You are on page 1of 7

TRZECIE PIĘTRO 

- Ja wcale nie chciałam schodzić tej niedzieli na dół. Nawet powiedziałam Naninhi, że
zostało mi jeszcze trochę caldo verde i ciecierzycy z jajkiem na twardo na drugie.
Mnie to wystarczy, ile to ja zjem? Tyle co nic. Kiedyś to było inaczej, kiedyś to się
jadło. Jeszcze z Armandem, hotele w Funchalu, kolacje w Altisie...A teraz? Zadowolę
się twardym chlebem od Marii Rity, kilkoma oliwkami, dobrym masłem. 
Ale co innego w niedzielę! Niedziela jest dniem świętym, a dzień święty trzeba
święcić. Zawsze schodzę na dół, do malutkiej restauracji, którą Rui prowadzi jeszcze
od czasów Salazara, biedny Rui...Kiedyś schodziłam codziennie, na śniadanie,
zawsze zamawiałam to samo: bica i guardanapo. A teraz? Teraz piję ziółka, a
śniadania nie jem wcale. W moim wieku człowiek je mniej i podobno się kurczy.
Schodzę raz w tygodniu, za to bardzo na to czekam. Chociaż tej niedzieli, akurat
chciałam zostać w domu, był straszny upał, sukienka kleiła mi się do ciała i wolałam
zjeść trochę arbuza i zasnąć przy wentylatorze aniżeli stroić się i schodzić na sam
dół kamienicy. 
W niedzielę, zawsze wkładam czystą sukienkę, maluję się na ile jeszcze potrafię,
zakładam korale i schodzę na dół. W czwartki Ritinha robi mi manikiur i pedikiur,
także na niedzielę zawsze mam świeżo zrobiony. Kobieta musi dbać o dłonie,
zawsze mówiłam to córkom. Ale kto by mnie słuchał? Wątpię, żeby ktoś im robił
manikiur na stepach Australii. Ale o czym to ja chciałam mówić?
A! O dłoniach, tak, kobieta musi mieć zadbane dłonie. Nigdy nie zapomnę tego
przystojnego Włocha... Tak, to chyba był Włoch? To było w delegacji w Turynie, jak
on to ujął? Jak on to powiedział? A! 
- La signora ha le mani così curati.
Tak, Włosi to zdecydowanie dżentelmeni, nie to co Portugalczycy, ci to tylko potrafią
gwizdać z budowy, na tym się kończy ich poziom flirtu, mój Boże! Co innego mój
Armando, niech mu ziemia lekką będzie. Dobrze, że mi się przypomniało! Muszę
zadzwonić do Gudinhi, żeby kupiła kwiaty na grób. Czy ja  jej już zapłaciłam za ten
miesiąc? Muszę zapytać, gdzieś to nawet zapisałam, tylko gdzie? A, chyba na
lodówce. Od dawna, już nie chodzę na groby. Ile to już będzie? Dwa? Nie, trzy lata,
od czasu jak się urodził Huginho, przestałam po prostu. Piętnaście lat chodziłam,
jeździłam tramwajem na Prazeres, potem kawałek na piechotę i już byłam na
miejscu. Wszystkie trzy grobowce rodzinne stoją tam obok siebie, tam rodzice
Armanda, tu sam Armando, a obok jest miejsce dla mnie, dalej leżą moje cioteczne
kuzynki, które pomarły jeszcze w 73. Mój Boże, nie doczekały dobrodziejstw wolnego
rynku. 
Kto tam będzie chodził po mojej śmierci? Przecież nie moje córeczki, co to wpadają
do Europy na tour: Paryż, Rzym i czasem zahacza o Lizbonę, pokazują synom stary
świat, robią zakupy a u mnie sa jak po ogień…Szczęście, że mam Guidinhnę, cóż ja
bym bez niej zrobiła? Grób musi być zadbany, to ważne. A może zapłaciłam jej dwa
razy? Pal sześć, przyda jej się.
Ale o czym to ja mówiłam? A! O Armando. Także Armando, Armando był
dżentelmenem, pamiętam jak go poznałam, jego wąsik, jego wykrochmalone
kołnierzyki, jego szelmowski uśmiech... To było w barze Astoria, kilka metrów stąd.
Tylko kiedy to było? W 43? Nie, w 42. Mój Boże, Mon Dieu. To był mój drugi rok w
Lizbonie, znałam te kilka ulic w okolicach dzisiejszego pałacyku Cinemateca i parku
Eduardo VII, poza tym nie znałam nic. Wyglądałam jak podlotek, ale już wtedy
wiedziałam jak ważne są kręgi, w których się obracasz. Zawsze powtarzałam
córkom, ale kto by mnie słuchał...
Ale przecież nie o tym chciałam mówić, lecz o niedzieli. Tak, że w niedzielę zawsze
mam zrobiony makijaż, pedicure, chociaż tego akurat nie widać, no chyba, że jest
lato i mam odkryte palce u stóp, ale staram się nie schodzić w takich butach, bo
nasza klatka jest stroma. Schody drewniane, chociaż ja zawsze powtarzam na
zebraniach Condominio, że te schody trzeba wreszcie naprawić, bo stanie się komuś
krzywda. No, ale teraz tutaj mieszkają głównie młodzi, dziadkowie pomarli szybko po
powrocie z kolonii, a rodzice albo za granicą albo w Cascais, Estoril czy w Sintrze to i
młodzież się wprowadziła. Po schodach skaczą jak sarenki, tak, że im to akurat nie
przeszkadza, ale ja jestem uparta i w końcu dopnę swego. 
No i stało się, stało się, nie powiem teraz "a nie mówiłam", bo moje córki i świętej
pamięci mąż tego nie znoszą. A nie! Powiem to jednak, im na złość, mąż nie żyje,
córki w Australii. A nie mówiłam?!
Ale o czym to ja mówiłam? A! Stało się, wracając w tę niedzielę z obiadu. Co oni
podali? A, na przekąskę był ser z Serra da Estrela, oliwki i chleb. Normalnie biorą za
to pieniądze, ale mnie nie liczą. Na drugie było caldo verde, jak zawsze niedosolone,
a potem baranina z frytkami, do tego wzięłam karafkę czerwonego wina, potem bicę i
mousse de chocolate. 
Wdrapywałam się potem na górę jak kulka i przeklinałam samą siebie, że nie
zdecydowaliśmy się na windę w 85-tym. Były dotacje od miasta, Armando mnie
namawiał, a ja byłam uparta. Wolałam zrobić remont w naszym domku w Alentejo,
założyć kanalizację, zrobić łazienkę, aniżeli wydawać na windę. Wszystkie sąsiadki
zrobiły już remonty i my jako ostatni...Nie mogliśmy zostać w tyle. 
Za dużo to wszystko kosztowało! Oboje mieliśmy emerytury, Armando jeszcze
dodatek wojskowy z czasów wojny w Angoli, ale mimo wszystko, razem to było kilka
tysięcy escudos. Na wszystko nie starczało.
Ale o czym to ja chciałam mówić? A, tak, wdrapywałam się na to przeklęte trzecie
piętro i przeklinałam samą siebie, że jednak wolałam remont domku, w którym nie
byłam od lat i dawno został sprzedany i pewnie zamieszkały w nim jaszczurki, aniżeli
instalację wynalazku zwanego winda. Nie myślałam wtedy ani o starości, ani o
samotności. To był taki ostatni podryw dobrej formy. Mój Boże…85 rok...
I stało się, dochodząc już na drugie piętro, poczułam, że nie mogę złapać oddechu.
To pewnie przez ten likier Beirao, na który zaprosił mnie na koniec Rui.  Zaprosił to
za dużo powiedziane, postawił dwa kieliszki i nalał nam bez słowa, po czym usiadła
naprzeciwko mnie i wlepił we mnie te swoje smutne ślepia poczciwego psa. Od razu
zapachniało pomarańczami. Spojrzał na mnie, wymieniliśmy kilka zdań, wstał i
poszedł szorować podłogę, zawsze był smutny i jakiś nieobecny. Ale do rzeczy,
zabrakło mi powietrza, to normalne w moim wieku szczególnie biorąc pod uwagę to
co zjadłam i ten przeklęty likier. Wcale nie chciałam go pić, miałam już dosyć po
winie, które zresztą było jakby zwietrzałe. Oszczędzają, mój Boże, normalne. Któż
nie oszczędza w dzisiejszych czasach?
Także zabrakło mi powietrza, chciałam złapać się klamki tej spod dwójki esquerda,
ale gałka została mi w dłoni, no i stalo sie, padłam jak bela na półpiętro.
Wylądowałam dokładnie obok nieczynnej toalety. Dziękowałam Bogu, że teraz był
tam składzik na środki czystości, bo nie wytrzymałabym tego smrodu. 
Leżałam tak chyba z pół godziny, zanim przyszła Leonor spod czwórki i mnie
znalazła. Wracała akurat z mężem i dziewczynkami z obiadu u teściów, którzy
mieszkają w Alcantara. Ile było krzyków, ile ochów, ile achów, a ja tylko leżałam
sobie spokojnie i powiedziałam i z poważną miną:
- Chyba mam złamaną rękę.
Jak zawsze w takich sytuacjach, mężczyzna gdzieś zniknął, jak on miał na imię? A!
Antonio, także Tonio gdzieś zniknął i zostałam sama z jego żoną Leonor i dwójką
pięknie ubranych dziewczynek. Leonor stwierdziła, że lepiej mnie nie ruszać i tylko
podłożyła mi pod głowę swój kaszmirowy szal, przesiąknięty jakimiś słodkimi
perfumami. Odpowiedziałam jej uśmiechem, a dziewczynki, zabijcie mnie, ale nie
pamiętam jak miały na imię, patrzyły na mnie podejrzliwie i szeptały coś swojej
mamie na ucho. Leonor strofowała je, że to niegrzecznie. Mój Boże, za moich
czasów dostałyby lanie na miejscu, no, ale cóż. Czasy się zmieniły, Lizbona to już
inne miasto i mało ma wspólnego z tą senną metropolią z czasów mojej młodości,
gdzie przybijały statki obładowane kawą, przyprawami i jeszcze zielonymi bananami.
W dokach czy w okolicach Cais do Sodre, naprawdę można było stracić głowę,
wystarczyło trochę młodości i odrobina śmiałości. A dzisiaj? Dzisiaj z tych czasów
zostały nam tylko magnesiki na lodówkę z napisem Pensao Amor czy inne miejsca,
które porwał wiatr historii. Teraz za to mamy budki z kanapkami i kawą i Padaria
Portuguesa na każdym kroku. Mój Boże.
W tym mieście spędziłam najpiękniejsze lata mojego życia, tu poznałam Armanda i
byłam, do czasu, szczęśliwą matką i kochającą żoną. Chociaż dzieciństwo w
Mozambiku też miło wspominam, ale wtedy byłam jeszcze smarkulą. Do Lizbony
przyjechałam jako panienka z małą tekturową walizeczką i w jednej sukience. Mama
zmarła, a ojciec został z nową kobietą na fazendzie. A mnie? Mnie wysłał do szkoły
dla sekretarek w Lizbonie. 
 Czasy się zmieniły, kobieta musi mieć zawód. - Powtarzał.
Twoja kobieta raczej go nie ma, dodawałam w myślach, bo nigdy bym się nie
odważyła postawić ojcu. 
Także przyjechałam w 40-tym, bez grosza przy duszy, wynajęłam sobie pokoik typu
chambre de bonne przy Rua Castilho. To była najdroższa dzielnica, ale wolałam się
wdrapywać schodami dla służby na szóste piętro niż mieszkać na przedmieściach.
Zawsze mówiłam moim córkom:
- Nawet jak nie masz pieniędzy to i tak obracaj się w dobrym towarzystwie, w
wyższych kręgach i w końcu coś dobrego z tego wyniknie. 
W moim przypadku tak było. W 42 spędzałam większość wieczorów w barze Astoria
nad szklanką wrzątku, albo, w lepsze dni, nad chá carioca kiedy go zobaczyłam.
Bawił akurat z kolegami z Club Naval de Cascais i w drodze powrotnej wpadli do
Astorii.  Młody, opalony i z nieodłącznym papierosem. Pamiętam go jak dzisiaj, jego
białą kamizelką, jego opalone dłonie, sygnet rodziny Bragança de Souza Melo -
nazwisko, którego nigdy nie przyjęłam, bo pomimo mojej biedy, moje było lepsze,
nasza rodzina wywodziła się w krętej linii od księżnej Amelii de Orleans. Takie rzeczy
dzieją się tylko w Portugalii. Ale nie o tym chciałam mówić, tylko o Armandzie, od
razu wpadłam mu w oko. Miałam na sobie beżową sukienkę z malutkie brązowe
romby, uszytą jeszcze przez moją, świętej pamięci, matkę.  
Kilka dni później ponownie mielismy sie spotkac. Od razu wiedziałem, że to on. Jak
mnie zobaczyl to zostawił kolegów z Club Naval i podszedł do mnie, siedziałam
akurat na małym kieliszkiem sherry, co za szczęście, że nie nad wrzątkiem!
Podszedł, otworzył papierośnice, zapaliłam  z nim pierwszego papierosa i już
wiedziałam, że mu się nie wyrwę. Mój Boże.
A teraz? Od 10 lat jestem praktycznie uwięziona na tym trzecim piętrze i mój jedyny
kontakt z rzeczywistością, nie licząc pedikiurzystki i Nannini, która zajmuje się
domem w tygodniu, to te niedzielne zejścia na obiad. Cóż, jakże feralne dla mnie w
skutkach.
Także leżę teraz i ani sama na obiad nie pójdę ani się nie umaluję, nie mówiąc już w
ogóle o umyciu się. Cóż ja bym zrobiła bez mojej biednej Nannini? Przychodzi teraz
codziennie, dba o mnie, myje mnie wilgotną ściereczką, gotuje mi te swoje potrawy z
Zielonego Przylądka, trochę za mocno podlane oliwą, ale cóż. Sama sobie nie
zrobię. Zaproponowałam jej nawet, żeby zajęła pokoik przy kuchni, ma tam nawet
osobne wejście, nie budziłaby mnie jakby chciała wyjść na miasto. Nie zdecydowała
się jednak, podobno wrócił do niej teraz mąż. Ciekawe na jak długo?
Mnie te jej potrawy nie smakują, wolę nasze dania. Jak mięso to ziemniaki smażone
albo frytki i ryż, jak ryba to gotowane. Na mięso zawsze kładzie się jajko sadzone  a
obok odrobinę sałaty, Oliwę stawia się na stole obok soli, octu i białego pieprzu, tak
jak to powinno być w portugalskim domu, a nie zalewa się całego talerza. Ale cóż ta
biedna Naninha mi robi? Te swoje szarpane dorsze? Ależ oni tego nie umieją
przyrządzać. Mój Boże, no nie potrafią. Przecież wszystkiego się od nas nauczyli,
chociaż nie do końca się przykładali...Oj nie do końca. Dobrze, że gotuje ziemniaki,
zjadam głównie tylko te ziemniaki, a całe płaty dorsza oddaje Ziggiemu, jej pieskowi,
któremu pozwoliłam nam towarzyszyć. Czasami zrobi mi trochę ciecierzycy z jajkiem
na twardo, sałatę, sardynki z rusztu. To jeszcze jej jako tako wychodzi, ale znowu
wszystko musi zalać oliwą, mówiłam jej:
- Niech Naninha tak nie leje tej oliwy, bo mi potem na wątrobie leży, delikatnie, ja
sama sobie poleję. Niech Naninha ma litość dla mojej starej wątroby!
- Kiedy pani ma takiego słabe dłonie, że ja boję się, żeby ta butelka z nich wypadnie.
Ja poleję.
No i masz, pogadały. Nic nie poradzę, już taki mój los, jak jest się starym to człowiek
przestaje decydować o sobie i staje się ponownie dzieckiem. Mon Dieu!
Aaa...Muszą ją potem prosić o rumianek, żeby to jakoś strawić.
Teraz jej więcej płacę, ale to nie szkodzi, cóż ja mam robić z pieniędzmi? Przecież i
tak nic sobie nie kupuję, nie licząc tych kilku sukienek, par pantofli i kapelusza dwa
razy w roku.
KOREPETYTOR 

 Pan sobie weźmie kapcie.


Nienawidził tego zdania, jak myślał o owych kapciach, kapciuszkach, jak to niektóre
mówiły, ich smrodzie i tłustej, czasami wręcz wilgotnej konsystencji to robiło mu się
niedobrze.
 Niech pani się nie przejmuje, mam grube skarpety.
 Przeziębi się nam Pan no i kto będzie Karolinkę uczył? Dzisiaj trudno o
dobrego korepetytora, a pana już polubiła.
 Włożyłem przezornie dwie pary, pogoda paskudna, mokro, tak będzie mi
dobrze.
 Jak pan sobie chce. No, a pogody to u nas jak na lekarstwo. Herbatkę zrobić?
A może kawkę, bo ciśnienie coś dzisiaj skacze na łeb na szyję. Zwariować
idzie.
 Mam ze sobą wodę, proszę się nie kłopotać, może później.
 Z filtrem?
 Co z filtrem?
 No butelka, teraz młodzi takie noszą, ekologiczne! Butelka od razu z filtrem,
kranówkę się wlewa, a na mineralce się zaoszczędzi. U nas w pracy też takie
mają, chociaż, …
 Nie, normalna, bez filtra. - Przerwał jej i poszedł do pokoju Karolinki.
 Jakiś dziwny dzisiaj ten nasz korepetytor, to pewnie to ciśnienie, skacze, oj
skacze. Zwariować można. - Powiedziała sobie pod nosem i poszła do kuchni.
W tym domu jeszcze nie było aż tak źle, bywało gorzej, smród, skacowany ojciec
krzyczący:
 Hałarju hałarju, to ja sam umiem bachora nauczyć. Niech pan go, kurwa,
czego pożytecznego nauczy. Co by prace dostał dobrą, stad sie wyrwał.
 No i oceny niech dobre przynosi.  - Dodawała mamusia.
 Hałarju ajm fajn to się z seriali nauczy, niech pan z nim program robi cały, a
nie takie tam. Netfliksa opłacamy, zainwestowaliśmy, to młodzi mają, zakazuję
polskiej wersji, tyle co napisy. Niech się uczą. A z panem to gramatykę mają
robić. Z czego ty się śmiejesz, ja się pytam? Jak cię zaraz zdzielę, bachorze
jeden z drugim to polecisz do sąsiadów.
Niektóre matki były bardziej wyrozumiałe i naprawdę je za to lubił, jak ojciec się
denerwował i wyładowywał na nim zasoby gniewu z ostatniego tygodnia, to mamusia
mówiła, scenicznym szeptem:
 Mąż jest nerwowy, miał gorszy dzień, proszę się nie przejmować. Zapraszam
na kawę i papierosa do kuchni. Antoś, masz 5, no powiedzmy 10 minut
przerwy.

Szedł za nią potulnie do kuchni od podwórka, wiedzony jej dobrocią i


wyrozumiałością, palił z nią tego papierosa, chociaż dawno temu rzucił, bo mu się nie
kalkulowało palić. 
Wracał potem do swojego zimnego pokoju, a miasto wydawało mu się puste, skupiał
się tylko na słupach gdzie jeszcze można było coś przykleić. Często musiał zdzierać
ogłoszenia konkurencji albo zaproszenia na pokazy garnków czy inne Lichenie. 
Miał w głowie całą mapę miasta naznaczoną słupami ze swoimi ogłoszeniami. Szedł
do pokoju, odgrzewał sobie resztki obiadu z baru mlecznego i znowu wychodził na
wiatr. 
Wieczory wyglądały tak samo. Szwędanie się dobrze wytartymi trasami i
rozwieszanie ogłoszeń o dobrych korepetycjach. Tak, te jego były naprawdę dobre,
prowadzone przez prawie doktora, a nie jakiegoś tam studenta. Prawdziwego
intelektualistę i to bardzo wszechstronnego: matematyka, fizyka, chemia, ale i
angielski, który liznął na saksach w UKeju, teraz to mu się wszystko miało zwrócić.
 Wszystko mi się teraz zwróci. - Powtarzał pod nosem zabezpieczając kolejne
ogłoszenia warstwami taśmy klejącej. - Nikt mi tego nie zerwie, deszcz nie
zaleje, nawet moje ogłoszenia są lepsze od tych wypisanych flamastrem czy
długopisem.
Te gorsze ogłoszenia zdzierał i na ich miejsce naklejał swoje, lepsze, zabezpieczone
przed deszczem. 
 Co za debil wypisywałby ogłoszenie piórem albo flamastrem? Szczególnie w
tym klimacie… 

Szkoda tylko, że czasami się bardzo denerwował i przypominał wtedy tego ojca od
hałarju. Wylewał na niewinne dzieci swój starannie zbierany gniew, naznaczony co
bardziej traumatycznymi wydarzeniami ze swojego dzieciństwa i siermiężnej
młodości, której tak naprawdę nigdy nie zaznał. Wylewał to wszystko na bezbronne
dziecko, którego naprawdę nienawidził. Nienawidził za to, że miało ciepło, że było
czyste i że w ogóle ktoś wpadł na pomysł, żeby mu pomóc, chociaż głupie to to, że
nie wiem co, ale tatuś jednak się szarpnął i wyłożył na korepetycje.
Jemu nikt nigdy nie pomagał, nie śmiał nawet myśleć, gdzie by dzisiaj był gdyby ktoś
mu wtedy pomógł!
W Ameryce? Bogaty? Tak czasami myślał, nie mieszkałby w hotelu asystenta, z
zasuszonymi pannami roznoszącymi swój łupież i zapach niespełnionych marzeń po
stołówce, szurając kapciami i odnosząc tackę po leniwych. Boże jakie one były
leniwe!

Czasami chodził na jej grób, czuł, że to ona powinna być jego prawdziwą matką, a
nie ta kobieta, która wydała go na świat. Jej życiorys pasował do niego, wyjechała do
Stanów, udało jej się. Ktoś jej po prostu pomógł, a ona mogła rozkwitnąć.
Fantazjował żeby go tam ściągnęła, żeby poszedł na studia, rozwijał się naukowo,
przecież był wybitny, wszyscy to mówili, ona też by tak mówiła:
 Mój syn jest wybitny. Mój syn jest wybitny.
Nie musiałby wydawać majątku na taśmę klejąca. Majątek to on by tam miał.
Może by i się trochę kłócili, ale jednak, ona bardzo by go kochała, w końcu
przypominałyby jej o młodości spędzonej w Polsce. Takie rzeczy się idealizuje,
wiadomo.

Stał tak nad jej grobem, kropiło i robiło się coraz wcześniej ciemno. Czytał w biografii,
że chciała być pochowana na Jasnej Górze, ale nikt tego nie dopilnował, on by
dopilnował, oj dopilnował by. Zapalał jej małą świeczkę i zmarznięty szedł dalej
rozwieszać swoje ogłoszenia. 

W innych domach witały go opary rosołu, buchały mu wręcz w twarz. Tak sobie
wyobrażał lądowanie w Stanach, na Florydzie, buchnięcie ciepłego powietrza prosto
w twarz. Jeszcze pachnie benzyną, silniki samolotu rozgrzane do czerwoności.
Matka czeka na niego w otwartym samochodzie, stoi wprost na płycie lotniska,
puszcza do niego oko i mówi:
 Się gra, się ma! Wsiadaj!
Jadą do jej posiadłości. 
Po chwili musiał wrócić jednak do rodzimych luksusów.
 Może zje pan z nami? Właśnie zrobiłam rosołek, dobry, na kości.
 ...Eh, jadłem już, ale dziękuję.
 To co? Z makaronem czy z chlebem? Bo mąż to woli z puree, ale ja mu
mówię zawsze…
Wyłączał się, miał to już przećwiczone, nie chciał uczestniczyć w tych pozornie
normalnych rozmowach, z pozornie normalnymi ludźmi. Wolał zostać w swojej wizji,
opary rosołu przybierały na sile i po chwili siedział obok matki. Uśmiechała się do
niego, była w  okularach przeciwsłonecznych i chustce na głowie, ale takiej białej nie
jak baby ze wsi, bardziej jak Marilyn Monroe . On spogląda na swoje wytarte
sztruksy, a ona jakby czytała w jego myślach i mówi:
 Musimy cię zabrać na zakupy.
Po chwili zostawia auto szoferowi i idą razem do ekskluzywnego centrum
handlowego wśród palm kokosowych. Wybierają jasne spodnie i kilka koszulek z
krokodylem. No i jeszcze ten daszek, uparł się, widział taki na filmach, zapłacił za
niego sam, tymi kilkoma dolarami, które miał ze sobą. Nie przewidział, że to wyjdzie
tak drogo…
 Co teraz przerabiacie? Podobno jest sprawdzian w czwartek, jak pan to widzi?
Skąd tu się wziął ten sumiasty ojciec ze swoimi odwiecznymi pytaniami? Wcale go
nie zauważył, wolał towarzystwo empatycznych matek i męczących dzieci niż ojców.
Ojcowie bywali roszczeniowi.
 Bartek, nie męcz pana, jemy teraz.
 Płacę to wymagam, mam prawo wiedzieć, chyba…
 Chodź na chwilę do kuchni, muszę ci coś pokazać. - Mówiła matka i szła z
mężem do kuchni.
Oni tymczasem zajechali przed piękną posiadłość koloru łososia, nareszcie w domu!
W prawdziwym domu, gdzie jest ciepło, gdzie rodzina nie uwiera tylko jest pomocna,
gdzie nie ma słupów, na których trzeba rozwieszać ogłoszenia o dobrych
korepetycjach, gdzie nie można wytracić dwóch rolek taśmy klejącej dziennie, nie ma
jak, po prostu. 
Jest za to wszystko inne, jest matka, która naprawdę go słucha, której może
opowiadać o fizyce, galaktyce, o wszystkim, a ona słucha, ona naprawdę go słucha.
Zadaje mu pytania i mówi do służącej: mój syn jest wybitny.
Potem podają im jedzenie, a po obiedzie jest drzemka, ma swoj pokój z łazienką. Z
własną bielusieńką łazienka i pachnącymi ręcznikami frotte. Nikt mu nie puka
mówiąc: “długo jeszcze?”
Budzi się jednak już w hotelu asystenta, a budzi go pukanie.
 Cześć Karol.
To jedna z tych wysuszonych doktorantek z chemii, co szurają kapciami w bufecie.
Jedna z tych, której najbardziej unika. Kiedyś do niego startowała, ale dostała kosza.
 Do kina bys nie poszedł? Grają film o tej milionerce ze Stanów. Wiesz, tej co
się potknęła i wyszła za miliardera. Pomyślałam, że…

You might also like