You are on page 1of 248

Tori Carrington

Nic nie jest w porządku

Tłumaczyła

Ewa Bobocińska
Tori Carrington

Nic nie jest


w porządku

Toronto • Nowy Jork • Londyn


Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Madryt • Mediolan • Paryż
Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa
Rozdział pierwszy

Dulcy Ferris usiłowała zapalić drżącymi rękami zaka-


zanego papierosa w kabinie toalety nocnego klubu ,,Rage’’
– obecnie najmodniejszego lokalu w Albuquerque, stolicy
stanu Nowy Meksyk – do którego zaciągnęły ją dwie
najserdeczniejsze przyjaciółki. Zapalniczka, którą od wie-
ków nosiła w torebce, nie chciała wykrzesać choćby
najdrobniejszej iskry.
W końcu jednak pojawił się wątły ogienek. Dulcy
z rozkoszą zaciągnęła się dymem, po czym usiadła na
zamkniętym sedesie, opierając głowę o chłodne kafelki.
Być może w oklepanym frazesie, że dopiero po trzy-
dziestce kobieca seksualność osiąga pełnię rozkwitu, kryło
się nieco prawdy. Pierwsza ochoczo głosiła, że te wszyst-
kie powiastki o tykającym zegarze biologicznym to czyste
brednie. Wcale nie dlatego zamierzała w przyszłym tygo-
dniu poślubić Brada Wheelera.
Zewnętrzne drzwi łazienki zostały otwarte energicz-
nym pchnięciem i do wewnątrz wdarła się głośna muzy-
ka. Dulcy wstała, wrzuciła papierosa do muszli, po czym
6 Tori Carrington

szybko zaczęła rozwiewać dłonią dym w nadziei, że nie


uruchomiła jakiegoś alarmu przeciwpożarowego. Drzwia-
mi kabiny wstrząsnęło szybkie stukanie. Normalnie po-
dobne pogwałcenie prywatności wyprowadziłoby ją z rów-
nowagi, teraz jednak powoli otworzyła drzwi i z wes-
tchnieniem rezygnacji wbiła wzrok w swoją przyjaciółkę,
Jenę McCade.
– Czy już nie można sobie spokojnie posiedzieć w toa-
lecie? – spytała Dulcy urażonym tonem.
– Przed chwilą paliłaś papierosa, prawda? Dobry Boże,
wszyscy wokół rzucają palenie, a nie odwrotnie – czyżbyś
tego nie zauważyła? – Jena skrzywiła twarz, sięgając
szybko do torebki.
Dulcy robiła, co mogła, by znaleźć się poza zasięgiem
rozpylacza jej perfum.
– Tylko tobie mogło przyjść do głowy chowanie się
w kiblu, gdy wokół aż się roi od fantastycznych facetów
– rzuciła Jena.
Dulcy wyprostowała się gwałtownie i obciągnęła krót-
ką, czarną, skórzaną spódnicę, którą kupiła pod wpływem
niezrozumiałego impulsu i której nigdy wcześniej nie
odważyła się włożyć. Fakt, że wokół rzeczywiście roiło się
od fantastycznych facetów, był głównym powodem jej
czmychnięcia do łazienki. Podeszła szybko do umywalki
i spryskała policzki zimną wodą. Gdy spojrzała w lustro,
ujrzała twarz Jeny wykrzywioną w grymasie dez-
aprobaty.
– O co chodzi? – spytała Dulcy.
– Oczywiście, zdajesz sobie sprawę, że właśnie zruj-
nowałaś swój makijaż.
Dulcy przyjrzała się uważnie własnemu odbiciu. Rze-
czywiście. Zrujnowała. No i co z tego? Przecież nie
przyszła tu, by złowić jakiegoś faceta.
Nic nie jest w porządku 7
– Poczekaj chwilę.
Jena pogrzebała w torebce, po czym wyciągnęła kom-
pakt z pudrem i podkładem. Na jej idealnie umalowanej
twarzy malował się wyraz najwyższego potępienia, gdy
przejeżdżała gąbką po policzkach i nosie Dulcy.
Dulcy odepchnęła ją lekko.
– Nie chcę wyglądać, jakbym przyszła tu na podryw.
W fiołkowych oczach Jeny pojawiły się przewrotne
ogniki.
– To twój wieczór panieński, skarbie. Właśnie tak
powinnaś dziś wyglądać.
Dulcy szybko starła róż nałożony przez przyjaciółkę.
Nie. Właśnie tego nie chciała. I to z bardzo prostego
powodu: obawiała się, że gdyby podszedł do niej wyjątko-
wo przystojny facet, mogłaby się rzucić na niego i oddać mu
się na środku parkietu. I do czego by ją to doprowadziło?
Powoli uniosła szminkę do ust. Sztyft przesuwał się po
wargach gładko i miękko – tak niezwykle zmysłowo.
Dulcy gwałtownie zacisnęła powieki. Jeżeli rozpala ją już
dotyk własnej szminki, to znaczy, że znalazła się w po-
ważnych tarapatach.
Boże, gdyby Brad to wiedział, uznałby ją za największą
rozpustnicę na świecie. Brad...
– Gotowa? – spytała Jena, krzyżując ramiona i nie-
cierpliwie stukając czubkiem buta o podłogę.
Dulcy wetknęła szminkę do torebki. Dłużej nie uda jej
się zwlekać z powrotem na salę. Ostatecznie z własnej
nieprzymuszonej woli zgodziła się spędzić ten wieczór
z Jeną i Marie.

– Dulcy, oklapłaś – rzuciła Jena oskarżycielskim to-


nem godzinę później, unosząc swój kieliszek. – Za hokei-
stów... i ich jędrne pośladki.
8 Tori Carrington

Dulcy roześmiała się i oznajmiła:


– Za miłość.
Jena gwałtownie potrząsnęła kruczoczarnymi włosa-
mi w odruchu obrzydzenia.
– Nie mogłaś wytrzymać, co? Musiałaś koniecznie to
zrobić. Musiałaś wypowiedzieć to słowo na M – rzuciła,
wzdychając głęboko.
– A co jest złego w słowie na M? – zdziwiła się Marie,
najmłodsza z przyjaciółek.
– Nic – odparła Dulcy.
Jena wykrzywiła usta:
– No cóż, ponieważ ten wieczór należy do ciebie,
powstrzymam się od gorącej polemiki – oznajmiła, od-
suwając od siebie pusty kieliszek. – Słuchaj, Dulcy. Jeszcze
nam nie powiedziałaś, jak się czujesz na osiem dni przed
własnym ślubem.
– Na pewno wspaniale – wtrąciła Marie, odwracając
się ku Jenie. – Brad to przecież cudownie seksowny
przystojniak.
Dulcy i Jena spojrzały na nią ze zdumieniem.
– No co? Przecież tak jest. – Wyraz przekonania zaczął
powoli znikać z twarzy Marie. – A nie?
– Oczywiście – przytaknęła Dulcy.
Szybko zagryzła wargi, by nie wyrzucić z siebie tego,
co od kilku miesięcy utrzymywała w głębokiej tajemnicy,
tego, że po pierwszej randce, pięć miesięcy temu, Brad
oświadczył jej bez ogródek, że wolałby, aby nie uprawiali
seksu. Najpierw tłumaczył, że nie chce niczego przy-
spieszać, a później – gdy dwa miesiące temu zostali
oficjalnie zaręczeni – że teraz równie dobrze mogą już
poczekać do nocy poślubnej.
Dulcy z początku uznała, że to dość dziwne. A zaraz
potem – będąc osobą obdarzoną bujną wyobraźnią – za-
Nic nie jest w porządku 9
częła się zastanawiać, co Brad mógł mieć do ukrycia.
Czyżby ten oszałamiająco przystojny playboy załatwiał
całą sprawę w minutę? Kończył niemal w tym samym
momencie, w którym zaczynał? To ją nieco zaniepokoiło.
Potem przyszedł jej do głowy problem rozmiaru. Jednak
gdy przypuściła na niego niespodziewany atak tuż po
kolacji w domu jego matki, szybko się przekonała, że w tej
kwestii nie ma powodów do zmartwień. Dulcy uśmiech-
nęła się pod nosem. O, nie, w tamtej chwili jedynym
problemem była pełna zgorszenia reakcja Brada.
Dulcy wmawiała sobie, że jego postanowienie powin-
no jej pochlebiać. Mimo to wciąż nękało ją poczucie, że
cała ta sprawa jest jednak... dość dziwaczna. A na dodatek
– bardzo frustrująca.
Jena przewróciła oczami.
– Nie mam zamiaru naciągać cię na intymne zwierze-
nia. Chciałam się tylko dowiedzieć, jak się czujesz, będąc
o krok od zostania panią Bradleyową Wheelerową III.
Dulcy wyprostowała ramiona.
– W roli narzeczonej czuję się doskonale.
W ciągu ostatniego roku Dulcy przestała ignorować
niekończące się przemowy matki na temat konieczności
znalezienia sobie odpowiedniej partii, zanim wszystkie
odpowiednie będą już zajęte. Wkrótce potem poznała
Brada na jakimś koktajlu i nagle wszystko potoczyło się
bardzo gładko. Może aż nazbyt gładko.
Uśmiechnęła się na widok zmarszczonych brwi Jeny
i pokiwała w jej kierunku palcem.
– Ale dobrze wiem, że nie o to tak naprawdę ci chodzi.
Odpowiadam więc na twoje pytanie: fakt, że mój narze-
czony jest Bradleyem Wheelerem III, nie ma nic wspól-
nego z moim dobrym samopoczuciem. Czułabym się
równie szczęśliwa, gdyby był... barmanem.
10 Tori Carrington

– To słodkie – stwierdziła Marie.


– To idiotyczne – skwitowała Jena. – Barmani nie
zostają uznani za Najlepszą Partię Roku przez trzy lata
z rzędu, skarbie.
– Podobnie jak hokeiści – zauważyła Dulcy.
– To zależy od tego, jakie czytujesz pisma.
Dulcy wybuchnęła śmiechem:
– Przykro mi. Musiała mi już wygasnąć prenumerata
,,Między Nami, Mięśniakami’’.
Jena uderzyła dłonią w stół.
– A więc natychmiast masz ją odnowić. Ci faceci
przynoszą do domu niebotyczne pensje.
Dulcy przysunęła do siebie miseczkę z chrupkami.
– Ja już mam narzeczonego. Pamiętasz? I pieniądze
nie mają z tym nic wspólnego. Wychodzę za mąż z mi-
łości.
– Jak to miło – zauważyła Marie, wzdychając głęboko.
– Dulcy Ferris, ja dopiero z tobą zaczynam. – Jena
wbiła w nią zdecydowane spojrzenie, które zapewniało jej
tak wielkie sukcesy na sali sądowej i które zazwyczaj
zwiastowało mnóstwo niewygodnych pytań. – Posłuchaj,
Dulc. Gdy za osiem dni staniesz przed ołtarzem i zade-
klarujesz swoje dozgonne przywiązanie do Brada Whee-
lera w obliczu Boga i wszystkich zgromadzonych, stracisz
szansę urzeczywistnienia swoich erotycznych fantazji.
Której z nich będziesz żałować najbardziej?
– Tak, powiedz – podchwyciła Marie, a wyraz roz-
marzenia na jej twarzy ustąpił niemal niezdrowej cieka-
wości.
– A jeśli powiem, że Brad zaspokaja wszystkie moje
fantazje? – spytała Dulcy.
O Boże, pozwól, żeby tak się stało. Pozwól, żeby się
pobrali, zamknęli w apartamencie dla nowożeńców, gdzie
Nic nie jest w porządku 11
Brad porzuci swoją rezerwę i konwersacyjną manierę,
i okaże się prawdziwym Tarzanem w łóżku.
W tym momencie stanął jej przed oczami obraz
wspaniale rozwiniętych mięśni brzucha, lian i skórzanych
skąpych slipów.
– Dobry dowcip – stwierdziła Jena. – Ale ja pytam
poważnie.
Dulcy spuściła wzrok, odchrząknęła i skłamała bez-
wstydnie:
– A gdybym ci powiedziała, że nie mam żadnych
fantazji?
Jena zaśmiała się drwiąco.
– Każdy ma erotyczne fantazje. Nawet siedząca tu
obok Marie. Prawda, dziecino?
– No jasne. Ale teraz nie mówimy o mnie. Ja mam
przed sobą jeszcze mnóstwo czasu, by je zaspokoić. To
Dulcy już za chwilę zostanie mężatką.
Dulcy spojrzała na przyjaciółki surowym wzrokiem
i z rezygnacją opadła na oparcie loży.
– Boże! Tym razem nie zamierzacie mi popuścić, co?
– Absolutnie.
Dulcy usilnie starała się wymyślić coś, co zadowoliłoby
jej przyjaciółki.
– Moją sekretną fantazją jest rozpalający do białości
seks z całkiem obcym mężczyzną.
Jena wykrzywiła usta.
– Mam to za sobą.
– Ja też – przyznała Marie.
Dulcy uniosła w zdumieniu brwi:
– Naprawdę?
Jena zbyła ją machnięciem dłoni.
– Nieważne. Teraz mówimy o tobie, nie o nas. I nie-
wątpliwie nawet ty jesteś w stanie wymyślić coś bardziej
12 Tori Carrington

interesującego. Połowa damskiej populacji ma przecież


taką fantazję.
Dulcy zagryzła wargi i rozejrzała się po zapchanym
hokeistami barze, po czym skierowała wzrok na szklane
drzwi prowadzące do hotelowego holu. I raptem ujrzała
tam sylwetkę mężczyzny, jakby wyłaniającą się z nicości.
Aż wstrzymała oddech z wrażenia. Rany, pod wpływem
tequili jej wyobraźnia zupełnie oszalała. Dulcy nie widzia-
ła twarzy mężczyzny, ale ciało miał wprost wymarzone.
Wysoki. Szeroki w ramionach. Z niezwykle długimi
nogami. Bez grama tłuszczu.
Burza hormonów, którą – jak sądziła – unicestwiła
tequila, rozpętała się w niej ze zdziesięciokrotnioną siłą.
Szczególnie gdy dotarło do niej, że ten facet nie jest
alkoholowym omamem, ale realną istotą z krwi i kości,
zdającą się nie chodzić, a skradać kocim krokiem. Jego
ciemna skóra mogła świadczyć o mieszanej krwi. Równo
obcięte, czarne włosy opadały na kołnierzyk koszuli.
Nagle ogarnęło ją mnóstwo grzesznych myśli, nie-
spodziewanie ułatwiając jej zadanie.
– No dobrze – zaczęła z wolna, niskim głosem, od-
rywając wzrok od rzeczywistego obrazu i koncentrując się
na własnej wyobraźni. – Moją sekretną fantazją jest
rozpalający do białości seks z nieznajomym... w windzie.
Jena przymrużyła oczy, Marie skinęła głową zachęca-
jąco.
Zagłębiając się w swoją wizję, Dulcy miała wrażenie,
że jej puls przeszedł w miarowe dudnienie.
– Ja... hm... mam na sobie bardzo, bardzo krótką
spódnicę... i żadnej bielizny. A on... hm... jest ubrany
w skórzane spodnie... czarne... – Szło jej nieźle. Facet
wciąż stojący w drzwiach miał na sobie dżinsy. Obcisłe,
sprane, niebieskie dżinsy idealnie opinające biodra.
Nic nie jest w porządku 13
– A w kieszeni spodni chowa skórzane rzemienie. Rzemie-
nie, których użyje do związania mi rąk nad głową...
Dulcy aż zaschło w gardle, gdy przed oczami stanęły jej
zachłanne pocałunki przerywane cichymi jękami; poczuła
piżmowy, intensywny zapach seksu i wyobraziła sobie
śniadą skórę przyciśniętą do jej jasnego, rozedrganego
ciała.
Jena poruszyła się nieznacznie i Dulcy usiłowała skupić
na niej wzrok. Po raz pierwszy w życiu widziała, jak jej
przyjaciółce odebrało mowę. Przestraszona, że za bardzo
się odkryła, wbiła paznokcie w dłonie, gwałtownie za-
stanawiając się, jak zakończyć opowieść, by zatraciła
cechy prawdopodobieństwa.
– Och, i w tej windzie jest jeszcze jeden podniecający
facet. Stoi w kącie... cały czas nas obserwuje.
Sądząc po tym, jak Jena uniosła brwi, a Marie wybału-
szyła oczy, doskonale wywiązała się ze swojego zadania.
– Zmyśliłaś to na poczekaniu – oskarżycielskim tonem
rzuciła Jena.
– Masz rację. Ale musisz przyznać, że was poruszy-
łam.
Jena skrzyżowała ramiona na blacie stolika.
– Skoro nie chcesz na ostatek podzielić się z nami
swoimi prawdziwymi fantazjami, to... tańczmy.
Dulcy zdumiona spojrzała na Jenę już podnoszącą się
z kanapy.
– Co? Bez...
– Bez mężczyzn? Oczywiście. – Jena pociągnęła Marie
za rękę; Marie z kolei chwyciła dłoń Dulcy.
Jena od razu wpadła w rytm, kręcąc biodrami i po-
trząsając ciałem w spontaniczny, żywiołowy sposób,
który Dulcy zawsze skrycie podziwiała. Marie zaczęła
klaskać w dłonie, nie ruszając się ani w połowie tak
14 Tori Carrington

wdzięcznie jak Jena i nieco gubiąc rytm, ale za to z wielką


radością.
Dulcy wzruszyła ramionami. Czemu nie? Ona też tak
może. Ostatecznie, to jej ostatni wypad na miasto w roli
wolnej kobiety. Przecież nawet jej należy się odrobina
luzu i szaleństwa w towarzystwie najlepszych przyja-
ciółek.
Z tą myślą wyrzuciła ręce w górę i zaczęła potrząsać
biodrami, modląc się w duchu, by nie wyglądać przy tym
zbyt żałośnie.

Quinn Landis oparł się o polerowany bar i otaksował


wzrokiem tłum kłębiących się w lokalu mężczyzn. Zmar-
szczył brwi, po czym zamówił piwo. Kiedy stanęła przed
nim lodowato zimna butelka, pochylił się w stronę
barmana.
– Co tu się dzisiaj dzieje?
Barman uśmiechnął się szeroko.
– W hotelu zatrzymała się drużyna hokejowa.
– Ach, tak. – Quinn zapłacił za piwo, włączając w to
hojny napiwek. – Dzięki.
Chwycił za butelkę i ruszył w stronę jedynego wolnego
stolika stojącego tuż przy parkiecie. Przy tych wszystkich
umięśnionych przystojniakach okupujących klub jego
szanse na złowienie wspaniałej, długonogiej kobiety,
chętnej do spędzenia paru godzin w pościeli, wyglądały
bardzo mizernie. Tylko dlatego nie pojechał bezpośrednio
do rodzinnej posiadłości swojego najlepszego przyjaciela,
Brada Wheelera, ale zatrzymał się w tym hotelu. Musiał
się odprężyć, zanim stanie przed przyjacielem i zacznie
wysłuchiwać szczegółowych opowieści na temat zbliżają-
cego się ślubu. Poza tym na samą myśl o matce Brada,
Beatrix, robiło mu się niedobrze. Ciekawe, czy samozwań-
Nic nie jest w porządku 15
cza królowa Albuquerque doceni, że przyciął na tę okazję
włosy zamiast, jak zwykle, związać je rzemykiem? Ser-
decznie w to wątpił. Dla niej na zawsze pozostanie tym
odrażającym chłopakiem, którego jej syn śmiał przy-
prowadzić do domu, gdy byli jeszcze dziećmi. I żadna
fryzura tego nie zmieni.
Brad się żenił.
Quinn rozsiadł się wygodniej na krześle. Nie mógł
uwierzyć, że przyjaciel zdecydował się na ten krok.
Zawsze wyobrażał sobie, że to on ustatkuje się na długo
przed rozwichrzonym, niespokojnym Bradem. Cóż, w pew-
nym sensie rzeczywiście ustatkował się pierwszy, przy-
najmniej w najistotniejszym znaczeniu tego słowa. Tyle
że w jego życiu nie było kobiety. Bo też niewiele kobiet
zdecydowałoby się spędzić życie na leżącym z dala od
cywilizacji ranczu, oddalonym godzinę jazdy samocho-
dem od najbliższego sklepu. Kiedyś wydawało mu się, że
wreszcie spotkał taką kobietę. I teraz nie zamierzał szybko
powtarzać tego błędu.
Ale że Brad zdecydował się na ślub...
Pokręcił głową i pociągnął potężny łyk piwa. Od
najwcześniejszego dzieciństwa matka Brada zmuszała
syna do zachowań, które na pierwszy rzut oka świad-
czyły o fortunie i władzy. A także do gładkiej uległo-
ści... głównie wobec niej samej. Mimo to Brad – noszą-
cy smoking tak, jakby się w nim urodził – przyjaźnił się
też serdecznie z Quinnem, chłopakiem z zupełnie innej
bajki. Brad jeździł najnowszym modelem jaguara – już
piątym od czasu, gdy dostał prawo jazdy – Quinn zaś
wciąż miał swojego starego chevroleta, wymagającego
nieustannej, czułej opieki, którego kupił, ledwo skoń-
czył szesnaście lat, za pieniądze zarobione ciężką ha-
rówką na ranczu wuja.
16 Tori Carrington

I podczas gdy Brad ochoczo przyjął propozycję prowa-


dzenia rodzinnego interesu, Wheeler Industries, Quinn
zadowalał się życiem na tym samym ranczu, na którym
zapracowywał się w młodości, a które trzy lata temu
odkupił od wuja.
Powiódł wzrokiem po nielicznych parach kręcących się
na parkiecie i spojrzał na kapelę. Saksofonista nieźle znał
się na swoim fachu. A i dziewczyna wspomagająca wokal
była całkiem do rzeczy. Quinn przesunął się lekko, by się
jej lepiej przyjrzeć, gdy nagle nadeszły trzy kobiety.
Pociągając z wolna długi łyk piwa, skoncentrował się na
tej trójce, ewidentnie pozbawionej męskiego towarzys-
twa.
W czarnowłosej dziewczynie drzemał wielki poten-
cjał. Jej smukłe ciało poruszało się w sposób gwarantujący,
że w łóżku byłaby zabójcza. Rudowłosa też nie była zła.
Odstawił butelkę na stół i uniósł głowę, by przyjrzeć się
twarzy blondynki. Właśnie wyrzuciła ręce w górę, próbu-
jąc naśladować ruchy brunetki, gdy nagle... wylądowała
wprost na jego kolanach.
Quinn uśmiechnął się szeroko.
Bingo!
Rozdział drugi

Najwyższy czas rozstać się z tequilą.


Dulcy zaśmiała się w duchu na tę myśl, po czym
spróbowała wstać.
– Przepraszam. Musiałam... się pośliznąć.
Spojrzała w twarz mężczyźnie, na którego udach
wylądowała z wątpliwym wdziękiem, i zamrugała gwał-
townie oczami.
Dobry Boże, z bliska wyglądał jeszcze bardziej oszała-
miająco!
– Nie ma pośpiechu – mruknął głębokim barytonem,
brzmiącym lepiej niż mogłaby sobie wymarzyć.
Rozkoszny dreszcz przebiegł jej po plecach. Zdobyła
się jednak na odwagę i śmielej powiodła wzrokiem po
twarzy mężczyzny – po jego szerokim czole i gęstych,
sięgających ramion, czarnych jak węgiel włosach, w któ-
rych każda kobieta chciałaby od razu zatopić palce; po
silnie zarysowanej szczęce, obciągniętej ciemnobrązową
skórą, i po nieprzyzwoicie zmysłowych ustach, których
kontur miała ochotę obwieść czubkiem języka. A potem
18 Tori Carrington

przeniosła wzrok na prosty nos i powędrowała dalej


w górę, do ocienionych długimi rzęsami ciemnobrązo-
wych oczu, które obowiązkowo powinny być opatrzone
ostrzeżeniem ,,Uwaga, niebezpieczne wody’’.
Mężczyzna odchrząknął.
– Właśnie zastanawiałem się, co mógłbym powie-
dzieć, by cię sobą zainteresować. – Podciągnął ją w górę,
bo zaczęła osuwać się na podłogę. – Jeżeli to nie znak
z nieba, to nie wiem, co mogłoby nim być.
Dulcy chwyciła go za ramię, by odzyskać równowagę,
i poczuła niezwykle twarde muskuły prężące się pod
delikatną tkaniną beżowej koszuli. W tym momencie
zauważyła, że zaciska w dłoni sporą warstwę materiału.
Natychmiast wypuściła go z ręki i zabrała się za wy-
gładzanie zagnieceń, a wówczas w światłach padających
z parkietu rozbłysł na jej palcu wielki brylant.
Błyskawicznie schowała za siebie dłoń, jakby ją coś
sparzyło.
– To rzeczywiście znak z nieba – przyznała. – Znak, że
ja i tequila to para bez przyszłości.
W końcu jakoś udało jej się stanąć na własnych nogach.
Wciąż jednak czuła niepokojące dudnienie w piersi i – zu-
pełnie dla niej nowe – palące mrowienie w brzuchu,
przyprawiające o ten sam zawrót głowy, co tequila.
– Możesz już przestać rozbierać ją wzrokiem. – Przez
watę wypełniającą głowę Dulcy przebił się nagle głos
Jeny. – Skoro już weszłaś w tak osobisty kontakt z tym
panem, czy nie sądzisz, że powinnaś się przedstawić, jak
na cywilizowaną osobę przystało?
Przedstawić się? Co też Jenie strzeliło do głowy?
Mężczyzna podniósł się z krzesła. I wówczas Dulcy
musiała powędrować wzrokiem bardzo, bardzo wysoko,
by dojrzeć jego uśmiech.
Nic nie jest w porządku 19
– Mam na imię Quinn.
– Quinn? Tak ma na imię... – słowa ,,najlepszy
przyjaciel mojego narzeczonego’’ zostały zagłuszone
przez jęk, jaki wydała z siebie, gdy Jena z całej siły
wpakowała jej łokieć pod żebra.
Jakie to zresztą miało w tej chwili znaczenie? Co
prawda nie poznała jeszcze tajemniczego przyjaciela
Brada, ale na pewno każdy z jego błękitnokrwistych
znajomych, nie mówiąc już o nim samym, wolałby
umrzeć, niż pokazać się na takim targowisku ciał, jakim
był klub ,,Rage’’. A i hotel, w którym się znajdowali, nie
miał dość marmurów, by uchodzić za dostatecznie elegan-
cki, z tego też powodu Dulcy bez specjalnych protestów
przystała na żądanie Jeny, by przyszły właśnie tutaj.
Chociaż przez tę jedną noc chciała znaleźć się w miejscu,
gdzie nikogo nie obchodzili jacyś tam Wheelerowie. A już
na pewno ten stojący przed nią mężczyzna – z długimi
włosami i dekadencko sugestywnym uśmiechem – za
grosz nie dbał o to, kim była rodzina Wheelerów, a co
gorsza, mógłby bez problemu sprawić, by i Dulcy o nich
zapomniała.
– Jestem Jena – rzuciła tymczasem jej przyjaciółka,
wyrywając Dulcy z jej rozmyślań.
– Cześć. Ja mam na imię Marie.
Dulcy patrzyła tępo, jak Marie również wyciągnęła
dłoń, sama jednak wciąż trzymała się z tyłu. Kolejny
kuksaniec pod żebra. Wbiła rozwścieczony wzrok w Jenę,
po czym uśmiechnęła się do nieznajomego. Jak to mu na
imię? Ach, prawda. Quinn.
– Przykro mi, że... zakłóciłam ci wieczór, Quinn.
– Nie powiesz mi, jak ci na imię?
– Och, jestem...
– Dee – rzuciła Jena szybko. – Ma na imię Dee.
20 Tori Carrington

Dulcy wykrzywiła twarz. Czemu Jena podała mu


zdrobnienie, którym wraz z Marie ochrzciły ją jeszcze
w dzieciństwie? Boże, Dulcy nie mogła sobie przypo-
mnieć, kiedy ostatni raz któraś z nich tak ją nazwała.
Oczywiście, gdy była nastolatką, sama nalegała, by przy-
jaciółki używały tego zdrobnienia, bo wówczas strasznie
ją drażniło, że jej właściwe imię tak zdecydowanie
odbiega od innych. Jena mogło pochodzić od Jenny lub
Jennifer, a Marie... cóż, tu komentarz był zbędny. Jedynie
Dulcy została naznaczona tak niefortunnie, i to tylko
dlatego, że podobne imię nosiła jakaś szacowna kobieta
w jej rodzinie, a matce podobało się jego brzmienie.
Dłoń Dulcy po chwili zniknęła w dużej, szorstkiej dłoni
mężczyzny. W tym momencie wszelkie logiczne myśli
uleciały jej z głowy. Wielki Boże! Zaraz zwymiotuję!
– Miło cię poznać, Dee.

Quinn nie był na tyle zarozumiały, by uważać się za


mężczyznę zdolnego oczarować każdą kobietę, jednak
z całą pewnością mógł stwierdzić, że nigdy wcześniej nie
przyprawił żadnej z nich o mdłości.
Rudowłosa dziewczyna podeszła do Dee i chwyciła ją
pod ramię, jakby chciała zapewnić jej równowagę.
– Podać ci szklankę wody? A może powinnaś usiąść?
Quinn zwinnym ruchem odsunął krzesło.
– Zapraszam.
Blondynka spojrzała na mały stolik, na puste krzesło,
po czym przeniosła wzrok na jego twarz.
– Nie mogę – odparła, odwracając oczy.
– Oczywiście, że możesz – zaprotestowała Jena i po-
pchnęła Dee w kierunku stolika.
– Nie mogę – powtórzyła stanowczo, wbijając gniew-
ny wzrok w przyjaciółkę.
Nic nie jest w porządku 21
Przedsiębiorcza kobieta wywróciła w zniecierpliwie-
niu oczami i westchnęła teatralnie.
– Jezu, ależ jesteś nudna!
Quinn szybko wskazał dłonią na puste krzesło.
– Usiądź, bardzo proszę. Przynajmniej dopóki nie
poczujesz, że już pewnie możesz stanąć na nogach.
Brunetka uśmiechnęła się z satysfakcją, blondynka
natomiast wykrzywiła twarz w stronę rudowłosej przyja-
ciółki, która w tym samym momencie pochwyciła z tacy
przechodzącej kelnerki szklankę wody i nieco zbyt entuz-
jastycznie postawiła na stole tuż obok jego butelki z pi-
wem.
Ciekawe... Najwyraźniej obie przyjaciółki za wszelką
cenę starały się połączyć z nim blondynkę na ten wieczór.
W zasadzie powinno go to cieszyć, bo oszczędzało mu
wiele zachodu. Tymczasem ich aż nazbyt oczywiste
wysiłki sprawiły, że poczuł się nieswojo. Przymrużył oczy
i przyjrzał się im uważniej. Co tak naprawdę knuły? Jena
złapała Dee za ramię i z całej siły popchnęła ją na wolne
miejsce przy stoliku. Dee zdawała się równie zaskoczona
zachowaniem przyjaciółek, jak on sam. Quinn powoli
opadł na swoje krzesło.
– Będziemy w pobliżu – oznajmiła Jena z uśmiechem.
– A wy bawcie się dobrze...
Blondynka usiłowała złapać przyjaciółkę za rękę, ta
jednak najwyraźniej przewidziała jej ruch i zgrabnie się
wywinęła. Rudowłosa dziewczyna szybko podążyła za
brunetką.
Quinn potrząsnął głową, po czym spojrzał na siedzącą
naprzeciwko kobietę.
– Mam wrażenie, że właśnie załatwiono nam randkę
– oznajmił.
Blondynka spojrzała na niego tak, jakby dopiero w tej
22 Tori Carrington

chwili uświadomiła sobie jego obecność. Chwilę później


omal nie przewróciła krzesła, próbując zerwać się z miej-
sca. Quinn musiał gwałtownie chwycić za oparcie, by
uchronić i ją, i krzesło od upadku.
– Spokojnie, ja nie gryzę. Chociaż niekiedy potrafię
skubnąć lekko zębami. Oczywiście, za zachętą i przy-
zwoleniem towarzyszącej mi damy.
Policzki blondynki zapłonęły gorącą czerwienią, pod-
kreślając orzechową barwę jej oczu. W tym momencie
Quinn odniósł wrażenie, że kobieta jest rozdarta między
chęcią nagłej ucieczki... a pragnieniem, by pozostać.
Przyjrzał się jej uważniej. Już bardzo wiele czasu
upłynęło od chwili, gdy znajdował się w towarzystwie
niegrzecznej dziewczynki w skórze niewiniątka. A pa-
trząc na zachwycające wygięcie jej szyi, nie miał wątp-
liwości, że właśnie natrafił na taki przypadek. Świadczyły
o tym również wzwiedzione sutki wybrzuszające bluzkę
i zmysłowe wodzenie językiem po ustach – jakby dziew-
czyna patrzyła na smakołyk, który miała ochotę połknąć,
ale po który nie śmiała wyciągnąć ręki.
– O Boże – wymamrotała, ponownie usiłując wstać,
tym razem z powodzeniem. – Słuchaj, nie bierz, proszę,
tego do siebie, ale... zdecydowanie nie powinnam robić
czegoś podobnego.
Quinn przesunął wzrokiem po jej ciele, zaczynając od
czoła, kończąc na kostkach nóg, zachwycając się każdym
centymetrem, jednak z pełną świadomością, że jego
szanse na skosztowanie tego smakołyku zmalały właśnie
do zera.
– Jesteś pewna? – zapytał.
Skinęła głową z takim przekonaniem, że niewiele
brakowało, by się przewróciła.
– Och, tak! Jestem pewna. – Przygryzła rozkosznie
Nic nie jest w porządku 23
pełną dolną wargę, po czym zerknęła w kierunku, w któ-
rym udały się jej przyjaciółki. – Absolutnie... zdecydowa-
nie... – spojrzała mu w oczy – Hm... absolutnie pewna.
Quinn chwycił za butelkę, by ochłodzić dłonie lodowa-
tymi kropelkami spływającymi po szkle.
– Cóż, tak czy owak, miło było cię poznać.
Posłała mu przelotny uśmiech, na którego widok miał
ochotę jęknąć, po czym odeszła, zostawiając go wpa-
trzonego w jej plecy, jeszcze bardziej spragnionego kobie-
ty niż pół godziny temu.

– Czyś ty oszalała? – Dulcy spryskiwała twarz chłod-


ną wodą, spoglądając w lustrze na Jenę, wprawnymi
ruchami pociągającą usta szminką. Była... głęboko wstrzą-
śnięta, ogarnięta dziwnym niepokojem i nagle całkiem
trzeźwa.
Jeny zacisnęła wargi i zaczęła wtykać Dulcy w rękę
szminkę.
– Właśnie to samo przed chwilą pomyślałam – oznaj-
miła. – O tobie.
Dulcy gwałtownymi szarpnięciami wyciągała ze ścien-
nego kontenerka papierowe ręczniki – bez opamiętania,
jeden po drugim.
– Na Boga, Jena, to niemożliwe, żebyś rzeczywiście
sugerowała to, co jak sądzę, właśnie sugerujesz.
W tym momencie zdała sobie sprawę, że ma w garści
już całą górę ręczników, przestała więc je w końcu
wyciągać i zaczęła osuszać nimi twarz.
– Że co? Że powinnaś spędzić ostatnią noc panień-
skiego stanu w ramionach seksownego nieznajomego?
– Jej uśmiech był zdecydowanie rozpustny. – Oczywiście,
że tak uważam.
Rozległ się dźwięk spuszczanej wody i w drzwiach
24 Tori Carrington

pobliskiej kabiny ukazały się rude, kręcone włosy Marie,


która szybko stanęła obok Dulcy.
– Dochodzę jednak do wniosku, że to chyba nie był
najlepszy pomysł – oznajmiła.
Dulcy z uczuciem ulgi oparła się o rant umywalki.
– Dziękuję. Przynajmniej jedna z was zachowała
jeszcze resztki zdrowego rozsądku.
Marie posłała jej uśmiech w lustrze:
– Musisz jednak przyznać, że ten facet był wyjąt-
kowo... seksowny.
– Rdzenny Amerykanin.
Dulcy wbiła wzrok w Jenę.
– No co? Czy nie wyglądał na Indianina?
Marie skinęła potakująco głową.
– Oczywiście, nie czystej krwi. Ale niewątpliwie w je-
go żyłach płynie gorąca indiańska krew.
Dulcy zdecydowanie nie miała ochoty na podobną
dyskusję. Zebrała powyciągane ręczniki i obeszła wokół
Marie, by je wepchnąć do kosza.
– Bzdury – stwierdziła ostro, starając się wymazać
sprzed oczu uwodzicielski obraz. – Fakt, że facet ma
długie, czarne włosy i wspaniałą opaleniznę, jeszcze wcale
nie oznacza, że jest rdzennym Amerykaninem.
Jena błyskawicznie pochwyciła jej wzrok w lustrze.
– A więc zauważyłaś, jaki to rarytas.
Dulcy uniosła buńczucznie głowę:
– Jena, jestem zaręczona, nie ślepa.
– Uhm, a na dodatek jeszcze niezamężna.
– Nie mogę uwierzyć, że w ogóle prowadzimy podob-
ną rozmowę. – Po chwili wzniosła dłoń. – Wbij sobie do
głowy, że nie zamierzam wdawać się w cokolwiek z ja-
kimś nieznajomym, tylko dlatego że za tydzień wychodzę
za mąż. Jasne?
Nic nie jest w porządku 25
– Jasne.
– To wspaniale.
Marie uśmiechnęła się i chwyciła Dulcy pod ramię, a po
chwili wahania Jena zrobiła to samo.
– No dobrze, skoro już to sobie wyjaśniłyśmy, chodź-
my się wreszcie zabawić.

Być może ktoś inny uznałby za niezłą zabawę uczucie,


że w jego żyłach płynie czyste pożądanie, Dulcy jednak
była przerażona. Przecież kobieta zakochana w narzeczo-
nym nie powinna ślinić się na widok innego faceta,
prawda? Dulcy zawsze sądziła, że miłość uodparnia
zakochanych na wdzięki innych, bez względu na to, jak
bardzo są pociągający... i bez względu na ilość wypitego
alkoholu.
Tuż po incydencie z ,,nieznajomym’’ powinna natych-
miast zażądać, by wszystkie trzy poszły do pokoju,
zamówiły mnóstwo jedzenia i wypożyczyły film na
wideo. Ale tego nie zrobiła. Wypiła jeszcze parę kielisz-
ków tequili – teraz już z większym umiarkowaniem
– poskubała trochę kukurydzianych chrupków i pochłonę-
ła większość nachos zamówionych przez przyjaciółki, po
czym tańczyła tak długo, aż poczuła, że za chwilę
odpadną jej stopy.
I przez ten cały czas paliło ją przeświadczenie, że
nieznajomy przygląda się jej z przeciwległego końca
parkietu. To znaczy, przygląda się jej wówczas, gdy ona
sama nie wbija w niego wzroku.
Dulcy przesuwała między palcami jedwabne koronki
bielizny – prezentu od Marie – leżącej w pudełku tuż obok
jej łokcia i przyglądała się kobiecie właśnie podchodzącej
do mężczyzny, od którego nie mogła oderwać wzroku już
od kilku godzin. Quinn do tej pory rozmawiał najwyżej
26 Tori Carrington

z czterema kobietami, zatańczył z dwiema i Dulcy


z przerażeniem zdała sobie sprawę, że odczuwała wielką
ulgę, gdy żadna z nich nie przysiadała się do jego stolika.
Jakby wyczuwając to zainteresowanie, mężczyzna posłał
jej przeciągłe, sugestywne spojrzenie, po czym poprowa-
dził kobietę na parkiet. Dulcy miała wrażenie, że się
zadławi własnym językiem, gdy spostrzegła, jak Quinn
przesuwa dłońmi po plecach kobiety, przyciągając ją bliżej
siebie, a jednocześnie cały czas patrzy Dulcy prosto
w oczy. Dobry Boże...
Właśnie kończył się wolny utwór, co oznaczało, że za
chwilę kapela znów zacznie grać coś szybkiego i Jena bez
wątpienia będzie je wyciągać na następny piętnasto-
minutowy maraton na parkiecie. Dulcy wątpiła, czy jej
nogi zniosą coś podobnego. Rzuciła okiem na parkiet:
kobieta, z którą tańczył Quinn, prowadziła go za rękę ku
drzwiom wiodącym do hotelowego holu. Dulcy szybko
odwróciła wzrok. Nie trzeba było wielkiej inteligencji, by
zorientować się, dokąd idą. Nagle zdała sobie sprawę, że
gwałtownie zaciska dłonie na pudełku.
Zgodnie z przewidywaniami kapela znów zaczęła grać
coś szybkiego i Jena wyskoczyła z loży.
– No już! Chodźcie!
Marie jęknęła, ale też poderwała się z miejsca, nato-
miast Dulcy potrząsnęła przecząco głową.
– Muszę odnieść wasze prezenty do pokoju, zanim
ktoś je gwizdnie, korzystając z okazji.
Tak naprawdę marzyła jedynie o tym, by zrzucić szpilki,
rozebrać się, naciągnąć na siebie prześcieradła i... rozmyślać
o tym, co mogłaby robić tej nocy, gdyby miała dość odwagi.
Jena pochyliła się nad stolikiem:
– Pamiętaj, że jeśli nie zjawisz się tu za kwadrans,
osobiście się po ciebie pofatyguję.
Nic nie jest w porządku 27
Dulcy uśmiechnęła się, dobrze wiedząc, że pomimo
groźnego tonu przyjaciółka zapewne zwinęłaby się koło
niej na łóżku, podkradając to, co Dulcy zamówiłaby do
jedzenia i natychmiast zawłaszczając telewizyjnego
pilota.
Zebrała swoje prezenty i wyśliznęła się z loży, macha-
jąc współczująco Marie prowadzonej przez Jenę na par-
kiet. Musiała przyznać, że przez cały czas Jena zachowy-
wała się wspaniale. Klub był pełen mężczyzn w jej typie,
ona jednak ani na moment nie zachwiała się w swoim
postanowieniu, że tego wieczoru będzie tylko do dys-
pozycji Dulcy.
Gdy z dusznego, pogrążonego w półmroku klubu
wyszła do jasno oświetlonego, przestronnego holu, od-
niosła takie wrażenie, jakby nagle z ciemności nocy
przeniesiono ją w sam środek słonecznego dnia. Od razu
poczuła się lepiej. Stała się na powrót sobą – kobietą
panującą nad własnym życiem i emocjami.
Tak wiele czasu upłynęło od chwili, gdy przed dzisiej-
szym wieczorem była w jakimś klubie, że zupełnie
zapomniała, jak wyglądają podobne miejsca. Intymne,
przyciemnione światło. Gorąco wydzielane przez zbyt
wiele młodych, wolnych od zobowiązań, spragnionych
dotyku ciał. Wibrujący rytm perkusji przenikający powie-
trze, gwałtownie chwytający za serce. To nie dla niej.
Dulcy nacisnęła guzik windy i postąpiła parę kroków
w tył, czekając na jej przyjazd. Oczywiście, że nie. Za
osiem dni zostanie panią Bradleyową Wheelerową III.
Skrzywiła się na tę myśl. Czemu sama siebie nazywała
w podobny sposób? Pokręciła z niesmakiem głową. Choć
status materialny Brada w żadnym razie nie wpłynął na
jej decyzję, będzie miał jednak zasadniczy wpływ na jej
życie. Dopiero niedawno nauczyła się panować nad
28 Tori Carrington

swoimi wydatkami, a tu już za chwilę zajmie się nimi jej


osobisty księgowy oraz zarządca domu.
O, tak. Jej życie definitywnie się zmieni. Na pewno na
lepsze. No i matka będzie wreszcie mogła cieszyć się
pieniędzmi, których została pozbawiona wiele lat temu.
Dulcy zaś będzie miała Brada. A przecież tylko tego
potrzebowała do szczęścia.
Drzwi windy otworzyły się przy akompaniamencie
dyskretnego gongu. Dulcy weszła do środka i nacisnęła
guzik siódmego piętra, po czym bezwładnie oparła się
o przeciwległą ścianę i westchnęła głęboko. Lustrzane
drzwi zamykały się powoli i zanim zasunęły się na dobre,
pojawiła się w nich ręka.
Kiedy Dulcy spostrzegła, kto wsiada do windy, poczuła
nagłą suchość w ustach.
Wieki Boże! Jeżeli do szczęścia naprawdę brakowało jej
tylko Brada, to czemu pożerała wzrokiem nieznajomego
z baru?
Rozdział trzeci

Quinn założyłby się o każde pieniądze, że to znak.


Najpierw ta wspaniała kobieta – jakby żywcem wyjęta
z seksownej reklamy – dosłownie wpada mu w ramiona,
a teraz... spotyka ją samotną w windzie!
Niedbała poza sprawiła, że spódnica podjechała jej
w górę, odsłaniając kilka kolejnych centymetrów niepraw-
dopodobnie długich nóg. Co prawda krój jej bluzki był zbyt
konserwatywny, by mógł uchodzić za seksowny, za to
skórzana spódniczka idealnie opinała ponętne kształty.
Tajemnicza, zniewalająca seksualność Dee owładnęła nim
tak całkowicie w ciągu tych kilku minut, kiedy rozmawiali
w klubie, że nie był już w stanie wykrzesać z siebie
entuzjazmu wobec żadnej innej kobiety. Przez moment
sądził, że dojdzie do czegoś z dziewczyną, z którą niedawno
tańczył, ale gdy złożyła mu niedwuznaczną propozycję
– odmówił. Zgodził się natomiast wyprowadzić ją z baru, by
oszczędzić jej awansów zbyt nachalnego hokeisty. Potem
zaś wszedł do hotelowego sklepu, kupił maszynkę do golenia
i zdecydował, że wróci do swojego pokoju... samotnie.
30 Tori Carrington

Przynajmniej minutę temu miał taki zamiar. Jednak


teraz, gdy wpatrywał się w to bóstwo na obcasach,
patrzące na niego tak, jakby miało ochotę połknąć go
w całości, pomyślał, że może wieczór nie był jeszcze
całkiem dla niego stracony.
– Witaj znowu – rzuciła cichym, pełnym wahania
głosem. – A gdzie się podziała... hm, twoja przyjaciółka?
Quinn uniósł pytająco brew i wszedł do windy. Ten
jeden krok sprawił, że Dee odsunęła się jeszcze dalej.
– Przyjaciółka? Och, mówisz o dziewczynie, z którą
wyszedłem z baru? – Wzruszył ramionami. – Nie mam
pojęcia, gdzie się podziewa. Przypuszczam jednak, że
wróciła do swojego pokoju. Samotnie. – Zrobiła to, na co
jeszcze chwilę temu sam był z pewnością skazany. – Czy
to twoje urodziny? – zapytał, wciskając guzik szóstego
piętra.
– Hm?
Wskazał na pakunki, które przyciskała do piersi.
– Och, nie. Ale... coś w tym stylu.
Stanął tuż obok niej. I w tym momencie dobiegł go
owocowy, świeży zapach, który z przyjemnością głęboko
wciągnął w nozdrza. Choć bez wątpienia wygląd i sposób
bycia Dee jednoznacznie świadczyły, że była kobietą
z wielkiego miasta, jej zapach zdumiewająco kojarzył się
z naturą i otwartymi przestrzeniami. I był niepraw-
dopodobnie ponętny.
Nigdy przedtem Quinn nie zdawał sobie tak wyraziś-
cie sprawy z faktu, jak cichobieżne są windy. I jak małe.
Przysiągłby, że wyraźnie słyszy szum krwi spływającej
mu do lędźwi. Szóstym zmysłem wyłapywał narastające
napięcie Dee, na wpół świadomie rejestrował jej przy-
spieszony oddech i częste przełykanie śliny.
W jaki sposób można porozumieć się w delikatnej
Nic nie jest w porządku 31
kwestii w tak krótkim czasie, jakiego winda potrzebuje do
wzniesienia się na szóste piętro?
Rozległ się gong windy. Drzwi zaczęły się rozsuwać.
Szlag by to trafił!
Mógł wcisnąć guzik ,,stop’’, rzucić nią o ścianę i zrobić
wszystko, na co miał ochotę. Tymczasem jednak zebrał
się do wyjścia. Usłyszał, jak wciągnęła głęboko powietrze,
i wówczas zawahał się w progu, a w myślach zaświtała
mu kolejna możliwość.
Odwrócił się w stronę Dee i podparł ramieniem drzwi.
Spojrzał na nią, stojącą sztywno, w nienaturalnie wypros-
towanej pozie, przyciskającą kurczowo do piersi swoje
paczki, jakby teraz już tylko one mogły ją przed nim
ochronić.
Quinn odchrząknął i uśmiechnął się szeroko.
– Hm... jeżeli przypadkiem miałabyś ochotę...
Ale Dee tylko szybko potrząsnęła głową.
– Nie. Przykro mi, ale naprawdę nie mogę.
Spuścił wzrok:
– Trudno. Moja strata.
Drzwi windy obiły mu się o ramię. Quinn postąpił krok
w przód. Już znajdował się w progu, gdy kątem oka
dostrzegł, że kobieta rzuca paczki na ziemię. I nagle
przylgnęła do niego kurczowo całym ciałem.
Niezdarnie przywarła wargami do jego ust i wówczas
poczuł na swym ciele stwardniałe sutki jej piersi. Po-
zwalając, by instynkt wziął nad nim górę, jęknął cicho
i przyciągnął kobietę do siebie, ustawiając się tak, by jego
wargi spoczęły pod wygodniejszym kątem na jej ustach.
Czubkiem języka obwiódł kontur jej warg, po czym
delikatnie je rozchylił. Boże, jej smak był najczystszą
pokusą – był dokładnie taki, jakiego się spodziewał.
Quinn powoli powiódł dłońmi po jej biodrach, a gdy
32 Tori Carrington

poczuł, jak jego wzwiedziony penis ociera się o miękkie


ciało Dee, przytrzymał ją w bezruchu, nie pozostawiając
żadnych wątpliwości co do swoich intencji. Kiedy nie
zaprotestowała, za to jeszcze silniej zadrżała w odpowie-
dzi, poczuł, że temperatura jego ciała błyskawicznie
podnosi się o następne kilka stopni. Natychmiast przesu-
nął ręce w górę – przejechał po jej wąskiej talii i zatrzymał
się na pełnych piersiach. Kiedy zamruczała w podniece-
niu, jeszcze mocniej przycisnął usta do jej warg, po czym
objął dłońmi jej piersi, chwytając w palce nabrzmiałe
sutki.
Spokojnie. Przecież nie chcesz jej wystraszyć, napo-
mniał się w duchu.
Zdawał sobie sprawę, jak łatwo spłoszyć tę kobietę.
Jeśli zadziała za gwałtownie, ona się wycofa. Przecież
uciekła od zwykłej rozmowy w barze, więc gdy będzie
chciał od niej zbyt wiele i zbyt szybko, może całkowicie
zaprzepaścić swoje szanse.
Lekkie szarpnięcie jego rozgorączkowanych palców
i jedwabna bluzka została rozpięta. Ruch dłoni i tkanina
rozchyliła się, ukazując śnieżnobiały, koronkowy bius-
tonosz. Quinn na moment oderwał usta od jej warg, by
rzucić okiem na kształtne wzgórki, idealnie podkreślone
skąpymi miseczkami. Wzwiedzione sutki Dee wybrzu-
szały rozkosznie koronkę, jakby błagając, by je uwolnić.
Wsunął palec w biustonosz, podważył stwardniałą
grudkę i delikatnie pociągnął w górę. Zobaczył różowy
koniuszek i natychmiast objął go ustami, wodząc wokół
językiem, skubiąc wargami, aż w końcu oddech Dee stał
się tak gwałtowny, że niemal wyrwał mu z ust tę upojnie
krągłą drobinę. Po omacku uwolnił następny sutek, mru-
cząc z rozkoszy, gdy Dee wygięła ramiona do tyłu
w bezwstydnie zapraszającym geście. Quinn chwycił
Nic nie jest w porządku 33
sterczącą grudkę w palce i ścisnął, i wówczas poczuł, jak
Dee wstrząsa dreszcz rozkoszy.
Gładził jej pierś jedną ręką, drugą zaś opuścił niżej
– powiódł wierzchem dłoni wzdłuż jej bioder, a potem
przesunął dalej w dół, aż zatrzymał się na udzie. Na nagim
udzie. Fakt, że nie miała na sobie pończoch, zdumiał go
i zafascynował. Może ta niegrzeczna dziewczynka w skó-
rze niewiniątka miała w sobie na dodatek coś cudownie
perwersyjnego, o czym sama dotąd nie miała pojęcia.
Zaczął powoli przesuwać palce w górę, delikatnie
unosząc jej spódnicę. Zadrżała tak gwałtownie, że przez
moment sądził, iż osiągnęła orgazm. Jednak zmienił
zdanie, gdy chwyciła go za ramiona i z całej siły przyciąg-
nęła jego biodra do swoich, biorąc jego wzwiedzionego
penisa pomiędzy uda. Quinn wygiął szyję i jęknął prze-
ciągle. Słodki Jezu, co ta kobieta z nim wyczyniała!.

Dulcy jeszcze nigdy w życiu nie zatraciła się tak


bardzo. A jednocześnie nigdy tak bardzo nie panowała
nad sytuacją. Wszelkie racjonalne myśli uleciały jej z gło-
wy. Zniknęły resztki wątpliwości i niepokoju o jutro.
Wsłuchana we własne ciało, pozwalała, by nią kierowało,
przekonana, że nie zwiedzie jej na manowce.
Gorączkowymi ruchami usiłowała rozpiąć mu koszulę,
szybko jednak się poddała – szarpnęła gwałtownie i guziki
rozprysły wokół, odbijając się rykoszetem od lustrzanych
ścian. I wówczas wreszcie mogła spojrzeć na jego nagi tors
pokryty krótkimi, ciemnymi włosami. Pociągnęła miękką
tkaninę w dół ramion Quinna, zachwycając się wspaniale
rzeźbionymi bicepsami. Nieśmiało przywarła ustami do
gorącej piersi, a potem szerzej rozwarła usta, by lepiej
poczuć jego smak. Jeżeli zamiast powietrzem mogłaby
oddychać jego aromatem, natychmiast by to zrobiła.
34 Tori Carrington

Bezwstydnie wypchnęła biodra do przodu, leniwie


zastanawiając się przy tym, co było lepsze: sam Quinn,
czy może ogień krążący w jej żyłach. I wówczas zdała
sobie sprawę, że ten płonący w niej ogień i ten mężczyzna
– to jedno i to samo.
Drzwi windy uderzyły o jej ramię. Dulcy chwyciła
poły koszuli Quinna i wciągnęła go do lustrzanego wnę-
trza. Drzwi natychmiast zamknęły się z cichym sykiem,
a gdy winda zaczęła zjeżdżać w dół, Quinn sięgnął za
siebie i szybko nacisnął guzik ,,stop’’.
Zmusił ją delikatnie do uniesienia nogi, by mieć
łatwiejszy dostęp do jej wnętrza. Dulcy zahaczyła stopą
o jego łydkę i omal nie zemdlała z rozkoszy, gdy jego palec
znalazł natychmiast pulsującą, obrzmiałą łechtaczkę, po
czym zagłębił się w jej mokre ciało.
Oderwała wargi od jego ust i oparła policzek o szero-
ką, nagą pierś. Spod lekko przymkniętych powiek przy-
glądała się ich odbiciu w lustrze. Gdzieś w zakamar-
kach jej umysłu zrodziła się myśl, że powinna być
wstrząśnięta i zgorszona widokiem siebie samej stojącej
w windzie z rozpiętą bluzką, stwardniałymi sutkami
sterczącymi nad biustonoszem, uniesioną nogą nieprzy-
zwoicie odsłaniającą wszystko, co powinno być zakryte,
z ciemnymi dłońmi Quinna wodzącymi po jej białym
ciele. A tymczasem ten widok rozpalał ją jeszcze
bardziej.
– Sięgnij do mojej tylnej kieszeni – wyszeptał chrap-
liwie. – Natychmiast.
Dulcy wsunęła dłonie do jego kieszeni i wyciągnęła
niewielki foliowy pakiecik. Jednym szybkim ruchem
Quinn ściągnął jej majtki i rozpiął dżinsy. Dulcy chwyciła
róg foliowego opakowania w zęby i pociągnęła z całej siły,
mając nadzieję, że nie uszkodziła przy tym cienkiego
Nic nie jest w porządku 35
lateksu. Przesunęła się lekko, by nałożyć Quinnowi kon-
dom, on jednak wyjął go z jej rąk.
Wprawnie naciągnął prezerwatywę, po czym przyparł
Dulcy do lustrzanej ściany. Podsunął dłonie pod jej
pośladki, a ona oplotła nogami jego biodra, zaciskając nogi
w kostkach. Westchnęła przeciągle, gdy wszedł w nią
jednym silnym, długim pchnięciem.
Ogień krążący w jej żyłach rozlał się nagle po całym
ciele. Poczuła pulsowanie w nabrzmiałych piersiach. Zaci-
snęła mięśnie brzucha. Wypchnęła biodra, by mógł wnik-
nąć w nią głębiej. Jęknął i natarł dużo silniej, tak że aż
przesunęła się w górę lustra, mimo że zapierała się rękami.
Za każdym kolejnym pchnięciem jej sutki twardniały
coraz bardziej, a brzuch przeszywały podniecające skur-
cze. Dulcy rzucała głową na boki, z ledwością utrzymując
równowagę, gdy raz po raz wchodził w nią głęboko,
z pełnym impetem. Kątem oka pochwyciła w lustrze ich
odbicie i ten obraz zaparł jej dech w piersiach. Quinn stał
na lekko ugiętych nogach, jego ciemne ramiona błyszczały
od potu, a jej piersi podskakiwały za każdym pchnięciem.
Nigdy przedtem nie czuła się tak grzeszną, tak pier-
wotną, tak... nieprawdopodobnie seksowną kobietą, jak
wówczas, gdy Quinn przyciągnął jej biodra jeszcze bliżej
swoich, wypełniając idealnie jej wnętrze, wprowadzając
ją do świata rozkosznego niebytu.

Pół godziny później Dulcy przechadzała się nerwowo


po hotelowym pokoju. Oddech jej się rwał i wciąż była
rozpalona, mimo że od przygody w windzie minęło już
trzydzieści minut.
Co ona najlepszego zrobiła?
Ani Jena, ani Marie do tej pory po nią nie przyszły.
Niewykluczone, że zajrzały tu, gdy zabawiała się
36 Tori Carrington

z Quinnem w unieruchomionej na szóstym piętrze


windzie, i od jakiegoś czasu siedziały już u siebie.
Sztywnym krokiem podeszła do drzwi łączących jej pokój
z pokojami przyjaciółek i nasłuchiwała przez chwilę, ale
nie dobiegł ją żaden odgłos.
Na wszelki wypadek wystukała numer swojej poczty
głosowej, by sprawdzić, czy nie przyszły jakieś wiadomo-
ści. Metaliczny głos poinformował ją jednak, że skrzynka
jest pusta.
Odłożyła słuchawkę i wbiła wzrok w tarczę zegara.
Kilka minut po pierwszej. Musi z kimś porozmawiać.
Najchętniej z Bradem.
Ponownie podniosła więc słuchawkę i wybrała jego
numer. Po dziesięciu dzwonkach rozłączyła się i opadła na
łóżko, pocierając dłońmi oczy.
Jęknęła przeciągle. Och, oczywiście, doskonale wie-
działa, co takiego zrobiła. Uwiodła obiekt swoich seksual-
nych fantazji. W jednej chwili gratulowała sobie, że
zakończyła swój panieński wieczór niewinna jak lilia;
w następnej – wprowadzała w życie fantazję wymyśloną
naprędce na użytek Jeny i Marie.
– To szaleństwo. Całkowite, kretyńskie, nieprawdo-
podobne szaleństwo!
Przed oczami miała szeroki uśmiech Quinna, gdy
dochodził do siebie po odbierającym zmysły orgazmie. Ale
wtedy już wróciła jej przytomność umysłu, rozwarła oczy
z przerażenia i uśmiech natychmiast przeszedł w wyraz
rozczarowania, gdy Dulcy odskoczyła od niego najszyb-
ciej, jak mogła.
– Jestem w pokoju sześćset trzynaście, gdybyś jednak
zmieniła zdanie – rzucił, zanim drzwi zamknęły się
z sykiem.
Czy można kochać jednego mężczyznę, chcieć zostać
Nic nie jest w porządku 37
jego żoną, a jednocześnie pożądać innego? Na osiem dni
przed ślubem? Cóż za głupie pytanie! Przecież jeżeli
dowiodła czegoś przed chwilą, to właśnie tego.
Zerwała się z łóżka, wpadła do łazienki i rozkręciła
prysznic na cały regulator. Unikając własnego odbicia
w lustrze, przeszła z powrotem do pokoju, gdzie stała
torba z jej rzeczami. Musiała niemal całkiem ją opróżnić,
zanim znalazła nocną koszulę. Przez parę minut stała
nieruchomo i wpatrywała się w znaną do znudzenia,
pospolitą tkaninę.
Nagle ruszyła w stronę drzwi wyjściowych. Nieważ-
ne, co będzie jutro. Teraz musi doprowadzić tę sprawę do
jej naturalnego końca. Potem... cóż, nad tym zastanowi się
później. Teraz mogła myśleć jedynie o smaku języka
Quinna w swoich ustach. O jego gorących dłoniach
ściskających jej piersi niemal do bólu, o jego palcach
ocierających się o jej sutki, przenoszących ją do świata,
którego nigdy wcześniej nie poznała.

Nieprawdopodobne...
Quinn powoli przejechał palcem po wilgotnej od potu
skórze Dee – wzdłuż delikatnie zarysowanej linii kręgo-
słupa, aż do rozkosznie kształtnych pośladków. Zamru-
czała przez sen i instynktownie wygięła się ku niemu,
poddając pieszczocie. Nawet przez sen natychmiast zare-
agowała na jego dotyk w sposób wzbudzający w nim
najbardziej elementarne tęsknoty.
Leżał u jej boku i analizował w myślach wydarzenia
ostatnich czterech godzin, zastanawiając się, czy jeszcze
kiedykolwiek zdoła postrzegać świat tak, jak przedtem.
Nie musiał nawet zamykać oczu, by ujrzeć obraz siedzącej
na nim Dee – z twarzą przepełnioną zmysłowym za-
chwytem, gdy wpatrywała się, jak ich ciała łączą się
38 Tori Carrington

i stapiają w jedno; lub leżącej pod nim z ramionami


wyciągniętymi nad głową, pozwalającej mu przejąć pełną
kontrolę. Widział wyraz czystej ekstazy na jej twarzy,
gdy osiągała orgazm raz... drugi... i jeszcze... i jeszcze.
Zazwyczaj, leżąc obok swojego najnowszego podboju,
właśnie w tym momencie planowałby drogę ucieczki.
Z drugiej strony nigdy wcześniej nie uprawiał seksu
z kobietą, która z tak dziecinną beztroską pogrążyłaby się
we śnie. To oznaczało, że mu ufała. Quinn złapał się na
tym, że miał ochotę odpłacić jej tym samym. W ciągu
swojego trzydziestoczteroletniego życia nie doświadczył
ze strony kobiet wielu oznak zaufania. Jeżeli dziewczyny,
z którymi właśnie się przespał, nie pilnowały, by przypad-
kiem się nie wymknął, to przynajmniej próbowały wy-
myślić jakiś sprytny sposób, by go zatrzymać.
Spojrzał na Dee i pomyślał, że chciałby ujrzeć to idealne,
ogarnięte pożądaniem ciało we własnej sypialni, a nie
w zimnym, hotelowym pokoju. Powoli powiódł palcem po
brzuchu Dee, potem po jej piersi i ramieniu. Zadrżała przez
sen i obróciła się na bok, zarzucając mu rękę na pierś. Jej
smukłe palce wbiły się w jego krótkie włosy, po czym
zastygły w bezruchu. Wielki brylant tkwiący na serdecz-
nym palcu rozbłysł wyraźnie, choć od balkonowego okna
dobiegało jedynie przyćmione światło. Zauważył ten
brylant już wcześniej, w barze. Zaręczona? Tak przypusz-
czał. Podejrzewał też, że impreza z przyjaciółkami nie była
przyjęciem urodzinowym, ale wieczorem panieńskim. Co
oznaczało, że ślub odbędzie się już niedługo.
Nagle poczuł w żołądku dziwny skurcz, którego nie
umiał rozpoznać, bo po prostu nigdy przedtem nie
doświadczył czegoś podobnego. Zazdrość. Najczystsza,
dojmująca zazdrość. Myśl, że ta leżąca u jego boku,
nieprawdopodobnie seksowna kobieta miałaby poślubić
Nic nie jest w porządku 39
innego mężczyznę, wywołała w nim wzburzenie, nie
mające nic wspólnego ani z seksem, ani z instynktem
posiadania. I to zdeprymowało go jeszcze bardziej.
Oczywiście, sypiał już z mężatkami. Zdarzyło mu się
nawet uprawiać seks z dziewczyną zaręczoną z kimś
innym i to w dniu jej ślubu. Czy był z tego powodu
dumny? W żadnym razie, ale ostatecznie seks to seks.
Kobiety związane z innymi mężczyznami rozumiały to
o wiele lepiej niż kobiety wolne. Kiedy w klubie zobaczył
pierścionek na palcu Dee, wiedział, że może liczyć naj-
wyżej na jednorazowy podbój. Ale ostatecznie tylko tego
poszukiwał. Kobiety, od których chciał czegoś więcej,
należały do wyjątkowo rzadko spotykanego gatunku.
I nie mogły być z nikim związane.
Dee zamruczała przez sen. Quinn uniósł się na poduszce,
by przyjrzeć się jej delikatnie rzeźbionym rysom. Wilgotne
włosy wiły się niesfornie wokół lekko trójkątnej twarzy;
pełne, różowe wargi były obrzmiałe od jego pocałunków,
a gdy wysunęła koniuszek języka i oblizała kącik ust – miał
ochotę jęknąć z zachwytu. Boże, ileż cudownych rzeczy
potrafiła zrobić tym swoim językiem! Na samo wspomnie-
nie zagotowała się w nim krew, a jego erekcja osiągnęła
imponujące rozmiary. Odsunął więc delikatnie jej rękę
i przewrócił się na bok. Jeżeli dzisiejsza noc to wszystko, co
ma być im dane, chciał się nasycić tą kobietą. A jej
dostarczyć przeżyć, o których szybko nie zapomni.
Delikatnie przesunął dłonią po pięknie wysklepionym
pośladku, po czym wsunął palce głębiej. Jęknęła cicho, gdy
stanowczym ruchem rozsunął jej uda, po czym usadowił
się pomiędzy jej nogami. Błyskawicznie naciągnął prezer-
watywę i zacisnął zęby, by powstrzymać się od wtarg-
nięcia w nią gwałtownie, aż do końca. Musi zrobić to
powoli. Delikatnie i subtelnie.
40 Tori Carrington

Wsunął się minimalnie do jej wnętrza, po czym szybko


wycofał. Dee znów zamruczała i przekręciła głowę, ale się
nie obudziła. Chwycił ją za biodra, wsunął dłonie pod jej
brzuch i delikatnie zaczął pieścić ją palcami od drugiej
strony. I znów w nią wszedł – tym razem kilka milimet-
rów głębiej.
Kiedy wydała z siebie gardłowy, niski jęk – od razu
wiedział, że się obudziła. Spojrzała ponad ramieniem
zaspanymi oczami przepełnionymi pożądaniem. Quinn
zaczął wchodzić w nią coraz śmielej, ona natomiast
wciskała się w niego pośladkami, szukając coraz pełniej-
szego, głębszego kontaktu. Z największą ochotą pod-
porządkował się jej pragnieniom. Chwycił ją za biodra
i całkowicie zatopił się w jej ciele. I nagle, o wiele szybciej
niż się spodziewał, zobaczył przed oczami eksplozję
jasnego światła, zwiastującego intensywny orgazm.
Rozdział czwarty

Dulcy weszła do biurowca, balansując aktówką, wiel-


kim kubkiem kawy z kafeterii Starbucks i niewielką
ceramiczną doniczką z fiołkami afrykańskimi, które kupi-
ła w sobotę – akurat wtedy, gdy powinna wybierać
wykwintną zastawę z porcelany. Jednak zamiast do
ekskluzywnego butiku, poszła na targ, gdzie zamiast
porcelany wybierała owoce, mimo że zazwyczaj nie
trzymała ich w domu – i zabawiała się kupowaniem
fiołków. Coś w surowej urodzie i ostrych kolorach tych
kwiatów nieodparcie ją pociągało – wmawiała sobie
jednak, że kupiła je wyłącznie po to, by ożywić swoje
biurko w pracy. Przekręciła klucz w zamku i otwierając
ramieniem drzwi z chromu i stali, weszła do kancelarii
prawniczej opatrzonej szyldem: Lomax, Ferris, McCade
i Bertelli.
Poniedziałkowy poranek. Pełne dwa dni po tym, jak
w hotelowym pokoju żegnała się pocałunkiem z Quin-
nem... dwukrotnie. Za pierwszym razem nawet nie
dotarła do drzwi. Za drugim – udało jej się wyjść. Rozstali
42 Tori Carrington

się bez obietnic. Bez żalu. Bez tęsknych rozważań ,,co by


było, gdyby’’. Dulcy w duchu zbierała się w sobie, nie
wykluczając, że któraś z tych emocji dopadnie ją w czasie
weekendu. Jednak nic podobnego się nie zdarzyło i teraz,
wzdychając głęboko, zastanawiała się, jakie – jeśli w ogóle
– powinna wyciągnąć z tego wnioski.
Drzwi zamknęły się za nią ze świstem i Dulcy znalazła
się w znajomej poczekalni, urządzonej w rustykalnym
stylu. Kolorowy, ręcznie tkany dywan – typowy dla
południowego zachodu Ameryki – przykrywał podłogę
z sosnowych desek, a po prawej stronie stały grubo
ciosane meble, między innymi niski stół o nogach potęż-
nych, niczym pnie drzew.
Rzuciła okiem na puste biurko sekretarki. A więc Mona
jeszcze nie przyszła. Dulcy natychmiast się rozluźniła. To
dobrze. Niechętnie jechała dzisiejszego dnia do pracy, bo
bała się, że zaszła w niej jakaś szczególna zmiana, którą
ich rzeczowa sekretarka – kobieta w bliżej nieokreślonym
wieku – natychmiast dostrzeże i zidentyfikuje. A ostatnią
rzeczą, jakiej Dulcy sobie życzyła, były badawcze spoj-
rzenia bliźnich. Bardzo nie chciała tego teraz, gdy nie
mogła sama ze sobą dojść do ładu.
Podeszła do pierwszych drzwi po prawej, na których
widniała tabliczka z jej nazwiskiem.
– Dzień dobry, panno Ferris.
Dulcy aż podskoczyła i niewiele brakowało, a wypuści-
łaby fiołki z ręki. Odwróciła się gwałtownie i stanęła oko
w oko z Moną, która właśnie wyszła z biura Jeny. Se-
kretarka natychmiast zmrużyła powieki, wbijając w Dulcy
przenikliwy wzrok. Dulcy przygryzła wnętrze policzka.
No pięknie. To miało być naturalne zachowanie? Ledwo
ktoś się do niej odezwał, a już traciła panowanie nad sobą.
– Witaj, Mono.
Nic nie jest w porządku 43
Otworzyła drzwi swojego gabinetu i odstawiła aktów-
kę oraz kubek z kawą na szafkę z aktami – pierwszy lepszy
mebel znajdujący się blisko wejścia. Mimo że Dulcy
wielokrotnie o to prosiła, sekretarka wciąż uparcie od-
mawiała zwracania się do niej po imieniu.
– Wcześnie dzisiaj przyszłaś.
Mona przejechała palcami po trzymanych pod pachą
aktach. Jena zapytała ją swego czasu, czy w szafie ma
jedynie granatowe spódnice i białe koszulowe bluzki.
Dulcy aż zdrętwiała, gdy usłyszała tę agresywną, osobistą
wycieczkę. Jednak od tego czasu Mona zaczęła wkładać
spódnice także w innych kolorach, chociaż nieodmiennie
tego samego kroju. Proste. Solidne – dokładnie tak, jak
nosząca je kobieta.
– Właśnie zamierzałam powiedzieć to samo o pani
– odparła Mona.
Dulcy machnęła ręką, gorączkowo usiłując wymyślić
jakąś dowcipną pointę, by odwrócić uwagę sekretarki od
swojego dziwnego zachowania, ale jak na złość nic nie
przychodziło jej do głowy. W tym momencie jej wzrok
padł na fiołki, które wciąż trzymała w dłoni.
– Proszę, kupiłam je z myślą o tobie.
Twarz Mony natychmiast rozjaśnił radosny uśmiech,
przeobrażając ją tak, że teraz prawie nie zauważało się
braku makijażu. Odłożyła akta i wzięła z rąk Dulcy małą
doniczkę.
– O mnie?
Dulcy przygładziła włosy i sprawdziła, czy przypad-
kiem żaden kosmyk nie wymyka się jej z prostego węzła
na karku – nerwowy gest, do którego się nie odwoływała
co najmniej od pięciu lat. Zmarszczyła brwi i zmusiła się
do opuszczenia ręki luźno wzdłuż ciała, zaciskając dłoń
w pięść, by przypadkiem mimowolnie znów jej nie podnieść.
44 Tori Carrington

– Tak. Przedwczoraj, hm... byłam na targu i pomyś-


lałam, że ładnie by wyglądały na twoim biurku.
No proszę. Znów ten wzrok.
Dulcy nie wiedziała, czy to z powodu siwiejących
włosów ściągniętych surowo w kok, czy może z powodu
tak wielu lat pracy w kancelarii prawniczej – w każdym
razie Mona Lyndell potrafiła poczęstować człowieka
spojrzeniem, jakiego mógłby jej pozazdrościć każdy pro-
kurator i pod którym ugiąłby się każdy świadek.
Dulcy uznała, że w tej sytuacji powinna się zastosować
do rady, której sama zazwyczaj udzielała swoim klien-
tom: im mniej słów, tym lepiej.
W tejże chwili otwarły się drzwi po przeciwnej stronie
poczekalni i w progu pojawiła się imponująca sylwetka
Barry’ego Lomaxa.
– Właśnie wydawało mi się, że słyszę twój głos. Jak się
ma mój skarb dzisiejszego ranka?
Wymuszony uśmiech Dulcy przeszedł w najszczerszy
śmiech. Szybko podeszła do Barry’ego i ucałowała go
w policzek. W jej oczach był skrzyżowaniem Kirka
Douglasa z Seanem Connerym z okresu, gdy jeszcze nosił
brodę. To właśnie on walnie przyczynił się do tego, że
została adwokatem, i tylko dzięki niemu wraz z Jeną
i Marie mogły pracować w jednej kancelarii – na dodatek
jako pełnoprawne wspólniczki. W wieku sześćdziesięciu
siedmiu lat Barry – jeden z najsłynniejszych prawników
w kraju – już od dawna powinien cieszyć się emeryturą.
Nie miał jednak dzieci, a jego poprzedni partnerzy zrezyg-
nowali z praktyki wiele lat temu – on tymczasem chciał
mieć pewność, że wszystko, co zdołał zbudować, nie
obróci się wniwecz, gdy w końcu odejdzie z zawodu.
Kiedy sześć miesięcy temu zawiązywał spółkę z Dulcy,
Jeną i Marie, dla wszystkich było oczywiste – i zostało to
Nic nie jest w porządku 45
potwierdzone formalnie – że na szyldzie tej kancelarii
zawsze będzie widniało jego nazwisko. W zamian dziew-
czyny miały zapewniony stały dopływ bogatych, usto-
sunkowanych klientów, doskonały adres w najlepszej
dzielnicy miasta i najcudowniejszą atmosferę w pracy,
jaką można sobie wymarzyć.
– Słuchaj, czas najwyższy, żebyś wreszcie skończył
z tym ,,skarbie’’ i ,,kochanie’’. Nie chcielibyśmy przecież,
żeby ktoś doszedł do niewłaściwych wniosków – napo-
mniała go Dulcy, jednak wciąż z szerokim uśmiechem na
ustach.
Trzykrotnie żonaty – i to aż dwukrotnie z kobietami,
które swego czasu pracowały w jego kancelarii – Barry
stanowił wdzięczny obiekt plotek.
– Prawdę mówiąc, uważam, że nazywanie cię ,,skar-
bem’’ i ,,kochaniem’’ działa na ciebie motywująco – oznaj-
mił Barry. – Uważam, że są o wiele gorsze rzeczy niż
wzbudzanie podejrzeń, że za drzwiami tej kancelarii
odchodzą jakieś fiki-miki.
Dulcy stanowczym ruchem skrzyżowała ramiona.
– Och, rzeczywiście. Całe życie o niczym innym nie
marzyłam, tylko o tym, by każdy sądził, że doszłam do
wszystkiego przez łóżko – mówiąc to, ponownie wybuch-
nęła śmiechem. – Ale tak naprawdę wcale nie o to chodzi.
Po prostu jeżeli nie przestaniesz mnie obdarzać tymi
słodkimi epitetami, zanim się obejrzę, cała palestra za-
cznie wołać na mnie ,,kochanie’’ lub ,,skarbie’’. Już nawet
to widzę. Prowadzę arbitraż w ważnej sprawie, a tu
przeciwna strona pyta: ,,Czy już skończyłaś, kochanie?’’
– Osobiście nie widzę problemu. Zawsze mogłabyś
potraktować faceta tak, jak potraktowałaś mnie, gdy po
raz pierwszy publicznie zwróciłem się do ciebie ,,skarbie’’.
Dulcy zarumieniła się gwałtownie na wspomnienie
46 Tori Carrington

owego incydentu. Miała zaledwie dwadzieścia jeden lat


i była studentką. W ramach seminarium inscenizowali
proces. Barry – związany z Wydziałem Prawa Uniwer-
sytetu Stanu Nowy Meksyk – zgodził się wziąć w nim
udział w charakterze sędziego. ,,Masz jeszcze jakieś
pytania, skarbie?’’, zwrócił się w pewnym momencie do
Dulcy, która natychmiast zjeżyła się i odpaliła: ,,Nie.
Sądzę, że już wyczerpaliśmy temat, misiaczku’’. I cała
sala, nie wyłączając Barry’ego, wybuchnęła śmiechem...
To był początek wspaniałego związku mistrz-uczeń
i – co o wiele ważniejsze – głębokiej przyjaźni, którą
Dulcy bardzo sobie ceniła.
– Czy podać państwu kawę? – spytała Mona.
Dulcy rozłożyła ręce.
– Dzięki, ale korona mi z głowy nie spadnie, jeżeli
sama się za to zabiorę – odparła tak samo, jak każdego
ranka od sześciu miesięcy.
Barry natomiast wyciągnął w stronę Mony ręcznie
wykonany, ceramiczny kubek, który zamiast ucha miał
najprawdziwsze rogi sarny.
– Jak to miło z pani strony, panno Lyndell.
W jednej chwili Mona pochwyciła kubek i ruszyła
przez hol.
– Jestem nadal przekonana, że ona potajemnie się
w tobie podkochuje – wyszeptała Dulcy.
Dudniący śmiech Barry’ego rozniósł się głośnym
echem po pokoju.
– A ja nadal sądzę, że postradałaś zmysły, Dulc. Mona
już od trzydziestu lat jest moją sekretarką. Nie sądzisz, że
do tej pory zorientowałbym się, gdyby choć w najmniej-
szym stopniu była zainteresowana moją osobą?
Dulcy poklepała go po wykrochmalonym na sztywno
gorsie koszuli.
Nic nie jest w porządku 47
– Obawiam się, że nie zauważyłbyś, gdyby nawet
jakaś kobieta rozebrała się przed tobą w biurze do naga.
– Na coś podobnego już raczej nie mogę liczyć.
– A co ty możesz na ten temat wiedzieć? – spytała
Dulcy, kierując się w stronę swojego gabinetu. – Przecież
nigdy nie podnosisz wzroku znad akt na tyle długo, by
sprawdzić, czy coś podobnego właśnie się nie zdarzyło.
Kolejny wybuch śmiechu.
– Chyba musiałem postradać zmysły, gdy wziąłem
sobie was, dziewczyny, na głowę.
Dulcy mrugnęła porozumiewawczo okiem.
– Prawdę mówiąc, nieustannie podejrzewam, że zro-
biłeś to tylko dlatego, żeby przyprawić połowę swoich
klientów o zawał.
– A gdzie się podziewają twoje przyjaciółki dzisiej-
szego ranka?
Dulcy rzuciła okiem na zegarek.
– Sądzę, że Marie właśnie poluje na miejsce parkin-
gowe w okolicach sądu hrabstwa. Jeśli zaś chodzi o Jenę...
– Dulcy uśmiechnęła się szeroko. – Cóż, Jena praw-
dopodobnie pojawi się dość późno, jak zazwyczaj w po-
niedziałek.
Dulcy zresztą bardzo na to liczyła. Nie odważyła się
pisnąć ani słowa żadnej ze swoich przyjaciółek na temat
tego, co się wydarzyło piątkowej nocy. I, dzięki Bogu,
żadna z nich nie drążyła tematu. Jeśli Dulcy dobrze
zrozumiała ich opowieść, Jena i Marie wyszły ostatnie
z klubu. Kiedy dotarły do jej drzwi, zapukały, a nie
doczekawszy się odzewu, założyły, że już śpi snem
sprawiedliwego, więc nie dobijały się zbyt natarczywie.
Ostatecznie, to nie nowina, że Dulcy była czasami
straszliwą nudziarą.
Gdyby tylko wiedziały... Zacisnęła rękę na framudze.
48 Tori Carrington

Tak... no cóż, jeżeli to tylko będzie od niej zależało, nigdy


nie dowiedzą się prawdy. Potarła kciukiem zaręczynowy
pierścionek. Ostatecznie już za pięć dni miała zostać
mężatką.
Barry podszedł bliżej z wyrazem dziwnego zaniepoko-
jenia na twarzy. Dulcy skupiła na nim nieobecny wzrok,
zastanawiając się, jak bardzo się zdradziła, gdy tak stała
i przywoływała w myślach miniony weekend.
– Słuchaj, chciałbym o czymś z tobą porozmawiać,
Dulcy – oznajmił poważnie, zniżając znacznie głos.
O Boże. A więc doczekała się! Wszyscy już wiedzieli,
czego się dopuściła, i za chwilę usłyszy na ten temat kilka
słów.
– O co... – odchrząknęła gwałtownie, bo coś nie-
spodziewanie zaczęło dusić ją w gardle. – O co chodzi?
Barry przez chwilę wpatrywał się w nią bez słowa, po
czym skinął głową w stronę, w którą udała się Mona.
– Ja... widzisz, zastanawiam się od pewnego czasu...
czy przypadkiem nie odnosisz wrażenia, że z panną
Lyndell dzieje się ostatnio coś dziwnego?
Dziwnego?
– Nie – odparła. – Nic podobnego nie zauważyłam. Ale
ostatecznie nie znam Mony zbyt dobrze. Ty zapewne
jesteś w stanie lepiej ocenić sytuację.
Barry odruchowo zaczął wygładzać krawat.
– Sam nie wiem. Ostatnio jest nieco roztargniona.
Zdarza się, że nie powiadamia klientów, gdy chcę odwołać
spotkanie. Zamawia na lunch co innego, niż sobie życzę.
Dulcy uśmiechnęła się od nosem.
– Biedny, mały Barry – mruknęła.
Miał dość przyzwoitości, by się zarumienić. Dulcy
jednak spostrzegła, że jest autentycznie zmartwiony.
Przechyliła lekko głowę i bacznie mu się przyglądała.
Nic nie jest w porządku 49
– Dobrze wiesz, jaka jest Mona. Może ma problemy
rodzinne?
– Pod jednym względem masz na pewno rację. Mona
nigdy nie mówi o swoim prywatnym życiu. Czy chciał-
byś, żebym z nią porozmawiała?
Z głębi holu dobiegły ich energiczne kroki. Barry
wyprostował się gwałtownie, posłał Dulcy znaczące spoj-
rzenie, po czym stanął w progu swojego gabinetu i zwrócił
się w stronę sekretarki.
– Och, kawa! Wspaniale – odezwał się ciepłym gło-
sem.
Wziął w rękę kubek, Dulcy tymczasem przyglądała się,
jak Mona czeka, by się upewnić, czy z kawą wszystko
w porządku, po czym odwraca się i idzie do swojego
biurka. Czy rzeczywiście coś ją gnębiło? Jeżeli nawet tak
było, Dulcy nie miała pewności, czy powinna się w to
wtrącać. Teraz na jej własnym podwórku działo się aż
nazbyt wiele spraw wymagających szybkiego uporząd-
kowania.
Wróciła do swojego gabinetu i przez chwilę zastana-
wiała się, czy nie zamknąć za sobą drzwi. Uznała jednak,
że skoro zawsze zostawiała je otwarte, to jeśli teraz
postąpi inaczej, może obudzić w Monie kolejne podej-
rzenia. Na wszelki wypadek pchnęła więc drzwi energicz-
nie, by otworzyły się na całą szerokość, po czym usiadła za
biurkiem. Powinna popracować nad sprawą Traversa,
a także przygotować się do wystąpienia sądowego, które
czekało ją jeszcze w tym tygodniu.
Tymczasem mogła się zdobyć tylko na bębnienie
palcami po pustym blacie biurka.
– Och, na Boga jedynego, po prostu zadzwoń do niego
– napomniała się pod nosem. – To ostatecznie twój
oficjalny narzeczony.
50 Tori Carrington

Zerknęła nerwowo na zegarek, choć w gruncie rzeczy


dobrze wiedziała, która jest godzina. Kilka minut po
ósmej. Brad właśnie przyszedł do biura. Poderwała słu-
chawkę, odłożyła ją z powrotem, po czym znów podnios-
ła. W czasie weekendu zostawiła Bradowi dwie wiadomo-
ści na automatycznej sekretarce, prosząc, by zadzwonił do
niej, gdy tylko znajdzie wolną chwilę. Najwyraźniej przez
cały czas był bardzo zajęty. Ponownie odłożyła słuchawkę
i podrapała się gwałtownie po ramieniu.
– Panno Ferris? Właśnie dzwoniła panna McCade.
Mówiła, że przyjdzie dziś dużo później niż sądziła i prosi-
ła, by zastąpiła ją pani na spotkaniu dotyczącym inter-
cyzy przedślubnej, wyznaczonym na ósmą trzydzieści.
Powiedziała, że wszystko jest już dopięte na ostatni
guzik, chodzi więc jedynie o sfinalizowanie sprawy.
Dulcy wykrzywiła twarz. Wszyscy wiedzieli, że Jena
zawsze w poniedziałki przychodziła później, lecz choć
zdarzało się jej przesunąć jakieś umówione spotkanie na
inną godzinę, nigdy dotąd nie prosiła Dulcy ani Marie
o zastępstwo.
Odruchowo zaczęła masować skronie. Fakt, że to
spotkanie dotyczyło intercyzy przedmałżeńskiej, a więc
sprawy nieodparcie kojarzącej się z jej sytuacją życiową,
nie umknął jej uwagi.
Co też Jena tym razem knuła?
– Oczywiście, mogę wszystkim kazać czekać na pan-
nę McCade – zaproponowała Mona. – Teraz już jednak za
późno, żebym przełożyła spotkanie na inny termin.
Dulcy rozważała jej słowa przez chwilę, starając się
odsunąć od siebie podejrzenia. W końcu z rezygnacją
potrząsnęła głową.
– Wszystko w porządku, Mono. Zajmę się tą sprawą.
Dziękuję.
Nic nie jest w porządku 51
Dulcy wyciągnęła akta Traversa, zaczęła przerzucać
strony. Nagle zdała sobie sprawę, że Mona wciąż stoi
w drzwiach gabinetu. Podniosła głowę i spojrzała na
sekretarkę.
– Czy masz do mnie jeszcze jakąś sprawę, Mono?
Sekretarka sprawiała wrażenie, jakby miała ochotę coś
powiedzieć, po czym westchnęła.
– Nie. To chyba wszystko.
Przypominając sobie rozmowę z Barrym, Dulcy już
podnosiła dłoń, by zatrzymać Monę, ale w tym momencie
zabrzęczał telefon. Po raz drugi, w ciągu zaledwie paru
minut, Dulcy gwałtownie podskoczyła na krześle.
Oczywiście, nie uszło to uwagi Mony. Jej oczy znów
natychmiast się zwęziły.
– Odbiorę i dowiem się, o co chodzi – oznajmiła.
– Nie ma potrzeby, ja to zrobię. Dzięki raz jeszcze, Mono.
Sekretarka skinęła głową i wyszła z gabinetu.
Dulcy otarła zwilgotniałe dłonie o spódnicę, po czym
podniosła słuchawkę.
– Dulcy Ferris.
Okazało się, że to potencjalny klient, którego skierował
do niej znajomy prawnik. Dulcy z trudem przełknęła
ślinę. A więc nie Brad.
Pół godziny później nie byłaby w stanie rozpoznać
w sobie kobiety, którą piątkowej nocy tak bardzo poniosły
zmysły. Wzięła od Mony kopię intercyzy sporządzonej
przez Jenę, po czym dołączyła do przyszłej pary młodej
oraz ich adwokata, czekających w mniejszej z dwóch sal
konferencyjnych.
Wyjaśniła, że Jenę zatrzymały bardzo ważne obowią-
zki, po czym się przedstawiła. Okazało się, że jej tym-
czasową klientką ma być niejaka Mandy Mallone – oszała-
miająca blondynka o imponującym biuście.
52 Tori Carrington

– A więc – zaczęła, siadając obok Mandy i robiąc


wszystko, by bez grymasu znosić intensywny, duszący
zapach perfum blondynki. – Jena powiedziała mi, że
najczarniejszą robotę mamy już za sobą. – Otworzyła
segregator i wyjęła przygotowaną umowę: oryginał oraz
kopię, w których samoprzylepnymi, czerwonymi strzał-
kami oznaczono miejsca na podpisy. – Rozumiem, że
spotkaliśmy się tu tylko po to, by państwo podpisali
dokument, czy tak?
– Tak jest – odparł przyszły pan młody, przystojny,
nieco nadęty dwudziestokilkulatek o nazwisku Jason
Polansky.
Tymczasem jego przyszła żona skrzyżowała stanow-
czym gestem ramiona, wysuwając naprzód imponujące
piersi, już i tak nienaturalnie wypchnięte przez specjalny
biustonosz.
– W żadnym razie.
Dulcy zamrugała oczami, karmiąc się nadzieją, że
cierpi na omamy słuchowe. Przy okazji sklęła w duchu
Jenę, teraz najprawdopodobniej siedzącą w jakimś miłym
miejscu nad filiżanką kawy, rozbawioną do łez jej położe-
niem.
Obaj mężczyźni siedzący przy stole odezwali się
niemal jednocześnie. Dulcy kojarzyła prawnika w śred-
nim wieku, siedzącego obok Polansky’ego – usługi Steve’a
Saragina i jego wspólników nie należały do najtańszych.
– Ależ daj spokój, Mandy. Omawialiśmy to już pięć
razy – zaprotestował przyszły małżonek.
– Panno Mallone – natychmiast wtrącił Saragin – mu-
szę pani przypomnieć, że ugoda ustna ma taką samą moc
prawną, jak umowa pisemna.
Dulcy przygryzła wargę, by powstrzymać się od cis-
nącego się jej na usta komentarza. Spojrzała spod oka na
Nic nie jest w porządku 53
obcesową blondynkę. Żadna z wygłoszonych uwag naj-
wyraźniej nie skłoniła jej do zmiany zdania. A raczej
wywołała wręcz przeciwny skutek – jej ładna broda
jeszcze wyżej podskoczyła w górę, a szkarłatne, długie
paznokcie silniej wbiły się w ramiona.
– Rozmyśliłam się. I co, zastrzelicie mnie?
– Bóg mi świadkiem, że miałbym na to ochotę – mruk-
nął Polansky, bez wątpienia wyprowadzony z równo-
wagi. Szybko jednak się opanował i zwrócił do Mandy
z szerokim, zniewalającym uśmiechem. Dulcy natych-
miast doszła do wniosku, że to właśnie dzięki temu
uśmiechowi udało mu się zdobyć serce panny Mallone.
– Mandy, kochanie, do ślubu zostało zaledwie pięć
dni. Czy nie sądzisz, że obojgu z nas kamień spadłby
z serca, gdybyśmy mieli to już za sobą?
Dulcy wpatrywała się w niego uważnie, starając się
wyrzucić z pamięci, że jej własny ślub z Bradem miał się
odbyć tego samego dnia.
– Nie mamy już czasu na dalsze negocjacje. Po prostu
nie mamy.
Saragin przysunął do siebie papiery leżące przed Dulcy
i usiłował podetknąć je pod nos Mandy.
– Pan Polansky jest bardzo hojny, panno Mallone.
Doprawdy – wyjątkowo hojny. Dlatego szczerze dora-
dzałbym pani podpisanie tych dokumentów.
Mandy się zawahała. Powoli rozluźniła dłonie zacis-
kające ramiona. Przyszły mąż posłał jej zachęcający
uśmiech, Saragin chrząknął znacząco, zaś Mandy niepew-
nym ruchem sięgnęła po papiery.
W tym momencie Dulcy uznała, że już nie powinna
dłużej siedzieć w roli biernego obserwatora. Może była
masochistką, a może po prostu rozjuszyło ją stanowisko
pana młodego i jego adwokata, w każdym razie doszła do
54 Tori Carrington

wniosku, że jeśli klientka się waha, ona powinna przynaj-


mniej dowiedzieć się, dlaczego. Wyjęła intercyzę z ręki
Saragina i uśmiechnęła się do Mandy współczująco.
– Steve, jak to miło, że pamiętasz, iż to nie ty
reprezentujesz pannę Mallone – rzuciła sarkastycznie,
posyłając obu mężczyznom znaczące spojrzenie. – Nie
macie więc, panowie, nic przeciwko temu, żebym bliżej
zapoznała się z tym dokumentem, prawda? I tak wszyst-
ko wskazuje na to, że nasze spotkanie nie będzie tak
krótkie, jak pierwotnie sądziliśmy.
Adwokat przeciwnej strony miał ochotę zaprotesto-
wać, jednak szybko zagryzł wargi, bo zrozumiał, że
cokolwiek by powiedział, i tak nie powstrzyma Dulcy.
Dulcy tymczasem rozsiadła się wygodniej na krześle
i zaczęła przebiegać wzrokiem trzydziestostronicowy
dokument, zaś po każdym przeczytanym słowie jej oczy
rozwierały się coraz szerzej ze zdumienia. W intercyzie
wyszczególniono i wyceniono każdy, przedstawiający
jakąkolwiek wartość, przedmiot należący do Polansky’ego
i orzekano, że w razie rozwodu pozostanie on jego
wyłączną własnością. A ponieważ panna Mallone zobo-
wiązała się, że po ślubie zrezygnuje z obecnie wykonywa-
nego zawodu tancerki erotycznej – Dulcy uniosła brwi
i przeciągle spojrzała na blondynkę – pan Polansky
zostanie jedynym żywicielem rodziny, stąd też dziewięć-
dziesiąt pięć procent dóbr nabytych w ciągu dziesięciu
pierwszych lat trwania małżeństwa nie będzie objętych
wspólnotą majątkową, zaś po każdych następnych dzie-
sięciu latach procent ten zmaleje o dalsze pięć punktów.
Czyżby Jena doprawdy zgodziła się na coś podobnego?
Dulcy spojrzała na Mandy wpatrzoną w nią pełnym
nadziei wzrokiem, po czym szybko wróciła do studiowa-
nia dokumentu.
Nic nie jest w porządku 55
Gdyby z tego małżeństwa przyszły na świat dzieci,
umowa zakładała, że w przypadku rozwodu każde z mał-
żonków będzie miało równe prawa do ich wychowywa-
nia, Mandy zaś nie będą przysługiwać żadne alimenty ani
jakiekolwiek świadczenia pieniężne na rzecz dzieci.
Dulcy postukała palcem w papiery. Coś podobnego nie
przeszłoby w żadnym sądzie, zakonotowała w duchu.
Kiedy przeczytała całość, wróciła do pierwszych stron
umowy. To nie była żadna intercyza przedmałżeńska,
a bezczelne ubezwłasnowolnienie w majestacie prawa.
Oczywiście, w żadnym punkcie nie wspomniano o ogra-
niczeniu praw Polansky’ego do ewentualnych przyszłych
dochodów Mandy. Tak więc, gdyby przypadkiem wyna-
lazła na przykład idealne stringi i w jednej chwili została
multimilionerką, jej mąż-sknera miałby prawo do połowy
jej pieniędzy. Dulcy westchnęła ciężko, raz jeszcze prze-
biegając wzrokiem ostatnią stronę, gdzie napisano, że
Mandy nie może zgłaszać jakichkolwiek roszczeń do
świadczeń emerytalnych pana Polansky’ego, bez względu
na długość trwania małżeństwa. Dokument został opat-
rzony oficjalną pieczęcią: Polansky, Polansky & Polansky,
Kancelaria Prawna.
No jasne. Przecież tylko adwokat mógł wysmarować
takie obrzydliwe gówno. I tylko inny adwokat – a miano-
wicie niejaka Jena McCade, nad którą właśnie zbierały się
czarne chmury – mógł zaakceptować coś podobnego.
Pieczołowicie odłożyła papiery na stół i położyła na
nich splecione dłonie. Dzień, w którym intercyza na-
bierała mocy prawnej, był tym samym, w którym miała
poślubić Brada Wheelera. W tym momencie zastanowiło
ją, czemu Brad nie poprosił, by spisali umowę przed-
małżeńską, i jednocześnie poczuła wielką ulgę. Gdyby
jej przyszły mąż zaproponował podpisanie podobnego
56 Tori Carrington

dokumentu, własnoręcznie wcisnęłaby mu papiery do


gardła.
Odchrząknęła znacząco i stanowczym wzrokiem spoj-
rzała na prawników siedzących naprzeciwko.
– Chciałabym zamienić kilka słów z moją klientką na
osobności. Mam nadzieję, że nie macie, panowie, nic
przeciwko temu? – Wstała szybko z krzesła i otworzyła
drzwi. – Mono, dopilnuj, proszę, by panowie Polansky
i Saragin dostali coś do picia, dobrze?
Saragin poderwał się natychmiast i podszedł do Dulcy
energicznym krokiem.
– Myślę, że powinnaś się skonsultować z Jeną, zanim
podejmiesz jakieś pochopne decyzje, Dulcy.
Uśmiechnęła się, ale miała świadomość, że ten uśmiech
był zimny i nienaturalny.
– Dzięki. Wezmę sobie tę radę do serca.
Niedoczekanie twoje.
Wyszła wraz z Mandy, starannie zamknęła za sobą
drzwi, po czym oparła się o nie plecami i wbijając wzrok
w wyraźnie zdumioną blondynkę, oznajmiła:
– Musimy porozmawiać.

Trzy godziny później Dulcy czuła, że znów stała się


prawie tą samą osobą, co kiedyś. Wspólnie z Mandy
Mallone przestudiowały zdanie po zdaniu tę parodię
intercyzy, pokreśliły pewne ustępy czerwonym marke-
rem, oddały dokument Saraginowi i Polansky’emu do
poprawki, po czym Dulcy zakończyła spotkanie. Jena
pojawiła się chwilę później z nienaturalnie szerokim
uśmiechem na twarzy. Oparła się o framugę drzwi
gabinetu Dulcy, założyła rękę na rękę, po czym spytała,
jak wiele z oryginalnej intercyzy pozostało po porannym
spotkaniu.
Nic nie jest w porządku 57
– Tak właśnie myślałam – oświadczyła, wysłuchaw-
szy krótkiego sprawozdania Dulcy. – Saragin zadzwonił
do mnie na komórkę, by dać mi do zrozumienia, że jest
bardzo niezadowolony.
– Na komórkę?! Dałaś Saraginowi numer swojego
prywatnego telefonu?
Jena zacisnęła usta.
– Jena! Wiedziałam, że coś tu śmierdzi, ale ani przez
myśl mi nie przeszło, że kombinujesz na boku z tym
nadętym dupkiem.
– Kombinujesz na boku? Jakże wulgarne określenie.
– Wzruszyła ramionami. – A tak dla twojej wiadomości,
do tej pory nawet nie poszliśmy razem na kawę. Jeszcze
nie. Intrygują mnie jednak krążące na jego temat plotki.
– Plotki? I dlatego nieomal rzuciłaś tę biedną dziew-
czynę rekinom na pożarcie, nie dając jej żadnej szansy
ocalenia.
– Ta, jak ją nazywasz, ,,biedna dziewczyna’’ zbiła
niezłą fortunę, tańcząc nago na rurze – rzuciła Jena
i skierowała się w stronę własnego gabinetu. – Poza tym
właśnie dlatego, by jej nie pozbawiać ostatniej deski
ratunku, poprosiłam, żebyś mnie zastąpiła. Wiedziałam,
że nie dopuścisz do podpisania podobnej bzdury.
Dulcy kołysała się lekko na krześle, w dużo lepszym
humorze niż z rana. A czułaby się jeszcze lepiej, gdyby nie
nękający ją szczególny, podskórny niepokój – podniecenie
wypływające na powierzchnię w najmniej oczekiwanych
momentach – jak na przykład teraz, gdy na chwilę
oderwała się od swoich obowiązków.
Gdyby nie Quinn, który pozwolił jej uzmysłowić sobie
własne tęsknoty, mogłaby wciąż uważać się za tę samą
osobę, jaką była jeszcze kilka dni temu; za praktyczną,
rozsądną kobietę, która wybrała prawo korporacyjne, by
58 Tori Carrington

nie babrać się w sprawach cywilnych – takich, z jaką miała


do czynienia dzisiejszego ranka; za narzeczoną mężczyz-
ny, którego dziesiątki kobiet poślubiłyby bez mrugnięcia
okiem, nie wahając się osiągnąć swój cel choćby po
trupach; za kobietę, ogólnie rzecz biorąc, zadowoloną
z życia, nie poświęcającą każdej wolnej chwili na roz-
trząsanie kwestii, czy przypadkiem nie została na zawsze
wykluczona ze świata niezwykłej, seksualnej rozkoszy,
której doświadczyła w ramionach Quinna.
Dulcy westchnęła głęboko i ukryła twarz w dłoniach.
Wystarczyły trzy sekundy, by trzy godziny psychicznej
rekonstrukcji praktycznie legły w gruzach. Ponownie
spojrzała na zegarek, chwyciła za słuchawkę i nacisnęła
guzik łączący ją bezpośrednio z prywatną linią Brada
w Wheeler Industries. Po czterech dzwonkach odezwała
się poczta głosowa. Dulcy uświadomiła sobie, że była to ta
sama zapowiedź, którą Brad nagrał, wychodząc z biura
w zeszły piątek. W zamyśleniu odłożyła słuchawkę. To
dziwne. Planował spędzić weekend w swoim country
klubie, gdzie był umówiony z przyjaciółmi na golfa, ale
zamierzał wrócić najdalej wczorajszego wieczoru. I nie-
wątpliwie powinien być teraz w biurze, ponieważ miał
uczestniczyć w ważnym posiedzeniu zarządu wyznaczo-
nym na dziewiątą. Może właśnie w tym rzecz. Zebranie
się przeciągnęło i Brad nie miał czasu przesłuchać pozo-
stawionych wiadomości.
Podniosła jeszcze raz słuchawkę i wystukała jego
służbowy numer. Dowiedziała się jedynie, że w ogóle nie
pojawił się w pracy.
– Przepraszam, czy rozmawiam z panną Ferris?
Dulcy zmarszczyła brwi. W ciągu całych pięciu miesięcy,
od chwili gdy zaczęła dzwonić do Brada, jego sekretarka ani
razu nie zwróciła się do niej w równie bezpośredni sposób.
Nic nie jest w porządku 59
– Tak, Jenny. Czy mogłabyś poprosić, żeby do mnie
zadzwonił, gdy tylko zjawi się w biurze? Chciałabym...
– Właśnie w tym rzecz, panno Ferris – odparła Jenny,
zniżając głos w szczególny sposób, jaki często dobiegał
Dulcy od ustawionych w biurach ekspresów do kawy,
zapewne zwiastujący soczystą plotkę, choć Dulcy nie
mogła być tego całkiem pewna, ponieważ nigdy nie
odważyła się uczestniczyć w podobnych pogwarkach.
– Bo, widzi pani, ja nie wiem, czy pan Wheeler w ogóle
przyjdzie dzisiaj do biura. Czy jeszcze kiedykolwiek się
tutaj pojawi...
Dulcy przerzuciła słuchawkę do drugiej ręki i przyciąg-
nęła do siebie jakieś akta, uświadamiając sobie nagle, czemu
nigdy nie angażowała się w biurowe plotki. W większości
przypominały one skandalizujące nagłówki drukowane
jaskrawą czcionką na pierwszych stronach brukowców
– brudy upowszechniane ku uciesze gawiedzi.
– Dzwonił do ciebie? Zostawił jakąś wiadomość?
– spytała.
W tym momencie z poczekalni dobiegły ją podniesione
głosy. Dulcy wyciągnęła szyję, żeby zobaczyć, co się tam
dzieje, i teraz słuchała sekretarki Brada już tylko jednym
uchem.
– ...pan Wheeler zaginął.
Znaczenie tych słów dotarło do niej w chwili, gdy
dostrzegła Beatrix Wheeler, matkę Brada, z wytapirowa-
nymi, wylakierowanymi włosami i twarzą przepełnioną
furią, stojącą w wojowniczej pozie naprzeciw równie
zdeterminowanej Mony.
– Ja nie muszę się wcześniej zapowiadać, by się
zobaczyć z moją przyszłą synową! Czy ty w ogóle zdajesz
sobie sprawę, z kim masz do czynienia? – krzyknęła
w końcu Beatrix tonem urażonej księżnej.
60 Tori Carrington

Słuchawka wypadła z rąk Dulcy i trzasnęła o blat biurka.


Dulcy niezdarnie ją podniosła, wymamrotała kilka słów bez
ładu i składu, po czym szybko się rozłączyła. Wstała
z krzesła, wygładziła spódnicę, gotując się na konfrontację
z Beatrix Wheeler. Wyszła zza biurka, by lepiej widzieć, co
się dzieje w poczekalni, i wówczas spostrzegła ciemno-
włosego, posępnego mężczyznę stojącego za plecami
Beatrix.
Wielki Boże... Quinn!
Poczuła, jak uginają się pod nią kolana. Gorączkowo
chwyciła za kant biurka, by nie osunąć się bezwładnie na
podłogę, ale zrobiła to tak niezdarnie, że przy okazji
zrzuciła z blatu zegar i pojemnik z ołówkami.
Trzask spadających przedmiotów uciszył wszystkich
w poczekalni. Dulcy spostrzegła, jak Beatrix wbija w nią
wściekły wzrok, po czym odwraca się gwałtownie i naciera
w stronę jej gabinetu niczym rozjuszony zwierz, szykujący
się do walki. Dulcy nie spuszczała jej z oka, a jednocześnie
drżącymi rękami macała dywan w poszukiwaniu rozsypa-
nych ołówków. Boże! Ona wie. Wie o wszystkim. Brad też
już wie. Ona wie, Brad wie i ślub został odwołany.
W końcu trafiła dłonią na zegar. Chwyciła go nieporad-
nie i niepewnie zaczęła się podnosić, zwrócona plecami do
drzwi. Zacisnęła powieki, zmówiła krótką modlitwę
i odwróciła się powoli, by stawić czoło diabłu wcielonemu
w postaci Beatrix Wheeler, próbując przy tym całkowicie
zignorować śniadego kusiciela w czarnych dżinsach, wy-
glądającego na równie zaszokowanego, jak ona sama.
– Coś ty zrobiła mojemu synowi?! – wykrzyknęła
rozwścieczona Beatrix.

Boże, cóż to za suka!


Quinn Landis nie byłby bardziej porażony, gdyby
Nic nie jest w porządku 61
piętnastonogi mustang runął z nieba wprost na jego
głowę.
Do diabła, to wykluczone... przecież to absolutnie,
całkowicie niemożliwe...
Postąpił krok do przodu i stanął w progu, rozstawiając
lekko nogi wsuwając ręce do kieszeni dżinsów. Dee...
Dulcy spojrzała na niego przelotnie, po czym szybko
umknęła wzrokiem. Jej policzki płonęły żywą czerwienią,
a ręce drżały tak bardzo, że omal nie upuściła trzymanego
w nich zegara.
No, Quinn, powiedz, jak to jest, gdy się przeleci
narzeczoną najlepszego przyjaciela, zapytał się w duchu.
– Co takiego? – wykrztusiła Dulcy.
Quinn przeraził się, że nieświadomie wypowiedział
swoją kwestię głośno. Po krótkiej chwili zorientował się
jednak, że Dulcy skierowała swoje pytanie do Beatrix
Wheeler.
Do tej pory Beatrix sprawiała takie wrażenie, jakby
miała ochotę rzucić się na Dulcy z pazurami. Teraz
natomiast uśmiechnęła się słodko. A to było jeszcze dziesięć
razy gorsze i bardziej zabójcze od jej jawnego gniewu.
Wygładziła przód kosztownego żakietu z delikatnej wełny.
– Przepraszam, kochanie. Wszystko wypadło nieco
inaczej, niż zaplanowałam.
Quinn skrzywił się, obserwując, jak matrona rodu
Wheelerów przywdziewa zbroję zdradliwego, jadowitego
drapieżcy.
– Chodzi o Brada. Czy nie wiesz przypadkiem, gdzie
on się podziewa, Dulcy?
– Jeżeli nie ma go w biurze ani w mieszkaniu, to zu-
pełnie nie wiem, gdzie mógłby być. – Spojrzała przeciągle
na Quinna. – Nie widziałam się z Bradem od piątku.
Beatrix skrzyżowała ramiona na swoim olbrzymim
62 Tori Carrington

biuście. Przy wzroście metr osiemdziesiąt i nadmiernie


rozwiniętej muskulaturze, wszędzie wyglądałaby impo-
nująco, nawet pozbawiona otoczki bogactwa i władzy,
którymi potrafiła szermować niczym ostrym rapierem.
– Nie chciałabym niczego insynuować, moja droga, ale
o ile nam wiadomo, to właśnie tego dnia zaginął Brad.
W tym momencie ktoś natarł na Quinna od tyłu,
Quinn przesunął się więc, by wpuścić tę osobę do środka.
– Przepraszam – rzuciła ostro jakaś kobieta, przepy-
chając się obok niego.
– Co tu się dzieje?!
Inny głos i kolejna kolizja. Quinn westchnął z rezygna-
cją i stanął z boku na wypadek, gdyby ktoś jeszcze
zamierzał przyłączyć się do towarzystwa.
Kobiety, które znał jako Jenę i Marie, zauważyły go
w tej samej chwili, w której on rozpoznał ich twarze.
– O rany! – wyszeptała Marie.
Jena tymczasem spoglądała na niego z szelmowskim
błyskiem w oku.
– No, no, to doprawdy interesujące – stwierdziła.
Dulcy ruszyła się od biurka i przeszła obok Quinna.
Gdy go mijała, powiedział sobie, że nie pozwoli, by
owionął go jej aromat, że odetnie całkowicie swoje
zmysły w przypadku choćby najbardziej przelotnego
kontaktu z Dulcy Ferris. Ale ledwo to pomyślał, na-
tychmiast dobiegł go zapach bananów – bananów?
– i z wrażenia aż musiał zaczerpnąć głęboki oddech.
– Och, nic – rzuciła szybko Dulcy, jednocześnie rzuca-
jąc Jenie ostrzegawcze spojrzenie. – Pani Wheeler właśnie
mnie powiadomiła o zaginięciu Brada.
– Co takiego?! – wykrzyknęła Marie.
– Nie przyszłam jedynie oznajmić, że zaginął. Chciała-
bym przede wszystkim się dowiedzieć, coś ty mu zrobi-
Nic nie jest w porządku 63
ła... – Beatrix urwała, uświadamiając sobie, że się zagalo-
powała. – To znaczy, przyszłam zapytać, czy nie wiesz,
gdzie może przebywać.
Dulcy odwróciła się tak gwałtownie, że niewiele
brakowało, a by się przewróciła. Quinn instynktownie
wyciągnął rękę, by ją podtrzymać. Dulcy miała bluzkę bez
rękawów i jego gorące palce zacisnęły się na jej chłodnym,
nagim ramieniu. Nie spodziewał się, że przeszyje ją tak
silny dreszcz. Sam zresztą też musiał walczyć, by zapano-
wać nad swoją gwałtowną reakcją na zetknięcie z jej
ciałem. Puścił więc ramię Dulcy tak nagle, że znowu
o mały włos nie wylądowała na podłodze.
Jena tymczasem chrząknęła z dezaprobatą i zwróciła
się w stronę Beatrix.
– Czy dysponuje pani jakimiś dowodami łączącymi
Dulcy ze zniknięciem Brada? Bo jeżeli nie, to właśnie
dostarcza mi pani solidnych podstaw do wniesienia
sprawy o zniesławienie.
– Zniesławienie?! Ty mała...
Dulcy wskoczyła pomiędzy dwie kobiety i uniosła
dłonie ustawiając je w kształt litery T – w koszykarskim
geście przerwy w grze.
– Chwileczkę. Bez emocji. Jeszcze na dobrą sprawę nie
wiemy, co się właściwie stało, a już mówimy o wszczyna-
niu procesów? – Przemierzyła pokój tam i z powrotem.
– Pani Wheeler, proponuję, żebyśmy przeszli do sali
konferencyjnej i tam omówili całą sprawę spokojnie, jak
na dorosłych ludzi przystało. Bez względu na to, co pani w tej
chwili myśli, nie mam nic wspólnego ze zniknięciem Brada.
Jeszcze pięć minut temu nie wiedziałam, że zaginął! Jednak
jeśli w jakikolwiek sposób mogłabym pomóc w jego
odnalezieniu, oczywiście zrobię wszystko, co w mojej mocy.
Quinn skrzyżował ręce na piersi, ignorując Marie
64 Tori Carrington

nieustannie posyłającą w jego stronę pytające spojrzenia,


jakby próbowała zrozumieć, co się właściwie dzieje.
Potrząsnął głową i już miał coś powiedzieć, jednak Marie
okazała się szybsza.
– Zaraz, zaraz. Zacznijmy od początku. Przede wszyst-
kim chciałabym się dowiedzieć, co on ma z tym wszystkim
wspólnego.
Dulcy rzuciła okiem na Quinna i wszelki kolor natych-
miast odpłynął z jej twarzy.
– Nie bądź śmieszna. On nie ma nic wspólnego ze
zniknięciem Brada – oświadczyła Beatrix. – To Quinn
Landis, najlepszy przyjaciel mojego syna. Przyjechał, by
być świadkiem na jego ślubie.
Dulcy zaczęła się dławić, szczęśliwie jednak zagłuszył
ją serdeczny śmiech Jeny.
– On ma być świadkiem?
Dulcy spiorunowała Jenę wzrokiem, Quinn skrzywił
się nieznacznie, natomiast Beatrix władczym gestem
uniosła głowę.
– Właśnie – mówiąc to, westchnęła teatralnie. – Czy
teraz wreszcie możemy zająć się ważniejszymi sprawa-
mi? Mój syn zaginął i przede wszystkim chciałabym go
odnaleźć.
– To zrozumiałe – powiedziała Dulcy, chwytając
kobietę pod ramię.
Szybko jednak cofnęła rękę, bo Beatrix dała jej natych-
miast do zrozumienia, że ten gest nie jest mile widziany.
Rozdział piąty

Dulcy była przekonana, że zatrzęsła się pod nią pod-


łoga – nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości.
Czyżby Nowy Meksyk leżał na uskoku tektonicznym?
Choć mieszkała tu całe życie, nigdy nie doświadczyła
trzęsienia ziemi, ale kiedyś zawsze musi być ten pierwszy
raz, czyż nie? Siedząc przy konferencyjnym stole, przycis-
kała stopy z całej siły do podłogi, by przekonać się, że
drgania wreszcie ustąpiły. Bez skutku.
Urządzona w klasycznym, południowo-zachodnim
stylu mała sala konferencyjna pękała w szwach. Oprócz
bezpośrednio zainteresowanych oraz Marie, Jeny i Bar-
ry’ego był tam jeszcze, przyprowadzony przez Beatrix,
szef ochrony Wheeler Industries imieniem Bruno. Co
chwilę wpadała też Mona – pod pretekstem przyniesienia
wody, kawy, herbaty czy przekąsek – ale tak naprawdę
tylko po to, by mierzyć Beatrix pełnym gniewu i dez-
aprobaty wzrokiem.
Jakimś cudem Quinnowi udało się usiąść tuż obok niej.
I chociaż przez całe czterdzieści pięć minut dyskusji
66 Tori Carrington

w ogóle nie spojrzał w jej stronę, ona każdym zmysłem


chłonęła jego bliskość. Nie pamiętała, że to aż tak...
potężny i wysoki mężczyzna. Nawet gdy siedział, prze-
wyższał ją wzrostem o dobre dwadzieścia centymet-
rów. A jego dłonie... Przełknęła gwałtownie ślinę, przy-
glądając się, jak coś zapisywał w małym, podręcznym
notesie.
Miał długie, masywne, opalone palce porośnięte krót-
kimi, sztywnymi włoskami. Te same palce zaledwie parę
dni temu głaskały ją, pieściły, wnikały w głąb jej zgłod-
niałego, mokrego ciała, wydobywając z niej lubieżne
wyznania, których nigdy przedtem nie ośmieliła się
wypowiedzieć.
Quinn przesunął się na krześle i ciemnymi, przepast-
nymi oczami spojrzał prosto w jej oczy. Dulcy poczuła tak
wielkie ściskanie w gardle, że ogarnęła ją obawa, czy
jeszcze kiedykolwiek w życiu zdoła cokolwiek przełknąć.
Quinn przeniósł wzrok z powrotem na konferencyjny
stół. Mój Boże! Tylko ona mogła wpakować się w coś
podobnego: pierwszą i ostatnią szaloną noc w życiu
spędziła z jedynym mężczyzną, z którym nie wolno jej
było tego zrobić – z najlepszym przyjacielem Brada.
Sięgnęła po dzbanek z wodą. Wokół stołu toczyła się
dyskusja, szczęśliwie jednak żaden z jej uczestników nie
wymagał od niej jakiegokolwiek zaangażowania. Ręka
drżała jej tak gwałtownie, że lód w dzbanku zaczął głośno
grzechotać o ścianki. Marie, widząc co się dzieje, wyjęła
naczynie z dłoni przyjaciółki i nalała wody do jej szklanki.
Dulcy zignorowała pytające spojrzenie, podziękowała
uśmiechem i podniosła szklankę do ust – najpierw jedną,
a po chwili dwoma rękami.
Barry siedział pochylony do przodu, opierając ręce
o stół. Przed wejściem do sali zasugerował, że może lepiej
Nic nie jest w porządku 67
będzie, jeśli to on, wraz z Jeną i Marie, poprowadzi
dyskusję, ponieważ Dulcy jest zbyt osobiście zaangażo-
wana w sprawę.
– A więc nie zawiadomiono policji – podsumował
Barry.
– Oczywiście, że nie – urażonym tonem oświadczyła
Beatrix. – Panie Lomax, czy wyobraża pan sobie, co by się
stało, gdyby media zwietrzyły, że coś sensacyjnego dzieje
się w rodzinie Wheelerów? Musimy myśleć o naszych
akcjonariuszach. Pracownikach. Kontraktach.
Dulcy kręciło się w głowie, nie uszło jednak jej uwagi,
że Barry jest jedyną osobą, do której Beatrix odnosi się
w cywilizowany sposób. Matrona rodu Wheelerów z led-
wością powstrzymywała się, by nie wydrapać jej oczu
– nie zdołały tego zamaskować nawet jej wystudiowane
uśmiechy. Gdy zaś chodzi o Quinna – Beatrix posyłała mu
mrożące spojrzenie za każdym razem, gdy zadawał jakieś
pytanie, czy dorzucał słowo do dyskusji.
– Sami dbamy o dobro i bezpieczeństwo naszych ludzi
– oświadczył Bruno, cały czas stojący za krzesłem pani
Wheeler.
Jena w zniecierpliwieniu przewróciła oczami.
– Tekst żywcem wyjęty z beznadziejnego filmu
klasy B. Nie ma co dłużej deliberować, czas brać się do
działania. Uważam, że przede wszystkim należy zawia-
domić policję.
Niespodziewanie udo Quinna zetknęło się pod stołem
z udem Dulcy – miękki dżins otarł się o jej nagą skórę, bo
Dulcy jakoś nie mogła się zmusić, by dzisiejszego upal-
nego ranka wciągnąć na nogi pończochy. I w tym
momencie odniosła wrażenie, że została rażona gromem.
Gwałtownie poderwała się z miejsca, nieomal przewraca-
jąc krzesło.
68 Tori Carrington

– Przepraszam, ale muszę zaczerpnąć świeżego powie-


trza.
Marie już chciała się podnieść, by towarzyszyć Dulcy,
ale Jena zatrzymała ją, stanowczym ruchem, chwytając
za ramię, nie przestając przy tym wyłuszczać argumen-
tów przemawiających za włączeniem policji do sprawy.
Dulcy, potykając się, wyszła z sali i ruszyła w stronę
łazienki, usytuowanej po przeciwnej stronie poczekalni.
Kiedy znalazła się w damskiej toalecie, oparła się plecami
o brązowo-beżowe kafelki i zaczerpnęła głęboki oddech.
Co się właściwie z nią działo? Zaledwie trzy dni temu
uważała się za niewinną oblubienicę, której jedynym
zmartwieniem była kwestia, czy suknie druhen zostaną
dostarczone na czas i czy aby na pewno wybrała odpowie-
dni smak lukru na tort.
O Boże! Jak wiele może zmienić jedna szalona noc!
Zacisnęła powieki. Nie powinna była zgodzić się na
wypad do tego przeklętego klubu. Powinna była usłuchać
Brada i zabrać ze sobą Beatrix. Wówczas od razu dowie-
działaby się, że Quinn jest tym tajemniczym przyjacielem
Brada, o którym tak wiele słyszała, ale którego nigdy nie
widziała. No i nie miałaby też okazji poddać się swoim
zmysłom.
Zastanów się nad wszystkim spokojnie, nakazała sobie
w duchu. Myśl! Myśl o czym chcesz, byle nie o nim.
Kiedy dokładnie po raz ostatni widziała się z Bradem?
Czego dotyczyła ich ostatnia telefoniczna rozmowa?
W czwartkowy wieczór. Tak, to było w czwartek. Mieli
zjeść razem kolację w restauracji Seasons na Starym
Mieście. Brad jednak nie miał czasu na nic więcej, tylko na
przystawkę. Dulcy przypomniała sobie, że gdy podano
aperitif, robił wrażenie poirytowanego. Nieustannie spo-
glądał na zegarek i nerwowo przesuwał dłonią po gład-
Nic nie jest w porządku 69
kich, jasnych włosach. Pamiętała to bardzo wyraźnie, bo
akurat cały czas tamtego dnia zastanawiała się, czy nie
popełnia poważnego błędu, wychodząc za Brada. Tłuma-
czyła sobie, że to drobny atak przedślubnej paniki. Wszyst-
kie wątpliwości jednak się rozwiały, gdy tylko spotkała się
z Bradem przed restauracją. Bo Brad Wheeler rzeczywiście
był – jak zauważyła Marie – wyjątkowo seksownym,
godnym pożądania facetem.
A Quinn? Dulcy poczuła nagły ucisk w piersi. Podczas
gdy Brad kojarzył się z lekkością i światłem, Quinn – ze
swoimi ciemnymi oczami i czarnymi włosami – był
tajemniczym, mrocznym bytem. Miał usta świętego
i dłonie grzesznika. A mimo to – dobry Boże, pomocy!
– Dulcy wciąż pożądała go, jak nikogo innego na świecie.
– Ostry atak wyrzutów sumienia? – spytał cicho nis-
ki, męski głos.
Na jego dźwięk Dulcy podskoczyła tak wysoko, że
chyba tylko jakimś cudem nie uderzyła głową w sufit.
Wytrzeszczonymi oczami wpatrywała się w Quinna
stojącego w damskiej toalecie, opierającego się ramieniem
o drzwi, z rękami wsuniętymi głęboko w kieszenie
czarnych dżinsów. Nie usłyszała, kiedy wszedł. Z drugiej
strony była w takim stanie, że prawdopodobnie nie
zauważyłaby nawet stada spłoszonych słoni przebiegają-
cych przez to niewielkie pomieszczenie.
Boże, jakże oszałamiająco wyglądał Quinn. Zbyt osza-
łamiająco. Był w każdym calu dokładnym przeciwień-
stwem Brada.
I to było niepokojące.
Chociaż nie. Tak naprawdę niepokojące było jej zachowa-
nie. Pomimo dramatycznej dyskusji, toczącej się po przeciw-
nej stronie holu, ona marzyła jedynie, by wsunąć dłonie pod
T-shirt Quinna i dotknąć jego wspaniałych mięśni brzucha.
70 Tori Carrington

– Ty... hm... też musiałeś zaczerpnąć świeżego powie-


trza? – zapytała w końcu, zastanawiając się jednocześ-
nie, czemu nagle nie ma czym oddychać.
Przez usta przebiegł mu cień uśmiechu, który jednak
nie objął wpatrzonych w nią ciemnych oczu.
– Można tak powiedzieć.
Dulcy oderwała się od ściany i skierowała wprost do
jednej z dwóch kabin. Wcale nie zamierzała skorzystać
z toalety w obecności Quinna – po prostu doszła do
wniosku, że to najbezpieczniejsze miejsce w sytuacji, gdy
obiekt jej pożądania znajdował się tak blisko. Wślizną-
wszy się szybko do środka, natychmiast przekręciła zamek.
I od razu poczuła się lepiej. Odzyskała panowanie nad
własnymi emocjami.
Usiadła na zamkniętym sedesie i objęła się ramionami.
Po chwili dobiegł ją odgłos powolnych, leniwych
kroków. Quinn zatrzymał się tuż przed drzwiami kabiny.
Z miejsca, gdzie siedziała, widziała wyraźnie jego znoszo-
ne, czarne kowbojki, a na nich dżinsy, i zaczęła się
zastanawiać, czemu ten w gruncie rzeczy zwyczajny
widok był dla niej tak bardzo pociągający.
– Proszę, rzuć na to okiem...
Pod drzwiami ukazała się cudownie zmysłowa ręka.
Dulcy schyliła się i chwyciła w palce kulkę papieru,
starannie unikając kontaktu z dłonią Quinna. Wygładziła
papier i serce zaczęło walić jej jeszcze gwałtowniej – tym
razem jednak z zupełnie innego powodu.

Bradley Wheeler III jest w naszych rękach. Żądamy miliona


dolarów za jego uwolnienie. Wkrótce skontaktujemy się ponownie.

– O Boże!
– No właśnie – odparł Quinn.
Nic nie jest w porządku 71
Kowbojskie buty zaszurały i wkrótce skrzyżowały się
ze sobą. A więc Quinn oparł się plecami o drzwi. Dulcy
rzuciła okiem na zamek. Jeden drobny ruch, a wpadłby
nagle do środka i wylądował wprost na niej. Poczuła nagłą
suchość w ustach i powiodła językiem wzdłuż dolnej
wargi.
– Znalazłem tę kartkę w jego biurze, w koszu na
śmieci.
– Na śmieci? – powtórzyła bezmyślnie, spoglądając
z powrotem na świstek papieru.
– Uhm. Zwiniętą dokładnie w taką kulkę, jak widzia-
łaś.
– Czy znalazłeś jeszcze jakąś inną wiadomość?
– Nie.
Dulcy pomyślała nagle o Beatrix i Brunie siedzących
w sali konferencyjnej.
– Dlaczego chowasz tę kartkę?
– Bo ją znalazłem. Ale nie przejmuj się. Beatrix ją
widziała.
– Ach, tak – odparła, jakby jego odpowiedź wszystko
wyjaśniała.
Przez kilka chwil siedziała w bezruchu i wpatrywała
się w wymiętą kartkę. Czyż żądania okupu nie były
zazwyczaj wyklejane z liter wyciętych z rozmaitych
gazet i czasopism? Notatka, którą miała przed sobą,
została wypisana drukowanymi literami niebieskim
atramentem. Dulcy odwróciła papier na drugą stronę
– nic, ani znaku.
– Dee...
– Nie nazywaj mnie tak – wysyczała cicho.
Zapadła cisza.
Dulcy ponownie zwinęła papier w kulkę, po czym
dźgnęła palcem stojące przed kabiną nogi. Pod drzwiami
72 Tori Carrington

pojawiła się ręka i Dulcy dosłownie rzuciła w nią papier,


by tylko przypadkiem nie dotknąć dłoni Quinna.
Cichy śmiech.
– Wiesz, gdybyś stamtąd wyszła, to bardzo uprościło-
by sprawę.
– Komu?
– Nam obojgu.
Kowbojki zniknęły z pola widzenia. Dulcy pochyliła
się, by przez wolną przestrzeń pod drzwiami zobaczyć, co
się dzieje. Boże, Quinn wyglądał zabójczo w tych dżin-
sach. Odwrócił się i Dulcy gwałtownie odsunęła się od
drzwi.
– Słuchaj, ostatecznie mam równie wiele do stracenia,
co ty, gdyby ktoś się dowiedział o naszej wspólnej nocy.
Dulcy uniosła w zdziwieniu brwi.
– Tak. A to niby dlaczego?
– Pomijając fakt, że Brad jest moim najlepszym przy-
jacielem? – Chwila ciszy. – No cóż, jeżeli dobrze zro-
zumiałem, Brad zaginął tej nocy, którą spędziliśmy razem,
tak więc nie mówimy już o jednej podejrzanej, ale
o dwojgu.
– Podejrzewasz, że miałam z tym coś wspólnego?
– Nie, ale Beatrix i Bruno tak sądzą. I musisz przyznać,
że gdyby dodali dwa do dwóch – sprawa nie przed-
stawiałaby się najlepiej. – Westchnął zniecierpliwiony.
– Może byś jednak wreszcie stamtąd wyszła? Czego się
boisz? Sądzę, że przez pięć minut zdołam utrzymać ręce
przy sobie – oświadczył.
– Ale ja nie jestem pewna, czy uda mi się podobna
sztuka – odparła Dulcy, a gdy zdała sobie sprawę, że
powiedziała to głośno, wytrzeszczyła oczy z przerażenia.
– Pozostanę zimny jak głaz.
Boże, ależ była beznadziejna!
Nic nie jest w porządku 73
W końcu wstała i powoli otworzyła drzwi kabiny.
Quinn stał z rękami skrzyżowanymi na piersi i patrzył na
nią nieodgadnionym wzrokiem. Dulcy wygładziła spód-
nicę i ruszyła naprzód.
– Teraz dużo lepiej – oznajmił Quinn.
Dulcy odruchowo podeszła do umywalki, odkręciła
wodę i zaczęła myć ręce.
– A więc – odezwał się Quinn, wznosząc głos ponad
szum płynącej wody – czy wiesz, dokąd Brad mógł się
udać?
Dulcy napotkała jego spojrzenie w lustrze.
– Odniosłam wrażenie, że notatka, którą znalazłeś,
sugeruje, że został porwany.
– Nie wykluczam żadnej możliwości – odparł, wzru-
szając ramionami.
Odwróciła się ku niemu. Na mokrych rękach wciąż
miała mydło.
– Czy chcesz powiedzieć, że mógł zniknąć z własnej
woli?
– Mówię jedynie, że być może Brad skądś się dowie-
dział o planach porwania i uciekł przed porywaczami.
Co takiego było w tym mężczyźnie z pełnymi, zmys-
łowymi wargami, które tak idealnie pasowały do jej ust?
Teraz Dulcy nie mogła się już powstrzymać. Wsunęła
dłonie w czarne, gęste włosy i jednym ruchem uwolniła je
z rzemyka, powiodła rękami wzdłuż jego ciała, aż w koń-
cu chwyciła go za biodra i stanowczym ruchem przyciąg-
nęła do swoich bioder.
Skłamałaby, gdyby nie przyznała, że właśnie o tym
marzyła nieustannie na jawie i we śnie od chwili,
gdy rozstała się z Quinnem w sobotni poranek. Nie
zamierzała jednak kłamać. Nie teraz. Nie w momencie,
gdy podnosił jej spódnicę, chwytał gorącymi dłońmi
74 Tori Carrington

za pośladki, przesuwając palce w stronę rejonów, które


nie mogły się już doczekać jego wprawnej pieszczoty.
– Jesteś taka cudowna – wymruczał Quinn, odrywając
na moment usta od jej ust.
Dulcy nawet nie próbowała wyrazić słowami swoich
doznań. Czuła się jak w niebie. Jak w piekle. Jakby kusiła
samego szatana i na dodatek czerpała z tego niezwykłą
przyjemność.
Chwilę później rozległ się odgłos rozdzieranego mate-
riału i nagle Dulcy została bez majtek. Westchnęła głębo-
ko, wypychając do przodu biodra, by naprowadzić jego
rękę na złaknione dotyku wejście do jej wnętrza.
Oderwał wargi od jej ust. Dulcy jęknęła cicho w proteś-
cie i próbowała przyciągnąć go z powrotem – jednak
nadaremnie. Opadł przed nią na kolano, po czym podciąg-
nął jej spódnicę. Dulcy zacisnęła powieki, Quinn tym-
czasem przywarł gorącymi, wilgotnymi ustami do najbar-
dziej wrażliwej części jej ciała. Po chwili chwycił jej
pośladki w obie dłonie, przełożył najpierw jedną, potem
drugą nogę przez swoje ramię – tak że Dulcy opierała się
teraz na nim całym ciężarem. Ekstaza – słodka, niczym
niezmącona ekstaza zawładnęła jej ciałem, podczas gdy
język Quinna dokonywał cudów.
Drzwi, o które opierała się plecami, poruszyły się
gwałtownie.
Dulcy jęknęła głośno i jeszcze silniej wypchnęła biodra
ku zmysłowym ustom Quinna. Jego palec przesuwał się
rozkosznie wewnątrz jej ciała i Dulcy zacisnęła mięśnie,
by spotęgować cudowne doznanie. Quinn doprowadzał ją
do orgazmu z finezją mężczyzny, który nie tylko wie, co
robi, ale także uwielbia to robić.
Drzwi ponownie zadrżały. Tyle że tym razem dobiegł
ją pełen desperacji szept.
Nic nie jest w porządku 75
– Dulcy? – niewątpliwie był to głos Marie. – Ty
płaczesz?
Dulcy gwałtownie otworzyła oczy i wówczas ujrzała
na twarzy Quinna wyraz tego samego zaskoczenia, jakie
ogarnęło ją samą.
Usta i palec błyskawicznie oderwały się od jej ciała,
spódnica została wygładzona, zaś Quinn stał przed nią
z taką miną, jakby miał ochotę zacząć wszystko od
nowa.
– Poczekaj – wyszeptał, nie otwierając jeszcze drzwi.
Potem przywarł ustami do jej warg – mocno, namiętnie
– a w jego pocałunku kryła się obietnica, że jeszcze nie
skończyli tego, co przed chwilą zaczęli, i że to, co nastąpi,
będzie przekraczać jej najśmielsze wyobrażenia. Po czym
wszedł do najdalej położonej kabiny i zamknął za sobą
drzwi. Chwilę później kowbojskie buty zniknęły z pola
widzenia.
Dulcy zaczerpnęła głęboki haust powietrza i otworzyła
wreszcie drzwi łazienki.
Marie szybko przemknęła obok niej.
– Przepraszam, że ci przeszkadzam. Rozumiem, że
teraz chciałabyś pobyć chwilę sama, ale koniecznie muszę
skorzystać z toalety.
Weszła do pierwszej kabiny, zamknęła drzwi. Dulcy
omal nie wrzasnęła, gdy w tym samym momencie ujrzała
głowę Quinna wychylającą się znad drugiej kabiny.
Uśmiechnął się do niej szelmowsko. Dulcy spiorunowała
go wzrokiem. A zaraz potem Marie otworzyła drzwi
i głowa Quinna zniknęła.
– Już po wszystkim. Zadowolona? – spytała Marie.
Nerwowo przyglądając się, jak przyjaciółka myje ręce,
Dulcy usilnie starała się oddychać nieco swobodniej.
Marie ledwo chwyciła papierowy ręcznik, a już Dulcy
76 Tori Carrington

wyciągnęła ją z łazienki. I dopiero kiedy obie znalazły się


przed drzwiami sali konferencyjnej, zdała sobie sprawę, że
nie ma na sobie majtek.

Quinn stał w damskiej toalecie i przesuwał między


palcami fioletową koronkę. Przez ponad dwadzieścia lat
przyjaźni z Bradem nigdy, ani razu w życiu, niczego mu
nie zazdrościł. Przynajmniej aż do teraz. Zawsze uważał,
że los wyrównuje wszelkie dysproporcje. Brad urodził się
z wielką fortuną, ale był bankrutem, gdy chodziło o ciepło
rodzinne i bogactwo emocjonalne. Beatrix Wheeler była
chodzącą bryłą lodu, podobnie jak zmarły pięć lat temu
ojciec Brada. Quinn co prawda nie znał swojego białego
ojca, ale za to matka, babka, ciotki i wujowie, choć
ubodzy, zawsze bardzo się o niego troszczyli i nigdy nie
czuł się wśród nich niechciany. Bardzo też się szczycił
swoim pochodzeniem – matka była Indianką z plemienia
Hopi – mimo że nie uczestniczył czynnie w życiu
indiańskiej społeczności.
Rozejrzał się po łazience, szukając miejsca, gdzie
mógłby schować seksowną sztukę bielizny, w końcu
jednak wcisnął delikatną koronkę do kieszeni spodni.
Cienka tkanina nawet nie wybrzuszyła dżinsu – w odróż-
nieniu od pewnej części jego ciała, która zawsze bardzo się
ożywiała, gdy tylko znalazł się w pobliżu prowokacyjnej,
słodkiej Dulcy Ferris.
Quinn zacisnął pięści. Głos rozsądku podpowiadał mu,
że być może ta kobieta tak niezwykle go pociąga, bo jest
dla niego nieosiągalna. A może to wynik głęboko ukrytej
chęci posiadania tego, co należy do Brada – chęci, którą
wypierał przez lata i która dopiero teraz niespodziewanie
wypłynęła na powierzchnię. Tyle że nie wyjaśniało to
owego nieprawdopodobnego pożądania, jakie ogarnęło go
Nic nie jest w porządku 77
w piątkową noc, gdy jeszcze nie miał pojęcia, kim jest
Dulcy. A przecież pragnął jej wówczas równie gorąco, jak
teraz.
Jak na mężczyznę, który zawsze szczycił się zimną
krwią w stosunkach z kobietami, w niewytłumaczalny
sposób tracił nad sobą panowanie, kiedy tylko w pobliżu
znajdowała się Dulcy. Przed chwilą, gdy pieścił ją w dam-
skiej toalecie, nie pomyślał nawet, że w każdej chwili
mogłaby ich nakryć Beatrix Wheeler. Ta stara wiedźma
nigdy go nie lubiła. Z największą ochotą wykluczyłaby go
z akcji poszukiwania Brada. A właśnie na poszukiwaniach
Brada powinien teraz skoncentrować sto procent swojej
uwagi.
Uchylił ostrożnie drzwi łazienki, rozejrzał się na
wszystkie strony, i szybko wyśliznął do holu.
Swoją drogą, co Brad robił z osobą pokroju Dulcy? Och,
jasne, Dulcy miała pieniądze – to akurat powiedział mu
o niej – ale poza tym była zmysłowa i ciepła, tymczasem
wszystkie dotychczasowe dziewczyny Brada były wyra-
chowane i zimne.
Tyle że Dulcy nie była jego dziewczyną, a narzeczoną.
Kobietą, którą jego najlepszy przyjaciel miał poślubić za
marne pięć dni.
Wkroczył do sali konferencyjnej. Nie było tam Beatrix
– stała w przyległym gabinecie z partnerem Dulcy,
Barrym Lomaxem. Chwilę później gwałtownie odwróciła
się na pięcie i wypadła z pokoju, żegnana szerokim
uśmiechem Barry’ego. Quinn nie wiedział, co między
nimi zaszło, ale cokolwiek to było, wyprowadziło Beatrix
z równowagi.
– Idziemy – rzuciła ostro w stronę Quinna i nieodłącz-
nego Bruno. – Najwyraźniej ani panna Ferris, ani jej
wspólnicy nie zamierzają z nami współpracować. Za
78 Tori Carrington

dwadzieścia minut mamy być w biurze prywatnej agencji


detektywistycznej. Może tam spotkamy się z większym
zrozumieniem.
Po tych słowach Beatrix, Dulcy, Jena i Marie wymasze-
rowały z sali. Jeżeli policzki Dulcy były nieco bardziej
zaróżowione, usta lekko obrzmiałe od pocałunków, a kro-
ki trochę niepewne, Quinn był pewien, że jest jedyną
osobą, która to zauważyła.
– Zadzwoń, gdybyś czegokolwiek potrzebowała – po-
wiedział, wręczając Dulcy swoją służbową wizytówkę.
– Tylko pod warunkiem, że ty zrobisz to samo – od-
parła. Sięgnęła ręką do kieszeni, ale w tym samym
momencie zjawiła się Mona i wręczyła Quinnowi jedną ze
służbowych wizytówek panny Ferris.
Quinn powiódł wzrokiem po twarzy Dulcy i ogarnęła
go wielka pokusa, by znowu ją pocałować. Szybko więc
odwrócił oczy, ale Jena od razu spojrzała na niego
badawczo z ukosa.
– Idziesz, Landis? – warknęła Beatrix od drzwi.
Quinn podążył za tą suką z piekła rodem, obiecując
sobie, że nie zadzwoni do oficjalnie zaręczonej Dulcy
Ferris – przynajmniej do czasu, aż jego przyjaciel zostanie
odnaleziony i wszystko się wyjaśni.
Rozdział szósty

Dulcy nawet nie tknęła sałatki zamówionej na lunch.


Nie zdoła zachowywać się tak, jakby nic się nie stało. Nie
teraz, gdy zaginął jej narzeczony, a ona siedziała w swoim
gabinecie pozbawiona majtek przez najlepszego przyja-
ciela tegoż narzeczonego.
Zacisnęła powieki i gdy tylko zamknęła oczy, ujrzała
zmysłowe wargi Quinna. Zaczęła się więc również po-
wstrzymywać od zamykania oczu.
W końcu przeprowadziła przez interkom krótką kon-
wersację z Moną i w rezultacie tej rozmowy sprawna
sekretarka obiecała odwołać jej popołudniową sesję
z klientem. Dulcy nie czuła z tego powodu wyrzutów
sumienia, bo było to tylko jedno spotkanie, na dodatek
miało się odbyć już po trzeciej. Zaraz potem Dulcy zaczęła
przetrząsać środkową szufladę biurka w poszukiwaniu
klucza do mieszkania Brada. W końcu go znalazła – leżał
wciśnięty pomiędzy tampon a opakowanie tabletek od
bólu żołądka. Wbiła wzrok w złocisty kawałek metalu,
leżący na jej dłoni. Brad dał go jej dwa tygodnie temu, by
80 Tori Carrington

zaczęła przenosić swoje rzeczy do jego mieszkania. Dulcy


przewracała klucz w palcach. Oczywiście, do tej pory nie
zrobiła z niego użytku. A teraz, biorąc pod uwagę rozwój
sytuacji, z dużą dozą prawdopodobieństwa można było
stwierdzić, że nigdy nie będzie dzieliła tego mieszkania
z Bradem.
Wsunęła klucz do kieszeni spódnicy, chwyciła żakiet
i torebkę, po czym ruszyła w stronę drzwi, zadowolona,
że wszyscy w kancelarii wrócili do swoich zajęć i prob-
lemów i że nikt nie będzie się interesował jej nagłym
wyjściem z pracy. Choć tak naprawdę obawiała się
konfrontacji tylko z niektórymi osobami. Na przykład
Marie w ogóle nie stanowiła problemu. Śliczna rudowłosa
dziecina nie miała pojęcia, co się działo w łazience przed
jej wejściem. I prawdopodobnie padłaby trupem, gdyby
się dowiedziała, że Quinn był tam w chwili, gdy... hm...
musiała oddać, co należne naturze.
Natomiast Jena... Gdy po przygodzie w toalecie Dulcy
weszła na chwiejnych nogach do sali konferencyjnej, Jena
otwarcie otaksowała ją wzrokiem, najprawdopodobniej
natychmiast dostrzegając każde, wiele mówiące, zgniece-
nie na spódnicy, każdy nie leżący na miejscu włos
i niewątpliwie była w stanie przypisać rumieniec na jej
policzkach niedawnemu orgazmowi. Bowiem w spra-
wach tej natury Jena była prawdziwą profesjonalistką.
Dulcy zerknęła do poczekalni i ujrzała Monę roz-
mawiającą przez telefon – zapewne przekładającą jej
dzisiejsze spotkanie na inny termin. Wykręciła głowę
w drugą stronę i zobaczyła, że Marie stoi przy biurku
i wkłada do aktówki jakieś papiery – najprawdopodobniej
znowu wybierała się do sądu. Natomiast Jena...
Dulcy drgnęła gwałtownie, gdy Jena, siedząca w obro-
towym fotelu, powoli zwróciła się w stronę drzwi gabine-
Nic nie jest w porządku 81
tu. Trzymała przy uchu słuchawkę. Spojrzała na Dulcy
znaczącym, przenikliwym wzrokiem, jakby tylko po to
odwróciła się w stronę holu. Co, oczywiście, było zupełnie
idiotycznym przypuszczeniem. Przyjaciółka żadnym spo-
sobem nie mogła wiedzieć, że Dulcy akurat w tym
momencie znajdzie się w poczekalni.
Jena pochyliła się do przodu, bez wątpienia prosząc
rozmówcę, by chwilę poczekał. Dulcy więc szybko poma-
chała jej ręką i bez zastanowienia rzuciła się do wyjścia.
– Dulcy, poczekaj!
– Nie mogę. Bardzo się spieszę! – wykrzyknęła, poru-
szając się na tyle szybko, na ile pozwalały jej wysokie
obcasy.
Parę minut później, w podziemnym garażu – z bijącym
sercem i nadal bez majtek – Dulcy zasiadła za kierownicą
swojego lexusa. Włożyła kluczyk do stacyjki i oparła
głowę o kierownicę.
To, co zrobiła w łazience z Quinnem, po prostu nie
leżało w jej naturze. Nie wspominając już o tym, co zaszło
między nimi w piątkową noc. No dobrze, może akurat to
leżało w jej naturze. Nie nadawała się jednak do życia
w kłamstwie. Pracując w swoim zawodzie, Dulcy szybko
się nauczyła, że niektórym ludziom kłamstwo przychodzi
równie naturalnie, jak oddychanie. Ona tymczasem nie
potrafiła bez poczucia winy skłamać telemarketerowi, że
właśnie je obiad, choć tak przecież robili wszyscy wokół,
broniąc się przed bezsensownym zawracaniem głowy.
Z drugiej strony niewykluczone, że zdolność do kłam-
stwa wcale nie była wrodzona – że można było się jej
wyuczyć. Przecież w dzieciństwie Jena nigdy nie umiała
niczego ukryć przed Dulcy i przed Marie. Za to teraz! Nie
tylko mogła uchodzić za królową oszustwa i kamuflażu,
ale na dodatek umiała na kilometr wykryć fałsz u innych.
82 Tori Carrington

Aktualnie wskaźnik jej sukcesu wynosił 85%. A dotyczyło


to jedynie przypadków udowodnionego krzywoprzysię-
stwa.
Dulcy skrzywiła się z niesmakiem, oderwała głowę od
gorącej skóry i spojrzała we wsteczne lusterko. No pięk-
nie! Teraz będzie musiała paradować z fragmentem
kierownicy odbitym na czole.
Włączyła silnik. Do diabła z tym wszystkim! Siedzenie
godzinami w garażu niczego nie zmieni. Teraz powinna
się zająć sprawą Brada i tylko jemu poświęcić całą swoją
uwagę. W tym momencie odezwał się w niej cichy głos
podszeptujący, że gdyby zawsze poświęcała całą uwagę
Bradowi, nie znajdowałaby się teraz w podobnych tarapa-
tach. Szybko jednak zdusiła w sobie tę myśl.
Jeżeli dobrze zrozumiała, Barry zgodził się chwilowo
chronić nazwisko Wheelerów i dał Beatrix dwadzieścia
cztery godziny na samodzielne działanie – natomiast po
upływie tego czasu zamierzał osobiście zawiadomić poli-
cję o zaginięciu Brada. Dulcy natomiast uważała całą tę
sprawę za co najmniej dziwną. Jeżeli istniało choćby
najmniejsze prawdopodobieństwo, że Brad był poważnie
zagrożony – że został porwany – czemu Beatrix się
wzbraniała przed natychmiastowym zawiadomieniem
policji?
Czy to możliwe, że Brad po prostu uciekł? Że zniknął
z własnej nieprzymuszonej woli? Quinn uważał, że na
tym etapie nie należy wykluczać żadnej hipotezy. Dulcy
poczuła, jak przeszywa ją lodowaty dreszcz, choć właśnie
w tym momencie wyjechała z ciemnego parkingu na ulicę
zalaną gorącym popołudniowym słońcem.
Bez względu na to, z której strony wjeżdżało się bądź
wyjeżdżało z Albuquerque, miasto wydawało się jakimś
dziwacznym tworem na tle nizin otaczających Góry
Nic nie jest w porządku 83
Sandia – zielone, osnute chmurami zbocza wyrastające ze
spierzchniętej ziemi, zdające się kpić z pobliskiej pustyni.
Dulcy spędziła tu całe swoje życie – zrezygnowała
nawet z prestiżowych uczelni na wschodnim wybrzeżu
na rzecz Uniwersytetu Stanu Nowy Meksyk. Nie wyob-
rażała sobie, że mogłaby żyć gdzie indziej. Poznała Los
Angeles, Nowy Jork, Chicago i Dallas, i szybko doszła do
wniosku, że jej miejscem na ziemi jest właśnie Nowy
Meksyk. Pomijając fakt, że właśnie tutaj mieszkała jej
rodzina i przyjaciele, był to dla niej najbardziej magiczny
zakątek świata.
Wielki apartament Brada znajdował się w nowej,
wciąż rozbudowującej się dzielnicy miasta. Dulcy zmu-
szała się do ostrożnej jazdy, cały czas zwalczając w sobie
pokusę wciśnięcia pedału gazu do deski. Mniej więcej
wiedziała, co Brad robił, kiedy nie byli razem, jednak
gdyby musiała podać jakieś konkretne szczegóły – miała-
by z tym poważny problem. Jej narzeczony na pewno
bywał w położonym za miastem ekskluzywnym country
klubie i w równie ekskluzywnym studiu odnowy bio-
logicznej. Często chodził do pewnej restauracji, do której
niekiedy zabierał Dulcy, no i oczywiście wiele godzin
spędzał w swoim gabinecie, w Wheeler Industries.
Dulcy gwałtownie zacisnęła dłonie na kierownicy, gdy
nagle uświadomiła sobie, że w gruncie rzeczy prowadzili
całkiem odrębne życie. Trzy razy w tygodniu chodzili na
kolację, pokazywali się razem na oficjalnych przyjęciach,
czasami grywali w tenisa. Ale poza tym nie mieli ze sobą
wiele wspólnego. Nawet ich rozmowy zazwyczaj doty-
czyły innych ludzi, a nie ich własnych problemów.
Czy to było normalne? W gruncie rzeczy nie miała
pojęcia. Bo co właściwie w dzisiejszych czasach oznaczało
słowo ,,normalne’’? Styl życia jej rodziców? Ojciec
84 Tori Carrington

wychodzący co rano do pracy, niezmiennie o tej samej


porze, i o określonej godzinie wracający do domu; wspól-
ny obiad o szóstej, wymiana kilku niewiele znaczących
zdań, ojciec znikający w gabinecie, oddający się lekturze
kolejnej politycznej biografii, i matka urzędująca stale
w kuchni, starająca się usunąć z kafelków plamę widocz-
ną tylko dla niej?
Dobrze znała historię swojej rodziny. Wiedziała, że
Ferrisowie odegrali istotną rolę w budowaniu podwalin
Albuquerque. Pamiętała też czasy, gdy dom, w którym
dorastała – hołd złożony architekturze europejskiej
– był zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz, praw-
dziwą atrakcją turystyczną, a nie jedynie próbą pod-
trzymania pozycji rodziny w kołach towarzyskich.
Kiedy miała mniej więcej pięć lat, rodzice sprzedali po
cichu lwią część mebli i zamknęli na głucho większość
z dwudziestu pięciu pokojów – pozostawiając w stanie
nienaruszonym jedynie gabinet ojca, salon, kuchnię
i dwie sypialnie na piętrze. Salon i zewnętrzna fasada
zawsze wyglądały nienagannie, tak że nawet Dulcy
niekiedy zapominała, co naprawdę kryło się za błysz-
czącymi, czerwonymi drzwiami i prostym, ale idealnie
wypielęgnowanym trawnikiem.
Prawdę mówiąc, nie do końca rozumiała, co takiego
wydarzyło się w życiu jej rodziców. Słyszała coś o wuju,
który w nieuczciwy sposób wyeliminował ojca z rodzin-
nego interesu, pozostawiając go z masą niespłaconych
długów na głowie. Ale w owym czasie Dulcy już spotkała
Jenę i Marie, więc nie odczuła zbyt boleśnie likwidacji
basenu w ogrodzie ani odejścia Benity – ognistej latynos-
kiej gosposi. Nie przeszkadzało jej również, że może
spotykać się z przyjaciółmi tylko w ich domach. W wyjąt-
kowych wypadkach matka zgadzała się na formalny
Nic nie jest w porządku 85
podwieczorek w dusznym salonie, w czasie którego
pełniła straż w holu, by nikt przypadkiem się nie natknął
na zbłąkanego karalucha.
Ale podczas gdy Dulcy w końcu odnalazła miejsce
w życiu, osiągnęła zawodowy sukces i wyrwała się ze
świata ukrytego za nienaganną fasadą rodzinnego domu,
jej rodzice nadal żyli przeszłością. Matka Dulcy wyspec-
jalizowała się wręcz w samoułudzie. Nigdy w życiu nie
pracowała zawodowo. Wciąż jednak – na wszelkie moż-
liwe sposoby – angażowała się w rozmaite akcje charyta-
tywne, jak gdyby nigdy nie doświadczyła żadnych trosk
finansowych i stąd uważała za swój obowiązek zabez-
pieczenie podstawowego bytu biedakom, niczym nie
zdradzając, że bywały takie chwile, gdy i ona kwalifiko-
wała się do tej grupy. Dla Catherine Ferris najważniejsze
na świecie było zachowanie pozorów. Poza domem poka-
zywała się w kupionych przed wielu laty kosztownych
kreacjach – przechowywanych na co dzień w szczelnych
foliowych workach – natomiast córka widywała ją jedy-
nie w wyblakłych kwiecistych podomkach o przetartych
szwach i zdeformowanych kołnierzykach.
Ojciec Dulcy wyglądał na równie wyeksploatowanego
jak podomki żony. Jeżeli w jakimkolwiek stopniu inte-
resował się jej działalnością, nigdy tego nie okazywał,
a już na pewno nie zamierzał partycypować w owych
przedsięwzięciach. Codziennie wychodził do pracy, ani
słowem nie skarżąc się na marnie opłacaną posadę mene-
dżera średniego szczebla, po czym wracał do domu
i zaszywał w gabinecie z książką.
Dwa odrębne światy.
Dulcy skręciła w stronę eleganckiego, ogrodzonego
osiedla i machnęła identyfikatorem przed oczami ochro-
niarza. Była tu już parę razy, ale nie dość często, by dobrze
86 Tori Carrington

zapamiętać, w którym z budynków znajdował się apar-


tament Brada, tym bardziej że wszystkie wyglądały
identycznie. Miały identycznye trawniki i rabaty kwiato-
we przed wejściem. A ponieważ gdy tutaj przyjeżdżali, to
Brad zawsze prowadził samochód, Dulcy nigdy nie skon-
centrowała się na dokładnym położeniu domu. Teraz
zastanawiała się, czy ten fakt w jakikolwiek sposób
świadczył o naturze ich związku.
Och, przestań wreszcie, nakazała sobie w duchu.
Jeszcze cztery dni temu wszystko było w idealnym
porządku. Więc i teraz sprawy mają się jak najlepiej.
Przecież w zasadzie nic się nie zmieniło. Może Brad po
prostu zachorował. Wyprostowała się w fotelu i skręciła
w podjazd prowadzący – jak miała nadzieję – do dobrego
domu. Tak, to tutaj. Nie zdziwiłaby się, gdyby Brada
powalił szerzący się ostatnio, paskudny wirus grypy. Być
może leżał teraz w łóżku – zamierzał z rana zadzwonić do
niej i do biura, ale zostawił telefon na dole, w salonie, i nie
miał dość siły, by się po niego pofatygować.
Dotarła do końca podjazdu, wyłączyła silnik i zaduma-
ła się nad własną skłonnością do konfabulacji. Czyżby to
było dziedziczne? Tak czy owak, Dulcy nie mogła się
oprzeć wrażeniu, że jej matka byłaby w tym momencie
z niej dumna.
Wysiadła z samochodu i trzasnęła drzwiami o wiele
mocniej niż zamierzała. A może podświadomie chciała
trzasnąć nimi tak mocno, tylko po to, by odciąć destruk-
cyjne myśli. Do tej pory nigdy nie poddawała się złudze-
niom. Jeżeli Brad rzeczywiście jej potrzebował, zrobi
wszystko, by mu pomóc. W tym momencie ujrzała przed
oczami podniecający obraz Quinna. Dulcy zaczerpnęła
głęboki oddech. Najpierw musi odnaleźć Brada. A potem...
cóż, poczeka, co przyniesie czas.
Nic nie jest w porządku 87
Brad nazywał to miejsce swoją ,,miejską’’, a niekiedy
,,tymczasową’’ kwaterą. Bo nadal ,,domem’’ nazywał
rodzinną siedzibę Wheelerów. Tam też trzymał swoje
samochody i zdecydowaną większość garderoby. Nie-
stety, tam niepodzielnie królowała Beatrix. Nie stanowi-
łoby to żadnego problemu, gdyby Brad wciąż uparcie nie
powtarzał, że po ślubie oboje właśnie tam zamieszkają.
Na samą myśl o czymś podobnym Dulcy oblewał zimny
pot.
Dulcy pobiegła wąską ścieżką w stronę budynku. Przed
progiem zatrzymała się gwałtownie i wpatrzyła w malo-
wane na brązowo drzwi. Co tak naprawdę powinna
zrobić?
Jeżeli Brad leżał zmorzony chorobą, nie zamierzała mu
się narzucać. Nacisnęła energicznie guzik dzwonka i usły-
szała, jak po domu niosą się niskie tony Piątej Symfonii
Beethovena. Żadnego odzewu. Od jakiegoś czasu wstrzy-
mywała oddech, nawet nie zdając sobie z tego sprawy,
teraz powoli wypuściła powietrze i spokojnie powiodła
wzrokiem po fasadzie domu. W oknach odbijały się
jedynie ostre promienie słońca, zaś zaciągnięte brokatowe
zasłony nie pozwalały dojrzeć, co się dzieje w środku.
Wzrok Dulcy padł na prostą skrzynkę na listy. Wystawał
z niej brzeg dużej białej koperty. Dulcy rozejrzała się
nerwowo na wszystkie strony, po czym zdecydowanym
ruchem wyciągnęła kopertę, a chwilę później otworzyła
skrzynkę i zabrała całą korespondencję. Szybko prze-
rzuciła pozostałe sześć listów. Wszystkie miały stempel
z sobotnią datą, co oznaczało, że albo Brad nie odebrał
poczty dzisiejszego dnia, albo w tej dzielnicy listonosz
bardzo się spóźniał z dostarczaniem przesyłek.
Dulcy podniosła wzrok i aż skurczyła się w sobie na
widok kobiety o siwych włosach, przypominających
88 Tori Carrington

sfilcowaną wełnę, wpatrującej się w nią zimnym wzro-


kiem z okna sąsiadującego z oknami Brada. Dulcy uś-
miechnęła się wymuszonym uśmiechem i pomachała jej
dłonią. W tym samym momencie twarz kobiety zniknęła,
a jej miejsce w oknie zajęły ciężkie zasłony. Jezu, ci
wścibscy sąsiedzi! Czy doprawdy mieszkali w każdej
dzielnicy? Dulcy miała jedynie nadzieję, że starsza pani
nie wzywa właśnie na pomoc ochroniarzy, czy też – nie
daj Boże – policji. Westchnęła głęboko i wyciągnęła
z kieszeni klucz. Gładko przekręcił się w zamku, tak że po
chwili Dulcy znalazła się w środku, mrugając energicznie
oczami, by przywyknąć do panującego wokół mroku.
Dziwne, ale nie pamiętała, że mieszkanie Brada jest
takie ciemne. Szybko nacisnęła umieszczony po prawej
stronie kontakt. Wielki, wiszący u sufitu kandelabr roz-
błysł jaskrawym światłem, niemal ją oślepiając. Natych-
miast go wyłączyła. Z dwojga złego wolała już mrok.
Położyła listy na stoliku w holu, po czym skierowała się
w prawo, do salonu. Był pusty – jeżeli nie liczyć kanap
krytych ciemną skórą i ciężkich, drewnianych stołów.
Ponownie przeszła przez hol, stukając obcasami o terako-
tową posadzkę. Kuchnia, jadalnia i gabinet Brada były
także puste i pogrążone w martwej ciszy.
Na błyszczącym blacie biurka stała jedynie automaty-
czna sekretarka, z kontrolką nagrywania świecącą jedno-
stajnym światłem, co świadczyło o braku jakichkolwiek
wiadomości. Jakie to dziwne, bo przecież...
W tym momencie z góry dobiegł ją stłumiony dźwięk.
Dulcy przycisnęła rękę do serca i wbiła wzrok w sufit.
Brad nie należał do miłośników zwierząt domowych,
a więc ten odgłos mógł oznaczać jedynie, że w domu
znajdował się jakiś człowiek.
Weszła na podest i omal się nie przewróciła, gdy
Nic nie jest w porządku 89
zahaczyła o coś stopą. Schyliła się, by podnieść twardy
przedmiot z podłogi. Książka. Spojrzała w górę i zobaczy-
ła, że na skraju stojącej w holu sekretery leży jeszcze kilka
innych książek. Czyżby to właśnie było źródło tajem-
niczego dźwięku, który usłyszała, stojąc w gabinecie?
Bardzo prawdopodobne. Dulcy odłożyła tom na pozostałe
książki i popchnęła je dalej, by nie leżały tak na brzegu.
Do tej pory tylko raz była na piętrze. W dniu, kiedy
Brad oprowadzał ją po mieszkaniu, a potem wręczył jej
klucz. Po lewej stronie znajdowały się dwie gościnne
sypialnie i łazienka. Po prawej – łazienka i sypialnia pana
domu.
Drzwi z ciemnego drewna były lekko uchylone. Dulcy
pchnęła je delikatnie i zajrzała do środka. W duchu
dziękowała Bogu, że zawiasy nie zaskrzypiały. Ale właś-
ciwie, czemu miałyby zaskrzypieć? Ostatecznie te apar-
tamenty wybudowano niecałe dwa lata temu, więc jesz-
cze nic w nich na pewno nie wymagało oliwienia.
Zmrużyła oczy, bo w tym pomieszczeniu było ciem-
niej niż w pozostałych. Ze swojej poprzedniej wizyty
zapamiętała, że gęsto tkane, głęboko tłoczone, ciemno-
brązowe zasłony rozciągały się na całą długość pokoju.
Nad wielkim łóżkiem rozpościerał się baldachim z tej
samej tkaniny, co zasłony. Dulcy podeszła do łóżka i wbiła
wzrok w ciemną pościel. Ani śladu Brada. Tylko skopane
prześcieradła i poduszki noszące ślady wgłębień po gło-
wie. Dulcy pociągnęła nosem, gdy dobiegł ją nieznaczny
kwiatowy aromat.
– Kto by pomyślał, że akurat tu się znów spotkamy.
Na dźwięk ludzkiego głosu omal nie padła trupem.

Stojące po obu stronach łóżka lampy z brązu napełniły


pokój ciepłym, żółtym światłem. Quinn skrzyżował ręce
90 Tori Carrington

na piersi, przyglądając się, jak Dulcy chwiejnym krokiem


cofa się z wyrazem zmieszania i przestrachu na twarzy.
– Co... co ty tu robisz? – spytała Dulcy, wygładzając
żakiet i obciągając spódnicę, choć ani jedno, ani drugie
tego nie wymagało.
– Mój najlepszy przyjaciel zaginął bez śladu; jego
matka, uparta oślica, nie chce zawiadomić policji; a narze-
czona nie ma pojęcia, gdzie mógłby się podziewać. Od
jakiego innego miejsca miałbym więc rozpocząć poszuki-
wania?
Dulcy rozejrzała się po pokoju.
– Gdzie jest Beatrix? – spytała scenicznym szeptem.
– Chyba nie przyjechała tutaj z tobą?
Quinn nie mógł się powstrzymać od uśmiechu. Dulcy
w panice wyglądała tak bardzo seksownie! Spuściła wzrok
i ze zmarszczonymi brwiami wpatrzyła się uważnie
w łóżko.
– Nie. Nie przyjechała. Ktoś musiał zostać w biurze
Brada na wypadek, gdyby odezwali się porywacze.
– Czy naprawdę sądzisz, że istnieją jacyś porywacze?
Quinn wzruszył ramionami i przeszedł na drugi koniec
sypialni. Uznał, że tak będzie bezpieczniej. Widok Dulcy
stojącej obok wielkiego łóżka zbyt silnie działał na jego
zmysły.
– Nie mam pojęcia – odparł, otwierając jednocześnie
szuflady wysokiej komody. – Ale należy się przygotować
na każdą ewentualność. Beatrix już się skontaktowała ze
swoim księgowym i kazała mu zebrać pieniądze.
– Milion dolarów? – spytała Dulcy, unosząc brwi.
– Taka suma została wymieniona w żądaniu okupu.
Powiedz mi, Dulcy, jakim cudem nie spotkaliśmy się...
wcześniej?
– Prawdę mówiąc, nie wiem. To znaczy Brad, oczywi-
Nic nie jest w porządku 91
ście, wspominał o tobie, ale twierdził że mieszkasz poza
miastem i rzadko tu przyjeżdżasz. Poza tym – ciągnęła
Dulcy z cieniem uśmiechu na ustach – powiedział, że woli
mnie z tobą poznać dopiero po ślubie. Utrzymywał, że
działasz na kobiety w szczególny sposób, z którym nigdy
nie byłby w stanie konkurować.
Quinn skrzywił się nieznacznie. Przecież Brad nie miał
żadnych problemów z kobietami.
Dulcy odwróciła wzrok, odchrząknęła, po czym dodała:
– Powiedział... hm... że jesteś typem wysokiego,
mrocznego, niezwykle przystojnego samotnika, którego
każda kobieta chciałaby oswoić.
– Ten opis raczej przypomina dzikie zwierzę.
Źrenice jej oczu rozwarły się tak szeroko, że niemal
zniknęły wszystkie brązowe błyski.
– Czy to aż takie dalekie od prawdy?
Quinn starannie pozamykał szuflady. Musiał przy-
znać, że w gruncie rzeczy był to trafny opis. Do tej pory
tylko jedna kobieta była bliska oswojenia go, chociaż teraz
rozumiał, że między nim a Yolandą nigdy nie było
prawdziwej miłości, że łączył ich jedynie wspaniały seks,
a to nie wystarczało do budowania wspólnej przyszłości.
W zamyśleniu zaczął pocierać palcem podbródek i wów-
czas dopiero zdał sobie sprawę, że cały czas nie spuszcza
oczu z Dulcy.
W końcu ruszyła przez sypialnię i zapaliła światło
w przyległej łazience.
– A co Brad mówił ci o mnie? – spytała.
– Nic.
Gwałtownie obróciła się w jego stronę.
– Nic?!
Wzruszył ramionami. Już wcześniej rozejrzał się uwa-
żnie po łazience Brada. Zaskoczyło go, że nie dostrzegł
92 Tori Carrington

tam żadnych damskich kosmetyków czy choćby drugiej


szczoteczki do zębów. To było przedziwne, biorąc pod
uwagę fakt, że Brad miał się zaraz żenić. Yolanda prak-
tycznie zawłaszczyła jego dom, gdy tylko wpuścił ją do
środka. Czemu Dulcy nie zrobiła czegoś podobnego z mie-
szkaniem Brada?
– Powiedział mi, że się żeni.
– I to wszystko?
– W zasadzie tak. – Wzruszył ramionami. – Ostatnio
nie mieliśmy okazji spotkać się i pogadać w spokoju. No
wiesz, jak facet z facetem. Dlatego przyjechałem do
miasta tydzień wcześniej. Żebyśmy mogli nadrobić zaleg-
łości.
Dulcy chwyciła za framugę drzwi.
– I nie wydawało ci się dziwne, że zupełnie nic nie
powiedział ci na mój temat?
Quinn nie był z nią całkiem szczery. Brad powiedział
mu jedną rzecz na temat Dulcy: że pochodzi z bardzo
nadzianej rodziny. Biorąc jednak pod uwagę obecną
sytuację, nie uznał za stosowne podzielić się z nią tą
informacją.
– Czemu Dee? – zapytał ni stąd, ni zowąd.
Zastygła w bezruchu, unikając spojrzenia mu w oczy.
– Jena i Marie tak na mnie wołały, kiedy jeszcze by-
łyśmy dziećmi. – Roześmiała się cicho. – Wtedy nienawidzi-
łam swojego imienia. A Dee... cóż, Dee mogło być zdrob-
nieniem od wielu innych imion. Deborah. Denise. Deedee.
– Dulcy to ładne imię.
Quinn natychmiast zauważył, że przeszył ją lekki
dreszcz. Nie był jednak w stanie zdecydować, czy to
z powodu chłodnego nawiewu klimatyzatora, czy też jego
obecności.
– A gdybym ci podała swoje prawdziwe imię, odgadł-
Nic nie jest w porządku 93
byś, kim jestem? – spytała niespodziewanie, spoglądając
mu prosto w oczy.
Nie wiedział, do czego zmierzała. Potrzebowała roz-
grzeszenia? A może po prostu zwykłego zrozumienia. Bez
względu na motywy, nie ulegało wątpliwości, że to dla
niej ważne, by odpowiedział na jej pytanie.
– Dulcy jest dość rzadkim imieniem. – Uśmiechnął się
szeroko. – Ale nie sądzę, że miałoby to jakiekolwiek
znaczenie. Tamtej nocy... hm... gdybyś powiedziała, że
nazywasz się Julia Roberts, nie byłbym w stanie skojarzyć
nazwiska.
Przez chwilę wpatrywała się w niego bez słowa,
zarumieniła, po czym skierowała wzrok na łóżko. Quinn
również powędrował spojrzeniem w tamtą stronę. W tym
momencie rozległy się tony symfonii Beethovena. Quinn
skrzywił się nieznacznie i spojrzał w stronę holu.
– Oczekujesz kogoś? – spytała Dulcy.
Potrząsnął przecząco głową.
– Jedynie Brada. Ale nie sądzę, by dzwonił do drzwi
własnego mieszkania. A ty?
– Nie.
Podszedł do zaciągniętych zasłon. Okna sypialni wy-
chodziły na idealnie utrzymaną uliczkę. Od razu zauwa-
żył białą furgonetkę z jakimś napisami po bokach, zapar-
kowaną na podjeździe tuż za kosztownym, srebrnym
samochodem terenowym. Quinn zaparkował swojego
jeepa poza osiedlem i wszedł na teren mniej rzucającą się
w oczy drogą, na wypadek gdyby ktoś obserwował dom.
Obejrzał się w stronę Dulcy:
– Wygląda na jakąś dostawę.
– Dostawę? – Stanęła obok niego, usiłując odcyfrować
napis na furgonetce. – Kwiaciarnia?
Quinn wykrzywił usta.
94 Tori Carrington

– Może co tydzień przywożą mu świeże kwiaty?


To byłoby bardzo w stylu Beatrix. W posiadłości
Wheelerów, stojącej na przedmieściach Albuquerque,
unosiły się zapachy niczym w domu pogrzebowym, co
w gruncie rzeczy miało głęboki sens, bo przecież więk-
szość jego domowników była już i tak emocjonalnie
martwa.
– Myślisz, że powinniśmy odebrać te kwiaty?
– Sądziłem, że sama otworzysz drzwi. Ostatecznie to
ty jesteś narzeczoną Brada. Masz klucz do jego miesz-
kania.
Dulcy skrzywiła się wyraźnie. Quinn natychmiast
ściągnął brwi. Prawdę powiedziawszy, docinanie Dulcy
nie sprawiało mu najmniejszej przyjemności. Chociaż
nie miał pojęcia, czemu na przypomnienie, że jest
narzeczoną Brada, Dulcy miałaby się krzywić, sam bez
problemu mógł wymienić co najmniej pół tuzina po-
wodów, dla których wolałby, żeby tą narzeczoną nie
była.

Quinn zrujnuje jej życie. Teraz już była tego pewna.


Tymczasem jednak zdołała bezpiecznie dotrzeć na dół.
Zatrzymała się na chwilę, zaczerpnęła głęboki oddech
i otworzyła drzwi.
Dostawca, stojący do niej plecami, szybko obrócił się
na pięcie. W rękach trzymał wielki wazon pełen lilii. Miał
dobrze po trzydziestce i był zbyt umięśniony, zbyt
zwalisty i zbyt ogorzały jak na pracownika kwiaciarni.
– Przywiozłem towar dla pana Wheelera.
– Jestem Dulcy Ferris, narzeczona pana Wheelera.
Chętnie pokwituję dostawę.
Facet całkiem otwarcie i bezceremonialnie rozglądał się
po holu ponad jej ramieniem.
Nic nie jest w porządku 95
– Kazano mi to dostarczyć bezpośrednio do rąk pana
Wheelera.
– Przykro mi – odparła Dulcy, automatycznie przesu-
wając się tak, by uniemożliwić mężczyźnie dalszą inspek-
cję wnętrza. – Pan Wheeler... jest chwilowo nieosiągalny.
Będzie więc pan musiał zostawić te kwiaty mnie.
Dostawca cofnął się o krok.
– Przykro mi, pani szanowna, ale to wykluczone.
Pani szanowna? Czy naprawdę przed chwilą powie-
dział do niej ,,pani szanowna’’?
– Pan Wheeler musi odebrać je osobiście. Czy jest
w domu? Gdzie mógłbym go znaleźć?
Dulcy gwałtownie przełknęła ślinę. Cóż, to było dobre
pytanie. Gdzie tak naprawdę podziewał się Brad?
– Jest w domu?
Dulcy spojrzała na mężczyznę z ukosa, po raz drugi
dochodząc do wniosku, że nie przypomina żadnego
dostawcy kwiatów, jakich widziała w życiu. Obejrzała się
przez ramię i na szczycie schodów ujrzała stojącego
Quinna. Od razu poczuła się bezpieczniej.
– Nie, niestety, pana Wheelera nie ma w tej chwili
w domu. – Mówiąc to, chwyciła ciężki wazon. – Ale
z przyjemnością sama...
– A kiedy wróci?
– Nie... nie wiem.
W tym momencie facet praktycznie wyrwał jej kwiaty
z rąk.
– A więc przyjadę później – oświadczył i ruszył
spiesznie w stronę furgonetki, podczas gdy zaskoczona
Dulcy wpatrywała się w jego plecy.
– O co chodziło? – spytał Quinn, stając u jej boku.
– Nie jestem pewna – odparła, a tymczasem furgonet-
ka z napisem ,,U Manny’ego’’ wycofała się z podjazdu
96 Tori Carrington

i zmierzała w stronę bramy ogrodzenia. – Miał kwiaty dla


Brada, ale nie zgodził się, żebym je odebrała.
– Dziwne.
– Też tak pomyślałam.
Wpatrując się w furgonetkę znikającą za zakrętem,
Dulcy przypomniała sobie, że miała się tego dnia spotkać
z właścicielami ekskluzywnej kwiaciarni w centrum mia-
sta, by wybrać kwiaty na ślub i wesele. Spojrzała na
zegarek. Już była spóźniona o godzinę. Tyle że teraz
problem nie sprowadzał się jedynie do przesunięcia spot-
kania. W tej chwili należało się zastanowić, czy w ogóle
dojdzie do jakiegoś ślubu.
Podeszła do stolika w holu i wyjęła komórkę z torebki.
Chwilę później rozmawiała z Moną, prosząc o przełoże-
nie spotkania w kwiaciarni. Quinn wszedł do jadalni, ale
Dulcy cały czas obserwowała go w wielkim lustrze
o pozłacanych brzegach.
Rozłączyła się i wrzuciła telefon do torebki. W tym
momencie jej wzrok padł na listy leżące na stoliku.
Podniosła je i raz jeszcze przejrzała uważnie. Cztery
reklamy i dwa rachunki. Już zamierzała odłożyć je
z powrotem, gdy jej uwagę przykuła rzucona na stolik
wizytówka. Błyszczący czarny kartonik zlewał się
z czernią marmurowego blatu. W oczy natomiast
rzucały się jarzeniowe, różowe litery. Salon ,,Pink
Lady’’.
– Cóż, tutaj nie ma nic interesującego. Będę się
zbierał.
Dulcy odwróciła się i spojrzała na Quinna stojącego
w progu jadalni. Dyskretnie wsunęła wizytówkę do
zewnętrznej kieszonki torebki.
– Tak. Ja już też stąd pójdę.
– Dulcy?
Nic nie jest w porządku 97
Odwróciła się i spojrzała mu w oczy.
– Nie martw się. Znajdziemy Brada.
Nie mogła wydusić z siebie słowa. Zaginięcie Brada
było teraz ostatnią rzeczą, o jakiej myślała.
Skinęła więc tylko w milczeniu głową i wsiadła do
samochodu.
Rozdział siódmy

Quinn nigdy nie podejrzewałby Brada o zamiłowanie


do podobnych miejsc.
Siedział na wysokim stołku przy pokrytym czarnym
linoleum barze, ciągnącym się przez całą długość salonu
,,Pink Lady’’. W powietrzu wisiał gęsty, duszący opar
dymu papierosowego, potu i piwa; lustrzane płytki,
pokrywające ścianę, odbijały ustawione na półkach bute-
lki z alkoholem; kolorowe światła padały wprost na
owalną scenę, usytuowaną naprzeciwko baru. Quinn
usiłował sobie wyobrazić eleganckiego, wypielęgnowane-
go Bradleya Wheelera III w takiej obskurnej budzie.
Czarna striptizerka wypinała nagie pośladki w stronę
jednego z klientów i kręciła nimi w ten szczególny sposób,
w jaki potrafią to robić jedynie striptizerki: nitka jej
białych stringów nie pozostawiała już wiele pola wyobra-
źni. Oczywiście, wyróżniony klient wcale nie zamierzał
z tego powodu protestować. Zapewne komiwojażer,
pomyślał Quinn, patrząc na jego tani zielony garnitur
z poliestru, łysiejącą potylicę i pokaźny wałek na brzuchu,
Nic nie jest w porządku 99
zdradzający słabość do piwa. Tłustą ręką wsunął pomięty,
wilgotny od potu banknot w stringi striptizerki, po czym
spróbował złapać ją za pośladek. Dziewczyna wprawnie
się wywinęła poza zasięg obleśnie błądzącej dłoni i skiero-
wała swoją uwagę na mężczyznę siedzącego na drugim
końcu sceny. Pulsująca, dudniąca głębokimi basami muzy-
ka praktycznie uniemożliwiała jakąkolwiek rozmowę.
I o to właśnie chodziło właścicielowi lokalu. Chciał mieć
u siebie klientów skoncentrowanych jedynie na tań-
czących na scenie dziewczynach – ich stringach i skąpych
szortach – nie zważających na skandalicznie zawyżone
ceny drinków. A jeżeli do tego dziewczyny miały ochotę
dorobić co nieco na boku...
Quinn pociągnął łyk piwa i gestem dłoni przywołał
barmankę – kobietę, która, jak sądził, jeszcze kilka lat
temu sama występowała na tej scenie. Jej dość długie
włosy były zbyt nachalnie rude, żeby mogły uchodzić za
naturalne, uznał Quinn, gdy nachyliła się ku niemu, by
w ogóle cokolwiek usłyszeć.
– Szukam kogoś – oznajmił.
– Jak my wszyscy, skarbie – odparła, po czym wypros-
towała się i zaczęła wycierać kieliszek białą ścierką.
– Uhm. Tyle że ja szukam określonej osoby. Znasz
tego faceta? – spytał, wyciągając z kieszeni zdjęcie wrę-
czone mu rano przez goryla Beatrix, Bruna.
Kobieta zmarszczyła brwi, przelotnie rzuciła okiem na
zdjęcie, po czym ponownie zajęła się ustawianiem czys-
tego szkła na kontuarze za barem.
– Widzisz, jak tu ciemno? W takim świetle nie rozpo-
znałabym nawet Clintona, gdyby przypadkiem się tu
zjawił.
– Uhm. – Quinn w zamyśleniu spojrzał na zdjęcie,
potem zgiął je wpół i schował z powrotem do kieszeni.
100 Tori Carrington

W tym momencie otwarły się wejściowe drzwi, wpu-


szczając do środka smugę przytłumionego, wieczornego
światła. Ktoś podszedł do baru i stanął w pobliżu Quinna.
Barmanka spojrzała natychmiast w stronę nowego klien-
ta. Quinn tymczasem wyjął portfel, by sprawdzić, jak
dużo ma przy sobie gotówki i czy to wystarczy, by
nakłonić kobietę do mówienia.
– Otwarte castingi mamy w każdy czwartek, o ósmej
– zwróciła się barmanka do nowo przybyłej osoby z po-
gardliwym uśmiechem na ustach.
– Ja... ja... nie przyszłam tutaj w sprawie pracy – od-
parł z wyraźnym wahaniem dobrze znany Quinnowi,
kobiecy głos.
Barmanka przewróciła w zniecierpliwieniu oczami.
– Co ma być?
– Być? Ach, do picia? Mrożona herbata.
Barmanka uniosła wysoko w górę mocno wyskubane,
podkreślone ołówkiem brwi.
Quinn natychmiast rzucił kilka banknotów na bar.
– Daj jej podwójną tequilę.
Kobieta odeszła, by wypełnić zamówienie, Quinn
natomiast zwrócił się w stronę stojącej obok kobiety.
– A więc też zauważyłaś tę wizytówkę? – spytał
bardzo przestraszoną Dulcy.
Wpatrywała się w striptizerkę wyginającą się na
owalnej scenie. Quinn zerknął w lustro i zobaczył, że
czarnoskóra dziewczyna bardzo interesująco wykorzys-
tuje metalową rurę ciągnącą się od podłogi do sufitu.
Dulcy przez kilka minut wpatrywała się w scenę jak
zahipnotyzowana – do chwili aż konferansjer, potężny
facet stojący po prawej stronie sceny, wykrzyknął:
– Wielkie brawa dla Ebony, panowie.
Połowa z około tuzina mężczyzn siedzących przy
Nic nie jest w porządku 101
scenie zaczęła klaskać w dłonie i czarnoskóra dziewczyna
kołyszącym krokiem ruszyła w stronę różowej, obszytej
frędzlami zasłony.
Dulcy była bardzo blada. Barmanka postawiła przed
nią tequilę, którą Dulcy wychyliła jednym haustem. Atak
gwałtownego kaszlu uświadomił Quinnowi, że zapo-
mniała, co dla niej zamówił. Szybko otarła usta ręką, po
czym natychmiast wbiła w rękę przerażony wzrok.
– Pierwszy raz jesteś w takim miejscu? – spytał
Quinn.
Przytaknęła energicznym skinieniem głowy i poprosiła
barmankę o szklankę wody. Quinn od razu zmienił
zamówienie na colę, bowiem wiedział doskonale, że woda
nigdy by się nie pojawiła; kazał też ponownie napełnić
kieliszek Dulcy.
– O, nie! Dziękuję – zaprotestowała.
Quinn skinieniem głowy nakazał barmance, by jednak
podała tequilę. Dulcy mogła jej nie pić, ale nie można było
przesiadywać w takich miejscach, jeżeli nie miało się
przed sobą drinka.
Gdy tylko barmanka pojawiła się z pełnym kielisz-
kiem, Dulcy dotknęła jej ramienia i wdała się w taką samą
rozmowę, jaką Quinn odbył tuż przed jej przyjściem, tyle
że zdjęcie Brada, które pokazała barmance, było ich
wspólną fotografią zrobioną najprawdopodobniej na polu
golfowym. Quinn skrzywił się na ten widok i pociągnął
o wiele potężniejszy łyk piwa, niż zamierzał.
Dulcy westchnęła głęboko, gdy obcesowa barmanka
udzieliła jej równie wyczerpujących informacji, co Quin-
nowi.
– Możesz uwierzyć, że Brad przychodził do takiego
miejsca? – spytała chrapliwym szeptem.
Quinn przyglądał się uważnie jej bardzo bladej twarzy.
102 Tori Carrington

– Szokujące, co?
– Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że jest... hm...
takim typem faceta.
Quinn zapłacił za drinka.
– Przyjaźnimy się od ponad dwudziestu lat, a ja też nie
miałem o tym pojęcia.
Dulcy pilnie koncentrowała się na szklance z colą,
prawdopodobnie, by mieć pewność, że przez pomyłkę nie
wychyli kolejnej tequili.
– To zabawne. Bo wydawało mi się, że czujesz się tu
jak w domu.
– Doprawdy? – zapytał, unosząc kpiąco brew.
Skinęła głową i powiodła wzrokiem po jego T-shircie
i dżinsach.
– No, wiesz. Niegrzeczni chłopcy chodzą do takich
miejsc.
– A kto powiedział, że jestem niegrzecznym chłop-
cem? – spytał, uśmiechając się łobuzersko. – Nieważne.
W każdym razie też jestem zdumiony, że Brad przy-
chodził do takiej tandetnej dziury.
– Chcesz powiedzieć, że nie wypuszczaliście się ra-
zem?
– Do takich lokali jak ten? – Pokręcił energicznie
głową. – Nigdy.
Jasne, Quinn spędził nieco czasu w podobnych budach.
Kiedy miał szesnaście lat, wyglądał na dwadzieścia pięć.
I nie była to jedynie kwestia jego warunków fizycznych,
choć niewątpliwie dwunastogodzinna harówka na ranczu
wuja akurat na jego wygląd wpływała bardzo korzystnie.
Po prostu zanim Quinn ukończył szesnaście lat, widział
wiele więcej w życiu niż większość dzieciaków w jego
wieku.
Zresztą, który szesnastolatek nie chciałby popatrzeć na
Nic nie jest w porządku 103
striptizerki pokazujące wszystko, co mają do pokazania?
Podczas gdy jego przyjaciel chadzał na wykwintne przy-
jęcia, bale i inne fety wymagające garderoby, na którą
biedny chłopak nigdy nie mógłby sobie pozwolić, Quinn
wybrał inną drogę do dorosłości. I gdy pierwsze doświad-
czenia erotyczne Brada były wynikiem nieporadnych
uścisków w jakiejś sypialni w czasie klasowej imprezy,
Quinna wprowadziła w tajniki seksu niemal dwukrotnie
starsza od niego striptizerka, na zapleczu lokalu bardzo
podobnego do ,,Lady Pink’’.
Nie, Quinn nigdy przedtem by nie pomyślał, że Brad
przychodził do takiej obskurnej speluny. Parę ostatnich
dni rzeczywiście obfitowało w niespodzianki.
Pociągnął kolejny łyk piwa, czując na sobie wzrok
Dulcy.
– Brad powiedział kiedyś, że masz w sobie coś z nie-
grzecznego chłopca... No wiesz, że po prostu lubiłeś płatać
kolegom różne figle w akademiku, piłeś na umór, rzygałeś
przez okno... takie tam historie.
Uśmiech Quinna był zdecydowanie sarkastyczny.
– Nigdy w życiu nie oglądałem od środka żadnego
męskiego akademika, kochana. Kilka żeńskich, owszem,
ale nigdy męskiego.
– Tego zdążyłam się już domyślić – odparła Dulcy,
cały czas ściskając w dłoniach szklankę z colą. – Jakim
więc cudem ty i Brad zostaliście przyjaciółmi?
Spojrzał na nią spod oka.
– Nie patrz tak na mnie. To ważne pytanie. Tak samo
jak nie przypuszczałam, że Brad kiedykolwiek mógłby
przyjść w takie miejsce – potoczyła wokół dłonią – tak
samo trudno mi sobie wyobrazić, w jaki sposób w młodo-
ści skrzyżowały się wasze drogi. Bo to było dawno temu,
prawda?
104 Tori Carrington

– Mieliśmy wówczas po dziewięć lat.


– Szmat czasu. Niemal tak długo, jak ja przyjaźnię się
z Jeną i Marie. – Wzdrygnęła się, po czym oznajmiła: – Aż
boję się myśleć, czego o nich nie wiem.
Quinn wodził wzrokiem po seksownych kształtach
Dulcy, przypominając sobie wyraźnie, jaka była w dotyku
każda wklęsłość i wypukłość jej ciała.
– No więc, jak się spotkaliście?
Skinął na barmankę i zamówił kolejne piwo.
– Myślę, że o to powinnaś zapytać Brada.
– Uwierz mi, zrobiłabym to bez wahania, ale jakimś
dziwnym trafem nie ma go w pobliżu.
W tym momencie muzyka stała się głośniejsza, tak że
Quinn ledwo dosłyszał ostatnie słowa Dulcy. Spojrzał jej
prosto w oczy i nie pozwolił umknąć wzrokiem.
– Panowie... ach, widzę, że jest wśród nas także
i dama... powitajmy gromkimi brawami pannę Candy!
– wykrzyknął konferansjer.
Oczy Dulcy znów omal nie wyszły z orbit. Quinn miał
ochotę się roześmiać, gdy patrzył na jej zażenowanie.
W czasie rozmowy zdawała się nie pamiętać, gdzie się
właściwie znajdują. Teraz nie sposób było to zignorować.
Obrócił się leniwie i zaczął przyglądać młodej, zgrabnej
blondynce wkraczającej na scenę.
– O mój Boże! – wyrwało się z ust Dulcy. – Ależ one
mają fantastyczne ciała.
Quinn ostatnim wysiłkiem woli powstrzymał się, by
nie obrzucić jej zdumionym wzrokiem. Najwyraźniej
była zupełnie nieświadoma, że ciało tej striptizerki nawet
się nie umywało do jej ponętnych kształtów. Dulcy miała
naturalne, idealne w kształcie piersi, z najbardziej blado-
różowymi sutkami, jakie widział w życiu. W odróżnieniu
od striptizerki, której piersi bez wątpienia zostały wy-
Nic nie jest w porządku 105
brane z katalogu, a ciemne sutki zdradzały natychmiast,
że nie jest autentyczną blondynką.
– Bez trudu zakasowałabyś te wszystkie kobiety,
Dulcy.
– Ja? – wyszeptała z niedowierzaniem, po czym
nerwowo rozejrzała się wokół, jakby właśnie zapropono-
wał jej udział w grupowym seksie.
– Tak, ty – zapewnił, uśmiechając się szeroko.
– Masz na myśli... tam, na scenie?
Skinął głową.
– Nigdy. Ja... ja... absolutnie nie mogłabym czegoś
podobnego zrobić.
Pytająco uniósł brwi.
– Nawet dla mężczyzny, którego kochasz?
Zarumieniła się gwałtownie; nie ulegało wątpliwości,
że nie wyobraża sobie, by w jakichkolwiek okolicznoś-
ciach mogła robić rzeczy, które na scenie robiła stripti-
zerka.
– Nawet dla mężczyzny, którego... hm... kocham.
Czy kiedykolwiek rozbierała się zmysłowo przed Bra-
dem w tej ciemnej, zimnej sypialni w jego apartamencie?
Na tę myśl coś ścisnęło go w dołku. A potem przypomniał
sobie ich wspólną noc w hotelu, jej początkowe wahanie,
nieporadne ruchy, obecne oczywiste zażenowanie tym
miejscem – i zaryzykował stwierdzenie, że odpowiedź
brzmiała ,,nigdy’’. Chociaż Dulcy nosiła wyjątkowo sek-
sowną bieliznę pod swoją kosztowną garsonką, zapewne
uważała, że striptiz należy zostawić profesjonalistkom.
W tym momencie Quinn przypomniał sobie o skrawku
koronki, który wciąż chował w kieszeni – Dulcy miałaby
teraz na sobie te maleńkie majteczki, gdyby jej ich nie
pozbawił parę godzin temu...
– Powiedz, Dulcy, a czy dla mnie zrobiłabyś striptiz?
106 Tori Carrington

Rozebrać się dla niego? Dulcy wiedziała, że nigdy nie


zdobyłaby się na robienie takich rzeczy, jak kobieta na
scenie. Nie umiałaby się wystawić na cudze spojrzenie. Na
samą myśl o czymś podobnym wpadała w panikę.
– Nie – odparła. – Nigdy.
Przeszywał ją spojrzeniem czarnych oczu, jakby od-
krywając wszystkie pokłady jej strachu.
– Nigdy?
– Nigdy.
Kątem oka spostrzegła, że do mrocznego wnętrza wpadł
strumień światła ulicznej latarni. Quinn zerknął w stronę
drzwi i nagle Dulcy poczuła na uchu jego ciepły oddech.
– Chodźmy stąd.
Powoli powiodła po jego twarzy wzrokiem i skinęła
głową. Starannie obciągnęła spódnicę, po czym wstała.
Quinn jednak nie poprowadził jej w stronę wyjścia, ale na
zaplecze, w kierunku toalet. Wspominając to, co wydarzyło
się rano, zastanawiała się, czy przypadkiem nie zamierza
skończyć tego, co zaczął w ten sam sposób. Ta myśl
podnieciła ją i zaszokowała jednocześnie. Poczuła, jak jej
dłoń wilgotnieje w dłoni Quinna. On tymczasem otworzył
drzwi najpierw damskiej, potem męskiej toalety, wskazując
na jedną z kabin. Szybko do niej wskoczyła i zanim się
zorientowała w sytuacji, została uniesiona do góry za
pośladki i przepchnięta przez okno wychodzące na tyły baru.
Wylądowała na pupie i w zdumieniu wpatrywała się
w Quinna, który wyskoczył tuż za nią. Zanim na dobre
zorientowała się, o co chodzi, podszedł do niej i pomógł jej
wstać.
– Przepraszam – powiedział cicho, badawczym wzro-
kiem wodząc po jej twarzy. – Pamiętasz tego faceta od
kwiatów?
Dulcy oblizała spierzchnięte wargi i kiwnęła głową.
Nic nie jest w porządku 107
– Jasne. Ale co on ma...
– Właśnie wszedł do tego baru.
– Och – powiedziała tępo. Po chwili jednak dotarło do
niej znaczenie jego słów. – Och!
Quinn złapał ją za rękę i poprowadził w stronę
parkingu. Tuż pod latarnią stała biała furgonetka z wyma-
lowanym po bokach logo kwiaciarni.
– Nie ma numeru telefonicznego – mruknęła Dulcy
pod nosem, jednocześnie zaniepokojona, jak swojsko jej
ręka układała się w dłoni Quinna. Tak bardzo, że w ogóle
nie miała ochoty jej zabierać.
– W promieniu stu mil od Albuquerque nie ma żadnej
kwiaciarni ,,U Manny’ego’’.
– Skąd wiesz?
Wpatrywał się w nią bez słowa, Dulcy tymczasem
doszła do wniosku, że jego twarz wygląda niebezpiecznie
uwodzicielsko w mroku alejki i że Quinn zapewne znał
takie sposoby załatwiania spraw i zdobywania wiadomo-
ści, o jakich wolałaby nie słyszeć.
– Wsiadaj do samochodu i jedź do domu – rzucił
Quinn, spoglądając na zamknięte drzwi ,,Pink Lady’’. – Ja
pokręcę się tu jeszcze przez chwilę, by się upewnić, że nikt
za tobą nie pojedzie.
Dulcy nie ruszyła się z miejsca.
– O co chodzi?
– Musimy porozmawiać.
– Myślę, że to nie jest najodpowiedniejsza chwila,
Dulcy – odparł z lekkim uśmiechem.
– Ja... nie miałam na myśli... tych rzeczy. – W końcu
zdobyła się na odwagę i zabrała dłoń z jego dłoni. – Gdzie
chcesz teraz szukać Brada?
Nie odpowiedział na jej pytanie, tylko wpatrywał się
w nią nieruchomym wzrokiem.
108 Tori Carrington

– Jedź do domu, Dulcy.


– I co niby mam tam robić? Zabrać się do pracy, jakby
to był najzwyklejszy dzień w życiu? A może spokojnie
zająć się planowaniem ślubu, jak gdyby nic się nie stało?
Przez twarz przebiegł mu dziwny skurcz, co aż nazbyt
wyraźnie ucieszyło Dulcy.
– Posłuchaj, Quinn. Chcę... Nie. Muszę jak najszybciej
odnaleźć Brada. Zależy mi na tym tak samo, jak tobie.
A skoro do tej pory oboje lądowaliśmy w tych samych
miejscach, czy nie sądzisz, że powinniśmy wspólnie nad
tym popracować?
– Problem w tym, że gdy tylko zbliżamy się do siebie,
wszystko przestaje być normalne, Dulcy.
Musiała przyznać, że trafił w dziesiątkę. Nie mogła
jednak znieść myśli, że spokojnie wróci do biura i będzie
wychodzić ze skóry na każdy dźwięk telefonu, pod-
świadomie oczekując, że to jakaś informacja dotycząca
Brada. Rozstrzygająca o jej własnym życiu.
Ponownie obciągnęła spódnicę.
– Cóż, skoro najwyraźniej nie masz ochoty wyjawić
mi swoich planów, powiem ci, co ja zamierzam zrobić: za
chwilę pojadę do country klubu Brada. Leży o parę godzin
stąd, niedaleko Soccoro. Tam wczoraj umówił się ze
znajomymi na golfa. Sprawdzę, czy stawił się na spot-
kanie.
– Dulcy...
– Nie spodziewaj się, że jak grzeczna dziewczynka
usiądę w kącie i będę spokojnie czekać na rozwój wypad-
ków.
– Och, daj spokój, Dulcy. Nigdy nie wziąłbym cię za
grzeczną dziewczynkę. Chyba już zapomniałaś, że dosko-
nale wiem, jak bardzo potrafisz być niegrzeczna – oznaj-
mił, uśmiechając się dwuznacznie.
Nic nie jest w porządku 109
Dulcy się zarumieniła, ale wytrzymała jego spojrzenie.
– Doskonale. Rozumiem więc, że doszliśmy do poro-
zumienia.
– Nie.
Wzruszyła ramionami.
– Jak chcesz. A więc do zobaczenia w country klubie.
Quinn chwycił ją gwałtownie za ramię.
– Jutro – wyszeptał.
Dulcy poczuła nagłą suchość w gardle.
– Jutro?
– Teraz muszę pojechać do domu Wheelerów. Naj-
wyższy czas, bym sprawdził, czego dowiedziała się Beat-
rix przy pomocy Bruna i tego szemranego detektywa,
z którym się dziś skumała. – Uwolnił z uścisku jej rękę.
– Oczywiście, będzie mi bardzo miło, jeżeli zechcesz
pojechać tam ze mną.
Dulcy potarła miejsce, którego przed chwilą dotykał.
– To chyba nie najlepszy pomysł.
– Może to dziwne, ale byłem przekonany, że tak
właśnie odpowiesz.
Spojrzała mu głęboko w oczy, jednak nic nie mogła
z nich wyczytać.
– Zadzwonisz, jeżeli tylko czegoś się dowiesz?
W odpowiedzi skinął jedynie głową.
Rozdział ósmy

Dulcy przekartkowała leżące przed nią akta, wes-


tchnęła i oparła czoło na dłoni. Z samego rana, przez całe
dwie minuty, konwersowała z Beatrix. Aż do wczoraj
matka Brada była wobec niej podejrzanie wylewna, ciepło
witała ją w rodzinie i wychodziła ze skóry, by zaskarbić
sobie jej zaufanie. Teraz, gdy zniknął Brad, w jednej chwili
była dla Dulcy uprzedzająco miła, w następnej – pałała
dziką nienawiścią. W czasie porannej rozmowy poinfor-
mowała ją, że do tej pory nie udało się zlokalizować
miejsca pobytu Brada.
Dulcy sięgnęła po słuchawkę, by wystukać numer
Quinna. Dzwoniła do niego już dziesięć razy tego ranka,
ale nie podnosił słuchawki, zaś ona nie chciała zostawiać
wiadomości na automatycznej sekretarce. W momencie
gdy już chwytała słuchawkę w dłoń, rozległ się dzwonek
telefonu.
Przyciskając rękę do piersi, przyjęła rozmowę.
– Halo?
– Dulcy?
Nic nie jest w porządku 111
Kobiecy głos po drugiej stronie wydawał się jej cał-
kowicie obcy.
– Przy telefonie. Słucham?
– Dzięki Bogu, że odebrałaś. Ta baba-smok, twoja
sekretarka, nie chciała mnie połączyć.
Dulcy wychyliła się do przodu i zobaczyła, że Mona
stoi przy półce oddalonej od biurka i wertuje jakieś akta,
co oznaczało, że przełączyła centralkę na automatyczne
kierowanie klientów do określonych adwokatów.
– Mandy? To ty? – spytała, przypominając sobie
natychmiast jasnowłosą striptizerkę i wołającą o pomstę
do nieba intercyzę przedślubną.
– Tak. Tak, to ja. O Boże, Dulcy, nawet sobie nie
wyobrażasz, jak bardzo potrzebuję twojej pomocy – od-
parła dziewczyna, wydając z siebie westchnienie ulgi.
Dulcy poczuła się nieswojo. Natychmiast stanęły jej
przed oczami kobiety, które widziała poprzedniego wie-
czoru w barze ,,Pink Lady’’. Zacisnęła powieki i zaczęła
powtarzać sobie, że nie wolno jej oceniać klientki przez
pryzmat jej pracy. Kropka.
Obróciła się w stronę gabinetu Jeny. Przyjaciółka
właśnie nagrywała coś na dyktafon, jednocześnie prze-
rzucając rozłożone na biurku akta.
– Mandy? Poczekaj chwilę. Połączę cię z Jeną McCade.
– Nie!
– Czemu nie?
– Bo chcę, żebyś to ty była moim adwokatem. – Dziew-
czyna zawahała się przez moment. – To co zrobiłaś dla mnie
wczoraj... niewiele osób tak zdecydowanie oparłoby się
Saraginowi. Doprawdy nie wiem, jak ci dziękować.
Dziękować?! Dulcy ponownie zerknęła na zegarek.
– Nie ma o czym mówić, Mandy. To mi pochlebia. Ale
prawdę mówiąc, sądzę...
112 Tori Carrington

– Dzisiaj rano dostałam pewien dokument. Poczekaj


chwilę. Przeczytam ci, co jest tam napisane. Został
dostarczony pocztą kurierską. A raczej przez specjalnego
posłańca. Tak. Tak właśnie się przedstawił. Na górze jest
napisane ,,Pozew’’.
– Czy to od twojego narzeczonego? – spytała Dulcy,
unosząc w zdumieniu brwi.
– Tak. Nie rozumiem wszystkiego, ale wydaje mi się,
że Jason chce mnie podać do sądu za... czekaj, niech to
znajdę... o mam! – za zerwanie kontraktu. Nic z tego nie
pojmuję. Nigdy nie podpisywałam żadnego kontraktu.
Jakim cudem mogłam więc go zerwać?
Dulcy chwyciła za pióro i zaczęła coś zapisywać.
– Kiedy ostatni raz widziałaś się z Polanskym,
Mandy?
– Dwie godziny temu. Spędził u mnie noc.
Dulcy aż się zachłysnęła popijaną właśnie kawą i szyb-
ko złapała za serwetkę.
– Żartujesz!
– Skąd. Nawet zostawił tutaj swoją marynarkę. Przed
chwilą dzwoniłam do jego biura i powiedziałam sekretar-
ce, że mu ją podrzucę w drodze na lunch.
– Ani się waż.
– Czemu?
Dulcy w zniecierpliwieniu przewróciła oczami.
– Zapomnij o tym. Zatrzymaj tę marynarkę. Kiedy
normalnie spotkalibyście się następnym razem?
– Dziś wieczorem, kiedy skończy pracę. Zarezerwo-
waliśmy stolik w restauracji.
Och, a więc wszystko miało się toczyć tak, jakby nigdy
nic się nie stało? Zarezerwowali stolik, więc nieważne, że
on chciał ją pozwać do sądu?
– Kiedy zarezerwowaliście ten stolik?
Nic nie jest w porządku 113
– Poprosił, żebym to zrobiła dziś rano, gdy wychodził.
No, pięknie. Coraz lepiej.
– Odwołaj rezerwację. Czy Jason ma klucz do twojego
mieszkania? Cofam to pytanie. Na pewno ma klucz.
– Szybko nakreśliła jeszcze parę zdań. – Zmień zamki,
Mandy.
– Co takiego?
– Gdy tylko skończymy tę rozmowę, wezwij ślusarza
i zmień zamki. Jak najszybciej. Koniecznie jeszcze tego
ranka.
– Ale ja...
– Mandy, czy do ciebie w ogóle dociera, co oznacza ten
dokument? – Najwyraźniej nie docierało. I Dulcy wcale
się temu nie dziwiła. Bo jak można w pełni pojąć treść
podobnego dokumentu, jeżeli facet, który go podpisuje,
zachowuje się tak, jakby w ogóle nic się nie zmieniło?
Rezerwacja w restauracji, to dopiero! – Jason, ni mniej, ni
więcej, tylko zrywa wasze zaręczyny. Nie zamierza się
z tobą żenić. I twierdzi, że to ty jesteś temu winna,
ponieważ odmówiłaś podpisania tego steku bzdur, który
wysmażył wraz ze swoim adwokatem i nazwał intercyzą
przedślubną.
– No tak. Ale przecież wprowadziliśmy poprawki.
– Cóż. Powiedziałabym, że dokument, który trzy-
masz w ręku, dowodzi, że je odrzucili.
– Żartujesz.
– Ani trochę.
Ze słuchawki wylała się taka masa przekleństw, że
Dulcy aż pociemniało w oczach z wrażenia.
– Na razie, Dulcy. Muszę coś załatwić.
– Och, Mandy? I pod żadnym pozorem...
W słuchawce zabrzmiał ton rozłączenia rozmowy. Dulcy
z rozpędu wyszeptała w głuchą słuchawkę z rezygnacją:
114 Tori Carrington

– ...pod żadnym pozorem nie dzwoń, nie spotykaj się,


czy w jakikolwiek sposób nie kontaktuj z tym dupkiem
inaczej, jak tylko w mojej obecności.

Quinn stał w otwartych szklanych drzwiach zatłoczo-


nego gabinetu komendanta policji miasta Albuquerque.
Była tam Beatrix z Brunem, a także partnerzy Dulcy
– Barry Lomax i Jena McCade. No i, oczywiście, Dulcy.
O ile dobrze zrozumiał, komendant był starym przyja-
cielem Barry’ego jeszcze z czasów studiów prawniczych.
Quinn rozejrzał się po wielkiej, tętniącej pracą sali opera-
cyjnej komendy głównej i pochwycił zaciekawione spoj-
rzenia zarówno detektywów w cywilu, jak i munduro-
wych funkcjonariuszy. Z punktu widzenia ekonomiki
działania nie można było lepiej trafić. Bo kto inny, jak nie
komendant, mógł zlekceważyć całą biurokrację obowią-
zującą w sprawach o zaginięcie?
Z drugiej strony, teraz Beatrix mogła się już pożegnać
z nadzieją na utrzymanie całej sprawy w sekrecie. Ich
masowy nalot na gabinet komendanta nie mógł pozostać
niezauważony. Quinn zobaczył, jak jeden z detektywów
chwyta za telefon i wyrzuca w słuchawkę mnóstwo słów,
nie odrywając wzroku od pleców Beatrix. Nie ulegało
najmniejszej wątpliwości, że najwyżej za pięć minut cała
komenda dowie się, po co tu przyszli. Zaś za następne pięć
wszystkie informacje przeciekną do mediów.
Oczywiście, upublicznienie sprawy mogło pomóc
w odnalezieniu Brada. Ale mogło też je utrudnić. Jeżeli
pomięte żądanie okupu, rozłożone teraz na biurku ko-
mendanta, było autentyczne, istniało ryzyko, że nagłoś-
nienie zaginięcia Bradleya Wheelera może przerazić pory-
waczy. A skoro pozostawali anonimowi, trudno było
przewidzieć, jak zareagują, gdy wpadną w popłoch.
Nic nie jest w porządku 115
Quinn wyjął z kieszeni notes, nakreślił parę słów,
wyrwał zapisaną kartkę i schował w dłoni.
– Dziękuję ci, Jim – powtarzał Barry, wylewnie po-
trząsając ręką komendanta. – Jak ci się odwdzięczę?
– Nie przejmuj się – zaśmiał się policjant. – Już ja
znajdę sposób, żeby to sobie odbić.
Wszyscy pozostali zaczęli się podnosić z krzeseł – to
znaczy wszyscy z wyjątkiem Bruna, który jak zwykle stał
za plecami Beatrix – dziękować komendantowi i szyko-
wać się do wyjścia.
– Możesz być pewien, że przydzielę do tej sprawy
swoich najlepszych ludzi – oznajmił komendant. – Kiedy
tylko czegoś się dowiem, natychmiast dam ci znać.
Quinn oparł się o drzwi, a tymczasem wszyscy zaczęli
wychodzić gęsiego. Tak, jak przypuszczał, Dulcy szła na
końcu. Niestety, tuż obok znajdowała się Jena.
Dulcy posłała mu ostrzegawcze, przerażone spojrze-
nie. Quinn skinął głową jej przyjaciółce.
– Jena... Dulcy.
Nie miał okazji przywitać się z żadną z nich przed
spotkaniem z komendantem z tego prostego powodu, że
już siedziały w gabinecie z Barrym, gdy przybył na
komendę z Beatrix i Brunem.
Podszedł do Dulcy, która natychmiast przyspieszyła
kroku. Musnął ręką jej wilgotną dłoń. Dulcy wbiła
w niego zdumione spojrzenie. W tym samym momen-
cie poczuła w dłoni świstek papieru i zacisnęła na nim
palce.
Quinn wyminął obie kobiety.
– Do zobaczenia – rzucił.
Jena zwolniła, skrzyżowała ramiona i wbiła wzrok
w jego plecy. Quinn odwrócił się i mrugnął do niej okiem.
Nie miał wątpliwości, że jeśli Dulcy do tej pory jeszcze nie
116 Tori Carrington

wysłuchała wykładu przyjaciółki na jego temat, to na


pewno czeka ją to w najbliższej przyszłości.

U ciebie, o trzeciej.
Dulcy raz po raz rzucała okiem na kartkę, którą
chowała w dłoni. Gdy podniosła na moment wzrok,
ujrzała, że Quinn znika za rogiem, zmierzając w stronę
schodów, a nie – jak wszyscy pozostali – w stronę windy.
Westchnęła głęboko.
– Rzeczywiście, cudowny facet. – Jena zacisnęła wargi
i spojrzała znacząco na Dulcy. – No więc, co od niego
dostałaś?
– Słucham? – Dulcy nonszalanckim krokiem ruszyła
w stronę pozostałych. Chociaż przebywanie w pobliżu
Beatrix nie plasowało się wysoko na liście jej priorytetów,
przebywanie sam na sam z Jeną uznała w tym momencie
za samobójstwo.
– Dobrze wiesz, o czym mówię – wysyczała Jena,
pochylając się ku Dulcy ze stanowczą miną.
– Coś, co zgubiłam.
– Uhm. Powiem ci, co ja miałabym ochotę zgubić za
każdym razem, gdy widzę tego faceta. Swoje majtki.
Dulcy wytrzeszczyła oczy, a Jena wybuchnęła śmie-
chem.
Przyjechała winda. Jena, przepraszając, pierwsza we-
pchnęła się do środka i pociągnęła za sobą Dulcy. Chciała,
żeby stanęły z tyłu, w kącie, lekko oddalone od reszty.
Beatrix, Barry i Bruno weszli na końcu i zwrócili się
twarzą w stronę drzwi. Jena zupełnie otwarcie taksowała
wzrokiem walory Bruna, najwyraźniej nie przeszkadzało
jej, że należał do gatunku całkowicie pozbawionego szyi.
Dulcy poczęstowała ją silnym kuksańcem.
– O co chodzi? – wyszeptała jej Jena do ucha. – Wierz
Nic nie jest w porządku 117
mi, skarbie, w tej chwili jesteś ostatnią osobą uprawnioną
do moralizowania.
Dulcy wybałuszyła oczy. Miała tylko nadzieję, że za
chwilę szczęka nie opadnie jej do pasa.
– Jeżeli przedtem mogłam mieć jeszcze jakieś wąt-
pliwości, teraz już jestem całkiem pewna – roześmiała się
cicho, obejmując Dulcy ramieniem.
– To nie czas ani miejsce na takie rozmowy.
– Wiem. Ale wkrótce znajdziemy i jedno, i drugie.
A wówczas będziesz musiała mi wszystko opowiedzieć.
Dosłownie wszystko.
Barry chrząknął znacząco i posłał im ostrzegawcze
spojrzenie. Dulcy najchętniej skryłaby się w mysiej dziu-
rze, gdyby tylko udało się jej coś podobnego znaleźć.
Beatrix obejrzała się za siebie i z jadowitym uśmiechem
na twarzy wbiła w przyszłą synową pełne wściekłości
spojrzenie.
– Mam nadzieję, że jesteś wreszcie usatysfakcjonowa-
na, Dulcy.
Dulcy nerwowo przełknęła ślinę i w ostatniej chwili
powstrzymała się od wygładzenia żakietu.
– Nie bardzo rozumiem, co pani ma na myśli, pani
Wheeler.
– Policję, oczywiście. Zapewne zdajesz sobie sprawę,
że teraz nie mamy już co marzyć o anonimowości. Nie
będziesz mogła wytknąć nosa z domu czy biura, by od
razu nie natknąć się na jakiegoś trzeciorzędnego reportera
goniącego za tanią sensacją. Możemy więc zapomnieć
o odnalezieniu Bradleya na własną rękę. Będziemy za to
musieli się martwić, które z podstępnie zrobionych nam
zdjęć znajdzie się na pierwszej stronie porannych gazet.
Lub co pokażą w wieczornych wiadomościach.
W tym momencie rozległ się cichy śmiech Barry’ego.
118 Tori Carrington

– Trixie, co byś powiedziała na lunch w moim towa-


rzystwie? Znam niezły mały lokal w pobliżu.
Trixie? Dulcy niemal zaplątała się we własne nogi
z wrażenia, mimo że nawet nie ruszyła się z miejsca. Ale
prawdziwy szok przeżyła, gdy Beatrix odpowiedziała na
propozycję Barry’ego wyjątkowo promiennym uśmie-
chem. Wyglądała tak, jakby nagle ubyło jej dziesięć lat.
– Z największą przyjemnością – odparła, po czym
z już zupełnie innym wyrazem twarzy zwróciła się
w stronę Bruna. – Ty, oczywiście, będziesz musiał po-
czekać w samochodzie. Twoja obecność mogłaby wywo-
łać niepożądane plotki.
Jena pochyliła się ku Dulcy.
– O szczęśliwa godzino!
Rozdział dziewiąty

– Nie, pan Wheeler nie przyjechał przedwczoraj na


umówioną partię golfa – odparł pięć godzin później nadęty
menedżer ekskluzywnego klubu, niejaki pan Jones. – A jeże-
li chcielibyście państwo dowiedzieć się czegoś więcej w tej
sprawie, radziłbym skontaktować się z policją w Albuquer-
que. Udzieliłem im wszelkich możliwych informacji.
Dulcy była pewna, że jeśli ten facet uniósłby głowę
jeszcze odrobinę wyżej, mogłaby policzyć wszystkie
włosy w jego nosie. Spojrzała z ukosa na Quinna – zacis-
kał silnie szczęki, a w oczach pojawiały mu się groźne
błyski. Gdyby znajdowała się na miejscu pana Jonesa,
wzięłaby nogi za pas już dobre pięć minut temu.
Dulcy wyraźnie wyczuwała wzajemny antagonizm
obu mężczyzn. Bez wątpienia menedżer był przekonany,
że przynależy do śmietanki towarzyskiej, natomiast ubra-
nego w dżinsy i T-shirt Quinna traktował jak osobnika
o podejrzanym statusie społecznym.
– Dziękujemy, panie Jones – powiedziała z uśmie-
chem, by rozładować sytuację.
120 Tori Carrington

– Chcielibyśmy przenocować – rzucił szorstko Quinn.


Menedżer jakby nagle urósł o pół metra, czy może
gwałtownie zalewitował.
– To nie hotel, proszę pana. Jesteśmy ekskluzywnym
klubem, o bardzo restrykcyjnych zasadach przyznawania
członkostwa.
Dulcy zerknęła na zegarek. Właśnie minęła szósta.
Quinn miał rację. Zanim dojechaliby z powrotem do
miasta, byłoby już za późno, by kontynuować poszuki-
wania – zakładając, że pozostał im jeszcze jakiś trop do
zbadania. Dulcy nie miała już żadnego pomysłu. Podej-
rzewała też, że jeśli nawet Quinn miał jeszcze jakieś
plany, nie zamierzałby się nimi z nikim dzielić.
Dulcy zwróciła się w stronę Jonesa, uśmiechając się
najmilej, jak umiała – choć, biorąc pod uwagę okoliczno-
ści, zapewne wypadło to dość blado. Mężczyzna przybrał
żałobną minę.
– Zdaje się, że zapomniałam się przedstawić. Nazy-
wam się Dulcy Ferris i jestem narzeczoną pana Wheelera.
Menedżer uniósł lekko brwi, jednak jej oświadczenie
nie zmieniło w widoczny sposób jego nastawienia. Nie-
mal w tej samej chwili Quinn wyciągnął z tylnej kieszeni
spodni portfel, a z niego plastikową kartę, którą rzucił
w stronę Jonesa.
– Sprawdź swój rejestr, palancie. Jestem członkiem
tego klubu.
Dulcy uniosła brwi. Quinn i ten klub?
Karta wylądowała pomiędzy piersią a dłonią pana
Jonesa, który nagle wyraźnie stracił głowę, wymamrotał
coś w rodzaju: ,,Przepraszam, za chwileczkę wracam’’
i pognał na zaplecze.
Dulcy rozejrzała się po ekskluzywnie urządzonym
holu.
Nic nie jest w porządku 121
– Zaoszczędziłbyś nam wiele zachodu, gdybyś od razu
powiedział Jonesowi, że jesteś jednym z członków – po-
wiedziała cicho.
Uśmiechnął się zimno.
– Co takiego? I pozbawił się przyjemności oglądania
podobnego cyrku? – Wsunął portfel z powrotem do
kieszeni. – Należę do tego klubu tylko po to, żeby od czasu
do czasu popatrzeć, jak faceci pokroju Jonesa wyłażą ze
skóry, próbując na wszelkie sposoby zrekompensować
swoje fatalne zachowanie.
Dulcy wetknęła za ucho niesforny kosmyk włosów.
Zastanawiała się, czemu nagle ogarnęło ją poczucie, że
też nie była całkiem w porządku wobec Quinna. Przez
myśl jej nie przeszło, że mógł należeć do takiego klubu.
Nie wyglądał na faceta, który w wolnej chwili najchęt-
niej rozgrywa partię golfa z kumplami od interesów.
Odciski na jego dłoniach sugerowały, że nie ograniczał
swoich aktywności jedynie do przebierania w kijach
golfowych.
Przecież doprawdy nie jest snobką. Tylko że choć raz
po raz powtarzała to sobie w duchu, jakoś wcale nie
poczuła się lepiej.
Teraz Quinn patrzył na nią tak, jakby czegoś od niej
oczekiwał. Jednak wcale nie tego, co najbardziej chciałaby
mu dać.
– Przyznaj, Dulcy. Kiedy dowiedziałaś się, że jestem
członkiem tego klubu, byłaś co najmniej tak samo za-
szokowana, jak Jones.
– Wcale nie. – Uśmiechnął się szeroko. – Może rze-
czywiście byłam nieco zaskoczona – przyznała niechęt-
nie.
Ponowne pojawienie się Jonesa zaoszczędziło jej dal-
szego zażenowania. Menedżer jednym susem doskoczył
122 Tori Carrington

do Quinna z tak uniżonym wyrazem twarzy, że na widok


tej niezwykłej przemiany Dulcy miała ochotę zareago-
wać teatralnym zaskoczeniem, by jeszcze bardziej po-
gnębić nieszczęśnika. Quinn skrzyżował ręce na piersi
i stał nieporuszony, podczas gdy menedżer wciąż wyrzu-
cał z siebie wylewne przeprosiny, na końcu zaś oświad-
czył, że z największą przyjemnością ma zaszczyt za-
proponować bezpłatny nocleg, by zatrzeć... nieprzyjemne
wrażenie wywołane wcześniejszym, drobnym nieporo-
zumieniem.
– Oczywiście, mówimy o bezpłatnym noclegu także
dla towarzyszącej mi osoby. – To było raczej oświad-
czenie niż pytanie.
– Ależ naturalnie, panie Landis. Osobiście dopilnuję,
byście dostali państwo jeden z naszych najlepszych
apartamentów.
– Prosilibyśmy o dwa – wtrąciła Dulcy, nagle zdjęta
paniką. – Potrzebujemy dwóch pokoi.
– Połączonych – dorzucił Quinn.
Zuchwałość Quinna praktycznie zaparła jej dech
w piersiach. Czyżby nie zdawał sobie sprawy, że wiado-
mość o narzeczonej jednego z członków klubu, miesz-
kającej w pokoju połączonym z pokojem jego najlepszego
przyjaciela, natychmiast zostanie puszczona w obieg
w formie wyjątkowo soczystej plotki, jeszcze zanim
zdążą na dobre się wprowadzić? Dulcy zerknęła na
Quinna i szybko umknęła wzrokiem – wyraz jego twarzy
nie pozostawiał wątpliwości, że doskonale zdawał sobie
z tego sprawę. A na dodatek wyraźnie bawił się jej
zażenowaniem.
Chwilę później nie tylko otrzymali pokoje, ale zostali
także zapewnieni, że natychmiast zostaną im dostar-
czone w prezencie świeże ubrania, pochodzące z eks-
Nic nie jest w porządku 123
kluzywnego, miejscowego butiku. A potem pan Jones
osobiście eskortował ich na górę. Na końcu długiego holu
otworzył jedne z drzwi i wylewnym gestem zaprosił
Dulcy do środka.
Dulcy zawahała się, zerkając w stronę Quinna, jakby
oczekując jakichś wyjaśnień czy wskazówek. On jednak
nie zwracał na nią uwagi, tylko uważnie rozglądał się po
holu. Dulcy posłała więc słaby uśmiech mniej więcej
w kierunku pana Jonesa, weszła do pokoju i za moment
usłyszała, jak zamykają się za nią drzwi.
Apartament był doskonale urządzony. Wokół stały
repliki antyków, ściany wyklejono tapetami w blado-
niebieskie i białe pasy, wszystkie tkaniny zaś miały
stonowane, kwiatowe wzory. Dulcy jednak czuła się tu
nieswojo. Przeszła na drugi koniec wielkiego pokoju
i przycisnęła ucho do drzwi łączących ją z apartamentem
Quinna. Nie dosłyszała żadnych odgłosów. Nawet gdy
przyniesiono jej kosmetyki i ubranie, czuła się wciąż jak
zwierzę zamknięte w klatce, czekające, by przyszedł
treser i je nakarmił. Uświadomiła sobie, że nie jadła nic
poza małą bułką na śniadanie. Nic dziwnego, że żołądek
zaczynał jej już o tym natarczywie przypominać.
Znowu podeszła do wewnętrznych drzwi. Metal rzeź-
biony tak, by sprawiał wrażenie drewna, nie przepuszczał
żadnych dźwięków. Wiedziała, że po drugiej stronie
znajdują się takie same drzwi, ale bała się, że gdy otworzy
swoje, tamte też zastanie otwarte. I co wówczas miałaby
zrobić?
Zamiast więc ryzykować, wsunęła wtyczkę telefonu
do gniazdka i poprosiła o połączenie z pokojem pana
Landisa. Nie podniósł słuchawki. To dziwne. Czyżby brał
prysznic? Poszła do łazienki i przyłożyła ucho do ściany,
ale nie usłyszała odgłosu płynącej wody. Wzdychając
124 Tori Carrington

głęboko, znów podniosła słuchawkę i wybrała bezpośred-


ni numer pana Jonesa. Pan Jones miał przyjemność
poinformować ją, że pan Landis zażądał listy gości za-
zwyczaj grających z panem Wheelerem w golfa. Tylko
jeden z nich przebywał jeszcze w klubie – przedłużył swój
weekendowy pobyt – i pan Landis właśnie umówił się
z nim na spotkanie.
A więc nie zabrał jej ze sobą.
Dulcy rozłączyła się, zapominając podziękować mene-
dżerowi.
Och, to po prostu śmieszne. Jak może siedzieć i dąsać
się na Quinna tylko dlatego, że wolał porozmawiać ze
znajomym Brada w cztery oczy. Przecież jeżeli dowie się
czegoś istotnego, na pewno jej o tym powie.
Pół godziny później, świeżo wyszorowana, wyłoniła
się z łazienki w miękkim szlafroku frotté. Pod spodem
miała zwykłe, bawełniane majtki dostarczone z butiku
wraz z innymi ubraniami. Znowu podeszła do drzwi
łączących ją z pokojem Quinna, tym razem jednak je
otworzyła. Drzwi po drugiej stronie były zamknięte.
Zapukała delikatnie. Nie doczekała się żadnej odpowiedzi,
ale teraz już się nie zdziwiła.
Usiadła po turecku na łóżku i na gładkim prześcieradle
postawiła przed sobą telefon. Przekartkowała notes z ad-
resami, po czym postanowiła zadzwonić do Mony, do
domu. Chociaż Barry i Jena zawsze bez żadnych skrupu-
łów kontaktowali się z Moną po godzinach, Dulcy do tej
pory nigdy się na to nie zdobyła. Uważała, że to zbyt
krępujące.
Mona odezwała się po drugim dzwonku równie ener-
gicznym głosem, jak w kancelarii. Dulcy poprosiła o prze-
kazanie listy osób, które dzwoniły do niej podczas jej
nieobecności, powiadomiła, że następnego dnia zjawi się
Nic nie jest w porządku 125
w biurze dużo później niż zazwyczaj, na koniec zaś
zapytała Monę, czy mogłaby ją poinformować, jak skon-
taktować się z Barrym. Po chwili wahania Mona powie-
działa, że Barry nie wrócił już do biura po spotkaniu
z komendantem policji. Zadzwonił natomiast późnym
popołudniem i oznajmił, że jutro też nie pojawi się
w kancelarii. Nie powiedział, gdzie będzie, nie podał
żadnego numeru kontaktowego – oświadczył tylko, że po
prostu wyjeżdża.
Dulcy podziękowała Monie i rozłączyła się, nie od-
kładając jednak słuchawki.
Na pierwszy rzut oka Barry i Beatrix stanowili dobraną
parę. Oboje byli bardzo zamożni i mniej więcej w tym
samym wieku. Barry wciąż świetnie się trzymał, a Beatrix
nadal mogła uchodzić za atrakcyjną kobietę – oczywiście
jeżeli ktoś uznawał za atrakcyjne zamiłowanie do kaniba-
lizmu. Mimo to Dulcy była zdumiona, gdy w windzie
Barry zwrócił się do matki Brada ,,Trixie’’. A jeszcze
bardziej zdumiało ją, że Beatrix przyjęła to z takim
zachwytem.
Dulcy powoli wystukała numer informacji telefonicz-
nej, by oderwać się od rozważań na temat Barry’ego
i Trixie. Kilka minut później dowiedziała się, że w Al-
buquerque, a nawet w całym stanie Nowy Meksyk nie ma
kwiaciarni pod nazwą ,,U Manny’ego’’.
Oparła się o poduszki. Cóż za przedziwna historia.
Najpierw dostawca upiera się, że odda kwiaty jedynie
Bradowi do rąk własnych. Potem ten sam dostawca
pojawia się niby przypadkiem w barze ze striptizem.
Dulcy bezmyślnie bawiła się czarną wizytówką z ja-
skraworóżowymi literami. Może źle zapamiętała nazwę
kwiaciarni? Zaczęła przeglądać listę, którą podyktowała
jej Mona. Mandy Mallone, zdesperowana niedoszła
126 Tori Carrington

panna młoda, dzwoniła do niej aż dziesięć razy. Nie


podała żadnych szczegółów, jedynie usilnie prosiła o tele-
fon.
Pomimo cichego wewnętrznego głosu przekonującego,
że nie powinna tego robić, Dulcy wybrała numer Mandy
i opadła na poduszki. Eks-striptizerka odebrała już po
pierwszym dzwonku.
– Dzięki Bogu! – W jej tonie pobrzmiewała gorącz-
kowość. – Popadam w szaleństwo, bo nie wiem, co robić.
,,Popadam w szaleństwo’’? Naprawdę powiedziałam:
,,popadam w szaleństwo’’? Chciałam powiedzieć, że
odchodzę od zmysłów.
– Spokojnie, Mandy. To naturalne, że popadasz w lek-
kie szaleństwo, kiedy weźmie się pod uwagę, przez co
teraz przechodzisz – odparła Dulcy.
– Nieprawda – wyszeptała Mandy. – Nie mówiłabyś
tak, gdybyś w dzieciństwie widziała, jak twoją matkę
wywlekają z domu w kaftanie bezpieczeństwa... Och,
nieważne.
Dulcy zacisnęła powieki. Jasna cholera!
– Mandy, powiedz mi, co się dzieje. Zmieniłaś zamki?
– Tak. I Jason nie był tym zachwycony. Poczekaj
chwilę, muszę usiąść. Chociaż nie... nie mogę spokojnie
usiedzieć w jednym miejscu.
– I o to właśnie chodziło.
– O co?
– Żeby Jason zastanowił się dobrze nad tym, co robi.
– W takim razie rzeczywiście zadziałało. Nie tylko
wszystko dokładnie przemyślał, ale na dodatek nasłał na
mnie policję. Wyszli stąd niecałą godzinę temu.
– Policję? – Dulcy natychmiast poderwała się w górę.
– Aha. Ponieważ powiedziałaś, że mam nie zawozić
mu tej marynarki, odesłałam ją przez posłańca. W kawał-
Nic nie jest w porządku 127
kach. Podobnie jak wszystkie inne rzeczy, które zostawił
w moim mieszkaniu.
– Chyba nie posunęłaś się do czegoś podobnego!
– Dulcy mimowolnie wykrzywiła usta.
– Jak najbardziej. I byłam bardzo z siebie zadowolona.
Aż do chwili, gdy zjawili się tu policjanci.
Wydała z siebie nieokreślony dźwięk, po czym znowu
coś zagruchotało w telefonie.
– Jason powiedział im, że stanowię dla niego fizyczne
zagrożenie.
Dulcy pomyślała o niskiej, szczupłej, obdarzonej wy-
bujałym biustem blondynce i Jasonie Polanskym zbudo-
wanym jak eks-gwiazda futbolu amerykańskiego.
– Policjanci stwierdzili, że to, co zrobiłam z jego
bokserkami, dowodzi słuszności jego obaw.
Dulcy postanowiła nie wnikać w szczegóły. Za to cały
czas klęła się w duchu, że w ogóle otworzyła usta na
spotkaniu w sprawie intercyzy. Że kazała Mandy wymie-
nić zamki. Że uświadomiła roztrzęsionej dziewczynie, iż
jej narzeczony gra z nią nie fair.
Z drugiej strony, skąd mogła wiedzieć, że dojdzie do
podobnych historii?
– Dulcy? Jesteś tam jeszcze?
– Tak. Jestem – odparła z westchnieniem.
– To dobrze. Bo już myślałam, że się rozłączyłaś.
Prawdę mówiąc, właśnie to powinna zrobić. Może
jeszcze tylko przedtem przykazać Mandy, żeby podpisała
tę cholerną intercyzę, poślubiła Jasona i potem żyła z nim
długo i szczęśliwie. Jednak tego nie zrobiła.
– Zastanawiam się, jak najlepiej wybrnąć z tej
sytuacji – powiedziała w końcu. Zanotowała kilka
zdań w notesie, po czym postukała w notes ołówkiem.
– Posłuchaj, Mandy. Najpierw zadzwonię do adwokata
128 Tori Carrington

Jasona. – Ostatecznie doskonale wiedziała, od kogo wziąć


jego prywatny numer. – A kiedy już z nim porozmawiam,
zaraz dam ci znać. I... Mandy? – rzuciła szybko, żeby
dziewczyna nie zdążyła się rozłączyć. – Koniec z cięciem
i dewastowaniem własności Jasona, dobrze? Gdyby do
ciebie zadzwonił lub gdyby próbował skontaktować się
z tobą jego adwokat, odeślij ich do mnie. – Podała Mandy
numer recepcji klubu, natychmiast kwestionując w duchu
słuszność swojego posunięcia.
Odłożyła słuchawkę i przez moment siedziała w bez-
ruchu. Dobrze wiedziała, czemu nie miała ochoty zaj-
mować się prawem rodzinnym. W sprawach korporacyj-
nych wszystko było uporządkowane i przewidywalne.
Obie strony chciały wyciągnąć dla siebie jak najwięcej, ale
dobrze rozumiały, że niczego nie osiągną, jeżeli nie pójdą
na kompromis. W grę nie wchodziły żadne emocje.
Postępowaniem stron rządziła logika. W przypadku
spraw rodzinnych wszystko stawało na głowie.
Znowu chwyciła za słuchawkę i wybrała numer Jeny,
jednak gdy tylko usłyszała sygnał, natychmiast się roz-
łączyła. Gdyby dodzwoniła się do przyjaciółki, musiałaby
cholernie długo wyjaśniać, gdzie jest i przede wszystkim
z kim. Dulcy przygryzła wargę i zerknęła na zamknięte
drzwi do pokoju Quinna. A zaraz potem wystukała
numer kancelarii Saragina i westchnęła z ulgą, gdy się
okazało, że adwokat Jasona wciąż jeszcze był w biurze.
Był w biurze, ale nie widział powodu, by współ-
pracować z Dulcy.
– No więc, jak się mają sprawy z tą intercyzą?
– Nijak.
– To znaczy, że twój klient nie zamierza rozważyć
możliwości wprowadzenia zmian?
– Gorąco mu to odradzam.
Nic nie jest w porządku 129
– No cóż. Miejmy więc nadzieję, że nie będzie żało-
wał, gdy w końcu przyjdzie mu obyć się smakiem. Bo
dokładnie to go czeka, jeżeli nie pójdzie po rozum do
głowy. – Dulcy uśmiechnęła się pod nosem, dumna, że
wykorzystała jedno z ulubionych powiedzonek Jeny.
– Zdefiniuj ,,obyć się smakiem’’.
– Kto jak kto, ale ty powinieneś doskonale rozumieć,
o co chodzi, Steve. Jeżeli się nie mylę, to stan, w którym
tkwisz permanentnie.
– Od razu widać, jak niewiele o mnie wiesz.
– Od razu widać, jak niewiele chciałabym się dowie-
dzieć.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
Dulcy ugryzła się w język. Czy aby na pewno tak
powinna wyglądać profesjonalna rozmowa z kolegą po
fachu? Odchrząknęła gwałtownie, próbując uspokoić
własne emocje.
– Chcę powiedzieć, że nie powinieneś do mnie dzwo-
nić, a twój klient nie powinien kontaktować się z panną
Mallone, do chwili, aż ta intercyza nabierze nieco bar-
dziej... cywilizowanego charakteru. Miłego wieczoru,
Steve.
Powoli odłożyła słuchawkę, rozkoszując się chwilą.
Uwielbiała ten moment na sali sądowej tuż po wygranym
procesie – teraz okazało się, że równie satysfakcjonujące
może być zapędzenie w kozi róg jednego z najlepszych
adwokatów w Albuquerque. Dulcy szybko zadzwoniła do
Mandy i przykazała, by dziewczyna siedziała cicho,
a potem rozsiadła się wygodnie, stukając palcami w tele-
fon.
W końcu odstawiła go na bok, dochodząc do wniosku,
że resztę spraw załatwi nazajutrz rano. Ostatecznie było
już po ósmej. Wstała z łóżka, zignorowała pokusę, by
130 Tori Carrington

podejść do łączących pokoje drzwi, i skierowała się na


balkon. Od razu poczuła zapach tytoniowego dymu.
W zapadającym mroku ujrzała Quinna opartego o mar-
murową balustradę oddzielającą oba balkony.
Dulcy poczuła gwałtowne bicie serca i natychmiast
zapomniała o Mandy, Stevie, Monie, Barrym i wszystkich
ważnych powodach, dla których nie powinna pożądać
faceta właśnie gaszącego papierosa w doniczce z jakąś
rośliną. Obrzucił ją uważnym spojrzeniem. Dulcy skrzy-
żowała ramiona na piersi.
– Nie zabrałeś mnie ze sobą.
– To prawda, ale niewiele się dowiedziałem.
– Opowiedz.
– Z tych, co mieli grać z Bradem w golfa, do dziś
został tylko jeden. Nathan Armstrong. Nie ma pojęcia,
gdzie się podziewa Brad. Nie dzwonił do niego w cza-
sie weekendu – nie odwołał spotkania, nie przeprosił
też, że się nie pojawił. Kiedy Nathan rozmawiał z nim
po raz ostatni, nie wydawał się ani zdenerwowany, ani
przygnębiony. – Quinn zerknął na zegarek. – A w tej
chwili, jak sądzę, stary kumpel Brada mknie w zawrot-
nym tempie do domu, by przypadkiem pod jego nie-
obecność nikt nie doniósł żonie o blondynce uwieszo-
nej jego ramienia.
– Nathan ma romans?! – wyszeptała Dulcy.
– Na to wygląda.
Cofnęła się gwałtownie, padając na kute w metalu
krzesło, stojące obok takiego samego stolika.
Znała Nathana i jego żonę, Nancy. Kilkakrotnie razem
z Bradem była z nimi na obiedzie w restauracji, a raz
nawet na przyjęciu w ich domu. Dulcy bawiła się wów-
czas z trójką ich dzieci. Wydawali się taką... cudowną
rodziną. Szczęśliwą. Kochającą. Po prostu wzorową.
Nic nie jest w porządku 131
Co więc w takim razie Nathan robił w tym klubie
z inną kobietą?
Kątem oka spostrzegła gwałtowny ruch i nagle Quinn
znalazł się obok jej krzesła. Dulcy wpatrywała się w met-
rową przestrzeń dzielącą oba balkony, ale jakoś nie
potrafiła pojąć, co właściwie zrobił.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
Dulcy przycisnęła palce do powiek.
– Wiesz, nigdy dotąd nie uważałam się za łatwowier-
ną czy naiwną. Ale od wczoraj wciąż zadaję sobie pytanie,
od jak dawna z uporem maniaka chowam głowę w piasek.
Często widujesz coś podobnego?
– Masz na myśli naiwne kobiety?
– Nie. Żonatych mężczyzn romansujących na boku.
– To nie ogranicza się jedynie do mężczyzn.
Dulcy westchnęła głęboko.
– Nie mogłeś się powstrzymać, co?
Usiadła wygodniej i wówczas szlafrok zsunął się jej
z ramienia. Odruchowo podciągnęła rękaw z powrotem
do góry, on jednak znów się zsunął.
– Na Boga, żyjemy w nowym tysiącleciu. Nie ma już
aranżowanych małżeństw ani obowiązkowego seksu
małżeńskiego. – Ponownie podciągnęła opadający szlaf-
rok. – Są za to... choroby.
Quinn przyglądał się, jak miękka tkanina zsuwa się po
krągłym ramieniu, i z trudem oparł się pokusie, by naciągnąć
ją z powrotem na nagie ciało. Wszystkie klubowe płaszcze
kąpielowe były w jednym rozmiarze i Dulcy dosłownie
tonęła w masie puszystego materiału. Stojąc za jej plecami,
wyraźnie widział klapy rozchylające się w głębokie V,
odsłaniające jasnoróżowe ciało. Dulcy zakryła ramię i tkanina
rozchyliła się głębiej na piersi. Tylko dzięki ciasno zawiązane-
mu paskowi szlafrok jeszcze z niej całkiem nie opadł.
132 Tori Carrington

Przełknął ślinę.
– Biorąc pod uwagę to... hm... co między nami zaszło...
musisz uważać mnie za straszną idiotkę.
– Nie.
Odwróciła się i spojrzała na niego uważnie – jej wargi
były miękkie, kuszące.
– Czy sądzisz... to znaczy, czy większość przyjeż-
dżających tu mężczyzn... Czy ten klub właśnie z tego
słynie? Czy to możliwe, że Brad...
– Nie.
Właściwie nie wiedział, czemu skłamał. Może dlatego,
że nie miał zaufania do źródła swoich informacji. Gdy
snobistyczny pan Jones przekonał się, że Quinn jest nie
tylko członkiem klubu, ale na dodatek bardzo majętnym
człowiekiem, niezwykle ochoczo opowiedział mu o czar-
nowłosej kobiecie, z którą Brad spotkał się parę razy
w klubie. Nie, nie znał nazwiska tej kobiety. Nie, nie
mógłby jej dokładnie opisać, bo za każdym razem miała na
sobie kapelusz z szerokim rondem i wielkie przeciw-
słoneczne okulary. Mógł jedynie powiedzieć, że gdy pan
Wheeler przyjeżdżał tu z tą panią, praktycznie przez cały
czas nie wychodzili z pokoju.
Dulcy wstrząsnął dreszcz.
– Zimno ci? – Noce na pustyni bywały niezwykle
chłodne.
Potrząsnęła przecząco głową.
– Jadłaś coś?
Ponownie pokręciła głową.
– Ja też nie. Zrobimy więc tak: wezmę szybki prysz-
nic, a ty w tym czasie zamówisz dla nas kolację.
Spojrzała na niego, otwarła usta, jakby chciała coś
powiedzieć – ale ostatecznie się rozmyśliła.
Quinn oparł dłonie na jej ramionach – tkanina znów
Nic nie jest w porządku 133
się zsunęła i pod ręką poczuł nagie ciało. Ten krótki
kontakt sprawił, że zadrgał w nim każdy nerw.
– Nie martw się, Dulcy. Znajdziemy go.
Co do tego nie miał wątpliwości. Natomiast w co Brad
będzie uwikłany, gdy już go znajdą – aż bał się zgadywać.

Napięcie było tak wielkie, że niemal fizycznie wy-


czuwalne. Dulcy bezmyślnie przesuwała szparagi po
talerzu z cienkiej porcelany, od czasu do czasu zerkając na
siedzącego naprzeciwko Quinna. Jak to możliwe, żeby
mężczyzna był tak bardzo seksowny?
Przyciągnęła do siebie poły szlafroka, żałując, że nie
przebrała się w nic innego. Ale była tak zaabsorbowana
wiadomościami, jakie usłyszała od Quinna na balkonie, że
ledwo zdobyła się na zamówienie kolacji. Jeszcze więcej
wysiłku kosztowało ją ignorowanie faktu, że Quinn nie
zamknął łączących pokoje drzwi – i woda płynąca z prysz-
nica nieustannie pobudzała jej wyobraźnię i zmysły.
A teraz, gdy miał na sobie jedynie parę spłowiałych
dżinsów – gdy mogła do woli podziwiać doskonale
ukształtowane mięśnie brzucha – jego ciało absorbowało
ją o wiele bardziej niż leżące przed nią szparagi.
Gwałtownie poderwała się od stołu – aż zadźwięczały
wszystkie sztućce.
– Nagle odechciało mi się jeść. Chyba pójdę popływać
– oznajmiła cicho. – No wiesz, dobrze mi to zrobi przed
snem.
Quinn spojrzał na nią wyraźnie zaskoczony.
– Wydawało mi się, że nic dziś nie jadłaś.
– To prawda – odparła z uśmiechem. – Ale jakoś
przestał dopisywać mi apetyt.
W każdym razie na jedzenie.
Taki mężczyzna jak Quinn był na pewno przyzwycza-
134 Tori Carrington

jony do przebywania w jednym pokoju z kobietą pożąda-


jącą go tak bardzo, że miałaby ochotę krzyczeć. Dulcy
ruszyła w stronę sypialni.
Zatrzymał ją cichy głos Quinna.
– O której chcesz jutro wyruszyć?
Gwałtownie przełknęła ślinę.
– Pomyślałam... hm... że będzie lepiej, jeśli wrócę
taksówką – odparła. – A może pan Jones zechce zor-
ganizować dla mnie jakiś transport? Nie musisz więc na
mnie czekać.
– Ach tak. – Na jego ustach znów pojawił się ten
przeklęty, seksowny uśmiech.
Silniej przyciągnęła do siebie poły szlafroka.
– Zapewne nie pośpię zbyt długo, więc doszłam do
wniosku, że... rozumiesz... wyruszę bardzo wcześnie.
Bardzo. Powiedzmy, o trzeciej nad ranem. A może
i szybciej – wszystko będzie zależało od tego, jak długo
zdoła zapanować nad swoimi hormonami.
Lekkim, niedbałym ruchem Quinn podniósł się
z krzesła.
– Wydawało mi się, że chcesz, byśmy razem zajęli się
poszukiwaniami Brada.
Powiedział słowo ,,razem’’ w taki sposób, że Dulcy
natychmiast poczuła, jak pod miękką tkaniną szlafroka
twardnieją jej sutki. Wzruszyła ramionami i szybko
odwróciła się do Quinna plecami.
– Ten klub to był ostatni trop na mojej liście. Jeżeli nic
innego nie przychodzi ci do głowy, nasze krótkie partner-
stwo właśnie dobiegło końca.
– Fatalnie.
Tak. ,,Fatalnie’’ było określeniem doskonale oddają-
cym, jak właśnie się czuła. Wskazała ręką na drzwi łączące
pokoje.
Nic nie jest w porządku 135
– No cóż, a więc dobranoc.
Prześliznął powoli wzrokiem po jej ciele – od bosych
stóp po czubek głowy.
– Dobranoc.
Gdyby nagle zapaliła się pod nią podłoga, Dulcy nie
wybiegłaby szybciej z jego pokoju.
Piętnaście minut później stała obok długiego, ner-
kowatego w kształcie basenu. Wsunęła do wody palec
od nogi i stwierdziła z zadowoleniem, że temperatura
w basenie jest wprost wymarzona. W przebieralni
nie było wiele kostiumów jej rozmiaru. W innej sy-
tuacji nigdy nie włożyłaby na siebie czarnego, skąpego
bikini, ściśle opinającego jej kształty, ale w tej chwili
musiała się nim zadowolić. Na szczęście na basenie
nie było nikogo, kto mógłby zobaczyć, jak skąpo była
okryta.
Powoli weszła do wody. Zamierzała pływać tak długo,
aż wyrzuci z głowy wszelkie myśli o podniecającym
Quinnie Landisie. Lub przynajmniej póki nie ogarnie jej
takie zmęczenie, że będzie mogła już tylko paść wyczer-
pana na łóżko.
Jasne, nie raz w życiu podniecali ją różni mężczyźni.
Chociaż zazwyczaj dopiero po tym, jak się z nimi długo
i namiętnie całowała. W przypadku Quinna ogarniało ją
nienasycone podniecenie, gdy tylko o nim pomyślała.
Drżała z pożądania, jakiego inni mężczyźni nie potrafiliby
w niej obudzić nawet po dziesięciu godzinach gry wstęp-
nej. A on nawet nie musiał jej w tym celu dotykać.
Nagle zdała sobie sprawę, że jeśli nadal będzie pływać
w tak szaleńczym tempie, dostanie ostrej kolki, a więc
zwolniła. Postanowiła całkowicie skoncentrować się na
pływaniu, by nie dopuszczać do siebie rozmaitych niepo-
kojących myśli. Na przykład nie porównywać swojego
136 Tori Carrington

niewytłumaczalnego pociągu do Quinna z kompletnym


brakiem żaru między nią a Bradem.
Chociaż nie, to niesprawiedliwe z jej strony. Przecież
do tej pory nigdy nie znalazła się z Bradem w intymnej
sytuacji. Nigdy nie całowali się namiętnie i gorąco na do
widzenia przed drzwiami jej mieszkania. Nie wymieniali
żadnych uścisków, nie dochodziło między nimi do przy-
padkowego kontaktu ciał, przelotnych muśnięć dłoni
pobudzających apetyt na coś więcej.
Zacisnęła powieki i wyciągnęła przed siebie ramiona,
po omacku szukając cembrowiny basenu. Tymczasem
zamiast uderzyć o zimny beton, jej palce natrafiły na
ciepłe ciało.
Dulcy wyskoczyła w górę, zachłystując się przy tym
ohydną basenową wodą, i wbiła wzrok w mężczyznę,
który zaledwie kilka dni temu przewrócił całe jej życie do
góry nogami.
– Doszedłem do wniosku, że basen to niezły pomysł
– oznajmił z uśmiechem Quinn.
Serce waliło jej tak mocno, że z ledwością usłyszała jego
słowa. Ciemne oczy Quinna wpatrywały się w jakiś punkt
leżący tuż powyżej linii wody. Dulcy zerknęła w dół i ujrzała
własne sutki – twarde, nabrzmiałe, bardzo wyraźnie
wybrzuszające cienką tkaninę stanika. Zadrżała gwałtownie
i natychmiast cała pokryła się gęsią skórką. Zaczęła wolniej
przebierać w wodzie nogami, by zanurzyć się trochę głębiej.
Gdy ujrzała uśmiech Quinna, natychmiast się zorientowała,
że zrozumiał jej intencje.
Przekręciła się w wodzie, by pokonać kolejną długość
basenu – odepchnęła się nogami od cembrowiny na
wysokości talii Quinna. Sama nie wiedziała, czego właś-
ciwie się spodziewała. Że ją zatrzyma? Przyłączy się do
niej? W każdym razie była zdumiona, gdy – wróciwszy do
Nic nie jest w porządku 137
miejsca, w którym go zostawiła – ujrzała, że stoi tam
nieporuszony, z oczami utkwionymi w jej ciele.
Szybko ponownie odbiła się od brzegu i popłynęła
w przeciwnym kierunku, nie zważając na palący brak
tchu w piersiach.
Świadomość, że Quinn ją obserwuje, dostarczała jej
nieprawdopodobnie erotycznych doznań. Zaczęła wygi-
nać plecy w głębszy łuk, wysuwać pośladki ponad lustro
wody, oferując mu widok, który miał wyglądać niewin-
nie, ale tak naprawdę ani przez moment do niewinnych
nie należał. A kiedy dotarła na przeciwległy koniec
basenu, położyła się na plecach i pozwoliła, by jej na-
brzmiałe piersi unosiły się nad powierzchnią. Oczywiście,
udawała, że tego nie zauważa. Przynajmniej do chwili, aż
jej wzrok spotkał się z jego wzrokiem i gdy dotarło do niej,
że Quinn doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co ona robi.
I że ochoczo podejmie jej grę.
Zanurzył się w wodzie i zaczął płynąć w jej stronę.
Dulcy poczuła dławienie w gardle. Brzeg basenu był dość
płytki – woda sięgała jej biustu – oparła się więc stopami
o dno i przyglądała Quinnowi. Mniej więcej w połowie
dystansu Quinn zanurkował. Dulcy próbowała śledzić
jego ruchy, ale drzewa otaczające basen przepuszczały tak
mało światła, że nie mogła wiele dostrzec.
Chwilę później wynurzył się na powierzchnię i otrząs-
nął z wody długie włosy. Dulcy poczuła słabość w kolanach.
– Wyglądasz nieziemsko w tym bikini – wyszeptał.
Przycisnął usta do jej brzucha i zaczął wodzić językiem
wzdłuż całej jego długości.
Dulcy wcale nie sądziła, że wygląda pięknie w skąpym,
czarnym kostiumie, gdy spoglądała w lustro w przebie-
ralni, ale teraz słowa Quinna sprawiły, że poczuła się
wspaniale.
138 Tori Carrington

Ustawił się tak, że musiała patrzeć mu prosto w twarz.


Oddychał regularnie, ale szybko i głęboko, a za każdym
wdechem jego twardy, mokry tors muskał jej sutki.
I przez cały czas patrzyli sobie prosto w oczy.
– Do diabła, Dulcy. Nie wiem, czy to dobry pomysł,
ale po prostu nie potrafię się powstrzymać – powiedział
w końcu chrapliwym głosem. W ciemności jego oczy
pobłyskiwały czystą czernią.
Dulcy nawet nie zdawała sobie sprawy, że Quinn się
porusza, póki nie poczuła, jak jego palec wślizguje się pod
jej stringi. Gdy musnął łechtaczkę, musiała chwycić go za
ramiona, by utrzymać równowagę. Dobry Boże, była na
granicy orgazmu, a przecież jeszcze właściwie nic nie
zrobili.
Quinn chwycił pulsujący skrawek ciała pomiędzy
kciuk a palec wskazujący i lekko go ścisnął. Dulcy opadła
na niego całym swoim ciężarem, przywierając policzkiem
do mokrej piersi. Wysunęła język i zaczęła zlizywać krople
wody z jego skóry. Tam, gdzie ich ciała się stykały, palił ją
istny żar, natomiast w miejscach, gdzie jej wilgotną skórę
owiewała nocna bryza – przejmował ją chłód. Kombinacja
tych doznań była podniecająca i upajająca zarazem,
podobnie jak świadomość, że oddają się swej podwodnej
zabawie w publicznym miejscu, gdzie każdy mógł ich
zobaczyć. Chociaż basen ocieniały drzewa, Dulcy pamię-
tała, jak wyraźnie widziała to miejsce ze swojego balkonu,
co oznaczało, że w tej chwili mogło ich obserwować wiele
par oczu.
Quinn przykucnął lekko i przyciągnął do siebie nogi
Dulcy, oplatając je wokół własnych bioder. Dulcy skrzy-
żowała mocno kostki i poczuła pomiędzy udami rozkosz-
ne pulsowanie penisa Quinna. Boże, jak wspaniale się
czuła, gdy jego członek ocierał się o jej nabrzmiałe ciało!
Nic nie jest w porządku 139
Tymczasem Quinn wsunął palec pod biustonosz, zaczął
pieścić jej sutek, po czym jednym nagłym ruchem wysu-
nął go na zewnątrz. Dulcy chciała zaprotestować, ale
w tym samym momencie gorące usta zacisnęły się na
wzwiedzionej grudce ciała i jej protest przerodził się
w cichy jęk. Wsunęła palce w jego mokre włosy, Quinn
zaś namiętnie wpijał się w jej pierś, po czym wypchnął
biodra, tak że wielki penis przywarł do jej łechtaczki.
Dulcy wsunęła dłoń pomiędzy ich rozgorączkowane
ciała. W końcu jej palce znalazły się wewnątrz obcisłych
kąpielówek i pieściły czubek wilgotnego członka. Quinn
lekko chwycił zębami jej sutek. Dulcy wykrzyknęła
z rozkoszy.
Quinn zaśmiał się cicho:
– Jeżeli nie chcesz, żeby pan Jones nakrył nas na
gorącym uczynku, musisz się odrobinę powstrzymać.
Gorączkowo oblizała usta, zgłodniałym wzrokiem wo-
dząc po jego wargach.
– Prawdopodobnie już siedzi ukryty w krzakach,
bacznie obserwując nas przez lornetkę.
Powiódł dłońmi wzdłuż jej pośladków i przyciągnął ją
jeszcze bliżej siebie, łapiąc jej rękę w potrzask.
– Obawiam się, że masz rację – odparł.
Dulcy odsunęła się i uśmiechnęła nieznacznie.
– A więc nie powinniśmy sprawić mu zawodu, prawda?
Quinn zacisnął mocno szczęki, co nadało mu niemal
dziki wygląd. A chwilę później miażdżył ustami jej usta.
Dulcy poddawała się jego gwałtownej pieszczocie – wo-
dziła językiem wzdłuż jego języka, wygięła mocno biodra,
by w pełni rozkoszować się jego erekcją. Quinn mruknął
namiętnie, co jeszcze wzmogło jej pożądanie. Niepo-
strzeżenie wyswobodziła penisa z kąpielówek i skierowa-
ła jego czubek w stronę swojego krocza, odsuwając
140 Tori Carrington

jednocześnie elastyczną tkaninę. Gdy gorący, drgający


członek zetknął się z jej nagim ciałem, wstrząsnął nią
gwałtowny dreszcz.
Quinn złapał ją za biodra.
– Przestań – wyszeptał. Przycisnął usta do jej skroni.
– Nie mam... nic na sobie.
Prezerwatywy! Dulcy z całej siły przygryzła dolną
wargę. Poczuła strach i jednocześnie rozczarowanie.
Strach, że zapomniała o podstawowym zabezpieczeniu.
Rozczarowanie, że jej pożądanie zostanie niezaspokojone.
Quinn przywarł ustami do jej ucha.
– Chcę cię mieć. Zaraz. Natychmiast.
Rozdział dziesiąty

Kiedy się obudził i ujrzał promienie słońca odbijające


ostro od białych prześcieradeł, przez chwilę był całkowicie
zdezorientowany. Ale po chwili zobaczył nagą kobietę,
leżącą z głową zwróconą w stronę nóg łóżka, z roz-
rzuconymi wokół blond włosami, stopami ułożonymi tuż
przy jego głowie – i natychmiast przypomniał sobie, gdzie
jest... i co dokładnie robił, tuż po tym, gdy wyszedł
z basenu i wrócił do swojego apartamentu. Powiódł
czubkiem palca po wewnętrznej stronie uda Dulcy, aż
dotarł do wilgotnej enklawy u szczytu. Dulcy coś wyma-
mrotała i odruchowo wygięła biodra, poddając się jego
dotykowi. Pieszcząc jej jedwabiste wnętrze, nie mógł się
nadziwić, że nawet przez sen w tak cudowny, entuzjas-
tyczny sposób reagowała na jego dotyk. Do tej pory nigdy
nie spotkał podobnej kobiety.
Spojrzał w dół, na swoje okryte prześcieradłem biodra
i zobaczył, jak budzący się do życia penis wyraźnie
wybrzusza delikatną tkaninę. Leżeli w sypialni, w jego
apartamencie, chociaż wcale nie tutaj zaczęli zabawę.
142 Tori Carrington

Quinn nie potrafił powiedzieć, co takiego miała w sobie


Dulcy Ferris, że nawet teraz, gdy wiedział, kim jest, nie
potrafił się oprzeć jej urokowi. W jednej chwili doświad-
czał najwspanialszego orgazmu w życiu, w następnej
– pożądał jej z jeszcze zwielokrotnioną siłą.
Tylko, że teraz już nie mogli się skryć w mrokach nocy,
sprzyjających żarowi namiętności. Musieli na nowo roz-
począć poszukiwania Brada. Powrócić do rzeczywistości.
Co bardzo dobitnie uświadomił Quinnowi dźwięk dzwon-
ka telefonu stojącego na nocnym stoliku.
Dulcy gwałtownie podniosła głowę i spojrzała na niego
nieprzytomnym wzrokiem spod masy zmierzwionych, jas-
nych włosów. Quinn błyskawicznie podniósł słuchawkę.
– Landis, słucham.
Zanim jeszcze zdążył zabrać rękę spomiędzy ud Dulcy,
ona już zerwała się z łóżka, pociągając za sobą przy-
krywające ich prześcieradło. Quinn nie miał nic przeciw-
ko temu, choć w ten sposób został całkiem nagi. Tyle że
nigdy przedtem nie wstydził się własnej nagości, więc nie
zamierzał się wstydzić jej i teraz, choć Dulcy wpatrywała
się z niedowierzaniem w rozmiary jego erekcji.
Przez dłuższą chwilę pan Jones wyrzucał w słuchawkę
masę słów, w końcu jednak Quinn stracił cierpliwość.
– Chwileczkę. Spokojnie. O co właściwie chodzi?
– Pani Wheeler chciałaby z panem rozmawiać, sir.
Quinn skrzywił się zdegustowany.
– Co się dzieje? O co chodzi? – dopytywała się
gorączkowo Dulcy.
Niezdarnie próbowała okryć się prześcieradłem, jed-
nocześnie nerwowo rozglądając się po podłodze za czymś,
co mogłaby na siebie włożyć. Problem w tym, że skąpe
stroje, które mieli na sobie ubiegłej nocy, zostały w jej
pokoju.
Nic nie jest w porządku 143
– Właśnie dzwoni Beatrix.
– Quinn, gdzie cię do diabła poniosło? – wrzasnęła
w słuchawkę matka Brada.
– Beatrix, skoro do mnie dzwonisz, to zapewne dosko-
nale wiesz, gdzie się znajduję.
W odpowiedzi usłyszał pobłażliwe westchnienie.
– Nie udawaj, że nie rozumiesz. Co robisz, wałęsając
się bez celu, podczas gdy wciąż nie wiadomo, co się dzieje
z moim synem?
– Właśnie go poszukuję.
– W klubie?
– Tak.
Dulcy zarzuciła prześcieradło na nagiego Quinna.
Chociaż sam Quinn nie czuł się zażenowany, prowadząc
rozmowę z Beatrix nagi, jak go Pan Bóg stworzył, to Dulcy
jakoś nie mogła się z tym pogodzić. Gdy podniósł na nią
wzrok, dziwacznymi, niezbornymi ruchami przemykała
się przez łączące pokoje drzwi do swojej sypialni. Zmarsz-
czył brwi, po czym powiódł dłonią po nieogolonym
podbródku.
– Brad umówił się tu na niedzielę, na partię golfa
z kilkoma przyjaciółmi. Niestety, nie stawił się na spot-
kanie.
– I czego jeszcze się dowiedziałeś?
– Niczego. A ty?
– Nie dzwonię po to, by zdawać ci sprawozdanie ze
swoich poczynań. Chcę się jedynie dowiedzieć, do czego
ty się dokopałeś.
– Cóż, Beatrix, w takim razie możemy uznać naszą
rozmowę za zakończoną.
Matka Brada natychmiast się rozłączyła.
Quinn westchnął głęboko i także odłożył słuchawkę.
– Stara diablica.
144 Tori Carrington

W tym momencie w łączących pokoje drzwiach poka-


zała się głowa Dulcy wraz z kawałkiem nagiego ramienia.
Zapewne właśnie się ubierała.
– Czyżbyś mówił o pani Wheeler?
– Aha. – Odrzucił prześcieradło i wstał z łóżka.
– Czy przypadkiem...
Quinn spojrzał Dulcy prosto w oczy, próbując odcyf-
rować kryjące się w nich emocje.
– Odnalazła Brada? Nie.
Poczucie winy. Tak jest. Quinn zauważył to w jej
spojrzeniu, zanim jej głowa zniknęła za drzwiami. Jednak
już chwilę później Dulcy ponownie pojawiła się
w drzwiach, tym razem owinięta w klubowy szlafrok.
– I co teraz? – spytała.
– Naprawdę chcesz usłyszeć odpowiedź?
Dulcy powędrowała wzrokiem w stronę skotłowanego
łóżka, na którym siedział Quinn, a potem spojrzała mu
prosto w oczy.
– Chciałam powiedzieć: i co teraz zrobimy, żeby
odnaleźć Brada?
Przejechał dłonią po zmierzwionych włosach.
– Obawiałem się, że właśnie to miałaś na myśli.
Znowu zniknęła. Tym razem jednak Quinn podszedł do
drzwi i zobaczył, jak zbiera z podłogi mokre kostiumy
kąpielowe, a także ubranie, które miała na sobie poprzed-
niego dnia. Oparł się ramieniem o framugę i przyglądał się
jej z uwagą. Miał wrażenie, że Dulcy za chwilę wyskoczy ze
skóry ze zdenerwowania. Była zupełnie inną kobietą niż ta,
która jeszcze chwilę temu opierała głowę na jego ramieniu.
– Dulcy?
– Tak? – Spojrzała w jego stronę, ale gdy jej wzrok
spoczął w miejscu, na które zapewne wolałaby nie
patrzeć, zarumieniła się gwałtownie.
Nic nie jest w porządku 145
– Wszystko w porządku?
Zamarła, słysząc te słowa, chociaż palcami wciąż
wodziła po wilgotnych kostiumach kąpielowych.
– W porządku? Tak, oczywiście. Czuję się całkiem
nieźle.
– Dobrze wiem, że fizycznie nic ci nie dolega. Ale jak
się czujesz poza tym?
– Chcesz się dowiedzieć, co czuję po tym, jak prze-
spałam się z najlepszym przyjacielem swojego narzeczo-
nego? I to dwukrotnie?
– Pierwszy raz się nie liczy. – Zamrugała oczami.
– Wówczas nie wiedziałaś, kim jestem. A ja nie miałem
pojęcia, że ty, to ty. Pamiętasz?
Podeszła do stołu i rozwiesiła kostiumy kąpielowe na
poręczy krzesła.
– Och, dzięki. Od razu czuję się dużo lepiej.
Quinn podszedł do niej i od tyłu otoczył ją ramionami.
– Posłuchaj, Dulcy. Nie twierdzę, że nasze zachowa-
nie można usprawiedliwić. Chcę jedynie powiedzieć, że
działają tu jakieś siły, których ani ty, ani ja nie jesteśmy
w stanie zrozumieć.
Stała napięta i sztywna niczym słup telegraficzny.
Niestety, w podobnym stanie znajdowała się także pewna
część jego ciała.
– Taka kwiaciarnia w ogóle nie istnieje.
Zmarszczył brwi i poluźnił swój uścisk.
– Słucham?
Dulcy wyśliznęła się z jego ramion i ponownie wróciła
do porządkowania pokoju – zabrała się za ścielenie łóżka.
– Pamiętasz tę furgonetkę przed domem Brada? Za-
dzwoniłam do informacji. Nie ma takiej kwiaciarni.
– Wiem.
Spojrzała na niego pytająco.
146 Tori Carrington

– Ja też dzwoniłem w tej sprawie. Skontaktowałem


się ze znajomym, który pracuje w Wydziale Komunikacji.
Okazuje się, że tablice rejestracyjne białej furgonetki
należą do pewnej hondy civic skradzionej ponad miesiąc
temu.
Przez dłuższą chwilę patrzyli sobie prosto w oczy.
W końcu Dulcy opuściła wzrok na wysokość jego talii,
a potem trochę niżej i wówczas na jej policzkach znowu
pojawiły się rumieńce. Odruchowo, zdradzając własne
emocje, oblizała usta.
– Nie rób tego – rzucił ostrzegawczo.
– Czego?
– Nie oblizuj warg w podobny sposób.
Szybko odwróciła się plecami.
– Myślę, że powinieneś coś na siebie włożyć.
W tym momencie Quinn z najdrobniejszymi szczegó-
łami mógłby opisać rzeczy, jakie miałby ochotę zrobić, ale
żadna z nich nie była w najmniejszym stopniu związana
z ubieraniem.
– Idę wziąć prysznic – oznajmiła. – Możemy spotkać
się na dole, powiedzmy, za dwadzieścia minut?
– Wydawało mi się, że zamierzasz wrócić do miasta.
– Rozumiem przez to, że ty masz inne plany – odparła,
przełykając gwałtownie ślinę.
Skinął głową.
– W takim razie jadę z tobą.
– Dulcy...
Uniosła rękę.
– Nie próbuj mnie od tego odwieść. Jeżeli będę musia-
ła, wypożyczę samochód i tak czy owak pojadę za tobą.
Potaknął skinieniem głowy.
– W porządku. Spotkamy się przed klubem za półtorej
godziny. Mam jeszcze parę spraw do załatwienia.
Nic nie jest w porządku 147
Dopiero gdy nie miała już nic do roboty, Dulcy
przyjrzała się sobie w lustrze. I to też właściwie przypad-
kiem, kiedy natknęła się na lustro, idąc w stronę drzwi
apartamentu; nie chciała dłużej siedzieć w tym pokoju
– postanowiła zejść na dół i tam czekać, aż Quinn się zjawi
w klubie, gdy już załatwi swoje tajemnicze sprawy.
Przekrzywiła lekko głowę i zwróciła się w stronę
wielkiego lustra w pozłacanej ramie, wiszącego tuż przy
drzwiach. Pomijając obcą jej, białą sportową bluzkę,
szerokie szorty i sandały dostarczone z klubowego butiku,
na przekór wszystkiemu wciąż zdawała się tą samą
kobietą, jaką była jeszcze kilka dni temu. Nie wspomina-
jąc o śladzie pozostawionym przez Quinna na jej prawym
ramieniu – widocznym, gdy odpowiednio odchyliła szyję
– w jej wyglądzie nic się nie zmieniło. Nic zupełnie.
Transformacja zaszła w jej wnętrzu. Z zewnątrz była
niedostrzegalna. Za to Dulcy wyczuwała ją doskonale.
Opadła na pobliskie krzesło i wbiła wzrok w przeciwległą
ścianę.
Trawiła ją dziwna gorączka, której nie pojmowała
i której źródeł nie umiała zdefiniować. Wiedziała, że seks
z Quinnem w istotny sposób przyczynił się do tego stanu,
ale nie był jedynym jego sprawcą. Ten dziwny emocjonal-
ny ferment wypływał gdzieś z nierozpoznanych głębi jej
wnętrza. Jakby czaił się w niej od dawna i tylko czekał na
odpowiedni moment, by wypłynąć na powierzchnię
i zburzyć jej dotychczasowe życie.
Drżącą dłonią przygładziła już i tak gładko zaczesane
włosy, z ledwością opierając się pokusie, by nie roz-
wichrzyć fryzury. Nagle uświadomiła sobie, że trudno
jej wcisnąć się z powrotem w rolę opanowanej, upo-
rządkowanej kobiety – w rolę, jaką skrupulatnie bu-
dowała przez trzydzieści lat. Nawet jej włosy zaczęły
148 Tori Carrington

się buntować – mimo że do znudzenia wygładzała je


kilogramami pianki, kilka loków zaczynało budzić się do
życia. Dotknęła warg, po raz pierwszy spostrzegając, że jej
usta stały się bardziej wydatne. A może zawsze takie były,
tylko wcześniej nie zwracała na to uwagi?
Swego czasu – wcale nie tak dawno temu – w czasie
ważnej rozprawy sądowej zaczęła się nagle zastanawiać,
jak będzie oceniać swoje życie za następnych trzydzieści
lat. Czy będzie jeszcze pamiętać to jakże istotne zeznanie,
którego właśnie wysłuchiwała; czy przypomni sobie, kto
był stroną w tym procesie, czy w ogóle zachowa w pamięci
sam proces? Czy może, gdy spojrzy wstecz, dojdzie do
wniosku, że zupełnie nie pojmowała, na czym polega życie?
To właśnie tego dnia przyjęła niespodziewane oświad-
czyny Brada.
A co z tu i teraz? Co z obecną chwilą, gdy najdrobniej-
szy ruch zmęczonych mięśni przypominał jej o czasie
spędzonym z Quinnem? Co o tym będzie sądzić za
trzydzieści lat? Czy uzna te godziny za horrendalną
pomyłkę, czy też za najwspanialszy moment w życiu?
Dulcy pocierała przez chwilę rękami ramiona, po czym
energicznie poderwała się z krzesła. W tej sekundzie nie
miało to zasadniczego znaczenia. Teraz przede wszyst-
kim trzeba było odnaleźć Brada – choćby tylko po to, by
się przekonać, że jest cały i zdrowy. Gdy zaś chodzi
o resztę... cóż, Dulcy miała nadzieję, że zorientuje się, co
powinna zrobić, kiedy znowu zobaczy Brada.
Chwyciła za klamkę i niemal zderzyła się z panem
Jonesem, który stał pochylony do przodu po drugiej
stronie drzwi – najwyraźniej nasłuchując.
– Och, bardzo przepraszam, panno Ferris. – Natych-
miast wygładził marynarkę. – Przyszedłem, by osobiście
sprawdzić, czy niczego pani nie brakuje.
Nic nie jest w porządku 149
Dulcy surowo spojrzała mu w oczy. Czy ten facet
nigdy nie dawał za wygraną? Przypomniała sobie, co
robiła z Quinnem w basenie poprzedniego wieczoru
i zaczęła się zastanawiać, czy pan Jones wiedział o ich
drobnym tête-à-tête. Czy miał aparat fotograficzny?
Czy sprzedawali jednorazowe aparaty w klubowym
holu?
– To bardzo miło z pana strony, panie Jones, ale już
niczego nie potrzebuję. Bardzo dziękuję za okazaną goś-
cinność.
Przesunęła się, by go wyminąć.
– Panno Ferris...? Pomyślałem, że mogłoby to panią
zainteresować...
Trzymał coś w zaciśniętej pięści. Dulcy wyciągnęła
rękę, a on rzucił jej na dłoń pojedynczy klucz.
– To co prawda absolutnie niezgodne z zasadami
naszego klubu, ale uznałem, że w zaistniałych okolicznoś-
ciach przejrzenie zawartość szafki pana Wheelera można
by uznać za w pełni uzasadnione. Rozumie pani, skoro
zaginął w tajemniczych okolicznościach... I to właśnie
znalazłem w środku.
– Dziękuję – odparła Dulcy, z trudem przełykając
ślinę.
I dopiero kiedy była w połowie korytarza, uświadomiła
sobie, że pan Jones wciąż trzyma wyciągniętą rękę,
oczekując napiwku.

Quinn rozparł się w fotelu kierowcy, z rozmysłem


przybierając zrelaksowaną pozę. Nikt jednak nie wiedział
lepiej od niego, jak daleko mu było do relaksu. Przyglądał
się Dulcy, gdy szła krętą ścieżką. Surowo ściągnęła do tyłu
włosy, ale wciąż emanował z niej szczególny erotyzm, tak
że za jej długimi nogami długo oglądał się pewien starszy
150 Tori Carrington

dżentelmen, akurat wchodzący na teren klubu. Poprawiła


kołnierz bluzki, spostrzegła Quinna za kierownicą jeepa
i ruszyła w jego stronę.
Niewiele brakowało, a zacząłby się kręcić nerwowo na
siedzeniu.
Przed oczami stanęła mu w tym momencie uśmiechnię-
ta, pomarszczona twarz jego babki – Indianki z plemienia
Hopi. ,,Nigdy się nie zakocham!’’, oznajmił jej stanowczo
pewnego razu. Miał wówczas całe osiem lat i właśnie po raz
kolejny przyłapał matkę na wylewaniu łez za jego ojcem,
który opuścił ich już dawno temu. Babka poklepała go
wówczas po głowie swoją starczą, sękatą dłonią i wybuchnę-
ła śmiechem. ,,Miłości nie możesz sobie ot, tak wziąć, ani jej
odrzucić, mój mały. Miłość to coś, co nagle znajduje ciebie,
choćbyś nie wiadomo jak bardzo się przed nią chował’’.
Quinn na wiele lat zapomniał o tej rozmowie, mimo że
przez następne kilka tygodni robił wszystko, by w nocy
nie zapaść w sen – z obawy, że miłość wśliźnie się przez
szparę w drzwiach, nagle go dopadnie i pogrąży w takim
samym nieszczęściu, w jakim pogrążyła jego matkę.
Oczywiście, już wkrótce potem zrozumiał, że to nie
miłość zraniła matkę, ale jego ojciec. I że on sam nie mógł
zrobić nic, by ulżyć jej cierpieniu. Nawet wtedy, gdy
w wieku piętnastu lat odnalazł swojego ojca w Arizonie
i zadał mu wiele pytań, na które nie było sensownych
odpowiedzi. To prawda, cios młodej pięści wymierzonej
w szczękę dorosłego mężczyzny dał mu niejaką satysfak-
cję. Ale ta satysfakcja bardzo szybko przeminęła, pozo-
stały natomiast gorzkie wspomnienia niespełnionych
nadziei matki. Nadziei, którymi – jak się obawiał – kar-
miła się nieustannie po dziś dzień, żyjąc w domu swojej
matki, a jego babki, w White Sands.
Quinn przetarł dłonią czoło, po czym wcisnął guzik
Nic nie jest w porządku 151
klimatyzacji. Było dopiero wpół do jedenastej, a już pustynne
słońce piekło niemiłosiernie. Spojrzał na Dulcy, niepewnym
krokiem zbliżającą się do jeepa od strony pasażera. Przechylił
się na siedzeniu i otworzył jej drzwi. Zmusił się, by na nią nie
patrzeć, gdy sadowiła się na fotelu, rzucając do tyłu jakąś
torbę – zapewne z własnymi ubraniami. Włączył silnik,
wrzucił pierwszy bieg i ruszył z miejsca.
Po pięciu minutach jazdy spojrzał wreszcie w jej stronę
i wówczas zauważył, że wbija wzrok w jakiś przedmiot.
– Co tam masz?
Dulcy uniosła głowę, najwyraźniej wciąż zatopiona
we własnych myślach.
– Gdy wychodziłam, złapał mnie Jones. Powiedział, że
przejrzał szafkę Brada i właśnie to leżało w środku.
Quinn wziął w dłoń klucz i przyjrzał mu się uważnie.
– Porównałam. Zdecydowanie różni się od klucza do
mieszkania Brada.
– Może to do jego biura? – odparł Quinn, oddając jej
klucz.
– Nie. W Wheeler Industries używają jedynie kart
magnetycznych.
Skinął głową. Doskonale o tym wiedział.
– Jest zbyt duży, jak na klucz do biurka – stwierdziła,
wsuwając klucz do torebki.
Quinn się zatrzymał. Rozejrzał się uważnie wokół, po
czym zawrócił w stronę, z której wyruszyli.
– Dokąd jedziesz? – spytała Dulcy.
– Brad ma drewnianą chatę w Kolorado, w pobliżu
Aspen.
– Nigdy mi o tym nie wspominał – odparła Dulcy,
ściągając brwi.
– Nikomu poza mną nie mówił o tej chacie. Nawet
Beatrix nie ma o pojęcia o istnieniu tego domu.
152 Tori Carrington

– Chyba nie bardzo rozumiem.


Quinn ujrzał na jej twarzy niekłamane zdumienie.
– Spróbuj jeszcze raz złapać go pod komórką – zarządził.
Dulcy wyciągnęła telefon z torebki i nacisnęła guzik
ponownego wybierania numeru. Po paru minutach prze-
rwała połączenie.
– Nic z tego – oznajmiła.
– W chacie nie ma stacjonarnego telefonu. Nie ma też
telewizora ani żadnych innych zdobyczy cywilizacji.
Prawdę powiedziawszy, dopiero niecały rok temu pod-
łączono tam elektryczność. Brad jeździ do tego domu
zawsze wtedy, gdy potrzebuje samotności.
– Dlaczego więc nie zaczęliśmy naszych poszukiwań,
od tamtego miejsca, zamiast tracić czas na te wszystkie
bzdury?
– Bo zawsze, gdy tam wyjeżdża, daje mi znać. No
wiesz, na wypadek, gdyby wydarzyło się coś nieoczekiwa-
nego i ktoś nagle musiałby się z nim pilnie skontaktować.
– Rzucił okiem w lusterko wsteczne. – No i zawsze bierze
ze sobą komórkę.
Dulcy skrzyżowała ramiona pod biustem, a jej ciałem
wstrząsnął lekki dreszcz.
– Czy nie ma tam dozorcy czy kogoś w tym rodzaju,
z kim moglibyśmy się porozumieć?
– Nie.
Spojrzała na niego rozszerzonymi oczami.
– Chyba nie zamierzasz jechać w tej chwili do Ko-
lorado?
– Nie. Najpierw pojedziemy do mojego domu – to
czterdzieści pięć minut drogi na północny wschód stąd
– i wykonamy kilka telefonów. Zaczniemy od sekretarki
Brada. Osobiście nigdy nie byłem w tej chacie. Jeżeli ktoś
wie, gdzie się znajduje, to tylko ona.
Nic nie jest w porządku 153
– Brad nie bał się, że powie o tym Beatrix?
– Brad zatrudnił ją tylko dlatego, że jego matka dała jej
wymówienie – odparł z szerokim uśmiechem. – Jenny
nienawidzi tej wiedźmy.
Dulcy skinęła głową. Potrafiła doskonale zrozumieć
uczucia sekretarki Brada.
Quinn przez cały czas nie odrywał oczu od dwupas-
mowej drogi, ostro przecinającej pustynię na pół – aż po
horyzont. Przez następne trzydzieści minut nie wymienili
z Dulcy ani słowa. Ciężka cisza powoli zaczynała działać
na niego przytłaczająco. Czemu Dulcy się nie odzywa?
Czemu nie oznajmiła mu, że jest dokładnie takim sukin-
synem, jakim opisał go Brad? Czemu nie powtarzała mu,
że ostatnia noc była pomyłką, do której już nigdy więcej
nie dopuści?
Czemu mu nie oświadczyła, że gdy tylko znajdą Brada,
natychmiast odwoła ślub?
Spojrzał na Dulcy spod oka i zobaczył, że nerwowo
obraca na palcu zaręczynowy pierścionek. Był to swoisty
wyczyn, zważywszy, że w złocie był osadzony kawał
kamienia. Tak na oko – co najmniej trzy karaty. Ostatecz-
nie Brad nigdy nie szedł na łatwiznę. Quinn skrzywił się
pod nosem i wsunął do odtwarzacza płytę CD. Chwilę
później przez głośniki popłynęła stara, już klasyczna
muzyka Santany. Jednak zamiast zmniejszyć jego napię-
cie – gorące latynoskie rytmy tylko je wzmogły.
– Powiedz mi, Dulcy, co właściwie zamierzasz zrobić,
gdy już odnajdziemy Brada? – zapytał w końcu.
Nie mógł uwierzyć, że głośno wypowiedział to pytanie
do chwili, aż zwróciła ku niemu zdumione spojrzenie,
międląc odpowiedź w ustach, ostatecznie jednak nie
wypowiadając ani słowa. W końcu odwróciła głowę.
– Nie mam pojęcia – wyszeptała po chwili.
154 Tori Carrington

– Czy ty go w ogóle kochasz?


Quinn aż skulił się w sobie. Czy doprawdy zadał
podobne pytanie narzeczonej najlepszego przyjaciela?
A co z jego własnymi poglądami na miłość? Na temat jej
ulotności? Przecież wydarzenia ostatnich dni tylko po-
twierdziły jego teorię. Gdyby miłość była wieczna, czy
wówczas Dulcy uprawiałaby z nim seks – zaledwie na
osiem dni przed własnym ślubem?
– Czy naprawdę chciałbyś usłyszeć odpowiedź na to
pytanie? – odparła w końcu.
– Nie.
Bo rzeczywiście nie chciał. Głównie dlatego że cokol-
wiek by odpowiedziała, nie pomogłoby mu to w roz-
wiązaniu własnych emocjonalnych problemów. Teraz
przede wszystkim musiał się dowiedzieć, co on sam tak
naprawdę sądził o zaistniałej sytuacji.
– Czy tam właśnie mieszkasz? – spytała po chwili,
wskazując na wielką mesę po lewej stronie, otoczoną
plątaniną krzewów.
– Stąd wywodzi się mój lud.
– A więc jednak jesteś rdzennym Amerykaninem.
Spojrzał na nią pytającym wzrokiem.
– Jena tak uważa.
– Tylko w połowie. Mój ojciec był biały.
– Czy jesteś w zażyłych stosunkach z rodzicami?
– Z matką.
Wyraźnie czuł na sobie spojrzenie Dulcy, ale celowo
nie patrzył w jej stronę. Jeżeli uznała jego odpowiedzi za
wymijające – niech tak zostanie. Dopóki nie dowie się,
czego naprawdę chciała, najmądrzej będzie powiedzieć jej
o sobie najmniej, jak to możliwe. Prawdę mówiąc, przy
żadnej kobiecie nie czuł się na tyle swobodnie, by wyjawić
choćby tyle, ile wyjawił Dulcy.
Nic nie jest w porządku 155
– Ojciec nas opuścił, gdy miałem dwa lata. Wychowy-
wała mnie babka, matka i wuj ze strony matki.
Quinn zaczął w zniecierpliwieniu pocierać kark
dłonią. Co ta kobieta miała w sobie, że mówił jej
rzeczy, których w żadnym razie nie zamierzał powie-
dzieć?
– Moi rodzice są małżeństwem od trzydziestu trzech
lat – powiedziała, obciągając szorty. – I, prawdę powie-
dziawszy, nie jestem pewna, czy to lepsze od tego, co cię
spotkało. Choć, ostatecznie, wszystko jest względne,
prawda? Sądzę, że między innymi tak długo nie mogłam
się zdecydować na poważny związek z żadnym mężczyz-
ną, bo nie byłam w stanie zrozumieć, na jakiej zasadzie
funkcjonuje małżeństwo moich rodziców. – Pokręciła
głową. – Wciąż nie potrafię na to odpowiedzieć. W każ-
dym razie jednego jestem pewna – nie żyją w błogiej
szczęśliwości.
– A czy ktokolwiek tak żyje?
– Pewnie nie. Zawsze na horyzoncie pojawi się jakaś
ciemna chmura, prawda?
Quinn skrzywił usta. W ich przypadku ta chmura
przybrała postać bogatego, zaginionego narzeczonego
– niejakiego Brada Wheelera.
Mniej więcej milę przed nimi zamajaczyły jaskrawo-
pomarańczowe pachołki, zazwyczaj zwiastujące roboty
drogowe. Podobny widok na pustyni zawsze zadziwiał
Quinna. Jemu prace drogowe kojarzyły się jedynie z duży-
mi miastami. A tu nagle miał przed sobą wieloosobową
ekipę w samym środku odludnego pustkowia. Oczywiste,
że ktoś musiał dbać o stan dróg. Mimo to dla niego
podobny widok był zawsze nienaturalny. Spojrzał we
wsteczne lusterko. Jeszcze kilka minut temu droga za
nimi była całkiem pusta, teraz na horyzoncie pojawiło się
156 Tori Carrington

kilka samochodów. I nic dziwnego. Nawet na otwartych


przestrzeniach naprawa dróg spowalniała ruch.
– Mieszkasz sam?
Quinn spojrzał na Dulcy.
– Nie.
Zamrugała ze zdumienia oczami.
– Ach tak.
– Mam gospodynię, Esmeraldę. Tylko ona mieszka
w moim domu. Około tuzina pracowników rancza zaj-
muje obszerny barak na zapleczu.
– Rancza?
– Hoduję konie.
Skinęła głową i znów skierowała wzrok na drogę.
– Zawsze chciałaś być adwokatem?
– Tak.
Nie dorzuciła dalszych wyjaśnień, a Quinn nie zada-
wał więcej pytań.
Gdy samochody przed nimi zaczęły poruszać się w żół-
wim tempie, zdjął nogę z gazu, po czym zerknął w lusterko,
by sprawdzić, czy pojazdy za nim aby na pewno także
zwolniły. I wówczas pochwycił błysk bieli. Zmrużył oczy,
nie odrywając wzroku od lusterka. Z tyłu szybko nadjeż-
dżała biała furgonetka – od jeepa Quinna dzieliły ją już
jedynie dwa samochody. Quinn poprawił lusterko. Tak jak
podejrzewał, na bokach furgonetki widniało znajome logo.
– Co się dzieje? – spytała Dulcy.
Quinn chwycił ją szybko za ramię, by się nie odwróciła.
– Nie ruszaj się. Lepiej, żeby nasz przyjaciel nie
wiedział, że go dostrzegliśmy.
– Przyjaciel? – Nie zrozumiała w pierwszej chwili.
– Mówisz o tym dostawcy kwiatów?
– Uhm.
Quinn badawczym spojrzeniem szacował sytuację na
Nic nie jest w porządku 157
drodze. Pachołki blokowały cały lewy pas, a dwóch
policjantów kierowało ruchem wahadłowym. Nacisnął na
hamulec i stanął w miejscu. Z naprzeciwka nieprze-
rwanym strumieniem ciągnęły samochody. Ukradkiem
obejrzał się za siebie. Biała furgonetka stała pomiędzy
dwoma innymi pojazdami. Kilka mil na zachód od tego
miejsca znajdowała się baza wojsk rakietowych – więk-
szość samochodów na drodze to najprawdopodobniej
żołnierze i pracownicy tej jednostki, jeżdżący tędy co-
dziennie do pracy. Nie rzucali się jednak w oczy, dopóki
jeden pas nie został wyłączony z ruchu.
Quinn chwycił za klamkę.
– Dokąd idziesz? – spytała Dulcy, gwałtownie chwy-
tając go za ramię i nerwowo oglądając się do tyłu.
– Chcę się dowiedzieć, co ten facet wie na temat
zniknięcia Brada.
Puściła jego rękę i też sięgnęła do klamki po swojej
stronie.
– W takim razie idę z tobą.
Quinn wbił w nią stanowcze spojrzenie.
– Siedź tu i nie ruszaj się z miejsca, Dulcy.
– Ani mi się śni. Nie będę tu grzecznie na ciebie czekać.
Gdzie ty idziesz, tam i ja. Wydawało mi się, że już to
uzgodniliśmy.
Przechylił się, złapał ją za nadgarstek i zdecydowanie
pociągnął z powrotem na fotel.
– Zostań tutaj, Dulcy.
Pod palcami czuł jej przyspieszone tętno, na policzkach
ujrzał lekkie rumieńce. Nie umiał jednak zdecydować, czy
wywołane jej gniewem, czy może jego dotykiem. Jakakol-
wiek była tego przyczyna, odetchnął z ulgą, gdy – z cięż-
kim westchnieniem – zgodziła się jednak zostać w samo-
chodzie.
158 Tori Carrington

Quinn wysiadł z jeepa – masywne kowbojki odbiły się


głuchym stukotem od rozgrzanej szosy. Tuż obok cięża-
rówka zrzucała żwir, kawałek dalej walec wyrównywał
świeżo położony asfalt. W nosie kręciło od ostrego zapa-
chu smoły. Quinn ruszył prosto w stronę furgonetki
– a kiedy już niemal się z nią zrównał, otworzyły się drzwi
i kierowca wyskoczył na zewnątrz. To był ten sam facet,
co przed domem Brada. Na widok Quinna natychmiast
rzucił się do ucieczki.

Po plecach Dulcy ciekła strużka potu, przyprawiając ją


o dreszcz, gdy odsuwała z twarzy niesforne kosmyki,
które wymknęły się z węzła na karku. Jęknęła cicho, po
czym chwyciła za klamkę. Nie zamierzała w takiej chwili
siedzieć spokojnie w jeepie. Musiała się dowiedzieć, gdzie
jest Brad.
Klimatyzacja w samochodzie nie dawała pojęcia o tym,
jak straszny upał panował na zewnątrz. Asfalt był roz-
miękczony; Dulcy miała wrażenie, że niskie drewniane
obcasy jej nowych sandałów po prostu się w nim zatapia-
ją. Cicho zamknęła za sobą drzwi, by nie ściągać uwagi
Quinna, po czym zaczęła się skradać w kierunku furgonet-
ki, od strony pasażera. Była w połowie drogi, gdy zobaczy-
ła, jak dostawca wyskakuje z ciężarówki i zaczyna uciekać
w kierunku pasa zablokowanego przez robotników.
Do diabła! Quinn rzucił się za nim w pogoń. Dulcy
zrobiła to samo. Nieprawdopodobny upał niemal unie-
możliwiał jej złapanie oddechu i osłabiał każdy mięsień
ciała. Quinn już niemal dosięgał faceta, ją zaś wciąż dzielił
od nich cały rząd samochodów. Nie miała szans, by ich
dogonić. Na Boga, musi zacząć więcej ćwiczyć. Kto by
pomyślał, że jest w tak kiepskiej formie?
Wszyscy troje już wyminęli stojące samochody i zbli-
Nic nie jest w porządku 159
żali się do obszaru prac, pełnego ciężkich maszyn, zdają-
cych się nieustannie drgać w rozprażonym powietrzu. Pot
dosłownie zalewał Dulcy oczy – raz po raz ocierała go
dłonią, nie przerywając jednak biegu. W tym momencie
fałszywy dostawca skręcił ostro i nagle znalazł się tuż
naprzeciwko niej. Dulcy chwyciła go za koszulkę. Trzy-
mała ją z całej siły w garści, trudno jednak powiedzieć, czy
facet to zauważył, bo ani trochę nie zwolnił kroku i teraz
ciągnął ją za sobą.
W tym momencie od tyłu skoczył na niego Quinn.
Dulcy próbowała zabrać rękę, ale ciasno wklinowała się
pomiędzy splątane ciała. I zaraz wszyscy troje zwalili się
na świeżo położony asfalt.
Dulcy nie umiałaby powiedzieć, co w owej chwili
bolało ją najbardziej – nagie kolana zdarte o żwir, kawałki
ciała oblepione gorącą smołą czy ręka, na której wylądo-
wał Quinn.
Quinn błyskawicznie zerwał się na nogi. Dulcy uwol-
niła rękę i przyglądała się, jak zakręcił fałszywym dostaw-
cą, chwytając w obie dłonie T-shirt mężczyzny na wyso-
kości jego szyi. Dulcy tymczasem rozmasowywała bolące
ramię.
– Kim jesteś, do cholery, i gdzie jest Brad? – wycedził
Quinn przez zaciśnięte zęby.
Gorący asfalt parzył Dulcy przez szorty. Niezdarnie
zaczęła więc gramolić się na nogi. Pot na plecach, wcześ-
niej cieknący strużką, teraz już płynął szerokim strumie-
niem.
– Puszczaj, człowieku! Nie mam pojęcia, o czym
mówisz!
– Oczywiście, że masz pojęcie – odparł Quinn. – Ale
ułatwię ci zadanie. Zaczniemy od pierwszego pytania.
Kim ty, do diabła, jesteś?
160 Tori Carrington

– Jak to kim jestem? Dobrze wiesz, kim jestem.


Rozwożę... rozwożę kwiaty.
– Źle – zdecydował Quinn, zaciskając materiał wokół
szyi dostawcy. – Spróbuj jeszcze raz.
Mężczyzna zaczął się krztusić.
– Mówię prawdę. Jeżeli nie wierzysz, zajrzyj do
furgonetki.
Dopóki na nią nie spojrzał, Dulcy nie była pewna, czy
Quinn w ogóle zdaje sobie sprawę z jej obecności. Skinął
jej głową i popchnął faceta w stronę samochodu.
– Sprawdź, co tam leży.
Dulcy szybko okrążyła furgonetkę i przez tylną szybę
zajrzała do wnętrza. Tylko jakaś plandeka i kilka narzędzi.
Ruszyła w stronę Quinna, by mu to powiedzieć, i właśnie
w tym momencie dostawca wsunął ręce pomiędzy ramiona
Quinna i szybkim uderzeniem odtrącił je na boki. Quinno-
wi pozostały w dłoniach jedynie strzępy T-shirta. Zanim
zdążył je wyrzucić i ponownie chwycić przeciwnika, dostał
pięścią w splot słoneczny i runął jak długi na ziemię.
– Quinn! – Dulcy rzuciła się w jego stronę, przecinając
drogę dostawcy. Ten wpadł na nią z całym impetem,
wyduszając jej powietrze z płuc, i popędził dalej.
Gdy wpadła pomiędzy samochody, rozległa się kakofo-
nia klaksonów. Dokąd właściwie kierował się ten facet?
Nawet jeżeli zdoła przed nimi uciec, gdzie się podzieje?
Nie licząc bazy wojskowej, zamkniętej dla cywilów,
wokół była tylko pustynia.
Odległość między nimi zaczęła się powiększać. Do-
stawca musiał minąć jeszcze tylko jeden samochód, by
wpaść na otwartą przestrzeń.
– Stać! – wrzasnęła, jakby jej rozkaz miał sprawić, że
facet grzecznie zatrzyma się na środku drogi z rękami
posłusznie uniesionymi nad głowę.
Nic nie jest w porządku 161
W tym momencie pochwyciła wzrokiem spojrzenie
kierowcy z ostatniego samochodu. Dostawca właśnie
znalazł się na jego wysokości, a wówczas kierowca szybko
otworzył drzwi i pochwycił uciekiniera wpół. W tej samej
chwili Quinn przebiegł obok Dulcy i rzucił się na do-
stawcę.
– No dobrze, chyba już najwyższy czas, byśmy poroz-
mawiali w obecności lokalnych stróżów prawa, nie są-
dzisz?
Rozdział jedenasty

– W porządku. Jeżeli chcecie wiedzieć, rzeczywiście


was śledziłem – wyznał w końcu fałszywy dostawca,
siedzący na tylnym siedzeniu w drzwiach radiowozu,
z rękami skutymi kajdankami.
Quinn był po imieniu z każdym policjantem w okolicy.
Znał również imiona ich żon, wszystkich dzieci, a niekie-
dy także psów i kotów. Nic więc dziwnego, że skargi
mężczyzny na brutalne zachowanie Quinna nie spotkały
się z żadnym odzewem ze strony lokalnych stróżów
prawa. Wręcz przeciwnie – dostawca został zaaresz-
towany przez policję stanu Nowy Meksyk przynajmniej
na tyle czasu, ile Quinn będzie potrzebował, by wyciąg-
nąć od niego odpowiedzi na wszystkie istotne pytania.
Jerry Rimmer, świeżo upieczony patrolowy, przeglądał
zawartość portfela dostawcy. Znalazł prawo jazdy wy-
stawione w Kalifornii.
– Michelangelo Tucci. – Spojrzał na odwrotną stronę
dokumentu. – Proszę, proszę, zgodził się zostać dawcą
organów.
Nic nie jest w porządku 163
– Najlepiej, żeby oddał je od razu. Inni są bardziej ich
warci – wtrącił Quinn.
Słysząc to, Dulcy aż się zachłysnęła wodą, którą popijała
z butelki wręczonej jej przez któregoś z robotników.
Jerry pochylił się nad Tuccim; fałszywy dostawca mógł
się teraz bardzo wyraźnie przejrzeć w lustrzanych okula-
rach policjanta.
– Czy to pana prawdziwe nazwisko?
Michelangelo przewrócił oczami.
– Myśli pan, że zdołałbym sam wymyślić coś podob-
nego?
Jerry wsunął prawo jazdy z powrotem do portfela, po
czym rzucił Tucciemu portfel na kolana.
– A więc, panie Tucci, może zechce nam pan powie-
dzieć, co pan ma wspólnego ze zniknięciem Brada Whee-
lera?
– Zniknięciem? – Wytrzeszczył oczy. Po pokrytej
czarnym pyłem twarzy spływały mu strugi potu.
– O czym pan, do cholery, opowiada? Wheeler jest mi
winien pieniądze. Na tym koniec.
– Koniec? – Quinn uniósł pytająco brew.
Michelangelo westchnął z irytacją.
– Dobrze wiesz, co mam na myśli.
Dulcy wyskoczyła zza pleców Quinna.
– On kłamie! Czemu Brad miałby w ogóle zadawać się
z takim typem, nie wspominając już o pożyczaniu od
niego pieniędzy?
– Pożyczaniu? A kto tu, do cholery, mówi o jakimkol-
wiek pożyczaniu? – Tucci wzruszył ramionami i spróbo-
wał usadowić się wygodniej na siedzeniu, choć niewąt-
pliwie przeszkadzały mu w tym skute za plecami ręce.
– Klient kilka razy postawił na złego konia. Musi zwrócić,
co winien.
164 Tori Carrington

Quinn spojrzał uważnie na Dulcy, starannie skrywając


przy tym własne myśli. Dulcy za to nie kryła zdumienia.
– To bzdura – odparła. – Brad nie jest hazardzistą.
– Coś takiego! Gadaj zdrowa, kochana, ja od ośmiu lat
robię z Wheelerem interesy. Ale nigdy wcześniej nie
uchylał się od zapłaty.
Quinn skrzyżował ramiona na piersi. Obaj policjanci,
zorientowawszy się, że rozmowa przybiera bardziej pry-
watny obrót, przesunęli się do tyłu i nie przysłuchiwali
już uważnie wymianie zdań.
– O jakiej sumie mowa? – spytał Quinn.
Michelangelo znów wzruszył ramionami.
– Około dwudziestu kawałków.
– Dwadzieścia tysięcy dolarów? – wyszeptała Dulcy,
potrząsając głową. – On kłamie. Na pewno kłamie... – jej
głos przeszedł w szept i zamarł.
– Ale dlaczego w takim razie jechałeś za nami? – spytał
Quinn.
Sam mógłby z powodzeniem odpowiedzieć na to
pytanie, chciał jednak potwierdzenia swoich przypusz-
czeń.
– Sądziłem, że mnie do niego zaprowadzicie. Przez
cały weekend nie udało mi się go znaleźć. Byliście moją
ostatnią szansą.
Quinn oparł ręce na drzwiach radiowozu i pchnął je
z pozoru niedbale, jakby chciał je zatrzasnąć. Spód drzwi
mocno uderzył o nogi Michelangela, który zawył niczym
zwierzę.
– Powiedz mi, Tucci. Czy naprawdę szukasz Brada?
Czy może już go odnalazłeś?
– Ja nic nie wiem... – Kolejny przeciągły jęk. – Hej,
skończ te sztuczki z drzwiami! Bo oskarżę cię o mal-
tretowanie fizyczne.
Nic nie jest w porządku 165
Policjant stojący bliżej auta posłał mu znaczące spoj-
rzenie, po czym ostentacyjnie odwrócił głowę.
– Słuchaj, Michelangelo, chcę prostej odpowiedzi. Czy
coś ci wiadomo na temat porwania Brada Wheelera?
– Porwania? Jezu, człowieku, złapałeś nie tego faceta,
co trzeba. – Jęknął znowu, po czym pochylił się do przodu,
by zablokować drzwi górną częścią ciała. – Ja jestem tylko
drobną płotką. Jeżeli Wheeler miałby zostać porwany,
oczywiście musiałby to zarządzić ktoś dużo ważniejszy.
Ale ja bym o tym wiedział, więc po co miałbym go szukać?
Pojmujesz?
Quinn wpatrywał się w Tucciego badawczym wzro-
kiem. Nie miał powodu sądzić, że mężczyzna kłamie.
Puścił drzwi. Tucci jęknął i położył się na siedzeniu,
wciągając nogi do środka. Quinn zwrócił się w stronę
Dulcy, podejrzanie bladej. A potem podziękował policjan-
tom.
– To wszystko? – spytała Dulcy.
– Tak. Chyba, że masz do niego jeszcze jakieś pytania.
Przez chwilę milczała, w końcu pokręciła przecząco
głową.
– Co mamy zrobić z tym facetem? – wykrzyknął
Jerry.
– Daj nam pół godziny, a potem niech jedzie gdzie
chce.

– Mam wrażenie, że właśnie przebiegłam maraton,


a na koniec wskoczyłam do basenu z rozkosznie płynną
smołą – powiedziała Dulcy cicho, przyglądając się swoim
zniszczonym szortom i bluzce. Próbowała zetrzeć grudkę
asfaltu z nogi, ale tylko jeszcze gorzej ją rozmazała.
Quinn wjechał na długi, kręty podjazd; u jego wlotu
stały dwa potężne, kwitnące kaktusy. Dulcy rozejrzała się
166 Tori Carrington

wokół i aż zamarła z wrażenia – widok zapierał dech


w piersiach. Na niewielkim wzniesieniu stał jednopięt-
rowy, długi dom z wypalanej na słońcu cegły, o pięknej,
ciepłej barwie idealnie harmonizującej z czerwienią ota-
czającej go pustyni. Na frontowym ganku wisiała ręcznie
ciosana huśtawka, pokryta indiańską tkaniną spłowiałą
od słońca. Po obu stronach drzwi widniały wybielone
czaszki bawołów, a wzdłuż całej długości domu wisiały
kolorowe papierowe lampiony. Jakieś dwieście metrów za
domem wznosiła się długa mesa – samotne wzgórze
o płaskim szczycie, stanowiące idealny kontrapunkt dla
otaczającej je pustyni. Na prawo Dulcy dostrzegła kilka
niskich budynków – prawdopodobnie stajnie i barak dla
pracowników. O tej porze dnia nie widać było żadnego
ruchu w obejściu. W zasadzie odnosiło się wrażenie, że
w promieniu wielu mil nie ma żywej duszy.
Quinn zaparkował jeepa przed domem i wyskoczył
z samochodu. Dulcy podążyła za nim, zachłannie chłonąc
widoki.
To nieujarzmione otoczenie idealnie pasowało do
Quinna. Do jego hardej, samowolnej natury. Do długich
włosów ściągniętych rzemykiem. Otworzył frontowe
drzwi i przepuścił przed sobą Dulcy, nie spuszczając z niej
badawczego wzroku. Dulcy odwzajemniła jego spojrze-
nie, instynktownie wyczuwając, że ten moment jest dla
niego bardzo ważny, chociaż nie rozumiała dlaczego.
W środku panował chłód – aż przejął ją nagły dreszcz.
Kiedy jej oczy już przywykły do mroku, zobaczyła, że ściany
w środku też są ceglane, pokryte gdzieniegdzie indiańskimi,
ręcznie tkanymi kilimami. Na podłogach leżały podobne
chodniki, na półkach stała oryginalna ceramika. W domu
kogoś innego mogłoby to wszystko wyglądać pretensjonal-
nie i sztucznie – tutaj wyglądało wspaniale.
Nic nie jest w porządku 167
– Łazienka jest na końcu holu, po prawej – powiedział
Quinn. – Możesz śmiało skorzystać z prysznica.
Dulcy w końcu zdołała otworzyć usta.
– A gdzie ty będziesz w tym czasie?
Przesunął wzrokiem po jej twarzy, zatrzymując się na
oczach.
– Rozejrzę się po terenie. Wezmę prysznic w baraku,
porozmawiam z pracownikami. Kiedy skończę, spotkamy
się w kuchni.
Pół godziny później Dulcy wciąż jeszcze stała pod
prysznicem, zeskrobując z siebie smołę i wypłukując
z włosów kurz pustyni. Przyglądała się, jak na czerwono
zabarwiona woda wpada do odpływu przy jej stopach.
Było coś zniewalającego w świadomości, że stoi całkiem
naga w domu Quinna.
Droga do łazienki zabrała jej więcej czasu niż powinna.
Szła powoli, wodziła palcami po blatach grubo ciosanych
stołów, przystawała, by przyjrzeć się oprawionym w ram-
ki starym, sepiowym fotografiom, przedstawiającym
Indian – prawdopodobnie rodzinę Quinna. Nigdzie nie
zauważyła ani śladu kobiecej ręki. Natomiast wszystko
wokół przypominało jej tego dumnego mężczyznę. Była
przekonana, że osobiście wybierał każdy przedmiot znaj-
dujący się w tym domu – to ją koiło, a jednocześnie
wprawiało w niezrozumiałe zakłopotanie.
Zabawne, ale zaledwie po dwóch minutach czuła się
tutaj o wiele bardziej swojsko, niż kiedykolwiek czuła się
w apartamencie Brada.
Szybko zdusiła w sobie tę myśl i chwyciła za mydło.
Zapach drzewa sandałowego – typowo męski, w stu
procentach pasujący do Quinna. Zaczęła namydlać się
starannie, z przyjemnością poddając się strumieniom
chłodnej wody. Nigdy nie brała prysznica u kogoś w domu
168 Tori Carrington

– nawet u Jeny czy Marie – a tutaj czuła się jak u siebie.


Czy to coś oznaczało?
Nie. To zupełnie nic nie znaczyło. Wydarzenia kilku
ostatnich dni tak bardzo odbiegały od normalności, że
teraz prawdopodobnie wszelkie najnormalniejsze reakcje
zaczęła postrzegać jako niezwykłe.
Nagle ktoś jednym, zdecydowanym ruchem odsunął
zasłonę prysznica. Dulcy odwróciła się gwałtownie
i ujrzała pomarszczoną twarz starej kobiety, patrzącej na
nią oskarżycielskim wzrokiem.
– Ty jesteś Dulcy? – spytała wojowniczo.
Dulcy, oczywiście, doskonale rozumiała sens tego
pytania, uznała jednak, że nie powinno się jej go zadawać
w chwili, gdy w obcym domu stała całkiem naga pod
prysznicem, taksowana wzrokiem przez kobietę, która
mogła mieć równie dobrze pięćdziesiąt, jak i sto lat.
Zakryła się, jak umiała, rękami, po czym spróbowała
pochwycić zasłonę.
– Tak. Jestem Dulcy.
W czarnych oczach kobiety dojrzała rozbawienie.
I zaraz potem zasłona wróciła na swoje miejsce.
Dulcy opadła na wyłożoną kafelkami ścianę. Co to
było? Prawdopodobnie owa Esmeralda, o której wspomi-
nał Quinn. Dulcy automatycznie założyła, że jego gos-
podynią jest młoda Latynoska o ponętnych kształtach.
Tymczasem ujrzała drobną, kościstą Indiankę z długimi
warkoczami, w czymś na kształt dresu ze złotej lamy.
Dulcy pospiesznie zaczęła wypłukiwać mydło z wło-
sów, po czym zakręciła wodę. W tym samym momencie
zasłona znów została gwałtownie odsunięta. Stara kobie-
ta stała z grubym, włochatym ręcznikiem w dłoniach.
Niezdarnie okrywając się zasłoną, Dulcy wyciągnęła rękę
po ręcznik.
Nic nie jest w porządku 169
– Dziękuję.
Esmeralda jednak nie dała za wygraną. Kiwnęła na
Dulcy palcem.
– Wychodź – zarządziła.
– Ale...
– Wychodź.
Dulcy z trudem przełykała ślinę. Jeszcze nigdy nie stała
nago przed inną kobietą – oczywiście, nie licząc matki, ale
ostatecznie to naturalne, że matki oglądają swoje dzieci
nago.
Ostrożnie wyszła z kabiny, zasłaniając się rękami.
W oczach Esmeraldy znów pojawiło się rozbawienie, gdy
wprawnym ruchem roztrąciła ręce Dulcy i zaczęła ją
wycierać. Dulcy sapnęła z niedowierzaniem. Czy to był
jakiś indiański zwyczaj? Stara kobieta wycierając jej ciało,
uniosła nieco piersi, wydając z siebie bliżej nieokreślony
dźwięk – chyba aprobaty. A chwilę później miękka
bawełna znalazła się między nogami Dulcy. Dulcy gwał-
townie zacisnęła uda i gorączkowo chwyciła za ręcznik.
– Proszę przestać... Sama to zrobię.
Stara kobieta przystała na to niechętnie, wciąż jednak
otwarcie taksowała ją wzrokiem. Na jej pomarszczonej
twarzy pojawił się lekki uśmiech, jakby doszła do jakichś
szczególnych wniosków, których Dulcy mogła się jedynie
domyślać. Czuła się... jak klacz, którą właśnie uznano za
zwierzę pełnej krwi.
– Dziękuję za pomoc. Myślę, że już sama sobie pora-
dzę. – Dulcy zakryła się ręcznikiem, po czym energicznie
otworzyła drzwi, by wyprosić Esmeraldę, i wówczas
ujrzała Quinna ze wzniesioną ręką, jakby właśnie miał
zamiar zapukać.
– Wszystko w porządku? – spytał.
Dulcy szybko oceniła sytuację. Mogła ośmieszyć się
170 Tori Carrington

jeszcze bardziej, wypychając starą kobietę z łazienki, lub


zapanować nad emocjami i znieść jej otwartą ciekawość.
Zatrzasnęła Quinnowi drzwi przed nosem.
Było coś niesamowitego w oddawaniu się tak intym-
nym czynnościom na oczach całkiem obcej osoby. Ale
również coś wyzwalającego. Dulcy nigdy nie uważała się
za osobę pruderyjną. Ale może w gruncie rzeczy taka
właśnie była. W liceum zawsze znajdowała jakąś wy-
mówkę, by nie kąpać się pod prysznicami z dziewczynami
z klasy. W college’u, gdy wszystkie koleżanki bez skrępo-
wania paradowały po pokojach nago, ona zawsze coś na
siebie zarzucała.
Kiedy już się dokładnie wytarła, sięgnęła po ubranie,
ale okazało się, że ubranie zniknęło. W wyciągniętym ręku
Esmeralda trzymała różowy jedwabny szlafroczek.
Dulcy pokręciła przecząco głową. Szlafrok był zbyt
krótki.
– Gdzie są moje rzeczy?
– W śmieciach.
– Wszystkie? – spytała, unosząc w zdziwieniu brwi.
– Te z torby są w praniu.
Wzdychając głęboko, odrzuciła ręcznik i starała się
zachować dumną postawę, podczas gdy Esmeralda poma-
gała jej włożyć skąpe odzienie. Dulcy znowu miała
wrażenie, że stara kobieta taksuje ją wzrokiem, więc silnie
zacisnęła pasek. Odwróciła się i spojrzała Esmeraldzie
prosto w oczy, tymczasem stara kobieta pogładziła ją po
brzuchu.
– Dobry do rozmnażania.
Dulcy niemal się zadławiła. Zanim jednak zdołała coś
odpowiedzieć, Esmeralda otworzyła drzwi i wyszła.
Chwilę później Dulcy też wysunęła się do holu i ukrad-
kowo rozejrzała w jedną, potem w drugą stronę. Ani śladu
Nic nie jest w porządku 171
Quinna. Ani śladu wścibskiej staruszki. Przygryzając
dolną wargę, wśliznęła się do pierwszej lepszej sypialni.
Zdecydowanie męskie pomieszczenie – zapewne należące
do Quinna. Szybko przejrzała zawartość paru szuflad
– i już miała na sobie czarne spodnie od dresu, których
nogawki musiała zrolować w górę, i czarny T-shirt, który
okrywał ją dużo lepiej niż jedwabny szlafrok.
Rzuciła się na materac. Na Boga, jeżeli przez coś
podobnego musiały przechodzić wszystkie przyprowa-
dzane tu przez Quinna kobiety, nic dziwnego, że do tej
pory jeszcze się nie ożenił.
Kim była Esmeralda i co ją łączyło z Quinnem? Nikt
nigdy tak bezceremonialnie nie pogwałcił jej prywatności.
A mimo to, gdzieś w głębi duszy, czuła drobną satysfakcję,
że pomyślnie przeszła test, cokolwiek miał on oznaczać.

Quinn bacznie przyglądał się Esmeraldzie, gdy spraw-


nie szykowała sałatkę z tacos przy pokrytym terakotą
kontuarze. Nuciła starą indiańską pieśń, zazwyczaj wyko-
nywaną w czasie ceremonii na cześć płodności. Quinn
skrzywił się i zerknął na zegarek. Dulcy jeszcze się nie
pojawiła, chociaż jego gospodyni weszła do kuchni już
ponad piętnaście minut temu.
– No dobrze, Ezzie. Coś jej zrobiła?
Nucenie ustało, ale stara kobieta nie odezwała się słowem.
Quinn stanął obok niej i wrzucił do miski kilka kostek
pomidora, które upadły na kontuar. Natychmiast dojrzał
szeroki uśmiech na twarzy Esmeraldy. I mimo woli
odpowiedział jej uśmiechem.
Kiedy poprzednio przywiózł do domu kobietę, Es-
meralda z miejsca zmarszczyła gniewnie brwi, więc jej
reakcja na obecność Dulcy bardzo go zdumiała – i ucieszy-
ła, choć oczywiście nie powinna.
172 Tori Carrington

– Ona jest zaręczona z Bradem, Ezzie.


Stara kobieta wzruszyła ramionami.
Quinn potarł kark, po czym oparł się biodrami o kon-
tuar.
– Może dla ciebie to nic nie znaczy, ale dla mnie
znaczy bardzo wiele. Brad... to mój najlepszy przyjaciel.
– Zacisnął dłonie na krawędzi kontuaru. – Nawet nie
wiesz, jak bardzo gniecie mnie poczucie winy. Brad
zaginął, a ja co robię? Rżnę jego narzeczoną.
Ezzie uniosła brew. Quinn ani przez chwilę się nie
łudził, że swoim określeniem zgorszył Esmeraldę. Ta stara
kobieta całe życie spędziła wśród mężczyzn pracujących
na ranczo i dawno temu poznała ich język – sama
zresztą, jeśli chciała, potrafiła świetnie się nim posługi-
wać.
Wytarła dłonie w ścierkę, po czym szturchnęła go
kościstym palcem w pierś.
– Być może jest obiecana Bradowi, ale nie jego pragnie
jej dusza.
Quinn znowu się skrzywił. Takie indiańskie psycholo-
gizowanie było ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebował.
Tym bardziej że jeden Pan Bóg wie, ile się w życiu tego
nasłuchał od swojej nieżyjącej już babki, a także od matki.
– A kogo pragnie twoja dusza, Ez?
Iskierki wesołości natychmiast zgasły w jej czarnych
oczach.
Quinn poczuł drobne wyrzuty sumienia, że tak niego-
dziwie odwrócił sytuację, ale musiał coś zrobić, by nie
wbijała sobie niedorzeczności do głowy. Dulcy nie była
dla niego, bez względu na to, kogo pragnęła jej dusza.
Ezzie się nie odwróciła, ale jakimś zmysłem wyczuła
obecność Dulcy. Pochyliła się w stronę Quinna i powie-
działa szeptem:
Nic nie jest w porządku 173
– Pamiętaj, słuchaj sercem, a nie uszami.
Quinn oderwał się od kontuaru, by Ez przypadkiem nie
pomyślała, że czeka na dalsze tego typu mądrości. Zwrócił
się do Dulcy i wskazał ręką na grubo ciosany stół i parę
krzeseł.
– Siadaj, proszę.
Dulcy uniosła wysoko głowę.
– Gdzie jest moje ubranie?
Quinn spojrzał na Ezzie, która znów zaczęła nucić tę
samą indiańską melodię.
– Na pewno za chwilę będzie gotowe do włożenia.
Może tymczasem zjemy lunch, który przygotowała dla
nas Esmeralda?
Dulcy w końcu podeszła do stołu. Nie umknęło uwagi
Quinna, że zanim usiadła, pogładziła miękkim ruchem
oparcie ręcznie ciosanego krzesła. Sam usiadł naprzeciwko
niej.
Esmeralda natychmiast pojawiła się przy stole, prze-
stawiła talerze, które wcześniej ustawiła obok siebie, po
czym podała sałatkę.
Zaraz potem zniknęła i nagle Quinn poczuł się nie-
swojo.
Stara kobieta była tak wrogo nastawiona do jego
poprzedniej dziewczyny, Yolandy Sanchez, że Quinn
zaczął się poważnie zastanawiać, czy Ez kiedykolwiek
zaaprobuje jakąkolwiek kobietę. Powiódł powoli wzro-
kiem po twarzy Dulcy, zastanawiając się, czemu Esmeral-
da uznała ją za odpowiednią dla niego kobietę. Przecież
pod każdym względem różnili się jak dzień od nocy
– wyglądem, pochodzeniem, zainteresowaniami.
– Sądzisz, że kłamał?
Quinn przez chwilę rozważał jej pytanie. Niewąt-
pliwie miała na myśli Tucciego, fałszywego dostawcę
174 Tori Carrington

kwiatów, utrzymującego, że Brad był mu winien pienią-


dze. Odłożył widelec i pociągnął długi łyk chłodnej
ziołowej herbaty.
– Nie jestem pewien. A co ty o tym myślisz?
Zdawało się, że Dulcy robi wszystko, by tylko na niego
nie patrzeć.
– Sama już nie wiem, co mam myśleć. Najpierw ta
buda ze striptizem. Potem klub golfowy – i to, co się tam
dzieje. Teraz natomiast... taka historia. – Nie jadła wiele,
w zasadzie głównie przesuwała jedzenie po talerzu.
– Zdaje ci się, że kogoś znasz, a potem...
Quinn spojrzał na nią uważnie, zastanawiając się, co
się kryło za jej słowami. Być może nic poza tym, co de facto
mówiła.
Do diabła z Ezzie i jej enigmatycznymi sugestiami!
– Dulcy... czy wciąż jeszcze zamierzasz za niego
wyjść?
A więc stało się. W końcu zadał jej pytanie, które miał
ochotę zadać już od paru dni. Właściwie od chwili gdy się
po raz pierwszy spotkali, a on zorientował się, że jest
zaręczona.
Na jej policzkach wykwitły rumieńce. Nerwowym
ruchem zatknęła włosy za uszy.
– Cofam to pytanie – rzucił szorstko, nienawi-
dząc siebie za to, że w ogóle je zadał, a ją – że nie odpo-
wiedziała dość szybko. – To i tak przecież nie ma żadnego
znaczenia.
Zamrugała gwałtownie oczami.
– Nie ma znaczenia?
Quinn pilnie skoncentrował się na jedzeniu, choć
w ogóle nie czuł jego smaku.
– Nie, nie ma. – Z trzaskiem odłożył widelec na talerz.
– Bo trudno przeczyć oczywistym faktom. A są one takie,
Nic nie jest w porządku 175
że jeśli nawet zdecydujesz się nie wychodzić za Brada, ty
i ja... no cóż, nigdy nie może być żadnego ,,ty i ja’’.
– Dlaczego? – wyszeptała.
– Bo Brad jest moim najlepszym przyjacielem. A na-
wet kimś ważniejszym. Jest dla mnie jak brat. – Gwałtow-
nie odsunął się od stołu. – A własnemu bratu nie kradnie
się kobiety sprzed nosa.
Ruszył w stronę drzwi i zdumiał się bardzo, gdy Dulcy
zerwała się na równe nogi, chwyciła go za rękę i zmusiła,
by na nią spojrzał.
– Słuchaj, dla mnie to też nie jest piknik.
Spojrzał znacząco na jej dłoń, trzymającą go za ramię.
Cofnęła ją, ale przez moment jakby nie wiedziała, co ma
z nią zrobić. W końcu dłoń opadła.
– Nic nie rozumiesz – warknął Quinn, niepewny, na
kogo właściwie się wścieka, podejrzewając jednak, że
przede wszystkim na samego siebie. – Brad uratował mi
życie.
Dulcy spojrzała na niego rozwartymi ze zdumienia
oczami.
Quinn westchnął, nerwowo przejechał dłonią po wło-
sach, po czym ściślej związał je rzemykiem.
– Miałem dziewięć lat. W owych czasach rodzina
mojego ojca jeszcze od czasu do czasu usiłowała zrekom-
pensować mi jego nieobecność. A może po prostu stano-
wiłem dla nich swoistą atrakcję, będąc półkrwi Hopi...
– Zaklął pod nosem. – W każdym razie jedna z moich
białych kuzynek zaprosiła mnie w lecie na tydzień do
swojego domu w Albuquerque. Kiedy tam byłem, oboje
poszliśmy na przyjęcie urodzinowe do jej kolegi. Przyjęcie
na basenie. – Quinn wbił wzrok w ścianę, ale przed
oczami miał wielki bogaty dom i wspaniały basen,
a wokół dwadzieścioro roześmianych dzieciaków. Już
176 Tori Carrington

wtedy był od nich zdecydowanie wyższy i bardzo


szczupły. I na dodatek zmęczony swoją kuzynką,
Heather, która zawsze najpierw oznajmiała wszem
i wobec, że jest Indianinem, a dopiero potem przed-
stawiała go z imienia.
– Na początku do wody wskoczyli wszyscy chłopcy.
Wszyscy z wyjątkiem mnie. – Gdy o tym mówił, wciąż
czuł ściskanie w gardle, mimo że minęło już tak wiele lat.
I bardzo go to złościło. – Dziewczynki zaczęły mi docinać.
Czemu ja też nie wskoczyłem do wody? A chłopcy zaczęli
nazywać mnie pedziem, chociaż wówczas nie miałem
pojęcia, co to oznacza; oni zresztą też nie, jak sądzę.
– Spojrzał Dulcy prosto w oczy. – Więc wskoczyłem.
W najgłębszym miejscu. A nie umiałem pływać.
W jej oczach dojrzał przerażenie.
– Och, nie, Quinn. Nie!
– Jak kamień poleciałem na dno. Wiedziałem, że to już
koniec. Z powodu idiotycznej dumy za chwilę miałem
umrzeć. – Znów zaklął cicho, odwrócił się do Dulcy
plecami i odsunął o kilka kroków. – Brad szybko zorien-
tował się w sytuacji. Zanurkował i wyciągnął mnie
z wody.
Zamilkł, przypominając sobie żywo, jak dużo mniej-
szy od niego chłopak musiał się nasiłować, by wyciągnąć
go na powierzchnię.
– Wszystkie dzieciaki po prostu zamarły. Ale ja nie
czułem się upokorzony. Byłem Bradowi bardzo wdzięcz-
ny. A zaraz potem Brad rzucił jakiś żart i od razu
rozładował sytuację. – Quinn uśmiechnął się szeroko.
– Następnego dnia zapisał mnie na kurs pływania w coun-
try klubie swoich rodziców. I od tamtej pory zostaliśmy
serdecznymi przyjaciółmi. Brad nigdy mnie nie przed-
stawiał jako swojego ,,indiańskiego’’ przyjaciela. Nigdy,
Nic nie jest w porządku 177
nikomu. Dla niego byłem po prostu przyjacielem. Jego
najlepszym przyjacielem.
Quinn zacisnął powieki, próbując zebrać myśli i za-
głuszyć poczucie winy, które paliło go niczym rozżarzone
żelazo. Był dłużnikiem Brada. Nie dlatego że Brad kiedyś
uratował mu życie, ale ponieważ był jedynym człowie-
kiem, jego jedynym przyjacielem, który nigdy go nie
oceniał, nie poniżał i który nigdy z nim nie rywalizował.
W pokoju panowała niezwykła cisza. Quinn otworzył
oczy.
– Bez względu na to, co sobie możesz myśleć, nie
poszłam do tego hotelu z zamiarem rzucenia się w ramio-
na pierwszego przystojnego faceta, który stanie na mojej
drodze.
Słowa Dulcy tylko pogłębiły jego poczucie winy.
Quinn się odwrócił, a widok jej znękanej twarzy sprawił
mu autentyczny ból.
– A kiedy już... dowiedziałam się, kim jesteś, wcale nie
pomyślałam sobie: ,,No proszę, ale mi się poszczęściło. Czy
mógł mi się trafić ktoś lepszy do zabawiania na boku od
najlepszego przyjaciela mojego narzeczonego, szczególnie
gdy ten nagle zniknął z pola widzenia? Ostatecznie, nie
bez powodu takiego przyjaciela nazywa się najlepszym’’.
Quinn chwycił ją za nadgarstek tak gwałtownie, że aż
sam się zdziwił.
– Przestań! – rzucił ostro.
W jej orzechowych oczach zamigotały łzy.
– Nie, to ty przestań – odparła. Jej twarz znajdowała
się teraz zaledwie kilka milimetrów od jego twarzy. – Czy
nie wystarczy, że już sama się tym wszystkim zadrę-
czam? Jeszcze ty musisz mi wbijać szpile?
Quinn jak zahipnotyzowany wpatrywał się w jej usta.
W wilgotne, pełne wargi, wciąż lekko rozchylone.
178 Tori Carrington

– Nie rób tego – wyszeptała.


Jednak kiedy koniuszkiem języka przejechała powoli
po dolnej wardze, Quinn wiedział, już że przepadł.
Przywarł ustami do jej ust i powoli delektował się ich
miękkością. Wsunął obie dłonie w jej świeżo umyte włosy
i swobodnie wodził ustami po jej wargach przesuwał
językiem po jej języku. Zajęczała cicho, ale stała zupełnie
nieporuszona, pozwalając mu na przejęcie pełnej kontroli
nad swoim ciałem. Quinn zachwycał się jej dotykiem,
rozkoszował jej smakiem i upajał jej podnieceniem.
Dobry Boże, co też najlepszego wyprawiał? Z każdym
ruchm języka, z każdym muśnięciem warg, pogrążał się
coraz bardziej. I nie potrafił nic zrobić, żeby się temu
przeciwstawić. Spojrzał jej w oczy i zobaczył, że Dulcy
też mu się przygląda. Jęknął, po czym oderwał usta od jej
ust tak raptownie, że prawdopodobnie sprawił jej ból.
– To szaleństwo – stwierdził, odsuwając się od niej
gwałtownie.
Usta Dulcy drżały.
– Muszę stąd natychmiast wyjść. – Ruszył w stronę
drzwi, ale po chwili przystanął, próbując uspokoić od-
dech. Zacisnął dłoń na klamce. – Ostatnie drzwi po lewej
to moje biuro. Korzystaj ze wszystkiego, co tam znaj-
dziesz. Jeżeli będziesz czegoś potrzebować, Ezzie ci pomo-
że. – Nie odwrócił się w stronę Dulcy, bo bał się, że jeśli na
nią spojrzy, już nie zdobędzie się na to, by wyjść.
Szarpnął drzwiami i wypadł na ganek. Pomimo silnego
postanowienia zerknął jednak ukradkiem przez ramię.
Dulcy stała wciąż w tym samym miejscu i wyglądała tak,
jakby zdecydowanie pragnęła czegoś więcej niż ten jeden,
namiętny pocałunek. Problem w tym, że Quinn z naj-
większą ochotą zaspokoiłby jej pragnienie.
Rozdział dwunasty

Dulcy usiadła za ogromnym biurkiem i wpatrywała się


we własne notatki. Minęły już trzy godziny od chwili, gdy
Quinn opowiedział jej o swoim związku z Bradem, niemal
przyprawił o utratę zmysłów namiętnym pocałunkiem,
po czym zostawił samotną w kuchni, nie tłumacząc,
dokąd idzie ani kiedy wróci. Spojrzała na zegarek, po czym
odgarnęła włosy i dopiero wówczas zdała sobie sprawę, że
nie ściągnęła ich w tradycyjny węzeł na karku, tylko
pozwoliła, by luźno wiły się wokół twarzy.
Z estetycznego punktu widzenia biuro Quinna było
równie minimalistyczne w wystroju, jak cała reszta
domu. Natomiast zgromadzony tu sprzęt przewyższał
klasą wszystko, co Dulcy miała do dyspozycji w kan-
celarii. Najnowocześniejszy komputer, laptop, faks, ska-
ner, kolorowa laserowa drukarka i kolorowa kopiarka to
tylko kilka z urządzeń, które od razu wpadły jej w oko.
Komputer miał bezpośrednie łącze satelitarne, tak że
pocztę można było wysyłać i odbierać w ułamku sekundy,
zaś połączenie ze specjalistyczną stroną prawniczą zajęło
180 Tori Carrington

jej zaledwie parę minut, podczas gdy w biurze musiała na


to samo czekać co najmniej godzinę.
Po chwili Dulcy wstała zza biurka i podeszła do
wielkiego okna wychodzącego na mesę i stajnie. Złapała
się na tym, że wciąż kręci na palcu zaręczynowym
pierścionkiem. Przygryzła wargę, zastanawiając się, cze-
mu tradycyjnie jest to pojedynczy brylant, jeżeli ten
pierścionek miał symbolizować zespolenie dwojga ludzi.
Czy w takim razie nie powinny być to dwa kamienie,
równej wielkości, osadzone tuż obok siebie? Nie mogła się
też uwolnić od myśli, że pojedynczy kamień wygląda
bardzo samotnie. Daje poczucie wyobcowania i pustki.
Choć, jak na ironię, tak właśnie przedstawiał się
obecny stan jej ducha.
Gwałtownie odwróciła się od okna. Pomimo zmiętego
żądania okupu coraz bardziej była przekonana, że Brad nie
został porwany czy w jakikolwiek sposób przymuszony
do wyjazdu, ale że zniknął z własnej woli. Nie chciał żeby
doszło do planowanego ślubu? To bardzo prawdopo-
dobne.
Zdjęła pierścionek z palca i uniosła w górę, podziwia-
jąc, jak światło słońca załamuje się na szlifie i rozszczepia
na tysiące promieni wystrzelających we wszystkie strony.
Podeszła do biurka po swoją komórkę. Telefon do Brada
nie przyniósł nic nowego, wybrała więc inny, świetnie
jej znany numer. Dwa dzwonki i matka podniosła słu-
chawkę.
– Mamo?
– To ty, Dulcy? – zapytała Catherine Ferris szczerze
zatroskanym głosem. – Zastanawialiśmy się, czemu do
nas nie dzwonisz. Gdzie jesteś? Czy przygotowania do
ślubu już zakończone? Cały czas wydzwaniam do ciebie
do pracy, ale ta kobieta, Mona, nie jest szczególnie
Nic nie jest w porządku 181
uprzejma. A wiesz, że nigdy nie mogę zapamiętać numeru
tego twojego przenośnego telefonu. Czy chciałabyś, że-
bym ci w czymś pomogła? Czy możemy z ojcem coś dla
ciebie zrobić?
Dulcy zacisnęła dłoń na krawędzi biurka i zamknęła
oczy. Słysząc zatroskanie w głosie matki – poczuła ulgę.
Może dzięki temu łatwiej jej będzie opowiedzieć matce
o Bradzie.
Przypomniała sobie dzień, w którym Brad jej się
oświadczył. Po trzech dniach namysłu wyraziła zgodę na
ślub. Jakże szczęśliwi byli jej rodzice, gdy im o tym
powiedziała. Chociaż właściwie niezupełnie. Ojciec przy-
jął nowinę milczeniem. To matka popadła w ekstazę.
Prawdopodobnie w głębi duszy każda matka marzy, że
gdy nadejdzie odpowiedni czas, urządzi swojej córce
wspaniały ślub i wesele.
Usiadła na krześle i zapewniła matkę, że wszystko
u niej w porządku. A potem wysłuchała cierpliwie spra-
wozdania z poczynań matki – skomplikowanego or-
ganizacyjnie zakwaterowania jakichś krewnych, którzy
zjeżdżali już w czwartek, chociaż ślub miał się odbyć
dopiero w sobotę, i drobiazgowego zaplanowania menu,
by wszyscy zdołali się wyżywić przez weekend.
– Mamo? – po pewnym czasie Dulcy spróbowała
wejść jej w słowo.
– Już od lat nie widziałam twojego ojca tak pod-
ekscytowanego.
Ojca? Podekscytowanego? Dulcy zupełnie nie potrafi-
ła sobie czegoś podobnego wyobrazić.
– Posłuchaj, mamo...
– Nawet nie masz pojęcia, jacy jesteśmy dzięki tobie
szczęśliwi. Osiągnęłaś o wiele więcej, niż mogliśmy sobie
wymarzyć.
182 Tori Carrington

Dulcy z rezygnacją oparła czoło na dłoni. Matka


najwyraźniej nie miała jeszcze pojęcia, że Brad zaginął. Co
oznaczało, że wszystko wciąż rozwijało się po myśli
Beatrix. Przecież nie chciała iść na policję, żeby media nie
dowiedziały się o sprawie. I choć Dulcy nigdy nie śledziła
pilnie reporterskich sensacji, była pewna, że gdyby dzien-
nikarze dowiedzieli się o zniknięciu Brada, coś by już
o tym usłyszała. ,,Brak wiadomości to dobre wiadomości’’
– owa maksyma niewątpliwie stosowała się do obecnej
sytuacji, tym bardziej że Dulcy coraz poważniej podej-
rzewała, że za całą sprawą stał sam Brad.
– Mamo! – odezwała się tym razem o wiele bardziej
natarczywie, bo z każdym słowem matki wzrastała jej
irytacja.
– Słucham? O co chodzi, Dulcy?
Zapadła cisza. Tymczasem Dulcy poczuła ściskanie
w gardle i zrozumiała, że nie zdoła powiedzieć tego, co
powinna.
– Och, nic takiego – odparła w końcu, wbijając wzrok
w leżący na biurku zaręczynowy pierścionek. – Prze-
praszam cię, ale muszę... muszę już kończyć.
W gruncie rzeczy nie rozumiała, czemu nie powiedzia-
ła tego wszystkiego, co zamierzała powiedzieć. Przecież
w zasadzie odpowiednie słowa same cisnęły się na usta.
,,Mamo, Brad zniknął. Nie będzie żadnego wesela’’. Jed-
nak nie potrafiła tak gwałtownie zniweczyć wszystkich
marzeń matki. Jeszcze nie. Do dnia ślubu pozostały trzy
dni. Niech więc Catherine Ferris cieszy się perspektywą
szczęśliwego życia tak długo, jak tylko może.
A co z jej własnymi marzeniami?
Dulcy po raz kolejny podyktowała matce numer
swojej komórki, po czym szybko się rozłączyła.
Chwilę później znów przeniosła wzrok na widok za
Nic nie jest w porządku 183
oknem. Kiedy przyjmowała oświadczyny Brada, nie maja-
czył jej przed oczami obraz wspaniałej sukni ślubnej,
synogarlic i rozkosznych maluchów, postępujących przed
nią w roli paziów. Gdy teraz wracała do tej sytuacji
myślami, rozumiała, że potraktowała ofertę Brada jak
swoistą transakcję handlową. Hej, przecież całkiem nie
najgorzej potrafimy się porozumieć, więc czy nie byłoby
wspaniale, gdyby nasze rodziny się połączyły, skoro
większość ludzi tak właśnie postępuje?
Dulcy opadła na krzesło. Mimo wszystko nie mogła
czynić sobie bardzo gorzkich wyrzutów. Przecież do
niedawna nie przeżyła niczego, co mogłaby przeciw-
stawić swojemu związkowi z Bradem.
Co natomiast powinna zrobić w chwili, gdy już coś
podobnego miała za sobą?
Teraz mogła stwierdzić jedynie, że jej zaręczyny były
konformistycznym aktem, pozbawionym jakiegokolwiek
głębszego znaczenia.

W życiu Quinna najbardziej liczyły się dwie rzeczy:


jego związek z naturą i z ludźmi, których kochał.
Ogier Ewtoto, czarny arab czystej krwi, zarżał z cicha,
jakby chciał mu powiedzieć, że najwyższy czas, by podjął
wreszcie decyzję – albo skierował się w stronę domu, albo
ruszył w bezkresną dal, z której właśnie powrócili.
I Quinn chętnie zastosowałby się do tego życzenia,
gdyby tylko wiedział, co tak naprawdę powinien zrobić.
Lekko ścisnął boki konia udami, by ogier zrozumiał, że
go usłyszał, po czym odwrócił się za siebie i spojrzał na
daleki horyzont. Jeszcze do niedawna ten widok zawsze
przywracał mu spokój ducha. Pozwalał znaleźć rozwiąza-
nie najbardziej skomplikowanych problemów. Teraz jed-
nak nie przynosił ukojenia.
184 Tori Carrington

Ewtoto znów zarżał dumnie – udowadniając światu, że


nie na darmo nosi imię oznaczające wodza i duchowego
przywódcę wszystkich katsinam. Quinn zeskoczył z konia
i zarzucił wodze na niską odnogę kaktusa. Wcisnął
menażkę w spieczoną ziemię i napełnił wodą z manierki, po
czym usiadł na pobliskim głazie i przyglądał się pijącemu
koniowi. A jednocześnie przez cały czas usiłował wyrzucić
z głowy myśli o kobiecie, która czekała na niego w domu.
Kobiecie Brada.
Otarł pot z czoła wierzchem dłoni i rozejrzał się po
bezchmurnym niebie. Doskonale wiedział, że od czasu do
czasu los rzuca każdego człowieka w groźny wir, by
zrozumiał, w jak żałośnie niewielkim stopniu może
kontrolować własne życie. Jednak w ciągu ostatnich kilku
dni te wiry tak się namnożyły, że już sam nie potrafił ich
zliczyć.
Wbił obcas w suchą ziemię i przeniósł wzrok na
zabudowania swojego rancza. Zawsze sądził, że zna
Brada równie dobrze, jak samego siebie, jednak im więcej
faktów odkrywali wraz z Dulcy, tym częściej kwes-
tionował swoje przekonanie.
Ewtoto wypił wodę i przejechał wilgotnymi nozd-
rzami po ramieniu Quinna. Quinn odruchowo pogłaskał
koński łeb.
Oczywiście, świadomość, że Wheeler Industries grozi-
ło bankructwo, nie przyczyniała się do poprawy jego
nastroju.
Prawdę mówiąc, wolałby o tym nie wiedzieć. Ale
zanim zabrał się za poszukiwania Brada, musiał przecież
zebrać wszelkie możliwe informacje, by nie przeoczyć
żadnego tropu. Zadzwonił więc do przyjaciela, z którym
ramię w ramię walczył w operacji ,,Pustynna Burza’’,
i poprosił go, by zebrał wszelkie informacje na temat
Nic nie jest w porządku 185
korporacji Brada i jak najszybciej dał mu znać. Cztery
godziny później dowiedział się, że od sześciu miesięcy
akcje Wheeler Industries gwałtownie tracą na wartości.
Kilka fatalnych posunięć strategicznych – za które bezpo-
średnią odpowiedzialność ponosił Brad – doprowadziło
przedsiębiorstwo na skraj bankructwa. W tej chwili
groziło im przejęcie przez inną, większą korporację lub, co
gorsza, upadłość.
Quinn nie miał pojęcia, skąd Trębacz – nazywany tak
ironicznie z powodu niezwykłej małomówności – zdobył
te informacje, ale wiedział, że są one pewne. Jeżeli Trębacz
twierdził, że jakaś firma znalazła się w poważnych
tarapatach, to niewątpliwie tak właśnie było.
Najprawdopodobniej tym też należało tłumaczyć po-
mięte żądanie okupu wciśnięte do kosza na śmieci w gabi-
necie Brada. Ostatecznie odrzucony, nie do końca prze-
myślany plan wyciągnięcia odpowiednich funduszów od
matki, która – jak powszechnie podejrzewano – chowała
w materacu pieniądze zarobione przez te wszystkie lata
przez Wheeler Industries.
Ewtoto ponownie szturchnął Quinna nosem.
– Gdybyś umiał mówić, jakiej rady udzieliłbyś mi,
Toto?
Ewtoto zarżał głośno, wywołując uśmiech Quinna.
– Przykro mi, stary, ale nie bardzo pojąłem.
Ogier chwycił wodze w zęby, pociągnął za nie z całej
siły, po czym zaczął przebierać nogami, jakby już nie mógł
się doczekać, kiedy ruszą w drogę.
Spod przymrużonych powiek Quinn znów spojrzał
w stronę rancza. Tak. Może ten koń miał rację. Może
wreszcie nadszedł czas, by przestał uciekać i stawił czoło
rzeczywistości. Bo Bóg mu świadkiem, że siedzenie na
pustyni i jałowe dumanie niczego nie załatwiało.
186 Tori Carrington

W pewnym momencie Dulcy odniosła wrażenie, że


natłok myśli za chwilę rozsadzi jej głowę, poszła więc do
sypialni Quinna i rzuciła się na wielkie łóżko. Zamierzała
tylko poleżeć przez chwilę, a tymczasem otworzyła oczy
dopiero dwie godziny później. Słońce chyliło się już ku
zachodowi, zaś obok niej na łóżku leżały starannie
rozłożone jej garsonka i bluzka.
Dulcy podparła się na łokciach i niespokojnie rozejrzała
po pokoju. Wzdychając ciężko, chwyciła swoje ubranie
i weszła do przyległej łazienki, pamiętając, by tym razem
starannie zamknąć drzwi na klucz. Opłukała twarz i prze-
jechała grzebieniem po włosach. Bez pianki i lakieru jej
blond kędziory zachowywały się bardzo buntowniczo
i w końcu Dulcy poniechała wszelkich prób przywołania
ich do porządku. Włożyła bluzkę i spódnicę, po czym
rzuciła okiem na żakiet zawieszony na drzwiach. Wszyst-
kie jej ubrania nosiły metkę ,,Prać chemicznie’’. A skoro
w okolicy nie zauważyła żadnej ekspresowej pralni, nie
mogła się nadziwić, jak gospodyni Quinna zdołała to
wszystko tak szybko wyczyścić.
Zostawiła żakiet tam, gdzie go powiesiła, i wyszła
z sypialni. W domu panowała cisza, ale z kuchni dobiegały
smakowite aromaty. Dulcy z wahaniem zatrzymała się
w drzwiach, gdy ujrzała Esmeraldę siedzącą na stołku,
pochyloną nad kontuarem w pobliżu kuchenki. Sękatą
ręką stara Indianka poklepała sąsiedni stołek. Dulcy
niepewnie przyjęła zaproszenie.
Esmeralda przebierała fasolę. Rozmaite gatunki fasoli:
czarno nakrapianą, brązową, zieloną. Przesuwała ją w pal-
cach niczym koraliki liczydła: kilka zachowywała, a resztę
– pokurczone czy skażone ziarna, odsuwała na bok.
Dulcy miała ochotę jej pomóc, ale bała się, że się
zbłaźni przed tą intrygującą kobietą. Więc aż podskoczyła
Nic nie jest w porządku 187
z wrażenia, gdy Esmeralda łokciem podsunęła jej pod nos
miskę z fasolą i skinieniem głowy zachęciła, by Dulcy
zabrała się do roboty.
Postępując za przykładem Esmeraldy, Dulcy wysypała
z miski porcję fasoli, po czym powoli zaczęła ją przebierać,
zatrzymując kształtne, równe ziarna, odrzucając zaś nie
dość wyrośnięte oraz inne podejrzane cząstki – najpraw-
dopodobniej kamyki.
Cały czas czuła na sobie wzrok starej kobiety. Uniosła
wysoko brodę i wówczas spostrzegła, że Esmeralda się
uśmiecha. Wciąż milczała, ale ten zadowolony wyraz jej
twarzy wystarczył, by Dulcy też odpowiedziała jej uśmie-
chem.
Nie minęło wiele czasu, a miska została całkowicie
opróżniona. Dorodna fasola utworzyła pokaźny stos.
Esmeralda poderwała się ze stołka i wsypała ją do wiel-
kiego garnka. Dulcy tymczasem wyrzuciła wybrakowane
ziarna do śmietnika.
– Quinn to bardzo dobry człowiek.
Dulcy, myjąca właśnie ręce nad zlewem, zamarła
w bezruchu. Obrzuciła Esmeraldę szybkim spojrzeniem,
zdumiona, że stara kobieta w ogóle się odezwała.
– Tak, oczywiście, ma pani rację. – Odchrząknęła
głośno. – Podobnie jak Brad.
Esmeralda parsknęła z dezaprobatą, natomiast Dulcy
postanowiła nie zagłębiać się w dyskusję. Po prostu czuła,
że w tej chwili nie mogłaby z pełnym przekonaniem
stanąć w obronie Brada.
– Jak długo pracuje pani dla Quinna? – zapytała
w zamian.
– Ja dla niego nie pracuję.
– Nie bardzo rozumiem – odparła Dulcy, ściągając
brwi. – Jest więc pani jego krewną?
188 Tori Carrington

– Nie.
Dulcy podniosła przykrywkę z garnka i natychmiast
została odsunięta od kuchenki.
– Ale mieszka pani w jego domu? – zapytała, choć
rozmowa ze starą kobietą zaczęła jej przypominać żmud-
ne wyrywanie zęba.
– Nie.
– Przepraszam, ale nie do końca pojmuję. Nie jest pani
spokrewniona z Quinnem. Nie dostaje pani zapłaty za
swoją pracę. Po prostu przychodzi pani i gotuje dla niego...
– A także piorę i sprzątam.
– Pierze pani i sprząta jedynie z dobroci serca?
Nie odrywając wzroku od garnka, Esmeralda pokiwała
palcem w stronę Dulcy.
– Nie. Z powodu dobroci jego serca – poprawiła.
Dulcy odsunęła się od kuchenki i z powrotem opadła
na stołek przy kontuarze. Widok z okna umieszczonego
tuż nad zlewem zapierał dech w piersiach. Ciemny błękit
nieba zderzał się gwałtownie z czerwonym pyłem pus-
tyni, poprzecinanej gdzieniegdzie wysokimi, nieforem-
nymi mesami.
– Nasz Quinn nie zawsze miał to, co ma teraz
– oznajmiła Esmeralda cichym głosem, jakby mówiła do
samej siebie. – Ojciec go opuścił, jeszcze zanim Quinn
zdążył go poznać. A jego matka... cóż miała w sobie wiele
miłości. Ale była bez grosza przy duszy.
– Jak więc zdołała wychować Quinna? – spytała
Dulcy.
– My wszyscy go wychowywaliśmy – oznajmiła
Esmeralda. – Wszyscy bez wyjątku. Cała nasza społecz-
ność. Nikt z nas oczywiście nie miał dużo więcej pienię-
dzy od jego matki. Ale jakoś sobie poradziliśmy. – Zamilk-
ła i zaczęła starannie mieszać zawartość garnka. – Ranczo
Nic nie jest w porządku 189
Quinna należało kiedyś do jego wuja. To był kawał
starego, upartego osła. Nigdy nie wynagradzał ludzkiej
pracy jak należy. A młodego Quinna niemal zaharowy-
wał na śmierć, płacąc mu przy tym nędzne grosze.
– Esmeralda wojowniczo potrząsnęła głową. – Ale prze-
cież na każdą fortunę składają się grosiki. Tak Quinn
tłumaczył matce każdego wieczoru, gdy wracał z pracy.
– Stara kobieta wyciągnęła rękę i wskazała na odległy
punkt, majaczący za oknem. – Tam mieszkali. W maleń-
kiej chacie. W jednym pokoju. Na klepisku. – Wytarła
dłonie o ścierkę. – Nie mam pojęcia, czemu Quinn uparł
się, by zachować tę lepiankę. Powinien ją zrównać z zie-
mią już dawno temu.
– Jak... jak więc Quinn dorobił się tego wszystkiego?
Czy wuj zostawił mu majątek w spadku?
– Jego wuj nie dałby łyka wody człowiekowi zdycha-
jącemu z pragnienia na pustyni. Zanim zszedł z tego
świata, sprzedał wszystko Quinnowi po grubo zawyżonej
cenie.
Dulcy już miała zapytać, skąd Quinn wziął na to
pieniądze, ale jakoś się nie ośmieliła.
– Te grosze, które zarabiał, zaczęły procentować, gdy
skończył dwanaście lat.
– A co z jego wykształceniem? – zainteresowała się
Dulcy.
Esmeralda pokręciła głową.
– A widziałaś tu w okolicy jakąś szkołę?
Nie. Nie widziała.
– Wszyscy uczyliśmy go tego, co każdy umiał – oznaj-
miła, zwracając się ku Dulcy. – Czytał też dużo książek.
Byliśmy więc bardzo dumni, kiedy zdał maturę. A potem
wstąpił do Marines. Gdy go zwolnili, poszedł na uniwer-
sytet, skończył z pierwszą lokatą i założył własną firmę
190 Tori Carrington

komputerową. – Machnęła ręką. – Zajmował się ser-


werami czy czymś takim. Sprzedał wszystko parę lat
temu z wielkim zyskiem, gdy kupił to ranczo.
Dulcy kręciła się niespokojnie na stołku. Nie była
pewna, czy rzeczywiście chce tego słuchać. Już i tak
darzyła Quinna uczuciem, nad którym nie umiała zapano-
wać. A teraz Esmeralda jeszcze to uczucie rozdmuchiwa-
ła, co mogło doprowadzić do poważnych kłopotów.
– Kobiety? – zapytała cichym głosem.
Esmeralda znów parsknęła pogardliwie.
– Była tu taka jedna. Mniej więcej rok temu. Wprowa-
dził ją do swojego domu. Kto by pomyślał! Ale to nie miało
żadnego znaczenia. Od razu wiedziałam, że nic z tego nie
będzie.
– Czemu?
– Bo szacowała stan posiadania Quinna nawet wtedy,
gdy leżał między jej nogami.
Dulcy nie mogła opanować gwałtownego skrzywienia
ust na myśl, że ktoś próbował nadużyć dobroci Quinna
i żerować na tym, na co tak ciężko pracował przez te
wszystkie lata.
Bezmyślnie zaczęła wodzić palcem wzdłuż ornamentu
wybitego na kafelkach.
– Zastanawia mnie jeszcze jedno... nie zadała mi pani
żadnego pytania na mój temat. Dlaczego?
Esmeralda znów przybrała swój szczególny, nieodgad-
niony wyraz twarzy. Ten sam, który Dulcy widziała
u niej, gdy stara kobieta przyglądała się jej pod prysznicem.
– Bo wszystko, co potrzeba, widzę w twoich oczach.
Dulcy szybko umknęła wzrokiem. Opierając się poku-
sie, by skłonić Esmeraldę do dalszych zwierzeń, rzuciła
w zamian:
– Jestem zaręczona z Bradem.
Nic nie jest w porządku 191
– Doprawdy?
Dulcy podążyła wzrokiem za spojrzeniem starej kobie-
ty. Na palcu, gdzie do niedawna widniał zaręczynowy
pierścionek, teraz jedynie jaśniejszy pasek skóry odcinał
się od opalenizny. Gdy zdała sobie z tego sprawę, natych-
miast zasłoniła dłoń drugą ręką.
W tym momencie zza okna dobiegł tętent galopują-
cych kopyt i serce podskoczyło Dulcy do gardła. Zanim
zdążyła się zastanowić nad sensem swojego postępowa-
nia, poderwała się ze stołka i podbiegła do kuchennych
drzwi. Odsunęła firankę zasłaniającą okno i ujrzała Quin-
na osadzającego konia w miejscu. Swój biały T-shirt
zatknął za pasek spodni, ciemny dżins ściśle opinał mu
biodra, a czarne włosy, lekko potargane wiatrem, opadały
na spalone słońcem, idealnie rzeźbione ramiona. Wyglądał
jak nieposkromiony indiański wojownik, powracający do
domu po zwycięskiej bitwie. Ciało Dulcy natychmiast
pokryło się gęsią skórką.
– Idź – zarządziła Esmeralda, dotykając lekko jej
ramienia. – On czeka na ciebie. Kolację zjecie później.
Drżącą dłonią Dulcy chwyciła za klamkę i zanim cichy,
wewnętrzny głos zdołał ją ostrzec, że zachowuje się co
najmniej niewłaściwie – już znalazła się na zewnątrz. Na
jedną, straszną chwilę ogarnęła ją niepewność. Ale wów-
czas Quinn wyciągnął muskularne, opalone ramię i wciąg-
nął ją za siebie na konia. Dulcy objęła go wpół, zaciskając
ręce na twardych mięśniach brzucha – i w tym samym
momencie Ewtoto poderwał się do galopu.

Jakby po długiej podróży dotarł wreszcie do bezpiecz-


nej przystani. Tak właśnie się czuł, gdy policzek Dulcy
przywarł do jego ramienia. Quinn położył dłoń na jej
rękach zaciskających się na jego brzuchu, po czym spojrzał
192 Tori Carrington

w wieczorne niebo. Siedział na wspaniałym koniu, prze-


mierzał własną ziemię, za plecami miał Dulcy, nad głową
bezkresne niebo, a przed sobą magiczny horyzont Nowe-
go Meksyku... i nagle, niespodziewanie, poczuł się panem
świata. W tym momencie nie obchodziło go nawet, jak
bardzo ulotna okaże się ta chwila.
Dulcy nieznacznie przesunęła głowę i przywarła usta-
mi do jego nagiej skóry. Quinn mocniej zacisnął rękę na jej
dłoniach.
– Chcę ciebie – wyszeptała, po czym delikatnie skub-
nęła płatek jego ucha zębami.
Ręce Dulcy wyśliznęły się spod jego dłoni, przesunę-
ły gwałtownie w dół i zatrzymały na kroczu. Jeżeli
zdziwiła się, że był tak bardzo podniecony – nie dała
tego po sobie poznać. Wsunęła palce za pasek jego
dżinsów i niemal z czcią zaczęła gładzić czubek jego
penisa. Ewtoto zwolnił kroku. O dziwo, gdy wracał
z Quinnem z wycieczki na pustynię, nie chciał skręcić
w stronę stajni, natomiast niezwykle ochoczo ruszył
w kierunku domu. Teraz Quinn był mu za to bardzo
wdzięczny.
Quinn chwycił dłoń Dulcy, złapał ją za kolano i obrócił
w swoją stronę. Potem pociągnął ją za rękę, dając wyraź-
nie do zrozumienia, co zamierza zrobić. Wystarczyło kilka
niezdarnych ruchów i Dulcy znalazła się naprzeciwko
niego. Jej uda obejmowały jego biodra, a spódnica pod-
sunęła się do góry, ukazując białe bawełniane majtki.
– O nie, tego nam nie potrzeba – oznajmił z szelmow-
skim uśmiechem.
Wsunął palce za wąski pasek i z wielką satysfakcją
rozerwał tkaninę. Dulcy sapnęła z wrażenia i zanurzyła
dłonie w jego włosach, Quinn natomiast rzucił majtki za
siebie, oddając je pustynnemu wiatrowi.
Nic nie jest w porządku 193
A potem spojrzał na Dulcy – skierował na nią uważny
wzrok, po raz pierwszy od kiedy przyjechali na ranczo. Jej
widok zaparł mu dech w piersiach. Ogniste światło
zachodzącego słońca podświetlało od tyłu jej włosy;
orzechowe oczy świeciły niemal czystą czernią; pełne
gładkie usta rozchylały się rozkosznie, gotowe na wszyst-
ko, co miał do zaoferowania.
Po chwili wyraz jej twarzy zaczął się zmieniać – ocze-
kiwanie ustąpiło miejsca pożądaniu. Dłonie Dulcy silniej
zacisnęły się na jego włosach, wargi przywarły do jego
warg, a język wśliznął się do jego ust, przesuwając się
w środku leniwie na wszystkie strony.
Quinn chwycił ją za nagie uda i podciągnął wyżej, tak
że jej nabrzmiałe, wrażliwe ciało oparło się o jego roz-
porek. Dulcy jęknęła, oderwała usta od jego warg, ale tylko
na ułamek chwili. Gdy znów do niego przywarła, była
jeszcze bardziej nienasycona, jeszcze bardziej rozgorącz-
kowana. Sięgnęła do guzików jego rozporka. Quinn
gwałtownie chwycił ją za ręce.
– Nie wziąłem nic ze sobą, Dulcy.
– Nieważne.
– Dla mnie ważne. Chcę... żebyś się czuła bezpiecznie.
– Od trzech lat nie kochałam się z nikim innym
– wyszeptała chrapliwie, przesuwając ręce wzdłuż jego
pleców, zatrzymując się na pasku dżinsów.
Quinn wygiął szyję i zacisnął powieki. Dobry Boże,
pomocy!
– A ja zawsze uprawiałem tylko bezpieczny seks
– wydusił w końcu.
– W takim razie nie mamy się czego obawiać, prawda?
– Koniuszek jej języka prześliznął się po dolnej wardze.
– Chcę cię poczuć w sobie, Quinn. Prawdziwego ciebie.
Twoje ciało w moim ciele.
194 Tori Carrington

Spojrzał jej znacząco prosto w oczy, tymczasem Ew-


toto jeszcze bardziej zwolnił kroku, jakby doskonale
rozumiał, co się dzieje na jego grzbiecie.
– A ryzyko ciąży?
Jej uśmiech był tak promienny, że przyćmił blask
zachodzącego słońca.
– Nie mam zamiaru się tym przejmować.
Normalnie takie słowa by sprawiły, że natychmiast
zerwałby się do ucieczki. Bo czyż nie niechciana ciąża
ściągnęła na jego matkę cierpienie, kiedy miała zaledwie
siedemnaście lat?
Dulcy przesunęła dłonie i powoli rozpięła pozostałe
guziki rozporka. Poczuł żar rozlewający się po całym ciele
i jęknął z rozkoszy. Uniósł Dulcy za pośladki i posadził na
swoich biodrach, cały czas spoglądając jej prosto w oczy,
wypatrując najmniejszego wahania – znaku, że jednak
zmieniła zdanie. A chwilę później, po raz pierwszy
w życiu, poczuł, jak jego nagi członek wtapia się w gorące,
wilgotne, kobiece ciało. Dulcy czule przyjmowała go
w sobie.
Zacisnął powieki, rozkoszując się tą niezwykłą chwilą.
Był oszołomiony i zachwycony. Jakby nagle został prze-
niesiony do siódmego nieba.
Ciałem Dulcy wstrząsnął gwałtowny dreszcz, uświa-
damiając mu, jak bardzo jest podniecona. Quinn rozpiął
jej bluzkę i ściągnął z ramion, wbijając wzrok w miękkie
ciało wychylające się znad biustonosza. Przesunął rękami
po jej piersiach, po czym chwycił je w dłonie. Wszedł
w nią na całą swoją długość, a potem chwycił ją za biodra
i uniósł w górę, wciągając słodki aromat jej oddechu.
Ewtoto zarżał cicho, Quinn jednak był zbyt oszoło-
miony, by zwracać uwagę na ogiera. Tam i z powrotem
– przesuwał się we wnętrzu Dulcy, wchodząc w nią
Nic nie jest w porządku 195
głęboko w rytm kroków konia. Dulcy z całych sił zacisnęła
ramiona na jego szyi, jakby od tego właśnie zależało jej
życie. A chwilę później poczuł narastające w niej napięcie.
Brzuchem Dulcy wstrząsnął gwałtowny spazm, jej mięś-
nie zacisnęły się gwałtownie wokół jego członka. Nie
minęło wiele czasu, a połączył się z nią w ekstazie.

Gorący... twardy... wypełniający ją bez reszty. Taki


właśnie był Quinn wewnątrz jej ciała. Zaspokajał ją, jak
żaden inny mężczyzna. Fizycznie. Duchowo. Dawał jej
to, czego potrzebowała najbardziej.
Wpiła palce w pokryte potem plecy, wysunęła język
i lizała słonawe w smaku, muskularne ramię. W ciągu
ostatnich kilku minut zatraciła się zupełnie w uściskach
Quinna i jego pocałunkach. W najwspanialszym na świe-
cie seksie.
Przymknęła powieki i oparła policzek na jego ramieniu.
Gdy powoli otworzyła oczy, ujrzała, jak słońce kryje się za
horyzontem w symfonii czerwieni, żywego fioletu i błękitu.
Quinn zmienił nieco pozycję, ale nie wysunął się z jej
wnętrza. Dulcy oderwała się od jego skóry i spojrzała mu
w twarz. I właśnie wtedy – gdy patrzyła w jego przepast-
ne, ciemne oczy, gdy wciąż wypełniał ją ściśle w środku,
a jej ciało przeszywały dreszcze rozkoszy – poczuła, jak
niepohamowane targają nią emocje.
– Kocham cię – powiedziała i poczuła gwałtowne
ściskanie w gardle. Gdy tylko usłyszała własne słowa,
ogarnęło ją śmiertelne przerażenie.
– Dulcy, ja... – Quinn zacisnął ręce na jej biodrach,
jakby nie mógł zdecydować, czy kochać się z nią nadal,
czy natychmiast wysunąć się z jej wnętrza.
– Ciii – wyszeptała, przyciskając palec do jego
ust. Nawet Ewtoto jakby wyczuł powagę sytuacji,
196 Tori Carrington

bo niespodziewanie stanął w miejscu. – Nie chcę, żebyś


cokolwiek na to odpowiadał. Prawdę mówiąc, nie zamie-
rzałam tego głośno powiedzieć. – Z trudem przełknęła
ślinę. – Do tej pory nawet nie zdawałam sobie do końca
sprawy, co rzeczywiście do ciebie czuję. – Pochyliła głowę.
– Wiem, że wszystko jest bardzo zagmatwane. Wszystko.
Brad. Ja. Ty. – Potrząsnęła głową. – Nie mogło się to
wydarzyć w gorszym momencie. Ale nic nie zmieni faktu,
że jednak się wydarzyło.
Quinn milczał przez dłuższą chwilę. Słońce już cał-
kiem zaszło i jego twarz spowijał teraz mrok.
– Dulcy, Brad jest moim najlepszym przyjacielem.
– Wiem – wyszeptała.
Bo cóż więcej mogła powiedzieć?
Podejmując decyzję za nich oboje, odchyliła się tak, że
musiał wysunąć się z jej wnętrza. Nie protestował, co
sprawiło, że jej drobny smutek przerodził się w praw-
dziwy żal. Z trudem łapała ustami powietrze.
– To czyste szaleństwo.
Spróbowała zeskoczyć z konia. Quinn w ostatniej
chwili uchronił ją przed upadkiem, łapiąc za ramię, po
czym pomógł znaleźć się na twardym gruncie. W tym
momencie zdała sobie sprawę, że ufa mu, jak nigdy
nikomu w życiu. Czy kiedykolwiek będzie mogła powie-
dzieć coś podobnego o Bradzie? Nawet wtedy, kiedy po
raz pierwszy usłyszała się o jego zaginięciu, gdzieś w zaka-
markach jej umysłu zrodziło się podejrzenie, że zrobił to
umyślnie. W ciągu pięciu miesięcy znajomości nie udało
im się stworzyć takiej więzi, jaka połączyła ją z Quinnem
w ciągu zaledwie paru dni.
Czy jednak w ostatecznym rozrachunku miało to
jakiekolwiek znaczenie? Quinn był człowiekiem honoru
– lojalnym wobec rodziny i przyjaciół. A przyjaźń z Bra-
Nic nie jest w porządku 197
dem była dla niego z pewnością ważniejsza od jakiejkol-
wiek kobiety.
Zadrżała z zimna i zaczęła szybko rozcierać rękami
ramiona, po czym zabrała się za zapinanie bluzki. Jednak
dłonie drżały jej tak bardzo, że nie była w stanie przewlec
guzików przez dziurki. Quinn dostrzegł to natychmiast,
zeskoczył z konia i pomógł jej w tej banalnej czynności.
Potem uniósł jej brodę i zmusił, by na niego spojrzała.
Po raz kolejny zdumiało Dulcy, jak bardzo był wysoki. Jak
wspaniały.
– Dulcy, będziemy mieli jeszcze dużo czasu, by jakoś
to wszystko rozwiązać.
– Naprawdę? – oparła dłoń o jego pierś, jednak za-
miast na gorące ciało jej palce natrafiły na delikatną
bawełnę. Nie zauważyła, kiedy wciągnął T-shirt.
– A jeżeli nie odnajdziemy Brada? – spytała szeptem,
czując łzy napływające do oczu. Odwróciła wzrok i ogar-
nęła spojrzeniem horyzont. – Co wówczas, Quinn? Czy
powinnam postępować, jakbym nadal była jego narzeczo-
ną, nie wiedząc nawet, czy jeszcze żyje? A ty, czy w takiej
sytuacji pozostaniesz do końca wierny przyjacielowi?
– Nie wiem – odparł, wsuwając jej kosmyk włosów za
ucho. – Doprawdy, nie wiem.
– Ale ja wiem – oznajmiła, spoglądając tam, gdzie,
jak sądziła, znajdował się dom Quinna. – Oboje żyjemy
w zawieszeniu, z niepokojem czekając, co przyniesie
jutro. Marząc o tym, by ten koszmar dobiegł końca.
Kwestionując nieustannie swoją lojalność. Ty – w sto-
sunku do swojego przyjaciela. Ja – w stosunku do ofi-
cjalnego narzeczonego. – Znowu zadrżała gwałtownie.
– Nie wiem, czy mi wierzysz, Quinn. W zasadzie nie
masz żadnych podstaw, by mi wierzyć. Ale nigdy przed-
tem nie zrobiłam czegoś podobnego. To zupełnie do
198 Tori Carrington

mnie niepodobne: związać się z jakimś mężczyzną, a jed-


nocześnie sypiać z innym. Co gorsze – z jego najlepszym
przyjacielem.
Odwróciła się gwałtownie i ruszyła przed siebie.
Quinn szybko chwycił ją za rękę. Zatrzymała się, ale
nie spojrzała na niego. A on jej do tego nie zmuszał.
– Czy kiedykolwiek dałem ci do zrozumienia, że źle
o tobie myślę? – zapytał głębokim, nabrzmiałym od
emocji głosem. – To, że się waham, nie ma nic wspólnego
z tobą, Dulcy. Absolutnie nic.
– Ale...
– Nie. Musisz mnie wysłuchać. W zasadzie to, co
powiedziałem przed chwilą, to nieprawda. Moje wahanie
jest w gruncie rzeczy ściśle związane właśnie z tobą.
Jednak nie waham się dlatego, że myślę o tobie źle. Wręcz
przeciwnie. – Ściszył głos. – Czy nie rozumiesz? Do tej
pory wszystkie kobiety w moim życiu próbowały mnie
nakłonić do robienia czegoś, na co nie miałem ochoty.
Chciały, żebym wyrzekł się swojej rodziny, porzucił
ulubioną pracę na ranczu i przeniósł się do miasta.
– Pokręcił głową. – Natomiast ty... ty o nic mnie nie
prosiłaś. Ani razu. Mówisz mi, że mnie kochasz, ale nawet
nie oczekujesz odpowiedzi. Oddajesz mi się bezwarun-
kowo, nie licząc się z własnymi kosztami. – Przesunął
delikatnie palcem po jej policzku. – A to sprawia, że mam
ochotę dać ci wszystko.
Dulcy poczuła dławienie w gardle. Jeszcze nigdy od
nikogo nie usłyszała tak pięknych słów. A fakt, że
wypowiedział je Quinn, czyniły je jeszcze piękniejszymi.
Nadawały im szczególnego znaczenia.
– Czy chciałem, żeby coś podobnego się zdarzyło?
Nie. A czy ty tego chciałaś? Też nie. Ale tak się stało.
– Zamilkł, gładząc dłonią jej kark. – Brad... Brad jest moim
Nic nie jest w porządku 199
najstarszym przyjacielem. Zawdzięczam mu bardzo wiele
– zawdzięczam mu życie. Ale moje serce... moje serce
należy do mnie. I tylko ja mogę nim rozporządzać.
– Uśmiechnął się szeroko. – No, przynajmniej tak było do
czasu, póki nie spotkałem pewnej bardzo seksownej pani
adwokat, która sprzątnęła mi moje własne serce sprzed
nosa.
Dulcy przywarła do Quinna z całej siły, wsłuchując się
w szybkie bicie jego serca, nie mogąc powstrzymać
napływających do oczu łez.
– No, już dobrze – powiedział po dłuższej chwili
Quinn, gładząc uspokajająco jej plecy. – Niedaleko stąd
jest niewielki domek. Obok niego studnia, gdzie będziemy
mogli spłukać z siebie kurz. – Wskazał na konia spokojnie
stojącego tam, gdzie go zostawili. – A i Ewtoto zapewne
jest już spragniony wody i odpoczynku.
Na dźwięk swojego imienia ogier zarżał cicho, Dulcy
zaś uśmiechnęła się i otarła z policzków łzy. Quinn
wyciągnął do niej rękę. Jego duża dłoń oplotła jej dłoń tak,
jakby ich dłonie były dla siebie stworzone.
Rozdział trzynasty

Quinn starał się, jak mógł, by nie ściskać zbyt mocno


ręki Dulcy, gdy szli w stronę małej lepianki, gdzie
w dzieciństwie mieszkał razem z matką. W owym czasie
utrzymywali się z jej bardzo skromnych zarobków gos-
posi na niedalekim ranczu, którego tereny już jakiś czas
temu Quinn wykupił i włączył do swojego gospodarstwa.
Kiedy prowadził Dulcy w stronę rodzinnego domu, pró-
bował zdefiniować własne emocje. Nie znalazł wielu
słów. Bezbronny. Darzony zaufaniem. Godny zaufania.
Pełen ciepła. Obnażony. Wszystkie te uczucia wirowały
mu w głowie, z każdym krokiem gmatwając się i kom-
plikując coraz bardziej.
Dulcy była w nim zakochana...
Ścisnęła jego dłoń, a wówczas zdał sobie sprawę, że
mocno ściska jej rękę. Uniósł tę rękę do ust.
Drogę do lepianki oświetlał im opalizujący blask księ-
życa, choć Quinn trafiłby tam nawet w całkowitych
ciemnościach. Nabrał wprawy jeszcze jako dziecko, gdy
wracał do domu po całym dniu ciężkiej pracy na ranczu
Nic nie jest w porządku 201
wuja – teraz będącym już jego własnością. Ceglana chatka
składała się z jednej niewielkiej izby z trzema oknami
– dwoma od frontu i jednym od podwórza. Wschodnia
i zachodnia ściana były pozbawione okien, by nie wpusz-
czać do wnętrza palącego słońca pustyni. Quinn zachował
wszystko w takim stanie, w jakim znajdowało się wtedy,
gdy przyjechał tu po pierwszym dniu prawdziwej pracy,
poza ranczem, i oznajmił matce, że zabiera ją do Al-
buquerque. Nie wzięli wówczas ze sobą nic poza kilkoma
ubraniami i paroma osobistymi pamiątkami.
Jedyną obcą osobą, którą kiedykolwiek tu przyprowa-
dził, był Brad. Tylko raz, gdy był jeszcze nastolatkiem
i właściwie nie miał wyboru. Brad właśnie dostał swój
pierwszy samochód i uparł się, że nie zostawi Quinna
przy drodze dojazdowej do rancza, ale zawiezie go pod
sam dom. I to wcale nie z ciekawości, lecz tylko po to, by
dłużej się cieszyć towarzystwem przyjaciela.
Quinn nadal doskonale pamiętał, jak bardzo ściskało go
wówczas w dołku z obawy, co pomyśli Brad, gdy zobaczy
jego rodzinny dom, i czy nie wpłynie to w jakiś istotny
sposób na ich przyjaźń. O dziwo, teraz, gdy prowadził
tam Dulcy, nie odczuwał niczego podobnego. Jakby
instynktownie wyczuwał, że bezpiecznie może wyznać
jej całą prawdę o swoim dzieciństwie. Że Dulcy nigdy nie
wykorzysta tej wiedzy przeciwko niemu, nie zacznie go
traktować z góry.
Kilka metrów za chatą stała napędzana starym wiat-
rakiem studnia. Quinn poprowadził do niej Ewtoto i na-
pompował dla niego hojną porcję wody. Zdjął z konia
siodło i derkę, spryskał chłodną wodą jego boki i zad, po
czym sam umył twarz. A potem odsunął się na bok, żeby
Dulcy mogła zrobić to samo.
– Czy tutaj właśnie dorastałeś? – spytała cicho.
202 Tori Carrington

Quinn uśmiechnął się ciepło.


– Ezzie musiała cię naprawdę polubić.
– Dlaczego tak myślisz?
– Bo Ezzie jest jedyną osobą, od której mogłaś się tego
dowiedzieć. A ona nigdy nie rozmawia z nieznajomymi.
– Znowu chwycił ją za rękę, teraz chłodną od studziennej
wody. – Chodź.
Stanęli przed drzwiami do domku. Quinnowi wydało
się niesamowite, że za każdym razem, gdy tu wracał,
chata wydawała mu się coraz mniejsza. A może to po
prostu on tak bardzo wystrzelił w górę. Ostatecznie od
chwili gdy był tu po raz ostatni, minęło już wiele czasu.
W mroku nocy zaczął szukać po omacku klucza, leżącego
zazwyczaj pod luźną cegłą, po lewej stronie drzwi, na
wysokości zamka. Ale klucza tam nie było. Zmarszczył brwi
i położył rękę na klamce. Ustąpiła bez najmniejszego oporu.
Dziwne...
Ale jak naprawdę dziwne potrafi być życie, przekonał
się dopiero wówczas, gdy szeroko otworzył drzwi
i w mdłym świetle księżyca dojrzał dwie postaci unoszące
się na łóżku, ustawionym na środku pokoju.
– Co, do cholery?! – krzyknął gniewnie męski głos.
Dulcy aż się zatchnęła i gwałtownie chwyciła Quinna
za ramię.
– Brad!

Dulcy nie wiedziała, czy krzyczeć, czy uciekać, uznała


więc, że najlepiej będzie nic nie robić. Serce waliło jej jak
oszalałe. Z całej siły wbijała palce w ramię Quinna.
Zapewne już sama obecność jakichś ludzi w maleńkim
domku nieco wytrąciłaby ją z równowagi. Ale natknięcie
się tu na Brada, na dodatek z inną kobietą, było dla niej
wyjątkowym szokiem.
Nic nie jest w porządku 203
Zaraz po osłupieniu pojawiło się jednak inne uczucie.
Ulga. Najprawdziwsza, głęboka, przynosząca ukojenie
ulga. Brad nie padł ofiarą nieudanego porwania i nie leżał
martwy w jakimś przydrożnym rowie. Nie siedział zwią-
zany w ciemnej piwnicy, torturowany przez porywaczy,
zabawiających się tak w czasie, gdy rozważali, jak zakoń-
czyć sprawę. Nie. Był cały i zdrowy.
Te słowa odbiły się w jej głowie zwielokrotnionym
echem. Był cały i zdrowy.
A chwilę później aż zaparło jej dech z wrażenia, gdy
Quinn bez ostrzeżenia zrobił to, co ona sama miała wielką
ochotę zrobić. Quinn rzucił się do przodu i z całej siły
huknął Brada w szczękę.
– Aaa! – wykrzyknął Brad, zwalając się z powrotem na
łóżko i omal nie wypuszczając z rąk okrywającego go
prześcieradła. – Czemu, do cholery, to zrobiłeś?
Quinn miał taką minę, jakby nie zamierzał poprzestać
na tym jednym ciosie. Jego mięśnie wibrowały od z tru-
dem kontrolowanej energii i na ten widok Dulcy przeszedł
tak lodowaty dreszcz, że aż objęła się ramionami. W tym
momencie ktoś zapalił latarnię. Była to kobieta. Niezwyk-
le atrakcyjna Latynoska, zupełnie nic nie robiąca sobie
z faktu, że jest całkiem naga.
Quinn chwycił z krzesła koc i rzucił w stronę kobiety.
– Przykryj się, Yolando.
Yolanda? Dulcy poczuła drżenie w sercu. To właśnie
była Yolanda?
Całkiem otwarcie zaczęła się przyglądać tej jedynej
poza nią kobiecie, którą Quinn przywiózł do swojego
domu i której zawierzył swe serce. Gęste czarne włosy
sięgały jej do połowy pleców. Ciemne oczy rzucały groźne
błyski. Pełne czerwone usta zaciskały się w grymasie
gniewu. Zwróciła się do Brada i zaczęła coś do niego
204 Tori Carrington

szczebiotać, a potem oskarżycielskim gestem wyciągnęła


palec w stronę Quinna.
– Mówiłam ci, że to zły i zazdrosny człowiek.
Quinn mruknął coś pod nosem.
Dulcy natomiast poczuła, jak ogarnia ją niepohamowa-
na wściekłość.
– Quinn nie uderzył Brada z zazdrości, ty kretynko.
Uderzył go, bo od dwóch dni zamartwiamy się o niego na
śmierć.
– Kretynko?! Ja ci...
Meksykanka zerwała się z łóżka i rzuciła w stronę
Dulcy. Dulcy rozstawiła nogi, szykując się na konfronta-
cję, ale atak nie nastąpił. Brad złapał kochankę wpół
i pociągnął z powrotem na łóżko.
– Tylko bez takich ekscesów, Yolando.
Quinn skrzyżował ramiona na piersi.
– Wracamy z Dulcy do domu. I właśnie tam masz się
zjawić – oznajmił, wskazując na Brada. – Najdalej za pół
godziny.
Brad opadł na poduszki i przejechał dłonią po zmierz-
wionych jasnych włosach. Dulcy wprost nie mogła uwie-
rzyć, że mężczyzna, którego właśnie miała przed sobą, to
ten sam, którego znała od pięciu miesięcy. To ma być ten
facet, który nie chciał uprawiać z nią seksu przed ślubem,
by okazać, jak bardzo ją szanuje? Przesunęła wzrok na
Yolandę, a potem znowu na Brada. Po prostu nie mógł
z nią sypiać, bo gdy już ta meksykańska seksbomba
wypuściła go z objęć, nie miał sił na nic innego poza snem!
Ciężko przełknęła ślinę i z trudem do niej dotarło, że
Quinn chwycił ją za ramię i wyciągnął z chaty.

Brad potrzebował aż półtorej godziny, bo dotrzeć do


domu Quinna. Przyciągnął także ze sobą Yolandę, na
Nic nie jest w porządku 205
szczęście już całkowicie ubraną. Quinn jednak nie chciał
z nim w owym momencie prowadzić żadnej dyskusji.
Oznajmił Bradowi, że skontaktował się z jego matką,
Beatrix, i że dopiero w jej obecności Brad złoży wszelkie
konieczne wyjaśnienia. Dulcy była wdzięczna za ten
antrakt. Miała nadzieję, że do czasu przyjazdu Beatrix
zdoła otrząsnąć się z szoku. Minęły jednak trzy godziny,
a ona wciąż była rozdygotana.
Siedziała w łazience, gdzie zamknęła się na głucho co
najmniej godzinę temu. Nie była już w stanie wysiedzieć
dłużej w salonie i patrzeć na ponurą minę Quinna,
stojącego w kącie niczym złowieszczy wartownik, ani na
Brada i Yolandę usadowionych obok siebie na sofie.
Mój Boże, jakim cudem doszło do tego wszystkiego?
Ona i Quinn. Brad i Yolanda. Trzy dni i niezliczona ilość
godzin strawionych na poszukiwanie Brada, w czasie gdy
on pieprzył byłą dziewczynę Quinna – zaledwie na kilka
dni przed własnym ślubem. Dulcy przygładziła włosy,
próbując znaleźć jakiś sposób, by się z tego wszystkiego
otrząsnąć, powrócić do normalności, zorientować się, jak
się znaleźć w obecnej sytuacji. A raczej – jak się z tego
wszystkiego jak najszybciej wyplątać.
To było takie... absolutnie niesamowite.
O dziwo, pomimo tego, co robiła z Quinnem przez
ostatnie dni, wciąż czuła się zraniona zachowaniem
Brada. Ale głównie ogarniała ją wielka ulga – tak wielka, że
aż odczuwała miękkość w kolanach. Oczywiście ulga, że
Brad był cały i zdrowy. Ale przede wszystkim cudownie
odprężająca świadomość, że teraz już nie będzie musiała
wychodzić za niego za mąż. I że nie ona wyjdzie na tę
niegodziwą dziwkę, która zerwała zaręczyny.
Rozumiała, że to straszny egoizm z jej strony, ale czuła
się dużo lepiej ze świadomością, że oboje byli wobec siebie
206 Tori Carrington

równie nielojalni, chociaż – jak się okazało – w odróż-


nieniu od niej Brad był nielojalny już od dawna. Skonster-
nowana, potrząsnęła głową. Czemu więc poprosił ją
o rękę, gdy w oczywisty sposób tak bardzo pożądał innej
kobiety – a nawet najprawdopodobniej był w niej zako-
chany? To nie miało najmniejszego sensu.
Nieznaczne obrócenie gałki drzwi. Dulcy zaczęła się za-
stanawiać, czy przypadkiem Quinn nie zaczął jej w końcu
poszukiwać. Kiedy wyszła z salonu ponad godzinę temu,
miała cichą nadzieję, że Quinn pójdzie za nią. Bardzo
potrzebowała jego zapewnienia, że nic się między nimi nie
zmieniło. Że wciąż czuł do niej to, co na pustyni ujrzała
w jego oczach, co przeczuwała od samego początku.
Ale Quinn za nią nie ruszył. Siedziała więc w łazience,
samotna i zagubiona, niepewna, czy znajdzie w sobie dość
odwagi, by w ogóle powrócić do salonu.
Nagle w drzwiach pojawiły się znajome sękate ręce
i Dulcy natychmiast poderwała się na nogi. Czemu jakoś
jej nie zdziwiło, że Esmeralda ma klucz do łazienki?
Stara kobieta weszła do środka i przez chwilę stała bez
ruchu. A potem zerknęła przez ramię i zamknęła za sobą
drzwi. Spojrzała uważnie na Dulcy i lekko pokręciła
głową.
– Wszyscy już przyjechali – oznajmiła cicho.
Dulcy bezwładnie oparła się o ścianę, po czym osunęła
się na sedes.
Jeżeli Esmeralda oczekiwała jakiejś odpowiedzi, nie
dała tego po sobie poznać. Podeszła natomiast do umywal-
ki i z pokrytego kaflami blatu chwyciła dużą szczotkę. Bez
jednego słowa stanęła naprzeciwko Dulcy i zaczęła czesać
jej włosy.
Dulcy poczuła takie ściskanie w gardle, że nie mogła
zaczerpnąć oddechu.
Nic nie jest w porządku 207
– No już, już. – Esmeralda delikatnie przycisnęła
policzek Dulcy do swojego szczupłego brzucha.
W tym momencie Dulcy pozwoliła, by kłębiące się
emocje wzięły nad nią górę. Wciąż nie wiedziała, jak
właściwie powinna się zachować, i nienawidziła się za to.
Czemu właściwie nie mogła powstrzymać się od płaczu?
Z powodu Brada? Czy dlatego że ostatnich pięć miesięcy
okazało się jednym wielkim kłamstwem? Czy też, że był
w ramionach innej kobiety, podczas gdy ona obawiała się
o jego życie?
Nie. Dobrze wiedziała, że nie to było źródłem jej żalu.
Czuła się tak bardzo nieszczęśliwa, bo nie była pewna, co
rzeczywiście łączyło z nią Quinna.
Nagle zdała sobie sprawę, że przez te kilka dni niedo-
rzecznie karmiła się nadzieją, iż to, co zaszło między nią
a Quinnem, będzie trwać w nieskończoność – całkowicie
wbrew logice, wedle której – raczej wcześniej niż później
– musiało się to zakończyć. Bo przecież wiadomo było, że
naturę ich związku trzeba będzie zakwestionować w so-
botę, w dniu jej ślubu – bez względu na to, czy miał się on
odbyć, czy nie.
Niemniej tak długo, jak Brad uchodził za zaginionego,
miała wymówkę, by tkwić u boku Quinna – wspólne
poszukiwania zaginionego tłumaczyły ją w oczach świa-
ta. Przynajmniej w pewnym sensie.
W końcu łzy przestały płynąć. Oddech się wyrównał.
Policzki zaczęły obsychać.
Sztywna, złota lama dresu Esmeraldy kłóciła się z jej
wewnętrznym ciepłem i życzliwością. Swoimi kościs-
tymi, pomarszczonymi dłońmi zaczęła uspokajająco gła-
dzić Dulcy po głowie. Dulcy poczuła tak wielką wdzięcz-
ność za ten odruch ludzkiej dobroci, że niewiele brakowa-
ło, a znów wybuchnęłaby płaczem.
208 Tori Carrington

Esmeralda nie wykazywała żadnego zniecierpliwienia


czy pośpiechu. Stała spokojnie, bez słowa, tuląc do siebie
Dulcy, nie oczekując żadnych wyjaśnień, okazując jedy-
nie milczącą akceptację.
W końcu Dulcy znalazła w sobie dość siły, by oderwać
się od starej kobiety.
Ezzie uniosła jej brodę do góry i obrzuciła uważnym
spojrzeniem. Znów bez jednego słowa chwyciła za ręcz-
nik, zwilżyła go, po czym przyłożyła do gorących policz-
ków Dulcy.
Pięć minut później, za sprawą delikatnych zabiegów
Esmeraldy, twarz Dulcy przybrała w miarę naturalny
wygląd, jej włosy zostały splecione w francuski war-
kocz, a spódnica wygładzona tak, jakby przyszła prosto
z pralni.
Dulcy już miała wyjść z łazienki, ale zawahała się
w progu. Chwyciła rękę starej Indianki i ścisnęła w dło-
niach. Po chwili uśmiechnęła się blado i wyszeptała:
– Dziękuję.
Przez dłuższy czas Ezzie nie puszczała jej dłoni.
– Ta cała sytuacja... pojawienie się twojego narzeczo-
nego... to nic nie zmienia – powiedziała tak cicho, że
Dulcy z trudem dosłyszała jej słowa.
Dulcy spuściła powieki, niepewna, czy zdoła dłużej
patrzeć starej kobiecie w oczy.
– Mylisz się, Ezzie. To zmienia wszystko.

Quinn odnosił wrażenie, że od szyi po stopy krępują go


niewidzialne sznury, uniemożliwiając mu zrobienie tego,
na co miałby największą ochotę.
Kiedy w końcu Dulcy ponownie zjawiła się w salonie,
poczuł bolesne ściskanie w dołku. Nie ulegało wątpliwo-
ści, że płakała. A gdy celowo uniknęła jego wzroku, poczuł
Nic nie jest w porządku 209
o wiele większe przerażenie niż wtedy, gdy się dowiedział
o zaginięciu Brada.
Chwilę wcześniej na ranczo zjechała Beatrix w towa-
rzystwie nieodłącznego Bruna. Quinn zdziwił się jednak,
gdy zobaczył także u jej boku mentora Dulcy, Barry’ego
Lomaxa. Quinn oczywiście nie mógł być niczego pewien,
ale gotów byłby założyć się o duże pieniądze, że zaintere-
sowanie Barry’ego osobą Beatrix zdecydowanie wykra-
czało poza zawodowe ramy.
Na widok Brada Beatrix cała rozpłynęła się w uśmie-
chach i zaczęła tak słodko gruchać, jakby właśnie uniknął
śmiertelnej kraksy. Brad zdawał się tego nie zauważać ani
się tym nie przejmować.
Quinn spojrzał uważnie na swoją eks-dziewczynę.
Yolanda była niezwykłą pięknością. Urodzona w Mek-
syku, miała rysy azteckiej bogini. Oczekiwała, że będzie
także traktowana, jak na boginię przystało. Była wspania-
ła w łóżku, ale niezdolna do uczuć. Zżerała ją zawiść
i gorycz. Miała wszystkim za złe, że urodziła się w biednej
rodzinie. Że nie mogła sobie pozwolić na luksusowe życie.
Że inni mają więcej od niej. Quinn zignorował niechęć
Ezzie do Yolandy. Nie chciał dodawać dwa do dwóch
nawet wtedy, gdy z domu zaczęły znikać pewne przed-
mioty, natomiast na Yolandzie wisiało coraz więcej
biżuterii. Oczy otworzyły mu się dopiero wtedy, gdy
zobaczył, jak w czasie jednego ze swoich słynnych
napadów szału Yolanda uderzyła Ezzie w twarz. Ten atak
był jednak niczym w porównaniu z tym, co przeżył, gdy
w końcu powiedział jej, co o niej sądzi.
Natychmiast ją spakował, wsadził do furgonetki i od-
wiózł do miasta – nie dość jednak szybko, by uniknąć
opowieści o tym, jak wiele zła wyrządziła mu za jego
plecami.
210 Tori Carrington

Wkrótce potem, najwyraźniej, zastawiła sidła na na-


stępną ofiarę. Tym razem na Brada.
Beatrix szybko wyczerpała cały zapas matczynej czu-
łości. Odsunęła się od syna z twarzą wykrzywioną
gniewem.
– Ja mogłeś mi coś podobnego zrobić?! I kim, do
cholery, jest ta osoba?
Quinn skrzyżował ramiona. A więc w końcu prze-
chodzili do rzeczy.
Brad chwycił Yolandę za ramię i wypchnął przed sie-
bie. Quinn zmrużył oczy, zaintrygowany jego zachowa-
niem.
– Mamo, chciałbym ci przedstawić Yolandę Sanchez.
Yolando, to moja matka, Beatrix.
Yolanda wyciągnęła rękę.
– To wielka przyjemność poznać panią, pani Wheeler
– oznajmiła z wyraźnym hiszpańskim akcentem.
Beatrix ani przez chwilę nie spuszczała wzroku z syna,
całkowicie ignorując wyciągniętą w jej stronę dłoń.
Uśmiech, który pojawił się na jej ustach, był prawdziwie
morderczy.
– Bradley, ja i twoja narzeczona zamartwiałyśmy się
o ciebie.
Ze swobodą wypracowaną przez lata praktyki zręcznie
odseparowała Brada od Yolandy i popchnęła go w stronę
Dulcy.
W Quinnie natychmiast obudziła się czujność. Spoj-
rzał na Dulcy i zobaczył, jak krew odpływa jej z twarzy,
a oczy stają się ogromne jak spodki.
– Ale wszystko dobre, co się dobrze kończy. Czyż nie
tak głosi to stare przysłowie? – zaćwierkała Beatrix.
– Pani Wheeler – odezwała się Dulcy, potrząsając
głową i cofając się o krok.
Nic nie jest w porządku 211
– Mamo! – niemal jednocześnie wykrzyknął Brad,
usiłując się wywinąć z żelaznego uścisku Beatrix.
W tym momencie Quinn chrząknął znacząco, ściągając
na siebie uwagę wszystkich obecnych w salonie.
– Beatrix, z zaginięciem Brada wiążą się pewne
wydarzenia, o których, jak sądzę, miałabyś ochotę
usłyszeć.
Beatrix dumnie uniosła głowę.
– Teraz, kiedy odnalazł się mój syn, nic związanego
z tą sprawą już mnie nie interesuje.
A więc wiedziała! Quinn nie miał pojęcia, jak zdobyła
tę wiedzę, był jednak w stu procentach pewien, że
doskonale zdawała sobie sprawę z finansowej zapaści
Wheeler Industries.
Beatrix tymczasem niemrawo uściskała syna.
– Najważniejsze, że wreszcie bez żadnych przeszkód
będzie mógł się odbyć ślub, na który wszyscy tak bardzo
się cieszymy.
– Ślub?! – Yolanda zwinnie okrążyła Brada, tak że
teraz znalazła się pomiędzy nim a jego matką.
Quinn w rozbawieniu potarł podbródek, szykując się
na nieuchronną eksplozję.
– Jaki ślub? – Wysunęła palec w stronę Beatrix.
– Powiedz jej natychmiast, że nie zamierzasz brać
żadnego ślubu, Brad. – Przesunęła zmysłowo dłonią
po jego piersi. – Powiedz, że jedyną osobą, którą
weźmiesz za żonę, jestem ja i tylko ja! Czyż nie, miho?
A więc nadszedł moment prawdy.
Brad popatrzył na matkę, potem na Yolandę.
– Oczywiście, że tak, kochanie.
Quinn wbił wzrok w przyjaciela, przekonany, że Brad
postradał zmysły. Yolanda uśmiechnęła się triumfująco.
Beatrix sprawiała takie wrażenie, jakby miała ochotę
212 Tori Carrington

kogoś udusić i jakby nie stanowiło dla niej różnicy, kto


padnie jej ofiarą. Najwyraźniej nie dała jeszcze za wy-
graną. Chwyciła Brada za ucho i odciągnęła od Yolandy.
Mimo że Dulcy wyglądała na zażenowaną i zgnębioną,
Quinn nie potrafił ukryć rozbawienia.
– Brad, zawarliśmy przecież umowę – scenicznym
szeptem oznajmiła Beatrix. – Do ciebie należało po-
ślubienie Dulcy.
– Co takiego? – zainteresowała się Dulcy. – Co to ma
znaczyć? Jaką umowę?
Quinn poczuł wściekłość, że w tym momencie od-
dziela go od niej pięć osób i cała szerokość pokoju. Miał
ochotę ją objąć i przytulić do piersi. Chciał, by napięcie
i niepewność natychmiast zniknęły z jej twarzy.
– Powiedz jej – zażądał stanowczo.
Dulcy w końcu spojrzała w jego stronę, a w jej
orzechowych oczach dojrzał tak głębokie cierpienie, że aż
zakłuło go w piersi. Zaczął kręcić przecząco głową, by dać
jej do zrozumienia, że nic o tym nie wiedział – że jedynie
podejrzewał, o co tak naprawdę chodziło w tej sprawie.
Ona jednak szybko umknęła wzrokiem i znów wpat-
rywała się w Brada i Beatrix. Ale cierpienie zniknęło już
z jej oczu i teraz z dużo większą pewnością siebie
postąpiła kilka kroków naprzód.
– Chcę, żeby ktoś – wszystko jedno, kto – natych-
miast mi powiedział, o co tutaj chodzi.
Barry, z bardzo niewyraźną miną, odchrząknął znaczą-
co i zaczął:
– Widzisz, Dulcy, Wheeler Industries znalazło się
w tarapatach. W bardzo poważnych finansowych tarapa-
tach.
Dulcy sprawiała wrażenie całkowicie zdezoriento-
wanej.
Nic nie jest w porządku 213
– Nadal jednak nie rozumiem, co to ma wspólnego
z moim ślubem.
Brad spojrzał na nią ze skruszoną miną. Quinn
ledwo się powstrzymywał, by mu ponownie nie przyło-
żyć.
– Przykro mi, Dulcy. Doprawdy, bardzo mi przykro.
Gdybym nie spotkał Yolandy, z największą rozkoszą
spędziłbym resztę życia u twojego boku. Jesteś wspaniałą
kobietą. Błyskotliwą. Piękną. Dowcipną.
Niewiarygodnie seksowną, cudownie wrażliwą, stwo-
rzoną do miłości, dorzucił w duchu Quinn.
Dulcy zarumieniła się gwałtownie.
– Dzięki, Brad. Teraz na pewno będę spać spokoj-
niej – odparła cicho, zabarwiając słowa wyraźnym
sarkazmem. – A teraz może ktoś zechce mi w końcu
opowiedzieć o tej umowie pomiędzy tobą a twoją
matką?
Yolanda wysforowała się do przodu. Quinn zacisnął
dłonie w pięści – uważał, że to ostatnia osoba, która
powinna wyjawić Dulcy prawdę.
– Powiedz jej, Brad – zażądał ostrym tonem.
Przyjaciel rzucił na niego okiem, zmarszczył brwi.
– Dulcy, pieniądze twojej rodziny miały zapewnić
płynność finansową naszej firmie. Tuż po ślubie zamie-
rzałem ci opowiedzieć o swoich problemach. Wówczas,
oczywiście, ty i twoi rodzice wkroczylibyście do akcji
i załatwili sprawę.
Dulcy wpatrywała się w niego z taką miną, jakby
mówił w jakimś dziwacznym, niezrozumiałym języku.
A potem zrobiła coś, czego nawet Quinn by się nie
spodziewał – wybuchnęła śmiechem. Kątem oka Quinn
zauważył, że również Barry dyskretnie zasłonił dłonią
usta, by ukryć uśmiech rozbawienia.
214 Tori Carrington

– Zaraz, zaraz. Czy aby na pewno dobrze zrozumia-


łam? Zamierzałeś poślubić mnie, Dulcy Ferris, córkę
Ferrisów z Albuquerque, dla mojej rodzinnej fortuny?
Beatrix dumnie uniosła głowę.
– A z jakich innych powodów mój syn mógłby
się zainteresować kobietą o tak wątpliwym prowa-
dzeniu?
Zamiast okazać oburzenie, Dulcy ponownie zaniosła
się śmiechem.
– To doprawdy bardzo zabawne, bo ja zamierzałam
wyjść za Brada dla jego pieniędzy.
Quinn zmrużył powieki. Ta uwaga kłóciła się ze
wszystkim, co wiedział na temat tej kobiety. Dulcy
w żadnym razie nie była wyrachowana, w odróżnieniu
– jak się okazało – od jego przyjaciela.
Barry założył ręce za plecy.
– Być może przejęcie Wheeler Industries przez inną
korporację okaże się w gruncie rzeczy najlepszym roz-
wiązaniem – oznajmił. – Gdyby którekolwiek z was
zadało sobie trud, by zbadać całą sprawę, bez problemu
dowiedzielibyście się, że Ferrisowie stracili swój majątek
już ponad dwadzieścia lat temu.
– Co takiego?! – wykrzyknęła Beatrix, wbijając w Bar-
ry’ego pełen furii wzrok.
Barry wzruszył ramionami i uśmiechnął się ciepło do
Dulcy.
– Przykro mi, Trixie. Gdybyś odkryła przede mną
swoje plany, już dawno bym ci o tym powiedział.
Do jedynych aktywów Ferrisów można zaliczyć ich
dom, choć i jego hipoteka jest już maksymalnie ob-
ciążona. Tak więc, w zasadzie, Ferrisowie są obecnie pod
kreską.
– Trixie? – powtórzył Brad spoglądając to na matkę, to
Nic nie jest w porządku 215
na leciwego adwokata. – Czy on rzeczywiście nazwał cię
Trixie?
– Och, zamknij się, Brad! – zarządziła Beatrix, po
czym zwróciła się w stronę Dulcy. – Czy to prawda?
Dulcy potaknęła skinieniem głowy. A potem wydała
z siebie bardzo nieeleganckie parsknięcie, tak głośne, że
Quinn uśmiechnął się pod nosem. Podniosła dłoń do
ust, wymamrotała ,,Przepraszam’’, po czym oświad-
czyła:
– Cała prawda i tylko prawda. Najprawdziwsza praw-
da na świecie.
Barry uśmiechnął się szeroko.
– Myślę, Dulcy, że już dobitniej nie mogłaś wy-
razić.
– Ty kłamliwa, bezwstydna parodio narzeczonej!
– rzuciła Beatrix przez zaciśnięte zęby.
– O, wypraszam sobie – oburzyła się Dulcy. – Nie
mam zamiaru kwestionować drugiego przymiotnika, kie-
dy to jednak skłamałam pani lub Bradowi? Czy kiedykol-
wiek zapytaliście mnie o stan moich finansów? Czy
chcieliście, bym zdała sprawozdanie z zasobów material-
nych moich rodziców?
Quinn z zaciekawieniem obserwował tę scenę, zadając
sobie jednocześnie pytanie, czemu nigdy nie przyszło mu
do głowy, że Dulcy nie jest dziedziczką wielkiej fortuny.
Nie wpłynęły na to tylko słowa Brada, ale także sposób
bycia tej kobiety – gdy się na nią patrzyło, nie ulegało
wątpliwości, że została wychowana w takim samym
środowisku, w jakim dorastał Bradley Wheeler III.
Beatrix przez dłuższą chwilę wpatrywała się w Dulcy,
po czym przeniosła wzrok na Yolandę.
– Twoja rodzina zapewne nie dysponuje dużymi
pieniędzmi?
216 Tori Carrington

– Na pewno wystarczającymi, by zapłacić komuś za


połamanie ci nóg w kolanach – odparła Yolanda z takim
wyrazem twarzy, jakby za chwilę sama miała zamiar
zabrać się do dzieła.
– Dość tego! – zarządził Brad, chwytając Yolandę za
ramię.
– A gdy już mowa o łamaniu nóg w kolanach – wtrącił
Barry – myślę, że powinniście bliżej zainteresować się
koneksjami Bruna.
O dziwo, nie odstępujący Beatrix Neandertalczyk
zniknął, gdy tylko się upewnił, że Brad rzeczywiście się
odnalazł. Czy współpracował z Tuccim, fałszywym do-
stawcą kwiatów? Quinn był tego niemal pewny.
– Sądzę, że jest blisko związany z ludźmi, którym
jesteś winien pieniądze, Brad.
Beatrix rozejrzała się po salonie, wzdychając teatralnie.
– A cóż to znowu za historia, Brad?
Brad miał dość przyzwoitości, by przybrać zawstydzo-
ną minę.
– Podyskutujemy o tym później, mamo.
Quinn był przekonany, że do tej rozmowy dojdzie
szybciej, niż Brad by sobie życzył. Na korzyść Brada
działał jedynie fakt, że ranczo leżało na takim odludziu.
Jeżeli Bruno skontaktował się z Tuccim, Tucci bądź jemu
podobni nie dotrą tu szybko – jeżeli więc Brad nie był
przygotowany na rozwiązanie od ręki swoich proble-
mów, będzie miał wystarczająco dużo czasu, by znowu
gdzieś się zaszyć.
Poza tym Quinna intrygowało, czy informacja na
temat fatalnej kondycji finansowej Brada wpłynie w ja-
kiś znaczący sposób na jego związek z Yolandą. Po
chwili zastanowienia doszedł do wniosku, że najpraw-
dopodobniej jego eks-dziewczyna uzna, iż człowiek
Nic nie jest w porządku 217
kalibru Brada nigdy nie pozostanie bez grosza. I zapew-
ne będzie miała rację. Ludzie pokroju Wheelerów za-
wsze potrafili wykaraskać się z każdej opresji – i do
tego wyjść z niej jeszcze bogatsi i bardziej poważani
przez bliźnich.
Nagle zdał sobie sprawę, że Dulcy stała się bardzo
milcząca. Spojrzał w jej stronę. Trzymała dłoń na rękawie
Barry’ego, który pochylił głowę i z uwagą wysłuchiwał
czegoś, co miała mu do powiedzenia. A chwilę później
ruszyła w stronę drzwi.
Quinn poczuł silne ściskanie w dołku i postąpił
w przód, by za nią podążyć.
– Quinn, stary przyjacielu, stary kompanie, najser-
deczniejszy druhu – odezwał się w tym momencie Brad,
poklepując go po ramieniu i w ten sposób zatrzymując
w miejscu. – Nie wiem, jak zdołam ci się odwdzięczyć.
Quinn spojrzał na niego spod zmrużonych powiek.
– Nie masz za co mi się odwdzięczać.
W tym momencie Barry szepnął parę słów do Beatrix,
a ona w odpowiedzi uderzyła go w twarz. O dziwo, jej
reakcja tylko pogłębiła uśmiech Barry’ego, który zaraz
z widoczną ulgą także opuścił pokój.
– Ależ oczywiście, że mam – upierał się Brad. – Nie
dość, że dzięki tobie, choć w dość okrężny sposób,
w moim życiu pojawiła się Yolanda, to na dodatek
wybawiłeś mnie od niewygód tej rudery za twoim
domem.
Rudery? Quinn z ledwością się opanował i nie poczęs-
tował Brada kolejnym ciosem w szczękę. W zamian
zmierzył wzrokiem swojego byłego najlepszego przyjacie-
la i swoją byłą dziewczynę.
– Mam nadzieję, że będziecie razem bardzo szczęśliwi.
Jesteście siebie warci.
218 Tori Carrington

Ruszył w stronę drzwi, a z każdym krokiem serce


waliło mu mocniej w piersi. Kiedy stanął na progu,
zobaczył jedynie odjeżdżający samochód Barry’ego,
z Dulcy siedzącą w fotelu pasażera, sztywno wpatrzoną
przed siebie.
– A niech to wszyscy diabli!
Rozdział czternasty

Wiele godzin później Dulcy siedziała skulona na opas-


łej kanapie w swoim mieszkaniu i przyciskając poduszkę
do piersi, patrzyła na talk-show Craiga Kilborna, właśnie
zadającego swoje sakramentalne pięć pytań jakiemuś
aktorowi, którego nie bardzo rozpoznawała. Nie koncen-
trowała się szczególnie na programie. Właściwie – pomija-
jąc starannie zaplanowane ataki na zawartość lodówki
– przez cały czas jedynie wpatrywała się tępo przed siebie
niewidzącym wzrokiem.
Gdy po pewnym czasie lekko się ocknęła, spojrzała
uważniej na stojący przed nią stolik. Opróżniony karto-
nowy kubełek po lodach, z którego sterczała drewniana
łyżka. Puste pudło po tuzinie pączków oblewanych czeko-
ladą. Paczka na wpół zjedzonych chipsów, porzuconych
na rzecz czegoś słodkiego. Pozostałości po kostce masła,
którym hojnie wysmarowała połowę chleba cukiniowego
– wypieku matki zabranego z domu rodziców, gdy
ostatnio była u nich na obiedzie.
Dulcy aż jęknęła na ten widok, po czym wcisnęła się
220 Tori Carrington

głębiej w miękkie poduszki sofy. Miała nadzieję, że gdy


zajmie się jedzeniem, zagłuszy straszny chaos panujący
w jej głowie, a przynajmniej wpadnie w hiperglikemiczne
otępienie. Tymczasem doprowadziła jedynie do tego, że
teraz na dodatek cierpiała z powodu żołądka.
Choć przez trzy godziny jazdy z rancza Quinna Barry
nieustannie zabawiał ją rozmaitymi dykteryjkami, w żad-
nym stopniu nie poprawiło to jej nastroju. Nawet upoka-
rzająca świadomość, że Barry mógłby uznać, iż jest ciężko
zraniona postępowaniem Brada, nie zdołała jej wyrwać
z upartego milczenia. A kiedy usłyszała uwagę, że viagra
jest najwspanialszym wynalazkiem od czasów wprowa-
dzenia do sprzedaży krojonego chleba, spojrzała jedynie
na Barry’ego tępym wzrokiem, choć jego słowa dotarły do
niej na tyle, by zaklasyfikować je do kategorii ,,informa-
cja, której wolałabym nie usłyszeć’’. Nie miała dość siły
i odwagi, by natychmiast po tym komentarzu zapytać go
o ,,Trixie’’, odniosła jednak niejasne wrażenie, że cokol-
wiek między nimi zaszło, należało już do przeszłości.
Nagle poczuła z przerażeniem, że po policzku spływają
jej łzy. Odruchowo otarła twarz. Szlag by trafił tę
idiotyczną płaczliwość!
Bo czego tak naprawdę oczekiwała? Że Quinn padnie
przed nią na kolana i poprosi o rękę, gdy tylko odnajdą
Brada? Zacisnęła z całych sił powieki. Nagle zdała sobie
sprawę, że tak naprawdę w całej tej sprawie najbardziej
niepokoiło ją jedno: całkowity brak kontroli nad roz-
wojem sytuacji.
W tej samej chwili wydało jej się, że słyszy ciche
pukanie do drzwi.
Sięgnęła po pilota i wyłączyła dźwięk w telewizorze.
Teraz nie mogła mieć już żadnych wątpliwości – ktoś
rzeczywiście pukał.
Nic nie jest w porządku 221
Ale zamiast wpuścić gości, jeszcze głębiej zapadła
w poduszki. Tylko parę osób mogło się do niej dobijać
o tak późnej porze. Najprawdopodobniej Barry zadzwonił
do Jeny i Marie, opowiedział im, co się stało, i poprosił,
żeby do niej zajrzały. Może jednak, gdy będzie udawać, że
już zasnęła, przyjaciółki w końcu sobie pójdą.
Kolejne stukanie – tym razem o wiele bardziej natar-
czywe. A chwilę później – dźwięk dzwonka.
Dulcy zasłoniła uszy rękami. Z góry jednak wiedziała,
że to bez sensu. W końcu odrzuciła od siebie poduszkę,
którą tak gorączkowo przyciskała do piersi, wygładziła
T-shirt z logo Uniwersytetu Stanu Nowy Meksyk, i ot-
worzyła drzwi.
– Nic mi nie dolega, czuję się doskonale. Możecie więc
w spokoju ducha wrócić do domu. Porozmawiamy,
jak...
Słowa zamarły jej na ustach, gdy kątem oka po-
chwyciła muskularne, obciągnięte dżinsem uda i doskona-
le jej znane kowbojskie buty. A kiedy podniosła wzrok,
najpierw ujrzała miękką koszulę z melanżowej bawełny,
a zaraz potem posępną twarz Quinna.
Drżącą ręką odgarnęła włosy z twarzy, czując jak nagle
całe jej ciało budzi się do życia, a serce zaczyna bić
żywszym rytmem.
– Myślałam... myślałam, że to Jena i Marie.
– Czy naprawdę wszystko u ciebie w porządku?
– spytał cicho Quinn, lustrując ją uważnie swoimi ciem-
nymi oczami.
– Zależy od tego co rozumiesz przez ,,w porządku’’.
– Przyjmijmy potoczne rozumienie tego wyrażenia.
Nie. W takim razie nic nie było w porządku. W jej życiu
zapanował kompletny chaos. Jedno wielkie, emocjonalne
pomieszanie z poplątaniem.
222 Tori Carrington

– Mogę wejść? – zapytał w końcu, przestępując z nogi


na nogę.
Dulcy niespokojnie zerknęła za siebie. Jej wahanie nie
wynikało jedynie z pustych opakowań, walających się po
stole, czy pozbawionych głosu obrazów migotliwie ema-
nujących z telewizora. Jej mieszkanie było jej ostatnią
twierdzą. Jedynym miejscem, którego do tej pory Quinn
nie naznaczył swoją obecnością, wspomnieniem swoich
pocałunków i cudownego seksu.
Dulcy kurczowo uczepiła się framugi drzwi.
– To chyba nie najlepszy pomysł – oznajmiła.
Skinął głową w taki sposób, jakby doskonale ją zro-
zumiał. Dulcy tymczasem zastanawiała się, czy rzeczywi-
ście tak było.
– Wyjechałaś, zanim miałem okazję z tobą poroz-
mawiać.
– Hm. A co właściwie miałbyś mi do powiedzenia?
– spytała Dulcy, rzucając mu wyzywające spojrzenie,
zaciskając jednocześnie dłonie w pięści, by nie wyciągnąć
ich przed siebie i nie zacząć wygładzać jego zmarsz-
czonego czoła, nie uwolnić spod rzemyka jego cudownie
gęstych włosów. – Przepraszam? Przykro mi? – głos jej się
załamał. – Żegnaj?
– Dulcy... – Wyciągnął do niej rękę.
Musiała zebrać w sobie wszystkie siły, by się od niego
odsunąć.
– Nie, proszę nie rób tego – powiedziała. Zaczerpnęła
potężny haust powietrza, broniąc się przed napływający-
mi do oczu łzami. – Potrzebuję czasu, by przemyśleć różne
rzeczy. Wszystko zdarzyło się tak niespodziewanie. Mu-
szę to jakoś w sobie przetrawić.
Wpatrywał się w nią w milczeniu, z kamiennym
wyrazem twarzy, nie zdradzającym żadnych emocji.
Nic nie jest w porządku 223
– Nagle zdałam sobie sprawę, że od jakiegoś czasu nie
panuję nad własnym życiem, pojmujesz? – wyszeptała
w desperackiej nadziei, że Quinn ją zrozumie. – Znik-
nięcie i nieoczekiwane pojawienie się Brada. To, co
między nami zaszło...
Starannie unikała jego wzroku.
– Panowanie nad własnym życiem okazuje się niekie-
dy grubo przecenianą wartością.
Spojrzała na niego przeciągle.
– Tylko kontrolując własne emocje i postępowanie
mogę jeszcze jakoś egzystować, nie pojmujesz tego,
Quinn? Kto jak kto, ale ty powinieneś to doskonale
rozumieć. Twoje dzieciństwo... trudności, którym musia-
łeś stawić czoło. Poznałeś dobrze różne strony życia. Ja
także. – W końcu zebrała się w sobie. – Kiedy mnie
dotykasz, dzieje się coś dziwnego. Tak bardzo tracę nad
sobą panowanie, że ogarnia mnie śmiertelne przerażenie.
Przez chwilę wydawało się, że ma ochotę znów
wyciągnąć do niej dłoń, w końcu jednak wcisnął ręce
głęboko do kieszeni dżinsów.
– A więc między nami koniec?
Dulcy poczuła, jak zamiera jej serce.
– Słucham?
– Między nami. Między tobą i mną, Dulcy. Bo jednak
istniało jakieś ,,ty i ja’’. Bez względu na to, co będziesz
sobie wmawiać, w ciągu paru ostatnich dni połączyło nas
coś szczególnego. Coś o wiele istotniejszego niż ten brak
kontroli, o którym przed chwilą wspominałaś.
– Seks – wyszeptała. – To był tylko seks.
Spojrzał na nią zwężonymi oczami.
– Doprawdy tak uważasz?
Zacisnęła powieki i skinęła potakująco głową, chociaż
wiedziała, że to nieprawda, nieprawda, nieprawda!
224 Tori Carrington

Poczuła jego palce na twarzy i popatrzyła na niego


w zdumieniu. Jego ciemne oczy były pełne ciepła i czu-
łości.
– Mylisz się. Ale nie do mnie należy wyprowadzanie
cię z błędu. – Opuścił dłoń i spojrzał w głąb holu, w stronę
schodów. – Jeżeli zmienisz zdanie, wiesz, gdzie mnie
znaleźć.
Gdy Dulcy patrzyła na jego dumnie wyprostowane,
oddalające się plecy, miała wrażenie, że jej serce zapada się
w bezdenną otchłań. Drzwi do budynku zamknęły się
z trzaskiem. Dulcy jęknęła. A potem weszła do miesz-
kania i osuwając się po ścianie, usiadła na podłodze
w holu.

W piątkowe przedpołudnie Dulcy znów siedziała za


swoim biurkiem w kancelarii i wpatrywała się w wielo-
kolorowy stos kartek, które – wedle oświadczenia Mony
– przyszły poranną pocztą. Wzięła do ręki pierwszą lepszą
z brzegu szarofioletową kopertę. Adres zwrotny: John-
sonowie. Johnsonowie to serdeczni przyjaciele rodziców,
co oznaczało, że kartka w środku zawiera coś w rodzaju:
,,Głębokim smutkiem przejęła nas wiadomość o zerwaniu
zaręczyn. Przyjmij wyrazy współczucia’’. Znajdzie też
notki bardziej frywolne, na przykład: ,,W morzu pływają
miliony ryb. Nie zrażaj się tym, że trafiła ci się zepsuta’’.
Dulcy skrzywiła się z niesmakiem. Od chwili gdy trzy
dni temu odkryła z Quinnem miłosne gniazdko Brada,
nowina zdołała już obiec koła towarzyskie Albuquerque.
Jakimś cudem dotarła do niektórych osób, jeszcze zanim
Barry zostawił ją pod domem. Gdy dowlokła się do
mieszkania, na sekretarce czekała gorączkowa wiadomość
od matki, domagającej się zapewnienia, że ta plotka to
jedynie plotka – i nic poza tym.
Nic nie jest w porządku 225
Otworzyła kopertę, zastanawiając się jednocześnie,
czemu ludzie utożsamiali zerwane zaręczyny ze śmiercią.
,,Przykro nam z powody twojej straty... ’’ ,,Wyrazy
współczucia...’’ ,,Pamiętaj, że każdy smutek przemija’’.
Firmy produkujące kartki nie musiały nawet specjalnie się
wysilać. Prawdę mówiąc, do tej pory Dulcy nie miała
pojęcia, że w ogóle istnieją kartki na podobną okoliczność.
Gdy sięgała po swój nieodłączny kubek kawy, za-
dzwonił telefon. Zawartość kubka polała się na koperty.
Złapała za słuchawkę, jednocześnie wyciągając z szuflady
plik chusteczek, by zapanować nad chaosem.
– Halo?
Kiedy nie usłyszała natychmiastowej odpowiedzi, ser-
ce zabiło jej gwałtownie. Zdarzało się jej to bardzo często
od chwili, gdy Quinn opuścił jej dom.
– Halo? – powtórzyła.
– Panna Ferris?
Serce wróciło do swojego normalnego rytmu, ręce
ścierające kawę nabrały mniej gorączkowych ruchów. Jak
zawsze, gdy po odebraniu telefonu czy otwarciu drzwi
okazywało się, że to jednak nie Quinn.
Co nie znaczy, że tak naprawdę się go spodziewała.
Mówiąc jej, że wie, gdzie go znaleźć, na nią przerzucił całą
inicjatywę. Co oznaczało, że nie zadzwoni. Nie będzie
składać żadnych niespodziewanych wizyt. Jeżeli mieliby
spróbować wszystkiego od nowa, do niej będzie należało
nawiązanie kontaktu.
Jej rozmówca dzwonił w sprawie umowy o odszkodo-
wanie, do której nie dołączyła istotnych dokumentów.
Dulcy obiecała, że natychmiast je przefaksuje, odłożyła
słuchawkę i dzielnie próbowała ocalić część przemoczo-
nych kopert od zagłady. W końcu bezsilnie osunęła się na
fotel.
226 Tori Carrington

Może jednak powinna zadzwonić do Quinna. Cho-


ciażby dlatego, by mu oznajmić, że nie wini go za to, co
się stało. Ale między Bogiem a prawdą, nie wiedziała, co
miałaby mu poza tym powiedzieć. Chcesz, żebyśmy
zostali przyjaciółmi? A może: Teraz, kiedy twoja eks
jest z moim eks, co byś powiedział na randkę? Albo
bardziej enigmatycznie: No więc... co teraz powinniśmy
zrobić?
Dulcy pochyliła się i sięgnęła po kosz na śmieci.
Trzymając go na poziomie biurka, zgarnęła do niego
wszystkie koperty. I poczuła się odrobinę lepiej. Czy na
takie kartki powinno się odpisywać? Podziękować wszyst-
kim zatroskanym za ich życzliwość i pamięć, tak jak się
dziękuje za prezenty ślubne?
Wrzuciła do kosza pusty kubek po kawie i mokre
chusteczki, po czym wepchnęła kosz pod biurko.
Najzabawniejsze, że przez te kilka niezwykłych dni
ogarniało ją przerażenie na myśl, że ktoś mógłby odkryć,
co ,,wyczyniała’’ z najlepszym przyjacielem swojego
narzeczonego. Tymczasem, jak na ironię, nikt nie miał
pojęcia o jej związku z Quinnem. Z wyjątkiem Esmeraldy,
no i zapewne Jeny. W zamian to Brad okazał się wielkim,
złym wilkiem. Choć najprawdopodobniej skończy w roli
folkowego bohatera. ,,Najbardziej pożądany kawaler No-
wego Meksyku przedkłada prawdziwą miłość nad zaaran-
żowane małżeństwo.’’
Dulcy uderzyła się dłonią w czoło i jęknęła. Nie miała
najmniejszych wątpliwości, że gdyby stało się odwrotnie,
gdyby ktoś odkrył, co łączyło ją z Quinnem, zostałaby
uznana za ladacznicę stulecia. ,,Dziwka, która zniszczyła
prawdziwą męską przyjaźń – w czasie gdy los jej narze-
czonego pozostawał nieznany, uwodziła jego najlepszego
kumpla.’’
Nic nie jest w porządku 227
Wielkie zdjęcia Brada i Yolandy wyzierały ze stron
wszystkich gazet. Zawsze uśmiechnięci, spleceni w uścis-
ku, jakby nie mogli oderwać od siebie rąk. Ta nowina
zdecydowanie przyćmiła dwulinijkową wiadomość, że
Wheeler Industries ogłosiło bankructwo i czekało na
przejęcie przez większą korporację.
Dulcy nie wzięła sobie tej wieści do serca. W gruncie
rzeczy nie obchodził jej los Brada. Nigdy przecież nie
łączyła ich miłość. Była już tego absolutnie pewna, bo
przeżyła coś, z czym mogła porównać ubóstwo zimnego,
zbudowanego na wyrachowaniu związku. Teraz w całej
tej sprawie najbardziej bolało ją to, że nikt nie wiedział
o jej związku z Quinnem, nikt o niego nie pytał. Jakby ta
szczególna magia nigdy ich nie połączyła, jakby wszystko,
co między nimi zaszło, było jedynie wytworem jej
wyobraźni. Nierealną chwilą, która prysła, gdy odnalazł
się Brad, a ona odprawiła Quinna sprzed swoich drzwi.
Czy tak właśnie kończy się wprowadzanie sekretnych
fantazji w życie? I co naprawdę powinna teraz zrobić?
Czy ma spędzić resztę życia, tęskniąc za facetem, który,
gdy był przy niej, nie mógł utrzymać przy sobie rąk, po
czym zrobił wszystko, by znaleźli się jak najdalej od
siebie?
– Hej!
Dulcy oderwała dłonie od oczu.
– Witaj! – rzuciła w stronę Jeny, opartej o framugę
drzwi.
– Wyglądasz beznadziejnie.
– Wielkie dzięki!
– Bardzo proszę. – Jena oderwała się od drzwi i opadła
na jedno z krzeseł ustawionych przed biurkiem Dulcy.
– Słuchaj, tak naprawdę nie powinnaś tu w ogóle być. Po
tym wszystkim należy ci się kilka dni prawdziwego
228 Tori Carrington

wypoczynku. W weekend zadbaj o siebie, rozerwij się,


zabaw.
Dulcy skrzywiła się. W ostatnim tygodniu aż nadto się
zabawiała. I proszę, do czego ją to doprowadziło.
Kątem oka zerknęła na notatnik leżący na skraju
biurka. Tam, punkt po punkcie, spisała, co powinna zrobić
w związku z odwołaniem ślubu. Tak na oko wszystko już
załatwiła. Zresztą pojutrze będzie już po sprawie. Pierw-
sza w południe nadejdzie i przeminie, podczas gdy i ona,
i Brad będą daleko od ołtarza. No, w każdym razie na
pewno ona będzie daleko.
Jena otworzyła stojący na biurku słoik z żelkami
i wyciągnęła kilka czerwonych kulek.
– A co z podróżą poślubną na Fidżi? – spytała.
– Odebrałaś już pieniądze?
– Nie. – Dulcy rzuciła okiem na dwie koperty leżące przy
notesie. W jednej były bilety lotnicze, w drugiej – pierścionek
zaręczynowy, który zamierzała odesłać Bradowi pocztą.
– To specjalna oferta. Nie podlega zwrotowi.
– Pojedziesz? – zainteresowała się Jena.
– Gdzie?
– Na Fidżi, oczywiście.
– Nie. – Wzięła do ręki kopertę z biletami i programem
wycieczki. A potem rzuciła w stronę przyjaciółki. Koperta
zawisła na moment w powietrzu, po czym wylądowała
Jenie na kolanach. – Zrób z tego dobry użytek.
Jena miała minę jak dziesięciolatka w bożonarodzenio-
wy poranek.
– Nie ma mowy.
Dulcy uśmiechnęła się po raz pierwszy od – jak jej się
zdawało – wieków.
– Pewnie, że jest. – Wzruszyła ramionami, odwróciła
się i z szuflady szafki na akta wyjęła butelkę mleczka do
Nic nie jest w porządku 229
opalania, która chwilę później wylądowaa na biletach.
– Była wliczona w koszty wycieczki.
– Uhm.
– Słuchaj, Jena, pójdź dziś ze mną na spotkanie
w sprawie Mandy Mallone. Obawiam, że jeśli się tam
zjawię po... no wiesz, po tym, co mnie spotkało, mogę
wcisnąć tę intercyzę jej narzeczonemu do gardła, jeżeli
okaże się, że wciąż coś jest nie w porządku.
Jena wzruszyła ramionami.
– Pójdę specjalnie po to, by zobaczyć, jak to robisz.
– Ty masz mnie właśnie od tego powstrzymać!
– W takim razie, nie ma mowy.
Dulcy wybuchnęła śmiechem.
– Pamiętaj. O jedenastej.
Jena chwyciła bilety i mleczko. W połowie drogi do
drzwi zatrzymała się jednak i westchnęła głęboko. Obró-
ciła się na pięcie i położyła kopertę wraz z butelką na
biurku Dulcy.
– Z bólem serca muszę jednak odrzucić twoją hojną
ofertę. To ty masz pojechać na tę wycieczkę, skarbie. Nie
ja. – Skrzyżowała stanowczym ruchem ramiona, dając
Dulcy do zrozumienia, że teraz już na pewno nie sięgnie
po bilety. – Piña colada na piaszczystej, gorącej plaży
natychmiast pozwoli ci o wszystkim zapomnieć.
– Uśmiechnęła się szeroko. – Zabieraj więc tego swojego
seksownego faceta i ruszajcie w drogę.
Dulcy z trudnością przełknęła ślinę.
– Nie mam żadnego seksownego faceta.
– Oczywiście, że masz.
– Ach, nieważne.
Jena zapewniła ją, że zjawi się w sali konferencyjnej
o jedenastej, po czym wyszła z gabinetu.
230 Tori Carrington

Quinn oparł się o monstrualnej wielkości mahoniowe


biurko, należące do wyposażenia gabinetu prezesa Whe-
eler Industries. To, co nie zostało spakowane w karto-
nowe pudła, leżało przy drzwiach obok przepełnionego
kosza na śmieci.
Zgodził się spotkać tu z Bradem o dziewiątej. Nie
miał pojęcia, co przyjaciel chciał mu powiedzieć, i cie-
kawość wzięła nad nim górę. Poza tym na ranczu nie
mógł znaleźć sobie miejsca.
Odruchowo potarł dłonią kark. Teraz co prawda czuł
się jeszcze gorzej, gdy miał świadomość, że Dulcy
znajduje się zaledwie kilka przecznic stąd. Rozumiał
jednak, że potrzebowała czasu – bo tak zinterpretował
jej sugestię, że między nimi wszystko skończone.
Chociaż w gruncie rzeczy ona nic podobnego nie
zasugerowała. On to zrobił. Tuż po tym, jak zraniła
jego dumę, cofając się gwałtownie przed dotykiem jego
ręki.
Niecodziennie się zdarzało, by kobieta odkrywała, że
narzeczony interesował się jedynie jej pieniędzmi. I nie
zmieniał tego w żaden sposób fakt, że tych pieniędzy nie
miała. A gdy do tego okazywało się, że ten sam narzeczo-
ny był przez cały czas zakochany w innej kobiecie – no
cóż, w takiej sytuacji każdy potrzebowałby nieco czasu na
spokojną refleksję.
Widział dość wiele w życiu, by wiedzieć, że nawet jeśli
się grało zgodnie ze wszystkimi regułami, nie istniały
żadne gwarancje, że wszystko w końcu dobrze się ułoży.
A musiał przyznać, że wraz z Dulcy nie trzymali się
powszechnie przyjętych reguł, co dodatkowo stawiało
pod znakiem zapytania ich wspólną przyszłość.
Odgłosy radosnego pogwizdywania oznajmiły przyby-
cie Brada. Quinn skrzyżował ramiona, przyglądając się,
Nic nie jest w porządku 231
jak Brad przepycha się przez drzwi z wielkim kartonem
w ramionach.
– Wspaniale, że już jesteś, Quinn – oświadczył
i uśmiechnął się szeroko.
– Bardzo ci posłużyło zwolnienie z pracy.
– Nie zostałem zwolniony, sam zrezygnowałem.
– Kiedy tylko korporację przejął najlepiej płacący
oferent.
Brad wrzucił do pudła stos dokumentów i lekceważąco
machnął ręką.
– Nieistotny drobiazg. Nigdy nie miałem głowy do
drobiazgów.
– A pazerny lichwiarz?
– Lichwiarz? Ach, masz na myśli Tucciego. – Uśmiech
zniknął z jego twarzy. – Prawdę mówiąc, jeszcze nie
wiem, co mam z nim zrobić.
Quinn uniósł w zdziwieniu brwi.
– Nie sądzisz, że powinieneś potraktować go poważ-
nie?
Brad odwrócił się, wrzucając do pudła kilka innych
drobnych przedmiotów.
– Nie dlatego cię tutaj poprosiłem.
– A dlaczego?
Brad schował do kartonu zegar z kominka. Miał na
ustach szeroki, znaczący uśmiech.
– Widziałem cię – oznajmił.
– Gdzie mnie widziałeś?
– Razem z Dulcy. Na koniu. – Potrząsnął głową.
– Nigdy bym nie przypuszczał, że to możliwe.
– Masz na myśli konia czy Dulcy?
Brad zaśmiał się pod nosem.
– I jedno, i drugie.
– Czemu nic o tym nie wspomniałeś tamtego dnia?
232 Tori Carrington

Gdybyś zrzucił winę na nas, zaoszczędziłbyś sobie paru


problemów.
– To nie w moim stylu.
Quinn doskonale o tym wiedział. Pomijając ostatni
wybryk, Brad był honorowym facetem. Takim, do które-
go można się zwrócić w potrzebie. Zaufać we wszystkim.
Powierzyć tajemnice. Wiele lat temu połączył ich bohater-
ski czyn Brada, ale ich przyjaźń tak naprawdę opierała się
na głębszych wartościach.
Quinn odchrząknął, lekko zażenowany.
– Przecież mogłem ci pomóc w sprawie Tucciego.
– Pomóc? Jak?
– Wyrównać rachunki.
– To znaczy zapłacić za mnie? – Brad spojrzał na niego
przeciągle. – Wiesz, gdybyś dziesięć lat temu powiedział
mi, że spotkamy się w podobnych okolicznościach i bę-
dziemy prowadzić taką rozmowę, umarłbym ze śmiechu.
– Pokręcił głową. – Nie. Dzięki za propozycję. Znaczy ona
dla mnie więcej, niż możesz sobie wyobrazić, ale sam
zajmę się Tuccim.
– Gdybyś zmienił zdanie, wiesz, gdzie mnie szukać.
– Wiem, gdzie cię szukać. Tam, gdzie akurat nie
powinno cię być.
– A to czemu?
Brad oparł skrzyżowane ramiona o jeden z wielkich,
skórzanych foteli stojących obok biurka.
– Znam cię od bardzo wielu lat, Quinn. I wiem, że
nigdy byś nie pieprzył mojej narzeczonej, gdybyś nie miał
wobec niej bardzo poważnych zamiarów. – Zerknął na
zegarek. – Powinieneś być teraz przy niej. Nawet nie chcę
myśleć, przez co musi przechodzić. – Sięgnął po gazetę
otwartą na kronice towarzyskiej i rzucił w stronę Quinna.
– Czy przyszłoby ci do głowy, że ludzie tak zareagują na
Nic nie jest w porządku 233
moje postępowanie? Tylko wczoraj dostałem trzy nie-
zwykle lukratywne propozycje pracy, a kolejna przyszła
dzisiejszego ranka.
Quinn przesunął wzrokiem po lekko zamazanej, czar-
no-białej fotografii Brada i Yolandy, po czym odłożył
gazetę z powrotem na biurko.
– Dulcy to naprawdę wspaniała kobieta. W innym
wypadku nigdy bym nie przystał na żądanie matki. Bo
i kto by nie chciał takiej laski u boku, czekającej w domu,
rozgrzewającej na noc łóżko. – Potrząsnął głową. – Prob-
lem w tym, że już wcześniej spotkałem Yolandę.
– Albo Yolanda spotkała ciebie.
Brad, zamiast okazać oburzenie, uśmiechnął się tylko
szeroko.
– Wierz mi, Quinn, nie pcham się w ten układ
z klapkami na oczach. Znam jej przeszłość. Z tobą.
Z innymi. – Wzruszył ramionami. – Co mam jednak
zrobić? Kocham tę dziewczynę. A jeżeli w końcu oskubie
mnie ze wszystkiego, co mam – skinął ręką w stronę pudeł
– czy raczej z tego wszystkiego, czego w gruncie rzeczy
nie posiadam, nie zamierzam protestować. Zrozumiałem
to w momencie, gdy zdecydowałem się wyznać matce, że
nie poślubię Dulcy. Może Yolanda jednak mnie kocha.
Może wprowadzimy się do niewielkiego mieszkania
w przeciętnej dzielnicy, urodzi się nam przepisowa dwój-
ka dzieci, po czym będziemy żyli długo i szczęśliwie.
– Uśmiechnął się szeroko. – A może po prostu przeżyjemy
kilka miesięcy wspaniałego seksu, a potem ona rzuci mnie
dla lepszej partii. Nie mam pojęcia. Ale i tak, póki mogę,
zamierzam się doskonale bawić.
Quinn potrząsnął głową. On nie byłby w stanie tak
bardzo zaryzykować. Musiał mieć pewność, że kobieta,
którą wybierze na towarzyszkę życia, będzie równie
234 Tori Carrington

mocno zaangażowana w związek, jak i on. Równie


wierna i godna zaufania. Nie mógłby żyć tak, jakby nie
istniało jutro.
Ale w takim razie, czemu siedział tutaj z Bradem,
zamiast natychmiast udać się do Dulcy? Pozwalając, by
wygasały między nimi emocje, dając jej czas do namysłu,
postępował wbrew swoim zwyczajowym zasadom dzia-
łania.
Odsunął się od biurka.
– Dla ciebie to może odpowiednia droga, ale ja tak nie
potrafię.
– Kto by pomyślał, że Quinn Landis jest tchórzem.
Quinn wybuchnął śmiechem. Nazywano go już różnie
w życiu, ale nikt nigdy nie próbował przykleić mu
etykietki tchórza.
Brad stanął tuż przed nim z tak poważnym wyrazem
twarzy, jakiego chyba jeszcze nigdy przedtem u niego nie
widział.
– Chciałem ci tylko powiedzieć, że nie zamierzałem
zranić ani ciebie, ani Dulcy. I że nie mam wam niczego
za złe.
– To bardzo wielkodusznie z twojej strony.
Brad uśmiechnął się szeroko.
– Bardzo wielkodusznie, prawda?
Klepnął Quinna po ramieniu.
– Chodź, pójdziemy coś zjeść. Nie mam ochoty dłużej
tu siedzieć. A poza tym – umieram z głodu.
Quinn też był zgłodniały. Jednak jego głodu nie mogło
zaspokoić żadne jedzenie.
Mimo to podążył za przyjacielem i ramię w ramię
wyszli z jego biura – zapewne po raz ostatni w życiu.

Przejmujący ból głowy. Monstrualna, rozsadzająca


Nic nie jest w porządku 235
czaszkę migrena. Dulcy poczuła, że to właśnie ją za chwilę
czeka, gdy Mandy Mallone wdała się w kolejną kłótnię
z narzeczonym – już trzecią w ciągu ostatnich dziesięciu
minut.
Jena przysunęła się do Dulcy.
– Teraz nadszedł dobry moment, byś wcisnęła mu te
papiery do gardła.
Dulcy wbiła w nią zdumione spojrzenie, ale Jena tylko
wzruszyła ramionami.
– Przynajmniej jedno z nich musiałoby się wówczas
zamknąć – stwierdziła. – Jeżeli kiedykolwiek będziesz
chciała mi przypomnieć, czemu nie wierzę w instytucję
małżeństwa...
Jena skierowała swoją uwagę do Dulcy, jednak kłócąca
się para usłyszała jej słowa i natychmiast zapadło takie
milczenie, że wyraźnie było słychać, jak lód topi się
w ustawionym na stole dzbanku z wodą.
– Nie chcesz się ze mną ożenić? – spytała w końcu
Mandy.
– Przecież ślub ma się odbyć już jutro – odparł
zdesperowanym głosem Jason.
– To nie jest odpowiedź na moje pytanie.
– Tak, Mandy. Wciąż chcę się z tobą ożenić. Czy teraz
to dla ciebie jasne?
Dulcy wykrzywiła usta i spojrzała na swoją klientkę,
siedzącą z szeroko rozwartymi ze zdumienia oczami.
A może po prostu zbyt mocno wytuszowała dzisiaj rzęsy.
Adwokat Polansky’ego, Steve Saragin, pochylił się
w przód.
– Oczywiście pod warunkiem, że zgodzisz się pod-
pisać ten dokument. – Po raz trzeci przesunął papiery
w stronę Mandy.
Mandy popatrzyła na nie uważnie, najwyraźniej
236 Tori Carrington

dusząc łzy. Przynajmniej tym razem z miejsca ich nie


odepchnęła.
– Podda się – wyszeptała Jena.
Dulcy zobaczyła, jak Mandy drżącą ręką sięga po
intercyzę, i w tym momencie uderzyła w dokumenty
otwartą dłonią. Jason i jego adwokat wydali z siebie
przeciągły jęk, a Mandy spojrzała na nią z taką nadzieją
w oczach, że Dulcy nie mogła się oprzeć zdziwieniu, jak
skądinąd sprytna kobieta może być tak łatwowierna
w sprawach finansowych.
Jak można zaczynać życie z takim żałosnym dokumen-
tem wiszącym nad głową? Za pół roku, najdalej za rok,
najpewniej znów będzie siedzieć w tym pokoju z Mandy
i Jasonem, tocząc batalię o treść ugody rozwodowej.
Dulcy podniosła wzrok.
– Czy mogę zamienić z tobą słowo na osobności,
Jason?
Prośba o rozmowę w cztery oczy ze stroną przeciwną
nie należała do standardowej procedury. Ale przecież
Jason był adwokatem. A poza tym, wedle wszelkich
znaków na niebie i ziemi, był także zakochanym facetem.
Chociaż przy tym beznadziejnym dupkiem.
– Nie ma mowy – zaoponował Saragin. – Cokolwiek
masz do powiedzenia, możesz powiedzieć wobec wszyst-
kich zgromadzonych. – Zerknął w stronę Jeny i uśmiech-
nął się złośliwie. – Chyba że panna McCade miałaby
ochotę opuścić tę salę.
Dulcy przez cały czas nie spuszczała wzroku z Jasona.
– Czy rzeczywiście chcesz, żeby doszło do ślubu?
Jeżeli szczerze złożyłeś przed chwilą tę deklarację, sugeru-
ję, byś zastosował się do mojej prośby.
Jason spojrzał na Saragina, Saragin przecząco pokręcił
głową, jednak Dulcy wiedziała, że miała go już w ręku.
Nic nie jest w porządku 237
Ostatecznie tylko od niej teraz zależało, czy Mandy
podpisze intercyzę, czy nie podpisze.
– Przejdźmy do mojego gabinetu – zaproponowała
Dulcy, podnosząc się z krzesła. Zabrała ze sobą dokumen-
ty, na wypadek gdyby Mandy puściły nerwy i dała się
jednak przekonać do ich podpisania. A potem wyprowa-
dziła Jasona z sali konferencyjnej.
Gdy już znaleźli się w jej gabinecie, starannie zamknęła
za sobą drzwi.
– Co więc takiego muszę zrobić, byś skłoniła Mandy
do podpisania tych papierów? – zainteresował się Jason.
Dulcy przeszła się po pokoju, po czym oparła o biurko.
– Po pierwsze, chciałabym cię o coś spytać.
Jason skrzywił się nieznacznie.
– Chyba nie sądziłeś, że przejdzie ci to tak gładko? Co
ty sobie wyobrażałeś? Że jestem jakimś świeżo upieczo-
nym prawnikiem z mlekiem pod nosem?
– Zawsze warto spróbować – odparł Jason, wzruszając
ramionami.
Dulcy uniosła palec.
– I właśnie o to mi chodzi.
– Nie rozumiem.
– Jason, czy kochasz Mandy?
Dulcy doskonale znała odpowiedź na to pytanie. Od
chwili gdy wróciła z rancza Quinna, była wprost bombar-
dowana telefonami od Mandy, od Saragina i od samego
Jasona, błagającego, by nie udzielała Mandy rad mogących
doprowadzić do rozpadu ich związku.
– Nie sądzę, by to była twoja sprawa.
– Skoro mam działać w jak najlepiej pojętym interesie
mojej klientki, uważam, że zdecydowanie powinno mnie
to obchodzić.
– W porządku. – Jason przejechał dłonią po swoich
238 Tori Carrington

ciemnych, gęstych włosach. – Pewnie, że kocham Mandy.


O wiele bardziej, niż mogłabyś sobie wyobrazić.
To akurat mieściło się w zakresie jej wyobraźni. Co
więcej, zamierzała wykorzystać swoje emocje i doświad-
czenia, by przechylić szalę na swoją – a właściwie na ich
– korzyść.
– W takim razie zapomnij o intercyzie – powiedziała
bez ogródek.
Spojrzał na nią z niedowierzaniem.
– Postradałaś zmysły? Czy ty w ogóle zdajesz sobie
sprawę, ile ja jestem wart?
– Niestety, tak. Znam twoją wartość co do centa.
– Więc dobrze wiesz, jak dużo mogę stracić w przy-
padku rozwodu.
– Jeżeli zmusisz Mandy do podpisania tych dokumen-
tów, to ją stracisz.
– Myślisz, że za mnie nie wyjdzie?
Pokręciła głową.
– Och, oczywiście, że za ciebie wyjdzie. I to jutro.
Poślubi cię w obliczu Boga i wszystkich zgromadzonych.
I zrobi to nie dla twoich pieniędzy ani dla tego wszyst-
kiego, co może zyskać po rozwodzie. Wyjdzie za ciebie, bo
cię kocha. I ponieważ ty też ją kochasz.
– W czym więc problem?
Dulcy wbiła wzrok w sufit i westchnęła głęboko.
– Ta intercyza podważa wszystko, co w waszej miło-
ści prawdziwe i uczciwe. Czy doprawdy nie widzisz tego,
Jason? W końcu ten dokument stanie się niczym żrący
kwas, korodujący wasze małżeństwo.
– Wezmę to pod uwagę.
Co w gruncie rzeczy oznaczało: nie zgadzam się na
proponowany układ.
Dulcy nagle zaczęła mu szczerze współczuć. Nie
Nic nie jest w porządku 239
dlatego, że nie był w stanie sięgnąć wzrokiem dalej niż
symbole dolarów dyndające mu przed nosem, ale ponie-
waż gdy już zrozumie, dokąd zmierza, będzie za późno,
by cokolwiek zmienić.
– Chcę ci opowiedzieć o mojej sytuacji – oznajmiła,
ciężko przełykając ślinę.
Zarzuciła przynętę, mając pełną świadomość, że już
wszyscy wokół wiedzieli, co się wydarzyło w ciągu
ostatnich kilku dni. Wiedzieli o zniknięciu i nieoczekiwa-
nym odnalezieniu Brada. I jej niewzruszonym milczeniu
w tej sprawie.
Jason przymrużył powieki, niewątpliwie zastanawia-
jąc się, do czego to wszystko zmierza.
– Spokojnie, nie szukam kogoś, komu mogłabym się
wypłakać w mankiet. – Uśmiechnęła się ponuro. – A gdy-
bym nawet jakimś cudem się popłakała, to zupełnie nie
z tego powodu, o którym myślisz. – Spojrzała w okno
i powędrowała wzrokiem ponad horyzont. – Moja sytua-
cja... no cóż, wszystko rozbiło się o usilną próbę za-
chowania kontroli nad sytuacją, do czego dążysz i ty,
zmuszając Mandy do podpisania intercyzy.
– Mówisz o Bradzie i tej gorącej królowej salsy.
Dulcy uznała jego określenie za nadzwyczaj zabawne.
– W bardzo ogólnym sensie. Ale nie to akurat mam na
myśli. Mówimy tutaj o mnie i najlepszym przyjacielu
Brada.
Jason aż podskoczył na krześle.
– Co takiego?! W gazetach nic nie pisali na ten temat.
– Nie. I nie napiszą, bo nie zamierzam o tym opowia-
dać żadnym reporterom. – Spojrzała na Jasona ostrym
wzrokiem. – Czy wiesz, czemu ci to opowiadam?
– A czy ma to jakieś znaczenie?
– Sądzę, że tak.
240 Tori Carrington

Skrzywił się. Dulcy się uśmiechnęła.


– Powinieneś się dobrze zastanowić, zanim zgodziłeś
się tu ze mną przyjść.
Okrążyła biurko, ale nie usiadła.
– Jeszcze tydzień temu w pełni panowałam nad
swoim życiem. Tylko kilka dni dzieliło mnie od po-
ślubienia wyjątkowo dobrej partii i, spójrzmy prawdzie
w oczy, mam doskonałą pracę. A potem wszystko nagle
wymknęło mi się spod kontroli. Spotkałam mężczyznę,
który obudził we mnie szczególne pragnienia... wcześniej
sądziłam, że za żadne skarby świata nic podobnego bym
nie zrobiła. A tymczasem nagle zupełnie nie potrafiłam
mu się oprzeć. Straciłam panowanie nad sobą. Kogo ja
oszukuję? Musiałam zapomnieć o jakiejkolwiek kontroli,
żeby dostać to, czego chciałam. A chciałam jego.
– Kiedy więc ślub?
Dulcy potrząsnęła głową.
– Nie będzie żadnego ślubu.
– Nie rozumiem.
– Ja też jeszcze nie wszystko pojmuję. – Znów pode-
szła do okna i wyjrzała na ulicę. – Ale wiem jedno: utrata
panowania nad sobą śmiertelnie mnie przeraża.
Nagle Dulcy zdała sobie sprawę, że ostatnio straciła
kontrolę nad wieloma aspektami swojego życia, ale że tak
naprawdę czuła nieopanowany strach tylko wtedy, gdy
chodziło o zatracenie się w seksie.
– Wiem, że gdybym zobaczyła się z nim znowu,
oddałabym wszystko, żeby tylko być z nim razem.
Wszystko. Bez wyjątku. – Zadrżała wyraźnie na wspo-
mnienie dotyku gorących dłoni Quinna na swoim ciele.
– Co znowu sprowadza nas do twojej sprawy – mówiąc
to, odwróciła się w stronę Jasona.
– O czym myślałaś przed chwilą?
Nic nie jest w porządku 241
– Wolałbyś nie wiedzieć.
Uśmiechnął się szelmowsko.
– Przyznaj, Jason. Jedynym powodem, dla którego
chcesz zmusić Mandy do podpisania tej cholernej inter-
cyzy, jest chęć zachowania resztek kontroli nad sytuacją
– a więc coś, o czym przed chwilą mówiłam. Potrzebne ci
poczucie, że panujesz nad swoimi emocjami. Bo gdy jesteś
z Mandy, stajesz się bezbronny. Zatracasz się. I to cię
przeraża. – Umknął wzrokiem. – A więc mam rację,
prawda? Nie popełniaj tego samego błędu co ja, Jason. Bo
choć ty poślubisz swoją dziewczynę, a ja rozeszłam się ze
swoim facetem, w ostatecznym rozrachunku skończymy
tak samo.
– Samotni.
– No właśnie – przyznała cicho.
Przez moment wpatrywał się w Dulcy niewidzącym
wzrokiem. Dulcy nie była pewna, które z jej słów dotarły
w końcu do niego, nie miała jednak wątpliwości, że
odniosła sukces.
– Wrócimy już do pozostałych? – zaproponowała,
chwytając z biurka intercyzę.
Jason wstał i pierwszy ruszył w stronę drzwi. Dulcy
lekko dotknęła jego ramienia i wręczyła mu dokumenty.
Wbił w nią zdumiony wzrok. Uśmiechnęła się w od-
powiedzi.
A chwilę później weszli do sali konferencyjnej witani
grobową ciszą. I tam też Jason podarł na strzępy inter-
cyzę, po czym powiedział Mandy, że ją kocha.
Rozdział piętnasty

Salon ,,Pink Lady’’. Sobota, pierwsza w południe. Quinn


skrzywił się, gdy zdał sobie sprawę, że właśnie w tej chwili
Brad i Dulcy braliby ślub w katedrze pod wezwaniem Matki
Boskiej Nieustającej Nadziei. Czy fakt, że Dulcy chciała się
z nim tu spotkać właśnie o tej porze, miał jakieś ukryte
znaczenie? Czy był to po prostu zwykły zbieg okoliczności?
Powietrze wokół pulsowało od głębokich basów, a na
scenie Quinn ujrzał tę samą czarnoskórą dziewczynę, którą
widział tu za pierwszym razem. Wiła się i podskakiwała dla
około tuzina mężczyzn spędzających tu przerwę na lunch,
choć – jak podejrzewał Quinn – nie przyciągnęło ich tutaj
bardzo ograniczone menu. Wsunął rękę do kieszeni dżin-
sów i wyjął faks, który dotarł do niego poprzedniego dnia.
A właściwie faks faksu. Oryginał przyszedł na ranczo,
a Ezzie natychmiast przesłała mu go do hotelu. ,,Pink Lady.
Sobota. Pierwsza w południe’’. Podpisano ,,D’’.
Ta sama barmanka co poprzednio postawiła przed nim
butelkę piwa i podsunęła mu orzeszki.
– Wciąż szukasz tego faceta?
Nic nie jest w porządku 243
– Nie.
– To dobrze – odparła z uśmiechem.
Otworzyły się drzwi. Quinn zmrużył oczy, oślepiony
smugą ostrego słonecznego światła. To nie była Dulcy.
Pociągnął spory łyk z oszronionej butelki, po czym
przeturlał ją w rękach. W razie czego będzie miał czym
wytłumaczyć wilgotność dłoni.
Prawdę mówiąc, nie wiedział, czego się spodziewać.
Dulcy nie kontaktowała się z nim przez trzy niemiłosier-
nie długie dni. A potem wysłała to dziwaczne zaproszenie.
Czy miało to być pożegnalne spotkanie? Obawiał się, że
w tej budzie bardziej mógł liczyć na rozstanie niż miłosne
wyznania ze strony Dulcy. Jeden z facetów siedzących
przy scenie zaczął pohukiwać zachęcająco. Quinn skrzy-
wił się i naciągnął na papierosa mężczyznę siedzącego
dwa stołki od niego.
Już lata temu rzucił palenie. A to był drugi papieros od
czasu, gdy Dulcy zjawiła się w jego życiu. Nie, nie
zamierzał ponownie wpaść w szpony nałogu, ale jeżeli już
tu siedział i wdychał cudzy dym, to równie dobrze mógł
mieć z tego jakąś przyjemność. Zaciągnął się głęboko, po
czym wypuścił chmurę dymu.
– Oto Ebony, panowie. Udowodnijcie jej gromkimi
brawami, jak bardzo ją kochacie.
Quinn klasnął parę razy bez entuzjazmu. Spojrzał na
zegarek. Gdzie ona się podziewała? Nawet nie przyszło mu
do głowy, że mogłaby go tu wezwać, po czym sama się nie
pojawić. Skinął na barmankę i pokazał jej wyjęty z kieszeni
wycinek z gazety. Było to zdjęcie niegdyś zamieszczone przy
ogłoszeniu o zaręczynach Brada i Dulcy. W porannej gazecie,
tuż obok tego właśnie zdjęcia, wydrukowano fotografię
Brada i Yolandy, zrobioną na schodach sądu hrabstwa, po
pospiesznej ceremonii ślubnej, która odbyła się wczorajszego
244 Tori Carrington

popołudnia. Tuż za plecami młodej pary majaczyła twarz


Beatrix z bardzo skwaszoną miną.
Quinn pokazał barmance zdjęcie Dulcy, zasłaniając
kciukiem twarz Brada.
– Widziałaś tu dzisiaj tę kobietę?
– A więc dzisiaj szukasz kobiety. Wspaniale.
Czy wspaniale, to się okaże dopiero wtedy, gdy dowie
się, co Dulcy miała mu do powiedzenia.
Barmanka zmrużonymi oczami spojrzała na zamazane
zdjęcie. Po chwili wsunęła na nos okulary, zwisające z szyi
na złotym łańcuszku. Teraz o wiele bardziej wyglądała na
– jak przypuszczał Quinn – swoje prawdziwe lata.
– Panowie – rozległ się donośny głos konferansjera. – Na
dzisiejsze popołudnie przygotowaliśmy dla was coś napra-
wdę szczególnego. Mamy debiutantkę! Bo przecież każda
dziewczyna musi gdzieś zaczynać, prawda? Powitajmy
więc ciepło zachwycającą, słodką, nadzwyczajną... Dulcy!
Barmanka uśmiechnęła się szeroko, wyjęła wycinek
z jego ręki i machnęła nim w kierunku sceny.
Quinn powoli się odwrócił. Scena była pusta. Z głośni-
ków zaczęła płynąć głośna muzyka. Ale nadal ani śladu
striptizerki. Przejechał dłonią po zmęczonej twarzy. Po-
nownie otworzyły się drzwi. I nie była to Dulcy.
Od strony sceny dobiegł go entuzjastyczny krzyk.
Ujrzał blond loki wysuwające się zza zasłony z metalo-
wych paciorków. Zaparło mu dech w piersiach. Jeżeli
mógł mieć jeszcze jakieś wątpliwości co do tego, że była to
Dulcy, rozwiały się one natychmiast, gdy wyszła na
scenę. Miała na sobie obcisły granatowy garnitur i niebo-
tycznie wysokie szpilki. Wyglądała jak niewinna panna
na balu maturalnym. A potem pochwyciła jego spojrzenie
i jej czerwone usta rozciągnęły się powoli w niezwykle
seksownym uśmiechu.
Nic nie jest w porządku 245
Dobry Boże!
Quinn omal nie zadławił się dymem uwięzionym
w płucach.
I wówczas Dulcy ruszyła przed siebie.
Powoli, niepewnie, podeszła do owalu z przodu sceny.
Zza kurtyny dobiegł jakiś kobiecy głos. Dulcy obejrzała się
za siebie, po czym znowu podeszła krok do przodu.
Przesuwając dłońmi wzdłuż ciała, złapała za guzik mary-
narki. Przez chwilę miała problem z jego odpięciem, ale
w końcu marynarka się rozchyliła, ukazując błyszczący,
złoty stanik bikini. Ruchem tak finezyjnym, o jaki nigdy
by jej nie podejrzewał, zsunęła żakiet z ramion. Chwyciła
go w prawą rękę, zakręciła nim parę razy, po czym rzuciła
w jego kierunku. Nie zrobiła tego jednak dość mocno, tak
że marynarka wylądowała ostatecznie na łysiejącej głowie
jednego z siedzących przy scenie widzów.
Potem przyszła kolej na spodnie – szczególnie za-
projektowane spodnie, które opadały za jednym, zdecy-
dowanym szarpnięciem. Pod spodniami Dulcy miała na
sobie stringi z tego samego materiału, co stanik oraz
kabaretki. Quinn pożerał wzrokiem jej cudowne, nie-
prawdopodobnie długie nogi. Kolejny okrzyk zza zasłony
i Dulcy uniosła do góry kolano, kręcąc przy tym delikatnie
biodrami. Na ten widok Quinna aż przeszył dreszcz.
Włosy Dulcy zostały ułożone w taki sposób, że opadały
na twarz, dodając jej rysom uwodzicielskiej tajemniczo-
ści. Znów postąpiła krok w przód, uniosła ramiona
i chwyciła metalową rurę. Jej piersi niebezpiecznie roz-
pierały stanik, a stwardniałe, obrzmiałe sutki wybrzusza-
ły błyszczącą tkaninę. Quinn przesunął wzrokiem po jej
idealnie płaskim brzuchu i zatrzymał się na trójkącie
wzgórka, ledwo osłoniętym skrawkiem materiału. Dulcy
tymczasem przejechała ręką po piersi, potem po brzuchu,
246 Tori Carrington

a na koniec wsunęła palce pod stringi. Quinn nie był


w stanie zaczerpnąć oddechu. Miał wrażenie, że jego serce
dwukrotnie zwiększyło objętość i za chwilę rozsadzi mu
pierś.
Powoli podniósł się ze stołka i ruszył w stronę sceny.

Gorący pot spływał jej po nagich plecach, wywołując


dreszcze. Czuła się obnażona i bezbronna, a jednocześnie
wszechwładna. Kiedy już opanowała pierwszy paroksyzm
tremy – tremy tak wielkiej, że gdyby jedna ze striptizerek
nie wypchnęła jej na scenę, mogłaby nie zdobyć się
w końcu na przeprowadzenie swojego planu – jedynym, co
dla niej miało jakiekolwiek znaczenie, był Quinn. Gdy
tylko pochwyciła jego spojrzenie – cały strach natychmiast
zniknął. Tylko on się teraz liczył. I jej tęsknota za nim. I jej
miłość do niego. Pragnienie, by powrócił do jej życia.
Dulcy dokładnie wiedziała, w którym momencie roz-
wiały się jej wszelkie wątpliwości i kiedy stało się dla niej
całkowicie jasne, co powinna w swojej sytuacji zrobić.
Było to wtedy, gdy ujrzała, jak Jason Polansky rwie na
kawałki idiotyczną intercyzę, a jego narzeczona rzuca mu
się w ramiona. Wówczas zdała sobie sprawę, że kiedy
w grę wchodzi miłość, prawdziwa miłość, cierpią jedynie
głupcy. Głupcy, którzy – wbrew własnym złudzeniom
– mają taką samą kontrolę nad własnym sercem, jak na
przykład nad pogodą. I wówczas już nie miała wątpliwo-
ści, jak powinna postąpić.
Kiedy zobaczyła, że Quinn podnosi się ze stołka, serce
zabiło jej gwałtownie. Zmusiła się do obrócenia wokół
rury jedynym, swingowym ruchem, który przećwiczyła
tylko raz przy pomocy pracujących tu dziewczyn. Była
oszołomiona ich życzliwością, dzięki której jej mglisty
plan mógł się przekształcić w podniecającą rzeczywistość.
Nic nie jest w porządku 247
Quinn był coraz bliżej sceny. Dulcy wyczuwała to
każdym nerwem.
Nigdy w życiu nie czuła się tak związana z jakąkolwiek
ludzką istotą. Quinn był jej idealnym dopełnieniem.
Sprawiał, że była taką kobietą, jaką w swych najskryt-
szych marzeniach zawsze chciała zostać. A może raczej,
kobietą, jaka przez te wszystkie lata ukrywała się w zaka-
markach jej duszy.
Z trudem odrywając od niego wzrok, powoli się
odwróciła, zgięła wpół, oparła dłonie o kolana, wypycha-
jąc przy tym w górę pośladki i kręcąc biodrami w lubieżnie
prowokacyjny sposób, jaki podpatrzyła u innych strip-
tizerek. Nigdy przedtem nie wyobrażała sobie, by można
się tak bezwstydnie wystawić na publiczny widok. Nie-
zwykle podniecała ją jednak myśl, że tuż obok jest Quinn
– jedyny człowiek, który jej nigdy nie wyśmieje, nie
poniży. Ufała mu bez zastrzeżeń. I chociaż wciąż nie do
końca wierzyła samej sobie, to zaufanie było na początek
całkiem wystarczające.
Wyprostowała się i skierowała w stronę widowni.
Zdumiała się, gdy zobaczyła, że teraz już Quinn stoi tuż
przy scenie. Mężczyzna, któremu niechcący zarzuciła
marynarkę na głowę, ruszył przed siebie i zaczął wyma-
chiwać banknotem. Quinn oparł dłoń o jego pierś.
– Nic z tego, przyjacielu. Ona jest moja.
Serce podskoczyło Dulcy do gardła; nogi zaczęły od-
mawiać jej posłuszeństwa. Mogła teraz jedynie wpat-
rywać się w zachwytem w ciemną twarz Quinna wyraża-
jącą pożądanie i dumę posiadacza. Uniósł rękę i powoli
przywołał ją kiwnięciem palca. A Dulcy z największą
rozkoszą podporządkowała się jego życzeniu.
Chwycił ją wpół i zdjął ze sceny. Jego ciemne oczy
w mroku zdawały się całkiem czarne.
248 Tori Carrington

– Czy rzeczywiście w ten sposób chciałaś mi powie-


dzieć to, co myślę?
– Nie wiem. – Uśmiechnęła się ciepło. – A co sobie
myślisz?
– Że mnie pragniesz. Naprawdę bardzo pragniesz.
Wybuchnęła śmiechem, mocniej przyciskając biodra
do jego bioder.
– To także.
Wśród zgromadzonych wokół sceny rozległy się okrzy-
ki niezadowolenia. W głośnikach zaszumiało, a zaraz
potem rozległ się głos konferansjera.
– Obawiam się, że właśnie straciliśmy Dulcy. Ale nie
martwcie się, panowie, jej miejsce zajmuje właśnie nasza
wspaniała Candy!
Quinn uśmiechnął się szeroko.
– Chcesz powiedzieć, że za tym kryje się coś więcej?
– Jasne. Dużo, dużo więcej – wyszeptała Dulcy.
– Chcę poznać szczegóły – oświadczył Quinn chropa-
wym głosem.
– Pragnę cię i pożądam. Chcę, żebyś dzielił ze mną
życie. Kocham cię i myślę, że ty też mnie kochasz.
– Sięgnęła ręką za siebie, zza paska stringów wyciągnęła
długą kopertę i triumfalnie uniosła w górę. – Chcę, żebyś
spędził ze mną mój miodowy miesiąc na Fidżi. Tam
będziemy mogli spokojnie porozmawiać, co będzie z nami
dalej.
Quinn milcząc wpatrywał się w nią w skupieniu, jakby
zastanawiając się nad jej intencjami. Potem odchrząknął
i bardzo namiętnie ją pocałował.
– Na jak długo?
– Na dziesięć dni.
– To za krótko – odparł z tak seksownym uśmiechem,
że aż ugięły się pod nią kolana.
Nic nie jest w porządku 249
– Naprawdę?
– Naprawdę. – Ustami odszukał wrażliwe miejsce tuż
u nasady jej szyi. Potem pocałował ją w brodę, a na końcu
przejechał językiem po cudownie pełnej dolnej wardze.
– Chciałbym zaproponować coś innego.
Dulcy już miała zaprotestować, ale nagle wszystkie
słowa uwięzły jej w gardle. Stała przed nim niczym
zaczarowana, nie panując nad własnymi zmysłami, cze-
kając, aż sam wszystko wyjaśni do końca.
– Chcę, żebyśmy pojechali na prawdziwy miesiąc
miodowy.
W tym momencie kolana naprawdę odmówiły jej
posłuszeństwa.
Quinn podtrzymał ją w mocnym uścisku i z całej siły
przycisnął do piersi.
– Czy prosisz mnie o to, o czym myślę?
Skinął głową.
– Mówię ci, że cię kocham bardziej niż cokolwiek czy
kogokolwiek na świecie. I bardzo chciałbym, żebyś ty,
Dulcy Ferris, wyszła za mnie, Quinna Landisa. Zaraz.
Natychmiast.
Rozejrzała się wokół.
– Tutaj?
Zaśmiał się pod nosem.
– Obawiam się, że w tym lokalu raczej nie udałoby się
nam znaleźć księdza. Nie. Nie tutaj. W bardziej odpowied-
nim miejscu. Ale wkrótce. Jak najszybciej. – Przesunął
lekko głowę, tak że jego usta znalazły się teraz tuż przy jej
uchu. – Chcę, żebyś była ze mną. I to nie tylko przez
następne dziesięć dni, ale przez całe moje życie. Chcę się
z tobą kochać do upadłego. Chcę, żebyśmy mieli dzieci.
– Dzieci? – powtórzyła z wahaniem. – W liczbie
mnogiej?
250 Tori Carrington

Skinął głową, a z jego oczu wyzierało rozbawienie.


W tej jednej chwili przed oczami Dulcy przesunął się
obraz całego jej przyszłego życia. To było wspanialsze od
najwspanialszej fantazji. Zachowa swoje mieszkanie
w mieście, gdzie przez trzy dni w tygodniu będzie
pracować w kancelarii, a resztę czasu będzie spędzać na
ranczu z Quinnem, Esmeraldą i... kto wie? Dzieci?
– Czy mam rozumieć, że zgadzasz się na moją propo-
zycję?
Potaknęła, wciąż niezdolna wypowiedzieć słowa.
– Nie usłyszałem twojej odpowiedzi.
Zaczęła gwałtownie przełykać ślinę, choć emocje
wciąż ściskały jej gardło.
– Tak! Oczywiście, że tak!
Objął ją z całej siły i zdecydowanym krokiem ruszył
w stronę drzwi.
– To doskonale. A teraz wreszcie opuśćmy ten lokal.

You might also like