You are on page 1of 416

iULJANA BARTOSZEWICZA

DZIEŁA
JULJANA BARTOSZEWICZA.
TOM SIÓDMY.

SZKICE Z CZASÓW SASKICH.


Wydanie pierw sze.

KRAKÓW.
N a k ła d e m K azim ierz a B a rto s z e w i c z a .
Drukiem F. K. Pobudkiewicza w dzierżawie A. Koziańskiego.
1880.
Skład główny w W arszawie u Gebethnera i Wolffa.
} ULJAN T JA R TO SZ EW IC Z.

SZKICE
Z C Z A S Ó W SASKICH
Wydanie pierw sze.

KRAKÓW.
Nakładem Kazimierza Bartoszewicza.
D rukiem F. K. Pobudkiew icza w dzierżaw ie A. Koziariskiegó.
1880.
Biblioteka Narodowa
Warszawa
KROPIŃSCY.
OBRAZKI SEJMIKOWEGO ŻYCIA Z CZASÓW SASKICH.

N iedługo ja k o ś po śm ierci je n e ra ła K ro p iń sk ieg o , a u to ra


7udc/ardy, d o sta ły n am się do p rzejrzen ia p a p ie ry je g o , listy i ty m
Ddobne pam iątk i. R o d zin a z m a rłe g o p o e ty ży czyła sobie, ażeb y
ty c h p ap ieró w ułożyć ja k ie p a m ię tn ik i je n e ra ła , k tó re b y m ogły
losłużyć d o objaśnienia je g o zaw odu publicznego, a w reszcie do-
arczyć b a rw y w łaściw ej do m alo w an ia h isto ry c z n y ch o b raz k ó w
czasów S tan isław a A u g u sta. S am K ro p iń sk i m y ślał długo o ty c h
am iętnikach i zb ierał so b ie n a s ta ro ś ć m a te ry a ły ze w spom nień,
dcli mu jeszcze w te d y znękany nieszczęściam i dom ow em i
um ysł i nie św ieża już pam ięć d o sta rc z y ły . A le z w ielkim żalem
przekonaliśm y się, że te tro c h ę listów , k tó re p o z o s ta ły p o nim
po ch o d zą już z późniejszej do b rze ep o k i i że n ie m a w p a p ie ra c h
u terała ż a d n y c h śladów p rzy p o m n ień o je g o p o c z ą tk o w y m za-
idzie, o je g o sto su n k a c h z d w o rem h e tm a n o w e j O gińskiej
w S ied lcach , o je g o daw nej p rz y ja ź n i z P uław am i i z do m em
. iążąt C zarto ry sk ich . W p ra w d z ie znaleźliśm y luźne k a rtk i, n a
‘ó ry ch je n e ra ł n o to w ał so b ie ty tu ły p rz y sz ły c h rozdziałów w p a-
ri ętnikach, np. Wyprawa, nocna ‘ęEmrocia (ta k się przezy w ał n a
ow ych k a rtk a c h ), 5pod W olą (w w ojnie z P ru ssak am i w r. 1794)
W idzenie się z 3?Iwira itd . A le co m ożna b y ło w ycisnąć z ta k ic h
Szkice z czasów Saskich. I
2 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEW ICZA. Tora V II.

n otatek bez ładu i składu, z hieroglifów, które mógł czytać sam


jenerał? T o było pow odem , żeśm y pam iętników owych nie spi­
sywali, tern bardziej, że naw et poezje K ropińskiego niewiele nam
objaśniły jego żywot pełen niepokojów i troski.
Jednakże robiąc poszukiwania dla w yjaśnienia dziejów stron
swoich rodzinnych, spisując pam iątki Radziwiłłów w Białej, zbie­
rając wiadomości o panach i szlachcie, o m iastach i kościołach
dawnego województwa Brzeskiego, znajdow ałem tu i owdzie ro z­
m aite wspomnienia o Stanisławie K ropińskim ojcu jen erała; d o ­
łączyłem do tego wiadomość o Piotrze dziadku, ile papiery jego
znalazłem w kom plecie w śród notat pam iętnikow ych jenerała, —
i takim sposobem skleciły się te obrazki życia sejm ikowego
szlachty w Brzeskiem. M yślałem podów czas, że te obrazki słu­
żyć będą jak o wstęp do pam iętników jenerała, jak o pierwsze ich
rozdziały. K iedy jednak do tego nie przyszło, zależałe w tece
obrazki podaję do druku. T utaj tylko to może dodać winienem,
gdy Stanisława K ropińskiego historja nie jest skończona w obraz­
kach, że ojciec autora •^Ludgardy, zrabow any w r. 1769 do szczętu
w Paszukach wiosce swojej dziedzicznej, w- czasie konfederacji
Barskiej, uciekł z którym ś Sapiehą do G dańska; tam podobno
um arł, zostawiwszy syna sierotą.
Dnia 11 września 1857 roku.

I.

Szlachta zastawna. — Kropińscy herbu Jelita. — Piotr rotmistrz przedniej


straży. — H etm an i strażnik Litewscy, Pocieje. — T estam ent. — Flem ing w T e­
respolu. — H istorja Stanisława Kropińskiego. — C harakterystyka jego. — Dzieje
sejmikowe w Brześciu. — Poselstwo na sejm w r. 1778. — Ł aski u Sapiehów.

Dawni panowie polscy prowadzili ogrom ne dwory, i jeżeli


mieli wielkie starostwa, wiele też szlachty chlebem swoim żywili.
Pospolicie rozdawali im dobra swoje prawem zastaw nem ; wzięli
dziesięć, dwanaście tysięcy niby na procent, a za to dawali wieś
SZKICE Z CZASÓW SASK ICH . 3

w a rtu jącą kilkad ziesiąt ty się c y , z czego szlach cic p o b ie ra ł d w a ­


n a ś c ie , piętnaście o d sta d o ch o d u . Ł a tw o p o te m b y ło pierw szem u
lepszem u, a jeszcze p rz y łasce p ań sk iej, p rz y jść d o d ziedzictw a
a n a w e t klucza. P anow ie nie p o ży czali sam i p ien ięd zy , ale b rali
je na p ro śb ę sw oich p rzy jació ł, k tó ry c h p o trz e b o w a li w sejm iko-
w em życiu R zeczy p o sp o litej. T o też w ięcej s ta ra ła się szlach ta
0 ulokow anie d ro b n y c h sw y ch su m ek n a ja k ic h d o b ra c h p ań sk ich ,
ja k dzisiaj m oże b a n k ie rz y s ta ra ją się o złoto albo o p o d w yższenie
kursu p ap ieró w . A za nic w św iecie tak i z a sta w n ik nie zgodził­
b y się na to, żeb y go p a n okupił, to je st ż e b y m u o d d a ł jeg o
sum m ę, a wieś n a p o w ró t z a b ra ł do siebie. A jeżeli się k ie d y
zd arzy ło , że k to ś z zastaw ników w olał wziąść p ien iąd ze, jeżeli się
gdzie d alek o ze sw oich stro n w ynosił n a m ie sz k a n ie , jeżeli zna­
lazł lepszą lo k ację sw ojego k a p ita lik u , ileż znow u sta ra ń p o m ięd zy
szlachtą, a ż e b y p a n pozw olił teg o zastaw n ik a o k u p ić ! Ł a tw o te ra z
po jąć jak d o b ra w ielkich rodzin p olskich p rzez k ilk a p o k o leń , p o
la t sto i więcej n aw et, zostaw ały w rę k u biedniejszej szla ch ty .
Ł atw o też p o jąć, zk ąd p a n o w ie b ra li sw oich p rzy jació ł, zk ąd
książę R adziw iłł, n a p rz y k ła d , b y ł n azw an y k ró lem L itw y .
A le ty c h zastaw ników i o k u p n ik ó w nieznała K o ro n a , b a rd z o
n aturalnie d la te g o , że niem iała tak ich b o g a ty c h m a g n a tó w ja k
L itw a, k tó ra n ied aw n o co jeszcze w yszła z feudalizm u i z a c h o ­
w ała nietkn ięty kw iat sw ojej a ry s to k ra c y i. W K o ro n ie w szy stk o
się ja k o ś w ięcej w yró w n ało do p o zio m u sz la c h e c k ieg o , b o też
1 cyw ilizacja K o ro n y b y ła znacznie starszą o d cyw ilizacji L ite w ­
skiej. W P olsce d a le k o m niejsze b y ły fo rtu n k i p an ó w , k tó rz y
za to więcej n ad rab iali staro stw am i ja k b o g a c tw a m i z n a d d zia -
dów . A w L itw ie do te g o b y ły i sta ro stw a b a rd z o b o g a te i se­
n ato rsk ie k rzesła p ięknie u p o sażo n e. W M ałopolsce ty lk o n a
R usi, b y ło coś z w ielkich p a n ó w ; ale na L itw ie jeżeli juz p a n t o
p ew nie p a n całą gęb ą. A k a ż d y z nich p ro w ad ził za so b ą szereg
szlachty, k tó ra zasłużona o d d ziad a p ra d z ia d a w je g o d o m u , p o li­
ty k ę p ań sk a m iała za sw o ją i na oślep leciała ta m , gdzie w y k o
naw cy woli pańskiej kazali. G dybyśm y chcieli w y lic zać te r o ­
dziny, k tó re w y szły z zaścianków^, z ch u d o p ach o lsk iej za g ro d y na
w idow nię całej R zplitej i k tó re się n aw et w dziejach o jc zy z n y
w sław iły, m u sielib y śm y p rzep isać c h y b a cały h e rb a rz szlachty L i­
tew skiej. W K o ro n ie już w ięcej znajdzie się im ion i w ięcej
4 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

dawniejszych i więcej własną zasługą znakom itych, ja k łaską


pańską.
Pan Piotr K ropiński, szlachcic herbu Jelita, wzrósł na łasce
dom u Pociejów, jak inni wzrastali łaską Sapiehów , Radziwiłłów
albo C zartoryskich. Pociejowie, biorąc go w swoje opiekę, p o d ­
nieśli razem całą rodzinę K ropi ńskich na pewien stopień znacze­
nia i powagi pom iędzy bracią szlachtą, tak, że niedługo potem
i stosunki więcej rozległe i związki familijne więcej zaszczytne
i godności powiatowe a naw et poselstw a w tym dom u dotąd bie­
dnej szlachty się znalazły. P rzedtem nikt się o to nie troszczył,
co tam K ropińscy porabiają w swoich zaściankach.
Pan Piotr, Litwin rodem , zdaje się z w ojew ództw a Brzeskiego,
bardzo dawno zaczął służyć wojskowo i znalazł w zględy u hetm a­
na wielkiego Pocieja, co to, Boże mu przebacz na tam ty m świecie,
wiele złego nabroił w R plitej, bo to razem i chciw y był na p ie ­
niądze i dum ny był, t. j. chcieliśmy pow iedzieć, am bitny, wiele
intrygujący w około. Urósł ten Pociej na pana kosztem S a­
piehów, którzy stracili cały swój k re d y t u szlachty w bitwie pod
Olkienikami, za co też o mało życiem tam nieprzypłacił. Potem
był czas jakiś podskarbim wielkim w Litwie i bił zła bardzo m o­
netę, ale tak złą, że się aż na niego król A ugust drugi raz roz­
gniewał, choc to obadw aj dawno się pom iędzy sobą zwąchali
i kochali serdecznie, jed en pom agając drugiem u. Pociej też nie
w ciernie bity, potrafił d o sta ć się i do łaski cara Piotra A leksie-
jewicza, k tó ry go popierał u króla. K iedy więc nie m ożna było
inaczej, szlac h ta mściła się na Pocieju obelgam i. Pow iadała np. że
litery L. P. na jego tynfach kładzione, oznaczają -płacz lu d zk i, a kilka
razy, m oże nawet i kilkanaście zryw ała się do szabli, i pan h et­
m an ledwie znowu uciekał z życiem , a le teraz z niem uciekał już
przed szlachtą jak niegdyś przed Sapieham i. Co najwięcej do
wyrzucenia było p. hetm anow i, to, że z królem jegom ościa była
to je d n a myśl i jedno serce i ciało. Czy to było z wńdoków
politycznych, czy zupełnie osobistych, dosyć że Pociej wchodził
w plany reform y Rplitej jak ie król stroił, — i ztąd kiedy konfe-
deiacja T arnogrodzka zniweczyła wTszystkie p lany królewskie,
hetm an tylko co wyszedł i prawie cudem z krwawej kąpieli,
w której się tylu Sasów śm iertelnie skąpało.
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 5

T e n sam p a n h e tm a n , dziw na rzecz, n ad zw y czaj b y ł p o p u ­


larny z b rac ią szlach tą w p o ży ciu do m o w em , k ie d y z mą sam
na sam p rzestaw ał.
C zy w d w o rk u czy w p ałacu , czy na wsi, czy też w m ieście,
gdzie m ógł roztoczyć sw oje h e tm a ń s k ą w span iało ść, w R óżan ce
czy w e W łodaw ie, w szystko u niego b y ło ró w n o , czy p. Z am ojski
czy b r a t szlachcic: w yściskał, w ycałow ał, n aczęstow ał cię p o
uszy, w ina ja k do g a rn c a w sz la c h tę nalew ał. H o jn y aż do zb y tk u ,
staw iał n a stole b u tle za b u tlam i i kielichy p o k ielichach. A le
sam częstując m ało pił, i u d aw ał ty lk o , że d o trz y m u je placu.
O ! w tenczas b ąd ź ostro żn y z ję z y k ie m ! I to b y ła h e tm a ń sk a
sztuczka. K ie d y b y w a ło szlachcic p o uszy n a p iły rozgow orzył
się i praw ił to o tern , to o w em , Pociej p rz y to m n y słuchał i ża­
d n ego słow a nie stracił n a p ró ż n o , b o czuł że u p ijanego dusza
i serce n a języ k u . Ł ow ił ta k p o kolei n a w ęd k ę g rubszą sztukę,
ty c h b raci, co to wiedzieli o zam iarach p anów , o ich zabiegach
i u k n o w an y c h in try g ach . W sz y sc y się dziwili n a L itw ie, z k ą d p a n
h e tm a n wie b y najtajn iejsze p o m y ślen ia i chęci? a p an h etm an ,
ja k sz la ch ta m aw iała, ty lk o dyssymulować um iał. G rzeczny b y ł je ­
d n a k n iety lk o dla interesu, b o ć i dla służby sw ojej n a w et b y ł
p rz y stęp n y i ła g o d n y i d o b ry ja k rz a d k o . P ien ięd zy m iał dużo,
ale nikom u ich nie żało w ał: b ra ł k to chciał z h e tm ań sk ie j k a sy
i jeżeli chciał to o d d a w a ł; ale m a się rozum ieć, m ieli to p ra w o
ty lk o p o w iern icy p a ń sc y . B y ł n p . u h e tm a n a m arszałkiem dw oru
niejaki p. R a d o sz y ń sk i, u tracju sz na w ielką sk alę, k tó ry w ięcej
jeszcze ja k h e tm a n w inem p a ń sk iem częstow ał, a upiw szy się n a ­
raz je d n e g o w ie c z o ra ro z d a w a ł całe ty siące nie ze sw oich sk a rb ó w .
T o nic, ale co śm ieszniejsza jeszcze, p o d sk a rb im b y ł u P o cieja
p. N ie p o k o jc z y c k i razem i s k a rb n ik w ojew ództw a B rzeskiego, ta k że
utracjusz, b a i szu ler; raz np. w W arszaw ie p rz e g ra ł 60 ty sięcy
zło ty ch , a że g ra ł nie n a sw oje, b o sam n ig d y ty le w życiu me-
m iał pienięd zy , ale na h etm ań sk ie, czy sto dług sw ój z do ch o d ó w
p ańskich w y p łacił bez najm niejszej z g ry z o ty sum ienia, k ie d y
się p . h e tm a n o tern dow iedział ro ześm iał się ty lk o z dow cipnego
sługi, i na tern się w szystko skończyło. H a ! m usiał ci b y ć h e tm a n
p an em całą g ęb ą, k ie d y m ógł zd o b y w ać się na ta k ie p o d a ru n k i
i k ie d y go to nic nie o b ch o d ziło . O tóż m iędzy ta k im i d w orza­
nam i a P o c ie je m nie b y ło żad n ej różnicy, pił z nimi, b a n k ie to -
6 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

wał, hulał, kiedy tak w ypadło nawet w nocy, w stodole, nawet


w koszuli. I cóż ted y dziwnego, że h etm an m iał swoich stro n ­
ników, co za nim by w piekło poszli, ja k miał i nieprzyjaciół za­
ciętych.
Kropiński należał do szczerych przyjaciół p. hetm ana. T o
niedosyć, że był jego podw ładnym , ale jeszcze osobiście p rz y ­
wiązał się do niego. Był zaś rotm istrzem w półku przedniej stra ­
ży, i dlatego zawsze biegł pierwszy na zawołanie hetm ańskie ’).
Pociej potem z łaski swojej brał oszczędności K ropińskiego i u-
mieszczał na swoich dobrach. Krw awą pracą i wysługą pan
rotm istrz zebrał sobie ten kaw ałek grosza. H etm an dał wreszcie
zastawą Kropińskiem u wieś K orolów kę w województwie Brzeskiem :
bo obligi, różnemi czasy w ydane przez niego, a zniesione w jedną
summę, wyniosły nareszcie kapitał, grosz w grosz 32 ty siące dzie­
więćset czterdzieści pięć złotych i groszy sześć. R otm istrz nie-
miał żadnych dóbr dziedzicznych, rodzice nie zostawili mu ani
kaw ałka ziemi w łasnej; ale już z tą m ałą fortunką, przy łasce
pańskiej, a rządzie dom owym , można jakoś było przyjść do le ­
pszego i wygodniejszego bytu.
Praw da, że p. Kropiński miał i swoje w ydatki, o jakich dzi­
siaj wyobrażenia naw et nie m am y. Dawniejsi przodkow ie nasi
łożyli wiele na kościoły, jałm użny i nabożeństwa. K ażd y zawsze
coś wedle swej możności ofiarował Panu Bogu: pan wielki w zno­
sił okazałe świątynie i fundował klasztory, mniej bogaci budowali
ołtarze, sprawiali obrazy, w ota złote i srebrne zawieszali po ścia­
nach, kupowali m onstrancje, kielichy i ozdoby. P rab ab k i nasze
wyszywały złotem i srebrem dyw any, antepedje i poduszki, haf­
tow ały chorągwie, na podarunek dla kościołów. Panow ie fundo­
wali wieczyste nabożeństwa; ubożsi zakupowali msze, a to nie
tak jak dzisiaj raz albo dw a razy do roku. Dawniej m odlitw a
była potrzebą, i środkiem , tak utrzym ującym życie, ja k napój
i jadło, — bez modlitwy obejść się niebyło można. K ażdy dom
musiał cząstkę dochodów swoich poświęcać na cel religijny. N a
etacie w ydatków stały co rok, i to na pierwszem miejscu, p rak ty k i

b W papierach Kropińskiego jest rozkaz z dnia 8 m arca 1724 r., ażeby


z chorągwią swoją zaraz pospieszał pod Brześć, w zupełnym w ojennym rynsztunku
i komplecie, i ażeby stanąwszy tam na dzień 12 kwietnia, dał zaraz o tern znać
hetmanowi.
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 7
religijne; a potem już szło życie, odzież, sprzęt dom ow y, inwen­
tarz i gościnność staropolska. Jeden więcej, drugi mniej dawał,
ale wszyscy jednak dawali.
Nasz rotmistrz był, tak sam o ja k inni szlachta, bardzo p o ­
bożnym człowiekiem, zupełnie jak hetm an, który również wiele
św iadczył dla kościołów. Pociej miał pierwszą żonę z domu
Zachorowską kasztelankę W ołyńską, niewiastę bardzo świątobli­
wą i szanowaną powszechnie. W szystkie siostry pani hetm ano­
wej, a kilka ich było, w yglądały ja k bliźnięta pod względem
m oralnym ; krople wody jed n a do drugiej nie m ogą być podo-
bniejsze do siebie. Jedna z nich, ordynatow a Zam ojska, założyła
potem w W arszaw ie kapitułę panien Kanoniczek. A niela Pocie-
jowa, podo b n o najstarsza z nich. która się w pisała do bractw a
pięciorańskiego przy kościele Paulinów w W arszawie, bardzo wiele
świadczyła dla służby Bożej. Z akochała się tak m ocno w zako­
nie św. Pawła Pustelnika, który strzeże świętego obrazu B ogaro­
dzicy w Częstochowie, że sam a zaczęła budow ać wielki kościół
i klasztor dla tegoż zakonu w dobrach mężowskich, we W łoda­
wie nad Bugiem, m iędzy Rusią. Pociej, jeszcze b ęd ą c podkom o­
rzym brzeskim, opieką swoją otulał Paulinów; ale teraz wspólnie
z żoną dla nich pracow ał na większą chwałę Bożą. K iedy um arła
pani Pociejowa, hetm an sam kończył pobożnie swoje fundacje,—
i niedosyć, że dokończył zaczętych budowli we W łodaw ie, ale
jeszcze plebanję tego m iasteczka ofiarował Paulinom i wieś im
nadał, oraz inne jeszcze święte m iejsca otw ierał dla zakonu. Za
jego to albowiem staraniem Leśna pod Białą Radziwiłłowską,
sławna objawieniem się N. Panny za czasów wiedeńskiej w ypra­
wy króla Jana, dostała się również Paulinom. H etm an przyczy­
nił się znakom icie do fundacyi W ileńskiej, hetm an sum m y pozo­
stałe po żonie rozdaw ał na wńeczysty fundusz ulubionym swoim
zakonnikom . Kropiński ted y jak niemiał kochać Paulinów i k o ­
ściołów, które kochał hetm an, jego dobroczyńca? K ochał je też
bardzo wszystkie i modlił się w nich często; a uzbierawszy co-
kolwieczek grosza, zamiast wszystko oddaw ać panu na powiększe­
nie owej sum m y zastawmej, składał go w chętnej ofierze na ołta­
rzu, a nawret większej cokolwiek nie żałował ilości, wńedząc, że
Bóg o d d a mu to stokrotnie, pobłogosławi w polu i w dzieciach.
N a kilka jeszcze m iesięcy przed śm iercią hetm ańską, sprowadzi-
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII
8

wszy do siebie, do Korolówki, księży prow incjała i przeora kla­


sztoru Orchowskiego Augustjanów, podarow ał im oblig na 2000
zł. polsk., wym awiając sobie msze i za życia i po śm ierci. B yła
to sum m a u hetm ana, który ją oparł na kahale W łodaw skim ’j.
K rom tej większej ofiary doznawały szczodrobliwości ro t­
mistrza inne jeszcze klasztory w okolicy. Lubił zawsze p. K ropiń-
ski więcej mnichów, jak świeckie duchowieństwo, — i m oże dla
tego więcej świadczył klasztorom , że biedne, a żyw ot pędzą d o ­
skonalszy, zupełnie Bogu oddany. W sam ym Brześciu byli w ten­
czas A ugustyjanie, B ernardyni, Trynitarze i Dom inikanie. K ażdy
zakątek w tych kościołach znał ta k dobrze jak swój własny dom,
ja k swoje kieszeń, pan rotm istrz K ropiński. W Brześciu naw et
więcej się modlił ja k gdzie in d ziej: bo Brześć nie tylko b y ł sto­
licą województwa, nie tylko w stosunku do innych miast obejm o­
wał w m urach swoich większą ilość ludności, a co za tern szło,
i większą liczbę klasztorów ; ale w Brześciu miał jeszcze swoją
rodzoną siostrę K onstancję i siostrzenicę pannę T abeńską zakon­
nicami u B rygidek. Pan Kropiński byw ał też często i w Białej
u ojców R eform atów , w T erespolu u Dom inikanów, byw ał w K o-
dniu u Sapiehów i we W łodaw ie, i wszędzie zostawiał pam iątki
swojego nabożeństwa. Kościół Pauliński we W łodaw ie tak polu­
bił, że chciał być w nim pochow anym , ja k hetm an Pociej. K ro ­
piński miał do tego kilku patronów w niebie. S tarzy Polacy p o ­
spolicie dawali dzieciom swoim po kilka imion na chrzcie; robili
jo z tą myślą, żeby je poruczać mogli pod opiekę ś vietym P ań ­
skim, którzy już w łasce wiekuistej królowali. N asz w ojak miał
ted y szczególniejsze nabożeństwo naprzód do św. Piotra, a potem
do św. Józefa, Antoniego, B arbary i Aniołów Stróżów . I otóż
nowy pow ód do czci, jak ą miał dla kościołów, w k tó ry ch znaj­
dował się albo ołtarz św. patrona, albo jakie na dzień jego o d ­
pusty.
Pobożny, skrom ny, niem ajętny, długie lata przeżył spraw ie­
dliwie, w przykładnem pożyciu z żoną i przyjaciółmi. Długo prze­
cież Bóg nie błogosławił rotm istrzowi. U m arła mu naprzód pierw ­
sza żona Helena, z której się nie doczekał potom stw a, albo jeżeli
było to zaraz pom arło przed czasem, czem gryzł się biedny

') O blig ten datowany dnia 21 października 1729.


SZKICE Z CZASÓW SASKICH, 9

ojciec. Ale i te chwile sm utne przebrzmiały, i rotm istrz zawarł


drugie związki w późnym już wieku z A nną L askow ską i z nią
tak był szczęśliwy, że doczekał się syna, którego nazwał Stani­
sławem. Pieścił i kochał to dziecię, jed y n ą pociechę swoją na
stare lata. T a myśl jednakże truła życie starem u rotmistrzowi,
że sam już nie wychowa jedynaka. Ś m ierć hetm ana Pocieja, któ­
rego przeżył, była także strasznym ciosem dla rotm istrza (3 sty ­
cznia 1730 w Różance). Pani hetm anow a w dowa, druga żona
Pocieja, nie była to już owa pobożna i świątobliwa fundatorka
Paulinów, ale światowa i wielka dam a, k tó ra lubiła się trzpiotać,
bawić, weselić, i to jeszcze nie w zaciszu, nie na Podlasiu wre Wło-
« dawie albo w Terespolu, ale na dw orach królewskich, np. w W a r­
szawie i w Dreźnie. Pani Pociejowa, jak za życia męża długo
bawiła w Saksonji, tak i teraz po śm ierci jeg o nie porzuciła dwo­
ru, na którym ją serdecznie przyjm ował i zawsze rad widział
król August, wielbiciel płci pięknej i znawca wszelkiego rodzaju
arcydzieł. Niedługo odtęskniła się po śmierci męża i przyleciała
ja k piorun do W arszaw y; starostw a swoje pozastaw iała albo po-
sprzedawała, to Sapieże wojewodzicowi podlaskiem u, to blem -
mingowi; córkę jedynaczkę coprędzej w ydała za mąż za F ran ­
ciszka Borzęckiego starostę Żydaczew skiego; przem arnow ała do­
chody, intraty i dobra, i nic swoich spraw nieuregulowawszy,
pobiegła napow rót do Saksonji, gdzie weszła zaraz w pow tórne
śluby z hrabią M ontm orencym , k tó re g o szlachetny ród sięgał
jeszcze wieku wrojen krzyżowych.
M łoda pani B orzęcka musiała się prawować o m ajątek oj­
cowski z b ratem swoim stryjecznym , Antonim Pociejem strażnikiem
w. litew., k tó ry na m ocy pewnej ordynacji familijnej przychodził
do spadku po hetm anie. Zaniosło się już z tego pow odu na ogro­
m ną burzę, kiedy los szczęśliwy zdarzył, że stronom podał rękę
uczony a pow ażny kasztelan trocki, Jan F ry d e ry k Sapieha, pan
na Kodniu. Zjechał on właśnie do Brześcia na sądy grodzkie,
gdzie b y ł starostą, i z pom ocą innych przyjaciół, zgodę przypro­
wadził do skutku. C órka hetm ańska wzięła gotówką 350 tysięcy
i srebra, a strażnik otrzym ał wszystkie d o b ra Pociejowskie i p rzy­
jął długi na nich oparte. T a k te d y i pan rotm istrz dostał się
w spadku po hetm anie, jak o przyjaciel rodziny, strażnikowi. T e-
Szkice z czasów Saskich. 2
DZIEŁA JUL JANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.
10

raz od niego zależał i już drugiego Pocieja miał być zastawnikiem


w Korolówce.
S tary hetm an, chociaż dużo roztrącał, ale umiał wszakoż gro­
madzić fortunę; nowy zaś dziedzic nie znał zupełnie co to jest się
rządzić i chorował na pana. To też coraz gorzej szło w dobrach
Pociejowskich. Kropiński znalazł jed n ak i u strażnika względy;
ale gdy tym czasem wiek coraz starszy dom agał się praw swoich,
rotm istrz nasz postanowił spisać testam ent.
T estam ent ten mieliśmy pod ręką; — w iem y w nim obraz
stanu duszy posiwiałego wojaka, k tó ry jedną nogą stoi już w gro­
bie, i nie wie z pew nością czy jutra jeszcze dożyje. K ropiński n a­
przód z uczuciem wyznaje najuroczyściej, że um iera w świętej
wierze katolickiej, a potem rozporządza m ajątkiem . Zonie swojej
zapisuje 13 tysięcy złotych, z których 5 tysięcy na m ocy zapisów
przedślubnych własnością, a 8 tysięcy dożywociem . Z tego d o ­
żywocia, po śmierci żony m a iść tysiąc złotych na praw nuka
M arcina Ładow skiego, a 7 tysięcy dla syna Stanisława, którem u
ojciec resztę całej swej fortuny zapisuje. T roskliw y ojciec zobo­
wiązuje żonę ja k najuroczyściej, ażeby dała synowi we wszystkiem
jak najlepszą i najprzystojniejszą edukację, — a syna, ażeby
pod błogosławieństwem ojcowskiem , m atkę według przykazania
boskiego czcił i szacował i we wszystkiem jej słuchał. G d y b y
syn niedoszedłszy lat schodził ze świata, dożyw ocie na całą for­
tunę zapewniał Kropiński swojej wdowie; a po długiem jej życiu,
zapisywał 17 tysięcy na kościoły, resztę zaś o d d aw ał na własność
dziedzicom wnuków swoich Tchorzew skim i Ładow skim , do ró ­
wnego działu, oddaliwszy innych krew nych od spadku. Miał K ro ­
piński jeszcze za osobliwym obligiem A ntoniego Pocieja 1500
złotych. Z tego 500 rozpisywał jałm użną na 12 kościołów, a resztę
1000 złotych oddał dzieciom W ładysław a T abeńskiego siostrzeńca.
D worek w Brześciu na placu jezuickim stojący zapisywał synowi,
a dożywociem zostawiał go żonie. R uchom ości też według oso­
bnego rejestru, bydło, konie i sprzęt dom owy, także zostawiał
dożywociem żonie, z warunkiem , ażeby tego w szystkiego dla syna
dotrzym ywała. Ruchom ość zaś białogłow ska wyjm owała się z tego
przepisu. K otły chorągiewne dla pam iątki zostawiał synowi, a gdyby
um arł polecił je złożyć na grobie swoim, t. j. w kościele księży
Paulinpw W łodaw skich. I gotówkę, ja k a b y się znalazła w dniu
SZKICE Z CZASÓW SASK ICH. II

śmierci jego, przeznaczał Kropiński na przystojny pogrzeb i na


msze św., k tórych ażeby odprawiać jak najwięcej, prosił. Poże­
gnanie wszystkich i każdego w szczególności zajmują ostatnie
kartki tego testam entu.
W ykonaw cam i woli swojej K ropiński mianował trzech p rz y ­
jaciół; jużto naprzód Antoniego Pocieja strażnika wielkiego li­
tewskiego, k tórego panem osobliwym i dobrodziejem swoim n a ­
zywa, i którem u poleca rozporządzenia na kościół m ajątkiem
swoim, gdyby żona jego i syn kiedy pom arli; dalej pana Igna­
cego Sadowskiego starostę Słonimskiego; wreszcie Józefa Ł ado-
wskiego rotm istrza J. K . M., który właściwie był wyznaczony do
pom ocy wdowie wtenczas, kiedy dwaj pierwsi, mianowani więcej
dla honoru, zostali opiekunami małoletniego syna. Jako św iadko­
wie zaś podpisali testam ent w Korolówce: Michał Pociej starosta
Rohaczewski b rat rodzony strażnika, i panowie Jędrzej i Józefat
z Milewa Jeziornicki krajczy brzeski z A dam em Raczkowskim 1).
Zdaje się, że pan Piotr um arł mniej więcej jednocześnie
z królem Augustem drugim, niedługo po spisaniu testam entu.
Musiał b yć bardzo stary, kiedy miał aż prawnuki, chociaż razem
miał i nieletniego syna.
Zaczęło się ted y bezkrólewie. Pan strażnik, k tó ry już od
kilku lat tęsknił do buławy polnej, (bo wielka, gdy obiedwie w a­
kowały, należała się Michałowi księciu W iśniowieckiemu), przyjął
stronę Leszczyńskiego. Głosował za nim pod W olą, a otrzym aw ­
szy od swojego króla regim entarstwo jeneralne wojsk Litew skich,
udał się zaraz do siebie i dowództwo objął, już wbrew księciu
Michałowi, k tó ry był za królem Sasem. Uganiali się obadw aj
jakiś czas po Litwie. Ale mimo swoich zachcianek, nie był w sze­
lako Pociej mężem hetm ańskim . Osobistą posiadał odwagę, to
praw da, ale tak a odwaga to rzecz szlachecka, nie jest to jeszcze
oznaka, dowód dzielnego wodza. D latego Pociej więcej zaszko­
dził swojej sprawie aniżeli jej pom ógł, nie przez złą wolę broń
Boże, ale przez niezręczność, opieszałość i b rak taktyki wojennej.
Ł agodny i niesurowy, tak sam o ja k nie umiał utrzym ać w po­
rządku dóbr swoich, nie potrafił utrzym ać wojska, które stoi

’) Data testamentu dnia 31 października 1732 r. O blata w grodzie brze­


skim dnia 13 grudnia t. r.
12 DZIEŁA JUL JANA BARTOSZEWICZA Tom VII.

karnością i posłuszeństwem. Nieład panował tam wszędzie gdzie


był, a do czego tylko rękę przyłożył Pociej'. Z początku jakoś
to i wojska więcej mu były posłuszne i na rozkaz łączyły się
z regimentarzem, który urósł niespodzianie w siły; ale kiedy pan
Pociej zapomniał się wpośród pomyślności, opuścił ręce, nastą­
piły klęski i niezgody, a w obozie popełniały się zabójstwa pod
okiem hetmańskiem, aż przyszło za tem wszystkiem błąkać się
gdzieś daleko po Prusach i Mazurach, aż do sejmu pacyfikacyj-
nego. I kiedy się potem Sas utwierdził na tronie, pan strażnik
oczywiście nie dostał buławy i był całe życie tylko strażnikiem
litewskim. Ale wtedy się coraz więcej opuszczał i nareszcie mu­
siał sprzedać dobra, które wziął po hetmanie, to jest: Włodawę,
Różankę, Terespol, Rzeczycę i Zdzitowiec, i to jeszcze jako ban­
krut, sprzedać wierzycielom swoim za pół darm o, żeby długi
pospłacać przynajmniej. Wszystkie te dobra Pociejowskie kupił
Niemiec pan Flemming, który już i dawniej nabywał pretensje
wdowy po hetmanie, owej pięknej hrabiny Montmorency. Flem ­
ming, zawołany gospodarz, na wysokim stopniu postawił dobra
Pociejowskie. Był to albowiem pan bardzo bogaty, bardzo za­
biegły i skrzętny, a wreszcie bardzo znaczący w Rplitej, dla trzech
mianowicie powodów: jeden powód, że został podskarbim w. li-
tew. a więc ogromną figurą; drugi powód, że w dzierżawie trzy­
mał, w okolicy dóbr nabytych, bogate ekonomije królewskie
brzeską i kobryńską, a tem samem musiał utrzymywać wielką
liczbę szlachty litewskiej, która u niego za officjalistów po folwar­
kach służyła, i pan Flemming mógł rozdawać posady mniej lub
więcej dochodne; trzeci wreszcie powód, że był zięciem wszech­
władnego ministra, księcia podkanclerzego Fryderyka Michała
Czartoryskiego, który naprzód posiadał łaski królewskie i wszyst­
ko mógł u pana, a kiedy później łaskę stracił, doskonale obcho­
dził się i bez niej, i za to tem świetniej trząsł całą Litwą, bo
miał na to rozum prawdziwie szatański, że wszędzie trafił, wszyst­
kiem się sam zajął, i takim sposobem duże i małe sprężyny ru­
chu, wszystkie jakie były, naciskał w swojem ręku. Flemming
stale zamieszkał w Terespolu, z którego czuwał nad szlachtą po
sejmikach; a po kilka razy do roku, w różnych czasach, według
prawa, zbierali się ziemianie Brzescy do swojej stolicy dla obrad
lub wyborów. Z Terespola zaś było tylko co przez Bug do
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 13

Brześcia. Ztąd Flemming mając takie stanowisko, takie stosunki, i tak


blizką od serca województwa rezydencję, rzeczywiście był prawie dy­
ktatorem szlachty na swojem pograniczu Korony i Litwy. Ustą­
pił mu z drogi nawet Pociej, który tradycjonalnie jeszcze mógł
mieć przewagę w województwie Brzeskiem. Nie znalazłszy łaski
u nowego dworu, umarł w lat trzy po owej smutnej spizedaży
dóbr swoich, w samym Brześciu, do którego zjechał jakby po
śmierć, zaraz po sejmikach gromnicznych (w lutym 1749 r<)*
A tymczasem, kiedy się to dzieje, młody sierota Stanisław
Kropiński, który naturalnie wśród takich okoliczności już nie­
wiele mógł rachować na Pociejów, wyrósł i zmężniał.. Przy­
patrzywszy się bliżej wszystkiemu, poszedł pod chorągwie Sa-
piechów, z którymi niegdyś emulowali dawni i jego samego i ojca
panowie. Teraz protekcya Sapiehów daleko więcej młodzieńco­
wi obiecywała korzyści. Flemming nawet długo niemogł wal­
czyć z potężnymi swoimi sąsiadami. W województwie Brze­
skiem albowiem leżał także Kodeń, gniazdo najpotężniejszej może
dynastyi Sapiehów, a w Kodniu mieszkał teraz kanclerz w. lit.,
ten sam niegdyś kasztelan Trocki, który godził panie Borzęcką
z Antonim Pociejem. Krom tego, zawsze w temże województwie
Brzeskiem leżały Wisznice, Wysokie-Litewskie, Boćki, Pratulin,
wszystko dobra Sapieżyńskie. W Boćkach prowadził dwór p ań ­
ski podskarbi nadworny Sapieha, brat rodzony sławnego starosty
bobrujskiego, spółzawodnik strażnika Pocieja do buławy, magnat
całą gębą, bogaty i dumny, ale przytem pan dzielnego serca
i walecznej ręki. Był trzeci i Sapieha w brzeskiem, t. j. Karol
pisarz polny lit., który później został wojewodą.
Otóż młody Stanisław, obrotniejszy niz ojciec, daleko lepiej od
niego umiał sobie radzić. Zasługiwał się odrazu wszystkim trzem Sa­
piehom. W szedł do wojska za przykładem ojca, i dostał się na towa­
rzysza do chorągwi hussarskiej króla jegomości, którą piastował pisarz
polny lit. razem pułkownik petyhorski i hussarski, a do tego pan
orderowy. W dowód względów swoich, Karol Sapieha mianował
Kropińskiego raz deputatem do województwa Połockiego, dla p o ­
brania raty marcowej, na chorągwie. Bo trzeba wiedzieć, że
w r. 1717, sejm niemy, urządzając obronę Rplitej, t. j. stano­
wiąc, że tyle a tyle ma być na przyszłość półków, tyle a tyle
chorągwi w kompucie wojska Kor. i Lit., oznaczył zaraz że ta a tą
14 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom Vn.'

ziemia, to a to województwo m a składać p o datek na utrzym anie


tego a tego znaku. Otóż dwa razy do roku półkownicy i do-
wódzcy regim entów i chorągwi, wysyłali podw ładnych sobie ofi­
cerów do tych ziem lub powiatów, z których tam ci podług ilości
mieszkańców i dym ów pieniądze wybierali. Technicznym w y­
razem zwano takich deputatów kontrahentami, jak czynność sam ą
kontraljencya. Takim sposobem , pan Stanisław razem z K rzy­
sztofem R dułtow skim , wyznaczeni byli w podróż do województwa
Połockiego dla pobrania jednej raty na swoją chorągiew. K on-
stytucya r. i y i y , deputatom takim wyznaczała po tysiąc złotych
nagrody, oprócz pocztów zw ykłych oficerskich.*)
Za łaską m ożnych opiekunów swoich, został potem K ropiń -
ski miecznikiem województwa Now ogrodzkiego, i ja k ojciec
dzierżawą i zastawam i chodząc, przyszedł do dziedzicznej własno­
ści: nabył sobie albowiem o kilka mil od Brześcia wioseczkę
Paszuki.
W ojskowym był on więcej dla tytułu, bo mało zajm ował się
służbą, a ciągle biegał po dw orach pańskich i pochlebiał i u p ra ­
szał o nowe łaski. Był to człowiek m łody, nie wytrawiony życiem,
niezmężniały doświadczeniem , a do tego wielce niespokojnego
charakteru i ogrom nej powiatowej ambicji. Uroił sobie, że jest
znakomitością w województwie, a więc że się bez niego i p a n o ­
wie naw et obejść nie mogą. Uważał sam, że m a głęboki rozum
i że jest biegły w polityce. Nie starał się pom iędzy szlachtą o p o ­
pularność, ale wmówił w siebie, że ją posiada, bo wierzył w to
ja k w T rójcę św., że każdy się pozna na jego zdolnościach. Jednem
słowem, miał się za statystę i to najprzedniejszego rodzaju. Ztąd
z nikim długo niezostawał w zgodzie, bo każdego mało ważył,
oczywiście spoglądając na ludzi z wysokości swego geniuszu i
urojeń. N iebyła to właśnie droga do skarbienia sobie popular­
ności, a sam w ybór jej dowodzi, że Kropiński bardzo mało znał
świat i ludzi. W Polsce niedosyć było posiadać łaskę pańską,
żeby coś znaczyć na sejmikach.
Zresztą, pan Stanisław miał niepoślednie za le ty : był czło­
wiekiem śmiałym, odważnym, równie na placu boju, ja k w kole

) N om inacya na deputatów Rdułtow skiem u i K ropińskiem u datow ana


w Rom anowie, d. 14 października 1744 r. za ratę marcowa 1745 r-5 znajduje s ię
w papierach fam ilijnych.
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 15

sejmikowem, jak i w kom natach pańskich; rznął praw dę śmiało


każdem u, czy się kto gniewał czy n ie; m ówił zawsze jak czuł
i rozumiał. Powiadano o nim w województwie, że wolny ma
języ k ; było w tern wyrażeniu pół praw dy i pół cienia tylko, bo
Kropiński był i do k orda zuch i do gęby. Otwarty, szczery
i rycerski na pierwszy rzut oka, podobał się każdem u; ale niech-
no kto z nim rok lub dwa pożyje, będzie m ądry jak drugi Salo­
mon, jeżeli w ytrzym a. Ów szczery, za serce chw ytający szlachcic
stawał się po niejakim czasie w oczach przyjaciela sam ą pychą
i nieszczerością. Dziwak i rozpustnik do najwyższego sto p n ia,
przywidywał sobie coś do kogo, i zaraz obraza Boska, zaraz kpiny,
żarty, wym ysły, naigrawania się, jeżeli jeszcze nie co gorszego.
Żegnał się jeden i drugi, i uciekał od niego jak b y przed op ęta­
nym , a wreszcie wszyscy po kolei pana Stanisława rzucali. O!
gniewał się też za to, gniewał! oj! nadym ał się też nadym ał!
prawdziwie był to pęcherz nadęty powietrzem . Że jednak do­
kuczył każdem u swemi dziwactwam i, — nie śmiech obudzał pychą
swoją, ale oburzenie.
Najfatalniej wychodził na sejm ikach, na których trzeba było
braci szlachtę przekonyw ać, łagodzić i częstować. O braza Boska
zawsze była, kiedy on postał na sejmiki i zaczął się czynnie plą­
tać do ob rad szlacheckich. A kiedyżby się do nich nieplątał?
chyba wtenczas, kiedy nagłe okoliczności odwołały go gdzie w inną
stronę, o mil kilka przynajmniej od Brześcia, w czasie sejm iko­
wym! Ale praw da, raz się mu na podziw pięknie udało na sej­
miku. Był to może krok jego pierwszy w życiu publicznem,
ale z najszczęśliwszych najszczęśliwszy.
Było to w r. 1748. K ról zjechał na sejm z Saksonji i po wszy­
stkich województwach Rplitej szlachta zgromadzała się po mia­
stach, dla obierania pnsłów. N a radzie familijnej ułożyli Sa­
piehowie, że z Brzeskiego posłować będą podskarbi nadw. lit.
z Boćków i Marcin Matuszewicz stolnik brzeski. Ale inaczej
się stało. Podskarbi pojechał do kanclerza do K odnia i tam coś
długo znowu z sobą radzili. Tym czasem na sejmik już się zbie­
rali tłumnie powietnicy, a pana podskarbiego Sapiehy jeszcze wi­
dać niebyło. W reszcie po długieh oczekiw aniach, przyjechał
z K odnia do Brześcia Kropiński, nasz właśnie miecznik N ow o­
grodzki, i oświadczył zdziwionemu Matuszewiczowi, że przyjechał
DZIELĄ JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII«
16

z rozkazu podskarbiego zerwać sejmik. Czy Sapieha m y ślał, ze


się nie utrzym a przy poselstwie, i dlatego pragnął sztucznie umk­
nąć niezawodnej klęski, czy też i inne jakie uwagi wpłynęły na
postanowienie panów w K odniu,— dosyć, że podskarbi nie chciał byc
posłem, a rzecz ta nie ulegała żadnej wątpliwości. K iedy tak
krótko, wezłowato, Kropiński wyłożył Matuszewiczowi cel swo­
jego posłannictwa, przebiegły stolnik Brzeski przeląkł się: tem u
się albowiem koniecznie chciało być posłem — i nic dziwnego. Czło­
wiek w samej sile wieku, miał zasiadać po raz pierwszy w świet-
nem gronie wielkoradców Rplitej, — i jem uż to się zrzekać było
tego zaszczytu? Dziś fortuna błysła i z uśmiechu jej niekorzy-
stać? Stolnik brzeski był wielce am bitnym , chciał koniecznie
wynieść się ponad poziom swojego województwa; poselstwo do
tego otwierało mu drogę. Zresztą był to człowiek uczciwy, m iał
dosyć popularności pom iędzy swoimi, posiadał wiele nauki i oczy­
tania się, a słynął w całej okolicy, jako w yborny i jed y n y naw et
może w Brzeskiem m ówca sejmikowy, na wszelką potrzebę orator,
bo jak tylko gdzie ja k a uroczystość, albo parada i mowa byc musi,
tam niezawodnie albo sam Matuszewicz peroruje, albo uproszony
dla gości układa m owy, które w każdym razie zadziwiały ziemian
brzeskich szczytnością swoich wyrażeń. A teraz zrzecże się tu­
taj wystąpienia na powszechnem Rplitej Jljeatrum, na które pa-
trza wszystkie województwa? T o niepodobna!
K iedy więc Matuszewicz wziął Kropińskiego przed sejmi­
kiem w swoje obroty, kiedy mu zaczął wystawiać znowu swoje
racye pro et contra obstając za utrzym aniem sejmiku, kiedy dobył
z zanadrza (bo je m iał zawsze na zawołanie) złocistych skarbów
swojej wym owy, — przekonał Kropińskiego od razu. Powiedział
mu np. jak bardzo narazi się na wzgardę Rzeczypospolitej i w o­
jewództw a przez zerwanie sejmiku, jak pierwszy ten wstęp jego
w zawód publiczny stanie się przez to nieszczęśliwy, ja k zepsu­
je sobie zbrodnią K aim a całą przyszłość, która w innym razie
m ogłaby może b y ć i świetną, jak do nabycia popularności p o ­
trzeba przeciwnie utrzym yw ać, a nie zrywać sejmiki, m łody
Kropiński słuchał go dwom a uszami, słuchał go cały, pożerał.
K iedy mu zaś Matuszewicz w dodatku powiedział jak b y nu za­
kończenie: «kiedy niechce Sapieha, bądź ty lepiej moim kolegą
do poselstwa, a sejmik utrzym ajm y!* — w tedy już m łody K ro-
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 1/

piński na czysto oszalał z radości. B y ł dużo m łodszy od Matu-


szewicza, liczącego sobie w tedy 34 lata; więc jeżeli poselstwo
pochlebiało stolnikowi, jak nie m iało pochlebiać towarzyszowi hussar-
skiego znaku? Po zawarciu takiej ugody, sejmik utrzym ać było
łatwo. Szlachta zgromadziła się w imię Sapiehów i wiedziała
już zawczasu kogo m a obierać: szepniętoby jej więc tylko na
ucho, że pan Podskarbi przysłał na swoje m iejsce K ropińskiego;
obiady i wino dokonałyby reszty.
T ajem nica b y ła należycie utrzym aną, bo musieli spisków
podejść dobrą wiarę szlachty. Nie sam też K ro piński miał zle­
cenie od Sapiehy, żeby zerwać sejm ik; obok niego stał Bucho-
wiecki pisarz ziemski brzeski, osobisty nieprzyjaciel stolnika, a chę­
tnie rękę do panów w yciągający po jałm użnę. Buchowiecki przy­
wodził już całym tłum om szlachty, które na głos je g o m iały ta k ­
że zerwać sejm ik. Otóż i przed nim największa o spisku była
tajem nica. W dzień otwarcia obrad, szlachta waliła się ted y
w gęstych grupach do kościoła. Po zagajeniu, przyjaciele stol­
nika brzeskiego, nauczeni poprzednio co m ają robić, przez okrzyk
zaprosili do laski p. Ignacego W yganowskiego, k tó ry był rów ­
nież ze stronnictw a Sapieżyńskiego: dali więc tern sam em jakąś
rękojm ię przeciwnikom i uśpili ich; na dobre zaś serce i prawość
W yganow skiego tak się spuszczał Matuszewicz, ja k starzy Polacy
na Czarnego Zawiszę. M arszałek stanął więc jednom yślnie , a wziąwr-
szy laskę, oznajmił szlachcie, że dwóch się stara kandydatów do
poselstwa, Matuszewicz daw ny i K ropiński «dopiero co wyniknio-
ny konkurenta. Sapieżyńcy pewni byli wygranej i K ropińskiego
że ich nie zdradzi: liczyli na to, że zrzecze się publicznie p re ­
tensji swoich, więc nie będzie na razie drugiego kandydata, jed en
zaś posłować nie może od województwa i m arszałek w tedy rad
nie rad idąc za praw em pożegna sejmik, co będzie jego zniszcze­
niem, i naw et lepiej się stanie wszystko, bo się uniknie gwałtowane­
go zerwania manifestów. A le nie tak się stało. Kropiński po
ogłoszeniu swojej kan dydatury, zawsze wym owny, teraz zamilkł
jak grób, a więc widocznie przyjm ował poselstwo. Sapieżyńcy
sami dostali się w połapkę. Bo gdzież tak na razie wym yśleć
jakie pozory do zerwrania sejm iku ? gdzież wym otyw ow ać potrzebę
niedojścia ? Nie byli przygotow ani na wszelki przypadek, widząc
że dobrze idzie wszystko z początku, ja k należy. Z takiem i zaś
Szkice z czasów saskich. 3
O DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.
Io

manifestami, na m ocy których rw ano sejmiki, stronnictwa gotowe


przychodziły do kościoła. K onstytucja Polska, a raczej w yro­
biony prak ty k ą jej obyczaj narodow y, w takich zdarzeniach sPrzy-
jał pośpiechowi, natychmiastowości. Nie mógł szlachcic pojse
pisać teraz m anifestu do dom u, a zostawić braci w kościele: bo
zanim by wrócił z robotą, k tó ra podówczas więcej potrzebow ała
czasu jak dzisiaj, gdy górnych i m akaronicznych wspólnemi siła­
mi do arcydzieła obyw atelskiej gorliwości dobierano w yrażeń,
jużby w kościele było i po obraniu posłów i po sejm iku. G oto­
w y ted y zawczasu manifest rzucano w oczy tym , co się opierali,
i w tedy rzecz się kończyła, rozchodziła się szlachta z kościoła.
G dy i sam e pow ody rw ania musiały b y ć praw ne, więc bez głę­
bokiego w przódy rozm ysłu nic się nie robiło. Tracili zawsze nie­
ostrożni spiskowi: najm niejsza zwłoka czasu gubiła ich spraw ę,
bo nie mogli uwięzić, zatrzym ać w jednem miejscu obrad. N a­
turalnie było to wtenczas, kiedy mieli przeciwko sobie m arszałka,
albo kiedy ten m arszałek był spraw ny i k ied y rządził obradam i,
nie zaś nim rządzono. K iedy przeciw nicy biegli naradzać się do­
piero jakiby tutaj znaleść wybieg, kiedy dopiero układali mam-
lesta, m arszałek obrotny, jeżeli chciał, jeżeli mu tak w ypadało,
przyjaciół naw et wywmdził w pole. N aw et mu raźniej wtenczas
b y ło : z naczelnikiem oppozycji spływał zwykle cały tłum , jed n o ­
lite grono zrywaczy, ciszej *się robiło w kościele, bo zostawali ci
co pragnęli dojścia sejmiku, — w tedy m arszałek posłów ogłaszał,
a gdy nikt mu się nie sprzeciwiał żegnał sejm ik, co było także
praw ną form ą kończącą obrady. Żadna już wTtenczas siła ogło­
szonym posłom nie m ogła odebrać należącego im najprawmej
m andatu. Instrukcje można było potem pisać i protestacje nic
nie szkodziły.
Stało się wńęc zupełnie tą razą tak, jak Matuszewicz prze­
widział. Sapieżyńcy zapomnieli języka w gębie; a za to szlachta
chcąca dojścia sejmiku, a przez spiskowych zjednana, rzuciła się
hurm em do m arszałka: nuż prosić, nuż zaklinać, a naw et m u
grozić, żeby kończył. W yganow ski obaw iał się utracić nagle
aflekt braci, ogłosił te d y posłów i sejmik pożegnał. A le figiel za
figiel: nic darm o. D o pisania instrukcji na sejm m arszałek w y ­
znaczył ow^ego Buchowieckiego pisarza ziemskiego i innych zie­
m ian obranym przeciw nych. A le pisarz w nocy uciekł z Brze-
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 19

ścia, ze w stydu czy na złość posłom . Nie było co ro b ie; nasi


posłowie pilnowali przynajm niej W yganow skiego, żeby się im
jak o misternie znowu nie w y m k n ą ł , i m arszałek musiał rad nierad
laudum elekcji podpisać; gdyby uciekł, nie m ieliby obrani do­
wodu i byłby to drugi sposób już po sejmiku zniszczenia skutku
o brad szlacheckich. Co do instrukcji, to rzecz mniejsza, i Ma-
tuszewicz sam co najprędzej ją napisał, bo to już była więcej
prosta formalność.
Stało sie te d y ,—• ale posłom strach: rozgniewało się panów;
rzecz ta mogła być niebezpieczna. Dwaj posłowie ted y po wspól­
nej naradzie, zaraz prosto z Brześcia pojechali do K odnia tłó-
m aczyć się przed panem kanelerzem , u którego stolnik, nawiasem
to pow iem y, wielkie miał łaski. Luboć kanclerz był to pan
dobry, do rany go przyłożyć, ale czasami, zwłaszcza zadraśnięty
za skórę, długo urazę pam iętał. Gubić się na wiek dla jednej
chwili powodzenia, któżby chciał' Otóż tutaj zarówno o łaskę
pańska chodziło tak Matusżewiczowi i ja k Kropińskiem u, zw ła­
szcza że już kosztowali poprzednio z jej darów : stolnikowi, bo
licząc się do przyjaciół Sapieżyńskich, miał od kancleiza pisai -
stwo grodzkie brzeskie, a przez to sam o był zupełnie podw ła­
dnym jego urzędnikiem ; miecznikowi zaś, bo pracow ał dopiero
na pewne stanowisko, a stanowisko to mogli mu dać panowie,
jednego zaś obraziwszy, m ożna było na siebie ściągnąć plam ę
u wszystkich.
U dało się przebłagać Sapiehę, bo nie bardzo ciężka spraw a
b yła z panem kanclerzem . Zatem weselszej już myśli, M atusze-
wież pobiegł co żywo z K odnia do Michała N ietyxy skarbnika
Parnaw skiego, k tó ry był wielkim jego przyjacielem , a krew nym
m arszałka sejmiku. N ietyxa stworzony był na pośrednika, więc
jed y n y do rady. M ajętny, nie starał się o niczyje względy, nie
tęsknił do poselstwa ani do deputacji; mimo to co sejmik p ra ­
wie byw ał w Brześciu, a przypatrując się spokojnie walkom p o ­
wiatowym, ty ch godził, tam tych uspokajał, innym warunki zano­
sił od stron, — zacny człowiek, dobre miał serce, a przyjaciół
wszędzie. Jeżeli już N ietyxa nic nie zrobił, to chyba djabła było
potrzeba, żeby b ab ę posłał, a zresztą nic nie pom ogło. Ze sk arb ­
nikiem parnaw skim ted y pojechał stolnik do W yganow skiego
z prośbą, żeby jeszcze podpisał instrukcję. Poseł bez instrukcji
20 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

nie m ógł się p o k azać n a sejm ie, bo nie sa m a elek cja ro b iła go
posłem , ale p ełn o m o cn ictw o o d sp ó łb raci, w k tó r e m spisane b y ły
ich życzenia i wnioski, wTeszcie p ro śb y do S ta n ó w R plitej. B y ły
m arszałek d ał gościom sw oim słow o, że p o d p isz e , ale m usiał dać
znać w p rz ó d y o tern B uchow ieckiem u, k tó ry go zaklął n a w szy st­
kie św iętości, ż e b y bez niego nie p o d p isy w a ł instrukcji. M atusze-
wicz d ał posłańcow i i o d siebie grzeczny liścik , zap raszając do
k om p an ji p a n a pisarza. B uchow iecki ciągle złej woli b ę d ą c , nie
przy jech ał przecież, lubo ob iecał odpisując n a listy ; a ty m sp o ­
so b em nic nie zyskał, b o m arszałek słow em zw iązan y , je m u d o ­
trzy m aw szy ob ietn icy , p o d p isał instrukcję, a z nim inni szlachta,
k tó ry c h na p rę d c e z o k o licy sprow adzono, — więc posłow ie o p o d ­
pis B uchow ieckiego m niej dbali.
K ro p iń sk i nie je d n y m S ap ieh o m n ad sk a k iw ał, ale i R a d z i­
w iłłom ; ja k to m ów ią, dw ie sojki trz y m a ł za ogon. M iał w tenczas
w zględy jak ieś u księcia h e tm a n a w. lit. R y b e ń k i, p a n a z N ie­
świeża. Że B uchow iecki liczył się się w tenczas d o stro n n ik ó w
R adziw ilłow skich, M atuszew icz ja k o szpaczek p rz e z o rn y , obaw iał
się, a b y p a n p isarz nie uprzedził czasem listem księcia h e tm a n a
i nie pochw alił się, że chociaż sejm ik nie zerw any, ale posłow ie
zostali bez instrukcji. R ad ził zatem K ro piński, ż eb y uprzedził
pisaiza i łask ę p a n a sobie zap ew n ił, b o p o có ż, m y ślał sobie
gniew ać R adziw iłła, k ie d y to w szystko ja k o ś p o g o d zić się p o ­
trafi? N ie om ylił się i stolnik, bo w p rzew id y w a n iach sw oich
n ig d y się nie m ylił. R azem o b a d w a listy o d e b ra ł książę h etm an ,
i K ropińskiego i B uchow ieckiego, g d y ż M atuszew icz k a z a ł p o ­
słańcow i d niem i no cą p o spieszać do N ieśw ieża. H e tm a n o d e-
b raw szy list, odpisał dość p rz y k ro B uchow ieckiem u. A ta k sto l­
nik wiele rzeczy razem d o k a z ał: u trz y m a ł sejm ik, o b ra ł posłów ,
w yw alczył sobie instrukcje, p o je d n a ł się z S apieham i i R adziw ił­
ła m i; a Buchow iecki, ja k m ów iono podów czas, pozostał w kon.fu.zji.
O tóż tak im sp o so b em ud ało się K ro p iń sk iem u , n ad w szel­
kie spodziew anie, zostać po słem sejm ow ym .
Jak k o lw iek m łodzian nasz wiele o sobie ro zum iał, n a ty m
sejm ie je d n a k ż e szed ł ja k echo za M atuszew iczem , k tó re g o w yż­
szość n a d so b ą przecie uznaw ał. Posłow ie B rzescy zgodnie cią­
gle z so b ą działali. T rw a ł sejm całe sześć ty g o d n i p o d łu g p r a ­
w a, chociaż C z a rto ry sc y zerw ać go chcieli zaraz z p o czątk u , ale
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 21

że ciągle nowe wnoszono przedmioty pod rozprawy, pozwolili


książęta, b y się dwór, panowie i posłowie cokolwiek zabawili, bo
dosyć było czasu.
Posłowie Brzescy nie bardzo się przymawiali do mów in­
nych, ale zajęli się prawie wyłącznie sprawą, którą województwo
zleciło ich pilności. Mieszkał w Czarnawczycach o trzy mile od
Brześcia książę krajczy lit. Radziwiłł, który awantury wyrabiał
ze wszystkimi, a dziwnie był srogi na ludzi i mało dbał na pra­
wo Rplitej; w swojej okolicy było to coś podobnego do pana
starosty w Kaniowie. Skarg na księcia było tysiące, ale że to
nie pomagało, województwow instrukcji zalecało posłom, żeby się
postarali na sejmie o ukrócenie dumy i wyskoków kraj czego.
Książę hetman i kanclerz Sapieha starali się znowu, żeby posło­
wie nie wnosili tej sprawy przd sejm ; ale na te wnioski Matusze-
wicz odparł: «nie kwapię się, ale mam gotową mowę!» i pokazał
ją. Zgadzali się na to obydwaj posłowie, że nie będą mówić
o krajczym na sejmie, ale żądali zadośyćuczynienia dla pokrzyw­
dzonych przez niego. Stolnik brzeski myślał, że tą odkazką
prędzej co wskóra; ale gorzej zrobił, bo księciu hetmanowi o to
jedynie chodziło, aby nie rozmazywać sprawy, a jeżeli raz się ją
podniesie, za nic po wstydzie, po skrupułach, i jużby książęta
na złość posłów robili. Więc ostrożny stolnik jedzie z Kropiń-
skim do marszałka sejmowego. Pokazali mu instrukcję i mani­
fest księdza Suzina przeciw księciu, manifest najokropniejszy, bo
arcydzieło, summaryusz wszystkich poprzednich manifestów. Przy­
słali zaś i ten dokument do W arszawy posłom swoim powietni-
cy, bo książę dowiedziawszy się o zabiegach ich na sejmie, za­
czął się na wielu swoich nieprzyjaciół odgrażać, a najwięcej na-
stawał na księdza Suzina, tak, że ten lękał się o swoje życie i mu­
siał krzyczeć w niebogłosy. Posłowie prosili tedy marszałka, aby
doniósł o tern wszystkiem księciu hetmanowi, który jako głowa
rodziny, powinienby znaleść stosowne środki do powstrzymania
wybryków krajczego; a gdyby hetman nie chciał się jeszcze wdać
w tę sprawę, posłowie prosili marszałka, aby szedł do króla i tam
przypomniał prośbę ks. Suzina, który wydostawszy się tymcza­
sem z rąk krajczego, zaraz przybiegł do W arszawy poskarżyć
się osobiście przed majestatem za doznaną krzywdę. Suzin wi­
dział się nawet z królową, która jako pani święta i dlatego sa-
22 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

mego nieprzyjaciołka wszelkiego zgorszenia, obiecała mu wszel­


kie ze swojej strony poparcie. Marszałek sejmowy Siemieński
w istocie widział się z hetmanem Litewskim, a skoro mu o tern
napomknął i manifest ks. Suzina do rąk oddał, Rybeńko Radzi­
wiłł wpadł w cholerę i wywarł wszystkie złości swoje na Matu-
szewicza, a nawet szarpał w gniewie jego honor. Ale marszałek
znalazł się trafnie, rzucił na stół warunki posłów brzeskich i za­
groził księciu, że prosto pójdzie z instiukcją i z manifestem do
króla, a posłowie jutro zaraz publicznie o tern zagają w izbach
sejmowych. Hetman umiarkowawszy się wtedy, zezwolił na ukła­
dy. Kropiński, który przy fakundji, jak dawniej mówiono,
miał zawsze dobrą przytomność, już się nagotował z mową, kiedy
wstrzymano jego zapęd tem oświadczeniem, że książę hetman wy­
robi na krajczego opiekę. Ten drobny fakt charakteryzuje także
Kropińskiego. Chociaż mu łaska Radziwiłłów była potrzebna, ile
że służył jako towarzysz w wojsku, jednakże porywczy i prędki
do czynu, gotów się był i samemu hetmanowi narazić, aby speł­
nić wyższą powinność. Nie był to jednak bohater poświęcenia
się, ale bohater własnej miłości.
Kropiński jeszcze raz przemawiał na tym sejmie z innej
okoliczności. Podniesiono ze strony Czartoryskich, li tylko dla
wycieńczenia czasu, sprawę cła brzeskiego, — i chwała Panu Bo­
gu, przez zręczność mówców, dwa tygodnie na tem niepotrzebnie
stracono. Krzyczała szlachta na kanclerza Litewskiego, że jako
starosta brzeski nieprawnie pobierał cło od statków na Bugu.
Nie wypadało Sapieże stanąś w obronie własnej, więc Kropiński
przez niego podstawiony zabrał głos i z przywilejem W ładysła­
wa IV w ręku dowodził, że starosta ma prawo brać po talarze
drągowego od każdego statku na Bugu.
Skończył się sejm na sporze o świece. Posłowie utrzym y­
wali że przy świecach obradować na żaden sposób nie wolno,
i nawet cytowali na to konstytucje Jana III. Tak przewlekano
czas na niepotrzebnych sporach, a kiedy upływało sześć tygodni,
ostatniego dnia tak zgrabnie umiano zagadywać, że stał się prędko
wieczór, o co nie trudno było zwłaszcza w listopadzie. Kiedy
potem świece wniesiono, powstała żywa opozycja: marszałek mu­
siał sejm rad pożegnać, gdyż właśnie należał do stronnictwa ksią­
żąt Czartoryskich.
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 23

R ęk a rękę m yje: za to że fgo bronił Kropinski na sejmie,


kanclerz Litewski dobrze jego sprawę osądził na roczkach staro­
ścińskich w Brześciu, chociaż zdaje się że i sam a spraw a była dobra.
Pokłócił się był pan miecznik Nowogrodzki z Franciszkiem
Zarzuckim, k tó ry był adm inistratorem w Różance w dobrach Hu-
m nieckiego stolnika K oronnego. K ropinski naliczył sobie p re ­
tensji (była li to sprawa zagraniczna czy ziemska) złotych poi.
8,210; poszło do ugody o tę summę, i zdaje się, że Zarzucki
przyznał ja długiem także na roczkach starościńskich w Brześciu.
Że zaś strony nie pokw itow ały się zaraz z pretensji, Kropinski
porzuciwszy sejm poprowadził spraw ę na drugie roczki i kanclerz
nakazał Flemmingowi jako nabyw cy Różanki, na której sum ma
Hum nieckiego była oparta, żeby jej nikomu nie wydawał, aż
strony pokom binują się zupełnie.

II.

K łótnia z Suzinam i— Śmierć kanclerza Sapiehy — Sęstwo grodzkie Kropinski


służy F lem m ingow i, ale niezręcznie — K lęsk a na sejmiku w r. 1754 Ztąd
upadek kredytu sędziego — Jak się K ropinski ratuje ? ożenieniem się, gościnn ością.
— Przejście do R ad ziw iłłow skiego obozu — P ółkow nik — Sejmiki z 1759 —
Kropiński składa sęstw o— Przyjaźń z Paszkow skim i — Stosunki z Joachim em P o ­
tockim — Sejmiki z r. 1760, 1761 i 17 ^3 *

Kropiński żył, zdaje się, d o brze z Suzinami i długo z nimi


niezadzierał, bo to była rodzina bardzo potężna w całem w oje­
wództwie. Głową Suzinów był podów czas Michał podkom orzy
brzeski, k tó ry także na szczupłej fortunce dorobił się znacznego
m ajatku i powagi za opieką hetm ana Pocieja. Miał podkom orzy
kilku synów a chociaż sam był dyssydentem , niemusiał-ci być
zagorzałym fanatykiem , skoro jednego syna oddał na księdza k a­
tolickiego. Był ted y m łody Suzin proboszczem K leckim i Czar-
naw czyckim i on to tak się przysłużył na ostatnim sejmie
krajczem u Radziwiłłowi kollatorowi swemu, że go wzięto w opie­
kę. Otoż teraz z b ratem tego proboszcza a drugim synem pod-
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.
24

komorzego zadarł z kolei Kropiński, — sam nie wiedział z czego,


a stało to się takim sposobem:
W późną jesień w listopadzie 1749 roku, przejeżdżał przez
miasteczko Kamieniec-Litewski (w którym mieszkał Faustyn Su­
zin podkomorzy c Brzeski) Tabeński sługa Kro pińskiego, pewnie
jeden z jego krewniaków, których poznaliśmy jeszcze z testam en­
tu rotmistrza przedniej straży p. Piotra. Spotkał go na miastecz­
ku Suzin; a spotkawszy pytał: «a zkąd to?» U dawnych sług
szlachty to zaraz obraza taka napaść publiczna. Więc Tabeński
jako młody stawił się hardo Suzinowi, za co go tamten porządnie
wyłajał. Kropiński oczywiście wziął to za osobistą obrazę, napisał
tedy do Suzina kartkę bardzo gniewną z wymówkami i żalami
wyzywając go na pojedynek. Wymówki tej znowu nie podaro­
wał Suzin. Zatem miecznik przyjechał umyślnie do Kamieńca z
bracią Paszkowskimi bardzo wziętymi w swoim powiecie przez pa­
mięć ojca strażnika polnego litew. za króla Stanisława w ciągu
ostatniej rewolucyi, — a będąc podbechtany od nich, jako od ludzi
gorących i żwawych, wyzwał osobiście Suzina na pojedynek, kie­
dy go spotkał wyszedłszy z kościoła po nabożeństwie. Przyczyniła
się do tego pewnie namiętność polityczna, bo Paszkowscy byli
przyjaciółmi Radzi wiłów a Suzinowie należeli znowu do Czarto-
ryszczyków. W yzywający tak byli natarczywi, źe prosto z koś­
cioła chcieli iść na plac boju. Chciał im towarzyszyć stolnik brzes­
ki, który się wtedy przypadkiem znalazł w Kamieńcu; ale czy się
Paszkowscy obawiali, by zgody nie przyprowadził do skutku, czy
też inne jakie powody były na przeszkodzie, dosyć, że napierali
się tego gwałtem, żeby Matuszewicz nie szedł: stolnik więc od­
łączywszy się od towarzystwa poszedł sam jeden a patrzał co to
się dzieje. Tymczasem nadeszli Suzin z bratem stryjecznym
Michałem, który był kapitanem w dragonji stojącej podówczas
w Kamieńcu. Był i brat rodzony Faustyna Ludwik, ale ten na
plac nie poszedł. Nagle zjawił się Matuszewicz i chce godzić
zwaśnionych, ale gdzie tam im mówić o tern? Kropiński drze się
jak sparzony ukropem, Suzin hałasuje. Spotkali się więc przeci­
wnicy a dzielnie; w drugiem zaraz cięciu lekko ranił Kropiński
Podkomorzyca w prawą rękę, a Suzin tylko co nie przebił go na wy­
lot, chybił na cal najwięcej. W tenczas rzucili się Paszkowscy
hurmem na Suzina; co stolnik widząc, że jest oczywiste niebezpie-
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 25

czeństwo, dobył szabli, — i chociaż podkom orzyc brzeski z całym


swoim dom em należał do nieprzyjaciół Matuszewicza, stanął w
obronie Suzina i zaklinał Radziwiłłowskich, aby go tum ultem tak
nie rąbali. G dy zatrzymali się na chwilę napastnicy, Suzin ucie­
kać zaczął korzystając z chwilowego zawieszenia b ro n i, więc po
gnali się dalej za uciekającym ; ale i stolnik był zawsze w odwo­
dzie, zatrzym ał nieprzyjaciół i tak do nich przem ów ił od serca,
że aż się pocałow ać musieli z podkom orzycem , który ochłonąw­
szy ze strachu powrócił do nich. T ak Matusz ewicz pogodziwszy
zwaśnionych, zaprosił ich wszystkich do siebie do Czem er zaraz
pod K am ieńcem . Rzecz ta naturalnie skończyła się na pijatyce.
B yły d am y , ale brakow ało muzyki. W ięc stolnik zagrał im na
flecie i w tórow ał sobie śpiewem. Tańcowali wszyscy, śpiewali ca­
łą noc wesoło aż do dnia białego. Gospodarz wystąpił nareszcie
z podarunkam i; Kropińskiem u dał szłapaka za 24 d u k a ty ; Pasz­
kowskiemu jenerałow i-adjutantow i buław y wielkiej Litewskiej fuzję
francuzką; Piotrowi zaś Paszkowskiemu rotmistrzowi dał sześć
guzików rubinowych do kontusza, ale nie chciał ich przyjąć ro t­
mistrz, obaw iając się, żeby to nie była czasem zaczepka od Czar­
toryskich, miał się więc na ostrożności, bo bardzo kochał księcia
hetm ana. Matuszewicz zaś już wtenczas jawnie zbiegł z pod cho­
rągwi Sapiehów pod znamię księcia podkanclerzego.
Brzydko się Kropiński wypłacił za dobre serce stolnikowi
brzeskiemu. K iedy albowiem um arł kanclerz Sapieha, a starostw o
grodowe województwa wziął po nim podskarbi Flem ming, w szyst­
kie am bicje powiatowe tłum ami obiegły nowe słońce. Niespodzie-
wał się tego Matuszewicz, aby go Flemming przy rozdawaniu
urzędów grodzkich pom inął; jednakże już lat dwanaście upływało
jak trzym ał w grodzie pióro od Sapiehy, spodziewał się więc na
pewno prom ocji przynajm niej na sęstwo grodzkie. Ale Kropiński
latał wszędzie za B ystrym , który był ulubieńcem Flem m inga
a nie cierpiał okropnie Matuszewiczów w ogóle, mszcząc się na
nich za to, że siostry m u nie dali w małżeństwo. W ygadyw ał
ted y na nich niestworzone rzeczy Kropiński, żeby się jako przy-
pochlebić B ystrem u, a naw et przybrał sobie do współki W iesz-
czyckiego, i dziwne obadw aj rzeczy wyrabiali i wymyślali. W ie-
szczycki tutaj na dwóch stołkach siadał: hypokryta, często bez
najmniejszego pow odu dokuczał tem u lub owemu jak kazał mu
Szkice z czasów saskich. 4
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.
26

interes. Otóż skutek takich zabiegów nastąpił. Podskarbi nagle


ujęty przez B ystrego wykonał m ały zam ach stanu w B rzeskiem ,
podstarościm zatwierdził W ieszczyckiego, sęstwo grodzkie oddał
K ropińskiem u, a do pisarstwa naw et nie dopuścił Matuszewicza.
T ak więc cudzym kosztem potrafił wznieść się nasz miecznik N o­
wogrodzki, i już jak o sędzia grodzki posiadał rzeczywisty stopień
i znaczenie. D otąd, zdaje się nie miał ani jednego ani drugiego.
Bo miecznikowstwo jego nie był to pewnie urząd województwa
Nowogrodzkiego w głębszej Litwie, ale prędżej była to godność
in partibus, Nowogrodzkiego powiatu w województwie Czernie-
chowskiem, którego już ani kęsa podówczas w K oronie całej
nie było. G dyby miecznikiem był Nowogrodzkim z Litwy, nie
siedziałby w Brzeskiem, skakałby już zupełnie pod m uzykę R a
dziwiłłowską, których stolica Nieśwież właśnie w owem Nowo-
grodzkiem leżała.
Było to w roku Pańskim 1752. Nie wiemy już dopraw dy
ja k dochrapawszy się sęstw a owego, Kropiński w ytłóm aczył to
Radziwiłłom, i ja k z nimi w ychodził; to tylko więcej ja k pewna,
że lubo brał urzędy od C zartoryskich (Flem m ing, przypom inam y
należał do ich familji), jednak pochlebiał Radziwiłłom ,— i co dziw­
niejsza, Nieświeżscy książęta zawsze m u wierzyli. Nie dla kształtu
wiec nosił, ja k to powiadają, głowę na karku.
Teraz więc, już największą figurą w województwie Brzeskim,
po daw nych Pociejach i Sapiehach, był pan podskarbi, pan kor-
dyaczny, żywy, nam iętny i ślepy tak w m iłości ja k w nienawiść
k tó ry sobie nie umiał nic a nic radzić ze szlachtą Polską, chociaż
chciał się utrzym ać godnie na swojem stanowisku i rozporządzać
wszystkimi koniecznie w okolicach Brześcia. T o też już książę
kanclerz Litewski C zartoryski dodał mu na doradcę i przyjaciela
pana Józefa Sosnowskiego, k tó ry dziwnem zdarzeniem losu, z chu­
dego pachołka przez zapisy dalekiego krewnego wyszedłszy na
bogacza, chciał także koniecznie znaczyć coś w Rplitej i choro­
wał już w tedy na pana. Um iał się Sosnowski dobrze zalecać
księciu kanclerzowi i pochlebiał mu aż brzydko, aż z obrazą
osobistej godności; ale kto w tedy ze szlachty dbał o godność
swoją przed panem , ja k pan przed Bruhlem i królem ? Pochle­
biając został Sosnowski ulubieńcem wszechwładnego naówczas
ministra. R zadki też bardzo ta k t posiadał w postępowaniu swo-
SZKICE Z CZASÓW SAS KI OT. 27

jem ze szlachtą, i do kierow ania jej um ysłów był jed y n y : umiał


się raz narzucić, drugi raz błysnął jakąś popularnością, udaw ał d y ­
plom atę, chwalił się łaską pańską, i wynalazł łatw o sposoby i
środki, — ułożył się lub znowu w porze potrafił się m ocno roz­
gniewać i wszystko zrobił co chciał ze szlachtą. W y b ó r też
kanclerza z tego względu uważany, był dziwnie trafn y ; zjednaw­
szy sobie Sosnowskiego, miał go całkiem i bez podziału. T a k
zręcznych ajentów miał książę nie wielu. Był zaś ten Sosnowski
półkownikiem w w ojsku litewskiem, jeszcze za księcia hetm ana
ostatniego z Wiszniowieckich, i już wówczas pchał się między
asne p a n y . C zartoryski, żeby go więcej przyciągnąć do siebie
wyrobił dla niego urząd pisarza w. lit. Sosnowskiem u te d y już
uśm iechała się owa pożądana przyszłość, gdy go książę jeszcze
narzucił Flemmingowi.
Z każdym dniem więcej ciążyła nad województwem B rzes­
kiem powaga książąt C zartoryskich. Dawniej nie mieli tutaj zu­
pełnie gło su : bo gdzież im było wojować z Sapieham i, z R adzi
wiłłami, z dom em Pociejów? Ale z Flem m ingiem , k tó ry k ro k
za krokiem głębiej się w łaskę województwa zapuszczał, w kro­
czyła tutaj familja i zmieniło się znacznie położenie rzeczy. P od­
skarbi założył wielką radę u siebie w pałacu Terespolskim , która
rządziła województwem i szlachtą, t. j. sejm ikam i. A p. K ro-
piński tak zgrabnie narzucił się podskarbiem u, że i jego pow oła­
no do tej rad y , k tó rą składali Sosnowski, kom issarz dóbr Flem -
mingowskich Herubowicz, W ereszczaka chorąży brzeski, K arol
C hreptow icz, B ystry i nareszcie ulubienica p o csk arb ieg o pan
Tym anow a. Pyszny z zaszczytów, nowy sędzia grodzki brzeski
do wszystkich czynności tej rady należąc, stał się m ałym d y k ta­
torem N adbużańskich okolic, a raczej wyobraził sobie, że nosi
buławę dyktato rsk ą w województwie, gdy rej nieraz wodził na
radzie, zwłaszcza jeżeli Sosnowskiego nie było w T erespolu.
Otóż uroiwszy sobie, że kiedy on czuwa w Brzeskiem k sią ­
żętom Czartoryskim nic się tutaj nie oprze, że Flem m ing siedzą­
cy obecnie w Terespolu już tern sam em będzie trzym ał szlachec­
kie namiętności na wodzy, przekonawszy się wreszcie, że czego
tam ci nie dokażą, to dla niego sam ego nie będzie trudne, bo m o­
że w razie potrzeby nadrobić i popularnością (której nie miał)
i wymową (na któ rą szlachta nie wiele zważała), K ropiński po-
28 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

wiedział raz Flemmingowi, źe nie m a się wiele czego obawiać bo


sejmiki brzeskie pójdą zawsze po ich myśli, a szlachta zaskacze
tak jak oni we dwóch jej na dudach Terespolskich zagrają. N ie­
pokoił się troszkę p. Flem m ing tem , źe nic się nie robi dla zje­
dnania sobie w Brzeskiem stronnictwa, a bez tego przecie życie
wpośród nieprzyjaciół nieznośne. Ale kiedy go najuroczyściej
Kropiński zapewniał, żc będzie wszystko dobrze, uspokoił się co­
kolwiek. Czego najwięcej się obawiał, to nieprzyjaźni Matuszewi-
czów; było ich zaś aż czterech braci rodzonych w województwie,
a wszystko ludzie bogaci, dobrze skoligowani na Podlasiu, m a­
jący urzędy, a naw et dosyć wzięci pom iędzy szlachtą, jednem
słowem , chłop w chłopa. N ajstarszy z nich p. Marcin, któregoś-
m y już poznali, z niewinnej bardzo przyczyny popadł w niełaskę
księcia kanclerza, k tóry rozsrożył się za to, i m ając złość do
jednego, zaczął wszystkich czterech braci prześladować. O nich
się zatem najwięcej obawóał P lemming, żeby czasem wziętości
swojej nie użyli przeciw niemu i nie poparli strony Radziwiłłow-
skiej, zwłaszcza że mieli ku tem u sprawiedliwie naw et przyczyny.
B yłby to dla niego nazbyt okropny cios, bo nie ty lk o że sam
podskarbi był gorączką i przewodzić chciał w swojem wojewódz­
twie, m ając w tern punkt honoru, ale nadto obawiał się w razie
przechvnym wszelkich gniewów ze strony księcia kanclerza. Ma-
tuszewicz zaś umiał prowadzić sejmiki i m ając wrszędzie przy ja­
ciół, chętnie loztaczał po szlachcie złoto; za każdą razą, byw ało
zjeżdża sam do Brześcia, prawi, a szlachta go słucha, bo stół ma
pan Marcin otw arty, bo wszyscy spotykali po drodze fury jego
z R asny i Czemer, ja k co sejmik jad ą do Brześcia z leguminami
i z wunem.
A nadchodziły właśnie sejmiki walne, przed sejmem 1754 r.
M iały się na nich poraź pierwszy spróbow ać obadw a stronnictwa
Brzeskie. Pan stolnik chciał utrzym ać swoje prawo, nie tak na
złość księciu kanclerzowi, ja k dlatego, żeby mu dać poznać, że
pomimo jeg o prześladow ań, wcale nie upada na duchu — posłał
więc pizodem , jak zwyczajnie, legum iny swoje do miasta. Ale
po drodze zawadził o M otykały, m ajętność b rat swojego Józefa,
którem u jak na złość, zachciało się tą razą być posłem. Józef
zaś obawiał się m ocno C zartoryskich, chociaż był półkownikiem
a tchórzył. W ięc uprosił brata, aby został u niego w M otykałach,
SZKICE Z CZASÓW SASK ICH . 29

a sam pojechał na sejm ik: niechciał zaś tam puścić brata, aby nic
drażnić przeciwnego sobie stronnictwa, gdyż sam o ukazanie się stol­
nika na sejm iku wpośród spółczesnych okoliczności byłoby pro-
testacyą. Półkownik znał siebie; łatwo ulegał okolicznościom,
a prawie nowicjuszem był w polityce, i owszem niepróżno go m ożna
było mieć w podejrzeniu, że chciał się może na nowem stano­
wisku dobrze zalecić względom C zartoryskich.
W ięc w przeddzień otw arcia sejmików, półkow n1k serdecz­
nie kosztem b ra ta uraczywszy szlachtę, z tłum em nietrzeźwych
już m ościwych obywateli, wali z Brześcia przez m ost do T eresp o ­
la, do pana Flem m inga, niby to żeby mu oddać hołdy winnego
poszanowania, nibyto dla pokom binow ania się zawczasu o ju ­
trzejsze w ybory. P odskarbi przyjął gości swoich grzecznie, a k ie ­
dy odeszli na pół z wyrzutem rzekł do K ropińskiego: «Chwalicie
się, że macie [przyjaciół, a ja ich niewidzę; ale widzicie, co to
Matuszewicz m a przyjaciół!* Pan sędzia na to wylał się z zape­
wnieniami i był dobrej myśli, poparł spraw ę jego B ystry, a sens
m oralny z ich rozum ow ań ten a nie inszy p ły n ą ł: «Bądź panie tyl­
ko poważny, a nie unoś się to nasza już rzecz; ręczym y, że me
doznasz oporu.*
Nazajutrz przed 'sejm ikiem , u Jezuitów układają się strony
o w ybory. Flem mingowscy niedługo tam bawili ta k byli ufni
w siebie. N a ich ted y radzie posłam i zostali K ropiński i B ystry,
obrady zaś sejmikowe miał prowadzić sam podskarbi. W istocie
wojewod a brzeski S apieha zagaiwszy w kościele u A ugustjanów ,
zdał zaraz laskę Flem mingowi, k tó ry nie pytając się czy zgoda
na to panów braci, piorunem jak b y z procy wyleciał, porw ał za
tę oznakę dostojeństwa i zasiadł na krześle podnosząc laskę. Zna­
lazł się naprędce przeciw nik: był zaś nim Piotr Paszkowski p ó ł­
kownik przedniej straży a przyjaciel Radziwiłłów. K iedy więc
Flem m ing dziękuje za laskę, aż tu cała szlachta grzmi hurm em
za Paszkow skim : «Nie pozwalam y!* — Podskarbi gorączka, rwie
się na stołku marszałkowskim ja k oparzony, rzuca się gniewa, i
by łb y oczy wszystkim wy drap ał; a szlachta jeszcze więcej sza­
łem swoim dem okratycznym pijana, że ktoś śmie m ajestatowi
jej przyganiać, ja k się nie ciśnie do stołu z pięściam i!— w jednej
chwili, krzesło z pod F lem m inga było w ydarte i rzucone, a sam
niby m arszałek ciasno do stołu przyparty. Chce porw ać się do
30 DZIEŁA JULJAN A BARTOSZEWICZA. Tom VII.

szpady, którą po francuzku nosił, ale go rozsądniejszy Bystry za


rękę powstrzymał; inaczej żleby tam było z p. Flemmingiem.
Oskoczyła go bowiem szlachta i dalej w’ kułaki na słowa. Za-
indyczony Pan, jak tylko kto do niego co wyrzekł, zaraz ze złoś­
cią obracał się i pytał: «jak ty się zowiesz?» szlachtę rozgniewało
więcej to «ty» kilka razy powtórzone. W ięc gdy p. Franc. K o­
ściuszko syn pisarza grodzkiego brzeskiego, człowiek m łody a zu­
chwały, zaczął coś prawić do podskarbiego, a podskarbi jemu na
to: «jak ty się zow iesz?»— «a ty jak się zowiesz?» w odwet
Flemmingowi odrzucił Kościuszko. Namiętności więc coraz bar­
dziej rozpalały się. Podskarbi ledwie dyszał; a Kościuszko za­
czął rozpowiadać szeroko, jak to za ostatniego królewicza przy-
echali do jego wsi Sasi i burmistrzowali po swojemu, wołając:
«sera, masła, dawaj!» Przytem nasz mówca sejmikowy gębę wy­
krzywiał i wybornie udawał mowę Polską Sasów, zkiepska po
węgiersku. Śmieją się szlachta bracia, słuchają a cicho w ko­
ściele jakby na kazaniu Polskiem, bo je wszyscy rozumieją. Otóż
p. Kościuszko dalej opowiada o sobie sejmikowiczom: kiedy mu
doniesiono o tych burmistrzach we wsi, wsiadł zaraz na koń i na-
hajką przez łeb dojechał jednego Sasa, który upadł hyc na zie-
mię, — więc zaraz Kościuszko zsiadł z konia i dalej go po plud-
rach z miłosierdzia swego ucząc Sasa moralności chrześćjańskiej*
«A do Saksonji, skurw Sasie! nie w naszem województwie tobie
się rządzić!» i t. d. To już były za grube przymówki, które jak
olej spadały na płomień. Zakurzyły się czupryny, podniosły ręce
pan P lemming widząc, że źle i że oczywista przegrana, chciał
przynajmniej zerwać sejmik, żeby choć nie pozwolić nieprzyja­
ciołom na tryumf. Zły więc tak, że aż się pienił, bo był jakby
oblany morzem szlachty, podniósł laskę, stuknął nią o podłogę
i rzekł tylko głośno: «żegnam!» Gdyby sejmik był prawnym
tego jednego słowa byłoby dosyć dla zerwania obrad. A le szlachta
okrzyknęła zaraz: «nie żegnaj, boś nie witał!» Pan podskarbi
powinien był wtenczas, wyczerpawszy wszelkie zasoby całego he­
roizmu, stulić uszy i zmykać co tchu, i niktby mu tego nie miał
za złe; ale jakże to było zrobić Flemmingowi, który był jak
ukrop i wrzał ciągle? Ciśnie się zatem z pięściami i z krzykiem
do Paszkowskiego, ale jak nie krzyknie na to Piotr T ołoczko:
«A pókiż tak będziesz, Niemcze, szlachtę traktował!» jak nie za-
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 31

winie się do szabli! — tak w jednej chwili w rękach całej sejm i­


kującej szlachty zabłysły obnażone szable. W idząc to B ystry
i Kropiński, pierwsi w nogi! bo dotąd jeszcze dotrzym ywali pla­
cu przy swoim pryncypale, — więc i pan Flem ming za nimi.
Ależ trzeba było nieszczęścia: w tym popłochu przew raca się
ława, na której szlachta stała, i panow ie bracia zawalili swojemi
ciałami całą prawie wolną podłogę w kościele. B yłoby to na
dobre wyszło podskarbiem u, gdyby padając zostawili dla niego
ja k ą tak ą do rejterad y ścieżkę; ale jak na złość nie było tam
żadnej drogi i Flem ming musiał jak kot w susach i w skokach
przeskakiwać przez leżących na ziemi. W jednym skoku źle
obrachow ał się z siłami, i padł biedak jak długi z wielkiego za
machu przed drzwiami zakrystji. Nie rwała się do pana szlachta,
rad a i z tego małego tryum fu; ale znalazło się tam jak b y na
zawołanie czternastoletnie dziecię, m ały ly m o te u sz Taskowski,
syn rejenta grodzkiego brzeskiego, niedawno osierocony po ojcu,
k tó ry zaczynajac już zawód publiczny szlachecki kilka razy skro­
pił tępą szabliną po plecach pana Flem m inga, ja k b y na prze­
strogę, żeby lepiej na przyszłość wychodził ze szlachtą, A tym
czasem nadbiegł Franciszek hajduk Flem m inga i porwał pana
swego pod pachę i uciekł z nim do celi A ugustyańskiej. W tem
nieszczęśeiu było jednak i szczęście dla podskarbiego: bo gdyby
ław a nie obaliła się, byłby go k to na pew no szablicą dojechał,
i nie m a wątpliwości, że w ścisku podskarbi byłb y zabity, bo
też nie chcący za wiele może sobie pozwołił.
K iedy Flem ming ukrył się w celi, pan wojewoda, do k tó ­
rego należało zagajać sejmik, zagaił go, a oburzony swawolą za­
raz go i pożegnał. Stało się więc podług życzeń podskarbiego;
ale C zartoryscy nie potrafili jeszcze utrzym ać swego sejmiku
w Brześciu i na nim swoich posłów . K iedy Józef Matuszewicz
z tłum am i szlachty poszedł do wojewody, kareta przyjechała po
Flem m inga, k tó ry uciekał do T erespola tak prędko, że aż się
kurzyło po moście. Puszczono mu zaraz krew w pałacu, gdyż
pokazała się wielka gorączka. Długo się leczył, a długo potem jeszcze
naw et po ozdrowieniu blady był pan Flem m ing i okropnie zmie­
niony.
T o sejm ikowe zajście bardzo ważne miało skutki. C zarto­
ryscy rozkołysali się w gniewie że aż strach, i całą siłę swoją
DZIEŁA JIL JA N A BARTOSZEW ICZA. Tom VII.

rzucili na Brześcian. Przed ich potęgą złamał się opór Radziwił-


łowski, k tóry już tutaj prawie ja k b y nic nie znaczył: bo h lem ­
ming sam ą koniecznością w ypadków został w ojew ództwa d y k ta-
orem de fakto . Dalej wysadzili książęta podskarbiego na m ar­
szałka trybunału, k tó ry srodze całą Litwę niesprawiedliwością
i stronnością ucisnął. A jednak, Bogiem a praw dą powiedziawszy
sam sobie był winien Flem m ing tak ą brzydką awanturę, że słuchał
złej rady i że tak szlachtę niegodziwie traktow ał. D o czasu
dzban wodę nosi pow iadają; ależ taki dzban, jakie było postę-
wanie podskarbiego, nie miał żadnych uszów i nie m ógł długo
nosić w ody.
M iarkował to pan podskarbi, i głównie narzekał na K ropiń-
skiego, k tó ry go zapewniał o tern, co wcale ja k widzieliśmy nie­
pewne było. Sędzia, ażeby zrzucić z siebie wszelką odpow ie­
dzialność, w ym yślał znowu na Matuszewiczów, choć oni Bogu
ducha byli winni, — chociaż i to trzeba powiedzieć, że przyjaciel
ich Paszkowski i sam a szlachta Radziwiłłowska, którą oni poili,
dowodziła na sejm iku. Ale Kropiński wiedział, że książę kanclerz
źle z całą rodziną: więc przysługując się panu, chciał odrazu p o ­
zbyć się i tych niebezpiecznych, jak mniemał, przeciwników.
Rzucał więc na nich potwarze i chciał ich naprzód pogniewać
z Paszkowskimi. T ak, jednem u z nich Ignacem u daw ał oblig na
200 dukatów , k tó re przegrał do Flem m inga, aby tylko odstąpił
Matuszewiczów, a gdy żenił się niedoszły poseł ów półkow nik
Józef, b rat stolnika, z panną Kuczyńską na Podlasiu, Kropiński
znowu prosił Ignacego, aby nie jechał na wesele. T e m ałe pół­
środki pokazują znowu, że nasz sędzia nie był człowiekiem stw o­
rzonym do wielkich interesów. Nie wskórał z Paszkowskimi, to
p raw d a; ale ciężka się jed n ak burza i pom im o jego zabiegów na
Matuszewiczów zwaliła: odtąd albowiem przez lat kilka byli jak b y
w oblężeniu od księcia kanclerza, a każdy dzień, co oczy otwarli,
mógł im zwiastować śmierć albo upadek z kretesem . K ropiński
nie tryum fował osobiście i naw et sam m arniał, bo od czasu ow e­
go sławnego sejmiku, coraz więcej tracił na powadze u swoich
wysokich opiekunów. Nie dowierzał mu już tyle co przedtem
Hemm ing, a u kanclerza litewskiego zupełnie stracił łaskę. Oba-
dwaj panowie ledwie go znosili. Było mu nie tylko niewygodnie
SZKICE Z CZASÓW SASKICH.

ale i nieznośnie w ty m stroju. A le grzech pierw orodny czemże


mógł zmazać ?
N apróżno pan sędzia i miecznik chciał ja k tonący brzytw ą
ratow ać się związkami krwi i świetniejszem cokolwiek ożenieniem;
czuł, że mu ziemia z pod stóp się usuwa. B ogdankę znalazł so ­
bie aż na błotach pińskich, w dom ie Orzeszków. B yła to rodzina
bardzo wzięta w tam tych stronach: m arszałkam i, podkom orzym i,
sędziami, stolnikam i, chorążymi, na wszystkich urzędach i dostoj-
nościach pińskich siedzieli ciągle Orzeszkowie, a wielu ich było,
bo widać i błogosławieństwo Boże im przyświecało. K ropiński
zajechał do m arszałka pińskiego M ichała Orzeszki, k tó ry miał
piękne d o b ra, Drohiczyn, Lachowicze i H rudkow icze, a do tego
leżące kapitały. M arszałek miał trzech synów i jed n e tylko córkę,
Zuzannę. Mile przyjęty, sw atał się niedługo, i jakoś ożenił się
ze swoją bogdanką. W ziął zaraz po niej w posagu gotówką
60,000 i powrócił w Brzeskie, pochwalić się przed przyjaciółm i
i nieprzyjaciółm i i m łodą żoną i m ajątkiem i nadzieją spadku
w przyszłości i pokrew ieństw em znakomitem.
N adrabiał jeszcze fantazją. Co stracił na łasce pańskiej, to
chciał odbić na popularności. W ięc otworzył zaraz dom gościnny;
zapraszał, fetow ał, raczy ł, zaczął m asam i rozrzucać pieniądze
podejm ując gości. W szystko to robił dla ambicji, ażeb y panora
zaświecić przed oczami blaskiem swoim, i ta k im jeszcze narzu­
cić się, że to niby koniecznie potrzebny. A le panow ie śmieli się
z niego i z jego szlacheckich fantazyj, kiedy częstował nad stan ,
nad wszelką możność m ajątkow ą. «Szeptaj sobie, szeptaj, m y­
śleli, wyszeptasz się szybko». W istocie, nasz sędzia żył, ja k b y
miał kapitały niewyczerpane, jak b y miał krocie dochodów .
Ale kiedy się szczęście odwróciło, zaczęli stronić od pana
K ropińskiego naw et dawni jego niby to przyjaciele. Ó w serdecznym
podstarości brzeski W ieszczycki, widząc, że nie na żarty sędzia
upada w łaskach u Flem m inga, zwinął nagle chorągiewkę, zaczął
go powoli przed panem o to i o owo oskarżać a dokuczać mu
wszelkiemi sposobami. Podnieśli się w tedy i daw ni nieprzyjaciele.
Dzisiaj już wszyscy swoją nienawiścią dokuczali sędziemu. W ięc
i zuchwały K ropiński nie ugiął się, a owszem popłynął przeciwko
wodzie. Przerzucił się znowu do obozu Radziwiłłowskiego, i jak o
daw ny wojskowy zaczął starać się pow tórnie o względy księcia
Szkice z czasów Saskich, Tom I, 5
DZIEŁA JUL JANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.
34
hetm ana. Z flakami był, jak to mówią, poczciwy ten hetm an,
książę R ybeńko: sam a dobroć, sam a gościnność. N ikom u długo
nie pam iętał urazy i każdem u chętnie przebaczał, bo nie m iał
serca patrzeć na cudze łzy i zmartwienie. D ał się więc łatwo
udobruchać, a to tern bardziej, że szczerze mu do łaski pańskiej
torował drogę Borzęcki, b ra t jego cioteczno rodzony, którego
m atka b y ła K ropińska z domu. Książe zaraz na pierwszy wstęp
względów swoich pańskich, uczcił K ropińskiego przywilejem. W y ­
raził się w nim hetm an, że «znając jego mężność, tudzież w ro­
dzoną do dzieł w ojennych ochotę i cnotę, nim się do pomieszcze­
nia Imci w aktualnej służbie w wojsku litewskiem poda okazja»,
nadaje mu tym czasem szarżę porucznikow ską petyhorską z kapi­
tulacją (to jest z pensją) co rok 2000 złp. '). W szystko to w pły­
wem swoim w yrobił u księcia Borzęcki, który po ojcu zwał się
strażnikiem brzeskim i k tó ry u hetm ana Radziwiłła trzym ał dzier­
żawą czopowe województwa brzeskiego.
T ak więc K ropiński przestał być tow arzyszem hussarskim ,
i został tytularnym porucznikiem w półku, k tórego nie było. Nie
troszczył się o to, bo m u o ty tu ł jedynie chodziło. A że był
wielkiej zazbyt o sobie prezum pcji, ja k to mówili dawni Polacy
(natrącaliśm y już o tem), samowolnie tytuł porucznika zamienił
sobie na półkowmika: bo w wrojskach Rplitej był ten zw yczaj, że
w chorągwiach narodow ych, których różni panow ie byli rotm i­
strzami, dowodzili po nich naczelnie porucznicy, ale w chorągwiach
królewskich, albo którego z członków panującej rodziny, wreszcie
hetm ańskich i księcia prym asa, pod nimi dowodzili już półko-
wnicy. Porucznik te d y a półkow nik wszystko to jedno było,
jeden stopień, jed n a wdadza i jedno znaczenie, nazwisko tylko
sam o różniło dowódzców chorągwi pańskiej od dowódzców zna­
ków , które nazywały się poivainevii. Otóż pan Kropiński prze­
niósłszy się sam na porucznika znaku poważnego do chorągwi
np. hetm ańskiej, na tej samej zasadzie zamianował się pułkow ni­
kiem i tak go powszechnie nazyw ano, tytuł się albowiem przy­
swoił, chociaż praw dę powiedziawszy, było to zawsze samozwań-
stw o; a czy porucznik czy pułkownik, miał Kropiński swoje cho-

1) Data przywileju w Nieświeżu, 29 lipca 1758. Zdaje się jednak że K10-


pinski nie doczekał się «aktualnej służby w wojsku litewskiem», gdy w cztery lata
książę umarł,
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 35

rągiew in partibus infideliurri, do czasu, aż dopókiby go hetm an


za w akansem nie pom ieścił w rzeczywistej służbie. W Rplitej
naszej, w której była tak a wolność jakiej nigdzie nie było i nie
bedzie, utarło się samozwaństwo ta k dobrze, że w krótce nawet
urzędowe pism a zaczęły K ropińskiego bez zgryzoty sum ienia n a­
zywać półkownikiem.
Od tego czasu krzątał się m ocno K r opiński około Radziwił­
łów i ja k po kolei probow ał jeść chleb z tego to owego pieca
teraz stanowczo zaglądał do Radziwiłłowskiej kuchni. Narzucał się
księciu hetm anow i nawet nie w porę, wtenczas kiedy pan np. był
kw aśny, a co zatem idzie i dosyć cierpki. Nie miał jednak u mego
szczęścia b ra t hetm ań ski p a n n a Słucku i na Białej ksiąze cho­
rąży, k tóry o ścianę mieszkał od Brześcia; bo zmienny tego p an a
hum or i znany dziki charakter, odstraszał od zam ku Bialskiego
wielu naw et innych ze szlachty. Za to u hetm ana popierali m o ­
cno K ropińskiego wszyscy razem bracia Paszkowscy, a było ich
trzech czy czterech, w szystko ludzie odważni, poświęceni i wierni
oddaw na Radziwiłłom. Ojciec ich w ostatniem bezkrólewiu był
jednym z głównych dow ódzców stronnictw a, które na tron p ro ­
wadziło P ia sta; został też od króla Stanisława Leszczyńskiego
m ianowany strażnikiem polnym litewskim, i długo się za jego
sprawą, ubijał po różnych stronach Litw y, Prus i K orony; miał
wreszcie zostawić dobre imię tylko po sobie, a synom wziętosc
w województwie, na którą zapracował. Otóż ci Paszk owscy p rzy ­
szedłszy z kolei sam i do powagi u swoich, ile że b ra t ich n aj­
starszy ożenił się z jed y n aczk ą pana N ietyxy bogatego skarbnika
parnawskiego, wiele pom agali swemi instancjami Kropinskiem u
u księcia hetm ana, k tó ry na nich całkowicie polegał. Paszkow scy
nie dowierzali bardzo stolnikowi B rzeskiem u, i dlatego woleli
ażeby na jego miejsce dostał się do ufności pańskiej K iopinski,
a n a j w i ę c e j z nich tego pragnął jen erał-adjutant hetm ański. Złe w y­
rachowanie, bo stolnik był ta k wówczas znękany przez księcia
kanclerza, że ra d nierad trzy m ałb y się sercem i duszą Radziwił­
łó w , w k tó ry ch widział całą swoją obronę; a jednakże taki sta­
ty sta jak stolnik b rzesk i, zawsze był lepszy w radzie niżeli taki
półgłówek i pół zapaleniec jak półkow nik K ropiński, tern bardziej,
że Matuszewicz z przekonania i zasady był już wtenczas po stro-
36 DZIELĄ JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

nie Radziwiłłów, — proszony, czy nie proszony, w yrabiał im sej­


miki w Brześciu ile potrafił.
Plotki nieraz zmieniły hum or dobrem u księciu hetm anow i:
raz źle uprzedzony, gniewał się na kogo, drugi raz, idąc za skłon­
nością swojego serca, ra d b y tego, na kogo się gniewał, prosto
do nieba posadzić, ażeby mu wynagrodzić upokorzenia czy tro ­
ski. Tak Matuszewicz był raz w łasce, drugi raz w niełasce a ra ­
czej zostawał p o d ciężarem podejrzenia; zawsze jed n ak książę
ostatecznie z nim nie zrywał, i K ropiński dlatego sam ego musiał
się jakoś godzić z panem stolnikiem . Zbliżały ich te d y ciągle do
siebie okoliczności, silniejsze ja k interes. R az w przejeździe do
W arszaw y stanął książę hetm an na odpoczynek w Kam ieńcu L i­
tewskim , k tó ry dzierżał na siebie ja k o starostw o. Było to w gru­
dniu I /S '5, Książe był jakoś kwaśny, zły, zniechęcony ową
wojną z C zartoryskim i, którzy mu zawsze stali na zaw a­
dzie. Zjechali się do K am ieńca na powitanie hetm ana je g o przy­
jaciele brzescy, półkow nik Paszkowski, Kropiński i Matuszewicz,
krom innych. Chcieli ułożyć się względem nadchodzących na
Grom nice deputackich sejmików. Rozbiło się wszystko o kw aśny
hum or księcia jegom ości, k tó ry nadąsaw szy się oświadczył, że
nie d a pieniędzy na tę sprawę, bo niewarto, — tak się już m ało
spodziewał pom yślnego skutku, tak pow aga książąt C zartoryskich
możnie już podów czas wzrosła na Litwie. W ięc podobno już
naw et po odjeździe księcia, wziął Matuszewicz na konferencję
obudwu półkowników i rzek ł im sam na sam : Książe nie da, ja
dam , a zró b m y !» Rrzeczywiście, stolnik tylko jed en ze trzech
m ógł to powiedzieć i upierać się przy swojem, ile że Paszkowski
spodziew ał się dopiero kiedyś spadku po teściu, a K ropiński już
się przehulał na gościnność. Działając na własną rękę chciał M a­
tuszewicz sprawić miłą niespodziankę księciu i przysłużyć się mu
nieprzew idyw anem , nieprzyzyw anem naw et zwycięztwem.
Pobiegł więc rychło za księciem do W arszaw y stolnik brze­
ski, 1 tam umiał tak jakoś trafić do przekonania, tak udobruchać
pana, ze począł wierzyć w lepszy skutek sejmików, a naw et na­
pisał z tego powodu list do K ropińskiego, w którym polecał mu
wybierać zacnych i zdolnych do śwcgo urzędu deputatów ’).

1) ŹS Warszawy, dnia 8 stycznia 1759 r.


SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 37

Powrócił i stolnik ze stolicy i zaraz porozsyłał listy do


obudwóch pułkowników z prośbą, ażeby zjechali natychm iast do
Czarnawczyc na walną naradę. T utaj dobre porozum ienie się
o tyle pom iędzy spółzawodnikam i nastało, źe M atuszewicz prosił
Kropińskiego nawet o pośrednictw o w interesie lamilijnym. Stolnik
brzeski, trzeba to wiedzieć, żył z braćm i w ciągłej wojnie, nie
dla tego ażeby im tak bardzo kiedy zawinił, ale dlatego, że tu­
taj w jednej rodzinie (co zresztą byw a dosyć często) dobrały się
razem bardzo dziwne i odm ienne charaktery. Powinności obyw a­
telskie najlepiej rozumiał stolnik, i dlatego krzątając się ciągle,
znaczył coś u współziemian; ale młodsi bracia jego bez pracy
chcieli jeść kołacze, i chciało się im znaczenia, wziętości i urzę­
dów bez troski, bez w ydatków i bez starań, jak b y pieczonych
gołąbków , co to sam e lecą do gąbki. Czy zazdrościli stolnikowi,
czy może czego innego przebaczyć mu nie mogli, dosyć, że usta­
wicznie mieli do niego jakieś pretensje i narzekali ciągle na brata,
to że ich skrzywdził w ojcowiźnie, to że zadziera z panam i i na­
raża ich niewinnie, to że m u się powodzi na świecie sejm ikowym
itd. K to b y zliczył pow ody ich nienawiści, która nękała biednego
stolnika? Jeden M arcin był ze wszystkich braci swoich rozsądny,
wyrozum iały, a reszta — im m łodszy, tern większy warjat. W a­
cław np., trzeci b rat z kolei, był zupełnie dzikim zaw adjaką, na
m ałą skalę starostą Kaniowskim w swojej okolicy: w yrąbać się,
wybić, naw et kulką w łeb poczęstować pierwszego lepszego, to
dobrze potrafił; a przytem w szystkiem lękał się okropnie panów ,
a najstraszliwiej Czartoryskich. Za to puścić tylko go było na
b rata najstarszego, — huż ha! choćby natychm iast. P otrzeba j e ­
dnak na jego pochw ałę to przyznać, że chociaż się z tern nie
wydawał, miał jakiś szacunek instynktow y dla pana stolnika,
który po śm ierci ojca był jak b y jego władzcą, bo głową rodziny.
W acław zaś zostawał w blizkiem pokrewieństwie z K ropińskim ,
bo się także ożenił z Orzeszkówną i także m arszałkówną pińską,
tylko podobno nie z siostrą rodzoną pani K ropińskiej, ale z inną
jakąś Orzeszkówną. D o W acław a ted y w poselstwie wyprawiał
stolnik półkownika, ażeby ich wzajem z sobą pogodził i ażeby na
zadatek przyszłej nierozerwanej przyjaźni W acław resztę doku­
m entów do jego działu należących z R asny sobie obebrał: bo
trzeba i to wiedzieć, że przez dziwny jakiś upór, pan W acław
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.
38

obm yślając już w przyszłości nastąpić m ające procesa, p ap ie,


rów ty ch nie zabierał, co wielce m artwiło stolnika i spokojnie
naw et spać mu nie dozwalało. K ropiński w istocie pojechał do
Sześzowa, żeby odwiedzić p an a szwagra, czy też inaczej, ale o d e ­
brał od niego ex abrupto odpowiedź, że swoje pretensje odkryje
później, kiedy czas będzie po tem u, a papierów żadnych nie chce,
i że za obaczeniem się z panem stolnikiem da mu po łbie sza-
blicą na braterski upom inek. I gadajże tu z takim i ludźmi!
T ym czasem sejm ik brzeski się nie udał: wybrani na nim
zostali dwaj nieprzyjaciele Radziwiłłowscy. Coraz gorzej szło
księciu.
Jednocześnie zwaliła się na głowę K ropińskiem u już daw no
oczekiwana katastrofa. Nie od dzisiaj to już kręcił się koło
Flem m inga Sosnowski, i nastawał, ażeby mu ustąpił ze starostw a
brzeskiego. Podskarbi po wielkich perswazjach przystał na to ;
ale się jeszcze nieco ociągał z wypełnieniem obietnicy: żal mu
było nie bacznie danego słówka i znacznego grodu na Litwie.
A le trudno było co poradzić przyjacielowi: Sosnowski gorąco
docierał, książę kanclerz, który wolał Sosnowskiego ja k zięcia
widzieć u straży swoich spraw w Brześciu, nastaw ał, — chcąc
nie chcąc trzeba było w końcu ustąpić. Flem m ing cofał się więc
zwolna, krok za krokiem , jak jenerał, k tó ry chce ocalić swoje
reputację wojenną. Sosnowski zaś był wcale niebezpiecznym sta ­
rostą dla Kropińskiego. Wiedzieli to wszyscy, że prag n ął go się
pozbyć z grodu; ale jaw nie, bez przyczyny, jakoś to nie w ypa­
dało go usunąć. L ubo pan sędzia sprzyjał już w tedy wyłącznie
Radziwiłłom, przecież należały mu się zawsze jakieś względy,
a potem ja k było drażnić takiego nieprzyjaciela? Pan W ieszezycki
podw ajał swoich zabiegów, bo chciał na przyszłość sam jeden g o ­
spodarow ać w grodzie i m ieć sobie sędziego i pisarza posłusznych
i zupełnie oddanych; sam zaś był prawie pew ny swego, że się
i pod Sosnowskim utrzym a. Mógł K ropiński napierać się sęstwa,
mógł jeszcze umizgać się i ofiarować C zartoryskim swoje usługi,
tego się właśnie najwięcej przyszły starosta obawiał. Sosnowski
frant umiał się zawsze wziąć do rzeczy, więc i tutaj postanowił
rachować na słabość K ropińskiego. Rozpuścił te d y odgłos, że
Flem m ing dlatego spuszcza storostw o, ażeby się pozbyć K ro ”
pińskiego; połechtał przez to w najwyższym stopniu dum ę pana
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 39

półkownika, k tó ry zaczął już tryum fow ać ze swojej potęgi, że


naw et panów nabaw ia przestrachem , że się go b lemming bardzo
ęka. Że jed nakże nie była to rzecz bardzo przyjem na, być
lpogardzonym zamiast sam em u pogardzić, p. Kropiński wolał
uprzedzić cios stanow czym krokiem , i sam jeszcze blem m ingow i
podziękował z a sęstwo. Śmieli się z niego panowie, ale am bicja
K ropińskiego była zaspokojona; dum ny, jak konsul R zym ski,
ustąpił władzy, naw et Cezarowi będąc straszny, i dlatego najpew ­
niejszy siebie, że i ta k wpływ C ezara w województwie zrówno­
ważyć potrafi.
W listopadzie 1759 odbył Sosnowski świetny w yjazd z T e r e ­
spola do Brześcia na starostwo.
W yszedł biedny K ropiński na tern sęstwie grodzkiem , jak
Zabłocki na m ydle. Miała to być dla niego droga d o honorów,
a była droga do bankructw a. Stracił na urzędzie cały posag
żony, stracił swoich co miał przeszło kilkanaście tysięcy, cho­
ciaż ten kapitał stanowił cały jego własny m ajątek. W szystko
przepadło, i poszedł z kw itkiem do Paszuk. Zam knął się na
wsi, niby ja k tryum fator, u ty sk u jąc w zakątku swoim na zaśle­
pienie ojczyzny, że się na nim nie poznała. Zostało mu tylko
miecznikowstwo N owogrodzkie i półkownikowstwo urojone, jak o
zaszczyty wspaniałej sam otności.
Jednakże na sejmiki G rom niczne stanął znowu w Brześciu,
razem z Matuszewiczami (1760). Popularność stolnika na nowo
w sercu Kropińskiego rozdm uchała żywe niechęci, zazdrościł m u,
chciał przed nim brać pierw szeństw o, ale w oczy udaw ał szcze­
ro ś ć ,— a za oczy przybrał sobie znowu d o i pom ocy Józefa Pasz­
kowskiego, jenerała i adjutants księcia hetm ana, i dalej znowu
obadw aj oskarżać Matuszewicza o związki z Sosnowskim. T yle
praw d y było w tern oskarżeniu, że po długich, a z zaciętością
toczonych w alkach, i Matuszewiczowie i p artja C zartoryskich
przyszli jakoś, jeżeli nie do zgody, bo to było niepodobieństwo,
przynajm niej do pewnego stopnia wzajem nego szacunku, na u d iy
trudno było coś sobie zrobić, więc obadw a stronnictw a okpiwały
się po dyplom atycznem u. Stolnik teraz przed każdym sejm ikiem
układał się z Sosnowskim o posłów i deputatów , bo obadw aj
chcieli, ażeby sejm ik doszedł; najczęściej z ich narad wzajem nych
to w ypadało, że je d e n z tego, a drugi z drugiego stronnictwa
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.
40

o b ieran y b y w ał to poseł, to d e p u ta t, inaczej sejm ik nie m ó g łb y


się ostać i niezaw o d n ieb y się ro z trzask a ł. Praw ili więc h e tm a n o ­
wi dw aj sp rzy m ierzeń cy o ty c h m n iem a n y c h z .Sosnowskim związ­
k a c h ; praw ili że stolnik m a w ielkie łaski u B ranickiego, h e tm a ­
na koro n n eg o (co w istocie w ów czas ta k było), a dalej że h e t­
m an k o r. godzi się z C zarto ry sk im i, do k tó ry c h familji należy
(było i w tern tro sz k ę p raw d y ). T a k ustroiw szy zasadzki na
b ied n eg o stolnika, n a p ew ne już liczyli, że K ropiński posiądzie
w7 łasce księcia m iejsce M atuszew icza. L u b o nie m iał na to ż a d ­
n y ch R adziw ił pow odów 7, ja k ty lk o b a b sk ie p lo tk i d ał się p rz e ­
cież łatw7o w yprow adzić w pole. Pow ziął te d y p o d ejrzenie, a ta k
silne, że chociaż p ra w d a zbiła je w n a stę p n y m czasie, zaw sze
w7 sercu h e tm a ń sk ie m znaki zarazy posostały.
Znalazł jeszcze K ro p iń sk i now ego sprzy m ierzeń ca. B y ł to
p an G rotuz, sto ro sta szangrudzki, głupi człek, k tó ry z b a rd z o
dziwmego powTo d u pow ziął niechęć przeciw stolnikow i: szło m u
0 staro stw o W ilkijskie, do k tó re g o m iał ja k ie ś p raw o , a k tó re
k ró l o so b n y m p rzyw ilejem n ad a ł A n to n iem u Zabielle łow czem u
litew7. Praw7da, że to staro stw o b y ło d o tą d w rę k a c h Grotuzów7, praw7-
d a, że M atuszewńcz p rzy czynił się do tej łaski d w oru dla Z abiełły
1 że te n Z abiełło z M atuszew iczem byli szw agram i, b o o b adw aj
mieli za so b ą ro d zo n e sio stry Szczyttów 7ny, kasztelan k i m ścisław -
skie. A le czy ta k czy ow ak, b y łb y się pew7no n ig d y p . G rotuz
nie osiedział p rz y starostw ie, b ęd ą c bez stosunków , bez żadne­
go p o p arcia, k ie d y wrszelkie potęgi pańskie biły we d w ó r o n a ­
b y cie tej królew szczyzny.
B y ły jaw n e dow7o d y , że stolnik brzeski nie zaw sze z o sta ­
w ał w zgodzie z S o sn o w skim ; ale trzej sp rzy m ierzeń cy razem
w je d n o g a rd ło krzyczeli, że stolnik z p isarzem grają k o m ed ję,
że w dzień są to w ro g i, ale że w n o cy najszczersi przy jaciele,
m ają ta jn e sw oje consilia i raczą się ta k gościnnie n aw zajem , że
o d częsty ch kielichów aż się c zu p ry n y im kurzą, co tak ż e b yło
w ielkim fałszem .
K siążę h e tm a n słu ch ał i nie dow ierzał stolnikow i, ale m im o
to d o poufniejszych łask i zwierzeń się w cale nie d opuszczał K ro -
p ińskiego, k tó ry zw olna cze k ał n a to , co koniecznie po d łu g niego
z k o lei przy jść m iało.
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 41

W ow ym to czasie, w szedł K ro p iń sk i w scislejsze stosunki


z p. Joach im em Poto ck im , sta ro stą tręb o w elsk im , dziedzicem na
B o ćk ach , p o S ap ieh ach , g d y ż m iał za so b ą có rk ę p o d sk arb ieg o
nadw or. lit. S apieżankę, z k tó rą się rozw iódł p o p rzednio chorąży
książę Radziw iłł z Białej. W lazłszy na cudze pole , żyw o się
k rz ą ta ł p. Joachim około zrobienia m a ją tk u i na w szystkie stro n y
spekulow ał. Szło m u te ra z o sp ad k i p o staro ście bo b ru jsk im
S apieże, ro d zo n y m stry ju żony i o d o b ra K ossow skie. N ow icjusz
w ty c h stro n ach , w ystaw ił sobie, że K ro p iń sk i je st o lb rzy m em ,
i że wiele m u dopo m o że sto su n k am i sw ojem i, w ziętością u sz la c h ty ,
a zresztą ra d ą zdrow ą a bezpieczną. Pisyw ał więc często do niego
listy i zapraszał n a p rz ó d do B oćków , a p o te m do P ratulina, k ied y
ta m zupełnie osiadł. Zw ierzał się K ro p iń sk iem u ze sw oich m y ­
śli i p o stan o w ień ; je d n e m słow em , nęcił go, g łaskał, praw ie m u
pochlebiał. Jak aż to szk o d a, że p. P o to ck i b y ł ta k m ło d y 1 ze
ta k m ało znaczył na P odlasiu! b o K ro p iń sk i m ó g łb y śm iało w ten ­
czas podziękow ać za w szy stk o F lem m in g o w i i R adziw iłłom 1 m ógł­
b y zostać p ierw szym u P o to ck ieg o m inistrem ! p o co się b y ło
w praszać k o m u innem u, k tó ry w k o rzy ść z p o siadania je g o me
w ierzył? Z tern w szystkiem , aczkolw iek now e te stosunki z dw o­
re m pratuliń sk im nie wiele zaw aży ły na szali p o lityki B rzesk iej;
je d n a k zw iązały ściślej p a n a p ó łk o w n ik a ze stro n n ictw em k tó re b y
broniło sta ry c h ustaw i p ra w o d a w stw a szlacheckiego R p lite j, I o-
to ck i albow iem m iał za so b ą ro d zo n ą siostrzenicę h e tm a n a L ia -
nickiego, p a trja rc h y teg o stronnictw a. A dalej, tem ze sam em
ju ż k o ry te m sp ły w ały n a K ro p iń sk ieg o łaski i umizgi S apieżyń-
skie. A le nie u p rzed zajm y w y p ad k ó w .
K rop iń sk iem u u b rd ało się koniecznie, ażeb y p rzy tak ich s t o ­
sunkach został p o słem na sejm n a stęp u jący (1760 r.), a juz p o ­
przednio ściśle kan clerz postanow ił, że m ają b y ć posłam i z B rzes­
k iego, Sosnow ski sta ro sta i stolnik M atuszew icz; o sta tn i zw ierzy ł
się z teg o p rz e d p ułkow nikiem Paszkow skim . Z atem dow iedział
się p rę d k o o tajem n icy K rop iń sk i i p rzez je n e ra ła -a d ju ta n ta P asz­
kow skiego znow u o sk arży ł M atuszew icza p rz e d księciem h e tm a n e m .
M yślał, że tak im w ybiegiem w płynie n a sw oją k a n d y d a tu r ę , bo
p o d łu g w szelkich w y rach o w ań , R adziw iłł o b rażo n y poleci sw oim ,
b y w ybierali Sosnow skiego ze stro n y C zarto ry sk ich , a je g o ze
sw ojej, g d y k o m p ro m is m ięd zy stro n am i trw ał jeszcze. N ie w ie-
Szkice z czasów Saskich.
42 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

dział a raczej nie uważał Kropiński, źe to nie hetman, ale kanc­


lerz układał sejmiki, że naturalnie o kompromisie i mowy już tu­
taj nie było, że ostateczna wreszcie decyzja wyłącznie zależała od
kanclerza. Było to bardzo, nie powiemy już źle, ale niewdzięcz­
nie ze strony Kropińskiego, bo biedny Matuszewicz, wychodząc
z zasady, że panu Bogu jedna, a djabłu dwie świeczki się należą,
nie raz po cichu spłacał naprzykrzających się wierzycieli swojego
tajnego nieprzyjaciela Na ostatnim jarm arku W ysockim sześć­
set tynfów jednemu zapłacił, a co dawał poprzednio, to nie szło
wcale w rachubę i o to się wcale nie upominał pan stolnik. Kie­
dy podług zwyczaju zgłosił się Matuszewicz do księcia hetmana
z prośbą, by mu pozwolił zostać posłem razem z Sosnowskim,
pan ni be, ni me, zbył go niczem. Nie domyślał się stolnik, kto
m u się tak gracko przysłużył i obawiał się nawet domyślać, że­
by kogo na siebie nie obraził; ale mimo to był jednak jednym
z pierwszych na sejmiku i hojnie szlachtę podejmować zaczął.
Józef Matuszewicz, który przez zawiść dla brata trzymał tą razą
stronę Kropińskiego, przemaniał szlachtę, ale go zburczał za to
skarbnik Nietyxa.
Wieczorem tedy wszyscy walą do Terespola. Flemming bar­
dzo był grzeczny i w dobrym humorze. W powrocie już jedną
karetą jechali trzej półkownicy, Paszkowski, Matuszewicz i Kro-
piński, a z nimi czwarty pan stolnik. Przemówili się dwaj bracia
dość żwawo, a nazajutrz rano, idą razem do Kropińskiego. —
«Ustąp mnie, «mówi do niego stolnik.— «Nie!» — «Ustąp!» —
Gdzie tam! Nie i nie! ciągle nie i nie! Ani gadać z Kropińskim.
Na sejmiku taż sama scena. Kropiński zżyma się i gniewa, Jó­
zef Matuszewicz brata przywabia, i chce, by półkownikowi ustę­
pował. Ofuknął się na to stolnik: «Nie dbasz waćpan, mówił do
niego mniej więcej w te słowa, na honor domu swojego. Cóż!
chcesz by wszyscy powiedzieli, że nas Kropiński jeden hołopup
(słowo oryginalne) i dziwak przez nogę przerzucił?* i t. d. Sam
wreszcie Kropiński skończył tę walkę, bo śmiejąc się oświadczył
stolnikowi, że mu pan Józef dawno poselstwa w imieniu brata
starszego ustąpił; — a tutaj wszakże stało się na opak, bo K ro­
piński przekonany, że jest inaczej, na ponowione prośby zrzekł
się swoich pretensyj na stolnika. Było już zatem wszystko przy­
gotowane do pomyślnego końca, ale nagle Paszkowscy imieniem
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 43

Radziwiłłowskiem, dwa trudne punkta wrzucili do instrukcji po­


selskiej. W ziął na stronę Sosnowskiego stolnik i tłomaczył mu,
że przyjąć punkta będzie to obrażać księcia k a n c le rz a , —
nie przyjąć, to na pewno zerwą sejmiki Kropm ski z Paszkow ski­
mi, albo w najlepszym razie z manifestami wystąpią. Nie było
się o co tak bardzo kłócić, sejm potrw a dni kilka najwięcej, otoz
dla próżnego zaszczytu narażać się panom , niewygodnie, — da-
lekoż lepiej z honorem ustąpić i sam ym zerwać sejm ik. Sosnow­
ski uznał ciężką praw dę i zrobił tak, jak stosownie poradził Ma­
tusiewicz. Tutaj więc Kropiński stał w odwodzie, a usunięcie się
jego było czysto osobiste i nie miało wcale kom prom itow ać stro n ­
nictwa.
Matuszewicz mimo to wszystko pojechał za hetm anem lit.
na sejm do W arszaw y i potem go odprowadzał przez Białą i K a ­
mieniec. Zręcznie politykując, im fałszywiej względem niego wy­
stępował Kropiński, z tern większą poufałością stolnik mu się p o ­
wierzał. Siostra Matuszewicza, Ruszczycowa starościna porojska,
wdowa, mieszkała wtenczas w Nowogródku. Jego łaskaw ej p a­
mięci polecał więc siostrę, jak g d yby rzeczywiście K ropiński miał
kiedy jakie potężne w pływ y na trybunale. Sam naw et siostrze
radził, ażeby pisała do półko wnika. W ybierał się też odwiedzie
go w Paszukach, ale zabawił długo w Białej z księciem h et­
manem i przesłał tylko powitania listowe. 1).
W ięc też na następnym sejmiku deputackim (1761 r.), M a­
tuszewicz, widząc, że się nie utrzym a przeciw C zartoryskim , cho­
ciaż go ta razą popierał hetm an Radziwiłł, m iarkując, że Bohu­
szowi, k tó ry wtenczas był fac-totum w Nieświeżu księcia pana,
więcej bedzie do sm aku K ropiński, ja k kto inny, — bierze go na
bok i praw i zcicha: — «Sam ci ustąpię, zostań d ep u tatem !, i na
koszta urzędu ofiarował mu sto dukatów gotówką. Jak me p rzy ­
jąć, kiedy dają? Kropiński podrożył się cokolwiek, ale dobrze.
Id ą zatem obadwaj do Flem m inga na T erespol 1 wnoszą, b y p rzy­
jął abdykację, kładąc za warunek, b y i Sosnowski drugi k a n d y ­
dat ustąpił, i ażeby nowych zupełnie w ybrać deputatów.^ Zgo­
dzono się na to : z Kropińskim ted y miał być obrany Kością je -
nerał-adjutant hetm ana M assalskiego. A le cóż, kiedy się wszyst-

l) List z d. 19 listopada 1760 r.


DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.
44

ko na nic nie zdało ? Skoro w ypłynął nagle na wierzch nasz pół-


kownik, który nie miał przyjaciół, szlachta mu przeciw na zaczęła
protestow ać, a wrzaski coraz gęściej rozlegały się w kościele. K om
tent z tego był i p. Sosnowski i Flemming, który w cale nie ocho­
czo na K ropińskiego przystał i tylko z biedy pozwolił. Starosta
brzeski, korzystając ze zdarzenia, podaje do laski Ruszczyca siost­
rzeńca stolnika brzeskiego, na kandydata. M łode to było chło­
pię i dlatego sam ego źle reprezentować mogło dom Radziwiłło-
wski na trybunale, nie ze złej woli, ale przez brak należytego
w tej mierze doświadczenia. Zląkł się Matuszewicz, ażeby przez
to księcia hetm ana nie obraził; ale na to pełnom ocnicy Radziwił-
łowscy wyskoczyli z manifestami, gdyż wyraźny był rozkaz z Nieś­
wieża, ażeby zerwać sejmik, na przypadek, gdyby Matuszewicz
nie został obrany na deputata. Odwlokły się więc i nadzieje p a­
ni Ruszczycowej, która wiele rachow ała na b ra ta i na K ropiń­
skiego,
Pod deputackim odprawił się zaraz sejmik poselski, i ten
doszedł mieszany, — bo stanęli na nim jeden Radziwiłowski, pół-
kownik hussarski Sapieha, i jed en Czartoryszczyk, Buchowiecki
pisarz ziemski brzeski. Nie było tu wielkiej lorsy tą razą, a sej­
mik utrzymali półkownik Paszkowski z towarzyszącym m u wszę­
dzie Murynowiczem ekonom em stolnika brzeskiego z Czemer.
Sam zaś stolnik pobiegł do Kowna, zkąd został posłem . Że utrzy­
m ał się sejmik brzeski, wiele na to wpłynął Hurynowicz, który
częstował z rozkazu swojego pana i działał za je g o kredytem .
Paszkowscy i K ropiński całą sobie ztąd zasługę przypisyw ali przed
księciem hetm anem , a Kropiński był tyle jeszcze niesumienny,
że Sapieże kładł bezustannie w ucho plotki i potwarze na Ma-
tuszewicza, chwaląc się, że on go zrobił posłem z Radziwiłłow-
skiem stronnictwem , ale nie stolnik.
W kilka czasów potem , książę hetm an mianował K ropiń­
skiego komissarzem do K am ieńca litewskiego. Chciał to sta ­
rostwo wypuścić na trzy lata w dzierżawę A ntoniem u Orzeszcze
i żonie jego Teresie z Ledóchow skich; wyjmował tylko dla sie­
bie pałac, w którym staw ał w czasie swoich przejazdów, i urząd
gubernatorski, k tó ry pozostaw iał dawniejszemu słudze swojemu
Terleckiem u. Tenże sam Terlecki miał być K ropińskiem u do
pom ocy drugim kom issarzem . Książę polecał im spisać cały in-
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 45

wentarz i dochody starostw a, ażeby nowi dzierżawcy wiedzieli


czego się trzym ać m ają i co potem w całości oddać powinni.
Poprzednio dzierżawił u księcia Kamieniec kasztelan K rakow ski
Branicki, i Terlecki za niego był ciągle gubernatorem 1).
Kropiński uwziął się formalnie na stolnika, ażeby go zgubić
w łasce hetm ańskiej, Całym wpływem swojej potęgi popierał go
Bohusz, z obawy, aby gdy książę się inaczej przekona, Matusze-
wicz nie zajął m iejsca jego w Nieświeżu, jako główny m inister
i doradzca Radziwiłłowski. Ale kiedy Bohusz sam się zgubił
swojem niepom iarkow anem zuchwalstwem i musiał oddalić się na
jakiś czas od dworu Nieświeżskiego, — połączonym usiłowaniom
K ropińskiego i Paszkowskich nie wiele się powodziło. Książe he­
tm an albowiem na każdym kroku napotykając dobre serce i p o ­
święcenie się stolnika, w czasie owego sławnego zjazdu do Białej
W ołczyńskich gości, zaraz po weselu księcia jenerała ziem podol­
skich z Flem minżanką, ofuknął żywo K ropińskiego, k tó ry przy­
jechał do niego z przyjaciółm i układać się o przyszłe sejmiki
(w listopadzie 1761): «Stolnik waś i siebie w tych tak ciężkich
sejm ikach utrzym uje, powiadał książę; jego słuchajcie, inaczej w a­
szą junakierję książę kanclerz od razu zgniecie i was pogubi*.
Po takiem dictum acerbum nie było co mówić. Rola K ropiń­
skiego przy księciu hetm anie była skończona, ale nie na długie
lata, gdy Radziwiłł um arł zaraz następnego roku.
Bez żartu m ożna powiedzieć, że najświetniejsza epoka dla
K ropińskiego zeszła dopiero z rokiem 1762. Najświetniejsza
i czemuż trw ała ta k krótko? N aprzód pokrzepił się dobrze sp ad ­
kiem żoninym. Po śmierci teścia, pozostali jego synowie chcieli
w idać zręcznie wykwitować ze w szystkiego siostrę i dzielić się
z nia m ajątkiem nie chcieli. Kropiński zapozwał ich do try b u ­
nału i uzyskał zaoczny w yrok na wszystkich, to jest na Leopolda
sędziego ziemskiego, Jana strażnika i A ntoniego podstolego piń­
skich. T rybunał przysądził pani Kropińskiej czwartą część całej
ojcowizny w nieruchomościach ziemskich 2). Dalej odmieniły się
rządy w Nieświeżu. S tary hetm an zakończył życie na wjeździe
biskupa M assalskiego do W ilna, — a panem rozległych majętno-

') Instrument nominacji dla Kropińskiego wydany pod datą 9 czerwca


I761 r. — 5) Wyrok d. 19 lutego 1762 r.
46 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

ści został człowiek młody, który lubił putnąć sobie; Kropiński sta­
wał przed nim w położeniu dawnego sługi domu, więc już i z tego
względu rachował na dobre serce księcia miecznika. Jakoż w isto­
cie zabierało się około sejmu, na którym miały być rozdawane
liczne wakanse, to jest pieczęci, klucze a nawet buławy. Wrzała
Rplita przygotowaniami stronnictw wojennemi, i wszyscy zbierali
siły, żeby się zetrzeć w otwartem polu, na ławach sejmowych.
Książe Karol zaraz oświadczył się z tern, ażeby Kropiński był
posłem na sejm z Brześcia; co panu półkownikowi bardzo pochle­
biło, bo od czasu owego sejmu, na którym z przypadku prawie
posłował, dotąd nie pełnił jeszcze publicznych funkcyj w Rplitej.
Siedział książę Karol jakiś czas w Białej przed sejmikami i znosił
się ze swoimi ustnie i przez listy. Kropiński czekał na księcia
w Białej, ale nie doczekał się i wyjechał, więc książę posłał po
niego półkownika Paszkowskiego, ażeby został posłem, lecz zara­
zem sam o drugiego wystarał się kandydata, ażeby to nie był
kandydat ciężki i przykry dla Radziwiłłów. Ale jak na złość
trudno tu było co poradzić. Sama konieezność radziła wziąść
Sosnowskiego z przeciwnej strony, bo inaczej któż mógł ręczyć
za całość sejmiku? Książe nie pozwalał, chciał kogo innego; ale
Kropiński przekonany był, że to jest zło konieczne, a że chciał
być serdecznie posłem, chociaż brał od księcia pieniądze, uparł
się za Sosnowskim, przeciągnął na swoje stronę Paszkowskich
i książę Karol ustąpić musiał tak ważnym dla niego naleganiom.
Tylko co przed samym sejmikiem odebrał Kropiński list z W ar­
szawy od wojewody Połockiego Sapiehy, pana na W ysokiem-Li-
tewskiem. Widać, pan wojewoda przedstawił przyjaciołom krwi
zebranym w Warszawie, a ochotnikom do wakujących dostojeństw
że Kropiński jest ważną figurą w województwie, bo wszyscy się
za nim odezwali...
WIELCY MUSZKIETEROWIE AUGUSTA II.

Augustowi II.j bardzo lubiącemu wystawne życie i nieustan­


na rozmaitość, przyszło raz na myśl utworzyć na stopniach tronu
swego szlachecką gwardję polską. Od niejakiego już czasu lubił
król ściągać panów koronnych i litewskich do Drezna, żeby ich
zawczasu przyzwyczaić do majestatu dziedzicznej władzy; potem
brał im synów do siebie na dwór, niby to na służbę, niby to na
musztrę i naukę wojskową, bo w Polsce nie było szkoły rycer­
skiej, i obiecywał młodzieży stopnie oficerskie w wojsku saskiem.
Garnęli się do służby elektorskiej Polacy, a najwięcej Kurland-
czycy, jak zwyczajnie: sercem lgnął Niemiec do Niemca. Ale to
jeszcze wszystko było za mało dla wesołego i rycerskiego króla,
pełnego blasku i okazałości. Więc postanowił sobie zebrać, jak
powiedzieliśmy, przyboczną gwardję, straż honorową, korpus szla­
checki. Nim się jeszcze ta myśl na dobre rozwinęła, nim król
dobrze zdał sobie sprawę czego właściwie chciał, młodych Pola­
ków, których już ściągnął do Saksonji, nazywał kadetam i polskimi.
Później liczbę ich opisał na dwieście ludzi najwięcej. Wreszcie
zachciało mu się zbierać samych olbrzymów i przypomniał sobie
muszkieterów Ludwika XIV. To przypomnienie postanowiło o lo­
sach i przyszłości korpusu. Kadeci mieli być przeformowani,
skoro tylko zbierze się ich dostateczna liczba, w grand-muszkie-
terów, t. j. w regiment gwardji złożony z olbrzymich, wielkich
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.
48

wzrostem muszkieterów, a do korpusu m iała być przypuszczona


li tylko młodzież polska szlacheckiego pochodzenia, ze wszystkich
prowincyj Rzplitej bez różnicy, z Litwy, Rusi, Prus i K urlandji
(w listopadzie i grudniu 1729). K ról lubił niezmiernie rosłych lu­
dzi i poprzednio już sobie przed kilkom a laty dobierał regim enta
olbrzymich grenadjerów, których kom endę oddał ulubionem u sy­
nowi Rutowskiem u.
Szefem honorow ym grand-m uszkieterów polskich m ianował
się król sam w stopniu kapitana, zupełnie tak samo jak później
Stanisław A ugust zrobił się szefem kadetów . N a właściwego zaś
kom endanta w ybrał im księcia A leksandra Lubom irskiego, m ie­
cznika W. K. w stopniu porucznika, tak samo, jak kom endantem
kadetów Stanisławowskich był później książę jenerał ziem podol­
skich. Porucznik jednak grand-m uszkieterów miał rangę jenerał-
m ajora w wojsku saskiem. K ażdy pojedynczo żołnierz czyli
m uszkieter był tylko w swoim regimencie żołnierzem jak o w gwar-
dji królewskiej, ale w wojsku miał rangę chorążego. Przepisał
im król m undur bogaty i w spaniały: mieli bowiem nosić wierz­
chnie kaftany, czyli, ja k w tedy mówiono, superwesty haftowane,
daleko suciej jak sascy chevaliers de garde. D o tego król im
pensję nieszczupłą wyznaczył. Pałac sandom ierski w Dreźnie
obrócono dla nich na koszary i kazał król pałac stosownie na ten
cel przebudow ać: ogrom ne sale pałacowe pow iększyły się jeszcze
i w yglądały ja k place, bo i rzeczywiście przeznaczone też były
na place musztry. Muszkieterowie służyli konno, więc znowu ogro­
m ny w ydatek król łożył na kupno rosłych i pięknych koni i bo­
gatych rzędów: tak się panu ta myśl jego podobała, że sam
z całym zapałem m łodzieńczym zajmował się wszystkiem, co na­
leżało od ja k najprędszego uformowania regim entu; przyjm ow ał
projekta, sam je tworzył, naradzał się z księciem Lubom irskim ,
który był w tedy w ogrom nych u niego łaskach, a naw et po czę­
ści z powodu formacji, raż w zimę, wyjechał sam król na ja rm a rk
Lipski przeglądać i kupow ać konie ’).
Był król ciągle w najlepszym humorze, kiedy m yślał o m u­
szkieterach. T e wszystkie plany, te projekta, te zam iary postę­
powały po sobie prędko jedne po drugich jak błyskawice. Czyn

i) w grudniu 1729 zob. «Uprzywilejowane w iadom ości*.


SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 49

rad w ślad postępow ał za myślą, tem bardziej, źe w głowie k ró ­


lewskiej już nowe rodziły się plany: oddaw na już zamyślał A u­
gust wyprawić dla E u ro py rycerskie gonitwy i p a ra d y wojskowe
w Saksonji, tak żeby świat się zdziwił, zatem chciał namiętnie już
i grand-m uszkieterów wystawić na lato, na te przyszłe uroczysto­
ści. A tutaj nic jeszcze gotowego, naw et ludzi nie b y ło : musiał
się spieszyć.
Ż eby zaś nadać tym wszystkim zabiegom jakiś pozór za­
kładania szkoły wojennej, boć grand-m uszkieterow ie mieli b y ć
zawsze tylko kadetam i polskim i, przepisał im król zawczasu
tak nazwane exercycje, czyli ćwiczenia konne i piesze; już to
m usztra miała być głównym przedm iotem , którego młodzi Polacy
uczyć się musieli, a więc we wszystkich ewolucjach powinni byli
celować. Uczyli się krom tego fechtunku, woltyżowania, tańca,
jazd y konnej, a w dodatku do tego wszystkiego architektury w oj­
skowej i języków . Nauczyciele czyli metrowie mieli być francuz-
cy i niemieccy. Skąd ich wziął król? niewiadomo, miał jednak
myśl pierwszą sprowadzić ich z W arszaw y. W idać zatem , źe
w W arszawie dużo tych m etrów i celniejszych było.
Jeszcze przed wyjazdem do L ipska król skupił 80 koni, ale
ja k powiadam y, ludzi nie było na zawołanie. Otóż panow ie pol­
scy, skarbiąc sobie łaski pańskie, wybierali pom iędzy szlachtą
a najwięcej pom iędzy wojskowymi i jeżeli trafił się kto stosow ny
w wojsku koronnem i litewskiem , odsyłali królow i olbrzymów.
Pierwszym, k tó ry zrobił tę ofiarę, a raczej który zdobył się na
ten koncept, b y ł Jan K lem ens B ranicki, chorąży W . K . B ogaty
to był pan; potom ek Czarnieckiego po kądzieli a konkurował
m ocno o buławę. Branicki ted y naprzód wynalazł pięciu olbrzy­
mów szlachty i opatrzyw szy ich pieniędzmi na drogę, wysłał zaraz
do D rezna w ciągu jeszcze tej samej zimy, w k tó re j się form acja
zaczęła; trzech przyjechało wcześniej i tych królow i na pokojach
po powrocie z L ipska przedstawił B essersek porucznik w regi­
mencie artylerji kor. a więc osobiście zobowiązany Branickiem u,
w któ ry m przeczuwał swojego przyszłego wodza. P otem starosta
spiski Lubom irski przysłał królowi jedenastu ludzi przez jakiegoś
pana Mroszkowskiego. S tarosta zatorski sam z żoną nadjechał
do D rezna i przywiózł także królowi ze sobą czterech rosłych
hajduków. W ojew oda podlaski werbował pom iędzy szlachtą, któ-
Szkice z czasów Saskich, y
50 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

ra rzucała dla służby kontusze i przebierała się po francuzku.


Leciała i sam a młodzież z Polski starać się o służbę w regim en­
cie, bogatsi i znaczniejsi biegli pocztą i łatw y znajdowali w stęp;
ubożsi starać się musieli o względy panów, ażeby ich ze swojej
strony zalecali królowi. R az więc ksiądz p o dkanclerzy lipski
przedstaw iał ochotników królowi, drugi raz g ra f Manteuffel. A u -
gust cieszył się niezmiernie z tej ochoty, ile że wieść o form ują­
cym się korpusie grand-m uszkieterów po całej rozbiegła się E u ro ­
pie i wszędzie wzbudziła pewien ruch pom iędzy młodzieżą. W Szwe­
cji dwudziestu kaw alerów najprzedniejszych rodzin zmówiło się
jednocześnie, żeby jechać do Saksonji, i dostać się na usługi w o­
jenne króla Imci. Nie zrażało to ich wcale, że m uszkieterow ie
mieli być utworzeni li tylko ze szlachty polskiej, bo byłoby się
gdzie i dla nich pomieścić, gdy król zajęty form acjam i na przy­
szły kam pem ent, odrazu tworzył liczne pułki z sam ych olbrzy­
mów, jak to regim ent gwardji żółtej, regim ent grenadjerów itd.
K ról odbyw ał przegląd naw et starych swoich pułków i w ybierał
ludzi rosłych do grand-m uszkieterów . Znalazł też raz szukając
cud nad cuda to jest ogrom pod wszelkim względem : olbrzym a
nad olbrzym y wzrostem i tuszą i apetytem . Miał ten figurant
przeszło cztery łokcie wysokości i zjadał na dzień cztery funty
mięsa a dziesięć funtów chleba, chodził jednak cokolwiek pochyło.
O lbrzym ten miał nosić chorągiew u m uszkieterów. Czy żeby
przeciąć drogę dla tylu obudzonych am bicyj, czy też rzeczywiście,
żeby dobrać sam ych wielkoludów, król oznaczył m iarę wzrostu
dla ochotników i nie nudził się wcale, kiedy po kilka godzin
prawie codziennie przepędzał nad m ierzeniem olbrzym ów, a z k a­
żdego nabytku serdecznie się radował. R uch b y ł wielki w D re ­
źnie, bo tam m aszkary i bale goniły jed n e za drugiemi, a do tego
m usztry, parady, lustracje codzienne, na k tó ry c h uwijali się jene­
rałow ie: książę Lubom irski, W ackerbarth, de Nassau, graf R utowski
i Szybilski, k tó ry właśnie co przyprow adził z Polski nowy kontyngens.
Otóż wyśpieszył król w istocie z regim entem m uszkieterów
na świetne uroczystości pod M iihlbergiem. Już w końcu m aja
regim ent ściągnął do obozu pod wodzą księcia L ubom irskiego
i brał udział w kam pam encie. B yło wtenczas u m uszkieterów
ludzi 165 1).
’) Kurjer Polski 1730 N. 26,
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 51

Król wszędzie za sobą ciągnął tych m uszkieterów. B ył


w Saksonji, to i oni w Saksonji, przejeżdżał do W arszaw y, to
i oni za nim ciągnęli się w m arszu do W arszaw y. Pierwszy raz
pokazał ich w stolicy polskiej, w kilka miesięcy po wielkich p a ­
radach po Miihlbergem we wrześniu 1730. Poprzednio wynajął
dla nich na koszary pałac M okronowskiego chorążego warsza­
wskiego; pałac ten znajdow ał się na Nowem mieście niedaleko od
kościoła P. M aryi. Raz nawet na zawsze spisano podobno k o n ­
trak t o najem z właścicielem, który widno nie mieszkał w pałacu,
kiedy go odstępował m uszkieterom. Główna więc ich kw atera
była zawsze na nowem mieście, a chorąży warszawski dlatego
może robił tak ą dogodność królowi, że w tych m uszkieterach
służył i syn jego pan Jędrzej, który potem za Stanisława A ugu­
sta wyszedł na wojewodę mazowieckiego. P arady jednak choć
byw ały, ale nie tak częste.
Drugi raz olbrzym ich m uszkieterów swoich król ukazał
w W arszawie w całej świetności w czasie kam pam entu W ila n o ­
wskiego (w lipcu i sierpniu 1732). K ról sprawił w tedy pułkowi
nowe m undury, to jest barw ę narodow ą, czerwoną z białemi wy­
łogami. Śliczny to b y ł regim ent i doskonale w ym usztrow any,
m łoda szlachta dzielnie na koniach siedziała, zupełnie ja k b y się
zrosła z niemi: to też Lubom irski był ciągle w ruchu ze swoim
pułkiem przez cały ten czas parady, zawsze na czele kolum n,
zawsze na w ydatnem miejscu, żeby go wszyscy widzieli.
Jednakże muszkieterowie, lubo złożeni z Polaków, byli czę­
ścią wojska saskiego już to dlatego naprzód, że po konfederacji
Tarnogrodzkiej król nie mógł powiększać wojska narodow ego,
a pow tóre że chciał mieć sam pułki polskie na żołdzie swego
E lektorstw a. D latego duch niemiecki panował wyłącznie w półku,
chociaż polskie tam brzm iały nazwiska.
Sam wódz regim entu, książę Lubom irski, był już w ynarodo­
wionym Polakiem. Najm łodszy to był syn hetm ana H ieronim a,
kró ry sięgał ręką po koronę razem z Leszczyńskim . A leksander
za niedoszłe nadzieje ojca gniewał się na ojczyznę, i dlatego wią­
zał się serdecznie z królem Elektorem . Praw da, że do A ugusta
ciągnęły go po części i familijne stosunki; np. sławna w swoim czasie
piękność, księżna cieszyńska z dom u Bokum ówna była rodzoną jego
stryjenką. Czasy już się wprawdzie zmieniły i od lat kilkunastu A u-
DZIEŁA JULJAN A BARTOSZEWICZA. Tom VII.
52

gust II. kilkanaście przerzucił kochanek, przecież księżna Cieszyńska


zachowała aż do tej chwili pewien wpływ swój na dworze i daw ała
świetne bale w D reźnie, na których bywali panowie sascy, polscy
i sam król jegom ość. Księżna nigdy nie była polką, bo szła
z krwi niemieckiej, ale wtenczas już, zerwawszy ostatecżnie i z m ę­
żem i ze światem polskim , zupełnie stała się niem ką, nie myślała
o pow rocie do Polski, gdzieby dziwną rolę odgryw ała. Może
ted y jej wpływowi po części przypisać m ożna tę okoliczność, że
książę A leksander także w ynaradaw iał się powoli. Ożenił się
z saską F ry d ery k ą Karoliną Fitzthum ówną i córki swoje w ycho­
wał zupełnie po niem iecku, kierując je naturalnie na żony dla
Niemców. Fitzthum owie należeli także do arystokracji saskiej,
jed en z nich pam iętnym jest w dziejach polskich z intryg, które
prowadził w czasach wojny szwedzkiej. Fitzthum owie teraz sw a­
tali córki Lubom irskiego i coraz więcej odrywali go od ojczyzny.
Po chwili książę dla Polski ujrzał się zupełnie obcym , tern bardziej,
że związał się naw et krwią z królem : hrabia Rutowski albowiem
ożenił się z jed n ą z jego córek, drugą wziął Flem m ing m inister
gabinetu saskiego, trzecia M arja, biedna, panną um arła. Czwartą
już później za A ugusta III w ydał ojciec za p. des A lleurs’a p o ­
sła francuzkiego w Saksonji, który zaraz po ślubie przeniesiony
został z D rezna do S tam bułu ’).
Książe Lubom irski miewał przytem urzędy polskie. Był
starostą soleckim, gniewskim i ratneńskim i jak o dygnitarz był
naprzód kuchm istrzem . Ale na m ało co przed uformowaniem
grand-m uszkieterów został m ianowany miecznikiem W . kor. (18
czerwca 1728). Poprzednio zaś, po śmierci wojew ody k rak o ­
wskiego a dawniej męża księżny Cieszyńskiej, otrzym ał regim ent
dragonji w wojsku cudzoziemskiem Rzplitej, o czem wiemy z ga­
zet pisanych (we wrześniu 1727)* W szystkie te tytuły oczywiście
kładł jed n ak książę niżej od jeneralstw a saskiego.
Zycie jego po największej części upływało w Saksonji i do
Polski przyjeżdżał tylko z królem i grand-m uszkieteram i. Brał

1) Slub cles Alleurs'a odbył się 12 Czerwca 1743 o cztery mile od Drezna
w dobrach hrabiego de Wackerbarth. Kurjer Polski N. 341. Do Turcji jechał
z żona przez Warszawę i po drodze odwiedził hetmana w. kor. który go przyj­
mował z wielkiemi honorami. Kazał jenerałowi Bekierskiemu odprowadzaó aż do
Dniestru i Chocimia,
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 53

głos przeważny w radzie familijnej, która ciągle otaczała Augusta,


a do której ledwie kto z obcych należał oprócz zięciów.
Później cokolwiek, pod zwierzchnią kom endą Lubom irskiego,
pułkownikiem muszkieterów polskich został Potocki, herbu Szre­
niawa, podczaszyc krakow ski, rodzony wnuk W acław a poety,
a b ra t owej pani Pleleny z ostatniego męża M orsztynowej, wo­
jewodziny inflanckiej, której życie w osobnym obrazku nakreśli­
liśmy. Im ienia tego pułkownika nie znamy. Niesiecki tylko to
pow iada o nim, że był w «wojsku cudzoziemskiem polskiem zna­
cznej straży -. Zdaje się, że ten Potocki więcej był młodzi pol­
skiej do serca, ja k zniemczony książę jenerał.
A le chociaż potrzeba było przestrajać się w suknie francu­
skie dla regim entu, wiał w grand-m uszkieterach duch szlachecki.
Byli to albowiem wszystko ludzie majętni, młodzi, waleczni, za­
paleni, z poręki starych hetm anów i wojewodów, więc niedziw,
że nie zapominali szlachetczyzny. Najpierwsi co się zaciągnęli pod
chorągwie, byli: Zbijewski, Kosźucki, Starzęcki, K ietpiński (L at­
kowski) i Marcin Matuszewicz, k tóry za Poniatowskiego wyszedł
na kasztelana i był znakom itym literatem swojego czasu, wreszcie
ów K urlandczyk Korff, którego posądzono, że pod M arym ontem
jako przyjaciel Poniatowskich, przebił T arłę wojewodę lubelskiego
(1744 roku). '
Ci olbrzymi muszkieterowie polscy p óty egzystowali, poki
żył i panował w Rzeczypospolitej ich założyciel. Ze śmiercią jego
wszystko się skończyło. W bezkrólewiu Rzeczpospolita nie chciała
regimentu uznać za swoje wojsko, tern mniej miał do tego p ra ­
wa nowy elektor saski. Zatem naturalnie pułk się rozwiązał. Tej
katastrofie następne tow arzyszyły okoliczności.
K ról zjechał na sejm i um arł nagle, więc i m uszkieterowie
byli z nim w Polsce. Czy to Augustowi II już się odechciało za­
baw y z kad etam i, czy też nowe jakie snuł w głowie pom ysły,
dosyć, że ulubiony ten regim ent polski już nie był wówczas w epo­
ce swojej niedawnej jeszcze świetności, składała go tylko garstka
ludzi, 80 osób, nie więcej. W tym składzie otrzym ali m uszkiete­
rowie polscy straż u ciała królewskiego. G dyby w Saksonji po­
zostali, m ożeby przyjęli służbę niemiecką, ale w Polsce Bieliński
m arszałek w. kor. nakazał im zaraz po sejmie konw okacyjnym ...
żeby złożyli przysięgę na wierność Rzeczypospolitej. Stanęli więc
DZIEŁA JULJAN A BARTOSZEWICZA. Tom VII.
54

wprawdzie przed pałacem Mniszchowskim, ale tutaj w stanowczym


razie wybuchnął gwar i bardzo różne pokazały się zdania. Jedni
mówili, że pobierają gażę od elektora, więc jemu są obowiązani
posłuszeństwo; mówili drudzy, że są Polakami i że król zmarły
wystawił ich dla Rzeczypospolitej jako osobny regiment polski,
więc ojczyzny powinni słuchać i przejść na jej żołd, tern bardziej,
że marszałek koronny ich o to wzywa. Inni, chociaż prawili
o powinnościach swoich względem elektora, ale nie wiedzieli jak
te powinności pogodzić z przysięgą dla obcego teraz monarchy:
jak to? mielić sami bez elekcji narodu obierać króla i jem u od­
dawać się bezwarunkowo? Inni jeszcze obawiali się, żeby zacho­
wawszy wierność elektorowi, nie podawali mu w rece miecza
przeciwko swoim ojcom. August III, mając synów w ręku, mógł
w istocie przymus moralny wywierać na obywateli Rzeczypospo­
litej i tą drogą sobie jednać ich głosy szlacheckie, a w takim
razie w cóżby poszła główna podstawa wolności narodowych:
liberum veto, wolna elekcja? Było się nad czem dobrze nam y­
ślać. Znalazły się wreszcie takie niespokojne duchy, co odma­
wiały wszelkiej przysięgi i obiecywały, że bez niej pozostaną i na­
dal wiernymi Rzeczypospolitej. Marszałek kor. nie mógł zmusić
muszkieterów do przysięgi i tego dnia sprawa skończyła się na
niczem. Na inny dzień odłożono uroczystość. A przez ten czas
trwały sejmiki muszkieterów i zdania się ścierały. Kwestja się
wyjaśniała coraz więcej. Jeden z olbrzymów, najsumienniejszy
może i najwięcej skrupulatny Matuszewic starościc stokliski po­
szedł poradzić się kapitana Matlera z pułku wojewody podlaskie­
go, co zrobić? Znał się z nim oddawna, ile że obadwaj byli
sługami jednego domu Sapieżyńskiego Matler, człowiek wytrawny
i doświadczony, siedział wtedy w więzieniu za jakieś knowania
przeciw jenerałowi swemu: wysłuchawszy sprawy, poradził Ma-
tuszewiczowi, żeby Muszkieterowie natychmiast przysięgali Rze­
czypospolitej. Na drugi więc dzień wyznaczony do przysięgi re ­
giment znów stanął cały przed pałacem mniszchowskim. W oła­
no po kolei oficerów podług starszeństwa do sali przed marszałka
i tam jeden za drugim ślubował wierność Rzeczypospolitej. W resz­
cie wezwano Matuszewicza, który miał jednak swoje skrupuły,
więc się wykręcił zgrabnym wybiegiem, żeby i okolicznościom
SZKICE Z CZASÓW SASK ICH . 55

i sumieniu zadość uczynić; «nie będę już więcej m uszkieterem ,


mówił, więc m ógłbym wcale nie przysięgać, ale w ym agają po
mnie tego, więc żebym pokazał, żem syn ojczyzny, przysięgam .»
P odobała się ta odpowiedź o tyle panu m arszałkowi, że posta­
nowił przywiązać do siebie Matuszewicza, i m yślał go już posłać
w podróż za granicę z synam i swemi Jerzym , A ugustem i Janem.
Ale jakoś to zeszło, może kłopoty bezkrólew ia wybiły p. Bie­
lińskiemu pierwszą myśl z głowy, d o pew na, że starościc sto-
kliski zrobił sobie rodzaj sławy z tego, że cnotę pokazał z ko­
nieczności. Spotkawszy go raz potem m arszałek na pokojach
u księcia Prym asa, rozpowiedział całe zdarzenie obecnym panom
i arcybiskup aż w głowę za to serdecznie ucałow ał starościca.
T ak więc m uszkieterowie przysięgli R zeczypospolitej i p o ­
wrócili do Marywilu, gdzie na kw aterach stali podówczas. A le
nie wiele było takich p atrjo tó w : trzydziestu tylko, zatem m niej­
sza połowa. Książę miecznik pozostał przy now ym elektorze
w Saksonji, i teraz już de facto i de jure Potocki był kom en­
dantem m uszkieterów; nie odłączył się ani na k ro k od Rzeczy­
pospolitej. Z nim razem przysiągł porucznik K rzyżanow ski. K o ­
ni pułkowi tylko nie dano, zresztą wszystko co należało dostali, k w a­
tery i odzież, a gażę pobierali ze skarbu koronnego. O dtąd m u­
szkieterowie zaciągali urzędowo już z rozkazu m arszałka przy
straży ciała królewskiego. Ci zas, co nie chcieli przysięgać, byli
natychm iast rozpuszczeni; pobiegli więc zaraz do rezydenta sa­
skiego z zapytaniem co o nich dwór myśli i czy mogą dalej zo­
stać w służbie elektora? Musiał miec na to nadesłane już stoso
wne instrukcje rezydent, bo każdem u z nich podarow ał cały
ekwipaż m uszkieterski z koniem , z bronią, a pensję wypłacił tylko
za miesiąc, ale za służbę podziękował. M iędzy tym i, co nie przy­
sięgli na wierność Rzplitej, najwięcej było K urlandczyków ; lozje-
chali się też zaraz na wsze strony św iata; jedni do dom u, diudzy
gdzie oczy poniosą.
Bardzo niewiele pozostaje dopowiedzic z historji m uszkiete­
rów. O dprow adzali trzy ciała królew skie, Jana III, M aryi Kazi-
m iry i A ugusta II, z W arszaw y do K rakow a, potem wrócili do
stolicy, widzieli elekcję i wierni Leszczyńskiem u pojechali W isłą
na łodziach w przedniej straży do G dańska, kiedy wszystko zm y­
kało na północ ze stolicy. Mieli tam straż przyboczną króla Sta-
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA Tom VII.
56
nisława. — W istocie była to już tylko straż nie regim ent i ztąd
pewno zawieruszyła się gdzie w wojnie domowej, k tó ra następnie
w ybuchła. Leszczyński, kiedy się żegnał z koroną, rozpuścił nie­
zawodnie m uszkieterów, podziękowawszy im za dotychczasow ą
służbę, a szczęśliwy jego współzawodnik nie m yślał odnawiać re­
gimentów ojcowskich.
T ak zaginął regim ent olbrzym ich m uszkieterów A ugusta II.
po krótkim arcyświetnym zawodzie publicznym . Zycie tego re­
gimentu przetrw ało cztery lata najwięcej. B ył to jed n ak zawiązek
szkoły wojskowej w Polsce. Okoliczności nie dozwoliły, żeby się
rozwinęła. Napróżno Polacy w p ak tac h konw entach każdem u
królowi przypom inali rycerską szkołę: — b yły to długo pia de-
sideria. Aliści ni ztąd i z owad rodzi się szczęśliwa myśl w gło­
wie królewskiej. A le był to kw iatek zawczesny i w ątły na m ro­
źne szrony zimy wystawiony. T o też zwiądł. Dzieje też wspo­
minają o fundacji K rysztofa M ieroszewskiego szkoły rycerskiej za
króla Jan a: i ta nie doszła.
O losach Potockiego, k tóry był ostatnim dowódzcą muszkie­
terów nic nie umiemy powiedzieć. Co zaś do księcia A leksan­
dra Lubom irskiego, ten jeszcze żył długo i zawsze b y ł niemcem
a sercem i duszą Augustowi III. się oddał.
Król mu podarow ał w dow ód łaski swojej wielki p ałac
Fitzthum owski w D reźnie (w kwietniu 1737 r.) M ianował go
dalej jenerałem kawalerji w wojsku saskiem (w październ. 1745) '),
bo Lubomirski był oddaw na jenerałem lejtnantem . Potem p o d o ­
bało się księciu jeneralstwo artylerji kor. k tó re zawakowało po
drugim Rybińskim . Król, który podówczas z Lubom irskim znaj­
dował się w W arszawie, dał księciu to jeneralstw o, połączył z niem
pierwsze pułkownikowstwo i kom endę pułku pieszego artylerji,
wakans także po R ybińskim (20 paźdz. 1746). T o nic jednakże
nie przywiązywało Lubom irskiego do kraju; był to zawsze dw o­
rak i nic więcej. Jeździł za królem nieodstępny ja k cień jego.
Towarzyszył w drodze królewnie Marji Józefie, kiedy m iała zo­
stać delfinową francuzką, król jem u głównie i kuchm istrzow i
saskiem u Szombergowi polecił prowadzić orszak weselny. B ył
Lubom irski na uroczystościach godowych w Dreźnie i odprow a-

’) Kurjer Polski 1745. N. 466.


SZKICE Z CZASÓW SASKICH.
57

dził królewnę aż do Strasburga, potem znów do Drezna powró­


cił, nie troszcząc się nic o artylerję koronną (w marcu 1874 ’)
W roku 1748 zrzucił się z miecznikowstwa, które lat 20 piasto­
wał: wziął po nim ten urząd Józef Humiecki sćarosta gajowski
(mianowany 15 lipca 1748). W lat cztery później (w 1*. 1752)
książę nawet złożył i jeneralstwo artylerji a że wziął po nim ten
urząd potężny minister Bryl, i w tym nawet kroku księcia trudno
nie upatrzyć dworactwa. Umarł jenerał naszych grand-muszkiete-
rów już bardzo późno 16 listopada 1772 1*. w Dreźnie; miał lat
77 wieku. Starostwo ratneńskie wziął po nim Józef Sosnowski pi­
sarz polny lit. a soleckie Hieronim Wielopolski 2).
9 maja i860 roku.

’) Oto d at kilka dotyczących się tego małżeństwa z gazet polskich spół-


czesnych. Poseł nadzwyczajny fraucuzki Richelieu wyjechał do Lipska 23 grudnia
1746 roku. Stanął w H ubertsburgu 24 grudnia, w Dreźnie 25. Posłuchanie jego
u króla 26 grudnia. Uroczysty wjazd i uroczyste posłuchanie S stycznia 1747 r.
Ślub 12 stycznia. Królewna wyjechała z D rezna do F rancji i4 g o . Przy tej okoli­
czności poseł francuzki w Dreźnie des Essarts otrzym ał order O rła Białego i w po­
darunku 30,000 tal. A poseł saski w Paryżu baron Losse także order O rła Białe­
go i 10,000 tal. Orszak saski od granic zawrócił, pojechał tylko dalej z królew ną
Jezuita spow iednik i Przebendowska kasztelanka, której Ludwik XV. dał zaraz na
wstępie zausznice wartości 2,000 tal.
9) Szkic ten narysow any podług kilku wiadomości urywkowych z K urjera
polskiego (n. p. N. 466,523 itd.), z Sygillat w m etryce koronnej, z gazet pisanych
z «Uprzywilejowanych wiadomości,» notat M arciua Matuszewicza i różnych luźnych
notatek.

Szkice z czasów saskich. 8


EAMPEMEIT W WARSZAWIE 1732 r.

Świetny był dwór króla Augusta Mocnego w Europie.


W szystko, co tylko błyszczało urodą, majątkiem, świetnością rodu
albo zasług, ćo tylko było piękne, dowcipne albo znakomite,
wszystko to gruppowało się na tym dworze podzielonym na dwa
wielkie miasta — Warszawę i Drezno. Nigdzie, w całej Europie,
nie bawiono się tak wesoło, nie pokazywano się z taką okazało­
ścią i zbytkiem. Król August na swoim dworze dawał ton
wszystkiemu i znaczenie. Wielbiciel płci niewieściej, zebrał do
dwóch ognisk, najpiękniejsze kobiety swojego czasu z Polski,
z Litwy, Saksonji, Niemiec i Szwecji. Król August Mocny, był
galant, był to kawaler wieków średnich, romansowy, czuły, po­
święcający się, szukający przygód jak dawny rycerz. Pięknej też
był i majestatycznej postawy; choć już i lata stare pamiętał, za­
chwycał zawsze to męskością twarzy, to obchodzeniem się pełnem
wdzięku, to grzecznością. Lgnęły do niego kobiety, bo król kiedy
chciał, umiał kochać, czarować, unosić. On tylko jeden w dzie­
jach naszych, który o sobie taką zostawił pamięć, — on jeden,
który zmieniał kochanki jak suknie, przykładem Ludwika XIV.
Na niego zapatrywali się i inni spółcześni władcy Europy, ■— mo­
że i Ludwik XV korzystał wiele z jego przykładu.
W galerji drezdeńskiej znawcy unoszą się nad wielką liczbą
portretów kobiecych, które ze stron wszystkich, a najwięcej z Pol-
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 59

s k i, z g r o m a d z ił A u g u s t. I znany p o e ta K o lla r, n u c ił n i e d a w n o
ty m p ra b a b k o m naszym p ie ś ń p o c h w a ln ą , a w y n o s z ą c ic h w d z ię ­
k i, p o d z iw ia ł w y b ó r A u g u s ta .
O tó ż te n k ró l A u g u st p rz y p a d k ie m n a p o tk a ł w W a rs z a w ie
m ło d ą d z ie w c z y n ę b a r d z o p ię k n ą , k t ó r ą m u p rz e d s ta w ił s y n je g o
n a tu r a ln y h r. R u to w s k i. K r ó l p o k o c h a ł tę d z ie w c z y n ę , a to p r a ­
w d z iw ie r y c e r s k ą m ił o ś c i ą . U m ie ś c ił j ą n a s w o im d w o rz e, o to
c z y ł d o s ta tk a m i, u b ó s tw ił p ra w ie . N a sk in ie n ie k r ó la s ta n ą ł d la
n ie j w c i ą g u t r z e c h d n i i trz e c h nocy p a ła c b łę k itn y w W a rsz a ­
w ie . P o d z ie m n e s k le p ie n ia łą c z y ły m ie s z k a n ie k o c h a n k i z p a ła ­
cem s a s k im , g d z ie k r ó l p r z e s ia d y w a ł. Ż adna u ro c z y s to ś ć , ż a d n e
w y s tą p ie n ie p u b lic z n ie , o b e jś ć s ię b e z te j n o w e j u lu b io n e j n ie m o ­
g ło . P o ls k a c a ła i S a k s o n ja s k ła d a ła je j h o łd y . K r ó l j ą w o z ił
z s o b ą z aw sze , to z W a rs z a w y d o D re z n a , to z D re zn a do W ar­
szaw y. U p o saży ł ją i w y d a ł p ię k n ie z a m ą ż , bo z a k s ię c ia p a ­
n u ją c e g o dom u — H o ls te in -B e c k . Na je j cześć w ydaw ał k ró l
w ie lk ie b a le , u c z ty , p a rad y , — sp ra sz ał g o ści z ró ż n y ch s tro n
E u ro p y , ro z sy p y w a ł o g ro m n e s k a rb y i p rz e p y c h . T ru d n o p o ją ć ,
z k ą d b r a ło ź ró d ło to p o s tę p o w a n ie A u g u s ta d la A n n y O r z e ls k ie j,
c o n a jw ię c e j w p ł y w a ł o n a r o z w i n ię c i e s ię w n im ta k b a rd z o ro ­
m ansow ego u c z u c ia ? B y ła ż b y to m ił o ś ć o jc o w s k a ? Bo A nna
O r z e ls k a c ó rk ą b y ła k r ó la A u g u s ta M o c n e g o i H e n r y e tty D u v a l,
k a w ia rk i z a c z a só w s z w e d z k ic h w W a rs z a w ie , d łu g o z a p o m n ia n e j
i w nędzy. C h c ia łż e k ró l c z c ią ś re d n io w ie c z n y c h ry c erz ó w od­
p ła c ić c ó rc e to z a p o m n ie n ie s w o je , a b o g a c t w a m i d a w n ą je j n ę ­

d z ę w y n a g ro d z ić ?
B a d ź c o b ą d ź , a n a p o la c h S a k s o n ji p o d D r e z n e m , E ip s k ie m ,
M ilb e rg ie m , T ig e n a u w 1729— 1730, z e b ra ły s ię tłu m y z c a łe j
E u ro p y panów , k s ią ż ą t, h ra b ió w , z P o ls k i, z N ie m ie c , % P ru ss,

z A n g lji, z F r a n c ji n a w ie lk ą r e w ię , k t ó r a s ię o d b y w a ł a n a c z e ść
A nny. K r ó l A u g u s t ś w ie tn ie p r z y jm o w a ł. W szy scy p ra w ie se­
n a to ro w ie p o ls c y b y li tu ta j p rz y to m n i. S t r z e l a n o z d z ia ł , z m o ­
ź d z ie rz y . Z i e m i a g r z m i a ł a p o d t ę t e n t e m k o n i , p o d s t o p a m i lic z n ie
n a g r o m a d z o n y c h ż o łn ie rz y . R o z b ito n a m io ty obozow e pod go-
łe m n ie b e m . G o ś c ie A u g u s ta m ie s z k a li w o b o z ie , p a trz e li na
o b r o ty w o js k o w e , a b y li j a k u s ie b ie , j a k w dom u. K ró l k o n n o
n ie ra z p rz e w o d z ił m a n e w ro m . A n n a O rz e ls k a , k ró le w ic z n a s tę p c a
saski, p e łn o pań i p a n ó w p r z e je ż d ż a ło s ię w te d y po p ię k n y c h
6o DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

równinach zalanych wojskami, słuchało pieśni żołnierskiej, albo


nabożeństw a odpraw ianego w obozie. K siądz Podkanclerzy kor.
lipski, celebrował 8 czerwca 1730 r. msze św. w Tigenau z w y­
stawieniem Najśw. Sakram entu przy dźwięku m uzyki wojskowej.
N astąpił obiad u królewicza, potem znów nabożeństw o, litanije
i k antata włoska. Czasami tańce i zabawa późno w noc prze­
ciągnęła się. T o wszystko były tylko preludia. N a zakończenie
wielkiej parady, odprawił król wesele A nny z księciem H olsztyń­
skim. Ślub dawał ks. P odkanclerzy, ulubieniec królew ski, —
i znów uczty, bale, w iw a ty ...
Jeżeli zawsze był świetny dwór A ugusta, to najświetniejszy
za czasów A nny Orzelskiej. I rzecz dziw na: dziew czyna z gminu
nagle została bóstw em w szystkich, tak silnie czarowała swoim
wdziękiem. Ojciec chciał jeszcze i w W arszaw ie w ypraw ić wielką
rewię dla ulubienicy, — a podobnem i oznakam i czci i podziwu,
przyznać ją w obliczu E uropy, za krew własną. K iedy A ugust
pom yślał o wystawności, albo zbytku, w tedy wszystko ukorzyć
się musiało przed jego żelazną wolą, — w tedy rodziły się w nim
pom ysły, rozwijały się z szybkością niepojętą, dojrzew ały w sa­
mej chwili poczęcia.
Świadkiem tego cudu m iały być dla Polski pola Willano-
wskie pod W arszawą. Piękne położenie nad W isłą, rozległe bło­
nia rozciągające się pod Czerniaków, gdzie spoczyw ał już ś. Bo­
nifacy, aż do Powsina, uświęcone tylu wspomnieniami Jana So­
bieskiego, który tu założył pałac, ogrody i nieraz pod cieniem
lip rozłożystych przechodził się i dum ał z przyjacielem lat d a ­
wnych, hetm anem Jabłonowskim , — historycznością swoją p o d ­
nosiły urok, który w tych m iejscach m iały rozsypać zbytek i za­
lotność A ugusta M ocnego.
Nieraz król A ugust zjeżdżał z D rezna do W arszaw y i długo
przebyw ał w Polsce. W tenczas stara stolica weselszą postać przyj­
mowała. Zjeżdżali się w tedy na Mazowsze biskupi, wojewodowie,
kasztelanowie, ziemscy urzędnicy, a wreszcie i ks. Prym as A r­
cybiskup gnieźnieński powitać pana. K ról często pokazyw ał się
publicznie i daw ał posłuchania, a czasami pryw atnie naradzał się
z ulubieńcami swoimi. Byli t o : ks. podkanclerzy Lipski, P od­
skarbi nadw orny Moszyński, Lubom irski miecznik kor., Haugwitz,
Prieze, hr. Briihl, książę Holsztyński. N a publicznych zabaw ach
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 6l

król pierwsze miejsce oddaw ał wdowie po królewiczu K onstantym


Sobieskim, W esslównie z domu, k tó ra na przyjazd m onarchy,
zawsze z d ó b r swoich Pilicy przybyw ała do W arszaw y. Czy
wdziękami, czy stopniem swoim, ale bardzo ta kobieta zajęła
A ugusta. Jej oddaw ał pierwszeństwo przed wszystkiem i, naw et
przed A nną Orzelską. Z nią tańcem rozpoczynał bale. A le dla
królewiczowej K onstanty (tak ją nazywano powszechnie) był zi­
m ny szacunek, dla A nny miłość Augusta.
W ięcej jeszcze życia błyszczało w W arszaw ie, kiedy nad­
chodził czas sejm u. D w ór i sejm razem , — to na czas jakiś
podw ajało ludność stolicy. M agnaci Rzplitej ze stron oddalonych:
z U krainy, z Rusi, z Pruss, z Litw y i Żmudzi, z nad granicy
węgierskiej, posłowie, panowie przybywali, a każdy dworno i szu­
mno. T en przyjechał radzić, tam ten p ohałasow ać, odezwać się
kilka razy z liberum veto, inny znowu prosić o urząd, o łaskę
albo starostw o. Szli wszyscy na zam ek, a król witał uprzejm ie,
rozmawiał z każdym , a co najlepsza, natychm iast rozdaw ał wa-
kanse, ja k się o nich dowiedział. Mimo to nieraz od tronu od­
chodzili zagniewani, rozdąsani panowie. Nie słynął A ugust z przy­
miotu, że słowa święcie dochow ać umie, obiecyw ał innym, a wy­
nosił innych. Nieraz ulubieńcy królew scy, bez zasług dla kraju,
rośli, ja k to mówią, ja k grzyby, prędko w zaszczyty, bogactw a,
i honory, a zasłużeni wojownicy, zwodzili się nadzieją, obietnica­
mi i posiwieli z oczekiwania !).
Składał król pod koniec swojego panow ania częste sejm y,
ale rw ała je zawsze intryga i barbarzyństw o ciemnej sfanatyzow a-
nej szlachty. W końcu już naw et musieli się radni panow ie przy­
zwyczaić do takiego załatwiania rozpraw , bo prawie przysiądz
m ożna było, że każdy sejm zerwany będzie. L ad a pozór, lada
uchybienie form y, a prace prawodawcze sejmu, nim sie rozpo-
częły jeszcze, szły w niwecz. Król wiec w ydając uniwersały na
o b rady, bawił się i bawił Polskę. Zjeżdżali się senatorow ie, p o ­
słowie, — pogwarzyli trochę, pospierali się o dzieciństw a i rozje-

1) I w czasie kampementu 1732 wydarzył się taki wypadek. Po s'mierci


Lubomirskiego Wdy czerń, przyjechał do Warszawy Franciszek Gozdzki kasztelan
czerń., któremu województwo było przyobiecane. Mimo to godnos'd tę otrzymał
Potulicki starosta borzechowski. Zmartwiony Gozdzki smutna miał minę na kampe-
mencie. Kurjer Polski Nr. 131.
62 DZIELĄ JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

c h a li się n a re s z c ie . K a ż d y s e jm b y ł t a k i ; W a r s z a w a a lb o G r o d n o
w p e w n y c h c h w ila c h n a b ie r a ły ż y c ia , n a d n i k il k a i z n o w u z a s y ­
p ia ł y n a d łu g o .
N a ty c h p ry w a tn y c h p o s i e d z e n ia c h p r z e d s e jm o w y c h , k t ó r e
k ró l ze s w o im i u lu b ie ń c a m i o d b y w a ł, u r o d z i ła s ię p e w n o m y ś l
u r o c z y s to ś c i w illa n o w s k ic h . D la w ię k s z e g o b la s k u p o sta n o w io n o
z w o ła ć w t y m ż e c z a s ie i s e jm d o W a r s z a w y . U r o c z y s to ś c i m i a ły
się o d b y ć w lip c u i s ie r p n iu , a s e jm z a r a z p o z a k o ń c z o n y m k a m -
p e m e n c ie . Tym w y r a z e m s t a r z y P o l a c y o z n a c z a li w ie lk ie m u s t r y
w o js k o w e i lu s tr a c je , k t ó r e d z iś n a z y w a m y z f r a n c u z k a re w ia m i,
a m o g l ib y ś m y w ła ś n ie p rz e g lą d a m i w o je n n e m i nazyw ać. K am -
p e m e n t n a ź r ó d ło s łó w w r ż y m s k ie m : cavipus — p o le .
Z a ję ty tą m y ś lą k r ó l A u g u s t M o c n y , po ś w ię ta c h B ożego
N a r o d z e n i a w y je c h a ł z W a r s z a w y d o S a k s o n ji i n a L e s z n o , W s c h o ­
w ę i G ło g ó w p o s p i e s z y ł d o D r e z n a , g d z ie s t a n ą ł 3 s t y c z n ia 1 7 3 2 ,
w to w a r z y s tw ie B r iih la i H a u g w itz a . W W a rs z a w ie z o s ta li M o ­
s z y ń s k i p o d s k a r b i i g r a f F r i e s e . Z a c z ę ły się z a r a z o g r o m n e p r z y ­
g o to w a n ia d o p r z y s z łe g o k a m p e m e n tu . Z D re z n a k ró l w y d a w a ł
ro z k a z y i u k ła d a ł p la n y . P o d łu g p r a w a s e j m u z r o k u 1 7 1 7 , n ie
w o ln o b y ł o k r ó lo w i s a s k ic h w o js k w p r o w a d z a ć d o P o l s k i , — z t ą d
w y p ły w a ło , ż e S a s i n ie m o g li b r a ć u d z ia łu w k a m p e m e n c ie w illa -
n o w s k im . M ó g ł p rz e c ie ż k ró l tr z y m a ć 12 0 0 lu d z i g w a r d j i p r z y ­
b o c z n e j n a stra ż o k o ło s w o je j o s o b y . O tó ż w D r e ź n ie w y b i e r a ł
g r e n a d j e r ó w z p o d k o m e n d y P r o m n it z a , s t r o ił ic h , lu s tr o w a ł, ż e b y
w y s ła ć d o P o ls k i. N a ic h c z e le m ia ł p o m a s z e r o w a ć sy n k ró le ­
w s k i, h r . R u to w s k i, z e s w o ją ż ó łtą g w a r d ją , a m ie c z n ik k o r . L u ­
b o m irs k i z m u s z k ie t e r a m i . R uch n ie z w y c z a jn y panow ał o k o ło
D re z n a , — w o js k a s a s k ie ś c i ą g a ły się d o s t o li c y , f o r m o w a ły s ię ,
d e f ilo w a ły p r z e d k r ó l e m , i w r a c a ł y z n o w u n a d a w n e s ta n o w i s k a .
A n ie r ó w n ie w ię k s z y b y ł t e n r u c h p o m i ę d z y w o js k a m i w P o ls c e .
W c z a s ie m r o ź n e j z im y j u ż w lu t y m , r e g i m e n t y n ie m ie c k ie g o z a ­
c ią g u s t o ją c e pod P o z n a n ie m , g o to w a ły się w pochód do W a r­
szaw y. N ie w ie d z ia n o je s z c z e z p e w n o ś c ią , w k tó ry m c z a s ie
o d b y w a ć s ię b ę d z ie k a m p e m e n t ; m ó w io n o p o w s z e c h n ie , ż e w m a j u .
P rz e d ro k ie m u m u n d u ro w an o ńa now o te re g im e n ty , a je d n a k
t e r a z n a r o ż k a z k r ó le w s k i s p r a w i o n o im ś w ie ż ą o d z ie ż , ż e b y w y ­
g l ą d a ł y w e s o ło i s t r o jn ie . K i l k a k o m p a n i j p r z e d t e m je s z c z e w y ­
słano na U k r a in ę , g d z ie w m ą s s a c h n ie s f o r n y c h rabowali hajda-
SZKICE Z CZASÓW SA SK IC H .
63

macy, rozbijali po drogach i napadali Lachów po domach. Po­


słano do tych kompanij rozkazy, żeby natychm iast wracały do
swoich pułków, bo mają iść na kampement pod Warszawę ’).
Urządziwszy się w Saksonji i wydawszy potrzebne rozkazy,
król wyjechał z Drezna i o 6 wieczorem 5 m arca 1732 powrócił
do W arszawy 2). Przebył tutaj cały post wielki i święta wiel­
kanocne na zamku. Znajdował się wtedy na procesji do Kał-
warji Ujazdowskiej, o której to jedno wspomnienie pozostało
Rozpoczęła się wiosna a z nią roboty około prac obozowych. Sam
August doglądał wszystkiego i pamiętał o najdrobniejszych szcze­
gółach. Nareszcie 20 kwietnia w niedzielę stanęli w Warszawie
i księżna Holsztyńska z cześnikową w. kor. Bielińską, kochanką
królewską i dworem. Za nią wkrótce mąż pospieszył 3). Za
przybyciem bohaterki przyszłych uroczystości, Warszawa coraz
więcej nabierała życia. Pierwszy to raz imieniny niegdyś Anny
Orzelskiej miała obchodzić weselem i illuminacjami. Bo cały ten
kampement był na cześć imienin Anny.
18 maja 1732 r., w niedzielę, graf Friese przysiągł królowi
i Rzplitej na dowództwo gwardyi saskiej przybocznej, które otrzy­
mał po śmierci hrabiego Lagnasco. A zaraz nazajutrz król był
przytomny na paradzie gwardji w koszarach 4).
To działo się w Warszawie, — a i na prowincyi wielkie
robiono przygotowania. W Rzeszowie mieszkał książę Lubomir­
ski, pisarz polny koronny, który się także wybierał w podróż do
stolicy. Skreślił plan dla swoich, jak mają rozbić namioty pod
Warszawą, i żeby już zawczasu uchylić mogące się w tym razie
zdarzyć trudności, kazał książę podług swojego rysunku, wystawić
obóz namiotów pod Rzeszowem. Rozpięto więc płótna i wystawiono
30 domów płóciennych na polu 5). Książę oglądał pomysł swój
w rzeczywistości i dawał rozkazy.
W Warszawie zaczęto budować koszary na Wielopolu i przy
pałacu króla Jana Kazimierza na Krak. Przedmieściu, dla regi­
mentów pułkownika de Nassau i księcia Saxen-Gotha. Żwawo
pracowano nad wykończeniem budowli, bo czas szybko upływał.
Po zakończonym kampemencie miały w tych koszarach stanąć
dwa pułki 6). W maju pod Ujazdowem rozbito namioty i zaczę-
' .’) Kur. Pol. Nr. 112 — 5) K. P. Nr. 115. — *) K. P. Nr. 112. — <) K.
P . Nr. 126. — ») K. P. Nr. 127. — 6) K P. Nr. 134.
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEW ICZA. Tom VII.
64

to kopać studnie, bo brakowało wody w tych okolicach. Tutaj


miała stanąć milicja 1). W Willanowie także kopano rowy, sy­
pano wały.
Ściągały się i wojska nareszcie. Nadszedł z Saksonji pułk
dragonów czyli muszkieterów konnych i miał niedługo odbyć pa­
radę przed królem 2). Za nimi na Poznań z Drezna pośpiesza­
ło pięć wozów z prochami, a przy każdym wozie po dwóch pu-
szkarzy. Odpoczęła ta artylerja dni kilka pod Poznaniem, a w so­
botę (25 maja) ruszyła dalej traktem pocztowym, do Warszawy 3).
4 czerwca wyjechał król do Willanowa, żeby dojrzeć robót obo­
zowych, już będących na dokończeniu, a wróciwszy ztamląd mus-
trował dragonów przybyłych z Saksonji. Nieco przed samemi
Zielonemi kŚwiątkami, odbyła się i parada gwardji koronnej, —
i wyszły Uniwersały na sejmiki wojewódzkie w sierpniu i na Sejm
nadzwyczajny, który się'miał rozpocząć na dniu 18 września w W ar­
szawie 4).
W sam dzień Bożego Ciała (12 czerwca) ordynat Zamoj­
ski, niedawno mianowany wojewodą smoleńskim, wyprawił ze
stolicy swojej 6 dział 12-funtowych do Warszawy, a szedł przy
nich cejkwart i 6 puszkarzów, 24 grenadjerów i 2ch podoficerów.
Z Zamościa prowadzono lądem armaty do Kazimierza na wo­
zach, które ciągnęło po 10 wołów, a do każdego wozu było po
dwóch ludzi z wiosek wojewody. Cały ten orszak odpoczął
w Kazimierzu. Tu działa przeniesiono na statki 5) i Wisła dźwi­
gać musiała na barkach swoich artyllerję zamojską, która dopie­
ro 23 c^er. stanęła w Warszawie fi). Niedługo potem i książę Pry­
mas dział kilka przysłał królowi w podarunku 7).
Ogólne poruszenia wojsk polskich zaczęły się w czerwcu.
Regimenty wielkopolskie, które odebrały rozkaz, pomaszerowały
z pod Poznania na Warszawę. Grenadjerowie, którzy dotąd pod
wodzą półkownika Unruha stali długo w Kargowie na granicy,
rozpoczęli pochód już w sobotę (21 czer.) na Leszno. W tydzień
potem (27 czer.) przymaszerowali do Warszawy grenadjerowie
Jła-Majora Rutowskiego, którzy podczas kampementu mieli sta-

ł) K ur. Pol. 126. — 2) ltd. — 3) K. P. 128. — 4) Sejmiki zwołano na


dzień 7 sierpnia id. 131, a jenerał pruski na 18 sierpnia w M alborgu, 132. —
5) K. P. 130. — ®) K. P. 131. — 7) K. P. 132. — *) id.
\

SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 65

nowić straż przyboczną A ugusta. B yło ich 120 żołnierzy i pięciu


oficerów ').
T ym czasem R egim entarz jeneralny wojsk kor. w-da maz. Stan.
Poniatowski ogłosił uniwersały, zwołujące wojowników na koło
jeneralne, k tóre odbyło się w zw ykłym porządku pode Lwowem
10 lipca i zaraz z pow rotem wyjechał na kam pem ent 2).
A w stolicy czuć już było, że bliską jest oddaw na oczeki­
wana uroczystość. Coraz więcej zaludniało się miasto. Zjeżdżali
się biskupi, senatorowie, urzędnicy, szlachta ziemska. K ról uży­
wał doskonałego zdrowia i często wyjeżdżał z zamku na pola pod
Czerniaków i W illanów, gdzie coraz więcej było ruchu, coraz
więcej życia. 300 żołnierzy w ykom enderow anych od gwardji kor.
kopało wciąż rowy. Inni znowu rozpinali nam ioty 3). Nareszcie
i wojska zaczęły wychodzić do obozu. W yszły już na m iejsca
w yznaczone sobie regim enty dragonji jenerała Miera i Jła-m ajora
W odzickiego, stolnika krak. Zajęły swoje stanowiska n a polu
gw ardje koronna i litewska. Nadciągnęło i 60 żołnierzy m agistra­
tu gdańskiego z oficerami na czele. Powierzono im tym czasowo
wartę w pałacu saskim , zamiast gwardji. Z ekonomij królewskich
podw odam i przywieziono znaczną ilość m ąki dla żołnierzy, owsa
dla koni 4). Przyjechał Denhoff podkom orzy w. lit. jenerał-lejt-
nant infanterji kor. i Loos koniuszy nadw orny z Saksonji. Za
nim pospieszył pocztą graf Rutowski, który w niedzielę (13 lipca)
przejeżdżał przez Poznań, a w dzień następny i książę Saxen-
G otha 5). K ról w sobotę (12 lipca) zwiedził cekauz warszawski
i oglądał arsenały, a 15 już opuścił W arszawę udając się na m ie­
szkanie do W illanowa i zaraz nazajutrz wyjechał w pole pod
Czerniaków i lustrował wszystkie wojska, które się już ściągnęły
i stały na wyznaczonych sobie stanowiskach 6).
Pałac willanowski zajmował król ze swoim dw orem . Zda­
wało się że obszerne kom naty pałacowe pomieścić nie b ęd ą m o­
gły m nóstwa znakom itych osób w ogrom nych swoich pawilonach.
Znalazło się przecież tutaj dosyć m iejsca dla ulubieńców króle­
wskich. W pałacu wyznaczono osobne pokoje dla księżny i księ­
cia Holsztyńskich, dla cześnikowej kor. Bielińskiej, dla Rutow skiego

’) K. P. 132. — *) K . P. 135. — 3) K. p. 133. — •*) K P. 134. —


s) K. P. 135. - 6) K. P. 134.
Szkice z czasów saskich. q
66 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tuio VII.

i panów saskich, a byli to : graf F riese najwyższy szam belan,


Briihl radca tajny, de Loos koniuszy, hr. Promnitz, W olfersdorl,
pułkownicy: R enard, Rochau i Rybiński, i Poppelm an podpułko­
wnik. Stanęli w W ilanowie i paziowie królew scy, szambelani
z W ęgier. W ojsko i sztab obozowało na polu. Jenerałowie w p a ­
łacu czerniakowskim. Przed m ieszkaniem królewskim zaciągnięto
w artę z rosłych grenadjerów Rutowskiego, dla k tórych na dzie­
dzińcu pałacow ym rozbito nam ioty.
Przym aszerow ały także regim enty piechoty królowej i k ró ­
lewicza. Obok nich rozłożyły się pokotem piękne półki saskie:
kiryssjerów pod wodzą pułkow nika Nassau i dragonów księcia
S axen-G otha i jenerała Baudissa. D ragony Miera i W odzickiego
odbijali pięknie przy dragonach saskich.
K ról ze świtą swoją codziennie z pałacu wyjeżdżał na pole
i to całe wojsko lustrował, to po kolei odbyw ał przegląd, to re ­
gimentów pieszych, to konnych. Piękny to musiał być widok,
kiedy za królem ciągnął na błoniu konno i w powozach orszak
ministrów i panów, albo też kobiet strojnie ubranych, błyszczą­
cych bogactw em , m łodością i wdziękiem. Jazda odbyła ogólną
p aradę 21 lipca, a nazajutrz piechota, — 23 król także wyjechał
do obozu, lecz w dwie godziny do W illanowa powrócił. Za nim
piechotą szedł hr. Rutowski na czele olbrzym ich swoich grenadje­
rów *). Nazajutrz 24 lipca, król znowu dwie godziny odbyw ał
m ustrę pod Czerniakowem. Gwardja jego rosłych grenadjerów
pom aszerowała rano do obozu, a na wartę w W ilanowie pierwszy
to raz w tedy zaciągnięto żołnierzy gdańskich. R ozebrano n a
części wojsko gdańskie: 12 ludzi oddano do regim entu jenerała
K am penhausena i przystrojono ich w nowy m undur, jednego ofi­
cera i kilku żołnierzy przyjęto do artylerji i także przebrano, —
resztę zostawiono na straży przy prow iantach, kom issorjacie i in­
nych miejscach. T ak rozdzielono Gdańszczan na drobne rozdziały
ale to na czas tylko, bo po skończonych uroczystościach, m iały
się znowu te oddziały połączyć w korpus jeden i powrócić do
rodzinnego miasta. Po południu A ugust w licznej assystencyi
znowu wyjechał do pałacu czerniakowskiego, gdzie wszyscy jen e­
rałowie i znaczniejsi oficerowie zebrali się już poprzednio za roz-
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 67

kazem królewskim. Może tu postanowiono ostatecznie, w jakim


porządku m ają się odbywać wojskowe ćwiczenia i obroty.
25 lipca zebrali się goście willanowscy na now ą uroczystość
z królem na czele. Pierwszy to raz w nowo wystawionej i p o ­
święconej kaplicy pałacowej, kapłan odpraw iał mszę św. Po na­
bożeństwie udali się wszyscy do ogrodu, pod cień starych lip
Sobieskiego. Znajdowały się tutaj kapele zgrom adzone ze wszyst­
kich pułków. Zagrzmiała obozowa m uzyka, marsz następow ał
za marszem, a każdy inny, w m elodyjnych tonach. P otem z roz­
kazu króla wszystkie kapele razem jednego zagrały m arsza,
a dźwięki mile przelatyw ały do ucha pomięszanemi odgłosami
ź trąb, puzonów, fletów i bębnów. W czasie tej p arad y dano
znać królowi, że nadjechał Stanisław Poniatowski regim entarz
koronny. W racał ten pan z pod Lwowa prochem podróżnym
jeszcze i kurzawą okryty. Po drodze wstąpił do Przybysław ic,
do b rata żony księcia Michała Czartoryjskiego. Zabrał się z nim
książę Michał i A ugust wojewoda ruski i T eodor proboszcz k a­
tedralny płocki C zartoryscy i przyjechali teraz do W illanowa p o ­
witać króla. Z przyjazdem regim entarza, skończyły się p rz ed ­
wstępne parady. Poniatowski miał na polach wilanowskich, jako
naczelny wódz wojsk polskich dowodzić hufcom. On był tutaj
jed n ą z koniecznych osób, on miał być duszą na kam pem encie.
Od jego więc przyjazdu rozpoczynały się zabaw y i p arad y woj­
skowe. K ról k o ntent zaprosił po skończeniu się m arszowego
koncertu, wszystkich przytom nych panów na obiad św ietny do
pałacu. Spełniano gęsto zdrowia u stołu, a działa umieszczone
w ogrodzie wtórowały okrzykom wesołości. Po obiedzie piechota
atakow ała okopy, a król i goście wesoło i długo się bawili.
26 lipca przypadały imieniny księżny Holsztyńskiej, ale uro­
czystości z tego pow odu na dzień następujący odłożono, — a był
to dzień świąteczny — niedziela. Cisnęło się wszystko, co żyło,
z powinszowaniem do ulubienicy królewskiej, która przyjm ow ała
w pokojach willanowskich. Potem kobieta jakaś tańcow ała na
linie i pokazyw ała sztuki, a druga jakaś włoska śpiewaczka pół
godziny różne w ydobyw ała trele w obec A ugusta i gości. Za­
grzmiały trąb y i kotły i zaczął się traktam ent. Zastawiono dwa
nad zamiar ogrom ne stoły w gankach pałacy blisko ogrodu. K roi
zasiadł najpierwsze miejsce, a goście zaproszeni od księżny wycia-
68 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEW ICZA. Tom VII.

gali losy i mieścili się takim porządkiem jaki los nastręczył. T ak niko­
mu ujm y nie było. G renadjerow ie Rutow skiego i pokojow cy króle­
wscy roznosili potraw y. Całą tą służbą kierow ał jed en z oficerów
saskich. W ogrodzie obok biesiadujących stan ęła kapela nadw orna,
a muzyki półkowe zajęły różne m iejsca w ogrodzie, to pod lipa­
mi, to nad rzeką. Bez ustanku marsz za m arszem się odzywał.
Za nadejściem wieczoru oświecono latarniami dziedziniec i front
pałacu, a w ogrodzie lam pam i kw atery, drzewa i altany. 20,000
lamp gorzało i pom iędzy lipy Sobieskiego rzucało światło cudowne
ułożone w w yrazy: V ivat Anna. D o l ite j w nocy trw ała bie­
siada, poczem król wstał od stołu i udał się na odpoczynek, a p a ­
nowie przeszli do innej sali, gdzie do 2ej w nocy bawili się tań ­
cami. Massa ludu przyglądała się ze stron wszystkich całej u ro ­
czystości 1).
28 lipca król był znowu w obozie 3 godziny, a po połud­
niu odbyw ały się ćwiczenia wojskowe. Toż sam o i nazajutrz.
I o południu dnia 29 przyjechał do W illanowa książę Prym as T e ­
odor Potocki. Towarzyszyli m u: ks. Lipski nom inat, biskup krak.
Załuski nom. biskup łucki, T arło wojewoda lub. Sapieha podla­
ski, S ołtyk kaszt. lub. T arło st. jasielski i wielu panów 2j. Był
to czas największego zjazdu. Nie wszyscy przecież mogli się mie­
ścić w pałacach i na polu w obozie. Zaproszeni tylko i ulubień­
cy królew scy znajdowali łatw y przystęp do kom nat willano-
wskich. Reszta panów najm owała mieszkania w W arszawie. Jene-
ralny pocztam t kor. dla przysługi publicznej z niem ałym kosztem
wystawił kilkanaście cugów i wynajm ował je panom , żeby z m ia­
sta na pole i z pola do miasta z w ygodą przejeżdżać się mogli.
Jednego cugu najęcie tam i napo wrót kosztowało 20 V2 tynfa 3).
30 lipca król z pałacu willanowskiego z liczna świta prze­
niósł się do nowego dworca zbudowanego pod Czerniakowem,
bliżej W arszaw y. Chciał być w pośród ognisk obozow ych przez
cały czas kam pem entu. Dworzec ten miał okazałą postać, a na­
zywał się p(Milionem. Ozdobiono go wewnątrz bogato i gustownie.
Prowadziła do niego bram a, w środku której postawiono kopię
z buńczukami, — miejsce przy którem zatrzym ywały się karety,
a z karet wychodzili panowie, żeby piechotą udać się do tego

') W śzystko Z K. P. Nr. 136. — ł ) K. P . 136. — 3) K . P. 136.


SZKICE Z CZASÓW SASKICH.
69

nowego mieszkania Augusta, przez przestronny i ozdobny dzie­


dziniec z małym ogródkiem. Na dachu pawilonu zawieszono dwie
chorągwie, z któremi wiatr igrał swobodnie. Na jednej chorągwi
czytano napis: Necesse, na drugiej: et Utile. A były te wy-
razy godłem rozkosznej willi królewskiej, Świadczyły, że w niej
znajdowało się wszystko, co tylko potrzebne dla wygody i po­
żyteczne dla życia. Ale nie zawsze powiewały chorągwie na pa­
wilonie, rozwijano je wtenczas tylko, kiedy się odbywały ćwicze­
nia wojenne. Stał pawilon u stóp wyniosłego pagórka, — zro­
biono na nim schody dla widzów, a niedaleko wysypano baterję,
z której 18 arm at miało i ogień i gromy wyrzucać ’). Jakoż
istotnie dnia tego przymaszerowała do obozu artylerja z W ar­
szawy, a z nią i pułk grand-muszkieterów saskich.
Nastąpił wreszcie 31 lipca, dzień rozpoczęcia tyle oczekiwa­
nego kampementu. Podług oddawna już obmyślonego planu, całe
wojsko ruszyło się z dawnych stanowisk swoich do nowego obo­
zu, któremu miejsce wytknięte było na polach czerniakowskich,
bliżej pawilonu. Król i liczny tłum widzów przypatrywał się
z oddalenia, jak przeciągały te piękne i strojne kolumny w'ojska
w odmierzonych liniach i odstępach. Prowadził marsz, wojewoda
maz. i regimentarz, idąc piechotą na czele trzeciej kolumny w sa­
mym środku, poprzedzony buńczukiem hetmańskim. Bo całe
wojsko rozstawiło się wszerz drogi na 5 kolumn. Po bokach sta­
nęła jazda. Pierwszą kolumną jazdy na prawem skrzydle dowo­
dził jenerał-major Klingenberg, i ostatnia na lewo także składała
się z konnicy pod dowództwem jenerała Miera. Trzy środkowe
kolumny zajmowała piechota. Obok Klingenberga stał jenerał
major książę August Czartoryski wojewoda ruski, — za nim we
środku jenerał-major grał Flemming. Pomiędzy Flemmingem
a Mierem stał jenerał-major Kampenhausen ze swoją kolumną.
Na czele trzeciego oddziału, jak mówiliśmy, znajdował sie regi­
mentarz, a zaraz za nim podkom. w. lit. Denhofif jenerał-lejtnant
infanterji kor. — To było z przodu. — A z tyłu za każdą ko­
lumną szły wozy obok swoich regimentów. Za oddziałem środ­
kowym Flemminga znajdowała się artylerja ze 38 sztuk armat
złożona, którą dowodził Ossoliński pułkownik artyl. kor. Kiedy

gg ’) K. P. 137. - *) K. P. 135.
70 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII,

tak uszykowało się całe wojsko, b aterja pod pawilonem dała


hasło wystrzałem , a kolum ny poruszyły się w strojnych szykach
na nowe obozowiska. Stanąwszy tutaj, rozbiły nam ioty i ustąpiły
m iejsca dla grand-m uszkieterów saskich. M arsowa tych wojsk
postaw a pięknie odbijała przy nowych m undurach i barwie czer­
wonej z białemi wyłogami. Dowodził nimi ich jenerał książę
Lubom irski miecznik kor. K ról przypatrując się swoim Sasom
z ganku pawilonu, przysłał im nowy sztandar przez jener.-adjut.
Rochau, — a potem kiedy z nową chorągwią w szyku bojowym
przeciągali m uszkieterowie przy odgłosach swojej kapeli wzdłuż
dziedzińca, zszedł na dół A ugust z panami, a Sasi jego popisy­
wali się strzelaniem z ręcznej broni. Na tern dzień zakończono.
K ról wrócił na odpoczynek, a goście gwarzyli wesoło chwilkę
w pawilonie i nareszcie rozjechali się do mieszkań.
Igo sierpnia był zjazd u dworu, a wojsko miało dzień od­
poczynku. Poprawiano obóz, kopano pagórki, zasypywano doły,
żeby nie przeszkadzały wojennym obrotom .
2go sierpnia odbyw ał się popis jeneralny całego wojska.
Książe Prym as odwiedził króla w pawilonie i z rąk jego order
Orła Białego otrzym ał. Potem wsiadł A ugust na karego, piękne­
go konia, okrytego rzędem bogatym i przeglądał Muszkieterów.
Za danym znakiem ruszyli Sasi pod wodzą Lubom irskiego ku
obozowi wojsk koronnych. Za nimi jechał książę Prym as w k a­
recie królewskiej z dworem i kalw akatą. Następnie Jrał-A dju-
tantowie Rybiński i R ochau, a za nimi buńczuk, k tó ry p o p rz e­
dzał króla samego. Zbliżył się cały ten orszak pod M okotów,
niedaleko od pawilonu. T u nowy widok uderzył oczy. K onno
czekali na króla senatorowie, n inistrowie, posłowie zagraniczni
i urzędnicy. K ról przywitał panów i ruszył dalej do obozu, a za
nim cały orszak konno. D am y w k aretach zam ykały pochód.
Całą szerokość pól m okotowskich zajmowały okiem nie­
przejrzane, nieprzeliczone oddziały piechoty i jazd y saskiej i
polskiej. Muszkieterowie zajęli stanowisko na praw em skrzydle
wojsk koronnych. Zresztą szyki polskie stały w porządku takim
ja k dnia poprzedniego, kiedy zmieniały stanowiska i szły do no­
wego obozu. Przed trzecią kolumną, a więc środkiem wojsk
polskich, postawiono na przodzie pięć mniejszych i dw a wielkie
nam ioty wpół otwarte, prócz innych w pew nem oddaleniu. Przed
SZKICE Z CZASÓW SASKICH
71
średnim nam iotem zatknięto buńczuk królewski i postawiono kom ­
panię grafa Prom nitza na straży. T ę kom panię składał także
w ybór żołnierzy, •—■żałował król, że ich więcej nie sprowadził
do Polski, ale żeby zapobiedz tem u, na dni kilka wprzód jeszcze
posłał rozkazy do Saksonji pod Sorau, gdzie stała ta gw ardja
grenadjerów olbrzymich, żeby mu pocztą nadzwyczajną nadesłać
ze 40 jeszcze ludzi. Z dnia na dzień oczekiwano więc ich p rzy­
bycia. ]) Przed nam iotam i stanęli m uszkieterowie z Lubom irskim .
T rzy kolum ny środkow e podzielone także były na bataliony, a
każd y batalion stał osobno. W lukach pom ieszczono arm aty
polne, k tórych dwadzieścia dniem wrprzódy sprow adzono do pie­
choty, a rozstawiono pom iędzy pułkam i po dwie rzędem . T akie
było spojrzenie wrojska.
Za zbliżeniem się króla do obozu, Lubom irski stanął na
praw em skrzydle, a Poniatowski w yjechał naprzeciw na dzielnym
i wspaniałym rum aku tureckim , odziany w oznaki dostojności
swojego urzędu, z buławrą hetm ańską w ręku, poprzedzony buń-
czukiem. Z dum ą hetm ańską i powagą przyjm ow ał Regim entarz
w obozie króla swmjego, witał P rym asa i świetny orszak m onar­
szy, k tó ry przeciągał teraz zw-olna uroczyście przed frontem wmjsk
uszykowanych, przy odgłosach muzyki, która zagrzmiała m arsza.
Jechał naprzód książę P rym as wzdłuż całej linji, potem król kon­
no obok R eg'm entarza. Oficerowie zdejmowali kapelusze, żoł­
nierze broń prezentow ali, m uzyka wojskowa nie ustawała. Orszak
m onarszy przejechał wzdłuż całej linji od praw ego skrzydła ku
lewemu i zawrócił się aż do środka, gdzie stały nam ioty. Zsiadł
A ugust z konia i wszedł do jednego, a na hasło dane z 20 arm at
polnych, ustawionych pom iędzy batalionami, zagrzmiało 18 dział
z bateryi przed pawilonem i muszkieterowie dali ognia, a za ni­
mi jazd a i piechota kolumnami od praw ej ku lewej stronie aż
do ostatniego szw adronu Jrała Miera. Pow tórzyła się kolej teraz
z arm at i z ręcznej broni od lewego do praw ego skrzydła i znów
skrzyżował się ogień po raz trzeci od strony Sasów do regim en­
tów Miera, a huk daleko roznosiło echo i błyskaw ice ognia
przerzynały powietrze. Po skończonem strzelaniu rozpoczęły się
o b ro ty i m arsze. Jenerał-kw aterm istrz i pięciu inżenierów otwierało

’) K . P . 1 3 6 .
72 DZIEŁA JUL JANA BARTOSZEWICZA, Tom VII.

pochód, potem jeden jenerał-adjutant, a za nim dwóch jenerałów -


adjutantów przy buńczuku regim entarskim , znak, — że następuje
wojewoda mazowiecki wódz naczelny. Sadził na swoim dziane­
cie Regim entarz i prowadził wojsko zacząwszy od praw ego skrzy­
dła. Za nim postępował Lubom irski z M uszkieteram i, Klingen-
berg na czele pułku kiryssjerów , książę S axen-G otha z regimen­
tem grenadjerów i dw om a batalionam i gwardji kor. Potóm jechał
Flemming z pułkiem piechoty królowej i pułkownik U nruh z regi­
mentem grafa Friese, — dalej jenerał-lejtenant Denhoff Podkom .
wielki litewski z pułkiem piechoty królewica, i pułkownik R enard
na czele trzeciego batalionu gwardji koronnej. Dalej jeszcze puł­
kownik Flem ming prowadził pułk gwardji litewskiej, a jenerał
K am penhausen piechotę. N a końcu szedł drugi batalion grena­
djerów gwardyi koronnej. Lewem u skrzydłu przyw odził jenerał
Mier *— postępow ały za nim dragoni W odzickiego i Przebendow-
skiego, a regim ent jego własny na końcu. Za tą m assą wojsk
poważnie, krokiem mierzonym posuwała się groźno artyllerja, a
ćmiła oczy rozmaitością. N aprzód konno jechał adjutant, — d a­
lej szło 13 cieślów, za którym i konno m ajor Dalke, potem k a p i­
tan od fuzyljerów i chorąży, obadw aj piechotą, — dalej oddział
fuzyljerów i wóz czterokonny z kotłam i przystrojonem i w białe
p ióra: na wozie siedział m urzyn umyślnie na to ćwiczony i bił
bezustanku w kotły pałkam i. Za wozem szedł piechotą porucznik
i znów oddział fuzyljerów. Dalej pułkow nik Ossoliński i podpuł­
kownik Jauch, ąch kapitanów i ąch poruczników konno, — 1 sztyk-
unkier piechotą na czele 24 puszkarzy. T oczyła się następnie
na kołach arm ata, na którćj powiewała chorągiew, za nią 12 dział
12sto-funtowych i 6 dział 6cio-funtowych, 8 jaszczyków z prochem
i frejkom pania konna z rozwiniętym na wiatr sztandarem . Cały
ten marsz przeciągnął przed królem , k tó ry znajdow ał się w na­
miocie z gośćmi swemi, i bardzo był kontent z pięknej postaw y
wojska, — a potem prosto powrócił do pawilonu, a panowie
pojechali w karetach i cugach do W arszaw y. W ojsko zajęło
dawne stanowisko w obozie. l)
3go sierpnia w ypadało podw ójne święto: niedziela i uroczy­
stość orderu orła białego. Przerw ano na dzień cały obroty wojenne

*) Wszystko z Nru 137 Kurjera Pol. —


SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 73

Wcześnie rano, w galowych strojach zaczęli się zjeżdżać z W ar­


szawy kawalerowie orderu do pawilonu i przytomni byli na mszy
z królem. W dzień taki zwykle August rozdawał panom insygnia
orderowe. Tą razą trzech tylko wojewodów spotkał podobny
zaszczyt, krwią z sobą połączonych blisko. Dostali order: wda
smoleński ordynat z Zamościa, może za swoje arm aty, które Wisłą
z Kazimierza prowadził do Warszawy na kampement, Piotr Czap­
ski, wojewoda pomorski i Jan Czapski star. kiecki, niedawno
z łowczego kor. mianowany wojewodą chełmińskim, a zięć
ordynata z Zamościa. Czapscy obecni zaraz przystroili się w or­
der. Wojewoda smoleński nie był na kompemencie, wręczono
insygnia jego synowi następcy, który zawiózł po kampemencie
order ojcu na jego stolicę. Następnie król wszystkich kawalerów
zaprosił do siebie na obiad. ’)
4go sierpnia popis piechoty. W ystąpiły trzy kolumny: na
prawem skrzydle dowodził książę wojewoda ruski, na lewem
jenerał Kampenhausen, a w środku najwyższy jenerał piechoty
Denhoff. Kiedy kolumny stanęły w porządku, Denhoff kazał
wystrzelić z dwóch armat ze środka wojska, a tern dał znac, że
gotów jest i czeka tylko sygnału do wymarszu. Dano ten sygnał
wystrzałem z działa i kolumny posunęły się ku pawilonowi. Ba­
talion pierwszy gwardji pociągnął na prawo, a batalion gwardji
litewskiej na lewo, — reszta z tych dwóch kolumn stanęła w swo-
ch pół-dywizjach, a cała ta piechota formowała się w szyku
bojowym przed frontem pawilonu. Średnia kolumna Denhoffa
formowała 9 maleńkich dywizyj, które stały w falangach. Dano
sygnał powtórny z 2ch dział na baterji pod pawilonem i kolumny
formowały się w linię, zmieniały front, zachodziły za siebie i
rozmaite odbywały obroty na kommendę bębnów. Ozwał się
huk ręcznej broni na rozmaite sposoby. Ogień krzyżował się
w tysiącznych kierunkach, a działa wciąż grzmiały z baterji pa­
łacu, dając sygnał za sygnałem, hasło za hasłem. Rozwijały się
kolumny, skręcały, zwijały; to maszerowały pół-dywizjami, to
stawały frontem i układały się w piękną linię bojową. Piękny
był marsz kiedy prawe i lewe skrzydło jednocześnie obchodziło

>) tamże.
Szkice z^czasów Saskich. 10
74 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

okrąg na rozległem polu i ściągało się do środka, gdzie stał


Denhoff z Czartoryskim i K am penhausenem i oddaw ali szpadą
salutacje przechodzącym kolumnom. Szły potem bataliony w pół-
dywizjach, a oficerowie i sztandary oddaw ały znowu honory
wojskowe królowi, który z pawilonu przypatryw ał się całej p a ­
radzie otoczony gronem ministrów i kobiet. Działa wciąż podaw ały
hasło, — jedno strzeliło naprzód, dwa potem , trzy, cztery i pięć,
a każde hasło było pow odem innych poruszeń, — każde co in­
nego znaczyło. Nareszcie 6 arm at dało się słyszeć, — był to
znak, żeby się cofać do obozu. W racały więc kolum ny, dajac
bezprzestannie ognia. K ażdy żołnierz na dzień ten dostał po 16
nabojów i w czasie p arad y wystrzelał wszystkie ładunki. Z tego
m ożem y brać miarę, ja k gęsto dawano tam ognia przy ustawicznym
grzmocie z dział na baterji. Od tego dnia muszkieterowie i ol­
brzym y saskie Prom nitza odprawiali wciąż w artę około królew-
skiego mieszkania. A dla porządku obozowego i straży, regim en-
ta rz codzien jeździł do króla i dostaw ał od niego hasło i odzew.
Od niego już dow iadyw ały się o haśle regim enty.
5go sierpnia, odpoczynek dla piechoty i przedw stępne p o ­
ruszenia kaw alerji ').
6go sierpnia. Popis jazdy. N a odgłos z dział ruszyła się
konnica przed czoło obozu tak z praw ego jak i z lewego skrzydła
dwiema kolumnami, m ając w pośrodku grand-m uszkieterów pod
dowództwem miecznika kor. Stanął tutaj wśród Sasów i regi-
m entarz wielki i kierow ał poruszeniam i konnicy, dajac sygnały
z kotłów m uszkieterskich. Z jednej linji rozciągnęła się w dwie
kaw alerja, a przez odstępy posuwały się regularnie pułki, obcho­
dziły koniec linji i wysuwały się na front przed pawilonem. T ak
pięć lazy postępow ała jazd a naprzód i pięć razy znowu cofała sie
w stionę obozu. N aostatek w jedną uszykowała się linję i w dwóch
kolum nach posuwała się do pawilonu, -— a tutaj znowu zakręciły
nowym obrotem wojska i stanęły dwom a oddziałami każdy w dwóch
linjach, naprzeciw siebie ja k b y do boju. Jedną dowodził Mier,
a składali ją kiryssjery saskie i regim ent sam egoż jenerała, —
drugiej przewodniczył K lingenberg, a były pod nim regim ent

1) K. P. Nr. 137. Opisywać w całej obszerności te rozmaite ruchy woj­


skowe, jakie opisuje Kurjer, zajęłoby wiele miejsca i czasu, a niezawsze i można.
Tutajby potrzeba rysunków, a nie opisu.
SZKICE Z CZASÓW SASKICH.
75

saski księcia Saxen G otha i w ykom enderow ane szwadrony od puł­


ków dragonji konnej pod wodzą pułkownika R óżyckiego zostają­
cych. M uszkieterowie jak w przódy, tak i teraz zajmowali stano­
wisko w pośrodku i czekali skinienia regim entarza, żeby przez
uderzenie w kotły dać znak do boju. O dezw ały się kotły. W ten­
czas posunęły się linje i ścierały się z sobą, — pierwsze naprzód,
drugie potem . C ztery razy odnaw iała się bitwa, za każdą razą,
aż po wielu innych ćwiczeniach, cała jazda uformowała się w kw a­
drat. W ystąpił z kw adratu na czele muszkieterów regim entarz
i zawrócił na lewo obchodząc całą massę kawalerji, a w tedy za
nim ruszyła ostatnia linja kw adratu na lewem skrzydle i znowu
z Sasami utworzywszy czworobok, zbliżała się prosto do pierwszej
linji kw adratu. Zbliżywszy się do niej regim entarz zawrócił na
praw o i ciągnął dalej pochód kroków kilka, a potem znowu skie­
rował na prawo i pom aszerował wzdłuż całego kw adratu. P rzy ­
bywszy do miejsca, od którego rozpoczął swój tyle skom pliko­
wany pochód, zawrócił jak przedtem na lewo, i pociągnął jak
wprzódy na praw e skrzydło kw adratu, i jeszcze raz podobnym że
sposobem zawrócił wzdłuż całego czworoboku. Za regim entarzem
posuw ały się linja za linją i nakoniec cała konnica utw orzyła sieć
jak ąś, jakiś łańcuch jeden połam any, pokręcony w tysiączne za­
k ręty i oczyściła całe pole, na którem stała w przódy zwinięta
w gęsty czworobok. Poniatowski w tedy napow rót dw ukrotnie
na lewo zakręcił i prosto udał się ku pawilonowi, gdzie znowu
zwinął się z m uszkieteram i w lewo i minąwszy pawilon, salutował
A ugusta i wzorowym porządkiem całe wojsko napow rót zapro­
wadził do obozu. Cztery godziny trw ały te rozm aite a sztuczne
o b ro ty kawalerji.
7go sierpnia. Odpoczynek.
8 sierpnia następow ał popis grenadjerów . Żółta gwardja
Rutow skiego i kom pania saska Prom nitza m iały udział w tym
popisie, którym kierow ał książę jenerał-m ajor infanterji wojew oda
ruski. Ale spadł deszcz ulewny i zdawało się, że nie sposób b ę­
dzie odbyw ać dalszych poruszeń. W yjaśniło się przecież niebo
po południu i pow tórnie kazano wychodzić grenadjerom na pole,
ale na polu stały ogrom ne kałuże i nierówności; tak zalała woda,
że oficerowie i żołnierze miejscami brnąć musieli przez zatopy,
ledwie nie po kolana w wodzie. Dziesięć kom panij stanęło w je-
;6 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

dnej linji, a w każdej po 96 grenadjerów , 8 podoficerów i cho­


rąży ze sztandarem . S ztandary now e kazał król rozdać przed
kam pem entem . W każdej k o m p an ji znajdowało się 4 ober-
oficerów, a w każdym bataljonie, których było 2, byli sztabs ofi­
cerowie. Prócz tego przy każdej kom panji stanęło po dwóch
doboszów i 2 fajfrów, a zam iast doboistów , po 8 ludzi z dudam i
znajdowało się w każdym bataljonie. Około 4tej dano sygnał
z pawilonu do m arszu; książę C zartoryski rozkaz pow tórzył. Ze
środka wysunęli się cieśle z siekieram i w ręku, z flintami zawie-
szonemi przez ramię. N astępow ały obok siebie idące frontem
kom panie saskie R utowskiego i Prom nitza, a za niemi reszta
wojska w odstępach. S kręciły się kom panie na praw em i lewem
skrzydle i utw orzyły trójkąt, w jednem oka mgnieniu, a po chwili
zaczęły gęsto strzelać krzyżowniczym ogniem od prawej ku lewej
stronie i na odw rót ’). Rozwinął się znowu tró jk ąt w sześć linij
bojow ych przed pawilonem i ścisnął się potem we dwie linje,
z których w pierwszej sześć kom panij stanęło. Uszykowało się
ja k przedtem w szeregi i roty całe w ojsko, a w pośrodku R uto-
wski i Prom nitz z kom endam i swojemi stali ściśnięci; od nich na
praw o i na lewo szły cztery luki, po których następowali Polacy,
a za lukami widać było 4 kom panje w tył o kilkadziesiąt k ro ­
ków. D ano sygnał i z drugiej linji wyszli naprzód grenadjerow ie
wojewody lubelskiego, ku nim zwrócili się R utow ski z praw ego,
a K am penhausen z lewego skrzydła i cztery kom panje uform o­
wały się w jedną brygadę tylną. W te d y na praw em skrzydle
z drugiej linji wysunęła się kolum na D enhoffa i przeszła pom ię­
dzy dwiem a kom paniam i gw ardji kor. stanowiąc drugą brygadę.
Flem m ing nareszcie przeszedł w pośrodku 3ej kom panji gwardji
kor. a gwardją litewską i stanął w 3 ej brygadzie. W tenczas
pierwsza linja zbliżyła się o kilkadziesiąt kroków do pawilonu,
a cieśle zostali się w środku za trzecią brygadą. Dano siódm y
r
sygnał. Średnia brygada m aszerow ała w odstępy pom iędzy dru-
giemi dwiema brygadam i na skrzydłach, a cieśle podzielili się na
dwoje, — połowa poszła na prawo, połow a na lewo i rozwinęły
się następnie w jedne linię. Za ósm ym sygnałem uformowano
zygzag. W szystkie dziesięć kom panij zwinęły się w pięć wiel-
’) Lauffeuer biegający ogień, nazywa go Kurjer w języku urzędowym żoł­
nierskim.
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 77
kich węgłów pokrzywionych foremnie jak okopy i obróciły się
rogami ku pawilonowi. Na rogach powiewały chorągwie kom-
panij lewego skrzydła na lewo, prawego na prawo, A wtenczas
cieśle z tyłu posunęli się naprzód, szli lukami, które wolne były
wśród węgłów i stanęli na rogach kampanij, wyciągnąwszy linie
od chorągwi do chorągwi. Dano dziewiąty sygnał — stanęła
znowu jedna długa linja, a sztandary cofnęły się w pośrodek
swoich kompanij. Teraz rozległ się huk strzelby i granatów:
wyrzucono przeszło 4000 granatów, — każdy grenadjer po dwa
razy niemi salutował królowi, który na ten cel nowym sposobem
swojego pomysłu, kompanie na trzy oddziały rozdzielił. Za dzie­
siątym sygnałem, w nadzwyczaj ściśniętych szeregach maszero­
wały kolumny na prawo, co miało dziwny i wspaniały widok
wystawiać. Sztuczne obroty trwały czas jakiś jeszcze, aż nareszcie
książę jenerał wojewoda ruski stanął w marszu przed pawilonem,
salutował szpadą króla i zawrócił do obozu. W jednej kolumnie
szły za księciem dywizje za dywizjami, a wszystkie chorągwie
w jednej linji, co znowu śliczny przedstawiało widok.
9go sierpnia miał być odpoczynek, a le dziewięć kompanij
saskich, to jest siedm z regimentu Nassau, a dwie z regimentu
księcia Saxen-Gotha odbywało na próbę ćwiczenia z kopjami,
które nazajutrz dopiero w całym komplecie miały się powtórzyć.
Każda kompania oddzielne dźwigała proporce. O godzinie wpół
do 5tej z rana już się znajdował regimentarz na czele tych puł­
ków, a król przypatrywał się z pawilonu. Dzień był pochmurny
i deszcz padał.
iogo sierp., niedziela. Nie mogła wystąpić konnica do robie­
nia kopjami, bo pola i łąki za bardzo nasiąkły wodą deszczową.
Piechota zatem czyniła z pikami obroty. Kierował paradą Jrał
Kampenhausen. Uszykowały się dwa bataliony grenadjerów,
a za temi dwa inne bataljony piechoty w trzy szeregi, a czwarty
stanął szereg pikinierów z flintami na ramieniu. W każdym ba-
taljonie był pułkownik, 2ch kapitanów, 6 oficerów, jeden podcho­
rąży ze sztandarem, 16 podoficerów, 8 doboszow, i 64 rot. To
wszystko formowało 8 plutonów. Muszkieterowie potem stanęli
na skrzydle trzema plutonami, a w każdym po 4ry szeregi J i pi-
kinierowie rozwinęli się aż w pięć plutonów. Podwajano nastę­
pnie roty i stał każdy bataljon aż w ośmiu szeregach. Po innych
78 DZIEŁA JUL JANA BARTOSZEWICZA. Tom VII

m arszach ścisnął się każdy bataljon w jed en maleńki kw adrat


pełny, m ając w pośrodku 8 szeregów i 8 rot pikienierów, a około
nich po wszystkich stronach stało 4 szeregi muszkieterów. Zwi­
jały się znowu, przechodziły i formowały kolum ny, aż stanął szyk
jakiego chciał Kampenhausen. W te d y dał znak jen erał przez
dwa działa z obozu, że gotów jest i czeka sygnału do rozpoczę­
cia parady. A le król przysłał swego jenerała-adjut. Szem beka,
żeby zatrzym ano się cokolwiek, bo m ało jeszcze panów zjechało
z W arszawy. Nie długą była zwłoka. D ano sygnał i poruszyły
się kolum ny na miejsce przeznaczone do obrotów, które im p o ­
kazał pułkownik R enard star. tyszowiecki, codziennie obecny na
polu od początku kam pem entu jako oficer służbowy. Odsaluto-
wał szpadą królowi K am penhausen i dobosze zaczęli bić werbel
a kolum ny strzelać z ręcznej broni. Potem popisyw ali sie piki—
nierowie, i znowu bito trzy w erble i jed n o uderzenie na sygnał,
a ogień posypał się strumieniem płom iennym . Po dwa szeregi
jednocześnie daw ały ognia, wedle nowego wynalazku, k tó ry zasa­
dzał się na tern, że ci co stali na przodzie, nie klękali, a piki
pizez cały ten czas stizelania spuszczone były, ja k b y dla od p ar­
cia atakującej konnicy. B ębny dawały znak bezustannie i znów
bito cztery werble, i wszyscy dawali salwę w całym kw adracie
po trzy 1azy przy ciągłym odgłosie bębnów. Bito pięć werblów,
a pikinieiowie cofali się w głąb swoich batalionów. W ted y zaczał
król dawać sygnały z baterji pawilonu i wojska w ykonały nad­
zwyczaj trudne, a liczne obroty, k tó re potrzeba widzieć, bo opi­
sać trudno. Trzynaście dano sygnałów z baterji i trzynaście razy
ta cała massa wojsk rozdzielała się w kolum ny, przechodziła,
zachodziła, rozwijała się, ściskała, staw ała w ukos, wzdłuż i wszerz
pola, a oko prawie nie m ogło pochwycić całości i objąć wszyst­
kiego odrazu, tak było wiele do widzenia; ta k często działa sy­
gnał za sygnałem posyłały Kam penhausowi. G w ardja koronna
dowodzili w tych obrotach pułkow nicy Bonefus, Manteufel, H au­
sen i Bardleben, — litewską g ra f Flem m ing i Paton, — regim en­
tem królowej W angenheim , — królewiczowskim W odke, — ba-
taljonem grafa de Friese pułkownik Unruh. Po jeneralnej salwie
na zakończenie, wszystkie bataljony w praw o kierow ały sie
z czterem a rotam i w jeden szereg i odm aszerow ały n a praw e
skrzydło blisko 200 kroków , — potem zawróciły na lewo i cia-
SZKICE Z CZASÓW SASKICH,
79

gnęły wzdłuż fossy przed pawilon. Oficerowie, sztan d ary i żoł­


nierze schyliwszy piki, oddawali salutacje królowi, a przyszedłszy
wszyscy na środek zabudowań pawilonowych, wracali do obozu
w jednej kolumnie przy dźwiękach m uzyki pułkow ej. W szystkie
te o b ro ty wykonano nie w ściśniętych szeregach, jak przedtem ,
ale w otw artych kolum nach. W obozie jeszcze na dobranoc
królowi, bataljon po bataljonie, mając broń nabitą, daw ał ognia,
a przy uderzeniu bębnów rozchodziły się kom panie, każda do
swoich namiotów. Pomim o więc błota i szarugi, cała W arszawa
wyległa na m okotow skie i czerniakowskie pola. W szystkie drogi,
ścieszki i przystępy zalały m assy widzów, kobiet i mężczyzn,
którzy się pięli po pagórkach, cisnęli się tłumami do obozu. Już
to sam o zbiegowisko pom nażało interes i uroczystość niedzielną.
li g o sierpnia, odpoczynek. K ról był tak kontent z obrotów
dnia poprzedniego, że posłał rano K am penhauzenow i ze swojej
piwnicy garniec starego wina, na rozgrzanie się po p racy wczo­
rajszej. Musiał to b yć garniec łokciowy, bo n a wozie przyjechał,
a dwóch ludzi ledwo go zdjąć potrafiło i zanieść do nam iotu
jenerała. B ył to m onarszy a prawdziwie stosowny podarunek
Augusta.
i2go sierp, odbyw ały się ćwiczenia z pikam i albo quarree.
W yjechała ze stanowisk obozow ych kaw alerja w ęciu kom paniach,
przystrojona w misiurki, kirysy i karwasze, uzbrojona w kopi je,
przy k tórych na koniach powiewały chorągiewki różnego koloru.
K aw alerja stanęła w jednej linji przed piechotą, bardzo pięknym
porządkiem . Jenerał-m ajor K lingenberg dał znak w obozie z 2 a r­
m at, a z pawilonu w odpow iedź zagrzmiało jedno działo z baterji.
Posunęły się więc naprzód chorągwie trzem a kolum nam i i cofnęły.
18 sygnałów dano z pawilonu, — a kaw alerja rozdzielała się na
b ry g ad y i zm ieniała front, to m aszerowała na prawo, n a lewo.
Popisyw ały się po większej części wojska saskie, kom panie księ­
cia Saxen-G otha, W olfersdorfa, T huna, O byrna i L annociada. Przed
pawilonem rozwinęły się dwie linje bojowe w odstępach i n ak a­
zano attak . Powoli na 16 kroków przeciwko sobie posunęli się
przeciwnicy. Zatrąbiono trwogę, — jazda spuściła na dół kopje
i obadw a szeregi m ocnym kłusem przem knęły się przez luki, k tó ­
re umyślnie utworzono, a zaraz podniosły się kopje do góry i za­
miast trwogi, trębacze zagrali m arsza. W olno pow racały linie na
8o DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

swoje stanowiska, i szykowały się znowu do pow tórnego attaku,


k tó ry jeszcze kilkanaście razy, a zawsze inaczej ponawiano. S a­
lutowali potem królowi oficerowie i chorągwie i żołnierze kopja-
mi. Za danym znakiem podniosły się znowu kopje i chorągwie
do góry, i kopje znowu nazad rzucono, a dobyto szpady. N a ­
kazano odwrót.
i3go sierpnia. O dpoczynek ’).
ią g o sierpnia, nastąpiły poruszenia całych wojsk w massie.
O 5tej rano była próba, o lej z południa zagrano marsz jen erał-
ny, a w godzinę potem zgrom adzała się na stanow iska piechota,
a jazd a kulbaczyła konie. W ściśniętych szeregach stały te m as­
sy zbrojnych, podzielone na dwie linie, które tworzyło 19 bata-
ljonów, prócz grenadjerów Rutowskiego, a wszystkie z rozwinię-
temi chorągwiam i. Pierwsza linia posunęła się o 100 kroków ku
pawilonowi, m ając regim entarza na czele, przed którym niósł
oznaki godności hetm ańskiej Swiderski, buńczuczny. Praw em
skrzydłem jazd y dowodził Klingenberg, lewem M ier, — praw em
piechoty książę wojewoda ruski, a lewem jenerał K am penhausen.
D ał znak Poniatowski, i ruszyło się wojsko w 13 kolum nach je ­
dną ogrom ną linią, — ośm kolum n jazdy, pięć piechoty. T ą ra ­
żą szedł już regim entarz na czele piechoty z przodu 3 ci ej kolu­
m ny, — za nim Denhoff, — a potem na czele swoich oddziałów
jenerałowie dow odzący skrzydłam i. Kazał w tedy zatrzym ać się
Poniatowski, wystrzelił z dwóch dział, k tó re wziął z sobą z obo­
zu, a które cieśle ciągnęli i z trzynastu kolum n utworzył się w dwie
linie szyk bojowy. Strzelano z arm at ciągle na sygnały, —
a w odpowiedzi na ten pom ieszany hałas rżenia i tententu koni,
huku dział, mieszały się jazd a z piechotą, z kolum nam i ścierały
się kolumny. Aż ciasno było na polu. T o rejterow ały się m assy,
to posuwały się naprzód, a ogłuszały powietrze częste w ystrzały
karabinowe. I sam o cofanie się do obozu, odbyło się przy h uku
nieustannym wystrzałów. K iedy w rócono do obozu i nam iotów ,
dał rozkaz regim entarz Jlny, i na znak bębnów, cała piechota
odrazu dała ognia na salwę, tak dobrze, źe nie mogło b y ć lepiej,
dodaje ówczesny K urjer Polski. N a podziękowanie wojsku P o­
niatowski dopełnił obietnicy danej jeszcze przed paradą, — przed

■) Cały ten opis uporządkowany i skrdtony "z Kurjera Polskiego Nr. 138.
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 8l

k a ż d y b a ta ljo n k a z a ł z a to c z y ć p o p ię ć b e c z e k p iw a i p o ił sw o ich
ż o łn ie rz y .
15 s ie rp n ia . O dpoczynek. P ie c h o ta j e d n a k p r a c o w a ła n a d
ro b ie n ie m o k o p ó w , k tó r y c h n a z a ju trz m ia n o dobyw ać. O kopy
te w zn o siły się n a le w o o d p a w ilo n u w s tr o n ę o b o z o w ą . S y p a n o
je z fasz y n i ziem i. F a s z y n y ro b iła p ie c h o ta , a k o n n ic a je s p r o ­
w a d z a ła .
16 sie rp n ia . O d r a n a o d b y w a ły się p r ó b y , a c a łe w o jsk o
z a ję te b y ło aż i m in ę ło p o łu d n ie . K ró l u lito w a ł się tr u d ó w ż o łn ie ­
rz a i k a z a ł o p u śc ić je d n e fig u rę , z w a n ą losancje, cz y li o ś m io -g r a -
n ia s ty b a ta ljo n . W id z ó w ra n o b y ło w iele, a le p o p o łu d n iu w s z y s t­
k ie p a g ó r k i o s ia d ła lu d n o ś ć s to lic y . R o z p o c z ę ły p a r a d ę c h o r ą ­
g w ie żó łte j g w a rd ji R u to w s k ie g o , k tó r e z g łó w n ej k w a te r y sz ły
n a d ó ł o b o k M o k o to w a . W o k o p a c h z a s ia d ła p ie c h o ta , a w o j­
s k o m a ją c e w a lc z y ć ro zd z ieliło się n a tr z y b r y g a d y , — w p ie r ­
w szej sta li g r e n a d je r o w ie konni pod w odzą k s ię c ia sa sk ie g o ,
w d ru g ie j k ir y s s je ry i r e g im e n t M ie ra pod w odzą p u łk o w n ik a
N assau. T rz e c ią s ta n o w iła c a ła p ie c h o ta , a b y li to g r e n a d je r o ­
w ie K a m p e n h a u s e n a i ła n o w i ż o łn ie rz e . Z a c z ę ły się c z ą s tk o w e
ru c h y w o je n n e o d d z ia ła m i, k tó re m i k ie ro w a li W a n g e n h e im , H a u ­
sen, p u łk o w n ik R a c z y ń s k i w d z ic k a l., B o n a fu s, U n ru h , B a rd le -
ben, T esse, P e r a ty , P a to n i p u łk . g r a f F le m m in g . P o n ia to w sk i
k a z a ł b ić m a rsz i m a ją c b u ń c z u k p r z e d so b ą , p o s tę p o w a ł n a czele
k o lu m n , a z a n im D en h o ff, C z a rto ry s k i, K a m p e n h a u s e n . Ś c ią g n ię to
c a łą a rty lle rję n a p o le d la o b r o n y o k o p ó w . Z S ielc s p r o w a d z o ­
n o p o d M o k o tó w 8 d z ia ł i p o s ta w io n o j e p r z e d fro n te m o d p r a ­
w e g o s k r z y d ła , — d o n ich p r z y łą c z y ło się d z ia ł 2 0 , k tó r e d o tą d
p r z y b a ta ljo n a c h b y ły . U ro c z y s ty b y ł p o c h ó d a rty lle rji. Szedł
na cz ele o b e r s t- le jtn a n t F r a n k e n b e r g z k o m p a n ią R u to w s k ie g o
i P ro m n itz a . O b o k n ic h to c z y ł n a k o n iu m a jo r P isch . N a s tę p o w a ł
p u łk o w n ik a r ty lle r ji k o r. O sso liń sk i, a za n im o b e r s t- le jtn a n t,
k a p ita n i 4 d z ia ła 3 fu n to w e, a p r z y k a ż d e j p o 3 ch p u s z k a rz ó w
i 2ch cieśli z p ie c h o ty , w sk ó rza n y ch fa rtu s z k a c h i czapkach,
a z sie k ie ra m i p rzy boku. P o te m znow u sz ły c z te r y a r m a ty
i słu ż b a ta k a ż p r z y n ic h . W o d w o d z ie k o m p a n ie D e n h o ffa i j e ­
n e r a ła F le m m in g a . P rz y d z ia ła c h je c h a ły w o z y z a m u n ic ją . Na
o k o p a c h w y s y p a n o 7 b a te r y j, a z k a ż d e j c z te ry d z ia ła g ro z iły .
Szkice z czasów Saskich. Ij
82 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

G renadjerow ie zsiedli z koni i wspólnie z piechotą rozsadowiil


się w okopach.
Piechota zaczęła układać się w falangi, a jednocześnie jazda
od praw ego skrzydła wchodziła do okopów. Szedł tam N assau
z kiryssjerami, Lubom irski na czele m uszkieterów , k tó ry od
swego stanowiska pod pawilonem obok M okotowa maszerował
i jazda księcia saskiego. Zsiadła kaw alerja z koni i poszła na
przeznaczone sobie baterje, zostawiwszy m ałą liczbę ludzi przy
koniach. Am unicja stanęła pom iędzy b aterją a jazdą Nassau.
D ragonja zaś, k tó ra znajdow ała się na lewem skrzydle, cią­
gnęła się w kolum nach ku fossie przed pawilon, jak m aszerow ały
falangi piechoty i uszykowawszy się we dwie linje stanęła prze­
ciw tym że falangom. Dowodził dragonja jenerał Mier, — a pod
nim pułkownicy R óżycki i Górecki, oberst-lejtn. W ejher i Bom-
gard. Za danym znakiem formowały się piechota i dragonja
naprzeciw okopów.
Za zbliżeniem się do nich, grenadjery K am penhausena i ła­
nowi którym przywodził oberst-leitn. Szybilski, rozpoczęli ogień.
W sp arły go zaraz drugie dwa hufy, czyli dywizje grenadjerskie.
A w tedy w ypadł z za okopów grad kul i granatów z dział i ręcz­
nej strzelby. Powtórzono attak, — toż sam o energiczne powitanie.
W ted y bataliony zaczęły Jsię brać do pik i wózów z pikam i,
które były niedaleko. Uform ował się jeden maleńki w środku
i jeden większy bataljon w kw adraty. W te d y lewe skrzydło
konnicy uderzyło na te czworoboki, a za tym przykładem poszła
i jazd a praw ego skrzydła. N atarcie było przecież bez skutku,
granaty przerażały a ttak u jąc y ch : grenatery stali po czterech ro ­
gach czworoboków i dzielnie się bronili. R egim entarz jeneralny
z jenerałam i piechoty znajdow ał sią w czworoboku. D ał rozkaz,
a bataljony, krok za krokiem , cofały się zwolna a prosto i w p o ­
rządku. A ttakow ała ich jazda w odwrocie, ale za każdą razą las
pik spuszczonych do połow y konia, zatrzym ał każde natarcie.
D ano sygnał nowy, — i jeszcze w iększe m assy kawalerji ude­
rzyły na piechotę i otoczyły ją w około. Pikami, granatam i
i ręczną strzelbą z karabinów przyjęto attak, — ale tylko pier­
wsze bataljonu szeregi i attakow ane strzelały, na rozkaz jen era­
łów konno dow odzących we środku, a to dlatego, żeby nabojów
nadarem nie nie tracić. Trw ał ogień od wschodu słońca i piechota
SZKICE Z CZASÓW SA SK IC H . 83

odbijała się dzielnie. W wielkim kwadracie zabrakło już prochu


muszkieterom, — oddali im swoje ładunki pikinierowie, którzy
mało byli w ogniu, a nareszcie i cztery bataljony stojące w p o ­
środku, a formujące czworobok mniejszy. Cofając się piechota
a nacierając jazda, doszły do okopów i po nam iotach odpoczęli
żołnierze. Huk strzałów rozlegał się ciągle dzień cały, — w b ar­
dzo krótkim czasie przeszło 60 razy działa bateryj okopow ych
wyrzuciły kule i ogień. Granatów kilka tysięcy w yrzucono,
a w prawdziwej bitwie nie mogło więcej wyjść prochu, co na tej
paradzie wojennej. Piechota i jazda z ochotą walczyła. M uzyka
zostawała wśród boju, a w czasie m arszu przygryw ano na obo­
jach , bębnili dobosze, popisywali się fajfrowie. Obeszło się prze­
cież dzień cały bez przypadku. R aniono tylko lekko na prawem
skrzydle żołnierza i zginął koń, ale przez nieostrożność m uszkie­
tera, co zapomniał mu wyjąć stępel żelazny, którym konia prze­
strzelono przez gardło.
i7go sierpnia. O dpoczynek. K ról sprosił do siebie panów
i w pałacu z gościnnością częstował. W ieczorem zaś dał bal z tań ­
cami, k tó ry trwał do północy.
i8go sierpnia, wojsko, podług zawczasu już ułożonego planu,
miało się rozejść na kw atery z polowych obozowisk. O dbyły
się jeszcze raz wielkie poruszenia m ass na wielką skalę. Cała
jazda i konnica miała tu udział. K ierow ał obrotam i Poniatowski.
Było dużo huku i strzałów', a po odbytych m anew rach, opuszcza­
ło wojsko nam ioty obozowe i szło na przeznaczone sobie stano­
wiska ’). W iele pułków powróciło do stolicy i tam zajęło m iej­
sca w koszarach. N a W ielopolu i w świeżo zbudow anych ko­
szarach przy pałacu Kazimierow'skim stanęły na chwilę półki
Nassau i księcia saskiego z G otha dla odpoczynku, bo niedługo
m iały odbyć wielki i trudny pochód przez M azury i W ielkopol-
skę, — do Saksonji.
K ról jeszcze raz zlustrował całe wojsko koronne cudzoziem­
skiego zaciągu i we czw artek (21 sierp.) powrócił do W arszaw y,
do pałacu swojego na K rakow skiem Przedmieściu, k tó ry potem
saskim nazywano 2). Willanów, Czerniaków, M okotów z pawi-
84 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

łonem i wioska Sielce, świadki nieme tylu uroczystości i huków,


osam otniały nagle.
Po chwilowym spoczynku, wojska zaczęły się rozchodzić.
Jazda księcia saskiego i pułkownika Nassau, piechota grafa Friese
i chorągiew regim entu Rutow skiego, rozpoczęły te wsteczne p o ­
ruszenia. K ról dla straży przybocznej pozostawił tylko p rzy so­
bie szwadron regim entu konnego królewicza pod wodzą pułko­
wnika de F reneuse i oddział z pułku gwardji konnej jenerała
Miera. Milicja gdańska, k tó ra w ciągu całego kam pem entu o d ­
praw iała w artę w W ilanowie i przy m agazynach, w poniedziałek
(25 sierp.) wsiadła na statki i W isłą odpłynęła na B ałtyckie m o­
rze ’). N a swoje stanowiska w rozm aitych częściach kraju roz­
chodziły się i wojska koronne. K ról gwardję swoje przyboczna
z Polaków utworzyć zamyślił. Dawniej m assam i sprow adzał S a­
sów do Polski, a teraz niewiadomo czemu i tych tysiąca dwóch-
set ludzi, których mu pozwalała konstytucja sejmu wielkiego
r. 1717, nie trzym ał w Polsce, a odsyłał do Saksonji. W ty m celu
z regim entów polskich piechoty i jazdy w ybrał pewną ilość o b e ­
znanych ze służbą żołnierzy, a na ich miejsce kazał dobierać re­
krutów , żeby nic z kom pletu nie traciło wojsko narodowe. Gwar-
dją opłacał król z własnych dochodów . A z tego podwójną k o ­
rzyść odnosiła Rzplita, — naprzód, że o 1200 ludzi podrosła
iczba wojska polskiego, a to bez żadnego kosztu dla skarbu, —
pow tóre, że i noga saska już m iała teraz nie postać na ziemi
narodowej 2).
Po rozejściu się wojska na stanowiska, W arszaw a nie u tra­
ciła nic jeszcze ze swojego blasku i ludności, — bo król z dwo­
rem powrócił do miasta, a czas sejmu nadzwyczajnego nadchodził.
Już przedtem i w czasie kam pem entu, to przyjeżdżali, to odjeż­
dżali panowie spiesząc na sejmiki i obrady po województwach.
Ale zbliżył się czas, kiedy nikt nie wyjeżdżał, a przybyw ało wielu.
Cały ten czas przedsejm ow y zajęty był zawsze jakiem iś cerem o­
niami, zabawam i, naradam i w stolicy. Przed sam ym tylko kam -
pem entem stanął w W arszawie w racający z K rym u poseł Rzplitej
Gurowski stolnik podolski, z posłem tatarskim 3). 28 sierpnia
odbyło się więc uroczyste posłuchanie posła u króla, po którem

J) K. P. 140. — a) K. P. Nr. 140. Supplement. — 3) K. P. 135J


SZKICE Z CZASÓW SASKICH.
35

na obiedzie w pałacu zatrzymał król księdza Lipskiego, już mia­


nowanego biskupem krak. i jenerała-lejtn. podkomorzego Denhoffa.
Poniatowski z Tarła woj. lub. wyznaczony był do konferencji z po­
słem tatarskim T). W dni kilka, 1 września, rozpoczęto podobneż
konferencje ze wszystkimi ministrami mocarstw postronnych, obe­
cnymi w stolicy 2). Już to nieraz pierwszy przychodziło do ta­
kich narad wspólnych,— jeszcze od sejmu grodzieńskiego 1726 r.
a jak zawsze tak i teraz bezskutecznie. Upór, źle zrozumiany
interes, intryga wreszcie, rozwiązały dzieło wielkiego znaczenia
dla narodu. Król w czasie konferencji, bawił wciąż w kole swo-
jem domowem, jako człowiek prywatny, a koło to stanowiło
jakby rodzinę. Zapraszał do siebie na obiady i często sam je­
ździł zaproszony, a wszędzie jedne i też same spotykał osoby
i twarze. Koło to rodzinne składali: księżna Holsztyńska z mę­
żem, cześnikowa Bielińska, ksiądz Lipski, Moszyński podskarbi,
miecznik książę Lubomirski, Bieliński marszałek nadworny i Bruhl.
Takie miał towarzystwo August Igo września po zagajeniu kon­
ferencji u podskarbiego Moszyńskiego. Mieszał się tu kiedy
niekiedy Hozjusz nom. biskup poznański i Dembowski referen­
darz kor. 3).
28 sierpnia, ordynat młody Zamojski wróciwszy z W arsza­
wy z kampementu, oddawał słabemu ojcu w Łabuniach order
Białego Orła, przy wielkiem zebraniu się gości, działach, powin-
szowaniach, wiwatach. Po obiedzie Akadem ja Zamojska winszo­
wała ordynatowi przez usta Duńczewskiego,! m atematyki profes-
sora, a magistrat przez pisarza swojego. Ochota w późną noc
się przeciągnęła 4).
Z osób mających udział na kampemencie, Poniatowski i je ­
nerał Kampenhausen wyznaczeni byli pizez króla do konferencji
z posłem szwedzkim 5).
ięgo września regimentarz Poniatowski wjeżdżał na woje­
wództwo Mazowieckie w licznej assystencji panów i familji Czar­
toryskich. Stanął przed kościołem Augustjanów na ulicy Piwnej,
gdzie go witała licznie zebrana szlachta mazowiecka. Jędrzej
Stanisław Załuski biskup płocki, a nominat łucki wprowadził go

.’) K. P. 141. — ł) tamże. — s) Kur. Pol. po różnych miejscach. — 4) K.


P. 142. — *) tamże.
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEW ICZA. Tem VII
86

do świątyni. Zagajono jenerał, a po wielu dom ach dziękczynnych


i powinszowaniach, w ybrano podanych przez wojewodę deputatów
na trybunał koronny. W ieczorem tego dnia wojew oda w pałacu
biskupów krak. u 24 stołów częstował gości ł).
i8go września rozpoczęły się obrad y dwuniedzielnego n ad ­
zwyczajnego sejmu. Zakończył się 011 jak i inne za panow ania
A ugusta, — zerwaniem obrad przez liberum veto. Posłowie się
rozjechali, — i W arszawa teraz dopiero odetchnęła cokolwiek
spokojnością, — bo już od kwietnia żyła uroczystościam i,
w ciągłym zgiełku, otoczona massami wojsk, olśnięta świetnością
dworu, blaskiem m agnatów polskich, ogłuszona wrzawą i hukiem
artyllerji na polach m okotowskich, willanowskich, sieleckich.
W niedzielę 5go października odjechał graf Rutowski do
D rezna 2).
W yznaczono na 8 października senatus consultum po zero­
wanym sejmie. A le dopiero i3go zaczęły się posiedzenia sena­
torów 3). K ról obiecał złożyć nowy sejm nadzwyczajny, — a na
sejmiki relacyjne na i7go listopada w ydał uniwersały *). W y d ał
król jeszcze kilka razy bal na zamku, do którego przyjechał
z saskiego pałacu, kilka razy jeszcze zjadł obiad u Moszyńskiego
i rozdał wiele wakansów. Polecił ciągnąć dalej konferencje z po­
słami m ocarstw — i 19 października w niedzielę o lej z północy
wyjechał z pow rotem do D rezna, obiecując ry ch ły pow rót. P o­
przedziła go na dni kilka pocztą księżna Holsztyńska z czesni-
kową Bielińską, a potem i sam i książę. W racali wszyscy na
Poznań.
T a k zakończył się wielki kam pem ent. Szczęk zbroi, huk
dział na polach wilanowskich, musiał zbudzić cień wielki Jana III.
Pierwszy to raz niesfornym chrzęstem broni i kłam anem i walkami
rozlegały się okolice królewskiego mieszkania, które zbudow ały
tatarskie ręce. B yła już w tedy Polska bez rządu, a jed n ak czasy
A ugusta Mocnego pow leka dziś jeszcze dla nas jakiś nieziemski
urok poezji. H istorja zdaje się do nas mówić ustami. Słuchajm y
wielkiej nauczycielki ludów.

') K . P . 143. — J) K . P . 156. — 3) K . P . 1 4 7 , 148. — 4) W samej rze­


czy u n iw ersały te p o d p isa n e b y ły 16 paźdz, K . P . 148. — 5) N r. 148 K . P .
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 8/

Dotrzymał swojego słowa król August Mocny. W styczniu


1733, wrócił do Polski na sejm nadzwyczajny, — wrócił jakby
dlatego, żeby umrzeć — a z nim i nasze czasy rycerskie zstąpiły
do grobu. Odtąd zaczęły się u nas zapasy stronnictw, — a in­
teres osobisty przeważał często sprawę publiczną.

26 października 1846 roku.


SPRAW A KARWXCKXEGQ.

Przeszłość nasza prawie nietknięta, naukowo nieprzejrzana,


leży przed nami. K rytyka wniknęła tu i owdzie w kraj faktów
i objaśniła to i owo; pod tym względem nawet posiadamy dzieła
któremibyśmy się sprawiedliwie mogli pochlubić przed Europą.
Ale np. prawo polskie w swoich rozmaitych odcieniach? kto je
badał? kto się nad niem zastanawiał tak, jakby należało? I tutaj
nauka zebrała fakta i rozpowiadała, że tak a tak było, wtedy
a wtedy było, ale dlaczego było, dlaczego tak, a nie inaczej ? —
o tern nauka milczała i milczy. Nikt organicznie rozwoju zasad
naszego prawodawstwa nie prowadził przez wieki a notował tylko
różne jego stanowiska i chwile. Znakomite bardzo dzieło Len-
gnicha, prawo polityczne królestwa Polskiego, ciekawe, zajmujące,
jest tylko zbiorem suchych faktów o życiu politycznem narodu.
Autor jego pojmował piękne rysy cywilizacji polskiej, na które
patrzył, jako filozof-myśliciel. Pisał nawet pochwałę konfederacjom,
znajdując w nich dobrą stronę, ale kiedy w samym wykładzie
prawa jest nielogiczny i miesza przedmioty jedne z drugicmi,
tern samem rozwinąć nie mógł tajemniczego sposobu, w jaki się
poczynały, kształciły i rozwijały zasady publicznego prawa na­
szego. W nowszym dopiero czasie, literatura polska zyskała dzieł
kilka, w których ten i ów przedmiot ukazał się w nieznanej po ­
staci, kiedy światło nagle nań spłynęło.
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 89

Przy głębszem też badaniu rzeczy swojskich, wiele spraw, które


nas dzisiaj zgrozą przenikają alb o dziwią, inaczej ukaże się oczom
i poznam y w tenczas, ja k często w dziejach ojczystych uwodzim
się przesądam i albo uprzedzeniem . K iedy świeże b yły jeszcze po­
dania narodowe, forma rządu Rzeczypospolitej i jej objaw y ni­
kogo nie dziwiły, owszem musiały mieć coś szlachetnego i wiel­
kiego, kiedy taką miłością ku sobie natchnęły szlachtę przez tyle
wieków. W naszem przekonaniu każda zasada i myśl, która u-
trzym uje się przez kilka pokoleń, godna jest zawsze szacunku, bo
musi mieć w sobie jakieś żywioły dodatnie. Dzisiaj chociaż o
m iedzę graniczym z naszymi wiekami średniemi, według pięknego
w yrażenia się autora «Listopada,« rzadko kto z nas rozumie tę
niedawno ubiegłą przeszłość, kiedy nagłem p o d nami wstrząśnie-
niem ziemi zatam ow ały się nurty podań narodowych. Dzisiaj p o ­
spolicie na to i na owo narzekają, mierząc zasadę pojęciami spół-
czesnemi, — gruba to niewiadomość. D la człowieka nauki, który
wniknie w te labirynty, niem a miejsca na uprzedzenia, ależ trze­
b a długo pracow ać zanim się przyjdzie do czyściejszych w yobra­
żeń o przeszłości. K onfederacje np. nasze w zasadzie swojej niczem
się nie różnią od m ityngów angielskich, tego podobieństw a jednakże
nie upatrują wcale ludzie, którzy mityngi uważają za przynależność
pewnej cywilizacji, a konfederacje wyrzucają ja k grzech śm iertelny
daw nym Polakom . C harakter narodow y to robił, że u nas wszelki
opór w rycerskim narodzie większości prawdziwej lub przysposo­
bionej, rozwijał zaraz sztandar rycerski, kiedy w Anglji kończyło
się na spokojnej propagandzie i na ligach. Zresztą późno dopiero
konfederacye spraw y publiczne rozstrzygały orężem, ale już w tedy
m achina Rzpltej ruszała się na swoich podstaw ach w śród ogólnego
zepsucia i nierządu. K okoszą wojna czemże była jeżeli nie k o n ­
federacją? Skończyła się przecież spokojnie jak m ityng, chociaż
tysiące zbrojnej szlachty brały w niej udział. A lbo potw arzane
tyle razy liberum veto? W zasadzie swojej płynęło to praw o
z najszlachetniejszej myśli, że wszyscy obyw atele polscy w szystko
poświęcają dla ojczyzny, a więc że i zgadzać się z sobą powinni
we wszystkich sposobach i środkach, które za cel m ają dobro
ogólne. R zeczpospolita nie przypuszczała, żeby znalazł się szla­
chcic, k tó ry b y się uwodził pryw atą w sp raw ie, k tó ra kraj jego
rodzinny obchodziła i długo jed n ak żyła szczęśliwa tern przeko-
Szkice z czasów Saskich. 12
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA Tom VII.
90

naniem . Jeden poseł mógł sprzeciwić się całemu sejmowi i zata­


m ować słowem swojem, albo zniszczyć o b ra d y publiczne, i praw o
polskie dlatego za niem się oświadczało, że poseł ten mógł lepiej
sercem swojem zacnem , poświęconem w yłącznie dla kraju, prze.
czuć, przewidzieć niebezpieczeństwa, jakie pew ien wniosek wywo­
ływał dla R zplitej, od przeważnej większości obyw ateli, którzy
wniosek popierając, mogli mimo to być w błędzie lub którzy u-
wiedzeni błędem , uplatani myślą, nie ta k jasn o pojmowali potrzeby
Rzplitej, lubo w szystko i sami gotowi nieść jej b y li na ofiarę. A
takim sposobem R zeczpospolita posunęła system at reprezentacyjny
do ostatnich jego konsekwencij i rządzić się chciała nie większo­
ścią ale jednom yślnością. I kto zna historję, przyzna, że różne
m ogły b y ć w R zeczypospolitej w senacie i w izbie poselskiej
zdania, ale mniejszość ustępowała u nas zawsze większości, młodsi
zasłudze, stan rycerski senatowi, i ten stan rzeczy, świadczący o
wspólnej miłości ku sobie całej szlacheckiej rodziny, trw ał tak
długo póki nieład nie zaczął kazić obyczajów polskich; fakt faktem ,
^a praw a zawsze staw ały u nas jednom yślnością. Przykładów p o ­
dobnych zgody nie pokaże żadne państw o na świecie. Pierwszy
dopiero Siciński użył pryw aty dla zatam ow ania sejmu, ale w ten­
czas za J a n a Kazimierza, wśród rozprzęgłej R zplitej, kiedy w o-
sobnych gruppach obok siebie stawali katolicy, dyssydenci, kościół
grecki, szlachta i m iasta, różne narodowości i wiary, duch o b y ­
watelski b y ł jeszcze tak silny, że k ro k ten Sicińskiego wszyscy
napiętnowali zgrozą i przekleństwem . Złe rozwijało się piorunem
za K orybuta zrywanie sejm ów już nie razi, za Jana III. zupełna
swawola, za Sasów już paraliżem ścięło naród. Nie zasada więc,
ale jej nadużycie było zgubnem dla kraju. L iberum veto , złem
lekarstw em , trucizną być zaczęło dopiero za Jana Kazimierza. Od
swojego zaczątku aż do tej krytycznej chwili, wyrażając się języ­
kiem szlachty, owo liberum veto było prawdziwą źrenicą w o l ­
n o ś c i . A jednak tak mało znam y stosunki naszych przodków ,
że oto, niedaw no jeszcze zasłużony wielce literaturze Fel. B ent­
kowski ja k zm ory nocnej b ał się liberum veto, i tłóm acząc swoją
pisownię nie chciał, żeby go o miłość dla tego praw a posądzano1).
N a ten przedm iot wyłącznie zwrócim y naszą uwagę.

l) W przedmowie do wydania dzieła Łukasza Gołębiowskiego o panowaniach


królów Jagiellońskiego domu. Warszawa 1846 r.
SZKICE Z CZASÓW SASKICH.
91

Wszystkie zatem pojedyncze badania w przedmiocie prawa


polskiego, chociażby nie przedstawiały żadnego systematu, cho­
ciażby objaśniały oderwane tajemnice dawnego bytu, niezmiernie
wiele rozjaśnią.
Mamy właśnie zamiar rozpowiedzieć czytelnikom jed n ą spra­
wę z czasów Augusta III. Sprawa ta, z początku pryw atna zu­
pełnie, stała się potem osią, około której obracały się wielkie
zamiary i zabiegi stronnictw politycznych Rzplitej. Nie dostarczała
wprawdzie sama przez się treści i powodów do jakichciś knowań
pokątnych, ale panowie użyli jej zręcznie za narzędzie, za środek
i wichrzyli mocno w Rzplitej. Całe panowanie Augusta III było
podminowane zabiegami stronnictw; jedne chciały reformy rządu,
drugie status quo dawnego broniły i tak w tej pozornej spokoj-
ności, jakiej używała Polska przez lat 30, w łonie ziemi zbierały
się materjały palne. Lada chwila zdawało się, że pożar zapali
wątłą budowę Rzplitej i erę nowych czasów rozjaśni. Ale intry­
gom przeszkadzały intrygi, namiętności więc stronnictwa rosły, du­
ma wzrastała i plany reformy oczywiście dojrzewały. Zrządziły
tak okoliczności, że sprawa K ar wiek iego do najwyższego stopnia
rozwinęła wzajemne niechęci do siebie panów przez sztuczne za­
biegi ludzi, którzy w tern wszystkiem mieli interes własny na
myśli, tak, że rozwiązanie, któreby zakwestyonowało wszystko
w Rzplitej, dojrzewało już i było bardzo blizkie. Sprawa Karwic-
kiego miała zatem wielkie znaczenie polityczne, na które chcemy
w’skazac; rozjaśni się przez nią kilka wewnętrznych tajemnic rządu
Rzplitej, co także jako materyał dla obrobienia prawa polskiego
posłuży.
Wzmianki o tej sprawie często spotykać się dają po
ówczesnych listach, gazetach, relacjach, i niedziw. Pokłóciła
ta sprawa kanclerza z marszałkiem nad w. kor., to jest dwie wiel­
kie w Rzeczypospolitej osoby i zainteresowała mocniej obywateli,
jak co bądź innego. Szlachta polska składała jedną wielką rodzinę,
dlatego wszędzie, w Poznańskiem, czy na Żmudzi, w Białej Rusi
czy w Krakowskiem lubiła się zajmować związkami rodzinnemi
i stosunkami majątkowemi swojej odległej spółbraci. Ależ teraz gra
szła pomiędzy ludźmi, którzy już nie o miedzę na wioskach z sobą
graniczyli — teraz szedł spór pomiędzy dwoma ministrami, z któ­
rych jeden miał za sobą prawo i wziętość jakąś w narodzie, drugi
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.
92

względy dworu, t. j. wszechmocnego ministra Bryla, — tu była


więcej wojna o zasady, więcej kwestya o rozciągłość władzy
dwóch wysokich urzędników Rzplitej, jak sprawa osobista. Kar-
wicki zniknął z pretensjami swojemi w innej ważniejszej jeszcze
sprawie; cóż dziwnego więc, że spór ten zajmował w swoim cza­
sie ogromnie Rzplitę? Szlachta podzieliła się wtedy według skłon­
ności swoich na dwa nieprzyjazne obozy. Ale przystąpm y do
rzeczy....
Rzecz szła pierwotnie o wieś Rokitno, leżącą w wojewódz­
twie kijowskiem. Jak powiada dzisiejszy historyk powiatu Wasil­
kowskiego !), pierwsza wzmianka o tern Rokitnie spotyka się do­
piero za czasów Zygmunta III. Sejm w r. i 59°> z uwagi, że za
Białą Cerkwią na Ukrainie wiele było miejsc pustych i nieosiadłych»
które żadnego pożytku Rzplitej nie przynosiły, postanowił je po­
między zasłużonych ludzi rozdawać dziedzictwem. Rokitno liczyło
się także do tych miejsc pustych i zostało własnością w tymże
roku księcia Janusza Ostrogskiego wojewody wołyńskiego, który
był także starostą białocerkiewskim. Kiedy w r. 1616 lustratoro-
wie Rzplitej chcieli przystąpić do rewizji Rokitna, książę Janusz,
wtedy już kasztelan krakowski, złożył przed nimi dokumenta,
w których stało czarno na białem, że Rokitno do niego należy
dziedzictwem i że lustratorowie z urzędu swego nic nie mają do
tej ziemi. Po wygaśnięciu Ostrogskich ordynacja i dobra ich
przeszły na własność książąt Zasławskich. Jeden z nich Dominik
processował się jeszcze za W ładysława IV-go ze starostą biało­
cerkiewskim Lubomirskim o grunta rokitnowskie, które nieprawnie
przez jakiś przypadek zajęte były do starostwa. Spory graniczne
na nieszczęście nigdy nie były nowością dla szlachty, trwały nie­
raz przez kilka pokoleń i prowadziły się zwykle z zaciętością. Wi­
dać, że granica Rokitna od Białej Cerkwi nie była dobrze ozna­
czona w przywileju, kiedy spór mógł się o to przeciągać bez koń­
ca; błąd znowu w przywileju nadawczym nie mógł być, oczywi­
ście, za winę poczytany kanclerzowi, który pieczętował przywilej,
boć trudno w stepach, w pustyni ściśle poprowadzić linję grani­
czną, nie można powiedzieć: «póty moje, a tam już twoje.« F akt
jest, że granice niebyły pewne i że spór jest o to pomiędzy

’) Edward Rulikowski, str. 118 i nast.


SZKICE Z CZASÓW SASKICH,
93

stronami. Właściciele i dzierżawce R okitna ciągle się prawowali


ze starostam i białocerkiewskiemi, najwięcej o las nazwany B o ł h u n ,
k tó ry stał na samej granicy, a k tó ry rzeczywiście podobno nale­
żał do R okitna. Przybyło więcej jeszcze zamieszania z powodu,
że ja k to w Ukrainie była nie nowina, Rokitno jakiś czas zwało
się w dokum entach K rotyłow em . W ojny tatarskie i kozackie
przem ieniały kilkanaście razy do niepoznania postać całej U krainy
dzisiaj zaludniona, jutro staw ała się pustynią i stepem , wsie czę­
sto zmieniały posady i nazwiska. N ieraz w czasie wojen kozackich
g d y cała ludność męzka wsi jakiej poleciała p o d znamiona B ohda
na Chmielnickiego a po wojnie trafić do siebie nie mogła; odszu­
kiw ała starych siedzib, i albo nie znajdowała ich, albo inaczej
w innem miejscu się zabudowywała, pod starem lub nowem nazwi;
skiem. T atarzy znowu w jassy r spędzali całą ludność wiosek, które
palili tak, że źdźbło słom y naw et nie zostawało na miejscu. Dla
tego jeżeli spory graniczne tu i ówdzie po całej przestrzeni
Rzplitej odzyw ały się, w U krainie m usiała być dla nich stolica.
O d książąt Zasławskich, R okitno przeszło drogą kupna czy
też inną, dość, że naturalnem prawem spadku albo nabycia do
Surynów, a za panow ania ostatniego Sasa, w połowie jakoś X V III
wieku, podobnem że praw em zostawało w posiadaniu pana Jaku­
bowskiego podkom orzego kijowskiego ’). W takim stanie zosta­
wały rzeczy, kiedy po księciu Stan. Jabłonowskim wojewodzie
rawskim wziął starostw o białocerkiewskie Jerzy A ugust Mniszech
m arszałek nadw orny koronny (9 listopada 1759 2).
Był to pan dum ny i chciwy znaczenia w Rzplitej, dlatego
wiele o sobie ciągle robił hałasu. Posiadał ogrom ne bogactw a, to
jest i swoje własne majętności i wziął dziedzictwa po kilku wiel-

’) N azyw am y Jak u b ow sk iego za R ulikowskim podkom orzym kijowskim, ch o­


ciaż musi tutaj zachodzić jakaś pom y łka co do urzędu. W oronicz, chorąży kijowsk
m ianow any b y ł 14 czerwca 1748 podkom orzym kijowskim. Za Stan. Augusta po
długim w akansie m ianow anym b y ł tymże podkom orzym 9. października I766 M ichai
Stecki ze stoln ik a. D aty te w zięte są z sygillat metryki kor. D łu g i w akans w ed łu g
term inologji kancellarji polskiej, nie b y ł to przeciąg dw óch, trzech lat tylko. Jakoż
w kalendarzu warszawskim na r. 1762 czytamy, że urząd podkom orski w tedy w ak o­
w ał, że stolnikiem kijowskim b y ł Jakubow ski (zaw sze bez im ienia, w ięc nie jesteś­
m y pew ni czy dziedzic Rokitna) a łow czym M ichał Stecki, późniejszy podkom orzy.
2) Sygillaty, ks. 2 8 , fol. 4 12.
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.
94
kich dom ach polskich. Za pierwszą żoną kanclerzanką Bichildą
Szem beków ną wziął w posagu piękny grosz Rzplitej t. j. kilkana­
ście intratnych starostw . A le dumie pana m arszałka było to
jeszcze wszystko nie dość. W ięc kiedy mu pierw sza żona um arła,
ożenił się z drugą i lepiej jeszcze trafił, bo z córką wszechm ocne­
go ministra Bryla. D aw no już bardzo chciało się panu m arszał­
kowi przewodzić w radzie Rzplitej, ale jakoś mu nie szło dotąd;
czy nie sprzyjały okoliczności, czy nie umiał się wziąsć do tego,
trudno powiedzieć. Poradził sobie teraz najlepiej, a wiedząc, że
Briihl wszystko może u króla, narzucił się ministrowi: chciał go po-
prostu użyć za narzędzie do swoich obszernych planów. Oczy­
wiście Mniszech w ykraczał przez to przeciw praw om swojej ojczy­
zny, — wykraczał podwójnie, jak o obyw atel i jako minister: po
winien był z urzędu swojego przestrzegać praw a i nie pozwalać,
aby się do spraw Rzeczypospolitej mieszał obcy żywioł, a tutaj
Mniszech owszem jeszcze rękę Briihlowi podaw ał. Ale cóż stanie
dumie na przekor? Mniszech, ożeniwszy się z córką Briihla, pozo­
stał panem na placu boju; sam dawał wszystkiemu kierunek i
znaczenie. Po kolei z łaski teścia pousuwał z dworu osoby, k tó re
na zawadzie mu stawały; wyrzucał daw nych przyjaciół jak zgniłe
ulęgałki. Był czas, kiedy C zartoryscy, którzy już dawno o refor­
m ach zamyślali, chcąc na swoją stronę przeciągnąć Brulha, pom a­
gali mu wszelkimi sposobam i i naw et na trybunale piotrkowskim
wyrobili dla niego szlachectwo polskie. Mniszech nawet i C zarto­
ryskich usunął, bo sam chciał działać na własną rękę. Oczywiście,
Briihl związał się ściślej z zięciem, bo roboty Mniśzcha b yły czemś
familijnem w oczach ministra i podnosiły znacznie jego stano­
wisko w Rzplitej. D o nich dwóch przym knął m łody Sołtyk biskup
kijowski, panicz lubiący rozkosz i pieniądze, k tó ry także chciał
co dla siebie utargow ać, a ja k to mówią, zwietrzył piżmo nosem ,
bo wiedział dobrze, gdzie m a szukać chleba i opieki. T ak prze­
ciw stronnictwu Czartoryskich, stanęło stronnictwo dworskie. Je­
żeli C zartoryscy mieli przyjaciół w oświeconej klasie narodu, k tó ra
chciała skończyć z nierządem paraliżującym siły Rzplitej, i stron­
nictwo dworskie dalekie od tego nie było. Jedną drogą chcieli
przyjść do władzy i książę kanclerz litewski i pan m arszałek na­
dw orny koronny.
W takim stanie b yły rzeczy, kiedy pan Mniszech pierw szy
SZKICE Z CZASÓW SASKICH.
95

spokojną wodę Rzplitej zamącił. — Dotąd, lubo zbierała się burza,


ale jej gromu nie było słychać, — huczała w obłokach,
Mniszech wyprawił na Ukrainę biskupa Sołtyka, żeby zajął
w jego imieniu starostwo białocerkiewskie. Sołtyk, ściśle wykony-
wując rozkaz swojego opiekuna, zagarnął zaraz i Rokitno do
Białocerkwi, na zasadzie, że to miasteczko kiedyś do królew-
szczyzny należało. Juźcić pan Mniszech nie potrzebował prawdę po­
wiedziawszy jednego kawałka ziemi więcej dla swojego utrzyma­
nia się, co mu znaczyła jedna, druga, choćby i trzecia wieś,
choćby i miasteczko? Ale duma ustępować mu nie pozwoliła.
I rzodkowie nasi pod tym względem byli bardzo drażliwi, proceso­
wali się nieraz kilku po kolei o granicę, o kawałek pola, o miedzę
lasu, nie dla tego, żeby ustępując z pretensyj swoich tracili przez
to wiele, ale żeby koniecznie na swojem postawić. Takich spraw
miliony po starych aktach. Niedawno bredro na ten tem at ko-
medję pisał. A kiedy tak jest, kiedy szlachcic zagrodowy z dru­
gim zagrodowym walczył lat wiele na pozwy i kondemnaty, włó­
czył się po sądach i trybunałach, stracił dziesięć razy więcej jak
sam przedmiot sporny miał wartości, cóż dziwnego, że pan, i
jeszcze tak zuchwały, niesforny a pyszny pan, jak Mniszech, zabie­
rał Rokitno, marszałek nadworny podkomorzemu ziemskiemu, pan
orderowy szlachetce?
Ale w chwili zajazdu Sołtyka, Rokitno już nie należało do
dawnego właściciela. Zgrabnie utkano in trygę, na którą się Mni
szech miał złapać. Jakubowski nie mógł oczywiście na ostre go­
dzić z potężnym ministrem, więc dobrze sobie poradził. Żył
w przyjaźni z panem Jozefem Duninem Karwickim, .który miał
nierównie większe od niego na świecie szlacheckim stosunki
Od lat dziecinnych wychowany na dworze Małachowskich, Kar-
wicki wzrósł prawie z kanclerzem koronnym, który był jego
szczerym przyjacielem. Kanclerz Małachowski nawet, żeby mieć
Karwickiego blizko przy sobie, mianował go rejentem kancelarji
naprzód mniejszej, potem wielkiej kor., jak sam się posunął z je­
dnej do drugiej pieczęci. Dalej miał Karwicki krwi związki z ma­
gnatami Rzplitej: ożenił się albowiem z kasztelanką nakielską
Szembekówną; sam prymas, dziadek panny młodej, stary i zacny
Krzysztof Szembek, dawał mu szlub w Skierniewicach. Wreszcie
miał Karwicki pod swoją wodzą kilka chorągwi koronnych, znany
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

był osobiście na dworze; z kijowskiego województwa posłował na


sejm y. A co najwięcej sławy mu narobiło w Polsce, to energi­
czny postępek na T rybunale piotrkow skim , na którym niedaw no
co trzym ał laskę koronną; sam o to naw et m arszałkowstwo juzby
także nieco świadczyło za tern, że pan Karwicki miał stosunki,
boć m arszałka właściwie obierali panowie przed zebraniem się
trybunału w ciszy kom nat, a potem k an d y d ata podaw ali szlachcie,
która tylko okrzykiw ała w ybranego i zapraszała go do laski. —
Otoż na owym trybunale, na którym marszałkowa!, K arw icki
umiał utrzym ać powagę p raw a: gdy kilku ludzi niespokojnych
dobyło szabel w świątyni obrad sądowniczych, dla tego, że obie­
rać się chcieli sami deputatam i, chociaż to bylijludzie dobrze osia­
dli, kazał ich Karwicki pościnać. Praw o było na to po wsze czasy
wyraźne, ale w śród rozprzężenia się ogólnego kraju me każdy
z m arszałków uciekać się umiał do tej ostateczności, — owszem,
źle się wyraziliśmy, — nikt na ten surowy krok nie śmiał się
odważyć, tak wielka była siła przesądu, że wszystko wolno w Pol-
' see Stąd ów jed y n y K arw icki zasłynął zaraz szeroko w Rzplitej
jak o surowy K ato: trybunał pod jego laską był bardzo sprawie­
dliwy i mógł służyć za wzór dla wszystkich, a Karwickiego
wszyscy się bali. . . .
Karw ickiego oburzała już nie od dzisiaj dum a i niesprawie­
dliwość pana Mniszcha. Ugodził się zatem o R okitno z Jakubo­
wskim, który ustąpił mu urzędownie praw swoich do tego m ia­
steczka, niby to je odprzedał. Karwicki zaś podług wzajemnej
um owy, miał się praw em zetrzeć o to z m arszałkiem nadw ornym .
R obiąc jednakże in tere s, k tó ry mógł o ubóstwo jednego z nich
przyprawić, ułożyli się obadwaj przyjaciele nawzajem, na przy­
padek przegranej sprawy. Oczywiście wszelkie stra ty m ogły do­
tknąć tylko Jakubowskiego, jako osobę bliżej w tej rzeczy interesow a­
ną; Karwicki li tylko ze spółczucia ku niemu wplątał się widać w tę
sprawę, może miał także inne jakie widoki. A samo wzięcie się
do spraw y o R okitno Karwickiego, już za Jakubowskim świadczyło,
. bo surowy K ato nie podejm ow ałby się pewnie rzeczy, k tó rąb y
za niesprawiedliwą i złą uważał.
Zajechawszy dobra i nie baw iąc długo, rejenta kancelarji
koron. Mniszech zapozwał jeszcze m andatem przed sądy assesor-
skie, aby, jako z dóbr królewskich nieprawnie trzym anych, zdał
SZKICE Z CZASÓW SASK ICH . 97
liczbę i spłacił wszystkie korzyści, jakie z nich już wyciągnął. D o
sądów assesorskich szły u nas spraw y mieszczan, bo szlachta dla
siebie wyłącznie miała trybunały, a oprócz tego, sp o ry pom iędzy
dobram i ziemskiemi a starostwami, jak ą właśnie b y ła spraw a o
R okitno. W sądach tych zasiadali referendarze, rejenci kancelarji,
sekretarze wielcy, ale prezydow ał w nich zawsze kanclerz, k tó ry
w tym razie miejsce sam ego króla zastępował i w yrok ogłaszał
w jego imieniu. D latego sądy te assesorskie, inaczej zadwornem i
nazywane, były ostatnią już instancyą i od nich nie służyła wcale
do nikogo appelacja. A ppelow ać mógł sam tylko sędzia, t. j. kanclerż
do króla, jeżeli nie chciał w ydać wyroku w jakiej ważnej sprawie,
żeby się od nienawiści stronnictw zasłonić, co zresztą bardzo
rzadko się zdarzało. K ról zaś spuściwszy władzę swoją na kancle­
rza, nie mógł się naw et wdawać w sądy i wyroki, i w istocie
żaden król nigdy się do assesorji nie wdawał, bojąc się obudzić
nowe krzyki szlachty, że sam owolnie zmiany jakie w rządzie
zaprowadza.
K anclerz Małachowski był więc z praw a p re zese m sądu,
a sam K arw icki jego członkiem, i chocby nie zasiadał w swojej
sprawie, miał w assesorji przyjaciół, znajom ych i kolegów. Po-
dług w ięc wszelkich ludzkich wyrachowań, w ygrana Karwickiego
b y ła niezawodna, tern bardziej, że po stronie jego b y ła sprawie­
dliwość.
A le za nierządu saskiego ludzie stracili najprostsze pojęcie
o prawie i naw et sprawiedliwości. Mniszchowi te d y w głowie
to pomieścić się nie m ogło, żeby kto w Rzplitej śm iał go sądzie,
jego, pana z panów i zięcia Brula. M arszałek myślał, że M ała­
chowski będzie przecie znał się na rzeczy; miał nadzieję, że k a n ­
clerz go wcale nie zaczepi. Zresztą dzikie i zepsute dziecię, pan
M niszech, nic sobie i z pieczęci nie robił — cóż jem u był, panu
Mniszchowi, sam kanclerz, jak o kanclerz? h o m o praw ie n o v u s ,
k tó ry od stryja i ojca dopiero był senatorem , wtenczas, kiedy
on tłumami liczył antenatów . Ale wszakże i z M ałachowskim,
choć niedawno został i niewielkim panem , było trudno poradzić.
Trafiła kosa na kam ień. Małachowski albowiem był bardzo p o ­
ważnym i surow ym sędzią; w staropolskich zasadach w ychow any,
pilnował tylko powinności swojej, i nie było dla niego pryw aty
tam , gdzie wołała głośno sprawiedliwość. L a t kilkanaście prze-
Szkice z casów saski r.h. 13
98 DZIEŁA JUIJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

bywając na dworze, nie nauczył się mimo to być dw orakiem -


instancje u niego nic nie pom ogły, względów światowych dla niego
żadnych nie było. Mniszech, czy dziad kościelny, wszystko to
jedno ważyło dla M ałachowskiego, kiedy zasiadał na swoim sądzie
w całym m ajestacie sprawiedliwości.
M andat na assesorję w ydany Karwickiem u przez pana m ar­
szałka zadziwił wszystkich, bo w tym jego kroku ani praw ności,
ani sprawiedliwości nie było. Niedługo ku wielkiemu swem u
zadziwieniu przekonał się, że są w Polsce ludzie tak zuchwali,
k tó rzy śmieją z nim walczyć nierówną bronią. Było to na assam-
blach u niego sam ego. Żółciowy człowiek spotyka gdzieś na
kom natach kanclerza i rzuca mu w oczy pytanie, czy spraw ę jego
z Karwickim sądzić będzie ? to jest, m a się rozumieć, czy przeciw
niemu da wyrok? K anclerz odpowiedział: że jeżeli spraw a do
niego należy, nie cofnie się od sądu. M arszałek prędki odparł
na to, że excypow ac będzie kanclerza a f o r o , to się znaczy, że
nieformalność jak ą sądowi zarzuci, jak np. że je d e n m inister nie
m a praw a sądzić drugiego ministra, lub coś podobnego, że są­
dowi zarzuci niewłaściwość. M ałachowski, że był także prędki,
a niczego nie obwijał w bawełnę, odpowiedział, że nie przyjm ie
żadnej excepcji i że f o r u m przyzna w sądzie swoim, odpow ia­
dając np. na zarzut, że m inister nie sądzi wcale ministra, ale kan­
clerz szlachcica, jakim jest pan Mniszech, o spraw ę czysto zie­
m ską. Spór, hałas powstał z tego pow odu; Małachowski ze b ra­
nie opuścił, i obadw aj panow ie rozjechali się z wielkiem rozdraż­
nieniem nerwów.
Małachowski jed n ak był cierpliw y; dwa razy o zgodzie za­
gadyw ał i prosił Mniszcha, żeby dobrowolnie z dóbr Rokitniań-
skich ustąpił i zrzekł się spraw y, i oba razem napróżno — m ar­
szałek upierał się, że posiada za sobą praw o. Zatem ostatecznie
sąd miał wyrokować.
Nim term in sądu nadszedł, wiązały się już intrygi. Mniszech
jeszcze nie dowierzał Małachowskiemu i m yśląc, że to z jeg o
strony są tylko czcze pogróżki, nic sobie z sądu nie robił. Za
to C zartoryscy sercem i duszą do M ałachowskiego przylgnęli.
D o tąd byli z nim grzecznie, ale zdaleka; teraz wiązał ich do
kanclerza koronnego własny interes. Książę F ry d e ry k Michał
C zartoryski, kanclerz litewski, czuł się oddaw na obrażonym dum ą
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 99

pana Mniszcha, że sądem assesorskim pomiata, — do dawnych


więc niechęci przybywały nowe. Chciał marszałka ukarać pu­
blicznie za przewodzenie w Rzplitej, bo sam chciał wyłącznie
przewodzić, a nie mógł tyle co Mniszech. Zresztą chodziło tutaj
0 wielkie zasady rządu narodowego. Jeżeli dzisiaj uda się Mni-
szchowi z Małachowskim w Koronie, jutro uda się z Czartoryskim
na Litwie, i kanclerski urząd padnie w poniewierkę przed m ar­
szałkowskim. Pod pozorem zatem obrony prerogatyw i urzędu,
Czartoryscy zręcznie rozpięli sieci naokoło kanclerza koronnego,
żeby go wciągnąć pomimowolnie do swoich planów reformy, bo
wówczas każdy krok obudwu braci książąt tylko jedynie reformę
miał na celu. Ich związki familijne i przyjacielskie, ich listy,
umizgi, prośby, łaski, dary, protekcje, sejmowania i narady itd.
wszystko to było przesiąknięte myślą reformy Rzplitej i nadzieją,
że przez zmianę rządu i dom ich książęcy się podniesie może na­
wet do korony królewskiej. Małachowski wpadłby niezawodnie
w zastawioną łapkę, gdyby tym razem samo przekonanie i spra­
wiedliwość nie kazały mu iść już po drodze, na którą wszedł
nię z rozmysłu i dobrowolnie dla spełnienia powinności.
Nie zajmuje nas tutaj głównie sama sprawa, ale raczej wy­
padki, do których dała powód. Dlatego, nie bawiąc się długo,
powiemy, że zachowując ostatek względów dla Mniszcha, zręcznie
Małachowski ominął nastręczające się trudności. Żeby za gwałto­
wny zajazd nie osądzić Mniszcha na wieżę, chciał przyznać tylko
tymczasem własność Karwickiemu, a samą sprawę o naturę dófyr
politycznie odesłać pod roztrząśnienie i wyrok trybunału lubelskie­
go, jako najwyższej znowu instancji do rozpoznawania natury dóbr
ziemskich. Nie kontent był oczywiście Mniszech z tego zdania
assesorji, bo zawsze w nim chociaż pośrednio sprawę przegrywał.
Chwycił się tedy złej rady wykrętnego patrona, który się długo
przy grodach i trybunałach wycierał; żaden ze słuszniejszych
1 rozumniejszych mecenasów nie chciał się obrony jego podejm o­
wać. Otoż za poradą pana Kosseckiego, marszałek zakłada przed
czasem appelację od assesorskiego wyroku na sądy relacyjne, to
jest odwołuje się do samego króla, czem straszliwie kanclerza
obraził. Małachowski ujmuje się wtedy za powagą swojego urzę­
du i każe wydać patronowi rok, chcąc go za zbytnią śmiałość
choćby żartem na karę osądzić. Więc na przypadłych rokach
100 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

assesorji, kiedy sprawę o Rokitno przywołano, pan Mniszech, jako


pozwany, nie chcąc się tłómaczyć przed kanclerzem, tylko przed
królem, nie stanął i dowodów swoich nie złożył. Nie zapadła
więc ostateczna w tej mierze decyzja, ale patron marszałka nad­
wornego skazany był zaocznie na kondemnatę, a kanclerz kazał
go poszukiwać i więzić. Zmiarkował złą swoją stronę Mniszech,
jeszcze przed tym wyrokiem, ale zapóźno już było. Kanclerz
ogłaszając kondemnatę, zaraz skasował też przywilej królewski,
w tern co Rokitnu ubliżał i na zasadzie dokumentów, które mó­
wiły wyraźnie, że Rokitno stanowiło dobra ziemskie dziedziczne.
Osobnym wyrokiem oznaczył kanclerz czas marszałkowi, w któ­
rym miał się cofnąć z posiadania Rokitna 1). Poszło to wszyst­
ko piorunem, bo król wtenczas bawił w Warszawie, w czasie
wojny siedmioletniej, i assesorja w każdej chwili odprawiać mo­
gła sądy swoje. Prawo chciało, żeby kanclerz sądził tylko tam,
gdzie król był obecny, ztąd jeżeli zdarzyło się kiedy, że Augu­
stowie sascy bawili w dziedzicznem państwie, u siebie w Dreźnie,
lub w ogóle za granicą, kanclerz nie mógł sądzić sądów assesor-
skich, aż za umyślnem upoważnieniem króla, bo w żadnym razie
Rzplita nie pozwalała sądzić kanclerzowi w Dreźnie. Że król ba­
wił ciągle w Polsce i upoważnienia tego nie potrzeba było, Ma­
łachowski sądził kiedy chciał, i limitował sądy swoje kiedy chciał,
a nikt się w to nie wtrącał, bo to była zupełnie władza jego.
A był kanclerz w istocie stworzonym na sędziego: kilka godzin
dziennie przesiadywał z assesorami w izbie sądowej, nigdy ter­
minu przez siebie naznaczonego nie chybił, starał się zawsze zgłę­
bić stan każdej sprawy i wydać wyrok podług sumienia. Cały
czas kiedy bawił w Warszawie, przy boku króla, przepędzał na
pracy i ledwie na święta jakie, na Zapusty, na W ielkanoc, albo
na Zielone Świątki wyjeżdżał na dni kilka, kilkanaście, do Koń­
skich, żeby się też chwilkę żonie, dzieciom i kłopotom domowym
poświęcić. Ztąd więc sprawa o Rokitno poszła szybko: w po­
czątkach kwietnia 1759 roku wypadła na Mniszcha kondemnata,
a że nadchodziła Wielkanoc, kanclerz nie dbając nic na gńiewy
pana marszałka, wyjechał zaraz po sądach do swojego mia­
steczka.

’) Athenaeum Kraszewskiego, 1851. Tom IV. str. 13.


SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 101

W sądach więc assesorskieh nikt właściwie z naszych prze­


ciwników nie przegrał i nie wygrał sprawy. Mniszech jednak
swoich nie pokładając dowodów, na wyroku Małachowskiego
bardzo wiele stracił, i przeciwnie bardzo wiele zyskał Karwicki.
Żeby to zrozumieć, potrzeba wiedzieć, co w starożytnej Polsce
znaczyła kondemnata. Marszałkowi nie szło już teraz tyle o R o ­
kitno, ile o tę nieszczęśliwą kondemnate.
Prawo nasze było pisane dla światłych i wolnych obywa­
teli — i dlatego wychodziło wiecznie z tej zasady, że nikt nie mo­
że, nie powinien i nie potrafi nie słuchać prawa. Kiedy więc był
zapozew komu wręczony na sąd stanąć koniecznie musiał, bo
inaczej byłoby to dobrowolnie narażać się na podejrzenie. Stro­
na wyłączająca się z pod egzekucji prawa, budziła wstręt ogólny
i nigdy to jej na sucho nie uchodziło. Samo niestawanie na
zapozew, było w mniemaniu powszechnem winą, za którą prawo
ciskało kondemnatami. Kondem nata nie była wyrokiem, strona
nią obłożona nie przegrywała jeszcze sprawy, ale mimo to kon­
demnata ciążyła już nad człowiekiem jako kara Boża, jak miecz
Damoklesa, bo mówiła wszystkim, że ten a ten człowiek jest po­
dejrzany o jakiś zły czyn, o jakąś niesprawiedliwość, bo tłóma-
czyć się i oczyścić nie chciał przed sądem ; kondemnata mówiła
jeszcze, że obwiniony jest nieposłuszny prawu. I dlatego wszyst­
kie i najdawniejsze konstytucje polskie usuwały skondemnowa-
nych od używania wszelkich praw obywatelskich. Obciążony kon­
demnata nie mógł być obrany na żaden urząd w ziemi, a tern
bardziej na poselstwo, nie mógł być deputatem, komisarzem i nie
mógł świadczyć w sądach, — jeżeli miał poprzednio jaki urząd,
tracił władzę do niego przywiązaną na cały ten czas, póki zosta­
wał pod kondemnata. Straszna to była kara, kiedy się jej wśród
nierządu ogólnego wszystkomożni magnaci nawet obawiali. W roz­
przężeniu kraju zdawało się nieraz panom, że dla nich jest Rzplita
i sprawiedliwość i wszystko na ś wiecie, a przecież tak silna była
potęga opinji publicznej, że woleliby stracić majątek, jak zasłu­
żyć na kondem nate, bo to strącało ich nagle ze szczebla wysokiego
i znaczenia na sam spód obywateli. Nie trzeba sądzić, że kon­
demnata szkodziła tylko biednemu szlachcicowi, ale nigdy wiel­
kiemu panu; że wielki pan zawsze imponował szlachcie swoją wiel­
kością i’że go każdy tknąć sie obawiał, że zatem pomimo wyroku
102 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

sądowego i kondem naty, kanclerz np. mógł sądzić assesorją, m ar­


szałek rządzić policją w stolicy. Praw da, że wielu dworaków
w takim razie puściłoby pom im o us2u kondem natę i kłaniałoby
się panu tak jak dawniej, ale duch publiczny szlachecki nigdy
nie upadł tak nizko, żeby się kto ja k o mściciel praw a pogwałco­
nego nie znalazł, — dzieje polskie przynajm niej nigdy przykładu
podobnego nie wskażą. Tutaj byw ała wielka solidarność szlach­
ty. W szakże byw ały zdarzenia, że szlachcic białoruski przyjeż­
dżał do Wielkiej Polski dlatego, żeby zatam ow ać czynność czło­
wieka obłożonego kondem natą i pisał po grodach na niego m a­
nifesty i hańbę jego ogłaszał szlacheckiemu światu. W ięc po w y­
roku kondem naty nosił dzban wodę tylko dopóty, dopóki się
ucho nie oberwało, a oberwało się potem niezawodnie, — a mało
wtenczas wstyd, ale utrata honoru, czci, sławy, upadek zupełny
wpływu następow ał zwykle po takiem nieposłuszeństwie prawu.
Toż samo było i z egzekucją wyroków. W y ro k raz w yda­
ny stawał się pełnom ocnym i w ykonany być musiał. Ci co sp ra ­
wę przegrali, sami zwykle starali się dopełnić co prędzej spraw ie­
dliwości. Pan, czy nie pan, jeżeli chciał pokoju u szlachty, m u­
siał w yrok spełnić, i jeżeli np. kara była na wieżę, wieżę odsie­
dzieć. Książe Radziwiłł «panie-kochanku,» dąsał się i odgrażał
na sąd, k tó ry go raz zapakow ał do wieży, ale odgrażając stante
pede zaraz dobrowolnie pojechał do N ow ogródka i przykładnie
wypełnił to, co musiał, odsiedział wieżę. Inaczej, każdyby mu
w oczy najbiedniejszy szlachcic, rzucił kondem natę na sejmiku,
na zjeździe, na trybunale, książę nie m iałby w tedy głosu i zna­
czyłby mniej od ostatniego z czynszowej swojej szlachty. O kon­
dem naty i wyroki mógł nie stać jaki chyba Sam uel Łaszcz, jaki
starosta Kaniowski, ależ ci ludzie byli bannitam i i dobrowolnie
wyrzekli się związków ze społeczeństwem , które się ich całkowi­
cie wyparło. Rzplita ich nie karała, bo nie zawsze miała siłę że­
b y wziąć w kleszcze choćby takiego śmiałka. Za to narażał się
każdy z banitów, że pierwszy lepszy szlachcic bezkarnie mógł im
w łeb strzelić i zabić.
K iedy rozważam y te fakta, wskazując na duch, jaki oży­
wiał ciało Rzplitej, kiedy widzim to posłuszeństwo praw u we wszyst­
kich bez w yjątku i to jeszcze w czasach zupełnego upadku sił
żyw otnych narodow ych, kiedy spostrzegam y tyle żywiołów za-
SZKICE Z CZASÓW SASKICH 103

chowawczych na łonie społeczeństwa polskiego, mimowolnie przej-


mujem się szacunkiem do ducha naszych instytucyj starożytnych.
W idzim ja k na dłoni, jakim to Polska stała nierządem , — stała da­
wniej cnotą i miłością, a kiedy już wszystko w Rzplitej obluzowało
się i zepsuło, stała jeszcze ostatkam i cnoty i miłości. Panowie
odważali sie na gwałty, ale form y praw a mimo to były zawsze
świętością.
M ożna teraz sobie wystawić, 'jakie było położenie i jaki
gniew Mniszcha, kiedy otrzym ał na siebie kondem natę. Teraz
lada zagrodowy szlachcic m iał praw o wzbronić mu odpraw iania są ­
dów m arszałkowskich, lada dworzanin mógł go wysadzić z izby
sejmowej. T rzeba się więc było koniecznie pozbyć tej kondem -
naty, choćby to niezmiernie wiele kosztować miało pieniędzy, a na­
wet co większa, próśb, starań i zabiegów. Oczywiście, można się
było oczyścić np. przez w yrok trybunału, ale jak że do niego
trafić? Zapozwać kanclerza o w yrok niesprawiedliwy, o niesłu­
sznie rzuconą kandem natę? — praw o tego broniło. T rybunał
miał władzę nad szlachtą, ale nie nad ministrem. T rybunał są­
dził w ostatniej instancji swoje spraw y, a kanclerz w ostatniej
znowu swoje. Zapozwać m ożna niższe instancje do wyższych,
ale nie równe do równych. W yrok kanclerski był tak święty
i szanowany, ja k wyrok trybunalski: równa niesława dotykała
tego, k tó ry nie posłuchał assesorji, jak i tego, co nie posłuchał
trybunału, — równa za nieposłuszeństwo była odpowiedzialność
przed prawem . I sądy assesorskie i try b u n ały pełniły zastępczo
obowiązki dawniej królewskie, otaczały się także całym m ajesta­
tem tronu; równe będąc i pow agą i znaczeniem, przywłaszczać
sobie żadnej nieprawnej juryzdykcji nie mogły. Mógł trybunał
sądzić spraw ę kanclerza o dobra, o granicę, o sprzedaż m ają­
tkow ą i w ydać w yrok przeciw niemu. Bo w tenczas sądził czło­
wieka, M ałachowskiego, nie kanclerza, ale nie mógł jako try b u ­
nał sądzić kanclerza za w yrok w asessorji. Inaczej byłaby kol-
lizja władz i urzędów, b y łaby naw et gruba nieloika w tern postę­
powaniu, bo podstawiwszy za trybunał i sąd asessorski samego
króla, którego w ładzy obiedwie te juryzdykcje b y ły wypływem ,
w ypadłoby, że król appelow ałby od siebie do siebie.
Jednakże w złości swojej i dumie, pan Mniszech popełnił
straszną obrazę praw a pospolitego. Postanowił zaskarżyć kance-
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom V II.
104

rza przed trybunałem o niesprawiedliwie rzuconą na siebie kon-


demnatę. Myśl tę poddał mu znowu Kossecki, przez ten krok
marszałek przewracał wszystkie pojęcia szlachty o rządzie i prawie.
Był to z jego strony krok śmiały i dotąd nigdy nie praktykow a­
ny w Rzplitej; ubliżył bowiem osobiście i królowi i pieczęci. W y­
padało z tego, że trybunał ma prawo wglądać w czynności asse-
sorji i ganić je albo zatwierdzać. A kiedy ma trybunał władzę
nad kanclerzem, toć ma i nad wszystkimi innymi ministrami, jako
równymi sobie, może ich sądzić i kasować ich wyroki. Tak więc,
najwyższe władze Rzplitej dotąd podwładne li tylko sejmowi,
skarb, wojsko, policja, sprawiedliwość, zależały od trybunału, który
się nagle wynosił po nad wszystko i stawiał się obok króla, a nawet
wyżej od króla bo zastępcze władze jego uginał pod siebie. Rzplita
stworzyła tyle niepodległych najwyższych jurysdykcyj, dla tego
tylko, żeby się zasłonić od ciosów tronu, gdyby królowi któremu się
zachciało panować bez tylu subjekcyj, a teraz wszystkie te władze ni­
knęły przed jedną władzą trybunału, która znowu jako władza zastę­
pcza panującego, stawała się mu podległą. Jak łatwy sposób przez
trybunały rządzić ministrami, — powstrzymywać ich ciągle na
wodzy ?
Widzimy, jakie niewczesny krok Mniszcha wywołał zawikła-
nia, jaki chaos w szlacheckich pojęciach. Nie wspominamy już o tem,
że gdyby krok ten nie był nadzwyczajnym i zuchwałym, gdyby
nie godził pośrednio na zasady rządu Rzplitej, zawszeby z pry­
watnego punktu widzenia rzeczy obudzał zgrozę w tłumach szlachty.
Zapozywał człowiek młody bez zasług w kraju, człowieka od
siebie starszego pod wszelkiemi względami, starszego w latach,
starszego w zasługach, starszego w urzędzie, starszego w po­
szanowaniu dla prawa i męża wiary nieskazitelnej; zapozywał
nie sam ale przez niesumiennego patrona, który się narzucił
na stronę i skarżył kanclerza o gwałt dokonany na swojej
osobie.—
Mniszech nie wiedział, że mimowolnie rujnując dotychcza­
sowo pojęcia o rządzie sam występował z reformą Rzplitej, o
jakiej marzyli Czartoryscy. Gdyby mu się udało 'przez trybunał
upokorzyć kanclerza, byłby dyktatorem Rzplitej. Ale o tem nie
myślał jeszcze wtedy, zajętym będąc li tylko chęcią dogodzenia
swojej dumie.
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 105

Kanclerz rozgniewany za ubliżenie praw u, odwołał się do


króla sądząc, że pan ten łagodny i wyrozum iały, potrafi ująć
m arszałka nadw ornego i załagodzi całą sprawę. K anclerz miał
nadzieję, że król będzie pam iętał na jego wielkie i świeże zasługi
w sprawie księcia K arola, którem u kanclerz wiele pom ógł do
inw estytury kurlandzkiej, wbrew Czartoryskim . Ale poczciwy król
nie był właściwym tu sędzią, bo nie znał praw polskich, oblegany
jeszcze w pałacu swoim przez zauszników Mniszcha, zawojowany
przez Briihla, k tó ry także nic nierozumiejąc spraw y, oczywiście
stawał za zięciem, myśląc, że tutaj tylko idzie o rzecz pryw atną
pom iędzy dw om a panam i, król, pow iadam y, przyjął stronę m ar­
szałka nadw ornego i oświadczył się przeciw M ałachowskiemu, to
jest chciał, żeby kanclerz sam błąd swój w rzuceniu kondem naty
naprawił. Za Mniszchem stanęła cała m agnaterja polska, albo
z dworem za bardzo związana, albo już tyle wyrodzona, że przyj­
mowała to wszystko za spór pryw atny. W ięcej do tego nierównie
miał związków rodzinnych z panam i m arszałek, ja k kanclerz o-
barczony liczną rodziną, k tó ry się równał ze szlachtą i córki swoje
w ydawał nie za wojewodów i kasztelanów, ale za starostów i nie­
bogatych wcale dygnitarzy. Zresztą stanęli za Mniszchem ludzie
m iałkiego rozumu, którzy nie przewidywali, co z tego wszystkiego
zawikłania może wyniknąć.
Za kanclerzem koronnym stanęli jedni tylko C zartoryscy a
to z bardzo wielorakich powodów osobistych i politycznych, oso­
bistych, bo szło im jak powiedzieliśmy o powagę urzędu,—książę
F ry d ery k Michał był także kanclerzem , — politycznych, bo Mni-
szech w ypierał ich kolejno ze wszystkich stanowisk jakie zajm o­
wali kiedyś na dworze, — pozbawił ich Bryla, a teraz chciał
imieniem teścia królować w Rzplitej. W ięc plany reform y, o jakich
marzyli, pójdą za nic, sam Mniszech pozostanie po zwycięztwie
na placu i działać będzie na własną rękę, jeżeli zechce, A czy
zechce, czy nie zechce, zawszeby książęta stracili ostatki znacze­
nia swojego w Rzplitej, co ich niezmiernie bolało. Bądź co bądź
potrzeba im bronić M ałachowskiego i niedopuścić przeciw k an ­
clerzowi wyroku trybunalskiego. Żeby tego celu dopiąć, potrzeba
było wmówić w szlachtę, że Mniszech myśli gwałcić swobody
narodow e, że pragnie znieść władze położone i n t r a m a j e ­
s t a t e m et 1 i b e r t a t e m, — t. j. trzeba mu było zarzucić
Szkice z czasów saskich. *4
106 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA Tom VII.

krym inał, który i najspokojniejszego szlachcica mógł do najwyż­


szego gniewu rozpalić, do szaleństwa doprowadzić.
Zmieniły zię role do niepoznania. K siążęta, którzy m onar-
chizmem ciągle Polsce grozili, teraz de facto stają się obrońcam i
wolności szlacheckich, obrońcam i liberum veto, władzy hetm ań­
skiej i podskarbińskiej, wywieszają chorągiew utrzym ania tego,
co jest im przeciwne, czego nie lubią t. j. odkładają swoje za­
m iary na później, boć chwila jakoś nie po tem u, może dopiero
w przyszłości kiedyś nadejdzie.
Nie trzeba jednak myśleć, że książęta dopiero teraz po
w yroku kanclerskim i kondem nacie wstąpili na tę drogę, po k tó ­
rej postępować zaczęli. Ślady tajem nej walki ich ze dworem a
raczej z Brylem i Mniszchem, poprzedziły cokolwiek to ostatnie
zajście.
A naprzód potrzeba wiedzieć, że niedawno, bo przed temi
w ypadkam i ledwie na sześć, na siedm miesięcy, w jesieni 1758 r.
wszyscy ministrowie Rzplitej koronni i litewscy znajdowali się
w W arszawie przy królu i nie unikali wcale oblicza pańskiego;
nie mówi się już o kanclerzu koronnym , który pilnował święcie
asessorji, ale bawili w tedy przy boku królewskim hetm ani Bra-
nicki i Massalski, był książę kanclerz Czartoryski i jego spółmi-
nister Michał Sapieha, byli inni, — praw da, że pozjeżdżali się na
sejm, ale byli; ten z buławą, tam ten z pieczęcią, ten z kluczem,
ów z laską. Sejm się rozszedł po swojemu, zerwał go Podhorski
poseł wołyński, ale ministrowie jeszcze zostali w W arszawie. Chciał
król coś stanowczego zrobić na sejm ie z K urlandją, do której
wielu panów posuwało księcia K arola, ale gdy to nie udało się,
zatem na radzie senatu październikowej, większością głosów po­
stanowiono tron Kurlandzki oddać królewiczowi. Jużcić była tu ­
taj nieformalność, niema kwestji, bo rozstrzygnienie tej spraw y
jako politycznej należało prawnie do całej Rzplitej, a nie do se­
natorskiego tylko stanu, więc sejm winien był w niej w yrokow ać
i stanowić; kiedy sejm się rozszedł, rzecz sam a przez się musiała
iść w odwłokę. A le C zartoryscy, jak się potem w latach nastę­
pnych pokazało, nie robiliby sobie wcale skrupułu z podobnych
nieform alności, gdy b y trzym ali z królem , teraz protestow ali
w obronie własnego interesu i znaczenia. Chcieli sami znieść libe­
rum veto i wprowadzić panowanie większości, a powstawali na
SZKICE Z CZASÓW SASKICH 107

większość. Czemu? Bo niechcieli księcia Karola widzieć w Kur-


landji, bo chcieli raz już i na zawsze skończyć z domem saskim.
Gdyby zaś na tronie Kurlandzkim posadzili królewicza, tern sa­
mem usłaliby mu niezawodnie most do korony polskiej po śmierci
ojca. Karol znowu na tronie zniszczyłby wszystkie ich słodkie
nadzieje panowania i reformy bo jużcić gdyby dostał koronę
królewicz, to nie dostał by jej oczywiście ani żaden Czarnoryski,
ani żaden z familji i Rzplita pozostałaby jak dawniej in statu
quo w nierządzie bez żadnej zmiany. Dla tego Czartoryscy woleli,
jak mówi Trembecki w odzie na śmierć księcia kanclerza, wy­
kopać Birona z sybirskiego śniegu, bo ten im przynajmniej nie
zawadzał. Ażeby zaś pokryć niechęć swoją do inwestytury kró­
lewicza Karola, która rzeczywiście nastąpiła w styczniu 1759 r
rozwodzili się wielce nad gwałtem, zadanym niby wolności, gdy
naprzód nie sejm stanowił o Kurlandji, ale senat i gdy w radzie
senatu nie jednomyślność ale wyrzekła większość głosów. Otóż i
pierwszy krok książąt, na drodze obrony swobód szlacheckich.
Dalej, żeby wyrobić sobie pewne stanowisko, którego nie
mieli pomiędzy obrońcami dawnego system atu i zyskać nie lada
jakie poparcie u szlachty sejmikowej, Czartoryscy zawiązali sto­
sunki z księciem Michałem Radziwiłłem (Rybeńką) hetmanem w.
lit. i wojewodą wileńskim. Był to pan całą gębą, jak to mówią
-— ludzki, zacny, poczciwy z kośćmi, opiekun szlachty, a do tego
sercem i duszą przywiązany do formy rządu, jaka była podów­
czas w Rzplitej. Pod względem swojego sposobu myślenia, R a­
dziwiłł nie różnił się niczem od najlepszego szlachcica, tylko
jedynie majątkiem, a co za tern szło i wpływem. Namiętnie ko­
chał liberum veto. Głos jego był najpotężniejszy na Litwie, nie
tylko dlatego, że był głosem wielkiego pana, ale że był głosem
narodowym, że każdemu ze szlachty trafiał do przekonania. Nie
bez przyczyny też przyjaciele Rzplitej i wolności nierządnych
oglądali się wtenczas na Radziwiłłów i na Potockich, którzy
w kontr szli Czartoryskim. Pierwszy senator litewski zostawał
jeszcze w blizkich stosunkach powinowactwa i przyjaźni z hetma­
nem kor. Branickim, który jakkolwiek zięć Poniatowskiego zer­
wał z familją i trzymał się szlachty. Tak więc obadwaj hetm a­
ni wielcy byli razem przeciwko wszelkim zamachom monarchi-
cznym. To samo już rokowało szlachcie zwycieztwo. W Polsce
IG g DZIEŁA JUL JANA BARTOSZEWICZA Tom VII.

buława znaczyła więcej niż największa laska, niż najpotężniejsza


pieczęć. Naród, który tworzył niepodległych królowi ministrów,
pokochał najwięcej władzę hetmańską, jako najsilniejszą strażnicę
swobód swoich i urokiem prawdziwie majestatycznym ją otoczył.
Instytucja buławy była jak najnarodowszą, że tak się wyrazim,
była najpopularniejszą instytucją w Polsce. Ująć sobie tedy het­
manów, byłoby to ujmować sobie zwycięztwo. Przekonać szlachtę,
że ma się przyjaźń szczerą i stosunki z hetmanem, byłoby to sa­
memu dziwnie w Rzplitej wyolbrzymieć. Mówimy w Rzplitej,
zamiast powiedzieć w szlachcie, która głównie Rzpltę stanowiła.
Czartoryscy przecudownie to pojęli. I otoż robią krok drugi.
Pochlebiają księciu wojewodzie wileńskiemu, rozprawiają dużo o
wolności, chcą szczerze zgody, chcą myśleć o dobru Rzplitej, ła­
pią za najmniejsze fakciki, w których widać jak liberum veto
cierpi i utyskują nad tem szeroko. W szystkie te umizgi mają za
cel, żeby wprzód przekonać księcia wojewodę o szczerości sposo­
bu myślenia a potem, co rzecz główna, wpływać przez niego na
szlachtę. Trybunał nagodził się w Rzplitej do wszystkiego, więc
najlepiej działać przez trybunał. Tak samo widzimy myślał Mni-
szech, jak i Czartoryski.
Od czasu jak zamachy potajemne panów wychodzić powoli
zaczęły na wierzch, obadwa walczące z sobą stronnictwa, które
dotąd jasno nie sformułowały się w pewne stałe dążności i nie
odosobniły się we dwa nieprzyjazne ciała, szukały neutralnego
pola walki, a jak przypływ i upływ krwi do serca w człowieku,
tak ludzie wtenczas falowali od tego do tamtego obozu i my­
śleli że właściwie przywódcom w sporach publicznie staczanych
idzie o prywatę. Neutralnem tem polem były sejmiki i trybunały;
otóż był zwyczaj w Rzplitej, że dumni wichrzący panowie stano­
wili trybunały i sejmiki. Szlachta zawsze leciała za popędem na­
danym przez luminarzów narodu, którzy mając sposoby w swojem
ręku jednania sobie stronników umieli zręcznie swój sposób widze­
nia rzeczy, albo swój interes wystawiać przed szlachtą za sprawę
kraju. Pan nie dlatego chciał mieć swój trybunał, żeby wygrał
jakie kilkadziesiąt albo kilkaset tysięcy, bo sama forsa, żeby po
sejmikach obrano tych, a nie innych deputatów, kosztowała dru­
gie tyle, ale chciał dlatego, żeby tryumfować nad swoim prze­
ciwnikiem; ta chęć tryumfu coraz stawała się niecierpliwszą, zu-
SZKICE Z CZASÓW SASKICH 109

chwalszą, od czasów kiedy za pom ocą trybunałów , zaczęli pano­


wie przeprow adzać swoje zam ysły polityczne. Nie było atoli
nieszczęściem innego sposobu do działania, bo sejmu ani sposób
było utrzym ać, a konfederacje za panow ania A ugusta III wielce
nie udaw ały się, zawsze ktoś czujny zawczasu im przeszkodził.
T ry b u nały sam e zostały na placu. Późno przekonali się panowie,
że to może być najdzielniejsze i najposłuszniejsze narzędzie; aby
tylko dobrać sobie sędziów, tych, albo owych, przez sędziów
trzym ało się już w szachu całą prowinję. K to nie miał spraw
w trybunale, kto ich w ygrać nie chciał? A żeby wygrać, któż sę­
dziemu się nie kłaniał, kto mu przypodobać się nie starał? A
w ygrać było łatwo sprawę na trybunale Radziwiłłowskim klientom
Radziwiłłowskim , równie ja k przegrać było wtenczas łatwo nie­
przyjaciołom tegoż przeważnego domu. Toż sam o trzeba rozumieć
0 trybunale Czartoryskich, Potockich, Sapiehów. Sędzia obowią­
zany swojemu opiekunowi, jak w Polsce Augustowskiej, patrzył
bardzo stronnie na sprawę, która z jego panem miała związek,
1 albo pośrednio do niego należała, albo prosto. Postanowić zatem
swój trybunał, było to jeszcze ściągać stronników, bo kto nie
m iał wiele skrupułów, albo ściśle się nie zobowiązał nikomu, u-
ciekał się pod opiekę możnego pana i już liczył się do jego kli­
entów. Sędziowie te d y i klienci byli kanałam i, przez które prze­
pływ ały w serce narodu panów usposobienie polityczne.
Udaw ało się już poprzednio na Litwie stanowić swoje tr y ­
bunały Czartoryskim i Radziwiłłom. Teraz książę kanclerz litew.
pochlebiwszy się księciu hetmanowi, rzucił myśl, żeby stanowić
je razem w skutek wzajemnego porozumienia się, ni moje ni
twoje, ale szlacheckie, ale broniące status quo. A myśl kanclerza
ta k można, zdaje się, tłumaczyć: utraciłem cały już wpływ w K o ­
ronie, p o trzeb a go przez Radziwiłła odzyskać na Litwie i takim
sposobem przew ażyć szalę na swoją stronę czy się co jeszcze
nie uda.
Długa to historja sporów litewskich, C zartoryskich z R adzi­
wiłłami. Opowiemy ją może kiedy indziej; rzecz to ważna, cała
albowiem historya Litw y osiemnasto-wieczna w nich uwieziona.
K iedy zaszło pierwsze porozumienie się dwóch książąt litewskich
kanclerza i hetm ana, — tajem nicę tę m ogły b y nam rozwiązać
archiwa dom owe. T o pew na jednakże, bo w listach, ktpre m am y
IIO DZIEŁA JUL JANA BARTOSZEWICZA Tom VII.

pod ręką, widoczne ślady, że już w trakcie zaczętej sprawy o


Rokitno, przed wyrokiem kondemnaty, hetman z kanclerzem byli
w przyjacielskiej wzajemności pomiędzy sobą, że chętnie się zno­
sili i chętnie sobie ustępowali, obsypując się nawzajem grzeczno­
ściami. Jednym z ich pośredników był, o ile wiemy, pan Antoni
Przeździecki, referendarz litewski, serdeczny przyjaciel księcia
kanclerza: wracając z Warszawy z obrzędu inwestytury królewica
Karola, wstąpił na chwilę do Wołczyna do kanclerza; przywiózł
mu jakieś wnioski od księcia hetmana (w końcu stycznia 1759 r.)
Kanclerz odpisując hetmanowi, pisze: «dopełniło to wszystko u-
radowanie moje z rekuperacji szanownej łaskawości w. ks. m.
dobrodz. prawdziwie mocno i na zawsze żądanej. Tę moją szczę­
śliwość studiose colam, aby najściślejszym związkiem była radicata
żywo pragnę et opto.» Kanclerz tylko co odebrał jakiś nowy
projekt względem przyszłego trybunału od zięcia swojego Michała
Sapiehy, ale związany obietnicą daną Radziwiłłowi, odpisał pod­
kanclerzemu, że wiernie dotrzyma swoich zobowiązań i że jeżeli
chce coś uzyskać, ma się odnieść do księcia hetmana, bo od
niego teraz wyrok ostateczny zależy, na który «ja libenter acce-
dam« pisze książę Czartoryski. Szło panom o wybór osób do u-
rzędu deputackiego, ale nie ułożyli poprzednio listy i czekali na
sejmiki, z liczby dopiero obranych, obierać sami mieli »w czem,
— pisał kanclerz do hetmana, — z poufałością zupełną moje zda­
nia i prośby wyrażać będę w. ks. m. dobrodz. in usum jego,
magnos sensus desiderabo. Armonia w prowincji naszej ad salu-
taria et salutifera w ojczyźnie jedynie corroborare może gentem
et cives, między któremi jesteś w. ks. mość w pierwszeństwie,
dystynkcji i władzy.« Jużcić to wyraźne pochlebstwa i wyraźna
myśl księcia kanclerza, że Litwa może szachować Koronę i czekać
co się to z tego wszystkiego wywiąże.
Przy tej okoliczności donosi książę kanclerz hetmanowi, że
synowiec jego Adam jenerał ziem podolskich, wracający z Peters­
burga, ma przyjechać do Nieświeża «ut veneretur quam maxime
w. ks. mei dobr. uti colat et acquirat jego dla siebie najzupeł­
niejszą łaskawość.« Książe jenerał wysłany przez ojca i stryja,
jeździł w sprawie kurlandzkiej i z tej okoliczności książę kanclerz
dodaje, mówiąc o protestacji gabinetu petersburgskiego: «jakiż robur,
jaką soliditatem ma całe dzieło favore królewica jmci? Ale to
SZKICE Z CZASÓW SASKICH III

jest najtrwożliwszem wolnemu hucusque narodowi, że gdy m aterją


tanto pondere integrum corpus Rzplitej concernenti per solam plurali-
tatem votorum , w senacie postąpiono, jakaż już cuique w ojczyźnie civi
m anet securitas dostojeństwa, przywilejów, fortun, possesij, etiam na
ostatek i życia. Takow e praejudicatum pew nieby non adm itteret pan
dobry, król interne sprawiedliwy g d yby lucida veritas nie była od oczu
jego zasłoniona, g d y b y prawdziwa rerum cognitio niebyła od d u ­
szy jego p raeparate odstręczona. N a to były b y łatwe rem edia cum
m axim a regnantis gloria, z resuscytacją publicznej szczęśliwości, gdy­
byśm y in m agistratibus ulokowani, którym jest comissa patriae salus
agerem us plene ac integre w jednom yślności i jednoczynności« ').
Książe hetm an odpisał kanclerzowi z podziękowaniem za
łaskaw e oświadczenia, za przywróconą dobroć, szacowną przyjaźń
i dawną konfidencyę; zapewniał mu jak najmocniej i mówił, że
czyste myśli swoje łączyć będzie z wielkiem kanclerza intereso­
waniem sią dla dobra ogólnego i że najwyższe m a żądze z chwa-
lebnemi jego dziełami łączyć swoje sentym enta. Przejeżdżając
właśnie przez Słonim, widział się hetm an z podkanclerzym Sapie­
hą i obadw aj ułożyli, że m arszałkiem przyszłego trybunału będzie
siostrzeniec hetm ański, a podkanclerzem synowiec także Michał
Sapieha starosta puński. Dąsał się o to cokolwiek kanclerz i żółć
swoją wylał w liście do zięcia: jużcić wolał starostę puńskiego
w idzieć przy lasce trybunalskiej ja k kogo innego, ale ubolewał
m ocno, że podkanclerzy zwierzył się z chęcią swoją pierwej het­
manowi, nie zaś jem u. «W tym trybunale — pisał kanclerz z w y­
rzu tam i,— będą części dla mnie m isterne.« Zapraszał go Sapieha
na zapusty, bo spodziewał się licznych gości, ale że to było już
zapóźno, kanclerz tak łaje zięcia: «poczytuję to bardziej żartem;
etiam p artem ludibrii na sobie m ającym .,,
Książe C zartoryski nie był więc kontent z pierwszej swojej
ro b o ty z hetm anem , gdy podkanclerzy w yprow adził go w pole.
To też surowo przym aw ia teść zięciowi. Przewidywał jego zdra­
dę, ale jed n ak sam ten w ypadek niemniej go obszedł. «Ja się
nie łudzę, mówił do niego, m am doświadczenie, czasy dojrzewają,
a kiedy poznasz, żem się nie omylił, zapóźno kroku swojego ża­
łować będziesz i tego żeś się ze m ną nie znosił. Rezolwowałeś

List księcia kanclerza z cl. 5 lutego 1759 r. do hetmana; list z Wołczyna.


; ?. z? ?
' ■r - ... s /

■ H n fl I

II2 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEW ICZA Tom V II.

być adwersus moim usiłowaniom w ratunkach praw wolności


ojczystych, to choćbym się i sam jeden zostawał, to póki mogę,
nie przestanę recalcitrare jussum, conclam arę na gw ałt.« A dalej
0 kilka wierszy niżej: jużby głosów wolność b y ła zniesiona, n a­
wet forma sejmikowania, gdyby mimo tak liczne protestacje
w W ołkow yskiem mieli admitti do deputacji se ipsos creantes,
1 t. d. — ]).
Może to cokolwiek za długi ustęp w rzeczy, k tó ra nas obe­
cnie zajmuje. Ale umyślnie rozszerzyliśmy się nad tern i dłuższe
podaliśm y wyciągi z listów, żeby poznać usposobienie chwilowe
księcia kanclerza do dworu i stronnictw a dworskiego. K róla nie
obwinia, owszem nazywa go panem dobrym , łagodnym , m iłującym
spokój i sprawiedliwość, ale wyraźnie oskarża m inistra a kiedy
oskarża, to się go już pewnie boi, boi się tern bardziej, że łączy się
z Radziwiłłem, boi się, bo przem awia teraz ja k nigdy, bo kłam ie
wewnętrznym uczuciom serca, bo udaje szlachcica przywiązanego
do liberum veto i skarży się nawet na sam ą zmianę form y sej­
mikowania.
Bryl był w istocie nieznośny z pokątnym wpływem swoim.
W czasie ostatniego sejmu, chociaż ministrowie polscy znajdowali
się przy królu, nic z nich sobie na dworze nie robiono. K ról o
nic ich się nie pytał i zdania ich nie zasięgał wcale, dla tego, że
zawsze zdanie Bryla, to jest Mniszcha było mu gotowe na zawo­
łanie. K iedy potrzeba było wydawać jak i przywilej z kancelarji,
mimo kanclerzów przedstawiano królowi papiery do podpisu i
wychodziły nom inacje, konsensa, cessje z pełnej w ładzy króle­
wskiej, która niczem ograniczoną nie była w rozdawaniu wakansów.
Obeszło się bez napisania przywilejów według praw a, bez przed­
stawiania panu zasług i zdolności obywateli, do czego kanclerze p ra ­
wem byli zobowiązani, — kto przedstawiał, ten zaraz i wręczał d y ­
plom ata bez wiedzy Rzpltej. T en sposób postępowania sprawił wstręt
w ministrach polskich do dworu, porzucili wszyscy W arszaw ę i każdy
siedział w dobrach swoich a książę kanclerz lit. w W ołczynie; w u-
stroniu na wsi niektórzy z nich ubolewali nad tern co się dzieje
w Rzplitej i bronili wolności jedynie dlatego, że ich B ryl nie słu­
chał. Ministrowi saskiem u zostało wolne pole do działania.

’) List hetm ana do kanclerza z W iesnsza 10 lutego i kanclerza M ichała

Sapiehy z W ołczyna 19 lutego 1759 r.


P'

SZKICE Z CZASÓW SASKICH H 3

To sam o o d s try c h n ię c ie s ię m in is tró w od d w o ru , ta sam a


d y k ta tu ra B ry la p rz y n ie c z y n n o ś c i se jm ó w , b y ł to ju ż k r o k de
fa c to , n ie u m y ś ln ie m o ż e , a le s ta n o w c z o p o s ta w io n y ku re fo rm ie
rząd u . Bo k to r ę c z y ł, ż e z k o le i i te g o by s ię n ie z a c h c ia ło B ry ­
lo w i? T e ra z w ię c napaść ta k ja w n a , i ta k n ie d o rz e c z n a , pana
m a rs z a łk a n ad w o rn eg o M n is z c h a n a k a n c le r z a k o r o n n e g o , ro zp a­
liła je s z c z e w ię c e j M ic h a ła C z a r to r y s k ie g o , z re p u b lik a n iz o w a ła
je s z c z e m o c n ie j f a m ilję , k t ó r a w y s tę p u je znow u z z a c is z y na p o le
w a lk i. S tra s z n o im o M n is z c h a , żeby czasem u p o jo n y z w y c ię z -

tw e m , ow ocu im d łu g o le tn ic h s ta ra ń n ie o d e b ra ł.
K ie d y w ię c m a r s z a łe k n a d w o r n y k o r o n n y o b ło ż o n y kondem -
n a tą , n ie m ógł s p ra w ia ć sw eg o u rzęd u w p rz e c ią g u k r ó tk ie g o
czasu, ja k i p r z y p a d ł p o m ię d z y w y ro k ie m a s s e s o rji a w y ro k ie m
try b u n a ls k im , ty m c z a s e m k s ią ż ę k a n c l e r z lite w s k i k łó c ił s ię lis to ­
w n ie z m in is tr e m B riih le m , żeby go le p ie j znękać. A pow ód do
te g o n a s t r ę c z y ł s ię n a s tę p u ją c y :
P o s e ł r o s s y js k i H e n r y k G ro ss, b y ł ty lk o co o d w o ła n y i na
je g o m ie js c e z je c h a ł n o w y , je n e r a ł a d ju ta n t W o je jk o w (w m arcu
1 7 59 r .). P rz y w ió z ł ja k ie ś depesze i s k a r ż y ł s ię R z p lite j, że na
p o p rz e d n ie s k a r g i i n o t y g a b i n e t P e t e r s b u r g s k i n ie o d e b r a ł z P o ls k i
ż a d n e j o d p o w ie d z i. Z a te m n o w e m e m o r ja ły p o d a ł ju ż n ie m in is tr o m
k o ro n n y m i lite w s k im , a le o b c e m u m in is tro w i, e le k to r s w a s a s k ie g o
B riih lo w i, i c z y n ił to j a k m ó w ił, s to s o w n ie d o w y raźn eg o ro zk azu

s w o je g o d w o ru . O c z y w iś c ie ta m b y ła w ła d z a , ta m w ia d o m o ś ć o
s p ra w a c h rz ą d u . B riih l tre ś ć depeszy z g rzeczn y m lis te m p rz e s ła ł
do W o łc z y n a i d o p o d k a n c le rz e g o , S a p ie h y , ja k s ię n a le ż a ło ; —

z a to k s ią ż ę k a n c le rz ro z ż a lo n y , m a ją c fa k t n o w y za dow ód, że
d z ie je s ię w R z p lite j c o ś n a d z w y c z a jn e g o , n ie n a tu r a ln e g o , o d p is a ł

B riih lo w i z z a rz u ta m i, b a r d z o z a d z iw io n y (fo rt e to n n e ) 28 m a ja .
B riih l lis to w n ie s ię tłó m a c z y ł C z a r to r y s k ie m u ze s w o je g o p o s tę p o ­
w a n ia (6 c z e r w c a ) . O d e b r a w s z y m e m o r ja ł W o je jk o w , p r z e d s ta w ił
rz e c z c a łą k ró lo w i, k tó ry kazał to z a ra z o d e s ła ć obydw óm p ie -
c z ę ta rz o m lite w s k im , c o B riih l z ro b ił w p rz e k o n a n iu , że W o je jk o w
n ie p is a ł o s o b n o ani do k s ię c ia C z a r to r y s k ie g o , ani do S a p ie h y .
O d eb raw szy n ie g r z e c z n ą o d p o w ie d ź z W o łc z y n a , d z iw ił s ię B r iih l

n ie z m ie rn ie w n io s k o m ta k im k s ię c ia ja k np. ż e słu ż b a R z p lite j


s z ła b y w y b o rn ie , gdyby m in is tro w ie m ie li w o ln o ś ć p o s tę p o w a n ia ,

a n ie d o z n a w a li p r z e s z k ó d w z a k r e s ie s w o je j w ła d z y . B riih l o w s z e m

Szkice z czasów Saskich. 15


114 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEW ICZA. Tom VII.

sądził, że donosząc księciu o tem, co słyszał od W ojejkowa, był


naw et grzecznym, bo mógł po prostu tyko odesłać depesze, bez
żadnych tłóm aczeń się i objaśnień. «Co się w. ks. mości w tem
postępowaniu mojem nie podoba, sobie to przypisz, nie mnie,»—•
powiadał Briihl otwarcie, — «bo nie byłoby tych nieprzyjem no­
ści, gdyby ministrowie Rzplitej, jak m ają powinność, mieszkali
przy królu,«
D ruga odpowiedź kanclerza, która miała być niby maniiestem
i zbiorem krzywd narodow ych, bo dowodem , że wolność cierpi,
b y ła szczera i otwarta. W krótkich słowach mieściła ważne
i pierwszego znaczenia dla Rzplitej zarzuty. W e wszystkich cza­
sach i rządach, prawił kanclerz litewski, był i będzie zawsze p e­
wny związek pom iędzy królem i państwem , k tó reg o ogniwa sta­
nowią ministrowie narodow i: — każdy z nich m a część własną
zarządu i dla dobra ogółu mieszać się do innego wydziału nie
może. Tem bardziej minister hanowerski nie m a praw a wglądać
w spraw y angielskie i nawzajem. Tenże sam stosunek zachodzi
pom iędzy polskimi a saskimi ministrami; trak ta t 1717 roku,
pacta conventa i tyle innych praw gwaran:uje w tym względzie
sw obody Rzplitej. Otoż ja, — powiadał Czartoryski, — który
z urzędu mego przestrzegam praw ojczyzny dawno zw racałem na
to uwagę, że minister saski przechodzi granicę swojej władzy
w naszej Rzplitej. Pan W ojejkow mógł się odnosić do Bruhla li
tylko w sprawach Saksonji, bo dwór jego tyle interesow any w tem
żeby utrzym ać spokój w Rzplitej, jest do tego gw arantem trak ta tu
z roku 1717. Ztąd poseł wiedział dobrze, gdzie m a się wprzó­
dy udać w sprawach dotyczących się Polski. W ięcej ja k to
wszystko, uderzał Czartoryskiego zarzut Bruhla, że ministrowie
Rzplitej nie mieszkają przy królu. « Co za użyteczność mieć
będzie dla pana i ojczyzny mój p o b y t na dworze albo kolegów
moich kanclerzów, kiedy o woli króla dowiadujem się zawsze
z ust twoich? — przypom inam y, że to mowa do Bruhla, w yrazy
swoje kładziem y dla dobitności, w niczem nie naruszając rzeczy—
kiedy pan nie przyjm uje zdania i sądu ministrów narodow ych
i nie pyta się nawet o nich, kiedy obrona praw a poczytaną nam
jest za opór i nabawia nas niełaski, kiedy wreszcie obowiązek
przywiązany do pieczętarzów, żeby powiadali przywileje do pod­
pisu panu, i żeby na urzędy przedstawiali ludzi znanych sobie
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 115

ze zdolności i z zasług już oddanych ojczyźnie i t. d., jest nam


w rzeczywistości o d jętą.» «Co do siebie, kończył tak kanclerz: —
(imam inne jeszcze powody wstrzymania się od byw ania na dworze:
już to od lat 35 piastuję pieczęć, nie szczędziłem , ani starań an
pracy, wierniem służył królowi i ojczyźnie, a dotąd nie m am ża­
dnej nagrody za ciągłe usiłowania i nie m am o czem mieszkać
u dw oru; nie dostałem ani pensji, ani starostw, a to przez oboję­
tność króla, którego dobroć, sprawiedliwość, łaskawość, nie poz­
baw iłaby mnie pewno tego, co się mi należy, gdyby starania,
dobrze waszmość panu znajome, nie stawały mi na przeszkodzie.»
Przym ówki to zbyt widoczne do Mniszcha, który miał zaledwie
lat tyle wieku, ile kanclerz litewski służ} ł narodowi.
W szystko to b yły przygrywki do wielkiego dram atu, który
gotował się wtenczas w Lublinie. O d tego, co się tam stanie
na trybunale, głównie zależało, czy w ypadki rozwiną się dalej do
ostatnich konsekwencij, czyli też nie. D latego pokrótce w ska­
żemy tutaj na środki jakich się chwycił pan Mniszech, żeby
zjednać sobie wygraną.
M arszałek nadw orny, jako pan wielki, nie działał sam oso­
biście, ale przez podstawione na to osoby. Narzędziem jego
był, jak widzieliśmy, jeden z klientów domu Mniszchowskiego,
Kossecki, k tó ry naprzód chcąc koniecznie spraw ę przed trybunał
przywołać, w yczerpywał po kolei wszystkie jedne po drugich for­
malności. Kossecki więc naprzód założył apellącję przeciw w y­
rokowi kanclerza M ałachowskiego, który naturalnie apellacji o d ­
mówił. W ted y Mniszech w grodzie W arszawskim , który posłu­
szny był na każde skinienie jego, ile, że m łody F ry d ery k Briihl,
syn m inistra saskiego, był starostą warszawskim po wojewodzie
ruskim Czartoryskim , zaciąga do akt m anifest przeciw kanclerzowi,
w w yrażeniach tak obraźliwych dla urzędu i osobiście dla M ała­
chowskiego, że kanclerz musiał aż bronić się rem anilestem przed
obliczem Rzplitej, i trzeba mu to przyznać, że bronił się z wszel-
kiem umiarkowaniem. Sądząc z początku, że na tern się skoń­
czy, Małachowski wyjechał, jak mówiliśmy, do Końskich, gdzie
zaczał brać lekarstw a. Zadawniała choroba dręczyła w tedy k an ­
clerza, lekarze nie obiecywali mu długiego życia. Ztąd każdą
nieprzyjem ność b rał gorąco do serca i odchorow ać ją musiał.
Otoż w sam ym początku leczenia się, Kossecki na rozkaz m ar-
II6 DZIEŁA JUL JANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

szałka nadw ornego, razem z dwom a donosicielami, wręcza drugie


pozwy kanclerzowi, ale już tym razem do trybunału, a to według
ówczesnego urzędowego wyrażenia się p r o s u m m e n d i s p o e n i s
e x r e j ' u d i e a t a , w sądach zadw ornych, to j'est dom aga się
ukarania kanclerza za niesprawiedliwy w y ro k ; nie o sam w yrok
więc idzie panu Mniszchowi, ale o urzędnika, k tó ry z godności
swojej' robi przem ysł. Było t o , j‘ak się sprawiedliwie wyraził
Małachowski, m o n s t r u m a c o n d i t a R p l i c a niewidziane, pozór
wzięty za rzecz sam ą, aby zgwałcić jasne prawo. Oczywiście,
takie przysmaczki musiały szkodliwie oddziaływać na zdrowie
kanclerza.
T ym czasem Mniszech pracow ał i na trybunale. Piastow ał
w tedy laskę m arszałkow ską A dam Pisarzewski, kom ornik grani­
czny lubelski, prezydentem zaś był ksiądz A dam Krasiński, sła­
wny w późniejszym czasie konfederat barski, biskup kam ieniecki.
T rybunał składało grono członków, którzy stawić czoła trudno­
ściom nie chcieli czy nie umieli i woleli dlatego m ocniejszym p a ­
nom służyć jak to w Polsce zresztą była nie now ina: tym razem
więc trybunał był zupełnie dworski, a więc Mniszchowski. G d y b y
spraw a uprzedziła cokolwiek sejmiki elekcyjne deputackie, gdyby
była dawniejszą, m ożeby obadw a stronnictw a pańskie spróbow ały
sił swoich, naprzód na sejm ikach trybunalskich, żeby się zawczasu
zabezpieczyć, ale teraz trzeba było przyjąć sąd taki jaki był;
pan Mniszech też spieszył się, bo kto mu ręczył, że przyszły try ­
bunał będzie powolniejszy? Jednakże i tak nie opuszczał spraw y.
W Lublinie zjawił się od niego Jan Rzewuski podstoli w. litew.
jako pełnom ocnik i kryjom y m ecenas. Szło o przyspieszenie
spraw y; m arszałek chciał co prędzej pozbawić się tej kondem -
naty i odzyskać władzę swoją. W ięc Rzewuski jeździł po depu­
tatach, prosił i zaklinał, obiecując im wszystkie łaski dworu, ab y
tylko przyjęli wpis z rejestru spraw directi m andati, co przybli­
żało znacznie ostateczny w ypadek. W tym rejestrze sądziły się
spraw y krym inalne, t. j. niecierpiące zwłoki był to drugi cios
dla kanclerza, który listownie zgłaszał się do swoich sędziów, lubo
im właściwości nie przyznawał. «Stawać mi w prześwietnym try ­
bunale nie jest dziwno, bom szlachcic, tak pisał M ałachowski,
i znam się być przed praw em ; ale w tak napastnej spraw ie sta­
wać, przenika żal serca skrytości. Jedyna jest ufność m oja w wiel-
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. II7

kich sentym entach w w. panów, że jeżeli oppressia na mojej oso­


bie górować będzie, czegóż się całej Polsce spodziewać trzeba?
Piszą do mnie, że m a być prokurow any przeciwko mnie wpis ex
directo m andato. Siedzę tu circa curam zdrowia mego nadw yrę­
żonego curis publicis, jakże mogłem zgrzeszyć intra moenia L u ­
blina a tern bardziej przeciwko którem u z godnych osób ww. p a­
nów. D la Boga! gw ałtu tego przeciw prawu nie dopuszczajcie,
przez który równość każdego szlachcica z panem zniszczoną b ę­
dzie! itd.» 1). M ałachowski w ostatnich słowach jaśnie rzecz p o ­
łożył; już nie jak o m inister, ale jako szlachcic stawał przeciwko
panom i pokazyw ał, czego to chcą panowie.
Ledw ie się opam iętał po pierwszych wrażeniach, jak prędko
do jakichkolwiek przyszedł sił, nie skończywszy naw et kuracji,
M ałachowski zamiast do W arszaw y, żeby się znajdować przy b o ­
ku królewskim, pojechał na trybunał z Końskich prosto do L u ­
blina. N ad wszelkie spodziewanie się zastał tam zjazd panów
bardzo świetny, świetniejsży ja k kiedykolwiek. Nie sam a cieka­
wość ściągała te tłum y, ale i przyjaźń z Mniszchem i chęć zaro­
bienia sobie na względy Briihla. N arzekano wtenczas w prawdzie
na względy dworu, ale mniei sprawiedliwie, bo król w całej tej
sprawie odegrał bardzo bierną rolę, i gdyby umiał się postawić
jak o należało, pew noby do ostateczności nie dopuścił, ale w tern
właśnie wina jego była, że nie umiał i że fantazja Briihla była
prawem dla wszystkich, którzy się liczyli do tak nazwanego stro n ­
nictwa dworskiego, k tó re tw orzyło się na dworze, lubo bez wie­
dzy i woli królewskiej. M agnaterja polska, k tó ra była za dw o­
rem , głośno popierała w Lublinie sprawę Mniszcha. Panowie sza­
fowali łaskam i królewskiemi i obietnicami, narzucali się z p ro tek ­
cją, rozrzucali hojnie pieniądze. Ludziom, którzy z nimi nie sym ­
patyzowali, grozili prześladowaniem, pozbawieniem praw do p ro ­
mocji, niełaskami dworu. Mniszech ogrom ne skarby, k tó reb y
kilku familjom wieczną spokojność ne całe życie zapewniły, rzu­
cił na grę do Lublina. D um ny m arszałek stracił w tedy kilka
miljonów, starając się o zniesienie kondem naty, którejby łatwo
mógł w asessorji nie dopuścić przez proste porozumienie się z K ar-
wickim ; sypał miljonami, gdy chodziło najwięcej podobno 160,000

i) Rulikowski, opis powiatu Wasylkowskiego, str. 125.


I l8 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA TomVII.

zł. p. to jest o wartość trzech lichych wioszczyn. Jak z jednej


strony dowodziła ta okoliczność dum y naszych daw nych feudal­
nych baronów, tak z drugiej strony jest dow odem tej praw dy,
że kondem nata była rzeczą okropną, że pozbawiała praw ie życia.
Kanclerz miał jeszcze ostatnią nadzieję w hetm anie koron­
nym Branickim, k tó ry aczkolwiek żonaty z kasztelanką krako­
wską Poniatowską siostrzenicą C zartoryskich, nie lubił familji
i otwarcie przez całe życie swoje stawał naprzeciw ich intrygom
w obronie źrenicy wolności. T oć tutaj chodziło właśnie o wol­
ność, o konstytucję narodową. W pewnej nadziei, że go poprze
hetm an, wielką w narodzie wziętość m ający, zawczasu już posłał
do Białegostoku jednego z synów swoich i upraszał o pom oc.
Kanclerzyc ja k na nieszczęście źle trafił. H etm an nie mógł ani
na chwilę oprzeć się obok C zartoryskich, a gdy ci byli przeciw
Mniszchowi po stronie wolności, hetm an stanął za ministrem, po
stronie dworu. Rzecz w tern, że poseł francuzki Monteils p ogo­
dził już wtenczas hetm ana z królem i wytłum aczył im, że powinni
zawsze być z sobą dla stawienia czoła familji. Chociaż w tej sp ra­
wie król miał się zupełnie obojętnie i może mało o niej co wie­
dział, hetm an jednak sądził, że powinien bronić Mniszcha. Co
większa wdał się w tę rzecz czynnie i zaufanego przyjaciela j e ­
nerała Mokronowskiego wysłał na trybunał do Lublina. Nie m o­
żem y powiedzieć, czy był tam jenerał, czy co robił, ale sam a
intencja hetm ańska świadczyła. K anclerza opuścili wszyscy w K o ­
ronie i na razie, bo co mu m ogła pom ódz Litwa i później.
O dgadł łatwo, rzuciwszy okiem po zgromadzeniu kanclerz
koronny, że spraw a jego straconą była w Lublinie, bo cóż m ógł
postawić sam jeden przeciw intrygom tylu potężnych nieprzyja­
ciół? N a trybunał ten albowiem zjechali się książę biskup krak.
Sołtyk niby to zwiedzając dyecezją, nie potężny jeszcze w pły­
wem, którego później dopiero nabył, ale wielki dostojnem stano­
wiskiem w radzie i kościele; — dalej, wojewoda kijowski Salezy
Potocki, pan miljonowy, który córkę wydawał za młodego Bruhla,
a przynajm niej miał ją w ydać niedługo; — dalej, wojewoda lu­
belski książę A ntoni Lubom irski, zięć Krasińskich, z k tórych był
prezydent trybunalski, dalej kasztelan lubelski W iktoryn W ere-
szczynski, Józef Kom orowski kasztelan bełzki, b ra t zmarłego księ­
cia prym asa, R och Jabłonowski kasztelan wiślicki, i innych pa-
SZKICE Z CZASÓW SA S K IC H . H 9

nów wielu. Potężny to był zastęp. Zbiegali się wszyscy jakby


0 Rzplitę chodziło, a im na myśli była tylko prywata.
Pili wszyscy tak wiele, bo Mniszech starym węgrzynem hoj­
nie częstował, że ta pijatyka wkrótce potem sprzątnęła ze świata
1 podstolego litewskiego, głównego ajenta, i niemocnego Mniszcha,
który niedawno co jeździł w poselstwie do Turcji: prawda, że do
tego przyczyniła się też wielka fatyga, niedospanie i prace na
trybunale; — tak przynajmniej czytaliśmy w jednym pamiętniku
domowym, o powodach nagłej prawie na gorączkę śmierci tych
obudwu panów.
Na ostatnie umartwienie swoje, kanclerz zastał w Lublinie;
już listy księcia prymasa Łubieńskiego, który wprawdzie nie
oświadczał się zbyt ani na tę ani na ową stronę, ale zawsze czuć
z nich było uprzedzenie jakieś przeciw kanclerzowi, co tego pana
dobijało. Prymas był wielką w Rzplitej postacią. Przodkowie
nasi, tworząc rząd, jakiego wzoru żadne państwo i żadne wieki
nie dostarczą, stwrorzyli i urząd prymacjalny, któremu dali opiekę
i nadzór nad rzeczą publiczną; wtenczas, kiedy każdy minister
w sw'oim wydziale był niepodległy od króla, prymas wynosił się
ponad wszystkich ministrów i czuwał nad dobrem Rzplitej. Ztąd
wszystkie sprawy publiczne i prywatne należały do wydziału
prymasa, który w wielu względach był jakby drugą obok króla
panującą osobą i mógł nie raz to, czego nie mógł król. Prymas
Rzplitę całą reprezentował przed majestatem. Najwyższy kiero­
wnik losów ojczyzny w bezkrólewiu, był za życia pana pierwszym
obrońcą swobód, wolności i prerogatyw szlachty. Ztąd sprawie­
dliwie, jako mu należało, Łubieński postawił się zaraz na właści-
wem sobie miejscu z powodu tej sprawy i podjął się szlachetnej
roli pośrednika pomiędzy stronami. Ale poczciwy z kościami,
świetny prymas za zbyt ulegał po wsze czasy wpływom i nale­
ganiom i nie był wcale biegłym politykiem; do tego chciał się
przypochlebić dworowi a raczej ludziom co dwór składali, co się
dworem nazywali, bo miał liczną rodzinę i chciał dla niej wyro­
bić stanowisko, dlatego mimowolnie czy niemimowolnie, ale chcąc
zrobić dobrze, zbłądził. Zajście pomiędzy kanclerzem a marszał­
kiem, wziął za proste zajście prywatne pana jednego z drugim,
a że był do tego przywiązany do króla, króla wziął za Briihla
i godząc to niby ministrów, w gruncie serca sprzyjał na prawrdę
120 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

Mniszchowi. Prym as dał się jed n ak poprzednio wyraźnie z tem


słyszeć, że marszałek nadw orny kor. nie m a żadnego praw a do
R o k itn a; kiedy tak, w yrok asessorji nie mógł być w jego oczach
stronniczy na żaden sposób. Czemuż tak postępował, jakby m y ­
ślał inaczej ? W iedział o tem dobrze kanclerz i dlatego w liście
swoim później wyrzucał prym asow i nieszczerość, czy też nietra­
fność postępowania. A le m ają to do siebie słabe charaktery, że
bez taktu i bez logiki postępują. Łubieński sądząc, że nie doj­
dzie do ostateczności i że jeden z panów koniecznie powinien
ustąpić, wolał ze swego stanowiska, żeby ustąpił kanclerz, jak
marszałek, bo m arszałka stronę wielu panów trzym ało, a kancle­
rza tylko przeciwnicy dworu. Do tego, M ałachowski, podług
niego, pierwszy obraził w yrokiem swoim Mniszcha. Błądził w tem
głównie prym as, że brał to wszystko za w ypływ pryw aty i o b ra­
żonej dum y, kiedy to był ze strony Mniszcha zam ach na zasady
rządu Rzplitej. Ale jeszcze wtenczas nie wielu panów dom yślało
się tego, że drapią się na pochyłość, z której tak a nie inaczej
spaść będzie można. D ow ód zaś, że nie domyślali się niczego
w tem widzim, że tutaj za Mniszchem widzim sam e znakom itości
republikańskie, które się potem wsławiły w walkach z reform am i
zaprowadzonemi przez Stanisława A ugusta. T akim był biskup
Sołtyk, Potocki, Rzew uscy itd. D opiero zwycięztwo otrzym ane
na trybunale, wskazało rzeczywiste niebezpieczeństwo.
Prym as już poprzednio próbow ał pojednać zwaśnionych p a ­
nów, od czego zdawało się, że obadwaj nie byli dalecy. A le
rozeszło się to jakoś w początkach. K ość rzucono. Prym as ted y
pisał do trybunału, do panów znajdujących się na trybunale i do
sam ego kanclerza; raz jeszcze probow ał zgody, ale niezręcznie,
bo jak powiedzieliśmy, przebijała z jego listów przychylność dla
Mniszcha, a więc bezprawie. A zresztą, rzeczy już wtenczas za
daleko były posunięte. Jak cofnąć np. pozw y? jak pozwolić na
umniejszenie powagi sądów królewskich? jak pom inąć obrazę
własnej czci? A to ćb y wszyscy się w oczy śmiali kanclerzowi
g d y b y się zaparł powinności. Prym as np. pisał do kanclerza:
«zdajcie plenipotentom lubelskim skutek i l l a c j i , a ci linem im-
ponent przeciwnościom >». A dalej kilka wierszy: «zgoda osłodzi
spółbraci ruinę, posili zdrowie sam o wmp., u w o l n i s u m i e n i e
SZKICE Z CZASÓW SASKICH, 121

i pokój cale ugruntuje itd.» 1). Kanclerz szlachetnie też odpisał


na te uwagi prym asowi w następne słow a: «W spom inasz jw. p.
i dobr. że przez zgodę uwolnię sumienie m oje; ale kiedy ja nie
następuję na jw. m arszałka, tylko się bronię, a obrona siebie każde­
mu od Boga pozwolona jest, nie wiem ja k się grzechem nazwać
może. Przez pozwolenie zaś wyzucia się z prerogatyw , przy k tó ­
rych ojczyzna włożyła na mnie onus custodiae legis, nie wiem ja k
bym mógł dostąpić indulgentiam plenariam ; gdybym dał assensum
porównania kanclerśtw a ze stolnikostwem wendeńśkim 2).» P o ­
równanie dobitne najwyższego urzędu z tytułem tylko urzędu
ziemi już oddaw na nienależącej do Rzplitej, tylko do Szwecji.
Nie było więc już sposobu dla pośrednictw a: choćby stracić
całą fortunę, trzeba było postawić na sw ojem ; ale Mniszech miał
co tracić, kanclerz musiał pom yśleć dobrze nad tern, co go cze­
kało w przyszłości. W praw dzie miał bogate starostwa, ale Mni­
szech miał bogatsze; na pryw atny zaś m ajątek nie mógł zrów­
nać kanclerz marszałkowi. N adjechał nareszcie i sam Mniszech
do Lublina, za punkt honoru sobie biorąc «postępki jm p. K osse-
ckiego z lezją honoru mego uczynione utrzym yw ać» pisze kan­
clerz w liście do prym asa.
Niezależnie od spraw y o Rokitno zaszedł drugi jeszcze
w Rzplitej w ypadek, k tó ry spowodował księcia prym asa, że p o ­
dwoił swoich usiłowań, aby tylko czem prędzej sprowadzić zgodę
pom iędzy panam i, a tern sam em i ministrów Rzplitej ściągnąć na-
pow rót do dworu.
W ypadkiem tym było wkroczenie Prusaków do Wielkiej
Polski. L ubo fakt sam przez się gwałcił wszelkie praw a m iędzy­
narodow e, Rzplita nie tyle gniewała się na to wejście obcego
wojska na swój grunt, ileby wypadało, bo od kilkudziesięciu lat
nierządu przyw ykła do wielu podobnych w ypadków , i nie próżno
mówiono o niej, że stoi ja k zajezdna karczm a dla każdego otwo­
rem , k to chce do niej wpaść i brewerij narobić. Co się często
kom u przydarza, to już nie zw raca uwagi i staje się naprzód jako
zwyczaj, a potem jak o nałóg. Nie o wkroczenie więc rozgnie­
wała się Rzplita na brandeburów , lubo i to wywołało pewne oba­
wy, lecz na m anifesta i proklam acje, jakie jenerał pruski giai

') Rulikowski str. 124. — 2) łamże.


l6
Szkice z czasów Saskich,
122 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

D ohna za wkroczeniem rozrzucił po kraju. Ordynans nakształt


uniwersału zwrócony prosto do województwa, wzruszał pokój we­
wnętrzny Rzplitej, zapow iadał potrzebę ślepego posłuszeństwa
dla obcego wojska, wżniecał a przynajm niej zachęcał do jaw nego
buntu przeciwko władzy krajow ej, bo ledwie już nie nakazywał
podnieść miecz przeciw królowi i ojczyźnie. Jenerał pruski np.
wzywał szlachtę pod swoją chorągiew i chciał ją prowadzić do
boju za granicę wabiąc nagrodam i. Nie trzeba zapominać, że to
był czas największego ruchu w ciągu 7-letniej wojny, — Prusacy
więc, którzy z Saksonji wypędzili króla A ugusta III, wkraczając
do Polski, zdawało się, że przyszli go detronizować i m arą zagro­
żonych swobód chcieli przeciągnąć na swoją stronę um ysły szla­
chty. Rzplita koniecznie potrzebow ała ratunku, a tutaj żadnego
z ministrów nie było w W arszawie, ani nawet senatorów , k tó ­
rzy z praw a musieli rezydować przy boku królewskim.
August wezwał osobnym gońcem prym asa, k tó ry bawił wte­
dy w Łowiczu, żeby co prędzej na radę przybyw ał do stolicy.
Łubieński natychm iast pośpieszył na wezwanie, i dla pośpiechu
nie odbył nawet zwykłego wjazdu do miasta, ale skrom nie jak b y
pryw atny człowiek stanął przed królem , niby incognito. Pier­
wsze posłuchanie u pana miał zaraz wieczorem 6 lipca, ale także
prywatnie. August III tak obojętny do wszystkiego, co p racy
i trudów kosztowało, ale szczerze życzący dobra Rzplitej, musiał
być bardzo dotknięty samotnością, kiedy się serdecznie w ynurzał
ze swojemi uczuciami przed prym asem . I Łubieńskiem u serce
żal wielki ścisnął, tak ciężkie b y ły zarzuty pańskie. K ról ubole­
wał, że jest bez rady, bez ministrów i bez senatorów rezyden­
tów ; a potem pytał się prym asa, czy podobny w ypadek miał
kiedy miejsce w dziejach królów polskich, a osobliwie w tej
Rzplitej wolnej, gdzie praw a stróżów przy królach mieć powinny?
Łubieński, doskonały znawca dziejów swojej ojczyzny, z zadzi­
wieniem i żalem odparł, że tu istotnie rzecz dzieje się nadzw y­
czajna i prawu przeciwna, ale dodał zaraz, że na zawołanie wszy­
scy ministrowie przyjadą i będą królowi w tym razie posłuszni.
Z tego powodu król upraszał prym asa, żeby wezwał od siebie
jego imieniem panów i upraszał o ich radę. Rozm owa naturalnie
dotknęła i panującego obecnie pom iędzy familjami rozdwojenia.
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 123

Król dobry, ale do niczego, wynurzył życzenie swoje, żeby je ­


dność i zgoda co prędzej dla ogólnego dobra nastąpiły.
Z tego powodu prym as rozpisał listy do panów w około;
nie wiemy ile osób zapraszał do W arszawy, ale m am y pod ręką
dwa jego listy, może najważniejsze w całej tej sprawie, bo pisane
do dwóch zaciętych przeciwników Mniszcha, to jest do obudwu
kanclerzów, litewskiego i koronnego. Podobneż listy otrzym ali
hetm anowie obojga narodów i wszyscy inni ministrowie. Księciu
Czartoryskiem u prym as pisał 12 lipca: «W. ks. mość najlepiej
znasz i doskonale wiesz, jakie m edia straż praw potrzebuje, kiedy
sejm y nie biorą skutku. Teraźniejsze niebezpieczeństwa wojny p o ­
granicznej, najpilniejszego oka z nas wyciągają, jak o stróżów nie­
bezpieczeństwa ojczyzny. W iara, przysięga i miłość tej najukochań­
szej ojczyzny, sumienie nasze przestrzegają)). A zapraszając do
stolicy księcia, dodał: «Powinnosć m oja prym acjalna tak mi każe,
prawo rozkazuje*. W ięc nie pisał już jako Łubieński, ale jako p ry ­
mas, wtenczas, kiedy pierwsze zgłoszenie się do trybunału było
więcej poufne i przyjacielskie. Przed Małachowskim otwarciej się
prym as wynurzył, bo mu tutaj o sprawę M niszchowską chodziło.
«Racz pryw atne, jakie być mogą nienawiści pokryć potrzebą ratun­
ku publicznego, bo m om ent jeden zgubić nas może. W iem dowodnie,
że kochasz króla, kochasz ojczyznę, przeto ufam, że tu stawisz się, i o
tern upewniłem najj. pana.« W końcu zapewniał prym as najw ido­
czniej, że sam będzie świadkiem przed stanam i zgromadzonej Rzplitej
usiłowań królew skich dla przywrócenia świętej zgody i jedności.
Najście jednakże Prusaków było chwilowe i nie zawierało
rzeczywistego dla Rzplitej niebezpieczeństwa. Ale służyło za w y­
b o rny pozór do upomnienia ministrów, którzy Rzplitę pozostawili
bez straży na opiece losów. Sam Łubieński pojm ował to, kiedy
pisał: «To p ra w d a, że grożący Mars pograniczny już musiał
um knąć się od granic naszych, ale q u i s s p o n s o r , jeżeli nie
wróci się». N adto, zapraszając innych, sam się oddalał od stolicy.
«Teraz tu tylko przybyłem incognito — pisał — oddalę się na
kilka dni, ale pro 3-a augusti przybędę na pierwszą audjencję
publiczną». U kazując ministrom, że chociażby Prusacy opuścili
Rzplitę, pozostaną zawsze powody, dla których pożądaną byłaby
ich obecność przy królu, prym as twierdził w listach swoich, ze
trzeba się naradzić o środkach w ybrania pełnom ocników na przyszły
124 DZIEŁA JULJANA BARTO SZEW ICZA. Tom VII.

kongres, na którym sąsiedzkie m ocarstw a zgodę swoją ułożą. M a­


rzyło się w tedy panom , że Polska, może dlatego, że miała obok Saxo-
nj?5 powinnaby otrzym ać głos stanowczy na przyszłym kongresie o
pokój, i marzyli poczciwie, że głosu tego posłuchają mocniejsi sąsiedzi.
Inne kwestje, dla których zjazdu m inistrów potrzeba było, prym as
zbywał milczeniem.
M ałachowski za całą odpowiedź w krótkich słowach skre­
śliwszy historję spraw y swojej z Mniszchem i wyrzuciwszy księciu
prym asowi na oczy, że dawniej sam widział nieprawość żądań
m arszałka nadwornego, zapytał się prosto: «Jakże ja m am być
adlatus najj. pana, kiedy się tu muszę oganiać w Lublinie z tak
ciężkiej honoru mego lezji?« Jednakże ministrom oświadczał, że
jakikolw iek w yrok sądu pad n ie, zawsze stanie według życzenia
pańskiego na dzień 3-ci sierpnia w W arszawie, to jest imienin
królewskich. A le wcześnie się obawiając nowych na swoją osobę
i godność zam achów, ostrzegał, że przyjdzie mu pewno prędko
potem opuścić W arszawę. — Kanclerz lękał się, żeby nowej
jakiej spraw y, z innej już beczki, nie rzucili spiskowi przeciw nie­
mu panowie przed trybunał... Szczery i otw arty, część wriny tego
jednakże, co się dzieje, rzucał na prym asa: «Masz w. ks. mość
sumienie czyste, sentym enta zbaw ienne, ale masz tim iditatem
mówienia praw dy równym sobie, a tak niewinnie przez to in p u ­
blico, zarabiasz sobie na imię parcjalnego. Bądź w. ks. mość
przyjacielem tych, k tórych jesteś, ale dla tych sam ych dobra,
k tórych kochasz, mów prawdę.« — Wiele siły w tym wyrzucie.
Złość salonowa po dzisiejszemu, po dawnem u pańska, rzucała
w oczy potwarze, albo pochlebstw o; rubaszność szczeropolska
kontuszowa rżnęła praw dę od ucha, i dlatego na jej stronę
C zartoryski oświadczyć się musiał. C harakteryzuje też wielce Ma­
łachowskiego 1 ten dodatek, że list swój pisał ja k się w yraża
«zmieszanym ze łzami atram entem « (16 lipca). K anclerz płakał,
tak mu ciężko było na sercu, kiedy w osobie swojej widział p o ­
gwałcenie praw ojczystych, płakał, bo go za zbyt silnie prześla­
dowano i łez się swoich nie wstydził. A m arszałek nadw orny
przez ten czas pękał ze złości i forsował wszelkimi siłami i g d y b y
to naw et podobne było, żeby mógł płakać, toby pewnie lał łzy
ze złości, z dum y, ale nie z pobudek Małachowskiego i tej ża­
łości serca swojego pew nieby przed drugimi, nieprzyjaciółmi
albo obojętnym i ludźmi, nie zdradził.
SZKICE Z CZASÓW SASKICH . 12$

Książe kanclerz lit. w czasie zbliżającej się spraw y w try b u ­


nale nadjechał z W ołczyna do Przybysław ic, starostw a swojego
leżącego w ziemi łukowskiej, może dlatego, żeby się bliżej znaj­
dować głównego teatru boju. Zresztą książę dość często przesia­
dywał w Przybysław icach, w których się kochał. List prym asa
zastał go już na nowosiedlinach. Nie odpisał zaraz ja k M ałachow­
ski, ale w kilka dni później (20 lipca). N aprzód lekkie robi w y­
rzuty, że go nie zawiadomił prym as o swojem wyniesieniu się na
arcybiskupstw o, potem idzie powinszowanie nowej godności,
wreszcie kanclerz przystępuje do rzeczy. O przyczynach nieby-
tności swojej w W arszawie nie rozszerzał się, bo przesyłał list
ostatni Briihla pisany z pow odu oświadczeń W ojejkow a, był to
list, ja k go nazywał kanclerz ułoiony s t y l e m w e z y r o w s k i m .
Jednakże zgodę i jedność ministrów bardzo łatwo zaprowadzić,
mówił, niech tylko każdy swojego zarządu pilnuje i do cudzego
się nie miesza, niech fawory dworkie nie psują, nie oczerniają,
nie prześladują i wzniecają nienawiści pom iędzy obyw atelam i ja k
teraz się dzieje w Lublinie, gdzie kanclerza zapozywają do try ­
bunału, i żeby na niego pioruny mściwe wywołać, tym grożą,
tam tym złote góry obiecują. Co do wejścia Prusaków , kanclerz
przyznaw ał, że w tym kroku nieprzyjaciół ujm a dla Rzplitej, ale
dlatego, że to ujma dla Rzplitej, ani sam senat, ani tern bardziej
rad a ministrów w to nie poradzi, bo niem a do tego żadnego
praw a. Interesem Polski jest zachować najściślejszą neutralność,
tak , żeby nie dać żadnej stronie najmniejszego powodu do zażaleń.
R atunkiem jed y n y m i m ożebnym na obecne dolegliwości jest sejm,
to jest zebranie wszystkich trzech stanów Rzplitej. Sejm może
zagoić wewnętrzne rany i obrać pełnom ocników na kongres m o­
carstw, nie zaś ministrowie. Jednakże, g d y od lat 20 przeszło sejmu
żadnego nie było, grom adzono rad y senatu, na tych radach za­
siadał król i senatorow ie, a więc dwa stany, stan trzeci, «w któ­
rym jest nacjonalności istność i treść», jest jak b y naumyślnie
odsuwany od służącego sobie prawa. Jest to zupełna zmiana formy
rządu, której książę jak o stróż praw ojczystych pochwalać nie
może. D o W arszaw y zjechać więc nie miał potrzeby, bo przez
to sam o upoważniłby zm ianę rządu, a do tego i nie miał o
czem : zdrowia spracowanego i funduszów ochraniać musiał na
czasy sposobniejsze, w których m ógłby użytecznie służyć panu
126 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

i ojczyźnie. Obiecując wreszcie ze swojej strony czułość, gorliwość


i wszelką pomoc księciu prymasowi przy jego sternictwie, pisał
Czartoryski: «chciej j. o. w. ks. mość wszędzie i zawsze remon-
strować pałam, insistenter, operative et fructuose, że jako żadne
tak i państwo ojczyzny naszej uszczęśliwione i ubezpieczone być
nie może, tylko przez obserwę i przez manutenencję praw, ustaw,
rządów i porządków swoich, że in repartito władz i funkcij
w Rzplitej eadem quae remigi imperant etiam jura navarcho (też
same prawa rozkazują wiosłu jak sternikowi)». Przez wiosła rozu­
miał kanclerz ministrów Rzplitej, przez sternika księcia prymasa.
Widzimy z tej odpowiedzi, jak serdecznym był wtedy
książę kanclerz lit. republikaninem i obrońcą swobód szlacheckich.
On, co pierwszy potem podniósł rękę, kiedy okoliczności były
potemu na niepodległe ministerja Rzplitej, on co pierwszy pod­
dał je pod władzę i kontrollę, on który uważał, że porodem
wolności szlacheckiej są właśnie te wielkie urzędy Rzplitej, buławy,
pieczęci i laski, on z gruntu, z przekonania, z interesu wróg tej
wolności, tj. liberum veto, chce sejmu a na nim panowania większo­
ści i nie chce słuchać o radach senatu, które przecie dawały
jakie takie znaki Europie, że Polska ma rząd i wolał raczej zdać
wszystko na los i na Briihla, niż radzić sam w senacie; dawnie
przecie nie był tak wybrydny i nie opuszczał tych poważnych
zgromadzeń i dawał głos tak jak inni. Książe nawet prymasowi
przymawia, że wchodzi w plany nieprzyjaciół tajnych Rzplitej,
kiedy im potakuje i rady chce zgromadzać. Chce jak wprzódy
niepodległości ministerstw. Rzuca się z gniewem na samą myśl
reformy rządu, która się przeprowadza de facto, kiedy stan ry­
cerski nie sejmuje, a senatorowie z królem radzą. Wreszcie odma­
wia stanowczo, że nie przyjedzie do Warszawy, jak gdyby chciał
tego, aby go inni naśladowali, jak gdyby samem zawiązaniem tej
milczącej konfederacji wszystkich ministrów chciał w jedno skupić
a zmusić przez nich dwór, t. j. Briihla i Mniszcha do tego, żeby
porzucili swoją dumą i upraszali go jak o łaskę, o całość Rzplitej.
Książe chce bronić tej całości nic sam nie robiąc. Przewiduje, że
przyjdzie chwila dla niego i dotąd oszczędza zdrowia i skarbów:
jużcić to jawne żarty. Książe kanclerz a raczej Czartoryscy, bo
pomiędzy nimi była solidarność, jeden za wszystkich, wszyscy szli
za jednego, otóż Czartoryscy byli bardzo bogaci, mieli starostwa
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 127

dobra dziedziczne, pensje zagraniczne i t. d. Mieli i pałac swój


w stolicy, a życie nie tak wiele kosztowało. To był jaw ny żart,
powtarzamy, z Briihla i z rządzących w Warszawie.
Sprawa Małachowskiego była więc dobrym pozorem dla
familji. Przez nią godzono na zmianę rządu, i przez rady senatu.
Odmalowali nam historycy czasy Augusta II, jako chwile zupełnej
apatji i uśpienia narodowego; głębsze wejrzenie w pomniki czasu
przekona, że to była właśnie epoka najwięcej może burząca,
wrzaskliwa, niespokojna, najniepewniejsza w całem życiu Rzplitej.
Powierzchnia Rzplitej za Augusta III. była spokojna ale wewnątrz
nurtowały społeczeństwem ogromne burze. Pełne zapału życie tam
wrzało. Czy przeczucie upadku, czy jakie inne natchnienie, dość,
że wtenczas mimowolnie budziły się głosy i ten i ów myślał o
przyszłości. Miljony interesów i spraw się krzyżowało, a na
wszystkie umysły wznioślejsze padła jakby jakim ciężarem z nieba
myśl o potrzebie reformy rządu. Każdy o niej myślał, a każdy
się obawiał pierwszego na tej drodze kroku. Czuli wszyscy, że
reforma konieczna, a przecież przez interes także źle u jednych,
dobrze u innych zrozumiany, każdy ją też od siebie odrzucał.
Całe panowanie Augusta III li tylko tej myśli było przejawem
i na rozwój idei potężnie wpłynęło. Jeżeli dawniej kiedy o refor­
mach myślano w Polsce, myślał pewnie król jaki albo pan odo­
sobniony od tłumu, Stefan Batory, Zamojski, Władysław IV-ty,
Jerzy Ossoliński, Marja Ludwika i t. d., ale za Augusta III my­
ślał o niej cały naród. W innym czasie mara unosiła się ponad
Raplitą przez jedną chwilę, dopóki nie zmiarkowano, że nic z ca­
łych zamachów nie będzie, ale za Augusta III ta mara unosiła
się niewidzianie przez całe panowanie. W innym czasie złapać
można było tu i ówdzie na gorącym uczynku intrygę, tam pró­
bowano roboty: tutaj nikt nie próbował, nikt idei nie łapał, bo
sama nastręczała się wszystkim.
Właśnie w tym samym dniu, kiedy odpisywał kanclerz li­
tewski prymasowi t. j. dnia 20 lipca, trybunał lubelski sądził
sprawę Mniszcha z Małachowskim. Zwlekło się nieco, a to z po­
wodu, że trybunał odrzucił żądany wpis directi m andati: była
więc nadzieja, że cała rzecz weźmie obrót pomyślny.
Miał Małachowski znakomitego rzecznika, który się podjął
jego obrony. Był to zięć jegojvłasny, Szczęsny Czacki, podcza-
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.
128

szy koronny, obyw atel staropolskiej cnoty, z entuzjazm em przy­


wiązany do istniejącej formy rząd u , więc serdeczny zwolennik
liberum veto, wróg wszelkich pańskich pretensij i nieprzyjaciel
dlatego nawet kollegjów szlacheckich, do których zakładania dał
hasło K onarski. Dwa ważne m iał tutaj Czacki obowiązki: spraw a
ta była i sprawą jego rodzinną i publiczną, szło mu o teścia
i o Rzplitę, o Małachowskiego i znieważone praw o.
Nie m ożem y powiedzieć z pewnością, czy podczaszy k o ­
ronny miał swoją mowę w obec trybunału, bo w kopji, która się
nam dostała jest wzmianka tylko, że ta mowa «miała być m ia­
na.« Jeżeli nie m ówił, zawsze ją musiał napisać, kiedy do nas
doszła, a kiedy napisał, to rozrzucił oczywiście pom iędzy sędziów
i po mieście. Zawsze wuęc to fakt dla spraw y Karwickiego.
Szczerze, czy nieszczerze, Czacki pochlebiał trybunałow i, że
przyspieszał sprawiedliwość i że tem wszystkich ukontentował.
W iec słusznie należały się pochw ały i nieśm iertelna sława try b u ­
nałowi: «dawniejsze zazdrościć mu będą, — mówił Czacki,
przyszłe tęsknić do takich sprawiedliwych, przezornych, pilnych
i doskonałych sędziów. «Stąd nadzieja, że trybunał dotrw a w raz
obranym zawodzie, bo «nierozpoczynający, ale do końca tiw ający,
koronę sprawiedliwości odbiera.» «Robiono nam obietnice, mówi,
(podajem tutaj główną treść m owy podczaszego naszemi słowy),
zalecenia, prośby od najznakom itszych osób, m y przychodzim od
wspólnej do was ojczyzny; nam idzie o najwyższą powagę sądów
królewskich, które od początku Rzplitej nienaruszone pozostały,
nam idzie o najwyższą praw a powagę, m y usilne od braci naszych
i w aszych szlacheckiego stanu zanosimy p rośby na fundamencie
praw a.« Czacki uderzał więc w dem okratyczną żyłkę szlachty
przeciw panom i wyraźnie wskazywał na spisek możnowładcow,
którzy chcieli kosztem kraju sobie pobrykać. Obadwaj i Czacki
i Małachowski względem panów byli sobie bracią szlachtą, na
k tó rą panowie pewnie się ciskali, że się pom iędzy nich wcisnęła.
W wywodzie praw a swego, podczaszy koronny powtórzył pewnie
po raz setny prawa, konstytucje, na k tórych opierały się racje
M ałachowskiego i w yroku assesorji. Przytaczał jakiś d ek ret ogólny
Zygm unta S tarego, a potem konstytucję z r. 1590, na m ocy
której dobra Rokitno i Olszanka za dziedziczne b y ły uznane,
wreszcie konstytucję z r. 1661, która, ubezpieczała honor i fortu-
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 129

ny szlachty kijowskiej, wołyńskiej, bracławskiej i czernichowskiej.


Słusznie powiedział, że gdy b y zachciało się komu naruszyć tę
ostatnią konstytucję, wtenczas każdy obywatel swojego b y łb y
niepewny, bo R uś tyle przeszła dziwnych kolei, że trzeba było
przyjąć jakąś d la niej zasadę, co się dotyczy własności ziemskiej
i ro k właśnie 1661 był wzięty za ten punkt wyjścia: kto w ted y
dziedziczył jak ą wieś, praw o nie wchodziło, skąd szło jego dzie­
dzictwo , kupnem , czy spadkiem , czy kadukiem , czy przyw ła­
szczeniem i uznawało go za właściciela, gdyby więc nie było
innych dow odów za Karwickim , to dosyć konstytucyi, że od r.
1661 R okitno i Olszanka były dziedziczne, jeżeli się naw et pomi.
nie w yraźna o nich konstytucja 1590 r. A ssesorja w yrokiem swoim
zatwierdzając fortunę Karw ickiego, zabezpieczyła własność wszyst­
kich m ieszkańców czterech województw i dała godny naśladow a­
nia przykład, że i biedny szlachcic wygrać może spraw ę z p an a­
mi! (Pzymówka gruba, bo widać, że rzadki byw ał p o d o b n y w y­
padek). Czacki ciągle bił w żyłę dem okratyczną. Rozw ijając tę
myśl, mówił, że wszystkie prześladowania kanclerza M ałacho­
wskiego stąd pochodzą; panowie straw ić nie m ogąc tego, że u-
padli, attakują najwyższą władzę królewskich sądów. Otóż, z tego
znowu punktu wychodząc, Czacki zacytow ał kilka konstytucyj
i zwyczajowe prawo, że w spraw y sądowi królewskiem u należące
i w d ekrety ich nie może i nie powinien nikt inny wchodzić.
K onstytucje b yły z r. 1578, 1633, 1699 i 1726. Nie bez słusznoścj
zacytował Czacki i zwyczajowe prawo. W każdym rządzie, są
pewne, że tak się wyrazim , dogm ata bytu narodow ego, których
nikt nie napisał, k tó rych ująć i chwycić nie podobna, a które
czuć tylko m ożna, kiedy się żyje w narodzie, albo kiedy już za­
sad y bytu zmieniły się, k tó ry c h tylko dom yśleć się można, przez
biegłe wczytanie się w pom niki. T e dogm ata w yradzają się i ro ­
zwijają razem z życiem narodow em i razem z tern życiem gasną.
Są one w każdym narodzie, co przeżył lata i wyrobił sobie podania,
w yrył że tak pow iem y k o ry to , po którem płynie swobodnie. Spłynął
duch narodow y w każde praw o zwyczajowe, i jeżeli gdziekolwiek
duch taki je s t silny, to zapewne najsilniejszy b y ł w dzielnie roz­
winiętej organizacji, w szlacheckiem życiu Rzplitej. U nas praw o
zwyczajowe było silniejsze i większe jak praw o pisane, ja k kon­
stytucje. K o ro n a nie m iała statutu, Litw a go miała, ale żyła tak
Szkice z czasów saskich. 17
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.
130

sam o ja k Polska pod praw em zwyczajowem. Tam , gdzie duch


narodow y jest w całej sile, nie próżna rzecz odwołać się do praw a zwy­
czajowego. M ecenas nakręci jaki artykuł praw a, dowiedzie czego ze­
chce, ale nie przekona sędziów, którzy wtenczas stanowiąc trybunał
przysięgłych, postępują podług sumienia, nie podług przepisów. Otóż
całe prawo zwyczajowe nasze, podania i przekonania szlachty, że
kanclerz jest najwyższą i nietykalną władzą w swojej gałęzi, świad­
czyły za sprawiedliwością M ałachowskiego, panowie zaś przekręcali
racje, a ubliżając m ajestatowi kanclerza, ubliżali królowi i samej
Rzplitej, bo to wszystko u nas było solidarnie powiązane z sobą.
N a poparcie uwag swoich, podczaszy kor. cytow ał nawet
form y. Zapozew z assesorji wychodził z nagłówkiem: «My A u ­
gust III.« W yrok głosił ta k ż e : My, król z panam i i radam i na-
szemi. K onstytycje, sądy assesorskie nazywają często najwyższemi
i równają je do sądów sejmowych, ’j. Jest konstytucja z r. 1682,
na m ocy której m arszałek izby poselskiej i kom m issarze do p ra ­
wa pozywani być nie mogli w czasie urzędowania, jakże wyższym
je st nad tego m arszałka na sądzie swoim zasiadający kanclerz?
Skoro więc szło o nietykalność osoby m arszałka, praw o to b ro ­
niło całego stanu szlacheckiego; broniąc kanelerza, broniło się
m ajestatu sam ego króla. Prawo, kiedy stanowi sądy, zakreśla
zwykle ich juryzdykcją i granice, ale kto wskaże w pom roce
dziejów początek władzy sądowej kanclerzów? istniała od niepa­
m iętnych czasów, istniała pierwej ja k wszystkie sądy, bo zawsze
zastępow ała władzę panującego, i skądże teraz od kanclerza m a
iść apellacja do innej w ładzy? Nie m ogła ta apellacja być za­
strzeżona w pisanem prawie, a praw o zwyczajowe jej się wyraźnie
sprzeciwia, to pierwszy podobno raz od założenia Rzplitej w spra­
wie pryw atnej, targają się w taki sposób na władzę namiestniczą
króla. Jest tutaj nadto wyraźna nieprzyzwoitość. Komissje grani­
czne, biorą swoją powagę z dekretów asessorskich, a komissarzów
granicznych pozyw ać nie można, jakże sądy zadw orne asessorskie,
dając władzę komissjom, mają być wzruszane apellacjami ? Kom is-
sarze graniczni zastępują kanclerza na gruncie, działają w jego
imieniu, a są wolni od pozwów — to zastępcy zastępczej w ładzy,

*) Drugie sądy najwyższej instancji inną formą wydawały wyroki np. trybu_
nał pisał: „Judicium Tribunalis Regni Lublinense, Petricoviense, Radomiense;u sąd
marszałkowski pisał się: «judicium marscharcale,» hetmański «judicium ducale,»
ale sąd asessorski pisał się: «Nos Augustus III significamus...«
SZKICE Z CZASÓW SASKICH.

cóż dopiero sam kanclerz? Nie m a zwykle appellacji, lubo prawo


na to pozw ala, od wyroku asesśorji do sądów relacyjnych,
w których król osobiście zasiada i do sejm owych, na k tó ry ch
Rzplita zasiada, a skądże m ają być do trybunałów? I cóżby
pew nego było w Polsce, gdyby np. szła tak a appelacja do są­
dów sejmowych? B yłby to gw ałt na wielką skalę uorganizowany,
otw arta droga rozbojowi. S tarosta jeden i drugi przyłączyłby
bezkarnie do swojej królewszczyzny obok niej leżące wioski i m iasta,
choćby i przegrał spraw ę w asessorji, appelow ałby do sądu sej­
mowego i by łb y de facto zwycięzcą, bo ja k np. w obecnej porze
nie dochodzą wcale sejm y, tak niem a i sądów sejmowych. B yłaby
to stanu szlacheckiego osobista krzyw da. F orum zwykłe dla
szlachcica jest gród, ziemstwo i trybunał, ale jeżeli spraw a jego
kwalifikuje się przejść do asessorji — bez appelacji, bez zwłoki, bez
żadnych zabiegów, prędzej otrzym a sprawiedliwość. W reszcie
któż, p y tał się Czacki, będzie miał odwagę jakąkolw iek sądzić
i w yrokow ać wedle praw a i sumienia, kiedy najwyższy w swojej
gałęzi urzędnik, to jest kanclerz, za w yrok swój jest prześladow a­
ny? W ięc m ocniejszych woli i dyskrecji z konieczności będą
poddane honory i fcrtuny słabszych? Przytoczyw szy wreszcie
śmierć Chrystusa na dowód, jak niesprawiedliwi sądziowie gwałcą
sam ą boską niewinność, Czacki ta k zakończył: «Trzy są widoki
do których usilność najszczególniej życia ludzkiego zmierzać p o ­
winna: zbawienie duszy, ojczyzna i sława — te wszystkie w te ­
raźniejszej znajdują się sprawie, tych niezgwałcona całość przynosi
zupełną szczęśliwość.»
Objaśnić musim słowa Czackiego, że appelacja od sądów
asessorskich, mogła iść tylko do sądów relacyjnych, albo sejm o­
w ych; appelacji tej praw o nie broniło, bardzo naturalnie: król,
Rzplita, byli władzą dla sam ego naw et kanclerza. R zadki to je ­
dnakże był w y p ad ek , żeby spraw a od asessorji przechodziła do
ty ch instancyj. K anclerze nie dopuszczali tej appelacji, żeby sobie
przez to nie ubliżać, i od nich to najwięcej zależało. Bywały
przykłady, że kanclerze nie sądząc, odsyłali spraw y z asessorji
do sądów relacyjnych, co im ubliżać nie mogło; robili to przez
uczucie delikatności, wtenczas np. kiedy sami nie wiedzieli jak
osądzić, gdy ja k a spraw a pierwszy raz przychodziła pod ich w y­
roki, czekali więc przykładu, albo dlatego, że późniejsze sądy
132 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA Tom VII,

dwóch zgodnych wyroków nie wydawały, albo wreszcie wtedy,


kiedy nie chcieli na siebie zbyt wielkiej ściągać odpowiedzialności
przed panami lub Rzplitą z przedmiotu niemało znaczącego.
Zdarzało się też, że król czasem sam przywołał jaką sprawę na
sądy, a wtedy sprawa mijała asessorję. W relacji sądziły się też
same zupełnie sprawy co w asessorji, więc łatwe przejście. Na
sądach relacyjnych zasiadał król i senatorowie, którzy dawali
głosy, a kanclerz ogłaszał wyrok podług większości, lubo był
i przepis po elekcji Henryka Walezego, że król różne zdania se­
natorów ma z sobą pogodzić, a gdyby się nakłonić nie dali na
jedno, wybrać mógł to z nich, co najbardziej z prawami i zwy­
czajami narodowemi się zgadzało.
Z tego wszystkiego wypada, że lubo od kanclerzów najgłó­
wniej zależało sprawę, która przyszła do ich wyroku puścić mi­
mo siebie do sądów relacyjnych, jednakże prawo sprzeciwiało
się appelacji — nie sama więc appelacja była tutaj, jak widzimy,
nieprawną, ale appelacya do niewłaściwego sądu. Małachowskiego
można było pozwać przed króla, albo przed sejm, lubo i to wy­
wołałoby wielkie zgorszenie w Rzplitej, ale nie przed trybunał.
Zatem podwójne było nadużycie ze strony Mniszcha: i) appelacja
od wyroku kanclerskiego do niewłaściwego sądu, — 2) pociąga­
nie do odpowiedzialności za wyrok, co rzecz niesłychana, nietylko
w Polsce, ale i w świecie całym. Appelacja wtenczas dopiero
byłaby poniekąd usprawiedliwioną, gdyby wyrok nie był ferowany
p l u r a l i t a t e , to jest stosownie do większości głosów, co było
prawem zasadniczem w sądach asessorskich. Lecz i w tym razie
nie wolno było pozywać kanclerza do sądów relacyjnych, albo
sejmowych, od których król także stanowił podług większości.
Ostatni zapozew byłby właściwszy, gdyż tu zachodziłaby kwestja
o ubliżenie prawu przez stany Rzplitej postanowionemu. Silili się
też nieprzyjaciele kanclerza dowodzić, że dekret asessorski w spra­
wie Karwickiego wydany, zapadł n i e p r a w n i e , bo nie podług
większości, chociaż i na to potrzeba uważać, że prawo stanowie­
nia podług większości w sądach kanclerskich i królewskich, tak
sejmowych, jak relacyjnych, zawsze u nas podlegało zaprzeczeniom,
a nawet miało poniekąd przeciw-prawo w powyższej ustawie Henryka
Walezego. Była to jedna z wielkich wad naszego prawodawstwa.
Zabrał i sam kanclerz koronny głos w swojej obronie. Po-
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 133

wtórzył wywody, dowody, objaśnienia innych, które za nim tak


jasno świadczyły. Powiedział, że Mniszech pozywa nie jego, lecz
króla, i dziwił się, że tak wiele pan marszałek władzy przyznaje
swojemu pełnomocnikowi, bo lubo koloryzuje to w manifeście
swoim warszawskim i mówi, że idzie mu o sądy tylko kanclerskie,
jednakże konstytucje wszystkie zwą sądy kanclerskie sądami za-
dwornemi j. k. mci; a tego faktu żaden dowcip nie przewróci.
Dalej kanclerz objaśnia, że wynaleziony koncept appelacyi od
sadów zadwornych asessorskich do relacyjnych, wbrew wyrokom
sejmowym, gdyby za cel miał dotknąć go osobiście i zatruć albo
skrócić mu życie, szkoda byłaby jego własna, ależ tu o powagę
Rzplitej idzie. Jest to zamach, żeby pieczętarze nosili tylko pie­
częć dla zwyczaju, a nie byli jak dotąd stróżami praw ojczystych.
(Temi słowy Małachowski jawnie wskazywał na pochyłość, po
której w razie zwycięztwa miał się stoczyć marszałek nadworny.
Za nią przeglądała reforma rządu). Domagał się kary na Kosse-
ckiego, nie dla zemsty, ale za płochość, bo winy jeszcze mu nie
przypisywał. Za co, pytał się, ojczyzna nie podoba się prywatnym
osobom, w tym okręgu praw, jak ją chcą mieć konstytucje ? Po­
tem szlachetnie wyciągał rękę do zgody z Mniszchem: «Jw. mość
panie marszałku nadworny kor. dałeś dowody przywiązania swe­
go do osoby króla a pana naszego, dałeś dowody, że kochasz
ojczyznę, dałem i ja wzajemnie. Nie lepiejże było te dni, godziny,
konserwować równo ze mną na wynalezienie sposobów do wydźwi-
gnięcia króla i ojczyzny z tyeh krytycznych konjektur, niżeli z potem
czoła obrać ten czas dla wynalezienia sposobów przeciwko mnie do
zadawania mi coraz mocniejszej mortyfikacji? W sprawie wm. pana
z jmć panem Karwickim osądziłem privilegium reponibile na dobra
Rokitno, alem to nie uczynił z przywiązania do jm.pana Karwickiego,
bo z przyjaźni wm. pana mogę sobie obiecywać siła korzyści, ale non
item z przyjaźni jp. Karwickiego; tak mi się zdawało decydować we­
dług sumienia. Pytam się na ostatku, w którymże to kraju, w którym
narodzie znajduje się? — aby justitiam sitiens mógł sędziemu (od któ­
rego w sprawie czeka decyzji), odbierać libertatem sentiendi.
Któż mógł pokonać te silne, zwycięzkie słowa i dowody
kanclerza? Zła wiara.
Widzieli słabość swoją obrońcy Mniszcha. Spekulowali więc
na kruczki prawne. Jednym z tych kruczków było, że kanderz
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Toro VII.
134

w swoim wyroku nie stosował się do większości assesorów. W idzie­


liśmy, jak można było obejść się bez tej większości, bo prawo w tym
względzie było niejasne, mówiło pro i contra. Ale m arszałkow scy
rozrzucili po Lublinie drukow ane reflexje nad władzą sądow niczą
kanclerza, gdzie głównie bili na M ałachowskiego za to nieposłuchanie
większości. Kanclerz bronił się podobnym sposobem , stronnicy jego
rozrzucili reflexje nad władzą kanclerskiej sądowej jurysdykcji. Dla
ciągu rzeczy poznać musimy i te, bardzo ciekawe dokum enta.
Stronnicy Mniszcha dowodzili, że kanclerz sam decydow ać
nie m a prawa, lecz że każdy z asessorów powinien mieć głos
stanow czy i że większość głosów orzeka; — dalej, że sądy asse-
sorskie nie są sądam i ostatniej instancji i że od nich idzie ap p e-
lacja, T eorja rozwijała się; dwie te kwestje, gdyby za M ałachow­
skim padły, M niszchowscy dowodziliby, że to są defekta sądów
assesorskich, ale defektów w prawie nie m a i być nie może
przed czasem. Dowiedli jednak swego, bo czegóż prawnik nie
dokaże? Tylko, że dow ody ich, które pokładali względem swojej
teorji, sprawiedliwie zbijały konstytucje i praw a zwyczajowe;
u ludzi, których łudzą pozory, u ludzi złej woli, dla ludzi dya-
lektyki, cóż znaczy duch praw a!
Odpowiadali na to stronnicy kanclerscy: gdyby defekta te
w istocie exystow ały w urządzeniu assesorji, w ładza kanclerska
sądowa byłaby w tedy mniejsza od starościńskiej, grodzkiej, naw et
od wójtowskiej, bo starosta, sędzia grodzki i wójt, wprawdzie nie
są ostateczną instancją i od nich idzie appelacj a, ale za to nie
stosują się do większości głosów i sami w yrok wydają.
N a dow ód swoich założeń, m arszałkow scy kładli jed en a rty ­
kuł paktów konwentów króla Michała K orybuta, że na sądach
sejmowych i zadwornych, spraw y sądzić się będą z regestru,
porządkiem , jakim są wpisane, a w yrok zastosuje się do większości
głosów. Dalej przytaczali artykuł z paktów W ładysław a IV i Jana
Kazimierza wyjęty, i w p ak ta M ichała wpisany, artykuł, który
potem pow tarzał się we wszystkich paktach królów następnych,
że w sądach zadw ornych relacyjnych, według opisania paktów
H enrykow skich, król stosować się będzie do zdania senatorów
i urzędników. W ięc wniosek: kiedy król sam w yroku w ydaw ać
nie może, już i kanclerz zastępujący jego osobę, nie może sam
wyrokow ać, a zdanie swoje m a stosować do zdania większości
SZKICE Z CZASÓW SASKICH .
135

assesorów, ja k król, — inaczej, twierdzili, nie potrzeba byłoby


nawet przydaw ać kanclerzowi assesorów.
Odpowiadali na ten zarzut kanclerscy, że podobny argum ent
dowodzi tego, czego chce dowieść, a nie dowodzi tego, czego
nie chce, to jest, że w yprow adza wnioski, jakie mu się podoba,
bez względu na sprawiedliwość i logikę. Płynie albowiem z takiego ro­
zumowania naprzód to przekonanie, że appelacja od sądów kró­
lewskich, jakiekolwiek są, iść już nie m a, gdzie nie powinna, bo
inaczej stałoby się zasadą w Rzplitej wielkie głupstwo: kto m a
m oc decyzję sędziego odmieniać, ten m oże i za wyrok niespra­
wiedliwy karać, — więc król m ógłby ulegać też karze, jak tutaj,
np. w trybunale. K ról podzielił władzę swoją na wiele osobnych
jurysdykcij, które naturalnie przez to samo sądzą w najwyższej
instancji, a jeżeli się trafi, że spraw ę jak ą odeszle np. sąd m ar­
szałkowski do assesorskiego, nie m a się to rozum ieć, żeby od
marszałków do kanclerzów szła appelacja, ale że sąd jed en uznał
niewłaściwość swoją i do właściwszego rzecz sporną odesłał. To
rzecz jasna. A rgum ent zaś stronników pana Mniszcha nie widzi
tego, czego widzieć nie chce, to jest, że według owych paktów
konwentów , większością głosów nigdy się owe sądy assesorskie
nie rządziły. A naprzód obadw a te artykuły, z różnych paktów
wzięte nie jedną myśl w sobie zawierają, więc dowodzić też jednej
rzeczy nie m o g ą, Pierwszy wprawdzie punkt obowiązuje króla do
słuchania większości, drugi zaś nie, bo żąda, żeby król p y tał się
tylko o zdanie senatorów , ale nie przepisuje, żeby szedł za wię­
kszością: w yrok woli pańskiej praw o zostaw ia. G d yby obadw a te
punkta brać za jedno, w tedy podług nich, d a łb y się podwójny
wyprowadzić wniosek, to jest, że król powinien i niepowinien iść
za większością. W ięc chcąc coś logicznie dowodzić, jeden albo
drugi punkt w ybrać koniecznie potrzeba, a drugi porzucić. Dalej
m ożna dowieść, że przepis, według którego król m a się stosować
do zdania większości, jedynie w sądach sejm owych i relacyjnych
m a miejsce, bo w paktach Michała gdzie m ow a jest o porządku
sądzenia, stoi, że referendarze m ają przyw oływ ać spraw y w ten­
czas, kiedy je w sądach assesorskich przywołuje sam kanclerz
albo podkanclerzy. W ięc przepis pierwszy paktów z roku 1669,
nie odnosi się w cale do sądów assesorskich, bo o nich tam m o­
wy nie ma, a drugi prawi o paktach H enrykow skich, które wręcz
sprzeciwiają się większości; — zatem dowieść można, że większości
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.
136

być nie może i nie powinno w żadnych sądach zadwornych. —


K onstytucje jednakże piszą, że konkluzja m a być przy królu,
k tó ry senatorów wysłucha; — jakaż konluzja przy królu, jeżeli
zdanie większości m a być stanowcze? W szakże w takim razie co
większość postanowi, król m usiałby przyjąć, chociażby nie zgodził
się na to; gdzież konkluzja jego w tedy będzie? Tern bardziej zatem
większość nie m a znaczenia dla kanclerza, chociażby i pierwszy
punkt paktów Michała do sądów zadw ornych dał się nagiąć, kiedy
król sądy assesorskie zdał zupełnie na pieczętarzów, ja k widać
z poprzedniego rozumowania, szerszą im nadał w ładzę, bo nie
kazał kanclerzom słuchać większości, a tylko polecił żądać od
niej objaśnień. T ak Stefan B atory, kiedy spraw y ziemskie skła­
dał na trybunały, tak Jan III, kiedy spraw y m agdeburgskie, które
do króla należały, oddaw ał assesorji, przepisywali obadwaj nowe
ordynacje dla trybunałów i assesorij. P acta convecta względem
tych sądów p óty obowiązywały tych królów póki oni sami są­
dzili i spraw y ziemskie i m agdeburgję, bo pakta tylko królów
obowiązywać mogą. — K ról Jan zachowawszy sobie pewien rodzaj
spraw zadw ornych, które dzisiaj sądzą się w relacji, ustąpił
naw et z prezydencji na sądach innych wszelkich spraw za­
dw ornych, a tern sam em zdał na kanclerzów wszystko i k an ­
clerze naturalnie przyjęli nowy obowiązek na zasadach służą­
cych swojemu urzędowi, to jest, żeby sami decydow ali w y­
słuchawszy zdania. K ról Jan III w konstytucjach swoich zwie
wyraźnie obudwóch pieczętarzów p r a e s i d e s j u d i c i o r u m
c u r i a e R e g n i . O rdynacja tego króla sądów zadw ornych
nosi datę dnia 1. m arca 1680 roku. Zmienić ją może sam a li
jedynie Rzplita, w trzech stanach na sejmie reprezentow ana. T am
gdzie większość głosów obowiązuje, praw o jest jasne jak słońce.
W trybunałach n. p. sądzi ostatecznie większość, dla tego tam
oznaczony i kom plet deputatów potrzebnych do w ydania w yroku
i przepisana rota przysięgi, i przew idziany w ypadek, kiedy równość
głosów wypadnie. A w sądach assesorskich niema oznaczonego
kom pletu, jaki m a w yrokow ać; dalej nie m a ro ty przysięgi dla
sędziów, i nie powiedziano nic, czy assesorowie m ają być w ybie­
rani po sejm ikach, czy m ają b y mianowani, czy dożyw otnio, czy
na czas jaki i t. d. T rybunał cały obowiązany jest do zachowania
ordynacji swoich sądów, dla assesorji zaś niem a tego przepisu
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 137

mowa tam li tylko o pieczętarzach, że prawo zachować mają;


w trybunałach rzecz jest inna, tam wymienieni są i deputaci.
Dalej wyciągając wszelkie możebne wnioski z ordynacji Jana
III, stronnicy Małachowskiego przytaczają artykuł, że w sądach
zadwornych mają sprawy przywoływać kanclerze i sądzić. Jest
tam wzmianka o referendarzu, ale niema nic o assesorach, którzy
musieliby przecie być wzmiankowani w ordynacji, gdyby miel1
być równymi sędziami kanclerzom, tak dalece, żeby aż ci ostatni
iść powinni byli za ich większością. Inny punkt, oznaczający co
ma robić pisarz, gdy po ogłoszeniu wyroku znajdzie się nowy
jaki dowód, sprawę w innem wyjaśniający świetle, nie ma nic
także o assesorach. Kanclerz ma wyrok poprawić według znale­
zionego dowodu, jest na to przepis, a jakżeby kanclerz miał prawo
poprawić wyrok, którego sam nie wydał? to się znaczy, kanclerz
miałby powinność słuchać większości, a potem poprawiać ją
i nie słuchać, to jest wyrokować, jak jemu samemu zdawać się
będzie.
Więc po cóż zasiadają assesorowie w sądach zadwornych,
kiedy, pokazuje się, nie są wcale potrzebni ? zapytywać mogli
obrońcy Mniszcha?
Przewidując to zapytanie, assesorowie zasiadają, — odpowia­
dali stronnicy Małachowskiego, — dla powagi osoby sądzącej
w imieniu i w zastępstwie króla. Informują, objaśniają, tłómaczą
rozbierają powody, jednem słowem pomagają dla dokładnego rozja­
śnienia sprawy. Tak jenerałowie nieraz z hetmanem zasiadali
do sądów, a szedł wyrok od hetmana, tak z trybunałami obra­
dowały ziemstwa. Tam ziemstwa, tu jenerałowie, mieli głos
doradczy.
T ak więc pacta conventa iść tutaj za zasadę nie mogą
wywiodło się to historycznie. A do tego byłoby nieprzyzwoite
i niewłaściwe, żeby król poprzysięgał na to, co kanclerz ma wy­
pełniać. Michał przysięgał li tylko na to, co ma sam spełniać,
toż i Jan III, ale kiedy Jan III rozszerzył władzę assesorji, pakta jego
moga tylko prawić o większości w sądach relacyjnych. Inaczej król
przysięgałby za kanclerza. Nadto, pakta pomiędzy wybranym
królem a Rzplita, jako dwiema wtenczas stronami, stanowione, gdzie
kanclerz był ze strony Rzplitej, zobowiązującym króla do przy­
jęcia tegoż prawa, mogąż w czem ubliżać prawu kanclerskiemu
Szkice z czasów saskich. l8
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEW ICZA. Tom VII.
138

które ukoronowana głowa razem z Rzplitą dla niego uradziła i na­


pisała? Owszem zacytowaćby raczej należało punkt z paktów
króla Augusta III, który dygnitarstwa i urzędy przy dawnych
prawach, juryzdykcjach, zwyczajach zachowuje a przywilejów ich
zmniejszać i skasować obiecuje nie pozwalać.
Jeżeli już idzie nie o same przepisy prawa, ale o prawo
zwyczajowe i o świadectwa autorów, jest na zawołanie Lubieński,
biskup płocki, człowiek dobrze znający Rzplitą i rząd jej, który
pisze do Tomasza Zamojskiego (in arnica paraenesi), że kanclerze
nie mają powinności stosować zdania swojego do zdania asseso-
rów. Są inni autorowie, którzy to samo potwierdzą; są jeszcze
przy życiu godni wiary ludzie, którzy zaświadczą, że kanclerze
nie oglądali się nigdy za większością. Kiedy więc pakta Augusta
III zachowują wszystkie urzędy i dygnitarstwa przy dawnych
przywilejach, jedniż kanclerze mają być z pod opieki praw wolni
i wyjęci?
Stronnicy Małachowskiego mówili, że broniąc kanclerzów,
nie powstają bynajmniej na władzę marszałków, albo hetmanów.
Owszem, gdyby kto powstał przeciw tym godnościom, broniliby
także hetmanów, jak i marszałków, jeżeli nie z innego względu,
to dlatego przynajmniej, że wszelka nowość w Rzplitej jest szko­
dliwa, że wszelka nowość taka dążyłaby do reformy rządu, a re­
formę może tylko jedynie sejm przedsięwziąść. Ale zwracali na
to uwagę, że gdyby kto chciał np. dogryźć marszałkom i pow­
stać na ich władzę, mógłby to łatwo teraz uczynić, postępując
tak, jak marszałek czyni z kanclerzem. Trzeba tylko być do­
wcipnym i z pisanych praw nowe niebywałe dotąd pięknym do­
wcipem wyprowadzić wnioski. Oto np. jest konstytucja z r. 1678,
opisująca sądy marszałkowskie; wszakże zostawiła egzekucją wy­
roku nie marszałkom, ale ich urzędom, to jest sędziemu i pisa­
rzowi, i stosowną rotę przysięgi dla tych urzędników postanowiła.
Toż samo powtórzyła konstytucja 1699 roku, rozszerzając to pra­
wo na Koronę i Litwę. A jednak marszałkowie moc sądzenia
sobie przyznawają i osobiście zasiadają i jeszcze od urzędu swo­
jego do siebie przywołują sprawy. Gdyby z paktów Augusta
IUgo szło, jak chcą mieć przeciwnicy kanclerza, że w sądach
zadwornych i sejmowych, król ma iść za większością głosów, toć
ten przepis ściągałby bsię nietylko do sądów assesorskich, ale do
SZKICE Z CZASÓW SASKICH 139

marszałkowskich i hetmańskich. Ale jak nie ściągają się pakta


do assesorji: tak a r b i t r a r i a i n t e r p r e t a t i o byłaby ściągać je
do sądów marszałkowskich i hetmańskich.
Dalej w roku 1717 Rzplita opisywała znowu kanclerzów.
Czyżby zapomniała o tej większości i nie naganiała im tego, że
nie idą za nią według paktów Augusta Ii-go, gdyby większość
rzeczywiście obowiązywała ?
Więc, mówili stronnicy Mniszchowscy, kanclerz może sądzić
wredług swojej woli i stanowczo, ale król nie, — więc król ma mniej
powagi od kanclerza? Na to odpowiedź: wszakże trybunał jest
namiestniczą władzą króla, a ma więcej w sądach od niego wol­
n o śc i;— czyjaż wina, że król tak mało sobie władzy zostawił?
Bo o urazę powagi trybunału, trybunał sam ma prawo sądzić
i karać, a o urazę powagi majestatu, król nie sądzi sam, ale sąd
sejmowy, — król nawet znajdować się nie może w sądowej izbie,
podczas kiedy wydaje się wyrok. Większość zresztą i w trybu­
nałach szkodliwa: familje tworzą trybunały, więc starają się tylko
zebrać większość i deputatów swojej chorągwi, a ta większość głosuje
jak chce, jak jej panowie polecą i wskażą.
Przykład wzięty z historji poparł jeszcze to rozumowanie.
Za Jana Kazimierza sąd marszałkowski skazał na śmierć Radzie­
jowskiego; Żytkiewicz instygator już poprzysiągł. Działo się to
w czasie sejmu, lubo izba poselska i marszałek jej Zamojski przy
połączeniu się z senatem silnie na wyrok powstawali, przecież sąd
marszałkowski nie cofnął się. Następuje z tego powodu wojna
szwedzka i niszczy całą Rzplitę. Ale wraca potem Radziejowski,
sejm ogłasza go niewinnym i wyrok marszałkowski niszczy, a da­
wnego podkanclerzego król dobrodziejstwami obsypuje. Kiedy
zatem wyrok sądu marszałkowskiego pokazał się szkodliwym dla
Rzplitej, kiedy sam sąd opierał się izbie poselskiej, w której zo­
stawała treść i moc narodu, czemuż zapobiegając przyszłości,
czemuż sejm nie przydał wtedy marszałkom assesorów z głosami
stanowczemi i nie nakazał tym ministrom stosować się do zdania
większości, a skasował tylko jeden wyrok? Odpowiedź: bo sejm
wiedział, że niesumienny marszałek byłby to jeden tyran, a nie­
sumienni z głosem stanowczym assesorowie, byłaby to cała klika
tyranów.
140 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

O stateczny wniosek stronników kanclerskiej władzy był taki:


jeżeli kanclerze sądzili dotąd nie zważając na większość, jeżeli
większość była zawarowana prawem , więc byli sędziami d opu­
szczającymi się bezprawia, więc wyroki ich dotąd wydawane są
bezprawne, i naturalnie ztąd żadne; więc cała Polska skarżyć się
m oże na te wyroki i cała przeciw nim powstawać. B ędą nowe
spraw y ze spraw daw nych i nastąpi zamieszanie ja k w czasach
biblijnych, na wieży B abel.
W szystkie te atoli dow ody, w ywody i rozumowania nie zdały
się na nic i mało robiły skutku. K to nie chce widzieć, nie widzi.
Małachowski przegrał spraw ę w stępną in accessorio, to jest przy­
znał marszałkowi nadw ornem u trybunał, że do niego może iść
appelacja od kanclerza. Zam ach był dokonany. W idoczna szczer­
ba pokazała się w starej konstytucji Rzplitej.
K iedy przegrał kanclerz, więc w sw oją kolej Mniszech w y­
grał choć na tym czasem wioski K arwickiego, bo miała iść o to
spraw a na nowo, gdy w yrok daw ny był zask arżo n y ; Kossecki
zaś był uniewinniony zupełnie i w yrok assesorji przez to sam o
względem niego się unieważniał.
T rybunał jed n ak , aczkolwiek przekupiony, nie odważył się
w swoim w yroku pokrzyw dzić chociaż jednem słówkiem kancle­
rza. Siła opinji publicznej za nim głośno wołała. Paszkwile za­
raz rozleciały się po sądach, w których niemiłosiernie targano
przyjaciół m arszałka nadw ornego, a p o d niebo tych deputatów
wynoszono, którzy się nie dali uwieść w sidła korzyści. W ątła to
była osłoda dla kanclerza, którego serdecznie zabolał w yrok
trybunalski, nie m ógł jed n ak w yrzekać na skutki wyroku. Od
Mniszcha, do którego dawniej już w stręt powzięto, niekoniecznie
za tę sprawę, teraz się ostatecznie wielu uczciwych a neutralnych
dotąd odstrychnęło. Małachowski tym czasem ja k mógł udaw ał
zucha i nadrabiał miną.
M ógłby kto zarzucić, że kanclerz b y ł tem u w inien; kiedy
znał praw o swoje, po cóż stawał przed trybunałem ? Staw ając
zaś, sam uznawał władzę jego nad sobą. Odpowiemy na t o : —
kanclerzowi chodziło przedew szystkiem o to, żeby zaocznie try ­
bunał, prawnie czy nieprawnie, nie wyrzekł co przeciw niemu,
żeby nie napisał na niego kondem naty, bo nim by się wywiodło
na jaśnie i przekonało deputatów , że są złej woli, tym czasem
SZKICE Z CZASÓW SASKICH 141

korzystając z kondem naty, byłb y mógł m arszałek odsądzić go


od urzędu. O braza byłaby za obrazę. Zam ach na Rzplitą byłby
widoczniejszy, bo dotąd mówiono tylko w obronie Mniszcha
o tem , że appelacyja idzie od kanclerza do trybunału, a teraz
w czynie pokazałoby się, że to jest praw da, a na ruinach władzy
kanclerza podnosiłaby się nowa jakaś nieokreślona w ładza. Szło
właśnie głównie o to, żeby tego nadużycia nie dopuścić. Lepiej
b y ło narazić się na przegraną jak na kondem natę. Przegrana
jed n a nie znaczyła jeszcze, że rzecz zupełnie stracona.
A le coraz ważniejsze rozwijały się skutki w yroku trybunal­
skiego dla spraw y o R okitno. Karwicki, przew idując naturalnie
że tak się skończy, odstąpił od sądu. T rybunał przyznawszy
już sobie praw o przeglądania w yroków kanclerskich, kwestji nie
m a, że na drugie p ytanie odpow iedziałby tw ieidząco, to jest, że
uchyliłby w yrok assesorski jako niepraw ny i wioski stanowczo
przyznałby Mniszchowi. W olał zatem Karwicki usunąć się i na­
razić się naw et na kondem natę, która jem u nie ta k wiele szko­
dziła ja k kanclerzowi, a wolał przynajmniej ratow ać spraw ę, która
b y łab y ostatecznie przegraną, gdyby stanął, a w yrok w ypadł
przeciwko niemu. W istocie nie stanął K arw icki na p o zew ; tr y ­
b u nał cisnął na niego kondem natę.
Drugim skutkiem w yroku trybunalskiego było, że m arsza­
łek Mniszech, pokonaw szy w stępnym bojem przeciwników, uw ol­
nił się tem sam em od kondem naty i wrócił praw nie do urzędu.
T rzecim najważniejszym skutkiem w y ro k u była gra, która
tutaj już poszła o Rzplitę; spraw a o R okitno przybrała niezmierne
rozm iary, nie spierał się sam Mniszech z Karwickim , ale m arsza­
łek z kanclerzem . Zapalił się spór dwóch władz, dwóch oddziel­
nych ju ry sd y k cy j. Spor to musiał byc namiętniejszy od innych,
bo nam iętności polityczne, cała m yśl spółczesna Rzplitej do tej
walki zam ieszane były. Jeżeli stronnictwa dotąd więcej dla p ry ­
w aty szerm ow ały, teraz już im szło o życie, o przyszłość, na
k tó rą pracow ały, o wszystko.
Tryum fując też, nadjechał prosto z Lublina do W arszaw y
po w yroku m arszałek nadw orny z nieodstępnym biskupem kra­
kow skim S ołtykiem (23 lipca). Przyjechali dworno i z hałasem .
N azajutrz zaraz mieli posłuchanie obadwaj u króla, a Mniszech
objął władzę, której przez trz ^ miesi &e przeszło był pozbawiony.
142 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

K ról był bardzo niekontent z tego, co się stało, bo prze­


widywał, że sprawa lubelska jeszcze więcej od niego odstręczy
ministrów i senatorów Rzplitej. Ubolewał nad tem , że kanclerz
nie uciekł się do jego protekcji i że li tylko m ocą urzędu swo-
jego zjednać sobie usiłował trybunał. Jednakże M ałachowski rze­
czywiście dobrze przed sprawą tłóm aczył panu skutki przew idy­
wane w ypadku i napróżno. K ról mógł doskonale tem u co się
stało zapobiedz, ale zapobiegać trzeba było w kwietniu nie zaś
w lipcu. Po w yroku trybunalskim , król jeszcze narzekał na M a­
łachow skiego; zdawało się np. królowi, że kanclerz chybił w tem ,
że decydow ał w sądach swoich pow agą i zdaniem własnem —
assesorów prawem naznaczonych m ając pro forma, po cóż k an ­
clerz liczbę ich reskryptam i przym nażał ? Czyż tylko dla pozoru ?
A to jednak jasne było i król sam przeciw sobie m ówił: gdyby
albowiem kanclerz miał się stosować do większości, toćby p e­
wnie był swobodniejszym przy małej liczbie assesorów i re sk ry ­
ptam i b y ich pewno nie przymnażał.
Nadchodził największy dzień w ro k u : — dzień imienin k ró ­
lewskich i orderu Orła Białego (3 sierpnia). K w aśny hum or pana
powiększyła ta okoliczność, że panów wcale nie było w W arsza­
wie. Niegdyś tłumami się zjeżdżali na obiad i zabawy w saskim
ogrodzie, niegdyś sami wydawali uczty i bale, chcąc pana uczcić.
A teraz pusto wcale było na kom natach pałacow ych, naw et o r­
derowi nie zjechali się, naw et kandydatów do orderu nie było.
N a wezwanie prym asa przyjechało wprawdzie kilku senatorów
duchownych i świeckich, ale z ministrów stawił się jed en tylko
książę hetm an wielki litewski Radziwiłł. N aw et kanclerz koronny
chociaż obiecał, nie stawił się na słowie, pew no nie ze swojej
winy, bo szczerze obiecywał. Książę prym as naturalnie także
przyjechał. W wilję imienin odbył wjazd świetny, a nazajutrz
miał posłuchanie u króla. B yły jak zwykle pokoje u pana, obiad,
strzelanie do tarczy, opera włoska, illuminacje. Prym as i książę
biskup krakowski innych dni sadzili się też na illuminacje i uczty.
K ról rozdawał zawakowane biskupstwa i ordery. K rasiński p re ­
zydent trybunału został tym razem biskupem kam ienieckim , bo
order jeszcze roku zeszłego otrzym ał. Ale jakoś życia nie było.
Czekano jeszcze na panów, — ale nadjechał tylko, spóźniwszy
się cokolwiek, kanclerz Małachowski,
SZKICE Z CZASÓW SASK ICH.
143

Prym as na nowo zaczynał rokowania z księciem C zartory­


skim o zgodę. K ról kazał mu pisać i znał całą treść jego listu.
Uniewinniał się Łubieński z tego, że nie doniósł księciu o swo-
jem wyniesieniu się na prym asostwo. Poczem odrazu przystę­
pując do rzeczy, wyrzucał księciu zbytnią żywość i ten «styl we-
zyrowski», k tórym to miał niby Briilil pisać. G orszy to w yraże­
nie wszystkich m yślących o przyszłości R zplitej, martwi króla,
gd y w chrześciańskiem państwie rządy katolickie równają się p o ­
gańskim. T e opaczne dobrych czynów tłum aczenia tępią chęci
króla i pełniących jego wolę do nieustannego radzenia o Rzplitej.
Prym as widzi, że zanosi się na burzę, on sam tylkoć jed en został
przy sterze. «Ł ódka Rzplitej ładowna nieoszacowaną wolnością
jest igrzyskiem bałwanów, które to z zagranicy, to z dom u nad-
pływają». Jedni bowiem jakby zapomnieli poprzysiężonej królowi
i ojczyźnie powinności, m ając przytom ną radą służyć, domowemi
zaprzątają się tylko zabawami, drudzy pod publiczne podsuw ając
pryw atne sprawy, dworowi przypisują wszelkie złe wynikające
ztąd skutki. Ledw o zaś kto jest, żeby m arszczył na to oko, że
«wspomniony nasz skarb, na głębokiem jest morzu, samemi uno­
szony fluktami i lada m om ent bez przyłożenia p ra cy ostatnią
grozić będzie zgubą». Dwór, — mówił dalej prym as, —■ zawsze
ten sam, jak i był daw niej: król zawsze łaskaw y, dobry i sp ra­
wiedliwy. Praw dę kocha a urzędom ubliżać nie chce. Ale k iedy
ci, któ ry ch ustami królewskie mi praw o m ieć chciało, milczą na
wszystko co się źle dzieje i właśnie nie bacząc od kogo m ają
sobie powierzoną władzę, bez dołożenia się panu, absolutnie rze­
czy czynią i słuchać nie lubią, gdy im kto spraw dependencję
od króla i Rzplitej wspomina. Kogóż tu winować, gdy sobie za­
bawkę, nic dobrego ojczyźnie przynoszącą, zrobią? T o jawne
przymówki do Małachowskiego, o którym p ry m as rozszerzył się,
nie wymieniając osoby. W reszcie pisze otw arcie: co tylko zdroż-
nego jest w Rzplitej, to panom stróżom praw i bezpieczeństwa
ojczystego przypisać należy. Zgadzał się prym as na to, że sejm
byłby środkiem najprzyzwoitszym do odwrócenia od Rzplitej
takiego np. najścia, jak było niedawno Prusaków, ale zawsze
sejm powinnaby poprzedzić rada z senatem i ministrami, a od
tej wielu jest dla p ryw aty dalekich. Tym czasem widoczna O pa­
trzność Boska pobożnem u panu bez rady, granicom bez straży
DZIEŁA JUL JAN A BARTOSZEWICZA Tom VII.
144
była na pom ocy, gdy napastna m oc sam a zniknęła. T rudno wy­
razić, jak sejmów niedochodzenie boli króla. Co się tyczy w y ­
mówek, dla których książę kanclerz przybyć nie mógł na dwór, od­
pow iadał A ugust III-ci, że na usługę kraju nieżałowane zdrowie.
Bóg przym naża, a dostatki starczyłyby, ile że książę jest hojny.
Prym as wyjawiał nadzieję, że książę przyjedzie na radę, a jeżeli
nie, upraszał przynajmniej o listowne dojrzałe zdanie (2 sierpnia)
Czartoryski już wtenczas powrócił do W ołczyna, — krótko
i sucho, owszem bardzo krótko i bardzo sucho odparł prym asow i (15
sierpnia). Myśl tej odpowiedzi była następna: m ożnaby szeroko
i zwycięzko odpisać na jaw ne skłonności w. ks. mci, na uczucia,
na cenzury i nagany osoby mojej i kolegów moich kanclerzów
i prerogatyw urzędu, ale widzę, że to rzecz darem n a i bezsku­
teczna. Powiększałbym przez to niechęci w. ks. imci, którego
czczę jako prim um inter pares. Co się tyczy kwestji, żebym
radził dalej, nie m am nic dodać więcej do tego, co pisałem p o ­
przednio.
Skutki tego gniewu dały się uczuć niedługo. N adchodził
nowy trybunał, sejm iki wszystkie po województwach pękały,
dlatego, że cudzoziemskie wojska baw iły w Rzplitej. W całej
K oronie tylko siedmiu świeckich obrano deputatów , duchowni
wprawdzie znaleźli się w kom plecie, ale to były sam e figury
dworskie. Jednakże familja C zartoryskich zachow yw ała się dosyć
biernie, sądząc, że trybunał i ta k dla niekom pletu utrzym ać się
może. Żeby przecież mieć większą pewność wygranej, familja
przepędziła w Piotrkowie partję dworską i tylko trzech d eputa­
tów dopuściła do przysięgi. T o nic, — wypędzeni wrócili, do­
robiono nowych deputatów.
Potem już wybierali sobie m arszałka; padł w ybór na pana
A ntoniego Zboińskiego kasztelana płockiego. Nowo dobrani d e­
putaci przysięgli przed ziemstwem, więc brak był zwyczajowych
iormalności, naprzód dlatego, że przysięga była po czasie i nie
w miejscu, ale na szczęście sędziów nie było w ustawie trybunal­
skiej oznaczonego miejsca, w którem m iała się składać przysięga.
B ył to trybunał bardzo ubogi i gdyby nie prezydent ksiądz Mi­
chał Lipski pisarz w. k., a zupełnie dworowi oddany, C zartory­
scy dopięliby celu bez trudów, bo sam trybunał jeżeli nie dla
małej ilości sędziów, to dla nędzy b y się rozszedł, ale ksiądz pre-
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 145

zydent podtrzymywał go swojem bogactwem i hojnością. W e


właściwym też czasie z Piotrkowa sędziowie przenieśli się do
Lublina.
A tymczasem książę kanclerz litewski znosił się^ coraz czę­
ściej z hetmanem Radziwiłłem. Hetman oświadczał kanclerzowi,
że chce z nim zawsze działać za jedno, że stan rzeczy obecny
ma cała jego miłość, że chce potomkom taką przekazać Rzplitę,
jaką sam widział i odebrał po przodkach. Za to szczerze p izyj-
mował stronę króla i ubolewał, że ministrowie unikają dworu;
książę kanclerz przyznawał wszystkie zalety królowi, ale narzekał
naBruhla. Żeby lepiej ułudzie Radziwiłła, ciągle p i zed oczy mu
nasuwał obrazy upadającej Rzplitej i jej rządu, oto na pieczę­
ci gas; jak to się uda, będzie tak i z buławą i z laską i t. d.
Zaczęli wprawdzie od buławy i nie udało się, za to z pieczęcią
poszło jak z płatka. Oto pierwszy raz świeżo sędziów dorobiono
na trybunale piotrkowskim, sędziów takich, o jakich nie b yło
wzmianki na sejmikach. W ięc ta nowa robota grozi zupełnie sej­
mikowaniu, i szlachta zczasem może utracić prawo obierania
deputatów. Oto w obecnej chwili wikłają się i rozwiązują węzły
spójni narodowej i zabiegać temu każdy prawy obywatel pow i­
nien, tembardziej ministrowie. 1 rzeba razem zebrać się mini­
strom, a królowi rzecz i niebezpieczeństwa Rzplitej przełożyć.
Z dworem trzymać obiecywał kanclerz lit., aby tylko na tym
dworze odzywali się ministrowie narodowi, nie zaś Biiihle.
Książe hetman składał winę wszystkiego co się dzieje
w Rzplitej, na niezgodę i niesforność ministrów, którzy nacią­
gają prawa jak chcą, a nie jak powinni. Tu na myśli miał
Mniszcha. Ale co się tyczy ufundowania trybunału w Piotrkowie,
odmiennego od kanclerza był zdania. Lepsza, powiadał, ta chwi­
lowa nielegalność w dorobieniu deputatów, jak gwałt sprawiedli­
wości zadany przez zerwanie trybunału. Bywały przykłady nie­
dawne, że zrywano trybunał i sądów me było rok cały; takich
rzeczy trzeba gwałtem unikać, lepiej przeprosić nawet obrażone
województwa, a niech będzie sprawiedliwość. G dyby zrywano
trybunały, sprawiedliwość musiałaby z konieczności powrocie do
ręki królów. Co do Briihla, mówił hetman, jeżelić me ma mini­
strów narodowych, cóż dziwnego, że król zasięga od bliższych
siebie rady? Jeżeli książę kanclerz jako spracowany nie może byc
Szkice z czasów saskich.
146 DZIEŁA JUL JANA BARTOSZEW ICZA. Tom VII.

na każde zawołanie, za to młodzi ministrowie znaj‘dow aćby się na


swoich m iejscach powinni. Dawniej narzekano, że król siedzi
w Saksonji, — dzisiaj król ciągle m ieszka w Rzplitej, a przecież
ministrów przy sobie utrzym ać żadną m iarą nie może.
Ale tak sprawny i zręczny minister, ja k książę kanclerz
litewski umiał się i tutaj w ytłóm aczyć. K iedy zerw any trybunał, rok
nie m a szlachta sprawiedliwości—to praw da, ale rok to niewiele,
tym czasem zrywać sejmiki, gdzie obierają deputatów , których
się nie chce, tym czasem umniejszać, albo dorabiać sędziów, to
rzecz niebezpieczna. (Sami Czartoryst y nie byli tu bez wielkiej
winy, ale się o tem dla potrzeby milczało.)
R ok cały przeszło trw ała ta korrespondencja dwóch książąt,
oswoili się, naobiecywali tyle sobie nawzajem , że umawiali się
już z zupełną pewnością o przyszłe trybunały na Litwie. K iedy R a ­
dziwiłł i Czartoryski razem , kto się poważy wsunąć trzeci pom ię­
dzy nich? Jeżelić K orona w ręku moich nieprzyjaciół, m yślał
książę kanclerz, L itw a caluteńka będzie moja.
Radziwiłł chciał widzieć marszałkiem przyszłego trybunału
lit. młodego, bo tylko 20-letniego starostę oszmiańskiego Jędrzeja
Ogińskiego. K anclerz zgadzał się, że to kaw aler cale pięknych
przym iotów, ale chciałby dojrzalszej po nim experjencji. Zresztą
zw racał na to uwagę hetm ana, że ojciec starosty, kasztelan trocki,
uie chciał zeszłego roku m arszałkować dla ubóstwa; taż sam a
zdaje się przyczyna będzie i dla syna przeszkodą. H etm an dzię­
kując kanclerzow i za approbate jego k an d y d ata, upewniał za to
że starosta we wszystkiem służyć księciu i słuchać go będzie. Mło­
dy, to praw da, ale nie m łodszy od m arszałka dzisiejszego, a k a ­
pitały jakie m a wystarczą do funkcji.
D la zachowania i nadal przyjaźni, panow ie ci, kanclerz
i hetm an, wyświadczali sobie serdeczniejsze jeszcze nawzajem
grzecznostki. Branicki hetm an kor., odwiedził w W ołczynie księcia
Czartoryskiego i wstawiał się do niego za panią jenerałow ą arty-
lerji lit. Sołłohubową, która tylko co owdowiała. Szło o starostw o
jezierzyskie, które na nią po śmierci m ęża spadało, ale względem
przyznania jej tego praw a zachodziły jed n ak trudności; kobiety
pogranicznych starostw według praw a trzym ać nie m ogły, a sta ­
rostwo jezierzyskie było pograniczne. Branicki pisał o toż sam o
i do Radziwiłła. H etm an lit. zajęty był wtenczas przyjęciem
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 147

księcia Kurlandzkiego, ale obiecał zaraz tą spraw ą się zająć. Miło


mu było, że kanclerz sam o tern zaczął, bo decyzja szła tutaj
ostatecznie od kanclerza, który się oświaczył z wielkiemi grze-
ęznościami; trzeba wiedzieć, że pani Sołłohubowa była Radziwił­
łówną z domu.
Książe kanclerz, który chciał być «intime connexus e t an-
nexus» hetm anowi litewskiemu, używa ted y wszystkiego, żeby się
tylko mu przypodobać. T rybunał lit. tylko co na śmierć skazał W o-
łodkowicza, jednego z przyjaciół syna hetm ańskiego, księcia K a ­
rola, nazwanego panie-kochanku. M łody książę chciał zem sty, ale
ojciec m iarkował namiętności. Kanclerz, wyrażając nadzieję, że
się to wszystko przez starania hetm ana uspokoi, dodaje (3 m arca
1760 r.), że podskarbi wielki litew. zjeżdża umyślnie na trybunał
do Mińska, «aby (to jego własne słowa) się konfhm ow ał do zdań
i dzieł zbawiennych j. o. w. ks. mci dobr.»
T rybunał już zupełnie ułożony; kanclerzowi tylko idzie o
Bohusza miecznika wileńskiego. Zawsze się tego C zartoryski do-
praszał u Radziwiłła, ab y mu Bohusza poświęcił. Ogińscy zape­
wnili kanclerza, że Radziwiłł ustąpił. Tym czasem Bohusz był
w ybrany: «rozumiem, — pisze kanclerz do hetm ana, —• że bez
woli i wiadom ości j. o. w. ks. mci.» — Protestow ał przeciw nie­
mu H orain podkom orzy wileński, zaczynający sejmik, ale Bohusz,
0 zgrozo! nie posłuchał tego liberum veto! (jak sobie kłam ie
Czartoryski) i w i ę k s z o ś ć g ł o s ó w z a s t ę p u j e j e d n o m y ś l ­
ność!)* Skąd zawiść do Bohusza księcia Czartoryskiego? Zdaje
się stąd, że miecznik był przyjacielem praw dziw ym sw obód szla­
checkich i księcia K arola, który się powoli w yrabiał na repre­
zentanta braci szlachty, — później, istotnie pokazało się, że ten
Bohusz sercem i duszą przylgnął do obrońców Rzplitej, a najwię­
kszym był dyplom atą i politykiem w czasie konfederacji barskiej,
więc zaciętym wrogiem był i reform y i Czartoryskich. W łaściwie
nie o reform ę mu chodziło, bo to butna było sztuka i zuchwała,
1 sam m yślał o zaprowadzeniu ładu większego do rządów Rzlitej,
ale się gniewał na środki Czartoryskich, jakich używali i wreszcie
przez butę szlachecką chciał żeby zbawienie wyszło od Radziwił­
łów. Kanclerz o tern wszystkiem nie wiedział, ale przeczuwał
w Bohuszu zaciętego nieprzyjaciela ’). H orain zaś podkom orzy,

’) A rtykuł nasz o Bohuszu w Błbl. warsz. 1858. Styczeń,


148 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA Tom VII.

była to postać stworzona i utrzymywana przez Czartoryskich.


Ostatnie byłoby to vulnus swobodom Rzplitej, gdyby znikczem-
nione były szlacheckie i urzędników onym przełożonych kontra-
dykcje na sejm ikach, a posłów na sejm ach.« A chcąc odsunąć
Bohusza ostatecznie, mówi kanclerz w marcu 1760 roku do księ­
cia hetmana, aby w nagrodę, że «ustąpiłem promocji do funkcij
trybunalskich, (własne jego są wyrazy), jako miałem obietnice i
sponsje, ci których rekomendować będę, protekcji w tym j. o. ks.
dobr. skuteczną mieli jego tą razą manutencję.»
Serdeczność była wtedy tak wielka pomiędzy książętami,
hetmanem a kanclerzem, że Czartoryski winszował Radziwiłłowi
spodziewanego potomka, i że obadwaj nawzajem obsypali się
życzeniami świąt. Kanclerz, co nigdy nie bywało, donosił nawet
hetmanowi, że oświadczył się już książę jenerał ziem podolskich,
synowiec jego, o Flemmingównę podskarbiankę litewską.
Przeminął jeden, trybunał następował drugi. Obaj kanclerze
chcieli się koniecznie odbić. Ale tym razem niespodziewane spo­
tkali trudności. Marszałek tryb. książę Jabłonowski, starosta buski
a zaraz potem wojewoda poznań., nie chciał się podjąć laski
inaczej, aż mu obiedwie strony nie dały zaręczenia, że na jego
trybunale sprawy swojej nie podniosą. Po jego to ojcu wziął
Mniszech starostwo białocerkiewskie, miał zaś tyle książę młody
zachowania u obu ministrów, że musieli wreszcie pozwolić na jego
żądanie. W istocie trybunał 1770 r. był wolny od napaści.
Wzięli się kanclerze na inny sposób. Po sejmikach przez
swoich przyjaciół nastawali i w Koronie i w Litwie, aby wszędzie
w instrukcyach zamieszczano posłom protestacje przeciw wyrokowi
lubelskiemu. Szlachta już to niby miała występować w obronie
urzędu kanclerskiego, broniąc status quo Rzplitej, ale los wypła­
tał Czartoryskim figla: przed samym sejmem umarł w Słonimie
podkanclerzy Sapieha. Bojąc się by król pieczęci nie dał komu
ze swoich, postanowili sejm zerwać i stąd cała intryga, która na
instrukcje szlacheckie rachowała, przepadła.
Gdy nie chciał dać głosu marszałek starej laski przed elekcją
swojego następcy, to też Łużyński łowczy podolski zerwał sejm
i wyjechał pod pozorem, że obce wojska są w kraju i że pod
naciskiem obcych sejm prawnie obradować nie może.
SZKICE Z CZASÓW SASKICH 14 9

Zatem obadwaj kanclerze Małachowski i Czartoryski zanieśli


manifest przed akta metryki mniejszej kor. pod d. 3 listopada
1760. W yrażali w nim nadzieję, że raz przecie skończy się z in­
trygami na trybunałach i że poprawa tych sądów ostatecznie na­
stąpi, dalej, że za tą poprawą pójdą inne reformy potrzebne do
tego, żeby w kluby wprowadzić rozerwane cząstki narodowego
ciała. (Tak więc za poprawą trybunałów, wyraźnie iść miały re­
formy. Czartoryscy tak zręcznie umieli kręcić się wpośród tru­
dności, że jak dawniej hetmana lit. tak teraz kanclerza kor.,
obydwóch ludzi, dla których status quo Rzplitej było w pewnej
mierze szczytem mądrości narodowej, mniemali wciągnąć w swoje
widoki tak łatwo i naturalnie, że ani się spostrzegli jak zostali
narzędziami w obrotnem ręku). Ale kiedy pomimo zapowiedzenia
króla w uniwersałach, do poprawy trybunałów nie przyszło, je­
dyna droga pozostaje ludziom pragnącym dobra Rzplitej, żeby
manifestowali się przeciw nadużyciom, które widzą. Niech potom ­
nym wiekom zostanie pamięć, że obadwaj kanclerze o Rzplitej
myśleli i bronili się na swojem stanowisku i władzy sobie umniej­
szyć nie dali i za pokonanych się nie uważali. Protestowali więc
naprzód przeciw wyrokowi trybunału lubelskiego w sprawie Ma­
łachowskiego z Kosseckim na zasadzie konstytucji 1607 i 1728 r.
które nie pozwalają trybunałom wdawać się w sprawy, które do
nich nie należały i t . d. Protestują, że Kossecki nietylko nie
zganiony za swoją płochość i zuchwałość, ale jeszcze wolnością
udarowany, więc droga bezkarnie otwarta dla przyszłych proces-
sów z kanclerzami. Gdyby sądy marszałkowskie i hetmańskie,
kanclerskie i t. d. nie były niezawisłe jedne do drugich, potępio­
ny w jednym , udałby się do drugiego i t. d. Żaden manifest,
termin, w yrok nie może uwłaczać powadze sądów zadwornych
j. m. mci,
Nie dość na tern: trybunał sam posłuszny teraz skinieniu
kanclerza umiał zrobić swoje. W roku 1761 postanowili Czarto­
ryscy wbrew dworowi utrzymać przy lasce Zamojskiego, wojewo­
dę inowrocławskiego. Kolej laski trybunalskiej przypadała tym r a ­
zem na prowincję Wielkopolską, stanął więc Zamojski z woje­
wództwa płockiego i prawie bez oporu zrobiony został deputatem,
bo chociaż manifesta za usilnem dworskiem staraniem były prze­
ciw niemu, jednak bardzo słabe i protestujący zaraz od nich po-
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEW ICZA. Tom VII.

robili recessa, przyznawszy się, że to wszystko na prośby m ar­


szałka nadw ornego robili, na dowód czego i listy Mniszcha poka­
zano. K iedy więc trybunał w Piotrkowie tak pom yślnie stanął dla
książąt Czartoryskich, naturalnie, że przy ufundowaniu przyjaciele
dworscy i m arszałka nadwor. kor. pisnąć nie śmieli i Zamojski
wojewoda inowrocławski obrany był m arszałkiem trybunalskim ;
w tedy już i Mniszech zaczął się turbować o trybunał lubelski, na
którym pod laską Zamojskiego nic dobrego dla siebie spodziewać
się nie mógł. T en albowiem Zamojski, tylko co m ianow any wo­
jew odą inowrocławskim, był bratem rodzonym Mniszchowej pod-
kom orzyny litewskiej, bratow ej m arszałka nadw. kor. i z jego
naw et zalecenia dostał krzesło wojewódzkie, ale kiedy m arszałek
nadw. kor. po śmierci podkom orzego lit. zaczął się kłócić z b ra ­
tową swoją a po nim wdową i chciał ją krzywdzić na dożywociu,
w tedy tak ona sam a, ja k i b rat jej wojewoda inowrocławski nie
m ogąc się sami obronić marszałkowi nadw. kor. (taka była po­
dówczas pycha i przem oc tego pana), udali się o zasłonę i opiekę
do książąt Czartoryskich, którzy wszystkich m alkontentów dw or­
skich z ochotą do siebie przyjmowali. Takim sposobem wojewoda
inowrocławski z siostrą swoją stali się głównemi nieprzyjaciółmi
m arszałkowi nadwornem u koronnem u. Już się trybunał przeniósł
do Lublina, kiedy nastąpił sejm nadzw yczajny w roku 1761, na
którym kanclerz koronny być musiał, dlatego nie kwapił się
bardzo z popieraniem spraw y swojej;— tym czasem książęta C zar­
toryscy dowiedzieli się, że patron Mniszcha, k tó ry spodziewał się
od niego wielkiej za podjęcie się spraw y przeciw kanclerzowi,
nagrody i promocji, doznał przykrego zawodu,' bo gdy o ja k ą ś
m ałą rzecz go prosił, nietylko m arszałek nadw orny koronny nic nie
zrobił, ale jeszcze według niecierpliwego hum oru swojego, ofuknął
się na niego; — C zartoryscy więc przez podstawienie osoby za­
częli wabić do siebie patrona, k tó ry łatwo dał się przyciągnąć.
W ziął od nich 24,000 złotych, i one na folwarku ekonomji m o-
hilewskiej, tytułem w ynagrodzenia za instrum entem kam ery uloko­
wawszy, uczynił zaraz manifest przeciwko m arszałkowi nadw or­
nemu, w którym szczerze opowiedział wyznanie swej w iary i ro ­
b o ty przeciwko M ałachowskiemu kanclerzowi, a wreszcie opisał
się, że cokolwiek czynił, to wszystko czynił z woli m arszałka.
W skutek tego manifestu, przy użyciu innych sposobów, pod
SZKICE Z CZASÓW SA SK IC H .
151

laską Zamojskiego wojewody inowrocławskiego, zapew neby jaki


dekret ciężki, nie już na K o ssec k im , ale na m arszałku na-
wornym koronnym w Lublinie stanął. Lecz tym czasem kanclerz
wielki koronny w dobrach swoich Końskich um arł, i ta k się ta
m achina śmiercią kanclerską skończyła.
N a dobre więc zaczęły się ważyć trybunały i sejmiki, aż
wreszcie C zartoryscy dla pewności swoich reform , zaczęli wcho­
dzić w układy z mocarstwam i. Siostrzeniec ich Stanisław Ponia­
towski stolnik lit., negocjował w Petersburgu. W pośród tej walki
i książę wojewoda wileński (22 maja) i kanclerz koronny Mała­
chowski (25 czerwca) poum ierali w ciągu jednego roku. C zarto­
ryscy byli ta k silni, że postanowili siłą w ystąpić i w Piotrkow ie
na trybunale myśleli wyciąć opierającą się im szlachtę, ale na
szczęście król um arł (5 października 1763 r.) w Dreźnie. Śmierć
jeg o uratow ała Polskę od jednego gwałtu. Mniszech zeszedł zu­
pełnie z pola.
Karwicki z powodu tych intryg i zryw ań, osiedział się
w R okitnie aż do bezkrólewia. Sejm jed en za panow ania Stanisława
A ugusta nakazał w yrok trybunału z roku 1759, w tej sprawie
w ydany, z ksiąg wyrzucić i w yrok sądów zadw ornych uznany
został za praw ny. Karwicki spokojnie już odtąd władał R okitnem
i Olszanicą, i obiedwie te wioski pod koniec wieku X V III, sprze­
dał hetm anowi Ksaw erem u Braneckiem u, dziedzicowi Białocerkwi.
Karwicki sam um arł w czerwcu 17 84. W roku 1780 dostał się do
senatu jak o kasztelan połaniecki, a w roku 1782 posunął się na
kasztelanję zawichostską.

N a dowód, że stronnictwo dworskie myślało o reformie


Rzplitej, chociaż to już i nie należy do spraw y K arw ickiego, żeby
jed n ak lepiej określić charakter m arszałka nadw ornego koronnego,
dajem y jeszcze dw a listy, których nam uprzejm ie udzielono:

‘K o p ia listu ł)<W. D iM jfjana JSzembeka wojewody Sieradzkiego do jJĄW.


V iM jljana Jhhniszcha m arszałka nadwornego koronnego.

T ak JW W . M. M. W . pana w krótkim czasie blandiens


fortuna zaślepiła, że nie tylko zapom niałeś wm pan winnej miłości
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.
152

ku ojczyźnie, ja k o syn, probitatem w utrzym yw aniu praw y


wolności jak o m inister, ale nakoniec sam e krw i związki indecore
targasz ze mno y pono lepiej sm akuje niem iecka kolligacja niż
polskie spokrewnienie.
Kazałeś wm pan instygatorowi kor, mnie pozwać do try b u ­
nału, a co proszę imposturę włożywszy, żem chciał manifest jakiś
uczynić na wzruszenie pokoju publicznego, pow tore, że order
jakiś skom ponowałem y noszę. A d i-m um , m anifestu żadnego
w podobnym gatunku nie czyniłem, ale choćbym też uczynił,
jak o senator widzę złam anie praw. Quis te constituit judicem et
vindicem ? albo mój manifest crim en laesae m ajestatis albo nie?
Jeżeli pierwsze, to nikt o to senatora sądzić nie może, tylko
Rzplita cum suis ordinibus, bo tak praw a mieć chcą, tak ante-
cessorowie w m pana, którzy wolność kochając ab impetitione
królów stan szlachecki warowali, praw o napisali, żeby zaś mieć
m oc wexowania sanatorów i ministrów, nie wiem które authory-
zuje prawo. L ecz poznaw am y do czego inflatus w m pana ciągną
y w jakie chcesz pojedynczo wprząść jarzm o. T e consule gwał­
townie fundować się zaczęły trybunały pod płaszczykiem niby
utrzym ania sprawiedliwości, istotnie zas gdy dworski trybunał
pierwszy raz w oj czyznie rozswiecił się, aliści prym asow skie na
sejmie królowi podanie na reflexje absurdo ansu poznawszy przez
instygatora spalono, a ty m sam ym , pow agę prym acjalną tot con-
stitucionibus w prerogatyw ach zachowaną, nadwątlono; każdego
poczciwego szlachcica zakrwawił ten fatalny raz serce, roztrząs-
nąwszy konsekwencje. Nie dość na tern, tegoż sejmu poniżyć
pieczętarzów, pozywać do trybunału senatorów , którzy na sejm i­
kach poselskich manifestowali się, naprzód do posłów opierających
się gwałtownie mimo liberum veto intentowałeś wm pan. N a
sessjach sejm ow ych przyjaciele w m pana, a wolności nieprzyjaciele
posłom sądam i marszałkowskiem i grozili, gwałtownie do zdania
w m pana przyginając ubogiego ziemianina, k tó ry jak o poseł sentire
co chce, et dicere libere może.
Tegoż nieszczęśliwego sejmu parlam ent angielski formując,
jeździłeś w m pan po senatorach y m inistrach, jako ów zgubiciel
wolności szwedzkiej A nderson, do podpisu jakow ych nowej in­
wencji suplik, mom orjałów, pod grożeniem niełaski pańskiej przy­
wodząc, a tem i wszystkiemi środkam i chcąc znieść powagę senatu
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 153

y iz b y p o s e ls k ie j ad p lu r a li ta t e m v o to r u m te s ta n y p o c ią g n ą ć
s u b l a ta li b e r t a te .
T e ż s a m e k o n ty n u j ą c d z ie ło , z n o w u te r a z d w o r s k i t r y b u n a j
u f u n d o w a w s z y , p o c ią g a s z m ię w m p a n p r z e z in s t y g a t o r a d o p r a w a ,
chcąc ea n o v ita te p o w ag ę se n a tu a t t a k o w a ć y p o n iż y ć . U w aż
sam w m p a n w s z y s tk ie p r o c e d e r a s w o je , c z y li ta k i e p r a w o jc z y ­
s t y c h k o n w u ls je n ie s ą c r im in a s t a tu s , y je ż e li n ie s łu s z n ie j s a m e ­
g o w m p a n a o t a k ą m a l w e r s a c j ę n a s e jm p o z w a ć y u k a r a ć ?»
(B e z d a ty ) .

C a ły t e n lis t ja k k o l w i e k ź le p r z e p i s a n y , w y d a je m i s ię b y ć
n ie z m ie r n ie w a ż n y m . W s z a k t o n ie c o in n e g o j a k p la n r e f o r m y
rz ąd u . W r o k u 1 7 6 4 n a k o n w o k a c ji in n y p r z e z k k s . C z a r to r y s k ic h
d o s k u t k u d o p r o w a d z o n y , w c a le się o d te g o n ie r ó ż n ił. Z w raca­
m y i n a to u w a g ę , ż e j a k k o l w i e k d w ó r n a s z ó w c z e s n y p r z y m u s z o ­
n y b y ł w te jż e p o r z e d la s w o ic h p o r ó ż n ie ń w P e te r s b u r g u s z u k a ć
p r z y ja ź n i d w o r u f r a n c u s k ie g o , z a m a c h y , o k t ó r y c h tu m o w a , n ie
m o g ły w y p aść w s k u te k p o r o z u m ie n i a s ię z p a rtją fra n c u z k ą .
M ia ła i o s ta tn ia z a m ia ry re fo rm y rz ą d u , a le t e n ie m o g ły b y ć
p r z e c iw n e w o ln o ś c io m n a r o d o w y m .

cK o p ja listu ff7M>j(?ana fiiedlnickiego podskarliego 4 P. koronnego,


do %<W. ^fJhlo^ana dflfloniszcha m arszałka nadwornego koronnego, in
anno 1760, z cKonstantvnon>a pisanego.

« T e e x p r e s s je , k t ó r e z a w ie r a ją w liśc ie jw . w m p a n a k o n s y -
d e r a c j ą o s o b y m o je j, z n a jd o s k o n a ls z ą w e n e r a c ją y z n a jż y w s z y m
p o w in n e j r e k o g n ic ji o d b ie r a m s e n t y m e n t e m .
M a r tw i m ię z a ś to n ie p o m a łu , ż e w y k o n a ć n ie m o g ę re k w iz y c ją
w m pana, abym z le c ił w y p ła c ić z k a s s y s k a r b u k o r o n n e g o 6 ,0 0 0
ty n f ó w A dze G ir e j s o łta n o w i, a t o z te j p r z y c z y n y , że k ie d y
j . k . m . p . n . m ił. ł a s k a w i e k o n f e r o w a ć m i r a c z y ł m in is te r ju m p o d -
s k a r b s tw a w . k o r o n , n ie in s z y m k o n fe ro w a ł m i k o ń c e m t e m in i­
s te r ju m , t y l k o ż e b y m się w n im rz ą d z ił w e d łu g p r a w a o p is a n e g o ,
y w ie lu n ie p r z e z j e d n ą k o n s t y tu c j ę s t w ie r d z o n e g o , j a k i e z a ś j e s t
p r a w o t y k a j ą c e s ię e x p e n s z e s k a r b u , m a m h o n o r r e p r e z e n to w a ć
w m panu tu p rz y ło ż o n y e x c e rp t. In n e p ra w a s łu ż ą c e m in is te rio
p o d s k a r b s tw a w. k o ro n n e g o w czem są n a d w e rę ż o n e , c a p ta to

Szkice z czasów Saskich. 20


DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA Tom VII.
154

tem pore przez sam ego wm pana suplikować będę j. k. m. p. n.


mił. najpokorniej, aby do swojej we wszystkim mogły być p rzy­
wrócone kluby, co sobie tym łatwiej obiecywać mogę, kiedy
świat widzi, że bieg cały życia j. k. m. p. n. m. samo spraw ie­
dliwością y sam o jest klemencją.
Że zaś wpan namieniasz w liście swoim, że gdyby te 6,000
tynfów, nie były indilate z kassy skarbu koronnego wypłacone,
uczyniłbyś solenny m anifest; sensibilis mi jest ta pogróżka, lecz
cale nie z okoliczności manifestu, bo na ten nastąpićby musiał
odem nie dorzeczny manifest, dorzeczny mówię, bo wyłuszczyłbym
w nim tylko rzecz sam ą. o którąby był uczyniony manifest prze­
ciwko mnie, bo ta weneracja, qua feror nienaruszenie ku osobie
wmpana, jasno wyniknęłaby y w sam ym manifeście, pewnie naj­
mniejszej y obojętności term in żaden (którego się w inszych do-
czytuję manifestach), nie znajdow ałby się w remanifeście moim.
Sensibilis b y mi był manifest jwm pana, że 6,000 tynfów
w większym u w m pana są szacunku, aniżeli przyjaźń moja, k tó ra
znać, że nic nie jest w arta w oczach jego, kiedy dla małej i ni­
kczemnej kw oty pieniężnej do manifestu przeciwko mnie uczy­
nienia taką pokazujesz skwapliwość, w k tó rą wpatrując się co
dalej o łasce y przyjaźni w m pana obiecywać sobie mogę, łatwo
y dość klarownie dorozumiewać mi się należy.
T a sensibilitas jednak, którą wyraziłem, daleko je st mniej­
sza, bo się tylko osoby mojej tyka, przez co jest partykularna,
od tej tkliwości, którą poczuwam tem żywiej, bo jest publiczna,
ministerjum m oje tykająca. W iadom o jest dobrze wmpanu, że
m inisterja m ają swoich oficyalistów, m arszałkowscy od jww. ich
mci panów m arszałków, kanclerscy od jww. ich mci pp. pieczę-
tarzów, skarbowi od podskarbich wielkich są dependencji, jestże
ta rzecz słuszna, sprawiedliwa y z praw em zgadzająca się, aby
bez wiadomości mojej do któregokolwiek z oficjalistów sk arb o ­
wych posłać, aby za dokum entem drugiego m inistra pieniądze
szafował, y czy jest to rzecz przyzwoita pretendow ać tę czynność
od officjalisty m ego, który nie wiem jak b y się ważył bez w iado­
mości mojej jakich dawać pieniędzy, bo gdyby ich dał bez m o­
jej dyspozycji, m usiałby ich z własności swojej zwrócić, y ab
officio pew niebym go oddalił. Ja podskarbi bez wroli Rzplitej
z kassy skarbu koronnego, abym zlecił kom u wypłacić, prawo
SZKICE Z CZASÓW S'ASKICH 155

zakazuje, chyba ex resultato senatus consilii, y to im prem enti


necessitate, a pisarz skarbowy jedynie i szczególnie odem nie de-
pendujacy m iałby się ważyć jakie pieniądze szafować, za inszym
a nie za moim dokum entem , jest to czynić krzywdę prawu y p r e ­
rogatywie ministerij, y wywrócić oraz zupełnie w rzeczach usita-
tum ordinem et praxim , chcieć wprowadzać oficjalistę mego w ta ­
kową niegodziwość.
Jeżeli kto od kogo w praw ach y prerogatyw ach spodziewać
się może y spodziewać się powinien wsparcia, to minister od mi­
nistra, doświadczam zaś y ja na sobie, że na miejscu wsparcia
nie wynajdują się sposoby umniejszania tej prerogatyw y, którą
Rzplita podskarbiem u nadała.
Że zaś z głębokiego swego, głębiej nad moje wpatrujące się
wejrzenia, widzisz i sądzisz wmpan za rzecz arcy potrzebną, ażeby
A ga Girey sołtan z kom passyi nad jego sytuacją 6,000 tynfów
mógł dostać, przez co Rzplita czasu swego znaczny m a mieć ja ­
kiś emolument, już dostatecznie wyraziłem wmpanu, że ze skarbu
koronnego ta kwota nie będzie i nie może być w ypłacona, chyba
za wolą stanów Rzplitej, ile kiedy takow a expensy novitas nigdy
jeszcze w regestrach skarbow ych nie postała. Ja z własności
mojej, bo mi to uczynić z dobrej woli mojej wolno, y żadne do
tej czynności nie zagradza praw o, dziś posyłam 6,000 tynfów dla
tegoż Sołtana, k tóra kw ota, pewnie w żadnych rachunkach sk ar­
bow ych w ypłacona nie znajdzie się.
T rudno mi zamilczeć chwalebną, wspaniałą i przykładną
akcją jw. jm pana wojewody kijowskiego m. w. m. pana, że bez
żadnego własnego swego interesu, bo bez pretensji nagrody w d o ­
brach swoich, przez sześć miesięcy sustentować zlecił tegoż Soł­
tana.
A jak o tem pora m utantur, et nos m utam ur in illis, niechże
ten czas przybędzie uszczęśliwiający, k tó ry b y sprawił w sercu
wm pana przyjaźń y łaskę dla mnie, k tó rą gdy skutecznie doznam
największe na to łożyć będę gotów usiłowanie, abym się jej stał
godnym doskonale, a teraz z zupełnością należytej weneracji piszę
się etc. etc.
156 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA Tom VII.

Cały ten artykuł osnowaliśmy na zasadzie sporej paczki p a ­


pierów, o których treści przesyłający je bezimienny autor, a zna­
wca dziejów napisał dla objaśnienia spraw y te słów kilka:
„Między mojemi staremi papierzyskam i znalazłem ułam ek
korrespondencji pierwszych dygnitarzy z końca panow ania A ugu­
sta III. i abym się nie stał winnym sądu, że ukryw am światło
pod garncem , spieszę udzielić go Dziennikowi do jego archiwum ’).
Jedne z tych dokum entów są źle przepisane, snadź przepisujący
ich nie rozumiał, drugie dobrze. Oczywiście przepisujących było
dwóch. T en, czyją to dawniej było własnością, lata pierwszej
swojej młodości strawił w kancellarji księcia kanclerza litewskiego,
wiem o tern dokładnie, i tam to miał zapewne sposobność zdej­
m ow ania kopij z pism ściągających się do ówczesnych spraw
publicznych. T o co posyłam , jest widocznie odryw kiem większe­
go zbioru, — gdzie mi się on podział? — nie wiem. T yle na
udowodnienie autentyczności mojej daninki, teraz o jej wartości.
«L isty te, jak to widać z ich daty i treści, należą do tej
epoki panow ania A ugusta Ulgo, w której zawiść i pryw atne
niechęci grafa Briihla wyrugowały z umysłu i łaski królewskiej
dom Czartoryskich, tyle dotąd nią przeważny, a mianowicie naj­
potężniejszego w nim rozumem i wolą księcia M ichała kanclerza
w. ks. lit. Jak każdy dokum ent naszej przeszłości, m ają one
swoją historyczną wartość. D opatrzeć w nich m ożna: po lsze
powszechnego nieukontentowania pierw szych ministrów, tak k o ­
ronnych, ja k litewskich, do króla i wszystkom ocnego przy nim
Briihla, tudzież pewnego rodzaju zm owy m iędzy nimi, a to w um y-
ślnem usuwaniu się od rad y królewskiej, żeby można przez to p o ­
budzić naród do powszechnej niechęci, a za nią do powszechnej
konfederacji. Francuzki historyk Rulhiere posuwa to aż do za­
miaru ogłoszenia bezkrólew ia, lecz tego w naszej korespondencji
nie upatruję. W idać po 2re, jak książę kanclerz po niepom yślnem
usiłowaniu zawiązania konfederacji (jakoby za królem), a to z o k a­
zji zerwanego w roku 1752 sejmu grodzieńskiego, w ęzem mu
przeszkodził Jędrzej M okronowski, odciągając od zamiarów Czar­
toryskich Jana Klem ensa Branickiego, hetm ana w. k. i całą jego

0 Jeszcze to Avtenczas było mi przesłane kiedy wychodził Dziennik war­


szawski i kiedym drukował w nim czas od czasu różne listy historycznych osób
pod tytułem : A r c h i w u m J. B.
SZKICE Z CZASÓW SASKICH
157

partję, która o d tąd stała się partją francuzką. W idać mówię, jak
książę kanclerz garnie się do Radziwiłła hetm ana w. lit. jak b y
chciał powetow ać przewagą ostatniego na Litwie, wszystko co­
kolw iek stracił w Koronie przez poróżnienie się z powinowa­
ty m sobie i dotąd współdziałającym Branickim. Porównywając
z sobą ton wzajemnej ich korrespondencji, łatw o przekonać się,
że tu nie hetmanowi kanclerz, ale hetm an kanclerzow i wielce p o ­
trzebny. Ztąd też dziko odbijające przy znanych księcia Michała
(Czartoryskiego) dążeniach i pom ysłach politycznych, jego obsta­
wanie za nietykalnością l i b e r u m v e t o , w ładzy hetm ańskiej,
kanclerskiej i t. p., jako kardynalnych praw Rzplitej, z których
wszelako w roku 1764 na sławnym sejmie konw okacyjnym po­
trafił ją wykwitować. W idać po 3cie, i to jaśniej niż cokolwiek-
bądź, jak się ci dwaj magnaci porozumiewają z sobą w rzeczy
wyborów na następujący trybunał litewski, jak się starają, żeby
skład jego był po ich myśli i woli. Ja, — mówi kanclerz, — byłem
powolny dla w. ks. m. w tej mierze w roku zeszłym, — wygodźże
mi w teraźniejszym. I nie dziw: trybunał w ręku nim władną-
cego m a się tu stać najdzielniejszym środkiem zniewalania um y­
słów dla swoich politycznych widoków. K tóż się natenczas nie
pieniał, kto tern sam em nie potrzebow ał protekcji tych, których
kreatu ry obsiadały krzesła trybunalskie?
«Najważniejszym wszelako między tem i listami, wydaje mi
się b yć list Szem beka wojewody sieradzkiego, do Mniszcha m a r­
szałka nadw ornego koronnego. W nosićby zeń można, że dwór,
to jest król i Briihl, za pośrednictw em tegoż Mniszcha, dość
czynnie się krzątali około reform y rządu. Szem bek wyraźnie o to
skarży nadw ornego m arszałka i przywodzi fakta, oskarżenie to
usprawiedliwiające. W ygiąda to niby jak p l a g j a t projektu
C zartoryskich, wykonyw any na własną rękę, ja k zam iar z osta­
tnim jednorodny, a jednak od tych książąt wcale nie wspierany.
Sparaliżowali go oni owszem najzupełniej. Świadczą o tern uta-
jonem swojem znaczeniem niniejsze dokum enta. Znać to z listów
księcia kanclerza litewskiego do Radziwiłła, znać z kłótni M ała­
chowskiego kanclerza wielkiego koronnego z Mniszchem, znae
nakoniec z próżnych usiłowań prym asa Łubieńskiego do zwabie­
nia ty ch ministrów na dw ór królewski i t. p. Jakże się mogła
udać reform a, kiedy dwa stronnictwa jedno i toż samo sobie za->
DZIELĄ JULJANA BARTOSZEW ICZA Tom VII
158

kładające, dla wzajemnych niechęci lub zawiści (zapewne dlatego,


że przodkow ać chciały wyłącznie i korzyści zwycięztwa wszystkie
sobie zabezpieczyć), zamiast się ściśle połączyć, wzajemnie śm ier­
telnie sobie szkodziły. Nie była tam już miłość ojczystego kraju,
ale pryw ata, płód zepsutego l i b e r u m v e t o , wszakże o tym czyn­
nie popieranym projekcie reform y rządu daw nej naszej Rzplitej
przez sam dwór przedsiębranym , niem a żadnej wzmianki w hi-
storji. W iedzieliśmy tylko głucho, że się zawsze troskliwie stara­
no na sejm ach o pomnożenie wojska i hojniejsze zasilenie skarbu,
i że sejm y te przez całe panowanie A ugusta IUgo były zrywane.
Zamiar ten nadto, nie był może ułożonym z góry, jak b y przez
jakiego C ezara, Kromwella lub Richelieu, lub Michała C zartory­
skiego; A ugust był gnuśny, Briihl płochy; bezprzykładny wszak­
że upór narodu przy zabijającym go bezrządzie i nieznośne ztąd
a upokarzające stojących na jego czele kłopoty, m ogły ocknąć
i wprawić w jakieś przynajmniej desperackie działanie, takich n a ­
wet jak A ugust Illci, takich ja k Briihl, jego minister. Bądź co
bądź, pierwsze wyraźniejsze tego, nie jak dotąd sym ptom ata, ale
jawne czyny, m iałyżby się wyjawić w intrygach Mniszcha, o k tó ­
rych Szem bek w liście swoim wspomina? Może co o tern w y­
rzeknie kiedykolwiek k ry ty k a historyczna. Tym czasem m ożnaby
prosić potom ków tych dwóch znakom itych rodzin, żeby podjęli
trud sprawdzenia tego w swoich archiwach rodowych.
«N adsyłający pisze to objaśnienie, nie żeby było drukowane,
lecz aby jako tako obstał przy w artości swojej maluczkiej p rz y ­
sługi)). N. N.
PAN B Y S T R Y .

B ystry zaczął swój zawód w trybunale piotrkowskim od pale-


stry. Podejm ował się wyrabiać spraw y uboższej szlachcie, biegał
za panam i, zasługiwał się kom u tylko mógł i chciał z kolei. Raz
wreszcie czy od m arszałka, czy od prezydenta otrzym ał insty-
gatorstwo skrzynkowe na całą kadencją w Piotrkowie, co znacznie
kieszeń jego zapomogło. Albowiem taki instygator zbierał zwy­
kle grzywny od stron, a potem co miesiąc odnosił je deputatom ,
ile na każdego wypadło. Dobrze się przy tern wszystkiem żywił,
bo panowie bogatsi, pospolicie nie brali wcale swoich grzywien,
przekazując je raz na zawsze i całkowicie dla instygatora. W sła­
wiwszy się, B ystry został pełnomocnikiem księcia biskupa W ar­
m ińskiego Grabowskiego do w yrabiania spraw jego w trybunale.
Było to w r. 1749, w którym wielkie forsy panów były
przeciw i za trybunałem . B ystry podniósł wyżej dumne czoło,
pew ny i p ro tekcji księcia biskupa, i tern, że zapisał się w usługi
Familji. Nim trybunał się rozszedł niepraktykow anym jeszcze
w Polsce przykładem , pan B ystry podchm ieliwszy sobie, poszedł
na bal w Piotrkow ie; czy zapomniawszy rewerencyi, czy nie wie­
dząc sam co robi, bierze z brzegu dam ę i staje z nią w pier­
wszej parze do tańca. N a to deputat płocki, pan Jeżewski, na­
chmurzył brwi, wziął zaraz drugą dam ę i stanął przed Bystrym ,
a potrąciwszy go jeszcze, głośno praw i: «Kiep jesteś waszmość,
l6 0 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA Tótn VH

że śmiesz się tak plątać pomiędzy deputatów». A Bystry za to


w gębę Jeżewskiemu. Rejwach się zaraz zrobił ogromny, przy­
biegli słudzy skrzywdzonego deputata, poznali winnego i tak go
strasznie ze wszech stron okładać poczęli, że nitki na nim nie
zostawili, a biedny Bystry do człowieka był niepodobny. Ale to
wszystko jeszcze pół biedy. Znieważenie publiczne deputata było
ogromną zbrodnią; w Jeżewskim był obrażony m ajestat Rzplitej
i władze sądownicze: gardłowa sprawa widoczna. Rzeczywiście
nazajutrz mieli sędziowie wyrokować o gardło. Bystry przepadłby
z kretesem. Szczęściem dla niego niedaleko był książę biskup;
zaraz więc przybiegł, przeprosił Jeżewskiego i od gardła uwolnił
swego pełnomocnika, ale od wieży już ani rusz ocalić niepodo­
bna było. Miał siedzieć Bystry rok i sześć niedziel. Ale zna­
lazł się i na to sposób; straż na więźnia patrzała szparą, więzień
zaś miał dobry charakter w nogach, wiec wymknął się niepostrze-
żony z Piotrkowa i zginął jak wiatr w polu. Przybiegł do woje­
wody mazowieckiego, pana Poniatowskiego, bo gdzież się miał
schronić przed grożącem prześladowaniem, jąknie uFamilji? W o­
jewodzie nie był potrzebny, więc odesłał go Poniatowski panu
podskarbiemu Flemmingowi, który w Terespolu pod Brześciem
miał wielkie archiwum i wielu urzędników.
Ktoby się spodziewał, że to nieszczęście w trybunale stanie
się przyczyną fortuny Bystrego i że nasz mecenas wyjdzie na
pana? Tak jednak było. Trafił albowiem zbieg piotrkowski na
dobrą chwilę do Flemminga. Miał jakiegoś Niemca, kapitana
Millera, komisarzem jeneralnym dóbr swoich, ale pan kapitan tak
się potężnie rozpił, że już żadnej z niego nie spodziewał się pod­
skarbi pociechy. A tutaj trzeba było na takiej posadzie dobrze
się uwijać, jeździć po trybunałach, spraw pilnować, z mecenasami
się znać i przecież jaki taki porządek w ekonomjach. Łatwo
pojąć, jak podskarbiemu na rękę był palestrant z Piotrkowa.
Posłał go zaraz do W ilna za pilnowaniem spraw na trybunał.
Bystry gracko się zwinął, co nic zresztą dziwnego nie było, bo
wtedy książę kanclerz, teść podskarbiego, trząsł jak chciał spra­
wiedliwością. Ale panowie na to nie zważali, a skutek pomyślny
przypisując zręczności i zabiegom mecenasa, odtąd zaczęli go
łaskami swemi zaszczycać i dowodami częstemi o względach swo­
ich przekonywać. Wziął Bystry naprzód kaduk po Pekielmanie,
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 161

c u d z o ziem c u , w e k o n o m ji M oh ilew sk iej, a że to za d a le k o d la


n ieg o b y ło , s p r z e d a ł k a d u k i w ziął za to trz y d z ie ś c i ty s ię c y ; p o ­
te m d o s ta ł w d z ie rż a w ę w ieś P o d k r e to n ie , w w o je w ó d z tw ie wi-
le ń sk ie m , n a r e s z c ie le śn ic tw o c z a c h e c k ie d z ie się ć ty s ię c y c z y s te g o
dochodu c z y n ią c e . M ia ł p ie n ią d z e , p r z e c h w a la ł się d o s ta tk a m i.
W r e s z c ie z o sta ł r e je n te m s k a rb o w y m litew sk im .
B yli w te d y w ła sc e u F le m m in g a i u C z a r to r y s k ic h M a tu -
sz e w ic e , to je s t sy n o w ie p o w a ż n e g o w ie k ie m s ta ro s ty sto k lisk ie -
g o , k tó r y p o d ó w c z a s m ie sz k a ł w b rz e s k ie m , n ie d a le k o o d T e r e ­
sp o la , w R a s n y . S ta r o s ta m ia ł k ilk u sy n ó w i k ilk a c ó r e k , z k tó -
re m i k ie d y ś d ziw n ie d r o ż y ła się m a tk a ta k , że w re szc ie i k a w a -
,eró w się p r z e b ra ło . Jed en z b ra c i, Jó z ef, p o s ta n o w ił B y s tre g o
o że n ić z s io s trą sw o ją T e k lą . P a n n a p r z y s to jn a , m iła , d o b r a , p o ­
d o b a ła się d y g n ita rz o w i, k tó r y c o ra z w y żej p a trz a ł. S a m p r z y j­
m o w a n y w R a s n y m ile, sm a lił ch o lew k i i z d a w a ło się , że ry c h ło
ro z p a li p o c h o d n ie h y m e n u , g d y n a g le zjaw ił się nowry w sp ó łz a ­
w o d n ik , c h o r ą ż y lid zk i, A le x a n d ro w ic z , i p a n i b o g a c z , b o m ia ł
d o d w u k ro ć s to ty s ię c y m a ją tk u . C h o ć s ta r y i p a n n a s ię k rzy w iła ,
a le to n ic n ie szk o d ziło . Z re sz tą k to w te d y p a n n ę o z d a n ie p y ­
ta ł? K ie d y w ięc B y s try zw le k ał, ty m c z a s e m b r a t i o jc ie c zw in ęli
c h o rą g ie w k ę , b o w oleli A le x a n d ro w ic z a , ja k B y s tre g o , n ie w ie ­
d z ą c i nie p rz e c z u w a ją c , cz em to je sz c z e m o ż e b y ć p a n B y s tr y
p r z y ła s c e p o d s k a rb ie g o . W e s e le się o d b y ło j a k n a le ż y ; ale n asz
r e je n t w ziął to so b ie za p u n k t h o n o ru i o d tą d zaczął ca łe j 10-
dzinie M a tu sze w icó w p su ć ła sk i u F le m in g a . P yszny i m śc iw y
b y ł to n ie p rz y ja c ie l. S ta r s z y b r a t Jó zefa, M a rc in , s ta ra ł się o p o d -
s ta ro s tw o w B rze śc iu , k tó r e się m u słusznie n a le ż a ło (1751)* By-
s tr y c a ły sw ój w p ły w n a to o b ró c ił u F le m in g a , ż e b y p o d s ta io -
s tw o w y ro b ić d la W ie s z c z y c k ie g o , i p o s ta w ił n a sw o jem . R ozża­
lo n y M a tu sz e w ic p o b ie g ł z W ło d a w y p r o s to d o W o łc z y n a p o s k a rż y ć
się o t o k się c iu k a n c le rz o w i. K sią ż e z b e sz ta ł w p ra w d z ie B y s tr e g o ,
ale n ie m ia ło to żadnych sk u tk ó w . P o łk n ą ł p a n r e je n t gniew
k a n c le rz a , j a k c h le b z m a s łe m .
K ie d y zaś p o śm ie rc i S a p ie h y , F le m in g o tr z y m a ł s ta ro s tw o
b rz e sk ie i g r ó d n o w y fo rm o w a ć p o tr z e b a b y ło , B y s try z n o w u ta k
z rę czn ie n a s ta w ia ł sieci, że p o d s k a r b i n a w e t p is a rs tw a M a tu sz e -
w icow i nie d a ł. W p ra w d z ie za n o siło się z te g o p o w o d u n a b u rz ę ,
b o k s ia ż e k a n c le rz c h c ia ł u c z y ć zięcia r o z u m u ; a le sp a liło się i
21
Szkice z czasów Saskich
162 DZIEŁA jU L JA N A BARTOSZEWICZA. Tom VII.

tą razą na panewce, gdy w tajem nicy przed W ołczynem nie ży­


czyli już sobie więcej bracia zadzierać z panem Bysti ym . Co
większa? już zabiegali o jego łaski i chcieli go sobie zobowiązać;
na sejmie grodzieńskim przynajm niej, k tó ry nastąpił niedługo, a
na który posłem stanął Józef z płockiego w ojew ództw a, wyrobili
mu wpływami swojemi, że posłowie przyzwolili dla B ystrego na
pensję doroczną czterech tysięcy złotych, opartą na kalkulacji ze
skarbu litewskiego. Ale się i tą razą strasznie na niedoszłym szwa­
grze swoim zawiedli.
Dawniej panna, teraz poróżniła ich na gorąco m łoda, piękna
i bogata wdówka, k tó ra wszystkie posiadała przy m io ty , żeby się
przypodobać mężczyźnie, ale najcelniejszym z nich wszystkich
był przym iot sześćdziesięciu tysięcy intraty. Z borow ska z domu,
była to w dów ka po kniaziu Ignacym Szujskim, chorążycu brze­
skim. Chciało się jej za mąż, więc sam a się sw atała za Józefa
Matuszewica; ale M arcin wolał, żeby się b ra t trzym ał K uczyń­
skiej, do której się na dobre przysiadyw ał; bo to i bogata panna
była i pochodziła z rodziny mającej na Podlasiu wielkie wpływy
i przyjaciół, wtenczas kiedy pani Szujska była tylko sobie nie-
szpetną niewiastą. Sam Marcin nie pragnął też wdówki, więc ją
raił szambelanowi Józefowi Zabielie, bratu m arszałka kowieńskiego
Antoniego, z którym i żył poufale. Pisał do A ntoniego, że łatwo
zerwać kw iatek, aby tylko rękę schylić. W szystko to za późno
było, bo książę kanclerz i podskarbi do ciepłej wdówki już B y ­
strego podsuw ali; m arszałek więc, k tó ry z tym i panam i był do­
brze i narażać się im nie chciał, um ył od w szystkiego ręce. Zda­
rzyło się jednak, że obadw aj w spółzawodnicy i ich opiekunowie
zjechali się razem w W arszawie. Chorąży co wa tu b y ła i obadwaj
Zabiełłowie, książę kanclerz i podskarbi. Nie było czasu do stra­
cenia; dwaj panowie pojechali do wdowy i oświadczyli jej B y­
strego. Pobiegł potem i szambelan Zabiełło, którem u żal się zro­
biło pięknej gratk i: prosił, oświadczał się, ale już było za późno.
Sam a Szujska żałowała tego, co się stało, bo lepiej przypadł jej
do sm aku Zabiełło, ale Bystrem u już dała obietnicę ręki, a słowa
lekkom yślnie łam ać nie mogła.
Poszło teraz na udry. B ystrem u chciało się koniecznie być
posłem z Brześcia i już ułożyli tak sobie z Flem ingiem , że na
przyszły sejm obrani będą, on i Kropiński. A le bracia potrafili
SZKICE Z CZASÓW SASKICH.

utrzym ać swój wpływ i zerwali sejm ik (1754 *"•) Z tąd podskarbi


wielką na nich uknował zemstę. N a biedę swoją pan rejent po
pijanemu w ygadał się gdzieś z tern i zdradził takim sposobem
zamysły. Ledw ie co z wesela Józefa powrócił M arcin do R asny,
znalazł m andat na sądy sejmowe o komisję w ohyńską, na którą
poprzednio go zapisano trzym ającym p ió ro ; m usiał zatem jechać
do W arszawy. Sejm już był na zerwaniu, kiedy tu przybył,
a o W ohyniu nikt naw et jeszcze nie wspom niał. W tem spotkał
się na mieście z pisarzem ziemskim brzeskim, Buchow ieckim : na­
turalnie, co kogo dolega, dalejże w rozpraw y o swoich rzeczach
i o B ystrym . Uniósł się stolnik i złajał do ostatnich słów lejen ta.
«wart» powiedział na zakończenie «żebym mu, ja k psu szczeka­
jącem u, w łeb palnął, i kw ita.» Nazajutrz B ystry dowiedziawszy
się o tern śle do stolnika dwóch swoich przyjaciół, Bitowta posła
upickiego i Kickiego, m ajora artyllerji koronnej z zap y tan iem .
czy to praw da, że wczoraj o tej a o tej porze to a to, tu a tu
stolnik powiedział? Nie zaparł się M arcin: przyznał, że mówił
wszystko. Myślał, że potem co najmniej nastąpi uroczyste w y­
zwanie na pojedynek, więc zawczasu uprosił sobie strażnika brze­
skiego, pana Borzęckiego za sekundanta. A le dzień za dniem
upływał i wyzwania żadnego nie było. W reszcie Borzęcki spotkał
na pokojach B ystrego, przyszło łatwo do przemówienia się i w y­
rzutów. Strażnik rzekł: «Sameś sobie winien W aszm ość, boś na
Matuszewiców spiskował.» A le B ystry w yparł się wszystkiego
i zaraz z W arszaw y wyjechał.
Pan rejent była to am bitna i czupurna sztuka; chciał k o ­
niecznie postawić na swojem. Ale cóż, kiedy troszkę był też
i tchórzem podszyty? Mścił się to już po raz trzeci na M atusze-
wicach. I do urzędu grodzkiego przeszkodził i o W ohyń do­
kuczał i teraz, kiedy już ostatnia bieda uderzyła na stolnika, to
jest kiedy książę kanclerz uparł się na to, żeby dowieść stolni­
kowi nieszlacheckiego pochodzenia, pan B ystry z drugim takim
ptaszkiem, jak sam b y ł, w ystarał się o b ab ę chłopkę, k tó ra niby
ciotką rodzoną b y ła M atuszewicom i fałszywe o nich przed są­
dem składała zeznania, za co ją zapłacono. Długo trw ały te
prześladowania. Już dalej w zemście nie można było postąpić.
Ale wreszcie i u B ystrego odezwało się sum ienie; do tego
bojaźń, żeby nie był gdzię w ustronnem miejscu przedm iotem na-
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEW ICZA. Torn V II.

paści publicznej, kazała mu m iarkow ać w ybuchy swej niechęci


i złego hum oru. W iedział, że przy łasce kanclerskiej cała k o a­
licja szlachty nie zepsuje mu przyszłości i nie sprowadzi go z drogi,
na której tak szczęśliwie postępow ał; ale mimo to jed n ak zawsze
chyłkiem wyjeżdżał z dom u i otaczał się wielką tajem nicą; widać
na pewno obrachow yw ał niebezpieczeństwo. B ądź co bądź, trze­
ba było raz przecie wyjść z tego położenia. Już i tak lat kilka
w trw odze upłynęło. Po wielu nam ysłach zdobył się na odwagę
i postanowił wyjść z junakieryą. P ojedynek zdawało się najlepiej
tę sprawę załagodzi. W ięc posłał do Józefa Matuszewica, swego
przyjaciela, Ignacego Paszkowskiego, k tóry naprzód w ym aw iał
półkownikowi przechwałki i częste odgrażania sie, jakich i ustnie
nigdy tam ten nie szczędził, a wreszcie wyzwał go na pojedynek.
Józef co tylko się w ybierał do Nieświeża na pogrzeb księcia woje­
w ody nowogrodzkiego, kiedy Paszkowski przyjechał. Nie na rękę
to było naszemu półkownikowi; ale jed n ak zajrzał do R asny,
gdzie nie zastawszy brata, zjechał się z nim w Czem erach. Po
naradzie stanęło, żeby Józef udał się prosto do Linowa, gdzie
B ystry mieszkał, i żeby go wyzwał nawzajem. Obadwaj bracia
poprzednio wstąpili do Siechnowicz, żeby Piotra Paszkowskiego
uprosić sobie na sekundanta. Tutaj rozmyślili się inaczej. Chciał
albowiem półkownik z Siechnowicz słać do Linowa swojego tow a­
rzysza Staro wolskiego, naprzód z wyzwaniem do B ystrego a potem
z ostrzeżeniem, żeby zaraz staw ał do pojedynku, gdy nndjeżdżaja
bracia i sekundanci. Dlaczego zaś ta nagła zm iana w planach
nastąpiła, kilka słów o tern naprzód powiemy. Było to jakoś
przed sam ym Świętym Michałem (1757), dniem ważnym jeżeli
dla całej Litwy, to najważniejszym dla stronników kanclerskich.
W ted y co żyło jechało do W ołczyna pokłonić się najjaśniejszemu
słońcu na ziemi polskiej, to jest księciu kanclerzowi w dzień jego
imienin. Obawiali się zatem bracia, żeby nie tłum aczył się ta
razą B ystry koniecznością podróży do W ołczyna i brakiem czasu,
gdyby bój odkładali. D o tego swoje mieli w yrachow anie i nowe
plątały się obaw y. B ystry gotów był, aby się tylko udało rzecz
zwlec, pojedynek po Ś. Michale złożyć w okolicach W ołczyna;
sprawiedliwie należało się w takim razie obaw iać, żeby książę
licznych gości swoich nie zaprosił na to widowisko. Mógł w ten­
czas sam ą obecnością swoją, ja k dodać ducha B ystrem u, tak
SZKICE Z CZASÓW SASKICH.

zaimponować jego nieprzyjaciołom . B ystry b y łb y o sto procent


hardziejszy tern spółczuciem panów i Litw y. P raw da, ze nie­
bezpieczna to bardzo była gra, takie naigrawanie się a tern wię­
cej publiczne, które nigdy celu swojego w Polsce nie dopięło,
mogliby łatwo szlachta, co przy M atuszewicach stała, rwać się
do szabli, i ni z tego ni z owego zapaliłaby się nort/u Parsalja jak
pod Olkinikam i; krew stronnictw m ogła płynąć, a nie wiele do
tego było potrzeba żeby płom ień dalej się rozniósł po Litwie.
Tego właśnie chcieli Matuszewice uniknąć. Marcinowi zdało się
więc, żeby Józef prosto jechał do Linowa, która to wieś dosko­
nale mu w ypadła po drodze do Nieświeża i żeby tam osobiście
wyzwał B ystrego, a jeżeli nie wyjdzie plac ostrzelał i ogłosił go
za infama, — najmniej albowiem trzeba było robić z tern w szyst-
kiem rozgłosu przez obawę W ołczyna. Ale tę radę odrzucono
na posiedzeniu familijnem. Stało się ted y , że pojechał Starów ol-
ski i spotkał w Koziobrodzie R utkowskiego dawnego Matuszewi-
cowskiego sługę, k tó ry był teraz u Sadowskiego starosty Sło­
nim skiego. W daw szy się z nim w rozmowę dowiedział się Sta-
rowolski, że pan B ystry z panem starostą właśnie w ybierał się
do W ołczyna.
Zaczaił się i przeczekał cały dzień, aż nadjechali wreszcie
pożądani goście. Śm iały towarzysz wyszedł ted y naprzeciw i w oczy
zapowiedział B ystrem u, że go wyzywa do pojedynku w yzyw any
przez niego Józef Matuszewic. Zmieszał się zrazu pan B ystry
i odrzekł, że jest w drodze; przepraszał więc teraz ale chciał się
■stawić na rycerskiem słowie, skoro czasu więcej mieć będzie. Nie
było na to rady, ustąpili M atuszewice; ale rzecz dla wszystkich
już była widoczna, że pojedynek zamieni się niezawodnie w bój
obojga stronnictw , bo oczywiście B ystry nie mógł w W ołczynie
zataić tego co go spotkało, a kanclerz niezaw odnieby już te sp ra­
wy urządził tak, że i krew by się polała. Matuszewice nie zaspali
wiec pory, uprosili półkownika Paszkowskiego, żeby z nimi jechał
dalej, wstąpili do Zbirohów, gdzie od Boga poczynając, pomodlili
się serdecznie, zabrali drugiego Paszkowskiego, stolnikowicza pol­
nego litewskiego i wszyscy wrócili do M otykał. Tutaj na wszyst­
kie strony rozpoczęli zabiegi, spraszali przyjaciół, garnęli szlachtę,
żeby w ystąpić świetnie i zaćmić orszak B ystrego, któiego się
spodziewali zobaczyć z wielką m ocą. Przyjechał do nich poczci-
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEW ICZA. Tom VII.

w y strażnik brzeski, Borzęcki i b ra t W acław , z kilką ludzi, ale


reszta niedopisała wcale. N a takie zabiegi albowiem potrzeba było
dużo czasu. Nazajutrz pojawił się w M otykałach trzeci Paszkowski
Ignacy, z wyzwaniem a raczej z ogłoszeniem, że bój niezawodnie
nastąpi pom iędzy Terebuniem a M otykałam i i p y tał się czy
przyjm ą bój i miejsce. Odpowiedziano natychm iast, że przyjmą.
Pokazało się, że książę kanclerz nibyto głośno ganił w ogóle p o ­
jedynki, a tą razą głośno podburzał w W ołczynie, namawiając
szlachtę, żeby nie wypuściła żywcem ani jednego z Matuszewiców.
Mówił dalej drugi język, że hersztem kanclerzow ym podżegającym
do zaciętości i owszem przyw ódzcą sporu stanął pisarz ziemski
Buchowiecki, a nowina ta zdaje się była najpewniejsza, bo p ocho­
dziła prosto z W ołczyna i zwierzył się z nią w tajem nicy M arci­
nowi, rejent Flem inga Morochowski. Przyjaciele jed n ak na innej
drodze chcieli usłużyć braciom . Rogaliński, opat wiwtycki, wielki
przyjaciel całego dom u Kuczyńskich, a więc i pani Józefowej
z M otykał, ratując Matuszewiców od nagłego nieszczęścia i n ap a­
du, zawczasu postarał się u księdza biskupa łuckiego o zakaz
bitw y pod najsurowszemi klątw am i kościelnemi i opłatą tysiąca
dukatów, które każd a strona w razie przewinienia m iała zapłacić.
D ruga okoliczność, k tó ra im poszła w pom oc była, że N ietyxa,
skarbnik parnaw ski, zażyły w brzeskiem i zam ożny obyw atel,
chcąc córkę w ydać za półkow nika Paszkowskiego, pojechał do
W ołczyna prawie na wywiady, i zawczasu zabiegał o to, żeby
przyszły zięć jego wywikłał się jak o z tego niebezpieczeństw a.
Ani o Rogalińskim, ani o N ietyxie, k tó ry także miał swoje
plany, nic nie wiedzieli nasi bracia, którzy chociaż niezupełnie
się udało ze szlachtą, nie tracili przecież nic na minie i byli wcale
butnej rezolucji. Zatem Ignacy, spełniwszy swoje poselstwo p o ­
wrócił do pana B ystrego i rozpowiedział, jak wszelką gotowość
znalazł w M otykałach. Zląkł się rejent, k tó ry już tym czasem
wrócił z W ołczyna, a m iał chociaż słabą nadzieję, że się przed
bitw ą wycofa, i w tedy to nasiadł go N ietyxa niespodzianie. T a k ­
ty k a N ietyxy zależała na tem , żeby przestraszyć B ystrego; dobył
więc z pod serca w ym ow y i w oczy mu prawił, jako bracia m ają
do niego żal sprawiedliwy; dodaw ał, że żal taki dodaje niezwykłej
animuszowi rezolucji, — ubliżenie szlacheckiemu honorowi Bóg
niezmiernie karze i gotów teraz dać straszny przykład. «Książe
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 167

ja k książę,» mówił, «ale pocóż Waszmość» prawił do Bystrego


«z księciem i jego zausznikami wsiadł na Matuszewiców, alboż to
gorsi od innych?» Drżał biedny rejent ja k w gorączce i upoważnił
N ietyxe do układania się z braćm i. W ięc w sam ą wilję boju, kie­
d y w M otykałach wszystko wrzało wojenną pożogą, nagle N ietyxa
zajechał i prosił imieniem B ystrego o zgodę. Obsiadł Marcina
i długo mu perorował, ale napróżno, bo Józef zaczął dokazywać,
źe trzeba stanąć, że cześć rodziny tego poświęcenia się wym aga,
bo w razie przeciwnym B ystry rozgadyw ałby pom iędzy szlachtą,
że się Matuszewice ulękli; potem dowodził, że do rejenta mieli
żal słuszny a nie wyzywali go na rękę, owszem on wyzwał, więc
b y ła wszelka nadzieja, że go Bóg skarze; — i dlatego sam ego,
boju wypierać się niepodobna, gdyż rzeczy już zadaleko zaszły.
N ietyxa nowego strachu napędził B ystrem u donosząc o zaciętości
Józefa. Napróżno animował go Buchowiecki: rejent wyraźnie dawał
za zwyciężoną Matuszewicom. W ysłał znowu do nich Ignacego
Paszkowskiego i p an a Bogusławskiego, k tó ry był krajczym brze­
skim, z poleceniem , żeby albo ułożyli się o zgodę albo przynaj­
mniej wymogli nową zwłokę boju. W M otykałach szlachta ledwie
co zasiadła do kolacji, kiedy nowi dyplom aci nadjechali. Znaleźli
tutaj niespodziewanych sprzymierzeńców; kobiety albowiem obiegły
braci i mężów, żeby im oręż z ręku wytrącić. A le nie, M atusze­
wice stali ostro przy tem , żeby nazajutrz B ystry w pole wyjeżdżał
m ierzyć się z nimi. Pani Józefowa w płacz, om dlała wreszcie,
rozlecieli się wszyscy trzeźwić ją, a posłów sam ych zostawili. Nie
zrazili się tą niegrzecznością. Przestrach, łkania kobiet, dobrze
były w porę. Chcąc uspokoić panią Józefo we, musieli wszyscy
coś obiecyw ać. Stanęło więc na tem , żeby uciec się do posłów,
a jeżeli warunki podadzą dobre i godne, żeby zawrzeć z nimi
pokój. Odjechali z tem późno w noc posłowie B ystrego, a w Mo­
tykałach wszystko zaraz spać legło. Skoro świt, Starowolski po­
jechał do B ystrego do Terebunia, że wszystko gotowe i że M atu­
szewice już czekają. W istocie zaraz po Starowolskim w całej
kawalkacie zbrojno pospieszyli na plac. W Terebuniu spali jeszcze,
kiedy towarzysz się zjawił i pobudził ludzi. Pan B ystry wybierać
się zaczął, toż jego ludzie, a uprosili Starowolskiego, żeby pow ra­
cał do swoich i doniósł, że lada chwila będą gotowi. Szlachta
Matuszewicowska zsiadła z koni i czekała w rycerskim ordynku,
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEW ICZA. Tom V II.

ale długo, bo przeszło godzinę. W reszcie niezw ykły widok uderzył


szlachtę; konno i w k aretach z wielką grom adą, orszak B y streg o
wyjeżdża na pole i swobodnie po nim się roztacza; ogląda się
szlachta po sobie, źle; tam tych trzy razy tyle, przem oc widoczna.
Patrzą w milczeniu i nie wsiadając na konie, czekają co z tego
będzie. Farsalia za chwilę miała krwią spluskać podlaskie pola,
gdy nagle w całym galopie pędząc konia pojawia się Deus ex
m achina — C ysters wistycki. Do probostw a jego należał ta k
T erebuń, ja k M otykały, przem aw iając więc do obu stron jako
pasterz, spodziewał się od nich względności. Cysters pojechał
prosto do Bystrego, doręczył mu zakaz biskupi, który wyrobił
ksiądz Rogaliński, i nie dosyć na tern, zaczął sam od siebie na­
kłaniać do zgody, zaklinać. Tym czasem nie czekając końca pan
Buchowiecki swoich w dwie linje szykował na polu. Co widząc
szlachta M atuszewicowska porozum iała się z sobą i zaczęła się
rozsypyw ać i rozrzucać kupkam i dlatego, żeby lepiej zaim pono­
wać siłą, że to niby było ich więcej. N ietyxa dobrawszy sobie
kilku starych ze szlachty poskoczył ku Matuszewicom dowodząc
im, że taki zakaz biskupi jest ważny, na poparcie swoich rozu­
mowań ten fakt przywodząc, że zakaz podobny szanowali w oje­
w oda lubelski T arło i Kazimierz Poniatowski, podkom orzy k o ­
ronny, kiedy się pojedynkow ali o Anusię. W ięc łatwo zabrać się
do zgody. “B ystry zapiera się wszelkiemi sposobam i, że nastaw ał
na was, na szlachtę, i gotów to publicznie tutaj zaraz oświadczyć
na placu. T o m acie dosyć, mówił do Matuszewiców N ietyxa.
W yzwał zaś was, bo słyszał jakeście się na niego odgrażali; toż
musiał to zrobić, wyście w tern winni.» B ardzo na rękę M atusze­
wicom prosił ich tak N ietyxa. Bo juścić, Bogiem a praw dą po­
wiedziawszy, daleko więcej po stronie B ystrego było szlachty,
a chociażby się nie wszyscy bili i przypatryw ali się jeno walce
jeszcze się m ożna było obawiać o zwycięstwo. Stawało się więc to,
co poprzednio uradzono w M otykałach. Bracia żądali po rejencie
żeby wyznał, jak o nie nastaw ał nigdy na ich honor i jako chce
świętej zgody. A stał niedaleko w grom adzie B ystry. Posłał do
niego pan skarbnik, żeby przyszedł w koło braterskie. Poszedł.
Józef wystąpił ku niemu na kilka kroków , a W acław pierw szy
przemówił pytając się prosto z m ostu rejenta, «czy się zna do
SZKICE Z CZASÓW SASKICH

tego co przeciw honorowi szlacheckiemu ro b ił?» N a to B ystry


odpowiedział: «Nie znam się do te g o .» — «A czy chcesz zgody?»
odparł. — «Chcę.» W ięc Józef zaraz pocałow ał się i przeprosił
z B ystrym , co widząc Marcin odszedł w stronę. Jeżeli zgoda
miała by ć zupełną, Marcin źle zrobił, to też B y stry przem ówił
zaraz do niego: «Panie Stolniku, a przywitałże się W aszm ość ze-
mną?» Nie był stolnik tem u przeciwny; ale honor Matuszewicow-
ski kazał się mu chwilowo opierać, niby to się drożył i nie chciał.
Przypadli do Marcina ze stron obu pośrednicy i dalej w se rd e ­
czne prośby. W ięc poszedł. B ystry zbliżył się a stolnik do niego
z ferworem drażniąc się jeszcze: «Nie wyzywałeś mnie, więc nie
masz racji godzić się ze mną.» N a to B ystry: «Odkazujesz się na
m nie.» — «Jak chcesz tak sobie rozum iej» rzekł stolnik. A na to
ja k nie powstaną przyjaciele z obu stron, jak nie okrzykną M ar­
cina i B ystrego! F u iy a się zrobiła prawdziwa: najwięcej krzyczał
N ietyxa, k tó ry się obawiał utonąć na Dunajcu. Buchowiecki stał
przy uszykowanych swoich i czekał jeno hasło do boju. A ż zre­
flektował się stolnik na te wrzaski i rzekł dum nie: «Panu Bogu
mój żal ofiaruję, a B ystrem u dla miłości Bożej odpuszczam.))
Stanęła więc zgoda nad wszelkie spodziewanie. N ietyxa lękając
się, żeby lada przyczyna nie wywołała nowego pożaru, zaczął
w tedy zagadyw ać, że już późno, że czas na obiad, i to mówiąc
pożegnał się z Matuszewicami a z B ystrym i całą ligą odszedł.
Co widząc szlachta Buchowieckiego zaraz młodsi wsiedli na konie,
starsi i poważniejsi do k aret i odjechali. B racia M atuszew ice
otrzym ali plac boju, bo się dłużej zatrzymali na polu. Posłali przo­
dem do pani Józefowej dać znać, że nie było pojedynku a potem
w całej świcie zabrali się i na obiad również pospieszyli do M oty-
kał. N iedługo zajrzał i tutaj N ietyxa. Zacny ten szlachcic odpro­
wadził nieprzyjaciół do dom u pilnując ich po drodze, aby me
zrobili co nowego, a potem pogonił za przyjaciółmi. R adzi mu
tutaj wszyscy byli niezmiernie, a najwięcej pani Józefowa, bo tez
trzeba przyznać, że głównie za jego staraniem się i prośbam i do
nowej Farsalii nie przyszło.
Znalazł sie też nie z przypadku przy uczcie z bratem sw ym
szambelanem ksiądz o p at wistycki Rogaliński, którem u również
wiele wdzięczności winno było województwo brzeskie za prze-

22
Szkice z czasów Saskich
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.
170

szkodzenie rozlewowi krwi. Dzień zszedł mile wśród licznego to ­


warzystwa.
Za inną razą dokończę kiedy historji B ystrego, k tó ry się
wyżej jeszcze posunął, bo został naw et kasztelanem brzeskim za
panow ania już Stanisława Augusta. A le to później.
DZIEJE NIEW IASTY POLSKIEJ.

HELENA Z POTOCKICH MORSZTYNOWA.

W dziejach lite ra tu ry polskiej znane je s t z p ięknej b a rd z o


stro n y im ię W ac ła w a P otock ieg o p o e ty i a u to ra wielu dzieł, ja k o
to : Jo v ialitates, N ow ego zaciągu p o d chorągiew sta rą try u m fu ją­
cego Jezu sa, P o czetu h e rb ó w szla c h ty , p o e m a tu S y lo re t i w re­
szcie tłó m acza A rg e n id y B arklajusza. W o statn ich czasach zn a ­
lazło się k ilk a jeszcze in n y ch dzieł P o to ck ieg o d o tą d lite ra tu rz e
nieznanych, b o chociaż nasz a u to r, ja k p o k azu je się ze w szyst­
k ieg o , dużo pisał, je d n a k czy to p rzez sk ro m n o ść, czy przez dzi­
w actw o, k tó re przyw iązuje się d o podeszlejszego w ieku, w szystkie
p ra c e sw oje literackie staran n ie u k ry w ał p rz e d spółczesnym i i k ro m
je d n e j, nic za ży cia sw ojego nie w y d aw ał. D o p iero p o jego
śm ierci, zaczęły je g o p o e m a ta p o k a z y w a ć się w d ru k u i trw ało
to p rzez długi czas, że co chw ila now e w ty m względzie robiono
o d k ry c ia . Z d aw ało się, że p o czet p ra c P o to ck ieg o zam knął ju z
S y lo ret w y d a n y d o p ie ro w ro k u elekcji i k o ro n acji S tanisław a
A u g u sta 1764, ale p o k azało się że to jeszcze m e koniec. A m ­
b ro ży G ra b o w sk i d ru k o w a ł już za naszej pam ięci w O jczy sty ch
S p o m in k ach w iersz je g o p o d ty tu łe m : «Pełna najjaśniejszem u
Janow i III» a ledw ie p rz e d k ilk o m a la ty p o k a z a ł się w e L w ow ie
w y d a n y przez S tan isław a P rzy łęck ieg o z n a k o m ity p o e m a t o tejże
sam ej w ojnie C hocim skiej, k tó rą m niej szczęśliw ie opiew ał K r a ­
sicki, p o e m a t o k tó re g o o d k ry c iu i piękno ściach już p rz ed k il-
172 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEW ICZA. Tora V II.

kunastu laty czytaliśm y rozpraw y po pism ach perjodycznych.


W istocie «wojna chocimska» znakomicie zbogaca literaturę na­
szą: język prześliczny wszędzie, obrazów wiele, zapału moc, a
przy tern wszystkiem częstokroć naw et połyski jenjuszu. Otóż
Szajnocha we Lwowie w padł na szczęśliwy pom ysł, że autorem
tej wojny chocimskiej był także nasz W acław Potocki. D ow ody
które pokładł uczony lwowski silnie mówią za tym dom ysłem .
U derza naprzód bliinięce podobieństwo wyrażeń napotykanych
w tej wojnie z Jovialitates, o których że są dziełem Potockiego
wiemy z pewnością. Nie w yrażenia ale wiersze całe przepisyw ał P o ­
tocki z wojny, która znacznie dawniejszą była od Jovialitates: widać
p o d starość straciw szy na żywości umysłu, sam siebie kopiował a ko­
piować m ógł tylko siebie nie kogo innego, bo inaczej w yglądałoby
to na plagjat zbyt uderzający w oczy, na co jeden z najgłówniejszych
w kraju rym otworców Potocki, nie tak bardzoby się odważył. Potem
są w Jovialitates częste wspominki, że autor zbudował Chodkiewi­
czowi pom nik hom erow y jak O dysseja, a Chodkiewicz właśnie jest
bohaterem wojny chocimskiej. T o miał być «orzech wierszów» jego,
jak sam powiada. Nareszcie poem at w ydany przez Przyłęckiego, ofia­
row any jest Janowi Lipskiem u staroście czchowskiemu, od t e ś c i a ,
bo autor chce wywdzięczyć się tą ofiarą za miłość jego k u r o ­
d z i c o m s w e j ż o n y , a właśnie Lipski miał za sobą córkę W a­
cław a Potockiego. Również też wszystkie inne genealogiczne szcze­
góły wyjęte z samego poem atu, jawnie świadczą za dom ysłem
Szajnochy i wątpliwości niema, że Jędrzej Lipski stryj starosty
czchowskiego, którego podstaw ia w miejsce właściwego autora
wydawca, wieszczem wojny chocimskiej w żaden sposób być nie
może.
Lubo takim sposobem wszystkie poszlaki w ypadają na stronę
Potockiego, dzieje literatury przecież muszą jeszcze cokolw iek
poczekać z w ydaniem ostatecznego w yroku w tej mierze. Jeżeli
inne dow ody (a znajdą się ja k am en w pacierzu) w ypadną na
stronę tłóm acza A rgenidy, w tedy się znakomicie podniesie jego
stanowisko w literaturze polskiej. Już to dawno spostrzeżono, że
w tym okresie piśmiennictwa, k tóry nastąpił po złotej epoce
Zygmutowskiej a trw ał aż do czasów K onarskiego, trzech poetów
zdradzało wyższe polotem natchnienie: Kochowski, Sam uel ze
S krzypny i nasz W acław Potocki. W szyscy trzej ludzie ze zna-
SZKICE Z CZASÓW SASKICH, 173

kom itemi zdolnościami, nie poszli dla tego daleko, że nie mieli
artystycznego wykształcenia, którego im ówczesne wychowanie
polskie i b rak studjowania wzorów nie dały. A teraz «wojna
chocimska» dobrze wyskakuje nad wszelkie mierności i arcy­
dzieła tej epoki. Potem rzecz druga uderza: przyw ykliśm y uwa­
żać ten okres cały m akaronicznej literatury za wiek ram ot mową
wiązaną i niewiązaną pisanych, za wiek silących się i w śm ie­
szność przechodzących dowcipów, za czas, w k tó ry m się affekta
w wojska rekrutow ały, a z kazalnic prawiono smalone duby
i b ajdy . Teraz pytanie, czy epoka w której napisano w o jn ę
c h o c i m s k ą , w której żył z niczem nieporów nany P a s e k ,
w której kaznodzieje byli tak pom ysłam i, treścią, uczuciem i ję ­
zykiem narodowi, ja k ksiądz Młodzianowski w ydarty z biblio-
gralji a pow rócony literaturze przez ks. H ołowińskiego; wiek,
w którym ujrzał życie w szacie polskiej przestrojony tak n aro­
dowo z togi rzymskiej w kontusz K o ch o w sk i; czy wiek ten może
być uważany za wiek na pół ciem noty i barbarzyństw a m aka-
ronicznego, w k tórym niby ustało wszelkie uczucie estetyczne
narodu ? O dpow iadam y, że pod żadnym pozorem . Jesteśm y prze­
konani, że zabłysł nam właśnie przeddzień wielkiej przem iany
w yobrażeń i sądów naszych o tej literaturze, którą zowią nasi
historycy jezuickim okresem . Niechno tylko otworzą się biblio­
teki i lepiej poznam y dzieła historyczne epoki, do dziś d n ia w p a­
m iętnikach dom owych kryjące się, niech się tylko stare pokażą
rękopism a, a ta niwa dziejów naszej literatury z epoki m akaro­
nicznej pięknym i wesołym się kwieciem rozzieleni. Oto i W ój­
cicki w ydrukow ał wierszem w I tom ie swojej Biblioteki S taro­
żytnej uryw ek pod tytułem M e r k u r j u s z n o w y , pochodzący
z czasów M ichała K orybuta albo Jana Sobieskiego, którego ustępy
przypom inały nam M a r j ą i silny, jędrny język nowo odkrytej
wojny chocim skiej.
Pan Maciejowski za bytności swojej w P etersburgu, znalazł
także w bibliotece Załuskich niektóre nieznane nam bliżej dzieła
W acław a Potockiego w drukach i rękopism ach. Jedno z nich,
którego dowcip poznać m ożna z tytułu, K rasicki niegdyś błędnie
przypisyw ał Kochowskiem u. T y tu ł jeg o : «O gród ale nie pieniony,
bróg ale co snop to innego zboża, kram rozlicznego gatunku.
N a cóż chwalić? w ogrodzie chwastu dosyć, gdzie pokrzyw a
!74 DZIEŁA JULJAN A BARTOSZEWICZA. Toro VII.

sparzać, w brogu plugastwa gdzie m ało nóg zawrócić głowę,


w kram ie szpilek którem i zakłuć, zwierciadeł w których się przej­
rzeć możesz, m iędzy tow arem na poły rzeczy, powieści i p rzy­
gody, podobieństw a które jeśli nie były, być m ogły w obojej
płci, w różnych stanach i wieku żyw ota ludzkiego: tudzież ethica
do cnoty, moralia do obyczajów, sacra do nauki, seria do prze­
strogi w iodące: poważnych i uważnych, festiva, ludicra, satyrica,
salsa, allusia, z imion, przezwisk, urzędów i kom plexji różnych,
krom zgorszenia cnotliwego człeka, bo czystem u wszystkie rzeczy
są czyste, próżnujących zabawiające lu d z i: są i żarty z podufa-
łemi bez sarkazm ów przyjacioły.» Że spółcześni cenili wiele prace
naszego poety, dowodem wiersz k tó ry na czele tej książki stoi:
Zacny Potocki jakiego nie miały
W ieki p o ety : wszędzieś doskonały;
L ubo się modlisz, lub płaczesz lub szydzisz,
Równego sobie w koncepcie nie widzisz.
Chcielibyśmy skreślić obrazek domowego życia W acław a
Potockiego, zanim przejdziem do jego córki czy wnuczki, której
dzieje m am y zamiar opowiedzieć czytelnikom. B yłby to słuszny
w stęp do sam ego opowiadania. A le nie wiele wątku na to nam
starczy, bo właśnie dzieje te domowe są w ogóle bardzo u nas
zaniedbane: dotąd znam y więcej historję wojen Rzpltej i konsty-
śucji, ja k to co najwięcej może byłoby ciekawe z przeszłości, co
najwięcej może n aró d charakteryzuje. Postaram y się jednak cho­
ciaż o lekki szkic opowieści, która powinnaby wielce b y ć inte­
resującą, zwłaszcza że idzie tutaj o literata. D o tego co pow iem y
dadzą nam m aterjał artykuł ów Szajnochy o autorze W ojny Cho-
cimskiej i sam e pisma W acław a.
Nasz Potocki nie pochodził z owych wielkich Pilawitów, co
hetm anam i zasilali ciągle Rzplitę. Ziemianin krakowski pieczętował
się herbem Szreniawa. U rodził się i wzrósł pod szczytam i W a ­
welu, tutaj całe życie przepędził, tutaj pewnie um arł. W woje­
wództwie krakow skiem piastował urzędy ziemskie.
Są ślady, że dwudziestokilko-letni młodzian (narodził się po­
dobno 1623) walczył w wojnach kozackich po śmierci W ładysław a
IV . Poznał tam braci Lipskich, stryjów Jana starosty czchowskiego,
k tó ry został później jego zięciem, niewiadomo jed n ak cży wszyst­
kich czterech. Hieronim z nich najstarszy, ojciec Jana, zdaje się
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 175

że ńie był w tych opałach i że obok Potockiego tym razem wal­


czyli tylko młodsi bracia: Jerzy, Jędrzej i Piotr. Wszyscy ci trzej
bracia bili się także i za W ładysława IV z Abazem i pod Smoleń­
skiem (1633—4 roku), a wszyscy czterej z Hieronimem i z ojcem
swoim Janem odznaczyli się pod Chocimiem za buławy Chodkie­
wicza. Opowiadania Lipskich o tym rycerskim i homerycznym rap­
sodzie naszych dziejów, pewno natchnęły Wacława. Było pomię­
dzy nimi a poetą jakieś swojactwo: i Lipscy i Potocki pieczętowali
się Szreniawą, a w dawnych czasach pokrewieństwo herbowe bardzo
często zastępowało związek krwi i wspólnego pochodzenia.
Złożywszy w dani ojczyźnie krew Swoją i trudy, Wacław
osiadł na wsi i całkiem się poświęcił literaturze i rozkoszom fa­
milijnym. Sąsiedztwo czy uczucia przyjaźni zbliżyły go do Jana
Lipskiego, synowca owych trzech stryjów. Starosta czchowski
tylko co mianowanym został starostą sądeckim, po Aleksandrze
Lubomirskim, synu owego Jerzego, dzielnego obrońcy swobód
szlacheckich !). Być może też, że po tym samym Aleksandrze
Lubomirskim, wtenczas także wziął Lipski starostwo perejasławskie,
które miał już w r. 1678, jak świadczą konstytucje sejmowe. Nie
tylko urzędy ale i żonę brał Lipski po staroście sądeckim: K a­
tarzyna Sapieżanka albowiem, córka hetmana Pawła, dzielnego
obrońcy Rzplitej za Jana Kazimierza przeciw Szwedom, wdowa
po Lubomirskim, powtórne z nim zawarła małżeńskie śluby. T ym ­
czasem jest rżecz niezawodna, że tenże sam Lipski był żonaty
z Zofią córką Wacława Potockiego. Nie wie o tern nic Niesiecki
ale Przyłęcki znalazł tę wiadomość w aktach urzędowych sąde­
ckich. K tóra z nich była pierwszą żoną starosty czchowskiego,
Sapieżanka czy Potocka? gdyby na to nie odpowiedział z pewnością
wydawca W ojny Chocimskiej, łatwoby dojść tego można z samego
poematu. Była nią Potocka, a więc z nią Lipski widać żył bardzo
krótko. Jeżeli to albowiem prawda, że wojnę chocimską pisał W a­
cław za panowania Michała Korybuta (a zdaje się, że tak jest),
to Zofia była jego pierwszą żoną, bo tam już w poemacie autor
pisze o miłości Lipskiego ku rodzicom żony. W aktach też są­
deckich jest oblatowany przywilej pod r. 1669, przywilej Jana

s) Nominacja ta dla Lipskiego zapisana pod d. 20 marca 1676 w Sygilla-


taeh kor. ks. 13 fol. 79.
176 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

Kazim. na jus communicativum dla tej córki Wacława. W ypadło­


by z tego, że Zofja Potocka umarła młodziuchną i że niejedną
taką bolesną stratę dla swojego serca przeżył nasz poeta. Właśnie
pod owe czasy także jeden z synów jego Stefan powracał z pod
Chocimia, pod którym hetman Sobieski odniósł świetne zwycię­
stwo, i umarł w r. 1673 mając zaledwie lat 22 życia. Bądź co
bądź, to rzecz pewna, że nie po śmierci dopiero Aleksandra L u­
bomirskiego, Potocki wszedł w związki przyjaźni z Lipskim. W ier­
szem mu bowiem winszował poeta starostwa sądeckiego i pisał
nagrobek tegoż samego roku innemu Aleksandrowi Lubomirskie­
mu wojewodzie krakowskiemu, a stryjowi starosty sądeckiego. Lu-
bomirscy z Lipskimi zostawali także w serdecznych stosunkach,
bo nietylko herb mieli jeden, ale i pień pochodzenia wspólny;
obadwa te domy szły od braci rodzonych jak Tęczyńscy i Osso­
lińscy. —
Serdecznie do swojego zięcia przywiązany poeta, wiele mu
pamiątek piśmiennych pozostawił i pamięć jego zachował dla po­
tomstwa. Pochlebiały Potockiemu pańskie związki z Lipskimi, to
też ciągle się z nich wynosi i ciągle zięcia ma na myśli. Pisze
wiersz dla córki Zofji, która pas ofiarowała mężowi w dzień jego
imienin. Potem wchodzi w najdrobniejsze szczegóły gospodarstwa
domowego i przywiązań zięcia by go rozweselić, aby mu spółczu-
cie swoje ukazać. Opłakuje zgon Akwilona konia Lipskiego, inną
razą płacze straty Korydona ulubionego psa jego. Pełno takich
wierszy w Jovialitates. Zdaje się nawet, że obadwaj razem i zięć
i teść, we wsi Lipie, gdzieś w krakowskiem mieszkali. To z pię­
knej strony pokazuje uczuciowość W acława.
Lipski miał siostrę rodzoną Elżbietę za Achacym Pisarskim
rotmistrzem i starostą wolbromskim: obaj z hetmanem Sobieskim
pobiegli pod Chocim za króla Michała. Pisarski śmierć tam zna­
lazł pod spisami tureckiemi. Było to już może po śmierci Zofji.
Lipski ciało szwagra sprowadził z siostrą i uczcił go wspaniałym
pogrzebem. Potem niedługo córkę jego Katarzynę poślubił niebu
(w r. 1675). Były to także ciężkie straty familijne dla naszego
poety. Złamany trudami odpoczął już wtenczas kiedy zięć jego
rotmistrzował w Sądeckiem, a pułkownikował województwu kra­
kowskiemu, w czasie bezkrólewia po Michale i po elekcji Jana III,
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 17 7

Skrom nie m yślał Potocki o zdolnościach swoich poetyckich.


Nieraz przyznaje się do tego: «piszę rym em podłym , powiada,
a potem wtóruje sobie: pióro moje z gąski.» Zresztą czuły, tęs­
kniący do dzieci, które mu Bóg pozabierał, może dla tej samej
czułości m a nierzadko natchnienie, choć nie wie o tern. Nie umie
wznieść się do wysokiego liryzmu i brzdąkać na lutni, ale w pie-
niach jego żyje nieprzebrany zdrój rycerskich opow iadań, zasilony
wielką pamięcią i przykładam i, bo jak sam i jak syn służył woj­
skow o, tak od zięcia i stryjów jego nieraz słuchał o wojennych
przygodach i rycerskich gonitwach. Odum arli go wszyscy swoi,
a on sam otny pozostał na grobach tylu, — więc śpiewał i zalewał
się łzami. Dzieł swoich nie drukował wcale: w idać, że mało je ce­
nił. A rgenidę tylko przetłómaczyw szy chciał w ydać na świat, ale
dlatego że to dzieło było obce nie jego własne; jed n ak i z A r-
genidą tak długo się nam yślał, że upłynęło w tych nam ysłach całe
życie i obcy w lat kilkadziesiąt potem dopiero ten poem at wydali.
Potocki tak długo się namyślał, bo nie wiedział kom u m a dedy­
kować dzieło, a pewno już wtenczas nie żył zięć jego najdroższy
Jan Lipski, którem u ofiarował «orzech wierszy swoich» W ojnę
Chocimską.
W acław Potocki był podczaszym krakow skim . Został nim
już za Jana III, ale czego nie wiedzą nasi pisarze, złożył ten urząd
w r. 1685. W spom inają konstytucje kor., że w roku w ypraw y
wiedeńskiej to jest 1683, a więc na dwa lata przed złożeniem
podczaszostwa, był jeszcze komisarzem do granic szląskich. W e­
szło w Polsce w wielką m odę sprzedaw ać urzędy, ale to już za
późniejszych czasów, za Stan. A ugusta. W ted y po prostu handlo­
wał jeden z drugim, pierwszy ustępow ał przywileju a drugi spła­
cał go, ale zawsze potrzebny był do tego konsens królewski. Ale
im dalej idziem w tył od czasów Poniatowskiego, tern mniej ze­
psucia, tern mniej spotyka się siadów tego handlu urzędami. Było
wiele zepsucia i za Sobieskiego, ale i w styd był jeszcze. Dlatego
uderza nas rezygnacja podczaszostwa przez Potockiego, robi jed n ak
mniej nieprzyjem ne na nas wrażenie, bo wyczytujem w Sygilla-
tach pod dniem rezygnacji zaraz i nom inację na toż podczaszo-
stwo dla Jerzego Potockiego towarzysza hussarskiego Jego Król.
Mości (22 m aja 1685). W iem y z Niesieckiego, że syn W acław a
był także jak ojciec podczaszym krakow ., więc ani chybi, że ten
Szkice z czasów saskich. ^3
DZIEŁA JULJANA B A R TO SZEW IC ZA Tom V jI.
I 7S

Jerzy to syn młodszy tłóm acza W ojny Chocimskiej, syn jedyny


o którym w K o r o n i e , a wiec w pam iątkach szlacheckich jest
wzmianka. Niesiecki nie zna imienia tego syna, teraz wiemy, że
nazywał się Jerzy. Ojciec stary i spracow any p oty widać piasto­
wał urząd ziem ski, póki syna nie mógł na zastępcę swojego
przedstawić królowi Sobieskiemu.
Przekazyw ały się wówczas już gęsto starostw a braciom , sy­
nom , żonom, wdowom i w ogóle dzieciom ; wchodziło więc
w zwyczaj ustępować i z urzędów, chociaż ich może jeszcze nie
sprzedawano. Tutaj ojciec z przywiązania nie za pieniądze pize-
kazywał podczaszostwo jedynem u synowi, który mu z całej 10-
dziny pozostał ’).
Z kim był żonaty W acław P otocki i wiele właściwie mia
dzieci? o tern nie wiemy. D otychczas m am y w iadom ość o trojgu
jego doroślejszych dzieciach: dwóch synach i jednej córce, nad
którem i płacze w Poczecie herbów . Synowie więc byli Stefan
i Jerzy, córka Zofja za Janem Lipskim starostą sądeckim . Żadne
z nich trzydziestu lat nie dożyło. Sam zaś W acław Potocki um aił
w roku 1693 m ając lat siedmdziesiąt.
Z tern w szystkiem w starych papierach znaleźliśmy w iado­
mość, że i H elena Potocka, po trzech m ężach M orsztynowa wo­
jewodzina infl., była córką tego W acław a. W innem miejscu
w tychże sam ych notatach jest wzmianka o Potockim , dow ódcy
grandm uszkieterów A ugusta ligo, rodzonym bracie wojewodziny
inflanckiej M orsztynowej. — G dyby to nie pom yłka była, do
owych dzieci W acław a dodaćbyśm y jeszcze musieli H elenę i jej
brata. Ale tym bratem nie mógł być w żaden sposób Jerzy p o d ­
czaszy krak. z r. 1685, bo dow ódca grandm uszkieterów był m ło­
dy wtenczas, kiedy król tę straż przyboczną formował sobie, a
było to około r. 1729. Żeby ja k najlżej rachow ać, Jerzy Potocki
mógł mieć w r. 1729 lat 60 przeszło. Zdaje się więc, że tutaj
więcej praw dy m a Niesiecki k ied y pisze, że podczaszy krakow.
syn W acław a miał za sobą Rościszewską, z której b y ła córka,
właśnie ta sam a M orsztynowa, i syn którego także nie podaje
imienia, ale o którym mówi, że był «w wojsku cudzoziemskiem
polskiem znacznej szarży.» Niesiecki nie wie nic, że ten Potocki

') Ta nominacja w Sygillatacli ks. 14.


SZKICE Z CZASÓW SASKICH . 179

był w grandm uszkieterach, ale te w yrazy o nim, że był znacznej


szarży i w wojsku cudzoziem sko-polskiem , jasno na gwardję A u ­
gusta lig o wskazują. T ak więc zdaje się, że H elena była wnuczką
W acława, a nie córką ja k wyczytaliśm y, lubo M arcin Matuszewic
k tó ry był za Stan. Augusta kasztelanem brzeskim , a który Helenę
znał osobiście, mówi że to była córka p o e ty . Mógł się tedy pan
Marcin pomylić.
H elena P otocka będzie tą niewiastą p olską, której dzieje
złożą naszą powieść.
Młodo poszła za mąż za A drjana T opora B ełchackiego,
k tó ry ze starosty lipnickiego na Szląsku polskim, został kasztelanem
bieckim. Był to rządny wzorowy i zabiegły gospodarz, z posia­
danych starostw oszczędnością przym nożył pięknego grosza i ze­
brał nie zły m ająteczek: Lipnik było to kura, co mu złote znosiła
jaja, bo leżąc na pograniczu ściągał do siebie sukienników i płó-
cienników ze Szlązka, potem zaludnił się i zasłynął fabrykam i.
T ak więc oszczędnością i rządem dorobił się B ełchacki pańskiej
fortuny. Nie pochodził on z dawnego d o m u , nie odziedziczył
bogatych spadków po rodzicach, ale zasługą i pracą z niczego
dorobił się krzesła, wzrósł z tego co boli, co właśnie było po
staropolsku, a zasiadłszy już raz na niem, tern mniej lękał się
Sasów, przed których napaścią zasłaniała go senatorska dostojność.
Był już stary kiedy po śmierci pierwszej żony, z której się żadne­
go nie doczekał potom stw a, poznał Helenę i oświadczył się o nią
rodzicom. Owocem tego pow tórnego m ałżeństwa była jedynaczka
córka imieniem A leksandra.
Kasztelan biecki niedługo żył z drugą żoną. Zginął dziwnym
przypadkiem .
Śm ierć Bełchackiego nastąpiła jakoś w lecie 1715 roku,
albowiem Struś starosta będziński został m ianowany na kaszte-
lanją biecką 20 września tegoż sam ego roku ').
N asza m łoda w dow a niedługo w pow tórne wstąpiła związki
małżeńskie i poszła także za wdowca. T ym razem oddaw ała
rękę wielkiemu panu, k tó ry z prostego szlachcica ja k Bełchacki,
wyszedł na m agnata i niezmiernie wiele znaczył w Rzpltej, a m iał
do tego jeszcze łaskę królew ską.

*) Sygillaty ks. 18.


j 8o DZIEŁA JULJANA BAR TO SZEW IC ZA . Tom VII.

Pan Jakób Zygm unt Rybiński herbu W ydra, bardzo prędko


zrobił sobie to znaczenie. R odem z Pom orza posłował już na sejm
elekcyjny A ugusta II. Potem długi czas go nie widać, aż nareszcie
nadchodzą wojny szwedzkie. R ybiński był jed n y m z najczynniej-
szych partyzantów w tej chwili, w której brat jeden darł się
z bratem drugim za bary. R ybiński zrobił sobie z wojny rzem io­
sło, m ało tam w sercu jego było uczucia, mało przywiązania do
strony, k tó rą popierał; nie narażał się też bardzo, nie przebiegał
ogrom nych przestrzeni kraju jak Szmigielski, Grudziński albo
Gniazdowski, dla tego żeby nastraszyć Szwedów, odnieść jakie
zwycięstwo i zasłużyć się niem stronnictwu. R ybiński m yślał wię­
cej o sobie i jeżeli już szedł kiedy na wyprawę, to już obracho-
wał naprzód wszystkie trudności i wiedział, że udać m u się po­
winna była, — wtenczas chyba tylko szedł w ogień i do form al­
nej bitwy się sposobił, kiedy odebrał hetm ański rozkaz, bo słu ­
żył wojskowo. T akim sposobem był to znany p arty z an t króla
Augusta i w tern może godzien pochw ały, że trzym ał się stale
swojej chorągwi i nie przechodził ja k wszyscy wtenczas od stron­
nictwa do stronnictw a. Ale też za to ja k szlachta i spokojni
właściciele ziem scy na niego p ła k a li!
Nienawidził śm iertelnie Stanisława Leszczyńskiego i wszel-
kiemi siłami ile mógł dokuczał tem u królowi i jego przyjaciołom .
W tym celu zdobył się nawet na oryginalny w cale koncept: roz­
syłając swoje podjazdy w różne strony, daw ał im zw ykle rozkaz,
że jeżeli spotkają gdzie nieprzyjaciela, m ają się mu pochlebiać
i łasić, m ają oświadczać że idą do Szwedów, że kochają Stani­
sława, a potem w danej porze korzystać z łatwowierności nie­
przyjaciół. T ak jakiś czas udawało się wojować panu Rybińskiem u
na Pom orzu i płoszyć chorągwie Potockiego w ojew ody kijow­
skiego 2).
Najwięcej przecież dokuczył Lubom irskim , którzy stronę
Szwedów trzym ali. K ról też i hetm an ciągle go używali na L u ­
bomirskich. A ugust wyprawił go raz np. podjazdem od granic
saskich pod K raków, w którego okolicach bardzo wiele do k azy ­
wał starosta spiski: R ybiński przeszedł się tylko po ow ych stro ­
nach z potężną siłą i nawet Spiż postraszył, a p. T eodor L ubo-

!) Nordberg.
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 18 1

mirski rezolut także, odtąd ucichł, ja k b y kam ieniem w padł w wodę


(1706). Potem hetm an go posłał z pode Lwowa do województw
krakowskiego i sandom ierskiego, żeby je utrzym ał w wierności
przy królu Auguście, chociaż już króla tego nie było. Zdarł wten-
czas porządnie województwa konsystując długo w Wiśniczu, a za
pieniądze wyłudzone nowe zaciągał regim enta, żeby więcej doku­
czać. Zniszczył W ieliczkę i Siewierz, Częstochowie tylko dał po­
kój, bo o ile zdawało mu się Najświętsza P anna sprzyjała tym
razem Sasom. Pochody jego przez Polskę znaczyły się słupami
płomieni i łzam i ubogich. Nie szczędził nawet własnej rodzinnej
ziemi, na Żuławach płoszył hollendrów, pod M alborgiem, Snie-
ciem i T oruniem zostawił ślady swoje. K ilka razy przechodził tu
i napow rót W isłę, a nieszczęśliwa ta wiosna była dla Pomorza,
w której pan R ybiński tutaj wojował. Solą mu tylko w oku był
E k eb lad pułkow nik szwedzki, k tó ry stał ciągle w Elblągu i na
województwa pruskie baczenie dawał. Chociaż silniejszy odparty
by ł aż trzy razy od W isły przez jed en oddział E k eb lad a, a po­
tem tak dobrze zm ykał przed Szwedami, że go dogonić nie m o­
gli. Potem w padł do województwa płockiego z rozkazu hetm ana
i wszerz na nowo przeszedł całą Polskę od Czerwińska do Szcze­
brzeszyna.
Pan Rybiński dosyć szczęśliwy w swoich w ypraw ach, lekko
cenił innych dowódzców i regim entarzy polskich np. Czermińskiego
i Pocieja, uważając się za zdolniejszego od nich.
Oczywiście, takie zasługi nie pozostały bez wdzięczności.
R ybiński został obrany podkom orzym chełmińskim, potem król
zrobił go jenerałem m ajorem wojsk kor., potem jenerałem jazdy,
a nareszcie 1710, kiedy znowu do Polski pow rócił, łowczym
w. kor. 1).
A le niebezpieczeństwo jeszcze zagrażało A ugustow i lim u od
wschodu, gdzie bawił K arol XII, lew północny i całego wpływu
swego używał, żeby P orte skłonić do wojny. N a sparaliżowanie
tych usiłowań łowczy kor. został m ianowany posłem do Stam bułu
(w G dańsku 16 grudnia 1710). W towarzystwie R ybińskiego p o ­
jechali: A d am Deręgowski instygator kor. i M ichał Garbowiecki

*) 28 kwietnia 1710 w W illanow ie pć> M ichale Jordanie, który został w ojew odą
bracławskim . S ygillaty ks. 18.
182 - D Z IE Ł \ JULJANA BARTOSZEW ICZA Tom VII.

pułkownik, sławny także kiedyś p a rty z a n t; dalej rotm istrze A n­


toni Czepielowski i Jan Chodykiewicz. N iefortunne to było p o ­
selstwo. K iedy R ybiński przyjechał do B enderu, wojna już była
w ydana, a wezyr napisał do seraskiera benderskiego list, w k tó ­
rym po prostu P orta odmawiała przyjąć R ybińskiego na tej za­
sadzie, że król August abdykow ał i przysięgał że nigdy do Polski
nie wróci, a P orta tym czasem uznała Leszczyńskiego. Seraskier
dopełnił zleceń i powiedział R ybińskiem u, żeby sobie pow racał
tam skąd przybył, a co się Polski dotyczę, T urcja pozostanie
z nią w zgodzie na w arunkach pokoju Karłowickiego. Łowczy
kor. przywiózł więc z całego poselstwa jeden list do hetm ana
Sieniawskiego — nic więcej.
K iedy w nagrodę zasług swoich R ybiński jednego roku do­
stał dwa wysokie urzędy koronne, gorliwość jego dla Sasów
zwiększyła się. Flem m ing albowiem ustąpił dla niego jeneralstw a
artylerji koronnej i ledwie co król wydał mu na to przywilej,
aliści druga spadła nagle na śzlachetkę łaska: został wojewodą
chełmińskim 1).
P. Rybiński m arszałkuje w T rybunale Piotrkowskim. W reszcie
rzuca trybunał i nie chce być sędzią ale jenerałem . Ściąga swoje
dywizje kw arcianych i dragonów z W . Polski i z Pom orza pod
W arszawę, łączy się z Flemmingiem i chce z nim razem uderzyć
na konfederacją. A le polskie jego chorągwie przeszedłszy za Pilicę
poszły do m arszałka związkowego i zostały przy R ybińskim sam e
dragony i jenerał ich Kassenow francuz wielki zdrajca i hultaj ja k
go nazywają spółcześni. Z nimi poszedł wojewoda z Flem m ingiem
naprzeciw szlachcie. W drodze dochodzi Rybińskiego list od wo­
jew ody krakowskiego, k tó ry chce rokowań z wojskiem. Podpisał
R ybiński zawieszenie broni, ale mimo to Flem m ing w Boże N a­
rodzenie uderzył na związkowych. W yrzucał to wojewoda k ra ­
kowski panu jenerałow i artylerji, który jednak wciąż działał z je d n a
kolum ną wojska, nic się nie dekoncertując rozpaczą szlachty. Za
to napędzili mu konfederaci porządnego kłopotu, bo kiedy z w y­
praw y swojej powrócił nasz wojew oda do P iotrkow a na sądy,
jed en z partyzantów konfederackich wpadł nagle do tego m iasta,

*) Jenerałem artylerji miah. 11 sierp, a wojewodą chełmińskim 20 sierp.


1714. Sygillaty ks. 18.
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 133

ta k że ledwie uciekł z życiem R ybiński, ile że wieść i pono wcale


nie płonna chodziła, że pan m arszałek miał zamiar w razie p o ­
skrom ienia szlachty znieść T rybunał i laskę oddać królowi.
Rybiński ożenił się z panną Lubom irską, córką hetm ana H ie­
ronim a, niedoszłego króla. K iedy nam iętności szwedzkie ustały,
połączył się z dom em , z którym częste zwodził boje. Ale Lubo-
m irska roku jednego z m ężem nie żyła i um arła z połogu
w G dańsku w r. 1716, a więc prawie równocześnie ze śmiercią
Bełchackiego. Zostawiła mężowi m aleńką córeczkę. Pobożna b a r­
dzo jak ówczesne niewiasty polskie, wielce kochała klasztor P au­
linów’ w W arszawie. U m ierając pragnęła być pochow aną w ulu­
bionym kościele, ale że lato było i niezmierne panow ały gorąca,
mąż jej ciała nie odwiózł do W arszaw y, ale pochował je u R e­
formatów w G dańsku. Miłość tę dla klasztoru Paulinów warszaw­
skich, pani R ybińska podzielała z mężem. Bo oto, jeszcze jeden
fakt charakterystyczny epoki: wTszyscy ci panowie augustowscy,
aczkolwiek już wynarodowiali się pod parciem eleganckich zwy­
czajów, wszyscy w rumel byli bardzo pobożni. R ybiński oddaw’na
świadczył wiele Paulinom, i własne ich spraw y, prawi kronika
zakonna, sądził jak swoje. K iedy więc zakładali podstaw y w W ar­
szawie na kościół m urowany (a dotąd drewniany tylko mieli),
zaprosili Rybińskiego żeby położył pod budowę kam ień węgielny.
D ał im w tedy trzydzieści tysięcy złotych pan Rybiński, k tóry
niedawno z T urcy i powrócił. A kiedy został wojewodą chełmiń­
skim, przyszedł zaraz do ks. Innocentego Pokorskiego, opatrzno­
ści Paulinów warszawskich i rzekł: «donoszę waszmości że mi król
Im ć województwo chełmińskie przysłał, przypisuję to modlitw’om
waszmości, którem u deklaruję więcej niż p rz ed tem czynić.» I za­
miast 30,000 kazał dać w tedy 40.000 na budujący się kościół.
T ak dawniejsi panowie polscy Bogu za wszystko dziękowali i p ła­
cili Mu budowlam i świątyń, ja k późniejsi cokolwiek o lat kilka­
dziesiąt, za lada urząd w przódy przed przywilejem Briihlowi
opłacać się musieli.
Solenne egzekwie za wojewodzinę chełm ińską odbyły się
jednak w kościele Paulinów w W arszawie d, 13 sierpnia 1716 ')

’) Te szczegóły wyjęte z akt bractwa Pięciorańskiego przy kościele św. Du­


cha w Warszawie.
184 DZIEŁA JU IJA N A BARTOSZEW ICZA Tom VII.

Był zatem Rybiński charakterem i sercem w prost B ełcha-


ckiemu przeciwny. Kasztelan oszczędnością zebrał m ajątek, w oje­
woda chełmiński zdzierstwem i potakiw aniem Sasom; tam ten o d ­
dałby się całkiem na ofiarę krajowi, wojewoda poświęciłby kraj
dla swojej w ygody i korzyści, bo juścić trudno go pom awiać o
jakieś plany reform y rozsądne i zacne, kiedy łupieżył obywateli.
Bełchacki był szlachcic kontuszowy, pan R ybiński połyskał już
polorem nowych wyobrażeń; rozpieszczony od losu chorow ał na
pana i dobrze go udaw ał, zaraził się kosm opolityzm em epoki
i na połowę przynajmniej był Niemcem. Był to przecież zawsze
człowiek popularny, obrotny, zręczny, um iał udawać przywiązanie
do kraju, dobrze pił, hojnie częstował, rębacz sławny, odważny
hulaka, chciał i musiał być popularnym . Nasza niewiasta polska
skrom nie w domu szlacheckim w ychow ana, nie była w guście
kanclerzyny Pacowej albo Marji Sobieskiej, żeby wdawała się do
rządu albo do spraw publicznych Rzplitej i wiedziała wszystko co
o panu R ybińskim rozpow iadała bracia szlachta.
K iedy się R ybiński ożenił z wdową po B ełchackim ? daty
ścisłej oznaczyć nie m ożem y. A le mimo przywiązania jakie
być mogło, zdaje się, że tutaj w tej sprawie niepoślednią rolę
odegrały widoki m ajątkowe. Helena miała z siebie i z męża fortunę,
nadto kasztelan biecki pozostawił ją przy bogatych starostw ach
które posiadał, bo poprzednio przed śmiercią swoją zawczasu wyrobił
dla niej konsensa królewskie i prawo zlewkowe (jura communica-
tiva). T ak po żonie wziął starostwo Lipnickie. N a tej zasadzie
w yrobił dla Biały przywilej królewski na m iasto pograniczne. Po­
żywił się dobrze dożywociem drugiej żony. Bo jakkolw iek sam
posiadał obszerne starostwo na Pom orzu np. kowalewskie, które
z województwem chełmińskiem chodziło, rządna i gospodarcza
pani B ełchacka sam a zajmując się wyłącznie finansami domu i za
życia pierwszego męża, um iała oszczędzić grosza, który jak bły­
skawicą przelatyw ał tylko przez kieszenie pana wojewody i wsią­
kał w kielichy w ęgierskiego wina. Z dobrej kasztelanowa pocho­
dziła szkoły. Oprócz Kowalewa miał wojew oda w chełmińskiem
star. lipińskie, dalej wioski i królewszczyzny Chlebowo, Brzuszów,
Brudzowo i Bzennę. Miał wieś D em bę i Górę na Pomorzu. K ró ­
lowa M arja K azim ira wydzierżawiła mu też na trzy lata starostwo
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 185

tczewskie (konsens królewski 10 m arca 1714 w Dreźnie).


W Sandom ierskiem miał starostw o wiślickie.
Ożeniwszy się pan R ybiński z B ełchacką, prowadził wojnę
z G dańskiem , k tó ry nie chciał płacić pogłów nego, postanowione­
go dla regularnej opłaty wojska. Pozwani i sądem w R adom iu
skazani, opierali się z orężem w ręku. W ięc ruszył na nich wo­
jew oda na czele 2,000 ludzi. W ysłali przeciw niemu Gdańszczanie
arm atę i piechotę, ale wojew oda pobił miejskie wojsko, arm aty
pozabierał i jak o zwycięzca w kroczył na Żuławy, złupił G dańsz­
czan, a szlapm anów kilkudziesięciu podobno powiesił, ale tej osta­
tniej wiadomości nie bardzo byśm y wierzyli, bo pochodzi od
szlachcica historyka, k tó ry jako zabity przyjaciel liberum veto,
nie cierpiał z całej duszy wojewody i przym awiał mu ile tylko
razy się zdarzyło. Było to w r. 1719- Totem m arszałkowa! R y ­
biński kilka razy to w Radom iu, to w Piotrkowie 1 w Lublinie.
N ie w idać go już więcej w pośród intryg, bo po sejmie niem ym
na jakiś czas ustały wszystkie zam achy. R az m arszałkując w L u ­
blinie, zachorował niebezpiecznie. Posłano sztafetę po doktora
królewskiego E y ch a rd a do W arszaw y, ale zaledwie zdążył, wo­
jew oda już nie żył. U m arł dnia 16 grudnia 1725, a nasza Helena
została po raz drugi wdową.
Pochow any został u Dom inikanów w Lublinie, gdzie m a
stosowny nagrobek ’) Paulini też przez wdzięczność sprawili woje­
wodzie uroczyste egzekwie z kazaniam i w W arszawie (15 stycznia
1726). Trzeciego dnia potem u Pijarów odbyło się tez nabożeń­
stwo żałobne w obec wszech zakonów 1 rycerstw a. Pierwszy
raz przy tern zdarzeniu kościół pijarski nowo-w ym urowany rozja­
śniał wewnątrz od wierzchu aż do dołu «bez wszelkiej konfuzji,
z wielkiem wszystkich ukontentow aniem . »W szystkie urzędy 1
dostojności nieboszczyka były tam w em blem etach przedstawione.
Obrazowo całe życie wojew ody stanęło przed oczy po b o żn y ci
w kościele. N a wielkim ołtarzu stała religja z gienjuszem 1 na­
pisem : D ignam uthorei p ra estet, dilexit eum gentem nostram
et ecclesiam aedificavit nobis. M ath. Z tego widać, że 1 na Pijarów
b y ł wojewoda bardzo łaskaw y.

’) Sierpiński str. 76 . iwsze wydanie.

Szkice z czasów saskich. 24


'

'W U M B M H H n EHSBHSf * -

186 DZIEŁA JULJANA BAR TO SZEW ICZA . Tom V II.

Z drugiego małżeństwa zostawił żonie drugą córeczkę imie­


niem A nnę i przywilejem królew skim przekazał jej dwa starostw a,
wiślickie i lipnickie; ostatnie wojewodzina m iała po pierwszym
mężu. Inne w akanse po R ybińskim pobrali: Jerzy Lubom irski
podkom orzy kor., Stanisław Poniatowski podskarbi w. lit., Józefat
Szaniawski i R udniccy chorążostw o bydgoscy.
H elena R ybińska była tym razem wdową równo półtora
roku. Trafił się jej w tedy trzeci mąż, nie m łody już, człowiek
wielkiej łaskawości i m ądrości, zacny i praw y. Byłto Jakób Dunin
referendarz w. k. W dow iec od r. 1725 po M arjannie z G rudzień-
skich, k tó ra fundowała R eform atów w M iedniewicach przy cu­
downym obrazie. Pobożny ja k ona, wiele świadczył tem u klaszto­
rowi i bezustannie modlił się tam w kościele. Miał już grono
dorastających dzieci, dwóch synów i córkę. Ciążyło mu wdowień­
stwo m oże przez wzgląd na m łodsze dzieci i dlatego wplątał się
w sidła dworskie, to fakt przynajm niej że miał się żenić z h ra ­
bianką Orzelską, przynajm niej o tem głośno mówiono w Polsce
w czasie sejmu grodzieńskiego 1726 r.
A le na cóżby się takiem u mężowi tak a żona przydała?
D am a wielkiego świata, podejrzanej moralności i wiary, jem u,
człowiekowi «wielkiej łaskawości i mądrości?» K ról bardzo był
rad związkom rodzinnym panów polskich z saskami, a syn refe­
rendarza Piotr już przed kilkom a laty ożenił się bez jego wpływu
z hrabianką Rochlitzówną. R ad b y więc był zmusić i referendarza,
ale jakoś się nie udało i pan Dunin oświadczył się o wdowę wo­
jewodzinę chełmińską. Ślub nastąpił w G órze dnia 10 lipca 1727.
Prosto stam tąd państw o młodzi pojechali do K rakow a oboje, na
pogrzeb m atki nowo-zamężnej pani relerendarzow ej ’) T en pewnie
żałobny obrząd polskiem i wierszami opiew ał ksiądz Sebastjan
W ykow ski pijar, drukując poem a parentale w W arszawie w roku
1 7 2 7 . *y

’) Gazety pisane.
2) M ówim y «ten zape\vnie» bo w V itae et scripta* quorundam i t. d. B iel­
sk iego zły musi być tytuł: Poem a parentale carmine patrio in funere H elen ae de
Potockie Rybińska p alalinae culm ensis. T ytuł oczyw iście błędny, bo H elen a żyła
dłużej i tutaj m owa jest o śm ierci jej m atki, o czem wiem y z gazet pisanych. Bielski
str. 50. —
SZKICE Z CZASÓW SASKICH 187

U rz ę d y i s ta ro s tw a J a k ó b D u n in m ia ł n a s tę p u ją c e : b y ł n a ­
p rz ó d r e je n te m w . k o r. u k a n c le rz a S z e m b e k a , d alej d o s ta ł s ta ­
ro stw o n a re w sk ie po ś m ie rc i W a sile w sk ic h (3 m a rc a 1714)* M iał
b y ć p o d o b n o i k u c h m istrz e m w . k o r ., a le z d a je się, że tu ta j p o ­
m ie sz a n o o jc a z s y n e m A le k s y m , k tó r y był k u c h m is trz e m lit.
Z re je n ta został D unin refe re n d arz e m w. k o r. p o Stefanie P o to ck im
w ojew odzie po m o rsk im (6 m a rc a 1726). W reszcie już ja k o m ąż
H eleny d o stał staro stw o rad o m sk ie (30 k w ie tn ia 1729).
M iłe, z g o d n e , p o c z c iw e to b y ło p o ż y c ie . P a n i D u n in o w a
czu w ała n a d sw o je m i i m ę ż a d zieć m i. M ia ła te ra z tr z y c ó rk i, a
w sz y s tk ie p o te m b o g a te m i p a n ia m i i k się ż n a m i z o s ta ły . J e d n a k ż e
w te j w łaśn ie chw ili s e rc e je j m a c ie rz y ń s k ie p ie rw sz y ra z z a p ła ­
k a ło k rw a w e m i łz a m i: z d a w a ło się, ż e n a s ta je d la niej ch w ila d o ­
c z e k a n ia się n a jd ro ż sz e j z d zieci p o c ie c h y , b o p o w o d z e n ia ich
i k o c h a n y c h w n u k ó w , a le lu b o szczęście się u śm ie c h a ło d o m a tk i,
n ie d łu g o p rz y sz ło cięż k ie, n ajc ię ż sz e zn o sić b o le ści.
B yło to w r. 1728. G dzieś, b o gdzie to b y ło napraw dę,
tru d n o b y się te ra z dow iedzieć, p o zn ał dom pan i reierendarzow ej
k o r. książę M arcin R adziw iłł, k tó ry p o te m został k rajc zy m lit.
N ieszczęście d o te g o b o g o b o jn eg o d o m u m ło d e to książątk o p rzy n io ­
sło. W p a d ła m u alb o w iem zazdrośnie w o k o c ó rk a p an i H elen y ,
k a sz tela n k a b ieck a. N ie p a trz y ł książę w ysoko, bo po ch o d ził
z b ied niejszy ch R adziw iłłów , z o w y ch w łaśnie, z k tó ry c h R y s
w O pow iad an iach S ta rc a ja k o sługa o rd y n a c k i d o b rze sobie p o ­
kpiw ał, p raw iąc im w o czy m niej więcej w te n sen s: «Radziw ił
a Radziw iłł to różnica, co innego N ieśw ież a Ż y rm u n y , nasi p a n o ­
wie to książęta, a w y so b ie o t! zw y czajna szlachta, k tó ry c h b y
żaden R adziw iłł nie ścisnął za rę k ę , żeb y św ierzby me d o sta ł.»
B ądź ja k b ą d ź książę M arcin b y ł to zaw sze p a n sobie całą gębą,
w ielkiem h isto ry czn em nazw iskiem sw ojem . O św iadczył się więc
pani H elenie o c ó rk ę i b y ł grzecznie p rz y ję ty , b o Radziw iłł, bo
żadnej jeszcze B ełchackiej p ew no na m yśl nie przychodziło, ze
będzie m iała m ężem je d n e g o z n ajd o sto jn iejszy ch p an ó w w K o ­
ronie i L itw ie. B ie d n a m a tk a cieszyła się z losu córki.
P ó źn ie j d o p ie ro się p o k a z a ło , że nie w sz y s tk o z ło to co się
o w o św ieci. K s ią ż e M a rc in n a le ż a ł d o rz ę d u o w y c h d z iw o tw o ró w ,
o k tó r y c h p a m ię ć p r z e trw a w p ie śn ia c h g m in n y c h c a łe p o k o le n ia ,
ja k o s tr a c h a c h i u p io ra c h . R o z k ła d a ją c e się s p o łe c z e ń s tw o
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

polskie tworzyło tokie potw ory, pow iada Kaczkow ski, i rzecz to
tak naturalna, tak właściwa Polsce, że tylko może dziwić ludzi,
którzy myślą wnikać nie umieją w głąb tajem nic jakiej epoki.
Otóż książę M arcin nie był w w ybrykach swoich ani tak kro-
tofilny, ani tak jenjalny, ja k np. pan staro sta K aniow ski, ale był
sobie dziwak całą gębą, i nie dziwak nawet, ale troszka nie speł-
na rozumu. W tern tylko nieszcześliwiej trafił od swoich kam ratów ,
którzy z nim razem dokazywali ongi po drogach w K oronie
i w Litwie, że skutkiem bardzo różnych aw antur i okrucieństw,
jako w arjat podpadł pod opiekę praw ną i za m ałoletnie dziecko
był uważany wyrokiem sejmowym. Skrupiło się na nim to praw da,
aleć inni krotofilni panow ie dobrze wiedzieli co robili i głupstwa
swoje opłacali hojnością i datkiem wtenczas, kiedy książę Marcin
sam nie wiedział co robił a miał namiętność jakąś do okrucieństw.
Oryginalne w tern było jego dziwactwo, że zrobił się żydem : serce,
duszę, m ajątek cały odprzedał żydom , żyd u niego był kasjerem ,
żyd rządcą, doradcą, najbliższym przyjacielem . Co piątek leciały
do niego ja k opętane żydy z Brześcia lit. na boruchy, bo mie­
szkał w okolicach tego miasta o trzy mile w Czarnawczycach,
pili z księciem łokszyn, zajadali szczupaki i kugle. Oprócz tego
książę zbrzydził sobie prędko żonę i założył seraj w zam ku. Był
dziki, znęcał się nad dom ow ym i, był niesprawiedliwy i ciągle naj­
okropniej majaczył. Jestto postać, k tó ra sam a przez się w arta
osobnego obrazka i dam y go zczasem. Tutaj tylko robim y p y ta ­
nie, czy kasztelanka biecka m ogła być długo za takim mężem
szczęśliwą? Jeszcze to nic w początkach: złe zarody które spo­
czywały w księciu, dopiero potem się na większą skalę rozwinęły,
ale dzień za dniem i tak było gorzej, bo u takich ludzi ja k książę
M arcin nie m a m iodow ych miesięcy, jest tylko w dom u niegodzi­
wy od pierwszej chwili despotyzm .
K rótko żyła z trzecim mężem nasza pani H elena, ale te lata
które z nim przeżyła w zgodzie i miłości, najpamiętniejsze może
dla niej były. Za niego albowiem doznała najdroższej m acierzyń­
skiej roskoszy i najokropniejszego w życiu zawodu.
D unin um arł w Biały w styczniu 1730. Podług ostatniej
woli, ciało jego złożone być miało w kościele M iedniewickim u
R eform atów . Musiano więc zwłoki przewozić w zimie na Pragę,
gdzie czas jakiś spoczyw ały, aż póki W isła nie p okryła się lodam i.
SZKICE Z CZASÓW SASKICH

O d d a ła m ężowi o statn ią posługę o siero co n a w dow a, k tó ra z nim


żad n y ch dzieci nie m iała. L ed w ie p ó łtrz e c ia ro k u żyli z sobą.
W te d y p o rę k ę naszej w dow y zgłosił się m ąż czw arty , A ntoni
M orsztyn w ojew oda inflanki. W ielki to b y ł p o świecie byw alec,
człow iek ze w szystkiem i dw oram i o ta rty , zn ajo m y k ró lem i ksią­
żętom p an u ją c y m . Z a m ło d y c h la t służył w g ra n d m u sz k iete rach
francuskich jeszcze za życia L u d w ik a X IV i w ysoki stopień
w ojskow y o trzy m ał. W ró ciw szy d o k ra ju ożenił się z G m ew o-
szów ną p o d k o m o rz a n k ą san d o m iersk ą i m iał z niej dw ie córki,
je d n e z nich w y d a ł za p a n a O ssolińskiego sta ro stę przyłuskiego,
a d ru g ą K o n stan cję za Józefa P otockiego ta k ż e sta ro stę szczerzec-
k ieg o i czorsztyńskiego. Z ostał w reszcie w ojew odą inflanckim
i m ieszkał w d o b ra c h sw oich w Sandom ierskiem , gdzie w ielki
po siad ał m a ją te k . T a m w stąpił p rz y p a d k ie m raz do w ojew ody
książę E m a n u e l P ortugalski, sz y b k o p rzejeżd żający do P e te rsb u rg a
i do M oskw y n a k o ro n ację A n n y Iw an ó w n y (w lipcu 17 3 1)•
K siążę E m a n u e l b y ł to k a n d y d a t kilku dw orów tajnie z so­
b ą sprzy m ierzo n y ch n a tro n polski, w razie g d y b y p rzyszło zno­
wu z R zp litej usunąć e le k to ra sask ieg o , k tó ry p reten sjam i sw oje-
m i zam ieniania k o ro n y elek cy jn ej w dziedziczną p rze stra sz ał są­
siadów .
Z M o rszty n em po zn ał się k siążę E m a n u e l za granicą i dla
teg o odw iedził go w P olsce, gdzie m o n arch iczn ie b y ł p rz y ję ty i
trz y dni uroczyście tra k to w a n y .
W o je w o d a inflancki b y ł sy n e m S tan isław a p o e ty , tłó m acza
S en ek i i K asy n a. K ie d y się w ięc ożenił z H elen ą w dow ą po D u ­
ninie, b y ł to zw iązek o b c h o d z ą c y p o n ie k ą d i lite ratu rę p o lską.
O d dw ó ch strum ieni w stęg a w je d n ą sp ły n ęła rzek ę.
P a n M o rszty n wiele p o d ró żo w ał a ciągle p raw ie z żoną.
B yw ał też często w S zym anow ie w d o b ra c h D uninów , k tó ry c h
w nuczką b y ła je g o m ałżo n k a. Z ak ończył życie w r. T7 3 5 , zo sta­
w iw szy żonie o g ro m n e d o b ra i n a nich doży w o cie.
P ani H e le n a p o z o sta ła o d tą d w dow ą na resztę życia. O d­
d a ła się całk iem g o sp o d a rstw u i dzieciom . O d tą d zaśw itały d la
niej chwile n ajsp o k o jn iejsze i n ajzacniejsze życia. W yłączn ie się
pośw ięciła o bow iązkom d o b re j p a n i i w zorow ej m atk i. P rzez czte­
ro k ro tn e związki m ałżeń sk ie w eszła w n iezm ierną familiję. S ynów
żeniła, có rk i w y d a w ała za m ąż, w nuków w ych ow yw ała. C iągle
190 DZIELĄ JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

czynna, ciągle zajęta, przejeżdżała od dóbr do dóbr, od ziemi


do ziemi i w glądała we w szystko, była litościwą i wszędzie naj­
ściślejszą w ym ierzała poddanym swoim sprawiedliwość. M ądra,
grzeczna, poważna, ukochana, m iała i edukację wyższą od bardzo
wielu niewiast polskich spółczesnych, i w tern nic pewnie dziw­
nego nie znajdziem , gdy zważym z jakich pochodziła rodziców.
Lubiła czytyw ać książki i chciała b y się do nich młodzież gar­
nęła. Po francusku mówiła ja k rodowita francuska. D o tego praw ­
dziwie staropolska niewiasta, była pobożną, hojną na kościoły
i klasztory, rozsypyw ała chętnie jałm użnę po odpustach i po d o ­
brach swoich. T ak w szystko razem się złożyło na to, żeby panią
wojewodzinę inflancką polubiła cała okolica sandom ierska i k ra­
kowska. N aprzód stale w niej od najdaw niejszych prawie lat
zamieszkała, znała praw ie dzieje każdej wioski i każdej rodziny
szlacheckiej, każdego kościółka i każdego m uru w krakowskiem ;
potem ród, bogactw a, związki, otw arte serce, szczerość i poboż­
ność, zalecały ją wszystkim. Bóg jej dał późnej doczekać staro ­
ści bo o wiele przeżyła naw et czwartego męża. I siwizną więc
przodkow ała obyw atelstw u.
Mieszkanie jej ciche i spokojne wielką stanowiło sprzeczność
z dw oram i szlachty okolicznej. T am zgiełk, hałas, sejmikowanie
wieczne, p ijaty k a, u M orsztynowej prawie klasztor w porównaniu.
A le też kiedy szlachta ziemianie m arnowali pracę ojców i osta­
tni grosz w ydaw ali na zbytek, wojewodzina przy całej dobroci
swego serca zabiegłością i oszczędnością ciągle zbierała skarby,
żeby z nich potem miły Bogu i ludziom zrobić użytek. Nie było
też prawie jednego roku, żeby dóbr jakich i kluczów nie przy-
kupyw ała. Chwaliła się naw et z tego, kiedy się jej inni w oczy
dziwili i w tedy z chlubą powtarzała, że za wszystkich czterech
mężów zawsze sam a gospodarstw o prowadziła. Mogła też uraczyć
gości i przyjąć prawdziwie po pańsku: wiedzieli to dobrze k ra ­
kowianie i sandom ierzanie, że gdzie było potrzeba, tam pani
M orsztynowa nie żałowała wcale expensu.
A miała też kogo u siebie przyjm ować w gościnie. Często
k to do niej zabłądził; żeby choć porachować pasierbów i dzieci
ich, toby się już zebrało wiele osób w dom u tej szanownej m a-
trony polskiej. Miała wojewodzina dwie rodzone córki, jak już
mówiliśmy, kasztelankę i wojewodziankę. Z jedną ożenił się książę
SZKICE Z GZASÓW SASKICH. 191

Radziwił i ta najnieszczęśliwiej trafiła. O drugiej rękę, wojewodzianki


chełmińskiej, starał się książę Stanisław Czartoryski naprzód cześ-
nik a potem łowczy kor. dziedzic Kalwarji Zebrzydowskiej pod
Krakowem. Książe ten suchotnik i dlatego dziwak, niezbyt
jeszcze był szanowany ze swojej punktualności: u niego dać i zła­
mać słowo za rzecz zwyczajną uchodziło. Zawsze jednak wyszła
lepiej księżna Czartoryska jak Radziwiłłowa, a potem daleko była
bliżej matki. Ze starszą więc córką nie chciała się rozstać pani
Helena, trzymała ją u siebie, pielęgnowała, pocieszała i nie chciała
oddać tak łatwo mężowi, lada okoliczność biorąc za powód by
ja dłużej przy sobie zatrzymać. Z niej naprzód doczekała się
wnuka. Młode książątko urodziło się w Krakowie przy babce,
która się nawet pierwiastkowem wychowaniem jego przez lat
kilka zajmowała, z czułością prawdziwie macierzyńską. Ale złe
czasy nastały; księżna Radziwiłłowa umarła, może z tęsknoty
i zmartwień domowych, a mąż jej upomniał się u babki o swo­
jego syna. Z żalem rozstawała się z wnukiem pani Morsztynowa,
ale cóż było robić? Książątko odjechało do Litwy, gdzie ojciec
coraz więcej zaczynał dziwaczyć; ożenił się z drugą, panną Iię -
bicka z domu, i mimowolnie jak zwykle ale wbiew natuize ojciec
rodzony znęcał się teraz nad synem, bo musiał komuś dokuczać,
już to leżało w jego usposobieniu. Potem książę zapatł drugą
żonę z dziećmi razem, które mu powiła, w sali jakiejś zamko­
wej jak w kurniku i osadził ich strażą: spali wszyscy pokotem
obok siebie bez różnicy płci i wieku na ziemi, a na krok z zam­
kniętej komnaty wyjść im nie można było. Sto razy lepiej tia-
fiła księżna Czartoryska i cieszyła się swoim synem miłym, wdzię­
cznym, wesołym i często ten skarb pokazywała matce. Nazywała
syna Józefem, tak samo jak się nazywał i młody książę krajczyc lit.
Z pasierbami szczęśliwszą była pani Morsztynowa. 1 ioti
Dunin wyszedł na marszałka dworu królowej i kasztelana radom ­
skiego. Byłby wysoko poszedł w łasce pańskiej, bo miał względy
zacnej bardzo i pobożnej pani, Marji Józefy, która li tylko Bo­
giem i dobremi uczynkami żyła, bo też i wart był Dunin łask
królowej, ale Parki zbyt spiesznie przecięły mu pasmo życia (urn.
1737). Młodszy brat Aleksy nieco dłużej żył na ziemi. Był sta­
rostą chęcińskim (wjechał 12 grudnia 1746) i kuchmistrzem w. lit.
Obadwa te urzędy odziedziczył po Janie Prosperze Załuskim,
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tora VII.
192

którego zabito w Sanoku. U m arł w r. 1750 w Szymanowie a po­


chow any w Miedniewicach w grobowcu familijnym. Siostra ro ­
dzona Piotra i A leksego, B arbara, poszła za maź za księcia P aw ła
Sanguszkę m arszałka w. lit., pana surow ych obyczajów , spraw ie­
dliwego i zacnego, a zapalonego obrońcę wolności szlacheckich.
Sanguszko miał pierwszą żonę dziedziczkę ordynacji Ostrogskiej
i doczekał się z niej syna, owego księcia Janusza, k tó ry to p o ­
tem rozdarował w Kolbuszowej dobra ordynacji i wielkich przez
to Rzpltej przym nożył niechcący kłopotów. A le książę Janusz
m łody a hulaka prowadził bez troski życie, m arnow ał siły w za­
baw ach szlacheckich i nie m yślał wcale doczekac się potom stw a,
więc ojciec stary już postanowił wyręczyć syna, żeby Rzpltej nie
zbrakło kiedy na Sanguszkach. Otóż polecił doktorow i swem u n a ­
dwornem u Chirnesowi, żeby mu poszukał żony w Polsce, chociaż­
b y ubogiej szlachcianki, aby tylko młodej, ładnej i płodnej. Chir-
nes przedstawił księciu piętnastoletnią B arbarę Duninównę, p a­
sierbicę pani Heleny. B yła to panienka jakiej książę stary szukał,
a do wszystkich swoich przym iotów m iała jeszcze rozum ną głó­
wkę. Potulna i czuła, czciła męża ja k pana i ozdobiła pień stary
ro d u , nowemi zielonemi gałązkam i: co rok był pro ro k a czasem
i bliźnięta. Po 11 latach pożycia, kiedy um arł książę m arszałek
(w r. 1750) pozostało przy życiu trzech synów i trzy córki, nie
rachując już tych co pom arli po roku, po dw óch latach w W a r­
szawie, w Lubartow ie, w Dubnie, w Kolbuszowy i t. d.
Później księżna m arszałkowa rej sam a wodziła, już za no­
wych czasów panowania króla Poniatow skiego; prow adziła w sto­
licy i na wsi dw ór staropolski, a cnotam i szeroko zasłynęła po
całej ziemi Rzplitej. W arszaw a m iała trzy niewiasty których cnoty
podziwiała za Poniatowskiego. T e trzy niewiasty nazyw ano: T ró j­
cą świętą. Pierwsze tam miejsce w tym sojuszu z owych niewiast
należało się księżnie Sanguszkowej, k tó ra o wiele przeżyła swoją
m acochę, jed n a z całego rodzeństwa.
Z M orsztyna zaś dzieci, P otocka um arła jeszcze za życia
ojca (w r. 1734), zostawiwszy mężowi jedną córkę, M arjannę,
k tó ra potem poszła za mąż za Stan. M ałachowskiego starostę
wąwolnickiego, krajczyca. Potocki drugi raz się ożenił ze staro-
ścianką grabow iecką Pelagją Potocką, siostrą p an a Eustachego
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 193

jenerała artylerji lit. Został później kasztelanem lwowskim. Nie


m am y bliższych wiadomości względem Ossolińskiej.
T o liczne grono dzieci i krew nych zbierało się do wojewo­
dziny na każdą prawie uroczystość familijną, ale najtłum niej na
jej imieniny, które zawsze obchodziła dnia 18 sierpnia, — nie wiemy
dla jakiego powodu nie na dzień H eleny cesarzowej dnia 2 m arca.
W tenczas roiły się kom naty wieniarskiego dw orca; od kontuszów
i karabeli aż światło biło. Poeci składali ody i h y m n y na tę uro­
czystość, biorąc assum pt że wojewodzina b y ła P oto ck ą i Morszty-
nową, a wiwaty grzmiały i wino lało się potokam i, sam najczy­
ściejszy petercym ent. Bo sławne wino miała w piw nicach wieniar-
skich p. Helena. Mówią, że kiedy do K rakow a przyjechał (1758)
poseł franc, hr. Monteil, i o wina dobre zapytał, w skazano mu
pania wojewodzinę; miała jed n ą np. beczkę, którą jej pierw szy
maż Bełchacki w dzień ślubu podarow ał, a i wtenczas jeszcze
stare już b y ło ; poseł zapytał o cenę i o p ró b k ę : ostatnia cena
była 500 dukatów. F rancuz się skrzywił i nie chciał kupować wina
tak drogiego. Ale piła taki petercym ent szlachta.
Pomiędzy szlachtą uwijała się m assa księży wszelkich barw
i reguł, świeckich i zakonników. Ale nad wszystkich mnichów
pobożna pani przekładała jenerała trynitarzy ks. Oborskiego.
W tym kapłanie był rozum i cnota, którem i zasłynął szeroko
w swoim zakonie, a więc po całej ziemi, bo T rynitarze gnieździli
się gdzie mogli dla wykupowania niewolników z rąk pogańskich.
Oborski pierwszy z Polaków został jenerałem zakonnym , a p o ­
waga jego tak była wielka, że kiedy w Polsce bawił, przyjeż­
dżali do niego ojcowie ze wszystkich stron E uropy, z W łoch,
z Francji, z Hiszpanji, ten o dobrą poradę, tam ten w sprawach
klasztoru, trzeci przynosząc jakie nowiny i w nioski; starsi i młodsi
zarówno szanowali ks. Oborskiego.
N ie na sam e tylko imieniny przyjeżdżał do wojewodziny
z wizytą ks. jenerał. Bywał u niej częstym i poufałym gościem.
U ciekał się do możnej pani ile tylko razy potrzeba go znagliła
do tego kroku, a nigdy nie odszedł z próźnem i rękom a. Czy po­
trzeba było kościółek jaki naprawić, czy zbudować, czy wesprzeć
kogo jałm użną czy składkę zbierać na wykupno więźniów, ks. O bor­
ski zawsze miał skarbce wojewodziny dla siebie otw arte. K orzy­
stał też z każdej okoliczności b y się przypom nieć dobrem u jej
Szkice z czasów saskich.
194 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

sercu. Jeżeli już nic innego, to rozmową nauczającą i miłą roz­


w eselał staruszkę, która mu wdzięczną była za tę przyjaźń. To
też ilekroć razy p. wojewodzina za sprawam i czy dla nabożeń­
stwa zjechała do K rakow a, zwykle staw ała w klasztorze u T ry-
nitarzy, który po części i sprawiedliw ie uważała za swrnją fundację.
Był albowiem w tej stolicy m ały i niepozorny drew niany kośció­
łe k T rynitarzy na Kazimierzu. Ks. O borski zaczął kwestować na
m urowaną budowę, którą już jego poprzednicy zaczęli, ale którą,
dla braku funduszów w żaden sposób w ykończyć nie m ogli;
w sparty przeważną pom ocą wojewodziny inflanckiej wyprowadził
m ury i alfresco ściany w szystkie wym alować kazał. Nie wie o tern
A dr. Krzyżanowski, k tó ry głównie cytuje jako spraw cę tych d o ­
brodziejstw dla klasztoru Zygm unta Linowskiego starostę lipnic­
kiego 1). Rzeczywiście dał Linowski fundusz, ale dała go i pani
wojewodzina.
Oprócz T rynitarzy wielce wspierała pani M orsztynowa księży
fran ciszk an ó w w Nowem Mieście K orczynie. Szczególną była ich
opiekunką i dobrodziejką. Postawiła tam ołtarz na cześć św. F ra n ­
ciszka Serafickiego, pom alowała go i pozłociła (1741— 8). Potem
na współkę ze Stanisławem M ichalczewskim, którego źle nazy-
wają podkom orzym wiślickim, bo podkom orzych wiślickich nigdy
nie było, wystawiła wojewodzina wdelki ołtarz św. Stanisław a
i wspaniale go ozdobiła rzeźbą i złoceniami (1761). Pożar raz
dotknął ten kościół franciszkanów . W ięc znów wojewodzina
zMichalczewskim hojnie sypnęli pieniędzmi, a reszty dopełniły
składki pryw atne i zatarte były wszelkie ślady pożaru. Przez
wdzięczność za te nakłady, ojcowie p o rtret wojewodziny zawiesili
u siebie na korytarzu klasztornym *).
Nic dziwnego, że wojewodzina hojną była na kościoły, hojną
pow tarzam y, bo naw et cząstki jej dobrodziejstw dla świątyń b o ­
żych nie wyliczyliśmy: nic dziwnego, bo też rozległe m iała włości
a każda dziedziczka, każda pani k tó ra m atką jest poddanych
Swoich, musi przestawać chętnie z kapłanam i, tym i ojcami ludu,
i świadczyć dobrodziejstw a kościołom których jest kollatorką,
') Pam. rei. T.XX str. 420
') Pam* ref T. IV str. 436 i nast. Jest tu wykaz tych nakładów wojewo­
dziny: dała na ołtarz św. Franciszka 2,640 złp., na budowę wilkiego ołtarza złp.
2,200. Malowanie i ozdoby kosztowały złp. 3,300, Razem złp. 8,140.
SZKICE Z CZAS W SASKICH 195

i klasztorom które niosą chętnie pom oc religijną jej wioskom. Jej


dobra rozciągały się na ogromnej przestrzeni kraju i od W isły
aż po K raków ciągnęły się jednym wielkim pasem , niby wstęgą
m orsztynowską. Nawet W isła nie b y ła dla wojewodziny granicą,
wioski jej daleko po drugiej stronie naszej żywicielki rozciągały
się aż w województwo lubelskie.
Pani wojewodzina zwykle m ieszkała w W iniarach, ale miała
dwór drugi w Jurkowie o lekkie pół mili pod sam ą Wiślicą.
A dwór trzeci miała w Żelichowie za W isłą o trzy mile od W i-
niar. Oprócz ty ch głównych rezydencyj, miała wojewodzina ile
razy wybierała się do K rakow a, po całej drodze stacje pocztow e
po swoich wioskach. Podróż jej w yglądała niby na lustrację klu-
czów: wszędzie noclegi, popasy, odpoczynki miała u siebie. B y­
wało kiedy z W iniar wyjedzie ku stolicy, podróż trw a cały ty ­
dzień, a wojewodzina niczyjej nie potrzebuje gościnności. Ostatnią
stacją przed K ra k o w em , o dwie mile od tego m iasta były
dobra Stadnice, pam iętne z wydarzenia, które kiedyś spisane czy­
taliśmy w T ygodniku Kicińskiego w balladzie «białonóżka Srenia-
wity.» T reść ballady, że koń białonogi rodem ze stron krakow ­
skich, zatracił się przypadkiem na w yprawie węgierskiej i po la­
tach wielu zatęskniwszy za panem swoim Sreniawitą, powrócił
instynktem wiedziony do Polski z całą drużyną źrebiąt. Otóż
białonóżka m iał być rodem z tych Stadnie i tutaj powrócił.
Jednakże krom tych Stadnie, jeszcze po drodze do K rakow a le­
żała wsławiona w naszych powieściach ludow ych o Tw ardowskim
karczm a Rzym , w której czart załapił duszę biednego czarno­
księżnika — to o milę, o pół mili jeszcze była wieś Mogiła,
wszystko dobra wojewodziny inflanckiej.
Jeżeli nie na dewocję ale dla spraw światowych przyjeżdżała
pani M orsztynowa do stolicy, w tedy staw ała w jednej ze dwóch
kamienic swoich stojących pod Franciszkanam i: obiedwie były
pięknie i bogato um eblowane.
A w K rakow ie zajm owały czas oprócz nabożeństw a liczne
wizyty, k tó re codzień odbierała i oddaw ała. Bywali u niej bi­
skupi książęta siewierscy, kardynał Lipski i Załuski, jako ser­
deczni domu przyjaciele. Bywał kasztelan, wojewoda i starosta
krakow scy, ile tylko razy znajdowali się w mieście. N adjeżdżała
zwykle w tedy i księżna C zartoryska z Kalwarji z dziećmi i często
196 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA T om VII.

gęsto powiozła m atkę do siebie aż do L anckorony. I tutaj jeśzcza


na Podgórzu wojewodzina inllancka przejeżdżała się po swoich
ziemiach. Poczem znowu pow racała po kilku tygodniach podróży
do siebie, bo lubo dobrze było jej u dzieci, zawsze lepiej w domu,
a i gospodarstw o dom agało się jej pow rotu.
R az ta szczęśliwa m atrona doznała wielkiej radości i razem
sm utku w osamotnieniu swojem. Książe chorąży w. lit. dziedzic
Biały, opiekun dzieci krajczego Radziwiłła, postanowił jej przy­
słać w odwiedziny wnuka, ktorego dawno już b ard zo dawno nie
widziała. Była to prawdziwa łaska dla wojew odziny, ile że miała
to być dla niej niespodzianka. M łode książątko w ysłał te d y opie­
kun pod dozorem przyjaciela dom u w tę daleką podróż. N ajser­
deczniej się ucieszyła wojewodzina kiedy ni stąd ni z owad tak
drogich gości znalazła u siebie w W iniarach. R ozpłakała się z ra­
dości, że zobaczyła wnuka, ale i ze sm utku, kiedy go w nowej
dla siebie postaci ujrzała: prostego syna oddała przed laty ojcu,
a teraz w racał do niej wnuk krzyw y i garbaty, bo ojciec zbyt
często nad nim używał w ładzy rodzicielskiej i ta k go bił pię­
ściami, że przełam ał go na dwoje i garb zrobił. I rozum m łodego
książątka był jakoś nieswój, jak b y się z drogi obłąkał. I garde­
roba i przystrój i cała w ypraw a nędzna, ale to już winą było
księcia chorążego, dum nego ale bardzo skąpego p an a , k tó ry na­
wet o ile się zdaje dlatego wyprawił krajczyca do W iniar, żeby
się pożywił czemkolwiek przy bogatej babce. Żal ścisnął serce
pani Morsztynowej. Pojechała z wnukiem do K rakow a, żeby mu
sprawić wszystko, ekwipaż, sre b ra i garderobę. Lubiło m łode
książę polować i czasu wiele na tern traciło ; z bojaźnią spoglą­
dała na to upodobanie pobożna niewiasta, która się obawiała żeby
wnuk nie zdziczał w lasach i naganiała go do książek, ale gadajże
ze ślepym o kolorach, a będziesz m ądry jeżeli cię zrozum ie; już
zapóźno było kształcić na inny m anier w yrostka. Cóż mówić było
o naukow em usposobieniu m łodego księcia? W charakterze jego
już było to, czego się dla wnuka obawiała wojewodzina.
T ę ostatnią w życiu miała pani M orsztynowa pociechę, acz
bardzo sm utną, bo na jej wspomnienie zalewała się łzami. Nie
długo potem w r. 1762 zakończyła życie.
W styczniu 1854.
mrnrn mum iwiiTim.
....Najwspanialsze obrzędy religijne b yły to koroncaje cudo­
wnych obrazów i posągów Najświętszej Panny z Dzieciątkiem
Jezus. B ogarodzica od czasu ja k u nas zorza chrześcijaństwa
zabłysła, doznawała szczególnej miłości od narodu Polskiego.
Pierwsza m odlitw a, a raczej p ieśń , była na Jej cześć, święty
biskup w strofy pieśń tę ułożył. Z okrzykiem znowu na cześć
Bogarodzicy puszczało się na wszelkiego nieprzyjaciela, a zwła­
szcza bisurm ańskiego rycerstw o polskie. Staw ały w szędzie kościoły
po różnych stronach ziemi naszej pod imieniem M atki Zbawiciela
i naocznie przypom inały pobożnym Jej tajem nice, Z w iastow ania
Bożego N arodzenia, W niebowzięcia. W reszcie cudowne m iejsca
ukazyw ały się tu i owdzie na ziemi polskiej, B ogarodzica na nich
pokazyw ała jaw nie miłość swoją dla pobożnego narodu. Często­
chowa błyszczała świętością i cudami na całą daw ną Rzeczpospo­
lite, na księstwa okoliczne i na sąsiednie słowiańskie kraje, sze­
roko jak tylko serce zasięgło. N a tej opoce jasnogórskiej spełnił
się cud prawdziwie olbrzymi i dlatego historyczny. A ugust ligi
kiedy powtórnie kraj nasz Szwedzi najechali, w obozie pod So­
kalem oddał się r. 1704 w opiekę B ogarodzicy, która słynęła
cudam i w kościele Sokalskim B ernardynów . A ugust drugi był
kiedyś dyssydentem , ale wśród narodu Polskiego był tak gorli
198 D Z IE Ł A JU 1JA N A BARTO SZEW ICZA Tom V II.

wym czcicielem Bogarodzicy, jak hetm ani i rycerstwo, ja k wielcy


panowie i drobna szlachta, jak mieszczanie i włościanie.
Za panow ania u nas Zygm unta IUgo żył we W łoszech p o ­
bożny i bogaty pan, który ustanowił fundusz na wieczne czasy
dla kapituły W atykańskiej na szczerozłote korony dla cudownych
obrazów Matki Bożej. Z darzyły się i dawniej pojedyncze koronacje
obrazów, ale od czasu zapisania tego funduszu w roku 1630 przez
A leksandra Sforzę Pallaviciniego, przypadek ustał a w ywiązał się
nowy obrzęd kościelny i zwyczaj. Sam fundator za życia sw ego
widział jeszcze 13 koronacij cudow nych obrazów w kościołach
Rzymu. Później Stolica A postolska do innych m iast włoskich
posyłać zaczęła korony, ulegając pobożnym prośbom . Z W ło ch
zwyczaj przechodził dalej, rozlewał się na szeroki świat katolicki.
Sławiły się szczególniej w dawnej K oronie i w Litw ie: N a j­
świętsza Panna Jasnogórska, Sokalska, Berdyczew ska, W ileńska
z Ostrej B ram y, Zyrow icka, Poczajowska, Leżajska, Latyczew ska,
Święta lipa w W arm ji i t. d. Obok tych stolic Marji, ileż innych
mniej głośnych miejsc, k tó re cudami rozsłynęły po ziemi polskiej!
Tutaj obraz, tam posąg słynął. W iara ludu wszędzie potw orzyła
legendy. Już to np. o b razy wszystkie głęboką m iały starożytność,
pochodziły pospolicie ze wschodu, od Cesarzów Greckich, jak o d o ­
wód przyjaźni w podarunku je rozdawali sąsiadom swoim książę­
tom ruskim, a najczęściej kijow skim : wszystkie prawie obrazy
cudowne, które słynęły w dawmej właściwej Polsce, dostały się
do niej z C arogrodu przez Kijów i szły dalej z Rusi. -— B yły
i takie obrazy, co widocznie za wolą Bożą, ojczyznę w Polsce
sobie obrały. T ak W ładysław książę Opolski wiózł obraz ta k i
jeden z Bełza do siebie na Szląsk, do Opola, ale kiedy stanął
z nim po drodze w krakow skiem na Jasnej górze, obraz z m iejsca
ruszyć się nie dał, jak b y wskazując, że tu chce pozostać, i stał
się później świętym pom iędzy świętemi obrazami. Trocki obraz
przysłał w podarunku W itoldow i Em m anuel ligi Paleolog cesarz
Grecki. Poczajowski dostała A nna z Kozińskich Gojska, od m e­
tropolity z C arogrodu jadącego i umieściła go w świątyni w dzie­
dzicznej włości. Jak przez Ruś szły na Polskę te obrazy, tak
i najwięcej zostawało ich na Rusi. L ud pow tarzał z pobożnem
uniesieniem o w szystkich obrazach, że były świętego pochodzenia,
gdyż wierzył lud serdecznie, że je malował święty Łukasz ew an-
SZKICE Z CZASÓW SASKICH 199

gelista. Rzeczywiście wielką być musiała ta wiara ludu. Rozsą-


dniejszyby uważał, że malowideł tych za wiele na jednego świę­
tego męża, który także i pisał i apostołował, że wśród barba­
rzyństwa czasów dochować się nie mogło tyle obrazów w prze­
ciągu lat tysiąca i więcej, i że nareszcie zbyt widoczną byłaby
łaska Boża nad Polską, gdyby tyle świętych pamiątek jej się
dostało. W iara czyni cuda i lud dla tego uporczywie twierdził,
że obraz Częstochowski malowany był w Jerozolimie przez świę­
tego Łukasza, Trocki ten co Witoldowi od Paleologa się dostał,
także świętego Łukasza (Jocher III str. 631), lwowski i łucki
obadwa u Dominikanów świętego Łukasza, (tamże III str. 494,
Bibl. Warsz. r. 1849 IV 454.) Innych legend nie znamy, ale to
pewna, że pomiędzy cudownemi obrazami Najświętszej Panny
więcej się jeszcze znajdzie takich, do których przywiązane poda­
nie, że je malował św. Łukasz. Owszem w czasach saskich otwie­
rało się pole dla tworzenia podobnego ro dzaju legend. Ludzie
pobożni wierzyć koniecznie chcieli w rzeczy nadprzyrodzone, a gdy
na jednem i drugiem miejscu spotykali się z imieniem św. Łuka­
sza, toć nie dziw, że pojęcie o artyście plątało się w ich wyobra­
żeniu z przedmiotem, który ubóstwiali: święty Łukasz był więc
nieoddzielny od Matki Bożej.
Bywały jednak i swoje narodowe obrazy. Najświętsza Panna
sama się zjawiała w pewnych miejscach, jak w Leżajsku, jak
w Leśnie pod Białą na pograniczach K orony i Litwy, jak w Gi­
dlach i t. d. Zjawiała się cudownie na drzewie w lesie, lub w polu,
czasem na ziemi zoranej i zostawiała się sama w martwym obrazie.
Rychło potem wTznosiła się wr tern miejscu cudownego objawienia
kapliczka, z której rosnął kościółek, potem kościół i klasztor,
pojawiali się zakonnicy, potem liczniejsze cuda i liczniejsze odpusty;
pobożny pan jaki przybudowywał kaplice, stawiał kalwarje męki
Pańskiej lub posągi po drogach, które prowadziły do cudownego
miejsca. Podanie ludu który pamięcią nie sięgał głęboko w czasy
przeszłe i te sprawy pobożności przebrało w legendy. Mówiono
np. że Matka Boża po zjawieniu się swojem w pewnem miejscu,
sadziła na około krzaczki barwinku, a gdzie rosły te krzaczki, pó­
źniej tam wzniosły się ołtarze (Pamiętnik Rei. mor. 1858. I. 648).
Najświętsza Panna, ile razy się tylko objawiała, nie pokazywała
nigdy oblicza swojego jaśniejącego niebieską miłością panu jakie-
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA Tom V II.
200

mu dum nem u z rodu i z m ajątku, ale po największej części wy-


bierała prostaczków.
Obraz Żyrowicki miał swoją osobliwość. W ielkością nie do­
chodził jaja gęsiego, m ała to była ale za to droga perła na
litewskięj Rusi 1).
Cudowne posągi Matki Bożej były w Jarosław iu i w R ze­
szowie na dawnej koronnej Rusi (Jocher III str. 481 i 5 02)*
I trzeba to w ogóle powiedzieć, że prow incją w ybraną, ukochaną
od Matki Bożej, prowincją, w której się na każdym kroku przy­
pom inała ludowi, była Ruś, i to nie cała jeszcze Ruś, ale m iano­
wicie koronna a w koronnej, do której liczyła się U kraina, W ołyń
i Podole, ta jeszcze ziemia, k tó ra nazyw ała się województwem
Ruskiem; było to dawne H alickie księstwo, Ruś Czerwona. W idać
na tej Rusi lud był najpobożniejszy i najwięcej przywiązany do
Marji. Sam a Żmudź święta ustępow ała Rusi; praw da, że nie była
tak wielka i że nie miała tyle i ta k wspaniałych kościołów. Dla
starożytnego królestw a Piastów nierównie i bez porów nania naw et
uboższa była miłość Marji; praw da znowu, że najdroższy djam ent
tej miłości najdawniej i najjaśniej w niej świecił d la całej Polski
z Jasnej G óry, oprom ieniony wspomnieniami cudownej obrony od
Szweda. N a cześć tej najświętszej w Rzeczypospolitej Jasnej Góry,
staw ały i po innych m iejscach kraju kościoły Najświętszej Panny
także po górach. Mówiono i nazywano pospolicie «Najświętsza
Panna Poczajow ska, Najświętsza Panna Podkam ieńska,» a ty m ­
czasem obadw a te cudow ne obrazy z wizerunkami M atki Bożej,
nie mieściły się ani w Poczajowie, ani w Podkam ieniu, ale b y ły
na górach; pierwszy w M onastyrze bazyljańskim zbudow anym na
Górze Poczajowskiej, drugi był w kościele, k tó ry wznosił się «na
górze świętej Najświętszej Panny R óżańca świętego w łuckiem
biskupstwie na W ołyniu nad m iastem Podkam ieniem » (Jocher III
str. 499).
Miłość narodu ku Najświętszej Orędowniczce w rożny się
sposób objawiała. Nie mówić tu już o nabożeństwach, o drogich
wotach, o pieśniach i litanjach składanych na Jej cześć, o piel­
grzym kach do miejsc uświęconych. Bywało, m rowiska ogrom ne

') im ago Zyroviciana non adaequat in magnitudine ovum anserinum (poró­

wnaj Jochera Obraz III str. S 1^)*


SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 201

ludu ze wszech stron Rzeczypospolitej przybyw ały grom adam i


i pojedynczo na odpusty. Kościoły i kaplice tłumów objąć nie
m ogły, w tedy pod gołem niebem odbyw ały się nabożeństwa.
W iekam i takiej czci i sercam i takich miljonów ludu przez wieki,
co naw iedzały święte miejsca, bogaciły się kościoły. T oć nic
dziwnego, że nie jed en kościół wyglądał na skarbiec jaki. Zygm unt
III sam wyrabiał m onitrancje dla Jasnej G óry, droższe jak w ar­
tość całych prowincyj. Hetm anowie składali tam swoje buławy
sadzone drogiemi kamieniami. Szedł na wojnę, w stępow ał hetm an
zwykle na święte miejsce po błogosławieństwo; w racał z w ypraw y
przywoził na votum łupy po nieprzyjacielu i dziękował O rę d o ­
wniczce za błogosławieństwo. Osiwiały wojownik padał na kolana
i ronił zły wdzięczności. Najświętsza Panna już nietylko królową
była, ale i hetm anow ą narodu Polskiego. Jej przypisywano wszelkie
zwycięztwa i tryum fy na placu boju. W szakże i nieraz sam a
hetm aniła regim entom — pospolitym ruszeniom. N ajświętsza Panna
Chełm ska towarzyszyła Janowi-Kazimierzowi w jego wojnach prze­
ciw Chmielnickiemu, dlatego piszą o niej: że U nitorum Thaum a-
turga Chelmensis była T artaro ru m et Cosacorum ad B eresteckum
gioriosa ac m em oranda profligatrix, to jest, że za sprawą Cudo­
wnej Bogarodzicy z C hełm a, naród polski pokonał Kozaków
i Turków na sławnem beresteckiem polu. W idzieli na własne oczy
obrońcy Częstochowy, jak Orędowniczka Jasnogórska szatam i
swojemi odpędzała od nich kule.
Sławiono M arją nabożeństwem , wotami, pieśniam i, książecz­
kam i, wszystkiem czem stało. Cześć dla niej stała się niemal
instytucją narodową. Bywały takie miejsca, że nie ustawało na
nich nabożeństwo i odpusty. U ś. Lipki w W arm ji był odpust
na każde Jej święto. A byłoż świąt tych wiele! N a Ofiarowanie,
Zaślubienie, Oczyszczenie, Zwiastowanie, Nawiedzenie, W niebo­
wzięcie, Narodzenie, N iepokalane Poczęcie, Boże N arodzenie; było
ś vieto osobne Imienia, a osobne Opieki Najświętszej Marji Panny.
A teraz dni w któ ry ch obchodzono radość lub boleść Bogarodzicy,
któ ra była A nielską, Bolesną, Różańcową, Śnieżną, Szkaplerzną.
Był dzień osobny na cześć przeznaczony Najświętszej Panny L o ­
retańskiej, bo Polacy mieli szczególną cześć i dla cudownego
dom u swojej P atronki; m ałe L o rety bardzo gęsto budowano po
ziemi Polskiej, ja k o kaplice do większych kościołów. Była N aj-
26
Szkice z czasów Saskich
202 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA Tom VII.

świętsza Panna od w ykupna niewolników, szczególna P atronka


T rynitarzy. B yła Najświętsza Panna Łaskaw a, której cześć szcze­
gólniej upowszechnili u nas Pijarowie. A teraz jeżeli policzym te
dni święte, które m ają jaki bądź związek z O rędowniczką! Święta
A nna odbierała cześć podwójną, bo była m atką Jej, toż samo
święty Józef jako mąż, święta M arja M agdalena, jako Jej służe­
bnica. Dwadzieścia kilka dni do roku było poświęconych czci
Marji. Polska cała była w nieustającej adoracji dla swojej opie­
kunki w niebie i na ziemi. T u się kończyło, tam się zaczynało
do Niej nabożeństwo i obchodziło, że tak powiemy, wojewódz­
twa, wioski i miasta. Nie dosyć na t e m : całe prowincje w pew nych
dniach do roku święciły swoje uroczystości. L ud od czasów W i­
tolda miał wielkie nabożeństwo do obrazu trockiego, Jezuici wi­
leńscy jeszcze więcej je podnieśli, zaprowadzili albowiem uroczyste
m odły i processje do tego obrazu akadem ików wileńskich z brac­
twam i i cecham i. Oczywiście kiedy tak a processja w ychodziła
z W ilna, tow arzyszyły jej tłum y ludu. Później zastąpiły ją b ra ­
ctwa z kościołów rozm aitych zgrom adzeń zakonnych w Wilnie.
B ractw o od świętego K azim ierza, Różańcowe od Dom inikanów,
bractw a kościołów W szystkich świętych i św. Jerzego, arcy-bractw o
świętej A nny od B ernardynów odbyw ało te pobożne pielgrzym ki
zawsze wśród tłumów narodu. K ażde sobie osobny dzień obierało,
żeby nie przeszkadzać jedno drugiemu. Naturalnie pielgrzymki te
odbyw ały się w lato.
Najsławniejsze processje były bractw a świętego Kazim ierza
na święto Nawiedzenia (2 lipca) i Różańcowe na W niebowzięcie
(25 sierpnia). Za przykładem W ilna szły pomniejsze m iasteczka
litewskie. Ciągnęły do T ro k bractw a i processje z Kowna i Me-
recza (Jocher O braz III str. 631). I otóż co rok, kiedy lody sto­
pnieją, a słońce ziemię rozgrzeje, Litw a cała w poruszeniu; na
wszystkich drogach do T ro k rozlega się pieśniami, których echo
biegnie aż do stóp królowej Polskiej w Częstochowie. Chorągwie
i krzyże prow adzą te ogrom ne zbiorowiska n aro d u ; jedni spieszą
się modlić, drudzy już po modlitwie wracają.
Natchniona pobożność narodu przesadzając się w uczuciach,
zaczęła nareszcie obrazy i posągi święte Orędowniczki koronam i
zdobić. Myśl ta jednocześnie urodziła się w Polsce ja k i we W ło­
szech, zkąd się rozlała na świat katolicki. U derzające to w istociej
SZKICE Z CZASÓW SASKICH 203

że równocześnie prawie z fundacją Pallaviciniego powstawał 1 u nas


zwyczaj koronowania cudownych obrazów, tylko unas ta myśl jeszcze
poetyczniejsze jak we W łoszech przyjęła kształty; w Polsce m ysi
podobna b v ła składkow ą, że się tak wyrazim, myślą narodu, bo
w różnych m iejscach i o różnych czasach pojawiła się, we W ło­
szech jeden człowiek stworzył w kościele instytucję. Pobożność
naturalnie jednego i drugiego pana polskiego, co sprawiał korony
na obrazy, nie opierała się na obrzędzie kościelnym ja k pozmej,
ale by ła prostą hojnością i ofiarą: biedniejsi składali na ołtarzach
uboższe vota, kanclerz i wojewoda składali korony, jak o oznakę
najwyższego swego na ziemi hołdu dla Bogarodzicy. T o pew na,
że wielki sercem człowiek w narodzie, Lew S apieha, kiedy był
jeszcze podkanclerzym litewskim ( 1 5 8 4 - 9 *•). pierwszy sprawił
koronę złotą, klejnotam i w ysadzaną dla obrazu Najświętszej Panny
w T ro k ach . W pół wieku później A leksander Naruszewicz także
podkanclerzy litewski (1658— 68) sprawił mniejszą na tenże sam
obraz dla P ana Jezusa (Jocher, Obraz bibl. hist. III str. 631).
Jezuita spowiednik Zygm unta III podarow ał do ś. Lipki w W ar-
mji posąg srebrny Bogarodzicy w koronie złotej z berłem złotem
(Pam. rei, mor. 1853* I* 47^)*
Nie możem więcej przywieść przykładów oryginalnej koro­
nacji polskiej świętych obrazów. Może ich wcale me było. T o
pewna, że k ied y naród już o nich pom yślał, ja k o uroczystości,
która w R zym ie pew ne form y przybrała, nie szedł tutaj za wła-
snem natchnieniem , ale za przykładem włoskim. N aród chcąc
uczcić pam ięć swojej królowej, czem ty lk o mógł, przysłuchiwał
się zdaleka rzymskim koronacjom i sam ich zapragnął. Po uspo­
kojeniu Rzeczypospolitej więc od Szwedów i Sasów, kroi z n a­
rodem wyprawił poselstwo do Innocentego X I, upraszając o k o ­
ronację Najświętszego obrazu w Polsce B ogarodzicy na Jasnej
górze. Papież wysłuchał życzeń i natychm iast nadesłał poświęcone
przez siebie dwie ko rony złote, wraz z bullą do H ieronim a G n-
*m aldego arcybiskupa E d essy , który wtenczas przy królu bawił
w Dreźnie. Nie mógł nuncjusz sam zjechać do Częstochowy
na uroczystość, więc upoważnił K rzysztofa Szem beka biskupa
Chełmskiego, ażeby go zastąpił. Rodzina Szem beków miłą b y ła
królowi, k tó ry ich dźwignął i wysoko w Rzeczypospolitej p o sta ­
wił. Takim sposobem rok 1717 jest epoką u nas, od której się
204 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

zaczynają koronacje obrazów świętych. P rzybył Polsce nowy re­


ligijny obrząd, który w ciągu jednego pokolenia stał się naro­
dowym.
N a święto N arodzenia się M atki Bożej 8 września 1717 r.
zbiegały się tłum y ludu do Częstochow y z Polski i z zagranicy,
ze Szląska i z sąsiednich słowiańskich krain. Jasna G óra nie od
tej chwili, ale dobrze już dawniej była świętem miejscem nietylko
Polski ale Słowiańszczyzny. Różnemi językam i świata sławiono
tutaj na odpustach Marję. Ł atw o się dom yślić z jak ą wystawno-
ścią, wśród jakiego zgrom adzenia ludu odbyła się koronacja
Częstochowska, i5 9 ta w świecie a pierwsza w Polsce. Obozowiska
ogrom ne na całej przestrzeni, jak oko zasięgło, otoczyły Jasną
Górę i oblegały ją dwa, trzy tygodnie. Ziemia się trzęsła od pie­
śni, niebo płakać musiało z rozrzewnienia, od modlitw poczciwego
ludu. Szem bek chełm ski, Brzostowski wileński i Szem bek poznań­
ski, trzech biskupów celebrowało. W daw nym kościele Jasnogór­
skim rozdano 148,300 kom m unikantów , a ileż ich wyszło na placach
n a których lud pod nam iotami wystawił sobie kościoły, ile na
cm entarzu, ile na rynku, ile w kościele nowicjackim. Można przy-
najmiej drugie tyle przypuścić. Mszy odprawiono 3252. Był to
w całem znaczeniu świetny zjazd religijny.
Biskup wileński Brzostowski był w Częstochowie i zaraz
powróciwszy na Litwę pom yślał o podobnej uroczystości w swojej
djecezji. O dbyła się rokiem później. Niechciano już prosić Ojca
świętego o korony, ażeby się często nie naprzykrzać; dlatego
T eressa Ogińska, podówczas kasztelanowa witebska, Brzostowska
z dom u, krew na bliska biskupa, może siostra, łożyła koszt na
dwie korony i przybranie obrazu w złoto, srebro i w drogie k a ­
mienie. Właściwie korony może tylko jednej było potrzeba, bo
była dawniejsza na obraz Najświętszej Panny L w a Sapiehy, drugą
tylko mniejszą Naruszewiczowską ukradł z głowy P ana Jezusa
jakiś złodziej niedawno. Skazano go na spalenie, ale Brzostowski,
k tó ry b y ł jeszcze w tedy biskupem sm oleńskim , a razem probo­
szczem trockim wyprosił, że winowajcę ścięto, a potem dopiero
ciało na stos wrzucono (Jocher III str. 631). Otóż kasztelanowa
w itebska sprawiła tylke pewno koronę Panu Jezusowi. Oceniono
obiedwie korony na 4,000 imperjałów, a na przybranie obrazów
i sukienki kasztelanowa w ydała przeszło 40,000 im perjałów. B ył
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 205

to przykład dla innych panów. K oronacja Częstochow ska odbyła


się praw ie bez nakładu, całą jej świetnością były te mnogie tłu­
m y narodu, któ re biskupom i duchowieństwu tow arzyszyły wszędzie.
N a Litwie pierwsza koronacja odbyła się już w śród wspaniałej
wystawy, pobożność w ysadza się na zbytek, z duchowieństwa
pięciu biskupów przewodniczy obrzędowi.
Za Brzostowskim i z Brzostowskich Ogińską, poszedł uczony
Jan F ry d ery k S apieha, kasztelan trocki, dziedzic k o d n ia nad
Bugiem. I Sapieha nie prosił o korony, bo stolica apostolska nie
w ystarczyłaby, tak serdecznie ze wszech stron proszono ją o ko­
rony dla cudow nych obrazów . D ostał tylko pozwolenie z R zym u
na koronację, na którą biskupa swojego Rupniewskiego zaprosił
z Ł ucka (r. 1723). Obraz K odeński pochodził z R zy m u ; przed
stu laty w ykradł go ze skarbów w atykańskich Mikołaj Sapieha
pradziad kasztelana, człowiek tak namiętnie pobożny, że Papież
zdjął z niego klątwę za kradzież i obraz ten mu podarow ał.
Za króla Augusta ligo odbyły się jeszcze trzy inne koronacje
świętych obrazów: w Sokalu (1724 r.), w Podkam ieniu (1727 r.)
i w Żyrowicach (1730 r.). A ileż to jeszcze się ich gotow ało, co
nie przyszły zaraz do s k u tk u ! Przed sam ą śmiercią królewską,
Rzym pozwolił na koronację obrazu u B ernardynek w Wilnie,
a królewic Jakób Sobieski przywiózł do Jarosławia dwie bogate
korony djam entam i sadzone (roku 1732)-
Z koronacją obrazu Żyrowickiego, którą Radziwiłłowie p o ­
dejmowali, korony z R zym u przywiózłszy, weszła i Ruś do przy­
bytku narodow ego zwyczaju, jaki się w yrabiał. W praw dzie i K o ­
deń i Sokal i Podkam ień są to m iasta Rusi, ale tam odbyw ały
się koronacje obrazów w kościołach łacińskich. W Żyrowicach
odbyła sia koronacja u Bazyljanów w cerkwi greckiej. D opełniał
jej m etropolita kijowski A tanazy Szeptycki. B raterstw o obrządków
wskazyw ało na unię dawniejszą polityczną, późniejszą religijną.
Częstochowa, T roki i Żyrowice były to K orona, Litw a i Ruś.
T e sześć pierw szych koronacyj już wyrobiły praw o i zwyczaj,
nowy obrządek przez jedno i drugie stawał się ja k powiedzieliśmy
narodowym . N aprzód spraw a staw ała się nie kościelną i religijną,
ale obywatelską. Czy korony były z R zym u czy nie były, zawsze
znalazł się jakiś gospodarz koronacji, czasem gospodarze, którzy
byli jej opiekunami i fundatoram i, bo koszt wszelki przyjm owali
206 L ZIELA JUl.JANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

na sieb;e. Za granicą odbyw ało się to wszystko bardzo prosto;


u nas inaczej, bo szło o uczczenie królew ej. N abożeństw o więc
przeciągało się długo, zapowiadano go na rok i więcej przed­
tem . Dwa lata czekała M atka Boska Podkam ieńska na koronacje,
Żyrowicka lat cztery, to jest pozwolenie rzym skie w yprzedało
0 wiele czasu, ja k widzimy, sam akt uroczysty. W ileński obraz
czekał lat 18, Jarosławski mając korony lat aż 25 na koronację
uroczystą. Dla czego to? Bo robiły się wielkie przygotow ania,
zbierały się wprzódy pieniądze przez składki, pisały się książki na
uroczystość, drukowały się, odbijały się ryciny, nareszcie w ybijały
m edale. Czasem byw ało sam dziedzic świętego m iejsca jechał do
R zym u po korony dla większej powagi.
Już na pierwszej koronacji Częstochowskiej były drukow ane
opisy i panegiryki. Później się żadna koronacja bez takich opi­
sów i dzieł nie obeszła, fundator m iałby sobie za grzech śm ier­
telny opuścić cośkolwiek, a co już jeden zrobił w poprzedniej
koronacji, to drugi naśladował, bo nie chodziło wcale o koszt
panom , kiedy się im chciało uczcić Marję. N aturalnie w m iarę
czasu rosły ogromnie i w ydatki na koronacje. Znowu więc w spół­
zawodnictwo pobożne; obok głównego fundatora staje drugi
1 trzeci, który także sadzi się na uczczenie Marji. Oczywiście nikt
mu tego zakazać nie może. Otóż co późniejsza koronacja, to
więcej na niej gospodarzy i co za tern idzie więcej wystawności.
Są całe rodziny, które razem występują. N a czele jednakże tym
wszystkim pobożnym fundatorom stoi tak pierwsza tutaj, ja k
i pierwsza prawie podówczas w narodzie, najbogatsza, najliczniej­
sza, najwięcej dostojnych urzędów i krzeseł w Rzeczypospolitej
zajmująca rodzina Potockich. A w rodzinie przy koronacjach
obrazów, pierwsze miejsce należy się Michałowi Potockiem u pisa­
rzowi polnemu koronnem u, k tóry później wyszedł na wojew odę
wołyńskiego. Był to prawdziwy syn kozaczych stepów, bił się
jak wściekły, jeden uderzał na stu, pobożny i rubaszny b y ł ja k
kwestarz. R ozsypywał czyny miłosierdzia przy dum ie, k tó ra n a­
wet w równym sobie nie uznawała brata. Potocki od Sokalskiej
koronacji rozpalony nabożeństwem do każdej trafił. Jednej był
fundatorem , drugiej dobrodziejem , na trzecią korony kupow ał,
naturalnie szczerozłote w Rzym ie, a na każdej był osobiście, m o­
dlił się i śpiewał. Przykład przez pobożnego wojew odę dany,
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 207

działał na w szystkich wokoło. Była i biskupom cześć jeździć po


koronacjach, należyć do nich, ale Rupniewskiem u jednem u tylko
tak szczęśliwie się powiodło, że sam dwa obrazy koronow ał,
Kodeński i Podkam ieński. Szczęśliwszy był pod tym względem
naw et od Brzostowskiego, k tóry jeden tylko obraz w T ro k ach
koronował, bo przy Częstochowskim towarzyszył tylko Szem be-
kowi. Pobożnym biskupom wiecznie te pam iątki w życiu świeciły;
a nie jeden ze świeckich, co rozważał te rzeczy, m ógł dom yślać
się przez pobożność, że M atka Boska łaskaw szą była stąd na
Rupniewskiego, że się z dyssydenta nawrócił i był bardzo gor­
liwym biskupem . W yjątkow ym to sposobem zdarzyło się później,
że przy jednej koronacji biskupa płockiego zastępow ał suffragan
chełmiński (w Skępem , 1755 r. Szem beka F abian Piaskowski, Pam .
relig. m oralny X I str. 257).
Ale sześć koronacyj za Augusta II były dopiero początkiem .
Pobożni biskupi i panowie, którzy o tych uroczystościach pierwsi
pomyśleli, rychło się przekonali, że przeszczepili z Rzym u insty­
tucję, k tó ra zaraz narodow e barw y przybrała. Zwyczaj ten ro-
winął się na piękne za następnego panow ania, za owych bło­
gich czasów swobody i żołądka i głowy. Oczywiście przeszło
lat kilka pierwszych bez żadnych oznak głośnych pobożności,
w śród wojen dom ow ych i ciężkiego przesilenia. A le zaledwie się
w Rzeczypospolitej uspokoiło, już pobożność wystąpiła. O brzędy
koronacji się mnożą. Processje wszędzie w Polsce. M yślałby
kto, że kraj to najszczęśliwszy na ziemi, że nie m a nawet o czem
m yśleć, że wdzięczność swoją tylko zostało mu głosić przed nie­
bem . Sejm y nie dochodziły, a panowie koronowali obrazy. Rzecz­
pospolita upadała coraz bardziej, bo w łasne dzieci targały jej łono
a biskupi nie wołali do pokuty. Prawo się łam ało, rozpusta w y­
radzała się w dzikość, a na koronacjach tłum y spokojne i m o­
dlące n aro d u ; nikt nie czuł zdaje się, że bolało, ta k w szyscy do
cierpień nawykli, nikt krzyw dy bliźniego nie widział, bo nie było
czasu, modlili się. I dziwna sprzeczność: najpobożniejsi na koro­
nacjach fundatorowie zwykle to byli ludzie nie ludzie, bo krwi
człowieczej nie mieli w żyłach, ale dum ę, k tó rab y św iatem zatrzęsła,
g d y b y mogła. Czasy A ugusta III to , że się tak wyrazim, ojczy­
zna w czasie koronacji. K oronacja tylko przez te lat trzydzieści
208 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

przechodziła z jednego miejsca na drugie, aż obeszła wszystkie


polskie kraje.
Nowy okres koronacyj za panow ania drugiego Sasa otwiera
prośba szlachty ruskiej podpisana do R zym u na sejmiku w Cheł­
mie w r. 1738 o dozwolenie koronow ania Najświętszej Panny
chełmskiej, tej co zwycięstwo odniosła pod Beresteczkiem . Cuda
jej w natchnionej książce opisywał za Jana Kazim ierza i Sobie­
skiego ksiądz Jakób Susza błogosławiony w ładyka chełmski. N ie­
wiadomo dlaczego koronacja ta spóźniła się jed n ak o całe p an o ­
wanie i bodaj czy nie pierwszą z kolei za czasów A ugusta III
była koronacja obrazu u K apucynów w W arszawie. Rzecz ude
czająca, że o tym w ypadku tak blisko dotyczącym się dziejów
miasta naszego, nie m am y do tąd żadnych pew nych wiadomości;
czasu naw et tej koronacji oznaczyć nie można, m ogła nastąpić
jeszcze w ostatnich latach panow ania A ugusta II, bo Kam il Pau-
lucci nuncjusz i arcybiskup ikoneński, który obraz warszawski k o ­
ronował, bawił w Polsce od roku 1728.
Nie m am y w ogóle dokładnej statystyki tych koronacyj. Ile
ich się odbyło w Polsce? o tem z pewnością powiedzieć nie m o­
żemy. Pospolicie ich liczą za A ugusta III tylko 13 z warsza­
wską, lubo i ta liczba jest ogrom ną, jeżeli zważymy, że zaczęły się,
dopiero około środka panowania, kiedy spokojność ustaliła się
jak b y życie uleciało, to jest od roku 1749. N a lat 15 około, 13
koronacyj, to w ypadnie i ta k w rok jed n a koronacja, a byw ały
lata, w których po dwie się odbyw ały. T ak w roku 1752 była
jed n a w Ł ąkach B ratyjańskich, druga w L eżajsku i w r. 1755 —
jed n a w Skępem , druga w Jarosławiu. Pierwsza odbyw ała się p o ­
spolicie na wiosnę, druga na lato. Zwykle do koronacji wybie­
rano uroczystości Najświętszej Panny, ale najwięcej się ich odbyło
we wrześniu na N arodzenie. K o ro n y nie zawsze były rzym skie,
fundacja Pallaviciniego albowiem dotyczyła się obrazów Najśw.
Panny z Dzieciątkiem Jezus na ręku, w Skępem zaś np. była sam a
M atka Boska, dlatego na koronę składali się sami obyw atele
ziemi Dobrzyńskiej. Czasami jednak jak w Łąkach, szlachta
chełm ińska, prosi tylko o pozwolenie koronacji z R zym u, a sam a
w religijno-patrjotycznem uniesieniu sprawia szczerozłote korony.
Toż litewska dla wileńskiego obrazu. Naturalnie i dobrodzieje
nie dają się uprzedzić, P otoccy są przy każdej prawie koronacji,
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 209

na każdą łożą choć cośkolwiek, korony częso sprawiają. W ogóle


Polska mało czerpała z funduszów Pallaviciniego, bo we własnych
uczuciach znajdow ała najobfitsze zasoby miłości. O bok Potockich:
Radziwiłłowie, Ogińscy, Sapiehowie, C etnerow ie, Sanguszkowie,
Lubom irscy, C zartoryscy, Tyszkiewiczowie itd. łożą na koronacje.
Pobożna królowa M arja Józefa przyczyniła się w iele do koronacji
obrazu M atki Boskiej w Chełmie. Obraz B erdyczow ski jeden
w całej Polsce miał tę osobliwość, że korony do niego sprawi
własnym kosztem sam ojciec święty. Z wielką uroczystością te
korony prowadził z k ated ry żytomierskiej biskup K a je ta n Sołtyk
do Berdyczowa, gdzie była «ozdoba i obrona ukraińskich krajów,
przecudna w B erdyczow skim ołtarzu M arja». M łody kanonik
kijowski Ig n a cy Krasicki należał do złotoustych mówców tej k o ­
ronacji (Jocher, III str. 623). Ludzie w czasie koronacji nieraz
widzieli cuda, domyślali się z tego, że sam o niebo się raduje
z uroczystości. W Podkam ieniu trzeciego dnia nabożeństwa widzia­
no na niebie nad sam ym kościołem czerwone koronę w obłokach,
podobną zupełnie do tej, jak a była na obrazie cudow nym , dopiero
po godzinie zasłoniło ją słońce; lud na odpust zgrom adzony
i wojsko o pół mili obozem stojące na to zjawisko patrzyo.
Za tego panow ania wszystkie już strony Polski posiadały
ukoronowane obrazy. W szystkie celniejsze m iasta R zeczypospo­
litej, oprócz K rakow a jednego, m ają takie obrazy. W Litwie
ukoronow ano obraz w kościele u B ernardynek świętego Michała,
we Lw ow ie obraz u Dom inikanów. Jeden Przem yśl miał znowu
ten święty przyw ilej, że posiadał w m urach swoich aż dwa uko­
ronowane obrazy, u Franciszkanów i D om inikanów . N a Ukrainie
poza B erdyczów dalej ku Kijowowi na w schód nie posuwały się
koronacje, b o nie było tam wcale kościołów łacińskich, a cerkwie
unickie ubogie, bez cudow nych obrazów.
Mówić o zbiegow iskach ludu na takie obchody! o liczbie
duchow ieństw a k tóre celebrowało, spowiadało, kom m unikowało.
K ościoły b y największe, gwar, tłum niezm ierny zewsząd ściskał.
Po odpustach zwyczajnych ludzie nie mieścili się po kościołach
a cóż po koronacjach? W Sokalu sam ych kaznodziejów b y ło 13,
w Podkam ieniu 15, w Poczajowie 16, w Częstochowie 17.
Książeczki koronacyjne poprzedzały zwykle sam e obrzędy,
tow arzyszyły im i następow ały po nich, naturalnie według swojej
Szkice z czasów Saskich. 27
210 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

treści. T e co poprzedzały, szeroko się rozpisyw ały w panegiry-


cznych uniesieniach nad historją obrazów, świętością ich, opisy­
w ały cudy. Bywało, że «Anioł z obronną ręką» co w prow adzał
korony papiezkie do B erdyczowa zdaw ał o niej «relacje» naro­
dowi (taki ty tu ł książki w Jocherze III str. 470). Drugi szereg
książeczek składały pieśni, m odlitwy i litanje na cześć obrazu.
N akoniec wychodziły pow ażne zbiory kazań wypowiedzianych
podczas uroczystości i historją samej koronacyj, k tó ra pow tarzała
w sobie raz jeszcze to wszystko co poprzednie książeczki zawie­
rały. W ydań zaś m nożyło się bez liku. Bibliografowie nasi nie
spisali jeszcze całego bogactw a literackiego koronacyj, ztąd m oże­
m y o niem sądzić tylko z niewielu faktów. Sokalskich książe­
czek na cześć koronacji obrazu pod rozm aitem i tytułam i naliczono
aż dziewięć. Obraz podkam ieniecki sławił jeszcze Szym on Okol-
ski za W ładysław a IV . Chełmski, ja k mówiliśmy Susza za Jana
Kazimierza. Najwalniejszy wszelako pod względem literackim
kontyngens dostarczały koronacyjne kazania. T ych moc wszę­
dzie niezmierna. Zaczęły się już wydawać od pierwszej koronacji
częstochowskiej. Pobożni ojcowie nazywali te arcydzieła wym owy
«drogiemi perłam i panegirycznych kazań» (Jocher III str. 477).
«Najprzewielebniejsi i przew ielebni prałaci# składali się na te ((dro­
gie perły#. Jed n ak napraw dę nie byli to prałaci, tylko prości
zakonnicy, różnych reguł, przeorowie, regensi, ordynarjusze. K a ­
żdy swemu kazaniu starał się wyszukać i ty tu ł co wspanialszy.
Można sobie wystawić, co to było trudności z tem i tytułam i,
w czasie kiedy cała literatura jak b y się nadym ała. Jeden więc
kaznodzieja przesadzał się nad drugiego. T en głosił «uniwersał
zawołanej na m acierzyństwo Boskie nominacji# i utrzym ywał, że
ten uniwersał «pisał niebieski kanclerz G abryel w dom u Nazareń-
skim# drugi rozdaw ał: «dystrybutę wakansów duchow nych do
tronu nowo-ukoronowanej Najjaśniejszej królowej nieba i ziemi#.
W szędzie w tych kazaniach pełno legend, powiastek, opow iadań,
przysłów , żartów, wierszy polskich i łacińskich. T en uniwersał
i dystrybuta wakansów i ten kanclerz niebieski G abryel, są to
polskie najszczersze w ym ysły i podobieństw a. Jak dawniejsi k a ­
znodzieje z X V II wieku, ta k i ówcześni, z mniejszym talentenij
może ja k Birkowski i Młodzianowski, Polskę i zw yczaje nasze
wszędzie apoteozowali, w ziemi świętej widzieli sejm y i senatorów .
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 311

w Chrystusie bodaj nie króla polskiego. Przynajm niej Najświętsza


Panna była królow ą i pełniła jej obowiązki, kiedy ja k każdy król
polski b rała się zaraz po koronacji do «dystrybuty wakansów».
Jakże Jej obejść się było bez kanclerza? Wielkiej dostojnicy nie
mógł na niebie w ystarczyć kanclerz koronny lub litewski; d obry
był dla króla na ziemi. A le po staropolsku N. Panna musiała
mieć zawsze kanclerza i tego jej wyszukał ksiądz Cezary od św.
Józefa, zw ykły kaznodzieja Pijarów łowickich, na koronacji w Czę­
stochowie. Był nim archanioł G abryel, ten sam co Jej zwiasto­
wał, że pocznie i porodzi syna. K siądz Urbanow ski uroił sobie,
że na koronacji jarosławskiej odbyw ał się sejm pacyfikacyjny,
na którym stanęła «aukcja wojska niebieskiego#. Była to wido­
czna alluzja do spółczesnych gorących starań Rzplitej o pow ię­
kszenie wojska, sejm y się rwały raz wraz na tak zwanej rzeczy­
wiście «aukcji#. Ksiądz Urbanowski to wojsko niebieskie, które
uchwalono wystawić na sejmie pacyfikacyjnym jarosław skim , o d ­
dawał pod kom endę w szystkich czterech hetm anów Rzplitej, B ra-
nickiego, Radziwiłła, Rzewuskiego i M assalskiego «wielkiej dziel­
ności wodzów#, dalej regulował ją «artykułam i kaznodziejskiem i#
jak wojskowemi, wołał ją «od werbunku infanterji przez H e ro d a
do m unduru niebieskiego#. Sam e wszędzie alluzje (Jocher, III str.
481). Kaznodzieje ci tak gorąco się zapalali, że np. ksiądz F ry -
drychowicz dom inikan wygadać się nie mógł w Częstochowie;
kazanie jego 16 arkuszy obejm uje w druku (Jocher, obraz III
str. 626). Musiałoż trw ać z pięć godzin. Po tern m ożem y brać
miarę pobożności tłumów; tłum y słuchały kazań w milczeniu,
a z nabożeństwem. K azania te po największej części w ychodziły
luźno i dopiero zbierano je razem i zszywano w jedne księgę.
Zbiór podkam ienieckich mówców wyszedł z pod «straży czułego
zakonu kaznodziejskiego szczeniuka# (Jocher, III str. 499). Sądził
pobożny zakonnik, że największy dał dowód miłości dla królowej
nieba i ziemi, skoro się porów nał ze szczeniukiem . W później­
szych czasach takie koncepta trąciły pochlebstw em , za saskich
czasów b y ły dow odem gorliwości dla kościoła. W obudwu ra ­
zach ludzie przebierali m iarę świadomie lub nieświadomie, ale
upodlali się przed potęgą, której wyższość uznawali nad sobą.
T e pobożne m nichy, szczeniuki z drogiemi perłam i kazań,
rozrzucali między owe m assy narodu, co się zbiegały na koronacje
212 DZIEŁA JU1JANA BARTOSZEWICZA Tom VII.

oprócz książeczek ze spisem cudów, ryciny i m edale na pam iątkę.


Czasem te ryciny wytworną były zdziałane sztuką. N ajpiękniej­
szy tutaj pom nik za staraniem fundatorów dostał się koronacji
Berdyczowskiej. T eodor Rakow iecki około 30 rycin wykonał
i wysławił na nich cuda Najświętszej Panny B erdyczew skiej, oraz
ozdoby kościelne podczas koronacji obrazu (Jocher, III str. 623).
M edale pierwszy raz pojawiły się w Sokalu. B yw ały nie jednego
stem pla, co dowodziło oczywiście większego nakładu. W B erdycze-
wie rozdawano złote, srebrne i mosiężne m edaliki siedm iu odm ien­
nych stępli; był i ósm y, bity przez Ożgę biskupa kijowskiego,
ale być może, niezdołano tylko na czas go sporządzić, gdy opis
koronacji zamilcza o tern. W ielkie przywileje przyw iązane b y ły
do tych m e n t a lik ów , jak je lud nazywał, czyli do k o r o n a -
te k , ja k je znowu nazyw ała szlachta. Nie dosyć, że b y ły p o ­
święcane w Rzym ie, więc z tego względu zasługiwały na cześć
pobożnych, ale Ojciec święty przywiązywał do nich odpust na
ostatnią chwilę życia. D latego koronatki wszyscy nosili na p ier­
siach, dlatego umierali z niemi i brali je z sobą do grobu p o b o ­
żni; dlatego te m entaliki dzisiaj są tak rzadkie, naw et po b o g a­
tych zbiorach num izm atycznych.
Nic świetniejszego, ja k obchód koronacji obrazu u Dom ini­
kanów we Lwowie w roku 1751. Z jednego obrzędu, będziem
łatwo mogli wnieść o wspaniałości drugich. W ybraliśm y dlatego
umyślnie najjaskraw szy, taki, co może najwięcej upajał się wonią
religijnych uniesień ludu. B yła to podobno 15 z kolei w Polsce
koronacja. H istoryk dorachow ał się w niej dopiero io tej, z da­
wniejszych zatem pięciu doszukać się nie mógł (Tym . Lipiński,
w Bibl. warsz. 1849 r. IV str. 456); koronacje obrazów były więc
w Polsce jak o m yt i rozpływ ały się w powietrzu.
I obraz lwowski był malowidłem świętego Łukasza. I we
Lwowie jak gdzieindziej fundatoram i koronacji byli Potoccy. H e t­
m an wielki koronny kasztelan krakowski Józef, sławny stronnik
Leszczyńskiego, człowiek, który jeszcze m łodym będąc m arzył
o księstwie udzielnem na Pokuciu, na starość obrońca zacięty
szlacheckich wolności i hetm ańskiej buławy, człowiek, co za tem
szło bardzo pobożny, bo staroświeckiego na świat poglądu, p o ­
pierał głównie koronację lwowską. Um arł, nie doczekaw szy się
jed n ak uroczystości. Bo chociaż t o grudnia 1749 roku jeszcze
SZKICE Z CZASÓW SASKICH.

papież dał pozwolenie na koronację, jednakże świetne przygoto­


wania trw ały półtora roku i hetm an stary nie widział obrzędu;
um arł w maju, a koronacja odbyła się w początkach lipca, o mie­
siąc tylko jeden uprzedził ją, a byłby inaczej um ierał wśród woni
nabożeństw. Za to syn jego jed y n ak Stanisław wojewoda kijowski,
podjął sie uroczyście nakładu, ażeby zas nie straciła co na tern
koronacja, że ją hetm an opuścił, następca Potockiego w buławie
Jan K lem ens Branicki obiecał przysłać wojsko. Bo wojsko w ten­
czas własnością hetm ańską było. Iletm an mógł go używać dla
spraw swoich lub cudzych pryw atnych i niktby mu ani słówka
o to nie powiedział, buława wtenczas była źrenicą wolności, jak
drugie veto.
A le Stanisław Potocki nie był sam jeden dobrodziejem k o ­
ronacji we Lwowie. W szystko co tylko miała Rzeczpospolita naj­
większego, panowie i panie, ja k grad rzucali pieniądze i zbierali
składki dla podniesienia koronacji we Lwowie. Jedną ofiarą moż-
naby odbyć okazale uroczystość, a tutaj było ich tyle! W szyscy
przeczuwali, że się m a na wspaniałość, jakiej dotąd nie widziano
naw et w Częstochowie. Sam ych Potockich, mężczyzn i kobiet, co
składali się na koronacje, było jedenaście osób, jeżeli nie policzym
ich krew nych, z k tó rych każdy pospieszał z ofiarą. Starosta
kołom yjski i sławny kaniowski, pierwsi byli po wojewodzie ki­
jowskim, głównym dobrodzieju. Miasto tym czasem wznosiło bram y
tryum falne, ratusz i wieże cudnie przyozdabiało; wszędzie widać
było malowidła, obicia, piram idy i godła. K ażdą bram ę, których
było ośm, kto inny wdasnym nakładem wystawił. Co trzecia k a ­
mienica, była Najświętsza Panna w przeźroczach. W izerunki zna­
komitości polskich w innych m iejscach gęsto świeciły. Zaczęli
nareszcie schodzić się ludzie. Zbierały się wojska koronne w Bia-
łohoszczy i obozem rozłożyły sie na błoniu pode Lwowem; w tern
miejscu kiedyś odbyw ały się sejmiki. B yło 12 chorągwi husarskich
i 12 pancernych, pułk dragonów buławy wiel. kor. i pułk piechoty,
chorągwie janczarskie buław y wiel. kor. i załoga lwowska. Kozbito
w polu nam ioty, jed en na ołtarz, drugi dla koronatora, którym
oczywiście mógł być tylko m iejscowy pasterz Mikołaj W yżycki
arcybiskup lwowski, jednakże dla wyższej powagi miał na to
upoważnienie z Rzym u, inne nam ioty rozsypane na błoniu były
dla panów. W szystkie przybrały się w perszczyznę, m akaty i ko-
214 D Z IE Ł \ JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

bierce, przysłał te stroje z Nieświeża książę Michał Radziwiłł


R ybeńko, hetm an wielki litewski, wojewoda wileński.
U roczystość zaś sam a w następujący się sposób odbyw ała.
Przeor dominikański oddaw ał u Franciszkanów w mieście korony
rzymskie wnukom zmarłego hetm ana Potockiego, wojewodzicom
kijowskim, bo i ojciec w ojew oda, dobrodziej koronacji, zachoro­
wał. Dzieci przy trąbach i kotłach, wśród nieustannego bicia
z dział, otoczone gronem senatorów , rycerstw a i tłum am i ludu,
niosły te korony do kościoła dom inikanek, w którym czekał arc y ­
biskup, z licznem duchowieństwem wobec także kilku senatorów d u ­
chownych to jest biskupów, rycerstw a i ludu. Dzieci oddając a r­
cybiskupowi korony, przem awiały*śtosownie do niego, arcybiskup
znowu do dzieci, Zaśpiewano następnie T e D e u m i zaczęła
się processja pod nam ioty na pole. T am wśród nabożeństwa,
złożył arcybiskup korony i zostawił je pod strażą sześciu księży
i wojska. T aki był przeddzień koronacji.
N azajutrz m ająca się odbyć uroczystość była napraw dę
święta, rzewna i familijna. Byli tam pode Lwowem na koronacji
Królowej Polskiej biskupi łacińscy i orm iańscy, obrządków k a to ­
lickich, byli djecezjalni i sufraganowie, obok nich byli opaci, były
obiedwie kapituły lwowskie, obiedwie przemyślskie, kijowska i ko-
legjata żółkiewska. K apituła kijowska przybyła za swoim bisku­
pem , staruszkiem Sam uelem Ożgą. Pośpieszyły zewsząd processje
z m uzyką i z chorągwiami ze Lwowa, z okolic, z Trębowli, ze
Strumiłowej-Kamionki, z Buska, z K rotoszyna, Kościejowa, Dawi­
dowa, Jaworowa i Mościsk. Z Żółkwi przyszły cechy. Zewsząd
bractwa, kongregacje. Co chwila przemijali się różnych kolorów
i reguł kapłani, w kafowych, białych i czarnych habitach.
W dzień koronacji, 2 Lipca 1751 roku arcybiskup pod n a­
m iotami zaśpiewał radośnie: R egina coeli laetare, A lleluja! N a
to hasło ozwały się dzwony całego Lwowa, po nich zaraz w szyst­
kie działa zagrzmiały, ryknęły trąb y i k o tły i zaczęła się uroczy­
stość. Potoccy, sami P otoccy rozrzucali garściami pom iędzy lud
pam iątkow e m edale złote, srebrne i miedziane, czterech różnych
wielkości. I>ominikanie ze swojej strony rozrzucali m edaliki
w Rzym ie pośw:ęcane przez papieża z koronam i razem przyw ie­
zione. A rcybiskup błogosławił świat na cztery strony, a protono-
tarjusz apostolski ak t koronacji spisywał. Następnie ruszyła pro-
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 215

cessja do miasta. Wszystkie cechy szły z chorągwiami, jedne


w pancerzach, drugie w zbrojach, inne w skórach lamparcich.
Bractwa i processje z okolic poprzedzały dunhowienstwo. 1 o kil­
kadziesiąt par było księży każdego zakonu. Dalej wojsko różnej
broni i mundurów. Niesiono relikwje I52ch świętych z Rzymu
przysłane. Potem szła arka z karmazynowego aksamitu, suto zło­
tem ozdobiona, na niej spoczywał obraz cudowny, który niosło
12 księży. Książęta, wojewodowie, senatorowie prowadzili pod
rękę księży i pomagali nieść ciężar. Orszak panów, których nie­
zmiernie było wiele, otaczał zewsząd święty obraz. Processja roz­
ciągnęła się na tak szerokiej ^przestrzeni, że początek jej wstępo­
wał do kaplicy Bożego Ciała, a obraz jeszcze nie ruszył z miej­
sca pod namiotami. Dla nabożnych nie wystarczały ulice i place,
zalegli piętrami wszystkie okna i dachy. Nareszcie kiedy obraz
stanął w swoim kościele, arcybiskup zaśpiewał T e D e u m, po
którem nastąpiło kazanie. W południe ucztę dla ludu w czterech
miejscach sprawiali panowie. Nieszpory dzień zakończyły.
Tak całą oktawę święcono koronacją Najświętszej Panny
■yye Lwowie. Mnostwo odprawiono przez ten czas mszy, kazania
bywały rano i po południu. Nie można przecisnąć się było od
tłumów do spowiedzi i komunji. Ludność roztrychała się pomię­
dzy 55 kościołów, a wszędzie jej było pełno. Co noc palono illu-
minacje. Łuny biły tak szeroko, że zdawały się jednym ogniem;
myślałby kto zdaleka, że Lwów gorzał. Co dzień po ulicach
Lwowa snuły się processje bractw i cechów, każdy cech niósł
swoje ofiary, wyroby złote, lub srebrne. Palestra, sieroty od sza­
rytek, dzieci, służące, wszystko to zbierało się na osobne processje.
Takie wspaniałe obrzędy nie mogły prędko się ulotnić z pamięci
narodu. Otóż nie kończyło się na oktawie umyślnie na ten cel
ustanowionej. Doroczne nabożeństwa przypominały w różnych
miejscach świetny obrzęd, w którym cały naród brał udział:
w kościołach nabożeństwem, w domach prywatnych modlitwą
obchodzono rocznicę. Michał Potocki starosta trembowelski, sy­
nowiec sławnego księcia prymasa, co to go wielkim nazywano,
u Dominikanów kamienieckich ufundował doroczne nabożeństwo
na pamiątkę, w sam dzień koronacji lwowskiej. Zawsze Potocki.
Nowy dowód jak wielce szanowano te pamiątki, te familijne, jak
powiedzieliśmy, uroczystości na koronacji lwowskiej.
216 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA Tom VII.

Z a S ta n is ła w a A u g u s ta ju ż w id o c z n ie in n y p ły n ą ł p r ą d w y ­
o b r a ż e ń r e lig ijn y c h , k o r o n a c je s ą w ię c e j p a m i ą tk ą , w s p o m n ie n ie m ,
s ta r o p o ls z c z y z n ą , w ię c ś w ie tn e m ty lk o w s p o m n ie n ie m . K o ro n a c je
są d a ls z y m c ią g i e m czasó w s a s k ic h i p ro w a d z ą je lu d z ie póki
m o g?» p ó k i w i a r y w cudow ne o b ra z y n a r o d o w i s t a r c z y . D z ie w ię ć
ic h t y l k o b y ło . W s z y s tk o co z p o s tę p e m w y o b r a ż e ń s z ło , n ie lu ­
b iło t y c h k o r o n a c ji, t y c h ś w ie tn y c h o b r z ę d ó w , n a k t ó r y c h z a p o z n a ­
w a ł y s ię d z ie c i s t r o n r ó ż n y c h . W p o j ę c i a c h t e j o ś w i e c o n e j k la s s y ,
o b rz ę d y p o d o b n e b y ły fa n a ty z m e m . D la te g o , c h o c ia ż ogół na­
r o d u p r z e w a ż n ie j e s t r e lig ijn y , k o r o n a c y j t a k i c h , ja k ie b y ły we
L w o w i e i w B e r d y c z o w i e j u ż n ie m a . D usze o s ty g ły , g ło w y z e -
s k ą p ia ły , rę c e o p a d ły . Jak o p ie rw s z ą o z n a k ę te g o u s p o s o b ie n ia ,
k t ó r e n a w e t i d o n i ż s z y c h s t r e f s p o ł e c z e ń s t w a s i ę g a ł o , s m u t n y w i­
d z im y w y p a d e k , że w la t s ie d m po k o ro n a c ji L e ż a js k ie j sk ra ­
d z io n o o b r a z y . P r z e p a d ł y w t e d y d w ie k o r o n y s z c z e r o z ło te , s y g n e -
ty , p e r ły i w s z y s te k b o g a ty p rz y s tró j N a jś w ię ts z e j P a n n y ( B ib l.
W arsz . ro k 1849, IV s tr . 4 5 7 ).

K o r o n a c j a k r a k o w s k a n ie p r z y c h o d z i d o sk u tk u d la b ra k u
fu n d u szó w , c h o c i a ż s ą o n ie j r y c i n y i m e d a l i k i r z y m s k i e ( 1 7 6 4 r.)
N a k o r o n a c j i M i e d n ie w i c k i e j r o z d a w a n o t y l k o o b r a z k i , m e d a lik ó w
w c a l e n ie b y ł o (1 7 6 7 r.) D o b r o d z i e j ó w j u ż t r z e b a b y ł o p r o s i ć o na-
k ł a d , j a k i c h ę t n i e p r z e d c h w i lą s a m i d a w a l i . N a t e n c e l o d b y w a ł y s ię
naw et w o ty w y , «aźeby Pan B óg n a tc h n ą ł ja ś n ie w ie lm o ż n y n h
i w i e l m o ż n y c h d o b r o d z ie jó w .* ) ( T y m . L i p . w B i b l. W a r s z . 1 8 4 9 r.
IV s t r . 4 0 6 ). N i e w i a d o m o n a w e t c z y s i ę z n a l e ź l i. O D e rm a ń s k ie j
k o r o n a c ji, k t ó r a s ię o d b y ł a w r o k u 176 5 n ie m a m y naw et żadnej
w ia d o m o ś c i w p ism a c h p u b lic z n y c h , o d b y ła s ię w id a ć n ie s p o -
s t r z e ż e n i e (n ie m a j e j n a w e t i Iy m o te u s z L ip iń s k i). P o c z a jo w s k a
w r. I 773» s p r a w i ł s ł a w n y r o z p u s t n i k M i k o ł a j P o t o c k i , d a w n i e j s z y
s t a r o s t a k a n io w s k i, k t ó r y p r z e z d z iw n y k a p r y s n a s ta ro ś ć z o sta ł
p o k u tn ik ie m w k la s z to rz e b a z y lja ń s k im . F a n ta z ja z a te m , c h o ro b li­
w y sta n u m y s łu , u s p o b ie n ie c h w i lo w e fu n d a to ra b y ło p o w o d e m
te j k o ro n a c ji, c h o c ia ż w o g ó le to p o w ie d z ie ć p o trz e b a , że ex-
sta ro s ta k a n io w s k i n a le ż a ł do c e ln ie js z y c h re p re z e n ta n tó w sta ro -
p o ls z c z y z n y , i że za czasó w sa s k ic h p rz y k ła d a ł s ię p ra w ie d o
k a ż d e j k o r o n a c ji n a R u s i. K r a s iń s k i b is k u p k a m ie n ie c k i m ia ł w y ­
s łu c h a ć « z a k o n n e i p o w s z e c h n e lu d u d je c e z ji ż ą d a n ie * i w y ro b ił
w R z y m ie p o z w o le n ie n a k o ro n a c je o b ra z u L a ty c z e w s k ie g o , a le
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 21/

jedn ak ani sam , ani suffragan nie odbyw ał tej uroczystości, która
się od b y ła w śród głębokiej ciszy. Żmudź święta pośpieszyła osta­
tnia, ale korony do obrazu Szydłowskiego sporządził w łasnym k o ­
sztem ostatni może pobożny biskup tych czasów (Tadeusz B uka­
ty roku 1786). Jedna może chełm ska koronacja wieje wonią reli­
gijną daw nych czasów, ale uleciała z niej już wszelka dawnych
czasów wspaniałość.
Kilku faktam i statystycznem i zamkniemy ten obraz. — 28
znanych jest koronacyj w dawnej Polsce. Najbogatsze koronacjam i
są kościoły zakonne, w zakonach zatem najwięcej pobożności.
Dom inikanie zaś najulubieńszym są zakonem dla Najświętszej
Panny, bo w pięciu kościołach u nich cudami zasłynęła. Potem
zaraz idą B ernardyni z czteremi swojemi kościołam i; Bazyljanie
i K arm elici m ają po trzy, Franciszkanie i R eform aci po dwa,
Paulini, K apucyni, Jezuici i B ernardyni po jednym . Jed y n y żeński
klasztor w Wilnie miał ukoronow any obraz. Jezuici mieli także
jeden. Nieprzyjaciele tego zakonu chcieliby wszędzie go widzieć
na czele wszystkiego, co fanatyzm em i obrzędowością trąci, otóż
tutaj muszą ustąpić przed praw dą. Dom inikanie i B ernardyni od
Jezuitów gorliwsi. Rzecz dziwna, że w kościołach świeckich tak
mało cudow nych i ukoronow anych obrazów: cztery paralje Nowe-
Troki, K odeń, Chełmno i Szydłów i jed n a k atedra w Chełm ie
takiem i klejnotam i poszycie się mogą.

Szkice z czasów saskich.


28
IGNACY B O H U S Z .

Dzisiaj, k iedy o przeszłości naszej chodzą takie dziwne p o ­


wieści i w yobrażenia jak o żelaznym wilku, trudno je st dla nie-
znających rzeczy pojąć wpływ i znaczenie takiego człowieka, ja ­
kim był np. pan Bohusz, doradca i przyjaciel Radziwiłłowskiego
domu. Nie byłto ani senator ani żaden naw et dygnitarz R zeczy­
pospolitej. Po latach wielu krwawej trybunalskiej pracy dostał
ię ledwie na ziem ski urząd w sw ojem województwie, i aż po ko_
sniec życia był tylko prostym miecznikiem wileńskim; a przecież
Bohusz jestto jed n a z najjaskraw szych i najdzielniejszych postaci
wieku Stanisława Augusta: imię jego szeroko zasłynęło w dziejach,
jak b y imię jakiego z m agnatów kilkuwiecznych, w ojew ody, p an a
albo księcia obok herbów, buław i tytułów . Miał Bohusz w yso­
kie um ysłowe zdolności; bez wielkiej nauki, byłto sam orodny gie-
niusz i stanowił że tak pow iem y, wcielenie się szlacheckiej Polski.
Jeżeli kto ze spółczesnych jem u, to on polityką, postępowaniem
swojem, sposobem m yślenia i życia, obyczajami, odzieżą, wszySt-
kiemi cnotam i i wadam i, był typem owego szlachcica, k tó ry już
się przeżył i z orężem w ręku, jak o zasada, miał um rzeć dla
historji w bojach konfederacji Barskiej. Los szczęśliwy zdarzył,
że ta energiczna dusza, że ten żelazny a nieugięty i dziki chara­
kter, padł na ręce Radziwiłłom, którzy szlacheckiej R zeczypospo­
litej bronili przeciw bijącej potędze intrygi; więc m ógł przy nich
SZKICE Z CZASÓ W SASK ICH . 219

Bohusz rozwinąć w całej pełni ogień swojego żywota. Słuchał go


stary hetm an, a potem książę K arol p a n i e k o c h a n k u , drugi
ty p poetyczny daw nych charakterów szlacheckich; ztąd pan Bo­
husz został człowiekiem historycznym . Jak we F rancji znali
markizowie wszystkie kochanki króla i ministrów, P om padury,
Du B arry i t. d., tak u nas w całej Polsce ja k była długa i sze­
roka, znano pana Bohusza. Chociaż tylko miecznik wileński,
był to całą gębą minister w Nieświeżu; minister Radziwiłłowski
znaczył coś przecie w R zeczypospolitej, tern bardziej jeżeli głowę
Bohusza nosił na karku. W szakże książę K arol całe praw ie życie
rozprawiał się ze swoimi nieprzyjaciółmi politycznym i: w tej w al­
ce niejedna myśl Bohusza wcielała się czynem w historją, nie
jed en czyn jego rozgrzm iał szeroko po ziemi: b yły to ciosy za
ciosami, grom za grom em , na dom i system at C zartoryskich,
k tó ry zbiegiem dziwny ch okoliczności przyszedł do panow ania nad
Polską w osobie króla Poniatowskiego. Zabity wróg cudzoziem ­
szczyzny B ohusz, według wyrażenia się poety, podsadzał ciągle
eża pod stolec królewski. Książę K arol, acz dzielny szlachcic,
nie by łb y tak długo w ytrzym ał przeciw potędze, k tó ra się na
dom jego zwaliła, g d y b y nie Bohusz. Rozumieli to dobrze stron­
nicy królew scy i sam Poniatowski, ztąd ich nieprzebłagana dla
Bohusza nienawiść. Otóż pow iadają, że m ało mieliśmy za da­
wnej przeszłości, mężów stan u , to jest wyniosłych polityków , k tó ­
rych starzy Polacy s t a t y s t a m i nazywali. S tatystą tak im pol­
skim czysto narodow ym , ostatnim statystą szlacheckim , był p e ­
wnie nasz Bohusz.
R ozbujała się straszliwie zaciekłość dwóch stronnictw , które
p od spokojnem panow aniem A ugusta III po sejm ikach 1 try b u ­
nałach m iotały R zplitą. Książę kanclerz litewski p e r fa s e t n e-
fa s chciał postawić na swojem i wszystkie do tego celu poruszył
sprężyny: przekupyw ał Bruhla, zryw ał sejm y, obierał samowolnie
których chciał posłów i deputatów , gnębił przeciwników swoich
na różne sposoby, w zemście nieubłagany, dziki. Z mm me było
żadnego sposobu: i albo ślepo się poddać w yrokom pańskim ,
albo zginać z kretesem . Gienialne miał książę pom ysły, tysiączne
prawnicze wybiegi, żeby Radziwiłłów zm artw ić, żeby ich przyja­
ciela jakiego pozbawić, a sam zręczny, układny na pozor 1 grze­
czny, łatw o się jak żmija wysuwał im z ręku. Trafiła jedna
220 DZIEŁA jULJANA BARTOSZEWICZA Tom VII.

kosa na kam ień: C zartoryski na Radziwiłłów. G d y b y książę nie


napotkał ich w Litwie po swojej drodze, ja k ogrodnik na drzew­
kach, tak on szczepiłby na ziemi polskiej, swoje plany reform y
m onarchicznej i nic by mu się na ś wiecie nie opierało. A le je ­
żeli kanclerz miał rozum, hetm an litewski miał miłość szlachty,
i chociaż po stronie kanclerza stanęli intryganci, to jest ludzie
wyłącznie rozumni bez serca, za to po stronie księcia hetm ana
stanęła cała historja kilku wieków Rzplitej, to jest sami ludzie
serdeczni, którzy nie mogli znieść zam orskich mądrości.
Było to w roku 1755. Bohusz mieszkał w tedy w W ilnie
i należał do palestry trybunalskiej, w której się odznaczał jako
biegły praw nik i doświadczony m ecenas. Nie był jeszcze w pra­
wdzie jaw nym stronnikiem Radziwiłłowskiego dom u, ale serce
i stosunki jakie miał z przyjaciółmi starego księcia hetm ana, skła­
niały go ku stronie Radziwilłowskiej. Zresztą nic dziwnego; czło­
wiek szczerego serca i otw arty, a zabity szlachcic, był m iłośni­
kiem daw nego porządku rzeczy. Bohusz, chociaż jeszcze tego
żadnym czynem nie zdradził, bo to niebezpieczna rzecz była, nie
cierpiał W ołczyna i całego domu księcia kanclerza. T e stosunki
Radziwiłłowskiego Bohusza, o jakich mówiliśmy, była to po p ro ­
stu przyjaźń dla dwóch braci Abram owiczów, z k tó ry c h jeden
Jędrzej był pisarzem ziemskim wileńskim, a drugi Jerzy podw o-
jew odzym i także wileńskim. Obadwaj bracia byli bardzo za­
cnymi ludźm i; staropolski był obyczaj ich, staropolski sposób
widzenia rzeczy, staropolskie serce. Jędrzej miał dzielną głowę,
a obadw aj posiadali ogrom ny wpływ pom iędzy bracią szlachtą
swojego województwa, których zaczęły już zdaleka m acać p o ­
stronne wpływy księcia kanclerza. N a dobitkę obadw aj bracia
byli zaciętymi przyjaciółmi Radziwiłłów, jak całe województwo
wileńskie, którem u czternasty już w kontuszu Radziwiłł przew o­
dził. Jędrzej A bram ow icz dał właśnie Bohuszowi, bo od niego
to zależało, regencją ziem ską wileńską.
Księciu kanclerzowi litewskiemu naraził się niechcący i naj-
niewinniej w świecie starościc stokliski, Matuszewic, k tó ry dawniej
jednak z wszelką gorliwością mu służył, zwyczajnie jako chudy
pachołek wielkiemu panu. Ale to było dosyć, b o niechby się
książę naw et dom yślał, nie m ając żadnych na to dow odów, że
ktoś z biedniejszej szlachty był przeciw niemu, już obadw aj nie-
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 221

spokojnie spali, kanclerz, że szlachcic żyje, szlachcic, że kancleiz


gniewa się na niego. A tutaj przeciw starościcowi jeszcze bardzo
ważne walczyły poszlaki; pow iadano o nim, że kredytem swoim
u szlachty księciu sejmiki w Brześciu litewskim pozrywał. Szla­
chcic mierzył się z kim? z kanclerzem ! to było okropne dla p a­
na, to zasługiwało na najsurowszą, najprzykładniejszą karę, bo
milczenie mogło uzuchwalić um ysły, a Matuszewic mógł w yrosnąć
na politycznego nieprzyjaciela. Żeby go więc zgubić, uderzył
kanclerz w najdrażliwszą stronę dla szlachcica polskiego; zarzucił
m u gminne pochodzenie, podszywanie się pod herb i klejnot szla­
checki, a na dow ód swojego tw ierdzenia stawił jakąś babę złego
prow adzenia się, k tórą kupił umyślnie od usłużnego poplecznika,
a więc własna poddankę. B aba ta twierdziła, że jest rodzoną
siostra starosty stokliskiego, ojca prześladow anego niewinnie pana
M arcina Matuszewica, a nie zapierała się przytem , że ten jej b ra t
chociaż dziś starosta, związkami familijnemi połączony ze szlachtą,
pasał niegdyś baran y jako prosty parobek, urodzony z p o d d a ­
nych jakiegoś tam dziedzica. Nic w tern wszystkiem ani za grosz
praw dy nie było. A le w czasie kiedy stronnictw a stanow iły try ­
bunały i k ied y sprawiedliwość była na rozkaz, dosyć było pozoru
żeby zgubić niewinnego człowieka: ztąd nie raz sędziowie pize-
kupieni, wydawali najniegodziwsze wyroki, a drudzy więcej pocz­
ciwi, z obaw y milczeli. T en system at sądu w prow adziła do Pol­
ski F a m il ja, a jeżeli Radziwiłłowie także niesprawiedliwie po
swoich trybunałach sądzili, z ich strony był to odwet. W tenczas
już nie o pojedyncze osoby chodziło, ale o zwycięztwo stronni­
ctwa jednego nad drugiem . K to winny był w tej sprawie? Juścić
nie kto inny, ty lk o ten, co pierw szy zaczął ze sprawiedliwości
Bożej robić nam iętności ludzkie.
Gdzie się uciec biednem u szlachcicowi, jak nie pod opiekę
możnego pana? Stać o własnych siłach, toć to przecie najwido­
czniejsza zguba. Ale przeciw gniewowi kanclerza jedynie postawić
można było obronę hetm ańską, dwa wpływy łatwo w tedyby się zró­
wnoważyły. T ak m yślał i tak zrobił Matuszewic, znany już osobiście
od jakiegoś czasu księciu ordynatow i: stanął po prostu przed nim
ze łzami w oczach i polecał się jego łasce. Nie te jedne skargi
dochodziły uszu h etm an a: nie było prawie okolicy, w którejby
nie znalazł się jaki chudy pachołek prześladow any od kanclerza,
222 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

niewiadomo za co, często za pozory; nie było sejmiku, na któ-


rym by przeciw Radziwiłłom C zartoryski min nie podsadzał.
Zbrakło księciu hetm anow i oddaw na już cierpliwości, ale że to
złoty był pan, do rany go przyłożyć, serce najlepsze wr świecie,
a wszelkich zawichrzeń w Rzplitej bał się, jak djabeł święconej
w ody i sam wysuwać się nie lubił, kłótni z nikim nigdy nie za­
czynając, więc od dnia do dnia wlekło się to jakoś: książę kanclerz
tym czasem powiat zdobyw ał za pow iatem , województwo za wo­
jewództw em i hulał sobie po L itw ie, jakby jaki dyktator. Ale
ja k mówimy, przebrała się m iarka, hetm an postanowił dać pom oc
skrzywdzonym i na pokątne intrygi rzucić v e t o : w tym celu
szczerze m yślał ufundować na przyszłą kadencyą trybunał czysto
Radziwiłłowski i do laski m arszałkowskiej prowadzić swego je d y ­
naka księcia K arola, później sławnego p a n i e k o c h a n k u żeby
młokos uczył się pod sterem ojca, ja k m a służyć Rzplitej i b ra­
ciom szlachcie.
Stało się ja k chciał książę hetm an. Nasłał wprawdzie k a n ­
clerz na trybunał do W ilna stado swoich kruków gotow ych na
wszystko, ale na sejm ikach daleko więcej obrano doputatów R a-
dziwiłłowskich. Zatem z pom ocą hetm ana, po szalonych wałkach
i sporach, w których nie obeszło się bez krwi rozlewu, stanął
m arszałkiem, książę miecznik litewski Radziwiłł, vice m arszałkiem
pan Jerzy A bram owicz w ybrany deputatem ze S taroduba i Czar-
toryjszczyki musieli umilknąć. Bardzo naturalnie, m łode książątko
nie pilnowało sądów, a laskę piastowało tylko dla honoru i je ­
ździło sobie po wizytach, lub polowało po lasach; otóż cały cię­
żar kierow ania trybunałem przypadł Abramowiczowi. P o d jego
dzielnym i energicznym wpływem, wszystko szło na sądach p o ­
rządnie, żwawo, sprawiedliwie a po szlachecku i po Radziwiłło-
wsku. Pan vice m arszałek dał Bohuszowi rejencją teraz na try ­
bunale, jak poprzednio b rat pisarz dał mu ją w ziemstwie wileń-
skiem . W ażny to był bardzo urząd, tem bardziej wśród ówczesnych
okoliczności. Otóż ci trzej ludzie, obadw aj A bram ow icze i Bohusz
trząsali trybunałem księcia K arola, i coby chcieli, toby w yrabiali,
g d yby nie było silne w nich trzech uczucie sprawiedliwości.
A bram ow icze jed n ak otwarciej działali jak Bohusz: już mieli wzię-
tość wówczas u szlachty, w pływ y w Nieświeżu, posiadali urzędy
ziemskie i bogate dobra, z większą zatem niepodległością działać
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 223

mogli. Bohusz zaś ukryw ał się po za nimi, do wszystkich rad


ich i postanowień należał, ale pocichu, ale ze wszelką oględnością,
żeby się księciu kanclerzowi jak im sposobem nie naraził. D la
niego bezpieczniej było, że książę naw et o jego życiu nie wie­
dział. —
I tak sie zgrabnie wywijał z trudności Bohusz, że kruki
kanclerskie ani się dom yślały, co zacz jest pan rejent trybunalski.
Naturalnie Matuszewic spraw ę w ygrał o szlachectwo chociaż za
wielką forsą i większością tylko jednego głosu, tak zacięcie bił
przeciw niemu kanclerz, na Radziwiłłowskim trybunale. W yw iódł
najświętszemi dokum entam i na świecie, że jest szlachcicem czystej
krwi i jednego rodu z książętam i G iedrojczam i, ale jednak reda-
k cy a w yroku m ogła znakomicie osłabić to wrażenie nieprzychylne
dla kanclerza. T eraz kto zredaguje wyrok? było pytanie, kto się
odw aży b y ć jaw nie przeciw księciu z Wołczyna? Mówiono w Wil­
nie, że Bohusz podejm ie się tej pracy. W ięc K łokocki pełnom o­
cnik wołczyński zabiegając około niego, dawał mu 200 czerw. zł.
aby nie dyktow ał w yroku, bo wiedział że Bohusz na palcach
zna statuta i wszystko pięknie ubarwić umie, a zresztą tak a litera
praw a by ła w yraźna: infamia dla wszystkich co zarzucali kom u­
kolwiek nieszlachectwo a nie dowiedli zarzutu, jaki tutaj właśnie
b y ł w ypadek. W praw dzie kanclerz aż nazbyt ostrożny, sam
osobiście nie występował przeciw Matuszewicowi, tylko się ukry­
wał poza innymi powodam i; ale cała Litw a wiedziała że to jego
m achiny biją na trybunał, powaga b y jego na tern cierpiała, a cios
m oralny z tej ręki odebrany byłby okropniejszy od innych. B o­
husz obiecał wszystko K łokockiem u może dla niepoznaki, ale pie­
niędzy jed n ak nie wziął. D opiero gdy widział że nikt z lepszych
rejentów nie podjął się zredagowania w yroku, ni ztąd ni zowąd
nagle podyktow ał on sam cały, a dowodził tak logicznie, napchał
cytacyj statutu tak wiele, zastosował najdrażliwszy artykuł 27,
którego kanclerz w żaden sposób przyjąć nie chciał, tak trafnie
do sprawy, że przeciwnik przepadłby z kretesem pod ciężarem
w zgardy publicznej, g d yby intrygi i siły nie miał na swoję obro­
nę i gdyby się już nie wyuczył tem i środkam i ja k szlachcic sza­
blą wywijać. Juścić sam tex t w yroku był piorunujący przeciw
księciu kanclerzowi, kiedy zawierał te słowa: «dobrem u człowie­
kowi nie godzi się źle mówić o poczciw ym .>» Mówiono w tedy,
224 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. TomYXI.

że Bohusz tak ostro podyktow ał w yrok, nie dlatego jed n ak , żeby


się kanclerzowi miał przekom arzać, ale że mu więcej chodziło o
poklask dwóch panów, księcia hetm ana w Nieświeżu i pana
m arszałka nadw ornego koronnego M niszcha w W arszawie. P o d ­
chlebiając Radziwiłłowi, wnęcał się do łaski hetm ańskiej, a tego
głównie mu się chciało; pochlebiając Mniszchowi, pozyskiwał łaski
dworu i rosnął w opinji księcia Radziwiłła. Celu swojego dopiął
pan Bohusz i chociaż arty k u ł przez niego zacytow any, wiele na
Litwie potem narobił bigosu, chociaż w W ołczynie wywołał na­
miętności i chęć zemsty, ale już w tedy hetm an uważał za swoje
powinność, zasłonić biednego rejenta, k tó ry się dla niego i całej
szlachty osobiście narażał.
A le burza m ogła obalić się na sprawców ta k nieznośnego
dla W ołczyna w yroku dopiero na drugim następującym z kolei
trybunale: kilka zatem m iesięcy czasu mieli Bohusz i Abram owicz,
żeby się nam yśleć nad sposobam i ku dalszej obronie. Matuszewic
wdzięczny wciągał rejenta do stronnictwa francuzkiego, które się
w tedy przy hetm anie Branickim i panu D urand wiązało, a dawało
pewne rękojm ie. A le nim myśl dojrzała, sejmiki deputackie od­
b yły się i nastąpiła nowa kadencya sądów. Mało co do wojny
domowej nie przyszło między dwom a domami, i aż król musiał
posyłać z W arszaw y swego pełnom ocnika z warunkam i ugody;
dosyć że po wielkich odgrażaniach się i kłótniach przyszło w re­
szcie do najformalniejszych układów; zupełnie tak sam o państw a
europejskie godziły się na kongresach w W estfalji i w U trechcie.
A że kanclerz był w tedy panem położenia, zięć jego Flem ing,
chociaż minister, utrzym ał się przy lasce m arszałkowskiej i zem sta
się zaczęła. N aprzód zaskarżono poprzedni w yrok jako przeciw
prawu w ydany i napisano m anifesta na księcia K arola, a dalej
wniesiono skargi 'przeciw pisarzowi i rejentowi, obu wileńskim.
Abram owicza wprzód a potem Bohusza od czci i wiary odsądzono,
a co zatem poszło i od urzędów; aż wstyd mówić o pow odach jakich
użył trybunał Flemingowski dla tak surowego skarcenia ludzi nie­
winnych. Bohusza np. oskarżono o depaktacyą, to jest o prze­
kupstwo, kiedy nasz rejent był czysty jak szkło pod tym wzglę­
dem , a że nie brał pieniędzy od strony, tego na sobie doświad­
czyli jawnie kruki wołczyńskie za zeszłego trybunału. I cóż za
dowód przekupstw a rzucono w oczy Bohuszowi? oto że raz wziął
SZKICE Z CZASÓW SASKICH 225

czapeczkę nocną w podarunku od pani Giecewiczowej podstoliny


wileńskiej; jak o oskarżyciel stanął przed sądem i zeznał o tej
zbrodni, sam pan Giecewicz, człowiek mało rozsądny a krzykun
wrzaskliwy, k tó ry cały trybunał napełnił wrzaskami o czapeczkę
żoniną. Jak się tam sędziowie z niego i z siebie nie śmieli? pojąć
trudno. Był też i drugi zarzut: Wolski patron trybunalski prawił
szeroko i długo o tern, jako Bohusz był człowiekiem wielkiej
pychy, nieprzystępnym , niedyskretnym dla stron. Święta p ra ­
wda, pan W olski nie kłam ał. — Bohusz jak mówiono wtenczas
«w prezum pcyi sw o jej,» dla stron był rzeczywiście niezno­
śnym , ale to kw estya czysto osobista, która nic wspólnego
nie miała z jego rejencją. Za to karać nie mógł try b u n ał w żaden
sposób nikogo, niechajby sam e strony nauczyły rejenta rozu­
m u. Jednakże przytom nością swoją chociaż pom iędzy nieprzy­
jaciółm i, Bohusz uniknął jawnej zguby, którą mu gotowano.
Znajdował się właśnie na sądach, kiedy wniesiono to ważne zaża­
lenie na niego: było rano. Cięta sztuka, zaraz ex abrupto odpo­
wiedział, że po południu osobiście przed sądem bronić się będzie
z ty ch zarzutów. G d y b y nie tak przytom nie się znalazł, miał byc
zaraz pod straż wzięty i pociągany niby do tłum aczenia się: tłu­
maczenia tego albo by wcale nie słuchano, albo trybunał rozu­
m iałby je jak b y chciał, według stronniczego widzimisię, poczem
zaraz ogłoszonoby dekret, a biedny Bohusz oczami naw etby nie
m rugnął i zginął na wieki: przynajm niej spisek taki egzystował.
Ale kiedy rejent odwołał się sam do ustnej obrony i term in do
niej tak krótki wyznaczył, sędziowie oszukani wybiegiem, pokazali
wszelką gotowość do wysłuchania prośby pacyenta, nibyto bez­
stronność tak im zrobić kazała. Otóż Bohusz pilnie wysiedziawszy
ranne sądy wyszedł z nich po sessji i jak rak za morze, tak on
świsnął do klasztoru. P atron tylko jakiś w jego imieniu oświadczył,
że staw ać nie może. Piękna to jeszcze była cecha ówczesnej cywi­
lizacji narodu, cecha k tó ra się ostała nawet w pośród takich potęg
stronniczych, a pewno płynęła prosto strugą z czasów Jagielloń­
skich, kiedy wiele jeszcze było cnoty u panów kierujących spra­
wą publiczną, że szanowano skrom ne ustronie, poświęcone Bogu
4 modlitwie; żadna więc siła nie śmiała przem ocą przejść furty
klasztornej żeby dostać Bohusza, naw et sam m arszałek trybunalski,
przed którego wolą korzyło się w szystko, nawet sam Fleming,
Szkice z ezasów saskich. *9
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.
226

tylko co naw rócony katolik. T rybunał więc i pisarza i rejenta


razem odsądził zaocznie «ab omni activitate in perpetuum ,» to się
znaczyło że odebrał im praw ie szlachectwo, bo odtąd nic nie
znaczyli w Rzplitej i do żadnych czynności więcej przypuszczony­
mi być nie mogli: nakazał tylko przysiądz Giecewiczowi dla le­
pszego dowodu i dla większej jawności tryum fu, podniecał swoich
zauszników, że wydawali w W ilnie głosy radości, wesela i w nie-
bogłosy wrzeszczeli i winszowali sobie, że raz przecie Litw a przez
w yrok spraw iedliw y, uwolniła się od arbitralności Abram owiczów
i Bohusza. W yrok zaś zredagow ał pan Szukiewicz rejent try b u ­
nalski, człowiek bardzo w ykrętny, na wszystkie nogi kuty, a sei-
cem i duszą zaprzedany księciu kanclerzowi.
Ale nie ta k łatwo było pokonać Bohusza, frant to był za
wielki, a głów ka nielada. T yle się pom ysłów snuło po jego głowie
ja k po trybunale, i nigdy tak nisko nie upadł, żeby nie umiał
sobie poradzić. Otóż jeżeli kanclerz pozbawił hetm ana trzech
przyjaciół, to jest strącając ich z wysokości na której stali, nie
pozwolił im już działać na szlachtę wileńską, potrzeba było w o d ­
w et kanclerza pozbawić dzielnej jakiej opory. Bohusz więc cios
w ym ierzyć postanowił na pana Sosnowskiego, który był wtenczas
pisarzem wielkim litew skim i starostą brzeskim , a potem za p a­
nowania Poniatowskiego został hetm anem polnym i wojewodą
smoleńskim, na tego sam ego, w którego córce kochał się potem
nieszczęśliwie Kościuszko. Sosnowski człowiek rządny i rozum ny,
posiadał wielką dozę ambicji, i chciał wyjść na człowieka; w tym
celu przywiązał się do W ołczyna, a sercem i radą służył zawsze
w każdej okoliczności kanclerzow i. Książe cenił go wiele, dlatego,
że jak powiedzieliśmy, Sosnowski był rozum ny a takich ludzi
trzeba było szukać w ówczesnej Polsce z latarką D yogenesa.
Otóż ten pisarz wielki litewski, wiele bardzo przyczynił się do
utrzym ania Flem inga p rzy lasce m arszałkowskiej i mówiono, że
nawet miał tajne polecenie od księcia kanclerza, w razie gdyby
podskarbi postradał wszelką nadzieję, uderzyć w konfederacyi prze­
ciw R adziw iłłom ; w istocie wszystko do tego celu przygotow ane
było, a Sosnow ski jak o półkownik, zawczasu już na swoją stronę
w obronie niby wolności usposabiał do konlederacji wojsko^
Nie było w praw dzie na to jawnego dowodu, ale wszakże w owej
chwili, nikom u o dowód, a wszystkim o pozór tylko chodziło. Dla
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 227

pozoru zginęli pisarz wileński z rejentem , dla czegóż me miał


zginać dla pozoru Sosnowski? D osyć, że za zdrową radą Bohusza,
książę hetm an, k tó ry jak o hetm an miał władzę nad Sosnowskim
półkownikiem, a był gospodarzem i zwierzchnikiem naczelnym
wojska, miał prawo powołać pana Sosnowskiego przed sądy sw oje
hetm ańskie, że bez jego wiedzy i woli potajem nie buntował woj­
sko. C hoćbyto w najlepszym zamiarze robił, zawsze k ro k jego
b v ł bezpraw ny, zawsze burzył wojsko przeciw hetm anow i, zawsze
sam a tajem nica go potępiała. Ani Radziwiłł ani Bohusz me wie­
rzyli na serjo, żeby się to czemś stanowczem skończyło, ale byłto
zastaw jeden za drugi i gdyby do zgody panów przyszło mógł
hetm an kanclerzowi oddać Sosnowskiego za swoich dwóch przyjaciół.
Że wtenczas sejm zwyczajny nadchodził, wszystko co tylko
żyło na Litwie, a cierpiało prześladowanie od księcia kanclerza,
pobiegło do W arszaw y płakać i żałować się przed królem . Cały
więc pułk chudeuszów zleciał się nad W isłę i w ydaw ał głośne jęki:
Bohusz na czele. Pom iarkow ał się C zartoryski, że zabrnął zbyt
daleko, przedsięwziął stosowne kroki, żeby się zawczasu jako p o ­
godzić z Litw ą przed przyjazdem królewskim do Polski. Nie
chciał dla powagi swojej i znaczenia, żeby się żałoby na mego az
przed tronem jednym chórem odzywały: w styd fałszywy świecił
kanclerzowi z czoła. Ale król zajęty wojną, bo mu właśnie F ry ­
dery k Pruski wlazł do Saxonji, nie przyjechał na sejm ; gdy więc
zgoda nie doszła dla uporu stron obudw u, książęta, kanclerz
i b rat jego byli bardzo z wojny kontenci. W tem chociaż po
term inie król nadjechał. Bohusz znowu pobiegł do W arszaw y
i razem z innymi podał prośbę do p an a , k iedy z sali pałacowej
szedł wolnym krokiem ku kaplicy na nabożeństwo. Zyskali tyle,
że król kom issją wyznaczył, k tó ra ich pogodzić miała z kancle­
rzem a Litw ę uspokoić. Bohusz przy tej okoliczności poznał się
osobiście z panem m arszałkiem nadw ornym Mmszchem, k tóry
przez niecheć do C zartoryskich, szczerze przyjął jego stronę 1 wszyst­
kich pokrzyw dzonych. Po długich nareszcie sporach stanęła spra­
wiedliwość, ale kanclerz postawił jednak na swojem, bo ani A b ra ­
mowicza ani Bohusza do daw nych urządów nie przypuścił. ^ Pisa­
rzowi miała się dostać kasztelanja brzeska, jakoż się w istocie
niedługo potem mu dostała; co zaś do Bohusza, ksiąze pozwalał,
by przypuszczony został do używalności praw szlacheckich, to
2 28 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

jest ad activitatem , ale ani dał sobie mówić o rejencji ziemskiej


wileńskiej. T ak robiąc ustępstwo dla króla, pozbyw ał się naraz
dwóch strasznych nieprzyjaciół w W ilnie, bo A bram ow icz na
kasztelanji mógł mu szkodzić pryw atnie u szlachty, a publicznie
tylko w senacie, Bohusz zaś przez ugodę podobną zupełnie się
i dobrowolnie usuwał ze stolicy litewskiej. A le mało już wtenczas
byłem u rejentowi o urząd ziemski chodziło, kiedy posiadł całą
ufność księcia Radziwiłła. B yłaby właśnie epoka jego największego
wpływu na tego pana. Silny dobrze obranem stanow iskiem na­
przeciw nieprzyjaciela, mógł więcej mu teraz dokuczyć i szkodzić
naraz całą potęgą Radziwiłłowskiego domu.
Z W arszaw y gdzie bawił kaw ał jesieni i zimy dozierając
spraw y, pan Bohusz prawie prosto pojechał do Now ogródka,
gdzie zaczęła się druga kadencya trybunału Flem ingow skiego.
W N ow ogródku miała podług układów warszawskich nastąpić
stanow cza kom binacja pom iędzy stronami. Bohusz i tą razą sta­
nął w klasztorze u Dom inikanów dla większego bozpieczeństwa,
bo nie dowierzał kanclerzowi, chociaż już zabezpieczony słowem
królewskiem . Ale co to u księcia kanclerza? Nie zapominał
urazy nigdy, a nie przebaczał nikom u; wszystkie sprężyny intryg
trzym ając w swojem ręku, mógł sprawę jeszcze rozognić, a kiedy
się stare niechęci zacierały, za jego poręką m ogły płomieniem
buchnąć nowe. D osyć było jakiej okazyi, k tórąby sami Czarto-
ryszczyki, namówiwszy się m iędzy sobą, nieostrożnem u podali,
a Bohusz byłb y połknął w styd i albo de noviter repertis, albo
o coś zupełnie innego, zaskarżony przed trybunał. T o też nie
tracący nic ze swojej fantazji rejent, ja k najrzadziej mógł wycho­
dził na m iasto z klasztoru, a ja k się tylko ułatwił ze sprawam i,
co najprędzej wracał do swojego m ieszkania; kiedy zaś przyszło
mu odwiedzić Flem m inga, jak o m arszałka, k tóry miał o losie j e ­
go stanowić, w yprawiał się do niego ja k b y na ścięcie, jak b y już
śmierć nad głową jego wisiała. T ak mało wierzył tej malowanej
zgodzie, która nastąpiła w W arszawie, że lękał się kroku jednego
postawić. Mogli mu dać umyślnie okazją, potem zaraz ja k dawni
Polacy mawiali, stante pede uwięzić, wreszcie osądzić i bez cere­
monii zdjąć głowę. Bohusz wziął tedy z sobą krucicę, bo na
przypadek, g d y b y go miano zam iar wziąć pod wartę, nie chciał
ginąć sam jed en niewinnie ale i Flem m inga śm ierciąby poczęstował.
SZKICE Z CZASÓW SASKICH 229

Niebezpieczna i to wielce gra była, bo wreszcie mogli mu ludzie


m arszałkowscy nie dawać żadnej okazji; a jednak gdyby się wy­
dało nieszczęściem, że miał z sobą krucicę, zguba byłaby wido­
czna, bez ratunku: osoba m arszałka b y ła święta i nietykalna
w czasie odbyw ającego się trybunału, dlatego kto nachodził
zbrojno jego mieszkanie, był uważany przez prawo za gwałto-
wnika, krucica b y łab y jaw nem świadectwem, i dowodem przeciw
którem u żadneby perswazye w świecie nie pom ogły; a wreszcie,
gd y b y przyszło do ostateczności, mógł Flem m inga nie trafić
a dworusy coby chcieli to b y z nim zrobili. Poszedł przecie do
m arszałka, ale nad wszelkie spodziewanie, przyjął go Flem ing
grzecznie i łagodnie, obiecując sprawiedliwość. Skończyło się
więc na próżnym przestrachu, ale miał też co za to Bohusz słu­
chać od Matuszewica. Obadwaj ci prześladow ani przyjaciele,
a może jeszcze nie zupełnie przyjaciele, bo pan Bohusz miał ta ­
kich ja k stolnik, za hetkę pętelkę, przeciwnej sobie byli natury.
Matuszewic ciągle śię modlił, płakał, ubolewał nad swojem nie­
szczęściem; Bohusz szedł na przekór losowi: chciał siłą, rozumem
i odwagą przełam ać wszystkie niebezpieczeństwa. D latego M a­
tuszewic ze wszelką względnością aby go nie obrazić, persw ado­
wał Bohuszowi, że źle zrobił idąc z bronią do F lem inga, i że le-
piejby daleko było, Bogu się powierzyć ja k ślepem u azardowi
i krucicy, a p o tem życie swoje i cudze w ystawiać na niebezpie­
czeństwo. A le Bohusz, acz pobożny człowiek jak ojcowie, m y ­
ślał sobie pewno na te uwagi «a gadaj sobie wasze zdrów».
Pokazało się, że Bohusz przewidywał praw dę, kiedy mówił,
że pom imo pozornej grzeczności Familji, sprawiedliwości dla prze­
śladowanych nie dojdzie, bo obietnice warszawskie były nieszczere
i dlatego rzucone na wiatr, b y lepiej otum anić um ysły a prze­
ciąganiem spraw y nękać nieprzyjaciół. Jednocześnie kiedy się
zaczynała kadencja nowogrodzka, odbyw ały się sejmiki gospo­
darskie, na k tórych obierano deputatów do przyszłego trybunału;
te sejmiki wszędzie prawie fakcja kanclerska pozryw ała, był to
więc dowód jasny ja k słońce, że fakcja chce dalej utrzym yw ać
nierząd, nie w yrzekając się swoich daw nych zamysłów przew o­
dzenia w Rzplitej. « H a ! nie m a co robić, mówi Bohusz do M a­
tuszewica, biegaj do W arszaw y po pieniądze». A było już raz
tak, że pan D urand poseł francuzki dał 2,000 dukatów Matuszewi-
DZIEŁA ju r JA N A BARTOSZEWICZA To m V I I .

cowi na popieranie stronnictwa republikańskiego w Litwie. W srod


ogólnego zepsucia, pieniądz był jedyną dźwignią, za pom ocą k tó ­
rej robiło się wszystko. Kanclerz płacił swoich deputatów , więc
broniąc się, trzeba było innych sędziów płacić; a że D urand obie­
cał kiedyś jeszcze dać 2,000 dukatów, więc Bohusz kazał pisać
do niego Matuszewicowi o pieniądze. Namyśliwszy się jednak,
sam postanowił jechać do stolicy z listem, a pom oc księcia h e t­
m ana pozostawiał dopiero nakoniec, wtenczas, jeżeli już wszystkie
środki ostrożności zawiodą. Myślał przy zdarzonej szczęśliwie
sposobności, przestrzedz dwór o tern, że jego starania posejmowe
bez nowego poparcia, pójdą w niwecz; m yślał latać wszędzie od
Briihla do Mniszcha, a naw et dostać się do sam ego króla, i jemu
całą praw dę o prześladowaniu niewinnych obyw ateli przez k an ­
clerza wypowiedzieć. Napróżno przekładał mu starościc stokliski,
że nie m a się czego z tej strony spodziew ać, bo Briihlowi o nic
nie idzie, tylko o pieniądze. K ołatać do serca jego próżno ina­
czej, tylko pieniądzmi; więc jeżeli Fam ilja go uprzedziła i zaskar­
biła sobie wszechwładnego ministra grzeczności, słowo królewskie
pójdzie za nic i nieszczęśliwi przepadną nic nie wskórawszy i dwór
jeszcze cały na siebie obruszą. Nie przekonały te uwagi Bohusza,
k tó ry zwycięztwo brał zwykle szturm em , zaufał więc i teraz swo­
jej zręczności. Potrzeba tylko było oszukać podejrzliw ość try b u ­
nału i w ym knąć się mu z przed oczu niepostrzeżenie, zrobić te
sto mil drogi do stolicy tak, żeby nikt tego nie uważał, powrócić
ja k gdyby nic i w czasie jak może b y ć najkrótszym . Co p o sta­
nowił, zaraz wykonał; bo u Bohusza jak słowo, tak i czyn b y ły
na zawołaniu. Była wielka niepogoda na świecie, a najgorsze drogi,
m im o to otulony szubą, wyjechał pan Bohusz do W arszaw y
w zimowej nocy, nędznym wózeczkiem, a wr najgłębszej tajem nicy.
T rybunał daleko już zaszedł w sądach, więc nie było chwili je ­
dnej do stracenia. Dniem i nocą pędził pan Bohusz po błotach
i loztopach śnieżnych, nie pocztą jednak, żeby się nie w ydało
kto jedzie, ale wszędzie najętem i końm i, co mu także czasu wiele
z m arudziło: najmował konie jakie gdzie dostał, od żydów i od
chiześcian, a pędził, pędził strasznie. Jakoż czwartego dnia stanął
w W arszawie. W szakże i to była sztuka.
Znalazł łakom ego Briihla w r o g i e m . Przecież i prosząc i wa­
dź; c się nieustannie na pokojach pańskich, w yrobił to u ministra,
SZKICE Z CZASÓW SA SK iC H 231

źe napisał list do Flem inga, w k tó ry m grzecznie Niemiec jeden


drugiemu przypom iał obowiązek dotrzym ania słowa danego kró­
lowi przy kom binacji warszawskiej, to jest żeby Abramowiczowie
i Bohusz do urzędów swoich przyw róceni byli. List ten dostał
Bohusz zapieczętowany, ale nie tak łatwo było szczwanego lisa
w yprow adzić w pole. Pocóż napróżno droga, m yślał sobie, jeżeli
ten list jest obojętny, toć też ni grzać ni ziębić będzie m arszałka
trybunalskiego i stanie się w tedy co się m a stać; więc bez cere-
monji pan Bohusz list odpieczętował i znalazł w nim w istocie,
«słabe obligacje.» R ozdąsany biegnie natychm iast do pana Mnisz-
cha i do Briihla, i przed zięciem oskarża teścia, a dowodzi,
a krzyczy, a prosi, żeby obadwaj dali do Flem inga listy m ocniej­
sze. Szło czas jakiś oporem , bo jeżeli Mniszech miał w tern inte­
res, żeby ugryźć księcia kanclerza, Brtihlowi za to w szystko było
jedno; czy ten czy drugi, aby zapłacił. Ale Bohusz tak dokuczał
i tak dosiadywał placu panu ministrowi, że wreszcie musiał Bruhl
napisać inny list do Flem inga (ile że rejent trzym ał już w za­
nadrzu gotową prośbę do króla, którą odgrażał się) i dał mu na
ręce kopia tego listu dla wiadomości księcia hetm ana Radziwiłła.
Skończyw szy to, poleciał Bohusz do D uranda, otrzym ał zaraz
owe 2,000 duk., i prędzej już napow rót, bo dlatego na żydo­
wskich saniach, świsnął piorunem do N ow ogródka. Ale trafiła
kosa na kam ień, książę kanclerz już przewąchał tę wyprawę Bo­
husza do W arszaw y i odebraw szy o niej naw et pewne w iado­
mości, pchnął gońca do Flem inga ze stosownemi instrukcjam i.
Kilka dni tylko zostawało do lim ity; pan m arszałek trybunalski
wziął się na sposób, przewłóczył umyślnie spraw y, zagadyw ał d e ­
putatów', p óty marudził, póty figlował, aż wreszcie nastąpiła p ra ­
wem oznaczona limita. W ted y już otwarcie trybunał pan p o d ­
skarbi pożegnał, a spraw a Bohusza pozostała ja k dotąd w zawie­
szeniu. Już ted y rok przeszło, jak b y ł pozbaw iony używania wszel­
kich praw szlachectwa.
Bohusz dla ukarania kanclerza za te odwłoki nowy 1 dowci­
pny sposób obmyślił. Pojechał zaraz do Nieświeża i tajemnie
podał swój pro jek t księciu hetm anowi. Był w dobrach Radziwił-
łowskich kom m isarzem ekonom icznym niejaki Jasiński dobry
i rozum ny szlachcic, a l e u b o g i i bez wpływu. Otóż kiedy Pac
deputat Radziwiłłowski i k an d y d a t do laski, me mógł się na
232 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEW ICZA. Tom VII,

zeszłym trybunale przeciw Flemingowi, pom im o usilnych zabiegów


utrzym ać przy marszałkostwie i był prostym deputatem bez ża­
dnej funkcji nawet podrzędnej; teraz w ypada, prawił księciu, m ar­
szałkiem trybunalskim postanowić Jasińskiego, sługę Radziwiłłów:
będzie to wet za wet, a im książę hetm an niedorzeczniejszego,
iai mniej spodziewanego kan d y d ata wy kieruje do laski, tem wię­
ksza się jego moc i wpływ ne Litwie w ykaże a W ołczyn pęknie
ze złości. Zawsze tak bywało, że przed m ającym się reassum ow ać
trybunałem , stronnictwa swoich w ysadzały kandydatów . C zarto­
ryscy prowadzili tą razą przyjaciela swego Jo d k ę , ale k an d y d at
Radziwiłłowski nie zjawiał się, bo książę hetm an nie wiedział k o ­
mu dać głos swój; teraz kiedy Bohusz Jasińskiego podsunął, zgo­
dził się i zachował o tem największą tajem nicę, dla lepszego
skutku. Z tem wszystkiem nasz rejent nie ufał hetm anowi. Książe
był tak szczery, tak prosty i tak niewinny, że dałby się łatw o
skusić i łatw oby od swojego postanowienia odstąpił, g d y b y go
tylko zażyć z mańki, a wreszcie gdyby uderzyć mu do serca,
ja k w oskby stopniało przed gorącem . Bywało, że książę z urzędu
zawsze zjeżdżał do W ilna dla reassumpcji trybunału; jako woje­
w oda zagajał sądy, jak o hetm an daw ał deputatom assystencją,
a sam swoją osobą świetność uroczystego obrzędu pom nażał.
G dyby i teraz pojechał, m ogliby go nasiąść C zartoryscy, ubłagać
dla siebie, przejednać dla Jodki i książeby na wszystko przyzw o­
lił; ależ za tem szła zguba przyjaciół Radziwiłłowskich: książę chciał
jej zapobiedz serdecznie, ale nie miał odwagi i nie wiedział jak
m a sobie poradzić. W ięc Bohusz widząc, że książę słucha, nam ó­
wił go, żeby sam nie jechał do W ilna i żeby naw et księcia K a ­
rola nie posyłał; wszystko to niby dlatego było, żeby pokazać
lepiej Czartoryskim Radziwiłłowską sztukę. Jeżeli książęta oba-
dwaj nie p o jad ą, mówił Bohusz, żaden Radziwiłł więcej nie po-
jedzie do Wilna, bo nie będzie m iał dla czego, wszakże i tak
wszyscy ongi kolligaci nieświeżskiego dom u tylko dla orszaku
zawsze towarzyszyli hetm anow i na reassum pcją trybunału. Jeżeli
zaś w ich nieobecności stanie m arszałkiem Jasiński, znaczenie tej
elekcji będzie dość wyraźne, a książę kanclerz przekona się w tedy,
że Radziwiłłom dosyć wyrazić jedno życzenie, żeby tem u życze­
niu chórem zawtórowała szlachta litewska.
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 233

Stanęło więc na tem , żeby książę hetm an nie jechał wcale,


i żeby w zastępstwie swojem, niby pełnom ocnika od siebie, wysłał
pana Pocieja strażnika wielkiego litewskiego. N adto kazał wyli­
czyć czterdzieści tysięcy złotych na utrzym anie przy lasce Jasiń­
skiego. Bohusz naturalnie jako główny doradzca, pojechał także
z Pociejem do W ilna.
Nasz statysta tak się odrazu zgrabnie wziął do rzeczy,
a prowadził ją w tak wielkiej tajem nicy, że zwycięztwo Radzi-
wiłłowskie najmniej spodziew ane, nagle się objawiło w sali są­
dowej. K iedy deputaci po przysięgach weszli do izby dla elekcyi
m arszałka, w tedy pierw szy raz na wierzch w ypłynęło imię Ja­
sińskiego i większość, która go kierowała do laski o kilka k iesek
przeważyła mniejszość przeciwną. O brany więc m arszałkiem kom -
m isarz księcia hetm ana litewskiego, zaraz wszystkie urzędy try ­
bunalskie porozdaw ał przyjaciołom Radziwiłłowskim.
Pierwszym krokiem bardzo naturalnie nowego trybunału
b y ło : skassować w yrok przeciw Abramowiczowi i Bohuszowi
i wszystkich trzech do godności powrócić. Ale to stało się tylko
dla ho n o ru , bo daw ny pisarz ziemski wileński miał już jak b y
w ręku kasztelanią brzeską i więcej pisarzem b y ć nie m ógł,
a więc Bohusz uprzedzając przyjaciela na kilka dni jeszcze, nim
tam ten złożył urząd, sam się pospieszył i podziękow ał za re-
jencyą '), gdy książę hetm an już poprzednio wyrobił mu mie-
cznikostwo wileńskie. Został więc Bohusz m iecznikiem , A b ra ­
mowicz kasztelanem : Abram owicz zaraz w yjechał do W arszaw y,
złożyć przed królem przysięgę na senatorją. Bohusz zaś został
w Wilnie pełnom ocnym faworytem księcia hetm ana. Patronow ie
trybunalscy, którzy pom agali Flemingowi w poprzednich lobotach,
pospuszczali nosy a najwięcej może z nich pan Jakow icki, k tó iy
był wielkim szalbierzem i fabrykatorem a nie ostatnim konsy-
liarzem do zguby naszych trzech przyjaciół Radziwiłłowskich.
Niecierpiano go w Litwie i nazywano djabłem kulawym. On to
właśnie staw ał przeciw nim za laski Flem inga.
Bohusz coraz więcej tonu i pretensyi przybierać zaczął; juz
nietylko wtenczas radził kiedy go się zapytyw ano o co, ale zaw­
sze podnosił głos, proszony o to czy nieproszony. Już nietylko

J) K urjer P o lsk i n r. 22 r. 1757*


Szkice z czasów saskich. 30
234 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

w spraw y przyjaciół Radziwiłłowskich, ale w spraw y familijne


i m ajątkow e książąt zaczął się mieszać i chciał wszystko po swo­
jem u urządzać. Starego hetm ana już ani na krok nie opuszczał;
hetm an do W arszaw y i Bohusz z nim do W arszaw y, hetm an
w Nieświeżu i Bohusz wiecznie przy nim w Nieświeżu. N a sej­
m ach, w odw iedzinach, w kościele, w trybunale, zawsze Bohusz
hetm ana głównym doradcą. K iedy potrzeba było przywieść do
skutku rozwód m łodego księcia K arola Panie K ochanku ze sta-
rościanką bolim ow ską, któż ja k Bohusz prędzej i lepiej urządzi
te rzeczy? (Stary hetm an nie chciał tego wpraw dzie, ale rodzina
starościanki wiecznie się rozwodu domagała). W ięc zjechali obaj,
powracając z sejmu warszawskiego do Białego S toku, w którym
mieszkał drugi hetm an wuj rozwódki: Bohusz miał tu niby zwa­
śnione strony pogodzić, ale gdy się to nie udało, więc z Bra-
nickim układał się o sum m ę, którą podług praw a miał książę
hetm an synowej zapłacić. Dalej któż tak zgrabnie potrafił godzić
księcia hetm ana z księciem chorążym litew skim , ja k Bohusz?
Dwaj ci bracia przeciwnych charakterów , ciągle byli z sobą
w niezgodzie, dla dziwnego charakteru młodszego b ra ta , który
zwykle przemieszkiwał w Biały, o pięć mil od Brześcia. Książe
H ieronim , był to pan okrutny i dziw ak, ja k hetm an zacny
i pocżciwy. Choć to w staropolskich dom ach, w których się
cnoty narodowe przechowały, świętą była przew aga starszeństwa,
tutaj na opak się działo: hetm an ulegał często bratu jak b y się
lękał gniewu jego, który naturalnie dla niego w żadnym razie
nie mógł być niebezpiecznym. Księciu Hieronimowi dosyć było
jednego spojrzenia, żeby się obraził i dąsał, a często i tego nie
potrzeba było: jedno przywidzenie wystarczało. T ak więc często
dąsali się z niczego na siebie obadvvaj b racia, a Bohusz zawsze
się zdobyw ał na różne sposoby i zgodę pom iędzy nich sprow a­
dzał. T ak było np. pod koniec r. 1758, w W arszaw ie: bracia
przyjechali do stolicy na inwestyturę kurlandzką królewicza K a ­
rola, obadw aj szczerze do saskiego dworu przywiązani, pragnęli
się nacieszyć osobiście tą familijną króla uroczystością; książę
chorąży gotował już zaimprowizowane łowy pod W arszaw ą.
H etm an jednak uprzedził b rata i stanął w swoim pałacu w mie­
ście. W sam ą wilią Nowego roku, nadjechał i chorąży litewski;
ale że m u właśnie w tedy wypadło gniewać się jakoś za nic na
SZKICE Z CZASÓW SASKICH 235

b ra ta , nie pojechał do W arszaw y, ale stanął w dw orku hetm ana


Branickiego na Pradze. Przykro to było niezmiernie księciu he­
tmanowi. Ale cóż robić na to? Nie było żadnego sposobu. Ale
z księciem chorążym przyjechał prześladow any dawniej stolnik
brzeski; żal i jem u było księcia h etm an a , więc wyniósł się cicha­
czem do W arszaw y, żeby się rozmówić z Bohuszem , a w duszy
powiedział sobie: «on to pewnie pogodzi.» Bohusz na to jak na
lato, ani jednej chwili się nie n am y ślał: projekt był u niego od
razu gotow y. Nic nie mówiąc hetm anow i, pojechał na P rag ę ,
nibyto z rozkazu swojego pana i zaprosił księcia chorążego do
pałacu w W arszaw ie, a wróciwszy z P ragi, zaraz udał się do
hetm ana i zmyślił na p ręd ce, że książę chorąży w prasza się do
b rata w gościnę, bo mu na Pradze stać niew ygodnie, hetm an
rozczulił się z tego dowodu przyjaźni braterskiej i posłał co p rę­
dzej półkownika swego Dom ańskiego z zaprosinami. l a k cho­
rąży przeniósł się do m iasta i dwaj bracia ucałowali się z wielkim
affektem , niczego się niedom yślając o koncepcie Bohusza.
T o wszystko jeszcze m ało: Bohusz nieraz więcej sobie p o ­
zwalał, jak b y nie pozwolił sobie sam książę Radziwiłł. Potraiiła
Fam ilia pochlebstwem zjednać przychylność dla siebie niedaleko
sięgającego rozumem księcia Hieronima. Za Hieronim em ku
Czartoryskim jawnie się już przeważał m arszałek wielki Ogiński,
który jed n ak laskę swoje był winien hetm anow i: ale zato m ar­
szałek trzym ał wielkie dobra słuckie za bezcen od księcia cho­
rążego i jego piosnkę^ śpiewał. W szystko już było tak zgrabnie
nakręcone, że na trybunale przyszłym , jed en z Ogińskich zosta­
nie m arszałkiem , i że potem stanowcze zerwanie z księciem h e­
tm anem nastąpi. G dy te tajem nice przeczuł Bohusz, krew w nim
zawrzała i nie w ytrzym ał ani chwili, a spotkaw szy.się z Ogińskim,
tak śmiało i zuchwale w oczy mu niewdzięczność rzucił i zasypał
gradem pocisków, że pan m arszałek rad nie rad teraz zm ilczał,
ale potem stracił zupełnie serce do hetm ana. T ą razą zbytnią
gorliwością źle przysłużył się swojemu stronnictwu miecznik wi­
leński, ale pan jego umiał cenić serce i pobudki swojego d o ­
radcy.
Mimo to jed n ak hetm an poświęcał Bohusza przyjaźni kan­
clerza, k tóry zaczął się w tedy serdecznie umizgać do Radziwiłła
i prawić mu o swoich najlepszych chęciach i o swojej gorącej
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEW ICZA. Tom VII.
236

miłości ku rzeczypospolitej. Obadwaj więc teraz książęta znosili


się razem i stanowili trybunały na Litwie. K anclerz wymawiał
sobie pom iędzy innemi w arunkam i, żeby Bohusza książę hetm an
nie popierał do deputacyi; ale nad wszelkie spodziewanie obu
panów, pan miecznik z obudwu zażartował i został obrany w W il­
nie (w lutym 1760). Zaraz przeciw tej elekcyi złożył do grodu
manifest pan H orain podkom orzy wileński, a zabity przyjaciel
księcia kanclerza. M arszałkiem też został kasztelanie trocki Ogiń­
ski, wprawdzie partyzant dworu, ale też razem niepośledni druh
C zartoryskich: wiele sejmików było pozrywanych.
Nie pilnowTał Bohusz tego trybunału, bo z hetm anem w yje­
chał na sejm do W arszaw y. Z sejm u książę wracając wstąpił do
brata do Biały, a był jakoś w tedy niekontent z Bohusza, bo pycha
p an a miecznika tak wzrastała i na kieł brała, że naw et z kościa­
mi dobry książę nie mógł w ytrzym ać. Zdarzyło się właśnie, że
jak b y umyślnie, jak b y na złość, pojawił się w Biały za swemi
i siostry interesam i stolnik brzeski, który wielkie miał łaski u księ­
cia Hieronima. H etm an łaskawszem okiem ja k zw ykle zaczął
spoglądać na M atuszewicza, a może tylko tak się przywidziało
Bohuszowi; dosyć, że pan Bohusz pękał ze złości i już p rze­
czuwał może na wieki zgubę swoje, na czem miał skorzystać ktoś
drugi. Zły hum or jeszcze więcej się kwasił, kiedy książę zasiadł
w Biały i obwołał swoje sądy wojskowe; więc zaciągało się na
dłuższy p o b y t hetm ański w mieście, z którego rad był Bohusz
ptakiem co prędzej wylecieć. Zaszła i na tych sądach okoliczność,
k tó ra rozkrwawiła serce Bohuszowi. P rzypadła spraw a pom iędzy
C hodźką koniuszym księcia a Leblem porucznikiem janczarskim .
W szyscy głosowali za Chodźką, ale kiedy przyszło z kolei dać
głos Matuszewicowi, książę choć nie wojskowego, przypuścił go
jed n ak do turnu, tyle ufał jego prawości i sercu. Ów starościc
stokliski niespodziewanie odezwał się przeciwko Chodźce, dow o­
dząc, że nie miał Chodźko żadnego pozoru ani praw a, oficera
stojącego na służbie gromić i łajać. Powiadano księciu, że ofice­
rowie janczarscy ujmując się za swego kolegę, chcieli napaść p o ­
tajem nie na Chodźkę i zbić go, a nie skarżyć się; to właśnie
zgubiło spraw ę, bo sędziowie zakrzyczeli w jeden głos, że to w y­
raźny bunt przeciw powadze hetm ańskiej. D latego też książę od­
sądził L ebla od szarży, a C hodźkę skazał na 12 niedziel wieży
SZKICE Z CZASÓW SASKICH 237

Bohusz starał się u księcia hetm ana za przyjacielem swoim Chodź­


ką, żeby go uwolnić zupełnie od kary, ale książę pochwalił zdanie
M atuszewica i w yrok swój utrzym ał w całości. Oto już 1 w ręku
Bohusza jaw ny był dowód przewagi Matuszewica na umyśle ksią­
żęcym.
W ięc pierwszy raz w życiu spiskuje,teraz przeciw hetm ano­
wi i dobroczyńcy swemu pan miecznik, chcąc się pozbyć m nie­
m anego wroga swojego. W Biały układano deputacją na przyszły
trybunał i zjechało się ochotników siła; był m iędzy mmi pan
W ereszczaka łowczy brzeski. Otóż Bohusz ni ztąd ni zowąd radzi
Matuszewicowi, żeby się starał równie o deputacją, a wreszcie jawnie
mu oświadczył, że książę hetm an chce tego. Z drugiej strony
namawiał księcia, żeby po Matuszewicu żądał także tego dowodu
przyjaźni i żeby go poprostu deputatem naznaczył. Spodziewał się
Bohusz, że tym sposobem łatwo dopnie celu. Klientowi w y p ad a­
ło koniecznie posłuchać woli pańskiej, a tutaj wielkie podobień­
stwo do praw dy było, że Matuszewic wym awiać się będzie dla
bardzo wielu powodów i widoków, a wymawiać się było to ja k ­
b y obrażać księcia, jak b y tobie łaski jego nie cenić. Otóż naprzód
Matuszewic mógł się opierać hetm anowi z tego powodu, że m ar­
szałek nadw orny Mniszech już go chciał wy kierować na posła,
a razem by ć posłem i deputatem prawo nie pozwalało. Pow tore
przyjm ując deputacją Matuszewic, rozdrażniałby tylko napróżno
księcia kanclerza i sprawę swoje w której m ało nie zginął, roz­
dm uchiwałby na nowo: dla Fam ilji więcej nie na rękę b y ł M atu­
szewic w trybunale, jak na sejmie. Ale nad wszelkie spodziew a­
nie Bohusza, stolnik nasz ustąpił i zrzekał się naw et poselstwa
dla deputacji, tylko to sobie wymawiał, żeby me był kandydatem
w Brześciu, bo kanclerz nigdyby na to nie pozwolił, a jeżeliby
pozwolił to chyba wtenczas, żeby kom binacya pom iędzy stronam i
nastąpiła i g d y b y drugi k an d y d a t z Brześcia był jego klientem
a do tego przyszłym m arszałkiem trybunału. Zawczasu więc
przedstawił Matuszewic trudności, jak ieb y tę kandydaturę jego
w Brześciu spotkały, bo znowu honorem było księcia hetm ana
nie pozwalać na m arszałka C zartoryskim i on sam nie chciał słuzyc
przez poczciwość swoje widokom obcego stronnictwa. Ale to
właśnie podobało się Bohuszowi, którego uwagi i rozumowania
stolnika nie przekonały: napierał się gwałtem, b y Matuszewic zo-
238 DZIEŁA JUL JANA BARTOSZEWICZA Tom VII.

stał deputatem z Brześcia. «Więc chcesz, b y się na mnie sej­


mik brzeski zrywał? zapytał go stolnik: bez kom binacyi nie bę­
dzie sejmiku, a ja znowu nie chcę żeby się na mnie zrywało, to
niepoczciwie.» A Bohusz na to; «książę tego chce.» «Chce, to
dobrze » odparł Matuszewic.
Książę w yjechał z.B iały do W ysokiego, gdzie m ieszkał wo­
jew oda połocki, pan Sapieha, za nim dwaj spółzaw odnicy do de
putacji. Tutaj zamiast zatrzym ać w sekrecie przed W ereszczaką,
że Matuszewic przeznaczony na k an d y d ata do Brześcia, książę
zdradził się. T ak Bohusz pośrednio przynajm niej dopiął celu, bo
jeżeli nie naraził stolnika księciu, przynajm niej postaw ił go
w nieprzyjem nych stosunkach do pana łowczego. Musiał się znowu
naprzykrzać Matuszewic księciu o pewne łaski dla W ereszczaki.
To nic: Bohusz postanow ił wysadzić koniecznie z łaski księ­
cia, swojego urojonego nieprzyjaciela. N a sejm ikach brzeskich
już trzeba było ogrom nej forsy, żeby się księciu kanclerzowi opie­
rać. Otóż polityka Radziwiłłowska na ten punkt oddaw na strzały
swoje skierowała, żeby chociaż jednego przeprow adzać tam zawsze
swojego k an d y d a ta . B ył to jednak półśrodek; dla stanowczego
ciosu, trzeba było wysadzić zupełnie kanclerskich w Brześciu
i zniszczyć wpływ Flem inga w tern województwie, a trudno to
było, bo pan podskarbi był czynny, żwawy i b o g a ty , a mieszkał
w Terespolu, naprzeciw sam ego m iasta w pałacu, rzeką tylko
oddzielony od szlachty. Zresztą nie każdy z ob y w ateli m ógł
się podjąć deputacji Radziwiłowskiej z Brześcia, w śród takich
okoliczności. Stolnik M atuszewic jed n ak podjął się kierow ać ta ­
jem nie rzeczy ku tem u celowi, a miał w istocie wiele w pływ u po­
między bracią szlachtą; był też pełnom ocnikiem hetm ańskim w tych
stronach, namawiał, odwiedzał, dowodził, przekonyw ał szlachtę.
N a sejmiki następujące udało mu się namówić na deputacją
kniazia Szujskiego. Zaw iadom ił o tern hetm ana (w stycz. i y 6i ) .
ale Bohusz żeby zgubić w łasce pańskiej stolnika, źle i opacznie
całą tę sprawę przed księciem w yłożył: że zaś nie było co od­
powiedzieć na list M atuszew ica, uniżony a rozumny, więc zatrzy­
m ano umyślnego posłańca i po sejmiku dopiero pchnięto go
z Nieświeża z pow rotem . Przywiózł on stolnikowi list hetm ana,
krótki, obojętny, z którego widoczne były wstręt księcia a niena­
wiść do niego Bohusza.
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 239

Z powodu tych intryg żwawo się przemówili obaj przeci­


wnicy na sejmie następującym , na którym razem posłowali, Bo­
husz z W ilna a Matuszewic z K ow na (w kwietniu 1761). K iedy
na piatem posiedzeniu sejmowem szlachta z miejsc już ruszyła
biorąc się ku wyjściu, stolnik brzeski jak b y szukając zaczepki
prosto poszedł ku Bohuszowi, k tó ry siedział obok Łopacinskiego
posła mścisławskiego. Miecznik wileński pierwszy się zaperzył,
zamiast co miał spokojnie czekać wyrzutów od stolnika, «musia-
łeś być W P an zły bardzo, prawił do niego, kiedyś jad ąc do W ar­
szawy list do mnie pisał, żaląc się na to, żeś był wystaw iony na
szable, że na tobie zrywał się sejm ik brzeski.» A Matuszewic
na to : «nie ze złości to było, ale z żalu.» I zaczął się rozwodzić
obszerniej, kiedy mu dżwiękła raz struna sercowa; tłum aczył się
że służył księciu hetm anow i wiernie, że nie żałował na to swojej
fortunki, że wszystko łożył dla łaski pańskiej, a jed n ak książę
hetm an mu nie wierzy. T a k zdaleka zachodząc plw ał stolnik
w oczy Bohuszowi, że to jego spraw ka, ale miecznik zuchwały
ko rzy stał zręcznie z okoliczności stosownie do swoich widoków:
«kiedy W Pan tracisz ochotę, zawołał z gniewem, to daj pokój;
obejdziem się bez W Paaa.» A na to stolnik: «znowu już ja
daw no widzę niechęć waszmości ku mnie a bez mojej winy i to
coś mi teraz powiedział, toś ze złości powiedział, dajm yż sobie
pokój: nie uciekam ja od księcia hetm ana litewskiego, mego p ro ­
tek to ra, ale co do naszych osób, to się obaj obejdziem y bez sie­
b ie.» W p ad ł miecznik w cholerę i byłoby przyszło może do
gwałtowności jakow ej, gdyby między zw aśnionych nie wdał się
Łopaciński, Matuszewic wezwał go na świadectwo rozmowy, je ­
żeli tego będzie kiedy potrzeba przed księciem.
W ojna była w ydana: obie strony jawnie przeciw sobie
w przódy spiskowały, teraz pozory wszelkie odrzucono, Bohusz
podniósł głos jeszcze silniejszy przeciw stolnikowi, a książę nie
wiedząc o rzeczy, słuchał go. Matuszewic więc p o starał się o sprzy­
mierzeńców, a łatwo mu było, bo któż na dw orze nieświeżskim
nie miał jakiego gniewu na dyktatora? Znalazł gorliwego pom ocni­
k a w panu Bernatowiczu, który był wielkim taw orytem księcia,
a mimo to solą w oku Bohuszowi. Bernatowicz z Ormian p o ­
chodził, więc go pan miecznik miał za b a i bardzo, znał go chłop­
cem, lżył go w oczy i za oczy. Znieśli się te d y obadw aj stolnik
240 DZTEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA Tom VII.

brzeski z ulubieńcem książęcym i razem odtąd buty szyją B ohu­


szowi. W miesiąc po rozerwanym sejmie, Matuszewic pognał
z Bernatowiczem za księciem (w czerw. ale go nie zastali
juz w Kiwaczycach, gdzie go znaleźć się spodziewali; pojechali
dalej, a w drodze uczył stolnik Bernatow icza co m a powiedzieć
księciu, ja k go zobaczy. Rozpowiedział jak Bohusz oczerniał go
przed hetm anem , ja k on wszystko łożył, żeby na sejm iku brze­
skim, utrzym ać k andydatów księcia, jak Bohusz spiknął się z K ro-
pińskim J) przyjacielem od serca, na jego zgubę, jak zawiedli
sejmik brzeski i stronnictwo Radziwiłłowskie, aby się tylko na
nim pomścić, ja k koniecznie mu potrzeba było menażować F le­
minga dla pom yślnego skutku i jak on właśnie menażował p o d ­
skarbiego. Bohusz korzystając z okoliczności, udał to przed księ­
ciem za zdradę. Dalej prawił ja k go Bohusz znieważył w izbie
poselskiej i pow ołał się na świadectwo Łopacińskiego. N a zakoń­
czenie że Matuszewic był poetą i wcale nie złym poetą, wręczył
Bernatowiczowi jedne odę przetłum aczoną z H oracyusza (IV. 8)
a zastosowaną do księcia i dał mu list od siebie. D obrze się
spraw ił i ostrożnie Bernatowicz. N astąpiła ted y tragedya. Ju-
żeśmy powiedzieli, że Bohusz tracił łaskę, teraz upadł ciężko przez
zbytnią swoje zuchwałość. T rzeba było jednego jeszcze ciosu,
a cedr podcięty, zwaliłby się z łoskotem na ziemię.
Ułagodził się trochę Bohusz i rozejm tym czasow y zaw arty
z wrogami.
Pokazało się jednak niedługo, że pan miecznik ciągle p o ­
trzebny na polu walki trybunalskiej. N a łeb, na szyję przegrali
Radziwiłłowie z kolei na sejm ikach, a Massalski syn hetm ański,
duchem C zartoryszczyk, otrzym ał laskę m arszałkow ską na reas-
sumpcji wileńskiej. Bohusz tą razą m izerną w ypłatał sztuczkę swoim
politycznym przeciwnikom: namawiać było trudno starszych i ro ­
zumniejszych deputatów , więc się uwziął na biednego Kurzenie-
ckiego, który w ybrany był z Pińska i chciał go zrobić koniecznie
przyjacielem Radziwiłłowskim, chociaż w duszy był chorążyc
piński Czartoryszczykiem . Mizerna to zdobycz i m ały zaszczyt
z tępego robić rozumnym . Otóż nie wiem y co zapraw dę przyszło
do głowy panu Bohuszowi, co za rachuby w tern były, ale do-

(’) Ojcem generała autora Ludgardy.


SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 241

syć, że nasiadł żwawo na Kurzenieckiego, a miał w rękach swoich


protestacją przeciw jego wyborowi książę Panie K ochanku. W ięc
straszyć wygodnie było. Bohusz chcąc chorążyca dobrodziejstw em
zobowiązać, wrócił mu tę protestacją, aby tylko zmienił przyjaźń
swoją ku kanclerzowi. Przyrzekł to dla utrzym ania się przy funkcji
nasz deputat, ale Bohusz dla większego dowodu wziął od niego zarę­
czenie pod kpem i szelmą. C hcąc go jeszcze więcej zobowiązać
wrócił mu i tę ostatnią k artę i na kilka par sukien kazał mu
wziąć kosztem księcia K arola. I tutaj znowu spotkali się dwaj
spółzawodnicy, Bohusz z Matuszewicem. Stolnik brzeski także
był na tym trybunale deputatem , a Radziwiłłowie wykierowali go
na m arszałka duchownego. Miecznik wileński p o d w a lił się Kurze-
nieckim przed Matuszewicem. Nie zdało się to panu Marcinowi
i dlatego odparł krótko: «jeżeli nie znasz ch arak teru owego K urze­
nieckiego, to się na nim zawiedziesz, bo takie łaski tylko poczci­
wych i dobrych jednają, ale nie przew rotnych i głupich; a kto się
pod kpem i szelmą opisuje, ten pewnie jest już albo podły albo
gałgan.» Zgadł pan M arcin, a przyszłość dopiero wykazała, że
miał po sobie szłuszność, chociaż Bohusz straszliwie się gniewał
na niego, że nie podziwiał genjalnego sposobu, na jaki się zdobył.
K iedy więc niewiele było pociechy z Kurzenieckiego, a przy­
jaciół Radziwiłłowskich koniecznie wspierać należało, Matuszewic
w ystąpił ze swojemi radam i: «marszałek, mówił do Bohusza, jest
zawzięty i złośliwy, więc ciągle będą do niego latały rozkazy od
księcia kanclerza, ażeby ucisnąć naszych: trze b a nie żałować du­
katów i przekupić jakiegokolwiek z ajentów kanclerskich, żeby
nam tajem nie donosił o ich spraw ach i zamiarach.* A le Bohusz
w odw et Matuszewicowi śmiechem zbyw ał te praktyczne rady.
N ad to ja k b y mu na złość, zaraz po reassum pcji odjechał książę
K arol z W ilna do Nieświeża razem z Bohuszem, opiece boskiej
polecając losy przyjaciół swoich na tym trybunale. Osobliwie
stracił na tej obojętności księcia wiele M atuszewic, którego uwa­
żano za głowę partji Radziw iłłow skięj; ale Bohusz nie mógł za­
pom nieć stolnikowi daw nych niechęci i mścił się po swojemu. Spo­
ty k ały też M atuszewica liczne affronta i zmartwienia, zastawiano
często na niego sidła. Chciano go w złą jak ą sprawrę koniecznie
uwikłać, żeby łatwiej potem zgubić. M arszałek nie kazał mu da­
wać ani w arty ani szyldwacha przy mieszkaniu: nawet w dzień,
3i
2Ą2 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

w którym rozpoczynał sądy c o m p o s i t i j u d i c i i , Massalski


zakazał surowo żołnierzom aby mu werbla nie bili na powitanie,
więc biedny Matuszewic unikając jawnej szykany innemi drzwiami
wchodził na sądy, nie temi przy których stała warta. Potem
Massalski dotykał go w sprawie czysto osobistej, majątkowej; akto-
raty siostry jego Ruszczycowej z rozkazu marszałka deputat Hu-
torowicz poniżył, żeby nie były wołane podług prawa. Dosyć
biedy skupiało się zawsze na tę stronę, której się chwycił Matu­
szewic: sprawa ta na pewne była zgubiona. Ale polityków ac u-
miał wybornie pan stolnik brzeski, znosił to wszystko pokornie
i owszem coraz grzeczniejszy bywał dla marszałka i biskupa wi­
leńskiego, który znajdował się ciągle na sądach dla dorady bratu.
Tym dumnym panom wcale nie na rękę była ta pokora i te
niziuchne ukłony: szukali ciągle najmniejszej sposobności, żeby Ma-
tuszewica postawić w kollizji jakiej z marszałkiem, a wtedy m a­
jąc deputatów po sobie, łatwoby go odsądzili od laski duchownej.
Położenie więc Matuszewica fatalne było; nie mógł nic zrobić,
a z całej partji Radziwiłłowskiej na trybunale, pozostali tylko
biskup żmudzki i kasztelan brzeski dla swoich spraw, dlatego
żadnej pomocy nieść mu nie potrafili.
Niedługo powrócił Bohusz do Wilna, ale już tą razą z księ­
ciem hetmanem. Zacny ten pan chciał przytomnością swoją u-
świetnić wjazd na stolicę biskupią wileńską kniazia Massalskiego,
chociaż politycznego swojego przeciwnika, tak był daleki od za­
wziętości i dumy. Ale rozniemógł się i niebezpiecznie zachorował
tak, że co godzina prawie stan jego się pogorszał. Nie było czasu
do stracenia. Bohusz posłał czemprędzej gońca po księcia Karola,
żeby przybywał, jeżeli chce ojca widzieć jeszcze przy życiu. Nie
doczekał się miecznik upragnionego przybycia młodego pana,
a kiedy stary hetman zawarł powieki, wziąwszy z sobą Abram o­
wicza podwojewodzego wileńskiego piorunem pospieszył przeciw
księciu, mając w tern swoje wyrachowanie. Spotkali wojewodzica
w Sobotnikach, wiosce, którą zastawą trzymał u zmarłego księcia
podwojewodzy. Na pierwszą wiadomość o śmierci ojca udzieloną
przez Bohusza, młody książę strasznie płakać zaczął; dał folgę
pierwszej boleści miecznik wileński, ale po chwili, na alteracją
poradził wina. Młodemu Radziwiłłowi nie trzeba było długo o tern
mówić: wychowanie zbyt wolne, przykłady zbyt częste, które wi-
3ZKICE Z CZASÓW SASKICH. 243

dział, już go oswoiły z biesiadą szlachecką. Ł yknął ted y z przy­


jaciółmi jedną, drugą i trzecią szklankę. K iedy do szczętu nowego
pana swojego Bohusz upoił, wyjął z kieszeni pew ne pismo, na
którem zliczone stały w szystkie zaległości i pensje, do jakich
miał praw o w skarbie książęcym i pokazał je wojewodzicowi.
Brakow ało coś niewiele do okrągłej liczby, Bohusz więc sobie
dodał te liczbę tak, że cała zaległość w ynosiła 60,000 złotych
polskich. Pretensja była jasna jak słońce, ile że przez sam ego
hetm ana podpisana: książę stary, był cokolwiek za skąpy i wolał
dawać takie zapisy i obligacje ja k gotówkę. Miecznik wileński
upraszał teraz syna o w ypłatę ojcowskiego długu. «Co chcesz za
to?» p y tał się książę. Bohusz mu podał swoje żądanie 1 otrzym a
w zastawę na dożywocie m iasteczko D ubinki, to samo,^ w które
kiedyś m ieszkała królow a B arbara udając wdowę, nim zjechała
do K rakow a. Z D ubinek miał Bohusz co ro k 30,000 złp., zatem
w dwa lata w ybrałby już swój kapitał, do k tórego sam Pan Bóg
wie ja k przyszedł, a tutaj dochód z zastawnych dobr był tylko
procentem od kapitału; po najdłuższem życiu Bohusza, spadko­
biercy jego mieliby praw o jeszcze do 60,000 złp. Z eby zas me
dla siebie tylko coś zrobił i za sam oluba nie uchodził, Bohusz
podał księciu do podpisu drugie pismo dla podwojew odzego na
dożywocie Sobotnik. Bez nam ysłu książę podpisał 1 jedno 1 dru­
gie. T a k Radziwiłłowie płacili hojnie szlachcie ża przywiązanie
do siebie, i dziwić się tutaj, że szlachta za nimi szalała. ^
Po tem we trzech: książę, Bohusz i podw ojew odzy pospieszyli
do W ilna na exportę księcia hetm ana. ^
N ow y pan na Nieświeżu, b y ł daleko rezolutmejszy ja k ojciec;
ojciec ciągle się obawiał wojny dom ow ej, a naw et chętnie ustę­
powa! nieprzyjaciołom swoim, i nikom u wogóle narazić się me
chciał: w księciu K arolu m łodsza krew wrzała. Śmiertelnie niena­
widził M assalskich, którzy go za nic nie mieli; a na wspomnienie
księcia kanclerza cały aż się wstrząsał. G d yby ten człowiek ima
wychowaniem w ykształcony rozum , jak miał serce wylane i p o ­
świecone dla szlachty i dla R zplitej, przy dostatkach swoich
i wpływie, łatw oby strzaskał dum ę Czartoryskich, ale był w mm
tylko instynkt i w rodzona, nieprzebłagana nienawiść ku wrogom
swoim. Bohusz wyłącznie nim w tedy kierow ał, ale m ało mógł
zrobić z człowiekiem, k tó ry miał tysiące zgubnych nałogow.
244 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII-

Zresztą w całej energji, jak ą rozwijał ksiąźe wśród zapasów, widać


jawnie było rękę i rozum Bohusza. Z drugiej strony miecznik
wileński wiele zyskał na śmierci księcia h etm an a : ze starym p a­
nem trzeba było postępow ać sobie ostrożnie ja k z ogniem, żeby
go nie obrazić, ale z księciem K arolem rzecz inna. M łody książę
inaczej patrzał na Bohusza jak ojciec: mniej doświadczony i zo­
stawiony sam jeden sobie, patrzał na niego jak o na człowieka,
bez którego pom ocy obejść się nie mógł. Jeżeli u ojca miał B o­
husz łaski i zachowanie, syna całego miał pod swojemi rozkazam i.
Trzym ał też księcia surowo, nieraz wolę mu swoją narzucał i b y ć
musiało jak chciał ongi Bohusz.
T ak i teraz po śmierci ojca objąwszy kierunek Radziwił-
łowskiej polityki w Litwie, wziął się energicznie książę K arol do
obrony swoich przyjaciół. Pobiegł prosto do W arszaw y po expor-
tacji ciała, bo mu szło o jaki urząd, o jed en chociażby najm niej­
szy wakans senatorski, k tó ry b y się skutkiem śmierci hetm ańskiej
otw orzył. Luboć to Radziwiłł zawsze był Radziwiłłem , jednakże
zawsze co w ojew oda, co senator, to nie prosty szlachcic: jeżeli
lat nie miał dojrzałych i siwych włosów książę, krzesło samo
jużby mu dodaw ało powagi i znaczenia politycznego w kraju. Ale
wyjechawszy do W arszaw y zostawił Bohusza w W ilnie z najsil-
niejszemi poleceniam i, żeby spraw przyjaciół Radziwiłłowskich
bronił i upaść im w żaden sposób nie pozwalał. Zwijał się też
miecznik dobrze i obchodził często deputatów , zwłaszcza po je ­
dnym liście, k tóry nadszedł do Massalskich z W ołczyna. Był
wtenczas w wielkich opałach pan Zabiełło łowczy wielki litewski,
dziedzic Czerwonego dworu pod Kownem , na którym chciał się
zemścić książę kanclerz, za niedaw ne urazy i przeniewierstwo
swojej chorągwi. Bohusz bronił go słowami perorując do d ep u ta­
tów, ale Matuszewic ile że z Zabiełłą spokrewmiony, bronił go
czynami i zabiegami przed trybunałem . Spostrzegł raz Massalski
Bohusza kiedy z koła już wychodził i ja k to gorący i zacięty
przeciw Radziwiłłom, żwawo go z furją wielką okrzyknął, że sieje
pewnie prak ty k i pom iędzy deputatam i. W padł Bohusz w ogro­
m ny ferwor, ale się spostrzegł zaraz; więc ani jednem słowem
nie obraziwszy m arszałka, zaraz wyszedł z izby sądowej. Nie tego
się chciało panu M assalskiemu, ile że postanowił już raz skończyć
z miecznikiem wileńskim, i wziął przed się stosowne ku tem u spo-
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 245

soby. Było to rano i pan m arszałek pobiegł zaraz do b rata bis­


kupa i obaj potem polecieli zaraz do Pioromontu, gdzie była
główna stacja tajem nej konfederacji ich stronnictwa. Ściągnęli tam
przebiegłych a bez sumienia dwóch mecenasów wileńskich, Szu-
kiewicza i Przyjałgowskiego, k tórzy pom iędzy nimi rej wodzili,
doradzając różne sposoby i nasuw ając gęsto potrzebne prawnicze
wybiegi dla panów i opiekunów swoich. T am np. u Piory o d b y ­
wało sie w czasie obiadu pierwsze posiedzenie starszyzny konfe-
derackiej, a po obiedzie drugie, na które wezwani zostali celniejsi
z deputatów w ołczyńskich: stanęło tam za wspólnem poiozum ie-
niem się praw o, że gdy Bohusz przyjedzie na sądy po południu,
Ejdziatowicz d eputat smoleński da mu okazją, ale ta k , żeby Bo­
husz koniecznie zwadził się z nim słowem albo uczynkiem , np.
żeby go p o trącił, odepchnął, zelżył. M arszałek krzyknie na to:
horendum ! że zgwałcony jest m ajestat najjaśniejszej Rzplitej, że
szlachcic śmie d eputata w izbie sądowej wobec całego koła po­
niewierać, k iedy osoba jego święta i nietykalna, każe go więc
natychm iast im ać, oddać pod wartę i s t a n t e p e d e sądzić na
gardło. Nic w ięcej, b yłto tylko spisek na drugi akt tragedji już
raz niedawno odegranej z W ołodkowiczem ulubieńcem księcia
K arola. Za jednym zam achem dałoby się zaraz po exekucji Bo­
husza zgubić i Zabiełłę, o co głównie starszyźnie tajnej konfede­
racji chodziło.
T akiem i sposobam i myśleli Massalscy pozbyw ać się swoich
politycznych nieprzyjaciół.
Bóg czuwał nad biednym Bohuszem. Ściągając tylu świadków
do Piorom ontu, naradzając się tak jaw nie M assalscy, niechcący
roztrzęśli po mieście wieść o spisku, a raczej nie tyle się strzegli
swojej służby, ileby w ypadało w ich położeniu. Pewien dw orzanin
biskupa wileńskiego a krew ny Bohusza, dowiedział sie o tajem ni­
cy; pobiegł więc zaraz do Sawaniewskiego rejenta, z którym wie­
dział, że Bohusz żył w przyjaźni. Sam obawiał się przestrzedz
swojego krew niaka o grożącem mu niebezpieczeństw ie, wolał to
zrobić przez trzecią osobę. Jak na nieszczęście, Sawaniewskiego
nie było w domu, znajdował się na sądach; dworzanin zatem p o ­
biegł do Matuszewica. Stolnik brzeski wiedział, że Bohusz znajduje
się u podwojew odzego Abram ow icza, ale także się obawiał szu­
kać go, wiec zaraz pojechał na sądy i do ucha szepnął Sawanie-
246 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

wskiemu, żeby się udał natychm iast do A bram ow icza, a jeżeli


tam nie znajdzie Bohusza, żeby go szukał po całem mieście i nic
nie mówiąc dlaczego, poradził mu niby od siebie po przyjaciel­
sku, nie przychodzić na sądy i zaraz wyjechać z W ilna. M atu-
szewic widać się lękał, żeby gdy spisek z Ejdziatowiczem nie po­
wiedzie się, nie szukano innego kruczka dla dopięcia celu. Jak
na szczęście nie trzeba było już tych zachodów, bo miecznik wi­
leński tylko co za księciem K arolem pobiegł do W arszaw y, żeby
mu co pom ódz w zabiegach o krzesło.
Stolnik brzeski zaraz pierwszą pocztą napisał do W arszaw y
do Zboińskich, starosty kowalskiego i jego brata, którzy wtenczas
wiele znaczyli i w pływ ać mogli na spraw y publiczne przez to , że
byli ulubieńcami m arszałka Mniszcha. Donosił obszernie o tych
nędznych w ybiegach m arszałka względem Bohusza i Zabiełły, ale
do sam ego m iecznika ani słówka o niczem nie dał znać, bo łatwo
nie przez złe serce, ale przez gorączkę m ógłby się Bohusz z tem i
rzeczami wymówić publicznie i tern sam em narazić jego położenie
i tak nieszczególne w trybunale. A le podw ojew odzy wileński,
który także był w W arszawie, wiedział o wszystkiem, i wziąwszy
parol od Bohusza na tajem nicę przynajm niej do czasu, objaśnił
mu cały spisek, jak i był na jego głowę uknuty. A musiał to zro­
bić, bo zdarzyło się właśnie, źe tegoż sam ego dnia, obadw aj, p o d ­
wojewodzy i m iecznik, zaproszeni byli na obiad do Zboińskiego
starosty nowskiego; starosta kowalski, k tó ry także był u brata,
podochociw szy sobie zaczął żartow ać z karku Bohusza, że m ocny
i gruby. Bohusz nie w ciemię bity, odrazu się domyślił o czem
rzecz, a więc po obiedzie bierze na bok starostę kowalskiego,
i prosi, że mu objaśnił zagadkę o k a r k u , i co to jest i zkąd wie
0 tern? Zboiński przyznał się w tedy, a Bohusz za to z góry na
starostę, że szlachta litewska wierna dworowi jest w ucisku, a król
1 ministrowie popierać jej nie chcą. G adał mu wiele innych je ­
szcze rzeczy, a podw ojew odzy rad nie rad musiał mu p o tem
o szczegółach rozpowiadać.
W tenczas to dopiero zrozumiał miecznik wileński ja k dobra
była rada Matuszewica, żeby się postarał o jakiego szpiega po­
m iędzy deputatam i trybunalskim i. W praw dzie tą razą obeszło
się bez katastrofy za widocznem zrządzeniem Bożem, ale g d y b y
nie to zrządzenie, życie Bohusza wisiało na w łosku; jeden przy-
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 247

pad ek go zbawił, ten przypadek, że dworzanin biskupa dowiedział


się o spisku.
T eraz pan miecznik zapalił się chęcią zemsty. D otąd mu
chodziło o stronnictw o, o sw obody R zp lite j: teraz już osobiście
był zadraśnięty. Jakże nie rzucić się z zapałem do walki na śmierć,
na życie z ludźmi, którzy już zgubę mu stanow czą przygotowali?
Jak nie dać im poczuć ciężaru swojego ram ienia? Całą energją
Bohusz w to pchnął, żeby kśiąże K arol pokazał się stanowczo
i dzielnie Czartoryskim na przyszłym październikow ym sejmie.
G dy zaś książęta nie chcieli osieroconego hetm anowicza dopuścić
do krzesła, trzeba więc było je zdobyć.
Jeszcze nigdy tak ostro nie stanęły naprzeciw siebie stron­
nictwa, jak na tym sejmie następującym . Książe K arol prosił
o byle jaki w akans, nie m arzył ani o województwie wileńskiem,
ani o buławie, ale dwór rozdał tylko starostw a hetm ańskie, a
z rozdaniem urzędów jego zwłóczył, bo się nam yślał. D la obudw u
stronnictw ważna była okoliczność za kim się dwór oświadczy:
jeżeli za stronnictwem kanclerskiem , nowa tw ierdza na Litwie
zdobyta; jeżeli za Radziwiłłowskiem , to dwór chce wojny. Czai •
tory scy chcieli przem ocą wyrw ać te nom inacje dla siebie, a to
m oże więcej ich sprawę zgubiło, ja k natrętne prośby m łodego
Radziwiłła. Otóż sejm przedstawiał formalnie plac bojowy: codzień
na sessje stronnictwa zjeżdżały się zbrojno, codzień walka mogła
nastąpić; wszystko było w oczekiwaniu. Książe K aro l nie przyw ykł
do takiej cierpliwości. W praw dzie w W arszawie obecność króla,
m ajestat sejmu w strzym yw ały w nim krew gorącą; ale kiedy
p artja kanclerska chciała się gwałtu dopuścić na Briihlu, i miecze
już z pochew błysły, Radziwiłł był tern sam em upoważniony do
jakiego wyskoku. Ale Bohusz umiał czekac, i on tę sprawę popro­
wadził sam jeden; był jak b y w ręku już przywilej dla księcia na
województwo wileńskie, po co dobrow olnie go dać sobie w ydzie­
rać? N a m łodego księcia wiele złych rzeczy gadano, że zaprędki
i gwałtowny, po co gwałtem jakim i w W arszaw ie pod bokiem
sejmu wieściom ty m daw ać zatw ierdzenie? a m ożeby się król
obejrzał i um knął w tedy łaski, gdyby miał dowód gwałtowności?
a choćby naw et i dał sią przebłagać i wojewodą księcia zrobił,
poco stać się winnym obrazy Rzplitej, przez walki na sejmie? po
co rozryw ać jedność narodową? B yłby to zły p rzy k ład , plam a
DZIELĄ JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom. VII,
248

w oczach szlachty. D otąd Czartoryscy rwali sejmy: poco m a je


rwać książę Radziwiłł.
T a k m yślał Bohusz i stosownie do tego działał. Żyw y i e-
nergiczny, umiał w śród ciężkich okoliczności panow ać nad sobą.
T a raza był zimny, obojętny, spokojny ja k głaz, przytom ny ja k
zwierzę czychające na zdobycz. R ozrządał wiec siłami Radziwił-
łowskiemi, dawał hasło zbrojnym , k tórzy otaczali księcia, udzielał
instrukcje sprzym ierzonym posłom , co i ja k m ają robić; jed en
stanowił ostatecznie i wyłącznie w przybocznej radzie książęcej.
P olityką Bohusza było: w ytrzym ać dopóki można; nie daw ać za­
czepki, nie narażać się na nią, unikać słów i spojrzeń, a milczeć
czekać, niechby się tam ci zrywali do szabli. K iedy więc Bohusz
milczał, wszystko m ilczało; książę K arol jak o poseł inflancki za­
siadał sam na końcu izby i milczał: do niego lecieli z prośbam i
o pom oc, to stary m inister Bruhl, to m arszałek nadw orny Mni-
szech słali posyłki i listy; książę zawsze przyjeżdżał świtą otoczo­
ny do zamku, zbrojnych rozstawił i milczał. Przy Bohuszu co
wszystkich dziwiło, kręcili się: Ogonowski oboźny wileński i W ys-
sogierd, posłowie litewscy, obadw aj też świeżo przeszli na stronę
Radziwiłłowską. Ogonowskiego ogrom nie dawniej Bohusz nie­
nawidził, a teraz w szczególnem miał go respekcie; mówiono też
że 2,000 pensy i rocznej pan oboźny otrzym ał od księcia: Bohusz
więc silny był na swem stanowisku i milczał. W iedział dobrze,
że wyjdzie na swoje, bo Radziwił miał siłę w W arszawie, a C zar­
toryscy jej nie mieli; dobrze wiedział, że pierwej oni nie zaczepią,
więc w ygrana b y ła najpewniejsza ’)
W istocie jednego dnia przywilej dla księcia na województwo
podpisany został, drugiego rad nierad kanclerz litewski pieczęć
do niego przyłożył i zaraz z tryum fem Bohusz przywilej przyniósł
Radziwiłłowi (8 października 1762).
T ry u m f księcia K arola sadzał znowu Bohusza pom iędzy
urzędników wileńskich, m ających władzę, z grona których poprze­
dnio był w yparty przez kanclerza, albowiem wojewoda wileński
b y ł razem starostą stołecznego grodu Litwy, a jako starosta do­
bierał sobie jakich chciał pomocników w ładzy, to jest ustanawiał

(!) Najdokładniejszy tego wszystkiego opis w Malinowskiego „Źródłach do


dziejów polskich11 tom 2gi;
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 249

gród. K ażdy gród, a byłto zwyczaj K orony i Litw y, trw ał póty,


póki żył sta ro sta : z nastaniem nowego starosty, nowy następował
w ybrany według woli jego* T ak więc i książę K arol mógł zmie­
nić do szczętu gród wileński, w którym dla Bohusza znalazłoby
się miejsce. A le trzeba było czekać na uroczysty wjazd księcia
do W ilna. D o tej chwili książę K arol, k tó ry już przestał być
miecznikiem litewskim, nie był jeszcze wojewodą.
Otóż pierwiastkowo w tedy książę przeznaczał swojemu d o ­
radcy pisarstwo g ro d z k ie: Bohusz już występował jako pisarz
grodzki, lubo bez władzy. Ale pan Bohusz patrzał na coś d o ­
stojniejszego, chciał zostać podwojew odzym wileńskim na miejscu
Abram ow icza. Podw ojew odzy na Litwie był tern, czem podsta-
rosta w K o ro n ie : pan, k tó ry gród jaki otrzym ał, zwykle nie są­
dził i b rał urząd tylko dla zaszczytu, więc z ram ienia swojego
instalując gród przy wjezdzie na starostwo, zostaw iał zaraz na
swojem miejscu podstarościego, k tó ry zasiadał na sądach i w yro­
kował w jego imieniu. Podstarości więc był najpierwszą osobą
w g ro d z ie, ja k b y to dziś pow iedzieć, prezesem sądowym .
N a Litwie też sam e obowiązki pełnił podwojew odzy w mieście
wojewódzkiem, bo zwyczajem litewskim było, lubo nie wszędzie
i zupełnie inaczej niż w Koronie, że wojewoda był zaraz i staro ­
sta grodu swojego. Jeżeli ted y Bohusz miał zostać podw ojew o­
dzym , potrzeba było czem w ynagrodzić A bram ow icza, książę
K arol nigdyby nie śmiał tak bez niczego puścić swojego przyja­
ciela. Bohusz więc prosił księcia o starostw o starodubow skie
dla Abram owicza. Książę obiecał wprawdzie pisać już o to sta­
rostwo dla szwagra swojego Stanisława Brzostowskiego. Starał
się też o nie i Matuszewic, ale mu odmówiono. Niczego nie
m ógł przecież odmówić w tedy wojew oda wileński Bohuszowi
i zmienił listy swoje do W arszaw y. Do S taroduba miał się prze­
siąść A bram ow icz, z czego był kontent, bo tam b y łb y jak woje­
woda jak i i sam gród od siebie fundował, a na jego miejscu pod­
wojewodzym m iał zostać Bohusz, k tó ry zaraz pisarstw a ustąpił
panu Górskiem u.
Książę P a n i e K o c h a n k u z miecznikiem wileńskim bardzo
wtenczas pracow ali nad ufundowaniem przyszłego T rybunału, któ­
ry miał być ściśle i wyłącznie Radziwiłłowskim. Książę wjazd
swój do W ilna odłożył do kilku miesięcy, miał z urzędu znajdo­
wać się na reassum pcyi trybunału, zatem przy jednym ogniu
Szkice z czasów Saskich 33
250 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

chciał upiec dwie pieczenie: odbyć wjazd i reassum ować T ry b u ­


nał. Postaw a księcia była znowu milcząca i zapow iadała energię.
Bohusz miał być deputatem z Kowna, Radziwiłł miał marszał-
kować, a on właściwie ster sądów utrzym yw ać i kierow ać niemi
jak o vice-m arszałek. Kowno zaś sobie dlatego obrał, że to b y ł
jed y n y punkt w Litwie, w którym nigdy nie przep ad ały sejmiki,
więc raz była tam pewność utrzym an a się na deputacji, drugi
raz z tego powiatu byli zwykle marszałkowie i vice-m arszałko­
wie trybunalscy. Otóż Bohusz pojechał z Janem Łopr.cińskim na
sejmik do K ow na: przeciw Łopacińskiem u nie było wielkich tru ­
dności, ale na Bohusza p o w itał wielki klam antes. Nasadził na
niego wrogówr pan Chełkowski stolnik kowieński a partyzant
C zartoryskich; nie śmiejąc sam dlatego pokazać się na sejmiku,
żeby się intryga nie w ydała i żeby potem nie odpokutow ał za
to, podm ówił Skorulskiego pisarzewicza grodzkiego kowieńskiego,
żeby nie przyzwalał na Bohusza na żaden żywy sposób. Sam
jednak Chełkowski grzeczny był, uniżony, i kłaniał się uprzejmie,
bo się obawiał m arszałka powiatowego Zabiełły, wuja swojej żo­
ny, k tó ry mógł mu w porze wyrzucić owe 4,000 złp. wzięte od
stolnika brzeskiego na zeszłym sejmiku, za niesprawiedliwe p re­
tensje jakie rościł. Ale Zabiełło uprzedzając veto szlacheckie,
w wilią sejmików zaprosił do Czerwonego Dwo r u Skorulskiego
i przekonał go brzęczącym sposobem , bo obiecał 4,000, złp. od
Bohusza po elekcji: Skorulski więc odstąpił, Chełkowski zachoro­
wał ze zm artw ienia i nie pokazał się wcale na sejmiku, a Łopa-
ciński i Bohusz stanęli jednom yślnością deputatam i.
Zatem w'jazd na wojewódzłwo odbył się na wiosnę, na któ­
rym P a n i e K o c h a n k u ufundował gród i Bohusza zrobił pod-
wojewodzym (14 kwietnia 1763); książę grzeczny, uprzejm y, o d ­
wiedzał w Wilnie przyjaciół i wrogów swoich. Jeszcze nigdy nie
było tyle życia w stolicy litewskiej, jeszcze nigdy m ury tego
m iasta nie widziały tylu senatorów , tylu zbrojnych. O badw a
stronnictwa zebrały się w poważnej s ile : byli i pośrednicy k ró ­
lewscy z W arszaw y, którzy wszystko kłonili ku zgodzie, ale o zgo­
dzie nikt nie myślał. Następowała reassum pcya trybunału; jeszcze
żaden nie stawał w ta k gwałtowny sposób, jako ten, a jednak
żaden wśród do najwyższego stopnia rozm arzonych namiętności,
nie rozpoczynał sądów tak gwałtownie. Scena warszawska z sej-
SZKICE Z CZASÓW SASKIH. 251

mu powtórzyła się w Wilnie. Znać tutaj było znowu rozum


Bohusza.
W obec M assalskich, w obec wojska obcego, książę P a n i e
K o c h a n k u reassum ował trybunał, Radziwiłła podkom orzego li­
tewskiego zrobił m arszałkiem , a vice m arszałkiem B ohusza. Z po
cżątku sędziowie byli nieliczni, deputaci unikali k o ła; to nic, tr y ­
bunał wciąż odbyw ał sessye, więc po niejakimś czasie, ten i ów
co nie chciał albo się obawiał, szedł na zam ek i siadał w kole'
ja k b y nic nie było. T o kolejne poddaw anie się deputatów , pod­
nosiło ogrom nie znaczenie trybunału. M assalscy wściekali się ze
złości.
Bohusz jed n ak miał tam awanturę, tylko nie z powodu t r y ­
bunału, ale z powodu swojej pychy i chciwości. Abram owicz
starosta starodubowski, jak wprzód za księcia hetm ana tak i t e ­
raz za księcia K arola trzym ał w dzierżawie wioski, należące do
uposażenia województwa wileńskiego. Bohusz uprosił u swego
pana przywilej dla siebie na dzierżawę tych wiosek: był to nie­
szlachetny z jego strony postępek, to też kasztelan brzeski ujął
się za b ra ta i ostatniemi słowy zelżył Bohusza za to na try b u n a­
le w obec sędziów; przypom niał mu jego początki, przypom niał
swoje dobrodziejstw a i obrzucił go zarzutem nikczemnej niewdzię­
czności. Bohusz, acz pyszny, w ytrzym ał tę straszną kanonadę
z krwią zimną, bo rad nie rad szanował w duszy kasztelana,
i wszystko było praw dą co tam ten mówił.
Zresztą pan Bohnsz piastował dyktaturę na tym trybunale:
wszystko tam działo się po jego woli. Chociaż pychy znosić dep u ­
taci nie mogli, gadali na nią za oczami, ale w oczy ślepo zwykle
poddaw ali się wszelkim pana Bohusza życzeniom i zachceniom,
patrzeli na niego ja k w tęczę i nim słowko jakie wyrzekł, w przó­
dy spojrzeniem o jego zdanie pytali. Nie radzili się serca albo
sumienia, ale pana Bohusza. T en b y też nie zniósł ich samowoli,
kiedy sam książę m arszałek we wszystkiem go słuchał i zawsze
się dał mu powodować: Panie K ochanku zalecił wyraźnie księciu,
żeby nic nie robił bez porad y z Bohuszem, a dla wszystkich
Radziwiłłów święte było słowo naczelnika rodu. P otem książę
m arszałek trybunalski nie wiele miał rozumu, a Bohusz miał go
zawiele, więcej ja k wszyscy deputaci, wpływ zatem d y k tato ra na
um ysły był naturalny. A wyrabiał takie p ra k ty k i Bohusz, że
2$2 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

niepodobna byłoby wierzyć temu wszystkiemu, co o nim rozpo­


wiadano, gdyby naoczni świadkowie jego sprawek nie ponotowali.
I tak np. miała sprawę w trybunale o Gienejciszki pani
Ruszczycowa starościna porojska z Pacem podstolim litewskim,
który się brał do księżniczki Radziwiłłówny, wojewodzianki wileń­
skiej a siostry księcia K arola; długo się już ciągnęła ta sprawa,
stolnik brzeski za nią biegał, bo tu chodziło o jego siostrę, mar­
szałek nadworny Mniszech z Warszawy za panią Ruszczycowa pi­
sał, a sam książę wojewoda wileński polecił jej sprawę trybuna­
łowi. Ale Bohuszowi ubrdało się na złość wszystkim, a Matu-
szewicowi w szczególe, sprawę tę na stronę Paca wyrobić, więc
podług jego rady pisał książę podkomorzy marszałek do swojej
matki co robić ma, a m atka odpisała mu na to w tej treści:
«Kiedy Matuszewic dla siostry robi, rób i ty synu dla siostry».
To księcia przekonało, a pani Ruszczycowa wbrew takim powa­
żnym instancjom skazaną została na kondemnatę. To nic jeszcze,
lepsze on sztuki wyrabiał jak zobaczymy, więc znowu przebrała
się miarka.
Książe wojewoda siedział tymczasem w Niechniewiczach
i hulał z przyjaciółmi. Poleciał do niego pierwszy Romanowicz
deputat trocki ze skargą, że niepodobna wytrzymać z Buhuszem,
że pycha jego nieznośna, że źle się obchodzi z deputatami, że nie­
powściągliwy w gniewie, że nareszcie chce go zgubić na wszys-
tkiem. Kiedy tak Romanowicz prawił księciu, nadbiega druga
skarga od księżny hetmanowy wileńskiej wdowy a macochy księ­
cia, który ją więcej jak rodzoną matkę kochał i szanowrał, przez
pamięć na ojca. Otóż pani ta donosiła synowi, że gdy Rowińscy
szlachta już notowani, klienci księcia kanclerza, najechali jej fol­
wark w Nowrogrodzkiem, podstarościego zrąbali, a ona zaskarży­
ła ich do trybunału za gwałt i najście — nietylko za sprawą Bohu­
sza nie wygrała na nich terminum tactum, ale jeszcze pyszny
podwojewodzy złajał bezecnie jej pomocnika, który się domagał
sprawiedliwości. Książę wojewoda, ile był przy dobrym humo­
rze, strasznie się na to zaindyczył, tern bardziej, że już sam wie­
le wycierpiał od swrojego a l t e r e g o i zaraz dwa listy napisać
kazał do Wilna: jeden do szwagra starosty bystrzyckiego, żeby
mimo wiedzy Bohusza utrzymał od księżny hetmanowy terminum
tactum, drugi bardzo żwawy, który miał Bohuszowi pokazać.
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 253

W istocie nasz vice-m arszałek trybunalski nie był tak bardzo


winien, owszem trzym ając się tutaj ja k i wszędzie ślepo litery
praw a, któ re nie pozwalało sądzić spraw y ex term ino tacto o mil
kilkanaście od W ilna, Bohusz zadał zachowania wszelkich formal
ności i tak zawsze postępow ał, żeby go na niczem złapać nie
m ożna było. Ale książę wojewoda mniej był z praw em ojczystego
kraju obeznany, więc niezmiernie to bolało Bohusza, kiedy się
dowiedział, że Romanowicz wyjechał do Niechniewicz. Nie tra ­
cąc chw'ili czasu posłał zaraz do księcia, przyjaciela swego rejenta
trybunalskiego Janowicza, żeby się dowiedział, co tam książę ro­
bi i co o nim m yśli? Dlatego Janowicz niby przy p ad k iem miał
zawadzić o Niechniewicze. Ale bawił wtenczas p rz y księciu
dawny spółzawodnik Bohusza stolnik brzeski, którem u chodziło
o siostrę, żeby nie przepadła z kretesem na są d a c h ; ten więc
przyjął stronę vice-m arszałka i w liście poufnym przestrzegał go
o skardze księżny hetm anow y, radził dalej żeby się jej nie sprze­
ciwiał w niczem i starał się o łaskę tej pani, bo lubo w tej spra­
wie miał on słuszność, ale nie księżna, jednakże stawił Matusze-
wic dow ody, że naw et w spraw ach spadkow ych b y ły takie fakta
za laski pana Ignacego Paca, że na trybunale wszystkie spraw y
z tego regestru term ini tacti sądzono; na bok więc m ożna było
odrzucić wszelkie sk rupuły.
Starosta bystrzycki tak się uwinął, że w yrobił wszystko, co
tylko chciał książę i w tedy list ów drugi pokazał Bohuszowi.
K rew trysnęła podwojedzem u do tw arzy, a że był człowiek zuchwa­
ły, niepokazując po sobie, że go to co obchodzi, piosił tylko
Brzostowskiego, aby m u list księcia wojew ody pozwolił przepisać.
Czemu nie? otóż przepisawszy ten list Bohusz, na arkuszu fracta
pagina, z drugiej strony punkt za punktem odpisał odpowiedź
na żądanie i dow ody księcia. P ycha tam wszędzie była, a m a­
ło racji. Pan Bohusz ten list odesłał więc z odpowiedzią do
Niechniewicz; książę przeczytaw szy to wszystko niesłychanie zno­
wu się rozgniewał i posłańca odesłał z pow rotem do W ilna bez
żadnej odpowiedzi. W tenczas dopiero Bohusz pom iarkow ał, ze
złapał się w s id ła : książę gniewał się nie na żarty.
R aniutko poleciał Bohusz do Niechniewicz przepraszać, a m o­
że wykłócić się z panem , jeżeli sprzyjać będą okoliczności. Tylko
co powrócił z G rodna stolnik brzeski, którego książę w spraw ach
254 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

swoich posyłał do Massalskich, był też i kasztelan brzeski. Bo­


husz zastał księcia jeszcze w łóżku i używając dawnej poufałości,
chciał po dawnemu siąść u nóg księcia na łożu i pogawędzić ja k
dawniej. A le Radziwiłł się zerwał skoro go tylko zobaczył i p o ­
witawszy z uszanowaniem jako vice-m arszałka trybunału, kazał
podać Bohuszowi krzesło i ciągle go panował. Co usta otw orzy
Bohusz, książę zawsze do niego «pan, pan». O! źle! bardzo źle,
ale ani weź do księcia, jakiś m ruk, m ałom ówny, nie tak jak d a ­
wniej wesoły i rubaszny, ciągle jakieś przym ów ki: widocznie
było że książę zły a politykuje. N astąpił obiad. Bohusz zawsze
siadywał u stołu obok księcia, dzisiaj wojewoda sadzi go ca pier-
wszem miejscu, jako vice-m arszałka trybunału. U stołu wielkim
kielichem książę pije zdrowie Bohusza, który się dąsa, ale pokry-
jom u, a kontent że stolnik brzeski przynajm niej jego upokorzenia
nie widzi (właśnie odpisywał z woli księcia na listy prym asa
i hetm ana wielkiego koronnego). W reszcie po obiedzie prosi
Bohusz księcia o tajem ne posłuchanie, a książę na to «nie m am
nic skrytego przed mymi przyjaciółmi, możesz waszmość publi­
cznie do mnie mówić". Cicho tym czasem każe kolaskę zaprzęgać
na łowy. Nim Bohusz odważył się słówkiem rozpocząć rozm o­
wę, kolaska zaszła, a książę zaraz nic nie robiąc sobie z niczego
wyszedł, wsiadł do niej z kasztelanem brzeskim i podstolim litew­
skim Pacem , obudw om a nieprzyjaciółmi Bohusza. W ted y pan
vice-m arszałek z pokorą już przystępuje do kolaski i p y ta się czy
książę pan każe mu z sobą jechać na łowy.? A książę niemiło­
siernie natrząsając się z upadłej wielkości: «jak w acpan jesteś
wielkim obserw atorem prawa i sprawiedliwości, tak lepiej u czy­
nisz, że według juram entu swego pospieszysz do trybunału», i k o ­
niom kazał ruszać.
Zbity z tropu dum ny vice-m arszałek dokądże się miał udać?
a juścić do salki M atuszewica na górę. Ten krok szlachetnie uprzedza
o dobrem sercu stolnika brzeskiego, który miał najdogodniejszą
porę do zemsty za tylokrotne fochy, ale też świadczy że i Bo­
husz był człowiekiem szlachetnym , kiedy się nie wahał oddać
w ręce m niem anych nieprzyjaciół swoich. T am zaczął się uspra­
wiedliwiać, a zaczął najpierwszy ustęp od pani Ruszczycowej.
Matuszewic krótko odparł „proszę tylko o lepszy respekt, a co
do mnie pom im o tylu dokuczań jestem twoim szczerym przyja-
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 255

cielem i przez Janow icza p rzestrzeg ałem cię, żeb y ś z księżną


h etm an o w ą w y stęp o w ał do b rze, a te ra z widzisz, że źle jest». P o ­
słał po wino do p o d czaszeg o : dali najlepszego. K ie d y sobie ci
dw aj gw arzą, n ad szed ł p a n Jasiński b y ły m arszałek try b u n a lsk i,
po pierw szym , drugim i trzecim kieliszku, w e łbie zaczm erało,
więc k u rz y się B ohuszow i z c zu p ry n y i w ielka rezolucja m u w ró­
ciła. «H e! co ta m , praw ił do przyjació ł kieliszkow ych, jeżelim
stracił łaskę u księcia w ojew ody, p o ra d z ę sobie łatw o i znajdę
innych pan ó w fa w o ry ». B y ła to p o g ró żk a, że przejdzie n a stio -
nę kanclerza. B ohusz b y teg o nie zrobił, ale słow o nie b y ło p o ­
słuszne rozum ow i. M atuszew ic z poufałością zgrom ił go za tę
jeszcze p y c h ę w u p a d k u , a m ów ił do niego ro zsąd n ie: «jeżelis,
praw ił w te n sens, w padł w niełaskę u naszego księcia, me p o ch le­
biaj sobie b y n ajm n iej, że znajdziesz zachow anie u C z a rto ry sk ic h :
dużoś im sa d ła zalał za sk ó rę, a są niezm iernie zawzięci; k ie d y
więc p o m iark u ją, żeś z księciem w o jew o d ą zerw ał, runą na ciebie
całym ciężarem i w p ęd zą najniech y b n iej w nieszczęście*. N ie b y ł
Bohusz do ty ła o g ran iczo n y p rz y swojej d u m ie, ż e b y nie dostrzeg
p ra w d y w ty c h słow ach; zrozum iał, że in teresem jeg o je st nie
rozgłaszać p rz e d św iatem ta je m n ic y N iechniew ickiej. Miałci on
rozum i zdolności, to p ra w d a , ale w ow czesnem położeniu izeczj.
i Salom on n ic b y w P olsce nie znaczył, g d y b y nie m ógł się oprzeć
na opiece jak ieg o m ożnego p an a. W ied ział, że je s t w ażną osobą
ty lk o p rz y Rydziw ille, a bez R adziw iłła że będ zie niczem , mniej
ja k niczem , b o zginie; albożto m ało n aro b ił sobie nieprzyjaciół i
W ięc znowu u p o k o rzy ł się p rz e d M atuszew icem . «D obrze, ja cię
p o g o d zę z księciem , o d p a rł m u stolnik brzesk i, ale odm ień swój
o stry h u m o r, a b ąd ź mi n ad al szczerym przyjacielem *. Bohusz
p rzy rze k ł i o d jech ał do W ilna.
Ł atw o coś zep su ć, ale nie ta k łatw o n a p ra w ie : doznał na
sobie sam y m B ohusz tej p ra w d y . M atuszew ic u p atry w ać m usiał
stosow nej chwili, żeb y m ógł w tej m a te rji przem ow ie do księcia,
a długo się to nie udaw ało, ta k u p a d e k u lubieńca b y ł zupełny
i o k ro p n y . P o tem b y ł k to ś p rzy b o k u księcia w o jew o d y , co m iał
w tern interes, ż e b y do zupełnej zg o d y nie przy szło, a ty m k to -
siem b y ł b a rd z o p o tę ż n y , b o chociaż ubogi, b y ł p anem z panów
i k onkurow ał o sio strę książęcą. P od sto li P ac obawńał się d aw n e­
go w pływ u B ohusza n a u m y sł k sięcia, b o chciał te n w pływ w y-
256 DZIEŁA. JULJANA BARTOSZEWICZA Tom VII.

łącznie skonfiskować dla siebie. Zgrabnie też oddalał sposobności,


odw racał rozmowy, a w stanowczej chwili uwodził z sobą księcia
to na pijaty k ę, to na łowy. Rzeczywiście Pac został teraz jene-
ralnym doradzcą i pełnom ocnikiem nieświeżskim: wszystko od
niego teraz zależało, jak wprzód zależało od Bohusza, bo książę
musiał koniecznie mieć kogo przy sobie takiego, którem uby mógł
zawierzyć i ślepo zaufać. P ac jednakże nie był do takiej rady.
Zawsze podchm ielony, dobrze tylko dotrzym yw ał kom panji księ­
ciu przy kielichu, a spraw wszelkich zaniedbyw ał; nie miał też
do nich żadnej głowy. W ięc źle się działo za niego u księcia w o­
jew ody; od rana do wieczora pijatyka, a każdy k rad ł co mógł:
kradli w szyscy ja k drapieżne kruki. Już księciu sam em u było
tęskno i m arkotno, zżymał się czasem bez potrzeby, zamyślał
się, nie m iał hum oru: wyraźnie żal mu było Bohusza.
Otóż upatrzyw szy jednę z takich chwil, przyjaciele na drugi
dzień po N ow ym roku (a było to u hetm ana Branickiego w W e r­
salu podlaskim ) zaczęli rokowanie. K ról um arł, a książę z h etm a­
nem naradzali się ja k bronić m ają Rzplitej: wojewodzie wileńskie­
mu w złej doli, w przesileniu losów ojczyzny, koniecznie gwał­
tow nie potrzeba było rady, serca, a choćby i szabli Bohusza.
W reszcie chodziło o los stronnictw a: książę coraz się więcej za­
pominał; pił, kiedy coraz trzeźwiejszym być potrzeba było. N ikt
go jed n ak nie ocuci mówiono, i nie poprow adzi ta k ja k Bohusz
k tó ry jeżeli potrzeba krzyknie zgóry, hardo się nadm ie i na swo-
jem postawi.
Otóż w Białymstoku razem uderzyli ksiądz Kuczewski stary
ulubiony dworus Radziwiłłowski do księcia a Matuszewic do het­
m ana. Przed obiadem Branicki wniósł te instancje i wykazywał,
że Bohusz koniecznie w tych rzeczach potrzebny. Panie K ochanku
prawił coś na to, ale gotów był dla hetm ana zrobić wszystko
z warunkiem jed n ak koniecznym , żeby się Bohusz poprawił: utys­
kiwał przecież że pan podwojewTodzy rozjątrzył na Litwie wszyst­
kich jego przyjaciół, obaw iał się konfuzyi jakiej, lękał się żeby
interesowani widząc Bohusza w racającego do łaski, nie zabili go.
A le dało się to wszystko jakoś połagodzić. Panowie zawołali za­
raź do siebie stolnika brzeskiego i kazali mu pisać co prędzej
listy do Bohusza. Tym czasem książę rozpowiedział o wsżystkiem
Pacowi, który zalterował się i nic u stołu ani kęsa jednego prze-
SZK ICE Z CZASÓW SASKICH. 257

łknąć nie mógł. Żeby ztąd nie było jakichciś kwasów, stolnik
brzeski uderzył znowu do hetm ana, k tó ry nasiadł na Paca, żeby
winy swoje Bohuszowi darował. Tym że sam ym sposobem p o ­
wszechne rozgrzeszenie i od innych osób nastąpiło. Pac nibyto
przystał na hetm ańskie prośby, ale marszczył się na Matuszewica.
T eraz szło tylko o napisanie listu: stolnik brzeski zabierał się do
niego jak do sakram entu, żeby to najmniejszem słówkiem, naj-
mniejszem przypom nieniem nie narazić Bohusza, bo to ogrom ny
był passyonat, a wszystkie przestrogi jakich mu udzielał, nie od
siebie mu dawał, ale dla większej powagi od hetm ana. O tóż słu­
ga, którem u dobrodziejstw o świadczą, ale którego trzeba prosić
prawie na klęczkach, aby przyjął to dobrodziejstw o; taki był
charakter Bohusza.
M assalscy chcieli na wędkę złapać księcia wojewodę wileń­
skiego, nibyto sami godzić się z nim chcieli i nibyto wspólnie
sejmiki konwokacyjne w Myszy układać. Otóż rozpisał się o tej
zgodzie obszernie w liście do Bohusza Matuszewic, i prosił go
imieniem księcia, żeby jechał do hetm ana M assalskiego na ukła­
dy. A le Bohusz odebraw szy list trzeciej osoby, rozdąsał się na
nowo: jem u się chciało, żeby książę do niego sam napisał z prze­
proszeniem a przynajm niej z zaprosinami. W ięc nic nie odpow ie­
dział i nie pojechał do Myszy. Ksiądz Kuczewski, k tó ry wiedział
o tem wszystkiem, bo list do Bohusza odsyłał, nie chcąc rozgnie­
wać księcia, utaił przed nim, że podw ojew odzy się zżyma. T ak
więc nastąpiła zwłoka. Radziwiłł nie wiedział czemu m a przypisy­
wać obojętność Bohusza, Bohusz zaś czemu książę do niego nie
pisze? Zgoda z Massalskimi nie doszła, ale n ;e był tam przy
niej Bohusz; sejmiki więc konw okacyjne układano, jednak z nimi,
wspólnie w Nieświeżu, ale do rad y chociaż o rzecz najważniejszą
chodziło, nie stawił się dobrowolnie Bohusz. Czekał wciąż na za-
prosiny listowne od księcia. W reszcie kiedy nie było już co robić,
poleciał do Nieświeża, ale przybył zapóźno, po całej robocie;
więc M assalscy zrobili posłem kogo im się żywnie podobało,
mimo oppozycji Paca. G d yby się nie nam yślał od Nowego K o­
ku przez półtora m iesiąca Bohusz, m ożeby to cokolwiek inaczej
poszło księciu wojewodzie. Panie K ochanku przyjął go jed n ak
z radościa, a że nadchodziła konw okacja, dał mu tylko inform acją

Szkice z czasów saskich. 33


DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.
258

na sejmiki do W ilna. Bohusz uszczęśliwiony zwróconą sobie łaską,


popędził natychm iast do W ilna.
Pobiegł naprzód do biskupa M assalskiego i przepraszał go,
że nie był w Nieświeżu przy zgodzie jego z prześwietnym dom em
Radziwiłłowskim. Ale biskup odparł na oko, że nie zawierał
wcale zgody, czując się zaś mocniejszym na zawojowanym gruncie,
ani chciał gadać o jakich tam w arunkach i pokojach. N a dobitkę
zazdrośny Pac zwadził się z Bohuszem i przyszło do przy mówek;
podwojew odzy wileński, że to świeżo po zgodzie było, nie n a ­
rzucał się Pacowi, żeby nie powiedziano o nim, że znowu głowę
do góry zadziera. Usunął się te d y zupełnie i um ył ręce, a on
tylko jeden mógł pokierow ać sejm ikam i i coś dla swego stron­
nictwa wyrobić. U rażony, patrzał tylko na roboty Paca jak o widz
spokojny, i sejm iki wszystkie przepadły z kretesem i k aptury
i posłowie, podw ójne albowiem elekcje nastąpiły, a rozdwojenie
złym było sym ptom atem dla słabszych. Dla niego osobisty był
tryum f, bo na oczy stawił księciu wojewodzie, co to Pac, a co
to Bohusz.
Źle się działo. K aptur wileński na sejmiku biskupim obrany,
przez w ydane pozw y m yślał uciemiężyć wszystkich przyjaciół R a
dziwiłłowskich. Bohusz to widział i postanowił upadłą sprawę
wybiegami prawnem i jako tako ratow ać. Ponieważ do sądzenia
kapturów należał także sąd grodzki, którego książę wojew oda
wileński był głową, więc Bohusz nam aw ia księcia, by osobiście
zjechał do m iasta na kaptury. Że zaś na sejmiku wileńskim R a ­
dziwiłłowskim obrano tylko sędziów kapturow ych, a m arszałka
nie, i tylko prosto następną kadencję oznaczono w m arcu, więc
Bohusz zaraz nam aw iał też księcia, żeby dla zaim ponowania prze­
ciwnikom, pozwolił się w W ilnie na nadchodzących rokach obrać
marszałkiem kapturow ym , dla o b rony swoich. Byłto zapewne
środek energiczny, narażający naw et osobę księcia wojewody, ale
nie było innego sposobu dła powetowania przegranej. W ięc Pac
zaczął odradzać księciu tę wyprawę wszelkiemi sposoby. W ten ­
czas Bohusz zwrócił uwagę księcia na to, jak to się role od nie­
jakiego czasu zmieniły; na zeszłe sejmiki on odradzał, a Pac
chciał, by książę jechał do W ilna, a dlaczego? bo miał w tern
swój osobisty interes. Chciało się być posłem na konwokacją,
a M assalscy mu nie dawali. Chciał więc Pac, b y wym ódz na bis-
SZKICE Z CZASÓW SASK ICH . •259

kupie wileńskim prośbą czy groźbą poselstwo i w tym celu ra ­


dził, żeby z dwóch sejmików, które przewidywano, jeden zrobić
a przez kom binacją wzajemną każdej stronie pozwolić po jednym
pośle: od Radziwiłłowskiej partji sam chciał jechać na sejm i od
kanclerskiej podaw ał H oraina, który był na liście Massalskich;
takim sposobem dw óchby dobrowolnie ustąpiło, jeden z każdej
strony. Książe jednak nie wahał się, i nim jeszcze wyjechał, sam
roztrząsł wieść o tern , że m a ochotę zjechać do W ilna dla rea-
sumcji kapturów . D o hetm ana koronnego w B iałym stoku napisał
wyraźnie, że ufunduje k aptury i że będzie obrany m arszałkiem.
Łatwo pojąć ile to postanowienie przeraziło dw ór i polityków
białostockich. W ielkie racje walczyły przeciw tem u zamiarowi.
N aprzód książę nie był na sejmiku wileńskim, na którym stanęły
już kaptury, kanclerskie wprawdzie, ale to zawsze były k aptury
i praw o było za niemi; dalej nie był obrany na nich sędzią, jakże
więc mógł być m arszałkiem , gdy praw o stanowiło, że nie obcy
ale koniecznie jeden z sędziów m a trzym ać laskę? G ród zaś do
którego książę miał prawo, jak wszystkie inne sądy, ustawał
w bezkrólewiu i nic nie znaczył: grodu powinnością było otwo­
rzyć tylko poprostu akta grodzkie dla przyjm owania do nich
manifestów, relacyj, pozwów i t. d. Sejm ik kapturow y biskupa
wileńskiego daleko był lepszy, formalniejszy i nie ta k gwałtowny,
jakim być obiecywał teraz sejm ik drugi niepraw ny Radziwiłłowski.
Sędziowie byli na nim obrani jako należało i m arszałek; wszyscy
zaraz na urzędy swoje przysięgli i jurysdykcją zafundowali. Bał
sie też hetm an koronny, żeby książę czasami nie podochocił so­
bie w ypraw iając się na tę napaść, żeby brew erji nie narobił
i przez wyskoki jakie nie zmusił kanclerskiej p artji do koniede-
rowania się przeciw sobie. B o m ogło tak się zdarzyć, że na psi­
kus M assalscy wyrządzaliby mu psikusa, w tedy książeby zginął
i cała z nim sprawa. W ieszczem przeczuciem zgadywał stary
hetm an to, co się potem dla innych okoliczności zdarzyło.
Rzeczywiście wywiązała się z tego nienajprzyjem niejsza chryja
dla m łodego Radziwiłła. Zjechał do W ilna i gospodarow ał sobie
po swojemu. Miluchny, słodziuchny i grzeczniutki odwiedzał go
biskup wileński, ale się pokłócił z księciem przy świadkach, b ro ­
niąc prawa. N azajutrz napiłemu księciu przyszła myśl odwiedzie
też biskupa, ale gdy ten zatarasow ał bram y, otw arto je siła bez
2 6o DZIEŁA JUL JANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

żadnego gwałtu; nieproszony, niepożądany gość stanął w ko­


m natach biskupa. M assalskiemu pozoru było potrzeba, więc zaraz
podniósł ogrom ne krzyki na gw ałty, na przem oc, napaść i Bóg
wie nieco: rozpisywał listy na wsze strony do prym asa, do ojca,
do w szystkich; najokropniej powstawał na znieważenie praw na­
rodow ych, na gwałt wolnościom szlacheckim zadany i t. d. Oso­
bno ogrom ne chryje ciskano na Bohusza. Biskup wileński i dw o­
rzanie księcia wojewody krzyczeli, biskup że w szystko to co się
działo, było z jego nam ow y, a dworzanie widząc, że źle się jakoś
m a, znowu drugim chórem , że tem u złemu winien Bohusz. C hciał
książę wojewoda uniewinnić się z zurzutu, dlatego radzono mu że­
b y pisał do hetm ana, ojca biskupa i opisał mu rzecz całą; był w tern
i Bohusz, ale za to znów większe na niego wrzaski, że piwa na­
warzył, a teraz chce b y go inni w ypili; wprawdzie oszukał już
hetm an na sejmiku, ale Pac powiadał, że ojciec jeszcze sto p ro ­
cent lepszy od syna. Po długich te d y naradach, stanęło na tem ,
że książę napisał do hetm ana skarżąc się na Bohusza.
Miał to nieszczęście czy szczęście pan podwojew odzy, że co
tylko się stało na dworze Nieświeżskiego p an a wszystko to jem u
przypisywano; dow ód w tem wyraźny, że tylko jednego Bohusza
wrogowie Radziwiłłów widzieli na tym dworze jako człowieka
z rozumem . T ak i tą razą się przytrafiło: chociaż to jeden i drugi,
i trzeci doradzał księciu żeby pisał do hetm ana, jed n ak biskup
dowiedziawszy się, że tajem nica jego przed ojcem odkryta, a nie
spodziewał się żeby potem co zaszło w Nieświeżu, książę w oje­
w oda dobre słowo dał Massalskim: otóż dowiedziawszy się o tem
biskup, za list ten postanowił się zemścić na Bohuszu i wielkie
m achiny na niego przygotow ał, nie na niego sam ego już, ale na
cały dom Radziwiłłowski. W jego głowie już świtała myśl złu-
pieżenia i wypędzenia z Litw y całej nienawistnej rodziny księ­
cia wojewody, chciał Radziwiłłów zubożyć i zgubić, a potem
zgubić wszystkich ich przyjaciół. Już więc o niczem nie było sły­
chać w W ilnie, ja k o prędko w ybuchnąć mającej konfederacji
przeciw Radziwiłłom i B ohuszowi. . . .
R . 1 8 5 3 .
W 1102 ROKU.

....T ym czasem K arol X II coraz głębiej z Inflant zapuszczał


swoje zagony na Litwę, i pow iadano w kraju, że p ro sto idzie na
W arszawę. O to już szwed gości w Lejpunach, oto w Sopoćkiniach,
a niema wieści, b y naw et dopuścił do siebie posłów polskich, k tó ­
rzy go ja k b y przepraszać naprzód pojechali. Ale oto już szwed
i w R óżanym Stoku pod Grodnem ; przypuścił wprawdzie posłów
na posłuchanie i w ojew oda kaliski wypalił do niego czułą i silną
przem owę, ale ja k b y nigdy nic, król kazał iść dalej swoim pułkom ,
w ydał już nawet uniw ersały do województw i tam przem awia od
siebie do Polaków , i na odpow iedź posłom kazał czekać dopiero
w Tykocinie. Nowa zwłoka czasu, przez którą nic spraw a A ugusta II
nie zyskała. Nie było więc co robić dłużej w W arszawie. E lektor
Saski w ybierał się znowu w podróż do K rakow a, gdzie na niego
liczne wojska niemieckie czekały. K om endantem miasta na czas
swojego oddalenia się, m ianował pana starostę warszawskiego.
B ył widać K ról E lek to r w dobrym kłopocie, bo aż dwa razy u-
dzielił te nom inację staroście, przynajm niej dwa razy pod różne-
2Ó2 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA To ta VII.

mi datam i zapisano j a w aktach m etryki koronnej J). A le z czemże


kom endanta zostawiał? z je d n a milicją m iejską. Nie było to zapewne
wojsko zdolne do w strzym yw ania b y strego polotu szwedzkiego,
to też naturalnie W arszaw a jak b y zostawiona b y ła na ofiarę nie-
jacielowi, a pan Stanisław Krasiński był tylko więcej dla formy
kom endantem . Nie chciał i nie mógł bronić stolicy.
Po odjeździe króla Augusta, była więc W arszaw a bezbron­
na, i stała otworem szwedowi. Przy taiła się ta k , że zdaleka już
dosłyszeć m ogła łoskot łam iących się przez lasy szwedów i szczęk
skandynawskiej broni. A K arol szedł i szedł dalej nie zważając na
żadne przeszkody. Lew północy wyglą lał cokolwiek na aw an­
turnika. Szedł ku W arszaw ie m ając z sobą tylko 16 tysięcy m i­
zernych ludzi, w pół nagich na chudych szkapach, a biorąc wszę­
dzie prow iaty w marszu. Towarzyszyli mu Sapiehowie mając tylko
jeden swój pieszy regim ent w zielonej barwie i kilkadziesiąt lek­
kich chorągwi tatarskich. Szwedzi szli w dwóch kolum nach
i rozrzucali wszędzie po drodze uniwersały. Piper zbliżał się na
R utkę i Zam brów do Ostrowa. Oto więc już wkroczyli w M a­
zowsze, oto obiedwie szwedzkie kolum ny łączą się z sobą nad
Bugiem, nareszcie są już prawie te dzieci północy i w samej
W arszawie, bo o trzy mile tylko i R adzym in zajęli. Stolica w stra ­
chu, niepewności i w oczekiwaniu. Szlachty w niej wcale niema,
wojska koronne jak b y w ym iótł; jest ci tam trochę piechoty re­
gimentu wojew ody płockiego, k tó ra pilnuje zamku, ale niem a co
rachować na obronę m iasta i na tę piechotę, kiedy naw et arm atę
z cekhauzu warszawskiego wywieziono do G óry. Sami zatem
mieszczanie zostali w dom ach. Co Szwed zrobi, gdzie prze-
przepraw iać się będzie? wszyscy się nawzajem jeden drugiego
pytali.
O statnią ted y niedzielę w niepewności przeczekało miasto,
kiedy nazajutrz zrana piorunem rozleciała się po W arszawie wia­
dom ość , że szwedzki kornet stanął na Pradze z kom m isarzami
prowiantowymi (w poniedziałek 22 maja). K ornet nazywał się
d i G u s i e n k o ; nie wiadomo co znaczyło to d i , ale był to wi-

1) Nominacja ta była 15 i 25 maja. Metr. kor. 220 fol. 306: Sygill. ks. l 5
fol. 194. Sygillaty mają wcześniejszą datę niż Metr. kor, i słusznie, bo 25 maja
Karol X II był już na Pradze.
SZKICE Z CZASÓW SASKICH 263

dać jakiś nowy przyjaciel bo i nazwiska wcale nie miał szwedz­


kiego. K om m isarze szwedzcy skoro stanęli na P rad z e, jak to
u pobożnych ludzi we zwyczaju, dopytali się zaraz o p re d y k an ta
i na pruskim rynku zaśpiewali uroczyście psalm y, zapewne dzię­
kując Bogu, że im pozwolił zajrzeć już do stolicy Rzplitej, a pre­
d y k an t ich błogosławił. N astępnie po nabożeństwie zajęli się zaraz
potrzebam i doczesnemi, chcieli dla wojska przygotow ać kw atery
i furaż, ale trudno było znaleźć to wszystko na Pradze, a do
W arszaw y nie było żadnego znowu mostu. Posłali zatem łodzią
do miasta rozkaz do pana burm strza warszawskiego, żeby tam
do nich przyjechał na drugą stronę; ale burm istrz czy nie chciał
słuchać, czy b ał się gości nieproszonych, czy co m yślał utargo-
wać, dosyć że zamiast sam jechać, wyprawił łodzią napow rót
czterech rajców miejskich. Szło głównie szwedom o postawienie
mostu. N a tych poselstw ach tam i nawzajem odbyw anych zeszedł
łatwo dzień cały, aż tutaj przed sam ym wieczorem, incognito
w kilka koni, zawitał na Pragę gość osobliwszy, ze strachem
oczekiwany. B ył to sam król szwedzki. Przyjechał na Pragę p ro ­
sto z R ad zy m in a, niecierpliwy coprędzej spojrzeć na stolicę
W azów i Sobieskiego. Objechał zaraz konno Pragę i Skaryszew,
uważał położenie W arszaw y ja k się rozbiegała po górach, szukał
oczam i stanow isk, gdzieby mógł potem rozłożyć wojska, które
jeszcze nie nadciągały, przejechał pole na którem przed pięćdzie-
sięcia laty w trzydniow ym boju płynęła krew szwedzka a kiedy
noc sie zbliżyła, w ybrał sobie nieco okazalszy dom pana Millera
młodszego na kw aterę, wszedł tam do izby i nie zabiegając o ża­
dną w ygodę spoczął na samej tylko słomie i płaszczu swoim jak
prosty żołnierz w obozie.
D rugiego dnia jeszcze naw et nie świtało, a już król szwedzki
był na nogach: wstał do dnia i o godzinie drugiej po północy
pojechał nad Wisłę, gdzie już czekała na niego łódź przygotow ana
do przewozu na drugą stronę rzeki. M łody wojownik który po
dalekich ziemiach szedł za sławą, chciał oddać hołd bohatyrow i
polskiemu i zwycięzcy pod W iedniem . B ohatyr myślał o boha-
tyrze. D latego b y stry m pochodem zdążał z Litwy nad Wisłę nie
przyjm ując pokoju, dlatego sam jed en prawie uprzedzając wojska
swoje przybył na Pragę, dlatego teraz W isłą się przewoził w to ­
warzystwie kilku oficerów szwedzkich i zmierzał do W illanowa.
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA Tom VII.
2Ó 4

W ybrał się rano, żeby wszystko mógł widzieć incognito, zanim


jeszcze ludzie z łóżek pow staną i zanim się wieść o nim w sto­
licy rozejdzie. O rszak jego ledwie 30 ludzi wynosił. Stanął na­
przód w Willanowie i ze czcią religijną spacerow ał po kom natach
Jana III. N ajdrobniejszy tam szczegół uderzał jego uwagę, roz­
pytyw ał się o wszystko, o pam iątki, o historyę, szczegóły życia
Jana Sobieskiego.
Ale pusto i smutno było w zam ku W illanowskim ; królewice
się rozbiegli w różne strony świata i obojętne tylko dla siebie
postaci spotykał tutaj szwedzki bohatyr. Z tam tąd pojechał do
Ujazdowa, także m ieszkania daw nych królów polskich, i tam ró­
wnież oglądał pałac i wszystkie jego osobliwości. Z Ujazdowa
udał się do W arszaw y, żeby obejrzeć sam o miasto. Około nę­
dznych dworków w jechał na K rakow skie-Przedm ieście i posuwał
się w’ milczeniu przez ulice do zam ku. Przestrach sam owładnie
rozpościerał się w mieście, wszystko drżało niepewne przyszłości,
bo żywo jeszcze tkwiły w pam ięci czasy Jana Kazimierza. A je ­
żeli śię król szwedzki mścić będzie na W arszawie za Augusta II?
a nuż kontrabandę ciężką nałoży na miasto? Żołnierz północny
przyzwyczajony do trudów znosił klęski wojny z wytrwałością, ale so­
bie zawrsze pozw alał w ygody, ile się do tego razy w ydarzyła spo­
sobność. Jakże teraz będzie? Za tru d y obozowre lat tylu, czyż
żołnierz szwedzki z lichwą w stolicy sobie nie zapłaci? Choć król
przestrzegał sprawiedliwości, któż zw ycięzkiem u a zuchwałemu
żołnierzowi stawać będzie mógł skuteczny opór? N a czyjąż p o ­
m oc tu rachować ? B yły uzasadnione te obaw y. S tąd nie dziw,
że W arszawianie zostawali w nieopisanym strachu. W yobraźnia
malowała im w oczach przesadzone obrazy. Mówiono że żołnierz
szwedzki jest dziki i krwią oblany, że łupieżą tylko oddycha, że
nie zna Boga i świętych pańskich, że nic go nie obchodzą ołtarze
i kościoły. D latego mieszczanie zamknęli się w dom ach swoich,
bo i zam ek był zatarasow any.
A le zaraz owego pierwszego dnia obaw a po kolei ustępo­
wała przed ufnością. Całem i tłum am i zaczęli się szwedzi z Pragi
przeprawiać do W arszaw y, na wszystkich m iejscach było ich
pełno: pojedynkiem , p arą, po trzech, po czterech, kupam i, gro­
m adnie chodzili i oglądali pałace. Czterech odważyło się wejść
do zam ku, którego załoga ra d a nie ra d a spuściła cokolwiek z to-
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 265

nu i otwarła bramy. Czterej ci goście weszli przez dziedziniec


na korytarz i krużganki, dostali się do pokojów królewskich
i przechadzali się po zamku zupełnie bezpieczni i niczego się nie
obawiając, jakby to P olacy, posłowie sejmowi przyjechali
gdzie zdała powitać pana swojego. W tem z Ujazdowa z orsza­
kiem swoim nadjeżdża sam król. Stanął przed bram ą niezaglą-
dając do zamku; kazał wojsku swojemu ile go było wtenczas
w Warszawie wystąpić na plac Zygmuntowski. W tedy na znak
dany przez króla, zastępy ścisnęły się, wojska padły na kolana
i wzniósł się pod niebiosa hymn S. Ambrożego na podziękowanie
Bogu za wzięcie stolicy polskiej. Po modlitwie król zawrócił po­
za wałami miasta na ulicę Długą do zbrojowni czyli jak ją Pola­
cy dawniej nazywali do cekhauzu, który się rozciągał za pałacem
Krasińskich naprzeciw Brygidek. Z arsenału udał się do Mary-
montu, gdzie także znalazł wspomnienia po Sobieskim i do Bielan
gdzie niedawno jeszeze gościł August II. Z Bielan dopiero powrócił
na Pragę, wszerż i wzdłuż przejrzawszy miasto i jego okolice.
Warszawa z podziwieniem spoglądała na młodego króla
szwedzkiego. Sama powierzchowność jego uderzała, więc zwy­
czajnie porównywali go z Augustem Saskim i dawnym zdobywcą
Karolem Gustawem. August ligi był wysoki, ale Karol i tak
przewyższał go jeszcze wzrostem, do tego daleko szczuplejszy
w sobie, miał bohatyr szwedzki długą twarz, ale za to poważną,
na głowie zaś rzadkie bardzo włosy. Podobała się miastu pobo­
żność króla, jego skromność i prostota w obcowaniu, uczucia
wzniosłe, bo hołd złożył sam naprzód pamięci Jana III, a potem
przodka swojego Zygmunta W azy. Podobał się i ubiór prosty,
nie wymyślny, nie rażący zbytkiem i wymuszoną okazałością.
Miał Karol na sobie zwierzchnią suknię granatową, u której wisia­
ły guzy złocisto-mosiądzowe, kamizelka łosia, u boku wisiał rapier
długi, buty rajtarskie. Młodziutko wyglądał, na lat 20, nie więcej.
W e wszystkiem zaś różnica była od Karola Gustawa, któ­
rego jeszcze nie tak starzy ludzie w Warszawie dobrze pamiętali.
Tamto był zdobywca i pan, ten więcej wyglądał na przyjaciela
i sprzymierzeńca Rzplitej. Tak też obadwaj królowie stosownie
do swoich zamiarów postępowali. Gustawa bali się wszyscy, bo
miecz i ogień mu towarzyszyły, Karola XII strach również po­
przedzał, a już pierwsze ukazanie się uprzedzało dla niego, i król,
Szkice z czasó\r sasktch 34
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA Tom VII.
266

k tó ry ja k cień przesuwał się po ulicach nieprzyjacielskiego miasta,


ubudzał ufność i za serce uchwycił. Śpiew religijny przed kolu­
m ną Zygm unta uspokoił W arszawę. Szwedzi nie byli nieprzyja­
ciółmi Boga.
Mimo to że już zaraz pierwszego dnia zdobyw cy panowali
w W arszawie w całem znaczeniu tego wyrazu, jednak m iasto j e ­
szcze troszkę sprzeciwiało im się i grało rolę ofiary; to nowy
dowód że Szwedzi byli grzeczni dla Polski. Kom m isarze szw edz­
cy zasiedli na ratuszu i zajmowali się czynnie spraw ą postaw ienia
m ostu na Wiśle. W ezwali m agistrat, żeby szkut i drzew a do­
starczył, a koszta budow y sami przyjm owali na siebie. M agistrat
chciał znowu co w ytargow ać i upraszał o pieniądze króla, tw ier­
dząc, że szkut i drzew a swojego niema i że jednego i drugiego
dopiero dostanie za pieniądze. Bądź co bądź, m ost już się tego
sam ego wieczora budował, w prost na przeciw pałacu Radziwiłło-
wskiego. N azajutrz znowu na ratuszu zasiadają szwedzcy k o m ­
misarze i nakazują prowiant wielki. Miasto skarży się i kurczy,
a Szwed z góry na to : «jeżeli zaraz nie dacie co nakazujem y,
piekło poruszym , a musi być po naszej woli». W ięc radzi nie
radzi mieszczanie zwożą ze wszech stron tu chleb, tam p iw o ;
ściągają starsi urzędnicy na gwałt od m łodszych wszystko czego
chcą kom m isarze szwedzcy. Ale już i pierwsze chwile wrażenia
dla zdobywców w nieprzyjacielskiem mieście przem inęły. Szwed
się obejrzał po zamku, po pałacach, już go nic nie dziwi więcej,
już żąda w ygody. Dlatego sobie bez cerem onji zwycięzcy p o ­
stępują z mieszczanami. Rozlało się to po wszystkich wsiach
i m iasteczkach warszawskich i burm istrzują. Ruchliwsi wybiegają
za okopy i rabują wsie i dalsze okolice. N iktby nie powierzył,
ale zaraz pierwszego dnia te pierwsze czaty szwedzkie pokazały
się o mil 12 za W arszawą. K lasztory, pałace, kościoły, szpitale
i dw ory szlacheckie w mieście i za miastem, wszystko to spisane,
wszystko m a dostarczyć żywności i wszelkich potrzeb w ojsko­
wych, stosownie do upodobania żołnierza. Było podobno wszyst­
kiego na 18,000 ludzi z K arolem , ale zabierali Szw'edzi na 40,000
wszelkich potrzeb. Jedni spisywali i grzeczniejsi brali co na p o ­
dorędziu, drudzy rabowali co i ja k chcieli, zupełnie ja k w kraju
nieprzyjacielskim . N ikt się nie bronił, — ostatnia siła oporu
SZKICE Z CZASÓW SASK ICH . 267

spłonęła w sporach m agistratu W arszaw y z kom m isarzami szwe­


dzkimi.
Tym czasem Szwedów do m iasta coraz więcej przybywało.
W e środę nadciągnęła gw ardja czyli raczej korpus straży przy­
bocznej K arola X II i drugi korpus ze czterech tysięcy Szwedów.
Z tą strażą nadjechali hrabia Piper i W agszlagier Toruńczyk,
któ ry służył szwedowi w spraw ach polskich i był jego pośredni­
kiem do panów. Piper widział się zaraz z królem , z którym
przepłynął łodzią do W arszaw y; tutaj pod nam iotem obadw aj,
to jest pan i m inister stanęli na tym czasem , w ogrodzie pustym
bukonowskim , dlatego że król tutaj naprzeciw B ernardynów ka­
zał stawiać m ost dla drugiego oddziału 4,000 Szwedów, nadcią­
gającego z Płocka. K iedy więc do W arszaw y przewozili działa
i moździerze, król z Piperem wysyłali szkuty aż do Płocka i w y­
glądali wciąż swoich wojowników. A rtylerja szwedzka nędzna
b y ła: w szystkiego działek trzydzieści, pom alow anych to na czer­
wono, to na zielono, połowa takich i takich, moździerzy kilka.
K aro l dowiedział się że arm atę warszawską wyprawiono do
G óry. Zaraz posłał po nią. Strzegli ją podobno włościanie, k a­
pitan Szreter rozpędził ich i wziął działa.
D otąd jednakże zajęcie W arszaw y było więcej, że się tak
wyrazim, okolicznościowe. Szwed hulał po mieście, chociaż go
nie zajął po wojskowemu. A le w nocy ze środy na czwartek
0 trzeciej rano ruszyła przez W isłę w ypraw a przeznaczona do
zajęcia zamku. Dowodził nią baron K arol Magnus Posse, p o d ­
pułkownik gwąrdji, k tó ry poprzednio w tym celu stosowne od
swego króla otrzym ał rozkazy. Posse prowadził z sobą tylko
400 ludzi. W łaśnie oto stanął przed krakow ską bram ą i wezwał
załogę polską do w ydania zamku. N ikt najmniejszego nie stawił
oporu, Szwed wkroczył przez bram ę i w arty swoje po dziedzińcu
1 krużgankach rozstawił, a w oczach jego piechota wojewody
płockiego, t. j. cztery chorągwie polskie, które tam były, spo­
kojnie opuszczały swoje stanowiska i wychodziły na miasto,
owszem prawie uciekały z m iasta, ze strachu może, aby ich
Szwed czasem nie zawrócił. W ted y Szwedzi kazali wszystkie
bram y i forty miejskie otw orzyć i opanowali miasto.
Nie zaimponowali Szwedzi zaraz z pierwszego wejrzenia;
było to wojsko w ynędzniałe i źle ubrane. Nasi widząc że ofice-
268 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

rowie szwedzcy nie są dalecy od poufałej gawędki, dalej w ro­


zmowę, a pytać się ich co myślą i na czem się ta wojna skoń­
czy? — «Po co tak głęboko idziecie w Polskę ?» pytali się. —
«Ad dehonorandum hostem nostrum» odpowiadali, to jest dla
ukarania nieprzyjaciela naszego, którym był naturalnie król A u ­
gust. Inni szczersi wzruszali po prostu ramionami. — «Nescimus,
mówili, quo et pro quo tendimus, sed nos ipsi domini poloni du-
cunt, (nie wiemy dokąd idziemy i za kogo walczymy, ale nas
sami wasi panowie polacy prowadzą) »>. Pomiędzy Szwedami byli
ludzie nawet zupełnie zabici na duchu. «Karol, mówili, leciał
za swem natchnieniem wojskowem; ale źle może wyjść na tem
i nas zgubi». W ten ton grali wszyscy starsi doświadczeni ofi­
cerowie i magnaci, nawet rodzona m atka pisała do króla i od­
radzała mu ten cokolwieczek za awanturniczy sposób wojowania.
Wszyscy obiegli króla, a przewidując przyszłe nieszczęścia, jak
mu dawniej radzili żeby nie posuwał się głęboko w Polskę, tak
teraz szeptali przez zaufałych na ucho, żeby poprzestał na W ar­
szawie. Niespokojność Szwedów z tego zaraz można było po­
znać, że się ciągle o księcia prymasa pytali. Zdawało im się, że
Radziejowski pogodzi ich odrazu z Rzplitą, a pokładali sprawie­
dliwie wielkie na nim nadzieje, kiedy sam król sądził, że z kar­
dynałem wszystko ułoży. Jeszcze był w głębi Litwy król, a już
z kardynałem pisywali do siebie, ostatni list do księcia pisał
Karol z Radzymina tegoż samego dnia którego przyjechał na
Pragę. Z tem wszystkiem, acz wiele liczono na księcia prymasa,
Szwedzi bali się czy traktat zgody z Rzplitą przyjdzie do skutku,
bo na czele poselstwa polskiego był wojewoda kaliski, którego
nie bardzo mile widzieli, z powodu, że obwiniali go o serdeczną
przyjaźń dla króla Augusta.
Cały więc kłopot, żeby do Warszawy zjechał co prędzej
prymas Radziejowski. Karol zapowiedział mu wyraźnie czego
chce, to jest detronizacji Augusta, a potem sejmu elekcyjnego,
żeby można się było z nowym królem umawiać o wieczny sojusz
pomiędzy Polską a Szwecją. Zresztą wszystko zależało od do­
browolnej umowy z prymasem, mógł coś zmienić w swoich wa­
runkach król szwedzki na żądanie kardynała. Potrzeba go tylko
było ściągnąć do Warszawy. W tym celu wysłany został do Ło­
wicza, gdzie bawił u siebie prymas, Wagszlagier. Ale Radziejo-
SZKICE Z CZASÓW SASKICH 269

wski się w ahał, nie w iedział czy m oże sam w ystąpić bez w iedzy
R zplitej z ta k ą inicjatyw ą ja k ą m u poddaw ał król szw edzki,
a ch o ć b y i m ógł, A u g u st b y ł jeszcze n ie p o k o n a n y , czyż więc
m ąd rz e i logicznie b y ło o b rażać n a siebie k ró la A ugusta? U p ły ­
nęło dni k ilka i p ry m a s nie p rz y je c h a ł do W arszaw y . N iecier­
pliw y K aro l w pięć dni p o te m drugi raz szle W ag szlag iera do Ł o ­
w icza i złote g ó ry ob iecu je p ry m aso w i. R adziejow ski jeszcze się
w aha, a k ie d y o n n iep ew n y , cała rzecz p rz e p a d ła . A rcy b isk u p
gnieźnieński je s t w ładzą w R zplitej, je g o w danie się do sp raw y ,
p o części ją u p ra w n ia ; na p ry m a sa og ląd ają się zresztą inni p a n o ­
w ie, k tó rz y b y ju ż daw no przyszli d o S zw ed a, g d y b y się ty lk o
nie zapatry w ali n a p rz y k ła d księcia, g d y b y nie potrzebow ali ja-
kiejsić z a c h ę ty , jak ieg o ś upow ażnienia. D o liczby ta k ich panów
należał R a fa ł L eszczyński p o d sk a rb i k o r. m ąż g łębokiego rozum u,
zarów no w P o lsc e cenio n y przez w szystkie stro nnictw a i ty lk o
z k ró lem A u g u stem będący cokolw iek na b a k ie r. L eszczyński
b y ł se rd e c z n y m p rzy jacielem p ry m a s a , w ięc skuszenie ty c h dw óch
panów b y ło ju ż n ap ó ł zw ycięztw em K a ro la X II. D la te g o znow u
upłynęło pięć dni, a k ie d y p ry m a s a nie b y ło , trzecie poselstw o
o d p raw ił W ag szlag ier do Ł ow icza (3 czerw ca).
W reszcie nam yślił się k a rd y n a ł i w yjechaw szy z Ł ow icza
stan ął w W arszaw ie w sw oim p ry m aso w sk im p a ła c u n a ulicy S e­
natorskiej (8 czerw ca). Ś w ietny o rszak p an ó w o taczał p ierw szeg o
książęcia R zplitej. P rz y je c h a ł z nim albow iem p an p o d sk a rb i
k o ro n n y , p an K azim ierz Bieliński, niedaw no p rz e d kilku m iesią­
cam i m ian o w an y p rzez k ró la A u g u sta m arszałk iem n ad w o rn y m
i wielu in n y ch p anów . D an o znać o te m królow i szw edzkiem u,
k tó ry ciągle m ieszkał n a P ra d z e i rz a d k o b a rd z o zaglądał do
W a rsza w y . Z araz je n e ra ł m ajo r H o rn , k a p ita n d ra b a n tó w o d e ­
b ra ł rozk az ż e b y k a rd y n a ła p rzy p ro w ad ził w p a ra d zie do k ró la
przez m o st k tó ry już stan ął, n a P rag ę, P u łk gw ardji i kilka szw a­
dronów stan ęło w szy k u b o jo w y m p o d b ro n ią zaraz p rz y m oście
dla w iększej o k azałości i czci księcia p ry m a sa , dalej d ra b a n ty
rozwinęli się w sz ereg ach p rz e d n am io tem k ió lew sk im . R a d z ie ­
jow ski w ysiad ł z pow ozu p rz e d n am io tem , b o h a te r szw edzki w y ­
szedł k u niem u n a p rz ó d n a trz y k ro k i. K siążę nisko się skłonił
i p o łacinie g rzecznie go p rzy w itał w y rażając rad o ść sw oją z tego
p o w odu że widzi sp rzy m ierzeń ca R zplitej. O dpow iedział n a k o m -
270 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEW ICZA. Tom VII.

p le m e n t P ip e r k ró tk o w ęzłow ato i znow u w te d y po d n ió sł głos


L e sz c z y ń sk i p o niem iecku, i zgrabnie grzeczności pry m aso w sk ie
p o w tó rzy ł, n a co znów p a n u p o d sk a rb iem u odpow iedział P iper.
K ró l zaprow adził p an ów polskich do sw ojej sypialni, d o k ą d za
nim udali się książę holsztyński (k tó ry w m iesiąc później zginął
p o d K lissow em ) i Piper. K ró l zaczął rozm ow ę. C hw alił b a rd zo
Polskę i w szystko co w niej w idział; je s t to m ów ił, kraj żyzny,
zboża m a p o d o s ta tk ie m , a w k ońcu w yraził nadzieję, że P olska
w yżyw i je g o żołnierzy, k ie d y ich rozlokuje po k w a te ra c h n a kil­
k a m iesięcy. N a to książę p ry m a s uśm iechając się od rzek ł, że
żołnierz szw edzki i ta k je s t k o n te n t g d y znalazł chleb w Polsce,
a co się ty c z y k w a te r, teg o nie p o trz eb u je w lecie, a w zimie
żołnierz p o w in ien b y naśladow ać k ró la sw ojego, k tó ry ja k słyszę,
d o d a ł p ry m a s, w zim ie ty lk o w nam iocie sy p ia , a p alą m u w p ie ­
cu ty lk o kulam i czerwTonem i. R adziejow ski przy m aw iał się tu taj
za szlachtą królow i, ja k b y m u o d rad z ał ż eb y na k w a te ry nie r o ­
zlo k o w ał vrojska. Z resztą w szczęła się rozm ow a o rzeczach o b o ­
ję tn y c h ale b a rd z o p o u fale: k ról i k a rd y n a ł byli o d razu z so b ą
ja k sta rz y znajom i. P ry m as k o n te n t b y ł, że m ógł z m o n arch ą
p ó łn o cn y m rozm aw iać sam bez tłum acza. K ie d y je d n a k posłu­
chanie sk o ń czy ło się, sk a rż y ł się n a je d n e rzecz p ry m a s, a to że
k ró l stał ciągle i b y ł z głow ą o tw artą, więc i je m u sta ć w y p a d ało
i m ieć też głow ę o tw a rtą ; to go m ęczyło, b o te ż b y ł już s ta ry
i p o trzeb o w ał w y g o d y . D ow iedział się król z b o k u o ty c h u ty ­
skiw aniach, k azał więc pow iedzieć księciu zaw czasu go ujm ując
dla siebie, że zaw sze będzie mile p rzy jęty , ilekroć ra z y do niego
przy jed zie, i że d ad zą m u w szelką w y g o d ę ; że k ró l stoi, m ó w io ­
no m u, nic to nie szkodzi, b o k ró l nigdy nie siada n a krześle,
c h y b a ty lk o na je d n e g o konia.
O d tą d książę k a rd y n a ł częstszym b y w ał u k ró la szw edzkie­
go gościem . P ip e ra K aro l X II w yznaczył do układów z p an a m i
polskim i. W ięc z P ip erem o d b y w ały się ko n feren cje urzędow e,
u k ró la zaś p ry w a tn e , k tó re więcej w y g ląd ały n a odw iedziny
pizy jacielsk ie. D w ie ta k ie sessje o d b y ł p ry m a s z P ip ere m : je d n ą
w W arszaw ie a d ru g ą w U jazdow ie, w tej ostatniej m iał czy n n y
u dział L eszczyński (12 i 1 5 czerwca). B yw ali ta m i posłow ie
R zplitej, a k ie d y d la nich przyjęcie b y ło zim niejsze cokolw iek,
p o cichu P ip er n astaw ał u p ry m a sa n a detronizację A u gusta, ale
I
t.C <

SZKTCE Z CZASÓW SASKICH 271

nic stanowczego nie uradzono w tym względzie, bo prym asa je ­


szcze nie skłoniły wypadki działać otw arciej. Za to przyjaźń
osobista Radziejowskiego do K arola co dzień wzrastała. R adzie­
jowski kiedyś w młodości bił się ze Szwedami, kiedy więc nić
przypom nień niechcący się nawiązała, opowiadał królowi o swo­
ich przygodach i rycerskich gonitwach, o Janie Kazimierzu i K a ­
rolu Gustawie, czego bohater z ciekawością słuchał. Toż znów
rozgadał się prym as o królu Janie Sobieskim, z którym go fami­
lijne stosunki wiązały. W ted y K arol X II wsiadał na konia i kilka
razy jeździł z prym asem do kościoła K apucynów warszawskich,
gdzie spoczywało jeszcze niepochowane ciało bohatera polskiego
i oddaw szy mu cześć w milczeniu powracali obadw aj na Pragę.
Królowi w tedy rozwiązywał się język i dużo wówczas rozmawiał
o spraw ach Jana III w pokoju i w wojnie. Pokazało się, że z upo­
dobaniem dawniej czytyw ał o nim księgi, albo ludzi starych się
w ypytyw ał o dzieje króla bohatera, którego bardzo cenił. W ted y
oko królowi płonęło zwykle zapałem i mówił do Radziejow skie­
go: «Chciałbym b y to ciało było w K rakow ie: kiedy tam przy­
będę, pochow am go jak króla®. Dowiedzieli się o tych dobrych
chęciach zwycięzcy, K apucyni wrarszawscy i donieśli o wszystkiem
do R zym u do Marji K azim iry, która zaraz napisała list z po­
dziękowaniem, ale kiedy ten list z R zym u nadszedł, króla K arola
już nie było w W arszawie,
Zniecierpliwiony Szwed widział, że niczego się nie docżeka
w W arszawie, póki wrprzód nie zwycięży w otw7artem polu A u­
gusta. W ięc zerwał naraz wszelkie układy z poselstwem polskiem
wojew ody kaliskiego i polecił posłom oddalić się zupełnie z P ra­
gi (22 czerwca). W cztery dni później sam K arol przeprawił się
po raz ostatni do W arszaw y i udał się dalej na T arczyn prow a­
dząc wojsko swoje pod Klissów (26 czerwca). T ym razem pobyt
Szwedów w W arszaw ie trn a ł kilka dni więcej jak miesiąc...

W arszawa, dnia 28 września 1854 r.


w sm w n i mii r .

K arol X II wychodząc z W arszawy mówił otw arcie, że w y­


biera się na króla Augusta, który opuściwszy stolicę ciągle stał
w K rakowie, naradzał się z hetm anam i i ściągał do Rzplitej
z Saksonji wojska niemieckie. Jednakże jakkolw iekbądź postaw a
szwedzka mało budziła zaufania w spraw ę K arola. D latego m łody
b o h aty r w ychodząc z W arszaw y, posłał rozkazy do generała
G uldensterny i do m arszałka M ernera żeby pierwszy z Pom eranji,
a drugi z W ilna wkraczali do Polski. Zdawało się chwilkę, że
król szwedzki przegra spraw ę z A ugustem , przynajm niej elektor
saski pisał list do W arszaw y, do kard y n ała, w którym poufnie
zwierzał mu się, że m a dość siły na odparcie nieprzyjaciela, że
owszem sam pójdzie go naprzód szukać i zuchwalstwo Szwedów po­
skrom ić. Po wyjściu K arola na południe wyjechał z W arszaw y i sam
kardynał, a stolica z niecierpliwością patrzyła na K raków i pytała
się co będzie z tego wszystkiego?
Pochód K arola był wolny i w ogóle zawsze z nim Szwedzi
strasznie długie odbywali podróże. W lókł się ode wsi do wsi, od
m iasteczka do m iasteczka, jak b y o żebranym chlebie. T ą razą
wlókł się długo, bo oczekiwał M ernera, k tó ry pospieszał z Litwy,
a miał się z nim połączyć przed bitwą. Ale dlaczego A ugust
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 273

czekał? trudno tę zagadkę rozwiązać. Karol więc po kolei odwie­


dzał to Tarczyn, to Nowe Miasto nad Pilicą, wreszcie od Lublina
spotkał nadciągającego Mernera. Nazajutrz bój nastąpił, bo i Au­
gust przywlókł się przecie z Krakowa. Nagle, kiedy w W arsza­
wie spodziewają się jakichciś wieści o zwycięztwie, pada piorunem
wieść na miasto o klęsce pod Klissowem. Wieść naprzód niepe­
wna, potem najpewniejsza, bo są urzędowe raporta, latają po
rękach inne listy króla i hetmana Lubomirskiego do prymasa.
Karol wkroczył do Krakowa, nałożył kontrybucją na miasto, a-
kademią i kościoły, a tymczasem August obraduje pod Sando­
mierzem, chce szlachtę zawiązać w konfederacją, szlachta się bu­
rzy, zabija Lipskiego wojewodę kaliskiego, podejrzanego o przyjaźń
ze Szwedami i z królem ciągle wojuje. Wreszcie August ustąpił,
przysiągł znowu na zachowanie wolności narodowych, i dopiero
to wtedy stanęło, żeby Rzplita sama wystąpiła jako pośredniczka
do ugodzenia królów szwedzkiego i polskiego. Z każdego woje­
wództwa wybierze się po dwóch pełnomocników, ci zjadą gdzie-
kolwiekbądź, ale najlepiej do Warszawy; z wyznaczonymi od K a­
rola X II ministrami układać się będą o warunki zgody. Kancle­
rze obojga narodów mieli pisać do księcia prymasa, żeby powagą
swoją dopomógł do tego traktatu.
Uchwały te pod Sandomierzem stanęły w początkach wrze­
śnia '). Zostawiwszy więc Szwedów pod Krakowem, którym inne
przybyły posiłki z Pomeranji król August wybiegł pod koniec
lata do Warszawy z przybocznym orszakiem. Przyjechał z Puław
prosto do Ujazdowa, zjadł tam obiad w pałacu, i dopiero pod
wieczór wjechał do stolicy razem z nieodstępnymi panami woje­
wodą malborskim Przebendowskim i referendarzem koronnym
Szembekiem. Krom tych otaczał króla orszak innych panów
polskich i niemieckich: w ogóle od Niemców aż tam się ćmiło,
naszych zaś było jak na lekarstwo (9 września). Zaraz za swoim
monarchą przybywali Sasi i zalegli całą Warszawę, tak że miejsca
nawet nie starczyło dla nowych wojsk i gości; ztąd kilka tysięcy
Sasów musiało przepłynąć Wisłę i rozłożyli się obozem za Pragą
na Kępie, która potem od nich wzięła swoje S a s k i e j k ę p y na­
zwisko. Naturalnie za wezbraniem tej nagłej ludności poszła zaraz

') Załuski Epistolae historico familiares. Tom . 3 stronnica 257i 2 7^ i t. d.

Szkice z czasów saskich. 35


274 DZIEŁA JU IJA N A BAR TO SZEW ICZA Tom V IL

w tro p y drożyzna, tem b ard ziej, że nadzw yczajny podatek nało­


żono na m iasto. K ról żądał żeby W arszaw a tylko ludzi z wojska
jego, t. j. sam ych Niemców żywiła. Chciało wprawdzie miasto
uderzyć w pokorę, i, m yśląc że się wyprosi, błagało króla o p o ­
słuchanie, ale elektor dorozumiał się o co idzie i odłożył do ju tra,
to jest do sądu ostatecznego, posłuchanie. W istocie godzien był
opłakania los W arszaw y w owej chwili: dopiero co zdarł ją Szwed,
teraz zdzierali Sasi, znowu przyjdą Szwedzi. Bo to było bardzo
naturalne, i naw et już rozpow iadano, że A ugust przed obaw ą
K arola niedługo w stolicy pogości. B ądź co bądź miasto dopiero
teraz zaczynało biedę swoje i więcej się obaw iało przybycia Szwe­
dów, ja k tęskniło do nich.
Źle tedy, bardzo źle było W arszawie. Prócz obaw y, rzeczy­
wiste ją gniotło nieszczęście. Za Sasam i' przyw aliły chorągwie
nadw orne T atarów i W ołochów , sławnych rabusiów. Rozgościwszy
się sławni ci rycerze, niczego w spokojnośći nie zostawili; w m ie­
ście wprawdzie przycichli cokolwiek pod bokiem królewskim,
ale też w ycierpiały za to dwukrotnie okolice. W szystkie wioski
były splądrow ane, zajrzeli wszędzie rabusie i na pola i do stodół,
zboże gwałtem zabierali, bydło uprow adzali, odpędzali pastuchów,
jaw nie i tajnym sposobem kradli na wszystkie strony. Przekupki
i szynkarki odpokutow ały również: gdzie tylko znaleziono jaką
karczm ę, zaraz szturm ow ano do niej, a w ódka jak ą tam naprędce
znaleziono poszła w podział. W iecznie zatem pijani żołnierze całe
miasto niesfornemi krzykam i napełniali.
K ról niewidzialny był zresztą cały pierw szy dzień swego
xpobytu w Warszawie. N azajutrz następow ała niedziela, a więc,
podług zwyczaju w święto takie, król pokazyw ał się publicznie
i publicznie mszy słuchał u św. Jana w kościele. T ą razą nie było
ani tego ani tego, wszystko się odbyło w cichości i pryw atnie.
Tłum aczono tę okoliczność w ypadkiem , że król miał ogrom ny
katar; w istocie tak było, ale dla tak lekkiej słabości niegodziło
się przestępow ać cerem oniału dworskiego, boć to dawało pow ód
do liczniejszych a coraz mniej praw dopodobnych wniosków. W ie­
czorem nadjechał biskup chełmiński i zaraz się zgłosił o posłucha­
nie. K ról, czy nie chciał go widzieć, czy udawał, dosyć że zwłó-
czył ciągle i dopiero wieczorem biskupa do siebie przypuścił.
Co tam z sobą panow ie rozprawiali, Bóg święty raczy wiedzieć,
SZKICE Z CZASÓW SASKICH 275

to jednakże pewna, że na tw arzy królewskiej poznać było można


frasunek. B a, jakże frasunek być nie m iał, kiedy podkanclerzy
litewski pan Szczuka donosił królowi, że jenerał szwedzki Maidel
spustoszył do szczętu jego dobra ozy drę i że pro stym krokiem
zmierza do W arszawy. B ada chwila więc spodziewać się można
było gości. Król na zwiady wysłał kilkuset swoich W oło­
chów, a potem cały korpus sześciotysiączny musiał wyprawić
w stronę Łukow a dlatego, żeby w W arszawie był cokolwiek
bezpieczniejszy.
Zjeżdżali się tym czasem ze wszystkich stron panowie i p o ­
słowie do traktatu. Przyjechał wojewoda łęczycki Towianski, naj­
serdeczniejszy przyjaciel księcia prym asa, z synem s'woim podcza­
szym koronnym , przyjechał i sam książę prym as. Z kolei zawi­
tali wojew oda i kasztelan kaliski Maciej i Jędrzej R adom iccy,
partyzanci króla Augusta świeżo na te dostojności mianowani.
Dalej rój kasztelanów większych i m niejszych, pan Gnieźnieński,
panowie Rogoziński, Nakielski i Raciążski. R ozdaw ał im król je ­
gomość wakanse, starostwra, krzesła wyższe i przywileje podpisywał.
K ardynał z Towiańskim i z biskupem chełmińskim pojechali do
zamku; ale król nie chciał rozmawiać z tym i panam i, tylko na­
przód osobno kardynałow i dał posłuchanie. K iedy książę odszedł,
zaproszono biskupa, ale trzy ojcze nasz naw et nie wyszło, już
z pokojów' w racał ksiądz Potocki goniąc za prym asem . Musiała
tam ostra prowradzić się na zamku rozmowa króla z R adziejo­
wskim, bo odtąd nogą kardynał nie postał na pokojach; jeżeli zda­
rzyła się jak a spraw a do której załatwienia potrzeba było o b e­
cności albo współdziałania prym asa, kroi znosił się z nim przez
podstaw ione osoby, przez referendarza koronnego np.; a to rzecz
ważna, że o te spraw y żwawro się z obudwu stron umawiano,
a nikt, jed en drugiem u, ni król kardynałow i ani kardynał królowi,
ustąpić nie chciał.
K w asy te pow stały z powodu, że Radziejow ski ta k bardzo
zaprzyjaźnił się ze Szw edam i: czy było więc dlaczego czy nie
było, dosyć że król księciu nie ulał. Przybiegł potem do W arsza­
w y skłopotany staro sta inowrocławski W ojciech D ąbski, który
w’ojewództw'0 łęczyckie chciał skonfederowac za spraw ą królewską.
Już tryum fujące listy pisał do W arszawy i złote góry, zasługując
sie panu obiecywał, kiedy powstały huki, a pan starosta, unosząc
276 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEW ICZA Tom V II.

głowę przed szlachtą w padł ze swoimi przyjaciółmi do W arszaw y


przebierając się do wojska i pełen nadziei, że tu zastanie sam ego króla
jegomości. W idział się zaraz z Augustem , k tó ry wyjawił mu życzenie
swoje, żeby w ojew ództwa które nie były pod Sandomierzem,
przystąpiły do uchwał w obozie konfederackim w ydanych. T ak
wszędzie gdzie spojrzeć, była niepewność.
Panowie doradzali królowi żeby drugi raz odw ażył się na
bitwę i stoczył ją dla sławy własnej i sławy narodu polskiego;
szło oto żeby się jakoś dzielniej względem Szwedów postawić.
K ról się krzywił na tę myśl, o której jednak rozprawiano chwil
kilka. B yły pow ody za, były i przeciw, ale to co przeciw bitwie
mówiło, przeważało szalę, i król nie dał sobie ani wspomieć o
nowych bitwach.
K arol X II zaciągał w K rakow ie chorągiew lekką polską.
Dalej spalił się cały zam ek na W aw elu, i o to nie bez przyczyny
posądzono Szwedów. T o wszystko były pow ody do wielkiego
nieukontentowania jakie panowało w W arszawie. Naturalnie im
więcej się pom nażała liczba szlachty w mieście, tern więcej było
wrasku, więcej niezgody. Szczególnie posłowie do traktatu, łę­
czyccy, płoccy i ciechanowscy, głos podnosili, a wielu z nich
z zapałem tłum aczyło swoje uczucia, że gotowi oddać życie swoje,
krew wylać za godność m ajestatu. Płoccy jednakże powstawali
na Sasów, oskarżali ich, domagali się gw ałtem komissji, k tóraby
rozsądziła sprawę pom iędzy nimi a wTojskiem niemieckiem.
Zwiększał się orszak gości. P rzyjechał biskup żmudzki K ryspin,
podkanclerzy koronny Tarło, podskarbi nadw orny Miączyński,
i pan Stanisław M orsztyn pierwszy kom isarz do traktatu.
21 września na pokojach zam kow ych otw arto posiedzenie.
Zasiedli kom issarze wyznaczeni pod Sandom ierzem , i posłowie
w ybrani tylko co na sejm ikach wojewódzkich. Przeczytano na­
przód uchw ały sandom ierskie, potem zwrócono na to uwagę, że
niem a w izbie księcia prym asa; wysłano więc po niego z zapro­
szeniem deputację, żeby prezydow ał na komissyi. Posłuchał R a ­
dziejowski, przyjechał natychm iast i zajął pierwsze miejsce które
mu należało. W tedy przeczytano instrukcje, ak ta odnoszące się
do rzeczy, ale skończyło się na tern, bo komissarzów było nie­
wielu; radzi nieradzi więc obecni odłożyli posiedzenie do dnia na­
stępnego. Nazajutrz komissarze przysięgali według dawnego zwyczaju
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 277

na swój tym czasowy urżąd; ale trudność nowa się pokazała, że


z W ielkopolski niebyło komissarza; bez niego oczywiście nie była
reprezentow ana całość Rzplitej, a przem awiać w imieniu Wielko*
polski, kiedy prowincja do tego nie upoważniała, sprzeciwiało się
praw om narodowym . Otóż prym as wynalazł naprędce sposób:
poradził żeby obecni senatorowie wielkopolscy osobno pom iędzy
tob ą się znieśli i sami wyznaczyli na kom issarza pana Leszczyń­
skiego, starostę ostrzeszow skiego, k tó ry się w tedy znajdował
w W arszawie, ale m a się rozumieć tym czasowo, poddając zawsze
ten w ybór pod zatwierdzenie szlachty. Z tą radą prym as poprze­
dniego dnia jeszcze wystąpił; więc nazajutrz po przysiędze sena­
torowie z W ielkopolski znieśli się z sobą i obrali Leszczyńskiego.
Prym asow i wiele o tego starostę chodziło, chciał jakiegokol­
wiek Leszczyńskiego mieć w komissji, bo stary jego przy­
jaciel Rafał podskarbi z synem Stanisławem tylko co drapnęli
na Szląsk, z obaw y przed Sasami, i przynajm niej na teraz do
Rzplitej wracać nie myśleli. Jednakże w ystąpiła i oppozycya
przeciw prym asowi: dwaj R adom iccy, wojew oda i kasztelan k a ­
liscy, nie chcieli Leszczyńskiego, dlatego raniutko wym knęli się
z W arszaw y, żeby nie głosować za nim, ale nie mieli odwagi
jaw nie rzucić na szalę swojego veto. W zbraniał się i Leszczyń­
ski sam , bo znał że stanowisko jego w komissji niezupełnie
prawne, ale wreszcie uległ prośbom i zasiadł krzesło. Dużo je­
szcze było kłopotu z przysięgam i, wreszcie wszystko ułatwił
książę prym as, spisano u niego a k t pełnom ocnictwa, sekretarzem
poselstwa w ybrano Piotra Tw orzyjańskiego skarbnika krakow skie­
go, k tó ry zaraz wziął wszystkie do siebie papiery i wyjechał na­
przód jak o goniec do króla szwedzkiego z uwiadom ieniem , że
poselstwo się zbliża; niedługo zaraz po nim wyjechali i sami ko-
missarze. N a tern zalimitowały się obrady szlacheckie w W arsza­
wie, bo teraz rzecz cała już zależała od układów. W yznaczono
dzień 23 października na następne zebranie się, którego miejsce
wyznaczono w W arszawie, albo gdzie będzie stosowniej, a zawsze
przy boku królew skim . Spodziewali się albowiem wszyscy że na
ten dzień powrócą już komissarze z obozu szwedzkiego, a wła­
śnie w tym że czasie miał się odbyw ać sejmik wielkopolski, więc
nieformalności, jak ich tym czasem użyto, łatwo będzie można na-
DZIEŁA JU LJA N A BARTO SZEW ICZA Tom VII.
278

prawić. Proszono też króla żeby do tego czasu mieszkał w W a r­


szawie i czekał na skutek. Obiecał, ale nie dotrzym ał słowa,
kardynał zaś drugiego zaraz dnia skoro świt wyjechał do R adzie­
jowic, nie pożegnawszy się z panem a dawszy mu poznać że tak
szczerze zabiegał o zgodę przy nim, jak i przy K arolu szwedz­
kim. —
August był tylko na wylocie w stolicy, wojska swoje je ­
szcze z pod Sandom ierza pchnął ku Prusom i tam ciągle m yślą
swoją zmierzał. Co więc miał nieczynny siedzieć w W arszawie,
wolał wybiegnąć do Torunia, i w sam ej rzeczy tam wyjechał,
obiecując że na 28 października powróci znowu. W ostatnich
chwilach swego pobw tu w W arszawie odebrał wiele nieprzyjem nych
nowin, z których najsm utniejszą ta była, że Szwedzi Częstocho­
wę obiegli. Dalej martwiło go postępowanie R afała Leszczyńskie­
go: podskarbi napisał list do króla jeden, a drugi do województw
wielkopolskich, obydw a pełne żółci. D ostało się w nich szcze­
gólnie Przebendowskiem u, i tak bardzo, że pan wojewoda o dpi­
sywać musiał Leszczyńskiemu i szeroko niewinność swoją tłum a­
czyć (13 września z W arszawy) ,). W reszcie zajm ował się król
w W arszawie poruszeniem szlachty. W y d ał uniwersały pod dniem
26 września, w nich zwoływał sejm wielkopolski i jenerał m azo­
wiecki zaklinając na miłość Boga i ojczyzny, żeby szlachta szła
do konfederacji i powstawała przeciwko Szwedom. Podobneż u-
niwersały od siebie rozpisywał D ąbski m arszałek wielkopolski.
Może by to i zdało się na coś, bo szlachta sieradzka, san­
dom ierska i krakow ska dobrze już zaczynała witać szwedów, ale
nadzieje pokoju prędko się rozchwiały. Szwed kładł różne p rzy ­
czyny umyślnie żeby do traktatu nie przystępow ać. Głównie o dpo­
wiadał kom issarzom polskim : że pod Sandom ierzem byli tylko
Małopolanie, ale nie L itw a i nie W ielkopolanie, więc to nic dla
niego nie znaczyło, bo on b y chciał układać się z całą Rzplitą,
nie z jej cząstką. Szwed pom iarkował, że w W arszawie zaszły
nieformalności. Ztąd wrzała znowu gniewem W arszaw a, a raczej
ci panowie w stolicy, co jeszcze w niej pozostali przy królu po
rozjechaniu się reszty.
W takim stanie rzeczy bezpieczniej było w Toruniu, a po-

List tea zaajduje się w Załuskim tom 3. str. 265.


SZKICE Z CZASÓW SASKICH

nieważ król według uchwały pod Sandom ierzem miał prawo zwo­
łać wielką radę gdzie mu się będzie podobało, i na tej zasadzie
kom issja w W arszaw ie przed limitą postanow iła, że niekoniecznie
zjechać się m a w stolicy, A ugust więc do Torunia zwołał komis-
sarzów i posłów na radę. W ielkopolska go nie zawiodła, w ybrała
na sejm iku także posłów do Torunia, cała udając się do konfede-
deracji przeciw Szwedom.
W arszaw a zatem pod koniec roku b y ła poza w ypadkam i
politycznemi: wszystko co żyło wybierało się do Torunia. Przez
stolicę chyba została droga dla panów litewskich, W prawdzie
i tak dosyć ruchu było w m ieście; w październiku miała się tutaj
np. odbyć ra d a senatu; zjeżdżali się więc ci i owi senatorowie,
ale zeszło jakoś na niczem , b o książę prym as nie przybyw ał,
a miał teraz nowe pow ody niechęci do króla Augusta. Życzył
sobie, ab y podczaszy Towiański dostał podkom orstw o koronne,
a tu jak b y naumyślnie otrzym ał te n urząd mąż kochanki króle­
wskiej, pan Jerzy Lubom irski. Dzień za dniem więc zwłóczył
i nieprzyjeżdżał do W arszaw y. R ad a senatu skończyła się więc
na projekcie; Szwred odrzucił i tak warunki zgody. K iedy wnęc
w Toruniu na dobre trw ały obradow ania, a Litwinów aż sześć­
dziesięciu, każdy ze świetnym orszakiem, przyjechało do W arsza­
wy jak o deputaci wyznaczeni do boku królewskiego, Szwed p ra ­
wym brzegiem W isły zwolna pom ykał ku W arszawie od K rako­
wa. Jednocześnie król A ugust n iby to karcił swawolę swoich
żołnierzy. Mówiliśmy o W ołochach ja k dokazywali po mieście
i okolicach. Jeden z nich brew^erje w yrabiał w klasztorze księży
R eform atów i skazany był na śm ierć. W ielkie prośby zaniesiono
przed króla żeby go ułaskawić; dosyć będzie w yroku, mówili, na
postrach innym , ale król pokazał się niewzruszonym, i biednem u
W ołochowi ucięto głowę na ry n k u warszawskim. Księża Jezuici
asystowali mu przy śmierci ’). Drugim w ypadkiem , k tó ry także,
nieco gwałtowniej poruszył miasto, było porwanie posła francu-
zkiego H erena, k tó ry przyjechał do K arola X II, przez pana B ret-
sznejdera, k tó ry to zdziałał stosowmie do rozkazu królewskiego
A ugust II niewiele sobie robił kłopotu ze swroimi politycznemi
nieprzyjaciółm i, jeżeli mógł im poradzie. Otoż H erena ziapano
i odwieziony do T orunia.

Załuski stronnica 294.


2 Bo DZIELĄ JULJANA BARTOSZEWICZA. łom VII.

N adchodząca zima, a przynajm niej początek jej, były zre­


sztą dosyć pom yślne dla W arszaw y. Sasi wojskam i swemi zajm o­
wali Prusy, Pomorze, Kujawy i pobliższe im ziemie mazowieckie.
Szwred pod K rakow em i na Rusi swobodnie się rozwalał, a jednym
tylko oddziałem zwolna pom ykał się przez Lubelskie pod n a d ­
brzeża W isły i tam eczny kraj niszczył. W e środku zatem poło­
żone województwa łęczyckie i rawskie m iały tylko kw arcianych
na karku, a przy takich okolicznościach upiekło się i W arszawie,
która ani szwedzką ani saską, ani polską nie była, a więcej jak
neutralne m iasto czekała zmiłowania się losu.
WARSZAWA
w r . rjoę.
Bitw* ze Szwedami. Przygotow ania do koronacji Stanisława.

...Na ten sejm dla bezpieczeństwa posłów i senatorów Szwe­


dzi wyprawili do W arszaw y jenerała Nierotha, późnićj miał n a­
dejść ze swoim oddziałem pułkownik D ahldorff dla w sparcia je-
narała. Stanął N ieroth w Ujazdowie główną kw aterą; sejm zaś
otw arty został ja k należy, gdy m arszałek Bronisz przyjechał
z G dańska. Nie było wielu obradujących, a do tego co dzień
inni zasiadali na sesjach, jedni po drugich zmieniali się ja k w k a­
lejdoskopie. W ięc i król Stanisław przyjechał i z nim trzech p o ­
słów szwedzkich, bo sejm głównie miał dokonać traktatu Rzplitej
z K arolem XII. Nie żwawo szły posiedzenia dla tego, że Sasów
naokoło W arszaw y włóczyło się pełno oddziałami po drogach;
nie dopuszczali więc posłów do stolicy, tych napadali, tam tych
rozpraszali. Z Sasam i snuły się oddziały polskie i litewskie a
ciągle postrach p o d sam o roznosiły miasto. Przechodzili Wisłę
i z tej i z drugiej strony napastowali. Nie na rękę to było bardzo
Nierothowi, że nieprzyjaciel kiedy chciał i ile razy chciał prze­
prawiał się przez W isłę, na to więc głównie wysilał swoje

Ten artykuł wraz z dw om a poprzedniem i jest wyjątkiem z „lustorji


W a m a w y ,“ którą w notatach autor m iał przygotow aną. Przyp. wyd.
Szkice z czasów saskicłi. -26
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.
282

zabiegi, żeby mu takich przepraw nie pozwalać. Ale co to pom o­


gło? jenerał szwedzki za małemi m ógł rozporządzać siłami i ro zja­
zdów nie mógł rozsyłać daleko, żeby się zbyt nie osłabić, więc Pola­
cy szczególniej, ciągle go z obudwu stron W isły niepokoili. Bywały
i potyczki nieraz dosyć krwawe. Szczególniej jed n a pod Otwo­
ckiem zakończyła się klęską Sasów, chociaż przem oc nie b y ła na
stronie przeciwnej. T ysiąc koni napotkało pod Otwockiem oddział
tylko dwudziestu Szwedów, którym na pierwszy znak trwogi
przybył na pom oc kapitan jazdy ze 150 końm i (26 lipca). Po
krótkiej potyczce w której 30 Sasów poległo, rozproszyli się
niem cy a wielu ich naw et w ucieczce potonęło w W iśle. Było
cicho dni kilka potem , aż tutaj nagle na Pragę przyw aliło się aż
67 chorągwi polskich i oddział złożony z ą i o Sasów'. Dowodzili
tem i siłami referendarz koronny Rzewuski, kasztelan połaniecki
Czermiński i Szmigielski. Siła dosyć przew ażna, więc dowódzcy
próbowali kilka razy przepraw ić się za Wisłę, ale zawsze byli o d ­
parci. Bądź co bądź, takie napastow ania rodziły w mieście nie­
pewność; sejm ujący szlachta raz wraz oglądali się to w tę, to
w tam te stronę i mieli się na ostrożności żeby nie w paść w ręce
nieprzyjaciela. Dla tego też zaraz opieszałej wlokły się obrady
narzekano że kardynała niem a, rzucano wątpliwości tysiączne czy
sejm przy tak małej liczbie posłów m a praw o obradow ać i t. d.
Głównie chciało się w szystkim co prędzej opuścić niebezpieczne
m ury stolicy. W reszcie odważył się jeden, drugi, a konfederacja
całkiem się rozjechała, sejm spełzł, tylko N ieroth pożostał w Uja-
zdowie. W arszaw a była wolna.
A le właśnie taki stan rzeczy obudził gorliwość jenerałów saskich.
Jeden z nich szczególnie Pajkul inflantczyk od Piotra W . do
A ugusta przysłany i naczelny wódz tej siły saskiej k tó ra się w o-
kolicach W arszaw y znajdowała, otóż Pajkul głównie nastaw ał,
żeby rozpocząć zaczepne działania. Chciał żeby oddziały polskie
połączyły się z Sasam i i w yparły wprzód Szwedów z U jazdowa
zanim pom oc dla nich nadciągnie. Pajkul tylko co wrócił od P iotra W .
do którego król A ugust niedawno go przysłał. Nic nie staw ało
na przeszkodzie planom P ajk u la, woda baidzo nizka była na
W iśle, przepraw a dlatego nadzwyczaj łatw a. N ieroth także
■:xuwał, boć naturalnie bardzo b y ło , że nieprzyjaciel k tó ry
3ię nie oddalał od miasta po rozejściu się sejmu konfederacyjnego,
SZKICE Z CZASÓW SASK ICH. 283

nie mial na celu tylko rozpędzenie tego sejmu, owszem knuł ja ­


kieś przeciwko miastu zamiary. W tym celu N ieroth wyprawił dwa
oddziały, każdy silny po 80 koni, na rozpoznanie: Clas Bonde
poszedł do Kazunia, Stolkam ar zaś miał wejść do sam ej W arsza­
wy i tu rozproszyć po brzegach rzeki patrole (28 lipca). Clas
B onde dotarłszy w nocy na miejsce swojego przeznaczenia, do­
strzegł że już z drugiej strony W isły Sasów w okolicy Kazunia nie
było, więc poszukał języka i doszedł że nieprzyjaciel poszedł
w górę rzeki o milę i że tam w pobliżu stolicy przepraw iać się
myśli. Nie było chwili do stracenia; dowódzca szwedzki chciał
się naocznie przekonać o prawdzie, zatem bierze dwadzieścia lu­
dzi ze swego podjazdu i biegnie coprędzej zawsze po lewym
brzegu W isły do miejsca, które mu wskazano; reszta oddziału m a
wolniej za nim podążać. Przybył, ale zapóżno. Już 500 do 600
ludzi z wojsk nieprzyjacielskich przeprawiło się na drugą stronę.
T o nic; m ężny Szwed naciera na Sasów, sądzi że ich odeprze,
a przynajm niej zachwieje szeregi, że ich w strzym a póki nie po-
skoczy na pom oc cały oddział, pułk, korpus, ale za wielka już
m achina saska leży mu na karku. K oń zabity pod nim, ale Clas
B onde nie traci przytom ności, ja k lew się ciska; poległ a z nim
wszyscy dwudziestu. W tem późno nadchodzą trzej szwedzcy k a ­
pitanowie z K azunia na kości po obiedzie. Przelękli się i nie chcą
być bohatyram i jak Clas B onde; pod W ittyngiem koń raniony,
więc sam W ittyng ocala się ucieczką, drugi E lfberg dostaje się
do" niewoli, trzeci tylko W rangel był szczęśliwszy, bo się przebił
przez tłum y saskie z 80 ludźmi kiedy mu z drugiego oddziału
nadbiegła na pom oc jazda szwedzka. Popłoch ogrom ny padł na
W arszaw ę i przeniósł się do obozu ujazdowskiego; co żyło wsiadło
coprędzej na koń śpiewając pieśni bojowe 1 w tedy jenerał N ie­
roth "skierował się ku Solcowi. Potem zwolna poprow adził wojs­
k a swoje za W arszawę, o pół mili i rozłożył się pom iędzy Biela­
nami i Staw kam i, sprawił się w szyki wojenne i kilka godzin cze­
kał jak o b y dopom inał się bitwy. Ale nikt go nie zaczepiał, a noc
się tym czasem zbliżyła, więc jenerał cofnął się nazad do Ujazdo-
wa. Miał W arszaw ę po praw ej, a Rakowiec po lewej stronie.
T ym czasem dalej cokolwiek na północ zwolna, porządnie,
od nikogo nie napastow ani przeprawiali się przez W isłę Sasi,
a z nimi chorągwie polskie i litewskie. Przeszedłszy zaraz się
284 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA Tom VII.

układali w szyki i gotowali do pochodu. Jenerał Pajkul kontent


z pierwszego swego zwycięztwa nic jeszcze nie zrobiwszy zasiadł
do raportu, jakoż napisał do króla Augusta pełen przechwałek,
że odparł Szwedów, że rozproszył zgromadzenie konfederatów
warszawskich i że ściga dalej Nierotha. K oniec listu zapełnił żar­
cikami i doniesieniami, które mu potem w dw a łata kosztow ały
życie.
Nazajutrz rano Nieroth wyległ w pole. Rozwinął linię w sze-
okość dw óch ludzi; k apitana K aftego postawił na praw em skrzy­
dle z pułkiem sm alandzkim , k tó ry wziął Kruzem u, Burenschilda
pchnął na lewe skrzydło z pułkiem ostrogotskim , pułkownika zaś
Kruzego postawił w środku. K afte miał też rozkaz zasłaniać de­
putatów krakowskich niedobitków sejm owych, któ ry m przydano
orszak z sześćdziesięciu ludzi. Cała potęga szwedzka wynosiła
do 2000 piechoty i jazdy, a zajm owała ćwierć mili przestrzeni.
Nieprzyjacielowi tym czasem nadciągali sasi, którzy z pod Bielan
ruszyli prosto do W oli, otaczając W arszawę, to jest Pajkul, Schu-
lenburg i St. Paul. Oni sam i mieli 9 do 12 pułków to jest 4000
ludzi. Zająwszy środek na praw e skrzydło posłali 40 chorągw
polskich Chomętowskiego, Denhofa i kasztelana połanieckiego,
a na lewem postawili znowu 5° chorągwi polskich i litewskich,
którem i dowodzili książę Janusz Wiśniowiecki i Rzewuski. Sasi
rozwinęli się w trzy linje, szerokie każda na trzech ludzi; nasi
w dwie tylko. Przewaga oczywiście była na stronie wojsk augu­
stowskich, o pięć razy przynajm niej silniejszych jak szwedzi.
Przed bitwą zapalały się tu i owdzie dorywcze podjazdow e
potyczki. K ilka chorągwi ze strony Sasów zboczyło się ku W a r­
szawie i weszło na W ielopole. Szwedzi którzy rozstawili pikiety
od Solca przez K rakow skie Przedmieście spotkali się z niemi około
kościółka świętej T rójcy, padły gęste strzały, w skutku których
do 15 ludzi pospadało z koni; odparłszy więc nieprzyjaciela,
Szwedzi weszli na Leszno i zawrócili się ku W ielopolu, ale tutaj
dzielnie przywitani radzi nie radzi cofali się do obozu pod U ja ­
zdów, prow adząc za sobą kilku jeńców saskich i polskich. Szwe­
dom najwięcej chodziło o Szmigielskiego którego się okropnie
bali, kręcił się on niedawno około W arszaw y, a teraz radzi byli
się dowiedzieć, czy jest z Pajkulem i czy naturalnie będzie miał
dział w przyszłej bilwie? Jeń cy zatem byli bardzo pożądanym
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 285

językiem ; rozpowiedzieli też Nierothowi że przy Pajkulu jest po


kilku w ybranych ludzi z każdej chorągwi i co główna, że Szmi­
gielskiego niem a teraz pod W arszawą. W istocie chodziły wieści,
że tylko co wojewodę wileńskiego na głowę rozbił pod Łęczycą.
B yła już blisko dziesiąta, a więc jenerał N ieroth posunął zaraz ku
W oli swoich i zaczęła się bitwa.
Pierwszy grom obalił się na Burenschilda, na którego praw e
skrzydło polskie naparło. Zagrożony daje znać o tern Nierothowi,
któ ry w owe strony zwija swoje kolum ny. N atarcie polskie było
tak silne że Szwedzi się złamali; zginęło im ze 400 ludzi a reszta
cofnęła się; wtenczas oficerowie i żołnierze brali jeńców i rannych
ilu chcieli a zaraz potem rozbiegli się uprow adzając ku W iśle
zdobycz, to jest bogate sprzęty, złoto i srebro nawet; na tym
pogrom ie najwięcej zarobili W ołosi, urodzeni rabusie. K iedy N ie­
ro th biegł na pom oc Burenschildowi, na jego wezwanie Polacy
wdarli się w szyki szwedzkie i rozbili je na dwie połowy, to było
pow odem że N ieroth znowu zwinął się napo wrót i stanął jak
p rz e d te m , z Kruzem przewalając się na prawo. Ale trudno
było walczyć Szwedom , bo linja Saska zbyt rozciągnięta okalała
ich kiedy stali ściśnięci, a kiedy rozciągali się wzdłuż, ogrom ne
luki zostawiali m iędzy pułkam i, w które nieprzyjaciel mógł godzić
i godził. A le się jako tako trzymali. W tem Pajkul dziesięć szwa­
dronów jazdy rzuca na lewe swoje skrzydło, które okrążając K ru-
zego powiększają nieład pom iędzy szwedami i zdobyw ają trzy
chorągwie. Tym czasem Burenschild się popraw ia; wytrzym uje na­
tarcie i potem sam przechodzi w działanie zaczepne, i prze dziel­
nie Sasów, w tedy kiedy N ieroth i Kruze wytrzym awszy ze swojej
strony natarcie Pajkula przechodzą także w działanie zaczepne
łam ią k o lu m n y saskie. K orzystając ze swojej przewagi, szw'edzi
na swojem praw em skrzydle w padają pom iędzy szyki nieprzyja­
zne, rozdzielają Litwinów od Sasów, którzy ani razu jednego nie
wystrzeliwszy, zgnieceni i przestraszeni zawrócili się i w srom otną
rozbiegli się ucieczkę. Naturalnie jazda szwedzka poszła za nimi
w pogoń i gnała ich całe dwie mile. Na placu boju pozostali
Sasi i jedna chorągiew hussarzy pod dowództwem Chomętowskie-
go, biła się dzielnie od dziesiątej aż do pierwszej godziny z p o ­
łudnia bez spoczynku; nic też dziwnego, bo m arszałek związkowy
Chom ętowski b y ł to człowiek byw ały, odważny, w aleczny i dziel-
286 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

ny. Przeciw niemu zostawiwszy oddział, praw e skrzydło szwedów


poszło na odsiecz lewemu, które znowu słabiej walczyło, a wo­
lało zginąć ja k poddać się albo uciekać. Przeparci więc i tutaj
Polacy i Sasi coiać się zaczęli po za W olę i dopiero w lasach
znaleźli jakąś obronę przed nastającym zwycięzcą. Bój to był
prawdziwie hom eryczny, ale nie ścierały się tutaj potęgi
całe, każdy walczył z przeciwnikiem jeden z drugim, każdy
osobno ja k b y w pojedynczym boju. N a ogrom nej p rz e ­
strzeni ziemi rozbiegły się kupki, oddziały, chorągwie, to cofały
się, to szły naprzód. W boju porządnym , przez dzielnego jenerała
prowadzonym , jedno złamanie skrzydła stanowi o losie bitwy. T u ­
taj łam ały się po kilka razy linje, Szwedzi przepędzali Sasów, Polacy
Szwedów i znowu Szwedzi Polaków. N a jednem skrzydle ten bierze
górę, na drugiem znowu kto inny, a wszystko jakoś razem się
godzi. T o nie bitwa, ale wyścigi, igrzyska i gonitwy n a polu, kto
kogo przepędzi, kto od kogo zuchwalszy. Bój najnieporządniejszy
w świecie, przypadkow y, obie strony wiele pokazały męztwa, ale
zwycięztwo było też dziełem przypadku. Zawsze jed n ak górę
wzięli Szwedzi i przegrał fatalnie Pajkul, bo gdyby znał się na
wojnie sam ą przewagą sił swoich złam ałby nieprzyjaciela.
Już bitw a ustała, ale gonitwy jeszcze trw ały. Burenschild
zagnał się daleko za uciekającym i, wtem go z tyłu pom acały
chorągwie polskie. Odwrócił się, przeparł je i gnał dalej za O do-
lany, gdzie już Sasi stanęli i liczyli się po stracie. Po drodze
spotyka podpułkownika Sakena, k tóry ze szwadronam i Kruzego
odparł Polaków, niedawno pułku tego zwycięzców. S ak en miał
z sobą jeszcze sześćdziesiąt ludzi K aftego, więc nowa bitw a za­
wiązuje się pod Odolanami. Sasi wywróceni i ścigani dalej o pół
mili, 'tutaj sam P ajkul dostaje się do niewoli, ale Widząc że o d ­
kryty, ciska na ziemię moc papierów , które zwolna podnosi ja ­
kiś jeździec szwedzki. W tem znagła nadlatują nowe dwa szwa­
drony saskie i kilka chorągwi polskich, w racając uznojone z bi­
tw y; okalają zaraz Burenschilda, k tó ry na chwilę ujrzał się w kło­
pocie; szczęściem że pospieszyła mu na odsiecz piechota szwedz­
k a w sam raz, bo byłb y przepadł z kretesem . Sasi um knęli.
M arszałek konfederacji Bronisz, jed en z panów polskich, co
to nie m ając osobiście dowództwa znajdowali się w ogniu przez
cały ciąg bitwy, dał nieraz dow ody mezkiej odwagi i przytom no-
SZKICE Z CZASÓW SASKIII. 2B7

ści umysłu. W łaśnie w tej oto chwili jest przy Burenschildzie


i wymownie mu tłóm aczy żeby dalej nie ścigał rozbitego nieprzy­
jaciela, bo wpadnie w błota i lasy, a ja k się z nich potem wy­
dostać? Dow ódzca szwedzki słucha głosu rozsądku i zaw raca ku
W arszawie. Ale tu nowy kłopot. Rozbiegło się w szystko, gdzie
kogo szukać, gdzie jenerał N ieroth? T u znowu przypom ina się
nam hom eryczna cecha tej b itw y ; dow ódzcy jedn i o drugich nie
wiedzą, po placu boju szukają się ja k w lesie. W e dwie godziny
dopiero powrócił N ieroth, także w ściganiu zapędziwszy się za-
daleko. Zwycięzcy więc weszli do m iasta z tryum fem i m aszero­
wali po ulicach wiodąc za sobą jeńców, a potem rozleźli się po
przedm ieściach i rozłożyli w podłuż W isły. A le jeszcze dla nich
nie było spoczynku. Mówiliśmy, że w czasie boju W ołosi i ci
z pom iędzy Polaków, co łakomsi byli na zdobycz, uprowadzali
łupy swoje ku Wiśle, a potem jak b y unikając pogoni nieprzyja­
ciela, przeprawiali się na Pragę. Bój w7rzał wr najlepsze, a ci tyl­
ko myśleli o sobie. W ołosi tym czasem wpadli do m iasta i w oko­
licach zamku rabowali — to dla nich było obfite żniwo. Ale nie
spostrzegli się jak upłynęło godzin kilka, ja k wojna oddalała się
od murów stolicy i ja k Szwedzi powrócili do miasta. W kwan-
drans ledwie po czasie kiedy Szwedzi zabrali się do spoczynku
po trudach, owi prażanie zaczęli się wielkiemi massam i przepra­
wiać przez Wisłę, w nadziei że sobie pohulają w W arszaw ie. Ale
w ybrali sie już za późno, bo zwycięzcy zaraz wsiedli na konie
i natarli na nich; w szystko napow rót zaczęło zm ykać i naw et
W ołosi co bonow ali w mieście, ja k kaczki teraz wskakiwali do
W isły. Szwrnd z brzegu strzelał i zabijał, inni tonęli nie m ogąc
oprzeć się pędowi bystrej rzeki. I tutaj na tej przeprawie jeszcze
z 500 ludzi zginęło.
Bitwa jednakże była m orderczą. Trw ała 6 godzin, od 8ej
z rana do 2ej po południu. Szwedzi hociaż otrzym ali stanow i­
sko, ale więcej ich zginęło jak Sasów . Polaków7. Listę poległych
Szwedów spisał N ordberg w swoich Dziejach K arola X II; byli
pom iędzy nimi i wyżsi nawret oficerowue: zginął m ajor L ager-
feldt i wielu kapitanów . Sasi uprowadzili też z sobą 148 jeńców
szwedzkich. B iedny Pajkul był w najkrytyczniejszem położeniu
po owych przechw ałkach, po zapowiedzi zwycięztwa danej z góry.
Grzecznie przyjęty od Burenschilda, bo obadw aj znali się kiedyś
288 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

kiedy razem służyli w wojsku francuzkiem. Obadwaj młodzi byli


sobie przyjaciółmi. Pajkul dum ny przew agą swoją, spodziewał sic
że B urenschilda wieczorem dnia owego pam iętnego zobaczy w swo­
im obozie, ale inaczej się stało ; owszem całe rano tego jedynie
się troskał, żeby Szwedzi nie odmawiali mu gorąco upragnionego
boju. Teraz składał przyczynę klęski na p o l t r o w a n i e ja k m ó­
wił, Sasów i już się pośrednio bitwy wyrzekał. D ostało się i Szwe­
dom. «G dyby, pow iadał do swojego znajom ego Burenschilda,
Clas Bonde miał cierpliwość czekać na posiłki, a nie sam się
rzucał na nas, byłby żył, bitwy b y nie było i ja nie byłbym
tu ta j».
Bitwa ta miała stanowczy wpływ na dalsze losy konfedera­
cji warszawskiej. O prócz albowiem rozbitych wojsk saskich, d o ­
syć znaczne jeszcze siły polskie i litewskie stały po drugiej stro­
nie W isły w okolicach P ragi; nie przepraw iały śie zaś na lewy
brzeg tylko dla niezmiernej w ody na rzece. Ale sam a już ich
obecność ja k rozpędziła konfederację, tak i teraz nieustannie gro­
ziła W arszawie. Udawali dowódzcy polscy, że w kilku miejscach
razem m ost budują. T eraz po zwycięztwie nie straszni już byli
stronnicy króla A ugusta i dlatego radzi nie radzi odciągnęli
w inne strony. U Szwedów był m arszałek Bronisz, byli posłowie
krakow scy, którym niby to straż honorową przydano, ale więcej
dlatego żeby mieć ich na oku; więc konfederacja w prędce odżyła
i mogła powrócić do W arszawy. W praw dzie Sasi jeszcze p o k a­
zywali wiele gotowości ku wznowieniu walki; zaufani w pom ocy
elektora brandeburgskiego grozili, że lada chwila w ejdą do W a r­
szawy i rozpędzą konfederację, ale b y ły to strachy na L achy
bo nadciągnął do stolicy zaraz z dwom a regim entam i szw^edów
pułkowmik Dahlhorff. W ielkopolanie odżyli a bucie saskiej zna­
kom icie rogów przytarto. Nie dosyć te g o : przyjechał znowu i sam
król Leszczyński, za nim posłowie francuzcy i szwedzcy. Bronisz
miał co opowiadać jak o naoczny świadek boju; w słuchających
odw^aga rosła, a tym czasem ważne w ypadki się zbliżały. Otóż
ważnym skutkiem zwycięztwa pod W arszaw ą było to, że tra k ta t
szwedzki przychodził do skutku i że m ożna już było w W arsza­
wie pom yśleć szczerze o koronacji Stanisława. Dla m iasta nie
b yły wcale klęską ani tra k ta t ani koronacja, owszem W arszaw a
zyskiwała na ruchu, zawrzała nowem życiem, ale inne skutki
SZKICE Z CZASÓW SASKICH 289

tego zwycięztwa dla prowincji były okropne. N ieroth pewny


siebie po zgromieniu nieprzyjaciela, postępow ał sobie jak gospo­
darz w Polsce, wiele wsi szlacheckich popalił w Mazowszu i w wo­
jewództw ie rawskiem, gniewając się że nie prędko w ydają mu
kontrybucję, a kiedy on rozłaził się z pułkam i, inne pułki Szwe­
dów ściągały ku miastu. K arol X II tak sam o jak jego dum ny
jenerał, pustoszył kraj, wyniszczał lud biedny, postępując nad
W isłą ku W arszawie. K ról szwedzki albowiem zaraz po odebraniu
wiadom ości o boju, wyszedł z Łow icza na Bolimów i Błonie,
gdzie założył główną swoją kw aterę, na cały czas spodziew anych
uroczystości warszawskich (w drugiej połowie sierpnia); wojsko
rozłożywszy po wsiach w okolicy na stanowiskach, sam zaraz
nazajutrz pospieszył na plac bitw y, jako badacz i znaw ca; obje-*
chaw'szy pole konno ze swoimi jenerałam i i rozpytawszy się
o szczegóły, nie zaczepiając W arszaw y znowu powrócił do B ło­
nia (19 sierpnia). A nasi tym czasem m ost na Wiśle stawiać za­
częli dla stronników Leszczyńskiego, którzyby na koronacje n a d ­
jechać mieli z Podlasia, ź Litw y i z województw południowych.
Był też czas o niej pom yśleć, bo wszystko tem u sprzyjać
się zdawało. A ugust nie ufał swojemu szczęściu i zupełnie Polskę
opuściwszy, udał się do D rezna, żeby tam się naradzać z p rz y ­
jaciółm i co dalej robić. Szwed szczerze już m yślał ścigać go w Sa-
ksonji i chciał się tylko z koronacją w Polsce ułatwić. C ar Piotr
cofnął się, a szedł już ku W arszawie wspólnie z Sasami nękać
Szwedów, co się w'ykryło z papierów zabranych Pajkulowi, w k tó ­
rych .znaleziono rozm aite plany. Było więc dla stronników L e ­
szczyńskiego wszelkie w stolicy bezpieczeństwo i naw et sam nowy
król doznawał wiele przywiązania od szlachty. Stanął w pałacu
radziwiłłow skim i ciągle przyjm ow ał gości, którzy się teraz wię­
cej do niego kupili ja k w czasie elekcji. Szlachta ze stron wszyst­
kich, a z okolic najwięcej, grom adam i się zjeżdżała, szła na p o ­
koje królew skie, a na tw arzach wszystkich m ożna było widzieć
radość; tłumiła się i winszowała panu swojemu, to jak w tedy
mówiono «szczęśliwych sukcessów miecza», to elekcji, to nadcho­
dzącej koronacji. Nie był to już upor jakiś dziwny szlachty, a
widoczne postanowienie pewnej części narodu, chcącej zerwać
z niedawną przeszłością. K ról tedy kazał rozpisać uniwersały na
S zk ice z c za só w sa sk ic h 3 ~
290 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEW ICZA. lo m VII.

sejm koronacyjny i dzień Ąty października na samą uroczystość


przeznaczył.
Kiedy tak wszystko cieszyło się i gotowało do publicznego
wystąpienia w Warszawie, bywały i nieprzyjemne zdarzenia, któ­
re ostrzegały, niepokoiły konfederację. Po cichu przywieziono
brewe z Rzymu, w którem jawny zakaz był zwrócony do bisku­
pów polskich, żeby nie ważyli się towarzyszyć koronacji Leszczyń­
skiego. Gdyby zakazu tego posłuchano, koronacja już tem samem
do skutku przyjść nie mogła. Breve to przysłano na ręce jakie­
goś franciszkana, z rozkazem, żeby je biskupom porozdawał. Za­
konnik ów sam podobno osobiście udał się naprzód do sufragana
chełmskiego księdza Jana Dłużewskiego, który w stronnictwie
szwedzkiem wielki podówczas rej wodził, ale się brzydko zawiódł
w swojem oczekiwaniu, jeżeli sądził że przestraszy tego biskupa
(23 sierpnia). Dłużewski nie rozpieczętowawszy nawet owego
breve, jak stał odebrawszy pismo, tak zaraz prosto udał się do
króla i rzecz całą panu opowiedział. Stanisław kazał wołać przed
siebie franciszkana i łagodnie p y tał się o powody tak zuchwałego
kroku i śmiałości, że odważył się takie poselstwo przyjąć na sie­
bie. Ubogi zakonnik wymawiał się posłuszeństwem klasztornem :
breve przysłano mu z Rzymu od jenerała i rozkazów starszych
słuchać musiał. Król acz dobry, rozgniewał się i kazał natych­
miast franciszkanowi temu z miasta ustąpić, nawet bez pożegna­
nia się z bracią zakonną, innej zemsty nie szukał. Pozostała wiec
ta sprawa w Warszawie bez żadnego skutku, tylko w Gdańsku
publicznie skompromitowano przez breve księcia prymasa, bo
ktoś w nocy przybił nakaz rzymski do drzwi jego kamienicy.
Bądźco bądź, wywołał ten krok nietrafny jakieś rozdrażnienie
w umysłach, czego skutki dały się widzieć potem w listach od
konfederacji pisanych do Rzymu.
Leszczyński zajął się więc głównie przyszłą uroczystością.
W dniu 31 sierpnia przyjmował publicznie posłów szwedzkich od
Karola XII, którzy mu list od pana swego przywieźli, z oświad­
czeniami przyjaźni. Potem królowi polskiemu oznajmili, że Szwe­
cja chce zawrzeć z Rzplitą ostateczny traktat. Dlatego upraszali
Leszczyńskiego, żeby pozwolił na otwarcie przerwanych już po­
przednio, a w tym celu zebranych konferencyj. Naturalnie z tej
strony nie było się czego lękać odmowy, a więc konferencje żą-
SZKICB Z CZASÓW SASK ICH . 291

dane otw arte zostały zaraz dnia następnego w kościele księży


Karm elitów na Krakowskiem Przedm ieściu (1 września). Z bole­
ścią serca widzieli Szwedzi, że nie m a w szystkich komisarzów
polskich, a mianowicie hetm an w. kor. L u bom irski nie zjechał,
widocznie z niechęci, że sam nie był na króla o b ra n y , a biskup
poznański, drugi komisarz, był jeńcem Augusta od zeszłej jesieni
i przyjechać nie m ógł; otóż na ich miejsce, ab y czasu darm o nie
tracić, bo konterencje m iały skończyć się przed k o ro n a cją, król
Stanisław wyznaczył do trak tatu biskupa kam ienieckiego Gniń-
skiego (był to drugi biskup wielki przyjaciel Szwedów) i kaszte­
lana sieradzkiego Franciszka Zapolskiego.

D nia 28 sierpnia 1855 roku.


K s ią d z W in c e n ty p a n tin i

NUNCJUSZ W POLSCE
1722-1728 ')■

K siądz Hieronim Grim aldi (Argento) z hrabiów Milańskich


arcybiskup E dessy, miły królowi i Rzplitej, zapadł na ciężką cho­
robę w W arszawie. W ażyło się długo na tę i na ową stronę;
w styczniu m iał się nieco lepiej i król baw iący wtenczas w Sa-
ksonji szczerze się z tego ucieszył, ale w lato pogorszyło się i ksiądz
Grim aldi w początkach jesieni zakończył życie na dniu i paździer-

x) W numerze sierpniowym Biblioteki Warszawskiej 1853 r. jest długi ćiąg


wypisów p. Tymoteusza Lipińskiego z gazet pisanych. Szanowny ten uczony przyta­
czając szczegóły o sporze księdza Santiniego z marszałkiem wiel. kor. Mniszchem,
nie umie ich objaśuić. Nasz artykuł ma w łaśnie ten brak zastąpić. O ddaw na po­
wzięliśmy już myśl wystawienia w historycznej opowieści stosunków Polski z Rzy­
mem, a mamy ku temu przygotow ane dosyć obfite m aterjały. Jako szkic, kanw ę
tej roboty napisaliśmy przed kilku laty rozprawkę, którą w ydrukow nł Przegląd
N aukowy z r. 1848, tom lig i, str. 114 i 151 z potwornemi błędam i druku. T am
już pomiędzy innemi jest wskazany za nuncjusza rzymskiego w Polsce Krzysztóf
Szembek biskup płocki (którego obszerniejszy życiorys w Pam iętniku religijno-m o­
ralnym 1850 r.), co pan Przezdziecki podaje za osobliwość w r. 1850 (patrz jego
W iadom ości itd. str. 170). A rtykuł niniejszy niech nateraz zostanie wyjątkiem z owe­
go dzieła, które mamy zam iar kiedyś, ja k mówimy, jeżeli Bóg zdrowia pozwoli,
wygotować o stosunkach Polski z Rzymem
SZKICE Z CZASÓW SASK ICH . 293

nika 1721 o pierwszej z rana, nazajutrz po s w o ic h imieninach. Bylto


pierw szy nuncjusz k tó ry um arł w Polsce, pierwszy który spo­
czął u nas w gro b ach u T eatynów . Bawił w Polsce lat blizko 9 *).
N uncjatura w Polsce była widać piękną posada, kiedy zna­
lazło się wielu kandydatów , którzy starając się o wakans, obiegli
tron paprezki. Pomiędzy innymi gorliwie zabiegał o tę posadę
ksiądz Passini nuncjusz w Szw ajcarji; ale jak na złość dla niego,
ksiądz Santini znalazł przyjaciół na dworze rzymskim , którzy
jego naprzód wysuwali, polecając łasce papieża. Innocenty X III
wahał się długo, to jest dłużej jak zw ykle, wreszcie po miesięcznej
przeszło zwłoce, oświadczył się za Santinim (nominacja nastąpiła
w listopadzie 1721 r.).
W Polsce mało znano księcia Santiniego, który zdaje się,
d o tą d żadnych publicznych obow iązków nie sprawiał. W iedziano
tylk o u nas, że był arcybiskupem T repezuntu, a skoro zaraz po
nominacji zaczęła się nim coraz więcej zajmować R zp lita , latały
wieści, że to ksiądz dostojny, grze czny, łagodny; więcej też niczego
nie potrzeba było dla Rzplitej.
Zanim jednakże przyjechał do Polski Santini, audytor zm ar­
łego nuncjusza chciał na m ałą skalę udawać wielką powagę i p rzy­
właszczał sobie juryzdykcją, k tó ra mu prawnie nie należała. B yć
może, był taki zwyczaj w Rzym ie, że au d y to ro m poruczano wła
dzę nuncyaturską gdzie w innym kraju, pom iędzy śmiercią lub
w yjazdem a nastaniem następnego nuncjusza; ale tego nie było
jeszcze nigdy w Polsce: wszelka więc nowość raziła w kraju szla­
checkim, k tó ry przyw ykł do szanowania swoich świętości i zasad
rządu. Bądź co bądź, jakkolw iek tam b y ło , dosyć, że audytor
księdza A rgento zgłosił się do kanclerza koronnego Szem beka
(w grudniu 1721) i oświadczył mu, że m a władzę od R zym u sobie
nadaną, w ykonyw ania dalej w Polsce sądów nuncjatorskich aż
do przybycia księdza Santiniego. Chciał wiec odrazu zafundować
swoja juryzdykcje i o tern uwiadamiał kanclerza jako ministra spraw
zagranicznych. A le Szem bek człowiek bardzo pobożny ja k wszys­
cy podówczas Szem bekow ie, k tó ry sam nabudow ał wiele klaszto­
rów i hojne rozdawał jałm użny, a więc ślepo stolicy apostolskiej

ł) D atę śm ierci w zięliśm y z księgi bractwa Pięcio-R ańskiego przy kościele


P o-paulińskim w W arszawie.
294 D /.IE Ł A JU LJ a N a BAR TO SZEW ICZA . Tom V II.

oddany, nie śmiał jawnie zaprzeczyć tej w ładzy audytorow i i zwró­


cić jego uwagę na to, ile podobny krok byłby źle uważany od
biskupów i szlachty. Poszedł zatem pośrednią drogą, i czyniąc
zadość powinnościom urzędu dał do zrozumienia audytorow i, żeby
wprzód postarał się o pozwolenie królewskie, jeżeli chce władzę
nuncyatorską wykonywać, a bez wiedzy pańskiej nie radził mu
przywłaszczać naw et cienia powagi wyższej nad stopień. A udytor
poprzestał na tern ostrzeżeniu, bo niema śladu, żeby się potem
o mniemane praw o swoje dopom inał.
Czekali więc wszyscy w Polsce na nuncjusza, ale że król
bawił podówczas w Saksonji, D rezno prędzej ja k W arszaw a uj­
rzało księdza Santiniego. Szalony był podówczas karnaw ał w D re ­
źnie: nuncjusz miał nagle spaść m iędzy bale, karuzele, assamble,
teatra, muzyki, które wszystko aż do Polski ogłuszały (w sty­
czniu 1722). Z biskupów Rzplitej czekał na niego w D reźnie j e ­
den Hozyusz, k tó ry pozyskawszy sobie łaskę królew ską, tylko
co został inflanckim, a za chwilę już i kam ienieckim biskupem .
Pierwsze wrażenie po przyjeździe nuncjusza musiało być
zawsze nijakie: ni złe, ni dobre, bo dopiero czyny jed n ają czło­
wiekowi stałych przyjaciół albo nieprzyjaciół. Owszem to pierwsze
wrażenie musiało być pom iędzy biskupam i przychylne dla księ
dza Santiniego. Ledw ie króla powitał w Dreźnie, zaraz w yjechał
do W arszawy. To pokazyw ało, że chce się zająć gorliwie obo­
wiązkami swego urzędu, bo nie był nuncjuszem w Saksonji, ale
w Polsce i do spraw duchownych Rzplitej. Inni nuncjusze dw o­
racy, całe życie przepędzili z królem ; A ugust do P olski, oni do
Polski, król do Saksonji, oni do Saksonji: chyba, że w czasie
wojny szwedzkiej bawili się długo na Szlązku. Ale Santini p rzy­
jechał sam do W arszawy. Zaraz podług zwyczaju w ypraw ił do­
syć świetne exekw je za duszę swojego poprzednika w kościele
Teatynów . Trzy dni trwało to nabożeństw o (w poniedziałek do
środy przed 20 marca). Znajdow ały się na niem wszystkie zako­
ny, a celebrującem u na zakończenie nuncjuszowi assystow ała kol-
legiata i dyjakonow ie; kazanie miał ksiądz Zachniewicz kanonik
warszawski. D rabanci królew scy stali przez trzy dni na straży
u wrót kościelnych. N a W ielki tydzień święcił oleje ks. nuncjusz
u Teatynów ,
SZKICE Z CZASÓW SASKICH . 295

Od października wiec, aż do lutego, kiedy się wreszcie no­


wy nuncjusz pokazał w Rzplitej, upłynęło pięć miesięcy.
W lipcu nadjechał i sam król do W arszaw y, dał posłucha­
nie przy m inistrach prym asowi i nuncjuszowi, przyjm ował potem
ks. Santiniego u siebie. W szystko szło d o tąd ja k najlepiej. N a­
stąpił w październiku sejm , na którym znajdował się także
nuncjusz.
Po niejakim czzsie charakter księdza Santiniego zaczął coraz
więcej objawiać się na zewnątrz. T en człowiek pragnął rzeczy­
wistej władzy i znaczenia, i choć miał jej dosyć w' Polsce, wię­
cej jak gdziekolwiek indziej mieli jej nuncjusze, jednakże dla jego
dum y było to jeszcze za mało. Ksiądz Santini był bardzo czyn­
ny i lubił wdawać się wje w'szyslko. Przyjechał z tern przekona­
niem, źe całe duchowieństwo polskie wroli jego ulegać powinno
ja k o reprezentującem u głowę wńdomą kościoła. Mieszał się więc
w nieswoje rzeczy, do wdadzy i rządów swoich pociągał świec -
kich, wglądał w praw'a królew skie patronatu i opactw , jak b y
chciał wszystko objąć pod siebie. T ak a wdadza m ogła się udać
w m ałych Rzplitych włoskich, albo elektorstw'ach niemieckich,
ale nie w Polsce, gdzie duchow?ieństwro i biskupi mieli swoje p rzy­
wileje szlacheckie, któ rychby za nic w świecie nie poświęcili ni­
kom u. Jakże dziwnie jeszcze odbijały pretensje księdza Santiniego
do rozdawania beneficiów i opactw, przez co już naruszał praw o
sam ego m ajestatu! Pełno świadectw jest o tern, że arcybiskup
Trapezuntu przechodził wszelką m iarę i wszystkich swoich po­
przedników w chęci rozszerzenia swojej władzy. Nieraz z tego
pow'odu miał nuncjusz zajście z sam ym pobożnym kanclerzem
Szem bekiem , którego protokuły zajęte są skargam i, sądam i i w y­
rokam i różnych stron przeciw nuncjuszowi. K onsystorz Santiniego
wdawał się nareszcie w rozsądzenie spraw ziemskich i dopuszczał
do siebie z owych sądów appelacje od duchowieństwa ’).
Z kądinąd ksiądz Santino był to człowiek bardzo rozum ny
i rozsądny. Papież miał wielkie wyobrażenie o jego zdolnościach
i trafności w postępowaniu. T o też tern dziwniej świadom ym
rzeczy i znającym bliżej osobę arcybiskupa Trapezuntu wydawać

*) P ro to k u ły S z e m b e k a p r z eg lą d a ł C z a c k i: patrz d zieło « 0 litew sk ic h pra­


w a c h * , n o w e w y d a n ie T . I, str. 3 2 5 .
DZIELĄ JULJANA BARTOSZEW ICZA, Tom . VI f.

się mogło, że sobie przywłaszczał tyle powagi z ujmą praw


Rzplitej. Za jego np. wyrokiem, zakonnicy wdzierali się na opa­
ctwa i różni duchowni obejmowali beneficja bez prezent króle­
wskich. Nie było tego jeszcze nigdy w Polsce, by ktoś obcy ro ­
dzinne dostojności rozdawał: dotąd na jedne wakanse mianował
król, na drugie panowie, na inne wreszcie głosów braterskich, to
jest elekcji było potrzeba. X ak w opactwach, tutaj król miano­
wał, tam znowu zakonnicy wybierali opata, ale za potwierdzeniem
królewskiem, tak dalece, że król miał zawsze wiele prawa wpły­
wać na te elekcje, które się odbywały pospolicie według jego
woli i życzenia. Juścić kiedy król zniszczył w kapitułach elekcje
biskupów i sam rozdawał wolą swoją infuły, samo z siebie wy­
nika, że mniej dbał o jakieś tam przywileje klasztorne, tembar-
dziej, że w klasztorach moc była zakonników nieszlacheckiego
stanu. Ale co do opactw, jeszcze to się wahało pomiędzy stro ­
nami: sama zasada nawet była niepewną kto ma prawo wybierać
Opatów. Prawo to zakwestjonował Zygmunt III, który pierwszy
stanowczo z królów polskich zaczął swoim sekretarzom, zasłużo­
nym na dworze panom duchownym, rozdawać niby starostwa,
bogate opactwa i klasztory. Bronili się mnisi, ale nadaremnie.
Mnożyło się wr Polsce coraz więcej komendatoryjnych opatów,
to jest świeckich księży i biskupów, a lubo i klasztory wybierały
sobie opatów tak nazwanych klasztornych, pierwsi pobierali z dóbr
dwie trzecie, a ostatni jedną trzecią dochodu. Łatwo teraz rozu­
mieć, jak musiało razić w Polsce, kiedy nuncjusz dawał to, czego
król zupełnie jeszcze dawać nie mógł. Santini popierał opatów
klasztornych i wdawał się za nimi, by pobierali całe dochody,
jak było kiedyś przed reformą L utra; a więc tern samem odrzu­
cał opatów komendatoryjnych, obrażał wysokie duchowieństwo
Rzplitej i samego króla, przez ten wyskok szalonej dumy gwałcił
prawa kardynalne narodu.
Zdarzyła się też innego wcale rodzaju sprawa w wojewódz­
twie krakow skiem : na jakichścić dobrach był wyderkal, z któ-
reg° płaciła się prowizja dla kościoła. Szlachcic zaległ w świętym
podatku, jak to nie nowina: tak to bywało, bywa, i będzie za­
wsze. Zamiast być powodem i stroną, nuncjatura stawała się sę­
dzią: wytaczano przed nią sprawę, a Santini kazał nieopłacającego
się szlachcica zapozwać przed swoje sądy. Było to sęmo co na-
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. iąj
raz zamącić wszystkie rozumy szlachty polskiej, k tó ra pojąć nie
m ogła takiej kollizji władz i prawodawstwa.
Nic dziwnego, że Santini miał w Polsce stronników, bo
wszelka spraw a, zła i dobra, znajdzie zawsze dla siebie stronni­
ków. K to liczył na łaski nuncjusza i R zym u, garnął się chętnie
do niego, świadczył i podżegał. R ozsądniejszy byłby nauczył
nuncjusza, że to dziwne jego postępowanie przysporzyć mu tylko
mogło liczbę nieprzyjaciół i nic więcej; ale widać Santini nie miał
takich szczerych doradców , tylko takich którzy spekulowali na
niego. Może p o d zasłoną kościoła i urzędu myśleli o własnym
intoresie i próbow ali czy się co nie uda.
T rafiła kosa na kam ień: najzaciętszym przeciwnikiem San-
tiniego pokazał się książę prym as T eo d o r Potocki. K iedy nun­
cjusz przyjechał do Polski, Potocki b y ł jeszcze biskupem warm iń­
skim i umizgał się bardzo pięknie o K raków , k tó ry miał zawa-
kow ać, gdy Szaniawskiego chciał król przesadzić na Gniezno.
A le gdy Szaniawski podziękow ał za arcybiskupstw o i Potocki
musiał się rozstać z m yślą o K rakowie, k tó ra w nim od czasów
wojen szwedzkich bezustannie ja k m ara nocna gościła; został sam
zato arcybiskupem gnieźnieńskim. Był więc już przez to sam o
legatem w Polsce i posłem stolicy apostolskiej z urzędu (legatus
natus), a korzystając z okoliczności chciał upokorzyć Santiniego
i nowym blaskiem przyodziać infułę gnieźnieńską. Już poprzednio
kilka razy zachodziły spory prym asów z nuncjuszami o tę p re ­
rogatyw ę władzy, i nieraz przychodziło do nowych o to sporow:
walczono o zasadę, czy w Polsce prym as nad nuncjusza, czy nun­
cjusz nad p ry m asa jest wyższy ? R zym oczywiście trzym ał stronę
swojego, ale gorliwy i am bitny prym as był silniejszym na sw oim
gruncie. T akim właśnie prym asem był Potocki. Człowiek w samej
sile wieku, dum ny do wysokiego stopnia dlatego, że arcykapłan
narodu i że Potocki, lubiący się także nasuwać każdem u i mie­
szający wszędzie swoje trzy grosze, ruchliwy, przekonany w ysoko
o swoim rozumie i zdolnościach, im petyczny naw et aż do za­
pom nienia się, g o rączka: w każdym / a z ie prym as był bardzo
niebezpiecznym przeciwnikiem dla Santiniego.
Zam iast więc łagodzić sam em u i być pośrednikiem , jak to
w ypadało z jego urzędu w zawikłaniach, jakie pokazały się z po­
wodu mieszania się we wszystko nuncjusza, prym as jeszcze wie-
Szkice z czasów Saskich. 3^
29S DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

cej rozdm uchiwał niechęci. Jego widocznym planem było: p rz y ­


prowadzić rzecz do ostateczności, potem urząd nuncjatury stan o ­
wczo do arcybiskupstw a gnieźnieńskiego przeciągnąć, ile źe do
tego prym asi mieli prawo w sam ym tytule swoim i przyw ilejach.
Potocki trafiał przez to w słabość narodow ą, w myśl ogranicze­
nia w ładzy nuncjuszów, a naw et pozbycia się całkiem tej władzy;
rodziła się kilka razy, i ledwie ucichło cokolwiek, znowu po nie­
jakim czasie ta myśl pow racała i nurtow ała z większą jeszcze
siłą. T a k naród pobożny, religijny i p e r e x c e l l e n t i a m k a to ­
licki, nie mógł się długo oswoić z nuncjuszami, będąc o siebie
zazdrosny.
Niezaraz jednakże przyszło do otw artego zerwania. N un­
cjusz przejeżdżał się z królem po Saksonji i Polsce. Długi czas
z nim razem przesiedział w Dreźnie (1724— 25), owszem był d o ­
syć mile widziany na dw orze: ciągle Augustowi celebrow ał to
w Dreźnie, to w Pilnitz. Miał udział w uroczystościach familij­
nych pana, np. na weselu hrabiego Friese, k tó ry się żenił z sio­
strą najukochańszą M aurycego de Saxe. K iedy celebrował, b a l­
dachim nad nim unosili panowie tacy ja k np. m arszałek wielki
koronny Mnisżech i książę podkanclerzy litewski, F ry d e ry k C zar­
to ry sk i; jeździł nuncjusz z królem i po jarm arkach lipskich, je-
dnem słowem, zdawało się pozornie, ze nic pom iędzy nimi zgo­
d y nie zakłócało.
Od kilku już lat ciągnęły się często bardzo przeryw ane kon­
ferencje wyznaczonych przez Rzplitą panów, ze wszystkimi m i­
nistrami zagranicznymi, k tórzy przy dw orze polskim b aw ili: z k a­
żdym z nich umawiano się o warunki dobrego sąsiedztwa i przy­
jacielskiego porozum ienia się; z jed n y m tylko nuncjuszem ukła­
dała się Rzplita o praw a patronatu królew skiego, chcąc przy
zdarzonej okoliczności i tę sprawę, wyw ołującą tyle kłopotów ,
ostatecznie załagodzić. Nie zdało się w szystko na nic, b o na kon­
ferencjach panowie rozprawiali więcej o potocznych rzeczach
i częstowali się nawzajem , ja k mówili serjo o spraw ach kraju.
A zresztą trudno było trafić do ładu z księdzem Santinim; wszy­
scy nuncjusze zawsze m ocno stawali za praw am i stolicy apostol­
skiej i stosownie do tego mieli instrukcje, ale arcybiskup T ra p e-
zuntu był jeszcze więcej od poprzedników w ym agający...
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 299

W tem nastąpił w ypadek, k tó ry zwichnął cały ten stosunek


tajnych niechęci a pozornych grzeczności. Ni ztąd ni zowąd stała
się owa znana katastrofa w Toruniu (w lipcu 1724), a w ślad
za nią kom m isja i krwawe wyroki. Oskarżają króla, że spraw y
toruńskiej chciał używać za pozor, ab y w yrobić sobie to, czego
pożądał tak gorąco, to jest dziedziczność tronu w Polsce ze zmia­
ną rządu monarchiczną. Przew idując los Toruńczanów , m ocarstw a
dyssydenckie ujm owały się za nimi i pisały noty do Rzplitej.
K ról był zaś kontent z tego naw arzonego piw a: pow iadają, że
chciał, b y w tej sprawie przyszło do ostateczności i pogróżek
wojennych, a naw et może i do samej wojny. B yłby miał zrę­
czność wprowadzić wojsko swoje do kraju, niby na obronę Rplitej,
a potem pogodziłby się z m ocarstw am i; stosownie do ich życzeń
urządziłby spraw y religijne i położenie dyssydentów w Polsce,
a potem pozaw ierałby z niemi związki i przym ierza gwarantujące
mu dziedzictwo tronu i większą władzę, dlatego, żeby m ógł utrzy­
m ać praw a dyssydentów według woli mocarstw. Niewiadomo jak
wiele w tern wszystkiem było praw dy, ale że królowi do o sta­
tnich chwil nie ufała szlachtą, na to dow ody wynajdujem y prawie
codziennie. W tym celu król sejm warszawski limitował na czas
nieograniczony do Grodna, chcąc przez ten czas w yrabiać, jak
mówiono, swoje praktyki.
R oku 1725 zaczęła się krw aw a egzekucja w yroku na T o ­
ruń. H etm an Sieniawski przysłał do tego m iasta zbrojną assys-
tencją; podług praw a kom m isarze zjechali, z nimi pan b lem ­
ming tajn y d oradca królewski, k tó ry był tam dlatego, żeby sę­
dziowie nic nie spuszczali z surowości, niby to się ujmował za
w iarę, a w rzeczy samej chciał rozdąsać więcej dyssydentów .
N ad wszelkie spodziewanie nuncjusz Santini ujął się za Toruniem
przeciw królowi. Nie robił tego, broń Boże, przez żadne dla d y s ­
sydentów przywiązanie, ale przez dobrze pojęty interes własny,
to jest kościoła. Santini miał przenikliwość z natuiy, i bystro
pom iarkow ał o co to idzie w tej spraw ie: dla nasycenia chwilo­
wej zemsty, nie w arto było podług niego, narażać w Polsce p rzy ­
szłość katolicyzm u. Zresztą sprawiedliwości i tak zadosyc się
stało, że przyw rócono kościół farny św. A nny i B einaidynki k a ­
tolikom: pocóż się tyle znęcać, jeszcze rzeź wyprawiać? Jeżeli
ocali się życie winnym czy niewinnym sprawcom zam achu toiuń-
3oo DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA Tóm VII.

skiego, przetnie się przez to samo, myślał nuncjusz, droga do


utyskiwań, do rozmazywań żalów za granicą, zamknie się usta
państwom dyssydenckim, które pisały noty do Rzplitej, a w spo-
kojnem załatwieniu sprawy widziały swój honor i osobistość:
otóż dlaczego nuncjusz posłał do Torunia nakaz (czyli jak wten­
czas mówiono w języku urzędowym: inhibicją) żeby się z wyko*
nanism wyroku śmierci kommisarze wstrzymali. Żeby zaś upozo­
rować lepiej swoje wdanie się, nuncjusz utrzymywał, że to jest
sprawa czysto kościelna i duchowna, i że ostateczny wyrok do
sądów duchownych należy. Nie tłumaczył się obszerniej, bo tutaj
szło mu jedynie o zwłokę. Ksiądz wiozący ten nakaz przyjechał
pod samą chwilę tracenia winowajców, nie spóźnił się więc, ale
bram y miasta zastał zamknięte. Czy kommisarze wiedzieli o tern
że ksiądz przyjedzie, czy też dla innej jakiej przyczyny, ale na­
kazali na czas egzekucji zamknąć bramy. Ksiądz upomniał się;
odpowiedziano mu, że wpuszczą go po spełnieniu wyroku, wiec
nie myśląc wiele, posłaniec nuncjusza powrócił sobie spokojnie
do domu.
Nie udało się więc, ale czyn ten śmiały podniósł znakomicie
w oczach drobniejszej szlachty powagę nuncjusza. Mało tam ona
wiedziała o jego pretensjach, mało rozumiała prawne spory, ale
to ostatnie wystąpienie jej się spodobało. Za to podnieśli wrzaski
w niebogłosy panowie duchowni i świeccy i cała w ogóle szlachta
wyższa, która dotąd wyłącznie spierała się z nuncjuszem. Postę­
pek jego ochrzczono wdaniem się w prawa królewstwa, a przez
to dano wrogom Santiniego hasło do zbierania na niego jak mo­
żna tylko było, najliczniejszych zażaleń.
Nie chciało niebo błogosławić zamiarom elektora saskiego.
Jeden z jego sprzymierzeńców umarł, drugi był zadaleko, inni za
słabi; nareszcie Francja coraz więcej występowała z planem swo­
im względem Leszczyńskiego: zamiast coś zyskać, mógł król
wiele stracić. Otóż dlaczego król znowu powoli zapomniał o na­
dziejach, jakie się przed nim tak nagle otworzyły i rad nie rad
musiał kończyć sejm zaczęty. Ale już wyjechawszy w roku 1724
do Saksonji, ciągle tam siedział po całych prawie latach, znowu
nadużywając władzy, gdy prawo kazało mu siedzieć w Rzplitej.
Niby to czyniąc zadosyć swojej powinności wybierał się raz-wraz
do Warszawy. Ciągle to w listach, to w ustnych zapewnieniach
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 301

twierdzili panowie baw iący się w Saksonji, że król się w ybiera,


że lada chwila wyjedzie. Już naw et ogłaszali dzień rozpoczęcia
sejmu, już uniwersały wydawali, już sami się wybierali z pow ro­
tem do Polski, albo wyprawiali dworskie powozy, a tutaj ani
w idać było spełnienia tych częstych obietnic. Nuncjusz ciągle
bawił się w Saksonii, zawsze pozornie z grzecznością przyjm o­
wany. Było m u nawet, zdaje się, raźniej jakoś w Saksonji, gdzie
miał daleko mniej nieprzyjaciół ja k w R zplitej, gdzie co najgłó­
wniejsza nie widział ani na oko prym asa, z któ rym co chwila
w W arszawie spotykać się musiał. Nareszcie wieści że król po­
w raca na sejm do W arszaw y, tyle nabrały znaczenia, że mówio­
no już głośno o wyjeździe nuncjusza z D rezna: Santini miał tylko
poprzedzać króla. Już nawet dzień wyjazdu nuncjusza oznaczono
w gazetach pisanych, był to dzień 8 lipca 1725. Nie zawiodła
tą razą nadzieja: powrócił nuncjusz i król i zaraz rozpoczęły się
n a nowo tyle razy przeryw ane konferencje z ministrami.
Burza na serjo zaczęła się dopiero na sejmie przypadającym
z limity w Grodnie r. 1726. Poprzednio nazbieraw szy jeszcze
m oc dowodów na nuncjusza, posłano je do R zym u ze skargam i
do hrabiego Lagnasco, k tó ry spraw y Rzplitej tam w yrabiał. K ról
pisał stanowczo, i natarczyw ie żądał odwołania nuncjusza, którego
położenie oczywiście nie do pozazdroszczenia było. Że zaś jedno­
cześnie R zplita dąsała się na rezydenta angielskiego Fincka, k tó ry
ja k to mówią, dobrze zalał sadła za skórę k ato lik o m : nie robiły
te skargi na Santiniego tyle wrażenia co zrobiłyby pewnie inną
razą. Mógł ktoś posądzić albowiem Rzplitę, że chce się kłócić
ze wszystkiem i w tedy państwami. F incka także chcieli ministro­
wie, żeby odwołano, ale król angielski się wzbraniał i otwarcie
oświadczył, że o tem wcale nie myśli. T oż sam o jeżeli nie p o ­
wiedział, to m yślał papież i Santini, na którego nikt wtenczas
nie zważał: siedział ciągle w Polsce i czekał sejm u, ciekawy co
sejm powie na to wszystko.
Przed sam ym sejm em hr. Lagnasco z R zym u powrócił.
O brady zagajono w G rodnie na dnin 28 września 1726 r.
N aprzód inne m aterje zajęły senat i posłów, a dopiero kiedy
z kolei przyszło do spraw y wszystkich żywo zajmującej to jest
nuncjusza Santiniego, burzliwe posiedzenia napraw dę się zaczęły.
Dnia 17 października złożono izbom połączonym raport o kom
302 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA Tom VII.

ferencjach m ianych z nuncjuszem względem praw a patronatu z tą


oczywiście uw agą, że konferencje z nim do żadnego nie d o p ro ­
wadziły rezultatu. T o było zagajenie zem sty królewskiej i panów
obrażonych w swojej dumie. A ugust II sk ry ł się za kulisami,
a głównym pow odem na tej scenie był książę prym as polski.
Przeczytano naprzód w izbach list królew ski do papieża,
nastający na odwołanie nuncjusza; ale nie przeczytano odpowie­
dzi papiezkiej i nie wiadom o naw et było, czyli jest ja k a odpo­
wiedź. Ztąd odzyw ały się ogólnie głosy, żeby m arszałek sejm ow y
upom niał się o ten list, albo wyrozum iał hrabiego Lagnasca i d o ­
niósł stronom , ja k rzeczy stoją. N astrojeni posłowie zaczęli się
szeroko rozwodzić o nadużyciach nuncjatury i nieprzyzwoitościach
tego urzędu: prawili, że dwie są władze w Rzplitej najwyższe
i dwóch nuncjuszów, bo jed en legat z urzędu; że nuncjusz z le­
gatem zawsze m uszą być w sporze, że nuncjatura niepotrzebna
wcale i że w a rto b y ją skasow ać; że w Polsce dobrze zastąpi
papieża arcybiskup prym as, a króla w Rzym ie poseł Rzplitej
kardynał p ro tek to r itd. Przygraw ka ta trw ała dosyć długo i całe
posiedzenie zajęła.
Dnia następnego znowu wrzaski o list papiezki, k tó ry La-
gnasco musiał przynajm niej przywieźć z so b ą; nareszcie na trze­
ciej sessji (19 października) stoczono walną bitwę. Posłowie jed en
przez drugiego zaczęli przym aw iać się, żeby od stanów R zplitej
prosić papieża o odwołanie księdza Santiniego, a dla zakończenia
spraw y o patronat, wnosili: żeby posła pełnom ocnego Rzplitej
natychm iast wyprawić do Rzym u. W R zym ie łatwiej będzie, po­
wiadali, skończyć raz z tą sprawą, bo w Polsce tylko darem na
przew łoka: nuncjusz odwołuje się zawrsze do swoich instrukcij,
obiecuje pisać do Rzym u, a odpowiedzi długo nie odbiera. T y m ­
czasem poseł wielki będzie m ógł zaraz na miejscu utrzeć w szyst­
kie trudności. N a to pow stał Karwowski podczaszy bielski, sła­
wny m ówca sejm owy i podał stosowny projekt dlatego, żeby
ubić sprawę odrazu. A dla pewniejszego skutku podniósł głos
przeciw kortezanom to jest księżom, którzy bawiąc się w R zy­
mie tam prosto u stolicy apostolskiej zabiegali o łaski i posady
duchowme. Zręczny to był środek, bo w konstytucjach koronnych
bardzo wiele praw stoi przeciw kortezanom . Projekt przeczytany
spodobał się, zaraz nastąpiła na niego zgoda ogólna, wpisano go
SZKICE Z CZASÓW SASKICH 303

pom iędzy konstytucje sejm owe, a potem pomieszczono w Volu-


m inach legum. S tany oświadczały w tej konstytucji, że szanują
równie ja k przodkow ie najwyższych pasterzów kościoła, to jest
zwierzchność stolicy apostolskiej, że i teraz dają tego dowód,
wyznaczając wielkie poselstwo, a to (i tutaj już następow ały przy-
mówki na ser jo), żeby papież nam wolnym narodom in j u r i b us
c a r d i n a l i b u s m a j e s t a t i s et R e i p u b l i c a e n e c n o n pa-
t r o n a t u s ubliżać nie pozwalał itd. Dalej następują zażalenia
w ogólnych wyrażeniach, o w dzierających się opatach i benefi-
cjatach, o pociąganiu do sądów nuncjaturskich szlachty, o zaka­
zach i appelacjach od sądów świeckich do nuncjatury itd. Są to
nadużycia władzy, które wzruszały pokój królestwa, więc dom a­
gały się stany opisania nuncjatury polskiej na wzór innych nun­
cjatur w państw ach katolickich; prosiły, by stolica apostolska
zniosła wszystkie nadużycia i ex o rb ita n ce tejże nuncjatury d o k o ­
nane z krzyw dą świeckiego i zakonnego duchowieństwa i powagi
prym asa, jak o legata rzymskiego. A dalej dopom inały się stany
o odwołanie teraźniejszego najprzewielebniejszego w Bogu księdza
nuncjusza, stanowczo i bez zwłoki (serio et indilate). Przy z d a ­
rzonej sposobności stan y zatwierdzały uroczyście wszystkie praw a,
ktorem i p a tro n a t królew ski w arow any był w K oronie i Litwie
od czasów O lbrachta i A leksandra, wyliczając wszystkie te p ra ­
wa. Stanowiły też, że opactw i beneficjów duchow nych nikom u
bez prezenty i nom inacji królewskiej dzierżyć nie pozwolą, i do
egzekucji to praw o m inistrom i hetm anom przywodzić n a k a z a ły .
ab y jeżeli będzie potrzeba do usunięcia przywłaszczycieli i p o ­
skrom ienia nadużyć nuncjatury, ludzi hetm ani dodawali, a niepo­
słusznych więzili i dobra ich zawładnięte sekw estrow ali: siła na siłę.
K onstytucja nastąpiła więc w tak szorstkich i m ocnych w y­
razach, że ubliżała prawie Rzym owi. Biskupi dla samej przyzw o­
itości starali się osłabić silniejsze w yrażenia i rzecz całą złago­
dzić. Znaleźli też sprzym ierzeńców pom iędzy senatoram i. Dwaj
C zartoryscy, ojciec i syn, Kazimierz kasztelan wileński, i b ry d e -
ryk M ichał podkanclerzy litewski wiele zabiegali o popiaw ę texiu
konstytucji: ojciec może przez pobożność, syn przez politykę,
chcieli naw et p u n k ta pewne całkiem wyrzucić. Ale nie udało się:
stany Rzplitej m yślały, że cofając wyrażenie, osłabią przez to
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VU.
304

samo znaczeuie konstytucji, a tutaj szło głównie o to, żeby wy*


gryźć Santiniego i tryumfować nad nim.
Komu powierzyć poselstwo do Rzymu, żeby zawiózł tę
konstytucję? — naradzano się także na sejmie w czasie trwających
nad tą sprawą, obrad. Wnosili jedni, by jechał Franciszek Ma­
ksymilian Ossoliński podskarbi nadworny koronny, drudzy żeby
Jan Tarło wojewoda lubelski. Ci, co nastręczali podskarbiego,
mieli także myśl polityczną na celu: przed stu laty jeździł do
Rzymu z hołdem od W ładysława IV także Ossoliński, pamięć
jego zbyt jeszcze była świeża w stolicy chrześciaństwa, bo pan
ten roztoczył wielki przepych i gubił po mieście złote ostrogi.
Otóż myśleli jedni, że posyłając teraz Ossolińskiego z wymówka­
mi, zatrą dawne dobre wspomnienie o nich w Rzymie i że ta
zmiana stosunków będzie naturalnie tern boleśniejszą kardynałom.
Widocznie politycy polscy chcieli więcej kogoś ukłuć jak samego
nuncjusza. Dla pobożnej Polski, która długo jeszcze wiarę ojców
zachowała, były to już zaczątki owego X V III wieku i filozofii,
ale po wierzchu tylko przepływały te wpływy ponad duchem
i ciałem narodowem.
Rzucono myśl o podskarbim nadwornym koronnym, żeby
tern mocniej uczepić się Tarły. Biedny wojewoda lubelski długo
się bardzo opierał, i nie chciał przyjąć poselstwa, a robił to
z przezornej myśli: już to ambicji zarzucić mu nie można było.
Tarło się wypierał, bo lękał się, czy wydoła kosztom podróży
i poselstwa. Lubo to Rzplita wspierała zwykle panów jadących
w jej sprawach po dworach zagranicznych, przecież zawsze oni
tam więcej swoją świetnością jak hojnością Rzplitej błyszczeli.
Wspomnieliśmy Ossolińskiego, ale Rzym pamiętał jeszcze drugie
świeższe poselstwo księcia Radziwiłła, który był szwagrem Jana
III. Jechać w podróż z taką jak oni wystawnością, nie pozwalały
Tarle dochody, a ustępować znowu tym panom nie chciał. D a­
wano mu znaczną summę ze skarbu Rzplitej, ale wojewoda wciąż
jedno powtarzał: że cała fortuna jego nie wystarczy, bo oszczę­
dzać się nie myślał. W istocie był to twardy orzech do zgryzie­
nia: kto zechce powieźć konstytucją grodzieńską do Rzymu.
Ambicja łechtała, ale koszta wiele odstraszały. Wreszcie biskup
krakowski Szaniawski, który w zażyłej zostawał przyjaźni z Tarła,
zaczął namawiać wojewodę i głaskał go imieniem poświęcenia się
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 305

dla kraju. T arło już się zgadzał, ale potrzebow ał gotów ki. K iedy
wiec ministrowie nalegali, ab y gotów był na każde zawołanie,
zaraz i podskarbi wielki koronny Przebendow ski przez księcia
biskupa krakow skiego oświadczył mu, że chętnie ile możności do
kosztów się przyłoży. Stanęło na tern ostatecznie, że ponieważ
skarb nie m a wiele pieniędzy, a potrzeba ich, T arło na d o b ia
swoje pozaciąga długi, a procent od nich regularnie wierzycielom
podskarbi ratam i będzie opłacał.
Ostatecznie zatem posłem m ianowanym został Tarło, 1 wpi­
sany w konstytucją, m iał się niezwłocznie w ybierać w podroż do
Rzym u.
Sam o z siebie wynika, że po tern co się stało na sejmie
grodzieńskim , ksiądz Santini lubo urzędownie przez dwór rzym ­
ski nie odwołany, przestał być nuncjuszem, bo w skutku zapa­
dłej konstytucji stosunki z R zym em przerw ały się i m iały dopiero
wtenczas się odnowić, g d yby papież ustąpił, a następca Santinie-
go więcej um iarkowany przybył do Polski. T akim sposobem
nuncjusz siedział nieczynny w W arszawie, czekając przyszłości.
N uncjatura d e f a c t o jeżeli nie d e j u r e w akow ała; kto b y ro-
począł sprawę jak ą z Santinim jako reprezentantem stolicy a p o ­
stolskiej, już tern sam em narażałby się na ciężką przed narodem
odpowiedzialność: mógł być sądzony za nieposłuszeństwo prawu.
N ad wykonaniem konstytucji czuwał teraz z obowiązku w W a r­
szawie m arszałek wielki koronny Mniszech, do którego ta rzecz
z urzędu należała.
Tym czasem na sejm ikach relacyjnych województwa ruskiego
w Wiśni, znalazł się niespodziewanie obrońca nuncjusza. U m yśl­
nie napom kniono szlachcie o tej sprawie, chcąc ją zgrozą napoić
i wywołać przez to zgorszenie albo fanatyzm. W Wiśni m acał
za puls szlachtę C etner wojewoda sm oleński (4 lutego 1727);
w mowie napojonej obufzeniem utyskiwał wojewoda, że sejm
zazbyt spiesznie sobie postąpił, że nie rozsądziwszy, me przeko­
nawszy się czy jest za co, karę na niewinnego wym ierzył (sup-
plicium ante judicium); dowodził dalej, że punkt względem odwo­
łania, dotykający prosto dworu rzym skiego i nuncjusza, powimenby
z konstytucji by ć wym azany. W reszcie zaprzeczał, żeby na sej­
mie mówiono o zawieszeniu w ju ry zd y k cji księdza Santmiego
i utrzym ywał, że we władzy tylko stolicy apostolskiej jest zawie-
Szkice z czadów saskteh 39
30 6 DZIELĄ JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

szać i odwoływać nuncjuszów, że Rzplita nie m a do tego żadnego


prawa, bo to poprostu jest wmieszanie się do spraw zupełnie
obcych, jest to kollizyja i władz i pojęć. Słuchała szlachta dosyć
uważnie pana C etnera: mowa jego w yw arła wpływ, ale żeby co­
fnąć artykuł potępiający Santiniego z konstytucji, na to nie było
zgody ogólnej.
A w W arszawie nuncjusz bronił się ja k m ógł na wyłomie,
nie ustępując jeszcze przed nawałnicą.
M arszałek wielki widząc, że Santini zabiera się do p ełn ie­
nia swoich obowiązków ja k b y nic nie było, form alny posłał roz­
kaz do nuncjatury: że mu w ładzy fundować nie wolno i groził
użyciem środków stosownych.
Z początku ksiądz przerw ał czynności, bo musiał, gdy od-
strychnęła się od niego cała palestra i m ecenasi polscy, obaw ia­
jąc się praw a. W ięc rad nie rad Santini milczał, ale zaraz p o ra­
dził sobie. R az po nabożeństwie u ś. Jana zagaił sądy, otw orzył
juryzdykcją swoją, zaciągnąwszy do pom ocy aż patronów rzym ­
skich. Ile sądzim nie sprowadził ich z W łoch, ale sam pewnie
nadaw ał tytuły patronów rzym skich zręcznym praw nikom , którzy
za zyskiem lecieli, i takim sposobem osłoniwszy ich powagą sto­
licy świętej, już tern sam em zabezpieczył winnych (jeżeli to byli
Polacy) przed surowością praw a. Inna rzecz, czy miał spraw y jakie
do sądzenia; fakt przecież zawsze zostawał: nuncjusz sądził i pełnił
swoje obowiązki mimo konstytucji. Jednocześnie nic nie zmienia­
jąc w swojern postępowaniu, byw ał ja k wprzód tak i teraz na
zamku w czasie uroczystości królew skich, celebrował na nabożeń­
stwach, plątał się z biskupam i polskimi razem u św. Jana w k o ­
ściele. T ą razą Santini daw ał wzór um iarkowania panom .
W Rzym ie te zatargi dw óch władz, duchownej i świeckiej
w Polsce, najsmutniejsze w yw arły wrażenie. Nie było to wrażenie
żalu albo nagłej boleści, ale gniew długo tłumiony, niechęć do
najwyższego stopnia, oburzenie. Pojąć nie mogli, żeby coś pod o ­
bnego kiedy zajść miało i to jeszcze w Polsce. Nie było tu p ro ­
śby ze strony Rzplitej, ale p ro sta napaść, rozkaz, groźba, u rą­
ganie się. T ak przynajm niej krok ten zrozumiał papież i k ard y ­
nałowie, którzy gwałt nuncjuszowi przez m arszałka w yrządzony
najwięcej wzięli do serca (w lutym 1727). K iedy ochłódły nam ię­
tności, rada w radę co robić, jak tu się znaleźć, żeby ocalić go-
SZKICE Z CZASÓW SASKICH 307

dność i nie narazić się więcej, a osłonić nunejusza. A naprzód


był głos ogólny w Rzymie, żeby za karę dać poznać Rzplitej
całą szorstkość jej postępow ania i nie przyjąć wcale posła wiel­
kiego pana T arły. Dalej zapaleńcy, którzy niczego ustąpić nie
chcieli, krzyknęli w jed en głos, że Santiniego odw ołać nie należy
się, i że nuncjusz ten musi pozostać na swojem miejscu, że nie
będzie na jego miejsce inny przysłany dopóty, az juryzdykcji
zakwestyonowanej Santiniem u m arszałek Mniszech nie powióci.
Zadosyćuczynienie musi być zupełne, inaczej R zpltej nie być
w zgodzie ze stolicą apostolską. Tak więc zanosiło się na to, że
ani ta, ani druga strona nie ustąpi.
W Polsce znowu spraw iła wrażenie wieść o tych gniewach
w Rzym ie. N adzieja cała była w konferencjach, które się rwały
ciągle i zaczynały z limitą, i na które już panowie zjeżdżali do
W arszawy. T ą razą król zwołał do stolicy sam ych senatorów
Rzplitej; miało to być coś więcej jak prosta dotychczasow a rada
senatu, a mniej ja k sejm. Rzplita chciała urządzić na nowo swoje
stosunki z państwam i rozerwane od katastrofy toruńskiej. Z da­
wało się, że tutaj jakieś pom iarkowanie wzajemnych nieporozu­
mień nastąpi, a przynajm niej że będą podane jakie środki i nowe
onioski Rzymowi. Sam o z siebie wynikało, że nuncjusz jako
pwzbawiony przez Rzplitę władzy, układać się nie mógł, bo ktoby
z nim rozpoczynał prace dyplom atyczne? Otóż właśnie goiączka
te nadzieję zniw eczyła. Nie w y tizy m ał książę prym as; kiedy
raz przyjechał do W arszaw y na konferencje, po przywitaniu króla,
udał się zaraz do Santiniego i półtory godziny z nim rozm awiał
żwawo a z przekąsem . Miał mu np. doradzać, b y pofolgował co­
kolwiek ze swojego religijnego zapału; dowodził, że to już nie te
czasy, kiedy ty ara trząsała światem, że ostygła pobożność w mas-
sach i ludzie już nie są tak z e ło s i p r o e c c l e s i a (gorliwi o do­
bro kościoła), że trzeba się obchodzić teraz z wiarą ostrożnie jak
z ogniem, bo zbytnia surowość nie sprawi wrażenia, owszem sa­
mą władzę nuncjaturską, a więc i stolicę apostolską poda w p o g a r­
dę. T rzeba było to wszystko połknąć w milczeniu od najstraszniej­
szego a najwięcej interesowanego w tern wszystkiem co się działo
nieprzyjaciela (w początkach marca).
Zły zaczątek. W dzień naznaczony zjechali się panowie do
pałacu królewskiego, ale konferencji nie było, bo brakow ało kilku
308 D'.IEEA JLJ LJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

z najcelniejszych panów , jakoto np. hetm ana Rzewuskiego, nie


było też pana krakow skiego i dwóch biskupów.
Czekano dzień za dniem, jeden przyjechał, drugi się w ybierał,
0 trzecim ani słychu. Tym czasem król się leczył, a po m ed y cy ­
nie zaraz prosto miał jechać do Saksonji i wszelkie starania oko­
ło dalszego prow adzenia konferencji z panam i i ministrami zagra­
nicznymi zlecił księciu prym asowi. Z jed n ą tylko spraw ą rzym ­
ską jakotako poszło, a przynajm niej postawiono w niej dalej krok
jeden naprzód. Rzplita nie ustępowała nic ze swoich żądań. N a­
pisano zatem w kancellarji królewskiej listy wierzytelne wojewo­
dzie lubelskiemu na drogę do Rzym u, napisano mu też instrukcją,
dalej wydano rozkaz skarbowi, żeby wypłacił posłowi wielkiemu
koszta jakie się potrzebne okażą. A le tu król zamilczał o dwóch
okolicznościach: naprzód ile w ypłacić T arle, i pow tóre nie ozna­
czył czasu, kiedy wojew oda m a się udać w zamierzoną podróż.
Zdaje się więc, że w tern w szystkiem więcej było postrachów jak
rzeczywistości. Pokazyw ano Rzym owi wszelką gotowość do p ro ­
wadzenia dalej tego, co się raz już zaczęło, ale razem lękano się
nowego ubliżenia. Już pół roku upływało od sejmu, a poseł je ­
dnak nie ruszał w drogę; teraz tern bardziej spieszyć się nie
było czego, kiedy wiedziano w W arszawie z pewnością, że panu­
je w Rzym ie wielkie oburzenie, kiedy były odgrożki, że posła
nie przyjm ą. T rzeba było naprzód w ym iarkow ać ile w tych
wszystkich wieściach było praw dy i niebezpieczeństwa, a potem
postanowić coś pewnego. D la tej to właśnie przyczyny, nie było
nic powiedziano w instrukcji, kiedy T arło m a sie udać do Rzym u.
W ręczono też list wojewodzie od króla do papieża, k tó re­
go treść mniej więcej była następująca: «odebrałem odpowiedź
na list mój napisany po sejmie grodzieńskim i byłem z niego
kontent, bo zanosiło się na zgodę m iędzy nami. Aż tu nagle
spadły dwa brew ia na głowy nasze. Zmartwiłem się z tego ser­
decznie, bo widziałem że wasza świątobliwość jesteś w błędzie
1 łajesz nas niesprawiedliwie. N agadano tam waszej świątobliwości
wiele fałszów o narodzie polskim, że go już wiara święta nie o b ­
chodzi, a naród jed n ak to polski, nie który inny od niepam iętnych
czasów najwięcej broni wiary świętej i w ładzy doczesnej papieża.
Takiż sam zapał dla niej panow ał na ostatnim sejmie, w owej
naw et chwili, kiedy stany wyznaczały posła wielkiego do R zym u;
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 309

nic tam broń Boże nie mówiono o władzy papiezkiej, nie ubli­
żano jej i nic przeciwnego jej nie postanow iono. Polska chce być
zawsze ja k była dotąd przedm urzem chrześciaństwa od barba­
rzyńców *).
T arło w całej tej sprawie był stanow czo przeciwny R zym o­
wi. M ożeby wojewoda w swoim czasie nie obudzał dum y naro­
dowej, ale kiedy raz już krok postawiła R zplita na tej drodze,
honor sam doradzał mu ażeby iść dalej. Przyjąw szy poselstwo
szczerze się niem zajął. Poiegając zatem na słowie podskarbiego,
zastawiał swoje dobra, pożyczał, spieniężał, zabiegał, a przyjaciele
szczerze m u do tego pomagali. Nie żałował w ydatków dla dobra
k raju i ztąd grom adzić chciał miliony, b y się poprzednich poselstw
polskich w Rzym ie nie powstydzić i utrzym ać godność narodową.
Żal mu było W idachow a dziedzicznej m ajętności po dziadach
i pradziadach w województwie Sandom ierskiem , ale sprzedał ją
księciu biskupowi krakowskiem u za 200,000; dalej zaciągnął tyleż
długu u pani ordynatow ej Zam ojskiej starościny gródeckiej na
procent, następnie dożywocia i sum m swoich, k tó re miał na Soś­
nicy i W ielkich Oczach odstąpił księdzu Łaszczowi wielkiemu b o ­
gaczowi i staroście halickiemu, na które wziął 350,000 złotych.
Za dziedzictwo M arkuszowa i Czem iernik wziął od wojew ody p o ­
dolskiego 30,000. Z K urow a podniósł sum m ę od podkanclerzyny
litewskiej 40.000. Z Sulejowa i W ałów ie 60,000. Tursko majętność
swoje wypuścił w dzierżawę trzyletnią Żelisławskiemu wojskiemu
urzędowskiem u i wziął za nią 90,000 złotych. Za starostwo grabo-
wieckie i miączyńskie, królewszczyzny, wziął 80,000. Zebrał więc
ogrom ną summę 1,500,000 złotych, oprócz tego co wziął poprze­
dnio z intrat. W szystkie oryginalne k o n trak ty i tranzakcje, k tó re
zawierał, Tarło odsyłał do podskarbiego koronnego, dlatego, żeby
p an m inister gotów był do expedjow ania poselstwa, kiedy czas
nadejdzie, i prosił zaraz, ab y regularnie Przebendowski wypłacał
p rocent od ty ch pozaciąganych na długi kapitałów. W szystko to
było powinno przestrzedz stolice apostolską, że jakkolw iek posel­
stwo się opóźnia, ale dojdzie do skutku, bo R zplita nie pozwoli­
łab y na te okropne nakłady, i na to, żeby się dla niej rujnował
jed en z zacnych bardzo obywateli. Bądź co bądź, Tarło był na

*) List ten datow any d. 30 marca 1727 z W arszaw y, znamy go z rękopism y.


3io DZIEŁA JULJANA BARTOSZEW ICZA. Tom V II.

wylocie i czekał tylko hasła do wyjazdu albo pom yślnego wiatru


z Rzym u I).
W śród tych przygotow ań do drogi, kiedy księdza nuncjusza
i kilku gości, pom iędzy którym i było najwięcej cudzoziemców, jak
posłowie francuzki i cesarski (ale był i m arszałek nadw orny k o ­
ronny Stefan Potocki, b ra t rodzony m łodszy księcia prym asa) czę­
stował na kępie wiślanej Poniński sekretarz artylerji koronnej;
nagle wieści się po W arszawie rozniosły, ze Santini m a być z Pol­
ski odwołany, i że to niby już zapadło w Rzym ie (w czerwcu
i lipcu 1727 r.) Rozpowiadano, że do tego kroku znaglił papieża
ostatni w ypadek, z którego wziął miarę o gwałtowności nuncjusza.
Był zaś taki w y p a d e k :
Zbrożek dw orzanin księcia kasztelana wileńskiego sprzykrzył
sobie świeckie życie i wstąpił do zakonu bernardynów w W a r­
szawie. Nuncjusz czy widział w tern jakie przepuszczenie formy,
czy też na czyje prośby albo prosto dla widzimisię jakiego, k a ­
zał Zbrożkowi natychm iast wystąpić z zakonu. G dy Zbrożek
wzbraniał sic tego zrobić stanowczo, Santini posłał po niego p o d ­
kanclerzego nuncjatury z nakazem , żeby pod karą w ykroczenia
przeciw karności zakonnej, zaraz do niego przyszedł. W tenczas
nowy mnich stanął przed surowym sędzią razem z definitorem ,
i w nuncjaturze zmuszono go dopiero zdjąć habit i ubrać się za­
raz po świecku. Definitor zaraz na miejscu m ocno się na to żalił.
A co do Zbrożka nam awiano go powtórnie, żeby wstąpił do za­
konu, ale nie chciał: pozostał dalej w służbie księcia kasztelana
wileńskiego.
Zdaje się z tego wszystkiego, że pan Zbrożek odegrał tylko
sztukę; może też był to jaki fantasta, w każdym razie krok nun­
cjusza był gwałtowny i niczem nie usprawiedliwiony. Co go w y ­
wołało? — rozdrażnienie i wpływy cudze najprędzej. A le arcybi­
skup Trapezuntu powinien był szanować się, bo czasem jednej
kropli dosyć, żeby m iarka się przebrała. T ak było przynajm niej
tą razą. Bernardyni zaczęli się skarżyć bardzo głośno na gwałt
przed generałem zakonu. Swoją drogą m em orjał od Rzplitej po*
słano do Rzym u. Papież kazał natychm iast, skoro się o tern do-

*) T e finansowe szczegóły w zięte są z m owy Tarły, którą m ia ł na sejm ie


konw okacji d. 22 m aja 1733 r.
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 311

wiedział, wołać generała bernardyńskiego, aby się od niego do­


wiedział praw dy. Potem się zadum ał i rz e k ł: n u n q u a m t a m
p r u d e n t e m v i r u m p u t a v e r a m h a e c f e c i s s e (nie m yślałem
nigdy, b y tak rozsądny człowiek mógł takie głupstwo zrobić).
T a k wiec przeważyła w R zym ie dobra ra d a i Santini upadł;
ale spraw a jego nie upadła, bo stolica apostolska cofnąć się nie
m ogła: tak a już była jej polityka od wieków. Odwołać nuncjusza
a nowego przysłać, było to ustępow ać, przyznaw ać się do prze­
granej; z drugiej strony trzym ać dalej Santiniego w Polsce, przy
rozdrażnieniu, jakie tam na niego było, niepodobna, bo wtenczas
trzeba było na długi czas może ryzykować dobre stosunki z Polską,
Zatem dwór rzym ski w ybrał drogę pośrednią: nie m yślał odwo­
ływ ać nuncjusza, a jednak nowego na missją czasową postanowił
przysłać, żeby spraw y bieżące i nieporozumienia załatwił, żeby
postarał się o usunięcie ostatniej konstytucji grodzieńskiej, żeby
potem pogodził arcybiskupa T rapezuntu z duchowieństwem pols-
kiem, ministrami i całą Rzplitą i wyrobił to, żeby władzę jego ja k
w przódy uznawano. L egat nadzw yczajny miał w tedy po uła­
twieniu tych trudności powrócić do Rzym u, a Santini napow rót
objąłby swóje urzędowanie.
W ieści o tern wszystkiem nabierały coraz więcej pewności,
kiedy gońcem z R zym u powrócił do D rezna D ąbski wojewodzie
kujawski (7 lipca). Miał on zaraz u króla posłuchanie. Przywiózł
z sobą trzy brevia apostolskie: jedno do króla, drugie do księ­
cia prym asa, trzecie do ministrów Rzplitej, a przedewszystkim do
m arszałka wielkiego koronnego. T reść tych pism wszędzie była
je d n a : że papież przyśle do Polski nuneyusza nadzwyczajnego, że
poselstwa T arły przyjąć nie może w przódy, aż póki prawo sejmu
grodzieńskiego przez drugi sejm zwalone nie będzie. Niebawiąc
dalej D ąbski wyjechał do Polski na Przygodzice, żeby o wszyst­
kiem zawiadomić pana Przebendow skiego podskarbiego, ważną
podówczas figurę.
Jednakże zeszło lato i jesień, a obiecanego nuncjusza ja k
nie było, tak nie było. T arły poselstwo w strzym ano, na co pan
wojew oda bardzo się uskarżał, bo podskarbi od wszystkiego umył
ręce i procentu za niego od summ pożyczonych płacić nie chciał.
Santini ciągle siedział w Polsce i nie odjeżdżał do R zym u; m ó­
wiono, że czeka następcy swojego, żeby mu zdał w ładzę: te baje
312 DZIEŁA. jULJANA BARTOSZEWICZA Tom VII.

pow tarzano jeszcze w listopadzie i w grudniu 1727. Mówiono, że


Santini otrzym ał stosowne ku tem u instrukcje i że jak ty lk o n a­
stępny nuncjusz przyjedzie, zaraz arcybiskup T rapezuntu opuści
Polskę i uda się w prost do Rzym u, że skazany na niełaskę wi­
docznie, bo nie przenoszono go z nuncjatury na nuncjaturę, nie
okryw ano purpurą kardynalską, nie powoływano do świetniejszego
urzędu, ale poprostu, zalecano siedzieć w Rzym ie i czekać spo­
sobnej chwili, na zdarzyć się dopiero m ający wakans.
W e wszystkich tych baśniach nie było i słowa praw dy, bo
Rzym , ja k mówiliśmy, li tylko dla ułagodzenia spraw y i zatarcia
nieporozumień wysyłał chwilowo nuncjusza i całą władzę zostawiał
ja k dawniej, Santiniemu. Ale tajem nica ta dopiero być m iała ja ­
wną dla Rzplitej za przyjazdem nowego pełnom ocnika, którego
Rzym długo nie w yznaczał: czy nam yślał się względem w yboru
osoby, czy dla innych jakich powodów, dosyć, że ledwie późno,
późno już nadbiegła wiadomość do Polski, że na nową missją do
Rzplitej wyznaczony został ksiądz Kamil Paulucci, człowiek m ło­
dy, m ający dopiero 35 lat wieku.
Paulucci, z tytułem internuncjusza, przed sam em i świętami
Bożego Narodzenia stanął w Dreźnie (roku 1727). Jechał prosto
z Pragi czeskiej. 27 grudnia miał posłuchanie u króla w Dreźnie,
rozmawiał z nim przez półtora kw andransa, ztąd udał się do kró -
lewicostwa, a na obiad pojechał do hrabiego Lagnasco.... Znaj­
dował się podówczas w stolicy saskiej wojewoda lubelski, k tó ry
już od dwóch przeszło m iesięcy deptał progi królewskie i umizgał
się o łaski. Chciał zostać generałem artyllerji koronnej, i niby to
nie o to mu chodziło, nibyto niechcący pojawił się w Dreźnie.
K ról, k tó ry niebardzo był jego przyjacielem , pytał się księdza
podkanclerza Lipskiego, po co przyjechał wojewoda? Odpowie­
dziano mu, że przyjechał od panów z punktam i do rezolucji k ró ­
lewskiej w sprawie poselstwa rzym skiego. K ról nie dowierzał, bo
po rezolucją mógł ktoś mniejszy przyjeżdżać; niedługo w istocie
odkryła się tajem nica, kiedy przyszło doniesienie o śmierci gene­
rała artylerji. Odwłócząc więc z dnia na dzień postanow ienie
swoje, król zatrzym ał w Dreźnie T arłę aż do grudnia, k ied y n a d ­
jechał Paulucci.
Internuncjusz nie spieszył się z odwiedzinami do wojewody,
chociaż najwięcej dla jego poselstwa on przyjechał. Już sam jego
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 313

tytuł dyplomatyczny wskazywał, że Paulucci nie jest następcą


Santiniego; wykryło się zaraz, że nowy ten poseł rzymski nie
miał nadanej sobie żadnej władzy w Polsce i że przyjechał dla
dwóch rzeczy: miał traktować o prawo patronatu królewskiego
do opactw i o złagodzenie konstytucji grodzieńskiej. Paulucci da­
wał do zrozumienia panom, że Santini odwołany byc może, ale
nie na skutek żądania Rzplitej; że naturalnie pełnić dalej obowią­
zki swoje musi, a on sam nic się nie ma prawa mieszać do jego
robót. Jeżeli więc dla układów o patronat przyjechał Paulucci do
Polski, przede wszy stkiem winien był mówić z Tarła, którego zno­
wu do tej sprawy głównie wyznaczyła Rzplita. Ale umarła wten­
czas w Dreźnie wdowa księżna Lubomirska wojewodzina krako­
wska, Tarłówna z domu, i poseł wielki polski do Rzymu, nie do­
czekawszy się generalstwa artylerji, chciał towarzyszyć zwłokom
księżny do Częstochowy. Paulucci był grzeczny dla wojewody,
bo mszę odprawiał za jej duszę przed podróżą (24 stycznia 1728).
T ak się obadwaj dyplomaci dobrze z sobą rozstali.
Ale i Rzplitej i Rzymowi widać niesporo było do zgody.
Przez cały ten rok 1728 sprawa ani na krok jeden dalej się nie
posunęła. Król znowu wybierał się do Polski na sejm, który miał
niby złożyć w Grodnie dla kolei litewskiej, która przypadała.
Panowie zamiast naglić króla do tego, raz wraz chmarą przez rok
cały przejeżdżali do Drezna, zabiegając o wakanse, a tą razą
o najlepsze z wakansów — o buławy. Paulucci ciągle siedział
w Dreźnie; czekał to niby sejmu, bo na sejmie tylko można było
znieść konstytucją grodzieńską: więc wszyscy czekali, a sejm by-
pierwszem i ostatniem słowem dyplomatów owej chwili. Po znie
sieniu dopiero konstytucji, mógł Paulucci otworzyć rokowanie
o prawo patronatu, i Tarło jechać do Rzymu. Ale król nieszcze­
rze ciągle myślał o tym sejmie.
Arcybiskup Trapezuntu nie doczekał się końca sprawy, któ­
ra sam wywołał. Czy znękany przeciwnościami, czy zmartw iony
niepowodzeniem, czy też przewidując rychły swrój upadek, który
jednakże był daleko, zapadł na ciężką słabość i w Warszawie
dnia 5 lipca 1728 r. o 3ciej godzinie z południa zakończył życie.
Pogrzeb jogo uroczysty odłożony został na kilka miesięcy i odbył
się dopiero w końcu września: trwał trzy dni, od czwartku do
soboty. Z kolei byłto drugi nuncjusz, który w czasie urzędowania
Szkice z czasów saskioh. 4^
314 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tora VII.

swojego umierał w Polsce. Pochowany został jak i poprzednik


u Teatynów. Śmiercią swoją otworzył wakans, który naturalnie
zajął Kamili Paulucci. Nuncjuszem Kamili urzędował w Polsce
przez ostatnie lata panowania Augusta II, bezkrólewie całe i pier­
wsze lata panowania nowego króla. W roku 1736 urządził osta­
tecznie prawa patronatu królewskiego; ale to już nie należy do
dziejów Santiniego. Tutaj dodamy tylko, że Paulucci opuścił
Polskę w r. 1738, po iociu latach urzędowania, gdyż był prze­
niesiony na nuncjaturę wiedeńską, dalej źe kardynałem został
na konsystorzu d. 9 września 1743, i że umarł w Rzymie 70-letnim
starcem, d. 10 czerwca 1763 roku.
O Pauluccim i dalszym ciągu sprawy Santiniego kiedyindziej.
SYSTEMAT KARWICKIEGO
reformy Rzeczypospolitej

I
POTRZEBA REFORMY.

Karwicki wywód rozpoczyna od zdania Stefana B atorego, któ­


re kładzie na czele swej pracy, jak o godło swego system atu.
K ról Stefan mówił niegdyś: v e s t r a P o l o n i R e s p u b l i c a
n on o rd in e , quo ca re tis, non regim ine, q u o d conte-
m n i t i s , s e d s o l o f a t o r e g i t u r (w aszaR zplita, Polacy, ani p o ­
rządkiem , którego wcale nie macie, ani rządem , którym pogar­
dzacie, lecz sam ym przypadkiem się rządzi.)
D alej, w krótkiej przedm owie do czytelnika, opow iada K ar­
wicki, że nie pierwsze łam ie lody w pracy ku naprawie Rzplitej,
że już wielu i przed nim, a nawet królów, ja k np. Stefan myślało
o tern i różne wnioski podaw ało, ale niejeden z braku odwagi
się cofał nim do czynu przyszło. Karwicki wchodził na zupełnie
inną drogę, ja k wszyscy, d i v e r s a m e g o p e n i t u s v i a m i n g r e s -
s u s s u m , n e m i n i q u a n t u m s c i o h u c u s q u e i n t r a t a m , po
której nikt d o tąd nie chodził. Karwicki ułożył cały system at na-
3i6 DZIEŁA. JULJANA BARTOSZEWICZA Tom VII.

praw y; przy zachowaniu wolnego głosu i sejm iki m ogły dochodzić


i sejm y b y się nie rw ały i tak zwana j u s t i t i a d i s t r i b u t i v a
to jest m oc rozdaw ania przez królów urzędów, dotąd główny
pow ód .niechęci ku królom i m inistrom a sporów wzajem nych
osób stanu rycerskiego pom iędzy sobą, m ogła się z większą sp ra­
wiedliwością urządzić, i ekonom ia w ojenna m ogła się lepiej usta­
nowić i wojsko sam o bez obciążenia włościan mogło się d o sk o ­
nalej opatrzeć, nareszcie bezkrólewia tyle niespokojne dotąd,
kończyłyby się tylko w ośm tygodni, a w pośród nich elekcje
i koronacje królów bez żadnej «scyssji» t. j. rozerwania Rzplitej.
Rzeczywiście b yły to znakom ite obietnice.
A u to r skreśla naprzód obraz nierządu polskiego,
«Rzplite, jak niektóre budynki, pow iada, powinny śię ciągle
napraw iać, a w tedy i m ała p raca małej szkodzie zapobiegnie.
P olska bardzo się już zepsuła, potrzebuje wielkiej napraw y, to
jest zm iany form y rządowej, bo inaczej albo despotyzm w niej
zapanuje albo się Polska jako państw o rozsypie i przyjdzie na
rozerwanie sąsiadów . Nic to nie cieszy, kiedy pow iadają ludzie,
że Polska nierządem stoi; kiedy się spojrzy po niedawnej prze­
szłości i smutnej teraźniejszości, a widzi się, że Polska traci p ro ­
wincje, że m iasta jej i włości spustoszone, lud zubożały, wolność
przepadła, czyż m ożna mówić, że Polska stoi? Cóż będzie w tedy
upadek? Zwodzą się więc ci i drugich zwodzą, którzy nieład
uważają za tak naturalny dla Polski, ja k ogień dla salam andry,
bo owszem nieładem wszystkie państw a u p ad ają.»
T rzeba więc koniecznie ładu. L ecz niebezpieczna, zdaje się
rzecz, zaprow adzać jakie zm iany wśród obecnych burzliwych
okoliczności. K iedy się spojrzy jednakże na przykłady, trudnoż
tego nie widzieć, że wszelkie państw napraw y nie zachodziły
wśród pokoju, tylko zawsze w śród jakiej wojny, albo po wojnie.
Znużenie też narodu skutkiem nieszczęść lub klęsk, wywoływało
zawsze zbawcze przesilenie: świeży m am y tego przykład na D anji
przed czterdziestu kilku laty. K arw icki tutaj rozumie rewolucję
roku 1660. R ząd elekcyjny i wielce do polskiego podobny,
upadł tam nagle na korzyść dziedzictwa i sam owładztwa. T ak
sam o i stany skonfederow ane Belgji, zwaliwszy panow anie hisz­
pańskie, z pom ocą sąsiadów w ydobyły się na wolność. Nie p o ­
winniśmy więc upadać na duchu, bo w każdym razie rząd wielu,
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 317

jaki jest obecnie w Polsce, łatwiej da się naprawić bez obawy


obudzenia nienawiści sąsiadów, dla któryeh rząd jakikolwiek aby
wolny, zawsze będzie lepszy od samowładztwa nad tak ogromną
ziemi przestrzenią, jak Polska. Samowładztwa mogą sąsiedzi nie
chcieć, na zmianę formy rządu, aby tylko wolnego, chętnie po­
zwolą. Polsce jednakże zostaje albo przyjąć samowładztwo, albo
rząd zmienić. Cała rzecz w tern, żeby nie pozwolić przypadkowi
tego, co powinien zrobić rozum.
Są i powody inne do przedsięwzięcia tej naprawy. Dzieje
uczą, że państwa co 500 lat mniej więcej odbywają swoje we­
wnętrzne przesilenia, lub giną. Karwicki popierał to spostrzeżenie
swoje dowodami. Zaczął od Izraelitów. Od Mojżesza do Saula
upłynęło lat 430, poczem panowanie królów trwało aż do nie­
woli babilońskiej przez lat 480. Od tej znowu chwili do Heroda,
ostatniego króla w Izraelu, upłynęło także lat 500. Tak i w Rzy­
mie od wypędzenia Tarkwiniusza do Cezara upłynęło lat 460.
Inne państwa trwały i rozsypywały się w połowie 500-letniego
okresu: Babilońskie, Perskie, Macedońskie od Aleksandra W., tak
długo też trwało i pierwsze królestwo rzymskie. W Polsce co
200 lat następowały zmiany. Lech występuje około roku 5 5 °
jako założyciel państwa. Później w pierwszym tym okresie 200-
letnim, r. 700, wygasło potomstwo Krakusa przez Wandę i da­
wna monarchia przeszła w rząd arystokratyczny, kiedy wybrano
do władzy 12 wojewodów. Przemysław pod koniec drugiego 200-
letniego okresu znowu podnosi księstwo, to jest monarchję. W lat
200 później Mieczysław przyjmuje wiarę chrześciańską, a Bolesław
Chrobry rozszerza i ustala królestwo. Następny okres kończy się
spółzawodnictwem Leszka Białego z Mieczysławem Starym i spół-
czesnem pojawieniem się dwóch najstraszniejszych wrogów Polski,
Krzyżaków i Tatarów. Pod koniec następnego okresu rodzina Pia­
stów wymiera w Kazimierzu W., panowała zaś lat 540. Oto i cały
jeden wielki okres życia; kres, przesilenie pewnej doby jak w da­
wnych państwach. Rząd przechodzi w ręce cudzoziemskie, na­
przód węgierskie, potem litewskie i wolność polska stanowczo się
rozwija. Ten okres trwa aż do Zygmunta Starego, pod którym
wolność dosięgła najwyższego stopnia rozwoju i poczyna wyradzać
się w swawolę. Od r. 1506 właśnie lat dwieście znowu upływa.
Okres zeszły była to doba ciągłych sporów, walk korony z woh
3 lS DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA Tom VII

nością, a pierwszem do nich hasłem, wojna kokoszą pod Lwowem.


Nastaje rokosz, wojna domowa Lubomirskiego pod Janem Kazi­
mierzem, rwanie sejmów, elekcje ciągle burzliwe, a częstokroć
podwójne. Trzeba i dzisiaj w nowo zaczynającym się okresie,
naprawić wolność.
Te ostatnie powody nieco fatalizmem trącą, ale o to mniej­
sza. Dość nam, że Karwicki się przekonał z wielu stron o konie­
czności naprawy Rzplitej.
Dzisiaj Polska składa się z trzech stanów: królewskiego, se­
natorskiego i rycerskiego. Wadliwy to układ i jest przyczyną
wszystkich naszych nieszczęść. Dawniejsi królowie polscy sprawo­
wali rząd samowładny i pisali się dziedzicami, stanowili urzędni­
ków, wydawali wojnę, zawierali pokój, na ich wyłącznie ręce do
skarbu płaciły się podatki. Gdzieindziej przez wypędzenie lub za­
bójstwa królów monarchia zamieniała się na wolność; u nas prze­
ciwnie, miłość stanu rycerskiego ku panującym i jego zasługi wo­
jenne sprawiły zmianę, bo królowie przez wdzięczność ustępowali
ze swych praw. Tak z koleją czasów poczęła się tworzyć Rzplita,
zwłaszcza kiedy Piastów zabrakło. Ludwik węgierski testamentem
Kazimierza W . królem wyznaczony, pierwszy nadawał przywileje;
potem Władysław Jagiełło, żeby do wojny z Krzyżakami szlachtę
zachęcić. Zygmunt III. nawet prawo bicia monety stanom poda­
rował. Jagiełło ogłosił wolność osobisą, n e m in e m c a p tiv a b im u s ,
syn jego zwołał izbę poselską i t. d. Dobra więc wola królów
naszych stworzyła wolność polską. Odmienną jest rola narodu
tymczasem. Na zawdzięczenie łask królewskich poczynają sie ro­
kosze: dawniej jednak rokoszów nie było, a to, co powiadaja
o glinianskim za króla Ludwika, nie opiera się na żadnej historji;
bajka ta niezawodnie powstała za czasu wojny kokoszej.
W ywód ten Karwickiego, że wolności polskie są jałmużna
królów, nie opiera się także na żadnej historji. Zawsze obywatel
nie miał przeświadczenia o tem, że każda wolność, jak i prawo,
jest to wyrób narodowy. Gdy Polska urządzała, ukształcała, ro­
zwijała swoje wolność, gdy dla niej coraz innych wymagała za-
ręczeń od władzy, dowodziło to tylko jej dojrzałości społecznej,
a bynajmniej nie świadczyło za łaskawością królów. Nigdy wła­
dza sama dobrowolnie się nie rozbraja; ustępuje tylko tam gdzie
musi, tak samo w Polsce, jak i w Niemczech i w Anglji. Może-
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 319

my więc z czystem sumieniem odrzucić wywody Karwickiego


0 początku i kolejach rozwijania się wolności polskich. Do tra­
fniejszych przyszedł wkrótce wniosków, kiedy głębiej się zasta­
nowił nad przyczynami powodzeń i nieszczęść Rzplitej. Przekonał
się wtedy albowiem, że Polsce wolność przystoi, ale przekonał
się również, że wrodzona Polakom miłość do rodziny królów ra­
towała, jak porzucenie tej miłości gubiło Rzplitę. Nieszczęścia
obecne są skutkiem tego, że na ostatniej elekcji zerwano z poda­
niem narodowem i porzucono synów Jana III.
Zabija nas także d i s s i d e n t i a i n t e r s t a t u s , nieporozumie­
nia pomiędzy sobą stanów Rzplitej. Lecz kto dobrze zbadał tego
złego przyczynę? W prawdzie jak inne państwa, tak i Polska u-
pada pod ciężarem klęsk wszystkim pospolitych ale ma i sobie
właściwe, a te płyną z niezastosowanej do potrzeb narodu formy
rządowej. Polska doświadczała z kolei i monarchji i arystokracji
1 demokracji i dzisiaj zachwyciła coś z każdej formy, bo jest
razem u nas król, senat i posłowie, a raczej stan rycerski. Polska
jest po części królestwem, po części Rzplitą. Posiada u nas król
m ajestat i, przyznajmy się do tego, niepospolite środki zniewala­
nia ku sobie umysłów obowatelskich. Mają dwa inne stany nieco
praw i blasku majestatu, chociaż to zapewne przywileje cokolwiek
'niższe. Król stanowi wszystkich urzędników. Używa tego prawa
w całej pełni i nikt mu się w to wdawać nie może; idzie więc
nieraz za radą poufnych swoich przyjaciół, cudzoziemców, a na­
wet kobiet i ludzi bardzo małego znaczenia, podnosi nieraz tych
którzy prawa nie mają. Rozdaje król starostwa i dzierżawy tak
zwane królewszczyzny. Najbiedniejszego może zbogacić i u szczy­
tu władzy posadzić, wrogami dworu może król poniewierać. I to
istotnie królewskie prawo najwięcej nieci w Rzplitej niepokoju,
zwłaszcza gdy ambicja i prywata zechcą korzystać z okoliczności.
Król zwołuje też pospolite ruszenie przez wici, składa zjazdy i
sejmy, stanowi sądy sejmowe. Lecz częścią dobrowolnie, częścią
z musu odstąpili królowie troszkę swego majestatu stanom, a ra­
czej do spółudziału we władzy swojej dopuścili stany. Tutaj na­
leży moc stanowienia praw na sejmie, lecz i tę władzę rycerstwo
wyłącznie sobie przywłaszczyło w izbie poselskiej. Konstytucje
nasze stały się odtąd więcej szkodliwe, niż użyteczne Rzplitej.
Wiele z nich podyktowała prywata, chęć łakoma, lub względność;
DZIELĄ JULJANA BARTOSZEWICZA Tom VII.
320

rzadko kiedy konstytucja dotyczy się dobra publicznego i wtedy


zostaje bez żadnego wykonania. Należy to niby również do stanów
prawo wydawania wojny i zawierania pokoju, ale królowie umieją
zjednać sobie dostojniejszych w narodzie, błysną im przed ocza­
mi nadzieją obłowu lub sławy i bez poradzenia się sejmu zaczy­
nają wojny. Stany mają też część majestatu w obieraniu urzędni­
ków, bo szlachta po województwach i powiatach wybiera podko­
morzych, sędziów ziemskich i t. d. Jednak i tutaj król zdaniem
swojem przeważa, bo jednego z czterech kandydatów sobie
przedstawionych mianuje. Uchwalać podatki również mają prawo
stany, lecz rycerstwo i ten przywilej sobie przywłaszczyło, bo sta­
nowi podatki przez deklaracje posłów. W rócił ten przywilej do
swego źródła, bo i wprzódy za Kazimierza W . zwoływani byli
posłowie mało- i wielkopolscy jedynie po to, ażeby uchwalili po ­
datki; dzisiaj izba poselska wyłącznie, jedynie prawie zajmuje się
podatkami. Prawo bicia m onety i uszlachcenia, nadawanie indy-
genatu mają również stany. Król Stefan pozwolił na trybunały,
tj. zrzekł się najwyższej sądowniczej władzy. Tymczasem z dru­
giej strony nie posiadają stany prawa wynagradzania zasług tak
dalece, że nawet ci, którzy Rzplitej zacnie i poczciwie służą, je ­
żeli gniewają dwór, nie mają nic za pracę i w sumieniu tylko
spokojni, a ludzie nikczemni nieraz opływają w łaski dworu, bo
łatwiej nierównie zasłużyć się względem jednej osoby, niż wzglę­
dem Rzplitej.
Rząd polski jest więc monarchiczno-republikański i sprowa­
dza tern samem zawikłania bez końca. Majestat królewski i wolność
ludu nie znoszą się; majestat dąży do samowładztwa, do urze­
czywistnienia a b s o l u t u m d o m i n i u m , wolność znowu broni się
przeciw takim zamachom. Zawsze podejrzliwa i bojaźliwa najle­
pszym nawet królom nie wierzy wolność. Jeżeli tedy dwór obrazi
kogo z panów przez odmowę jakiego urzędu lub starostwa, wtedy
dolewa przez to oliwy do ognia i rwą się wtedy sejmy i ginie
sprawa ojczyzny. Jak zaś są okropne rokosze, dowodem rokosz
Zebrzydowskiego. Żaden król polski nie był tak szczęśliwy, żeby
uniknąć zajść ze swoim narodem.
Inne kraje i państwa nieraz w takiem położeniu będąc oba­
lały królewskie rzędy i stanowiły się jako Rzplite. T ak sobie po­
stąpił Rzym, Kartagina, Korynt, K reta, T eby; w nowszych zaś
SZKICE Z CZASÓW SASKICH 321

czasach Szwajcarja i Belgja. Rzym ianie zaprowadzali u siebie


równowagę władz, konsulat, i tribunów plebis, w Sparcie bywało
po dwóch królów, w W enecji doża przedstaw ia osobę króla ale
sam jest bezwładny. U nas m ajestat z wolnością równoważyły się,
przeciągały się nawzajem, bo utworzyliśmy senat, pośredniczącą
siłę, k tó ra ani majestatowi ani wolności nie miała przyzwalać
zbytniej przewagi. Senat polski, to ateński areopag, lacedem onski
eforat. Jednakże i ta instytucja nie ocaliła spokojności ojczyzny,
bo w Polsce panowie senatorowie zamiast m iarkow ać strony,
sami nieraz rozniecali spory przez pryw atę. T rzeba więc albo
zrobić tak ja k w D an ji, to jest podnieść, ustanowić samowładztwo,
albo, jeżeli to się niepodoba, założyć prawdziwą R zplitą, a w tedy
dopiero nieufność zniknie, bo kogo się nie obawiają, tem u wierzą.
Karwicki nie ukrywał przywiązania swego do form y rządu
czysto m onarchicznej, która mu w ydawała się najlepszą. Niestosowną
według niego jest obaw a sam owładztwa w społeczeństwie chrze-
ściańskiem , bo praw a Boże um iarkow ały i despotyzm dawnych
tyranów i zuchwalstwo poddanych, a w rządzie m onarchicznym
najprędzej załatwiają się spraw y. A jeżeli do tego król jest sam
z siebie zacny, czegóż jeszcze potrzeba? Niegdyś kwitnęła Polska
za takich królów, rozszerzyła swoje granice, dźwignęła zamki
i grody, była bogatą i sławną po świecie. Lecz podobno ta naj­
lepsza jest forma rządu, k tó ra się do ducha narodu stosuje, bo
nie dosyć, żeby król rozkazywał, potrzeba żeby i lud słuchał.
Narodowi polskiemu zaś wrodzoną je st miłość wolności, odebrać
mu tę wolność, znaczy go przypraw ić o śm ierć, bo razem z wol­
nością ustaje i dzielność rycerska, srożą się wojny domowe i ogól­
ne nieszczęścia. Patrzm y na W ęgry co to z nich się zrobiło, kie­
d y straciły wolność.
N iechaj więc dzisiaj Polska sam a o swoim losie postanowi,
gdy berło pow raca do ro d a k a i niechaj tym razem spierają się
z soba naw zajem w szlachetnej walce, król z Polską, syn z m a­
tk ą, ja k w ad y rządu naprawić. A lbo niech król odda wszystkie
praw a m ajestatyczne narodowi, zachowawszy sobie tylko straż
nad wolnością, ja k Tezeusz w A tenach, albo niechaj Polak po­
wróci królowi wszystkie praw a m ajestatyczne przez daw nych
królów ustąpione narodowi. W naszej R zpltej głównie brak egze
Szkice z czasów saskich 4 1
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA Tom VII.
322

kucji praw względem mianowicie panów, którzy utrzym ują dla


siebie ten niepew ny, nieszczęśliwy stan rzeczy. W ięc albo uwol­
nijmy króla od obaw y m ożnych i niechaj się wszyscy go zaró­
wno boją tak samo potężni jak i słabi, albo niech wolność nie
boi się króla i tern sam em bezpieczniej może karać przewinienia
panów. Jeżeli stanie rząd m onarchiczny, Karwicki od wszystkie­
go um ywa ręce, bo nicby nowego w tej sprawie nie powiedział,
gdy ta form a rządu wiele miała przyjaciół i statystów , którzy
o niej pisali. Lecz jeżeli R zplta nasza, a raczej mieszanina dwóch
form zechce się zamienić w prawdziwą Rzplitą, Karwicki czuł się
w obowiązku w ystąpić z radam i, do których sądził, że miał p ra ­
wo, gdyż od lat 40 brał udział w spraw ach publicznych. D o­
świadczenie usposobiło go do podaw ania rady; sam Karwicki wie­
rzył w siebie, że poda praktyczne, gdyż poznał dobrze i naród
nasz i położenie nasze.
Karwicki zabierał się następnie do podaw ania rady. K onie­
czność popraw y Rzplitej w ykazał i praw o swoje do podniesienia
głosu upowodował.
Chcąc ted y dojść do celu, Karwicki uprzedzał, że musi na­
przód rozprawiać o sposobie odbyw ania rad, to jest sejmów, d e
c o n s i l i o p u b l i c o . Tu przedm iot się rozpadał na liczne rozga­
łęzienia; trzeba było mówić osobno o sejm ikach, o głosie wolnym,
o prawie veto, o większości, o sejmie i zerwaniu sejm u, wreszcie
0 sposobie w ja k ib y m ożna ułożyć rząd m ądry, a stały. Potem
rozpraw iać potrzeba o praw ie rozdawnictwa urzędów, d e m o d o
j u s t i t i a e d i s t r i b u t i v a e , o paktach konw entach i chlebie do­
brze zasłużonych, to jest o starostw ach i królewszczyznach. Po
trzecie o urządzeniu stałego wojska, d e o e c o n o m i a b e l l i c a .
Po czwarte o poprawieniu sądów i praw. Po piąte o bezkrólewiach
1 sposobie wybierania króla. Po szóste o skarbie publicznym,
k tó ry także daw ał pow ód do nieporozumień, bo R zplita nie d a­
wała w ręce królowi podatków , przez obawę, żeby ich nie użył
na krzyw dę wolności.
Karwicki wszystko na prawnej opierając podstaw ie w tym ­
że wywodził, że naw et nie potrzeba okoliczności politycznych
i upadku narodu do podniesienia walnej spraw y reform y rządu
w Polsce. Spełniał to tylko, co polecały dawne konstytucje.
SZKICE Z CZASÓW SASKICH 323

M o ż e m y , pow iedział, w ystąpić z w nioskiem n ap ra w y R zliptej,


bo m am y do teg o i p o d staw ę p raw n ą. O to n a sejm ie elekcyjnym
W ład y sław a IV sta n ę ła k o n sty tu c ja n astęp n ej treści pom ieszczona
w p a k ta c h k o n w en tach (te x t daje K arw icki po łacinie, m y zaś
w ypisujem ze źró d ła, to je s t z V olum inow legum ).
«lż dla naw alności sp raw na te n czas K zplitej do n a m o ­
w y e x o r b i t a n t sta n o m k o ro n n y m i W . X . lit. przyjść nie m ogło
na teraźniejszej elekcji; tak że de m odo distributivae justi-
t i a e , o p o rz ą d k u p o d czas i n t e r r e g n i , d e c o r r e c t u r a j u -
r i u m , c o m p o s i t i o n e i n t e r s t a t u s i ak ad em ji krakow skiej
uspokojenia; w aro w ały to sobie u nas sta n y k o ro n n e i W . X . lit.
że cobyko lw iek za antecesso ró w naszych k ró ló w polskich ex orbi-
tow ało przeciw ko p raw u p o sp o litem u , to w szystko w sw e k lu b y
w praw ić i do egzekucji przy w ieść, ta k ja k o b y się w niczem p r a ­
wu pospo litem u n ie d e ro g o w a ło : niedo p u szczając praw inaczej in­
te rp re to w a ć , ty lk o ta k ja k o k tó re w sobie b rz m ią , ani n a p rz e ­
ciwne e x e m p la p ra w u p o sp o litem u resp ek tu jąc.* (Vol. L eg. III.
7 6 7 .) —
G d y po m im o tej k o n sty tu c ji n a p ra w a nie p rzyszła do sk u ­
tk u, R zp lta p o n aw iała często w p a k ta c h k o n w e n ta ch sw oje życze­
nia,’ w re k u 1 6 4 8 , 1 6 6 9 , 1 6 7 4 . 1697 i w reszcie 1 7 0 5 za elekcji
S tan L eszczyńskiego. Sześć je d n o z n a c zn y c h p ostanow ień az n ad to
p rzek o n y w a o te m , że w szyscy ludzie i w szy stkie czasy czuły
p o trz e b ę refo rm y rządu. N iety lk o w ięc sam a k onieczność, ale
i praw o do refo rm y n aś popycha. O statn i w reszcie tr a k ta t p o ­
m iędzy k ró lem polskim a szw edzkim zaw arty w W arszaw ie u
K arm elitó w 1 8 listo p a d a 1 7 0 5 r. nas obow iązuje. C z y ta m y tam
albow iem w a rty k u le 2 7 : «Co się przyszło ści ty c z y , R zplita p o l­
sk a obiecuje i zaręcza, że w szyscy n astępni królow ie p o lscy p a ­
now ać b ę d ą p o d ty m w aru n k iem , k tó ry p o p rzy sięgną w p a k ta c h
k o n w e n ta c h n a k o ro n acji, że niniejszy p o k ó j zachow ają, ja k o ż
i sam a R z p lita ośw iadcza się, że w ieczyście je s t nim zobow iązaną;
gdyby zaś k tó ry z królów polskich rozerw ał niniejszy p o k ó j,
a R zplita ra d ą i o rężem nie postaw i te m u o p o ru , w te d y za k rz y ­
w dę i szkodę, ja k ie ztąd Szw ecja p o n iesie, b ę d z ie odpow iedzialną
p rz e d k ró lem szw edzkim .* W ty c h słow ach tra k ta tu niem a
w praw dzie zobow iązania się do re fo rm y rząd u , ale je st n iebez­
pieczna altern aty w a, że za w iny k róla, R z p lita stać się m oże od-
C ZIELA JUL JANA BARTOSZEW ICZA. Tom VII.
324

powiedzialną. W idocznie sam a konieczność, obaw a przed klęskami


w przyszłości, zmusza nas do ograniczenia władzy królowi.

II.
SEJMIKI.
Następuje więc rzecz o sejm ikach polskich.
N apróżne będą zwycięztwa, kiedy nie stanie ra d y , a dobra
rada zależy od trzech rzeczy, od prędkości, od zachow ania taje­
m nicy i w ykonania uchwał. Tego wszystkiego właśnie brak w na­
szych radach. N aprzód w ychodzą deliberatorja, czyli uniwersały
do senatorów , potem schodzi napróżno cztery tygodnie, aż nastę­
pują sejmiki, potem znów sześć tygodni czekać potrzeba do za­
częcia sejmu. Sejm zaś m a się odbyć w przeciągu drugich sześciu
tygodni, a nieraz się wlecze przez 12 i więcej. T ak na to w szyst­
ko i przygotow anie do obrad i sam e obrad y schodzi całe pół
roku. Nareszcie kiedy sejm się zrywa, prawo chce, żeby albo
czekać na inszy sejm zwyczajny, to jest dwa lata, albo zwoły­
wać w kilka m iesięcy nadzwyczajny. Cóż to za dziwna prędkość
rad naszych?
T eraz co do zachowania tajem nicy. Jeżelić jak mówią nie
je st tajem nicą to, o czem wiedzą trzy osoby, jakże tajem nicą
być może to, co wie 140 senatorów i 160 posłów sejmowych?
Nie pom ogą tu nic zw ykłe Rzplitej naszej zabiegi, ani oddalenie
na pew ny czas arbitrów z izby, ani tak zwane s c r i p t a a d
a r c h i vum .
A w ykonanie uchwał? Już to zupełnie od woli sejmików
relacyjnych zależy. A tam głos jednego złego człowieka wszyst­
ko odrazu zepsuje. N adużycie to szczególniej się rozmogło w na­
szych czasach, gdy naprzeciw wielu konstytucij sejmowych przy­
chodziły protestacje sejmików.
P otrzeba ted y w yraźna rad prędkich, tajem niczych, lepiej
wykonyw anych, równie na sejm ikach ja k i na sejm ach.
Głos wolny i praw o niepozwalania na jak ą uchwałę jest
podstaw ą swobód naszych. U sunąć jedno i drugie będzie to p o ­
dnieść sam owładztwo. Ale i głos wolny przecież staje się nie
raz nadużyciem . Potrzebaż ted y znów odróżnić głos wolny od
praw a niepozwalania, potrzeba odróżnić praw o każdego szlachci-
SZKICE Z CZASÓW SASK ICH 325

c a a p o s ła . B o s z la c h c ic n a s e jm ik sa m od sie b ie p r z y je ż d ż a ,
m ó w i za ś c o c h c e i c z u je . P o s e ł z a s n a se jm p r z y w o z i z sob ą
in str u k c je , z o b o w ią z u je s ię pod p r z y s ię g ą sw o je j z ie m i i w o je ­
w ó d z tw u , ż e g ło s o w a ć b ę d z ie w e d le te j in s tr u k c ji; n ie sa m w ię c
o d s ie b ie p r z y je ż d ż a , a le ja k o p e łn o m o c n ik d ru g ic h ty lk o . G d y b y
n a tę p o w in n o ść sw o je b a c z y li p o s ło w ie , se jm y b y w a ły d a le k o
sp o k o jn ie js z e . G d y w ię c n a se jm ik a c h s z c z e g ó ln ie j ja k z t e g o w y ­
p a d a , j e s t p o le d la g ło s u w o ln e g o , n ie c h a jż e n ie t y k a ln y , p a n u je
s o b ie s w o b o d n ie po daw nem u n a s e jm ik a c h . P r a w o je d n a k ż e
w in n o śc iś le o z n a c z y ć o s o b y , k tó r e m o g ą u ż y w a ć w o ln e g o g ło su
i n ie p o z w a la n ia c z y li v e t o j p o w tó r e , p o w in n o śc iśle oznaczyć
w ja k ic h m a te r ja c h m oże b y ć to p r a w o u ż y te , a w ja k ic h n ie
m o ż e . K a r w ic k i p o d a w a ł n a to w s z y s tk o r a d y , ja k p o w ia d a ł, n ie
n o w e i n ie o b c e , a le w z ię te z ż y c ia i p r a k ty k i n a r o d o w e j.
C o d o o s ó b w ię c , ja k ie m o g ą p o d n o s ić g ło s w o ln y i v e t o ,
d o sy ć za sto so w a ć s ię d o z w y c z a ju i p r a k ty k i tu i o w d z ie u ż y ­
w a n e j. M a ją to p r a w o s z la c h ta p o s e s y o n a c i. N ie m a ją z a ś, n ie
p o w in n i m ie ć :
1). N ie p o s e s y o n a c i. C i n ie t y lk o b r o n ie n ic z e g o n ie m o g ą ,
a le n a w e t p o d a w a ć g ło s u d la o b r a n ia p o s ło w n a se jm lu b d e p u ­
ta tó w n a tr y b u n a ł. T a k ie p r a w o z a w a r o w a ły s o b ie n a p r z ó d w o ­
je w ó d z tw o s ie r a d z k ie i z ie m ia w ie lu ń s k a p r z e z k o n s t y tu c ję r. 1 6 1 1 .
P o d o b a ła się ta z a s a d a i p r z y ję ły ją za ra z w o je w ó d z tw o k r a k o w s k ie
i z iem ia c h e łm sk a , p ó ź n ie j z a ś w r. 1 6 1 3 w o je w ó d z tw o k ijo w sk ie
i n a P o d la siu p o w ia t m ie ln ic k i 1). P o te m j e s z c z e te g o ż r o k u w o ­
je w ó d z tw o p o ło c k ie . T eż sa rn ę z a sa d ę p r z y ję ły w o je w ó d z tw a
p r u sk ie , p o te m p o d la s k ie w r. 1 6 3 1 , n a r e sz c ie r a w sk ie w r. 1 6 6 7 .
In s z e w o je w ó d z tw a c ic h ą z g o d ą p r z y ję ły tę k o n s t y tu c ję . I sp r a ­
w ie d liw ie , bo c z y liż m oże dobrze i c z y p o w in ie n r a d zić w o je ­
w ó d z tw u z ie m ia n in , k tó r y n ie p o s ia d a w n ie m ża d n ej w ła sn o śc i?
2) B a n ic i, b o ć t a c y k tó r z y p r a w a ła m ią , n ik o m u n ie m o g ą ,
n ie p o w in n i n a rz u c a ć sw o je j w o li, n a c o p a n o w ie u n a s w c a le n ie
u w a ża ją .
3). S łu ż ą c y u in n ej sz la c h ty i to je s t p o c z ę ś c i ta k ż e w p r a ­
k ty c e , w o b y c z a ju , p o n ie w a ż u p o m in a m y m a r s z a łk ó w se jm ik o ­
w y c h , ż e b y n ie p o z w a la li z a b ie r a ć g ło s u ta k im lu d z io m . S p r a w ię -
326 DZIEŁA. JULJANA BARTOSZEW ICZA T em Y U .

dliwa to rzecz, bo jeżeli szlachcic żołnierz i posesyonat nie może


zabierać głosu, dopóki służy rycersko i zostaje pod rozkazami
hetm anów, a to na m ocy konstytucji z r. 1591 o karności wojs­
kowej, czego powiada Karwicki, kilka województw m ocno prze­
strzegało, jakże pozwolić głosu tym , co zostają w służbie, nie
już Rzplitej, ale po prostu w pryw atnej. W szakże przysłowie
staropolskie mówi: «służba wolność tra c i» i rzeczywiście służący
robi to, co mu każą. Dlatego to deputaci wołyńscy na trybunał
do Lublina, oprócz zwykłej przysięgi na to jeszcze osobno przy-
siągają, że nie służą żadnem u panu, ani pensji od nikogo nie
pobierają: dowód w konstytucji r. 1589. Nawet i posłowie sejm o­
wi tracą głos, jeżeli im dowiodą, że kom uś drugiem u służą i czy­
jeś pryw atne popierają sprawy. Bodaj to dobrze posłowie nasi
pamiętali, że m ają tylko wyłącznie baczyć na dobro swoich w o­
jewództw i całej Rzplitej.
W jakichże teraz spraw ach można podnosić veto, a w j a ­
kich nie? D otąd wszystkie spraw y publiczne na sejm ikach i sej­
m ach ułatwiają się albo jednom yślnością, albo większością głosów.
Jednom yślności potrzeba do instrukcji na sejm i uchwał lub kon­
stytucji. W iększością zaś głosów stają się wszelkie elekcje, chociaż
w niektórych województwach pewne elekcje odbyw ają się przez
jedno słowo: « p l a c e t , pro sim y .» S pora liczba jest takich elekcyj.
O bierają się w podobny sposób posłowie sejmowi, deputaci try ­
bunalscy, m arszałkowie sejmikowi, kandydaci na podkom orstw a,
na sędziostwa i pisarstw a ziem skie; w Litwie naw et obiera szla­
chta wojewodów połockich i starostów żmudzkich. N a sejmie
takaż sam a jest elekcja m arszałka. W podobny sposób roztrząsają
praw o do zasiadania na sejmie tych posłów, którzy m ają prze­
ciwko sobie jakie zarzuty nieprawnego obioru, wreszcie na try b u ­
nałach wszystkie w yroki w ypadają większością głosów.
P otrzeba zachować dotychczasow y zwyczaj i prawo. Bo je ­
żeli to, co przez jednom yślność się rozstrzyga, rozwiążemy wię­
kszością głosów, zginie prawo li b e r i v e t o ; jeżeli zaś to, co za­
leży od większości, spuścim y na jednom yślność, stracim y prawo
większości. Otóż na sejm ikach przed sejm owych i relacyjnych,
przy uchwale podatków , lub kiedy o m aterje stanu rzecz idzie,
kiedy się piszą instrukcje posłom sejm owym lub uchw ały ( l a u d a),
m a służyć każdem u praw o użycia v e t o , czy opierać się będzie
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 327

na prawie czy nie, i tylko jeden środek pozostaje, żeby uniknąć


zerwania o brad, to jest prośba. R ozpraw y m ają być prow adzone
artykułam i, punktam i, to jest o każdym szczególe osobno. Jeżeli
sprzeciwiający się nie posłucha naw'et prośby sejm ujących, żeby
ustąpił, arty k u ł przepada. N a sejm ikach zaś obiorczych, na k tó ­
rych żadne m aterje stanu podnoszone nie bywają, veto nie m a
nic znaczyć. Ztąd w ypada, że takie sejmiki rwać się nigdy nie
powinny. Jednakże częstokroć niechęci osobiste wiele rozryw ały
elekcyjnych sejmików. Jest na to dobry sposób. Niechaj nadzw y­
czajny sejm, obiecany nam przez P a c t a c o n v e n t a dla napraw y
exorbitancji uchwali, żeby nie obierać m arszałków sejmikowych,
ale żeby przewodniczył sejm ikom zawsze najstarszy z obecnych
urzędników województwa, od podkom orzego zacząwszy aż do
ostatniego choćby najniższego, aby tylko nie senator, ani dygni­
tarz koronny. W Litwie są marszałkowie ziemscy raz na zawsze
obrani, ci z urzędu m arszałkują na sejm ikach.
N adto niechaj sejm exorbitancyjny przepisze tajne głosowa­
nie co do wyborów na wakanse w sposób następny. Cała szla­
chta ziemi lub województwa raniutko, zwłaszcza w zimie, kiedy
są dnie krótsze, poda swoje nazwiska, według powiatów i ziem
w województwach większych. To będą urzędowe rejestra szlachty.
Spiszą je wszędzie jednocześnie urzędnicy ziemscy lub grodzcy
na to bacząc, żeby do spisu tego nie weszli służący, nieposesyo-
naci i banici. Spisywania te trwać m ają najdalej do iotej rano,
powiat, k tó ry się spóźni, na ten raz utraci praw o głosu. Żeby zaś
ułatwić i to sprawdzanie szlachty, w ypadałoby wziąść spisy gło­
sujących na poprzednim takiejże natury sejm iku i ponotowawszy
ty ch którzy są albo nieobecni, albo poumierali, albo na wyższy
urząd postąpili, spisywać innych głosujących. W ted y m arszałek
sejm ikowy porządkiem wzywać będzie do głosowania szlachtę.
Pierwszy zawołany wstanie z miejsca i wrzuci do urny postaw io­
nej obok m arszałka swoje karteczkę, na której napisane jest na­
zwisko jedno lub kilka, według potrzeby, tych osób, które na
w akujacy urząd w ybiera. K arteczka m a byc zawiniętą żeby jej
odczytać nie mogli świadkowie i odbierający głos przy umie.
W rzuci ją dwom a palcam i na znak, że jedne podaje. Oczywiście
g dyby k artek było kilka zwiniętych w jedną, odrzuciłoby się je
wszystkie na bok, niechaj się każdy sam ukarze, kto używa
328 DZIELĄ JUL JA N A BARTO SZEW ICZA Tom VII

podstępu. Po takiem zebraniu głosów, m arszałek kartki przeliczy


i ponotuje: kto otrzym a większość, jest obrany. M arszałek w ciągu
tej czynności będzie miał do pom ocy asessorów z pojedyńczych
powiatów. Np. w województwie sandom irskiem je st siedm pow ia­
tów z ziemią steżycką, zatem siedmiu będzie na sejmiku sando-
mirskim asessorów. T ylu ich na każdem sejm iku, ile powiatów
w województwie. Asesorowie spisywać będą rejestra powiatow e,
żeby czasu nie tracić. P otem rachow ać będą głosy. Przy takiej
manipulacji prędzej dopilnuje się służących, nieposesyonatów i b a
nitów. Żeby nie nastręczyć pola do zarzutów fałszywych, każdy, kto
dowodzi banicji, m a się stawić z jasnemi swego twierdzenia d o ­
wodami, które natychm iast przejrzą i ocenią obecni sędziowie
ziemscy lub grodzcy. Będzie to i ostroga dana stronom prawu-
jącym się do szukania zgody pom iędzy sobą przed w y b o ram i.—
Dla nowego ułatwienia takich rzeczy, praw o zawarow ać m a, żeby
m arszałek sejm ikow y nie czytał żadnych listów i próśb podaw a­
nych do sejmików aż po skończonym roku. L isty te i prośby
odleżyć się muszą. K to zechce sejmik taki zerwać, na protestacje
jego m arszałek zważać nie powinien; jeżeli zaś tego natarczyw ie
dom agać się będzie m a się do niego zastosować praw o Zygm un­
ta I, na m ocy którego sędziowie ziemscy lub grodzcy powinni go
jak o wichrzyciela sądzie na wieżę. T a k i do dziś dnia karza try ­
bunały swoich wichrzycieli. Z panam i rok o to m a być na sądach
sejmikowych lub trybunalskich.
K orzyści z tajnego głosowania te będą: każdy w edług su­
mienia, bez ściągania na siebie niechęci, głos poda. Jeżeli go bę­
dą się pytać ciekawi, kogo w ybiera, może zbyć się natrętnych,
ukazując im jednę k artk ę a wrzucić tym czasem do urny drugą,
bo często nas zmuszają do tego okoliczności, że obieram y wbrew
woli nie kogo się chce, ale kogo w ypada. Uniknie się dalej stra­
ty czasu na niepotrzebne m ow y; stronnictwa i forsy zginą, nie
będzie namiętności, które obudzają przywiązanie lub nienawiść
do głosujących się k an dydatów .
Sejmiki przedsejm owe są także elekcyjne, bo na nich wy­
bierają się posłowie, ale są to razem i sejmiki piaw odaw cze bo
piszą się na nich instrukcje czyli nauki, zalecenia posłom , stano­
wią uchw ały, lauda, m aterje stanu na nich się traktują. Tu
wiec musi głos wolny zostać nienaruszony. Ale żeby tym obojgu
SZKICE Z CZASÓW SASKICH 329

różnorodnym czynnościom sprostać, sejmiki owe muszą się rozbić


na składow e części swoje, kiedy są dzisiaj zmieszane, bo różnych
dopinają celów. T rzeba osobno w ybierać posłów, osobno pisać
instrukcje.
Elekcje naprzód odbyw ać się m ają tajnem głosowaniem ja k
inne sejmiki elekcyjne; marszałkiem niechaj będzie pierwszy
obecny senator województwa lub urzędnik. R ejestra głosujących
m ają się tak samo spisywać, jak wzór podany i t. d. Po skoń­
czonej p racy urna zam yka się, pieczęcią m arszałkowską pieczętuje,
a naw et jeżeli wcla będzie i asesorów, poczem oddaje się pod
zachowanie do skarbnicy kościoła, w którym odbyw ał się sejmik.
Nazajutrz lub może naw et tegoż sam ego jeszcze dnia, jeżeli
czasu dosyć starczy, obiera się m arszałek do odbycia drugiej
czynności, to jest spisania instrukcyj i uchwał. Można też zacho­
wać do tej czynności poprzedniego m arszałka, który kierował
wyboram i.
Dwa sejmiki więc odbędą się w jednym . Jakkolw iekbądź
skończy się ten drugi, czy dojdzie, czy się zerwie, skrzynka
z głosami przynosi się tegoż dnia, lub jeżeli nie wystarczyło czasu,
dnia następnego, kartki się liczą i posłów ogłasza się według
większości. Może się zerwać sejmik drugi na instrukcji, nie zerwie
się pierwszy na w yborach i zawsze posłowie będą od wszystkich
ziem i województw na sejmie, chociaż niektórzy bez instrukcyj.
Jeżeli zaś sejmik ten drugi praw odaw czy stanie, w tedy pogłowie
otrzym ają instrukcje. G dyby się zerwał, m arszałek spraw y w oje­
wództwa i d obra ogólnego sam ustnie posłom poleci, sumienia
ich niczem jed n ak nie zwiąże.
Korzyści tego sposobu sejm ikowania są widoczne. Sejm y
dochodzić muszą, o ile to będzie zależało od województw; nigdy
już nie będzie miejsc pustych w ławach poselskich, wszystkie
będ a zajęte. Czy będą albow iem instrukcje, czy ich nie będzie,
posłowie zawsze są wybrani i m ogą radzić R zp lite j, chociaż bez
instrukcyj. Jedni ją będą mieli, drudzy nie, głos kraju więc zaw­
sze się rozlegnie wśród izby. Owszem zasada, że ów poseł obra­
ny może głos podnieść na sejm ie, chociaż nie m a instrukcji, za­
prowadzi pewno ład wśród sejmików: wszędzie w takim razie
województwa sam e odpokutują za to, że nie obiorą posłów, że
nie napiszą instrukcji. Posłowie przemawiać będą od siebie nie
Szkice z czasów saskich. 4-2
330 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEW ICZA Tom VII.

od województw, co i zawstydzi i zapali do poprawienia się z wad


nierządu. Dalej jest tu korzyść inna. Po obraniu posłów, szlachta
ja k zwykle bywało dotąd, w większej części do domów swoich
pow raca, bo dopełniła według siebie najważniejszego aktu czyn­
ności sejm ikowych. Będzie ta k pewno i nadal. Ztąd instrukcje
i uchwały sejmikowe nie cały tłum szlachty pisać będzie, ja k go
i teraz nie pisze. W ięcej zgody nastanie, mniej żywiołów niesfor­
nych zaburzy spokojność praw odaw czych sejm ikowych obrad.
Będzie nadto wielka oszczędność czasu. Sejm iki dotąd trw ały od
7 do 14 dni; w ciągu tego czasu jedni zabiegali i częstowali, dru­
dzy sprzedawali się za jadło i napój. Dzisiaj z zamknięciem urny
wszystko się kończy. R achunek głosów zaś dokonyw a się nie po
ukończonym zgodnie czy rozerwanym sejmiku, dla tego, żeby za­
trzym ać w szystkich kandydatów na poselstwa do pisania instrukcyj
i uchwał wojewódzkich. G d y b y wiedzieli wprzód, że obranym i
nie są, alboby się rozeszli, albo rozżaleni utrudniliby pisanie to
sami, lub przez podstaw ione osoby. D alej g d yby się posłów
wprzód ogłosiło, przed zakończeniem sejmiku, nie mieliby w ybra­
ni głosu w układaniu instrukcji, b oby w drażliwem się przeto
ujrzeli położeniu pisania dla siebie poleceń. W ybrani, tem sam em
że w ybrani, dają rękojm ię swoich zdolności, dobrej woli dla
ojczyzny, wziętości u współziemian. Po cóż ich więc było w yłą­
czać od układania instrukcji, wszakże ludzi rozsądnych, praw o
znających potrzeba szczególniej do takiej prawodawczej czynności.

III
SEJMY.
T eraz najważniejsza rzecz o sejm ach.
M am y sejm y zwyczajne i nadzw yczajne: pierwsze zbieraja
się w praw nym term inie, co dwa lata i trw ają sześć tygodni, dru­
gie w każdym razie król może zwoływać na dwa, trzy tygodnie.
Zbierają się te sejm y ja k wykazaliśm y późno, nie zachowują ta ­
jem nicy, w ykonania żadnego nie m ają, rwą się nareszcie. Już
K rom er opisując początki izby poselskiej za Kazim. Jagiellończy­
ka, w yrażał obaw ę, czy ta nowa wolność zczasem nie wyrodzi
się w tyranię. Karwicki, który się napatrzył tych okazyj pom iędzy
m ajestatem a wolnością za Jana Kazimierza lub M ichała widział
SZKICE Z CZASÓW SA SK IH . 331

jasno niebezpieczeństwa Rzeczypospolitej, która mogła albo tem


skończyć, żeby ją pomiędzy siebie rozerwali sądziedzi, albo prze­
niosłaby całą prawodawczą wagę swoje do rad senatu i skończy­
łaby na samowładztwie. Niechaj tylko królowie znajdą sposób
prowadzenia wojny bez sejmów, a mamy już tej zasady początki
w paletach wojskowych, wtedy sejmy staną się wrcale niepo­
trzebne, beda im owszem zawadzały w rządzie. Mylą się ci ludzie,
którzy sądzą, że przez rwanie sejmów dokuczy się królom, kiedy
rządzą sami bez kontroli. Przez swawolę sejmową szkodzi się ra­
czej wolności i toruje drogę śamowładztwu, bo królowie wtedy
maja na zawołanie radę senatu, składają ją kiedy chcą, jak chcą,
z kimkolwiek chcą i robią naturalnie co im się podoba. Rzplitej
więc na tem wszystko zależy, ażeby sejmy dochodziły.
I rozumiała to dobrze Rzplita. Już w r. 1659 po wojnie
szwedzkiej wyznaczała deputację do wynalezienia sposobu, żeby
nie rwały sie sejmy. Toż samo staranie widać za Michała w r.
1673, podczas konfederacji Gołąbskiej. Skądże to? Bo każdy
poseł uważa się u nas za tłumacza praw, których chce być
autorem, a gdy mu pozoru zbywa, osłania się tym ostatnim
złości swojej puklerzem, że czuwa nad Rzplita, s a l u s p o p u l i
s u p r e m a l e x m i h i e s t o . Ależ mniemany obrońca gubi
z dobrej woli Rzplite. Gdy więc sejm nie dawał ani prędkością
ani pewności, Rzplita r. 1590 wyznaczyła pierwszy raz do boku
królewskiego deputatów i komisarzów z rycerstwa, i nadała im
moc stanowienia wraz z królem w pewnych razach o bezpie­
czeństwie Rzplitej; przysięgali ci komissarze do boku na tajemnicę.
Ale ta pierwsza rada zaraz r. 1591 zniesiona. Obawiano się
albowiem, żeby król nie ujął komissarzy wakansami lub staro­
stwami, nie wplątał przez to Rzplitej w wojnę szwedzką. Ta sama
rada jednakże nieraz'potem była w użyciu. Stanowiono ją przy
boku króla i przy boku hetmana, którego także chciała Rzplita
wziaść pod kontrolę. Poświadczają to konstytucje z r. 1620, IG35»
1649, 1673, 1676, 1678, nawet i w r. 1703. Ale ta rada tylko
do spraw wojennych i zewnętrznych się odnosiła, gdy tutaj nam
idzie o znalezienie sposobu na zaklęcie klęsk wewnętrznych.
Oto praktyczny będzie następny sposób naprawienia sejmów.
Niechaj sejmy jak trybunały trwają rok cały, niechaj wolno
je będzie limitować i reasumować w każdym czasie, a przyjdziemy
332 DZIEŁA JULJANA BAR TOSZEWCZA. Tom VII.

do sejmu ciągłego, gotowego '). Prędkość rad tem sam em będzie


zawarowana. Nie znaczy to bynajm niej, żeby sejm obradow ał
cały rok, ale znaczy, żeby na każde powołanie królew skie w razie
potrzeby służył Rzplitej. B ędą m iały czas sejm y za jrć się wszyst-
kiem i dom ową i zewnętrzną spraw ą ojczyzny, naw et żadaniami
wdztw, k tó re dzisiaj ciągle odsyłają się w recess. Szlachta się
uspokoi gdy zobaczy, że posłowie przynoszą jej obok podatków
i sprawiedliwość, odpow iedź na instrukcje. Sejm y będa spokojne
i nie obudzą niechęci, którą dzisiaj obudzają powszechnie ra d y
senatu. Posłowie będą ja k b y eforam i i stróżami praw swoich
województw. T a k upadnie najtrudniejszy szkopuł, spór o przedłu­
żenie sejmu, o k tó ry się nieraz dzisiaj rozbijamy. Jeżeliby się
zdarzyło, żeby posłowie upornie wstrzymywali bieg obrad, m ają
wyjść natychm iast uniwersały do wdztw i powiatów, z których
pochodzą ci posłowie, z uwiadomieniem, w tedy województwa w y­
biorą na ten jed en raz osobistych sędziów, żeby ocenili pow ody
posłów, jakie mieli do opozycji, lub dali zdanie, czy działają we-
dług danej im na sejm ikach instrukcji. D obrze by leż było wy­
rozumieć sejmiki jeneralne po prowincjach dla kom binow ania
instrukcyj wejewódzkich. U łatw iłaby się przez to spraw a sejmów,
opozycja b y łaby oględniejszą.
Sejm jed en następow ać więc będzie bezpośrednio po drngim
co roku inny. D latego potrzeba, aby sejmiki obiorcze m iały czas
oznaczony, ja k n. p. m ają go sejmiki deputackie. W poniedziałek
po narodzeniu Najśw. Panny zaczynają się sejmiki deputackie,
niechaj posłowie obierają się w poniedziałek przed św. K atarzyną
panną. Niechaj tak sam o oznaczony będzie na rozpuszczenie
sejmu dzień pew ny, n. p. poniedziałek po Trzech-K rólach. Sejmiki
relacyjne znowu niechaj się poczynają w poniedziałek po O czy­
szczeniu Najsw. Panny. Jeżeliby pokazała się potrzeba, sejm
z królem wyznaczy sejmiki nadzwyczajne. Niechaj sejm y ja k
trybunały m ają m oc zawiesić swoje obrady na pewien czas; nawet
na sesje prowinjonalne rozpadać się mogą. C ztery m iesiące niechaj
sejm za Małą-Polskę radzi w K rakow ie, drugie cztery miesiące

5) Używamy tu wyrażenia Sejm gotowy, że jest historyczne, chociaż dobrze


od Karwickiego późniejsze. S e j m a m i gotowemi przezwała ustawa z dn. 3
maja 1791 r. sejm obradujący w ciągu pewnego okresu prawodawczego. Karwickie­
go pogląd zgodził się tutaj'z ideą 3 maja.
SZKICE Z CZASÓW SASKICH 333

w W a r s z a w ie z a W ie l k ą - P o l s k ę i tr z e c ie c z te r y m ie s ią c e z a L itw ę ,
a lt e r n a t ą je d n e g o r o k u w B r z e ś c iu , d r u g ie g o w G r o d n ie . L ite w s k ie
s e ś je s e jm o w e n ie c h a j p ó ź n ie j z a s tę p u ją ó w tr z e c i s e j m a lt e r n a t ą
o d p r a w i a n y w L itw ie , w e d łu g k o n s t y tu c j i z r . 1 6 7 3 * N ie c h a j p r a ­
w o sesy j ty c h n ie p r z y w ią z u j e d o p e w n e g o m i e js c a , a le w e d łu g
p o trz e b y i b e z p ie c z e ń s tw a , z w ła s z c z a w c z a s ie w o jn y , n ie c h a j
g d z ie c h c ą s e s je s w o je s e jm o w e L itw in i p r z e n o s z ą . N a w e t i s e jm y
m o g ą się o d b y w a ć , je ż e li n ic in n e g o n ie s to i n a p r z e s z k o d z ie ,
ra z w K ra k o w ie , d r u g i r a z w W a r s z a w ie , tr z e c i r a z w G r o d n ie
lu b w B rz e ś c iu .
D z is ia j g łó w n ie o p ó ź n ia p r a c e s e j m o w e s a m a m n o g o ś ć o s ó b
s e jm u ją c y c h . P o s łó w z tr z e c h p r o w in c y j b y w a 172, o p ró c z p ru ­
s k ic h , k t ó r y c h lic z b a żad n em p ra w e m n ie je s t o z n a c z o n a i d la
te g o n ie r a z ic h p o 29 p rz y b y w a , g d y z t r z e c h w d z tw n a jw ię c e j
b y ć b y p o w in n o 18 p o s łó w . N a d t o s e n a t o r ó w i r ó ż n y c h d y g n it a r z y
z a s i a d a n a s e jm ie o s ó b 1 4 0 . N ie c h a j w ię c k t o z e c h c e n a p o łą c z e ­
n iu się iz b c z a s w y c ie ń c z a ć c z e m k o lw ie k , a c a ły ó w tł u m s e j m u ­
j ą c y c h s łu c h a ć g o m u s i, n ic n ie r o b i ą c . P o t e m o k r o p n y je s t n a w a ł
p r z e d m io t ó w . P o s ło w ie r a z w r a z n o w e w n o s z ą r z e c z y , j e d n e d r u ­
g im p r z e c iw n e i n ic d z iw n e g o , gdy z s z e ś ć d z ie s ię c iu s e jm ik ó w
znoszą się m a te ry a ły o b ra d w in s tr u k c j a c h , czasem k ilk u a rk u -
szo w y ch . J e d e n p o p i e r a p r z e d e w s z y s t k ie m to , d r u g i o w o ; z a m ę t
n a jw ię k s z y , n ie w ia d o m o o c z e m w p r z ó d y ro z p r a w ia ć .
P o r o z d z i e la j m y t e c z y n n o ś c i n a w ie lk ą lic z b ę o s ó b , a p o r z ą ­
d e k s a m się u ło ż y i c z a s u tr a c i ć n ie b ę d z ie m n a s łu c h a n iu w c a le
n ie p o t r z e b n y c h o r a c y j . N ie p o t r z e b a tu in n y c h ja k i c h s z c z e g ó ln y c h
s p o s o b ó w , ż e b y d o jś ć d o c e l u , w s z e lk a n o w o ś ć a lb o w ie m p o d e j ­
r z a n a j e s t n a s z e j w o ln o ś c i. A le ż m a m y o d d a w n a s e s je t a k z w a n e
p r o w in c y o n a l n e n a s e j m a c h , t e p r z e d e w s z y s t k ie m z u ż y tk o w a ć n a ­
le ż y . O b i e r a m y r ó w n ie ż d e p u ta t ó w z iz b y s e n a t o r s k i e j i p o s e ls k ie j
d o s ł u c h a n ia lic z b y z e s k a r b u . O b ie r a m y o s o b n o t r y b u n a ł r a d o m s k i.
N a r a d z a m y s ię p o s p ó l n ie p o k la s z t o r a c h , r a c h u n k ó w s k a r b o w y c h
zaś s łu c h a m y w p ry w a tn y c h p a ła c a c h . W s z y s t k o t o n ie d o b r z e
s ię d z ie je . R a d ź m y i r a c h u j m y s ię z a w s z e w z a m k a c h , w k t ó r y c h
o d b y w a j ą s ię s e j m y . T ak p r z y z w o ito ś c i i p o w a g i b ę d z ie w ię c e j.
Z a m ia s t dw óch iz b , p o s ta n ó w m y je s z c z e tr z e c ią i n ie c h a j we
w s z y s tk ic h t r z e c h o d r a z u r o z t r z ą s a j ą się s p r a w y p u b lic z n e . N ie ­
c h a j k a ż d a iz b a m a c o ś s o b ie w ła ś c iw e g o .
DZIEŁA JUL/ANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

W izbie poselskiej notujm y zgodne punkta instrukcyj woje­


wódzkich, zosobna spisujm y punkta ich niezgadzające się z sobą
dla późniejszej kom binacji i pogodzim y jedne z drugiemi. Zadania
województw tutaj się uspokoją.
D ruga izba senatorska niechaj m aterje stanu roztrząsa,
sprawę pokoju lub wojny, poselstw a niechaj od obcych przyjm uje
i wysyła polskie za granicę. Niechaj układa przym ierza i rozejm y,
a koleją niechaj odpraw ia sądy sejmowe.
T rzecia izba niechaj skarbem się wyłącznie zajmuje, to jest
wszystkiemi spraw am i, które się odnoszą do skarbu. D o tej izby
przenieść należy władzę trybunału radom skiego boć i dawniej aż
do czasu Zygm unta III. wszystkie spraw y skarbowe, dzisiaj ro z­
trząsane w R adom iu na trybunałach, odbyw ały się na sejm ach
i dopiero w r. 1613 osobny trybunał skarbow y stanął. Izba ta
niechaj zawiera k o n tra k ty względem dochodów Rzplitej, ale wię­
cej dającym . Będzie tu i sąd o zniszczenie dóbr królewskich
z dzierżawcami i t. d.
Lecz żeby to wszystko w naturalnym odbyw ało się porzą­
dku, potrzeba jeszcze zmian pew nych w ustroju sejm owym . Dawne
nazwisko izb musi się zatracić. D o każdej albowiem z trzech izb
m ają się wybierać zarówno posłowie, ja k i senatorowie. Boć kiedy
wszędzie pomieszane są dwa stany, pocóż je na sejmie rozdzielać?
N a sejm ikach również senatorow ie zasiadają i piszą instrukcje.
Nie ubyło nic przez to rycerskiem u stanowi za ostatniej konwo-
kacji w W arszawie r. 1697, że senatorowie przybyli do izby p o ­
selskiej i wspólnie z posłam i w niej radzili. W R zym ie, jakichże
to klęsk nie było pow odem , źe lud obradow ał bez senatu osobno?
U nas dopiero za Kazim ierza Jagiellończyka rozłączyły się stany
i dlatego odtąd nie wierzą sobie; trzeba więc, żeby na nowo się
z sobą połączyły. Żeby tego celu dostąpić, krok najstosowniejszy
będzie, jeżeli dozwolimy szlachcie obierać swoich senatorów. W szak
to rzecz nie tak niezwyczajna u nas; Połoczanie wojewodę, Żmu-
dzini starostę k tóry u nich wojewodą jest, oddaw na sobie wybierają.
Niechaj tedy do onych trzech izb województwa sam e w y­
znaczają osoby, bo dzisiejszy zwyczaj naganny jest, że do różnych
komisyj obiera sam m arszałek sejm owy posłów, jakich zechce.
W ojewództwa, gdy przyjm iem y tę zmianę, będą spokojne i bez-
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 335

pieczne, g d y n a sejm ik ach re la c y jn y c h zaufani posłow ie zdadzą


o w szystkiem spraw ę, co i jak się zrobiło n a sejm ie.
Co zaś do liczby posłów m a ją c y c h się rozdzielać p o m iędzy
trz y izby, te n sp o só b w ystarczy . W o jew ó d ztw o p o znańskie razem
z kaliskiem w ysyła I 2tu posłów , niechaj więc z nich p o czterech
idzie do izby k ażd ej. T e w ojew ództw a, k tó re o b ierają po sześciu
posłów , ja k k rakow skie, san d o m iersk ie, p o d lask ie i raw skie, m ają
p o dw ó ch do k ażd ej izb y w y sy łać. Posłow ie ziem i pow iatów m ają
staw ać n a sejm iki re la c y jn e całeg o w ojew ództw a. K rakow ianie
p o sła z księstw a Z atorskiego do tej izby w yszła, do k tó rej osądzą,,
że będzie p o trz e b a . P łock ie i lubelsk ie w y sy ła ją p o trzech posłów ,
więc p o je d n y m w y b ierają d o k ażd ej izby. S ieradzkie z ziem ią
w ieluńską, kujaw skie z d o b rzy ń sk ą razem p o sześciu o b ie ra ją , w ięc
po dw óch. Ł ęczy ck ie i bełżkie ob ierają czterech posłów sejm ow ych^
niechaj w ięc d o dw óch izb d ad z ą p o je d n y m , a dw óch do tr z e ­
ciej, do k tó rej uw ażają. T y m s a m y m sp o so b em sw oich posłów
rozdzieli w ojew ództw o ru sk ie, k tó re i ą tu w y sy ła, m azow ieckie,
k tó re 20tu: liczby to n ieregularne na trz y ró w n e części podzielić
się nie d ad zą, zatem n a d k o m p le t posłów w ejdzie do jak iejkolw iek-
b ą d ź izby w edług w skazania w o jew ó d ztw a. G d y posłów p ruskich
liczba je st nienaznaczona p ra w e m , sam e prow incje w yznaczą ich
ile zech cą p o izbach. T o żsam o w L itw ie p o k o m b in u ją się po w iaty
z w ojew ództw am i.
T rz y te izby k a ż d a oddzielnie n a ra d z a ć się b ę d ą . L ecz cza­
sam i zejd ą się razem , zw łaszcza w tenczas, k ie d y n a stół przy jd zie
p rz e d m io t p o d a tk ó w n ad zw y czajn y ch . M arszałek sejm o w y złączy
w te d y w szystkie trz y izby w s e n a to rs k ie j: tu ta j p rz e d ło ż y i te
sp raw y , k tó ry m posłowńe w sw ojej stawili o p ó r. Sejm c a ły roz­
strzy g n ie ostatecznie. Jeżeli co b y ć m oże, z g o d a i na sejm ie całym
nie nastąp i, sp ra w y ta k tru d n e p ó jd ą w recess do innego zebrania
się sejm ow ego, albo jeżeli ty lk o je d e n s p o rn y p o seł nie ustępuje
o d e sła n e b ę d ą n a ro zsądzenie prow ńncyj.
M arszałek sejm ow y tak że, jeżeli uw ażać to będzie za sto so ­
wne, m oże je d n e g o d n ia przew odniczyć jed n ej, d rugiego dnia d ru ­
giej izbie, żeb y lepiej u p rzątn ąć tru d n o ści, ja k ie się n adarzą. T y m ­
czasem w in n y ch d w ó ch izbach kierow ać b ę d ą o b ra d a m i d e p u taci
do ko n sty tu cji i p rzy sięg n ą w edług ro ty z r. 1673* Ż ądanie w oje­
w ództw w je d n e j zam k n ie się k o n sty tu c ji, ja k n. p. p o d a tk i od
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA Tom VII.
336
mostów, nobilitacje, indygenaty i t. d., żeby c o r p u s j u r i s ,
księga praw odaw stw a narodow ego zbyt nie rosła.
Korzyści z tego układu sejm u będą następne. Szlachetna
em ulacja przyspieszy spraw y, bo rozdział p racy nastąpi i każda
izba pilniej będzie się m ogła zastanawiać nad rzeczą. Posłowie
sami się zniosą, do izby senatorskiej wyszła z pom iędzy siebie
dobrych statystów , toż właściwych znawców do izby skarbowej.
Młodsi posłowie, tem bardziej ci, co pierwszy raz sprawować będą
poselstwo, poświęcą chętnie swoją pracę dla przeglądania i uło­
żenia spraw województw z tern większą troskliwością, im na mniej
licznych barkach ciężar ten spocznie, D otąd młodsi posłowie b a­
wili się tylko, na starszych zdawszy sejm ową pracę. Nie ukryje
się teraz żadne żądanie wojew ództwa; posłowie nie będą mogli,
ja k dotąd udaw ać, że popierają coś z m ocy instrukcji, k tó ry ch
nie pokazywali nigdy sejmowi, gdy w instrukcji nie będzie tego,
czego się dobijać zechcą. Dawniej popierali częstokroć rzeczy
naw et przeciwne instrukcji. N ikt ich kontrolow ać nie mógł. Poskro­
mi się nadto ambicja, bo zdawać będzie odtąd spraw ę ze swego
postępowania na sejm ikach relacyjnych. Jeżeli m oc trybunału ra ­
dom skiego przejdzie do sejm u, województwom oszczędzi się na­
kład utrzym ywania kom isarzy i ustaną apelacje od owego try b u ­
nału do sejmu. A rbitrow ie mniej przeszkadzać będą, bo rozdzieli
się taż sam a mnogość sejm ujących, ja k i słuchających obrad.
W szakże nieraz naw et ta liczna obecność arbitrów tam ow ała o b ra ­
d y sejmowe, do nieprzyjem nych zajść daw ała pow ód. R ozproszą
się ciekawi po trzech izbach, a przezto spraw y w izbie senator­
skiej odbyw ać się m ogą z większą tajem nicą. Królowie będą mieli
chwile w ypoczynku, gdy nastaną przerw y sejm owe, bo te ciągłe
sesje, a zwłaszcza pod koniec sejmu, więcej utrudzały, jak ciężkie
obozowe znoje. Toż wykonanie konstytucyj sejm owych daleko
będzie prędsze p o d wszelkim względem. Dzisiaj zaś każdy, kto
się obawia przeciw sobie uchwały, rwie sejm, a tern samem w y­
konania nie m a żadnego.
Idzie teraz o uporządkowanie sejmu.
W dzień oznaczony na zebranie się sejm ujących, posłowie
w swojej izbie odbędą rugi pod starą laską, jakto było kiedyś
we zwyczaju. K onstytucja grodzieńska z r. 1673. stanow iła te rugi
już po obiorze nowego m arszałka, lecz to niewłaściwe, cierpi albo-
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 337

wiem na tern albo sam poseł tego województwa, albo posłowie


wszyscy i cała izba. Boć jeżeli niepraw ny poseł daje swój głos
na m arszałka, jakże go potem głosu pozbawić? byłażby do tego
zasada? Pozwolić mu, choćby ten jeden raz głos podnieść, jestto
razem i krzywdzić posłów prawnie obranych, bo jak aż to różnica
w prawie jednego i drugiego ? G dyby poseł źle o b ran y nie głoso
wał na obiór m arszałka, a potem dopiero zyskał głos na m ocy
w yroku sądu; zniewagą to będzie i dla niego i dla województwa,
że mu się wprzód głosować nie pozwoliło. Był i w ypadek taki na
sejmie grodzieńskim w r. 1687 że poseł pod zarzutem będący nie
pozw alał na elekcję innego m arszałka dlatego tylko żeby od
praw a swego nie odpadł, przez sześć tygodni wstrzymując obrady,
wreszcie sejm rozerwał. Pozwólmy więc niechaj rugi odbyw ają się
pod starą laską a obierzem y m arszałka bez żadnej trudności. N aj­
lepiej wszakże byłoby, gdyby sam e sejmiki rozsądzały tę trudność.
Niechaj posłowie wszyscy podług konstytucji z roku 1633
obowiązani b ęd ą zaraz pierwszego dnia stanąć na sejm. Niechaj
wszyscy z zarzutami przeciw nieprawnym obiorom żaraz pierw­
szego dnia wystąpią. Zdarzyło się też nieraz na sejm ach że stro n ­
nictwo zwycięzkie odsądzało zwyciężone od wolnego głosu. Poseł
pod zarzutem zostający cicho na sejmie siedzi, a upatrzywszy
sposobność k iedy nie m a zarzucającego, zabiera głos. I już w ted y
nie na sam o zwycięzkie stronnictw o, ale na praw o i spraw iedli­
wość naciera. O kryci zarzutam i nie będą się starać o poselstwa,
albo zawczasu się ułożą z przeciwnikam i, nie będzie o nich k ło ­
potu więcej ani na sejm ikach, ani w izbie poselskiej.
Po odbyciu rugów, pierwszego dnia lub nazajutrz m a się
od być elekcja m arszałka. Głosowanie m a być tajne, ja k na sejmi­
kach, w taki sam sposób. O branem u marszałkowi posłowie p o d a­
dzą na karteczkach swoje głosy, z każdego województwa, kogo
z pom iędzy siebie wyznaczają do trzech izb. Jeżeli się nie zgodzą
m arszałek posłów rozdzieli sam według województw. T en je d y n y
w arunek kłaść m ożna w yborcom , żeby do izby senatorskiej w y ­
znaczano ty ch , coby skończyli lat 30 w ieku, a przynajm niej 25
i coby po dwa razy przedtem sprawowali już poselstwo. Toć p ra­
wo zwyczajne Rzplitej nie pozwala m łodem u przed dojściem 24
lat życia, rozrządzać naw et własnemi dobram i. M łody może p o ­
siadać naukę i zdolności ale nie m a potrzebnego doświadczenia.
Szkice z czasów Saskich 43
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom. VH.
338

Rozdzieleni tak po izbach posłowie rozchodzą się i odbie­


rają od m arszałka starej laski objaśnienia, co już zrobiono w p e­
wnej m aterji na zeszłym sejmie, na czem spraw a stanęła i co do
zrobienia jeszcze pozostaje. Starzy posłowie się rozejdą, nowi
w tedy zajm ą starych miejsce. Ż eby zapobiedz zajściom am bitnym ,
niechaj stanie prawo, że poseł w czasie swego poselstwa nie może
być kandydatem do żadnego wakansu. T ylko posłów zeszłego
sejmu niech będzie wolno przedstawiać do n a g ro d y w urzędach,
posłowie nowi będą sędziami tych zasług starych, sam i zaś niechby
z czasem poszukali dla siebie pola zasług.
Senatorów do boku królew skiego na mieszkanie, trzeba ko­
lejno wyznaczać na term ina czteromiesięczne. W takim razie
każdem u zadosyć się uczyni, bo będzie mógł i zdrowia własnego
przestrzegać, m ajątku dopilnować i posługę czynić dla Rzplitej.
Dzisiejsze rezydencje i rad y senatu ustaną, bo przy królu znajdzie
się zawsze nieustająca z senatorów rada, obrana przez sejm.
Prawo 1 i b e r i v e t o zostanie przy posłach, ale z nastę-
pnem i zastrzeżeniami. Poseł używający tego praw a m a się w y­
wieść instrukcją, boć nie sam ego siebie reprezentuje na sejmie,
lecz województwo swoje. W takim razie w ypadałoby żeby wszyscy
województwa jednego posłowie kładli v e t o , boć wszyscy razem
jed n e otrzym ali instrukcje. M arszałek te spraw y, przeciw którym
zachodzi spór m a zapisywać w rejestr osobny i na połączeniu się
trzech izb przedm iot spraw y pod rozstrzygnięcie sejmu całego
przedłożyć. Jeżeli nie wszyscy posłowie jednego województwa
opierają się, lub instrukcyj nie pokażą, w tedy spraw a ich odsyła
się na sądy prowincyj, jak było wyżej. Nieźleby też przyjąć za­
sadę, żeby na sejm ikach obierać nietylko posłów, ale i zastępców
ch, bo g d y b y um arł w czasie trwania sejm u poseł jaki, zastępca
im ógłby zaraz wejść w jego miejsce bez zwoływania na nowo
sejmików. Zastępca wszedłby również w miejsce posła odsądzo­
nego od głosu lub obranego nieprawnie.
Posłów niegdyś opłacał skarb, potem województwa. Nic
sprawiedliwszego nad te pensy e poselskie. Mogą b y ć mniejsze
lub większe według odległości miejsca z którego przyjeżdżają
posłowie. Nareszcie sam a potrzeba tych pensyj w ym aga. Nieraz
albowiem najzacniejsi obyw atele nie mogliby się podejm ow ać
poselstw, g d yby nie pobierali żadnej pensji. Z apłata niechaj się
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 339

na rok liczy. P otrzeba też wziąść dobry wzór z województwa


sandom ierskiego i kilku innych, które nie obierają ciągle jednych
i ty ch sam ych posłów. D eputatem na trybunał m ożna być po­
wtórnie obranym po czterach latach, — czem użby nie postanowić
że również dopiero po czterech latach można b y ć posłem sejm o­
wym ? Niechaj także posłowie m ają stałe mieszkanie w grodzie
sejm owym niedaleko od siebie. K ażde województwo może kosztem
swoim zbudować dom y z funduszów wojewódzkich, e x c o n t r i -
b u t i o n e d u c i l l a r i . Mogliby się w tedy posłowie łatwo nawzajem
oświecać, i znosić nawet i po za sejmem. Miasta sejmowe przy­
ozdobią się przez te nowe gm achy. Bo jeżeli pryw utm ludzie dla
wygody własnej nie żałują kosztów, jakże łatwiej województwom
dła własnej chluby a bez uciążenia mieszczan, poradzić sobie w tej
mierze. Również m ożnaby naw et inaczej liczbę posłów po w oje­
wództwach rozdzielić. T e województwa, które więcej płacą p o d a ­
tków na obronę ojczyzny słuszna jest, aby i więcej posłów w y­
bierały na sejm. Dzisiaj nie m a pod tym względem żadnej prawie
sprawiedliwości. K rakow skie płaci n. p. 21.000, sandom ierskie
20.000 na obronę, a w ysyłają po sześciu posłów. Mazowieckie
tyleż płaci co tam te, a m a posłów dać 20. N iektóre znowu wo­
jew ództw a nic nie p łacą, a tym czasem posłowie ich najczęściej
zatruwają spokojność sejmową. Niechaj się województwa m niej­
sze połączą w jed n o większe, a ubędzie posłów i sejmikowych
instrukcyj, mniej będzie sam ych sejmików.
Mogą by ć wszelako i tak jeszcze pew ne trudności. Są np.
zwolennicy ta k zaciekli praw a l i b e r u m v e t o , ze chcieliby
uszanować opór każdego posła. W ym ieniają przypadek, ze czasem
być może wszyscy posłowie zejdą z drogi prawej; w tedy głos
jednej osoby miłującej nadew szystko ojczyznę, na zgubę spraw y
publicznej nie pozwoli. Sm utne to przypuszczenie, że na kilkaset
osób wszyscy znajdą się zdrajcy a jeden zdrowo m yślący. Nie­
chaj Bóg tę dolę oddali od Polski! W szakże na dobrych tylko
obyw atelach opierają się królestw a. Zresztą przypuśćm y i to nawet.
W szak, co sejm jed en uchwali, to drugi zniesc moze. M am y
świeże p rzykłady tej p ra w d y : na sejmie r. 1678 p o sta­
nowiono, żeby m arszałek nie nominował do remis, 1 nikt
tem u się nie oparł; gdy jednak na sejmie r. 1683 uważa­
no to zastrzeżenie za szkodliwe praw u l i b e r u m veto
DZIELĄ JULJANA BARTOSZEW ICZA Tom VII.

zaraz je usunięto. Pocóż innych przykładów ? Co pióro napisało,


to zmazać może. Nie baw m y się w psa ezopowego, k tó ry z m ię­
sem w p y sk u przechodził przez rzekę.

V.
E K O N O M JA W O JE N N A .

Następuje ważny rozdział o ekonom ji wojennej.


Narodowi polskiemu, więcej jak którem u innemu, zależy na
urządzeniu dobrem siły zbrojnej. Granice nasze opierają się o p a ń ­
stwa i narody łakom e i zbrojne. Pospolite ruszenie m iało chwile
swojej świetności. Rozszerzyliśm y granice Polski, pokonaliśm y
niem wrogów i zasługami wojennemi zdobyliśm y sobie wolność.
Zygm unt A ugust pierw szy od trudów obozow ych w yłam yw ać się
zaczął i ztąd na utrzym anie stałego wojska przeznaczył kw artę.
R ycerstw o więc powoli odzwyczaiło się od pospolitego ruszenia
i dlatego je dzisiaj przywrócić trudno. Obawa przed władzą k ró ­
lewską zaszczepiła nierząd, w ypadało albowiem stałe wojsku o zn a­
czyć płace, a nie zajmować tą pracą sejmików ani sejm u. Nie
byłoby zaległości w skarbie i związków wojskowych, nie zasta­
w iałyby się prowincje, elekcje królewskie nie odbyw ałyby się tak
jak ostatnia saska (z r. 1697), że kładł się wybrańcow i w arunek
zapłacenia wojska. Z obaw y, ażeby król nie nadużył władzy swo­
jej nad wojskiem, nie opłacaliśm y regularnie żołnierza i dlatego
dzisiaj są w zwyczaju palety, zdzierstwo ostatnie. W y p a d a ze
wszystkiego, że trzeba mieć stałe wojsko i należyty sposób opła­
cania żołnierza.
W ojsko składa się z piechoty, z jazd y i z artylerji. W ojując
ciągle z Tataram i, którzy tylko łupieżyli i uciekali, zaniedbaliśm y
piechotę i działa; dzisiaj to nie uchodzi, bo nieprzyjaciół m am y
opatrzonych w jedno i w drugie. Sztuka wojenna staje się rze­
miosłem, M oskwa naw et po europejsku wojować się uczy. R o ­
zm aity w rozm aitych państw ach jest stosunek piechoty do jazd y
według potrzeby: piątą, czwartą, naw et trzecią cześć wojska obej­
muje jazd a i piechoty byw a daleko więcej, a to z pew nych po­
wodów. Biją się obcy często pod twierdzami, oblegają je lub b ro ­
nią, do tego celu lepiej służy piechota, k tó ra też mniej kosztuje
bo trzech można utrzym ać żołnierzy piechotnych za jednego
SZKICE Z CZASÓW SASKIC'1. 341

jeźdźca. Dowóz żywności łatwiejszy dla piechoty, zwłaszcza


w tw ierdzach i zam kniętych obozach. W boju również piechocie
łatwiej zachować porządek szy k ó w ; żołnierze w niej ustępują co­
kolwiek pole przed natarciem i znowu się bronią, ale jazda raz
w popłoch rzucona, rozbija swoje własne szeregi, tw orzy zamęt.
0 Carmagnoli pisze pewien historyk włoski, że kazawszy zsiąść
jeździe z koni i pieszo walczyć, 18,000 Szwajcarów poraził.
U nas stosunek ten dwóch broni do siebie musi być cokol­
wiek inny. Nasi nieprżyjaciele albowiem walczą i w szykach p ie ­
choty i najeżdżając, urywając, ścigając. Niechaj zatem będzie 9/3
u nas piechoty, a trzecia część jazdy. Nasza jazda więcej daleko
niż inne kosztuje, bo prowadzi za sobą niezmierne tabory i ciurów:
w chorągwi stukonnej byw a po 600 ludzi oprócz tych, którzy są
przy koniach taborow ych, których utrzym anie również kosztuje.
Ztąd to coby w ystarczyło dla całej chorągwi na kilka miesięcy,
m arnuje się w kilka tygodni. I kraj się przez to niszczy i głód
w obozach powstaje. O kropny tego przykład opow iada Piasecki
pod r. 1601. K ról w Inflantach kraj zniszczywszy jazdą, potracił lu­
dzi i w m ałym orszaku zbrojnych musiał wracać do Litwy. T o ­
warzysz nasz częstokroć jest bogaty, nazyw a się paniczem, m a
sią za równego swoim wodzom, nawet hetm anom , i dlatego roz­
kazy ich niedbale wykonywa, albowiem się ich nie obawia. N a­
w róćm y się więc do piechoty, a jazdę zreform ujm y. W tern
klucz całej spraw y.
N a zeszłym sejm ie lubelskim (r. 1703) Rzplita przez sk ry p t
do archiwum, oznaczyła liczbę piechoty z K orony na 15,000 ludzi.
W dzisiejszem ubóstwie Rzplitej było b y nad siły nasze utrzym y­
wać tyle piechoty. W takim razie m ożna się uciec do k o n sty tu ­
cji z r. 1677, to jest także wziąść na uwagę skrypt do archiwum
z tegoż ro ku; postanowiono tam piechoty 12,000 ludzi. Co zaś
do zapłaty ich z hybern, takie stanęły zawarowania. W zięto za
podstaw ę taryfę pogłównego z r. 1622 lub 1671. W yniosło to
rocznie zł. 2,209,000. Z tej ogólnej sum y płacono jednem u hus-
sarzowi 204, pancernem u zaś 164 zł. rocznie. Na dzidę osobno
b rał żołnierz zł. 4. Jeźdźcowi lekkiem u płaciło się 124 zł. i także
zł. 4 na dzidę. Pieszy żołnierz pobierał rocznie zł. 144 i osobno
na broń i odzież 40. D ragon ( d e s u i t o r i u s m i l e s ) brał zł. 144
1 osobno na konia, odzież i broń zł. 80. W yniosło to wszystko
DZIEŁA JULJANA B \R TO SZ EW IC Z A . Tom V II.
342

razem całkow itą sumę, ja k wyżej, zł. 2,209,000. H ussarzy było


za te pieniądze ludzi 2,150, pancernych 3,000, lekkiej broni ludzi
800, piechoty 4.500, dragonów 1,500. R azem w K oronie było
wojska ludzi 11,950 (więc naw et niecałe 12,000).
H yberna zaś tak się rozdzielała. D obra duchowne m iały co
rok przynosić 300,000 zł. królewszczyzny 760,000, ze starej kw ar­
ty było 114,000. Z tej sum y brał husarz tyle co żołdu, to jest
zł. 204, pancerny 164, lekki żołnierz 124. H etm anow ie brali
100,000, pułkownicy i rotm istrze husarscy 44,200; dla zaspokoje­
nia zaś ich, żeby ciągle bywali u pułków, dobra duchowne obrząd­
ku greckiego m iały im dopłacać 55 ^0 0 zł., żeby także cała sum a
100,000 złp. wyniosła.
Zatrzym ajm y tylko te 12,000 żołnierza z uwagi jedynie na
ubóstwo narodowe. Niechaj będzie piechoty 7,000, dragonów 1000
hussarzy 1,200, pancernych 2,000, lekkich 400 i drugie 400 ludzi
na służby hetm ańskie. T a k więc będzie 8,000 piechoty i 4,000
jazdy, według już postanowionego stosunku.
Przez zmniejszenie liczby na teraz, napraw im y wojsko nasze.
A le trzeba na rotmistrzów w ybierać ludzi wojennych i zobowiązać
ich, żeby ciągle przy chorągwiach siedzieli, tak warowało naw et
sprawiedliwie prawo z r. 1691 o karności wojskowej. Zakazano
w tedy senatorom i starostom grodow ym posiodać kw arciane cho­
rągwie. B ytność rotm istrzów przy chorągwiach zastrzegła już kon­
stytucja z r. 1667 i artykuły wojenne hetm ańskie z r. 1613 pod
karą tysiąca grzywien. Dzisiejsi rotm istrze rzadko bywali w obo
zie, a nigdy w bitwie. N a sejm ach i sejm ikach, w ojskow ych za­
wsze byw ała moc, jak znowu w obozach n apotyka się wielu cy ­
w ilnych; sejm iki ted y odbyw ają się w obozach, na sejm ikach
radzą koła rycerskie. T rzeba to raz w kluby ująć porządku. Nie­
chaj żołnierz nie radzi, ale bije się; niechaj obyw atel nie bije się,
ale radzi. N a to w ystarczy konstytucja z r. 1591. Nie potrzeba
powiększać naw et liczby oficerów, niechaj tylko ci, którzy są
obecnie, pilnują dobrze swoich obowiązków. D la utrzym ania k a r­
ności, rotm istrze powinni sami być znakomici w czyny wojenne,
nie w godności. I żołnierz tern się więcej szczycie będzie, że m a
za drużbę dzielnego rotm istrza. Chorągwie niechaj zachowają sta r­
szeństwo w edług tego, ja k która wprzód powstała, a nie według
znaczenia swoich rotm istrzów. T rzeba też znieść owe wędrówki
SZKICE Z CZASÓW SASKICH.
343
tow arzyszy z chorągwi do chorągwi, bo nieraz uciekają ci pano­
wie nie z p otrzeby jakiej, ale dlatego, żeby się dostać do jakiego
dostojniejszego rotm istrza. Tow arzysze, uczestnicy jednych losów,
i bitew, dzielniej się z sobą trzym ać będą; praw a i dawniej zaka­
zyw ały rozdaw ać chorągwie kw arcianych pom iędzy senatorów
świeckich, tern bardziej duchownych. G dy przez takie urządzenie
zwiększył się niedostatek żołdu dla żołnierzy, bogatsi zasilali cho­
rągiew z własnej kieszeni, ale te ofiary nigdy nie są takie, żeby­
śm y dla nich praw o jawnie znieśli.
T rzeb a też męztwu otworzyć pole. Z tąd po śmierci rotm i­
strza porucznicy lub zastępcy rotm istrzów powinni posuwać się
na ich miejsce. T a k jest wszędzie i w podobny tylko sposób
utrzym am y stare, doświadczone wojsko. Dzisiaj rozdają się cho­
rągw ie nie walecznym , ale bogatszym . R otm istrze tacy ujmują
żołnierza przym ilaniem się, ucztam i, pijatyką. D obrze też byłoby
zawarować, żeby do hussarzy nikogo nie przyjm ować, kto lat kil­
ku przynajm niej nie wysłużył żołnierzem pancernym i żeby ro t­
m istrzem nie byw ał ten, kto nigdy nie był towarzyszem. U cu­
dzoziemców je s t ta k i naw et książęta po stopniach idą do jen e-
ralstwa. Gdzieżto dowódzca m a nabyć doświadczenia, kiedy sam
nie walczył? M am y świeży wzór na carze moskiewskim, jakiem i to
drogam i dochodzi się do nauki i doświadczenia. Piotr nie wstydził
się zacząć od najniższego stopnia, żeby skończyć na najwyższym.
Dalej trzeba tego pilnować, żeby nie sam em im ieniem t ale
bronią, byli ci hussarzami, tam ci pancernym i. D zidy, koń, strój,
uzbrojenie, m a b y ć dobre, żelazo lepsze niż srebro. T o znowu
zawarowała konstytucja z r. 1620. K iedy wojna turecka groziła
Rzplitej, postanowił sejm, żeby żołnierze nie stroili się w złoto
i srebro, ale w żelazo, pod karą utracenia żołdu. D osyć zacho­
w ania prawdziwych i dobrego w yboru rotmistrzów, regularnej za­
płaty wojska, a żołmerz zawsze na potrzeby Rzplitej będzie i po­
rządny i posłuszny.
Służba wojskowa, pocztowi pachołcy, m ają także być zbrojni
w dłuższe strzelby niż towarzysze. T o znowu zastrzegła konsty­
tucja po śm ierci Stefana w r. 1587. W wojnach tego króla prze­
konali się nasi, że strzelba lepsza jest od haku: pojawiły się więc
w tedy półhaki, to jest podługow ate strzelby i krótsze pistolety.
Zresztą zdać to na hetm anów i rotm istrzów , niechaj jedni i dru­
dzy pilnując praw i artykułów wojennych, nie opuszczają swojego,
- Ą Ą D Z IE L Ą JULJANA BARTOSZEW ICZA. Tom VII.

stanowiska, a dobrze będzie. Tę moc ciurów i taborów potrzeba


umniejszyć. Zkąd się wzięła! Oto z nieprzezorności dawnej: dokąd
towarzysze muszą trzymać luzaków, bo ich wysyłają za żywnością
i paszą, ale niechaj obyczajem cudzoziemskim w obozie wszyst­
kiego dostanie, a zaraz zmniejszy się liczba ciurów i kosztów
ubędzie. Niechaj osobni urzędnicy, m a g i s t r i s e u p r a e f e c t i
zajmą się dowozem, furażem, niechaj każdy gospodarz ma zape­
wnienie sobie bezpieczeństwa, a do obozu sami ziemianie zboże
i paszę dostawią.
O piechotę upominano się u nas oddawna: chciano ją urzą­
dzać według ilości łanów lub dymów; lepsze to ostatnie, bo łany
u nas rozmaita to miara: inne frankońskie, inne niemieckie, co in­
nego jest znowu włoka chełmińska. Nawet łany polskie są różne,
jeden dwa razy prawie od drugiego większy. Tak samo jednak
trudno spuścić się i na dymy. Mamy dwie taryfy dymów: jednę
z r. 1629, drugą z roku 1661. Podług pierwszej, znajdowało się
w Koronie dymów 300,000, lecz według drugiej, zaledwie poło­
wę ich było po w'ojnie szwedzkiej; cóż dzisiaj znowu po latach
40tu i po ciągłych klęskach? Karwicki dla prostej swojej cieka­
wości obiedwie te taryfy porównywał, łanową i dymową i miar­
kował je potem. Uważał, że w województwach urodzajniejszych
z półósma łanu może być pieszy żołnierz, cały zbrojnie stawiony;
na Podlasiu i w Prusiech może być jeden z dziesięciu włók, na
Mazowszu jeden z piętnastu. Byłoby wfedług tej rachuby piechoty
z Korony 16,331 ludzi. Podług dymowej taryfy, rachując na żoł­
nierza złp. 220 i 22 dymy, byłoby ludzi 15,000. Można tak te
dwie taryfy pomiarkowrać. Wojewrództwo krakowskie ma dymów
50,184, więc 22 dymy na jednego żołnierza licząc, wystawi to
województwo piechoty ludzi 2,281. Toż samo województwo za­
wiera łanów 10,222. Byłoby tedy według stosunku z półósma
łanu, żołnierzy piechoty 1362. Jedna liczba za duża, druga za
mała: weźmy zatem obiedwie, dodajmy je i podzielmy na poło­
wę. Cała summa wyniesie 3643. Połowa więc wypadnie 1821 */*
i ta liczba powinna być normalną. Podług tej normy, Karwicki
wygotował tabele, którą rozdzielił na rubryki następne. W pier­
wszej imiona województw i ziem, w' drugiej taryfę dymowego
z r. 1629 bez abjurat, w trzeciej taryfę z r. id(5i, w czwartej po­
mieścił liczbę piechoty, którą każde województwo według r. 1661
miało dostarczyć, w piątej taryfę łanów po województwach, wTszó-
S Z K IC E Z C Z A SÓ W Ś A S K iC H 345

stej liczbę piechoty według łanów po wojew ództwach, w siódmej


tę liczbę średnią piechoty, jak ąb y powinny dostarczać wojewódz­
twa skutkiem pom iarkow ania dwóch taryl, w ósmej ubytek d y ­
mów z r. 1661 w porównaniu z taryfą r. 1629. Tablice te ułożył,
przyjąwszy 15,000 piechoty w edług uchwały lubelskiej; gdyby
się wzięła liczba mniejsza, łatwo zmienić przez regułę trzech
zmniejszając liczby województw podane.
Co do hyberny. S tara kw arta wynosiła 1,174,000. Dalej dzie­
sięć sym pl podatku z roli (contributionis agrariae) wynosiło 1,951,088
i pięć sym pl podatku dom owego 808,834. R azem wszystkiego jest
3,933,992 złp. N a wojsko z tej sum y szło 3,6000,000 złp.
D la porządku potrzeba postanowić tak. Niech każda c h o rą ­
giew jezdna m a po sto koni. Pułki piesze i dragońskie ( desultoriae)
niechaj w pew nych województwach się podnoszą i płacą i niechaj
podług cudzoziemskiego zw yczaju nazywają się od swego w oje­
wództw a: krakowskim i, sandom irskim i, poznańskimi pułkam i. Nie­
chaj dowództwo w pułkach ci dostają pułkownicy, którzy w yłą­
cznie wojną są zajęci. Rozdział wojska niechaj będzie wojew ódz­
twami. Żołd i h y b erna niechaj się w ypłacają w dwóch ratach,
w m arcu i w październiku, żeby łatwiej było włościanom. K m ieć
z plebanem na pierwszą ratę złp. 5, na drugą 2 i gr. 15. Zagro­
dnik na pierwszą złp. 2 i gr. IO, na drugą zapłaci złp. 1 gr. 10 1).
*) O to ta b lic a K arw ickiego,
(Decem sym -|
Dziesięć sym pll

plae ag ra ria e )!

(Quique sim -
p urna liae)

Summa o b ajg a
Podym ne

oj
N >. ci ci
W ojew ództw a U
ci
"a
s
u
A
O O Cl
0
•iatr­
0 O Xt ŁO
00 a O O ci
3 ci 4) V. I-i
K Ph £ Ph Q <

1. K rak o w sk ie. 214225 125460 339685 — — — 1500 — 9675


2. X . Z atorskie 19028 17622 36650 — — — IO O — 14679
3. S an d o m iersk ie 206104 1 13452 319556 — — — 1400 — ” 555
4. P o zn ań . K alis. 301152 ” 3453 414635 — — — 700 IO O O 628
5. S ierad zk ie 8 1 794 40405 122199 — 300 — 300 — 6799
6. R u s k ie 303908 170827 424235 — 200 — 2000 — 1131
7. M azow ieckie 211030 56680 267710 200 — — — — 6909
8. P o d lask ie 149904 23248 175152 — IO O O — IO O O — 1152
9. R aw sk ie 63879 18250 82129 400 — — — — 529
10. Ł ęczyck ie 59572 16500 76072 — 400 8872
11. In o w ro cła w s.
z D o b rzy n iem 53235 8152 61387 300 — — — — 186
12. P ło ck ie 50710 13261 63972 300 — •— — — 2771
13. B rzeskie K uj. 347 2 0 7475 41195 — 200 — — — 8595
14. L u b elsk ie 83613 30179 I1 3 7 9 0 — 300 — — — 63390
15. B ełzkie 482 1 4 14961 63175 — — 400 — — 1 1975
16. W oły ń sk ie 600 0 0 30000 90000 90000
17. P od o lsk ie IOO OO 6875 16875 — — — — — 18878
R azem (1951088] 808834(2759922 1200 | 24OO 400 70001 10001260699
Szkice z czadów sask tch 44
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEW ICZA. Tom V II.
346

Żołd oficerów niewysoki, bo też Rzplita biedna, niechaj p o­


czekają lepszych czasów. Będzie tymczasem z małego żołdu i ta
korzyść, że kiedy panowie pomiarkują, jak oszczędną jest Rzplita,
chętniej ustąpią przed uboższymi a doświadczeńszymi od siebie
w boju. W tysiącznym regimencie piechoty będzie 300 pikinie-
rów i 80 podoficerów, doboszów 20, to jest wszystkiego 400 lu­
dzi. Oszczędza się koszt na nich, a strzelbę rachując na złp. 22
gr. 15, zostanie 9000 złp. na kupno lżejszej broni dla podofice­
rów, na bębny, lance, granaty, dla artylerji itd. Na strzelbę i ber-

W ojewództwo Krakowskie z Sandomierskiem dadzą 3000 ludzi piechoty i wy­


staw ią trzy regim enty. Poznańskie z Kaliskiem dadzą 700, więe dla dopełnienia
regim entu Sieradzkie doda swoich 300 ludzi. Te województwa dadzą cały regi­
m ent dragonów . Ruś ze wszystkiemi swojemi ziemiami da dwa regim enty piesze
i dwie chorągw ie pancerne Opłaci. Województwo Mazowieckie z ziemiami swojemi
w ystaw i jeden regim ent i zapłaci żołd dwom chorągwiom pancernym itd.
W ypadnie tedy żołd roczny na hussarza złp. 408, na pancernego 332, na
lekkiego czyli wołocha 252, na pieszego żołnierza 220, na dragona 260.
Oto wzór w ydatków na pieszego dragona. N a cały strój, kaszkiet i obówie
złp. 53 gr. 15. N a strzelbę i broń złp. 22 gr. 15. Na żywność po 45 gr. tygo­
dniowo, to wyniesie razem na rok 78 złp. W szystkiego wydaticu złp. 154. Reszta
tj. złp. 66 pójdzie na porcje oficerów w taki sposób: Regim ent składa się z tysiąca ludzi,
chorągiew ze stu, tj. muszkieterów 50, pikinierów 30, granatników 10, niższych żoł­
nierzy 8 i doboszów 2. Cały regim ent będzie m iał tysiąc ludzi oprócz oficerów,
na których zostanie 66 złp. od każdego żołnierza. Z tego funduszu wybierze się
66,000 złp. T a więc summa skromnie się rozdzieli: kapitan weźmie z niej 2000,
lejtnant 1200, chorąży 800. Niżsi oficerowie i podoficerowie m ają po 45 gr. tygo­
dniowo na żywność ja k i żołnierze, lecz dostaną z tego jeszcze dodatku po 30 gr.
tygodniowo', każdy więc z nich będzie m łał rocznie 52 złp , a że ich m a być ośmiu
wyjdzie na to 416 złp. Ciż podoficerowie na odzież po 20 gr. więcej dostaną jak
żołnierze. G ranatnicy po 15 gr. więcej dostaną ja k żołnierze za żywność, każdy
więc będzie m iał złp. 2. Wszystkie te w ydatki pójdą z owych oszczędzonych na k a ­
żdym żołnierzu złp. 66 tj. na kapitana każdy żołnierz da złp. 20, na lejtnanta 12, na
chorążego 8, na żywność podoficerów złp. 4 gr. 5, na ich odzież złp. 1 gr. 18, g ra ­
natnikom złp. 2 gr. 18. D otąd od owych 66 złp. odchodzi od każdego żołnierza
złp. 48 gr. 11. Pułkownikowi dowodzącemu tysiącem ludzi żołnierz każdy da złp.
6, żeby m iał pensji 8000, bo będzie pułkownikiem jeden z kapitanów. W icepułko-
wnik dostanie po 4 złp. od każdego, co wyniesie w podobnyż sposób 6000. Major
po 2 złp. od żołnierza, wszystkiego w podobnyż sposób będzie pobierał 400. Kw a-
t?rmistrz, audytor, kapelan i Chirurg dostaną razem złp. 5 g r 19 od żołnierza, na
to wyjdzie złp. 5633 gr. 10. Summa na w ydatek regimentowy ogólny żołnierza złp
*7 g r• 19j Razem wyjdzie na owe porcje złp. 66, oszczędzone od każdego żoł­
nierza. Dragonom dostanie się złp. 220 a na siodło złp. 40, razem złp. 260.
SZKICE Z CZASÓW SASK ICH .
347

dysz wydziela się kw otę złp. 21 gr. 4. Jednakże przy staranności


żołnierz kilka lat może się obyć jedną strzelbą. T rzeba wyznaczyć
nagrodę, żeby do tej staranności zachęcić, np. 6 złotych jednem u.
R esztę 15 złp. może się użyć stosowniej. N a 400 strzelb, więc
po 15 złp., oszczędzi się złp. 9300. Z tych będzie m ożna opłacić
drugiego strażnika regim entu czyli m ajora, obersterw achm ejstera.
W y p ad a bowiem, żeby dwóch tego rodzaju było oficerów w re ­
gimencie i tak jest naw et za granicą. K arność wojska zależy od
pilności pułkowników i hetm anów.
Dragoni są też piechotą, ale jeszcze na koniach dla p rę d ­
kości. Mówią przecie, że Fabiusz Cunctator wymyślił ten rodzaj
wojska, o tern Polibiusz i Liwiusz piszą. Oblegano K apue. G dy
oblężeńcy liczniejsi byli w konnicę, piechotę w tedy wsadzono na
konie. F ry d ery k Wilhelm, wielki elektor brandeburgski, na ko­
niach zwykł posyłać piechotę w zagrożone miejsca.
Postanowiwszy tę pewną ilość wojska, stosunek jazd y do pie­
choty, w razie potrzeby, kiedy czasy nastaną szczęśliwsze, łatwo
będzie można powiększyć wojsko. W edług reguły trzech obliczy
się w tedy sum m y, jakich dostarczyć powinne będą wojewódz­
twa i zbrojnych ilość. Jeżeli zamiast 12,000 uchw alim y trzym ać
18,000 piechoty, województwo krakowskie, k tó re dawało 1500
da ludzi 2250; jeżeli 30,000 uchwalimy, wypadnie 3750 itd.
Żeby więc ustanowić stałą piechotę, trzeba tylko oznaczyć,
ile każde województwo m a dostarczyć ludzi. W ojew ództwa m ogą
swój ciężar rozłożyć na miasta, wsie i parafie. K to w tedy opuść
stanowisko swoje ? każde m iasto, wieś, parafia, będzie odpow ie­
dzialna za swoich. Będzie można wybierać pom iędzy wyznaczo-
nom i przez pojedyncze miejscowości. Piechota znajdzie się pew no
i w yborna, bez p racy i pułkowników, bez uciążliwości dla włościan.
Co do statuicyi żołnierskich, potrzeba wyliczyć pewną na to sum ­
mę pieniędzy pułkownikom regim entu na sześć m iesięcy i na żołd
oficerów, którzy tę wygodę mieć będą, że praw ną nagrodę w y­
służą sobie, niepotrzebując o to żadnych robić zabiegów, ani do
województw, ani do Rzpltej, a nadto na odzież, żywność i po­
trzeby inne b ęd ą mieli gotowe pieniądze, nie będą z własnej
szkatuły nic w ydaw ać, a wydawszy, długo potem czekać na ode­
branie sum m y.
348 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA Tom VII

Przyjąwszy jako zasadę redukcyę wojska według konstytu-


cyi z r. 1677, jak opiewa skrypt do archiwum, liczymy piechoty
7000, dragonów 1000, jazdy 4000,wśród której hussarzy 1200
ludzi, pancernych 2400, lekkich 400.Wołochów na posługihe­
tmańskie 400. Całe wojsko wyniesie tedy 12,000 prócz partyi
jezdnych 1200, pieszych 2400, z któremi będzie wojska ludzi 15,600.
W ypadnie z tego:
hussarzom 1200 po złp. 1204 każdemu, razem zip. 244800 I
pancernym 2400 „ 168 z dzidami „ „ 403200 l na z0^ jezdnym zo**
wołochom 400 „ 128 z dzidami „ „ 51200 jnierzom złP- 699,2O0

Z hyberny dlatejże jazdy według konstytucyi r. 1667:


hussarzom 1200 złp. *04, razem złp. 244800]
pancernym 2400 „ 1 6 4 „ „ 393600 > Razem
wołochom 400 „ 1 2 4 „ „ 49600) ^88,000.

Na pieszych według tejże redukcji żołdu i h y b e rn y :


pieszym 7000 ludzi, każdemu złp. 184, razem 1288000 I złp.
dragonom 1000 „ „ „ 224 „ 224000 j 1,512,000

Żeby zaś wojska były zupełne, zamiast ułudnych a tak


nazwanych »ślepych pocztów« w jeździe, a porcyj w piechocie
postanówmy pensję roczną dla oficerów tak, żeby w każdej cho-
rągwi jezdnej dla rotmistrza, wicerotmistrza, chorążego, chirurga
itd. wyznaczyć porcyi 30. I tak oficerom husarskim na 30 koni
czyli porcji po 204 złp. żołdu i po tyleż hyberny, będzie złp.
12,240. Na 12 chorągwi złp. 146,880. Toż oficerom chorągwi
pancernej 30 koni po 164 złp. żołdu i tyleż hyberny, będzie 9840
złp. Na 24 chorągwie wypadnie 276,160. Wołoskiej chorągwi
30 koni po 124 złp. żołdu i tyleż hyberny, razem 7440. Na czte­
ry wyniesie złp. 29,760. Summa na pensje jezdne, czyli ślepe
poczty, których 1200, wyjdzie 412,800.
Toż i w piechocie, Dla sztabu pensję roczną się wyznaczy.
Na żołnierza wypadnie 36 złp. Więc na 7000 wypadnie 252,000.
Na dragonów 1000 wypadnie 36,000.
Razem na powiększenie porcyj pieszych złp. 288,000
Zebranie teraz: na żołd roczny jazdy 699,200
na hybernę jeździe 688,000
na żołd piechoty i dragonów 1,512,000
na pensje oficerów jazdy 412,800
„ „ oficerów piechoty 288,000
Rocznic na 12,000 wojska wypadnie wydatku złp. 3,600,000
SZKICE Z CZASÓW SASKICH.
349

1
W ypraw a.
r. 1661.
z r. 1619.

W ypraw a

Niedostaje
Dymowe

Dym ow e

ważenie.
Zrówno­
W ojewództwa

dymów.
Ł any.
i ziemie.

1
i . Krakowskie. 65116 50184 2281 10222 1362 18217, 14932
2.. Zatorskie. 7049 7049 3 2 0 , 947 126 223 —

3- Poznańskie. 42384 24020 1091 4861 1048 10692 18365


4- Sandomirskie. 76336 4538i 2062 12021 1602 1832 30955
5- Kaliskie. 37900 21373 971 6182 824 89772 16526
6. Sioradzkie. 25148 1200O 545 4409 587 5661 13148
7- W ieluńskie. 7800 4162 189 1905 254 2217, 3638
8. Łęczyckie. 11264 6600 3°° I I 57 154 227 4664
9- Brzeskie, Kujawskie 7100 2990 135 3168 422 27872 4110
10. Inowrocsławskie. 5328 1961 89 1766 235 162 3368
i i . Dobrzyńskie. 4179 1300 59| 1253 167 113 2880
12. Lwowskie. 42502 I95°3 886} — — — 22999
*3- Przemyślskie. 40059 23500 1 6681 14430 1924 2110 16559
14. Sanockie. 13483 1550 343 \ — — — 5933
* 5-
Chełmskie. 20754 9837 4471 2359 314 5 6 0 7 , 10917
1 6 . H alickie. 28474 1949 360 2986 398 4 7 1 7 2 20539
17 - W ołyńskie. 12000 5^5 — — — —

18. Podolskie. — — 5500 6427, —


733
19- Lubelskie. 31885 12070 548 2560 30672 19814
341
20. Bełzkie. 25995 5984 272 3615 482
36172 20011
2 i . Płockie. 11664 5305 241 — — — 6359
22. Czerskie. 13*36 6152 279 — — — 6934
23- W arszawskie. 10482 4957 225 — — — 5525
24. W iskie. 2251 600 27 — — — 1751
25. W yszogrodzkie. 2219 807 36 27496 1833 14292 1412
26. Zakroczymskie. 4184 324 — — —■ 3860
27. Ciechanowskie. 6200 3491 .3 } — — — 2719
28. Łomżyńskie. 5489 2004 9 i> — — — 3485
29. Różańskie. 2224 1257 57 — — — 967
30. Liwskie. 3298 1000 45 — — — 2298
31- Nurskie. 7822 2080 94 — — — 2742
32. Drohickie. 11156 4981 226 — — — 6175
33- Mielnickie. 7232 1644 74 — — — 5588
34- Bielskie. i 69i6 3474 157 — — — 12542
35. Rawskie. 6442 2446 *56 — — — 2996
36, Sochaczewskie. 5909 2874 150 — — — 3035
37- Gostyńskie. 3800 1000 45 — — — 3800
38 W ojewództwa pruskie 9585 9585 435 24000 2410 1 4 1 7 —

Ten jednak sposób utrzymywania sity zbrojnej ma swoje


trudności, nie podobał się zupełnie Karwickiemu.
Dlatego więc podawał sposób praktyczniejszy.
Starostwa w niegodziwy sposób z rąk do rąk przechodzą,
a są powodem rwania sejmów. Najlepiej więc po śmierci tera­
źniejszych starostów, królewszczyzny te zabierać na skarb dla usta­
nowienia z nich ekonomii wojennej. Zygmunt August pierwszy
postawił krok na tej drodze. Dał jedne kwartę, my oddajmy
wszystkie cztery kwarty na ten cel, bo dzisiaj marnuje się grosz
350 DZIEŁA JULJA NA BARTOSZEW ICZA Tom V II

publiczny. Nim to jed n ak nastąpi, trzeba znaleźć teraz środek


opłacenia wojska. N a zeszłym sejmie lubelskim (1703 r.) ustano­
wiony został p odatek tertii solili i potrójne pogłówne. Co do gro­
szowego podatku (tertii solili'), spodziew ano się z tego źródła wiel­
kiej sum y dwudziestu kilku miljonów, ale źle rachowano. W Koronie
miało być 170,000 wsi i miast, kiedy tary fy dym ow e i łanowe
inne liczby pokazują. Jest albowiem w K oronie tylko 300,000
dymów. G dyby więc rzeczywiście znajdowało się 170,000 wsi
i miast, w ypadłoby na każde po dwa dym y. co jest niepodobień­
stwem . Łanów liczą 140,000. W ypadnie więc, że na jed n ą wieś
lub miasto, nawet jeden łan nie przypadnie. Zresztą m am y tary-
j ak ją nazywają solidarjum z r. 1673* W czasach spokojnych
miała Rzplita około 420,000 złp. z tego źródła. P otrójm y tę su­
mę, bo wszakże m a trzeci grosz wpłynąć, w ypadnie blizko 1,300,000
złp. dochodu. Jakże to jeszcze daleko do owej spodziewanej
20milijonowej sum y i co za różnica czasów M ichała K orybuta
od A ugusta II. który panuje wśród rozwalin i popiołów ! W ro ­
ku 1662 mieliśmy złp. 2,773,000, w r, 1676 naw et połowy nie
było, t. j. nie było sum y złp. 1,373,000. Pozwolono województwom
żeby każde według swojego uznania sumę, którą miało płacić,
rozkładało na różne rodzaje podatków . Jestto toż sam o, co spu­
szczać się na los i wyrozumiałość, a niegodziwemu zyskowi pole
oczyszczac. Jeżelism y spodziewali się, że przez to biednym wło­
ścianom się ulży, zaiste śm iała to była nadzieja. Łatwiej ted y
zwyczajnego jąć się sposobu podatkow ania. Niechaj włościanin
na wystawienie i zapłacenie 12,000 wojska da co roku podatku
rolnego razem z plebanem pobierającym dziesięcinę złp. 5, d y ­
m owego zaś złp. 2 gr. 15. Zagrodnik na oba podatki niechaj
zapłaci złp. 3 gr. 20. N a 18,000 wojska podatku rolnego 15, d y ­
m owego 7 x/2. N a 30,000 sym pli rolnej 25, dym owego 12% . W po-
dobnyż sposób dojść można, ile płacić m ają hyberny. W edług
ordynacji Rzpltej z r. 1674 na 12,000 ludzi dawało się 1,174,000
wiec na 18,000 w ypadnie 1,761,000, na 30,000 zaś 2,935,000.
Uważać jednak potrzeba, że powiększenie hy b ern y spadnie za
wielkim ciężarem na dobra duchowne i królewszczyzny.
SZKICE Z CZASÓW SASKICH
351

TL
UBIÓR I U ZB R O JEN IE W O JSK A . H E T M A N O W IE .
A R T Y L E R JA .

Co do uzbrojenia i stroju, jedno i drugie inne jest w jeździe,


inne w piechocie. W jeździe znów inaczej się zbroja i ubierają
hussarze, inaczej pancerni. R óżnica ta sięga jeszcze czasów sta ­
rożytnych R zym ian, czego dowodem historyk Am m ianus.
Żołnierz ubrany, uzbrojony, zapłacony, m a się jeszcze w y­
ćwiczyć w swoim zawodzie. K iedyś m ałą liczbą zwyciężaliśmy
większe chm ary nieprzyjaciela; lecz dzisiaj żołnierz nasz więcej
gospodarstw em zajęty, odzwyczaił się od oręża, woli jeździć po
sejm ikach i piastować laski marszałkowskie, ztąd dzisiaj u nas:
«retory nie bellatory». W szystko w zaniedbaniu. Łuk, strzały,
kołczan, mało co w boju pom ogą, a u cudzoziemców dawno taki
oręż w pogardzie. K onstytucje dawne stanowią, żeby towarzysze
mieli strzelby przy siodle; lepsze to naw et przeciw T atarom ,
a mniej niedogodne. T oć i piechota winna mieć piki w jednych,
strzelby w drugich oddziałach, a wszyscy żołnierze berdysze. Na
strzelby potrzeba przygotow ać pokrycie ze skóry takie, żeby ła­
tw o i natychm iast można było strzelać.
Strój niechaj będzie polski, odzież obca nie przydaje nic
m ęstwa w boju. Królowie obiecywali nam szkoły wojskowe, ale
do założenia ich nie przyszło nigdy; ani szkoła lwowska ustano­
wiona przez sejm w r. 1633, ani szkoła Mieroszewskiego zatwier­
dzona przez konstytucję z r. 1676, nigdy nie istniały. W ięc nie­
chaj przynajm niej ćwiczy się wojsko, jak to dawniej byw ało ; le­
piej ten czas się strawi na robieniu bronią, jak na pijatykach.
Piesi powinni się więcej ćwiczyć, niż konni, tem bardziej oficero­
wie. L ecz nie będzie żadnej pociechy z tych ćwiczeń, jeżeli o d ­
byw ać je będziem y po niemiecku. K iedyś pierw otne nasze regi­
m enty piesze, składały się wyłącznie z inflanckich i kurlandzkich,
a więc niemieckich żołnierzy, i było to słusznie. Dzisiaj piechota
nasza z sam ych się składa Polaków, oprócz niewielu oficerów
Niemców. T rzebaż ted y polskiej m ustry, jak swoją narodow ą m ają
Hiszpani, Francuzi, W ołosi, naw et Moskale.
352 DZIEŁA. jULJANA BARTOSZEWICZA Tom VII.

K arw icki spisał cały języ k w ojskow y, m ustrę polską, bo


znal się na tych rzeczach, sam służył w wojsku. Ż eby naukę uła­
twić oficerom francuskim i niem ieckim , podaw ał obok polskich
francuskie i niemieckie w yrażenia m ustry. N a całym świecie tak
jest, że obcy służąc nie w ojczyźnie, wyuczy się języka kraju,
czemuż dla naszych cudzoziemców m a być w yjątek? zwłaszcza
że wielu oficerów naszych je s t rodem z Prus, z Inflant i z K ur-
landji, a język polski im właściwy, prawie rodzinny. Będą zatem
wchodzili Polacy do piechoty, g d y dzisiaj mieli do niej w stręt dla
języka, zwłaszcza jeżeli zm niejszym y liczbę jazdy.
T ajem nicą utrzym ania karności, je s t w ypłata regularna żoł­
du. S yty, odziany i m ając cokolwiek w kieszeni żołnierz, jest
spokojny. Dzisiaj karność u nas zwątliła się, bo i żołdu nie płacą
i moc jest hetm anów , gdy każdy własne sobie buduje wojsko,
żeby nikogo n;e słuchał. Rozerwanie te d y jest, wojna domowa.
Lecz kiedykolw iek to przecie ustanie. W tenczas hetm ani koronni
niechaj podniosą karność. M ają poparcie w prawie, wiele kon­
stytucji za sobą, powinni je tylko w ykonyw ać. Dojdzie się do
tego zmniejszeniem liczby ciurów i wozów, o czem było wyżej,
a dowozy żywności i paszy do obozu odbyw ać się będą.
I r z e b a również w ynagradzać czyny m ęstwa i waleczności,
bo tak je st wszędzie i było, naw et za starożytnych czasów. Dzi •
siaj władza podnosi żołnierzy do wyższych godności, albo w yna­
gradza ich pieniędzmi. Nasi żołnierze m ieliby chleb zasłużony
w starostw ach, ale ten grosz m arnie przepada. Jeżeli obrócim y
fundusze z tych starostw na wojsko, z czasem po zapłaceniu żoł­
nierzy i zakupieniu broni zbierze się fundusz i na te nagrody.
Woli żołnierz 10 złotych gotów ką, niż tysiąc w obietnicy. Cze-
mużto za granicą najęty żołnierz tak dzielnie walczy nie za swoją
sprawę? Bo zdrów m a nagrodę, a ranny znajduje schronienie
w szpitalach, pobiera wysłużone pensje. U nas taniej wyniesie
ja k gdzieindziej utrzym anie wojennych szpitalów, bo zboże tańsze.
M am y nawet u siebie jed en podobny zakład w Tykocinie. Bodaj
ten przykład zacnego m arszałka Litw y inni panowie naśladowali.
B ogatszych żołnierzy nagradzać m ożna dostojnościam i koronnem i
i krzesłami. W e Prancji szlachta kupuje od króla stopnie woj­
skowe, ażeby mu służyć. N iechajby u nas dla służenia wolności
SZKICE Z CZASÓW SASKICH 353

i Rzplitej bogatsi coś także ofiarowali ojczyźnie, zwłaszcza, jeżeli


w ręku Rzplitej będzie w ynagradzać ich za to urzędam i?
T rzebaż i o hetm anach wspomnieć. Dawniej hetm anowie
nasi nie byli dożywotni, lecz ja k dyktatorow ie w Rzym ie buław y
brali na czas. P raw da to, ale K arwicki za daleko się piął w p rz e ­
szłość, żeby tego dowieść z czasów, o których m ało się wiedziało
i z k tó ry ch wzięte dow ody nie b y ły przekonyw ujące. Ale i sam
się nie wiele znał na tej rzeczy i spółcześni jego, można wiec
było w prostocie i bez zamiaru zmyślania dziejów dowodzić, co
się nie działo. Opow iadał ted y Karwicki, że Bolesław K rzyw ousty
posławszy wojewodzie swojemu kądziel i skórkę zajęczą, oddalił
go od urzędu hetm ańskiego. T u poplątane z sobą i wieki i poję­
cia; w ojew oda czasów Bolesławowych nie był takim hetm anem
ja k np. Żółkiewski, Koniecpolski, Sobieski, ani o wyłącznem het-
maństwie nie słyszano jeszcze za ow ych czasów Bolesławowych.
Lepiej już d o b ran y przykład z Janem Tarnow skim , to też od
czasów Jagiellońskich u nas rozwija się hetm aństwo. Tarnow ski
był pierwszym dożywotnim hetm anem w edług K arwickiego, tak
nie jest, ale to mniejsza. W olność w tedy żądała nowej dla siebie
rękojm i i postawiła dożywotnich hetm anów , żeby więcej od króla
byli niezawiśli. W krótce pokazało się to niedogodnem . H etm ano­
wie bywali nieszczęśliwi w bojach, mniej dobrze wybrani, starzeli
się na urzędzie, nareszcie niektóre dom y chciały buławę uwie­
cznić w swoim domu. Za M ichała wiec postanow iono, żeby trzy ­
letnie odtąd byw ały buławy. Pow róciła w net uwaga, źe hetm an
zależeć będzie od laski królewskiej. Jest sposób i na to, pow iada
Karwicki.
Niechaj tajnem głosowaniem obierają hetm anów senatorowie
i posłowie; przecież na m ocy układów hadziackich, województwa
kijowskie, bracław skie i czerniechowrskie wym ówiły sobie praw o
do w ybierania czterech kandydatów , z których król miał jednego
nom inować hetm anem buław y ruskiej, zaporożskiej. Co dobre na
U krainie, czemu złe byw a w koronnych ziemiach? A trzeba na
to się zdecydow ać. Inaczej albowiem uwieczniając niezawisłą wła­
dzę hetm ańską, m ożem y wpaść w drugie niebezpieczeństwo, to
je st chroniąc się potęgi królewskiej, w padniem y pod jarzm o h e t ­
m anów, jak R zym pod Juljuszem Cezarem . Żaden też hetm an,
jeżeli m a w sobie chociaż iskierkę miłości dobra publicznego, nie
Szkice z czasów saskich. 45
C ZIELA JULJANA BARTOSZEW ICZA. Tom VII.
354

będzie się o p ie ra ł tem u ograniczeniu, opisow i sw ojej w ładzy. Jakiż


m a b y ć te n opis?
K arw icki ż y c z y łb y sobie n a p rzó d p o d ty m w zględem w y ­
k o n an ia ex o rb itan cji r. 1 6 6 9 , to je s t ustaw y, że z b uław ą łączyć
nie m ożna pieczęci, m arszałk o stw a i p o d sk arb stw a . P a c ta con-
v e n ta z r. 1 6 9 7 zastrzeg ły toż sam o , ta k d alece, że h e tm a n nie
m oże, nie pow inien b y ć n aw et se n ato re m . Już to zgubiło i R zplitę
rzy m sk ą, iż konsulow ie i sen ato ro w ie b yw ali im p e ra to ra m i i C e­
zar p ra g n ą c k onsulatu, p rzeszed ł R u b ik o n . D o w ó d w ysokiej m ą ­
drości d ała k o n sty tu c ja z r. 1 6 9 1 o k arn o ści w ojskow ej, że z a ­
b ran iała h e tm a n o m i ro tm istrzo m sp ro w ad zać n a sejm iki w ojsko.
W ro k u 1587 zaś ułożono dla h etm an ó w ro tę przysięgi i w niej
zaw arow anie, że w czasie elekcji zatrzy m a się h e tm a n sam ze sw o ­
im żołnierzem n a g ran icy . I spraw iedliw ie, b o h e tm a n p o trz e b n ie j­
szy w obozie, niż n a sejm ie, a jeżeli m a co do przedłożenia sta ­
nom , niechaj raczej spraw i się n a sejm ie przez p osła. Że dzisiaj
h e tm a n je s t se n a to re m , p ły n ą z teg o ro zm aite nied o g o d n o ści. J a ­
k o w ielk o rad zca R zplitej musi b y w ać n a sejm ach, a przynajm niej
uw aża to za swój obow iązek. H etm anow i tow arzyszą naw et n a
sejm chorągw ie dla pow agi sw ojego w odza i ztąd nieraz w ięcej
w o jsk a w sto licy niż w obozie. M ożeż to b y ć d o b rz e? Za p rz y ­
k ła d e m h e tm a n a id ą tak ż e pułkow nicy i ro tm istrz e ; w szyscy ci
panow ie nie pilnują pola, ale b iorą się do poselstw . T y m c z a se m
żołnierz u trz y m a się ze sw ego żołdu w polu, n a sejm ie zaś o b e ­
cny w y d aw ać m usi d a lek o w ięcej, z tą d narzek an ie, iż żołd nie
starczy . P raw a publiczne zakazują żołnierzom stro ić się sam em u
i konie w złoto i sre b ro , toż i a rty k u ły w ojenne p o d u tra tą żoł­
du. A le stro ją się d la te g o żołnierze id ący w orszak u hetm ańskim ,
b o m ów ią, że ta k p rzy sto i dostojności w odza i obow iązkom dla
niego. P o te m m ają o to niesłuszne p re te n sje do R zplitej.
P o trz e b a też, a b y buław a o d woli corocznie zb ierających się
sejm ów zależała. N iechaj będzie nasze h e tm ań stw o , ja k o d y k ta ­
tu ra rzy m sk a. C z y ta m y o Z ygm uncie III, że przez lat dw anaście
nie m ianow ał h e tm a n a , to je s t że buław ę zatrzy m y w ał, że p o d
koniec życia d o p iero po Ż ółkiew skim , h etm an em w ielkim m ia n o ­
w ał K oniecpolskiego. N iechaj b ę d ą dw ie buław y w K o ro n ie i dw ie
w Litw ie, ale zupełnie sobie rów ne. Z resztą i p ra w pod ty m
w zględem nie b ra k R zplita przez k o n s ty tu c ję z r. 1 6 5 3 zrów nała
SZKICE Z CZASÓW SASKICH 355

obiedwie buławy, chociaż w skutek spółzawodnictwa hetmanów


w r. 1654 powrócił dawny zwyczaj. Właśnie to spółzawodnictwo
hetmańskie pomoże nam wyjść z biedy. We Francji król nomi­
nuje kilku marszałków sobie równych i panuje nad nimi dlatego,
że jest spółzawodnictwo. Ludwik X III zniósł godność i władzę
konetabla Francji po śmierci księcia Lesdiguieres, władzę jeneral-
na hetmańską nad całem wojskiem, nawet książąt krwi wiążącą.
Zniósł i drugi stopień pułkownika jeneralnego piechoty, C o l o n e l
g e n e r a l d e 1’I n f a n t e r i e de F r a n c e . Ludwik XIV naśladował
przykład ojca i zniósł również po śmierci księcia Epernon w roku
1661 urząd jenerała pieszego Francji, że uważał tę godność za
niebezpieczną królowi.
Opisując władzę królewską, musimy i hetmańską wziąść
w kluby, a w każdym razie nie stanówmy polnych i wielkich
hetmanów. Po co między nimi różnica! niechaj będą zupełnie so­
bie równi. Musimy zawsze mieć ich na zawołanie kilku; kiedy
wojna wybuchnie, wtedy wybierzemy z pomiędzy wszystkich na­
czelnego wodza i na ten jeden raz: władzę tę wybiersnia zdamy
na sejm, a w razie gwałtownej potrzeby może i senat nawet obie­
rać takiego dyktatora. Tak samo dzieje się i we Francji: tam
zawsze król w razie potrzeby nominuje le c a p i t a i n e g e n e r a l .
Wszakże i u nas był taki sam wypadek czasu wojny szwedzkiej.
Król Jan Kazimierz dał naczelne dowództwo nad wojskiem lite-
wskiem Pawłowi Sapieże, co później potwierdziła konstytucja
z r. 1658. Toż i po zabójstwie Wincentego Gąsiewskiego Jan K a­
zimierz także mianował jeneralnym wodzem całego wojsk lite­
wskiego Michała Paca, co zatwierdziła znów konstytucja w r. 1667.
Rzplita później zniosła tę konstytucję; obawiała się albowiem,
żeby przez to nie powiększać zbyt wielce władzy królów. Taki
naczelny wódz, tymczasowy hetman, mógł być odwołany w ka­
żdej chwili; przeciwnie raz mianowany hetman był dożywotnim.
Reforma urzędu da się teraz dokonać, lecz oczywiście powinni
teraźniejsi hetmani pozostać przy całości praw swoich, żeby się
nie gniewali na Rzplita.
Jeżeli tedy hetman na wojnę będzie zawsze obierany tylko
zdolny, może być za to obrany i ubogi, bo zdolności Bóg ro-
tmaicie rozdaje. Ale żeby hetman miał czem utrzymać swoją do­
stojność, potrzeba mu obmyśleć fundusz narodowy. Przeznaczmy
356 DZIEŁA JUL JANA BAR TOSZEW ICZA Tom VII.

na ten cel dwa najbogatsze starostwa, ria żelazny kapitał dla het-
m aństwa. W szakże w komisji hadziackiej dla buław y W . Księstwa
ruskiego wyznaczono starostwo czehryńskie. Czem użby takiego
praw a i zasady nie m ożna zastosować do K orony i Litw y.
Niechaj także na wzór kartagiński hetm anow ie będą obo­
wiązani zdawać sprawę Rzplitej ze swoich czynności. T o będzie
na hetm anów dzielny ham ulec, żeby po za sferę praw a swego nie
wykraczali.
Rzecz o wojsku trzeba zakończyć spraw ą artylerji. Pod tym
w yrazem nie rozumiał K arw icki tylko dział, ale cały sprzęt wo­
jen n y i fortece. D obre uzbrojenie oszczędza ludzi, mówił. C ho­
ciaż nie m am y tyle fortec, ile ich byw a za granicą, ale zawsze
w sprzęt wojenny dobrze opatrzyć się musim, w działa, których
w ostatniej wojnie wcale nie mieliśmy, w strzelby, proch itd. Bez
tego nie m ożem y naw et załóg staw iać po naszych fortecach, nie
oprzem y się i napaściom tatarskim . Są o tern znowu konstytucje.
K ról był obowiązany i w r. 1576 i w r. 1657 mieć staranie o tym
sprzęcie wojennym . Podw ójną kw artę na ten cel wyznaczono,
żeby miał potrzebne pieniądze. K iedy to nie w ystarczało, sejm
podarow ał na sprzęt wojenny starostw a z pierwszych zawakować
m ających, a przynoszących do 30,000 złp. rocznej intraty. A b
i to jeszcze nigdy nie wystarczało. W tabelach swoich na 20,000
wojska obrachow anych, Karwicki wskazał sum m y na artylerję.
Jeżeliby zaś obrociły się i starostw a na wojsko, znalazłby się we­
dług jego wskazania fundusz dostateczny na artylerję bez żadne­
go uciążenia dóbr ziemskich i duchownych. Sejm doroczny mógł­
b y zaraz karać niedbałych lub w ykraczających. Bo to główna
w ada konstytucyj naszych, że praw a żadnego wykonania nie m a­
ją. Sejm rozlazły i rw any na to naraża.
Są i nadzwyczajne sposoby utrzym ywania wojska, chociaż
p o d an y , je st najlepszy. Podskarbi koronny m a taryfę dym owego
z r. 1629. W ted y znajdow ało się w jednej K oronie dym ów prze­
szło 622,000. A już po wojnie szwedzkiej przepadło dym ów
228,000. Zostało się te d y około 390,000. Dzisiajby i tego nie
było. Nie m a więc innej rady, tylko trzeba zabrać starostw a na
wojsko. W szakże tutaj nigdy nie powinno iść Rzplitej o ludzi,
którzy bezw stydnie chcą żyć kosztem dobra ogólnego: m ają ogro­
mne rodzinne m ajątki, a chcą się jeszcze krwią i potem narodo-
SZKICE Z CZASÓW SASK ICH 357

wym bogacić? H ań b a to największa nam , że posiadając tak ro ­


zległe prowincje, nie m ożem y utrzym ać wojska na własną obronę,
bo nie m am y za co, gdy starostowie grosz garną, opływają w za­
możność.
U obcych narodów byw a także ogrom ny dochód z soli
i ceł. M y znowu ani troszczym y się o to bogactw o narodow e,
a jeżeli jest gdzie jakie staranie o cła i sól, pom naża ta zabiegli-
wość fortunę pryw atną nie publiczną, i cóż Rzplitej z tego? W o ­
lim y za to w ydobyw ać żołd dla wojska z wiosek, przy płaczu
biednego ludu. Dla czegóż, przebóg! nie obrócić przynajm niej
tego na korzyść Rzplitej, co pobierają bezkarnie na siebie złodzieje
skarbow i ?
A naprzód żupy solne, to skarb dla naś opatrznościowy.
O bróćm y je na wojsko, a unikniem właśnie przez to skarg i p ła­
czu biednego ludu, k tó ry pom stę niebios kiedyś na nas wywoła.
Nie przypom inać tutaj daw nych praw, według których naw et do
żup nie było wolno wchodzić panom . D osyć statutu K azim ierza
W ., żeby się o tern przekonać. W ojew oda krakowski N eorza k a­
zał sobie z żup pewien dochód wypłacać, p r a e l i b a t i o n e m
d a r e . Ztąd król pod karą śmierci nakazał, żeby nikt z panów
do żup nie wglądał. Dzisiaj żupy tak upadły, że nic z nich nie
m a ani król, ani Rzplita, ani szlachta nie odbiera tego co jej się
należy. T rzebać tej grabieży raz koniec położyć. Niechaj cały
dochód z żup inaczej urządzonych i kontrolow anych idzie na
wojsko; naw et i ta sól, k tó ra się sprzedaje szlachcie z obowiązku
po 4 złp. i kilka groszy po folwarkach. Ż eby zaś nikomu nie zro­
bić uszczerbku, niechaj gw ardje utrzym ują się z tej soli. A cła,
zwłaszcza w Prusiech ? W szak Kazimierz Zawadzki, starosta pucki,
w swojej rozpraw ie o niedostatkach panow ania sarm ackiego, toż
i A d am Żydow ski, instygator kororonny, w swojem dziele
rękopism owem o kontrow ersjach politycznych i praw nych, na ten
przedm iot zwrócili uwagę. Z ceł i żup zapłacim y wojsko. Jeżeli
się ten grosz na taki cel przeznaczy, nie będzie kłopotu i obaw y
i zafunduje się skarb zupełnie od króla niezawisły.
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA Tom Y U .
35 *

VII.
P R A W O P R Z E S T A R Z A Ł E . R E F O R M A S PA D K Ó W I SĄ D Ó W .
Praw m am y bardzo wiele, ale pom im o tego nie m a w nich
pew nych przepisów, jak sprawę osądzić, kiedy się dwie osoby
0 cokolwiek z sobą spierają.
Nasze konstytucje rozpowiadają tylko o wolności, głaskają
jednych, potępiają drugich, pełne słów, ubogie są w treść. P atrz­
m yż na H erburta; toż połowa w nim praw naszych przeżyła się,
p rak ty k a sądow a wiele k ar z nich usunęła, wiele zaś zmienionych
jest postanowień. Pod napisem : «wojewodowie,* jest np. u H e r­
burta przepis, że gdyby który wojewoda opuścił się w swych p o ­
winnościach, królowi m a dać za karę e q u u m a m b u l a t o r i u m
konia nachodnika. G dyby dzisiaj ta kara była we zwyczaju, sta j­
nie królewskie nie w ystarczyłyby na pomieszczenie ow ych koni
nachodników. Podobnyż przepis i pod tytułem : «kasztelanowie.»
Jeżeli kto krakowskiem u nagani w yrok, to jest apeluje od niego
a przegra sprawę, powinien mu dać za karę gronostajowy kożuch;
sandom irski i lubelski dostają w podobnem położeniu popielice,
toż i wojewodowie biorą popielice; sędziowie krakow scy i sando-
m irscy przestają na futrach kunich, podsędkowie na lisiurze, toż
1 pisarze ziemscy powinni dostać lisiurę. Przed tym datkiem naw et
słuchaną być strona nie m oże.1). Obfitość to wielka futer w Rplitej
naszej! G dyby dzisiaj to prawo w ykonyw ało się, zabrakłoby m o­
że i skrzyń do chowania tych futer. Tym czasem ustały już odda-
wna i kasztelańskie i wiecowe sądy. N a cóż praw a o nich? Zostały
sam e przez się historyczną pam iątką. Nie dziwić się, że kiedy
jspór w iodącym były tak potrzebne futra, inne praw a przestrze­
gały bezpieczeństwa lasów i pod względem wartości rów nały nie­
raz ludzi ze zwierzętami w lasach. K onstytucja bowiem z r: 1557
stanowi: «liszek m łodych aby nie zbierano, u kogo je najdą, aby
dziesięć grzywien przepadł, a liszki m łode rozpuścić®2). O dw rotnie
zaś pod napisem: h o m i c i d i u m, zabójstwo, u H erburta czy ta­
m y, że ktobykolw iek zabił kmiecia, m a dziesięć grzywien zapła­
cić i z tych sześć dostanie się żonie zabitego lub dzieciom , czte­
ry zaś jego panu. K ażdy zabójca wedle praw boskich i ludzkich

') Prawa te są w statucie wis'lickim r. 1347.


2) Vol. Leg. II. 608.
SZKICK Z CZASÓW SASKICH. 359

powinien być karan y m śmiercią, a m yśm y politowali się krwi


i postanowiliśmy, że zabójca szlachcica zapłaci 30 grzywien ro­
dzicom lub przyjaciołom zabitego, za ranę zaś zadaną w nogę,
w rękę lub w nos 15 grzywien, w inne części ciała 8 grzywien,
za ranę w jakikolwiekbądź palec lub ucięcie go 3 grzyw ny groszy.
D obrze to było w p rostoty w ieku, ale dzisiaj hańbę to nam
przynosi, że popraw iam y przykazania boże. Praw da że kara była
pieniężną o płatą: kiedyś 30 grzywien znaczyło tyle, co dzisiaj
50,000 złp.; widać to z daw nych rękopismów. Karwicki przekonał
się, że wieś, k tó rą niegdyś kupowano za 60 grzywien, dzisiaj le­
dwo za sto tysięcy nabyć można. D osyć i o m onecie praw a na­
sze rozprawiają pod napisem : Ż y d z i , którym zgroza! za wiele
pozwolono. Pod napisem: p i e c z ę ć , jest przepis, żeby syn za
życia ojca pieczęci jego nie używał. Pod wyrazem : a k t o r , powie­
dziane jest, że jeżeli pozw any nie stanie, zapłaci dwa woły, kiedy
spraw a częstokroć w arta jednego wołu, bo k a ra jednakow a i
w mniejszych i większych sprawach. Całe stronnice u H erburta
czytam y o wiecach i sądach, których dzisiaj nie ma.
Chowajmy te spraw y w bibliotekach jak stare zbroje i m a­
chiny wojenne do oglądania. Dzisiaj wszakże inaczej już ludzie się
zbroją, inaczej wojują. P otrzebaby już nowe praw a postanow ić,
czasem naw et całe c o r p u s l e g u m . M ożnaby w tedy do niego
wcielić i te kilka praw daw nych, które się jeszcze nie przeżyły.
Dzisiaj te dobre starożytności naszej praw a, co zachowanie m ają
giną nawret, nie są widzialne wśród natłoku przestarzałych i nikt
ich nie może dojrzyć w H erburcie. Cały H erburt jest tylko historją,
nie statutem .
Po kilkakroć już razy zabierano się do tej napraw y prawra
naszego, mianowicie na elekcji W ładysławra IV go wiele o tern
mówiono, o czem pięknie rozpowiada Piasecki. W Koronie spra­
wa się nie udała, ale w Litwie poszło już daleko lepiej. Bo Litwa
nieraz i dawniej popraw iała swój sta tu t, trzeci już raz rozwijała
go, zmieniała za Zygm unta III, m yślała o tern i za W ładysław a
V go, w ydrukow ała go na nowo i w r. 1648. Dla ty ch ciągłych,
popraw ek, są w statucie litewskim daleko lepsze i zupełniejsze
praw a, są więcej zastosowane do postępu czasu i wyobrażeń
W K oronie ta spraw a arcypożądana, bo przecięłoby się i pienia-
ctwo, g dyby przepisy praw a były jasne i wyczerpujące.
36o DZIEŁA JU1 JA N A BARTOSZEWICZA Tom VII.

Przyjm ijm y jedno praw o o wyposażeniu córek, a zniknie


wiele zajść praw nych, bo dzisiejsze nasze w tym względzie prze­
pisy dają powód do nich. Kazimierz W . postanowił, żeby w oje-
wodzianki dostaw ały po sto grzywien posagu; zwyczaj zaś w yro­
bił później, że z dóbr ojczystych czw artą część wszystkie razem
córki pobierały. Dziwny przepis! Przypuśćm y, że ojcowizna w y­
nosi 400,000 złp. i że jest do tego syn i dziesięć córek. T ak więc
syn dostanie 300,000 a każda z córek po 10,000. T o nie po ludz­
ku. W iększe jeszcze będzie głupstwo, jeżeli przypuścim jedną
u ojca córkę, a dziesięciu synów. W ted y dostałaby córka 100,000,
syn zaś każdy po 30,000. K arwicki b y chciał, żeby, jeżeli ojeiec
nie w yposaży córki, zajęli się tem po śmierci jego przyjaciele
lub sąd na takiej np. zasadzie. Niechaj każdy syn otrzym a cztery
części, a każda có ik a jednę, albo wartość w tej części. Że syn
dostanie cztery części, na to są cztery p o w o d y : pierwszy wzgląd
na pierwszeństwo płci, drugi że syn utrzym uje rodzinę jako m ęż­
czyzna, bo córki zamężne zmieniają dom i nazw isko; trzecie że
syn broni ojczyzny na w ojnie; czwartą część zaś niechaj bierze
syn na m ocy praw a naturalnego jak córki. T e zasady przyjm ijm y
do podziału fortuny ojcowskiej pom iędzy dzieci. W eźm y fortunę
jak w przódy wynoszącą 400,000 złp. Jeżeli jest syn jeden, a dzie­
sięć córek, w ypadłoby podług projektow anej zasady na część
syna 4000, na część córek 10,000, razem 14,000, zatem dzielnik
byłby 14. K ażda siostra dostałaby więc ze spadku 28,571 złp
i około 20 gr., a dla b ra ta poczw órny posag 114,285 i gr. 20.
Jeżeli zaś będzie jed n a córka a dziesięciu synów, wiec po cztery
części dla synów w ypadnie 40, a jed n a dla córki, więc dzielnik
będzie 41. D la córki w ypadnie 9756 złp. i gr. 3, dla każdego
syna zaś 39,035 złp.
Ż eby uniknąć i tu jeszcze sporów', trzebaby postanow ić:
n a p r z ó d , że m asa ojcowizny m a być w przódy oczyszczoną
od wszelkich ciężarów (zapisów m acierzystych i żoninych);
p o w t ó r e , żeby sum a posagow a córek nigdy nie przeno­
siła wartości połow y dóbr ojcowskich, tak np. w ow ym razie,
k ied y będzie syn jed en a córek dziesięć, gdy w ypadnie dla có­
rek razem wziętych posagu 285,714 złp., sum a cała m a się um niej­
szyć do 200,000. A le to będą rzadkie wypadki. D latego najlepiej
byłoby, jeżeliby ojciec, przeczuwając zajścia w przyszłości, sam
SZKICE Z CZASÓW SASKICH.

posag córce oznaczył przez zapis, lub poprostu przez spłatę p e ­


wnej sum y, co służyć będzie i za norm ę dla innych córek;
p o t r z e c i e , wyraźnie m a się opisać, czy dobra m acierzy­
ste są wielkie i czy z nich córki wyposażone być mogą, żeby
synom więcej się z ojcowskich dostało.
M ożnaby w podobnym rodzaju inne jeszcze postanowić p ra ­
wa. Obfitości tych, które się nastręczają uwadze, nie obejmie nikt
w m ałym traktacie.
Postępow anie sądow e nasze, ów proces ziemski, zbyt się
przeciąga i nuży strony. T rzeba się włóczyć po różnych sądach
i czas tracić. K onstytucja z r. 1670 zakazała apelacji od sądów
ziemskich i grodzkich w niektórych spraw ach, ale zbyt ogólnemi
słowami, które trzeba ostrożniej zważyć, żeby praw o skutecznie
zapobiegło złemu 1). Przodkowie nasi przez k ary futrzane p o ­
wstrzymywali zapęd pieniaczy. Jeżelić sędzia podlega karze za
sąd niesprawiedliwy, słuszniej powinni jej ulegać apelujący bez
zasady, i to według ważności spraw y, większej lub mniejszej.
Praw o Kazimierza W ., że niestawający na pozew w sądzie, dwa
woły da, dzisiaj nie wystarcza. W spraw ach wielkich, o znako­
mite d ochody, cóż to za strata? K to skarżył w yrok sędziego
miał mu przedew szystkiem zapłacić trzy grzywny lub skórki k u ­
nie; a jeżeli w yrok sędziego przepadł skutkiem skargi, sędzia
stronie pietnadziestą płacił. Toż samo jest i w statucie Zygm unta
Starego. Jeżeli w yrok zaskarżony przepadł w wyższej instancji,
apelujący odbierał swoje trzy grzyw ny; jeżeli w yrok potw ierdzo­
ny był, sędzia dostawał od przegranej strony znowu trzy g rzy­
w ny. Rzecz to dobra, bo karze i niesprawiedliwość razem i pie-
niactwo, tylkoż potrzeba różne k ary pieniężne postanowić według
rodzaju spraw i straty czasu; nadto m onety obieg dzisiaj inny
ja k dawniej. P otrzeba znieść apelację w innych spraw ach; dosyć
pozwolić jej według konstytucji r. 1670. Chciałby Karwicki zmie­
nić to praw o w jednym tylko względzie. Jest tam zakaz apelacji
w spraw ach, w k tórych idzie o sumę nieprzechodzącą 3000 złp.
Tu trzeba mieć wzgląd na ludzi, nie na sum y. Nie dla jednego
te 3000 złp. stanowią m ajątek. Sam Zbawiciel spraw y tego ro­
dzaju według możności ludzi, nie według ilości ofiary oceniał.

!) Vol. L eg. V, 63.


Szkice z czasów saskich 46
362 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEW ICZA. Tom VII.

Karwicki chciałby, żeby apelacja m ogła wtenczas iść do sądów


wyższych, kiedyby chodziło przynajm niej o część piątą całego
m ajątku strony.
Postanowieniem k ar na niesprawiedliwych sędziów i na pie-
niaczów przetnie się swawola sądowa, ale mimo tego trzeba n a­
praw y w ogóle w trybunałach i sądach. Doświadczenie uczy jak
szkodliwa jest obfitość rejestrów i spraw. Powinny być w try b u ­
nałach, jak w sądach grodzkich, dwa tylko rejestra, to jest spraw
zwyczajnych i osób uwięzionych, e x a r es to . Przyzyw ać spraw y
potrzeba porządkiem , jakim są wpisane. N adzw yczajne rejestra
niechaj także dwa będą: spraw karnych, p o e n a l i u m , na które
można poświęcić sobotę w popołudniowych godzinach, i świeżych
zbrodni, pod który to re je str w ejdą spraw y i n c a r c e r a t o r u m ,
arjanizmu, pogwałconej wolności osobistej itd. D o zw yczajnego
rejestru niech należą spraw y o k ary przeciw ko stronom i proku­
ratorom albo obrońcom i pod tym względem pochw alm y kon­
stytucję z r. 1678, która prokuratorów karze za niegodziwe za­
biegi. M ają 50 grzywien zapłacić i odsiedzieć 12 tygodni w wie­
ży, za pozyw anie szlachty do rejestrów nienależytych. R ok o to
niechaj im będzie wyznaczony w sejmie gotow ym . Dzisiaj naj­
więcej spraw m noży się przez pieniactwo obrońców . S praw y woj­
skow ych izba skarbow a na sejmie rozsądzi.
Przez zm niejszenie rejestrów mnogie spłyną na nas korzy­
ści. U staną spory pom iędzy deputatam i, gdy ja k to dotąd b y ­
wało, jedni ten, drudzy ów rejestr chcieli sądzić. T racił się na to
czas, w godzinach popołudniow ych zwłaszcza, i na tych spraw ach
nieraz rw ały się sesje. O brońcy i strony lepiej się pom iarkują,
kiedy im na sądy potrzeba będzie przyjechać. Dalej obrońcy
zawsze będą lepiej przygotow ani do wystąpienia, bo każdy do­
niesie zawczasu, kiedy dzień jego, kiedy godzina; dzisiajzaś tego
me ma, bo następują częste zmiany rejestrów , z czego stronom
zieją się szkody wielkie, bo nieraz narażają się i na kondem natę.
Podkom orzowie ziem scy sądzą zwykle u nas spraw y grani­
czne 1 do pom ocy m ają komorników. Lecz postępow anie na grun­
cie rozm aite jest, nie wszędzie ten porządek. Jeżeli się zdarzy
spor o granice między dobram i ziemskiemi, powód zwykle ciągnie
urząd za sobą i w tedy bez uwagi na znaki lub dokum enta piszą
się wyroki. K iedy nie m a ani jed n y ch ani drugich, w' ostatnim
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 363

razie powód na klęczkach zeznaje pod przysięgą, że najmniejszego


kawałka cudzej własności sobie nie przywłaszczył i kiedy sześciu
świadków z jego strony toż samo poprzysięże, wyrok zapada*we-
dług statutu Zygmuntowego. Aleć te sądy pospolicie na wiarołom-
stwie się opierają. Czas niszczy wszelkie znaki, nawet metalowe,
^oż krzyże wyciosane na drzewach marnieją lub zarastają, strumienie
wysychają. Jakież to pole dla samowolnosci sędziów!
Inny jest sposób postępowania w sprawach o granice po­
między dobrami ziemskiemi a królewszczyznami. Zjeżdżają się
komisarze, dwaj z senatu, dwaj z izby poselskiej, a może ich być
i więcej, nigdy mniej; do nich się przyłącza podkom orzy lub ko­
mornik graniczny, tak, że komplet sądu stanowi najmniej pięć
osób. Komisarze objeżdżają i przeglądają dukty obydwóch stroni
a obieraja ten, który więcej według nich sprawiedliwy, lub sam,
według sumienia granice nowe prowadzą. Jeżeli pokaże się po ­
trzebna przysięga, nie dziedzic ziemski ani starosta, ale poddani
obustronni, starzy ludzie, zeznają pod przysięgą świadectwo.
Tutaj Karwicki z praktyki, jako sam podkomorzy, podawrał
rade, jak poprawić sądy graniczne. Pragnął przedewszystkiem
postawienia jasnego tej zasady, że sprawy pomiędzy dobrami
ziemskiemi o granice nie powinny się rozstrzygać, jak to bywało
dotąd, zaocznie, według samego powoda wskazań i w skutek je ­
go przysięgi, ale trzeba tutaj zastosować drugą zasadę używaną
przy rozgraniczaniu dóbr królewskich od ziemskich. Dwaj przy­
jaciele z każdej strony wobec podkomorzego lub jego zastępcy
powinni mieć głos, przeglądać dokumenta i dukta, przyjmować
zeznania starców; podkomorzy zaś ma być superarbitrem i w ra­
zie równości -głosów ma się oświadczyć za którąkolwiek stroną.
Przysięga nie wystarczy, gdy dzisiaj ludzie zacni nawet swoje
prawo poświęcają, aby nie przysięgać przez skrupulatność, a nie­
godziwi nic sobie nie robią z przysięgi. Trzeba też będzie wpro­
wadzić przedawmienie. Jeżeli lat 30 granica sporowi nie ulega,
niechajby już i wzruszać jej nie pozwolono. Prawo Kazimierza YV.
stanowi, że kto nie upomina się w ciągu lat trzech i trzech mie­
sięcy o swoje prawo do ziemi, traci je. Jeżeli dzisiaj dobra zasta­
wne przechodzą na własność zastawnika gospodarującego w nich
przez lat 30, jakże tu pozwolić, żeby ludzie spierali się bez końca
o kawałek ziemi? Dobrzeby też było, żeby kto z sędziów znał
364 DZIEŁA JULJa NA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

się na miernictwie, bo przez ich nieum iejętaość najwięcej tracą


niewinni; na ziemi rozciągają łańcuchy ja k o tako, ale na papier
przenieść rozmiaru gruntów nie umieją. Cóż dopiero wtenczas,
kiedy przyjdzie do zam iany m iar jed n y ch na drugie, włok cheł­
mińskich na łany polskie lub coś podobnego? T u K arwicki opo­
w iada zdarzenia, k tórych był św iadkiem .
R az trybunał nakazał w ym iar trzech łanów polskich. Mier-
nicy, agrim ensor czyli właściwie agriperda (żart z kauzyperdy,
o k tó ry m przysłowiono pow iadano że tracił sprawy, więc agri­
perda tracił ziemię), otóż ów mierniczy, agriperda przysięgły, ja k
mówi Karwicki, nie przez złość, ale przez nieum iętność, wym ie­
rzył trzy łany niemieckie, to jest aż osmnascie polskich, dla strony
wygrywającej. B yłby tak się popisał i względem drugiego sasiada,
gdy b y Karwicki, który w tę chwilę nadszedł, nie miał czasu za-
pobiedz tem u.
Coś w tern i sędziowie rozumieć powinni, rozciagajac n ad ­
zór nad mierniczymi. Obciąć komuś m ały na papierze skraw ek
pola, jestto na ziemi nieraz porządnie go obedrzeć. K arw icki ra ­
dził, żeby znaki graniczne wszędzie b yły wyraźne i dokładne,
żeby prawdo sam o nakazyw ało takie stawiać. K ą ty m ają być za­
pisane w stopniach i minutach. Bliżej oznaczył, ja k znaki bud o ­
wane być m ają, żeby nie m arniały. Najważniejszy ham ulec na
spraw y graniczne będzie, jeżeli praw o przepisze, że po latach np.
dziesięciu, którakolw iek ze stron spór wiodących, może na grunt
sciągnąc urząd podkom orski umyślnie dla odnowienia znaków gra­
nicznych, m etalowych.
Pizedaw niem e dobre oddaje przysługi w spraw ach grunto­
wych. T rzeba się stosować do zapisów i długów, bo przew rotność
m a tutaj wielkie pole do brzydkich zabiegów. Nieraz pokw ito­
wania robią się w odległych grodach, nieraz ogień nieprzyjacielski
zniszczy wszelkie dowody. Dziedzic nic o tern nie wie, a dłużnik
z tego korzysta. Przedawnienie te spraw y ułoży. Jeżeli praw o
trzy lata przepisuje przedawnienie co do głowy, dla czegóż nie
m a go być dla pieniędzy, które mniej przecie warte, aniżeli ży­
cie ludzkie. S tatut W ładysław a Jagiełły lat 30 przeznaczył dla
dobr ziemskich. Zastosujem y praw o to do pretensyj pieniężnych.
Potrzeba tylko patryjotycznej czyjej posługi, żeby przejrzał sta-
tuta w Herbucie, w Januszewskim, Łaskim , Przyłuskim , litewskie,
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 365

prawo saskie i magdeburgskie, wreszcie kanoniczne, żeby na pod­


stawie tych wszystkich przepisów prawnych ułożyć zasady prze­
dawnienia, zastosowane do pojęć naszych i czasu. W podobnyż
sposób możnaby przejrzeć cały statut polski i nowy zupełnie d o ­
kładniejszy statut ułożyć.

vm.
BEZKRÓLEW IA I ELEK C JE KRÓLÓW.

Cała naprawa Rzplitej uwieńczy się sprawą o bezkróle­


wiach i elekcjach królów. Przedmiot to najwięcej zajmujący
w Rzplitej.
Bezkrólewia dzisiejsze, to peryodyczne i nieszczęśliwe prze­
silenia w Rzplitej. Gromadzą się na pole elekcyjne wszystkie
namiętności i narodowości, a lepiej powiedzieć, wszystkie prowin-
cjonalizmy Rzplitej, wychodzą na jaw różne zdania i powstaje
z tego powszechny zamęt. Bo co przyrównać można do elekcji
Zygmunta III, Michała Korybuta lub Augusta Sasa? Już za Ste­
fana Batorego Rzplita chciała wynaleźć jaki dobry sposób elekcji.
Toż samo żądanie ponowiono na zjezdzie wiślickim po śmierci
Stefana. I jeszcze raz na koronacji Zygmunta III radzono o tern,
jak świadczy Piasecki. Owszem Warszewicki opowiada, że da­
wniej jeszcze Zygmunt Stary troszczył się o sposób elekcji. Obie­
cywali również tę sprawę urządzić Władysław IV, Jan Kazimierz,
Michał Korybut i August II, lecz zawsze napróżno. W yznajmy
praw dę: nie udałoby się nawet u nas jaki ład w tej mierze za­
prowadzić, bośmy się już nazbyt przyzwyczaili do dzisiejszej nie­
rządnej formy, za której dobrze nam łowić ryby w mętnej wo­
dzie, za której każdy myśli tylko o sobie. Jednakże kochający
ojczyznę i wolność obywatele powinniby się namyśleć i podawszy
sobie ręce, coś postanowić, bo źle jest i niebezpieczeństwo blizkie.
Żeby zapobiedz niezgodom, potrzebaby zmienić zupełnie
sposób odbywania bezkrólewia i samej elekcji króla.
Naprzód wypadałoby zmniejszyć czas bezkrólewia, które
nieraz rok cały się przeciąga i daje powód do tylu niepotrzebnych
zjazdów i sejmików. Po co się dalej przerywają zwykłe sądy
i zaczynają kaptury? Po co ściągać takie tłumy szlachty na elek-
DZIEŁA JUIJANA BARTOSZEWICZA Tom VII.
34-6

cyjne pole wolskie? Czyż to już raz z tego pow odu krew się
lała? Przypom nijm y sobie tylko elekcje Zygm unta III i ostatnią
A ugusta ligo? wszakże najspokojniejsze grożą nam krwawemi zaj­
ściami.
Powtóre, powinnibyśm y przyjąć zasadę, że tylko Polak m o­
że być obrany królem . W ynagrodzim y przez to zapomnienie
kandydatow i Piastowi, k tó ry tak długo na koronę czekał. P ostaw ­
m y obywateli zacnych, poczciwych, zasłużonych w spisie spółza-
wodników do tronu. Znający dobrze, a kochający ojczyznę swoją,
potrafią być stróżam i praw i będą pilnie czuwać nad urzędami.
Jeżeli przyjm iem y wniosek, k tó ry władzę królew ską ograniczy co
do praw a rozdawania urzędów, nie bardzo się nawet korony n a­
szej napierać będą cudzoziem scy książęta. Przodkowie nasi w yłą­
cznie za granicą szukali panów swoich, m y zróbm y inaczej. B yły
pow ody takiego postępowania przodków , bali się właśnie rodaków
z powodu w ładzy rozdawniczej. Król Polak mógł sadzać swoich
na krzesła, na m inisterstwa i bogatsze starostw a. Zwodzili się też
przodkowie nasi niezmiernemi obietnicami obcych książąt. N are­
szcie stara ta zazdrość przeszkadzała Piastowi, żeby nie kłaniać
się przed niegdyś równym sobie, chociaż każdy pan najserdeczniej
pożądał korony. W idzieliśm y jed n ak i z przykładów króla Mi­
chała i Jana Illgo, jak te obaw y w części b y ły próżne, bo żaden
z nich nie wynosił do godności swoich krew nych. W reszcie w y­
bory urzędników przez sejmiki i sejm y, powinny w tym względzie
ostatek obaw rozproszyć. Pozwalać zaś obcym , żeby nas łudzili
ciągle swojemi obietnicami, już dzisiaj nam nieprzystoi, po tylu
zawodach. H enryk W alezy obiecyw ał flotę i Gaskonów na wojnę
moskiewską, w ypłatę długów, tym czasem rzucił ojczyznę na losy
i opatrzność. Zygm unt III na koronacji swojej gniewem się uno­
sił że od niego żądano Estonji. Zam iast odzyskania tej prowincji
utraciliśmy Inflanty i Prusy. Chciał Z ygm unt z Rewia uchodzić
do Szwecji, Ernestow i ustępow ał korony. E lekcja Sasa ileż to
pochłonęła milionów, a czyż to przez nią wsparły się jakie, cho­
ciażby cokolwiek, fortuny pryw atne? K raj cały owszem zubożał
i upadł w najokropniejszy bezrząd. A le powiedzą, zazdrości wiel­
kich domów przeszkodzi. I tę zazdrość obalić łatwo. Pomoże do
tego nowe praw o o łasce rozdawniczej. Można też będzie usta­
nowić kolej prowincyj, a naw et i domów, żeby nie było nikomu
SZ K I C E Z C Z A S Ó W S A S K I C H .
367

krzyw dy. T akie zasady położywszy, dojdziem y łatwo i do tego,


że wszyscy chętnie wyłączym y od korony cudzoziemca.
Jakaż m a być ted y forma bezkrólewia?
Skoro król umrze, prym as naradziwszy się z senatoram i
i posłam i sejmu zawsze gotowego, k tó ry zwoła, jeżeliby zalimito-
wany był podówczas, ogłosi uniwersałami województwom śmierć
królew ską i zaraz wyznaczy w nich term ina do sejmików. Jedno­
cześnie ogłosi nazwiska kandydatów do tronu, mężów zacnych
i praw y ch , zasłużonych już Rzplitej na urzędach. W szystko to
będzie według uznania sejmu. Sejmiki zbiorą się najdalej w ciągu
czterech tygodni od śmierci królewskiej. H etm ani koronni i lite­
wscy udadzą się natychm iast ku granicom na czas bezkrólewia,
żeby tam osobiście czuwali nad spokojnością ojczyzny. Sądy
wszelkie, jak były, trybunalskie, ziemskie i grodzkie, dalej o d b y ­
wać m ają swoje posiedzenia. Egzekucje przeciw wiarołom com (re-
f r a g a r i i ) m ają s:ę odbyw ać po starem u, ale będzie rejestr oso­
bny świeżych spraw głównych. W szelkie pozwy wydawać się na
ten czas powinny pod wezwaniem : «My S tany Rzplitej». G dyby
jed n ak nastaw ały na to sejmiki po województwach, sądy try b u ­
nalskie m ogą się zawiesić na dw a tygodnie, grodzkie zaś i ziem­
skie na tydzień, żeby szlachta miała czas zjechać na sejmiki, a nie
upadać w sądach. Sejm gotow y zawiesi się także, a raczej odro­
czy się do K rakow a na koronację królew ską na cztery tygodnie.
Całe bezkrólewie według tego trwać będzie od śmierci królewskiej
aż do koronacji, ośm tygodni.
Co do samej elekcji, postanowić potrzeba, że na niej znosi
się prawo v e t o , to jest wolnego głosu. W iększość tutaj m a być
stanowczo obowiązującą. Nawet, co praw da, nie będzie to nowość
żadna: rządziliśmy się dotąd za radą tą na elekcjach. Obm awiają
nas tylko obcy pisarze dowodząc, że głos pojedynczy każdego
szlachcica może w strzym ać elekcję króla. Nieraz przecie poważna
wcale mniejszość nie przełam ała pod tym względem woli większo­
ści. Ustępowali przeciwnicy dobrowolnie, lub przegrywali spraw ę
upierając się nierozumnie przeciw sile. K to -wie nawet, czy prze­
ciw Zygmuntowi III nie była większość za M aksymiljanem? Lecz
sam Zamojski rozum em swoim poradził, że utrzym ał elekcję
szwedzką. M ichała K o rybuta ogłosiła królem większość szlachecka
wbrew zabiegom panów i dlatego też stali wciąż królowi tem u
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA Tom VII.
368

oporem panowie, którzy w dniu elekcji ani mogli, ani śmieli w y­


stąpić. Za księciem de Conti b y ła po Sobieskim bezw ątpienia
ogrom na większość. Po co zatem zwodzić świat i siebie, że elekcje
królów odbyw am y jednom yślnością? Postanów m y zatem praw o
i lepiej nam z tem będzie, b o stosunki staną się przez to sam o
jaśniejsze, że elekcje królów m ają się odbyw ać większością gło­
sów. Jeżeli tak wszystkie inne w ybory odbyw ać się m ają, cze-
m użby nie ten, najważniejszy.
Sam sposób elekcji głównie potrzeba zmienić.
Dzisiaj w tej sprawie je st więcej wystawności aniżeli rzeczy,
i co innego pojedyncze osoby przedstaw iają, co innego m yślą
i robią. P atrzm y na katalogi nasze tak zw anych «sufTragiów»;
są wszystkie w zbiorze konstytucji. Wieluż to w nich podpisanych,
co nie głosowało, wielu takich co głosowało wcale inaczej, wielu
innych co nie było na elekcji, ale do wypełnienia katalogów n a­
zwiska ich pow pisywano i takim sposobem w ychodzą na elekto­
rów przed historją ci, którzy nigdy elektoram i nie byli. U dania
w tem więcej niż praw dy, a zgiełku, niepokoju Rzplitej dużo.
E lekcje niechaj się odbyw ają po województwach. P rym as
wskaże kandydatów do korony według zdania sejmu zawsze g o ­
towego w uniwersałach, w k tórych zawiadomi o śmierci króle­
wskiej i razem dzień elekcji oznaczy, jeden po wszystkich w oje­
wództwach. Zarazem sejm gotow y odroczy i zwoła go do K ra ­
kowa w cztery tygodnie po sejm ikach elekcyjnych, prosto już
na koronację królewską. Nie będzie na ten raz głosowania po zie­
miach i powiatach, bo wszyscy szlachta staną na sejm iki w oje­
wódzkie. T ak np. dziesięć ziem m azowieckich głosować m a w W a r­
szawie, trzy ziemie podlaskie także w jednem miejscu. Czas gło­
sowania oznaczy się na trzy dni i dłużej na żaden sposób ciągnąć
się nie nie może. Lecz i tutaj potrzeba przyjąć pewien poi zadek
co do rozdziału owych trzech dni. Pierwszego spisze się rejestra
szlachty w edług powiatów i ziem, ja k na sejm ikach zw yczajnych;
resztę dnia tego poświęcić m ożna rozpraw om nad wartością k a n ­
dydatów . K to się nie stawi osobiście dla wpisania się do listy
głosujących, praw o swoje na ten raz traci. Drugiego dnia o d b y ­
wać się m a sam o głosowanie, od rana, według zwykłego sejm i­
kowego porządku. T oby jedynie zmienić można, że przy tym
uroczystym akcie nie pierwszy lepszy według starszeństw a urzę
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 3<59

dnik województwa, ale senator powinien przewodniczyć i to se­


nator najstarszy dostojnością z obecnych. Assesorowie jed n ak
powinni by ć wybrani z ziem i powiatów, jak na sejm ikach. Po
skończeniu głosowania urna zam yka się, lub się oddaje do zacho­
wania w zakrystji kościoła, w któ ry m odbyw ało się głosowanie.
R esztę dnia poświęci się oczekiwaniu. N azajutrz dopiero, trzeciego
dnia, urna przynosi się z zakrystji i otw iera w obec wszystkich.
Liczą się głosy podaw ane na kandydatów . K to najwięcej za sobą
pozyska kartek, ogłasza się kandydatem województwa do korony.
G d y b y zdarzyło się kiedykolw iek, co trudno jest przypuścić, żeby
dwóch miało po jednej liczbie głosów, obadw a nazw iska zapisują
śię. Głosy województw zaniosą na sejm koronacyjny poprzednio
na ten cel obrani posłowie ziemscy i senator m arszałek sejmiku.
Następuje zjazd pow szechny w K rakow ie całej Rzplitej. Zbie­
ra się sejm gotowy i obok niego nowi posłowie w ybrani po sej­
m ikach. W cztery tygodnie po w yborach wojewódzkich wszyscy
na m iejscu b yć powinni. Senatorow ie m arszałkowie sejm ików k o ­
niecznie stawić się muszą. K andydaci wybrani po województwach
do korony, wszyscy również się stawią, lecz z drobnem i orszaka­
mi, jak to konstytucje już tyle razy opisały. Zbiera się sejm p o ­
dwójny. Liczą się głosy województw i kto ich najwięcej za sobą
mieć będzie, ogłasza się zaraz królem . K oronacja nastąpi natychm iast.
Rachow anie zaś głosów za królem inne m a być, ja k racho­
wanie sejmikowe. T am na sejm ikach żaden głos żadnego szlach­
cica nie przepadł darm o, tutaj zaś na elekcji króla województwo
niechaj m a tyle głosów, ile zapłaci podatku ziemskiego lub d y ­
mowego. W ojewództwo krakow skie np. płaci 25,000 złp., wiec
niechaj i na jego dolę liczy się 25,000 głosów; lubelskie płaci
6000, więc 6000; bełzkie 3000, więc 3000 niechaj m a głosów
kan d y d at, którego przedstaw iają. Sprawiedliwość sam a takiego
um iarkow ania głosów po województwach w ym aga. K to więcej
robi dla spraw y publicznej, niechaj m a więcej praw a.
K ażda zasada wolności naszej zachowa się w takim wyborze króla.
Szlachcic na zagrodzie rów ny wojewodzie, zatem glosują
wszyscy. Zasługi pojedynczych osób i rodzin całych uznają się,
bo Rzplita wynosi ty ch , którzy więcej dla niej pracowali. W oje­
wództwa ta k równe sobie, jak ludzie. A le wojew ództw a, które
Szkice z czasów saskich. 47
D ZIEŁA JULJANA BARTOSZEW ICZA Tom VII.
370

i większe są i więcej robią dla obrony Rzplitej, bo płacąc więcej


podatków , większą też wystawiają siłę zbrojną, słuszna, żeby i s to ­
sowną ilością głosów dysponow ały, inaczej nie będzie naw et ró ­
wności. Poznańskie województwo z kaliskiem płacą na wojsko
podatku ziemskiego 30,000 zł., Mazowsze zaś 21,000. Jeżeliby
jed n ak wszystkie głosy zarówno się rachow ały bez względu, k a n ­
d y d at mazowiecki m iałby dwa razy, trzy razy tyle głosów co
poznański i kaliski razem. Podlasie, k tó re płaci 5,000 dym ow ego,
dałoby swojemu kandydatow i więcej głosów, niżeli województwo
krakowskie, które płaci 25,000. W Litwie księstwo żm udzkie ró­
wnież przew ażyłoby inne województwa.
Dzisiaj obierają nam królów te województwa, w których
więcej szlachty. Oczywiście, tam gdzie jej m nóstwo, tam biedniej­
sza i bardziej na zabiegi i niespokojności wystawiona, wielu z nich
czytac i pisać nie umie. Zapisuje ją więc ktoś inny do «suffragiów»,
a pierw szy lepszy nimi powoduje. K rólem nie w ybiera się ten
dzisiaj, ktorego podają głosy roztropnych, lecz zabiegi przew ro­
tnych. Am bitni ubiegający się o koronę spółzaw odnicy nie zwra­
cając uwagi na nieludne województwa, do tych się pospolicie
odnoszą, w których m nóstwo szlachty. W szyscy widzą, że elekcja
staje się nie z przekonania, nie z powodów rozum nych, ale ślepa
większością. Panowie dlatego sprow adzają na pole elekcyjne sługi
swoje, nieosiadłą szlachtę, ab y zrównać mogli liczba cudzym wo­
jew ództw om . Ztąd nieład największy. Jeżeli ted y wszystko jedno
będzie, czy województwo da sto, czy tysiąc głosów, a spraw a ta
rozstrzygnie się w edług taryfy podatkow ej, będziem y mieli w trzy
dni najspokojniejsze elekcje królów.
Osobiste pretensje nie będą tu m iały żadnego znaczenia,
kiedy województwa głosują. Jeżeli zaś które województwo będzie
miało sobie za ujmę to, że niewiele mu w ypadnie daw^ać głosów,
m oże praw a nabyć w iększego: zależałoby już od jego woli, nie­
chaj tylko dobrowolnie powiększy taryfę swoją podatkow ą. Dzi­
siaj wiele województw na inne zrzuca ciężar podatków' i właśnie
robią tak pospolicie te, które więcej w ybierają posłów. Spraw ie­
dliwa ted y byłaby rzecz, żeby i liczbę posłów zastosować do ta ­
ryfy podatkow ej.
D la uspokojenia zazdrości ustanowićby w ypadało kolej do-
mow 1 prowincij. Niechaj np. stanie praw o, że nie m ożna obrać
SZKICE Z CZASÓW SASK ICH.
371

pow tórnie króla w pewnej rodzinie aż na czwartej elekcji. Jestto


sposób zapewnienia się, żeby jedna rodzina nie nabrała z czasem
zbytniej przew agi w Rzplitej. Toż praw o m am y względem depu­
tatów trybunalskich. Słusznie postanowiono, że dopiero na czwar­
tej elekcji może być taż sam a osoba w ybraną deputatem . Zacho­
dzą o to wielkie spory po sejm ikach; cóżby to było, gdybyśm y
praw a nie zastosowali do elekcji królów? Powiatowe uchw ały nie­
których województw oddalają również od poselstw a na dwie k a­
dencje ludzi, którzy je dopiero co sprawowali.
Synowie królew scy nie powinniby się nazyw ać królewiczami.
Zostając w równości, są zdolni do wszystkich urzędów i zaszczy­
tów, zwłaszcza że król nie będzie posiadał rozdawniczej władzy.
M am y tego przykład w W enecji.
K arw icki oświadcza dalej, że nie sprzeciwiłby się również
i prawu, g d y b y je uchwalono, żeby szli królowie według alternaty
prowincyj dwóch koronnych, a trzeciej litewskiej. B yłoby więc
dw óch królów Polaków i trzeci zawsze Litwin. Nie idzie mu
o szczegóły, ra d b y tylko uspokoić wszelkie skrupuły szlachty,
przedew szystkiem więc chodziło mu o to, żeby obyw ateli prow a­
dzić ku jedności; g d y by ją więc ten drobny szczegół rozryw ał,
niechaj lepiej będzie i alternata prowincji.
Korzyści z takiego sposobu zaprowadzenia elekcji, będą n a­
stępujące:
K ażd y szlachcic zostanie teraz napraw dę w yborcą króla, bo
swobodnie głos swój na niego poda. Przetnie się raz na zawsze
drogę intrygom posłów cudzoziemskich. Zgrom adzeni w W arsza­
wie, intrygowali w W arszawie. T eraz trudno im będzie jeździć po
województwach, zwłaszcza gdy sam obrzęd elekcji odbyw ać się
m a kartkam i tajnem i i w trzy dni. Bezkrólewie się skróci do
ośmiu tygodni. Oszczędzi się wielkich w ydatków wszystkim, bo
każdy, ja k mógł, silił się na elekcję. K raj będzie spokojny. Nie
poniosą zagrody i włości szkód, jakie ponoszą dzisiaj, kiedy lu­
dność elekcyjna ciągle pod W olą spływa, to odpływ a. W szystko
się odbędzie w porządku. S ądy kapturow e nie przew rócą do góry
nogami ładu, jak i b y ł poprzednio. Z elekcyj takich owszem p rzy­
będzie zaszczytu narodow i polskiemu. Dzisiaj albowiem powsze­
chne jest m niem anie, że sto tysięcy przeszło szlachty polskiej g o ­
tow ych zawsze jest ku obronie ojczyzny. Sprawdzi się to głoso-
2^2 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWCZA. Tom VII.

waniem. W y b ran y król albowiem może mieć głosów 100,000, n a­


wet 200,000. E lekcje podw ójne i z tego pow odu prow adzone w oj­
ny dom owe ustaną. P atrzm yż do czego te nieustanne wojny d o ­
mowe doprow adziły w sąsiedztwie naszem W ęgry. Obrano p ie r­
wszy raz dwóch królów : arcyksięcia F erd y n a n d a i Jana Zapol-
skiego. G dy Niem iec zwyciężał, Zapolski sprow adził do W ęgier
sułtana, a ten pom ysł nieszczęśliwy był pow odem ostatniego upad­
ku królestwa.
Są niektórzy statyści, co radzą obiór króla zdać na losy;
mówią, żeby kandydatów spisać na pojedynczych kartkach, a kogo
los wyciągnąć pozwoli, m a ten zostać królem . P odają przykład
że tak jest w W enecji, gdzie głosowanie odbyw a się na gałki p o ­
złacane lub posrebrzane. Lepiej jednakże rozum em , przekonaniem ,
nie losem stanow ić: O patrzność i tutaj czuwa. Zresztą w W ene­
cji nie w ybierają się w podobny sposób dożowie, lecz w yborcy
dożów dziesięć razy zmieniają się, aż w końcu w ybiera się ich 41
i to nie ślepym losem, ale rozumowaniem walcząc, po dojrzałem
zastanowieniu w yborcy ci obierają dożów: praw o zaś wym aga,
żeby przynajm niej 25 głosów z 41 na jednego się zgodziło.
T u koniec planu reform y Rzplitej Karw ickiego.

IX.
D Z IE Ł O K A R W IC K IE G O .

Zacny podkom orzy wyw ód swój zakończył epilogiem do


czytelnika, k tóry żywcem tłóm aczym y? nie wiem y tylko, czy d o ­
kładnie myśl jego zrozumieliśmy wszędzie, mieliśmy albowiem pod
ręką bardzo złą kopię jego rekopism u, tak dalece złą, że czasa­
mi i myśli rozum ieć nie można.
«Widzisz kochany czytelniku — pow iada Karwicki, — jakie
są myśli m oje co do odnowienia Rzplitej polskiej. Nie w szkole
Platona zaczerpane, ale w ydobyte z podstaw y praw ojczystych
i z tajem nic rządowych. B yć może nie wszystko w nich pochw a­
lisz, ale przynajmniej nie przyganisz też wszystkiemu. Boć naszą
jest rzeczą, chodzących i pracujących około rzeczy publicznej
statystów , wysłuchać zarówno sprawiedliw ych ja k i niesprawiedli­
wych sędziów. Jeżeli przecież baczniej rzecz rozważysz, zobaczysz,
SZKICE Z CZASÓW SASKICH 373

że mój sp o só b zapo b ieg n ie wielu k lę sk o m , k tó re dzisiaj u k ry w ają


się p o d p o p io łem , ale w płom ienie w y b u ch n ąć m ogą; głównie
opis łaski rozdaw niczej królów je s t tu taj w ażny. L u d zie pełni
am bicji i d lateg o królom sa m y m nieznośni, nie b ę d ą ta k się n a­
dym ali, ani też ci k tó rz y n a przeciw ną stro n ę się udali nie tra c ą c
nadziei, że p o dnieść się b ę d ą m ogli, b o g d y w szy scy n a g ró d lub
k a ry o d w szystkich oczekiw ać b ęd ą, p o sta ra ją się też o w szy st­
kich zdanie. M oja rzecz b y ła p o rad zić, tw o ja p rz y jąć ra d y i sp ra ­
wić to ż eb y inni je p rzyjm ow ali, b o dzisiaj łatw iej znaleźć lekar-
tw o n a za sta rz ałe w a d y nasze, aniżeli k ied y k o lw iek . Jeżeli nie
zapobiegniem sam i, zm iany się b ez nas zrobią w ielkie. Zła ra d a
zgubi nas, a rozum k aże p o p raw iać to zaw czasu, co p o trz e b a .
W olności naszej p o m o g ą sąsiednie m o carstw a, k tó ry m zawsze le­
piej się p o d o b a ć będzie nasz sp o só b rząd u , aniżeli je d n e g o w śród
nas sam ow ład ztw o . Ż yczenie m oje spełniłem , b o c h ciałb y m k o ­
ch a n y czyteln ik u wudzieć w Polsce niezależną od woli kró ló w
R zplitę co d o w y b ieran ia u rzędników i rozdaw niczej ła sk i; chciał­
b y m w Polsce k ró ló w ziom ków , ja k w L a k o n ji, k tó rz y w edług
E m m iu sza odznaczali się ty lk o g o d n o śeią i zaszczytam i, lecz nie
piastow ali w ładzy. C h ciałb y m u nas widzieć ateń sk ich Tezeuszów ,
k tó rz y w ed łu g teg o ż E m m iusza w ładzę w y b ie ra n ia urzędników
zdali n a lud, sobie zaś zostawili ty lk o pierw szeństw o i d o zó r p r a ­
wa. N iechaj i P o lsk a m a tak ich że sa m y c h k ró ló w ziom ków , s tró ­
żów p ra w a , m ężów zacn y ch , św iad o m y ch spraw ojczyzny, k o c h a ­
ją c y c h ją , sta ra ją c y c h się o m iłość i pow agę w śró d ludu, królów ,
k tó ry c h m ój n a ró d obaw iać się nie będzie o ja k ie ś spiski p rze­
ciw w olności, g d y nie o d ich woli zależeć będzie ro zd aw an ie go­
dności i dzierżaw , lub o d m o w a ich ; p rzez co uniknie się w szel­
kich pow odów do nienaw iści i p o d ejrzeń . T e g o je d y n ie p rag n ę» .
S y ste m a t te n sw ój n ap ra w y R zplitej w yłożył K arw icki w dziele
p o d ty tu łe m : fitanislai 2 )unin 'Karwicki 2)e corrijendis defectibus in statu.
Keipublicae j^olonae discursus tricjmta c/uinque, libns sex comprehensi.
£ Inno dom in i -tlo8.
D zieło, ja k sam ty tu ł p o k azu je, n ap isan e b y ło po łacinie.
A u to r z w ielką sz k o d ą dla d o b ra ogólnego nie ogłosił je d ru k iem ,
w rękopiśm ie się ty lk o p rzech o w ało . S ąd zim y , że pow o d em ku
te m u b y ło now^e p rzew ażenie się losów i p o w ró t A u g u sta II do
R zp litej. W sz y stk ie nadzieje refo rm y K arw ickiego zw iązane b y ły
D Z IE Ł A JU L J A N A B A R T O S Z E W IC Z A Tom VIT.
374

ze spraw ą króla Stanisław a; dlatego też tak gorąco popiera i k ró ­


lów ziomków, kiedy ideał swojej duszy, w ym arzony, w ypielęgno­
wany, oglądał w królu narodow ym . Łatwiej było trafić L eszczyń­
skiemu do serca ziomków, bo przem awiałby szlachcic do szlachty,
pan rozum ny do braci, którzy się powinni byli opam iętać. A u ­
gust II przynosił z sobą inne reform y, które się głównie na tern
opierały, żeby kraj rozerwać, z kilkom a sąsiadam i podzielić się
nim, wspólną siłą nastąpić na Rzplitę. W sprawie całości narodo­
wej, Karwicki głos swój podnosił, ale kiedy rozgrom pułtawski
wywrócił najdroższe jego nadzieje, dzieło schował, nie było albo­
wiem na czasie i wielka szkoda, bo w każdym razie, bądź co
bądź, w yrabiałoby opinję publiczną, podaw ałoby silną rękę ty m ,
którzy w ady zastarzałe rządu naszego usunąć pragnęli.
Ztąd niepotrzebnie ustąpił m iejsca ks. K onarskiem u. Mają
u nas pospolicie K onarskiego za pierwszego męża reform y i nie
wiedzą, że na pół wieku jeszcze przed tem , Karwicki cały syste-
m at reform y obmyślił. K onarski znał dobrze dzieło Karwickiego,
często je przywodzi w swojej pracy «o skutecznym rad sposobie»,
często jego dowodami rozum ow ania swoje popiera. K onarskiem u
łatwiej przychodziło być reform atorem , kiedy go poprzedził K a r­
wicki. Powiedzieć naw et można, że dzieło K arw ickiego, chociaż
niedrukow ane nigdy, wpływ swój wywarło w narodzie, niechajby
tylko jeden K onarski był tego dowodem . W każdym razie rzad ­
kie b yły odpisy Karwickiego. N ikt o nim nie dał wiadomości,
n ik t treści dzieła nie przepisał. Zdawało się długo, że je d y n y ślad
K arwickiego został w cytacjach dzieła «o skutecznym rad sposo­
bie». Szujski w swoich Dziejach wspomina o K arw ickim , ale mówi
że zatracony jest niepowrotnie rękopism jego reform y.
Przypadkiem jed n ak w W arszaw ie samej znaleźliśmy dwie
kopie Karwickiego. Jedną u p. Jana Jundziłła, zacnego obyw a­
tela Litw y zamieszkałego w W arszaw ie. Drugi rękopism o d k ry ł
się później w bibliotece ordynacji Krasińskich. Nie porów nyw a­
liśmy z sobą dwóch tych rękopism ów, używaliśmy zaś Jundziło-
wskiego i podług niego wystawiliśmy cały obraz reform y Rzplitej
pom yślany przez Karwickiego. R ękopism to, dodajm y jed n ak ,
bardzo błędny, pełen om yłek, które nieraz i myśl psują. Zwró­
ciliśmy uwagę p. Jundziłła na w artość rękopism u i na jego od­
krycie. Nie wadziłoby go w ydać i to dwa razy : w oryginale
SZKICE Z CZASÓW SA SK IC H .
375

i w k rytycznem opracowaniu polskiem. N ietylko to bowiem za­


b y te k zapom niany literatury, ale i bardzo drogi dokum ent histo­
ryczny, świadczący w ym ow nie, ja k naw et w czasie rozpasania
się nierządu u nas, ludzie wyższego um ysłu o naprawie Rzplitej
marzyli.

X-
U W A G I O PO M Y SŁA C H K A R W IC K IE G O .

T eraz słów kilka o pom ysłach Karwickiego.


P odkom orzy sandom ierski myśleniem, pracą nad sobą, d o ­
świadczeniem i p ra k ty k ą w yrobił się na znakomitego m ęża w na­
rodzie. Zapew ne w ow ym czasie wojen szwedzkich i saskich
m ało obyw ateli polskich sprostało mu nauką i dojrzałością, tudzież
niepodległością sądu, odwagą cywilną. W trudach obozowych,
w posługach obywatelskich, umysł jego był zawsze zajęty pow a­
żną stroną przedm iotu; zastanawiał się, badał. Ani w ątpić, ze
zacne serce odkryło przed nim niebezpieczeństwo ojczyzny i że
rozum jego skierował się natychm iast ku celom praktycznym jak
zapobiedz tem u niebezpieczeństwu. W ielu myślało o przyszłości
ostrzegało na sejm ach, sm utne dla Rzpltej roiło przepowiednie.
Karwicki jed en z wielu napisał plan reform y. Boleść w innych
dowodziła tylko że mieli serce, K arwicki pokazał jeszcze że m a
i rozum, a do tego i niepospolite zdolności, bo plan jego był całą
obm yśloną reform ą i stanowiłby wielką epokę w dziejach narodu,
g d y b y wszedł w życie. Ale też niepospolity byłto człowiek, k tó ­
ry plan swój obm yślał przez życie całe, bo strunę jego duszy
poruszyły pierwsze większe nieszczęścia, które zrozumiał. Powie­
dział w tedy sobie, że napraw a Rzpltej jest konieczną i m yśląc
o niej, począł w głowie swojej wznosić gm ach, k tóry ciągle budo­
wał, przestrajał, przerabiał, ja k to mu doświadczenie i zawody
kazały, aż w końcu gm ach tęn strzelił w niebiosa, jak o śliczny,
wspaniały budynek, w którym się pom ieszały style, daw ny i nowy,
R zplita jagiellońska i Sobieskiego, z nowemi życia potrzebam i.
Karwicki był mężem znakomicie uczonym, naw et nie na
swoje czasy. C zytyw ał zawsze z zajęciem księgi filozofów i hi­
storyków , obcych i swoich. Dzieje Polski znał nie ze zwyczaju,
ale uczył się ich naumyślnie, studiował system atycznie, z książek
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEW ICZA. Tom VI f.
3 jó

z rękopism ów. Toż naw et z różnych notat gospodarskich w ycią­


gał d aty historyczno-statystyczne *). K tóż znał od niego d o sko­
nalej praw o narodow e, zbiory konstytucyj koronnych? Inni m oże
chodzili około praw a, ile im w ypadało, ile im było potrzeba;
Karwicki zajął się niem wyłącznie jak o obywatel z powinności,
jak o uczony ducha jego badał, kom entarze o niem pisał. T o też
nic dziwnego, że K arwicki znalazł w księdze praw koronnych to,
czego inni nie znajdowali, nieobeznani z niem dobrze, to jest ra ­
tunek na dolegliwości ojczyzny. Pospolicie jest dzisiaj zwyczajem
uważać praw a nasze za nierządne, a przecież z niego swoje zasa­
dy napraw y i rządu snuł K arwicki. Plerburta najmilej i najpilniej
czytał, bo ciągle go przytacza, może go miał pod ręką. Z pi­
sarzy historycznych polskich najwięcej zajął K arwickiego Piasecki,
bo jego najczęściej przywodzi. Mógł rzeczywiście na umysł za­
cnego staty sty wpływ wywrzeć pisarz, k tóry opow iadał przyjem nie
chociaż dosyć po kronikarsku spraw y Rzpltej. Zarzut ten chyba
K arw ickiem u zrobić można, że zbyt wiele ufał Piaseckiemu, naw et
jego tylko wyłącznie oczami patrzał na Stelana B atorego i Zy­
gm unta III. Ztąd nieraz sądy Karw ickiego o ludziach i rzeczach
są nieprawdziwe, bo w m ętnem czerpane źródle; ks. Piasecki b y ł
nadzwyczaj stronny, sam niezupełnie czystych usposobień. P ra ­
wda że dopiero dzisiaj podglądam y te dwulicowość Piaseckiego
i że przed sto pięćdziesięciu laty była jeszcze kronika Piaseckie­
go granitową powagą. O Rzeczypospolitej ateńskiej i lacedem oń-
skiej sądził Karwicki podług Emmiusza, którego sobie także o d ­
czytywał.
N ie przywodzi K arw icki innych dzieł i autorów, ale w ido­
cznie szukał u wielu światła, bo nie b yły mu wcale obce spraw y
Francji i W łoch; z W enecją zaś, że miała rząd wolny, republikański,
stosunki polskie często porównywał. Dziwny to objaw napraw dę,
ale kształty społeczne W enecji bardzo się u nas podobały i za­
cząwszy od Górnickiego, wielu statystów pragnęło Rzplite naszą
zbliżyć do tego ideału. Nie zdaje się za to żeby znał Anglję, bo
w dziele swojem nie wspomniał o niej ani słówkiem , chociaż żył

*) W rozm owie 2 8 mej pisze: legimus enim in disposUtionibus anhquis cujus


tnihi etiam donn sunt exem pla....
SZKICE Z CZASÓW SASK ICH .
377

w dobie, w której zrównoważyła się po wielu latach walki, wolność


angielska z władzą. Dziwna rzecz również, że nie znał konstytu­
cji węgierskiej, która mogła dać mu pow ód do nowych porównań
i stosowań; praw da, że w owych czasach, w których Karwicki
żył, wolność węgierska nękana już od dwóch wieków blizko przez
Niemców, upadała coraz więcej i kraj zamieniał się w prowincję
rakuską. Zapewne nie obojętność Karwickiego była tu powodem ,
że nie znał konstytucji daw nych W ęgier, ale nasz staty sta brał
rzeczy jakie miał pod ręką, opracowane, gotowe; brał zresztą to
na uwagę, na co sam patrzał, konstytucje wolnych narodów , sta ­
rych i innych. W ięcej niezawodnie znalazł m aterjału w starych,
bo A ten y i S p arta wiecznie będą sławne po świecie i działają
na imaginacje; Anglia mało obchodziła Polskę po wsze wieki,
F ran cja zaś, chociaż nie wolna, już od wieku trzęsła E uropą, na­
rzuciła jej swój język dyplom atyczny i polor; więc znał Karwicki
bliżej i Francję.
D ojrzały mąż, Karwicki nie poświęcał form y dla rzeczy.
D la tego rzadkim zapewne w ówczesnej Polsce przykładem nie
miał nic naw et przeciw podniesieniu sam owładztwa w Polsce; co
większa, sam wierzył w sam owładztwo Piastów, następców Mie­
czysława i Bolesława Chrobrego; wierzył dobrodusznie, że wolność
polska urosła szczodrobliwością, serdecznością królów, którzy w y­
nagradzali narodowi nadawaniem i rozwijaniem wolności, jego
wierność i zacność. Nie dziwić się było takim pojęciom nauko­
wym, kiedy w pierw iastkow e sam owładztwo królów Piastów
wszyscy wierzyli i za niego i potem . Nie zastanawiał się tylko
K arw icki nad tern, jak m ogła powstać owa władza z niczego na
gminowładnym gruncie i nie w ytłóm aczył dostatecznie powodu,
dla którego królew skość ogołacała się dobrowolnie z nabytych
niby praw swoich, bo przecież żadna zasługa narodu nie zmusi
żadnego króla do tworzenia, budow ania wolności. Dwie te zasa­
d y zawsze nazwajem sie wykluczają. Zasługa wreszcie względem
kogo? N arodu względem króla? Toż król jest dla narodu, nie zaś
naród dla króla i praw da ta tern wybitmejsza, jaśniejsza wśród
gminnych opolów słowiańskich. Żeby naród potrzebow ał jakie
zasługi pokładać względem króla, potrzeba było w przódy przeko­
nać naród że jest niczem, przeciwnie zaś król wszystkiem. W ta ­
kim tylko razie m ożna było wmówić w naród, że skrupułam i
S zk ice z czasów S ask ich 4^
378 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA Tom VII.

swego sumienia do wierności królowi jest zobow iązany. IYzypu-


szczenie to, że miał naród wolność tylko z łaski króla, ubliżało
mu najwięcej: nie nadaje się wolności temu, k tóry jej niew art,
wolność sam em u się bierze, kiedy jest po tem u siła, kiedy się
m a stosowne w yrobienie społeczne.
Rzecz to zresztą mniejsza tutaj, bo nie pisał Karwicki dzie­
jów, ale projekt reform y R zpltej i nie potrzebow ał w nim rozja­
śniać swoich pojęć naukow ych; dosyć że fakt przypuścił: samo-
władztwo było najdawniejsze w Polsce, krolowie stworzyli wolność.
Uważał dalej Karwicki, że każdy naród m a inne usposobienie
a według tego stosuje i swój rz ąd : jeden pragnie sam owładztwa,
drugi wolności. Chociaż sam osobiście nie miał nic przeciw p o d ­
niesieniu naw et sam owładztwa w Polsce, zastanowiwszy się głębiej
poznał, że u nas więcej przystoi panow anie wolności, że gieniusz
narodu jest za tern i że wszelkie plany reform y tylko na tej dro­
dze się udadzą. Ależ to sprzeczność, nie dostrzegł jej K arwicki.
Jeżeli wolność polska pow stała przez królów, też chyba niestosowną
była dla narodu, który dawniej rządził się sam owładztwem i nie
płakał na nie, T o królowie chyba mieli jakiś obłęd na ziemi
polskiej szerzyć wolność wbrew usposobieniom narodow ym . K ró ­
lowie wmówili w Polskę wolność, sami się rozbrajali dlatego, żeby
narodowi swoje narzucić przekonania. Zkąd potem naród tak
m ocno się przywiązał do wolności, że naw et plan reform y potrze­
ba mu było obm yślać republikański? D odajm yż do tego, że
Karwicki sam, pom imo swojej wyrozumiałości dla wszelkich form
rządu, był szczerym republikaninem : tego dowodem jest sam jego
plan reform y, k tóry tylko w pojęciach duszy polskiej mógł się
wypielęgnować taki jakim był, oparty na prawie narodowem ,
z mego, z wolności wysnowany. Karwicki zanadto był światłym
mężem, zeby bezwarunkow o popierał samowładztwo; wiedział, że
to żadnej rękojm i narodowi i niczemu nie daje, że samowładztwo
dobioczynne dla kraju może tylko istnieć w teorji, w przypuszcze­
niu królów aniołow, nie ludzi. Zdradził się sam, kiedy ideałem
swoich królów stawił ateńskiego Tezeusza, który praw wszystkich
m ajestatu zrzekł się na korzyść narodu, sam sobie zaś tylko zo­
stawił dozorowanie praw i wolności. Tezeusza tego po kilka razy
w różnych okolicznościach wspomina, lubując się tym charakte­
rem. Królów więc naszych, Piastów, Tezeuszami widział, bo nie
SZKICE Z CZASÓW SASKICH 379

je d e n , ale całe p o k o len ia królów zrzek ały się, je d n eg o po dru-


giem, praw sw oich, na k o rzy ść n aro d u polskiego. K u tem u id ea ­
łowi dążył i K arw ick i w swoich p la n a c h refo rm y . Przyjm ow ał
w olność ja k o d a r od m ajestatu , ale w yłącznie ją dla n a ro d u chciał
rozw inąć do ostatn ich kresów ; w położeniu Polski, to b ard zo lo­
giczne b y ło . K ró l w edług niego pow inien b y ć ty lk o w yłącznym
przestrzegaczem p raw a i wolności, p o stacią n iem ającą w niczem
zdania i siły, najw yższym re g u la to re m w ładz i konstytucji. K ar­
w icki pierw szy więc m oże tw o rzy ł w E u ro p ie czy sty ideał k o n ­
sty tu c y jn e g o kró la, o b ceg o w szelkim ta jn y m zam iarom , a pośw ię­
conego w yłącznie u trzym aniu jed n ej praw ności (leyitimitć). W p ra ­
w dzie tak i w zór k ró la ju ż się za K arw ick ieg o czasów u kazał
w E u ro p ie , a m ianow icie w A nglii W ilhelm III. A le K arw icki
teg o nie dostrzegł, m ało o b ezn an y z dziejam i i spraw am i angiel-
k ie m i: sam W ilhelm III b y ł n a d to w ięcej zasadą niż fak tem .
U k azanie się now ej teo rji w k o n sty tu c y i angielski j nie przesąd za
nic pom ysłow i sta ty sty polskiego: W ilhelm w p ra k ty c e podnosił
zasadę, K arw icki ją w yrozum ow ał, narysow rał, stw orzył. D latego
K arw icki pow inienby znaleźć zaszczytne m iejsce w dziejach nauk
społecznych.
T y lk o w A nglii i w Polsce m ógł się podow xzas rozw inąć
tak i pom y sł, tak i fak t stw o rzy ć, b o b y ły to dw a je d y n ie wrolne
n a ro d y w E u ro p ie, lecz angielski w y ro b ił się w ciężkich zapasach
n aro d u z w ładzą k ró lew sk ą i m pgł now ą erę rozpocząć dziejów,
polski rozrzucał się w boleściach w ew n ętrzn y ch swawoli.
U d erzające to je d n a k , że K arw ick i podn ió słszy ideał, nie
napisał nic o sam ej w ład zy królew skiej, o p raw ach jakie chciał
zachow ać jej w Polsce. Bo nie d o sy ć b y ło pow iedzieć, że k ról
je s t reg u lato rem najw yższym , przestrzeg aczem , T ezeuszem . Jeżelić
now a k o n sty tu c ja , to je st fo rm a rząd u , m iała się u trzy m ać, trz e ­
b a b y ło pow iedzieć ta k ż e , w czem , ja k i gdzie m a b y ć k ró l n a d ­
zorcą prawra i wrolności, co m oże a czego nie m oże, ja k i m ieć
pow inien w rę k a c h sw'oich sp o só b do niepozw alania in n y m nad­
użyć. T uż nic przecie innego, ty lk o n ad użycie sam ej w ład z y
królew skiej b y ło K arw ickiem u pow o d em , że pom ieścił k ró ló w na
zw yczajnem stan o w isk u p ro sty c h nad zo rcó w . Now?si królowue,
a zaczęło się to o d Jagiellonów , ja k w idać z to k u rozum ow ań
K arw ickiego, nie z histo ry i, m ianow icie późniejsi, ja k S tefan B a-
380 DZIELĄ } U l J A N A BARTO SZEW ICZA Tom VII,

to ry i Zygm unt III. byli innej zupełnie natury od Piastów. Dawni


tworzyli z dobrej woli, rozwijali wolność, ci późniejsi ciągle prze­
ciw niej spiskowali. T ylko czci, ja k ą pewnie miał Karwicki dla
rycerskiego króla Jana IUgo, bo pod nim walczył, przypisujem y
że do liczby tych królów spiskujących przeciw wolności jego nie
policzył, a dałyby statyście naszemu do tego prawo usiłowania
króla ku zapewnieniu wyłącznego stanow iska synom, zabiegi Marji
Kazim iry. Bądź co bądź, nadużycia władzy spow odow ały K ar-
wickiego do podniesienia zasady, że R zpltej potrzeba dokończyć
przez ograniczenie władzy królewskiej. Rozdawanie urzędów
i starostw było niepoślednim jej przywilejem, Rzplitę narażało na
zajścia sejmowe, obudzało zadrość domów, a niechęci ich do
króla. Odjąć i ten przywilej panującym , zrobić wszystko w Rzplitej
elekcyjne, od króla aż do najniższego urzędnika, było to w istocie
ustanowić rząd najwolniejszy i byłoby to rzeczywiście dokończyć
budow y narodu republikańskiej. Królowi w takim razie zostałby
przywilej tylko dozorowania praw a i wolności, lecz jakże sprawiać
ten dozór? Tu wina całego pom ysłu, bo kiedy Karwicki wszyst­
kie spraw y poruszył, na tę jednę stronę nie zwrócił uwagi i nie
powiedział co król m a robić w Rzplitej. P rak ty k a angielska w y­
robiła i to królewskie prawo, lecz w Polsce reform ator winien był
plan swoj napraw y tym jeszcze ubogacić artykułem , inaczej sam
plan nietylko że był niezupełny, ale i pozbawiony najżywotniej­
szej podstaw y. Boć naczelnik rządu, król, musiał mieć przecież
jakieś swoje praw o i nie mógł stać z założonemi rękam i i spo­
glądać tylko, rzucać swobodnie oczym a po stronach na to, co się
działo w Rzpltej. W Anglii król lubo wcale nie rządzi, jest zaw­
sze ogniwem rządu: otóż ogniwa takiego dla Polski stworzyć
zapom niał Karwicki.
D o tych sam ych wyników, co podkom orzy sandom irski,
doszedł i dzisiejszy znakom ity staty sta polski W alerjan W róblew ­
ski, autor dzieła „Słowo dziejów polskichK. I W róblewski ciągle
narzeka, ze republikańska forma nasza nie wyrobiła się jeszcze
ostatecznie, ze me odebrała królowi rozdawnictwa urzędów, że
była zbyt monarchiczną. W róblewski nie pisze o tern, coby król
robił g d y b y mu rozdawniczą władzę cofniono, bo nie plany refor­
m y pisał ale tylko dzieje rozważał, na niewłaściwy kierunek oby­
czaju narodow ego wskazywał, Karwicki miał inny obowiązek,
s z k ic e z c z a s ó w s a s k ic h . 38 1

Mogłyż jed n ak i w najlepiej urządzonem społeczeństwie nie


pojawiać się nadużycia władzy i prawa? K iedy w Polsce królowi
na to przyszło, że miał być nadzorcą i obronicielem tego co jest,
należało powiedzieć, ja k może karcić nadużycia przeciw prawu
narodow em u ?
Pom im o tej wielkiej wady, trzeba przyznać, źe syśtem at
Karwickiego był w ykończonym w największych drobiazgach obra­
zem, naturalnie wr ram ach, w jakich mógł się obracać ówczesny
staty sta polski. Jeżeli mówimy, że w największych drobiazgach,
chcem y przez to wyrazić, że nie pomijał Karwicki żadnej refor­
m y, że o każdej wadzie nierządu osobno się rozwodził. N akre­
ślał jed n ak swój plan reform y w ogóle, szczegóły zaś były dla
niego mniej więcej obojętne; często podaw ał do w yboru jeden
lub drugi środek, wykończenie prawodawstwa zostawiał sejmom
i następującym po sobie statystom , wielu też zasad w system acie
swoim nie poruszył, bo ich nie rozumiał. Nie mógł też mieć
przedwcześnie pojęcia o tern, co się jeszcze nie wyrobiło. Dopiero
koniec tego X V IIIgo wieku miał posłannictwo świat stary zwalić
i spraw y społeczne zaburzyć, nowe zasady stworzyć. W począt­
kach X V IIIgo wieku w Polsce system at Karwickiego odpow iadał
wszystkim potrzebom nauki społecznej. Przecież nie powiem y
i tego, że plan reform y nie wysuwał się naprzód po nad pojęcie
wieku, żeby nie podnosił rzeczy zupełnie nowych, co jest wszyst­
ko na wielką pochwałę rozumu i serca Karwickiego. Do kategorji
tych now ych w Polsce pojęć, należy szlachetna m yśl w yrozum ia­
łości dla ludu, nad którego losem nieraz w życiu swojem ubole­
wał Karwicki.
Szlachcic więc polski i wyłącznie polski napisał ten plan
reform y, to jest napraw y Rzpltej, obm yślony, w ykończony wszech­
stronnie. N aw et sam a zewnętrzna postać dzieła Karwickiego, w y­
lała się z pod jego pióra, rozwinęła system atycznie; widocznie
wtenczas kiedy plan napraw y w umyśle jego dojrzał, obm yślał
jeszcze K arw icki sposób, w jaki najlepiej go będzie przedstawić.
Dzieło podzielone jest na księgi i na rozmowy, jak b y konstytucja
ja k a lub kodeks, k tóry rozdziela się zwykle na tytuły i pojedyncze
artykuły. A utor nie pow tarza się, ale ciągle się odwołuje w pier*
wszych rozmowach do ostatnich, w ostatnich do pierwszych ro ­
zmów, ja k w dzisiejszych kodeksach praw odaw ca odwołuje się
382 DZIEŁA JU LJ a N A BARTOSZEW ICZA. T«m VII

ciągle do arty k u łó w . Z asad a je d n a położona je s t ja k o p o d staw a


b u d y n k u i do niej K arw icki ciągle w raca, n a niej gm ach n a p ra ­
w y wznosi. D lateg o nie m a w ty m planie naszego s ta ty s ty żad n y ch
słów n ap ró żn o rzu can y ch , d lateg o też i nie p o w ta rz a się nigdy.
Zaw sze w p o rz ą d k u dow odzi, zaw sze n a k re śla jak ieś w idoki i p o ­
gląd y sw oje, obrazuje przeszłość i o d k ry w a b łęd y , w ad y ustroju
społecznego, b ra k n a leż y ty w egzekucji p raw a. I w ślad za r o ­
zum ow aniem idą pew niki, że w adę, że b łą d usunąć należy, jak o ż
a u to r zaraz p o d aje d o te g o sp o so b y i w yłożyw szy d o tego swój
p ro je k t, zaraz rozw ija k o rzyści tej n ap raw y , ja k ą wnosi. U m y sł
K arw ickiego je st b a rd zo sy ste m a ty c z n y i p ra k ty c z n y . F o rm a ta
n aw et razi pew ną m onotonnością, b o co chw ila w ra cają ja k p rz y ­
g ry w k a znane już p o p rze d n io a k o rd y , niew olniczy rzeczy po rząd ek .
S y ste m a t K arw ick ieg o nie je st więc n a w e t pow ażnym w ykładem
sam y ch zasad, nie je s t now ą te o rją p ra w a społecznego, ale to
dzieło m a cel p ra k ty c z n y , w skazuje j a k urządzić je d n o ty lk o
w L u ro p ie go sp o d arstw o narodow e. N ie o d erw an y to filozof, ale
poistii m yśliciel, p a trjo ta zacny. K arw icki o cały św iat się nic
troszczył, nie dla ludzkości i nauki pracow ał, o tern w sz /stk iem
zapew ne naw et i w y o b rażen ia nie miał, sz ero k o n a św iat nie sp o ­
glądał, ale z g o rącem sercem pisał w yłącznie dla ojczyzny, chciał
je j d o b ra , m yślał ty lk o ja k ją od zguby ocalić. D lateg o to i dzie-
ło jeg o je s t razem i w yw odem p ra w n y m i rozum ow aniem i k ry ­
ty k ą częstokroć sw ojego, czasam i i o b cy ch rządów . K arw icki
nie te o ry ę stw arzał, ale chciał je d e n n a ró d p rz e k o n a ć , zm usić go
do reform . W ięk sza ztąd w dziele je g o rozm aito ść, w iększa ż y ­
w ość. A u to r p rzy w o d ząc ciągle i cudze i sw oje zd arzenia i p rz y
k ła d y w p o m o c rozum ow aniom , o d jął d z ie /u dobrow olnie wszelki
m ajestat nauki, z b y t zam kniętej w sobie.
Je stto p lan o b m yślony, bo K arw icki w yw iódł za je d n y m
razem i refo rm ę rząd u i reform ę finansów R zpltej i sp o só b po­
rządnego utw orzenia w ojska, zw rócił n aw et uw agę ziom ków n a
a rty k u ły czy sto k o d eksow e. N asze p ra w a , one praw zbiory,
H olum m a ^Leyum b y ły ty lk o polityczne, czyli pospolite, ja k je n a­
zyw a L eng n ich i rzad k i b y ł w nich przep is stan o w iący np. coś
0 sp a d k u , o k o n tra k ta c h . T ę rzecz kod ek so w ą o b ejm ow ały s ta ­
tutu, w K o ro n ie s ta ry wiślicki, w L itw ie ta k nazw any litew ski,
1 z wielkim żalem królów , a w sty d em naszej historji, drugi s ta tu t
S Z K IC E Z C Z A S Ó W S A S K ICH .
383

pow iślicki nie w yrobił się w K oro n ie, chociaż ty le n ad nim k ró l


Z ygm unt S ta ry pracow ał. S ejm y nasze nie b y ły p o d ty m wzglę­
dem praw odaw cze; zajm ow ały się więcej i praw ie w yłącznie gospo­
d arstw em politycznem , ad m in istracy jn em , polityczną stroną p rz e d ­
m iotu, stosunkam i R zplitej. R zecz p o p ra w y sta tu tó w sejm y nasze
zawsze zdaw ały na o so b n e kom isje, w yznaczone na ten cel w y ­
łącznie z ło n a sejm ow ego i kom isje te w ró ż n y c h czasach w y ra­
biały ta k zwane k o r r e k t u r y , pop raw k i, d opełnienia. T a k i K a-
rw icki nie w daw ał się w cale w statu to w e sp raw y . J a k b y praw dziw y
poseł na sejm ie, o b m y ślał ty lk o p o lity czn ą re fo rm ę R zplitej.
P o m im o teg o p o ru sz y ł je d n a k z konieczności, w k tó re j się ujrzał,
i n ie k tó re sp ra w y statu to w e, w skazyw ał i tu p o trz e b n e n ap raw y .
Z atem sy ste m a t je g o ma p o n ie k ą d pozór naw et oryginalności
niezw ykłej w Polsce, g d y d o tą d polityki i p raw a spad k o w eg o
nig d y u nas nie w iązano razem w je d e n k o d e k s , w je d e n statu t.
K arw icki nie w ypow iedział je d n a k ż e o stateczn eg o słowa. R zu­
cał ty lk o ogólne p o g lą d y , ogólne z a ry s y refo rm y , w zbyteczne
szczegóły, w drob iazg i nie w chodził. Zostaw iał jeszcze szerokie
pole dla p raw o d aw stw a R zplitej, g d y b y naw et plan jego refo rm y
b y ł całkow icie p rz y ję ty . K arw ick i g m ach staw iał w pow ierzcho­
wnej ty lk o piękności i całości; dośw iadczenie zaś i w ola naro d u
m o g ły w y k o ń czać szczegóły, ro z k ła d w ew n ętrzn y . Jem u chodziło
ty lk o o rzecz głów ną, to je s t o p a rc ie R zplitej na niew zruszonych
po d staw ach . D o d a tk i, w szelkie u piększenia w ew nątrz b y ły m u
obojętne. D lateg o , n o w a zaleta je g o sy ste m a tu , je s t K arw icki
zwięzły i k ró tk i. K to inny, ta k ą o g ro m n ą ja k ą on przedsięw ziął
reform ę, w to m a c h b y zaw arł, dzieło zaś K arw ick ieg o w cale nie
wielkie. P o d a je m y treść rzeczy, to je s t ro z k ła d cały w ew nętrzny
p o m y ślan ej refo rm y :
Podzielił K arw ick i rzecz sw oje na sześć ksiąg i na 35 r o ­
zm ów . K sięga pierw sza rozpraw ia o cech ach nierządu polskiego,
d ru g a o rad zie to je s t sejm ow aniu; trzecia o łasce czyli o w ładzy
rozdaw niczej, czw arta o eko n o m ji w ojennej, p ią ta o p o praw ie p raw
i sądów , szósta w reszcie o b ezk ró lew iach i o elekcjach królów .
W księdze pierw szej jest ro zm ó w sześć (1— 6) o nierządzie,
o zm ianach i rew olucjach p ań stw a p olskiego, o stanie o b ecn y m
R zplitej, o źródle n ieu stan n y ch poró żn ień m iędzy stanam i, o sp o -
284 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEW ICZA Tom V II.

sobie uspokojenia zajść i rozróżnień, o główniejszych exorbitan-


cjach, które w Rzplitej trzeba poprawić.
W księdze drugiej jest sześć rozm ów (7— 12). Mówi się w nich
o sposobie rad, o sejm ikach wojewódzkich, o praw ach jednom yśl­
ności i większości, o sposobach dochodzenia wszelkich sejmików
elekcyjnych, o sejm ikach przedsejm ow ych i jak je odpraw iać,
o sejmie walnym Rzplitej, o rozwiązaniu go lub zerwaniu, o po­
trzebie zaprowadzenia sejmu zawsze radzącego, nieustającego,
gotowego.
W księdze trzeciej rozmów jest tylko trzy (13— 15). R ozbie­
ra się tutaj rzecz o władzy rozdawania urzędów, o królewszczy-
znach w ogóle i o sposobie, w jaki w ypadało Rzplit ej obsadzać
wszelkie wakanse.
Księga czwarta, najdłuższa ze wszystkich, rozbiera ekono­
mię wojenną, dlatego w niej rozmów dwanaście (16— 27). Tu roz­
praw a o potrzebie wojska stałego i dobrego, o utworzeniu piecho­
ty, a naprawieniu konnicy, o potrzebie utrzym ania obudwu broni,
o sposobie powiększenia wojska, o broni i odzieży żołnierskiej,
o ćwiczeniach wojskowych, o karności wojennej, o w ynagradzaniu
czynów m ęztw a i o rannych w boju, o hetm anach, o artylerji,
wreszcie o nadzw yczajnych sposobach utrzym ania wojska.
K sięga piąta wT pięciu rozmowach (28— 32) traktuje o p o ­
prawie statutu, o apelacjach, o sądach trybunalskich i rejestrach
spraw, o sądach podkom orskich czyli granicznych i o przed a­
wnieniach.
W księdze ostatniej szóstej rozmowy są trzy (33— 35). R o ­
zbiera tu autor rzecz o bezkrólewiach, o elekcjach królów i o k re­
śla formę, w jakiejby chętnie widział bezkrólew ie i podaje spo­
soby porządnego obierania króla.
K arwicki nietylko z potrzeby R zplitej, z konieczności n a­
praw y, ze złych czasów, pisał że jest konieczność przedsięwzięcia
reform y. A le gdyby i nie ta potrzeba, głosowałby za nią jednakże
z tego względu, że wiele się praw w Rzplitej przeżyło i że w y­
padało je usunąć, jak o ciężar, który zawadzał w dalszej drodze.
D latego i najlepsze praw a egzekucji nie miały, bo kiedy opuszczo­
no jedno, opuszczono i drugie, ta k zawsze na świecie. K raj u p a­
dał przez to, bo niedołęztwu i złej woli wym ów ką nieraz być
m ogła okoliczność, że praw o żąda nieraz niepodobieństw a, bo
SZKICE Z CZASÓW SASKICH* 385

bo tego co się już spełnić nie może. Zresztą pociecha pewna ztąd
płynęła, że tak zawsze byw a w starych budowlach społecznych,
póki stoją nienaruszone aż do rozwalin; cegła po cegle upada,
a gm achy po dawnem u stoją i m ieszkają w nich ludzie, póki gm ach
nie obali się sam przez starość. Rzecz gospodarza dobrego za-
wcześnie zapobiegać ruinie; usuwać gruzy, to co już spadło, na
m iejscu starych izb budow ać nowe. Takim tylko sposobem utrzy­
m ać się może w czasach późniejszych gm ach feudalny, jakim je s t
do dziś dnia angielski i węgierski. K arw icki na tę drogę p o p y ­
chał Polskę. Pragnął tego czego chciał niegdyś Zygm unt S tary,
król znakom ity, ale gdy wówczas pryw ata panów koronnych prze­
szkodziła kodyfikacji praw a narodowego, K arw icki spodziew ał się
w swoich czasach, że nieszczęścia Rzplitej dopom ogą mu do p o ­
prawienia budow y społecznej, że naród będzie wyrozum iały, że
pozna własne potrzeby i up ad ek z którego musi się podźwignąć.
bo inaczej zginie.
Ironiczny jest K arw icki kiedy mówi o praw ach, które się
przeżyły. Kazim ierz W . za apelację od sądów niższych do wyż­
szych kazał płacić skórkam i zwierząt, które szły na korzyść sę­
dziów, mniej lub wieeej drogiemi, według znakom itości sędziego
Czasem kazał składać za karę naw et woły. P odatek ten za doby
dawnej, za obyczajów patryarchalnych, nie raził, był właściwy,
naturalny, p atry arch aln y w patryarchalnym wieku, ale kto w owj ch
czasach Sobieskiego i saskich słyszał naw et o takiej karze statu­
tu ? W ięc cóż znaczy praw o, o którem nikt nie wiedział? o które
sie sądy nie troszczyły, tak trąciło przedawnieniem , zgnilizną?
Nie jed n o z ty ch starych praw było nieludzkie, bo zastosow ane
było do w yobrażeń przedw iekow ych, z k tórych mniej osv\iaty
wiecej p ro sto ty posiadali ludzie i dlatego na niem wycisnęli pie­
częć p rostoty. Z oburzeniem przywodzi K arwicki szczegóły, jest
naw et w tedy zgryźliwie dowcipny. Zabójstwo km iecia opłacało się
dziesięciu grzywnami i dziesięć grzywien także płacił każdy, kto
m łode liszki z lasów wybierał. B yło to zestawienie praw Kazim ie­
rza W . i Z ygm unta A ugusta, ale jakże bolesne! Głowa ludzka
tyle kosztowała co bezpieczeństwo lisie, a naw et mniej, bez p o ­
równania m niej, bo człowiekowi życia nie wrócił nikt, liszki zas
zabrane z lasu, obdarow ane b y ły wolnością, i jeszcze ow szem za
to, że ich spokojność naruszano, ludzie płacili kary. Prawo tak
Szkice z cznsóvr sask ich 49
386 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA Tom VII.

stanow iło. D aje to zbliżenie pow ód Karwickiem u do żartu, że


praw o musiało koniecznie opiekować się lisami, żeby starczyło
z nich skórek na k a ry sądowe. Bo g d y b y lisów nie stało, nie
byłoby w Polsce i sądów i sprawiedliwości. Karwicki żali się cię­
żko, że statut polski praw o b oże popraw ia, boć przykazanie m ó­
w i: «nie zabijaj!» toż wyraźnie B óg opłacać zabójstwa nie każe,
winy pieniądzmi nie zdejm uje. Tu w idzim y i filantropiczne cele
K arw ickiego: głów szczyzny gani, człow ieka ceni ja k człowieka.
Jestto w nim chrześciańskie uczucie i nie chwilowe, nie z p rzy ­
padku tylko, ale płynie z przekonania, z wiary, k tó rą wyniósł
z kościoła; serce jego przepełnione je st boleścią, kiedy oko patrzy
na tyle nędzy, na tyle przywłaszczeń szlacheckich. K arw icki,
z chlubą to o nim powiedzieć m ożna, ujm uje się nie w tem je-
dnem miejscu, ale wszędzie gdzie do tego nadarza mu sie pole
za ludem , za włościanami, za nędzą. W rozdziale o ekonomii
wojskowej ciągle do tego w raca przedm iotu. Obm yśla tutaj tak
swoje reform y, żeby i ludowi była ulga, bo dotąd wiele cierpiał
od przechodów wojskow ych, od stacji, od grabieży i swawoli.
L ud biedny ztąd, żę nie miał praw żadnych, że zależał zupełnie
od łaski swoich panów , najczęściej podobno cierpiał od wojska.
arwicki chciał go przynajm niej zabezpieczyć od swawoli żołnier-
stwa, me podnosząc jeszcze spraw y ludu. Jedno polepszenie d a ­
ło b y może drugiem u początek.
C ały dowcip pom ysłów K arwickiego na tem się opiera, że
orm ując R zphtą, nie podnosi w niej nic nowego. W ielkie było
podówczas niebezpieczeństwo pow staw ać przeciwko wolności sw o­
jego narodu, w czemkolwiek jej ubliżać: im bliżej upadku tej
wo nosci, tem zdaje się nam iętniej rozmiłowała się w niej szlachta.
ie chcem y przez to utrzym yw ać, że Karwicki nie m iał odwagi
cywi nej, ze me śm iałby swojemu narodow i zalecać radykalnej
napraw y. Owszem tej odwagi jego wszędzie znajdujem y w dziele
dowody, ale sprawiedliwie ten znakom ity staty sta uważał, że m o­
żna z sobą dwie na pozór sprzeczne rzeczy pogodzić i naród p o ­
pchnąć na drogę reform y i nie m ówić mu takich rzeczy, k tó reb y
drażniły Może i wilk być sy ty i koza cała. Postawiwszy sie na
stanowisku szlacheckiem , K arw icki musiał być podejrzliwym wzgle-
em w a zy królewskiej i dlatego ją ograniczał, ale z drugiej stro­
ny bał s ę najmniejszego kam ienia, to jest zasady, poruszyć
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 387

w swoim społecznym budynku, żeby nie utracić dla narodu wol­


ności. Polska, mówiono wówczas powszechnie, stała nierządem ,
i rzeczywiście czas jakiś, póki się sąsiedzi nie zmówili na nią,
utrzym yw ała się nierządem , wśród zazdrości sąsiadów. K arwicki
chciał z tego nierządu rząd w yprow adzić, ja k Bóg z ciemności
stw orzył światło, ale zawsze z zatrzym aniem wszech zasad n a ro ­
dowych, przez co spodziew ał się, że naród ujmie dla swoich wi­
doków. Nie inną myśl miał król Stanisław Leszczyński, jak się
później pokazało, kiedy ogłosił swój plan reform y. Dwaj znako­
mici statyści spotkali się razem w jednej myśli; to św iadczy za
praktycznością całego ich pom ysłu reform y.
Karwicki opiera się więc zawsze na daw nych konstytucjach;
rzecz najdziwniejsza w świecie, z konstytucji sejm ow ych wywią­
zuje potrzebę napraw y. K toby się tego spodziewał ? Karwicki
niem al na każdą reform ę przywodzi konstytucje, k tó ra ją n ak a­
zuje, obiecuje. P rzekonyw a, że Polacy nie znali praw swoich, że
kto się oprze reform ie praw a, ojczyzny nie będzie słuchał. O bja­
śnia zatem K arwicki wszędzie narodowi, że chce tylko w ypełnienia
prawa, które się jeszcze nie przeżyło, odnaw ia stare dzieje, stare
dażenia narodu. Nie reform atorem jest, napraw cą, ale restau rato ­
rem , odnowicielem, egzekutorem , wykonawcą. Zawczasu więc po­
wiada, że wolność nie zginie przy jego planie reform y, że b ezp ie­
czeństwo jej obm yślił. Owszem utrzym yw ał, że wolność więcej
jeszcze rozwinie się przez jego reform ę i rzeczywiście miał słu­
szność. Ograniczenie większe jeszcze władzy królew skiej niż było
dotąd, elekcyjność powszechna rozwijać tylko m ogła daw ną wol­
ność Rzplitej, nie cofać ją.
K arw icki jest tutaj nawet teoretykiem więcej, chociaż m a
tylko wyłącznie praktyczne widoki na celu. T o widać z jego wnio­
sków, którem i chce prawnie oznaczyć m ajątek panien. S ystem a­
ty k wyłączny, lubuje się w tworzeniu system atów , a zręczny jest,
bo z jednej zasady wywinie, co kto chce, i praw o polityczne,
elekcyjne dla narodu i praw o spadkow e dla rodzin. W szystko
więc znalazł w swoim system acie, który utworzył tak, że sam ten
system at był zdolnym do wszelkiej napraw y, do jak najszerszego
rozwinięcia się w szczegółach. T ak sam o ktoś z podstaw y jednej
podnosi m oralne i m aterjalne zasady, T ak sam o je d n a m iara słu­
żyła za podstaw ę jeom etrom francuzkim do w ykreślenia wszelkich
388 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.

m iar odległości, wartości i wagi. M ajątku niewieściego nie tk n ąłb y


K arw icki, gdy b y to nie w ypłynęło z jego system atu. K iedyindziej
rozpraw iając o wojsku dowodził, że młodzież m ęzka jest uboga
przez niepraktyczne praw o spadkow e i z drugiej strony dzieje się
niesprawiedliwość córkom i siostrom . Jakoż chcąc wojsko mieć
zam ożne, kreśli nowe zasady spadkobrania, zagląda więc pom im o-
woli w kodeksow e tajem nice, ale bynajm niej nie dla popraw y
całego statutu, lecz dla celów praktycznych, wojskowych. Syśte-
m at, jaki tu Karwicki obmyślił, jest zbyt kunsztowny, ale wyszedł
sam , jak M inerwa z głowy Jowisza, z praw a starego i reform y
którą wnosił. T o dowód, że autor nasz był więcej teoretykiem
i system atykiem , i może sam w praktyczność tej swojej reform y
spadkobrania nie wierzył. Sądzim y, że tak było na tej zasadzie,
że Karwicki był mężem doskonale widzącym spraw y, chociaż tw o­
rzył plan y ; z drugiej strony znał szlachtę i wiedział, że reform a
Jeszcze trudna jest, bo niepodobna odrazu zjednać sobie tłum ów ,
które wzrosły w przesądach.
R adykalniejszym nierównie być mu należało w pom ysłach,
jeżeli szczerze (a kto o tem wątpi?) gruntownej chciał reform y.
Najnudniejszym jest Karwicki w spraw ach ekonomii wojennej, to
jest urządzenia wojska i zapłacenia go, najwięcej też kart swojego
dzieła poświęcił temu przedmiotowi, jak g d y b y cała reform a Rzplitej
w tem , jeżeli nie jedynie, to najwięcej zależała. Przynajm niej trze­
cia czesc dzieła poszła na pom ysł reform y wojskowej. Jeżeli zaś
gdzie, to tutaj mianowicie powinien być Karwicki w pom ysłach
oryginalnym , rad y k aln y m ; trzebać było przekonać tę szlachtę, że
ojczyzna życ może tylko poświęceniami i że nie dosyć je s t po
sejm ikach wrzeszczeć, a wszystkie ciężary podatkow e na lud sp y ­
chać. N a nieszczęście szlachta nasza nigdy kieszeni swej naruszyć
nie chciała, czuprynę nadstawić, głową nałożyć, wreszcie uszło, ale
kieszeń! I nie mówi się tu o szlachcie drobnej, ale o pan ach :
zaściankowi rycerze służyli ojczyźnie krwią, panow ie zaś od oj­
czyzny mieli wszystko, urzędy, dostojności, starostw a, a nic jej
prawie w zamian nie dawałi. Mógł Karwicki tę sprawę poruszyć
także z konstytucji. Nie sposób, żeby on, taki mąż uczony, nie
wiedział, jakie to spory byw ały na sejm ach za Zygm unta A u g u ­
sta przed ustanowieniem kw arty. W tenczas najwidoczniej pokazała
się natura naszych dóbr narodow ych, czyli tak zw anych królę-?
SZKICE Z CZASÓW SASK ICH . 389

w sz c z y z n : m ia ła z n ic h iść o b r o n a p o to c z n a . P an o w ie so b ie te n
w ielk i m a ją te k n aro d o w y p rz y w ła sz c z y li i n ie chcieli n a w e t d a ć
m a łej o fia ry z te g o co nie ich b y ło , n a u trz y m a n ie w o js k a . Tu­
ta j, z d a je się , ła p ie m y K a rw ic k ie g o n a g o r ą c y m u c z y n k u o b a w y
p r z e d p a n a m i.
N ie p o trz e b n ie w ięc ro b ił zachody w ielk ie d la o tr z y m a n ia
b a r d z o m a łe j n a p r a w y w e k o n o m ii w o jen n e j. Z a c h o w y w a ł i liczbę
tę s a m ą w o jsk a i fu n d u sz e ty lk o te co b y ły n a je g o u tr z y m a n ie
in a cz ej ty lk o n ie m i ro z rz ą d z a ł. L ecz m o g ła ż ta k a s ta r a o b ro n a
w y s ta rc z y ć R z p lite j w c z a s a c h c o ra z c ię ż sz y c h ? B o je że li się z w a ­
ż y , że w sz y s tk ie te z a b ie g i, k tó r e p o d e jm o w a ł tu ta j K a r w ic k i,
m ia ły słu ż y ć ty lk o d o u fo rm o w a n ia 12 ,0 0 0 w o jsk a , p r z y z n a ć p o ­
tr z e b a , ż e ża l je g o p o c z c iw e g o tru d u . M o w a tu o K o ro n ie , b o te ż
K a r w ic k i i c a ły p o m y s ł sw o je j r e f o rm y d o je d n e j K o r o n y s to s o ­
w ał. M ie js c o w y c h sto s u n k ó w L itw y n ie zn a ł ta k d o b rz e . M a się
ro z u m ie ć , w sze lk ie o g ó ln e n a p r a w y s e jm ik ó w , e le k c je itd . za ró w n o
d o K o r o n y j a k i d o L itw y się o d n o siły , a le b y ły n ie k tó r e sz c z e ­
g ó ln o śc i, n. p . te s p r a w y w o jsk o w e , co je zn a ł zb liżej w K o r o ­
n ie, i n a p ra w ia ją c je , o L itw ie w c a le n ie m y ś la ł.
P a tr y a r c h a ln e b a r d z o m ieli w y o b ra ż e n ie P o la c y , k ie d y m o ­
gli ro z p ra w ia ć o ta k ie j sile z b ro jn e j, ja k o o rę k o jm i b e z p ie c z e ń ­
s tw a o d są s ia d ó w . C ó ż z te g o , że a u to r w y m y ślił, d a jm y n a to^
i n ajszczęśliw szy , n a jp ra k ty c z n ie js z y sp o só b z e b ra n ia te g o w o jsk a ę
u z b ro je n ia g o i z a p ła c e n ia , k ie d y t a s a m a lic z b a w o js k a b y ła k r o ­
p lą w o d y w m o rz u , p rz e c iw k o tłu m o m w ro g ó w ? J e d n a k ż e w o c z a c h
K a rw ic k ie g o te n p r z e d m io t, te ro z d z ia ły p o ś w ię c o n e e k o n o m ii w o ­
je n n e j, b y ły bodaj czy nie n a jw a ż n ie jsz e w n a p ra w ie o g ó ln e j
R z p lite j; in n e re f o rm y b y ły m oże d o d a tk ie m . K a ż d y m ó g ł się
s p o d z ie w a ć , źe w ro g i n ie d a d z ą d o jrz e w a ć re f o rm o m . W ta k ie m
p o ło ż e n iu s p r a w y p ie rw sz y m z a iste b y ło o b o w ią z k ie m z a ją ć s t a ­
n o w is k o , k tó r e b y p o z w a la ło p r z e p ro w a d z a ć re f o rm y ja k ie g o k o lw ie k
r o d z a ju . A u to r w idział w a d y k o n s ty tu c ji; w s z y s tk ie z k o le i le c z y ł.
G d y w o jsk o p o d n o s iło ciąg le k o n f e d e ra c je o ż o łd z a le g ły i n ie ­
p o k o iło w ło śc ian , tr z e b a ć b y ło zn a le ść i n a to sp o s ó b . L e c z d a j­
m y i n a to , ze u s p o k o iło b y się w R z p lite j ze s tr o n y w o js k a , źe
n ie b y ło b y ju ż k o n fe d e ra c ji, to ż p ie rw s z a le p s z a w o jn a z w ro g ie m
p rz e k o n a ła b y , że 1 2 ,0 0 0 ż o łn ie rz y d o o d p o r u n ie s ta r c z y . Sam
K a rw ic k i u w ażał to , z z P o ls k i m i te ra z d o c z y n ie n ia z M o sk w ą
390 DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom. VII.

naw et wym ustrowaną po europejsku. G dy w Moskwie nie było


wyrobienia w ojskow ego, gdy po starem u naród ten jeszcze
toczył wojny, mógł być niestraszny Polsce: teraz on w ym ustro-
wany, m y po starem u wojujemy i siła strasznego nieprzyjaciela
stała się przez to samo dw ukrotnie większą. R efo rm a obm yślona
przez Karwickiego szła na nic przy taklem położeniu rzeczy. D la
czegóż tak? Nic innego obwinić nie można, tylko obaw ę. Oto
autor nie śmiał ostro zajrzeć w oczy przesądom narodow ym .
Z praw starych wysnuwał reformę, w yrabiał niektóre ideje i za­
sady, spraw y za Zygm unta A ugusta poruszonej odnaw iać nie chciał
i cierpiał to złe, zwiększające się w ostatnich czasach. Może to
dlatego, żeby stać się prędzej w zakreślonych ram ach p ra k ty ­
cznym. T e ram y przecież były za ciasne, potrzebie społecznej
wygodzie nie m ogły.
Był przecież jed y n y i powszechny środek, niezawodny do
posianowienia licznego i zwycięzkiego wojska. T rzeba było o d ­
ważyć się i wymówić raz to magiczne słowo: p o d a t k i . K arw icki
powinien był podjąć się wielkiego zadania i wmówić szlachcie, że
nie stoi żadna rzecz ludzka tylko Bożą pom ocą. Czego najm niej
nie rozumiała u nas szlachta po wsze czasy, to potrzeby op odat-
kowania ziemi: owszem wszelkie ciężary składała z siebie na
miasta, na włościan, na żydów, np. pobory, które uchw alały se j­
m y. I te pobory naw et były w każdym razie p o d atk iem czaso­
wym, na raz uchwalanym. Podnieść tę rzecz do godności zasady
i powiedzieć, źe pobory winny się płacić stale i w znakomicie
większej ilości, byłby to środek znakom ity w swoim czasie. Nie
miał i do tego odwagi Karwicki. A jednak podatek, spraw a to
elem entarna: nie m a tak biednego społeczeństwa, które m a p re ­
tensje do cywilizacji, żeby nie widział ', nie rozum iało potrzeby
podatku. Karwicki k tó ry badał sztukę rządów starożytnych i n o ­
wożytnych, k tó ry wiedział, jak to się działo u wszystkich, spraw y
podatku nie podnosił i z tych szczupłych funduszów, co były na
ten przedm iot w Rzplitej, chciał ufundować wojsko. Wszędzie s o ­
bie wierny, buduje tylko na gruncie przeszłości.
P odatek więc został stary w Polsce na wojsko: na dawnej
zasadzie, to jest egzekucja podatku miała być i nadal trudną,
w części niepodobną, to jest grosz narodow y miał m arnieć w re­
kach mniej skrupulatnych, które, jak spółczesny Karwickiem u Jan
SZKICE Z CZASÓW SASKICH.
391

Stanisław Jabłonowski wojewoda ruski powiada, nie żałowały na­


wet skarbu Rzplitej dow odząc: «z nas ci to jest wszystko*. Teo-
rja fałszywa, nierząd ją stw orzył i rozwinął. W takim stanie rze­
czy p o d atek zależał od łaski, od dobrej woli tych co płacili, od
dobrej woli ty ch co wybierali podatek, co nie rachowali się z nie­
go, co wiele tytułem kosztów podróży zabierali podatków dla
®iebie. Nie było zatem , żeby powiedzieć szczerze, powinności, był
tylko wzgląd na potrzeby kraju, szlachta daw ała Rzplitej jałm u ­
żnę. Najw ybitniej ta słaba strona system atu Karw ickiego uderza
w rozdziałach poświeconych rozumowaniom, ja k króla obierać.
Głosować pozwalał wszystkiej szlachcie na pew nych zasadach, ale
gdy z tego w ypadałoby, źe ludniejsze województwa więcejby po­
daw ały głosów, chociaż mniej płaciły podatku, przy rachubie
ogólnej głosów umniejszał ich według propozycij zastosowanej do
cyfry podatków . Było to zeznanie mimowolne praw dy. Natrafił
więc już Karwicki na te prostą drogę i ubolewał nad tem , że p o ­
datek był nierówny, że jedni płacili go więcej, drudzy mniej, bo
tak się to wszystko jakoś historycznie wyrobiło bez żadnego p o ­
wodu. Pierwszy do reform y krok powinien był opierać sie na ró ­
wnouprawnieniu województw pod względem podatku, a kiedy nie
śm iał tego zrobić Karwicki, cierpiał wiec przywileje, żeby nie
obrazić uprzywilejowanych. O d cyfry podatku zatem zależało gło­
sowanie na króla. W ypadał ztąd wniosek, że jeżeliby które w o­
jew ództw o pragnęło więcej mieć głosów, mogło podnieść dobro­
wolnie cyfrę swoich podatków i nabyć prawa. T a k więc zawsze
i zawsze łaska tylko dla R zplitej, nie powinność. A m bicją p ró ­
żności K arwicki reform ował R zplitą. Zły to sposób.
T oć daleko trafniej było nietylko równouprawnić wojewódz­
tw a p o d względem podatków , ale i granic. W istocie należało
inny podział kraju zaprowadzić. Polska pod tym znowu względem
przedstaw iała w nowych czasach istotnie starożytną budowę. Je ­
dne W'ojewTództwa b y ły m ałe, drugie dwra, trzy razy większe. Co
za różnica łęczyckiego lub kujawskiego n. p. od sandom irskiego
i ruskiego w K oronie, od mińskiego w Litwie? Inaczej granice
kraju rozłożyć, p o d atek jednakow y a stały zaprow adzić, nie b y ­
łoby potem i potrzeby tych redukcji głosów przy elekcii króla;
pom ysł rzeczywiście dziwny, k tó ry b y w każdym razie daw ał p o ­
wód do nadzwyczaj niebezpiecznych kom plikacyj. G dyby się ten
DZIEŁA JULJANA BARTOSZEWICZA. Tom VII.
392
wniosek K arw ickiego przyjął, nie obierałaby właściwie króla szla­
chta, bo wiele jej głosów b y ło b y straconych, ale obierałaby go
chyba cyfra podatkow a zapisana tylko, bo w rzeczywistości b y ­
łaby zawsze inna, daleko mniejsza od zapisanej, ta k sam o ja k
i w wojsku kwarcianem zawsze mniej było ludzi od cyfry ich
urzędowej. W ięc nie szlachta, nie podatki, ale fikcja obierałaby króla.
P odatek powiększony i stały i do tego inne rozgraniczenie
województw b y ły najpierwszemi i najpotrzebniejszem i reform am i
w Rzplitej. W takim razie króla obierałoby powszechne głosow a­
nie szlachty i żaden głos nie przepadałby na darm o. Jeżelić p o ­
tem na sejmie m iały się głosy równow ażyć, usuwać, po co szla­
chtę grom adzić na sejmiki elekcyjne, robie w Rzplitej tyle hałasu
i wrzawy dla parady? Bo niem a wątpliwości, że w kaźdem w o­
jewództw ie pokazałaby się inna liczba głosów rzeczywistych, inna
tych, k tó re przyjętoby za podstaw ę przy doliczaniu stosunkowej
wagi kandydatów .
Karwicki m iał w ojew ództwa za jakieś państw a udzielne, zje­
dnoczone stany i dlatego uwagi nie zwracał na ich m ałość lub
w ielkość, a w szystkie równo traktow ał. T rzeba wyznać, że było
w tern wiele historycznej prawrdy. W ojew ództw a nasze z państw
daw nych, z księstw się wywiązały, z historycznych stosunków’.
W ojew ództw a nasze były odrębnem i całościami, m iały swój sam o ­
rząd, naw et sw oje własne uchw ały prawodawcze. W łaśnie dlatego,
że znały się udzielnościami, trzeba je było w przódy równouprawnić,
urządzić inaczej, a przestałyby grać rolę państw m ałych. W yszliby-
śm y ze średniowieczności, narodzilibyśm y się do nowego życia. W n io ­
sek Karwickiego w prow adza wielką nowość, cenzus w yborczy, ale
cenzus ten zastosow any nie do ludzi, tylko do ciał zbiorowych.
Zdrugiej strony cenzus ten był postępow y. W ięcej podatku dawało
prawo do więcej głosów, mniej do mniej. Cenzus pospolicie w pra-
wodawstwach oznacza minimum podatku, ale każdem u z uprzy­
wilejowanych głos dając, nie robi pom iędzy nimi różnicy. T u
odwrotnie. K ażde województwo płaciło i każde głosowało ale ina­
czej, według większej lub mniejszej ilości podatków . G dyby w pro­
wadzić głosowanie pow szechne, to jest chcieliśmy się wyrazić,
g d yby rachow ać wszystkie głosy szlachty, przepadłyby udzielno-
ści województw’. I cóż zresztą sprawiedliwszego, ja k żeby wszyscy
głosowali na równi? Najsłuszniejby było, żeby województwa lu-
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 393

dniejsze i większe m iały także większą ilość głosów. Ludność


powinni byli praw odaw cy wziąść za podstaw ę do rozgraniczeń
w ewnętrznych i województwa porobić z rów nych mniej więcej lu­
dności, k tó rejb y odpow iadała równa przestrzeń ziemi.
K arwicki głosować każe nie pod W olą, lecz po wojewódz­
twach. O dejm uje przez to wiele malowniczości dziejom. Nicby to
nie szkodziło: podnosi za to albowiem nowość pożądaną, która
zapewnić m ogła spokojny w ybór. R obi najmniej uciążliwem bez­
królewie, ale czy m u się to udaje? W ojew ództw a w jego pom yśle
właściwie przedstaw iały kandydatów , sejm w ybierał stanowczo
króla redukując głosy. Po cóż więc byli kandydaci województw?
Całe postępow anie było nadzwyczaj skom plikow ane: żadna liczba
nie by ła stanowczą. W ojew ództw a obierały swoich kandydatów ,
lecz ci kandydaci byli sobie nierówni; jednem u województwo d a­
wało głos jeden, drugiem u głosów kilka. T raciły się pojedyńcze
głosy rycerstw a, jak i całe głosy województw. P ojęłaby lepiej
tak ą reform ę szlachta, gdyby kandydaci obierali się nie liczbą
wszystkich głosujących, lecz liczbą w ojew ództw; gdyby bez uwa­
gi na to czy województwo ludniejsze, czy mniej ludne, każde
m iało po głosie, kontrola b y łab y łatw a. G d y zaś nie chciał tego
K arw icki i miał poniekąd zasadę, trze b ać było odrazu porów nać
województwa, znieść średniow ieczne podziały. Zatrzym ałoby się
i w takim razie średniowieczności dużo, województwa po starem u
b y ły b y udzielnościami w organizmie Rzplitej. B yłby król obiera­
ny dziesiątkam i, nie zaś tysiącam i głosów. Inaczej cała rzecz za­
w adzała się o niedostateczność kontroli, a b y łb y to niezawodnie
pow ód z czasem do wielkich zawikłań, których zm ieniona w m y ­
śli Karw ickiego torm a elekcji usunąć na żaden sposób nie mogła.
W każdym razie niepospolitą zasługą pom ysłów Karw ickiego
była popraw a sejm ików i sejmów. Jedne i drugie dochodziłyby
na zasadach, k tó re podaw ał. D oskonale um iał tutaj pogodzić sta­
tysta przesądy narodow e z potrzebą koniecznej napraw y; utrzy­
m yw ał l i b e r u m v e t o , ale je ograniczał, to jest stanowczo okre­
ślał zasady, w k tó ry ch użyte być m ogło. Nie spuszczał się na
angielską większość parlam entarną i nie przenosił jej żywcem do
Polski. Nie pom ylił się tu, bo rozumiał to dobrze, że przenosić
instytucji z jednego nieba p o d drugie nie m ożna bezkarnie: każdy
n aró d m a takie instytucje, jak ie sobie w yrobił całem życiem.
Szkice z czasów saskich. 50
DZIEŁA JULJANA BARTO SZEW ICZA Tom VII.
394

N aród angielski tak się wyrobił, że poddaw ał się ślepo większości


parlam entarnej, chociażby drażniła go; w Polsce inne były sto­
sunki. T u K arw icki zgadzał się zupełnie z królem Stanisławem
Leszczyńskim , k tó ry w kilkadziesiąt lat po nim, na wygnaniu
w Lotaryngii osnuł swój własny plan reform y i ogłosił go dla
Rzplitej w dziełku bezim iennie w ydanem : «Głos wolny wolność
ubezpieczający)). W m aterji sejmikowej naśladow ał Karwickiego
i K onarski k tó ry wiele korzystał od swojego poprzednika, lecz
zaprow adzał nowość, k tó rą ominął Karwicki, nowość niepopularną,
chciał większości. Jednakże mieliśmy i za naszych czasów przy­
k łady, jakiej w artości są instytucje zaszczepione, niewyrobione
w narodzie. I Burbonowie i O rleany stali na większościach, prze­
padli jednak. Instytucja parlam entarnej większości jest życiem,
praw dą w Anglii, pokazała się kłam stw em we Francji. Karwicki
znowu przesadził w swojej reformie zachow aw czej: chciał zanadto
dogodzić w szystkim : i panom , że ich kandydatam i robił do tro ­
nu, i szlachcie, że l i b e r u m v e t o utrzym yw ał, i potrzebie refor-
m y, że ją obm yślał. Może to wszystko płynęło z tej p a try o ty -
cznej myśli, żeby tern skuteczniej ująć wszystkich dla planu re­
form y. W chęci pochlebiania panom spotkał się K arw icki z p ó ­
źniejszym od siebie Szczęsnym, k tó ry także gotował swój plan
napraw y R zplitej. U Szczęsnego panow ie bywali z urzędu k an ­
dydatam i do korony.
Zacną reform ą Karw ickiego był pom ysł nieustającego, to
jest zawsze gotowego sejmu, k tó ry rwać się nie m ógł tak łatwo.
U staw a 3go m aja przyjęła tę reform ę w zasadzie, bo sejm gotow y
r. 1791 w wykończeniu swojem inaczej nieco w yglądał, od sej­
mów gotow ych Karwickiego.
Pom ysł całkiem nowy dotykał utworzenia trzech izb sejm o­
wych, nie jednej. Z apew ne-pożądaną była wszelka reform a, któ-
rab y wzięła w kontrolę finanse Rzplitej i lepsze zaprowadziła go­
spodarstw o. G dyby ta trzecia izba skarbow a złożoną była z lu­
dzi specjalnych, znających się na gospodarstwie, pom ysł m iałby
i praktyczną stronę. Tylkoź osłabiał to w szystko Karwicki swoim
wnioskiem, w jaki sposób m ają się urządzać trzy izby. L os p ra ­
wie w ybierał do każdej. D obre było, że każda miała swój zakres
działania, swoją, że się tak wyrazim y, specjalność. Lecz stare na-
SZKICE Z CZASÓW SASKICH. 395

zwiska izby senatorskiej i poselskiej w nowym rządu składzie nie b y ­


ły usprawiedliwione. Jed na izba skarbow a nazyw ałaby się właściwie.
Podnieśm y jeszcze i te zasługę pom ysłów Karwickiego, źe
do służby ojczyźnie powoływał wszystkie zdolności. D otąd sejm yt
nasze składały grona obywateli ziem skich i naturalnie m ajętniej­
szych, którzy mogli odbyć podróż do W arszaw y częstokroć o mil
kilkadziesiąt i więcej od dom u, a potem utrzym yw ać się w s to ­
licy. 'W ybierano więc ludzi ze stanowiskiem społecznem , nie­
koniecznie z sercem i zdolnością. K arw icki odnaw ia stare oby­
czaje i znowu jest m ężem wysoce narodow ym , budzi to w orga­
nizmie co warto. Posłowie na sejm y nasze pobierali niegdyś re-
num eracje od województw swoich, tak zwane salaria, to jest w y­
nagrodzenie za poniesione koszta dla służby Rzplitej. W yw iązał
się ten zwyczaj w dobrych czasach z sumienności. Za Zygm unta
A ugusta i Stefana B atorego jeszcze dosyć często znajdujem y śla­
dy, że województwa płaciły posłów. Za nierządu zwyczaj ten
ustał, bo w tedy każdy pan starał się o swoją na sejmie przew a­
gę i płacił jurgieltników. N a ostatnich sejm ach naszych zasiadali
posłam i albo sami synowie pańscy, albo tacy ziemianie, którzy
zawsze koło jakiegoś pana się kręcili; niepodległych ludzi nie b y ­
wało. Karwicki chce znowu, żeby w ojew ództwa opłacały posłów,
to jest żeby w ybierać mogły ludzi zdolnych, niepodległych p a ­
trzących tylko dobra ojczyzny. Uważajm y, że tutaj Karwicki w y ­
przedza wiek, w naszych albowiem dopiero czasach, wszelkiego
rodzaju deputowani parlam entarni pobierają dyety, k iedy sp o łe­
czeństwo zdem okratyczniało. K arw icki nietylko stary zwyczaj
odnawiał, ale w duchu tegoczesnego dem okratyzm u działał.
Nakreśliliśm y tutaj główne cechy pom ysłów Karwickiego.
Szerszy ich rozbiór i porównanie z innemi pom ysłam i będzie p rzed­
m iotem osobnej historji system atów rządow ych w Polsce. T am
się pokaże naocznie, że Karwicki nie w jednym względzie w yprze­
dził swój wiek i że był mężem, z którego Polsce się chlubić.

4go stycznia 1866 roku.


S P I S R Z E CZ Y .

K r o p i ń s c y, obrazek sejmikowego ż y c i a .......................................... I


G r a n d m u s z k i e t e r o w i e A u g u s t a I I ...................................................... 47
K a m p e m e n t w W a r s z a w i e 1732 r............................................................. ^8
S p r a w a K a r w i c k i e g o ..................................... , ........................................... 88
P a n B y s t r y ................................................................................................................159
D z i e j e n i e w i a s t y p o l s k i e j .................................................... . . . 171
K o r o n a c j e o b r a z ó w ś w i ę t y c h ............................................................... 197
I g n a c y B o h u s z , późn. sekretarz konf. b a r s k ie j............................................... 218
K a r o l XII w W a r s z a w i e w r. 1 7 0 2 ...............................................................261
W a r s z a w a w k o ń c u r. 1 7 0 2 ........................... • .............................................. 272
W a r s z a w a w r. 1 7 0 5 ............................................................................................... 281
K s. W i n c e n t y S a n t i n i , nuncjusz w Polsce 1722— 1 7 2 8 .............................292
S y s t e m a t K a r w i c k i e g o reformy Rzplitejw r. 1 7 0 6 ................................. 315
Biblioteka Narodowa
Warszawa

30001006321695

You might also like