez cały dzień się ze mnie nabijała, a twoja rodzina
pewnie mnie nienawidzi. Naprawdę nie chcę się tym teraz zajmować.
A do tego cała ta sytuacja z Clemmy. Jest jak żywcem wyjęta z odcinka
programu Ricki Lake.
Przynajmniej nie powiedziała, że Jerry’ego Springera. To jakiś postęp,
nie?
– Po prostu mi otwórz. Proszę. Wszystko ci wytłumaczę, a potem
sobie pójdę.
– Nie dam się na to nabrać. – W głosie Mad zadźwięczał gorzki
śmiech. – Właśnie w ten sposób wkradłeś się do mojego życia za
pierwszym razem.
Wiedziałem, że jej nie przekonam, więc odwróciłem się i osunąłem na
posadzkę pod drzwiami. Siedziałem i czekałem. Wiedziałem, że wciąż
tam stoi. W milczeniu.
– Czy ty właśnie usiadłeś pod drzwiami?
– Zgadza się.
– Dlaczego?
– Bo chcę ci coś pokazać. Zaczekam.
I naprawdę czekałem. Przez bite półtorej godziny.
Słyszałem, jak Madison krząta się po mieszkaniu. Zrobiła kolację
(zapach makaronu, bazylii i oliwy był tak silny, że nie sposób było nie
poczuć), nakarmiła Daisy, obejrzała odcinek serialu Ty, którego jeszcze
nie widziałem (niech ją szlag!). I dopiero potem wróciła do drzwi.
– Okej. Jestem gotowa wysłuchać, co masz do powiedzenia. Ale się
streszczaj.
Drzwi pozostawały zamknięte. Odwróciłem się i wbiłem w nie
wkurzone spojrzenie. Dobra. Zrobimy to tak, jak ona sobie życzy.
– Nie jestem ojcem Małego Smarka – powiedziałem. – Masz. Dzisiaj
zrobiłem test na ojcostwo. Gdy tylko Julian pokazał mi swój. –
Wsunąłem papiery przez szparę pod drzwiami.
Nie mogłem być ojcem Clemmy. Nie pasowało mi to czasowo. No,
chyba że jakimś cudem zrobiłem Amber dziecko, gdy byłem na Malcie.
Jeśli dobrze policzyłem. Tyle że zawsze byłem dobry z matmy.
Gapiłem się na kartkę, która nie znikała po drugiej stronie. Wreszcie
Mad ją podniosła. Odetchnąłem z ulgą i zamknąłem oczy.
– Od początku wiedziałem, że nie mogę być jej ojcem. Dlatego kiedy
Amber to sugerowała, mówiłem, że zrobię test. Naprawdę uważasz, że
odwróciłbym się od własnego dziecka?! – warknąłem. – Kurwa, kocham
Clemmy jak własną, ale nie jest moja. Choć właściwie to jedyna dobra
rzecz, która wynikła z tego, że Julian i Amber ruchali się za moimi
plecami.
Cisza. Auć.
Okej. Jeśli mam być szczery, spodziewałem się tego. Przemilczenie
mojego potencjalnego ojcostwa to pikuś przy innych rzeczach, których
się dopuściłem.
– Czyli kto jest biologicznym ojcem? – zapytała Mad.
– Jakiś koleś z Wisconsin. Gdy otrzymałem wyniki, poszedłem prosto
do Amber. – Przeczesałem włosy palcami. – Powiedziała, że nasze
zerwanie ją zdołowało. Próbowała do mnie zadzwonić, unikała Juliana,
chciała mi wynagrodzić rozczarowanie. Ja jednak byłem wtedy
w podróży i nie odbierałem telefonu. Postanowiła zatem wrócić do
rodzinnego domu, żeby posklejać złamane serce, a raczej to, co miała
zamiast niego w klatce piersiowej. Ojciec Clemmy to chłopak, z którym
chodziła w liceum. Obiecała, że z nim porozmawia. Zastanowimy się
nad rozwiązaniem. Tak by młoda miała jak najlepsze dzieciństwo.
Mad westchnęła.
– Co za bajzel.
– Mhm.
– Biedna Clemmy.
– To prawda – zgodziłem się.
Kochałem swoją bratanicę całym sercem, ale nie przyszedłem tutaj,
żeby o niej rozmawiać.
– W każdym razie – odchrząknąłem – moja rodzina wcale nie pała do
ciebie nienawiścią. Tylko mówię. Mama uważa, że jestem skończonym
gnojem, a tata pewnie wykreślił mnie z testamentu. Ale ciebie wciąż
lubią. Kiedy wyjaśniłem im, że nie poprosiłaś o pieniądze ani o nic
wartościowego i pomogłaś mi, żeby tacie było miło, uznali, że to bardzo
wielkoduszne z twojej strony.
Wciąż nazywałem ją Męczennicą Maddie, ale prawda była taka, że od
jakiegoś czasu wcale nie była tą słabą, niezbyt pewną siebie dziewczyną,
którą poznałem wiele miesięcy temu. Teraz walczyła o siebie i robiła
wyłącznie to, w co naprawdę wierzyła.
I niestety z tej przyczyny pociągała mnie coraz bardziej.
Cisza po drugiej stronie drzwi działała mi na nerwy. Przesunąłem
czołem po drewnie, mocno zaciskając powieki.
– Nie chcę, żeby nasz związek się skończył – wyszeptałem.
Nie byłem gotowy, by powiedzieć jej o wszystkim, bo zdałem sobie
sprawę, że to nie najlepsza pora na wyznanie miłości. Lecz kiedy
myślałem, że miałbym się jutro obudzić i już więcej nie zobaczyć Mad,
chciało mi się umrzeć.
– Proszę cię. – Jej głos drżał. – Odejdź.
Przycisnąłem dłoń do drzwi, a potem odszedłem.
Po raz pierwszy, odkąd ją poznałem, uszanowałem jej granice.
Podobno robienie tego, co właściwe, daje człowiekowi satysfakcję.
Gówno prawda.
To po prostu było na wskroś głupie.
Kiedy wyszedłem na ulicę, podniosłem głowę i zignorowałem deszcz
zalewający mi twarz. Dostrzegłem w oknie twarz Mad. Płakała.
Gdy wsiadałem do ubera, a woda ściekała po mojej twarzy,
pomyślałem, że ja chyba też płaczę.
ROZDZIAŁ 22
MADDIE

Zrobiłam to.
Postawiłam na swoim.
Koniec z Męczennicą Maddie. Sprzeciwiłam się Chase’owi Blackowi.
Odmówiłam mu. Zerwałam z Ethanem. A nawet napisałam do Katie, że
nie mam nic przeciwko jej spotkaniom z moim byłym (o ile Ethana
można tak nazwać). Wreszcie przestałam być bierną potakiwaczką.
Tylko dlaczego nie byłam z siebie zadowolona?
Zawsze sądziłam, że kiedy zawalczę o swoje, poczuję boską
satysfakcję. Że będę jak motyl, który opuścił kokon i rozłożył kolorowe
skrzydełka. W rzeczywistości jednak czułam do siebie obrzydzenie po
tym, jak potraktowałam Chase’a, gdy przybiegł do mnie z testem na
ojcostwo.
Kiedy następnego dnia zjawiłam się w studiu, czułam się tak pusta, że
dosłownie słyszałam zgrzytanie kości w moim ciele.
Tydzień Mody był już za rogiem. Sierpień zmienił się we wrzesień,
a ukończony szkic przekazałam Svenowi.
Dzisiaj mieliśmy szyć suknię. Modelka już jechała. Sven oznajmił, że
wziął sobie do serca naszą rozmowę o projekcie. Nie tylko nie
wprowadził do niego żadnej zmiany, lecz zasugerował także, że
powinniśmy ubrać w tę suknię normalną kobietę. „Normalną”, czyli
według niego śliczną dziewiętnastolatkę o nieskazitelnej skórze
i jedwabistych włosach, ale w rozmiarze trzydzieści sześć, a nie chudszą,
jak zazwyczaj. Wciąż szczupłą, ale kształtną – jak na modowe standardy.
Teraz wystarczyło doglądać szycia, etap po etapie.
– O, patrzcie, biurowy materac. Stańcie w kolejce, panowie. Każdy
będzie miał okazję zaliczyć – oznajmiła Nina, gdy weszłam do biura.
Byłyśmy w nim same. Wszyscy inni w Croquis woleli się modnie
spóźniać.
Wczoraj Nina osiągnęła najwyższy poziom wredoty – jak w operach
mydlanych i koreańskich serialach dla nastolatków. Kiedy zeszłam na
dół kupić sałatkę, z mojej torby wypadły prezerwatywy. Musiała je tam
włożyć, kiedy nie patrzyłam.
– Zamknij się, Nina – powiedziałam zmęczonym głosem, opadłszy na
krzesło, żeby włączyć laptopa.
Kiedy dotarło do niej, że odpysknęłam, wykrzywiła usta
z niesmakiem. Dzisiaj miała na sobie czarną sukienkę od Stelli
McCartney i płaskie louboutiny.
– Czyli jednak masz język? I nie służy on wyłącznie do obciągania
facetom na wysokim stanowisku? Kto by pomyślał.
O co jej chodzi?
– Serio? – Wywróciłam oczami. Miałam dość jej czepialstwa. – Bycie
wredną laską przestało być modne na początku dwudziestego
pierwszego wieku. Teraz mamy rok dwa tysiące dwudziesty. Obrażasz
mnie. Hejtujesz moje zdjęcia. Naprawdę, daruj sobie tę seksualną
stygmatyzację. To się robi męczące.
– Masz szczęście, że brak ci jakichkolwiek zasad moralnych – odparła
niezniechęcona. – Jeśli i ja dałabym dupy odpowiednim osobom
w branży, pewnie zaszłabym tak daleko, jak ty.
Zatrzasnęłam laptopa.
– Nina! – ostrzegłam i w końcu na nią spojrzałam.
Właśnie wpychała do pudełka swoje zdjęcia z chłopakiem lobbystą.
Oczy miała zaczerwienione. Ona...
O Boże. Ona się pakowała.
– Daruj sobie triumfalną przemowę, dobrze? – burknęła. – Wczoraj
mnie zwolniono, czego zapewne jesteś świadoma. Sven osobiście
wręczył mi wypowiedzenie. Powiedział, że Chase Black zwrócił mu
uwagę na regulamin Croquis. Najwyraźniej pan Black przeczytał całość
wczoraj w klinice, czekając na jakieś wyniki. Nie mam pojęcia na jakie.
Oby się okazało, że ma chlamydię! W każdym razie z radością
poinformował Svena, że ponoć się nad tobą znęcam. – Pociągnęła
nosem. Wiedziałam, że mówi o teście na ojcostwo. – W każdym razie
mam to gdzieś. I tak, ubiegając się o staż, najpierw próbowałam u Prady.
Potem u Valentino. Croquis był dopiero na piątym miejscu. – Szybko
otarła łzę, która spłynęła jej po nosie.
Wstałam i podeszłam do niej. Sięgnęła po jedno z pudeł i odwróciła
się do mnie plecami, ale złapałam ją za rękaw.
– Posłuchaj! – rzuciłam ostro.
Męczennicy Maddie nie było w pobliżu. A ja wkurzyłam się i nie
zamierzałam się tego wypierać.
Nina spuściła oczy i pokręciła głową.
– Nina! – warknęłam głośniej. – Fakt jest taki, że naprawdę się nade
mną znęcasz.
– To tylko zwykłe przekomarzanki! – zawołała.
Gówno prawda.
– Dlaczego tak bardzo mnie nienawidzisz?
Spojrzała na mnie jak na idiotkę, jak gdyby nie mogła uwierzyć, że
nie wiem.
– A dlaczego nie? Spójrz tylko na siebie. Masz okropny gust, a mimo
to dobrze czujesz się w swojej skórze. Bez obrazy, ale nigdy nie
poznałam tak obciachowej osoby. I jesteś chyba ulubioną pracownicą
Svena. Uganiają się za tobą faceci w typie Chase’a Blacka, bzykają cię
w łazience i zwalniają dla ciebie ludzi. Jesteś zbyt doświadczona jak na
swój wiek, a nawet nie studiowałaś na dobrej uczelni. Po prostu jesteś...
Taka ogarnięta. Sama nie wiem, ale nie wydaje mi się to naturalne
u dwudziestosześciolatki. Wygląda mi na to, że idziesz przez życie na
skróty.
– A pomyślałaś, że moje życie to nie są jednorożce, serduszka
i słodkie wypieki? – Zdumiona spostrzegłam, że się niemal wydzieram.
Mówi się trudno. – Jestem mało pewna siebie w... Cóż, tak naprawdę
pod wieloma względami. Wynajmuję małe mieszkanie i mam psa, który
mnie uczula. Moje życie uczuciowe to jakaś katastrofa, moja mama
umarła, gdy byłam nastolatką, i nigdy nie otrząsnęłam się po jej stracie.
Od pięciu lat praktycznie nie mam żadnego życia towarzyskiego, bo
skupiam się wyłącznie na pracy, żeby być najlepsza. Nie mogłam sobie
pozwolić na bycie stażystką, bo wtedy zostałabym bez mieszkania.
I dlatego Sven tak szybko mnie awansował. Ale ceną jest praca po
pięćdziesiąt godzin tygodniowo. Trawa jest zawsze bardziej zielona, gdy
patrzy się na nią przez czyjś filtr na Instagramie. Nikt nie ma
ogarniętego życia. A przynajmniej nie pod każdym względem. Wszyscy
tylko udajemy, że wiemy, co robić. Po prostu ci, którzy się przy tym
uśmiechają, wyglądają tak, jak gdyby czerpali z tego więcej radości.
Nina pociągnęła nosem.
– Cóż... Tak, ale...
– Zachowywałaś się wobec mnie jak czepialska, zazdrosna, wściekła
sucz, Nino. Nie mogę dłużej pozwalać, by ktokolwiek mnie tak
traktował. Dosyć. Jeśli mam być szczera, zasłużyłaś sobie na to, by cię
zwolniono. Na litość boską, napchałaś do mojej torby prezerwatyw! Ale
wiesz co? Nie chcę mieć cię na sumieniu, więc dam ci szansę.
Porozmawiam ze Svenem, żeby pozwolił ci zatrzymać tę posadę.
Zapewne przychyli się do prośby dręczonej. Ale musisz mi obiecać, że
się pohamujesz i już nigdy nie usłyszę od ciebie przykrych rzeczy. Bo
zazdrość jest jak pierdzenie: choć śmierdzi, wszyscy to robią. Lepiej
jednak się od niego powstrzymać albo dawać sobie upust, kiedy nikt nas
nie widzi i nie słyszy. Zrozumiałaś?
Popatrzyła na mnie zszokowana, mrugając szybko, by pozbyć się łez.
– Nino, odpowiedz.
– Tak – wyszeptała, wciąż oszołomiona moją przemianą o sto
osiemdziesiąt stopni. – Obiecuję. I... Przepraszam.
– I powinno być ci przykro.
– Jest.
Zapadła cisza.
– Dlaczego to robisz? – przerwała ją Nina. Skrzywiła się i podrapała
po nosie. – Nie musisz. A ty jesteś dla mnie miła, mimo że przed chwilą
na mnie naskoczyłaś.
– Och – westchnęłam nonszalancko. – Nie robię tego dla ciebie, tylko
dla siebie. Dzięki temu, że jestem miła, mogę w nocy spać spokojnie.
Nie oznacza to, że mam te same symptomy, co ty: zazdrość, ból serca,
brak pewności siebie. To są właśnie skutki uboczne bycia człowiekiem.
Ale ostatnio nauczyłam się jednej rzeczy. Że ta szczelina między
rzeczywistością a naszymi marzeniami to właśnie życie.

◆◆◆
Ostatecznie okazało się, że nie jestem w stanie odejść od Chase’a bez
oczyszczenia atmosfery między nami. Bez względu na to, jak bardzo
zrani mnie widok jego twarzy. Poza tym musiałam mu oddać pierścionek
za tryliard dolarów.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że nawet nie podjęłam tej decyzji
świadomie. A także nie zrobiłam tego w normalny sposób, jak normalna
osoba – nie napisałam do niego ani nie zadzwoniłam, żeby ustalić czas
i miejsce. Ja po prostu przyszłam do jego mieszkania bez zapowiedzi.
Miałam nadzieję (dobra: modliłam się), że uda mi się wtargnąć do
jego apartamentu i pobyć tam przez chwilę sam na sam ze sobą, żeby się
wziąć w garść. Innymi słowy przeżyć minizałamanie nerwowe, a potem
przemyć twarz. Istniała spora szansa, że to się uda, bo znałam rozkład
dnia Chase’a.
Dziś skończył już pracę i pojechał do ojca.
Odźwierny pilnujący budynku, starszy pan imieniem Bruce, znał mnie
z widzenia, więc pozwolił mi wejść. To właśnie był jeden z plusów bycia
„najbardziej obciachową osobą” na świecie, jak określiła mnie Nina. Nie
wyglądałam jak ktoś, kto okradłby mieszkanie miliardera.
– Dawno pani nie widziałem. Pan Black wydaje się nieco markotny,
odkąd przestała pani przychodzić. – Bruce zaprowadził mnie do windy.
Wciąż miałam klucz do mieszkania Chase’a, którego nie oddałam po
pierwszym rozstaniu, bo on o to nie poprosił. A poza tym nie byłam
wtedy w nastroju, by się z nim spotykać.
Gdy otworzyłam drzwi, zapiszczał mój telefon.

Sven: Kiepskie wieści. Modelka od Wymarzonej Sukni Ślubnej się


nie pokazała. A przecież na nagraniu widziałem, że wchodzi do
budynku.
Maddie: Cholera! Nie można przełożyć szycia?
Sven: Nie mamy czasu. Jeśli chcemy zdążyć, musimy zacząć
najpóźniej jutro. A czy ty przypadkiem nie nosisz rozmiaru
trzydzieści sześć?
Maddie: Noszę. Tyle że jestem o połowę niższa od modelki.
Sven: Wyślij mi swoje wymiary. Najwyżej, jeśli primadonna raczy
się wreszcie pojawić, dostosuję długość.

Podałam mu te wymiary.
A przez następną godzinę krążyłam po mieszkaniu
Chase’a i zapamiętywałam wszystko, wiedząc, że to moja ostatnia
wizyta w tym miejscu. Tym razem naprawdę. Jak podejrzewałam, azalii
nigdzie nie było. Nie znalazłam jej ani w sypialni, ani w łazienkach, ani
w salonie czy kuchni. W końcu padłam na kanapę, popatrzyłam w sufit
i westchnęłam.
Nawet się nie spostrzegłam, kiedy zasnęłam. Ale ocknęłam się, gdy
zegarek w telefonie wskazywał prawie pierwszą w nocy. Usłyszałam, że
Chase majstruje przy zamku, więc szybko się podniosłam i odgarnęłam
z policzka włosy.
Chase upuścił klucze i jęknął, a potem, podnosząc je, westchnęła jakaś
kobieta.
Kobieta.
Powróciło tamto wspomnienie.
Podniosłam się gwałtownie gotowa na awanturę, mimo że nie było
takiej potrzeby. Przecież już ze sobą zerwaliśmy. A właściwie to nigdy
nie byliśmy razem. Ale myśli, że Chase należy do mnie, nie potrafiłam
wybić sobie z głowy.
– Stój prosto – wymamrotała kobieta.
Chase czknął. Był pijany.
Drzwi się otworzyły, a on wtoczył się do środka. Miał na sobie
podartą czarną koszulę. Upadłby, gdyby nie podtrzymywała go pod
ramię szczupła kobieca postać.
– Szybko o mnie zapomniałeś. – Zacisnęłam dłonie w pięści.
Wszystkie moje mięśnie dygotały z wściekłości. – Znowu.
Chase i jego towarzyszka podnieśli głowy w tym samym momencie.
Spojrzeli na mnie.
Katie.
To była Katie.
Boże, ależ ze mnie idiotka!
Przegapiłam najlepszą z chwil, by odłożyć pierścionek zaręczynowy
na stół i uciekać gdzie pieprz rośnie. Bo wmurowało mnie w podłogę.
– Jesteś tutaj – zauważył Chase beznamiętnie.
– A ty jesteś nawalony! – wypaliłam.
Zerknęłam na Katie z nadzieją, że moja twarz wyraża skruchę.
Uśmiechnęła się. Ustawiła Chase’a pod drzwiami i podeszła, żeby
mnie uściskać.
– Hej, nie przejmuj się – powiedziała. – Między nami wszystko
w porządku. Mój brat postanowił się odstresować po pracy i pójść na
drinka z kolegami. W drodze do domu zastałam go w barze w takim
stanie. Uznałam, że musi się wyspać, bo rano dopadnie go kac.
– Słuszna decyzja. – Pokiwałam głową.
– Zostawię was.
Katie wyszła i zostaliśmy z Chase’em sami. Tyle że on był narąbany.
Wściekłam się na wszechświat za to, że zesłał mi go w takim stanie.
Nawet nie potrafił się wysłowić, a przecież tak wiele było do
powiedzenia. Bo dzisiaj mieliśmy rozmawiać ze sobą po raz ostatni.
Zdjęłam pierścionek z palca. I zrobiło mi się jakoś dziwnie. Przez
ostatnie tygodnie naszego udawanego związku zdejmowałam go
wyłącznie do pracy, ale poza nią lubiłam go nosić – w metrze, kiedy
wychodziłam ze znajomymi albo zabierałam Daisy na spacer.
Widziałam, jak ludzie go obczajają, gdy trzymałam dłoń na drążku
w wagonie, wołam taksówkę albo przewracam stronę w czytniku,
czekając na swoją kolej u fryzjera. Niemal widziałam, jak obracają się
trybiki w ich głowach. Domyślałam się, co muszą sobie wyobrażać. Ta
część podobała mi się najbardziej. Te ich domysły.
Dotarło do mnie, że moja obsesja na punkcie ślubów ma związek
z poznaniem idealnego faceta. Z historią romantycznej miłości.
Chciałam opowiadać tym wszystkim ludziom o Chasie. O tym, jaki jest
zabawny i boski. Jak bardzo kocha swoją rodzinę i dba o bratanicę.
– Pomyślałam, że wstąpię, żeby ci to oddać. – Wyciągnęłam
pierścionek w jego kierunku.
Zignorował ten gest i zamrugał, jak gdyby skupiał się na mojej
twarzy.
– Zatrzymaj go.
– Chase...
– Sprzedaj go, oddaj komuś, wszystko jedno. Zasłużyłaś na niego.
Potrząsnęłam głową, czując bolesny ucisk w sercu.
– To zbyt wiele.
– I tak go nie zwrócę. – Chwiejnym krokiem wszedł do salonu, padł
na kanapę i włączył telewizor. Jego domyślnym kanałem był ESPN. –
Nawet nie mogę na niego patrzeć.
Wyglądał na wykończonego, więc uznałam, że spieranie się z nim jest
bez sensu. Poza tym, jeśli zatrzymam pierścionek, okażę Chase’owi
wyrozumiałość.
– Posłuchaj. – Usiadłam obok niego, bo czułam, że zaczyna
odpływać, a nie chciałam, by stracił świadomość. – Co do Niny...
Doceniam to, co próbowałeś zrobić. Naprawdę. Ale proszę cię, każ
Svenowi oddać jej stanowisko. Ona go potrzebuje, a ja nie chcę u niego
interweniować.
– Jej potrzeba lekcji dobrych manier – wymruczał, wbijając nadąsany
wzrok w telewizor. – I sponsora, który zapłaciłby za te wszystkie łachy
od Prady, w których paraduje. Sprawdziłem ją na Instagramie. Czy ty
znowu zamieniłaś się w Męczennicę Maddie? Bo w twoim imieniu nie
zamierzam tolerować tego, jak ona cię traktuje.
– Dogadałyśmy się. – Odruchowo wsunęłam pierścionek na palec.
Zignorowałam nagły dreszczyk przyjemności, która mnie przeszyła.
– Czy to cię uszczęśliwi? – Odwrócił się do mnie. Miał tak szczere
spojrzenie, że niemal mnie to dobiło. Pokiwałam głową. – Dobra. Niech
sobie zatrzyma tę posadę. Pogadam ze Svenem.
– Dziękuję.
– Poradzę mu również, żeby zrobił z ciebie jej szefową. Wydaje mi się
to sprawiedliwym rozwiązaniem.
Nie oponowałam.
– Co u twojego taty? – zapytałam, grając na zwłokę.
Nie mogłam zostawić tutaj Chase’a samego, pijanego, cierpiącego,
przepełnionego goryczą.
Wzruszył ramieniem.
No tak. Głupie pytanie.
– Chcę, żebyś wiedział, że niezależnie od wszystkiego będę przy tobie
i twojej rodzinie. Jako przyjaciółka.
– Nie chcę, żebyś była moją przyjaciółką. – Popatrzył mi głęboko
w oczy. Przez chwilę wyglądało to tak, jak gdyby otrzeźwiał. – Ja chcę
być dla ciebie wszystkim. A może nawet to mi nie wystarczy. Więc
dzięki, ale nie.
On jest pijany!, krzyczał mój umysł. Narąbany, zalany, odurzony.
Wcale nie miał tego na myśli.
Ale moje serce wiedziało swoje.
Zamknęłam go w niezdarnym uścisku i pocałowałam w szyję,
zaciągając się zapachem, który dzisiaj walił alkoholem.
– To ogromne zobowiązanie. – Uśmiechnęłam się smutno, całując
Chase’a pod uchem.
Kiedy odpowiedział, jego słowa odczułam w całym ciele.
– Proszę o więcej, niż zasługuję.
ROZDZIAŁ 23
MADDIE

2 listopada 2009 roku

Droga Maddie,
to pożegnanie. Czuję to w kościach. Tak mi przykro, że nie będzie mnie
przy Tobie, gdy będziesz szła do ołtarza. Że nie pomogę Ci przy
dzieciach, jeśli się na nie zdecydujesz. Tak strasznie mi przykro, że nie
będę Ci towarzyszyć, gdy będziesz przeżywać rozstania z chłopakami
i nastoletnie dramaty albo świętować drobne zwycięstwa i uczyć się
życia po kolei, jakbyś otwierała czekoladki. Wszystkie smakują inaczej,
moja kochana Maddie. Każda lekcja od losu to dar, nieważne, ile przez
nią wycierpisz.
Kocham Cię, Madison. Nie tylko dlatego, że jesteś moim dzieckiem –
po prostu uważam, że jesteś cudownie dobra, troskliwa, pogodna
i słodka. Do tego kreatywna. A Twój śmiech przypomina mi świąteczne
dzwonki. Bo łączysz w sobie wszystko to, co najlepsze w Twoim ojcu i we
mnie. Jestem z Ciebie tak egoistycznie dumna!
Zanim jednak pożegnam się na dobre, mam dla Ciebie kolejną,
ostatnią ciekawostkę o kwiatach. Śliczne różowe główki mimozy
wstydliwej, przypominające pomponiki, wydają się cudownie puchate
i aksamitne. Ale tak naprawdę są bardzo wrażliwe, choć nie tak jak
liście, które składają się nawet wówczas, gdy wieje wiatr. Mimoza
pięknie kwitnie, ale lepiej ją oglądać z daleka. Generalnie można
powiedzieć, że jest niedotykalska.
Nie unikaj świata, nawet gdy będziesz cierpieć. Będziesz też ranić
innych, nawet jeśli niecelowo. Ból jest nieodłączną częścią życia. Tak
samo jak radość. Ciesz się każdym dniem.
Kochaj mocno.
Wysypiaj się.
Odżywiaj się zdrowo.
I pamiętaj naszą najważniejszą kwiatową zasadę: jeśli coś nie
sprawia, że rośniesz czy zaczynasz kwitnąć – zrezygnuj z tego.
Kocham najmocniej.
Mama

◆◆◆
Trzy dni później pojechałam do Filadelfii, żeby zobaczyć się z moim
ojcem.
Tata i ja mieliśmy własny rytuał: dwa razy w miesiącu spotykaliśmy
się w Iris’s Golden Blooms. Ja pomagałam mu porządkować księgi
rachunkowe, a on w zamian stawiał mi chińszczyznę w knajpie
znajdującej się niedaleko naszego domu. Następnie jedliśmy lody
z supermarketu, oglądając telewizję, a tata opowiadał mi wszystkie
plotki z naszego miasteczka. Poza tym teraz miał dziewczynę, uroczą
kobietę imieniem Maggie. Szczerze cieszyłam się, że ją znalazł, bo
dzięki temu się nie nudził, był szczęśliwy i ktoś poświęcał mu uwagę,
skoro ja nie mogłam. Maggie nas rozumiała i nigdy nie narzekała, że
kwiaciarnia taty wciąż nosi nazwę po jego zmarłej żonie.
Odkąd zeszliśmy się z Chase’em kilka tygodni temu, nie
rozmawiałam o nim z tatą. Uznałam, że to bez sensu, skoro nasz związek
i tak jest z góry skazany na porażkę.
Nie opuszczało mnie wrażenie, że dzisiejsze spotkanie było inne niż
zazwyczaj. Wszystko wydarzyło się w odpowiedniej kolejności:
przejrzałam księgi, zjadłam chińszczyznę, a potem lody przed
telewizorem tak wielkim, że można by ukryć w nim ciało. Tata zapytał,
czy chcę u nich przenocować. Zgodziłam się i był zachwycony. Nowy
Jork zanadto kojarzył mi się z Chase’em, gdzie jego wspomnieniem
przesiąkły każdy wieżowiec i każda ulica.
Następnego dnia poszłam na cmentarz, choć tak naprawdę za
cmentarzami nie przepadałam. Zbyt przypominały mi o tym, że pewnego
dnia sama na którymś skończę. Ale raz do roku przyjeżdżałam tutaj,
żeby odwiedzić mamę w rocznicę jej urodzin.
Jeden z tych dni wypadł dzisiaj.
Zawsze przynosiłam jej słodkie wypieki, balony i (werble proszę!)
kwiaty. Dużo, dużo kwiatów. Tym razem zjawiłam się z liliami,
tulipanami i aksamitkami. Położyłam je na nagrobku, gdy już
wyszorowałam go do czysta, zdzierając sobie przy tym skórę z dłoni.
Potem przysiadłam na nim z papierowym talerzem muffinek, które
upiekłam o wschodzie słońca, i głaskałam kamienną płytę, opowiadając
mamie o wszystkich wybrykach Layli.
– Zapomniałam ci powiedzieć, że w pracy pozwolono mi
zaprojektować Wymarzoną Suknię Ślubną. W końcu po tym, jak
wzięłam udawany ślub ze wszystkimi chłopakami z naszej ulicy, miałam
okazję zaprojektować moją własną wymarzoną suknię! A wiesz, co jest
w tym wszystkim najlepsze, mamo? Kiedy okazało się, że mojemu
szefowi nie za bardzo spodobał się ten projekt, uparłam się przy swoim
zdaniu i wygrałam! A jednocześnie dotarło do mnie, że chyba nie
powinnam aż tak przejmować się wymarzoną suknią, na której punkcie
mam obsesję. Powinnam przestać tęsknić za wymarzonym mężczyzną.
Ale to mnie... przeraża.
Odpowiedziała mi cisza.
Poranek był chłodny. Ptaki śpiewały, wszystko pokrywała rosa.
Wciągnęłam powietrze do płuc i zamknęłam oczy.
– Wiesz, mamo, w końcu zrozumiałam, że to nie była moja wina. To
pewnie dziwne i trochę głupie jak na dwudziestosześciolatkę, ale jakaś
część mnie zawsze się zastanawiała, czy nie zostałaś mi odebrana
dlatego, że jestem złą osobą. Już tak nie myślę. Obserwuję Katie,
Chase’a i Lori, widzę, jak tracą kogoś, kogo kochają najbardziej na
świecie, i w końcu to rozumiem. Życie jest jak gra w rosyjską ruletkę.
Tak naprawdę nigdy nie wiesz, jak się dla ciebie skończy, ale i tak
bierzesz w niej udział. A tragedia to nic innego, jak wygrana na loterii,
tylko na odwrót. Już wiem, że dłużej nie mogę bać się życia. Nie wolno
mi rozczarowywać ludzi. I tchórzyć. Koniec z Męczennicą Maddie.
Myślałam, że jeżeli będę dobra i miła dla wszystkich, to nie dopuszczę
do kolejnej katastrofy. Ale człowiek nie może oczekiwać, że wygra na
loterii, więc dlaczego ma nieustannie martwić się tym, że zaraz wydarzy
się kolejna tragedia? Mam już dosyć bezpiecznego życia.
Pocałowałam nagrobek i po raz ostatni pogładziłam palcami imię
mamy.
– A przy okazji... Pokochałabyś Daisy. Jest szurnięta. Następnym
razem przyniosę jej zdjęcie. Wiesz, że Chase jest jedynym człowiekiem,
któremu nigdy nie nasikała do butów? Myślisz, że to jakiś znak?
Rozejrzałam się, bo naprawdę spodziewałam się zobaczyć jakiś
sygnał. Jak w filmach: jakiś dramatyczny piorun na niebie, kwiaty, które
niespodziewanie zaczynają zakwitać. Wystarczyłby nawet telefon od
Chase’a. I dlatego gdy wszystko wokół pozostawało nieruchome,
chciało mi się śmiać.
W prawdziwym życiu nie ma magicznych przypadków.
Już miałam się odwrócić, gdy zza drzewa wyszedł ogrodnik i posłał
mi zmęczony uśmiech. W ręce trzymał dmuchawę do liści. Miał na sobie
czarny uniform z białym napisem „Black Solutions”.
– Dzięki, mamo.
Mnie to wystarczyło.

◆◆◆
Chase: Czy oferta przyjaźni jest wciąż aktualna?
Maddie: Chodzi ci o tę, którą odrzuciłeś?
Chase: Przypominam, że byłem wtedy mocno pijany, a moje ego
roztrzaskane na kawałki. Ale tak.
Maddie: Okej. Pragnę cię wesprzeć.
Chase: Jakie masz plany na dzisiaj?
Maddie: Chyba będę obserwować, jak Daisy goni Franka i chce
się z nim kochać.
Chase: Mogę do ciebie dołączyć?
Maddie: Pewnie musiałbyś ich najpierw zapytać, ale
podejrzewam, że jeśli Frank zostanie kochankiem Daisy, to dla
ciebie poprzeczka zawiśnie całkiem nisko.
Chase: Poza tym puknięcie jej współlokatorki byłoby w stylu
mojej diabelskiej reputacji.
Maddie: O kurde. Słono bym zapłaciła, żeby zobaczyć twoją minę,
jeśli Daisy i Frank przeszliby do rzeczy.
Chase: Lepiej znajdź sobie jakieś hobby.
Maddie: Nie każdego stać na rozrywkę w postaci wypadów nad
jezioro i do posiadłości w Hamptons. My, śmiertelnicy, musimy się
zadowolić bardziej przyziemnymi atrakcjami.
Chase: Wy, śmiertelnicy, macie Netflixa.
Maddie: Cofam zaproszenie na inscenizację Przeminęło z wiatrem
w wykonaniu Daisy i Franka.
Chase: A co, jeśli przyniosę jedzenie?
Maddie: Sushi?
Chase: Naturalnie.
Maddie: To jesteśmy umówieni. Ale ani słowa na temat filmu,
który wybiorę. Nie podobają mi się twoje złośliwe uwagi.
Chase: Szczerze mówiąc, moja droga, mam to gdzieś.

◆◆◆
Chase: Dziękuję, że zabrałaś mamę i Katie na lunch. Naprawdę to
doceniają.
Maddie: Tak naprawdę to one zabrały mnie.
Chase: Ale ty stawiałaś.
Maddie: Cichaczem.
Chase: W przemykaniu się cichaczem jesteś całkiem niezła.
Maddie: Niby gdzie?
Chase: Do mojego serca.
<użytkownik Chase usunął wiadomość z czatu>
Maddie: Właśnie byłam z Laylą w sklepie, kupowałyśmy gadżety
erotyczne. Co skasowałeś? Gdzie miałabym się cichaczem zakraść?
Chase: Nigdzie.
Maddie: CHASE.
Chase: Co powiesz na pizzę dziś wieczorem? Bez podtekstów.
Maddie: Bez podtekstów? Jeszcze nie jadłam pizzy z takim
dodatkiem.
Chase: To mój najmniej ulubiony, bo wtedy jesteś w pełni ubrana.
Później będę musiał iść do domu i zwalić sobie, gdy ty w tym czasie
będziesz się zabawiać nowym gadżetem.
Maddie: Pizza bez podtekstów brzmi spoko.
Chase: Teraz to ja wybieram film.

◆◆◆
Maddie: Chcę powiedzieć, że nigdy ci nie wybaczę Człowieka
z blizną.
Chase: Chciałem obejrzeć To właśnie miłość, ale bałem się, że
rozmażę sobie maskarę.
Maddie: Przecież nie płakałeś nawet wtedy, gdy oglądaliśmy Listę
Schindlera. Ty nie masz serca, pamiętasz?
Chase: Tak. Bo mi je skradłaś.
<użytkownik Chase usunął wiadomość z czatu>
Maddie: Co skasowałeś? Zabrałam Daisy na spacer i między nią
a Frankiem zrobiło się gorąco. Tym razem niemal go dopadła.
Chase: Powiedziałem, że mam serce.
Chase: Trzymam je w szklanym słoiku na biurku.
Chase: Okej, to akurat cytat ze Stephena Kinga. Ale sentyment
pozostał.
Maddie: Żądam rewanżu.
Chase: Jakiego rewanżu?
Maddie: Teraz to ja powinnam wybrać film, żebyś mógł cierpieć.
Właściwie mam pomysł, co zrobić, żeby wyrządzić ci jeszcze większą
krzywdę. Może Clemmy coś mi doradzi? Wróciła już z Wisconsin?
Chase: Tak, wczoraj. Zadzwonię do Amber i nas umówię.
Maddie: A jak sprawy między tobą a Amber?
Chase: Chyba zaczyna do niej docierać, że między nami do
niczego nie dojdzie.
Maddie: A Julian?
Chase: Tej relacji nic już nie uratuje.
Maddie:
Chase: Jest zajęty sprawą rozwodową. Tak naprawdę jeszcze nie
rozmawialiśmy o nas. Nie mam pojęcia, co ty takiego w sobie masz,
że przy tobie zaczynam paplać jak baba, ale niech ci będzie.
Maddie: Muszę ci coś wyznać.
Chase: W łóżku byłem twoim najlepszym chłopakiem?
Maddie: Tęsknię za tym, co nas kiedyś łączyło, ale boję się, że
znów złamiesz mi serce albo rzucisz mnie po wszystkim.
<użytkownik Maddie usunął wiadomość z czatu>
Chase: ?
Maddie: Przepraszam, nie wiem, co mnie napadło. Zapomnij.
Chase:
ROZDZIAŁ 24
CHASE

– Dzisiaj spotykam się z Clementine. – Julian stanął w progu mojego


gabinetu.
Siniak jeszcze nie zniknął spod oka, warga wciąż była lekko rozcięta,
a na głupiej gębie dorosłego gościa malowała się nadąsana mina, bo ktoś
mu skopał dupę.
Oderwałem wzrok od laptopa, bo w końcu rozmawialiśmy o Małym
Smarku. Przycisnąłem palec wskazujący do ust.
– Po raz pierwszy od kiedy? – zapytałem, odchyliwszy się w fotelu.
Odkąd Julian dowiedział się o gościu z Wisconsin, w mojej rodzinie
zrobił się cyrk na kółkach. Wojna o stanowisko prezesa w końcu zeszła
na dalszy plan, a do niego dotarło, że jego małżeństwo – jego rodzina –
to jedna wielka bzdura. Wyglądał na zdruzgotanego, jak gdyby po tych
wieściach w końcu wrócił mu rozsądek. Zwłaszcza że Amber nie
marnowała czasu i zaciągnęła Clementine do Wisconsin, żeby ukryć się
przed medialną gównoburzą. Wykorzystała także okazję, żeby
przedstawić małej byłego chłopaka jako „dobrego przyjaciela rodziny”.
Julian pokiwał głową, pocierając szczęki.
– Nie wiem, co jej powiedzieć.
– Może po prostu, że jest ci, kurwa, przykro?
– Może bez przekleństw? Amber by mnie zabiła i pewnie musiałbym
wrzucić sto dolców do świnki skarbonki na brzydkie słowa. –
Rozmasował kark. – Chwila, a tak w ogóle to za co ma być mi przykro?
– Za to, że mała w ogóle znalazła się w takiej sytuacji –
powiedziałem. – Za powstałe okoliczności. A gdzie ją zabierasz?
– Nie mam pojęcia. Amber kazała mi ją odebrać o siedemnastej.
Gdzie powinienem...? Co ona w ogóle lubi? Jezu Chryste! Ja nawet nie
wiem, co ona lubi.
Julian z westchnieniem opadł na krzesło naprzeciwko mnie, nie
poprosiwszy o pozwolenie.
Gapiłem się na niego, jakby co najmniej nasrał mi na środku biurka.
Odkąd wypaplał wszystkim, że mój ojciec jest chory, a ja
przemeblowałem mu gębę, nasza relacja nie przedstawiała się zbyt
ciekawie. Właściwie nie rozmawialiśmy od chwili, gdy podsunąłem
jemu i Amber mój negatywny test na ojcostwo. Dosłownie podsunąłem
go Julianowi pod nos, a następnie wytarłem mu nim twarz. I byłaby to
najlepsza rzecz, jaka przydarzyła mi się w tym roku, gdyby nie
oznaczała kolejnej katastrofy dla Clemmy.
– Najlepiej zabierz ją na burgera. Później ja i Mad pójdziemy z nią do
kina, co? – zasugerowałem. – Może to nieco złagodzi cios.
Julian gwałtownie odwrócił głowę.
– Wciąż się z nią spotykasz?
– Czysto platonicznie – wycedziłem jak najgorsze bluźnierstwo.
Co za niesprawiedliwość – oto zostałem zepchnięty do kręgu
przyjaciół, mimo że jeszcze niedawno kilkukrotnie doprowadziłem Mad
do oszałamiających orgazmów. Zostałem potraktowany jak para
brudnych skarpetek.
Wzruszyłem ramionami, jakbym miał to gdzieś. Chociaż była to
nieprawda.
– Jej strata.
– Skoro już mowa o stracie... – Julian łapczywie nabrał powietrza.
Unikał kontaktu wzrokowego. Wziął z biurka bloczek czarnych
karteczek samoprzylepnych i zaczął je nerwowo przerzucać. – To, że
powiedziałem wszystkim o Ronanie... To było podłe. Już go za to
przeprosiłem. I zapewniłem, że nie zamierzam polować na posadę
prezesa. Pomyślałem, że może będziesz chciał o tym wiedzieć.
Nie odpowiedziałem. Miałem prawo do podejrzliwości.
Julian odrzucił głowę do tyłu i westchnął, patrząc w sufit.
– Chciałem mieć po prostu coś swojego.
– Miałeś. Żonę. Córkę. Niezłą karierę.
– Żonę, która mnie nienawidziła, mimo że za wszelką cenę starałem
się ją zadowolić. Żonę, której obiecałem, że będzie mieć męża prezesa.
Tyle że kiedy okazało się, że do tego nie dojdzie, zaczęła mi grozić
rozwodem. Chciałem zostać prezesem, bo sądziłem, że w ten sposób uda
mi się zatrzymać Amber. Ona i Clemmy były jedynymi w moim życiu,
których nie miałeś ty. Próbując je zatrzymać, zaniedbywałem je, bo cały
czas spędzałem w pracy. Teraz się rozwodzę. – Zrezygnowany machnął
ręką i roześmiał się z goryczą. – Ironia to suka.
– Wciąż masz Clemmy. Ona wie tylko tyle, że dalej jesteś jej tatą.
A co do Amber... Z ręką na sercu muszę powiedzieć, że więcej
satysfakcji daje wepchnięcie fiuta w papierową rurkę niż w kobietę,
która chce cię wyłącznie ze względu na twój portfel i posadę. Nawet
ciebie stać na kogoś lepszego.
Nie byłem gotów pocieszać mojego brato-kuzyna, który przez trzy
ostatnie lata mieszał mnie z błotem, ale kopanie leżącego nie było
w moim stylu.
– W każdym razie... – Uniosłem brew, kiedy zdałem sobie sprawę, że
Julian nie zamierza się ruszyć, dopóki go nie wykopię. – Mam robotę do
ogarnięcia. Napisz, skąd mam odebrać Małego Smarka.
Wstał i rozejrzał się, jakby o czymś zapomniał. Może o manierach?
Mógł chociaż zapukać do mojego gabinetu. A także przeprosić mnie za
te ostatnie trzy lata. Skrucha nic nie znaczy, jeśli oficjalnie nie przyznasz
się do błędu.
– Wiesz, Chase... Wcale nie jesteś taki zły. – Julian przystanął
w progu.
Zmierzyłem go beznamiętnym spojrzeniem.
– Dzięki za te nijakie słowa sympatii – powiedziałem. – Czy to
przypadkiem nie oznacza: „Spotkałem na swojej drodze większych
pojebów”?
Parsknął śmiechem.
– Widzisz? Właśnie o to mi chodziło. Zawsze uważałem, że nie masz
serca, dzięki czemu zrobienie z ciebie czarnego charakteru było
łatwiejsze. Wydajesz się taki niezainteresowany wszystkim, co wokół
ciebie. Paradujesz z tą swoją mroczną ponurą aureolą pod rękę. Zupełnie
jak sam diabeł. – Julian ściągnął brwi, a mnie dreszcz przebiegł po
kręgosłupie. Tak samo nazywała mnie Madison. Sądziłem, że w żartach,
ale teraz nie byłem już tego taki pewien. – Aż dotarło do mnie, że ty po
prostu taki jesteś. I mimo wszystko potrafisz troszczyć się o ludzi.
Zależy ci przecież na Lori, Ronanie, Katie i Clemmy.
I na Madison.
Dopadła mnie refleksja, że nie różnię się bardzo od mojej byłej
dziewczyny. Poniekąd ja również robiłem wszystko, żeby ludzie, na
których mi zależy, byli zadowoleni. Dlatego tak bardzo starałem się dla
taty. I jak Madison naciąłem się właściwie tylko na jednej osobie.
Obiecałem Amber małżeństwo. A ona w zamian mnie zdradziła.
Mimo to dla ukochanych mógłbym zrobić wszystko.
Zawsze będę wspierać swoją rodzinę.
Julian posłał mi spojrzenie pełne nadziei.
Och, do kurwy nędzy! A ja myślałem, że uda mi się wykręcić od
dramatu jak z Jerry’ego Springera! Ani chwili wytchnienia od
problemów.
Powiedz to.
Będzie smakować jak gnój, ale musisz to z siebie wyrzucić.
On też należy do twojej rodziny.
– Na tobie też mi zależy – wykrztusiłem, starając się nie zaciskać
zębów.
Oczy Juliana błysnęły.
Rozumiałem go. Aż do teraz sądził, że robiliśmy go w chuja. Że
dostał nazwisko Blacków, ale już zero dodatkowych korzyści, więc się
zbuntował. To nie usprawiedliwiało jego wrednego zachowania, ale nie
dziwiło.
– Naprawdę? – zapytał.
– Na to wygląda.
– Czy to oznacza, że uda mi się zatrzymać posadę dyrektora do spraw
informacji?
A może chce po prostu zadbać o siebie i swoją pracę?
– Na takie deklaracje jeszcze za wcześnie – zastrzegłem się.
– Dzięki, bracie. – Puścił do mnie oko.
Zaczekałem, aż opuści gabinet, i dopiero pozwoliłem sobie na odruch
wymiotny.

◆◆◆
Zatrzymałem się na piętrze Croquis, żeby odebrać Mad.
Svena zastałem przy windzie – właśnie pocierał brzuch ciężarnej
pracownicy jak kryształową kulę i zachwycał się dzieckiem. Skinąłem
mu głową. I wtedy znienacka podeszła do mnie jakaś znajomo
wyglądająca dziewczyna z jasnymi włosami w stylu Khaleesi.
A ponieważ nie przystanąłem, podążyła za mną korytarzem.
– Panie Black, proszę zaczekać! Chciałam podziękować za to, że
przekonał pan Svena, by dał mi kolejną szansę. Nie wiem, czy widział
pan te dwa mejle, które panu wysłałam, i, hm, kwiaty. Chcę powiedzieć,
że pana pomoc wiele dla mnie znaczy. I nie zamierzam zmarnować tej
szansy.
Mruknąłem coś pod nosem. Nie miałem pojęcia, kim jest ta laska ani
czego ode mnie chce. Skupiałem się wyłącznie na jednym celu – na
Madison Goldbloom, która siedziała przy swoim stanowisku
w jasnoniebieskiej sukience w łabędzie.
– Maddie i ja totalnie zaczynamy się zaprzyjaźniać. Wczoraj byłyśmy
razem na lunchu. Mówiła o tym panu? Wszystko między nami
w porządku.
Dziewczyna dosłownie stanęła na mojej drodze, więc musiałem coś
odpowiedzieć.
– Nadia, tak? – zapytałem.
– Nina. – Uśmiechnęła promiennie. – Maddie powiedziała mi, że już
nie jesteście razem. Tak mi przykro. – Przyłożyła dłoń do serca.
Jasne. Było jej tak przykro jak Daisy, kiedy próbuje molestować
biednego Franka.
– Jeśli będzie chciał pan z kimś porozmawiać...
„...to poszukam profesjonalnej pomocy u kogoś, kto nie chce mi
possać”, korciło mnie odpowiedzieć. Tyle że wtedy Mad nazwałaby
mnie palantem, tymczasem ja naprawdę pragnąłem, żeby przestała
postrzegać mnie jak wcielenie diabła.
– Doceniam. – Wyminąłem dziewczynę i pomaszerowałem prosto do
Madison, która gapiła się w telefon, marszcząc brwi. Na mój widok
złapała kurtkę i w przelocie pocałowała mnie w policzek.
Moje serce niemal eksplodowało.
– Dziękuję. – Uśmiechnęła się. – Mam nadzieję, że w drodze do kina
uda nam się przywitać z Ronanem? Upiekłam mu chlebek bananowy,
który wcale nie jest zmaltretowany.
– Zmaltretowany? – Pochyliłem głowę, żeby spojrzeć jej w oczy.
Unikała kontaktu wzrokowego. Nasza relacja najwyraźniej
przestawała być platoniczna.
– W sensie: nie wysmarowałam go masłem. Nie wygląda
zachwycająco, ale smakuje naprawdę dobrze.
– Z zewnątrz wygląda znacznie lepiej, niż myślisz – mruknąłem.
Najwyższy czas się poddać albo zawalczyć.
Postanowiłem stanąć do boju.
◆◆◆
Mimo wszystko wieczór spędziłem całkiem miło (wziąwszy pod uwagę,
że w trakcie doszło do kolejnego spotkania z parszywą gębą Juliana i to,
że Madison miała na sobie ubranie).
Po filmie zabraliśmy Małego Smarka na spotkanie z tatą i zostaliśmy
u niego na herbacie. Kiedy wychodziliśmy, Madison zatrzymała mnie
w drzwiach i położyła dłoń na mojej piersi. Moje mięśnie drgnęły pod
jej palcami, jakby mnie oparzyła.
– Ronan nie wygląda zbyt dobrze – wyszeptała. – Zostań z nim.
Pojadę do domu metrem.
Normalnie zrobiłbym wszystko, by spędzić z nią więcej czasu, ale nie
dziś. Miała rację. Pocałowałem ją w policzek.
– Dzięki, że tym filmem zabiłaś moje libido. Możliwe też, że wypalił
mi siatkówki w oczach. Już nigdy nie spojrzę na suknie balowe i tiary
w ten sam sposób.
– Dzięki, że się na niego zgodziłeś.
Nie ruszyła się.
Mama i Clemmy siedziały w salonie i układały puzzle. Tata leżał
w głównej sypialni. Mógłbym się nachylić i pocałować Mad, a ona by
mi na to pozwoliła. W jej oczach płonęło coś, co rozpoznawałem.
Cielesny głód.
Tyle że nie była to odpowiednia chwila.
Ani tym bardziej miejsce.
Odchyliłem się i dałem jej prztyczka w nos.
– To na razie – powiedziałem z uśmiechem.
– Na razie – odparła stłumionym głosem.
Gdy tylko znikła w windzie, wyjąłem telefon i napisałem wiadomość,
wiedząc, że będzie mieć słaby zasięg i nie odczyta.
Chase: Tak cholernie cię kocham, Madison Petal Goldbloom. Tak
bardzo, że czasami patrzenie na ciebie wręcz boli.
<użytkownik Chase usunął wiadomość z czatu>

Odpisała minutę później.

Maddie: Co wysłałeś i usunąłeś? Kiedyś cię za to zabiję, Chase.


Chase: Tata twierdzi, że chlebek bananowy jest przeciętny. Nie
chciałem, żebyś poczuła się urażona.
Maddie: Jesteś wredny.
Chase: Ktoś musi.

◆◆◆
– Proszę – rozległ się zachrypnięty głos taty.
Jego płuca działały tylko w dziesięciu procentach normalnej
wydajności.
Wszedłem i oparłem się o drzwi, zahaczając kciukami o przednie
kieszenie spodni.
Tata leżał w mroku. Grant wyjaśnił mi, że podał mu mnóstwo leków
przeciwbólowych, ale cierpienie nie ustąpiło. Oddychał ciężko, rzęził jak
stary samochód, który jedzie na oparach, zanim zupełnie się zatrzyma.
Choroba postępowała zarówno zbyt szybko, jak i zbyt wolno.
– Nie stój tak, chłopcze. Wejdź do środka. Ja nie gryzę – zakaszlał.
Podszedłem do łóżka i po raz pierwszy w życiu poczułem się
przytłoczony. Mojemu ojcu pozostało kilka dni. Albo i godzin. A mimo
to świat kręcił się dalej. Zabraliśmy Małego Smarka do kina. Poszliśmy
do pracy. Żyliśmy. I w każdej minucie życia miałem wrażenie, że
zdradzam tatę.
Dźwignął się, wyciągnął rękę i sięgnął do szafki nocnej po skręta.
Uniosłem brew, gdy wziął zapalniczkę.
– Zachciało ci się naćpać? – zapytałem.
– Na tyle, na ile mogę, wziąwszy pod uwagę stan moich płuc. To
medyczna marihuana. Wspaniale uśmierza ból. – Zapalił zioło, zaciągnął
się głęboko i rozkaszlał.
Usiadłem przy nim.
– Maddie miała chyba dobry humor? – zauważył.
– Naprawdę będziemy rozmawiać o Maddie? – Przyjrzałem się
pojemnikowi z marihuaną.
– Skąd, przepraszam. Porozmawiajmy na mój ulubiony temat.
O umieraniu.
– Racja. – Podrapałem się po zaroście. – Tak, wszystko u niej
w porządku. Ale martwi się o ciebie.
– Czy z tą biedną dziewczyną łączy cię romantyczna relacja? –
Przekrzywił głowę i ponownie się zaciągnął.
Własny ojciec palący trawkę wyglądał absurdalnie. Brakowało mu
tylko bejsbolówki odwróconej daszkiem do tyłu oraz subskrypcji
premium na Pornhubie. Wtedy byłby już całkiem jak student.
Zachichotałem.
– Maddy nie dotknął jeszcze ten rodzaj pecha. Ale pracuję nad tym.
– Powoli ci idzie. – Tata strzepnął skręta do popielniczki.
– Tempo to moje zmartwienie – odparłem. – Ty natomiast wyciśnij
z tych nadchodzących tygodni tyle, ile się da. Posłuchaj, chcę wyjaśnić
sytuację, do której doszło między mną a Julianem w biurze. Tak
naprawdę jeszcze nie mieliśmy okazji tego obgadać.
Tata machnął ręką.
– Nie ma takiej potrzeby. Podświadomie wiedziałem, że prędzej czy
później do tego dojdzie. Musieliście to między sobą rozwiązać, i się
wam udało. Władza się wyrównała. Julian próbował przejąć rolę
przywódcy stada, ale poległ. Teraz będzie lizać rany po bitwie.
Natomiast ty musisz wykazać się rozsądkiem i nie wbijać w nie
paluchów, dopóki są świeże. Jak już wspomniałem, uznaję go za
swojego syna. A Clementine jest moją wnuczką. Nic tego nigdy nie
zmieni. Biologia nie może rywalizować z więzią emocjonalną. Ale coś
ci powiem, Chase. Ze wszystkich moich dzieci to ty jesteś do mnie
najbardziej podobny.
Tata łapczywie zaczerpnął powietrza, jak gdyby jego płuca nie mogły
znieść tego, że wypowiedział kilka zdań z rzędu.
– Dziękuję. – Spuściłem głowę.
– To nie jest komplement – odparł ze śmiertelnie poważną miną.
A to niespodzianka!
Wbiłem w niego zdziwione spojrzenie. Westchnął, wziął kolejnego
bucha.
– Czasami jestem uparty jak osioł i postępuję bardzo nieracjonalnie –
wyjaśnił ze skrętem między palcami. – Kocham twoją matkę, ale
przyznaję, że z powodu moich huśtawek nastrojów przeszła piekło. Brak
mi manier i bywam sarkastyczny nawet wtedy, gdy nie trzeba. Czyli
przez większość czasu. Chcę, żebyś mi coś obiecał.
Miałem nadzieję, że nie chodzi mu o sarkazm. Żeby zrezygnować
z wisielczego humoru, musiałbym chyba wyciąć sobie połowę mózgu
i język.
– Słucham – powiedziałem ostrożnie.
– Daj szansę miłości. To rzadkie uczucie, prawdziwe i może
całkowicie odmienić twoje życie. Niecodziennie trafia się taka
dziewczyna, jak Madison. Jeśli przegapisz okazję, by z nią być... Nie ma
gwarancji, że na twojej drodze stanie kolejna idealna dziewczyna. Wiem,
że Amber bardzo cię skrzywdziła, ale ty jej nie kochałeś. Chciałeś się
tylko ustatkować i porzucić romanse. Obserwowałem, jak ona na ciebie
patrzyła. I jak ty na nią.
Wiedziałem, o co mu chodzi. Tuż po studiach patrzyłem na Amber jak
na nowe błyszczące auto z edycji limitowanej. Posiadanie jej
zwielokrotniłoby moją wartość. Wtedy wydawało mi się, że pasuje do
mojego życia. Natomiast na Madison patrzyłem jak na piniatę pełną
niespodzianek i orgazmów, i tę piniatę chciałem rozwalić. Własnym
fiutem w kształcie kija. Przy niej musiałem mieć się na baczności i nigdy
nie wiedziałem, co ona mi powie lub co zrobi. Przez nią obejrzałem
nawet Zanim cię poznałem. I wiecie co? Louisa Clark jest piekielnie
seksowna.
– Otwórz swoje serce. Życie jest krótsze, niż ci się wydaje. A kiedy
znajdziesz się w mojej sytuacji, przykuty do łóżka, o włos od śmierci,
zapewniam cię, że nie będziesz myśleć o zarobionych pieniądzach,
o ważnych kontraktach, przychodach, ludziach, których oszukałeś
w biznesie albo którzy oszukali ciebie. Będziesz myśleć o tym, jakim
jesteś szczęściarzem, że masz okazję jeść domowej roboty chlebek
bananowy i słuchać śmiechu swojej wnuczki, bo rozbawiła ją miłość
twojego życia.
Zamknąłem powieki i pokiwałem głową.
– Obiecuję, że... – zacząłem, ale kiedy otworzyłem oczy, tata już
odpłynął.
Skręt żarzył się w jego palcach.
Wyjąłem go, zdusiłem w popielniczce stojącej na nocnej szafce,
pocałowałem tatę w czoło i wyszedłem.
ROZDZIAŁ 25
MADDIE

– Wszystko w porządku? – zapytał Sven, ciągnąc i wygładzając suknię


na moim ciele.
Nie było w porządku.
Ani trochę.
Modelka, która miała zaprezentować Wymarzoną Suknię Ślubną,
rozpłynęła się w powietrzu, a zastępstwo padło na mnie. Byłam
wściekła. Podanie Svenowi wymiarów to jedno, ale paradowanie w tej
chrzanionej kiecce (bo laska, w dodatku wyższa ode mnie o jakieś
dwadzieścia centymetrów, nawiała) to już zupełnie inna bajka. Co za
brak profesjonalizmu!
– Nic mi nie jest – wycedziłam. – Ale powinieneś porozmawiać
z agencją tej modelki. Wystawiła nas już drugi raz z rzędu. Może trzeba
było od razu zdecydować się na dziewczynę w rozmiarze trzydzieści
dwa?
Rany, teraz już wcale nie przypominałam Męczennicy Maddie. Dawna
ja nigdy nie skrytykowałaby drugiej osoby. Ta nowa natomiast miała
ochotę rozliczać ludzi z ich czynów. Okazało się, że życie w nowej
wersji samej siebie jest o wiele wygodniejsze niż dzielenie ciała ze starą.
– Nie. Na to już za późno. – Sven przykucnął i szpilkami spiął
materiał wokół mojej talii. Trzymając w ustach kilka kolejnych szpilek,
dodał: – Poza tym, gdybym nawet miał szukać kolejnej modelki,
chciałbym, żeby wyglądała jak prawdziwa kobieta. Ta modelka jest
warta świeczki. Wierz mi.
– Supermodelki to też kobiety. Właściwie kobiety mają tak różne
kształty, rozmiary, kolory skóry i wzrost, że żadna z tych cech nie
powinna świadczyć o kobiecości. – Nina uniosła rękę, jakby prosiła
o pozwolenie.
Oboje przyjrzeli mi się w sukni, którą uważałam za osobiste dzieło
sztuki.
– Amen. – Przybiłam z Niną piątkę i odwróciłam się przed wielkim aż
po sufit lustrem, które trzymaliśmy w biurze głównie po to, by Sven
mógł się w nim przeglądać.
Wszyscy projektanci, stażyści i asystenci zebrali się, żeby popatrzeć
na suknię. Moją szyję i policzki pokryły czerwone plamy wstydu. Nie
przywykłam do tego, że wszyscy się na mnie gapią.
– Dobra. Później naniosę poprawki. Modelka jest tego warta, bo
kiecka wygląda jak dla niej stworzona, a ja mam gdzieś, czy jest zajęta.
A teraz, Maddie, wyprostuj plecy, bo zachowujesz się tak, jakbyś chciała
zniknąć w tej sukni.
Wykonałam polecenie i przesunęłam dłońmi po cudownej tkaninie.
Nazwałam tę suknię Moonflower, Księżycowym Pnączem, którego
rozkloszowana spódnica przypominała kielich. Ale uparłam się na tę
nazwę także z innego powodu – biała odmiana tej rośliny otwierała
płatki wyłącznie w nocy. Kwitła w mroku. No i Sven kazał mi ochrzcić
ją tak, bym była w zgodzie ze sobą.
A ja kwitłam w objęciach ciemności. A przynajmniej tak się sobie
kojarzyłam.
Straciłam matkę, gdy byłam zaledwie niezdarnym dzieciakiem
u progu dorosłości. Wychowywał mnie owdowiały ojciec, zajęty
ratowaniem jedynej spuścizny po matce, jej kwiaciarni.
Zakochałam się w Chasie Blacku, gdy jego ojciec umierał.
I w sobie również się zakochałam, gdy dotarło do mnie, że jestem
godna takiego człowieka, jak Chase Black. Właściwie, że jestem warta
każdego mężczyzny.
Przygryzłam wargę i popatrzyłam w lustro, myśląc o tych wszystkich
kobietach, które pójdą w tej sukni do ołtarza. Wyobraziłam sobie ich
późniejsze życie z mężami (lub żonami). Myślałam o dzieciach, które
będą mieć. O pozytywnych testach ciążowych. O awansach.
Świątecznych porankach. Rodzinnych wakacjach. Wokół tej sukni
będzie się kręcić niejedno ludzkie życie. A wiele lat później, gdy te
tysiące kobiet spojrzą na Moonflower, dla każdej będzie ona
symbolizować coś innego. Miłość. Nadzieję. Złamane serce.
Ta myśl sprawiła, że przepełniła mnie ekscytacja.
– Maddie. – Nina podeszła i podała mi mój telefon, który wibrował
w jej dłoni. – Ktoś do ciebie.
Zmarszczyłam brwi. Katie. Może chce odwołać nasz lunch?
Przycisnęłam komórkę do ucha.
– Hej, K.! Co tam?
– Maddie – wykrztusiła.
Od razu ścisnęło mnie w sercu.
– Katie. – Mój głos zadrżał. – Co się stało?
To okropne, że człowiek musi zadać pytanie, na które zna odpowiedź,
tylko po to, by pozbyć się wątpliwości. Żeby jakkolwiek sobie z czymś
poradzić. Słowo na dziś na drzwiach Layli brzmiało „katastrofa”.
Powinnam była się domyślić.
– Tata... – Głos Katie był słaby i zachrypnięty, jak gdyby roztapiał się
w jej gardle. – Nie żyje.

◆◆◆
Ledwie pamiętam to, co wydarzyło się w ciągu następnej godziny. Nie
mogłam oddychać. Nie mogłam myśleć. Nawet nie widziałam wyraźnie.
I może właśnie dlatego wypadłam z budynku w sukni
przypominającej trzypiętrowy tort, zanim Sven i Nina wciągnęli mnie do
środka. Kopałam w powietrzu i krzyczałam, że muszę zobaczyć się
z Blackami.
Nina wepchnęła mnie do łazienki, ściągnęła ze mnie suknię i ubrała
w normalne rzeczy. Dygotałam od stóp do głów, próbowałam się
dodzwonić do Chase’a, ale odpowiadała mi tylko chłodna, bezosobowa
automatyczna poczta. Podziękowałam Bogu za Ninę, która za wszelką
cenę usiłowała zadośćuczynić swoim starym grzechom wobec mnie.
Zadbała nawet o to, by przed firmą czekała na mnie taksówka.
Droga do szpitala minęła mi jak z bicza strzelił. Nawet nie pamiętam
twarzy czy słów pielęgniarek, które pokierowały mnie do pokoju
Ronana Blacka. Ale kiedy tam dotarłam, już go nie zastałam. Za to
Chase stał zwrócony do mnie plecami i gapił się przez okno; za nim
zauważyłam puste, niepościelone łóżko. Lori kuliła się na szpitalnym
zielonym fotelu, wtuliwszy głowę w ramię Katie. Julian siedział na
brzegu łóżka ze wzrokiem wbitym w leżące na kolanach dłonie. Nigdzie
nie zauważyłam Amber i Clementine.
Najpierw rzuciłam się do Katie i Lori. Jeszcze nie byłam gotowa na
bliskie spotkanie z cierpieniem Chase’a.
– Jak do tego doszło? – zapytałam, dobrze wiedząc, że wcale nie mają
ochoty odpowiadać na to pytanie.
Kiedy dowiedziałam się o śmierci mamy, tata nie miał najmniejszej
ochoty się odzywać, a już tym bardziej na temat okoliczności zgonu.
Mimo to, gdy zjawiła się rodzina i przyjaciele, wszyscy zasypali nas
pytaniami. „Jak umarła?” „Kto ją znalazł?” „Jak tata przekazał ci te
wieści?”
– Mama poszła do sypialni, żeby zapytać go, czy miałby coś
przeciwko, gdyby zjadła przy nim lunch. – Katie pociągnęła nosem,
tuląc głowę matki. – Nie odpowiadał. Lori wezwała pomoc. – Blackowie
kazali zainstalować przy łóżku Ronana przycisk wzywający lekarzy. –
Kiedy zjawili się ratownicy, wciąż miał słaby puls, więc przewieźli go
tutaj. Zmarł w ciągu kilku minut.
Objęłam obie ramionami, jak gdybym chciała je posklejać.
Wdychałam ich żal i całowałam je po głowach, chociaż wcale nie
miałam pewności, czy mogę to robić. Zależało mi jednak, by jakoś je
pocieszyć.
Kiedy ich oddechy się uspokoiły, wstałam.
Julian i Chase znajdowali się na dwóch przeciwległych krańcach
pokoju, odwróceni do mnie plecami. Najpierw podeszłam do Juliana.
Był blady jak ściana, jego skóra świeciła się bardziej niż zazwyczaj.
Sprawiał wrażenie osoby, która straciła nie tylko ojca. Wiedziałam, że
mierzy się z rozwodem, więc dostosowanie się do nowej rzeczywistości
i ogarnięcie spraw z Clemmy nie było niczym przyjemnym.
Wstrzymałam oddech, ostrożnie położyłam rękę na jego ramieniu
i uścisnęłam je. Powoli odwrócił głowę i napotkał moje spojrzenie.
Zupełnie jakby spodziewał się konfrontacji.
– Przykro mi z powodu twojej straty – powiedziałam cicho.
– Nie powinnaś czuć do mnie niczego poza pogardą. – Spuścił
głowę. – Ale doceniam.
Zignorowałam jego słowa.
– Wiem, że w tym momencie moje słowa niewiele znaczą, bo rana jest
otwarta, rozszarpana i krwawiąca. Ale zapewniam cię, że kiedyś będzie
lepiej. Musisz po prostu to przetrwać.
– Dlaczego to robisz? – Głośno przełknął ślinę. – Co cię w ogóle
obchodzę? Do tej pory byłem dla ciebie okropny.
– To prawda – przyznałam, ale nie cofnęłam ręki. – Nakryłeś mnie na
kłamstwie i nazwałeś mnie szóstką. Byłeś niemiły, ale to nie oznacza, że
ja powinnam być niemiła dla ciebie. Tak się składa, że siebie lubię.
Może i jestem szóstką, ale w sercu dziesiątką.
– Słyszałaś to? – Uniósł brwi. Wyglądało to niemal komicznie.
Wzruszyłam ramionami.
– Piękno to pojęcie względne.
To nie był czas ani miejsce na taką rozmowę, ale miałam wrażenie, że
dzięki niej Julian nie myśli o śmierci ojca. Podsunęłam mu najlepszy
sposób, by poradzić sobie z rozpaczą: żyć dalej, rozmawiać, działać.
– Chciałam wkurzyć Chase’a. – Zesztywniał. – Nie mówiłem tego
poważnie. I dla jasności: udało mi się to. To znaczy wkurzenie. Więc... –
Przeniósł wzrok na Chase’a na tle okna, wciąż nieświadomego mojej
obecności i pogrążonego w myślach. – Myśl sobie, co chcesz.
Dla mnie oznaczało to tyle, że Chase i Julian kochali się nienawidzić.
Jakoś nie potrafiłam uwierzyć w inny scenariusz.
Spojrzałam na Chase’a. Stał wsparty czołem o szybę, którą pokrył
szary obłok jego oddechu. Rozdzierała mnie potrzeba, by przytulić tę
mroczną, dziką bestię.
– Idź. – Julian poklepał mnie po dłoni, która wciąż spoczywała na
jego ramieniu. – W końcu przyszłaś tu dla niego.
Podeszłam do Chase’a i dotknęłam jego spiętych pleców. Serce waliło
mi jak młotem, skręcało się, błagało, podrygiwało. „Wypuść mnie”,
mówiło.
Jeszcze nigdy nie bałam się z kimś porozmawiać. Tak bardzo jak
z nim teraz.
– Chase.
Odwrócił się i wpadł w moje ramiona.
Zachwiałam się, ale zamknęłam go w mocnym uścisku. Stykaliśmy
się każdym centymetrem naszych ciał, jakbyśmy się do siebie
podłączyli – ja byłam ładowarką, on pobierał ode mnie energię. Na jego
twarzy malował się wachlarz emocji, jakich nigdy dotąd u niego nie
widziałam. Dostrzegałam tyle cierpienia, że sama poczułam się, jakby
ktoś chlasnął mnie nożem.
Ujęłam twarz Chase’a w dłonie i odsunęłam go od siebie, żeby móc
spojrzeć mu w oczy. Łzy płynęły po mojej twarzy tak obficie, jak nigdy.
Owszem, uwielbiałam Ronana, ale żeby jego śmierć wzbudziła we mnie
aż taką reakcję? Przecież opuścił rodzinę, która wielbiła go nad życie.
To oznacza, że jest wart moich łez, zreflektowałam się.
– Zabiorę cię teraz do domu – wyszeptałam.
Chase potrząsnął głową.
– Jest jeszcze tyle do zrobienia.
– Nie. – Katie i Lori jednocześnie podniosły się z miejsc. – Wcale nie.
Pozostaje jedynie zająć się dokumentacją. Spotkamy się za kilka godzin
i zastanowimy co dalej – upierała się Lori. – Muszę się wykąpać i wziąć
w garść. I powiedzieć swoim siostrom.
Droga taksówką do mieszkania Chase’a upłynęła nam w milczeniu.
Trzymaliśmy się za ręce na tylnym siedzeniu, obserwując Nowy Jork
prześlizgujący się za oknami. Kiedy dotarliśmy na miejsce, nalałam
whiskey do szklanki i wcisnęłam mu ją w dłoń. Posadziłam
Chase’a przy kuchennej wyspie w kształcie litery U, a następnie poszłam
do łazienki, żeby odkręcić wodę pod prysznicem. Z pięciu głowic
trysnęła woda i pomieszczenie natychmiast wypełniła para. Powiesiłam
ręcznik na grzejniku, wróciłam do kuchni, przyłożyłam szklankę
z resztką whiskey do ust Chase’a i nakłoniłam go, by wypił duszkiem.
Następnie zaciągnęłam go pod prysznic.
– Wołaj, jeśli będziesz czegoś potrzebować.
– Nie jestem inwalidą – rzucił kwaśno. A potem ciężko odetchnął. –
Kurwa. Przepraszam. I dzięki.
Poszedł pod prysznic, a ja postanowiłam ugotować mu jakiś zdrowy
posiłek. Tak naprawdę żadna ze mnie kucharka, ale Chase’owi potrzebne
było jedzenie na pocieszenie, a nie jakaś egzotyka na wynos. Po
zawartości lodówki wywnioskowałam, że zakupy robił ktoś, kto wie, że
Chase jest kawalerem, który nie spędza w kuchni dużo czasu.
Postawiłam na chili z wołowiny, grzybów, bakłażana i dyni, które
znalazłam na blacie w nietkniętym koszyku ze sklepu Organic Living.
Uważnie czytałam przepis w telefonie, mieszając drewnianą łyżką
w garnku z parującym daniem. Brakowało mi wyłącznie papryki
w proszku, więc otworzyłam spiżarnię, żeby sprawdzić, czy Chase
trzyma tam przyprawy.
Otworzyłam i zamarłam. Złapałam się za serce, telefon upadł na
podłogę.
Patrzyłam na azalię stojącą w ciemnym pomieszczeniu, w którym nie
znajdowało się nic oprócz niej, jeśli nie liczyć trzech nawilżaczy, które
wypuszczały parę. Kwitła kolorami w ciemności. Dostrzegłam różowe
płatki z białą obwódką.
Weszłam do środka i ostrożnie podniosłam doniczkę. Chciałam mieć
pewność, że to ta sama roślina, którą podarowałam Chase’owi.
Znalazłam mój sekretny znak.
„Lubią ciemne miejsca, wilgotne powietrze, a doprowadzenie do ich
rozkwitu jest prawie niemożliwe”, powiedziałam tamtego dnia
w sklepie.
Zapamiętał.
Chase nie wyrzucił jej ani nie pozwolił umrzeć. Pielęgnował ją.
Zamknęłam drzwi i zrobiłam krok do tyłu. Nie mogłam złapać
oddechu, miałam wrażenie, że płuca mi się skurczyły.
Chase dokonał niemożliwego. Utrzymywał kwiaty przy życiu,
zajmował się nimi codziennie, a nawet zrobił im azyl w swojej spiżarni.
Był gotowy na związek. Czułam to każdą komórką swojego serca.
Widziałam jednak również, że w tym momencie cierpi, ma mętlik
w głowie i to nie jest odpowiednia chwila.
– Hej – usłyszałam za sobą.
Podskoczyłam i się odwróciłam.
– Och. Cześć.
– Robisz coś do jedzenia? – zapytał zmęczonym głosem.
Wycierał ręcznikiem mokre włosy.
– Tak. Chili. Jesteś głodny?
– Jasne. O ile nie jest sfajczone...
W tej samej chwili poczułam dym. Rzuciłam się do kuchenki, ale
fasola na dnie garnka była już zwęglona.
Chase spojrzał ponad moim ramieniem.
Westchnęłam.
– To co, pizza?
Wsparł podbródek na moim ramieniu i pokiwał głową.
– Z pepperoni i karczochem. Taka, jaką lubił tata.

◆◆◆

CHASE

Pochowaliśmy tatę pięć dni później.


Mama chciała to zrobić już po trzech, ale mieliśmy sporo krewnych
w Szkocji, Wirginii i Kalifornii, więc trzeba było wziąć pod uwagę
rozkład lotów. Madison wspierała mnie na każdym kroku, tak jak
obiecała: pojechała z mamą wybrać trumnę, osobiście zajęła się
kwiatami na pogrzeb. A nawet przyjmowała gości w domu mamy oraz
odbierała przesyłki z kondolencjami.
W ponury jesienny dzień trumnę z Ronanem Blackiem umieszczono
w ziejącej pustką dziurze w ziemi. Pogrzeb okazał się wydarzeniem na
ponad tysiąc osób, ale na stypę zaprosiliśmy tylko najbliższą rodzinę.
Mad cały czas zaciskała moją dłoń w swojej, małej i ciepłej. Czułem się
idiotycznie, bo nie mogłem jej całować wtedy, gdy chciałem. I nie
mogłem się w niej zanurzyć, gdy życie wydawało się nie do zniesienia.
Po pogrzebie dni się zlewały. Były jak posklejane strony w książce.
Ludzie przynosili do naszego domu jedzenie, jak gdyby ktokolwiek
miał na nie ochotę. Ale kiedy zrobiło się naprawdę zbyt ciężko, a ja nie
potrafiłem zmusić się do kolejnego uprzejmego uśmiechu, Mad przejęła
pałeczkę i zabawiała gości w imieniu rodziny. Sama ostatnio spała
niewiele. Nie przestała pracować – trochę z biura, trochę z domu – a do
późnych godzin wieczornych dotrzymywała nam towarzystwa.
Tydzień po pogrzebie odbyło się odczytanie testamentu. Madison
uznała, że nie chce brać w tym udziału.
– To najokrutniejsza część śmierci, a ja nie czuję się komfortowo ze
świadomością, że miałabym być jej częścią – powiedziała, a my
uszanowaliśmy jej wolę, choć nieformalnie była dla nas rodziną (co za
popieprzony układ, nieprawdaż?).
Spotkaliśmy się u mamy. Gospodyni podała nam cranachan parfait,
szkocki deser uwielbiany przez tatę. Zjedliśmy go, popijając ledwie
znośną wódkę Ogilvy, jak miał w zwyczaju.
Katie odczytała testament. Z naszej trójki rodzeństwa wydawała się
jedyną osobą, która nie zabiłaby kogoś, gdyby nie dostała tego, na czym
jej zależy, więc uznaliśmy, że tak będzie sprawiedliwie.
– Mama dostaje posiadłości, dwadzieścia pięć procent udziałów
w Black & Company i wszystkie klejnoty rodzinne. – Katie spojrzała
znad kartki i uścisnęła dłoń mamy.
– Cholera, a ja tu przyszedłem właśnie dla naszyjnika od Tiffany’ego.
Cóż, szybko poszło – rzucił Julian i udał, że chce wstać z krzesła.
Mama klepnęła go w udo i kazała mu usiąść. Oboje wydali z siebie
zmęczony chichot.
Doceniałem to, że po śmierci taty Julian powrócił do sarkastycznych
komentarzy, ale nie byłem w nastroju do żartów.
Katie ponownie spojrzała na kartkę, która w jej dłoni drżała jak liść.
Zakryła usta drugą dłonią, a w jej oczach błysnęły łzy.
– A ja dostaję wszystkie firmowe kreacje vintage, które zostały
zaprojektowane lub noszone przez ikony mody. I piętnaście procent
udziałów. Oraz loft!
Wiedziałem, co poruszyło ją najbardziej. Te suknie. Dla niej znaczyły
najwięcej. Mieliśmy w centrum muzeum Black & Company, w którym
znajdowały się wszystkie stare kreacje, a Katie je kochała. Jako dziecko
odwiedzała je niemal co miesiąc.
Zastanowiłem się, czy Mad tam kiedyś była. I czy mógłbym ją tam
zabrać. Czy w ogóle by mi pozwoliła?
– Julian, ty jesteś następny. – Katie nachyliła się i zacisnęła dłoń na
jego kolanie.
W śmierci taty był jeden pozytyw – Julian dostał drugą szansę,
chociaż nawet o nią nie poprosił. Obaj milcząco zgadzaliśmy się, że jest
pierwszorzędnym idiotą, który przez kilka ostatnich lat zachowywał się
jak najgorszy dupek, ale karma wyruchała go tak mocno – i to na sucho,
bez lubrykantu – że żaden członek naszej rodziny nie miał ochoty
bardziej rujnować mu życia. Dla jasności: nigdy nie zrezygnuję z okazji,
by dopiec Julianowi, ale już nie miałem ochoty go zniszczyć.
– Julian dostaje dwadzieścia procent udziałów, obie posiadłości,
w których mieszkaliście z Amber, zamek w Edynburgu i twój rodzinny
dom w Dundee. Jest również list. – Katie odchrząknęła i spojrzała na
niego z troską.
Julian spuścił głowę, klasnął w dłonie, a jego plecy zadrżały. Szlochał.
Ten dom w Dundee był miłym dodatkiem. Żadne z nas nie miało
pojęcia, że tata go zatrzymał. Zawsze zakładaliśmy, że skoro zajmował
się spadkiem po rodzicach Juliana, to sprzedał tę posiadłość. Tak byłoby
praktycznie. A poza tym Julian dostał więcej udziałów w firmie niż
Katie, co dowodziło, że tata nie kłamał – naprawdę uważał go za
swojego syna.
Kiedy Julian podniósł głowę, jego oczy były czerwone i wilgotne.
– List? – powtórzył. – A dlaczego ty i Lori nie dostałyście żadnego
listu?
– Dostałyśmy. I przeczytałyśmy je wcześniej – wyjaśniła mama
z kanapy. – Odnoszę jednak wrażenie, że to, co Ronan ma ci do
powiedzenia, jest mniej osobiste i powinni usłyszeć to wszyscy
członkowie rodziny.
Julian się zawahał.
– W porządku – powiedział po chwili. – Posłuchajmy.
– Tata powiedział... – Katie urwała i zmarszczyła brwi. – Nie, muszę
to przeczytać, żeby nie zepsuć przekazu. „Drogi Julianie. Odbiło ci, do
cholery? Miałeś wszystko, o czym mógł marzyć człowiek, a chciałeś
z tego zrezygnować, by pracować więcej, mieć jeszcze więcej stresu
i odpowiedzialności? Zacznij skupiać się na tym, co ważne, a nie na
pieniądzach, statusie i Amber. One nie są warte wysiłku. Kocham cię,
synu, ale jesteś skończonym wrzodem na dupie. Jeśli nie zadbasz
o swoje priorytety, dostaniesz zakaz wstępu do nieba. Już ja o to
zadbam. A wierz mi, alternatywa ci się nie spodoba. Postępuj rozsądnie
i kochaj mocno. Tata”.
Wszyscy w pokoju wybuchli śmiechem.
Właściwie humor nam dopisywał, po raz pierwszy od niemal dwóch
tygodni, czyli od śmierci taty. Katie zerknęła na mnie kątem oka
i ostrzegawczo uniosła wypielęgnowany palec.
– Na twoim miejscu bym się tak nie cieszyła. Jesteś następny,
braciszku.
– Dawaj! – Rozparłem się w fotelu w adamaszkowy wzór, wciąż
uchachany.
– Dwadzieścia pięć procent udziałów – oznajmiła Katie.
– I to wszystko? – Mama uniosła brwi.
To samo pytanie pojawiło się w mojej głowie, ale nie byłem aż tak
roszczeniowym dzieciakiem, by wypowiedzieć je na głos. A zatem
pozostałe piętnaście procent trafi do udziałowców zewnętrznych.
– Nie. Do ciebie też jest list. – Katie uśmiechnęła się szeroko.
Najwyraźniej świetnie się bawiła.
Ja dostałem najmniej rzeczy materialnych. Co mi pasowało, bo nigdy
się dla mnie nie liczyły.
Julian udał, że rzuca mi jakiś przedmiot.
– Lubrykant, proszę pana.
Chwyciłem wyimaginowaną butelkę.
Zrobiło się jak za dawnych czasów. Jak za dzieciaka.
– Dobry brat zaoferowałby pomoc w aplikacji – zauważyłem.
– Przyda się, wziąwszy pod uwagę, że skopanie ci dupy w partyjce
szachów to moje nowe hobby.
Chwilę patrzyliśmy sobie głęboko w oczy, a potem wybuchliśmy
śmiechem.
Katie, przyzwyczajona do przekomarzanek starszych braci, pokręciła
głową.
– Wiadomość od taty brzmi następująco: „Drogi Chasie, jeśli podczas
czytania tego listu siedzisz bez Maddie u boku, to mnie zawiodłeś. Jak
również wszystkich mężczyzn na świecie. Idź natychmiast naprawić ten
błąd. To kobieta, która przywróciła ci życie, bo przez ostatnie dziesięć
lat byłeś tylko skorupą. Nie mam pojęcia, jak to zrobiła ani dlaczego
w ogóle taki się stałeś, ale nie możesz pozwolić jej odejść. Kocham cię,
tata”.
Słowa wsiąkły w pokój, wyryły się na ścianach. Katie skinęła krótko
głową, jakby się z nimi zgadzała.
– „Dla Maddie również coś zostawiłem – ciągnęła. – Schowałem to
w sejfie. Proszę cię, przekaż jej to przy najbliższej okazji. Postscriptum.
Jeśli zwolnisz swojego brata, ty również będziesz miał zakaz wstępu do
niebiańskiej posiadłości, którą właśnie buduję”.
Odwróciłem się do Juliana i oddałem mu niewidzialną butelkę
z lubrykantem.
– Wygląda na to, że przez długi czas będę twoim szefem. Chyba też
będziesz potrzebował nawilżenia.
– Chłopcy! – skarciła nas mama, jak w dzieciństwie, i złapała się za
perły. – Zachowujcie się!
– Dobra – mruknął urażony Julian.
– To on zaczął – wymamrotałem.
Julian prychnął i szturchnął mnie łokciem w żebra.
Katie patrzyła na nas, śmiejąc się i płacząc jednocześnie. O dziwo,
podzielałem te skrajne emocje. I cieszyłem się, że tata doprowadził do
tej sytuacji. Poniekąd odszedł z jajem.
– Jest jeszcze jedna ogólna wiadomość do nas wszystkich. – Katie
otarła łzę spod oka. – „Droga rodzino, nie zapominajcie, że zawsze
byłem całkiem obrotny i potrafiłem o siebie zadbać. Nie martwcie się.
Gdziekolwiek jestem, wszystko ze mną w porządku. Tęsknię za wami
i kocham was, ale także proszę, byście nie śpieszyli się z dołączeniem do
mnie. Buziaki, tata”.
– Kłamca! – mruknęła mama. – Nigdy nie potrafił o siebie zadbać.
Ponowny chichot.
– Właśnie, że potrafił. – Julian podrapał się po podbródku. – Jeżeli
niebo okaże się jakąś wersją Władcy much, to tata na pewno będzie
Ralfem.
Tata. Znów go tak nazywał.
Uśmiechnąłem się.
Skoro śmiejemy się niecałe dwa tygodnie po jego śmierci, może
jednak uda się nam przetrwać?
ROZDZIAŁ 26
MADDIE

Kiedy rozległ się dzwonek do drzwi, leżałam właśnie zwinięta na


kanapie.
Podniosłam się, żeby otworzyć, a Daisy rzuciła się za mną, warcząc
podekscytowana, jak zawsze, gdy czuła Chase’a. Nie uzgadnialiśmy
tego spotkania, ale pustka, jaką czułam, bo po raz pierwszy od tygodni
nie spędzałam z nim czasu, przerażała.
Za drzwiami nie było nikogo.
Kto mnie tak zrobił?, zastanawiałam się. Nie słyszałam zewnętrznego
dzwonka. To pewnie Layla.
Rozglądałam się po pustym korytarzu, marszcząc brwi.
– Layla? Chase? – Mój głos odbił się echem od ścian.
Daisy pisnęła, spuściła łeb i trąciła nosem przedmiot na wycieraczce.
Maszyna do szycia? Wyglądała na starą, wręcz przedpotopową.
I ciężką. I drogą.
To była czarno-złota maszyna vintage marki Singer. Bez futerału.
Przykucnęłam, podniosłam ją i wtachałam do domu. Zauważyłam
przyklejony do niej liścik.

Maddie,
gdy jako dziecko mieszkałem w Dundee, moja matka była miejscową
krawcową. Na własne oczy widziałem, jak ubrania zmieniają ludzi. I nie
chodzi wyłącznie o aspekt wizualny, ale również o ich humor,
umiejętności i ambicję. Po przeprowadzce do Stanów postanowiłem
założyć firmę Black & Company, stworzywszy cały biznesplan na
podstawie tego, czego nauczyła mnie biedna wdowa, która nie miała co
do garnka włożyć. A dokładniej, właśnie moja matka.
Zatem Gillian Black nauczyła mnie, że jeśli kochasz to, co robisz,
nigdy nie będziesz postrzegać tego jako pracy.
Mam nadzieję, że stworzysz jeszcze więcej sukni. A także kolejne
wspomnienia z moim synem.
Ronan Black

Zamrugałam, próbując pozbyć się łez, żeby przeczytać list jeszcze raz.
I jeszcze.
Nie miałam pojęcia, dlaczego aż tak uderzyło mnie to, że Ronan coś
mi zostawił. Może okoliczności przypomniały mi o mamie i o tym, że
pozostały mi po niej tylko listy, bo na nic innego nie było jej stać?
Uspokoiłam się dopiero dwadzieścia minut później, po wypiciu
dwóch szklanek wody. Wyciągnęłam telefon i napisałam do
Chase’a. Normalny człowiek zapewne by zadzwonił, ale esemesy były
naszą siatką bezpieczeństwa. Wciąż krążyliśmy wokół siebie na
paluszkach, starając się nie odsłaniać zanadto naszych serc. Wiadomości
można było skasować, a wypowiedziane słowa już na zawsze wryłyby
się w naszą pamięć.

Maddie: Dziękuję za maszynę. Jak poszło?


Chase: O dziwo, wcale nie tak źle. Sądzę, że nasza relacja
z Julianem jest do uratowania.
Maddie: Cieszę się, że to słyszę.
Chase: Raczej czytasz.
Maddie: Wciąż jesteś wredny, jak widzę.
Chase: To znaczy dobrze, że mnie rzuciłaś, czyż nie?
Maddie: Nie do końca tak było.
Wciąż nie powiedziałam mu o tym, że znalazłam azalię. Bo
uważałam, że skoro w jego życiu dzieją się tak poważne sprawy, nie jest
to odpowiednia chwila na rozmowę o nas. Jednocześnie wydawało mi
się, że utknęłam w otchłani uczuć, z której nie potrafiłam się uwolnić.
Ale najgorsze było to, że w sumie nie mogłam się tego wyprzeć.
Zakochałam się w Chasie Blacku, a on traktował mnie jak przyjaciółkę,
bo na to nalegałam – mimo że zdał azaliowy test, niemal kogoś dla mnie
zwolnił i opiekował się mną bardziej niż ktokolwiek. A to wszystko
dlatego, że nie potrafiłam nie wierzyć w tę jedyną głupią i tchórzliwą
rzecz, którą ciągle mi powtarzał. Że nie jest gotowy się zakochać.
Tyle że nie mówił mi tego od wielu tygodni...

Chase: Może zjemy jutro kolację?


Maddie: Jasne. Co powiesz na przypalone chili?
Chase: Moje ulubione.

◆◆◆
Dziś rozpoczynał się Tydzień Mody. Nerwy miałam w strzępach.
– A nie mówiłam? – warknęłam na Svena, machając na niego ręką. –
Wiedziałam, że nie można na nią liczyć! Jaka modelka nie zjawia się na
Tygodniu Mody? Przypomnij mi, z jakiej ona była agencji?
Powtórzę: nie mieliśmy modelki, która zaprezentowałaby na wybiegu
moją Wymarzoną Suknię Ślubną. A ja włożyłam w ten projekt całe
swoje serce i duszę...
– Przecież miała zapalenie płuc. Wiem, że nie jesteś już Męczennicą
Maddie, ale nieco współczucia. – Skrzywił się Sven.
Opadłam na krzesło i ukryłam twarz w dłoniach.
– Nie mogę uwierzyć, że to się dzieje! To miało być spełnienie moich
marzeń.
Sven, Nina i Layla, która wzięła dzień wolny, żeby mnie wesprzeć,
patrzyli na mnie z mieszanką przerażonej fascynacji i litości.
– Wiesz... – zaczęła Layla. – Zawsze to ty możesz zaprezentować
suknię...
Podniosłam głowę i wbiłam w nią zalęknione spojrzenie.
– Że co...?
– Przecież wymiary się zgadzają – dodała Nina, krzyżując ramiona na
piersi.
– No i... Suknia jest gotowa. Potrzebna nam tylko modelka –
dokończył Sven, pocierając brodę.
– Nie mogę wystąpić we własnej sukni! – Gwałtownie pokręciłam
głową. – Mowy nie ma!
– Teoretycznie możesz – mruknęła Layla.
– To byłoby nawet logiczne – zauważył Sven.
Popatrzyłam na nich zdumiona.
Wiedziałam, że mam zaczerwienione oczy. Że trzęsą mi się ręce. Nie
znosiłam być w centrum uwagi. Jednak wiedziałam też, że nie ma
innego wyjścia. Każda dostępna modelka utonęłaby w tej sukni. Zbyt
obszernej dla wychudzonej kobiety.
– Boże. – Zamknęłam oczy. – Naprawdę muszę to zrobić, co?
– Na to wygląda. – Layla złapała mnie za ręce i pociągnęła. – Czas na
występ, laska.

◆◆◆
Godzinę później, mając na sobie suknię ślubną własnego projektu,
rzygałam do wiaderka.
Kreacja miała długie rękawy z kremowej koronki, głęboki dekolt
w kształcie litery V i metrowy tren. Dzięki satynowym elementom,
eleganckiemu krojowi i gołym plecom robiła wrażenie, które na długo
zapadnie ludziom w pamięć. A przynajmniej tak twierdziła Layla.
Sven szybko dopasował długość, co wcale nie okazało się trudne.
Poczułabym się lepiej, gdybym wiedziała, gdzie w tej chwili znajduje
się mój szef, bo to jego wsparcia potrzebowałam teraz najbardziej –
kiedy pozbywałam się z żołądka odtłuszczonej kanapki z indykiem do
naczynia, w którym jeszcze niedawno trzymano zmrożone szampany.
– Proszę, pozwólcie mi iść do łazienki. Mdłości są coraz silniejsze –
wymamrotałam w jego czeluść, dysząc ciężko.
Layla poklepała mnie po plecach, a Nina podsunęła wiaderko.
– Nie ma mowy – usłyszałam jej głos. Nie sposób było nie wyłapać
w nim niesmaku. – W łazience suknia się wybrudzi, a wtedy Sven zabije
nas obie. Nie zamierzam ryzykować.
– Daj spokój! W łazience są tylko modelki. Jedynym brudem będą
tam ślady po kokainie, a ona jest w odcieniu kreacji. – Layla próbowała
przekonać, by odpuściła, ale Nina pokręciła głową.
– Przykro mi, nie mogę. Dla odmiany pragnę zachować tę posadę.
Uniosłam głowę znad wiaderka i rozejrzałam się dokoła.
Za kulisami kręcili się koordynatorzy wydarzenia, modelki i styliści.
Wszystkie występujące dziewczyny były chyba ze dwa razy wyższe ode
mnie i tak chude, że mogłabym im policzyć wszystkie żebra (gdyby nie
miały nic na sobie). W tej chwili można było do tej grupy zaliczyć
niemal połowę z nich. Chodziły na szpilkach, w cielistych stringach
i gadały ze sobą.
– Gdzie jest Sven? – zapytałam, gdy mijała nas jedna z asystentek
mówiąca coś do mikrofonu.
Puściła do mnie oko.
– Wchodzisz za dziesięć minut. Właśnie kończę pokazywać kolekcję
Valentina.
Jęknęłam.
Layla podsunęła mi składane krzesło, a ja opadłam na nie
i zamknęłam oczy.
Nie byłam nieśmiała, ale nigdy nie marzyłam o tym, by paradować
przed innymi. Ponadto moje zdenerwowanie nie do końca wynikało
z pokazu. Chase od kilku dni zachowywał się dziwnie (kiedy mówię
„dziwnie”, mam na myśli „miło”, aż do przesady). Poświęcał mi uwagę,
był słodki, troskliwy... Zupełnie jak nie on. Zaczynałam się martwić, że
przechodzi załamanie nerwowe czy coś. No i nie potrafiłam tego znieść.
Nieustannie myślałam o tym, co jest nie tak, ale kiedy próbowałam
o tym mówić, udawał głupiego. Owszem, lubiłam się z nim droczyć,
przekomarzać i spierać. Ale kiedy stawał się taki... inny, słodki,
oblatywał mnie strach.
– Idę. Już idę. Zróbcie przejście. Boże, co to ma być? American
Horror Story? Tylko żartuję, panno Westwood. Uwielbiam pani projekty.
I wielki szacun. A Sex Pistols był w liceum moim ulubionym zespołem.
Ale tylko dlatego, że dzięki temu tekstowi wydawałem się znacznie
fajniejszy, bo sama muzyka nie jest w moim guście. Widzieliście gdzieś
moją projektantkę? Maddie? Maddie Goldbloom? Niska, krótkie włosy,
przerażona mina? Och, nieważne, tu jest. – Sven zachichotał.
Trzymając w dłoni kubek z kawą, tanecznym krokiem wyminął
projektantów, asystentów i modelki. Złapał mnie za ramię i postawił do
pionu.
Znów dopadły mnie mdłości.
– Wow, serio, Maddie, ta suknia nie jest tak zła, jak myślałem. Może
nawet nazwę ją ładną.
Przyglądałam się mu z powątpiewaniem (musiałam przy tym
wyglądać żałośnie), ale pokiwałam głową.
– Dzięki.
– Muszę z tobą pogadać.
Zaciągnął mnie za kulisy. Było tu ciasno i nie widziałam niczego poza
drzwiami prowadzącymi do różnych pokojów.
Otworzyłam usta, by powiedzieć, że za dziesięć minut muszę być na
wybiegu (choć, szczerze mówiąc, wcale bym nie rozpaczała, gdyby
udało się uniknąć tej żałosnej farsy).
Potknęłam się, bo Sven ciągnął mnie zbyt szybko. I to wcale nie tylko
dlatego, że byłam niezdarna. Na domiar złego byłam niska
(„Miniaturowa brzmi lepiej”, próbowała mnie kiedyś pocieszać Layla)
i miałam na sobie dwunastocentymetrowe szpilki, w których
wyzwaniem było chodzenie. O bieganiu nie wspominając.
– Gratuluję – oznajmił Sven niedbale. – Wykupiono twoją
Wymarzoną Suknię Ślubną, Która Położy Kres Wszystkim Zwyczajnym.
– Wykupiono? – wydyszałam, starając się za nim nadążyć. – W sensie
Black & Company? Oni zawsze wykupują nasze kolekcje. Sądziłam, że
mamy z nimi umowę na trzy lata.
– Nie. To nie oni, tylko prywatny nabywca.
– Jak mogła je wykupić prywatna osoba? Przecież nawet jeszcze nie
trafiły do sprzedaży! A nawet jeśli, to co, na ślepo? Przecież dziś
pokażemy ją po raz pierwszy!
– Cóż, nabywca jest przekonany, że suknia się spodoba.
– A co z naszą umową z Black & Company?
– Znaleźliśmy lukę w kontrakcie. Oferta była zbyt korzystna, by z niej
zrezygnować.
– Ale... – zaczęłam.
– Suknia została sprzedana. Ale tak czy siak, nie o to mi chodziło –
powiedział Sven pomiędzy jednym płynnym krokiem a drugim.
Coraz bardziej oddalaliśmy się od wybiegu i podążaliśmy w stronę
jakichś biur.
– To o co chodzi? – Próbowałam złapać oddech.
O kurde! A co, jeśli suknię kupiła jakaś celebrytka? Tak bardzo nie
chciała, żeby ktokolwiek zobaczył projekt, bo być może pragnie się
pokazać na własnym ślubie w oryginalnej kreacji? A co, jeśli odwołano
moją prezentację na wybiegu i teraz będę musiała oglądać dalszą część
pokazu z miejsca na widowni?
Wyobraziłam sobie, że moją suknię nosi Dua Lipa na okładce
magazynu (czy ona się ostatnio z kimś spotyka?) i zalała mnie fala
ekscytacji. Moje serce pękało z dumy.
– Nabywca ma jednak niecodzienną prośbę... – Sven w końcu się
zatrzymał.
Staliśmy tuż przy białych drewnianych drzwiach, tak daleko od sceny,
że nikt nie mógł nas zobaczyć.
Założyłam luźny kosmyk włosów za ucho, a Sven natychmiast dał mi
po łapach.
– Siedziałaś przez czterdzieści pięć minut, żeby mieć taką fryzurę.
Nawet nie próbuj dotykać jej przed pokazem!
To jednak będzie pokaz? A co z moim marzeniem z udziałem Dua
Lipy?
– Co to za prośba? – prychnęłam.
Cała ta tajemnicza otoczka przestała mi się podobać.
– Cóż... – Sven rozejrzał się wokół, jakby z niepokojem. – Będziesz
musiała zapytać pana młodego.
– Pana młodego?
Sven otworzył drzwi, a ja, zszokowana, potknęłam się o własne stopy.
Czyjeś duże i pewne dłonie złapały mnie w ostatniej chwili.
Chase.
To Chase mnie trzymał.
I patrzył mi w oczy. W jego szaroniebieskich tęczówkach
dostrzegałam łobuzerskie iskierki i rozbrajające ciepło, którego nie
widziałam tam nigdy.
– Cześć – wyszeptał.
– H... Hej...?
Stanęłam prosto świadoma, że mój oddech pachnie rzygami, i się
rozejrzałam.
Byli tu wszyscy. A raczej wszyscy, których znałam w Nowym Jorku:
Lori, Katie, Julian, Clementine, Sven, Ethan (Ethan?), Grant, Francisco
i inni bliscy znajomi. Nina i Layla zakradły się w chwili, gdy się
rozglądałam. Najwyraźniej cały czas podążały za mną i Svenem.
Patrzyłam to na Svena, to na Chase’a, starając się uspokoić szalejące
serce. Pochopne wnioski mogą cię zmiażdżyć, myślałam, zwłaszcza że
znasz Chase’a dopiero nieco ponad rok.
Choć musiałam przyznać, że był to najbardziej intensywny rok
w moim życiu.
– Masz jakąś prośbę?
Moje usta działały wbrew umysłowi. W duchu modliłam się, by to
właśnie Chase okazał się tym „panem młodym”. Albo i nie. A co, jeśli
on planuje poślubić inną? W końcu zapragnął zadowolić rodzinę i się
ustatkować, tyle że nie ze mną. Czy to dlatego był dla mnie taki miły
i zachowywał się tak dziwnie przez cały ostatni tydzień?
Boże, a co, jeśli panem młodym jest Ethan, a panną młodą Katie?,
rozważałam w popłochu. Kręciło mi się w głowie. Musiałam usiąść.
Chase skinął mi głową. Ale ja potrzebowałam więcej. Potrzebowałam
słów.
– Proszę cię, powiedz coś – nalegałam. W moich ustach zrobiło się
sucho jak na pustyni. – Cokolwiek. Bo zaczynam panikować.
Chase podrapał się po brwi. Niby zwyczajny gest, ale nigdy nie
widziałam, by tak robił. Wydawał się niepewny, zamyślony.
– Od dziecka planowałaś swój ślub. Wiem o tym, bo twój ojciec mi
powiedział. W zeszłym tygodniu specjalnie pojechałem do Pensylwanii,
by go o to zapytać. A zrobiłem to dlatego, by cię rozgryźć. I chyba mi
się udało.
– Naprawdę? – Zamrugałam.
– Jesteś typem osoby, która uwielbia publiczne deklaracje. Pragniesz
przeżyć hucznych, wielkich, jak z bajki. Nie jestem jednak pewien, czy
stać mnie na coś bardziej publicznego niż to, co zrobię za chwilę...
Stojący w kącie Sven zaczął podskakiwać i klaskać.
– Obudził swojego wewnętrznego Hugh Granta! – pisnął. – Ale się
jaram!
Chase posłał mu ostrzegawcze spojrzenie i ponownie odwrócił się do
mnie.
– Właśnie się zastanawiałem, czy...
Przesunął wzrokiem po mojej sukience. A gdy zawiesił wzrok na
dekolcie, na jego ustach zaigrał uśmiech. Jakby w końcu Chase wpadł na
to, co chce powiedzieć.
Właśnie tego potrzebowałam. Żeby zaczął mówić.
– Czy...? – ponagliłam, siląc się na beznamiętność.
– Czy mogę być tym szczęściarzem, który dzisiaj w trakcie nocy
poślubnej zniszczy zębami to arcydzieło, pijany i zakochany w tobie po
uszy?
– Och...! – sapnęłam.
– Och – powtórzył, a jego uśmiech stał się jeszcze szerszy. –
I zastanawiam się jeszcze, czy to ja mogę być tym facetem, który będzie
trzymać twoje włosy, gdy zaczniesz wymiotować, bo się upiłaś, choć
jednocześnie nie będę powodem, dla którego zajrzałaś do kieliszka.
Oddech ugrzązł mi w gardle. Co natychmiast przypomniało mi, że
musi mi jechać z paszczy.
Layla, jakby czytając mi w myślach, wcisnęła mi w dłoń dwa kawałki
gumy do żucia. Włożyłam je do ust. Miętowe.
Chase kontynuował.
– Zastanawiam się, czy możemy urządzić sobie zaręczynową sesję
zdjęciową, ale w innym miejscu, w którym nie pachnie latami
osiemdziesiątymi, i najlepiej wtedy, gdy nie będziesz się martwić tym,
że musisz już iść, bo czeka na ciebie jakiś inny drań w śmiesznym
krawacie i legginsach. Bez obrazy, Ethan. – Puścił oko do mojego...
Kimkolwiek Ethan dla mnie jest.
– Luz. Chyba. – Ethan wzruszył ramionami.
Trzymał za rękę Katie.
Roześmiałam się przez łzy. To były najlepsze, a zarazem najgorsze
oświadczyny, jakie w życiu słyszałam.
Tymczasem Chase jeszcze nie skończył.
– Chcesz wiedzieć, nad czym jeszcze się zastanawiam? – Uniósł brew.
– Nie mogę się doczekać, aż zapytasz. – Wybuchłam śmiechem.
– Zastanawiam się, czy kiedykolwiek spojrzysz na mnie tak, jak za
pierwszym razem, gdy się poznaliśmy. Jakbyś zobaczyła we mnie
potencjał na mężczyznę, z którym chcesz być. Pragnę być dla ciebie
wszystkim, dopóki nie sprowadzimy na ten świat replik nas samych i nie
staniemy się ich niewolnikami. Bo przecież ty chcesz mieć dzieci i tak
dalej.
Zarechotałam. I zaszlochałam. Łzy płynęły po mojej twarzy
strumieniami, a ja upijałam się widokiem Chase’a – wyglądał tak
chłopięco, stanowczo i na tak pełnego nadziei! Zachwycał mnie jego
imponujący wzrost, czarna jak smoła czupryna i błyszczące oczy, które
zmieniały kolor i zawsze wprawiały mnie w zachwyt.
Chase chwycił moją rękę. Drżał i z jakiegoś powodu mnie to
rozczuliło.
– W skrócie: zastanawiam się, skoro masz już suknię ślubną na
wymiar i kwiaty, które dla ciebie pielęgnowałem... Przy okazji, dbanie
o nie to prawdziwa mordęga. To czy... Może zechciałabyś mnie
poślubić? Wiesz, Madison... – Jego oczy znów błysnęły szelmowsko,
ekscytacją i obietnicą, że czeka mnie piękna przyszłość. – Mówiłem na
ciebie Mad, bo oszalałem na twoim punkcie, choć nie wiedziałem o tym,
dopóki mnie nie zostawiłaś. Potem wymyślałem wszystkie sposoby na
to, jak się z tobą skontaktować. Szukałem możliwości. Przez wiele
miesięcy przekonywałem samego siebie, że to tylko zwykła zachcianka,
ale kiedy tata się rozchorował... Dostałem pretekst, by cię odnaleźć.
I nagle wszystko mogło się zdarzyć. Cholernie cię kocham, Goldbloom.
Przy tobie robię się miękki jak masełko na toście – wymruczał gardłowo
Chase, spoglądając na nasze splecione palce. – Ale wiesz, nie
wszędzie...
Zebrani ryknęli śmiechem.
W moich żyłach krążyło tyle adrenaliny, że cała dygotałam. Śmiech
płynący z mojego gardła kojarzył mi się z miodem.
A więc to dlatego Chase ostatnio był taki dziwny!
Asystentka z mikrofonem przy ustach wyrosła jak spod ziemi.
– Tu jesteś! – zawołała histerycznie, wymachując iPadem. – Zaraz
twoja kolej! No dalej, rach-ciach!
Przykuła uwagę wszystkich obecnych.
Layla zaczęła popychać drzwi, zamykając je przed nosem
dziewczyny.
– Już ja cię zaraz pociacham, jeśli stąd nie znikniesz – zagroziła. –
Właśnie jestem świadkiem najbardziej romantycznej chwili na świecie,
nie licząc tej z Bodyguarda. Nie zepsujesz mi jej – oznajmiła nadąsana
i spojrzała w naszą stronę. – Ani im, wiadomo.
– To co ty na to? – Chase wbił we mnie wyczekujące spojrzenie.
Sięgnął do kieszeni i wyciągnął pierścionek. Chciał mi go włożyć na
palec, ale go powstrzymałam.
– Właściwie... – Przygryzłam dolną wargę i zerknęłam na Laylę, która
zrobiła wielkie oczy, dając mi znać, że powinnam się zgodzić. – Nigdy
nie pozbyłam się tamtego pierścionka od ciebie. Nie potrafiłam się do
tego zmusić. Wiedziałam, że nasze zaręczyny były udawane, ale miałam
wrażenie, że są prawdziwe. Często odnosiłam takie wrażenie. Dlatego...
go zatrzymałam.
– Zatrzymałaś pierścionek? – zapytał oszołomiony.
Pokiwałam głową.
To było żenujące. Chociaż może nie tak bardzo, jak oświadczyny przy
całym pokoju świadków, których znaliśmy wcześniej, gdy nie byliśmy
jeszcze oficjalnie razem.
– A wtedy, gdy za każdym razem kasowałeś wiadomości...? –
zawiesiłam głos.
– Pisałem, że cię kocham – powiedział Chase. – A gdy ty
kasowałaś? – Przekrzywił głowę.
Roześmiałam się i otarłam łzy z twarzy. Do diabła z pokazem mody!
– Tak samo.
Asystentka znów zapukała i zajrzała do środka.
– Croquis powinno zacząć już osiem minut temu. Tylko mówię. Ktoś
tu zaraz wyleci z pracy...
– Tak! – zagrzmiał Chase. – I to będziesz ty! Bo ja jestem
właścicielem Black & Company i sponsoruję to wydarzenie. A teraz
wynocha!
No i proszę. Oto mężczyzna, w którym zakochałam się na przekór
wszystkiemu. Nawet zdrowemu rozsądkowi. I – nie da się zaprzeczyć –
logice.
Wiedziałam, że musimy się już zbierać, chociaż wcale nie miałam
ochoty kończyć tej chwili.
– Nie chcę, żebyś musiał dostosowywać się do moich warunków –
oznajmiłam miękko. – Jeśli wolisz, możemy zaczekać.
– Ja? Zmuszany do twoich warunków? – Chase zmarszczył brwi.
Wyglądał na oszołomionego. – Nie robię tego, by cię zadowolić,
Madison, a po to, by zadowolić nas oboje. Wnieść radość do swojego
życia. Uszczęśliwia mnie zasypywanie cię prezentami, miłością
i orgazmami.
Usłyszałam jęk Ethana, pisk Layli i rozmarzone westchnienie Svena.
Przygryzłam dolną wargę, żeby powstrzymać chichot.
– W takim razie... Tak! Wyjdę za ciebie, Chasie Blacku.
Chciałam zarzucić mu ręce na szyję, jak na filmach. Zawsze
pragnęłam to zrobić. On jednak wziął mnie w ramiona jak w miesiącu
miodowym i kopnięciem otworzył drzwi.
Asystentka niemal się przewróciła.
Chase biegł korytarzem, a ja chichotałam z twarzą wtuloną w jego
pierś, wdychając jego wyjątkowy zapach. Kilka minut później
wpadliśmy na wybieg. Moje nogi pod suknią kołysały się rytmicznie, za
nami świeciło neonowe logo Croquis.
Wszystkie reflektory skierowały się na nas. Podobnie oczy siedzących
na widowni dziennikarzy modowych o surowych minach, celebrytów
i projektantów. Ludzie gwizdali, śmiali się i klaskali.
A Chase? Posłał wszystkim swój diabelski, oszałamiający uśmiech, od
którego zmieniałam się w papkę.
– Nazywam się Chase Black i jestem prezesem Black & Company –
oznajmił. – Chcecie poznać moją ulubioną kreację ślubną na ten
sezon? – zapytał, ostrożnie stawiając mnie na podłodze. Suknia
zawirowała, a ja poczułam na sobie palące spojrzenia zebranych, którzy
oceniali mój strój. – Oto ona!
EPILOG
CHASE

Pół roku później

Drogi Chasie,
podczas pobytu w Hamptons, gdy Ty i Julian dogryzaliście sobie,
a Twoja matka, siostra, Amber i Clemmy pojechały do miasta na zakupy,
Maddie podeszła do mnie w bibliotece. Uznałem to za dość odważne
posunięcie, bo byliśmy sobie zupełnie obcy, a ona na dodatek poniekąd
moją podwładną.
Madison powiedziała mi, że przez cały okres walki z rakiem jej matka
pisała do niej listy, żeby uwiecznić na papierze swoje uczucia do córki,
gdy jej już zabraknie. Oczywiście, zaintrygowała mnie. Zapytałem, czy
mogłaby przesłać mi mejlem kopie tych listów, a ona się zgodziła.
Nocami wczytywałem się w słowa Iris Goldbloom skierowane do córki.
Podejrzewam, że była dobrą kobietą.
Wielokrotnie próbowałem pisać do Ciebie, Juliana, Kate i Clementine.
Ale prawdę mówiąc, wyrażenie uczuć słowami nigdy nie było moją
mocną stroną. Podejrzewam, że jestem raczej typem, który woli czyny.
Ale dzisiaj zmieniłem zdanie. Bo w końcu stało się coś, o czym mogę do
Ciebie napisać. Bo nie jest to nic przyziemnego czy na wskroś nudnego.
Dzisiaj dowiedziałem się, że Twoja relacja z Madison jest kłamstwem.
I że po części udajesz ją, by mnie zadowolić. Naprawdę poruszyło mnie,
że tak się dla mnie postarałeś.
Kocham Cię.
Jestem z Ciebie dumny.
A co do Twoich zaręczyn z Maddie... Na początku zapewne wierzyłeś,
że robisz tę szopkę dla mnie, a z Tobą ma ona niewiele wspólnego. Ale
kiedy Maddie zjawiła się spóźniona na kolacji w Hamptons, twoje oczy
rozbłysły. I już wiedziałem, że jest dla Ciebie tą jedyną.
Dbaj o nią. Opiekuj się swoją matką. Chroń siostrę. I pomóż
wychować bratanicę.
Och, i postaraj się nie zabić swojego brata.
Kocham Cię.
Tata

◆◆◆
Wcisnąłem list do kieszeni marynarki i zawiązałem muszkę przed
lustrem w ciasnej jak cholera sypialni o ścianach oklejonych przestarzałą
żółtą tapetą. Wyglądałem zajebiście w czarnym garniturze
zaprojektowanym przez moją firmę.
– Wiesz, co mnie szokuje najbardziej? – zapytał stojący obok mnie
Grant i przeczesał palcami włosy.
Oczywiście mój drużba musiał wyglądać równie zacnie jak ja przy
swojej druhnie, czyli Layli. Wciąż jeszcze nie przeżył tego, że dała mu
kosza. Takie wyrażenie chyba nawet nie figurowało w jego słowniku.
– Mój olśniewający wygląd? – zapytałem kpiąco.
Kątem oka widziałem, jak Julian kręci głową i pochyla się, żeby
poprawić kwiecisty wianek Clementine, która dzisiaj miała sypać
kwiatki. Wyglądała pięknie. Mad zaprojektowała sukienkę specjalnie dla
niej, oczywiście po wielu konsultacjach i fochach, jakby to Mały Smark
miał się chajtać.
– Głąby! – wymamrotał Julian z uśmiechem na twarzy. – Nigdy nie
wychodź za mąż, Clemmy.
– Ale ja chcę, tatusiu. – Zrobiła wielkie oczy. – Za Chase’a.
Grant zachichotał i odwrócił się do mnie.
– Najbardziej dziwi mnie to, że Maddie wciąż chce cię poślubić.
Mimo że wie, jakim jesteś aroganckim, egoistycznym ku... – urwał, bo
Mały Smark właśnie nadstawił uszu i popatrzył wyczekująco.
Ostatnio Clemmy czaiła się nieustannie, czekając, że ktoś powie
jakieś brzydkie słowo, bo wtedy musiałby wrzucić do jej słoika
pięciodolarowy banknot. Zbierała na nowy rowerek dla swoich Barbie,
na święta.
– Przystopuj, kolego! – ostrzegł Granta Julian.
Clementine się podłamała.
– Kucharzem – dokończył Grant. – Wiedziałaś, że twój wujek jest
świetnym kucharzem, Clem? – Posłał stojącej przy łóżku małej
olśniewający uśmiech.
– Wcale nie. – Powątpiewająco zmrużyła oczy.
– Wyczuwam wyzwanie. – Wyszczerzyłem się.
– A ja wyczuwam, że zaraz kopnę cię w dupę za spóźnialstwo. – Do
pokoju zajrzała Layla.
A raczej do sypialni pana Goldblooma.
Tak. Brałem ślub w Pensylwanii.
Nie, nie oszalałem. A przynajmniej nie stwierdził tego żaden lekarz.
– Świetnie wyglądasz, Layla. – Grant zasalutował swojej byłej
zielonowłosej partnerce od seksu.
Uśmiechnęła się do niego promiennie.
– Ty też, Grant. Jak tam życie się z tobą obchodzi?
– Lepiej niż ty – wymamrotałem przy szklaneczce whiskey i dopiłem
duszkiem zawartość.
Layla chwyciła Małego Smarka za rękę i razem udały się do
apartamentu panny młodej (czytaj: dawnego pokoju Mad).
Do ołtarza ustawionego na podwórku poprowadzili mnie Julian
i Grant. Julian stanął tuż za mną, a Grant za nim. Za nimi zajęli miejsca
wszyscy faceci, których Madison poślubiła na niby za dzieciaka (Layla
pomyślała, że będzie niezła beka, jeśli ich zaprosimy; ja natomiast
uważałem, że Layla miała chore poczucie humoru, ale zgodziłem się, bo
wiedziałem, że Mad się ten pomysł spodoba). Tak więc zza Granta
wyglądali Jacob Kelly, Taylor Kirschner, Milo Lopez, Aston Giudice,
Josh Payne i Luis Hough.
W przeciwieństwie do drużyny Madison moją jedyną obecną eks była
Amber, która rozsiadła się na składanym białym krześle naprzeciwko
weselnego łuku. Na nosie miała okulary przeciwsłoneczne i krzywiła się
do kieliszka z musującym winem, narzekając, że wolałaby francuskiego
szampana. Tyle że Mad zdecydowała o bardzo skromnym przyjęciu –
moja Panna Młoda Męczennica postanowiła przekazać większość
weselnego budżetu organizacji charytatywnej pomagającej chorym na
raka. Obok Amber, która zgodziła się przyjść, żeby zachować dobre
stosunki z naszą rodziną (uznałem, że to nie fair, by Mały Smark
cierpiał, bo Julianowi i Amber nie wyszło), dostrzegłem mamę i Katie.
Ethan chwycił moją siostrę za rękę i pokazał mi uniesiony kciuk.
Skinąłem mu krótko głową. Wciąż nie pochwalałem połączenia
legginsów z krawatem w Dorę, która odkrywa świat, ale aktualnie
miałem jego garderobę gdzieś.
Katie spotykała się z Ethanem na poważnie już od czterech miesięcy.
Po dwóch od śmierci taty on zaprosił ją na oficjalną randkę. Wcześniej
wspierał ją emocjonalnie, ale widziałem, że przeraża go myśl, że po raz
kolejny skończy się tylko na przyjaźni. Właściwie to ja go pogoniłem do
pierwszego kroku, zanim Katie się rozmyśli.
Teraz razem przygotowywali się do swojego pierwszego maratonu
(całego, nie półmaratonu).
Mama również miała się dobrze, zważywszy na okoliczności.
Pomagała jej obecność Mad i Clementine, a także to, że po rozwodzie
Julian niemal nie odstępował jej na krok. I próbował odnaleźć się w roli
ojca po orzeczeniu przez sąd łączonej opieki nad Małym Smarkiem.
Amber powoli wprowadzała do życia córki jej biologicznego ojca. Na
razie szło jej dość niezręcznie, ale przecież Clementine, gdy robiło się
zbyt dziwacznie, miała nas.
Na ślubie pojawili się również Sven, Francisco i ich adoptowana
córka Zooey. Zajmowali pierwszy rząd. Cała trójka miała na sobie
czarne dopasowane stroje, a chłopcy wymachiwali do mnie pulchną
rączką dziewczynki, uśmiechając się entuzjastycznie. Adopcja wreszcie
doszła do skutku, trzy miesiące wcześniej. W samą porę. Mad i ja
właśnie spieraliśmy się, kto powinien się wprowadzić do kogo. Ale
kiedy Sven oznajmił, że może potrzebować pomocy przy dziecku, Mad
ustąpiła i zamieszkała u mnie. Odkąd okazała Svenowi stanowczość
w kwestii Wymarzonej Sukni Ślubnej, pozostawali w partnerskich
relacjach i bardzo się do siebie zbliżyli.
Za przeprowadzkową przysługę odwdzięczyłem się Svenowi
sfinansowaniem projektu pokoju i mebelków dla Zooey.
Pastor zaczął się krzątać i wyrwał mnie z zamyślenia. Westchnął
cicho, więc podniosłem głowę i wtedy zobaczyłem ją, kobietę moich
marzeń, która miała na sobie suknię swoich marzeń. W tej chwili
zabrakło mi słów.
Patrzyłem, jak idzie do ołtarza pod rękę ze swoim ojcem. Layla
trzymała tren jej sukni, a Clementine sypała księżycowe kwiaty
z ozdobnego koszyczka.
Mad zatrzymała się przy mnie i nagrodziła przepięknym uśmiechem.
Który sprawił, że zatrzymał się mój świat.
Opuściłem oczy, gotów powiedzieć jej pięćset różnych rzeczy, które
naraz wpadły mi do głowy: to, że Mad wygląda zachwycająco w sukni,
która na Tygodniu Mody odniosła ogromny sukces i do dziś sprzedano
jej jakieś trzydzieści tysięcy sztuk. Kreację okrzyknięto tym samym
drugą najbardziej popularną suknią Croquis. Chciałem powiedzieć Mad,
że ją kocham, tak cholernie bardzo. Ale nie zdążyłem się odezwać, bo
odwróciła się i wyciągnęła do Layli dłoń po komórkę.
Przez rzędy krzeseł przeszedł oburzony szmer. Mad pisze esemesa!
W takiej chwili!
Palce tańczyły po ekranie, na twarzy grał lekki uśmiech. A ja się
gapiłem, tak jak pozostali goście. Pastor odchrząknął i próbował
przyciągnąć uwagę Mad, bezskutecznie.
Chwilę później zapiszczał w kieszeni mój telefon.
Wyjąłem go i otworzyłem wiadomość.

<użytkownik Maddie usunął wiadomość z czatu>


Chase: Och nie, nie zrobiłaś tego!
Maddie: Spanikowałam.
Chase: Przejdzie ci, gdy dotrzemy na Ibizę na nasz miesiąc
miodowy. Zawsze byłaś tchórzem. Niscy ludzie już tak mają.
Maddie: Bo zaraz się rozmyślę i nie wezmę z tobą tego ślubu!
Chase: Dawaj. Co skasowałaś?
Maddie: Ale obiecaj, że nie uciekniesz.

Spojrzałem na nią, unosząc brew, jak gdybym chciał powiedzieć:


„Czy ty mnie w ogóle znasz?”. Odwzajemniła to spojrzenie i wystukała:

Maddie: Jestem w ciąży.


Chase: To moje dziecko?
Maddie: Ty tak poważnie?

Podniosła głowę znad telefonu, stanęła na palcach i klepnęła mnie


w tył głowy.
Roześmiałem się, a potem wziąłem ją w ramiona na oczach naszego
zszokowanego pastora. I gości. Oraz haremu chłopaków, których Mad
„poślubiła” w młodości.
– To dlaczego bałaś się, że ucieknę! – wymamrotałem tuż przy jej
ustach, mając gdzieś, czy to stosowne.
Mad zacisnęła na mnie ramiona, a obecni zachichotali.
– Już pokazujesz diabelskie rogi, panie Black.
– To dlatego... – wyszeptałem jej w usta. Przygryzłem dolną wargę
Mad i pociągnąłem. A następnie dodałem przy jej uchu, tak żeby nikt nie
słyszał: – ...że zawsze jestem na ciebie napalony.

◆◆◆

1 stycznia 2002 roku

Droga Maddie,
czy możesz wyświadczyć swojej matce jedyną dziwną przysługę?
Kiedy nadejdzie odpowiednia pora, wyjdź za mężczyznę, który Cię
rozśmiesza. Nie masz pojęcia, jak to jest ważne! Przydaje się w trakcie
najgorszych dni, gdy tylko ukochana osoba jest w stanie doprowadzić cię
do śmiechu.
Kiedy nadejdzie dzień waszego ślubu, spraw, by Twój mężczyzna ciut
się przestraszył. Niech jego serce na moment przestanie bić. Zobacz, czy
się tym przejmie. Jeśli nie stchórzy, będzie to znaczyć, że jest tym
odpowiednim (chociaż powinnaś wiedzieć to już wcześniej, ha!).
Kocham.
Mama

◆◆◆

MADDIE

Osiem miesięcy później

– Jak ja cię nienawidzę! – Chwyciłam za poły marynarki mojego męża,


dygocąc na szpitalnym łóżku w niewygodnej pozycji.
Cała ociekałam potem. Dosłownie – wyglądałam tak, jakbym wyszła
spod prysznica i się nie wytarła. Nie wspominając już o tym, że zaraz
miałam wypchnąć ze swojego ciała człowieka. Tak, byłam świadoma, że
każdego dnia miliony kobiet na świecie robią to samo, a wiele z nich bez
dostępu do współczesnej medycyny. Ale na swoją obronę muszę
powiedzieć, że żadna z tych kobiet nie była żoną Chase’a Blacka.
– Czyli nie? – Chase spochmurniał, wyprostował się i odskoczył,
zanim udało mi się dźgnąć go w oko pierwszym lepszym przedmiotem,
który wpadł mi w rękę.
– Nie! Nie chcę uprawiać z tobą seksu, żeby przyśpieszyć ten proces.
To tak nie działa. Przecież ja już mam cztery centymetry rozwarcia!
– A ja mam przynajmniej dwadzieścia, które mogę w ciebie...
– Nie waż się kończyć zdania! – Wycelowałam w niego palcem.
Uniósł ręce na znak kapitulacji i zrobił kolejny krok w tył.
Do mojego pokoju wbiegła Layla. Wyglądała na zziajaną.
– Okej, chciałam ci tylko powiedzieć, że Daisy jest z petsitterką... –
zamilkła i popatrzyła na nas z ukosa. – Przepraszam, ale sama sobie nie
wierzę, że mówię to poważnie. I podlałam wszystkie twoje kwiaty, co
oznacza, że żyją.
Daisy miała się świetnie. Odkąd Chase i ja wróciliśmy do siebie, ani
razu nie nasikała nikomu do butów. Najwyraźniej wystarczyło, że jej
pani zamieszkała z odpowiednim facetem, by pies pozbył się okropnego
nawyku.
Otworzyłam oczy, by coś powiedzieć, ale Layla machnęła ręką.
– Tak, włączając w to azalie w spiżarni. Boże, i pomyśleć, że to
ogromne pomieszczenie można by zagospodarować lepiej! A jak się ma
mały Ronan? – zmieniła temat.
– Wciąż we mnie. – Wskazałam na wielki brzuch.
– Ten to ma szczęście! – wymamrotał Chase, a Layla szturchnęła go
łokciem.
Roześmiałam się.
Ostatnie osiem miesięcy spędziłam jak w bajce. Kto by pomyślał, że
ten diabelsko przystojny mężczyzna o ustach, które miałam ochotę
jednocześnie całować i w nie przyłożyć, okaże się tak świetnym mężem?
Nasze życie było pełne śmiechu oraz spotkań z rodziną i przyjaciółmi.
Spędzaliśmy dużo czasu z Zooey, Svenem i Franciskiem, a także
z Clemmy; młoda dostała bzika na punkcie sukienki, w której sypała
kwiatki, i podobnie jak ja zmusiła kolegę z klasy do zabawy w wesele.
A wisienką na torcie naszej wielkiej kochającej się rodziny okazał się
Ronan.
Znienacka dopadł mnie kolejny skurcz. Zupełnie jakby ktoś wziął
zapałkę i podpalił mi lędźwie. Skrzywiłam się i złapałam za pościel, aż
pobielały mi kostki.
W pokoju zjawiła się jedna z moich pielęgniarek, ruda, po
pięćdziesiątce, imieniem Tiffany. Layla uznała, że zrobiło się zbyt
tłoczno, i wyszła na korytarz. Położna zajrzała pod koc okrywający mnie
od pasa w dół.
– Tak. On już jest gotowy na wielkie wejście w ten świat. Oddychaj. –
Poklepała mnie po kolanie.
Nigdy nie rozumiałam tego polecenia. Przecież ludzie nie przestają
oddychać sami z siebie. Zwłaszcza przy porodzie, prawda?
Tiffany wyszła, wezwała lekarza, a potem zajrzała do nas ponownie.
– To jak będzie? Tatuś zostaje, żeby popatrzeć na poród?
Chase i ja spojrzeliśmy po sobie. Szczegółowo zaplanowaliśmy każdy
aspekt porodu – od torby z rzeczami, którą spakowaliśmy, gdy byłam
w siódmym miesiącu, przez szkołę rodzenia, po plan karmień. Ale nigdy
nie zastanawialiśmy się, czy on ma zostać i się gapić.
– To zależy od ciebie – odchrząknął.
Przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz wyciągniemy telefony
i zaczniemy pisać do siebie esemesy. Ale potem mój mąż mnie
zaskoczył.
– Proszę.
I już wiedziałam.
– Tak. – Uśmiechnęłam się szeroko. – Zostaje.
Czterdzieści pięć minut później Ronan przyszedł na świat, krzycząc
ile sił w płucach. Miał niebieskosrebrne oczy Chase’a, moje
jasnobrązowe włosy i dwie zaciśnięte piąstki o zaskakująco długich
paznokciach. Wyglądał jak mały smok. Śmiałam się i płakałam, kiedy
Tiffany kładła go na mojej nagiej piersi.
Wiedziałam, że to prezent od taty Chase’a i mojej mamy.
Właściwie dokładnie te słowa zawarłam w pierwszym (ale nie
ostatnim) liście do małego Ronana. Zrobiłam to tuż po tym, jak
dowiedziałam się o ciąży. Napisałam, że jest największym
i najcudowniejszym prezentem, który w ogóle nie był planowany.
Przecież ja i jego tatuś byliśmy ostrożni; codziennie brałam tabletki.
Jednak list od firmy farmaceutycznej, w którym przepraszano mnie za
ich wadliwą partię, zwrócił moją uwagę na fakt, że okres spóźnia się już
półtora tygodnia.
Zrobiłam test ciążowy. Wynik był pozytywny.
Pamiętam tamtą chwilę. Siedziałam w łazience w Croquis na
zamkniętym sedesie. O ironio, w tej samej kabinie, w której z Chase’em
uprawialiśmy pamiętny seks. A potem spojrzałam na dwie niebieskie
kreski, wzniosłam oczy do nieba i się uśmiechnęłam.
– No nieźle, Ronanie i mamo. – Pokręciłam głową. – No nieźle!
A teraz miałam syna. Mogłam obdarzyć go miłością. Pisać do niego
listy. Obserwować, jak rośnie.
Patrzyłam, jak Chase bierze go w ramiona, zawiniętego jak burrito
w maleńkiej pasiastej czapeczce. Uśmiechnął się, a ja poczułam, jak
rośnie mi serce.
– Chcesz wiedzieć, jak namówiłem ją, by powiedziała „tak”? –
zapytał. – Cóż, Ronanie, to zabawna historia. Pozwól, że ci opowiem...
PODZIĘKOWANIA

Podobno pisanie to samotnicze zajęcie. Zgadzam się z tym


stwierdzeniem w całej rozciągłości. Ale widok twojego nazwiska na
okładce i myśl, że twoja praca jest rozpoznawalna, wynagradza ci to
z nawiązką.
Ta książka jest jednak owocem pracy wielu wspaniałych kobiet, które
chciałabym docenić.
Przede wszystkim ogromne podziękowania dla mojej agentki
Kimberly Brower. W tym roku miałam ochotę na małą odmianę, ale nie
mogłabym wymarzyć sobie lepszej towarzyszki na mojej drodze
w świecie wydawniczym.
Jestem wdzięczna moim redaktorkom z Montlake Publishing, Lindsey
Faber i Anh Schluep, za ich ciężką pracę, ogromną wiedzę i oko do
szczegółów. Współpraca szła jak po maśle, bo wiedziałam, że Chase
i Maddie są w dobrych rękach.
Wyrazy uznania dla mojej osobistej asystentki Tijuany Turner i beta
readerek: Sarah Grim Sentz, Vanessy Villegas i Lany Kart. Jesteście
moją ekipą.
Dziękuję koleżankom po fachu: Charleigh Rose, Parker
S. Huntington, Avie Harrison i Helenie Hunting. Jesteście dla mnie
inspiracją. Cieszę się, że mam w was wsparcie.
Podziękowania dla mojej zarąbistej ekipy od marketingu
i facebookowej grupy Sassy Sparrows – jesteście najlepsze. Mówiłam to
już wcześniej, ale powtórzę: dzięki wam chcę być coraz lepsza w tym,
co robię.
Pragnę podziękować mojemu mężowi i synowi, którzy wykazują
nieskończone pokłady cierpliwości. Ogromne dzięki za waszą
wyrozumiałość, gdy zatracam się w alternatywnym wszechświecie
i spędzam czas z moimi postaciami.
Jestem niezmiernie wdzięczna blogerkom i instagramerkom, które
DAJĄ CZADU. Słowa nie potrafią opisać, jak jestem wam wdzięczna za
poświęcony czas i wysiłek. Jesteście prawdziwymi artystkami.
Są w moim życiu również inni ludzie, którzy umożliwili powstanie tej
książki: Yamina Kirky, Marta Bor, Amy Halter, Ratula Roy i jeszcze
wielu. Niestety, gdy piszę tę część podziękowań, zawsze mam dziurę
w pamięci. Proszę, wybaczcie mi, jeżeli o kimś zapomniałam.
Na koniec chciałabym podziękować wam, moje czytelniczki. Każdego
dnia jestem wdzięczna wszechświatowi, że was mam. Pisanie to
ogromny przywilej. A już to, że dzięki pisaniu jestem w stanie opłacić
rachunki, graniczy z cudem.
Dziękuję.
Uściski.
L.J. Shen
PRZYPISY

[1] Słowo to oznacza po angielsku tyle co „pościg”, „gonitwa”. Zdecydowałam się podać to
wyjaśnienie ze względu na miejsca w tekście, w których imię bohatera używane jest
kontekstowo, jako gra słów (przyp. tłum.).

[2] Tere siga – mięsne danie afrykańskie.


[3] Postać z serialu Biuro grana przez Steve’a Carella.

You might also like