You are on page 1of 5

Jerzy Lubach

Jeszcze trudniejsze braterstwo?

Przypadło mi w udziale zadanie zarazem satysfakcjonujące, bo mam


przedstawić polskiemu Czytelnikowi książkę mego ukraińskiego Przyjaciela, ale i
budzące obawy z powodu jej niezwykle trudnej tematyki i płynących stąd
nieprostych wniosków.
Mowa o polskim wydaniu solidnej objętości pracy wybitnego historyka
lwowskiego, profesora Bohdana Hudzia, na której okładce rzuca się w oczy wybity
wielkimi literami tytuł „UKRAIŃCY i POLACY”, a dopiero po chwili dopatrzymy
się, że jego ciąg dalszy malutkimi literami doprecyzowuje - „… na Naddniestrzu,
Wołyniu i w Galicji Wschodniej w XIX i pierwszej połowie XX wieku”*. Dla
każdego mającego choć minimalną wiedzę historyczną staje się od razu jasne, że
jednym z głównych tematów tej książki jest także „rzeź wołyńska”, a więc kwestia,
której recepcja i interpretacja w ostatnich latach mocno poróżniła nie tylko polskich i
ukraińskich badaczy naukowych, ale odbija się też pośrednio na stosunkach
międzyludzkich – prywatnych, biznesowych, społecznych, a przede wszystkim
politycznych obu naszych narodów i jego oficjalnych przedstawicieli.
Zanim więc przejdę do omówienia zasadniczych tez książki, chcę powiedzieć
słów parę o moim stosunku do Ukrainy. Wyrażałem go wielokrotnie na łamach
„Gazety Polskiej Codziennie” w ramach cyklu Klub Prometeusza, uznając
strategiczny sojusz z Ukrainą za podstawę rozwoju idei Międzymorza, dzisiejszej
kontynuacji „prometeizmu” Marszałka Piłsudskiego, drugiego – obok udziału w
NATO – zabezpieczenia przed neo-imperializmem Rosji.
Pisałem, że nie musimy wcale Ukrainy kochać, by twardo stać po jej stronie w
k a ż d y m konflikcie z Rosją, bo taki jest po prostu nasz podstawowy interes narodowy. A
już tym bardziej w sytuacji otwartej agresji rosyjskiej na naszego sąsiada. Zresztą sam Józef
Piłsudski nie pałał jakąś szczególną miłością do Ukrainy, a jednak nie żałował krwi
polskiego żołnierza w odwojowywaniu tejże Ukrainy z rąk Rosji, obojętnie - białej czy
czerwonej. Sytuacja obu naszych krajów jest dziś o niebo lepsza niż w r. 1920, ale zakusy
Rosji są identyczne jak wtedy i równie niebezpieczne, a jednym z jej strategicznych celów
jest skłócenie Polaków i Ukraińców, by tym łatwiej ich – podzielonych – kolejno pokonać.
„Trudne braterstwo” - do którego odwołuję się w tytule tego tekstu - to tytuł mojego
filmu dokumentalnego z 1998 r., uczciwie przedstawiającego blaski i cienie sojuszu
Piłsudski-Petlura z r. 1920 i jego późniejszych konsekwencji wedle słynnej, a zbyt rzadko
realizowanej formuły Józefa Mackiewicza – Jedynie prawda jest ciekawa. Wystąpiły w
nim postaci tak znaczące jak redaktor Jerzy Giedroyć, Tadeusz Olszański, autor świetnej,
wydanej jeszcze w podziemiu „Historii Ukrainy”, historyk brytyjski prof. Norman Davis,
płk Tadeusz Krząstek - wybitny znawca historii militarnej Polski i Ukrainy, dziś
wykładowca Studium Europy Wschodniej, no i dwaj młodzi podówczas historycy ze
Lwowa, dr Wiktor Hołubko i dr Bohdan Hudź, będący zarazem konsultantami, ale i
pełnoprawnymi współautorami scenariusza filmu, którzy stali się wkrótce także moimi
serdecznymi przyjaciółmi.
Wbrew naszym wspólnym nadziejom ten film, mimo bardzo dobrego, o dziwo,
przyjęcia w obu krajach, nie wpłynął na wybór tradycji historycznej, do której równie
szczerze mogliby się odwoływać i Polacy, i Ukraińcy. Zamiast Atamana Naczelnego
Symona Petlury, szlachetnego człowieka, wiernego sojusznika Polski, niezłomnego wodza
w polu, bojowego publicystę na emigracji, męczennika sprawy ukraińskiej i ofiary zbrodni
sowieckiego agenta - władze Ukrainy wyniosły na sztandary Stepana Banderę i OUN-UPA.
Nie tylko skłóciło to ponownie oba narody, ale dało też żer rosyjskiej V kolumnie w Polsce,
często skrywającej się pod „kresowymi” resentymentami.
Próba utworzenia wolnej i sprzymierzonej z Polską Ukrainy poniosła w 1920 r.
klęskę nie tyle z powodu przewagi liczebnej wojsk bolszewickich, co ze względu na brak
masowego poparcia narodu ukraińskiego dla Petlury – do jego wyzwoleńczej armii wstąpiła
ledwie znikoma część spodziewanych ochotników. Nękany przeze mnie pytaniami o
przyczyny tego zadziwiającego zjawiska Bohdan Hudź przez 20 lat trudził się nad naukową
odpowiedzią i udzielił jej na 445 stronach swej najnowszej książki, z czego niemal 70
stanowi niezwykle obszerna bibliografia. Zwraca uwagę fakt, że kluczowe tezy tej
niezwykłej pozycji oparte są w większości na źródłach polskich, jak się wydaje –
najwyraźniej niedostatecznie dotąd wykorzystanych przez polskich badaczy .
Profesor Hudź analizując przyczyny katastrofy w r. 1920 cofać się musiał coraz
bardziej w głąb naszej wspólnej z Ukraińcami historii – co najmniej do czasów rozbiorów i
polskich powstań – a badając konsekwencje załamania się idei sojuszu polsko-ukraińskiego
nie mógł też ominąć tragicznej kwestii Wołynia w latach II Wojny Światowej. Rezultaty
jego wieloletnich badań w archiwach są dla czytelnika nie będącego zawodowym
historykiem niekiedy wręcz zadziwiające: któż z nas wiedział np., że mimo carskich represji
po stłumieniu kolejnych powstań i konfiskacie majątków ziemskich szlachty wspierającej
powstania, ogromna część terytoriów nawet „rdzennej” Ukrainy naddnieprzańskiej nadal
pozostawała we władaniu wielkich polskich posiadaczy ziemskich?
Wychodząc od konstatacji tego obszernie udokumentowanego faktu, Bohdan Hudź,
powołując się na ogromną ilość dokumentów i relacji – raz jeszcze powtórzmy – głównie
polskich! - formułuje swoją kluczową tezę, że zasadniczą osią konfliktu nie było pole
narodowościowe, ale społeczne. Ludność terenów dzisiejszej Ukrainy zarówno w okresie
polskich powstań, jak i w czasach tworzenia się zrębów jej państwowości po 1917 r. w
nikłym jeszcze stopniu przejawiała ukraińską tożsamość narodową, często samookreślając
się jako „tutejsi” czy „prawosławni”.
Tu mały cytat z książki:

Jak podkreślał etnograf i działacz kulturalny Tadeusz Rylski, już w drugiej ćwierci
XIX wieku na Kijowszczyźnie, Wołyniu i Podolu słowo „Lach” stało się jedynie
wspomnieniem specyficznego losu tego kraju, który przez długi czas należał do
Rzeczypospolitej. Zatem większość miejscowych ziemian była spolonizowaną szlachtą
litewsko-ruską albo Polakami. Z czasem słowo „Lach” prawie straciło swe etniczne
znaczenie i stało się jedynie odpowiednikiem słowa „pan”.

Dotyczyło to zwłaszcza Wołynia, a konsekwencją było m.in. poczucie obcości


wobec wszelkiej władzy państwowej oraz miejscowej elity posiadaczy, czyli Polaków.
Rozpad imperium rosyjskiego spowodował, że te masy chłopskie spontanicznie
zrealizowały bolszewickie hasło „Grab zagrabione!”, zabierając sobie „pańskie” ziemie, a
przy okazji plądrując majątki i mordując właścicieli ziemskich, niemal w 100% „Lachów”.
Stąd nikły odzew tegoż chłopstwa na wezwanie Petlury w 1920 r. i bynajmniej nie
dlatego, że „sprzedał Lachom Galicję”, ale z obawy, iż za sojuszniczym teraz Wojskiem
Polskim powrócą owe „pany-Lachy” i odbiorą zagrabioną sobie ziemię. Bohdan Hudź
twierdzi, że poniekąd analogiczna sytuacja była podglebiem potwornych mordów na
Wołyniu w 1943 r., gdzie wszak, jak pisze paradoksalnie, ale zgodnie z prawdą – jedni
obywatele II RP mordowali drugich, a wynikało to również z całkowicie błędnej polityki
narodowościowej uprawianej przez polską administrację rządową w okresie
międzywojennym. Aby uzasadnić, że teza ta stanowi ogólną w tym względzie zasadę, Autor
przywołuje przypadek odległy geograficznie, ale uderzająco podobny:

Typowym przykładem tego, jak problem ziemi przeradza się w konflikt


międzyetniczny, były wydarzenia z lat 1919–1920 na Zakaukaziu. Rząd tzw. dasznackiej
Armenii odmówił nadawania ziemi pod pastwiska chłopom azerskim. Skutkiem tej fatalnej
decyzji była rzeź Ormian w Azerbejdżanie i Azerów w Armenii. Całe rejony, liczne wsie i
miasteczka zostały zrujnowane i spalone, a ich mieszkańcy wymordowani. Tego typu
konflikty, wywołane brakiem niezbędnej do przetrwania ziemi, miały wtedy miejsce także w
Turkiestanie i innych regionach byłego Cesarstwa Rosyjskiego, zamieszkanych przez
etnicznie zróżnicowaną ludność.

Tezę o zasadniczo społecznych, a nie etnicznych korzeniach masakry


wołyńskiej moim zdaniem profesor Hudź uzasadnił wielce przekonująco. W kwestii
posiadania ziemi jako głównego pola konfliktu kroczy po śladach wybitnego
historyka francuskiego Daniela Beauveais, który już ponad 30 lat temu po dokonaniu
gruntownych badań źródeł tak samo naświetlił całość konfliktu ukraińsko-polskiego
od czasów późnej I Rzeczypospolitej. Jak konstatuje autor, wyniki prac cudzoziemca,
osoby wszak niezainteresowanej osobiście, modelowego przykładu badań sine ira et
studio, nie zostały jednak przyjęte przez ogół historyków zarówno polskich, jak
ukraińskich. Osobiście sądzę, iż stało się tak dlatego, że przedstawiony przezeń dość
mroczny obraz stosunków polskiego dworu i „ruskiej” (mało mającej wspólnego z
dzisiejszym pojmowaniem ukraińskości) wsi ani nie pasował do zmitologizowanego
obrazu w Polsce, ani nie nadawał się do „państwowotwórczego” wykorzystania na
Ukrainie. Obawiam się, iż podobny los czeka w obu krajach książkę Bohdana
Hudzia.
Wychodząc bowiem od powyżej przedstawionych wniosków kwestionuje on
właściwie wszystkie ustalenia historyków polskich i ukraińskich dotyczące przyczyn,
przebiegu i rozmiaru „rzezi wołyńskiej”. Zwraca uwagę, że wyliczenia ofiar po obu
stronach są zazwyczaj bezpodstawnie zawyżone, a kwestia udziału w mordach na
Polakach, ale i na zabitych w akcjach odwetowych Ukraińcach sowieckich oddziałów
partyzanckich, często gęsto podszywających się to pod jedną, to pod drugą stronę, nie
została dotąd właściwie zbadana – głównie zresztą przez brak dostępu do rosyjskich
archiwów postsowieckich. Profesor Hudź opiera się więc w tym względzie znowu
głównie na archiwach polskich, gdzie znajduje się sporo meldunków dowódców
miejscowej AK o tego typu działaniach sowieckich. Kwestia ta w dotychczasowych
publikacjach polskich jest marginalizowana lub wręcz pomijana, jako wymysł strony
ukraińskiej usiłującej zrzucić z siebie odpowiedzialność.
Nawiasem mówiąc media podały, że 20 stycznia b.r. prezydent Rosji Putin
utajnił ponownie 700 tysięcy jednostek archiwalnych dotyczących okresu II Wojny
Światowej do 2040 r. i można być pewnym, że nie bez powodu. Dlatego tym
cennejsze stają się wyniki badań archiwów dostępnych, które tak skrupulatnie, także
ze wsparciem finansowym Tomasza Sakiewicza, wykonał Bohdan Hudź. Nie jestem
zawodowym historykiem, więc nie mnie oceniać jego książkę od strony
warsztatowej, ale jako człowiek od wielu lat zgłębiający trudną, a życiowo ważną dla
naszego bepieczeństwa państwowego tematykę stosunków polsko-ukraińskich mogę
z pełnym przekonaniem stwierdzić, że dzieło profesora Hudzia jest niezwykle
cennym wkładem w rozwikłanie tego iście gordyjskiego węzła. Najważniejsze zaś, że
napisana została w dobrych intencjach – autor wyraźnie potępia mord wołyński i
unawanie jego sprawców za bohaterów, zarazem starając się gwoli owej
Mackiewiczowskiej prawdzie, która tak jest potrzebna obu naszym narodom, poprzez
ukazanie całej złożoności przezwyciężyć utwalony czarno-biały, z założenia zatem
nieprawdziwy obraz.
Na marginesie dodam, że o ile zrozumiałe i usprawiedliwione są wielce
emocjonalne wspomnienia i reakcje wołyńskich Polaków, którzy przeżyli masakrę, to
robienie filmów typu „Wołyń” Smarzowskiego (także ze względu na prezentowaną
we wszystkich jego dziełach nihilistyczną „filozofię”), uważam za skrajnie
szkodliwe, podobnie jak wprowadzanie do ustawy o IPN potępienia hurtem UPA, co
właśnie zakwestionował polski Trybunał Konstytucyjny.
Gdyby bowiem takie badania, jak omawiana książka, były szerzej
upowszechniane, może pozwoliłoby to uniknąć manipulowania historią, co w
ostatecznym rachunku zawsze wychodzi na korzyść stronie trzeciej – od wieków
próbującej nie bez sukcesów nas skłócić Rosji. Jeśli zaś solidnie udokumentowane
wnioski płynące z dzieła Bohdana Hudzia bez dyskusji odrzucić, to pozostaje
przyjęcie jedynej wszystko tłumaczącej tezy dotyczącej przyczyn tragedii wołyńskiej,
a mianowicie tej, że Ukraińcy to naród urodzonych morderców i zdziczałych
okrutników o „czarnych podniebieniach” znany ze stereotypu używanego w
„historiografii” peerelowskiej, jak i obecnie przez prorosyjskie w istocie niektóre
kręgi „kresowe”. Jako człowiek myślący takiej alternatywy przyjąć nie mogę, dlatego
z czystym sumieniem polecam książkę „Ukraińcy i Polacy...” polskim czytelnikom,
by sami mogli wyrobić sobie osąd w tej sprawie.
A od siebie dodam, cytując własny tekst z artykułu „Czy musimy kochać
Ukrainę?”**:

Dopóki więc Cmentarz Orląt sąsiadować będzie w pokoju z Cmentarzem Strzelców


Siczowych, a Wojsko Polskie będzie oddawało co roku honory pochowanym na Cmentarzu
Wolskim w Warszawie generałom, oficerom i żołnierzom Symona Petlury będzie trwało
nasze braterstwo. Trudne, ale braterstwo.

21.01.2019

*) Bohdan Hud - „UKRAIŃCY i POLACY na Naddniestrzu, Wołyniu i w Galicji


Wschodniej w XIX i pierwszej połowie XX wieku”; Warszawa 2018, Pracownia
Wydawnicza. Nawiasem mówiąc nazwisko Autora na okładce i stronie tytułowej jest
zapisane w sposób ewidentnie niezgodny z zasadami transkrypcji na język polski z
cyrylicy, prawidłowo powinno ono być pisane Hudź (Hud’).

**) Jerzy Lubach - „Czy musimy kochać Ukrainę?”; Portal Międzymorza


Jagiellonia.org – 08.10.2018, „Kurier Galicyjski” 16–29 października 2018 nr 19

You might also like