Professional Documents
Culture Documents
1
REDAKCJA:
ALEKSANDRA KOWAL
WYDANIE II
(WERSJA ELEKTRONICZNA)
SKŁAD:
JACEK JURECZKO
2
Wstęp
W ciepły, wiosenny dzień roku 2001 zatrzymałem się przed księgarnią w dużym
polskim mieście. Była to, jak oznajmiał napis widoczny już od rogu ulicy, „Księgarnia
chrześcijańska” i rzeczywiście sąsiadowała ze sporym budynkiem kościelnym. Kościół
należał do jednego z aktywnie działających w tym mieście wyznań niekatolickich, z
rodzaju tych, które lubią określać siebie jako wspólnota „biblijnych chrześcijan”.
Wszedłem do środka. Oferta była szeroka: od Biblii w różnych wersjach, poprzez
ewangelizacyjne książki dla dzieci, po traktaty rozważające, czy współczesna nauka
wspiera wiarę, czy też raczej jej przeczy. Obok tej pożytecznej literatury moją uwagę
przykuł jeszcze jeden rodzaj publikacji: polemiki z Kościołem katolickim. Wyróżniały się
one niezwykłą temperaturą uczuć i ogromnie radykalnymi sądami. Oto co wyczytałem w
niektórych proponowanych w „Księgarni chrześcijańskiej” tekstach:
3
Po drugie, nadgorliwi krytycy katolicyzmu uwięzieni w schematach
szesnastowiecznych sporów związanych z Reformacją, nie potrafią dostrzec, jak myśl
katolicka przez dwadzieścia wieków, począwszy od starożytności i średniowiecza, była
uformowana przez gorące pragnienie wierności wobec tekstu biblijnego. U progu
dwudziestego pierwszego wieku wyczytałem na przykład w książce nastawionej
„misyjnie” wobec katolików, że „wbrew nauce Rzymu, odróżniającej grzechy powszednie
od śmiertelnych, za które grozi śmierć, Biblia głosi, że śmierć jest karą za każdy grzech”.
Na poparcie tej dziwnej tezy owi antykatoliccy polemiści cytują jakieś teksty Pisma św.
niespecjalnie związane z rozróżnianiem rodzajów grzechu (np. Rz 6, 23), natomiast nie
przyjdzie im do głowy, aby sięgnąć do tekstu Biblii, który mówi wprost o tym
zagadnieniu. Tak to w zapale obrony biblijnej prawdy przed „katolicką herezją” niektórzy
będą z przekonaniem twierdzić, że „Biblia głosi, że śmierć jest karą za każdy grzech”,
chociaż Biblia omawia ten temat wprost i głosi wyraźnie: „są jednak grzechy, które nie
sprowadzają śmierci” (1 J 5, 17).
Po trzecie wreszcie, tego typu ludźmi kieruje radykalna niechęć wobec
ekumenizmu prowadzącego do bycia wraz z katolikami w jednej rodzinie Kościoła.
Głoszą: „Różnice doktrynalne to bariery nie do przebycia dla chrześcijańskiej jedności i
stawiają one Kościół rzymskokatolicki i prawosławny poza Bożą rodziną”. Bywa też, że
katolickie chrześcijaństwo jest stawiane na równi z najbardziej okrutnymi dyktaturami i
totalitarnymi reżimami. O protestantach porozumiewających się z katolikami napisano na
przykład: „Jak Roosevelt i Churchill oddający pół Europy na pastwę Stalina, ludzie ci
oddali los jednej piątej ludzkości do dyspozycji papiestwa”.
Ponieważ w czasach otwartości i ekumenizmu my, katolicy, miewamy więcej
okazji do kontaktów również z tak nastawionymi wierzącymi, trzeba być na to
przygotowanym. Najważniejszym elementem takiego przygotowania jest świadectwo
ukształtowania naszej katolickiej wiary przez Biblię. Kościół czyta przecież z wiarą Pismo
św. od dwudziestu wieków i w ten właśnie sposób uformował swoje zwyczaje modlitewne
i wyznania wiary.
Skoro postawy jawnie wrogie wobec katolików można spotkać dziś wśród ludzi
uważających się za „biblijnych chrześcijan”, będziemy pewnie i w przyszłości spotykać na
naszej drodze radykalnie antykatolicko nastawionych wyznawców Jezusa. Wobec nich
zachować się mamy tak, jak nauczali tego Apostołowie: „Pana zaś Chrystusa miejsce w
sercach za Świętego i bądźcie zawsze gotowi do obrony wobec każdego, kto domaga się
od was uzasadnienia tej nadziei, która w was jest” (1 P 3, 15).
Niech kolejne stronice tego tekstu umocnią w nas nadzieję zbawienia właściwą
każdemu wyznawcy Jezusa Chrystusa, niech ugruntują też naszą wiarę dotyczącą
Kościoła, sakramentów i modlitwy, słowem tego wszystkiego, co składa się na drogę do
Boga. A ponieważ zarówno autorowi tych słów, jak i innym katolikom zdarzały się błędy,
zbyt ostre słowa i uprzedzenia wobec chrześcijan wyznających Jezusa Chrystusa na innej
ścieżce wiary, niech wzrośnie także nasza miłość do wszystkich, którzy „umiłowali
pojawienie się Jego” (2 Tm 4, 8).
*****
4
Kilka przydatnych pojęć: „fundamentalista”, „zbawienie”,
„chrześcijanin”, „biblijne chrześcijaństwo”
5
„zaklepane”. Zdobyte raz w ciągu kilkuminutowej decyzji, jest już absolutnie
nieodwołalne, raz na całą wieczność.
Tacy fundamentalistyczni chrześcijanie myślą, że w zasadzie nic więcej nie
należy do zbawczego przekazu Biblii. Dlatego tak bardzo denerwuje ich nauka Kościoła
katolickiego, która jest o wiele obszerniejsza i o wiele bardziej skomplikowana. Wszystko
to wydaje się typowemu ewangeliczno-fundamentalistycznemu wierzącemu zupełnie
zbędnym balastem, niepotrzebnym dodatkiem pochodzącym z ludzkiej tradycji,
wymysłem papieży i Ojców Kościoła. Dlatego katolicyzm przeciwstawiany jest tak
zwanemu biblijnemu chrześcijaństwu. Ta ostatnia nazwa obejmuje oczywiście tylko
wyznawców opisanej powyżej drogi zbawienia.
Misja ewangelizacyjna fundamentalisty skierowana do katolika będzie się starała
więc, co oczywiste, uwolnić z wszelkiego „zbędnego balastu” wyznawcę Ewangelii
uformowanego w tradycji katolickiej. Często trudno to sobie wyobrazić inaczej niż
jednoczesne „uwolnienie” z przynależności do Kościoła katolickiego. Jak mawiają tak
usposobieni ewangelizatorzy w Ameryce: Jesus saves, Rome enslaves („Jezus zbawia,
Rzym zniewala”). Popularny w tych kręgach autor sformułował to jeszcze inaczej: jeśli
„blisko do Boga”, to „daleko od Rzymu”.
Co ciekawe, trzypunktowa droga do zbawienia jest bardzo rzadko w sposób
jasny formułowana, chociaż leży u podstaw ogromnej ilości literatury i obfitej tradycji
kaznodziejskiej. Dopiero bowiem gdy się ją przedstawi w klarownym schemacie,
wychodzą na jaw jej niedoskonałości. Każdy bowiem, kto choć trochę zna Biblię, stanie
od razu przed problemem: jeśli każdy człowiek idzie do piekła, z wyjątkiem tych, którzy
uwierzyli i wyznali, że przyjmują Jezusa jako Pana i Zbawiciela – to jak ocaleli przed
piekłem Abraham ( Łk 16, 22), Izaak i Jakub (Mt 8, 11), Mojżesz i Eliasz (Łk 9, 30)? Czy
ewangeliczni fundamentaliści wierzą, że również Jeremiasz i Ezechiel, a także mnóstwo
proroków i pobożnych Izraelitów z czasów Starego Testamentu, że wszyscy oni, którzy
zawierzyli Bogu Izraela, poszli do piekła na wieczne potępienie? Trudno przecież nie
zauważyć, że nigdy nie mieli okazji przyjąć Jezusa jako Pana i Zbawiciela (podobnie
zresztą, jak miliony ludzi żyjących poza zasięgiem oddziaływania wspólnot
chrześcijańskich)!
Jeszcze w XIX wieku, uzupełniano ewangeliczny protestantyzm o teorie
mówiące, że Pan Bóg zmienia co pewien czas warunki zbawienia (określano to za pomocą
trudnego słowa „dyspensacjonalizm”). Od tego czasu minęło jednak sto lat i w popularnej
wersji fundamentalizmu ewangelicznego przestano się martwić o takie szczegóły.
Obecnie im prościej, tym lepiej. A jeśli Kościół katolicki udziela zbyt skomplikowanych
odpowiedzi, bo dostrzegł zbyt dużo pytań czekających na odpowiedź – to lepiej uciąć
dyskusję używając zamiast argumentu radykalnego wezwania: „To my jesteśmy
biblijnymi chrześcijanami, właściwie to tylko my jesteśmy w ogóle chrześcijanami, bo
tylko my jesteśmy zbawieni!”
6
1. Biblijny sposób czytania Biblii
Pismo św. a Tradycja:
Jak nie czytać Pisma św. na własną zgubę?
7
wyrzucaliśmy złych duchów mocą Twego imienia, i nie czyniliśmy wielu cudów mocą
Twego imienia?»” (Mt 7, 22).
Jezus wcale nie zaprzecza, że ludzie, o których mówi, spełniali takie cudowne
dzieła; wcale nie mówi, że proroctwa ich były nieprawdziwe, a ich cuda fałszywe. Mówi po
prostu, że pomimo to wszystko nie byli to „Jego ludzie”: „Wtedy oświadczę im: «Nigdy
was nie znałem. Odejdźcie ode Mnie wy, którzy dopuszczacie się nieprawości»” (Mt 7,
23).
Kierowanie się „wielką charyzmatycznością” w przyjmowaniu różnych nowych idei
i nauk podpieranych cytatami z Biblii może być zwodnicze. Może być przyjmowaniem
pouczeń od ludzi, o których Jezus mówi: „nigdy was nie znałem”. Należy dokładać starań,
by przez lekkomyślną naiwność nie stanąć w gronie takich, o których prorokował Paweł:
„Przyjdzie chwila, kiedy zdrowej nauki nie będą znosili, ale według własnych pożądań –
ponieważ ich uszy świerzbią – będą sobie mnożyli nauczycieli” (2 Tm 4, 3).
8
To są słowa św. Hieronima, jednego z największych Ojców Kościoła z IV w., z jego
komentarza do Księgi Izajasza. Na takich intuicjach wzrastał Kościół, ludzi tak właśnie
myślących uznawano za wielkich Doktorów i Ojców. A oto inna sławna wypowiedź
Hieronima: „Czytaj często święte Pisma. Powiem więcej: niech twe dłonie nigdy nie
odkładają świętego tekstu. Ucz się tego, czego masz nauczać”. Ten wielki myśliciel był
znany z niezmiernie trafnych i ogromnie zwięzłych aforyzmów, jak na przykład taki:
„Kochaj Pismo św., a kochać cię będzie mądrość”.
To nastawienie nigdy nie znikło z wiary i pobożności katolickiej. Zwołany w latach
sześćdziesiątych dwudziestego wieku Sobór Watykański II autorytatywnie stwierdza, nie
pozostawiając cienia wątpliwości: „Kościół […] zawsze uważał i uważa Pisma Boże
zgodnie z Tradycją świętą, za najwyższe prawidło swej wiary” (Dei Verbum, 21).
Uważna lektura powyższej wypowiedzi nasunie zapewne ważne pytanie: dlaczego
Sobór dodał, że Biblia staje się najwyższym prawidłem wiary „wraz z Tradycją świętą”?
Czy nie następuje tu pomieszanie objawionej nauki Bożej z najróżniejszymi zwyczajami
pobożnymi, a może nawet z religijnym folklorem? Czy nie będzie to oznaczać na
przykład, że tradycja jesiennego pielgrzymowania do diecezjalnego sanktuarium stanie
się równie ważna jak tradycja nauczania o czterech Ewangeliach?
Otóż trzeba zwrócić uwagę na to, że nie o każdą „tradycję” tu chodzi, ale o
„Tradycję świętą”. Mowa tu więc nie o ludowych zwyczajach, folklorze świątecznym,
objawieniach prywatnych, pielgrzymkach, sanktuariach i nauczaniach pojedynczych,
choćby najświętszych autorów. Wszystko to są różne „tradycje”. Kiedy natomiast
mówimy o tym, że „Pisma Boże zgodnie z Tradycją świętą są najwyższym prawidłem
naszej wiary”, to mamy na myśli tylko i wyłącznie Tradycję, która jest sposobem
rozumienia biblijnego objawienia, Tradycję, która pozwala nam zrozumieć poszczególne
fragmenty Pisma, szczególnie te trudniejsze.
Dlatego katolik pyta się: Jak rozumiano dany tekst biblijny w historii Kościoła
począwszy od pierwszych wieków? Jak tłumaczyli go Ojcowie Kościoła w III i IV wieku?
Jak interpretuje go nauczanie biskupów i papieży ostatnich stuleci? Dlatego właśnie,
zdaniem katolików, autorytet Biblii natchnionej przez Ducha Świętego wymaga połączenia
z autorytetem wierzącego Kościoła wszystkich czasów, bo przecież w Kościele działa ten
sam Duch Pański. To właśnie nazywamy czytaniem „Pisma Bożego zgodnie z Tradycją
świętą”. Nie należy tego mylić z wieloma „tradycjami” (piszemy to małą literą, w
odróżnieniu od Tradycji rozumienia Biblii). Owe tradycje to zwyczaje pobożnościowe,
często ludowe, które powstają i zanikają, jednych inspirują, a innym się nie podobają, ale
w każdym razie nie stanowią centrum naszej wiary.
Teraz przykład dla nieprzekonanych, którzy wciąż mniemają, że Pismo św. samo
się wystarczająco jasno wytłumaczy do tego stopnia, że żadne odwoływanie się do
tradycji nie jest potrzebne. Znany chrześcijański publicysta amerykański, ewangeliczny
protestant doktor James C. Dobson w wydanej w 1996 roku książce Miłość musi być
twarda (Love Must Be Tough) pisze:
Czy Dobson pisze o jakimś nieistotnym, marginalnym aspekcie wiary, który może
być rozumiany tak, albo inaczej, bo nie ma to większego wpływu na nasze życie z
Jezusem? Otóż czytamy w Biblii, że sprawa ta nie jest błaha: „Kto oddala żonę swoją, a
bierze inną, popełnia cudzołóstwo względem niej” (Mk 10, 11). A skoro jednocześnie
„cudzołożnicy nie odziedziczą królestwa Bożego” (1 Kor 6, 9-10), oznacza to, że zdaniem
wybitnego ewangelicznego publicysty „nie ma żadnego sposobu”, aby pewnego typu
chrześcijanie, i to nazywający siebie „ewangelicznymi” poinformowali człowieka mającego
taki problem małżeński, że jego droga życiowa nie prowadzi do królestwa Bożego! Nie
9
pomoże mu też nawet cały autobus teologów, opierających się na „Biblii, samej Biblii i
tylko Biblii”.
Sola Scriptura:
Biblia, sama Biblia i tylko Biblia
„Chrześcijanin powinien kierować się tylko Biblią! Pismo św. i tylko Pismo św. ma
być naszym drogowskazem. Modlę się do Ducha Świętego, sam czytam w domu Biblię, a
więc wiem wszystko i nie potrzebuję niczyjego wyjaśnienia w żadnej sprawie”.
Zwolennicy takiego stanowiska powołują się czasem na zasadę zwaną z łacińska sola
Scriptura, która polega na twierdzeniu, że jedynym autorytetem w sprawach wiary ma
być „sama Biblia”.
Tymczasem, jako katolicy przyzwyczailiśmy się do wspierania naszej wiary
pomocniczymi argumentami w rodzaju: „Jan Paweł II w czasie swojej katechezy na placu
św. Piotra powiedział, że…” albo „już od piątego wieku rozpowszechnił się zwyczaj
używania obrazów w modlitwie”. Powoływanie się na nauczanie papieży i biskupów,
przykłady z historii Kościoła są to dla nas ważne pomoce w chrześcijańskim życiu
według Objawienia Bożego. Uczą nas, jak rozumieć wiele prawd wiary, podpowiadają
prawidłową interpretację tego, o czym czytamy w Piśmie św. Czasem spotykamy się
jednak z wręcz przeciwną opinią, mówiącą, że wszystko, czego potrzebuję, by posiąść
zasady chrześcijańskiej wiary, to prywatny egzemplarz Biblii, chwila modlitwy o
oświecenie i zapas dobrych chęci. W ten sposób, podobno, zbłądzić nie mogę. Czy na
pewno?
a. Czy Biblia naucza o tym, że uczyć się mamy tylko i wyłącznie z samej
Biblii?
Dla zwolenników tezy o absolutnej wystarczalności Biblii, czytanej bez potrzeby
wyjaśnień i interpretacji ze strony pasterzy Kościoła i historii wiary wierzącego ludu (czyli
Tradycji) największym problemem jest sama Biblia. Otóż Pismo św. nigdzie nie zawiera
twierdzenia, że samo w sobie wystarczy, albo że samo w sobie jest w prosty sposób
zrozumiałe dla wszystkich. Jakby tego było jeszcze mało, to wprost mówi nawet coś
dokładnie przeciwnego. Tekst biblijny miejscami bywa na tyle trudny, że ”ludzie
niedouczeni i mało utwierdzeni opacznie tłumaczą„ Pismo św. „na własną zgubę” (2 P 3,
16).
Najmocniejszy fragment z Nowego Testamentu w kwestii autorytetu Biblii to
piękne zdania z Listu św. Pawła do Tymoteusza. Często powołują się na nie zwolennicy
wyłącznego autorytetu Biblii we wszystkich sprawach związanych z wiarą chrześcijańską.
„Od lat niemowlęcych znasz Pisma święte, które mogą cię nauczyć mądrości wiodącej ku
zbawieniu przez wiarę w Chrystusie Jezusie. Wszelkie Pismo, od Boga natchnione [jest] i
pożyteczne do nauczania, do przekonywania, do poprawiania, do kształcenia w
sprawiedliwości aby człowiek Boży był doskonały, przysposobiony do każdego dobrego
czynu” (2 Tm 3, 14-17). Jeśli uważnie przyjrzeć się tym zdaniom, to oczywiście nic
specjalnie przeciwnego Tradycji Kościoła z nich nie wynika. Mówią one po prostu, że
podstawą nauczania, przekonywania i kształcenia chrześcijańskiego ma być Pismo św.
(dlatego w Kościele w czasie Eucharystii w liturgii Słowa czyta się tylko i wyłącznie
Biblię), oraz że należy je wykorzystać do prowadzenia chrześcijanina ku doskonałości
(dlatego podstawową formą nauczania w Kościele katolickim powinna być homilia –
wyjaśnianie czytań biblijnych).
Z cytowanego fragmentu 2 Tm wynika, że to, co się robi w liturgii Słowa w czasie
Mszy św., jest dobre i że tego należy się trzymać. Jeśli chcemy prowadzić chrześcijan ku
doskonałości, to „wszelkie Pismo od Boga natchnione” jest do tego celu „pożyteczne”,
podczas gdy o innych pismach, nienatchnionych, czegoś podobnego nie czytamy.
Natomiast pozostaje tajemnicą, jak wyprowadzić z tego wnioski o tym, że wystarczy
10
absolutnie „sama Biblia i tylko Biblia”, oraz że „ani papież, ani żadna Tradycja nie są nam
potrzebni do zrozumienia Pisma św.”
11
2. Kościół: Boży czy ludzki?
Ciało Chrystusa:
Głosimy Jezusa, a nie żaden Kościół!
Zdarzyło się raz czy drugi, że taki właśnie okrzyk: „Głosimy Jezusa, a nie żaden
Kościół!” dał się słyszeć z ust gorliwych ewangelizatorów. Pozornie brzmiało to
zachęcająco. Myślano przy tym: nie chodzi przecież o przynależność do organizacji ani o
struktury stworzone przez człowieka, ale o żywą relację z Bogiem. Pozornie wszystko się
zgadza. A co na to mówi Słowo Boże? Czy pozwala rozdzielić Jezusa od Kościoła? Czym
według Biblii jest Kościół dla samego Jezusa? Czym dla Apostoła Pawła? Czym wobec
tego ma być Kościół dla nas? Czy możemy mieć żywą relację z Jezusem nie przyjmując
do wiadomości, że istnieje założony przez Niego Kościół?
a. „Małżonka Baranka”
Czym jest Kościół dla Jezusa Chrystusa, dowiadujemy się ze zdumiewających słów
księgi Apokalipsy. Czytamy tam, że gdy z ziemi do nieba wznosi się głos modlitwy
chrześcijan, to jest on wspólnym wołaniem „Ducha i Oblubienicy” (por. Ap 22, 17).
Greckie słowo nymphe (Oblubienica) znaczy tyle co „panna młoda”, albo „małżonka w
dniu ślubu”. Oto czym – a raczej kim! – jest Kościół dla Jezusa. Jest Jego sercu tak drogi,
jak żona dla męża w dniu ich zaślubin. Porozmawiaj ze swoim znajomym o jego
narzeczonej w przeddzień ich ślubu: może dowiesz się trochę o tym, co odczuwa serce
Jezusa na dźwięk słowa „Kościół”. Na innym miejscu Biblia nazywa Kościół „Małżonką
Baranka” (dosłownie więc: „żoną Jezusa”!) Co może sobie myśleć Pan Jezus, gdy słyszy:
„głosimy, Panie Jezu, Ciebie, ale o wybrance Twego Serca, Oblubienicy i Małżonce nie
chcemy słyszeć”? Słowa te przecież w świetle Słowa Bożego są absurdalne!
Co więcej, nawet sam Krzyż Chrystusa jest owocem Jego miłości do Kościoła; dar
sakramentów jest darem dla Kościoła; zesłanie Ducha Świętego – jest dla Kościoła. O
tym wszystkim czytamy w Biblii:
Jeśli więc Jezus umiłował Kościół i siebie samego za Kościół wydał – to jaka ma
być nasza postawa wobec Kościoła? Tak jak Apostołowie mamy oddawać Bogu chwałę „w
Kościele i w Chrystusie Jezusie” (Ef 3, 21). Nie w Chrystusie Jezusie bez „jakiegoś tam
Kościoła” – bo to byłoby z gruntu niebiblijne, ale – tak jak uczy Pismo św. – „w Kościele i
w Chrystusie Jezusie”.
b. „Ciało Chrystusa”
Czym jest Kościół dla Apostoła Pawła? Jest przedmiotem jego codziennej,
nieustannej miłości. A jeśli dostrzega jakieś braki czy potrzeby w Kościele, to jego miłość
nie tylko nie słabnie, ale wręcz przeciwnie: tym skuteczniej zaczyna działać. Jego
„codzienna udręka płynie z troski o wszystkie Kościoły” (por. 2 Kor 11, 28). Jeśli trzeba,
Apostoł samego siebie za Kościół ofiarowuje i woła: „dopełniam braki udręk Chrystusa dla
dobra Jego Ciała, którym jest Kościół” (Kol 1, 24).
Wiara chrześcijańska oparta na Biblii nie zna rozdzielenia Chrystusa od Kościoła.
Czy można oddzielić Jezusa od jego Ciała? Czy można, po tym jak Jezus wprowadził nas
do Kościoła, żyć inaczej, jak tylko korzystając z tych posług, które Bóg w Kościele
ustanowił, poczynając od posługi Apostołów i ich następców? „Jesteście ciałem Chrystusa
12
i poszczególnymi członkami; i tak ustanowił Bóg w Kościele najprzód apostołów, po wtóre
proroków, po trzecie nauczycieli, tych, co mają dar czynienia cudów…” (1 Kor 12, 27-28).
13
Pisma świętego wystarczy, aby oskarżyć Kościół rzymskokatolicki. Jego długa historia
świadczy, że jest to Kościół odstępczy”.
Zakres obraźliwych wyzwisk pod adresem Kościoła katolickiego powtarza się w
literaturze tego gatunku dość monotonnie: „gigantyczny system fałszywej religii”,
„mistrzowskie arcydzieło szatana”, „smok dał władzę bestii”, „wielki Babilon pijany krwią
świętych”. Wszystko to znalazło się dawno temu w bojowych dziełach adwentystów,
potem odżyło z powodzeniem na łamach walczącej „Strażnicy” niestrudzonych Świadków
Jehowy, a dziś pałeczkę przejęli... Nie, nie będę reklamował tak chodliwych dzieł: trzeba,
czytelniku, przekonać się samemu. Kto wie, może nawet w jakiejś „Księgarni
chrześcijańskiej”?
Jak nazwać takich przedziwnych interpretatorów historii Kościoła? Trudno
powstrzymać się przed określeniem: „rozkosznie nieświadomi”.
Dlaczego „nieświadomi”? Otóż zapisują setki stron mrożącymi krew w żyłach
opisami niegodziwości katolików: a to stos, a to morderstwo, a to zniewolenie całych
krajów. Nie zdają sobie sprawy, że jeśli nie powstają takie same dzieła o historii
„biblijnych chrześcijan”, to nie dlatego, że nie ma stosownego materiału historycznego,
tylko dlatego, że nikt nie będzie się zniżał do takiego poziomu polemik. Zostawia się to
nawiedzonym wizjonerom. To tylko dlatego nikt nie będzie rozpisywał się na stu
stronach, co stało się w Münster w XVI wieku, kiedy rządzili tam anabaptyści. Nikt nie
będzie upajał się obliczaniem, ile milionów Indian północnoamerykańskich pożegnało się
z życiem w kolejnym wieku po zdominowaniu tego kontynentu przez chrześcijan,
bynajmniej nie katolickich. Nikt nie będzie zapisywał dziesiątek stron informacjami,
jakiego wyznania byli mieszkańcy niemieckich landów, które wybrały Hitlera w wolnych
wyborach. Ani członkowie jakich Kościołów ewangelicznych do lat sześćdziesiątych XX
wieku podtrzymali segregację rasową w USA i do lat osiemdziesiątych w Republice
Południowej Afryki. Nikt nie będzie tego robić, nie dlatego, że nie znalazłaby się
odpowiednia ilość historycznych „haków”, tylko dlatego, że metoda polemiczna Wielkiego
Boju jest żenująca dla człowieka na poziomie, który ma choć elementarne wiadomości z
historii chrześcijaństwa.
I tu pojawia się problem drugi. Autorzy sądów w rodzaju „historia świadczy, że
Kościół katolicki jest odstępczy” są rozkoszni w swej nieświadomości, że w tym sensie
historia żadnego wyznania i żadnego nurtu chrześcijaństwa nie jest specjalnie chwalebna
i jeśli przyjrzeć się dokładnie, to każda chrześcijańska wspólnota wyznaniowa jest
odstępcza: odstąpiła od przykazania miłości! Im dłużej jakieś wyznanie trwa w historii,
tym oczywiście więcej grzechów uzbierało na koncie. Jeśli natomiast ma historię trwająca
tylko kilku wieków lub zaledwie lat kilkadziesiąt, to oczywiście negatywne konto w Bożej
Księdze będzie krótsze, ale naprawdę średnia statystyczna jest ta sama. Średnia liczba
grzechów przypadająca na statystyczny tysiąc wyznawców dowolnego wyznania
chrześcijan w danym stuleciu jest, niestety, stała. Aby o tym wiedzieć, trzeba tylko
przeczytać coś poza „Strażnicą” (może jakiś podręcznik historii?) Nie wystarczą tylko
propagandowe broszury bojowe tego czy innego walczącego wyznania.
Smętnego rezultatu Bożego eksperymentu z ludźmi należało się zresztą
spodziewać i Bóg spodziewał się tego od początku: ludzie są grzeszni, chrześcijanie też
są grzeszni, i to zarówno katolicy, jak i niekatolicy pospołu. Otóż, gdyby ci niechętni
Kościołowi katolickiemu autorzy mieli rację (podkreślam gdyby! ponieważ oczywiście
jest to wszystko wielki nonsens), to im bardziej udowadnialiby, że Kościół katolicki stracił
prawo do nazywania się „chrześcijańskim” z powodu listy popełnionych w historii
grzechów, tym bardziej podcinaliby gałąź, na której sami siedzą. Ich własne wyznanie,
zapewne we własnych oczach bardzo biblijne, gdyby zostało ocenione mało
wyrozumiałym okiem z zewnątrz, wyglądałoby, niestety, tak samo jak Kościół katolicki:
odstępcze, gdyż popełniło mnóstwo błędów, grzechów, wypaczeń, okrucieństw i
przyniosło mnóstwo krzywd wielkiej liczbie ludzi.
Gdyby ci zajadli krytycy mieli rację co do katolików, racja ta jak miecz obosieczny
spadłaby wyrokiem skazującym także na nich samych i na całe chrześcijaństwo! I
okazałoby się, że „historia świadczy, że chrześcijaństwo jest odstępcze”. Nieświadomy
realiów taki prostoduszny człowiek przygotowuje jeden paszkwil za drugim
udowadniający, że Kościół katolicki wyraźnie się Bogu nie udał. Podobne jest to do
14
zabawy dziecka odkręcającego nakrętki na torze, a potem dziwiącego się, że pociąg się
wykoleił. Krytycy chrześcijaństwa, którzy patrzą na to z boku, dobrze wiedzą, że
okropności popełnione przez katolików tylko dlatego są większe niż niegodziwości
popełnione przez prezbiterianów, baptystów, zielonoświątkowców lub „wolnych
chrześcijan”, że katolicy mieli na to dwadzieścia wieków, a inni odpowiednio mniej.
Postronni obserwatorzy dochodzą więc do wniosku: jeśli katolicyzm niegodny jest imienia
Kościoła Jezusa Chrystusa z powodu swoich grzechów i błędów, to wszyscy inni
chrześcijanie oczywiście też.
Na szczęście, wszystko to tylko zdania warunkowe: „gdyby”, „jeżeli”. Na
szczęście, wszystko to nonsensowny wytwór zaślepionych umysłów. Na szczęście Biblia
uczy nas, że „dary łaski i wezwania Boże są nieodwołalne” (Rz 11, 29).
„A jeśli synowie jego porzucą moje prawo, jeżeli naruszą moje ustawy
i nie będą pełnili moich rozkazów, ukarzę rózgą ich przewinienia,
a winę ich biczami; lecz nie odejmę mu łaski mojej i nie zawiodę w mojej
wierności.
Nie zbeszczeszczę mojego przymierza ani nie zmienię słowa ust moich.
Raz przysiągłem na moją świętość: na pewno nie skłamię Dawidowi” (Ps 89, 31-
36).
Dobrze, że Bóg jest miłosierny dla wszystkich. On jest dobry i dla katolików, i dla
tych, którzy katolików nie lubią. Dla Boga, który patrzy na to z góry, cała sprawa musi
wyglądać na kłótnię dwóch umorusanych swoimi grzechami biedaków, z których jeden
patrzy pogardliwie na drugiego i woła: „ty nędzny, umorusany w grzechach biedaku!”
Pasterze w Kościele:
Ustanowił Bóg apostołów
Ogłoszono Słowo Boże. Ludzie uwierzyli. Pan zaczyna ich gromadzić na wspólnej
modlitwie. Duch Święty prowadzi ich do ewangelizacji, do kolejnych dzieł rozszerzania
Dobrej Nowiny. Kto ma przewodzić takiej wspólnocie? Komu ma ona być posłuszna? Jakie
polecenia w tej kwestii zostawia nam Pismo św.? Czy Biblia każe, aby lud sam sobie
ustanowił pasterzy i sam nadał im władzę? Czy to wspólnota wybiera sobie tych, którzy
potem już tylko przed Bogiem są odpowiedzialni?
a. Ustanawianie pasterzy
Pierwszym, Najwyższym i – ściśle mówiąc – jedynym Pasterzem Kościoła jest
oczywiście tylko Jezus Chrystus. To On jest nazwany „Wielkim Pasterzem owiec” (Hbr 13,
20). Pismo św. uczy jednak, że są tacy ludzie, którzy z polecenia Jezusa będą pełnić rolę
pasterzy w Kościele. To o nich Chrystus powiedział: „jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was
posyłam” (J 20, 21). Wielki Pasterz owiec, posłany przez Ojca, sam posyła pasterzy dla
dobra Kościoła.
Pierwszych pasterzy ustanowił Jezus – byli to Apostołowie. Ale skąd brali się
pasterze później? Biblia pokazuje nam, że w Kościele pasterze ustanawiani byli przez
Apostołów. Na przykład w Dziejach Apostolskich czytamy, że Paweł i Barnaba
odwiedzając wspólnoty „w każdym Kościele wśród modlitw i postów ustanowili im
starszych” (Dz 14, 23). Warto zauważyć, że „starsi” (prezbiterzy) nie byli wybrani przez
wspólnotę, ale zostali jej dani „odgórnie”. Dlatego czytamy w Dziejach Apostolskich:
„ustanowili im starszych”.
Jest i takie miejsce w Nowym Testamencie, gdzie czytamy o wyborach związanych
z ustanowieniem posługujących w Kościele. Jest to opis wyboru kandydatów na diakonów
w Dziejach Apostolskich (Dz 6, 3-6). Po pierwsze jednak, diakoni nie byli pasterzami
ludu, gdyż jedynie „obsługiwali stoły”, a po drugie – sam wybór nie sprawiał, że ktoś
15
stawał się diakonem. Na mocy woli wspólnoty stał się on tylko kandydatem na ten urząd:
„Wybrali Szczepana, męża pełnego wiary i Ducha Świętego, Filipa, Prochora, Nikanora,
Tymona, Parmenasa i Mikołaja”. Faktyczne ustanowienie nowych diakonów miało miejsce
dopiero przez posługę Apostołów: „Przedstawili ich Apostołom, którzy modląc się włożyli
na nich ręce” (Dz 6, 6).
„Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne
go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz
na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane
w niebie” (Mt 16, 18-19).
16
a. Olśniewająca wspaniałość Watykanu?
Wielu ludzi przybywających do Rzymu zachwyca wspaniałość watykańskich
budowli, a szczególnie Bazyliki św. Piotra na Watykanie. Najbardziej olśniewającym
elementem Watykanu nie są jednak wspaniałe mozaiki tej imponującej konstrukcji ani
też wyniosła kopuła. Najważniejsza jest podstawa, na której się wspiera wszystko to, co
przyciąga turystów. Dla oczu ludzi tego świata podstawa ta może wydawać się
nadzwyczaj skromna. Chodzi mianowicie o… kilka biblijnych wersetów. Ich treść –
wypisana wielkimi, złocistymi literami – opasuje wokół wnętrze całej watykańskiej
bazyliki. Są to wersety, w których Jezus Chrystus mówi o Piotrze. Przez całe wieki
katolickiej wiary uważano, że jeśli chcemy zrozumieć, kim jest papież, biskup Rzymu, to
musimy czytać z wiarą Biblię. Musimy wierzyć w to, co powiedział Jezus: „Niebo i ziemia
przeminą, ale Moje słowa nie przeminą” (Mt 24, 35). My wierzymy, że biblijne wersety
wypisane na mozaikach wokół bazyliki papieskiej na Watykanie są jej najważniejszą
częścią. Co więcej: są jedynym elementem tej budowli, który nie przeminie. Jedynym,
który ostoi się na wieki, także wtedy, gdy niebo i ziemia (wraz z bazylikami i mozaikami!)
przeminą.
Wspaniałe jest watykańskie wzgórze, ale najwspanialszą jego częścią są wersety
Słowa Bożego we wnętrzu słynnej bazyliki. Przypatrzmy się tym wersetom: co mówią one
o Piotrze i o papieżach?
17
pamiętamy, że Ewangelia według św. Mateusza podając po grecku słowa Jezusa,
przytacza nam ich tłumaczenie. Pan Jezus przecież nie mówił do Apostołów po grecku, ale
po aramejsku. A po aramejsku nowe imię Szymona nie brzmi ani Petros, ani Petra, tylko
Kefas, co pochodzi od słowa Kefa. Kefa zaś znaczy po prostu „skała”.
Skąd więc wzięło się imię Piotr? Wyjaśnia to bardzo wyraźnie Ewangelia św. Jana:
„Jezus, wejrzawszy na [Szymona] rzekł do niego: «Ty jesteś Szymon, syn Jana, ty
będziesz nazywał się Kefas» – to znaczy: Piotr” (J 1, 42). Sformułowanie „to znaczy
Piotr” jest dodatkiem Ewangelisty Jana, wyjaśniającym dla greckiego czytelnika
Ewangelii, co oznacza aramejskie słowo Kefas. Wyjaśnienie jest potrzebne – jak widać –
czytelnikom Biblii, aby każdy wiedział, że imię Apostoła brzmi: „Skała”. Sam Jezus
wyjaśnił, choć nieco później, po co dokonał tej zmiany imienia: „Na tej skale zbuduję
Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą” (Mt 16, 17-18).
Jeśli niektórym ludziom dzisiaj ta zmiana imienia wydaje się dziwna, to możemy
być pewni, że o wiele bardziej dziwna musiała wydawać się samym uczniom Jezusa! W
Starym Testamencie „Skałą” nazywany jest przecież często sam Bóg, „Skała naszego
zbawienia” (Ps 95, 1). Ale Nowy Testament częściej używa takich zaskakujących
zestawień, szokujących czytelnika. Oto na przykład raz „fundamentem” naszej wiary jest
nazwany Jezus: „fundamentu bowiem nikt nie może położyć innego, jak ten, który jest
położony, a którym jest Jezus Chrystus” (1 Kor 3, 11) – a na innym miejscu
„fundamentem” są nazwani powołani przez Boga ludzie: zbudowani jesteśmy „na
fundamencie apostołów i proroków” (Ef 2, 20). Podobnie, chociaż fundamentem Kościoła
jest Jezus Chrystus, to jednak „mur Miasta ma dwanaście warstw fundamentu, a na nich
dwanaście imion dwunastu Apostołów Baranka” (Ap 21, 14).
Jeżeli w Biblii „fundamentem” jest nazywany raz sam Jezus Chrystus, a raz –
Apostołowie, to tak samo nie może nas dziwić, że „Skałą” niekiedy jest nazywany Bóg
Jahwe, a niekiedy – Piotr. Gdyż oczywiście słowa te są używane w zupełnie różnym
znaczeniu. Bóg jest fundamentem lub skałą sam z siebie. Może natomiast udzielić
ludziom mocy, jeśli zechce, i uczynić ich fundamentem albo skałą dla zaplanowanych
przez Bożą Mądrość planów zbawienia. Bóg może wszystko.
18
przypomnieć niedawne trzykrotne zaparcie się Piotra. Czemu więc w takich
dramatycznych okolicznościach został udzielony dar pasterzowania całą trzodą, przy
wspomnieniu grzechu i upadku Apostoła? Aby papieże nigdy nie zapomnieli, że są tylko
grzesznymi ludźmi i że z ludu wezwani, dla ludu zostali ustanowieni.
f. Znak Piotra jest dla Kościoła znakiem mocy Bożej, ale też i ludzkiej
słabości
Ustanowienie roli Piotra i papieskiej posługi Piotrowej nie oznacza, że
wprowadzono do Kościoła nowy rodzaj człowieka, niepodobnego do wszystkich innych
chrześcijan, na kształt starożytnego herosa. Widać to bardzo wyraźnie w dwóch
momentach biblijnych przekazów o ustanowieniu Piotra jako przewodniczącego wspólnoty
Apostołów.
– Po zmianie swojego imienia i po otrzymaniu zapowiedzi władzy kluczy Piotr
najwyraźniej wpada w zarozumiałość. Zaczyna myśleć, że skoro stał się obiektem tak
zawrotnej obietnicy („na tej skale zbuduję mój Kościół”), to może pokierować historią
zbawienia na swój własny sposób. Zaczyna mniemać, że Bóg dostosuje swój plan do
przemyślnego, choć tylko ludzkiego planu Piotra. To dlatego słysząc o rychłej „klęsce
Jezusa” gdy „Jezus zaczął wskazywać, że musi wiele cierpieć” (Mt 16, 21) Piotr
postanowił wziąć sprawy zbawienia świata w swoje własne ręce. „Wziął Go na bok i
począł robić Mu wyrzuty: «Panie, niech Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie!»” (Mt
16, 22). Reakcja Jezusa była natychmiastowa: „Zejdź mi z oczu, szatanie! Jesteś mi
zawadą, bo nie myślisz na sposób Boży, lecz na ludzki” (Mt 16, 23). Wniosek z tego
prosty: im mniej Piotr działa według swoich ludzkich planów, tym lepiej. Jest powołany
19
do odczytywania i wcielania w życie doskonałego planu, jaki Bóg ma dla każdego
człowieka i dla całego świata.
Jak pięknie ujął to wspomniany już Sobór Watykański I w XIX wieku: „Papieże
rzymscy ogłaszali jako naukę obowiązującą to, co z Bożą pomocą rozpoznali jako zgodne
z Pismem świętym i z apostolską Tradycją. Następcom Piotra został obiecany Duch
Święty nie po to, aby z Jego natchnienia nowe nauki ogłaszali, ale ich zadaniem jest
raczej z pomocą Ducha Świętego sumiennie strzec i wiernie wyjaśniać Objawienie
przekazane przez Apostołów, czyli zawierzone im prawdy wiary”. Zadaniem papieża jest
strzeżenie poprawnego rozumienia słów Biblii, tak jak je Kościół rozumiał przez
dwadzieścia wieków.
– Drugi moment przypominający ludzką słabość Piotra jest podobny. Po obietnicy
Jezusa skierowanej do Piotra: „Ja prosiłem za tobą, aby nie ustała twoja wiara” (Łk 22,
32), Apostoł popada znowu w zarozumiałość. Myśli, że skoro obiecano mu tak wiele, to
może sam proponować siebie Bogu jako niezawodne oparcie: „Panie, z Tobą jestem
gotów iść nawet do więzienia i na śmierć” (Łk 22, 33). Jest to głos człowieka
polegającego na sobie samym i myślącego, że Bóg też może na nim polegać. Tymczasem
jednak niezawodność Piotra jest mu udzielona jako darmowy dar łaski, i trzeba mu to
ciągle przypominać! Dlatego Jezus uświadamia Piotrowi, jakie są realia jego posługi w
Kościele: „Powiadam ci, Piotrze, nie zapieje dziś kogut, a ty trzy razy wyprzesz się tego,
że Mnie znasz” (Łk 22 34).
20
Warto tu jeszcze wspomnieć o spotykanym często tytule papieskim „Ojciec
Święty”. Niektórzy bardzo gwałtownie atakują ten zwyczaj, przypominając, że przecież
Jezus powiedział: „Nikogo na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest
Ojciec wasz, Ten w niebie” (Mt 23, 9). Pamiętając, że papieski tytuł „Ojciec Święty” jest
tylko zwyczajowy i żadną miarą nie wchodzi w skład wiary Kościoła, że jeśli komuś nie
odpowiada, to oczywiście nie musi go używać, warto jednak uświadomić sobie, że sama
Biblia wspomniany zakaz Jezusa traktuje dość swobodnie i wcale nie rygorystycznie. Oto
w Liście do Rzymian czytamy: „Abraham: on to jest ojcem nas wszystkich” (Rz 4, 16).
Wróćmy jednak do sedna sprawy. Pismo św. jasno przedstawia nam konsekwencje
roli Piotra w Kościele apostolskim. Apostołowie w oczywisty sposób traktowali Piotra jako
swojego przedstawiciela: Piotr najczęściej odpowiada na pytania Chrystusa, kierowane do
wszystkich (np. Mt 16, 15); on w imieniu Apostołów zwraca się do Chrystusa, gdy mają
jakieś wątpliwości (np. Mt 15, 15); on przez św. Jana Ewangelistę jest wymieniany z
imienia, choć inni uczniowie występują anonimowo (J 18, 15); spisy Apostołów
wymieniają go na pierwszym miejscu (Mt 10, 2-4; Mk 3, 16-19; Łk 6, 13-16); autorzy
Nowego Testamentu po imieniu Jezusa najczęściej wymieniają imię Piotra (około 150
razy).
Nie może więc dziwić nikogo fakt, że po Wniebowstąpieniu Chrystusa, św. Piotr
przewodził młodemu Kościołowi, co ukazują Dzieje Apostolskie: jego pierwszego
wymienia spis Apostołów (1, 13); on decyduje o wyborze dwunastego Apostoła (1, 15-
22); w imieniu Kościoła Piotr przemawia w dzień Pięćdziesiątnicy (2, 14; 3, 12); on
nadzoruje zwyczaje pierwotnego Kościoła (5, 3-9); broni wspólnoty przed Sanhedrynem
(4, 8); on kieruje pierwszym Soborem Jerozolimskim (15, 7); do niego kieruje swe kroki
św. Paweł po nawróceniu (Ga 1, 18).
Podsumowując: można precyzyjnie określić, co da się o Piotrze wyczytać z Biblii.
Pominąwszy oczywiste różnice kulturowe i cywilizacyjne, jasne jest, że papież pełni dziś
w Kościele podobną rolę, jaką pełnił Piotr w pierwszej wspólnocie.
Życie zakonne:
Biblijny sposób na życie!
21
akurat jest wspólne katolikom i niekatolikom, i to – niestety! – bardzo ekumenicznie
łączy większość chrześcijan, z katolikami na czele.
Problemem jest jednak, jeśli ktoś krytykuje rzekomo niebiblijny styl życia
katolickiego i uważa, że w przeciwieństwie do niego tworzy wspólnotę kierującą się tylko i
wyłącznie Biblią. Zwykle, jak widać, nie całkiem jest to prawdą.
Dlatego chciałbym, abyśmy z dumą, właśnie jako katolicy odkryli, że w obrębie
naszego Kościoła istnieje bardzo radykalna i odważna próba życia według Biblii,
ukształtowania każdego dnia swojego życia dokładnie tak, jak zostało to napisane w
Słowie Bożym. Duma ta nie ma oznaczać, że osobiście powinniśmy się wywyższać, bo
zwykle nasze życie jest od tego bardzo odległe; oznacza tylko, że należymy do Kościoła,
w którym Duch Święty taką odważną próbę nieustannie wzbudza. Nazywa się to życiem
zakonnym, które obejmuje bezżeństwo, nieposiadanie osobistego majątku, życie we
wspólnocie na co dzień i modlitwę liturgiczną.
bezżeństwo
„Człowiek bezżenny troszczy się o sprawy Pana, o to, jak by się przypodobać
Panu, ten zaś, kto wstąpił w związek małżeński zabiega o sprawy świata, o to, jak by się
przypodobać żonie […], podobnie i kobieta […] tak więc dobrze czyni, kto poślubia swoją
dziewicę, a jeszcze lepiej ten, kto jej nie poślubia” (1 Kor 7, 32-34. 38). Jeśli dla kogoś
troska o sprawy Pana jest pierwszą i naczelną kwestią w życiu, to wskazówkę ma
nadzwyczaj jasną.
Tak czytamy o kobietach rezygnujących z małżeństwa w ogóle („kobieta
niezamężna i dziewica troszczy się o sprawy Pana, o to, by była święta ciałem i duchem”
– 1 Kor 7, 34), tak czytamy o wdowach rezygnujących z powtórnego małżeństwa („ta,
która rzeczywiście jest wdową, jako osamotniona złożyła nadzieję w Bogu i trwa w
zanoszeniu próśb i modlitw we dnie i w nocy” – 1 Tm 5, 5).
Można się spierać o to, czy w życiu osobistym wychodzi to na pożytek ludziom,
którzy na to się odważą, czy jest to praktyczne, czy jest to modne, czy odpowiada to
duchowi współczesnego świata… Natomiast nie można spierać się o jedno: że tak właśnie
brzmi recepta biblijna.
ubóstwo
„Żaden z nich nie nazywał swoim tego, co posiadał, ale wszystko mieli wspólne”
(Dz 4, 32). Nieposiadanie majątku osobistego to druga cecha tej radykalnej postaci
chrześcijaństwa. I to nie tylko „duchowe ubóstwo”, które polega na tym, że dalej mam
tyle, ile przedtem, a Bogu oddaję wszystko „duchowo”. Wiemy, że bardzo pożyteczne jest
„duchowe” oddawanie majątku Bogu, a jeszcze bardziej godny podziwu jest zwyczaj
oddawania w dziesięcinie 10% dochodu na różne potrzeby (gdyby stać nas było tylko na
to, to już byłoby bardzo dobrze!) Jednak według recepty biblijnej to jeszcze nie jest to, o
co chodzi: „Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a potem przyjdź i chodź za
Mną” (Mt 19, 21).
W wersji naprawdę radykalnej chodzi o dosłowne pozbycie się własności
(„sprzedanie i rozdanie”). Tak to zrozumieli Apostołowie i ich pierwsi uczniowie:
„Sprzedawali swoje majątki i dobra i rozdzielali je każdemu według potrzeby” (Dz 2, 45).
Tak robili właściciele pól albo domów: „sprzedawali je i przynosili pieniądze ze sprzedaży,
i składali je u stóp apostołów” (Dz 4, 35). Tak samo postąpił Barnaba: „Sprzedał ziemię,
którą posiadał, a pieniądze przyniósł i złożył u stóp Apostołów” (Dz 4, 37).
Można się spierać o to, czy jest to praktyczne, czy się to uda, czy ludzie będą z
tego powodu szczęśliwsi, czy jest to zgodne z postępem ekonomicznym i postulatem
wyzwalania z nędzy… O jedno spierać się nie można: tak zostało w Piśmie Bożym
spisane.
22
wspólnota
„Ci wszyscy, co uwierzyli, przebywali razem” (Dz 2, 44); „codziennie trwali
jednomyślnie w świątyni” (Dz 2, 46). Chodzi o ludzi, którzy tworzyli wspólnotę nie tylko
na cotygodniowym spotkaniu albo nawet na dodatkowych dwóch jeszcze spotkaniach
diakonii i animatorów, ale o codzienne i nieustanne przebywanie razem.
Zapewne nie da się tego pogodzić z normalnym życiem rodzinnym, z wieloma
rodzajami pracy zawodowej i z rytmem życia współczesnego społeczeństwa, a jednak –
tak właśnie czytamy w tekście biblijnym.
23
Należeć do Kościoła:
W denominacyjnej niewoli?
24
zakonu czy posługiwać całe życie chorym i ubogim. W niektórych rodzi to od razu
podejrzenie, że ktoś taki nie wierzy w bezinteresowną dobroć Bożą i chce sobie zaskarbić
względy u Boga, próbując zasłużyć sobie na łaskę zbawienia. Nie byłaby to specjalnie
szczytna motywacja, ponieważ – jak wiadomo – Pismo św. uczy, że zbawieni jesteśmy z
wiary, a nie z uczynków (por. Ef 2, 8-9). Nie można więc „zarobić sobie dobrymi
uczynkami na zbawienie”. Ale żeby z tego powodu zaraz podejrzewać każdą siostrę
zakonną czy wszystkich chrześcijan posługujących w dziełach miłosierdzia o duchowe
wyrachowanie? Pewien przywódca chrześcijan krytycznie nastawionych wobec Kościoła
katolickiego wołał kiedyś: „Niech Matka Teresa z Kalkuty nie myśli sobie, że swoją pracą
zdobędzie zasługę zbawienia!” Stan umysłu, który takie podejrzenia rodzi, jest
rzeczywistością bardzo smutną. Wydaje się, że nie dopuszcza nawet możliwości, że
chrześcijanin może to wszystko robić w ogóle nie myśląc w danej chwili o swoim własnym
zbawieniu. A nawet w ogóle nie myśląc o sobie! Niektórym jakby nie przychodzi do
głowy, że można coś trudnego zrobić nie dla siebie, nawet nie dla własnego zbawienia,
ale – z miłości. Na przykład z miłości do Jezusa Chrystusa. I to jest właśnie pierwszy
stopień wolności, kiedy „miłość nie szuka swego” (1 Kor 13, 5).
Po drugie, wolność oznacza, że nie jesteśmy już podlegli przepisom Prawa Starego
Testamentu. „Prawo nie opiera się na wierze, lecz mówi: Kto wypełnia przepisy, dzięki
nim żyć będzie. Z tego przekleństwa Prawa Chrystus nas wykupił” (Ga 3, 12-13). Jesteś
uwolniony od religijnego życia polegającego na drobiazgowych przepisach, w których
miałbyś pokładać ufność! Jaki pełen zachwytu dla wolności był kiedyś chrześcijański
apologeta należący do Kościoła anglikańskiego, C. S. Lewis po wizycie na nabożeństwie
prawosławnym. Napisał: „Jeden tam klęczał, drugi stał, a pewna staruszka modliła się
leżąc nawet na podłodze! I nikt się tam niczemu nie dziwił, a nawet – co jeszcze
ważniejsze – nikt niczego w ogóle nie zauważył!”
b. Prawo wolności
Nie oznacza to jednak, że nie podlegamy w ogóle żadnemu prawu. Żyjemy tak
samo jak Apostołowie, „nie będąc wolnymi od prawa Bożego, lecz podlegając prawu
Chrystusowemu” (1 Kor 9, 21).
To nowe prawo nazywa się w Biblii „prawem wolności” i polega na życiu w miłości i
służbie innym. „Mówcie i czyńcie tak, jak ludzie, którzy będą sądzeni na podstawie Prawa
wolności. Będzie to sąd nieubłagany dla tego, który nie czynił miłosierdzia: miłosierdzie
odnosi triumf nad sądem. Jaki z tego pożytek, bracia moi, skoro ktoś będzie utrzymywał,
że wierzy, a nie będzie spełniał uczynków? Czy sama wiara zdoła go zbawić?” (Jk 2, 12-
14). Jest tu mowa o sądzie, przed którym wszyscy chrześcijanie staną po śmierci.
„Wszyscy bowiem musimy stanąć przed trybunałem Chrystusa, aby każdy otrzymał
zapłatę za uczynki dokonane w ciele, złe lub dobre” (2 Kor 5, 10). Biblia uczy, że może
się zdarzyć, że sąd ten okaże się „nieubłagany”. To surowe słowa, nieprawdaż? Takie
właśnie są – ale tylko dla ludzi surowego i oschłego serca, bo „miłosierdzie odnosi triumf
nad sądem”.
Nowe prawo wolności polega też na posłuszeństwie! Jak pogodzić jedno z drugim?
Czy posłuszeństwo nie jest przeciwieństwem wolności? W więzieniu pewnie tak. A często
też w wojsku lub w przedsiębiorstwie. Ale Kościół nie przypomina ani wojska, ani firmy, a
zwłaszcza więzienia! Kościół przypomina rodzinę. A w rodzinie posłuszeństwo wraz z
wolnością składają się na owocną miłość: „Bądźcie posłuszni waszym przełożonym i
bądźcie im ulegli, ponieważ oni czuwają nad duszami waszymi i muszą zdać sprawę z
tego. Niech to czynią z radością!” (Hbr 13, 17).
Nowe prawo wolności to także trudna walka z grzechem. „Jak ludzie wolni
postępujcie, nie jak ci, dla których wolność jest usprawiedliwieniem zła” (1 P 2, 16). W
przeciwnym razie popada się w prawdziwą niewolę: „Wolność im głoszą, a sami są
niewolnikami zepsucia. Komu bowiem kto uległ, temu też służy jako niewolnik” (2 P 2,
19). Kto uważa, że wolność chrześcijanina polega na samowoli i zachciankach, niech
dowie się z Pisma św.: „Kiedy byliście niewolnikami grzechu, byliście wolni od służby
sprawiedliwości. Jaki jednak pożytek mieliście wówczas z tych czynów, których teraz się
25
wstydzicie? […] Teraz zaś, po wyzwoleniu z grzechu i oddaniu się na służbę Bogu, jako
owoc zbieracie uświęcenie” (Rz 6, 20-22). Wolność chrześcijańska to służba Boża.
Wolny chrześcijanin to ten, co idzie za Jezusem. Ufa Jego Słowu i chce według
niego żyć. Z tego powodu żyje w posłuszeństwie swoim kościelnym przełożonym, żyje w
służbie i miłości wobec braci i sióstr, prowadzi zwycięską walkę z grzechem. Katolik jest
wolnym od egoizmu uczniem Jezusa. Jego Pan wyzwolił go od niewoli troszczenia się
nieustannie o swoje własne JA, o służbę temu egoistycznemu bożkowi, który każdy sam
nosi we własnym wnętrzu. Wolny uczeń Jezusa swoim życiem świadczy, co to znaczy, że
„miłość nie szuka swego”.
c. Chrześcijaństwo ponaddenominacyjne?
Ze słowem „denominacja” (tak określa się zgodnie z amerykańskim zwyczajem
rozmaite wyznania chrześcijańskie) wiąże się jeszcze jedno ważne zjawisko:
„chrześcijaństwo ponaddenominacyjne”, czyli ponadwyznaniowe. Zjawisko to występuje
w dwóch formach.
Po pierwsze więc, część „biblijnych chrześcijan” głosi tezę, że uczeń Jezusa nie
powinien być w ogóle członkiem denominacji (katolickiej, prawosławnej, luterańskiej,
baptystycznej, zielonoświątkowej czy jakiejkolwiek innej), gdyż wszystkie one, według
nich, opierają się tylko na ludzkich ideach i interpretacjach wiary. Prawdziwe
chrześcijaństwo, głoszą, ma być „ponaddenominacyjne”, czyli niezwiązane z żadnym
dotychczasowym wyznaniem. Ludzie tacy nazywają się „chrześcijanami” w bardzo
specjalnym znaczeniu. Mówią: „nie jestem ani katolikiem, ani baptystą, ani luteraninem:
jestem za to chrześcijaninem”.
Idea ponadwyznaniowego chrześcijaństwa pojawia się regularnie od wieków,
zwłaszcza w amerykańskiej wersji protestantyzmu, i nieodmiennie, również od wieków,
skutkuje powstawaniem dziesiątek i setek coraz to nowych wyznań. To zresztą
zrozumiałe: fakt, że ktoś nazwie swoje wyznanie „organizacją ponadwyznaniową” nie
sprawi, że nie będzie to wyznanie; nazwanie kolejnego Kościoła „wspólnotą
ponadkościelną” nie spowoduje, że nie będzie to następny Kościół. Nowe nazwy nie
zmienią starej rzeczywistości. Stosowana w latach osiemdziesiątych nazwa „masło
roślinne” na określenie pewnej odmiany margaryny nie sprawiła, że nagle margaryna
stała się masłem.
Często tacy chrześcijanie głoszą, że jest rzeczą niewłaściwą, aby na danym terenie
lub w danej miejscowości były różne wyznania chrześcijańskie. Uczą, że zgodnie z Biblią
lokalna wspólnota chrześcijan ma być tylko jedna i powinna nazywać się „Kościołem
lokalnym”. Nie trzeba jednak zbyt wielkiej wyobraźni, aby zgadnąć, co ma to oznaczać:
wszystkie wyznania powinny zniknąć, poza jednym tylko – ich właśnie.
Druga forma omawianego zjawiska to cały szereg organizacji
„ponaddenominacyjnych” w innym jeszcze sensie. Oto w takich grupach, jak „Młodzież z
Misją”, „Nawigatorzy”, „Ruch Nowego Życia” proponuje się wspólny cel – ewangelizację –
chrześcijanom różnych wyznań. W praktyce chrześcijanie wyznania katolickiego
zapraszani bywają do ekumenicznej współpracy z wiernymi pochodzącymi ze środowisk
zielonoświątkowych lub baptystycznych we wspólnym dziele głoszenia Ewangelii ludziom
oddalonym od Chrystusa.
Jeśli uczestnicy takich form działania są solidnie zakorzenieni w swoich
wyznaniowych wspólnotach, to często przynosi to bardzo dobre owoce. Dary wnoszone
przez chrześcijan różnych wyznań sumują się w nową jakość, pełną mocy zwyciężania
świata dla Chrystusa. Zdarza się jednak, że zakorzenienie to jest czysto zewnętrzne, a
formacja proponowana w takiej organizacji w praktyce zastępuje uczestnikom poprzednie
sposoby modlitwy i życia w Kościele. Łatwo domyślić się, co wtedy następuje: mamy
klasyczną sytuacją chrześcijaństwa deklarującego się jako bezwyznaniowe, co oczywiście
z konieczności prowadzi do utworzenia wspólnoty „wyznaniopodobnej” na bazie rzekomo
ponaddenominacyjnej organizacji.
Słowa nie mają magicznej mocy. Powtórzmy raz jeszcze: użycie określenia
„organizacja ponadwyznaniowa” dla nazwania wspólnoty chrześcijan, która wszystkie
formy modlitwy ma wspólne, która podejmuje wspólne dzieła i w praktyce nie dba o
26
regularne, cotygodniowe kontakty z macierzystymi Kościołami, nie zmieni faktu, że jest
to nowe wyznanie, choćby nazywało się, na przykład „ponaddenominacyjną wspólnotą
«Gwiazda Syjonu»”. Ludzkie słowa tylko nazywają rzeczywistość, ale nie mogą jej
tworzyć.
Dynamika trudnych nieraz kolei losu takich wspólnot stanie się jeszcze bardziej
zrozumiała, gdy uświadomimy sobie pojęcie Kościoła, jakie wnoszą wyznawcy
chrześcijaństwa uformowani w środowisku baptystycznym, metodystycznym czy
zielonoświątkowym. Dla nich przejście do innego wyznania z powodu zmiany miejsca
zamieszkania, osobistych upodobań czy dla towarzyszenia przyjaciołom nie jest często
niczym szczególnym ani niczym specjalnie dramatycznym. Odczuwają to trochę tak, jak
katolik zmianę jednej parafii katolickiej na inną z powodu przeprowadzki do sąsiedniego
miasta. Postawa ta jest trudno zrozumiała dla katolików, którzy mają odmienne pojęcie
wspólnoty kościelnej: Kościół katolicki widzą mianowicie na kształt rodziny Bożej.
Opuszczenie rodziny odbierane jest jako bolesna zdrada powodująca zranienie na całe
lata. Katolik nie wyraża w ten sposób swoich uprzedzeń ani wrogości wobec chrześcijan
innych wyznań, a jedynie nazywa głośno to, w jaki sposób rozumie swój Kościół.
Różnica wrażliwości jest znaczna i trzeba zdawać sobie z niej sprawę. W
środowisku zdominowanym przez myślenie „wolnokościelne” katolik będzie się spotykał z
radą: „Jeśli masz trudności w swoim Kościele, to zmień Kościół na taki, który ci bardziej
odpowiada”. Rada ta nie będzie wypływała ze złej woli brata zielonoświątkowca lub
baptysty, nawet bardzo ekumenicznie usposobionego. Po prostu wielu z nich ubiera tylko
w słowa swoje pojęcie Kościoła. O tym, jakie jest to pojęcie, trzeba po prostu wiedzieć.
Jest bardzo odmienne i pociąga to za sobą przy planowaniu wspólnych przedsięwzięć
(pożytecznych przecież i często owocnych) potrzebę przewidywania także kłopotów i
trudności. Chrześcijanie tego typu dzieląc się swoim przeżywaniem Chrystusa i Jego
zbawczej łaski będą także równocześnie dzielić się takim właśnie przeżywaniem Kościoła:
jako federacji stowarzyszeń chrześcijańskich, formowanych w znacznej mierze na bazie
osobistych upodobań i indywidualnych przeżyć uczestników. Federacja wspólnot, między
którymi trwa nieustanny przepływ ludzi, gdzie można wędrować w poszukiwaniu
odpowiadającego mi osobiście miejsca… Wizja ta pasuje do katolickiego rozumienia
różnych ruchów i grup odnowy, ale nie do katolickiego pojęcia Kościoła. Ruchy i grupy
według katolika należą do jednego widzialnego Ciała, jakim jest Kościół katolicki. Ich
jedność jest, owszem, przede wszystkim duchowa, ale nie tylko; jest także
organizacyjna. Jeśli nie zdajemy sobie z tego sprawy, ekumenizm budujemy na iluzji.
Chrześcijanin zaś powinien żyć realiami, a nie złudzeniami.
Różnicę tę należy wziąć pod uwagę przede wszystkim tam, gdzie po bolesnych
doświadczeniach podziałów i rozłamów próbuje się obecnie mozolnej drogi pojednania.
Czy wystarczy powiedzieć wtedy: „Stary, nie przejmuj się tak, minęło już tyle lat, o co ci
właściwie chodzi? Było, minęło, teraz podajmy sobie ręce – i naprzód!” Może jednak
trzeba wstępnie zapytać: „Ale jakie pojęcie Kościoła nosisz teraz w swoim wnętrzu?”
Pamiętajmy o katolickim pojęciu wspólnoty ludzi wierzących i o związanej z tym
wrażliwości serca! Czy ojciec rodziny może mieć pewność, że kolejna jego ukochana
córka nie zostanie uwiedziona?
27
Rozłam:
Gdyby byli naszego ducha, pozostaliby z nami
28
b. Rozłam jest grzechem
Zwolennicy rozłamu porównywali czasem problem rozbicia w Kościele do rozwodu.
„Bóg nienawidzi rozwodów. Jest to ostateczny środek, kiedy wszystkie próby pojednania
zawiodły. Czasami dla dobra własnego duchowego życia lepiej jest odejść…”
Jednym słowem, czasem byłoby lepiej dla swojego dobra uczynić coś, czego Bóg
nienawidzi. Jak na chrześcijan wniosek taki jest zadziwiający. Wydawałoby się przecież,
że człowiek Jezusa Chrystusa nigdy nie musi czynić niczego, czego Bóg by nienawidził.
Zdaje się też, że takie czyny dawniej nazywały się grzechami i twierdzono o nich, że
człowiek jeśli je popełnia to dlatego, że dokonał złego wyboru. Teraz zaś okazuje się,
że po pierwsze musi, a po drugie jest to może nawet dobre i pożyteczne.
Dla chrześcijanina różnica między grzechem a czynem dobrym wcale nie jest tym
samym, co różnica między tym, co jest dla mnie niewygodne, a tym, co jest dla mnie
akurat dziś przyjemne i pożyteczne. Chrześcijanin od Boga dowiaduje się, co jest
grzechem. A konkretnie ze Słowa Bożego. W Biblii znajdujemy, jakby dla naszej
wygody, nawet całe gotowe spisy grzechów, aby nie trzeba było za bardzo się męczyć
wyszukiwaniem ich po różnych miejscach. Oto jedna z takich list:
„Jest zaś rzeczą wiadomą, jakie uczynki rodzą się z ciała: nierząd, nieczystość,
wyuzdanie, uprawianie bałwochwalstwa, czary, nienawiść, spór, zawiść, wzburzenie,
niewłaściwa pogoń za zaszczytami, niezgody, rozłamy, zazdrość, pijaństwo, hulanki” (Ga
5, 19-21).
Rozłam jest więc grzechem. Podobnie jak rozwodów, tak samo rozłamów „Bóg
nienawidzi”. Bóg kocha grzesznika, ale nienawidzi grzechu. Rozłamy umieszczone są w
Biblii w „doborowym towarzystwie” takich uczynków, jak pijaństwo, czary lub nierząd.
Dlatego polecanie ich „czasami”, „dla dobra własnego duchowego życia” wydaje się
cokolwiek dziwne…
Rozłam jest grzechem zaraźliwym, podobnie jak nierząd lub wyuzdanie seksualne.
Porównajmy, jak podobne są w brzmieniu dwa apostolskie ostrzeżenia: jedno przeciw
sekciarzom (tak, to nie pomyłka: słowo „sekciarz” naprawdę znajduje się w Biblii!),
drugie – przeciw rozpustnikom. „Sekciarza po jednym lub drugim upomnieniu się
wystrzegaj, wiedząc, że człowiek taki jest przewrotny i grzeszny, przy czym sam na
siebie wydaje wyrok” (Tt 3, 10-11). „Napisałem wam w liście, żebyście nie obcowali z
rozpustnikami” (1 Kor 5, 9).
Rozłam jest grzechem prowadzącym do zguby, to znaczy oddala od zbawienia, a
nie przybliża. „Będą fałszywi nauczyciele, którzy wprowadzą wśród was zgubne herezje
[dosł. «rozłamy»]” (2 P 2, 1).
Rozłam okazuje też jawnie, kto grzechowi ulega. Pismo św. mówi nam: „Zresztą
muszą być wśród was rozdarcia, żeby się okazało, którzy są wypróbowani” (1 Kor 11,
19). Wypróbowani to ci, którzy nie ulegli rozłamowi, a niewypróbowani – to ulegający
mu. Uleganie podziałom jest bowiem grzechem cielesności: „Jeśli bowiem jest między
wami zawiść i niezgoda, to czyż nie jesteście cieleśni?” (1 Kor 3, 3).
Rozłam jest też grzechem pokazującym, kto ma Ducha, a kto jest cielesny. „Oni to
powodują podziały, są cieleśni, Ducha nie mają” (Jud 19). Cielesność objawia się nie
tylko w pijaństwie lub rozwiązłości, ale także w nieumiejętności zachowania jedności
kościelnej wspólnoty. Przypomnijmy raz jeszcze Apostoła Pawła: wśród „uczynków
rodzących się z ciała” są także „rozłamy” (Ga 5, 19n).
Rozłam jest grzechem pychy i zarozumiałości, wynikającym z tego, że ktoś wierzy
tylko sobie i swojemu sposobowi rozumienia Pisma św. Zobaczmy, jak Biblia opisuje
proces powstawania rozłamu: 1) „żadne proroctwo Pisma nie jest dla prywatnego
wyjaśniania”; 2) „znaleźli się jednak fałszywi prorocy wśród ludu”; 3) „tak samo wśród
was będą fałszywi nauczyciele, którzy wprowadzą wśród was zgubne herezje [dosł.
«rozłamy»]” (2 P 1, 20 – 2, 1). Proces ten kończy się w sposób opisany przez św. Piotra:
„ludzie niedouczeni i mało utwierdzeni opacznie tłumaczą listy Pawła, tak samo jak i inne
pisma, na własną swą zgubę” (por. 2 P 3, 16).
Rozłam jest grzechem egoizmu. To przecież podobno dla „własnego duchowego
dobra” należy odejść z Kościoła, aby nikt nie krępował mojego „wzrastania w Duchu” i
„pójścia bezkompromisowo za Bogiem”. Oprócz mojego dobra jest jednak dobro większe:
dobro Ciała Chrystusa, którego jestem członkiem. Do jedności jesteśmy wzywani nie z
29
powodów czysto ludzkich, ale Bożych: „upominam was bracia, w imię Pana naszego
Jezusa Chrystusa, abyście byli zgodni, i by nie było wśród was rozłamów” (1 Kor 1, 10).
Ta długa litania biblijnych tekstów wskazuje na jedno. Spotykana czasem wśród
ludzi niechętnych Kościołowi katolickiemu rada, by odejść z kościelnej wspólnoty i założyć
sobie własną, oznacza w świetle dokładnie przestudiowanego Słowa Bożego ni mniej, ni
więcej, tylko tyle: „Gdy wierność Biblii staje się trudna, lepiej jest dla własnego
duchowego egoizmu dać sobie z nią spokój”. Tymczasem Pismo św. uczy wyraźnie:
„Niech każdy ma na oku nie tylko swoje własne sprawy, ale też i drugich” (Flp 2, 4).
„Któż z was jest szlachetny, miłosierny i pełen miłości? Niech powie: «Jeśli to z
mojego powodu wynikł spór, niezgoda i rozłam, ustąpię. Odejdę dokądkolwiek
zechcecie; uczynię cokolwiek nakaże zgromadzenie. Niech tylko owczarnia
Chrystusa żyje w pokoju z ustanowionymi prezbiterami». Kto tak uczyni, dostąpi
wielkiej chwały i wszędzie znajdzie przyjęcie”.
30
Co to jest ekumenizm?
Aby tak jak My stanowili jedno
„Oby się tak zespolili w jedno, aby świat poznał, żeś Ty Mnie posłał i żeś Ty ich
umiłował, jak Mnie umiłowałeś” (J 17, 23). Nie można mówić o biblijnej wizji Kościoła nie
zdając sobie jednocześnie sprawy z tego, że obecny kształt światowej wspólnoty
chrześcijan nie do końca odzwierciedla zamysł Jezusa Chrystusa. Chrześcijaństwo
podzielone na odrębne wyznania, czasem niechętne sobie, a niekiedy nawet rywalizujące
ze sobą (a skrajnym przypadku nawet wrogie!) to jeszcze nie to, o co chodzi Panu Bogu.
31
Ile dobra mogłoby wyniknąć, gdyby te uzupełniające się sposoby widzenia zaczęły
wpływać na siebie ubogacając się wzajemnie. I odwrotnie, ile strat, jeśli spotkanie polega
tylko i wyłącznie na budzeniu niechęci i uprzedzeń. Największą stratą jest zapewne utrata
możliwości spojrzenia na swoją własną społeczność chrześcijańską krytycznie, oczami
życzliwego, choć należącego do odmiennego Kościoła współchrześcijanina. Kochający
krytycyzm wzywający do powrotu do normy Bożej jest zawsze po myśli naszego Pana. Ta
właśnie postawa otwiera ku modlitwie o Boże światło w świecie, w którym – jak być może
nigdy przedtem – potrzebne jest świadectwo i głos nieskłóconych i niepodzielonych
chrześcijan.
Potrzebujemy się nawzajem. Co więcej, wygląda na to, że dla spełnienia swego
planu objawienia się światu sam Jezus Chrystus potrzebuje nas wszystkich! „Jeśliby noga
powiedziała: «Ponieważ nie jestem ręką, nie należę do ciała» – czy wskutek tego
rzeczywiście nie należy do ciała? Lub jeśliby ucho powiedziało: «Ponieważ nie jestem
okiem, nie należę do ciała» – czy wskutek tego rzeczywiście nie należałoby do ciała? […]
Nie może więc oko powiedzieć ręce: «Nie jesteś mi potrzebna»” (1 Kor 12, 15-16. 21).
Potrzebujemy się, nawet jeśli czasem nie chcemy tego przyjąć do wiadomości. Jak
powiedział św. Augustyn o sytuacji ekumenicznej w V wieku: „Oni więc nie uznając
naszego chrztu nie uważają nas za braci, my natomiast nie powtarzając [chrztu]
udzielonego przez nich, ale uznając ich chrzest za swój własny, mówimy «Jesteście
naszymi braćmi»”.
Dlatego jest rzeczą niezmiernie istotną wiedzieć, co oznacza słowo „ekumenizm”,
czego nie znaczy z całą pewnością, i jaki jest upragniony rezultat wszelkich
ekumenicznych dążeń.
b. „Abyśmy nie byli dziećmi, którymi miotają fale i porusza każdy powiew
nauki”
Istnieje bowiem pewne błędne pojęcie ekumenizmu. W tym rozumieniu
„ekumeniczne” byłoby każde pojawienie się wśród nas przedstawiciela jakiegokolwiek
wyznania chrześcijańskiego i jakakolwiek forma spotkania z nim, niezależnie od
późniejszych rezultatów. Dla zilustrowania skutków takiego pojęcia ekumenizmu podajmy
przykład. Oto wiadomość z prasy: „Wspólnota Ruchu Odnowy w Duchu Świętym opuściła
Kościół rzymskokatolicki. Liczy kilkaset osób, niewiele mniej niż pół roku temu.
Zarejestrowała się jako Kościół Chrześcijański”. Oto inna wiadomość z Biuletynu KAI:
„Grupa, która wywodzi się z katolickiego ruchu Odnowy w Duchu Świętym,
zarejestrowała się w Urzędzie Miasta jako Stowarzyszenie Chrześcijańskie. Biskup
ostrzega: przynależność do Stowarzyszenia jest równoznaczna z dobrowolnym odejściem
od Kościoła katolickiego”.
Większość członków tak powstałych „wolnych Kościołów” poznała Ojca, przyjęła
Jezusa jako Pana i Zbawiciela i została napełniona Duchem w Kościele katolickim, w tym
samym Kościele katolickim „zakosztowała wspaniałości słowa Bożego i mocy przyszłego
wieku” (Hbr 6, 5), i dopiero tak uformowana przeszła do nowych wspólnot
wyznaniowych. Ludzie tacy wskutek stopniowej zmiany sposobu myślenia nie odczuwają
niczego niestosownego w takim przebiegu wydarzeń, a nawet, prawdę mówiąc, nie widzą
w tym nic specjalnie dramatycznego. Wszystko to jawi się im jako forma uprawnionej
wędrówki duchowej i witane bywa jako bardzo „ekumeniczne”. Oto jak relacjonuje taki
proces jeden z uczestników:
32
Różne rzeczy wydają się różnym ludziom budujące. Warto więc pamiętać o tym,
co pragnie zbudować z nas sam założyciel Kościoła, Jezus Chrystus: „Żyjąc prawdziwie w
miłości sprawmy, by wszystko rosło ku Temu, który jest Głową – ku Chrystusowi. Z
Niego całe Ciało – zespalane i utrzymywane w łączności dzięki całej więzi umacniającej
każdy z członków stosownie do jego miary – przyczynia sobie wzrostu dla budowania
siebie w miłości” (Ef 4, 15-16). Dlatego spotkanie międzywyznaniowe, które przynosi
mniej jedności, niż było jej poprzednio, nie zasługuje na nazwę „ekumeniczne”. Zgodnie z
prostym sensem słów, których definicje łatwo znaleźć w encyklopedii, jest ono wtedy
„antyekumeniczne”.
33
się wielkie zwycięstwa Boże. „Wiatr wschodni wiał przez całą noc. Fale zatopiły rydwany i
jeźdźców całego wojska faraona. Izraelici widzieli wielkie dzieło, którego dokonał Pan”
(por. Wj 14, 21. 28. 31). „Powiedział i wzbudził wicher burzliwy, i spiętrzył jego fale” (Ps
107, 25).
W XX wieku jesteśmy w szczególny sposób świadkami, jak wśród wielu chrześcijan
wieje z mocą wiatr Ducha Świętego. Dlaczego? To bardzo proste: „Ojciec z nieba da
Ducha Świętego tym, którzy Go proszą” (Łk 11, 13). A wiek dwudziesty stał się widownią
coraz mocniejszego wołania o Ducha. Na naszej polskiej ziemi kulminacją tego było
pamiętne wołanie Jana Pawła II z 1979 roku: „Niech przyjdzie Duch Twój i odmieni
oblicze ziemi: tej ziemi”. Bóg w odpowiedzi tchnął i spiętrzył fale nowej ewangelizacji
„udaremniające wszelkie ukryte knowania” (por. 2 Kor 10, 4).
Nie chodzi tu tylko o polityczne zwycięstwa ani o wywyższanie jednych stronnictw
społecznych nad drugie. Chodzi o zwycięstwo nad bezbożnością, beznadzieją, niewiarą,
grzechem – tym wszystkim, co w Biblii symbolicznie nazywa się Babilonem, Tyrem,
Egiptem, Sodomą: „Ja, Pan, jestem przeciw tobie. Sprawię, że […] nadpłyną falami jak
morze i zburzą mury Tyru” (Ez 26, 3). Pan chciał powiedzieć wszelkiej twierdzy szatana:
„zostałeś rozbity przez morskie fale” (Ez 27, 34).
Cóż może stanąć na przeszkodzie potędze fali wzbudzonej wiatrem Ducha
Świętego? Jakiej wielkiej potęgi wymagałoby, aby stanąć jej wprost na drodze i tym
sposobem ją obłaskawić, unieszkodliwić, udaremnić? Przeciwnik zamiaru Bożego nie
dysponuje taką siłą. Ale może to zrobić zupełnie inną metodą. Jak?
Można rozdzielić energię fali wzbudzonej przez Ducha wśród chrześcijan na
stronnictwa, frakcje, opcje, skierować jej energię na wewnętrzne spory, podejrzenia,
zatargi, skanalizować uruchomione moce na zwalczanie „wroga”, który odmiennie
zrozumiał pewien werset biblijny. Zapewne ugrzęźnie przy tym wiele ludzkiego zapału i
dobrej woli. Efekt będzie miły sercu Przeciwnika: zamiast potężnej fali nawróceń i
zdobywania środowisk dla Jezusa, usłyszymy nieszkodliwy chlupot.
Powróćmy od ilustracji do konkretnej rzeczywistości związanej z problemem
ekumenizmu. Jedenaście lat temu odbył się w Londynie pierwszy „Marsz dla Jezusa”, czyli
publiczna manifestacja rozentuzjazmowanych chrześcijan ku chwale Bożej na ulicach
miasta. Potem stał się marszem międzynarodowym, a znowu po kilku latach stał się
marszem światowym. Do Polski – Wrocławia, Warszawy, Gdańska – świeżość Marszu
wtargnęła w 1992 r. W 1993 roku w samym Wrocławiu w entuzjastycznym pochodzie
uczestniczyło 4,5 tysiąca wierzących. Była to potężna fala chwały Bożej przetaczająca się
przez miasto.
W latach 1994 i 1995 – „Marsze dla Jezusa” w Polsce były, choć trzeba by raczej
powiedzieć – jeszcze były. Potem zdarzył się jeszcze jeden czy drugi, ale już nie jako
„Marsze jedności”, ale jako „Marsze podziału”. Z imponującej liczby uczestników sprzed
pięciu lat ostali się nieliczni. Z internetowej strony Marszu można się było wtedy
dowiedzieć o sytuacji w Polsce: „były mury między Kościołami”. Zamiast gromkiego
uderzenia potężnej fali słychać było chlupot. A największą masową imprezą uliczną w
naszej części Europy stał się tymczasem – też przed niewielu laty zapoczątkowany –
marsz ku czci całkiem innej „miłości”: berlińska „Love Parade”. Impreza ta jest zdobna w
masowe używanie narkotyków i reklamę homoseksualizmu. To nie marsze
chrześcijańskie, a ta właśnie doroczna parada szczyci się dziś milionem uczestników.
Wniosek? Ktoś tu odniósł nad kimś zwycięstwo (mamy nadzieję oczywiście, że
tymczasowe!)
Tym bardziej warto więc cieszyć się tym, co Bogu udaje się zdziałać ku pojednaniu
chrześcijan pomimo ludzkiej słabości. Czasem są to wydarzenia na wielką skalę, jak
choćby wspólna, protestancko-katolicka deklaracja sprzed kilku lat ogłoszona w USA pod
hasłem Ewangelicy i katolicy ku Trzeciemu Tysiącleciu. Czasem znowu udaje się zrobić
coś ku budowaniu lokalnej jedności, jak na przykład zorganizować wspólną modlitwę
chrześcijan: katolików i braci z Kościoła ewangelicko-augsburskiego na czuwaniu przed
uroczystością Zesłania Ducha Świętego.
Trzeba się tym cieszyć, bo przecież nie chodzi o to, aby pozornie „zdobyć dla
Chrystusa” tych, co już wcześniej zostali zdobyci, tyle tylko, że… w innej (niewłaściwej?)
wspólnocie chrześcijańskiej. Chodzi o prawdziwe zdobywanie dla Pana niezdobytych. A
34
także o wzajemne wzbogacenie się tym, co Bóg zechciał ze szczególną wyrazistością
objawić w każdej wspólnocie chrześcijan – na pewno po to, aby i inni mogli mieć w tym
udział.
35
3. Sakramenty? Od kiedy!?
Sakramenty:
znaki ufności w obietnice Słowa
– Obietnica chrztu
Pierwszym z tych znaków jest chrzest. Jest to widzialny znak, zewnętrzny gest
nazywany w Piśmie „obmyciem wodą” (Ef 5, 26). Ze znakiem tym jest związana bardzo
jasna biblijna obietnica zgładzenia grzechów i otwarcia bramy do Królestwa: „Jeśli ktoś
się nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do Królestwa Bożego” (J 3, 5). Jest też
zawarte w Biblii wyraźne polecenie Jezusa Chrystusa, aby Kościół wykonywał ten znak:
„Idźcie i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna i Ducha
Świętego” (Mt 28, 19). Posłuszni temu nauczaniu Zbawiciela Apostołowie wprowadzali je
w życie. Mówili o tym, że Jezus chce Kościół „uświęcić, oczyściwszy obmyciem wodą,
któremu towarzyszy słowo […] aby był święty i nieskalany” (Ef 5, 26-27). Mówili też:
„Niech każdy z was ochrzci się w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów
waszych, a weźmiecie w darze Ducha Świętego” (Dz 2, 28). Wiara w niezmienność
Bożych obietnic poświadczonych na piśmie w Biblii wyraża się więc najpierw w potrzebie
przyjęcia chrztu przez każdego, kto będzie szedł przez życie chrześcijańską drogą.
– Obietnica Eucharystii
Drugim znakiem, który domaga się naszej niezłomnej wiary w biblijne obietnice,
jest Eucharystia. I tu mamy do czynienia z czymś widzialnym, namacalnym: Jezus „wziął
chleb”, a potem „wziął kielich” (Łk 22, 19-20). Związał też z tym znakiem niezwykłą
obietnicę: „Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go
wskrzeszę w dniu ostatecznym” (J 6, 54). Dodał zaraz potem polecenie wykonywania
tego znaku przez chrześcijan: „To czyńcie na moją pamiątkę” (Łk 22, 19). Apostołowie
uwierzyli oczywiście w to, co przyobiecał im Chrystus, i stosowali się do tego. Św. Paweł
pisał: „otrzymałem od Pana to, co wam przekazałem: Pan Jezus wziął chleb i rzekł: to
jest Ciało moje” (1 Kor 11, 23-24).
36
– Obietnica umocnienia, czyli bierzmowania
Ta nieco mało czytelna dziś nazwa – „bierzmowanie” – oznacza mniej więcej to
samo, co „umocnienie”. W tym przypadku Pan Jezus nie posłużył się jako znakiem żadną
materialną rzeczą, ale gestem człowieka. Wiemy o tym, ponieważ czytamy, że
Apostołowie modląc się o Ducha Świętego „wkładali ręce” (Dz 8, 17). Wierzyli bowiem w
obietnicę, którą dał im Zbawiciel: „Gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i
będziecie moimi świadkami” (Dz 1, 8). Jakkolwiek nie zapisano w Biblii wprost polecenia
wykonywania gestu nakładania rąk dla otrzymania umocnienia przez Ducha Świętego, to
jednak – skoro Apostołowie tak robili – z pewnością polecenie takie było, choć go
wyraźnie nie zanotowano. Nauka o „wkładaniu rąk” (Hbr 6, 2) należy przecież do
fundamentów wiary i dlatego właśnie „Apostołowie wkładali na nich ręce” (Dz 8, 17), a
„kiedy Paweł włożył na nich ręce, Duch Święty zstąpił na nich” (Dz 19, 6).
37
Święty ustanowił was biskupami” (Dz 20, 28). Paweł i Barnaba „w każdym Kościele wśród
modlitw i postów ustanowili im starszych” (Dz 14, 23). Owi „starsi” nosili w sobie
obietnicę samego Jezusa: „kto was słucha, Mnie słucha, a kto wami gardzi, Mną gardzi”
(Łk 10, 16). Aby pełnić funkcję prezbitera lub biskupa nie wystarczyło po prostu być
chrześcijaninem, nawet wiernym uczniem Jezusa, ale należało być specjalnie dołączonym
do tego grona mocą decyzji pozostałych Apostołów: „trzeba, aby jeden z tych, którzy
towarzyszyli nam […] stał się z nami świadkiem jego zmartwychwstania […] i los padł na
Macieja” (Dz 1, 21 i 26). Maciej dopiero po specjalnym obrzędzie dołączenia do grona
Dwunastu stał się członkiem zespołu Apostołów, mimo że od początku towarzyszył jako
uczeń Jezusowi. Nazywamy to dzisiaj „święceniami”.
38
Chrzest:
Jak poczuć się narodzonym na nowo i być w zgodzie z Biblią
39
b. Fundament sakramentalnego chrztu wodą
Konieczność chrztu wynika najpierw z podstawowego dogmatu chrześcijaństwa,
mianowicie z wiary w istnienie powszechnego grzechu pierworodnego. A oto znaczenie tej
prawdy wiary: „Wszyscy zgrzeszyli i pozbawieni są chwały Bożej, a dostępują
usprawiedliwienia za darmo, z Jego łaski” (Rz 3, 23-24). Oprócz wiary Pismo św.
wspomina wodę jako potrzebną do zbawienia: „[woda] ratuje was we chrzcie nie przez
obmycie brudu cielesnego, ale przez zwróconą do Boga prośbę o dobre sumienie” (1 P 3,
21). Sprawa jest na tyle ważna, że Pan Jezus powiedział najpierw od strony negatywnej:
„Jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do królestwa Bożego” (J 3,
5), a potem od strony pozytywnej: „Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony” (Mk
16, 16).
Chrystus przekazał Kościołowi jako jedno z głównych zadań ewangelizację
mającą prowadzić do wiary i do chrztu: „Nauczajcie wszystkie narody, udzielając im
chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego” (Mt 28, 19). Dokładnie tak zrozumieli to
Apostołowie i ich bezpośredni uczniowie. Pewnemu człowiekowi „Filip opowiedział Dobrą
Nowinę o Jezusie”. Jaka była reakcja człowieka, który dobrze zrozumiał chrześcijaństwo?
Zapytał: „Cóż przeszkadza, abym został ochrzczony?” A jaki jest dowód, że właśnie o to
chodziło w ewangelizacji? Filip „ochrzcił go; a kiedy wyszli z wody, Duch Pański porwał
Filipa” (Dz 8, 35-39).
Chrzest obmywa z grzechu i włącza do świętego Kościoła, „uruchamia” moc
zbawienia: „Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego siebie samego, aby go uświęcić,
oczyściwszy obmyciem wodą, któremu towarzyszy słowo, aby osobiście stawić przed
sobą Kościół jako chwalebny, nie mający skazy czy zmarszczki, lecz aby był święty i
nieskalany” (Ef 5, 25-27).
Nowe życie zaczyna się w chrzcie, z czego wynika logiczny wniosek, że chrzest
jest narodzeniem na nowo. „Przez chrzest zanurzający nas w śmierć zostaliśmy razem z
Nim pogrzebani po to, abyśmy i my wkroczyli w nowe życie” (Rz 6, 4).
c. Chrzest dzieci?
W Nowym Testamencie opisany jest chrzest dorosłych. A co z dziećmi i z
naszym własnym chrztem, który zwykle miał miejsce w niemowlęctwie? Biblijne obietnice
związane z chrztem obejmują w jakiś sposób dzieci. „Niech każdy z was się ochrzci: bo
dla was jest obietnica i dla dzieci waszych” (Dz 2, 38-39). Obyczaj chrzczenia małych
dzieci nie jest dogmatem. Praktycznie byłoby możliwe, aby chrzcić raczej dorosłych (w
wielu kościołach lokalnych w starożytności był taki zwyczaj i być może zwyczaj ten kiedyś
powróci). Jednak można chrzcić również dzieci i jest to bardzo pożyteczne.
Czy chrzest dzieci jest potrzebny? Skoro „przestępstwo jednego [Adama]
sprowadziło na wszystkich ludzi wyrok potępiający” (Rz 5, 18) i „przez nieposłuszeństwo
jednego człowieka [Adama] wszyscy stali się grzesznikami” (Rz 5, 19), to pewnie ten
rodzaj grzechu dotyczy także dzieci. Jak wszyscy, to wszyscy. Pismo uczy nas, że
„wszyscy zgrzeszyli i pozbawieni są chwały Bożej” (Rz 3, 23). Nie chodzi tu tylko o
konkretne czyny grzeszne, których dzieci popełniać nie mogą, ale o grzech płynący z
przynależności do rodziny ludzkiej. Dowodem na to, że dzieci przychodzą na świat
obciążone skutkami grzechu jest to, że podlegają śmierci: „śmierć przeszła na wszystkich
ludzi, ponieważ wszyscy zgrzeszyli” (Rz 5, 12). Nazywamy to tradycyjnie „grzechem
pierworodnym”. Chyba więc roztropnie jest zadbać o to, aby dziecko zostało z tego
grzechu Adama uwolnione!
Niektórzy mają z tym spore problemy i koniecznie chcą, aby chrzest był
udzielany tylko dorosłym. Mówią: „przecież małe dziecko nie ma wiary i nie może uczynić
niczego, aby łaskę chrztu przyjąć”. Właśnie w chrzcie małych dzieci mamy do czynienia z
klasycznym przypadkiem zapoczątkowania zbawienia z czystej łaski. Dziecko nic nie
może uczynić, a łaska i tak do niego dociera. „A to pochodzi nie od was, lecz jest darem
Boga, nie z uczynków, aby się nikt nie chlubił” (Ef 2, 8-9). Jeśli człowiek jest dorosły,
dzieje się to przez akt wiary tego człowieka (Ef 2, 8), a jeśli jest dzieckiem dar łaski jest
40
zupełny, nie ma nic ze strony człowieka, co mogłoby taką dobroć Boga wytłumaczyć, nic,
czym człowiek mógłby się chlubić.
Ciekawym przypadkiem jest też nacisk kładziony czasem przez ludzi niechętnych
Kościołowi katolickiemu na chrzest przez całkowite zanurzenie w wodzie i odrzucanie
katolickiego chrztu jedynie przez polanie wodą jako „niebiblijnego”. Oczywiście, najlepiej
jest udzielać chrztu przez zanurzenie, ale czy tylko taki sposób jest dobry i ważny?
Greckie słowo używane z Piśmie św. na oznaczenie czynności chrztu (baptisma) może
oznaczać zanurzenie, ale może też oznaczać polanie lub obmycie. Na przykład czytamy w
Ewangelii, że Żydzi, gdy wrócą z rynku, nie jedzą, dopóki się nie „obmyją” (Mk 7, 4).
Użyte tu słowo jest tym samym, którego używa się na określenie chrzczenia, a chyba nikt
nie myśli, że każdy Żyd po każdym powrocie z rynku „zanurzał się”! Zdarzają się tacy,
którzy chcą być bardziej papiescy niż papież. Są też tacy, którzy chcą być bardziej biblijni
niż Biblia.
Można niekiedy nasłuchać się sporo o tym, że „Biblia mówi, aby chrzcić przez
zanurzenie”. Kiedy jednak przychodzi do wskazania miejsca w Biblii, które mówi o
zanurzeniu, odpowiedź bywa niełatwa. Prawda, że Jan Chrzciciel udzielał chrztu akurat w
Ainon, „ponieważ było tam wiele wody” (J 3, 23). I bardzo możliwe jest, że w tej dużej
ilości wody zanurzał, ale przecież nie można także wykluczyć, że dużą ilością wody
polewał. Nie znaczy to, że nie powinniśmy chrzcić, jeśli to możliwe, przez zanurzenie.
Powinniśmy. Tak zwykle czynią na przykład bracia prawosławni. Ale motywem tego jest
raczej tradycja Kościoła, który tak w starożytności postępował niż Biblia, która na ten
temat nie wyraża się zbyt precyzyjnie.
41
Tak. Odpowiedź znajdziemy w księdze Apokalipsy, a szczególnie w rozdziale
drugi i trzecim. Tekst księgi Apokalipsy (2, 1 – 3, 22) to siedem listów skierowanych do
różnych chrześcijańskich Kościołów. Tekst wymienia obok cech pozytywnych
najróżniejsze grzechy pierwotnych wspólnot kościelnych. Często zresztą znajdziemy
podobne niewierności pośród współczesnych nam chrześcijan, niestety!
– odstępstwo od pierwotnej gorliwości (Ap 2, 4);
– trzymanie się „nauki Balaama” (posłuch dawany sektom nikolaitów) (Ap 2,
14);
– niewierność wobec Boga, obojętność wobec fałszywego nauczania i zwodzenia
(Ap 2, 20);
– noszenie imienia chrześcijańskiego, mimo że jest się wewnętrznie, czyli
duchowo umarłym (Ap 3, 1);
– obojętność religijna: zarzut, że „ani zimny, ani gorący nie jesteś” (Ap 3, 15).
42
Spowiedź:
Jeżeli wyznajemy nasze grzechy…
„Każdy, kto narodził się z Boga, nie grzeszy, gdyż trwa w nim nasienie Boże” (1
J 3, 9). Jakże pięknie brzmią te słowa o bezgrzesznym chrześcijaninie tylko jak je
pogodzić z doświadczeniem życiowym, które zdaje się nam mówić coś całkiem innego!
Jakkolwiek jesteśmy narodzonymi na nowo chrześcijanami, jesteśmy ochrzczeni w Duchu
Świętym, chodzimy w światłości i wyrwani zostaliśmy z królestwa ciemności to jednak
grzeszymy! Denerwujemy się, bywamy złośliwi, ulegamy pokusie nieuczciwości,
kłamstwa, niewierności. Jak jedno z drugim pogodzić? I co o wiele ważniejsze jaką
drogę Bóg ustanowił dla swojego ludu, aby nas oczyszczać z grzechu? W jaki sposób
Biblia każe nam wyznawać grzech i dostąpić oczyszczenia?
Na jednym z ewangelizacyjnych obozów letnich jak donosił popularny tygodnik
katolicki zdumionej młodzieży ogłoszono: „Mamy dla was dobrą nowinę! Nie musicie
spowiadać się przed człowiekiem! Biblia mówi, aby spowiadać się tylko osobiście przed
samym Bogiem!”
Czy rzeczywiście tak jest? Czy tak uczy Pismo św.? Jak naprawdę człowiek
Nowego Testamentu ma dostąpić oczyszczającej mocy krwi Chrystusa? Jaki porządek
ustanowił Bóg w swoim Słowie?
a. Chrześcijanin grzesznik
Może się zdarzyć, że chrześcijanin zgrzeszy. Nie powinno tak być, jest to zawsze
jego osobistym odstępstwem i popełnioną niegodziwością, ale Biblia uczy nas, że musimy
poważnie się liczyć w życiu z taką możliwością. Nie jest to tylko teoria, ale niestety
praktyka naszej codzienności: „Jeżeli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie
oszukujemy i nie ma w nas prawdy” (1 J 1, 8).
Nie ma jednak takiej sytuacji grzechu, która byłaby dla człowieka wiary
beznadziejna. Pismo św. zapewnia, że zawsze stoi przed nami droga ratunku: „Krew
Jezusa, Syna Jego, oczyszcza nas z wszelkiego grzechu […] Bóg jako wierny i
sprawiedliwy oczyści nas z wszelkiej nieprawości […] mamy Rzecznika wobec Ojca,
Jezusa Chrystusa Sprawiedliwego; On jest ofiarą przebłagalną za grzechy całego świata”
(1 J 1, 7-9; 2, 2). Każdy grzech, wszelki grzech, grzech całego świata znajduje swoje
lekarstwo we Krwi Baranka, w miłości Ojca, w obmyciu uzdrawiającym w Duchu Świętym.
Jak praktycznie wygląda dostęp do tej uzdrawiającej łaski? Co należy zrobić, aby
jej dostąpić? Niechrześcijanin ma w tym celu uwierzyć i przyjąć chrzest na odpuszczenie
grzechów (Dz 2, 38). A grzeszny chrześcijanin? „Jeśli wyznajemy nasze grzechy, Bóg
jako wierny i sprawiedliwy odpuści je nam” (1 J 1, 9). Niezmiernie ważne jest więc
wiedzieć, jak prawidłowo wyznawać swoje grzechy zgodnie z tym, co Bóg polecił w swoim
Słowie.
b. Grzech powszedni
Istnieją takie grzechy, które są powszednią rzeczywistością życia, o których
Apostoł pisze: „Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie
ma w nas prawdy” (1 J 1, 8). Co to za grzechy? Te, o których uczył już Stary Testament:
„prawy siedmiokroć upadnie i wstanie” (Prz 24, 16). Jest to uleganie pokusom,
słabościom i niedoskonałościom, od których nikt nie jest wolny. Nie był od tego wolny
nawet św. Paweł: „Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię zło, którego nie
chcę […] spostrzegam prawo inne, które podbija mnie w niewolę pod prawo grzechu” (Rz
7, 19-23).
Są to grzechy, które oczywiście obrażają Boga i domagają się nawrócenia i
poprawy, ale nie mogą zerwać relacji z Ojcem przez Jezusa w Duchu Świętym. Nie
43
odbierają daru nowego życia z serca, ich owocem nie jest duchowa śmierć. „Każde
bezprawie jest grzechem, są jednak grzechy, które nie sprowadzają śmierci” (1 J 5, 17).
Wzajemne wyznawanie grzechów i modlitwa wstawiennicza była polecaną przez
Apostołów drogą odzyskiwania zdrowia duchowego (a często i cielesnego), nadwątlonego
chorobą grzechu: „Wyznawajcie zatem sobie nawzajem grzechy, módlcie się jeden za
drugiego, byście odzyskali zdrowie; wielką moc posiada wytrwała modlitwa
sprawiedliwego” (Jk 5, 16). Podobnie nauczał Jan Apostoł: „Jeśli ktoś spostrzeże, że brat
popełnia grzech, który nie sprowadza śmierci, niech się modli, a przywróci mu życie,
mam na myśli tych, których grzech nie sprowadza śmierci” (1 J 5, 16).
Taki jest apostolski sposób dostępowania łaski oczyszczenia z grzechów
powszednich. Być może, to właśnie czynili „wierzący, wyznając i ujawniając swoje
uczynki” w czasie posługiwania Pawła w Efezie (Dz 19, 18). Na pewno to właśnie
czynimy, ile razu na początku Mszy św. modlimy się słowami: „spowiadam się Bogu
Wszechmogącemu i wam, bracia i siostry, że bardzo zgrzeszyłem […] przeto błagam was,
bracia i siostry, o modlitwę za mnie”. Spowiadamy się zebranemu Kościołowi,
zgromadzonym ludziom, z naszych powszednich grzechów, i prosimy ich o modlitwę za
nas w tej sprawie. Na początku Eucharystii robimy dokładnie to, czego naucza Biblia.
Słyszeliście może o tym, że podobno „Biblia nie naucza chrześcijanina, by
wyznawał swoje grzechy człowiekowi, ale by wyznawał je bezpośrednio Bogu”? Od dawna
czekamy na odpowiednie dowody biblijne, które by potwierdziły tę opinię… Otóż prawda
jest dokładnie odwrotna. Stary Testament rzeczywiście tak często uczy, ale Testament
Nowy nie poleca wyznawania grzechów przez chrześcijanina bezpośrednio przed Bogiem,
natomiast kilkakrotnie wspomina o wyznawaniu ich przed ludźmi.
Jak widać, sprawa nie jest załatwiona jednym pocieszającym zdaniem: „Jezus
oczyści nas z wszelkiej nieprawości”. Nie jest to jedyne miejsce w Piśmie św., gdzie
przypomina się chrześcijanom powagę grzechu ciężkiego: „niemożliwe jest tych, którzy
raz zostali oświeceni […], a jednak odpadli odnowić ku nawróceniu” (Hbr 6, 4n). Nie
znajdujemy tu łatwego pocieszenia, że wszystko załatwi jedna modlitwa. Prawda jest
ważniejsza od pocieszenia. „Baczcie, aby nikt nie pozbawił się łaski Bożej […] i aby się nie
znalazł jakiś cudzołożca i bezbożnik, jak Ezaw […] a wiecie, że później, gdy chciał
otrzymać błogosławieństwo, został odrzucony, nie znalazł bowiem miejsca na
nawrócenie, choć go szukał ze łzami” (Hbr 12, 15-17).
O jakie grzechy tu chodzi? Tego możemy się dowiedzieć z innych miejsc Pisma:
44
Jest to lista grzechów „sprowadzających śmierć”, lista grzechów śmiertelnych.
Grzech taki nie podlega zwykłej modlitwie wstawienniczej braterskiej wspólnoty.
Czy nauczanie Pisma na ten temat kończy się surowym „królestwa Bożego nie
odziedziczą” i groźnym „nie ma dla nas ofiary przebłagalnej za grzechy”? Czy niczego
więcej Bóg w swoim Słowie nie zawarł, poza przypomnieniem, że Ezaw „nie znalazł
miejsca na nawrócenie”?
45
(Ap 21, 8) dodaje do tego jeszcze tchórzostwo i kłamstwo (zapewne w jakiejś bardzo
ważnej sprawie). Sprawdzanie samego siebie może objąć też inne grzechy, zwane
powszednimi, które często trudno u siebie dostrzec: „sumienie nie wyrzuca mi wprawdzie
niczego, ale to mnie jeszcze nie usprawiedliwia. Pan jest moim sędzią” (1 Kor 4, 4).
Ten pierwszy warunek uzyskania odpuszczenia grzechów nazywamy rachunkiem
sumienia.
f. Grzechy zatrzymane?
Istnieje więc pięć warunków odpuszczenia grzechów: rachunek sumienia, żal za
grzechy, mocne postanowienie poprawy, wyznanie grzechów i zadośćuczynienie.
Wszystkie pięć biblijnych warunków odpuszczania grzechów są bezpośrednio
sformułowane przez Jezusa Chrystusa lub Jego Apostołów i zapisane w Piśmie św. Jest to
46
droga pewna i niepodważalna do otrzymania upragnionego przebaczenia, gdyż jest
objawiona przez Boga w Jego Słowie. Człowiekiem, który pomoże nam w sprawdzeniu,
czy te warunki spełniamy, jest spowiednik. Urząd spowiednika ustanowił sam Pan Jezus
w niezwykle uroczystym i ważnym momencie, niedługo po swoim zmartwychwstaniu:
„Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym
zatrzymacie, są im zatrzymane” (J 20, 22-23).
Pozostaje nam jeszcze tylko jeden problem. Dlaczego w tym poleceniu biblijnym
znajduje się tajemnicze zalecenie „zatrzymania grzechów” w niektórych przypadkach?
Czy wyznany grzech może pozostać nieodpuszczony? Otóż jest to rzeczywiście możliwe,
jeśli nie wypełnimy zaleconych przez Pismo św. warunków odpuszczania grzechów.
Nie chodzi tu o samowolne i arbitralne decyzje spowiednika, który miałby
odpuszczać i zatrzymywać grzechy według swojego uznania. Chodzi o rozeznanie, czy
faktycznie Bóg doczekał się już spełnienia warunków nałożonych przez Siebie w Biblii, i
czy wobec tego grzechy są faktycznie przez Boga odpuszczone. Jeśli na przykład ktoś
wyznaje grzechy planując jednocześnie zemstę wobec znienawidzonych przez siebie
członków rodziny, to obowiązkiem spowiednika jest przypomnieć, co powiedział Pan
Jezus: „Jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych
przewinień” (Mt 6, 15). Jeśli ktoś wyznaje grzechy oszustwa, ale deklaruje, że dalej
będzie się z nich utrzymywał, to powinien usłyszeć: najpierw „odwróć się od swego
grzechu i proś Pana, a może odpuści ci twój zamiar” (Dz 8, 22). Biblijne „zatrzymanie”
grzechu to po prostu poinformowanie grzesznika, że najpierw trzeba jeszcze spełnić
któryś brakujący z pięciu biblijnych warunków odpuszczenia grzechów.
Eucharystia:
Zwykły symbol czy rzeczywistość?
47
Kościele katolickim: „Biblijną Wieczerzę Pańską zastąpiono bałwochwalczą ofiarą mszy
świętej […] kapłani twierdzili, że mają moc «tworzenia» Boga, Twórcy wszechrzeczy”.
Ponieważ czasem nawet dzisiaj możemy spotkać się z podobnymi wymysłami,
warto sprawdzić, jakie jest prawdziwie biblijne nauczanie na temat obecności Jezusa w
czasie Wieczerzy Pańskiej, czyli Eucharystii.
a. „Ciało i krew”
W Nowym Testamencie spotykamy często zestawienie obok siebie dwóch słów:
„ciało i krew”, co brzmi po grecku „sarks kai haima”.
Oto na przykład czytamy w tekście Ewangelii Mateusza: „Błogosławiony jesteś
Szymonie, synu Jony: albowiem ciało i krew nie objawiły ci tego, ale Ojciec mój” (Mt 16,
17). W ustach Jezusa specyficznie semickie wyrażenie „ciało i krew” oznacza tutaj
człowieka z podkreśleniem jego strony fizycznej, przez wskazanie na jego cielesną
naturę, nawet w pewnym przeciwstawieniu wobec tego, co czysto duchowe.
Na początku Ewangelii Jana czytamy o nowo narodzonych chrześcijanach, że
„ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili” (J 1, 13). „Ciało i
krew” to wyrażenie znowu oznacza konkretną cielesność człowieka, fakt, że żyje na
ziemi i jest obecny także w swoim fizycznym ciele.
„Zapewniam was bracia, że ciało i krew nie mogą posiąść królestwa Bożego” (1
Kor 15, 50) na podstawie tego zdania widzimy, że również Apostoł Paweł, jako rodowity
Żyd, używał omawianego biblijnego wyrażenia na oznaczenie człowieka żyjącego na
ziemi, człowieka bardzo konkretnego i zanurzonego w codziennych zdarzeniach.
Dokładnie to samo Apostoł chciał wyrazić, gdy pisał, że zaczął głosić swoją
Ewangelię „nie radząc się ciała i krwi” (Ga 1, 16), czyli nie zasięgając rady żadnego
człowieka żyjącego na ziemi, żyjącego w ciele.
Kiedy Paweł chciał z kolei przeciwstawić walkę duchową walce cielesnej, a więc
walce z konkretnymi ludźmi, znów sięgnął po to samo wyrażenie: „nie toczymy walki
przeciw ciału i krwi, ale […] przeciw pierwiastkom duchowym” (Ef 6, 12).
Cielesną i fizyczną konkretność tego wyrażenia podkreśla jeszcze raz sposób
jego użycia dla opisania pokrewieństwa rodzinnego w Liście do Hebrajczyków: „dzieci
uczestniczą we krwi i w ciele” (Hbr 2, 14).
Chyba wystarczy tych tekstów, aby zrozumieć, co mogło oznaczać
sformułowanie „ciało i krew” dla Hebrajczyka, wierzącego Żyda z czasów Jezusa, dla
człowieka o umysłowości semickiej a takimi byli zarówno Apostołowie, jak i pierwsi
uczniowie. „Ciało i krew” znaczyło tyle, co realność obecności ludzkiej osoby, właśnie z
podkreśleniem jej ziemskiego aspektu, a nawet z pewnym przeciwstawieniem wobec
aspektu czysto duchowego. Po polsku mówimy czasem podobnie: „człowiek z krwi i
kości”.
48
na swoich cielesnych uprzedzeniach: „To was gorszy? Duch daje życie, ciało na nic się nie
przyda. Słowa, które ja wam powiedziałem, są duchem i życiem” (J 6, 61-63). Co to za
słowa? Właśnie te: „Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest
prawdziwym napojem” (J 6, 55).
49
e. Ofiara Mszy świętej?
Używane często w Kościele katolickim wyrażenie „ofiara Mszy św.” budzi wielkie
emocje przeciwników katolicyzmu. W sprzedawanej niedawno broszurze przejęty autor
apelował: „Chciałbym tu powiedzieć wszystkim kapłanom rzymskokatolickim, którzy
codziennie składają Bogu Chrystusa w ofierze podczas każdej mszy zwanej «świętą»:
skończcie z tym! Bóg nie wymaga ani nie przyjmuje więcej żadnej ofiary!” Inny, podobny
mu autor wykłada z powagą: „W [katolickiej] Eucharystii Chrystus jest ustawicznie
składany jako ciągła ofiara za grzechy, co zaprzecza całkowitej wystarczalności jego
jednorazowej ofiary na krzyżu”.
Jak ma się to wszystko do Słowa Bożego? Cóż, po pierwsze, jedyna i doskonała
ofiara Chrystusa nie przeszkadza temu, aby Bóg zachęcał chrześcijan do składania Mu
ofiary, która z całą pewnością złączy się z ofiarą Jezusa, bynajmniej jej nie uszczuplając.
Ofiarą tą może być modlitwa: „Składajmy Bogu ofiarę czci ustawicznie, to jest owoc
warg, które wyznają Jego imię” (Hbr 13, 15). Nawet całe życie wierzącego może być
oddane na ofiarę miłą Bogu: „Proszę was bracia, przez miłosierdzie Boże, abyście dali
ciała swoje na ofiarę żywą, świętą, Bogu przyjemną” (Rz 12, 1). Trochę więc zbyt
pośpiesznie byłoby twierdzić, że „Bóg nie wymaga ani nie przyjmuje więcej żadnej
ofiary!”
Czy Eucharystia też może być nazwana „ofiarą Bogu miłą”? Owszem, jeśli tylko
pamiętamy, co znaczyło to słowo dla ludzi wychowanych na Starym Testamencie, jakimi
byli Apostołowie. Ostatnia Wieczerza, a potem Wieczerza Pańska, kojarzyła się im
oczywiście z ucztą święta Paschy. Było to jednocześnie spotkanie współwierzących (aby
była odpowiednia liczba osób Wj 11, 4), uczta („spożywać będziecie” Wj 12, 11) oraz
ofiara (zabijano baranka Wj 11, 6). Ta sama Moc wyzwolenia, którą niegdyś
obdarowano Izraelitów wychodzących z Egiptu, stawała się nawet po wiekach udziałem
wszystkich Żydów. Dokładnie tak samo przeżywali Wieczerzę Pana Apostołowie i ich
uczniowie: jest to spotkanie wiernych i uczta (kiedy się zbierają, ma być wśród nich
spożywanie Wieczerzy Pańskiej por. 1 Kor 11, 20) i jest to ofiara dająca udział w Mocy
jedynej i doskonałej ofiary Jezusa na Krzyżu: „Ilekroć bowiem spożywacie ten chleb, albo
pijecie kielich, śmierć Pańską głosicie, aż przyjdzie” (1 Kor 11, 26). Ofiara Mszy św. nie
jest jakąś nową, a więc dodatkową ofiarą. Jest uobecnieniem jednorazowej ofiary Krzyża.
Kłopoty ze zrozumieniem tego mogą mieć tylko ci, którzy nie wczuli się w
paschalną atmosferę ukształtowaną przez doroczne przeżywanie wydarzeń Księgi Wyjścia
z okazji święta Paschy.
50
Kto wie, może od dzisiaj pełniej zaczniemy rozumieć sens polecenia, które
poznaliśmy na katechezie tyle lat temu: „w niedzielę i święta we Mszy św. nabożnie
uczestniczyć”? „Nabożnie”, czyli „po Bożemu”, tak jak Bóg w Biblii objawił i jak On sam
tego od nas oczekuje.
51
4. Podręczny Mszalik rzymskiego katolika według Biblii
spisany
Pewien nieprzejednany krytyk Kościoła katolickiego w rozpowszechnianej
aktualnie książce grzmiąc przeciw katolickim praktykom religijnym napisał:
• W każdą niedzielę
Najpierw więc trzeba się zastanowić, dlaczego katolicy uczestniczą w Eucharystii
w każdą niedzielę (oczywiście chętni mogą to robić jeszcze częściej, ale niedzielna Msza
św. jest obowiązkiem sumienia katolika). Dlaczego nie robić tego na przykład tylko w
pierwszą niedzielę miesiąca albo tylko raz w roku na święta paschalne, albo raz na
kwartał. W końcu wielu ludzi uważających, że kierują się w życiu Biblią, tak właśnie
postępuje w swoich wspólnotach wyznaniowych.
Otóż katolicy czynią to z posłuszeństwa słowom Jezusa Chrystusa czytanym w
Biblii. Jezus powiedział o Ostatniej Wieczerzy: „To czyńcie na moją pamiątkę”. Trudno
znaleźć w całej Biblii słowa Zbawiciela udokumentowane z większym naciskiem. Znajdują
się w Ewangelii Łukasza (Łk 22, 19) i powtórzone są dosłownie przez św. Pawła (1 Kor
11, 24). Jezus nie powiedział tak na przykład o śpiewaniu lub klaskaniu, ani o
pantomimie ewangelizacyjnej. Nie znaczy to, że ewangelizowanie nowoczesnymi
metodami nie jest bardzo potrzebne, albo że śpiewanie i klaskanie nie może być bardzo
budujące. Może być. Jeśli jednak rozróżniamy to, co koniecznie musi być, od tego, co
ewentualnie można dołączyć, to Eucharystia jak wynika to z całą oczywistością z Biblii
być musi. Inne rzeczy być mogą.
Wiemy już, jaki jest konieczny, na mocy polecenia Jezusa spisanego w Słowie
Bożym, sposób duchowego „pamiętania o Nim”: „To czyńcie na moją pamiątkę”. Ale jak
często mamy to czynić? Apostoł Paweł wyjaśnił to tak wyraźnie, że dokładniej powiedzieć
już tego nie można. Napominając Koryntian za błędy powiedział: „Gdy się zbieracie, nie
ma u was spożywania Wieczerzy Pańskiej…” (1 Kor 11, 20). Nie może być tak, że
spotkania chrześcijan polegają regularnie na czymś innym, a nie na przeżyciu Wieczerzy
Pana. Wierne Chrystusowi wspólnoty świętowały ją zawsze w niedzielę. Wspominają o
tym Dzieje Apostolskie, używając jeszcze innej pięknej starożytnej nazwy Eucharystii:
„łamanie chleba”: „W pierwszy dzień po szabacie zebraliśmy się na łamanie chleba” (Dz
20, 7).
Nie znaczy to oczywiście, że nie może być zgromadzeń chrześcijańskich w innym
celu. Jak najbardziej mogą być: na przykład spotkania modlitewne lub ewangelizacyjne.
Mają one jednak rolę uzupełniającą wobec gromadzenia się w celu sprawowania
Wieczerzy Pańskiej. W ten sposób spełniona zostanie cała biblijna recepta modlitwy
uczniów Jezusa: zarówno „to jest Ciało moje za was wydane; czyńcie to na moją
52
pamiątkę” (1 Kor 11, 24), jak i „kiedy się razem zbieracie, ma każdy z was już to dar
śpiewania hymnów, już to łaskę nauczania albo objawiania rzeczy skrytych, lub dar
języków, albo wyjaśniania” (1 Kor 14, 26).
Dlatego jeśli usłyszymy propozycję od wspólnoty, która nie ma zwyczaju
coniedzielnej Wieczerzy Pańskiej (tak bowiem brzmi starodawna nazwa Mszy św.), to
koniecznie musimy sobie przypomnieć, że „Słowo Pana trwa na wieki” (1 P 1, 25), a nie
zmienia się co kilka lat. A Słowo to napomina zwolenników takich innowacji: „Gdy się
zbieracie, nie ma u was spożywania Wieczerzy Pańskiej…”
• Otrzymaliśmy od Pana
Kolejne pytanie dotyczyć może specjalnych gestów i niecodziennych strojów
związanych tradycyjnie ze sprawowaniem Eucharystii. Mają nam pomóc. W czym?
Wszystko to ma nam ułatwić przypomnienie sobie, że nie tworzymy zwyczaju Eucharystii,
ale od samego Boga za pośrednictwem Biblii go otrzymujemy i z pokolenia na pokolenie
przekazujemy: „Ja bowiem otrzymałem od Pana to, co wam przekazałem: że Pan Jezus
tej nocy, kiedy został wydany, wziął chleb…” (1 Kor 11, 23). Sens tych obrzędów, słów i
gestów jest taki: mają nas wprowadzić w atmosferę początków Eucharystii danych przez
Jezusa w pierwszym wieku.
To właśnie dlatego strój księdza przewodniczącego liturgii jest wzorowany na
zwyczaju ubierania się w starożytności: biała tunika zwana dla swego koloru z łacińska
albą; sznur nazywany cingulum (to od łacińskiego cingo – „przepasuję się”), płaszcz
ozdobny o nazwie ornat, podobny do strojów noszonych w czasie początków
chrześcijaństwa. Używanym jako ołtarz sprzętem jest ozdobny, czasem drewniany, a
czasem kamienny stół, zgodnie ze słowami Apostoła, że chodzi tu o „stół Pana” (1 Kor
10, 21). Przykryty jest obrusem na pamiątkę tego, że Jezus wskazując na odświętny
charakter uczty polecił: „wskażą wam salę dużą, usłaną, tam przygotujcie” (Łk 22, 12).
• Spowiadam się…
Zaraz na samym początku Mszy św. chrześcijanie uświadamiają sobie, że są
grzesznikami. Dlaczego? Gdyż „jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie
oszukujemy i nie ma nas prawdy” (1 J 1, 8). Dlatego wszyscy zaczynają recytować
„Spowiadam się Bogu Wszechmogącemu, że bardzo zgrzeszyłem”. Oznacza to: „wyznaję
Tobie, Boże, moje grzechy”. A dlaczego mówimy jeszcze, że „spowiadam się” też „wam,
bracia i siostry”? To proste. Gdyż Biblia poucza: „Wyznawajcie sobie nawzajem grzechy,
módlcie się jeden za drugiego” (Jk 5, 16). I dokładnie to właśnie robimy na początku
Eucharystii, dodając z tego powodu później: „błagam was, bracia i siostry, o modlitwę za
mnie do Pana Boga naszego”. Prośbę tę rozszerzamy o tych braci i te siostry, którzy już
doszli do celu, a więc do zbawienia (por. Hbr 12, 23): dlatego błagamy „Maryję, zawsze
Dziewicę, i wszystkich aniołów i świętych” o taką samą modlitwę za nas.
Co wtedy się dzieje? Wtedy, „jeśli wyznajemy nasze grzechy, to Bóg jako wierny
i sprawiedliwy odpuści je nam i oczyści nas z wszelkiej nieprawości” (1 J 1, 9). Wierni
tym biblijnym zasadom wyznajemy sobie nawzajem grzeszność, a wierny biblijnym
obietnicom Bóg odpuszcza nam nasze grzechy.
• Chwała na wysokości
We wspaniałym hymnie śpiewanym w niedziele w kościołach nawet człowiek
mało wprawny w zgłębianiu tekstów biblijnych rozpozna z łatwością słowa pieśni aniołów,
która zapisana została w Ewangelii Łukaszowej: „Chwała Bogu na wysokościach, a na
ziemi pokój ludziom Jego upodobania” (Łk 2, 14). Bezinteresowne oddawanie chwały
Bogu w tym hymnie zostało rozszerzone o szereg pięknych dodatkowych wezwań
wzorowanych na Piśmie św., jak na przykład: „chwalimy Cię, bo wielka jest chwała
Twoja” (por. Ps 96, 4 lub Ps 113, 4).
• Modlitwa
Potem brzmi w kościele wezwanie „Módlmy się” i po chwili ciszy płyną słowa
stosownej modlitwy mszalnej. Jezus podał nam podstawową zasadę modlitwy: „Kiedy się
modlicie, mówcie «Ojcze»” (Łk 11, 2). Wierni tej biblijnej zasadzie w liturgii modlimy się
53
do Boga Ojca. Chrystus jest bowiem Arcykapłanem naszego wyznania (to dlatego ksiądz
kończy tę modlitwę słowami: „przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego”), a Duch Święty
jest tym, który sprawia jedność. Ta właśnie prawda jest wspominana zawsze przy końcu
modlitwy: modlimy się „w jedności Ducha Świętego”, a więc w jedności obejmującej
„głębokości Boga samego” (1 Kor 2, 10), a sięgającej aż do Kościoła na ziemi, skoro
„otrzymaliśmy Ducha, który jest z Boga” (1 Kor 2, 12).
• Czytanie Biblii
Tu warto zadać bardzo ważne pytanie: czy w czasie Mszy św. stosujemy
naprawdę biblijną metodę czytania Biblii? Jakkolwiek może to brzmieć trochę dziwnie, to
jednak rzeczywiście istnieje najbardziej biblijna metoda zaznajamiania się z tekstem
biblijnym. Nie wiedząc o niej, niektórzy krytycy praktyk kościelnych potrafią wygłosić
taką przedziwną opinię: „Pewien katolik chodził wprawdzie co niedziela do kościoła, ale
nie znał Biblii”. Ludziom takim często wydaje się, że słuchanie tekstu Pisma czytanego w
kościele jest tak mało znaczące, że w ogóle nie zasługuje na wzmiankę. Dla nich liczy się
tylko osobiste studium Słowa Bożego.
A jak naprawdę wygląda wzorcowa biblijna metoda lektury Pisma? Otóż jest to
właśnie głośne odczytywanie tekstu przez lektora wobec ludu zgromadzonego na
nabożeństwie. Łatwo się o tym przekonać, jeśli zainteresujemy się, co na ten temat mówi
nam Słowo Boże. Na przykład kapłan Ezdrasz „czytał z księgi, a uszy całego ludu były
zwrócone ku księdze Prawa” (Ne 8, 4). To samo polecali Apostołowie. „Skoro list zostanie
u was odczytany, postarajcie się, aby odczytano go też w Kościele w Laodycei, a wy,
żebyście też przeczytali list z Laodycei” (Kol 4, 16). Dokładnie tak zrozumiał to pierwotny
Kościół opisany w Biblii: „Błogosławiony, który odczytuje, i którzy słuchają słów
Proroctwa” (Ap 1, 3). Widać wyraźnie pojedynczą osobę lektora („który odczytuje”) i
licznych zebranych słuchaczy („którzy słuchają”). Dokładnie tak, jak widzimy to co
niedziela na Mszy św.
Wbrew mylnym wyobrażeniom krytyków katolickich nabożeństw, czyta się w ten
sposób w ciągu trzech lat cyklicznie urywek za urywkiem, praktycznie całą Biblię. W ten
sposób kontynuuje się zwyczaje biblijne, które nie polegały na ekscytowaniu się
wybranymi dowolnie fragmentami Słowa, ale na metodycznym zgłębianiu całego tekstu.
Tak czytano Prawo Mojżesza: „Domagali się, aby przyniósł księgę Prawa Mojżeszowego
[…] I czytał z tej księgi od rana aż do południa” (Ne 8, 1 i 3). W późniejszych nieco
czasach dołączono do tego lektury z tekstów Proroków (na przykład Jezusowi podano w
synagodze w Nazarecie do czytania księgę proroka Izajasza – por. Łk 4, 17), a jeszcze
później dodano to, co my nazywamy Nowym Testamentem (por. Kol 4, 16). Pomiędzy
czytaniami śpiewano psalmy. Czytanie samego tekstu uzupełniane było komentarzem:
„Czytano z księgi Prawa Bożego dobitnie, z dodaniem objaśnienia, tak że lud rozumiał
czytanie” (Ne 8, 8). Komentarz ten nazywamy dziś homilią lub kazaniem.
Jak łatwo się przekonać, dokładnie to samo dzieje się w każdym kościele
katolickim w niedzielę w czasie Eucharystii. Nie zmieniono nic, ani jednej joty.
54
szukają” Hbr 11, 6); dodajemy, że wierzymy „w Jezusa Chrystusa, Syna Jego
Jedynego” (gdyż Apostołowie wskazali: „uwierz w Pana Jezusa, a zbawisz siebie i swój
dom” Dz 16, 31). Przypominamy sobie, że „narodził się z Maryi Dziewicy” (aby nigdy nie
uszło naszej uwagi, że „każdy duch, który uznaje, że Jezus Chrystus przyszedł w ciele,
jest z Boga” 1 J 4, 2).
Wyznajemy wiarę w kluczowe momenty historii Pana: „ukrzyżowany dla naszego
zbawienia” (przecież wszystko „to, co było naszym przeciwnikiem, usunął z drogi
przygwoździwszy do krzyża” Kol 2, 14), „trzeciego dnia zmartwychwstał” (gdyż
„Chrystus umarł, został pogrzebany, zmartwychwstał trzeciego dnia” 1 Kor 15, 3-4).
Kończymy przypomnieniem wiary w Ducha Pańskiego: „Wierzę w Ducha
Świętego” (bo przecież „żyjecie według Ducha, jeśli tylko Duch Boży w was mieszka” Rz
8, 9), „Pana i Ożywiciela” (skoro „Pan jest Duchem” 2 Kor 3, 17 ). Konieczne jest też
pamiętanie o dziele Ducha Świętego na ziemi, o Kościele. Dlatego „wierzę w jeden,
święty, powszechny i apostolski Kościół” (skoro takiej wiary Bóg w swoim Słowie się
domaga „nie byli z nas, bo gdyby byli naszego ducha, pozostaliby z nami” 1 J 2, 19). Z
tego samego powodu również „wierzę w jeden chrzest na odpuszczenie grzechów” (gdyż
polecono szukającym zbawienia: „niech każdy z was ochrzci się w imię Jezusa Chrystusa
na odpuszczenie grzechów” Dz 2, 38).
Wyznanie wiary ukoronowane jest ogłoszeniem ostatecznego zwycięstwa
chrześcijanina: „wierzę w życie wieczne” (tak wierzyli bowiem Apostołowie: „To, co
zniszczalne, przyodzieje się w niezniszczalność […] zwycięstwo pochłonęło śmierć” 1 Kor
15, 54-55).
W ten sposób każdego tygodnia ożywa w naszych sercach w najważniejszych
swoich prawdach „Ewangelia, którąście przyjęli i w której też trwacie. Przez nią również
będziecie zbawieni, jeżeli ją zachowacie tak, jak wam rozkazałem” (1 Kor 15, 1-2).
• Modlitwa wiernych
W niedzielnym zgromadzeniu chrześcijan posłusznych Biblii nie może zabraknąć
modlitwy za innych. Ponieważ naturalną tendencją byłoby modlić się tylko i wyłącznie „za
swoich”: za rodzinę, znajomych, przyjaciół, dlatego Słowo Boże pomaga nam rozszerzyć
serce w modlitwie.
„Zalecam, by prośby, modlitwy, wspólne błagania, dziękczynienia odprawiane
były za wszystkich ludzi” (1 Tm 2, 1). Jak wszystkich, to wszystkich. Na przykład „za
królów i za sprawujących władzę” (1 Tm 2, 2) i to niezależnie od ich wiary, gdyż przecież
kiedy List do Tymoteusza powstawał, nie było jeszcze żadnych władców chrześcijańskich.
Jeśli ważny polityk nie jest wierzącym chrześcijaninem, nie oznacza to, że nie trzeba się
za niego modlić.
Apostoł Paweł modlił się też za wierzących niechrześcijan: „Muszę im wydać
świadectwo, że pałają żarliwością ku Bogu, nie opartą jednak na pełnym zrozumieniu”
(Rz 10, 2). Dlatego „z całego serca pragnę ich zbawienia i modlę się za nimi do Boga” (Rz
10, 1).
Modlitwa wiernych, jak pamiętamy z naszych Mszy św., często obejmuje sprawy
„świeckie”: modlimy się o dobre plony, albo za artystów i dziennikarzy, modlimy się o
błogosławieństwo w roku szkolnym, o pomyślne rozwiązanie problemów społecznych. To
bardzo ważne świadectwo wyczucia biblijnego ducha modlitewnego: „Starajcie się o
pomyślność kraju, do którego was zesłałem; módlcie się za niego do Jahwe; bo od jego
pomyślności zależy wasza pomyślność” (Jr 29, 7).
Głośna modlitwa wiernych w czasie Mszy św. koniecznie musi objąć też Kościół,
stąd znajdzie się w niej na przykład wezwanie za papieża (wiemy, że gdy strzeżono Piotra
w więzieniu, „Kościół modlił się za niego nieustannie do Boga” Dz 12, 5). Wreszcie nie
może zabraknąć modlitwy za wszystkich obecnych w kościele, za otaczających ołtarz:
„Módlcie się jeden za drugiego” (Jk 5, 16).
Modlitwy te kierowane są według najstarszej tradycji, wiernej Biblii, zwykle do
Boga Ojca. To do Niego wołamy „Panie” – „Ciebie prosimy, wysłuchaj nas, Panie”.
Głęboki sens ma też zwyczajowe zakończenie tej modlitwy: „przez Chrystusa, Pana
naszego”. Modlitwy w Mszy św. zanosimy przez wstawiennictwo Arcykapłana naszej
wiary, Jezusa Chrystusa.
55
Liturgia Ofiary:
Jezus gorąco pragnie spożywać Paschę z nami
• Przygotowanie darów
Modlitwa wiernych kończy tak zwaną liturgię Słowa. Drugą częścią Mszy św. jest
liturgia eucharystycznej uczty ofiarnej. Przygotowuje się do niej chleb niekwaszony
(dlatego nie wygląda on dokładnie tak, jak używany przez nas na co dzień chleb). Jest
tak dla przypomnienia, że prawdopodobnie takiego chleba użył Chrystus. Chleb paschalny
nie mógł zawierać kwasu: „z ciasta, które wynieśli z Egiptu, wypiekli niekwaszone placki,
ponieważ się nie zakwasiło” (Wj 12, 39). Do tego nawiązuje jeszcze później św. Paweł:
„wyrzućcie stary kwas, abyście się stali nowym ciastem, jako że przaśni jesteście” (1 Kor
5, 7).
Przygotowując zgromadzenie braci i sióstr na ofiarną ucztę, ksiądz składa
najpierw dziękczynienie nad chlebem i winem. Naśladuje w tym stosowne fragmenty
Pisma św. Przecież Jezus „wziął kielich i odmówiwszy dziękczynienie, rzekł «weźcie go»…”
(Łk 22, 17), a potem „wziął chleb, odmówiwszy dziękczynienie, połamał go i podał…” (Łk
22, 19). Potem przewodniczący liturgii dokonuje obmycia rąk, wspominając w ten sposób
symbolicznie biblijny nakaz pochodzący jeszcze ze Starego Prawa: „Gdy się będą zbliżać
do ołtarza, aby pełnić służbę i aby składać ofiarę dla Jahwe, muszą obmyć ręce” (por. Wj
30, 20-21).
• Zbiórka pieniędzy
Na wstępie od razu trzeba zaznaczyć, że dawanie pieniędzy „na tacę” dokonuje
się w całkowitej wolności. Jakkolwiek katolik oczywiście powinien wspierać swój Kościół,
to jednak gdyby bardzo nie chciał nie musi tego czynić. „Niech każdy postąpi tak, jak
mu nakazuje jego własne serce, nie żałując i nie czując się przymuszonym” (2 Kor 9, 7).
Zbieranie pieniędzy w ramach przygotowania darów nie kłóci się z duchem modlitwy,
gdyż przypomina, że „więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu” (Dz 20, 35).
Natomiast kto miałby dawać z wyrachowaną nadzieją, że Bóg mu odda więcej, niech
lepiej w ogóle nic nie daje: „Czyńcie dobrze niczego się za to nie spodziewając” (Łk 6,
35).
56
składali Tobie, Ojcze Wszechmogący…” Stąd właśnie pochodzi nazwa „Eucharystia”, co po
grecku znaczy „dziękczynienie”. W każdą niedzielę możemy wsłuchać się, jak śpiew lub
recytacja księdza staje się dziś odpowiedzią na biblijne wezwania sprzed dwudziestu
wieków: „bądźcie wdzięczni” (Kol 3, 15); „nie zaprzestaję dziękczynienia!” (Ef 1, 16).
Dziękczynienie wznosi serca wierzących aż do nieba, a tam wielbią Boga
aniołowie. My wielbimy Go wraz z nimi. Na znak tego śpiewamy zawsze pieśń
zaczerpniętą znowu oczywiście z Biblii: „Święty, Święty, Święty, Pan Bóg Zastępów,
cała ziemia jest pełna jego chwały; błogosławiony, który idzie w imię Pańskie” (Iz 6, 3 i
Ps 118, 26). Słowa prefacji podkreślają, że śpiewamy ją „wraz z chórami archaniołów i
aniołów”, gdyż tak przekazał nam to prorok Izajasz. Widział on, że to serafiny wołały
jeden do drugiego „Święty, Święty, Święty, Pan Bóg Zastępów” (Iz 6, 3). Pieśń ta trwa w
niebie nieustannie (Ap 4, 8), a możemy włączyć się w nią na ziemi, jeśli uczestniczymy w
Eucharystii.
• Ojcze nasz
„Wezwani zbawiennym nakazem i oświeceni pouczeniem Bożym ośmielamy się
mówić”. Nakaz, o jakim tu mowa, pochodzi z Biblii: „Wy zatem tak się módlcie: «Ojcze
nasz»” (Mt 6, 8-9). A dlaczego „ośmielamy się mówić”? Gdyż wezwani jesteśmy do
„nabywania śmiałości” w naszym Panu. „W Nim mamy śmiały przystęp do Ojca” ( Ef 3,
12); „Jego [Chrystusa] domem my jesteśmy, jeśli ufność zachowamy” (Hbr 3, 6);
„Przybliżmy się z ufnością do tronu łaski” (Hbr 4, 16); „Mamy bracia pewność, że
wejdziemy do Miejsca Świętego przez Krew Jezusa” (Hbr 10, 19); „Trwajcie w Nim,
abyśmy – gdy się zjawi – mieli w Nim ufność” (1 J 2, 28). Z taką właśnie ufnością w
sercu wołamy do dobrego Ojca w niebie.
• Znak pokoju
Przez ten znak wchodzimy w atmosferę Ewangelii według św. Mateusza. W
tekście Ewangelii tuż obok modlitwy „Ojcze nasz” (Mt 6, 8-14) znajduje się
przypomnienie, że Ojciec jest dobry dla wszystkich: „On sprawia, że słońce Jego
57
wschodzi nad złymi i dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych"
(Mt 5, 45). W tym samym rozdziale Ewangelii czytamy: "Pogódź się ze swym
przeciwnikiem, dopóki jesteś z nim w drodze, […] aby cię nie wtrącono do więzienia” (Mt
5, 25).
Dlatego w tym momencie Eucharystii wołamy: „nie zważaj na grzechy nasze,
lecz na wiarę swojego Kościoła i doprowadź [go] do pełnej jedności”. Jesteśmy przecież w
drodze do jedności. Dopiero po takim przygotowaniu słyszymy: „Pokój Pański niech
zawsze będzie z wami”. Jest to pokój pochodzący od Pana. On przecież powiedział:
„Pokój wam” (J 20, 19). Taki pokój mamy sobie nawzajem przekazać: „Przekażcie sobie
znak pokoju!” Dlaczego jednak w tym miejscu Mszy św.? Gdyż „jeśli przyniesiesz dar
swój przed ołtarz, i tam wspomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie […] najpierw idź i
pojednaj się z bratem swoim” (Mt 5, 23-24). Eucharystyczna wspólnota braterska nie jest
jeszcze niebem; jest miejscem, gdzie często miewamy coś przeciw sobie.
• Komunia
Tuż przed przyjęciem Komunii znów sięgamy w pamięci po cytat biblijny: „Panie
nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój, ale powiedz tylko słowo…” (Mt 8, 8).
Oczywiście, że jako człowiek grzeszny sam z siebie nigdy nie będę godny przyjęcia Pana
pod mój dach. Ale Pan, jeśli zechce, może mnie za pomocą jednego swojego słowa
uczynić godnym. A wszystko to przygotowuje nas do najpiękniejszej chwili dnia, do
właściwego celu Wieczerzy Pańskiej: „Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój
głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze mną” (Ap 3, 20).
*****
58
5. Jeszcze nieco o biblijnej modlitwie
Czy nasza modlitwa jest biblijna?
Aby przebywało w was Słowo Chrystusa
59
po prawicy Boga i przyczynia się za nami” (Rz 8, 34). Od tamtej pory wszyscy
chrześcijanie wierzą niezłomnie, że „Chrystus wszedł do samego nieba, aby teraz
wstawiać się za nami przed obliczem Boga” (Hbr 9, 24). Jezus jest jedynym Pośrednikiem
i Orędownikiem dla chrześcijan.
A co z ludźmi ufającymi Bogu, którzy przeżyli swoje życie w wierności Jego
obietnicom i odeszli do Pana? Gdzie są oni teraz, czym się zajmują i czy możemy liczyć
na ich modlitewne wsparcie?
List do Hebrajczyków mówi nam, że gdy przyjęliśmy wiarę objawioną nam przez
Boga, wtedy „przystąpiliśmy do miasta Boga żyjącego, Jeruzalem niebieskiego” (Hbr 12,
22). Jest to przenośnia, pod którą ukrywa się niebo. Któż jest mieszkańcem tego miasta?
Oczywiście „Bóg żyjący”, oczywiście też „Pośrednik Nowego Testamentu Jezus”, ale
także „niezliczona liczba aniołów” oraz to nas w tym miejscu szczególnie interesuje
„duchy sprawiedliwych, którzy już doszli do celu” (por. Hbr 12, 22-23). Tak, mieszkańcy
nieba to także dusze (czy duchy) ludzi sprawiedliwych, którzy już doszli do celu swego
życia, do Boga. Do nich też „przystępujemy”, chociaż w zupełnie innym sensie niż do
Boga.
Jakkolwiek nasze wiadomości o rodzaju życia, które wiodą w niebie oczekujący
na zmartwychwstanie święci, są raczej skąpe i fragmentaryczne, to jednak Pismo św.
kilka razy pozwala nam zajrzeć przez uchylone na chwilę okienko wprost do nieba.
Dowiadujemy się więc przede wszystkim, że święci żyją, że są we wspólnocie z Bogiem i
między sobą, że w jakiś sposób interesują się tym, co dzieje się na ziemi. Na przykład
Łazarz po śmierci został przez aniołów zaniesiony „na łono Abrahama” (Łk 16, 22) i trwał
przed Bogiem we wspólnocie z tym starotestamentowym patriarchą: „Bogacz […] ujrzał z
daleka Abrahama i Łazarza na jego łonie” (Łk 16, 23). Abraham okazuje zainteresowanie
stanem rzeczy na ziemi: „mają Mojżesza i Proroków, niechże ich słuchają” (Łk 16, 29).
Podobne informacje o życiu świętych daje nam scena przemienienia Jezusa na Górze
Tabor: „A oto ukazali im się Mojżesz i Eliasz, którzy rozmawiali z Nim” (Mt 17, 3).
Jest nauka biblijną, że święci w niebie przed ostatecznym powrotem Chrystusa u
kresu czasów cieszą się danym im przez Boga odpoczynkiem („Dano każdemu z nich
białą szatę i powiedziano im, aby jeszcze krótki czas odpoczęli, aż pełną liczbę osiągną
ich współsłudzy i bracia” – Ap 6, 11). Z drugiej jednak strony święci mogą też zwracać
się w niebie do Boga z modlitewną prośbą o interwencję w różnych ziemskich sprawach:
„Ujrzałem […] dusze zabitych dla Słowa Bożego. I głosem donośnym tak zawołały:
«Dokądże, Władco święty i prawdziwy, nie będziesz sądził i wymierzał za krew naszą kary
tym, co mieszkają na ziemi?»” (Ap 6, 10).
Chrześcijański zwyczaj przyzywania modlitewnej pomocy świętych nasuwa
jednak jeszcze jedno pytanie: skąd mogą oni wiedzieć o różnych naszych problemach i o
kierowanych do nich prośbach? Święci, jeśli znają nasze modlitwy, to tylko przez
objawienie udzielone im przez Boga. Dlatego w rzeczywistości nie jest prawdą, jak to się
często uważa, że święci ujawniają Bogu nasze modlitwy. Niektórzy nawet głoszą, że
zwykle modlą się w drobnych sprawach raczej do świętych, „aby nie zawracać Bogu
głowy drobiazgami”. To jakieś nieporozumienie! To przecież wszechwiedzący i
wszechobecny Bóg, który wie, o co ludzie modlą się na ziemi, może te modlitwy ujawnić
świętym, aby mogli Go prosić o wysłuchanie.
Wynika to zresztą wyraźnie z kształtu liturgii katolickiej. Wszelkie „modlitwy do
świętych” (z bardzo nielicznymi wyjątkami) są w liturgii kierowane do Boga, a nie do
samych świętych. Na przykład: „Wszechmogący Boże, spraw, […] abyśmy za
wstawiennictwem Najświętszej Maryi Panny zostali doprowadzeni do chwały
zmartwychwstania” (jest to modlitwa ze wspomnienia Najświętszej Maryi Panny
Różańcowej). Albo: „Święty Boże, Ty powierzyłeś młodość naszego Zbawiciela straży
świętego Józefa, spraw za Jego wstawiennictwem, aby Twój Kościół nieustannie się
troszczył o zbawienie świata” (modlitwa z Uroczystości św. Józefa). Modlitwa liturgiczna
kieruje się zawsze do Boga („Wszechmogący Boże!”), a wstawiennictwo świętych jest w
niej wspomniane, jako coś, o czym się Bogu „przypomina” („spraw za Jego
wstawiennictwem…”)
Nie ma natomiast zwyczaju, aby w liturgii kierować słowa modlitwy wprost do
Maryi lub innych świętych (jednym z wyjątków jest używana w czasie chrztu Litania do
60
Wszystkich Świętych). Wynika z tego, że do aniołów i świętych modlimy się tylko o
wspomożenie w wyproszeniu łaski, a nie o to, aby Bóg nasze modlitwy poznał. Modlimy
się więc nie tyle „do świętych”, co „o wstawiennictwo świętych”, całkiem podobnie, jak
prosimy przyjaciół ze wspólnoty o modlitwę wstawienniczą.
Chrześcijanin to człowiek, którego życie może być porównane do uczestniczenia
w trudnych zawodach. W tych zmaganiach duchowego sportu „kibicują” mu duchy ludzi
sprawiedliwych, którzy już są zbawieni. Podobnie jak na stadionie są trybuny, na których
zasiada otaczające stadion grono życzliwych i dopingujących kibiców, podobnie i my
„mamy dokoła siebie takie mnóstwo świadków [i] winniśmy wytrwale biec w
wyznaczonych nam zawodach” (Hbr 12, 1). Dosłownie List do Hebrajczyków mówi o
„chmurze świadków”, czyniąc może – kto wie? – aluzję do zapełnionych kibicami trybun
piętrzących się nad zawodnikami, którzy dają z siebie wszystko na płycie stadionu.
Oczywiście, wszystkie takie modlitewne pośrednictwa i orędownictwa, czyli duchowe
kibicowanie i dopingowanie, mają sens o tyle, o ile są włączone w orędownictwo Jezusa
Zmartwychwstałego. Święci pomagają nam „patrzeć na Jezusa, który nam w wierze
przewodzi”, natomiast nigdy nie powinni zajmować Jego miejsca w naszej pobożności
(por. Hbr 12, 1-2).
61
Wszystkie tego rodzaju zwyczaje modlitewne obejmuje nazwa: „religijność ludowa”. Tak
mówi o tym Katechizm Kościoła Katolickiego, streszczając w niewielu słowach biblijną
naukę na ten temat:
62
przykład Maryja, jest miłosierne, to przecież mogło swoje miłosierdzie otrzymać tylko w
darze od Stworzyciela!
Spróbujmy sobie przypomnieć, co Pismo św. wyraźnie nam mówi: na początku
była tylko jedna osoba, która wierzyła w to, że Jezus jest Zbawicielem. Była to Maryja (Łk
1, 45). Wtedy nie będzie nas dziwić, że do tego początkowego, „jednoosobowego
Kościoła” odnoszą się wszystkie obietnice dotyczące późniejszego Kościoła, który ma
dojść do zbawienia.
Jeden z przykładów odnosi się do tytułu, jakim często obdarzamy Maryję:
„Niepokalanie Poczęta”. W polskim tłumaczeniu Biblii nie jest to już tak wyraźne, ale na
przykład łaciński tekst Pisma św. kilkakrotnie odnosi tytuł „Niepokalana” (łac.
Immaculata) do wszystkich chrześcijan lub do całego Kościoła w przyszłej chwale.
Czytamy na przykład, że Chrystus pragnie, aby „osobiście stawić przed sobą Kościół jako
chwalebny, nie mający skazy czy zmarszczki, czy czegoś podobnego, lecz aby był święty i
nieskalany” (po łacinie: Ecclesia Immaculata, czyli „Kościół Niepokalany” – Ef 5, 27).
Maryja jest więc pierwowzorem Kościoła uświęconego przez Krew Jezusa, który ma się
stawać podobny do Maryi w otrzymanej od Boga świętości. Matka Jezusa jest wolna od
grzechu nie tak jak Jezus, który nie potrzebował zbawienia, ale właśnie wskutek
zbawienia przez Chrystusa. Woła przecież: „Raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy”
(Łk 1, 47). Źródło jej wolności od grzechu jest więc tym samym źródłem, z którego
czerpią uwalniani od grzechu wszyscy pozostali chrześcijanie: Krzyż Jezusa i jego
powstanie z martwych.
Drugim przykładem może być tytuł „Wniebowzięta”. Niektórzy odnoszą
wrażenie, jakby tytuł ten podkreślał podobieństwo Maryi do Chrystusa w taki sposób, że
oznaczałby skrajną odrębność jej losu od losu „normalnych chrześcijan”. Tymczasem
jednak cały Kościół oczekuje swojego wniebowzięcia: „zmarli w Chrystusie powstaną
pierwsi, potem my, żywi i pozostawieni, wraz z nimi będziemy porwani w powietrze, na
obłoki naprzeciw Pana” (1 Tes 4, 16-17). O tym, że Wniebowzięcie Maryi jest zapowiedzią
dla całego Kościoła oczekującego na swoje wzięcie do nieba, świadczy też tekst z
Ewangelii św. Mateusza, gdzie czytamy, że po zwycięstwie Chrystusa „groby się
otworzyły i wiele ciał Świętych, którzy umarli, powstało; i wyszedłszy z grobów po Jego
zmartwychwstaniu, weszli do Miasta Świętego i ukazali się wielu” (Mt 27, 52-53).
Przecież chyba nie powrócili do swoich grobów po krótkim urlopie, ale trafili do nieba!
Ważny jest w tym względzie los Eliasza, który „wśród wichru wstąpił do niebios” (2 Krl 2,
11). Ogłoszony przez Kościół dogmat Wniebowzięcia nie mówi koniecznie o wyłączności
Maryi w tym względzie. Nawet św. Tomasz, wielki teolog Kościoła mówiąc „o tym, co już
jest wskrzeszone” wymienia w największym swoim dziele, w Sumie Teologicznej
„Chrystus sam i Najświętsza Panna, a także ewentualnie inni święci, którzy są w chwale
wraz ze swoim ciałem”.
Kolejny przykład to tytuł „Matka Kościoła”. Maryja słusznie może być tak
nazwana. Nie może to jednak sprawiać wrażenia, że zachodzi tu analogia do Boga, który
jest Ojcem. Jeśli szukać podobieństw, to raczej jej tytuł „Matki” staje się analogiczny do
tytułu, jakim Biblia obdarza Abrahama tego patriarchę Starego Testamentu nazywa
„ojcem”. Abraham jest „ojcem wszystkich tych, którzy wierzą” (por. Rz 4, 12). Nawiasem
mówiąc, określenie „matka wierzących” też nie jest obce duchowi Nowego Testamentu:
Apostoł Piotr wspominając żonę Abrahama, Sarę, mówi swoim uczennicom: ”Stałyście się
jej dziećmi, gdyż dobrze czynicie” (1 P 3, 6). Wypada nam dzisiaj zapytać: czy Maryja nie
jest jednak ważniejsza od Sary? I czy tym bardziej nie można powiedzieć: „staliście się
dziećmi Maryi”? Zwłaszcza, że Jezus „rzekł do ucznia: «Oto Matka twoja»” (J 19, 27).
U początku historii Starego Testamentu stoi więc, w roli ojca, Abraham. Apostoł
Paweł, który należał zarówno do Starego, jak i do Nowego Testamentu, rozumiał swoją
wiarę w sposób następujący: „ci, którzy polegają na wierze, są synami Abrahama” (Ga 3,
7). Widzimy, że Apostoł Paweł, wzorem Żydów swoich czasów, również nazywał
Abrahama „ojcem”. Sama Maryja widzi siebie jako wkraczającą w ślady Abrahama. Woła
radośnie, że Bóg okazał się „pomny na miłosierdzie swoje, jak przyobiecał naszym ojcom
na rzecz Abrahama i jego potomstwa” (Łk 1, 45-55). Abraham „uwierzył i Pan poczytał
mu to za zasługę” (Rdz 15, 6), a Maryja doczekała się pochwały „błogosławiona jesteś,
któraś uwierzyła” (Łk 1,45). Abraham usłyszał od Boga „będę błogosławił tym, którzy
63
ciebie błogosławić będą” (Rdz 12, 3), a Maryja sama wyznała: „oto błogosławić mnie
będą odtąd wszystkie pokolenia” (Łk 1, 48). Stosując to samo rozumowanie co Izraelici
wobec Abrahama, chrześcijanie zaczęli nazywać Maryję „Matką wszystkich wierzących”, a
więc „Matką Kościoła”. Dlatego chrześcijanie w czasie pogrzebu śpiewają „niech na twe
spotkanie wyjdzie litościwa Matka”, słusznie uważając, że jeśli Lud Starego Testamentu
spodziewał się spotkania w niebie z Abrahamem (por. Łk 16, 22), to Lud Nowego
Testamentu może spodziewać się spotkania także z Maryją (z Abrahamem oczywiście
również! nie zapominajmy, że pełna wersja katolickiej Litanii do Wszystkich Świętych
zawiera u swego początku wezwanie „Święty Abrahamie, módl się za nami”). Ta biblijna
logika w pobożności maryjnej stała się zresztą częścią oficjalnego nauczania w Kościele:
„wiara Abrahama stanowi początek Starego Przymierza; wiara Maryi daje początek
Przymierzu Nowemu” (są to dosłowne sformułowania Jana Pawła II z jego maryjnej
encykliki Redemptoris Mater).
Maryja jest wzorem wiary i pobożności dla różnego typu powołań. Po pierwsze,
dla powołania do życia kontemlacyjnego, ponieważ „zachowywała wszystkie te
wspomnienia w swoim sercu” (Łk 2, 51). Po drugie, dla powołania do życia wśród zajęć
tego świata, jako osoba, która miała męża i dziecko. Wszyscy mogą się od niej uczyć, jak
„uwielbiać Pana” za to, że „wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny” (Łk 1, 46 i 49). Dla
naszych czasów być może najważniejszym aspektem naszego naśladowania Maryi jest jej
wiara. Wiara w słowo Boże jest dla Maryi tytułem do błogosławieństwa Bożego:
„błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią ci się słowa powiedziane ci od Pana”
(Łk 1, 45).
b. Różaniec
Nie sposób mówić o pobożności bez poruszenia tematu różańca. Różaniec to bez
wątpienia najpopularniejsza forma modlitwy maryjnej w całym Kościele katolickim
czasów współczesnych. Jednym z bardziej kuriozalnych zarzutów, z jakim zdarzyło mi się
spotkać ze strony pewnych osób nielubiących katolicyzmu było to, że jest to „katolicka
mantra”. Podobieństwo do mantry miało wynikać z tego, że 50 razy powtarza się w
różańcu te same słowa. Ciekawe, co powiedzieliby tacy krytycy, gdyby przeczytali kiedyś
Psalm 136. Powtarza się w nim w każdym wersecie (dokładnie: 26 razy) to samo
wezwanie: „bo Jego łaska na wieki”. Czyżby więc nawet Biblia ukrywała mantry? Może
trzeba ją wobec tego oczyścić z obcych wpływów? Pozostawiając na boku takie curiosa,
warto spojrzeć teraz poważniej na tę chyba najpopularniejszą modlitwę medytacyjną w
Kościele katolickim.
Czy można nazwać różaniec „biblijną pomocą do biblijnej modlitwy”? Spróbujmy
odpowiedzieć na to pytanie najpierw zastanawiając się, kto jako pierwszy w historii modlił
się w sposób takimi oto słowami opisany:
Otóż nawet jeśli dziś kojarzy nam się ten opis z różańcem, to przede wszystkim
jest to relacja z pewnej modlitwy-rozważania, jaką znajdujemy na kartach Biblii! A
konkretniej, w Ewangelii św. Łukasza (Łk 1, 28-37). Znajduje się tam tekst
przedstawiający nam Maryję zaskoczoną nagłą „wizytą” anioła. Anioł wypowiada słowa
używane tyle razy w każdej różańcowej modlitwie, słowa które obecnie znamy jako
pierwszą część modlitwy „Zdrowaś, Maryjo”, czyli „Pozdrowienia Anielskiego”. Maryja
przystępuje do „rozważania, co miałoby znaczyć to pozdrowienie” (Łk 1, 29). Nie jest w
tym zdana tylko na własne siły. W zrozumieniu pomaga jej Anioł Gabriel, przedstawiający
w skrócie najważniejsze punkty z (mającej się stać dopiero w przyszłości) historii
zbawienia. „Poczniesz i porodzisz Syna” tak Anioł objawia tajemnicę pojawienia się Syna
Bożego na ziemi; „Nadasz Mu imię Jezus” oto objawienie celu Jego misji, gdyż imię
64
„Jezus” oznacza „Jahwe zbawia”; „Będzie On nazwany Synem Najwyższego” tak
objawiona zostaje tajemnica tożsamości Jezusa Chrystusa, Syna Bożego; „Będzie
panował nad domem Jakuba na wieki” słowa te zawierają zapowiedź zwycięstwa na
śmiercią; i wreszcie „A Jego panowaniu nie będzie końca” przez co Anioł objawia
tajemnicę nieskończonego władania Jezusa, które nie będzie miało granic (por. Łk 1, 30-
33). Maryja słucha słów „Pozdrowienia Anielskiego” i „rozważając, co miałoby ono
znaczyć”, przebiega myślami wszystkie te punkty historii życia swojego Syna,
przedstawione jest przez Anioła. Tyle o Maryi i jej rozważaniu opisanym w Piśmie św.
Zauważmy jednak, że dokładnie to samo czyni chrześcijanin modlący się na różańcu.
Po pierwsze, powtarza wiele razy pod rząd słowa „Pozdrowienia Anielskiego”,
słowa „Zdrowaś, Maryjo”. Różaniec to recytowanie „Pozdrowienia Anielskiego”, gdyż tak
uczynił opisany w Biblii Anioł (Łk 1, 28).
Po drugie, chrześcijanin „rozważa, co miałoby znaczyć to pozdrowienie”.
Różaniec to rozważanie fundamentów wiary, to rozważanie treści pozdrowienia Anioła, bo
tak uczyniła jak uczy Biblia Maryja (Łk 1, 29).
Po trzecie, chrześcijanin swoje rozważanie prowadzi według pewnych punktów,
zwanych „tajemnicami różańcowymi”. Tajemnice te to na przykład „Narodzenie Jezusa
Chrystusa” albo „Śmierć na krzyżu”, lub „Zmartwychwstanie”. Różaniec jest to
rozważanie wzorowane na punktach podanych Maryi przez Gabriela (Łk 1, 31-37),
zawierających tajemnice historii zbawienia (narodzenie, ofiara i zwycięstwo Chrystusa).
Różaniec zawiera też tajemnice dotyczące zwycięstwa Ludu Bożego, gdyż „panowaniu
Jezusa nie będzie końca”, będzie On zwycięsko panował w tych, którzy Mu zawierzyli.
Stąd biorą się tajemnice dotyczące najwspanialszej przedstawicielki Bożego Ludu Maryi,
i to tajemnice dotyczące właśnie panowania mocy Jezusa w niej: Wniebowzięcie i
Ukoronowanie chwałą.
Po czwarte, różaniec jest to modlitwa „z Maryją, Matką Jego”. Tak było na
początku, że Kościół obejmujący Apostołów, niewiasty i braci Pańskich modlił się razem
„z Maryją, Matką Jego” (Dz 1, 14). Tyle tylko, że dziś ta jedność w modlitwie nie jest
realizowana fizycznie, ale dokonuje się duchowo, gdyż Maryja przebywa wraz z innymi
zbawionymi w niebie.
Czy więc można nazwać różaniec „biblijną pomocą do biblijnej modlitwy”? W
świetle pierwszego rozdziału Łukaszowej Ewangelii trudno go chyba nazwać inaczej.
Może ktoś zapytać: a czy różaniec jest konieczny? Przecież dawniej rozmyślano
o tajemnicach podanych przez Anioła Gabriela na inne sposoby. Dopiero od średniowiecza
rozmyślanie to najczęściej przebiega za pomocą metody zwanej różańcem, a więc do
dziedzictwa wiary w sensie ścisłym nie należy. Owszem, jest to prawda, ale różaniec
należy do pięknych zwyczajów ubogacających życie wiary wszystkich tych chrześcijan,
którzy odczuwają pragnienie modlenia się za jego pomocą. Z jednej strony więc, różaniec
nie jest „katolicką mantrą”, ale z drugiej strony nie jest absolutnym sprawdzianem
katolickiej wiary. Z tego, że jest on modlitewnym wnioskiem z lektury stosownego
fragmentu Biblii (1 Łk) wynika wielki pożytek z jego odmawiania, choć oczywiście nie
obowiązek. Nazwano go kiedyś w analogii do zwyczajów prawosławnych „Jezusową
modlitwą Zachodu”. Różaniec jest pięknym ludowym zwyczajem modlitewnym
chrześcijańskiego ludu i takim niech pozostanie.
65
Obrazy religijne:
Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu…
66
b. Apostoł Paweł o przykazaniach
A jak do Dziesięciu przykazań odnosił się św. Paweł? „Niech nikt o was nie
wydaje sądu co do jedzenia i picia, bądź w sprawie święta czy nowiu, czy szabatu; są to
tylko cienie spraw przyszłych, a rzeczywistość należy do Chrystusa” (Kol 2, 16-17). Jasne
jest, że dosłowne, w sensie judaistycznym rozumienie przykazania (w tym przypadku o
szabacie) wydawało się Apostołowi nieistotne; ważne było zachowanie ducha przykazań.
Wyraźnie zresztą napisał o tym na innym miejscu: „kto miłuje bliźniego, wypełnił Prawo
[…] miłość jest doskonałym wypełnieniem Prawa” (Rz 13, 8 i 10).
Dlatego katolicy wchodząc w biblijny styl myślenia św. Pawła, rozróżniają w
Dekalogu dwa rodzaje przykazań. Są tam przykazania dotyczące codziennego
postępowania moralnego (nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij) i te obowiązują
niezmiennie, dziś tak samo jak przed tysiącami lat. Natomiast przykazania kultowe
(dotyczące szabatu, imienia Bożego Jahwe, wizerunków religijnych) obowiązują w sensie
duchowym. Podobnie jak św. Paweł nie zobowiązywał nikogo do święcenia szabatu, tak
samo nie ma powodu, by odczuwać zgrozę na widok wizerunku jakiejś świętej postaci.
67
pierwszych relikwiach czytamy już w Nowym Testamencie: „Bóg czynił niezwykłe cuda
przez ręce Pawła, tak że nawet chusty i przepaski z jego ciała kładziono na chorych, a
choroby ustępowały z nich i wychodziły złe duchy” (Dz 19, 11-12).
Odrzucając fundamentalistyczną krytykę wszelkich wizerunków religijnych jako
pomocy modlitewnych warto jednocześnie pamiętać, że rzeczywiście może kryć się tutaj
problem grzechu człowieka. Fakt, że ktoś błędnie interpretuje jedno z przykazań
Dekalogu nie oznacza, że przykazanie to w ogóle nie istnieje. Można przywiązywać do
religijnych wizerunków i innych tego typu przedmiotów tak wielką wagę, że zacznie to
prowadzić do błędu. Św. Augustyn pisał w V wieku w dziele O zgodności Ewangelistów:
„Słusznie zasłużyli na błąd ci, którzy nie szukają Chrystusa i Jego Apostołów w świętych
księgach, ale na malowanych ścianach. Nic też dziwnego, że zwiodły ich pomysły
malarzy”.
Również Słowo Boże przestrzega przed możliwością wynaturzenia czci nawet
takich wizerunków, które polecone zostały przez Boga. Dowiadujemy się, że węża
uczynionego na pustyni przechowywano w Izraelu jeszcze bardzo długo, aż w końcu
Ezechiasz „czyniąc to, co jest słuszne w oczach Jahwe […] potłukł węża miedzianego,
którego sporządził Mojżesz, ponieważ aż do tego czasu Izraelici składali mu ofiary
kadzielne nazywając go Nechusztan” (2 Krl 18, 4). Bóg polecając ten wizerunek jako
pomoc w modlitwie nie dał jednocześnie wolnej ręki, aby zamieniać taką statuę w bożka.
Podobnie niech figury, obrazy i inne przedmioty przypominają osobę, którą
przedstawiają, ale niech nigdy nie zajmują jej miejsca!
Cuda:
Czynić większe cuda niż Jezus?
„Katolicy nie wierzą w moc Bożą i dlatego chorują! Gdybyś, bracie, naprawdę
uwierzył w Ewangelię, to nie musiałbyś nigdy chorować! Wypędziłbyś choroby z
twojej rodziny i już nigdy by nie wróciły. Byłbyś zawsze zdrowy i zadowolony, a
w dodatku nie miałbyś kłopotów finansowych, gdyż Bóg zawsze błogosławiłby cię
zamożnością. Tak uczy Biblia! Zostałem odkupiony z wszystkich chorób i
słabości. Z WSZYSTKICH!!!”
Czy to prawda? Czy rzeczywiście mamy dostęp już tu na ziemi do świata bez
chorób, bez zasadzek szatana, bez przykrych dla nas praw przyrody? W końcu w
Markowej Ewangelii czytamy: „Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w
imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą, węże brać będą do
rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci
odzyskają zdrowie” (Mk 16, 17-18).
68
W tak wypaczonym rozumieniu wersety te oznaczałyby, że chrześcijanin będzie
żyć w zupełnie innym świecie niż pozostali ludzie: nie będą go dotykać żadne choroby,
nie będzie narażony na żaden atak złego ducha, będzie ponad prawami przyrody, które
mówią, że jad węży jest szkodliwy, a trucizny śmiertelne. W takim sensie oznaczałoby
to, że decyzja uwierzenia już za życia, w doczesności, przenosi nas do świata zupełnie
innego niż ten, w którym żyliśmy dotychczas.
– choroba
W Piśmie św. czytamy o tym, że choroby czasem nękały chrześcijan, skądinąd
napełnionych Duchem Świętym i pełnych darów duchowych. Chorował św. Paweł i czy
stało się to powodem do wątpienia w moc Jezusa? Stało się wręcz przeciwnie! Bóg
wykorzystał jego chorobę jako okazję do ogłoszenia zbawienia w Jezusie Chrystusie:
69
„Pierwszy raz głosiłem wam Ewangelię zatrzymany chorobą i mimo próby, na
jaką moje niedomaganie cielesne was wystawiło, nie wzgardziliście mną ani nie
odtrąciliście, ale mnie przyjęliście jak anioła Bożego, jak samego Jezusa
Chrystusa” (Ga 4, 13-14).
– więzienie
Pomimo że niekiedy Bóg cudownie uwalniał uczniów z więzienia, to jednak nie
działo się tak zawsze. Ten sam Paweł, który uwięziony w Filippi oglądał na własne oczy
cud („natychmiast otwarły się wszystkie drzwi i ze wszystkich opadły kajdany” – Dz 16,
26) musiał później znosić więzienie. Czy była to klęska Boga i Jego mocy? Nie, Bóg
wykorzystał jego więzienie do głoszenia Ewangelii. Gdy Apostoł został zatrzymany w
twierdzy, zamiast uwolnienia usłyszał od Pana: „Odwagi! trzeba bowiem, żebyś i w
Rzymie świadczył o Mnie, jak dawałeś o Mnie świadectwo w Jerozolimie” (Dz 23, 11).
– śmierć
Jakkolwiek i Paweł, i Piotr doznali mocy wskrzeszania umarłych, to jednak i oni
sami, i wszyscy im współcześni poumierali. Do naszych czasów jakoś nikt z nich nie
dożył. Nawet Łazarz wskrzeszony przez Jezusa. Czy więc mieli wrażenie, że umierając są
świadkami klęski mocy Bożej? Paweł nie traktował śmierci jako nieszczęścia: „dla mnie
bowiem żyć to Chrystus, a umrzeć – to zysk […] pragnę odejść, a być z Chrystusem”
(Flp 1, 21).
– szatan
Pomimo mocy wypędzania złych duchów, którą posiadał Paweł, on sam musiał
przeżyć również chwile swojej słabości wobec działania złego ducha. I znowu
doświadczenie przeciwnych mu zakusów szatana okazuje się okazją do Bożego
zwycięstwa. „Aby nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień, został mi dany oścień dla
ciała, wysłannik szatana, aby mnie policzkował. Dlatego trzykrotnie prosiłem Pana, aby
odszedł ode mnie, lecz Pan mi powiedział: «wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w
słabości się doskonali»” (2 Kor 12, 7-9). Nawet w obliczu szatana Apostoł musiał
doświadczyć słabości, a nie tylko mocy.
W Apokalipsie czytamy: „Oto diabeł ma niektórych spośród was wtrącić do
więzienia, abyście próbie zostali poddani, a znosić będziecie ucisk przez dziesięć dni” (Ap
2, 10). Natomiast całkowite związanie szatana jest obiecane dopiero na czasy ostateczne
(Ap 20, 2).
70
są nazwane „normą życia”, ale „znakami” [semeia]. Biblijne słowo „znak” oznacza cud,
który jest wyjątkiem, odbiegającym od normy. Na przykład o przemianie wody w wino
czytamy: „taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej” (J 2, 11). Nie
oznacza to, że od tej pory normalnym sposobem przygotowania posiłków w gronie Jezusa
i Jego uczniów było cudowne przemienianie półproduktów w gotowe dania obiadowe. Był
to „znak”, który od codziennej normy właśnie odbiegał.
Jakkolwiek Jezus potrafił uczynić „znak” rozmnożenia chleba (np. J 6, 11), to
jednak w powszednim, normalnym życiu posyłał uczniów, aby kupowali żywność (np. J
4, 8).
Chociaż św. Paweł mówił o darze uzdrawiania (1 Kor 12, 9), to jednak kiedy
Tymoteusz podupadł na zdrowiu, Paweł poradził mu według najzwyklejszej ludzkiej
roztropności: „samej wody już nie pij, używaj natomiast po trosze wina ze względu na
żołądek i częste twe słabości” (1 Tm 5, 23).
Znaki towarzyszące Kościołowi przez dwadzieścia wieków jego historii są bardzo
wyraźne: w imię Jezusa wyrzucano i wyrzuca się złe duchy, Duch Święty wzbudzał i
wzbudza dar mówienia nowymi językami, zdarzało się jak z Pawłem że węże i trucizny
okazywały się nieszkodliwe; zawsze wierzono – a dziś ta wiara na szczęście jeszcze
bardziej się wzmacnia że Bóg ma moc, aby chorzy cudownie odzyskali zdrowie. W ten
sposób sprawdza się zapowiedź Jezusa: „Kto we Mnie wierzy, będzie także dokonywał
tych dzieł, których ja dokonuję, owszem i większe od nich uczyni” (J 14, 12).
Słowa te nie odnoszą się jednak do indywidualnego chrześcijanina, który (gdyby
tylko wierzył odpowiednio mocno), czyniłby większe cuda niż nasz Zbawiciel. Są
wprawdzie tacy, którzy w naszych czasach chełpliwie to właśnie głoszą: cóż, możemy ich
spytać, kiedy ostatni raz chodzili po jeziorze Śniardwy lub jak często zamieniają dzban
wody w wino, możemy też zapytać o adresy wskrzeszonych przez nich zmarłych. A co z
gorącym posiłkiem dla pięciu tysięcy? Bezdomni czekają! Zapowiedź Jezusa realizuje się
oczywiście przez cały Kościół: ilość cudów i znaków spełnionych mocą Bożą w historii
dwudziestu wieków rzeczywiście jest o wiele większa niż ta, o jakiej czytamy w
Ewangeliach. Są to jednak tylko „znaki”. Obok nich istniały i istnieją powszednie realia
życia. Jak uzbrojeni mocą Jezusa Apostołowie, tak i dziś ludzie chorują i umierają; jak
Apostołowie podlegają nękającemu działaniu szatana; jak Apostołowie bywają bezsilni
wobec kajdan i więziennych murów.
Moc znaków i słabość ciała: jedno i drugie współistniało od czasów biblijnych ze
sobą i do dziś współistnieje. Nigdy nie będzie inaczej. Moc bowiem w słabości się
doskonali. A zbawieni jesteśmy dopiero w nadziei. Nie oglądamy więc zawsze i wszędzie
zwycięstwa nad chorobą, śmiercią i szatanem. Czasem tak, jako znak mocy Bożej.
Czasem nie, jako przypomnienie naszej słabości. „W nadziei bowiem już jesteśmy
zbawieni. Nadzieja zaś, której spełnienie już się ogląda, nie jest nadzieją, bo jak można
się jeszcze spodziewać czegoś, co już się ogląda? Jeśli jednak, nie oglądając,
spodziewamy się czegoś, to z wytrwałością tego oczekujemy” (Rz 8, 24-25).
Jeśli czytać będziemy fragment Mk 16, 17-18 przez fanatyczne okulary, to
owocem będzie najpierw ślepota na rzeczywistość („nie choruję! to niemożliwe! Bóg mnie
uzdrowił!”), potem frustracja („jeśli to nieprawda, to gdzie jest Bóg i Jego obietnice?”), a
wreszcie wypalone zgliszcza oszukanego serca („chyba cała Ewangelia też tyle samo jest
warta…”)
Jeśli natomiast czytamy Pismo św. zgodnie z Tradycją Kościoła, to obietnica
Jezusa o „znakach, które towarzyszyć nam będą”, będzie nas napełniać radością. Pełna
pokoju radość płynie z tego, że Bóg jest pomiędzy nami, że działa pośród swego ludu, że
pozwala nam oglądać cudowne znaki swojej mocy. Będziemy cieszyć się tym, że Jezus
żyje, uzdrawia i zwycięża moc szatana. Będzie to dla nas pokrzepieniem nawet wtedy,
gdy jak Paweł, Tymoteusz czy Trofim będziemy musieli się zmagać z chorobą, a
zamiast uzdrowienia, towarzyszyć będzie nam cierpienie. Jezus okaże się Emanuelem,
Bogiem-z-nami, zarówno w zwycięstwie i uzdrowieniu, jak i w cierpieniu, chorobie i
śmierci.
Nawet „zatrzymani chorobą” będziemy umieli „głosić Ewangelię” i „mimo próby,
na jaką niedomaganie cielesne nas wystawia” będziemy widzieć działanie Jezusa
Chrystusa (por. Ga 4, 13-14). Nawet cierpiąc więzienie usłyszymy słowa: „Odwagi!
71
trzeba bowiem, żebyś i w Rzymie świadczył o Mnie, jak dawałeś o Mnie świadectwo w
Jerozolimie” (Dz 23, 11). Nawet bez wskrzeszenia osoby zmarłej będziemy umieli
zrozumieć, że „żyć to Chrystus, a umrzeć to zysk”, i że „odejść, to być z Chrystusem”
(Flp 1, 21).
Chociaż choroba i śmierć weszły na świat przez zawiść diabła, to jednak w
obecnym stanie rzeczy cierpienie nie musi być niezgodne z wolą Boga: „ci, którzy cierpią
zgodnie z wolą Bożą, niech dobrze czyniąc, wiernemu Stwórcy oddają swoje dusze” (1 P
4, 19); „Bóg, który was powołał, gdy trochę pocierpicie, sam was udoskonali, utwierdzi,
umocni i ugruntuje” (1 P 5, 10). Nawet tak ciężkie doświadczenia jak pojawienie się
„ościenia dla ciała, wysłannika szatana, aby policzkował”, nawet trzykrotne proszenia
Pana pozornie bez odpowiedzi może stanie się okazją do usłyszenia Jego głosu:
„wystarczy ci mojej łaski; moc bowiem w słabości się doskonali” (2 Kor 12, 7-9).
e. Błogosławieństwo finansowe
Z pewnością powyższe myśli są dla większości roztropnych chrześcijan
oczywiste. Nie są jednak taką oczywistością dla pewnego rodzaju ludzi niepałających
zbytnią sympatią do Kościoła katolickiego. A ponieważ bywa, że wydumanymi przez
siebie rewelacjami niepokoją katolików stąd jest potrzebna solidna, ugruntowana na
Biblii odpowiedź. Jeden z takich badaczy Pisma św. wyczytał na przykład, że
„błogosławieństwo Pańskie wzbogaca” (Prz 10, 22) i po wsparciu tego kilkoma innymi
cytatami biblijnymi głosi z przekonaniem, że szczera wiara w moc Słowa Bożego zawsze
sowicie opłaci się także finansowo. Wierzący, jeśli tylko jego wiara jest odpowiednio
mocna, miałby mianowicie cieszyć się nieodmiennie „błogosławieństwem finansowym” i
mieć z tytułu swojego zawierzenia obietnicom biblijnym większe dochody niż wtedy, gdy
tak mocno nie wierzył.
A oto próbka takiego myślenia, zaczerpnięta z całkiem niedawnej publikacji,
rozpowszechnianej przez ludzi krytykujących przy okazji Kościół katolicki. Zachęcając do
ofiarności w czasie zbierania składki na nabożeństwach, pisano:
72
„Jedni ponieśli katusze, nie przyjąwszy uwolnienia, aby otrzymać lepsze
zmartwychwstanie. Inni zaś doznali zelżywości i biczowania, a nadto kajdan i
więzienia. Kamienowano ich, przerzynano piłą, kuszono, przebijano mieczem;
tułali się w skórach owczych, kozich, w nędzy, utrapieniu, w ucisku świat nie
był ich wart i błąkali się po pustyniach i górach, po jaskiniach i rozpadlinach
ziemi. A ci wszyscy, choć ze względu na swą wiarę stali się godni pochwały, nie
otrzymali przyrzeczonej obietnicy” (Hbr 11, 35-39).
„[Jestem sługą Chrystusa] bardziej przez trudy, bardziej przez więzienia; daleko
bardziej przez chłosty, przez częste niebezpieczeństwa śmierci […] Często w
podróżach, w niebezpieczeństwach na rzekach, […] w niebezpieczeństwach od
fałszywych braci, w pracy i umęczeniu, często na czuwaniu w głodzie i
pragnieniu, w licznych postach, w zimnie i nagości, nie mówiąc już o mojej
codziennej udręce płynącej z troski o wszystkie Kościoły. Któż odczuwa słabość,
bym i ja nie czuł się słabym?” (2 Kor 11, 23-29).
73
6. Co może diabeł?
Nauki zwodnicze:
Skłonią się ku naukom demonów
a. Małżeństwo zakazane?
Spotykany niekiedy zarzut o „zakazywaniu małżeństw” księżom i osobom
zakonnym wyróżnia się wysokim stopniem absurdalności. Małżeństwo nie jest dla nikogo
„zakazane”, co więcej, uważane jest w Kościele za sakrament, a więc za rzeczywistość w
sensie duchowym podobnego rodzaju co chrzest lub kapłaństwo! Całkiem po prostu
uważa się w Kościele, że małżeństwo nie jest obowiązkowe dla wszystkich chrześcijan.
Ale akurat to przekonanie dzielimy z Panem Jezusem i z Jego Apostołami. Sam Jezus
Chrystus powiedział: „Są i tacy bezżenni, którzy dla królestwa niebieskiego sami zostali
bezżenni. Kto może pojąć, niech pojmuje!” (Mt 19, 12).
Celibat, jakkolwiek rzadko spotykany, był praktykowany już w Starym
Testamencie. Czytamy o tym w Księdze Jeremiasza: „Jahwe oznajmił mi następujące
słowa: «Nie weźmiesz sobie żony i nie będziesz miał na tym miejscu ani synów, ani
córek»” (Jr 16, 1-2). Jeremiasz jest proroczą zapowiedzią współczesnego celibatu:
człowiek, który z Bożego polecenia nie ma własnej rodziny ze względu na misję, jaką
otrzymał dla całego ludu Bożego.
Szczególnie kłopotliwe byłyby dla wspomnianych krytyków niechętnych celibatowi
te fragmenty Biblii, w których Apostoł Paweł radzi powstrzymywanie się od małżeństwa.
Ale znajomość wszystkich części Pisma św. (a nawet tylko Nowego Testamentu) nie jest
wcale w tych kręgach tak powszechna, jak wynikałoby to z autoreklamy. Apostoł pisze,
że małżeństwo nie jest dla wszystkich chrześcijan, a nawet że bezżeństwo jest darem
Bożym: „Dobrze jest człowiekowi nie łączyć się z kobietą”. Jednak „ze względu na
niebezpieczeństwo rozpusty niech każdy ma swoją żonę, a każda swojego męża […] to,
co mówię, pochodzi z wyrozumiałości, a nie z nakazu. Pragnąłbym, aby wszyscy byli jak i
ja, lecz każdy otrzymuje własny dar od Boga, jeden taki, a drugi taki” (1 Kor 7, 1-6). Cóż
powiedzieliby krytycy celibatu jako „doktryny demonicznej”, gdyby wiedzieli, że Biblia
naucza: „Jesteś wolny? Nie szukaj żony” oraz: „Jeśli mąż umrze, [wdowa] może poślubić
kogo chce, byleby w Panu. Szczęśliwsza jednak będzie, jeśli pozostanie tak jak jest,
zgodnie z moją radą” (1 Kor 7, 27 i 40). Nauczanie św. Pawła jest oczywiście! takie
samo jak Jezusa Chrystusa: małżeństwo jest czymś dobrym i jak najbardziej godnym
pochwały, ale nie obowiązuje wszystkich. Natomiast bezżeństwo jest stanem
przewidzianym jako dar Boży dla niektórych, którzy wtedy „pozostaną szczęśliwsi”.
74
życia, ale żeby miało to być dodatkowo obwarowane jakimś ślubem, czyli dozgonnym
zobowiązaniem? No, to już chyba przesada!
Tymczasem jednak w Pierwszym Liście do Tymoteusza czytamy: „Miej we czci te
wdowy, które są rzeczywiście wdowami […] ta, która rzeczywiście jest wdową, jako
osamotniona złożyła nadzieję w Bogu i trwa w zanoszeniu próśb i modlitw we dnie i w
nocy” (1 Tm 5, 3 i 5). Istniał wtedy, za czasów Apostołów w Kościele spis wdów. Aby być
zapisaną do tego spisu, kandydatka-wdowa nie mogła wyjść nigdy po raz drugi za mąż:
„Do spisu należy wciągać taką wdowę, która ma co najmniej lat sześćdziesiąt, była żoną
jednego męża, ma świadectwo o dobrych czynach” (1 Tm 5, 9).
Trudno nie zauważyć, jak bardzo jest to podobne do stylu życia pochwalanej przez
Pismo św. prorokini Anny, która „od swego panieństwa siedem lat żyła z mężem i
pozostała wdową. Liczyła już osiemdziesiąty czwarty rok życia. Nie rozstawała się ze
świątynią, służąc Bogu w postach i modlitwach dniem i nocą” (Łk 2, 36-37). Trudno też
nie zauważyć, że jedyną grupą w dzisiejszym świecie podobną do opisanych przez Pawła
„wdów”, jak również do wspomnianych przez niego „dziewic” (1 Kor 7), są zgromadzenia
sióstr zakonnych. Prawdziwie biblijny Kościół powinien zawierać takie grupy, podobnie jak
zawierał je w czasach apostolskich i jak to jest opisane w Biblii.
Najciekawsza jest w tym wszystkim pewna uwaga uczyniona w Piśmie św.:
„Młodszych wdów nie dopuszczaj. Odkąd bowiem znęciła je rozkosz przeciwna
Chrystusowi, chcą wychodzić za mąż. Obciąża je wyrok potępienia, ponieważ złamały
pierwsze zobowiązanie” (1 Tm 5, 11-12). Na pierwszy rzut oka wygląda to niezwykle
zaskakująco: pragnienie wyjścia za mąż jest przeciwne Chrystusowi? Przecież ten sam
Apostoł pisał, że po śmierci męża wdowa może znaleźć sobie drugiego (1 Kor 7, 39)! Za
małżeństwo grozi wyrok potępienia? Przecież małżeństwo jest czymś dobrym i
pobłogosławionym przez Boga!
Tajemnicę rozwiązuje dopiero ostanie słowo: „zobowiązanie”. „Przeciwne
Chrystusowi” i „wyrok potępienia” nie dotyczy to oczywiście małżeństwa samego w
sobie, ale odnosi się do złamania zobowiązania do życia w bezżeństwie. Przed wpisaniem
na listę wdów kobiety mogły wychodzić znowu za mąż, po wpisaniu już nie. Zobowiązały
się, by „troszczyć się o sprawy Pana, by być świętymi ciałem i duchem” (por. 1 Kor 7,
34). Apostoł uważał, że zobowiązanie takie trwa nadal, nawet jeśli człowiek się rozmyśli i
zmieni zdanie. Samowolne złamanie zobowiązania jest grzechem na tyle ciężkim, by użyć
słów „wyrok potępienia”. Są to wyjątkowo twarde słowa, co wskazuje na powagę
podjętego projektu życia bez zakładania nowej rodziny. Było więc w Kościele apostolskim
w zwyczaju publiczne zobowiązanie do życia bez małżeństwa i traktowano je jako bardzo
poważne przedsięwzięcie. Ewentualne złamanie obietnic w tym względzie uważano za
ciężki grzech.
Dzisiaj takie zobowiązanie nazywamy „ślubem zakonnym”, wtedy nazywano je po
prostu „zobowiązaniem”. Nazwa „ślub”, chociaż w innym kontekście, też jest zresztą
biblijna (Dz 18, 18). Nie chodzi nam o nazwy, te mogą się zmieniać. Chodzi nam o
rzeczywistość ślubów bezżeństwa, a te istniały za czasów apostolskich i są wspomniane w
Biblii! (Inna rzecz, że jak widać bywały składane pochopnie, stąd fakt, że Paweł
odradza ich zbyt łatwe przyjmowanie). Ciekawe zresztą, że ten nowotestamentowy ślub
bezżeństwa jest opisany w 1 Liście do Tymoteusza tuż obok miejsca, w którym
napiętnowano tych, co „zabraniają wchodzić w związki małżeńskie”. W niektórych
wydaniach Biblii nawet kartki nie trzeba przewracać.
75
zmieniać i faktycznie w historii Kościoła bywają zmienne. Może się więc tak zdarzyć, że
za jakiś czas któryś z przyszłych papieży zmieni tę praktykę, na przykład w niektórych
krajach.
Jeśli celibat jest zwyczajem kościelnym, a nie doktryną, to krytykowanie go na
podstawie Biblii ma równie mało sensu, co zarzut, że protestanci dopuszczają kandydata
do funkcji pastora jedynie po ukończeniu seminarium lub kolegium teologicznego. Czy
Biblia mówi coś o seminariach i kolegiach? Oczywiście nie, co nie przeszkadza, że pomysł
kończenia kolegium jest całkiem dobry. Można natomiast dyskutować nad owocnością
celibatu z punktu widzenia praktycznego, ale to już całkiem inny problem.
A co z tym, że podobno „Biblia naucza, aby biskupi mieli żony”? W Pierwszym
Liście do Tymoteusza czytamy: „Biskup powinien być […] mężem jednej żony” (1 Tm 3,
2). Gdy jednak przeniesiemy się duchem do pierwszego chrześcijańskiego wieku, to
jasnym się stanie, że przedmiotem nauczania Apostoła nie jest biskup-celibatariusz, który
powinien mieć jedną żonę (a nie ma żadnej). Wynika to już choćby z tego, że przecież
sam Paweł żony nie miał (por. 1 Kor 7, 7 i 9, 5).
Przedmiotem nauczania jest tutaj biskup lub kandydat na biskupa, który gdyby
został wdowcem nie powinien żenić się po raz drugi. Podobnie jak wdowy, aby być
wpisane na listę Kościoła musiały być według 1 Tm 5, 9 „żoną jednego męża” (a nie
dwóch, na przykład gdyby wdowa wyszła za mąż po raz drugi), tak samo biskup musiał
być według 1 Tm 3, 2 „mężem jednej żony” (a nie dwóch, gdyby po śmierci pierwszej
znowu się ożenił). List do Tymoteusza nie jest więc poleceniem, aby biskup koniecznie
miał żonę zamiast żyć w celibacie, ale jest ograniczeniem nałożonym na małżeńskie
zwyczaje biskupów. O ile każdy inny chrześcijanin mógł po owdowieniu szukać sobie
nowej żony, o tyle biskup (a nawet kandydat na biskupa) nie. Jasne jest więc, że już
Kościół apostolski opisany w Biblii uważał, że małżeńskie zwyczaje biskupów powinny być
inne, bardziej powściągliwe niż wszystkich pozostałych chrześcijan.
Dziś zwyczaj kościelny jest jak wiadomo jeszcze bardziej rygorystyczny. Jeśli
może kiedyś w przyszłości ulegnie to zmianie, nie wpłynie to w żaden sposób na katolicką
wiarę w biblijne nauczanie o wartości pobłogosławionego przez Boga małżeństwa i o
wartości zalecanego przez Boga życia w bezżeństwie i celibacie.
Duchy kontroli:
O sposobach uwalniania od ducha kontroli religijnej
a. „Duch religijności”?
Jaki sposób zaleca się nam w celu wyśledzenia ewentualnej obecności „ducha
religijnego” w naszej kościelnej społeczności? Recepta jest dość prosta: „Czy byłeś w
takim kościele, gdzie możesz przewidzieć od początku do końca, co wydarzy się podczas
niedzielnego spotkania? Nabożeństwo zaczyna się tak samo każdego tygodnia, są te
same pozdrowienia i formuły na rozpoczęcie […] te same starsze kobiety modlą się tą
samą modlitwą każdego tygodnia…” Jeśli ktoś jest w miarę aktywnym członkiem
katolickiej parafii, to z łatwością rozpozna w tym opisie typowe niedzielne nabożeństwo.
Wszystko się zgadza łącznie ze starszymi kobietami! (Nawiasem mówiąc: czyżby
76
zdaniem autora tego tekstu Bóg bardziej lubił w swoim kościele młodsze kobiety niż
starsze?)
Sama diagnoza to oczywiście jeszcze nie wszystko. Po niej należy przystąpić do
działania: „Musimy wyciągnąć nasze kościoły z religijności i przywrócić do prawdziwych
relacji z Jezusem Chrystusem”. Pewnie takie wezwanie samo w sobie nie byłoby jeszcze
niczym złym. W końcu wszyscy chcielibyśmy, aby wierzący w Kościele byli bardziej
zaangażowani, aby nasze modlitwy były bardziej żywe, a śpiewy bardziej
entuzjastyczne i płynące z gorącego serca.
Na tym jednak nie zatrzymuje się logika tropiciela „ducha religijnego”. Okazuje
się, że nie chodzi tylko o modlitewne rozgrzanie serc. Chodzi o napiętnowanie „martwego
Kościoła”. Na liście cech pozwalającej sprawdzić, „czy wasz Kościół nie jest zarażony
duchem religijności” znajduje się na przykład: „powtarzanie tych samych czynności,
gestów każdej niedzieli; tacy ludzie są wewnętrznie martwi”. Wezwanie do „działania”
ukryte jest nieco dalej: „Nie było Bożym zamiarem, byśmy byli religijni, religijnie się
zachowywali, mówili i chodzili”; a nawet: „Pamiętaj to religia zabiła Jezusa Chrystusa!”
Jeśli więc w twojej parafii każdej niedzieli powtarza się te same gesty i słowa
masz poczuć się trochę jak w gronie ludzi odrzucających Jezusa. „Pamiętaj, że jedynym
sposobem, aby oczyścić się od ducha religijności, jest budowanie swojej relacji z Jezusem
Chrystusem”.
Rewelacje te są dziś dla nas interesujące o tyle, że powracały do naszych
środowisk co pewien czas w mniej lub bardziej zawoalowanej formie w celu „uwolnienia”
katolickich chrześcijan z „niewoli religijnego ducha”, który opanować miał Kościół
katolicki.
77
sławetnego „ducha kontroli religijnej”), lepiej pozostać przy nauczaniu biblijnym na ten
temat. A wtedy o wiele ważniejsze okaże się rozróżnienie na „kult (religijność) własnego
pomysłu” (Kol 2, 23) i kult (religijność) według zamysłu Bożego.
Przypatrzmy się więc następnemu problemowi: czy to prawda, że jeśli
„nabożeństwo zaczyna się tak samo każdego tygodnia, są te same pozdrowienia i formuły
na rozpoczęcie […] te same starsze kobiety modlą się tą samą modlitwą każdego
tygodnia”, to wynika z tego, że „powtarzanie tych samych czynności, gestów każdej
niedzieli” dowodzi, iż „tacy ludzie są wewnętrznie martwi”?
Wskazówkę dotyczącą problemu gonitwy za nieustanną odmianą (żeby się nam
przypadkiem nie znudziło?) znaleźć możemy w 1 Liście do Koryntian. Oto Paweł zarzuca
Koryntianom pewne ważne wypaczenia w ich wspólnotowej modlitwie. Czy pretensje
Apostoła dotyczą tego, że „można przewidzieć od początku do końca, co się wydarzy
podczas niedzielnego spotkania”? Nic podobnego! Zarzut Pawła idzie właśnie w odwrotną
stronę: „gdy się zbieracie, nie ma u was spożywania Wieczerzy Pańskiej” (1 Kor 11, 20).
Apostoł ma pretensję właśnie o to, że Koryntianie nie powtarzają za każdym razem tego
samego (jest to oczywiście tylko ludzki sposób mówienia, gdyż Jezus żyje i Jego
obecność nigdy nie jest nawet dwa razy taka sama). Najwidoczniej biblijną normą
właśnie jest powtarzanie tej samej sakramentalnej formy modlitwy zwanej Wieczerzą
Pańską, i brak takiej systematyczności był odstępstwem od chrześcijańskiego porządku w
korynckim Kościele.
78
Posługa wymienionych wyżej Apostołów, oraz ich następców biskupów wraz z
prezbiterami oraz różnymi przełożonymi jest ważnym sposobem kierowania Kościołem
przez Ducha Świętego. „Apostołowie i bracia starsi [presbyteroi]” piszą: „postanowiliśmy
bowiem, Duch Święty i my” (Dz 15, 23-28).
Od samego początku istnienia naszej wiary byli tacy, którzy „zawsze narzekają i
są niezadowoleni ze swego losu” (Jud 16). Nie zmienia to faktu, że nieposłuszeństwo jest
niebezpieczną wadą: „niech zbyt wielu z was nie uchodzi za nauczycieli, moi bracia, bo
wiecie, że tym surowszy czeka nas sąd” (Jk 3, 1). Wniosek jest prosty: jest prawdą, że
istnieje duch kontroli w Kościele Boga Żywego. Tyle tylko, że duch ten ma na imię Duch
Święty.
Walka duchowa:
Ale nas zbaw ode Złego
a. Zdemonizowany chrześcijanin
79
duchy brewiarza lub duchy różańca, duchy… których zliczyć nie sposób, oto przeciwnik
tak pojętej „walki duchowej”.
Według wielu gorliwych miłośników problematyki walki z demonami, którzy
zapewniają, że bardzo są biblijni, są trzy drogi wejścia demonów do ludzkiego życia: 1)
grzech, 2) nieszczęśliwe wypadki, 3) sławetna „linia pokoleniowa”, największe curiosum i
niegdysiejsza sensacja sezonu.
80
Żydów pięciokrotnie byłem bity, trzy razy sieczony rózgami, raz kamienowany,
trzykrotnie byłem rozbitkiem na morzu […] w niebezpieczeństwach na rzekach, w
niebezpieczeństwach od zbójców, w niebezpieczeństwach od własnego narodu, w
niebezpieczeństwach od pogan, w niebezpieczeństwach w mieście, w
niebezpieczeństwach na pustkowiu, w niebezpieczeństwach na morzu” (2 Kor 11, 26n).
Gdyby traumatyczne przejścia i nieszczęśliwe wypadki były bramą do wejścia demona do
wnętrza człowieka, to Apostoł Paweł musiałby mieć cały legion demonów! Tymczasem
jego wnioski, gdy zastanawiał się nad tymi przypadkami, szły w dokładnie przeciwną
stronę. Apostoł mówił: wskutek tego wszystkiego jeszcze bardziej jestem sługą
Chrystusa! „Bardziej przez trudy, bardziej przez więzienia, daleko bardziej przez chłosty,
przez częste niebezpieczeństwa śmierci” (2 Kor 11, 23).
Wniosek dla katolików nasuwa się prosty: mniej „konferencji uwolnieniowych”,
więcej Pisma świętego czytanego w Kościele oto czego nam trzeba, ażeby bronić się
przed złymi mocami.
81
osobiście przez Boga, to jak człowiek może taką karę Bożą „wypędzać” rozkazując jej w
imię Boże, aby go opuściła? Wniosek jest jasny: cała teoria o demonicznej mocy
trwającej wskutek „linii pokoleniowej” aż do trzeciego i czwartego pokolenia jest czystym
wymysłem i nie ma żadnego oparcia w Biblii. Chrześcijanin obmyty Krwią Jezusa i
uświęcony w Duchu Świętym jest wolny. Żadnych tajemniczych przekleństw ciążących na
rodzinie i żadnych demonów pasożytujących z pokolenia na pokolenie nie musi się bać,
podobnie jak rzuconego uroku i czarnego kota.
82
krytykowane przez Nowy Testament to kult pieniądza. „Korzeniem wszelkiego zła jest
chciwość pieniędzy” (1 Tm 6, 10). Dlatego „o chciwości niech nawet mowy nie będzie
wśród was, jak przystoi świętym” (Ef 5, 3). Kult pieniędzy może stać się przyczyną zguby
chrześcijanina: „żaden chciwiec to jest bałwochwalca nie ma dziedzictwa w królestwie
Chrystusa i Boga” (Ef 5, 5).
2) Nieczystość
Ocena tego grzechu jest równie surowa co grzechów poprzednich: „Żaden
rozpustnik ani nieczysty […] nie ma dziedzictwa w królestwie Chrystusa i Boga” (Ef 5, 5).
Potrzebne jest więc wyraźne nawrócenie: „Nie powołał nas Bóg do nieczystości, ale do
świętości. A kto to odrzuca, nie człowieka odrzuca, lecz Boga, który przecież daje wam
Ducha Świętego” (1 Tes 4, 7).
3) Nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu
Ten grzech jest znakiem stylu życia właściwego poganom: „Wystarczy, żeście w
minionym czasie pełnili wolę pogan i postępowali w rozwiązłościach, żądzach,
nadużywaniu wina, obżarstwie, pijaństwie i niegodziwym bałwochwalstwie” (1 P 4, 3).
Grzechy cielesne powodują zatarcie duchowej strony w człowieku, upodabniając
go do świata zwierzęcego.
83
2) Rozpaczać albo wątpić w miłosierdzie Boże
Nie chodzi oczywiście o wątpliwości, jakie niekiedy każdy miewa. Chodzi natomiast
o wybór dotyczący całej wieczności. Przestrogą przed takim postępowaniem jest los
Judasza. Jakkolwiek nie wiemy oczywiście, jakie są jego losy wieczne, to jednak jego
historia ma być na zawsze ostrzeżeniem przed grzechem rozpaczy: „Judasz rzekł:
«Zgrzeszyłem, wydawszy krew niewinną» […] Potem poszedł i powiesił się” (Mt 27, 3 i
5).
3) Sprzeciwiać się uznanej prawdzie chrześcijańskiej
Uporu w odrzucaniu fundamentów wiary nie należy mylić z pytaniami, dyskusjami
i szukaniem prawdy. „Baczcie, aby jakiś korzeń gorzki, który rośnie w górę, nie
spowodował zamieszania, a przez to aby nie skalali się inni […] a wiecie, że później, gdy
chciał otrzymać błogosławieństwo, został odrzucony, nie znalazł bowiem miejsca na
nawrócenie” (Hbr 12, 15 i 17).
4) Zazdrościć bliźniemu łaski Bożej
Jeśli jest to zazdrość jako impuls, który tak często się w nas rodzi i z jakim
musimy walczyć, to nie ma nic wspólnego z grzechem przeciw Duchowi Świętemu. Jeśli
natomiast ktoś wybrał ją jako drogowskaz na całe życie i konsekwentnie wybór ten
realizuje, to znajduje się w poważnym niebezpieczeństwie. „Żywicie morderczą zazdrość,
a nie możecie osiągnąć” (Jk 4, 2).
5) Mieć zatwardziałe serce wobec zbawiennych napomnień
Wprawdzie pewien stopień obojętności na napomnienia cechuje nas wszystkich, tu
jednak ostrzega się przed życiem jakby impregnowanym całkowicie na głos wzywający do
nawrócenia, przed radykalnym zamknięciem serca. „Jest powiedziane: Dziś, jeśli głos
Jego usłyszycie, nie zatwardzajcie serc waszych jak w buncie” (Hbr 3, 15).
6) Aż do śmierci odkładać pokutę i nawrócenie
Nawracać się mamy wtedy, gdy dociera do nas Boże wezwanie, gdyż nikt nie wie,
ile czasu da mu jeszcze Bóg. „Uważajcie, bracia, aby nie było w kimś z was przewrotnego
serca niewiary, której skutkiem jest odstąpienie od Boga żywego […] aby żaden z was nie
uległ zatwardziałości przez oszustwo grzechu” (Hbr 3, 12-13).
c. Opętanie?
Każdy grzech i niewierność Ewangelii, jak również każde zaburzenie normalnego
toku chrześcijańskiego życia może być splotem wpływu pokus złego ducha, ludzkiej
słabości i cech ułomnej natury. Dlatego mówi św. Paweł: „toczymy walkę przeciw
rządcom świata tych ciemności, pierwiastkom duchowym zła” (Ef 6, 12). Szatan
przewyższa człowieka inteligencją, mocą i przebiegłością: dlatego naiwnością są zbyt
proste metody walki z szatanem. Prawdziwą metodą walki duchowej z nim jest świętość.
Szczególnym i w praktyce raczej rzadkim przypadkiem działania szatana są tak
zwane „napaści” i opętania szatańskie. Napaści są zewnętrznym atakiem szatana,
opętania dotyczą wewnętrznych władz zmysłowych. W dzisiejszej atmosferze
poszukiwania sensacji i udziwnień tym bardziej obowiązuje stara łacińska zasada: Non
prius admittenda quam probanda (nie przyjmuje się podejrzenia o opętanie, zanim się
tego nie udowodni po wyczerpaniu wszystkich innych wyjaśnień, naturalistycznych, a
szczególnie medycznych). Wolno natomiast przypuszczać, że dobrowolne angażowanie
się w kontakty z duchami złymi (spirytyzm, satanizm) może częściej prowadzić do
szatańskich napaści i opętań.
Wielu współczesnych ludzi żyje w egzaltacji religijnej, szukając sensacji i
niezwykłych manifestacji duchowych na każdym kroku. Religijni sceptycy natomiast w
ogóle nie wierzą w istnienie złego ducha. Chrześcijanie zaś kierują się zasadą biblijnego
realizmu: „Przeciwstawiajcie się diabłu, a ucieknie od was; przystąpcie bliżej do Boga, to i
On zbliży się do was” (Jk 4, 7-8).
84
7. Cel naszej wiary: zbawienie dusz
Zbawienie od zaraz?
Bracie, czy jesteś zbawiony?
85
Apostoł Paweł pisze na przykład o życiu chrześcijanina jako o czekaniu na
upragnioną chwilę zbawienia: „teraz bowiem zbawienie jest bliżej nas niż wtedy, gdyśmy
uwierzyli” (Rz 13, 11). Jak widać, mowa jest tu o dwóch różnych momentach. Jeden z
nich to uwierzenie, czyli przyjęcie wiary w Chrystusa; należy on do przeszłości i od niego
zaczęło się życie wiary. Drugi moment to zbawienie; należy on do przyszłości i wszyscy
musimy na ten moment dopiero czekać. Zbawienie dopiero się do nas zbliża. Jest to
zbawienie w sensie oczekiwanej przyszłości oczywiście w chwili naszej śmierci lub w
chwili powrotu Chrystusa na ziemię.
Dlatego Apostoł radził Filipianom, aby „zabiegali o własne zbawienie z lękiem i
drżeniem” (Flp 2, 12). Ma to oczywiście sens tylko wtedy, gdy na zbawienie dopiero
oczekują. Tego samego od swojego nauczyciela dowiedzieli się też Koryntianie, gdy św.
Paweł pisał im: „[przez Ewangelię] będziecie zbawieni” (1 Kor 15, 2).
Dziwne jest, że w ogóle zdarzają się na ten temat dyskusje i to od kilkuset lat
skoro to pytanie stało się wprost i wyraźnie tematem nauczania Pisma. Zbawieni
jesteśmy już ale na razie w nadziei, co znaczy, że na zbawienie z ufnością i radością
czekamy! „W nadziei bowiem już jesteśmy zbawieni. Nadzieja zaś, którą już się ogląda,
nie jest nadzieją, bo jak można się jeszcze spodziewać tego, co się już ogląda? Jeżeli
jednak, nie oglądając, spodziewamy się czegoś, to z wytrwałością tego oczekujemy” (Rz
8, 24-25).
Czeka się na coś, co będzie, a nie na coś, co było. Jeszcze nigdy nie widziałem
kogoś, kto by w obecnym roku czekał na rok miniony. Wytrwała nadzieja i spodziewanie
się dotyczą tego, co będzie jutro, a nie tego, co było wczoraj. Tym czymś jest ostateczne
i pełne zbawienie.
Warunki zbawienia?
Będziesz zbawiony, jeżeli…
„Pismo św. nigdy nie głosi, że za grzechy chrześcijanie ryzykują utratę zbawienia”.
Autor tych rewelacji zapewnia, że zaczerpnął odpowiednie przesłanki z Biblii, z której
dowiedział się, że sposób życia chrześcijanina, jego święte życie lub żywot bezbożny i
grzeszny nie mogą wpłynąć na wieczne zbawienie. Na tym polega teza o absolutnej
pewności zbawienia, której nic naruszyć nie zdoła. Jeśli jest to prawda, to należałoby
oczywiście życzyć sobie, aby wszyscy chrześcijanie taką pewność posiedli. Ale jeśli
prawdą to nie jest, to pewność okaże się pewnością fałszywą. Z dość poważnymi, jak
łatwo sobie to wyobrazić, konsekwencjami…
86
a. Zbawienia stracić nie można?
Czy łaska Boga, przez którą jesteśmy zbawieni, wyklucza wartość moich dobrych
uczynków? Jeśli dziwi kogoś, że takie pytania można zadawać, to trzeba zacytować parę
polemicznych tez z upodobaniem wytaczanych nieraz przez niechętne katolikom kręgi:
„żadne moje dobre czyny nie mają ze sprawą mojego zbawienia nic wspólnego”; „łaska,
przez którą Bóg cię zbawił, wyklucza twoje uczynki”; w sprawie swojego własnego
zbawienia „człowiek nie ma nic do zrobienia”. Mówi się: „katolicy dodają coś do wiary,
twierdzą, że do zbawienia potrzebna jest wiara i coś jeszcze”. Tymczasem podobno
Biblia mówi, że tylko wiara i kropka!
W najbardziej jaskrawej wersji teoria ta brzmi jeszcze bardziej radykalnie:
podobnie jak dobre uczynki w żaden sposób nie miałyby wpływać na ostateczną ocenę
człowieka przed Bogiem w dzień sądu, tak samo i złe uczynki, najokropniejsze nawet
grzechy, nie mogłyby spowodować utraty zbawienia. Zbawienie raz uzyskane w chwili
„przyjęcia Jezusa” miałoby być absolutnie nie do utracenia, nawet przez najbardziej
wyzywające grzechy. A oto stosowne cytaty zaczerpnięte z tekstów głosicieli takiej
„dziwnej Ewangelii”:
„W kościele korynckim pleniły się podziały, bałagan, kłótnie, rozpusta i
świętokradztwo; w Listach św. Pawła nigdzie jednak nie znajdziemy wskazówki, że za
takie grzechy zapłacą oni utratą zbawienia”.
„Bez wątpienia nasze zbawienie nie ma nic wspólnego z uczynkami, choćby były
one wspaniałe i dobre, lecz zależy od wiary w Ewangelię”.
Najlepszym znawcą problematyki zbawienia jaki kiedykolwiek żył na ziemi, a także
najlepszym znawcą ze wszystkich, jacy żyją obecnie i kiedykolwiek żyć będą, jest Jezus
Chrystus. A On wypowiedział
się raczej jasno w tej kwestii: „Kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony” (Mt 24, 13).
Dlatego czytamy w Piśmie: „strzeżcie się, żeby was kto nie zwiódł” (Mt 24, 4). A więc
zwiedzenie chrześcijanina jest możliwe i może wpłynąć na zbawienie. Co więcej istnieje
jakiś warunek zbawienia: jest nim wytrwanie do końca. „Powstaną fałszywi mesjasze […],
by w błąd wprowadzić, jeśli to możliwe, także wybranych” (Mt 24, 24). Wybranie przez
Boga nie jest więc automatyczną gwarancją na zawsze, jeśli człowiek przestanie w
którymś momencie na takie Boże wezwanie odpowiadać. A człowiek nie jest automatem,
jest wolny i zły użytek z wolnej woli jest zawsze możliwy.
Czytamy na innym miejscu słowa skierowane do chrześcijan w Koryncie:
„Dopuszczacie się niesprawiedliwości, czyż nie wiecie, że niesprawiedliwi nie posiądą
królestwa Bożego? Nie łudźcie się! Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy
nie odziedziczą królestwa Bożego. A takimi byli niektórzy z was, lecz zostaliście
usprawiedliwieni” (por. 1 Kor 6, 8-11). Św. Paweł pisze Koryntianom o możliwości utraty
zbawienia i o tym, że usprawiedliwienie z grzechów popełnionych w przeszłości nie jest
automatycznie usprawiedliwieniem z grzechów popełnionych w przyszłości. Spotykane
dziś czasem dziwne nauki o absolutnej pewności zbawienia do tego się bowiem
sprowadzą: jestem automatycznie usprawiedliwiony z każdego grzechu, jaki popełnię w
przyszłości, gdyż niemożliwe jest, abym kiedykolwiek utracił raz zdobyte
usprawiedliwienie, raz dane mi zbawienie. Warto powtórzyć trzy słowa św. Pawła
ostrzegające nas wszystkich bez wyjątku: „Nie łudźcie się!”
„O nierządzie zaś i wszelkiej nieczystości niechaj nawet mowy nie będzie wśród
was […], żaden rozpustnik ani nieczysty nie ma dziedzictwa w królestwie Chrystusa i
Boga” (Ef 5, 3 i 5). „według Ducha, a nie spełnicie pożądania ciała; jest rzeczą wiadomą,
jakie uczynki rodzą się z ciała: nierząd, nieczystość i tym podobne; co do nich
zapowiadam wam: ci, którzy się takich rzeczy dopuszczają, królestwa Bożego nie
odziedziczą” (por. Ga 5, 16-21).
Teksty te są jasne: zbawienie zależy od wiary, ale ma związek także z czynami
chrześcijanina. Są takie czyny, które są grzechami. Mało tego, niektóre grzechy mają
charakter tak wyjątkowo ciężki, że powodują utratę łaski, a więc zamykają bramę
Królestwa. „Jeśli dobrowolnie grzeszymy po otrzymaniu pełnego poznania prawdy, to już
nie ma dla nas ofiary przebłagalnej za grzechy” (Hbr 10, 26).
87
b. Zbawienie pod pewnymi warunkami?
A co z dobrymi uczynkami? Czy są one przydatne w drodze do zbawienia? Czy
głoszenie ich potrzeby to rzeczywiście katolicki wymysł, aby utrudnić ludziom dojście do
zbawienia, które w przeciwnym wypadku byłoby łatwe i natychmiastowe, jak nie
przymierzając rozpuszczalna kawa? Cóż, o takim „wymyśle” dobrze wiedzieli
Apostołowie, a nawet zapisali to w Biblii. „Sprawiedliwy z trudem dojdzie do zbawienia”
(1 P 4, 18), pisał św. Piotr, a św. Paweł precyzował to jeszcze bardziej, gdy pisał o
kobietach żyjących w małżeństwie: „Zbawiona zaś zostanie przez rodzenie dzieci; jeśli
wytrwają w wierze i miłości, i uświęceniu z umiarem” (1 Tm 2, 15). Jest to oczywiście
dokładnie ta sama nauka, którą uczniowie usłyszeli od Jezusa i zapisali dwukrotnie w
Ewangelii: „Kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony” (Mt 10, 22 i 24, 13). Jest to w
tym sensie „zbawienie warunkowe”! Chrześcijanin będzie zbawiony, jeśli coś będzie
czynić. „Jeśli wytrwa w wierze i miłości”, „Jeśli wytrwa do końca”. Św. Paweł, jak widać,
był kolejnym z tych, którzy obok Pana Jezusa „dodawali coś do wiary”: zbawienie „przez
czynienie czegoś”, „pod warunkiem”, „jeżeli…”
88
uczynków, to w nagrodę pójdziesz do nieba”. Na tym czasem jego wyobrażenie o drodze
do zbawienia się kończy. Zdarza się to niekiedy (i wskazuje na braki podstaw wiadomości
religijnych z zakresu drugiej klasy szkoły podstawowej, gdyż jedna z sześciu głównych
prawd wiary nauczanych właśnie wtedy mówi: „Łaska Boża jest do zbawienia koniecznie
potrzebna”). Ale lekarstwem na wjechanie samochodem w drzewo z lewej strony drogi
nie jest na pewno zderzenie ze słupem po stronie prawej. Czy bowiem lekarstwem na
wspomniane wykoślawienie chrześcijańskiej nadziei jest z kolei głoszenie, że zbawienie
nie ma nic, ale to dokładnie nic wspólnego ze sposobem życia człowieka wierzącego?
Można przecież mówić o zasługach, które z łaski Boga i za Jego pomocą
przyniesiemy ze sobą na sąd Boży. „Zasługi” to wprawdzie słowo, który tradycyjnie
budziło oburzenie niektórych chrześcijan niechętnych katolicyzmowi, ale chyba jednak
biblijny chrześcijanin może mówić o zasługach człowieka przed Bogiem, skoro mówili o
tym natchnieni autorzy w Biblii. „Nie jest bowiem Bóg niesprawiedliwy, aby zapomniał o
czynie waszym i miłości” (Hbr 6, 10); „Błogosławieni, którzy w Panu umierają […] idą
wraz z nimi ich czyny” (Ap 14, 13); „Osądzono zmarłych z tego, co w księgach zapisano,
według ich czynów […] każdy został osądzony według swoich czynów” (Ap 20, 12). Są to
czyny nie tylko złe, sprowadzające osąd skazujący, ale i dobre sprowadzające pochwałę.
Kiedy święci idą po śmierci do Boga, to „idą wraz z nimi ich czyny” (Ap 14, 13). Nawet
sam Jezus zapowiada: „dam każdemu z was według waszych czynów” (Ap 2, 23), a
Apostołowie napominali: „Niechże i nasi wierni nauczą się przodować w spełnianiu
dobrych czynów […] – żeby nie byli bez zasług” (Tt 3, 14).
Zasługa jest owocem łaski, ale tylko w takim sercu, które zechciało z tą łaską
współpracować, czyli jak mówi Pismo coś uczyniło ze swej strony: „Jeśli ktoś usłyszy
mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego” (Ap 3, 20). To właśnie nazywamy współpracą z
łaską. Musisz coś uczynić ty sam („otworzyć drzwi”), aby Jezus mógł coś uczynić w tobie
(„z tobą wieczerzać”). Dlatego św. Piotr zachęca nas w Biblii, abyśmy lękali się o nasze
święte postępowanie właśnie z powodu przyszłego zbawienia: „jeśli bowiem Ojcem
nazywacie Tego, który sądzi według uczynków każdego, to w bojaźni spędzajcie czas
swego pobytu na obczyźnie” (1 P 1, 17). Apostoł powtarza tymi słowami tylko to, czego
nauczył się od Jezusa. A nasz Zbawiciel uczył wyraźnie: „ci, którzy pełnili dobre czyny,
pójdą na zmartwychwstanie życia; ci, którzy pełnili złe czyny na zmartwychwstanie
potępienia” (J 5, 29).
Jeśli przyjmie się karkołomną tezę o tym, że zbawienie nie ma nic wspólnego z
uczynkami chrześcijanina, z jego świętym albo grzesznym życiem, z jego szlachetnym i
ofiarnym albo podłym i wstrętnym postępowaniem, to różne teksty Pisma św. mówiące
o zbawieniu stają się przedziwnym chaosem. Jedne mówią o zbawienia z łaski
niezależnym od uczynków (Ef 2, 9), inne o tym, że o zbawieniu decyduje sąd Boga nad
naszymi uczynkami (Mt 25, 45). Jedne mówią o tym, że kto uwierzy, nie idzie pod sąd (J
3, 18), a inne o tym, że wszyscy staniemy przed trybunałem (2 Kor 5, 10), jedne mówią,
że usprawiedliwienie przychodzi na podstawie samej wiary, a nie z uczynków (Rz 3, 28),
inne wręcz odwrotnie, że usprawiedliwieni jesteśmy na podstawie uczynków, a nie
samej tylko wiary (Jk 2, 24)… I w końcu nic z tego nie można zrozumieć.
Jeśli natomiast przyjmie się tradycyjne katolickie nauczanie, to Dobra Nowina
Pana Jezusa głoszona przez Jego Apostołów i spisana w Biblii stanie się przedziwnie jasna
i zrozumiała. Twoja historia z Jezusem to kilka etapów, w których rola wiary i uczynków
jest różna. Etapy te to najpierw usprawiedliwienie, potem uświęcenie, a wreszcie
zbawienie. Są to trzy biblijne pojęcia o precyzyjnym znaczeniu i mylenie ich prowadzi
do chaosu i poważnych błędów. Biblia staje się niezrozumiała. Wiele jej fragmentów
trzeba wtedy pomijać jako rzekomo „mniej istotnych”. Czasem pierwszy z tych etapów,
usprawiedliwienie, też nazwane bywa określeniem „zbawienie”. W końcu po grecku
„zbawienie” znaczy po prostu tyle samo co „uratowanie”, a więc jest to pojęcie bardzo
nieostre. „Uratowanym” można być od życia bez Boga, w grzechu, z dala od Jezusa
Chrystusa. Częściej jednak te trzy etapy są nazwane każdy innym określeniem. Wtedy
zbawienie w sensie „uratowania na wieki”, czyli zbawienie wieczne okazuje się zależne od
czynów.
89
d. Etapy życia w Jezusie Chrystusie
Wiele zamieszania w tej dziedzinie wynikło z zaniedbań w poznawaniu podstaw
doktryny chrześcijańskiej, szczególnie nauki o usprawiedliwieniu, uświęceniu i zbawieniu.
W tej dziedzinie, niestety, bracia katolicy również najczęściej nie mają się czym chlubić,
gdyż tak często wiara budowana jest tylko na mocno sypkim fundamencie przeżyć,
wzruszeń, rodzinnych tradycji i patriotycznych przywiązań. Spróbujmy odnaleźć więc
nieco twardszy grunt (zanim nie spadną deszcze i nie wzbiorą potoki, i nie uderzą w ten
dom!)
Usprawiedliwienie spotkało cię, gdy byłeś jeszcze bezsilny (Rz 5, 6). Bóg
wyszedł ci naprzeciw, może gdy byłeś jeszcze małym dzieckiem lub kiedy wcale nie
myślałeś o Bogu i podobało ci się życie w grzechu z dala od Niego. On sam wezwał cię
wtedy przez przyjaciela, kazanie, lekturę, rekolekcje. Niezależnie od tego, że
zasługiwałeś na odrzucenie i nie miałeś Bogu nic do zaofiarowania On cię przyjął i
usprawiedliwił. Z grzesznika stałeś się w jego oczach kimś sprawiedliwym. Nie miałeś
swojej własnej sprawiedliwości, prosiłeś Go o łaskę i obdarzył cię swoją własną, Bożą
sprawiedliwością (Rz 3, 26). Było to całkiem niezależne od twoich uczynków i zasług.
„Człowiek osiąga usprawiedliwienie nie przez wypełnianie Prawa za pomocą uczynków,
lecz jedynie przez wiarę w Jezusa Chrystusa” (Ga 2, 16).
Apostoł Paweł często sięga w Listach do swojego własnego doświadczenia
życiowego. Był człowiekiem bardzo religijnym, pielęgnował wyniesione z domu tradycje
religijne, wypełniał każdy swój dzień mnóstwem gorliwych uczynków. A jednak nie
doprowadziło go to do rozpoznania Mesjasza w Jezusie. Chrystus sam mu się objawił i
obdarzył usprawiedliwieniem „z łaski, a nie z uczynków”. Nie tylko na podstawie teorii,
ale i praktyki życiowej św. Paweł pisze: „człowiek osiąga usprawiedliwienie przez wiarę,
niezależnie od pełnienia nakazów Prawa” (Rz 3, 28).
Nie można zostać usprawiedliwionym chrześcijaninem z powodu mnóstwa swoich
zasług, nie da się na ten Boży podarunek zarobić ani zasłużyć, jest on zawsze czystym
darem zaskakującego nas swoją inicjatywą Boga. Tak jak człowiek swoje naturalne
narodzenie zawdzięcza całkowicie swoim rodzicom bez żadnej swojej zasługi, tak samo
duchowe nowe narodzenie zawdzięcza bez swoich zasług Bogu.
Uświęcenie to coś, czego Bóg oczekiwał od ciebie później. Obdarzył cię misją,
zadaniami, powołaniem i spodziewał się po tobie dobrych owoców. Ten etap twojego
chrześcijańskiego życia nie tylko że nie jest niezależny od twoich uczynków, ale wręcz
przeciwnie jest od nich dramatycznie zależny! Bóg je przygotował, abyś je pełnił (Ef 2,
10) i spogląda z nieba, czy rzeczywiście tak się dzieje! Bardzo wiele zależy tu od twojego
wysiłku, starań, zabiegów czyli, mówiąc krótko, uczynków. Na tym etapie jesteś
wzywany nie tylko, by w coś wierzyć, ale równocześnie aby coś nieustannie czynić,
aby nie stracić danej ci za darmo łaski usprawiedliwienia: „Starajcie się o pokój ze
wszystkimi i o uświęcenie, bez którego nikt nie zobaczy Pana. Baczcie, aby nikt nie
pozbawił się łaski Bożej” (Hbr 12, 14-15). Na tym etapie pozostajesz sprawiedliwy przed
Bogiem, jeśli wypełniasz Jego wolę przez twoje postępowanie. „Człowiek dostępuje
usprawiedliwienia na podstawie uczynków, a nie samej tylko wiary […] martwa jest wiara
bez uczynków” (Jk 2, 24 i 26).
Przyda się też nieco pokory w myśleniu o zbawieniu, które nie jest stuprocentową
polisą ubezpieczeniową! „Przeto się nie pysznij, ale trwaj w bojaźni! Jeżeli bowiem nie
oszczędził Bóg gałęzi naturalnych, może też nie oszczędzić i ciebie” (Rz 11, 20-21).
„Zabiegajcie o własne zbawienie z bojaźnią i drżeniem” (Flp 2, 12). Nowe życie można
utracić. Może się to stać przez złe czyny czyli grzechy. „Znam twoje czyny: masz imię,
które mówi, że żyjesz, a jesteś umarły. Stań się czujnym i umocnij resztę, która miała
umrzeć, bo nie znalazłem twoich czynów doskonałymi wobec Boga” (Ap 3, 1-2). Stąd jest
potrzebna w życiu chrześcijanina nawet asceza i umartwienie, choćby nie było dzisiaj w
modzie mówienie o tym: „poskramiam moje ciało i biorę je w niewolę, abym innym
głosząc naukę sam przypadkiem nie został uznany za niezdatnego” (1 Kor 9, 27). Nie
powinniśmy znać innej mody niż „moda na Pismo św.”!
90
Zbawienie w sensie ścisłym odnosi się do chwili opuszczenia przez nas tego
świata. Dopóki żyjemy na tej ziemi, jesteśmy tylko w drodze do zbawienia, zawsze z
pewną dozą świętej bojaźni, gdyż każdy może upaść przez swój grzech, lenistwo,
opieszałość i głupotę, przez czyny złe i brak czynów dobrych i może łaskę stracić. Jako
ostrzeżenie dla chrześcijan (a nie dla niewierzących) napisano kiedyś: „straszną jest
rzeczą wpaść w ręce Boga żyjącego” (Hbr 10, 31).
Absolutną i niepodważalną pewność zbawienia ma dopiero ten, kto już dopłynął do
portu, czyli do spotkania z Bogiem w wieczności. Tylko ten, kto należy do symbolicznej
liczby „stu czterdziestu czterech tysięcy wykupionych z ziemi” (Ap 14, 3).
Rozróżnienie dwóch etapów chrześcijańskiego życia początkowego
usprawiedliwienia, czyli wejścia na drogę zbawienia (nowe narodzenie), i kroczenia tą
drogą w ciągu całego życia (nowe życie) jest bardzo ważne dla naszego rozumienia
Biblii. Inaczej można przekrzykiwać się do końca świata. Jeden będzie wołać: „człowiek
osiąga usprawiedliwienie nie przez wypełnianie Prawa za pomocą uczynków, lecz jedynie
przez wiarę!” (Ga 2, 16). A drugi na to: „nieprawda, bo przecież «człowiek dostępuje
usprawiedliwienia na podstawie uczynków, a nie samej tylko wiary» (Jk 2, 24)!”
Jeśli natomiast odniesiemy teksty Biblii napisane przez Apostołów do historii ich
własnego usprawiedliwienia, uświęcenia i zbawienia, a potem do naszej historii z Bogiem,
to nie będzie dla nas żadnej sprzeczności między początkową absolutną darmowością
łaski a późniejszą oceną chrześcijanina w dzień sądu na podstawie zarówno wiary, jak i
uczynków. Prawdą jest, że „człowiek osiąga usprawiedliwienie przez wiarę, niezależnie od
pełnienia nakazów Prawa” (Rz 3, 28), gdyż nowe narodzenie otrzymał całkowicie za
darmo. Ale jednocześnie prawdą jest, że „człowiek dostępuje usprawiedliwienia na
podstawie uczynków, a nie samej tylko wiary” (Jk 2, 24), gdyż nowe życie aby go nie
stracić wymaga unikania złych uczynków i pełnienia uczynków dobrych. W ogóle prawdą
jest wszystko, co napisane jest w Piśmie świętym, a nie tylko wybrane wersety, który
akurat dziś nam się przydają.
c. „Cokolwiek uczyniliście…”
Dyskusję o zbawieniu warto zakończyć bystrą obserwacją, jaką poczynił Keith
Green, wielki amerykański muzyk i wielki protestancki chrześcijanin, kiedy w jednym ze
swych utworów wyśpiewał dwudziesty piąty rozdział Ewangelii według św. Mateusza.
Zadał tam pytanie, czym różnią się według Jezusa Chrystusa i Jego biblijnego Słowa
zbawieni (symboliczne „owce”) od niezbawionych (symbolicznych „kozłów”).
„Jedyną różnicą między kozłami i owcami według Pisma jest to, co zdołali i to,
czego nie zdołali uczynić.” („The only difference between the sheep and the goats
according to the Scriptures is what they did and didn't do”).
Postawa wiary w jedynego Pana i Zbawcę, Jezusa Chrystusa oraz postawa czynnej
miłości: one dwie razem zwyciężają na sądzie przed Bogiem. Po pierwsze więc: „Kto
wierzy w Niego, nie podlega potępieniu” (J 3, 18). Równocześnie jednak: „będzie to sąd
nieubłagany dla tego, który nie czynił miłosierdzia: miłosierdzie odnosi triumf nad sądem”
(Jk 2, 13).
91
Odpusty i czyściec:
Do nieba tanio i na raty?
92
b. Bóg pomaga jednym ludziom przez wstawiennictwo innych ludzi?
Odpusty to darowanie kary doczesnej, przynajmniej w części, za przyczyną
doskonałych zasług Jezusa Chrystusa oraz zasług świętych chrześcijan, którzy nas
poprzedzili. Praktyka wskazuje, że niektórym trudno uwierzyć, że Bóg może brać pod
uwagę zasługi człowieka. Pytają się, czy nie oznacza to jakiejś niedoskonałości zasług
Jezusa Chrystusa? Zarzuca się niekiedy katolikom, że dodają coś do zasług
Chrystusowego Krzyża podważając w ten sposób doskonałość Jego dzieła.
Jeśli katolicy tak robią, to dlatego, że mają godnych poprzedników, do tego
poprzedników natchnionych przez Boga do spisania odpowiedniego nauczania w tym
względzie w nieomylnym Słowie Bożym: „Raduję się w cierpieniach za was i ze swej
strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest
Kościół” (Kol 1, 24). Jakkolwiek mogłoby się to nie podobać niektórym, biblijna prawda
jest właśnie taka. Domyślamy się, że „dopełniam” nie dlatego, aby Chrystus tego
uzupełnienia potrzebował, ale dlatego, że na nie łaskawie zezwala i z łaski swojej do
niego zaprasza. Dlatego zarzut o „dodawaniu” do zasług Chrystusa jest zupełnie
chybiony. Owo rzekome „dodawanie” nie jest przecież dziełem człowieka, ale Boga. W ten
sposób ofiara cierpienia człowieka („w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa”)
staje się pomocą dla innych („dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół”).
Wszystko wskazuje też na to, że nie tylko kary doczesne, ale nawet sprawy
zbawienia wiecznego mogą jakoś zależeć od tego, że Bóg wejrzy na ludzi
poprzedzających nas w wierze. Może nam się to wydawać dziwne albo mało zrozumiałe,
ale musimy to przyjąć, gdyż jedna z podstawowych zasad chrześcijańskich mówi, że „nie
wolno wykraczać ponad to, co zostało napisane” (1 Kor 4, 6). A co zostało napisane w tej
kwestii? „Cały Izrael będzie zbawiony”, pomimo że „gdy chodzi o Ewangelię są [oni]
nieprzyjaciółmi Boga”, ponieważ „gdy chodzi o wybranie, są oni ze względu na praojców
przedmiotem miłości” (Rz 11, 26-28). Zbawienie zależy w jakiś sposób od tych
„praojców”, czyli świętych Izraelitów. Jeśli wydaje się nam to nie do przyjęcia, to
ewentualne „zażalenia” trzeba kierować do Pana Boga, który natchnął Pismo św.
93
i pocieszający fragment mówi, że nawet jeśli ktoś jest niespecjalnie dobrym
chrześcijaninem, to mimo jego grzesznego życia Bóg może go zbawić i człowiek taki „sam
ocaleje”. Nie przeszkadza to temu, że ten sam człowiek „poniesie szkodę” w
oczyszczającym ogniu miłości Boga. Nazwano to w średniowieczu „czyśćcem”. Jeśli
komuś nazwa „czyściec” nie przypada do gustu, może wymyślić sobie inną. Nie będziemy
się spierać o nazwy. Nie zmieni to faktu, że Biblia uczy o potrzebie oczyszczającej kary
dla zbawionych po śmierci, jeśli nie byli zbyt doskonali za życia.
Całość tego nauczania jest zebrana w postaci przypowieści przez samego Jezusa.
Chrześcijanin za życia jest „w drodze” i jeśli nie naprawi pewnych grzechów tutaj, będzie
musiał liczyć się z konsekwencjami po drugiej stronie życia, również jeśli zostanie
zbawiony: „Pogódź się ze swoim przeciwnikiem szybko, dopóki jesteś z nim w drodze, by
cię przeciwnik nie podał sędziemu, a sędzia dozorcy, i aby nie wtrącono cię do więzienia.
Zaprawdę powiadam ci: nie wyjdziesz stamtąd, aż zwrócisz ostatni grosz” (Mt 5, 25-26).
94
Zakończenie
Czas na podsumowanie. Jeśli zostałeś ochrzczony w Kościele katolickim i w nim
żyjesz, i modlisz się, to dobrze trafiłeś! Nawracaj się więc coraz bardziej na biblijne,
katolickie chrześcijaństwo. Odkryj dar nowego narodzenia, aby móc żyć w pełni po
katolicku. Stawaj się coraz bardziej wolnym i coraz bardziej katolickim chrześcijaninem.
Ucz się biblijnej modlitwy: jest ona najbardziej tradycyjną, katolicką modlitwą. Katoliku,
dobrze w życiu trafiłeś!
Prawdy wiary, zwyczaje modlitewne, niedzielna Msza św., pięć warunków
spowiedzi wszystko to wynika z wiernej lektury Biblii, takiej, jaka jest. Wynika z niej też
jeszcze wiele innych rzeczy! Żyjesz we wspólnocie wiary, która od czasów Jezusa
Chrystusa i Jego Apostołów ma jedną ambicję: żyć i modlić się w zgodzie z Bożym
zamiarem. Słowa, wypowiedziane przez wielkiego świętego Kościoła starożytnego w
trzecim wieku, niech dziś staną się naszym chlubnym zawołaniem i powodem do radości.
Opisują one nasze życie wiary:
„Jeden jest tylko Bóg, a poznajemy Go nie skądinąd, ale z Pisma św. […] nie godzi
się iść za własnymi pragnieniami i własnym rozumieniem ani też przeinaczać tego,
co od Boga pochodzi, ale pojmować Jego naukę tak, jak On zechciał ją podać w
Piśmie św.” (św. Hipolit).
95
Na zakończenie naszego tekstu jeszcze jedno pytanie: jeśli wiara i praktyka
Kościoła katolickiego tak wyrasta z Biblii, jak kwiat z łodygi, to skąd biorą się różnice
między wyznaniami chrześcijańskimi? Czy to znaczy, że inni chrześcijanie nie znają Pisma
św. albo że nie chcą zrozumieć najprostszych rzeczy? Nie, oczywiście tak nie jest.
Istnieją trudne do przezwyciężenia ważne powody naszego wzajemnego różnienia się
między sobą.
Część takich różnic bierze się z wyboru tego fragmentu Biblii, który będzie
traktowany jako najważniejszy i który będzie służył jako światło dla całej reszty
biblijnego tekstu. Czy taki wybór jest potrzebny? Czy nie można traktować całej Biblii
jako równie cennej? Otóż wszyscy chrześcijanie takiego wyboru dokonują: na przykład
uważają, że Nowy Testament ma służyć jako światło dla zrozumienia Starego Testamentu
i dlatego na przykład nie w pełni i nie w całej rozciągłości stosują się do żydowskiego
Prawa. Trudniejszym problemem jest, gdy przed podobnym zadaniem stajemy w obrębie
Nowego Testamentu.
Dla wielu chrześcijan z nowo powstałych Kościołów, których opinie bywały
przytaczane w naszym tekście, często najważniejszym punktem wyjścia jest nauczanie
św. Pawła, zwłaszcza z Listów do Rzymian i do Galatów. W świetle Pawłowego nauczania
interpretuje się wtedy również Ewangelie. Dlatego jeśli chrześcijanie tacy przeczytają na
przykład o wytrwałości jako warunku zbawienia („kto wytrwa do końca, ten będzie
zbawiony” Mt 24, 13), to będą starali się wyjaśnić te słowa Jezusa Chrystusa w świetle
wypowiedzi Apostoła, która może sugerować bezwarunkowe zbawienie (np.„łaską
jesteście zbawieni przez wiarę […] nie z uczynków, aby się nikt nie chlubił” (Ef 2, 8).
Dla katolików zaś tradycyjnie absolutnym punktem wyjścia są słowa Jezusa
zapisane w czterech Ewangeliach. To one uchodzą za światło, któremu należy
podporządkować wszystko i w którym wszystko należy wyjaśniać. Dlatego, by pozostać
przy podanym przykładzie, nadrzędne wydadzą się nam słowa wzywające chrześcijanina
do wysiłku „kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony” (Mt 24, 13). Wielkiego znaczenia
nabierze też wezwanie do czynu: „miłosierdzie [chodzi o miłosierdzie czynione przez
człowieka] odnosi triumf nad sądem” (Jk 2, 13).
Jak łatwo zauważyć, obie te postawy przy odpowiedniej dawce dobrej woli
mogłyby się wzajemnie ubogacić i służyć jednocześnie za pomoc w trwaniu wierności
Biblii. Z kolorowych kamyków biblijnych fragmentów i cytatów można ułożyć przepiękne
mozaiki, niekoniecznie identyczne. Znawcy Biblii wiedzą, że istnieje różnorodność ujęć i
podejść już w samym Nowym Testamencie: co innego akcentuje Ewangelia Mateuszowa,
co innego św. Jana, co innego Apostoł Jakub, a odmienne znowu rzeczy św. Paweł.
Nazywa się to „pluralizmem teologii Nowego Testamentu”. Na tym zresztą opiera się
ekumenizm: nie jest on przecież wynikiem wzajemnych kompromisów, jak w polityce, ale
rodzi się z dostrzeżenia, że mozaika sąsiada zawiera coś, czego może brakować mojej
mozaice.
Możemy wzajemnie wzbogacać nasze poznanie dzieła Chrystusa. Niestety, dzieje
się tak stanowczo za rzadko. Jedną z przyczyn jest zawłaszczanie przez pewne grupy
tylko dla siebie nazwy „biblijni chrześcijanie” i napastliwość wobec tych wszystkich,
którym takiej nazwy nie chce się przyznać. Połączony z prośbą o życzliwe potraktowanie
katolickiego pragnienia wierności Biblii i z przeproszeniem za uprzednią napastliwość w
słowach, niniejszy tekst w tym sensie mógłby pomóc w pojednaniu. Pojednanie to
potrzebne jest tym wszystkim, którzy noszą miano chrześcijanina i którzy nie zapominają
o postawie pokory: „w pokorze oceniajcie jedni drugich za wyżej stojących od siebie;
niech każdy ma na oku nie tylko swoje własne sprawy, ale także i drugich” (Flp 2, 3-4).
96