Pierwsza cz�� cyklu powie�ciowego "Kr�lowie przekl�ci" PROLOG W pocz�tkach 14 wieku
Francj� rz�dzi� Filip 4, kr�l o legendarnej urodzie. By� w�adc� absolutnym. Poskromi� wojownicz� pych� wielkich baron�w, zwyci�y� Anglika w Akwitanii, zatriumfowa� nawet nad papie�em, kt�rego przemoc� osadzi� w Awinionie. Parlamenty s�ucha�y jego rozkaz�w, synody by�y na jego �o�dzie. Trzech doros�ych syn�w zapewnia�o mu ci�g�o�� dynastii, c�rk� po�lubi� kr�lowi Anglii, Edwardowi II. Liczy� w�r�d swych wasali sze�ciu innych kr�l�w, a sie� jego alians�w rozci�ga�a si� a� po Rosj�. Nie wymkn�o mu si� z r�k �adne bogactwo. Kolejno obci��a� danin� posiad�o�ci Ko�cio�a, ograbia� �yd�w, uderza� w kompanie lombardzkich bankier�w. Aby zado��uczyni� potrzebom skarbu, fa�szowa� monet�. Z dnia na dzie� z�oto wa�y�o mniej, a wyceniano je dro�ej. Podatki mia�d�y�y kraj, policja ros�a w si��. Kryzysy gospodarcze rodzi�y ruin� i n�dz�, a te z kolei - zamieszki topione we krwi. Bunty ko�czy�y si� na hakach szubienic. Wszyscy musieli k�ania� si�, zgina� kark lub �ama� przed kr�lewskim majestatem. W umy�le tego ch�odnego i okrutnego ksi�cia, kt�ry Racj� Stanu ceni� nade wszystko, go�ci�a jednak idea wielkiego pa�stwa. Pod jego rz�dami Francja by�a wielka, a Francuzi nieszcz�liwi. Jedna tylko pot�ga o�mieli�a mu si� przeciwstawi�: suwerenny rycerski Zakon �wi�tyni Jerozolimskiej. Olbrzymia ta organizacja wojskowa, a zarazem religijna i finansowa, swoj� s�aw� i dobra zawdzi�cza�a wyprawom krzy�owym, z kt�rych wyros�a. Niezale�no�� templariuszy niepokoi�a Filipa Pi�knego, a ich ogromne bogactwa pobudza�y w nim chciwo��. Zmontowa� przeciw nim najwi�kszy proces, o jakim pami�� zachowa�a Historia, proces ten bowiem zaci��y� nad pi�tnastu tysi�cami obwinionych. Dopuszczono si� w nim wszelkich nikczemno�ci, a trwa� on siedem lat. U schy�ku tego si�dmego roku zaczyna si� nasza opowie��. Cz�� pierwsza Przekle�stwo I Nie kochana kr�lowa Pot�ny pie� spoczywa� na �o�u tryskaj�cego ogniem �aru, p�on�� w kominie. Zielonkawe, uj�te w kratki z o�owiu szybki s�czy�y sk�pe �wiat�o marcowego dnia. Trzy lwy Anglii zdobi�y oparcie wysokiego d�bowego krzes�a, na kt�rym, podpar�szy podbr�dek d�oni�, zapatrzona w b�yski ognia, siedzia�a kr�lowa Izabela. Mia�a dwadzie�cia dwa lata. Jej z�ote w�osy, splecione w d�ugie, wysoko upi�te warkocze, tworzy�y jakby dwa uchwyty amfory. S�ucha�a, jak jedna z francuskich dam dworu czyta wiersz Guillauma, diuka Akwitanii: Nie mog� pochwali� mi�o�ci, Bo nie da�a mi nic a nic I nie mia�em chwili rado�ci... �piewny g�os damy dworu gubi� si� w sali zbyt wielkiej, aby niewiasty mog�y w niej �y� szcz�liwe. I zawsze tak ze mn� bywa�o, �e mi�o�� nie da�a rozkoszy I nic si� z niej nie dozna�o... Pozbawiona mi�o�ci kr�lowa westchn�a. - Oto zaprawd� wzruszaj�ce s�owa - rzek�a - i jakby dla mnie. Ach! Min�� ju� czas, gdy wielcy panowie, jak ten diuk Guillaume, byli zar�wno �wiczeni w poezji, jak i w sztuce wojennej. M�wisz, �e kiedy on �y�? Przed dwustu laty? Mo�na by przysi�c, �e strofy te napisano wczoraj. I dla samej siebie powt�rzy�a: Nie mog� pochwali� mi�o�ci, Bo nie da�a mi nic a nic... Chwil� siedzia�a zamy�lona. - Czy mam dalej czyta�, Mi�o�ciwa Pani? - zapyta�a lektorka, trzymaj�c palec na iluminowanej stronie. - Nie, mi�a przyjaci�ko - odrzek�a kr�lowa - dosy� ju� dzi� p�aka�o moje serce. Wyprostowa�a si� i zmieniaj�c ton powiedzia�a: - M�j kuzyn Dostojny Pan d'Artois oznajmi� mi swe przybycie. Racz pani czuwa�, aby wprowadzono go natychmiast, gdy si� pojawi. - Przyby� z Francji? Wi�c Mi�o�ciwa Pani b�dzie rada. - Pragn� ni� by�... je�li przywozi mi pomy�lne wie�ci. Z rado�nie rozja�nion� twarz� wbieg�a inna dama dworu. By�a to Joanna z rodu Joinville, ma��onka sir Rogera Mortimera, jednego z pierwszych baron�w Anglii. - Pani! Pani! - wykrzykn�a. - On przem�wi�. - Naprawd�? - odpowiedzia�a kr�lowa. - I c� rzek�? - Uderzy� w st�, Mi�o�ciwa Pani, i powiedzia�: "Chc�!" Wyraz dumy pojawi� si� na pi�knej twarzy Izabeli. - Przyprowad�cie go do mnie - rozkaza�a. Lady Mortimer wybieg�a i po chwili powr�ci�a, nios�c pi�tnastomiesi�czne dziecko okr�g�e, r�owe i t�u�ciutkie, kt�re postawi�a u st�p kr�lowej. Przyodziane by�o w haftowan� z�otem szat� koloru granatu, zbyt ci�k� na tak ma�� istotk�. - Wi�c, m�j panie synu, powiedzia�e�: "Ja chc�" - rzek�a Izabela pochylaj�c si�, aby pog�aska� go po policzku. - Podoba mi si�, �e tw�j pierwszy wyraz - to s�owo kr�l�w. Dziecko u�miecha�o si� do niej, ko�ysz�c g��wk�. - A dlaczeg� on to powiedzia�? - podj�a kr�lowa. - Bo odm�wi�am mu kawa�ka placka - odpar�a lady Mortimer. U�miech Izabeli szybko zgas�. - Poniewa� zacz�� m�wi� - rzek�a - ��dam, aby nie zach�cano go do gruchania i gaworzenia, jak to zazwyczaj czyni si� z dzie�mi. Niewa�ne, czy powie "tata" czy "mama", wol�, aby zna� s�owa "kr�l" i "kr�lowa". W jej g�osie brzmia� wrodzony, wielki majestat. - Wiesz, moja mi�a - ci�gn�a dalej - jakie powody kaza�y mi wybra� ci� na wychowawczyni� mego syna. Jeste� stryjeczn� wnuczk� s�awnego pana de Joinville, kt�ry bra� udzia� w wyprawi� krzy�owej u boku mego pradziada, Mi�o�ciwego Pana Ludwika �wi�tego. Potrafisz pouczy� to dziecko, �e jest rodem tak z Francji, jak z Anglii. Lady Mortimer sk�oni�a si�. W owej chwili powr�ci�a pierwsza francuska dama dworu; oznajmiaj�c przybycie Dostojnego Pana hrabiego Roberta d'Artois. Kr�lowa wyprostowa�a si�, opar�a o krzes�o i skrzy�owa�a r�ce na piersiach, w postawie b�stwa. Troska o zachowanie kr�lewskiego majestatu nie zdo�a�a doda� jej lat. Krok wagi dwustu funt�w wstrz�sn�� pod�og�. Wszed� cz�owiek o wzro�cie sze�ciu st�p, o udach jak pnie d�bu; pi�ciach jak maczugi. Jego czerwone buty z kordyba�skiej sk�ry by�y nie oczyszczone, zbrukane resztkami b�ota; opo�cza, zwisaj�ca mu z ramion, tak obszerna, �e mog�a pokry� �o�e. Doda� mu tylko sztylet u boku, a zdawa�oby si�, �e rusza na wypraw� zbrojn�. Ledwo si� zjawi�, a wszystko wok� wydawa�o si� s�abe, w�t�e, kruche. Podbr�dek mia� kr�g�y, nos kr�tki, szcz�k� szerok�, pot�ny tors. Trzeba mu by�o wi�cej powietrza ni� innym ludziom. Olbrzym mia� dwadzie�cia siedem lat, lecz jego wiek gin�� w mi�niach i r�wnie dobrze da�oby mu si� o dziesi�� lat wi�cej. Zbli�aj�c si� do kr�lowej zrzuci� r�kawice, przykl�k� na jedno kolano, z gibko�ci� zadziwiaj�c� u takiego kolosa, i powsta�, zanim ktokolwiek mia� czas go o to poprosi�. - A wi�c, panie m�j kuzynie - rzek�a Izabela - dobr� mieli�cie przepraw� przez morze? - Ohydn�, Mi�o�ciwa Pani, okropn� - odpowiedzia� Robert d'Artois. - Burza mog�a wytrz��� flaki i dusz�. By�em tak pewny, �e wybi�a moja ostatnia godzina, i� z grzech�w j��em spowiada� si� Bogu. Na szcz�cie by�o ich tak wiele, �e nim wypowiedzia�em po�ow�, przybili�my do brzegu. Zachowa�em reszt� na powr�t. Wybuchn�� �miechem, a� zadr�a�y szyby. - Do pioruna - ci�gn�� - jestem raczej stworzony, by przebiega� l�dy, ni� cwa�owa� po s�onej wodzie. I tylko mi�o�� do was, Pani moja kuzynko, oraz pal�ce sprawy, o kt�rych mam was powiadomi�... - Pozw�lcie, �e doko�cz�, kuzynie - rzek�a przerywaj�c Izabela. Wskaza�a na dziecko. - M�j syn dzisiaj zacz�� m�wi�. I do lady Mortimer: - ��dam, aby zosta� obznajomiony z imionami swoich krewnych i wiedzia�, gdy tylko to b�dzie mo�liwe, �e jego dziad Filip jest kr�lem s�odkiej Francji. Zacznij odmawia� przy nim Pater i Ave oraz modlitw� do Mi�o�ciwego Pana Ludwika �wi�tego. Te rzeczy nale�y mu wpoi� w serce, zanim je pojmie rozumem. By�a rada, mog�c pokaza� jednemu z krewniak�w, kt�ry sam by� potomkiem brata Ludwika �wi�tego, w jaki spos�b czuwa nad wychowaniem syna. - Pi�knie pouczacie tego m�odzie�ca - rzek� Robert d'Artois. - Nigdy nie jest za wcze�nie, aby nauczy� si� rz�dzi� - odpowiedzia�a Izabela. Dziecko pr�bowa�o chodzi� ostro�nymi, chwiejnymi kroczkami niemowl�cia. - Czy to jest mo�liwe, aby�my kiedy� tacy byli? - zapyta� d'Artois. - Spogl�daj�c na was, kuzynie - rzek�a z u�miechem kr�lowa - trudno to sobie wyobrazi�. Patrz�c na Roberta d'Artois przez chwil�, my�la�a o uczuciach, jakich do�wiadczy� mog�a ma�a i drobna kobieta, kt�ra urodzi�a t� ludzk� fortec�; nast�pnie przenios�a wzrok na syna. Dziecko posuwa�o si� naprz�d z r�czkami wyci�gni�tymi ku ognisku, jakby chcia�o pochwyci� p�omie� w malutk� pi�stk�. Wysuwaj�c naprz�d stop�, Robert d'Artois zagrodzi� mu drog�. Ma�y ksi��� bez l�ku chwyci� czerwony but, kt�ry ledwie m�g� obj��, i usiad� na nim okrakiem. Olbrzym pocz�� go hu�ta� na nodze, podnosz�c i opuszczaj�c roze�miane dziecko, zachwycone t� niespodziewan� zabaw�. - Ach! Wielmo�ny Edwardzie - powiedzia� d'Artois - czy o�miel� si� kiedy�, gdy b�dziesz pot�nym w�adc�, przypomnie� Tobie, �e jecha�e� konno na moim bucie? - B�dziecie mogli, kuzynie, zawsze b�dziecie mogli, o ile nadal pozostaniecie naszym szczerym przyjacielem. A teraz prosz� zostawi� nas samych - rzek�a Izabela. - Wi�c raczcie wyl�dowa�, Panie - powiedzia� d'Artois stawiaj�c stop�. Francuskie damy dworu wycofa�y si� do przyleg�ej komnaty, zabieraj�c dzieci� przeznaczone na kr�la Anglii, je�li zwyk�ym torem potoczy si� jego los. D'Artois odczeka� chwil�. - A wi�c Pani - rzek� - aby dope�ni� lekcji udzielanych przez was waszemu synowi, mo�ecie go tak�e pouczy�, �e Ma�gorzata Burgundzka, wnuczka Ludwika �wi�tego, kr�lowa Nawarry i przysz�a kr�lowa Francji, znajduje si� na prostej drodze, aby lud nazwa� j� Ma�gorzat� Kurw�. - Naprawd�? - powiedzia�a Izabela. - Wi�c to, co�my przeczuwali, by�o prawd�? - Tak, kuzynko. I nie tylko je�li idzie o Ma�gorzat�, ale i o dwie tamte wasze bratowe. - Joann� i Blank�?... - Blanka, jestem pewien. Joanna... Robert d'Artois ruchem pot�nej d�oni wyrazi� sw� niepewno��. - Jest bardziej przebieg�a ni� tamte - powiedzia�. - Ale mam wszelkie dane s�dzi�, �e r�wnie� jest ostatni� ladacznic�. Post�pi� trzy kroki naprz�d i pochyli� si�, aby dorzuci�: - Wasi trzej bracia s� rogaczami, Pani, rogaczami jak zwyk�e chamy. Kr�lowa wsta�a, jej policzki zar�owi�y si� nieco. - Je�li pewne, co mi prawicie, nie znios� tego. Nie znios� takiej ha�by ani tego, aby moja rodzina sta�a si� po�miewiskiem. - Wierzcie mi, wielmo�e Francji nie znios� tego r�wnie�. - Macie imiona... dowody? D'Artois westchn�� g��boko. - Kiedy ubieg�ego lata przybyli�cie do Francji wraz z waszym panem ma��onkiem na te wspania�e uroczysto�ci, kiedy to mia�em zaszczyt by� pasowany na rycerza r�wnocze�nie z waszymi bra�mi... bo pojmujecie, nie frymarczy si� zaszczytami, kt�re nic nie kosztuj�... zwierzy�em si� wam z moich podejrze�, a wy, Pani ze swoich. ��dali�cie wtedy, abym czuwa� i was powiadomi�. Jestem waszym sojusznikiem; zrobi�em jedno, spe�niam drugie. - Wi�c czego�cie si� dowiedzieli? - zapyta�a niecierpliwie Izabela. - Najpierw, �e pewne klejnoty znikaj� ze szkatu�y waszej s�odkiej bratowej Ma�gorzaty. A je�li kobieta w tajemnicy pozbywa si� klejnot�w, to albo obdarowuje gacha, albo przekupuje wsp�lnika. Jej �ajdactwo jest oczywiste. Nieprawda? - Mo�e twierdzi�, �e z�o�y�a ofiar� na ko�ci�. - Nie zawsze. Nie wtedy, gdy na przyk�ad pewn� spink� zamieniono u pewnego kupca lombardzkiego na pewien sztylet z Damaszku... - A wykryli�cie, u czyjego pasa wisia� ten sztylet? - Niestety nie! - odrzek� d'Artois. - Szuka�em i straci�em �lad. Zr�czne s� nasze �licznotki. W moich Conches nigdy nie spotka�em jelenia, kt�ry by lepiej umia� zmyli� drog� i naprowadzi� na fa�szywy trop. Izabela by�a rozczarowana. Przewiduj�c, co zamierza powiedzie�, Robert d'Artois szeroko roz�o�y� r�ce. - Czekajcie, czekajcie! - wykrzykn��. - Jestem dobrym �owc�, rzadko chybiam gonion� zwierzyn�... Uczciwa wstydliwa, czysta Ma�gorzata w starej wie�y pa�acu Nesle przysposobi�a sobie komnatki, aby tam, wedle jej s��w usuwa� si� na mod�y. Okazuje si� jednak, �e mod�y odprawia w�a�nie wtedy, gdy nieobecny bywa wasz brat Ludwik Nawarry. A �wiat�o �wieci si� tam d�ugo w nocy. Odwiedza j� tam kuzynka Blanka, a czasem i kuzynka Joanna. Szelmy dzierlatki! Gdy jedn� z nich zapyta�, ma wtedy wszelk� podstaw�, by odpowiedzie�: "Jak�e to? O co mnie oskar�acie? By�am przecie� z tamt�!" Jedna grzeszna niewiasta s�abo si� broni, trzy zjednoczone ladacznice to forteca. W�a�nie w te noc�, gdy Ludwika nie ma, w te noce gdy wie�a Nesle jest o�wietlona, na brzegu u jej st�p, w miejscu zazwyczaj opustosza�ym o tak p�nej godzinie cokolwiek za du�o jest ruchu. Widziano wychodz�cych m�czyzn, bynajmniej nie w zakonnych szatach, a przecie� gdyby mieli odprawia� nieszpory, wychodziliby innymi drzwiami. Dw�r milczy, lecz lud zaczyna jazgota�, bo czelad� wygaduje, nim panowie... To m�wi�c, ciska� si�, gestykulowa�, chodzi�, a� dr�a�a pod�oga, �opota� po�ami opo�czy. Popisywanie si� nadmiarem si�y by�o u Roberta d'Artois jednym ze sposob�w perswazji. Stara� si� przekona� tak mi�niami jak s�owem. Ogarnia� rozm�wc� jakby wichur�, a rubaszno�� mowy, tak pasuj�ca do jego wygl�du, zdawa�a si� dowodzi� szczerej prostoduszno�ci. Przyjrzawszy si� jednak bli�ej, mo�na by�o podejrzewa�, �e ten zam�t jest po prostu popisem kuglarza i gr� komedianta. Czujna, zaci�ta nienawi�� l�ni�a w jego szarych oczach. M�oda kr�lowa stara�a si� zachowa� jasno�� swego s�du. - M�wili�cie o tym kr�lowi, memu ojcu? - spyta�a. - Moja �askawa kuzynko, znacie kr�la Filipa lepiej, tak wierzy w niewie�ci� cnot�, �e trzeba by mu pokaza� wasze bratowe tarzaj�ce si� z gachami, aby zgodzi� si� mnie wys�ucha�. A ja nie jestem w �askach u dworu, odk�d przegra�em m�j proces... - Wiem, kuzynie, wyrz�dzono wam krzywd�; gdyby to zale�a�o tylko ode mnie, krzywda by�aby naprawiona. Robert d'Artois rzuci� si� do r�ki kr�lowej, aby j� uca�owa�. - Lecz z powodu tego w�a�nie procesu - podj�a �agodnie Izabela - czy� nie mo�na by s�dzi�, �e obecnie dzia�acie przez zemst�? Olbrzym wyprostowa� si� �ywo. - Ale� oczywi�cie, Pani, �e dzia�am przez zemst�! Jego szczero�� by�a rozbrajaj�ca. Mo�na by s�dzi�, �e ju� pad� w zastawione sid�a, �e ju� przy�apano go na kr�tactwie, a on stawa� przed wami jak otwarta ksi�ga. - Skradziono moje dziedzictwo, moje hrabstwo Artois - wykrzykn�� - �eby da� je mojej stryjnie Mahaunt Burgundzkiej... tej suce... �ajdaczce... oby zdech�a. Niech tr�d jej ze�re wargi, a pier� odpadnie w och�apach. Dlaczego to zrobiono? Bo podst�pem, intryg� i pakowaniem pi�knie d�wi�cz�cych liwr�w w �apy doradc�w waszego ojca zdo�a�a o�eni� waszych trzech braci ze swymi dwiema ladacznicami c�rkami i trzeci� ladacznic�, kuzynk�. I zacz�� na�ladowa� wyimaginowane przem�wienie swojej stryjny Mahaut, hrabiny Burgundii, i Artvis, do kr�la Filipa Pi�knego. "Mi�o�ciwy Panie, m�j krewniaku, m�j kumie, a gdyby�my tak wydali moj� drog� pieszczotk� Joann� za waszego syna Ludwika? Nie, to ju� wam teraz nieodpowiada. Wolicie da� mu Margot. Dobrze, dajcie wi�c Joann� Filipowi, a moj� s�odk� Blanszetk� waszemu pi�knemu Karolowi. Jak to b�dzie mi�o, gdy si� pokochaj�! A potem, je�li dostan� Artois po zmar�ym ojcu, to moje burgundzkie Franche-Comte przypadnie jednej z tych ptaszynek, Joannie, je�li wola; w ten spos�b wasz drugi syn stanie si� hrabi�-palatynem Burgundii i b�dziecie go mogli wysun�� na kandydata do korony Niemiec. M�j bratanek Robert? Da� ko�� tej sobace, Zamek Conches, ziemie Beaumont wystarcz� chamowi. I szepcz� filuternie do ucha Nogareta, i posy�am tysi�c cude�k�w Marigny'emu... i swatam jedn�, i swatam dwie, i swatam trzy. A po tym wszystkim ma�e gamratki spiskuj�, posy�aj� do siebie li�ciki, dobieraj� kochank�w i dbaj�, aby pi�knie ozdobi� rogami koron� Francji..." O, gdyby by�y bez skazy, Pani; zgryz�bym moje w�dzid�o, lecz �e si� tak podle prowadz�, pojm� c�ry Burgundii, co to kosztuje, i na nich pomszcz� krzywdy, jakie mi wyrz�dzi�a ich matka 4. Izabela siedzia�a zamy�lona pod tym huraganem s��w. D'Artois zbli�y� si� do niej i zni�y� g�os: - One was nienawidz�. - Co prawda i ja od pocz�tku ich nie lubi�am, i to nie wiadomo dlaczego - odrzek�a Izabela. - Wy ich nie lubicie, bo s� fa�szywe, my�l� tylko o przyjemno�ciach i nie maj� wcale poczucia obowi�zku. Ale one, one was nienawidz�, bo wam zazdroszcz�. - M�j los jednak�e nie jest godny zazdro�ci - rzek�a wzdychaj�c Izabela. - Ich los wydaje si� s�odszy ni� m�j. - Jeste� kr�low�, Mi�o�ciwa Pani. Jeste� ni� z duszy, i cia�a; wasze bratowe mog� nosi� koron�, lecz takie nie b�d� nigdy. Dlatego zawsze b�d� was traktowa� jak wroga. Izabela podnios�a na kuzyna pi�kne b��kitne oczy i tym razem d'Artois uczu�, �e trafi� celnie. Izabela ostatecznie znalaz�a si� po jego stronie. - Znacie imiona tego... tych ludzi, z kt�rymi moje bratowe... Nie mia�a rubasznego j�zyka swego kuzyna i wzbrania�a si� wypowiada� pewne s�owa. - Bez tego nie mog� nic zrobi� - ci�gn�a. - Uzyskajcie je, a przyrzekam solennie uda� si� wtedy natychmiast do Pary�a pod jakimkolwiek pozorem, aby sko�czy� z t� rozpust�. W czym jeszcze mog� wam pom�c? Uprzedzili�cie mego stryja Valois? - Strzeg�em si� tego - odrzek� Robert. - Dostojny Pan de Valois jest moim najlepszym opiekunem i najwierniejszym przyjacielem, ale nie potrafi milcze�. Rozgada�by wsz�dzie to, co chcemy ukry�. Za wcze�nie obudzi�by czujno��, a my chc�c przy�apa� te rozpustnice, znale�liby�my je stateczne jak mniszki. - C� proponujecie? - Dwa manewry - rzek� d'Artois. - Pierwszy to mianowa� przy Pani Ma�gorzacie now� dam� dworu, ca�kowicie nam oddan�, kt�ra by nas dok�adnie informowa�a. My�la�em o �wie�o owdowia�ej pani de Comminges, kt�rej nale�� si� wzgl�dy. Tu mo�e si� nam przyda� wasz stryj Valois. Dostarczcie mu list wyra�aj�cy wasze �yczenie. Ma wielki wp�yw na waszego brata Ludwika i natychmiast wprowadzi pani� de Comminges do pa�acu Nesle. W ten spos�b b�dziemy mieli na miejscu oddan� osob�, a jak m�wi� wojacy: szpieg wewn�trz wart wi�cej ni� armia na zewn�trz mur�w. - Napisz� ten list i zabierzcie go ze sob� - powiedzia�a Izabela. - I co jeszcze? - Jednocze�nie trzeba by u�pi� nieufno�� waszych bratowych i robi�c s�odk� min� wys�a� im mi�e upominki - ci�gn�� d'Artois. - Podarunki stosowne zar�wno dla m�czyzny, jak i niewiasty. Prze�lijcie je potajemnie, nie powiadamiaj�c ani ojca, ani ma��onk�w, niby drobn� przyjacielsk�, wsp�ln� tajemnic�. Ma�gorzata ograbia sw� szkatu�k� dla jakiego� pi�knego nieznajomego; by�aby to naprawd� z�o�liwo�� losu, je�li opatruj�c j� darem, z kt�rego nie musi si� wylicza�, nie znale�liby�my tego fantu u pasa poszukiwanego przez nas kawalera. Stw�rzmy okazj� do lekkomy�lnego post�pku. Izabela namy�la�a si� chwil�, nast�pnie klasn�a w d�onie. Pojawi�a si� pierwsza francuska dama dworu. - Moja mi�a - powiedzia�a kr�lowa - raczcie pos�a� po t� ja�mu�niczk�, kt�r� zachwala� mi dzi� rano kupiec Albizzi. W czasie kr�tkiej przerwy Robert d'Artois nareszcie odetchn�� od knowa� i spisk�w i mia� czas obejrze� sal�, w kt�rej si� znajdowa�, namalowane na �cianach freski o tre�ci religijnej, olbrzymi drewniany sufit w kszta�cie kilu. Wszystko to by�o raczej nowe, smutne i zimne; sprz�t by� pi�kny, lecz nazbyt obfity. - Nieweso�e to wasze mieszkanie, kuzynko - rzek�. - Bardziej wygl�da na katedr� ni� na zamek. - Daj Bo�e - odpowiedzia�a p�g�osem Izabela - aby nie sta�o si� moim wi�zieniem. Bardzo brakuje mi Francji, i jak�e cz�sto. Francuska dama dworu powr�ci�a, nios�c du�� jedwabn� torb�, haftowan� z�ot� i srebrn� nici� w wypuk�e postacie i ozdobion� na wy�ogu trzema drogocennymi, polerowanymi kamieniami wielko�ci orzech�w. - Cudo! - wykrzykn�� d'Artois. - Tego nam w�a�nie trzeba. Za ci�kie na damsk� ozdob�, troch� za lekkie dla mnie, bo raczej przystoi mi skrzynka kartacz�w ni� trzosik. Oto rzecz, o jakiej marzy dworski kawaler, aby przypi�� j� do pasa i budzi� podziw... - Zam�wcie u Albizziego dwa podobne trzosy - rzek�a Izabela do dw�rki - i ponaglijcie, by je pr�dko dostarczy�. A kiedy dama dworu wysz�a, dorzuci�a: - Tak wi�c, m�j kuzynie, b�dziecie je mogli zabra� ze sob� do Francji. - I nikt si� nie dowie, �e przesz�y przez moje r�ce. Za murami rozlega�y si� ha�asy, okrzyki, �miechy. Robert d'Artois zbli�y� si� do okna. Na podw�rzu grupa murarzy wci�ga�a ci�ki klucz sklepienia. Ludzie ci�gn�li za sznury blok�w; inni, siedz�c na rusztowaniu, szykowali si� do uj�cia kamiennego bloku, a ca�� prac�, jak si� zdaje, wykonywali w �wietnym humorze. - Ach tak! - rzek� Robert d'Artois - wida�, �e kr�l Edward wci�� lubi murark�. Rozpozna� w�r�d robotnik�w Edwarda II, m�a Izabeli. By� to przystojny m�czyzna, lat oko�o trzydziestu, o faluj�cych w�osach, szerokich ramionach, gibkich biodrach. Jego aksamitny str�j poplamiony by� gipsem. - Ju� pi�tna�cie lat przebudowuj� Westmoutiers - z gniewem rzek�a Izabela. Podobnie jak ca�y dw�r wymawia�a z francuska Westmoutiers zamiast Westminster. - Od sze�ciu lat, od mego �lubu - podj�a - �yj� w�r�d kielni i zaprawy. Wci�� burzy si� to, co zbudowano przed miesi�cem. O nie, nie murark� on lubi, lecz murarzy. Czy my�licie, �e m�wi� do niego"Sire"? Nazywaj� go Edwardem, kpi� z niego, a on jest tym zachwycony. Prosz�, patrzcie! Na podw�rzu Edward II wydawa� rozkazy obejmuj�c za szyj� m�odego robotnika. Wok� kr�la panowa�a podejrzanie poufa�a atmosfera. - My�la�am - podj�a Izabela - �e za przyczyn� kawalera de Gaveston zazna�am najgorszego. Ten zuchwa�y i pysza�kowaty Bearne�czyk tak ow�adn�� moim m�em, i� zacz�� rz�dzi� kr�lestwem. Edward podarowa� mu wszystkie klejnoty z mojej �lubnej szkatu�y. Zaiste, w naszych rodzinach zapanowa� zwyczaj, �e klejnoty kobiet w ten czy inny spos�b staj� si� ozdob� m�czyzn. W obecno�ci krewniaka i przyjaciela Izabela mog�a wyzna� w�asne upokorzenia i troski. W istocie, obyczaje Edwarda II by�y znane ca�ej Europie. - Ubieg�ego roku baronowie i ja zdo�ali�my obali� Gavestona; �ci�to mu g�ow� i radowa�am si�, �e jego cia�o zgnije w Oxfordzie u dominikan�w. A jednak zdarza mi si�, kuzynie, �a�owa� rycerza Gavestona, bo od tego czasu, jakby przez zemst�, Edward �ci�ga do pa�acu najgorsz�, najpodlejsz� ho�ot�. Biega w Londynie po szynkach portowych, biesiaduje z w��cz�gami, pasuje si� z �adowaczami, na wy�cigach z koniuchami. Istotnie, pi�kne dla nas wydaje turnieje! W tym czasie kto chce, niech rz�dzi kr�lestwem, byle dostarcza� mu przyjemno�ci i z nim je dzieli�. Obecnie w �askach s� baronowie Despenser; ojciec rz�dzi synem, a ten jest �on� memu ma��onkowi. Edward ju� nie zbli�a si� do mnie, a je�li przypadkiem zab��dzi do mej �o�nicy, ogarnia mnie taki wstyd, �e nie mam dla niego nic pr�cz ch�odu. Spu�ci�a g�ow�. - Kr�lowa jest najn�dzniejsz� z poddanek, je�eli m�� jej nie kocha - dorzuci�a. - Wystarczy, aby zapewni�a nast�pstwo tronu; potem jej istnienie ju� si� nie liczy. Jaka� �ona barona, jaka mieszczka lub wie�niaczka znios�aby to, co ja musz� znosi�... bo jestem kr�low�. Ostatnia praczka w kr�lestwie ma wi�cej praw ni� ja; mo�e przyj�� i szuka� u mnie oparcia. - Moja kuzynko, moja pi�kna kuzynko, ja, ja ci chc� s�u�y� oparciem! - rzek� gor�co d'Artois. Ze smutkiem wzruszy�a ramionami, jak gdyby chcia�a powiedzie�: "C� mo�ecie dla mnie?" Stali naprzeciw siebie. Wyci�gn�� r�ce, uj�� j� za �okcie najdelikatniej, jak umia� i szepn��: - Izabelo... Po�o�y�a r�ce na ramionach olbrzyma. Spojrzeli na siebie i ogarn�o ich nieoczekiwane zmieszanie. D'Artois nagle dziwnie wzruszy� si� i sta� jakby skr�powany w�asn� si��, kt�rej ba� si� niezr�cznie u�y�. Gwa�townie zapragn�� po�wi�ci� tej kruchej kr�lowej w�asny czas, cia�o, �ycie. Po��da� jej gwa�townym, brutalnym pragnieniem, kt�rego nie umia� wyrazi�. Zazwyczaj jego upodobania nie poci�ga�y go do wybitnych kobiet i nie odznacza� si� wdzi�kiem w zalotach. - Za to czym kr�l gardzi, nie widz�c doskona�o�ci - rzek� - wielu m�czyzn na kl�czkach dzi�kowa�oby niebu. W waszym wieku, tak �wie�a, tak pi�kna, czy to mo�liwe, aby� by�a pozbawiona przyrodzonych rado�ci? Czy to mo�liwe, aby nikt nie ca�owa� tych warg? Aby te ramiona... to s�odkie cia�o... Ach, obdarz szcz�ciem jakiego� m�czyzn�, Izabelo, i obym ja nim zosta�! Do�� bezpo�rednio zmierza� w s�owach do tego, co spodziewa� si� uzyska�; jego wymowa nie przypomina�a pie�ni Guillaume'a, diuka Akwitanii. Lecz Izabela nie odrywa�a od niego wzroku. Ow�adn�� ni�, mia�d�y� swoj� postaci�. Pachnia� lasem, sk�r�, koniem i zbroj�. Nie mia� ani g�osu, ani aparycji uwodziciela, a jednak czu�a si� uwiedziona. By� prawdziwym m�czyzn�, brutalnym i gwa�townym samcem o gor�cym oddechu. Izabela czu�a, �e odbiega j� wola, i pragn�a ju� tylko oprze� g�ow� o t� pier� bawo�u i ulec... ugasi� to wielkie pragnienie... Dr�a�a nieco. Jednym ruchem uwolni�a si�. - Nie, Robercie! - wykrzykn�a. - Nie zrobi� tego, co tak bardzo wyrzucam moim bratowym. Nie chc�, nie mog�. Lecz gdy my�l� o tym, co sobie narzucam i czego sobie odmawiam, kiedy te �cierwa maj� szcz�cie nale�e� do m��w, kt�rzy ich tak kochaj�... Ach! Nie! Musz� by� ukarane, surowo ukarane! Pastwi�a si� w wyobra�ni nad winowajczyniami, poniewa� sama nie godzi�a si� zosta� winowajczyni�. Zn�w zasiad�a w wielkim d�bowym krze�le. Robert d'Artois zbli�y� si�. - Nie, Robercie - powt�rzy�a wyci�gaj�c r�ce. - Nie korzystajcie z mojej s�abo�ci, rozgniewaliby�cie mnie. Wyj�tkowa uroda wzbudza tyle� szacunku co majestat. Olbrzym us�ucha�. Lecz ta chwila nie mia�a si� ju� zatrze� w ich pami�ci. "Wi�c mog� by� kochana" - m�wi�a do siebie Izabela i odczu�a jakby wdzi�czno�� dla m�czyzny, kt�ry j� w tym upewni�. - Czy to wszystko, co mieli�cie mi powiedzie�, kuzynie, nie przywozicie �adnych innych wiadomo�ci? - rzek�a czyni�c wysi�ek, aby si� opanowa�. Robert d'Artois, kt�ry rozwa�a�, czy powinien dalej posuwa� zaloty, milcza� chwil�. - Tak, Pani - rzek� - mam tak�e pos�annictwo od waszego stryja Valois. Nowe wi�zy, jakie si� mi�dzy nimi zadzierzgn�y, nadawa�y inny pod�wi�k s�owom, nie mogli w pe�ni skupi� si� na tym, co m�wili. - Dygnitarze z zakonu templariuszy wkr�tce b�d� s�dzeni - m�wi� d'Artois. - Istnieje obawa, �e wasz chrzestny ojciec, wielki mistrz Jakub de Molay, zostanie skazany na �mier�. Dostojny Pan de Valois prosi was o list do kr�la, aby go sk�oni� do okazania �aski. Izabela nie odpowiedzia�a. Przyj�a sw� zwyk�� postaw� z podbr�dkiem wspartym na d�oni. - Jak�e go przypominacie w tej pozie - rzek� d'Artois. - Kogo? - Kr�la Filipa, waszego ojca. Podnios�a na niego oczy i zamy�li�a si�. - To, co postanawia kr�l, m�j ojciec, jest s�usznym postanowieniem - odpowiedzia�a wreszcie. - Mog� wkracza� w sprawy zwi�zane z honorem rodziny, ale nie w sprawy dotycz�ce rz�d�w kr�lestwa. - Jakub de Molay jest starym cz�owiekiem. By� szlachetny i by� wielki. Je�li pope�ni� b��dy, odpokutowa� za nie. Przypomnijcie sobie, Pani, �e trzyma� was do chrztu. Wierzajcie mi, raz jeszcze pope�niony zostanie wielki wyst�pek i raz jeszcze za spraw� Nogareta i Marigny'ego. Ci ludzie, kt�rzy wyszli z posp�lstwa, uderzaj�c w zakon, chcieli uderzy� w ca�e rycerstwo i wysokich baron�w. Kr�lowa by�a zak�opotana; sprawa wyra�nie j� przerasta�a. - Nie mog� o tym wyda� s�du - rzek�a - nie mog� o tym wyda� s�du. - Wiecie, �e mam wielki d�ug wobec waszego stryja; b�dzie mi wdzi�czny, je�li otrzymam od was ten list. A lito�� zawsze przystoi kr�lowej; niewie�cie to uczucie i zyska� wam mo�e tylko pochwa�y. Nikt wam nie zarzuci, �e macie twarde serce, bo otrzyma� ju� od was w�a�ciw� odpowied�. Uczy�cie to dla siebie samej, Izabelo, uczy�cie to dla mnie. U�miechn�a si� do niego. - Kryjecie sporo zr�czno�ci pod sk�r� wilko�aka, kuzynie Robercie. Id�cie, napisz� ten upragniony list i b�dziecie go mogli zabra� ze sob�. Kiedy odje�d�acie? - Kiedy rozka�ecie, kuzynko. - S�dz�, �e ja�mu�niczki zostan� dostarczone jutro. To szybko. W g�osie kr�lowej brzmia� �al. Zn�w spojrzeli na siebie i znowu Izabela zmiesza�a si�. - B�d� oczekiwa�a waszego pos�a�ca, aby si� dowiedzie�, czy mam wyruszy� do Francji. �egnajcie, m�j kuzynie. Zobaczymy si� przy wieczerzy. D'Artois po�egna� si�, a po jego wyj�ciu komnata wyda�a si� kr�lowej dziwnie cicha, jak g�rska dolina po przej�ciu huraganu. Izabela zamkn�a oczy i d�ug� chwil� siedzia�a nieruchoma. Ludzie powo�ani do odegrania decyduj�cej roli w historii narod�w najcz�ciej nie zdaj� sobie sprawy, jak si� w nich wciela zbiorowy los. Te dwie osobisto�ci, co pewnego marcowego popo�udnia 1314 roku prowadzi�y d�ug� rozmow� na zamku Westminster, nie mog�y sobie wyobrazi�, �e wskutek splotu ich czyn�w b�d� inicjatorami wojny mi�dzy Angli� a Francj�, kt�ra trwa� b�dzie przesz�o sto lat. II Wi�niowie z twierdzy Temple Mury pokrywa�y wykwity saletry. Przydymiona, ��tawa po�wiata wolno zst�powa�a do wykutej w podziemiu niskiej sali. Wi�zie�, kt�ry drzema� z r�kami z�o�onymi pod brod�, zadr�a� i nagle wyprostowa� si� przera�ony z gwa�townie bij�cym sercem. Ujrza� porann� mg��, sp�ywaj�c� przez w�ziutkie okienko. Nas�uchiwa�. Uchwyci� wyra�ny, cho� przyt�umiony grubymi murami, g�os wzywaj�cych na jutrzni� dzwon�w, paryskich dzwon�w z Saint-Martin, Saint-Merry, Saint-Germain- l'Auxerrois, Saint-Eustache i Notre-Dame; wiejskich dzwon�w z wiosek: Courtille, Clignancourt i Mont-Martre. Wi�zie� nie dos�ysza� niczego, co mog�oby w nim wzbudzi� niepok�j. Jedynie d�awi�ca trwoga kaza�a mu si� zerwa�, trwoga, kt�r� odnajdywa� przy ka�dym przebudzeniu, podobnie jak w ka�dym �nie odnajdywa� koszmar. Wzi�� z ziemi drewnian� miseczk� i wypi� spory �yk wody, aby ukoi� gor�czk�, kt�ra go nie opuszcza�a od wielu, wielu dni. Wypiwszy, zaczeka�, a� woda si� ustoi, i pochyli� si� nad ni� jak nad zwierciad�em. Zdo�a� uchwyci� niewyra�ny i ciemny obraz stuletniego starca. Wpatrywa� si� tak kilka chwil, szukaj�c tego, co pozosta�o z jego dawnego wygl�du w chwiej�cej si� na wodzie twarzy, w brodzie praszczura, w d�ugim wychudzonym nosie, w zapad�ych bezz�bnych ustach dr��cych na dnie miseczki. P�niej podni�s� si� wolno, post�pi� dwa kroki, a� poczu�, jak napina si� �a�cuch skuwaj�cy go z murem. I nagle zawy�: - Jakub de Molay! Jakub de Molay! Ja jestem Jakub de Molay! Nikt mu nie odpowiedzia�; nikt nie m�g� mu odpowiedzie�. Ale musia� wykrzycze� w�asne imi�, aby nie straci� zmys��w, aby sobie przypomnie�, �e to on dowodzi� armiami, rz�dzi� prowincjami, dzier�y� w�adz� r�wn� monarszej i �e do ostatniego tchnienia b�dzie wci��, nawet w tej ciemnicy, wielkim mistrzem rycerskiego zakonu templariuszy. Spostrzeg�, �e przez nadmiar okrucie�stwa czy te� na po�miewisko, wyznaczono mu na wi�zienie nisk� sal� w wielkiej wie�y pa�acu Temple, macierzystej siedzibie zakonu. - I bo w�a�nie ja kaza�em odnowi� t� wie��! - wykrzykn�� z gniewem wielki mistrz, uderzaj�c pi�ci� w mur. Ruch ten wydar� mu okrzyk. Zapomnia�, �e kciuk zmia�d�ono mu na torturach. Ale jakie� miejsce na jego ciele nie by�o ran� lub siedliskiem b�lu? Krew �le kr��y�a w cz�onkach, cierpia� z powodu okropnych kurczy, odk�d poddano go torturze hiszpa�skich trzewik�w... Nogi mia� wtedy uj�te w d�bowe deski, kt�re oprawcy zaciskali, wbijaj�c kliny m�otem; s�ucha� ch�odnego, nalegaj�cego g�osu Wilhelma de Nogaret, stra�nika kr�lewskich piecz�ci, kt�ry namawia� go, aby si� przyzna�. Przyzna� do czego?... Zemdla�. Na pooranym, poszarpanym ciele brud, wilgo�, brak po�ywienia dokona�y swego dzie�a. Lecz ze wszystkich przebytych tortur z pewno�ci� najokropniejsze by�o "wyci�ganie". Podniesiono go na sznurze od bloku pod powa��, a u prawej nogi mia� przywieszony ci�ar wagi stu osiemdziesi�ciu funt�w. I wci�� z�owrogi g�os Wilhelma de Nogaret: "Ale� wyznajcie, panie..." A poniewa� uparcie zaprzecza�, oprawcy ci�gn�li coraz silniej, coraz szybciej, od ziemi po sklepienie. Czuj�c, �e cz�onki rozst�puj� si�, stawy roz��czaj�, brzuch i piersi p�kaj�, pocz�� krzycze�, i� wyzna, tak, wszystko, ka�d� zbrodni�, wszystkie zbrodnie �wiata. Tak, templariusze uprawiali sodomi�; tak, aby wst�pi� do zakonu, musieli plu� na krzy�; tak, wielbili bo�ka o g�owie kota; tak, oddawali si� magii, czarom, czci diab�a; tak, sprzeniewierzali powierzone im fundusze; tak, pod�egali do spisku przeciw papie�owi i kr�lowi... I co jeszcze? Jakub de Molay zastanawia� si�, jak m�g� to wszystko prze�y�. Zapewne dlatego, �e tortury umiej�tnie dawkowano, nigdy nie posuwano ich tak daleko, by spowodowa� �mier�, ale i dlatego, �e stary rycerz, zahartowany w �wiczeniach z broni� i wojnie, mia� wi�cej odporno�ci ni� sam przypuszcza�. Ukl�k�, skierowa� oczy na jasny promie� w okienku. - Panie m�j i Bo�e - rzek� - dlaczego mniej si�y wla�e� w moj� dusz� ni� w pow�ok� cielesn�? Czy by�em godny sta� na czele zakonu? Pozwoli�e� mi popa�� w tch�rzostwo, oszcz�d� mi, Panie Bo�e, abym nie popad� w szale�stwo. Ju� nie potrafi� wi�cej zdzier�y�, ju� nie potrafi�. Od siedmiu lat zakuty w �a�cuchy wychodzi� tylko, gdy prowadzono go przed komisje �ledcze, gdzie musia� znosi� pogr�ki legist�w, ka�dy nacisk teolog�w. Rzeczywi�cie, przy podobnym trybie post�powania m�g� l�ka� si� ob��du. Wielki mistrz cz�sto traci� poczucie czasu. Aby si� czym� zaj��, usi�owa� oswoi� par� szczur�w, kt�ra co noc przychodzi�a dojada� resztki chleba. Przechodzi� od gniewu do �ez, od napad�w dewocji do ��dzy gwa�tu, od ot�pienia do furii. - Niech za to sczezn�, niech za to sczezn� - powtarza� sobie. Kto mia� sczezn��? Klemens, Wilhelm, Filip... Papie�, stra�nik piecz�ci, kr�l. Niech pomr�; Molay nie wiedzia� w jaki spos�b, ale na pewno w okropnych m�kach, aby odpokutowa� za swoje zbrodnie. I bez ustanku prze�uwa� te trzy nienawistne imiona. Wci�� na kl�czkach, z brod� uniesion� ku okienku, wielki mistrz wyszepta�: - Dzi�ki ci, Panie m�j i Bo�e, �e� mi pozostawi� nienawi��. Jedyna to si�a zdolna mnie jeszcze podtrzyma�. Z trudem podni�s� si� i powr�ci� na kamienn� przytwierdzon� do �ciany �aw�, kt�ra mu s�u�y�a jednocze�nie za krzes�o i �o�e. Kt� m�g� sobie kiedykolwiek wyobrazi�, �e do tego dojdzie. Bezustannie powraca� my�l� ku m�odo�ci, gdy przed pi��dziesi�ciu laty jako m�odzieniec opuszcza� zbocza rodzinnej Jury, aby goni� za wielk� przygod�. Jak wszyscy m�odsi synowie szlacheckich rodzin w owym czasie, marzy�, �e przywdzieje d�ugi, bia�y p�aszcz z czerwonym krzy�em - czcigodny str�j zakonu. Sama nazwa - templariusz - przywo�ywa�a obraz orientalnej epopei: statk�w o wyd�tych �aglach �migaj�cych po zawsze b��kitnych morzach, szar� konnych po piaskach pustyni, skarb�w Arabii, wykupionych je�c�w, szturmem zdobytych i spl�drowanych miast, olbrzymich obronnych zamk�w. Wie�� g�osi�a, �e templariusze posiadaj� ukryte porty, sk�d wyp�ywaj� ku nieznanym l�dom... I Jakub de Molay prze�y� sw�j sen; �eglowa�, walczy�, zamieszkiwa� wielkie, p�owe fortece; dumnie kroczy� po ulicach pachn�cych korzeniami i kadzid�em, przybrany w przepyszny p�aszcz, kt�rego fa�dy opada�y po z�ote ostrogi. Wzni�s� si� w hierarchii zakonu wy�ej, ni� �mia� kiedykolwiek zamarzy�, przeszed� przez wszystkie stopnie, aby wreszcie, z wyboru braci, obj�� najwy�szy urz�d wielkiego mistrza Francji oraz Kraj�w Zamorskich i dow�dztwo nad pi�tnastu tysi�cami rycerzy. I to wszystko ko�czy�o si� w lochu, w tej zgnili�nie, w tej n�dzy. Rzadko los wynosi� kogo� tak wysoko, a potem rzuca� w tak g��bokie poni�enie. Jakub de Molay rysowa� w�a�nie ogniwem �a�cucha na pokrywaj�cej mur saletrze niewyra�ne kreski, maj�ce oznacza� litery "Jeruzalem", gdy us�ysza� ci�kie kroki i szcz�k broni na schodach wiod�cych do ciemnicy. Zn�w ogarn�a go trwoga, lecz teraz ju� uzasadniona. Drzwi otworzy�y si� ze zgrzytem; Molay spostrzeg� za dozorc� czterech �ucznik�w w sk�rzanych tunikach z w��czniami w d�oniach. Oddech otacza� ich twarze bia�ym oparem. - Przyszli�my po was, panie - rzek� jeden z nich. Molay powsta� bez s�owa. Dozorca zbli�y� si� i mocnymi uderzeniami m�ota i d�uta rozerwa� ogniwa ��cz�ce �a�cuch z �elaznymi obr�czami, kt�re zaciska�y kostki wi�nia. Ten zebra� na ramionach sw�j chlubny p�aszcz - dzi� ju� tylko szarawy �achman; krzy� na ramieniu rozsypywa� si� w strz�py. W chwiej�cym si�, wyczerpanym starcu, kt�ry z nogami obci��onymi �elazem wst�powa� po stopniach wie�y, pozosta� jeszcze cie� wodza, co z Cypru dowodzi� ca�ym chrze�cija�stwem Wschodu. "Panie m�j i Bo�e, u�ycz mi si�y... - szepta� w duszy. - U�ycz mi troch� si�y." I �eby odnale�� t� si��, powtarza� imiona trzech wrog�w: Klemens, Wilhelm, Filip... Mg�a wype�nia�a obszerne podw�rze Temple, osadza�a czapy na wie�yczkach obwodowego muru, w�lizgiwa�a si� mi�dzy blanki, owija�a wat� strza�� na ko�ciele zakonu. Stu �o�nierzy z broni� u nogi otacza�o wielki, kwadratowy, otwarty w�z. Przez mury dociera� zgie�k Pary�a, a niekiedy rozlega�o si� pe�ne rozdzieraj�cego smutku r�enie konia. W �rodku podw�rza pan Alain de Pareilles, kapitan kr�lewskich �ucznik�w, cz�owiek, kt�ry asystowa� przy wszystkich egzekucjach i towarzyszy� wszystkim skaza�com na s�d i m�k�, chodzi� wolnym krokiem z wyra�nie znudzon� min�. W�osy koloru stali opada�y mu w kr�tkich kosmykach na kwadratowe czo�o. Mia� na sobie kolczug�, miecz u boku, pod pach� trzyma� he�m. Odwr�ci� si� s�ysz�c kroki wielkiego mistrza, kt�ry na jego widok uczu�, �e blednie, o ile jeszcze m�g� zbledn��. Zazwyczaj, z okazji przes�uchiwa�, nie roztaczano tak wielkiej pompy; nie bywa�o ani wozu, ani tylu zbrojnych. Kilku kr�lewskich sier�ant�w przychodzi�o po oskar�onych i najcz�ciej o zmierzchu przewozi�o ich bark� na drugi brzeg Sekwany. - Wi�c sprawa jest os�dzona? - zapyta� Molay kapitana �ucznik�w. - Tak jest, panie - odpowiedzia� kapitan. - Czy nie wiecie, m�j synu - zapyta� Molay po pewnym wahaniu - jaka jest tre�� wyroku? - Nie wiem, panie; otrzyma�em rozkaz, by przyprowadzi� was do Notre-Dame na jego odczytanie. Zapanowa�a cisza, potem Jakub de Molay jeszcze zapyta�: - Jaki mamy dzi� dzie�? - Poniedzia�ek po �wi�tym Grzegorzu. Oznacza�o to dzie� 18 marca, 18 marca 1314 roku. "Czy prowadz� mnie na �mier�"? - rozmy�la� Molay. Drzwi wie�y otworzy�y si� ponownie i pod eskort� stra�y wyszli trzej inni dostojnicy: generalny wizytator, prowincja� Normandii i komandor Akwitanii. W�osy ich r�wnie� by�y bia�e, brody zmierzwione, a cia�a gin�y w strz�pach p�aszczy; chwil� stali nieruchomo, mrugaj�c oczami, podobni wielkim nocnym ptakom o�lepionym przez �wiat�o. Pierwszy, prowincja� Normandii, Galfryd de Charnay, pl�cz�c si� w kajdanach, rzuci� si� do wielkiego mistrza, by go u�ciska�. D�ugoletnia przyja�� ��czy�a obu m��w; Jakub de Molay wi�d� przez wszystkie szczeble hierarchii zakonnej o dziesi�� lat m�odszego Charnaya i widzia� w nim swego nast�pc�. Charnay mia� czo�o przeci�te g��bok� blizn� i skrzywiony nos - pozosta�o�� dawnej potyczki, gdy cios szabl� rozwali� mu he�m. Ten twardy cz�owiek, o twarzy wojn� rze�bionej, wtuli� czo�o w rami� wielkiego mistrza, aby ukry� �zy. - Odwagi, m�j bracie, odwagi - rzek� �ciskaj�c go w ramionach Molay. - Odwagi, moi bracia - powt�rzy� �ciskaj�c dw�ch nast�pnych dostojnik�w. Zbli�y� si� dozorca. - Przys�uguje wam prawo zdj�cia kajdan, panowie - powiedzia�. Wielki mistrz roz�o�y� r�ce znu�onym i gorzkim gestem. - Nie mam denara - odpowiedzia�. Przy ka�dym bowiem wyj�ciu za zdj�cie kajdan templariusze musieli dawa� denara z wyp�acanego im na ka�dy dzie� solda; z reszty obowi�zani byli op�aca� n�dzne po�ywienie, s�om� w piwnicy, pranie koszul. Dodatkowe okrucie�stwo, doskonale dopasowane do stylu post�powania Nogareta!... Byli oskar�eni ale nie skazani; zatem przys�ugiwa�o im strawne, lecz tak obrachowane, �e po�cili cztery dni na tydzie�, spali na kamieniu i gnili w brudzie. Galfryd de Charnay wyj�� ze starej sk�rzanej sakwy, zawieszonej u pasa, dwa denary, jakie mu jeszcze pozosta�y, i rzuci� je na ziemi�, jeden za swoje kajdany, drugi za wielkiego mistrza. - Bracie! - zawo�a� Jakub de Molay, odmawiaj�c gestem. - Na co mi si� mo�e przyda� teraz... - odpowiedzia� Charnay - zg�d�cie si�, bracie; nawet na to nie zas�u�y�em. - Rozkuwaj� nas, mo�e to dobry znak - powiedzia� generalny wizytator, - By� mo�e papie� postanowi� nas u�askawi�. Przez resztk� wybitych z�b�w s�owa dobywa�y si� ze �wistem. Obrzmia�e r�ce dr�a�y. Wielki mistrz wzruszy� ramionami i wskaza� na stu �ucznik�w stoj�cych w szeregu. - Przygotujmy si� na �mier�, m�j bracie - powiedzia�. - Patrzcie, patrzcie, co mi zrobili - odchylaj�c r�kaw, j�kn�� komandor Akwitanii. - Wszyscy byli�my katowani - rzek� wielki mistrz. Odwr�ci� oczy jak zawsze, gdy przypominano mu tortury. Za�ama� si�, podpisa� fa�szywe zeznania i tego sobie nie wybaczy�. Przebieg� wzrokiem olbrzymi obszar, kt�ry by� siedzib� i symbolem pot�gi zakonu. "Po raz ostatni..." - pomy�la�. Po raz ostatni ogl�da ten pot�ny zesp� budowli z baszt�, ko�cio�em, pa�acami, domami, podw�rcami i sadami, prawdziw� fortec� w sercu Pary�a. To tu od dw�ch wiek�w �yli templariusze, tu modlili si�, spali, s�dzili, liczyli, decydowali o dalekich wyprawach; tu d�ugo spoczywa� Skarb kr�lestwa Francji, powierzony ich pieczy i zarz�dowi; i tu tak�e powr�cili po nieszcz�snych wyprawach �wi�tego Ludwika, po utracie Palestyny, wiod�c za sob� giermk�w, je�d�c�w na koniach arabskich, czarnych niewolnik�w, mu�y ob�adowane z�otem. Jakub de Molay mia� w oczach ten powr�t zwyci�onych, kt�ry zachowa� jeszcze blask epopei. "Stali�my si� ju� niepotrzebni, a nie wiedzieli�my o tym - my�la� wielki mistrz. - Wci�� m�wili�my o nowych wyprawach krzy�owych i odzyskaniu... Mo�e mieli�my zbyt wiele pychy i nieuzasadnionych przywilej�w." Ze sta�ej milicji chrze�cija�stwa przeistoczyli si� we wszechw�adnych bankier�w Ko�cio�a i kr�l�w. Licz�c na wielu d�u�nik�w, stwarza si� wielu wrog�w. Ach! Z pewno�ci� kr�l dobrze przeprowadzi� manewr! Zaprawd�, mo�na by�o ustali� pocz�tek dramatu na dzie�, w kt�rym Filip Pi�kny poprosi� o przyj�cie do zakonu z oczywistym zamiarem obj�cia urz�du wielkiego mistrza. Kapitu�a odpowiedzia�a odmow�, wynios�� i bezapelacyjn�. "Czy pope�ni�em b��d? - po raz setny zapytywa� siebie Jakub de Molay. - Czy nie by�em zazdrosny o w�adz�? Ale� nie; nie mog�em post�pi� inaczej. Nasza religia by�a wyra�na, zabrania�a przyjmowania do komandorii panuj�cych ksi���t." Kr�l Filip nigdy nie zapomnia� tej pora�ki. Zacz�� dzia�a� podst�pem, w dalszym ci�gu okazuj�c Jakubowi de Molay �yczliwo�� i przyja��. Czy wielki mistrz nie by� chrzestnym ojcem jego c�rki? Czy� wielki mistrz nie by� podpor� kr�lestwa? Wkr�tce, z polecenia kr�la Skarb przeniesiono z wie�y Temple do wie�y Luwru. W tym samym czasie zmanipulowano skryt�, jadowit� kampani� oszczercz� przeciw templariuszom. Opowiadano i kazano powtarza� w miejscach publicznych i na rynkach, �e to oni spekuluj� na ziarnie, �e to oni s� odpowiedzialni za kl�ski g�odowe, �e wi�cej my�l� o powi�kszaniu d�br ni� odebraniu poganom grobu Chrystusa. Poniewa� u�ywali prostego �o�nierskiego j�zyka, oskar�ono ich o blu�nierstwa. Przyj�o si� nawet powiedzenie "klnie jak templariusz". Kr�tka droga dzieli blu�nierc� od heretyka. Twierdzono, �e ich obyczaje s� niezgodne z natur�, a ich czarni niewolnicy uprawiaj� czary. "Zapewne, nie wszyscy nasi bracia �yli jak �wi�ci, bardzo wielu szkodzi�a bezczynno��." Opowiadano zw�aszcza, �e podczas ceremonii przyjmowania do zakonu zmuszano neofit�w, aby zapierali si� Chrystusa i pluli na krzy�, oraz poddawano ich spro�nym praktykom. Pod pozorem st�umienia tych pog�osek, Filip zaproponowa� wielkiemu mistrzowi wszcz�cie �ledztwa w obronie czci zakonu. "I ja si� zgodzi�em... - my�la� Molay. - Haniebnie nadu�yto mojej dobrej wiary, zosta�em oszukany." Bowiem pewnego pa�dziernikowego dnia1307... Ach, jak dobrze Molay pami�ta� ten dzie�... "To by� pi�tek 13... Jeszcze w przeddzie� �ciska� mnie i nazywa� swym bratem, wyznaczy� pierwsze miejsce na pogrzebie swojej bratowej, cesarzowej Konstantynopola..." Tak wi�c, w pi�tek 13 pa�dziernika 1307, kr�l Filip przygotowawszy uprzednio pot�n� ob�aw�, kaza� zagarn�� o �wicie, w imieniu Inkwizycji pod zarzutem herezji, wszystkich templariuszy Francji. A stra�nik piecz�ci Nogaret osobi�cie przyszed� pojma� w macierzystej siedzibie Jakuba de Molay i stu czterdziestu rycerzy... Wielki mistrz zadr�a� us�yszawszy rzucony rozkaz. �ucznicy zwarli szeregi. Pan Alain de Pareilles w�o�y� he�m; �o�nierz trzyma� jego konia i podawa� mu strzemi�. - Chod�my - rzek� wielki mistrz. Popchni�to wi�ni�w do wozu. Molay wsiad� pierwszy. Komandor Akwitanii, rycerz, kt�ry odpar� Turk�w spod Saint-Jean-d'Acre, zdawa�o si�, popad� w ot�pienie. Trzeba go by�o wsadzi� na w�z. Generalny wizytator bez przerwy porusza� wargami. Kiedy z kolei Galfryd de Charnay wdrapa� si� na w�z, gdzie� od strony stajni zawy� z ukrycia pies. P�niej ci�ki w�z, szarpni�ty przez ustawione rz�dem cztery konie, ruszy�. Otworzy�a si� wielka brama i rozleg� straszliwy wrzask. Kilka setek os�b - wszyscy mieszka�cy dzielnicy Temple i s�siednich dzielnic - t�oczy�o si� przy marach. �ucznicy ze szpicy musieli otworzy� drog� uderzeniami r�koje�ci w��czni. - Miejsce dla ludzi kr�la! - krzyczeli �ucznicy. Alain de Pareilles na koniu, wyprostowany, z min� oboj�tn� i niezmiennie znudzon�, g�rowa� nad t�umem. Ale gdy ukazali si� templariusze, wrzask z nag�a opad�. Widok tych czterech starych, wychudzonych m�czyzn, kt�rych obroty pe�nych k� rzuca�y jednych na drugich, wprawi� pary�an w nieme os�upienie, wywo�uj�c nagle wsp�czucie. Zaraz potem rozleg�y si� okrzyki: "Na �mier�! Na �mier� heretyk�w!", rzucane przez kr�lewskich sier�ant�w wmieszanych w t�um. A lizusy, zawsze gotowi krzycze� na rozkaz i burzy� si�, gdy nic im nie grozi, zacz�li ch�rem gard�owa�: - Na �mier�! - Z�odzieje! - Ba�wochwalcy! - Widzicie ich! Dzi� ju� nie s� tacy dumni, ci poganie. Na �mier�! Obelgi, szyderstwa, pogr�ki bieg�y wzd�u� pochodu. W�ciek�o�� jednak os�ab�a. Ogromna wi�kszo�� t�umu nadal wci�� milcza�a, a to milczenie, cho� ostro�ne, by�o przecie� wymowne. W ci�gu siedmiu lat bowiem zmieni�y si� uczucia ludu. Wiedzia�, jak prowadzono proces. Widzia�, jak templariusze u bram ko�cielnych pokazywali przechodniom ko�ci po�amane na torturach. W wielu miastach Francji widzia� rycerzy umieraj�cych dziesi�tkami na stosach. Wiedzia�, �e niekt�re komisje ko�cielne odm�wi�y wydania wyrok�w skazuj�cych i dla doko�czenia dzie�a trzeba by�o mianowa� nowych pra�at�w, jak na przyk�ad brata pierwszego ministra Marigny'ego. Opowiadano, �e nawet sam papie� Klemens V ust�pi� wbrew w�asnej woli, gdy� by� zale�ny od kr�la i l�ka� si�, �e spotka go los jego poprzednika Bonifacego, spoliczkowanego na tronie. Wreszcie w ci�gu siedmiu lat ziarna nie przyby�o, chleb jeszcze podro�a� i musiano przyzna�, �e nie by�a to ju� wina templariuszy. Dwudziestu pi�ciu �o�nierzy z przewieszonymi �ukami i w��czniami na ramieniu post�powa�o przed w�zkiem, po dwudziestu pi�ciu sz�o z ka�dej jego strony i tylu� zamyka�o poch�d. "Ach, gdyby mie� jeszcze troch� si�y w mi�niach" - my�la� wielki mistrz. Maj�c dwadzie�cia lat skoczy�by na �o�nierza, wyrwa� mu w��czni� i usi�owa� umkn�� albo bi�by si� do ostatniego tchu. Za jego plecami brat wizytator mrucza� przez wybite z�by: - Oni nas nie ska��. Nie mog� uwierzy�, aby nas skazali. Ju� nie jeste�my niebezpieczni. Komandor Akwitanii za�, ockn�wszy si� z ot�pienia, m�wi�: - Jak to przyjemnie wyj��. Jak przyjemnie oddycha� �wie�ym powietrzem. Nieprawda�, bracie? Prowincja� Normandii dotkn�� ramienia wielkiego mistrza. - M�j panie bracie - rzek� cicho - widz�, jak ludzie p�acz� i czyni� znak krzy�a. Nie jeste�my osamotnieni w naszej kalwarii. - Ci ludzie mog� nas nawet �a�owa�, lecz nie mog� nic zrobi�, by nas ocali� - odpowiedzia� Jakub de Molay. - Innych szukam twarzy. Prowincja� poj�� ostatni�, nieuzasadnion� nadziej�, kt�rej czepia� si� wielki mistrz. Instynktownie sam j�� bacznie �ledzi� t�um. Albowiem z pi�tnastu tysi�cy rycerzy zakonnych znaczna cz�� usz�a przed aresztowaniami 1307 roku. Jedni schronili si� w klasztorach, inni zrzucili habit i �yli w ukryciu po wsiach i miastach; jeszcze inni dotarli do Hiszpanii, gdzie kr�l Aragonii, wbrew rozkazom kr�la Francji i papie�a, pozostawi� templariuszom ich komandorie i za�o�y� dla nich nowy zakon. Byli i tacy, kt�rych nieliczne, wzgl�dnie wyrozumia�e s�dy odda�y pod stra� szpitalnikom. Wielu z tych dawnych rycerzy, utrzymuj�c mi�dzy sob� ��czno��, utworzy�o rodzaj tajnej sieci. I Jakub de Molay m�wi� sobie, �e mo�e... Mo�e zawi�za� si� spisek... Mo�e gdzie� na trasie, na rogu ulicy Blancs-Manteaux lub ulicy Bretonnerie, albo ko�o klasztoru Saint-Merry pojawi si� grupa ludzi i dobywaj�c bro� spod po�y runie na �ucznik�w, a inni sprzysi�eni, stoj�c w oknach, rzuc� pociski. W�zek postawiony w poprzek drogi zablokuje przej�cie i wywo�a ostateczny pop�och... "I po c� by dawni bracia mieli to robi�? - my�la� Molay. - Aby uwolni� swego wielkiego mistrza, kt�ry ich zdradzi�, zapar� si� zakonu, za�ama� na torturach..." Mimo to uporczywie obserwowa� t�um, lecz jak si�gn�� wzrokiem widzia� tylko ojc�w z dzie�mi na ramionach, z dzie�mi, kt�re p�niej s�ysz�c s�owo templariusz, przypomn� sobie tylko czterech brodatych i trz�s�cych si� starc�w, otoczonych zbrojnymi jak z�oczy�cy. Wizytator generalny �wiszcz�c m�wi� co� do siebie, a bohater spod Saint-Jean-d'Acre powtarza�, jak to przyjemnie przechadza� si� rankiem. Wielki mistrz czu�, �e budzi si� w nim ten sam na wp� ob��kany gniew, kt�ry tak cz�sto ogarnia� go w wi�zieniu, ka��c wy� i wali� w mur. Na pewno pope�ni co� gwa�townego i straszliwego... nie wiedzia� co... ale musi czego� dokona�. Przyjmowa� swoj� �mier� prawie jak wyzwolenie; lecz nie chcia� umiera� wbrew sprawiedliwo�ci ani tak zbezczeszczony. Dawny rycerski nawyk po raz ostatni o�ywia� jego star� krew. Chcia� umrze� walcz�c. Poszuka� r�ki Galfryda de Charnay, przyjaciela, towarzysza broni, ostatniego dzielnego cz�owieka, jakiego mia� u boku, i u�cisn�� jego d�o�. Prowincja� Normandii dostrzeg�, jak na zapad�ych skroniach wielkiego mistrza nabrzmiewaj� t�tnice podobne b��kitnym w�ykom. Poch�d dotar� do mostu Notre-Dame. III Synowie kr�la Smakowity zapach rozgrzanego mas�a, m�ki i miodu unosi� si� nad plecion� tac�. - Gor�ce placki, gor�ce! Dla wszystkich nie starczy! Chod�cie, zacni mieszczanie! Zajadajcie! Gor�ce placki! - wo�a� handlarz, uwijaj�c si� ko�o stoj�cego na �wie�ym powietrzu pieca. Robi� wszystko naraz: wa�kowa� ciasto, wyci�ga� z ognia upieczone placki, wydawa� pieni�dze, pilnowa�, aby wyrostki nie �ci�ga�y ciastek. - Gor�ce placki! Tak by� zaj�ty, �e nie zauwa�y� klienta, kt�ry bia�� r�k� wsun�� miedziaka, p�ac�c za z�ocisty, chrupi�cy, zwini�ty w ro�ek nale�nik. Ujrza� tylko, jak ta sama r�ka odk�ada ro�ek z odgryzionym jednym k�skiem. - Patrzcie, jaki delikacik - rzek� handlarz podsycaj�c ogie�. - Daje si� takim czyst� pszeniczk� i mase�ko z Vaugirard... Nagle wyprostowa� si�, otworzy� usta i ostatnie s�owa utkwi�y mu w gardle na widok klienta, do kt�rego przemawia�. Ten bardzo wysoki m�czyzna o bladych i ogromnych oczach, odziany w bia�� opo�cz� i p�d�ug� tunik�... Nim handlarz zd��y� zgi�� si� w uk�onie lub wyj�ka� przeprosiny, cz�owiek w bia�ej opo�czy ju� si� oddali�, wi�c z bezw�adnie zwisaj�cymi r�kami, nie bacz�c, �e przypala si� blacha pe�na plack�w, patrzy�, jak tamten znika w t�umie. Zdaniem podr�nych, kt�rzy zwiedzili Afryk� i Wsch�d, handlowe ulice Cite przypomina�y bardzo bazary miast arabskich. To samo mrowie ludzi, takie same przytulone do siebie malutkie kramiki, te same zapachy sma�onego t�uszczu, korzeni i sk�ry i ten sam powolny krok kupuj�cych, kt�ry tamowa� przej�cie os�om i tragarzom. Ka�da ulica, ka�dy zau�ek mia�y swoj� specjalno��, swoje odr�bne rzemios�o: tu tkacze, kt�rych warsztaty sta�y na ty�ach sklepik�w, tam szewcy stukali w �elazne kopyta, troch� dalej siodlarze ci�gn�li dratw� po szydle, a jeszcze dalej stolarze wytaczali n�ki do sto�k�w. By�a ulica Ptasia, ulica Zielarska i Warzywna, ulica Kowalska, rozbrzmiewaj�ca stukiem kowade�. Z�otnicy pracowali przy swych tygielkach na nadbrze�u, kt�re nosi�o ich imi�. Pomi�dzy domami i lepiankami o nachylonych ku sobie dachach wida� by�o w�skie pasma nieba. Ziemi� pokrywa�o cuchn�ce b�oto, z kt�rego ludzie zale�nie od stanu wyci�gali bose nogi, drewniaki lub sk�rzane trzewiki. Wysoki m�czyzna w bia�ej opo�czy powoli posuwa� si� naprz�d w ci�bie, z r�kami za�o�onymi do ty�u, jakby nie�wiadom, �e go potr�caj�. Wielu przechodni�w zreszt� ust�powa�o mu z drogi i wita�o uk�onem. Odpowiada� lekkim skinieniem g�owy. Mia� postaw� atlety; rudoblond l�ni�ce w�osy, na ko�cach zwini�te w loki, spada�y mu prawie na ko�nierz, okalaj�c twarz o regularnych, rzadkiej pi�kno�ci rysach. Trzech kr�lewskich sier�ant�w w niebieskiej odzie�y trzymaj�c pod pach� kije zako�czone kwiatem lilii, post�powa�o w pewnej odleg�o�ci za tym przechodniem, nie trac�c go nigdy z oczu, zatrzymuj�c si�, kiedy przystawa�, i ruszaj�c w �lad za nim. Nagle m�ody cz�owiek w bogato szamerowanym, wci�tym w pasie kaftanie, poci�gni�ty przez trzy wielkie charty, kt�re prowadzi� na smyczy, wypad� z uliczki i zderzaj�c si� z przechodniem omal go nie obali�. Charty spl�ta�y si�, zacz�y szczeka�. - Ale� uwa�ajcie, dok�d idziecie! - wykrzykn�� m�odzieniec z wyra�nym w�oskim akcentem. - Ma�y w�os, a wpadliby�cie na moje psy. Cieszy�bym si�, gdyby was pogryz�y. Niskiego wzrostu, zgrabny, mia� najwy�ej osiemna�cie lat, czarne oczy i subtelny podbr�dek; wysila� g�os, aby uchodzi� za doros�ego. Rozpl�tuj�c smycz ci�gn��: - Non si puo vedere un cretino peggiore...* (* Trudno spotka� wi�kszego kretyna...) Ale ju� otoczy�o go trzech sier�ant�w; jeden z nich uj�� go za rami� i szepn�� co� do ucha. Natychmiast m�odzieniec zdj�� czapk� i zgi�� si� w pe�nym szacunku uk�onie. Na uboczu zebra�a si� milcz�ca grupka. - Jakie pi�kne psy go�cze. Do kogo nale��? - zapyta� przechodzie�, przygl�daj�c si� ch�opcu wielkimi, ch�odnymi oczami. - Do mego wuja, bankiera Tolomei... do waszych us�ug - odpowiedzia� m�odzieniec, k�aniaj�c si� po raz drugi. Cz�owiek w bia�ym kapturze bez s�owa ruszy� dalej. Gdy ju� si� nieco oddali�, a za nim sier�anci, ludzie zebrani wok� m�odego W�ocha wybuchn�li �miechem. Ch�opak nie rusza� si� z miejsca i jakby z trudem trawi� sw�j nietakt; nawet psy sta�y cicho. - Doskonale! Jak mu zrzed�a mina! - pod�miewali si� ludzie. - Patrzcie! O ma�o nie obali� kr�la na ziemi�, a na dodatek go skl��. - Przygotuj si� na nocleg w wi�zieniu, ch�opaczku, i na trzydzie�ci bat�w. W�och obruszy� si� na szyderc�w. - Wielka rzecz! Nigdy go nie widzia�em, jak�e go mog�em rozpozna�? i zrozumcie, poczciwi ludzie, pochodz� z kraju, gdzie nie ma kr�la, kt�remu trzeba schodzi� z drogi. W mojej rodzinnej Sienie ka�dy obywatel mo�e zosta� kr�lem. A kto chce si� zmierzy� z Gucciem Baglionim, niech tylko powie s��wko. Swoje nazwisko rzuci� jak wezwanie. Skora do zadra�ni�cia duma Toska�czyka przy�mi�a mu wzrok. U boku mia� rze�biony sztylet. Nikt nie nalega�, m�odzieniec strzeli� palcami, �eby pop�dzi� psy i ruszy� dalej, ju� mniej pewny siebie, ni� chcia� to okaza�, rozmy�laj�c, czy jego g�upota nie poci�gnie za sob� przykrych nast�pstw. Bo oto popchn�� samego kr�la, Filipa Pi�knego. Monarcha ten, z kt�rym �aden kr�l nie m�g� si� r�wna�, lubi� przechadza� si� po swoim mie�cie jak zwyk�y mieszczanin, pyta� o ceny, kosztowa� owoc�w, maca� tkaniny, przys�uchiwa� si� pogwarkom. Mierzy� t�tno swego ludu. Czasem cudzoziemcy zwracali si� do niego, pytaj�c o drog�. Pewnego dnia zatrzyma� go �o�nierz, ��daj�c wyp�aty zaleg�ego �o�du. Poniewa� tak samo oszcz�dza� s��w jak pieni�dzy, rzadko zdarza�o mu si� podczas przechadzki powiedzie� wi�cej ni� trzy zdania i wyda� wi�cej ni� trzy soldy. Kiedy kr�l przechodzi� przez targ mi�sny, pocz�� bi� wielki dzwon z Notre-Dame, a jednocze�nie podnios�a si� g�o�na wrzawa. - Oto oni! Oto oni! - rozleg�y si� krzyki na ulicy. Wrzawa zbli�a�a si�; przechodnie pobiegli w jej kierunku. Gruby rze�nik wyszed� z jatki z ogromnym tasakiem w r�ku i wrzasn�� w �lad za innymi: - �mier� heretykom! �ona wczepi�a mu si� w r�kaw. - Heretycy? Nie gorsi ni� ty - powiedzia�a. - Zosta� i obs�uguj, wi�cej b�dzie z tego po�ytku. Co za hultaj! Zacz�li na siebie pyskowa�. Natychmiast woko�o zrobi�o si� zbiegowisko. - Przyznali si� przed s�dziami! - ci�gn�� rze�nik. - S�dziowie? - kto� odpar�. - Znamy te typki. S�dz� na rozkaz tych, co im p�ac�. Ka�dy chcia� wtr�ci� swoje zdanie. - Templariusze to ludzie �wi�ci. Zawsze dawali hojn� ja�mu�n�. - Pieni�dze zabra� warto by�o. Ale katowa�? - Kr�l jest ich najwi�kszym d�u�nikiem. Nie ma templariuszy, nie ma d�ugu. - Kr�l przednio zrobi�. - Kr�l czy templariusze - powiedzia� jaki� czeladnik - na jedno wychodzi. Niech wilki gryz� si� mi�dzy sob�, a wtedy nie b�d� nas po�era�. W tym momencie jaka� kobieta odwr�ci�a si�, zblad�a i da�a znak, by ucichli. Za nimi sta� Filip Pi�kny i obserwowa� ich lodowatym wzrokiem. Sier�anci nieznacznie przybli�yli si�, gotowi wkroczy�. W sekundzie zbiegowisko rozpierzch�o si�, a gapie pobiegli galopem wo�aj�c co si�: - Niech �yje kr�l! �mier� heretykom! Kr�l, zdawa�o si�, nic nie dos�ysza�. Nic w jego twarzy nie drgn�o, nic z niej nie mo�na by�o wyczyta�. Je�li rad by� znienacka zaskoczy� ludzi, by�a to rado�� skryta. Ha�as wci�� narasta�. Poch�d templariuszy przesuwa� si� u wylotu ulicy i kr�l m�g� dojrze� przez chwil�, w przerwie mi�dzy domami, w�z i jego czterech pasa�er�w. Wielki mistrz sta� wyprostowany; wygl�da� na m�czennika, lecz nie na zwyci�onego. Usuwaj�c si� przed t�umem, kt�ry p�dzi� na widowisko, Filip Pi�kny r�wnym krokiem powr�ci� do pa�acu przez z nag�a opustosza�e ulice. Lud mo�e troch� poprzeklina�, a wielki mistrz prostowa� stare skatowane cia�o. Za godzin� wszystko si� sko�czy, a wyrok na og� b�dzie dobrze przyj�ty. Za godzin� dzie�o siedmiu lat zostanie dope�nione, zako�czone. S�d biskupi rozstrzygn��; �ucznik�w nie brakowa�o; sier�anci strzegli ulic. Za godzin� sprawa templariuszy zostanie wymazana z trosk publicznych, a w�adza kr�lewska zyska na sile i blasku. "Nawet moja c�rka Izabela b�dzie rada. Zado��uczyni�em jej pro�bie i w ten spos�b zadowoli�em wszystkich. Ju� by� czas to zako�czy�" - m�wi� sobie kr�l Filip. Powraca� do swej siedziby przez Galeri� Kramarzy. Filip ca�kowicie odnowi� i znacznie powi�kszy� Pa�ac, wielokrotnie ju� w ci�gu wiek�w przebudowywany na starych rzymskich fundamentach. Epoka lubowa�a si� w budownictwie, a ksi���ta wsp�zawodniczyli mi�dzy sob�. Prace budowlane w Westminster trwa�y jeszcze, ale ju� zosta�y uko�czone w Pary�u. Z dawnych gmach�w Filip zachowa� nietkni�t� tylko Sainte-Chapelle, zbudowan� przez jego dziada Ludwika �wi�tego. Nowy zesp� Cite, kt�rego bia�e wie�e przegl�da�y si� w Sekwanie, sta� dumny, imponuj�cy, pot�ny. Kr�l Filip, bardzo skrupulatny w drobnych wydatkach, nie szcz�dzi� koszt�w, gdy chodzi�o o podkre�lenie pot�gi Pa�stwa. Nigdy jednak nie zaniedbywa� okazji do wyci�gni�cia zysku i nada� kramarzom, za roczn� op�at�, przywilej handlu w wielkiej pa�acowej galerii, zwanej st�d Galeri� Kramarzy. P�niej otrzyma�a ona nazw� Galerii Handlowej. Olbrzymia sie�, wysoka i szeroka niby katedra o dw�ch nawach, budzi�a podziw podr�nych. Na pilastrach sta�o czterdzie�ci pos�g�w czterdziestu kr�l�w, kt�rzy poczynaj�c od Faramonda i Meroweusza kolejno zasiadali na kr�lewskim tronie Frank�w. Naprzeciw wizerunku Filipa Pi�knego umieszczono podobizn� Enguerranda de Marigny, koadiutora i rektora kr�lestwa, inspiratora i kierownika prac budowlanych. Ka�dy mia� wolny wst�p do Galerii, kt�ra sta�a si� miejscem przechadzek, targ�w i romantycznych spotka�. Mo�na tu by�o poczyni� zakupy, a jednocze�nie otrze� si� o ksi���t. Tu kszta�towa�a si� moda. Pod wielkimi pos�gami kr�l�w, mi�dzy stoiskami, wci�� si� przechadza� t�um ludzi. Hafty, koronki, jedwabie, aksamity i wielb��dzie we�ny, pasmanteria, ozdoby i drobna bi�uteria pi�trzy�y si�, l�ni�y, migota�y na d�bowych ladach, podnoszonych i przytaczanych wieczorem. Towary le�a�y na blatach ustawionych na koz�ach lub zwisa�y na tykach. Damy dworu, mieszczki, s�u��ce przechodzi�y od jednego stoiska do drugiego. Przechodnie dotykali, dyskutowali, marzyli, wa��sali si�. Hala szumia�a od rozm�w, targ�w, �miech�w, a nad tym g�rowa�o zachwalanie towar�w przez sprzedawc�w zach�caj�cych do zakupu. Rozlega�y si� liczne g�osy o akcencie cudzoziemskim, najcz�ciej w�oskim lub flamandzkim. Weso�ek o zapad�ym brzuchu zachwala� haftowane chusteczki do nosa, roz�o�one na konopnej p�achcie bezpo�rednio na ziemi. - A� budzi lito��, pi�kne damy - wo�a� - jak smarkacie w palce lub w r�kaw, kiedy na to macie te p��cienka tak delikatnie ozdobione i mo�ecie je wdzi�cznie obwi�za� ko�o r�ki lub trzosika. O kilka krok�w dalej inny �artowni� �onglowa� pasmami koronek z Malines, podrzucaj�c je tak wysoko, a� bia�e arabeski si�ga�y kamiennych ostr�g Ludwika Grubego. - Okazja, za darmo! Sze�� denar�w �okie�! Kt�ra� z was nie ma sze�ciu denar�w, �eby wypi�� piersi! Filip Pi�kny przeszed� wzd�u� ca�� Galeri�. Gdy ich mija�, wi�kszo�� m�czyzn chyli�a si� przed nim, a kobiety gi�y si� w uk�onach. Chocia� tego nie okazywa�, kr�l lubi� o�ywion� atmosfer� Galerii Kramarzy i oznaki szacunku, kt�re zbiera�. Wielki dzwon z Notre- Dame bi� dalej, ale g�os jego dociera� tu g�uchy i przyt�umiony. W ko�cu Galerii, nie opodal stopni g��wnych schod�w, sta�a grupka z�o�ona z trzech os�b, dw�ch m�odziutkich kobiet i m�odzie�ca, kt�rych uroda, wytworno��, a tak�e pewno�� siebie �ci�ga�y dyskretn� uwag� przechodni�w. M�odymi kobietami by�y dwie synowe kr�la, kt�re nazywano "siostrami z Burgundii". Nie by�y do siebie zbyt podobne. Starsza, Joanna, po�lubiona drugiemu synowi Filipa Pi�knego, hrabiemu de Poitiers, mia�a zaledwie dwadzie�cia jeden lat. By�a wysoka, smuk�a, o popielatoblond w�osach, pod�u�nych uko�nych oczach charta i nieco sztucznych manierach. Ubiera�a si� z niemal wyszukan� prostot�. Tego dnia mia�a na sobie sukni� z jasnoszarego aksamitu o obcis�ych r�kawach, na kt�r� narzuci�a surcot, rodzaj p�aszczyka bramowanego gronostajami, si�gaj�cego bioder. Jej siostra, Blanka, ma��onka Karola Francuskiego, najm�odszego z ksi���t kr�lewskiego rodu, by�a ni�sza, kr�glejsza, bardziej r�owa, bardziej bezpo�rednia. Sko�czy�a niedawno osiemna�cie lat i zachowa�a na policzkach dzieci�ce do�eczki. Mia�a blond w�osy o ciep�ym odcieniu, bardzo b�yszcz�ce oczy barwy jasnych kasztan�w i drobne ol�niewaj�ce z�bki. Strojenie si� by�o dla niej wi�cej ni� zabaw� - nami�tno�ci�. Oddawa�a mu si� z ekstrawagancj�, nie zawsze �wiadcz�c� o dobrym smaku. Ozdabia�a czo�o, ko�nierz, r�kawy, pasek mo�liwie najwi�ksz� ilo�ci� klejnot�w. Suknia jej haftowana by�a per�ami i z�ot� nici�. Blanka mia�a jednak tyle wdzi�ku, wydawa�a si� tak z samej siebie zadowolona, �e ch�tnie jej wybaczano t� naiwn� rozrzutno��. Towarzysz�cy ksi�niczkom m�odzieniec by� ubrany jak przystoi kr�lewskiemu dworzaninowi. Ma�a grupka rozprawia�a o sprawie jakich� pi�ciu dni, dyskutuj�c p�g�osem z hamowanym o�ywieniem. - Czy to warto wpada� w tak� rozpacz z powodu pi�ciu dni? - m�wi�a hrabina de Poitiers. Kr�l wychyli� si� zza kolumny, kryj�cej jego posta�: - Dzie� dobry, moje c�rki - rzek�. M�odzi nagle zamilkli. Pi�kny m�odzieniec uk�oni� si� bardzo nisko i odst�pi� o krok z oczami wbitymi w ziemi�. Obie m�ode kobiety, pod kt�rymi ugi�y si� kolana, sta�y oniemia�e, sp�onione i zak�opotane. Wygl�dali, jakby z�apano ich na gor�cym uczynku. - A wi�c, moje c�rki - zapyta� kr�l - czy nie przeszkadzam wam w pogaw�dce? O czym m�wili�cie? Nie zadziwi�a go wcale ich reakcja, przyzwyczai� si� bowiem, �e jego obecno�� onie�miela ludzi, nawet domownik�w i najbli�sz� rodzin�. Dzieli� go od nich rodzaj lodowatego muru. Nie dziwi� si� temu, ale si� martwi�. S�dzi�, �e czyni wszystko, aby okaza� si� mi�ym i uprzejmym. M�odziutka Blanka pierwsza odzyska�a pewno�� siebie. - Nale�y nam wybaczy�, Sire - rzek�a - ale s�owa nasze nie�atwo powt�rzy�... - A to dlaczego? - Bo... poniewa�... obmawia�y�my was. - Czy rzeczywi�cie? - powiedzia� Filip Pi�kny, niezdecydowany, jak ma przyj�� �art. Zatrzyma� wzrok na m�odzie�cu, kt�ry sta� opodal, i wskaza� na� ruchem g�owy. - Kim jest ten kawaler? - zapyta�. - Pan Filip d'Aunay, giermek stryja Valois - odpowiedzia�a hrabina de Poitiers. M�ody cz�owiek ponownie si� sk�oni�. - Czy nie macie brata? - spyta� kr�l, zwracaj�c si� do giermka. - Tak, Sire, brat s�u�y na dworze Dostojnego Pana de Paitiers - odpowiedzia� niepewnym g�osem, czerwieni�c si� d'Aunay. - Ot� to! Zawsze was myl� - rzek� monarcha. Nast�pnie zwr�ci� si� do Blanki: - Wi�c c� z�ego m�wi�y�cie o mnie, moja c�rko? - Joanna i ja, obie mamy do was wiele �alu, Sire, m�j ojcze, bo przez pi�� nocy z rz�du nasi m�owie nie mog� pe�ni� przy nas s�u�by, tak d�ugo ich zatrzymujecie na Radzie, albo te� wysy�acie daleko w sprawach kr�lestwa. - Moje c�rki, moje c�rki, o takich sprawach nie m�wi si� g�o�no - powiedzia� kr�l. By� z natury wstydliwy, a opowiadano, �e od dziewi�ciu lat, odk�d owdowia�, zachowuje �cis�� czysto��. Z jego wygl�du mo�na by�o wnioskowa�, �e nie oka�e surowo�ci wobec Blanki. Jej �ywo��, weso�o��, �mia�o��, z jak� wszystko m�wi�a, zupe�nie go rozbraja�y. By� zarazem rozbawiony i zgorszony. U�miechn�� si�, co mu si� nie zdarza�o nawet raz na miesi�c. - A trzecia co m�wi? - dorzuci�. M�wi�c o trzeciej, mia� na my�li Ma�gorzat� Burgundzk�, kuzynk� Joanny i Blanki, ma��onk� nast�pcy tronu, Ludwika kr�la Nawarry. - Ma�gorzata? - wykrzykn�a Blanka. - Zamyka si�, d�sa i m�wi, �e jeste�cie r�wnie pi�kny jak niedobry. R�wnie� i tym razem kr�l sta� niezdecydowany, jakby rozwa�a�, jak si� ma zachowa� wobec takiej wypowiedzi. Ale spojrzenie Blanki by�o tak czyste, tak niewinne. By�a jedyn� osob�, kt�ra �mia�a z nim rozmawia� podobnym tonem i nie dr�a�a w jego obecno�ci. - Dobrze wi�c! Upewnijcie Ma�gorzat� i wy, Blanko, b�d�cie pewne, �e dzi� wiecz�r moi synowie, Ludwik i Karol, dotrzymaj� wam towarzystwa. Dzie� dzisiejszy jest pomy�lny dla kr�lestwa - powiedzia� Filip Pi�kny. - Dzi� wieczorem nie b�dzie Rady. A wasz ma��onek, Joanno, uda� si� do Dole i Salins w sprawach waszego hrabstwa, nie s�dz�, aby by� nieobecny d�u�ej ni� tydzie�. - Przygotuj� si� wi�c, aby uczci� jego powr�t - pochylaj�c pi�kn� szyj�, rzek�a Joanna. Rozmowa, kt�r� prowadzi�, by�a zbyt d�uga dla kr�la Filipa. Zrobi� nag�y zwrot i bez s�owa po�egnania wst�pi� na g��wne schody wiod�ce do jego apartament�w. - Chwa�a Bogu! - powiedzia�a z r�k� na sercu Blanka, patrz�c, jak znika. - Uda�o nam si� wymiga�. - My�la�am, �e zas�abn� ze strachu - rzek�a Joanna. Filip d'Aunay by� czerwony po korzonki w�os�w, ale teraz ju� nie ze zmieszania, lecz z gniewu. - Wielkie dzi�ki - oschle zwr�ci� si� do Blanki. - Mi�e rzeczy us�ysza�em z waszych ust. - A co chcieli�cie, �ebym zrobi�a? - wykrzykn�a Blanka. - C�e�cie wy sami wymy�lili lepszego? Po prostu stali�cie, j�kaj�c si�. Nadchodzi znienacka, nim go si� dostrze�e. Ma najczulszy s�uch w kr�lestwie. Je�eli pochwyci� przypadkiem nasz� rozmow�, tylko w ten spos�b mogli�my zmyli� jego czujno��. Zamiast mnie oskar�a�, Filipie, lepiej uczynicie sk�adaj�c mi gratulacje. - Nie zaczynajcie na nowo - rzek�a Joanna. - Chod�my, zbli�my si� do kram�w; poniechajmy min spiskowc�w. Poszli naprz�d, odpowiadaj�c na sk�adane im g��bokie uk�ony. - Panie - podj�a p�g�osem Joanna - zwracam wam uwag�, �e to wy, przez wasz� g�upi� zazdro��, spowodowali�cie ten alarm. Gdyby�cie nie zacz�li tak gwa�townie uskar�a� si� na Ma�gorzat�, nie ryzykowaliby�my, �e kr�l nas us�yszy. Filip d'Aunay wci�� by� chmurny. - Naprawd� - rzek�a Blanka - wasz brat jest milszy od was. - Bez w�tpienia jest lepiej traktowany i to mnie cieszy - odpowiedzia� m�ody cz�owiek. - W istocie, jestem ostatnim g�upcem pozwalaj�c, aby kobieta mnie upokarza�a i traktowa�a jak pacho�ka, wzywa�a do swego �o�a, gdy przyjdzie jej ochota, oddala�a, gdy ochota minie, ca�ymi dniami nie dawa�a znaku �ycia, a spotykaj�c udawa�a, �e mnie nie poznaje. W ko�cu, jak� ona prowadzi gr�? Filip d'Aunay, giermek Dostojnego Pana de Valois, by� od czterech lat kochankiem Ma�gorzaty Burgundzkiej, najstarszej z synowych Filipa Pi�knego. O�miela� si� w ten spos�b przemawia� wobec Blanki Burgundzkiej, ma��onki Karola Francuskiego, gdy� z kolei Blanka by�a kochank� jego brata, Gautiera d'Aunay, giermka hrabiego de Poitiers. Filip m�g� tak zwierza� si� przed Joann� Burgundzk�, hrabin� de Poitiers, bo cho� ta nie by�a jeszcze niczyj� kochank�, sprzyja�a jednak wp� przez s�abo��, wp� dla zabawy mi�ostkom dw�ch innych synowych kr�la, uk�ada�a schadzki i u�atwia�a im spotkania. Tak wi�c, w to przedwio�nie 1314 roku, w dzie�, gdy mia� si� odby� s�d nad templariuszami, a sprawa ta by�a g��wn� trosk� korony, dwaj synowie kr�la Francji, Ludwik - najstarszy - i Karol - najm�odszy - nosili rogi dzi�ki zas�ugom dw�ch giermk�w, z kt�rych jeden nale�a� do dworu ich stryja, za� drugi do dworu brata, a wszystkiemu patronowa�a ich bratowa Joanna, wierna ma��onka, ale dobrowolna rajfurka, czerpi�ca niezdrow� rozkosz z prze�ywania cudzych mi�ostek. - W ka�dym razie dzi� wieczorem nie ma wie�y Nesle - powiedzia�a Blanka. - Dla mnie ten dzie� nie r�ni si� niczym od poprzednich - rzek� Filip d'Aunay. - Ale szalej� na sam� my�l, �e tej nocy Ma�gorzata w ramionach Ludwika Nawarry wypowie te same s�owa... - O m�j przyjacielu, przekraczacie wszelk� miar� - powiedzia�a bardzo wynio�le Joanna. - Przed chwil� oskar�ali�cie Ma�gorzat�, �e ma innych kochank�w, a teraz chcieliby�cie zabroni� jej posiadania ma��onka. �aski, kt�rymi was obdarza, wida� ka�� wam a� nadto zapomina�, kim jeste�cie. My�l�, �e jutro doradz� naszemu stryjowi, aby wys�a� was na kilka miesi�cy do hrabstwa Valois, gdzie le�� wasze w�o�ci. Powinni�cie troch� och�on��. Pi�kny Filip d'Aunay od razu si� uspokoi�. - O pani - wyszepta�. - My�l�, �e umar�bym wtedy. Zmartwiony wygl�da� bardziej uwodzicielsko, ni� kiedy si� gniewa�. Dla zwyk�ego kaprysu warto by�o go straszy�, po to tylko by zobaczy�, jak opadaj� d�ugie, jedwabiste rz�sy i lekko dr�y bia�y podbr�dek. Sta� si� naraz tak nieszcz�liwy i tak godny lito�ci, �e obie m�ode niewiasty, zapominaj�c o w�asnych obawach, nie mog�y powstrzyma� u�miechu. - Powiedzcie waszemu bratu Gautierowi, �e b�d� za nim wzdycha�a dzi� wiecz�r - w najs�odszy w �wiecie spos�b powiedzia�a Blanka. Trudno by�o zgadn��, czy m�wi szczerze. - Czy nie trzeba by... - rzek� z wahaniem d'Aunay - uprzedzi� Ma�gorzaty o tym, czego�my si� dowiedzieli, na wypadek gdyby na dzi� wiecz�r przewidywa�a... - Niech decyduje Blanka; ja niczym si� ju� nie zajmuj� - rzek�a Joanna. - Do�� si� strachu najad�am. Nie chc� si� ju� miesza� w wasze sprawy. To si� kiedy� �le sko�czy. Nie chc� ci�gle i bez powodu nara�a� si� na kompromitacj�. - To prawda - powiedzia�a Blanka - �e nigdy nie korzystasz z okazji. Z naszych trzech m��w tw�j najcz�ciej bywa nieobecny. Gdyby�my z Ma�gorzat� mia�y takie szcz�cie... - Brak mi ch�ci - odpar�a Joanna. - Albo odwagi - rzek�a Blanka. - To prawda, �e gdybym nawet chcia�a, nie potrafi�abym maskowa� si� tak zr�cznie jak ty, siostro, i na pewno natychmiast bym si� zdradzi�a. M�wi�c to Joanna zamy�li�a si� na chwil�. Nie, z pewno�ci� nie mia�a ochoty zdradzi� Filipa de Poitiers, lecz nu�y�o j�, �e uchodzi za cnotliw�... - Pani - przem�wi� do niej Filip - czy nie raczyliby�cie da� mi... jakiego� zlecenia do waszej kuzynki? Joanna spojrza�a na m�odego cz�owieka z ukosa, z tkliw� wyrozumia�o�ci�. - Wi�c nie mo�ecie ju� �y� bez pi�knej Ma�gorzaty? zapyta�a. - No wi�c postaram si� by� dobra. Kupi� Ma�gorzacie jak�� ozdob� do sukni i zaniesiecie jej to ode mnie. Ale ju� ostatni raz. Zbli�yli si� do stoiska. Podczas gdy obie naradza�y si�, a Blanka przebiera�a najdro�sze drobiazgi, Filip d'Aunay rozmy�la� o nag�ym pojawieniu si� kr�la. "Ilekro� mnie widzi, pyta o moje nazwisko. To ju� sz�sty raz. I zawsze robi aluzj� do mego brata." Odczuwa� g�uch� obaw� i rozwa�a�, dlaczego zawsze w obecno�ci monarchy ogarnia go tak wielka niemoc. Zapewne z powodu jego spojrzenia, z powodu tych zbyt wielkich, nieruchomych oczu o osobliwej nieokre�lonej barwie, wahaj�cej si� mi�dzy szar� a bladawym b��kitem, podobnej do koloru lodu na stawach w zimowe poranki, kto raz ujrza� te oczy, widzia� je wci�� przed sob� ca�ymi godzinami. Nikt z trojga m�odych nie zauwa�y� mo�nego pana o pot�nej postawie, w czerwonych butach; zatrzyma� si� on w po�owie wielkich schod�w i obserwowa� ich od d�u�szej chwili. - Panie Filipie, nie mam przy sobie do�� pieni�dzy, czy raczycie zap�aci�? S�owa Joanny przerwa�y rozmy�lania Filipa d'Aunay. Giermek z po�piechem wykona� polecenie. Joanna wybra�a dla Ma�gorzaty aksamitny pasek, na kt�rym naszyty by� filigranowy wz�r ze srebra. - Och! Ja te� bym chcia�a mie� taki - powiedzia�a Blanka. Ale ona tak�e nie mia�a przy sobie pieni�dzy i Filip zap�aci� r�wnie� za jej sprawunek. Dzia�o si� tak zawsze, gdy im towarzyszy�. Zapewnia�y, �e zwr�c� mu d�ug, ale natychmiast zapomina�y, za� on by� zbyt rycerski, aby o tym przypomina�. - Uwa�aj, m�j synu - powiedzia� pewnego dnia pan Gautier d'Aunay ojciec - najbogatsze kobiety kosztuj� najdro�ej. Stwierdzi� to, przegl�daj�c jego wydatki. Ale kpi� z nich. D'Aunayowie mogli sobie pozwoli� na rozrzutno��; ich dobra: Vemars i Aunay-les-Bondy, mi�dzy Pontaise a Luzarches, zapewnia�y im �wietne dochody. Teraz Filip d'Aunay mia� ju� pretekst, aby pobiec do pa�acu Nesle, gdzie na drugim brzegu rzeki mieszkali kr�l i kr�lowa Nawarry. Przechodz�c przez most Saint-Michel m�g� dotrze� tam za kilka minut. Po�egna� obie ksi�niczki i skierowa� si� ku bramie Galerii Kramarzy. Mo�ny pan w czerwonych butach �ledzi� go wzrokiem my�liwego. Panem tym by� Robert d'Artois, kt�ry przed kilku dniami powr�ci� z Anglii. Zdawa� si� namy�la�, p�niej zszed� ze schod�w i z kolei znalaz� si� na ulicy. Na dworze wielki dzwon z Notre-Dame ju� zamilkli i na wyspie Cite panowa�a niezwyk�a, zastanawiaj�ca cisza. Co dzia�o si� w katedrze Notre-Dame? IV Katedra Notre-Dame by�a bia�a Kordon �ucznik�w nie dopuszcza� t�umu na placyk przed ko�cio�em. We wszystkich oknach cisn�y si� zaciekawione twarze. Mg�a podnios�a si� i blade s�o�ce o�wietla�o bia�e kamienice katedry Notre-Dame w Pary�u. Budow� katedry uko�czono zaledwie przed siedemdziesi�ciu laty i wci�� jeszcze trwa�y prace nad jej zdobieniem. Zachowa�a jeszcze po�ysk nowo�ci, a �wiat�o uwypukla�o wygi�cie ostro�uk�w, koronk� �rodkowej rozety, podkre�la�o mrowie figur ponad przedsionkiem. Stra� odepchn�a pod �ciany dom�w handlarzy drobiu, kupcz�cych co rano przed ko�cio�em. Wrzask ptactwa, dusz�cego si� w klatkach, rozdziera� cisz�, t� niezwyk�� cisz�, kt�ra zaskoczy�a hrabiego d'Artois przy wyj�ciu z Galerii Kramarzy. Kapitan Alain de Pareilles sta� nieruchomo na czele �o�nierzy. U szczytu schod�w, wiod�cych z placyku do katedry, czterej dygnitarze zakonu stali ty�em do t�umu, a twarz� do s�du ko�cielnego, kt�ry zasiad� mi�dzy szeroko otwartymi podwojami g��wnego portalu. Biskupi, kanonicy, pisarze siedzieli obok siebie w dw�ch rz�dach. Ciekawo�� t�umu skierowana by�a przede wszystkim na trzech kardyna��w, specjalnie wys�anych przez papie�a, aby wyra�nie podkre�li�, �e wyrok b�dzie ostateczny, bez prawa odwo�ania si� do Stolicy Apostolskiej, a tak�e w stron� m�odego arcybiskupa Sens, brata rektora kr�lewskiego, Dostojnego Pana Jana de Marigny, kt�ry wsp�lnie z wielkim inkwizytorem Francji prowadzi� proces. Br�zowe i bia�e habity oko�o trzydziestu mnich�w jawi�y si� za cz�onkami s�du. Jedyna �wiecka osoba w tym zgromadzeniu, prewot Pary�a Jan Ployebouche, przysadzisty m�czyzna oko�o pi��dziesi�tki, o twarzy wykrzywionej grymasem, zdawa� si� niezbyt zachwycony swoj� tu obecno�ci�. Reprezentowa� w�adz� kr�lewsk� i by� odpowiedzialny za utrzymanie porz�dku. Oczy jego biega�y od t�umu do kapitana �ucznik�w i od kapitana do arcybiskupa Sens. Blade s�o�ce igra�o na mitrach, pastora�ach, purpurze szat kardynalskich, amarancie kap biskupich, gronostajach peleryn, na z�ocie pektora��w, stali kolczug, he�m�w i broni. To migotanie, te barwy, ten blask stanowi�y jaskrawy kontrast z wygl�dem oskar�onych, z powodu kt�rych roztoczono tak ogromny przepych. Czterej starzy okryci �achmanami templariusze stali przytuleni do siebie, tworz�c grup� jakby rze�bion� w popiele. Przewielebny Arnold d'Auch, kardyna� Albano, pierwszy legat, stoj�c czyta� uzasadnienie wyroku. Czyni� to powoli, z emfaz�, rozkoszuj�c si� w�asnym g�osem, rad z siebie i ze swej roli w widowisku rozgrywaj�cym si� przed audytorium ludowym. Chwilami udawa� cz�owieka pora�onego ogromem zbrodni, kt�re mia� wymieni�; p�niej przybiera� postaw� pe�n� namaszczonego majestatu, aby ujawni� nowy grzech, nowe przest�pstwo. - ...Po wys�uchaniu braci Geralda du Passage i Jana de Cugny, kt�rzy po wielu innych zeznali, i� w chwili przyjmowania do zakonu zmuszano ich si��, aby pluli na krzy�, bo - jak im m�wiono - to tylko kawa� drzewa, a B�g prawdziwy jest w niebie... Po wys�uchaniu brata Wita Dauphin, kt�remu nakazano, aby godzi� si� na wszystko, czego od niego za��daj�, gdyby kt�rego� ze starszych braci dr�czy�a ��dza cielesna i chcia� j� na nim zaspokoi�... Po wys�uchaniu wielkiego mistrza, kt�ry w wymienionej sprawie potwierdzi� i wyzna�... T�um musia� nadstawi� ucha, aby uchwyci� s�owa zniekszta�cone pompatyczn� wymow�. Legat nadu�ywa� patosu i rozwleka� wyrazy. Lud pocz�� si� niecierpliwi�. Przy relacji oskar�e�, fa�szywych dowod�w, wymuszonych si�� zezna� Jakub de Molay mrucza� do siebie: - �garstwo... �garstwo... �garstwo... Wci�� wzrasta� w nim gniew, kt�ry ogarn�� go w czasie drogi. Krew coraz mocniej pulsowa�a w zapad�ych skroniach. Nic po drodze nie zasz�o. Nic nie przerwa�o koszmaru. Nie pojawi�a si� w�r�d t�umu �adna grupa dawnych templariuszy. - ...Po wys�uchaniu brata Hugona de Payraud, kt�ry przyzna� si�, i� zmusza� nowicjuszy do zaparcia si� po trzykro� Chrystusa... Generalny wizytator zwr�ci� do Jakuba de Molay zbola�� twarz, m�wi�c: - Bracie, m�j bracie, czy ja to kiedykolwiek powiedzia�em? Czterej dostojnicy byli osamotnieni, opuszczeni przez niebo i ludzi, uj�ci niby w olbrzymie kleszcze mi�dzy zbrojnych a s�d, mi�dzy moc kr�la a moc Ko�cio�a. Ka�de s�owo kardyna�a legata zaciska�o �elazny uchwyt. Dlaczego komisje �ledcze, mimo i� t�umaczono im to setki razy, nie chcia�y uzna� za s�uszne, nie chcia�y zrozumie�, �e t� pr�b� zaparcia si� narzucono nowicjuszom po to tylko, aby wzmocni� ich hart na wypadek, gdyby pojmani przez muzu�man�w przymuszani byli do wyrzeczenia si� wiary? Wielki mistrz mia� szalon� ch�� skoczy� do gard�a pra�ata, spoliczkowa� go, zadusi�. I nie tylko legata chcia�by wypatroszy�, ale tak�e i m�odego Marigny, tego fircyka w mitrze przybieraj�cego niedba�e pozy. Przede wszystkim jednak chcia�by dosi�gn�� swoich trzech prawdziwych wrog�w, kt�rych tu nie by�o: kr�la, stra�nika piecz�ci, papie�a. W�ciek�o�� p�yn�ca z niemocy rozpo�ciera�a mu przed oczami czerwon� p�acht�. Co� musia�o si� zdarzy�... Poczu� gwa�towny zawr�t g�owy i zl�k� si�, �e padnie na kamienie. Nie spostrzeg�, �e takie samo szale�stwo ogarn�o jego towarzysza, Galfryda de Charnay. Blizna na szkar�atnym czole prowincja�a Normandii ca�kiem zbiela�a. Legat przerwa� deklamacj�, opu�ci� wielki pergamin, lekko sk�oni� g�ow� ku asesorom na prawo, na lewo, przybli�y� pergamin do twarzy i dmuchn��, jakby chcia� strz�sn�� py�. ...Bior�c pod uwag�, �e oskar�eni przyznali si� i uznali swe winy, skazujemy ich... na mur i milczenie na reszt� ich dni, aby dzi�ki �zom skruchy uzyskali odpuszczenie grzech�w. In nomine Patris... Legat uczyni� powoli znak krzy�a i usiad� pe�en pychy; zwin�� pergamin, a nast�pnie poda� go skrybie. W pierwszej chwili t�um sta� bez ruchu. Po wyliczeniu takich zbrodni kara �mierci by�a tak oczywista, �e skazanie na mur - to jest na do�ywotnie wi�zienie, ciemnic�, �a�cuchy, chleb i wod� - wydawa�o si� szczytem mi�osierdzia. Filip Pi�kny dobrze wywa�y� cios. Lud bez oporu prze�knie i uzna za sprawiedliwy fina� tragedii, kt�ra trawi�a go przez siedem lat. Pierwszy legat i arcybiskup Sens wymienili niedostrzegalny, porozumiewawczy u�miech. - Moi bracia, moi bracia - wyj�ka� generalny wizytator - czy dobrze s�ysza�em? Nie zabij� nas! U�askawiaj�! Mia� oczy pe�ne �ez, a usta o wyszczerbionych z�bach rozwar�y si� jakby w u�miechu. Ta okropna rado�� wszystko rozp�ta�a. Nagle ze szczytu schod�w rozleg� si� g�os: - Protestuj�! G�os by� tak pot�ny, �e w pierwszej chwili nikt nie uwierzy�, �e nale�y do wielkiego mistrza. - Protestuj� przeciw nikczemnemu wyrokowi i o�wiadczam, �e zbrodnie, kt�rymi si� nas obci��a, to zbrodnie wymy�lone! Jakby olbrzymie westchnienie wydoby�o si� z t�umu. S�d si� o�ywi�. Os�upiali kardyna�owie spojrzeli po sobie. Nikt tego nie oczekiwa�. Jan de Marigny zerwa� si� jednym susem. Omdlewaj�ca poza znik�a. By� blady i trz�s� si� z gniewu: - ��ecie! - krzykn�� do wielkiego mistrza. - Zeznali�cie przed komisj�. �ucznicy oczekuj�c rozkazu odruchowo zwarli szeregi. - Tym tylko zawini�em - odpowiedzia� Jakub de Molay - �e uleg�em pod wp�ywem waszych pochlebstw, gr�b i tortur. O�wiadczam przed Bogiem, kt�ry nas s�yszy, �e zakon bez zmazy jest i nie winien. I B�g rzeczywi�cie zdawa� si� go s�ysze�, bo g�os wielkiego mistrza, rzucony do wn�trza katedry, odbija� si� od sklepienia i powraca� echem, jak gdyby jaki� inny, o wiele g��bszy g�os powtarza� z g��bi nawy ka�de s�owo. - Przyznali�cie si� do sodomii! - rzek� Jan de Marigny... - Na torturach! - odpar� Molay. "...na torturach..." - odpowiedzia� g�os, kt�ry zdawa� si� rodzi� w tabernakulum. - Wyznali�cie grzech herezji! - Na torturach! "...na torturach..." - powtarza�o tabernakulum. - Cofam wszystko! - rzek� wielki mistrz. "...wszystko..." - zagrzmia�a ca�a katedra. Nowy uczestnik wkroczy� w ten dziwny dialog. Galfryd de Charnay naciera� z kolei na arcybiskupa Sens. - Wykorzystano nasz� s�abo�� - m�wi�. - Jeste�my ofiarami waszych spisk�w i waszych fa�szywych przyrzecze�. To wasza nienawi�� i wasza zemsta nas gubi�. Lecz o�wiadczam, i to r�wnie� przed Bogiem, jeste�my niewinni, a ci, co powiadaj� inaczej, k�ami� swymi usty. Wtedy mnisi stoj�cy za s�dem pocz�li krzycze�: - Heretycy! Na stos! Na stos heretyk�w! Ich inwektywy nie odnios�y jednak zamierzonego skutku. Lud w wi�kszo�ci uj�� si� za templariuszami w odruchu szlachetnego oburzenia, kt�re niejednokrotnie wiedzie go na pomoc nieszcz�snym �mia�kom. Wygra�ano s�dziom pi�ciami. We wszystkich zak�tkach placu wybucha�y b�jki. Z okien rozleg�o si� wycie. Sytuacja grozi�a przerodzeniem si� w bunt. Na rozkaz Alaina de Pareilles po�owa �ucznik�w trzymaj�c si� za ramiona utworzy�a �a�cuch, aby powstrzyma� nap�r t�umu, pozostali obr�cili si� do� twarz� ze zni�onymi w��czniami. Kr�lewscy sier�anci walili na o�lep w ci�b� kijami zako�czonymi kwiatem lilii. Wywr�cono klatki handlarzy kurcz�t, a wrzask deptanego drobiu miesza� si� z wrzaskiem ludzi. S�d powsta�. Jan de Marigny naradza� si� z prewotem Pary�a. - Byle co, Dostojny Panie, postan�wcie byle co - m�wi� prewot - lecz nie mo�na ich tak pozostawi�. Oni nas roznios�. Nie widzieli�cie zbuntowanych pary�an. Jan de Marigny podni�s� pastora� biskupi na znak, �e b�dzie przemawia�. Lecz nikt nie chcia� go s�ucha�. Obrzucono go obelgami. - Oprawca! Fa�szywy biskup! B�g ci� pokarze! - M�wcie, Dostojny Panie, m�wcie - powtarza� prewot. Ba� si� o stanowisko i o w�asn� sk�r�; pami�ta� zamieszki w 1306 roku, kiedy to spl�drowane zosta�y domy mieszczan. - Dwaj skaza�cy popadli w grzech! - rzek� arcybiskup, pr�no podnosz�c g�os. - Ponownie popadli w herezj�. Odrzucili sprawiedliwo�� Ko�cio�a; Ko�ci� ich odrzuca i powierza sprawiedliwo�ci kr�la. Jego s�owa uton�y we wrzawie. P�niej ca�y s�d, jak stado oszala�ych perliczek, pomkn�� do katedry Notre-Dame. Natychmiast zatrza�ni�to podwoje. Gdy prewot da� znak Alainowi de Pareilles, oddzia� �ucznik�w po�pieszy� ku schodom; sprowadzono w�z i r�koje�ciami w��czni wepchni�to do �rodka skaza�c�w. Us�uchali z wielk� pokor�. Wielki mistrz i prowincja� Normandii czuli si� wyczerpani, a zarazem odpr�eni. Nareszcie byli w zgodzie z w�asnym sumieniem. Dwaj pozostali templariusze nic nie poj�li. �ucznicy utorowali drog� przed wozem, za� prewot Ployebouche wydawa� polecenia sier�antom, aby co rychlej oczy�cili plac. Sytuacja go przerasta�a i miota� si� bez sensu. - Odprowad�cie wi�ni�w do Temple! - krzykn�� do Alaina de Pareilles. - Ja biegn� powiadomi� kr�la. V Ma�gorzata Burgundzka kr�lowa Nawarry W tym czasie Filip d'Aunay przyby� do pa�acu Nesle. Poproszono go, aby zaczeka� w przedpokoju, wiod�cym do apartament�w kr�lowej Nawarry. Minuty d�u�y�y si� bez ko�ca. Filip rozwa�a�, czy jacy� natr�ci zatrzymuj� Ma�gorzat�, czy te� po prostu przyjemno�� jej sprawia zadawanie mu cierpie�. Miewa�a tego rodzaju wybryki. Mo�e po godzinie dreptania w k�ko, siadania, wstawania, us�yszy, �e nie mo�e go przyj��. W�cieka� si�. Przed czterema laty, kiedy rozpoczyna� si� ich romans, nie post�pi�aby w ten spos�b. A mo�e tak. Ju� nie pami�ta�. Wtedy oczarowany rozpoczynaj�c� si� przygod�, w kt�rej tyle� by�o pr�no�ci co mi�o�ci, ch�tnie wyczekiwa�by pi�� godzin z rz�du, �eby ujrze� tylko kochank�, musn�� jej palce, us�ysze� wyszeptane s��wko obietnic� nowego spotkania. Czas wszystko zmieni�. Mi�o�� trwaj�ca ju� cztery lata nie mo�e �cierpie� przeszk�d, kt�re ongi� nadawa�y uroku budz�cemu si� uczuciu. Nami�tno�� cz�sto umiera z tych samych powod�w, kt�re j� zrodzi�y. Ci�g�a niepewno��, czy si� zobacz�, odwo�ane spotkania, dworskie obowi�zki, wreszcie kaprysy Ma�gorzaty wtr�ca�y Filipa w rozpacz, kt�ra znajdowa�a uj�cie ju� tylko w gniewie i pragnieniu odwetu. Ma�gorzata na poz�r lepiej znosi�a t� sytuacj�. Rozkoszowa�a si� podw�jn� przyjemno�ci� zdradzania m�a i dra�nienia kochanka. Nale�a�a do tych kobiet, kt�rych ��dz� od�ywia jedynie widok zadawanych cierpie�, dop�ki ten widok nie zacznie ich nu�y�. Nie by�o dnia, �eby Filip nie m�wi� sobie, �e wielka mi�o�� nie mo�e znale�� zaspokojenia w cudzo��stwie, i nie przysi�ga�, �e zerwie wi�, kt�ra sta�a si� tak poni�aj�ca. By� jednak s�aby, by� l�kliwy, sp�tany uczuciem. Jak gracz, co goni�c za wygran� rzuca si� na miecze, tak on w pogoni za mi�o�ci� rani� si� o dawne marzenia, nadaremne dary, roztrwoniony czas i szcz�cie, kt�re umkn�o. Nie starczy�o mu odwagi, aby wsta� od sto�u i rzec: "Do�� przegra�em". Wi�c sta� tutaj znu�ony, gniewny, roz�alony, czekaj�c, a� racz� go wpu�ci�. Usiad� na kamiennej �awie we wn�ce okna i aby pokona� zniecierpliwienie, patrzy� na krz�tanin� koniuch�w, kt�rzy wyprowadzali wierzchowce, aby pobiega�y po ��ce Petit- Pre-aux-Clers, przygl�da� si� tragarzom, ob�adowanym �wierciami mi�sa i koszami jarzyn. Pa�ac Nesle sk�ada� si� z dw�ch przylegaj�cych do siebie, lecz r�nych budowli; z niedawno wzniesionego w�a�ciwego Pa�acu i starszej o dobry wiek Wie�y, kt�ra nale�a�a niegdy� do systemu mur�w obronnych Filipa Augusta. Filip Pi�kny przed sze�ciu laty naby� ca�o�� od hrabiego Amalryka de Nesle i ofiarowa� j� na rezydencj� kr�lowi Nawarry, swemu najstarszemu synowi. Wie�a s�u�y�a niegdy� jako kordegarda albo rupieciarnia. Dopiero ostatnio Ma�gorzata postanowi�a przenie�� tam w�asne pokoje o�wiadczaj�c, �e musi w zaciszu rozmy�la� nad modlitewnikiem. Twierdzi�a, �e potrzebuje samotno�ci. Ludwik Nawarry nie zdziwi� si�, gdy� Ma�gorzata znana by�a ze swych dziwactw. W rzeczywisto�ci zdecydowa�a si� na t� zmian�, aby swobodnie przyjmowa� pi�knego d'Aunaya: Ten ostatni wbi� si� w bezgraniczn� dum�. Dla niego kr�lowa przeobrazi�a fortec� w mi�osn� komnat�. P�niej, gdy jego starszy brat Gautier zosta� kochankiem Blanki, wie�a sta�a si� r�wnie� azylem nowej pary. Pretekst by� prosty: Blanka przychodzi�a w odwiedziny do swojej kuzynki i szwagierki; Ma�gorzacie zale�a�o za�, aby us�u�y� Blance, a jednocze�nie pozyska� w niej wsp�lniczk�. Ale teraz Filip, spogl�daj�c na wielki ciemny gmach o karbowanym dachu, o w�skich, wysokich, z rzadka osadzonych oknach, nie m�g� powstrzyma� si� od my�li: mo�e i inni m�czy�ni sp�dzali przy jego kochance r�wnie burzliwe noce. Czy� do niepokoju nie upowa�nia�o tych pi�� dni, kt�re up�yn�y bez �adnej wiadomo�ci, cho� wieczory tak bardzo sprzyja�y schadzkom? Drzwi otwar�y si� i pokojowa poprosi�a Filipa, aby uda� si� za ni�. Tym razem postanowi� nie da� si� oszuka�. Min�� kilka sal; p�niej pokojowa znik�a, a Filip wszed� do niskiej, prze�adowanej meblami izby, gdzie unosi� si� dobrze mu znany, uparty zapach esencji ja�minowej, kt�r� kupcy sprowadzali ze Wschodu. Filip potrzebowa� dobrej chwili, aby przyzwyczai� si� do p�mroku i gor�ca. Na kamiennym kominku pali�y si� grube bierwiona. - Pani... - rzek�. Z g��bi izby odezwa� si� g�os troch� ochryp�y, jakby zaspany. - Zbli�cie si�, panie. Czy�by Ma�gorzata o�mieli�a si� przyjmowa� go w swojej komnacie bez �wiadk�w? Filip d'Aunay szybko uspokoi� si� i rozczarowa�; kr�lowa Nawarry nie by�a sama. Wp� ukryta za kotar� os�aniaj�c� �o�e dama dworu pochyla�a si� nad haftem; podbr�dek i w�osy mia�a uj�te w bia��, wdowi� podwik�. Ma�gorzata le�a�a na �o�u, w domowej, podbitej futrem sukni, spod kt�rej wystawa�y jej ma�e i pulchne stopy. Przyjmowa� m�czyzn� w podobnym stroju i w podobnej pozie samo przez si� by�o zuchwalstwem. Filip zbli�y� si� i przybieraj�c dworski ton, sprzeczny z wyrazem twarzy, powiedzia�, �e przysy�a go hrabina de Poitiers, by przyni�s� jej nowiny od kr�lowej Nawarry, przekaza� pozdrowienia oraz dor�czy� podarunek. Ma�gorzata s�ucha�a nieruchoma, nawet na niego nie patrz�c. By�a ma�a, czarnow�osa, o z�ocistej cerze. Opowiadano, �e ma najpi�kniejsze na �wiecie cia�o, a ona nie zaniedbywa�a okazji, �eby to podkre�li�. Filip patrzy� na pi�kne, zmys�owe usta, kr�tki, przedzielony do�eczkiem podbr�dek, j�drn� szyj�, unosz�cy si� r�bek dekoltu i zgi�t�, wysoko obna�on� r�k�, widoczn� w szerokim r�kawie. Filip zastanawia� si�, czy Ma�gorzata jest zupe�nie naga pod futrem. - Po��cie podarunek na stole - rzek�a - za chwil� go obejrz�. Przeci�gn�a si�, ziewn�a, pokazuj�c kr�tkie bia�e z�by, wyd�u�ony j�zyczek, pr��kowane, r�owe podniebienie; ziewa�a jak kotka. Ani razu jeszcze nie spojrza�a na m�odzie�ca. Na odwr�t, on czu�, �e obserwuje go dama dworu. W�r�d dw�rek Ma�gorzaty nie zauwa�y� tej wdowy o d�ugiej twarzy i zbyt blisko osadzonych oczach. Z trudem hamowa� wci�� wzrastaj�ce rozdra�nienie. - Czy mam przekaza� odpowied� pani de Poitiers? - zapyta�. Ma�gorzata raczy�a wreszcie spojrze� na Filipa. Mia�a prze�liczne oczy, ciemne i aksamitne; spojrzenie jej jakby pie�ci�o przedmioty i �ywe istoty. - Powiedzcie mojej szwagierce de Poitiers... - zacz�a. Filip, cofn�wszy si� nieco, zrobi� nerwowy ruch ko�cami palc�w, aby sk�oni� Ma�gorzat� do usuni�cia wdowy. Lecz Ma�gorzata zdawa�a si� nie pojmowa� gestu; u�miecha�a si�, ale nie do Filipa; u�miecha�a si� w pustk�. - Albo nie - podj�a. - Napisz� do niej list, kt�ry oddacie. P�niej rzek�a do damy dworu: - Moja mi�a, ju� czas, abym si� ubra�a. Sprawd�cie, prosz�, czy przygotowano mi sukni�. Wdowa przesz�a do s�siedniej izby, ale nie zamkn�a drzwi. Ma�gorzata wsta�a ods�aniaj�c pi�kne, g�adkie kolano i przechodz�c ko�o Filipa szepn�a jednym tchem: - Kocham ci�. - Dlaczego nie widzia�em ci� od pi�ciu dni? - odpowiedzia� w ten sam spos�b. - Och, jakie to �liczne! - wykrzykn�a rozwijaj�c pasek, kt�ry jej przyni�s�. - Joanna ma naprawd� dobry gust. Jak mi si� ten prezent podoba! - Dlaczego ci� nie widzia�em? - powt�rzy� cicho Filip. - Cudownie si� nadaje do mojej nowej ja�mu�niczki - podj�a bardzo g�o�no Ma�gorzata. - Panie d'Aunay, czy macie chwilk� czasu, by poczeka�, a� napisz� s��wko podzi�kowania? Usiad�a przy stole, wzi�a g�sie pi�ro, kartk� papieru i nakre�li�a jedno s�owo. Da�a zna� Filipowi, aby si� zbli�y� i m�g� przeczyta� na kartce s�owo: "Ostro�nie". Nast�pnie zawo�a�a w kierunku s�siedniej izby: - Pani de Comminges, prosz� przyprowadzi� moj� c�rk�, jeszcze jej dzi� rano nie u�ciska�am. Us�yszeli, jak dama dworu wychodzi. - Ostro�no�� - powiedzia� wtedy Filip to dobra wym�wka, aby oddali� kochanka i przyjmowa� innych. Wiem dobrze, �e k�amiesz. Na twarzy jej malowa�o si� znu�enie, a jednocze�nie zdenerwowanie. - A ja doskonale widz�, �e nic nie rozumiesz - odpar�a. - Prosz�, aby� zwraca� wi�ksz� uwag� na swoje s�owa, a nawet i spojrzenia. Kiedy dwoje kochank�w zaczyna si� k��ci� albo nu�y� sob�, wtedy zawsze zdradzaj� przed otoczeniem swoj� tajemnic�. Panuj wi�c nad sob�. M�wi�c to Ma�gorzata nie �artowa�a. Od kilku dni czu�a wok� siebie niejasn� atmosfer� pe�n� podejrze�. Ludwik Nawarry zrobi� przytyk do jej podboj�w i nami�tno�ci, jakie wzbudza; �miech brzmia� nieszczerze w �artach m�a. Czy ktokolwiek zauwa�y� niecierpliwo�� Filipa? Od�wiernemu i pokojowej z pa�acu Nesle, s�ugom z Burgundii, kt�rych terroryzowa�a, jednocze�nie obsypuj�c z�otem, mog�a ufa� jak samej sobie. Ale ka�demu mo�e wymkn�� si� jakie� nieostro�ne s�owo. Wreszcie by�a jeszcze ta pani de Comminges, kt�r� jej narzucono, aby przypodoba� si� Dostojnemu Panu de Valois, a ta kr��y�a wsz�dzie w swoich sm�tnych strojach... - Przyznajesz wi�c, �e jeste� mn� znudzona? - rzek� Filip d'Aunay. - Och, sam jeste� nudny - odpar�a. - Kochaj� ci�, a ty wci�� zrz�dzisz. - Dobrze, dzi� wiecz�r nie b�d� mia� okazji ciebie nudzi� - odpar� Filip. - Nie b�dzie Rady; sam kr�l nam to powiedzia�. B�dziesz wi�c mog�a do woli zapewnia� ma��onka o swojej mi�o�ci. Gdyby Filip nie by� tak za�lepiony gniewem, m�g�by z jej twarzy wyra�nie wyczyta�, �e jego zazdro��, przynajmniej gdy chodzi o m�a, nie by�a uzasadniona. - A ja p�jd� do ladacznic! - dorzuci�. - Bardzo pi�knie - rzek�a Ma�gorzata. - W ten spos�b dowiem si� przynajmniej, jak one sobie poczynaj�. To mi sprawi przyjemno��. Wzrok jej zab�ys�; koniuszkiem j�zyka oblizywa�a z ironi� wargi. "Dziwka! Dziwka! Dziwka!" - my�la� Filip. Nie wiedzia�, jak j� ugodzi�; wszystko sp�ywa�o po niej jak woda po szkle. Podesz�a do otwartej skrzyni i wyj�a sakiewk�, kt�rej Filip u niej jeszcze nie widzia�. - B�dzie cudownie wygl�da� - rzek�a Ma�gorzata i, przesuwaj�c pasek przez sprz�czki, stan�a przed wielkim cynowym zwierciad�em, przymierzaj�c sakiewk� do talii. - Kto ci da� t� ja�mu�niczk�? - spyta� Filip. - To jest... Zamierza�a naiwnie powiedzie� prawd�, lecz widz�c jego zniecierpliwienie i nieufno��, nie mog�a oprze� si� pokusie, aby z niego nie po�artowa�. - No... kto�... - Kto? - Zgadnij. - Kr�l Nawarry. - M�j ma��onek nie jest tak hojny. - Wi�c kto? - Szukaj. - Chc� wiedzie�, mam prawo wiedzie� - unosz�c si� powiedzia� Filip. - To dar m�czyzny i to m�czyzny bogatego, m�czyzny rozkochanego... bo ma po temu powody. Oto, co my�l�. Ma�gorzata w dalszym ci�gu przegl�da�a si� w lustrze, przymierzaj�c ja�mu�niczk� to przy jednym biodrze, to przy drugim, p�niej po�rodku pasa, a w tym rozko�ysanym ruchu podbita futrem suknia ods�ania�a i zas�ania�a jej nog�. - Dostojny Pan d'Artois - rzek� Filip. - Och! O jaki z�y gust mnie pos�dzasz, m�j panie - powiedzia�a. - Ten wielki gbur, kt�rego zawsze czu� zwierzyn�... - To mo�e pan de Fiennes, kt�ry kr�ci si� ko�o ciebie jak ko�o ka�dej kobiety? - podj�� Filip. Ma�gorzata przechyli�a g�ow� na bok jakby w zamy�leniu. - Pan de Fiennes? - powt�rzy�a, - Nie zauwa�y�am, aby si� mn� interesowa�, lecz je�li mi to m�wisz... Dzi�kuj� za informacj�. - Dowiem si� o tym w ko�cu. - Kiedy wymienisz ca�y dw�r kr�lewski we Francji. Zamierza�a dorzuci�: "Mo�e pomy�la�by� r�wnie� o dworze angielskim", ale przeszkodzi� jej powr�t pani de Gomminges, kt�ra popycha�a przed sob� ksi�niczk� Joann�. Trzyletnia dziewczynka sz�a wolno, zgarbiona, w szytej per�ami sukni. Po matce odziedziczy�a tylko wypuk�e, okr�g�awe, jakby uparte czo�o. By�a jednak blondynk�, nos mia�a cienki, d�ugie rz�sy trzepota�y nad jasnymi oczami i r�wnie dobrze mog�a by� c�rk� Filipa d'Aunaya jak kr�la Nawarry. Filip w �aden spos�b nie zdo�a� doj�� prawdy, a Ma�gorzata by�a zbyt zr�czna, aby zdradzi� si� w sprawie a� tak powa�nej. Za ka�dym razem, gdy Filip widzia� dziecko, zapytywa� siebie: "Czy moje ono?" Przypomina� sobie daty, szuka� wskaz�wek i my�la�, �e w przysz�o�ci b�dzie musia� bardzo nisko k�ania� si� ksi�niczce, kt�ra by� mo�e by�a jego c�rk� i by� mo�e kiedy� zasi�dzie na dw�ch tronach: i Nawarry, i Francji, bo Ludwik i Ma�gorzata na razie nie mieli innego potomstwa. Ma�gorzata podnios�a ma�� Joann�, uca�owa�a j� w czo�o, stwierdzi�a, �e zdrowo wygl�da, i odda�a damie dworu m�wi�c: - Ju� j� poca�owa�am, mo�ecie j� odprowadzi�. Wyczyta�a w oczach pani de Comminges, �e ta nie da�a si� wyprowadzi� w pole. "Musz� pozby� si� tej wdowy" - powiedzia�a do siebie. Wesz�a inna dama dworu, pytaj�c, czy zasta�a kr�la Nawarry. - Zazwyczaj o tej porze nigdy u mnie nie bywa odpowiedzia�a Ma�gorzata. - Szukamy go w ca�ym pa�acu. Kr�l kaza� go natychmiast wezwa�. - Czy wiadomo z jakiego powodu? - Wydaje mi si�, Mi�o�ciwa Pani, �e templariusze odrzucili wyrok. Lud burzy si� ko�o Notre-Dame i wsz�dzie zdwojono stra�e. Kr�l wezwa� Rad�... Ma�gorzata i Filip wymienili spojrzenia. Przysz�a im do g�owy ta sama my�l, nie maj�ca nic wsp�lnego ze sprawami kr�lestwa. Wypadki by� mo�e zatrzymaj� w pa�acu Ludwika Nawarry przez cz�� nocy. - Mo�liwe, �e dzie� nie zako�czy si� tak, jak przewidywano - rzek� Filip. Ma�gorzata obserwowa�a go chwil� i uzna�a, �e ju� dosy� cierpia�. Przyj�� zn�w pe�n� szacunku postaw�, zachowywa� dystans, lecz jego wzrok �ebra� o szcz�cie. Wzruszy�a si� i czu�a, �e go po��da. - By� mo�e, panie - powiedzia�a. Porozumienie mi�dzy nimi zosta�o odnowione. Wzi�a papier, na kt�rym napisa�a "ostro�nie", i wrzuci�a w ogie� dodaj�c: - Nie odpowiada mi ten list. P�niej prze�l� hrabinie de Poitiers inny; spodziewam si�, �e przeka�� jej pomy�lniejsze wiadomo�ci. �egnam pana. Filip d'Aunay opuszczaj�c pa�ac Nesle by� zupe�nie innym cz�owiekiem, ni� kiedy do� wchodzi�. Jedno s�owo nadziei przywr�ci�o mu ufno�� do kochanki, do siebie samego, do ca�ego �ycia, a koniec poranka wyda� mu si� promienny. "Wci�� mnie kocha, by�em dla niej niesprawiedliwy" - my�la�. Przechodz�c przez kordegard�, natkn�� si� na Roberta d'Artois. Mo�na by s�dzi�, �e olbrzym �ledzi� m�odego giermka. Nic podobnego. D'Artois mia� na razie inne problemy. - Czy dostojny kr�l Nawarry jest u siebie? - zapyta� Filipa. - Wiem, �e wzywaj� go do kr�la na Rad� - rzek� Filip. - Czy�cie go o tym ju� powiadomili? - Tak - odpowiedzia� zaskoczony Filip. I natychmiast pomy�la�, �e pope�ni� g�upstwo, bo k�amstwo by�o a� nazbyt �atwe do sprawdzenia. - Po to go w�a�nie szukam - rzek� d'Artois. - Dostojny Pan de Valois chcia�by z nim wpierw porozmawia�. Rozstali si�. Lecz to przypadkowe spotkanie obudzi�o czujno�� olbrzyma. "Czy�by to by� on?" - zastanawia� si� przecinaj�c wielkie, brukowane podw�rze. Przed godzin� spostrzeg� Filipa w Galerii Kramarzy w towarzystwie Joanny i Blanki. Teraz spotka� go u drzwi Ma�gorzaty... "Czy ten m�okos s�u�y im za pos�a�ca, czy te� jest kochankiem jednej z trzech? Je�li tak, wnet si� o tym dowiem." Bo pani de Comminges nie omieszka go poinformowa�. Pr�cz tego jeden z jego ludzi mia� nadzorowa� noc� wybrze�e u st�p wie�y Nesle. Sieci by�y zaci�gni�te. Tym gorzej dla tego ptaszka o pi�knych pi�rkach, je�li si� da z�owi�. VI Rada kr�lewska Gdy prewot Pary�a przybieg� zadyszany do kr�la, zosta� go w �wietnym humorze. Filip Pi�kny podziwia� trzy wielkie charty, przys�ane mu z nast�puj�cym listem, w kt�rym bez trudu mo�na by�o rozpozna� w�oskie pi�ro: Wielce umi�owany i pot�ny Kr�lu, nasz Panie! M�j siostrzan, szczerze �a�uj�c za pope�niony przez siebie wyst�pek, wyjawi� mi, �e trzy psy go�cze, kt�re prowadzi�, potr�ci�y w przej�ciu Wasz Majestat. Jakkolwiek zbyt s� nikczemne, aby Mu zosta� ofiarowane, nie czuje si� na tyle godny, aby je teraz d�u�ej zatrzyma�, skoro potr�ci�y tak dostojn� i wszechw�adn� osob� jak Wasza Kr�lewska Mo��. �wie�o zosta�y mi one przes�ane przez kupc�w z Wenecji. Przeto b�agam o �ask� Wasz Majestat, aby raczy� je przyj�� i zachowa�, dop�ki Mu si� spodoba, jako dow�d najpokorniejszej czci. Spinello Tolomei Siene�czyk - Zr�czny cz�owiek, ten Tolomei! - powiedzia� Filip Pi�kny. On, kt�ry odrzuca� wszystkie dary, nie m�g� oprze� si� pokusie przyj�cia ps�w. Posiada� najpi�kniejsze na �wiecie psiarnie i Tolomei celnie schlebi� jego jedynej nami�tno�ci ofiarowuj�c mu te wspania�e psy, kt�re teraz mia� przed oczyma. Kiedy prewot wyja�nia�, co zasz�o pod katedr� Notre-Dame, Filip Pi�kny w dalszym ci�gu zajmowa� si� trzema chartami, otwiera� im pyski, by przyjrze� si� bia�ym k�om i czarnemu podniebieniu, poklepywa� po piersi pokrytej sier�ci� o barwie piasku. Niew�tpliwie te bestie przys�ano bezpo�rednio ze Wschodu. Jakie� milcz�ce i tajemne porozumienie rodzi�o si� natychmiast mi�dzy kr�lem a zwierz�tami, zw�aszcza za� psami. Oto ju� najwi�kszy z trzech chart�w podszed� i po�o�y� g�ow� na kolanie swego nowego pana. - Bouville! - zawo�a� Filip Pi�kny. Zjawi� si� Hugo de Bouville, pierwszy szambelan dworu, m�czyzna oko�o pi��dziesi�tki, o w�osach dziwacznie podzielonych na pasma bia�e i czarne, co upodabnia�o go do srokatego konia. - Bouville, trzeba natychmiast zwo�a� �cis�� Rad�. Nast�pnie Filip Pi�kny odprawi� prewota, daj�c mu do zrozumienia, �e o ile w mie�cie nast�pi� najmniejsze rozruchy, odpowiada g�ow�; sam za� rozmy�la� dalej w towarzystwie ps�w. - Wi�c c� poczniemy, m�j Lombardzie? - szepn��, pieszcz�c �eb wielkiego charta i nadaj�c mu nowe imi�. Lommbardami bowiem zwano powszechnie wszystkich bankier�w i kupc�w rodem z W�och. Poniewa� za� pies by� darem jednego z nich, s�owo to samo narzuci�o si� kr�lowi jako imi� dla charta. Obecnie �cis�a Rada zbiera�a si� nie w wielkiej Izbie Sprawiedliwo�ci, mog�cej pomie�ci� ponad sto os�b, ale w ma�ej przyleg�ej komnacie, gdzie p�on�� ogie�. Wok� d�ugiego sto�u zaj�li miejsca cz�onkowie �cis�ej Rady, by stanowi� o losie templariuszy. Kr�l zasiada� na pierwszym miejscu, z �okciem opartym o por�cz fotela, a podbr�dkiem wspartym na d�oni. Po jego prawicy siedzieli: Enguerrand de Marigny, koadiutor i rektor kr�lestwa, za nim Wilhelm de Nogaret, stra�nik piecz�ci, Raul de Prses, przewodnicz�cy Parlamentu, oraz trzej inni jury�ci:Wilhelm Dubois, Micha� de Bourdenai i Miko�aj Le Loquetier; po lewej stronie - najstarszy syn, kr�l Nawarry, kt�rego w ko�cu odszukano, Hugo de Bouville, wielki szambelan, oraz osobisty sekretarz Maillard. Dwa miejsca by�y puste: hrabiego de Poitiers, przebywaj�cego w Burgundii, oraz ksi�cia Karola, najm�odszego kr�lewskiego syna, kt�ry rankiem uda� si� na polowanie i nie m�g� by� powiadomiony o Radzie. Brakowa�o jeszcze Dostojnego Pana de Valois, kt�rego szukano w jego pa�acu, ale zapewne musia� tam spiskowa�, jak zwyk� to czyni� przed ka�d� Rad�. Kr�l zdecydowa� rozpocz�� obrady bez niego. Pierwszy zabra� g�os Enguerrand de Marigny. Ten wszechw�adny minister - a wszechw�adny, bo �wietnie rozumieli si� z monarch� - nie by� "szlachetnie urodzony". Zanim sta� si� panem de Marigny, by� zwyk�ym normandzkim mieszczaninem i nazywa� si� Le Portier; zrobi� zawrotn� karier�, wzbudzaj�c� tyle� zazdro�ci co podziwu. Stanowisko koadiutora, czyli wsp�rz�dcy, ustanowione specjalnie dla niego, uczyni�o go atter ego kr�la. Mia� czterdzie�ci dziewi�� lat, barczyst� postaw�, podbr�dek szeroki i dziobat� cer�. �y� wystawnie, czerpi�c fundusze ze zdobytej przez siebie olbrzymiej fortuny. Uchodzi� za najzr�czniejszego m�wc� w kr�lestwie i posiada� zmys� polityczny znacznie przewy�szaj�cy wsp�czesn� mu epok�. Potrzebowa� zaledwie kilku minut, aby nakre�li� pe�ny obraz sytuacji; wys�ucha� kilku raport�w, mi�dzy innymi raportu swego brata, arcybiskupa Sens. - Wielki mistrz i prowincja� Normandii zostali przekazani przez komisj� ko�cieln� w wasze r�ce, Sire - rzek�. - Odt�d mo�ecie swobodnie nimi rozporz�dza�, nie odwo�uj�c si� do nikogo, nawet do papie�a. Czy� mogli�my si� spodziewa� czego lepszego? Przerwa�. Drzwi si� otwar�y i jak wicher wpad� Dostojny Pan de Valois, brat kr�la i eks-cesarz Konstantynopola. Ledwie skin�� g�ow� w stron� monarchy i nie zadaj�c sobie trudu, aby si� dowiedzie�, o czym m�wiono pod jego nieobecno��, wykrzykn��: - C� s�ysz�, Sire, m�j bracie? Mo�ci pan Le Portier de Marigny - mocno zaakcentowa� Le Portier - uwa�a, �e wszystko jest w najlepszym porz�dku? Doskonale, m�j bracie, wasi doradcy zadowalaj� si� byle czym. A ja pytam, kt�rego dnia dostrzeg�, �e wszystko idzie jak najgorzej? Dwa lata m�odszy od Filipa Pi�knego, lecz wygl�daj�cy starzej, r�wnie ruchliwy, jak jego brat opanowany, Karol de Valois mia� gruby nos, policzki po�y�kowane na skutek pijatyk i przebywania w obozach wojskowych i toczy� przed sob� okaza�y brzuch, ubiera� si� za� ze wschodnim przepychem, kt�ry na kim� innym wydawa�by si� �mieszny. Ongi� by� pi�kny. Urodzi� si� w cieniu francuskiego tronu i nie m�g� od�a�owa�, �e go nie zajmuje. Ten ksi��� wichrzyciel przebiega� wszystkie kraje, staraj�c si� gorliwie znale�� jaki� tron, na kt�rym m�g�by zasi���. W m�odo�ci otrzyma� koron� Aragonii, ale nie zdo�a� jej zachowa�. P�niej bezskutecznie pr�bowa� restaurowa� kr�lestwo w Arles. Nast�pnie pretendowa� do korony Niemiec, lecz podczas elekcji dozna� pora�ki w godny politowania spos�b. Kiedy zmar�a jego pierwsza �ona, ksi�niczka z rodu Andegawen�w Sycylijskich, o�eni� si� po raz wt�ry z Katarzyn� de Courtenay, dziedziczk� Laty�skiego Cesarstwa Wschodu, i sta� si� cesarzem Konstantynopola, ale tylko tytularnym cesarzem, bo prawdziwy w�adca, Andronik II Paleolog, w�ada� wtedy Bizancjum. Na skutek powt�rnego wdowie�stwa w ubieg�ym roku wymkn�o mu si� nawet i to iluzoryczne ber�o, kt�re przesz�o w r�ce jednego z jego zi�ci�w, ksi�cia Tarentu. Najwi�kszym tytu�em do s�awy by�y dla� b�yskawiczna kampania w Gujennie w 1297 roku oraz kampania w Toskanii w 1301 roku, kiedy to popieraj�c Gwelf�w przeciw Gibelinom spl�drowa� Florencj� i wygna� z niej poet� Dantego. Papie� Bonifacy VIII mianowa� go za to hrabi� Romanii. Valois �y� jak kr�l, posiada� sw�j dw�r i w�asnego kanclerza. Nie cierpia� Enguerranda de Marigny z tysi�ca powod�w: za jego gminne pochodzenie, za godno�� koadiutora, za statu� wzniesion� w�r�d pos�g�w kr�l�w Francji w Galerii Kramarzy, za polityk� wrog� wielkim feuda�om, w og�le za wszystko. Valois, wnuk Ludwika �wi�tego, nie m�g� �cierpie�, aby kr�lestwem rz�dzi� cz�owiek z posp�lstwa. Tego dnia Valois przyodziany by� w b��kit i z�oto, od kaptura a� po trzewiki. - Czterech na p� �ywych starc�w - podj�� - kt�rych los, jak nas zapewniano, zosta� rozstrzygni�ty... Mniejsza o to, w jaki spos�b; niestety! trzyma w szachu kr�lewski autorytet i wszystko jest w najlepszym porz�dku. Lud plwa na s�d... Jaki s�d! Zg�d�my si�, zwerbowany dla uko�czenia tej sprawy, lecz ostatecznie to przedstawiciele Ko�cio�a... i wszystko jest w porz�dku. Mot�och wrzeszczy do utraty tchu, lecz na kogo? Na pra�at�w, na prewota, na �ucznik�w, na was, m�j bracie... i wszystko uk�ada si� jak najlepiej. Doskonale! Niech i tak b�dzie, radujmy si�: wszystko jest w porz�dku. Podni�s� pi�kne, upier�cienione r�ce i zasiad�, ale nie na miejscu dla niego przeznaczonym, lecz na pierwszym z brzegu krze�le, u ko�ca sto�u, jakby chcia� tym wy��czeniem si� potwierdzi� sw�j sprzeciw. Enguerrand de Marigny wci�� sta�, a ironiczna fa�da okala�a jego szeroki podbr�dek. - Dostojny Pan de Valois zapewne jest mylnie poinformowany - rzek� spokojnie. - Z czterech starc�w, o kt�rych m�wi, tylko dwaj za�o�yli protest przeciw wyrokowi skazuj�cemu. Co za� do ludu, wszystkie moje raporty zapewniaj�, �e jego opinia jest wyra�nie podzielona. - Podzielona? - wykrzykn�� Karol de Valois. - Ale� skandalem jest to, �e mo�e by� podzielona! Kto pyta lud o zdanie? Wy, panie de Marigny, i zrozumia�e dlaczego. Oto wynik waszego pi�knego wynalazku zwo�ywania mieszczan, ch�op�w i innych prostak�w, aby aprobowali kr�lewskie postanowienia. Teraz lud przyw�aszcza sobie prawo do wydawania wyrok�w. W ka�dej epoce, w ka�dym kraju zawsze istnia�y dwa stronnictwa: reakcji i post�pu. Dwa kierunki �ciera�y si� w Radzie Kr�lewskiej. Karol de Valois, uwa�aj�c si� za powo�anego na wodza wielkich baron�w, by� wcieleniem reakcji feudalnej. Jego polityczna ewangelia opiera�a si� na kilku zasadach, kt�rych za�arcie broni�: na prawie mo�now�adc�w do prowadzenia prywatnych wojen, na prawie wielkich feuda��w do bicia w�asnej monety na swoim terytorium, zachowaniu kodeksu etyki oraz praw rycerskich, uznaniu Stolicy Apostolskiej jako najwy�szego rozjemcy. Ca�y ten system oraz zwyczaje zosta�y odziedziczone po ubieg�ych wiekach, ale Filip Pi�kny, pod wp�ywem Marigny'ego, albo ju� je obali�, albo d��y� do ich obalenia. Enguerrand de Marigny reprezentowa� post�p. Jego ideami przewodnimi by�y: centralizacja w�adzy i administracji, ujednolicenie monety, uniezale�nienie rz�du od Ko�cio�a, pok�j z obcymi pa�stwami dzi�ki ufortyfikowaniu kluczowych miast i osadzeniu w nich sta�ych garnizon�w wojskowych, pok�j wewn�trz kraju dzi�ki wzmocnieniu kr�lewskiego autorytetu, zwi�kszenie produkcji przez zapewnienie kupcom warunk�w bezpiecznej wymiany handlowej. Nazywano te zarz�dzenia, ju� wprowadzone wzgl�dnie przyobiecane, "nowinkami". Lecz ka�dy medal posiada odwrotn� stron�. Drogo kosztowa�o �ywienie wci�� liczniejszej policji i drogo kosztowa�a budowa twierdz. Enguerrand, atakowany ze wszystkich stron przez parti� feudaln�, stara� si� zapewni� kr�lowi poparcie mieszcza�stwa - stanu, kt�ry, rozwijaj�c si�, pocz�� u�wiadamia� sobie w�asne znaczenie. W kilku trudnych sytuacjach, a zw�aszcza w okresie konflikt�w ze Stolic� Apostolsk�, zwo�ywa� on do pa�acu na wyspie Cite nie tylko baron�w i pra�at�w, ale i paryskich mieszczan. Czyni� to r�wnie� w miastach prowincjonalnych. Za wz�r s�u�y�a mu Anglia, gdzie ju� od p� wieku regularnie urz�dowa�a Izba Gmin. Oczywi�cie nie by�o jeszcze mowy o tym, by francuskie zgromadzenia dyskutowa�y kr�lewskie postanowienia, chodzi�o tylko o wys�uchanie, z jakich powod�w zosta�y powzi�te, oraz o ich aprobat�. Valois, jakkolwiek warcho� do szpiku ko�ci, by� przeciwie�stwem g�upca. Wykorzystywa� ka�d� okazj�, aby zdyskredytowa� Marigny'ego. Opozycja mi�dzy nimi, d�ugi czas utajona, w ostatnich miesi�cach przerodzi�a si� w otwart� walk�. - Je�liby wielcy baronowie, w�r�d kt�rych wy, Dostojny Panie, jeste�cie najwy�szym - rzek� Marigny - ch�tniej dawali pos�uch kr�lewskim zarz�dzeniom, nie potrzebowaliby�my opiera� si� na ludzie. - W istocie, pi�kne poparcie! - krzycza� Valois. - Rozruchy w 1306 roku, kiedy kr�l i wy sami w obawie przed zbuntowanym Pary�em musieli�cie schroni� si� w Temple... niczego was nie nauczy�y. Przepowiadam wam, �e niebawem, o ile nie zmienicie swego post�powania, mieszczanie obejd� si� bez kr�la, a wasze zgromadzenia same b�d� wydawa� zarz�dzenia. Kr�l milcza�, wspar�szy podbr�dek na d�oni patrzy� prosto przed siebie szeroko rozwartymi oczami. Mruga� bardzo rzadko; rz�sy tkwi�y jakby nieruchomo przez d�ugie minuty i to w�a�nie nadawa�o dziwn� uporczywo�� jego spojrzeniu, kt�re tak bardzo przera�a�o ludzi. Marigny zwr�ci� si� ku niemu, jakby prosz�c, aby u�y� swego autorytetu i wstrzyma� dyskusj� wkraczaj�c� na b��dne tory. Filip Pi�kny podni�s� lekko g�ow� i rzek�: - M�j bracie, dzisiaj nie zajmujemy si� zgromadzeniami, ale templariuszami. - Niech i tak b�dzie - powiedzia� Valois, stukaj�c palcami po stole. - Zajmujmy si� templariuszami. - Nogaret! - mrukn�� kr�l. Stra�nik piecz�ci powsta�. Od pocz�tku narady p�on�� gniewem i oczekiwa� tylko odpowiedniej chwili, aby wybuchn��. By� fanatykiem dobra publicznego i racji stanu, sprawa templariuszy by�a "jego" spraw�, w�o�y� w ni� pasj� bez granic i wytchnienia. Zreszt� Wilhelm de Nogaret procesowi templariuszy zawdzi�cza�, od dnia �wi�tego Maurycego roku 1307, swoje wysokie stanowisko w pa�stwie. W�a�nie owego dnia, podczas narady w Maubuisson, arcybiskup z Narbonne, Gilles Aucelin, w�wczas stra�nik piecz�ci kr�lewskich, zrozpaczony odm�wi� przy�o�enia ich pod nakazem aresztowania templariuszy. Filip Pi�kny bez s�owa zabra� piecz�cie z r�k arcybiskupa i po�o�y� je przed Nogaretem, czyni�c z tego legisty drug� osobisto�� w kr�lewskiej administracji. Nogaret by� gorliwy, surowy, nieub�agany jak kosa �mierci. Ko�cisty, czarny, o pod�u�nej twarzy bez przerwy mi�tosi� jak�� cz�� swego ubrania lub obgryza� paznokcie na kt�rym� z p�askich palc�w. - Sire, wydarzy�a si� rzecz potworna, okropna do pomy�lenia, straszliwa do us�yszenia - zacz�� emfatycznie i szybko - dowodzi ona, �e ca�a pob�a�liwo��, ca�a �askawo�� okazana tym poplecznikom diab�a jest s�abo�ci�, kt�ra zwr�ci�a si� przeciwko nam. - To prawda - rzek� Filip Pi�kny odwracaj�c si� do Karola de Valois. - Okazanie �aski, do czego wy�cie mnie zach�cali, bracie, i o co w li�cie prosi�a moja c�rka z Anglii, zdaje si� wcale nie wyda�o dobrych owoc�w... Prosz� dalej, Nogaret. - Darowuje si� tym zgnojonym psom �ycie, na kt�re nie zas�uguj�, a oni zamiast b�ogos�awi� s�dzi�w, natychmiast wykorzystuj� to dla zniewagi i Ko�cio�a, i kr�la. Templariusze s� heretykami... - Byli... - wtr�ci� Karol de Valois. - Co powiadacie, Dostojny Panie? - zapyta� niecierpliwie Nogaret. - Powiedzia�em "byli", panie, bo je�li dobrze pami�tam, z tysi�cy, jakie liczy�a Francja, a kt�rych wy�cie wygnali albo uwi�zili, albo �amali ko�em, albo upiekli na stosie, pozosta�o w waszych r�kach tylko czterech... do�� k�opotliwych, przyznaj�, bo po siedmiu latach procesu jeszcze g�osz� swoj� niewinno��. Zdaje si�, panie de Nogaret, �e ongi� szybciej umieli�cie upora� si� z robot�, skoro jednym uderzeniem w policzek zdo�ali�cie zdmuchn�� papie�a z tronu. Nogaret drgn�� i twarz jego pociemnia�a pod niebieskim �ladem zarostu. Bo w�a�nie to on wi�d� do serca Lacjum ponur� wypraw�, maj�c� na celu z�o�enie z tronu s�dziwego Bonifacego VIII, u kresu kt�rej spoliczkowa� osiemdziesi�cioo�mioletniego papie�a w pontyfikalnej tiarze. Nogaret po powrocie zosta� ob�o�ony kl�tw� i Filip Pi�kny musia� u�y� ca�ego swego wp�ywu na Klemensa V, drugiego z kolei nast�pcy Bonifacego, aby zdj�� t� kl�tw�. Owa przykra sprawa nie by�a stosunkowo tak dawn�; up�yn�o od tego czasu jedena�cie lat, za� przeciwnicy Nogareta nigdy nie zaniedbywali okazji, aby mu j� wypomnie�. - Wiemy, Dostojny Panie - odpar� - �e zawsze popierali�cie templariuszy. Niew�tpliwie liczyli�cie na ich pomoc, aby odzyska�, cho�by za cen� ca�kowitej ruiny Francji, ten urojony tron w Konstantynopolu, na kt�rym, zdaje si�, wcale nie zasiedli�cie. Odp�aci� obelg� za obelg� i twarz jego odzyska�a zwyk�� barw�. - Do pioruna! - krzykn�� de Valois, wstaj�c i wywracaj�c za siebie krzes�o. Spod sto�u rozleg�o si� szczekanie, wszyscy obecni, pr�cz Filipa Pi�knego, drgn�li, a Ludwik Nawarry wybuchn�� nerwowym �miechem. To zaszczeka� wielki chart, kt�rego kr�l zatrzyma� przy sobie, a pies jeszcze nie zd��y� si� oswoi� z tego rodzaju wybuchami. - Ludwiku... zamilczcie - rzek� Filip Pi�kny, kieruj�c na syna lodowate spojrzenie. Nast�pnie klasn�� w d�onie m�wi�c: "Lombard... cicho", i przycisn�� g�ow� psa do uda. Ludwik Nawarry, kt�rego pocz�to nazywa� K��tliwym albo Swarliwym i M�tnym, Ludwik Warcho� spu�ci� nos, aby zdusi� histeryczny �miech. Mia� dwadzie�cia pi�� lat, ale jego rozum nie osi�gn�� pi�tnastu. Rysy mia� troch� podobne do ojca, ale oczy ucieka�y mu w bok, a w�osy nie mia�y po�ysku. - Sire - rzek� uroczy�cie Karol de Valois, gdy wielki szambelan podni�s� jego krzes�o - Sire, m�j bracie, B�g mi �wiadkiem, �e mia�em na my�li tylko wasze dobro i wasz� s�aw�. Filip Pi�kny zwr�ci� ku niemu oczy i Karol de Valois poczu� si� mniej pewny w s�owach. Ci�gn�� jednak dalej: - Przecie� o was tylko my�l�, bracie, nawet wtedy gdy widz�, jak bezkarnie niszczy si� pot�g� kr�lestwa. Jak bez zakonu, ostoi rycerstwa, b�dziecie mogli podj�� now� wypraw� krzy�ow�, gdyby zasz�a tego potrzeba? Marigny przej�� na siebie odpowied�. - Pod m�drymi rz�dami naszego kr�la - rzek� - nie przedsi�brali�my wypraw krzy�owych w�a�nie dlatego, �e rycerstwo zachowywa�o si� spokojnie, Dostojny Panie, i nie trzeba go by�o wie�� za morze, aby da� upust jego zapa�om. - A wiara, panie? - Z�oto odebrane templariuszom bardziej wzbogaci�o skarb, Dostojny Panie, ni� ca�y ten wielki handel prowadzony pod sztandarami wiary; a towary kr��� r�wnie dobrze i bez wypraw krzy�owych. - Panie, m�wicie jak niedowiarek. - M�wi� jako s�uga kr�lestwa, Dostojny Panie! Kr�l lekko uderzy� w st�. - Bracie... dzi� chodzi o templariuszy... Prosz� o wasz� rad�. - Moja rada... moja rada? - powt�rzy� zaskoczony Valois. By� zawsze got�w przebudowywa� �wiat, ale nigdy nie wyrazi� sprecyzowanego zdania. - A wi�c, m�j bracie, niechaj ci, co tak pi�knie prowadzili spraw� - wskaza� na Nogareta i Marigny'ego - natchn� was, jak j� zako�czy�. Co do mnie... I wykona� gest Pi�ata. - Ludwiku... wasza rada? Ludwik Nawarry drgn�� i odczeka� chwil�, nim odpowiedzia�. - A gdyby powierzy� tych templariuszy papie�owi? - rzek� wreszcie. - Ludwiku... zamilczcie - rzek� kr�l. I wymieni� z Marignym pe�ne politowania spojrzenie. Odes�a� wielkiego mistrza przed s�d papieski, znaczy�o rozpocz�� wszystko od pocz�tku, wszystko na nowo uzasadnia�, tak pod wzgl�dem tre�ci jak i formy, zrzec si� zdobyczy wydartych z trudem kilku koncyliom, zniweczy� siedem lat wysi�k�w, utorowa� drog� wszystkim sprzeczno�ciom. "Trzeba� tego, aby ten dure�, ten niedowarzony przyg�upek, wst�pi� po mnie na tron - my�la� Filip Pi�kny. - Ostatecznie, miejmy nadziej�, �e do tego czasu zm�drzeje." Marcowa ulewa zab�bni�a po oprawnych w o��w szybach. - Bouville? - spyta� kr�l. Wielki szambelan by� wcieleniem przywi�zania, pos�usze�stwa, wierno�ci, ch�ci przypodobania si�, lecz inicjatywa nie by�a cech� jego charakteru. Zastanawia� si�, jakiej odpowiedzi �yczy� sobie monarcha. - Rozwa�am, Sire, rozwa�am... - odpowiedzia�. - Nogaret... wasza rada? - Niechaj ci, co popadli w herezj�, ponios� kar� wyznaczon� heretykom, i to niezw�ocznie - odpar� stra�nik piecz�ci. - Lud?... - zapyta� Filip Pi�kny, przenosz�c spojrzenie na Marigny'ego. - Jego podniecenie, Sire, opadnie natychmiast, gdy sprawcy przestan� istnie� - rzek� koadiutor. Karol de Valois pokusi� si� o ostatni� pr�b� ratunku: - M�j bracie - rzek� - zwa�cie, �e wielki mistrz mia� rang� panuj�cego ksi�cia, a tkn�� jego g�owy to targn�� si� na szacunek, kt�ry chroni g�owy kr�l�w. Wzrok kr�la uci�� jego s�owa. Zapanowa�o przyt�aczaj�ce milczenie, po czym Filip Pi�kny powiedzia�: - Jakub de Molay i Galfryd de Charnay dzi� wiecz�r zostan� spaleni na Wyspie �ydowskiej naprzeciw pa�acowego ogrodu. Bunt by� publiczny; kara b�dzie publiczna. Pan de Nogaret zredaguje wyrok. Rzek�em. Wsta�, a za nim wszyscy obecni. - Polecam, szlachetni panowie, aby�cie wszyscy, jak tu jeste�cie, asystowali przy ka�ni i niech nasz syn Karol stawi si� r�wnie�. Zawiadomi� go - dorzuci�. Nast�pnie zawo�a�: - Lombard! Wyszed�, a pies w �lad za nim. Na tej naradzie, w kt�rej uczestniczyli dwaj kr�lowie, jeden eks-cesarz, jeden wicekr�l i kilku dostojnik�w, skazano na �mier� na stosie dw�ch wielkich pan�w, przynale�nych tak do stanu rycerskiego, jak i duchownego. Lecz ani na chwil� nie pojawi�o si� uczucie, �e toczy si� sprawa o �ycie i cia�a ludzkie; chodzi�o tylko o zasady. - M�j bratanku - rzek� Karol de Valois do Ludwika K��tliwego - dzi� b�dziemy asystowa� przy zgonie rycerstwa. VII Wie�a mi�ostek Zapad�a noc. �agodny wiatr unosi� zapach wilgotnej ziemi, mu�u, nabrzmiewaj�cych p�k�w i rozp�dza� ci�kie, czarne chmury na bezgwiezdnym niebie. Na wysoko�ci wie�y Luwru barka odbi�a od brzegu i sun�a Sekwan�, po wodzie l�ni�cej jak dobrze nat�uszczona tarcza. Na ty�ach barki siedzia�o dw�ch pasa�er�w. Po�y p�aszczy zarzucili na ramiona. - Nie do wiary dzi� pogoda - m�wi� przewo�nik, powoli zanurzaj�c wios�a. - Rano budzi si� cz�owiek we mgle i nic nie wida� na dwa s��nie: P�niej o tercji pokazuje si� s�o�ce; wtedy my�li - zbli�a si� wiosna. Ledwie to cz�ek powiedzia�, a ju� pada deszcz ze �niegiem i tak trwa przez ca�e nieszpory. A teraz zrywa si� wiatr, na pewno b�dzie d�� jeszcze silniej... Pogoda nie do wiary. - Szybciej, cz�owieku - rzek� jeden z pasa�er�w. - Robi si�, co mo�na. Przecie jestem ju� stary; b�d� mia� pi��dziesi�t trzy na �wi�tego Micha�a. Nie jestem ju� taki silny, szlachetni panowie, jak wy m�odzi - odpowiedzia� przewo�nik. Ubrany by� w �achmany i zdawa� si� lamentowa� z jak�� lubo�ci�. W pewnej odleg�o�ci na lewo wida� by�o, jak na Wyspie �ydowskiej podskakuj� ogniki, a troch� dalej b�yszcz� o�wietlone okna Pa�acu na wyspie Cite. O�ywiony ruch panowa� po tamtej stronie rzeki. - Wi�c, szlachetni panowie, nie p�jdziecie popatrze�, jak sma�� si� templariusze? - podj�� przewo�nik. - M�wi�, �e b�dzie tam kr�l z synami... Czy to prawda? - Podobno - rzek� pasa�er. - A czy ksi�niczki tak�e tam b�d�? - Nie wiem... zapewne - odpar� pasa�er odwracaj�c g�ow�, aby zaznaczy�, �e ju� chce zako�czy� rozmow�. P�niej zwr�ci� si� szeptem do swego towarzysza: - Nie podoba mi si� ten cz�owiek, za du�o gada. Drugi pasa�er oboj�tnie wzruszy� ramionami. Po chwili milczenia szepn��: - Jak ci� powiadomiono? - Jak zawsze przez Joann�. - Kochana hrabina Joanna, ile� �ask jej zawdzi�czamy. Ka�de uderzenie wios�em przybli�a�o wie�� Nesle, wysoki czarny masyw stercz�cy na tle czarnego nieba. - Gautier - podj�� pierwszy pasa�er, k�ad�c r�k� na ramieniu s�siada - dzi� wiecz�r jestem szcz�liwy. A ty? - Ja te�, Filipie, czuj� si� doskonale: Tak rozmawiali dwaj bracia d'Aunay, udaj�c si� na spotkanie, kt�re wyznaczy�y im Blanka i Ma�gorzata, gdy tylko dowiedzia�y si�, �e ich ma��onkowie b�d� wieczorem nieobecni. Sprzyjaj�c tym mi�ostkom, hrabina de Poitiers raz jeszcze podj�a si� po�rednictwa. Filip d'Aunay z trudem hamowa� wybuchy rado�ci. Znikn�y wszystkie obawy, wszystkie podejrzenia okaza�y si� p�onne; Ma�gorzata go wezwa�a; Ma�gorzata go oczekuje; za kilka minut b�dzie trzyma� Ma�gorzat� w ramionach. Przysi�ga�, �e b�dzie najtkliwszym, najweselszym, naj�arliwszym kochankiem, jakiego mo�na sobie wyobrazi�. Barka przybi�a do pag�rka, w kt�rym tkwi� fundament wie�y. Ostatni wylew rzeki pozostawi� na nim warstw� mu�u. Przewo�nik poda� rami� obu m�odzie�com i pom�g� im wysi��� na brzeg. - Wi�c, m�j cz�owieku, uzgodnili�my - powiedzia� Gautier d'Aunay - b�dziesz na nas tu czeka�, nie oddalaj si� i niech nikt ci� nie dojrzy. - B�d� czeka� cho�by ca�e �ycie, m�ody szlachetny panie, je�li tylko mi za to zap�acicie - odpar� przewo�nik. - Po�owa nocy wystarczy - rzek� Gautier. Da� mu srebrnego solda, dwana�cie razy tyle co kosztowa� przejazd, i przyrzek� tyle� za powr�t. Przewo�nik pok�oni� si� nisko. Uwa�aj�c, by si� nie po�lizn�� i za bardzo nie ochlapa� b�otem, obaj bracia przeszli kilka krok�w, kt�re dzieli�y ich od furty, i zastukali w um�wiony spos�b. Otwar�y si� drzwi. Pokojowa z ogarkiem w r�ku usun�a si� z przej�cia, i zabarykadowawszy drzwi, powiod�a ich po kr�tych schodach. Wielk�, okr�g�� komnat�, do kt�rej ich wprowadzi�a, o�wietla�y jedynie b�yski ognia p�on�cego w kominku z okapem. B�yski te gubi�y si� w ostro�ukach sklepionego sufitu. Tu, podobnie jak w pokoju Ma�gorzaty, unosi� si� zapach ja�minowej esencji; wszystko by�o ni� przesi�kni�te - rozpi�te na �cianach przetykane z�otem tkaniny, dywany, p�owe futra, na wschodni� mod�� rozrzucone obficie na niskich �o�ach. Ksi�niczek nie by�o. Pokojowa wysz�a m�wi�c, �e zaraz je powiadomi. Zrzuciwszy p�aszcze, obaj m�odzie�cy zbli�yli si� do kominka i wyci�gn�li machinalnie r�ce do ognia. Gautier d'Aunay, o dwadzie�cia miesi�cy starszy od swego brata Filipa, by� do niego bardzo podobny; chocia� ni�szy, bardziej barczysty i ja�niejszy. Mia� mocn� szyj�, r�owe policzki i �ycie bra� na weso�o. Nie wpada� jak Filip na przemian w rozpacz i podniecenie z powodu nami�tno�ci. By� �onaty, i to dobrze o�eniony, z pann� Montmorency i mia� ju� troje dzieci. - Wci�� si� zastanawiam - m�wi�, grzej�c si� przy ogniu - dlaczego Blanka wzi�a mnie sobie za kochanka i w og�le po co jej kochanek? Jasne, dlaczego zrobi�a to Ma�gorzata. Aby zrozumie�, wystarczy popatrze� na K��tliwego, na jego spojrzenie spode �ba, zapad�� klatk� piersiow� i por�wna� go z tob�. Wreszcie to wszystko, o czym wiemy... By�a w tym aluzja do tajemnic alkowy, do nik�ego temperamentu m�odego kr�la Nawarry i do g�uchej niech�ci, kt�ra istnia�a mi�dzy ma��onkami. - Ale Blanka, nic nie pojmuj� - podj�� Gautier d'Aunay. - Jej m�� jest o wiele ode mnie pi�kniejszy... Ale� nie, bracie, nie zaprzeczaj; Karol jest pi�kny, bardzo podobny do Filipa. Kocha Blank� i jestem pewien, �e ona go tak�e kocha, cokolwiek by nie m�wi�a. Wi�c dlaczego? Rozkoszuj� si� moim szcz�ciem, ale nie dostrzegam przyczyny. Czy�by po prostu dlatego, �e Blanka chce we wszystkim na�ladowa� swoj� kuzynk�? Us�yszeli szmer krok�w i szepty na galerii ��cz�cej wie�� z pa�acem; zjawi�y si� obie ksi�niczki. Filip rzuci� si� ku Ma�gorzacie, lecz nagle stan�� jak wryty. Przy pasku kochanki dostrzeg� ja�mu�niczk�, kt�ra tak go rozdra�ni�a rano. - Co tobie, m�j �liczny Filipie? - spyta�a Ma�gorzata wyci�gaj�c ramiona i podaj�c mu usta. - Czy� nie jeste� szcz�liwy? - Jestem, o Pani - odpar� ch�odno. - Co znowu zasz�o? Jaka nowa mucha... - Czy to... aby szydzi� ze mnie? - m�wi� Filip, wskazuj�c na ja�mu�niczk�. Roze�mia�a si� ciep�o, prze�licznie. - Jaki� ty g�upi, jaki zazdrosny, jak mi si� podobasz! Wi�c nie zrozumia�e�, �e �artowa�am? Ale� daruj� ci t� sakiewk�, je�li to ma ci� uspokoi�. Odpi�a zr�cznie ja�mu�niczk� od paska. Filip zaprotestowa� gestem. - Patrzcie na tego szale�ca - ci�gn�a - byle co wprawia go w z�o��. I zni�aj�c g�os, na�ladowa�a �artobliwie gniew Filipa: - M�czyzna! Kim jest ten m�czyzna? Chc� wiedzie�!... Czy to Robert d'Artois... czy to pan de Fiennes... I znowu zad�wi�cza� jej pi�kny �miech. - Krewniaczka mi j� przys�a�a, panie z�o�niku, je�li wszystko chcesz wiedzie� - podj�a. - Blanka otrzyma�a tak� sam� i Joanna r�wnie�. Czy my�la�abym, �eby j� tobie podarowa�, gdyby to by� prezent od ukochanego? Teraz jest twoja. Zak�opotany, a zarazem uszcz�liwiony Filip podziwia� ja�mu�niczk�, kt�r� Ma�gorzata prawie si�� wcisn�a mu do r�ki. Zwracaj�c si� do kuzynki, Ma�gorzata dorzuci�a: - Blanko, poka� Filipowi twoj� ja�mu�niczk�. Ja mu swoj� podarowa�am. I szepn�a do ucha Filipa: - Zapewniam ci�, �e niebawem tw�j brat otrzyma ten sam prezent. Blanka le�a�a na niskim �o�u; Gautier przykl�kn�wszy ko�o niej okrywa� poca�unkami jej szyj� i r�ce. Wp� unosz�c si� zapyta�a g�osem przymglonym jakby oczekiwaniem rozkoszy: - Czy nie post�pujesz bardzo lekkomy�lnie, Ma�gorzato? - Ale� nie - odpar�a Ma�gorzata. - Nikt nic nie wie, jeszcze ich nie nosi�y�my. Wystarczy uprzedzi� Joann�. A daruj�c sakiewk�, czy� nie odwdzi�czamy si� w najmilszy spos�b zacnym, szlachetnym panom za us�ugi, jakie nam oddaj�? - Je�li tak - wykrzykn�a Blanka - nie chc�, aby wygl�da�o, �e mniej mi�uj� mego pi�knego kochanka i mniej go obdarowuj� ni� ty. Odwi�za�a swoj� ja�mu�niczk�, a Gautier przyj�� j� bez oporu i skr�powania, bo przecie� jego brat ju� to zrobi�. Ma�gorzata spojrza�a na Filipa z min�, kt�ra znaczy�a: "A nie m�wi�am?" Filip u�miechn�� si� do niej. Nigdy nie m�g� odgadn��, co my�li, ani jej zrozumie�. Czy to ta sama kobieta, kt�ra dzi� rano, okrutna, zalotna, przewrotna, usi�owa�a doprowadzi� go do omdlenia z zazdro�ci, a teraz ofiarowa�a mu dar wart dwudziestu liwr�w i tuli�a si� w jego ramionach uleg�a, tkliwa, prawie dr��ca? - Tak bardzo ciebie kocham - szepta� - chyba dlatego, �e ci� nie rozumiem. �aden komplement nie m�g� bardziej wzruszy� Ma�gorzaty. Podzi�kowa�a Filipowi, wtulaj�c usta w jego szyj�. Nagle uwolni�a si� z jego ramion i nads�uchuj�c wykrzykn�a: - Czy s�yszycie? Templariusze... wiod� ich na stos. Z b�yszcz�cym wzrokiem, z twarz� o�ywion� niezdrow� ciekawo�ci� poci�gn�a Filipa do okna, wysokiej, wyci�tej na ukos w murze strzelnicy, i otworzy�a w�ski witra�. Gwar t�umu wtargn�� do komnaty. - Blanko, Gautier, chod�cie zobaczy�! - zawo�a�a Ma�gorzata. Ale Blanka odpar�a ze szcz�liwym j�kiem: - O nie, nie chc� si� st�d rusza�, jest mi zbyt dobrze. Wszelka wstydliwo�� mi�dzy obu ksi�niczkami a ich kochankami ju� od dawna zosta�a prze�amana, przyzwyczaili si� w obecno�ci drugiej pary oddawa� si� wszystkim grom mi�osnym. O ile Blanka jeszcze czasem odwraca�a oczy i chowa�a w�asn� nago�� w za�omach cienia, Ma�gorzata, na odwr�t, pog��bia�a rozkosz, patrz�c na mi�o�� tamtych i oddaj�c si� ich spojrzeniom. Ale w tej chwili, przylepiona do okna, poch�oni�ta by�a widokiem, jaki roztacza� si� na �rodku Sekwany. Tam na Wyspie �ydowskiej stu �ucznik�w sta�o kr�giem z zapalonymi pochodniami, a p�omie� tych wszystkich pochodni, chwiej�c si� na wietrze, tworzy� grot� �wiat�a, w �rodku kt�rej rysowa� si� wyra�nie olbrzymi stos. Pacho�kowie kata wdrapywali si� po u�o�onych w s�gi bierwionach. Na wysepce, zwyk�ej ��czce, gdzie zazwyczaj prowadzono na pastwisko krowy i kozy, poza kr�giem �ucznik�w cisn�� si� z po�piechem t�um, a rzek� przecina�a chmara barek prze�adowanych lud�mi, co chcieli przygl�da� si� ka�ni. Z prawego brzegu odp�yn�a ci�sza ni� inne barka ze stoj�cymi w niej zbrojnymi i przybi�a do wysepki. Wysiad�y z niej dwie wysokie, szare postacie w dziwacznych kapeluszach. Przed nimi zarysowa� si� krzy�. Wtedy gwar t�umu przybra� na sile i przeszed� we wrzask. Prawie w tej samej chwili roz�wietli�a si� loggia wie�y zwanej Wie�� W�d, zbudowanej na przycz�ku pa�acowego ogrodu. Niebawem w tej loggii pojawi�y si� cienie. Kr�l i jego Rada zaj�li miejsca. Ma�gorzata wybuchn�a d�ugim, nie ko�cz�cym si� �miechem, przechodz�cym z jednej tonacji w drug�, sp�ywaj�cym kaskadami. - Dlaczego si� �miejesz? - spyta� Filip. - Bo Ludwik jest tam - odpar�a - i gdyby to by� dzie�, m�g�by mnie zobaczy�. Oczy jej b�yszcza�y, czarne loczki ta�czy�y na wypuk�ym czole. Szybkim ruchem wysun�a z sukni pi�kne, z�ociste ramiona i zrzuci�a odzie� na pod�og�, jakby przez dal i noc chcia�a zadrwi� ze znienawidzonego m�a. Przyci�gn�a do swoich bioder r�ce Filipa. W g��bi sali Blanka i Gautier le�eli obok siebie spleceni ciasnym u�ciskiem, a cia�o Blanki mia�o po�ysk masy per�owej. Tam na �rodku rzeki narasta� wrzask. Przywi�zywano templariuszy do pala na stosie, kt�ry za chwil� miano podpali�. Ma�gorzata zadr�a�a pod nocnym podmuchem i zbli�y�a si� do kominka. Sta�a chwil�, uporczywie wpatruj�c si� w ognisko i poddawa�a si� promieniowaniu �aru, a� wreszcie nie mog�a ju� znie�� pieszczoty ognia. Czerwone smu�ki ta�czy�y po jej sk�rze. - B�d� si� pali�, b�d� si� sma�y� - m�wi�a zdyszanym, ochryp�ym g�osem - a my w tym czasie... Oczy jej szuka�y po�r�d ognia obraz�w piek�a, by podsyci� w�asn� rozkosz. Obr�ci�a si� gwa�townie i stan�wszy naprzeciw Filipa odda�a mu si� stoj�c, jak legendarne nimfy oddawa�y si� po��dliwym faunom. Na �cianie zarysowa� si� ich cie�, olbrzymi, si�gaj�cy sklepienia. VIII Powo�uj� przed "S�d Bo�y" W�ska odnoga rzeki oddziela�a ogr�d pa�acowy od Wyspy �ydowskiej. Stos wzniesiono tak, aby sta� na wprost kr�lewskiej loggii w Wie�y W�d. Gapie wci�� nap�ywali na oba b�otniste brzegi Sekwany, a sam� wysepk� zala� dreptaj�cy t�um. W �w wiecz�r przewo�nicy zbijali maj�tek. �ucznicy jednak stali w r�wnym szeregu; sier�anci odpychali napieraj�cy t�um; zbrojne pikiety czuwa�y na mostach i u wylotu ulic prowadz�cych na brzeg rzeki. - Marigny, mo�ecie pogratulowa� prewotowi - rzek� kr�l do swego koadiutora. Wzburzenie, kt�re rankiem grozi�o, �e przerodzi si� w bunt, ko�czy�o si� ludowym festynem, zgie�kiem jarmarcznym, tragicznym widowiskiem, jakie kr�l wyda� swojej stolicy. Zapanowa�a atmosfera kiermaszu. �ebracy przemieszali si� z t�umem mieszczan, kt�rzy przybyli z ca�ymi rodzinami; "wszeteczne dziewki", umalowane i z pofarbowanymi w�osami, zbieg�y si� z uliczek na ty�ach katedry Notre- Dame, gdzie uprawia�y sw�j proceder. Ch�opcy przemykali si� mi�dzy nogami, aby dotrze� do pierwszych szereg�w. Nieliczni �ydzi, z ��tymi k�kami na p�aszczach, zbici w nie�mia�e grupki, przybyli przyjrze� si� ka�ni, kt�ra tym razem nie odbywa�a si� ich kosztem. Pi�kne damy w podbitych futrem narzutkach, chciwe silnych wra�e�, tuli�y si� do swoich kawaler�w i wydawa�y ciche, nerwowe okrzyki. Powietrze by�o niemal ch�odne; wiatr d�� w kr�tkich podmuchach. Blask pochodni rzuca� na rzek� czerwone smugi. Pan Alain de Pareilles, na koniu, w �elaznym he�mie na g�owie i z min� jak zawsze znudzon�, sta� na czele swoich �ucznik�w. Stos przekracza� wzrost doros�ego m�czyzny. Doko�a niego krz�tali si� kaci wraz z pomocnikami w czerwonych kapturach i r�wnali pod sznur bierwiona, szykowali zapas chrustu. Czynili to w poczuciu sumiennie spe�nianego obowi�zku. Na szczycie stosu stali ju� przywi�zani obok siebie wielki mistrz templariuszy i prowincja� Normandii. W�o�ono im na g�owy ha�bi�ce papierowe mitry heretyk�w. Mnich podnosi� ku nim krucyfiks osadzony na d�ugim drzewcu. Udziela� im ostatnich przestr�g. T�um uciszy� si�, �eby us�ysze� s�owa mnicha. - Za chwil� staniecie przed Bogiem. Jeszcze czas wyzna� grzechy, wzbudzi� skruch�... Zaklinam was po raz ostatni... Tam wysoko, mi�dzy niebem a ziemi�, skaza�cy z brodami rozwianymi wiatrem milczeli. - Odmawiaj� spowiedzi. Nie �a�uj� za grzechy - szepta� t�um. Zaleg�a g�ucha, grobowa cisza. Mnich ukl�k� u st�p stosu i recytowa� modlitwy po �acinie. Mistrz katowski wzi�� z r�k pacho�ka sporz�dzon� z k�ak�w p�on�c� �agiew. Zakr�ci� ni� kilka razy. Roznieca� p�omie�. Jakie� dziecko zap�aka�o i rozleg� si� odg�os klapsa. Alain de Pareilles, jakby pytaj�c o rozkaz, zwr�ci� si� do kr�lewskiej loggii. Wszystkie spojrzenia, wszystkie g�owy skierowa�y si� w t� sam� stron�. T�um wstrzyma� oddech. Filip Pi�kny sta� oparty o balustrad�. Cz�onkowie Rady stali rz�dem po obu jego stronach; w �wietle pochodni wygl�dali niby p�askorze�ba na �cianie wie�y. Nawet sami skaza�cy wznie�li oczy ku loggii. Spojrzenia kr�la i wielkiego mistrza skrzy�owa�y si�, zmierzy�y, sczepi�y i zwar�y. Nikt nie m�g� wiedzie�, jakie my�li, jakie uczucia, jakie wspomnienia k��bi� si� pod czo�em dw�ch wrog�w. T�um jednak instynktownie odczu�, �e w tej w�a�nie chwili odbywa si� jaka� wznios�a, straszliwa, nadludzka rozprawa mi�dzy dwoma ksi���tami tego �wiata, jednym dzi� wszechw�adnym, drugim, co by� nim ongi�. Czy wielki mistrz templariuszy ukorzy si� wreszcie i poprosi o lito��? A kr�l Filip Pi�kny, w odruchu najwy�szego mi�osierdzia, czy u�askawi skaza�c�w? Kr�l wykona� r�k� gest, zebrani dostrzegli b�ysk pier�cienia na jego palcu. Alain de Pareilles powt�rzy� gest w stron� kata, a ten wsadzi� w chrust pochodni� z k�ak�w. Z tysi�cy piersi wyrwa�o si� olbrzymie westchnienie. Miesza�y si� w nim ulga i groza, niezdrowa rado�� i przera�enie, cierpienie, wstr�t i rozkosz. Kilka kobiet zawy�o. Dzieci skry�y g�owy w odzie�y rodzic�w. Jaki� m�ski g�os wykrzykn��: - A m�wi�em ci, �eby nie przychodzi�! Dym pocz�� wznosi� si� g�st� spiral�. Gwa�towny podmuch wiatru przygna� go do kr�lewskiej loggii. Dostojny Pan de Valois zakaszla�. Uczyni� to z najwi�ksz� ostentacj�, na jak� m�g� si� zdoby�. Cofn�� si� mi�dzy Wilhelma Nogareta i Marigny'ego m�wi�c: - Je�li to d�u�ej potrwa, zadusimy si�, zanim spal� si� wasi templariusze. Mogliby�cie przynajmniej kaza� pod�o�y� suchego drzewa. Odpowiedzia�o mu milczenie. Nogaret, z napi�tymi mi�niami i pa�aj�cym wzrokiem, smakowa� gorzki triumf. Ten stos by� uwie�czeniem siedmiu lat walki, wyczerpuj�cych podr�y, tysi�cy s��w wypowiedzianych, aby przekona�, tysi�cy stron napisanych, aby dowie��. "Dalej, sma�cie si�, palcie si� - my�la�. - Do�� d�ugo trzymali�cie mnie w szachu. Ja mia�em racj�, a wy jeste�cie pokonani." Enguerrand de Marigny na�ladowa� postaw� kr�la, staraj�c si� zachowa� oboj�tno�� i spogl�da� na m�czarni� jak na konieczno�� wyp�ywaj�c� z racji stanu. "Trzeba by�o, trzeba by�o" - powtarza� sobie widz�c, jak umieraj� ci ludzie; nie m�g� przecie� unikn�� my�li o �mierci, o w�asnej �mierci. Nareszcie ci dwaj skaza�cy przestali by� polityczn� abstrakcj�. Hugo de Bouville modli� si� skrycie. Wiatr zakr�ci� si�, a dym, z sekundy na sekund� coraz g�stszy i wy�szy, otoczy� skaza�c�w, kryj�c ich przed oczyma t�umu. Us�yszano, jak przy s�upach obaj starcy kaszl� i krztusz� si�. Ludwik Nawarry pocz�� si� g�upio �mia�, pocieraj�c zaczerwienione oczy. Brat jego Karol, najm�odszy z kr�lewskich syn�w, odwraca� g�ow�. Widowisko wyra�nie by�o dla� przykre. Mia� dwadzie�cia lat; by� wysoki, jasny, r�owy, a ci, co znali jego ojca w tym samym wieku, m�wili, �e jest do niego uderzaj�co podobny, lecz pozbawiony tej si�y i dostoje�stwa, niby s�aba odbitka imponuj�cego modelu. Mia� ten sam wygl�d, ale zabrak�o mu hartu, a tak�e zalet umys�u. - Zauwa�y�em, �e pojawi�o si� �wiat�o u ciebie w wie�y Nesle - rzek� p�g�osem do Ludwika. - Zapewne stra�nicy tak�e chc� ucieszy� wzrok. - Ust�pi�bym im ch�tnie swego miejsca - mrukn�� Karol. - Co? Nie bawi ci� widok, jak piecze si� chrzestny ojciec Izabeli? - rzek� Ludwik Nawarry. - To prawda, pan Jakub by� chrzestnym ojcem naszej siostry... - szepn�� Karol. - Ludwiku... zamilczcie - powiedzia� kr�l. M�ody ksi��� Karol, chc�c pokona� ogarniaj�c� go niemoc, stara� si� my�le� o czym� pokrzepiaj�cym. Pocz�� marzy� o swojej �onie Blance, wyobra�a� sobie czaruj�cy u�miech Blanki, zwinne ramiona Blanki, w kt�rych za chwil� postara si� zapomnie� o przera�aj�cym widowisku. Lecz wci�� nasuwa�o mu si� nieszcz�sne wspomnienie, kt�rego nie m�g� odsun��, wspomnienie dwojga dzieci, kt�re da�a mu Blanka, zmar�ych prawie natychmiast po urodzeniu. Widzia� zn�w nieruchome istotki w haftowanych pieluszkach. Czy los zgodzi si� da� jemu i Blance inne dzieci i czy b�d� �y�y? Wstrz�sn�� nim ryk t�umu. P�omienie buchn�y ze stosu. Na rozkaz Alaina de Pareilles �ucznicy zgasili w trawie pochodnie i noc roz�wietla� ju� tylko stos. Ogie� dosi�gn�� najpierw prowincja�a Normandii. Gdy p�omie� przebieg� po nim, cofn�� si� patetycznym ruchem i otworzy� szeroko usta, jakby pr�no usi�owa� schwyta� uciekaj�ce powietrze. Cia�o, mimo sznura, prawie wp� mu si� zgi�o; papierowa mitra spad�a i sp�on�a w jednej chwili. Obj�� go ogie�. Nast�pnie okry�a fala dymu. Kiedy dym si� rozproszy�, Galfryd de Charnay sta� w p�omieniach, wyj�c i dysz�c, staraj�c si� oderwa� od s�upa, kt�ry dr�a� u podstawy. Wielki mistrz pochyli� twarz w stron� towarzysza i co� do� przem�wi�, ale teraz t�um hucza� tak g�o�no, chc�c pokona� przera�enie, �e mo�na by�o us�ysze� tylko s�owo "bracie" po dwakro� rzucone. Pacho�kowie kata biegali popychaj�c si�, czerpali z zapasu polana, d�ugimi, �elaznymi hakami podsycali p�omie�. Ludwik Nawarry, kt�rego umys� pracowa� powoli, zapyta� brata: - Czy jeste� pewny, �e widzia�e� �wiat�a w wie�y Nesle? Ja nic nie dostrzegam. Przez chwil� wygl�da� na stroskanego. Enguerrand de Marigny przys�oni� oczy d�oni�, jakby pragn�� uchroni� si� przed blaskiem ognia. - Zaiste, pokazujecie nam pi�kny obraz piek�a, panie de Nogaret - rzek� hrabia de Valois. - Czy ju� my�licie o waszym przysz�ym �yciu? Wilhelm de Nogaret milcza�. Galfryd de Charnay sta� si� ju� tylko czerniej�cym kszta�tem, kt�ry wydyma� si�, skwiercza�, wolno przemienia� w popi�, stawa� si� popio�em. Cz�� kobiet pomdla�a. Inne �pieszy�y na brzeg rzeki i wymiotowa�y do wody prawie pod nosem kr�la. T�um zm�czony w�asnym wrzaskiem uciszy� si�, ale ju� niebawem pocz�to wo�a�, �e sta� si� cud, bo wiatr uparcie d�� w jednym kierunku, �ciel�c pod nogi wielkiego mistrza p�omienie, kt�re si� go nie ima�y. Jak m�g� si� tak d�ugo opiera�? Stos po jego stronie zdawa� si� nietkni�ty. P�niej palenisko nagle si� zapad�o, a podsycone p�omienie skoczy�y tu� przed skaza�cem. - Sta�o si�, on tak�e! - wykrzykn�� Ludwik Nawarry. Szeroko rozwarte, zimne oczy Filipa Pi�knego nie drgn�y nawet w owej chwili. Nagle g�os wielkiego mistrza przebi� si� przez ognist� zas�on� i, jakby skierowany do ka�dego z osobna, uderza� ka�dego w twarz. Podobnie jak przed Notre- Dame Jakub de Molay z przera�aj�c� si�� krzycza�: - Ha�ba! Ha�ba! Patrzcie, jak gin� niewinni. Ha�ba na was wszystkich! B�g was os�dzi. P�omie� go ch�ostn��. Spali� brod�, zw�gli� w jednej sekundzie papierow� mitr� i obj�� bia�e w�osy. T�um przera�ony zamilk�. Mia� wra�enie, �e pal� szalonego proroka. Z twarzy w ogniu straszliwy g�os wo�a�: - Papie�u Klemensie!... Rycerzu Wilhelmie!... Kr�lu Filipie!... zanim rok minie, powo�uj� was przed s�d Bo�y po sprawiedliw� kar�. Przekl�ci! Przekl�ci! Wszyscy przekl�ci po trzynaste pokolenie waszego rodu! P�omienie wdar�y si� w usta wielkiego mistrza, zdusi�y w nich ostatni krzyk. P�niej, przez czas, kt�ry zdawa� si� nie mie� ko�ca, walczy� ze �mierci�. Wreszcie zgi�� si� wp�. Sznur p�k�, a on zapad� si� w palenisko. Widziano jego d�o�, wzniesion� w�r�d p�omieni. Tak trwa�a, zanim sczernia�a doszcz�tnie. T�um tkwi� w miejscu, zaskoczony i przera�ony, g�ucho pomrukiwa�. Zwali� si� na� ca�y ci�ar nocy i grozy; wstrz�sa� nim trzask dogorywaj�cych polan. Ciemno�ci ogarnia�y dogasaj�cy stos. �ucznicy chcieli odepchn�� ludzi, lecz nie byli oni sk�onni odej��. Szeptali: - To nie nas on przekl��, to kr�la, nieprawda�, to papie�a... Nogareta... Spojrzenia skierowa�y si� ku loggii. Kr�l wci�� sta� przy balustradzie. Patrzy� na czarn� r�k� wielkiego mistrza stercz�c� z czerwonego popio�u. Spalona r�ka - oto co pozosta�o ze s�awnego rycerskiego zakonu templariuszy. Ale ta r�ka znieruchomia�a w ge�cie kl�twy. - I co, m�j bracie? - zapyta� ze z�o�liwym u�mieszkiem Dostojny Pan de Valois. - My�l�, �e jeste�cie zadowoleni? Filip Pi�kny odwr�ci� si�. - Nie, bracie - rzek�. - Wcale nie. Pope�ni�em b��d. Valois nad�� si�, got�w zatriumfowa�. - Naprawd�? Wi�c przyznajecie si� do tego? - Tak, bracie - odpar� kr�l. - Powinienem przedtem kaza� im wyrwa� j�zyk. Wyszed�, a w �lad za nim Nogaret, Marigny, Bouville. Zszed� ze schod�w wie�y i uda� si� do swoich apartament�w. Teraz stos by� szary, kilka ognistych gwiazdek jeszcze podskakiwa�o, ale i one rych�o zgas�y. Przykry sw�d spalonego cia�a nape�nia� loggi�. - To cuchnie - rzek� Ludwik Nawarry. - Naprawd� uwa�am, �e to bardzo cuchnie, chod�my st�d. M�ody ksi��� Karol zastanawia� si�, czy zdo�a o tym zapomnie� nawet w ramionach Blanki. IX Rzezimieszki Bracia d'Aunay wyszli z wie�y Nesle i brodzili niezdecydowani w b�ocie, wpatruj�c si� w ciemno��. Przewo�nik znik�. - Tak i my�la�em. Ten przewo�nik wcale mi si� nie podoba� - rzek� Filip. - Trzeba si� by�o mie� na baczno�ci. - Da�em mu za du�o pieni�dzy. �ajdak uwa�a�, �e zarobi� dni�wk�, i poszed� przygl�da� si� ka�ni. - By�oby dobrze, gdyby tylko o to sz�o. - A ty my�lisz, �e o co chodzi�o? - Nie wiem. Ten cz�owiek sam si� zaofiarowa� nas przewie�� j�cz�c, �e nic nie zarobi� przez ca�y dzie�. M�wimy, �eby zaczeka�, a on sobie idzie. - A co mog�e� zrobi�? Nie mieli�my wyboru. On jeden tylko by�. - W�a�nie - rzek� Filip - i co� za du�o pyta�. Nadstawi� ucho �ledz�c, czy dos�yszy szmer wiose�; lecz nic nie by�o s�ycha� pr�cz plusku rzeki i dalekiego gwaru ludzi powracaj�cych do swych dom�w w Pary�u. Tam na Wyspie �ydowskiej, kt�ra od jutra mia�a przybra� nazw� Wysepki Templariuszy, wszystko zgas�o. Sw�d dymu miesza� si� z md�� woni� Sekwany. - Nie pozosta�o nam nic innego, jak wraca� piechot� - powiedzia� Gautier. - Zab�ocimy pludry po uda. Ale nie wielka to przykro��, a du�a przyjemno��. Podali sobie ramiona, �eby si� nie po�lizn��, i szli wzd�u� fosy Nesle. - Zastanawiam si�, od kogo je otrzyma�y - rzek� nagle Filip. - Co otrzyma�y? - Ja�mu�niczki. - Jeszcze o tym rozmy�lasz? - odpar� Gautier. - Ja si� o to wcale nie troszcz�. Co mnie obchodzi, sk�d pochodzi podarunek, je�eli mi si� podoba. Jednocze�nie g�adzi� wisz�c� u pasa ja�mu�niczk� i czu� pod palcami wypuk�o�� cennych kamieni. - Krewniaczka... Niepodobna, �eby to by� kto� z kr�lewskiego dworu - podj�� Filip. - Ma�gorzata i Blanka nie ryzykowa�yby, �eby kto� rozpozna� u nas trzosiki. Albo... albo udaj�, �e je dosta�y, a w rzeczywisto�ci zap�aci�y za nie z w�asnej szkatu�y. Sk�onny by� teraz przypisywa� Ma�gorzacie wszelkie subtelno�ci. - Co wolisz? - rzek� Gautier. - Wiedzie� czy mie�? W tej chwili w pobli�u kto� zagwizda�. Skoczyli i jednocze�nie chwycili za sztylety. Spotkanie o podobnej godzinie, w tym miejscu, wed�ug wszelkich danych grozi�o niebezpiecze�stwem. - Kto idzie? - zawo�a� Gautier. Zn�w us�yszeli gwizd i zabrak�o im nawet czasu, by przyj�� obronn� postaw�. Sze�ciu m�czyzn wyskoczy�o z mroku i rzuci�o si� na nich. Trzech napastnik�w atakuj�c Filipa przypar�o go do muru, chwyci�o go jednocze�nie za r�ce, by nie m�g� pos�u�y� si� broni�. Trzej pozostali nie tak �atwo poradzili sobie z Gautierem. Powali� na ziemi� jednego z napastnik�w, a w�a�ciwie jeden z nich sam si� rzuci� na ziemi�, by unikn�� ciosu sztyletem. Ale dwaj inni opasali Gautiera wykr�caj�c mu nadgarstek, by zmusi� do wypuszczenia sztyletu. Filip uczu�, �e napastnicy usi�uj� odebra� mu ja�mu�niczk�. Niepodobna wo�a� o pomoc. Odsiecz mog�a nadbiec tylko z pa�acu Nesle. Obaj bracia odruchowo milczeli. Trzeba albo wyswobodzi� si� w�asnym fortelem, albo ulec. Wygi�ty do ty�u w �uk, opieraj�c si� o mur, Filip walczy� zawzi�cie. Nie m�g� pozwoli� na odebranie ja�mu�niczki. Rzecz ta sta�a si� dla� najcenniejsz� na �wiecie i by� got�w na wszystko, byle j� zachowa�. Gautier by� sk�onniejszy do ust�pstw. Niechaj ich okradn�, lecz pozostawi� przy �yciu. Tylko czy je daruj�, czy obrabowawszy nie wrzuc� ich trup�w do Sekwany? W tej�e chwili nowy cie� wy�oni� si� z ciemno�ci. Jeden z napastnik�w wrzasn��: "Uwaga, kamraty, uwaga!" Nowy przybysz wmiesza� si� w b�jk�. Zab�ys�o ostrze kr�tkiego miecza. - Ach! �otry! Wisielcy! Ch�ystki! - krzycza� pot�nym g�osem, rozdaj�c ciosy na prawo i lewo. Z�odzieje rozpierzchli si� jak muchy przed rozp�dzonym wiatrakiem. Kiedy jeden z rzezimieszk�w przebiega� w zasi�gu jego r�ki, schwyci� go za ko�nierz i cisn�� nim o mur. Ca�a banda uciek�a o nic nie pytaj�c, a tupot galopady ucich� wzd�u� fosy. P�niej zapanowa�a cisza. Filip d'Aunay zwr�ci� si� dysz�c do brata: - Ranny? - spyta�. - Nie - odrzek� r�wnie� bez tchu Gautier pocieraj�c rami�. - A ty? - Te� nie. Ale zaiste wyszli�my cudem. Razem zwr�cili si� do wybawcy, kt�ry powr�ci� do nich i chowa� miecz do pochwy. By� bardzo wysoki, barczysty, pot�ny. Ci�ko sapa�. - Panie - zwr�ci� si� do niego Gautier - winni�my postawi� za pana pi�kn� �wiec�. Bez was niechybnie p�yn�liby�my brzuchem do g�ry. Komu jeste�my winni... Cz�owiek �mia� si� dono�nym, grubym, troch� wymuszonym �miechem. Wiatr p�dzi� chmury i pod tarcz� ksi�yca rwa� je w strz�py. Obaj bracia poznali hrabiego Roberta d'Artois. - Ale�, na Boga, to wy, Dostojny Panie! - wykrzykn�� Filip. - A do diab�a, kawalerowie - odpar� m�czyzna - i ja was poznaj�! Bracia d'Aunay! - wykrzykn��. - Naj�adniejsi ch�opcy na dworze. Do licha, je�li oczekiwa�em... Przechodz� brzegiem i s�ysz� tam jaki� ha�as. M�wi� sobie: "Na pewno rabuj� jakiego� spokojnego mieszczanina". Co prawda Pary� za�miecony jest rzezimieszkami, a ten prewot Ployebouche... powinni nazwa� go Ployecul * (* Nieprzet�umaczalna gra s��w:. Ployebouche - kuli usta, Ployecul - kuli zadek.) ...bardziej jest zaj�ty lizaniem pi�t Marigny'emu ni� oczyszczaniem w�asnego miasta. - Dostojny Panie - rzek� Filip - nie wiemy, jak was zapewni� o naszej wdzi�czno�ci. - G�upstwo! - rzek� Robert d'Artois, wal�c �ap� po ramieniu Filipa, a� ten si� zachwia�. - Ca�a przyjemno�� po mojej stronie. To zwyk�y odruch ka�dego rycerza spieszy� na ratunek napastowanym. Lecz przyjemno�� jest podw�jna, skoro chodzi o pomoc szlachetnym panom, a na dodatek dobrym znajomym, wi�c rad jestem, �e ocali�em najlepszych giermk�w moim kuzynom Valois i Poitiers. �a�uj� tylko, �e tak ciemno. Ach! gdyby ksi�yc pokaza� si� wcze�niej, ch�tnie bym rozpru� kilku z tych opryszk�w. Nie �mia�em k�u� na serio, boj�c si� was przedziurawi�. Ale powiedzcie mi, kawalerowie, za czym w�szycie w tym bagnistym zak�tku? - My... my przechadzali�my si� - odpar� zmieszany Filip d'Aunay. Olbrzym wybuchn�� �miechem. - Przechadzali�cie si�! Pi�kne miejsce i pi�kna godzina na przechadzk�! Przechadzali�cie si� w b�ocie po po�ladki. Niez�y dowcip! I chc�, �eby im uwierzy�! Ach! m�odo��! - m�wi� jowialnie, przygniataj�c rami� Filipa. - Wci�� w pogoni za mi�ostk�, a pluderki w ogniu! Dobrze to by� w waszym wieku. Nagle spostrzeg� po�yskuj�ce ja�mu�niczki. - Psiakrew! - zawo�a�. - Pludry w ogniu, ale pi�knie przystrojone! Pi�kna ozdoba, moi kawalerowie, pi�kna ozdoba. Wa�y� w r�ku ja�mu�niczk� Gautiera. - Zr�czna robota... cenna tkanina. I b�yszczy jak nowa. To nie �o�d giermka pozwala na zakup takich sakiewek. Rzezimieszki nie�le by si� ob�owi�y. Kr�ci� si�, gestykulowa�, ry�awy w p�mroku, olbrzymi, ha�a�liwy, spro�ny. Zacz�� naprawd� gra� na nerwach obu braciom. Lecz jak powiedzie� komu�, co przed chwil� ocali� wam �ycie, �eby si� nie miesza� do nie swoich spraw? - Mi�o�� pop�aca, moi najmilsi - ci�gn�� wci�� chodz�c mi�dzy nimi. - Zaprawd�, wasze kochanki to damy bardzo wysokiego rodu i bardzo szczodre. M�odzi d'Aunayowie! I kto by w to uwierzy�? - Dostojny Pan si� myli - rzek� do�� ch�odno Gautier. - Te sakiewki darowa�a nam rodzina. - W�a�nie, tego by�em pewny - m�wi� d'Artois. - Rodzina, kt�r� odwiedza si� ko�o p�nocy pod murami wie�y Nesle! ...Dobrze, dobrze, zamilczmy. W imi� czci waszych �licznotek. Pochwalam was, moi najmilsi. Trzeba broni� czci dam, kt�re si� pie�ci. Niech was B�g strze�e, kawalerowie. I nie wychod�cie w nocy z ca�� wasz� bi�uteri�. Wybuchn�� �miechem, uderzy� obu braci serdecznie ich �ciskaj�c i pozostawi� zaniepokojonych i podra�nionych, nie daj�c im nawet czasu raz jeszcze podzi�kowa�. Ju� szed� przez mostek przerzucony przez fos�, ju� oddala� si� przez pola w kierunku Saint-Germain-des-Pres. Bracia d'Aunay wr�cili do bramy Buci. - Dobrze by zrobi� nie rozg�aszaj�c po ca�ym dworze, gdzie nas zasta� - rzek� Filip. - My�lisz, �e potrafi przymkn�� sw�j wielki pysk? - My�l�, �e tak - odpar� Gautier. - To niez�e ch�opisko. Ju� by nas tu nie by�o bez jego wielkiego pyska, jak m�wisz, i bez jego szerokich bar�w. Nie okazujmy niewdzi�czno�ci, przynajmniej nie tak od razu. - Przede wszystkim mogliby�my zapyta�, co on sam robi� w tym zak�tku. - Szuka� ladacznic przysi�g�bym na to! A teraz na pewno idzie do jakiego� burdelu - rzek� Filip. Myli� si�. Robert d'Artois zboczy� tylko przez Pre-aux- Clercs. Po chwili wr�ci� na brzeg w pobli�u wie�y. Gwizdn�� tym samym lekkim gwizdni�ciem, kt�re poprzedzi�o bitk�. Jak poprzednio sze�� cieni wy�oni�o si� z ciemno�ci i jeszcze do��czy� si� si�dmy cie�, kt�ry wyszed� z barki. Ale tym razem cienie zachowa�y postaw� pe�n� szacunku. - �wietnie, dobrze wype�nili�cie zadanie - powiedzia� d'Artois. - Wszystko posz�o tak, jak chcia�em. �ap Karl-Hans! - doda� wzywaj�c przyw�dc� �otrzyk�w. - Podzielcie si�. Rzuci� im sakiewk�. - Wy�cie mnie pot�nie uderzyli w rami�, Dostojny Panie - rzek� rzezimieszek. - Ba! To zosta�o w��czone do rachunku - odpowiedzia� ze �miechem d'Artois. - Teraz wyno�cie si�. Wezw� was, je�eli kiedykolwiek b�d� was potrzebowa�. P�niej wsiad� do barki zakotwiczonej przy zbiegu fosy z rzek�; pod jego ci�arem zanurzy�a si� g��biej w wod�. Ten sam cz�owiek, kt�ry przewi�z� braci d'Aunay, uj�� za wios�a. - Czy rad jeste�cie, Dostojny Panie? - zapyta�. Ju� nie lamentowa�, wydawa� si� m�odszy o dziesi�� lat i nie szcz�dzi� si�. - Najzupe�niej, m�j dzielny Lormet! Znakomicie si� spisa�e� - powiedzia� olbrzym. - Teraz ju� wiem, co chcia�em wiedzie�. Zwali� si� na dno barki, wyci�gn�� pot�ne nogi, a wielk� �ap� zanurzy� w czarnej wodzie. Cz�� druga Wiaro�omne ksi�niczki I Bank Tolomei Messer Spinello Tolomei przybra� wyraz g��bokiego namys�u, potem zni�y� g�os jakby w obawie, �e kto� pods�uchuje wreszcie rzek�: - Dwa tysi�ce liwr�w zadatku? Czy ta suma odpowiada Dostojnemu Panu? Lewe oko mia� zamkni�te, a prawe b�yszcza�o spokojnie i niewinnie. Tolomei, cho� od wielu lat mieszka� we Francji, nie m�g� pozby� si� w�oskiego akcentu. By� to t�gi m�czyzna o podw�jnym podbr�dku i ciemnej cerze. Siwiej�ce, starannie przyci�te w�osy opada�y mu na ko�nierz szaty z cienkiego sukna bramowanej futrem i opi�tej na stercz�cym brzuchu. M�wi�c unosi� w g�r� pulchne r�ce o spiczastych palcach i delikatnie pociera� d�onie. Wrogowie jego twierdzili, �e otwarte oko by�o okiem k�amstwa, a zamkni�te okiem prawdy. �w bankier, jeden z najmo�niejszych w Pary�u, mia� maniery biskupa; a przynajmniej mia� je w chwili, gdy rozmawia� z dostojnikiem ko�cielnym. By� nim Jan de Marigny, szczup�y, wytworny m�ody cz�owiek. On to poprzedniego dnia na trybunale biskupim przed portalem Notre-Dame wyr�nia� si� niedba�� poz�, a p�niej tak gwa�townie uni�s� si� gniewem na wielkiego mistrza. Jako arcybiskup Sens, zwierzchnik paryskiej diecezji i brat Enguerranda de Marigny by� doskonale wtajemniczony w poufne sprawy kr�lestwa. - Dwa tysi�ce liwr�w? - powt�rzy� arcybiskup. Wymieniona przez bankiera cyfra sprawi�a mu mi�� niespodziank�, chc�c j� ukry� udawa�, �e zaj�ty jest wyg�adzaniem na kolanie fioletowej szaty z cennej tkaniny. - Musz� przyzna�, �e ta suma nawet mi odpowiada - podj�� oboj�tnym g�osem. - Chcia�bym, aby sprawy za�atwione zosta�y jak najszybciej. Bankier �ledzi� go, jak t�usty kot �ledzi pi�knego ptaka. - Ale� mo�emy za�atwi� je od r�ki - odpar�. - Doskonale - powiedzia� m�ody arcybiskup. - A kiedy chcecie, aby wam dostarczono te... Przerwa�, gdy� wyda�o mu si�, �e s�yszy szmer za drzwiami. Ale nie, wsz�dzie panowa� spok�j. Tylko z ulicy Lombard�w dochodzi� zwyk�y o porannej porze gwar: krzyki szlifierzy no�y, sprzedawc�w wody, zi�, cebuli, rze�uchy, twarogu i w�gla drzewnego. "Mleko, kumy, mleko... Mam dobry ser z Szampanii... W�giel! Ca�y worek za denara..." Przez okno, na mod�� siene�sk� o trzech ostro�ukach, pada�o �agodne �wiat�o na bogate obicia, d�bowe kredensy, wielki okuty �elazem kufer. - Te... przedmioty? - rzek� Tolomei, ko�cz�c zdanie wypowiedziane przez arcybiskupa. - Kiedy raczycie, Dostojny Panie, kiedy raczycie... Otworzy� kufer i wyj�� dwa worki, kt�re po�o�y� na pulpicie zape�nionym g�simi pi�rami, pergaminem, tabliczkami i rylcami. - Tysi�c w ka�dym - powiedzia�. - Prosz� wzi�� je ju� teraz, je�li tego sobie �yczycie. Przyszykowa�em je dla was. Raczcie �askawie, Monsignore, podpisa� to pokwitowanie... I poda� Janowi de Marigny kartk� oraz g�sie pi�ro. - Ch�tnie - rzek� arcybiskup bior�c pi�ro i nie zdejmuj�c r�kawiczki. Ju� mia� podpisa�, gdy nagle zawaha� si�. Na pokwitowaniu wymienione by�y "przedmioty", kt�re mia� przekaza� bankierowi Tolomei, by ten po�redniczy� w ich sprzeda�y, a wi�c: sprz�t ko�cielny, monstrancje ze szczerego z�ota, drogocenne krzy�e, rzadka bro� - wszystkie pochodz�ce z d�br ongi� zaj�tych w komandoriach templariuszy i przechowywanych w archidiecezji. Skarby te powinny by przej�� po cz�ci na rzecz kr�lewskiego skarbu, a po cz�ci na rzecz zakonu szpitalnik�w. M�ody arcybiskup, nie trac�c chwili czasu, dopuszcza� si� sprzeniewierzenia, pi�knego oszustwa. Sk�ada� sw�j podpis pod t� list�, kiedy w�a�nie tej nocy wielkiego mistrza spalono na stosie... - Wola�bym... - zacz��. - Aby tych przedmiot�w nie sprzedawano we Francji? - doko�czy� Tolomei. - To si� samo przez si� rozumie, Dostojny Panie. Non sono pazzo, jak m�wi� w mojej ojczy�nie, nie jestem szale�cem. - Chcia�em powiedzie�... to pokwitowanie... - Nikt pr�cz mnie nigdy go nie zobaczy. Le�y to zar�wno w moim, jak i waszym interesie. My, bankierzy, jeste�my troch� podobni do ksi�y, Monsignore. Wy spowiadacie dusze, a my spowiadamy trzosy i tak samo obowi�zuje nas zachowanie tajemnicy. Nie szepn� ani s��wka, cho� wiem, i� te fundusze pos�u�� do wspomo�enia waszego bezgranicznego mi�osierdzia. Jedynie w wypadku, gdyby... uchowaj nas, Bo�e... jednemu z nas zdarzy�o si� nieszcz�cie... Prze�egna� si� i natychmiast u�o�y� pod sto�em dwa palce lewej r�ki w znak wide�. - Czy to nie b�dzie za ci�kie? - ci�gn�� wskazuj�c na worki, jakby sprawa ju� nie wymaga�a dyskusji. - Mam s�ugi na dole - odpar� arcybiskup. - Zatem... prosz� tutaj - rzek� Tolomei, pokazuj�c palcem miejsce na kartce, gdzie mia� podpisa� si� arcybiskup. Ten ju� nie m�g� si� wycofa�. Dobieraj�c sobie wsp�lnik�w przest�pstwa, trzeba im zaufa�... - Zreszt� widzicie, Wasza Wielebno�� - podj�� bankier - �e wcale nie mog� oczekiwa�, aby podobna suma przynios�a mi jakie� korzy�ci. B�d� mia� same trudno�ci i nie osi�gn� �adnego zysku. Lecz pragn� wam dopom�c, poniewa� jeste�cie cz�owiekiem mo�nym, a przyja�� ludzi mo�nych jest cenniejsza ni� z�oto. Wypowiada� te zdania tonem dobrodusznym, ale lewe oko mia� wci�� zamkni�te. "Ostatecznie ten cz�owiek m�wi prawd�" - pomy�la� Jan de Marigny. I podpisa� pokwitowanie. - Przy sposobno�ci, Monsignore - rzek� Tolomei - czy nie wiecie przypadkiem, jak kr�l... niech B�g ma go w swej pieczy... przyj�� psy go�cze, kt�re mu wczoraj pos�a�em? - Ach! tak? To od was otrzyma� tego wielkiego charta, kt�rego nazwa� Lombardem i kt�ry nie odst�puje go na krok? - Nazwa� go Lombardem? Rad jestem o tym wiedzie�. Kr�l, nasz Pan, posiada wiele dowcipu - m�wi� �miej�c si� Tolomei. - Wyobra�cie sobie, Dostojny Panie, �e wczoraj rano... Zamierza� opowiedzie� ca�� historyjk�, gdy kto� zapuka� do drzwi. Pojawi� si� urz�dnik oznajmiaj�c, �e hrabia Robert d'Artois prosi o przyj�cie. - Dobrze. Zaraz go przyjm� - odpar� Tolomei odprawiaj�c gestem urz�dnika. Jan de Marigny spochmurnia�. - Wola�bym... nie spotka� go - rzek�. - Zapewne, zapewne - odpowiedzia� �agodnie bankier. - Dostojny Pan d'Artois to wielki gadu�a. Potrz�sn�� dzwoneczkiem. Natychmiast uchyli�a si� zas�ona i do pokoju wszed� m�odzieniec w bogato szamerowanym, wci�tym kaftanie. By� to ten sam ch�opiec, kt�ry poprzedniego dnia o ma�o nie przewr�ci� kr�la Francji. - M�j siostrze�cze - rzek� do niego bankier - odprowad� Jego Wielebno�� omijaj�c galeri� i uwa�aj, by�cie nikogo nie spotkali po drodze. I wynie� to a� na ulic� - dorzuci� wr�czaj�c mu dwa worki z�ota. - Do zobaczenia, Monsignore. Messer Spinello Tolomei pochyli� si� bardzo nisko, aby uca�owa� ametyst na palcu arcybiskupa. P�niej uni�s� zas�on�. Kiedy Jan de Marigny ju� wyszed�, Siene�czyk powr�ci� do sto�u, wzi�� kwit i starannie go z�o�y�. - Coglione! - szepn��. - Vanesio, ladro, ma sopratutto coglione *. (* G�upiec... pysza�ek... �otr, lecz zw�aszcza g�upiec.) Jego lewe oko otwar�o si� na chwil�. Schowawszy dokument do kufra i on z kolei opu�ci� pok�j, udaj�c si� na przyj�cie nowego go�cia. Zszed� na parter: min�� wielk�, o�wietlon� przez sze�� okien galeri�, gdzie sta�y jego kontuary; bowiem Tolomei by� nie tylko bankierem, lecz tak�e importowa� i sprzedawa� rzadkie towary, od korzeni i kordoba�skich sk�r pocz�wszy po sukna z Flandrii, tkane z�otem dywany z Cypru i wonne olejki z Arabii. Dziesi�ciu subiekt�w obs�ugiwa�o klient�w, kt�rzy bez przerwy wchodzili i wychodzili; rachmistrze dokonywali oblicze� pos�uguj�c si� specjalnymi szachownicami z przegr�dkami, gdzie pi�trzy�y si� miedziane �etony. Ca�a galeria rozbrzmiewa�a g�uchym szmerem handlu. Id�c szybko dalej, gruby Siene�czyk tu pozdrowi� kogo� po drodze, tam poprawi� cyfr�, zburcza� pracownika lub wycedzonym przez z�by niente kaza� odm�wi� kredytu. Robert d'Artois sta� pochylony nad kontuarem i wa�y� w d�oni ci�ki damasce�ski sztylet. Kiedy bankier po�o�y� mu d�o� na ramieniu, olbrzym nagle odwr�ci� si� i przybra� swoj� ulubion� min� na po�y gburowat�, na po�y dobroduszn�. - Wi�c, Dostojny Panie - rzek� do� Tolomei - jestem wam potrzebny? - Ta...ak - odpar� olbrzym. - Mam do was dwie pro�by. - Pierwsza, jak sobie wyobra�am, to pieni�dze? - Pst! - sykn�� d'Artois. - Czy ka�dy musi wiedzie�, �e wypruwacie ze mnie flaki i �e jestem wam winien maj�tek? Chod�my do was pogada�. Wyszli z galerii. Ju� w swoim gabinecie na pierwszym pi�trze i przy zamkni�tych drzwiach Tolomei powiedzia�: - Dostojny Panie, je�li chodzi o now� po�yczk�, obawiam si�, �e to nie jest mo�liwe. - Dlaczego? - Drogi szlachetny Panie Robercie - odpar� rozwa�nie Tolomei - kiedy wytoczyli�cie proces waszej stryjnie Mahaut o dziedzictwo hrabstwa Artois, to ja op�aci�em koszty. Wy�cie przegrali ten proces. - Ale� przegra�em go wskutek pod�o�ci. Sami to wiecie - wykrzykn�� d'Artois. - Przegra�em wskutek intryg tej suki, Mahaut... oby zdech�a! ...Dano jej Artois, �eby przez jej c�rk� powr�ci�o do korony Franche-Comte. �ajdacki targ. Przy sprawiedliwym s�dzie by�bym ju� dawno parem kr�lestwa i najbogatszym baronem Francji. I b�d� nim, s�yszycie mnie Tolomei, b�d� nim! I wali� olbrzymim ku�akiem w st�. - �ycz� wam tego - rzek� Tolomei nie trac�c nad sob� panowania. - Ale na razie przegrali�cie proces. Zaniecha� ko�cielnych manier i by� znacznie bardziej poufa�y z Artois ni� z arcybiskupem. - W ka�dym razie otrzyma�em kasztelani� Concbes i obietnic� hrabstwa Beaumont-le-Roger z pi�ciu tysi�cami liwr�w dochodu - odpar� olbrzym. - Ale wasze hrabstwo nie jest jeszcze ukonstytuowane i nic mi jeszcze nie zwr�cili�cie. Wprost przeciwnie. - Nie mog� uzyska� wyp�aty moich nale�no�ci. Skarb zalega mi z wyp�atami za dobrych kilka lat... - ...z kt�rych spor� cz�� ju� u mnie zastawili�cie. Trzeba wam by�o pieni�dzy na pokrycie dachu w Conches i na stajni�... - Spali�y si� - przerwa� Robert. - Dobrze. A potem potrzeba wam by�o pieni�dzy na op�acenie waszych stronnik�w w Artois... - A c� bym bez nich robi�? W�a�nie dzi�ki tym wiernym kompanom z Fiennes, Souastre, Caumont i innym wygram pewnego dnia moj� spraw� z broni� w r�ku, je�li b�dzie trzeba... A teraz powiedzcie mi, messer bankierze... Olbrzym zmieni� ton, jakby mia� do�� zabawy w besztanego �aka. Chwyci� kciukiem i wskazuj�cym palcem za sukni� bankiera i zacz�� go wolniutko podnosi�. - Powiedzcie no... Op�acili�cie m�j proces, koszta stajni, moich stronnik�w, zgoda. Ale czy dzi�ki mnie nie zrobili�cie kilku dobrych interesik�w? A kto wam powiedzia� przed siedmiu laty, �e templariusze b�d� wy�apani jak kr�liki w norze? Kto wam doradzi� zaci�gn�� u nich po�yczki, kt�rych nigdy nie trzeba b�dzie zwraca�? Kto was uprzedzi� o podleniu pieni�dza, co wam pozwoli�o wpakowa� ca�e z�oto w towary i sprzeda� je z jedn� trzeci� zysku? H�! Kto? Finanse maj� odwieczne tradycje i zawsze wielki bank ma w�asnych informator�w przy rz�dzie. G��wnym informatorem messer Spinella Tolomei by� hrabia Robert d'Artois, poniewa� by� on przyjacielem i wsp�biesiadnikiem kr�lewskiego brata, Dostojnego Pana Karola de Valois, kt�ry by� cz�onkiem �cis�ej Rady i wszystko mu opowiada�. Tolomei wyswobodzi� si�, wyg�adzi� fa�d� swej szaty, u�miechn�� si� i m�wi� z wci�� opuszczon� lew� powiek�: - Przyznaj�, Dostojny Panie, przyznaj�. Kilkakro� informowali�cie mnie z korzy�ci� dla mnie, ale niestety... - Co niestety? - Niestety! Zyski, kt�re dzi�ki wam mog�em osi�gn��, dalekie s� od pokrycia sum, kt�re wam wy�o�y�em. - Naprawd�? - To prawda, Dostojny Panie - z najniewinniejsz� w �wiecie i g��boko zrozpaczon� min� m�wi� Tolomei. K�ama�. By� pewny, �e mo�e to zrobi� bezkarnie, bo cho� Robert d'Artois umia� zr�cznie snu� intrygi, s�abo orientowa� si� w pieni�nych rozrachunkach. - Ach! - rzek� ten ostatni rozczarowany. Podrapa� si� w brod�. Pokr�ci� podbr�dkiem z prawa na lewo. - W ka�dym razie templariusze... Chyba byli�cie radzi dzi� rano? - zapyta�. - Tak i nie, Dostojny Panie, tak i nie. Ju� od dawna nie przeszkadzali nam w handlu. A teraz za kogo si� wezm�?... M�wi�, �e za nas, za lombard�w... Zaw�d handlarza z�otem to nie�atwa sprawa. A jednak bez nas nie mo�na by�oby nic zdzia�a�... Przy okazji - dorzuci� Tolomei - czy Dostojny Pan de Valois nie m�wi� wam, �e ma nast�pi� zmiana kursu paryskiego liwra, jak mnie zapewniano? - Nie, nie, nic takiego... Ale tym razem - m�wi� d'Artois, id�c w �lad za w�asn� my�l� - mam w gar�ci Mahaut. Mam Mahaut, poniewa� mam w gar�ci jej c�rki i kuzynk�. Ukr�c� im szyj�... trach... jak tym utrapionym �asiczkom. Nienawi�� zaostrzy�a mu rysy, czyni�c jego twarz niemal pi�kn�. Zn�w przysun�� si� do Tolomeia. �w pomy�la�: "Ten cz�owiek dla zemsty jest got�w na wszystko... W ka�dym razie jestem zdecydowany po�yczy� mu jeszcze pi��set liwr�w". Nast�pnie rzek�: - O co chodzi? Robert d'Artois zni�y� g�os. Oczy mu b�yszcza�y: - Kurewki maj� kochank�w. Dzi� w nocy dowiedzia�em si�, kim oni s�. Ale cicho! Nie chc� sp�oszy� licha... jeszcze nie... Siene�czyk rozwa�a�. M�wiono mu ju� o tym, ale nie wierzy�. - I na co wam si� to mo�e przyda�? - zapyta�. - Przyda� mnie? - wykrzykn�� d'Artois. - Ale� bankierze, czy wyobra�acie sobie ha�b�? Przysz�a kr�lowa Francji i jej szwagierki przydybane jak zwyk�e ladacznice ze swoimi gachami... Niebywa�y skandal! Obie burgundzkie rodziny ubabrane w �ajnie po pysk. Mahaut traci ca�y kredyt na dworze, �luby ma��e�skie rozwi�zane, zaprzepaszczone dziedzictwa korony. Wtedy ��dam wznowienia procesu. I wygrywam. Chodzi� tam i z powrotem, a pod jego krokiem trz�s�a si� pod�oga, dygota�y meble i sprz�ty. - I to wy - zapyta� Tolomei - ujawnicie t� ha�b�, wy p�jdziecie do kr�la? - Ale� nie, messer, nie ja. Kto by mnie tam wys�ucha�? Kto� inny zrobi to o wiele lepiej... Lecz nie ma go we Francji... W�a�nie to jest druga sprawa, kt�r� mam z wami om�wi�. Potrzeba mi cz�owieka pewnego i nie wyr�niaj�cego si� w t�umie, �eby pojecha� do Anglii i zawi�z� list. - Do kogo, Dostojny Panie? - Do kr�lowej Izabeli. - Aa!... Ba!... - wyszepta� bankier. Zapad�a cisza, przerywana tylko odg�osem ulicy. - W istocie, nie wygl�da na to, by kr�lowa Izabela bardzo kocha�a swoje bratowe we Francji - rzek� wreszcie Tolomei, kt�remu nie trzeba by�o wiele, �eby zrozumie� jaki d'Artois uknu� spisek. - Jeste�cie, zdaje si�, wielkim jej przyjacielem i byli�cie tam przed niewielu dniami. - Wr�ci�em w przesz�ym tygodniu i do�� szybko upora�em si� z robot�. - Ale dlaczego nie wy�lecie do Pani Izabeli waszego cz�owieka albo go�ca Dostojnego Pana de Valois? - W tym kraju, gdzie ka�dy ma oko na ka�dego, moi ludzie s� znani, a tak�e ludzie Dostojnego Pana de Valois. Zaraz by spartaczyli moj� robot�. My�la�em o kupcu, zaufany kupiec lepiej by mi odpowiada�. Nie brak wam ludzi, kt�rzy podr�uj� w waszych interesach... Zreszt� w li�cie nie b�dzie nic, co by mu mog�o zaszkodzi�. Tolomei popatrzy� w oczy olbrzyma, pomy�la� chwil�, wreszcie potrz�sn�� dzwoneczkiem z br�zu. - Postaram si� jeszcze raz odda� wam przys�ug� - powiedzia�. Uchyli�a si� zas�ona i pojawi� si� ten sam m�ody cz�owiek, kt�ry wyprowadza� arcybiskupa. Bankier go przedstawi�. - Guccio Baglioni, m�j siostrzan, �wie�o przyby�y ze Sieny. Nie s�dz�, aby go ju� zd��yli pozna� prewotowie i sier�anci naszego przyjaciela Marigny'ego... Chocia� wczoraj rano - dorzuci� Tolomei p�g�osem, patrz�c na m�odzie�ca z udan� surowo�ci� - wyr�ni� si� pi�knym wyczynem wobec kr�la Francji... Jak si� wam podoba? Robert d'Artois szacowa� Guccia. - �adny ch�opak - rzek� ze �miechem - dobrze zbudowany, �ydka sucha, talia cienka, oczy trubadura. Czy to jego wy�lecie, panie Tolomei? - To moje drugie ja - rzek� bankier - ...tylko m�odsze i chudsze. Wyobra�cie sobie, by�em taki jak on, ale ju� tylko ja jeden to pami�tam. - Je�li kr�l Edward go zobaczy, szelma jak wiadomo, ryzykujecie, �e ten m�okos nigdy ju� do was nie powr�ci. M�wi�c to wybuchn�� gromkim �miechem, do kt�rego przy��czyli si� wuj i siostrzeniec. - Guccio - rzek� Tolomei - poznasz Angli�. Wyjedziesz jutro rano o �wicie; udasz si� do Londynu, do naszego kuzyna Albizzi... - Albizzi, znam to nazwisko - przerwa� d'Artois. - Ach! Ale� tak, to dostawca kr�lowej Izabeli... - Widzicie wi�c, Szlachetny Panie... Udasz si� do Albizziego i tam z jego pomoc� dotrzesz do Westmoutiers, aby dor�czy� kr�lowej, ale tylko jej osobi�cie, list, kt�ry Dostojny Pan napisze. Za chwil� wyja�ni� dok�adniej, co masz robi�. - Wola�bym podyktowa� - rzek� d'Artois - lepiej w�adam oszczepem ni� waszym diabelskim g�sim pi�rem. Tolomei pomy�la�: "Ch�opisko na dodatek nieufne. Nie chce pozostawi� �lad�w". - Jak wolicie, Dostojny Panie. S�ucham was. I sam napisa� pod dyktando nast�puj�cy list: Mi�o�ciwa Pani! Sprawy, kt�re�my odgadli, zosta�y sprawdzone i s� jeszcze bardziej haniebne, ni� mo�na by�o s�dzi�. Znam osoby i tak je sprawnie wykry�em, �e o ile si� po�pieszymy, nie zdo�aj� nam umkn��. Lecz tylko Wy sama jeste�cie dostatecznie w�adna wype�ni� to, na co liczymy, i Waszym przyjazdem po�o�y� kres bezece�stwu, kt�re wielce plami honor Waszych krewniak�w. Pragn� nade wszystko s�u�y� Wam cia�em i dusz�. - A podpis, Dostojny Panie? - spyta� Tolomei, - Oto on - odpar� d'Artois wyjmuj�c z trzosu ogromny srebrny pier�cie�, kt�ry poda� m�odemu cz�owiekowi. Na kciuku mia� taki sam, ale z�oty. - Oddasz to Pani Izabeli, b�dzie wiedzia�a... Ale czy jeste� pewien, trubadurze, �e zaraz po przyje�dzie uzyskasz audiencj�... - Ba! Dostojny Panie - rzek� Tolomei - nie jeste�my tak �le uplasowani przy dworze angielskim. Kiedy w ubieg�ym roku kr�l Edward wraz z Pani� Izabel� przyby� do Francji, po�yczy� on w naszych kompaniach dwadzie�cia tysi�cy liwr�w, na kt�re wszyscy z�o�yli�my si�, a kt�rych nam jeszcze nie zwr�ci�. - - On te�? - zawo�a� d'Artois. - Przy sposobno�ci, bankierze, a ta... pierwsza rzecz, o kt�r� was prosi�em? - Ach! Nigdy nie mog� wam si� oprze�, Szlachetny Panie - westchn�� Tolomei. Podszed� do kufra, wyj�� worek, odda� go d'Artois i dorzuci�: - Pi��set liwr�w. Wszystko, co mog�. Zaznaczymy to na waszym koncie, ale wraz z kosztami podr�y waszego pos�a�ca. - Ach! bankierze, bankierze! - wykrzykn�� d'Artois z radosnym u�miechem, kt�ry rozja�ni� mu twarz. - Ty� prawdziwy przyjaciel! Kiedy odzyskam ojcowskie hrabstwo, zrobi� ci� moim skarbnikiem. - Licz� na to, Dostojny Panie - powiedzia� tamten z uk�onem. - A je�eli nie, zabior� ciebie ze sob� do piek�a, �eby� mnie wkupi� w �aski diab�a. I olbrzym wyszed�, ledwie mieszcz�c si� w drzwiach i podrzucaj�c jak pi�k� na d�oni worek z�ota. - Znowu dali�cie mu pieni�dze, wuju? - zapyta� Guccio kr�c�c z niezadowoleniem g�ow�. - A przecie� m�wili�cie... - Guccio mio, Guccio mio - odpowiedzia� �agodnie bankier (teraz mia� szeroko otwarte i lewe oko) - zapami�taj to na zawsze: tajemnice wielkich tego �wiata to procent od pieni�dzy, kt�re im po�yczamy. Dzi� rano Wielebny Jan de Marigny i Dostojny Pan d'Artois wr�czyli mi listy kredytowe warte wi�cej ni� z�oto, a my potrafimy je sprzeda� w swoim czasie. Co za� do z�ota... odzyskamy je po trosze. Zamy�li� si� chwil� i podj��: - Powracaj�c z Anglii zboczysz z drogi i wst�pisz do Neauphle-le- Vieux. - Dobrze, wuju - odpar� bez entuzjazmu Guccio. - Nasz tamtejszy przedstawiciel nie mo�e odzyska� wierzytelno�ci, kt�r� mamy na kasztelanii Cressay. Ojciec umar�. Spadkobiercy odmawiaj� sp�aty. Zdaje si�, �e nic nie maj�. - A c� mo�na zrobi�, je�li nic nie maj�. - Ba! Maj� mury, maj� ziemi�, mo�e maj� krewnych. Niech po�ycz� gdzie indziej, �eby nam odda�. Je�eli nie mog�, zobaczysz si� z prewotem w Montfort, ka�esz zaj��, ka�esz sprzeda�. Ja wiem, to twarde post�powanie, ale bankier musi nauczy� si� by� twardym. Nie ma lito�ci dla ma�ych klient�w, inaczej nie mogliby�my obs�u�y� wielkich. O czym my�lisz, figlio mio? * (* m�j synu) - O Anglii, wuju - odpar� Guccio. Powr�t przez Neauphle wyda� mu si� pa�szczyzn�, ale przyj�� j� bez niech�ci. Ca�a jego ciekawo��, wszystkie m�odzie�cze my�li skierowa�y si� ju� do Londynu. Po raz pierwszy przep�ynie morze... Stanowczo, �ycie lombardzkiego kupca jest przyjemne i niesie cudowne niespodzianki. Je�dzi�, przebiega� drogi, zawozi� ksi���tom tajne pisma... Stary cz�owiek spogl�da� na swego siostrze�ca z g��bok� czu�o�ci�. Guccio by� jedynym umi�owaniem tego chytrego i steranego serca. - Odb�dziesz pi�kn� podr� i naprawd� ci zazdroszcz� - m�wi�. - Ma�o ludzi w twoim wieku ma sposobno�� zwiedzi� tyle kraj�w. Ucz si�, w�sz, w�cibiaj nos wsz�dzie, patrz na wszystko, zach�caj innych do m�wienia, ale sam m�w ma�o. Strze� si� tego, kto stawia ci kufel. Nie dawaj dziewcz�tom wi�cej pieni�dzy, ni� s� tego warte, i pami�taj, aby zdejmowa� czapk� przed procesj�... A je�li spotkasz na drodze kr�la, tak si� zachowuj, �eby tym razem nie kosztowa�o mnie to konia albo s�onia. - Czy to prawda, wuju - spyta� Guccio z u�miechem - �e Pani Izabela jest tak pi�kna, jak powiadaj�? II Droga do Londynu Niekt�rzy ludzie marz� wci�� o podr�ach i przygodach tylko po to, by w oczach cudzych, a zw�aszcza swoich, uchodzi� za bohater�w. Potem, gdy znajd� si� w wirze wypadk�w i zjawia si� niebezpiecze�stwo, zaczynaj� �a�owa�: "Co za g�upstwo zrobi�em, �e te� musia�em koniecznie si� w to pakowa�". Tak w�a�nie by�o w przypadku Guccia Baglioni. Niczego bardziej nie pragn��, jak pozna� morze. A teraz, p�yn�c, du�o by da�, �eby si� znale�� gdzie indziej. Nasta� czas szczeg�lnie burzliwych przyp�yw�w i odp�yw�w morza w okresie zr�wnania dnia z noc� i tego dnia nieliczne tylko statki podnosi�y kotwic�. Guccio Baglioni ze sztyletem u boku i p�aszczem zarzuconym na ramiona kroczy� jak fanfaron po nabrze�ach Calais, a� wreszcie znalaz� w�a�ciciela statku, kt�ry zgodzi� si� zabra� go na pok�ad. Wyruszyli wieczorem, ale niemal zaraz po wyj�ciu z portu rozp�ta�a si� burza. Guccia zamkni�to w ma�ym schowku pod pok�adem ko�o g��wnego masztu, "w tym miejscu najmniej ko�ysze" - rzek� szyper. Le��c na desce, kt�ra mia�a mu s�u�y� za pos�anie, Guccio sp�dza� najgorsz� noc w �yciu. Fale wali�y w statek jak rogi rozw�cieczonego tryka i Guccio czu�, �e wszystko ko�ysze si� wok�. Spad� z deski na pod�og� i d�ugo szamota� si� w zupe�nych ciemno�ciach, uderzaj�c to o drewniane kanty, to o zwoje lin stwardnia�ych od wody. Zdawa�o mu si�, �e kad�ub zaraz si� rozleci. W przerwie mi�dzy dwoma nawrotami burzy s�ysza�, jak klaszcz� �agle, a zwa�y wody przelewaj� si� przez pok�ad. Rozwa�a�, czy nie zmiot�o za�ogi, czy przypadkiem sam jeden nie pozosta� na opuszczonym statku, kt�rym fala miota�a w g�r� ku niebu, to zn�w rzuca�a w przepa��. Na pewno umr� - m�wi� do siebie Guccio. - G�upio umiera� w taki spos�b, w moim wieku. Poch�onie mnie morze. Ju� nigdy nie zobacz� Pary�a ani Sieny, ani mojej rodziny, ju� nigdy nie zobacz� s�o�ca. Gdybym cho� zaczeka� dzie� lub dwa w Calais. Co za g�upota! Ale je�eli z tego wyjd�, na Madonn�; zostaj� w Londynie, b�d� �adowa� drzewo, b�d� si� �ajdaczy�, wszystko jedno co b�d� robi�, ale nigdy moja noga nie postanie na statku. Wreszcie, kl�cz�c w ciemno�ciach, obj�� ramionami pal wielkiego masztu i tak uczepiony, dr��cy, z chorym �o��dkiem, w przemoczonej odzie�y, oczekiwa� w�asnej �mierci i obiecywa� wota ko�cio�om Santa Maria delle Nevi, Santa Maria della Scala, Santa Maria dei Servi, Santa Maria del Garmine, s�owem, wszystkim ko�cio�om, jakie zna� w Sienie. O �wicie burza uciszy�a si�. Do cna wyczerpany Guccio rozgl�da� si� doko�a: skrzynie, �agle, p�achty, kotwice i liny pi�trzy�y si� w przera�aj�cym nie�adzie; na dnie statku, pod szpar� w pod�odze, chlupota�a ka�u�a wody. Klapa w pomo�cie otworzy�a si� i kto� szorstko krzykn��: - Hola! Signor! Spali�cie? - Spa�em? - odpar� Guccio g�osem pe�nym urazy. - R�wnie dobrze mog�em umrze�. Rzucono mu sznurowan� drabin� i z pomoc� majtk�w wylaz� na pok�ad. Owia� go ch�odny wiatr i Guccio zadr�a� w przemoczonym ubraniu. - Nie mogli�cie mnie uprzedzi�, �e b�dzie burza - powiedzia� Guccio do w�a�ciciela statku. - Ba! Szlachetny panie, to prawda, �e mieli�my przykr� noc. Ale wam si� podobno �pieszy�o... A dla nas, wiecie, to zwyk�a rzecz - odpar� szyper. - Teraz jeste�cie blisko brzegu. By� to stary, barczysty m�czyzna o szpakowatym zaro�cie. Patrzy� kpi�co na Guccia. Wyci�gn�� r�k� ku bielej�cej linii, kt�ra wy�ania�a si� z mg�y, i doda�: - Tam ju� Dover. Guccio westchn�� i otuli� si� p�aszczem. - Za ile czasu przyb�dziemy? Tamten odpar� wzruszaj�c ramionami: - Za dwie lub trzy godziny najdalej, wiat dmie od wschodu. Na pok�adzie le�a�o trzech majtk�w powalonych zm�czeniem. Czwarty, uczepiony dr��ka steru, gryz� kawa� solonego mi�sa i nie spuszcza� wzroku z dziobu statku i wybrze�a Anglii. Guccio usiad� ko�o starego marynarza pod os�on� ma�ego przepierzenia z desek, kt�re chroni�o go od wiatru, i mimo �wiat�a, zimna i wzburzonego morza zapad� w sen. Kiedy si� zbudzi�, mia� ju� przed oczami czworoboczny dok portu Dover, rz�dy niskich domk�w o nie ociosanych �cianach i dachach obci��onych kamieniami. Na prawo od przej�cia odcina� si� od t�a, strze�ony przez uzbrojonych ludzi, dom szeryfa. Nadbrze�e zape�nione towarami, zwalonymi pod os�on� daszk�w, roi�o si� od ha�a�liwego t�umu Bryza nios�a zapach ryby, smo�y i gnij�cego drzewa. Rybacy kr��yli, wlok�c sieci i nios�c na ramionach ci�kie wios�a. Dzieci ci�gn�y wi�ksze od siebie worki. Statek ze zwini�tymi �aglami wszed� do doku. M�odzi szybko odzyskuj� i si�y, i z�udzenia. Przezwyci�one niebezpiecze�stwa wzmagaj� ich zaufanie do siebie i pchaj� do nowych czyn�w. Wystarczy�o Gucciowi dwie godziny snu, aby zapomnie� o nocnych l�kach. By� sk�onny przypisywa� sobie zas�ug� pow�ci�gni�cia atak�w burzy; widzia� w tym znak swojej dobrej gwiazdy. Stoj�c na pomo�cie w pozie zdobywcy, z d�oni� zaci�ni�t� na linie, spogl�da� z nami�tn� ciekawo�ci�, jak zbli�a si� ku niemu kr�lestwo Izabeli. List Roberta d'Artois, zaszyty w odzie�, i srebrny pier�cie�, schowany w trzosiku, zda�y mu si� zaliczk� na wielk� przysz�o��. Spoufali si� z w�adz�, pozna kr�l�w i kr�lowe, a tak�e tre�� najtajniejszych traktat�w. W upojeniu wyprzedza� czas. Ju� widzia� siebie �wietnym ambasadorem - powiernikiem, kt�rego rad s�uchaj� mo�ni tego �wiata, przed kt�rym k�oni� si� dostojnicy. B�dzie uczestniczy� w obradach ksi���t... Czy� nie mia� przed oczami przyk�adu swych rodak�w, Biccio i Musciato Guardich, dw�ch s�ynnych finansist�w toska�skich, kt�rych Francuzi nazywali Biche i Mouche? * (* Nieprzet�umaczalna gra s��w: w�. Biccio - fr. Biche - �ania, w�. Musciato - fr. Mouche - mucha) i kt�rzy przez ponad dziesi�� lat byli skarbnikami, pos�ami, zausznikami surowego Filipa Pi�knego? Zdzia�a wi�cej ni� oni i oto pewnego dnia ludzie opowiada� b�d� histori� s�awnego Guccia Baglioni, kt�ry rozpocz�� �ycie omal nie przewracaj�c na rogu ulicy kr�la Francji... Gwar portu dotar� do niego jak okrzyk uznania. Stary marynarz przerzuci� desk� mi�dzy statkiem a nadbrze�em. Guccio zap�aci� za przejazd i opu�ci� morze, schodz�c na sta�y l�d. Nie przewo��c towar�w nie musia� przechodzi� przez "trat�" to znaczy komor� celn�. Poprosi� pierwszego spotkanego ch�opaka, aby go zaprowadzi� do miejscowego Lombarda. W tej epoce bankierzy i kupcy w�oscy posiadali w�asn� organizacj� pocztow� i frachtow�. Stowarzyszeni w "kompaniach", kt�re nosi�y nazw� ich za�o�yciela, posiadali kantory wszystkich wa�niejszych miastach i portach. Kantory by�y jednocze�nie fili� banku, biurem prywatnej poczty i agencj� podr�y. Lombard z Dover nale�a� do kompanii Albizzich. By� uszcz�liwiony, mog�c go�ci� siostrze�ca szefa kompanii Tolomei i podejmowa� go, jak m�g� najlepiej. Guccio umy� si� u niego; wysuszono mu i odprasowano odzie�; zmieni� z�oto francuskie na z�oto angielskie, a podczas gdy siod�ano mu konia, zjad� solidny posi�ek. Jedz�c Guccio opisa� burz�, z kt�rej powodu tyle przecierpia� uwypuklaj�c przy tym sw� dzieln� postaw�. Znajdowa� si� tam cz�owiek imieniem Boccaccio albo Boccace, przyby�y dnia poprzedniego, a podr�uj�cy na rachunek kompanii Bardich. On r�wnie� przyjecha� z Pary�a a przed odjazdem asystowa� przy ka�ni Jakuba de Molay. S�ysza� na w�asne uszy przekle�stwo i opisuj�c t� tragedi� pos�ugiwa� si� wyrafinowan� i makabryczn� ironi�, kt�ra zachwyci�a w�oskich biesiadnik�w. By� to m�czyzna oko�o trzydziestki, o �ywej inteligentnej twarzy, w�skich wargach i spojrzeniu, kt�re zdawa�o si� wszystkim bawi�. Poniewa� on tak�e jecha� do Londynu, obaj postanowili wsp�lnie odby� drog�. Wyruszyli w po�udnie. Pami�taj�c rady wuja, Guccio zach�ca� towarzysza do opowiada�; a ten niczego wi�cej nie pragn��. Signor Boccaccio, jak si� wydaje, widzia� bardzo du�o. Bywa� wsz�dzie, a wi�c: na Sycylii, w Wenecji, w Hiszpanii, w Niemczech, a nawet na Wschodzie. Wymiga� si� zr�cznie z wielu przyg�d. Zna� obyczaje panuj�ce w tych krajach, mia� w�asne zdanie na temat por�wnawczej warto�ci religii, nie szanowa� mnich�w i nienawidzi� inkwizycji. Wygl�da� na cz�owieka interesuj�cego si� r�wnie� kobietami; pozwala� si� domy�la�, �e mia� z nimi du�o do czynienia i o wielu, zar�wno s�awnych, jak i ca�kiem nieznanych, zna� mn�stwo ciekawych dykteryjek. Ma�o co sobie robi� z ich cnoty, malowa� ich portrety nie szcz�dz�c pieprznych s��wek, co wprawia�o Guccia w zamy�lenie. Ten signor Boccaccio ma umys� naprawd� pozbawiony przes�d�w i ca�kiem ponad przeci�tn� miar�. - Gdybym mia� czas, chcia�bym to wszystko opisa� - rzek� do Guccia - ca�y ten plon historyjek i wniosk�w, kt�re zebra�em w ci�gu mych podr�y. - Czemu nie mieliby�cie tego zrobi�, signor - odpar� Guccio. Tamten westchn��, jakby wyznaj�c niemo�liwe do urzeczywistnienia marzenia. - Za p�no. Nikt nie zabiera si� do pisania w moim wieku - rzek�. - Je�eli cz�owiek obra� sobie za zaw�d zdobycie z�ota, po trzydziestu latach nie mo�e ju� robi� nic innego. A zreszt�, gdybym opisa� to wszystko, co wiem, ryzykowa�bym, �e spal� mnie na stosie. Guccio by� zachwycony jad�c strzemi� w strzemi� z tak pe�nym uroku towarzyszem przez pi�kne zielone wsie. Wdycha� z przyjemno�ci� wiosenne powietrze; podkowy koni wydzwania�y w jego uszach radosn� melodi� i nabiera� o sobie tak dobrego mniemania, jakby uczestniczy� we wszystkich przygodach nowego znajomego. Wieczorem zatrzymali si� w ober�y. Przystanki w podr�y sprzyjaj� zwierzeniom. Pij�c przed ogniem kufle godalu, mocnego angielskiego piwa zaprawionego ja�owcem, hiszpa�skim pieprzem i go�dzikami, signor Boccaccio wyzna� Gucciowi, �e mia� kochank� Francuzk�, kt�ra w ubieg�ym roku urodzi�a mu syna, ochrzczonego imieniem Giovanni. - Podobno nie�lubne dzieci s� �ywsze i silniejsze ni� urodzone w ma��e�stwie - wypowiedzia� sentencjonalnie Guccio, maj�c zawsze w zanadrzu kilka bana��w, aby podsyci� rozmow�. - Zapewne B�g obdarza je zaletami umys�u i cia�a, aby wyr�wna� to, co im zabiera z dziedzictwa i szacunku - odpar� signor Boccaccio. - Wasz syn w ka�dym razie ma ojca, kt�ry b�dzie go m�g� wiele nauczy�. - O ile nie b�dzie mia� za z�e ojcu, �e sp�odzi� go w przykrych dla� warunkach - rzek� podr�nik Bardich. Przenocowali we wsp�lnym pokoju, a wczesnym rankiem ruszyli w dalsz� drog�. Strz�py mg�y lgn�y jeszcze do ziemi. Signor Boccaccio milcza�; nie by� rannym ptaszkiem. Powietrze by�o rze�kie i niebo wkr�tce rozja�ni�o si�. Guccio odkrywa� kraj o porywaj�cym uroku. Drzewa by�y jeszcze nagie, ale powietrze pachnia�o wzbieraj�cymi sokami, a ziemia zieleni�a si� �wie�� i delikatn� traw�. Niezliczone �ywop�oty przecina�y pola i wzg�rza. Pag�rkowaty krajobraz obr�biony lasem, raz zielony, raz niebieski odblask Tamizy dostrzeganej ze szczytu wzniesienia, sfory ps�w mkn�cych przez ��ki i p�dz�cy za nimi je�d�cy, wszystko to oczarowa�o Guccia. "Kr�lowa Izabela ma pi�kne kr�lestwo", m�wi� sobie. W miar� przebytych mil, kr�lowa zajmowa�a coraz wi�cej miejsca w jego my�lach. Dlaczego pe�ni�c sw� misj� nie mia�by postara� si� jej spodoba�? Historia ksi���t i kr�lestw podaje rzeczy jeszcze bardziej zadziwiaj�ce. "Chocia� jest kr�low�, to przecie� jest kobiet�, ma dwadzie�cia dwa lata, a m�� jej nie kocha. Angielscy panowie na pewno nie �mi� si� do niej zaleca� z obawy, aby nie narazi� si� kr�lowi. A oto przybywam ja, tajny pos�aniec, w czasie podr�y okie�zna�em burz�... Przykl�kam, z rozmachem zamiatam pod�og� kapeluszem, ca�uj� kraj jej sukni..." Ju� cyzelowa� s�owa, w kt�rych odda swe serce w s�u�b� m�odej jasnow�osej w�adczyni... "Pani, nie posiadam herbu, ale jestem wolnym obywatelem Sieny i wart jestem tyle�, co niejeden szlachcic. Mam osiemna�cie lat, a moim najgor�tszym pragnieniem jest podziwia� wasz� urod� i z�o�y� Wam w ofierze w�asn� dusz� i w�asn� krew..." - Ju� doje�d�amy - rzek� signor Boccaccio. Zanim si� Guccio spostrzeg�, dotarli ju� do przedmie�� Londynu. Domy wzd�u� drogi zbli�y�y si� do siebie. Znik� przyjemny zapach lasu, powietrze czu� by�o palonym torfem. Guccio rozgl�da� si� ze zdziwieniem. Wuj Tolomei opisywa� mu wspania�e miasto, a on tymczasem widzia� nie ko�cz�cy si� szereg wiosek sk�adaj�cych si� z lepianek o czarnych �cianach, z brudnych uliczek, przez kt�re przechodzi�y kobiety ob�adowane ci�arami, dzieci w �achmanach i �o�nierze o podejrzanym wygl�dzie. Nagle podr�ni znale�li si� w zbiegowisku ludzi, koni i woz�w przed wielkim mostem londy�skim. Dwie kwadratowe wie�e strzeg�y wej�cia, wieczorem przeci�gano mi�dzy nimi �a�cuchy i zamykano olbrzymie wrota. Pierwsz� rzecz�, jak� zauwa�y� Guccio, by�a okrwawiona ludzka g�owa osadzona na jednej z dzid, kt�rymi by�y naje�one te wrota. Kruki kr��y�y wok� twarzy o wy�upionych oczach. - S�d kr�la Anglii urz�dowa� dzi� rano - powiedzia� signor Boccaccio. - W ten spos�b ko�cz� tu zbrodniarze albo te� ci, kt�rych podaje si� za zbrodniarzy, �eby si� ich pozby�. - Osobliwe god�o wita cudzoziemc�w - rzek� Guccio. - To spos�b, by ich przekona�, �e nie przybyli do miasta, gdzie kwitnie grzeczno�� i uprzejmo��. W owym czasie by� to jedyny most przerzucony przez Tamiz�; tworzy� prawdziw� ulic� wzniesion� ponad wod�, z drewnianymi, przytulonymi do siebie domkami, gdzie uprawiano wszelaki handel. Dwadzie�cia �uk�w, wysokich na sze��dziesi�t st�p, podtrzymywa�o t� niezwyk�� budowl�. Trzeba by�o prawie stu lat, aby j� wznie��, i londy�czycy byli niezmiernie z niej dumni. M�tna woda wrza�a wok� �uk�w; bielizna suszy�a si� w oknach; kobiety wylewa�y wiadra wprost do rzeki. W por�wnaniu z mostem w Londynie florencki Ponte Vecchio wydawa� si� zabawk�, za� Arno przy Tamizie - strumykiem. Guccio zwr�ci� na to uwag� towarzysza. - W ka�dym razie to my wszystkiego uczymy inne ludy - odpar� Boccaccio. Potrzebowali prawie jednej trzeciej godziny, by przedosta� si� na drug� stron�, tak g�sty by� t�um, a czepiaj�cy si� but�w �ebracy natr�tni. Gdy ju� znale�li si� na przeciwleg�ym brzegu, Guccio spostrzeg� po prawej r�ce wie�� Londynu, kt�rej olbrzymi bia�y masyw rysowa� si� na tle szarego nieba, p�niej w �lad za signorem Boccaccio zag��bi� si� w City: Ha�as i ruch, panuj�ce na ulicach, gwar cudzoziemskich g�os�w, o�owiane niebo, ci�ki zapach dymu, jakim przesi�kni�te by�o miasto, krzyki dobiegaj�ce z karczem, bezczelno�� bezwstydnych dziewek, brutalno�� wrzaskliwych �o�nierzy, wszystko to zaskoczy�o Guccia. Przebywszy trzysta krok�w podr�ni skr�cili na lewo, w Lombard Street, gdzie mia�y sw� siedzib� wszystkie w�oskie banki. Domy by�y na zewn�trz niepozorne, jedno, najwy�ej dwupi�trowe, ale bardzo dobrze utrzymane, o wywoskowanych drzwiach i okratowanych oknach. Signor Boccaccio zostawi� Guccia przed drzwiami banku Albizzich. Obaj towarzysze drogi rozstali si� bardzo serdecznie, gratuluj�c sobie nawzajem �wie�o nawi�zanej przyja�ni i przyrzekaj�c co rychlej spotka� si� w Pary�u. III Westminster Messer Albizzi by� wysokim, szczup�ym m�czyzn� o pod�u�nej smag�ej twarzy i g�stych brwiach. K�pki czarnych w�os�w wymyka�y mu si� spod czapki. Przyj�� go�cia z wielkopa�sk� pow�ci�gliw� uprzejmo�ci�. Kiedy tak sta� w obcis�ej, aksamitnej, szafirowej szacie z r�k� na pulpicie, Albizzi przywodzi� na my�l toska�skiego ksi�cia. Gdy wymieniali zwyk�e, okoliczno�ciowe pozdrowienia i komplementy, wzrok Guccia kr��y� od wysokich d�bowych krzese� do obi� z damaszku, od sto�k�w inkrustowanych ko�ci� s�oniow� do przepysznych dywan�w, kt�re pokrywa�y pod�og�, od monumentalnego kominka do lichtarzy z masywnego srebra. M�ody cz�owiek nie m�g� powstrzyma� si� od szybkiej wyceny: "te dywany... czterdzie�ci liwr�w, z pewno�ci�... lichtarze, dwa razy tyle... Ca�y dom, je�eli ka�dy pok�j jest na miar� tego, wart b�dzie trzy razy tyle co dom mego wuja..." Bo chocia� Guccio w marzeniach widzia� ju� siebie jako tajnego pos�a i ofiarnego rycerza, by� jednak kupcem, synem, wnukiem i prawnukiem kupc�w. - Trzeba wam by�o wsi��� na jeden z moich okr�t�w... bo jeste�my r�wnie� armatorami... i jecha� przez Boulogne - m�wi� messer Albizzi - mieliby�cie w�wczas wygodniejsz� przepraw� przez morze. Kaza� poda� hypohras, aromatyczne wino, kt�re pili przegryzaj�c osma�onymi w cukrze migda�ami. Guccio wyja�ni� cel swej podr�y. - Waszego wuja Tolomei, kt�rego wielce powa�am, powiadomiono, �eby przys�a� was do mnie - m�wi� dalej Albizzi, bawi�c si� wielkim rubinem, kt�ry nosi� na prawej r�ce. - Hugo Le Despenser jest jednym z moich g��wnych klient�w i ma wobec mnie zobowi�zania. Przez niego za�atwimy spotkanie. - Czy to on jest przyjacielem od serca kr�la Edwarda? - spyta� Guccio. - Kochank�, chcieli�cie powiedzie�, faworyt�, podskubywaczem kr�la. Nie. Ja m�wi� o Hugonie Le Despenser ojcu. Jego wp�ywy s� bardziej ukryte, ale r�wnie wielkie. Zr�cznie pos�uguje si� rozpust� syna i je�li sprawy b�d� toczy� si� jak dot�d, obejmie ster kr�lestwa. - Ale� ja mam zobaczy� kr�low�, a nie kr�la - rzek� Guccio. - M�j m�ody kuzynie - odpar� z u�miechem Albizzi - jak wsz�dzie tak i tu s� ludzie, kt�rzy nie nale�� ani do tej partii, ani do tamtej, ale judz�c jedn� przeciw drugiej ci�gn� zyski z obu. Ja wiem, co robi�. Wezwa� swego sekretarza, skre�li� na papierze kilka linijek i zapiecz�towa�. - Dzi� po obiedzie, kuzynie, p�jdziecie do Westmoutiers - powiedzia� odes�awszy sekretarza, kt�ry mia� zanie�� list. - S�dz�, �e kr�lowa udzieli wam audiencji. Wobec wszystkich b�dziecie uchodzi� za poleconego przeze mnie kupca, kt�ry �wie�o przyby� z W�och i handluje drogimi kamieniami oraz wyrobami ze z�ota. Pokazuj�c klejnoty kr�lowej b�dziecie mogli dor�czy� jej list. Podszed� do kufra, otworzy� go i wyj�� wielkie, p�askie, okute miedzi� pude�ko z cennego drzewa. - Oto wasze listy uwierzytelniaj�ce - dorzuci�. Guccio podni�s� wieko. Na aksamitnej pod�ci�ce le�a�y pier�cionki, agrafy i zapinki, per�owe wisiorki, naszyjniki ze szmaragd�w i rubin�w. - A je�li kr�lowa zechce naby� jeden z tych klejnot�w, to co mam zrobi�? Albizzi u�miechn�� si�. - Kr�lowa nic od was bezpo�rednio nie kupi, bo nie przyznano jej pieni�dzy i nadzoruje si� jej wydatki. Je�li pragnie co� naby�, powiadamia mnie o tym. W ubieg�ym miesi�cu kaza�em sporz�dzi� dla niej trzy ja�mu�niczki, za kt�re jeszcze mi jest d�u�na. Po posi�ku - Albizzi przeprasza� za skromne potrawy, lecz w rzeczywisto�ci nie powstydzi�by si� ich nawet st� barona - Guccio uda� si� do Westminster. Towarzyszy� mu dla osobistej ochrony s�uga banku Albizzich, zbudowany jak baw�, ni�s� on szkatu�k� przytwierdzon� do pasa �elaznym �a�cuchem. Guccio szed� przodem zadar�szy podbr�dek i z dumn� min� spogl�da� na miasto, jakby nazajutrz mia� zosta� jego w�a�cicielem. Pa�ac wprawdzie imponowa� rozmachem budowy, ale by� prze�adowany ozdobami i wyda� mu si� w z�ym gu�cie w por�wnaniu z gmachami wznoszonymi w owych latach w Toskanii, a zw�aszcza w Sienie. "Ludziom tu i tak brak s�o�ca, a robi�, co mog�, �eby nie wpu�ci� i tej odrobiny, kt�r� maj�" - pomy�la�. Wszed� honorowym wej�ciem. Ludzie w kordegardzie grzali si� przy p�on�cych, grubych polanach. Zbli�y� si� giermek. - Signor Baglioni? Oczekuj� was. Zaraz was zaprowadz� - rzek� po francusku. Wci�� pod eskort� s�ugi, kt�ry ni�s� szkatu�� z klejnotami, Guccio uda� si� za giermkiem. Min�li jedno otoczone arkadami podw�rze, p�niej drugie, potem wst�pili na szerokie kamienne schody i weszli do apartament�w kr�lewskich. Sklepienia by�y bardzo wysokie i dziwnie akustyczne. W miar� jak przechodzili przez amfilad� lodowatych i ciemnych sal, Guccio mia� wra�enie, �e si� kurczy, i pr�no stara� si� zachowa� wrodzon� pewno�� siebie. Ujrza� grup� m�odych ludzi w bogato haftowanej odzie�y i przybranych futrem okryciach; u lewego boku b�yszcza�y im r�koje�ci mieczy. By�a to stra� kr�lowej. Giermek poprosi� Guccia, aby zaczeka�, i pozostawi� go tu w�r�d dworzan, kt�rzy spogl�dali na� kpi�co i wymieniali po cichu uwagi. Nagle Guccio uczu�, �e ogarnia go g�uchy niepok�j. A je�eli zdarzy si� co� nieprzewidzianego? A je�li, na tym szarpanym intrygami dworze wyda si� podejrzany? A je�li, nim zobaczy kr�low�, schwytaj� go, obszukaj� i znajd� list? Kiedy giermek wr�ciwszy dotkn�� jego ramienia, Guccio a� podskoczy�. Wzi�� skrzynk� z r�k s�u��cego Albizzich, w po�piechu zapomnia� jednak, �e przytwierdzona by�a do pasa tragarza, kt�ry nagle polecia� naprz�d. �a�cuch si� spl�ta�. Rozleg�y si� �miechy i rozdra�niony Guccio poczu�, �e si� o�mieszy�. Kiedy wszed� do kr�lewskiej komnaty, by� upokorzony, zmieszany i niezdarny. Nim ujrza� kr�low�, ju� przed ni� si� znalaz�. Izabela siedzia�a. Obok niej sta�a m�oda kobieta o w�skiej twarzy i sztywnej postawie. Guccio przykl�k� i na pr�no szuka� w my�li s��w powitania. Obecno�� trzeciej osoby jeszcze pog��bi�a jego zmieszanie. Pod wp�ywem jakiej to g�upiej iluzji wyobrazi� sobie, �e kr�lowa przyjmie go sam na sam? Kr�lowa przem�wi�a pierwsza: - Lady Le Despenser, obejrzyjmy klejnoty, kt�re nam przyni�s� ten m�ody W�och, i zobaczmy, czy naprawd� s� tak cudowne, jak powiadaj�. Nazwisko Despenser do reszty skonfundowa�o Guccia. Jaka mog�a by� rola tej Despenser u boku kr�lowej? Powstawszy na skinienie Izabeli, otworzy� skrzynk� i pokaza� jej zawarto��. Lady Le Despenser ledwie rzuciwszy okiem rzek�a kr�tko i oschle: - Te klejnoty istotnie s� bardzo pi�kne, ale na nic nam si� nie przydadz�. Nie mo�emy ich kupi�, Mi�o�ciwa Pani. Kr�lowa odpar�a w odruchu wzburzenia: - Dlaczego wi�c wasz te�� nak�ania� mnie do przyj�cia tego kupca? - Aby zobowi�za� Albizziego, my�l�, lecz za du�o jeste�my mu d�u�ni, aby jeszcze cokolwiek kupowa�. - Wiem, pani - rzek�a wtedy kr�lowa - �e wy, wasz ma��onek i wszyscy wasi krewniacy tak� trosk� otaczacie kr�lewskie denary, �e mo�na by s�dzi�, i� s� wasz� w�asno�ci�. Ale teraz raczcie zezwoli�, abym ja dysponowa�a moj� szkatu��, a przynajmniej tym, co w niej pozosta�o. Zreszt� jest godne podziwu, �e gdy w pa�acu zjawi si� jaki� cudzoziemiec czy kupiec, zawsze oddala si� moje francuskie damy dworu, a - co wygl�da raczej na kontrol� - towarzystwa dotrzymuje mi wasza te�ciowa lub wy. Wyobra�am sobie, �e gdyby te klejnoty pokazano mojemu lub waszemu ma��onkowi, na pewno nie omieszkaliby przystroi� jeden drugiego, jak nie �mia�yby tego uczyni� kobiety. M�wi�a jednostajnym, ch�odnym tonem, ale ka�de s�owo bucha�o niech�ci� Izabeli do tej rodziny, kt�ra znies�awiaj�c koron�, jednocze�nie rabowa�a skarb. Nie tylko bowiem oboje Despenserowie, ojciec i matka, wzbogacali si� na mi�o�ci kr�la do ich syna, ale nawet sama ma��onka godzi�a si� na skandal i przyk�ada�a do niego r�ki. Eleonora Le Despenser, dotkni�ta po�ajank�, wycofa�a si� w g��b ogromnej komnaty, nadal jednak obserwowa�a kr�low� i m�odego Siene�czyka. Guccio, odzyskuj�c stopniowo wrodzon� �mia�o��, kt�ra dzi� tak go nieszcz�liwie zawiod�a, o�mieli� si� wreszcie spojrze� na kr�low�. Teraz albo nigdy nale�a�o da� jej do zrozumienia, �e wsp�czuje jej w nieszcz�ciu i pragnie jej s�u�y�. Lecz spotka� si� z takim ch�odem, z tak� oboj�tno�ci�, �e zlodowacia�o mu serce. B��kitne oczy Izabeli by�y r�wnie nieruchome jak oczy Filipa Pi�knego. Jak�e mo�na o�wiadczy� takiej kobiecie: "Pani, skazuj� was na cierpienia, a ja chc� was kocha�". Guccio zdo�a� tylko wskaza� ogromny srebrny pier�cie�, kt�ry umie�ci� w rogu skrzynki, i rzek�: - Mi�o�ciwa Pani, czy raczycie �askawie obejrze� ten sygnet i zwr�ci� uwag�, jak jest wycyzelowany? Kr�lowa wzi�a pier�cie�, rozpozna�a trzy zamki Artois wyryte w metalu i podnios�a wzrok na Guccia. - To mi si� podoba - rzek�a. - Czy macie te� inne rzeczy wypracowane t� sam� r�k�? Guccio wyj�� z zanadrza list m�wi�c: - Tu wypisane s� ceny. - Zbli�my si� do �wiat�a, abym je mog�a wyra�niej zobaczy� - odpowiedzia�a Izabela. Powsta�a i razem z Gucciem podesz�a do framugi okna, gdzie mog�a swobodnie przeczyta� list. - Czy wracacie do Pary�a? - spyta�a szeptem. - Gdy tylko raczycie mi rozkaza� - odpowiedzia� r�wnie cicho Guccio. - Powiedzcie wi�c Dostojnemu Panu d'Artois, �e w najbli�szych tygodniach udam si� do Francji i post�pi� tak, jak z nim uzgodni�am. Twarz jej o�ywi�a si� nieco, ale ca�a uwaga skierowana by�a na list, a nie na pos�a�ca. Troska kr�l�w, aby szczodrze wynagradza� tych, co im s�u��, kaza�a jej jednak doda�: - Powiedzcie Dostojnemu Panu d'Artois, aby wynagrodzi� Wasz trud lepiej, ni� ja to mog� teraz uczyni�. - Zaszczyt, �e was widz� i mog� wam by� pos�uszny, Mi�o�ciwa Pani, jest z pewno�ci� najpi�kniejsz� nagrod�. Izabela podzi�kowa�a lekkim skinieniem g�owy, a Guccio zrozumia�, �e mi�dzy prawnuczk� Mi�o�ciwego Pana Ludwika �wi�tego a siostrze�cem toska�skiego bankiera istnieje przepa�� nie do przebycia. Izabela powiedzia�a bardzo g�o�no, tak aby to s�ysza�a pani Le Despenser: - Ka�� was zawiadomi� przez Albizziego, co postanowi�am w sprawie zapinki. �egnam pana. I odprawi�a go gestem. IV Wierzytelno�� Mimo kurtuazji Albizziego, kt�ry zaprasza� go jeszcze na kilka dni, Guccio mocno z siebie niezadowolony ju� nazajutrz opu�ci� Londyn. Cho� doskonale wype�ni� misj� i w tym wzgl�dzie zas�ugiwa� tylko na pochwa�y, nie m�g� sobie wybaczy�, �e on, wolny obywatel Sieny, a wi�c we w�asnym mniemaniu r�wny ka�demu na �wiecie szlachcicowi, tak dalece m�g� si� stropi� w obecno�ci kr�lewskiego majestatu. Bo cokolwiek by robi�, nigdy nie zdo�a zapomnie�, �e nie wykrztusi� s�owa, znalaz�szy si� przed kr�low� angielsk�, kt�ra nie zaszczyci�a go nawet u�miechem. "Przecie� to kobieta jak ka�da! Czemu� tak si� przed ni� trz���?" - drwi� z siebie. Ale m�wi� to, kiedy ju� znalaz� si� daleko od Westminster. Tym razem nie spotka� towarzysza, jak w drodze do Londynu, i jecha� samotnie prze�uwaj�c swoj� z�o��. Nastr�j ten nie opuszcza� go podczas ca�ej podr�y, a nawet rozj�trza� si� w miar� mijanych mil. Poniewa� na dworze angielskim nie dozna� przyj�cia, jakiego oczekiwa�, poniewa� na sam jego widok nie oddano mu honor�w nale�nych ksi�ciu, ju� po wyl�dowaniu we Francji doszed� do wniosku, �e Anglicy to barbarzy�ski nar�d. A je�li kr�lowa Izabela jest nieszcz�liwa, je�li m�� wystawia j� na po�miewisko, to ma, na co s�usznie zas�u�y�a. "Jak to? Cz�owiek przep�ywa morze, nara�a dla niej �ycie, a ona mu za to nawet nie podzi�kuje, jakby by� jakim� pacho�kiem! Ci ludzie nauczyli si� przybiera� wynios�� postaw�, ale nie znaj� odruch�w serca i odtr�caj� najbardziej oddanych sobie ludzi. Nie powinni si� wi�c dziwi�, �e otacza ich tak ma�o mi�o�ci, a tak wiele zdrady." M�odo�� nie rezygnuje tak �atwo ze swoich ambicji. Na tej samej drodze, gdzie przed czterema dniami Guccio ju� widzia� si� ambasadorem i kochankiem kr�lowej, teraz powtarza� ze w�ciek�o�ci�: "Pomszcz� si�!" Jak? Na kim? Nie wiedzia�. Ale pragn�� odwetu. Przede wszystkim je�eli los i wzgarda kr�l�w chce utrzyma� go w stanie Lombard�w, to poka�e im takiego Lombarda, jakiego jeszcze nie widzieli. Bankiera wszechw�adnego, odwa�nego i przebieg�ego, wierzyciela nie znaj�cego lito�ci: Wuj poleci� mu zajecha� do kantoru w Neauphle, aby odzyska� wierzytelno��. Doskonale! D�u�nicy nie spodziewaj� si�, jaki piorun uderzy w ich grzbiet. Guccio min�� Pontoise, skr�ci� w stron� Ile-de-France i przyby� do Neauphle-le-Vieux w dzie� �wi�tego Hugona. Kantor Tolomei zajmowa� dom na rynku w pobli�u ko�cio�a. Guccio wszed� krokiem w�adcy, kaza� sobie pokaza� rejestry, zburcza� wszystkich. Co by� wart g��wny agent handlowy? Czy koniecznie on, Guccio Baglioni, rodzony siostrzeniec szefa kompanii, musi fatygowa� si� po ka�d� nie wyp�acon� wierzytelno��? A przede wszystkim kim s� ci kasztelanowie de Cressay, kt�rzy s� winni trzysta liwr�w? Otrzyma� wyja�nienie. Ojciec zmar�; tak, o tym Guccio wiedzia�. I co jeszcze? Pozostali dwaj synowie dwudziesto- i dwudziestodwuletni. Co robili? Polowali... Jasne, �e nieroby. By�a te� c�rka szesnastoletnia... Z pewno�ci� brzydka, zdecydowa� Guccio. By�a jeszcze matka, kt�ra zarz�dza�a domem po �mierci pana de Cressay. Pochodzili ze starej szlachty, ale nie mieli solda w kieszeni. Ile jest wart ich zamek? Pola? Osiemset, dziewi��set liwr�w. Maj� m�yn i oko�o trzydziestu niewolnych na swych ziemiach. - I wy nie mo�ecie ich zmusi� do sp�aty d�ugu? - wykrzykn�� Guccio. - Zobaczycie, czy ze mn� to tak d�ugo potrwa! Jak nazywa si� prewot z Montfort? Portefruit? Doskonale. Je�eli dzi� wiecz�r nie zwr�c� d�ugu, znajd� prewota i ka�� na�o�y� areszt. Zobaczycie! Wskoczy� na siod�o i ruszy� k�usem do Cressay, jakby sam jeden mia� zdoby� fortec�. "Moje z�oto albo areszt... moje z�oto albo areszt. I niech wo�aj� o pomoc do Boga i wszystkich �wi�tych." Wioska Cressay, o p� mili od Neauphle, osiad�a na zboczu wzg�rza, nad brzegiem rzeczki Mauldre, kt�r� mo�na by�o przesadzi� jednym skokiem konia. Guccio dostrzeg� kasztel. By� to w rzeczywisto�ci ma�y, do�� zniszczony zameczek o niskich wie�yczkach i b�otnistym doje�dzie, bez fosy, bo rzeczka by�a rowem obronnym. Wszystko wskazywa�o na ub�stwo i z�� gospodark�. Dachy zapad�y si� w kilku miejscach; go��bnik zdawa� si� s�abo zaopatrzony; na pokrytych mchem murach widnia�y szczeliny, a w pobliskich lasach g��bokie wyr�by. "Tym gorzej. Moje z�oto lub areszt" - wje�d�aj�c przez bram� powtarza� Guccio. Lecz ju� kto� powzi�� przed nim podobny zamiar, mianowicie prewot Portefruit. Na podw�rzu panowa� rozgardiasz. Trzech kr�lewskich sier�ant�w, trzymaj�c w r�ku kije zako�czone kwiatem lilii, pogania�o rozkazami kilku obdartych niewolnych, ka��c sp�dza� byd�o, wi�za� parami wo�y, wynosi� z m�yna wory z ziarnem i rzuca� je na wozy prewota. Krzyki sier�ant�w, bieganina przera�onych ch�op�w, beczenie dwudziestu owiec, wrzask drobiu tworzy�y niez�y ha�as. Nikt nie zatroszczy� si� o Guccia; nikt nie odebra� od niego konia i sam go musia� przywi�za� za uzd� do obr�czy przy s�upie. Stary wie�niak, przechodz�c ko�o niego, powiedzia� po prostu: - Nieszcz�cie nad tym domem. Gdyby pan jeszcze �y�, skona�by po raz wt�ry. To niesprawiedliwe! Z domu, przez otwarte drzwi, dochodzi� odg�os gwa�townej dyskusji. "Zdaje si�, �e przybywam w feralny dzie�" - pomy�la� Guccio, a jego z�y humor jeszcze si� wzm�g�. Kieruj�c si� d�wi�kiem g�os�w Guccio wszed� po schodach na pr�g, a stamt�d do ciemnej sali o �cianach z kamienia i belkowanym suficie. Na spotkanie wysz�a mu m�oda dziewczyna, na kt�r� nie raczy� nawet spojrze�. - Przyjecha�em w interesie i chcia�bym rozmawia� z panami na Cressay - rzek�. - Jestem Maria de Cressay. Moi bracia, a tak�e matka, s� tam - odpowiedzia�a z wahaniem dziewczyna, wskazuj�c wn�trze izby. - Lecz na razie bardzo zaj�ci... - Nie szkodzi. Zaczekam - powiedzia� Guccio. Dla potwierdzenia swoich s��w stan�� przed kominkiem i wyci�gn�� but w stron� ognia. W g��bi sali rozlega� si� krzyk. Dwaj m�odzi ludzie, jeden brodaty, drugi go�ow�s, ale wielcy i rumiani, stali po obu stronach matki, pani de Cressay, kt�ra pr�bowa�a stawi� czo�o czwartej osobie; by� ni� sam prewot - jak si� Guccio wkr�tce domy�li�. Pani de Cressay, zwana przez s�siad�w dam� Eliabel, mia�a b�yszcz�ce oczy, obfity biust i dobr� czterdziestk�, a jej okaza�e cia�o okrywa�y wdowie szaty. - Panie prewocie - krzycza�a - m�j ma��onek zad�u�y� si�, �eby zdoby� ekwipunek na kr�lewsk� wypraw� wojenn�, i wi�cej na niej zebra� guz�w ni� �up�w, a gospodarka bez m�czyzny sz�a byle jak. Zawsze�my op�acali podatki, oddawali pos�ugi i sk�adali ofiary na ko�ci�. Niech mi powiedz�, kto zacniej �y� w ca�ej prowincji? A wy przychodzicie nas rabowa�, panie Portefruit, �eby utuczy� ludzi waszego pokroju, kt�rych dziadowie boso brodzili w strumykach! Guccio rozgl�dn�� si�. Kilka wiejskich sto�k�w, dwa krzes�a z oparciem, �awki przytwierdzone do �cian, skrzynie i wielka prycza z zas�on�, za kt�r� by�o wida� siennik, sk�ada�y si� na ca�e umeblowanie. Ponad kominkiem wisia�a tarcza herbowa o wyblak�ych barwach i wojenny puklerz zmar�ego rycerza de Cressay. - Z�o�� skarg� hrabiemu de Dreux - ci�gn�a dama Eliabel. - Hrabia de Dreux nie jest kr�lem, a ja wykonuj� kr�lewskie rozkazy - odpar� prewot. - Nie wierz� wam, panie. Nie mog� uwierzy�, �eby kr�l kaza� traktowa� jak z�oczy�c�w ludzi, kt�rzy od dwustu lat posiadaj� szlachectwo. Chyba �e kr�lestwo rozpada si� w gruzy. - Przynajmniej dajcie nam troch� czasu - wtr�ci� syn, ten z brod�. - B�dziemy sp�aca� ratami. - Sko�czmy z t� gadanin�. Czas ju� wam dawa�em i nic nie zap�acili�cie - uci�� prewot. Mia� kr�tkie r�ce, okr�g�� twarz i ostry g�os. - Moim zadaniem nie jest s�ucha� waszych �al�w, ale �ci�ga� d�ugi - ci�gn��. - Jeste�cie winni skarbowi trzysta liwr�w. Je�li ich nie macie, tym gorzej. Nak�adam areszt i sprzedaj�. Guccio pomy�la�: "Ten drab przemawia akurat takim samym j�zykiem, jakim ja chcia�em m�wi�, a kiedy odejdzie, nic ju� nie b�d� m�g� zabra�. Zdecydowanie nieudana podr�. Mo�e trzeba by�o natychmiast w��czy� si� w rozgrywk�?" Czu�, jak wzbiera w nim z�o�� na prewota, kt�ry przyby� nie w por� i wysadza go z siod�a. M�oda dziewczyna, kt�ra go przywita�a, sta�a opodal. Przyjrza� si� jej. Mia�a jasne, faluj�ce w�osy, kt�re wymyka�y si� spod czepeczka, alabastrow� cer�, smuk�e, pr�ne, pi�knie ukszta�towane cia�o. Guccio musia� przyzna�, �e oceni� j� zbyt pochopnie i nies�usznie. Maria de Cressay naprawd� by�a bardzo zmieszana, �e nieznajomy przys�uchuje si� tej scenie. Nie co dzie� si� zdarza, aby m�ody kawaler o mi�ej twarzy i �wiadcz�cym o bogactwie stroju przeje�d�a� przez wie�, naprawd� nieszcz�sny to traf, i� przyby� akurat wtedy, gdy rodzina jawi si� w najgorszym �wietle. Tam w g��bi sali dyskusja trwa�a nadal. - Czy� nie do��, �e straci�am ma��onka, jeszcze musz� p�aci� sze��set liwr�w, aby zachowa� dach nad g�ow�? Wnios� skarg� do hrabiego de Dreux - powtarza�a dama Eliabel. - Zap�acili�my wam ju� dwie�cie siedemdziesi�t liwr�w, kt�re musieli�my po�yczy� - doda� brodaty syn. - Na�o�y� areszt to wtr�ci� nas w n�dz�, a wyprzeda� to �yczy� nam �mierci - wtr�ci� drugi syn. - Rozkaz jest rozkazem - odpar� prewot - znam moje uprawnienia. Nak�adam areszt i wystawiam na sprzeda�. Dotkni�ty jak aktor, kt�rego pozbawia si� roli, Guccio rzek� do dziewczyny: - Ten prewot budzi we mnie odraz�. Czego on chce? - Nie wiem i moi bracia te� niewiele wi�cej wiedz�, nie znamy si� prawie na tych sprawach - odrzek�a. - Chodzi o podatek spadkowy po zgonie naszego ojca. - I dlatego on ��da sze�ciuset liwr�w? - Ach, panie, nieszcz�cie wisi nad nami - wyszepta�a. Spojrzenia ich spotka�y si�, zatrzyma�y na sobie chwil� i Guccio pomy�la�, �e dziewczyna si� rozp�acze. Ale nie, dzielnie opiera�a si� przeciwie�stwom losu i jedynie wstydliwo�� kaza�a jej odwr�ci� pi�kne szafirowe oczy. Guccio namy�la� si�. Nagle �mign�� przez sal� i stan�� jak wryty na wprost przedstawiciela w�adzy. - Pozw�lcie, panie prewocie - rzuci� - czy przypadkiem wy nie pope�niacie tu kradzie�y? Os�upia�y prewot odwr�ci� si� do niego, pytaj�c kim jest. - Niewa�ne - odpar� Guccio - nie starajcie si� dowiedzie� o tym zbyt szybko, o ile, nieszcz�snym trafem, wasze rachunki nie s� w porz�dku. Ja r�wnie� mam pewne powody interesowa� si� spadkiem po rycerzu de Cressay. Raczcie mi powiedzie�, na ile szacujecie jego dobra. Poniewa� prewot usi�owa� traktowa� go z g�ry i grozi�, �e wezwie sier�ant�w, Guccio ci�gn�� dalej: - Strze�cie si�! Rozmawiacie z cz�owiekiem, kt�ry przed kilku dniami by� go�ciem Mi�o�ciwej Pani kr�lowej Anglii i ma mo�no�� powiadomi� pana Enguerranda de Marigny, jak sobie poczynaj� jego prewotowie. Wi�c powiadacie, panie: ile warte s� te dobra? Jego s�owa wywar�y natychmiastowy skutek. Nazwisko Marigny'ego wprawi�o prewota w zmieszanie; rodzina milcza�a, czujna i zdziwiona, a Guccio uczu�, jakby ur�s� na dwa cale. - Wed�ug szacunku bajlifa warto�� Cressay wynosi trzy tysi�ce liwr�w - odpowiedzia� wreszcie prewot. - Naprawd�, trzy tysi�ce? - wykrzykn�� Guccio. - Trzy tysi�ce za ten wiejski zameczek, kiedy pa�ac Nesle, jeden z najpi�kniejszych w Pary�u, siedziba Mi�o�ciwego Pana kr�la Nawarry, figuruje w rejestrach podatkowych jako wart pi�� tysi�cy liwr�w? Wysoko wycenia si� w okr�gu nale��cym do waszego bajlifa. - Jest ziemia. - Wszystko razem warte jest najwy�ej dziewi��set liwr�w. Wiem to z pewnego �r�d�a. Prewot mia� na czole nad lewym okiem fioletowe znami�, Guccio m�wi�c wpatrywa� si� w to znami�, co do reszty wyprowadza�o prewota z r�wnowagi. - Czy zechcecie mi teraz powiedzie� - podj�� Guccio - jaka jest wysoko�� podatku spadkowego? - Cztery soldy od liwra, wed�ug przepis�w wydanych przez bajlifa. - Grubo k�amiecie, panie Portefruit. We wszystkich okr�gach podatek wynosi dla szlachty dwa soldy. Nie tylko wy jeden znacie si� na prawie; znamy je obaj... ten cz�owiek korzysta z waszej nie�wiadomo�ci, aby was okrada� jak �ajdak - powiedzia� Guccio zwracaj�c si� do rodziny Cressay. - Przestraszy� was przemawiaj�c w imieniu kr�la, ale nie powiedzia�, �e z podatk�w w gotowi�nie i w naturze odda do skarbu tyle, ile przewidziano w zarz�dzeniach, a ca�� nadwy�k� schowa do w�asnej kieszeni. A je�eli ka�e was zlicytowa�, to kto kupi ten zamek Cressay ju� nie za trzy tysi�ce, ale za dziewi��set, za pi��set albo nawet za sam d�ug? Czy to nie wy przypadkiem, panie prewocie, �ywicie ten pi�kny zamiar? Rozdra�nienie Guccia, jego rozczarowanie i gniew mia�y wreszcie na kim si� wy�adowa�. M�wi�c zapala� si�. Nareszcie m�g� okaza� si� kim� wa�nym, nakaza� dla siebie szacunek, wyst�pi� jako dzielny cz�owiek. �wawo przeszed� do obozu, kt�ry przyby� zaatakowa�, i teraz bra� w obron� s�abszych i wyr�wnywa� krzywdy. T�usta i okr�g�a twarz prewota zblad�a, tylko fioletowe znami� nad okiem zachowa�o ciemn� barw�. Niezdarnie macha� przykr�tkimi r�kami. Zapewnia� o swojej uczciwo�ci. On przecie� nie prowadzi� rachunk�w. M�g� zakra�� si� b��d... jego urz�dnik�w lub bajlifa. - Dobrze! Poprawimy zaraz wasze rachunki - rzek� Guccio. W ci�gu kilku minut dowi�d�, �e po dodaniu sumy zasadniczej oraz procent�w rodzina de Cressay by�a d�u�na tylko sto liwr�w i kilka sold�w. - A teraz rozka�cie waszym sier�antom, �eby odwi�zali wo�y, odnie�li zbo�e do m�yna i zostawili w spokoju uczciwych ludzi. Poci�gn�� prewota za r�kaw i doprowadzi� a� do drzwi. Ten uleg� i krzykn�� do sier�ant�w, �e zaszed� b��d, �e trzeba sprawdzi�, �e powr�c� kiedy indziej, a na razie nale�y wszystko doprowadzi� do porz�dku. My�la�, �e zako�czy� spraw�, ale Guccio wywi�d� go na �rodek sali m�wi�c: - A teraz oddajcie nam sto siedemdziesi�t liwr�w. Guccio z takim przej�ciem stan�� po stronie rodziny de Cressay, �e broni�c ich sprawy zacz�� u�ywa� s�owa "my". Prewot d�awi� si� z w�ciek�o�ci, lecz Guccio szybko go uspokoi�. - Czy� nie s�ysza�em przed chwil� - zapyta� - �e niedawno ju� pobrali�cie dwie�cie siedemdziesi�t liwr�w? Obaj bracia skin�li g�owami. - Wi�c panie prewocie... sto siedemdziesi�t - rzek� Guccio wyci�gaj�c r�k�. Gruby Portefruit zacz�� si� k��ci�. Co wp�acono, to wp�acono. Trzeba by zobaczy� rachunki urz�dowe. Zreszt� on nie ma takiej sumy przy sobie. Wr�ci p�niej. - Lepiej by�oby, gdyby�cie mieli to z�oto w sakwie. Czy jeste�cie tak zupe�nie pewni, �e nic dzisiaj nie pobrali�cie? Kontrolerzy pana de Marigny dzia�aj� szybko - o�wiadczy� Guccio. - A wasz w�asny interes nakazuje natychmiast zako�czy� spraw�. Prewot waha� si� chwil�. Czy wezwa� sier�ant�w? M�ody cz�owiek by� jednak porywczy i mia� ostry sztylet u boku. Poza tym byli tu dwaj solidnie zbudowani bracia Cressay, ich oszczepy do polowania le�a�y w zasi�gu r�ki, na kufrze. Ch�opi na pewno ujm� si� za panami. Przykra sprawa i nie warto by�o w ni� wsadza� nosa, zw�aszcza gdyby mia�a doj�� do uszu Marigny'ego... Podda� si� i, wyj�wszy spod po�y wypchany trzos, odliczy� nadp�at�. Dopiero wtedy Guccio pozwoli� mu odej��. - B�dziemy pami�ta� wasze nazwisko, panie prewocie - krzykn�� do niego na progu. Powr�ci� szczerze �miej�c si� i pokazuj�c pi�kne, bia�e, g�sto osadzone z�by. Natychmiast otoczy�a go ca�a rodzina, obsypuj�c b�ogos�awie�stwami i traktuj�c jak wybawc�. W og�lnym podnieceniu pi�kna Maria de Cressay chwyci�a Guccia za r�k� i poca�owa�a j�; po czym przestraszy�a si� w�asnej �mia�o�ci. Zachwycony sob� Guccio coraz lepiej czu� si� w nowej roli. Post�pi�, jak nakazywa� cny obyczaj. By� b��dnym rycerzem, kt�ry przyby� do nieznanego zamku, aby ratowa� zrozpaczon� dziewic� i uwolni� od zb�jc�w wdow� i sieroty. - Lecz powiedzcie wreszcie, kim jeste�cie, panie, komu tyle zawdzi�czamy? - spyta� Jan de Cressay, kt�ry nosi� brod�. - Nazywam si� Guccio Baglioni, jestem siostrze�cem w�a�ciciela banku Tolomei, a przyby�em w sprawie wierzytelno�ci. W komnacie zapad�a cisza. Ca�a rodzina zaskoczona spogl�da�a na siebie z obaw�. Guccio mia� wra�enie, jakby zdzierano z niego pi�kn� zbroj�. Pierwsza opanowa�a si� dama Eliabel. Zr�cznie porwa�a z�oto pozostawione przez prewota i stroj�c twarz w u�miech rzek�a uprzejmie, �e pragnie przede wszystkim, by ich dobroczy�ca przyj�� zaproszenie na obiad. Pocz�a krz�ta� si�, wyda�a swoim dzieciom r�ne polecenia, a p�niej zgromadziwszy je w kuchni, rzek�a: - Miejcie si� na baczno�ci, przede wszystkim jest to Lombard. Nigdy nie mo�na ufa� tym ludziom, zw�aszcza gdy oddali wam jak�� przys�ug�. Naprawd� to godne po�a�owania, �e wasz biedny ojciec musia� si� do nich uciec. Ale my poka�emy temu Lombardowi, kt�ry zreszt� bardzo przyjemnie wygl�da, �e nie mamy ani denara. Zr�bmy to jednak tak, aby pami�ta�, �e pochodzimy ze szlachetnego rodu. Na szcz�cie ubieg�ego dnia obaj synowie przynie�li sporo upolowanej zwierzyny; ukr�cono szyj� kilku ptakom i w ten spos�b mo�na by�o przyszykowa� dwa zestawy da� z czterech potraw ka�dy, jak nakazywa�a etykieta rycerska. Na pierwszy zestaw z�o�y�y si�: polewka po niemiecku ze sma�onymi jajami, g�, podr�bki kr�licze i pieczony zaj�c; na drugi - ogon dzika w sosie, kap�on, topiona s�onina i krem migda�owy. By� to skromny obiad, ale w ka�dym razie r�ni� si� od zacierki i omaszczonej soczewicy, kt�rymi najcz�ciej zadowala�a si� rodzina. Przygotowanie posi�ku wymaga�o czasu. Z piwnicy przyniesiono mi�d pitny, jab�ecznik, a nawet ostatnie flaszki lekko skwa�nia�ego wina. St� na koz�ach ustawiono w wielkiej sali przy jednej z �aw. Bia�y obrus spada� a� na ziemi�, aby biesiadnicy mogli po�o�y� go na kolanach i otrze� nim r�ce. Ustawiono po jednej miseczce cynowej na dwie osoby. P�miski sta�y po�rodku sto�u i ka�dy si�ga� do nich r�k�. Do obs�ugi zostali wezwani trzej ch�opi zajmuj�cy si� dworsk� gospodark�. Cuchn�li chlewem i kr�likami. - Nasz giermek krajczy - na po�y z przeprosinami, na po�y z ironi� rzek�a dama Eliabel, wskazuj�c kulawca, kroj�cego pajdy chleba ma�o co cie�sze od m�y�skiego ko�a; nak�adano na nie mi�siwo. - Musz� wam powiedzie�, panie Baglioni, �e celuje on w r�baniu drzewa. To wyja�nia... Guccio du�o jad� i pi�. Podczaszy mia� tak szczodr� r�k�, jakby poi� konie. Rodzina zach�ca�a Guccia do rozmowy, co ch�tnie czyni�. Opowiedzia� tak barwnie o burzy na La Manche, �e gospodarze upu�cili ogon dzika do sosu. Rozprawia� o wszystkim, a wi�c: o bie��cych wypadkach, o stanie dr�g, o templariuszach, o londy�skim mo�cie, o Italii, o administracji Marigny'ego. Ze s��w jego wynika�o, �e by� zausznikiem kr�lowej angielskiej i tak podkre�la� poufno�� swojej misji, �e mo�na by�o s�dzi�, i� lada moment wybuchnie mi�dzy obu krajami wojna. "Nie mog� powiedzie� wam wi�cej, bo to tajemnica kr�lestwa, a jako taka do mnie nie nale�y." Popisuj�c si� w�asn� osob� przed innymi, cz�owiek �atwo przekonuje sam siebie i teraz, zapatruj�c si� na wszystko inaczej ni� rankiem, Guccio uwa�a� swoj� podr� za wielki sukces. Obaj bracia de Cressay, dzielni, ale niezbyt rozgarni�ci m�odzie�cy, kt�rzy nigdy nie wychylili nosa poza Dreux, wpatrywali si� z podziwem i zazdro�ci� w m�odszego od nich ch�opca, kt�ry ju� tyle widzia� i tyle zdzia�a�. Dama Eliabel, w przyciasnej nieco sukni, zezwoli�a sobie na czu�e spojrzenia w stron� m�odego Toska�czyka i wbrew swym zastrze�eniom w stosunku do Lombard�w uzna�a, �e jego k�dzierzawe w�osy, ol�niewaj�ce z�by i czarne oczy, a nawet nieco szepleni�cy akcent maj� du�o uroku. Prawi�a mu zr�czne komplementy. "Strze� si� pochlebstw - mawia� cz�sto do siostrze�ca Tolomei. - Pochlebstwo to najwi�ksze niebezpiecze�stwo dla bankiera. Cz�owiek s�abnie s�uchaj�c pochwa�, lepiej dla nas mie� do czynienia ze z�odziejem ni� z pochlebc�. Guccio jednak pi� pochwa�y niby mi�d. W rzeczywisto�ci m�wi� tyle z powodu Marii de Cressay, tej m�odej dziewczyny, kt�ra nie spuszcza�a ze� oczu, unosz�c w g�r� pi�kne, z�ociste rz�sy. S�ucha�a z p�otwartymi ustami, kt�re przypomina�y dojrza�y granat, i to zach�ca�o Guccia, by m�wi�, wci�� m�wi�. Oddalenie �atwo uszlachetnia ludzi. Guccio dla Marii by� doskona�ym wcieleniem podr�uj�cego cudzoziemskiego ksi�cia. Przyby� nieoczekiwanie, niespodziewanie jak cz�stokrotny a niedost�pny sen, i oto nagle zastuka� do drzwi - wszed� strojny, mia� prawdziw� twarz i g�os. Oczarowanie, kt�re czyta� w oczach Marii, sprawi�o, �e Guccio uzna� j� za najpi�kniejsz�, za najbardziej godn� po��dania dziewczyn�. Przy niej kr�lowa Anglii wydawa�a mu si� zimna jak kamie� grobowy. "Gdyby zjawi�a si� na dworze, odpowiednio ubrana, po tygodniu by�aby najbardziej uwielbian� ze wszystkich dam." Gdy zmierzch zapad� i biesiadnicy mieli ju� dobrze w czubie, op�ukali sobie r�ce. Dama Eliabel zdecydowa�a, �e m�ody cz�owiek nie mo�e odjecha� o tak p�nej godzinie, i zaofiarowa�a mu nocleg, zastrzegaj�c, �e b�dzie bardzo skromny. Zapewni�a r�wnie�, �e jego wierzchowiec zosta� opatrzony i odprowadzony do stajni. Rycerska przygoda trwa�a nadal, a Guccio uwa�a�, �e �ycie jest pe�ne uroku. Wkr�tce dama Eliabel oddali�a si� wraz z c�rk�. Bracia Cressay zaprowadzili podr�nika do go�cinnego pokoju, kt�ry zdaje si� od dawna nie by� u�ytkowany. Ledwie si� Guccio po�o�y�, zapad� w sen my�l�c o ustach na kszta�t dojrza�ego granatu, z kt�rych spija� ca�� mi�o�� �wiata. V Droga do Neauphle Zbudzi�a go d�o�, kt�ra �agodnie spocz�a mu na ramieniu. Got�w by� uj�� t� d�o� i przytuli� do twarzy... Otworzywszy jedno oko ujrza� nad sob� obfity biust i u�miech damy Eliabel. - Czy dobrze spali�cie, panie? By� ju� bia�y dzie�. Guccio troch� zak�opotany zapewni�, �e spa� doskonale, ale teraz chcia�by si� jak najszybciej ubra�. - Wstydz� si� wobec pani mego wygl�du. Dama Eliabel wezwa�a kulawego ch�opa, kt�ry wczoraj podawa� do sto�u; kaza�a mu rozpali� ogie�, przynie�� miednic� z gor�c� wod� i "p��tna", czyli r�czniki. - Ongi� mieli�my w zamku dobr� �a�ni� z izb� do k�pieli i izb� do wyparzania si�. Wszystko rozpad�o si� w kawa�ki, bo by�a zbudowana jeszcze za dziada mego nieboszczyka i nigdy nie mieli�my do�� pieni�dzy, �eby j� doprowadzi� do �adu. Ach! �ycie nie jest �atwe dla nas, ludzi ze wsi. "Zaczyna prawi� o wierzytelno�ci" - pomy�la� Guccio. Mia� g�ow� oci�a�� od trunk�w wczorajszego obiadu. Zapyta�, co porabiaj� Piotr i Jan de Cressay; o �wicie wyruszyli na polowanie. P�niej, z wahaniem, spyta� o Mari�. Dama Eliabel odpowiedzia�a, �e c�rka musia�a uda� si� do Neauphle po zakupy do gospodarstwa. - Jad� tam zaraz - rzek� Guccio. - Gdybym by� wiedzia�, zawi�z�bym j� konno i zaoszcz�dzi� jej zm�czenia. Zastanawia� si�, czy przypadkiem kasztelanka umy�lnie nie wyprawi�a swoich dzieci, �eby zosta� z nim sam na sam, zw�aszcza �e kiedy kulawiec przyni�s� miednic�, z kt�rej dobr� �wier� wody rozla� na pod�og�, dama Eliabel pozosta�a nadal grzej�c p��tna przed ogniem. Guccio czeka�, by odesz�a. - Myjcie si�, m�j m�ody panie - powiedzia�a. - Nasze s�u��ce to takie niezgraby, �e podrapa�yby was wycieraj�c. Przynajmniej niech�e ja si� o was zatroszcz�. Guccio wyb�ka� podzi�kowanie i zdecydowa� si� obna�y� do pasa; unikaj�c spogl�dania na dam� spryska� ciep�� wod� g�ow� i tors. By� do�� chudy, jak wszyscy ch�opcy w jego wieku, lecz mimo niskiego wzrostu mia� zgrabn� figur�. "Ca�e szcz�cie, �e nie kaza�a przynie�� kadzi i nie musz� rozebra� si� przy niej do naga. Ci ludzie na wsi dziwne maj� obyczaje." Gdy ju� si� umy�, dama Eliabel podesz�a z ogrzanymi r�cznikami i zacz�a go wyciera�. Guccio my�la�, �e gdyby zaraz wyjecha� i pu�ci� si� cwa�em, m�g�by dogoni� Mari� na drodze albo zasta� j� w miasteczku. - Jak� pi�kn� ma pan sk�r� - rzek�a nagle dama Eliabel lekko dr��cym g�osem. - Kobiety mog�yby panu pozazdro�ci� tak delikatnego cia�a... Wyobra�am sobie, �e wiele z nich kusi... Ten �liczny, smag�y kolor na pewno im si� podoba. Jednocze�nie g�adzi�a mu plecy, wodz�c ko�cami palc�w wzd�u� kr�gos�upa. Guccio, czuj�c �askotki, obr�ci� si� ku niej ze �miechem. Dama Eliabel mia�a m�tny wzrok, pier� jej falowa�a, a dziwny u�miech odmieni� twarz. Guccio szybko w�o�y� koszul�. - Ach! Jaka� pi�kna jest m�odo��!... - westchn�a dama Eliabel. - Patrz�c na pana jestem pewna, �e si� ni� pan rozkoszuje i korzysta ze wszystkich jej przywilej�w. Milcza�a chwil�, po czym tym samym tonem m�wi�a dalej: - Wi�c, mi�y panie, c� postanowili�cie w sprawie waszej wierzytelno�ci? "Oto sedno sprawy" - pomy�la� Guccio. - Mo�ecie od nas ��da�, co wam si� podoba - ci�gn�a - jeste�cie, panie, naszym dobroczy�c�, b�ogos�awimy was. Je�li chcecie z�ota, kt�re kazali�cie zwr�ci� temu �ajdakowi prewotowi, nale�y do was. We�cie je; sto liwr�w, je�li tak sobie �yczycie. Ale widzicie, w jakich �yjemy warunkach, i dowiedli�cie nam, �e posiadacie serce. Jednocze�nie przygl�da�a si�, jak on sznuruje gatki; nie by�a to dla Guccia sytuacja sprzyjaj�ca rozmowie o interesach. - Czy� nasz wybawca b�dzie d��y� do naszej zguby? - m�wi�a dalej. - Wy, ludzie z miasta, nawet nie mo�ecie sobie wyobrazi�, jak ci�ko nam si� �yje. Nie sp�acili�my jeszcze waszego banku, bo naprawd� nie mieli�my z czego. Sami stwierdzili�cie, �e ludzie kr�la nas okradaj�. Niewolni te� nie pracuj� jak dawniej. Odk�d kr�l Filip wyda� zarz�dzenie zach�caj�ce ich do wykupu, wbili sobie do g�owy my�l o uwolnieniu. Ju� nic z nich nie mo�na wycisn��. Ci prostacy gotowi s� uwa�a�, �e pochodz� z takiego samego rodu jak wy i ja. Zrobi�a przerw�, �eby m�ody Lombard m�g� oceni�, ile pochlebstwa zawiera�y s�owa "wy i ja". - Dodajcie do tego, �e mieli�my dwa lata nieurodzaju. Ale wystarczy, oby to B�g sprawi�, �eby przysz�y zbi�r by� dobry... Guccio, my�l�c tylko o tym, jak dogoni� Mari�, stara� si� da� wymijaj�c� odpowied�. - To nie zale�y ode mnie, o wszystkim decyduje wuj - rzek�. Ale z g�ry wiedzia�, �e jest pokonany. - Mo�ecie przekona� waszego wuja, �e rozs�dnie umie�ci� pieni�dze i w bezpiecznym miejscu. �ycz� mu, aby nigdy nie mia� gorszych d�u�nik�w. Odroczcie jeszcze na rok, ch�tnie zap�acimy procenty. Zr�bcie to dla mnie, b�d� wam bardzo wdzi�czna - chwytaj�c go za r�ce m�wi�a dama Eliabel. P�niej doda�a lekko zmieszana. - Czy wiecie, m�ody panie, �e wczoraj od pierwszego wejrzenia... mo�e dama nie powinna tego m�wi�... dozna�am uczucia przyja�ni dla was i nie ma rzeczy, zale�nej ode mnie, kt�rej bym nie zrobi�a, aby was ucieszy�? Guccio nie mia� do�� przytomno�ci umys�u, �eby odpowiedzie�: "Doskonale! Zwr��cie d�ug, a b�d� rad". Jasne by�o, �e wdowa by�a raczej gotowa zap�aci� w�asnym cia�em, i nie bez racji mo�na by�o rozwa�a�, czy gotowa jest ofiarowa� siebie, aby odroczy� wierzytelno��, czy te� wierzytelno�� by�a okazj� do po�wi�cenia. Guccio, prawdziwy W�och, pomy�la�, �e by�oby zabawnie uwie�� jednocze�nie i matk�, i c�rk�. Dama Eliabel mia�a jeszcze sporo wdzi�ku; jej pulchne d�onie by�y delikatne, a piersi cho� obfite, zdaje si�, zachowa�y j�drno��. By�aby to jednak tylko dodatkowa zabawa, nie op�aca�o si� dla niej straci� zasadniczej zdobyczy. Guccio uwolni� si� od awans�w damy Eliabel zapewniaj�c, �e postara si� za�atwi� spraw�, teraz musi jednak co pr�dzej jecha� do Neauphle i porozmawia� ze swoimi urz�dnikami. Wyszed� na podw�rze, ponagli� kulawca, aby osiod�a� mu konia, i ruszy� do miasteczka. Ani �ladu Marii na drodze. Cwa�uj�c Guccio rozwa�a�, czy dziewczyna by�a naprawd� tak pi�kna, jak wyda�a mu si� wczoraj, czy nie pomyli� si� co do obietnic, kt�re zdawa� si� czyta� w jej oczach, czy nie uleg� z�udzeniu pod wp�ywem wina i czy to wszystko zas�uguje na taki po�piech. Istniej� przecie� kobiety, kt�re gdy patrz� na was, jakby oddaj� si� od pierwszego wejrzenia, a tymczasem to ich zwyk�y wygl�d. Tak samo patrz� na sprz�t, drzewo i w ko�cu nic nie daj�... Guccio nie dostrzeg� Marii na placu w Neauphle. Rzuci� okiem na s�siednie uliczki, wszed� do ko�cio�a, ale zabawi� tylko tyle czasu, ile trzeba, by si� prze�egna�, i p�niej uda� si� do kantoru. Tam zburcza� urz�dnik�w, �e �le go poinformowali. Cressayowie to zacni ludzie, godni szacunku i ca�kowicie wyp�acalni. Trzeba im odroczy� sp�at� wierzytelno�ci. Za to prewot... to czysta kanalia. Guccio, m�wi�c, wci�� spogl�da� przez okno. Urz�dnicy kiwali g�owami, patrz�c na tego m�odego postrzele�ca, kt�ry z dnia na dzie� zmienia� zdanie, i pomy�leli, �e by�oby godne po�a�owania, gdyby ca�y bank przeszed� w jego r�ce. - Mo�liwe, �e b�d� tu cz�sto powraca�, ten kantor wymaga nadzoru - rzek� zamiast po�egnania. Skoczy� na siod�o, a kamyki frun�y spod kopyt konia. "Na pewno posz�a skr�tem - m�wi� do siebie. - Spotkam j� w zamku, ale nie�atwo b�dzie zobaczy� j� sam�..." Ledwie wyjecha� z miasteczka, dostrzeg� sylwetk� �piesz�c� w stron� Cressay i rozpozna� Mari�. Wtedy nagle pos�ysza�, �e ptaki �piewaj�; dostrzeg�, �e �wieci s�o�ce, �e jest kwiecie�, a drobne, delikatne listki okrywaj� drzewa... Widok tej sukni, p�yn�cej mi�dzy dwoma ��kami, sprawi�, �e objawi�a mu si� w ca�ej pe�ni wiosna, na kt�r� Guccio od trzech dni nie zwraca� uwagi. Podje�d�aj�c do Marii, zwolni� biegu konia. Spojrza�a na niego, nie tyle zdziwiona jego obecno�ci�, ile rozradowana, jakby otrzyma�a najpi�kniejszy w �wiecie upominek. Przechadzka zar�owi�a jej policzki, a Guccio stwierdzi�, �e dzi� jest jeszcze pi�kniejsza ni� wczoraj. Zaofiarowa�, �e posadzi j� z ty�u na konia. U�miechn�a si� na znak zgody, a usta jej zn�w rozchyli�y si� jak owoc. Guccio podprowadzi� konia pod pag�rek i pochyli� si�, podaj�c Marii rami� i r�k�. Dziewczyna by�a lekka; zr�cznie wskoczy�a na konia i ruszyli st�pa. Chwil� jechali w milczeniu. Gucciowi zabrak�o s��w. Ten blagier teraz nic nie potrafi� powiedzie�. Czu�, �e Maria zaledwie o�miela si� go dotkn��. Zapyta�, czy zwyk�a je�dzi� konno w ten spos�b. - Z ojcem tylko... lub bra�mi - odpowiedzia�a. Nigdy jeszcze tak nie jecha�a z obcym. O�mieli�a si� troch� i lekko zacisn�a u�cisk. - Czy spieszycie si� do domu? - spyta�. Nie odpowiedzia�a, a on skierowa� konia w boczn� �cie�k�. - Pi�kny jest wasz kraj - rzek� po chwili milczenia - tak pi�kny jak moja Toskania. Nie by� to zdawkowy komplement zakochanego. Guccio odkry� z zachwytem �agodny urok Ile-de-France, wzg�rza haftowane lasem, b��kitny horyzont, szpalery top�l rozdzielaj�ce soczyste ��ki i delikatniejsz�, bardziej mleczn� ziele� m�odziutkiego �yta i �ywop�oty z tarniny, na kt�rych otwiera�y si� lepkie p�ki. - Co to s� za wie�e, tam daleko w mgie�ce na zachodzie? Maria z trudem odrzek�a, �e to wie�e Montfort-l'Amaury. Czu�a zmieszan� ze szcz�ciem obaw�, kt�ra przeszkadza�a jej m�wi�, przeszkadza�a my�le�. Dok�d prowadzi ta �cie�ka? Ju� nie pami�ta�a... Gdzie j� wiezie ten je�dziec? Tego r�wnie� nie wiedzia�a. By�a pos�uszna czemu�, co nie mia�o jeszcze nazwy, co by�o silniejsze ni� obawa przed nieznanym, mocniejsze ni� wpojone pouczenia i przestrogi spowiednik�w. Czu�a si� ca�kowicie ujarzmiona jak�� obc� wol�. D�onie jej zaciska�y si� na p�aszczu i plecach m�czyzny, kt�ry sta� si� dla niej w tej chwili jedyn� ostoj� na rozko�ysanym wok� wszech�wiecie. Ko�, wolno st�paj�c z lu�no puszczonymi wodzami, zatrzyma� si� i skuba� m�ode �d�b�a. Guccio zeskoczy�, wzi�� Mari� w ramiona i postawi� na ziemi. Ale nie wypu�ci� z obj�� i trzyma� wp�, dziwi�c si�, �e jest tak smuk�a i wiotka. Dziewczyna sta�a nieruchomo, uwi�ziona, trwo�na, lecz uleg�a obejmuj�cym j� d�oniom. Guccio czu�, �e powinien co� powiedzie�. Na usta mu wybieg�y s�owa w�oskie, aby wy razi� mi�o��: - Ti voglio bene, ti voglio tanto bene *. (* Pragn� ci� bardzo, tak bardzo ci� pragn�.) Zdawa�a si� pojmowa� te s�owa, tak dalece g�os oddawa� ich tre��. Patrz�c na Mari� stoj�c� w blasku s�o�ca, Guccio spostrzeg�, �e rz�sy dziewczyny nie by�y z�ociste, ani w�osy naprawd� tak jasne, jak poprzednio my�la�. By�a szatynk� o rudym odcieniu z karnacj� blondynki i mia�a du�e, szafirowe oczy szeroko wykrojone pod �ukami brwi. Sk�d wi�c pochodzi� ten z�ocisty blask, jaki z niej promieniowa�? Z minuty na minut� Maria stawa�a si� dla Guccia coraz wyra�niejsza, coraz bardziej rzeczywista i doskonale pi�kna w tej rzeczywisto�ci. Zacisn�� mocniej u�cisk i wolno, �agodnie przesun�� r�k� wzd�u� biodra, a potem po piersi, ucz�c si� prawdy jej cia�a. - Nie... - wyszepta�a, odsuwaj�c jego r�k�. Jednak�e w obawie, �e go rozczaruje, zbli�y�a si� i odrzuci�a lekko w ty� g�ow�. Rozchyli�a wargi i zamkn�a oczy. Guccio pochyli� si� nad tymi ustami, nad tym pi�knym owocem, kt�rego tak bardzo po��da�. Stali tak d�ugie sekundy w�r�d �wierkania ptak�w, dalekiego poszczekiwania ps�w i g��bokiego oddechu przyrody, kt�ra jakby unosi�a ziemi� pod ich stopami. Kiedy wargi ich roz��czy�y si�, Guccio zauwa�y� zielonkawy, pokr�cony pie� grubej, rosn�cej opodal jab�oni i drzewo wyda�o mu si� zadziwiaj�co pi�kne i �ywotne, jakby nigdy dot�d podobnego nie widzia�. Sroka podskakiwa�a w m�odym �ycie i ch�opak z miasta sta� zaskoczony tym poca�unkiem w�r�d p�l. - Zjawili�cie si�, panie, nareszcie si� zjawili�cie - wyszepta�a Maria. Mo�na by rzec, �e oczekiwa�a go z g��bi czasu, z g��bi sn�w. Nie spuszcza�a ze� oka. Zn�w chcia� j� poca�owa�, lecz tym razem odm�wi�a. - Nie, trzeba wraca� - powiedzia�a. By�a pewna, �e mi�o�� pojawi�a si� w jej �yciu i w tej chwili by�a nasycona. Nie pragn�a niczego wi�cej. Teraz, siedz�c na koniu za Gucciem, opasa�a r�kami pier� m�odego Siene�czyka, przytuli�a g�ow� do jego plec�w i da�a si� wie�� uleg�a, uko�ysana rytmem jazdy, zwi�zana z m�czyzn� zes�anym jej przez Boga. Mia�a wra�enie, �e dozna�a cudu i pogr��a si� w niesko�czono��. Ani przez chwil� nie przypuszcza�a, �e Guccio mo�e by� w innym ni� ona nastroju lub przywi�zywa� mniejsz� ni� ona wag� do wymienionego z ni� poca�unku. Nie wyprostowa�a si�, nie przybra�a pozy wymaganej przez konwenanse, p�ki w dolinie nie ukaza�y si� dachy Cressay. Obaj bracia ju� powr�cili z polowania. Dama Eliabel by�a niezadowolona widz�c, �e Maria zjawia si� w towarzystwie Guccia. Cho� starali si� to ukry�, oboje mieli tak promieniuj�ce szcz�ciem twarze, �e rozczarowa�o to t�ust� kasztelank� i nasun�o jej surowe my�li wzgl�dem c�rki. Nie zdoby�a si� jednak na upomnienie w obecno�ci m�odego bankiera. - Spotka�em pann� Mari� i poprosi�em, �eby mi pokaza�a okolice zamku - rzek� Guccio. - Posiadacie pi�kn� ziemi�. Nast�pnie dorzuci�: - Kaza�em odroczy� sp�at� waszej wierzytelno�ci na przysz�y rok. Spodziewam si�, �e wuj to zaaprobuje. Czy� mo�na czego� odm�wi� tak szlachetnej damie? Dama Eliabel zagdaka�a rado�nie i przybra�a wyraz dyskretnego triumfu. Obsypano Guccia podzi�kowaniami, gdy jednak oznajmi�, �e odje�d�a, nikt si� zbytnio nie kwapi�, by go zatrzyma�. M�ody Lombard by� czaruj�cym kawalerem i odda� wielk� przys�ug�... lecz ostatecznie nikt go nie zna�. Sp�ata d�ugu zosta�a odroczona, a to by�a sprawa zasadnicza. Dama Eliabel bez trudu przekona�a siebie, �e pomog�y w tym jej wdzi�ki. Jedyna osoba, kt�ra naprawd� pragn�a, aby Guccio pozosta�, nie mog�a i nie �mia�a nic powiedzie�. Zapanowa� k�opotliwy nastr�j; �eby go rozproszy�, zmuszono Guccia do przyj�cia �wiartki ko�l�cia i kazano przyrzec, �e zn�w kiedy� do nich zajedzie. Obieca� patrz�c na Mari�. - Powr�c� pobra� procenty od wierzytelno�ci, mo�ecie by� tego pewni - powiedzia� beztrosko, chc�c rozproszy� podejrzenia. Przytroczywszy pakunek wskoczy� na konia. Widz�c, jak oddala si� ku brzegom Mauldry, pani de Cressay westchn�a g��boko i o�wiadczy�a nie tyle synom, ile snuj�c dalej w�tek swych z�udze�: - Moje dzieci, wasza matka umie jeszcze gada� z m�okosami. Zastosowa�am wobec niego w�a�ciw� taktyk�. Gdyby nie m�j udzia� w tej sprawie, by�by bardziej oporny. Maria, boj�c si� zdradzi�, powr�ci�a do domu. Guccio cwa�uj�c do Pary�a my�la�, �e jest nieodpartym uwodzicielem. Wystarczy, by zjawi� si� na zamku, a pojmie w niewol� wszystkie serca. Nie opuszcza� go obraz Marii w cieniu jab�oni nad rzeczk�. Przyrzeka� sobie, �e niebawem, mo�e za kilka dni, powr�ci do Neauphle. Przyby� na ulic� Lombard�w w czasie wieczerzy i do p�na konferowa� z wujem Tolomei. Ten bez trudu zaakceptowa� wyja�nienia Guccia w sprawie wierzytelno�ci. Mia� inne k�opoty na g�owie, szczeg�lnie zainteresowa�a go jednak dzia�alno�� prewota Portefruit. Guccio przez ca�� noc mia� wra�enie, �e Maria nawiedza go we �nie. Nazajutrz troch� mniej my�la� o niej. Zna� w Pary�u dwie �ony kupc�w, �adne dwudziestoletnie mieszczki, kt�re nie by�y dla niego zbyt okrutne. Po kilku dniach zapomnia� o swym podboju w Neauphle. Los dzia�a powoli i nikt nie wie, kt�re z naszych przypadkowych czyn�w zakie�kuj� i rozrosn� si� jak drzewa. Nikt nie m�g� sobie wyobrazi�, �e poca�unek zamieniony nad brzegiem Mauldre zaprowadzi pi�kn� Mari� a� do kolebki kr�la. W Cressay dla Marii zacz�o si� oczekiwanie. VI Droga do Clermont W dwadzie�cia dni p�niej w ma�ym miasteczku Clermont-de-l'Oise zapanowa�o niezwyk�e o�ywienie. T�umy mieszka�c�w snu�y si� od bram miasta do kr�lewskiego zamku, od ko�cio�a do siedziby prewota. Weso�o gwarz�c ludzie potr�cali si� na ulicach i w karczmach, a procesyjne chor�giewki powiewa�y w oknach. Miejscy obwo�ywacze wczesnym rankiem og�osili, �e Dostojny Pan de Poitiers, drugi z kolei syn kr�la, i jego stryj Dostojny Pan de Valois, przyb�d� powita� w imieniu monarchy siostr� i bratanic� - kr�low� Izabel� Angielsk�. Wyl�dowa�a ona przed trzema dniami na wybrze�u Francji. Droga jej wiod�a przez Pikardi�. Rankiem opu�ci�a Amiens i - je�li wszystko p�jdzie sk�adnie - przyb�dzie do Clermont p�nym popo�udniem. Zamierza tu przenocowa�, a nazajutrz pod os�on� eskorty angielskiej po��czonej z francusk� uda si� do zamku w Maubuisson ko�o Pontoise, gdzie oczekuje j� ojciec, Filip Pi�kny. Nieco przed nieszporami prewot, dow�dca wojskowy miasta oraz �awnicy, uprzedzeni o zbli�aniu si� ksi���t krwi kr�lewskiej, przekroczyli bram� parysk�, aby wr�czy� klucze miasta. Filip de Poitiers i Karol de Valois, jad�cy na czele orszaku, przyj�li powitanie i przekroczyli bramy Clermont. Za nimi posuwa�o si� przesz�o stu dworzan, giermk�w, pacho�k�w i zbrojnych. Konie wzbija�y k��by kurzu. G�owa Roberta d'Artois g�rowa�a nad innymi. Pod olbrzymim je�d�cem olbrzymi ko�. Kolosalny rycerz na ogromnym dereszowatym perszeronie, w butach czerwonych, w p�aszczu czerwonym, w koszulce z czerwonego jedwabiu, narzuconej na zbroj� przyci�ga� wszystkie spojrzenia. Na twarzach wielu je�d�c�w rysowa�o si� zm�czenie, on za� siedzia� prosto w siodle, jakby przed chwil� dosiad� konia. Od chwili wyjazdu z Pontoise ostre uczucie zemsty podtrzymywa�o i od�wie�a�o Roberta d'Artois. On jeden zna� prawdziwy cel podr�y kr�lowej Anglii, on jeden przewidywa� rozw�j wypadk�w i z g�ry syci� si� cierpk�, skryt� rado�ci�. Przez ca�� drog� nie przestawa� nadzorowa� Gautiera i Filipa d'Aunay�w, kt�rzy wchodzili w sk�ad orszaku, starszy jako giermek dworu Poitiers, m�odszy za� - dworu Valois. Obaj m�odzie�cy byli zachwyceni przeja�d�k� i kr�lewskim przepychem �wity. Chc�c ol�ni� wszystkich strojem i zadowoli� w�asn� pr�no��, w �wi�tej naiwno�ci przypi�li do paradnej odzie�y pi�kne ja�mu�niczki podarowane im przez kochanki. Robert d'Artois widz�c trzosiki, iskrz�ce si� przy pasach, uczu�, jak przep�ywa mu przez pier� olbrzymia fala m�ciwej rado�ci, i z trudem wstrzymywa� �miech. "Moi najmilsi, moje ��todzi�bki, moje niewini�tka - m�wi� do siebie - u�miechajcie si�, my�l�c o pi�knych piersi�tkach waszych dam, ju� ich nie obejmiecie. Cieszcie si� dniem dzisiejszym, bo �wi�cie wierz�, �e niewiele ju� dni przed wami." Jednocze�nie, jak gruby tygrys, kt�ry igra ze sw� ofiar� chowaj�c pazury, serdecznie pozdrawia� braci d'Aunay�w i rzuca� im od czasu do czasu jaki� gruby �art. Odk�d ich wybawi� z r�k rzekomych opryszk�w pod wie�� Nesle, obaj m�odzie�cy uwa�ali si� za jego d�u�nik�w i czuli w obowi�zku okazywa� mu przyja��. Gdy orszak si� zatrzyma�, zaprosili d'Artois, aby wychyli� z nimi na progu ober�y dzban m�odego wina. - Za wasze mi�ostki - rzek� do nich podnosz�c sw�j kubek. - A zapami�tajcie dobrze smak tego winka. Na g��wnej ulicy p�yn�� potok ludzi, wstrzymuj�c bieg koni. Wiatr lekko rozwiewa� r�nobarwne tkaniny, kt�re przyozdabia�y okna. Nagle wpad� cwa�em je�dziec, krzycz�c, �e wida� ju� orszak kr�lowej Anglii; natychmiast powsta� wielki rozgardiasz. - Ponagli� naszych! - krzykn�� do Gautiera d'Aunay Filip de Poitiers. Nast�pnie zwr�ci� si� do Karola de Valois. - Przybyli�my na czas, stryju. Karol de Valois, przyodziany w b��kit, z twarz� nabieg�� krwi� na skutek zm�czenia, zadowoli� si� skinieniem g�owy. Ch�tnie oby�by si� bez tej jazdy. By� w kwa�nym humorze. Orszak posuwa� si� drog� do Amiens. Robert d'Artois zbli�y� si� do ksi���t i jecha� tu� obok Valois. Chocia� pozbawiony by� dziedzicznego Artois, jako kuzynowi kr�la nale�a�o mu si� miejsce w�r�d ksi���t kr�lewskiego rodu. Spogl�daj�c na obci�gni�t� r�kawic� d�o� Filipa de Poitiers, zaci�ni�t� na wodzach czarnego rumaka, Robert my�la�: "To z twego powodu, m�j chuderlawy kuzynie, �eby tobie da� Franche-Comte, odebrano mi moje Artois. Ale zanim sko�czy si� dzie� jutrzejszy, zadam ci ran�, z kt�rej tak �atwo nie wyli�� si� ani tw�j m�ski honor, ani twoja fortuna". Filip, hrabia Poitiers, ma��onek Joanny Burgundzkiej, mia� dwadzie�cia trzy lata. Tak powierzchowno�ci� jak i sposobem bycia r�ni� si� od reszty kr�lewskiej rodziny. Nie posiada� majestatycznej i ch�odnej urody swego ojca; nie by� te� za�ywnym sza�awi�� jak stryj. Odziedziczy� rysy i postaw� po matce, rodem z Nawarry. By� bardzo wysoki. Mia� d�ug� twarz, d�ugi tu��w, d�ugie r�ce i nogi, ruchy zawsze opanowane, dykcj� wyra�n�, g�os z lekka osch�y; wszystko w nim - spojrzenie, skromny ubi�r, pow�ci�gliwe, uprzejme s�owa - �wiadczy�y o stanowczym, rozwa�nym charakterze, w kt�rym g�owa panowa�a nad odruchami serca. W kr�lestwie by� ju� osobisto�ci� wp�ywow�, z kt�r� nale�a�o si� liczy�. Spotkanie obu orszak�w nast�pi�o o p� mili od Clermont. Czterech herold�w kr�lewskiego dworu Francji wyst�pi�o na �rodek drogi, podnios�o d�ugie tr�bki i rzuci�o kilka niskich d�wi�k�w. Tr�bacze angielscy odpowiedzieli dm�c w podobne instrumenty, lecz w wy�szej tonacji. Ksi���ta zbli�yli si�, a kr�lowa Izabela, smuk�a i wyprostowana na bia�ej klaczy, przyj�a kr�tkie powitanie brata, Filipa de Poitiers. Nast�pnie Karol de Valois uca�owa� r�k� bratanicy. Z kolei hrabia Robert d'Artois, chyl�c g�ow� w niskim uk�onie, zapewni� tym gestem i spojrzeniem m�od� kr�low�, �e �aden nieprzewidziany wypadek ani �adna przeszkoda nie powik�aj� ich plan�w. Podczas gdy ksi���ta wymieniali pozdrowienia, pytania, wiadomo�ci, oba orszaki, zastyg�e w oczekiwaniu, uwa�nie obserwowa�y si� nawzajem. Rycerze francuscy szacowali stroje Anglik�w. Ci za�, nieruchomi i godni, stoj�c w s�o�cu z dum� demonstrowali herby Anglii wyhaftowane na ich wierzchnich szatach. Chocia� wi�kszo�� z nich by�a rodem z Francji i nosi�a francuskie nazwiska, chcieli okazale wygl�da� na tej obcej ziemi. Z wielkiej b��kitno-z�otej lektyki, post�puj�cej w �lad za kr�low�, rozleg� si� krzyk dziecka. - Siostro moja - rzek� Filip - zn�w wi�c zabra�y�cie w podr� naszego ma�ego siostrze�ca? Czy to nie jest zbyt m�cz�ce dla tak ma�ego dziecka? - Nie wa�y�abym si� pozostawi� go samego w Londynie - odpar�a Izabela. Filip de Poitiers i Karol de Valois zapytali, jaki by� cel jej podr�y. O�wiadczy�a po prostu, �e chcia�a odwiedzi� ojca, i obaj poj�li, �e przynajmniej na razie niczego wi�cej si� nie dowiedz�. Troch� zm�czona d�ug� podr� Izabela zsiad�a z bia�ej klaczy i zaj�a miejsce w du�ej lektyce, kt�r� nios�y dwa mu�y okryte aksamitnymi kapami. Obie �wity ruszy�y ku Clermont. Korzystaj�c z tego, �e Poitiers i Valois udali si� na czo�o pochodu, d'Artois skierowa� konia w stron� lektyki. - Moja kuzynko, za ka�dym razem gdy was widz�, jeste�cie coraz pi�kniejsza - rzek� do niej. - Nie k�amcie. Na pewno nie mog� by� pi�kna po tygodniu podr�y w kurzu - odpar�a kr�lowa. - Gdy cz�owiek przez d�ugie tygodnie rozkoszowa� si� tylko wspomnieniem o was, to nie widzi ju� kurzu, tylko wasze oczy. Izabela zag��bi�a si� z lekka w poduszki. Zn�w uczu�a t� dziwn� niemoc, jaka j� ogarn�a w Westminster w obecno�ci Roberta. "Czy naprawd� mnie kocha - my�la�a - czy te� prawi mi komplementy jak ka�dej kobiecie?" Przez szpar� mi�dzy firaneczkami lektyki widzia�a ogromny czerwony but i z�ocon� ostrog� na boku deresza. Widzia�a udo olbrzyma i mi�nie graj�ce na ��ku siod�a. Pyta�a siebie, czy zawsze, ilekro� znajdzie si� w obecno�ci tego m�czyzny, odczuwa� b�dzie ten sam niepok�j, to samo pragnieni� oddania si�... Opanowa�a si� z trudem. Nie przyjecha�a tu we w�asnej sprawie. - Kuzynie m�j - rzek�a - skorzystajmy z tego, �e mo�emy swobodnie porozmawia�, i zaznajomcie mnie z tym, co macie mi do powiedzenia. Udaj�c, �e obja�nia krajobraz, opowiedzia� jej szybko, co wie, co zrobi�, jak roztoczy� nadz�r nad ksi�niczkami i jak zastawi� pu�apk� pod wie�� Nesle. - Kim s� ci m�czy�ni, kt�rzy znies�awiaj� koron� Francji? - zapyta�a Izabela. - Jad� o dwadzie�cia krok�w od was. Nale�� do eskorty, kt�ra wam towarzyszy. Udzieli� zasadniczych informacji o braciach d'Aunay, ich lennach, pokrewie�stwach i zwi�zkach. - Chc� ich zobaczy� - za��da�a Izabela. D'Artois szerokim gestem wezwa� m�odzie�c�w. - Kr�lowa was zauwa�y�a - rzek� robi�c do nich oko. Twarze obu m�odych ludzi zaja�nia�y dum� i rado�ci�. D'Artois popchn�� ich ku lektyce, jakby mia� ich obsypa� z�otem, a kiedy pochylili si� tak nisko, jak tylko pozwala�y im karki wierzchowc�w, powiedzia� udaj�c dobroduszno��: - Pani, oto panowie Gautier i Filip d'Aunay, najwierniejsi giermkowie waszego brata i waszego stryja. Polecam ich waszej �asce. S� poniek�d moimi protegowanymi. Izabela ch�odno przyjrza�a si� obu m�odym ludziom, szukaj�c w ich twarzach i postawie tego, co mog�o sprowadzi� z drogi obowi�zku kr�lewskie c�ry. Z pewno�ci� byli pi�kni, a m�ska uroda zawsze wprawia�a Izabel� w zmieszanie. Zauwa�y�a ja�mu�niczki przy pasach obu je�d�c�w i natychmiast jej spojrzenie poszuka�o wzroku Roberta. Ten u�miechn�� si� nieznacznie. Teraz ju� m�g� usun�� si� w cie�. Nie b�dzie nawet musia� wobec ca�ego dworu odegra� przykrej roli donosiciela. "Dobra robota, Robercie, dobra robota" - m�wi� do siebie. Bracia d'Aunay z g�ow� pe�n� marze� zaj�li swe miejsca w pochodzie. We wszystkich ko�cio�ach w Clermont, we wszystkich kaplicach, we wszystkich klasztorach bi�y rozko�ysane dzwony, a z gwarnego miasteczka wznosi�y si� przeci�gle powitalne okrzyki, p�yn�c ku tej dwudziestodwuletniej kr�lowej, kt�ra wioz�a na francuski dw�r najbardziej nieoczekiwane nieszcz�cie. VII Jaki ojciec, taka c�rka W zdobnym czarn� emali� srebrnym �wieczniku tkwi�a gruba, woskowa �wieca, otoczona wie�cem �wieczek; jej �wiat�o pada�o na plik pergamin�w, kt�re przed chwil� kr�l sko�czy� przegl�da�. Za oknami park rozp�ywa� si� w zmierzchu; zapatrzona w mrok Izabela widzia�a, jak ciemno�ci ogarniaj� drzewo za drzewem. Maubuisson w pobli�u Pontoisa by�o kr�lewsk� siedzib� od czas�w Blanki Kastylijskiej, a Filip Pi�kny uczyni� ze� jedn� ze swych najcz�stszych rezydencji. Upodoba� sobie ten pe�en ciszy zamek, otoczony wysokim murem, park i opactwo, gdzie siostry benedyktynki p�dzi�y spokojny �ywot, odmierzany rytmem mod��w. Zamek nie by� du�y, lecz Filip Pi�kny ceni� jego spok�j. - Tutaj naradzam si� sam ze sob� - o�wiadczy� pewnego dnia. Mieszka� tu w otoczeniu rodziny i �cis�ego dworu. Izabela po po�udniu przyby�a do celu podr�y. Doskonale opanowana, z u�miechem na twarzy spotka�a tu swoje trzy bratowe - Ma�gorzat�, Joann� i Blank� - i uprzejmie odpowiedzia�a na ich powitanie. Wieczerza trwa�a kr�tko. A teraz Izabela zamkn�a si� sam na sam z ojcem w komnacie, gdzie lubi� przebywa� w samotno�ci. Kr�l Filip obserwowa� j� lodowatym wzrokiem, jak zwyk� by� spogl�da� na ka�d� ludzk� istot�, nie wy��czaj�c w�asnego dziecka. Czeka�, a� przem�wi, lecz ona nie mia�a odwagi. "Zadam mu tyle b�lu" - my�la�a. Nagle pod wp�ywem obecno�ci ojca, widoku parku, drzew i ciszy ogarn�y j� wspomnienia dzieci�stwa, a jednocze�nie lito�� nad sam� sob�. - Ojcze - rzek�a - m�j ojcze, jestem nieszcz�liwa. Odk�d zosta�am kr�low� Anglii, jak�e daleka wydaje mi si� Francja. Och, jak �a�uj� tych dni, kt�re ju� min�y. Musia�a walczy� z pokus� �ez. - Czy po to, aby mnie o tym powiadomi�, odbyli�cie tak d�ug� podr�, Izabelo? - zapyta� kr�l ch�odno. - Komu�, je�li nie ojcu mam powiedzie�, �e nie jestem szcz�liwa? - odpowiedzia�a. Kr�l spojrza� na okno, teraz ju� ciemne, na szyby, kt�re dr�a�y pod uderzeniami wiatru, potem na �wieczki, a potem w ogie�. - Szcz�cie... - rzek� powoli. - Czym�e jest szcz�cie, moja c�rko, je�li nie dzia�aniem zgodnie z naszym przeznaczeniem? Siedzieli naprzeciw siebie na d�bowych krzes�ach. - Jestem kr�low�, to prawda - rzek�a cicho. - Lecz, czy tam traktuj� mnie jak kr�low�? - Czy wyrz�dzono wam krzywd�? W tonie, jakim zada� to pytanie, nie by�o zbyt wiele zdziwienia, a� nazbyt dobrze wiedzia�, co mu odpowie. - Czy� nie wiecie, za kogo wydali�cie mnie za m��? - m�wi�a. - Czy� mo�na nazwa� m�em cz�owieka, kt�ry od pierwszego dnia unika mego �o�a? Czy� moje starania, moje wzgl�dy, u�miechy wyrw� mu chocia� s�owo? Czy� nie ucieka ode mnie jak od dotkni�tej tr�dem, a �ask�, kt�rej mnie pozbawi�, czy� nie obdarza nie faworyt� nawet, ale m�czyzn, m�j ojcze, m�czyzn? Filip Pi�kny od dawna wiedzia� o tym wszystkim i od dawna r�wnie� mia� przygotowan� odpowied�. - Nie wyda�em was za m�� za m�czyzn�, Izabelo, ale za kr�la. Nie po�wi�ci�em was przez pomy�k�. Czy� mam was poucza� o tym, co winni�my naszym pa�stwom, i o tym, �e nie przyszli�my na �wiat, aby pogr��a� si� w osobistym cierpieniu? Nie �yjemy naszym w�asnym �yciem, ale �yciem naszych kr�lestw, i tylko tak osi�gn�� mo�emy w�asne zadowolenie... dzia�aj�c wedle naszego przeznaczenia. M�wi�c to zbli�y� si� do �wiecznika. �wiat�o nada�o po�ysk ko�ci s�oniowej jego pi�knym rysom. "Mog�abym pokocha� tylko takiego m�czyzn� jak on - pomy�la�a Izabela. - I nigdy nie pokocham nikogo, bo nigdzie nie znajd� m�czyzny, kt�ry by�by do niego podobny." Nast�pnie rzek�a g�o�no: - Nie po to przyby�am do Francji, aby szlocha� nad moim nieszcz�ciem, ojcze. Ale jestem rada, �e przypomnieli�cie mi o szacunku dla siebie samej, jaki przystoi kr�lewskim osobom, a tak�e o tym, �e szcz�cie nie jest celem, do kt�rego mamy d��y�. Chcia�abym tylko, aby ka�dy tak my�la� w waszym otoczeniu. - Dlaczego przybyli�cie? Nabra�a tchu. - Dlatego �e moi bracia po�lubili dziwki, m�j ojcze, dowiedzia�am si� o tym i, tak samo jak wy, gotowa jestem zawzi�cie broni� honoru. Filip Pi�kny westchn��. - Wiem, �e nie lubicie waszych bratowych, lecz to, co was dzieli... - Tym, co nas dzieli, m�j ojcze, jest uczciwo��. Znam sprawki, kt�re przed wami ukrywaj�. Wys�uchajcie mnie, bo przywo�� wam nie tylko s�owa. Czy znacie m�odego pana Gautiera d'Aunay? - S� dwaj bracia tego nazwiska, kt�rych zawsze myl�. Ojciec ich by� ze mn� we Flandrii. Ten, o kt�rym m�wicie, po�lubi� Montmorency, nieprawda�? S�u�y jako giermek na dworze mego syna Poitiers... - S�u�y r�wnie� u waszej synowej Blanki, tylko inaczej. Jego brat Filip s�u�y na dworze stryja Valois... - Tak - rzek� kr�l - tak... Lekka poprzeczna bruzda przeci�a mu czo�o zazwyczaj pozbawione najmniejszej zmarszczki. - ...Ten s�u�y u Ma�gorzaty, kt�r� wybrali�cie, aby pewnego dnia zosta�a kr�low� Francji. Nie wymieniaj� kochanka Joanny; wiadomo jednak, �e os�ania swawole swojej siostry i swojej kuzynki, u�atwia wizyty ich zalotnik�w w wie�y Nesle i bardzo dobrze wykonuje zaw�d, kt�ry ma arcystar� nazw�... Wiedzcie, �e m�wi o tym ca�y dw�r, tylko nie wam... Filip Pi�kny podni�s� d�o�. - Wasze dowody Izabelo? - Znajdziecie je u boku braci d'Aunay. Zobaczycie, �e wisz� przy nich ja�mu�niczki, kt�re w ubieg�ym miesi�cu pos�a�am moim bratowym. Rozpozna�am je wczoraj u tych dworzan, znajdowali si� bowiem w eskorcie, kt�ra mi tutaj towarzyszy�a. Nie jestem ura�ona, �e wasze synowe lekcewa�� moje podarunki. Ale tego rodzaju klejnoty ofiarowane giermkom mog� by� tylko zap�at� za us�ug�. Poszukajcie tej us�ugi. Je�li trzeba wam innych fakt�w, s�dz�, �e �atwo b�d� ich mog�a dostarczy�. Filip Pi�kny patrzy� na c�rk�. Oskar�a�a bez wahania, bez s�abo�ci, jej wzrok by� stanowczy, nieugi�ty; odnajdywa� w jej spojrzeniu samego siebie. By�a jego nieodrodn� c�rk�. Podni�s� si� i d�ug� chwil� sta� przed oknem. - Chod�cie - rzek� wreszcie. - P�jdziemy do nich. Otworzy� drzwi, min�� ciemn� komnat�, pchn�� nast�pne drzwi, wiod�ce na drog�, kt�r� kr��y�y patrole. Ogarn�� ich poryw nocnego wichru, uderzy� w ich szaty i rozwia� je z �opotem. Kr�tkie, gwa�towne podmuchy wstrz�sa�y glinianymi dach�wkami. Z do�u unosi� si� zapach wilgotnej ziemi. S�ysz�c kroki kr�la i jego c�rki, �ucznicy powstawali wzd�u� blank�w. Trzy synowe zajmowa�y apartamenty w drugim skrzydle zamku Maubuisson. Gdy Filip Pi�kny znalaz� si� przed drzwiami komnaty ksi�niczek, zatrzyma� si� na chwil�. S�ucha�. Przez d�bowe dwuskrzyd�owe drzwi dociera�y do� �miechy i okrzyki rado�ci. Spojrza� na Izabel�. - Trzeba - rzek�. Izabela w milczeniu skin�a g�ow�. Kr�l otworzy� drzwi. Ma�gorzata, Joanna i Blanka wyda�y okrzyk zdziwienia, ich �miech urwa� si�. W�a�nie bawi�y si� marionetkami; odtwarza�y wymy�lon� przez siebie scen�, kt�ra opracowana i wystawiona kiedy� przez pewnego sztukmistrza w Vincennes bardzo je ubawi�a, lecz rozgniewa�a kr�la. Modelami marionetek by�y najwybitniejsze osobisto�ci kr�lewskiego dworu. Scena wyobra�a�a komnat� kr�la, a on sam spoczywa� na �o�u okrytym z�ocist� narzut�. Dostojny Pan de Valois puka� w drzwi i prosi� o pos�uchanie u brata. Hugo de Bouville, wielki szambelan, odpowiada�, �e kr�l nie �yczy sobie z nikim rozmawia� i zabroni�, aby ktokolwiek mu przeszkadza�. Dostojny Pan de Valois odchodzi� wielce rozgniewany. Nast�pnie stuka�y do zamkni�tych drzwi marionetki Ludwika Nawarry i ksi�cia Karola. Bouville udziela� kr�lewskim synom tej samej odpowiedzi: Wreszcie, poprzedzony przez trzech sier�ant�w zbrojnych w maczugi, wkracza� Enguerrand de Marigny: natychmiast drzwi otwierano na o�cie� ze s�owami: "Witajcie, Dostojny Panie, kr�l pragnie was widzie�". Filip Pi�kny uwa�a�, �e ta satyra jest bardzo nietaktowna, i zabroni� j� powtarza�. Ale m�ode ksi�niczki w tajemnicy obchodzi�y zakaz, kt�ry tylko dodawa� pieprzyka zabawie. Zmienia�y tekst, wzbogaca�y nowymi wstawkami i drwinami zw�aszcza wtedy, gdy porusza�y kukie�kami wyobra�aj�cymi ich m��w. Gdy kr�l wszed� z Izabel�, wygl�da�y jak trzy uczennice przy�apane na gor�cym uczynku. Ma�gorzata chwyci�a po�piesznie le��c� na krze�le narzutk� i przykry�a ni� zbyt obna�ony gors. Blanka upi�a warkocze, kt�re opu�ci�a, udaj�c gniew stryja Valois. Joanna, najbardziej opanowana, rzek�a �ywo: - Sko�czy�y�my, Sire, w�a�nie sko�czy�y�my, ale mogliby�cie wszystko us�ysze� i nie znale�liby�cie powodu do gniewu. Zaraz wszystko posprz�tamy. Klasn�a w d�onie. - Hej�e! Beaumont, Comminges, moje mi�e... - Nie trzeba wzywa� waszych dam - powiedzia� kr�tko kr�l. Zaledwie spojrza� na gr�. Patrza� na nie, tylko na nie. Najm�odsza Blanka mia�a osiemna�cie lat, dwie pozosta�e po dwadzie�cia jeden. Od chwili gdy przyby�y na dw�r w dwunastym lub trzynastym roku �ycia, aby po�lubi� jego syn�w, widzia�, jak ros�y i rozkwita�y urod�. Ale zdaje si� nie przyby�o im rozumu od tamtego czasu. Bawi�y si� jeszcze kukie�kami... Czy to mo�liwe, aby Izabela m�wi�a prawd�? Czy to mo�liwe, aby tak wielka niewie�cia przebieg�o�� kry�a si� w tych istotkach, kt�re jemu wci�� wydawa�y si� dzie�mi? "By� mo�e wcale nie znam si� na kobietach" - pomy�la�. - Gdzie s� wasi ma��onkowie? - zapyta�. - W zbrojowni, Sire, m�j ojcze - powiedzia�a Joanna. - Widzicie, �e nie przyszed�em sam - podj��. - Cz�sto m�wicie, �e wasza szwagierka Izabela wcale was nie kocha. A oto dowiedzia�em si�, �e przys�a�a ka�dej z was bardzo pi�kny upominek... Izabela ujrza�a, jak ga�nie blask w oczach Ma�gorzaty i Blanki. - Czy mog�yby�cie - ci�gn�� wolno Filip Pi�kny - pokaza� mi te ja�mu�niczki, kt�re otrzyma�y�cie z Anglii? Cisza, kt�ra zapad�a, przepo�owi�a �wiat. Po jednej stronie znalaz� si� kr�l Francji, kr�lowa Anglii, dw�r, baronowie, kr�lestwo, po drugiej stronie sta�y trzy ujawnione grzesznice, przed kt�rymi otwar�a si� koszmarna czelu��. - A wi�c, moje c�rki - rzek� kr�l - dlaczego nie odpowiadacie? Wpatrywa� si� w nie uporczywie ogromnymi oczami o nieruchomych powiekach. - Zostawi�am moj� ja�mu�niczk� w Pary�u - rzek�a Joanna. - Ja tak�e, ja tak�e - zawo�a�y obie pozosta�e. Filip Pi�kny wolno skierowa� si� do drzwi. Poblad�e synowe obserwowa�y jego ruchy. Kr�lowa Izabela opar�a si� o �cian�, ci�ko dysz�c. Kr�l, nie ogl�daj�c si�, powiedzia�: - Poniewa� te ja�mu�niczki s� w Pary�u, po�lemy po nie natychmiast dw�ch giermk�w. Otworzy� drzwi, wezwa� wartownika i kaza� mu sprowadzi� braci d'Aunay. Blanka za�ama�a si�. Osun�a si� na taboret, krew uciek�a jej z twarzy, serce stan�o i pochyli�a na bok g�ow�, bliska omdlenia. Joanna potrz�sn�a jej ramieniem, ka��c si� opanowa�. Ma�gorzata smag�ymi r�czkami bezmy�lnie ukr�ca�a szyj� marionetce. Izabela sta�a bez ruchu. Czu�a na sobie wzrok Ma�gorzaty i Joanny, rola donosicielki stawa�a si� dla niej coraz ci�sza do zniesienia. Uczu�a nagle wielkie zm�czenie. "Dotrwam do ko�ca" - pomy�la�a. Bracia d'Aunay weszli z po�piechem, zmieszani, niemal popychaj�c si�, aby godnie przys�u�y� si� i otrzyma� pochwa��. Izabela wyci�gn�a r�k�. - M�j ojcze - rzek�a - ci dworzanie zdaje si� uprzedzili wasze �yczenie, przynosz� bowiem zawieszone u pasa ja�mu�niczki, kt�re pragn�li�cie zobaczy�. Filip Pi�kny zwr�ci� si� do synowych. - Czy mo�ecie mi wyja�ni�, w jaki spos�b ci giermkowie znale�li si� w posiadaniu podarunk�w, kt�re wam przes�a�a wasza szwagierka? �adna z nich nie odpowiedzia�a. Filip d'Aunay spojrza� na Izabel� ze zdziwieniem, jak pies, kt�ry nie rozumie, za co go bij�, p�niej skierowa� wzrok na starszego brata szukaj�c opieki. Gautier mia� usta p�otwarte. - Stra�! Do kr�la! - krzykn�� Filip Pi�kny. Jego g�os przeszy� obecnych na wskro� zimnym dreszczem; niezwyk�y i straszliwy odbi� si� o mury zamku i noc. Od dziesi�ciu lat, od bitwy pod Mons-en-Pevcle, gdy zebra� rozpierzchni�te wojska i wymusi� zwyci�stwo, nikt nigdy nie s�ysza� jego krzyku. Nikt nie pami�ta�, �e m�g� posiada� tak� si�� w krtani. Zreszt� to by�y jedyne s�owa, kt�re tak wym�wi�. - Wezwijcie kapitana - rzek� jednemu z ludzi, kt�rzy nadbiegli. Pozosta�ym rozkaza� stan�� w drzwiach. Rozleg� si� odg�os ci�kiego cwa�u wzd�u� patrolowanej drogi i w chwil� potem wszed� pan Alain de Pareilles z go�� g�ow�, ko�cz�c dopina� zbroj�. - Panie Alainie - rzek� mu kr�l - zabierzcie tych dw�ch giermk�w. Do lochu i w kajdany. B�d� odpowiada� przed moim s�dem. Gautier d'Aunay chcia� pa�� do n�g kr�la. - Sire - wybe�kota� - Sire... - Wystarczy - rzek� Filip Pi�kny. - Teraz b�dziecie odpowiada� przed panem de Nogaret... Panie Alainie - podj�� - ksi�niczki pozostan� tu pod stra�� waszych ludzi a� do nowego rozkazu. Zakazuj� im wychodzi�. Zakazuj�, aby ktokolwiek ze s�ug, krewnych, nawet ma��onk�w tu wszed� albo z nimi rozmawia�. Odpowiadacie mi za to. Cho� zaskakuj�ce to by�y rozkazy, Alain de Pareilles wys�ucha� ich nie drgn�wszy. Nic nie mog�o zadziwi� cz�owieka, kt�ry aresztowa� wielkiego mistrza templariuszy. Wola kr�la by�a dla niego jedynym prawem. - Chod�my, panowie - rzek� do braci wskazuj�c im drzwi. Gautier ruszaj�c wyszepta�: - B�agajmy Boga, Filipie. Wszystko sko�czone... Kroki ich, zg�uszone po chwili krokami zbrojnych, zagubi�y si� na p�ytach. Ma�gorzata i Blanka s�ysza�y te stukni�cia but�w, unosz�ce ich mi�o��, cze��, fortun�, ca�e ich �ycie. Joanna zapytywa�a siebie, czy kiedykolwiek zdo�a si� uniewinni�. Ma�gorzata nagle rzuci�a w ogie� poszarpan� kukie�k�. Blanka zn�w by�a bliska omdlenia. - Chod�, Izabelo - rzek� kr�l. Wyszli. M�oda kr�lowa Anglii zwyci�y�a, lecz czu�a si� znu�ona i dziwnie wzruszona. Oto jej ojciec po raz pierwszy od czasu wczesnego dzieci�stwa powiedzia� do niej "ty". Id�c jedno za drugim powracali drog�, kt�r� kr��y�y patrole. Wschodni wiatr p�dzi� po niebie zwa�y ciemnych chmur. Kr�l wszed� do swego gabinetu, wzi�� srebrny �wiecznik i uda� si� na poszukiwanie syn�w. Jego wielki cie� zanurzy� si� w g��b kr�tych schod�w. Zaci��y�o mu serce i nie czu�, jak krople wosku �ciekaj� po jego palcach. VIII Mahaut Burgundzka Mniej wi�cej w po�owie tej nocy dwaj je�d�cy, eskortuj�cy poprzedniego dnia Izabel�, opu�cili zamek w Maubuisson. Byli to Robert d'Artois i jego s�uga Lormet, w jednej osobie pacho�ek, zausznik, towarzysz broni i podr�y, a tak�e wierny wykonawca wszelakich rozkaz�w. Lorrnet pochodzi� z Dole; odk�d jaki� godny szubienicy post�pek zmusi� go do ucieczki z dworu hrabi�w burgundzkich, przysta� do Roberta i nie opuszcza� go ju� ani na chwil�, nie odst�powa� ani na krok. Zaiste, wzruszaj�cy by� widok, jak ten niski, okr�g�y, lecz pleczysty i ju� siwawy cz�owieczek troszczy� si� przy ka�dej okazji o swego olbrzymiego m�odego pana, szed� za nim krok w krok, wspomaga� we wszystkich przedsi�wzi�ciach, jak ostatnio zastawiaj�c pu�apk� na braci d'Aunay. Ju� �wita�o, gdy obaj je�d�cy dotarli do bram Pary�a. Zwolnili biegu paruj�cych koni, a Lormet ziewn�� dobre dziesi�� razy. Mia� przesz�o pi��dziesi�t lat i, cho� lepiej znosi� konn� jazd� od niejednego giermka, m�czy� go brak snu. Na placu Greve zastali zwyk�e zbiegowisko robotnik�w poszukuj�cych pracy. - Majstrowie z kr�lewskich warsztat�w okr�towych i w�a�ciciele barek kr��yli mi�dzy grupami ludzi, aby zatrudni� pomocnik�w, �adowaczy i go�c�w. Robert d'Artois przeci�� plac i wszed� na ulic� Mauconseil, gdzie mieszka�a jego stryjna, Mahaut d'Artois. - Uwa�aj, Lormet - m�wi� olbrzym - chc�, �eby ta opas�a suka dowiedzia�a si� o swoim nieszcz�ciu z moich w�asnych ust. Oto zbli�a si� chwila najwi�kszej rado�ci w moim �yciu. Chc� widzie� paskudn� g�b� mojej stryjny, kiedy jej opowiem, co zasz�o w Maubuisson. Chc�, �eby przyjecha�a do Pontoise, i chc�, �eby dopomog�a do w�asnej ruiny rycz�c przed kr�lem. Chc�, �eby zdech�a z rozpaczy. Lormet pot�nie ziewn��. - Zdechnie, Dostojny Panie, zdechnie. B�d�cie pewni, ju� wy wszystko zrobicie, �eby tak si� sta�o - odrzek�. Dotarli do wspania�ego pa�acu hrabi�w d'Artois. - Czy� to nie pod�o��, �e ona rozpiera si� w tym olbrzymim gmachu, kt�ry zbudowa� m�j ojciec! - podj�� Robert. - To ja powinienem tu mieszka�. - Zamieszkacie tu, Dostojny Panie, zamieszkacie. - A ciebie zrobi� od�wiernym i dam sto liwr�w rocznie. - Dzi�ki, Dostojny Panie - odpowiedzia� Lormet, jakby ju� obj�� ten wysoki urz�d i mia� pieni�dze w kieszeni. D'Artois zeskoczy� z konia, rzuci� uzd� Lormetowi i schwyci� ko�atk�, wal�c w bram�, jakby j� chcia� wy�ama�. Otwar�o si� zaryglowane skrzyd�o, a w szparze ukaza� si� czujny, rze�ki, ros�y stra�nik z grub� jak rami� maczug� w r�ku. - Kto tam? - zapyta� stra�nik oburzony takim ha�asem. Ale Robert d'Artois odepchn�� go na bok i wszed� w obr�b pa�acu. Dziesi�tki pacho�k�w i s�u��cych, krz�ta�o si� przy porannym sprz�taniu podw�rzy, korytarzy i schod�w. Robert roztr�caj�c wszystkich wszed� na pi�tro, gdzie znajdowa�y si� komnaty hrabiny. - Hola! Nadbieg� wystraszony pacho�ek z wiadrem w r�ku. - Moja stryjna, Picard! Musz� natychmiast zobaczy� si� z moj� stryjn�. Picard, �ysy, z przyp�aszczon� czaszk�, postawi� wiadro i odpowiedzia�: - Ona je, Dostojny Panie. - Dobrze! Mnie to nie przeszkadza! Uprzed� j� o moim przybyciu! Szybko! Przybrawszy min� na wp� wzruszon�, na wp� bole�ciw�, Robert d' Artois poszed� za pacho�kiem a� do drzwi. Mahaut, hrabina d'Artois, par Francji, eks-regentka Franche-Comte, by�a wielk� kobiet� w wieku oko�o czterdziestu pi�ciu lat, oty�� i pot�nie zbudowan�. Jej twarz o t�ustych fa�dach wyra�a�a energi� i stanowczo��. Mia�a szerokie i wypuk�e czo�o, ciemne w�osy bez �ladu siwizny, w�sik nad g�rn� warg� i czerwone usta. Wszystko w tej kobiecie by�o wielkie, rysy, cz�onki, apetyt, gniew, chciwo��, ambicja, ��dza w�adzy. Z energi� wojownika i uporem jurysty prowadzi�a obecnie sw�j dw�r w Arras, jak poprzednio dw�r w Dole. Nadzorowa�a administracj� swych terytori�w, wymaga�a pos�usze�stwa od wasali, oszcz�dza�a si�y s�abszych, ale uderza�a bezlito�nie w ujawnionego wroga. Dwana�cie lat walk z bratankiem pozwoli�o jej doskonale pozna� jego charakter. Za ka�dym razem gdy wynika�y trudno�ci, za ka�dym razem, gdy panowie w Artois stawali d�ba, za ka�dym razem, gdy jakie� miasto odmawia�o p�acenia podatk�w, Mahaut niezw�ocznie ujawnia�a zakulisow� dzia�alno�� Roberta. "To dziki wilczur, okrutne i przebieg�e wilczysko - m�wi�a o nim. - Ale ja mam mocn� g�ow�, sam on sobie skr�ci kark, bo za wiele sobie pozwala." Od wielu ju� miesi�cy zaledwie wymieniali mi�dzy sob� nieliczne s�owa, widuj�c si�, gdy zmusza�a ich do tego dworska etykieta. Tego ranka Mahaut siedzia�a przy stoliku ustawionym przy ��ku i zajada�a, kawa� po kawa�ku, pasztet zaj�czy, od niego bowiem zwyk�a zaczyna� poranny posi�ek. Podobnie jak Robert stara� si� udawa� wzruszenie i smutek, ona - ledwie go ujrzawszy - udawa�a swobod� i oboj�tno��. - O! m�j bratanku, ju� na nogach od �witu. Wpadasz jak burza! Po co ten po�piech? - Pani stryjno - wykrzykn�� Robert - wszystko stracone! Nie przerywaj�c posi�ku Mahaut spokojnie zwil�y�a sobie gard�o pe�nym kubkiem ulubionego wina z Arbois o pi�knej barwie rubinu. - Co�cie stracili, Robercie? Przegrali�cie nowy proces? - zapyta�a. - Moja stryjno, przysi�gam, �e nie czas na przycinki. Nie mo�na �artowa� z nieszcz��, kt�re spad�y na nasz r�d. - Jakie� nieszcz�cie jednego z nas mo�e by� nieszcz�ciem drugiego? - rzek�a z niezachwianym cynizmem Mahaut. - Moja stryjno, jeste�my w r�ku kr�la. W spojrzeniu Mahaut zab�ys� niepok�j. Zapytywa�a siebie, jak� m�g� zastawi� pu�apk� i co w og�le oznacza ca�a ta przedmowa. Zwyk�ym sobie ruchem podkasa�a r�kawy na mi�sistych i t�ustych r�kach. P�niej uderzy�a d�oni� w st� i zawo�a�a: - Thierry! - Mog� rozmawia� wy��cznie z wami! - wykrzykn�� Robert. - To, o czym mam was powiadomi�, dotyczy naszego honoru. - Ba! Mo�esz wszystko m�wi� w obecno�ci mego kanclerza. Nie ufa�a mu, chcia�a mie� �wiadka. Przez chwil� mierzyli si� wzrokiem, ona czujna, on rozkoszuj�c si� komedi�, kt�r� odgrywa�: "Zwo�uj wszystkich - my�la� - zwo�uj. Niech ka�dy pos�yszy". Osobliwy by� widok, jak obserwuj� si� nawzajem, jak si� mierz� i �cieraj� te dwie istoty maj�ce tyle wsp�lnych cech, te dwa byki tego samego gatunku i tej samej krwi, kt�re tak bardzo by�y do siebie podobne i tak bardzo si� nienawidzi�y. Drzwi otwar�y si� i pojawi� si� Thierry d'Hirson. By� kanonikiem kapitu�y przy katedrze w Arras, kanclerzem Mahaut, a po trosze tak�e jej kochankiem. Ten ma�y i nad�ty cz�owieczek, o twarzy okr�g�ej i spiczastym bia�ym nosie, posiada� du�o pewno�ci siebie i tupetu. Powita� Roberta i rzek�, patrz�c na niego spod powiek, co zmusza�o go do silnego odchylenia g�owy w ty�: - Rzadka to rzecz wasza wizyta, Dostojny Panie. - Zdaje si�, m�j bratanek - powiedzia�a Mahaut - ma nam oznajmi� o wielkim nieszcz�ciu. - Niestety! - rzek� Robert opadaj�c na wielkie krzes�o. Milcza�. Mahaut zacz�a zdradza� niecierpliwo��. - R�nili�my si� nieraz zdaniem, moja stryjno... - podj��. - Du�o wi�cej, m�j bratanku, mieli�my paskudne spory, kt�re nie sko�czy�y si� pomy�lnie dla was. - Zapewne, zapewne... i B�g mi �wiadkiem, �e �yczy�em wam wszystkiego najgorszego. Stosowa� sw�j ulubiony chwyt, rubaszn� szczero�� ��czy� z wyznaniem z�ych intencji, aby ukry� bro�, kt�r� trzyma� w d�oni. - Lecz nigdy bym wam tego nie �yczy� - ci�gn��. - Jak wiecie, jestem prawym rycerzem i twardo broni� honoru. - O co w ko�cu chodzi? M�w wreszcie! - krzykn�a Mahaut. - Waszym c�rkom, a moim kuzynkom udowodniono cudzo��stwo, kr�l kaza� je zaaresztowa�, a razem z nimi Ma�gorzat�. Mahaut na razie nie odczu�a ciosu. Nie wierzy�a. - Kto ci opowiedzia� t� bajk�? - Ja sam, stryjno. Ca�y dw�r w Maubuisson ju� o tym wie. Sta�o si� to p�nym wieczorem. Sprawia�o mu przyjemno�� gra� na nerwach Mahaut, s�cz�c kropla po kropli wiadomo�ci, a przynajmniej to, co chcia� jej powiedzie�. - Czy si� przyzna�y? - zapyta� Thierry d'Hirson, wci�� spogl�daj�c na niego spod powiek. - Nie wiem - odpar� Robert. - Ale m�odzi d'Aunayowie w tej chwili zeznaj� w ich sprawie i s� w r�kach waszego przyjaciela Nogareta. - M�j przyjaciel Nogaret... - powt�rzy� powoli Thierry d'Hirson. - Cho�by by�y niewinne, z r�k jego wyjd� czarniejsze ni� smo�a. - Stryjno - podj�� Robert - p�dzi�em w czarn� noc dziesi�� mil z Pontoise do Pary�a, �eby was zawiadomi�, - bo nikt o tym nie pomy�la�. Czy jeszcze s�dzicie, �e przygna�y mnie do was nie�yczliwe uczucia? Mahaut przez chwil� obserwowa�a bratanka i pod wp�ywem tragicznej sytuacji, w kt�rej si� znalaz�a, pomy�la�a: "By� mo�e niekiedy jest on zdolny do dobrych odruch�w". P�niej szorstkim g�osem spyta�a: - Chcesz je��? Z tych dw�ch s��w Robert wywnioskowa�, �e ugodzi� j� w samo serce. Chwyci� ze sto�u zimnego ba�anta, rozerwa� palcami na p� i pocz�� gry��. Nagle spostrzeg�, �e jego stryjna mieni si� czerwieni�. Najpierw g�rna cz�� gorsu, ponad sukni� bramowan� gronostajem, obla�a si� szkar�atem, p�niej szyja, nast�pnie d� twarzy. Wida� by�o, jak krew zalewa jej ca�� twarz, dosi�ga czo�a, barwi je karmazynem. Hrabina Mahaut podnios�a d�o� do piersi. "Dopi��em swego - pomy�la� Robert. - Zdycha z tego. Ju� zaraz zdechnie." Niebawem rozczarowa� si�, bo hrabina wyprostowa�a si�, gwa�townym ruchem zmiot�a ze sto�u pasztet zaj�czy, srebrne kubki i talerze, kt�re z ha�asem upad�y na pod�og�. - Dziwki! - wrzasn�a. - Po tym wszystkim, co dla nich zrobi�am, po tym jak ukartowa�am ma��e�stwa... Da� si� zdyba� jak ladacznice! Dobrze! Niech wszystko strac�! Niech je zamkn�! Niech wbij� na pal, niech powiesz�! Kanonik kanclerz nie drgn��. By� przyzwyczajony do atak�w furii hrabiny. - Widzicie, i ja to samo w�a�nie my�la�em - m�wi� Robert z pe�nymi ustami. - Tak wam si� odwdzi�czaj� za wasze starania... - Musz� zaraz jecha� do Pontoise - nie s�ysz�c jego s��w ci�gn�a Mahaut. - Musz� je zobaczy� i podszepn��, co maj� zeznawa�. - W�tpi�, moja stryjno, czy to wam si� uda. S� pod stra�� i nikt nie mo�e... - Wi�c powiem kr�lowi. Beatrycze! Beatrycze! - zawo�a�a. Unios�a si� zas�ona i bez po�piechu wesz�a wysoka dwudziestoletnia dziewczyna, smag�a, o kr�g�ych, j�drnych piersiach, wypuk�ych biodrach i d�ugich nogach. Robert, gdy tylko j� zobaczy�, uczu�, �e ma na ni� apetyt. - Beatrycze, wszystko s�ysza�a�, prawda? - Tak... Pani... - odpowiedzia�a m�oda dziewczyna troch� drwi�cym g�osem i przeci�gaj�c s�owa. - By�am za drzwiami.. jak zazwyczaj... Ta sama osobliwa powolno�� g�osu i ruch�w cechowa�a r�wnie� jej ch�d i spojrzenie. Sprawia�a wra�enie falistej mi�kko�ci i niezwyk�ego spokoju, ale spod d�ugich, czarnych rz�s l�ni�a w jej oczach ironia. Niew�tpliwie cieszy�a si� cudzym nieszcz�ciem, cudzymi sporami i tragedi�. - Oto bratanica Thierry'ego - wskazuj�c j� Robertowi rzek�a Mahaut. - Mianowa�am j� moj� pierwsz� pann� dworu. Beatrycze d'Hirson spogl�da�a na Roberta d'Artois z tajonym bezwstydem. Wyra�nie by�a zaciekawiona, jak wygl�da ten olbrzym, o kt�rym s�ysza�a tyle z�ego. - Beatrycze - podj�a Mahaut - ka� przygotowa� lektyk� i osiod�a� sze�� koni. Jedziemy do Pontoise. Beatrycze jakby nic nie s�ysz�c patrzy�a dalej Robertowi w oczy. Ta �liczna dziewczyna mia�a w sobie co� dra�ni�cego i niepokoj�cego. Od pierwszego wejrzenia nawi�zywa�a z m�czyznami bliski, wprost intymny kontakt, jakby nie zamierza�a stawia� im oporu. A jednocze�nie patrz�c na ni� musieli rozwa�a�, czy by�a zupe�n� idiotk�, czy te� spokojnie z nich drwi�a. "Pi�kna szelma... ch�tnie bym si� z ni� pobawi� ca�y wiecz�r" - pomy�la� Robert, kiedy wychodzi�a bez po�piechu. Z ba�anta zosta�a tylko ko�� i Robert rzuci� j� w ogie�. Teraz chcia�o mu si� pi�. Wzi�� z kredensu kubek, kt�rego u�ywa�a ju� Mahaut, i wla� w gard�o pot�ny �yk. Hrabina chodzi�a tam i z powrotem zakasuj�c r�kawy. - Nie pozostawi� was dzi� samej, moja stryjno - rzek� d'Artois. - Pojad� z wami. To obowi�zek rodzinny. Mahaut, wci�� jeszcze nieufna, podnios�a na niego oczy. Wreszcie zdecydowa�a si� poda� mu r�k�. - Cz�sto mi szkodzi�e�, Robercie, i jestem pewna, �e b�dziesz mi jeszcze szkodzi�. Ale musz� przyzna�, �e dzi� zachowujesz si� jak porz�dny ch�opiec. IX Krew kr�l�w �wit z wolna przenika� do w�skiej i d�ugiej piwnicy w zamku Pontoise, gdzie Nogaret przed chwil� przes�uchiwa� braci d'Aunay. Zapia� jeden kogut, p�niej drugi i chmara wr�bli przelecia�a ju� ko�o okienka, kt�re otwarto, aby od�wie�y� powietrze. Pochodnia, przytwierdzona do �ciany, skwiercza�a dorzucaj�c gryz�cy sw�d do woni skatowanych cia�. Wilhelm de Nogaret rzek� zm�czonym g�osem: - Pochodnia. Jeden z oprawc�w oderwa� si� od �ciany, o kt�r� opar� si� odpoczywaj�c, poszed� do k�ta piwnicy i wzi�� now� pochodni�. Zapali� j� od ogniska pod tr�jnogiem, gdzie czerwieni�y si� �elazne, teraz ju� zb�dne narz�dzia tortur. Potem zdj�� z podp�rki zu�yt� pochodni�, zgasi� j� i zast�pi� now�. Nast�pnie powr�ci� na swoje miejsce ko�o towarzysza. Obaj oprawcy mieli oczy ze zm�czenia podkr��one czerwonymi obw�dkami. Ich zbroczone krwi� r�ce, muskularne i w�ochate, zwisa�y wzd�u� sk�rzanych fartuch�w. Cuchn�li. Nogaret wsta� ze sto�ka, na kt�rym siedzia� podczas przes�uchiwania; jego chuda sylwetka podwoi�a si� o cie� drgaj�cy na szarawych kamieniach. Z g��bi piwnicy dochodzi� zdyszany, przerywany �kaniem oddech. Bracia d'Aunay j�czeli zgodnym g�osem. Nogaret pochyli� si� nad nimi. Obie twarze dziwnie by�y do siebie podobne. Sk�ra pokryta wilgotnymi smugami mia�a ten sam szary kolor, a zlepione potem i krwi� w�osy uwydatnia�y kszta�t czaszki. Drgawki towarzyszy�y nieustaj�cej skardze, kt�ra wydobywa�a si� z poranionych ust. Kiedy� Gautier i Filip d'Aunay byli beztroskimi dzie�mi, potem szcz�liwymi m�odzie�cami. �yli wedle swych upodoba�, zaspokajali zachcianki, ambicje i pr�no��. Jak wszystkich ch�opc�w z ich stanu, �wiczono ich we w�adaniu broni�; miewali tylko drobne lub wyimaginowane dolegliwo�ci. Jeszcze wczoraj nale�eli do kr�lewskiej �wity, wszystkie ich nadzieje zdawa�y si� uzasadnione. Wystarczy�a jedna noc i stali si� naraz �miertelnie ranion� zwierzyn� i je�li mogli jeszcze czego� pragn��, to tylko unicestwienia. Nogaret patrzy� przez chwil� na obu m�odzie�c�w i nawet �lad lito�ci, nawet �lad niesmaku nie pojawi� si� na jego twarzy. Wyprostowa� si�. Nie dosi�ga�y go cudze cierpienia, cudza krew, obelgi ofiar, ich nienawi�� lub rozpacz. Ta nieczu�o�� by�a wrodzon� cech� jego charakteru, pomaga�a mu s�u�y� najwy�szym interesom kr�lestwa. Mia� powo�anie do s�u�by dobru publicznemu, jak inni maj� powo�anie do mi�o�ci. Powo�anie to szlachetna nazwa nami�tno�ci. Ten cz�owiek z o�owiu i �elaza nie zna� ani w�tpliwo�ci, ani granic, gdy chodzi�o o zado��uczynienie racji Stanu. Jednostki nie liczy�y si� w jego oczach, on sam zaledwie si� w nich liczy�. W historii istnieje wci�� odradzaj�ce si� plemi� fanatyk�w spo�ecznego �adu. Oddani s� oni ca�kowicie temu abstrakcyjnemu i absolutnemu b�stwu i �ycie jednostki nie ma dla nich �adnej warto�ci, je�li narusza dogmat ustalonego porz�dku. Mo�na by rzec, �e zapomnieli, i� zbiorowo��, kt�rej s�u��, sk�ada si� z jednostek. Nogaret torturuj�c braci d'Aunay nie s�ysza� ich skarg, po prostu eliminowa� przyczyny spo�ecznego nie�adu. - Templariusze byli twardsi - powiedzia� tylko. Na dodatek mia� do pomocy tylko miejscowych oprawc�w, a nie fachowc�w z paryskiej inkwizycji. Czu� ci�ar w krzy�u, b�l rozdziera� mu plecy. "To ch��d" - pomy�la�. Kaza� zamkn�� okienka i zbli�y� si� do tr�jnogu, gdzie jeszcze tli� si� �ar. Wyci�gn�� d�onie, potar� jedn� o drug�, p�niej pomrukuj�c rozmasowa� sobie krzy�. Obaj oprawcy, wci�� oparci o �cian�, zdawali si� drzema�. Z w�skiego sto�u, przy kt�rym sam pisa� przez ca�� noc - kr�l nie �yczy� sobie, aby towarzyszy� mu sekretarz lub pisarz - zebra� arkusze z przes�uchania i w�o�y� do welinowej teczki, nast�pnie z westchnieniem skierowa� si� do drzwi i wyszed�. Dopiero wtedy oprawcy podeszli do Gautiera i Filipa d'Aunay�w i usi�owali postawi� ich na nogi. Poniewa� nie zdo�ali tego zrobi�, wzi�li na r�ce - jak bierze si� chore dzieci - te cia�a, kt�re torturowali, i zanie�li do s�siedniej ciemnicy. Stary zamek w Pontoise s�u�y� ju� tylko za pomieszczenie dla okr�gowego dow�dztwa wojskowego, a tak�e za wi�zienie, i by� oddalony o jakie� p� mili od rezydencji kr�lewskiej w Maubuisson. Nogaret przeby� t� odleg�o�� piechot�, eskortowany przez dw�ch miejskich sier�ant�w. Szed� szybko, rze�kie poranne powietrze przesycone by�o zapachem wilgotnego lasu. Nie odpowiadaj�c na pozdrowienia �ucznik�w, min�� podw�rzec w Maubuisson i wszed� do zamku, nie zwracaj�c po drodze uwagi ani na szepty, ani na pogrzebowe miny szambelan�w i dworzan w kordegardzie. - Kr�l? - za��da�. Po�pieszy� giermek i zaprowadzi� go do kr�lewskich apartament�w. Stra�nik piecz�ci znalaz� si� oko w oko z ca�� kr�lewsk� rodzin�. Filip Pi�kny siedzia� z �okciem opartym o por�cz krzes�a podpieraj�c d�oni� podbr�dek. Pod jego oczami zarysowa�y si� niebieskie worki. Ko�o niego siedzia�a Izabela; z�ote warkocze, ujmuj�ce jej twarz jak w ramk�, podkre�la�y surowo�� rys�w. To ona by�a sprawczyni� nieszcz�cia. To ona w oczach obecnych by�a wsp�odpowiedzialna za tragedi� i na skutek tych szczeg�lnych wi�z�w, jakie ��cz� donosiciela z przest�pc�, czu�a si� prawie oskar�ona. Dostojny Pan de Valois stuka� nerwowo palcami o brzeg sto�u i kiwa� g�ow�, jakby go co� uwiera�o przy ko�nierzu. Obecny by� r�wnie� drugi brat kr�la - w�a�ciwie jego przyrodni brat - Dostojny Pan Ludwik Francuski, hrabia d'Evreux, cz�owiek skromnie ubrany i opanowany. Wreszcie, po��czeni wsp�lnym nieszcz�ciem, znajdowali si� tu g��wni zainteresowani, trzej kr�lewscy synowie, trzej ma��onkowie, na kt�rych spad�y nieszcz�cie i �mieszno��: Ludwik Nawarry wstrz�sany nerwowym kaszlem, Filip de Poitiers zesztywnia�y, usi�uj�cy zachowa� wymuszony spok�j, wreszcie Karol, kt�remu pierwszy w �yciu cios zmieni� nie do poznania pi�kne m�odzie�cze rysy. - Sprawa udowodniona, Nogaret? - zapyta� Filip Pi�kny. - Niestety, Sire, sprawa haniebna, okropna i udowodniona. - Czytajcie. Nogaret otworzy� welinow� teczk� i zacz�� czyta�: "My, Wilhelm de Nogaret, z �aski naszego ukochanego Pana, kr�la Filipa Czwartego, rycerz, sekretarz generalny kr�lestwa i stra�nik Piecz�ci Francji; na rozkaz tego� w dniu dwudziestego pi�tego kwietnia tysi�c trzysta czternastego roku, mi�dzy p�noc� a prym�, w zamku Pontoise, przes�uchali�my we wiadomej sprawie, w obecno�ci oprawc�w z pomienionego miasta, pan�w Gautiera d'Aunay, starszego giermka Dostojnego Pana Filipa, hrabiego de Poitiers, oraz Filipa d'Aunay, giermka Dostojnego Pana Karola, hrabiego de Valois..." Nogaret lubi� dobr� robot�. Z pewno�ci� obaj d'Aunayowie najpierw zaprzeczali, ale stra�nik piecz�ci mia� swoist� metod� prowadzenia �ledztwa, wobec kt�rej nie mog�y d�ugo osta� si� rycerskie skrupu�y. Uzyska� od m�odzie�c�w pe�ne zeznania z podaniem wszystkich obci��aj�cych okoliczno�ci: czasu rozpocz�cia romans�w ksi�niczek, dat spotka�, opis�w nocy w wie�y Nesle, nazwisk wsp�winnych s�ug. Wszystko, co by�o dla winowajc�w nami�tno�ci�, dreszczem i rozkosz�, zosta�o wyliczone, opisane ze szczeg�ami, rozbite na minuty przes�uchania. Izabela ledwie �mia�a spojrze� na braci, a ci wahali si�, nim na siebie popatrzyli. Przez cztery lata byli ok�amywani, zdradzani i wystrychni�ci na dudk�w; ka�de s�owo Nogareta pog��bia�o nieszcz�cie i ha�b�. Wyliczenie dat postawi�o przed Ludwikiem Nawarry straszliwy problem: "W ci�gu pierwszych sze�ciu lat naszego ma��e�stwa nie mieli�my dziecka. Urodzi�o si� nam dopiero wtedy, gdy ten d'Aunay wszed� do �o�a Ma�gorzaty... Wi�c ma�a Joanna..." I ju� nic nie s�ysza�, bo w szumie krwi t�tni�cej mu w uszach powtarza� sobie: "Moja c�rka nie jest moj�..." Hrabia de Poitiers stara� si� nie uroni� ani s��wka z czytanego protoko�u. Nogaret nie zdo�a� wymusi� na braciach d'Aunay zeznania, �e hrabina de Poitiers mia�a kochanka, ani te� wyrwa� im z ust jego nazwiska. Po tym wszystkim, co zeznali, mo�na by�o wi�c s�dzi� z ca�kowit� pewno�ci�, �e podaliby jego nazwisko, gdyby je znali, i wydaliby tego kochanka, gdyby istnia�. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e hrabina Joanna by�a wsp�winna i odegra�a do�� nikczemn� rol�... Filip de Poitiers rozmy�la�. "Zwa�ywszy, �e sprawa zosta�a dostatecznie wyja�niona, a g�os wi�ni�w sta� si� niezrozumia�y, postanowili�my zamkn�� �ledztwo, aby z�o�y� sprawozdanie kr�lowi, naszemu Panu." Stra�nik piecz�ci sko�czy�. Z�o�y� kartki i czeka�. Po kilku minutach Filip Pi�kny uni�s� podbr�dek znad d�oni. - Panie Wilhelmie - rzek� - dok�adnie poinformowali�cie nas o bolesnych sprawach. Kiedy ju� os�dzimy, zniszczycie to... Wskaza� na welinow� teczk�. - ...aby �lad pozosta� tylko na dnie naszej pami�ci. Nogaret sk�oni� si� i wyszed�. Zapad�a d�uga cisza. Nagle kto� wykrzykn��: - Nie! To wsta� ksi��� Karol i powtarza�: "Nie", jakby nie m�g� przyj�� prawdy do wiadomo�ci. R�ce mu dr�a�y, policzki pokry�y si� wypiekami, nie m�g� powstrzyma� �ez. - Templariusze... - rzek� z b��dnym wzrokiem. - Co m�wicie, Karolu? - zapyta� Filip Pi�kny. Nie lubi�, aby mu kto� przypomina� t� nazbyt �wie�� spraw�. Jak ka�demu z tu obecnych, z wyj�tkiem Izabeli, brzmia� mu jeszcze w uszach g�os wielkiego mistrza: "Przekl�ci a� do trzynastego pokolenia waszego rodu..." Lecz Karol nie my�la� o przekle�stwie. - Tej nocy - wyj�ka� - tej nocy oni byli razem. - Karolu - rzek� kr�l - byli�cie bardzo s�abym ma��onkiem, udawajcie przynajmniej, mocnego ksi�cia. By�y to jedyne s�owa pociechy, jakie m�ody cz�owiek otrzyma� od ojca. Dostojny Pan de Valois nic jeszcze nie powiedzia�, a tak d�ugie milczenie by�o dla niego m�czarni�. Skorzysta� z odpowiedniej chwili i wybuchn��: - Na rany Boskie! - wykrzykn��. - Dziwne rzeczy dziej� si� w kr�lestwie, i to nawet pod dachem kr�la! Ginie rycerstwo, Sire m�j bracie, a z nim razem ca�y honor... Po czym zapu�ci� si� w gwa�town� krytyk�, w kt�rej m�tny patos by� podszyty spor� ilo�ci� perfidii. Dla Valois wszystko by�o logiczne. Doradcy kr�la, z Marignym na czele, chcieli obali� zakony rycerskie, ale za jednym zamachem wali�a si� w gruzy prawdziwa moralno��. Legi�ci "urodzeni byle jak" wynajdywali nie wiedzie� jakie nowe prawa, wywleczone z rzymskich urz�d�w, aby zast�pi� nimi dobre, stare prawo feudalne. Rezultat nie da� na siebie czeka�. Za czas�w wypraw krzy�owych niewiasty przez d�ugie lata by�y osamotnione; umia�y zachowa� sw� cze��, a �aden wasal nie odwa�y� si� ich zbezcze�ci�. Teraz wszystko sta�o si� ha�b� i nierz�dem. Jak�e to? Dwaj giermkowie... - Jeden z tych giermk�w nale�y do waszego dworu, m�j bracie - rzek� oschle kr�l. - Tak jak drugi, m�j bracie, jest starszym giermkiem waszego syna - odpar� Valois, wskazuj�c na hrabiego de Poitiers. Ten roz�o�y� d�ugie r�ce. - Ka�dy z nas mo�e zosta� wyprowadzony w pole przez osob�, kt�rej zaufa�. - Ot� w�a�nie to! - wykrzykn�� Valois, kt�ry ze wszystkiego wyci�ga� wnioski. - Ot� to, nie mo�e wasal pope�ni� gorszej zbrodni ni� porwa� si� na uwiedzenie �ony swego suzerena i pogwa�cenie jej czci. D'Aunayowie musieliby... - Uwa�ajcie ich za zmar�ych, m�j bracie - przerwa� kr�l. Wykona� r�k� niedba�y, a jednocze�nie stanowczy gest, kt�ry by� bardziej wymowny ni� najd�u�sze uzasadnienie wyroku, po czym ci�gn�� dalej: - Musimy teraz rozstrzygn�� los wiaro�omnych ksi�niczek... Poczekajcie, m�j bracie, a� wpierw zapytam moich syn�w... M�wcie, Ludwiku. W chwili, gdy Ludwik Nawarry otwiera� usta, schwyci� go atak kaszlu, a dwie czerwone plamy wyst�pi�y mu na policzki. Przeczekano, a� przestanie si� krztusi�. Gdy wreszcie odzyska� oddech, wykrzykn��: - Wkr�tce powiedz�, �e moja c�rka jest b�kartem. Oto co powiedz�! B�kart! - Je�li wy pierwsi to g�osicie, Ludwiku - odrzek� kr�l - z pewno�ci� inni nie omieszkaj� tego powt�rzy�. - Rzeczywi�cie... - rzek� Karol de Valois, kt�ry jeszcze nie pomy�la� o tej ewentualno�ci, a w jego wypuk�ych, niebieskich oczach zal�ni� osobliwy b�ysk. - A czemu� by tego nie g�osi�, je�eli to prawda? - podj�� Ludwik trac�c nad sob� panowanie. - Zamilczcie, Ludwiku... - rzek� kr�l Francji uderzaj�c w por�cz swego krzes�a. - Raczcie tylko doradzi�, jak� kar� nale�y zastosowa� wobec waszej ma��onki. - Odebra� jej �ycie - odpowiedzia� K��tliwy. - Jej i tamtym dw�m. Wszystkim trzem. �mier�, �mier�, �mier�! Powtarza� "�mier�" przez zaci�ni�te z�by, a jego r�ka �cina�a w powietrzu g�owy. Wtedy Filip de Poitiers, poprosiwszy spojrzeniem kr�la o g�os, powiedzia�: - B�l was osza�amia, Ludwiku. Joanna nie ma na sumieniu tak wielkiego grzechu jak Ma�gorzata i Blanka. Z pewno�ci� jest bardzo winna, gdy� popiera�a ich grzeszne sk�onno�ci i tym si� wielce zha�bi�a. Ale pan de Nogaret nie zdoby� dowodu, jakoby pope�ni�a wiaro�omstwo. - Wi�c ka�cie mu j� katowa�, a zobaczycie, czy si� nie przyzna - krzykn�� Ludwik. - Pomaga�a splami� honor m�j i Karola. Je�li nas mi�ujecie, zastosujcie t� sam� miar� do niej, co do obu tamtych zdrajczy�. Filip de Poitiers odczeka� chwil�. - Drogi mi jest wasz honor, Ludwiku, lecz Franche-Comte nie mniej. Obecni spojrzeli po sobie, a Filip uzasadni�: - Macie, Ludwiku, na w�asno�� Nawarr�, kt�r� dziedziczycie po naszej matce. Ju� jeste�cie kr�lem, a mie� b�dziecie, oby B�g da� jak najp�niej, Francj�. Ja posiadam tylko Poitiers, kt�rym mnie raczy� obdarzy� nasz ojciec, i nie jestem nawet parem Francji. Ale dzi�ki ma��e�stwu z Joann� jestem hrabi�-palatynem Burgundii i panem na Salins, gdzie kopalnie soli dostarczaj� mi lwiej cz�ci moich dochod�w. Niech wi�c Joann� zamknie si� w klasztorze, dop�ki czas wszystkiego nie zatrze lub na zawsze, je�eli tego wymaga wasz honor, oto co proponuj�; niech si� jednak nie nastaje na jej �ycie. Dostojny Pan Ludwik d'Evreux, kt�ry dotychczas milcza�, popar� Filipa. - M�j bratanek ma racj� tak wobec Boga, jak i kr�lestwa - rzek� wzruszonym g�osem, ale bez emfazy. - �mier� jest spraw� powa�n�. Dr�czy nas my�l o naszej w�asnej �mierci i nie powinni�my w gniewie skazywa� na ni� kogokolwiek. Ludwik Nawarry spojrza� na niego spode �ba. W rodzinie - i to od dawna - istnia�y dwa klany. Valois cieszy� si� sympati� swoich bratank�w Ludwika i Karola, kt�rzy mieli s�abe charaktery, ulegali wp�ywom i z otwartymi ustami podziwiali jego gadatliwo��, pe�ne przyg�d �ycie i utracone trony. Natomiast Filip de Poitiers przypomina� swego stryja d'Evreux, cz�owieka spokojnego, prawego, rozwa�nego, kt�ry nie zawraca� g�owy wsp�czesnym w�asnymi ambicjami, ale ca�kowicie zadowala� si� swymi normandzkimi dobrami, kt�rymi rozs�dnie zarz�dza�. Obecni nie zdziwili si� wi�c widz�c, �e popiera ulubionego bratanka. Znali ich duchowe powinowactwo. Bardziej nieoczekiwana by�a postawa Valois, kt�ry po wyg�oszeniu nami�tnej mowy pozostawi� Ludwika bez poparcia, a sam tak�e wypowiedzia� si� przeciw karze �mierci. Klasztor wydawa� mu si� kar� zbyt �agodn� dla winowajczy�, ale wi�zienie, twierdza do�ywotnia - podkre�li� z naciskiem to ostatnie s�owo - oto co doradza�. Taka �agodno�� nie by�a wyrazem wrodzonych sk�onno�ci tytularnego eks- cesarza Konstantynopola. Mog�a wynika� tylko z kalkulacji. Obrachunku tego dokona� niezw�ocznie, gdy Ludwik Nawarry wypowiedzia� s�owo - b�kart. W istocie... W istocie, jaki by� obecny stan nast�pstwa tronu? Ludwik Nawarry nie mia� �adnego spadkobiercy poza ma�� Joann�, na kt�rej przed chwil� zaci��y�o powa�ne podejrzenie nie�lubnego pochodzenia, co mog�o stanowi� przeszkod� do ewentualnego wst�pienia na tron: Karol nie mia� potomstwa, �ona jego Blanka wyda�a na �wiat tylko dzieci martwo urodzone. Filip de Poitiers mia� trzy c�rki, ale skandal m�g�by ewentualnie i na nie rzutowa�... Gdyby wi�c skazano na �mier� obwinione ma��onki, trzej ksi���ta po�pieszyliby poj�� �ony i mieliby wszelkie dane na nowe potomstwo, natomiast gdyby skazano ich ma��onki na do�ywotnie wi�zienie, w dalszym ci�gu zwi�zani �lubem nie b�d� mogli zawrze� nowego ma��e�stwa i tym samym skutecznie zapewni� ci�g�o�ci dynastii. Karol de Valois by� ksi�ciem o bujnej wyobra�ni. Przypomina� dow�dc�w, kt�rzy wyruszaj�c na wojn�, marz� o tym, �e mo�e zgin� wszyscy wy�si od nich rang� oficerowie, i widz� ju� samych siebie na czele armii. Brat kr�la, patrz�c na zapad�� pier� swego bratanka Ludwika K��tliwego, na chudego bratanka Filipa de Poitiers, my�la�, �e choroba mo�e dokona� nieoczekiwanego spustoszenia. Zdarza�y si� r�wnie� wypadki na polowaniu, w��cznie �ama�y si� na turniejach, wywraca�y si� konie i nierzadko stryjowie prze�ywali bratank�w... - Karolu! - rzek� cz�owiek o nieruchomych powiekach, kt�ry na razie by� jedynym i prawdziwym kr�lem Francji. Valois drgn��, jakby obawia� si�, �e kr�l odgad� jego my�li, lecz Filip Pi�kny zwraca� si� nie do niego, ale do swego trzeciego syna. M�ody ksi��� odj�� r�ce od twarzy. P�aka�. - Blanka! Blanka! Czy to mo�liwe, m�j ojcze? Jak�e� mog�a?... - lamentowa�. - M�wi�a, �e tak bardzo mnie kocha. Tak pi�kne tego dawa�a dowody... Izabela nie powstrzyma�a odruchu zniecierpliwienia i pogardy. "Och, ta mi�o�� m�czyzn do cia�a, kt�re posiadali... - pomy�la�a. - Gotowi uwierzy� w k�amstwo, byle tylko mie� �ono, kt�rego po��daj�!" - Karolu!... - powiedzia� z naciskiem kr�l, jakby m�wi� do przyg�upka. - Co radzicie zrobi� z wasz� ma��onk�? - Nie wiem, m�j ojcze, nie wiem. Chc� si� ukry�, chc� wyjecha�, ja chc� wst�pi� do klasztoru. Niebawem sam poprosi o kar�, poniewa� zdradzi�a go �ona. Filip Pi�kny poj��, �e nic z niego nie wydob�dzie. Patrzy� na swoje dzieci, jakby je widzia� po raz pierwszy. Rozwa�a� kolejno�� pierwor�dztwa i m�wi� sobie, �e natura niekiedy �le s�u�y tronom. Ile� g�upstw mo�e pope�ni� na czele kr�lestwa ten nierozwa�ny, porywczy, okrutny Ludwik, jego najstarszy syn? Jakim b�dzie dla niego oparciem najm�odszy, kt�ry za�amuje si� pod pierwszym ciosem? Najbardziej uzdolniony do panowania by� na pewno Filip de Poitiers, lecz oczywiste by�o, �e Ludwik nie b�dzie go s�ucha�. - Twoja rada, Izabelo? - cicho zapyta� kr�l c�rk�, pochylaj�c si� ku niej. - Kobieta, kt�ra upad�a - odpowiedzia�a - powinna by� na zawsze usuni�ta od przekazywania krwi kr�l�w. A wyrok powinien by� podany do wiadomo�ci ca�ego ludu, aby wiadome by�o, i� �ona lub c�rka kr�la jest surowiej ukarana za zbrodni� ni� �ona niewolnego. - S�uszna my�l - powiedzia� kr�l. Zaiste, ze wszystkich jego dzieci, ona by�aby najlepszym monarch�. - Wyrok zostanie wydany przed nieszporami - rzek� kr�l powstaj�c. I oddali� si�, aby jak zawsze naradzi� si� co do ostatecznej decyzji z Marignym i Nogaretem. X S�d Jad�c w lektyce, z Pary�a do Pontoise, hrabina Mahaut szuka�a argument�w zdolnych u�agodzi� gniew kr�la, lecz trudno jej by�o u�o�y� plan dzia�ania. Za wiele miota�o ni� my�li, za wiele obaw, a r�wnie� za wiele gniewu na szale�stwo c�rek, na g�upot� ich m��w, na lekkomy�lno�� kochank�w, na wszystkich, kt�rzy przez brak ostro�no�ci w za�lepieniu czy te� w pogoni za uciech� cielesn� nara�ali na ruin� pracowicie wzniesiony gmach jej pot�gi. Co pocznie Mahaut, matka odtr�conych ksi�niczek? By�a gotowa oczernia� ze wszystkich si� kr�low� Nawarry, zrzuci� na ni� ca�� win�. Ma�gorzata nie by�a jej c�rk�. W�asne dzieci Mahaut mog�aby obroni�, t�umacz�c je s�abo�ci�, z�ym przyk�adem... Robert d'Artois wi�d� szybko orszak, jakby chcia� udowodni� sw� gorliwo��. Cieszy� si� widz�c, jak podskakuje na siodle kanonik-kanclerz, a zw�aszcza s�ysz�c j�ki stryjny. Za ka�dym razem kiedy z lektyki, wstrz�sanej przez mu�y, wydobywa�a si� skarga, Robert niby przypadkowo przyspiesza� biegu konia. Nic wi�c dziwnego, �e hrabina sapn�a z ulg�, kiedy nad lini� drzew zarysowa�y si� wie�yczki Maubuisson. Niebawem orszak wjecha� na zamkowy dziedziniec. Panowa�a tu g��boka cisza, przerywana tylko krokiem �ucznik�w. Mahaut wysiad�a z lektyki i zapyta�a dow�dc� warty, gdzie jest kr�l. - Sprawuje s�d w kapitularzu, Dostojna Pani. Mahaut skierowa�a si� do opactwa, a w �lad za ni� post�powali Robert, Thierry d'Hirson i Beatrycze. Mimo zm�czenia sz�a szybkim, pewnym krokiem. W tym dniu kapitularz wygl�da� niezwykle. Pod ch�odnym sklepieniem, kt�re os�ania�o zazwyczaj zgromadzenia zakonnic, tkwi� nieruchomo przed swoim kr�lem ca�y dw�r. Gdy wesz�a hrabina Mahaut, kilka rz�d�w g��w odwr�ci�o si� i przebieg� szmer. Jaki� g�os, jak si� okaza�o nale��cy do Nogareta, przerwa� czytanie. Mahaut ujrza�a kr�la nieruchomego, w koronie na g�owie, z ber�em w d�oni, z szeroko otwartymi oczami. Wydawa�o si�, �e Filip Pi�kny, pe�ni�c straszliw� czynno�� sprawowania s�du, oderwa� si� od �wiata doczesnego i zdawa� si� raczej porozumiewa� ze �wiatem bardziej rozleg�ym ni� �wiat widzialny. U jego boku zasiadali: kr�lowa Izabela, Marigny, Karol de Valois, Ludwik d'Evreux, a tak�e trzej ksi���ta i kilkunastu wielkich baron�w. U st�p wzniesienia trzech mnich�w na kl�czkach pochyla�o ku p�ytom ogolone czaszki. Nieco na uboczu, skrzy�owawszy r�ce na r�koje�ci miecza, sta� Alain de Pareilles. "Chwa�a Bogu - pomy�la�a Mahaut - przybywam na czas. S�dzi si� jak�� spraw� o czary lub sodomi�." Zamierza�a wej�� na estrad�, gdzie przys�ugiwa�o jej miejsce jako parowi Francji. Nagle uczu�a, �e uginaj� si� pod ni� nogi. Jeden z kl�cz�cych grzesznik�w podni�s� g�ow� i Mahaut pozna�a w�asn� c�rk� Blank�. Trzy ksi�niczki by�y ogolone i przyodziane w zgrzebn�, brunatn� we�n�. Mahaut zachwia�a si� z g�uchym okrzykiem, jakby kto� j� uderzy� w brzuch. Odruchowo wczepi�a si� w rami� bratanka, bo to rami� znajdowa�o si� najbli�ej. - Za p�no, moja stryjno. Niestety! Przybywamy za p�no - m�wi� Robert d'Artois, w pe�ni rozkoszuj�c si� zemst�. Kr�l da� zna� stra�nikowi piecz�ci, kt�ry podj�� czytanie wyroku. "...poniewa� pomienione zeznania dowiod�y cudzo��stwa wy�ej wymienionym damom: Ma�gorzacie, ma��once Dostojnego Pana kr�la Nawarry, i Blance, ma��once Dostojnego Pana Karola, zostan� one uwi�zione w twierdzy Chateau-Gaillard na reszt� dni, kt�rych spodoba si� Bogu im u�yczy�". - Na ca�e �ycie - szepn�a Mahaut - skazane na ca�e �ycie? "Tak�e dama Joanna, hrabina palatynka Burgundii i ma��onka Dostojnego Pana de Poitiers - bior�c pod uwag�, i� nie udowodniono jej wiaro�omstwa oraz �e ta zbrodnia nie mo�e jej by� imputowana, poniewa� jednak ustalono przest�pcze sprzyjanie winnym - zostanie uwi�ziona w wie�y zamku Dourdan na tak d�ugo, jak b�dzie niezb�dne dla jej skruchy i dop�ki spodoba si� kr�lowi." Zapad�a cisza, podczas kt�rej Mahaut my�la�a patrz�c na Nogareta: "To on, ten pies, tego dokona� ze sw� furi� szpiegowania, donosicielstwa i katowania. Zap�aci mi za to. Zap�aci mi w�asn� sk�r�". Ale stra�nik piecz�ci nie zako�czy� jeszcze czytania. "R�wnie� panowie Gautier i Filip d'Aunayowie, dopu�ciwszy si� przest�pstwa na honorze i zerwania wi�z�w feudalnych przez pope�nienie cudzo��stwa z osobami kr�lewskiej krwi, b�d� �amani ko�em, obdarci �ywcem ze sk�ry, wytrzebieni, �ci�ci i powieszeni na publicznej szubienicy w Pontoise rankiem nast�pnym po dniu dzisiejszym. Tak wielce m�dry, wszechw�adny i umi�owany Kr�l, Nasz Pan, os�dzi�." Ramiona ksi�niczek zadr�a�y podczas wyliczania m�k, kt�re oczekuj� ich kochank�w. Nogaret zwin�� pergamin, a kr�l powsta�. Sala zacz�a si� opr�nia�, a przeci�g�e szepty zaszemra�y w tych murach nawyk�ych do modlitwy. Hrabina Mahaut spostrzeg�a, �e wszyscy si� od niej odsuwaj� i unikaj� jej spojrzenia. Chcia�a podej�� do c�rek, lecz Alain de Pareilles zast�pi� jej drog�. - Nie, Pani - rzek�. - Kr�l zezwoli� tylko swoim synom wys�ucha� s��w po�egnania i skruchy ich ma��onek, gdyby sobie tego �yczyli. Chcia�a natychmiast zwr�ci� si� do kr�la, ale ten ju� wyszed�, a za nim Ludwik Nawarry i Filip de Poitiers. Z trzech ma��onk�w pozosta� tylko Karol. Zbli�y� si� do Blanki. - Ja nie wiedzia�am... Ja nie chcia�am... Karolu! - m�wi�a ona wybuchaj�c �kaniem. Brzytwa pozostawi�a na jej �ysej g�owie czerwone plamy. Mahaut, podtrzymywana przez kanclerza i dw�rk�, sta�a o kilka krok�w dalej. - Matko - wo�a�a Blanka - powiedzcie Karolowi, �e ja nie wiedzia�am i niech si� nade mn� zlituje! Joanna de Poitiers g�adzi�a r�kami lekko odstaj�ce uszy, jakby nie zwyk�a by�a odczuwa�, �e s� obna�one. Oparty o filar przy drzwiach, skrzy�owawszy na piersi r�ce, sta� Robert d'Artois i spogl�da� na swoje dzie�o. - Karolu! Karolu! - powtarza�a Blanka. W tym momencie rozleg� si� twardy g�os Izabeli Angielskiej. - Bez s�abo�ci, Karolu. Zachowajcie si� jak ksi��� - rzek�a. Te s�owa wywo�a�y atak furii u trzeciej skazanej, Ma�gorzaty Burgundzkiej. - Bez s�abo�ci, Karolu! Bez lito�ci! - krzykn�a. - Na�ladujcie wasz� siostr� Izabel�, kt�ra nie mo�e zrozumie� poryw�w mi�o�ci. Ona ma w sercu tylko nienawi�� i ���. Gdyby nie ona, nic by�cie nie wiedzieli. Ale ona mnie nienawidzi, ona was nienawidzi, ona nienawidzi wszystkich. Izabela z zimnym gniewem patrzy�a na Ma�gorzat�. - Niech B�g wam wybaczy wasze zbrodnie - powiedzia�a. - Pr�dzej mi wybaczy moje zbrodnie, ni� z ciebie zrobi szcz�liw� kobiet� - rzuci�a jej Ma�gorzata. - Jestem kr�low� - odpar�a Izabela. - Je�eli nie mam szcz�cia, to mam przynajmniej ber�o i kr�lestwo, kt�re szanuj�. - A ja, cho� nie mia�am szcz�cia, przynajmniej mia�am rozkosz, kt�ra jest warta wszystkich koron �wiata, i niczego nie �a�uj�. Wyprostowana, stoj�c na wprost swej ukoronowanej diademem szwagierki, Ma�gorzata z obna�on� czaszk�, z twarz� wyniszczon� trwog� i �zami znalaz�a jeszcze w sobie do�� si�y, aby j� zniewa�a�, rani� i stan�� w obronie swego cia�a. - By�a wiosna - m�wi�a w po�piechu zdyszanym g�osem - by�a mi�o�� m�czyzny, ciep�o i si�a m�czyzny, rado�� brania i oddawania si�... to wszystko, czego nie znasz i zdychasz, �eby pozna�, i czego nigdy nie do�wiadczysz. Ach, na pewno nie jeste� poci�gaj�ca w ��ku, skoro tw�j m�� woli szuka� rozkoszy u ch�opc�w. Poblad�a, niezdolna wyrzec s�owa Izabela da�a znak Alainowi de Pareilles. - Nie! - krzykn�a Ma�gorzata. - Nie masz nic do powiedzenia panu de Pareilles. Ja mu ju� rozkazywa�am i mo�e znowu pewnego dnia b�d� mu rozkazywa�. Zcierpi i to, �e raz jeszcze odejdzie na m�j rozkaz. Odwr�ci�a si� i da�a znak dow�dcy �ucznik�w, �e ju� jest gotowa. Trzy skazane wysz�y, przesz�y pod eskort� podworzec i powr�ci�y do komnaty, kt�ra im s�u�y�a za cel�. Kiedy Alain de Pareilles zamkn�� za nimi drzwi, Ma�gorzata pobieg�a do ��ka i rzuci�a si� na nie gryz�c prze�cierad�o. - Moje w�osy, moje pi�kne w�osy - �ka�a Blanka. Joanna de Poitiers usi�owa�a sobie przypomnie� widok baszty w Dourdan. XI Ka�� Jak�e wolno nadchodzi� �wit dla tych, kt�rym noc nie przynios�a ani ukojenia, ani nadziei, ani zapomnienia. Le��c obok siebie na wi�zce s�omy w wi�zieniu w Pontoise, bracia d'Aunay czekali na �mier�. Na rozkaz stra�nika piecz�ci opatrzono ich; rany ju� nie krwawi�y, serca bi�y mocniej, a ich skatowane cia�a odzyska�y nieco si�, by dotkliwiej odczuli przyobiecane im m�ki. W Maubuisson ani skazane ksi�niczki, ani ich ma��onkowie, ani Mahaut, ani nawet sam kr�l nie mogli zasn��. Nie spa�a r�wnie� Izabela, dr�czona s�owami Ma�gorzaty. Natomiast Robert d'Artois, po dobrych dwudziestu milach konnej jazdy, nie zdejmuj�c but�w zwali� si� na pierwsze z brzegu legowisko w go�cinnym pomieszczeniu. Nieco przed prym� Lormet �ci�gn�� go z ��ka, �eby si� ucieszy� widokiem odjazdu swoich ofiar. Na podw�rzu opactwa sta�y trzy du�e wozy okryte czarnymi p�achtami, a w r�owej po�wiacie wczesnego poranka pan Alain de Pareilles ustawi� w szeregu sze��dziesi�ciu je�d�c�w w sk�rzanych kaftanach, kolczugach i �elaznych he�mach; stanowili oni os�on� konwoju, kt�ry mia� uda� si� najpierw do Dourdan, a potem do Normandii. W zamku hrabina Mahaut, z czo�em opartym o szyb�, patrzy�a przez okno; jej szerokimi ramionami wstrz�sa�y �kania. - P�aczecie... Szlachetna Pani?... - zapyta�a swym powolnym g�osem Beatrycze d'Hirson. - Mo�e to si� zdarzy� tak�e i mnie - odpar�a szorstko Mahaut. Nast�pnie widz�c, �e Beatrycze jest ubrana do wyj�cia, w sukni, opo�czy i kapturze, dorzuci�a: - Wychodzisz? - Tak, Pani, p�jd� przyjrze� si� ka�ni... je�li pozwolicie... Kiedy Beatrycze przyby�a do Pontoise, plac Martroy, gdzie mia�a odby� si� egzekucja braci d'Aunay, by� ju� wype�niony t�umem. Od �witu nap�ywali tu mieszczanie, ch�opi i �o�nierze. W�a�ciciele dom�w znajduj�cych si� przy placu wynaj�li za dobr� op�at� frontowe okna, gdzie w kilku rz�dach cisn�y si� g�owa przy g�owie. Obwo�ywacze miejscy og�osili w przeddzie� na czterech kra�cach miasta "...�amani ko�em, �ywcem obdarci ze sk�ry, wytrzebieni, �ci�ci..." Ciekawo�� i wyobra�ni� podnieca� fakt, �e skaza�cy byli m�odzi, bogaci i pochodzili ze szlachetnych rod�w, a zw�aszcza �e ich zbrodnia by�a jednocze�nie wielkim mi�osnym skandalem, kt�ry wydarzy� si� w kr�lewskiej rodzinie. Szafot zbudowano w nocy. Wznosi� si� na s��e� nad ziemi�, na nim ustawiono poziomo dwa ko�a oraz d�bowy kloc. Z ty�u sta�a szubienica. Ci sami oprawcy, kt�rzy torturowali d'Aunay�w, teraz ju� przyodziani w czerwone czapki i szaty, weszli na drabink� wiod�c� na pomost. Za nimi wspi�li si� dwaj pomocnicy, d�wigaj�c czarne kufry zawieraj�ce narz�dzia. Jeden z kat�w wprawi� w ruch ko�a, kt�re zaskrzypia�y. T�um pocz�� si� �mia�, jak na widok sztuczki kuglarza. Wymieniano �arty, poszturchiwano si�, z r�k do r�k kr��y� dzban wina, kt�ry podano katom. Wypili, a gawied� przyklasn�a. Kiedy ukaza� si� otoczony �ucznikami w�zek z bra�mi d'Aunay, na placu rozleg� si� wrzask i r�s� w miar�, jak coraz wyra�niej widziano skaza�c�w. Ani Gautier, ani Filip nie ruszali si�. Byli przywi�zani sznurami do podp�rek na w�zku, inaczej bowiem nie mogliby usta�. Przy pasku, na porwanych gatkach, b�yszcza�y ja�mu�niczki. Towarzyszy� im ksi�dz, kt�ry uprzednio wys�ucha� wyj�kanej przez nich spowiedzi oraz ostatniej woli. Wyczerpani, og�upiali, ci�ko dysz�c, nie zdawali sobie jakby sprawy, co si� wok� nich dzieje. Pomocnicy kat�w wci�gn�li ich na pomost i rozebrali. T�um, widz�c ich nagich w r�kach kat�w, podnieci� si� i pocz�� wrzeszcze�. Na placu wymieniano grube �arty, i spro�ne uwagi. Obu dworzan u�o�ono i przywi�zano do k�, twarz� ku niebu. P�niej przerwano ka��. Tak min�y d�ugie minuty. Jeden z kat�w usiad� na pniu, drugi sprawdza� kciukiem ostrze topora. T�um niecierpliwi� si�, niepokoi� i zadawa� pytania. Nagle zrozumiano przyczyn� oczekiwania. U wylotu g��wnej ulicy ukaza�y si� trzy w�zki z podwini�tymi do po�owy czarnymi p�achtami. Karz�c z najwy�szym wyrafinowaniem, Nogaret za zgod� kr�la rozkaza�, aby ksi�niczki by�y obecne przy ka�ni. Ciekawo�� widz�w podzieli�a si� mi�dzy dw�ch skaza�c�w, nagich pod go�ym niebem, a ksi�niczki z kr�lewskiej rodziny, uwi�zione i ogolone. T�um przesuwa� si� to tu, to tam, a� �ucznicy musieli go powstrzymywa�. Blanka, dostrzeg�szy rusztowanie, zemdla�a. Joanna, wczepiona w kratki swego w�zka, krzycza�a do ludzi: - Powiedzcie memu ma��onkowi, powiedzcie Dostojnemu Panu Filipowi, �e jestem niewinna! Dotychczas trzyma�a si� dzielnie, ale teraz jej odporno�� os�ab�a. Gawied� ze �miechem wytyka�a j� palcami jak dzikie zwierz� w klatce. Megiery obrzuci�y j� obelgami. Jedynie Ma�gorzata Burgundzka mia�a odwag� patrze�, a ci, co obserwowali j� z bliska, mogli rozwa�a�, czy nie doznaje przera�aj�cej, obrzydliwej rozkoszy, widz�c wystawione na widok publiczny cia�o m�czyzny, kt�ry ma umrze� za to, �e j� posiada�. Kiedy kaci podnie�li maczugi, aby po�ama� ko�ci skaza�com, zawy�a: "Filipie!", a w g�osie jej nie by�o �ladu b�lu. Rozleg� si� trzask i niebo nad bra�mi d'Aunay zagas�o. Najpierw z�amano im nogi i uda, potem kaci obr�cili ko�a o p� obrotu, a maczugi uderzy�y w przedramiona i ramiona skaza�c�w. Szprychy i osie odbi�y razy i drzewo zatrzeszcza�o jak ko�ci. Nast�pnie, stosuj�c kary zgodnie z nakazan� kolejno�ci�, kaci zbrojni w �elazne narz�dzia zaopatrzone w haki zrywali wielkimi strz�pami sk�r� z obu cia�. Trysn�a krew, �ciekaj�c na pomost; jeden z kat�w musia� otrze� twarz. Ten rodzaj kary dowodzi� dostatecznie, �e obowi�zuj�cy oprawc�w czerwony kolor odzie�y odpowiada� rzeczywistej potrzebie. "...�amani ko�em, �ywcem obdarci ze sk�ry, wytrzebieni, �ci�ci". Je�li w braciach d'Aunay tli� si� jeszcze �lad �ycia, na pewno nie mieli ju� ani czucia, ani �wiadomo�ci. Fala histerii ogarn�a gawied�, kiedy kaci z pomoc� d�ugich, rze�niczych no�y, kt�re podali im pomocnicy, okaleczyli winnych kochank�w. Ludzie t�oczyli si�, �eby lepiej zobaczy�. Kobiety krzycza�y do swoich m��w: - Zas�ugujesz na to samo, opas�y rozpustniku! - Widzisz, co ciebie spotka, jak mnie zrobisz co� takiego! Kaci rzadko mieli okazj� w ca�ej pe�ni zademonstrowa� swoje talenty, i to przed tak roznami�tnion� widowni�. Wymieniali spojrzenia i razem, zgodnym ruchem �ongler�w, podrzucili w powietrze narz�dzia winy. Jaki� �artowni� wskazuj�c palcem ksi�niczki wykrzykn��: - Im trzeba to da�! T�um wybuchn�� �miechem. Zdj�to skaza�c�w z k� i zawleczono pod pie�. Dwukrotnie zab�ys� top�r. Nast�pnie pomocnicy zanie�li pod szubienic� to, co pozosta�o z Gautiera i Filipa d'Aunay�w, z tych dw�ch pi�knych giermk�w, co jeszcze przedwczoraj harcowali na drodze do Clermont, dwa po�amane, okrwawione cia�a bez g��w i p�ci, kt�re unie�li w g�r� i przywi�zali za ramiona do belek szubienicy. Zaraz potem, na rozkaz Alaina de Pareilles, trzy czarne wozy, otoczone konnymi w �elaznych he�mach, ruszy�y w drog�, miejscy sier�anci zacz�li oczyszcza� plac. T�um odp�ywa� powoli, ka�dy bowiem chcia� przej�� jak najbli�ej rusztowania i po raz ostatni rzuci� na nie okiem. Ludzie rozchodzili si� ma�ymi grupkami, wymieniaj�c uwagi; ci szli do swojej ku�ni lub jatki, ci do kramiku, ci do ogrodu i wracali spokojnie do codziennej pracy. W tych wiekach, gdy po�owa kobiet umiera�a w po�ogu, a dwie trzecie dzieci w ko�ysce, gdy zaraza sia�a spustoszenie w�r�d doros�ych, gdy nauki Ko�cio�a przygotowywa�y przede wszystkim do po�egnania si� z �yciem, a dzie�a sztuki - obrazy ukrzy�owania, m�cze�stwa, z�o�enia do grobu, s�du ostatecznego - wci�� m�wi�y o zgonie, ludzie tak byli obyci ze �mierci�, �e tylko wyj�tkowa agonia by�a zdolna wzruszy� ich na chwil�. Kiedy pomocnicy oprawc�w myli narz�dzia tortur w obecno�ci garstki wytrwa�ych gapi�w, obaj podzielili si� spu�cizn� po ofiarach. W istocie prawo zwyczajowe zezwala�o im zabra� wszystko, co skaza�cy mieli na sobie od pasa do st�p. By�a to cz�� zap�aty za ich prac�. W ten spos�b - rzadki �up - przes�ane przez kr�low� Anglii ja�mu�niczki trafi�y do r�k kat�w z Pontoise. Pi�kna, smag�a kobieta, ubrana jak szlachetnie urodzona panna, zbli�y�a si� do oprawc�w i p�g�osem, lekko przeci�gaj�c s�owa, poprosi�a o j�zyk jednego ze skaza�c�w. - M�wi�, �e to dobre na b�le kobiece... - wyja�ni�a. - J�zyk kt�regokolwiek z tych dw�ch... to oboj�tne... Oprawcy spojrzeli na ni� podejrzliwie. Czy nie kryj� si� w tym jakie� czary? By�o powszechnie wiadomo, �e j�zyk wisielca, a zw�aszcza powieszonego w pi�tek, s�u�y do wywo�ywania diab�a. Ale czy mo�na u�y� do tego samego celu j�zyka �ci�tego toporem? Poniewa� Beatrycze d'Hirson trzyma�a w d�oni pi�kn�, b�yszcz�c�, z�ot� monet�, zgodzili si� i udaj�c, �e chc� lepiej umocowa� jedn� z g��w nasadzonych na pal szubienicy, zabrali to, czego ona ��da�a. - Czy chcecie tylko j�zyk? - zapyta� z drwin� grubszy kat. - Za t� sam� cen� mo�emy doda� i reszt�. Stanowczo wszystko by�o niezwyk�e w tej egzekucji. Trzy czarne wozy wolno sun�y drog� do Poissy. W ka�dej mijanej wsi z ostatniego wozu kobieta z ogolon� g�ow� uparcie krzycza�a do ch�op�w, kt�rzy stawali w progu: - Powiedzcie Dostojnemu Panu Filipowi, �e jestem niewinna! Powiedzcie mu, �e go nie zha�bi�am! XII Je�dziec o zmierzchu Jeszcze krew braci d'Aunay nie obesch�a na gliniastej ziemi placu Martroy, gdzie warcz�c w�szy�y j� psy, a ju� Maubuisson powoli otrz�sa�o si� z dramatu. Trzej synowie kr�la na ca�y dzie� zamkn�li si� w swych komnatach. Nikt ich nie odwiedza� pr�cz us�uguj�cych im dworzan. Pr�no Mahaut stara�a si� o pos�uchanie u Filipa Pi�knego. Nogaret o�wiadczy� jej, �e kr�l pracuje i nie �yczy sobie, aby ktokolwiek go niepokoi�. "To on, ten buldog wszystko ukartowa� - my�la�a - a teraz przeszkadza mi dosta� si� do pana." Wszystko dowodzi�o hrabinie, �e to stra�nik piecz�ci by� g��wnym sprawc� zguby jej c�rek i jej osobistej nie�aski. - Na lito�� bosk�, panie Nogaret, na lito�� bosk� - rzek�a z pogr�k� w g�osie, nim wsiad�a do lektyki, aby powr�ci� do Pary�a. Inne nami�tno�ci, inne interesy wiod�y teraz prym w Maubuisson. Zaufani wygnanych ksi�niczek starali si� nawi�za� niewidzialne nici intryg i wp�yw�w, cho�by za cen� zaparcia si� przyja�ni, kt�r� si� jeszcze wczoraj che�pili. Cz�enka strachu, pr�no�ci i ambicji pu�ci�y si� w ruch, tkaj�c na nowo, wedle nowego wzoru, brutalnie zerwane p��tno. Robert d'Artois chytrze nie okazywa� triumfu. Czeka� na �niwo. Ale wzgl�dy, kt�rymi zazwyczaj cieszy� si� klan burgundzki, skierowa�y si� ku niemu. Wieczorem zosta� zaproszony na wieczerz� do kr�la; by� to dow�d powrotu do �aski. Na skromn� wieczerz�, nieledwie styp�, przyszli tylko bracia Filipa Pi�knego, jego c�rka, Marigny i Bouville. D�awi�ca cisza zawis�a w w�skiej, d�ugiej sali, gdzie podano posi�ek. Milcza� nawet sam Karol de Valois, a chart Lombard - jakby odczuwaj�c przykry nastr�j biesiadnik�w - odszed� od n�g swego pana i po�o�y� si� przed kominkiem. Robert d'Artois uporczywie szuka� oczu Izabeli, ale ta r�wnie wytrwale kry�a przed nim spojrzenie. W �adnym razie nie chcia�a okaza� swemu olbrzymiemu kuzynowi, cho� wsp�lnie tropili grzeszne nami�tno�ci, i� mo�e ulec podobnym pokusom. Godzi�a si� na wsp�dzia�anie jedynie w dziedzinie sprawiedliwo�ci. "Mi�o�� nie jest mym udzia�em - my�la�a. - Musz� z niej zrezygnowa�." Ale musia�a przyzna� si� przed sam� sob�, �e rezygnuje z trudem. W�a�nie w chwili gdy zmieniano p�miski na stole, a giermkowie podawali �wie�e kromki chleba, wesz�a lady Mortimer, nios�c w ramionach ma�ego ksi�cia Edwarda, aby poca�owa� matk� na dobranoc. - Pani de Joinville - powiedzia� kr�l do lady Mortimer, u�ywaj�c jej rodowego nazwiska - podajcie mi mego jedynego wnuka. Obecni zauwa�yli ton, jakim wym�wi� s�owo "jedynego". Filip Pi�kny wzi�� dziecko i d�ug� chwil� wpatrywa� si� w kr�g��, r�ow� i niewinn� twarzyczk�, na kt�rej znaczy� si� cie� do�k�w. Po kim odziedziczy rysy i charakter? Czy po ojcu, zmiennym, ulegaj�cym wp�ywom i znieprawionym, czy po matce, Izabeli? "Wola�bym - my�la� kr�l - aby� ze wzgl�du na honor mojej krwi podobny by� do matki, ale niech B�g sprawi, aby� ze wzgl�du na szcz�cie Francji pozosta� synem twego s�abego ojca." Wci�� zaprz�ta�a mu umys� sprawa sukcesji. Co si� stanie, je�li pewnego dnia ksi��� Anglii za��da tronu Francji? - Edwardzie! U�miechnij si� do twego pana dziadka - rzek�a Izabela. Ma�y ksi��� nie zdawa� si� wcale zal�kniony kr�lewskim spojrzeniem. Nagle wysun�� malutk� pi�stk� i zanurzaj�c j� w z�otawych w�osach monarchy chwyci� wij�cy si� kosmyk. Kr�l Filip Pi�kny u�miechn�� si�. Wszyscy biesiadnicy odetchn�li z ulg�, roze�mieli si� z po�piechem i nareszcie o�mielili si� m�wi�. Po sko�czonym posi�ku kr�l po�egna� swych go�ci, z wyj�tkiem Marigny'ego i Nogareta. Usiad� ko�o kominka i przez d�ug� chwil� nie przem�wi� ani s�owa. Jego doradcy z szacunkiem przeczekali to milczenie. - Psy zosta�y stworzone przez Boga, lecz czy maj� �wiadomo�� istnienia Boga? - zapyta� nagle. - Sire - odpowiedzia� Nogaret - wiele wiemy o rodzaju ludzkim, bo sami jeste�my lud�mi, ale mniej znamy reszt� przyrody... Filip Pi�kny zn�w zamilk�, szukaj�c odpowiedzi w p�owych, podkre�lonych czarnymi kr�gami oczach wielkiego charta, kt�ry le�a� przed nim z pyskiem na �apach. Pies czasem mruga� powiekami, kr�l nigdy. Kr�l Filip rozwa�a� mgliste zagadnienia natury og�lnej i jak si� to cz�sto zdarza ludziom u steru w�adzy, obarczonym tragiczn� odpowiedzialno�ci�, szuka� w niewidzialnym �wiecie zapewnienia, �e istnieje prawo, zgodnie z kt�rym gdzie� zapisane zostan� bezb��dnie jego czyny i �ycie. Wreszcie wyprostowa� si� i rzek�: - Enguerrand, my�l�, �e wydali�my sprawiedliwy wyrok. Ale dok�d zd��a kr�lestwo? Moi synowie nie maj� spadkobierc�w. Marigny odpowiedzia�: - Ale mog� ich mie�, je�eli zn�w pojm� �ony. - Wobec Boga maj� �ony. - B�g mo�e rozwi�za� �luby. - B�g nie s�ucha w�adc�w tej ziemi. - Papie� mo�e rozwi�za�. Kr�l skierowa� wzrok na Nogareta. - Cudzo��stwo nie stanowi powodu do uniewa�nienia ma��e�stwa - natychmiast odpowiedzia� stra�nik piecz�ci. - Jednak�e nie mamy innego wyj�cia - m�wi� Filip Pi�kny. - Nie mog� przestrzega� og�lnie obowi�zuj�cego prawa, cho�by ustanowionego przez papie�a. Kr�l winien przewidywa�, �e w ka�dej chwili mo�e umrze�. Aby utrzyma� ci�g�o�� dynastii, nie mog� opiera� si� na ewentualnym wdowie�stwie. Nogaret podni�s� swoj� wielk� r�k�, chud� i p�ask�. - Dlaczego wi�c, Panie, nie kazali�cie straci� waszych synowych, a przynajmniej dw�ch z nich? - Zrobi�bym to na pewno - odpar� ch�odno Filip Pi�kny - gdybym tym czynem w oczywisty spos�b nie zwi�za� przeciw sobie obu Burgundii. Nast�pstwo tronu to z pewno�ci� sprawa bardzo wa�na, ale jedno�� kr�lestwa nie mniej. Marigny przytakn�� w milczeniu. - Panie Wilhelmie - ci�gn�� kr�l - udacie si� do papie�a Klemensa. Wy zdo�acie mu przedstawi�, �e zwi�zek ma��e�ski kr�la nie jest zwi�zkiem zwyk�ego cz�owieka. M�j syn Ludwik jest moim nast�pc�; on pierwszy powinien by� zwolniony z ma��e�skiej przysi�gi. - Postaram si� jak najgorliwiej, Sire - odpowiedzia� Nogaret. - Ale b�d�cie pewni, �e diuszesa Burgundii zrobi wszystko, by nam szkodzi� u Ojca �wi�tego. Us�yszeli t�tent galopu w pobli�u zamku, potem zgrzytn�y sztaby i zasuwa u g��wnej bramy. Marigny zbli�y� si� do okna m�wi�c: - Ojciec �wi�ty zbyt wiele nam zawdzi�cza, a przede wszystkim tiar�, by nie wys�ucha� naszego zdania. Prawo kanoniczne dostarcza do�� powod�w... Podkowy konia zad�wi�cza�y na wybrukowanym podworcu. - Je�dziec, Sire - rzek� Marigny. - Zdaje si�, �e przeby� d�ug� drog�. - Od kogo przybywa? - zapyta� kr�l. - Nie wiem. Nie mog� rozr�ni� herbu. Nale�a�oby te� natrze� troch� uszu Dostojnemu Panu Ludwikowi, aby jakim� nierozwa�nym krokiem nie zepsu� w�asnej sprawy. - B�d� nad tym czuwa�, Enguerrand - rzek� kr�l. W tej chwili wszed� Hugo de Bouville. - Sire, pos�aniec z Carpentras. Prosi o osobiste pos�uchanie. - Niech wejdzie. - Kurier papieski - powiedzia� Nogaret. Ten osobliwy traf nie powinien by� ich w niczym zadziwi�. Korespondencj� mi�dzy Stolic� Apostolsk� a dworem wymieniano cz�sto, nieraz i co dzie�. Je�dziec, m�odzieniec oko�o dwudziestu pi�ciu lat, wysoki i barczysty, pokryty by� kurzem i b�otem. Krzy� i klucz szeroko wyhaftowane na ��tym i czarnym kaftanie oznacza�y s�ug� papiestwa. W lewej r�ce trzyma� okrycie g�owy i lask�, oznak� pe�nionej funkcji. Zbli�y� si� do kr�la, przykl�kn�� i odczepi� od pasa pude�ko z hebanu i srebra, gdzie znajdowa� si� list. - Sire - rzek� - papie� Klemens zmar�. Wszyscy obecni drgn�li. Kr�l i Nogaret pobledli i z powag� spojrzeli po sobie. Kr�l otworzy� hebanowe pude�ko, wyj�� pismo i z�ama� piecz�� z herbem kardyna�a Arnolda d'Auch. Przeczyta� je uwa�nie, jakby chcia� sprawdzi� prawdziwo�� otrzymanej wiadomo�ci. - Papie�, kt�rego wynie�li�my na tron, stoi teraz przed Bogiem - wyszepta� podaj�c pergamin Marigny'emu. - Kiedy to si� sta�o? - zapyta� Nogaret. - Ca�e sze�� dni temu - odpowiedzia� Marigny. - W nocy z dziewi�tnastego na dwudziestego. - W miesi�c p�niej - rzek� kr�l. - Tak, Sire, w miesi�c po... - rzek� Nogaret. Jednocze�nie wyliczyli: 18 marca wielki mistrz templariuszy wo�a� do nich stoj�c w p�omieniach: "Papie�u Klemensie, rycerzu Wilhelmie, kr�lu Filipie, powo�uj� was przed s�d Bo�y..." I oto pierwszy ju� skona�. - Powiedz mi - podj�� kr�l zwracaj�c si� do je�d�ca i daj�c mu znak, aby powsta� - jak umar� Ojciec �wi�ty? - Sire, papie� Klemens go�ci� w Carpentras u swego siostrze�ca, pana de Got, kiedy nagle schwyta�y go strach i gor�czka. Wtedy powiedzia�, �e chce powr�ci� do Gujenny, aby umrze� w swym rodzinnym Villandraut. Ale zdo�a� przeby� tylko pierwszy etap i musia� zatrzyma� si� w Roquemaure ko�o Chateauneuf. Jego fizycy pr�bowali wszystkiego, aby zachowa� go przy �yciu; nawet nakazali mu je�� sproszkowane szmaragdy, kt�re podobno s� najlepszym lekarstwem na jego chorob�. Lecz nic nie pomog�o. Chwyci�y go duszno�ci. Kardyna�owie byli przy nim. To wszystko, co wiem. Zamilk�. - Odejd� - rzek� kr�l. Je�dziec wyszed�. Cisz� w sali przerywa� tylko oddech wielkiego charta drzemi�cego przed ogniem. Kr�l i Nogaret nie �mieli spojrze� na siebie. "Czy to naprawd� mo�liwe - my�leli - aby�my byli przekl�ci? Kt�ry z nas teraz?" Monarcha by� przera�aj�co blady. Jego d�uga kr�lewska szata mia�a ju� lodowat� sztywno�� sarkofagu. Cz�� trzecia R�ka Bo�a I Ulica Bourdonnais Wystarczy� tydzie�, a lud paryski ju� otoczy� skazane ksi�niczki legend� zaprawion� nierz�dem i okrucie�stwem. Oto �r�d�a owej brukowej fantazji i przechwa�ek w kramach: ten twierdzi�, �e dowiedzia� si� prawdy z pierwszych ust od kuma, kt�ry dostarcza� korzenie do pa�acu Nesle; �w mia� kuzyna w Pontoise... Ma�gorzata Burgundzka sta�a si� bohaterk� ludowej opowie�ci i odgrywa�a w niej ekstrawaganck� rol�. Przypisywano kr�lowej nie jednego kochanka, ale dziesi�ciu, pi��dziesi�ciu, co wiecz�r innego... Przy wt�rze plotek i z l�kliwym zafascynowaniem pokazywano sobie wie�� Nesle, przed kt�r� dzie� i noc czuwa�y stra�e, odp�dzaj�c gapi�w. Sprawa bowiem nie zosta�a zako�czona: W okolicy wy�owiono kilka trup�w. M�wiono, �e nast�pca tronu zamkn�� si� w swoim pa�acu i katowa� s�ugi, aby wydoby� z nich prawd� o wszetecznictwie �ony, a nast�pnie wrzuca� ich cia�a do Sekwany. Pewnego poranka oko�o tercji pi�kna Beatrycze d'Hirson wysz�a z pa�acu Artois. By� to pocz�tek maja i s�o�ce igra�o na szybach dom�w. Beatrycze sz�a bez po�piechu, zadowolona, �e czuje na twarzy pieszczot� wiatru. Upaja�a si� zapachem rozkwitaj�cej wiosny i z przyjemno�ci� prowokowa�a spojrzenia m�czyzn, zw�aszcza je�li pochodzili z niskiego stanu. Dotar�a do dzielnicy �wi�tego Eustachego i wesz�a na ulic� Bourdonnais. Znajdowa�y si� tu kramiki skryb�w, a tak�e handlarzy wosku, kt�rzy sporz�dzali tabliczki do pisania, �wiece oraz inkausty. Uprawiano tu r�wnie� inny handel. W zakamarkach niekt�rych dom�w, zachowuj�c niebywa�� ostro�no��, sprzedawano na wag� z�ota sk�adniki niezb�dne do wszelkich czar�w: proszek z w�a, ut�uczone na mia� ropuchy, m�zg kot�w, uw�osienie nierz�dnic, a tak�e zebrane w odpowiedniej kwadrze ksi�yca ro�liny, z kt�rych przyrz�dzano filtry mi�osne oraz trucizny, aby "zauroczy�" wroga. Cz�sto nazywano "ulic� Czarownic" t� w�sk� drog�, gdzie w�r�d pszczelego wosku - surowca do rzucania uroku - handlowa� Diabe�. Beatrycze d'Hirson z min� oboj�tn� i spojrzeniem rzucanym spod rz�s wesz�a do sklepiku, kt�ry na szyldzie z malowanej blachy mia� du�� �wiec�. W�ski od frontu sklepik by� d�ugi i ciemny. Z pu�apu zwisa�y r�nej wielko�ci �wiece, a pod �cian� na p�kach podzielonych przegr�dkami pi�trzy�y si� �wieczki oraz br�zowe, czerwone lub zielone bocheneczki wosku u�ywane do piecz�ci. Powietrze by�o przesi�kni�te silnym zapachem wosku, a ka�dy przedmiot lepi� si� troch� pod palcami. Kupiec w wielkiej czapie z surowej we�ny rachowa� przy pomocy liczyd�a. Na widok Beatrycze twarz jego rozja�ni�a si� w u�miechu ods�aniaj�c bezz�bne dzi�s�a. - Mistrzu Engelbercie... - rzek�a Beatrycze - przychodz� zap�aci� wam d�ug pa�acu Artois. - O, to zacny uczynek, szlachetna pani, to zacny uczynek. W tych czasach pieni�dz pr�dzej ucieka, ni� wp�ywa. Ka�dy dostawca chce, �eby mu zaraz p�aci�. A co wi�cej, dusi nas jeszcze ten nikczemny datek. Sprzedaj� za jednego liwra, a musz� wp�aci� ca�ego denara. Kr�l wi�cej zarabia na mojej pracy ni� ja sam. Odszuka� w�r�d innych kont tabliczk� z rachunkiem pa�acu Artois i zbli�y� j� do szczurzych oczu. - Je�li si� nie myl�, mamy wi�c cztery liwry, osiem sold�w... i cztery denary - po�pieszy� dorzuci�, bo mia� zwyczaj obci��a� kupuj�cego "tym nikczemnym datkiem", na kt�ry si� tak uskar�a�. - Ja... narachowa�am sze�� liwr�w... - powiedzia�a �agodnie Beatrycze, k�ad�c na kontuarze dwie monety. - O, to dobry zwyczaj, oby�my mieli wi�cej takich klient�w! - Podni�s� do ust monety i powiedzia� z szelmowsk� min�: - Chcecie pewnie zobaczy� swego podopiecznego? Bardzo jestem z niego rad. Przydaje mi si� w moim interesie... milczek z niego... Mistrzu Ewrardzie! Z zaplecza sklepiku wyszed� kulawy m�czyzna. Mia� lat oko�o trzydziestu, by� chudy, ale mocno zbudowany, o ko�cistej twarzy i ciemnych, zapad�ych powiekach. Mistrz Engelbert natychmiast przypomnia� sobie o pilnej do za�atwienia dostawie. - Zaryglujcie drzwi za mn�. Nie b�dzie mnie przez jak�� godzink� - rzek� do kulawca. Kiedy ten pozosta� sam na sam z Beatrycze, uj�� j� za r�ce. - Chod�cie - rzek�. Uda�a si� za nim w g��b sklepiku, min�a odsuni�t� przez niego zas�on� i znalaz�a si� w kom�rce, gdzie sk�adano surowy wosk, beczu�ki z �ojem i wi�zki knot�w. Wida� by�o tak�e w�ski siennik, wci�ni�ty mi�dzy star� skrzyni� a �cian�, pokryt� wykwitem saletry. - Oto m�j zamek, oto moje w�o�ci, komandoria rycerza Ewrarda! - rzek� z gorzk� ironi� kulawiec wskazuj�c n�dzne pomieszczenie. - Ale lepsze to ni� �mier�, nieprawda? I chwytaj�c Beatrycz� za ramiona szepn��: - A ty! Ty jeste� warta wi�cej ni� wieczno��. O ile Beatrycze m�wi�a wolno i spokojnie, o tyle Ewrard m�wi� szybko. Beatrycze u�miecha�a si� ze zwyk�ym swoim wyrazem twarzy, jakby w nieokre�lony spos�b drwi�a ze spraw i z ludzi. Doznawa�a perwersyjnego zadowolenia, gdy czu�a, �e ludzie s� od niej zale�ni. A ten m�czyzna by� podw�jnie zdany na jej �ask�. Znalaz�a go pewnego ranka, gdy podobny �ciganemu zwierz�ciu ukry� si� w k�cie stajni pa�acu Artois. Dr�a�, os�ab�y ze strachu i g�odu. Ewrard, dawny templariusz z komandorii w p�nocnej Francji, zdo�a� uciec z ciemnicy w przeddzie� spalenia. Wprawdzie unikn�� stosu, ale nie tortur. Po trzykrotnym badaniu mia� na zawsze wykr�con� nog� i pomieszany rozum. Poniewa� po�amano mu ko�ci, ka��c przyzna� si� do diabelskich praktyk, z kt�rymi nie mia� nic wsp�lnego, postanowi� przez zemst� zaprzeda� si� diab�u. Ucz�c si� nienawi�ci, oduczy� si� chrze�cija�skiej wiary. Rozmy�la� tylko o czarach, sabatach i sprofanowanych hostiach. Do tego celu wybornie nadawa�a si� ulica Bourdonnais. Beatrycze umie�ci�a go u Engelberta, kt�ry da� mu k�t, �ywi� go, a co najwa�niejsze dostarcza� alibi wobec miejskich w�adz. Tak to Ewrard, zamieszkawszy w cuchn�cej �ojem jaskini, uwa�a� si� za prawdziwe wcielenie szata�skich pot�g, �y� nadziej� zemsty i wizjami rozpusty. Gdyby nie tik, kt�ry chwilami wykrzywia� mu nagle twarz, nie by�by pozbawiony swoistego, szorstkiego uroku. Oczy mia� ogniste i pe�ne blasku. Palce jego gor�czkowo biega�y po Beatrycze, na co mu ona zezwala�a, i rzek�a jak zawsze spokojna: - Musisz by� zadowolony... Papie� umar�... - Tak, tak - m�wi� Ewrard ze z�o�liw� rado�ci�. - Jego medycy kazali mu trawi� sproszkowane szmaragdy. Dobre lekarstwo, przecina jelita. Kimkolwiek s� ci lekarze, to moi przyjaciele. Przekle�stwo mistrza Jakuba zaczyna si� spe�nia�. Jeden ju� zdech�. R�ka Bo�a szybko uderza, gdy jej pomaga r�ka ludzka. - A tak�e r�ka Diab�a - powiedzia�a z u�miechem. Podni�s� jej sp�dnic�, nie wywo�uj�c tym najmniejszego protestu. Oblepione woskiem r�ce dawnego templariusza pie�ci�y pi�kne, j�drne udo, g�adkie i gor�ce. - Czy chcia�by� pom�c jeszcze raz uderzy�? - W kogo? - W twego najwi�kszego wroga... kt�remu zawdzi�czasz z�aman� stop�... - Nogaret... - szepn�� Ewrard. Cofn�� si� troch�, a tik trzykrotnie wykrzywi� mu twarz. Teraz ona zbli�y�a si� do niego. - Mo�esz si� zem�ci�... je�eli tego pragniesz... Czy to tutaj zaopatruje si� on w �wiat�o? Wy mu sprzedajecie �wiece? - Tak - potwierdzi�. - Jak si� je robi? - To s� bardzo d�ugie �wiece z bia�ego wosku ze specjalnie sporz�dzonym knotem; daj� ma�o dymu. Do o�wietlenia pa�acu u�ywa �wiec du�ych i ��tych, ale tych nie kupuje u nas. Tamtych �wiec, zwanych �wieczkami legist�w, u�ywa tylko, gdy pisze w swoim gabinecie. Spala ich dwa tuziny tygodniowo. - Jeste� tego pewny? - Jego od�wierny kupuje je na grosy. Wskaza� na p�k� z przegr�dkami. - Najbli�sza dostawa dla niego ju� jest przygotowana, tu obok s� �wiece dla Marigny'ego, a te dla Maillarda, kr�lewskiego sekretarza. Tymi �wiecami o�wietlaj� wszystkie zbrodnie, jakie obmy�laj� ich m�zgi. Chcia�bym m�c je oplu� diabelsk� trucizn�. Beatrycze wci�� si� u�miecha�a. - R�wnie dobrze ja mog� ci j� da�... Ja, ja znam �rodek na zatruwanie �wiec... - Naprawd�? - spyta� Ewrard. - Je�eli przez godzin� kto� oddycha ko�o p�omienia, ju� nigdy nie ujrzy innego... chyba w piekle. �rodek ten nie zostawia �ladu i nie ma na niego lekarstwa. - Sk�d si� o nim dowiedzia�a�? - Ot... tak - rzek�a Beatrycze, ko�ysz�c ramionami i opuszczaj�c powieki. - To taki proszek, kt�ry wystarczy zmiesza� z woskiem... - Dlaczego w�a�nie ty chcesz uderzy� w Nogareta? Wci�� ko�ysz�c si�, jakby przez kokieteri�, odpowiedzia�a: - Mo�e dlatego, �e opr�cz ciebie tak�e i inni chcieliby si� zem�ci�. Nic nie ryzykujesz... Przez chwil� Ewrard rozmy�la�. Wzrok mu zab�ys� i sta� si� ostrzejszy. - Nie trzeba zwleka� - rzek� po�piesznie. - Mo�e b�d� musia� wkr�tce wyjecha�. Nie m�w tylko o tym nikomu, ale siostrzeniec wielkiego mistrza, pan Jan de Longwy, zacz�� nas zlicza�. On r�wnie� przysi�g� pom�ci� pana de Molay. Jeszcze nie wszyscy wymarli�my mimo pot�pie�ca, kt�ry si� nami zajmuje. Przed paru dniami odwiedzi� mnie jeden z dawnych braci. Jan du Pre przyni�s� mi wie�ci i uprzedzi�, abym by� got�w uda� si� do Langres. By�oby pi�knie przywie�� w darze panu de Longwy dusz� Nogareta... Kiedy m�g�bym mie� ten proszek? - Mam go tu... - rzek�a spokojnie Beatrycze otwieraj�c ja�mu�niczk�. Poda�a Ewrardowi torebk�, kt�r� on ostro�nie otworzy�. Zawiera�a ona dwie substancje niedok�adnie ze sob� zmieszane, jedn� szar�, drug� krystaliczn� i bia�aw�. - To popi� - rzek� Ewrard wskazuj�c na szary proszek. - Tak... popi� z j�zyka cz�owieka, kt�rego Nogaret kaza� straci�... Wysuszy�am go w piecu o p�nocy... Po to, �eby wezwa� Diab�a... Nast�pnie wskaza�a na bia�y proszek. - A to jest w�� faraona... zabija tylko wtedy, kiedy si� pali... - I m�wisz, �e je�eli oba proszki w�o�y� do �wiecy?... Beatrycze przytakn�a z g��bokim przekonaniem. Ewrard chwil� waha� si�, jego wzrok skierowa� si� znad torebki na Beatrycze. - Ale trzeba to zrobi� przy mnie - dorzuci�a. By�y templariusz poszed� po tygielek i roz�arzy� w�giel. Nast�pnie wyci�gn�� �wiec� z zapasu przygotowanego dla stra�nika piecz�ci, umie�ci� j� w foremce i zacz�� zmi�kcza�. Potem przeci�� ostrzem i wysypa� wzd�u� knotu zawarto�� torebki. Beatrycze kr�ci�a si� wok� niego mrucz�c zakl�cia, w kt�rych trzy razy powt�rzy�o si� imi� Wilhelm. Ewrard postawi� foremk� z powrotem na ogniu, a p�niej och�odzi� j� w kadzi z wod�. Na sklejonej �wiecy nie pozosta�o �ladu po zabiegu. - Ca�kiem niez�a robota, jak na cz�owieka, kt�ry raczej zwyk� w�ada� mieczem - rzek� zadowolony z siebie Ewrard z wyrazem okrucie�stwa na twarzy. W�o�y� �wiec� z powrotem na miejsce i dorzuci�: - Oby sta�a si� pomy�lnym zwiastunem wieczno�ci. Zatruta �wieca le�a�a w �rodku paczki i nie mo�na jej by�o odr�ni� od innych. By�a jak wygrany los na ohydnej loterii. Kt�rego dnia wyci�gnie j� pacho�ek zmieniaj�cy �wiece w lichtarzach stra�nika piecz�ci? Beatrycze zachichota�a. Ale Ewrard ju� powraca�. Chwyci� j� w ramiona. - Mo�liwe, �e widzimy si� po raz ostatni. - Mo�e tak... mo�e nie... - rzek�a. Poci�gn�� j� do bar�ogu. - Co ty robi�e�... kiedy by�e� templariuszem... �eby zachowa� czysto��? - zapyta�a. - Nigdy nie mog�em jej zachowa� - odpar� g�ucho. Wtedy pi�kna Beatrycze skierowa�a wzrok na belki, z kt�rych zwisa�y ko�cielne �wiece, ulegaj�c z�udzeniu, �e posiada j� diabe�. Zreszt� czy� Ewrard nie by� kulawy? II Trybuna� cieni Co noc pan de Nogaret, rycerz, legista i stra�nik piecz�ci, pracowa� do p�na w swoim gabinecie, jak zwyk� to czyni� przez ca�e �ycie. Co rano hrabina d'Artois dowiadywa�a si�, �e jej wr�g w najlepszym zdrowiu udawa� si� spr�ystym krokiem z teczkami pod pach� do kr�lewskiego pa�acu. Hrabina spogl�da�a w�wczas wymownie na swoj� pann� dworu. - Cierpliwo�ci, Dostojna Pani... Jeden gros to dwana�cie tuzin�w. Po dwa tuziny tygodniowo... Lecz Mahaut nie odznacza�a si� cierpliwo�ci� i zacz�a gardzi� zab�jczymi w�a�ciwo�ciami w�a faraona. Gdyby� wiedzia�a chocia�, czy zatruta �wieca trafi�a do adresata, czy nie zasz�a jaka� omy�ka lub zamiana, czy przypadkiem pacho�ek nie odrzuci� tej w�a�nie �wiecy. Trzeba by samemu osadzi� j� w �wieczniku, aby osi�gn�� po��dany rezultat. - Dostojna Pani, j�zyk... nie mo�e zawie��... - zapewnia�a Beatrycze. Mahaut nie ufa�a zbytnio czarom. - Kosztowne operacje, a wyniki n�dzne. Przede wszystkim - o�wiadczy�a - aby trucizna by�a skuteczna, musi wej�� przez usta, a nie jako dym. Jednak, gdy Beatrycze przynosi�a jej wieczorem lichtarz, pyta�a zawsze troch� zaniepokojona: - Czy to przypadkiem nie s� �wiece legisty? - Ale� nie... Dostojna Pani... - odpowiada�a Beatrycze. Pewnego ranka pod koniec maja, Nogaret wbrew swym zwyczajom sp�ni� si� na Rad�; wszed� do sali, gdy kr�l ju� by� obecny. Nogaret, przepraszaj�c, sk�oni� si� bardzo nisko; nagle uczu� zawr�t g�owy i musia� chwyci� si� sto�u. Najpilniejsz� spraw� by� wyb�r papie�a. Oto ju� od czterech tygodni tron papieski by� nie obsadzony. Wprawdzie kardyna�owie, zgodnie z ostatni� wol� Klemensa V, zebrali si� na konklawe w Carpentras, ale toczyli z sob� walki, kt�re wed�ug wszelkich danych niepr�dko mia�y si� zako�czy�. Wszyscy �wietnie znali i stanowisko, i plany kr�la Francji. Filip Pi�kny chcia�, aby stolic� papie�a nadal pozosta� Awinion, miasto, w kt�rym go osadzi� w zasi�gu swej r�ki; chcia�, o ile to oczywi�cie mo�liwe, aby papie�em wybrano Francuza; chcia�, aby pot�na organizacja polityczna, jak� stanowi� Ko�ci�, nie wyst�powa�a przeciwko kr�lestwu, jak to cz�sto czyni�a. W Carpentras zebra�o si� dwudziestu trzech kardyna��w. Przybyli zewsz�d - z Italii, Francji, Hiszpanii, Sycylii, Niemiec - i dzielili si� na tyle� prawie oboz�w, ile by�o kapeluszy. Spory teologiczne, wsp�zawodnictwo w sprawach prywatnych podsyca�y walk�. Zw�aszcza mi�dzy kardyna�ami w�oskimi - Gaetanimi, Colonnami i Orsinimi - istnia�a nienawi�� nie do ugaszenia. - Tych o�miu w�oskich kardyna��w - m�wi� Marigny - zgadza si� tylko w jednym punkcie, aby sprowadzi� papie�a do Rzymu. Na szcz�cie nie mog� uzgodni� mi�dzy sob� nazwiska kandydata na papie�a. - Ta zgoda mo�e z czasem nast�pi� - zauwa�y� Dostojny Pan de Valois. - Dlatego te� nie nale�y da� im na to czasu - odrzek� Marigny. W tym momencie Nogaret uczu�, jak fala md�o�ci wype�nia mu �o��dek i zapiera dech. Chcia� wyprostowa� si� na krze�le i odczu�, �e z trudem w�ada mi�niami. Potem z�e samopoczucie ust�pi�o; g��boko odetchn�� i otar� sobie czo�o. - Dla wszystkich chrze�cijan miastem papie�a jest Rzym - rzek� Karol de Valois. - Centrum �wiata znajduje si� w Rzymie. - Niew�tpliwie odpowiada to W�ochom, ale nie kr�lowi Francji - odpar� Marigny. - Nie mo�ecie jednak, panie Enguerrandzie, cofn�� wstecz dzie�a wiek�w i zapobiec, aby stolica �wi�tego Piotra znajdowa�a si� w innym miejscu ni� tam, gdzie j� ustanowi�. - Ale� je�eli papie� chce osi��� w Rzymie, nie mo�e tam pozosta�! - wykrzykn�� Marigny. - Musi ucieka� przed stronnictwami zwalczaj�cymi si� w mie�cie i chroni� si� w jakim� zamku pod opiek� cudzych wojsk. O wiele lepiej broni go nasza solidna warownia Villeneuve po drugiej stronie Rodanu. - Papie� pozostanie w swojej siedzibie w Awinionie - rzek� kr�l. - Znam dobrze Francesca Gaetaniego - podj�� Karol de Valois. - To cz�owiek wielkiej wiedzy i ogromnych zas�ug; mog� wywrze� na niego wp�yw. - Nie �ycz� sobie tego Gaetaniego - powiedzia� kr�l. - Wywodzi si� z rodziny Bonifacego i podj��by od nowa spraw� bulli Unam Sanctam. Filip de Poitiers pochyli� d�ugi tu��w, okazuj�c tak, �e w pe�ni popiera swego ojca. - S�dz� - rzek� - �e w tej sprawie jest do�� intryg, aby si� nawzajem unicestwia�y. A my stanowczo i z uporem musimy trwa� na naszym stanowisku. Po chwili milczenia Filip Pi�kny zwr�ci� si� do Nogareta, kt�ry bardzo blady oddycha� z trudem. - Wasza rada, Nogaret? - Tak, Sire - rzek� z wysi�kiem stra�nik piecz�ci. Przesun�� dr��c� r�k� po czole. - Raczcie mi wybaczy�... Ten straszliwy upa�... - Ale� wcale nie jest gor�co - rzek� Hugo de Bouville. Nogaret z wielkim wysi�kiem wypowiedzia� bezbarwnym g�osem: - Dobro kr�lestwa i wiary nakazuj� dzia�a� w tym kierunku. Potem zamilk�. Wszystkich zdziwi�o, �e wypowiedzia� tak kr�tkie zdanie i wyrazi� tak dalece nie sprecyzowan� my�l. - Wasza rada, Marigny? - Zaproponowa�bym, Sire, aby uda� si� do Gujenny i przy�pieszy� nieco konklawe pod pretekstem sprowadzenia tam zw�ok papie�a Klemensa zgodnie z jego ostatni� wol�. T� pobo�n� misj� mo�na by obarczy� pana de Nogaret, udzielaj�c mu odpowiednich pe�nomocnictw i zaopatruj�c w nale�ycie uzbrojon� i siln� eskort�. Eskorta ta zabezpieczy�aby wykonanie poruczonego mu zadania. Karol de Valois odwr�ci� g�ow�. Pot�pia� t� pr�b� przemocy. - Czy to przyspieszy uniewa�nienie mojego ma��e�stwa? - zapyta� Ludwik Nawarry. - Zamilczcie, Ludwiku... - rzek� kr�l. - O to si� r�wnie� staramy. - Tak, Sire... - rzek� Nogaret nie�wiadomy nawet, �e m�wi. G�os mia� cichy i ochryp�y. Odczuwa� zam�t w g�owie, a otaczaj�ce go przedmioty zniekszta�ca�y mu si� przed oczami. Sklepienie sali wyda�o mu si� tak wysokie jak strop w Sainte-Chapelle, p�niej nagle opad�o i sta�o si� tak niskie jak pu�ap w piwnicach, gdzie przes�uchiwa� wi�ni�w. - Co si� dzieje? - zapyta�, usi�uj�c rozlu�ni� zwierzchni� szat�. Nagle skurczy� si�. Kolana podci�gn��, g�ow� zwiesi�, r�ce zacisn�� na piersi. Kr�l powsta�, a za nim wszyscy obecni... Nogaret wyda� zduszony okrzyk i wymiotuj�c zwali� si� na pod�og�. Wielki szambelan, Hugo de Bouville, odwi�z� go do jego pa�acu, gdzie natychmiast zbadali go kr�lewscy medycy. Naradzali si� d�ugo. Wyniku konsylium nie podano monarsze. Wkr�tce jednak dw�r i ca�e miasto obieg�a pog�oska o nieznanej chorobie. Trucizna? Twierdzono, �e zosta�y zastosowane najsilniejsze �rodki. Tego dnia sprawy dotycz�ce kr�lestwa pozosta�y w zawieszeniu. Gdy do hrabiny Mahaut dotar�a wiadomo�� o chorobie, rzek�a tylko: - Dobrze! Teraz on p�aci. Usiad�a przy stole. Je�li by stra�nik piecz�ci skona�, obieca�a Beatrycze kompletny str�j, to znaczy sze�� sztuk - koszul�, sukni� spodni�, sukni� wierzchni�, narzutk�, p�aszcz i czepiec. - wszystko z najcie�szej tkaniny, a na dodatek pi�kny trzosik do paska. Nogaret rzeczywi�cie p�aci�. Od kilku godzin nikogo ju� nie poznawa�. Cia�em jego na �o�u wstrz�sa�y kurcze i plu� krwi�. Nie mia� nawet si�y pochyli� si� nad miednic�, krew �cieka�a mu z ust na grube, z�o�one w kilkoro prze�cierad�o, kt�re s�uga zmienia� od czasu do czasu. Komnata by�a przepe�niona. Przy �o�u chorego zmieniali si� przyjaciele i s�udzy. W k�cie szepta�a zwarta grupka kilku krewniak�w i, w�sz�c patrochy, wycenia�a meble. Nogaret dostrzega� tylko niewyra�ne widma, kt�re porusza�y si� bardzo daleko, bez sensu i bez celu. Widzia� za to inne osobisto�ci, kt�re na� naciera�y. Gdy przyby� z parafii proboszcz, aby mu udzieli� ostatnich sakrament�w, zamiast wyspowiada� si� charcza� i be�kota�. - Precz, precz! - zawy� pe�nym przera�enia g�osem, gdy ksi�dz namaszcza� go �wi�tymi olejami. Medycy rzucili si� ku niemu. Nogaret gwa�townie skr�ca� si� na pos�aniu. Bia�ka mia� wywr�cone, odpycha� cienie... Ogarn�a go trwoga agonii. Jak niepotrzebna ju� butelka, odwr�cona dnem do g�ry, wypr�nia�a si� gwa�townie jego pami��, co nie mia�a mu ju� wi�cej s�u�y�, i nasuwa�a obrazy wszystkich agonii, kt�rym asystowa�, wszystkich zgon�w z jego rozkazu. Zmarli podczas przes�uchiwania, zmarli w wi�zieniu, zmarli w p�omieniach, zmarli na kole, zmarli na powrozach szubienic t�oczyli si� w nim samym, by umrze� po raz drugi. Z r�kami przy gardle stara� si� odsun�� roz�arzone �elaza, kt�rymi w jego oczach przypalano tyle nagich piersi. Drgawki wstrz�sa�y jego nogami. - Kleszcze! Zabierzcie je, na lito��! - zawo�a�. Zapach krwi, kt�r� wymiotowa�, wydawa� mu si� zapachem krwi jego ofiar. W ostatniej godzinie Nogaret nareszcie poczu� si� w sk�rze innych i to by�o jego kar�. - Nic nie zrobi�em we w�asnym imieniu! Tylko kr�l... s�u�y�em kr�lowi... Jurysta wszczyna� ostatni proces przed trybuna�em �mierci. Obecni nie tyle wzruszeni, ile zaciekawieni, bardziej z niesmakiem ni� ze wsp�czuciem spogl�dali, jak opuszcza �wiat jeden z prawdziwych w�adc�w kr�lestwa. Pod wiecz�r komnata opustosza�a. Pozostali przy chorym tylko balwierz i zakonnik z klasztoru �wi�tego Dominika. W przedpokoju s�udzy u�o�yli si� na nagiej pod�odze z p�aszczem pod g�ow�. Gdy z polecenia kr�la przyby� w nocy Bouville, wymin�� ich i zapyta� balwierza. - Nic nie podzia�a�o - odpowiedzia� ten cicho. - Wymiotuje mniej, ale wci�� bredzi. Musimy ju� tylko czeka�, a� go B�g zabierze. Nogaret, osamotniony, cicho rz 꿹 c, widzia� zmar�ych templariuszy, oczekuj�cych go w g��bi ciemno�ci. Z krzy�ami naszytymi na ramieniu stali szpalerem wzd�u� pustej drogi nad przepa�ci�, o�wietlonej odblaskiem ich stos�w. - Aymon de Barbonne... Jan de Furnes... Piotr Suffet... Brintinhiac... Ponsard de Gizy... Zmarli pos�ugiwali si� jego w�asnym g�osem, kt�rego ju� nie poznawa�, aby on ich m�g� rozpozna�. - Tak, Sire... wyjad� jutro... Bouville, stary s�uga Korony, ze �ci�ni�tym sercem dos�ysza� ten szept i przyrzek� sobie powt�rzy� go kr�lowi. Nagle Nogaret podni�s� si� i z wyci�gni�t� szyj�, z wysuni�tym w prz�d podbr�dkiem, ra��c go przera�eniem, krzykn�� do niego: - Syn Katara! Bouville spojrza� na dominikanina i obaj uczynili znak krzy�a. - Syn Katara! - powt�rzy� Nogaret. Opad� na poduszki. Oto przez rozleg�y, tragiczny, pe�en g�r i dolin krajobraz, kt�ry tkwi� w nim samym i wi�d� go na S�d Ostateczny, Nogaret wyrusza� na swoj� wielk� wypraw�. Pewnego wrze�niowego dnia, pod ol�niewaj�cym s�o�cem Italii, jecha� konno na czele sze�ciuset je�d�c�w i tysi�ca piechur�w w stron� ska�y Anagni. Towarzyszy� mu Sciarra Colonna, �miertelny wr�g papie�a Bonifacego VIII, rycerz, kt�ry wola� wios�owa� trzy lata na barbarzy�skiej galerze, ni� ryzykowa� wydanie siebie w r�ce papiestwa. W wyprawie bra� udzia� r�wnie� Thierry d'Hirson. Ma�e miasteczko Anagni dobrowolnie otworzy�o bramy. Napastnicy przeszli przez katedr�, wtargn�li do pa�acu Gaetanich i do apartament�w papieskich. Tam s�dziwy, osiemdziesi�cioo�mioletni papie� w tiarze na g�owie, z krzy�em w r�ku, sam w olbrzymiej, opustosza�ej sali, ujrza�, jak wkracza zbrojna horda. Wezwany do abdykacji, odpowiedzia�: "Oto moja szyja, oto moja g�owa; umr�, lecz umr� papie�em". Sciarra Colonna spoliczkowa� go �elazn�, rycersk� r�kawic�. A Bonifacy rzuci� Nogaretowi: "Syn Katara! Syn Katara!" - Nie pozwoli�em go zabi� - j�kn�� Nogaret. Jeszcze si� broni�, lecz wkr�tce zacz�� szlocha�, jak szlocha� zrzucony z tronu Bonifacy. Zn�w by� w cudzej sk�rze... Zamach i obelga wytr�ci�y z r�wnowagi umys� starego papie�a. Gdy wieziono go do Rzymu, Bonifacy p�aka� jak dziecko: Nast�pnie popad� w szale�stwo, zniewa�a� ka�dego, kto si� do� zbli�y�, i czo�ga� na czworakach po komnacie, w kt�rej go zamkni�to. W miesi�c p�niej umar�, odpychaj�c w ataku furii ostatnie sakramenty... Pochylony nad Nogaretem dominikanin, - kre�l�c bez ustanku znak krzy�a, nie m�g� poj��, dlaczego dawny ekskomunikowany uparcie odmawia ostatniego namaszczenia, kt�rego mu udzielono przed kilku godzinami. Bouville odszed�. Balwierz, wiedz�c, �e jest niepotrzebny a� do chwili, gdy trzeba b�dzie przyst�pi� do pogrzebowej toalety, kiwaj�c si� drzema� na krze�le. Dominikanin od czasu do czasu odk�ada� r�aniec i przycina� knoty �wiec. Oko�o czwartej rano wargi Nogareta poruszy�y si� nieznacznie. - Papie�u Klemensie... rycerzu Wilhelmie... kr�lu Filipie... Jego wielkie, ciemne i p�askie palce drapa�y prze�cierad�o. - P�on�... - powiedzia� jeszcze. Potem okna poszarza�y w nie�mia�ym blasku �witu, a po drugiej stronie Sekwany odezwa� si� w�t�y g�os sygnaturki. W przedpokoju poruszyli si� s�udzy. Jeden z nich wszed�, pow��cz�c nogami przeszed� przez pok�j i otworzy� okno. Pary� pachnia� wiosn� i li��mi. W niewyra�nym rozgwarze budzi�o si� miasto. Nogaret le�a� martwy, a stru�ka krwi zasycha�a mu pod nosem. Brat od �wi�tego Dominika rzek�: - B�g go zabra�. III �wiadectwo dokument�w W godzin� po zgonie Nogareta przyby� wraz z sekretarzem kr�la Maillardem, pan Alain de Pareilles i zabra� wszystkie dokumenty, akta i teczki, jakie znajdowa�y si� w mieszkaniu stra�nika piecz�ci. Nast�pnie kr�l osobi�cie z�o�y� ostatni� wizyt� swemu ministrowi. Kr�tk� chwil� sta� przed cia�em. Jego blade oczy wpatrywa�y si� w zmar�ego bez zmru�enia powiek, jakby zwyczajnie pyta�: "Wasza rada, Nogaret?", i zdawa�o si�, �e rozczarowuje go brak odpowiedzi. Tego ranka Filip Pi�kny zaniecha� codziennej przechadzki przez ulice i rynki. Wr�ci� prosto do pa�acu i z pomoc� Maillarda zacz�� przegl�da� zabrane u Nogareta i z�o�one w jego komnacie akta. Wkr�tce zjawi� si� u kr�la Enguerrand de Marigny. Monarcha i koadiutor spojrzeli na siebie i sekretarz wyszed�. - Papie� po miesi�cu... - rzek� kr�l. - A w miesi�c po nim Nogaret... W wyrazie jego twarzy, gdy wypowiada� te s�owa, by�a trwoga, niemal rozpacz. Marigny usiad� na wskazanym mu przez monarch� krze�le. Chwil� milcza�, nast�pnie rzek�: - Zapewne, to szczeg�lny zbieg okoliczno�ci, Sire. Podobne rzeczy niew�tpliwie zdarzaj� si� codziennie, lecz nie czyni� na nas wra�enia, bo nic o nich nie wiemy. - Posuwamy si� w latach, Enguerrand. To ju� dostateczne przekle�stwo. Mia� czterdzie�ci sze�� lat, Marigny czterdzie�ci dziewi��. W owej epoce rzadko kto osi�ga� pi��dziesi�tk�. - Trzeba to wszystko posortowa� - podj�� kr�l, wskazuj�c teczki. Wzi�li si� do pracy. Cz�� akt mia�a zosta� z�o�ona w kr�lewskim Archiwum, w samym pa�acu. Inne, dotycz�ce spraw bie��cych, mia� zachowa� Marigny lub te� przekaza� je swoim legistom, pozosta�e wreszcie miano przezornie spali�. Kr�l pochyli� si� nad stert� papier�w. Przed oczami przesuwa�o mu si� ca�e jego panowanie; dwadzie�cia dziewi�� lat, w czasie kt�rych rz�dzi� losem milion�w ludzi i narzuca� swoje wp�ywy ca�ej Europie. Nagle ten szereg wydarze�, zagadnie�, konflikt�w, decyzji, wyda� mu si� obcy, nie zwi�zany z jego w�asnym �yciem, z w�asnym losem. W innym �wietle zarysowa�y si� praca jego dni i troska jego nocy. Niespodzianie bowiem ujawni�o si� przed nim to, co my�leli i pisali o nim inni. Ujrza� siebie jak gdyby z zewn�trz. Nogaret zachowa� pisma pos��w, protoko�y z przes�ucha�, sprawozdania policji. Te wszystkie linijki kre�li�y wizerunek kr�la, w kt�rym nie poznawa� samego siebie; portret istoty dalekiej, surowej, obcej ludzkim troskom, niedost�pnej uczuciom, abstrakcyjnej postaci wcielaj�cej w�adz� ponad bli�nimi i z dala od nich. Pe�en zdumienia przeczyta� dwa zdania Bernarda de Saisset, biskupa, kt�ry tkwi� u �r�d�a jego wielkiego sporu z Bonifacym VIII: "Pr�no jest najpi�kniejszym cz�owiekiem na �wiecie umie tylko bez s�owa patrze� na ludzi. To nie cz�owiek ani bestia, to pos�g." Przeczyta� tak�e s�owa innego �wiadka swych rz�d�w: "Nic go nie ugnie, to kr�l z �elaza". - Kr�l z �elaza - wyszepta� Filip Pi�kny. - Czy tak dobrze umia�em ukry� swoje s�abostki? Jak�e ma�o nas znaj� inni ludzie i jak nies�usznie mnie kiedy� os�dz�! Napotkane imi� przypomnia�o mu niezwyk�e poselstwo, kt�re przyj�� na pocz�tku swego panowania. Rabban Kaunas, nestoria�ski biskup chi�ski, przyby� zaproponowa� mu w imieniu wielkiego chana Persji, potomka D�yngis-chana, zawarcie paktu i wojn� przeciw Turkom, oddaj�c pod jego rozkazy stutysi�czn� armi�. Filip Pi�kny mia� wtedy dwadzie�cia lat. Jak�e� upoi�a m�odzie�ca perspektywa wyprawy krzy�owej, w kt�rej mia�yby uczestniczy� Europa i Azja! Zaprawd� przedsi�wzi�cie godne Aleksandra! Jednak�e tego samego dnia wybra� inn� drog�. Nigdy wi�cej wypraw krzy�owych, nigdy wi�cej wojennych awantur. Postanowi� skoncentrowa� swe wysi�ki na Francji i utrzymaniu pokoju. Czy post�pi� s�usznie? Jak pop�yn�oby jego �ycie, jakie stworzy�by cesarstwo, gdyby zgodzi� si� na pakt z chanem Persji? Przez chwil� marzy� o triumfalnym odzyskaniu ziem chrze�cija�skich, co zapewni�oby mu s�aw� przysz�ych wiek�w... ale Ludwik VII, ale Ludwik �wi�ty snuli podobne marzenia, kt�re przeistoczy�y si� w kl�sk�. Powr�ci� do rzeczywisto�ci, podni�s� nowy plik pergamin�w. Przeczyta� na teczce dat�: 1305. By� to rok �mierci jego ma��onki, kr�lowej Joanny, kt�ra kr�lestwu wnios�a w posagu Nawarr�, a jemu jedyn� mi�o��, jakiej zazna�. Nigdy nie po��da� innej kobiety. Od dziewi�ciu lat, odk�d umar�a, nawet na �adn� nie spojrza�. Ledwie zrzuci� �a�ob�, a ju� musia� stawi� czo�o rozruchom. Pary�, buntuj�c si� przeciw jego zarz�dzeniom, zmusi� go do schronienia si� w Temple. W rok p�niej kaza� pojma� tych�e templariuszy, kt�rzy mu udzielili azylu i opieki... Nogaret zachowa� notatki dotycz�ce procesu. A teraz? Oblicze Nogareta, po tylu innych, znikn�� mia�o z tego �wiata. Pozosta� po nim tylko ten stos pism, �wiadectwo jego pracy. "Ile� spoczywa tu spraw skazanych na zapomnienie - my�la� kr�l. - Tyle proces�w, tortur, zmar�ych..." Wpatrzony w dokumenty rozwa�a�: "Dlaczego? - pyta� jeszcze. W jakim celu? Gdzie s� moje zwyci�stwa? Rz�dy to praca, kt�ra nie zna ko�ca. Pozosta�o mi mo�e tylko kilka tygodni �ycia. I c� takiego zrobi�em, co na pewno mnie przetrwa...?" Odczu� wielk� krucho�� czyn�w, jak ka�dy cz�owiek osaczony my�l� o w�asnej �mierci. Marigny, podpieraj�c pi�ci� szeroki podbr�dek, siedzia� bez ruchu, zaniepokojony powag� kr�la. Koadiutor ze wzgl�dn� �atwo�ci� wywi�zywa� si� ze swych obowi�zk�w i zada�, lecz nigdy nie m�g� poj�� milczenia monarchy. - Kazali�my papie�owi Bonifacemu kanonizowa� mego dziadka, kr�la Ludwika - rzek� Filip Pi�kny - lecz czy� naprawd� by� on �wi�ty? - Kanonizacja by�a korzystna dla kr�lestwa, Sire - odpar� Marigny. - Rodzina kr�lewska jest bardziej szanowana, gdy liczy w�r�d swych przodk�w �wi�tego. - Czy nale�a�o jednak p�niej zastosowa� przemoc wobec Bonifacego? - Chcia� was wykl��, Sire, poniewa� w podleg�ych wam pa�stwach nie prowadzili�cie polityki, jakiej pragn��. Nie uchybili�cie obowi�zkom kr�la. Trwali�cie na stanowisku powierzonym wam przez Boga i g�osili�cie, �e nikomu pr�cz Boga nie zawdzi�czacie kr�lestwa. Filip Pi�kny wskaza� na d�ugi pergamin. - A �ydzi? Czy nie za wielu spalili�my? To istoty ludzkie, cierpi�ce i �miertelne jak i my. B�g tego nie nakazywa�. - Szli�cie, Mi�o�ciwy Panie, za przyk�adem Ludwika �wi�tego, a kr�lestwo potrzebowa�o ich bogactw. Kr�lestwo, kr�lestwo, wci�� kr�lestwo. "Trzeba by�o ze wzgl�du na kr�lestwo... Musieli�my ze wzgl�du na kr�lestwo..." - Ludwik �wi�ty kocha� wiar� i wszechmoc Boga. A c� ja kocha�em? - rzek� cicho Filip Pi�kny. - Sprawiedliwo��, Sire, niezb�dn� powszechnemu dobru, sprawiedliwo��, kt�ra godzi we wszystkich, co nie przestrzegaj� ustalonego trybu post�powania. - W czasie mego panowania wielu by�o takich, co nie przestrzegali ustalonego trybu post�powania, a b�dzie ich jeszcze wielu, o ile podobne b�d� nast�pne wieki. Podnosi� akta Nogareta i jedne po drugich odk�ada� na st�. - W�adza jest gorzka - rzek�. - Ka�da rzecz wielka jest zaprawiona ��ci�, Sire, zazna� tego i Chrystus Nasz Pan - odpowiedzia� Marigny. - Wasze panowanie by�o wielkie. Wspomnijcie, �e przy��czyli�cie do korony Chartres, Beaugency, Szampani�, Bigorre, Angouleme, Marchi�, Douai, Montpellier, Franche- Comte, Lyon i cz�� Gujenny. Tak jak sobie tego �yczy� wasz ojciec, Mi�o�ciwy Pan Filip III, ufortyfikowali�cie miasta, aby nie by�y zdane na czyj�� �ask� i nie�ask� od zewn�trz i od wewn�trz... Ustanowili�cie prawa, wzoruj�c si� na prawach staro�ytnego Rzymu. Zaopatrzyli�cie Parlament w przepisy, aby ferowa� sprawiedliwsze wyroki. Nadali�cie wielu z waszych poddanych prawa mieszczan kr�lewskich. Wyzwolili�cie niewolnych w wielu okr�gach podleg�ych bajlifom i seneszalom. Nie, Sire, nies�usznie obawiacie si� pope�nionych b��d�w. Z kr�lestwa rozbitego na dzielnice stworzyli�cie kraj, w kt�rym zaczyna bi� jedno serce. Filip Pi�kny wsta�. Upewni�o go niezachwiane przekonanie jego koadiutora, opar� si� na nim, by przezwyci�y� s�abo��, kt�ra nie le�a�a w jego charakterze. - Mo�e macie s�uszno��, Enguerrand. Lecz je�li zadowala was przesz�o��, co powiecie o tera�niejszo�ci? Wczoraj na ulicy Saint-Merri �ucznicy musieli poskramia� ludzi. Przeczytajcie, co pisz� bajlifowie z Szampanii, Lyonu i Orleanu. Wsz�dzie krzyk, wsz�dzie skargi na zwy�k� cen zbo�a i n�dzne p�ace. A ci, co krzycz�, Enguerrand, nie mog� zrozumie�, �e to, czego domagaj� si� i co chcia�bym im da�, zale�y od czasu, a nie od mojej woli. Zapomn� o moich osi�gni�ciach, a b�d� pami�ta� tylko o moich podatkach. Zarzuc� mi w przysz�o�ci, �e nie �ywi�em mych poddanych... Marigny s�ucha�; by� teraz jeszcze bardziej zaniepokojony s�owami kr�la ni� jego milczeniem. Nigdy jeszcze nie s�ysza�, aby przyznawa� si� do takich w�tpliwo�ci i okazywa� tak wielkie zniech�cenie. - Sire - rzek� - musimy rozstrzygn�� kilka spraw. Filip Pi�kny chwil� jeszcze patrzy� na rozrzucone na stole dokumenty z okresu jego rz�d�w. P�niej wyprostowa� si�, jakby sobie samemu wydawa� rozkaz. - Tak, Enguerrand - rzek� - trzeba. Cech� ludzi silnych nie jest to, �e nie znaj� waha� i w�tpliwo�ci le��cych na dnie natury ludzkiej, lecz to, �e je szybciej przezwyci�aj�. IV Lato kr�la Po �mierci Nogareta Filip Pi�kny jakby oddali� si� do jakiego� kraju, gdzie nikt go nie m�g� dosi�gn��. Wiosna rozgrzewa�a ziemi� i domy; Pary� �y� w s�o�cu; lecz kr�l by� jakby skazany na wewn�trzn� zim�. My�li jego nie opuszcza�o proroctwo wielkiego mistrza. Cz�sto wyje�d�a� do jednej ze swych wiejskich rezydencji, gdzie wy�ywa� si� w d�ugich �owach; by�a to jego jedyna na poz�r rozrywka. Zaraz jednak wzywa�y go do Pary�a alarmuj�ce sprawozdania. Sytuacja �ywno�ciowa kr�lestwa by�a zdecydowanie z�a. Ceny �ywno�ci wzrasta�y. Bogate prowincje nie chcia�y wysy�a� nadwy�ek do prowincji ubo�szych; ludzie cz�sto szemrali: "Za du�o sier�ant�w, za ma�o pszenicy". Odmawiali p�acenia podatk�w. Buntowali si� przeciw prewotom i poborcom skarbowym. Korzystaj�c z kryzysu od�y�y ligi baron�w w Burgundii i Szampanii i ��da�y przywr�cenia dawnych praw feudalnych. Robert d'Artois podsyca� niepokoje na ziemiach hrabiny Mahaut, wykorzystuj�c og�lne niezadowolenie i skandal, wywo�any na dworze kr�lewskim przez ksi�niczki. - Z�a wiosna dla kr�lestwa - powiedzia� pewnego dnia Filip Pi�kny w obecno�ci Dostojnego Pana de Valois. - Mamy obecnie czternasty rok stulecia, m�j bracie - odpar� Valois - a taki rok los zawsze pi�tnuje nieszcz�ciem. Przypomnia� tymi s�owami wzbudzaj�ce niepok�j mniemanie, dotycz�ce lat czternastych w kolejnych wiekach: 714 r. - najazd hiszpa�skich muzu�man�w; 814 r. - �mier� Karola Wielkiego i podzia� jego cesarstwa; 914 r. - najazd Madziar�w i zarazem kl�ska g�odowa; 1114 r. - utrata Bretanii; 1214 r. - koalicja Ottona IV pokonana w ostatniej chwili pod Bouvines... zwyci�stwo na kraw�dzi katastrofy. Jedynie rok 1014 nie odezwa� si� tragicznym echem. Filip Pi�kny spojrza� na brata, jakby go nie widz�c. Opu�ci� r�k� na kark charta Lombarda, g�aszcz�c go pod w�os. - Tym razem, m�j bracie, nieszcz�cie jest wynikiem dzia�alno�ci waszego pod�ego otoczenia - podj�� Karol de Valois. - Marigny nie zna miary. Wykorzystuje wasze zaufanie i wci�ga was na drog�, kt�ra jemu dogadza, ale nas gubi. Gdyby�cie pos�uchali mojej rady w sprawie Flandrii... Filip Pi�kny wzruszy� ramionami, jakby tym gestem chcia� powiedzie�: "Nic nie mog� na to poradzi�". Co jaki� czas wybucha�y na nowo konflikty z Flandri�. Bogata, nieposkromiona Brugia zach�ca�a miasta do bunt�w. Hrabia Flandrii, korzystaj�c z nie sprecyzowanego statutu prawnego, nie stosowa� si� do obowi�zuj�cych og�lnie praw. Flandria zawiera�a i zrywa�a traktaty. Po uk�adach wybucha�y bunty. Sprawa flamandzka j�trzy�a si� jak nieuleczalna rana na ciele kr�lestwa. C� pozosta�o po zwyci�stwie pod Mons-en-Pevele? Raz jeszcze nale�a�o nat�y� si�y. Wystawienie armii wymaga�o jednak funduszy. Je�li wojska mia�yby wyruszy� na wypraw�, obci��enie skarbu przekroczy�oby niew�tpliwie sumy wydatkowane w roku 1299, kt�re zapisa�y si� w pami�ci jako najwy�sze w historii kr�lestwa: 1 642 649 liwr�w rozchodu da�o w wyniku 70 000 liwr�w deficytu. Ot� od kilku ju� lat dochody kszta�towa�y si� w granicach 500 000 liwr�w. Jak pokry� r�nic�? Wbrew zdaniu Karola de Valois Marigny zwo�a� do Pary�a na dzie� 1 sierpnia 1314 roku zgromadzenie ludowe. Ju� kilkakrotnie ucieka� si� do tego rodzaju konsultacji, lecz czyni� to przede wszystkim z okazji zatarg�w z papiestwem. Mieszcza�stwo zdoby�o prawo g�osu w�a�nie wtedy, gdy pomaga�o kr�lowi uniezale�ni� si� od Stolicy Apostolskiej. Teraz ��dano aprobaty trzeciego stanu w sprawach finansowych. Marigny nadzwyczaj starannie przygotowa� to zebranie. Wysy�a� do miast pos�a�c�w i sekretarzy. Nie sk�pi� spotka�, propozycji i obietnic. Przedstawiciele ludu zebrali si� w Galerii Kramarzy, gdzie na ten dzie� zamkni�to stoiska. Wzniesiono wielk� estrad�, na kt�rej zasiedli kr�l, cz�onkowie jego Rady, jak r�wnie� parowie i pierwsi baronowie kr�lestwa. Marigny zabra� g�os, stoj�c nie opodal swego wizerunku w marmurze. M�wi� tonem jeszcze bardziej stanowczym ni� zazwyczaj, jeszcze bardziej pewny, �e wyra�a s�uszn� racj� kr�lestwa. By� skromnie odziany; mia� postaw� i gesty rasowego oratora. Cho� jego przem�wienie by�o formalnie skierowane do kr�la, wyg�asza� je zwr�cony w stron� t�umu, kt�ry z tego powodu czu� si� poniek�d monarch�. W olbrzymiej nawie o dw�ch sklepieniach s�ucha�o go kilkuset ludzi przyby�ych z ca�ej Francji. Marigny wyja�ni�, �e nie nale�y si� dziwi�, je�li �ywno�ci jest mniej, a zatem jest dro�sza. Pok�j, kt�ry zachowuje kr�l Filip, sprzyja zwi�kszaniu si� liczby poddanych. "Spo�ywamy tyle� samo zbo�a, a coraz wi�cej nas uczestniczy w jego podziale." Nale�y zatem wi�cej sia�, a praca na roli wymaga spokoju w pa�stwie, trzeba podporz�dkowa� si� zarz�dzeniom, ka�da prowincja powinna przyczyni� si� do og�lnego dobrobytu. Kto za� jest wrogiem pokoju? Flandria. Kto odmawia wsp�pracy na rzecz og�u? Flandria. Kto woli zachowa� swoje zbo�e i swoje sukna a sprzedawa� je za granic�, zamiast kierowa� je na wewn�trzny rynek kr�lestwa, gdzie sro�y si� niedostatek? Flandria. Odmawiaj�c uiszczania podatk�w i op�at, wynikaj�cych z przepis�w celnych, miasta flamandzkie powa�nie zwi�kszaj� obci��enie pozosta�ych poddanych kr�la. Flandria winna ust�pi�, nale�a�oby j� do tego zmusi� si��. Lecz na to niezb�dne s� subsydia. Wszystkie miasta, reprezentowane tu przez swych mieszczan, powinny wi�c, we w�asnym interesie, zgodzi� si� na uchwalenie nadzwyczajnego podatku. - Tak - zako�czy� Marigny - wyst�pi� na widowni� ci, co udziel� swej pomocy przeciw Flamandom. Podnios�a si� wrzawa. Uciszy� j� wkr�tce g�os Etienne'a Barbette. Barbette, �awnik i mincarz paryski, przewodnicz�cy gildii kupc�w, kt�ry bardzo wzbogaci� si� na handlu p��tnem i ko�mi, by� sprzymierze�cem Marigny'ego. Jego wyst�pienie by�o przygotowane z g�ry. Barbette przyrzek� ��dan� pomoc w imieniu pierwszego miasta kr�lestwa. Poci�gn�� on za sob� zebranych i deputowani czterdziestu trzech "zacnych miast" jednog�o�nie wydali okrzyki na cze�� kr�la, Marigny'ego i Barbette'a. Chocia� uchwa�y zgromadzenia by�y zwyci�stwem, wynik finansowy okaza� si� raczej w�tpliwy. Armi� wystawiono, zanim wp�yn�a subwencja. Kr�l i jego koadiutor zamierzali nie tyle prowadzi� prawdziw� wojn�, ile raczej zorganizowa� w kr�tkim czasie pot�n� demonstracj�. Wyprawa by�a wspania�� parad� wojskow�. Zaledwie oddzia�y wyruszy�y w poch�d, Marigny powiadomi� przeciwnika, i� got�w jest do uk�ad�w, i po�pieszy� zawrze� przymierze w pierwszych dniach sierpnia w Marquette. Gdy armia odst�pi�a, Ludwik de Nevers, syn Roberta de Bethune, hrabia Flandrii, natychmiast wypowiedzia� pszymierze. Marigny poni�s� pora�k�. Valois, rad z ka�dej kl�ski kr�lestwa, je�li ta przynosi�a szkod� Marigny'emu, oskar�a� go publicznie, i� da� si� przekupi� Flamandom. Rachunki za wypraw� nale�a�o zap�aci�, za� urz�dnicy kr�lewscy z wielkim trudem i ku �ywemu niezadowoleniu prowincji �ci�gali wyj�tkowy podatek, uchwalony na rzecz wyprawy zako�czonej ju� niepowodzeniem. W skarbcu fundusze topnia�y, Marigny musia� szuka� innych �rodk�w zaradczych. �yd�w obrabowano dwukrotnie, ponowne ich strzy�enie przysporzy�oby ma�o we�ny. Templariusze ju� nie istnieli, a z�oto ich rozp�yn�o si� od dawna. Pozostali Lombardowie. Ju� w roku 1311 zosta� wydany dekret w sprawie wydalenia Lombard�w, jednak bez rzeczywistego zamiaru podporz�dkowania ich temu zarz�dzeniu; wydano dekret tylko po to, aby zmusi� ich do wykupienia, za s�on� cen�, prawa pobytu. Tym razem nie chodzi�o o haracz. Marigny planowa� zaj�cie wszystkich ich d�br i wygnanie ich z Francji. Handel, kt�ry wbrew kr�lewskim zakazom prowadzili nadal z Flandri�, oraz pomoc finansowa, jakiej u�yczali ligom mo�now�adc�w, usprawiedliwia�y przygotowywane zarz�dzenie. Jednak�e k�s by� trudny do prze�kni�cia. W�oscy bankierzy i po�rednicy handlowi zdo�ali si� zorganizowa� w �ci�le ze sob� powi�zane "kompanie", na czele kt�rych sta� obieralny "kapitan generalny". Oni to kontrolowali handel z zagranic� i rz�dzili kredytem. W ich r�ku znajdowa�y si�: transport, prywatna poczta, a nawet pob�r niekt�rych podatk�w. Oni to udzielali po�yczek baronom, miastom i kr�lom. Nawet sk�adali ofiary, o ile zachodzi�a potrzeba. Marigny sp�dzi� przeto kilka tygodni nad ostatecznym opracowaniem swego projektu. By� uparty, a nagli�a go pal�ca potrzeba. Zabrak�o jednak�e Nogareta. Z drugiej strony paryscy Lombardowie, ludzie dobrze poinformowani i nauczeni do�wiadczeniem, drogo p�acili za tajemnice rz�du. Tolomei, ze swym jednym otwartym okiem, czuwa�. V Pieni�dz i w�adza Pewnego wieczoru w po�owie pa�dziernika oko�o trzydziestu ludzi obradowa�o, przy drzwiach zamkni�tych, u messer Spinella Tolomei. Najm�odszy, Guccio Baglioni, siostrzeniec firmy, mia� lat osiemna�cie. Najstarszy, Boccanegra, kapitan generalny kompanii lombardzkich, liczy� lat siedemdziesi�t pi��. Cho� r�nili si� wiekiem i obliczem, ��czy�o tych ludzi szczeg�lne podobie�stwo w postawie, ruchliwo�ci rys�w i gest�w, sposobu noszenia stroju. W �wietle grubych �wiec, osadzonych w kutych kandelabrach, ludzie ci o smag�ej cerze tworzyli rodzin�, m�wi�c� wsp�lnym j�zykiem. Stanowili r�wnie� wojuj�cy szczep, kt�rego pot�ga dor�wmywa�a wielkim ligom feuda��w i zgromadzeniom mieszczan. By�y tu rodziny Peruzzich, Albizzich, Guardich, Bardico ze swoj� praw� r�k� podr�nikiem Boccacciem, Puccich, Casinellich, jak stary Boccanegra - wszyscy rodem z Florencji. Byli tu Salimbene, Buonsignori, Allerani i Zaccaria z Genui; byli Scotti z Piacenzy; ko�o Tolomeia zgromadzi� si� klan Siene�czyk�w. Ludzi tych dzieli�y: wsp�zawodnictwo w przepychu, konkurencja handlowa, a niekiedy nawet trwa�a nienawi�� ze wzgl�d�w rodzinnych lub z powodu spraw mi�osnych. Ale niebezpiecze�stwo jednoczy�o ich jak braci. Tolomei spokojnie opisa� sytuacj�, nie kryj�c jej powagi. Nikogo to zreszt� specjalnie nie zaskoczy�o. W�r�d tych bankier�w ma�o by�o ludzi nieprzezornych i wi�kszo�� ju� cz�� swego mienia zabezpieczy�a poza granicami Francji. Istnia�y jednak rzeczy, kt�rych nie mo�na by�o wywie��, i ka�dy my�la� z trwog� lub gniewem, lub rozpacz� o tym, co przyjdzie mu opu�ci�: a wi�c pi�kne mieszkanie, dobra ziemskie, towary na sk�adzie, zdobyte stanowisko, klientel�, przyzwyczajenia, przyjaci�, �adn� kochank�, nie�lubnego syna... - By� mo�e - rzek� wtedy Tolomei - posiadam spos�b, aby Marigny'ego okie�zna�, a mo�e nawet i obali�. - Wi�c nie wahaj si�, ammazzalo! * (* zabij go!) rzek� Buonsignori, szef najwi�kszej kompanii genue�skiej. - Jaki� to spos�b? - zapyta� przedstawiciel Scottich. Tolomei potrz�sn�� g�ow�. - Jeszcze nie mog� tego powiedzie�. - Zapewne d�ugi? - wykrzykn�� Zaccaria. - I c� z tego? Czy to kiedykolwiek kr�powa�o tego rodzaju ludzi? Przeciwnie. Jak nas wyp�dz�, mie� b�d� dobr� okazj�, �eby zapomnie�, ile s� nam d�u�ni... Zaccaria by� rozgoryczony. Sta� na czele ma�ej kompanii i zazdro�ci� Spinellowi Tolomei jego klienteli mo�nych pan�w. Tolomei zwr�ci� si� ku niemu i odpar� z g��bokim przekonaniem: - O wiele wi�cej ni� d�ugi, Zaccaria! Mam zatrut� bro�, ale nie chc�, by zw�chali trucizn�. Po to jednak, bym jej u�y�, potrzebni mi jeste�cie wy wszyscy, moi przyjaciele. Prowadz�c uk�ady z koadiutorem musz� si�e przeciwstawi� sile. Jedn� r�k� gro��, drug� podsuwam ofert�... �eby Marigny m�g� wybra� albo porozumienie, albo walk�. Rozwin�� sw� my�l. Zamiar obrabowania Lombard�w ��czy si� z potrzeb� pokrycia deficytu pa�stwowego. Marigny za wszelk� cen� musi nape�ni� Skarbiec. Lombardowie oka�� si� wi�c dobrymi poddanymi i dobrowolnie zaoferuj� ogromn� po�yczk� na minimalny procent. Je�li Marigny odm�wi, Tolomei dob�dzie bro� z pochwy. - Tolomei, musisz nam wyja�ni� - rzek� starszy Bardi - co to za bro�, o kt�rej tyle m�wisz? Po chwili wahania Tolomei rzek�: - Je�li tak wam na tym zale�y, mog� j� ujawni� naszemu capitano, ale tylko jemu. Przebieg� szmer, naradzili si� spojrzeniem. - Si... d'accordo, facciano cosi... * (* Tak... zgoda, tak post�pimy...) - rozleg�y si� s�owa. Tolomei zaci�gn�� Boccanegr� w k�t komnaty. Pozostali �ledzili z uwag� twarz starego Florenty�czyka o cienkim nosie, zaci�ni�tych wargach i przygaszonych oczach. Pochwycili tylko s�owa: fratello i arcivescovo... * (* brat... arcybiskup...) - Dwa tysi�ce liwr�w dobrze umieszczonych, prawda? - wyszepta� wreszcie Tolomei. - Wiedzia�em, �e kiedy� mi si� przydadz�. Z g��bi gard�a starego Boccanegry doby� si� �mieszek. Nast�pnie zaj�� swe miejsce i rzek� po prostu, wskazuj�c palcem Tolomeia: - Abbiate fiducia *. (* Zaufajcie.) W�wczas Tolomei z tabliczk� i rylcem w d�oniach zwraca� si� do ka�dego pytaj�c o wysoko�� subwencji, kt�r� m�g� zadeklarowa�. Boccanegra pierwszy wymieni� ogromn� sum�: dziesi�� tysi�cy i trzyna�cie liwr�w. - Po co trzyna�cie liwr�w? - zapytano go. - Per portar loro scarogna *. (* By przynios�y im zgub�.) - Peruzzi, ile mo�esz da�? - spyta� Tolomei. Peruzzi rachowa�. - Powiem ci... za chwil� - odpowiedzia�. - A ty, Salimbene? Genue�czycy otaczaj�cy Salimbene'a i Buonsignora mieli min� ludzi, kt�rym wyrywa si� kawa� cia�a. Znani byli jako najbardziej szczwani w interesach. M�wiono o nich: "Wystarczy, �eby Genue�czyk spojrza� na tw�j trzos, a ju� jest pusty". Jednak�e wywi�zali si� z zobowi�za�. Niekt�rzy z obecnych, zwierzali si�: - Je�eli Tolomei zdo�a wyci�gn�� nas z tej opresji, pewnego dnia zostanie nast�pc� Boccanegry. Tolomei zbli�y� si� do obu Bardich, kt�rzy szeptem rozmawiali z Boccacciem. - Ile deklarujecie za wasz� kompani�? Starszy z Bardich u�miechn�� si�. - Tyle ile ty, Spinello. Lewe oko Siene�czyka otwar�o si�. - B�dzie to dwa razy wi�cej, ni� my�lisz. - O wiele ci�ej by�oby wszystko straci� - rzek� Bardi, wzruszaj�c ramionami - nieprawda�, Boccaccio? Ten sk�oni� g�ow�, ale wsta� i odci�gn�� na bok Guccia. Dzi�ki wsp�lnej podr�y do Londynu zawarli ze sob� trwa�� przyja��. - Czy tw�j wuj naprawd� ma spos�b, aby ukr�ci� szyj� Enguerrandowi? Guccio z bardzo powa�n� min� odrzek�: - Nigdy nie s�ysza�em, aby m�j wuj przyrzeka� co�, czego nie mo�e dotrzyma�. Gdy obrady zako�czy�y si�, w ko�cio�ach ju� od�piewano Anio� Pa�ski i Pary� spowi�a noc. Trzydziestu bankier�w opu�ci�o dom Tolomeia. Odprowadzali si� od drzwi do drzwi przez dzielnic� Lombard�w o�wietleni pochodniami, kt�re nie�li ich pacho�kowie, tworz�c na ciemnych ulicach osobliw� procesj� zagro�onego mienia, procesj� skruszonych wyznawc�w z�ota. Spinello Tolomei sam na sam z Gucciem w swoim gabinecie oblicza� zadeklarowane sumy, jak liczy si� oddzia�y przed bitw�. Sko�czywszy u�miechn�� si�. Z przymru�onym okiem i r�kami za�o�onymi z ty�u, patrz�c w ogie�, gdzie polana zmienia�y si� w popi�, wyszepta�: - Jeszcze nie zwyci�yli�cie, panie de Marigny. P�niej rzek� do Guccia: - Je�eli si� nam powiedzie, za��damy nowych przywilej�w we Flandrii. Cho� bliski kl�ski, Tolomei ju� rozwa�a�, jakie wyci�gn�� korzy�ci, gdyby jej zdo�a� unikn��. Podszed� do kufra i otworzy� go. - Pokwitowanie podpisane przez arcybiskupa - rzek� bior�c dokument. - Gdyby post�pi� z nami tak jak z templariuszami, wola�bym, aby sier�anci pana Enguerranda nie mogli znale�� tego kwitu. Skoczysz na najlepszego konia, natychmiast pojedziesz do Neauphle i tam schowasz pokwitowanie w naszym kantorze. Zostaniesz tam. Spojrza� wprost w twarz Guccia i dorzuci� z powag�: - Gdyby mnie spotka�o nieszcz�cie... Obaj u�o�yli palce w znak wide� i dotkn�li drzewa. - ...oddasz ten dokument Dostojnemu Panu d'Artois, aby go przekaza� hrabiemu de Valois, kt�ry potrafi z niego zrobi� w�a�ciwy u�ytek. B�d� ostro�ny, bo kantor w Neauphle nie chroni od �ucznik�w... - Wuju, m�j wuju - rzek� �ywo Guccio - mam my�l. Zamiast mieszka� w kantorze, m�g�bym zajecha� do Cressay, gdzie kasztelani s� naszymi d�u�nikami. Niegdy� bardzo im pomog�em i nadal mamy u nich wierzytelno�ci. My�l�, �e c�rka - je�li nie zasz�y �adne zmiany - nie odm�wi mi pomocy. - Dobry pomys� - powiedzia� Tolomei. - Dojrzewasz, m�j ch�opcze! Dobre serce u bankiera zawsze powinno s�u�y� jakiej� sprawie... Tak wi�c zr�b. Poniewa� jednak potrzebujesz tych ludzi, musisz przyby� z podarunkami. Dla kobiet we� ze sob� kilka �okci tkaniny i koronki z Brugii. M�wi�e�, �e s� tam dwaj ch�opcy? I lubi� polowa�? Zabierz wi�c dwa soko�y, kt�re otrzymali�my z Mediolanu. Odwr�ci� si� do kufra. - Oto kilka kwit�w podpisanych przez Dostojnego Pana d'Artois - podj��. - S�dz�, �e ci nie odm�wi pomocy, gdyby zasz�a tego potrzeba. Ale poparcie jego b�dzie pewniejsze, je�eli podasz mu swoj� pro�b� jedn� r�k�, a rachunki drug�... Oto d�ug kr�la Edwarda... Nie wiem, m�j siostrze�cze, czy to ci przysporzy bogactwa, ale w ka�dym razie mo�esz okaza� si� gro�ny... Spieszmy! Teraz nie zwlekaj! Ka� osiod�a� konia i przygotowa� juki. We� ze sob� dla eskorty tylko jednego pacho�ka, �eby nie zwraca� uwagi. Ale ka� mu si� uzbroi�. Wsun�� dokumenty do o�owianej skrzyneczki i poda� j� Gucciowi wraz z workiem z�ota. - Los naszych kompanii jest teraz na p� w twoich, a na p� w moich r�kach - dorzuci�. - Nie zapominaj o tym! Guccio wzruszony u�ciska� wuja. Tym razem nie musia� tworzy� sobie postaci bohatera ani wymy�la� nadzwyczajnej roli; rola sama do� przysz�a. W godzin� p�niej opuszcza� ulic� Lombard�w. W�wczas messer Spinello Tolomei w�o�y� podbity futrem p�aszcz, bo pa�dziernik by� ch�odny, wezwa� s�ug�, kaza� mu wzi�� pochodnie oraz sztylet i uda� si� do pa�acu Marigny'ego. Czeka� d�ug� chwil� najpierw u od�wiernego, potem w wartowni, kt�ra s�u�y�a za poczekalni�. Koadiutor prowadzi� kr�lewski tryb �ycia i w jego domu panowa� ruch do p�nej nocy. Messer Tolomei by� cierpliwy, kilkakrotnie przypomina� o swej obecno�ci, podkre�laj�c, �e musi koniecznie porozmawia� osobi�cie z koadiutorem. - Chod�cie, Messer - rzek� wreszcie jeden z sekretarzy. Tolomei min�� trzy olbrzymie sale i znalaz� si� na wprost Enguerranda de Marigny, kt�ry samotnie w swoim gabinecie ko�czy� je�� wieczerz�, nie przerywaj�c pracy. - C� za niespodziewana wizyta - rzek� ch�odno Marigny. - Jak� macie spraw�? Tolomei odpar� r�wnie ch�odnym tonem: - Spraw� dotycz�c� kr�lestwa, Wasza Dostojno��. Marigny wskaza� mu krzes�o. - Prosz� mi wyja�ni� - rzek�. - Od kilku dni, Dostojny Panie, kr��y pog�oska o pewnym zarz�dzeniu, kt�re omawia si� na kr�lewskiej Radzie, a maj�cym jakoby dotyczy� przywilej�w kompanii lombardzkich. Pog�oska si� szerzy, niepokoi nas i wielce utrudnia handel. Brak do nas zaufania, nabywcy zjawiaj� si� coraz rzadziej, dostawcy ��daj� natychmiastowej zap�aty, a d�u�nicy odraczaj� sp�aty. - To nie s� sprawy kr�lestwa - rzek� Marigny. - To si� oka�e, Wasza Dostojno��, to si� oka�e. Wiele os�b niepokoi si� i tu, i gdzie indziej. M�wi si� o tym nawet poza granicami Francji... Marigny potar� r�k� podbr�dek i policzek. - M�wi si� za du�o. Jeste�cie rozumnym cz�owiekiem, messer Tolomei, i nie powinni�cie wierzy� tym pog�oskom - rzek�, patrz�c spokojnie na jednego z tych ludzi, kt�rych zamierza� zmia�d�y�. - Skoro tak twierdzicie, Dostojny Panie... Ale wojna flamandzka bardzo drogo kosztowa�a i Skarb mo�e potrzebowa� dop�ywu �wie�ego z�ota. Ot� przygotowali�my projekt... - Wasz handel, powtarzam, w niczym mnie nie dotyczy. Tolomei podni�s� r�k�, jakby zamierza� powiedzie�: "Cierpliwo�ci, nie wiecie o wszystkim..." i ci�gn�� dalej: - Chocia� nie zabierali�my g�osu na obradach Zgromadzenia, pragniemy przecie� dopom�c naszemu umi�owanemu kr�lowi. Jeste�my gotowi udzieli� znacznej po�yczki, nieograniczonej w czasie i minimalnie oprocentowanej. Z�o�y�yby si� na ni� wszystkie kompanie lombardzkie. Przyszed�em tu, aby was o tym powiadomi�. Nast�pnie Tolomei nachyli� si� i szepn�� cyfr�. Marigny drgn��, ale natychmiast pomy�la�: "Je�eli gotowi okroi� sobie tak� sum�, to znaczy mo�na zabra� dwadzie�cia razy tyle". Poniewa� du�o czyta� i zwyk� do p�na czuwa�, mia� zm�czone oczy i zaczerwienione powieki. - Zacna to my�l i godna pochwa�y intencja, wdzi�czny wam jestem za nie - rzek� po chwili milczenia. - Musz� wszak�e wyrazi� wam moje zdziwienie... Dotar�o do moich uszu, jakoby niekt�re kompanie lombardzkie skierowa�y do Italii konwoje ze z�otem... To z�oto nie mo�e znajdowa� si� i tu, i tam. Tolomei zamkn�� ca�kiem lewe oko. - Jeste�cie rozumnym cz�owiekiem, Dostojny Panie, i nie powinni�cie wierzy� tym pog�oskom - rzek� powtarzaj�c w�asne s�owa koadiutora. - Czy� nasza oferta nie �wiadczy o zaufaniu? - Chcia�bym uwierzy� w to, o czym mnie zapewniacie. Gdyby jednak by�o inaczej, kr�l nie �cierpia�by tego uszczerbku mienia Francji i musia�by po�o�y� kres... Tolomei nie drgn��. Ucieczka kapita��w lombardzkich rozpocz�a si� na skutek gro�by rabunku, a ten up�yw z�ota mia� pos�u�y� Marigny'emu jako usprawiedliwienie zarz�dzenia. By�o to b��dne ko�o. - Widz�, �e przynajmniej z tego punktu widzenia uwa�acie nasz handel za spraw� interesuj�c� kr�lestwo - odpar� bankier. - S�dz�, �e powiedzieli�my sobie wszystko, co nale�a�o, messer Tolomei - zako�czy� Marigny. - Z pewno�ci�, Wasza Dostojno��... Tolomei wsta�, zrobi� jeden krok. P�niej nagle jakby co� sobie przypomnia�: - Czy Jego Wielebno�� arcybiskup Sens znajduje si� w mie�cie? - spyta�. - Tak, jest tutaj. Tolomei kiwn�� g�ow� w zamy�leniu. - Macie wi�cej okazji ni� ja, aby go zobaczy�. Czy Wasza Dostojno�� raczy go powiadomi�, i� pragn��bym w najbli�szych dniach porozmawia� z nim, o jakiejkolwiek b�d� godzinie, w wiadomej mu sprawie. B�dzie mu zale�a�o na mojej opinii. - Co macie mu powiedzie�? Nie wiedzia�em, �e ��czy go z wami jaka� sprawa! - Dostojny Panie - rzek� z uk�onem Tolomei - pierwsz� cnot� bankiera jest milczenie. Poniewa� jednak jeste�cie bratem Monsignora z Sens, mog� si� wam zwierzy�, �e chodzi o jego dobro, nasze... i naszej �wi�tej Matki Ko�cio�a. Nast�pnie, wychodz�c, sucho powt�rzy�: - Ju� jutro, je�li jemu to odpowiada. VI Tolomei wygrywa Tolomei tej nocy prawie nie zmru�y� oka. "Czy Marigny zawiadomi� brata? - pyta� sam siebie. - Czy arcybiskup wyzna� mu, co pozostawi� w moim r�ku? Czy nie pospiesz� si� i w nocy nie uzyskaj� podpisu kr�la, aby mnie ubiec? Czy nie zm�wi� si�, by mnie zamordowa�?" Tolomei, nie mog�c zasn��, wierci� si� na �o�u i rozmy�la� z gorycz� o swej drugiej ojczy�nie, kt�rej we w�asnym mniemaniu tak dobrze s�u�y� i prac�, i pieni�dzmi. Poniewa� tu si� wzbogaci�, zale�a�o mu na Francji bardziej ni� na rodzinnej Toskanii i rzeczywi�cie na sw�j spos�b j� kocha�. Czy ju� wi�cej nie poczuje pod podeszw� bruku ulicy Lombard�w, czy nie us�yszy w po�udnie dzwonu z Notre-Dame, nie b�dzie oddycha� woni� Sekwany, nie uda si� ju� wi�cej na zebranie w Ratuszu? Gro�ba wyrzeczenia si� tego wszystkiego rozdziera�a mu serce. - ...Czy� w moim wieku mia�bym od nowa rozpoczyna� gdzie indziej... o ile jeszcze pozostawi� mnie przy �yciu, abym m�g� rozpocz��?" Dopiero nad ranem zapad� w sen, lecz wkr�tce obudzi�y go uderzenia ko�atki i odg�os krok�w w podw�rzu. S�dzi�, �e przyszli go aresztowa�, i pospiesznie narzuci� odzie�. Pojawi� si� wystraszony pacho�ek. - Dostojny Panie, arcybiskup jest na dole - rzek�. - Kto mu towarzyszy? - Czterej s�udzy w habitach, ale bardziej podobni do sier�ant�w z policji jak do kleryk�w z kapitu�y. Tolomei skrzywi� si�. - Zdejm okiennice w moim gabinecie - powiedzia�. Wielebny Jan de Marigny ju� wchodzi� na schody. Tolomei oczekiwa� go stoj�c na pode�cie. Arcybiskup, szczup�y, z krzy�em ko�ysz�cym si� na piersi, natychmiast zaatakowa� bankiera. - Co ma oznacza�, messer, ta dziwna wiadomo��, kt�r� brat przekaza� mi wieczorem? Tolomei uspokajaj�cym ruchem wzni�s� w g�r� t�uste i spiczaste d�onie. - Nic takiego, co by mog�o was zaniepokoi�, Monsignore, ani te� nic takiego, co zas�ugiwa�oby na wasz po�piech. Uda�bym si� za waszym przyzwoleniem do pa�acu biskupiego... Raczcie wej�� do mego gabinetu. Pacho�ek ko�czy� odczepia� zdobne malowid�ami wewn�trzne okiennice. Dorzuci� szczap do �aru na kominku i wkr�tce z trzaskiem wybuch�y p�omienie. Tolomei podsun�� go�ciowi krzes�o. - Wasza Wielebno�� przyby�a z eskort� - rzek�. - Czy to potrzebne? Nie macie ju� do mnie zaufania, Wielebny Panie? My�licie, �e grozi wam tu jakie� niebezpiecze�stwo? Musz� wyzna�, �e�cie mnie przyzwyczaili do innego traktowania. Stara� si� by� serdeczny, lecz w jego g�osie przebija� wyra�niejszy ni� zazwyczaj akcent toska�ski. Jan de Marigny usiad� twarz� do ognia i wyci�gn�� pokryte pier�cieniami palce w stron� kominka. "Ten cz�owiek nie jest siebie pewny i nie wie, jak ma mnie zaatakowa� - pomy�la� Tolomei. - Przychodzi z ha�asem, jakby mia� wszystko rozwali�, a teraz ogl�da paznokcie." - Zaniepokoi� mnie wasz po�piech, aby mnie zobaczy� - rzek� wreszcie arcybiskup. - Wola�bym sam wybra� dzie� moich odwiedzin. - Ale� wy�cie go wybrali, Wasza Dostojno��, wy�cie go sami wybrali... Przypominacie sobie, �e dostali�cie ode mnie dwa tysi�ce liwr�w tytu�em zaliczki za te... przedmioty, bardzo cenne, kt�re pochodzi�y z d�br zakonu. Powierzyli�cie mi ich sprzeda�. - Czy zosta�y sprzedane? - spyta� arcybiskup. - W cz�ci, Wasza Wielebno��, w znacznej cz�ci. Wys�a�em je poza granic� Francji, jak to uzgodnili�my, poniewa� tu nie mo�na ich by�o up�ynni�... Czekam na potwierdzenie. Spodziewam si�, �e suma sprzeda�na przekroczy zaliczk� i b�d� si� wam nale�a�y pieni�dze. Tolomei, za�ywny, wygodnie usadowiony, z r�kami splecionymi na brzuchu, dobrodusznie kiwa� g�ow�. - Wi�c pokwitowanie, kt�re podpisa�em, ju� wam nie jest potrzebne? - spyta� Jan de Marigny. Kry� sw�j niepok�j, lecz kry� niezr�cznie. - Czy wam nie zimno, Wasza Wielebno��? Tak wam twarz poblad�a - rzek� Tolomei schylaj�c si�, aby do�o�y� do ognia grube polano. Nast�pnie, jakby zupe�nie zapominaj�c o pytaniu arcybiskupa, podj��: - Co my�licie, Wasza Wielebno��, o sprawie, kt�r� w tym tygodniu rozwa�ano na Radzie? Czy to mo�liwe, aby zamierzano przyw�aszczy� sobie nasze mienie, a nas skaza� na n�dz�, na wygnanie, na �mier�?... - Nie mam o tym zdania - rzek� arcybiskup. - To sprawy kr�lestwa. Tolomei potrz�sn�� g�ow�. - Przekaza�em wczoraj Dostojnemu Panu Koadiutorowi pewn� propozycj�, ale jak si� zdaje nie dostrzeg� p�yn�cej z niej korzy�ci. To godne ubolewania. Gotowi s� nas obrabowa�, poniewa� kr�lestwu brakuje monety. My za� oferujemy kr�lestwu ogromn� po�yczk�, a wasz brat, Dostojny panie, milczy. Czy nie szepn�� wam s��wka? Godne ubolewania, zaiste godne ubolewania! Jan de Marigny poruszy� si� na krze�le. - Nie mam �adnego tytu�u do dyskusji nad decyzjami kr�la - rzek�. - To nie s� jeszcze decyzje - powiedzia� Tolomei. - Czy nie mogliby�cie przed�o�y� koadiutorowi, �e Lombardowie wezwani do oddania swego �ycia, kt�re zreszt� nale�y do kr�la, i z�ota, kt�re zreszt� r�wnie� do niego nale�y, chcieliby - je�li to jest mo�liwe - zachowa� �ycie? Przez �ycie pojmuj� ich prawo do pozostania w tym kr�lestwie. Dobrowolnie ofiarowuj� z�oto, kt�re zamierza si� odebra� im si��. Czemu ich nie wys�ucha�? W�a�nie dlatego, Dostojny Panie, chcia�em was widzie�. Zapanowa�a cisza. Jan de Marigny, nieruchomy, zdawa� si� patrze� poprzez �ciany. - O co pytali�cie przed chwil�? - podj�� Tolomei. - Ach tak... o to pokwitowanie. - Macie mi je odda� - rzek� arcybiskup. Tolomei przesun�� j�zykiem po wargach. - Co by�cie zrobili, Monsignore, b�d�c na moim miejscu? Wyobra�cie sobie przez chwil�... Zapewne, to dziwaczne wyobra�enie... ale wyobra�cie sobie, �e kto� wam grozi ruin�, a wy posiadacie... jak�� rzecz... talizman... o w�a�nie, talizman!... kt�ry pomo�e wam unikn�� tej ruiny... Podszed� do okna, us�ysza� bowiem ha�as na podw�rzu. Tragarze przekazywali skrzynie i bele materia��w. Tolomei wyceni� machinalnie warto�� towar�w, kt�re tego dnia mia�y si� znale�� w jego sk�adach, i westchn��. - Tak... talizman chroni�cy przed ruin� - wyszepta�. - Nie chcecie chyba powiedzie�... - Tak, Wasza Wielebno��, chc� powiedzie� i m�wi� - wyra�nie rzek� Tolomei. - To pokwitowanie �wiadczy, �e�cie frymarczyli mieniem templariuszy zasekwestrowanym przez kr�la. �wiadczy ono, �e kradli�cie i �e okradali�cie kr�la. Spojrza� arcybiskupowi prosto w twarz: "Tym razem - pomy�la� - ko�ci rzucone, kt�ry� z nas za�amie si� pierwszy. - B�dziecie uchodzi� za mego wsp�lnika - powiedzia� Jan de Marigny. - Wi�c zawi�niemy razem na Montfaucon as, jak dwa �otry - ch�odno odrzek� Tolomei. - Ale nie b�d� wisia� sam... - Jeste�cie ostatnim �ajdakiem! - wykrzykn�� Jan de Marigny. Tolomei wzruszy� ramionami. - Ja nie jestem arcybiskupem, Wasza Wielebno��, i nie ja wykrad�em podst�pnie z�ote monstrancje, w kt�rych templariusze wystawiali cia�o Chrystusa. Jestem po prostu kupcem, a w tej chwili prowadzimy targ, czy wam si� to podoba czy nie. Oto jedyna prawda wynikaj�ca z naszej dyskusji. Nie b�dzie grabie�y Lombard�w, nie b�dziecie powodem skandalu. Ale je�eli ja padn�, Dostojny Panie, to i wy spadniecie. I to z wi�kszej wysoko�ci. A w �lad za wami wasz brat, kt�ry jest zbyt bogaty, aby mie� tylko przyjaci�. Arcybiskup wsta�. Wargi mu zbiela�y. Trz�s�y mu si� podbr�dek, r�ce, ca�e cia�o. - Oddajcie mi moje pokwitowanie - rzek�, chwytaj�c Tolomeia za rami�. Ten uwolni� si� �agodnie. - Nie - powiedzia�. - Zwr�c� wam dwa tysi�ce liwr�w, kt�re mi dali�cie - rzek� Jan de Marigny - i zachowacie dla siebie ca�y zysk ze sprzeda�y. - Nie. - Dam wam przedmioty tej�e warto�ci. - Nie. - Pi�� tysi�cy liwr�w! Daj� wam pi�� tysi�cy liwr�w za to pokwitowanie. Tolomei u�miechn�� si�. - A sk�d je we�miecie? Musia�bym je wam jeszcze dopo�yczy�! Jan de Marigny zacisn�wszy pi�ci powt�rzy�: - Pi�� tysi�cy liwr�w! Znajd� je. Brat mi pomo�e. - Niech�e wam pomo�e tak, jak was o to prosz� - rzek� Tolomei rozk�adaj�c r�ce. - Przecie� ja sam oferuj� jako osobisty udzia� siedemna�cie tysi�cy liwr�w na rzecz skarbu kr�lewskiego. Arcybiskup zrozumia�, �e musi zmieni� taktyk�. - A je�eli uzyskam od brata, �e was wy��czy spod zarz�dzenia? Pozwol� wam zabra� ze sob� ca�e wasze mienie, odkupi� nieruchomo�ci... Tolomei przez chwil� rozwa�a�. Dawano mu szans� osobistego ratunku. Ka�dy rozs�dny cz�owiek, otrzymuj�c tego rodzaju propozycj�, rozwa�a j�, a je�li odrzuca, zas�uguje na tym wi�kszy szacunek. - Nie, Wasza Wielebno�� - odpar�. - Los wszystkich stanie si� r�wnie� i moim losem. Nie chc� gdzie indziej rozpoczyna� od nowa, zreszt� nie mam powodu tak czyni�. Przynale�� do Francji teraz tak samo jak i wy. Jestem kr�lewskim mieszczaninem. Chc� pozosta� w tym domu, kt�ry zbudowa�em w Pary�u. Sp�dzi�em w nim trzydzie�ci dwa lata mego �ycia, Wasza Wielebno��, i - je�li B�g pozwoli - tutaj je zako�cz�. Zreszt� gdybym nawet chcia�, nie m�g�bym wam zwr�ci� pokwitowania; ju� go nie mam w r�ku. - ��ecie! - krzykn�� arcybiskup. - Nie, Monsignore. Jan de Marigny podni�s� r�k� do krzy�a na piersi i �ciska� go, jakby zamierza� z�ama�. Spojrza� w okno, potem na drzwi. - Mo�ecie wezwa� wasz� eskort� i kaza� przeszuka� moje mieszkanie - rzek� Tolomei. - Mo�ecie nawet wsadzi� mi nogi do komina i przypieka� je, jak si� to praktykuje w waszych trybuna�ach Inkwizycji. Narobicie wiele ha�asu i wywo�acie skandal, ale nic nie wsk�racie, czy b�d� martwy, czy �ywy. Je�eli jednak przypadkiem umr�, wiedzcie, �e nic wam to nie da. Bo gdybym przedwcze�nie skona�, moi krewniacy ze Sieny maj� nakaz powiadomi� o tym pokwitowaniu kr�la i wysokich baron�w. Serce bi�o szybko w jego t�ustym ciele, a pot mu sp�ywa� po grzbiecie. - W Sienie? - rzek� arcybiskup. - Zapewniali�cie mnie przecie�, �e ten dokument nie opu�ci waszej skrzyni! - Nie opu�ci�, Wasza Wielebno��, moja rodzina i ja to jedno. Arcybiskup za�ama� si�. W tej w�a�nie chwili Tolomei uczu�, �e zwyci�y� i �e teraz sprawy u�o�� si� po jego my�li. - Wi�c? - zapyta� Marigny. - Wi�c, Wasza Wielebno�� - rzek� spokojnie Tolomei - nie mog� wam powiedzie� nic ponad to, co o�wiadczy�em przed chwil�. Pom�wcie z koadiutorem i nalegajcie, aby przyj�� ofert�, kt�r� mu przed�o�y�em, p�ki jeszcze czas. Je�eli nie... Bankier nie doko�czy� zdania, podszed� do drzwi i otworzy� je. Straszliwa by�a scena, w kt�rej tego dnia starli si� ze sob� arcybiskup i jego brat. Obaj bracia Marigny stan�li twarz� w twarz w ca�ej nago�ci swojej natury. Dotychczas szli zgodnym krokiem, teraz �arli si�. Koadiutor bluzga� na m�odszego brata pogard� i wyrzutami, a m�odszy broni� si� jak m�g� z wrodzon� tch�rzliwo�ci�. - �adnie wygl�dasz tak mnie mia�d��c! - wykrzykiwa�. - A sk�d pochodz� twoje bogactwa? Od jakich to odartych ze sk�ry �yd�w? Od jakich spalonych templariuszy? Na�ladowa�em ci� tylko. Do�� si� tobie wys�ugiwa�em w twoich machinacjach, teraz ty mi pom�. - Gdybym wiedzia�, jaki jeste�, nie zrobi�bym z ciebie arcybiskupa - rzek� Enguerrand. - Nie znalaz�by� nikogo, kto by si� zgodzi� skaza� wielkiego mistrza! Tak, koadiutor dobrze wiedzia�, �e sprawowanie rz�d�w niekiedy zmusza do nikczemnych sojusz�w. By� jednak wstrz��ni�ty, widz�c nagle skutki tego we w�asnej rodzinie. Cz�owiek, kt�ry zgodzi� si� sprzeda� w�asne sumienie za mitr�, m�g� r�wnie dobrze kra��, r�wnie dobrze zdradzi�. Takim w�a�nie cz�owiekiem by� jego brat, to wszystko... Enguerrand de Marigny wzi�� sw�j projekt zarz�dzenia przeciw Lombardom i z w�ciek�o�ci� rzuci� go w ogie�. - Tyle pracy na nic - rzek� - tyle pracy! VII Tajemnice Guccia Cressay, sk�pane w promieniach wiosny, drzewa o prze�wietlonych s�o�cem li�ciach i srebrem drgaj�ca rzeka Mauldre pozosta�y w pami�ci Guccia jako pe�en szcz�cia obraz. Kiedy jednak�e w ten pa�dziernikowy poranek m�ody Siene�czyk, wci�� ogl�daj�c si�, czy w �lad za nim nie pod��aj� �ucznicy, przyby� do Cressay, zastanawia� si�, czy przypadkiem nie zb��dzi�. Jesie� jakby pomniejszy�a zamek. "Czy wie�yczki naprawd� by�y tak niskie? - m�wi� sobie Guccio. - Czy�by starczy�o p� roku, �eby a� tak si� zatar� w pami�ci obraz." Podw�rze by�o jedn� b�otnist� ka�u��, w kt�rej ko� zanurza� si� po p�ciny. "Przynajmniej - pomy�la� Guccio - niewiele jest szans, by mnie tu ktokolwiek odnalaz�" i Rzuci� pacho�kowi wodze. - Wytrze� konie i da� im obrok. Drzwi zamku otworzy�y si� i ukaza�a si� Maria de Cressay. Wzruszenie zmusi�o j�, by oprze� si� o futryn�. "Jaka� ona pi�kna! - pomy�la� Guccio - i nie przesta�a mnie kocha�." Natychmiast znik�y szczeliny w murach, a wie�yczki zamkowe odzyska�y dawne proporcje. Maria wo�a�a w g��b domu: - Matko! Pan Guccio powr�ci�! Dama Eliabel z wielk� rado�ci� powita�a m�odzie�ca, uca�owa�a go w oba policzki i przycisn�a do obfitej piersi. Obraz Guccia cz�sto pojawia� si� w jej snach. Wzi�a go za r�ce, kaza�a mu usi���, poleci�a, aby przyniesiono jab�ecznik i pasztety. Guccio ucieszy� si� tym przyj�ciem i wyt�umaczy� sw�j przyjazd, tak jak to uprzednio przemy�la�. Przyby� do Neauphle, aby uporz�dkowa� sprawy w �le zarz�dzanym kantorze. Urz�dnicy nie �ci�gali wierzytelno�ci w przewidzianych terminach... Dama Eliabel natychmiast si� zaniepokoi�a. - Odroczyli�cie termin sp�aty na ca�y rok - rzek�a. - Po n�dznych zbiorach przysz�a zima i nie mamy jeszcze... Guccio da� wymijaj�c� odpowied�. Uwa�a w�a�cicieli Cressay za swoich przyjaci� i nie pozwoli, by ich n�kano. Natomiast pami�ta o zaproszeniu... Dama Eliabel uradowa�a si�. Nigdzie w ca�ym miasteczku, zapewni�a, nie znalaz�by wygodniejszego pomieszczenia ani bardziej odpowiedniego towarzystwa. Guccio za��da� sakw podr�nych, kt�re wi�z� na koniu jego pacho�ek. - S� tam tkaniny, kt�re z pewno�ci� si� wam spodobaj�... - rzek�. - A dla Piotra i Jana mam dwa doskonale wytresowane soko�y, kt�re polepsz� wyniki ich �ow�w, o ile w og�le mo�na je polepszy�. Tkaniny, koronki, soko�y ol�ni�y ca�� rodzin� i zosta�y przyj�te z okrzykami wdzi�czno�ci. Piotr i Jan, w odzie�y jak zawsze przesi�kni�tej silnym zapachem ziemi, koni i zwierzyny, zadawali Gucciowi setki pyta�. Przygotowanym na nud� s�otnych miesi�cy ten cudownie zes�any go�� wyda� si� jeszcze bardziej godny sympatii ni� poprzednio. Mo�na by rzec, i� znali si� od urodzenia. - A co s�ycha� z naszym przyjacielem prewotem Portefruit? - zapyta� Guccio. - W dalszym ci�gu grabi co mo�e, ale nie u nas, dzi�ki Bogu... i dzi�ki wam. Maria przemyka�a si� po komnacie, pochyla�a przed kominkiem podsycaj�c ogie� i k�ad�a �wie�� s�om� na prycz� za zas�on�, gdzie spali jej bracia. Milcza�a, ale wci�� spogl�da�a na Guccia. Korzystaj�c z pierwszego sam na sam, ch�opak delikatnie uj�� j� za �okcie i przyci�gn�� ku sobie. - Czy nic w moich oczach nie przypomina wam szcz�cia? - rzek�, zapo�yczaj�c s��w z rycerskiej powie�ci, kt�r� ostatnio przeczyta�. - O tak, panie! - dr��cym g�osem odpowiedzia�a Maria. - Wci�� was tu widzia�am, chocia� byli�cie tak daleko. Niczego nie zapomnia�am, nic si� nie zmieni�o. Stara� si� usprawiedliwi�, czemu w ci�gu sze�ciu miesi�cy nie przyjecha� ani nie przes�a� �adnej wiadomo�ci. Jednak ku wielkiemu jego zdziwieniu Maria, daleka od czynienia wym�wek, podzi�kowa�a mu za powr�t szybszy, ni� przewidywa�a. - Powiedzieli�cie, �e powr�cicie za rok po procenty - rzek�a. - Nie spodziewa�am si� was wcze�niej. Ale gdyby�cie nawet nie przyjechali, czeka�abym na was przez ca�e �ycie. Guccio wyje�d�aj�c z Cressay troch� �a�owa� nie zako�czonej przygody, ale, m�wi�c szczerze, ma�o o niej my�la� w ci�gu tych sze�ciu miesi�cy. Tymczasem zasta� promienn� mi�o��, kt�ra rozros�a si� na kszta�t krzewu w ci�gu wiosny i lata. "Ale� mam szcz�cie! - my�la�. - Nie zapomnia�a o mnie, nie wysz�a za m��..." Niewierni m�czy�ni, cho� wygl�daj� na zarozumialc�w, cz�sto nie wierz�, aby kto� ich naprawd� kocha�, gdy� wyobra�aj� sobie kobiety na w�asn� mod��. Guccio by� zachwycony, i� niewielkim kosztem rozbudzi� tak pot�ne i tak rzadko spotykane uczucie. - Ty r�wnie�, Mario, wci�� sta�a� mi przed oczami i nic si� we mnie nie zmieni�o - odpar� z ca�ym zapa�em, jakiego wymaga�o tak grube k�amstwo. Stali przed sob� jednakowo wzruszeni, jednakowo zak�opotani w�asnymi s�owami i w�asnymi gestami. - Mario - podj�� Guccio - nie przyjecha�em tu w sprawach kantoru ani te� �adnej wierzytelno�ci. Nie chc� przed tob� niczego ukrywa�. By�oby to obraz� ��cz�cej nas mi�o�ci. Tajemnica, kt�r� ci powierz�, dotyczy �ycia wielu ludzi i mojego w�asnego r�wnie�... M�j wuj i jego mo�ni przyjaciele polecili mi ukry� w bezpiecznym miejscu dokumenty bardzo wa�ne dla kr�lestwa i dla ich w�asnego ocalenia... W tej chwili na pewno poszukuj� mnie �ucznicy. Ulegaj�c wrodzonej sk�onno�ci ju� zacz�� udawa� wa�n� osobisto��. - W wielu miejscach m�g�bym szuka� schronienia, ale w�a�nie do ciebie przyby�em, Mario. Moje �ycie zale�y od twojego milczenia. - To ja zale�� od ciebie, m�j panie - rzek�a Maria. - Wierz� tylko w Boga i w tego, co mnie pierwszy trzyma� w swoich ramionach. Moje �ycie jest twoim �yciem. Twoja tajemnica jest moj�. Zataj� to, co chcesz, bym zatai�a, zamilcz� to, co chcesz, abym zmilcza�a, a tajemnica twoja umrze wraz ze mn�. Jej pi�kne ciemnoniebieskie oczy zamgli�y si� �zami. - To, co chc� schowa� - rzek� Guccio - znajduje si� w o�owianym pude�eczku nie wi�kszym ni� moje dwie d�onie. Czy jest tu jakie� miejsce? Maria zastanawia�a si� chwil�. - Mo�e w piecu w starej �a�ni... - odpowiedzia�a. - Nie, znam lepszy schowek. W kaplicy. P�jdziemy tam jutro rano. O �wicie bracia wyjad� z domu na �owy. Matka zaraz po nich, bo musi uda� si� do miasteczka. Je�liby chcia�a zabra� mnie ze sob�, poskar�� si� na b�l gard�a. Udawaj, panie, �e �pisz d�ugo. Umieszczono Guccia na pi�trze, w czystej i ch�odnej izbie, w kt�rej mieszka� poprzednio. Po�o�y� si� ze sztyletem u boku i o�owianym pude�kiem pod g�ow�. Nie wiedzia�, �e w tym czasie obaj bracia Marigny mieli ju� za sob� dramatyczne spotkanie, a zarz�dzenie skierowane przeciw Lombardom obr�ci�o si� w popi�. Rano obudzi� go wyjazd obu braci. Gdy zbli�y� si� do okna, ujrza�, jak Piotr i Jan de Cressay przeje�d�aj� na n�dznych szkapach przez bram� z soko�ami na r�ku. Potem trzasn�y wrota. Jeszcze p�niej podprowadzono siw� klacz, ju� steran� wiekiem, i z kolei dama Eliabel oddali�a si� w towarzystwie kulawego pacho�ka. Dopiero wtedy Guccio wci�gn�� buty i czeka�. Kilka chwil potem zawo�a�a go z do�u Maria. Guccio zszed� z pude�kiem wsuni�tym pod kubrak. Kaplica by�a sklepion� izdebk� we wschodniej cz�ci zamku. �ciany jej pobielone by�y wapnem. Maria zapali�a �wiec� od ma�ej oliwnej lampki, p�on�cej przed drewnian�, z gruba ciosan� figur� �wi�tego Jana Ewangelisty. Najstarszy syn w rodzinie Cressay mia� zawsze na imi� Jan. Maria poprowadzi�a Guccia w bok od o�tarza. - Ten kamie� si� podnosi - rzek�a, wskazuj�c niewielk� p�yt�, zaopatrzon� w zardzewia�e k�ko. Guccio uni�s� p�yt� z pewnym trudem. W �wietle �wiecy dojrza� czaszk� i szcz�tki ko�ci. - Kto to? - zapyta� uk�adaj�c palce w znak wide�. - Jaki� przodek - rzek�a Maria - nawet nie wiem kt�ry. Guccio umie�ci� o�owiane pude�ko w zag��bieniu ko�o bia�awej czaszki. Potem po�o�y� p�yt� na miejsce. - Nasza tajemnica jest przypiecz�towana przed Bogiem - powiedzia�a Maria. Guccio wzi�� j� w ramiona i chcia� poca�owa�. - Nie, nie tu - rzek�a z odcieniem l�ku - nie w kaplicy. Powr�cili do wielkiej sali, gdzie s�u��ca ko�czy�a ustawia� na stole mleko i chleb na pierwszy posi�ek. Guccio stan�� plecami do kominka, czekaj�c, a� wyjdzie s�u��ca. Maria podesz�a do niego. W�wczas uj�li si� za r�ce; Maria po�o�y�a g�ow� na ramieniu Guccia i trwa�a tak d�ug� chwil�. Uczy�a si�, odgadywa�a to cia�o m�czyzny, do kt�rego mia�a nale�e�, jak postanowione zosta�o mi�dzy ni� a Bogiem. - B�d� ciebie zawsze kocha�, panie, nawet je�eli ty przestaniesz mnie kocha� - rzek�a. Nast�pnie podesz�a do sto�u i nala�a mleka do miseczek, w kt�rych rozdrobi�a chleb. Ka�dy jej ruch by� wyrazem szcz�cia. Min�y cztery dni. Guccio towarzyszy� braciom i wykaza� si� zr�czno�ci� w �owach. Kilkakrotnie odwiedzi� Neauphle, aby usprawiedliwi� sw�j pobyt. Pewnego razu spotka� prewota Portefruit, kt�ry go pozna� i powita� uni�enie. To powitanie uspokoi�o Guccia. Gdyby przeciw Lombardom wydano jakikolwiek dekret, pan Portefruit nie rozp�ywa�by si� w grzecznych s��wkach. "A je�eli w najbli�szych dniach w�a�nie on ma mnie aresztowa� - pomy�la� Guccio - z�oto, kt�re zabra�em ze sob�, wystarczy, �eby mu posmarowa� �ap�." Na poz�r dama Eliabel nie podejrzewa�a, �e m�ody Siene�czyk zaleca si� do jej c�rki. Guccio przekona� si� o tym pewnego wieczoru z przypadkowo pods�uchanej rozmowy pomi�dzy kasztelank� a jej m�odszym synem. Guccio by� w swoim pokoju na pi�trze; dama Eliabel i Piotr de Cressay rozmawiali w wielkiej sali przy ogniu, a ich g�osy dochodzi�y przez komin. - Naprawd� szkoda, �e Guccio nie jest szlachcicem - m�wi� Piotr. - By�by odpowiednim m�em dla siostry. Dobrze si� prezentuje, jest uczony i ma du�e stosunki w wielkim �wiecie... Zastanawiam si�, czy nie warto by�oby pomy�le�... Dama Eliabel oburzy�a si� na t� sugesti�. - Nigdy! - krzykn�a. - Pieni�dz zawr�ci� ci w g�owie, m�j synu. Jeste�my teraz biedni, ale nasza krew daje nam prawo do szlachetniejszych zwi�zk�w. Nigdy nie oddam c�rki ch�opcu bez herbu, kt�ry na domiar z�ego nie pochodzi z Francji. Przyznaj�, ten kawaler mo�e si� podoba�, ale wara mu zaleca� si� do Marii. Zrobi�abym z tym porz�dek. Lombard! Zreszt� ani mu to w g�owie. Gdyby nie powodowa�a mn� skromno�� ze wzgl�du na wiek, powiedzia�abym, �e raczej na mnie popatruje ni� na ni� i w�a�nie dlatego czepia si� jak rzep psiego ogona. Chocia� Guccia rozbawi�y z�udzenia kasztelanki, lecz zrani�a go pogarda, z jak� m�wi�a o jego pochodzeniu i zawodzie. "Tacy ludzie po�yczaj� od was na chleb, d�ug�w nie sp�acaj�, a szanuj� mniej jak swoich parobk�w. A jakby� sobie poradzi�a, mi�a pani, bez Lombard�w? - m�wi� do siebie mocno ura�ony Guccio. - A wi�c dobrze. Spr�bujcie wyda� c�rk� za wielkiego pana i zobaczycie, czy ona si� zgodzi." R�wnocze�nie by� dumny, �e potrafi� tak w sobie rozkocha� pann� z rycerskiego rodu, i tego� wieczora postanowi� j� po�lubi� wbrew wszystkim przeszkodom, na jakie m�g�by natrafi�. W czasie najbli�szego posi�ku patrzy� na Mari� i my�la�: "Ona do mnie nale�y, do mnie". Ca�a jej twarz, pi�kne, w g�r� uniesione rz�sy, wp�rozchylone usta zdawa�y si� odpowiada�: "Nale�� do ciebie". Guccio pyta� sam siebie: "Jak si� to dzieje, �e tego nikt nie widzi". Nazajutrz Guccio otrzyma� w Neauphle list wuja, w kt�rym ten zawiadamia�, �e chwilowo niebezpiecze�stwo zosta�o za�egnane, a on ma natychmiast powraca�. M�odzieniec musia� wi�c oznajmi�, �e pilna sprawa wzywa go do Pary�a. Dama Eliabel, Piotr i Jan wyrazili wielki �al. Maria nic nie powiedzia�a. Pochylona nad rob�tk� nadal haftowa�a. Dopiero zostawszy sama z Gucciem wyjawi�a sw�j niepok�j. Czy zdarzy�o si� nieszcz�cie? Czy co� Gucciowi grozi? Uspokoi� j�. Wprost przeciwnie, dzi�ki niemu, dzi�ki niej, ludzie, kt�rzy nastawali na zgub� w�oskich bankier�w, zostali pokonani. W�wczas Maria wybuchn�a p�aczem, bo Guccio mia� odjecha�. - Opuszczasz mnie - m�wi�a - to tak jakbym mia�a umrze�. - Powr�c� natychmiast, gdy tylko b�d� m�g� - rzek� Guccio, okrywaj�c poca�unkami twarz Marii. Ocalenie kompanii lombardzkich zadowala�o go tylko po�owicznie. Pragn��, aby niebezpiecze�stwo trwa�o nadal. - Powr�c�, �liczna Mario - powtarza� - przysi�gam, bo niczego na �wiecie tak nie pragn�, jak ciebie. Tym razem by� szczery. Przyjecha� szukaj�c schronienia, odje�d�a� z mi�o�ci� w sercu. Poniewa� wuj w li�cie nie wspomnia� ani s�owem o ukrytych dokumentach, Guccio postanowi� zostawi� je w Cressay. Zachowywa� w ten spos�b pretekst do powrotu. VIII Spotkanie w Pont-Sainte- Maxence Czwartego listopada Filip Pi�kny uda� si� na �owy do las�w w Pont-Sainte- Maxence. Noc sp�dzi� w zamku Clermont, dwie mile od miejsca wyznaczonego na zbi�rk�; towarzyszyli mu pierwszy szambelan Hugo de Bouville, osobisty sekretarz Maillard i kilku dworzan. Kr�l ju� od dawna nie by� w tak dobrym nastroju. Sprawy kr�lestwa zezwala�y mu na wypoczynek. Po�yczka udzielona przez Lombard�w wype�ni�a skarbiec po brzegi. Niebawem zima poskromi niesfornych pan�w z Szampanii oraz flandryjskie miasta. �nieg pada� ca�� noc, pierwszy �nieg w tym roku, przedwczesny, niemal niespodziewany; poranny przymrozek utrwali� bia�y puch na polach i w lasach i zmieniaj�c koloryt ca�ego krajobrazu, przekszta�ci� go w olbrzymi�, l�ni�c� szronem r�wnin�. Oddech ludzi, ps�w i koni rozp�ywa� si� w powietrzu na kszta�t wielkich, we�nistych kwiat�w. Lombard bieg� tu� przy nodze kr�lewskiego wierzchowca. Cho� by� to pies do polowania na zaj�ce, uczestniczy� r�wnie� w gonitwach za jeleniem i, tropi�c na w�asny rachunek, cz�sto naprowadza� sfor� na w�a�ciwy �lad. My�liwi ceni� charty za ich oko i �cig�o��, ale na og� uwa�aj�, �e nie maj� w�chu; ten jednak mia� nos wy��a. Na wyznaczonej polance po�r�d szczekania, r�enia i strzelania z bicza, kr�l d�ug� chwil� przygl�da� si� swojej wspania�ej psiarni, pyta� o wy�lice, kt�re si� oszczeni�y, i przemawia� do ps�w. - Moje psinki, hola, moje �liczne, chod�cie tu do mnie! �owczy z�o�y� mu raport. Wytropiono kilka jeleni, w tym wielkiego dziesi�taka, kt�ry wedle naganiaczy mia� wspania�e poro�e o dwunastu ga��ziach. Koronny dziesi�tak, najszlachetniejsze zwierz�, jakie spotka� mo�na w kniei. Co wi�cej, by� to prawdopodobnie jeden z tych jeleni zwanych "w�drownymi", kt�re odbiwszy si� od stada, biegn� z lasu do lasu i s� tym silniejsze i tym dziksze, �e samotne. - Atakowa� go! - rozkaza� kr�l. Rozdzieelono psy i poprowadzono pod wiatr na trop; my�liwi rozpierzchli si� na stanowiska, na kt�re m�g� wyj�� jele�. - Hu�-ha! hu�-ha! - rozleg�y si� okrzyki. Ujrzano jelenia; las nape�ni� si� szczekaniem ps�w, graniem rog�w, odg�osem cwa�u i trzaskiem �amanych ga��zi. Zazwyczaj jelenie przez pewien czas wodz� za sob� naganiaczy wok� miejsca, gdzie je wytropiono, kr�c� si� po lesie, klucz�, zacieraj� �lad, szukaj� m�odszego jelenia, �eby on wywi�d� my�liwych w pole i zmyli� psy, a same powracaj� do miejsca, gdzie zosta�y zaatakowane. Ten wszystkich zadziwi�, bo nie kryj�c si� w krzakach bieg� wprost na p�noc. Czuj�c niebezpiecze�stwo, p�dzi� ku dalekim arde�skim lasom, sk�d niew�tpliwie przyby�. W ten spos�b wi�d� za sob� nagonk� godzin�, dwie, nie spiesz�c si� zbytnio, zachowuj�c takie tempo, aby utrzyma� we w�a�ciwej odleg�o�ci psy. Potem czuj�c, �e s�abn�, nagle odsadzi� si� i znik�. Kr�l podniecony przeci�� zagajnik, aby zabiec mu drog�, dotrze� na brzeg lasu i czeka� na�, gdy ten wypadnie na r�wnin�. Nic jednak �atwiejszego jak zab��ka� si� na polowaniu. My�liwemu zdaje si�, �e jest o sto s��ni od ps�w i reszty kompan�w, kt�rych g�osy wyra�nie s�yszy, a po chwili ogarnia go zupe�na cisza, ca�kowita samotno�� w�r�d kolumnady drzew niby we wn�trzu pustej katedry i nie wie, gdzie znik�a ta rozwrzeszczana psiarnia, ani te� jaka wr�ka, jakie czary zmiot�y jego towarzyszy. Co wi�cej, tego dnia g�osy �le nios�y, a psom trudno by�o polowa� z powodu szronu, kt�ry och�adza� wo�. Kr�l zab��dzi�. Wpatrywa� si� w rozleg��, bia�� r�wnin�, gdzie wszystko a� po horyzont - ��ki, op�otki, �cierniska po ostatnich zbiorach, dachy wiosek, k�dzierzawi�cy si� w oddali nast�pny las - okrywa� ten sam migotliwy, niepokalany ca�un. Przebi�o si� s�o�ce. Nagle kr�l poczu� si� jakby wyobcowany z otoczenia; odczu� rodzaj oszo�omienia i zachwia� si� w siodle. Nie zwr�ci� na to uwagi. By� krzepki i nigdy dot�d nie zawiod�y go si�y. Poch�oni�ty my�l�, czy jego jele� ju� wybieg�, jecha� st�pa wzd�u� kraw�dzi lasu, szukaj�c na ziemi �lad�w byka. "Na tym szronie powinienem go �atwo dostrzec" - pomy�la�. Zobaczy� wie�niaka, kt�ry szed� opodal. - Hola, cz�owieku! Wie�niak odwr�ci� si� i podszed�. By� to ch�op oko�o pi��dziesi�tki; na nogach mia� onuce z grubego p��tna, a w prawej r�ce trzyma� kij. Zdj�� czapk� i odkry� siwiej�ce w�osy. - Nie widzia�e�, czy ucieka� t�dy wielki jele�? - zapyta� kr�l. Cz�owiek kiwn�� g�ow� i odpowiedzia�: - Tak, tak, Mi�o�ciwy Panie. Zwierz, o jakim m�wicie, tylko co przeszed� mi przed nosem. Mia� garb i wywiesi� oz�r. To na pewno wasze zwierz�. Nie b�dziecie go d�ugo goni�; wygl�da, �e szuka wody. Znajdzie j� tylko w stawach w Fontaines. - Czy psy go goni�y? - �adnych ps�w nie by�o, Mi�o�ciwy Panie, ale traficie na �lad ko�o tego du�ego buka, o tam. Prowadzi do staw�w. Kr�l zdziwi� si�. - Wygl�da, jakby� zna� okolic� i zna� si� na polowaniu - rzek�. Twarz ch�opa rozja�ni� poczciwy u�miech. Jego ma�e, piwne, przebieg�e oczka wpatrywa�y si� w kr�la. - Znam dobrze tutejsze strony. Na polowaniu te� troch� si� znam - rzek� cz�owiek - i �ycz�, �eby tak wielki kr�l, jak wy, Mi�o�ciwy Panie, cieszy� si� zawsze t� zabaw�, jak tylko B�g pozwoli. - Wi�c pozna�e� mnie? - Widzia�em was na innych �owach, jak przeje�d�ali�cie, a tak�e Dostojnego Pana de Valois, waszego brata, kiedy tu przyjecha� wyzwala� niewolnych w hrabstwie. - Czy jeste� wolny? - Dzi�ki wam, Mi�o�ciwy Panie, ju� nie jestem niewolnikiem, jakim si� urodzi�em. Umiem liczy�, a jak trzeba, to i pisa� rylcem przy liczeniu. - Rad jeste� z wolno�ci? - Rad... pewnie, �e rad. Rzek�bym, �e cz�owiek czuje si� zupe�nie inaczej, nie jest ju� niby umar�y za �ycia. Dobrze wiemy, wszyscy wiemy, �e to wam zawdzi�czamy polecenie wyzwolenia. Powtarzamy je sobie cz�sto jak pacierz codzienny: "Zwa�ywszy, �e ka�da istota ludzka stworzona jest na obraz i podobie�stwo Naszego Pana, powinna by� ca�kowicie wyzwolona zgodnie z prawem naturalnym..." Mi�o to s�ysze�, kiedy dawniej cz�owiek my�la�, �e jest czym� w rodzaju byd�a. - Ile zap�aci�e� za swoje wyzwolenie? - Sze��dziesi�t pi�� liwr�w. - A mia�e� je? - Praca ca�ego �ycia, Mi�o�ciwy Panie. - Jak si� nazywasz? - Andrzej... Andrzej z lasu, tak mnie nazywaj�, bo tutaj mieszkam. Kr�l, cho� zazwyczaj nie bywa� szczodry, zapragn�� co� da� temu cz�owiekowi. Nie ja�mu�n�, ale podarunek. - B�d� zawsze dobrym s�ug� kr�lestwa, Andrzeju z lasu - rzek� - i zachowaj to na moj� pami�tk�. Odczepi� sw�j r�g, pi�kny kawa� rze�bionej ko�ci s�oniowej oprawnej w z�oto, wi�cej wart ni� suma, jak� ten cz�owiek op�aci� swoj� wolno��. R�ce ch�opa zadr�a�y z dumy i wzruszenia. - Co� takiego... Co� takiego - wyszepta�. - Po�o�� go pod figur� Naj�wi�tszej Panny, �eby strzeg� domu. Niech B�g was ma w swej opiece, Mi�o�ciwy Panie. Kr�l oddali� si� przepe�niony rado�ci�, jakiej nie dozna� od wielu ju� miesi�cy. Oto na pustkowiu p�l rozmawia� z cz�owiekiem, kt�ry dzi�ki niemu by� wolny i szcz�liwy. Ci�kie jarzmo pracy i lat naraz sta�o si� l�ejsze. Dobrze wywi�zywa� si� z obowi�zk�w kr�la. "Z wysoko�ci tronu zawsze wiadomo, w kogo si� uderza - m�wi� sobie - ale nigdy nie wiadomo, czy zamierzone dobro zosta�o spe�nione i wobec kogo." To nieoczekiwane uznanie, kt�re dotar�o do niego z g��bi ludu, by�o mu milsze i cenniejsze ni� wszystkie pochwa�y dworu. "Trzeba by rozszerzy� prawo wyzwolenia na wszystkie okr�gi... Cz�owiek, kt�rego spotka�em, gdyby kszta�ci� go od dzieci�stwa, by�by niechybnie lepszym prewotem lub dow�dc� za�ogi w mie�cie ni� wielu innych." Rozmy�la� o wszystkich Andrzejach z las�w, z dolin lub z ��k, o Janach-Ludwikach z p�l, o Jakubach z wioszczyn i zagr�d, o ich dzieciach, kt�re wyszed�szy ze stanu niewolnych mog�yby stworzy� wielk� rezerw� ludzkich si� dla kr�lestwa. "Naradz� si� z Enguerrandem, czy nie rozszerzy� zarz�dzenia." W tej�e chwili, z prawej strony, us�ysza� kr�tkie, ochryp�e "hau... hau..." i rozpozna� g�os Lombarda. - �licznie, psinko, �licznie, ujadaj na niego, ujadaj! - wykrzykn��. Lombard by� na tropie, bieg� wyci�gni�tym krokiem z nosem o kilka cali nad ziemi�. Nie kr�l wi�c zgubi� �lady, ale reszta jego towarzyszy. Filip Pi�kny ucieszy� si� jak m�odzieniaszek na my�l, �e pokona wielkiego dziesi�taka sam jeden z ulubionym psem. Pu�ci� w cwa� konia i straciwszy poczucie czasu p�dzi� za Lombardem przez pola i dolinki, przesadzaj�c pag�rki i p�oty. By�o mu gor�co i pot mu �cieka� po plecach. Nagle dostrzeg� ciemny kszta�t, umykaj�cy bia�� r�wnin�. - Hu�-ha! - wrzasn�� kr�l. - Bierz go; Lombardzie, bierz go! Istotnie, by� to �cigany jele�, wielki, ciemny rogacz o piaskowym podbrzuszu. Ju� nie bieg� tak lekko jak na pocz�tku �ow�w; grzbiet wygi�� mu si� tworz�c garb, o kt�rym wspomina� ch�op; wyra�nie zm�czony przystawa�, ogl�da� si� wstecz, odsadza� ci�kim skokiem. Lombard szczeka� tym g�o�niej, �e goni� na oko i ju� dop�dza� byka. Wieniec dziesi�taka zaintrygowa� kr�la. Chwilami co� na nim po�yskiwa�o, potem gas�o. Jele� nie przypomina� jednak wcale tych zwierz�t z ba�ni, od kt�rych roj� si� legendy, na przyk�ad nieznu�onego jelenia �wi�tego Huberta, z ko�cielnym krzy�em wro�ni�tym w czo�o. By�o to zwykle wielkie zwierz�, do cna wyczerpane, kt�re bez �adnych wybieg�w p�dzi�o wprost przez pola, �cigane w�asnym strachem i skazane na �mier�. Z Lombardem tu� przy p�cinie rogacz wpad� do bukowego zagajnika i ju� ze� nie wyszed�. Wkr�tce g�os Lombarda sta� si� wy�szy, zarazem w�ciek�y i przeszywaj�cy, nabra� tego szczeg�lnego tonu, jaki wydaj� psy, gdy g�osz� halali �ciganego zwierza. Teraz z kolei kr�l wpad� do zagajnika. Poprzez ga��zie przenika�y ch�odne promienie s�o�ca, r�owi�c szron. Kr�l przystan��, wyj�� z pochwy pugina�; czu�, jak mi�dzy jego nogami t�ucze si� serce konia. Sam by� zdyszany i pe�nymi haustami wdycha� zimne powietrze. Lombard wci�� szczeka�. Wielki jele� sta� oparty o drzewo, ze �bem i pyskiem tu� nad ziemi�; zlana potem sier�� dymi�a. Mi�dzy jego olbrzymimi rogami, nieco na ukos, b�yszcza� krzy�. By� to ostatni widok, jaki w u�amku sekundy dojrza� kr�l, bo jego zdumienie zmieni�o si� nagle w straszliwy l�k; cia�o odm�wi�o mu pos�usze�stwa. Chcia� zsi���, lecz stopa nie wysun�a si� ze strzemienia; buty zaci��y�y jak bloki z marmuru. Z bezw�adnych r�k wypad�y wodze. Chcia� krzykn��, ale �aden d�wi�k nie doby� si� z gard�a. Osadzony jele�, z wywieszonym j�zorem, wpatrywa� si� we� wielkimi tragicznymi oczami. Krzy� mi�dzy jego rogami zgas�, a potem znowu zal�ni�. W oczach kr�la zachwia�y si� drzewa, ziemia, ca�y �wiat. Uczu� straszliwy wybuch w g�owie i nagle zapad� w noc. W kilka chwil p�niej, gdy nadjecha�a reszta my�liwych, ujrzano kr�la Francji le��cego nieruchomo u st�p konia. Lombard wci�� oszczekiwa� wielkiego, w�drownego jelenia; mi�dzy jego rogami tkwi�y dwie suche ga��zie, zgarni�te zapewne w jakich� chaszczach, a kt�re pokryte szronem skrzy�y si� w s�o�cu. Nikt jednak nie mia� czasu troszczy� si� o rogacza. Kiedy naganiacze zatrzymali psiarni�, jele�, nieco wypocz�ty, rzuci� si� do ucieczki, �cigany przez kilka zajad�ych ps�w. B�d� goni� za nim a� do nocy, a mo�e zepchn� do stawu, aby w nim uton��. Hugo de Bouville, pochylony nad Filipem Pi�knym, wykrzykn��: - Kr�l �yje! Mieczykami ociosano na miejscu dwa drzewka i po��czono je, wi���c pasy i p�aszcze; na tych napr�dce sporz�dzonych noszach u�o�ono kr�la. Le�a� prawie nieruchomy; porusza� si� tylko, aby wymiotowa� i wypr�nia� si� ze wszystkich stron niczym duszony kaczor. Oczy mia� szkliste i na wp� przymkni�te. W tym stanie zaniesiono go do Clermont, gdzie noc� odzyska� cz�ciowo mow�. Wezwani natychmiast medycy pu�cili mu krew. Z trudem wym�wi� pierwsze s�owo do Bouville'a, kt�ry nad nim czuwa�: - Krzy�... krzy�. Bouville my�l�c, �e kr�l pragnie si� pomodli�, poszed� po krucyfiks. Nast�pnie Filip Pi�kny powiedzia�: - Pi�. O �wicie j�kaj�c si� za��da�, by go odwie�� do Fontainebleau, gdzie si� urodzi�. Papie� Klemens V czuj�c, �e umiera, te� chcia� powr�ci� do rodzinnej miejscowo�ci. Postanowiono przewie�� kr�la rzek�, aby nie nara�a� go na wstrz�sy; umieszczono go w wielkiej p�askodennej barce, kt�ra pop�yn�a rzek� Oise. Dworzanie, s�udzy i �ucznicy z eskorty p�yn�li za kr�lem w innych barkach lub jechali konno brzegiem rzeki. Wie�� o wypadku wyprzedza�a ten dziwny poch�d i mieszka�cy wybrze�a zbiegali si�, chc�c ujrze�, jak mija ich wielki obalony pos�g. Ch�opi zdejmowali nakrycia g�owy, jak przed procesj� krocz�c� ich polami w dnie poprzedzaj�ce Wniebowst�pienie. W ka�dej wiosce �ucznicy zabierali szafliki z �arz�cym si� w�glem, kt�re ustawiano w barce, aby ogrza� powietrze wok� kr�la. Niebo by�o jednostajnie szare, ci�kie od chmur nabrzmia�ych �niegiem. Z zamku czuwaj�cego nad p�tl� Oise na powitanie kr�la przyby� pan de Vaureal i ujrza� na jego twarzy pi�tno �mierci. Monarcha odpowiedzia� mu tylko ruchem powiek. Gdzie� podzia� si� ten atleta, co niegdy� ugina� dw�ch zbrojnych, opieraj�c si� w�asnym tylko ci�arem na ich ramionach? Wcze�nie zapad� zmierzch. Na dziobach barek zapalono wielkie pochodnie i czerwone, rozko�ysane �wiat�o rzuca�o odblask na brzegi; poch�d wygl�da� niby grota p�omieni przecinaj�ca noc. Tak orszak dotar� do Sekwany, a nast�pnie do Poissy. Wniesiono kr�la do zamku. Po dziesi�ciu dniach, kt�re tam przele�a�, jakby troch� ozdrowia�. Odzyska� mow�. M�g� ju� usta� na nogach, cho� ruchy mia� sztywne. Nalega� na dalsz� podr� do Fontainebleau i z wielkim wysi�kiem woli za��da�, aby wsadzi� go na wierzchowca. Bardzo ostro�nie jecha� konno a� do Essonnes, lecz tam musia� zrezygnowa� z jazdy. Cia�o nie s�ucha�o ju� nakaz�w woli. Podr� zako�czy� w lektyce. Zn�w pada� �nieg i t�umi� st�panie koni. W Fontainebleau zebra� si� ju� ca�y dw�r. Na zamku p�on�y wszystkie kominki. Kr�l wchodz�c wyszepta�: - S�o�ce, Bouville, s�o�ce... IX G��boki cie� nad kr�lestwem Przez dwana�cie dni kr�l tu�a� si� we w�asnej �wiadomo�ci jak zb��kany w�drowiec. Od czasu do czasu, chocia� bardzo szybko ogarnia�o go zm�czenie, niepokoi� si� o sprawy kr�lestwa, sprawdza� rachunki, z w�adcz� niecierpliwo�ci� ��da� przedstawiania mu do podpisu wszystkich list�w i zarz�dze�. Nigdy nie przejawia� takiej ch�ci sk�adania podpisu. P�niej nagle zapada� w ot�pienie, wymawia� tylko pojedyncze s�owa bez �adu i sk�adu. Omdla�� d�o� - o ledwo zginaj�cych si� palcach - przesuwa� po czole. Na dworze m�wiono, �e kr�l jest nieobecny duchem. Istotnie, �egna� si� ju� ze �wiatem. W ci�gu trzech tygodni choroba zmieni�a tego czterdziestosze�cioletniego m�czyzn� w starca o wyniszczonych rysach, na wp� ju� tylko �yj�cego w g��bi komnaty zamku Fontainebleau. I to pal�ce pragnienie, kt�re kaza�o mu wci�� ��da� napoju! Medycy twierdzili stanowczo, �e ju� si� nie wywinie, za� astrolog Martin w ostro�nych s�owach o�wiadczy�, �e w ko�cu miesi�ca pot�nego monarch� Zachodu oczekuje straszliwa pr�ba, a zbiegnie si� ona z za�mieniem s�o�ca. "Tego dnia - pisa� mistrz Martin - g��boki cie� legnie na kr�lestwo." I oto pewnego wieczoru Filip Pi�kny niespodziewanie odczu� zn�w straszliwy, czarny wybuch pod czaszk� i zapad� w ciemno��. Do�wiadczy� ju� tego w lesie pod Pont-Sainte-Maxence. Ale tym razem nie by�o ju� ani jelenia, ani krzy�a. Tylko na �o�u spoczywa�o wielkie cia�o; bezw�adne i bez czucia. Kiedy kr�l wynurzy� si� z tej nocy �wiadomo�ci, nie wiedz�c, czy trwa�a ona jedn� godzin�, czy dwa dni, pierwsz� rzecz�, jak� dostrzeg�, by� pochylony nad nim szeroki bia�y kszta�t uwie�czony w�sk� czarn� koron�. Us�ysza� tak�e g�os, kt�ry do� przemawia�. - Ach, brat Renaud - rzek� cicho kr�l - poznaj� was... ale widz� was jakby przez mg��. I natychmiast dorzuci�: - Pi�. Brat Renaud z klasztoru dominikan�w w Poissy zwil�y� wargi chorego odrobin� wody �wi�conej. - Czy wezwano biskupa Piotra? Czy przyby�? - zapyta� wtedy kr�l. Podobnie jak wielu ludzi na �o�u �mierci powraca odruchowo ku najodleglejszym wspomnieniom, kr�l w ostatnich dniach �ycia uporczywie wzywa� do swego wezg�owia jednego z towarzyszy dzieci�stwa, Piotra de Latille, biskupa z Chalons, cz�onka Rady. Zastanawiano si� nad tym rozkazem, szukano ukrytych przyczyn, a po prostu nale�a�o w nim widzie� odruch pami�ci. - Tak, Sire, kaza�em go wezwa� - odpar� brat Renaud. Istotnie, wys�a� go�ca do Chalons, lecz uczyni� to w ostatniej chwili, licz�c, �e biskup nie zd��y przyby� na czas. Brat Renaud mia� bowiem odegra� pewn� rol� i nie zamierza� da� si� z niej wyzu� na korzy�� innego duchownego. Sedno sprawy tkwi�o w tym, i� spowiednik kr�la by� jednocze�nie wielkim inkwizytorem Francji. Sumienia obu obci��a�y te same g��bokie tajemnice. Wszechw�adny monarcha nie m�g� wezwa� wybranego przyjaciela, aby go wspiera�, gdy b�dzie przekracza� wielki pr�g. - Bracie Renaud, czy ju� od dawna do mnie m�wicie? - zapyta� kr�l. Brat Renaud, o podbr�dku gin�cym w fa�dach t�uszczu i czujnym spojrzeniu, musia� teraz, pod pozorem nakazu boskiej woli, uzyska� od kr�la to, czego �ywi jeszcze od niego oczekiwali. - Sire - rzek� - B�g b�dzie wam wdzi�czny, gdy pozostawicie we wzorowym porz�dku kr�lestwo. Kr�l milcza� chwil�. - Bracie Renaud, czy odby�em spowied�? - zapyta�. - Ale� tak, Sire, przedwczoraj - odpowiedzia� dominikanin. - Spowied� by�a tak pi�kna, i� wzbudzi�a w nas uczucie uwielbienia i wzbudzi je u wszystkich waszych poddanych. Wyznali�cie z g��bok� skruch�, �e uciskali�cie wasz lud, a zw�aszcza Ko�ci�, zbyt wielu podatkami. O�wiadczyli�cie tak�e, �e nie b�dziecie b�aga� o przebaczenie zmar�ych straconych waszym wyrokiem, poniewa� Wiara i Sprawiedliwo�� powinny si� wzajem wspomaga�. Wielki inkwizytor podni�s� g�os, aby wyra�nie s�yszeli wszyscy obecni. - Czy ja to powiedzia�em? - zapyta� kr�l. Ju� nie wiedzia�. Czy naprawd� wyrzek� te s�owa, czy te� brat Renaud zmy�la ten buduj�cy koniec, kt�rym winna uwie�czy� swoje �ycie ka�da wielka osobisto��? Wyszepta� po prostu: - Zmarli... - Powinni�cie wyrazi� wasz� ostatni� wol�, Sire - nalega� brat Renaud. Usun�� si� nieco, aby kr�l ujrza� pe�n� ludzi komnat�. - Ach! - rzek� - poznaj� was, wszystkich tu obecnych. By� jakby zaskoczony t� zdolno�ci� identyfikowania twarzy. Nie zabrak�o nikogo: medycy, szambelan, brat Karol o postawie okaza�ej, nieco na uboczu brat Ludwik z pochylon� g�ow� i Enguerrand, i Filip le Convers, jego legista, i sekretarz osobisty Maillard, jedyny, kt�ry siedzia� przy ma�ym stoliku przysuni�tym do pos�ania... wszyscy nieruchomi i tak milcz�cy, i tak osnuci cieniem, jakby zastygli w jakim� wiecznym, nierzeczywistym �wiecie. - Tak, tak - powt�rzy� - dobrze was poznaj�. Tam daleko, ten olbrzym, kt�rego g�owa g�ruje nad wszystkimi czo�ami, to Robert d'Artois, jego krn�brny krewniak... Nieco dalej wysoka kobieta zakasuje r�kawy ruchem po�o�nej. Widok hrabiny Mahaut przypomnia� kr�lowi skazane ksi�niczki. - Papie�... wybrany? - zapyta�. - Nie, Sire. Kilka problem�w t�oczy�o si�, pl�ta�o w jego wyczerpanym m�zgu: Poniewa� ka�dy przeci�tny cz�owiek w pewnym stopniu ulega z�udzeniu, �e �wiat narodzi� si� wraz z nim, cierpi, gdy si� �egna z �yciem i opuszcza �wiat nie za�atwiwszy wszystkich spraw. Tym bardziej cierpi kr�l. Filip Pi�kny odszuka� spojrzeniem najstarszego syna. Ludwik Nawarry, Filip Poitiers, Karol Francuski stali u wezg�owia, rami� przy ramieniu, jakby spojeni ze sob� w obliczu agonii rodzica. Kr�l musia� odchyli� g�ow�, aby ich dostrzec. - Zwa�cie, Ludwiku, zwa�cie - wyszepta� - co znaczy by� kr�lem Francji! Zapoznajcie si� jak najszybciej ze stanem waszego kr�lestwa. Hrabina Mahaut usi�owa�a si� zbli�y� i �atwo by�o zgadn��, jakie s�owa przebaczenia, czyje u�askawienie zamierza wyrwa� z ust umieraj�cego. Brat Renaud skierowa� na hrabiego de Valois spojrzenie, kt�re oznacza�o: "Dostojny Panie, wkroczcie". Za kilka chwil Ludwik Nawarry zostanie kr�lem Francji, a wszyscy wiedzieli, �e Valois ca�kowicie go opanowa�. Autorytet tego ostatniego wzrasta� wi�c z ka�d� chwil� i wielki inkwizytor zwraca� si� do niego jak do rzeczywistego w�adcy. Valois, odcinaj�c drog� Mahaut, stan�� mi�dzy ni� a �o�em. - Bracie m�j - rzek� - czy nie pragniecie nic zmieni� w waszym testamencie z 1311 roku? - Nogaret umar� - rzek� kr�l. Valois ze smutkiem kiwn�� g�ow� w stron� wielkiego inkwizytora, a ten z r�wnym smutkiem roz�o�y� r�ce, jakby ubolewaj�c, �e zbyt d�ugo czekano. Ale kr�l dorzuci�: - On by� wykonawc� mego testamentu. - Trzeba wi�c podyktowa� kodycyl i ponownie wymieni� wykonawc�w, m�j bracie - powiedzia� Valois. - Pi� - szepn�� Filip Pi�kny. Odrobin� wody �wi�conej zwil�ono mu wargi. - My�l�, �e nadal chcecie, abym czuwa� nad wykonaniem waszej woli - podj�� Valois. - Zapewne... I wy tak�e, m�j bracie Ludwiku - rzek� kr�l, spogl�daj�c na hrabiego d'Evreux. Maillard pocz�� pisa�, p�g�osem wymawiaj�c formu�y obowi�zuj�ce w kr�lewskich testamentach. Po Ludwiku d'Evreux kr�l mianowa� nast�pnych wykonawc�w testamentu, w miar� jak jego oczy - jeszcze bardziej przera�aj�ce teraz, gdy m�tnia� ich blady b��kit - przesuwa�y si� po twarzach niekt�rych obecnych. Wymieni� tak Filipa le Convers, p�niej Piotra de Chambly, dworzanina swego drugiego syna, i jeszcze Hugona de Bouville. Wtedy wyst�pi� naprz�d Enguerrand de Marigny i stan�� tak, by jego masywna posta� znalaz�a si� w zasi�gu wzroku umieraj�cego. Koadiutor wiedzia�, �e od dw�ch tygodni Karol de Valois powtarza� przed os�abionym monarch� swoje �ale i oskar�enia: "To Marigny, m�j bracie, jest przyczyn� waszych trosk... To Marigny wyda� na �up Skarb... To Marigny nieuczciwie przehandlowa� pok�j z Flandri�... To Marigny doradzi� wam spali� wielkiego mistrza..." Czy, jak ka�dy tego wyra�nie oczekiwa�, Filip Pi�kny wymieni w�r�d wykonawc�w testamentu Marigny'ego i potwierdzi tym ostatecznie swoje do� zaufanie? Maillard z podniesionym pi�rem obserwowa� kr�la, ale Valois szybko powiedzia�: - My�l�, �e ju� do��, m�j bracie. I w�adczym gestem nakaza� Maillardowi zamkn�� list�. Marigny zblad�, zacisn�� d�onie na pasie i podnosz�c g�os powiedzia�: - Sire! Zawsze wiernie wam s�u�y�em. Prosz�, aby�cie mnie polecili waszemu Dostojnemu Synowi. Kr�l zawaha� si� chwil� mi�dzy dwoma rywalami, kt�rzy walczyli o wp�yw na niego, mi�dzy Valois a Marigny, mi�dzy swoim bratem a swoim pierwszym ministrem. Tak wiele my�leli o sobie, a tak ma�o o nim! - Ludwiku - rzek� znu�ony - niech nikt nie obra�a Marigny'ego, o ile dowiedzie, �e by� wierny. Wtedy Marigny zrozumia�, �e oszczerstwa osi�gn�y cel. Wobec tak jawnego odst�pstwa zastanawia� si�, czy Filip Pi�kny kiedykolwiek go lubi�. Marigny by� jednak �wiadom swej w�adzy. Mia� w r�ku administracj�, finanse, wojsko. Zna� �wietnie "stan kr�lestwa". Wiedzia�, �e bez niego nie mo�na rz�dzi�. Skrzy�owa� ramiona, podni�s� w g�r� szeroki podbr�dek i patrz�c na Valois i Ludwika Nawarry po drugiej stronie �o�a, gdzie kona� jego monarcha, zdawa� si� rzuca� wyzwanie nast�pnym w�adcom. - Sire, czy macie jeszcze jakie� �yczenia - spyta� brat Renaud. Hugo de Bouville poprawi� w kandelabrze �wiec�, kt�ra si� niebezpiecznie pochyli�a. - Dlaczego tak tu ciemno? - zapyta� kr�l. - Czy to jeszcze noc, czy dzie� jeszcze nie nasta�? Mimo po�udnia nag�e, niezwyk�e, przera�aj�ce ciemno�ci ogarn�y zamek. Nast�pi�o zapowiedziane za�mienie s�o�ca i w tej chwili ca�kowity mrok okry� kr�lestwo Francji. - Oddaj� mojej c�rce Izabeli otrzymany od niej pier�cie� z wielkim rubinem zwanym Wi�ni� - rzek� nagle kr�l. Przerwa� na chwil� i zn�w zapyta�: - Czy Piotr de Latille przyby�? - A poniewa� nikt nie odpowiedzia�, dorzuci�: - Jemu daj� m�j pi�kny szmaragd. W dalszym ci�gu wymienia� legaty dla r�nych ko�cio��w. Kwiaty lilii ze szczerego z�ota, o warto�ci tysi�ca liwr�w ka�dy", jak sprecyzowa�, ofiarowa� ko�cio�om: Notre-Dame w Boulogne - bo tam bra�a �lub jego c�rka - Saint- Martin w Tours i Saint-Denis. Brat Renaud pochyli� si� i szepn�� mu do ucha: - Sire, nie zapomnijcie o naszym opactwie w Poissy. Po zapad�ej twarzy Filipa Pi�knego przemkn�� wyraz sprzeciwu. - Bracie Renaud - rzek� - przekazuj� waszemu klasztorowi moj� pi�kn� bibli� z w�asnor�cznymi dopiskami. Bardzo si� przyda wam i wszystkim spowiednikom kr�l�w Francji. Mimo, i� wielki inkwizytor oczekiwa� hojniejszego daru, potrafi� ukry� swoje rozczarowanie. - Waszym siostrom z klasztoru �wi�tego Dominika w Poissy pozostawiam wielki krzy� templariuszy. I moje serce niech tam spocznie. Kr�l sko�czy� dyktowa� list� dar�w. Maillard odczyta� g�o�no kodycyl; gdy doszed� do s��w "za kr�la", Valois przyci�gn�� do siebie nast�pc� tronu i �ciskaj�c mu mocno rami�, rzek�: - Dorzu�cie: "i za zgod� kr�la Nawarry". Filip Pi�kny opu�ci� podbr�dek niemal niedostrzegalnie, ruchem zrezygnowanej aprobaty. Nadszed� kres jego panowania. Musiano poprowadzi� mu r�k�, aby m�g� z�o�y� podpis u do�u pergaminu. Wyszepta�: - To wszystko? Nie. Ostatni dzie� kr�la Francji jeszcze si� nie zako�czy�. - Sire, teraz trzeba, aby�cie przekazali moc kr�lewskiego cudu - rzek� brat Renaud. Poprosi� zebranych o opuszczenie komnaty, aby kr�l m�g� przekaza� synowi, zwi�zan� w tajemniczy spos�b z osob� kr�la, moc leczenia skrofu��w. Opadaj�c na poduszki, Filip Pi�kny j�kn��: - Bracie Renaud, patrzcie, co wart ten �wiat. Oto kr�l Francji! W chwili gdy umiera�, wymagano jeszcze od niego wysi�ku przekazania nast�pcy rzeczywistej lub wyimaginowanej w�adzy leczenia b�ahej dolegliwo�ci. To nie Filip Pi�kny wtajemniczy� syna w formu�ki i modlitw� zwi�zane z cudem; ju� je zapomnia�. Uczyni� to brat Renaud. A Ludwik Nawarry, kl�cz�c ko�o ojca, z lodowatych d�oni kr�la z��czonych z jego rozpalonymi r�kami przej�� tajemnicze dziedzictwo. Dope�niwszy tego obrz�dku zn�w dopuszczono dw�r do komnaty, a brat Renaud rozpocz�� modlitwy za konaj�cych. Dw�r w�a�nie podj�� werset "In manus tuas, Domine... W r�ce twoje, Panie, oddaj� ducha mojego..." Gdy otwar�y si� drzwi; stan�� w nich Piotr de Latille, przyjaciel kr�la z lat dzieci�cych. Wszystkie spojrzenia skierowa�y si� na niego, podczas gdy wszystkie usta mamrota�y. - In manus tuas, Domine - podj�� biskup Piotr. Spojrzeli na �o�e i modlitwa uwi�z�a im w gard�ach; kr�l z �elaza le�a� martwy. Brat Renaud zbli�y� si�, aby zamkn�� mu oczy. Ale powieki, kt�rych za �ycia kr�l nigdy nie opuszcza�, podnios�y si� same. Wielki inkwizytor dwukrotnie pr�bowa� je przymkn�� - na pr�no. Trzeba by�o zakry� opask� spojrzenie tego monarchy, kt�ry z otwartymi oczami wchodzi� w Wieczno��. 1/ 1