You are on page 1of 102

Lulu

Tragedia monstrum
Frank Wedekind
Przekład: monika muskała

OSOBY:

SCHIGOLCH
LULU
doktor GOLL, ordynator
dr Franz SCHÖNING, redaktor naczelny
ALWA Schöning, jego syn z pierwszego małżeństwa
Eduard SCHWARZ, malarz
doktor BERNSTEIN, lekarz
Marta, hrabianka von GESCHWITZ
RODRIGO Quast, artysta z teatru Belle-Union
Markiz CASTI-PIANI
PUNTSCHUH, bukmacher
HEILMANN, dziennikarz
MADELAINE DE MARELLE
KADÉGA die Santa Croce, jej córka
BIANETTA GAZIL
LUDMIŁA STEINHERZ, korespondentka
MĘŻCZYZNA w cywilu
MR. HOPKINS
KUNGU-POTI
dr HILTI, prywatny docent
KUBA Rozpruwacz

HENRIETTA, pokojówka Schwarza


FERDYNAND, stangret doktora Schöninga
ARMANDA, pokojówka Lulu
BOB, chłopak na posyłki Lulu

AKTPIERWSZY

Przestronne atelier. — Po lewej z tyłu drzwi wejściowe. Po lewej z przodu drzwi boczne do
małej sypialni. Nieco z tyłu pośrodku — podium, a za nim parawan. Przed podium dywan
smyrneński. Z prawej z przodu dwie sztalugi. Na tej z tyłu w prowizorycznej ramie pastelowy
portret czterdziestoletniej damy w sukni balowej. Na tej z przodu oparte tyłem płótno. Z lewej
kilka krzeseł. Przed sztalugami otomana z tureckimi poduszkami, przykryta tygrysią skórą. W
tle składana drabina. Okno miałoby się znajdować po stronie otwartej. Przedpołudnie.

Scena 1
Eduard Schwarz. Dr Schöning.

SCHÖNING (z fotografią w ręku mierzy wzrokiem pastelowy portret): ... trudno mi uchwycić,
w czym rzecz. — Brakuje czegoś, co chciałem utrwalić. — To kobieta w sukni balowej — nie
powiem. — Ale nie odnajduję tu istoty, na którą przez lata patrzyłem z nabożną czcią.
SCHWARZ: Malowanie z fotografii to nie bułka z masłem!
SCHÖNING: Dobrze pan wie, że za życia nie dałaby się do tego namówić. — Była taka
uduchowiona. Uznałaby to za gloryfikację doczesnej powłoki. Czy ja wiem! — Za bardzo
była żoną i matką, by pozwalać sobie na hołdowanie swojej własnej osobie. — Tego tutaj nie
widać...
SCHWARZ: A na fotografii widać?
SCHÖNING: W domyśle — niewątpliwie. — Nawet zwróciłem jej na to uwagę. — Kto wie
— może wspomnienie jest jeszcze zbyt żywe.
SCHWARZ: Do pańskich wskazówek podszedłem z namaszczeniem. Uganiałem się po
ulicach w poszukiwaniu osoby, choć trochę podobnej do pańskiej żony, żeby mieć
jakikolwiek realny punkt odniesienia.
SCHÖNING: Być może czepiam się. — Nie wiem. — Jak mówiłem, ja się najmniej nadaję,
by to oceniać. — Ktoś, kto bliżej nie znał mojej żony, rozpozna ją tu na pierwszy rzut oka.
SCHWARZ: A włosy — jak pan znajduje?
SCHÖNING: Dobre. — Dobre. — I ta lewa dłoń, jak subtelnie ją pan wydobył! — Zmienił
pan oświetlenie.
SCHWARZ: Rękę podkradłem tancerce z Odeonu.
SCHÖNING (wskazując na fotografię): Widzi pan to spojrzenie — to czoło. — Proszę sobie
wyobrazić, że ona przemawia do pana — brwi się unoszą — głowa pochyla — odsłaniają się
gwiazdy oczu: ma pan tu nadzmysłowość — nic, co niskie, trywialne nie ma do niej dostępu.
— Nawet przez myśl by jej nie przeszło. — Te rozświetlone oczy, usta zamknięte w
nieokreślonym spokoju.
SCHWARZ: Proszę się cofnąć — możliwie najdalej.
SCHÖNING (powoli się cofa i przewraca płótno stojące na sztaludze z przodu): — Pardon...
SCHWARZ (podnosząc płótno): Ależ proszę...
SCHÖNING (zauważa obraz): Co — co to...
SCHWARZ: Pan ją zna?
SCHÖNING: Nie. — Pozuje panu?
SCHWARZ: Od świąt Bożego Narodzenia. — (Stawia obraz na sztaludze. Widać kobietę,
przebraną za pierrota. Trzyma w ręku długą laskę pasterską.) — Wymaga jeszcze pracy.
SCHÖNING: A — i w tym kostiumie?
SCHWARZ: Dziwi to pana, prawda? — W każdym razie należy do towarzystwa.
SCHÖNING (rzucając Schwarzowi spojrzenie): Cóż — gratuluję.
SCHWARZ: Ach Boże...
SCHÖNING: No tak.
SCHWARZ: Niech pan sobie nic nie myśli. — Zajeżdża tu z nią mąż, a ja do pełni szczęścia
przez dwie godziny mam przyjemność zabawiać starego rozmową — o sztuce oczywiście!
SCHÖNING: Dlaczego akurat pan?
SCHWARZ: Dlaczego ja? — Wpada tu kiedyś do atelier tłusty kurdupel na krzywych
nogach, czy bym nie namalował mu żony. — Pewnie! Też pytanie! — Choćby była brzydka

2
jak noc! — Następnego dnia o dziesiątej drzwi się otwierają, wkracza spaślak i popycha przed
sobą ten kwiatuszek. Musiałem przytrzymać się sztalugi. — Za nimi drągal w zielonej liberii
z paczką pod pachą. — Gdzie tu garderoba? — Co miałem robić? — Otwieram sypialnię... na
szczęście łóżko było pościelone. — Cudowne dziecię myk do środka, a stary pod drzwiami na
warcie. — Po dwóch minutach ona wychodzi w tym pierrocie............. (nabiera głęboko
powietrza) — Istna bajka! Od stóp do głów wtopiona w ten swój niewiarygodny kostium,
jakby w nim przyszła na świat! — Co za wdzięk! — Jak ona unosi stopy, jak zanurza ręce po
łokcie w tych przepastnych kieszeniach, jak odrzuca głowę — a wszystko tak naturalnie — aż
krew mi nieraz uderza...
SCHÖNING: Powinien pan być odporniejszy na tego rodzaju napady.
SCHWARZ (potrząsając głową): Żeby pan ją widział! — Nie da się uodpornić na coś
takiego! Wystarczy, że któraś pierś obnaży, a mnie się już robi słabo. — Z miejsca czuję
odrazę...
SCHÖNING: A w tym tkwi coś więcej niż nagość?
SCHWARZ: To zależy. — Może mniej.
SCHÖNING: Za to pogłębia się perspektywa. — Coś za coś. Rozumiem pana. — W tej
gorącej temperaturze dusza wyparowuje i osadza się na ciele niczym rosa. — Duch żyje w
listku figowym...
SCHWARZ: Pokażę panu! — Chwileczkę... (wychodzi na lewo)
SCHÖNING: Powinien czasem wyjść do ludzi!
SCHWARZ (wraca z kostiumem z białego atłasu): Będzie go nosić na balu loży.1
SCHÖNING (z podziwem): Mhm!
SCHWARZ (rozkładając kostium): Z tyłu i z przodu wycięty...
SCHÖNING: — Te ogromne pompony!
SCHWARZ (dotykając pomponów): Czarna przędza jedwabna.
SCHÖNING: Kruki na śniegu!
SCHWARZ (unosząc kostium za ramiączka): Pod spodem nie nosi gorsetu!
SCHÖNING: Jedna całość...
SCHWARZ: Spodnie i góra.
SCHÖNING: Bez sznurowania.
SCHWARZ: W jej przypadku to zbędne.
SCHÖNING: — Jak w niego wchodzi?
SCHWARZ: Przez górę!
SCHÖNING: Jasne.
SCHWARZ: I nic pod spodem.
SCHÖNING: Jak jej się zsunie z ramion...
SCHWARZ: Bzdura.
SCHÖNING: To nie może trzymać!
SCHWARZ: Unosi prawą rękę w górę.
SCHÖNING: Te ogromne nogawki...
SCHWARZ: Co się panu w nich nie podoba?
SCHÖNING: Za długie.
SCHWARZ: Lewą podciąga w górę.
SCHÖNING: Tak.
SCHWARZ: To jej poza. Przytrzymuje ją w ręku — tuż nad kolanem.
SCHÖNING: Jakby ją w tej chwili podsuwała.
SCHWARZ: Jest w tym zachwycająca!
SCHÖNING: Prawa spływa na stopę.
SCHWARZ: Zasłania palce.
SCHÖNING: Pantofelki z białego atłasu...
SCHWARZ: Czarne jedwabne pończochy.
1
Chodzi prawdopodobnie o bal loży masońskiej

3
SCHÖNING: Przeźroczyste, oczywiście!
SCHWARZ (wzdychając): Teraz to namalować — to dopiero sztuka!
SCHÖNING: Tylko śmierć przychodzi łatwo.
SCHWARZ: Do tego ta zalotność...
SCHÖNING: Godna podziwu!
SCHWARZ: Nie uwierzyłby pan!
SCHÖNING: Widzę.
SCHWARZ (zwracając się w stronę obrazu): Proszę spojrzeć na ramię...
SCHÖNING: Uniesione w górę elegancko!
SCHWARZ: Trzyma laskę pasterską tak wysoko, jak umie.
SCHÖNING: To poprawia kształty.
SCHWARZ: Odsłania się pacha!
SCHÖNING: Tak.
SCHWARZ: Nie każdą na to stać.
SCHÖNING: To kokieteria?
SCHWARZ: Niech pan zaczeka. — Jej ramię to dzieło sztuki — łagodna, subtelnie
zaakcentowana linia — wyprostowane zgięcie w łokciu — niebieskawe żyłki — delikatny
meszek —
SCHÖNING: Wyobrażam sobie — mimo że niewiele tu jeszcze widać.
SCHWARZ: I wreszcie pacha...!
SCHÖNING: Tak.
SCHWARZ: Matowe ciało i dwa czarne loczki.
SCHÖNING: Jeszcze ich nie ma.
SCHWARZ: Farbowane, rzecz jasna!
SCHÖNING: Skąd pan wie?
SCHWARZ: I sztucznie podkręcane!
SCHÖNING: Skąd to okropne podejrzenie?
SCHWARZ: Skąd? — Bo są ciemniejsze niż włosy na głowie — ciemniejsze niż brwi —
podczas gdy włosy na ciele...
SCHÖNING: Niech pan mówi.
SCHWARZ (składając kostium): W każdym razie świadomie o nie dba.
SCHÖNING: Coś jeszcze chciałem...
SCHWARZ: Słucham...
SCHÖNING: Stary przy niej waruje?
SCHWARZ: No wie pan, ludzie tacy jak ja — — — w ogóle... (odnosi kostium do sypialni)
SCHÖNING (sam, do siebie): Ludzie tacy jak ja — —
SCHWARZ (wracając spogląda na zegarek): Jeśli miałby pan ochotę ich poznać...
SCHÖNING: Nie.
SCHWARZ: Za chwilę powinni tu być.
SCHÖNING: Zadowolę się obrazem. — (zwraca się w stronę pastelowego portretu) Będę
zobowiązany, jeśli zaprojektuje pan ramę.
SCHWARZ: Jak pan sobie życzy. — Kilka nieśmiertlników może...
SCHÖNING: Zdaję się całkowicie na pański gust. — Jak mówiłem... w tym obrazie jest
wszystko, czego można wymagać. — Niech pan do mnie wpadnie za parę dni.
SCHWARZ (odprowadzając go do drzwi): Bardzo pan łaskaw...
SCHÖNING: Proszę się nie fatygować. — (wychodzi z tyłu na lewo, w drzwiach wpada na
doktora Golla i Lulu. — Na wpół do siebie) — Wielkie nieba...

Scena 2
Doktor Goll, Lulu i pozostali

4
SCHWARZ (podbiega): Państwo pozwolą, że przedstawię...
GOLL (mierzy Schöninga wzrokiem): A pana co tu sprowadza?
SCHÖNING (podaje rękę Lulu): Witam panią...
LULU: Ale numer!
SCHÖNING (podaje rękę Gollowi): Przyszedłem obejrzeć portret żony.
GOLL: O, pardon. — Hm!
LULU: Chyba nas pan jeszcze nie opuszcza?
SCHÖNING: Zdaje się, że zaraz zacznie się sesja.
LULU: Tym bardziej.
GOLL: To nie przeszkadza. — Niech pan zostanie.
SCHÖNING: Chyba nie myśli pan, że odmówię.
GOLL (odkładając kapelusz i laskę): Mam z panem do pogadania...
LULU (podaje Schwarzowi kapelusz i płaszcz, do Schöninga): Myślałam, że padnę —
jedziemy kłusem przez nowy most na bulwarze. A obok nas w karecie przejeżdża księżna von
Villa-Franca!
SCHÖNING: Ona pewnie też padła.
GOLL (oglądając pastelowy portret): — Mogła jeszcze pożyć! — Mogła pożyć! — Serce
miała zdrowe. — (zapala cygaro) Zabrakło jakiegoś impulsu...
SCHÖNING: Komu go nie brak!
GOLL: Z pewnością nie panu!
SCHÖNING: — Człowiek nie szuka podniet. — To błąd. — Jesteśmy zbyt leniwi — nawet
by się zrelaksować.
LULU: Dlaczego nie zmieni pan tego?!
SCHÖNING: Brak podniet.
GOLL: Hej, Ellie. — Wskakuj w szmatki!
LULU: Teraz do mnie po ratunek...
GOLL: A na co my tu czekamy? — Pan Schwarz już oblizuje pędzel.
LULU: Każdy ma, na co zasłużył. Ja też to sobie zbawniej wyobrażałam...
SCHÖNING: Pani przynajmniej może mieć satysfakcję, że innym dostarcza rozkoszy.
LULU (idąc na lewo): Powoli, powoli...
SCHWARZ (otwiera drzwi sypialni): Zapraszam... (zamyka za nią drzwi)
GOLL: — Ochrzciłem ją Ellie.
SCHÖNING: — Dlaczego nie nazwie jej pan Mignon?
GOLL: Też nieźle. — Nie zastanawiałem się. — Wie pan, ja lubię takie niewypierzone —
bezbronne — które potrzebują ojcowskiej opieki...
SCHÖNING (zapala papierosa): One nawet nie chcą, by je traktować poważnie.
GOLL: Przynajmniej nie kontrolują człowieka.
SCHÖNING: A zalety pozostają...
GOLL: Jest ich zdecydowanie więcej.
SCHÖNING: Szkoda, że człowiek wpada na to tak późno! — Już nie te siły co dawniej.
GOLL: Od rana do nocy użeram się z kosą, a dzieci nie mam, jak pan wie. — Trudno
odzwyknąć od pewnych potrzeb, choćby człowiek kompletnie już zwapniał. — (do Schwarza)
Co słychać u pańskiej tancereczki?
SCHWARZ: Pozowała mi z czystej grzeczności. — Znam ją z wycieczki chóru kościelnego.
GOLL (do Schöninga): Chyba pogoda się zmienia.
SCHÖNING: Rozbieranie pochłania tyle czasu?
GOLL: Jeszcze gorzej jest z ubieraniem. — Trzeba ją zasznurować na plecach — Po sesji
bawię się w pokojówkę.
SCHÖNING: Może wymyśliłby pan bardziej ludzki strój dla kobiety.
GOLL: Kiedy te nieludzkie są takie przyjemne — (woła) Nellie..
SCHWARZ (podbiega do drzwi i woła przez dziurkę od klucza) Proszę pani...
LULU (ze środka): Zaraz, zaraz!

5
GOLL (do Schöninga): Nie rozumiem takich popaprańców.
SCHÖNING (podczas gdy Schwarz zagląda przez dziurkę od klucza): A ja im zazdroszczę. —
Mają swoje ja. — To niewyczerpane źródło radości. — Wieczorem zasypiają na swoich
arcydziełach. — — Nie może pan osądzać człowieka, który od dzieciństwa żył tylko sztuką.
— Niech pan mu da ożywczy zastrzyk w postaci gotówki! — To prosty rachunek. — Mnie
brak moralnej odwagi. — Czuję, że byłoby to szelmostwo na miarę odkrycia Ameryki. —
Kiedyś wszędzie dotrze elektryczność. — Po co mam się wychylać! — Łatwo się sparzyć.
LULU (w stroju pierrota wychodzi z sypialni): Jestem.
SCHÖNING (przygląda jej się): Nieprawdopodobne!
LULU (podchodząc bliżej): Jak?
SCHÖNING: Po prostu zapiera dech!
LULU: Podoba się panu?
SCHÖNING: Trudno wyrazić to w słowach.
LULU: Naprawdę?
SCHÖNING: Przysięgam!
GOLL: Nic tylko oczy paść! — Tylko oczy paść!
SCHÖNING: Zgadzam się z panem, doktorze.
LULU: Zdaję sobie ze tego sprawę — całkowicie.
SCHÖNING: Mogłaby pani w takim razie postępować bardziej humanitarnie.
LULU: Robię to, co mi każą.
SCHÖNING: — Upudrowała się pani...
LULU: Co też pan. — Wyglądam pewnie jak pieczony kurczak.
SCHÖNING: Wręcz przeciwnie.
LULU: Pod tą śnieżnobiałą peruką?
SCHÖNING: Bardziej olśniewająco niż kiedykolwiek.
GOLL: Ma wyjątkowo bladą cerę. — Już mówiłem naszemu artyście, żeby ciałem zajmował
się najmniej. — Nie jestem zwolennikiem współczesnych bohomazów.
SCHÖNING: Zależy, kto jest ich autorem.
GOLL: Malować bydło w rzeźni — to potrafią.
SCHWARZ (zajęty przy sztalugach): Impresjonizm porusza w każdym razie ciekawsze
tematy niż te ckliwe szmiry z lat siedemdziesiątych.
SCHÖNING: Kij ma zawsze dwa końce.
SCHWARZ: I pan to mówi?!
SCHÖNING: Głupota również.
GOLL (do Lulu, która go obejmuje i całuje): Koszula ci wyłazi. — Obciągnij ją, on gotów
namalować wszystko.
LULU: Powinnam ją w ogóle zdjąć; krępuje mnie tylko. — (wchodząc na podium, do
Schöninga) Co by pan powiedział, gdyby miał pan tu dwie godziny sterczeć bez ruchu?
SCHÖNING: Ja? — Oddałbym wszystko, by choć na chwilę znaleźć się w pani skórze!
GOLL (siadając): Niech pan podejdzie. Stąd będzie lepszy widok.
LULU (przybierając pozę): Z każdej strony jestem tak samo piękna... (odwracając głowę)
Odrobinę współczucia!
SCHWARZ: Prawe kolano bardziej do przodu — wystarczy. — Atłas opada miękko — ale za
każdym razem inaczej. — Przynajmniej światło jest dziś znośne.
GOLL: Machnij pan energicznie pędzlem! — I niech go pan wyżej trzyma! — Inaczej
zaklajstruje pan wszystko. — Tu trzeba lekkości.
SCHWARZ: Staram się skoncentrować na kilku szczegółach.
SCHÖNING: Potraktuj ją pan jak martwą naturę...
SCHWARZ: Tak jest.
SCHÖNING: Jakby malował pan śnieg na lodzie. — Zacznie pan drążyć głębiej, wymknie się
panu natura.
SCHWARZ: Tak jest. Tak jest.

6
SCHÖNING: Jakby ją pan miał na talerzu. —
GOLL: Sztuka, proszę pana, powinna być strawą dla ducha. — Ale pójdzie pan dziś na
wystawę — ściany obwieszone bohomazami, na widok których człowiek najchętniej by się
wykastrował.
SCHÖNING: A co pana zagnało na wystawę?
GOLL: Sam się dziwię. — Chyba ta kurewska pogoda.
SCHÖNING: Słyszał pan, w National-Circus debiutuje ta mała O’Morphi...
GOLL: Tak, jako peruwiańska poławiaczka pereł. — Książę Połozow pokazał mi ją.
SCHÖNING: Najgrubsza perła jaką złowiła!
GOLL: Jego broda aż poczerniała ze szczęścia.
SCHÖNING: Rzuci go, by uszczęśliwić Antoniego...
GOLL: Albo Augusta von Dupek... Banda zboczeńców.
SCHÖNING: Aż tak ponętna jest pańskim zdaniem?
GOLL: Moim??
SCHÖNING: Bo mówi pan o zboczeniu...
GOLL: Skądże.
SCHÖNING: Pytam, bo jeszcze jej nie widziałem.
GOLL: — Trudno z góry ocenić!
SCHWARZ (maluje, od czasu do czasu robi krok do tyłu) Mogłem jesienią wynająć inne
atelier. — Ale przerażała mnie myśl o przeprowadzce. — Jak tylko wychodzi słońce, ściana
od podwórza daje ciepłe światło.
GOLL (do Lulu): Co tam grzebiesz w kieszeniach?
LULU: Są puste.
SCHÖNING: Szukała pani chusteczki do nosa...?
SCHWARZ: — Wszystkiemu winne ogrzewanie. — W zimie powietrze jest tak suche, że
zawsze po południu mam migrenę.
GOLL: Niech pan otworzy okno! — Delikutasik! — Nie ma nic zdrowszego jak ogień na
kominku i otwarte okna!
SCHWARZ (na stronie): Brakuje tylko pieczeni na ruszcie!
GOLL (do Schöninga): Opfer ostatnio zafałszowała.
SCHÖNING: To mnie dziwi.
GOLL: Niech pan raz pójdzie!
SCHÖNING: Nie dostanę się.
GOLL: Pan się rujnuje! — Źle pan skończy...
SCHÖNING: A kto kończy dobrze?
GOLL: Niech pan idzie. — To zalecenie lekarza.
SCHÖNING: Zażywam hydrochlorek nasennie.
GOLL: Zostaw pan hydrochlorek. — Idź pan. — Nie zepsuje panu żołądka i tak szybko się
nie zużyje.
SCHÖNING: Kiedy ona tańczy?
GOLL: Kiedy tańczy? — Ona śpiewa!
SCHÖNING: Tego jeszcze brakowało.
GOLL: Wolfram von Eschinbach — — be-gin-ne2!
SCHÖNING: Podoba się panu ten kawałek?
GOLL: Cieszę się zawsze jak dziecko.
SCHÖNING: Można przełknąć całego Tannhäusera.
GOLL: A to coś znaczy!
LULU. Wydaje mi się, że ktoś puka...
SCHWARZ: Chwileczkę, państwo wybaczą... (podchodzi do drzwi i otwiera)
GOLL (do Lulu): Możesz się do niego spokojnie uśmiechnąć. — Na niego to nie działa. —
Od czego masz swój słodki dzióbeczek. — Komplementy ostatecznie spadną na mnie.
2
Z drugiego aktu opery Richarda Wagnera „Tannhäuser”

7
SCHÖNING: Proszę sobie wyobrazić migdały w cukrze — i krem truskawkowy —
GOLL: Czymś takim może pan dzieci karmić!

Scena 3
Alwa Schöning, pozostali

ALWA (jeszcze za parawanem): Czy wolno wtargnąć przyjacielowi muz...


SCHÖNING: Ty tutaj...?
LULU: Pan Alwa!
GOLL: Niech no się pan pokaże!
ALWA (wchodzi, podaje rękę Gollowi): Co słychać, panie doktorze.
GOLL: Proszę się tylko nie przestraszyć...
LULU: Pan Alwa widywał nie takie modele.
ALWA (obraca się szybko): Ach!
LULU: Pan mnie poznaje?
ALWA: Kto panią raz w tym zobaczył, ten nie zapomni!
GOLL (do Schöninga): Szkoda, że pana nie było!
SCHÖNING: Mam żałobę.
ALWA (do Schöninga): Co słychać...
SCHÖNING: Dzięki. A u ciebie...
ALWA: Zabieram cię na próbę generalną.
SCHÖNING: Już dzisiaj?
LULU: W niedzielę premiera...
GOLL: Tak? — A skąd ty o tym wiesz?
LULU: Sam mi przecież czytałeś.
GOLL (do Alwy): Niech no pan powie, młody człowieku — jak się nazywa ten pański
dramat?
ALWA: Zaratustra.
GOLL: Zaratustra —
SCHÖNING: Nie dla mnie...
GOLL: Słyszałem, że jest u czubków.
ALWA: Pan ma na myśli Nietzschego.
GOLL: Racja. Ci dwaj mi się mylą.
ALWA: Prawdę mówiąc, temat zaczerpnąłem z jego książek.
SCHÖNING: Trzeba niezwykłego taktu, by kazać tańczyć temu kuternodze.
GOLL: To w pańskiej sztuce się tańczy?
ALWA: Ależ Nietzsche — proszę panów — to największy geniusz tańca pod słońcem!
GOLL: Widać mam na myśli kogoś innego.
ALWA: Niemożliwe...
GOLL: Wydawało mi się, że to filozof?
SCHÖNING: Uznał, że cały świat kuleje i z radości zatańczył.
ALWA: Czy ty go chociaż znasz?!
SCHÖNING: Budzi we mnie wstręt. — Przykro patrzeć, jak kuśtyka o kulach! — To nie
powód, by robić z tego balet.
ALWA: Jestem innego zdania.
SCHÖNING: Każdy z nas może zbzikować.
GOLL: I zatańczyć.
ALWA: Cały drugi akt to jego numer taneczny — młode dziewczyny pląsają na łące w lesie
— przy fontannie drzemie amor — Zaratustra i jego uczniowie wychodzą z zarośli — opada
rosa —
GOLL: Acha. — A kto panu pisał muzykę?

8
ALWA: Ja sam, ja. — Pierwszy akt rozgrywa się w mieście, zwanym Pod kolorową krową —
Widać akrobatę na linie — Widać kobietki w różnym wieku -
GOLL: Początek niezły — hm...
ALWA: Widać dzikie psy, garbatych zarządców, małe dziewczynki...
GOLL: Małe dziewczynki...
ALWA: Widać ostatnich ludzi, czerwonych sędziów, chrząkającą świnię, pobladłych
zbrodniarzy, sławnych mędrców, córy pustyni, strażników nocy...
GOLL: To najlepszy balet, jaki kiedykolwiek wystawiono w teatrze...
ALWA: I widać — widać Zaratustrę, jak z nadejściem nocy grzebie na rynku ociekającego
krwią akrobatę.
GOLL: Nie szkodzi, wie pan. Od czego jesteśmy realistami. — Gratuluję.
ALWA: Miałem problemy z trzecim aktem. Najlepsza scena to ta z ognistym psem, który
wylatuje z ziejącej ogniem góry — razem z koboldami — koboldy mają na głowach worki aż
do pasa. — Widać im tylko nogi...
GOLL: Nogi — nogi — po tym poznać geniusza teatru!
ALWA: W ostatnim akcie odwrotnie...
GOLL: Nie należy szafować talentem.
ALWA: Czwarty akt — Powrót Zaratustry — ruchoma scenografia — Zaratustra wydobywa
węża z gardła pasterza — narodziny nadczłowieka! — Corticelli tańczy nadczłowieka z
niebywałą gracją...
GOLL: Zawsze miała w sobie coś nadludzkiego...
SCHÖNING: Corticelli?
GOLL: Muzyka sfer!
SCHÖNING: Też miała życie. — Dopóki była matką, tańczyła nogami. Jak się wyzwoliła,
tańczyła głową. Teraz tańczy sercem.
GOLL (do Alwy): Mam nadzieję, że jej nie zarzucił pan ciemnego wora na głowę!
ALWA: Nadczłowiekowi?! — Za to, że w ogóle ma majtki na sobie, odpowiada policja...
GOLL: Na szczęście!
ALWA: Ten fakt nie czyni z niej nadczłowieka...
GOLL: Hm...
ALWA: Nadczłowiek, panie doktorze, to uskrzydlona kędzierzawa głowa ozdobiona szeroką
kryzą — a pod nią tylko to, co najważniejsze, by się rozmnażać i piąć w górę. — Ale jak
kogoś takiego pokazać na scenie!
SCHÖNING: Chłopcze, chłopcze, obyś nie trafił do domu wariatów!
GOLL: Hm... Corticelli przychodzi na próby?
ALWA: Wszyscy przychodzą — dzikie psy, koboldy, małe dziewczynki... z wydekoltowaną
duszą — garbaci zarządcy, chrząkająca świnia...
GOLL: Zuch chłopak!
ALWA: Niech pan idzie z nami...
GOLL: Niemożliwe!
SCHÖNING: Nawiasem mówiąc, musimy się śpieszyć...
ALWA: Niech pan idzie, doktorze — w ostatnim akcie zobaczy pan Zaratustrę przed swą
pieczarą, z orłem, wężem, obydwoma królami i starym Pabstem...
GOLL: Tak naprawdę, tylko nadczłowiek mnie interesuje.
ALWA: Więc niech pan z nami idzie — spodoba się panu ośle święto — to scena końcowa...
GOLL: Nie mogę. — Nie mogę...
ALWA: Dlaczego! — Potem wstąpimy do Petersa; będzie pan mógł wyrazić swój podziw...
GOLL: Ona też się wybiera — do Petersa?
ALWA: Cała nasza paczka tam będzie...
GOLL: Niech pan nie nalega. — Niech pan już nie nalega. — Bardzo proszę.
ALWA: Nic panu tu nie przegapi.
GOLL: Zanim wrócę, ten osioł spaprze mi obraz!

9
ALWA: Potem się zamaluje...
SCHÖNING: On nie zmienia planów tak łatwo.
GOLL: Następnym razem panowie.
LULU: Proszę zarezerwować nam lożę na niedzielę.
SCHÖNING: Naturalnie, naturalnie...
ALWA (biorąc go pod ramię): Córy pustyni nakładają już stroje...
GOLL: Cholerne pacykarstwo — to na nic, wie pan — jeśli się takim ludziom przy każdym
pociągnięciu pędzla nie patrzy na palce...
ALWA: Dowidzenia pani.
LULU: Opowie nam pan, jak poszło!
GOLL: Niech panowie wezmą mój powóz...
SCHÖNING: Zaraz go odeślemy.
GOLL (do Alwy): I proszę pozdrowić ode mnie córy pustyni!
ALWA: Będziemy się musieli tłumaczyć, że nie przyprowadziliśmy pana.
GOLL: A jeśli on zrobi jej z nosa kartofel...!
SCHÖNING: To jeszcze nie byłoby najgorsze.
GOLL: Hm...
SCHÖNING: Biorę na siebie gwarancję...
ALWA: Allons...
GOLL (do Lulu): Za pięć minut wracam.
ALWA: Pustynia rośnie...
GOLL (biorąc kapelusz i laskę): Do Petersa raczej się nie wybiorę.
SCHÖNING (do Lulu): Dowidzenia...
ALWA: Proszę się ładnie nie ruszać! — (popędzając Golla i Schöninga do wyjścia) Pustynia
rośnie — biada w kim się kryje! — (wychodzi z Gollem i Schöningiem)

Scena 4
Schwarz, Lulu

LULU: — Zwykle nie zostawia mnie samej nawet na minutę.


SCHWARZ (malując): Chciałaby pani trochę odpocząć?
LULU: Boję się...
SCHWARZ: — Żaden z moich modeli tak długo nie wytrzymuje...
LULU: On może w każdej chwili wrócić...
SCHWARZ: Hm. — U nas wciąż ołowiane niebo — a na Południu może raz w życiu jakaś
burza — — za to — w ciepłym blasku słońca — z miejsca czuć zgniliznę -
LULU: — Nigdy bym nie uwierzyła...
SCHWARZ: Trudno powiedzieć, co lepsze!
LULU: Lepiej nie mieć wyboru.
SCHWARZ: Nie uwierzyłaby pani, że...?
LULU: Że z nimi pójdzie.
SCHWARZ: Kwaśne jabłka, czy zgniłe jabłka!
LULU: Niech pan maluje!
SCHWARZ: U nas pomarańcze nie kwitną. — — Lewa strona bardziej napięta — wystarczy!
LULU: Mogłabym pół życia tak stać.
SCHWARZ (malując): Jestem w okolicach bioder...
LULU: Ta Corticelli musi być niesamowicie...
SCHWARZ: Eee tam. — Nic szczególnego!
LULU: Pan ją zna?
SCHWARZ: Broń Boże! — Ma ten niezwykły dar, że na odległość stu metrów wypełnia sobą
całą przestrzeń — tylko swoim ruchem. — Stąd jej kosmiczne honoraria. — Za jeden krok,

10
przy którym podfruwa jej w górę spódniczka, dostaje więcej niż ja za obraz, nad którym
ślęczę prawie rok.
LULU: — Dziwnie mi jakoś — sama nie wiem...
SCHWARZ: Co się stało — zbladła pani?
LULU: Pierwszy raz zdarza się, że zostawił mnie z kimś obcym...
SCHWARZ: Ale przecież doktor prowadzi praktykę?
LULU: Od tego jest Liza.
SCHWARZ: Gosposia?
LULU: Nie wiem, skąd pochodzi. — — Już od pięćdziesięciu lat prowadzi mu dom...
SCHWARZ: Ale pani czasem też pomaga w gospodarstwie?
LULU: Nie. — Ona kładzie mnie wieczorem do łożka, rano ubiera. — Kąpie mnie, czesze, i
przez cały dzień ciągnie absynt.
SCHWARZ: Fe.
LULU: A kiedy ja sobie czasem naleję szklaneczkę, bije mnie w twarz.
SCHWARZ: I pani mąż spokojnie na to patrzy?
LULU: On z nią trzyma.
SCHWARZ: Że też pani wytrzymuje taki żywot...!
LULU: Czytam — najczęściej po francusku.
SCHWARZ: Niech pani wyrzuci to ścierwo na ulicę. — Jako kobieta ma pani do tego pełne
prawo.
LULU: I co potem...?
SCHWARZ: Potem? — Potem...
LULU: Bez niej jestem niczym. — Kto mnie ubierze na lekcję tańca?
SCHWARZ: Chyba pani sama potrafi.
LULU: Nie znam siebie na tyle.
SCHWARZ: A w co ona panią ubiera?
LULU: Możliwie jak najmniej.
SCHWARZ: Boże Święty!!
LULU: A mnie brak w tym inwencji.
SCHWARZ: — Kto panią uczy tańca?
LULU: On.
SCHWARZ (opuszcza pędzel)
LULU: Niech pan maluje...
SCHWARZ (malując): — Chciałbym zobaczyć go w akcji!
LULU: On zna wszystkie kroki — czardasza — samanque — taniec murzyński — rosyjski —
marynarski —
SCHWARZ: Padnę chyba ze śmiechu!
LULU: On mi tylko mówi, jak mam tańczyć. Tańczę sama. — On przygrywa na skrzypcach...
SCHWARZ: I tańczy pani w przebraniu?
LULU: Mam dwa pokoje pełne kostiumów.
SCHWARZ (nabierając powietrza): Przedziwnie urządzony jest świat!
LULU: — Powinnam się z tego cieszyć.
SCHWARZ: Kiedy pani tańczy?
LULU: Po kolacji.
SCHWARZ: Co wieczór?
LULU: Tak.
SCHWARZ: — Niech pani opowie. — Lepiej mi się maluje, kiedy pani opowiada.
LULU: Byliśmy zimą w Paryżu. — Co wieczór oglądaliśmy inną tancerkę, a potem w domu
musiałam wszystko umieć od razu jak ona. — To było okropne.
SCHWARZ: — W Paryżu pewnie widać dużo nędzy...
LULU: Wyjeżdżaliśmy tylko w nocy. — Całymi dniami siedział w École de Medicin, a ja
spałam w domu — albo siedziałam przed kominkiem —

11
SCHWARZ: To nie widziała pani prawdziwego Paryża?
LULU: Pod koniec miałam lekcje — u Eugénie Fougère — jeszcze pół roku później bolały
mnie nogi — pokazywała mi swoje kostiumy. — Lubiła mnie —
SCHWARZ: Jak wyglądają te pani kostiumy?
LULU: W jednym jestem małym rybakiem — tańczę w ciężkich drewniakach. — Gruba
lniana koszula — z przodu wycięta —krótkie szerokie rękawy — do tego krótkie spodenki —
ale szerokie — z grubej wełny —
SCHWARZ: A stary siedzi i patrzy?
LULU: Nie widzę go.
SCHWARZ: — Nie brzydzi to pani?
LULU: Dlaczego...
SCHWARZ: — To ma być życie małżeńskie!
LULU: — — W czwartki przychodzi doktor Schöning. — Raz wpadł nawet książę Połozow.
— — Byłam wtedy Ewą...
SCHWARZ: No proszę...
LULU: Czerwone sznurowane kozaczki — fioletowe skarpety — włosy upięte w grecki kok
— przewiązany czerwoną wstążką...
SCHWARZ (osuwając się do tyłu): Nie mogę już...
LULU: Niech pan maluje!
SCHWARZ: Ramię mi zesztywniało...
LULU: Jakoś dotąd nic panu nie sztywniało...
SCHWARZ: Zmieniło się oświetlenie...
LULU: Można zaciągnąć zasłony...
SCHWARZ: To co teraz namaluję, zdrapałbym i tak po pani wyjściu...
LULU: Nie szkodzi...
SCHWARZ: To są refleksy — to już nie jest czyste światło...
LULU: Nigdy pan nie robił przeryw...
SCHWARZ: Niestety! — Ze szkodą dla obrazu. — Ale jak to wytłumaczyć komuś, kto się
tak zna na sztuce, jak pani mąż!
LULU: Wystarczy, że powie pan Schöningowi...
SCHWARZ: Zresztą, wszystko jedno! — Nie pojmuję tylko, jak pani wytrzymuje...
LULU: Mnie jest łatwo.
SCHWARZ: ... w tym pierrocie. — Nawet pani nie marznie!
LULU: Żeby mnie pan widział w domu...
SCHWARZ: Podczas lekcji tańca?
LULU: Za dnia — kiedy on pracuje w domu — prawie zawsze chodzę w koszuli...
SCHWARZ: W samej koszuli...?
LULU: U nas jest ciepło. — Zresztą już się przyzwyczaiłam.
SCHWARZ: — Człowiek codziennie uczy się czegoś nowego!
LULU: — Mam rozpuszczone włosy — wplecioną wstążkę. — Wczoraj nosiłam
ciemnozieloną koszulę z białymi wstążkami —
SCHWARZ: Z grubego lnu?
LULU: Z jedwabiu! — Długie jasnozielone pończochy — i białe pantofelki balowe. —
Różowa wstążka we włosach — bladoróżowe podwiązki...
SCHWARZ: Istny burdel!
LULU: Tak jest przyjemnie — zwłaszcza w zimie — kiedy w salonie jest nagrzane — można
swobodnie odetchnąć...
SCHWARZ: I bez tego pani może.
LULU: Jak w tym pierrocie — tak dobrze się w nim czuję -
SCHWARZ: Naprawdę...?
LULU (nabierając powietrza): — Widzi pan...

12
SCHWARZ: Dosyć tego!! — (zrywa się, rzuca pędzel i paletę i chodzi zdenerwowany tam i z
powrotem) — Pucybut ma do czynienia tylko z pani obuwiem — pucując nic nie straci! —
Ale kiedy mnie jutro nie będzie stać na kolację, to mnie żadna kobieta nie zapyta, czy znam
się na ostrygach...
LULU (błagalnie): Niech pan maluje!
SCHWARZ: Co go podkusiło, żeby iść na próbę!
LULU: Niedługo wróci. — Ja też wolę, kiedy jesteśmy we troje — —
SCHWARZ (powraca do sztalug, malując): — Wszystko się obnaża! — Obnaża! — Obnaża!
LULU: — Nie ja robiłam ten kostium. — To on go wymyślił i dał do skrojenia krawcowi z
teatru. — Nie chciałam pana urazić...
SCHWARZ: To męczarnia!! — (opuszcza pędzel) Nie mogę! — Nie mogę!
LULU: Niech pan maluje — błagam!
SCHWARZ: Kolory tańczą mi przed oczami!
LULU: Niech pan przynajmniej udaje!
SCHWARZ: Widzę błędne ogniki...
LULU: On przecież zaraz wróci. — Dla własnego dobra — niech pan maluje!
SCHWARZ (zaczyna na nowo): Oczywiście! — Co mi pozostanie, jeśli jutro powiedzą, że się
niemoralnie prowadzę! Na taki luksus może sobie pozwolić radca medyczny, nie ja... (maluje)
LULU (wzdychając z ulgą): Bogu dzięki...
SCHWARZ: Widać jak na dłoni, że artysta w takich warunkach staje się męczennikiem
swojego zawodu!! — Gdyby mogła pani z lewej — nogawka — trochę wyżej...
LULU: Jeszcze wyżej?
SCHWARZ: Tak mi przyszło do głowy.
LULU: Nie można. — Widać skórę...
SCHWARZ (podchodząc do podium): Pani pozwoli...
LULU (uchylając się): Nie można...
SCHWARZ: Dlaczego nie...
LULU: Pończochy są za krótkie...
SCHWARZ (łapiąc ją za rękę): Pokażę pani...
LULU (rzuca mu laskę pasterską w twarz): Niech mnie pan nie dotyka! — (biegnie do drzwi
wejściowych)
SCHWARZ (za nią): Dokąd to...
LULU: Niech pan nie myśli, że mnie pan dostanie.
SCHWARZ: Nie zna się pani na żartach... (zagania ją w róg z tyłu po lewej)
LULU (uciekając na prawo): O tak — — znam się na żartach — znam się na wszystkim —
Tylko niech mnie pan puści. — Siłą nic pan nie wskóra —
SCHWARZ (cofając się): Proszę...
LULU (wracając na podium): Niech pan wraca do pracy. — I przestanie mnie napastować.
SCHWARZ (zbliżając się do niej): Proszę stanąć w pozie...
LULU: Najpierw pan stanie za sztalugami... (ucieka za otomanę, kiedy Schwarz próbuje ją
objąć)
SCHWARZ (chce z prawej za otomanę): Najpierw panią ukarzę!
LULU (z drugiej strony): Musi mnie pan wpierw złapać!
SCHWARZ (próbuje złapać ją z lewej): Zaraz się pani przekona...
LULU (robi unik w prawo): Zna pan to? — (przekomarzając się) Ciuś, ciuś...
SCHWARZ: Słowo daję... (niezdarnie próbuje złapać ją z prawej strony otomany)
LULU (robi unik w lewo): ...taś-taś-taś-taś!
SCHWARZ (po drugiej stronie): Zapłaci mi pani za to!
LULU (naprzeciw niego, wyprostowuje się): — Niech pan wraca do pracy. — I tak mnie pan
nie dostanie. — Daję panu słowo...
SCHWARZ (zrywając się to w prawo to w lewo): To się jeszcze okaże...
LULU (tak samo): W długiej sukni nie miałabym szans na obronę...

13
SCHWARZ: Ty dzieciaku...
LULU: Ale w tym pierrocie...
SCHWARZ: Ja ci dam...
LULU: Pod spodem nic nie mam, tylko koszulę...
SCHWARZ (rzuca się w poprzek otomany): Mam cię!
LULU (zarzuca mu na głowę tygrysią skórę): Proszę bardzo! — (przeskakuje podium i
wspina się po drabinie) Promienieję — promienieję — jak słońce — spoglądam z góry na
wszystkie miasta ziemi —
SCHWARZ (wygrzebując się spod przykrycia): To smarkula!
LULU (przytrzymując się lewą ręką, prawą unosi w górę): Sięgam ręką chmur — wpinam
gwiazdy we włosy —
SCHWARZ (wspina się za nią): Zaraz panią stamtąd strząsnę!
LULU (wspinając się wyżej): Jak pan nie przestanie, przewrócę drabinę...
SCHWARZ: Jaka pani jest piękna!
LULU: Rozdepczę panu głowę.
SCHWARZ: Widzę błyskawice...
LULU: Niech pan zabierze łapska z moich nóg!
SCHWARZ: Proszę nie wierzgać — bo zedrę z pani...
LULU: Boże broń Polskę! (przewraca drabinę, zaskakuje na podium i Schwarzowi, który
postękując próbuje podnieść się z podłogi, przewraca na głowę parawan. — Biegnąc do
przodu) Dzieci niebieskie biegną przez pole! — (z prawej przy sztalugach, śledząc ruchy
Schwarza) — Mówiłam panu — że mnie pan nie dostanie —
SCHWARZ (wygrzebuje się spod parawanu): Tylko z dala od obrazów!
LULU: Śmignę stąd zaraz ze sforą psów...
SCHWARZ (podchodzi do przodu): Gdyby pani mogła... (próbuje ją objąć)
LULU: Ręce przy sobie, bo... (ponieważ Schwarz próbuje ją złapać) ...sam pan tego chciał!
(przewraca na niego sztalugi z pastelowym portretem, tak że obraz i rama z hukiem spadają
na podłogę)
SCHWARZ: — — Boże miłosierny!
LULU (z prawej z tyłu) — Sam pan zrobił dziurę.
SCHWARZ: Czynsz za atelier! — Podróż! — Moja podróż do Norwegii!
LULU: Po co mnie pan tak ścigał!
SCHWARZ: Teraz już wszystko jedno! — (rzuca się na nią)
LULU (przeskakuje otomanę i przewróconą drabinę, przechodzi przez podium do przodu i
fika koziołka na dywanie) — Uwaga — rów! — niech pan w niego nie wpadnie — (skacza na
równe nogi, potyka się o pastelowy portret i pada)
SCHWARZ (przygniata ją całym ciałem): Mam cię!
LULU (wyrywa się i ucieka): — Pogruchotał mi pan kości!
SCHWARZ (podnosi się i rusza za nią)
LULU (w tle): — Niech mi pan wreszcie da spokój — jest mi niedobrze — —
SCHWARZ (potykając się o parawan): Teraz już nie mam litości...
LULU (zadyszana, podchodzi do przodu): Jest mi... ach....... jest mi ....... jest mi ..... o Boże!
(pada na otomanę)
SCHWARZ (z trudem chwytając powietrze): — Boże — co za kobieta — — (idzie do tyłu,
zaryglowuje drzwi; wraca) — Świat jest — nikczemny — — — Jakbym ją miał na talerzu —
— łatwo powiedzieć — — (kładzie się obok niej)
LULU (otwierając oczy): Upadłam...
SCHWARZ: Świat jest — nikczemny...
LULU: Upadłam z wysoka...
SCHWARZ: — Jak ci jest?
LULU: Jak po burzy...
SCHWARZ (całuje ją po nagich ramionach) : — Rozbierz się...

14
LULU: Za zimno...
SCHWARZ: Proszę... (próbuje zdjąć z niej sukienkę)
LULU: Zostaw...
SCHWARZ: To chodź...
LULU: Dokąd...
SCHWARZ: Do sypialni...
LULU: On może wrócić...
SCHWARZ: Tylko na chwilę...
LULU: Po co...
SCHWARZ: Kocham cię…
LULU (wzdraga się): — Och...
SCHWARZ (podciagając jej nogawki w górę): Dziecino...
LULU (powstrzymując jego rękę): Przestań...
SCHWARZ (całując ją): To chodź ze mną...
LULU: Wolę tutaj...
SCHWARZ: Tutaj...
LULU: Jeśli chcesz...
SCHWARZ: To pozwól się rozebrać...
LULU: Po co...
SCHWARZ: Żebym cię mógł kochać...
LULU: Jestem twoja!
SCHWARZ: Proszę...
LULU: Jestem twoja!...
SCHWARZ: Boże...
LULU: Jeśli chcesz...
SCHWARZ: Jesteś okrutna...
LULU: Nie chcesz mnie?...
SCHWARZ: Proszę cię, malutka...
LULU: Jestem twoja!
SCHWARZ: Bądź miła...
LULU: Chcę być miła...
SCHWARZ: To rozbierz się...
LULU: Ale po co...
SCHWARZ: Ten twój pierrot!
LULU: Przecież jestem twoja!
SCHWARZ: Nellie...
LULU: Co z pierrotem...
SCHWARZ: Nellie — Nellie...
LULU: Wcale nie nazywam się Nellie...
SCHWARZ: Twój pierrot...
LULU: Nazywam się Lulu.
SCHWARZ: Ja bym cię nazwał Ewa...
LULU: Jak chcesz...
SCHWARZ: To bądź miła...
LULU: Jak chcesz...
SCHWARZ: Ewa…
LULU: Co mam...
SCHWARZ: ... rozebrać się...
LULU: Po co...
SCHWARZ: Bawisz się mną...
LULU: Nie chcesz...
SCHWARZ: Ja...

15
LULU: Jestem twoja!
SCHWARZ: Ale — Ewa...
LULU: Dlaczegóż by nie...
SCHWARZ: Proszę...
LULU: Nie podobam ci się...
SCHWARZ: Na litość boską...
LULU: Chodź...
SCHWARZ: Ewa — Ewa...
LULU: Jak nie — to nie...
SCHWARZ: Ty..... (podnosi się, wstaje, oszołomiony, wytrącony z równowagi) — Boże
— — O Boże, Boże — — Boże na świecie!
LULU (krzyczy): Niech mnie pan nie zabije —
SCHWARZ: To się zdarza! — — To się zdarza —
LULU (podnosząc się trochę): Wydaje mi się — że ty jeszcze nigdy — nie kochałeś się!
SCHWARZ (odwraca się do niej szybko, coraz bardziej się czerwieniąc): Ale ty też nie —
LULU: Ja...?
SCHWARZ: Ile ty masz lat...?
LULU: Osiemnaście — — a ty?
SCHWARZ: — Dwadzieścia osiem — to brzmi jak — brzmi jak — wiem — to kompletnie
idiotyczne — ale — to się przecież — zdarza — wszystko się zdarza —
GOLL (z zewnątrz): Otwierać!
LULU (zrywa się na równe nogi): Niech mnie pan ukryje! — O Boże — niech mnie pan
ukryje!
GOLL (łomocząc do drzwi): Otwierać!
SCHWARZ: Wielkie nieba... (chce podejść do drzwi)
LULU (chwyta go za ramię): Chyba nie chce pan...
GOLL (łomocząc do drzwi): Otwierać!
LULU (pada przed Schwarzen na ziemię, obejmuje go za kolana): On mnie zatłucze — niech
mnie pan ukryje —
SCHWARZ: Gdzie — gdzie — (drzwi z hukiem wpadają do atelier)

Scena 5
Goll, pozostali

GOLL (purpurowy na twarzy, przekrwione oczy, rzuca się z podniesioną laską na Schwarza):
Psy jedne — psy ... (pada głową w przód na podłogę z desek)
SCHWARZ (stoi drżący, na chwiejnych kolanach)
LULU (uciekła do drzwi. — Pauza.)
SCHWARZ (podchodzi do Golla): — Panie — panie — dok — doktorze — rze —
LULU (w drzwiach): Niech pan najpierw posprząta w atalier —
SCHWARZ: Niech pani milczy! — (Pauza)
LULU (odważa się podejść do przodu): On chyba nie...
SCHWARZ (podnosi mu głowę): Panie doktorze... (cofając się) On krwawi.
LULU: Pewnie sobie rozkwasił nos.
SCHWARZ: Proszę mi pomóc — połóżmy go na otomanie.
LULU (cofa się): Nie — nie —
SCHWARZ (próbuje go odwrócić): Panie doktorze..... Panie radco ......
LULU (bez ruchu): Wykręcił się...
SCHWARZ: Wylew — to może być wylew. — Niech mi pani pomoże choć trochę....
LULU: Nawet we dwoje go nie podniesiemy.
SCHWARZ (wstaje): Nieźle się urządziłem!
LULU: — Jest okropnie ciężki.

16
SCHWARZ: Trzeba posłać po lekarza. (Sięgając po kapelusz) Gdyby mogłaby pani
tymczasem uporządkować tu trochę. (Wychodząc) No to z drugiego obrazu też nici...

Scena 6
Lulu, Goll

LULU (stojąc w pewnej odległości): ...Gdyby tak nagle — skoczył na równe nogi! —
(szeptem) Buzi! — Buzi! — (pociera dłońmi skronie)... Nie daje po sobie nic poznać. —
(zachodzi go łukiem z tyłu) — Spodnie mu pękły — a on — nic! — (stojąc za nim) ... Buzi! ...
(dotyka go czubkiem stopy)... Prosiaczku! — (cofając się) On chyba tak poważnie............
(patrząc tępo przed siebie) ... Nie będzie mnie już tresował! — (zamyślona idzie na prawo) —
Wypiął się na mnie — — co ja zrobię — ubranie mam — (oglądając się w stronę sypialni) —
ale nie umiem się ubrać — — rozebrać — nie umiem — — (podchodzi do przodu i schyla
się) — kompletnie obca twarz! — Gdyby tak przyszedł do siebie — hu — (wyprostowuje się)
— i nie ma nikogo — kto by mu zamknął oczy —

Scena 7
Schwarz, pozostali

SCHWARZ (wchodzi energicznie): Nie odzyskał przytomności...?


LULU (z lewej do przodu): Co ja teraz...
SCHWARZ (pochylając się nad Gollem): Panie doktorze...
LULU: Nie wydaje mi się, że kiedykolwiek odzyska.
SCHWARZ: Panie doktorze...
LULU: — Stracił wątek...
SCHWARZ: Niech pani zachowa przyzwoitość!
LULU: Nawet mu przez myśl nie przejdzie...
SCHWARZ (próbuje go podnieść): Waży swoje dwa cetnary...
LULU: — Zanim do niego dotrze, będzie zimny.
SCHWARZ (przewracając Golla na plecy): Panie doktorze... — Panie — (do Lulu,
wskazując na otomanę) Niech mi pani poda poduszkę...
LULU (podając Schwarzowi poduszkę): Gdybym zatańczyła mu samaquekę...
SCHWARZ (wsuwa Gollowi poduszkę pod głowę): Za chwilę będzie tu lekarz...
LULU: Ale musiałabym zostać z nim sama.
SCHWARZ: Posłałem dozorczynię.
LULU: Lekarstwo nic tu nie da.
SCHWARZ: Robię, co mogę.
LULU: On nie wierzy w lekarstwa!
SCHWARZ: Mogłaby się pani przynajmniej przebrać.
LULU: Musiałby mi ktoś pomóc...
SCHWARZ: Chyba tyle pani potrafi!
LULU: Nie...
SCHWARZ: Jeśli ja mógłbym pomóc...
LULU: Ale niech pan mu najpierw zamknie oczy.
SCHWARZ: Boże Święty — naprawdę pani myśli, że on...?
LULU: Hm...
SCHWARZ: Nie wiem.
LULU: Jeśli nie, to...
SCHWARZ: Jeszcze nie widziałem, jak ktoś umiera.
LULU: ... to przecież nie szkodzi.

17
SCHWARZ: Jest pani okropna!
LULU: A pan?
SCHWARZ (robi wielkie oczy)
LULU: Też kiedyś umrę.
SCHWARZ: Niech pani wreszcie zamilknie!
LULU: Pan też!
SCHWARZ: Nie musi mi pani przypominać!
LULU: Niech pan to zrobi!
SCHWARZ: Co...
LULU: Inaczej będzie za późno.
SCHWARZ: To raczej pani zadanie.
LULU: Moje? — Hm — !
SCHWARZ: Może moje?
LULU: On się we mnie wpatruje...
SCHWARZ: We mnie też.
LULU: Nie jest pan mężczyzną. — Pan się boi.
SCHWARZ (zamyka oczy Gollowi): Pierwszy raz w życiu...
LULU: Rodzicom pan nie zamykał?
SCHWARZ: Nie.
LULU: Nie było pana przy nich...?
SCHWARZ: Nie.
LULU: Bał się pan?
SCHWARZ (gwałtownie): Nie!
LULU (przestraszona): — Nie chciałam pana obrażać.
SCHWARZ: Oni jeszcze żyją.
LULU: — Więc pan kogoś ma...
SCHWARZ: Ach, Boże. — Biedni jak myszy kościelne.
LULU: Też kiedyś byłam biedna.
SCHWARZ: Pani...?
LULU: Teraz jestem bogata.
SCHWARZ (przygląda jej się, potrząsa głową): — Zgroza bierze — jak się pani słucha! —
(chodzi zdenerwowany tam i z powrotem, do siebie) Co ona na to poradzi!
LULU (do siebie): Co ja zrobię... (Długa pauza. Lulu stoi bez ruchu, spojrzenie wbite w
Golla. Schwarz patrzy na nią z boku)
SCHWARZ (chwyta ją za obie ręce): Popatrz na mnie...
LULU: Czego pan chce...
SCHWARZ: Popatrz na mnie...
LULU: Co pan chce zobaczyć?
SCHWARZ: Twoje oczy. — (prowadzi ją do otomany i zmusza by usiadła) — Spójrz mi w
oczy...
LULU: Widzę w nich siebie jako pierrota...
SCHWARZ (zrywa się, odpycha ją): Do diabła — do diabła...
LULU: Muszę się przebrać...
SCHWARZ (zatrzymuje ją): Jedno pytanie — tylko jedno pytanie —
LULU: Przecież nie wolno mi odpowiadać...
SCHWARZ (ciągnie ją znów na otomanę): Wolno — wolno...
LULU: Tak —
SCHWARZ: Jak to! — Nie wolno powiedzieć prawdy...?
LULU: Nie wiem.
SCHWARZ: Chyba możesz powiedzieć prawdę!
LULU: Nie wiem.
SCHWARZ: — Wierzysz w Boga?

18
LULU: Nie wiem. — Zostaw mnie. — Wariat.
SCHWARZ (zatrzymuje ją): Możesz na coś przysiąc?
LULU: Nie wiem.
SCHWARZ: To w co ty wierzysz?
LULU: Nie wiem.
SCHWARZ: Nie wiesz nawet, czy masz duszę??
LULU: Nie wiem.
SCHWARZ: Jesteś dziewicą...?
LULU: Nie wiem.
SCHWARZ: Na miłość boską! — (podnosi się i idzie w lewo załamując ręce)
LULU (nieporuszona): — Nie wiem.
SCHWARZ (rzucając spojrzenie na Golla): — On wie na pewno...
LULU (zbliża się do niego): Jeśli chce się pan czegoś dowiedzieć...
SCHWARZ: Wszystkiego — Wszystkiego chcę się dowiedzieć!
LULU: Odkąd byliśmy małżeństwem, musiałam co noc tańczyć — półnaga...
SCHWARZ: Zachowaj to dla siebie. — To jeszcze o niczym nie świadczy.
LULU: Dlaczego nie miałabym...
SCHWARZ: Co...
LULU: Mógłby pan sam...
SCHWARZ: Nie wstyd ci?!
LULU: Przecież pan o to pytał.
SCHWARZ: Idź! Idź już! — Ubierz się!

Scena 8
Schwarz. Goll. — Po chwili Lulu.

SCHWARZ (spojrzenie skierowane na Golla): Co ona na to poradzi — — mógłbym ją


wydobyć — wskrzesić jej duszę — — poszłaby za mną — — jest zepsuta do szpiku kości
— — moi rodzice, moi biedni rodzice — aż mi się słabo robi — od nadmiaru szczęścia!
— — — Czy ja ją kocham? — — czy ona mnie kocha? — ona mnie? — — Ona mnie kocha
— — tak twierdzi — — Kocham ją — ona mnie kocha — kocha mnie — — pierwszy raz w
życiu — mam się ożenić. — Słabo mi — — chciałbym się zamienić — z tobą zamienić —
wstawaj — stary pryku — oddam ci ją — twoją laleczkę — dołożę swoją młodość — brak mi
odwagi do życia — — do kochania — — — — mógłbyś jeszcze raz zacząć — z moimi
siłami — niezużytymi siłami — mógłbyś wszystko nadrobić — otwiera usta — — — — usta
otwarte, oczy zamknięte — jak dziecko — gdybym był — jak dziecko — — nie jestem
dzieckiem — — nigdy nie byłem — — — (wzdycha) Jestem — (klęka i swoją chusteczką
podwiązuje Gollowi głowę) — starą panną! — — — Zaklinam niebo — jak tu stoję zaklinam
niebo — żeby dało mi zdolność bycia szczęśliwym — żebym znalazł w sobie odwagę — i
siłę — i radość — żeby choć trochę być szczęśliwym — ze względu na nią — tylko i
wyłącznie ze względu na nią —
LULU (otwiera drzwi sypialni): — Czy byłby pan teraz tak miły...

AKTDRUGI

Mały, bardzo elegancki salon. Z tyłu po lewej drzwi wejściowe. Z lewej i z prawej drzwi
boczne. Na tylnej ścianie nad kominkiem we wspaniałej brokatowej ramie portret Lulu jako

19
pierrota. Z przodu po prawej kilka foteli wokół chińskiego stolika. Liczne, częściowo
nieukończone obrazy w ładnych złotych ramkach. Po prawej biurko z rzeźbionego hebanu.

Scena 1
Schwarz, Lulu

SCHWARZ (w fotelu z oparciem z przodu po prawej, trzyma Lulu na kolanach. Pędzel i


paleta leżą obok na podłodze.)
LULU (w szlafroku z zielonego jedwabiu, wydekoltowana — wykręca się od jego
natarczywych zalotów): — W biały dzień.
SCHWARZ (obejmuje ją): Jesteś przecież moja...
LULU: Okropny jesteś....
SCHWARZ: Nic nie poradzę...
LULU: Zamęczasz mnie...
SCHWARZ: Sama jesteś sobie winna...
LULU (przyciska twarz do jego piersi): — Zaczekaj...
SCHWARZ: Do następnej zimy...
LULU: Tylko do wieczora...
SCHWARZ: Już prawie wieczór...
LULU: Aż cię całego będę miała...
SCHWARZ: Czego chcesz więcej...
LULU: Ciebie... ciebie...
SCHWARZ: Przecież mnie masz...
LULU: Aż będziemy wolni...
SCHWARZ: A nie jesteśmy...
LULU: Nie...
SCHWARZ: Proszę...
LULU: Jak dzieci...
SCHWARZ: Jak dzieci...
LULU: To grzech...
SCHWARZ: Więc grzeszmy...
LULU: Sam sobie grzesz...
SCHWARZ: Nigdy tego nie robiłem... (próbuje podciągnąć jej sukienkę w górę)
LULU (przytrzymuje sukienkę pod kolanami, z nóg spadają jej ciemnozielone pantofle): —
Opowiem ci...
SCHWARZ: Czemu nie jesteś milutka...?
LULU (całuje go): Ty za to robisz się coraz słodszy...
SCHWARZ: Za słodki...
LULU: O nie...
SCHWARZ: Tylko tak mówisz...
LULU: Dobrze wiesz...
SCHWARZ: Wystarczy, że usłyszę twoje kroki...
LULU (całuje go): Kochany...
SCHWARZ: Pragnę cię, do licha...
LULU: Chciałabym chodzić boso...
SCHWARZ: Jeszcze tego brakowało...
LULU: Nie chcę cię zniszczyć...
SCHWARZ: Z chęcią bym umarł...
LULU (całuje go): Co ja wtedy zrobię...
SCHWARZ (otrząsa się): Och... Ewa...
LULU: Zaczekaj... opowiem ci coś...
SCHWARZ: Doniesienie prasowe...

20
LULU: Niespodzianka...
SCHWARZ: Dostaję gęsiej skórki na myśl o niespodziankach — codziennie boję się, że
mógłby nadejść koniec świata — kiedy budzę się rano, boję się, że przed wieczorem pogryzie
cię wściekły pies — dzisiaj trząsłem się ze strachu, że jutro wybuchnie rewolucja, a jutro będę
drżał przed ugryzieniem owada albo czymś innym, co mogłoby zakłócić nasze bezgraniczne
szczęście — nie mogę już wziąć do ręki gazety — niemal nie starcza mi odwagi, żeby wyjść
na ulicę...
LULU (wsparta na jego piersi, szepcze mu coś do ucha)
SCHWARZ: Niemożliwe...!
LULU (wyprostowuje się uśmiechnięta): O tak...
SCHWARZ: Jesteś matką?
LULU: Jeszcze nie...
SCHWARZ (płomiennie ją obejmuje): Ewa — Ewa — moja Ewa —
LULU: Tak chętnie pożyłabym jeszcze jak wolny ptak...
SCHWARZ: Nie — nawet nie wiesz, jak mnie uszczęśliwiasz!
LULU (zasłaniając twarz): Nie masz serca...
SCHWARZ: Przeciwnie...
LULU: Chętnie bym z tym poczekała...
SCHWARZ (głaszcze ją): Dzięki — dzięki ci, moje serce! — Stokrotne dzięki!
LULU (podnosi się szybko): To twoje dzieło...
SCHWARZ: Twoje! — Dziesięć razy bardziej niż moje!
LULU: Nie kłóćmy się o to...
SCHWARZ: Czego ty nie próbowałaś…
LULU: Teraz nie da się już nic zrobić...
SCHWARZ: — Jesteś pewna?
LULU: Od dwóch tygodni...
SCHWARZ: I tak długo trzymałaś to w tajemnicy?!
LULU: Płakałam po nocach...
SCHWARZ: Jedyne szczęście — jedyne, którego brakowało na naszym jasnym niebie!
LULU: Wszystkiego próbowałam.
SCHWARZ: O, wstydź się! — Z zimną krwią będę czekał na rozwiązanie. Nie boję się
niczego. Stać mnie na utrzymanie potomstwa. Bądź spokojna. — Poważany dziś jestem jak
mało kto. Marszandzi wyrywają sobie moje obrazy. — Po co zaszedłem tak daleko? — Po co
miałbym tyle pracować — jeśli nie dla swojej rodziny!
LULU: Więc ja sama nic nie znaczę...
SCHWARZ: Tobie wszystko zawdzięczam! — Tobie przecież zawdzięczam! — Odkąd cię
mam, doznaję oczywistego błogosławieństwa. Zresztą sama widzisz. Odkąd cię mam, wiem
kim jestem. Niczego więcej nie trzeba, by zdobyć uznanie. Wiara w siebie, radość tworzenia,
duma artysty — wszystko — wszystko — zawdzięczam tobie. A ty mówisz, że nic nie
znaczysz! — Jesteś moim szczęściem. Budowniczym mojego szczęścia. Nawet o tym nie
wiesz, ale inaczej nie potrafisz. Rozkwitasz dla mnie i dla mnie więdniesz. Dla mnie! Dla
mnie! Twoje ciało żyje dla mnie! — Uznaj to za swoje szczęście — niczego więcej nie masz!
— Wyciągnąłem cię z bagna — wyciągnąłem cię ze straszliwym samozaparciem. Miałem na
tyle odwagi! — I teraz napływają kolejne fale szczęścia. Moja sława rośnie z dnia na dzień i
— czy tego chcesz czy nie — sama będziesz co roku pomnażać moje skarby...
LULU: — Chciałabym jeszcze wyjść na chwilę na powietrze...
SCHWARZ: Muszę wracać do pracy. — Modelka czeka... (podnosi pędzel i paletę z podłogi,
całuje Lulu) Do zobaczenia wieczorem...
LULU (patrząc na niego): Ogarnia mnie strach...
SCHWARZ: Mojej Ifigenii brakuje wszystkiego, co pozwoliłoby jej objawić się jako mojemu
dziełu. Musi być gotowa do końca marca. — Do tego pięć zamówień ze Stanów
Zjednoczonych...

21
LULU (huśta się na jego kolanach): — Jesteś na mnie zły?
SCHWARZ (znowu odkłada pędzel i paletę): Jestem artystą — to mnie poniekąd
usprawiedliwia. A ty — ty też jesteś strasznie zbuntowana...
LULU (wzdraga się)
SCHWARZ: Jesteś! Jesteś!
LULU: Roznosi mnie od środka.
SCHWARZ: Nic dziwnego.
LULU: Łatwo ci się śmiać.
SCHWARZ: To nie moja wina.
LULU: A niby czyja?
SCHWARZ: Twojej urody!
LULU: Ciąża mnie popsuje.
SCHWARZ: Czemu ty jesteś taka słodka!
LULU: Jesteś nieludzki...
SCHWARZ: Nic nie poradzę.
LULU: — Przecież nie mogę być inna niż jestem — nie mogę być niczym innym jak kobietą
— kiedy ty przy mnie jesteś...
SCHWARZ: Tak — jesteś kobietą z krwi i kości!
LULU: Chcę być brzydka...
SCHWARZ: Uchowaj Boże!
LULU: Tylko raz — na trzy tygodnie —
SCHWARZ: Byłoby nieszczęście.
LULU: — Wyobraziłabym sobie, że znów jestem młoda — małe dziecko — że o niczym nie
wiem. — Cieszyłabym się znowu na myśl — na myśl o tym, że będę dorosła. — Mogłabym
znowu się śmiać i wyobrażać sobie — jakie to będzie piękne — — znowu byłabym
troszeczkę dziewicą...
SCHWARZ (gładząc jej włosy): Boże...
LULU: ... chciałabym chociaż raz pobawić się znów na ulicy...
SCHWARZ: Świat jest brutalny. — Brutalny! — Taki twój los, żeby się poświęcić. — Poddaj
się temu — poddaj się wyrokowi śmierci — błogiemu umieraniu —
LULU: — Czasami chce mi się krzyczeć na całe gardło...
SCHWARZ: Widzę to często. — — Nie pojmuję, co we mnie jest takiego strasznego.
LULU: Nikomu tego nie życzę.
SCHWARZ: Nie chodzi tylko o twoje ciało...
LULU: Moje biedne ciało…
SCHWARZ: Często o tym myślałem...
LULU: Robi się miękkie...
SCHWARZ: Można się przyzwyczaić.
LULU: — Nie odróżniłabym już chyba jedwabnych piernatów od siennika...
SCHWARZ (zamyślony): W inny sposób obracasz się teraz, poruszasz — jakkolwiek
potrafisz to robić bosko...
LULU: A byłam taka delikatna — jak przeciągnęłam czubkiem palca po kolanie to zostawał
różowy pasek...
SCHWARZ: A ja już podejrzewałem, że twoje pocałunki...
LULU: Może moja bielizna...
SCHWARZ: Skądże znowu!
LULU: Nie chcę nosić bielizny...
SCHWARZ: Twoje pocałunki też są inne!
LULU (całuje go): Tak...?
SCHWARZ: Skąpisz ich!
LULU (całuje go): Pocałunków?
SCHWARZ: Kiedy ty się tego nauczyłaś?

22
LULU: Zanim przyszłam na świat...
SCHWARZ: Gąska!
LULU: U mamusi.
SCHWARZ: Proszę, proszę...
LULU: Albo się to umie od razu...
SCHWARZ: Ja się nauczyłem od ciebie.
LULU: Albo wcale.
SCHWARZ: Sam nigdy bym na to nie wpadł.
LULU: Ty to umiesz...
SCHWARZ: Więc na czym to polega?
LULU: Bez pocałunków...
SCHWARZ: Na czym to polega — proszę, powiedz...
LULU: To bez znaczenia...
SCHWARZ: To dla mnie zagadka. — Wystarczy, że pomyśle o tobie...
LULU: Biedny chłopiec...
SCHWARZ: Czy to twoja uroda? — Nogi? — Figura... (podnosi jej sukienkę, tak że widać jej
jasnozielone pończochy powyżej kolan) — Te linie nie przemawiają zmysłowością...
LULU (wzbraniając się): — Dopiero co byliśmy w łóżku...
SCHWARZ (zatopiony w jej spojrzeniu): Jesteś za bystra — za bardzo wstydliwa...
LULU (zakrywając kolana) Po co sobie tym łamać głowę...
SCHWARZ: — To może być tylko coś...
LULU (całuje go): Cicho...
SCHWARZ: To sprawa...
LULU (zamyka mu usta): Nie! — Nie!
SCHWARZ: To sprawa...
LULU (obsypuje go pocałunkami): Bla-bla-bla-bla-bla...
SCHWARZ: Ty to wiesz...
LULU (wyprostowuje się, krzyżuje stopy): W takim razie nie leży to w mojej mocy i nie mogę
tego zmienić.
SCHWARZ (przyciska ją do siebie): Nie wolno ci tego zmieniać — dziecko! — Nie wolno ci
tego zmieniać! — Nie wolno ci tego zmieniać! — To wszystko, co masz! — Twoja dusza —
twoje wszystko —
LULU (osuwa się do tyłu): Doprowadzasz mnie do szału! — (przymyka oczy, rozchyla usta)
— Gorąco mi! — Och — jest mi...
SCHWARZ (powoli podnosi ją do góry i układa w fotelu z oparciem): — Henrietta poszła
chyba na targ...
LULU (dłonie pomiędzy kolanami): Przekręć klucz...
SCHWARZ (idzie do drzwi wejściowych i przekręca klucz)
(Dzwonek na korytarzu.)
SCHWARZ: Kogo diabli nadali!
LULU: Nikogo!
SCHWARZ: — Może to kupiec od obrazów...
LULU: Choćby nawet sam cesarz Niemiec...
SCHWARZ: Jedną chwileczkę... (wychodzi)

Scena 2
Lulu

LULU (sama, patrzy bez ruchu przed siebie): — Ty — — ty — — ty — ty — tutaj? — —


Ach — — ach — to dobrze — — — — — — — —

23
Scena 3
Schwarz, Lulu

SCHWARZ (wraca): — To żebrak. — Był na wojnie. — Daj mu pięćdziesiąt fenigów. Nie


mam przy sobie drobnych....... (pochyla się i całuje ją.)
LULU: Idź już —
SCHWARZ (podnosi pędzel i paletę): Faktycznie najwyższy czas, żebym wrócił do swojej
Ifigenii. Modelka czeka, a my się tu migdalimy. (wychodząc) Daj mu pięćdziesiąt fenigów...
(wychodzi na prawo)
LULU (podnosi się, porządkuje powoli swoją toaletę, przygładza włosy do tyłu i idzie do
drzwi.)

Scena 4
Lulu, Schigolch.

SCHIGOLCH (wprowadzany przez Lulu): — wyobrażałem sobie, że jest potężniejszy —


szerszy w barach. — A on trochę strachliwy. — Kolana się pod nim ugięły — jak mnie
zobaczył...
LULU (podstawia mu krzesło): Jak możesz przychodzić do niego na żebry...!
SCHIGOLCH (siada): A jak myślisz, po co przywlokłem tu swoje ścierwo. Dosyć się
namęczyłem — taki upał. — Mówiłaś mi, że przedpołudniami pracuje pędzlem.
LULU: Zagapił się. — Ile chcesz?
SCHIGOLCH: Tylko dwieście — jeśli masz — a najlepiej trzysta. — Dwaj moi najlepsi
klienci wyjechali, nie powiedzieli mi ani słowa.
LULU (idzie do swojego biurka z prawej i grzebie w szufladach): Jaka ja jestem zmęczona!
SCHIGOLCH (rozglądając się): Poza tym dawno już chciałem zobaczyć, jak się urządziłaś.
LULU: I co?
SCHIGOLCH: Nieźle. (Patrzy w górę) Jak u mnie pięćdziesiąt lat temu! — Tyle że zamiast
chińskich duperszwancy wieszało się wtedy zardzewiałe szable. — Do diabła, doszłaś do
czegoś w życiu! — (szurając nogami) Jakie dywany...
LULU (wręcza mu kilka banknotów): Chodzę boso, kiedy nikogo nie ma.
SCHIGOLCH (zauważa portret Lulu): To ty?
LULU: Podoba ci się?
SCHIGOLCH: No, masz.
LULU: Napijesz się?
SCHIGOLCH: Czego?
LULU: Eliksir de Spa.
SCHIGOLCH: Dla mnie to jak herbatka rumiankowa — wszystko jedno — ze Spa czy z
Uidżidżi. — On popija?
LULU: Jeszcze tego brakowało. — — (Idzie do przodu.) Te nektary różnie działają.
SCHIGOLCH: Wierzga?
LULU (napełnia dwa kieliszki): Zasypia.
SCHIGOLCH: Kiedy się spije, możesz mu zajrzeć we flaki.
LULU: Lepiej nie. (siada naprzeciw Schigolcha) Opowiadaj.
SCHIGOLCH: Ulice robią się coraz dłuższe, a nogi coraz krótsze.
LULU: Jak twoja harmonia?
SCHIGOLCH: Dychawiczna, tak jak moja astma. Powtarzam tylko — naprawa już się nie
opłaca. (Trącają się kieliszkmi)
LULU (opróżnia swój kieliszek): Myślałam już, że się wykończyłeś.
SCHIGOLCH: Też tak myślałem. — — Ale na starość, życie się człowieka trzyma. Bardzo
liczę na zimę. Wtedy moja (kaszle) moja — moja — moja kochana astma znajdzie okazję,
żeby mnie przewieźć na tamten świat.

24
LULU (napełniając szklanki): Myślisz, że o tobie zapomniano?
SCHIGOLCH: Niewykluczone — nie biorą po kolei. (Głaszcze jej kolana) No opowiadaj —
dawno cię nie widziałem — moja mała Lulu.
LULU (cofa się z uśmiechem): Życie jest jednak niepojęte!
SCHIGOLCH: Młoda jeszcze jesteś.
LULU: Ty mnie nazywasz Lulu.
SCHIGOLCH: A co, nie Lulu? — Czy ja cię kiedykolwiek inaczej nazywałem?
LULU: Od niepamiętnych czasów nie nazywam się Lulu.
SCHIGOLCH: Zmieniło się nazewnictwo?
LULU: Lulu brzmi tak przedpotopowo.
SCHIGOLCH: Dzieci! Dzieci!
LULU: Teraz nazywam się...
SCHIGOLCH: Jakby miód przez to inaczej smakował.
LULU: Jaki miód?
SCHIGOLCH: Jak ci teraz?
LULU: Ewa.
SCHIGOLCH: Jak zwał, tak zwał.
LULU: Tak się teraz wabię.
SCHIGOLCH (rozgląda się): Marzyłem o czymś takim dla ciebie. Jesteś do tego stworzona.
— A co to ma być?
LULU (spryskuje się perfumami z flakonu): Heliotrop.
SCHIGOLCH: Pachnie lepiej niż ty?
LULU (spryskuje go): Kwaśne grona!
SCHIGOLCH: Kto by przewidział ten królewski luksus!
LULU: Kiedy pomyślę..
SCHIGOLCH (głaszcząc jej kolana): Co porabiasz? — Jak twój francuski?
LULU: Wyleguję się i śpię.
SCHIGOLCH: To elegancko. Od razu widać, że się kimś jest. — A poza tym?
LULU: Przeciągam się — aż strzela w kościach.
SCHIGOLCH: A jak postrzela to co?
LULU: Coś ty taki ciekawy!
SCHIGOLCH: Co ja taki ciekawy? — Co ja taki ciekawy? — Chętnie bym dożył sądnego
dnia i zrezygnował z zrezygnował z wycieczki do nieba, byle wiedzieć, że mojej Lulu dobrze
się powodzi. — Co ja taki ciekawy? — Czyste współczucie. Moje lepsze ja jest już po tamtej
stronie. Ale interesuję się jeszcze doczesnym światem.
LULU: Ja nie.
SCHIGOLCH: Za dobrze ci.
LULU: Można od tego zgłupieć.
SCHIGOLCH: Lepiej niż u tego starego niedźwiedzia od tańca?
LULU: Nie tańczę już.
SCHIGOLCH: Czas był już na niego.
LULU: Teraz jestem...
SCHIGOLCH: Mów, mów, co ci leży na sercu, malutka! — Wierzyłem w ciebie, kiedy nic
jeszcze nie było po tobie widać, tylko wielkie oczy i pysk...
LULU: Jak zwierzę...
SCHIGOLCH: Że też cię ten... I to jakie zwierzę!
LULU: Wiem. — Poruszam się z gracją.
SCHIGOLCH: Eleganckie zwierzę! — Wspaniały okaz!
LULU: Wytresowałeś mnie.
SCHIGOLCH: No cóż — Zasłużyłem na wieczny odpoczynek. — Uporałem się z
przesądami.
LULU: Nigdy ich nie miałeś.

25
SCHIGOLCH: Nawet z uprzedzeniem do pomywaczki zwłok.
LULU: Nie musisz się obawiać ostatniej kąpieli.
SCHIGOLCH: Przecież człowiek i tak się pobrudzi w ziemi.
LULU (spryskując go): Byłbyś jak nowonarodzony.
SCHIGOLCH: Próchno, tym jesteśmy.
LULU: Wypraszam sobie! Co wieczór smaruję się balsamem i posypuję pudrem, wyglądam
potem od stóp do głów jak marmurowy posąg. — Skóra robi się satynowa.
SCHIGOLCH: Z pewnością warto — dla tych wypindrzonych dupków.
LULU: Kiedy się w nocy odkryje kołdrę, jestem jak obrane jabłuszko.
SCHIGOLCH: Tak, czy owak, jesteś tylko kawałkiem ścierwa!
LULU: Ja na pewno nie! — Okropnie się czuję, kiedy nie nadaję się do schrupania — w
każdym calu.
SCHIGOLCH: Ja też! — Ja też nadaję się do schrupania w każdym calu. — Niebawem
wydaję wielką kolację. Open house.
LULU: Robaki się tobą nie najedzą.
SCHIGOLCH: Poczekaj dziecino! — Myślisz, że ciebie twoi wielbiciele zakonserwują w
spirytusie? Helena jest piękna, dopóki jest elastyczna. — A potem? Stara para kaloszy! —
Nawet w ogrodzie zoologicznym jej nie przyjmą. Jeszcze by się piękne bestie zadławiły. —
(wstaje) Może zrobią z ciebie sztuczny nawóz.
LULU (wstaje): Wystarczy ci?
SCHIGOLCH: Starczy, a z tego co zostanie, posadzę sobie drzewko pistacjowe na grobie.
LULU: Załatwię to.
SCHIGOLCH: Już nawet wiem, jak! — — Pamiętasz jeszcze, jak cię wyciągnąłem golutką z
psiej nory?
LULU: I jak mnie powiesiłeś za ręce i szelkami sprałeś mi tyłek do krwi, tak, to też
pamiętam, jakby to było wczoraj.
SCHIGOLCH: To była konieczność. To była konieczność. — (nadstawia jej policzek) Adieu.
LULU (całuje go): Adieu. — (odprowadza go i wraca z doktorem Schöningiem)

Scena 5
dr Schöning, Lulu

SCHÖNING: Co pani ojciec tu robi?


LULU: Mój ojciec? — Dlaczego nagle mówisz do mnie pani?
SCHÖNING (niepewnie): Muszę z panią — zamienić — dwa słowa...
LULU: Ze mną? — Dlaczego nie powiedziałeś mi tego wczoraj?
SCHÖNING (siada): Na miejscu Eduarda Schwarza, nie wpuszczałbym tego drania za próg...
LULU (opada na fotel): Co powiedziałeś...
SCHÖNING: — Proszę posłuchać...
LULU: Dlaczego mówisz do mnie pani? — On jest w atelier...
SCHÖNING: Chciałem to pani już wczoraj powiedzieć — chciałem to pani już...
LULU: Przecież mówię, że on jest w atelier!
SCHÖNING: Niech się pani tylko nie denerwuje od razu, na litość boską...
LULU: Kiedy tak jakoś — niesamowicie...
SCHÖNING: Tak — hm — proszę cię, żebyś przestała mnie odwiedzać...
LULU: Odwiedzać...
SCHÖNING: Odwiedzać mnie — tak — w moim domu.
LULU: Oszalałeś...
SCHÖNING: Proszę cię, żebyś przestała mnie odwiedzać.
LULU: Co ty sobie myślisz!
SCHÖNING: Rozumiesz, co mówię?

26
LULU: Nie.
SCHÖNING: Miesiącami się nad tym zastanawiałem. — Myślę tu przede wszystkim o tobie.
— Zawsze miałem na uwadze ciebie i twoje dobro...
LULU: Może kieliszek eliksiru de Spa...
SCHÖNING: Nie teraz. — Proszę cię — obiecaj mi to...
LULU: Co ci się stało — od wczoraj...
SCHÖNING: Nic.
LULU: Kpisz sobie...
SCHÖNING: Już dwa razy prosiłem cię o to.
LULU: Zaziębiłeś się — wczoraj?...
SCHÖNING: Czuję się świetnie.
LULU: Ja też...
SCHÖNING: Jeżeli nie chcesz mnie teraz wysłuchać...
LULU: Przecież słucham.
SCHÖNING: Jeżeli nie chcesz słuchać, to — następnym razem po prostu cię nie wpuszczą.
— Zmuszasz mnie...
LULU (wstaje i chodzi tam i z powrotem)
SCHÖNING: Ja ze swej strony starałem się nie narażać twojej pozycji towarzyskiej. —
Możesz być z niej dumna na pewno bardziej niż — z zażyłości ze mną. — Ze mną nie da się
już brylować na salonach.
LULU: Przestań się mną bawić! — Co ja takiego zrobiłam!
SCHÖNING: Mnie to kosztuje więcej niż ciebie. — (Pauza)
LULU (opada z gracją na fotel obok niego, ręka na oparciu): Chcesz się — ożenić...
SCHÖNING: To także.
LULU: Coś — nadzmysłowego...?
SCHÖNING: Ani słowa więcej!
LULU: Jak sobie życzysz...
SCHÖNING: Nie chcę zostać na lodzie.
LULU: Wolno zapytać...
SCHÖNING: Panna von Bergen.
LULU (kiwa głową)
SCHÖNING: To już postanowione.
LULU: — Znasz ją?
SCHÖNING: Jako dziecko siadała mi na kolanach.
LULU: — Ładna?
SCHÖNING: Ma zadatki.
LULU: — Ona nic jeszcze nie wie?
SCHÖNING: Przygotowują ją na to.
LULU: — Jest jeszcze w internacie?
SCHÖNING: Jej pierwszy krok na wolności zaprowadzi ją do mnie.
LULU: Biedne dziecko...
SCHÖNING: Odwiedziliśmy ją w zeszłym tygodniu — jej ojciec i ja. — Trudno cokolwiek
przewidzieć.
LULU: Skończyła szesnaście lat?
SCHÖNING: — Wszystko da się z niej jeszcze zrobić.
LULU: A baronowa — co na to?
SCHÖNING: Zbolałe matczyne potakiwanie!
LULU: — Jakiś ty sprytny!
SCHÖNING: To akt wdzięczności.
LULU: Wiem. — Wybawiłeś tatusia od więzienia.
SCHÖNING: Był zaplątany w aferę finansową w zakonie.
LULU: Najpierw wziąłeś matkę...

27
SCHÖNING: Z uprzejmości.
LULU: Tak, ty...
SCHÖNING: Słowo daję!
LULU: Chciałabym tak wyglądać, mając trzydzieści siedem lat.
SCHÖNING: Urodziła sześcioro dzieci.
LULU: Trudno w to uwierzyć.
SCHÖNING: Nie widać tego po niej.
LULU: Chciała ci się odpłacić.
SCHÖNING: Jej mąż nie mógł być aż tak zaślepiony. — Nawiasem mówiąc spotkaliśmy się
tylko raz. Poprosiłem ją zaraz, żeby mu wszystko wyznała.
LULU: Już wtedy myślałeś o jej dziecku?
SCHÖNING: To także.
LULU: — Nie chcę tego biednego stworzenia unieszczęśliwiać jeszcze bardziej. — Moja
stopa już w twoim domu nie postanie.
SCHÖNING: Słowo...?
LULU: Możemy się spotykać, gdzie tylko zechcesz.
SCHÖNING: Nie będziemy się już nigdzie spotykać — wyłącznie w towarzystwie twojego
męża.
LULU: Tego nie możesz ode mnie wymagać...!
SCHÖNING: Twój mąż poprzez małżeństwo z tobą stał się moim przyjacielem...
LULU: Moim też...
SCHÖNING: Nieprzyjemnie mi — że go oszukujesz...
LULU: Coś podobnego...
SCHÖNING: Przyzwyczaiłem się do niego. — Jeśli jutro wszystko odkryje, nie będę mógł
zwyczajnie powiedzieć: spadaj. To niemożliwe. W moim wieku już nie tak łatwo przywiązać
się do kogoś. — On jest jedynym bliskim mi człowiekiem...
LULU: Będziesz miał wielu przyjaciół — kiedy znowu się ożenisz...
SCHÖNING: Dziękuję.
LULU: Zaczekaj...
SCHÖNING: Dlatego nie chcę konfliktu ze Schwarzem!
LULU: To nie grozi...
SCHÖNING: Tak — jest zbyt dziecinny...
LULU: Zbyt durny!
SCHÖNING: Zbyt dziecinny! — inaczej dawno już by cię nakrył.
LULU: Dobrze by mu zrobiło, gdyby mnie nakrył. — Nabrałby charakteru. Wziąłby się
trochę w garść...
SCHÖNING: Dlaczego właściwie wyszłaś za niego?
LULU: Bo nigdy jeszcze nie spotkałam takiego bęcwała.
SCHÖNING: Biedak...!
LULU: Jaki on jest szczęśliwy!
SCHÖNING: Jak mu się kiedyś otworzą oczy!
LULU: Jest banalny. — Naiwny. — Niewychowany. — Nie ma zielonego pojęcia, jak
wygląda przy innych. — Niczego nie widzi. — Nie widzi siebie, nie widzi mnie. — Jest ślepy
— ślepy — ślepy — jak ślepa kiszka!
SCHÖNING: Pomóż mu trochę...
LULU: Nie jestem guwernantką!
SCHÖNING: On cię nudzi.
LULU: Jestem jego żoną.
SCHÖNING: To sprawa kobiety w dziewięćdziesięciu przypadkach na sto.
LULU: Nie po to wychodziłam za mąż.
SCHÖNING: Oczekujesz nie wiadomo czego po legalnym związku!
LULU: Wcale nie oczekuję. — Na pewno. — Czasami nawet marzę jeszcze o — Gollu...

28
SCHÖNING: Stary czarownik! — Ten cię dopiero rozpieszczał!
LULU: Nie był banalny.
SCHÖNING: Z pewnością nie — ze swoimi lekcjami tańca.
LULU: Czasami widzę jeszcze nad sobą jego nabrzmiały czerwony łeb...
SCHÖNING: Tęsknisz znowu do bata.
LULU: — Co trzy, cztery noce śni mi się, że jego pogrzeb to tylko nieporozumienie. — On
tutaj jest, jakby nigdy nie odszedł. — Porusza się bardzo powoli, jakby o kulach. — Nie jest
zły na mnie, że wyszłam za Schwarza — tylko trochę smutny — i taki zalękniony, trochę
nieśmiały — jakby był tutaj bez zezwolenia. — Poza tym dobrze mu u nas... nie może tylko
przeboleć, że od tamtego czasu wyrzuciłam tyle pieniędzy w błoto...
SCHÖNING: To profanowanie zwłok.
LULU: Przychodzi sam z siebie, nie wołam go...
SCHÖNING: Mało ci jeszcze?
LULU: Co znaczy mało...
SCHÖNING: Hm — jak? — Nie można miłości mierzyć jedną miarą. — Jeśli jest
niewychowany — udziel mu wyższych święceń...
LULU: On mnie kocha.
SCHÖNING: Fatalnie!
LULU: Mam zostać matką.
SCHÖNING: Miłość nie wychodzi poza to, co zwierzęce.
LULU: Nie mogę na siebie patrzeć w lustrze. — Czuję się skompromitowana! — On mnie w
ogóle nie zna. — Nazywa mnie leśnym ptaszkiem albo gazelą i nie ma o mnie pojęcia. —
Byle nauczycielce fortepianu mówiłby to samo. — On nie widzi różnicy. — To dlatego, że
nigdy wcześniej nie miał dziewczyny. — Sam przecież powiedział...
SCHÖNING: I to człowiek, który od piętnastego roku życia maluje co piękniejsze sztuki!
LULU: Jeszcze się tym przechwala.
SCHÖNING: Hm -
LULU: On się boi. — Trzęsie się o swoje życie. — Kiedy zbliża się pełnia, wymyśla sobie
jakąś tajemniczą chorobę...
SCHÖNING: Hipochondryk...
LULU: Jestem dla niego tylko prezerwatywą.
SCHÖNING: Oho...
LULU: Dlaczego mam o tym nie mówić. — Ja się w ogóle nie liczę. — Kiedy się brzydzę, on
myśli, że to wstydliwość dziewczęca. — I od razu pcha się z łapskami....... a kiedy zdarza się
coś radosnego, z czego każdy się cieszy, on zalewa się łzami.
SCHÖNING: — Niejedna niewinna dziewczyna uznałaby się na twoim miejscu za
szczęściarę!
LULU: Niech sobie taką znajdzie. — Będzie miał w czym przebierać. — Kiedy skropię
włosy perfumami i narzucę plisowaną koszulę z ciemnego jedwabiu — z szerokimi
koronkami, do tego podwiązki...
SCHÖNING: Pamiętam.
LULU: I tylko ramiona mam odsłonięte — rzuca się na mnie jak dzikus i zdziera ze mnie
wszystko — szast-prast — zostaje mi tylko jego świńskie chrząkanie...
SCHÖNING: Nie do wiary.
LULU: Potem w kostiumie dzidzi tańczę mu tralala-bum-cyk-cyk i on zasypia.
SCHÖNING: Jest przecież artystą.
LULU: Tak mu się przynajmniej wydaje.
SCHÖNING: To ma rozstrzygające znaczenie.
LULU: Wydaje mu się też, że jest sławny.
SCHÖNING: Nie na darmo pracowałem nad jego karierą.

29
LULU: On wierzy we wszystko — we wszystko. Jest podejrzliwy jak złodziej, a daje się tak
łatwo nabrać, że naprawdę trudno mieć przed nim respekt. — Kiedy się ze mną żenił,
wmówiłam mu, że jestem dziewicą...
SCHÖNING: Wielki Boże!
LULU: — Inaczej uznałby, że jestem moralnie upadła.
SCHÖNING: — Jak to w ogóle możliwe?
LULU (milczy)
SCHÖNING: Byłoby nieprzyjemnie, gdyby —
LULU: Krzyknęłam...
SCHÖNING: Że niby...
LULU: On to opacznie zrozumiał.
SCHÖNING: I nie był rozczarowany...
LULU: Do dziś jest niesłychanie dumny z tego.
SCHÖNING (wstaje): — Można mu pozazdrościć. — Zawsze to powtarzam.
LULU: Nabrał nagle szacunku do siebie. — Od tego czasu mówi o sobie tylko w zachwycie.
SCHÖNING: To nic nie zmienia. — (chodzi tam i z powrotem) Ja też powinienem się mieć na
baczności. — Nie potrzebuję teraz skandalu...
LULU: Zrobię wszystko — wszystko, żebyś był zadowolony.
SCHÖNING: To na nic. — Chcę wprowadzić swoją żonę do czystego gniazda.
LULU: Co ty zrobisz z tym dzieckiem...!
SCHÖNING: A co to ciebie obchodzi...
LULU: Jest dla ciebie za młoda!
SCHÖNING: To dziecko jest trzy lata młodsze od ciebie.
LULU: Zanudzisz się na śmierć — Lulu ci to mówi! — Ta mała zanudzi cię — czy będzie
szczebiotać, czy milczeć.
SCHÖNING: Wyrobi się.
LULU: Mój Boże — ona ci się połamie w palcach..
SCHÖNING: Nie stawaj mi na drodze! — Od twojego ślubu ze Schwarzem nie dałem ci
powodu, byś traktowała nasz związek poważnie...
LULU: O Boże...
SCHÖNING: Zrobiłem dla ciebie wszystko, czego mogłaś wymagać. Masz młodego męża,
zdrowego jak rydz. Dopomogłem mu w karierze. Masz kupę pieniędzy. Osiągnęłaś pozycję.
Teraz mnie należy się odrobina swobody. Chciałbym coś jeszcze mieć z życia. — Ty do mnie
przychodzisz, rzucasz koszulę w kąt, zanim się jeszcze zorientuję, o co chodzi — to jak mam
cię szanować jako mężatkę...
LULU: — Masz mnie dosyć. — Masz mnie dosyć.
SCHÖNING (przygryza wargę)
LULU: To wszystko.
SCHÖNING: To wszystko.
LULU (wstaje): Ale nie dam się tak zepchnąć...
SCHÖNING: Zaczyna się.
LULU: Nie dam się, dopóki starczy mi sił...
SCHÖNING: Dosyć!
LULU: Nie dam się — choćby wszystko inne miało się zawalić...
SCHÖNING: — Mignon...
LULU: Z dnia na dzień, zupełnie nagle, jakbyś mnie nigdy nie widział na oczy!
SCHÖNING: Kiedyś musiało do tego dojść.
LULU: Nie dam się tak odtrącić — bo zginę. — Cały świat może mnie skopać — tylko nie ty
— tylko nie ty! — To byłoby złe z twojej strony! — To mnie zabije!
SCHÖNING: Chcesz pieniędzy?
LULU: Jeżeli do kogokolwiek na tym świecie należę, to do ciebie! Tobie zawdzięczam
wszystko! To co mam, jest od ciebie! — Weź to sobie! Weź mnie na służącą, jeśli chcesz...

30
SCHÖNING: Dałem ci wychowanie; wydałem cię za mąż, dwa razy wydałem cię za mąż;
teraz chcę tylko, żebyś się stała przyzwoitą kobietą...
LULU: Mam gdzieś bycie przyzwoitą kobietą!
SCHÖNING: Jeżeli uważasz, że jesteś mi winna wdzięczność, to okaż to.
LULU: Zrób ze mną, co chcesz; od tego tu jestem! Tylko nie to! Tylko nie to! Nie odtrącaj
mnie!

Scena 6
Schwarz, pozostali

SCHWARZ (z pędzlem w ręku, z prawej): Co się tu...


LULU: On mnie rzuca! Tysiące razy mi powtarzał...
SCHÖNING: Milcz! Milcz! Milcz!
LULU: Tysiące razy mi powtarzał — bełkotał, że nikogo tak nie kocha jak mnie...
SCHWARZ (bierze Lulu pod rękę i wyprowadza na prawo)
SCHÖNING (sam): — Trzeba wypić to piwo...
SCHWARZ (wraca z pędzlem w ręku): Co to za głupie żarty?
SCHÖNING: To nie żarty.
SCHWARZ: Jak to...?
SCHÖNING: Tak...
SCHWARZ: Tak...? Tak...?
SCHÖNING: Usiądźmy — jestem zmęczony (siada)
SCHWARZ (zwleka): Co to wszystko znaczy?
SCHÖNING: Usiądź — proszę...
SCHWARZ (siada): Co to — ma znaczyć? — Wytłumacz mi, wytłumacz!
SCHÖNING: Sam — sam przecież słyszałeś.
SCHWARZ: Nic nie słyszałem...
SCHÖNING: Bo nie chcesz słyszeć...
SCHWARZ: Nie rozumiem...
SCHÖNING: — Uświadom sobie — co jej zawdzięczasz — a wtedy...
SCHWARZ: Tak — to wiem.
SCHÖNING: Poślubiłeś pół miliona...
SCHWARZ: To przecież nie jej wina!
SCHÖNING: Poślubiłeś pół miliona.
SCHWARZ: No i — co z tego...
SCHÖNING: Pławisz się w szczęściu —
SCHWARZ: Tak...
SCHÖNING: Zawdzięczasz to jej...
SCHWARZ: Tak!
SCHÖNING: Byłeś żebrakiem.
SCHWARZ: Tak. — Tak. — Skarżyła się na mnie?
SCHÖNING: Nie o to chodzi...
SCHWARZ: A więc skarżyła się!
SCHÖNING: Weź się w garść! — Podejdź trochę poważniej do życia! — Nie jesteśmy już
dziećmi!
SCHWARZ: Czego ona jeszcze chce?
SCHÖNING: Bata!
SCHWARZ: Ma wszystko, czego zapragnie.
SCHÖNING: Jesteś...
SCHWARZ: Powiedz mi, co to wszystko ma znaczyć!
SCHÖNING: Przecież sama ci powiedziała — tutaj, prosto w twarz!

31
SCHWARZ (blednie): Nie chce mnie chyba...
SCHÖNING: Poślubiłeś pół miliona.
SCHWARZ: Chce mnie oszukać?
SCHÖNING: Co się stało, to się nie odstanie.
SCHWARZ: — Co się stało?
SCHÖNING: To twoja wina, jeśli cię oszukuje.
SCHWARZ: Co się stało?!
SCHÖNING: Przez pół roku żyłeś jak w siódmym niebie — tego nikt ci nie odbierze.
Zawdzięczasz to sobie.
SCHWARZ: Co ona zrobiła...
SCHÖNING: Przecież ci powiedziała.
SCHWARZ: Teraz?
SCHÖNING: Teraz? — Nie. — Znam ją od trzynastu lat.
SCHWARZ: Ty...?
SCHÖNING: Wyrobiłeś sobie nazwisko. — Możesz pracować. Bez jej pieniędzy nie byłoby
to możliwe. — Nie musisz sobie niczego odmawiać. — Masz wolność osobistą...
SCHWARZ: Oszukałeś mnie...
SCHÖNING: Mamy się strzelać...?
SCHWARZ: Strzelać — — strzelać...
SCHÖNING: Nic ci nie zrobię.
SCHWARZ: O Boże, Boże...
SCHÖNING: — Czujesz się podle?
SCHWARZ: O Boże...
SCHÖNING: Nikt cię nie oszukał.
SCHWARZ: Nie rozumiem w takim razie...
SCHÖNING: Nie chcesz zrozumieć. — Przyszedłem, by zakończyć tę sprawę...
SCHWARZ: Tak — wiem.
SCHÖNING: Przyszedłem, żeby zakazać jej dalszych odwiedzin u mnie. — Przyszedłem
przez wzgląd na ciebie.
SCHWARZ: Więc jednak...
SCHÖNING: Pomóż mi ją zdyscyplinować. — Ona nie wie, co robi. — Innego życia nie zna.
SCHWARZ: Ty — ty ją znałeś...
SCHÖNING: Tak, znałem ją. — Była kwiaciarką. Miała siedem lat. Biegała od kawiarni do
kawiarni i sprzedawała kwiaty. Boso, goła pod spódnicą.
SCHWARZ: Mówiła, że dorastała u jakiejś wrednej ciotki...
SCHÖNING: To kobieta, u której ją umieściłem.
SCHWARZ: Kwiaciarka... bez majtek...
SCHÖNING: Tego ci nie powiedziała...
SCHWARZ: Nie, nie.
SCHÖNING: Trudno mieć jej to za złe.
SCHWARZ: Kwiaciarka...
SCHÖNING: Dlaczego ci o tym mówię? — Żebyś nie myślał, że jest zdeprawowana. —
Odkąd ją znam, bardzo się rozwinęła. Była niezwykle pojętną uczennicą...
SCHWARZ: Ile razy zrobiła to...?
SCHÖNING: To chyba bez znaczenia teraz. — Egzamin końcowy zdała śpiewająco, tak że
matka postawiła ją za wzór swoim córkom.
SCHWARZ: W liceum dla panien...?
SCHÖNING: W liceum dla panien. — Mam do dziś jej świadectwa.
SCHWARZ: Kiedy ją poznałem powiedziała mi, że jest jeszcze — niewinna...
SCHÖNING: Chyba w żartach...
SCHWARZ: Powiedziała mi — że jest jeszcze — niewinna -
SCHÖNING: Przecież wdową była!

32
SCHWARZ: Przysięgała...
SCHÖNING (wstaje i idzie na lewo)
SCHWARZ: Na grób swojej matki!
SCHÖNING: Nie znała swojej matki — nie mówiąc o jej grobie. — Jej matka nie ma grobu.
SCHWARZ: O Boże...
SCHÖNING (wraca): Nie jestem tutaj, by roztrząsać twoje obsesje...
SCHWARZ: Nie, nie. — Jak długo była w tej szkole...?
SCHÖNING: Pięć lat... Pośród innych uczennic prezentowała się jak mała bogini. Była
czarująca — kiedy w zimie o czwartej szła z nimi ulicą... Inne dziewczynki przychodziły do
niej odrabiać lekcje. — — Później przez pół roku była w Lozannie...
SCHWARZ: Na pensji?
SCHÖNING: Tak. — W Lozannie też wzbudziła zachwyt. — Powinna zostać dłużej. —
Zabrałem ją, bo zakochała się w niej przełożona...
SCHWARZ: — Dlaczego nie powiedziałeś mi tego wcześniej!
SCHÖNING: Dlaczego? — Dlaczego? — Dlaczego ci wcześniej nie powiedziałem? —
(siada naprzeciw niego) — Kiedy umarł jej mąż, była mi bliższa, niż ty...
SCHWARZ: Jej mąż — ona mówiła, że kazał jej tańczyć...
SCHÖNING: Poślubiłeś pół miliona!
SCHWARZ: Skąd on je miał?
SCHÖNING: Bezpośrednio ode mnie.
SCHWARZ: — On jej nie tknął...
SCHÖNING: Ożenił się z nią. — Jak jej się to udało, nie wiem.
SCHWARZ: Widziałem w niej wybawicielkę...
SCHÖNING: Teraz już wiesz.
SCHWARZ: Ja...? — Tak.
SCHÖNING: Może tamtemu też wmówiła, że jej nie tknąłem.
SCHWARZ: Moja wybawicielka! — Myślałem, że niebo mi ją zesłało...
SCHÖNING: Tak. Doktor Goll też tak myślał.
SCHWARZ: Byłem taki biedny.
SCHÖNING: To jej zasługa, że nie jesteś. — A jeśli nie jest taka, jak sobie wyobrażałeś, to
spraw, żeby taka była! — weź odpowiedzialność za swoje błędy!
SCHWARZ: O Boże...
SCHÖNING: To że wyszła za ciebie za mąż przynosi jej tyko zaszczyt.
SCHWARZ: Naprawdę?
SCHÖNING: Przy niej stałeś się kimś.
SCHWARZ: — Powiedziała mi, że jest jeszcze...
SCHÖNING: Bez ustępstw do niczego nie dojdziesz. — Dziwak z ciebie...
SCHWARZ: Że jest jeszcze dziewicą...
SCHÖNING: Dziewicą — dziewica, czy nie — co ty byś człowieku zrobił z...
SCHWARZ: Goła pod spódnicą — po kawiarniach!
SCHÖNING: Zaczynać od dziewicy!
SCHWARZ: Była nią... albo nie chcę dłużej...
SCHÖNING (wstaje i idzie do tyłu. — Wraca.): — Pomóż mi. — Nie mogę już dłużej patrzeć
jak żyjecie — ty i ona. — Co to za życie? Nie możesz się nikomu pokazać na oczy. Naucz ją
respektu. Żal na nią patrzeć. Zasłużyła na męża, którego będzie szanować. Zasłużyła, żeby
być przyzwoitą kobietą. — Potem tym bardziej będziesz się mógł spokojnie wycofać do
atelier.
SCHWARZ: Potem...
SCHÖNING: Przy pochodzeniu Mignon, możesz sobie darować swoje wyobrażenia...
SCHWARZ: O czym ty mówisz właściwie...?
SCHÖNING: O jej dzieciństwie...
SCHWARZ: — Nic z tego nie rozumiem.

33
SCHÖNING: Mówię o syfie, z którego ją wydobyłem...
SCHWARZ: Kogo...?
SCHÖNING: Twoją żonę...
SCHWARZ: — Ewę...
SCHÖNING: Ja nazywałem ją Mignon.
SCHWARZ: Myślałem — że nazywa się — Nellie...
SCHÖNING: Nellie — tak ją nazywał Goll...
SCHWARZ: — Ja nazywałem ją Ewa…
SCHÖNING: — Nie wiem, jak jej naprawdę było na imię...
SCHWARZ: Doktor Goll nazywał ją Nellie...
SCHÖNING: Przy takim ojcu jak jej, do ciebie należało pilnowanie porządku.
SCHWARZ: Czy on ją...?
SCHÖNING: Do dziś mi depcze po piętach.
SCHWARZ: On żyje?
SCHÖNING: Kto...?
SCHWARZ: Jej ojciec...
SCHÖNING: Dopiero co tu był.
SCHWARZ: Gdzie...?
SCHÖNING: Tutaj!
SCHWARZ: Tutaj?
SCHÖNING: Tutaj — w salonie.
SCHWARZ: Tutaj...
SCHÖNING: Wyszedł, kiedy się pojawiłem. — Tu stoją jeszcze dwa kieliszki...
SCHWARZ: v Mówiła — mówiła — że zginął w czasie tajfunu w pobliżu Filipin...
SCHÖNING: Co ci jest?!
SCHWARZ (trzyma się za pierś): ... potworny ból.
SCHÖNING: Nie masz — nie masz jakichś — tabletek?
SCHWARZ: Nie...
SCHÖNING: Weź szklankę wody...
SCHWARZ: — Ty — ty ją zhań— zhań— zhańbiłeś —
SCHÖNING: Zhańbiłeś — niewiele już było do zhańbienia —
SCHWARZ (wstaje z fotela na chwiejnych nogach i zatacza się po pokoju): — Dusi mnie w
piersiach — gardło się zaciska — chce mi się płakać — och — chce mi się krzyczeć —
SCHÖNING (wspiera go): — Bądź mężczyzną. — Poślubiłeś pół miliona. — Każdy się
prostytuuje! — Przecież masz ją — najpiękniejsze stworzenie...
SCHWARZ (wyprostowuje się): Puść mnie...
SCHÖNING (cofa się): Głupio byłoby cała tę sytuację nadąć patosem. — Trzymaj ją! —
Strzeż jej! — Ona jest twoim życiem...
SCHWARZ: Masz — rację — masz rację —
SCHÖNING: Nie pozwól by wszystko wymknęło się spod kontroli. — To od ciebie zależy.
— Jeżeli byłeś szczęśliwy — będziesz, nic nie stracisz — Ona jest twoją własnością — niech
to poczuje. — Czego chcesz — nieskazitlności moralnej, która lata po ulicy bez majtek! —
Jesteś znanym artystą...
SCHWARZ: Masz — rację — (chwiejnym krokiem na lewno)
SCHÖNING: Dokąd idziesz...?
SCHWARZ: Wy — wy— wyłuszczyć jej pańskie stanowisko... (wychodzi z lewej)

Scena 7
Schöning. Zaraz potem Lulu.

34
SCHÖNING (sam) — — Musi sobie ulżyć chłopak. — — Za chwilę będziemy tu mieli
tercet. — — (Pauza. — Spogląda na prawo, na lewo i znowu na prawo) Zdawało mi się — że
wyprowadził ją tamtędy...
(Z lewej słychać okropne jęki.)
SCHÖNING (podbiega do drzwi, okazuje się, że są zamknięte od wewnątrz): — Otwieraj! —
Otwieraj!
LULU (nadchodzi z prawej): Co tu się... (nadal słychać jęki)
SCHÖNING: Otwieraj...
LULU (zbliża się): — Brzmi dość — makabrycznie!
SCHÖNING: Nie masz siekiery w kuchni? — Nie chcę ich wyłamać...
LULU: On sam otworzy — jak się wypłacze...
SCHÖNING (kopie w drzwi): Otwieraj... (do Lulu) Przynieś siekierę, jak jest.
LULU: Posłać po lekarza?
SCHÖNING: Zwariowałaś! — Kto wie, co się tam....
LULU: Dobrze ci tak. — (W korytarzu dzwonek do drzwi. Schöning i Lulu wpatrują się w
siebie)
SCHÖNING: — Zobaczę — zobaczę kto to — (Idzie do tyłu. Zatrzymuje się w drzwiach)
Nikt mnie tu nie powinien teraz zobaczyć...
LULU: Rzęzi — jakby miał nóż wbity w trzewia...
SCHÖNING: Cicho! — (cicho) Przecież w domu może nie być nikogo...
LULU: Może to marszand... (dzwonek)
SCHÖNING: A niech to — a nich to — jeśli nie otworzymy...
LULU (skrada się w stronę drzwi)
SCHÖNING (zatrzymuje ją): Czekaj! — Czekaj! — Przecież zwykle też nie otwierasz drzwi
na zawołanie... (wychodzi na palcach)
LULU: (skrada się do zamkniętych drzwi i nasłuchuje)

Scena 8
Alwa Schöning. Pozostali. Później Henrietta.

SCHÖNING (wprowadza Alwę): Proszę cię — uspokój się...


ALWA: Reichstag — rozwiązany...
SCHÖNING (stłumionym głosem): Uspokój się, mówię!
ALWA (do Lulu): — Jesteś blada jak trup...
SCHÖNING (łomocze w drzwi): Eduard! — Eduard! — (z wewnątrz dochodzi ochrypłe
rzężenie)
LULU: Boże, zlituj się! — Boże...
SCHÖNING (do Lulu): Gdzie ta siekiera?
LULU: Nie wiem, czy mamy siekierę w kuchni. (Zwlekając wychodzi z tyłu na lewo)
ALWA: — Przyłapał was in flagranti, czy jak?
SCHÖNING: Narwany typ...
ALWA: Dusza człowiek!
SCHÖNING: Reichstag rozwiązany?
ALWA: W redakcji wszyscy potracili głowy. — Nikt nie wie, co napisać... (w korytarzu
dzwonek do drzwi wejściowych)
SCHÖNING (kopie w drzwi): Jasny gwint, jasny gwint... (opierając się o klamkę) Eduard...
(obaj nasłuchują)
ALWA: Cisza! — Mam je wyważyć?
SCHÖNING: Tyle każdy potrafi. Nawet ja. — Kto to może być... (wyprostowuje się) Ten
potwór! — Ten dureń! — Ten idiota!
ALWA: Hm — on sobie z nas kpi.

35
SCHÖNING: Robi, co mu się podoba — o nic się nie troszczy — inni mają za to płacić!
LULU (z siekierą w ręku): — Henrietta wróciła...
ALWA (bierze od niej siekierę): Daj to. (wsuwa siekierę między futrynę a zamek)
LULU (z ręką na piersi): To dopiero będzie — niespodzianka!
ALWA (pracuje nad otwarciem drzwi): Zrobię z tego tragedię...
SCHÖNING: Musisz chwycić dalej! — Dalej! — Tak nic z tego nie będzie.
ALWA: Już trzeszczy. — (Drzwi odskakują)
ALWA (chwyta się obiema rękami za skronie, zatacza się po pokoju): Och! — Och! —
(Pauza)
LULU (drży na całym ciele, ręka wzniesiona w stronę drzwi, do Schöninga): Coś ty...!
SCHÖNING: Milczeć! — (przeciera czoło i wchodzi)
ALWA (w fotelu z oparciem z przodu po prawej): — Okropność! — Okropność!
LULU (lewą ręką trzyma się futryny, prawa w zdenerwowaniu podniesiona do ust): Jeszcze
— czegoś takiego — nie widziałam...
ALWA: Żołądek mi się wywraca! — Niedobrze mi! — Nie zapomnę tego widoku!
LULU (z nagłym krzykiem): Och — Boże miej mnie w swej opiece! — (biegnie na prawo,
chwyta Alwę za ramię) Chodź ze mną! — On mu odwrócił głowę! Och! — Chodź ze mną!
ALWA (z trudem usiłuje dojść do siebie): Koszmar! — Makabra!
LULU: Chodźmy! — Nie mogę tu zostać! — Nie mogę być sama!
ALWA: Nie mogę... jestem sparaliżowany...
LULU: Zaklinam cię... (bierze go za rękę i wyprowadza na prawo)
SCHÖNING (wraca z lewej z pękiem kluczy w ręku; na rękawie krew; zamyka za sobą drzwi i
niepewnym krokiem podchodzi do biurka, siada i pisze dwa krótkie listy)
ALWA (wraca z prawej, opada na fotel): Przebiera się. — Chciała się przebrać —
SCHÖNING (ze zdziwieniem): Wyszła?
ALWA: Do swojego pokoju. — Jest w swoim pokoju. — Przebiera się...
SCHÖNING (dzwoni, idzie do tyłu na lewo)
HENRIETTA (wchodzi)
SCHÖNING: Wie pani, gdzie mieszka doktor Bernstein?
HENRIETTA: Pewnie. — Zaraz obok...
SCHÖNING: Proszę mu zanieść ten list. Byle szybko...
HENRIETTA: A gdyby doktora nie było w domu?
SCHÖNING: To proszę go zostawić. — A ten — ten proszę zanieść do dyrekcji policji. —
Niech pani idzie. (Henrietta wychodzi. — Schöning powraca do wyważonych drzwi)
ALWA (wstaje): — Muszę go jeszcze raz zobaczyć...
SCHÖNING (odwraca się w drzwiach): Nie podobasz mi się...
ALWA: Ja...
SCHÖNING: Nie podobasz mi się. — Dogadzaj sobie, ile wlezie, ale nie tam — gdzie nie
wypada.
ALWA: Nie przywykłem do takich hec. — Nie jestem aż tak zblazowany...
LULU (z prawej w szarym prochowcu i czarnych rękawiczkach, na głowie czarny koronkowy
kapelusz, w ręku czarna słoneczna parasolka): Gdzie nie spojrzę, mam to przed oczami...
SCHÖNING: Gdzie on trzymał papiery, wartościowe rzeczy...?
LULU: Nie wiem... (do Alwy) Chodźmy stąd...
ALWA: Ładnie wyglądasz...
SCHÖNING (podchodzi do biurka i otwiera szuflady)
LULU: Serce mi wali jak zegar na wieży...
ALWA: Ja mam kolana jak z waty. — Czuję się...
LULU: Zabierz mnie stąd...
SCHÖNING (przy biurku): Przeklęta hołota!
LULU: To ty do tego doprowadziłeś!
SCHÖNING: Milcz — albo...

36
LULU: Jesteś mordercą!
SCHÖNING: Co za dureń ze mnie, żeby sympatią obdarzać takiego typa!
LULU (zaczyna szlochać)
ALWA (zastygły, wpatruje się przed siebie): Ten nieszczęśnik jeszcze dobrze nie wystygł!
LULU (płacze): On się już nie zagrzeje!
ALWA: To prawda. — Jesteśmy sami swoi. (opada na krzesło)
SCHÖNING: Jedyne odstępstwo, na jakie sobie w życiu pozwoliłem! —
LULU: Czego się obawiasz!
SCHÖNING: Ten gówniarz w jednej chwili zburzył mi życie!
ALWA: Zastanawiam się, jak przenieść tę historię na scenę.
LULU (do Schöninga): Przecież potrafisz to jakoś zawoalować, zawsze ci się udawało.
SCHÖNING: Co mi to da!
ALWA: Napisz jutro o nim pośmiertne wspomnienie. Nikt go nie znał lepiej od ciebie. —
Wyduś łzę i nazwij go Rafaelem. Wtedy nikt nie pomyśli, że to twoja wina.
LULU (do Schöninga): Napisz jakiś ładny felieton.
SCHÖNING (chodzi tam i z powrotem): Już siebie widzę na pierwszych stronach gazet! —
Ofiara Don Juana!
ALWA: On się trzęsie o swoje zaręczyny...
LULU: Coś chyba da się wymyślić...
SCHÖNING (do Lulu): A co chcesz powiedzieć policji?!
ALWA: Twój powtórny ślub, nie leży w moim interesie...
SCHÖNING: Nie widzę powodu, żeby się tobą przejmować...
ALWA: Ładna jesień życia. — A mnie przyjdzie się użerać z gromadą bachorów.
SCHÖNING: Udało ci się dwa razy pozbawić mnie połowy majątku!
ALWA: Ożeń się ze swoją kochanką...
LULU: Kręci mi się w głowie...
ALWA: Szczęśliwym trafem znów jest w obiegu.
SCHÖNING (podchodzi do biurka): — Ten człowiek za długo był samotnikiem...
ALWA: Jeśli już koniecznie chcesz się żenić!
LULU: Nie widzę nic, tylko krew.
ALWA: Ona będzie dla mnie gwarancją, że rodzina się nie powiększy...
LULU: Kto tak powiedział!
ALWA: Obiecasz mi.
SCHÖNING (na wpół się odwraca): Suka...
LULU (rzuca się na niego z podniesioną parasolką słoneczną)
ALWA (skacze pomiędzy nich): Dzieci! Dzieci! Uspokójcie się... (odprowadza Lulu na lewo)
— Jakoś musi wypuścić parę. — Jest zakochany jak uczniak...
SCHÖNING: Ty się z nią ożeń. — Lepiej nie trafisz! — Będziesz za jej pieniądze wystawiał
swoje sztuki. — Opłacał dziwki...
ALWA: Dzięki, tatku.
SCHÖNING: Ja mam jej dosyć!
ALWA: Nie znajduję się jeszcze w przymusowej sytuacji...
LULU: Ja wcale cię nie chcę — nawet na łożu śmierci!
ALWA: To nam nie grozi.
SCHÖNING: Włos mi się jeży na głowie...
ALWA: Cenię początki końca.
SCHÖNING: To cios, przy którym pachołek kata by oniemiał! — a ta bezduszna zgraja...
LULU: — Trzeba się wpierw z tym oswoić...
ALWA: Nie mogę być bardziej bezstronny.
SCHÖNING: — Ja jeszcze nie doszedłem do siebie...
ALWA: A na dodatek Reichstag rozwiązany...
SCHÖNING: Coś podobnego! — To teraz mało ważne.

37
ALWA: W redakcji straszne zamieszanie...
SCHÖNING: Zaczekam na policję. — Idź już. Będę tam za parę minut.
ALWA: Muszę go jeszcze raz zobaczyć. (Podchodzi do wyważonych drzwi i otwiera je)
LULU (do Schöninga): Masz krew...
SCHÖNING: Gdzie?
LULU: Chwileczkę — zaraz zetrę. (skrapia chusteczkę heliotropem i czyści plamy krwi na
rękawie Schöninga)
SCHÖNING: To jego...
LULU: Widziałam to nie raz...
ALWA: Często krwawił?
LULU (z uśmiechem): Już nie ma plamy.
SCHÖNING (przez zaciśnięte zęby): Potwór!
LULU: Jednak się ze mną ożenisz.
ALWA (w otwartych drzwiach): Krew — krew — krew — makabra!
LULU (zbliża się do drzwi): Miał w sobie zawsze coś niesamowitego.
SCHÖNING (zbliża się dodrzwi): Tylko go na litość boską nie dotykajcie.
ALWA, LULU (równocześnie): Skądże!
ALWA: Narwany koleś!
LULU: Jak w ogóle można!
ALWA: Brzytwą!
LULU: Trzyma ją jeszcze w ręce!
SCHÖNING: Tyle dobrego przynajmniej!
ALWA: To musi być potworne uczucie.
LULU: Poderżnąć sobie gardło brzytwą!
ALWA: Patrzcie na prześcieradła — podłogę -
LULU: Krwawa jatka!
ALWA: Wszystko ocieka krwią.
LULU: I te ręce!
ALWA: Był za delikatny.
SCHÖNING: Wskazuje nam drogę.
LULU: Był niewychowany!
ALWA: Był niedzisiejszy.
SCHÖNING: Żył na kredyt.

Scena 9
Henrietta. Dr Bernstein. Pozostali.

HENRIETTA (otwiera drzwi): Pan doktor Bernstein.


DOKTOR BERNSTEIN (zadyszany podchodzi do Schöninga): Jak to możliwe doktorze!
SCHÖNING: Cóż, melancholia...

AKTTRZECI

Wspaniała sala w stylu niemieckiego renesansu z ciężkim sufitem rzeźbionym w dębie. Ściany
do połowy wysokości wyłożone ciemną boazerią. Nad nią z obu stron wyblakłe gobeliny. Z
tyłu salę zamyka zasłonięta kotarą galeria, z której po prawej prowadzą monumentalne

38
schody aż do połowy głębokości sceny. Pod galerią drzwi wejściowe z tympanonem wspartym
na kręconych kolumnach. W środku po lewej a także po prawej z przodu ciężkie portiery z
genueńskiego aksamitu.
Przed pierwszym filarem balustrady schodów, na ozdobnych sztalugach, stoi portret Lulu jako
pierrota w stylizowanej staroświeckiej złotej ramie, spod której prześwituje czerwień tła. Po
prawej z przodu szeroka otomana. Pośrodku sali czterokątny dębowy stół z dwoma
wyściełanymi krzesłami z wysokim oparciem. — Staroświeckie fotele, antyki, orientalne dzieła
sztuki, rozmaita broń, skóry zwierząt, etc. Na stole biały bukiet w porcelanowej wazie
ozdobionej flamingami.

Scena 1
Dr Schöning, Lulu, Marta hrabianka von Geschwitz. Rodrigo Quast

Geschwitz siedzi na otomanie, dłonie w czarnych rękawiczkach, nerwowo ugniata mufkę. Na


lewo od niej Lulu w fotelu z oparciem, w jasnym szlafroku w duże kwiaty z wycięciem à cœur.
Włosy upięte w prosty węzeł ze złotą zapinką. Na nogach pantofle z białego atłasu; cieliste
pończochy. — Schöning stoi po prawej z przodu. — Rodrigo Quast niewidoczny za portierą z
lewej.

GESCHWITZ (do Lulu): Nie wie pani nawet, jak bardzo się cieszę, że zobaczę panią na balu
artystek...
SCHÖNING: Miejmy nadzieję, że moja żona w kwestii stroju zachowa pewne granice...
GESCHWITZ: O to się nie obawiam. — Moja przyjacióka ma zbyt wyrafinowany gust...
SCHÖNING: Wyrafinowany gust, proszę pani, często obraca się przeciw sobie. W końcu
znika nawet elementarna ufność. Przy tej pani zasadzie wyłączności płci żeńskiej, nigdy
zapewne się nie dowiemy, w jakim stopniu stroje pań były naprawdę baśniowe...
LULU: Idę, bo mnie proszono. — Równie dobrze mogłabym zostać...
SCHÖNING (do Geschwitz): Czy naprawdę nie ma sposobu, żeby się jakoś przemycić?
GESCHWITZ: Nie, nie możemy do tego dopuścić. — Najlżejsze podejrzenie, że na sali
znajduje się osobnik płci męskiej, popsuje nam cały wieczór...
SCHÖNING: Popsuje? — Popsuje?
GESCHWITZ: Musimy czuć się całkowicie wolne. Bal artystek opiera się na
ekskulzywności. Byłaby to zdrada stanu, gdyby któraś z nas poparła taką intrygę. Naszym
damom na co dzień nie brakuje okazji do tańczenia w męskim towarzystwie. Na balu artystek
należą do nas...
SCHÖNING: A gdybym tak — jako słup ogłoszeniowy na przykład — wtedy wszelka
rywalizacja byłaby wykluczona...
GESCHWITZ: Jesteśmy nieprzejednane...
SCHÖNING: Z mojej strony nie ma się czego obawiać... (wyjmuje z kieszeni papierośnicę, do
siebie) Podziwiam własny spokoj... (na głos) Zapalą panie...?
GESCHWITZ (częstuje się): Jeśli można...
SCHÖNING (do Lulu): A ty, Mignon...
LULU: Dziękuję...
GESCHWITZ (do Lulu): Pani nie pali?
LULU: Nie lubię...
SCHÖNING (podając Geschwitz ogień): Moja żona podchodzi do palenia z przesadnie
estetycznego punktu widzenia...
LULU: A może ktoś ma ochotę na drinka?...
SCHÖNING: Nie, dziękuję.
LULU: A pani...?
GESCHWITZ: Proszę się dla mnie nie fatygować...
LULU: Ależ proszę, to dla mnie przyjemność. (Podchodzi do szafki, stojącej pod schodami.)

39
SCHÖNING (podchodzi do stołu): — Tuberozy — wspaniałe — (wącha) Yhmmm...
LULU: Prawda? — Pani Geschwitz przyniosła je dla mnie...
SCHÖNING (do Geschwitz): Kosztowały pewnie majątek... (do Lulu) Nie masz dzisiaj
urodzin...
LULU (przynosi japoński stolik, na którym ustawione są drinki, i umieszcza go przed
otomaną) Urodzin? — Też o tym pomyślałam.
GESCHWITZ (do Lulu): Proszę mi nie robić przykrości...
SCHÖNING: I całe białe — co to oznacza?
LULU (podaje drinka Geschwitz): Jeszcze się nie znam na mowie kwiatów...
GESCHWITZ: Żałuję — nie mieli w sklepie nic ładniejszego...
SCHÖNING (idzie na lewo, do siebie): Co za przypadek...
LULU (stuka się kieliszkiem z Geschwitz): Proszę się uspokoić... (pije)
GESCHWITZ (umoczyła usta i rozgląda się po sali; jej wzrok zatrzymuje się na portrecie
Lulu): Jest pani czarująca — zachwycająca — Chciałabym kiedyś panią w tym zobaczyć! —
Jakiś miejscowy malarz...?
LULU: Niejaki Schwarz...
GESCHWITZ: Schwarz — coś mi mówi to nazwisko...
LULU: Raczej nie mogła go pani znać...
GESCHWITZ: Już nie żyje?
LULU: Nie...
SCHÖNING: Poderżnął sobie gardło.
LULU: Jesteś w złym humorze.
GESCHWITZ: Jeśli był w pani zakochany — to wszystko jasne...
LULU: Było w nim coś niesamowitego.
GESCHWITZ: W kim nie ma... (wstaje; do Lulu) Muszę już iść. Nie mogę dłużej zostać.
Mam dziś wieczór rysowanie aktów, a przed balem jest jeszcze tyle do zrobienia...
LULU (odprowadza ją do drzwi): Dziękuję pani — za miłe odwiedziny...
SCHÖNING (idąc za nimi): I dobrej zabawy — na balu artystek...
RODRIGO (wychyla z lewej głowę zza portiery, gdy zauważa obecnych, chowa się z
powrotem przestraszony)
SCHÖNING (do Geschwitz): Czy naprawdę nie istnieje jakaś — mogłaby nas pani choćby w
loży...
GESCHWITZ: Dowidzenia panu...
LULU (wyprowadza Geschwitz)

Scena 2
Schöning, Rodrigo (za portierą)

SCHÖNING (idąc do przodu, do siebie): Mój własny syn! — (podchodzi do stołu, patrzy na
kwiaty i odchodzi na prawo) Pewnie zaraz tu będzie... (bierze się w garść) — Ileż można się
zastanawiać? — — — Czas działać. — (stoi przez chwilę przed portierą z lewej) — Na
pewno zaraz się pojawi. — (wraca) — Nie obawiam się skandalu. — Nie dam się
przechytrzyć. — — Posądzą mnie jeszcze o reklamę. — Mój dom... stajnia Augiasza! — Ale
wpierw dowód. — A potem — dziwne uczucie. — — Muszę bronić własnego życia. —
Jestem gotów na to. — Teraz to tylko kwestia sił — które mi jeszcze zostały. — (Przygląda
się drinkom) Nawet alkohol na nią nie działa. — To byłoby zbyt piękne. — Tylko szybko —
w przeciwnym razie — — Ach, ona ma naprawdę mocną głowę...

Scena 3
Lulu, pozostali.

40
LULU (wracając): Pocałowała mnie w rękę...
SCHÖNING: Nie mogę zobaczyć cię w tym kostiumie?
LULU: Nie — nie...
SCHÖNING: Ale obcym się pokazujesz...
LULU: Ty nie jesteś obcy. -
SCHÖNING: Nie skrytykuję go...
LULU: Nie jest gotowy...
SCHÖNING: Tak chciałbym cię przedtem w nim...
LULU: Zwymyślasz mnie...
SCHÖNING: — Nie jesteś zbyt uprzejma...
LULU: To tylko dla kobiet.
SCHÖNING: Tym bardziej.
LULU: Proszę, przestań...
SCHÖNING: Jak nie to nie. — (idzie na prawo, do siebie) Byłoby trochę romantyczniej.
LULU: — Dokąd idziesz...
SCHÖNING: Mam napisać artykuł o poranku muzycznym.
LULU: Ciągle cię nie ma.
SCHÖNING: To chyba zrozumiałe.
LULU: — Mógłbyś chyba dzisiaj posiedzieć w domu...
SCHÖNING: Ja? — — Piszę dla twoich triumfów, kotku. Tak lekko się ubierasz — na twoje
nagie ramiona wydaję więcej niż książę von Sheffield na swoich pięć koni wyścigowych...
LULU: Dlaczego to robisz?
SCHÖNING: Bo cię podziwiam. — Masz zupełną rację. — Artystę poznać po tym, co
opuszcza.
LULU: Lepiej umrzeć, niż się zatruwać!
SCHÖNING: Jak to brzmi.
LULU: Tak lekko jest umierać. — Kiedyś bałam się przeraźliwie...
SCHÖNING: Kto lekko żyje...
LULU: Żyję, jak chcę. — Nagie ramiona to najmniejsze zmartwienie.
SCHÖNING: Jeśli dla kogoś życie stało się ciężarem... No cóż!... Dlatego cię poślubiłem...
LULU: Nie umiem się sama ubrać...
SCHÖNING: Powinnaś mi jakoś ułatwić...
LULU: Ty wcale mnie nie poślubiłeś.
SCHÖNING: Słucham?
LULU: To ja poślubiłam ciebie.
SCHÖNING (całuje ją w czoło): To było śmiałe posunięcie...
LULU: Wychodzisz?
SCHÖNING: Śmiać mi się chce.
LULU: Więc dlaczego się nie śmiejesz?
SCHÖNING: Potem, potem. (wychodzi na prawo)

Scena 4
Lulu, Rodrigo

RODRIGO (z prawej wystawia głowę zza portiery): Można...?


LULU (przykłada palec do ust): Jeszcze chwilę...
RODRIGO: Mało zabawne. — Zaraz minie godzina — na moim zegarku. — Może chociaż
jakiegoś drinka?...
LULU: Niech będzie...
RODRIGO (wychodzi; ma na sobie jasny, płócienny garnitur w kratkę — ciasno zapięty;
rękawy trochę za krótkie, spodnie-dzwony, ognistoczerwony krawat, złote kolczyki)

41
LULU (podaje mu napełniony kieliszek): Trochę się tam wystałeś?
RODRIGO (wypija duszkiem): Zdarza się: ryzyko zawodowe. — Dzięki. — Jeśli nie masz
teraz czasu...
LULU: Mam! — Jeszcze tylko chwilę...
RODRIGO (rozgląda się): Zajebista chata — kupa fajnych gratów! — Ale zimnem daje. —
Jeśli jesteś zajęta...
LULU: Nie możesz chwilę poczekać?...
RODRIGO: W takim razie przynajmniej — te pięćdziesiąt marek...
LULU: Jakiś ty wytrenowany...
RODRIGO: Te pięćdziesiąt marek, wiesz — dla chorej żony...
LULU: Ach tak — przecież jesteś żonaty...
RODRIGO: Nie stanę przy jej łóżku z pustymi rękami...
LULU: Poczekaj. — Proszę. Ja też w końcu muszę...
RODRIGO: Coś ci dolega?
LULU: O nie. — Tryskam energią. — — Tyle spraw zwaliło mi się na głowę...
RODRIGO (nieśmiało obejmuje jej talię): Pomyśl o mojej chorej żonie...
LULU (popycha go z powrotem w stronę kotary): Jeszcze tylko minutę. — Zaklinam cię...
RODRIGO: Hm — jak chcesz. — W takim razie jeszcze jednego proszę...
LULU (nalewa mu): On może wrócić. — Byłoby fatalnie — tak długo czekamy...
RODRIGO: Może w przyszłości umawiajamy się w „Loreley”. — Niezbyt trendy — Tutaj
luksus co prawda; drinki też niczego sobie; ale — spokojna miejscówka to podstawa udanego
bzykania.
LULU: Jakoś się boję...
RODRIGO: Dobra, pięćdziesiąt marek and you call me.
LULU: Jeszcze sekundę... Tutaj jest przecież ładniej. — Tak chłodno...
RODRIGO: To jeszcze drinka.
LULU (wzdraga się z przerażenia): O Boże...
RODRIGO: A niech to! — znowu jakiś amant?
LULU (popychając go na lewo): Za zasłonę — wiedziałam że tak będzie!
RODRIGO: Daj mi te pięćdziesiąt marek i wypuść mnie wreszcie!
LULU (odchylając portierę): Szybciej — szybciej!
RODRIGO (zatrzymując ją): No to przynajmniej dwadzieścia...
LULU: Schowaj się, na litość boską...!
RODRIGO: Wypuść mnie!! — Mam dosyć!
LULU: Żeby cię zastrzelił?
RODRIGO (znika za portierą)
LULU (zasłaniając kotarę): Całkiem mu odbiło...

Scena 5
Schöning, pozostali.

SCHÖNING (z prawej, wyraźnie blady): Zapomniałem...


LULU (bez ruchu za stołem): Lornetki?
SCHÖNING (idzie do tyłu na lewo; do siebie, rzucając Lulu spojrzenie): On już tu jest...
(otwiera inkrustowaną szkatułę, wyjmuje dwa etui, większe chowa do kieszonki na piersi i
podchodzi z mniejszym do przodu) — Czego właściwie chciała ta hrabina...
LULU: Nie wiem. — Chce mnie malować...
SCHÖNING (do siebie): Cały się trzęsę...
LULU: Jest trochę niesamowita...
SCHÖNING (z przodu z lewej; otworzył mniejsze etui i odwrócony robi sobie zastrzyk pod
mankietem): Faktycznie — niesamowita...

42
LULU: Miałeś tego nie robić...
SCHÖNING: Przychodzi jak zwiastun nieszczęścia — żeby zajrzeć człowiekowi w oczy...
LULU: Obiecałeś mi przecież — mówiłeś, że już nie będziesz...
SCHÖNING: Nawet schowałem strzykawke w szkatułce...
LULU: — Nic dla ciebie nie znaczę...
SCHÖNING: Przecież próbowałem...
LULU: To cię zabija...
SCHÖNING (do siebie): To twoja zasługa...
LULU: Już lepiej pij...
SCHÖNING (zamyka etui i zapina mankiet, z ulgą wzdycha): Pewnie zjem kolację u Petersa...
(wkłada kapelusz) To do wieczora...
LULU (odprowadza go, staje w otwartych drzwiach i nasłuchuje)
RODRIGO (wystawia głowę zza portiery)
LULU (daje mu znaki, żeby się schował)

Scena 6
Alwa Schöning, Lulu, Rodrigo Quast — później Schöning, Ferdynand, Schigolch.

ALWA (w olśniewającej wieczorowej toalecie, cylinder w ręku, staje w otwartych drzwiach i


bierze Lulu w ramiona): — Nareszcie — nareszcie!
RODRIGO (chowa się znów za portierą)
LULU (drży na całym ciele): O Boże...
ALWA (prowadzi ją do przodu): Schowałem się za drzwiami. — Coś stary długo nie mógł
się pozbierać...
LULU: Chciałabym być daleko stąd...!
ALWA: Kiedy ja jestem tutaj...?!
LULU: Gdybyś wiedział... Już sama nie wiem... Jestem tak strasznie nieszczęśliwa... Gdybyś
wiedział...
ALWA: Prosiłaś, żebym przyszedł! — Obiecałaś mi wszystko! — Płonę jak pochodnia.
LULU: Ależ — zostań! — Jesteś jedyny — tylko z tobą mogę rozmawiać — jesteś taki dobry
dla mnie. — — Jak stąd wychodził, zgrzytał zębami jakby miał w gębie żwir...
ALWA: To hemoroidy! — To hemoroidy! — Nawet mi nie mów! — Stary mitoman —
zgroza bierze. I ja miałbym być o niego zazdrosny! — zapewniam cię, nie mogę — mimo
szczerych chęci! — Dla mnie jest jak powietrze! — Wiem, do kogo należysz. Ja cię czuję —
czy jadę konno — czy siedzę w Edenie — leżę na sofie — czuję cię! To znaczy twoje ciało!
LULU: Masz je tutaj! — Dostaniesz je! Ale — uspokój mnie — ogłusz — ogłusz mnie
proszę — bo mnie roznosi... (rzuca spojrzenie na lewo) Słyszałeś...?
ALWA: Cisza jak w grobie...
LULU: Cicho! — Zdaje się — że ktoś nas podsłuchuje...
ALWA: Masz omamy...
LULU: Mam wyostrzone zmysły. — Od dwóch tygodni żyję w cnocie.. — Ale nie wiem —
tam coś jest...
ALWA: Po co mnie tu zaprosiłaś?! — Mówiłaś, że urządzimy sobie małe bachanalia. —
Wystroiłem się specjalnie...
LULU (zapatrzona w niego): Jakiś ty piękny...
ALWA: Smoking!
LULU: Kochać się z tobą i umrzeć!
ALWA: Och!
LULU: — Kazałam wszystko przygotować. Zamówiłam kolację. Gdyby — gdyby nie to
zdenerwowanie...

43
ALWA: Nie doprowadzaj mnie do szału, kotku! — Chyba nie zauważyłaś, że to ja! — Ja! —
Nie masz pojęcia w jakim jestem stanie! Dorożka tłukła się niemiłosiernie — jechałem z
wywieszonym jęzorem! — Odkąd obiecałaś mi tę orgietkę, co noc czułem już, że cię biorę.
Wreszcie tu jestem; twoje kolana pod jedwabiem, twoje ruchy, płonące oczy — muszę dać
ujście swoim fantazjom, inaczej zostanę seryjnym mordercą.
LULU: O coś ważnego chciałam jeszcze spytać...
ALWA: Żartujesz chyba! — Co może być teraz ważnego! Igrasz ze śmiercią! — Napawasz
się ostatnimi drgawkami umierającego z głodu!
LULU: Cudownie cię takim słyszeć!
ALWA: Tak, wiem. — Ale co ja mam z tego? (Prowadzi ją do otomany) Może jestem trochę
dosadny. Przyjechałem dorożką.
LULU: Chciałabym kiedyś wpaść w ręce seryjnego mordercy.
ALWA: No to mów, o czym jeszcze chciałaś pogadać?
LULU: O balu artystek — szkoda, że to nie artyści. Zapraszano mnie trzy razy. Dopiero co
była tu Geschwitz. Chce mnie malować. Ostatecznie powiedziałam sobie — ty mnie nie
słuchasz! — najlepiej jak pójdę w jak najprostszym stroju...
SCHÖNING (pojawia się na galerii pomiędzy kolumnami z prawej, nad schodami, odsuwając
nieco kotarę)
ALWA: W jak najprostszym!
LULU: Dzisiaj rano wypróbowałam po wyjściu z kąpieli. — Włosy w prosty węzeł, do tego
zapinka...
ALWA: Tak jak teraz?
LULU: Tak, właśnie tak!
ALWA: Wyglądasz bosko.
LULU: Zostawiłam je tak. Najchętniej wcisnęłabym się między własne nogi. Zrozumiałam
Geschwitz, kiedy spojrzałam w lustro. Chciałabym stać się mężczyzną, tylko raz — dla samej
siebie! — Gdybym się tak dopadła między poduszkami...
ALWA: Och...
LULU: Inaczej nie chcę. Na pewno. Nie, tak jest o wiele lepiej — kiedy jestem do całowania
— wszędzie, wszędzie!
ALWA (kładzie jej głowę na kolanach, wtula się w nią): Ty fantazjujesz — krew mi zaraz
uszami wytryśnie! — Katja! — Twoje ciepłe, elastyczne ciało pod miękkim jedwabiem! —
nie masz koszuli pod spodem — ani gorsetu — tylko ty — gdzie nie dotknę! — Teraz dopiero
jesteś kobietą! — Zawsze byłaś szczupła. — Teraz jesteś idealna! — I ta sprężystość
dziecięca! — Jak się apetycznie przyrządziłaś dla mnie, Katja! — Tego mi trzeba. Znasz
swoją rodzinę. Jestem rozpieszczony. — Ten lejący się jedwab — uwypukla każdy wzgórek...
LULU (zanurza mu palce we włosach): To tylko szlafrok...
ALWA: Ach, nie — jest stworzony do tego, by cię w tym kochać! — Ten jedwab pod
palcami...
LULU: To dla męża...
ALWA: Stary świntuch...
LULU: Dlatego to głębokie wycięcie...
ALWA: Nie za głębokie...
LULU: Każdy chce zobaczyć kawałek nieba...
ALWA: Nie za głębokie, Katja!
LULU: A jeśli chodzi o astronomię...
ALWA: Przysięgam, że nie za głębokie — to wycięcie! — Nie... (zaczyna rozpinać od góry
guziki)
LULU (kładzie ramiona do tyłu, uśmiechając się do siebie)
ALWA (odkrywa pod szlafrokiem kostium elfa): Co to! — Ja oszaleję! — Co to jest! — Ja
chyba śnię!

44
LULU (wstaje szybko; szlafrok zostaje na otomanie): To dla ciebie!! — (Ma na sobie trykoty
z jasnego jedwabiu i bladoczerwoną jedwabną bluzkę-body bez rękawów, mocno ściśniętą
paskiem, z wysoko wyciętymi biodrami. Pantofle z białego atłasu. Ciemne róże na piersi.)
SCHÖNING (znika na galerii, zaciągając kotarę)
ALWA (ześliznął się na podłogę, przyciska usta do stóp Lulu): — Boję się — że gdy spojrzę
— wszystko pierzchnie — sprzed oczu! — Nie mam odwagi spojrzeć w górę! — Boję się
dotknąć — — To już za wiele! — Jak możesz mnie tak — targasz mi trzewia — Katja! —
przewiercasz do szpiku kości! — Zaraz mnie trafi szlag! — Och, Katja! — Katja!
LULU (próbuje się uwolnić): Au, au — ty gryziesz...
ALWA: Nie — nie wypuszczę już tych stóp! — Tych wąskich kostek! — To spokojne
narastanie — każdy centymetr to — to — — Te kolana — o miłościwy Panie! — dziecięce
wyuzdane carpaccio — między andante rozkoszy — a — delikatnym cantabile tych łydek! —
Te łydki! — Już słyszę — jak głosy dziecięce! — aż po czubki palców — Katja — czuję
uścisk tych nóg wokół siebie! — Już chyba — już chyba nie wstanę...
LULU (dotyka jego ramion): Nie ma potrzeby — teraz. (Cofa się i porusza dzwonek) —
Chodź...
ALWA (z trudem gramoli się do stołu): W głowie mam pustkę — — Jakbym wlał w siebie
sześćdziesiąt butelek szampana.
LULU (siada naprzeciw niego): — Przychodzisz jak dobry anioł — żeby rozjaśnić mi
duszę...
(Alwa siedzi z lewej, Lulu z prawej strony stołu.)
RODRIGO (za plecami Alwy wystawia głowę zza portiery)
LULU (rzuca mu wściekłe spojrzenie)
RODRIGO (wycofuje się)
FERDYNAND (wchodzi przez środkowe drzwi z półmiskiem, nakrywa do stołu, kładzie dwie
serwetki, sztućce, podaje zimny pasztet z kuropatw, do tego butelkę Pommery zanurzoną w
lodzie)
LULU (zacierając ręce): Kierowałam się twoimi życzeniami.
ALWA (biorąc do ręki butelkę): Wątpię, czy zdobędę się na apetyt.
FERDYNAND (przewiesza serwetkę na przedramieniu, rzuca spojrzenie na stół, wycofuje się
przez środkowe drzwi)
ALWA: Umieram z pragnienia...
LULU: On jest dyskretny.
ALWA (napełniając kieliszki): Czuję się jak dusza, która budzi się w niebie i przeciera oczy.
LULU (ręce między kolanami): Czuję się jak motyl, który zrzucił skórę.
ALWA (stuka się z nią kieliszkiem): W twoich oczach migocze jak — jak w czarnej studni —
kiedy się rzuci kamieniem...
LULU (z kieliszkiem przy ustach): Podkręciłeś sobie wąsy?
ALWA (potakuje głową, napełnia kieliszki; po czym oboje w milczeniu jedzą)
LULU (podaje Alwie trufla ze swojego talerza): — Nie mogłabym kochać mężczyzny, który
nie ubierałby się z największą starannością.
ALWA: — Który na przykład nosi koszule myśliwskie...
LULU: Wolę, żeby mnie taki udusił niż kochał...
ALWA: Haftowany frak — order Świętego Michała — galanteryjna szpada — a kiedy
zmienia się w człowieka, wkłada koszulę myśliwską...
LULU: I gumowe mankiety — jak Cygan!
ALWA: Już ich nie nosi?
LULU: Gumowych mankietów?
ALWA: Nie, koszul myśliwskich.
LULU: Jak możesz mnie o to pytać...
ALWA: Powinnaś wiedzieć.
LULU: Skąd...

45
ALWA: Moja czarująca kurewka!
LULU: Jesteś całym moim szczęściem!
ALWA: Och Katja! — (słychać dzwonek. Pauza.)
FERDYNAND (z półmiskiem szparagów, zmienia talerze.)
ALWA: Pan się spocił?
FERDYNAND: Nie, proszę pana.
LULU: Zostaw go...
FERDYNAND: — Jest się tylko człowiekiem.
ALWA: Proszę nam przynieść jeszcze jedną butelkę.
FERDYNAND: Dobrze, proszę pana. — (wychodzi z pasztetem z kuropatw)
SCHÖNING (pokazuje się na galerii pomiędzy dwiema środkowymi kolumnami, rozsuwając
ostrożnie kotarę. Staje za balustradą i przeciera lornetkę.)
ALWA: Powoli wychodzę z odurzenia. — Pozwól swój talerz...
LULU (podaje mu talerz i napełnia kieliszki.)
ALWA (nakładając jej): Topisz w szampanie moje siły.
LULU: Powiedz mi ustnie, co mi zrobisz.
ALWA: Jeśli dopuścisz mnie do słowa...
LULU: O tak!
ALWA: Wygłoszę płomienną mowę.
LULU: Wysłucham z drżącymi ustami.
ALWA: Złapiesz mnie za czuprynę.
LULU (śmieje się)
ALWA: — Dopiero teraz wyraźnie cię widzę. Dopiero teraz widzę znów szczegóły. Twoje
paluszki — jak przebierają między szparagami. — Nigdy nie widziałem takich grubych
szparagów...
LULU: Aż boję się wziąć je do ręki.
ALWA: I twoja główka Amora — między nagimi ramionami...
LULU: Chciałabym tak chodzić całe życie. Nic nie krępuje nóg, głowa taka swobodna...
ALWA: Twój język — delektuje się nimi!
LULU (wyjmując szparagę z ust): O, jak dynda...
ALWA (opada do tyłu): Doprowadzasz mnie do szału!
LULU: Jedz — proszę.
ALWA (wstaje): Jeden pocałunek...
LULU (odpychając go): Wstydź się!
ALWA: Jeden pocałunek! — Jeden!
LULU: Nawet nie umie z damą zjeść kolacji!
ALWA: To nie kolacja, to tortura!
LULU (podając mu rękę nad stołem): Musisz jeszcze dojrzeć.
ALWA (obsypuje jej rękę pocałunkami, rozciąga palec środkowy i serdeczny, i całuje miejsce
między nimi.)
LULU: Są upaprane masłem...
ALWA (pada na kolana, kładzie sobie jej nagie ramię na głowie i całuje pachę)
LULU: ... Och, nie denerwuj mnie...
ALWA: Kawior! — Kawior!
LULU (odsuwając go z powrotem na miejsce): Opanuj się. (nalewając mu pełny kieliszek)
Popij. (wyciera palce w serwetkę) Jeszcze coś będzie... (dzwoni)
ALWA: — Czym są przy tym dwa tuziny ostryg!!
FERDYNAND (wchodzi, zmienia talerze, podaje pieczone przepiórki aux champignons z
sałatą, wstawia do lodu dwie kolejne butelki szampana, jedną z nich odkrokowuje.)
LULU: Tylko żeby kawa była gorąca...
FERDYNAND: Może pani na mnie polegać.
LULU (do Alwy): Może wypijemy w oranżerii?

46
ALWA: Nie...
LULU (do Ferdynanda): W sypialni.
FERDYNAND: Z rumem, arakiem, whisky, curacao...?
LULU (do Alwy): Z rumem czy z whisky?
ALWA: Jedno i drugie.
FERDYNAND: Może pani na mnie polegać.
ALWA: Ręce się panu trzęsą?
LULU: Zostaw go...
FERDYNAND: Nie mam jeszcze wprawy w podawaniu do stołu.
ALWA: Ciekawostka!
LULU: Zostaw go...
FERDYNAND: Na codzień powożę. — (wychodzi ze szparagami)
SCHÖNING (na galerii, mówi ponad sceną): A więc ten także!
ALWA (krojąc przepiórkę na części): — Powstrzymujesz moją żądzę wyszukanymi
delikatesami. — Co za aromat — człowiek by stanął na czele robotniczej demonstracji! — I
to mięsko — takie bizantyjskie — nieziemsko delikatne! — — — Ale twoje...
LULU (zakładając ręce do tyłu): Co moje...?
RODRIGO (wystawia głowę zza portiery. Kiedy zauważa Schöninga siedzącego na galerii,
cofa się przerażony)
SCHÖNING (ponad sceną): A tam jest jeszcze jeden!
LULU (nakładając Alwie sałatę): Gdybyś mógł pójść ze mną na ten bal! — Kobiety uganiają
się za mną, jak suki.
ALWA: Co to?
LULU: Seler...
ALWA (opada bez sił): — Nie przeciągaj struny, jeśli masz w sobie choć krztynę ludzkich
uczuć. — Jestem dość wątłej konstytucji. — Uszkodzisz mnie na całe życie... (zsuwa się z
krzesła i obejmuje jej kolana) — Chcę umrzeć! — Umrzeć tutaj! — Nie mogę już dłużej
patrzeć w twoje straszne oczy. — To jest nieludzkie. — Ostrzegam cię; Katja — ostrzegam
cię...
LULU (zanurza jego głowę między swoimi udami) — Masz rozpalone skronie...
ALWA (mamrocze): — Zniosę te męczarnie — dopóki starczy mi moralnych sił. — Ratuj
mnie, póki nie jest jeszcze za późno. — Twoje ciało, jak ono oddycha — takie wstydliwe —
rozkosz — wstrząsa mną — nie kobieta — jedwabna nitka ledwie ciepła — — — — puść
mnie, chcę wstać — -
LULU (przytrzymuje go za włosy): Nie.
ALWA: Już.
LULU: Już po?
ALWA: O Boże!
LULU: Wstań...
ALWA: Nie mogę.
LULU: Skończmy kolację...
ALWA: Nie mogę.
LULU: Chodź — przeniesiemy się...
ALWA: Stul pysk.
LULU: Do mojego pokoju...
ALWA: Rura ściekowa! — Tarka! — Kloaka! — Spluwaczka! —Zasmarkana szmata! —
Szambo! — Imadło! — Beczka gówna! — Gnojówka...
LULU (cofnęła się roztrzęsiona, widzi Schöninga siedzącego na galerii): Jego ojciec! — Da
mu nauczkę.
SCHÖNING (wstał szybko i zasunał za sobą zasłonę)
ALWA (leży nieruchomo, ręce splecione za głową)

47
LULU (odpina jedną różę z dekoldu i wpina ją sobie we włosy. Wchodzi do połowy schodów,
opiera się tyłem o balustradę, krzyżuje nogi, nagie ramiona opiera na wyściełanej aksamitem
poręczy. Ponad sceną): — To najpiękniejszy widok mojego życia...
SCHÖNING (z rewolwerem w ręce, wchodzi przez środkowe drzwi, spostrzega Alwę leżącego
na podłodze, daje mu kopniaka w tyłek): Wynoś się...
ALWA (spogląda w górę): Ty tutaj?
SCHÖNING: Wynoś się...
ALWA: Prawdziwy!!
SCHÖNING: Mam cię zastrzelić?...
ALWA (szczerzy zęby): — Idealista i apostoł moralności! — Rycerz impotencji!
SCHÖNING: Wiesz, że cię mogę zastrzelić...
LULU (na schodach, ponad sceną): Nie zrobi tego...
ALWA: To taki rodzaj zemsty...
SCHÖNING: Wynocha!
ALWA: Gratuluję ci!
SCHÖNING: Czy ja ci robię wyrzuty?
ALWA: Twoje książki staną się przez to znośniejsze! Napiszesz wreszcie coś z krwi i kości!
SCHÖNING: Najpierw mi powiesz, jaka palącą potrzeba cię tu sprowadza!
ALWA: Hejże ho! — Victor Scheffel!
SCHÖNING: Wyrzucę cię na zbity pysk.
ALWA (cofając się): Te twoje starogermańskie tragedie...
SCHÖNING: Lepsze niż twoje małpowanie... (łapie go za kołnierz) Liczy się oryginalność!
— (Wyprowadza go. Drzwi zamykają się za nimi.)
RODRIGO (wypada zza portiery, biegnie przez salę i potyka się na schodach.)
LULU (zastawia mu drogę): Dokąd to...
RODRIGO: Do domu...
LULU: Dokąd...
RODRIGO: Wypuść mnie stąd...
LULU: Nie możesz mnie tu samej zostawić...
RODRIGO: Zaraz cię zrzucę ze schodów...
LULU: Nie możesz stąd wyjść. — Wpadniesz prosto na niego...
RODRIGO (pada na kolana): Błagam cię, kochaniutka, wyprowadź mnie stąd! — Zapraszasz
mnie na butelkę szampana, a potem każesz sterczeć za jakąś starą szmatą, kiedy ten świrus
lata tu z pistoletem, a ty opychasz się truflami! — Nawet nie zauważę, kiedy mnie zastrzeli!
— Wypuść mnie, bo inaczej...
LULU: On wraca...
RODRIGO (zatacza się z powrotem do sali): O ja pierdolę, kurwa mać! — (rozgląda się) Jak
ja wyjdę z tej pojebanej chaty! — On mnie zaraz podziurawi! Co ja takiego zrobiłem...
(Słychać wracającego Schöninga)
LULU: Zastrzeli cię...
RODRIGO (znika pod nakrytym stołem)
SCHÖNING (wraca, podchodzi z wyciągniętym rewolwerem do portiery i odsłania ją. Do
Lulu, która jeszcze stoi na schodach): Gdzie się podział?
LULU: Uciekł.
SCHÖNING: Którędy?!
LULU: Przez okno.
SCHÖNING: Przez balkon...?
LULU: Jest akrobatą.
SCHÖNING: Nie wiedziałem. (Idzie wgłąb pokoju i zamyka tylne drzwi.)
RODRIGO (ściąga ze stołu półmisek z przepiórkami i znika znów pod obrusem)
SCHÖNING (wraca do przodu sceny): — Pokaż no się...
LULU (schodzi ze schodów): To nie dla ciebie...

48
SCHÖNING: Tym bardziej doceniam szczęśliwy traf...
LULU (odgarnia włosy z czoła): Myślisz, że to zbyt śmiałe?
SCHÖNING: Wyglądasz nieziemsko...
LULU: Prawda?
SCHÖNING: Jak postać z zaświatów — gdzieś spoza zorzy wieczornej...
LULU: Sama to wykombinowałam...
SCHÖNING: Mały linoskoczek...
LULU: Myślałam raczej o elfie.
SCHÖNING: Gdyby nie twoje wielkie, okrągłe oczy dziecka, można by się oburzać, że
wycięcie na biodrach jest za duże.
LULU: Uważam, że tak jest bardziej elegancko, niż gdybym włożyła do tego pluszowe
spodenki.
SCHÖNING: Estetka! Piękno triumfuje nad bezwstydem. Twoje ciało ma na imię
samozaparcie.
LULU: Moje ciało ma na imię Lulu.
SCHÖNING: Może to sprawa sznurowadeł.
LULU: Nie mam gorsetu.
SCHÖNING: Słucham?
LULU: Tak się lepiej czuję.
SCHÖNING: Brakuje tylko skrzydeł motyla.
LULU: To zbyt dosłowne.
SCHÖNING: Zwinność twoich nóżek pozwala się bez nich obejść.
LULU: A jak fryzura?
SCHÖNING: — Więc chciałaś w tym iść na bal artystek?
LULU: Nie podoba ci się?
SCHÖNING: W tym chciałaś iść na bal.
LULU: I pójdę.
SCHÖNING: Nie wstyd ci?
LULU: Niech mnie rozerwą na strzępy.
SCHÖNING: Nie wstyd ci ani trochę?
LULU: Nie.
SCHÖNING: Jestem starym durniem.
LULU: Ty?... (ponieważ Schöning prowadzi ją w kierunku otomany) — czego chcesz?
SCHÖNING (siada): Jeszcze raz chcę się tobą nacieszyć.
LULU: Ale odłóż rewolwer.
SCHÖNING: On nie przeszkadza.
LULU (na jego kolanach): Daj mi go.
SCHÖNING: Jak myślisz, po co on jest? (daje rewolwer Lulu)
LULU (podnosi do góry rękę i strzela w sufit)
SCHÖNING: Nie wygłupiaj się.
LULU: Ale huk!
SCHÖNING: Jest naładowany.
LULU (oglądając go): Ładny.
SCHÖNING: Odpowiedni dla takiej cudnej diablicy jak ty.
LULU: Co mam z nim zrobić?
SCHÖNING: Zastrzelić się.
LULU (wstaje, poprawia bluzę na trykocie): Szkoda, że nie przyniosłeś bata...
SCHÖNING: To niewinna zabawa.
LULU: Rozerwałbyś się trochę.
SCHÖNING (trzymając ją za talię): Pocałuj mnie jeszcze.
LULU (siada mu na kolanach, obejmuje ramionami szyję i całuje go): Ale odłóż rewolwer...
SCHÖNING: Te usta — te usta!

49
LULU (całuje go)
SCHÖNING: Są coraz pełniejsze.
LULU (całując go): Odłóż go.
SCHÖNING: Będzie ci potrzebny.
LULU (całując go): Proszę...
SCHÖNING: Taka jest kolej rzeczy, odkąd cię poznałem.
LULU: Czemu sam tego nie zrobisz?
SCHÖNING: Nie chcę skończyć w więzieniu.
LULU: Za bardzo mnie kochasz.
SCHÖNING: Tobie przyjdzie to łatwiej.
LULU: Nie mów tak — proszę cię — nie patrz tak na mnie!
SCHÖNING: Spokojnie, dziecinko...
LULU: Ciemno mi w oczach...
SCHÖNING (głaszcze ją): Bądź grzeczna...
LULU (ziewa)
SCHÖNING: Przyłóż go do serca...
LULU: — Jest jeszcze ciepły...
SCHÖNING: Naciśnij!
LULU (próbuje kilka razy)
SCHÖNING: Palcem wskazującym... (próbuje poprowadzić jej rękę.)
LULU (opuszcza broń) — Ach...
SCHÖNING: Partacz ze mnie.
LULU (odchyla głowę i pociera kolanami o siebie)
SCHÖNING: Głuptasie — już prawie byłoby po wszystkim...
LULU (wzdychając): Leżałabym już w czerwonym sosie!
SCHÖNING (niepostrzeżenie wyjmuje rewolwer z jej ręki): Te twoje nogi, te nogi...
LULU: Ścierpły mi.
SCHÖNING: Dwie urocze rywalki!
LULU: Wszyscy to mówią.
SCHÖNING: W jakiej zażyłości się do siebie tulą w całkowitym przekonaniu, że jedna
drugiej nie dorówna w piękności...
LULU: Ach, Boże! — (wyprostowuje stopy) Zwiąż je.
SCHÖNING: A gdy tylko budzi się ich diabelska władczyni...
LULU: Rozkładają się.
SCHÖNING: Dwie zazdrosne damy!
LULU: Nie masz ochoty znowu...
SCHÖNING: Na co?
LULU: Na cóż by innego. — Musisz mnie związać i wychłostać.
SCHÖNING: To na nic!
LULU: Do krwi. — Nie będę krzyczeć. — Zacisnę zęby na chusteczce.
SCHÖNING: Jesteś niepoprawna.
LULU (gładzi ręką jego siwe włosy): W takim razie dlaczego mi nie wybaczysz?
SCHÖNING: To przez morfinę. — Wykańcza mnie. Już dawno ci wybaczyłem. Byłem dla
ciebie zawsze jak ojciec. — Teraz tym bardziej.
LULU: Chcę się ubrać. Każ zaprząc konie. Pojedziemy do opery.
SCHÖNING: Dają Pajace. Łamiesz sobie głowę, czy przypadkiem nie znajdzie się jakieś
wyjście...
LULU (opierając się na jego piersi): Puść mnie — puść mnie -
SCHÖNING: Jeśli będziesz silniejsza...
LULU: Puść mnie — muszę do ubikacji!
SCHÖNING: Szkoda fatygi w tej chwili.
LULU (wbija wzrok w ziemię)

50
SCHÖNING: Dobrze wiesz, dokąd musisz.
LULU: Nie mogę — nie mogę nawet o tym myśleć!
SCHÖNING: Wyobraź sobie, że leżysz... (całując ją namiętnie) ...już w ramionach -
LULU (powstrzymując jego rękę): Jeszcze nie! — Jeszcze nie! — Jestem za młoda.
SCHÖNING: Podaj mi rękę.
LULU: Czuję ciężar w piersi...
SCHÖNING: Nie przesadzaj! — To nie boli.
LULU (trzymając rewolwer): To mnie zabije!
SCHÖNING: Spokojnie! — Spokojnie!
LULU: Dlaczego mam już odchodzić?
SCHÖNING: Nie bądź głuptasem.
LULU: O Boże!
SCHÖNING: Fe, jakie to żałosne!
LULU: Zwierzęta też mogą... Potem będę niczym.
SCHÖNING: To cię upoi...
LULU (wybucha szlochem): Dlaczego mam się już żegnać z tym światem...
SCHÖNING: Spokojnie, spokojnie...
LULU (z płaczem): — Jestem taka — szczęśliwa — taka szczęśliwa — dlaczego mam — ja
żyłam — dlaczego mam — zwierzęta — mogą żyć — zwierzęta — też mogą — ja tylko
robiłam — to co wszyscy — jestem kobietą — jestem kobietą — mam dwadzieścia lat...
SCHÖNING: Nie bądź głuptasem...
LULU: O Boże...
SCHÖNING: Nic nie poczujesz...
LULU (przykładając rewolwer do piersi): Niech Bóg ma mnie w swojej opiece...
SCHÖNING (podrzuca ją na kolanach): Nudna jesteś...
LULU: Och, ciemno mi w oczach...
SCHÖNING (nakierowując jej rękę z rewolwerem na lewą pierś) No już — już — nad czym
się zastanawiasz!
LULU (z szeroko otwartymi oczami): — Zaraz...
SCHÖNING: Nigdy cię takiej nie widziałem...
LULU: Przestań... przestań...
SCHÖNING: Fe...
LULU: Zaraz...
SCHÖNING: I co...
LULU: Potem będę już niczym — martwą kobietą — niczym więcej -
SCHÖNING: Do licha...! — (zrzuca ją z kolan w stronę otomany. Zdenerwowany idzie na
lewo.)
LULU (leży przed otomaną, przyciska rewolwer do piersi, płacze i szlocha) — Nie mogę —
nie — nie mogę jeszcze — och — to moje życie —
SCHÖNING (wraca)
LULU (na wpół siada, rewolwer przy piersi, wykrzywiona twarz) — Cierpliwości — proszę
cię — cierpliwości — jeszcze minutę — pożyję — zaraz — (wlecze się na kolanach w jego
stronę) — błagam cię — błagam cię -
SCHÖNING (nerwowo szura nogami): No już!
LULU (uderza czołem o parkiet): — Nie mogę — nie mogę — nie mogę — (wije się na
podłodze) — nie myśleć — wszędzie ciemność — ciemność — ciemność — o Boże —
(udarza rękami wokół siebie) — Och! — — Och! — — Och!
SCHÖNING (nagle blednie, niepewnie): Nie masz trochę — nie masz...
LULU: Wszędzie ciemność — gdy się rozpadnie — rozpadnie — strzelę — — strzelę sobie
— w serce!
SCHÖNING (na lewym proscenium, mamrocze): A może — mam ci pomóc...
LULU: Nie — nie — nie -

51
SCHÖNING (wyjmuje etui i robi sobie zastrzyk z morfiny.)
LULU: Chcę... (podnosi głowę)
SCHÖNING: Chcesz trochę...?
ALWA (pojawia się zza zasłony na schodach galerii, w milczeniu załamuje ręce.)
RODRIGO (wypada spod stołu i łapie Schöninga za ramię): Uważaj chłopie!... (Padają dwa
strzały.)
SCHÖNING (zatacza się do przodu): Ja...
RODRIGO (łapie go): Mówiłem ci przecież —
SCHÖNING (pluje krwią): Dostałem — za — swo-
LULU (zrywa się, biegnie po schodach w górę i uczepia się Alwy)
RODRIGO (prowadząc Schöninga do otomany): — Jak mogłeś, chłopie — tak nachrzanić —
(pokazuje prawą rękę, z której też cieknie krew) Ja też dostałem — (kładzie Schöninga na
otomanie) — Chwila — skoczę po lekarza -
SCHÖNING (z otwartymi ustami): Niech pan zostanie...
(Pauza)
LULU (zbliża się na paluszkach): — Skaleczyłam cię...?
SCHÖNING (dostrzega Lulu): — Moja — morderczyni — pali mnie — pali — musisz się
schronić — — uciekaj — zabezpiecz się — klucze — weź klucze — z kieszeni...
LULU: Nic nie czujesz...
SCHÖNING: W kasie pancernej — leży — sześćdziesiąt tysięcy — nie trać — czasu —
wody — daj wody — szklankę — wody — — proszę -
LULU: — Nie mogę tak się pokazać...
SCHÖNING: Elf... mój elf...
RODRIGO: Może szmpana — pan przepije...
SCHÖNING: Jeśli ma pan — przypadkiem — pod ręką...
RODRIGO (z nadpoczętej butelki szybko nalewa pełny kieliszek i przynosi Schöningowi na
otomanę.)
SCHÖNING: — Umieram — z pragnienia -
LULU (bierze kieliszek od Rodriga): Pozwól... (klęka i przykłada kieliszek do ust Schöninga)
SCHÖNING: Moja — słodka trucizna — (pije) — zawsze — taka sama...
LULU: Upijesz się tym...
SCHÖNING (opróżniwszy kieliszek): Och, och — jak mnie pali — usycham — język mi —
język —
RODRIGO (odkorkowuje nową butelkę): Napij się jeszcze. — To dopiero pierwsza kolejka.
— Pij — ile wlezie...
ALWA (zbliżył się do otomany)
SCHÖNING: I ty — mój synu...
ALWA: — Juliusz Cezar...
SCHÖNING: — Teraz rozumiem — twoją — intrygę — następny — będziesz — następny
— ty będziesz — następny — ty...
RODRIGO (napełnił kieliszek i podaje go Schöningowi): — Śmiało — do dna! — Śmiało! —
To od serca!
SCHÖNING: W środku pływa — krew...
RODRIGO: To tylko moja...
SCHÖNING: Śni mi się...
RODRIGO: Nie otruje się pan... (do Lulu) Mogłabyś, kotku, przejąć...
LULU (bierze od niego butelkę i kieliszek): Słowo daję, nie widziałam cię.
RODRIGO (obwiązuje sobie rękę chustką): — Łatwo się mówi.
SCHÖNING: Jest pan — akrobatą -
RODRIGO: Na kółkach — głównie. — (do Lulu) Nie żałuj mu.
LULU (nalewając Schöningowi szampana): Nie możesz mieć mi za złe...
SCHÖNING: — mój elf — morderczyni —

52
RODRIGO (do siebie): Lekkie draśnięcie...
LULU: O mało bym się sama...
SCHÖNING: Lepiej — będzie — lepiej —
ALWA: Mam posłać po lekarza...
SCHÖNING: — Weź — weź — klucze — z mojej — kieszeni — ja nie mogę — się ruszyć
— wiesz — papiery — moja matka — je sprze— sprze— sprze— nie wiedziała — Boże
zmiłuj się — środek — lata — środek — la — — Och
LULU (całuje go): Popatrz na nas! — Popatrz na nas! — Widzisz nas!
SCHÖNING: Masz jeszcze — — boję się — zgaga — — morfina! — Morfina! — Morfi...
RODRIGO: Dolej mu jeszcze szampana...
LULU (dolewa): O mało bym się sama...
SCHÖNING: Idźcie już — idźcie — uciekajcie — w bezpieczne — jesteście — — zgubieni
— lekarza — nie trzeba — dam pieniądze — dam — wam — most — zbudować trzeba —
most — nad — nad — nad — nad — nad — przesmykiem — jeden już — — (jęczy) Och...
LULU: Przenika mnie do szpiku kości...
SCHÖNING: Tak, tak — pocałuj mnie — jeszcze — raz...
LULU (schyla się nad nim i całuje go, kładąc mu rękę na sercu)
RODRIGO (do Alwy): — Wygląda jak syn młynarza. — Nie rokuje przy tej karnacji! — Nie
chciałbym tak wyglądać — do diabła! — Było nie było: niezły bonus na koniec — takie
całusy! — Koleś zaraz odwali kitę. — Też bym chciał dostać taki bilet ulgowy — na ostatnią
drogę! — Ale takim jak ja —— nawet kiepa nie wsadzą do pyska...
ALWA: — Właściwie — skąd pan pochodzi?
RODRIGO: Z sali bilardowej. — (Pauza)
LULU (wstaje): Nie żyje.
ALWA: Mój tato...
RODRIGO: Ja też będę się zrywał — bo mnie jeszcze w coś wrobią...
ALWA: Trzeba mu włożyć rewolwer do ręki — póki czas...
RODRIGO: To niewiele da — nie wiem jaka jest pańska specjalność — ale biedak raczej nie
mógł sam sobie strzelić w plecy.
LULU: Uciekam do Paryża... (do Alwy) Weź klucze — szybko!
ALWA (opróżniając Schöningowi kieszenie) — Co chcesz robić w Paryżu?
SCHÖNING (bezgłośnie): — Most —
ALWA (cofając się): Ho — ho -
LULU: Spokojnie...
RODRIGO: Brzmi jak ze studni. — On już jest daleko...
ALWA (z kluczami w ręku): Musisz mnie zabrać ze sobą...
LULU: — Muszę się przebrać...
ALWA: Inaczej nie dam ci tych pieniędzy.
LULU: Przecież nie zabronię ci jechać do Paryża.
ALWA: Chyba nie chcesz mnie zostawić na lodzie.
LULU: Daj mi mój szlafrok...
ALWA: Jesteś moim przeznaczeniem...
LULU: Daj mi mój szlafrok...
ALWA: Tak...
LULU: On na nim leży.
ALWA (wyciąga szlafrok spod Schöninga i rzuca go Lulu): Nie wyobrażam sobie już życia
bez ciebie...
RODRIGO: Upaprzesz sobie elfa...
ALWA: Ocieka krwią...
LULU: To teraz bez znaczenia. — Zaraz go zdejmę...
ALWA: Opróżnię kasę pancerną. — Potem zamkniemy drzwi...
LULU (w drzwiach z prawej): Pociąg odjeżdża o ósmej...

53
ALWA: Do Paryża...
RODRIGO: Słyszę coś...
SCHIGOLCH (pośrodku galerii wietrzy zasłony): Czuję tu proch...
ALWA (uginają mu się kolana): A to kto?!
LULU: Mój ojciec...

AKTCZWARTY

Paryż

Przestronny salon z białą sztukaterią. W tylnej ścianie szerokie podwójne drzwi. Po obu
stronach drzwi duże lustra. Na obu ścianach bocznych po dwoje drzwi; pomiędzy nimi: po
prawej rokokowa konsola z białą marmurową płytą, nad nią duże lustro — po lewej kominek
z białego marmuru, nad nim portret Lulu jako pierrota w wąskiej złotej ramie wpuszczonej w
ścianę. Pośrodku salonu wąska sofa w stylu Ludwika XV z jasnym obiciem. Rozłożyste fotele z
jasnym obiciem na wąskich nóżkach, z wąskimi poręczami. Z przodu po lewej mały stolik.

Scena 1

Podwójne drzwi są otwarte i widać przez nie w pokoju z tyłu szeroki stół do bakarata
otoczony tureckimi krzesłami z obiciem.
Alwa Schöning, Rodrigo Quast, markiz Casti-Piani, bukmacher Puntschuh, dziennikarz
Heilmann, Lulu, hrabianka Geschwitz, Madelaine de Marelle, Kadega di Santa-Croce,
Bianetta Gazil, Ludmiła Steinherz prowadzą w salonie ożywioną konwersację. Panowie w
strojach wizytowych. — Lulu w białej sukni directoire z ogromnymi bufiastymi rękawami i
białą koronką opadającą swobodnie od talii aż do stóp. Na rękach białe rękawiczki glacé.
Włosy uczesane wysoko z małym białym pióropuszem. — Geschwitz w jasnoniebieskiej
huzarce obszytej białym futrem i ozdobionej srebrnymi galonami. Biały krawat, wąska stójka i
sztywne mankiety z ogromnymi guzikami z kości słoniowej. — Madelaine de Marelle w jasnej
sukni z mieniącej się tęczowo tafty changeant z bardzo szerokimi rękawami, wydłużoną wąską
talią z trzema falbanami ze spiralnie splecionych girland róż i bukiecików fiołków. Włosy z
przedziałkiem pośrodku, opadające głęboko na skronie, z lokami po bokach. Na czole perłowa
ozdoba na delikatnym łańcuszku schowanym pod włosami. — Jej córka, Kadega di Santa-
Croce (12 lat), w jasnozielonych atłasowych kozaczkach, nad którymi widać białe jedwabne
pończochy. Góra z białych koronek. Jasnozielone ściągnięte w nadgarstku rękawy; perłowo-
szare rękawiczki glacé. Rozpuszczone czarne włosy pod dużym, jasnozielonym kapeluszem z
koronki ozdobionym białymi piórami. — Bianetta Gazil w ciemnozielonych aksamitach,
kołnierz obszywany perłami, rękawy jak przy bluzce, fałdowana spódnica bez talii, na rąbku
wyszywana fałszywymi topazami oprawnymi w srebro. — Ludmiła Steinherz w plażowej
toalecie w jaskrawe niebiesko-czerwone paski.
Armanda i Bob nalewają szampana. — Armanda w wąskiej czarnej sukience, wyciętej w karo,
z trójkątną chusteczką w stylu Marii Antoniny. — Bob (14 lat) w czerwonym żakiecie,
opiętych spodniach skórzanych i lśniących butach z wyłogami.

54
MADELAINE DE MARELLE: Nie chce mi się wierzyć. To zupełnie bez sensu. — Tak
dobrze się bawiliśmy. Tańczyło się, grało, jeździło konno — steki razy. I pomyśleć, że teraz
wszystko skończone!
BIANETTA GAZIL: Byłam tam tylko raz — z moim dawnym kochankiem, diukiem de
Brétigny. Lubił tam chadzać...
RODRIGO (z pełnym kieliszkiem w dłoni): Mesdames et Messieurs — przepraszam —
Mesdames et Messieurs — pozwólcie, że — proszę o spokój — c`est le (do Ludmiły
Steinherz) Jak są urodziny?
LUDMIŁA STEINHERZ: L’anniversaire...
RODRIGO: Wielkie dzięki. — To jest — to są l’anniversaire naszej przemiłej gospodyni,
hrabiny znaczy się, która zasponsorowała dzisiejszą imprezę. Mesdames et Messieurs,
pozwólcie, à la santé, zdrowie hrabiny Adelajdy D’Oubra, naszej gospodyni, hrabiny
Adelajdy, której urodziny dzisiaj mamy, aujourd`hui l’anniversaire...
(Wszyscy otczają Lulu i stukają się z nią kieliszkami)
RODRIGO: Znowu czuję, że żyję!
ALWA (ściskając mu rękę): Gratuluję.
RODRIGO: Muszą mi państwo wybaczyć, je parle dość słabo po francusku, nie jestem
paryżaninem...
BIANETTA GAZIL: Z jakiego kraju pan pochodzi?
RODRIGO: Je suis — Autrichien... jestem Austriakiem...
MADELAINE DE MARELLE: Ale nie ma pan austriackiego akcentu...
RODRIGO: Madame jest aniołem!
MADELAINE DE MARELLE (do Gazil): Naprawdę nie ma niemieckiego akcentu...
BIANETTA GAZIL: Pan podnosi ciężary?
RODRIGO: W rzeczy samej, Madame.
MADELAINE DE MARELLE: W zasadzie nie przepadam za atletami, wolę strzelców. —
Och, je les adore! — Był taki jeden piętnaście miesięcy temu w Casino, za każdym razem,
gdy robił pif-paf, ja robiłam... (wzdraga się całym ciałem)
BIANETTA GAZIL: Ależ spójrz, ma chère — on nie ma rąk ciężarowca. Proszę (przykłada
swoją rękę do ręki Rodriga) Moja ręka co prawda w niej ginie, ale...
MADELAINE DE MARELLE: Czego by nie mówić — przystojny z niego chłopiec!
CASTI-PIANI (przyłącza się, do Madelaine de Marelle): Proszę powiedzieć, chère belle, jak
to się stało, że pierwszy raz mamy przyjemność ujrzeć tę pani uroczą małą princessę...
MADELAINE DE MARELLE: Uważa pan, że moja mała księżniczka jest aż tak urocza?
CASTI-PIANI: O tak, urocza! — Zachwycająca!
BUKMACHER PUNTSCHUH (przyłącza się): Ile ona ma lat...?
CASTI-PIANI: Wyglądała już jak mała królewna...
MADELAINE DE MARELLE: Nie ma jeszcze trzynastu...
PUNTSCHUH: Och, Madame...
CASTI-PIANI: Można by jej dać siedemnaście. — Jest w sam raz...
MADELAINE DE MARELLE: Jej ojciec był wspaniałym mężczyzną. — To był ktoś! —
Prawdziwy bohater...
DZIENNIKARZ HEILMANN (przyłącza się): Trudno, żeby było inaczej, skoro matka jest
tak piękna i pełna wdzięku jak pani.
PUNTSCHUH: Dlaczego więc aż do dzisiaj chowała ją pani przed światem?
MADELAINE DE MARELLE: Z matczynej zazdrości. Cóż panowie chcą, dziecko mieszka
w klasztornym internacie. W Paryżu jest zaledwie na jeden dzień. Jutro wieczorem wraca...
KADÉGA DI SANTA CROCE (podchodzi): Co mówisz, mamusiu...?
MADELAINE DE MARELLE: Mój skarbie — właśnie powiedziałam tym panom, że
dostałaś piątkę z geometrii.
HEILMANN: Jakie ona ma piękne włosy!
CASTI-PIANI: A jej stopy — ten chód! — Od razu poznać rasę!

55
PUNTSCHUH: Jej oczy mnie niepokoją — nie wiem, dlaczego...
MADELAINE DE MARELLE: Ależ miejcie litość, panowie; miejcie litość. — Przecież to
jeszcze dziecko... (całuje Kadégę) Prawda, moja pieszczotko?
HEILMANN: Ale nie zrobi pani z niej zakonnicy...
MADELAINE DE MARELLE: Jeszcze czego! Ależ z was potwory. Pomyślcie, mon Dieu,
ona jest jeszcze taka krucha...
PUNTSCHUH: (przechodzi w prawo, pobrzękując pieniędzmi w kieszeni) To by mi akurat nie
przeszkadzało!
CASTI-PIANI: Poważnie, Madame; niech pani nie przesadza...
PUNTSCHUH (wracając): Zapłaciłbym pani pięćdziesiąt ludwików, zapewniam, za
wprowadzenie pani córki w wielkie misterium naszej ewangelii...
MADELAINE DE MARELLE: Eh bien, Monsieur, na to nie zgodziłabym się nawet za
milion. Nie, nie; nie chcę psuć jej szczęśliwego dzieciństwa, tak jak zepsuto mi moje.
CASTI-PIANI: Piękna istota — jaka szkoda! — Mademoiselle nie będzie pani szczególnie
wdzięczna za tę wspaniałomyślność. — Nie zgodziłaby się pani za komplet prawdziwych
diamentów...?
MADELAINE DE MARELLE: Pan żartuje! Nie kupi mnie pan za diamenty — ani mnie, ani
mojej córki. Jest pan za bardzo pewny swego!
LUDMIŁA STEINHERZ (z przodu z prawej rozmawia z hrabianką Geschwitz) — Wszystkie
szkoły malarstwa w Paryżu są dobre, wie pani. — To w końcu Paryż. — Radziłabym pani
Julian. Kiedy wejdzie pani do pasażu Panorama — pierwsze schody na lewo. — Zobaczy
pani od razu napis dużymi literami: École Julian...
GESCHWITZ: Nie wiem jeszcze, czy pójdę do jakijś szkoły. — To zabiera tyle czasu...
BIANETTA GAZIL (przyłącza się): Nie gramy dzisiaj?
LUDMIŁA STEINHERZ: Gramy, gramy. Mam nadzieję...
BIANETTA GAZIL: Zajmijmy więc nasze miejsca. — Chciałabym wygrać.
GESCHWITZ: Chwileczkę, moje panie. Mam dwa słówka do mojej pięknej przyjaciółki...
CASTI-PIANI (podaje ramię Gazil): Madame...?
BIANETTA GAZIL (bierze go pod rękę): Monsieur...
CASTI-PIANI: Proszę wyświadczyć mi przysługę i grać do spółki ze mną. Ma pani
szczęśliwą rękę... (prowadzi ją do salonu gier)
LUDMIŁA STEINHERZ (idzie za nimi)
RODRIGO: Rano przy śniadaniu służąca mnie pyta: a może mniszka życzy pan sobie?
HEILMANN: No i co jej odpowiedziałeś, mon cher?
RODRIGO: Dziękuję, ślicznotko — Nie mam zwyczaju przed śniadaniem...
LULU: Głupi...
MADELAINE DE MARELLE: Jaki pan dowcipny.
PUNTSCHUH: To tak jakby pani zapytała mnie o akcje Kolejki Linowej Jung-Frau, a ja
odpowiedziałbym, że ona już nie jest dziewicą...
MADELAINE DE MARELLE: Nie rozumiem.
PUNTSCHUH: Bo nie zna pani niemieckiego. Jung Frau to po niemiecku dziewica. — Proszę
sobie wyobrazić...
MADELAINE DE MARELLE: Już rozumiem. — Macie jeszcze te akcje?
PUNTSCHUH: Mam kilka tysięcy, ale trzymam. Podobna okazja na zdobycie małej fortuny
już się nie nadarzy...
HEILMANN: Ja na razie mam tylko jedną, ale chciałbym więcej....
PUNTSCHUH: Skoro pan chce, to spróbuję panu załatwić. Ale uprzedzam, zapłaci pan
wygórowaną cenę.
MADELAINE DE MARELLE: Miałam szczęście, jeśli idzie o ten interes. Zabrałam się za to
odpowiednio wcześnie. Włożyłam wszystkie oszczędności. (do Puntschuh) Jeśli to będzie
klapa, marny pana los!

56
PUNTSCHUH: Całkowicie za siebie ręczę. Jeszcze będzie mnie pani całować po rękach.
Odbędzie pani małą pielgrzymkę po Szwajcarii z córeczką, wjedzie pani kolejką linową na
górę i będzie pani błogosławić ze szczytu ten urodzajny kraj i pani starego przyjaciela, który
pomógł się pani wzbogacić.
ALWA: Nie ma się czego obawiać, Madame. Niech pani będzie spokojna. Ja także włożyłem
w to całą fortunę, do ostatniego grosza. Akcje kupiłem bardzo drogo, ale nie żałuję. Rosną z
dnia na dzień. To nadzwyczajne.
MADELAINE DE MARELLE: A więc tym lepiej. (biorąc go pod rękę) Chodźmy grać! —
(Madelaine de Marelle, Alwa, Puntschuh, Lulu, Heilmann i Kadéga wchodzą do salonu gier.
Armanda i Bob wychodzą na lewo)

Scena 2
Rodrigo, hrabianka Geschwitz

RODRIGO (z lewej z tyłu, zapisuje coś na kartce, składa ją i trzyma w ręce; zauważa
Geschwitz): À la bonne heure! — Hm. — Wasza Książęca Mość...
GESCHWITZ (z prawej z przodu, podskakuje przestraszona)
RODRIGO: — Aż tak groźnie wyglądam?
GESCHWITZ (patrzy nieobecnym wzrokiem w podłogę)
RODRIGO: Wasza Książęca Mość nie wie jak zagadać...
GESCHWITZ (rzuca zrozpaczone spojrzenie na drzwi środkowe)
RODRIGO (do siebie): Może z innej mańki. — Zażyję ją dowcipem. — (do Geschwitz) —
Pani pozwoli, że...
GESCHWITZ (krzyczy)

Scena 3

Rodrigo, hrabianka Geschwitz, kawaler Casti-Piani i Lulu

CASTI-PIANI (wyprowadza Lulu z pokoju gier): Muszę zamienić z tobą dwa słowa...
LULU: Słucham...
RODRIGO (dyskretnie wciska Lulu do ręki karteczkę, tak że Casti-Piani nie zauważa tego, po
czym wraca do pokoju gier.)
CASTI-PIANI: Siadaj... (do Geschwitz) Może nas pani zostawić?
GESCHWITZ (nie rusza się)
LULU (siada na sofie): — Uraziłam cię...?
CASTI-PIANI (do Geschwitz): Ogłuchłaś?
GESCHWITZ (rzuca mu nienawistne spojrzenie i idzie do pokoju gier.)
LULU: Obraziłam cię czymś?
CASTI-PIANI (siada naprzeciw niej): Widzę, że puszczają ci nerwy.
LULU: Żądaj czego chcesz.
CASTI-PIANI: A masz coś jeszcze?
LULU: — Straszny jesteś...
CASTI-PIANI: Mam nawet twoje serce...
LULU: — To prawda. — Jest silniejsze ode mnie. — Powinnam być ci wdzięczna — jeśli —
się nade mną zlitujesz...
CASTI-PIANI: Zazdroszczę ci tego...
LULU: — Więc czego jeszcze chcesz...
CASTI-PIANI: Jesteś szczęściarą...
LULU: Bo trafiłam na ciebie? — Co mam odpowiedzieć? — Masz rację...

57
CASTI-PIANI: Tu wcale nie chodzi o mnie...
LULU: Nawet mi to do głowy nie przyszło!
CASTI-PIANI: — To są uczucia — na które ktoś taki jak ja, nie może sobie pozwolić...
LULU: Ciesz się!
CASTI-PIANI: To przykre — szczególnie jeśli się przyszło na świat z wielkim sercem, jak
ja...
LULU: Oddałabym pół życia, żeby cię nigdy nie spotkać!
CASTI-PIANI: — Kiedy trzeba walczyć o swoje życie, serce się kurczy...
LULU: Ty go wcale nie masz.
CASTI-PIANI: To mój słaby punkt!
LULU: Hipokryta!
CASTI-PIANI: Moja pięta achillesowa — tym bardziej, że nie mam podejścia do kobiet...
LULU: Wielki Boże...
CASTI-PIANI: Gdybyś mi sama nie weszła do łóżka — nie wiem co cię podkusiło — nigdy
bym nie zaznał tej boskiej rozkoszy...
LULU: Łatwo ci teraz kpić.
CASTI-PIANI: A potem — dręczący dylemat — jak tu się nie przywiązać. — Ideał męża
przeszedł ci koło nosa.
LULU: Dlaczego mówisz mi takie rzeczy...?
CASTI-PIANI: Bo w tym momencie znowu — leżę w Ogrójcu. — Panie odsuń ode mnie ten
kielich goryczy...
LULU: Jaki kielich? — Jaki Ogrójec...??
CASTI-PIANI: To tortura...
LULU: Jesteś...
CASTI-PIANI: Kim zechcesz...
LULU: — kapusiem...
CASTI-PIANI: Kim zechcesz. — Z zawodu jestem oficerem huzarów...
LULU: Wielkie nieba!
CASTI-PIANI: — Ale to nie dla mnie — bo dla czyjegoś widzimisię nie zamierzam dać się
zabić...
LULU: Jesteś kapusiem...?
CASTI-PIANI: Po złożeniu szabli otworzyłem biuro pośrednictwa pracy...
LULU: Co mnie to obchodzi...
CASTI-PIANI: Załatwiam pracę na Węgrzech — na Syberii, w Indiach, w Persji, w Ameryce.
LULU: Ciekawe, co to za praca...
CASTI-PIANI: Dochodowa. — Przynajmniej dla mnie. — Dopóki nie nawinęła mi się pod
rękę pewna żona pastora...
LULU: — O Boże...
CASTI-PIANI: Anusia czy Haneczka, jak jej tam było, używała sobie ile wlezie — a co ja z
tego miałem? — Dostałem państwową posadę...
LULU: W więzieniu...
CASTI-PIANI: Powiedzmy to sobie otwarcie! — Po sześciu miesiącach — dzięki
wzorowemu sprawowaniu i znajomości języków obcych — drzwi celi znów się przede mną
otwarły. Przy okazji podpisałem zobowiązanie — że skoro i tak decyduję się na emigrację —
będę miał na oku naszych kochanych rodaków...
LULU: Kapuś...
CASTI-PIANI: Nie mogłem sobie odmówić tej satysfakcji i znów powołałem do życia biuro
pośrednictwa pracy. — Mam najlepsze kontakty — pomijając to, że grunt tutaj jest o wiele
korzystniejszy. — Paryżanka kocha Paryż, szczególnie gdy jest w nędzy. Ale stały napływ
obcokrajowców dostarcza ludzkiego materiału w zdumiewającej ilości...
LULU: Mam wrażenie — że mnie wpuszczasz w maliny...

58
CASTI-PIANI (wyjmując z kieszeni otwarty list): Mam ofertę —Epaminondas
Oikonomopulos — to dom w Kairze. — Posłałem im twoje zdjęcia...
LULU: Te, które ci dałam?
CASTI-PIANI: Te w kostiumie elfa i pierrota; te w plisowanej koszuli i te — w stroju Ewy
przed lustrem...
LULU: Mogłam się tego spodziewać...
CASTI-PIANI: A po co mi one. — (Podaje jej list) Czytaj...
LULU: To po angielsku...
CASTI-PIANI: Sześćset funtów — czyli — piętnaście tysięcy franków — innymi słowy —
dwanaście tysięcy marek...
LULU: Nie umiem po angielsku.
CASTI-PIANI: Tam najważniejszy jest francuski, słonko. — Angielskiego nauczysz się w
trymiga...
LULU: Nie rozumiem, co tu jest napisane.
CASTI-PIANI (bierze od niej list): Żebyś mnie nie brała za jakiegoś oszusta...
LULU: Jesteś obrzydliwy...
CASTI-PIANI: Nie dla własnej przyjemności. — Radzę ci pójść na to. Napisałem tym
ludziom, że jesteś bardzo zwinna i doświadczona. — Będziesz tam całkowicie bezpieczna...
LULU: Nie wiem — czy dobrze rozumiem -
CASTI-PIANI: Więc ci to trochę rozjaśnię. — Jeśli cię teraz złapię za gargaczkę i
przytrzymam — aż zjawi się tu policja, to zarobię swoje trzy tysiące talarów...
LULU: Nie możesz...
CASTI-PIANI: To cztery tysiące franków mniej niż gotowi są zapłacić za ciebie w
Epaminondas Oikonomopulos...
LULU: — Daj mi gwarancję — że mnie nie wydasz — na śmierć — i weź — z tego — co mi
zostało — więcej niż ci —
CASTI-PIANI: Przecież nic już nie masz.
LULU: Mówiłam ci...
CASTI-PIANI: Oddałaś mi wszystko...
LULU: To nieprawda...
CASTI-PIANI: Zostały ci tylko akcje Dziewica...
LULU: Idą w górę. — Możesz je sprzedać...
CASTI-PIANI: Nigdy nie zajmowałem się akcjami. — Epaminondas Oikonomopulos płaci w
angielskim złocie a krewni twojego nagle zmarłego małżonka płacą...
LULU: Daj mi trochę czasu — sama spróbuję znaleźć kupca...
CASTI-PIANI: Wymagny jest pośpiech...
LULU: Daj mi trzy dni...
CASTI-PIANI: Ani jednej nocy. — Jak na razie tylko ja znajduję się w posiadaniu tej cennej
tajemnicy. Ty sama raczej nic nie wypaplasz...
LULU: Skąd wiesz — jakie masz dowody...
CASTI-PIANI: To nie moja rzecz. — Dałem do zrozumienia prokuraturze — że wpadłem na
twój trop, ale że prawdopodobnie wyemigrowałaś już — do Ameryki...
LULU: Do Ameryki...
CASTI-PIANI: Radzę ci — jechać ze mną do Kairu! — Dom Epaminondas Oikonomopulos
zabezpieczy cię przed nagabywaniami. — Oferuje większą ochronę niż klasztor...
LULU: To burdel...
CASTI-PIANI: — Czy kiedykolwiek słyszałaś — że wyciąga się dziewczynę z burdelu, żeby
ją zawlec na szafot? — To się zdarza najwyżej jej klientom.
LULU: Nie pójdę do żadnego burdelu! — prędzej umrę...
CASTI-PIANI: Właściwie tam jest twoje miejsce.
LULU: Co ty mówisz!
CASTI-PIANI: Inaczej zmarnujesz się. — Jeśli teraz tego nie zrobisz, skończysz na ulicy...

59
LULU: To nieprawda...
CASTI-PIANI: Skrócona o głowę.
LULU: — o Boże! — Boże!
CASTI-PIANI: — Na całym świecie nie znajdziesz tak wspaniałego, wystawnego domu.
Śmietanka towarzyska z całego świata, Paryż niech się schowa — szkoccy lordowie, indyjscy
guwernerzy, rosyjscy dyplomaci, rodzimi biznesmeni znad Renu...
LULU: Chyba się zrzygam...
CASTI-PIANI: Będziesz się ubierać zgodnie ze swoim wyszukanym gustem, przechadzać się
po grubych dywanach, będziesz miała bajecznie urządzony pokój tylko dla siebie, z
najcudowniejszym widokiem na minarety meczetu El Azhar. — Będziesz nadal panią siebie;
będziesz jadała kolacje we własnym pokoju. — To zupełnie niespotykane w Europie — ani
tutaj, ani w Londynie — o Niemczech w ogóle nie wspomnę...
LULU: Rzygać się chce...
CASTI-PIANI: Cztery tygodnie temu zawiozłem tam pewną osiemnastolatkę z Berlina —
piękność z najwyższych kręgów arystokracji, mężatka od pół roku. — Możesz się sama
przekonać... (podaje jej otwarty list) Ona to robi z czystego zamiłowania. Jej mąż ostatnio
strzelił sobie w łeb...
LULU (machinalnie rozkłada list): — Miałabym dać się każdemu — kto zapłaci w kasie...
CASTI-PIANI: Zobacz na znaczek — żebyś nie myślała, że sam to napisałem...
LULU (z otwartym listem w ręce) — Drogi — Panie — słowa mi się zamazują — nie mogę

CASTI-PIANI: Ma trochę nieregularny charakter pisma. (bierze od niej list i czyta) „Drogi
Panie Gross” — tak się mianowicie nazywam...
LULU: Rzygać się chce — rzygać!
CASTI-PIANI (czyta): „Kiedy pan będzie znowu w Berlinie, proszę pójść do
Konserwatorium i spytać o Fräulein von Falati — szczęka panu opadnie na jej widok — i
wręczyć list, który załączam. Na szczęście jest bardzo biedna i żyje z matką, w odwiecznym
konflikcie. Rozmawiałam już z Madame Bertram. Chętnie przyjęliby jeszcze jedną Niemkę z
dobrym wychowaniem. Obiecała mi, że porozmawia z panem Leonidasem. Proszę
opowiedzieć mojej koleżance, jak tu jest, i poprosić o bezpieczny adres, na który mogłabym
pisać. Już jej trochę opowiadałam, ale trudno mi znaleźć odpowiednie słowa. Jestem trochę
bezmyślna. Niech ją pan zachęci, jest ładniejsza ode mnie, zwłaszcza ciało. Pewnie za nią
dostanie pan dużo więcej. Ona często mówiła: lepiej osiem dni rozkoszy, niż życie w nędzy.
Może będzie się bała — jest jeszcze dziewicą — ale ma temperament, niech pan naciska, ona
mnie bardzo żałuje i prawdopodobnie nigdy nie wyjdzie za mąż. Ja zaczęłam żyć dopiero
odkąd tu jestem. Przedtem tylko głupota i nuda. Ona ma również piękny głos, z czego będzie
tu miała pociechę. Czuję się jakbym tu przyjechała dopiero wczoraj, czas tak tu szybko leci.
Niech pan przekaże to Albertowi, powinien się chłopak znowu ożenić” itd. — ona jeszcze nie
wie, że biedak się zabił...
LULU: Prędzej dam się obedrzeć ze skóry...
CASTI-PIANI: Masz do wyboru.
LULU: To są jeszcze dzieci — puste stworzenia. — Ja już nie jestem dzikim zwierzątkiem...
CASTI-PIANI: To przyjdzie samo...
LULU: Mogłam się tak zachwycać mając piętnaście lat...
CASTI-PIANI: Seks to seks — wszystko jedno: po chińsku czy po japońsku — za to nie
musisz babrać się w odchodach duszy. — Rozkwitasz — i dowidzenia.
LULU: Oszalałabym. — Nie mam nic poza sobą — mam tylko swoje ciało — i miałabym
teraz z byle szmaciarzem...
CASTI-PIANI: Szmaciarzy tam nie ma...
LULU: Przyjdzie jeden zarośnięty jak orangutan — innemu śmierdzi z gęby — rzygać się
chce, rzygać na samą myśl — nie po to się pielęgnowałam...
CASTI-PIANI: — W czarnych godzinach pocieszysz się drinkiem...

60
LULU: Jesteś wampirem — nie masz za grosz ludzkich uczuć -
CASTI-PIANI: Nie doszedłbym do niczego, gdybym się miał przejmować uczuciami swoich
klientów...
LULU: Dlaczego chcesz mnie sprzedać — dlaczego! Weź mnie — taką jaka jestem — dokąd
chcesz — dla ciebie — zrobię wszystko, żebyś...
CASTI-PIANI: Mam żonę i dziecko...
LULU: Jesteś żonaty...?!
CASTI-PIANI: Wczoraj wieczorem około dziesiątej na bulwarze wszedłem do kiosku po
papierosy. Gdy wychodziłem zaczepiła mnie dziewczyna...
LULU: Znaczy nieżonaty...
CASTI-PIANI: To była moja córka. — (Pauza)
LULU (wpatruje się w niego)
CASTI-PIANI: Poświęć się na jedwabnych poduszkach...
LULU: Żeby zdechnąć w przytułku...
CASTI-PIANI: Lepiej niż na pniaku.
LULU: Na czym...
CASTI-PIANI: Ja bym preferował poduszki.
LULU: Nie możesz...
CASTI-PIANI: Stracę na tym cztery tysiące franków.
LULU: To moją głowę — zetną, moje ciało — pokroją, moje mięso — obedrą ze skóry...
CASTI-PIANI: Ja mogę wszystko.
LULU: Jesteś potworem! — potworem!
CASTI-PIANI: Bogu dzięki! — (wstaje) Namyśl się, póki jeszcze czas. — Mógłbym cię
dzisiaj wywieźć w bezpieczne miejsce. — Policja stoi pod drzwiami. — Namyśl się...
(wychodzi do pokoju gier, zostawiając za sobą drzwi otwarte.)

Scena 4
Lulu. Zaraz potem Alwa.

LULU (patrzy bez ruchu w pustkę, machinalnie ugniatając karteczkę, która wsunął jej
wcześniej Rodrigo, i którą podczas całej poprzedniej sceny trzymała w ręce.)
ALWA (wstaje zza stołu do gry, w ręku jakiś papier wartościowy, i podchodzi do przodu. Do
Lulu): Znakomicie, znakomicie! — Idzie mi znakomicie! — Geschwitz zastawiła właśnie
ostatnią koszulę. — We właściwym momencie wyciągnąłem od Puntschuh te ostatnie akcje.
— Ludmiła Steinherz ciuła jakieś drobiazgi... (wychodzi z przodu na lewo)
LULU (sama): — Nie możesz mi tego..... (spostrzega kartkę w ręku, wygładza ją na kolanie,
odczytuje treść i wybucha śmiechem.)
ALWA (z kilkoma banknotami w ręku wraca z lewej, do Lulu): Nie grasz z nami?
LULU: Dlaczego nie... (wstaje i idzie za nim do pokoju gier)

Scena 5
Lulu, hrabianka Geschwitz.

GESCHWITZ (wychodzi z pokoju gier, naprzeciw Lulu): Przychodzisz grać, kiedy ja


wychodzę...
LULU: Słowo daję, nie widziałam...
GESCHWITZ: Ach...
LULU: Przysięgam...
GESCHWITZ (zamyka drzwi środkowe, podchodzi do przodu): Mam tyle szczęścia w
kartach, co w miłości...

61
LULU: Masz przecież szczęście...
GESCHWITZ: Nie kpij!
LULU: Robisz furorę...
GESCHWITZ: Jestem akurat w takim stanie, że tylko się zastrzelić...
LULU: Chwytaj okazje, tyle ich jest!
GESCHWITZ: Jesteś niezmordowana w dręczeniu mnie...
LULU: Faceci przerzucają się za mnie na ciebie...
GESCHWITZ: Zlituj się!
LULU: Ty się zlituj. — Ten biedak jest załamany.
GESCHWITZ: Co dopiero ja!
LULU: Błaga mnie, żebym ci go zareklamowała.
GESCHWITZ: Nie wiem, o czym mówisz...
LULU: Nie spuszcza z ciebie oka.
GESCHWITZ: Rodrigo Quast...?
LULU: Chce się rzucić do Sekwany...
GESCHWITZ: Jestem żałosna — Bóg jeden wie — Jestem żałosna — żałosna!
LULU: On jest akrobatą...
GESCHWITZ: Ale nie zamieniłabym się na twoją bezduszność...!
LULU: Ja bym się z tobą też nie zamieniła — choćbym miała umrzeć...
GESCHWITZ: Ty się sama zabijasz! — Wybierasz sobie najobrzydliwszych — najbardziej
plugawych...
LULU: I ty to mówisz???
GESCHWITZ: Co ty widzisz w tym Casti-Pianim...
LULU: Zamknij się...
GESCHWITZ: To podły człowiek!
LULU: Zamknij się!
GESCHWITZ: Ma to wypisane na twarzy!
LULU: Zamknij się! — Zamknij!
GESCHWITZ: Nie znam bardziej bestialskiej fizjonomii...
LULU (z roziskrzonymi oczami podchodzi do niej): Zamknij, albo...
GESCHWITZ: Uderz mnie! — (ponieważ Lulu się cofa) Nawet tego nie chcesz...
LULU: Ciebie — nie.
GESCHWITZ: Posłuchaj — proszę cię — proszę — jeżeli nie jestem ci całkiem —
poświęciłam przecież — wszystko — proszę cię — proszę — porzuć tego — tego —
potwora...
LULU: Żeby się wydać tobie!
GESCHWITZ (osuwa się na podłogę): Kochana moja — aniele -
LULU: Boże, litości — wystarczy mi zgrozy...
GESCHWITZ: To rozdepcz mnie...
LULU: Wstań...
GESCHWITZ: Rozdepcz mnie!
LULU: Wstań — bo zacznę krzyczeć!
GESCHWITZ: Rozdepcz...
LULU: Wstań!
GESCHWITZ: Rozdepcz mnie — i będzie spokój.
LULU: Nie chcę cię dotknąć nawet stopą!
GESCHWITZ: Rozdepcz mnie — z litości!
LULU: Zaraz otworzę drzwi...
GESCHWITZ: Rozdepcz mnie! — Uduś!
LULU: Idź do Moulin Rouge! — Idź do Café Americain!
GESCHWITZ: Kochanie moje! — Moje życie!
LULU: Przecież masz pieniądze! — Powiedz to Biance Gazil!

62
GESCHWITZ: Ty! — ty!
LULU: Ona się daje używać nie do takich rzeczy...
GESCHWITZ: Jedną noc...
LULU: Jest kobietą jak ja — ma wszystko co ja — a nawet więcej — widać to gołym okiem -
GESCHWITZ: Jedną noc — a potem — umrzeć...
LULU: Ona nie zrani twojej wstydliwości tak samo jak ja...
GESCHWITZ: Jedną — noc -
LULU: Za żadne miliony!
GESCHWITZ: Lulu...
(Hałas z pokoju gier)
LULU: Wstań — na litość boską...
GESCHWITZ (wstaje): — Jestem taka żałosna!

Scena 6
Bianetta Gazil, Madelaine de Marelle, Kadega di Santa-Croce, Ludmiła Steinherz, Rodrigo,
Casti-Piani, Puntschuh, Heilmann, Alwa — wychodzą z salonu gier. — Lulu, hrabianka
Geschwitz.

LULU (przestraszona do Alwy): Coś się stało...?


PUNTSCHUH: Ależ skąd, Madame — Co pani przyszło do głowy!
ALWA: Trzeba się zastanowić. — A ty nie idziesz?
MADELAINE DE MARELLE: Wszyscy wygrali — to zdumiewające!
BIANETTA GAZIL: Ja wygrałam co najmniej czterdzieści ludwików...
LUDMIŁA STEINHERZ: Nie należy się tym chwalić...
MADELAINE DE MARELLE: To prawda. To przynosi pecha...
BIANETTA GAZIL: Ale bank także wygrał...
LUDMIŁA STEINHERZ: Niemożliwe...
MADELAINE DE MARELLE: To zachwycające!
ALWA (do Lulu): Trochę to niesamowite, skąd nagle tyle pieniędzy!
CASTI-PIANI: Tym lepiej! — Nie musimy rezygnować z szampana...
HEILMANN: Przynajmniej mam z czego zapłacić jutro za kolację u Véfoura.
BIANETTA GAZIL: Zabierze nas pan?
ALWA: Proszę, Mesdames — do bufetu...
(Wszyscy oprócz Rodrigo i Lulu wychodzą na prawo z tyłu sceny.)

Scena 7
Rodrigo, Lulu

RODRIGO (odwraca się w drzwiach i idzie do przodu, do Lulu): Czytałaś liścik?


LULU: Jak wpadłeś na ...
RODRIGO: Zaraz ci wyjasnię...
LULU: Nie mam pięćdziesięciu tysięcy franków...
RODRIGO: Zaraz ci wyjaśnię...
LULU: Nic nie mam.
RODRIGO: Masz trzy razy tyle...
LULU: A nawet jeśli...
RODRIGO: Nie dam nabić w butelkę!
LULU: Drań...
RODRIGO: Gdybym nazywał się Casti-Piani...
LULU: Nazywaj się nawet Vasco da Gama...
RODRIGO: Wolisz tą forsą wypchać portfel jakiegoś obcego palanta!

63
LULU: Nic już nie mam!
RODRIGO: Śpisz na złocie...
LULU: Wielki Boże...
RODRIGO: Dopiero co rozmawiałem z Monsieur hrabią...
LULU: Monsieur hrabią?
RODRIGO: Z Alwą...
LULU: Od niego wyduś te pieniądze!
RODRIGO: Dobrze wiesz, że dostanę najwyżej kopniaka...
LULU: On się daje wszystkim rolować — na samą myśl, robi mi się słabo!
RODRIGO: Niech on ci wypłaci te pięćdziesiąt tysięcy franków...
LULU: Za to, że ośmielasz się mi grozić!
RODRIGO: Tobie nie odmówi...
LULU: Nie masz za grosz taktu...
RODRIGO: Kocha cię na zabój...
LULU: Więc donieś na mnie! — Donieś!
RODRIGO: Wystarczy, że mu zrobisz laskę...
LULU: Słyszysz? Donieś na mnie!
RODRIGO: Jest w tobie zabujany jeszcze bardziej niż kiedyś. — Zwierzył mi się...
LULU: Niech sobie będzie...
RODRIGO: Okaż mu trochę czułości...
LULU: Po to, żeby go okraść!
RODRIGO: Wszystko by oddał, żeby...
LULU: Nie potrafię...
RODRIGO: Proszę cię!
LULU: Niedobrze mi, jak na niego patrzę.
RODRIGO: To w końcu twój mąż!
LULU: Wydaj mnie policji! — Donieś na mnie! — Wszystko jedno, kto to zrobi, ty czy ktoś
inny...
RODRIGO: Przestań tragizować. — Zdanko o donosie dopisałem, żeby wszystko było jasne.
— Jeśli chcesz znać powody...
LULU: Nie mam pięćdziesięciu tysięcy franków...
RODRIGO: A tyle dokładnie mi potrzeba... Ani grosza mniej!
LULU: Więc donieś na mnie!
RODRIGO: Ponieważ zamierzam się...
LULU: Co?
RODRIGO: Tylko nie padnij...
LULU: Zastrzelić?
RODRIGO: Ożenić. — Nie padnij...
LULU: Z Geschwitz?
RODRIGO: Zwariowałaś!
LULU: Mam to gdzieś!
RODRIGO: Z bileterką z Follies-Bergère — nie padnij...
LULU: A żeń się nawet z hiszpańską królową!
RODRIGO: Pamiętasz, miałem występ w Follies-Bergère. — Chcieli mi dać angaż za trzy
tysiące franków. Ale w Paryżu się nie znają. Mój występ przeszedł jakoś bez echa. Gdybym
był kangurem, miałbym zdjęcie we wszystkich gazetach! — Za to poznałem Celestynę
Rabeux — anioł w ludzkiej postaci. W ciągu trzydziestu lat, odkąd pilnuje tego kramu,
odłożyła siedemdziesiąt pięć tysięcy franków. — Z miejsca mnie weźmie, jeśli dołożę
pięćdziesiąt. — Powiedziałem, że jeszcze nie wiem — ale że prawdopodobnie je dostanę. —
Jesteśmy szczęśliwi jak dzieci. — Ona chciałaby się wycofać z życia publicznego. — Gdyby
mi kazała zabić własnego ojca — nie zawahałbym się...
LULU: Dlaczego w takim razie straszyłeś nieszczęsną Geschwitz komplementami?

64
RODRIGO: Żeby pokazać żabojadom, że znam savoir-vivre...
LULU: Jesteś...
RODRIGO: To mus, jeśli człowiek chce się obracać w lepszym towarzystwie...
LULU: Przecież ty nie potrafisz dotrzymać słowa!
RODRIGO: Sorry...
LULU: Sprzedasz własną matkę.
RODRIGO: Kariera artystyczna wyłazi mi już bokiem. — Imidż silnego faceta rozczarowuje
na dłuższą metę — mnie i kobiety. — Najpierw zdzierają ze mnie ubranie, a potem gżą się z
pokojówką. Mnie zostaje brudna bielizna do sortowania. Mam dość! — Celestyna kocha mnie
takim jaki jestem...
LULU: Nie zamierzam stawać pomiędzy wami...
RODRIGO: Poświęć nam jedną noc!
LULU: Jeśli czegokolwiek zazdroszczę twojej narzeczonej, to zimnej krwi...
RODRIGO: Ona nie hołubi dziewiczych ideałów.
LULU: Jeszcze by tego brakowało!
RODRIGO: Wie, że męża nie mierzy się w centymetrach.
LULU: Liczy się miłość — prawda?
RODRIGO: No i pieniądze.
LULU: Nie wiem, jak zdobędę pięćdzisiąt tysięcy franków...
RODRIGO: Wystarczy, że okażesz mu trochę czułości — i że nie będziesz zachłanna w
łóżku...
LULU: Mam to zrobić dla ciebie?
RODRIGO: Nie masz pojęcia, jaki ci będę wdzięczny...
LULU: Proszę, proszę...
RODRIGO: Uszczęśliwisz naraz cztery osoby...
LULU: Z wyjątkiem siebie...
RODRIGO: Dwóch mężczyzn i dwie kobiety — w tym narzeczoną parę. — Przecież mnie
jednak ciągle kochasz troszeczkę...
LULU: Przyjdziesz jutro na déjeuner?
RODRIGO (podając jej ramię)
LULU (biorąc go pod rękę): Mimo draństwa nie tracisz wdzięku. — (Oboje wychodzą z tyłu
sceny na lewo. W drzwiach spotykają dziennikarza Heilmanna.)

Scena 8
Lulu, Rodrigo, Heilmann, potem Puntschuh.

LULU (do Heilmanna): Szuka pan Bianetty Gazil?


HEILMANN: Nie, szukam czegoś innego.
RODRIGO (wskazuje na prawo): To tam, drugie drzwi na lewo...
LULU (do Rodrigo): Nauczyłeś się tego w Follies-Bergère? — (Oboje wychodzą na lewo)
HEILMANN (w drzwiach po prawej zderza się z Puntschuh): Pardon...
PUNTSCHUH (wskazuje na lewo): Mademoiselle Gazil czeka na pana w bufecie...
HEILMANN: Gdyby pan był uprzejmy. Ona chce porozmawiać w cztery oczy. (pośpiesznie
wychodzi na prawo)

Scena 9
Puntschuh, potem Armanda, potem Bob,
potem Kadéga di Santa-Croce.

65
PUNTSCHUH (z uśmiechem podchodzi do przodu): — Chce z nami mówić w cztery oczy. —
(rzuca się na fotel) Nie jesteśmy zdani na jej przysmaki...
ARMANDA (wchodzi z tyłu z lewej i chce wejść do pokoju gier)
PUNTSCHUH: Mademoiselle...
ARMANDA: Monsieur?
PUNTSCHUH: Jakie milutkie stworzonko!
ARMANDA: Monsieur?
PUNTSCHUH: Proszę mi przynieść sorbet...
ARMANDA: Un sorbet, Monsieur. (wychodzi z tyłu na prawo)
PUNTSCHUH: Boże — co za upał!
ARMANDA (wchodzi z sorbetem i stawia go obok Puntschuh na stoliku)
PUNTSCHUH: Stokrotne dzięki, aniołku.
ARMANDA (wychodzi do pokoju gier)
PUNTSCHUH: — Trzeba lawirować — między Scyllą i Charybdą! — Jak ja ci nie obetnę
uszu, to ty mi obetniesz! — Trzeba być uzbrojonym — przeciwko Żydom, Chrześcijanom i
Syrenom. — Nie mogę oprocentować swojego uśmiechu, mój Mister Happy nie nadaje się do
wynajęcia, w biznesie muszę kierować się rozsądkiem! — rozsądek nie dostanie cellulitu! —
Nie zarazi się syfem! — Nie musi się skrapiać Diorem! — Nie wykombinuje bachora; może
za to wykombinować niezłą spekulację...
BOB (wchodzi z tyłu sceny z lewej, przynosi na tacy telegram): — A Monsieur Püntschüh.
PUNTSCHUH (otwiera telegram i mamrocze pod nosem): Akcje kolejki linowej Jung-Frau
spadły... (chowa telegram) C`est bon. — Najważniejsze, że zabezpieczyłem swoje...
BOB: Bez odpowiedzi, Monsieur?
PUNTSCHUH: Nie. — Zaczekaj... (daje mu napiwek) Jak się nazywasz?
BOB: Gaston Tarnaud...
PUNTSCHUH: Ale tutaj tak na ciebie nie mówią.
BOB: Przechrzczono mnie na Bob, bo tak jest krócej.
PUNTSCHUH: Jesteś z Paryża?
BOB: Tak, Monsieur.
PUNTSCHUH: Ile masz lat?
BOB: Piętnaście, Monsieur.
KADÉGA (wchodzi z prawej z tyłu): Nie ma tu mojej Maman?
PUNTSCHUH: Nie, moja mała... (do siebie) Jaka urocza dziewczynka!
KADÉGA: Wszędzie jej szukam; nie mogę jej znaleźć..
PUNTSCHUH: Zaczekaj chwilę. Mama wróci. Nie ma co się niepokoić... Kto wie, gdzie ja
poniosło... (patrzy na Boba) I te krótkie spodenki! — psiakrew! — Nie wiem, nie wiem — —
Skosztować jabłka z jabłoni? — Kupić sobie (patrzy na Kadegę) niewinną różyczkę — z
ogrodu Semiramidy? — kupić — nie kupić? — to jagnię — gapi się na mnie! — Meee! —
Pierwsza wełenka — — Chciałbym się zamienić — być delikatny jak róża, smukły jak młode
drzwko, niewinny jak to jagnię — — — Jakoś mi... niesamowicie... (przechodzi niepewnym
krokiem pomiędzy Kadegą i Bobem i wychodzi z tyłu na prawo)

Scena 10
Bob. — Kadéga di Santa-Croce.

KADÉGA (z prawej): Nie widziałeś Madame de Marelle?


BOB (z lewej): Nie, Mademoiselle. Nie widziałem jej.
KADÉGA: Tak się boję...
BOB: Madame pewnie weszła do...
KADÉGA: Gdzie to jest...
BOB: Na drugim...

66
KADÉGA: Szukam jej od kwadransa...
BOB: Jeśli Mademoiselle pozwoli za mną...
KADÉGA: Co tam jest — na drugim?
BOB: Mademoiselle zobaczy sama...
KADÉGA: Powiedz...
BOB: Ukryjemy się pod schodami...
KADÉGA: Po co...
BOB: Proszę...
KADÉGA: Oberwę od mamy...
BOB: Coś tam Medemoiselle pokażę...
KADÉGA: Co...
BOB: Nie chcesz...
KADÉGA: Powiedz...
BOB: Chodź, proszę...
KADÉGA: Boję się...
BOB: Nie chcesz zobaczyć...
KADÉGA: Pokaż...
BOB: Nie tutaj...
KADÉGA: Dlaczego nie...
BOB: Na drugim...
KADÉGA: Nie wejdę tam...
BOB: A więc...
KADÉGA: Powiedz...
BOB: Najpierw ty...
KADÉGA: Nie...
BOB: Jeśli...
KADÉGA: Nie mam nic...

Scena 11
Madeleine de Marelle, Bob, Kadéga di Santa-Croce.

MADELAINE DE MARELLE (niesłychanie zdenerwowana wchodzi z tyłu po lewej): I gdzie


ona jest? — Gdzie ona jest? — La voilà, mon Dieu! (szarpie Kadégę za rękę) Co ty tu
trobisz? — Co ty robisz? — Nie masz wstydu? — Wstrętna ladacznico — co?
KADÉGA (wybucha płaczem): O, maman — szukałam cię...
MADELAINE DE MARELLE: Ty mnie szukałaś?! — Ty mnie szukałaś?! — A czy ja
kazałam ci się szukać??
KADÉGA: Och, maman — maman...
MADELAINE DE MARELLE: Kłamczucha — co ty tu robisz z tym chłopakiem?! — Mów!
— Chcesz mi powiedzieć, że...
KADÉGA: Szukałam cię...
MADELAINE DE MARELLE: No, no — popamiętasz mnie! — Nie zabrałam cię tutaj po to,
żebyś mizdrzyła się do chłopaka! — Nie masz mi nic do powiedzenia?! — Tak mnie
nastraszyć...

Scena 12
Alwa Schöning, Rodrigo Quast, Heilmann, Bianetta Gazil, Ludmiła Steinherz, Puntschuh,
hrabianka Geschwitz, Lulu i Casti-Piani wchodzą z tyłu po prawej.

67
BOB (przewraca do połowy napełniony kieliszek szampana, stojący na stole i pośpiesznie
wychodzi z tyłu po lewej)
MADELAINE DE MARELLE (do Kadégi, wycierając jej oczy): Nie płacz, wiesz...
LULU (pod rękę z Casti-Pianim, do Kadégi): Co ci jest, dziecino? — Dlaczego płaczesz?
PUNTSCHUH (do Kadégi): Mademoiselle płakała?
LUDMIŁA STEINHERZ: Biedne maleństwo!
BIANETTA GAZIL (do Kadégi): Czym się martwisz? Powiedz mi...
PUNTSCHUH: Paweł i Wirginia3! Paweł i Wirginia!
HEILMANN: Jaka ona piękna, łzy w oczach!
MADELAINE DE MARELLE: To nerwy. — To się zaczyna za wcześnie. — Nie trzeba na to
zwracać uwagi...
PUNTSCHUH: Ależ jest pani zbyt surowa! — To najtrudniejszy wiek. Dostanie przez panią
anemii...
GESCHWITZ: Może wróćmy już do gry.
RODRIGO (podając jej ramię): Wasza Książęca Mość...
GESCHWITZ: Odpierdol się!
RODRIGO: Zapłaci mi pani za to!
(Towarzystwo udaje się do salonu gier poza Lulu i Casti-Pianim)
CASTI-PIANI (prowadzi Lulu do przodu): Zdecyduj się, zanim ci powiem dobranoc...
LULU: Nie możesz...
CASTI-PIANI: O czym tu przedtem rozmawiałaś ze swoim byłym kochankiem?
LULU: Z kim?
CASTI-PIANI: Z tym mięśniakiem...
LULU: Miłosne tajemnice...
CASTI-PIANI: Stracisz głowę...
LULU: Nie możesz przecież... (idą za pozostałymi do salonu gier)
BOB (wchodzi z tyłu po lewej, zatrzymuje Lulu w drzwiach i szepcze jej coś do ucha)
LULU: Wpuść go. — (do Casti-Pianiego) Wybacz, tylko na dwie minuty.
CASTI-PIANI: Ja mogę wszystko... (wchodzi do salonu gier)

Scena 13
Lulu, Bob, Schigolch.

BOB (z tyłu z lewej): Monsieur...


SCHIGOLCH (wchodzi, rzucając spojrzenie Bobowi): Kurewskie nasienie...
LULU: Mój chłopak...
SCHIGOLCH: Skąd go wytrzasnęłaś...
LULU: Z cyrku Fernando...
SCHIGOLCH: Co on umie...
LULU: Czyścić konia zgrzebłem...
SCHIGOLCH: Czego tu chce...
LULU: Nauczyć się czegoś...
SCHIGOLCH: Ile dostaje za godzinę...
LULU: Zapytaj go...
SCHIGOLCH: Nie staje mi francuskiego...
LULU: Dwadzieścia cztery na rękę...
SCHIGOLCH: Za co...
LULU (do Boba): Fermee les portes... 4
SCHIGOLCH (śledzi go wzrokiem): Jest szerszy od ciebie...
3
Tytułowe postaci sielankowej powiastki francuskiego pisarza Bernadina de St. Pierre (1737-1814); Bob i
Kadega są groteskowym odzwierciedleniem tamtej pary, żyjącej na łonie natury z dala od zepsutej cywilizacji.
4
Zamknij drzwi, tutaj po francusku błędnie. Powinno być Ferme la porte.

68
LULU: Mogę obiema rękami...
SCHIGOLCH (do Boba, który zamyka drzwi): Zrobisz chłopie karierę...
LULU: Mamy tyle samo w biodrach...
SCHIGOLCH (do Boba): Wszystko gra, mały...
BOB: Ależ tak, Monsieur, nigdy nie miałem tak pięknej, tak dobrej pani...
LULU: Możesz nam przynieść podwójną whisky?
BOB: Już się robi, Madame! — (wychodzi na prawo)

Scena 14
Schigolch, Lulu

SCHIGOLCH (opada na fotel): Potrzeba mi pięćset franków — muszę umeblować


apartament — swojej dupie — chcemy sobie uwić gniazdko...
LULU: Ja chyba śnię — Ty masz jeszcze... dupę?
SCHIGOLCH: Z pomocą bożą.
LULU: Masz osiemdziesiąt lat...?
SCHIGOLCH: W końcu jesteśmy w Paryżu!
LULU: Mój Boże...
SCHIGOLCH: Ona też nie jest dzieckiem.
LULU: Mój Boże...
SCHIGOLCH: Za długo patrzyłam, jak mi w tym parszywym Deutschlandzie wszystko
przecieka przez palce...
LULU: Ale co ja — o Boże...
SCHIGOLCH: Nie widziałaś mnie od sześciu tygodni...
LULU: Już — już — dłużej nie mogę — już dłużej nie mogę — to takie — takie...
SCHIGOLCH: Co takie?
LULU: To takie straszne — (załamuje się, kładzie mu głowę na kolanach i szlocha
konwulsyjnie) — To takie — takie — takie straszne. -
SCHIGOLCH: Siedziałem w pierdlu przez cały czas. — (gładzi jej włosy.) Za bardzo
szalejesz. — — Weź trzy dni wolnego.
LULU: Och! — Och! — Czym na to — zasłużyłam! — Co ja takiego — zrobiłam! — Och —
Boże, Boże — co ze mną — będzie! — Co — jestem zgubiona! — Boże! — Ja nie
wytrzymam! — Nie przeżyję! — To takie — takie straszne!
SCHIGOLCH: Dopiero wczoraj mnie wypuścili. — (głaszcze ją) Musisz trochę ochłonąć,
mała. — Krzycz — to pomaga...
LULU (jęczy): Och! — Och! — O Boże — o Boże...
SCHIGOLCH: Uczyłem się przy tym francuskiego. — Weź jakieś sole do kąpieli. —
Wykrzycz to z siebie. — Powinnaś co parę dni iść do łóżka z książką.
LULU: Co ze mną będzie! — Och — co ze mną będzie!
SCHIGOLCH: — Zaraz ci przejdzie. — Porządnie się wypłacz. — — Trzymałem cię tak na
kolanach — niedługo będzie — cholera — dwadzieścia lat. — Jak ten czas leci. — Jak ty
urosłaś. — Ale ciągle tak samo się drzesz. — Wtedy też cię — głaskałem po włosach i
rozcierałem ci kolana, jak marzłaś. — Jeszcze wtedy nie miałaś atłasowej sukienki — ani piór
we włosach — ani przeźroczystych pończoch. — W ogóle nic nie miałaś pod spodem —
nawet koszuli. — Tylko drzeć się umiałaś, tyle umiałaś już wtedy...
LULU: Proszę cię — zabierz mnie! — Zabierz mnie — ze sobą! — Proszę cię — zlituj się!
— weź mnie znów do siebie! — Zaraz! Weź mnie do siebie — na swoje poddasze!
SCHIGOLCH: Ja mam cię — zabrać?
LULU: Do siebie na poddasze! — na poddasze!
SCHIGOLCH: A moje — pięćset franków?
LULU: O Boże...

69
SCHIGOLCH: Używasz — ponad swoje siły. — Daj ciału trochę wytchnąć — zajeździsz się
na amen.
LULU: Chcą mnie załatwić...
SCHIGOLCH: Załatwić? — Kto? — Kto?
LULU: Chcą mnie wydać...
SCHIGOLCH: Kto chce cię wydać? — Mów...
LULU: Chcą mnie — och!
SCHIGOLCH: Co...?
LULU: Ściąć! — Ściąć mi głowę!
SCHIGOLCH: Kto chce cię ściąć? — Mam osiemdziesiąt lat, ale...
LULU: Już widzę jak mnie związują...
SCHIGOLCH: Kto chce ci ściąć głowę...?
LULU: Rodrigo! — Rodrigo Quast!
SCHIGOLCH: Ten?
LULU: Właśnie mi to oznajmił...
SCHIGOLCH: — Spokojna głowa. — Już ja to załatwię...
LULU: Zabij go! — Proszę cię — zabij go! — Zabij go! —Potrafisz — jeśli chcesz!
SCHIGOLCH: Skurczybyk jebaka. — Plecie, co mu ślina na język przyniesie...
LULU: Zabij go! — Zabij go!
SCHIGOLCH: Będzie mi tu podskakiwać...
LULU: Zabij go — dla dobra swojego dziecka!
SCHIGOLCH: Ja tam nie wiem — czyim ty jesteś dzieckiem...
LULU: Nie wstanę, dopóki mi nie obiecasz...
SCHIGOLCH: Biedny skurwysyn...
LULU: Zabij go!
SCHIGOLCH: Jak go zabiję — to już nie wstanie. — Mógłbym go wrzucić do Sekwany —
przez okno, u mnie...
LULU: Proszę, zrób to...!
SCHIGOLCH: A co ja z tego będę miał?
LULU: Zrób to! — Zrób to!
SCHIGOLCH: Co z tego będę miał?
LULU: Pięćset franków...
SCHIGOLCH: Pięćset franków... — Pięćset franków...
LULU: — Tysiąc...
SCHIGOLCH: Skoro mam się już za to brać — tutaj w Paryżu — mogę zostać naprawdę
bogatym człowiekiem...
LULU: Mów ile chcesz...
SCHIGOLCH: Mogę jeszcze na stare lata — przesiąść się do karety...
LULU: Ile chcesz — ile chcesz...
SCHIGOLCH: Gdybyś tak mogła znowu...
LULU: Ja...?
SCHIGOLCH: ...się zniżyć.
LULU: Litości!
SCHIGOLCH: Jak dawniej...
LULU: Z tobą?
SCHIGOLCH: Masz takie ładne fatałaszki teraz...
LULU: Co ty chcesz robić — ze mną!
SCHIGOLCH: Przekonasz się...
LULU: Nie jestem już taka — jak dawniej...
SCHIGOLCH: Brzydzisz się?
LULU: Masz przecież — kochankę...
SCHIGOLCH: Ta mała ma sześćdziesiąt pięć lat...

70
LULU: To co z nią robisz?
SCHIGOLCH: Gram w Chińczyka...
LULU: A ze mną?
SCHIGOLCH: Zobaczysz...
LULU: Jesteś straszny...
SCHIGOLCH: Już zapomniałem, jak to z tobą jest...
LULU: Niech — będzie -
SCHIGOLCH: Odświeżymy wspomnienia...
LULU (wstaje): Ale przysięgnij mi...
SCHIGOLCH: To kiedy do mnie wpadniesz?
LULU: O Boże...
SCHIGOLCH: Żebym był sam...
LULU: Kiedy chcesz...
SCHIGOLCH: Pojutrze...
LULU: Jeśli się nie da inaczej...
SCHIGOLCH: W białych atłasach...
LULU: Ale go zrzucisz...
SCHIGOLCH: Z perłami i diamentami...
LULU: Jak mnie tu widzisz...
SCHIGOLCH: Chcę jeszcze raz — użyć sobie jak świnia...
LULU: Przysięgasz mi...
SCHIGOLCH: Tylko go do mnie przyślij...
LULU: Przysięgasz, przysięgasz...
SCHIGOLCH: Na wszystko, co święte...
LULU: Że go zrzucisz...
SCHIGOLCH: Przysięgam...
LULU: Na wszystko, co święte...
SCHIGOLCH (sięga jej pod sukienkę): Czego więcej chcesz...
LULU (drży): Na wszystko, co — święte...
SCHIGOLCH: Na wszystko, co święte!
LULU: Jaka chłodna!
SCHIGOLCH (zabiera rękę): Ty płoniesz z nienawiści... (Pauza.)
LULU (idzie na lewo, wygładza sukienkę, poprawia włosy przed lustrem i wyciera oczy): Idź
już — idź już teraz...
SCHIGOLCH: Jeszcze dziś...?
LULU: Żebyś był w domu, kiedy oni przyjdą...
SCHIGOLCH: Jacy oni...?
LULU (dotyka policzków i nakłada trochę pudru): — Przyjdzie z hrabiną...
SCHIGOLCH: Z hrabiną...?
LULU: Ugotujesz grog — powiesz, że to pokój hrabiny, że ty mieszkasz obok. — Hrabina się
upije. — Jemu zmieszasz — co masz...
SCHIGOLCH: Już się nie wyliże......
LULU: Żeby ci się tylko udało go podnieść — o Boże...
SCHIGOLCH: Trzy kroki do okna...
LULU: Hrabina rano wymknie się po cichu...
SCHIGOLCH: Nawet jakbym miał go przeturlać po podłodze...
LULU: W każdym razie, domu już nie rozpozna...
SCHIGOLCH: Mam okno do podłogi...
LULU: Nie zapomnij — przynieś mi jego kolczyki...
SCHIGOLCH: Jak już będzie na dole, pożegnam się z moimi czterema ścianami...
LULU: Słyszałeś — złote kol — czyki...
SCHIGOLCH: Co jest...?

71
LULU: — Chyba...
SCHIGOLCH: Co się dzieje?
LULU: Chyba — puściła...
SCHIGOLCH: Co się tak na mnie gapisz?
LULU: — Podwiązka — mi puściła...
SCHIGOLCH: Poszukam sobie pokoju za Bastylią...
LULU (podwinęła sukienkę i podwiązuje tasiemkę od pończoch)
SCHIGOLCH: Albo gdzieś za Büttes-Chaumont. — Żółte pończochy...
LULU: Pomarańczowe...
SCHIGOLCH: Jak to pachnie...
LULU: Wszystko pomarańczowe — do białego atłasu. — (wyprostowuje się) Idź — idź już...
SCHIGOLCH: Pomarańczowe — hm! — co to za jedna, ta jego hrabina...?
LULU: Stuknięta baba; znasz ją. — Weź powóz...
SCHIGOLCH: Pewnie, że wezmę — pewnie! — (wstaje) Jaka stuknięta...?
LULU: Całuje mnie po stopach — Proszę, idź...
SCHIGOLCH (wychodząc): — Jego złote kolczyki... (odprowadzany przez Lulu wychodzi z
tyłu na lewo)

Scena 15
Casti Piani, Rodrigo Quast.

CASTI-PIANI (wypycha Rodrigo przez drzwi środkowe do salonu)


RODRIGO: Należy mi się przyzwoite traktowanie przynajmniej...!
CASTI-PIANI (potrząsa nim): O czym z nią rozmawiałeś...!
RODRIGO: Nic takiego — nic -
CASTI-PIANI (uderza go kolanem w podbrzusze): Ty sukinsynu...!
RODRIGO: O Boże...
CASTI-PIANI: Miałeś randkę...
RODRIGO: Mówię prawdę...
CASTI-PIANI: Przyznaj się! — (uderza go kolanem)
RODRIGO: Ja się żenię — błagam — przestań — żenię się...
CASTI-PIANI: Randka! — Randka!
RODRIGO: Z miejscową! — słowo daję — z miejscową — przestań — chodzi tylko — o
kasę — ona ma mi — dać — kasę...
CASTI-PIANI (wyjmuje rewolwer): Ty kłamco!
RODRIGO: Przestań — przestań — zapytaj ją — chodzi o — kasę — o kasę — ona —
stuknęła — jednego kolesia...
CASTI-PIANI (puszcza go i odchodzi na prawo): W takim razie — przepraszam. — Widzi
pan, jestem zakochany — a jak kocham, to jestem...
RODRIGO: Draniem!
CASTI-PIANI (wchodzi do salonu gier): Dobranoc.

Scena 16

RODRIGO (sam): Szurnięty facet! — Dupek! — — Jedną ręką takiego przykleiłbym do


sufitu... (rozgląda się przestraszony) No?

Scena 17
Lulu, Rodrigo.

72
RODRIGO: To ty — Chwała Bogu...
LULU: Ja, tak. — Przychodzę...
RODRIGO: Chwała Bogu!
LULU: Przychodzę od Fräulein Geschwitz...
RODRIGO: Ach tak — hm. — Tak, tak — właśnie jej powiedziałem...
LULU: Ona mi powiedziała właśnie...
RODRIGO: To ja jej powiedziałem — powiedziałem jej...
LULU: Że jest pierwszą dziewczyną...
RODRIGO: Tak, mniej więcej.
LULU: Którą chciałbyś pokochać...
RODRIGO: Z którą chciałbym sobie pozwolić na to i owo. — Ona to oczywiście zaraz —
ha,ha,ha...
LULU: Doprowadziłeś ją do szaleństwa.
RODRIGO: Mam to gdzieś!
LULU: Pierwszy raz usłyszała coś takiego...
RODRIGO: Jeśli z Celestyną też pójdzie tak gładko!
LULU: Nie zaszedłeś z nią dalej?
RODRIGO: Brakuje tylko twoich pięćdziesięciu tysięcy franków.
LULU: Masz je obiecane...
RODRIGO: O — kochana!
LULU: Pod jednym warunkiem...
RODRIGO: Kiedy tylko zechcesz...
LULU: Musisz dziś uszczęśliwić Geschwitz.
RODRIGO: To wykluczone.
LULU: Jak chcesz...
RODRIGO: Po prostu nie mogę...
LULU: Jak chcesz...
RODRIGO: Nie myślę, że dam radę...
LULU: Jak chcesz...
RODRIGO: Jak chcę? — Tu nie ma nic do chcenia. — Dla mnie ona nie ma w sobie nic, poza
tym, że jest arystokratką.
LULU: To zawsze coś. — Miałeś już kiedyś arystokratkę...?
RODRIGO: Na pęczki! — Latały za mną jak muchy! — Księżne i księżniczki! — Ale te
miały przynajmniej łydki, dupy...
LULU: Nie znasz jej łydek...
RODRIGO: I wcale nie jestem ciekaw.
LULU: Jak chcesz...
RODRIGO: Nic z tego nie będzie. — Możesz być pewna...
LULU: Jesteś w końcu siłaczem...
RODRIGO: Mam siłę w rękach! — Spójrz tylko na biceps!
LULU: Oszczędź mi swoich bicepsów. — Jeżeli nie chcesz, to — sam rozumiesz. — Ja się z
nią przyjaźnię...
RODRIGO: Jej wcale nie o to chodziło! — My mamy taką więcej platoniczną relację. — To
normalne wśród ludzi na poziomie. — Człowiek nie myśli od razu o jakimś hop-siup, jak ty...
LULU: Ja...?
RODRIGO: No tak! — Ty niby jesteś inna! — A kochałaś już kiedyś kogoś dla niego
samego?
LULU: W odróżnieniu od ciebie nie jestem znajomością klozetową...
RODRIGO: Sama jesteś klozet!
LULU (przygryza wargi): To co mam powiedzieć hrabiance?
RODRIGO: Powiedz, że jestem wykastrowany.

73
LULU: Jak chcesz... (idzie w tył sceny)
RODRIGO (odwraca się): To — czego ona chce...?
LULU: Miłości...
RODRIGO: Trudno w to uwierzyć.
LULU: Pewnie się zpatrzyła w twój tors herosa.
RODRIGO: Nigdy bym nie przypuszczał...!
LULU: Po co narobiłeś jej smaku.
RODRIGO: Ta pokraka!
LULU: Jest jeszcze dziewicą...
RODRIGO: No wiesz...! Ty byś nawet wisielcowi pokazała język!
LULU: Nie jestem już taka...
RODRIGO: Wiem...
LULU: Myślałeś, że jestem — niewdzięczna...
RODRIGO: Zrobię to. — Pokażę jej. — Czego się nie robi z miłości! — (idzie na prawo do
tyłu)
LULU: Dokąd idziesz?
RODRIGO: Muszę się posilić kawiorem. — (wychodzi na prawo z tyłu)
LULU (otwiera drzwi środkowe do salonu gier i woła): Marta...

Scena 18
Lulu, hrabianka Geschwitz.

GESCHWITZ (wchodzi ze spuszczonymi oczami): Lulu...


LULU (prowadzi ją do przodu): Jeśli zrobisz tej nocy — to co powiem — posłuchaj...
GESCHWITZ: Tak...
LULU: Posłuchaj mnie — wtedy będziesz mogła jutro...
GESCHWITZ: Co? — Co?
LULU: Przespać się ze mną...
GESCHWITZ (chwyta rękę Lulu i obsypuje ją pocałunkami): Och...!
LULU: Będziesz mnie mogła rozebrać...
GESCHWITZ: Och! — Och!
LULU: I uczesać mi włosy.
GESCHWITZ: Och — Lulu!
LULU (uwalnia rękę): Ale teraz...
GESCHWITZ: Mów!
LULU: Teraz — musisz iść z Rodrigo...
GESCHWITZ: Po co?
LULU: Po co? — Po co?
GESCHWITZ: Po co — na miłość boską...!
LULU: Chyba się domyślasz...
GESCHWITZ: Z mężczyzną?!
LULU: Tak — tak! Ciesz się!
GESCHWITZ: Jak możesz...
LULU: Z mężczyzną. — W końcu od czego jesteś kobietą!
GESCHWITZ: Żądaj — żądaj ode mnie wszystkiego — wszystkiego — najgorszej —
obrzydliwości — wszystkiego, co chcesz — wszystkiego -
LULU: Ja musiałam to robić, kiedy nawet jeszcze nie umiałam zliczyć do trzech. — Nie było
to zbyt przyjemne.
GESCHWITZ: Życie moje — czego chcesz — żądaj — czego chcesz — tylko błagam cię —
LULU: Może cię to uzdrowi.
GESCHWITZ: Nie mogę — nie mogę — z mężczyzną -

74
LULU: A ja nie mogę — z kobietą!
GESCHWITZ (odwrócona, wije się, pręży, zaciska pięści, wybucha histerycznym szlochem i
płacze cicho w chustczkę, wsparta na gzymsie kominka)
LULU: — Myślisz, że — myślisz, że — wpuściłabym cię — cię — do łóżka — gdyby ten
człowiek — nie groził mi — że mnie wyda pod topór — że mnie sprzeda — gdybym nie
musiała — ratować głowy — dupą!
GESCHWITZ (prostuje się): Powiedz mi — co mam zrobić...
LULU: On zaraz tu będzie...
GESCHWITZ: I — co wtedy...
LULU: Musisz się rzucić na niego — błagać go...
GESCHWITZ: O co...?
LULU: O co? — Nie bądź głupia.
GESCHWITZ: Nie, nie — ale — nie wiem — to pierwszy — pierwszy raz -
LULU: Musisz się tak zachowywać, jakbyś oszalała na jego punkcie...
GESCHWITZ: Uchowaj Boże!
LULU: On tego żąda. — Inaczej będzie wściekły.
GESCHWITZ: Zrobię — co w mojej mocy...
LULU: On jest atletą — a ty go obraziłaś...
GESCHWITZ: Tylko czy on mi uwierzy!
LULU: Na dole weźmiecie dorożkę, każcie się zawieźć na Quai de la Gare 75...
GESCHWITZ: Tak...
LULU: Quai de la Gare 75...
GESCHWITZ: Tak...
LULU: Mam ci zapisać?
GESCHWITZ: Tak...
LULU (zapisuje na kominku i podaje Geschwitz kartkę): Quai de la Gare 75. — Będziesz
musiała zapłacić za dorożkę...
GESCHWITZ (bierze kartkę): Tak...
LULU: To jest hotel. Powiesz mu, że tam mieszkasz.
GESCHWITZ: Tak...
LULU: O resztę się nie martw...
GESCHWITZ (wzdraga się)
LULU: On cię nie może do siebie zaprosić, bo — nawet nie ma pokoju. Nic nie ma, nawet
złamanego centa. (otwiera drzwi z tyłu po prawej): Monsieur — s`il vous plait...

Scena 19
Rodrigo, Lulu, Geschwitz.

RODRIGO (wchodzi z pełnymi ustami z tyłu z prawej)


LULU (mijając Geschwitz, szepcze): Rzuć mu się na szyję!
RODRIGO (przeżuwając): Pardon, że z pełnymi ustami.
GESCHWITZ (ze spuszczonymi oczami podchodzi do Rodrigo i wiesza mu się na szyi)
RODRIGO: Zaczęło się...
LULU: Może weźmiecie dorożkę? — Stoją na dole...
RODRIGO (stęka, do Geschwitz): Niech mnie pani puści.
GESCHWITZ (patrząc mu w oczy): Kocham pana.
RODRIGO: Szczęściarz ze mnie!
GESCHWITZ (próbuje pociągnąć go za sobą): Proszę...
RODRIGO: Kto by się spodziewał po tej szkapie!
GESCHWITZ (zakrywa twarz rękami): Nie mogę!
RODRIGO (załamuje ręce): Nie potrafisz inaczej...?

75
LULU (lodowato, obok Geschwitz): Wiesz, co od tego zależy...
GESCHWITZ (dłonie na skroniach): O Boże, o Boże, o Boże, o Boże, o Boże!
RODRIGO: Czy ja byłem kiedykolwiek wobec ciebie obleśny?! — Czy nie przestrzegałem w
twojej obecności zasad Savoir-vivre`u?! — Czy kiedykolwiek uszczypnąłem cię w dupę?! —
Jeśli lubisz mocne wrażenia, to ci jutro sprowadzę maszynę, możesz ją sobie co noc dziesięć
razy nakręcać — ale ja nie jestem nakręcany!
LULU (tuż przy nim): A pięćdziesiąt tysięcy franków?
GESCHWITZ (z błędnym spojrzeniem, łapie go gwałtownie za marynarkę): Proszę — weź
mnie! — No już, weź mnie! — Robi mi się słabo...
RODRIGO (chwyta się za szyję): Niech ci będzie, świnio! — Fakt — nigdy jeszcze nie
dostałem takiej królewskiej rekompensaty! — (podaje jej ramię) Wstąpmy zatem na szafot!
— (prowadzi ją w tył sceny na lewo)
LULU (obok Geschwitz): Masz adres?
GESCHWITZ: To mnie zabije.
LULU (otwiera im drzwi): Bonne nuit, drogie dzieci... (podchodzi do przodu i opada na fotel)
— Zmęczona jestem... (Pauza.)

Scena 20
Straszliwy hałas w salonie gier.
Drzwi otwierają się na oścież.
Bukmacher Puntschuh, za nim dziennikarz Heilmann.
Potem Alwa Schöning i Bianetta Gazil,
Madelaine de Marelle, Kadéga di Santa-Croce
i Ludmiła Steinherz wchodzą do salonu. — Później Bob,
a potem Mężczyzna w cywilu i Casti-Piani.

LULU (wstaje drżąca)


HEILMANN (trzyma w ręce rozpostarty papier wartościowy z jaskrawą alpejską zorzą w
nagłówku; do Puntschuh): Musi pan to przyjąć, Monsieur! — Musi pan to przyjąć!
PUNTSCHUH: Niech mnie pan zostawi w spokoju...
LULU: Co się dzieje? — Co się dzieje?
HEILMANN (do Puntschuh): Chce pan, żebym wezwał policję?
ALWA (do Heilmanna): Niech się pan zamknie!
LULU: Och, mon Dieu...
LUDMIŁA STEINHERZ: Chodzi o jedną z tych akcji...
HEILMANN (wskazując na Puntschuh): To on nam je sprzedał! — To on!
ALWA: Niech pan milczy!
PUNTSCHUH: One nie są w obiegu, mon cher...
HEILMANN: Odmawia mi pan rekompensaty — Oszust! — Łajdak!
BIANETTA GAZIL: Ach, ci Prusacy!
MADELAINE DE MARELLE: Pani coś z tego rozumie?
LUDMIŁA STEINHERZ: Zabrał mu jego pieniądze...
HEILMANN: I proszę, teraz wycofuje się z gry — cwaniak!
PUNTSCHUH: Kto mówi, że się wycofuję? Czy ja się wycofuję?
MADELAINE DE MARELLE: Ach, nieładnie tak....
PUNTSCHUH: Żeby to chociaż była gotówka — que Diable! — Nie jestem przecież u siebie
w kantorze. Niech przyjdzie jutro o dziesiątej i zaproponuje mi swoje akcje!
HEILMANN: Moje akcje? (wskazując na akcję) To są pieniądze! — To tysiąc sześćset
franków, akcje, które sam mi pan sprzedał...
PUNTSCHUH: One nie są w obiegu, powtarzam to panu! Ça n`a pas cours! Żeby grać,
potrzebna panu gotówka...

76
HEILMANN: Ça n`a pas cours? — Kiedy pan trzyma bank i ogrywa człowieka do ostatniego
grosza, to wtedy dziwnym trafem pas cours...
KADÉGA: Co się dzieje, maman?
MADELAINE DE MARELLE: Nic z tego nie rozumiem, ja...
BIANETTA GAZIL: Nie można się połapać... o czym oni mówią...
ALWA (do Puntschuh): Ciekawe, dlaczego nie chce pan ich przyjąć?!
PUNTSCHUH (wyciera czoło): Gówno przyjmę!
HEILMANN: Ty kanciarzu! — Ty parszywy Żydzie!
PUNTSCHUH: Spokojnie, przyjacielu, nie należy tracić głowy! — Pańskie akcje są bez
wartości...
HEILMANN: Moje akcje??
PUNTSCHUH: Są bezwartościowe, gówniarzu...
ALWA (do Puntschuh): Czy pan zwariował??
HEILMANN: Bezwartościowe?
MADELAINE DE MARELLE: Co jest? — Co on mówi o naszych akcjach?
LULU (do Puntschuh, prowadząc go do przodu): Zechce pan wyrażać się jaśniej, Monsieur....
PUNTSCHUH: Eh bien...
MADELAINE DE MARELLE: Co to wszystko znaczy?
ALWA: Niech się pani nie obawia, Madame...
PUNTSCHUH: Nasze akcje Kolejki Linowej Jung-Frau, drodzy przyjaciele — dziś
wieczorem spadły — do piętnastu...
MADELAINE DE MARELLE: (pada na ziemię, wydając cichy okrzyk): Ach.... Mon Dieu...
KADÉGA (rzuca się na nią): Maman — maman...
PUNTSCHUH: C`est malheureux! — Naprawdę okropny pech! — Otrzymałem właśnie
telegram. — Najpierw nie chciałem państwu nic mówić ...
ALWA (blady jak trup): Jak to możliwe!
LULU: To ładnie, wylądowaliśmy na bruku.
PUNTSCHUH (wyjmuje telegram z kieszeni na piersi): Ja też! — Ja też straciłem całą
fortunę! — Jutro na giełdzie dadzą nam za nie po sto sous za tuzin...
LULU (bierze od niego telegram i czyta): ... spadły do pięćdziesięciu pięciu, potem
podskoczyły do trzystu czterdziestu i ponownie spadły do piętnastu... (do siebie) Do Kairu!
— Byle dalej — do Kairu! (wychodzi na prawo z tyłu)
MADELAINE DE MARELLE (szlocha): Osiemnaście lat — zmartwień — i pracy... (mdleje)
KADÉGA: Maman! Maman! (wkłada jej rękę pod głowę): Obudź się! -Ona umiera! —
Umiera!
PUNTSCHUH (wycofuje się): Jak się obudzi i skoczy na równe nogi, to mi oczy wydrapie!
BIANETTA GAZIL: Dokąd pan idzie, Monsieur?
PUNTSCHUH: Śpieszę się. Wezmę powóz...
BIANETTA GAZIL: Postawi mi pan kolację u Silvaina?
PUNTSCHUH: Pani nie zostaje?
BIANETTA GAZIL: Dlaczego miałabym zostać?
PUNTSCHUH: A dlaczego miałbym pani postawić kolację?
BIANETTA GAZIL: Ponieważ właśnie stracił pan całą fortunę.
PUNTSCHUH: Niezły pomysł. Trzeba się jakoś pocieszyć. Może faktycznie u Silvaina
będzie lepiej. Nie ma co tutaj siedzieć... (Oboje wychodzą z tyłu na lewo)
LULU (wychodzi z salonu gier, za nią Bob, cicho do Alwy): Nie wiesz, gdzie się podziewa
Casti-Piani?
ALWA (pochylony nad Madeleine de Marelle): Jeszcze żyje -Dojdzie do siebie...
LULU: Nie widziałeś gdzieś Casti-Pianiego?
ALWA: Kogo?
LUDMIŁA STEINHERZ: Monsieur Casti-Piani? — Opuścił nas, kiedy powróciliśmy do gry.
LULU: Jesteśmy zgubieni...

77
BOB: Pan zabrał swój kapelusz i płaszcz prawie dwadzieścia minut temu...
LULU (do Boba): Chodź ze mną! — (Oboje wychodzą na prawo)
ALWA (podstawia flakonik pod nos Madelaine de Marelle): Oddycha. — Bierze wdech. —
Co za piękna kobieta! — Cała drży. — Ma lodowate ręce...
KADÉGA (szlochając): Och, maman! — Maman!
ALWA: Poruszyła się. — Proszę się nie martwić, Mademoiselle...
LUDMIŁA STEINHERZ: Trzeba rozpiąć jej gorset, żeby mogła swobodniej oddychać...
HEILMANN (obracając swoje akcje w rękach): Żeby kózka nie skakała!
LUDMIŁA STEINHERZ: Dlaczego postawił pan na Jung-Frau?
HEILMANN: Wygrałem w Grand Prix dwa tysiące franków...
LUDMIŁA STEINHERZ: Mógł pan sobie za to kupić rower!
HEILMANN: Jakiś zły duch pchnął mnie w paszczę tego rekina!
LUDMIŁA STEINHERZ: Wyśle pan kilka parę tekstów do Berlina i dziura w budżecie
będzie załatana...
HEILMANN: To wcale nie takie proste. — Nie mam takiego pióra jak pani.
LUDMIŁA STEINHERZ: Niech pan pisze to, co pan widzi.
HEILMANN: Gdyby mi pani zechciała pomóc...
LUDMIŁA STEINHERZ: Jaki pan uprzejmy...
HEILMANN: Mógłbym zostać pani tajnym sekretarzem...
LUDMIŁA STEINHERZ: Czy zna pan Psa, który pali?
HEILMANN: Oh non...
LUDMIŁA STEINHERZ: A Barana o pięciu nogach?
HEILMANN: Non, ma belle...
LUDMIŁA STEINHERZ: A zna pan Cielę, które ssie?
HEILMANN: Non, non. Nie mam pojęcia.
LUDMIŁA STEINHERZ: To chodźmy do Barana o pięciu nogach. — To zaraz koło hal...
Zobaczy pan, świetna knajpka. Będą sami swoi. Do rana napiszemy zgrabny felieton.
HEILMANN: Więc pani nie śpi?
LUDMIŁA STEINHERZ: W nocy? — Nigdy... (Oboje wychodzą z tyłu na lewo)
MADELAINE DE MARELLE (otwiera oczy)
KADÉGA: Maman, obudź się!
MADELAINE DE MARELLE: Gdzie ja jestem...
ALWA (pomaga jej się podnieść) Proszę, niech pani usiądzie...
KADÉGA: Chodź, mamo...
MADELAINE DE MARELLE: Moje dziecko...
KADÉGA: Co ci się stało, mamusiu...
MADELAINE DE MARELLE: To nic, nic — — tak — — ach, mon Dieu, mon Dieu...
KADÉGA: Co ci jest? — Powiedz...
MADELAINE DE MARELLE: Tak — cóż — zostałyśmy żebraczkami...
KADÉGA: O nie — nie mów tak.
MADELAINE DE MARELLE: Po osiemnastu latach! — Osiemnaście lat pracy!
KADÉGA: Nie będziemy ronić łez, maman...
MADELAINE DE MARELLE: Minęła młodość i piękne dni!
KADÉGA: Co to nas może obchodzić! — Zarobię na nas dwie....
MADELAINE DE MARELLE (całuje Kadégę) Merci, merci córeczko.
KADÉGA: Nie, nie — nigdy cię nie opuszczę...
MADELAINE DE MARELLE: Ty wiesz, co mówisz — wiesz, co to znaczy...
LULU (w jasnych skórzanych spodniach, czerwonym żakiecie i lśniących butach z wyłogami,
ciemna peleryna na ramionach, w ręku czapka-dżokejka; włosy obcięte krótko — otwiera
drzwi z przodu po prawej, nie wchodząc, stłumionym głosem): Alwa! — Alwa!
ALWA (zapatrzony w Kadegę, odwraca się szybko): Me voilà — czyś ty oszalała??
LULU: Nie mamy chwili do stracenia...

78
ALWA: Dlaczego? — Zostało nam jeszcze...
LULU (robi dwa kroki do przodu): Zdradzono nas!
ALWA: Że — że — że co...
LULU: Ty pójdziesz siedzieć a mnie skrócą o głowę...
ALWA (załamują się pod nim kolana): Lulu...
LULU: Zabierz kasetę i narzuć płaszcz...
ALWE: Ale — klucz...
LULU: Chodź już — liczy się każda minuta...
ALWA (jak otępiały): Ale kto...
LULU: Czy to nie wszystko jedno! — Chodź...
ALWA: Wpadłaś w panikę — to pewnie tylko strach...
LULU: Casti-Piani...
ALWA: Twój gaszek...?
LULU: Chodź — (Oboje z przodu na lewo)
MADELAINE DE MARELLE (przytrzymuje się Kadégi): Co to ma znaczyć?
KADÉGA: Wszyscy uciekli...
MADELAINE DE MARELLE: Jakby zaraza ich wymiotła...
KADÉGA: Wracamy do siebie, Maman...
MADELAINE DE MARELLE: Eh bien, chodźmy się przespać. — Co za dzień! — Mon
Dieu...
KADÉGA: Nie płacz, mamo. Proszę cię, nie płacz. — Nie chcę już wracać do tego klasztoru.
Nie. Będę pracować...
MADELAINE DE MARELLE: Ty masz trzynaście lat, dziecko...
KADÉGA: Tak, tak. To przejdzie...
MADELAINE DE MARELLE: W imię Ojca i Syna...!
KADÉGA: Spróbujmy, Maman...
MADELAINE DE MARELLE: Przede wszystkim spróbuję sama. Może dostałabym angaż w
„Concert-Parisien”. — Kto wie. — Nie jestem co prawda Yvette, ale mam ładny głos i
mnóstwo pięknych strojów. — Będę śpiewała o moim nieszczęściu. To ich rozbawi!
KADÉGA: Może byś wzięła mnie ze sobą?
MADELAINE DE MARELLE: Co to, to nie...
KADÉGA: Dlaczego nie, Maman?
MADELAINE DE MARELLE: W tej słodkiej spódniczce? — Nie wygłupiaj się!
KADÉGA: Ale właśnie...
MADELAINE DE MARELLE: Ośmieszysz się.
KADÉGA: Przekonam ich, że jestem miła...
MADELAINE DE MARELLE: Kto ci to powiedział?
KADÉGA: Bo jestem. — Zobaczysz...
MADELAINE DE MARELLE: Więc bądź. — Bądź.
KADÉGA: Zabierzesz mnie?
MADELAINE DE MARELLE: Pójdziemy do Olimpii. — Jutro wieczorem, jeśli chcesz...
KADÉGA: Jeśli chcę!
MADELAINE DE MARELLE: Weźmiemy dla siebie lożę...
KADÉGA: Będziemy paradować w przerwie...
MADELAINE DE MARELLE: Biedne dziecko...
KADÉGA: Trochę się rozerwę!
MADELAINE DE MARELLE: Niech Bóg mi to wybaczy!
KADÉGA: Zabierz mnie ze sobą, mamusiu! Zabierz mnie ze sobą!
MADELAINE DE MARELLE: Muszę ci jednak powiedzieć parę słów...
KADÉGA: Jeśli musisz. Powiesz mi jutro...
MADELAINE DE MARELLE: Ty — z tymi swoimi dużymi oczami, olśniewającą cerą!
KADÉGA: Nie boję się, ja...

79
MADELAINE DE MARELLE: Jak ty się zmieniłaś w tak krótkim czasie!
KADÉGA: Zrobię wszystko, co będzie konieczne...
MADELAINE DE MARELLE: Nie myśl, że to takie przyjemne...
KADÉGA: Nie umrę od tego...
MADELAINE DE MARELLE: To pewne, mon Dieu...
KADÉGA: Będziesz miała z czego żyć. Mogłabym umrzeć za ciebie...
MADELAINE DE MARELLE: Jaka ty jesteś dobra.
KADÉGA: Jeśli nie dadzą ci dużo pieniędzy...
MADELAINE DE MARELLE: Może baron Fouquet. Ma sześćdziesiąt lat.
MĘŻCZYZNA (wchodzi z lewej z tyłu) W imieniu prawa — jest pani aresztowana.
MADELAINE DE MARELLE: Ja?
CASTI-PIANI (wchodzi): Ależ nie! — Ależ nie!

AKTPIĄTY

Londyn

Poddasze bez okien mansardowych. Dwie szyby w dachu podnoszone do góry. Z prawej i z
lewej z przodu niedomykające się drzwi z surowego drewna z prymitywnymi okuciami. — Na
proscenium z prawej podarty szary materac. Z lewej z przodu pomalowany na czerwono stolik
na kwiaty, na nim butelka whisky. Obok niej kopci mała lampa naftowa. — Z lewej z tyłu w
kącie stary zielony szezlong. Z prawej przy drzwiach środkowych wiklinowy fotel z dziurą w
siedzeniu. — Ściany z czerwonawym otynkowaniem.
Słychać deszcz bębniący o dach. Po lewej z przodu kapie przez okienko w dachu. Podłoga z
desek jest zalana.

Scena 1

Po prawej na materacu leży Schigolch w długim szarym palcie, dopasowanym w talii, z


połami do kostek. Z tyłu po lewej na szezlongu leży Alwa Schöning, ręce skrzyżowane za
głową. Jest zawinięty w czerwony pled, podwieszony rzemykami do ściany. Lulu z
rozpuszczonymi włosami do ramion wchodzi z lewej boso, w oberwanej czarnej sukience, z
miską do mycia.

SCHIGOLCH: Co się tak grzebiesz!


ALWA: Musiała się wpierw umyć.
SCHIGOLCH: Tutaj to nie w modzie.
ALWA: Ona ma takie wielkopańskie słabostki!
LULU (stawia miskę w miejscu gdzie cieknie z dachu): Żebyś wreszcie zdechł!
ALWA: Ona tylko na to czeka!
LULU (prostuje się, odrzuca włosy do tyłu): Żebyś wiedział!
SCHIGOLCH: No już, ganiaj, mała...
ALWA (przewracając się na plecy): Moja żona! — Moja żona! — Moja żona!
LULU: Nie wart jesteś noża, który by cię uciszył na zawsze.
SCHIGOLCH: Na początku jest zawsze pod górkę. — Tak jest w każdym biznesie.
ALWA: Miska się przelała.

80
LULU: Gdzie mam ją wynieść?
ALWA: Deszcz bębni na zbiórkę. — Masz nastrojową pogodę na debiut.
LULU (drży z zimna): Chciałabym już leżeć w jakiejś dziurze, gdzie mnie nie obudzi żaden
kopniak!
SCHIGOLCH: Jak się w to wciągnie, to po trzech dniach wołami jej powstrzyma. — Musi się
tylko rozsmakować. — Widziałem to w życiu ze dwadzieścia razy. — Na początku wszystko
czarno wygląda. A potem za żadne skarby nie chciałyby inaczej.
ALWA: Boso wyruszasz na pielgrzymkę?
LULU: Buty mi przemokły.
SCHIGOLCH: Old England nie zawali się od tego.
LULU: Niech stary idzie! — Nie musiałby nawet rozpinać płaszcza.
SCHIGOLCH: W taką pogodę nawet psa się nie wypędza.
LULU: Ale mnie tak!
SCHIGOLCH: Woli patrzeć, jak zdychamy z głodu, niż sobie trochę dogodzić.
ALWA: Jakoś nie mogę jej mieć tego za złe. — Człowiek niechętnie prostytuuje swoje
najświętsze uczucia.
SCHIGOLCH: Dureń!
LULU (siada na podłodze z desek pod ścianą i obejmuje kolana ramionami): Hu — ale
zimno!
ALWA: Marzy mi się kolacja u Sylvaina...
SCHIGOLCH: Z tym swoim talentem językowym zrobi tu karierę.
ALWA: Była z nami Bianetta. — Zamówiłem fers de cheval 5. — Nie dało się go wyjąć z
przypieczonej skórki...
LULU: Chcę się ogrzać przy którymś z was.
ALWA: Już go czułem w żołądku. — Aż mi się płakać chciało, tak mi dobrze było!
Szczękały talerze. — Za koszulę lał się szampan. Byłem kompletnie pijany. Ściekał mi po
brodzie..
SCHIGOLCH: Yes, yes.
LULU: Nie czuję rąk ani nóg.
SCHIGOLCH: Przegapisz porę, kiedy ludzie wychodzą z kolacji.
LULU: Wolę zamarznąć!
SCHIGOLCH: Też tak mówię. — Po co przedłużać w nieskończoność pieski żywot. — To
już ostatnia stacja.
LULU: Tą resztką życia, jaka mi jeszcze została, mam zapychać gęby innym.
SCHIGOLCH: No już, wkładaj buty!
ALWA: Nie tknę tych pieniędzy.
SCHIGOLCH: Ona to robiła zanim jeszcze cokolwiek poczuła.
LULU: A ty to przechlałeś!
SCHIGOLCH: Kiedy miała dziesięć lat, mogłaby wyżywić rodzinę.
ALWA (wije się): Befsztyk, Katja! — Krwisty befsztyk! — Królestwo za — za — za —
SCHIGOLCH: Kopa jej daj, żeby zleciała na dół w podskokach. — Ja już nie mogę. Za stary
jestem, za słaby.
LULU: Jak pójdę na ulicę, to już się nie wyrwę. — Dawno bym sobie coś znalazła.
Wystarczy, że wybiorę się na konną przejażdżkę po Haydparku. — Tutaj trafiają się sami
menele. Zeszmaciliście mnie, żeby na mnie żerować, dopóki mnie diabli nie wezmą.
SCHIGOLCH: To odpowiednia kara — za twoje grzechy. — Będzie tu płakać przed Stwórcą,
kiedy wszystko ma wypisane na twarzy. — Cudowne dzieci, jak ona, przychodzą na świat po
to, żeby je trzymać na postronku — wtedy na tamtym świecie będą z nich anioły... (kaszle
głucho, z trudem się podnosi, kaszle i spluwa na podłogę)

5
Właściwie Fers à cheval – czyli „podkowa”, to forma francuskiego chleba o delikatnym puszystym cieście, z
chrupiącą, przypieczoną skórką

81
LULU (wylewa przez okno na dach wodę z miski) — Na co mi przyszło? — Plują mi w
twarz! — Nogi mi do tyłka wlazły od biegania za frajerami!
ALWA: Gdyby tak chociaż jedną fajkę! — — Marzę o fajce — fajka teraz — przesłoniłaby
wszystko, co wypaliłem w życiu. — Sztach doskonały...
LULU: Ludzie — których nie widać! — Kapelusze nasunięte na czoło, postawione kołnierze,
ręce w kieszeniach płaszcza! — — I z takimi miałabym...
SCHIGOLCH: Yes.
LULU: Dlaczego ja mam iść na ulicę?! — Nie wydaliście na mnie do tej pory ani grosza! —
Tutaj leży pan pisarz. Niech on ruszy tyłek i spróbuje poobracać tym swoim talentem...
ALWA: Ty wredna cipo! — Kto mnie wciągnął w to szambo? — Kto mnie ograbił z ideałów!
— Kto we mnie zdusił ostatnią ludzką iskrę!
LULU: Palant!
ALWA: Kto ze mnie zrobił ojcobójcę!
LULU: Ty? — Ty? — Ty go zastrzeliłeś?
ALWA: Ona to sobie przypisuje!
LULU: Ty dupku! — Kiedy na ciebie patrzę, to bym sobie najchętniej odrąbała obie ręce. —
On nic nie stracił. Niczego już nie miał. Ale ty...!
ALWA: Co ona ze mnie zrobiła!
LULU: Czy ja się za tobą uganiałam?!
ALWA (śmieje się): Co ona ze mnie zrobiła!!
LULU: Nie pamiętasz już, jak czołgałeś się przede mną na kolanach?
ALWA: Moja mała Marylka — kiedy pomyślę — taka dobra, taka radosna — dziecko! —
Jakie słoneczne było moje życie! — Żaden mężczyzna nie zasłużył na taką gołąbeczkę —
uszczęśliwiała i nie stawiała żadnych żądań — rzuciłem ją — dla tej suki! — I sukcesy —
sukcesy — sukcesy były przede mną — świetlana przyszłość, najwspanialsza jaką sobie
można wyobrazić — byłem na najlepszej drodze, by stać się jedną z najwybitniejszych
osobowości naszych czasów — i wszystko roztrwonione — przehulane — przejarane! Boże,
co ja zrobiłem...
SCHIGOLCH: Pogięło cię, młody?
ALWA: Cierpliwie doczekam końca. — Nic co ludzkie, nie było mi obce. — Dlaczego więc
nie umrzeć z głodu? — Dlaczego nie umrzeć z głodu?
LULU: Znajdź sobie siostrę miłosierdzia.
ALWA: Kto by poleciał na taki zewłok! — Wyssałaś ze mnie szpik — ta moja potworna
chcica!...
LULU: Mięczak!
ALWA: Suka! — Hiena!
SCHIGOLCH: — Nie daj się dłużej namawiać. — Masz wszystko, co trzeba do tego biznesu.
LULU: Jeżeli zacznę to robić, to na własny rachunek.
SCHIGOLCH: Sprowadź nam lorda. Przyjmiemy go z wszelkimi szykanami. Zaśpiewamy:
God save the Queen...
LULU: Chce się podnieść. — Uda mi się, kiedy będę sama.
SCHIGOLCH: — A ja chcę kawałek świątecznego puddingu. Wiecej mi nie trzeba.
LULU: Nie dam się przebić na monety — dla was.
ALWA: Czego ja nie próbowałem, żeby się sprostytuować!
SCHIGOLCH: Yes, yes...
ALWA: Układałem tabele — całymi nocami nad tym ślęczałem — obliczenia oparte na
zasadach starych jak świat. — A prędzej pozbyłem się pieniędzy, niż gdybym wyrzucał je
garściami przez okno.
SCHIGOLCH: O yes!
LULU: Czy facet, czy baba — wszyscy cię oszukiwali.
SCHIGOLCH: Bab nie rozumiem.
ALWA: Nigdy ich nie rozumiałem.

82
LULU: A ja rozumiem.
SCHIGOLCH: On jest jak z porcelany. — Ani jednego włoska na piersi...
ALWA: Oferowałem się...
SCHIGOLCH: Uszka jak z macicy perłowej. — Gdybym tak jeszcze tylko pudding —
kawałek puddingu, słoneczko...
ALWA: Przekazywały mnie sobie — z łóżka do łóżka. Angielki mają stopy jak płetwy! — I
mają swoje kochanki. Z nimi dogadzają sobie po orgiach z nami.
LULU: Za grosz klasy, psy można by tobą straszyć.
ALWA: Czego ja nie próbowałem! — W Paryżu przemawiałem do serca. — Wyczytywałem
z oczu pragnienia. — Boże! — Taka niby damulka — a potem żąda za to pieniędzy —
rozwala mi jeszcze parasol — wołam policjanta — ona łapie jabłka ze stragana i rzuca mi w
twarz. — To się nazywa panienka lekkich obyczajów! — Nie oszczędziłem sobie żadnego
zawodu. — Lepiej umrzeć z głodu, lepiej zamarznąć, niż postępować z nimi po ludzku!
SCHIGOLCH: Jak kto młody, to mu dynda umieranie.
ALWA: Odkąd wylądowaliśmy na tym poddaszu, nie powąchałem nawet kobiety. — Kto by
się tego spodziewał! — Kiedy próbuję być dowcipny, nabijają się ze mnie! — Kiedy
zdobywam się na spontaniczny gest, dają mi w twarz! — Kiedy jestem podły, spuszczają
wstydliwie oczy, świnie — i przesiadają się do innego stolika, a ja mogę przemawiać do
pustego krzesła. — Im mniej człowiek je, tym większą ma ochotę na bzykanie! — Katja! —
Jesteś potworem! — Ale jeśli jest wybór między tobą a obłędem... (podnosi się z trudem i na
chwilejnych nogach w podartych spodniach idzie w stronę Lulu.)
LULU (chwyta go za wyciągnięte ręce, mocuje się z nim i przewraca go na placy): Najpierw
zawiozę cię do szpitala...
ALWA: — A kto mnie zaraził!
LULU: Czy ja jestem chora?
ALWA (na czworakach z wyciągniętą głową): — Nie — nie — nie jesteś chora — Jesteś
zdrowa! — Niejednego jeszcze uszczęśliwisz!
SCHIGOLCH: Nie każ rodzinie dłużej wołać za chlebem...
ALWA: Ty nie jesteś chora! — Nie jesteś chora!
LULU: Całe życie się pielegnowałam po to, żeby teraz utonąć syfie... (siada w nogach
materaca Schigolcha i opiera łokcie na kolanach)
SCHIGOLCH: Ona czeka aż wywalimy języki z głodu.
LULU: Ogrzej mnie...
SCHIGOLCH: Dzieci, dzieci — Człowiek czuwał po nocach i taka go teraz spotyka zapłata!
LULU: Przyniosę koc...
ALWA: Czego się obawiasz — ty — jak taka — zdrowa jesteś...
SCHIGOLCH: Ona czeka na wianuszek z mirtu. — Bez tego żaden klecha nie zagoni jej do
ślubu.
ALWA (podnosząc się z podłogi): Doprowadzisz do tego, że cię zabiję! — Zabiję cię, ty
krwawa suko! — Ugaszę pragnienie twoją krwią! — (wlecze się na swoje posłanie)
LULU (do Schigolcha): Rozepnij płaszcz. — Tylko nogi, chcę się ogrzać...
SCHIGOLCH: Gdybyś jeszcze miała te swoje koronkowe majteczki — i podwiązki...
LULU: Proszę...
SCHIGOLCH: Niech ci ktoś za takie grzanie zapłaci. — Ja wolę kawałek puddingu.
LULU: Przecież jestem jeszcze...
SCHIGOLCH: Yes, yes.
LULU: Rozepnij płaszcz. — Proszę, proszę. — Umieram z zimna...
SCHIGOLCH: — W każdej chwili może być już po mnie. — Od Paryża nie mam czucia w
palcach. Z dnia na dzień są coraz bardziej sine. — Tak bym zjadł świątecznego puddingu. —
Koło północy zejdę jeszcze na dół do klubu. — Już czuję Reisefieber. — Może będą grać w
pokera. — Mnie to już nie podnieca. — Ale za barem stoi taka blondyna...

83
LULU: Jasny gwint! — (podchodzi do stolika na kwiaty i przykłada sobie butelkę whisky do
ust)
SCHIGOLCH: Będzie jechać od ciebie na pięć metrów — zanim w ogóle gębę otworzysz!
LULU (rzuca Schigolchowi jadowite spojrzenie, odstawia butelkę): Wszystkiego ci nie
wypiję! — (wychodzi na lewo)
ALWA (owijając się w koc): — Powinna zostać carycą Rosji. — Czułaby się jak ryba w
wodzie. — Druga Katarzyna Druga... — (Pauza)
LULU (wraca z parą schodzonych kozaczków i siada na krześle obok drzwi. Bełkotliwie): Już
to czuję — to — to — to — to — żeby tylko — nie spaść ze schodów — pęknę ze śmiechu
— zagrałabym — ach — zagrałabym — (przytupując w kozaczkach) — hu — jaka zimnica!
— Jeszcze tylko... (podchodzi do stolika na kwiaty i przystawia butelkę do ust)
SCHIGOLCH: Na nią nawet pies nie nasika!
LULU (odstawia butelkę): Ça m`excite! — (bierze łyka i chwiejnym krokiem wychodzi
środkowymi drzwiami)

Scena 2
Schigolch, Alwa.

ALWA: — Strasznie jej szkoda — — kiedy pomyślę — (Pauza)


SCHIGOLCH: Jak usłyszymy, że wraca, schowamy się w mojej norze.
ALWA: Można powiedzieć, że razem dorastaliśmy... (długa pauza)
SCHIGOLCH: — Nie może jej zabraknąć, póki ja żyję.
ALWA: Pierwszy raz — zobaczyłem ją — przy porannej toalecie. — Ale od razu byliśmy jak
brat z siostrą. — Ona wyciągnięta w fotelu — na nogach tureckie pantofle — akurat czesano
ją. — Golla wezwano do operacji. — Mama jeszcze żyła. — — Rozmawialiśmy o moim
pierwszym wierszu, który ukazał się w „Modzie wiedeńskiej” — Jej fryzjer też go czytał.
— — „Przegoń sforę precz za góry — powróci w kurzu i w pocie...”
SCHIGOLCH: Yes, yes. — (Pauza)
ALWA: — A potem na balu w muzeum. — Była w różowych tiulach — pod spodem biały
gorset. — Tato ją zaprosił. — Przyszła z doktorem Gollem. — Jeszcze nie byli małżeństwem.
— Mama też się wybrała, w ostatniej chwili. — Przez cały dzień miała migrenę. — — Tato
nie chciał jej poprosić. Wysłał mnie, żebym z nią tańczył. — Nie spuszczał ze mnie oka przez
całą noc. — Potem go zastrzeliła. — To okropne...
SCHIGOLCH: Wątpię, czy jeszcze się ktoś złapie na tę przynętę...
ALWA: Ja się złapałem. — Nikomu bym nie radził!
SCHIGOLCH: Ciele! — (Pauza)
ALWA: — Była wtedy jeszcze trzy lata młodsza ode mnie. — — Ale traktowała mnie już po
matczynemu. — Matkowała mi — chociaż była taka młoda. — — Była wtedy właściwie —
macochą — dla mnie — — moja siostrzyczka; tato wysłał ją do internatu — — moja żona —
hu.......
SCHIGOLCH: — Żeby nam tylko nie nawiała....
ALWA: Później — kiedy przez parę miesięcy była żoną tego malarza — widziała we mnie
coś wzniosłego — czuła moją wyższość. — Czasem rozmawiała ze mną o moich duchowych
problemach. — Nie trwało to zbyt długo. — — Pierwszy raz dopadłem ją w sukni ślubnej —
na weselu taty. — Pomyliła nas obu...
SCHIGOLCH: Już są... (słychać ciężkie kroki na schodach)
ALWA (podnosząc się): Ona nie powinna...
SCHIGOLCH (z trudem wstając ze swojego legowiska): Rusz się, jazda...
ALWA (stoi przed swoim szezlongiem i owija sobie pled wokół bioder): Spuszczę drania ze
schodów...

84
SCHIGOLCH (wlecze się przez pokój i bierze Alwę pod ramię): No już, jazda — koleś się jej
nie wypłacze, jak będziemy tu zalegać!
ALWA: Puść mnie — prędzej dam się pokroić...
SCHIGOLCH: Ty cioto — ty cwelu — szmaciarzu jeden — chcesz dać rodzinie papu?! —
(popycha go na prawo)
ALWA (grożąc): A jeśli on zażąda jakichś świństw!
SCHIGOLCH: No i co z tego!
ALWA: Skuję mu pysk!
SCHIGOLCH: No już, jazda... (popycha go za przepierzenie)
ALWA: Zostaw uchylone drzwi.
SCHIGOLCH (kopniakiem wpycha go za przepierzenie): Przecież nic nie słyszysz.
ALWA: Usłyszę co trzeba...
SCHIGOLCH: Zamknij się!
ALWA: Jak go dopadnę, to...!

Scena 3
Lulu, Mr.Hopkins, pozostali

LULU (otwiera drzwi i wpuszcza Mr.Hopkinsa): There is my little room...


MR.HOPKINS (bardzo wysoki mężczyzna o gładko ogolonej różowej twarzy, błękitnych
oczach i uprzejmym uśmiechu. Ma na sobie długi hawelok i cylinder, i trzyma w ręku
ociekającą wodą parasolkę. Przykłada palec do ust i znacząco patrzy na Lulu.)
LULU: It`s not just too comfortable here...
MR.HOPKINS (zakrywa jej usta ręką)
LULU: What du you mean...
MR.HOPKINS (zakrywa jej usta ręką i przykłada sobie palec do ust)
LULU: I don`t understand that...
MR.HOPKINS (zakrywa jej usta ręką)
LULU (uwalniając się): We are alone. — There is nobody...
MR.HOPKINS (przykłada palec do ust, potrząsa przecząco ręką, wskazuje na Lulu, otwiera
usta jakby chciał mówić, pokazuje na siebie a potem na drzwi)
LULU: Mon Dieu, mon Dieu...
MR.HOPKINS (zakrywa jej usta ręką. Po czym idzie w tył sceny, starannie składa swój
hawelok, przewiesza go przez krzesło obok drzwi, rozpina parasolkę i stawia ją do
wyschnięcia na podłodze.)
SCHIGOLCH (za na wpół otwartymi drzwiami po prawej z przodu; do Alwy): Pojebus jakiś...
ALWA: Niech uważa, bo mu dam w zęby!
SCHIGOLCH: Większej łamagi nie mogła już sprowadzić.
MR.HOPKINS (podchodzi do przodu szczerząc zęby w uśmiechu, ujmuje głowę Lulu w obie
ręce i całuje ją w czoło)
LULU (cofa się): I hope you will give me some money...
MR.HOPKINS (zakrywa jej usta ręką i wciska jej monetę dziesięcioszylingową do ręki.)
LULU (ogląda ją i przerzuca z ręki do ręki.)
MR.HOPKINS (przygląda jej się niepewnie i pytająco)
LULU (chowa dziesięcioszylingówkę do kieszeni): Allright...
MR.HOPKINS (szybko zakrywa jej usta ręką, daje jej jeszcze pięć szylingów i rzuca jej
władcze spojrzenie.)
LULU: You are generous...
MR.HOPKINS (skacze po pokoju jak opętany, wymachuje rękami w powietrzu i spogląda z
rozpaczą ku niebu.)

85
LULU (zbliża się do niego, obejmuje go ręką w talii, przykłada palec wskazujący do ust i
przecząco potrząsa głową.)
MR.HOPKINS (ujmuje jej głowę w obie ręce i całuje ją w usta.)
LULU (zarzuca mu ręce na kark, przyciska się do niego i całuje go długo w usta.)
MR.HOPKINS (uwalnia się od niej z bezgłośnym śmiechem i patrzy pytająco na materac po
prawej i na szezlong po lewej.)
LULU (bierze lampę ze stolika na kwiaty, rzuca Mr. Hopkinsowi obiecujące spojrzenie i
otwiera drzwi na lewo.)
MR.HOPKINS (kiwa głową i wchodzi z uśmiechem, unosząc cylinder w drzwiach.)
LULU (wchodzi za nim)
(Na scenie jest ciemno poza promieniem światła padającym z lewej przez szparę w drzwiach.)
ALWA (w na wpół otwartych drzwiach z prawej, na czworakach): Są w środku...
SCHIGOLCH (za nim): Czekaj...
ALWA: Nic nie słychać...
SCHIGOLCH: Głupek...
ALWA: Stanę pod drzwiami...
LULU (z lampą w ręku wychodzi z lewej. Uśmiecha się i potrząsa głową. Bierze koc z
szezlonga i chce podnieść miskę z podłogi. Kiedy zauważa Alwę i Schigolcha jest
przestraszona i daje im znaki, by zostali w środku.)
SCHIGOLCH (ostro): Na pewno nie fałszywe?
LULU (przykłada palec wskazujący do ust i marszczy czoło błagalnie, ze strachem; zabiera
miskę spod miejsca w którym kapie z dachu, wychodzi na lewo i zamyka za sobą drzwi.)
ALWA: — Teraz...
SCHIGOLCH: Ty głąbie... (przeciska się obok Alwy, przemierza po omacku scenę, podnosi
hawelok z krzesła i przeszukuje kieszenie.)
ALWA (zakrada się tymczasem pod drzwi pokoiku Lulu)
SCHIGOLCH: Rękawiczki — i tyle — (wywraca hawelok i przeszukuje wewnętrzne
kieszenie. Wyjmuje książkę, podstawia pod promień światła i z trudem odczytuje tytuł.) —
Lessons for those — who are — and those who want to be — Christian Workers — with a
preface — by Rev.W.Hay.M.H. — Very helpful. — Price three shillings six. — (wkłada
książę z powrotem do kieszeni płaszcza) Temu nic już nie pomoże! — (przewiesza płaszcz
przez krzesło)
ALWA: Teraz...
SCHIGOLCH (wraca po omacku do przodu): Londyn schodzi na psy. — Ten naród ma już
czasy prosperity za sobą. — (w drzwiach po prawej z przodu, szepcze w stronę Alwy) Interes
się posuwa?
ALWA (po pauzie): Robi toaletę...
SCHIGOLCH: Świat nie jest taki zły jak się człowiekowi zdaje.
ALWA: Moja żona! — Moja żona! — (skrada się z powrotem na prawo i wciąga Schigolcha
do komórki)
SCHIGOLCH: Co za patałach, nawet nie ma jedwabnego krawata!
ALWA: Cicho bądź.
SCHIGOLCH: A my w Deutschlandzie czołgamy się przed nimi na kolanach!
ALWA: Ma niezłego gnata...
SCHIGOLCH: Za te marne grosze!
ALWA: Zazdroszczę mu okazałości.
SCHIGOLCH: Ja też — Ja też.
MR.HOPKINS (wychodzi z lewej. Lulu za nim z lampą. Patrzą na siebie.)
LULU: Do you think to come again?
MR.HOPKINS (zamyka jej usta ręką)
LULU (rozpromieniona, spogląda z jakąś dziwną rozpaczą w stronę nieba i nerwowo
potrząsa głową)

86
MR.HOPKINS (narzucił hawelok i zbliża się do niej szczerząc zęby. Rzuca mu się na szyję.
On się powoli uwalnia, całuje ją w rękę i odwraca się ku drzwiom. Ona chce mu towarzyszyć;
on macha do niej, by została. Wychodzi przez środkowe drzwi.)

Scena 4
Lulu, Schigolch, Alwa.

LULU (podchodzi do przodu): Jak on mnie wkurzył! — Jak on mnie wkurzył!


SCHIGOLCH: Ile masz?
LULU: Jak on mnie wkurzył! — (stawia lampę na stoliku na kwiaty) — Idę — na ulicę...
ALWA (zastawiając jej drogę): Nigdzie już nie pójdziesz!
LULU: Zamknij się — Boże, Boże...
SCHIGOLCH: Już w to weszła. — Wstąpił w nią duch. — Jak przepowiadałem.
LULU (odrzuca ramiona do tyłu): Ja tego nie wytrzymam...
SCHIGOLCH: Tym lepiej. — Interes się kręci. — Ile masz?
LULU (odsuwa Alwę na bok): Muszę. Trudno i darmo... (staje jak wryta)
ALWA: Co to...
LULU: On wraca...
SCHIGOLCH (ciągnie Alwę za rękaw): Chodź...
LULU: To ktoś inny...
ALWA: Kto — kto to może — być...
SCHIGOLCH: Chodź... Kto wie...
ALWA: — Nadchodzi...
(Ktoś puka; Lulu, Alwa, Schigolch patrzą na siebie w milczeniu. Drzwi otwierają się z
zewnątrz.)

Scena 5
Hrabianka Geschwitz. Pozostali.

LULU: Ty...?!
GESCHWITZ (z zapadniętą, bladą twarzą, w biednym ubraniu, z płótnem zrolowanym pod
pachą): — Jeśli przychodzę nie w porę...
LULU: Tak późno...
GESCHWITZ: Od dziewięciu dni z nikim nie rozmawiałam...
LULU: Masz kasę...??
GESCHWITZ (spuszcza wzrok): Nie — nic...
LULU: Nie wytrzymam...
SCHIGOLCH: Wasza książęca mość chciałaby się dowiedzieć jak się mamy.
GESCHWITZ: — Napisałam do brata. — Nic mi nie przysłał...
LULU: Do koszar...
GESCHWITZ: Dzisiaj nie starczyło mi nawet, żeby sobie kupić coś do jedzenia...
SCHIGOLCH: Zdaje się, że pani by chciała pod naszym stołem rozprostować sobie nogi. —
(zbliża się do Geschwitz i obmacuje zwinięte w rulon płótno.)
GESCHWITZ: Lulu...
LULU: Muszę zejść na dół...
GESCHWITZ: Lulu...
LULU: Zaraz wrócę...
SCHIGOLCH: Co pani tam ma?
GESCHWITZ (do Lulu): Mam go...
LULU: Zaraz oszaleję...

87
GESCHWITZ: — Obraz...
ALWA: Co? — Masz jej portret?
LULU (przy drzwiach): Skoczę do Tamizy, jeśli się nade mną nie zlitujecie...
ALWA (bierze portret od Geschwitz i rozwija go): Proszę! — Znowu ją mamy!
LULU (podchodzi do przodu): Co to jest...!
GESCHWITZ: Twój portret...
ALWA: Zdaje mi się, że trochę pociemniał...
LULU (krzyczy): O Boże!
SCHIGOLCH: Trzeba go powiesić.
ALWA: Skąd pani wytrzasnęła ten towar?
SCHIGOLCH: Zrobi dobre wrażenie na naszych klientach.
GESCHWITZ: Wycięłam go. — Na drugi dzień zakradłam się cicho na górę.
SCHIGOLCH: Tu sterczy jakiś gwóźdź... (idzie na prawo i zawiesza obraz na gwoździu
sterczącym w ścianie.)
GESCHWITZ: — Popękał. Nie mogłam go lepiej przetransportować.
SCHIGOLCH: Trzeba koniecznie przybić jeszcze na dole.
ALWA: Wiem nawet jak... (wyciąga jakiś gwóźdź ze ściany i przybija obcasem płótno.)
SCHIGOLCH: Wyprostuje się. Za długo było zrolowane.
GESCHWITZ: Handlarz staroci z Drury Lane dawał mi za niego pół korony, jak go zobaczył.
— Ale nie chcę go sprzedać.
ALWA (ubierając but): Musi trochę powisieć.
SCHIGOLCH: Mieszkanie od razu nabiera szyku.
ALWA (cofa się, do Lulu): Daj lampę, dziecinko...
LULU (podchodzi z lampą)
SCHIGOLCH: Będą się potem przechwalać, jak zobaczą coś takiego!
ALWA: — Miała wszystko, żeby uszczęśliwić człowieka.
LULU (śmieje się)
ALWA: — Wychudła...
SCHIGOLCH: Co zrobić. — Ja też schudłem.
ALWA: Oczy wciąż te same.
SCHIGOLCH: Kiedyś wpieprzała tylko gęsie wątróbki. — Wystarczy spojrzeć na te ramiona.
ALWA: Wspaniała pierś! — To było tuż przed okresem jej świetności.
SCHIGOLCH: Przynajmniej może sobie powiedzieć: to byłam ja.
LULU (śmieje się)
ALWA: Uderzające podobieństwo. — Ta postawa — te linie — ta świeżość niczym rosa na
skórze...
GESCHWITZ: To musiał być wyjątkowo utalentowany artysta!
LULU (śmieje się)
ALWA (do Geschwitz): Nie znała go pani przypadkiem?
GESCHWITZ: Nie, to było jeszcze przede mną.
SCHIGOLCH: A jakie nogi. Takich nóg szukać dzisiaj ze świecą.
LULU (śmieje się)
ALWA: Ten delikatny uśmiech na twarzy. Mogłaby ruszyć świat w posadach!
SCHIGOLCH: Ci, co ją biorą dzisiaj w łapska, nie mają o tym bladego pojęcia.
ALWA: Ta różowawa biel! — Mieniąca się poświata! — Jakby osiadło na niej skroplone
powietrze.
SCHIGOLCH: Promienieje całym ciałem.
LULU (śmieje się)
ALWA: Każdy centymetr jej ciała tętni szczęściem. Pod spodem tęsknota, z wierzchu
poranna rosa. Nie widać ust — widać pocałunki!
SCHIGOLCH: Tak. — To był dar niebios! — — Kobieta jest przemijalna...
ALWA: Od razu poczułem dawną ekscytację!

88
LULU (śmieje się)
ALWA: Ten obraz tłumaczy mój fatalny los!
SCHIGOLCH: Znałem te usta, kiedy jeszcze gubiła mleczaki...
ALWA: Upadek ludzki nie rzuca się w oczy, kiedy żyje się wciąż obok siebie.
SCHIGOLCH: Wtedy jeszcze mogłem się pokazać na ulicy w biały dzień. — Za każdym
rogiem usychała za mną jakaś z tęsknoty...
ALWA: Odzyskuję szacunek do siebie.
SCHIGOLCH: Wszystko diabli wzięli. — Takie czasy...
ALWA: I na ten szwindel nabiera nas natura. — Kobieta rozkwita na chwilę, a człowiek
zostaje oszukany na całe życie.
SCHIGOLCH: Ona nie musi już oszukiwać. — Pod latarnią bije na łeb tuziny angielskich
straszydeł.
ALWA: To nie hańba zaplątać się w sidła przeznaczenia.
SCHIGOLCH: Jak kogo wieczorem przyciska, to nie szuka powabów.
ALWA: W której kobiecie zmagały się potężniejsze siły natury!
SCHIGOLCH: Taki wybiera po oczach — bierze te najmniej złodziejskie. — Szuka tego co
w środku. Nie patrzy na ciało.
ALWA: Jeżeli innym oszczędzono mojej nędzy, to nie zaznali też moich rozkoszy!
SCHIGOLCH: My dwaj już się nie liczymy. — Kto wydaje pieniądze, ten ma zwykle jakiś
powód. — A jak ktoś pozna życie, to jest zbyt cwany, żeby płacić. — Ona nie jest taka głupia,
za jaką chciałaby uchodzić. — Mam rację, słonko?
LULU (stawia lampę na stoliku pod kwiaty): Zaraz wracam...
ALWA: Nigdzie nie pójdziesz!
GESCHWITZ: Dokąd chcesz iść?
LULU: Byle dalej stąd...
ALWA: Ona chce się prostytuować!
GESCHWITZ: Lulu!!
LULU (ze łzami w oczach): Nie pogrążajcie mnie jeszcze bardziej...
GESCHWITZ: Lulu, Lulu, wszędzie za tobą pójdę!
SCHIGOLCH: Jeszcze tego brakowało!
GESCHWITZ (pada Lulu do nóg): Chodź ze mną — będę na ciebie pracować...
LULU: Wynoś się — straszydło!
GESCHWITZ: Pójdę — pójdę dla ciebie na ulicę!
SCHIGOLCH (depcząc Geschwitz po palcach): Jeśli chcesz wystawić swój szkielet na
sprzedaż — to niech ci Bóg błogosławi! — Ugasisz stuletnie pragnienia...
GESCHWITZ: Lulu! — Lulu!
SCHIGOLCH: Tylko nie wpłosz nam synów Albionu! — Znajdź sobie własny kawałek
chodnika! — Nie próbuj łowić na cudzą słoninkę!
LULU (zbiegła na dół po schodach)
GESCHWITZ (podnosząc się): Nie opuszczę cię ani na krok! — Mam broń... (rzuca się za
nią)
SCHIGOLCH: Kurwa mać! — Kurwa mać!...

Scena 6
Alwa, Schigolch.

ALWA (przewraca się na szezlongu): Chyba niewiele już mogę się po sobie spodziewać...
SCHIGOLCH: Trzeba ją było przytrzymać za gardło.
ALWA: Pali mnie w środku, czuję, że się zwęglam...
SCHIGOLCH: Ona wypala wszystko — jak trutka na szczury — tym swoim filozoficznym
noskiem...

89
ALWA: Przykuła mnie do pryczy. — Wbija mi ciernie w ciało i duszę...
SCHIGOLCH: — Nie można losowi być aż tak niewdzięcznym...
ALWA: Zeżarła mnie jak ostatnia zaraza...
SCHIGOLCH (wyciągając się na swoim materacu): Ona jest cichym przeznaczeniem. — To
ona zwabiła tego ogiera do mojej nory...
ALWA: — Nie wiem, kto byłby bardziej wdzięczny za humanitarne dobicie...
SCHIGOLCH: — Tego swojego szaletowego dupcyngiera...
ALWA: Wisi nade mną jak gałąź ze złotymi jabłkami nad głową Tantala...
SCHIGOLCH: — Ograbił tamtą z przeterminowanej cnoty...
ALWA: — — Zrobiła ze mnie spelunkę, w której trucizny i pasożyty urządzają sobie
babilońskie orgie...
(Pauza)
SCHIGOLCH: Ej ty, podkręć trochę lampę.
ALWA: — Myśl o rozkładzie jest jednak przerażająca.
SCHIGOLCH: — Kiedy miałem dwadzieścia trzy lata, wiedziałem jak temu zaradzić.
ALWA: Zastanawiam się, czy człowiek pierwotny gdzieś w buszu też tak cierpi.
SCHIGOLCH: Nawet kiedy nie miałem nic oprócz krawata, żeby zakryć goliznę!
ALWA: Nie każdy zaznał złotej młodości, jak ja!
SCHIGOLCH: — Zaraz zgaśnie...
ALWA: Tym lepiej dla niej!
SCHIGOLCH: — Ja też kiedyś miałem trzy kamienice na przedłużeniu Heinrich-Strasse. —
Można się odzwyczaić...
ALWA: — Co ja zrobiłem ze swojego życia!
SCHIGOLCH: — Ciemno tu będzie jak u Murzyna, kiedy ona wróci...
ALWA: Lata mijają — a trudno sobie przypomnieć dokładnie choćby godzinę...
SCHIGOLCH: — Co ta kurewska pogoda zrobiła z mojej błazeńskiej czapki!
ALWA: — Deszcz ucichł.
SCHIGOLCH: Żeby tylko nie trzymały się razem.
ALWA: Zdaje się, że do jutra się wypogodzi.
SCHIGOLCH: — Faceci tak czy owak nie lubią z dwiema...
ALWA: Jak to — nie trzymały się razem!
SCHIGOLCH: Chyba będzie miała na tyle oleju w głowie, żeby w razie czego odpędzić ją
kopniakiem.
ALWA: Jeden podbija serce całego narodu...
SCHIGOLCH: Zdaje się — że coś słychać...
ALWA: A drugi leży w Londynie w rynsztoku i nie może zdechnąć...
SCHIGOLCH: Nic nie słyszysz?
ALWA: Skąd? — A spędzili razem tyle miłych godzin — godzin twórczego natchnienia —
marzeń o przyszłości...
SCHIGOLCH: Idą! — Idą!
ALWA: Kto...
SCHIGOLCH (wstaje z trudem): Pani hrabina!
ALWA: Ja zostaję...
SCHIGOLCH: Uparty dureń!
ALWA: Ja zostaję. Zagrzebię się pod kocem. — Chce przy tym być przynajmniej.
SCHIGOLCH: Maminsynek!! — (pełznie do swojej nory po prawej i zamyka za sobą drzwi)

Scena 7
Kungu Poti, następca tronu Ouaoubée, Lulu, Alwa.

ALWA (zagrzebuje się pod swoim kocem)

90
LULU (otwiera drzwi): Come in, come in...
KUNGU POTI (w jasnym cylindrze, jasnym surducie i jasnych spodniach, potyka się na
schodach): It`s very dark here...
LULU: Come in, darling. Here is more light...
KUNGU POTI: Is that your sittingroom?
LULU (zamykając drzwi): Yes Sir. — Why are you looking so seriously?
KUNGU POTI: I feel cold...
LULU: Take you a drink?
KUNGU POTI: Well. Have you any brandy?
LULU: Yes. Come on. (bierze butelkę) I don´t know, where the glass is.
KUNGU POTI: That does not matter. (przystawia butelkę do ust) Well, well...
LULU: Wygląda jak — jak przypalony naleśnik...
KUNGU POTI: What`s that?
LULU: I say, you are a nice young man...
KUNGU POTI: Well. — Do you think so?
LULU: Yes Sir — na dole nie wydawał się taki czarny.
KUNGU POTI: My father is sultan of Ouaoubée.
LULU: Is he? — How many woman does he keep?
KUNGU POTI: Only four. — I have six here in London, three English and three French.
Well, I don´t like to see them.
LULU: Are you not on good terms with them?
KUNGU POTI: Well. They are too stylish for me.
LULU: You prefer to come with me?
KUNGU POTI: Yes, I do.
LULU: Capi od niego jak od zwierzyńca!
KUNGU POTI: What do you say?
LULU: Will you stay longtime in London?
KUNGU POTI: Well. When my father ist dead, I must go to Ouaoubée.
LULU: What you want to do there?
KUNGU POTI: I shall be king of my country. That kingdom is twice size of England. Well, I
would rather stay in London.
LULU: I believe that. — How much will you give me?
KUNGU POTI: What is your name?
LULU: Daisy.
KUNGU POTI (śpiewa i potrząsa nogami):
Daisy, Daisy
Give me your answer, do!
LULU: Tell me — what want you to give me?
KUNGU POTI: Daisy, I give you a sovereign.
LULU: Well.
KUNGU POTI (śpiewa i potrząsa nogami):
I`am half crazy
All for the love of you!
(chce ją pocałować)
LULU (opierając się): Let me see some money first.
KUNGU POTI: Yes. I will give you one pound. I give always a souvereign.
LULU: You may give me afterwards, but you must show it to me first.
KUNGU POTI: Never I pay beforehand!
LULU: Allright, but show me your money.
KUNGU POTI: No Daisy. — Come on...
LULU: Go away, please!
KUNGU POTI (chwyta ją wpół): Come on, come on...

91
LULU: Let me go, I say!
KUNGU POTI (chwyta ją za włosy): Come on, Daisy — where is the bed...
LULU (krzyczy): No! — No! — Don`t that! — Och!
KUNGU POTI: Well... (przewraca ją na podłogę)
ALWA (odwinął się spod koca, zakrada się do przodu i chwyta Kungu Poti za gardło.)
LULU (krzyczy): O Boże...
KUNGU POTI (sięga do kieszeni i uderza czymś Alwę w głowę.)
ALWA (załamują się pod nim kolana): Mamo...
KUNGU POTI: Well — that`s a den. — That`s a murderhole! — I am going. — (wychodzi
środkowymi drzwiami)
LULU (prostuje się): — No i padł. — Alwa! — Nie zostanę tu. — Że też trafiłam akurat na
czarnucha! — Takie tłumy przewalają się obok co minutę. — Wystarczy zapytać o godzinę
— what o`cklock is it, please? — Whence are you coming so late? — Zagadnąć: Why look
you so sorrowful? — Okazać wyrozumiałość... (wychodzi środkowymi drzwiami)

Scena 8
Schigolch, Alwa.

SCHIGOLCH (wchodzi niepewnie z prawej, pochyla się nad Alwą): Dostałeś za swoje! —
Tak to jest, jak się komuś wtyka nos pod kołdrę! — (obmacuje mu głowę) Krew... Krew......
(podchodzi do stolika i wraca z lampą) — Nic nie widać. — Alwa! — Smarkaczu! — —
Uszu nie myłeś? — (stawia lampę na deskach podłogi i przykłada mu ucho do pleców.) —
Burczy. — (odwraca go na plecy i obmacuje mu skronie) — Gorączki nie ma. Jest całkiem
chłodny. — (krzyczy mu do ucha) Alwa! — Alwa! — — (podnosi kciukiem lewą powiekę) —
Znam to. — Znam to. — Znam to. — — (bierze głowę w obie ręce i obmacuje ją) Ten
kanibal! — Głęboko — głęboko... (puszcza. Głowa udarza o deski podłogi) Hop! — —
Trzeba do łóżeczka. — (chwyta Alwę pod pachami a drugą ręką pod kolanami, chce go
podnieść i upuszcza go. Prostuje się) — Młody niewiele już waży. — Gdyby ktoś tu był...
(pochylając się nad nim) — Powiedz coś! — Taki jesteś zwykle wygadany. — Nie bądź taki
śpiący! — Przed tobą jeszcze cały świat! — (potrząsa nim) Hej, hej! — Nie bierz tego aż tak
do serca! — Tamten na pewno wcale nie chciał. — Sto razy jeszcze możesz... Nie bądź
frajerem! — Nie opłaca się! — Jesteś jeszcze za młody na umieranie! — Chodź — weź się w
garść! — (prostuje się) — Kto nie słucha ojca matki... — Musi to jeszcze przemyśleć. —
Uśmiecha się, jakby mu kto wsadził kostkę cukru do gęby! — (znowu chwyta go pod
ramionami i pod kolanami i wlecze parę kroków na lewo. Sadza go) — W takich przypadkach
mówi się albo albo. — Kiedy ktoś sam nie wie czego chce..... (potrząsa Alwą) Dopiero co
bredziłeś coś o marzeniach o przyszłości... Ogłuchłeś?! (uderza go w twarz) — Już ja cię
oduczę grymasów! — — (znowu go podnosi) Chce mieć spokój... (zanosi go do pokoiku Lulu
po lewej)
(Pauza)
SCHIGOLCH (wraca; podnosi lampę z podłogi i stawia ją na stoliku): Ta też już długo nie
pociągnie... (podkręca ją; zwraca uwagę na portret Lulu) — Jeszcze nie wisi jak trzeba. —
Coś w nim jest — te białe nogi — ręka w powietrzu — jakby śmierć. Nawiedza człowieka we
śnie. — — — Powoli powoli przychodzi na nas czas. — Kto wie, kiedy madame wróci ze
spaceru. — — Kiedy się tyle żyło, co ja — to się człowiek napatrzył — płomień się rozpala
— i gaśnie — potem to już tak nie zwala z nóg — nie trzeba się rzucać do Tamizy... (idzie do
swojej komórki i wraca ze zgniecionym cylindrem) — Wystarczy kupić flaszkę whisky i
kawałek świątecznego puddingu... (podskakuje ze strachu) Osz pierdolę, ktoś tu jest...

Scena 9

92
Schigolch. Hrabianka Geschwitz.

GESCHWITZ (otwiera bezgłośnie drzwi)


SCHIGOLCH: To ty...
GESCHWITZ: Ja...
SCHIGOLCH: Myślałem już — że to może — ten...
GESCHWITZ: On zaraz tu będzie...
SCHIGOLCH (idzie do drzwi): To ja nie przeszkadzam...
GESCHWITZ: Nie zatrzymuję...
SCHIGOLCH: Żegnam...
GESCHWITZ: Jak ciemno...
SCHIGOLCH: Będzie jeszcze ciemniej...
GESCHWITZ: Jestem wybrakowana...
SCHIGOLCH: Wszystko ma swój koniec...
GESCHWITZ: Nie mogę...
SCHIGOLCH: Ja jeszcze mogę, na szczęście.
GESCHWITZ: Nie mogę odejść i nie mogę zostać...
SCHIGOLCH: Myślisz, że jak jesteś płaska jak deska, to musisz robić za ojca rodziny...
GESCHWITZ: Nauczyłam się czekać...
SCHIGOLCH: To czekaj. — Lepsze to niż robić jej konkurencję. — Może jeszcze coś z
ciebie wyrośnie...
GESCHWITZ: Ona mnie tu przysłała...
SCHIGOLCH: To pewnie zaraz się z nią spotkam... (wychodzi środkowymi drzwiami)

Scena 10

GESCHWITZ (sama): — Jestem wybrakowana — Tak powiedziała. — Jestem


wybrakowana. — (siada na wyplatanym krześle obok drzwi) — Pewnie ma rację. — Czekam
już trzy lata. — Użyła mnie do zbrodni. Zwyczajnie mnie oszukała. — Oszukała mnie! —
Oszukała! — Trzy lata czekam na jedną jedyną minutę. — — Kiedyś zobaczy, jak przed nią
konam — tylko życie mi jeszcze zostało. — Ona zabrała wszystko — oprócz życia. —
Papiery — losy, obligacje — rentę — mój rodzinny spadek — moją godność — moje
szczęście — — Poczekam jeszcze. — — Co będę miała z tego, że umrę. — Ona nie przeleje
nawet łzy. — — Trudno mi wierzyć w Boga. — Kto mnie okaleczył. — Długo — długo
wierzyłam. — Ale jestem wybrakowana — wybrakowana! — Jak tu przyjdzie — zastrzelę
go. — Każdy jest cały i zdrowy. — Ostatni szmaciarz z ulicy. — Każdy może ją upoić
szczęściem. — Tylko ja! — Ja nie! — Spośród wszystkich! — Spośród wszystkich ludzi na
ziemi! — — Dlaczego — dlaczego — dlaczego — dlaczego — dlaczego ja muszę być ta
przeklęta... (długa pauza)

Scena 11
Lulu, dr Hilti, hrabianka Geschwitz

GESCHWITZ (siedzi nieporuszona obok drzwi, nie zauważona przez tamtych dwoje)
LULU (otwiera drzwi i wpuszcza dr Hilti do środka): Whence are you coming so late, Sir?
DR HILTI: I have been in the theatre. — I am coming from the Alhambra...
LULU: Indeed? — You have seen Constantinople?
DR HILTI: Yes, yes. — Indeed!
LULU: How did you like it?
DR HILTI: Oh — that’s very nice!

93
LULU: I think so. — Did you see the turkish Coffee-house?
DR HILTI: Yes. Certainly. — I have never seen so beautiful girls.
LULU: The are prettily dressed, the turkish dancing-girls...
DR HILTI: O yes. — There are two thousand ladies lifting up the right leg at the same time!
LULU: Did you see it?
DR HILTI: Yes. — And then the two thousand ladies are lifting up the left leg at the same
time! — I never saw such handsome girls before.
LULU: Didn’t you? — But you are not English?
DR HILTI: No. — I am only here the last two weeks. — Are you borne in London?
LULU: No Sir. — I am French...
DR HILTI: Ah, vous êtes Française?
LULU: Oui Monsieurs, je suis Parisienne.
DR HILTI: Are you?
LULU: Je suis une vraie Parisienne, jestem prawdziwą paryżanką. — Moja matka jest
kasjerką w Café Kalypso. Kiedyś sprzedawała ryby na Bulwarze Rochechouart. Mój ojciec
pochodzi z dobrej szlachty. Widziałam go tylko raz, gdy miałam piętnaście lat. Mieszka przy
Faubourg St.Honoré. W stajniach ma dwieście koni.
DR HILTI: I am coming from Paris, where I was staying for eight days.
LULU: Tam można się lepiej zabawić niż tutaj, vous ne trouvez pas?
DR HILTI: Oui. I was everyday in the Louvre.
LULU: What did you do there?
DR HILTI: I admired the pictures. But I am no French. I am from Zurich in Switzerland.
LULU: Aaa! Suisse Française, prawda?
DR HILTI: No. Zurich is in German Switzerland.
LULU: Alors vous parlez l’Allemand?
DR HILTI: Sprachän Sie töütsch?
LULU: Un petit peu tylko, miałam kiedyś kochanka Niemca. -Pochodził chyba z Berlina.
DR HILTI: Tonnärwättär — jak ja się cieszę, że pani mówi po niemiecku!
LULU (ciągnie go na szezlong): Chodź, kotku, chodź. — Zostaniesz u mnie na noc. —
(całuje go) Masz takie ładne oczy!
DR HILTI: Ale tylko pięć szylingów przy sobie.
LULU: Let me see, darling.
DR HILTI (opróżnia portmonetkę): Proszę bardzo. — Nigdy więcej nie biorę, kiedy
wychodzę z domu.
LULU (bierze pieniądze i chowa je): It’s enough — parce que c’est toi, jak na ciebie —
wystarczy. Jesteś taki słodki. -Obejmij mnie!
DR HILTI: Himmel, Herrgott, Teufel, Kreuz, Batalion...
LULU (całując go): Zmknij się, je t’en prie.
DR HILTI: Pierwszy raz wziąłem sobie Fräulein z ulicy.
LULU: Kłamczuch — tutaj nie musisz kłamać!
DR HILTI: Scheisse! Możesz mi wierzyć. — Zupełnie inaczej to sobie wyobrażałem.
LULU: Dlaczego tak wcześnie się ożeniłeś?
DR HILTI: Ożeniłeś?! — Ja nie mam żony.
LULU: Niech ci będzie!
DR HILTI: Kurwa mać — przecież mówię!
LULU: To co robisz?
DR HILTI: Jestem docent...
LULU: Ty? Mon Dieu — nie wstyd ci...?
DR HILTI: Pourqoi?
LULU: Ściemniasz.
DR HILTI: Himmel, Herrgott, kurwa mać! — Uczę młodych ludzi.
LULU: Coś podobnego — ale mi się trafiło, vraiement!

94
DR HILTI: Herrgott — ty nic nie rozumiesz. Jestem filozof. Uczę filozofii na uniwersytecie.
LULU: Quel philosophe, nie wyglądasz mi na filozofa.
DR HILTI: Pourqoi pas — kurwa mać!
LULU: Słuchaj, nie rób mi tego! Nie mów tak. Wylądasz jak dziecko, a tłumaczysz się jak
alfons. — To prawda, że nigdy nie spałeś z kobietą?
DR HILTI: Przysięgam. — Bo ja jestem ze starej familii, mianowicie z wyższych sfer.
Arystokrata jestem. Jako student dostawałem dwanaście franków kieszonkowego.
LULU: Myślałam, że jesteś filozofem?
DR HILTI: No przecież mówię! — Jestem materialistą. Jestem darwinistą.
LULU: No i co — nie ma tam u was kobiet, dis moi?
DR HILTI: W Zurychu, znaczy się?
LULU: Tak.
DR HILTI: Doooch! — W Zurychu masz fünfundfünfzig burdeli. Ale tylko żonaci tam
chodzą.
LULU: I twoje dziewictwo nigdy cię nie uwierało, dis moi?
DR HILTI: Ja tam się do tego nie pchałem! — Wolę inaczej wydać pieniądze. Ale żonaci nie
mogą się obejść bez wyprawiania świństw a ich żony są zbyt szkaradne.
LULU: A co to za świństwa wyprawiacie w Szwajcarii?
DR HILTI: No świństwa! — Takie jak ty tu wyprawiasz!
LULU: Moi? — Ja uprawiam miłość.
DR HILTI: No przecież mówię! — A cóż to jest jak nie świństwo! — Tylko świństwo!
LULU: Pewnie nie za bardzo szanujesz swojego ojca.
DR HILTI: Że niby papę? — Mój papa robił to w innym celu. — Himmel, Herrgott, kurwa
mać, chcesz zarobić w pysk? — Mój papa to robił, żeby były dzieci.
LULU: To po tobie widać. — Dlaczego w takim razie poszedłeś ze mną?
DR HILTI: Bo teraz mi tego trzeba. Zaręczyłem się. Dziś wieczór zaręczyłem się z córką
magnatów z Bazylei. Ona tu jest tymczasowo jako baby-sitter.
LULU: Ładna?
DR HILTI: Tak, ma dwa miliony. Teraz mi tego trzeba. Muszę wiedzieć co i jak, kiedy się
ożenię. — Ciekawe, czy mi się to spodoba.
LULU (odrzuca włosy do tyłu): Ale mi się trafiło! (wstaje i bierze lampę) Eh bien, chodź mój
filozofie! — Zobaczymy... (wprowadza dra Hilti do swojego pokoiku i zamyka drzwi od
wewnątrz)
GESCHWITZ (nieporuszona; wyciąga ze swojej torebki mały czarny rewolwer i przykłada go
do czoła) — Come on darling. — Come on...
DR HILTI (otwiera drzwi i wypada z pokoiku): Osz kurwa ja pierdolę — tam leży trup!
LULU (z lampą w ręku, przytrzymuje go za rękaw): Zostań ze mną...
DR HILTI: Jakieś ścierwo! — Umarlak!
LULU (uczepiając się go): Zostań ze mną! — Zostań ze mną!
DR HILTI (uwalnia się): Tam leży trup — Himmel, Herrgott, kurwa mać!
LULU (obejmuje jego nogi): Zostań ze mną!
DR HILTI: Gdzie tu drzwi...? — (rozgląda się za wyjściem, spostrzega Geschwitz; chwyta się
za włosy): Sam diabeł! — Diabeł!
LULU (krzyczy): Błagam cię — zostań! Zostań!
DR HILTI: Nieżywy trup! — Jak Boga kocham! (wybiega środkowymi drzwiami)
LULU (podrywa się): Zostań — zostań — zostań... (rzuca się za nim)

Scena 12
Geschwitz

95
GESCHWITZ (opuszcza rewolwer): — Powieszę się! — Wtedy nic już nie będę słyszeć. —
Co mnie jeszcze czeka? — Cierpienie, cierpienie. — — Mogłabym skoczyć z mostu. —
Woda taka zimna. — Moje łóżko też zimne. — Co zimniejsze? — Woda? — Nie, moje łóżko
— W Paryżu ogrodzenia nie były zbyt wysokie. — Człowiek długo nie marznie. —
Marzyłabym — o niej — do ostatka. — — — — Powieszę się! — — Ona też jest zimna. —
Wbić nóż — mogłabym — mogłabym wbić sobie nóż? — Nie mam tyle krwi. — Nie — nic
nie wypłynie. — — — Tyle razy śniło mi się........ że mnie całuje. — Jeszcze tylko minutę. —
Nie, nie, nie. — Zawsze jakaś przeszkoda. — — — Lepiej się powieszę! — Nie podetnę
sobie żył. — Nic nie wypłynie. — — Nie mogę się otruć. — Lepiej się powieszę! — —
Czuję się taka brudna, brudna, brudna. — Powieszę się! — (chowa rewolwer) Nie zastrzelę
się. Nie rzucę do Tamizy. — Woda jest taka czysta! — Powieszę się! — (Wstaje nagle) Niech
będzie — (zdejmuje ze ściany rzemień, na którym podwieszony był pled, staje na krześle,
przymocowuje rzemień do haka sterczącego w ścianie nad drzwiami, okręca rzemień wokół
szyi, przewraca stopą krzesło i spada na podłogę. — Dotyka rzemienia i znajduje na nim hak
wyrwany ze ściany) — Pierdolone życie! — Pierdolone życie! — Pierdolone życie! — (Przez
chwilę siedzi oparta o ścianę. Potem płaczliwym głosem:) Lulu — Lulu — jeśli tylko —
doczekam się — jeśli mam się doczekać — jeśli to tylko próba — jeśli nie wolno mi jeszcze
odejść — Lulu — wystarczyłoby, żebyś tylko raz — dopuściła mnie do serca — tylko raz —
wystarczyłoby żebyś tylko raz — otworzyła się — na mnie — wtedy wszystko — byłoby
dobrze — wszystko byłoby dobrze! — Przecież ja poczekam. Chcę czekać. — Ale obiecaj mi
— Lulu — nie wolno mi teraz odejść! — Przedtem jeszcze raz — mam być szczęśliwa. —
Wiem to. — Teraz to wiem. — Inaczej cierpiałabym dalej po wieczność. Tego dobry Bóg nie
chce. — On nie chce, nie wypuszcza mnie. — Mam raz, jeden raz zaznać szczęścia. — Lulu!
— Słuchaj go! — Lulu! — On się za mną u ciebie wstawia! — On mnie popiera, słuchaj go!
— Lulu! — On cię ukarze, on cię ukarze! — — (wlecze się na prawo, pada przed portretem
Lulu na kolana i składa ręce) — Mój ukochany aniele! — — Kochanie moje! — — Gwiazdo
moja! — — Kto więcej wycierpiał! — Kto ci dał więcej niż ja! — Promieniejesz takim
szczęściem! — Kto miał więcej cierpliwości! — — — Masz skórę miękką jak śnieg. — I
takie zimne serce. — — Zlituj się nade mną! — Zlituj się nade mną! — Zlituj się nade mną!

Scena 13
Kuba, Lulu, hrabianka Geschwitz

LULU (wprowadza Kubę, z roziskrzonymi oczami do Geschwitz): Jeszcze tu jesteś...??


KUBA (przysadzisty mężczyzna o sprężystych ruchach, bladej twarzy, chorobliwie
zaczerwienionych oczach, ze skrofulicznym nosem, wysoko uniesionymi gęstymi brwiami, z
obwisłymi wąsami, wąską bródką i krzaczastymi faworytami; ognistoczerwone ręce i
poobgryzane paznokcie; mówiąc przybiera coraz to inną postawę; wzrok wbity w ziemię; ma
na sobie ciemny surdut i mały, okrągły kapelusz filcowy): Who is it?
LULU: It is my sister, Sir...
KUBA: Your sister?
LULU: She is mad. — She is always on my heels...
GESCHWITZ (niczym pies cofa się do tyłu): Nie słyszałam cię...
KUBA: Does she disturb us?
LULU: No — stay, stay! — Don’t go, please...
KUBA: You have a beautiful mouth, when you are speaking...
LULU (otwiera drzwi, do Geschwitz): Wynoś się! — Zaczekaj na schodach!
KUBA: Dont’t send her away!
LULU (zamykając drzwi): Will you stay with me, Sir?
KUBA: How much you want?
LULU: All night...?

96
KUBA: You have a strong pretty chin. Your lips are like bursting cherries...
LULU: As soon you have seen me, you will leave me; you will tell me, that you have to go
home...
KUBA: Liar!
LULU: O Boże, o Boże...
KUBA: You understand your business! — You are no English?
LULU: No, Sir...
KUBA: What are you?
LULU: I am German...
KUBA: Where did you get your beautiful mouth?
LULU: From my mother...
KUBA: I do know that. — How much you want?
LULU: Just what you like...
KUBA: I cannot waste money. I am not Baron Rotschild.
LULU: Will you not stay all night with me, Sir?
KUBA: No, I haven`t time.
LULU: Why will you not stay all night with me, Sir?
KUBA: I am married man.
LULU: You say, you missed the last bus and that you have spend the night with one of your
friends...
KUBA: Time is money. — How much do you want?
LULU: Pound...
KUBA: Good evening. — (idzie do drzwi)
LULU (zatrzymuje go): Stay! — Stay!
KUBA (mija Geschwitz, idzie na prawo z przodu, otwiera przepierzenie i porusza się tam po
omacku)
LULU: I am living with my sister...
KUBA (wracając): You are insolent!
LULU: I am not insolent. — You may pay me tomorrow...
KUBA: When I am sleeping, you will file my pockets.
LULU: I don’t do that.
KUBA: Why wish you, that I stay here all night?
LULU (milczy)
KUBA: That is suspicious.
LULU: Just give me, what you like...
KUBA: Your mouth is the best part of you.
LULU: Half a sovereign...
KUBA (śmieje się i podchodzi do drzwi)
LULU (zatrzymuje go): Don’t leave! — I implore you!
KUBA: How much do you want?
LULU: I don’t want anything at all...
KUBA: You want nothing? — What does it mean?
LULU (przewraca na podłogę Geschwitz, która rzuciła się na Kubę)
KUBA: Let her go! — That is not your sister. — She loves you.
LULU: We are sisters in law...
KUBA (zbliża się do Geschwitz i głaszcze ją po głowie): We don`t hurt each-other. — We
understand us. — Don’t we?— (poklepuje ją po policzku) Poor beast...
GESCHWITZ (pełznie tyłem i rzuca mu jadowite spojrzenie)
LULU: Are you a bugger?
KUBA (chwyta Geschwitz za rzemień, który ta wciąż ma na szyi): What’s that? — What’s
that?
LULU: She is insane — I told you — If you prefer, to go with her...

97
KUBA (przytrzymując Geschwitz, do Lulu): Tell me, what you want.
LULU: Give me eight shillings...
KUBA: That’s too much.
LULU: Jeśli to jest za dużo...!
KUBA: How long are you walking the streets?
LULU: Since two years...
KUBA: I don’t believe that.
LULU: From my birthday...
KUBA: Why do you lie?
LULU: What can I say!
KUBA: You are a beginner!
LULU: I am just starting today.
KUBA: How many did you have already?
LULU: First came a gentleman. He was totaly mad. He did not allow me to speak. He covered
my mouth. I was not allowed to laugh or to groan. — Did he excite me! — I could have bid -
den of his nose!
KUBA: And then?
LULU: Will you not stay with me?
KUBA: Then?
LULU: Then came a nigger. — We began fighting about the money. He did not want to pay.
He promised to pay afterwards...
KUBA: And then?
LULU: O, I would like, you would stay with me all night!
KUBA: I pay advance.
LULU: I don’t want any money.
KUBA: Who followed the black man?
LULU: Nobody. — A philosopher. He said, he never touched to woman. He would like to
practise on me for his wedding-night. He did swear like a trooper. He was a fad. He said to be
Swiss. — He cleared out.
KUBA: Why that?
LULU: On account of his animal on the floor.
KUBA (przytrzymując Geschwitz): Did she attack him?
LULU: He was disappointed. — He thought the affair entirely differently.
KUBA: Have you been mother?
LULU: I don’t know, what you mean?
KUBA: Did you ever have a child?
LULU: No Sir. Never. — How so?
KUBA: Because your mouth is so fresh yet.
LULU: What is the matter with my mouth?
KUBA: Now what is it, what you want?
LULU: I was a nice looking woman...
KUBA: How much you want — when I stay all night?
LULU: — Give me five shillings.
KUBA: No miss. — (idąc do drzwi) Sleep well...
LULU (zatrzymuje go): Give me four...
KUBA: — Have you a friend living with you?
LULU: I am alone — with my sister.
KUBA (wskazuje na lewo): What is in there?
LULU: There is my kitchen.
KUBA: Your kitchen?
LULU: There is no window in it.
KUBA (tupie nogą): Who is living down below?

98
LULU: Nobody. — That room is to let.
KUBA: Would do three shillings?
LULU: Yes, Sir.
KUBA: I don’t have so much...
LULU: Two...
KUBA: I judged you after your way of walking.
LULU: Did you see me before?
KUBA: Never. — I saw your back. I followed you.
LULU: My skirt is torn behind...
KUBA: I did not make a mistake. I saw, your body is perfectly formed.
LULU: From behind did you see that?
KUBA: I saw on the manner you put your feet. I said to myself, she must have a very expres -
sive mouth.
LULU: It seems you took a fancy in my mouth?
KUBA: Yes. Indeed. — You are intelligent. — You are generous. — You are ambitious. You
are right at heart.
LULU: What harm can that do...
KUBA: I saw that, when I saw you walking on the side-walk.
LULU: You are original.
KUBA: I was coming behind you.
LULU: What are you staring at me!
KUBA: I have only a shilling...
LULU: You are excited, too!
KUBA: It is three years since I slept with a girl.
LULU: Come on — give me the shilling.
KUBA: On what did you live up today?
LULU: I was a parlor-maid.
KUBA: Parlor-maids have rougher hands than you.
LULU: I had a rich friend. Give me your shilling.
KUBA: You loved too much already.
LULU: Yes...
KUBA (wyciągając portmonetkę): I must get six pence change...
LULU: I have no penny.
KUBA: You must. — I have to take a bus tomorrow morning...
LULU: Why do you tremble so?
KUBA: Come on. Look in your pocket.
LULU (szukając w torebce): Nothing — nothing —
KUBA: Just let me see.
LULU: That’s all, what I have... (w otwartej dłoni trzyma dziesięcioszylingówkę)
KUBA: I want have the half sovereign.
LULU: I will change him tomorrow morning.
KUBA: Give it to me.
LULU: You are richer than me.
KUBA: When I stay all night with you...
LULU (daje mu pieniądze i zabiera lampę ze stolika na kwiaty)
KUBA (zauważa portret Lulu): You are a society-woman. — You did take care of yourself.
LULU (otwiera przepierzenie z przodu po prawej): Come on, come on...
KUBA: We don`t need any light.
LULU: In the dark?
KUBA: Why not. — It is going out. — It stinks.
LULU: That`s true. (stawia lampę na stoliku pod kwiaty)
KUBA: What use that stink! — (chce przykręcić lampę)

99
LULU: Let it burn...
KUBA: The moon is shining.
LULU: Come on...
KUBA: As you like.
LULU: — Why don’t you come?
KUBA: I am afraid...
LULU (rzuca mu się na szyję i całuje go): I wouldn’t do you any harm. — I love you. — You
are like a baby! You are too bashful. You look puzzled. — — Why don’t you look at me?
KUBA: I ask myself, wether I will succeed or not...
LULU: You too? — Yes, yes — (sięga ręką pod jego surdut) What is, what you want more.
Don`t let me beg go any longer. — You don’t need to be afraid of me. — I never was ill...
KUBA: Don’t you be ashamed yourself, to sell your love?
LULU: What could I do?
KUBA: That is very mean!
LULU: You love me! — You are pitiful!
KUBA: I never found a more beautful girl in the street.
LULU (trzyma go w objęciach): Come on. — I am not as bad, as I am looking...
KUBA: Allright... (wchodzi za nią za przepierzenie)

Scena 14

GESCHWITZ (sama, pisze palcem wskazującym po deskach podłogi): — przecież ty mi — tę


miłość — wszczepiłaś do serca — — kochane — dziecko — co ja poradzę — — palec
krwawi — jestem — taka rozpalona — — — jest jeszcze coś — muszę nad tym pomyśleć
— — — Lulu...
(Lampa gaśnie. Pod oknami, na podłodze z desek, dwie prostokątne plamy. W pokoju
wszystko jest wyraźnie rozpoznawalne.)
GESCHWITZ (mówi jak we śnie): — Kiedy robi się ciemno — kiedy robi się ciemno —
myślę tylko o niej — — zwłaszcza — kiedy robi się ciemno. — — — Gdyby tylko — nie
wyszła za mąż — — muszę nad tym pomyśleć. — Czuję się taka brudna, taka brudna!
— — — Muszę nad tym pomyśleć — gdyby mój ojciec —nie ożenił się — nigdy bym jej —
nie spotkała — gdyby moja matka..... Jedno wynika z drugiego — dlaczego więc jestem —
wybrakowana — — Nie poślubię nikogo. — — Ja — znam tę jedną — — — Lulu — —
(podrywa się) Och! — Och... (wrzaski z prawej)

Scena 15
Hrabianka Geschwitz. Lulu. Kuba.

LULU (boso, w samej halce, otwiera z krzykiem drzwi i przytrzymuje je od zewnątrz):


Ratunku! — Ratunku! — Marta...
GESCHWITZ (rzuca się do drzwi, wyjmuje rewolwer i popychając Lulu za siebie, kieruje go
w stronę drzwi; do Lulu): Puść!
KUBA (wypada z pokoju pochylony do ziemi i wbija Geschwitz nóż w brzuch)
GESCHWITZ (strzela w sufit i pada, wyjąc z bólu)
KUBA (zastawia sobą drzwi wejściowe)
LULU (po lewej z przodu): Och! — Och! — O Boże...
(Pauza)
GESCHWITZ (wygina szyję, wyciąga do Lulu rękę z rewolwerem): — Lulu...
KUBA (przewraca ją na wznak i wyrywa jej rewolwer)
LULU: Police! — Police!

100
KUBA (mierzy w nią z rewolweru): Be quiet!
GESCHWITZ (rzęzi): On — nie — strzeli...
KUBA (rzuca się za Lulu i próbuje ją złapać)
LULU (ucieka do wyjścia)
KUBA (zastawia sobą drzwi): I have you save!
LULU (zatacza się z powrotem): On mi chce rozpruć brzuch!
KUBA: Shut up! — (rzuca się na podłogę i próbuje chwycić ją za stopy)
LULU (ucieka do swojego pokoiku po lewej i zastawia sobą drzwi. Słychać jej wołania):
Ratunku! — Ratunku! — Help! — Police! — Police!
KUBA (z nożem w ręku próbuje wypchnąć drzwi)
GESCHWITZ (próbuje się podnieść i pada na bok): Aniele mój — aniele!
LULU (ze środka): Murder! — Murder! — Assistance!
KUBA (zapiera się pod drzwiami, do siebie): There is no finer mouth within the four seas. —
(drzwi puszczają. On wdziera się do pokoiku. Przez chwilę nic nie słychać poza jękami
Geschwitz.)
LULU (w środku, z nagłym krzykiem): No! — No! — Have pity! — Litości!
KUBA (wychodzi z pokoiku niosąc Lulu w ramionach i chce przejść w poprzek sceny.)
LULU (zapierając się obiema rękami o jego czoło): Murder! — Murder! — Murder! — They
rip me up...
KUBA: The bed is occupied...
LULU (na całe gardło): Police!!
KUBA (sadza ją, przytrzymuje jej głowę i wciska jej brutalnie kciuk między zęby): I will make
you quiet!
LULU (wyrywa się)
KUBA (rzuca się w stronę drzwi wejściowych): Goddam... (pot ścieka mu po włosach, jego
ręce są umazane krwią. Dyszy pełną piersią i wytrzeszcza oczy patrząc w ziemię) That is a
hard piece of work...
LULU (błądzi dzikim wzrokiem, cała się trzęsie, nagle chwyta butelkę whisky, rozbija ją o
stolik i z obtłuczoną szyjką w prawej ręce rzuca się na Kubę.)
KUBA (podciąga do góry prawą nogę i rzuca Lulu plecami o podłogę. Spokojnie stoi dalej
jak stał.)
LULU (z rękami na brzuchu, kolana podciągnięte do piersi, zwija się na podłodze): Och —
Och — Och...
GESCHWITZ: Nie mogę, Lulu!
KUBA (bierze się w garść, podnosi Lulu z podłogi i zanosi na prawo)
LULU (machając nogami): Marta! — On rozpruje mi brzuch
KUBA (zanosi ją za przepierzenie)
GESCHWITZ: Ratunku! — Ratunku! — Mordują! — Ratunku!
LULU (ze środka): — — Och! — Och! — — Och! — Och! — Och! — — O don´t — Don`t!
— No! — No!
GESCHWITZ (ostatkiem sił wlecze się do drzwi): Lulu! — Morderca! — Policja! Policja!
KUBA (wraca po pauzie, rozpina surdut i chowa w kieszeni na piersi małą paczkę zawiniętą
w gazetę. Po omacku przechodzi przez pokój i znika w pokoiku Lulu.)
LULU (jęczy cicho za przepierzeniem): Och— Och — Och...
GESCHWITZ: Lulu — kochanie moje!
KUBA (wychodzi z pokoju Lulu z pełną miską, stawia ją na stoliku pod kwiaty i myje ręce): I
would never have thought of a thing like that. — That is a phenomen, what would not happen
every two hundred years. — I am a lucky dog, to find this curiosity.
GESCHWITZ: Lulu! — Żyjesz? — Aniele mój...
KUBA: When I am dead and my collection is put up to auction, the London Medical Club
will pay a sum of threehundred pounds for that prodigy, I have conquered this night. The pro-

101
fessors and the students will say: That is astonishing! — Not so much as a towel is in this
place. It looks awful poor here...
GESCHWITZ: Odezwij się — Lulu...
KUBA: Well... (odrzuca jej sukienkę w górę i wyciera ręce w jej białą halkę) This monster is
quite safe from me. — (do Geschwitz) It will be all over with you in a second. — (wychodzi
środkowymi drzwiami)

Scena 16

GESCHWITZ (sama, blisko przepierzenia, zbliża się z trudem do na wpół otwartych drzwi,
wsparta na obu rękach, zostawiając za sobą wąską strużkę krwi): — Jeszcze raz — aniele
mój — jeszcze tylko — raz — chcę — — cię — zobaczyć — — jeszcze ostatni — raz —
kocham — kocham — kocham — jestem — żałosna — (załamują się pod nią łokcie) — pod
— — daje... (umiera)

KONIEC

102

You might also like