Professional Documents
Culture Documents
1 - JARED
– Przekonaj mnie.
Wyzwanie rozbrzmiewa w moich uszach niczym dźwięk rzuconej
rękawicy. Jared i ja przypatrujemy się sobie. W jego oczach pobłyskuje
pewność siebie. Co się w ogóle dzieje? Czy on… Czy on mnie prosi o…
Czy on chce…
Nie.
Goście tacy jak Jared Foster nie składają dziewczynom takim jak ja
tego rodzaju propozycji. Nie zrozumcie mnie źle, myślę, że mnie lubi.
Bardzo. Zawsze kiedy jesteśmy razem, śmiejemy się. Nasze rozmowy są
inspirujące. Nikt nie stawia mi większego wyzwania podczas debaty. Jest
najbardziej bystrym facetem, jakiego znam, a do tego wygląda jak
przystojny instruktor narciarstwa, który zamienił stoki na kampus Ivy
League.
Co do moich uczuć… W grę wchodzi to, co czuję od trzech lat, od
czasu zebrania organizacyjnego dla pierwszoroczniaków, kiedy Jared
poprosił mnie o pożyczenie ołówka. Tamtego dnia jego włosy, które dziś są
jeżykiem o słonecznym kolorze, spływały do ostrej linii szczęki. Jasne i
ciemne blond pasemka układały się niczym w reklamie szamponu. Już
wtedy był piękny, choć dopiero skończył szkołę średnią. Zmężniał przez
ostatnie lata. Jego rysy się wyostrzyły, kości policzkowe wystają bardziej
pod napiętą, opaloną skórą. Ledwo mogłam się skupić i podczas orientacji,
i w trakcie wielu nocy spędzonych tutaj, w pralni. Nieraz czytałam jedną
stronę po pięć razy, próbując się na niego nie gapić.
Miłym dodatkiem okazało się, że jego umysł jest równie urzekający
jak twarz. I nigdy tyle się nie śmiałam, jak ucząc się razem z nim. Wiedząc,
że nigdy nie będę dla niego dość atrakcyjna, byłam zmuszona cieszyć się
przyjaźnią. Teraz odkrycie, że on może chciałby czegoś więcej, sprawia, że
czuję się niesamowicie podekscytowana i zmieszana.
– Wybacz – mówię wreszcie, ledwo słyszę własny głos ponad
dudnieniem w uszach. – Nie wiem, o co ci chodzi.
Przechyla głowę i wykrzywia swoje szerokie usta. Jared potrafi
powiedzieć więcej ich kącikiem niż większość osób przy użyciu setki słów.
Dobry humor, pogarda, sceptycyzm. Te usta wyrażają to wszystko bez ani
jednego dźwięku, ale nie mam pojęcia, co mówią teraz.
– Chcę, żebyś przekonała mnie, że dobrze się całujesz – powtarza
Jared powoli, jak gdybym miała problem z przetworzeniem jego słów, co
może być prawdą, bo… co takiego?
Brwi w kolorze ciemnoblond unoszą się nad rozżarzonymi oczami.
Jared czeka.
– I jak miałabym cię przekonać? – pytam, a moje słowa rozwiewają się
w powietrzu. Im dłużej patrzy na mnie, jak gdybym była jedzeniem, a on
pościł od dawna, tym bardziej tracę dech.
Robi krok do przodu, skracając dystans między nami, dzięki któremu
zachowywałam jeszcze zdrowy rozsądek. Stoi tak blisko, że muszę
odchylić głowę do tyłu, żeby wciąż patrzeć mu w oczy.
– Mogłabyś mnie pocałować – proponuje. Jego oddech jest jak
dotknięcie piórka na mojej skórze. Dudnienie głosu Jareda rezonuje w
mojej klatce piersiowej.
– Masz na myśli pocałunek? Czy pocałunek-pocałunek?
Parska śmiechem i przesuwa dłonią po moim ramieniu, by zaczesać mi
pasmo włosów za ucho.
– Jestem pewny, że chodzi mi o to drugie – mówi, przeszywając mnie
kolejnym rozgrzanym spojrzeniem. – Czy to wersja z języczkiem? Mój
mózg chwilowo znajduje się w stanie zaniku i choć normalnie jest sprawny,
teraz łapie się najbliższej wymówki.
– Ja… ja nie całuję się z chłopakami, którzy mają dziewczyny. –
Układam twarz w grzecznie przepraszającą minę i mam nadzieję, że to
zakończy tę kłopotliwą rozmowę.
– Aha. – Kiwa głową, wyraz jego twarzy jest pełen refleksji. –
Spodziewałem się, że to powiesz.
– Tak, więc pewnie powinniśmy…
– Nie mam już dziewczyny.
Oddech więźnie w moim gardle. Serce wali mi tak, jakby chciało
przebić się przez żebra.
– Masz na myśli Cindy?
– Tak, nie ma już Cindy.
– Ty… Co… co… co ty…?
– Ty… Co… co… – Przedrzeźnia mnie, jego pełne usta układają się w
oślepiający uśmiech. – Słyszałaś mnie. Nie mam dziewczyny. Cindy i ja
zerwaliśmy.
– Ale ja nie jestem w twoim typie – wypalam.
– A mimo to zerwałem z nią dlatego, żebyś ty… – mówi, kładąc długi
palec na moim mostku – pocałowała mnie.
Zerkam na palec, a potem znów patrzę na twarz Jareda. Czy słyszy, jak
wali mi serce? Jak zderzają się w mojej głowie nadzieja i wątpliwości?
Wyobrażałam sobie całowanie go. Wyobrażałam sobie, że on chce tego
równie mocno co ja. Jakie to uczucie, kiedy twoje pragnienie zostaje
odwzajemnione? Teraz, gdy mówi, że chce mnie całować, to wydaje się
zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. – Wydaje mi się, że odbieram –
mówię, oblizując usta – sprzeczne sygnały.
Oczy Jareda podążają za ruchem mojego języka, sprawiając, że się
zawstydzam. Wciągam usta do środka, chowając wargi przed żarem jego
spojrzenia.
– Serio? – pyta, śmiejąc się chrapliwie. – Jesteś za bystra, żeby coś tak
prostego cię zdezorientowało.
Jego druga dłoń pojawia się na moim karku, delikatnie przyciągając
mnie bliżej.
– Nie ma sprzecznych sygnałów, Banner. – Zniża głowę, żeby następne
słowa wyszeptać tuż nad moimi wargami. – Tylko ten jeden. Zajmuję się
praniem od kilku lat i rozumiem, czym jest elektryczność statyczna,
ładunek tworzący się wtedy, kiedy dwie rzeczy ocierają się o siebie. Nie
miałam świadomości, że ocieraliśmy się o siebie cały semestr. A teraz robią
to nasze usta.
Jared bierze w posiadanie moje wargi. Nie mogę nazwać tego inaczej.
To nie tylko pocałunek, ale także rozkaz. Nigdy nikt mnie tak nie całował.
Jared naciska kciukiem na mój podbródek, bym szerzej otworzyła usta. To
nie wygląda na pierwszy pocałunek. Nie ma w nim nic niepewnego lub
nieśmiałego. Jared całuje mnie, jakby ćwiczył to tysiąc razy.
I Boże dopomóż, po chwilowym zaskoczeniu odpowiadam
pocałunkiem. Żar między naszymi ustami wypala mój szok niczym
płomień. Jared kładzie dłoń płasko między moimi piersiami i choć nie jest
nawet blisko moich sutków, twardnieją. Są naprężone i wrażliwe, oczekują
dotyku. Drugą dłonią łapie mnie za włosy i przyciąga, warcząc podczas
pocałunku.
„Co, do cholery?”
Wszystko jest takie intensywne. Balansujemy na granicy tego, co dam
radę znieść. Niemal nie mogę oddychać.
– Jared – mamroczę, odsuwając się i dotykając obolałych ust. –
Zwolnij. Ja… To dla mnie za wiele.
Jego czoło zderza się z moim, dłoń jest wciąż na mojej szyi, a palce są
zaplątane w moje włosy.
– Cholera – dyszy. – Przepraszam. Po prostu myślałem o tym już tak
długo. Ciężko robić to powoli.
Walczę, by nadążyć. Ten złoty chłopiec, śmietanka socjety Kerrington,
w którym się sekretnie kochałam – nie przez rok, nie przez dwa, ale przez
trzy lata, nawet kiedy spotykałam się z pewnym frajerem – myślał o
całowaniu mnie od długiego czasu? Tak długiego, że ciężko mu działać
powoli?
– Wybacz – mówię w oszołomieniu. – Czuję się jak w Strefie mroku.
– Strefie mroku?
– Tak, to był taki program… – Banner, wiem, co to jest Strefa mroku,
ale czemu czujesz się tak w tej chwili? Czy to dlatego, że znamy się cały
semestr, a właśnie teraz posuwam się dalej? Pierwszego dnia, gdy
spotkaliśmy się na zajęciach u Albrighta…
– Nie spotkaliśmy się po raz pierwszy na jego zajęciach – wtrącam. –
Spotkaliśmy się trzy lata temu.
– Co? – Marszczy brwi. – Nie, pamiętałbym.
„Pewnie, że nie”.
– Cóż, to oczywiste, że mnie nie pamiętasz. – Mój śmiech jest cichy,
skrępowany. – Spotkaliśmy się na zebraniu dla pierwszego roku. Wszystkie
dziewczyny piszczały na widok Bentona Cartera i ciebie. „Ja chcę tego
blondyna!”, „A ja wezmę tego ciemnowłosego”.
Opuszczam wzrok na podłogę.
– Siedzieliśmy obok siebie. Poprosiłeś, żebym ci pożyczyła ołówek.
– Nic z tego nie pamiętam, ale pamiętam pierwszy dzień, kiedy
zauważyłem cię na zajęciach Albrighta.
Patrzy na mnie, a w jego ciemnoniebieskich oczach widzę szczerość.
– Od tamtej pory nie przestałem cię zauważać – dodaje. – Myślałem,
że będziemy mieć więcej czasu, ale kiedy powiedziałaś, że w przyszłym
semestrze jedziesz do Nowego Jorku, uświadomiłem sobie, że to może być
nasza ostatnia noc razem i nie mogłem już czekać.
– Na mnie? Nie mogłeś czekać na mnie? – Muszę zapytać. Muszę się
upewnić. – Wybacz, Jared, ale nadal jestem zdezorientowana.
– Nadal? – Coś bliskiego irytacji miesza się z rozbawieniem w jego
oczach.
Przesuwa szerokimi dłońmi wzdłuż moich ramion, delikatnie ściskając
mięśnie przez grubą bawełnę mojej bluzy.
– Pozwól mi więc, że ci to wyjaśnię jeszcze dobitniej – oznajmia
chrapliwym, pewnym siebie głosem. – Podobasz mi się, Banner. Goście
tacy jak on, nie tylko przystojni, ale także błyskotliwi, mają tę jedną
dziewczynę w college’u, z którą umawiają się przez wzgląd na jej intelekt.
Upewnia ich to w przekonaniu, że nie są całkowicie powierzchowni. A
kiedy ta dziewczyna zostaje dyrektorką firmy, leczy raka albo jest pierwszą
kobietą na Marsie, mogą powiedzieć, że znali ją w czasach szkoły.
Spotykali się… nie, pieprzyli, mając po dwadzieścia lat.
Byłam taką dziewczyną dla mojego ostatniego chłopaka Byrona.
Spotykał się ze mną, gdy potrzebował pomocy, żeby przebrnąć przez
zajęcia z ekonomii, ale to się szybko skończyło. Zdradził mnie, zanim
wysechł tusz na jego arkuszu egzaminacyjnym. Dorastałam z ojcem, który
nigdy nie spojrzał na inną kobietę poza moją matką i sprawił, że wierność
wyglądała atrakcyjnie. Możliwie do zrealizowania, normalnie. Mam więc
zero tolerancji dla zdrady. Kiedy odkryłam niewierność Byrona i z nim
zerwałam, poczuł się urażony, że ja, która powinnam być zaszczycona, że
łaskawie ze mną chodził, skończyłam nasz związek.
„Ledwo mogłem oddychać, gdy była na górze”.
„Wszystko się trzęsło, kiedy ją pieprzyłem”.
To okrutne słowa, które usłyszałam bezpośrednio od niego. Przy
innych mówił gorsze rzeczy. Niestety zostały mi przekazane i wciąż
nawiedzają moje myśli. Nadal podkopują moją pewność siebie.
– Podobam ci się, co? – pytam w końcu, wpatrując się w podbródek
Jareda, żeby uniknąć jego wzroku. – Masz na myśli: „Uważam, że jesteś
bystra i posiadasz wspaniałą osobowość, Banner”?
Mięsień w jego szczęce porusza się, a usta zaciskają. Przyciąga mnie
do siebie, czuję przez dżinsy, jaki jest wielki i twardy. – Nie, mam na myśli:
„Chcę cię pieprzyć” – mówi ostro. – Jeszcze jakieś pytania?
Na mikrosekundę moje serce przestaje bić, a potem zaczyna szaleć,
mało nie wyskakując mi z piersi. Gna tak bardzo, że mój mózg nie może
nadążyć.
– Dziś w nocy? – Przyciskam dłoń do piersi z nadzieją, że to pomoże
mi się uspokoić.
– Owszem, dziś w nocy, jeśli chcesz. – Łączy palce z moimi i także
przyciska je do mojej klatki piersiowej. – Tak szybko bije ci serce.
Zakłopotanie pali mnie pod skórą i rozchodzi się rumieńcem po
policzkach, obnażając moją niepewność. Kolejny sposób, w jaki zdradziło
mnie ciało. Na pierwszym roku przybrałam na wadze. Na drugim
wskoczyło mi kolejnych kilka kilogramów. Na trzecim mój brzuch trząsł się
jak galareta. A na ostatnim przypałętał się cellulit. Każdego roku w
Kerrington osiągałam wyznaczone cele i rosła moja pewność siebie, ale też
obwód talii. Moje poczucie własnej wartości nigdy nie było podyktowane
numerem na metce dżinsów. Wiem, kim jestem, a kim nie i pogodziłam się
z tym. Ale to, co mówi Jared… wpędza mnie w zakłopotanie. Daje drugie
życie bezużytecznym nadziejom pulchnej dziewczyny siedzącej obok
najpiękniejszego chłopaka na zebraniu dla pierwszego roku. Chłopaka,
który pewnie lepiej zapamiętał ołówek, który mu dałam, niż mnie.
Ta sytuacja jest dziwna i czuję niepokój. Kiedy Jared i ja zaczęliśmy
się uczyć razem, odłożyłam moje zadurzenie na półkę.
Zdyscyplinowałam je. Zamknęłam w pokoju i nie dałam mu kolacji.
Zagłodziłam.
Teraz on karmi je tymi zaskakującymi słowami, gorącymi
spojrzeniami i dotykiem. Przykłada moją dłoń do swojej piersi. Jego serce
pod moimi palcami bije szybko.
– Czujesz? Moje serce też szaleje.
Mówi prawdę.
Oddech Jareda jest krótki, urywany. Powieki częściowo skrywają oczy
wypełnione pożądaniem. Jego ciało daje mi wskazówki, ale wciąż mam
problem ze zrozumieniem tego.
– To może być nasza ostatnia noc razem, Banner – szepcze cicho.
Już od czasów podstawówki byłam skupiona na nauce. Idealna
frekwencja od przedszkola aż do końca liceum. Prace charytatywne,
przeskakiwanie klas, dodatkowe zajęcia i zawsze najlepsze wyniki. Na
randki umawiałam się bardzo rzadko i kończyłam związki, kiedy tylko
zaczynały mnie rozpraszać.
A teraz chłopak, który podoba mi się od pierwszego roku, mnie
pragnie. Nie mam pojęcia, dlaczego i jak to się stało, ale tak właśnie jest.
Potwierdza to jego serce walące szaleńczo pod moją dłonią. Co, jeśli dziś,
przez jedną cholerną noc, będę robić to, czego chcę, zamiast tego, czego się
ode mnie wymaga? Nie wiem, jakim cudem wszystkie te elementy składają
się w całość, ale wiem, że odmawiałam sobie wielu rzeczy przez lata, gdy
dążyłam do realizowania celów. Chcę tego. Chcę jego i choć raz mam
zamiar sobie na to pozwolić.
– Dobrze – mówię, moja odpowiedź jest klarowniejsza niż myśli, które
kłębią mi się w głowie.
Przez twarz Jareda przemykają zaskoczenie i ulga. Nagle przestaje być
tym pewnym siebie gościem, który należy do elity naszego kampusu.
Jesteśmy tylko my, Jared i Banner. A on patrzy na mnie, jakby nie wierzył,
że dzieje się coś tak dobrego, jakbym ja była zbyt dobra, by istnieć
naprawdę. Szybko się otrząsa, odzyskuje kontrolę, przesuwa ręką po moich
plecach.
– W takim razie jesteś mi winna pocałunek. – Słowa Jareda ślizgają się
po mnie, każda komórka mojego ciała wydaje się drżeć na dźwięk jego
głosu.
– Naprawdę? – Zmuszam się, by odwzajemnić spojrzenie. –
Pocałowałam cię.
– Nie, to ja pocałowałem ciebie. Twoja kolej.
Nie należę do niskich dziewczyn, ale przy ponad stu
dziewięćdziesięciu centymetrach Jared i tak jest ode mnie dużo wyższy.
Muszę stanąć na palcach, żeby dosięgnąć.
Nie schyla się.
Biorę uspokajający oddech, który nic nie daje, bo wciąż się chwieję,
stając na czubkach palców, i wsuwam jego dolną wargę między moje. Brak
mi pewności siebie Jareda. Ssę delikatnie, z wahaniem. Jego pierś się unosi,
Jared oddycha gwałtownie przez nos. Ściska mnie mocniej, ale poza tym
nie daje żadnego sygnału, że to, co robię, na niego działa.
A jednak działa.
Tym razem to ciało Jareda go zdradza, mówiąc mi, jak bardzo tego
chce. Jak mnie pożąda. I każda jego część – twardy kutas, którym na mnie
napiera, zaciskające się na moim ciele dłonie, oddech, nad którym próbuje
zapanować – wszystko w nim krzyczy, jak bardzo tego pragnie.
Zarzucam mu ramiona na szyję i dociskam się do niego piersiami,
przesuwając palcami po gładkim, jasnym meszku włosów. Trzymam głowę
Jareda dokładnie tam, gdzie chcę, żeby była, i ssę jego język tak, jak on
robił to z moim. Powiedziałam, że nie jesteśmy zwierzętami, ale zachowuję
się jak bestia, która poczuła pierwszy smak krwi. Wyciągam się w górę,
gryzę, pomrukuję. Napawam się miękkością ust Jareda. Pocałunek staje się
mokry, gorący i dziki.
– Cholera – mruczy Jared, sunąc ustami po mojej szczęce. – Tak, daj
mi to wszystko.
Idąc tyłem, prowadzi nas w kierunku zaplecza, dotyka dłońmi moich
piersi.
– Świetne cycki, Ban – dyszy w moje usta. Nawet pomimo bluzy moje
sutki twardnieją, kiedy jego palce je pocierają, wykręcają, podszczypują.
Jared zatrzymuje się przy wejściu, wciskając mnie we framugę.
Drewno wgryza się w moje plecy, dyskomfort kontrastuje z przyjemnością.
Jared stoi tuż przy mnie, czuję jego twardy członek. Odpina guzik i suwak
przy moich dżinsach, wsuwa dłoń w majtki, po czym zaczyna pocierać
łechtaczkę. To elektryzujące i agresywne – najbardziej niesamowita
przyjemność, jakiej kiedykolwiek doświadczyłam. Drżę na całym ciele, a
moja głowa uderza w drewno za mną, gdy bezradnie napieram na jego dłoń.
– Chcę, żebyś doszła pierwsza. Miałaś kiedyś orgazm na stojąco?
Przedzieram się przez mgłę wspomnień, zastanawiając się, czy choć
raz doszłam. Tych kilku chłopaków, których miałam, nie było
utalentowanymi kochankami, a przynajmniej nie marnowali swoich
umiejętności na mnie. Potrząsam głową.
– Cóż, zaraz się to zmieni. – Długi palec zaczyna mnie penetrować.
– Ach! – Moje kolana się trzęsą.
Jared kciukiem głaszcze moją łechtaczkę, po czym dodaje kolejny
palec, a po chwili trzeci.
Dyszę, przygryzając wargę, by uciszyć jęki. Słyszę dźwięk wydawany
przez moją wilgoć, kiedy mnie pociera. Jared pochyla się, żeby ugryźć
mnie w pierś, nawet przez ubranie czuję ostry ból przynoszący przyjemność
i wybucham. Zawodzę, a echo roznosi się po pralni, mieszając z
kotłowaniem ubrań w pralkach. Mój kręgosłup roztapia się. Jedyna rzecz
trzymająca mnie w pionie to ręka pomiędzy moimi nogami.
– Boże, tak, Banner – mówi. – Dotknij mnie.
– Dotknąć cię gdzie? – bełkoczę jak pijana, odurzona jego palcami i
ustami, a także sercem, które przyspieszyło dla mnie.
– A jak myślisz? – Śmieje się, oczy mu błyszczą od rozbawienia i
namiętności. Przyciąga moją dłoń do swojego kutasa. Ściskam go bez
wahania, a głowa Jareda opada. Jego męskość jest długa i twarda. Jared
wsuwa palce w moje włosy.
– Pociągnij go – szepcze mi do ucha. – Głaszcz mnie. Pobaw się
jajami.
– Uch… Zawsze jesteś taki apodyktyczny?
Przekrzywia głowę, aż nasze spojrzenia się spotykają.
– Pieprz mnie i sama się przekonaj.
Nie byłabym w stanie odmówić nawet z pistoletem przy skroni, tak
bardzo tego pragnę, ale przez chwilę zastygam w bezruchu. Pragnienie
czegoś tak bardzo, w tajemnicy, przez tak długi czas… Pragnienie czegoś,
co upada ci nagle do stóp, jest niepokojące.
– Banner, przestań… – Jared zaciska oczy i skręca palce w moich
włosach. – Przestań myśleć i po prostu się zgódź.
„Ma rację. Pozwól sobie”.
– Zgadzam się.
Moja wyszeptana zgoda dryfuje między nami niczym piórko, ale Jared
nie czeka, aż opadnie na ziemię, tylko skacze, bierze moje usta w swoje i
wszędzie mnie dotyka.
Kopniakiem zamyka drzwi. Mam głowę w chmurach, otacza mnie
mgiełka, moje ciało ledwo trzyma się w jednym kawałku, kiedy prowadzi
mnie tyłem, z jedną ręką na moim biodrze. Drugą dłoń trzyma na mojej
szyi, gdy pożera moje usta. Tylna strona kolan uderza o kanapę i opadam na
wygniecione poduszki. Jak wiele nocy się tutaj uczyliśmy?
Rozmawialiśmy? Śmialiśmy się? I nigdy bym nie pomyślała, że właśnie to
się żarzy w Jaredzie. Nie podejrzewałam, że może mnie pragnąć tak bardzo
jak ja jego.
Patrzy na mnie, a potem podnosi ramiona i ściąga bluzę z kapturem. T-
shirt pod nią napina się na klatce piersiowej. Pozbywa się go jednym
energicznym ruchem.
„Ave Maria i dobry Boże w niebiosach”.
Nigdy nie widziałam takiej klaty, mięśni brzucha i ramion w
prawdziwym życiu, tak blisko, na żywo, a nie na ekranie. Są wyrzeźbione
niczym dzieło sztuki. Jared nie ma oporów, widać, że czuje się dobrze w
swojej idealnej skórze. Zsuwa dżinsy po wąskich biodrach i muskularnych
nogach. Moje oczy przesuwają się po jego ciele. Wypełniają mnie żądza i
zachwyt.
– Wow. – Nie chciałam powiedzieć tego na głos.
Zastyga z ręką na slipach i unosi brew.
– Czy powiedziałaś właśnie „wow”?
Otępiająca mózg przyjemność zaburzyła moje racjonalne myślenie.
Nie przemyślałam tego, że seks zazwyczaj uprawia się nago. I choć Jared
Foster jest arcydziełem, ja nim nie jestem.
„Wszystko się trzęsło, kiedy ją pieprzyłem”.
Słowa Byrona wracają do mnie jak maleńkie sztylety, zostawiając
milion ranek w mojej pewności siebie. Ta namiętność, to głębokie
pragnienie w oczach Jareda – czy zniknie? Umrze, gdy mnie zobaczy?
Moje trzęsące się ciało? Tak długo patrzył na mnie z pożądaniem. Ale nie
ma szans, żeby nie przestał, jeśli mnie teraz zobaczy. A chcę, aby trwało to
choć chwilę dłużej.
– Zgaśmy światło.
4 - JARED
– Zgaśmy światło.
Ta wyszeptana prośba sprawia, że zastygam na moment. Jestem tak
blisko zdobycia Banner Morales, tak bardzo blisko, a ona myśli, że zgasimy
światło? Chce, żebyśmy pieprzyli się w ciemnościach?
– Nie ma mowy.
Po jej twarzy przemyka rozczarowanie.
„Boże, jaka ona jest śliczna”.
Nie mogę znieść tego, że ktoś sprawił, że Banner, jedyna osoba, która
odpowiedziała naszemu dupkowatemu profesorowi po rosyjsku z samego
końca zatłoczonej sali wykładowej, zaczęła w siebie wątpić. Zawsze
postrzegałem ją jako twardzielkę – aż do dzisiejszej nocy. Ale pragnąłem
Banner od dawna i muszę ją mieć. Sprawię, iż zacznie pożądać mnie tak
bardzo, że nie przestanie się liczyć, ile setek kilometrów będzie nas dzielić
w przyszłym semestrze.
– W takim razie moja odpowiedź brzmi „nie”. – Przygryza wargę i raz
jeszcze zerka na moje usta, jakby już za nimi tęskniła. Jeśli czuje żal, to
odchrząkuje, by go odegnać, i wstaje z kanapy. – I tak pewnie powinniśmy
brać się za książki.
Porusza się, żeby mnie ominąć, ale łapię ją za nadgarstek i przyciągam
jak najbliżej mojej nagiej piersi. Patrzy na mnie, nasze spojrzenia ścierają
się w pojedynku, oboje chcemy postawić na swoim. Nie odrywamy od
siebie oczu, nie poddajemy się, ale za jej uporem czai się też coś innego.
Strach? Choć spędziliśmy ze sobą dużo czasu w ostatnich miesiącach,
nie znam jej na tyle dobrze, żeby być pewnym. A chcę poznać Banner.
Bardzo.
„Pieprz grubą dziewczynę”.
Ostre słowa Prescotta rozbrzmiewają w mojej głowie. Przez chwilę
przygniata mnie poczucie winy. Rozkazał mi uprawiać seks z Banner i tej
samej nocy właśnie to robię. Ale nie z tej przyczyny. W końcu odszedłem
ze Stada.
Czy mówiono jej wcześniej takie rzeczy? Może nie prosto w twarz.
Może ktoś subtelnie ją przekonał, że wcale nie jest seksowna jak cholera.
Ale dla mnie jest. Naprawdę nie wiem, co znajduje się pod tymi wszystkimi
warstwami odzieży, które nosi na sobie Banner, ale nie obchodzi mnie to.
Pragnę nie zewnętrznej powłoki, lecz jej wnętrza. Chcę uczyć się jej duszy.
„Uczyć się jej duszy? Co, do diabła? Sam siebie nie poznaję. Kim jest
ten facet? I kto oddał jego jaja Banner Morales?” Muszę, przyznać, że przy
Banner naprawdę inaczej się zachowuję, bo ona jest inna. Kiepski ze mnie
materiał na chłopaka. Zapytajcie Cindy. Nie dbam zanadto o dziewczyny,
ale będąc z Banner, skupiam się wyłącznie na niej. Zwykle szybko tracę
zainteresowanie ludźmi, a mimo to nieustannie łapię się na tym, że myślę o
rzeczach, które powiedziała Banner. Stale zaprząta mój umysł, choć wcale
się nie stara. Dlatego tak bardzo pragnę ją poznać. Dotrzeć najgłębiej, jak
się da.
Jej piękne wargi układają się w prostą linię. Stoimy, jak gdyby czekała
na moją decyzję, ale to ona ma pełnię władzy. Piłka jest wciąż po jej stronie
boiska. A Banner zamierza odejść, wrócić do książek i zachowywać się,
jakby to wszystko się nigdy nie wydarzyło. Ja tego nie chcę. Uprawiałem
seks z wieloma dziewczynami. Z najpiękniejszymi dziewczynami na
kampusie i poza nim, ale nigdy nie miałem Banner i w tej chwili pragnę jej
bardziej niż czegokolwiek innego. Bardziej niż wszystkich Cindy razem
wziętych. Przypominam więc sobie jedną z najważniejszych zasad
negocjacji. „Wiedz, co jesteś gotowy poświęcić, zanim zaczniesz”. A mogę
poświęcić wiele, byle nie musieć rezygnować z Banner.
Wyciągam ramię w stronę ściany i gaszę światło.
Kiedy przestaję widzieć Banner, wyostrzają się moje pozostałe zmysły.
Czuję zapach jej włosów i słyszę szybkie, płytkie oddechy. Lecz po chwili
mój wzrok również się przyzwyczaja i zaczynam dostrzegać kształty. Jasna
poświata wlewająca się do pokoju przez szpary w drzwiach pozwala mi
odkrywać kontury, ale szczegóły nadal pozostają ukryte. Dotykam policzka
Banner i napawam się miękkością skóry. Jedwabiste włosy ocierają się o
moje knykcie. Nie jestem idiotą. Banner zażądała zgaszenia światła, bo
czuje się skrępowana, ale z mojego punktu widzenia nie ma w niej nic,
czego mogłaby się wstydzić.
– Uważam, że jesteś piękna, Ban.
– Naprawdę? – pyta cichym głosem.
Moje słowa zaskakują mnie równie mocno, jak wydają się dziwić ją,
ponieważ zazwyczaj nie mówię takich bzdur dziewczynom.
Najładniejsze wydają się już o tym wiedzieć, co czyni takie słowa
zbędnymi. Ale Banner… jest taka piękna, a nie mam pewności, czy o tym
wie.
– Naprawdę. – Odsuwam jej włosy z twarzy.
– Och… Dziękuję. – Śmiech Banner to niewiele więcej niż oddech. –
Ciemno tu, więc mam wątpliwości, czy ten komplement się liczy.
– Znam twoją twarz na pamięć. Masz tu siedem piegów. – Przejeżdżam
palcem po prostym łuku jej nosa i przesuwam niżej, by pieścić pełne wargi i
maleńki dołeczek w policzku, który pojawia się przy uśmiechu. – Dołeczek
w tym miejscu.
Masuję gładką skórę jej karku.
– Teraz chcę poznać także twoje ciało – mówię cicho. – Zdejmij dla
mnie ubranie, Banner.
Po gwałtownym wdechu Banner podnosi ramiona. Szelest bluzy,
dżinsów, skarpetek i butów, które zdejmuje w ciemności, jest jak szept.
Dotykam jej, biorę za ramiona, zamykam palce na miękkiej, aksamitnej
skórze. Pochylam głowę i przesuwam nosem po szyi.
– Zawsze tak ładnie pachniesz. – Chciałem jej to powiedzieć, odkąd
zaczęliśmy się razem uczyć.
– Ładne Pastele – odpowiada, śmiejąc się nisko, nerwowo.
– Co?
– Ten zapach. Takiego płynu do prania używam. Nazywa się Ładne
Pastele.
– Podoba mi się. – Wracam do odkrywania, przesuwam dłonią po
ramieniu i obojczyku, aż znajduję miękkie i ciężkie piersi.
Sprawdzam, jak leżą w moich dłoniach. Trzymam je, gładząc sutki
kciukami, aż sztywnieją, a oddechy Banner stają się urywane.
– Podoba ci się? – pytam.
Widzę w półmroku, jak kiwa głową.
– Tak. Fajne uczucie.
Jej dotyk zaskakuje mnie w najlepszy możliwy sposób. Ręka Banner
znajduje moją twarz, podróżuje po moich ustach, oczach, włosach. Czuję,
że się do mnie przybliża, na moich ustach pojawiają się delikatne
podmuchy oddechu i sam zaczynam dyszeć w oczekiwaniu. Mój oddech się
skraca, a zmysły wyostrzają. Usta Banner szukają moich. Są chętne i
słodkie, kiedy mnie całuje. Jej podniecenia wznieca moje.
Prowadzę Banner z powrotem na kanapę i z ręką na ramieniu
dziewczyny nakłaniam ją, by się położyła. Oddałbym wszystkie moje
punkty GPA na koniec studiów, żeby móc na nią popatrzeć, ale Banner tego
nie chce. Rozumiem, więc zadowolę się posmakowaniem. Na początek
pocieram ustami o jej sutki, w górę i w dół, aż twardnieją i się podnoszą,
wtedy otaczam wargami koniuszek i wolno rozszerzam usta, by nabrać jak
najwięcej ciała w siebie. Ssanie, lizanie, pocieranie. Ssanie, lizanie,
pocieranie. Ssanie, lizanie, pocieranie. Utrzymuję zmysłowy rytm, który
rozpala nas oboje.
– Och…
Każdy dźwięk, który Banner z siebie wydaje, nakręca mnie coraz
bardziej.
Przesuwam dłońmi po jej bokach i talii, odsuwam opuszkami palców
krótkie włoski, które chronią cipkę. Znajduję guzek wieńczący szparkę i
pieszczę go, różnicując tempo od szybkiego i niecierpiącego zwłoki do
nieznośnie wolnego. Powściągliwość i napięcie Banner są wyczuwalne, a ja
chcę je zniszczyć. Przesuwam się na drugi koniec kanapy i ostrożnie
zdejmuję jedną nogę Banner z poduszki, otwierając ją przed sobą.
Ramionami rozdzielam jej uda i zniżam głowę. Przez chwilę tylko
oddycham, napawając się zapachem.
Czasem posiłek ma tak silny zapach, że możesz go posmakować,
zanim jeszcze znajdzie się w twoich ustach. Zmysł zapachu pobudza kubki
smakowe. Tak właśnie działa na mnie cipka Banner, taka słodka, że
odbieram tę woń niemal jak smak i delektuję się nią, zanim skosztuję
pierwszy kęs, wypiję pierwszy łyk. Zanim mój język przedrze się przez
jedwabiste fałdki. Przez kilka sekund czerpię przyjemność ze zwykłego
pocierania cipki ustami, zbierając jej wilgoć i zlizując ją.
– Hěn hào chī – mówię cicho z szerokim uśmiechem, którego ona
niestety nie może zobaczyć.
„Bardzo smaczne”.
– O Boże. – Śmiech zostaje przerwany przez jęk. Kolana Banner
podskakują wokół mojej głowy, ale przyciskam je, jeszcze bardziej
rozsuwając nogi. Może i odmówiła mi widoku, ale będę smakował, najem
się, ile zechcę. Ucztuję między jej nogami, niechlujnie, wygłodniale. Moja
twarz jest mokra, a język mnie boli. Gdy kończę, Banner wydaje z siebie
cichutkie dźwięki, jakby szlochała, przez co jestem bliski spuszczenia się tu
i teraz. Próbuje zaplątać palce w moje króciutkie włosy, ale tylko drapie
mnie po głowie, wciskając cipkę w moją twarz.
– Chinga – szepcze Banner.
– Co powiedziałaś? – dopytuję, podnosząc głowę.
Odpowiada dopiero po chwili.
– Nic – mówi gwałtownie. – To nic takiego.
– To po hiszpańsku? – naciskam. – Co to znaczy?
– Jared – jęczy. – Przestań.
– Powiedz mi albo cię tak zostawię.
Oboje wiemy, że to pusta groźba, bo zostawienie Banner „tak” oznacza
także „zostawienie tak” mnie samego, a nie ma najmniejszych szans, żeby
to wszystko skończyło się inaczej, niż ze mną w jej wnętrzu.
– Co znaczy „chinga”, Ban?
– To znaczy… – W jej westchnieniu jest niechęć i rezygnacja. –
Kurwa. To znaczy „kurwa”, dobrze?
– Ach, w sensie… – mruczę, zniżając głowę i zamykając usta na jej
łechtaczce. – Właśnie tak?
– O Boże – dyszy. – Tak.
– W sensie… – Przejeżdżam językiem od jej odbytu aż po górną
granicę szparki. – Nie przerywaj?
– Proszę – błaga Banner, próbując zaplątać palce w moich włosach. –
Proszę, nie przerywaj.
Macam ręką po podłodze, aż odszukuję dżinsy i sięgam do kieszeni,
żeby wyjąć portfel. To już robiłem w ciemnościach. Mógłbym zakładać
prezerwatywę będąc w śpiączce.
Wąskość kanapy wszystko utrudnia, siadam więc, znajduję Banner w
ciemnościach i pociągam na kolana. Tak samo, jak wcześniej czułem jej
przyjemność, teraz czuję, jak zastyga i odsuwa się ode mnie.
– Och, nie. – Odchrząkuje. – Ty będziesz na górze.
Bez różnicy. Na górze. Na dole. Na boku. „W środku” to jedyne, o co
teraz dbam. Wracam do poprzedniej pozycji i kładę sobie jej nogi na
ramionach. Znów ją dotykam. Nadal jest śliska i gorąca. Ustawiam się przy
wejściu i chociaż się nie widzimy, patrzę tam, gdzie wiem, że są jej oczy, i
czuję, że odpowiada na to spojrzenie. W mroku jest intymność. Może nie
widzę Banner zbyt dobrze, ale w jakiś sposób odczuwam to głębiej. Każdy
zapach, każdy dźwięk, każdy najlżejszy dotyk staje się przyczynkiem do jej
przyjemności. Wpycham się w nią i oboje wzdychamy. Zaciska się wokół
mnie. Czy ona jest dziewicą? Nawet nie pomyślałem, żeby zapytać.
Powinienem.
– Wszystko w porządku? Ty… uch, robiłaś to już wcześniej, prawda?
– Tak, po prostu… Minęło sporo czasu. Wszystko w porządku? –
powtarza moje pytanie.
W porządku? Czy nirwana jest „w porządku”? Czy niebo jest „w
porządku”? Bo gdy ciasna cipka pochłania mojego wygłodniałego fiuta,
czuję, jakbym właśnie tam dotarł.
– Tak, w porządku – szepczę.
Niedomówienie. Nie ma potrzeby przyznawać, że jej cipka
przyprawiła mnie o kryzys egzystencjonalny.
Wycofuję się jedynie na sekundę, ale to niczym tortura i szybko muszę
wepchnąć się znowu. Zapach Banner wypełnia mój nos, nadal czuję jej
smak na języku, mam wrażenie, że ściska nie tylko mojego kutasa, ale całe
ciało.
Banner Morales ma mnie w posiadaniu.
– Chinga – szepczę jej do ucha przy następnym pchnięciu.
– Boże, Jared. – Zaciska się wokół mnie jeszcze bardziej.
– Chinga – mówię znowu, wchodząc w nią tak głęboko, jak pozwala na
to jej ciało. Chcę dotrzeć do dna, oznaczyć ją jako swoją.
– Sí, sí – dyszy Banner. – Por favor.
To, że błaga w swoim ojczystym języku, wiedza, że obraliśmy się nie
jedynie z warstw workowatych bluz i spodni, ale także barier, za którymi
się chowamy i których używamy, by się chronić – powala mnie. Ciało
Banner zaciska się w skurczu wokół mojego fiuta, a ja spuszczam się w nią
z dzikim rykiem. Darwin. Maslow. Kogo to obchodzi. W końcu i tak
jesteśmy tylko zwierzętami. Prymitywami kierowanymi popędami, które
ledwo rozumiemy, ale które z odpowiednią osobą tworzą z nas
niewolników.
Banner to odpowiednia osoba.
Nie obchodzi mnie, czy jej staż jest na Marsie, nie ma mowy, żeby to
był ostatni raz. Zrobimy to znowu, im szybciej, tym lepiej. I gwarantuję, że
kiedy będę ją mieć następnym razem, światło pozostanie zapalone.
5 - BANNER
Będą mężczyźni, którzy zakochają się w twojej skórze, oraz tacy, którzy
utoną w tym, co znajduje się pod nią.
7 - JARED
– Jared?
Wymawiam jego imię, zszokowana, że znalazłam się twarzą w twarz z
człowiekiem, którego unikałam cały tydzień.
– Co ty tu robisz? – pytam, przygotowując się na konfrontację i mając
nadzieję, że odsunę jego myśli od faktu, że sama też tu jestem.
Cóż, trudno powiedzieć, żeby podziałało.
– Pytasz mnie, czemu ja tu jestem? – naskakuje na mnie, na jego
twarzy dostrzegam zakłopotanie i naganę. – Bywam na takich imprezach i
robię tutaj interesy.
– Ja też – mówię, zmuszając swoje dłonie, żeby przestały się trząść po
konfrontacji z tamtym pijanym wielkoludem.
Przechodzę obok niego z nadzieją, że uda mi się wymknąć, ale nie ma
szans. Łapie mnie za ramię i wciąga do najbliższej sypialni, zatrzaskując za
nami drzwi. Trudno uwierzyć, że jest pusta. Wydaje się, że każdy kąt tego
domu okupują napaleni sportowcy i striptizerki.
– Z kim tu przyszłaś?
– Z nikim. Czemu miałabym przychodzić z kimś?
– Dlaczego tu jesteś, Banner? – Patrzy na drzwi, a potem przenosi
wzrok na mnie, a w jego olśniewających niebieskich oczach zbierają się
burzowe chmury. – Czy on ci się narzucał? Czy tamten facet cię dotknął?
Obmacał mnie, ale nie powiem tego Jaredowi, kiedy ma taką minę.
Nie jestem pewna, czy nie poleciałby za tamtym facetem i chociaż wiem, że
Jared grał w piłkę i potrafi się o siebie zatroszczyć, wolałabym nie
ryzykować jego konfrontacji z gościem, który ma ponad dwa metry
wzrostu.
– Wszystko w porządku. – Przepycham się obok niego. – Muszę iść.
Zerkam w dół na jego rękę, która wciąż mnie trzyma.
– Naprawdę musisz przestać to robić.
– Co? Dotykać cię?
Puszcza mnie i bierze za łokcie, przysuwając bliżej.
– Podobało ci się, kiedy dotykałem cię na filmie, prawda? – Te ciche
słowa sprawiają, że w niewielkiej przestrzeni między nami zaczyna iskrzyć.
Jak wiele razy w ciągu tego tygodnia przeżywałam ponownie tamte
chwile z Jaredem? We śnie, na jawie, trenując, przeglądając kontrakty?
Wspomnienie tamtych elektryzujących momentów atakuje mnie bez
uprzedzenia i nie pozwala odpocząć. Tego ranka znowu obudziłam się
mokra. Doszłam we śnie. Dzięki Bogu Zo jest w podróży. Może śpiąc
wydawałam z siebie jakieś dźwięki lub wypowiadałam imię Jareda? Nie
mam pojęcia, ale nie chcę ranić Zo.
Już i tak zrobiłam więcej, niż powinnam. Serce boli mnie za każdym
razem, gdy myślę o rozmowie, którą będziemy musieli odbyć. Będę
musiała mu powiedzieć, co wydarzyło się między mną a Jaredem, ale nawet
nie mogę sobie tego wyobrazić. Miałabym wyjawić mu, że inny mężczyzna
dotykał mnie w ten sposób? Powiedzieć Zo, że inny mężczyzna wziął w
posiadanie moje myśli i sny? Nie jestem typem, który zdradza. Wciąż się
pocieszam, że to był jednorazowy wybryk, nic, czego nie moglibyśmy
puścić w niepamięć.
Tylko czy ja chcę to puszczać w niepamięć? To, co łączy mnie z
Jaredem? Wiem, że muszę, ale nie potrafię. Nie dam rady nawet
porozmawiać z Zo. Podpisujemy teraz mnóstwo nowych kontraktów. A to
oznacza ciągłe kontaktowanie się z drużynami, spotkania z menadżerami,
negocjacje z prawnikami, telefony od i do klientów, którzy aktualnie
spędzają wakacje w najróżniejszych strefach czasowych. Nie mam czasu na
zajmowanie się własnym życiem osobistym, zwłaszcza tak
skomplikowanym, jakim czyni je obecnie Jared Foster.
– Banner, podobało ci się, prawda? – Jared wciąż mnie trzyma, jego
dotyk i słowa wyrażają pewność siebie, ale w spojrzeniu dostrzegam
niepewność. – Dlaczego mnie ignorowałaś przez tyle dni?
– Jared, dobrze wiesz dlaczego. To skomplikowane. – Wzdycham
ciężko i odsuwam się, po czym idę do drzwi. – Pracuję i nie mogę teraz
zajmować się tą sprawą między nami.
– Pracujesz w jaki sposób? – pyta i zatrzaskuje dłonią drzwi, które
właśnie otwierałam. Stoi tuż za moimi plecami. Zostałam uwięziona
między jego ciałem a drzwiami.
– Czy on ci się narzucał? – dopytuje Jared z wargami tuż przy moim
uchu, jego oddech tańczy w moich włosach. W głosie słyszę prawdziwy
niepokój i nie mogę znieść tego, że ten mężczyzna, co do którego wszyscy
są pewni, że sprzedałby własną babcię, żeby zapewnić sobie dobry
kontrakt, troszczy się o mnie. Zawsze tak było. I to jeszcze bardziej
komplikuje całą sytuację.
– Nic się nie stało, Jared. – Opieram czoło o drzwi, nie pozwalając
sobie na rozluźnienie, choć każda komórka w moim ciele właśnie do tego
mnie zachęca.
– Zapinałaś bluzkę – mówi, jego głos jest napięty. – Jeśli on ci się
naprzykrzał, to…
– To co? – Odwracam się, żeby na niego spojrzeć i opieram się plecami
o drzwi.
Poważny błąd. Dopiero teraz mogę uważniej przyjrzeć się Jaredowi.
Ma na sobie granatową marynarkę, kamizelkę i koszulę w kolorze
różowego szampana, bez krawata. Wciąż opiera się ręką o zamknięte drzwi.
– Nienawidzę, kiedy mnie ignorujesz, Ban – mówi niespodziewanie.
Podnoszę wzrok i to także jest błąd. Ma intensywne, hipnotyzujące
spojrzenie.
– Nie tylko w tym tygodniu. Robisz to od lat. Spotkaliśmy się na kilku
konferencjach. Za każdym razem, gdy chciałem z tobą porozmawiać,
odrzucałaś mnie. Raz nawet groziłaś, że zagwiżdżesz na swoim…
– Gwizdku przeciw gwałtom – kończę za niego, chichocząc.
Byłam zdesperowana, by trzymać go z dala od mojego życia. Już
wtedy rozumiałam niebezpieczeństwo, jakie niosło za sobą poddanie się
mu. Nawet kiedy nie miałam pewności, jaka była jego rola w tym, co się
stało, gdy nie wierzyłam, że mogłabym mu zaufać, wiedziałam
jednocześnie, że nie mogę ufać także sobie. Wiedziałam o tym wtedy i
wiem to teraz.
– Muszę iść – oznajmiam nagle, odwracając się na pięcie i pociągając
za klamkę. Drzwi pozostają zamknięte pod ciężarem jego dłoni. – Jared,
mój klient mnie potrzebuje.
To prawda. Dlatego tu przyszłam po tym, jak Tanya napisała mi
wiadomość, że jeden z moich debiutantów może wpaść w kłopoty, ale w tej
chwili to również moja karta przetargowa, by wyjść z tego pokoju. Czuję
ulgę, kiedy Jared zabiera rękę z drzwi, ale nie trwa to długo, bo łapie mnie
za biodra i wciska się we mnie.
– Banner, wiem, że są rzeczy, które musisz przepracować i ogarnąć. –
Krótki śmiech podnosi włoski na moim karku. – Cholera, oboje jesteśmy
teraz bardzo zajęci.
Kiwam głową, a moje ciało odruchowo sztywnieje, by stworzyć
chociaż kilka centymetrów przestrzeni między nami.
– Ale nie mogę przestać myśleć o sobocie – szepcze w moją szyję, za
jego słowami podążają wargi, które muskają mnie, zostawiając leciutkie
pocałunki na skórze. Drżę, a on wciska się we mnie, jego penis sadowi się
między moimi pośladka-mi. – O twojej cipce zaciskającej się na moich
palcach.
– Och, Boże. – Znów dotykam czołem drzwi, mój oddech staje się
ciężki. – Przestań.
– Twoje sutki… – kontynuuje Jared, oddychając coraz bardziej płytko,
i przesuwa dłonie po mojej talii aż do piersi. – Chcę, żeby znowu były w
moich ustach. Ban, proszę.
– Nie proś mnie, żebym… – Przełykam słowa, ale strach nie chce mnie
opuścić. – Nie chcę go zranić w ten sposób, Jared. – Wcale nie chcę, żebyś
go raniła. Pragnę, żebyś wybrała mnie. – Ściska moją talię, ostrzegawczo. –
Ale jeśli mnie nie wybierzesz, to naprawdę go zranisz, bo… Nie uciekniesz
od tego, co jest między nami.
– Muszę iść. – Robię krok do tyłu, wciskając się w niego tylko tyle, by
móc otworzyć drzwi. – Muszę znaleźć mojego gościa, zanim zniszczy sobie
karierę.
Jared wystarczająco długo zaprzątał moją uwagę. Powinnam zająć się
tym, po co tutaj przyszłam, i wyjść, zanim pozwolę Jaredowi zasiać jeszcze
więcej spustoszenia w moim życiu.
– Który to? – pyta, stojąc tuż za mną. – Nie możesz włóczyć się po tym
domu, szukając klienta, Banner.
Znowu bierze mnie za ramię. Oboje zatrzymujemy się w holu.
– Czy ty wiesz, co to za impreza? Wszystkie chwyty dozwolone, a
połowa tych gości jest na takim haju, że nie zauważyliby, nawet gdybyś
wrzeszczała „nie”. Więc mowy nie ma, żebym pozwolił ci latać samej po
tym domu.
– Pozwolił mi? – Budzi się we mnie feministka i unoszę brwi. – Od
kiedy to wydaje ci się, że na cokolwiek mi pozwalasz? Nie jesteś moim
ojcem ani chłopakiem, a nawet oni nie kontrolują tego, co robię. Jestem
dorosłą kobietą, nie jakąś małą dziewczynką, która potrzebuje przyzwoitki
na pieprzonej imprezie!
– Och, dorosła kobieta, która była nagabywana, gdy ją znalazłem? –
pyta, gniew iskrzy się w jego oczach. – Dobrze ci szło.
– Mam pracę do wykonania.
– Cóż, nie będziesz jej wykonywać beze mnie i mam gdzieś, czy ci się
to podoba, czy nie. Spróbuj się mnie pozbyć.
Wymieniamy pełne złości spojrzenia, żadne z nas nie chce odpuścić.
– Powiedz, kogo próbujesz znaleźć – mówi Jared, a jego chwyt i wzrok
stają się łagodniejsze. – Pomogę ci.
Zirytowane westchnienie wyrywa się spomiędzy moich warg. Jestem
tu już od godziny i wciąż nie znalazłam mojego koszykarza. Nie wiadomo,
w jak wiele kłopotów zdążył się wpakować, odkąd Tanya do mnie napisała.
– Hakeem Okafor. – Patrzę na Jareda i widzę zrozumienie na jego
twarzy. – Tak, ten, który był już dwa razy zawieszony za trawkę. I tym
razem to coś dużo gorszego niż trawa. Tanya widziała go nad ścieżką koki.
Muszę interweniować, zanim się wyda. Wystarczy jeden post na
Instagramie, jeden tweet, jedna plotka i może na dobre wylecieć z ligi.
– Ścieżka koki. – Mięśnie w pięknie wyrzeźbionej szczęce Jareda
naprężają się. – Niech no dobrze zrozumiem. Przyszłaś na orgię, żeby
„uratować” dwumetrowego gościa, który jest pewnie naćpany kokainą,
przed nim samym? Coś mi umknęło? Jakiś szczegół, który by sprawił, że to
świetny pomysł?
Mój niepokój o Hakeema ustępuje miejsca złości na Jareda.
– Powiedziałam ci, czemu tu jestem.
– A ja ci mówię, że to niemądre. – Kładzie mi rękę na krzyżu i
prowadzi w stronę schodów. – Gdzie zaparkowałaś?
Obracam się i odpycham go od siebie.
– Muszę najpierw znaleźć Hakeema, Jared.
– Jesteś jego agentką, nie matką, Banner.
– Owszem. Nie jestem matką Hakeema! – wybucham, przecinając
powietrze dłonią dla emfazy. – Jego matka uciekła z rozrywanego wojną
kraju z czwórką dzieci i niczym poza tym, co miała na grzbiecie. Pracowała
w trzech miejscach jednocześnie, żeby utrzymać ich w nowym kraju, gdzie
nikogo nie znała.
– Ban…
– To w oczy jego matki patrzyłam, kiedy obiecywałam, że jeśli pośle
syna do najlepszej koszykarskiej ligi świata, zrobię wszystko, co w mojej
mocy, żeby mu pomóc. Chronić go. – Przełykam gulę w gardle, gdy
przypominam sobie tamtą rozmowę przy jej maleńkim kuchennym stole w
południowej części Chicago. – I teraz ta kobieta po raz pierwszy w życiu
nie martwi się, czy jej dzieci będą miały co jeść lub czy będą mogły iść na
studia. Ponieważ Hakeem zarabia ośmiozerowe kwoty, grając w
koszykówkę.
Przepycham się obok Jareda i kieruję w stronę schodów prowadzących
na kolejne piętro.
– Muszę go znaleźć, żebym mogła dotrzymać słowa, które dałam jego
matce.
– Zabójczyni z sercem – mówi cicho Jared, idąc za mną.
Zamieram z jedną nogą na kolejnym stopniu i patrzę na niego przez
ramię. Przez ten krótki moment nie jestem wpływową agentką w butach za
sześćset dolarów, a on nie jest bezwzględnym mężczyzną z szafą pełną
świetnie skrojonych garniturów i najszybciej rozwijającą się agencją w
okolicy. Jesteśmy dwójką dzieciaków wchodzących w dorosłość,
marzących o przyszłości i zastanawiających się, kim się kiedyś staniemy.
Czuję dumę ze ścieżki, którą wybrałam, i wiem, że jego też zadowala ta,
którą obrał. Nasze drogi się rozeszły, ale ostatnio wciąż wracamy do
tamtych chwil.
– Pomożesz mi? – pytam, częstując go krzywym i niechętnym
uśmiechem.
Przewraca oczami i obchodzi mnie, żeby pójść przodem w górę
schodów.
– Dziesięć minut – mówi surowo. – Szukamy przez dziesięć minut, a
potem wychodzimy, z nim albo bez niego.
Tak mu się wydaje. Jeśli nie znajdę Hakeema w dziesięć minut,
wrócimy do negocjacji.
Na szczęście się udaje. Znajdujemy go na następnym piętrze, w pokoju
razem z kilkoma innymi facetami i na szczęście bez jakichkolwiek
telefonów na widoku, nagrywających bądź robiących zdjęcia. I tak…
Wszędzie leży kokaina.
– Proszę, daj mi się tym zająć – mówię do Jareda w holu. – Doceniam,
że mi pomogłeś, ale to mój człowiek. Będziesz tuż obok, gdybym cię
potrzebowała.
Przez chwilę wygląda, jakby miał zaprotestować, ale wreszcie kiwa
głową i opiera się o ścianę.
– Jeśli nie wyjdziesz za pięć minut…
Nie musi kończyć zdania. Kiwam głową na zgodę i wchodzę,
zamykając za sobą drzwi.
– Co ty, do cholery, robisz, Hakeem? – pytam.
Spogląda w górę, jego powieki opadają, wzrok ma mętny.
– Co? – Kilka razy mruga, jak gdybym była halucynacją. – Banner?
– Tak, Banner. – Staję nad nim, wskazując na prochy i butelki alkoholu
stojące na stole. – Już dwa razy cię zawiesili z powodu trawy. Jak myślisz,
co ci zrobią za to gówno?
– Nikt nie powie…
– Ktoś powiedział – przerywam mu z wściekłością, mrużąc oczy. – I
po mnie zadzwoniono.
– To prywatne przyjęcie. – Konsternacja i panika na chwilę rozjaśniają
jego spojrzenie.
– Nic nie jest prywatne. Już ci to mówiłam. Może kiedy twoja mała
kokainowa imprezka pojawi się na Instagramie, wreszcie mi uwierzysz.
Rozgląda się po pokoju, przesuwa wzrokiem po pozostałych
mężczyznach. Część z nich zna, części pewnie nie. Modlę się, żeby dotarło
do niego, jak ryzykowne jest branie narkotyków w ogóle, a tym bardziej z
ludźmi, którym nie może zaufać.
Podchodzę bliżej i schylam się, żeby mówić tak cicho, by tylko on
mnie usłyszał.
– Pomyśl o Adeago – szepczę imię jego siostry. – Chce iść do
Northwestern, prawda? Nie ma stypendium. Polega na tobie, Hakeem. Tak
samo Kambili i Ekeema.
Odsuwam się i dotykam ramienia chłopaka.
– Twoja matka również. I doskonale o tym wiesz.
Znów spogląda na stół zawalony koką, trawką i butelkami, a potem na
mnie i poważnie kiwa głową. Hakeem to dobry dzieciak, ledwo mężczyzna,
który jednego dnia nie miał zupełnie nic, a następnego pławił się w
bogactwie i możliwościach, o których dotąd nawet nie śnił. To dużo. Jeśli
nie ma się wokół siebie odpowiednich ludzi, łatwo wpaść w pułapkę. Nie
rozpoznaję połowy facetów siedzących tutaj. Ale wiem, że na pewno nie są
dobrym towarzystwem dla Hakeema. To nie koszykarze, tylko typki, którzy
się wokół nich kręcą. Oportuniści. Drapieżniki. Zbyt wielu im podobnych
myślało, że będę łatwą ofiarą, i dlatego zawsze potrafię ich rozpoznać.
– Wynośmy się stąd. – Sięgam do ręki Hakeema, ale ktoś chwyta mnie
za moją.
– Robisz striptiz, cukiereczku? – pyta mnie wielki facet, gapiąc się na
mój tyłek.
Byłam poza domem, na kolacji z Quinn, kiedy Tanya napisała do mnie
SMS-a, więc jestem wystrojona. Czarne spodnie haremki, które opinają
ciasno moje kostki, i jedwabna bluzka dłuższa z przodu i mocniej wycięta z
tyłu, eksponująca mój krzyż i tyłek.
– Ręce przy sobie, nie jestem striptizerką – mówię po raz trzeci tej
nocy.
„No naprawdę? Czy striptizerki ubierają się tak dobrze?”
– Podoba mi się ten gruby tyłek – mówi, uderzając dłonią w moją
pupę.
„O nie, do cholery”.
– Powiedziałam łapy przy sobie, hijo de putta! – wybucham,
przechodząc na język, który zawsze wydaje się najlepiej wyrażać moje
najsilniejsze emocje.
– Uch, nie wiem, jak mnie nazwałaś – mruczy, a jego naćpane oczy
rozświetla rozbawienie. – Ale aż mi fiut od tego stanął.
– Jeśli chcesz, żeby ten fiut został ci wepchnięty do gardła – mówi
Jared z fałszywym spokojem – to dotknij jeszcze raz jej tyłka, koleś.
Jego oczy wypalają dziurę w ręce mężczyzny, który mnie trzyma.
Wyrywam się i dotykam ramienia Hakeema.
– Idziemy.
Hakeem wstaje i się potyka. Łapię go za bark, ale jego waga sprawia,
że uginają mi się kolana i oboje prawie się przewracamy. Jared pospiesznie
zakłada sobie ramię Hakeema na kark i pomaga mu stanąć na nogi.
– Przepraszam, Banner – bełkocze pod nosem Hakeem. – Whisky mnie
ścięła…
– Tak jak ta koka – wtrąca klepacz tyłków. – Odczujesz to, brachu.
– Też brałeś kokę? – pytam.
– Chyba tak. – Hakeem opada na mnie i stękam pod jego ciężarem.
– Trzymam go – zapewnia Jared, irytacja przepełnia jego głos. –
Człowieku, spróbuj iść sam.
Hakeem jest prawie nieprzytomny, ale udaje nam się wyprowadzić go
na korytarz. Zaczynam ciągnąć go w kierunku schodów, którymi tu
weszliśmy, ale Jared nieruchomieje.
– Pójdziemy tylnymi schodami.
– Dobry pomysł.
Kilka razy prawie się przewracam, gdy próbujemy sprowadzić
chłopaka na dół. Hakeem na zmianę chichocze albo płacze i przeprasza. Nie
może się zdecydować, jakim rodzajem pijaka chce być, ale zaczyna mi
działać na nerwy. Więcej niż raz depcze Jareda po stopach i wnioskując z
mamrotanych pod nosem przekleństw, jego też wkurza.
– Chyba złamał mi palec – narzeka Jared, kiedy wychodzimy na
zewnątrz.
To była długa noc i ledwo uniknęliśmy nieszczęścia. Tylko czas
pokaże, czy wypłynie jakieś obciążające zdjęcie, które zniszczy karierę
Hakeema. Chwilowo jednak uratowaliśmy sytuację i czuję taką ulgę, że gdy
widzę nadąsaną twarz Jareda, moje usta drgają i niemal się uśmiecham.
Odsuwam się, zostawiając Hakeema wiszącego na Jaredzie, i idę
poszukać samochodu. Tak się spieszyłam, że nawet nie pamiętam, gdzie
zaparkowałam. Odwracam się do Jareda, żeby poinformować, że znalazłam
auto, i przyłapuję go na gapieniu się na mój tyłek.
– Czy ty patrzysz na moją pupę? – pytam, nie mogąc się zdecydować,
czy mi to schlebia, czy mnie obraża.
– Oczywiście – odpowiada Jared, jakby była to oczywista oczywistość.
– Przy okazji, chciałbym, żebyś przestała gadać, bo zapisywałem twój tyłek
w tych spodniach w mojej pamięci, a ty przeszkadzasz mi się
skoncentrować.
Robię, co mogę, żeby zbesztać go spojrzeniem, co jest trudne, bo moje
usta drżą, kiedy próbuję się nie roześmiać.
– Co? – Wzrusza ramionami najlepiej jak może z uwieszonym na nim
całym ciężarem Hakeemem. – Mam go tuż przed oczyma. Czego się
spodziewasz? Przynajmniej jestem szczery.
– Facet, który klepnął mnie w tyłek, też był szczery – przypominam. –
Granica między szczerością a zbereźnością jest bardzo cienka, ale mógłbyś
jej poszukać.
– Jeżeli mi się uda, dowiesz się pierwsza.
Potrząsam głową, wciąż walcząc z drżącymi ustami. Nie ma mowy,
żebym się poddała. Nie będę się z nim dobrze bawić.
– Jeśli pomożesz mi władować go do samochodu – mówię, zerkając na
Jareda przez ramię – dalej damy sobie radę.
– Jakiego samochodu?
Zatrzymuję się i patrzę na niego, jakby to on był szalony.
– Mojego.
– I gdzie go zabierasz? – wypytuje Jared. – Wiesz, gdzie on mieszka?
– Nie. – Hakeem nie mieszka w L.A. Wydaje mi się, że przyjechał tu
po prostu na imprezę. Nie mam pojęcia, gdzie się zatrzymał, a on nie jest w
stanie mi powiedzieć. – Zabiorę go do mojego domu.
– Chyba żartujesz, do cholery. – Brwi Jareda niemal stykają się nad
nosem. – Czy Zo nie wyjechał poza miasto?
– Tak.
– Nie zabierasz Hakeema do siebie, na pewno nie w takim stanie. Jest
pijany, na haju i dwa razy większy od ciebie. Nie ma mowy, do cholery.
Hakeem wydaje z siebie słabe odgłosy protestu, ale wygląda, jakby
mógł za chwilę odlecieć.
– Cóż, co w takim razie sugerujesz? – pytam, zirytowana jego
logicznymi argumentami i sfrustrowana własnym brakiem przezorności.
– Och, więc teraz, kiedy złamałem sobie kręgosłup oraz palec u nogi,
wlokąc tego wielkoluda, nagle jesteś otwarta na sugestie? Ciekawostka.
Znów drżą mi kąciki ust. Jared wygląda jak mały, niezadowolony
chłopczyk i na ten widok parskam śmiechem. A gdy już zaczynam się
śmiać, nie mogę przestać.
– Twój palec – dyszę, wskazując na stopę Jareda. – Tak mi przykro.
– Współczucie zazwyczaj brzmi bardziej wiarygodnie, kiedy osoba,
która je wyraża, się nie śmieje – stwierdza sucho. – Musiałaś pominąć ten
rozdział w „Jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi”.
– Och, zamknij się. – Gdy odzyskuję kontrolę nad moim histerycznym
śmiechem, Jared wpatruje się we mnie z małym uśmieszkiem.
– Co? – pytam, mimowolnie odpowiadając uśmiechem.
– Twój śmiech – mówi. – Chcę każdego dnia sprawiać, żebyś śmiała
się w ten sposób.
Ten komentarz zupełnie mnie zaskakuje. Tak dobrze się nam
współpracowało, że łatwo było zapomnieć, jak niebezpieczne jest
przebywanie z nim.
Przechodzę kilka kroków do mojego samochodu i otwieram drzwi.
– Musimy go stąd zabrać.
– Więc tak zamierzasz to rozegrać? Będziesz wszystko po prostu
ignorować?
Znów nie odpowiadam, ale przecież zawsze właśnie tak działam.
Ignoruję go.
– Co powinniśmy zrobić z Hakeemem? – pytam, zerkając na Jareda
przez ramię.
Jared wpatruje się we mnie przez długie sekundy, a w końcu wzdycha i
głową wskazuje na mój samochód.
– Pojadę za tobą i będę spał na twojej kanapie. Zaparkowałem kilka
metrów dalej.
– Nie ma najmniejszej potrzeby, żebyś zostawał – spieszę z
zapewnieniem.
– Banner, późno już – mówi ze znużeniem. – Jestem na nogach od
czwartej rano. Nie zamierzam zabierać go do siebie. A u ciebie nie zostanie,
jeśli będziesz tam sama. To największy kompromis, na jaki możesz liczyć.
Niechętnie kiwam głową i pomagam mu załadować do auta Hakeema,
który nagle ucichł. Przypinamy go pasem na tylnym siedzeniu i tak spędza
drogę do mojego domu. Cały czas wyliczam wszystkie powody, dla których
Jared na mojej kanapie to fatalny pomysł. Wmawiam sobie jednak, że nic
się nie stanie. Że pozostanę wierna.
Ale kiedy tylko zamykam Hakeema w gościnnej sypialni, a my
zostajemy sami, moja pewność siebie zaczyna się chwiać. Jared kładzie
marynarkę na stołku barowym przy blacie. Mięśnie jego ramion napinają
materiał koszuli. Podwija rękawy, wpatrując się we mnie.
– Chcesz napić się wody, zanim pójdziemy do łóżka? – Natychmiast
dociera do mnie, jak to brzmi. – Uch, to znaczy spać. Zanim pójdziemy
spać. Ja w swoim pokoju, ty na kanapie.
Jared unosi jedną brew i zakłada ramiona na piersi.
– A może… jedzenie? – Maszeruję do pokrytej drewnianymi panelami
lodówki i otwieram ją. – Zobaczmy… Jest trochę grillowanego kurczaka.
I…
Milknę, bo czuję go tuż przy moich plecach, ciepło jego ciała
kontrastuje z chłodnym powietrzem z lodówki.
– Trochę sera… – Nie mogę myśleć, gdy Jared obejmuje moją talię. –
Resztki indyjskiego jedzenia.
Oblizuję suche wargi i próbuję kontrolować oddech, który staje się
coraz płytszy.
– Tajskiego – piszczę, kiedy Jared podnosi moje włosy i całuje
krzywiznę szyi. – Uch… albo wietnamskiego.
Wkłada dłonie pod moją bluzkę i przesuwa je na piersi.
– O Boże – wzdycham i opieram głowę o jego ciało. – Jared, nie mogę
tego zrobić. Nie jestem kimś, kto zdradza.
– Więc pozwól mu odejść – szepcze mi do ucha i wsuwa palce pod
miseczki mojego stanika. – Nie musi znaleźć się w środku tego
wszystkiego. Nie musi zostać zraniony.
– Ale zostanie. – Myśl o cierpieniu Zo przywraca mi dość silnej woli,
bym odsunęła się od Jareda. Staję z nim twarzą w twarz, moja pierś nadal
faluje. Między nogami czuję pulsujący ból, a przez moje ciało przechodzą
prądy elektryczne. – Musisz szanować mój związek.
– Nie, nie muszę. – Jared ze wzburzeniem przebiega ręką po włosach.
– To twój związek, więc ty sama możesz go szanować, ale ja nie muszę.
Nie jesteś jego żoną.
– To czyniłoby różnicę?
Łapie się za kark i mruży oczy, zastanawiając się nad moim pytaniem.
– Nie wiem. – Wzrusza ramionami, jego twarz wydaje się tak otwarta i
szczera, jak to tylko możliwe. – Nigdy nie pragnąłem kogoś w sposób, w
jaki pragnę ciebie, więc nie mogę potwierdzić, że obrączka by mnie
zatrzymała.
Jest gorzej, niż myślałam, a byłam pewna, że jest fatalnie.
– I nie doskwiera ci to? – pytam, przykładając wierzch dłoni do czoła,
jak gdybym miała gorączkę.
– Jeśli rzeczywiście nie chcesz go zdradzić, wystarczy, że jedno z nas
się powstrzyma, ale nie będę to ja – mówi beznamiętnym tonem. – To nie w
moim stylu.
– Przejmowanie się nie jest w twoim stylu?
– Odmawianie sobie czegoś, czego pragnę. – Opuszcza wzrok na moje
piersi. – Zwłaszcza kiedy wiem, że to nie jednostronne pragnienie.
– Przestań. – Zaplatam ramiona na piersiach.
– Co mam przestać? Mówić prawdę? Chcesz, żebym cię okłamywał?
To też nie w moim stylu.
– Przez ciebie moje życie legnie w gruzach, Jared – mówię, a strach i
tęsknota pobrzmiewają w moim głosie.
– Tylko jeśli chcesz, bym to zrobił – szepcze. – Chcesz?
– Nie wiem, co masz na myśli.
– Czy o to tu właśnie chodzi? Chcesz, żebym wciąż naciskał, osaczał
cię, zanim się nie poddasz, żebym to ja wyszedł na tego złego? Człowieka,
przez którego upadłaś?
– O Boże, nie – wyduszam. Nienawidzę obrazu, jaki malują jego
słowa.
– Chcesz, żebym zwolnił cię z odpowiedzialności? Bo mogę to zrobić.
Nie przeszkadza mi bycie złoczyńcą. Ale tak między nami, oboje będziemy
wiedzieć, że pragniesz tego równie mocno jak ja. Po prostu ja mam
odwagę, żeby działać.
– To nie tak. – Łzy palą moje policzki. – Jestem zdezorientowana.
– Nie, wcale nie. – Stanowczo potrząsa głową. – Znam cię, Banner.
Gdybyś kochała Zo, naprawdę go kochała, nie byłoby sposobu, żebym cię
skusił.
Boże, on ma rację. Nie mogę znieść tego, że ma rację. Przyglądam mu
się w ciszy, pewna, że jeszcze nie skończył. – Przeżywasz wewnętrzny
konflikt, ponieważ nie chcesz go skrzywdzić. Ale to nie mój problem.
Niespodziewanie bierze moją twarz w swoje wielkie dłonie, kciukami
głaszcze moje policzki.
– Wiem dokładnie, czego chcę. – Pochyla się i obsypuje moje usta
leciutkimi pocałunkami. – Pragnę drugiej szansy z tobą, Banner. Szansy,
którą nam zabrano. Chcę się z tobą kochać przy zapalonym świetle.
Całuje mój podbródek, pieści szyję. Zamykam oczy na widok tego, co
wyraża jego spojrzenie. To coś więcej niż pożądanie.
Wzrok Jareda wyraża czułość i uczucia, do których sądziłam, że nie
jest zdolny.
– Pierwszy cię zobaczyłem – szepcze i całuje moje piegi. – Pierwszy
cię miałem.
Całuje moją twarz w miejscu, gdzie pojawiają się dołeczki, kiedy się
uśmiecham.
– Chcę cię z powrotem – oświadcza, patrząc mi w oczy i całując mnie
głęboko. Intymność tej chwili mnie obezwładnia. Nie mogę zamknąć oczu
ani odwrócić wzroku, gdy pocałunek staje się coraz bardziej agresywny.
Jared zsuwa ręce z mojej talii na tyłek, a ja wreszcie zamykam oczy.
Rozkosz odbiera mi resztkę mojego żałosnego oporu. Jęczę i powoli
wsuwam palce w chłodne, jedwabiste włosy Jareda, który popycha mnie na
drzwi lodówki, zakłada sobie moją nogę na biodro i zaczyna pocierać
erekcją o cipkę.
– Jared, och, Boże. – Moja głowa opada, kiedy on naciska na
łechtaczkę przez nasze ubrania. Przyjemność staje się coraz intensywniejsza
z każdym silnym pchnięciem i wydaję z siebie niemy krzyk.
– Czy on sprawia, że tak się czujesz? – pyta, jego głos jest pełen
napięcia, przez co odruchowo otwieram oczy. – Czy widział cię, gdy
dochodzisz? Widział, jak piękna jesteś, kiedy się rozpadasz? Czy też
zmuszasz go, żeby pieprzył cię po ciemku?
Wyślizguję się z objęć Jareda, opuszczam nogę i opieram się o niego
głową. Włosy zakrywają moje rozgrzane policzki.
– Nie mów o nim. – Spoglądam poważnie na Jareda, ignorując
niezaspokojone potrzeby mojego ciała. – Może zobaczyłeś mnie pierwszy i
miałeś mnie pierwszy, ale Zo był moim najlepszym przyjacielem przez
długi czas. To dla mnie coś znaczy. Jest jak rodzina i nieważne, jak bardzo
cię pragnę, nie chcę zranić Zo.
Krzywię się, kiedy Jared dotyka mojej twarzy, bo wiem, że z trudem
panuję nad sobą. Jeśli będzie chciał, znów stanę w płomieniach. Wystarczy
jeden dotyk.
– Więc masz do podjęcia poważne decyzje i powinnaś zrobić to
szybko. – Pochyla się i zostawia lekki pocałunek na moim nosie. – Bo ja
nie poddam się, póki nie będziesz całkowicie moja, Banner. I nie będę
długo czekał.
19 - BANNER
Ten pocałunek jest taki, jak za pierwszym razem, a jednocześnie nie da się
go porównać z żadnym innym.
Kiedy Jared pocałował mnie w Sudz, namiętność odebrała mi dech.
Zaskoczyło mnie, że całuje w ten sposób właśnie mnie. Podkochiwałam się
w nim latami, zachwycało mnie piękno tego mężczyzny, równie
niebezpieczne jak oko cyklonu. Nigdy nie sądziłam, że znajdę się w samym
jego centrum. A teraz, stojąc w moim biurze, znów czuję, że grozi mi
niebezpieczeństwo, które może zniszczyć moje życie. Wiem to, ale nie
mogę się zatrzymać.
Za bardzo tego pragnę.
Pożądam jego pocałunków. Podoba mi się, jak przekrzywia moją
twarz, kontroluje tempo i głębię pocałunku. Unosi mnie i sadza na
zabałaganionym biurku, a potem centymetr po centymetrze podsuwa w
górę moją spódnicę, aż podciąga ją nad biodra. Zerka w dół na czarny
trójkąt jedwabiu między moimi udami i wzdychając z pożądaniem upada na
kolana, przez bluzkę obsypując pocałunkami mój brzuch. Gorące, wilgotne
ssanie jego ust przenika przez cienką warstwę jedwabiu.
Nie umiem znaleźć w głowie słów, które by go zatrzymały. Może
byłabym w stanie, zanim ześlizgnął się po moim brzuchu i wtulił nos w
majtki. Chciałabym wierzyć, że mogłam to zrobić, zanim ściągnął czarny
jedwab w dół moich nóg. Ale nigdy nie będę pewna. Ponieważ zrobił te
rzeczy, a następnie rozwarł moje nogi, rozdzielił wargi cipki i zaczął ssać
łechtaczkę. – Ach… – Pulsowanie zaczyna się w moim centrum, niczym
ostrzegawcze wstrząsy w Pompejach. Przeczucie zbliżającej się katastrofy.
– Jared… O Boże.
Jego usta nie opuszczają mnie ani na chwilę, ale naciska wielką dłonią
na moją klatkę piersiową, aż kładę się na blacie, a nogi zwisają mi luźno.
Usta Jareda są głodne, spragnione. Wielbi mnie językiem, a ja wyciągam
ręce i wplatam palce w jego włosy.
– Nie przestawaj. Nie przestawaj. Nie przestawaj.
To rozkaz. To prośba. To zaklęcie wypowiadane bez tchu. Jared dodaje
palec, masuje mnie kciukiem.
Czuję się, jakbym spadała.
Poddaję się przyjemności, która wstrząsa moim ciałem. Orgazm
przejmuje nade mną władzę niczym tornado. Niepewność, obawy,
zastrzeżenia – wszystko znika. Ściskam jego głowę kolanami. Ciągnę go za
włosy. Egoistycznie skupiam się na rozkoszy, którą obiecał.
– Boże, Banner. – Jared liże wilgoć na wewnętrznej stronie mojego
lewego uda, ściskając mnie za nogi. – To lepsze, niż pamiętałem.
Podnosi się z kolan. Przytwierdza mnie do biurka ręką i spojrzeniem.
Ten, który wznosił modły, teraz staje się władcą, ale mam na niego równie
niszczycielski wpływ, jak on na mnie. Włosy ma potargane, usta wilgotne,
lśniące. Nigdy nie czułam takiej potrzeby posiadania kogoś na własność jak
w momencie, kiedy patrzę na Jareda Fostera, którego wzrok podpowiada
mi, że teraz jego kolej.
Nasze spojrzenia się nie rozstają, gdy rozpina spodnie. Nie ma już
odwrotu i choć dobrze wiem, że po drugiej stronie czekają na mnie
poczucie winy, potępienie i wstyd, nie potrafię się odwrócić. Chcę pobiec
razem z nim do przodu. Jared gwałtownie pociąga mnie za uda na brzeg
biurka.
– Musisz to powiedzieć, Banner. – Ostre brzmienie jego głosu sprawia,
że podnoszą mi się włoski na ramionach. – Powiedz „tak”.
Nierówny oddech. Dzikie spojrzenie. Twardy kutas tuż przy moim
udzie. Namiętność niemal przejęła nad nim kontrolę, ale wciąż oferuje mi
ostatnią szansę, żeby uciec. Wiem, że powinnam. Będę tego żałować.
Zamykam oczy i widzę twarz Zo, słyszę jego głos mówiący, że mnie kocha,
ale to nie wystarcza. Nigdy nie wystarczało i moim jedynym grzechem było
to, że mu o tym nie powiedziałam, nie stanęłam twarzą w twarz z prawdą,
że nie kocham go w ten sposób. To mój jedyny grzech.
Do teraz. W tej chwili popełniam kolejny.
– Tak.
Szept ledwie opuszcza moje usta, a Jared już we mnie wchodzi. Jest
wielki i agresywny. Posuwa mnie tak, jak robi wszystko inne, bez
skrupułów i bez litości. Wpycha mi rękę pod bluzkę i łapie za pierś, ściska
mocno, kciukiem pociera mój sutek. – Cholera. – Moje ciało zaciska się
wokół niego.
Papiery szeleszczą pode mną na biurku za każdym razem, kiedy się we
mnie wbija. Łapie mnie za kolana, by utrzymać równowagę, by mnie
unieruchomić. Długie, leniwe posunięcia zamieniają się w krótkie,
gorączkowe. Jared odchyla głowę, gdy zatraca się w przyjemności.
Chcę go dotknąć. Muszę pocałować Jareda. Siadam, nasze ciała są
wciąż połączone. Wsuwam palce w krótkie loki na jego karku. Natychmiast
bierze moje usta w niewolę. Pocałunek jest gwałtowny, smakuje desperacją.
– Nie żałuj tego, Banner. Nie masz prawa tego żałować.
Opuszczam czoło, aż nasze głowy się stykają. Płaczę, choć czuję, że
nadchodzi kolejny orgazm.
– Nie mogę ci obiecać, że nie będę tego żałować. – Łzy spływają mi po
policzkach i pomiędzy naszymi ustami. – Ale teraz muszę to mieć. Muszę
mieć ciebie.
Wciąż się w siebie wpatrujemy. Moje spojrzenie pełne jest
namiętności i przeprosin. Jego – zawodu i determinacji. W ułamku sekundy
udaje nam się porozumieć. Potem Jared odrzuca głowę do tyłu i warczy.
– Kurwa, dochodzę.
Płynne ciepło wypełnia mnie i splatam łydki na jego plecach, łącząc
nasze ciała jak zagubione elementy układanki. Biurko całe się trzęsie.
Papiery latają, ramki ze zdjęciami spadają, laptop przesuwa się na krawędź
blatu i upada z hukiem na podłogę. Wszystko wokół mnie się przewraca.
Wszystko w środku rozbija. Moje obietnice, uczciwość, związek – mój
świat rozpada się na kawałki. Wszystko zniszczyłam i nie mogę się nawet
zmusić, żeby mnie to obchodziło. Kiedy ciało Jareda dotyka mojego, serce
bije tuż przy sercu – nic mnie nie obchodzi. Nie czuję nic poza
pocałunkami palącymi moje wargi.
22 - JARED
Moje słowa brzmią gównianie. Wiem to, ale jestem szczery. Cały dzień
walczyłem z myślą, że może Zo znajdzie w swoim słynnym z
wielkoduszności sercu siłę, żeby wybaczyć Banner, a wtedy ona poczuje się
zmuszona, żeby z nim zostać. I będę musiał zniszczyć ich związek jeszcze
raz.
– Co? – Banner dotyka piersi, jakby moje słowa ją zraniły. Pewnie tak
się stało. – Jak możesz tak mówić, Jared? Gdybyś wiedział, jak czuję się w
tej chwili ze świadomością, że go skrzywdziłam i zniszczyłam naszą
przyjaźń, nie powiedziałbyś czegoś takiego.
Przypisuje mi więcej empatii, niż powinna.
– Gdyby zamienić was miejscami… – mówi, mrugając zapuchniętymi
powiekami. – Jak byś się czuł? Jak byś na to zareagował? Powinna się
cieszyć, że to czysto hipotetyczna sytuacja. Nie jestem tak cywilizowany
jak Zo, ale myślę, że to już ustaliliśmy.
– Najpierw zająłbym się nim. – Ciągnę ją za dłonie, aż stoi przede
mną, wystarczająco blisko, żebyśmy czuli nawzajem swoje ciepło. –
Pobiłbym go prawie na śmierć, choć oboje wiemy, że jestem zdecydowanie
za ładny na więzienie.
Banner wykrzywia usta w leciutkim uśmiechu, na co miałem nadzieję.
– A potem – ciągnę – zająłbym się tobą.
Przesuwam kciukiem po jej wargach, ściskam podbródek, by usta się
odrobinę otworzyły i bym mógł zobaczyć słodki, różowy język. Wsuwam
palec do środka i czekam, aż zacznie ssać. Kiedy to robi, mój fiut
twardnieje. Wdycham gwałtownie powietrze nosem i pieszczę linię jej
szczęki.
– Ostro bym cię wypieprzył. – Schylam się, by nasze czoła się
zetknęły. – Pieprzyłbym cię tak, że poczułabyś się dziewicą. Jakbym był
twoim pierwszym. Zostałbym w tobie tak długo, że twoje ciało nie mogłoby
sobie przypomnieć, jak się z nim czuło. Jak czuło się z kimkolwiek innym.
Mruga szybko, dysząc wokół mojego kciuka. Wyjmuję go i zostawiam
mokry ślad na jej szyi i nad obojczykiem.
Powieki Banner opadają i zasłaniają zapłakane oczy.
„To przez niego”.
Wiedziałem, że tak się stanie. Że będę musiał patrzeć, jak go opłakuje,
ale i tak mnie to dobija. Złości i frustruje. Chcę, żeby była w stanie go
odrzucić i ruszyć dalej, skoncentrowana tylko na mnie, na nas. Ale
paradoksalnie nie byłaby wtedy kobietą, której tak bardzo pragnę. Mogę
być pozbawiony serca i wciąż uwielbiać w niej to, że jest dobra. Zupełnie
inna ode mnie. Czasem to niewygodne i sprawia więcej kłopotów, niż jest
tego warte, ale dzięki temu Banner błyszczy. Chcę cały ten blask dla siebie i
wytrzymam to, że płacze za innym mężczyzną, by jej wewnętrzne światło
nie zgasło.
Odsuwa się i potrząsa głową, jakby oczyszczała ją z myśli i uczuć,
które moje słowa w niej wywołały.
– Trochę się dziś posypałam – mówi gwałtownie. – Nie poszłam na
trening, zrezygnowałam z pójścia do pracy, zapomniałam o spotkaniu. Jutro
muszę wstać wcześnie.
– Dobrze – zgadzam się, czekając, aż będzie próbowała mnie wykopać
z domu.
– Więc… – Patrzy w bok i przygryza wargę. – Więc pójdę się już
położyć.
– Świetny pomysł. – Zdejmuję buty i udaję, że ziewam. – Też jestem
wyczerpany.
Otwiera szeroko usta, zaszokowana.
– Nie zostajesz na noc. – Zaplata ramiona na piersi. – My nie
możemy… Jared, ja nie mogę…
– Nic nie zrobimy. – Podnoszę jej podbródek i upewniam się, że
zobaczy, że mówię prawdę. – Ale zostaję, bo nie podoba mi się twój
aktualny stan.
– Na pewno nie myślisz, że mogłabym się skrzywdzić.
– Myślę, że mogłabyś się ukarać – poprawiam ją. – Tak, jak karałaś się
cały dzień, siedząc w tym pokoju.
Jej siedem piegów zagubiło się między popękanymi naczynkami
znaczącymi skórę. Jestem w pełni przygotowany na dalszą dyskusję, ale jej
ramiona opadają, a głowa osuwa się na moją klatkę piersiową. Banner
ciężko wzdycha.
Delikatnie kieruję ją do przedpokoju, splatając ramiona na jej brzuchu.
Nie mam pojęcia, gdzie mieści się sypialnia, ale Banner skręca w prawo, do
przestronnego pomieszczenia skąpanego w mroku. Mam wrażenie, że za
łóżkiem jest wezgłowie, obok stolik i jakaś ława w nogach łóżka, ale to
tylko kształty. Chcę włączyć światło, bo mam już po dziurki w nosie
dotykania Banner po ciemku, ale tego nie robię. Wsuwam kciuki za gumkę
jej spodni i spycham je w dół. Banner nieruchomieje.
– Jared, powiedziałam ci…
– Wiem. Nic nie zrobimy.
Zdejmuję jej T-shirt i rozpinam stanik na plecach, sztywnieję, kiedy
czuję dotyk piersi Banner.
– Chcesz spać w czymś konkretnym? – pytam, rozglądając się w
poszukiwaniu szafy.
Wtedy Banner zaskakuje mnie tak, jak tylko ona potrafi, i ściąga mi T-
shirt. W ciszy przez kilka sekund pracuje nad moim paskiem i suwakiem, z
pochyloną głową zdejmuje ze mnie dżinsy, po czym patrzy mi w twarz.
– Tak – mówi szeptem, w tym jednym słowie łączy się smutek i
nadzieja. – Chcę spać w twoich ramionach.
26 - BANNER
Tak jak wiele razy w przeszłości, obudziłam się z poczuciem winy. Winna,
że śnił mi się Jared, choć to Zo leżał tuż za moimi plecami, ciepły i
rzeczywisty. Dopiero po chwili w szarym świetle brzasku, zanim wszystkie
budziki rozwrzeszczą się, żeby wykopać mnie z łóżka, moje zmysły
zaczynają wyczuwać subtelne zmiany. Męskie ramię ściska mnie mocniej
niż zwykle, dłoń leży na mojej piersi. Tors wtulony w moje plecy jest
gładszy w dotyku. A zapach… czuję go i pod powiekami widzę opuszczoną
pralnię, słyszę bębnienie pralek.
Przyjemność spycha poczucie winy na bok na tyle, bym przez chwilę
spokojnie wdychała zapach Jareda, lecz wstyd szybko wciska się z
powrotem na swoje miejsce. Powraca wspomnienie wczorajszej katastrofy i
przypominam sobie, że nie wszystko się ułożyło. Że choć w ramionach
Jareda czuję się wspaniale, to nic w moim życiu teraz takie nie jest.
– Obudziłaś się – mamrocze Jared sennie, delikatnie ściskając moją
pierś i zsuwając rękę na talię.
Po tylu latach i pomimo kilogramów, które zrzuciłam, wciąż
sztywnieję, kiedy dotyka mojego brzucha pod koszulką Kerrington, którą
założyłam w środku nocy. Wałki tłuszczu, nad których pozbyciem się tak
ciężko pracowałam, wracają. Przynajmniej w mojej głowie i przynajmniej
na chwilę.
„Wszystko się trzęsło, kiedy ją pieprzyłem”.
Moc słów jest niesamowita, nie ma znaczenia, czy są życzliwe czy
okrutne. Zostają z tobą i uzdrawiają lub prześladują. Dorastając jako dobra
katoliczka, słuchałam opowieści o tym, jak Bóg stworzył wszechświat, nie
używając niczego poza słowem i intencją.
„Niechaj się stanie światłość! I stała się światłość”.
„Życie i śmierć w mocy języka”.
Zostaliśmy stworzeni na Jego podobieństwo, obdarowani tą samą
mocą dawania życia i odbierania go. Tak wiele razy ta moc była używana
przeciwko mnie. Moje nieidealne ciało stanowiło amunicję, której inni
używali, by pokazać mi moje miejsce, kiedy byłam zanadto błyskotliwa, za
dużo mówiłam, unosiłam się zbyt wysoko. Och, wiedzieli, jak podciąć mi
skrzydła. Celowali w jedyną słabość, jaką mogli znaleźć, i trafiali bez
pudła.
– Ban? – pyta Jared, zaciskając ręce na mojej talii. – Śpisz?
Otrząsam się z nieprzyjemnych wspomnień i obracam do niego
twarzą.
– Gdybym spała – mówię zachrypniętym głosem – już i tak byś mnie
obudził.
Jego uśmiech odgania resztkę mojego braku wiary w siebie. Jared
przybliża się do mnie i wtula twarz w krzywiznę szyi. – Spaliśmy razem –
mamrocze, brzmi na wielce zadowolonego, a ja mam ochotę sięgnąć i
włączyć lampkę, żeby zobaczyć jego twarz.
Mężczyzna, który się do mnie tuli, nie jest Jaredem Fosterem, którego
nosiłam w pamięci przez lata. W ostatnich tygodniach nie krył się ze swoim
głodem i pożądaniem, ale jest tu też coś… innego. Coś, co zostało
zapoczątkowane w czasach, kiedy przesiadywaliśmy w pralni jako
przyjaciele. Gdy wyczekiwałam, aż pojawi się w drzwiach Sudz z
plecakiem i torbą brudnych ubrań. Tamta dwójka ludzi, dzieciaków, żyła sto
lat temu. Wszystko wydawało się takie skomplikowane w noc, kiedy
Prescott postanowił ze mnie zadrwić, ale teraz, gdy Jared jest w łóżku, które
dzieliłam z moim ekschłopakiem, tamta noc wydaje się tym, czym była w
istocie.
Rozrywką dzieciaków.
– Dziesięć lat temu – ciągnie dalej Jared, bawiąc się lokiem na mojej
skroni – wszystko wydarzyło się tak szybko i w ciemności. A drugi raz był
pospieszny i na twoim biurku.
Obrysowuje palcem moją twarz i zatrzymuje się na wargach.
– Kiedy będę mógł kochać się z tobą powoli, Banner?
Moje ciało krzyczy: „Teraz!”, a Jared całuje mnie w nos.
– W łóżku? – pyta.
Szlak pocałunków rozpala skórę.
– Przy włączonym świetle? – szepcze.
Wsuwa palce w moje włosy i całuje mnie w usta, a wtedy zapominam,
że mój oddech pewnie nie jest najświeższy i że wyglądałabym koszmarnie,
gdyby zapalił światło. Porusza się nade mną, jego silne przedramiona
obramowują moją twarz na poduszce, wąskie biodra układają się pomiędzy
moimi udami. Penis jest twardy. Jared przesuwa się i wierzchołki moich
piersi dotykają jego klatki piersiowej przez materiał T-shirta. Nasze
oddechy mieszają się w westchnieniu, kiedy czujemy się nawzajem pod
kołdrą.
– Czy mogę się z tobą kochać? – Całuje mnie po szyi. – Czy możemy
włączyć światło?
Gdy obracam głowę, żeby odnaleźć wzrokiem lampkę, moja twarz
wtula się w poduszkę. Pościel jest czysta, ale słaby zapach wody kolońskiej
Zo wciąż pozostaje wyczuwalny i zastygam bez ruchu.
– Nie mogę. – Łzy gromadzą się w kącikach moich oczu. – Nie tutaj.
Nie teraz. Pościel nim pachnie.
Jared przestaje się ruszać. Swobodna, niemal chłopięca radość, którą w
nim wyczuwałam, odkąd się obudziliśmy, znika. – Co powiedziałaś, do
cholery? – Teraz brzmi jak mężczyzna, do którego jestem przyzwyczajona.
Zuchwały i ostry. – Pościel?
Zgarnia w pięści egipską bawełnę.
– Ta pościel?
– Została wyprana – mówię pospiesznie. – Ale wciąż czuję jego wodę
kolońską.
Jared wygrzebuje się z kołdry i ciągnie mnie za sobą. Ląduję na tyłku,
kiedy zgarnia wszystko z łóżka i mimo prawie całkowitej ciemności
pewnym krokiem wychodzi z sypialni.
– Jared. – Podrywam się na nogi. – Co ty robisz?
Sprawdzam pralnię, ale go tam nie ma. Słyszę hałas i gdy docieram do
kuchni, widzę, że zdążył już upchać poszwy za tysiąc dolarów w torbie na
śmieci. Opieram się ramieniem o framugę.
– Wyrzuciłeś do śmieci pościel wartą fortunę? – pytam.
– Kupię ci nową.
Podchodzi do mnie, łapie za szczękę i mocno całuje. Otwieram usta z
nadzieją, że załagodzę jego gniew uległością. Na początku nie jestem
pewna, czy coś to da, czy mogę cokolwiek zrobić. Jaredem kieruje brutalny
głód. Sięgam do jego miękkich włosów, kręcących się nad uszami i szyją.
Wplatam w nie palce i to odmienia Jareda. Delikatnie kładzie dłonie na
mojej twarzy. Przyciska czoło do mojego, nie przerywając kontaktu między
naszymi ustami.
– Przepraszam – mamrocze. – Wiem, że zachowuję się niedorzecznie.
– Hm – mruczę na znak zgody, całując go w podbródek. – Tylko Zo ma
prawo wpadać we wściekłość w tej sytuacji.
Odsuwam się i patrzę na niego w nasilającym się świetle poranka.
– Postępujemy źle.
– Czy chcesz mi powiedzieć – zaczyna, zsuwając ręce w dół, do
mojego krzyża – że uważałaś, że to złe, gdy byłem w tobie?
– Nie, ja…
– Czy kiedykolwiek wcześniej czułaś coś takiego? – Jared unosi brwi i
czeka, gdy ja milczę, zaskoczona. – Bo ja nie. Z nikim innym tego nie
czułem.
Niespodziewane wyznanie sprawia, że zapominam języka w gębie i
mrugam. Jared schyla się, żeby odgarnąć mi potargane włosy z twarzy.
– Czym to dla ciebie było? – Nie odrywa wzroku od mojej twarzy. –
Co czułaś?
„Czułam się idealnie. Tak, jak powinnam zawsze się czuć. Nareszcie”.
Takie słowa przychodzą mi do głowy, kiedy przypominam sobie nasze
zbliżenie. Jared poruszał się z taką pewnością, jakby to był nasz tysięczny
raz. Jak gdyby w jakiejś czasoprzestrzennej dziurze, za tajemnymi
drzwiami w kosmosie, uprawialiśmy ze sobą miłość od początku czasu.
– Było dobrze – wypalam zamiast tego, unikając jego badawczego
spojrzenia.
– Banner, nie zabieraj mi tego. – Jest tak bliższy proszenia niż
kiedykolwiek wcześniej. – Powiedz mi prawdę.
Nikt nigdy nie naciskał na mnie w taki sposób, dopraszając się mojego
poddania na każdym zakręcie. Opieram się wszystkiemu, a nie umiem
oprzeć się temu mężczyźnie.
Dotykam czołem jego podbródka.
– Boże, było tak dobrze, Jared. Nigdy wcześniej się tak nie czułam.
Wiesz to.
– Nie wiem. Miałem taką nadzieję. Tak bardzo cię teraz pragnę.
Przyciśnięcie piersi do jego twardej klatki piersiowej to odruchowa
odpowiedź na desperacką potrzebę, namiętność, która sprawia, że głos
Jareda staje się zachrypnięty. Przekrzywiam głowę, by pocałować go w
szyję. Odchyla swoją, oferując mi tak dużo siebie, jak tylko zapragnę.
Zatracam się w jego smaku, kiedy Girl Gang wybucha z głośnika
stojącego na blacie. Oboje podskakujemy, a potem parskamy śmiechem,
zaskoczeni głośną muzyką.
– Co, do diabła? – Jared podchodzi i podnosi urządzenie, obracając je
w ręku i szukając przycisku wyłączającego. – Alexa, przestań – mówię,
chichocząc.
Alexa nagradza mnie natychmiastową ciszą, ale apka Quinn po chwili
kontynuuje jej dzieło.
– Dziewczyno, lepiej wstawaj i rusz tyłeczek! – krzyczy.
– Czy tak to wygląda każdego ranka? – pyta Jared, krzyżując
umięśnione ramiona na nagiej piersi.
– Mniej więcej. – Idę do salonu, żeby wyłączyć aplikację, zanim rzuci
kolejnym hasłem, by upewnić się, że wyszłam z łóżka. Wpisuję w aplikację
wczorajszą pizzę, próbując nie myśleć o nadwyżce punktów, kiedy
przychodzi Jared, staje za moimi plecami, opiera podbródek na ramieniu i
się przytula. W pierwszej chwili sztywnieję, ale pociera nosem wzdłuż
mojej szyi i wącha włosy. Tonę w tym uścisku i pozwalam głowie opaść do
tyłu.
– Właśnie tak – szepcze mi zmysłowo do ucha. – To wszystko, czego
pragnę.
Jego erekcja drga przy moim tyłku, a ja obracam się do niego z
uniesioną brwią.
– No dobrze, nie wszystko – przyznaje, śmiejąc się i kołysząc mnie na
boki. – Czy to aplikacja, na rzecz której twoje rzęsy wyrabiały nadgodziny,
próbując nakłonić Kyle’a, żeby z nią pomógł?
– Rzeczywiście pomógł Quinn i to bardzo. – Chichoczę i wciskam się
w niego jeszcze mocniej. – I tak. To jest aplikacja „Dziewczyno, możesz
lepiej”.
– Pokaż. – Zabiera mi telefon z ręki i odchodzi. Po kilku sekundach
uświadamiam sobie, że całe moje życie jest tam zarejestrowane. Co jem,
jak dużo ćwiczę, kiedy…
– Rejestrujesz seks? – pyta pozornie spokojnym głosem.
– Tak. – Sięgam po telefon, ale Jared trzyma urządzenie nad głową,
gdzie nie mogę go dosięgnąć. – Jared, daj mi to.
– Czekaj. – Odchodzi ode mnie, wciąż przesuwając palcem po ekranie.
Opiera się o gzyms kominka. – Nie ma mnie tutaj.
– Co?
– Uprawialiśmy seks dwa dni temu. Widzę twoje aktywności z
wczoraj, ale mnie tu nie ma.
Pełna zaskoczenia cisza przemienia się w dyskomfort, gdy wpatrujemy
się w siebie przez dzielącą nas przestrzeń mojego salonu.
– Ja… Cóż, nie miałam czasu. – Przygryzam wargę, wiedząc, że to nie
do końca prawda.
– Aha. – Jared kiwa głową i podnosi telefon, żeby przeczytać: –
Siódma rano, joga. Powitanie słońca.
Zamykam na chwilę oczy i przełykam swój protest. Wiem, o co mu
chodzi.
– Dziewiąta rano. Trzy gotowane białka jajek. Zero punktów. – Zerka
na mnie. – O, to dobrze, prawda? Nie zgadłbym, że białka jajek to darmowe
jedzenie. Trzy plasterki bekonu z indyka, trzy punkty.
– Dobrze, Jared, ja…
– Lunch – kontynuuje. – Trzy punkty. Nieźle.
– Możesz już przestać. Wiem…
– O cholera, kiedy przesunę się jeszcze dalej w czasie, mogę nawet
zobaczyć, że jadłaś sałatkę za cztery punkty po pieprzeniu mnie – mówi,
wyglądając na zdezorientowanego. – Ale jakimś sposobem nie ma tu zapisu
o tym, że się pieprzyliśmy. – Zachowujesz się idiotycznie. – Przecieram
oczy dłonią.
– Zobaczmy, jak sobie radził stary, dobry Zo. – Przesuwa palcem po
ekranie. – Och, tylko popatrz. Wspaniałe wyniki.
Ruchanie. Ruchanie. Ruchanie. Ruchanie. Uśmiecha się do mnie
gorzko i sztucznie.
– Miał dobre lato.
Wychodzę. To bezsensowne gierki, w których nie mam zamiaru brać
udziału. Gwałtownie otwieram szafę w mojej przestronnej garderobie, na
oślep przerzucając ubrania z kolekcji Quinn. Muszę coś zrobić z rękoma,
coś, co nie będzie uduszeniem półnagiego mężczyzny w moim salonie.
Wyjmuję stanik sportowy, spodnie capri do ćwiczeń i podkoszulek.
Odwracam się i wpadam na Jareda.
– Może powinienem to dla ciebie zarejestrować? – pyta. – Co
będziemy robić? Joga? Pilates? Jesteś taka drobiazgowa we wszystkich
swoich zapiskach, oczywiście poza mną.
– Nie zamierzam dać się sprowokować – mamroczę.
Próbuję go wyminąć, ale łapie mnie i walczymy ze sobą, aż oba moje
nadgarstki znajdują się w jego uścisku za moimi plecami. Nie jest mi
niewygodnie, ale nie mogę się ruszyć. Przystojną twarz Jareda wykrzywia
frustracja.
– Jestem twoją wymówką?
– Moją wymówką? – Kręcę głową, bo nie mam pojęcia, o co mu
chodzi. – Co to w ogóle znaczy?
– W drodze na przyjęcie Carterów powiedziałaś, że każde z nas
powinno mieć jedną piosenkę niepodlegającą ocenie. Każde z nas może
dokonać jednego gównianego wyboru. Jestem tym dla ciebie, Banner?
Błędem, którego nie wpiszesz do aplikacji, żeby nie zaburzył twojego
idealnego wizerunku?
– Nie jestem idealna.
– Wiem – mówi ostro. – I nie mam z tym problemu, ale najwyraźniej
stanowi to problem dla ciebie.
– Jared, tu nie chodzi o mnie. – Potrząsam głową, czuję się bezradna. –
Możesz wyrzucić pościel do śmieci i nie wątpię, że jeśli wystarczająco
długo pogrzebiesz w aplikacji, odkryjesz, jak wykasować też wszystkie
informacje o tym, że uprawiałam seks z Zo, ale nie jesteś w stanie wyrzucić
go z mojego życia. Nie możesz skasować Zo, jakby nigdy nie istniał.
– Nie próbuję tego zrobić – wypala Jared, marszcząc brwi. – Próbuję
dodać siebie. Chodzi mi o to, czy ja dla ciebie w ogóle istnieję?
Schyla się, a nasze oczy się spotykają i cały wszechświat zamiera na
kilka sekund.
– Czy my istniejemy, Ban? – pyta cicho.
Czuję się zagubiona. Pod złością Jareda kryje się pewna doza
bezbronności, do której nie jestem przyzwyczajona.
– Jeśli chcesz, żebym powiedziała, że nasz seks, kiedy wciąż
pozostawałam w związku z Zo, był w porządku – mówię, patrząc na niego
tak pewnie, jak tylko mogę – to nigdy tego nie zrobię. To nie było uczciwe i
zawsze będę czuła się okropnie na wspomnienie, że zraniłam go w taki
sposób.
– Tak. – Odchrząkuje i rozluźnia uchwyt na moich nadgarstkach. –
Rozumiem.
– Ale – dodaję szybko, zanim zupełnie wypuści mnie ze swoich rąk –
to nie znaczy, że ja…
Jak to powiedzieć i jednocześnie nie brzmieć jak hipokrytka?
Lafirynda? Jak mogę mu przekazać coś, co wciąż nie jest jasne nawet dla
mnie samej? Wyjaśnić, że moja rozpacz z powodu zranienia Zo istnieje
równolegle do przyjemności, jaką sprawia mi bycie z Jaredem?
– Że ty co? – pyta, zerkając na mnie ostrożnie. Chroni się przede mną,
jak gdybym była w stanie go zranić. Nigdy nie podejrzewałam, że mam
taką moc, ale w powściągliwym sposobie, w jaki mnie traktuje, odczytuję,
że tak właśnie jest.
Opadam w jego ramiona i daję Jaredowi słowa, które zapewnią mu
pokrzepienie, o którego potrzebę nigdy bym go nie podejrzewała.
– Zdecydowanie istniejemy – szepczę.
I wtedy go całuję. Nie szaleńczo i pośpiesznie, jak robiłam to dwie
noce temu. Pocałunek przypomina niepewny dotyk naszych ust w pralni
lata temu. Tak jak wówczas, teraz też nie jestem pewna, gdzie zabierze nas
ten pocałunek i czego dowiedzie. Nie mam nawet pewności, czego Jared
ode mnie chce, poza oczywistym, bo z nim nigdy nie chodzi tylko o to, co
oczywiste. Na początku jego usta to wciąż zaciśnięta i niepoddająca się
linia, jak gdybym całowała ścianę z cegieł. Po kilku sekundach bez reakcji
odsuwam się, gotowa skapitulować i być może skończyć to wszystko
między nami, ale wtedy chwyta mocniej moje nadgarstki i nachyla się do
pocałunku, wpychając mnie głębiej do garderoby, aż moje plecy zderzają
się ze ścianą. Jared odzyskuje kontrolę. Wyrywam nadgarstki z uścisku i
przesuwam dłońmi po jego piersi i plecach. Wreszcie odnajduję ręce i łączę
nasze palce.
– Nie chcę być twoim gównianym wyborem – mówi ostro, ze
ściągniętymi brwiami.
– Nie jesteś. – Przygryzam wargę. – Chociaż oczywiście wolałabym,
aby Zo nie został w to wciągnięty. Zranienie go było okropne i chwilę mi
zajmie pogodzenie się z tym.
– Pogodzenie się z tym? – pyta, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Czy
z nim?
– Nie w sposób, o jakim myślisz. – Przeczesuję włosy palcami. –
Wiedziałam, że związek z Zo to błąd nie dlatego, że byłam jego agentką,
ale ponieważ byliśmy przyjaciółmi.
Przełykam szloch i mrugam, żeby powstrzymać łzy.
– Czułam się taka samotna, potrzebowałam towarzystwa. I chciałam,
żeby ktoś… Boże, a co, jeśli go wykorzystałam, Jared? Nie mogłabym z
tym żyć.
Pochyla się i obsypuje pocałunkami mój nos, policzek i wreszcie usta.
– Ciągle zapominam, że jesteś katoliczką – mamrocze, znów słyszę
zadowolenie w jego głosie.
Uderzam go w pierś i odkrywam, że śmieję się razem z nim.
– A co to ma niby znaczyć?
– Powinniście opatentować ten rodzaj poczucia winy. – Układa dłonie
na moich biodrach i rozbawienie opuszcza go tak szybko, jak się pojawiło.
– Wiem, że inaczej postrzegamy dobro i zło, ale nie zgadzam się, żeby
uznać to, co wydarzyło się między nami, za złe. Nie uważam też, żeby
pozostawanie w związku, który mógłby nigdy nie stać się tym, czego
pragnął Zo, było właściwe. Myślę, że robimy różne rzeczy, a potem
musimy żyć z konsekwencjami. Możemy podejmować najlepsze decyzje w
sytuacjach, w których się znajdujemy, biorąc pod uwagę to, co mamy,
czujemy i wiemy, a potem żyć z następstwami, które mogą nadejść.
– Tak sobie radzisz z… – Słowo „błędy” nie przechodzi mi przez usta.
– Decyzjami, które mogą zranić innych ludzi?
– Radzę sobie z nimi, starając się nie przejmować. Ale wiem, że to nie
jest opcja dla ciebie.
Niewesoły śmiech więźnie mi w gardle.
– Uch… nie. Raczej bym tego nie potrafiła.
– Ale to jedna z rzeczy, które najbardziej w tobie lubię.
Zaskoczenie zupełnie mnie ucisza i patrzę na niego, jakby wyrosła mu
druga głowa.
– Często jesteśmy przyciągani przez przeciwieństwa, prawda? – Schyla
głowę i łapie zębami za płatek mojego ucha, posyłając dreszcze wzdłuż
kręgosłupa. – Powiedzieć, że mnie przyciągasz, to lekkie niedomówienie.
To, z jaką łatwością mówi, że mnie pragnie, sprawia mi ogromną
przyjemność. Jego szczere uwielbienie po latach wątpienia w siebie dobrze
mi robi. Nie żeby Zo nie był otwarty w kwestii tego, jak bardzo mu się
podobałam, czy że nie umawiałam z innymi mężczyznami, którzy mówili,
że podoba im się mój tyłek lub piersi. Czy też mój umysł albo determinacja,
albo…
cokolwiek. Ale kiedy Jared na mnie patrzy, czuję, że widzi mnie całą. I
że ta całość mu się podoba. Przy nim zawsze czułam się rozumiana i
akceptowana w sposób, który niemal mnie przeraża.
– Mam pomysł – oznajmia Jared po kilku chwilach.
– Brzmi groźnie. – Podnoszę głowę z jego ramienia i patrzę na niego.
– Muszę wybrać się na Wyspy Dziewicze w podróż rekrutacyjną.
Powinnaś pojechać ze mną.
– Ach, więc potrzebujesz mojej pomocy, żeby podpisać umowę z
nowym klientem! – żartuję. – Cal nie byłby zbyt zadowolony, że pracuję
dla wroga.
Przesuwa moją dłoń w dół i przyciska do swojej robiącej wrażenie
erekcji.
– To jedyna rzecz, przy jakiej potrzebuję twojej pomocy. Daj znać,
kiedy będziesz gotowa wyświadczyć mi tę przysługę.
Twarz mnie pali, ale śmieję się i powoli, może wolniej niż trzeba,
zabieram stamtąd dłoń.
– Nie zamierzasz odwiedzać Richarda Tillmana, co? – pytam, żeby
skierować rozmowę na mniej łatwopalny grunt.
Tillman to pewniak do pierwszej rundy losowania w przyszłym roku.
– Kto wie – odpowiada figlarnie. – Ale może jak skończę pracę,
moglibyśmy się trochę zabawić.
Mój złośliwy uśmiech trochę więdnie. Wszystko dzieje się za szybko.
Ledwie wczoraj leżałam niemal w katatonii, przybita tym, co się stało z Zo.
A Jared już spędził ze mną noc i chce, żebym uciekła z nim na romantyczną
wycieczkę.
– Sama nie wiem. – Odsuwam się od niego i odwracam plecami, żeby
ułożyć ubrania do ćwiczeń, w których zrobiłam straszny bałagan. – Mam
bardzo dużo pracy.
– Zawsze masz dużo pracy. – Kładzie dłoń na mojej. – Oboje mamy.
Nie jestem sobie nawet w stanie przypomnieć moich ostatnich wakacji,
Ban. A ty?
Nie odpowiadam. To było dawno temu i ciało błaga o odpoczynek.
Kontraktem Zo już nie ja będę się zajmować. Cała reszta wydaje się do
zorganizowania. Mogłabym sobie pozwolić na kilka dni relaksu.
– O jak długim wyjeździe myślisz?
– Kilka dni, może tydzień – mówi, jakby czytał mi w myślach. – I
możesz mieć swój własny pokój, jeśli chcesz.
Wpatrujemy się w siebie i powraca głód, który zawładnął nami
tamtego dnia w biurze. Od tego czasu wiele się wydarzyło. Skrzywdziłam
Zo, sprawiłam, że niewątpliwie zmieni agencję. Życie stało się bardziej
bolesne, ale także prostsze. Pragnę Jareda, a on pragnie mnie. To warte
podjęcia ryzyka, a teraz mogę to zrobić.
– Mój własny pokój brzmi świetnie – zgadzam się wreszcie.
– Twój własny pokój brzmi niepotrzebnie. – Jared śmieje się i patrzy
na mnie porozumiewawczo. – Ale zajmiemy się tą kwestią na miejscu.
27 - JARED
Nie muszę być tak zarozumiała, żeby czuć, że jestem bez wad.
Mogę czuć się piękna i nieidealna w tej samej chwili.
Mam zdrowy związek z moimi lękami dotyczącymi wyglądu.
Lupita Nyong’o
zdobywczyni Oscara dla najlepszej aktorki drugoplanowej
„Czemu tu przyszłaś?” Całkowicie rozsądne pytanie tłucze mi się po
głowie.
Jestem tylko dziewczyną stojącą przed chłopakiem i proszącą go o…
Czego chcę od Jareda? Już dawno skończyliśmy etap zwykłego lubienia się,
ale nie jesteśmy gotowi na słowo zaczynające się na „m”. Dwa razy się
bzykaliśmy. To ja naciskałam na własny pokój. Czyli co tak naprawdę
chciałabym, żeby teraz zrobił?
„Zobaczył mnie”.
Słyszę odpowiedź wyszeptaną zza muru, który wokół siebie
zbudowałam, zza zwodzonego mostu, który jestem gotowa opuścić.
Dlaczego właśnie on? Dlaczego Jared, facet, którego latami chciałam
nienawidzić? Wydaje mi się, że tak silnie trzymałam się tego
postanowienia, bo tak bardzo mi się podobał i gdyby zrobił to, o co
oskarżył go Prescott, to nie byłoby szansy, żeby odwzajemniał moje
uczucia. Moja nieufność tamtej nocy w pralni, kiedy mnie pocałował i
powiedział, że marzył o tym od bardzo długiego czasu, może równać się
tylko z szokiem, który przeżyłam po opowiedzeniu mu o tamtej blogerce.
Zastanawiałam się, jak ktoś taki jak Jared, ze swoimi zastępami królowych
piękności, mógłby wybrać kogoś takiego jak ja. A dziś usłyszałam
odpowiedź.
On mnie widzi. Naprawdę mnie widzi. Dwadzieścia kilo w tę czy w
tamtą, a spojrzenie w jego oczach – ta intensywność, tęsknota, pragnienie –
nigdy się nie zmieniło.
I jeśli ja zapytałam siebie, dlaczego tu stoję, to ciekawość Jareda wręcz
buzuje pod jego skórą.
– Tamta noc była dla mnie bardziej traumatyczna, niż zdajesz sobie
sprawę – mówię, zaczynając od środka zamiast od początku, ale mam
nadzieję, że Jared za mną nadąży. – Bardziej traumatyczna, niż pewnie
powinna być. Nie jestem pierwszą dziewczyną przyłapaną nago z
chłopakiem.
Śmieję się, choć nic z tego nie wydaje się śmieszne. Jared przygląda
mi się uważnie przez wciąż unoszące się obłoczki pary wodnej.
– Ale ja już byłam niepewna siebie – przypominam mu.
– Chciałaś, żebyśmy zgasili światła.
– Tak. – Oblizuję wargi i bawię się paskiem mojego puchatego, białego
szlafroka. – Miałam chłopaka, który, delikatnie mówiąc, nie był mną
zachwycony i opowiadał o tym każdemu, kto chciał słuchać.
Jared robi krok w moją stronę, tłumiąc przekleństwo, ale podnoszę w
górę dłoń, żeby go zatrzymać. Dzielą nas jedynie strzępki materiału i jeśli
podejdzie za blisko, ta rozmowa zajmie się ogniem, a ja muszę się
wypowiedzieć.
– Po prostu… pozwól mi mówić.
Zatrzymuje się i opiera biodrem o blat, nie spuszczając ze mnie oczu.
– Zawsze miałam trudne relacje z jedzeniem. – Przełykam
zażenowanie, które mogłoby uwięzić to wyznanie w moim gardle. –
Zawsze walczyłam z nadwagą, a w college’u zaczęło robić się jeszcze
gorzej. Mocno utyłam, ale byłam też w związku z facetem, który mnie
wykorzystał. Udawał, że jest mną zainteresowany, żebym pomogła mu z
nauką. Zdradzał mnie.
Wydaję z siebie głuchy, pusty chichot.
– To kolejny powód, dla którego obiecywałam sobie, że nigdy nikogo
nie zdradzę. Wiem, jakie to okropne. Pewne rzeczy, które powiedział, nawet
dzisiaj sprawiają, że w siebie wątpię i to bardzo. Nie mogę znieść tego, że
on i inni ludzie, którzy nie życzyli mi dobrze, mieli taki wpływ na moje
życie, ale niestety tak właśnie było.
– Banner, nie musisz mi mówić tego wszystkiego – wtrąca Jared ze
złością. – To sprawia, że chcę znaleźć tych dupków i stłuc ich na miazgę.
Są ślepi i głupi.
Maleńki uśmiech podnosi kącik moich ust.
– Dlatego właśnie chcę ci powiedzieć. – Łamię własną zasadę i
podchodzę do niego. Zatrzymuję się kilka centymetrów przed nim, ale
nasze spojrzenia już się rozgrzewają. – Nie ma różnicy w sposobie, w jaki
patrzyłeś na mnie dziesięć lat i dwadzieścia kilo temu, a w tym, jak
patrzyłeś na mnie przy basenie.
– Nie ma – potwierdza Jared, gdy podchodzę bliżej. – Byłaś
niesamowita wtedy i jesteś niesamowita teraz. Nigdy nie spotkałem kobiety
takiej jak ty, a podobałaś mi się od pierwszego dnia zajęć.
– Wiem. Nie byłam w stanie w to na początku uwierzyć, ale teraz
wiem. Dlatego z taką łatwością dałam się zranić Prescottowi. Uwierzyłam,
że ty…
– Pragnąłem cię – przerywa mi cicho.
– Tak. – Waham się, obserwując czerwony lakier na moich
paznokciach u stóp. – Po tym, co powiedział i zrobił mój eks, rzeczach,
które mówiono całe moje życie, ciężko było mi uwierzyć, że ktoś taki jak ty
pragnął właśnie mnie.
– Ale tak było. – Pokonuje dystans między nami, podnosząc dłoń i
odrzucając pasmo moich mokrych włosów za ramię. – Tak jest.
Pociąga mnie do siebie za szyję, delikatnie, ale stanowczo, aż moje
piersi ocierają się przez szlafrok o jego nagą klatkę piersiową. Nie mogę
sobie odmówić dotknięcia go, przesunięcia palcami po twardych mięśniach,
muśnięcia sztywnych sutków opuszkami. Wciąga gwałtownie powietrze,
ale nie zatrzymuje mnie. Dłońmi kreślę koła na jego ramionach, pieszcząc
skórę. – Jesteś taki przystojny – szepczę, moje ręce są uzależnione od
dotykania go.
– To tylko skorupa – mówi Jared, a jego słowa uwodzą mnie. – Rozbiję
ją dla ciebie i pozwolę wszystkiemu wypłynąć.
Przesuwa dłonią w dół po mojej szyi do ramienia, pieszcząc nagość
pod szlafrokiem.
– Widzisz? Tego się właśnie obawiałam. – Śmieję się chrapliwie.
Odsuwam się od jego dłoni, od idealnie wyrzeźbionej piersi i brzucha. –
Miałam tak dużo do powiedzenia.
– A potem będziemy mogli się pieprzyć? – pyta Jared niecierpliwie.
Jego wulgarne słowa mogłyby równie dobrze być dwuwierszem,
sonetem, odą – tak właśnie na mnie działają. Niezmienność tego, jak mnie
pragnie, sprawia, że sama pożądam go jeszcze bardziej.
– Już prawie kończę. – Śmieję się znowu i nerwowo przebiegam dłonią
po mokrych włosach. – Podzieliłam się z tobą tym wszystkim, żeby
wyjaśnić, że zawsze miałam kompleksy z powodu mojego ciała. Polepszyło
mi się. Terapia i kariera bardzo mi pomogły.
Uśmiecham się szeroko, podnosząc wzrok.
– I nie, nie trzeba już gasić świateł.
Jared też się uśmiecha, a jego oczy błyszczą żarem, ale pozostają
poważne.
– Utrzymuję dyscyplinę – opowiadam. – Robię rzeczy, które pozwalają
mi pozostać konsekwentną w kwestii moich zdrowotnych celów. Liczę
punkty. Ćwiczę.
Patrzę na niego i ciągnę za sznurek szlafroka.
– Raz dziennie oglądam się w lustrze zupełnie naga.
Wzrok Jareda prześlizguje się po moim ciele ukrytym pod białą
tkaniną frotte.
– Oglądanie cię nago każdego dnia nie brzmi jak smutny obowiązek –
mówi, jego głos wybrzmiewa pożądaniem. – Raczej jak moja fantazja.
Milknę, moje palce pieszczą materiał, a oczy jego twarz.
– Pierwszej nocy, kiedy się kochaliśmy, kazałam ci zgasić światło.
Spojrzenie Jareda zsuwa się na mój pas, podąża za prostymi ruchami
moich palców.
– Tym razem chcę, żebyś mnie zobaczył. – Zmuszam słowa, by
przecisnęły się przez gulę w gardle. – Nie dlatego, że jestem idealna, bo
wciąż nie jestem, ale dlatego, że ufam ci, że pragniesz mnie takiej, jaka
jestem naprawdę.
Dłoń Jareda przykrywa moją przy pasku szlafroka. Drugą sięga do
mojego policzka i patrzymy sobie prosto w oczu.
– Tak właśnie jest, Ban – mówi czule. – Widziałem cię. Wiem, że
straciłaś na wadze, ale bardziej robi na mnie wrażenie to, jak niesamowicie
dojrzałaś. Stałaś się pewniejsza siebie, bardziej współczująca, sprytniejsza,
bardziej zdeterminowana. Wszystko to, co mnie do ciebie przyciągało na
samym początku, teraz oczarowuje jeszcze mocniej.
Mrugam, żeby zwalczyć łzy, które napływają mi do oczu. Nie chodzi o
to, że Zo nie widział prawdziwej mnie. Wiem, że tak było i że kochał mnie
za to, kim byłam w środku. Ale próbowałam czuć to w stosunku do niego i
nigdy nie potrafiłam. Nie wiem, kiedy myślenie o nim, gdy jestem z
Jaredem, i myślenie o Jaredzie, kiedy byłam z Zo, przestanie wydawać się
nielojalne w stosunku do nich obu.
Teraz skupiam się jednak na mężczyźnie stojącym przede mną.
Dziesięć lat temu zmusiłam go, żeby zgasił światło. Owijałam ciało
warstwami ubrań, aby zakamuflować moje wady. Schować się. Teraz stoję
pod jasnym, nieznającym litości światłem w łazience, a między Jaredem i
moimi niedoskonałościami jest tylko szlafrok.
I nie przejmuję się kilogramami, które wciąż muszę zrzucić. Nie
zastanawiam się, czy coś będzie się trzęsło, kiedy zaczniemy się kochać.
Mam zupełnie gdzieś wałeczki i szerokość moich bioder.
Jestem urzeczona akceptacją w jego oczach. Zwłaszcza że Jared o
mało kogo dba i mało kogo toleruje. Ale powiedział, że podobam mu się
bardziej niż jakakolwiek inna dziewczyna. Nigdy nie sądziłam, że zadurzę
się w kimś takim jak Jared, kimś tak różnym ode mnie. Oboje gramy
według pewnych zasad i stanowimy dla siebie wyjątki od pewnych reguł.
Cokolwiek nas ze sobą łączy, zmusza mnie do czegoś, czego do tej
pory nie zrobiłam z nikim innym.
Nie odrywając oczu od Jareda, całkowicie rozluźniam pasek szlafroka.
Potrząsam lewym ramieniem, aż część materiału spada, odkrywając nagą
pierś i kawałek talii oraz uda. Jared gwałtownie wciąga powietrze przez nos
i zaciska pięść. Gdy potrząsam prawym ramieniem, szlafrok spada na
podłogę.
Maleńka siatka rozstępów znaczy mój brzuch i uda, a Jared… widzi ją.
Podobnie jak to, że moje piersi są nierówne – jedna jest odrobinę większa
niż druga. Widzi też brzuch, który nigdy nie wydaje mi się wystarczająco
płaski.
Jestem pewna, że dostrzega wszystkie moje niedoskonałości. Chcę,
żeby je wiedział i pragnął mnie mimo to. I tak jest. – Czy mogę cię teraz
dotknąć? – Jego głos wyraża głód. Pragnie mnie. Dziewczyny z ołówkiem
na spotkaniu dla pierwszaków. Tej, której nawet nie zauważył i sobie nie
przypominał. Ta dziewczyna stoi tutaj, pokazując mu wszystko, ufając mu
bezgranicznie.
I czuje się całkowicie widziana.
Kiwam głową. Jego ręce… Boże, jego ręce są takie pełne czci, kiedy
głaszcze krzywiznę mojej szczęki i obrysowuje palcami twarz. Przesuwa
dłonie w dół szyi, wolno pieszcząc skórę, jakby delektował się każdym
centymetrem. Mrużę oczy, gdy ujmuje moje piersi. Schyla się i bierze sutek
w usta, drugi głaszcząc kciukiem.
Chwytam pobliski blat, próbując utrzymać się na nogach, kiedy on
agresywnie ssie, jednocześnie zsuwając drugą rękę w dół i łapiąc mnie za
pupę.
– Ten tyłek – mówi półgłosem i jednocześnie przekłada rękę pomiędzy
moje nogi. Najpierw mnie masuje, potem wsuwa w pochwę trzy palce, po
czym powoli wyjmuje je i przesuwa w inne miejsce. Ogarniają mnie
niespodziewane doznania, gdy tak bez skrępowania odkrywa moje ciało.
– Czy ktoś cię kiedyś pieprzył w tyłek? – pyta, przesuwając kciukiem
po małej dziurce, jego oczy płoną ciekawością i pożądaniem.
– Tak – szepczę, stwierdzając, że całkiem pozbyłam się zahamowań. –
Kocham anal.
Muska mnie kciukiem, ale nie próbuje wepchnąć go do środka.
Wymieniamy spojrzenia, a wraz z nimi fantazje, na które do tej pory sobie
nie pozawalaliśmy.
– Dogadamy się bez problemu. – Jared wraca do słodkiego
torturowania mnie powyżej i poniżej pasa, aż dyszę, zdesperowana i drżąca.
Nasze oddechy mieszają się ze sobą, czoła stykają, a Jared masuje moje
plecy.
– Byłoby szkoda nie skorzystać z łóżka. Skoro tym razem się tu
znajduje.
Całujemy się, nasze języki walczą ze sobą. Ledwo zauważam, że
prowadzi mnie do sypialni. Kiedy moje kolana uderzają tyłem o twardy
materac, jestem już niemal nieprzytomna, wplatam palce w jego włosy,
drapię plecy. W naszych pocałunkach jest dzikość zrodzona z pragnienia,
którego długo sobie odmawialiśmy. Nie ma w tym nic słodkiego ani
delikatnego. Wygłodniałe pociągnięcia języków, ostre ugryzienia.
Obnażone zęby. Smak krwi sprawia, że pocałunek staje się zwierzęcy.
– Czekaj. – Jared łapie mnie za włosy i odciąga głowę, gdy przyciskam
się do niego, by dostać więcej. – Chcę wolniej. – Jared. – Sięgam między
nas i zaciskam dłoń na jego fiucie. – Możemy zrobić to wolno później.
– Nie. – Śmieje się i delikatnie popycha moje ramiona, aż siadam na
łóżku. – Teraz będzie wolniej.
Odczuwam szok, widząc, że pada przede mną na kolana. Kiedy się
poprzednio kochaliśmy, Jared włożył w to dużo pracy. Jestem już w
zupełności gotowa na trzeci akt, ale on znowu mnie zaskakuje. Bierze moją
stopę w dłoń i całuje jej podbicie. Dreszcz przebiega wzdłuż nogi, cała się
wzdrygam. Jared wyrusza w podróż w górę, ssie łydkę i skórę pod kolanem,
jego język to ciepłe, aksamitne narzędzie tortur. Dłońmi dotyka moich
piersi. Kiedy zaczyna zasypywać pocałunkami wnętrze uda, opadam na
łóżko z odchyloną głową, nie przejmując się mokrymi włosami na pościeli.
Lekka pieszczota, delikatne pocałunki, ostrożne ugniatanie mojego
ciała, wszystko to Jared robi specjalnie. To pełna pasji prowokacja, bym
zaczęła go błagać. To pojedynek sił woli, taki, w którym wynik jest już
przesądzony. Ponieważ Jared może posuwać się wolno lub szybko, ale i tak
będzie mnie pieprzył, zanim to się skończy.
Ja wygrywam.
Jestem jednak zdeterminowana, żeby opierać mu się tak długo, jak
mogę. Zgniatam w pięści luksusową lnianą pościel, naciskam czubkami
palców u stóp na zimną, kamienną podłogę, nie wydaję z siebie żadnego
dźwięku. Nie dam mu tej satysfakcji, póki mnie nie zadowoli.
Wtedy Jared szeroko rozkłada moje nogi. Sztywnieję, w pełni
świadoma, że nie mam żadnej obrony przed jego językiem. Naciskam
dłońmi na głowę Jareda, bezwstydnie prosząc o to, czego pragnę.
Przygotowana, by tego żądać, jeśli będzie próbował działać wolno.
– Banner – szepcze, jego włosy są mokre i chłodne na moim udzie. –
Patrz, jak zjadam twoją cipkę.
Ledwo słyszę go przez bicie mojego serca, ale opieram się na łokciach,
by wypełnić polecenie. Jego oczy płoną, gdy zakłada sobie moje nogi na
ramiona, podnosząc mnie i trzymając unieruchomioną, otwartą przed nim.
Nie odrywając ode mnie wzroku, wkłada głowę między moja uda, a ja
patrzę na jego usta. Widzę spokojną fasadę, która pęka pod naporem głodu i
rozsypuje się na tysiąc kawałków przez pożądanie. Zdaję sobie sprawę, że
w tym starciu sił woli opanowanie Jareda jest równie kruche jak moje. Po
pierwszym pociągnięciu językiem tracimy wszelką kontrolę. Oboje się
poddajemy.
– Cholera, Ban – mamrocze.
Przysuwa mnie bliżej i patrzę, jak porusza się jego język. Przeciąga
nim w górę i w dół, napawając się każdym centymetrem mojego ciała.
Stękam i ciągnę go za włosy. Zginam nogi i wpijam pięty w jego ramiona.
Nie ma we mnie poczucia przyzwoitości, pozbyłam się wszelkiej dumy.
Potrzeba, by się z nim złączyć, jest najważniejsza. Chcę poczuć, jak wbija
się w moje ciało, pragnę tego bardziej niż własnego orgazmu, nie muszę
jednak dokonywać takiego wyboru. Palce i usta Jareda nie ustępują, póki
się nie rozpadam. Dochodzę, uwalniając się ze wszystkich sieci, które mnie
wiążą. Każda obelga, krytyka, każde słowo wypowiedziane w moim
kierunku traci swoją moc. Świadomość, że ktoś pragnie mnie tak bardzo,
przyćmiewa wspomnienia chwil, kiedy czułam się niedowartościowana.
Pozbywam się lęku i… jestem zupełnie wolna.
Wciąż się unoszę, dryfuję, kiedy Jared dołącza do mnie na łóżku.
Pokrywa pocałunkami moje ramiona, szyję i piegi na nosie. Czuję swój
zapach i to znów powoduje gorączkowe podniecenie. Łapię go za ramiona i
nakłaniam, by zajął pozycję między moimi nogami.
– Czy mam użyć kondoma? – pyta, jego głos jest niecierpliwy, pełen
nadziei.
– Nie. – Ciągnę go za włosy i ściskam twardą krągłość tyłka. – Proszę,
pieprz mnie.
– Jak chcesz, żebyśmy to zrobili?
– Chcę być na górze.
Nie chodzi o to, że nigdy tak tego nie robiłam, ale mój brak pewności
siebie nadal nie zniknął na dobre. Zawsze boję się, czy nie jestem za ciężka.
– Pragnąłbym tego – odpowiada.
– Więc chcesz, żebym się na tobie przejechała, Jared? – pytam
figlarnie, gdy on rozciąga się pode mną, a ja siadam okrakiem na jego
udach.
– Czy chcę, żebyś się przejechała? – Rzuca mi wyzwanie z jedną
uniesioną brwią. – Nie, do diabła. Skoro jesteś na górze, najpierw musisz
mnie ujeździć.
Śmiejemy się jak dzieciaki w pralni, z wolnymi sercami i jasnym
umysłami. I na kilka sekund wszystko między nami staje się proste, ale
kiedy unoszę się nad nim, rozbawienie mnie opuszcza. Znajduję się na
progu czegoś, a nie mam pewności, czy jestem na to gotowa. Pragnę, żeby
się to wreszcie stało, ale chodzi o intymność bez żadnej bariery między
nami. Bez sekretów, bez kłamstw, bez nieporozumień, bez kogokolwiek
innego. Ścieżka do celu jest prosta, lecz boję się, że gdy zacznę nią iść, nie
będzie już odwrotu. Jared to bilet w jedną stronę.
Biorę w dłoń jego fiuta i przyjmuję w moje ciało. Gorący, ciasny
uścisk sprawia, że oboje dyszymy, nasze czoła się spotykają. Pierwsze
pchnięcie daje mi poczucie, że to niemal za dużo. Jestem mokra, a więc
gotowa, ale nie jestem przygotowana, by czuć jeszcze więcej niż fizyczne
pożądanie, by otworzyć serce i duszę przed tym mężczyzną. Jared obejmuje
moje plecy i chowa twarz w mojej szyi, pocierając mnie, liżąc, gryząc,
powarkując i znacząc jako swoją niczym zwierzę. Z każdym wepchnięciem
i wysunięciem dotyka czegoś, o istnieniu czego nie wiedziałam. Czegoś, o
czym nie wiedziałam, że musi zostać odnalezione.
Jedną dłonią odsuwa mi wilgotne włosy z twarzy, drugą ściska mnie za
biodro.
– Jesteś taka piękna – wzdycha. Jego twarz wykrzywia się. Podnoszę
nogi i zaplatam kostki na plecach Jareda, pragnąc go jeszcze głębiej,
jeszcze mocniej. Nachylam się i jego usta muskają moje ucho.
– Chinga – mówi, lubieżny szept, wspomnienie z naszego pierwszego
razu.
Pozbawiony tchu śmiech wyrywa mi się z ust.
– Chinga – odpowiadam szeptem.
„Kurwa”.
Wymieniamy to wulgarne słowo niczym pieszczotę, przekazując je
sobie, rozpaleni jego dźwiękiem. A potem nie ma już słów. Tylko nasze
oczy wpatrzone w siebie, kiedy ciała się jednoczą. Jedno serce uderza tuż
przy drugim. Oddechy spotykają się między naszymi ustami. Ciała i serca
zawiązują rozejm. Następuje jedno ostatnie pchnięcie, ostatni pocałunek i
wreszcie spokój.
29 - JARED
33 - BANNER
– Zo, nie jestem pewna, czy to dobry pomysł. Myślę o zatłoczonej sali, od
ściany do ściany wyładowanej najjaśniejszymi gwiazdami świata sportu.
– Bannini, czuję się dobrze. – Układa moją rękę w zagłębieniu swojego
łokcia. – Naprawdę czuję się lepiej.
Pewnie to prawda, ale nie ufam jego samopoczuciu. Zo skończył
trzymiesięczną chemioterapię. Nasze rzeczy są w drodze z Palo Alto do
L.A., ale my przyjechaliśmy kilka dni wcześniej, żeby wziąć udział we
wręczeniu nagród przyznawanych przez SportsCo, największy po ESPN
kanał sportowy. Podczas ceremonii odbywającej się dzisiejszego wieczoru
chcą uhonorować Zo i poproszono go, by wystąpił z przemówieniem.
Odbierze wyróżnienie Jimmy V Perseverance Award podczas gali ESPY.
Już wziął udział w dwóch kolacjach charytatywnych, odkąd wróciliśmy. To
dużo i mam tylko nadzieję, że to nie za dużo w zbyt krótkim czasie.
– Niepotrzebnie się martwisz. – Zo schyla się, by pocałować moje
włosy. – Poza tym pokażemy tym ludziom, że wciąż jestem wśród żywych.
– Nie musisz niczego nikomu udowadniać.
Wzrusza ramionami.
– Może udowadniam to sam sobie. – Uśmiecha się szeroko i z
uznaniem przesuwa po mnie wzrokiem. – A jeśli już nic innego nie ma
znaczenia, to dobra okazja, żeby się tobą pochwalić. Ładna z nas para, nie
uważasz?
Nie komentuję użycia słowa „para”. Wszyscy tutaj, jak i na całym
świecie, zakładają, że jesteśmy parą, a my nie prostowaliśmy tego
nieporozumienia. To zbyt skomplikowane i to wyłącznie nasza sprawa.
No i Jareda.
Rozglądam się uważnie po dużym pomieszczeniu, poszukując
jakiegokolwiek śladu Jareda. Przez ostatni miesiąc nie rozmawiałam z nim
tak często, jak bym chciała. Kiedy wróciłam na dół po rozmowie
telefonicznej z Maali, już go nie było, a w salonie siedział Zo. Powiedział,
że Jared otrzymał pilny telefon i musiał jechać. Nie kwestionowałam tego i
podczas jednej z niewielu rozmów Jared potwierdził, że został wezwany
przez klienta. A jednak na myśl o nich obu w jednym pokoju włączają mi
się syreny alarmowe. Między mną a Jaredem coś się zmieniło. Chciałam
zapytać Zo, czy w ogóle ze sobą rozmawiali, czy może coś mu powiedział,
ale Jared to ostatni temat, jaki chcę z nim poruszać. Wszystko jest już
wystarczająco skomplikowane. – Widzisz swoją rodzinę? – pyta Zo,
wyciągając szyję, by rozejrzeć się w tłumie.
– Nie, ale mama zadzwoniła, że utknęli w korku. Wydarzył się
paskudny wypadek, ale w końcu dotrą.
Zerkam na zegarek i marszczę brwi.
– Jak tak dalej pójdzie, to mogą się spóźnić na twoje przemówienie.
Idziemy do naszych miejsc, co wydaje się trwać wiecznie, ponieważ
każdy pragnie się zatrzymać i z nami porozmawiać, zapytać Zo, jak się ma,
powiedzieć mu, że dobrze wygląda, i dopytywać, kiedy wróci na boisko.
Mam ochotę ich wszystkich przegonić. System odpornościowy Zo powoli
wraca do normy i modlę się, żeby spędzanie czasu w takim tłumie nie
sprawiło, że zachoruje. Czekam, aż taktownie zakończy rozmowę z
dziennikarzem, który nęka nas o wywiad, gdy dostrzegam Kenana. Nie
chcę zostawiać Zo samego z tym bezczelnym typem, więc macham na
Kenana, żeby podszedł.
Jego surowe rysy i imponujący wygląd sprawiają, że większość osób
uważa go za twardziela. W wielu aspektach się nie mylą, ale serce ma
wyjątkowo czułe.
– Jak się masz? – Wyciągam ręce, by go przytulić. – Mam wrażenie, że
nie rozmawialiśmy całe lato.
– Przekazałaś mnie tamtej początkującej agentce – oskarża mnie bez
emocji. Był jednym z klientów, których mogłam tymczasowo komuś oddać.
Ma kontrakt podpisany na dwa lata i celowo wycofał się z wszelkich
wydarzeń poza turniejem golfowym, żeby skupić się na córeczce i sprawie
rozwodowej.
– Co słychać na froncie? – pytam.
– Jest nieźle. Bridget powiedziała…
Kenan zatrzymuje się w pół zdania, jego intensywne spojrzenie
utkwione jest nad moim ramieniem. Zerkam w tamtym kierunku, żeby
zobaczyć, co przykuło uwagę mężczyzny. To nie coś, ale ktoś. Piękna
kobieta odwzajemnia jego spojrzenie. Jest szczupła, ma skórę w kolorze
gorącej czekolady. Jej platynowe włosy obcięte w stylu pixie i nietypowa
sukienka odróżniają ją od reszty gości. Chyba nie jest sławna, ale ma w
sobie coś hipnotyzującego. Odrywam od niej wzrok i przenoszę go na
Kenana, który wciąż pozostaje skupiony na kobiecie. Kiedy znów zerkam
przez ramię, nieznajoma rozmawia z małą dziewczynką, którą gdzieś już
chyba widziałam.
– Kto to, Kenan? – Uderzam go w ramię, gdy nie odpowiada. – Ziemia
do Kenana. Co to za kobieta, którą pożerałeś wzrokiem? Mruży oczy. Nie
jest łatwo droczyć się z Kenanem, ale czasem mi na to pozwala.
– Jaka kobieta?
– Serio? – pytam, rzucając mu przenikliwe spojrzenie. – Tamten elf, od
którego nie mogłeś oderwać wzroku. Kto to?
Wpatruje się we mnie przez kilka sekund, jak gdyby zastanawiał się,
czy będzie żałował, jeśli czymkolwiek się ze mną podzieli.
– Ma na imię Lotus – mówi niechętnie.
– Cóż, albo powinna się z tobą umówić, albo wnieść pozew o sądowny
zakaz zbliżania się.
Jego głęboki śmiech sprawia, że i ja się uśmiecham. Ale rozbawienie
powoli znika z przystojnej twarzy Kenana.
– Raczej nie byłaby mną zainteresowana.
– Chyba nie pozwolisz, żeby to cię powstrzymało? – Rzucam mu
wyzwanie. – Kenana „Gladiatora” Rossa?
Przewraca oczami, ale jego wzrok znów odpływa w jej kierunku.
Ryzykuję ostatnie spojrzenie i tracę dech. Mała dziewczynka, którą skądś
kojarzyłam, to Sarai, córka Augusta i Iris, poznałam ją na meczu
koszykówki. Teraz Iris i August do niej dołączyli, a wraz z nimi Jared.
I dziewczyna, z którą spędza tę noc.
Cóż, zakładam, że to jego dziewczyna. Jest bardziej w typie Cindy niż
oryginalna Cindy. Jeszcze bardziej blond. Jeszcze chudsza. Jeszcze
ładniejsza. Całkowicie idealna. Zazdrość przebija się przez fasadę
ucywilizowania i mam ochotę wyrwać jej te naturalne blond włoski.
Skandynawska uroda kpi sobie ze mnie, przypominając, że ona dużo
bardziej wpasowuje się w gust Jareda. Odwracam głowę, zanim zauważy,
że wpatruję się w niego i tę tanią boginię, którą poderwał i tu
przyprowadził. Nie rozmawialiśmy wiele, ale kiedy mieliśmy taką
możliwość, Jared był bardzo zdecydowany w kwestii czekania, aż skończy
się chemioterapia Zo i będziemy mogli postanowić, co dalej. Początkowy
gniew i rozgoryczenie Zo przeszły. Jestem pewna, że pozwoli mi sobie
pomóc, gdy zajdzie taka potrzeba, nawet jeśli będę umawiać się z kimś
innym. Być może jednak Jared zakończył już ten rozdział i nie wiedział, jak
mi o tym powiedzieć.
– Gotowa? – pyta Zo, po czym odzywa się do Kenana. – Kenan,
dobrze cię widzieć.
Wymieniają uprzejmości, kiedy we mnie wszystko rwie się, by wybiec
stąd z krzykiem. Gdyby nie przemowa Zo, po prostu bym to zrobiła. Nie
patrzę w kierunku Jareda, ale nawet kątem oka widzę, że oboje lśnią, jak
gdyby byli ze złota. Będąc z Jaredem w jednym pomieszczeniu, zawsze go
w pewien sposób wyczuwałam, jak gdybyśmy dzielili telepatyczną więź.
Działo się tak nawet w czasach, kiedy nie chciałam, żeby tak było. Teraz
tego nie czuję, nie czuję na sobie jego uwagi. Może jest w całości
poświęcona tej dziewczynie.
– Możemy już wejść, Zo? – pytam, starając się zapanować nad głosem.
– Proszę?
– Oczywiście. – Bierze mnie za rękę, a ja się nie opieram. Świat może
myśleć, co chce, o tym, kim dla siebie jesteśmy. Zo i ja wiemy, że to tylko
przyjaźń, choć on przy każdej nadarzającej się okazji pokazuje mi, że
chciałby czegoś więcej. Ale oboje znamy prawdę.
Myślałam, że Jared też ją zna. Myślałam, że to on był moją prawdą,
ale może to wszystko było tylko kłamstwem, w które on pozwolił mi
wierzyć.
Podczas przyznawania pierwszych nagród siedzę sztywna i otępiała,
świadoma tego, że Jared zajmuje miejsce kilka rzędów z przodu razem z
Cindy 2.0. Ani razu nie odwraca się, aby na mnie spojrzeć. Lub by mnie
poszukać. Może nawet nie wie, że tu jestem.
Kiedy dochodzą do nagrody dla Zo, zmuszam się, by skoncentrować
się wyłącznie na nim, szukać oznak słabości lub przemęczenia. Gdy idzie
na scenę, widać oczywiście, że jest słaby, ale zachowuje się po królewsku.
Publiczność zrywa się z miejsc i zapewnia mu owacje na stojąco, zanim Zo
wypowie choćby słowo. Cała sala jest naładowana emocjami i miłością dla
tego mężczyzny, który zrobił tak wiele dla tak wielu.
Pokazuje im z uśmiechem, żeby usiedli. Zajmuje miejsce na środku
sceny i opowiada o swojej drodze i o tym, jak ważne było to, by zachować
optymizm. Dziękuje wszystkim za wsparcie, chociaż to nie koniec, a przed
nim jeszcze długa podróż. Jestem tak dumna, jak gdybym to ja stała na
scenie.
A potem to właśnie się dzieje.
– Nie byłoby mnie tu gdyby nie Banner Morales.
Moje imię i nazwisko wypowiedziane ze sceny zaskakują mnie, a moja
twarz zaczyna płonąć, kiedy uświadamiam sobie, że kamera i wiele oczu
zwróciło się w moim kierunku. Próbuję wyglądać naturalnie, ale to nigdy
tak naprawdę się nie udaje.
– Banner, chodź. – Zo przywołuje mnie ręką, jego oczy płoną od
emocji i wdzięczności.
Chcę energicznie pokręcić głową, jak dziecko, które odmawia
zjedzenia warzyw, ale nie mogę tego zrobić, nie wobec Zo, który stoi
odważnie przed tymi wszystkimi ludźmi, choć jest skorupą dawnego siebie.
Wstaję więc i idę, ostrożnie przeciskając się do przodu, świadoma faktu, że
nie ćwiczyłam regularnie i wystarczająco intensywnie, by nie przybrać na
wadze kilku kilogramów. Zastanawiam się, jak bardzo kwadratowy i
szeroki mój tyłek może się wydawać gościom. Żałuję, że nie założyłam dziś
bielizny Spanx, i pragnę mieć na sobie coś mniej obcisłego. I oczywiście
modlę się, żeby te cholernie wysokie szpilki nie zawiodły mnie teraz i
żebym nie wywaliła się na schodkach prowadzących na scenę.
Światła są tak jasne, że przypominam sobie, czemu nigdy nie chciałam
być po tej stronie sławy, a zawsze cieszyłam się, wpychając kogoś w blask
reflektorów.
– Nie byłoby mnie pośród żywych, gdyby nie ta kobieta – ciągnie Zo,
mrugając przez łzy, choć rzadko okazuje publicznie emocje. – Ta nagroda
jest nasza, Bannini.
Nigdy nie nazywa mnie tak przy obcych i imię to ocieka intymnością,
ponieważ nikt inny w tym budynku nie rozumie jego znaczenia.
Przyglądam się uważnie twarzy Zo i pod emocjami widzę kalkulację.
Trzyma trofeum w jednej ręce, ale drugą zaborczo obejmuje mnie w talii.
– Pokornie przyjmuję tę nagrodę w imieniu swoim i kobiety, która jest
moim największym błogosławieństwem. Moim aniołem. – Patrzy na mnie
w dół. Chemia, ból, męka, które przeżył, zostawiły ślad na jego twarzy,
która zawsze była niezwykle przystojna. Teraz wyżłobiły się na niej
głębokie zmarszczki świadczące o przebytym cierpieniu i z trudem zdobytej
mądrości, przez co wydaje się jeszcze bardziej atrakcyjny. W jego oczach
widać pasję i miłość.
„Do mnie”.
– Te amo – mówi ze wzrokiem utkwionym we mnie, jak gdybym była
światłem na końcu bardzo ciemnego tunelu.
Pomieszczenie wypełnia się „ochami” i „achami” na dźwięk jego
romantycznej deklaracji. Publicznej deklaracji, której nie powinien składać,
biorąc pod uwagę, że oboje wiemy, jaki jest status naszego związku.
Uśmiecham się z wysiłkiem, ale patrzę w górę, by odpowiedzieć na
spojrzenie Zo. Ale on wpatruje się w widownię z pełną niechęci kalkulacją.
Podążam za jego spojrzeniem, żeby odkryć, kto wprawia go w takie
niezadowolenie, kogo przypala tym wzrokiem.
To Jared.
Jego oczy są lodowato niebieskie, wzrok tak napełniony wrogością, że
instynktownie chcę uchronić przed nią Zo. Chociaż może to Jareda
powinnam bronić, nie wiem. Wpatrują się w siebie, jakby toczyli wojnę, a
nie przebywali na gali wręczenia nagród. A potem obaj synchronicznie
zwracają spojrzenie na mnie, jak gdybym ja była nagrodą.
Dezorientacja, gniew i zranienie walczą pod moją spokojną miną.
Otumaniona, pochylam głowę i odpowiednio się uśmiecham. Wreszcie Zo
prowadzi mnie za kulisy, wciąż ściskając obie swoje nagrody, trofeum i
mnie. Kiedy tylko znikamy z pola widzenia gości, wyrywam się.
– ¿Qué fue eso? – pytam głosem wystarczająco cichym, żeby nie
usłyszeli nas stojący obok pracownicy.
– O co ci chodzi? – odpowiada tak samo, ale znam go aż za dobrze.
Doskonale wie, o co pytam.
– Jak długo wiedziałeś? – Czuję zbierające się w kącikach oczu łzy.
Dławi mnie potworny wstyd, ale gniew zmusza do mówienia.
– Że chodziło o Jareda? – pyta cicho.
Wyrywa mi się szloch. Zakrywam usta, by go
– Zawsze wiedziałem, że to on – mówi, a w jego głosie dźwięczy stal.
– Wiedziałem, że to on, zanim to się wydarzyło. – Zanim się wydarzyło? Co
masz na myśli? O co ci chodzi? Czy coś mu powiedziałeś?
– Czy to ma znaczenie?! – wybucha Zo. – Gdybyś nie zauważyła, on
nie jest tu dziś sam. Wiedziałem, że oczekiwanie zabije te jego tak zwane
uczucia. On nie będzie ci wierny, Bannini. Musisz zrozumieć, że ten facet
nie jest dla ciebie. Ty i ja mamy razem sens. Ty z nim… to niewłaściwe.
Nigdy nie było.
Jego słowa tylko podsycają to, co mówił cichy, wszechwiedzący głosik
w mojej głowie od czasu spotkania dla pierwszorocznych, kiedy podałam
Jaredowi ołówek, a on się odwrócił, nawet na mnie nie patrząc. Mrugam
głupkowato, przyglądam się przez kilka sekund Zo, przetwarzając zbyt
wiele rzeczy na raz. To, co zrobił na scenie. To, że wiedział o Jaredzie. To,
że Jared pokazał się tutaj z moim całkowitym przeciwieństwem. Nie
wytrzymuję tego wszystkiego. Chwytam rąbek ciągnącej się po podłodze
sukni i szybko odchodzę od Zo.
– Banner! – krzyczy za mną.
– Nie. – Podnoszę dłoń, żeby go powstrzymać, bez oglądania się za
siebie. – Daj mi chwilę.
Ale nie dostaję swojej chwili, nie ma dla mnie wytchnienia. Gdy tylko
skręcam za róg, natykam się na czekającego tam Jareda w pasującym jak
ulał smokingu i z zaczesanymi do tyłu włosami w kolorze matowego złota.
– Ban, musimy porozmawiać.
Jego głos, a wręcz sam widok Jareda sprawia, że w mojej piersi na
sekundę znów ożywia się nadzieja – ale przypominam sobie tę Cindy, którą
przyprowadził tutaj dziś wieczorem i znów słyszę słowa Zo,
przypomnienie, że ja i Jared do siebie nie pasujemy. Kolejny raz nie wiem,
w co powinnam wierzyć. Świadoma obecności tłumu wokół nas zaciskam
mocno usta, by powstrzymać emocje, które grożą rozlaniem się, i maszeruję
dalej, mijając go bez słowa.
Pod sufitem wisi znak wskazujący, gdzie są toalety, i podążam za nim
do łazienki dla kobiet. Jest pusta, ale nie zatrzymuję się, póki nie docieram
do ostatniej kabiny, tej dla niepełnosprawnych. Opieram się o ścianę i
poddaję łzom. Nie umiem nawet stwierdzić, skąd się wzięły. Czy to z
powodu przedstawienia, które zrobił Zo, publicznej deklaracji miłości z ust
świętego, która sprawi, że będzie mi ciężej go zostawić i sprowadzi na mnie
pogardę opinii publicznej? Czy to z powodu Cindy wiszącej na ramieniu
Jareda i wyglądającej jak jego idealna druga połówka? Czy z powodu
wstydu, że Zo wie o moim związku z Jaredem? Że teraz ten mężczyzna ma
twarz, imię, jest osobą, którą można połączyć z moją zdradą? Czy to ze
strachu, że pomimo pokazu siły dzisiejszej nocy, mogę wciąż stracić
mojego najlepszego przyjaciela z powodu nieuleczalnej choroby? Pod
przygniatającym ciężarem tego wszystkiego osuwam się na podłogę
łazienki i płaczę. Ciche, gorące łzy płyną jak oszalałe i nie zatrzymają się.
– Banner.
„O Boże. Proszę, nie teraz”.
– Ban, wiem, że tu jesteś. – Głos Jareda się przybliża. Słyszę, jak
otwiera kabiny, szukając mnie. To tylko kwestia czasu. Zaraz zobaczę jego
stopy w szczelinie pod drzwiami. Staram się stłumić płacz i podciągam się
do góry, przygotowana na walkę, której chyba nigdy nie przestaję toczyć.
Walkę, by oprzeć się Jaredowi Fosterowi.
– To toaleta dla kobiet. Nie wierzę, że przyszedłeś tu za mną.
– A ja nie mogę uwierzyć, że myślałaś, że tego nie zrobię. – Wchodzi,
zamyka kabinę i idzie w moim kierunku, a przestrzeń kurczy się z każdym
centymetrem, który pokonuje, by zbliżyć się do mnie.
– Nie możesz tu być. – Krzyżuję ręce pod piersiami, świadoma tego,
jak bardzo na widoku jest mój dekolt. Jego oczy przenoszą się na moje
cycki i zaczynają płonąć pragnieniem.
„Nie, do cholery”.
– Ale jestem tutaj – odpowiada z udawanym spokojem. W jego szczęce
drga mięsień. Dłonie ma ściśnięte w pięści i wepchnięte w idealnie skrojone
spodnie. – A ty ze mną porozmawiasz.
– Idź porozmawiaj ze swoją dziewczyną! – wybucham, odwracając się
od niego i patrząc na stolik do przewijania niemowlaków. Łapie mnie za
ramię i odwraca przodem do siebie.
– O nie, nie będziesz sobie tak pogrywać – warczy, a gniew płonie w
jego oczach. – Nie po tym, jak właśnie musiałem oglądać świętego patrona
ligi mówiącego całemu światu, że cię kocha. Musiałem to oglądać i nie
mogłem nic z tym zrobić.
– Jared…
– Nie mogłem nic z tym zrobić przez cholerne miesiące.
– Nie mogłeś mnie pieprzyć miesiącami, o to ci chodzi? – wypalam,
wyrywając ramię z jego uścisku. – To dlatego z nią jesteś? Z twoją nową
Cindy? Mówiłam, że nie oczekuję, że będziesz czekał, ale mogłeś mi
chociaż powiedzieć, żebym nie musiała odkryć tego w taki sposób.
– Odkryć czego dokładnie? – Jego głos spada do temperatury poniżej
zera, a wyraz twarzy jest ostry niczym zbocze klifu. – Że podpisuję umowę
ze szwedzką piłkarką, która chciała przyjść na dzisiejsze rozdanie nagród?
O tym miałem ci powiedzieć? Moje święte oburzenie kurczy się i pryska.
– Co? – pytam otumaniona, zastanawiając się, czy wszystko opacznie
zrozumiałam, czy też po prostu on potrafi być tak przekonujący.
– A co do pieprzenia… – kontynuuje przez zaciśnięte zęby. – Nie
spałem z żadną inną kobietą. Nie chciałem nikogo innego od czasu, kiedy
wróciłaś do mojego życia. Nikogo innego nie pocałowałem. Możesz
powiedzieć to samo o sobie? Bo gdy ostatnio cię widziałem, smakowałaś
nim.
– Mówiłam ci…
– Gówno mi powiedziałaś, Banner. – Jednym ruchem ręki burzy ład
swoich włosów i zaczyna chodzić nerwowo po kabinie. – Poza tym, że
musiałaś to zrobić, i nie mogłem cię widywać, a on był ważniejszy.
– On walczył o swoje życie, Jared.
– Rozumiem, ale wykorzystał to, by mieć cię blisko, by trzymać cię
ode mnie z daleka i żywię do niego za to urazę. Grał w swoją własną grę.
Od samego początku wiedział, że chodziło o mnie. Powiedział mi to, kiedy
byłem wtedy u ciebie. – Zdałam sobie z tego sprawę dzisiejszej nocy.
Dlaczego to zataiłeś?
Wzrusza ramionami, a jego twarz wykrzywia dyskomfort.
– Stwierdził, że to by cię zestresowało, a ja mu uwierzyłem.
Wiedziałem, że go nie zostawisz, gdy on wciąż cię potrzebował, i
zgodziłem się, że to wywołałoby jeszcze więcej problemów.
Bierze moją twarz w dłonie, a jego oczy tracą część lodu, rozpalone
uczuciami i namiętnością.
– Powinienem ci był powiedzieć – mówi cicho. – I tak od samego
początku chciałem, żeby znał prawdę.
Kiwam głową i wtulam się w ciepło jego rąk.
– Zawsze wiedziałem, jak grać w tę grę, Ban. Zawsze kalkulowałem,
jak zostać zwycięzcą. – Kręci głową, a na jego twarzy gości nietypowa
bezradność. – Ale nie miałem pojęcia, jak sobie z tym poradzić, jak
pogodzić się z pragnieniem cię przez tak długi czas i ponowną utratą na
rzecz kogoś, kto jak oboje dobrze wiemy, zasługuje na ciebie bardziej niż
ja.
Jego słowa, tak pełne nieprawdy, krystalizują we mnie ostateczną
odpowiedź.
Jesteśmy dobrani, jesteśmy zaskakująco idealną parą.
Żadne z nas nie widzi w pełni swojej wartości. Nie pojmuje, że nasze
serca zostały zszyte nicią niewidzialną dla całej reszty świata. Połączone
więzami, które dla każdego poza nami nie mają sensu – a czasami nawet i
dla nas samych. Ja myślę, że on zasługuje na kogoś z lepszym wyglądem
zewnętrznym, a on, że ja powinnam być z kimś z lepszym wnętrzem. A tak
naprawdę przez cały ten czas zasługiwaliśmy na siebie. I w tej chwili moje
serce układa odpowiednie słowa na określenie tego uczucia, które rosło,
ewoluowało i nie ustępowało od czasu, kiedy zobaczyłam tego
najpiękniejszego chłopca na kampusie. Moje serce artykułuje coś, czego się
bałam, ponieważ myślałam, że on nigdy nie będzie w stanie w pełni
odwzajemnić tego uczucia.
Kocham go.
Nie pomimo jego wad. Nie dlatego, że jest przystojny. I nawet nie
pomimo tego, że to bezwzględny sukinsyn. Po prostu go kocham, takiego,
jakim jest. Jeśli się nigdy nie zmieni. Jeśli nigdy nie będzie miał mojego
podejścia do życia. Jeśli nigdy się nie poprawi… I tak pozostanie dokładnie
tym, czego chcę. Nie pragnę go zmienić i wreszcie wierzę, że pragnie mnie
takiej, jaką jestem… Mogę ufać namiętności Jareda. Jego pragnienie jest
autentyczne i chociaż czasem bywa mężczyzną o czarnym sercu, to, co
czuje do mnie, pozostaje czyste. Kto goniłby coś z taką determinacją, z jaką
Jared gonił za mną, gdyby nie pragnął tego mocno?
– Pocałuj mnie – szepczę, wbijając w niego spojrzenie. – Chcę
smakować tobą.
Ostrzegawczy płomień wybucha w jego oczach.
– Banner, nie możesz mówić do mnie takich rzeczy, mając na sobie
taką sukienkę.
Boże, po co ja się zamartwiałam moim szerokim, kwadratowym
tyłkiem? Wyrzucałam sobie moje wałeczki, a on patrzy na mnie, jakbym
była jego ostatnią wieczerzą. Obracam głowę i całuję jedną dłoń Jareda, a
potem drugą. Ssę ciepłą skórę nadgarstka, czuję dudniący puls na moim
języku.
– Jezu, Ban – chrypi, zsuwając rękę do mojej talii i chwytając mnie za
tyłek. – Jestem teraz cholernie napalony. Pewnie nie powinniśmy. Nie będę
w stanie przestać.
Sięgam w dół, by ścisnąć przez spodnie jego twardego fiuta.
– Kto powiedział, że musiałbyś przestać.
– Ale Zo…
– Wie, że to byłeś ty – przypominam, stając na palcach, by pocałować
go w szyję. – Skończył chemię tydzień temu i nie powstrzyma mnie przed
dalszym pomaganiem mu.
Przełyka ślinę i mocno zaciska oczy.
– Nie chcę zniszczyć twojej reputacji – mówi, a między jego brwiami
pojawia się zmarszczka. – Wiem, że powiedziałem, że nie dbam o to, ale
nie chcę, żeby ludzie myśleli o tobie cokolwiek innego poza tym, że jesteś
niesamowitą kobietą. To, co zrobiłaś dla Zo… Nie zasługuję na ciebie.
– Ale i tak będziesz mnie miał, czyż nie? – przypominam mu jego
własne słowa.
– Nie mam wyboru – odpowiada ochryple. – Kocham cię.
Te dwa słowa – tak proste, a jednocześnie tak trudne do
wypowiedzenia – usłyszane z jego ust kradną mi wszelką determinację.
– I ja też cię kocham, Jaredzie Fosterze – szepczę w jego usta. –
Takiego, jakim jesteś.
Usłyszenie tego samego wyznania ode mnie otwiera drzwi do klatki, w
której na moją prośbę zamknął swoją namiętność na ostatnie trzy miesiące.
– Takiego, jakim jestem, co?
Łapie rąbek sukienki i ją podciąga. Chłodne powietrze wydaje się
naelektryzowane, co odczuwam każdym kolejnym centymetrem odsłoniętej
skóry. Jared wsuwa palce pod stringi. Już zrobiłam się mokra. Jego czoło
opada na moje, a oddech jest ciężki i gorący.
– Alleluja – mruczy. – Ta cipka sprawiła, że uwierzyłem.
Mój śmiech odbija się od ścian łazienki.
– Nie możesz mówić czegoś takiego. To graniczy ze świętokradztwem.
– Tak długo, jak nie przekraczamy tej granicy, mam dość słuchania
tego, co mogę, a czego nie mogę mówić o cipce, która jest moja. –
Uśmiecha się do mnie jak ten sam szalony mężczyzna, którym był od
czasów naszych dni w Kerrington, ale w jego oczach widzę nowy spokój i
zadowolenie.
– No cóż, jest twoja – zgadzam się, a mój uśmiech znika. – Tak jak ja.
– Cholera – mamrocze mi we włosy, przesuwa ustami po mojej szczęce
i w dół po szyi. – Nie chcę, żeby ktoś nas tu złapał i mówił coś złego na
twój temat.
– Pozwól, że ja będę się martwić o moją reputację.
Jęczymy i warczymy w pocałunku. Gorączkowo wyciągam koszulę z
jego spodni. Jared wsuwa palce w moje zaczesane do góry włosy, a chłodne
pasma, opadając, muskają nagą szyję. Podciąga jeszcze wyżej materiał
sukienki i słyszę dźwięk rwącego się szwu.
– Odwróć się do ściany. – Jego głos jest ostry, natarczywy.
– O Boże, pośpiesz się – dyszę, wykonując polecenie. Jestem mokra, a
sutki twardnieją mi pod obcisłą sukienką. Dźwięk rozpinanego rozporka
wywołuje we mnie odruch Pawłowa i z cipki leje mi się, jakby ktoś
odkręcił kran. Moje dłonie rozpłaszczają się na ścianie, tyłek ustawia pod
odpowiednim dla niego kątem, gotowy, kiedy moja fantazja przeradza się w
najgorszy koszmar.
– Banner! – słychać przenikliwy głos. – ¿Dónde estás?
„To się nie może dziać naprawdę”.
– Mama? – Uderzam głową o ścianę, – Twoja mama? – syczy Jared.
Upuszcza moją sukienkę i szybko zapina spodnie.
– Sí, Madre. – Mrugam jak szalona, gorączkowo poprawiając sukienkę
i przeczesując palcami włosy, w połowie rozpuszczone, w połowie upięte.
– Jak wyglądam? – szepczę.
Krzywi się i pociera kciukiem mój policzek, jakby chciał zetrzeć
smugę.
– Jakbym cię wyruchał.
– Banner! – krzyczy matka. – Wiem, że tu jesteś. Słyszę cię.
„Dios”.
– Już wychodzę, mamo.
– Coś takiego słyszałam – mówi, a w jej słowa wplecione jest
oskarżenie.
Otwieram drzwi i stawiam czoło mojemu lustrzanemu odbiciu,
trzydzieści lat starszemu, kilka centymetrów niższemu oraz dwadzieścia
kilo pulchniejszemu. Ogień i potępienie lśnią w jej ciemnych oczach, które
przeskakują ze mnie na Jareda. – Kim jesteś? – domaga się odpowiedzi.
Jared rzuca mi szybkie spojrzenie.
– Jestem…
– Nie jesteś Alonzem! – wybucha mama. – Oto kim jesteś. Banner,
twój narzeczony cię potrzebuje.
– Mamo, wiesz, że nie jesteśmy zaręczeni – mówię ze znużeniem. –
Wszystko z nim w porządku?
– Teraz się martwisz? – Jej głos to bat tnący moje ciało. – Dios mío!
Co ja zrobiłam? Gdzie popełniłam błąd i wychowałam puta, kiedy Alonzo
zasługuje na królową?
Obelga szczypie, ale nie pozwalam jej dotrzeć aż do mojego serca.
Wiem, że matka będzie tego później żałowała.
Odziedziczyłam po niej temperament. Jestem zaznajomiona z
wyrzutami sumienia, które przychodzą, gdy krew się ochłodzi.
– Jak ona cię nazwała? – pyta Jared, gniew ściąga jego rysy. – Jak pani
ją nazwała?
– Jest moją córką. Mogę nazywać ją, jak mi się podoba.
– Nie. Kiedy stoję obok, nie może pani – odpala Jared, niezrażony i
nieświadomy, że moja matka w walce staje się niczym pożar i spali go do
gołej ziemi.
– Przestańcie. – Przyciskam dłoń do mojego czoła. – Zo, mamo. Czy
wszystko z nim w porządku?
– Miał zawroty głowy i czuł się zmęczony.
Przez głowę przemyka mi wspomnienie Zo leżącego bez ruchu na
podłodze w sypialni i moje obawy wracają natychmiast. – O Boże. –
Podwijam rąbek sukienki wystarczająco, żeby wybiec drobnymi kroczkami
z łazienki.
Zauważam Zo stojącego kilka metrów dalej, otoczonego ludźmi,
którzy nie mają pojęcia, że coś złego się dzieje, ale ja rozpoznaję to
natychmiast. Ta bladość skóry. Pot zbierający się na skroniach.
– Bannini – mamrocze. Zatacza się, na ślepo wyciągając do mnie ręce,
po czym opada na podłogę.
– Nie! Zadzwońcie na pogotowie! Szybko!
Rzucam się do niego, kładę sobie jego głowę na kolanach i liczę każdy
oddech. Na wydarzeniach takich jak to zazwyczaj jest obsługa medyczna.
Modlę się, żebym miała rację, bo liczy się każda sekunda.
– Zo, obudź się. – Klepię go w policzek. – No dalej. Proszę, obudź się.
– Proszę pani, zajmiemy się nim. – Sanitariusz przepycha się do nas
przez tłum. – Co może nam pani powiedzieć?
– Chodzi o jego ciśnienie – mówię, ocierając łzy z twarzy. – Jest
niebezpiecznie niskie. Dopiero skończył chemioterapię. Ma amyloidozę i
jest odwodniony. Musi zostać natychmiast nawodniony, bo inaczej jego
organy przestaną funkcjonować. Stosuje bardzo konkretny protokół
postępowania z Centrum Amyloidozy w Stanford. Zadzwońcie tam.
Podaję nazwisko hematologa, a sanitariusz kiwa głową, kiedy
pozostali wkładają Zo na nosze.
– Jest pani jego żoną?
Podnoszę głowę i widzę Jareda stojącego w tłumie, na jego twarzy
maluje się nieskrywany niepokój.
– Nie, najlepszą przyjaciółką. – Wstaję razem z sanitariuszami. – Idę z
wami.
– Dobrze – odpowiada z ponurym wyrazem twarzy, kiedy sprawdza
puls Zo.
– Ja też idę – mówi płaczliwie mama.
– Jest miejsce tylko dla jednej osoby – odpowiada szybko sanitariusz.
– Jedziemy do Cedars-Sinai. Może pani tam do nas dołączyć.
Oglądam się po raz ostatni na Jareda. Ściska swój kark, kiwając głową
na znak, że rozumie.
– Jedź – szepcze bezgłośnie. – Kocham cię.
Pozwalam, aby to we mnie wniknęło, uspokoiło ból serca, gdy
przygotowuję się na kolejne kilka godzin. Ale czy można się tak naprawdę
przygotować na spacer po piekle?
38 - BANNER
Syreny wyją, kiedy przejeżdżamy przez ruchliwe ulice L.A., ale wciąż
wydaje mi się, że zmierzamy do szpitala w ślimaczym tempie. Niepokój
zaciska mocno palce wokół mojego gardła. Oddycham tak płytko jak Zo.
Słowa wypowiedziane w pośpiechu przez ratowników medycznych
zniekształcają się.
„Wstrząs hipowolemiczny. Reanimacja dożylna. Izotoniczne
krystaloidy”.
Nie rozumiem sensu tych słów, choć już wcześniej wszystkie je
słyszałam.
– Banner – wykrztusza Zo. Na chwilę otwiera oczy, ale powieki znów
opadają. Macha zwiotczałą ręką, szukając czegoś. Szukając mnie. –
Bannini?
Łapię go za dłoń. Wszystkie moje reakcje są opóźnione, szok i panika
sprawiają, że powietrze wydaje się gęste i gorące jak zupa.
– Przepraszam – dyszy, jego wargi są zsiniałe, żyły wybrzuszają się na
szyi.
– Zróbcie coś! – krzyczę, strumienie gorącej męki plamią moje
policzki, szyję i klatkę piersiową. – Musicie coś zrobić. On jest… O Boże,
po prostu… zróbcie…
Moje słowa zamieniają się w szloch.
– Proszę pani, podajemy mu płyny – tłumaczy jeden z ratowników. –
Jesteśmy ograniczeni, jeśli chodzi o to, co możemy i co powinniśmy zrobić,
aż będziemy mieć pełną wiedzę na temat tego, co się dokładnie dzieje.
Działając nieostrożnie, możemy wyrządzić więcej krzywdy niż pożytku.
– Banner, posłuchaj mnie – szepcze Zo, a jego głos to zaledwie szelest.
– Przestań próbować mówić. – Przyciskam dłonie do warg Zo i
przykładam czoło do jego czoła. – Po prostu… po prostu oddychaj, Zo. Już
prawie jesteśmy.
– Tak mi przykro – mówi, a ja ledwo go słyszę. Łzy spływają mu do
uszu. – Z powodu Fostera.
Wciągam gwałtownie powietrze. Nie wiem, czy te łzy są
spowodowane tym, że wykorzystał swoją chorobę, by rozdzielić mnie z
Jaredem, czy boli go, że ja pragnę Jareda. Obie możliwości wbijają sztylet
w moje serce.
– Nie, nie, nie. – Przyciskam twarz do jego piersi. – Nie przepraszaj.
En las buenas.
„Na dobre”.
Jego oczy otwierają się na tyle długo, by mógł pochwycić mój wzrok,
lekki uśmiech gra na szerokich wargach.
– En las malas – szepcze.
„Na złe”.
Powieki mu opadają, jak gdyby były zbyt znużone, by wytrzymać
choć sekundę więcej, i znów go tracimy.
– Zo! – Ściskam jego dłoń jedną ręką, a drugą delikatnie klepię go w
policzek. – Nie waż się umrzeć, ty egoistyczny sukinsynu. Nie waż się…
Szloch pożera moje słowa, łzy parzą, prawie nic nie widzę. Zanoszę
się płaczem i trzęsę się ze strachu i frustracji. – Już jesteśmy – mówi któryś
z ratowników.
Wcześniej wszystko wydawało się spowolnione, a teraz świat
przyspieszył. Widzę tylko smugi ruchu. Mija zaledwie kilka sekund od
naszego przyjazdu, a już odwożą Zo i zostaję sama w poczekalni w
niedorzecznej sukience i obcasach.
– Banner! – Mama wchodzi do pomieszczenia, a za nią mój ojciec,
Anna i Camilla. – Gdzie on jest?
– Dopiero go zabrali. – Gardło mi się zaciska i nie daję rady
powiedzieć nic więcej. Moje lęki są niczym głazy na ramionach i kamyki w
żołądku.
Mama nic nie mówi, ale spojrzenie, którym mnie obrzuca wyraża to
samo, co wcześniej.
Puta.
Patrzymy na siebie, ona i ja, w tej chwili obie wiemy, że mężczyzna,
który walczy o życie, nie jest tym, którego kocham. Przynajmniej nie w
sposób, w jaki życzyłaby sobie tego mama. Nie przeżywam jednak żadnego
fragmentu mojego życia tak, by zadowolić innych ludzi, i czuję się
zmęczona podejmowaniem decyzji pod dyktando kogoś, kto nie jest mną i
moim partnerem. – Mi niña – mówi tata i przytula mnie.
Wpadam w jego objęcia, wdycham znajomy zapach trocin. Tata
większość czasu spędza na placach budowy i nosi go ze sobą wszędzie.
Przypomina mi to, że zawsze ciężko pracował, prowadził firmę, żeby
zapewnić nam najlepsze życie, jakie było w zasięgu jego możliwości.
Ramiona mojego ojca przynoszą wspomnienia tego, jak zawsze wspierał
moje marzenia, nawet jeśli sam nie był w stanie mierzyć tak wysoko, nie
potrafił wyobrazić sobie college’u z Ivy League lub życia w otoczeniu ludzi
obscenicznie bogatych i utalentowanych. Ale wspierał mnie i teraz też to
robi.
Wciąż tkwię w ramionach ojca, kiedy głos matki odbiera mi ten
maleńki skrawek spokoju, jaki byłam w stanie znaleźć w chaosie ostatnich
godzin.
– Że też masz czelność tu przyłazić! – wybucha.
Podnoszę i przekręcam głowę, zaszokowana widokiem Jareda
stojącego w poczekalni w dżinsach i bluzie Wharton School of Business.
Z wystudiowanym spokojem wytrzymuje spojrzenie matki i przyjmuje
jej ostre słowa bez odpowiedzi – wiem, że to dla niego wyczyn.
– Ja… Cóż. – Odchrząkuje i podaje mi małą torbę. – Pomyślałem, że
może będziesz chciała się przebrać, bo pewnie zostaniesz tu na jakiś czas.
Iris przesyła rzeczy, o których pomyślała, że mogą się nadać.
Ojciec wodzi wzrokiem pomiędzy Jaredem, mną i wściekłym
rumieńcem na twarzy matki.
– Dzięki. – Podchodzę do niego i przyjmuję torbę z wdzięcznym
uśmiechem. Moje ciało wibruje, kiedy jestem blisko niego. Nie chodzi tu o
seks. Po prostu chce być trzymane w objęciach. Ale to będzie musiało
zaczekać.
– Tato, to mój przyjaciel Jared. – Ignoruję szydercze prychnięcie matki
na dźwięk słowa „przyjaciel”. – Jared, mój ojciec Marco, a to siostra
Camilla i siostrzenica Anna.
– Cześć. – Jared uśmiecha się lekko i skłania głowę w kierunku
każdego z członków rodziny.
Czuję się tak, jak gdybyśmy byli w bębnie pralki, tak bardzo napięta
jest atmosfera, tak naładowana zdenerwowaniem i pytaniami. A ze strony
mojej siostry także ciekawością i uznaniem. Jej spojrzenie przesuwa się po
umięśnionej sylwetce Jareda oraz jego twarzy i potarganych jasnych
włosach. Kiedyś natychmiast bym ustąpiła, przekonana, że każdy
mężczyzna, wobec którego moja siostra wyraziła zainteresowanie, wolałby
ją, ale nie w tym przypadku. I chociaż mam wiele do wyjaśnienia, chcę,
żeby od początku wiedziała, że ten facet jest poza jej zasięgiem. Potrzebuję
też, by mnie przytulił, a tego nie możemy zrobić przy wszystkich, jeszcze
nie.
– Jared. – Kładę dłoń na jego ramieniu, czym zwracam na siebie
uwagę. – Mogę z tobą chwilę porozmawiać?
Kiwa głową, wygląda, jakby mu trochę ulżyło.
– Zaraz wracam – informuję rodzinę i biorę do ręki komórkę. – Jeśli
lekarz się pojawi, po prostu zadzwońcie.
Ich pełne domysłów spojrzenia podążają za nami, ale przez kilka
następnych minut nie mam zamiaru się tym przejmować.
Zaglądam do pustego pokoju, wciągam za sobą Jareda i zamykam
drzwi. Gdy tylko jesteśmy w środku, obejmuje mnie. Głowa opada mi na
jego pierś i walczę z atakiem łez. Znosiłam tak wiele i przez tak długo, a
dzisiejszy wieczór wydaje się popychać mnie w przepaść. Jared odsuwa mi
włosy za ucho. – Hej, wszystko w porządku – mówi, przyglądając się
uważnie mojej twarzy. – Pozwól sobie na to, Ban.
Jego pełne zrozumienia słowa i fakt, że w ogóle tu jest, sprawiają, że
przez moment naprawdę mogę sobie odpuścić. Na chwilę mogę zdjąć z
ramion ciężar, który noszę od kilku miesięcy.
– O Boże, Jared. – Łzy płyną po policzkach. – Byłam taka przerażona.
Myślałam, że on…
Nie mogę wypowiedzieć tego słowa, tego, o którym nie pozwalam
sobie nawet myśleć.
– Będzie dobrze – zapewnia mnie Jared. – Wiem to. Ten facet nie
umrze w ten sposób. Będzie się tu kręcił, choćby po to, żeby zrobić z
mojego życia piekło.
To wydobywa ze mnie niewielki uśmiech, tak jak na pewno wiedział,
że się stanie. Splatam nasze palce i wpatruję się w przystojną twarz i rzadką
czułość, którą Jared rezerwuje właściwie tylko dla mnie.
– Myślę, że pewnego dnia wy dwaj zostaniecie przyjaciółmi – mówię
mu i naprawdę tak uważam. W sprzyjających okolicznościach z czasem
mogą docenić to, co ich od siebie różni.
Jedna uniesiona brew przekazuje mi sceptycyzm Jareda.
– Mam nadzieję, że będziemy mieć taką możliwość. – Obraca mnie w
stronę małej łazienki. – Przebierz się, żebyśmy mogli wrócić do twojej
rodziny. Już i tak mam u nich krechę.
Może i tak, ale chcę, żeby wiedział, że to nie zmienia tego, co czuję.
– Kocham cię – mówię znowu i idę do toalety bez czekania na
odpowiedź, ale Jared nie pozwala mi tak po prostu odejść. Drzwi otwierają
się, kiedy rozpinam sukienkę.
– Nie możesz tego po prostu powiedzieć, a potem zniknąć – szepcze
drżącym głosem, w jego oczach błyszczy coś zupełnie nowego. Coś, co
narodziło się dzięki moim słowom. – Nie jestem do tego jeszcze
przyzwyczajony.
Zsuwam sukienkę, wdzięczna, że przynajmniej mam na sobie stanik
bez ramiączek, i zakładam T-shirt i dresowe spodnie, które przygotowała
Iris. Jest dużo mniejsza ode mnie, więc cieszę się, że wybrała rozciągliwe
ubrania.
– Powtórz to. – Wchodzi głębiej do łazienki i staje naprzeciwko mnie.
– Muszę to znowu usłyszeć.
– Kocham cię – mówię szczerze. – Myślę, że już od dawna.
Obejmuje dłonią mój policzek i całuje we włosy.
– Ja też – odpowiada. – Od ostatniego roku studiów, jeśli mam być
dokładny.
Nagle dzwoni mój telefon. To mama.
– Hej, jakieś wieści?
– Lekarz właśnie wyszedł – oznajmia głosem sztywnym i pełnym
nagany. – Jeśli możesz poświęcić chwilę swojego cennego czasu, żeby
usłyszeć, co ma do powiedzenia, to przyjdź.
Nawet nie odpowiadam. Nie trudzę się przypominaniem jej, że
poświęcanie czasu to jedyne, co robiłam przez ostatnie trzy miesiące. Nie
muszę bronić się przed moją mamą. Jedynym człowiekiem, który musi
mnie w pełni zrozumieć, jest Zo i mam nadzieję, że teraz już zna prawdę.
Mam nadzieję, że będę mieć szansę, by się upewnić.
Kiedy dołączamy do mojej rodziny, lekarz zaczyna przekazywanie
najnowszych wiadomości.
– Kto z nim przyjechał? – pyta, przyglądając się naszym twarzom.
– Uch, ja – mówię szybko. – Myślałam, że nic mu nie będzie, bo
dopiero skończył chemię, ale zgaduję, że część jego organów wciąż nie
funkcjonuje tak, jak powinna. To było dla niego za dużo i tak mi przykro.
Jeśli on…
– Prawdopodobnie uratowała mu pani życie – przerywa mi lekarz, a
spojrzenie, którym mnie obrzuca, działa jak balsam na poczucie winy, które
nigdy nie oddala się ode mnie zbytnio. – Gdybyśmy sami mieli dojść do
wszystkiego, o czym pani nam powiedziała, i gdybyśmy nie skontaktowali
się natychmiast ze Stanford, prawdopodobnie byśmy go stracili. Jego
organy przestawały pracować.
Nieświadomie ściskam rękę Jareda. Zmuszam się do powolnych
wdechów i wydechów.
– Nawadniamy go teraz solami fizjologicznymi – kontynuuje lekarz. –
Odpoczywa i będzie musiał zostać tu kilka dni, żeby dojść do siebie, ale
sytuacja powinna się stopniowo poprawiać.
– Kiedy możemy go zobaczyć? – pytam, bo muszę sama sprawdzić,
czy Zo rzeczywiście dobrze się czuje.
– Teraz. – Jego spojrzenie przesuwa się po pełnych entuzjazmu
twarzach. – Ale tylko dwie osoby na raz, proszę.
Ściskam rękę Jareda, po czym puszczam ją i idę tam, gdzie odpoczywa
Zo. Nawet nie sprawdzam, kto jest drugą osobą, która kroczy za mną, chcę
jedynie jak najszybciej znaleźć się u boku Zo. Śpi, gdy wchodzę, ale i tak
do niego przemawiam.
– Wystraszyłeś mnie na śmierć – szepczę, biorąc go za rękę, która jest
wielka, ale wychudzona.
– Tak bardzo cię wystraszył, że przy pierwszej nadarzającej się okazji
uciekłaś ze swoim nowym chłopakiem? – pyta mnie stojąca za moimi
plecami matka w naszym ojczystym języku.
Rzucam jej przez ramię znaczące spojrzenie.
– Mamo, nie wiesz nawet, o czym mówisz, a teraz nie jest odpowiedni
czas na tę rozmowę.
– A kiedy przyjdzie czas, Bannini? – Jej oczy są pełne smutku i złości.
– Ten mężczyzna cię kocha.
– I ja kocham jego! – wybucham i odwracam się do niej. – Myślisz, że
przetrwałabym ostatnie trzy miesiące, gdybym go nie kochała? Że byłabym
przygotowana, by uczynić to znowu, gdybym nie darzyła go miłością?
– Och, więc to jest twoja wersja miłości? – Mama wybucha ostrym
śmiechem. – Zdradzać go jak pospolita dziwka?
Milczę, bo nie mogę w pełni odrzucić jej oskarżenia. Naprawdę
zdradziłam Zo i choć bardzo kocham Jareda, choć jestem pewna, że ja i on
należymy do siebie, nigdy nie będę umniejszać tego, co zrobiłam i jak
bardzo skrzywdziłam Zo.
– Widzę, że nie masz nic na swoją obronę – kontynuuje mama. –
Spałaś z nim? Z tym gringo?
– Tak, mamo – szepczę cicho, a łzy kłują mnie pod powiekami. –
Spałam.
– Przyznajesz się. – Potrząsa głową. – Lepiej cię wychowałam. A ty
przynosisz teraz wstyd swojej rodzinie, przynosisz wstyd sobie.
– Wiem, mamo. Przeprosiłam Zo.
– Wie? Więc ma nie tylko tę chorobę, ale i złamane serce?
Boże, nie jestem pewna, ile jeszcze dam radę znieść. Każde słowo to
kolejna ciężka grudka ziemi grzebiąca mnie żywcem.
– Przestań. – To słowo dobiega zza moich pleców, od Zo. Jest słabe,
tak samo jak on, lecz pełne determinacji. – Nie mów tak do niej.
– Ale Zo… – zaczyna mama, podchodząc do jego łóżka. – Ona cię
zdradziła. Była niewierna.
– Umieranie pozwala zauważyć pewne rzeczy – mówi Zo. – Ona nie
jest we mnie zakochana.
Ponury uśmiech unosi kąciki jego pięknych ust.
– Mogę to w końcu przyznać – szepcze, wymieniając ze mną
spojrzenia. – Może nie być we mnie zakochana, ale mnie kocha. Wybrała
mnie, kiedy jej potrzebowałem. Nie pierwszy raz uratowała mi życie i nie
pozwolę nikomu, nawet tobie, mamo, mówić o niej źle.
Powoli przenosi zmęczone, ale uważne spojrzenie z mojej matki na
mnie.
– Dobrzy ludzie mogą robić złe, nieodpowiednie rzeczy. Ale wciąż są
dobrymi ludźmi, nadal są w stanie robić coś wspaniałego i Banner
udowodniła to po wielokroć.
– Zo – wykrztuszam. – Nie musisz…
– Ja też nie zawsze robiłem to, co należy, Bannini – przerywa mi cicho.
– Wybaczam ci. Wybacz sobie i wybacz mnie, że trzymałem cię z dala od
tego, kogo kochasz. Tego, który kocha ciebie. Wiedziałem to od momentu,
w którym jego noga przestąpiła próg twojego domu.
Przez chwilę śmieje się ochryple.
– Cholera, wątpię, żeby on wtedy wiedział, co czuje. W pewien sposób
walczyłem z tym od tamtej pory.
Tłumię szloch. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo tego
potrzebowałam. Jak bardzo moja niewierność ciążyła mi niczym kamień
uwiązany u szyi. A teraz czuję się tak wolna, jak nie czułam się od długiego
czasu. Moje serce przepełniają uczucia, które miałam dla Zo od samego
początku, od tego dnia w biurze Bagleya, kiedy wyrwał mnie z niebytu i
uczynił sławną, nadając kierunek mojej przyszłości, która przerosła nawet
to, o czym sama marzyłam.
– Dziękuję, Zo. – Pochylam się, żeby go pocałować w policzek. – Za
wszystko.
Znów odpływa, poddaje się lekarstwom, które mu podano, by
wymusić odpoczynek ciała. Odwracam się i widzę mamę patrzącą na mnie
wielkimi, mokrymi oczami. Nie ma w nich przebaczenia, jeszcze nie, ale
przynajmniej teraz odnajduję w nich więcej zrozumienia.
– Powinnyśmy już iść – mówię sztywno. – Pozwólmy mu odpocząć.
Mama wyciąga z torebki różaniec ze srebrnym krzyżykiem i zaplata
go wokół dłoni Zo. Wychodzimy z pokoju w tym samym momencie i obie
się zatrzymujemy, kiedy widzimy Jareda siedzącego na podłodze pod ścianą
naprzeciwko drzwi. Podnosi się, a ja nie myślę o mamie ani nawet o Zo.
Zarzucam mu ręce na szyję i przyciskam się do niego. Prawie wybucham
płaczem, gdy on przytula mnie mocniej, chowając twarz w moich włosach.
Stoimy tak przez długie minuty. Słyszę szybkie kroki, kiedy moja mama
odchodzi, zostawiając nas samych, ale się nie odsuwam. Jeszcze nie.
– Nadal za mną nie przepada, co? – Jared śmieje się i uspokajająco
gładzi mnie po plecach.
– No cóż, moją fanką też aktualnie nie jest, ale pogodzi się z sytuacją.
– Mam taką nadzieję, ale nawet jeśli nie, to i tak będziemy razem. –
Jego twarz poważnieje. – Za dużo ludzi za wiele razy stanęło między nami.
To się już nie zdarzy.
Ten mężczyzna, ten piękny i nieosiągalny mężczyzna jest mój. Bycie
obiektem takiego uczucia może być przytłaczające, ale to także
najcudowniejsze doznanie na świecie.
– Czy właśnie mówisz, że chciałbyś, żeby to było już na dobre? –
pytam, bardziej pewna siebie niż kiedykolwiek.
– Na dobre? – Marszczy brwi i szybko potrząsa głową. – Na dobre
brzmi zbyt grzecznie. Chcę twojego brudu. Twojego bólu i twojej
ciemności. Twojej słabości i twoich wad.
Obsypuje pocałunkami moje policzki i nos, naznaczając mnie
uwielbieniem.
– Nie chcę cię na dobre, Banner. Chcę cię na zawsze.
Tracę dech, słysząc zapowiedź naszej przyszłości, obrazu, który
malują te słowa.
– Kocham cię – powtarza. – Nie myślałem, że będę w stanie to
powiedzieć, a tym bardziej poczuć, ale to właśnie czuję. Przekręca głowę,
żeby na mnie spojrzeć.
– Przez długi czas nie byłem zdolny wypowiedzieć tego słowa nawet
do siebie, bo myślałem, że muszę być ciebie absolutnie pewien.
– I jesteś? – Obejmuję go w pasie.
– Tak. Kocham cię i nawet gdybyś tego nie odwzajemniała, chciałbym
dla ciebie tego, co najlepsze. – Przesuwa spojrzenie na zamknięte drzwi za
moimi plecami. – Myślę, że on kocha cię w ten sposób. Kocha cię
wystarczająco, by pozwolić ci odejść.
– A czy ty pozwoliłbyś mi odejść? – pytam figlarnie, ale i z nadzieją. –
Gdybym chciała uciec?
Spogląda w dół, a niebieskie oczy błyszczą zaborczością, o której
nigdy nie pomyślałabym, że mogłabym jej chcieć. – Spróbuj znowu ode
mnie odejść, a się przekonasz.
Oboje się śmiejemy, ponieważ wiemy, jak wiele radości Jared czerpie
z pogoni za mną.
I że pozwoliłabym mu się złapać.
39 -BANNER
– Dziewczyno, lepiej wstawaj! Świat nie może się już ciebie doczekać!
Zanim zdążę złapać telefon i wyciszyć aplikację, Jared sięga nad moim
ciałem, bierze komórkę do ręki i ciska nią o ścianę. – Uch… to chyba nie
był najlepszy sposób na wyciszenie mojego telefonu – mamroczę w
poduszkę.
– Ale całkiem skuteczny. – Głos Jareda jest głęboki i zachrypnięty od
snu. – Każdy poranek zaczynamy z tą cholerną aplikacją. Raz jeden pośpisz
dłużej.
Pod kołdrą przytula moje plecy do swojej piersi.
– Muszę wstawać. – Mój protest jest stosunkowo słaby, bo czuję się
wykończona, w tym tygodniu miałam treningi codziennie rano i
pracowałam do późnych godzin wieczornych. Spędzenie sobotniego
poranka w łóżku z Jaredem brzmi całkiem nieźle. – Myślę, że powinnaś
zostać – szepcze.
Psotny uśmiech wypełza na moje usta i wypowiadam słowa, od
których wszystko zaczęło się te dziesięć lat temu.
– Przekonaj mnie.
Zachrypnięty śmiech Jareda przynosi słodkie wspomnienia i
nieprzyzwoite obietnice. Pocałunkami kreśli mapę na moim barku i
ramieniu. Całuje plecy, liże po kręgosłupie. Zrzuca kołdrę z łóżka i dostaję
gęsiej skórki od chłodnego powietrza. Przewraca mnie na plecy, podnosi się
na kolana i patrzy na mnie z góry.
Słońce dopiero wstaje i nie jest jeszcze w pełni jasno, ale
wystarczająco, by oświetlić mężczyznę klęczącego nade mną.
Wystarczająco, bym mogła spojrzeć mu głęboko w oczy. Jego miłość jest
taka oczywista. Nie trzeba słów, Jared wyraża ją spojrzeniem i dotykiem.
Czuję ją, gdy przesuwa palcami po moich żebrach, dociera do biodra i
podąża do cipki.
– Och.
Nie odrywa ode mnie wzroku nawet na chwilę, kiedy drugą ręką
znajduje moją pierś, ściska i ugniata w tym samym zmysłowym rytmie, w
którym torturuje mnie między nogami. Pragnienie rozkwita niczym kwiat
otwierający się na słońce. Po kilku chwilach dochodzę, bezwstydnie
rozrzucając nogi na boki. Całkowicie odsłaniam się na jego dotyk i
spojrzenie.
– Pragnę cię – dyszę, patrząc mu w oczy. – We mnie.
Oddech Jareda staje się urywany, klatka piersiowa szybko unosi się i
opada. Wystarczyło samo patrzenie. W jego spojrzeniu widzę głód.
Wygląda jak bestia, a ja czuję podniecenie na myśl o byciu celem
polowania. O obietnicy, że zostanę złapana i wzięta. Biorę do ręki jego
fiuta. Jared jest bliski utraty kontroli.
Wysuwa kciuk z mojej cipki i wpycha go w odbyt, nawilżając mnie i
przygotowując.
– Chcę tego – warczy.
Kiwam głową. To nie będzie pierwszy raz, kiedy weźmie mnie w ten
sposób. Anal zawsze jest ostry, balansuje na krawędzi bólu i rozkoszy.
I zawsze błagam o więcej.
Wciąż na kolanach, Jared sięga do szafki nocnej i wyjmuje oliwkę, a ja
wykorzystuję ten moment, by się pochylić i wziąć jego fiuta w usta.
– Cholera, Ban.
Ściska małą butelkę w jednej dłoni, a drugą wsuwa w moje włosy.
Butelka upada na łóżko, niepotrzebna i zapomniana. Jared obiema dłońmi
obejmuje moją głowę, kiedy wpycha się głębiej w moje usta i do gardła.
Dławię się trochę przez to agresywne pchnięcie.
– Oddychaj – nakazuje, ale nie zwalnia tempa, nie odsuwa się. Nigdy
tego nie robi. Wie, że nie chciałabym tego. Ostre pchnięcia jego fiuta
podrażniają wnętrze moich ust. Jared jęczy i odrzuca głowę do tyłu.
Obserwowanie jego dzikiej przyjemności sprawia, że coraz bardziej się
podniecam. Wsuwam ręce między nogi i pieszczę się w tempie, które
narzucają silne pchnięcia.
– Nie chcę dojść w ten sposób – oznajmia Jared, po czym wyciąga
fiuta i pochyla się, by chwycić moją brodę. Kciukiem wsmarowuje kroplę
preejakulatu w moje spuchnięte wargi, a potem mnie całuje.
– Połóż się na plecach.
Robię to. Znów bierze oliwkę i przyciąga mnie na skraj łóżka. Sam
staje w jego nogach, nadal patrząc mi w oczy, kiedy nawilża ciasną dziurkę
chłodnym płynem. Przyciąga moje wyprostowane nogi do swojej piersi,
głaszcze wrażliwą skórę po wewnętrznej stronie ud.
– Powiedz, jeśli to będzie za dużo.
Zaciska szczękę i wchodzi w mój tyłek. Główka wciska się do środka i
tracę dech. To zawsze najtrudniejszy moment.
– O mój Boże. – Przełykam ślinę i wyginam szyję, by złapać głębszy
oddech. Jared zaczyna powoli, szukając na mojej twarzy jakichkolwiek
oznak dyskomfortu lub bólu. Jest ostrożny, ale każdy ruch redukuje jego
troskę i delikatność.
Aż wreszcie bestia chce tylko pieprzyć.
Przyciska moje uda do klatki piersiowej i wbija się we mnie z całą siłą.
– Otwórz się dla mnie – rozkazuje.
Wiem, czego chce, i chwytam się za tyłek obiema rękami, rozciągając
pośladki na boki, by ułatwić mu wejście.
– Cholera. – Z trudem łapię oddech. Wszystko jest intensywne.
Penetruje mnie tak głęboko, że rozpadam się na kawałki z każdym
pchnięciem.
Jared przestaje tylko po to, by puścić moje nogi i pozwolić im upaść
na boki, po czym zgina je w kolanach i przyciska do mojej piersi.
Obserwuje swoje wyczyny, przygryzając wargę. Jest niezmordowany.
Wiem, co wydarzy się teraz, i wątpię, żebym mogła to znieść.
Kciukiem zaczyna pieścić cipkę. Na początku delikatnie, prawie
przepraszał, że ją zaniedbał, a potem zaciska szczękę i napiera na mnie
otwartą dłonią. Bezwiednie zaciskam nogi w obronie przed tą
obezwładniającą przyjemnością.
– Przestań. Otwórz! – rozkazuje gwałtownie, rozchylając moje nogi.
Głaszcze łechtaczkę i zatapia kciuk w cipce, cały czas wbijając się w mój
tyłek. Orgazm wybucha i zalewa mnie niczym deszcz meteorytów. Krzyczę
i rzucam głową, chwytając się pościeli.
– Dios. Dios – bełkoczę wyczerpana, a on wciąż utrzymuje tempo. Pot
spływa po jego klatce piersiowej i mięśniach brzucha. Wilgotne włosy
skręcają się w loki.
Jak długo mnie pieprzy? Mam nadzieję, że to się nigdy nie skończy.
– Boże, Banner, jestem blisko – wyrzuca z siebie. – Kurwa, kurwa,
kurwa.
Wychodzi ze mnie i tryska gorącym strumieniem na mój tyłek i uda, a
także na brzuch. Potem Jared patrzy na mnie, w jego oczach widzę
zadowolenie, kiedy podziwia kremowe smugi ozdabiające moje ciało.
Zaczyna je we mnie wcierać.
Zamykam oczy, blokując wszelkie zewnętrzne bodźce i wszystkie
zmysły poza dotykiem. Świat kurczy się do opuszek jego palców, które
wmasowują spermę w moją skórę. Wciera ją w spuchnięte wargi między
moim nogami i w sutki, łącząc nas w najbardziej prymitywny sposób.
Kiedy przyjemność mnie przerasta, znów dochodzę. Inaczej. Bez dźwięku.
Bez krzyku. Moje ciało doznaje ujścia takiej rozkoszy, że aż odbiera mi
głos, a moje serce zatrzymuje się na jedną oszałamiającą chwilę.
***
– Marszczymy się.
Wyciągam nagie, mokre ramię ze stygnącej wody, by pokazać
Jaredowi pomarszczone opuszki palców. Siedzi za mną w wannie,
ramionami obejmuje moje barki, a ja wtulam głowę w jego szyję.
– Widzę. – Ujmuje moje palce i szybko całuje koniuszki. – Co powiesz
na wyprawę?
– Ooo. – Wyciągam szyję, żeby spojrzeć na niego przez ramię. – To
mogłoby być fajne.
– Może Temescal Canyon?
– Nie byłam tam jeszcze. Podoba mi się ten pomysł.
Chwilami dziwnie mi ze świadomością, że po prostu… umawiamy się
ze sobą. Robimy razem normalne rzeczy, takie jak chodzenie do kina lub
teatru, jedzenie kolacji lub spacerowanie po plaży. Dorastałam blisko
oceanu i tęskniłam za nim, gdy mieszkałam w Nowym Jorku. Nasze
rozkłady zajęć są napięte, ale kiedy uda nam się zarezerwować trochę czasu
na spędzenie go razem, robimy zwykłe rzeczy. Po prostu spacerujemy nad
oceanem i podziwiamy majestatyczne zachody słońca, cały czas ucząc się o
sobie nowych rzeczy.
Jesteśmy ze sobą zaledwie kilka tygodni. Niewiele osób o tym wie,
tylko nasza najbliższa rodzina i przyjaciele. Zo i ja wystosowaliśmy
wspólne oświadczenie, wyjaśniające, że nasz związek był platoniczny od
miesięcy, ale zdecydowaliśmy, że nie będziemy informować o tym opinii
publicznej podczas trwania chemioterapii. Wypowiedziane ze sceny „Te
amo” stało się wyznaniem skierowanym do najlepszej przyjaciółki, która
przeszła z nim przez piekło.
– Uch… A o której? – pytam, dotykając silnych nóg Jareda.
Jego skóra ślizga się po mojej, kiedy wzrusza ramionami.
– O drugiej? – Odsuwa mokre włosy z mojej szyi i całuje mnie. – Masz
coś do zrobienia?
Przez kilka sekund siedzę cicho. Wciąż jestem zaangażowana w
opiekę nad Zo. Przygotowują go na następny etap leczenia, wymianę
komórek macierzystych, skomplikowany proces, który obejmuje wiele
badań mających na celu potwierdzenie, że jego organy są wystarczająco
zdrowe, by przeprowadzić operację. Potem nastąpi długa rekonwalescencja,
która w dużej mierze odizoluje Zo od świata, bo cały proces obedrze go z
odporności niemal do zera. Niewiele osób pozwolą mu widywać.
Ale będzie miał mnie.
– Tak, muszę zająć się kilkoma rzeczami. – Odchrząkuję i milczę przez
moment. – Muszę zobaczyć, jak się czuje Zo.
Zapada cisza, jedyny dźwięk to plusk wody w wannie przy każdym
delikatnym ruchu naszych ciał.
– Przeszkadza ci to? Że wciąż przyjaźnię się z Zo? Angażuję w jego
leczenie?
– Tak.
Staram się nie oceniać Jareda. Głęboko się kochamy, ale bardzo się od
siebie różnimy. Jesteśmy oboje bardzo opiekuńczy wobec tych, na których
nam zależy, a Jared nie darzy tym uczuciem zbyt wielu osób. Cieszę się, że
mnie tak.
– Dziękuję, że jesteś ze mną szczery. – Przekręcam się tak, żeby być z
nim twarzą w twarz. – Nie mogę go opuścić.
– Wiem o tym. Nie chcę, żebyś go opuszczała. Wtedy nie byłabyś
sobą, ale wciąż mi to przeszkadza, bo wiem, że jest w tobie zakochany.
Nie mogę zaprzeczyć. To dla nas wszystkich dziwna sytuacja, ale nie
mogłabym dalej żyć ze sobą, gdybym zerwała z nim kontakt. Z czasem
przestanę aż tak się angażować, ale Zo czeka teraz najtrudniejszy etap
leczenia i nie mogę go zostawić.
– Przynajmniej nie mieszkamy razem – mówię, próbując wygładzić
zmarszczone brwi na przystojnej twarzy Jareda. – Mam na myśli siebie i
Zo.
Uśmiecha się, gdy doprecyzowuję, o kogo chodzi, i palcem przesuwa
po moich wargach oraz kościach policzkowych, zostawiając wilgotny ślad.
– Wiem, co próbowałaś powiedzieć. – Całuje mnie w nos. – Moja
umowa najmu kończy się za kilka miesięcy. Moglibyśmy to
przedyskutować, jeśli chcesz.
Mój żołądek się wywraca, a oddech więźnie w gardle. Serce
trzykrotnie przyspiesza.
– Jasne, możemy o tym porozmawiać.
Zerkam w dół, przyglądając się naszym ciało. Moja skóra jest trochę
ciemniejsza, jego pokryta złotymi włosami. Nie wstydzę się już nagości.
Owszem, po części dlatego, że pozostaję w świetnej formie, ale to nie
wszystko. Wciąż jestem dziewczyną o rozmiarze L w mieście samych esek.
Ćwiczę i zdrowo się odżywiam, ale matka natura poświęciła sporo czasu,
rozszerzając te biodra i tyłek. Na szczęście pogodziłam się z tym.
Nauczyłam się je kochać. Jared też je kocha. Kiedyś myślałam, że bycie z
mężczyzną takim jak on sprawiłoby, że stałabym się jeszcze bardziej
niepewna i zakompleksiona. Tymczasem jestem pewniejsza siebie niż
kiedykolwiek.
– Hej. – Jared unosi mój podbródek, żebym popatrzyła mu w oczy,
które są pełne zadowolenia. – To byłaby bardzo krótka rozmowa. Chcę z
tobą zamieszkać. Budzić się obok ciebie każdego dnia. Co ty na to?
Jego uśmiech jest zaraźliwy. Nasze życie zawodowe może być
skomplikowane, ale jeśli chodzi o związek, wszystko wydaje się proste. A
to właśnie jest najlepszą częścią mojego życia.
– Byłoby miło – odpowiadam, pochylając się, by go pocałować, długo,
wolno, głęboko. Gdy się odsuwam i odwracam do niego plecami, znów
opieram się o jego klatkę piersiową, choć woda zrobiła się zimna.
– Jest coś… uch, innego, co chciałbym przedyskutować – zaczyna
niespodziewanie.
Teraz to w jego głosie słyszę rezerwę. Wahanie, które sprawia, że łapię
go za rękę i łączę nasze palce na mojej talii. – Strzelaj. O co chodzi?
Wolną ręką głaszcze mnie po włosach.
– Mam propozycję. Przygotowałem dla ciebie stanowisko w Naprzód.
Gdyby ktoś upuścił teraz szpilkę do wody w naszej wannie,
usłyszelibyśmy plusk. Nie chodzi o to, że znów podejrzewam, że uganiał
się za mną, by przejąć moich klientów. Wiem, że Jared mnie kocha.
Rozważam jego słowa. Oddzielam profesjonalną agentkę od
przytulonej do niego kobiety. Od kobiety, której tyłek wciąż boli po tym,
jak ostro ją wypieprzył. Ta kobieta na piersiach ma otarcia od zarostu i
ślady pocałunków na wewnętrznych stronach ud. Cały świat tej kobiety
mieści się w tej wannie, ze złotowłosym mężczyzną siedzącym za nią.
Podczas apokalipsy tylko tego by potrzebowała.
Świat się jednak nie kończy i kobieta sukcesu wstaje, po czym
wychodzi z wanny, by zacząć spacerować po łazience. By nabrać dystansu
do tej drugiej kobiety i jej faceta.
– Mówisz, że masz dla mnie miejsce w Naprzód?
Odwracam się i odsuwam, aż moje plecy dotykają drugiego końca
wanny. Siedzimy teraz twarzą w twarz. Opieram łokcie o brzegi wanny.
– Tak. – Jego usta wyginają się i widać, że powstrzymuje się od
uśmiechu. Wyczuł zmianę atmosfery. Nie tylko woda się ochładza. – I w
dodatku, moim skromnym zdaniem, to bardzo hojna oferta.
– Masz dla mnie stanowisko w swojej agencji. A dlaczego miałabym je
przyjąć?
– Zapłacę ci więcej niż Cal.
– Cal mi nie płaci. – Napawam się zaskoczeniem w jego wzroku. –
Wynegocjowałam kontrakt, w którym zrezygnowałam z podstawowej
pensji na rzecz wyższych prowizji.
Uśmiecham się niewinnie i trzepocę rzęsami.
– To całkiem sporo – dodaję.
Śmieje się i kiedy ja odchylam się do tyłu, on pochyla się do przodu,
też opierając łokcie o krawędzie wanny. – Więc co cię przekona, żeby
przyjść dla mnie pracować?
– Nie będę dla ciebie pracować.
– Nie będziesz? – pyta, marszcząc czoło.
– Wiem dokładnie, ilu klientów reprezentuje Naprzód i mogę
zagwarantować, że wszyscy moi pójdą za mną, jeśli opuszczę Bagley. To by
podwoiło waszą listę klientów. – Teraz ja pochylam się do przodu i czekam,
aż Jared przestanie wpatrywać się w moje sutki. – Wystarczy jeden dzień.
– Podwoiło?
– Podwoiło – potwierdzam. – W Bagley mam w sumie autonomię i
zarabiam więcej pieniędzy, niż mogłabym gdzieś indziej. Kiedyś
zamierzam zrobić krok do przodu i otworzyć własną
agencję. To, co mi proponujesz, byłoby krokiem w bok i mnie nie
interesuje. Podnoszę kolano i obserwuję, jak jego wzrok wpada między
moje nogi.
– Nie będę dla ciebie pracować – powtarzam znowu. – Ale mogłabym
pracować z tobą, jeśli oferta byłaby odpowiednia. Równorzędna partnerka.
– Równorzędna partnerka? – Szczęka Jareda opada. – W firmie, którą
zbudowałem z niczego? Chcesz wejść i od razu dostać równorzędne
partnerstwo?
– Dostać? – Przekrzywiam głowę i zaciskam usta. – Nie przypominam
sobie, kiedy ostatni raz coś dostałam. Wypruwałam sobie flaki przez
ostatnią dekadę, tak samo jak ty. Moja reputacja i wyniki są równie dobre.
Posyłam mu znaczące spojrzenie i nie mówię nic na głos, ale on i tak
słyszy moje słowa.
„Jeśli nie lepsze”.
Oblizuje wargi i przygryza je, ukrywając przede mną uśmiech.
– Muszę porozmawiać z Augustem. Jest cichym partnerem.
– Zrób to. – Wstaję, naga i pewna siebie, jak gdybyśmy kończyli
negocjacje przy stole konferencyjnym. Wychodzę z wanny i zawiązuję
ręcznik wokół piersi, rzucając Jaredowi sugestywny uśmiech. – I wróć do
mnie.
EPILOG
Epilog - JARED